Jackson Judy Poważne zamiary

background image

Judy Jackson POWAŻNE ZAMIARY

Bertowi, Davidowi i Markowi

za ich miłość i wsparcie.

Moim rodzicom. Donowi i
Donnie Jacksonom,

którzy we mnie wierzyli

i dali mi pierwszą maszynę do
pisania.

I Kay Gregory,

niezrównanej przyjaciółce i
doradczyni.

Nie możecie zabrać mi domu!

Becky Hansen z obrzydzeniem uświadomiła sobie, jak piskliwie wyraziła swe niedowierzanie i strach.

Głośno nabrała powietrza do płuc, żeby się opanować, ale natychmiast musiała się skupić na powstrzymaniu
odruchu wymiotnego, wywołanego stęchłą wonią starego papieru i słodkawym zapachem wody kolońskiej,
które jak zwykle mieszały się w gabinecie dyrektora banku.

- Przykro mi, Rebeko. Polityka naszego banku jest taka, że musi pani spłacić cały kredyt, bo inaczej

będziemy zmuszeni zająć nieruchomość. Ale jeśli zdecyduje się pani na sprzedaż sama, Lilac House
prawdopodobnie osiągnie znacznie większą cenę, niż potrzeba do spłacenia długu. - Tom Ellford rozparł się
wygodniej na krześle. Na jego pokaźnym brzuchu widać było wałeczki kciuków, wciśniętych do kieszonek
kamizelki.

- Nie chcę sprzedać Lilac House.

- Może pani nie mieć wyboru, a jestem przekonany, że ewentualne zyski, jeśli takowe będą, wolałaby pani

schować do własnej kieszeni. W tej chwili rezydencje w Richmond sprzedają się lepiej niż gdziekolwiek
indziej na przedmieściach Vancouveru. Takich cen nie dostanie się nigdzie indziej w Kanadzie.

Uśmieszek bankiera przyprawił ją o gęsią skórkę. Zadrżała. Czemu jej przyszłość musiała znajdować się w

rękach, których palce są plamiste i różowe jak kiełbaski?

Czarne oczy Ellforda zabłysły, a wargi zalśniły od wilgoci, gdy przesunął wzrokiem po jej nogach i

zatrzymał go na wysokości kostek. Widząc przed sobą tę kluskowatą gębę, Rebeka czuła się tak, jakby pełzło
po niej coś oślizgłego. Schowała nogi pod krzesło. Nie wydawało jej się, by była w stanie bez słowa znieść
jeszcze jedno napomknienie, w jaki sposób mogłaby tego mydłka skłonić do wspomożenia jej w kłopotach
finansowych.

Pamiętała, jak proponował jej pomoc wtedy, gdy potrzebowała pożyczki, bo przeciekał dach, a dekarz

powiedział, że prowizorka po kolejnym łataniu nie wytrzyma nawet porannej rosy. I to samo, gdy musiała
kupić używany samochód kombi, bo mechanik przysięgał, że tylko zaklęcia czarownika uruchomiłyby
ponownie jej starą furgonetkę.

Zastanawiało ją, ile ludzi wyszło z tego gabinetu z przekonaniem, że wyraz „pożyczka” jest blisko

spokrewniony z innym wyrazem na „p”.

Bankier odchrząknął i złączył wargi, układając je w stosowny i ostrożnie współczujący, zawodowy

półuśmiech.

- Przykro nam, że nie ma innej możliwości. Moje osobiste odczucia wobec pani kłopotów są tu bez

znaczenia. Mam związane ręce.

- Przecież za zaciągnięcie kredytu i jego spłatę jest odpowiedzialny mój mąż Eric.

- Na jedno wychodzi. Jeśli nie wywiąże się z zobowiązań, pani będzie musiała się wyprowadzić.

Powiadomiliśmy panią natychmiast, gdy stało się dla nas oczywiste, że mąż nie wpłaci należnej sumy. A pani
zmarnowała dwa tygodnie i dopiero potem powiadomiła nas, że nie zna miejsca pobytu swojego męża.

Jak łatwo jest znienawidzić innego człowieka, pomyślała z goryczą Becky. Najpierw Eric udzielił jej lekcji

na całe życie, a teraz ten człowiek jawnie wykorzystuje swą uprzywilejowaną pozycję. Mając wzgląd na

background image

Lilac House, Becky zachowywała się uprzejmie, przejmowało ją to jednak głębokim niesmakiem.

W dzieciństwie i potem, jako młoda kobieta, często chadzała z babką na popołudniowe herbatki w starym

domu. Siedziała w nabożnym skupieniu, chłonąc atmosferę wymyślnego wiktoriańskiego domiszcza, a
tymczasem starsze panie plotkowały o zmarłych lub nieobecnych znajomych. Będąc nastolatką, Becky
często solidnie zbaczała z drogi, żeby tylko odwiedzić to miejsce. Była w nim z każdym rokiem coraz
bardziej zakochana.

Stuart Smythe zbudował Lilac House w 1913 roku jako pomnik swego bogactwa i znaczenia, choć i jedno,

i drugie było w dużej mierze wytworem jego umysłu. Po śmierci Stuarta rodzina naturalną koleją rzeczy roz-
trwoniła majątek. Jego jedyne żyjące dziecko, córka Emily, bytowała elegancko, aczkolwiek raczej bez
kontaktu z rzeczywistością. Dom z wdziękiem się starzał, na swoje szczęście zaniedbywany przez ostatnie
dwadzieścia lat życia właścicielki.

Gdy dalecy kuzyni Emily wystawili po jej śmierci dom na sprzedaż, Eric z dużymi oporami zgodził się go

kupić. Nieustannie narzekał, że utrzymanie Lilac House jest zbyt kosztowne i pracochłonne. Ale Becky
wierzyła, że ten dom odwzajemnia jej miłość, dawał wszak schronienie i pocieszenie przez lata nieudanego
małżeństwa. Teraz należał tylko do niej, była więc zdecydowana go zatrzymać niemal za wszelką cenę.

- Proszę, Tom, niech pan mi da trochę czasu. Jestem pewna, że znajdę sposób spłacenia tego kredytu.

Rozłożył przed sobą komputerowe wydruki, odchrząknął i przebiegł palcem po kolumnie liczb.

- Ma pani troje dzieci.

- Tak.

Bankier nierytmicznie bębnił palcami po stole, a Becky zastanawiała się, czy jego grymas odzwierciedla

niechęć do dzieci w ogóle, czy też tylko do jej braku powściągliwości.

- Czy ma pani inne źródła dochodu poza funduszem powierniczym?

- Układam krzyżówki.

Z pogardą uniósł brwi.

- Sporo na tym zarabiam - dodała skwapliwie i wymieniła sumę, która wywołała na jego twarzy zdumienie.

- No, więc dobrze. Ma pani dwa tygodnie. Pod warunkiem, że złoży nam pani plan finansowy, obejmujący

także dochody z ubiegłego roku i przewidywane wpływy tegoroczne.

Wreszcie mogła odetchnąć.

- Dziękuję.

- Ale niech pani posłucha mojej rady, Rebeko. - Przysadzisty mężczyzna z pietyzmem ułożył dokumenty na

kupce pośrodku biurka i skrupulatnie wyrównał ich narożniki. - Uważam, że najlepszym wyjściem...

Becky poczuła, że jeszcze chwila w tym gabinecie grozi jej uduszeniem. Przerzuciła przez ramię długi

pasek torebki i raptownie wstała. Ellford urwał w pół zdania i zastygł z otwartymi ustami.

- Przyjdę za dwa tygodnie. - Z pieniędzmi, dodała w myśli. Była gotowa na wszystko, byle nie pozwolić

wyrzucić siebie i dzieci z tego domu. - Dziękuję, że zechciał poświęcić mi pan swój czas.

Tom Ellford wreszcie zamknął usta i spojrzał na nią złym wzrokiem.

Zignorowała to gniewne wezwanie, by pozostać w jego gabinecie, i szybko przemierzyła salę bankową.

Szła z wyprostowanymi plecami i podniesioną głową udając, że nie widzi współczujących spojrzeń
znajomych urzędników. Na tym polega wątpliwy urok małego miasta, pomyślała.

Wszystko jedno, dokąd szła: do banku, do adwokata, do lekarza, do szkoły swoich dzieci... nigdzie nie

mogła załatwić sprawy ani uporać się z rodzinnym kłopotem, nie natykając się na kogoś znajomego.
Spotykanie potem tych samych ludzi w innym otoczeniu i spoglądanie im w oczy ze świadomością, że znają
jej najbardziej prywatne zmartwienia, było podwójnie kłopotliwe.

Gdy wyszła przed szklane drzwi, grube krople deszczu uderzyły ją w twarz. Szybko schroniła się pod

pasiastą markizą sklepu z butami i zaczęła szukać w wielkiej torbie zdezelowanej parasolki.

Wreszcie rozpostarła parasolkę nad głową, ale wtedy jeden z prętów szkieletu przebił materiał i wyszarpał

background image

wielką dziurę na czubku. Burknąwszy coś ze złością, Becky cisnęła bezużyteczny przedmiot do kosza na
śmieci, stojącego na rogu ulicy, i puściła się biegiem do samochodu.

Na parkingu po drugiej stronie ulicy przemokła do suchej nitki, zanim zdążyła dostać się do wozu. Gdy

wreszcie otworzyła drzwi, akurat przejeżdżał obok odrapany mikrobus pełen nastolatków. Podskoczył na
wyboju i dokładnie ochlapał Matyldę, stare, drewnopodobne kombi, należące do Becky. Błoto oblepiło i
karoserię, i siedzenia.

Becky melancholijnie spojrzała po sobie. Próżność kazała jej zostawić w domu jedyny posiadany, mocno

już zużyty płaszcz od deszczu i teraz cała była oblepiona tłustą, gliniastą packą.

Oto do czego prowadzi próżność.

Usiadłszy za kierownicą sprawdziła, czy drzwi są porządnie zamknięte, i zerknęła we wsteczne lusterko.

Woda strugami spływała jej z włosów, rozmyła tusz i brutalnie spłaszczyła trwałą. Drżącą ręką Becky
sięgnęła po chusteczki, bez powodzenia usiłując otrzeć policzki i podbródek.

Przestało jej być do śmiechu. Wstrząsnął nią szloch. Zaraz jednak głęboko zaczerpnęła tchu i wyprostowała

się.

Musi wrócić do domu.

Energicznie wydmuchała nos i wcisnęła zużyte chustki do foliowego woreczka na śmiecie, wiszącego na

gałce zepsutego radia. Cóż w końcu znaczą drobne trudności i trochę błota? Nie było to nic, z czym nie
potrafiłaby dać sobie rady. Nic nie do naprawienia.

W odpowiedzi na przekręcenie kluczyka w stacyjce stary grat zatrząsł się i zagrzechotał. Gdy wreszcie

silnik zaskoczył, Becky wzniosła oczy ku niebu i odmówiła dziękczynną modlitwę.

Jazdę do domu urozmaicało jej kichanie silnika i strzelający gaźnik. W końcu samochód ostatecznie

zadławił się na podjeździe, zanim jeszcze zdążyła wyciągnąć kluczyk ze stacyjki. Wysiadła i wyćwiczonym
ruchem biodra zatrzasnęła za sobą drzwi.

W drodze do drzwi kopnęła ze złością oponę, zaraz jednak pożałowała tego gestu, bo samochód wydał z

siebie następny przejmujący odgłos. Bądź co bądź, Matylda uczciwie odsłużyła pięćset dolarów, które trzeba
było za nią zapłacić. Staruszka zasługiwała na lepszy los niż kopniak w wulkanizowaną gumę.

Becky weszła do domu. Nieznacznym ruchem obcasa zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła ramiona o

drewnianą płytę, chłonąc ciepło i gościnną atmosferę Lilac House. Nareszcie była bezpieczna u siebie.

Kim mam być? - Ryan podniósł głos i mężczyzna naprzeciwko niespokojnie drgnął. Osiemnaście lat w

Kanadzie nie zmieniło jeszcze sposobu mówienia Ryana na tyle, by nie było znać, że pierwszą połowę życia
spędził w Teksasie. Zwłaszcza gdy był zdenerwowany, charakterystyczny akcent stawał się wyraźnie
słyszalny. A właśnie w tej chwili Ryan był bardzo zdenerwowany. - Pan chyba upadł na głowę.

Spokojnie, panie McLeod. Nie ma powodu tak się złościć.

Ryan popatrzył z niedowierzaniem na chuderlawego mężczyznę o wyjątkowo bezbarwnym głosie, potem

zerknął na tłoczoną wizytówkę, która leżała na jego biurku. Pan Agnew Withers-Bright z kancelarii Smithers
and Withers w Bostonie, w stanie Massachusetts.

Pan Withers-Bright był zapewne mniej więcej rówieśnikiem trzydziestosześcioletniego Ryana, bez

wątpienia jednak nażarł się już tyle kruczków i paragrafów, jakby był dwa razy starszy. Nawet pachniał
kurzem. Od czterdziestu minut siedział na tym samym krześle, dokładnie w tej samej pozycji, pośrodku, ze
ściśniętymi kolanami, i opowiadał Ryanowi o jego kuzynce.

Ryan darzył Rona i jego żonę Marcie niejaką sympatią, z żalem więc dowiedział się o ich śmierci. Ale

testament, pieniądze i potomstwo kuzynostwa zupełnie go nie interesowały. Doszedłszy w końcu do
wniosku, że dowiedział się aż nadto, miał właśnie przerwać wywody pana Withers-Brighta, gdy adwokat
strzelił z grubej rury.

- Mam się nie złościć? Bez mojej zgody mianowano mnie opiekunem dziecka, a pan mi mówi, żebym się

nie złościł? - Ryan pochylił się nad zasłanym papierami biurkiem, energicznie odgarnął włosy z czoła i
spojrzał z wściekłością prosto w wytrzeszczone oczy adwokata.

background image

Widział, jak splatając drżące palce pan Withers-Bright szuka oparcia w majestacie prawa. Widocznie

jednak odwagą cywilną chuderlawy człowieczek nadrabiał braki w odwadze fizycznej, bo chociaż
nieznacznie się wzdrygnął, spłoszony gniewem bijącym od Ryana, to niezłomnie trwał przy swoim.

- Tak, panie McLeod. Pan Ronald McLeod jednoznacznie mianował pana opiekunem.

- Ale dlaczego, do jasnej cholery?

- W czasie gdy państwo McLeod sporządzali testamenty, postawiłem im to samo pytanie. Czy przypomina

pan sobie, że kilka lat temu odpowiedział pan na prośbę o dotację i szczodrze ich obdarował? Potrzebowali
pieniędzy na wyprawę badawczą w Afryce organizowaną przez rozwiązane już stowarzyszenie.

- Mgliście.

- Tym hojnym wkładem najwyraźniej przekonał ich pan o swej szczodrej naturze. Uznali więc, że będzie

pan najlepszym opiekunem ich dziecka w razie, gdyby przyszło im opuścić ziemski padół.

Ryan poruszył się na krześle.

- To nie może być zgodne z prawem! Nie zapytano mnie...

- Nie było takiej konieczności - przerwał mu prawnik. - W zasadzie jest to zapis testamentowy, a nie

życzenie. Zgadzam się, że nie do końca formalny. Ale, oczywiście, nie jest pan prawnie zobowiązany do
przyjęcia obowiązków opiekuna.

- Czyżby spodziewał się pan, że potraktuję ten zapis poważnie? Trudno mi uwierzyć, że moi kuzyni oparli

na tak absurdalnej podstawie poważną decyzję, dotyczącą przyszłości córki. Boże, dałem im te pieniądze, bo
mój doradca podatkowy zalecił mi poszukać podstawy do ulgi, a ich wyprawa akurat mieściła się w
stosownej kategorii.

- Pańska intencja nie zmienia skutków ich decyzji.

- Niech pan posłucha, jestem kawalerem, mam prawie czterdzieści lat i do tego jestem bardzo zajęty.

Oczekiwać ode mnie, że zajmę się siedmioletnią dziewczynką to nonsens! W Teksasie i Luizjanie żyje
mnóstwo ich krewnych. Na pewno są wśród nich osoby znacznie bardziej odpowiednie niż ja.

- Przykro mi, ale ze strony pana Ronalda McLeoda żyje tylko pan i pańscy rodzice. Co do nich, to

przeprowadzili się na Florydę i, hm!, nie chcą sobie zawracać głowy pańskimi obowiązkami.

- Zabrzmiało to jak cytat.

Na wargach adwokata zaigrał wątły uśmiech.

- Bo, niestety, był to cytat. Pańscy rodzice zareagowali dość gwałtownie, gdy się do nich zwróciłem.

Natomiast jeśli chodzi o rodzinę pani McLeod, dwoje krewnych na zmianę opiekowało się już dziewczynką,
odkąd przyszła na świat, uważają więc, że zrobili dość i odmawiają dalszych poświęceń. - Zawahał się. -
Mam wrażenie, że dziecko nie dorastało w sprzyjających warunkach. Krewni wyraźnie dali jednak do
zrozumienia - ciągnął - że jeśli da pan pieniądze na opiekę nad dzieckiem, jego kształcenie i pokrycie innych
wydatków, to jedno z nich jest gotowe przyjąć na siebie odpowiedzialność za wychowanie. Oczywiście,
oczekują za te starania rekompensaty.

- Krótko mówiąc, nikt z krewnych nie chce dziecka, bo po likwidacji majątku nie zostanie pieniędzy na

opiekę.

- Słusznie pan to ujmuje.

- Ale jeśli sypnę gotówką, to jedno z krewnych Marcii chętnie, a może nawet bardzo chętnie, będzie dalej

widzieć dziecko u siebie w domu.

- Hm!, znowu słusznie.

Ryan oderwał spojrzenie od twarzy Withers-Brighta i zerknął do notatnika pełnego esów-floresów, a potem

zatrzymał wzrok na oknie w kącie gabinetu. Z dwudziestego drugiego piętra biurowca w bardzo drogim
rejonie Vancouveru rozciągał się widok na Stanicy Park i nabrzeże w północnej części miasta.

Ale Ryan nie widział tej panoramy, lecz ponurą, naznaczoną chłodem twarz matki.

background image

Nie chcę. Oni są niegrzeczni. - Pięcioletni Ryan piąstkami otarł łzy z oczu.

- Jesteś zaproszony na urodziny synka Rowlandów. - Matka pochyliła się nad chłopcem, trzymając w ręce

jego jedyne porządne ubranie. - Przestań pociągać nosem, włóż garnitur i idź grzecznie na przyjęcie
Harry’ego. Pomożesz mi. Jeśli zrobimy dobre wrażenie, pani Rowland zaprosi mnie do organizacji kwesty w
kościele. A do tego bierze się samych najlepszych ludzi w mieście.

Łzy popłynęły chłopcu strumieniem po twarzy.

- No, Ryan. Zrób to dla mamusi - zachęcała go przymilnie. - To mi sprawi wielką przyjemność. Mamusia

cię ukocha.

Strumień łez przybrał na sile, ale chłopiec twardo pokręcił głową. Matka mocno uderzyła go w ramię,

starannie wybrawszy miejsce, którego nie widać, potem podała dziecku ubranie i z surową miną wskazała
drzwi sypialni.

Wspomnienie odpłynęło, wyparło je następne. Teraz Ryan miał osiem lat i był świadkiem kolejnej potyczki

w wojnie między rodzicami.

- Zażądasz podwyżki, bo jak nie... - wycedziła matka i zamachnęła się w powietrzu kuchennym nożem.

Ryan drgnął, świszczący dźwięk miał bowiem ostrość skalpela.

- Powiedziałem ci, że firma nie zatrzymuje pracowników. Nikt w tym roku podwyżki nie dostanie. - Ryana

jeszcze teraz ściskało w żołądku na wspomnienie rozzłoszczonego, choć zarazem błagalnego tonu ojca. - Nie
mogę... - Albo zaczniesz zarabiać więcej pieniędzy, albo cię zostawię. Nie będę z człowiekiem, który nie
potrafi zapewnić mi utrzymania na odpowiednim poziomie.

- Cholera jasna, kobieto...

- Reginaldzie, koniec dyskusji!

Potem siedzieli nad talerzami w ponurym milczeniu, które głęboko przygnębiało Ryana. W trzy tygodnie

później głos matki stał się nagle cukierkowo słodki. Ojciec wrócił z pracy z dwoma czekami za dwa etaty.

W następnym obrazie Ryan miał już jedenaście lat.

- Ryan! Ryan! - Przenikliwy krzyk matki przebił się przez ogłuszający łomot rockandrollowej muzyki,

płynącej z gramofonu. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.

- Dlaczego mi nie odpowiadasz? - spytała matka. - Zresztą wszystko jedno. Ja i ojciec wychodzimy.

- Jeszcze nie jadłem obiadu, mamo.

- Och! - Stuknęła kilka razy czubkiem buta o podłogę, zirytowana tym przypomnieniem. - W lodówce

zostało trochę ryby, możesz zjeść.

- Nie lubię ryb.

- I to jest twoja wdzięczność? - Na policzkach pojawiły jej się czerwone plamy, przez co nałożony na twarz

róż nabrał jeszcze bardziej jaskrawego odcienia. - Tysiące dzieci na świecie głodują, a tobie się nie podoba
takie dobre jedzenie, które kupuje ci ojciec?

Poprawiła lisa na ramionach, a Ryan uciekł wzrokiem przed spojrzeniem jego szklanych oczu.

- Jak nie chcesz ryby, to bądź sobie głodny. Ja w każdym razie wychodzę.

- Dokąd idziesz? - spytał. Bardzo starał się nie rozpłakać, chociaż łzy cisnęły mu się do oczu.

- Pani Rowland zaprosiła nas na kawę - z dumą oznajmiła matka. - Twój ojciec i ja wreszcie zaczynamy

bywać w kręgach, w których jest nasze miejsce.

Pomyślał o swoim dziadku, który miał mały sklepik na drugim końcu miasta, i o wuju, który większą część

życia spędził na piciu, burdach lub jednym i drugim naraz. Parsknął śmiechem, który nawet w jego uszach
zabrzmiał dziwnie dorośle i pogardliwie.

- Dość tego, Ryan...

Głos matki, chłodno wymieniającej jego liczne wady, przywołał następne wspomnienie.

- Ryan McLeod?

background image

Z bijącym sercem i wciąż żywą nadzieją, za którą się nienawidził, czternastoletni Ryan spojrzał przez kraty

na umundurowanego policjanta. Aresztowany za współudział w rozboju, gdy stał na czujce, podczas gdy
jego starsi kumple rabowali sklep z biżuterią, jako jedyny wpadł. Reszta uciekła, zostawiając go własnemu
losowi. Glinom powiedział, że rodzice są na przyjęciu na ranczu Rowlandów. Może tym razem...

- Twoi rodzice będą tutaj jutro.

- Maminsynek prześpi się na twardym łóżku, co? - Rechot dwóch wielkich, obdartych mężczyzn, którzy

dzielili z nim celę, wciąż brzmiał w jego uszach. - Niech pan go zostawi pod naszą opieką, panie władzo. My
się postaramy, żeby było mu wygodnie, nie, braciszku?

- Areszt jest przepełniony. Musisz zostać w tej celi. Strażnik będzie często sprawdzał, co tu słychać.

Przykro mi.

Współczucie i smutek, które usłyszał w głosie policjanta, ciężko go przeraziły.

Tej potwornej nocy w areszcie Ryan wreszcie stracił wiarę w mit bezwarunkowej miłości. Był to również

ostatni raz, gdy zdarzyło mu się płakać. W spadku po tej nocy pozostało mu wspomnienie trwogi i lęku,
które jeszcze teraz, w dwadzieścia lat później, niekiedy wyrywało go ze zdrowego snu.

Ojciec zapłacił za niego kaucję o czwartej po południu następnego dnia. Nazajutrz Ryan uciekł z domu i

przez następne trzy lata włóczył się po południowych stanach, podróżując autostopem od Houston po Miami.
Poznał ulice wszystkich miast, przez które przejeżdżał. I zawsze znajdował grupę nastolatków, którzy
wałęsali się podobnie jak on. Zazwyczaj trzymał się takiej grupy, póki jej przywódca nie zaczynał czuć się
zagrożony naturalną skłonnością Ryana do rządzenia. Wtedy Ryan musiał szukać sobie nowego miejsca.

W Miami dopisało mu szczęście. Próbował tam wyłudzić pieniądze za ochronę od bogatej i

ustosunkowanej kobiety interesów. Spodobało jej się jego zgrabne ciało, a posłuch, jaki miał w bandzie
zebranych przez siebie miejscowych opryszków, wzbudził w niej szacunek. Po jednodniowej znajomości
złożyła mu propozycję, której głód nie pozwolił mu odrzucić.

Przez następne kilka lat kobieta ubierała go, kształciła i wysługiwała się nim. Jako zaufany chłopiec na

posyłki nauczył się wszystkiego, co należy wiedzieć o ciemnych stronach wielkich operacji finansowych.
Wślizgiwał się w miejsca, w których za nic nie powinien być, widział i słyszał to, co różni ludzie chcieli
zatrzymać w sekrecie. Młody wiek, wygląd, ujmujący sposób bycia i wdzięk zwykle pomagały mu wyjść
cało z wszystkich opresji i jeszcze zdobyć potrzebne informacje.

Nie robiło na nim wrażenia, gdy życzenia mocodawczym były na bakier z uczciwością, a nawet z prawem.

Uważał tylko, żeby znów nie uzależnić swego przetrwania od umiejętności pokonania na pięści lub na noże
faceta, który akurat zamierzał zabrać mu ubranie, jedzenie albo zwyczajnie chciał go zgwałcić. Teraz jego
powodzenie i poziom życia zależały od całkiem innych umiejętności. Tych, których nabył pracując dla swej
nowej chlebodawczyni.

Gdy miał osiemnaście lat, kobieta zauważyła, że Ryan wykorzystuje te same umiejętności do zwiększenia

swoich wpływów wśród jej ludzi, wyrzuciła go więc na zbity pysk. Zniósł to dość spokojnie. Zaczął się
jednak obawiać, że w końcu fart go opuści. Wyniósł się tak daleko, jak tylko starczyło mu gotówki. W ten
sposób w pół roku później znalazł się w Vancouverze. Jedynie silne poczucie własnej wartości i niezwykła
determinacja zaprowadziły go tam, gdzie był teraz.

Z drobnego opryszka przedzierzgnął się w biznesmena.

Czy mógłby żyć ze spokojnym sumieniem, gdyby nie spróbował zapewnić tej dziewczynce szczęśliwszego

startu życiowego niż jego własny? Chociaż nie miał zielonego pojęcia o wychowywaniu dzieci, chciał
spróbować

- Dobrze. - Obrócił się i znów spojrzał na adwokata.

- Słucham?

- Przyjmę opiekę nad córką Rona. Jak ona ma na imię?

- Danielle.

- Właśnie, Danielle - powtórzył Ryan. Jeszcze przez chwilę siedział w milczeniu, potem odepchnął się od

biurka i wstał. - Proszę wszystko załatwić, żebym mógł wziąć ją do siebie od dziś za trzy tygodnie.
Tymczasem polecę sekretarce przygotować...

background image

- Przepraszam, panie McLeod, ale nie jest to możliwe.

- Jak to „nie jest możliwe?” Musi być możliwe. Potrzebuję trochę czasu, żeby na nowo urządzić sobie

życie. Niech pan powie mojej sekretarce, gdzie Danielle mieszka, a Hallie wszystkim się zajmie.

- Jest tutaj. W sekretariacie.

- No, pewnie. A gdzie ma być sekretarka? Pan wybaczy, ale jestem teraz bardzo zajęty.

- Przepraszam. Chyba nie wysłowiłem się jasno. W sekretariacie jest Danielle.

- U mnie? W tej chwili? - Ryan opadł na krzesło i zasłonił dłonią oczy. - I co ja mam zrobić, do jasnej

cholery?

Przez kilka minut Becky rozkoszowała się spokojem Lilac House, w końcu jednak odsunęła się od drzwi i

szybko weszła na zgrabne, kręcone schody, żeby zajrzeć do dziecinnego pokoju zabaw.

- Ojej, pani Hansen! Co się pani stało?

- Kiepsko wyglądam, co? - Uśmiechnęła się do Ann, studentki, która pomagała jej zajmować się dziećmi. -

Ochlapał mnie mikrobus, kiedy wsiadałam do samochodu.

Dzieci siedziały nad jakąś grą planszową, rozłożoną pośrodku dywanu. Perski dywan był spłowiały i

miejscami wytarty, wciąż jednak stanowił ich ulubione miejsce na dębowej podłodze. Pięcioletni Nicky
pomachał do matki z kolan Ann. Sara, ośmioletnia córka, mruknęła „cześć”, ale nie podniosła głowy.

- Mam nadzieję, mamo, że to się stało po wizycie w banku. Wyglądasz okropnie. - Mike, mimo zaledwie

dwunastu lat, już starał się wcielić w rolę męskiego opiekuna rodziny. Ukląkł i z niepokojem wyczekiwał
odpowiedzi.

- Tak, zaraz po wyjściu z banku.

Nicky zaczął wykonywać podskoki w ramionach Ann.

- Ann i ja gramy razem i wygrywamy, mamusiu.

- To bardzo dobrze. Proszę, tu są twoje pieniądze, Ann. - Becky położyła je na stole.

- Dziękuję, pani Hansen. Zostanę do końca gry, dobrze?

Becky zerknęła przez okno, gdzie po drugiej stronie ulicy widać było dom Ann.

- Czy twoja mama nie będzie miała nic przeciwko temu?

- To nie kłopot. Zadzwonię do niej.

- Idę wziąć prysznic. Mike, czy mógłbyś przynieść z garażu kilka starych ścierek i z grubsza oczyścić

samochód z błota?

- Zgoda, ale tylko dlatego, że przegrywam. - Zerwał się z podłogi i biegiem opuścił pokój jednocześnie z

matką.

Gdy tylko Becky znalazła się poza zasięgiem wzroku dzieci, skuliła ramiona. Rozcierając dłonią kark,

powlokła się na górę. Wreszcie otworzyła drzwi sypialni na pierwszym piętrze, sanktuarium, które stworzyła
dla siebie, gdy Eric odszedł na dobre.

W tym pokoju jej miłosny związek z Lilac House nabierał pełnego wymiaru. Na tapetach kwitnące bzy

pięły się po malowanych kratkach. Lampy z frędzlastymi abażurami rozlewały różowawe światło. Niemal
wszystkie płaskie powierzchnie w pokoju były gęsto zastawione rodzinnymi fotografiami w starych,
ozdobnych ramkach i flakonikami po perfumach. Na wielkim łożu spoczywała pościel zdobiona
szydełkowymi koronkami w kolorze kości słoniowej.

Kominek w kącie pokoju nie nadawał się do użytku, Becky zgromadziła więc w nim suszone kwiaty i

niekiedy odświeżała ich delikatny zapach wonnymi olejkami. Na honorowym miejscu, na gzymsie kominka,
stała fotografia przedstawiająca jej babkę z Emily w dniu ich pierwszego prawdziwego balu. Dwie
roześmiane dziewczyny stały ramię w ramię, ubrane w długie białe suknie i koronkowe kapelusze z
szerokimi rondami i woalkami. Atmosferą Lilac House były przesiąknięte ich młodzieńcze lata.

background image

Becky zamknęła za sobą drzwi i stanęła wyczekująco obok łoża. Po dłuższej chwili ciężko westchnęła.

Spokój, którego potrzebowała, spokój, który zwykle ogarniał ją w tym pokoju, tego dnia nie chciał przyjść.

W przyległej do sypialni łazience ściągnęła klejącą się do niej mokrą sukienkę i cisnęła ją do brudów, to

samo zrobiła z bielizną, po czym zatrzasnęła wieko kosza. W oczekiwaniu aż woda wypełni wannę, owinęła
się ręcznikiem. Plecy oparła o kafelki i w milczeniu stała, a łzy płynęły jej po policzkach. Czuła tylko strach
i rozpacz.

Jeśli zapłaci zaległe raty, nie: kiedy zapłaci dwie zaległe raty kredytu, zostanie jej na rachunku dokładnie

osiemdziesiąt sześć dolarów i pięćdziesiąt dwa centy. Te pieniądze musiałyby wystarczyć do końca miesiąca,
póki nie przyjdzie czek z gazety. Jak ma wykarmić za to rodzinę? Ale gdzie podzieliby się, gdyby bank
zabrał im dom?

- Niech cię diabli porwą, Eric!

Te słowa wróciły do niej echem. Przekleństwo rzucone na byłego męża sprawiło jej tak wielką

przyjemność, że powtórzyła okrzyk. Dwukrotnie. Dlaczego Eric znikł? Gdzie teraz jest? Czy zamierzał
jeszcze kiedykolwiek zainteresować się spłatą kredytu, czy też stanie się tak jak z alimentami?

Na wspomnienie alimentów poczuła bolesne ukłucie. Przez chwilę pozwoliła myślom błądzić wokół tego

tematu, trochę tak, jak człowiek ze złamanym zębem okrąża językiem uszkodzone miejsce sprawdzając, ile
bólu sprawiłoby dotknięcie z pełną siłą. Mimo iż minęło już prawie sześć lat, wciąż podświadomie broniła
się przed myśleniem o tej sprawie.

Wolno osunęła się po chłodnych kafelkach i usiadła na podłodze. Szarpnął nią szloch. Głośny szum lejącej

się wody zagłuszał głośne bicie jej serca i pulsowanie krwi w skroniach. Becky splotła ręce na brzuchu i
próbowała zapanować nad rozpaczą. Była taka zmęczona samotnością. Nigdy nie miał jej kto pocieszyć, gdy
budziła się śmiertelnie zmęczona w dzień Bożego Narodzenia. Nikt nie dodawał otuchy, dla nikogo nie była
ważna.

Czasem, wprawdzie nieczęsto, zniechęcenie ogarniało ją z taką siłą, że tęskniła do mężczyzny, który

trzymałby ją w ramionach i pomógł jej przetrwać długą noc.

- Mamo, przyjdziesz za chwilę? Już czas na obiad.

Becky poderwała głowę i grzmotnęła nią w ścianę. Rozcierając czaszkę, wstała, oparta plecami o kafelki.

Sięgnęła ręką do kranu, żeby zakręcić wodę, opuściła ręcznik na podłogę i weszła do wanny.

- Jeszcze dziesięć minutek, Saro.

- Dobra.

Gdy wytarła się do sucha, wykorzystała ręcznik do oczyszczenia z pary wysokiego, podłużnego lustra na

drzwiach. Dokładnie się w nim przejrzała. Zobaczyła średnio długie, brązowawe włosy, średnio ciemne
brązowawe oczy i bardzo średnią sylwetkę z pięciokilową nadwagą.

- Ale wyglądasz, pomyślała o sobie z dezaprobatą. Po energicznym suszeniu ręcznikiem kręcone włosy

miała potargane tak, że bardziej już nie można. Wiedziała też, że ciemnych półkoli pod oczami wkrótce nie
zakryje żaden make-up. Siateczka wokół kącików oczu była pozostałością po chwilach śmiechu, ale głębokie
bruzdy na czole wskazywały, że trosk i napięcia było w jej życiu dużo więcej.

Odwróciła się profilem do lustra, wyprostowała ramiona i wciągnęła brzuch, usiłując nie zwracać uwagi na

rozstępy. Musisz zrzucić parę kilo, zarządziła w myśli i roześmiała się bez przekonania. Włożyła dżinsy i
bluzę i zeszła na dół. Gdyby nie wyglądała jak ledwie dychająca kura domowa, Ellford może dałby jej te
pieniądze. No, ale wtedy na pewno nie odczepiłby się od niej tak łatwo.

- Co na obiad? Jestem wściekle głodny. Zjemy smażonego kurczaka?

Gdy tylko weszła do jadalni, dzieci zaczęły domagać się swojego ulubionego dania.

- Mamy gotowy gulasz. Podgrzeję go, a wy tymczasem zróbcie porządek i nakryjcie stół.

W odpowiedzi rozbrzmiał jękliwy chór.

- Jeejku, mamo, gulasz był w tym tygodniu już dwa razy. Dlaczego nie możemy iść do McDonalda na

hamburgery? - spytał Mike.

- I frytki - Nicky zaczął podskakiwać. - I koktajl mleczno-owocowy.

background image

- Przykro mi, dzisiaj nic z tego. Zjemy na mieście jutro, ale pod warunkiem że dzisiaj mi pomożecie.

Jestem zmęczona, więc macie być grzeczni i wcześnie położyć się do łóżek.

- Mamo, dlaczego mamy się wcześnie położyć? Przecież to ty jesteś zmęczona.

Becky parsknęła śmiechem. Sara jak zwykle trafiła w dziesiątkę.

Sporo później Becky zamknęła drzwi pokoju Mike’a, Jednocześnie masując sobie krzyż. Wreszcie wszyscy

usnęli. Co za potworny dzień! Wyprostowała się i zaczęła wolno schodzić po schodach. Postanowiła napić
się czegoś ciepłego Przy pracy nad budżetem. A potem trochę pospać.

W kuchni zamieszała czekoladę w garnuszku, bezmyślnie Przeglądając tytuły w lokalnej gazecie. Przede

wszystkim Jednak upajała się ciszą i spokojem. Gdy nad garnuszkiem uniósł się kłąb pary, sięgnęła po duży
kubek i po chwili wahania otworzyła nową torbę pianek.

To był zdecydowanie dobry dzień na pianki. Becky wrzuciła piankę do czekolady, a zanim stanowczym

ruchem zamknęła torbę i odłożyła ją na najwyższą półkę, śmiało dodała jeszcze dwie. Z dietą mogła
poczekać do następnego dnia.

Sparzyła czekoladą usta, bo gdy przytknęła kubek do ust, nagle rozległ się dzwonek do drzwi.

Odstawiwszy naczynie, szybko pobiegła otworzyć, żeby nieoczekiwany przybysz nie zbudził dzieci
następnym dzwonkiem. Przez okno przy drzwiach zobaczyła, jak światło z latami przy wejściu odbija się w
rozpuszczonych, miedzianozłotych włosach jej najlepszej przyjaciółki. Becky otworzyła drzwi na oścież, a
Jan natychmiast zaczęła trajkotać.

- Cześć! Wiem, że jest późno, ale nie mogłam się doczekać, żeby ci powiedzieć. Pamiętasz Ryana

McLeoda, tego człowieka, u którego pracuje moja ciocia Hallie? Potrzebuje kogoś do opieki nad
dziewczynką, zdaje się że swoją kuzyneczką. Powiedziałam Hallie, że doskonale byś się nadawała. Facet jest
nadziany i ma nóż na gardle, więc możesz mu zaśpiewać sumę nie z tej ziemi.

- Wejdź, Jan.

- Nie mogę - odparła, po czym odwróciła się z uśmiechem i wskazała niewyraźną sylwetkę w samochodzie.

- Nie jestem sama.

- Jak ten ma na imię?

- Simon. I powiem ci, że spotykamy się czwarty raz.

- Czwarty? To już prawie rekordzista.

- No wiesz, Becky! - Wsparła ręce na biodrach i zmroziła przyjaciółkę spojrzeniem. - Nie wpadłam po to,

żebyś mi wytykała grzeszki.

- Martwię się o ciebie. - Dotknęła ramienia Jan. - Ralph nie żyje od sześciu lat. Czy nie przyszła pora,

żebyś pogodziła się z faktem, że jeśli nawet zaliczysz wszystkich mężczyzn w tym kraju, żaden z nich nie
będzie Ralphem?

- Ile razy mam ci powtarzać, że wcale nie rozumiesz. - Jan odtrąciła rękę Becky. - Nie chcę rozmawiać... na

temat Ralpha.

- Jan...

- Daj spokój.

Becky dostrzegła napięcie i zbolałe spojrzenie Jan.

- Zgoda. Na razie. Ale nie obiecuję, co będzie jutro.

Jan zamknęła oczy. Potem westchnęła, a gdy znowu spojrzała na Becky, miała na twarzy miły uśmiech.

- Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozwiązałam wszystkie twoje problemy. Uwielbiasz dzieci i

potrzebujesz pieniędzy. Facet jest bogaty, a ty jesteś mu potrzebna.

Głośno zapiał klakson i Jan znowu zerknęła przez ramię.

- Dobra, muszę lecieć. Mój chłopak się niecierpliwi. - Puściła do przyjaciółki oko i roześmiała się

znacząco. - Prawdę mówiąc, ja też.

- Ale...

background image

- Posłuchaj, dobrze? Ryan przyprowadzi tę dziewczynkę tutaj. W poniedziałek rano, o dziesiątej, żebyście

mogli się umówić.

Klakson zabrzmiał znowu i Jan zbiegła ze schodków, wołając przez ramię „pa”. Becky pomachała jej ręką,

zamknęła drzwi i wróciła do kuchni dokończyć czekoladę.

Pracować dla Ryana McLeoda? To zadziwiające, że Ryan w ogóle chce z nią rozmawiać po tym, jak ubodła

jego dumę dwa lata temu.

Becky i Jan skończyły wtedy po trzydzieści lat, a Hallie sześćdziesiąt, więc Jan urządziła potrójne

przyjęcie urodzinowe. Trzy zestawy przyjaciół stłoczyły się w jej mieszkaniu. Becky pierwszy raz od
czterech lat włożyła rajstopy i ładną sukienkę.

Wprawdzie była zadowolona ze swojego sposobu życia, ale nagle poczuła upojenie wolnością. Zajmująca

rozmowa z innymi dorosłymi ludźmi sprawiła jej wielką przyjemność. Nie było dzieci, które domagałyby się
jej uwagi, a lampka wina, na którą sobie pozwoliła, jeszcze dodała animuszu.

Gdy na scenę wkroczył zabójczo przystojny mężczyzna, zauważyła go natychmiast i natychmiast poczuła

do niego nienawiść. Z racji swojej przeszłości uważała się bowiem za znawczynię mężczyzn tego rodzaju.
Ani przez chwilę nie wątpiła, że ma przed sobą samolubnego, zimnego drania, podobnego do Erica.

Mężczyzna uściskał Hallie, wymienił uścisk dłoni z Jan, a gdy Hallie przedstawiła go Becky, przesłał jej

uroczy uśmiech. Rozpoczęła się lekka, żartobliwa rozmowa. Becky nie mogła się oprzeć pokusie i
przyłączyła się do niej, choć miała wrażenie, że to skutek wypitego wina. Ale wstrząs, jaki przeżyła, gdy
mężczyzna dotknął jej ramienia, śmiertelnie ją przeraził. Zmartwiała.

Przez te dziesięć minut rozmowy, a i później, mężczyzna dawał sygnały, że chciałby lepiej poznać Becky,

ona jednak konsekwentnie nie zwracała uwagi na zaczepki, w końcu zaś wmieszała się w tłum gości. Potem
widziała jeszcze kilka różnych kobiet uwieszonych ramienia tego mężczyzny i nabożnie wsłuchujących się
w każde jego słowo.

Kilka minut przed północą postanowiła wrócić do domu i zadzwoniła po taksówkę. Wprawdzie doceniała

błogosławiony wpływ małych dawek wolności, ale zaczynała boleć ją głowa. Powiedziała więc Jan, że
poczeka na taksówkę przed domem, włożyła płaszcz i wyszła. Po dwóch krokach na świeżym powietrzu
zachwiała się jednak, jakby nagle uderzono ją młotem. Nie wiedziała, czy cieszyć się, czy złościć, gdy
mocne ramię Ryana podtrzymało ją i zaprowadziło pod pobliski murek klombu.

- Dziękuję. - Przytknęła dłoń do czoła.

- Cała przyjemność po mojej stronie, proszę pani.

- Okropnie się czuję.

- Za kilka minut poczuje się pani lepiej. To skutek pobytu w tłocznym, dusznym pomieszczeniu i alkoholu.

- Muszę panu powiedzieć... ooch... - Wzdrygnęła się i przycisnęła palce do skroni, bo ostry ton tych słów

spowodował rezonans i ból omal nie rozsadził jej czaszki. Po chwili dokończyła cicho: - Wypiłam tylko
jeden kieliszek.

- Nawet jeden kieliszek może tak podziałać, jeśli normalnie pani nie pije.

Usiadła i w milczeniu poczekała, aż ból złagodnieje. Wreszcie spojrzała na niego podejrzliwie.

- Skąd pan wiedział, że jestem na dworze?

- Widziałem, jak pani wychodzi, i powiedziałem Jan, że poczekam z panią na taksówkę.

- Dlaczego? - Nie przejęła się tym, że pytanie wypadło opryskliwie, a nawet bardzo opryskliwie, bo

przecież jego pomoc okazała się naprawdę potrzebna.

- Zdawało mi się, że tak powinien postąpić dżentelmen.

- Niepotrzebnie zadał pan sobie tyle trudu. Może pan wrócić na przyjęcie.

Roześmiał się.

- Podoba mi się pani, Rebeko, chociaż zupełnie nie wiem dlaczego. Może jutro zjemy razem kolację? -

Uśmiechnął się do niej.

background image

Znowu poczuła, że świat zaczyna się niebezpiecznie chwiać. Mocno zacisnęła dłonie na kamieniach i

zagryzła zęby. Tym razem jednak ból przyszedł w najwłaściwszej chwili. Zniweczył skutki tego uśmiechu,
wspaniałego, olśniewającego uśmiechu, który jednoznacznie wyrażał męskie zadufanie i poczucie władzy
nad kobietami.

W dwóch krótkich zdaniach Becky powiedziała temu mężczyźnie, co może zrobić ze swoim zaproszeniem

na kolację, swoimi upodobaniami i teksańskim wdziękiem. A że nadjechała taksówka, wsiadła do niej i
zniknęła mu z oczu. Nigdy więcej już go nie widziała.

Skrzywiła się z niechęcią. Wyglądało na to, że w poniedziałek zobaczy go znowu. Zdecydowana wykręcić

się od tego spotkania i ewentualnej dodatkowej pracy, usiadła przy kuchennym stole z kalkulatorem Mike’a
w dłoni i notatnikiem przed sobą. Ponieważ wydatki rodziny trudno było już zmniejszyć, musiała znaleźć
dodatkowe źródło dochodu.

W godzinę później siedziała ze zmarszczonym czołem nad kartką zabazgraną liczbami, a obok niej leżała

na stole zgnieciona torba po piankach. Cały ten czas spędziła na konstruowaniu budżetu, ale nic nie
wskazywało na to, by jej starania przyniosły jakiekolwiek skutki, jeśli nie liczyć dekagramów, których
przybór wykaże następnego ranka waga.

Zaskrzypiał korek, gdy przyczepiła listę najlepszych pomysłów do korkowej tabliczki. Potem metodycznie

spłaszczyła torbę po piankach i złożywszy ją w mały kwadracik, wcisnęła głęboko do kosza na śmieci, żeby
dzieciaki nie zauważyły. Postanowiła położyć się do łóżka i jak najszybciej zasnąć. Budżet mógł poczekać
do następnego dnia.

Przesunęła dłonią po wyłączniku i w kuchni zapadła ciemność. Gdy szła po schodach, po zmęczonej

głowie tłukła jej się myśl. Gdyby zgodziła się zająć kuzynką Ryana McLeoda, widywałaby tego człowieka
dzień w dzień.

Ciekawe, czy nadal jest taki zabójczo przystojny.


Zasnęła? - spytała Carol i schyliła się po kieliszek. Podciągnęła nogi na sofę i wygodniej się oparła. Potem

wygładziła na udach spódniczkę kostiumu.

- Tak. Nareszcie. - Ryan stał pośrodku pokoju dziennego i przyglądał się Carol z obojętnym, bezosobowym

podziwem. Była bardzo elegancką kobietą.

Zauważył, że ile razy ktoś mówił o Carol Hill, wspominał jej elegancję i inteligencję. Jej urodę. Jej

bezwzględność. I niepowstrzymane parcie naprzód. To dziwne, ale zaczynało go zastanawiać, czemu
wszystkie te wzmianki, pochlebne czy niechętne, podkreślały jej dystans do świata. Prawie od samego
początku zdawał sobie sprawę, że w ich związku brakuje ciepła, że nie ma go nawet w łóżku. Namiętność
była, owszem, ale nie żar. To prawdopodobnie wyjaśniało, dlaczego już od dawna nie proponował Carol
seksu.

Carol uśmiechnęła się do niego i poklepała poduszkę obok siebie.

Przez chwilę wahał się, czy nie przyjąć tego ostentacyjnego zaproszenia, ale nie mógł wykrzesać z siebie

wystarczającego entuzjazmu i nie miał dość energii na intymności. Poza tym kto mógł przewidzieć, jak
długo Dani pozostanie uśpiona? Opadł na krzesło w drugim końcu pokoju i zwiesił głowę.

- Matkowanie mnie wyczerpuje.

- To dopiero pierwsza noc.

- Nie przypominaj mi. - Pokiwał głową i uśmiechnął się do niej. - Przepraszam za nieudany wieczór.

Trzeba było mimo wszystko skorzystać z tych biletów.

- Miałam iść sama? Co to, to nie. Jestem pewna, że Paul z żoną ucieszą się z wieczoru poza domem, z dala

od dzieci. - Przez dłuższą chwilę obwodziła palcem krawędź kieliszka. - Zazdrościłeś im kiedyś?
Małżeństwa, kolorowego płotka dookoła domu i gromadki dzieciaków?

- Paulowi i Sheili? Coś ty! To nie dla mnie. Nasz układ mi się podoba. - Po twarzy Carol przebiegł jakiś

dziwny grymas. - A co? Ty im zazdrościsz?

background image

Przyjrzała mu się uważnie znad krawędzi kieliszka.

- Czy przeszło ci kiedyś przez myśl, że gdybyśmy się pobrali, mogłabym ci pomóc w rozwiązaniu

niektórych problemów?

- Nie. Nie mógłbym cię prosić o nic takiego.

Znów zauważył coś dziwnego w jej twarzy, tym razem był to błysk w oczach. Czyżby błysk złości?

- Carol, jeśli postanowiłaś ze mną zerwać i poszukać mężczyzny, który chciałby takiego życia, to wiedz, że

cię zrozumiem. - Zadziwiające. Miał nadzieję, że Carol powie „tak”.

- Nie. Nasz układ trwa.

Przechyliła kieliszek i wypiła jego zawartość. Pusty oddała w milczeniu Ryanowi. Poszedł do kuchni dolać

jej wina, a gdy wrócił, Carol znów była sobą. Wzięła od niego kieliszek z uwodzicielskim uśmiechem.

- Co zamierzasz zrobić z tym dzieckiem? Oddać do szkoły z internatem?

- Mała zostanie u mnie. Hallie szuka kogoś, kto zająłby się nią w ciągu dnia.

- Zamieszka tutaj? - Carol uniosła brwi. - To będzie bardzo interesujący eksperyment. - Upiła trochę wina. -

Jak ci minęła reszta dnia?

- Fatalnie. Ten sukinsyn Pastin wygrał przetarg na reorganizację kartoteki szpitala. Zaufany informator

Hallie doniósł, że przebili nas o głupie pięćset dolarów. Poza tym Susan złożyła dzisiaj wymówienie.
Podkupił ją przyjaciel Pastina.

- Zdaje się, że przegrałeś przetarg z Pastinem już szósty raz.

- Mhm. - Pokręcił głową, próbując trochę rozluźnić mięśnie karku. - To powoli staje się zwyczajem. Sześć

przetargów i wszystkie przegrane o niecały tysiąc dolarów. A Susan jest moim czwartym pracownikiem na
kluczowym stanowisku, którego podbiera mi Pastin lub jego przyjaciele. Czwartą osobą w trudnej sytuacji
finansowej, która nie potrafi się oprzeć pokusie.

- Wszystko wskazuje na to, że Harold Pastin ma u ciebie informatora.

- Owszem.

- Hallie ma dostęp do wszystkich informacji o przetargach. Poza tym odgrywa matkę wszystkich

pracowników, a to oznacza, że wie o ich prywatnych kłopotach.

- To nie Hallie! - Ryan natychmiast pożałował, że podniósł glos, bo Carol spojrzała na niego zaskoczona. -

Ona jest częścią tej firmy tak samo jak ja.

- Już dobrze, dobrze. - Carol uniosła ręce w ustępliwym geście. - Ja tylko wysnułam przypuszczenie. Tyją

znasz lepiej.

- Wiem, że nerwy nie są dla mnie wytłumaczeniem, ale Przepraszam.

- W porządku. - Odstawiła kieliszek i wzięła torebkę. - Lepiej już pójdę.

- Nie musisz wychodzić tak wcześnie. Moglibyśmy obejrzeć jakiś film z tych kupionych mi przez Hallie.

Ona ciągle wierzy, że nauczy mnie świata, który nazywa „prawdziwym”, chociaż słowo daję, że nie
rozumiem, co prawdziwego jest w hollywoodzkich produkcjach.

- Nie, dziękuję. Jednak pójdę. Jesteś zmęczony, a ja jeszcze muszę zrobić to i owo przed jutrzejszą podróżą.

- Nie mogę zostawić Dani samej, więc nie odwiozę cię do domu, ale zatelefonuję po taksówkę.

Podał jej płaszcz. Gdy wsunęła ramiona w rękawy i zapięła guziki, stanęła na palcach, żeby pocałować go

na do widzenia.

- Zadzwonię do ciebie po powrocie. Powodzenia w szukaniu opiekunki do dziecka.

- Dziękuję. Podejrzewam, że to bardzo odpowiednie życzenie.

Ech, te kobiety!

Rozdrażnienie Ryana znów nieco wzrosło. Siedział za kierownicą srebrnego mercedesa i mijał inne

background image

samochody, które wyjechały na ulice w niedzielny ranek. Towarzyszył mu odgłos nieustannie pracujących
wycieraczek.

Właśnie teraz, kiedy musiał skoncentrować wszystkie siły na stworzeniu dla firmy planu walki o byt,

spotkało go coś takiego. Zamiast pracować, będzie miał tysiące różnych zajęć, jak inni znani mu rodzice.
Zmarszczył czoło. Będą występy. Wywiadówki. Podwożenie samochodem do szkoły.

Sięgnął do dźwigni zmiany biegów, żeby wyprzedzić autobus, zamiast tego zaczepił jednak palcami o

plisowaną spódniczkę swojej pasażerki. Zmełł pod nosem przekleństwo i wyplątał rękę.

- Przepraszam.

Odpowiedzią na te przeprosiny było jedynie skinienie głowy. Każdy mężczyzna, któremu wydaje się, że

zna kobiety, powinien spędzić trochę czasu z taką istotą. Przed dwa dni i dwie noce dziewczynka mówiła
prawie wyłącznie „tak” i „nie”.

Nie pierwszy raz smutno zadumał się nad śmiercią Rona i Marcii i z powątpiewaniem pomyślał o ich

rozsądku, który kazał im wybrać kawalera na opiekuna ich dziecka. Spojrzał na małą, która siedziała w
milczeniu, i jeszcze raz spróbował nawiązać rozmowę.

- Myślę, że polubisz panią Hansen.

- Tak - odpowiedziała posłusznie Dani.

Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i dłońmi splecionymi na kolanach. Długie, czarne włosy miała

związane niebieską aksamitką. I była absolutnie nieruchoma. Za bardzo nieruchoma. Nie wierciła się i
wbrew oczekiwaniom Ryana nie paplała bez końca. Raz tylko z własnej inicjatywy zdobyła się na dłuższą
wypowiedź, gdy powiedziała, że woli skróconą formę swego imienia. Ryan znał się na dzieciach bardzo
słabo, to dziecko jednak nie wydawało mu się normalne.

Załamany, wyciągnął z kieszeni marynarki kartkę i zerknął najpierw na wypisany tam adres, a potem na

przesuwające się za szybą numery domów.

Jak siedmioletnia dziewczynka, pozornie idealnie grzeczna, może tak człowiekowi skomplikować życie?

Przez dwa dni spędzone na wizytach u potencjalnych opiekunek Dani odrzuciła wszystkie kandydatury,
niekiedy wymieniając całkiem absurdalne powody. Rebeka Hansen była ostatnią osobą na liście
sporządzonej przez jego sekretarkę. A Ryan miał szczerą nadzieję, że zdąży zatrudnić kogo innego i nie
będzie musiał Jej odwiedzić.

Zdumiało go, że Hallie zdołała namówić przyjaciółkę swojej siostrzenicy na to spotkanie. Wprawdzie nie

wiedział, dlaczego Rebekę tak zirytowało zwykłe zaproszenie na kolację, dwa lata temu nie przebierała
jednak w słowach, gdy wyjaśniała mu, co o nim myśli. Pech chciał, że teraz miał zamiar prosić ją o
przysługę.

Wzruszył ramionami. Będzie musiał męskim urokiem nakłonić Becky do przyjęcia tej pracy.

Oczywiście, urok będzie całkiem bezużyteczny, jeśli Rebeka dom i jej dzieci nie spełnią oczekiwań Dani. A

jeśli spotkanie Potoczy się tak jak poprzednie, to czeka go kłopot przez duże „K”.

Jeszcze raz sprawdził adres i zwolnił przed frontem dużego, białego domu na rogu. Dwupiętrowy budynek

wyróżniał się w okolicy, sąsiednie miały bowiem tylko jedno piętro lub były parterowe. Z zaokrąglonego
naroża budynku wyrastała wieżyczka zakończona spiczastą kopułą. Na jej czubku pysznił się blaszany
kurek. Natomiast z dachu werandy zwisała ozdobna, rzeźbiona tabliczka z napisem „Lilac House”.

To musiał być kiedyś ładny dom, pomyślał, zatrzymując samochód na podjeździe obsadzonym nie

strzyżonymi krzewami. Szkoda, że tak podupadł. Farba nie wyblakła i nie łuszczyła się tylko na tabliczce z
napisem, która biła w oczy bogactwem fioletu, błękitu i zieleni.

Dodatki do wielobarwnych ścian stanowiły zardzewiały, stary samochód na nierównym podjeździe i

dżungla otaczająca dom. W sumie widok był mało pociągający.

Znad zarośniętej winoroślą balustradki werandy wychyliła się głowa. Śledziły ich wielkie brązowe oczy,

więc Ryan mocno uścisnął rękę Dani, szukającą schronienia w jego dłoni. Gdy wchodzili po schodkach,
stanął przed nimi chłopiec z niesfornymi, brązowymi kędziorami. Na podbródku miał zaschniętą strużkę
czekolady, a gołe kolana, wystające z rozdartych dżinsów, były zielone od trawy.

- Cześć! Jak się nazywacie? Po co przyszliście? Czy mogę posiedzieć w waszym samochodzie?

background image

- Nicky! Bądź grzeczny. - Starsza dziewczynka z długimi, kręconymi włosami, które sięgały talii jej

marszczonej sukienki, uchyliła odrapane drzwi. - Czy mogę państwu w czymś pomóc?

- Nazywam się Ryan McLeod, a to... - delikatnie pociągnął Dani za rękę, żeby stanęła przed nim - to jest

Dani. Byłem umówiony z panią Rebeką Hansen w sprawie opieki nad dzieckiem.

Dziewczynka zmierzyła Ryana spojrzeniem, w którym widać było ślady niezadowolenia.

- Mama powiedziała, że pan przyjdzie jutro.

- Obawiam się, że jutro będę nieuchwytny. Próbowałem do państwa zadzwonić, ale od ósmej rano linia jest

zajęta.

- Najlepiej będzie, jak pan wejdzie. Czy Dani może iść na górę? Nicky pokaże panu, gdzie jest mama.

Zauważył, że kąciki ust Dani uniosły się w nieśmiałym uśmiechu, pierwszy raz odkąd dziewczynka była u

niego. Trochę mu ulżyło. Może wreszcie znalazła rodzinę i dom, które łaskawie zaakceptuje.

- Jeśli jesteś pewna, że mama nie będzie miała nic przeciwko temu...

Wszedł za dziećmi do środka. Odetchnął głęboko aromatem jabłek i cynamonu, który unosił się w domu, i

przystanął obejrzeć szerokie, równoległe poręcze schodów. Tymczasem Sara poprowadziła Dani na górę. W
przestronnej sieni po obu stronach znajdowały się podwójne przeszklone drzwi.

Na wąskim stoliku przy ścianie leżały liczne rękawiczki i kapelusze. Obok stał zaimprowizowany stojak na

parasole, zrobiony z najbrzydszego wazonu, jaki zdarzyło się Ryanowi widzieć. W lustrze oprawionym w
pozłacaną ramę odbijał się imponujący żyrandol, zwisający z wysokiego stropu.

Na lewo wchodziło się do pokoju, który kiedyś zapewne był jadalnią. W tej chwili tapicerowane krzesła

odsunięto pod ścianę, gdzie zajmowały miejsce razem z deską do prasowania. Do mahoniowego, podłużnego
stołu była dostawiona maszyna do szycia, obok zaś leżały porozrzucane kawałki materiałów.

Przez szybę w drzwiach z prawej strony widział parter wieży. Dawniej musiał tam być elegancki salon,

teraz jednak w okrągłych ścianach mieścił się wygodny pokój dzienny, umeblowany wyjątkowo
eklektycznie. Mały kominek miał rzeźbioną obudowę. Kotary ze spłowiałego różowego aksamitu zwisały po
bokach smukłych okien, sięgających stropu trzy metry nad podłogą. Ryan zacisnął usta, stwierdził bowiem,
że pokoje, choć czyste, zdradzają te same objawy zaniedbania; co dom na zewnątrz.

Poczuł szarpnięcie za nogawkę, spojrzał więc na Nicky’ego.

- Mama naprawia kominek w naszym pokoju. Ona umie naprawić wszystko. - Zamilkł, jakby zastanawiał

się nad tym, go powiedział. - No, prawie wszystko. Obiecała nam, że zjemy lunch przy kominku, bo na
dworze pada. Będzie piknik w domu.

Nicky wziął Ryana za rękę i pociągnął przez sień. W łukowatym przejściu, przegrodzonym następną parą

podwójnych drzwi, przystanęli.

- Mamo!

To była kiedyś wspaniała biblioteka, uznał Ryan, przyglądając się zdobionemu stropowi, oknom z drobną

kratką szybek i ciężkim, dębowym półkom, na których bez ładu i składu leżały gry i zabawki. Na długiej,
niskiej ławie pod oknem stało akwarium, które zaadaptowano na mieszkanie trzech żółwi. Przed telewizorem
stał wygodny komplet wypoczynkowy, przykryty barwnymi narzutami.

- Nie teraz, Nicky. Zmykaj z powrotem na dwór i pobaw się grzecznie, bo inaczej nie będzie pikniku.

Powiedziałam ci, że to trochę potrwa.

Ryan wyszedł zza futryny w poszukiwaniu źródła głosu. W przeciwległym końcu pokoju ujrzał inny

komplet wypoczynkowy, rozstawiony dookoła drugiego kominka, większego niż pierwszy i różniącego się
od niego prostą obudową. Kobieta była odwrócona plecami do Ryana. Nieświadoma jego obecności, wzięła
z metalowego stojaka narzędzia do czyszczenia kominka.

Serce mu drgnęło, w gardle zaschło. Musiał zwalczyć niepojęty i całkiem irracjonalny przypływ pożądania.

Brązowe, kręcone włosy opadały kobiecie na ramiona, które osłaniała luźna, biała, bawełniana koszulka.

Różowe szorty obciskały jej biodra i eksponowały smukłe, zgrabne nogi oraz niewielkie bose stopy. Zwrócił
uwagę na paznokcie stóp, polakierowane na jaskrawoczerwony kolor. Miał wielką ochotę się przekonać, czy
ciało tej kobiety rzeczywiście jest tak atrakcyjne, jak mu się zdaje.

background image

- Ale, mamo...

- Nic z tego, młody człowieku. Byłeś tu już co najmniej dziesięć razy w różnych sprawach. Jeśli powiesz

jeszcze jedno słowo...

Nicky otworzył usta, by zaprotestować, ale widocznie lepiej się zastanowił, bo posłusznie znikł z pokoju.

Tymczasem Ryan zdążył się trochę opanować. Odchrząknął i spróbował się odezwać:

- Rebeko?

Jego głos zagłuszyło jednak głośne walenie.

Kobieta utrzymywała dość chwiejną równowagę, oparta kolanem o ciemną płytę paleniska i ręką o

obudowę, natomiast drugą rękę miała wsuniętą w przewód kominowy. Usiłowała otworzyć zasuwę, na oślep
dźgając pogrzebaczem w głąb przewodu.

Bez wątpienia go nie usłyszała. Ryan ze wszystkich sił starał się nie zwracać uwagi na kształtne pośladki

kobiety, przesuwające się tam i z powrotem za każdym ruchem ramienia. Nie rozumiał, co się stało z jego
opanowaniem. Przecież prawie nie znał tej kobiety!

Cicho podszedł po starym dywanie.

- Pomogę pani. - Sięgnął po jej rękę opartą o obmurowanie.

Becky poczuła dotyk wielkiej dłoni, jednocześnie tuż przy uchu usłyszała męski głos. Przerażenie odebrało

jej mowę. Kolano straciło chwiejne oparcie, a ręka wyszarpnęła się z uścisku.

Ryan chwycił ją w pół i pociągnął ku sobie, żeby nie upadła na cegły. Chociaż zareagował szybko, nie był

w stanie zrównoważyć gwałtowności ruchu. Głowa i ramiona kobiety poleciały do przodu, a ręka trzymająca
pogrzebacz wleciała jeszcze głębiej do przewodu. Rozległ się huk i zasuwa wreszcie ustąpiła. Owionęła ich
chmura sadzy i popiołu.

Zaskoczeni znieruchomieli. Po chwili Ryan zacisnął chwyt i zaczął podnosić kobietę. Loki załaskotały go

w brodę. Ale kobieta poślizgnęła się i straciła równowagę. Jej piersi oparły się na ramieniu Ryana, a pośladki
otarły się o jego krocze.

Becky kompletnie osłupiała. Pogrzebacz, który wypuściła z dłoni, z brzękiem upadł na podłogę. Na sercu,

które Panicznie jej łomotało, czuła wyraźny dotyk męskiej dłoni.

Ryan okręcił ją dookoła, nie zwalniając bynajmniej uścisku. Becky spojrzała w srebrzystoniebieskie oczy i

zaczęła uspokajać wyrywające się z piersi serce, powtarzając sobie w myśli, ten mężczyzna to ktoś obcy, nie
Eric. Eric odszedł.

Powoli jej lęk przerodził się w złość tym większą, że mężczyzna wybuchnął śmiechem. Równe rzędy jego

białych zębów wyraźnie odbijały od osmolonej twarzy.

- Niech pan mnie puści! - Nie zważając na to, że tylko jego ramię chroni ją przed upadkiem, z całej siły go

odepchnęła i szarpnęła się, żeby stworzyć między nimi przynajmniej niewielki dystans. Przy okazji zatoczyła
nogą łuk i przewróciła stojak z narzędziami. Ryan z trudem utrzymał równowagę. Przestał się śmiać i znów
wzmocnił chwyt.

- Niech się pani nie rusza, bo sobie pani zrobi krzywdę.

Ignorując niezaprzeczalnie miłe brzmienie tego głosu, naznaczonego południowym akcentem, Becky

spojrzała na niego morderczym wzrokiem.

- Więc niech mnie pan puści.

- Jak sobie pani życzy. - Przeniósł chwyt na ramiona i pozwolił jej osunąć się wzdłuż swego ciała. Puścił ją

jednak dopiero wtedy, gdy upewnił się, że odzyskała równowagę. Cofnął się dwa kroki.

- Kim pan jest i co pan robi w moim domu? - Pogrzebacz zgrzytnął o cegły, Becky poderwała go bowiem z

paleniska w obronnym geście.

- Nazywam się Ryan McLeod. Wpuściła nas tu Sara.

- Ryan? Ojej! - Zerknęła za jego plecy. - Nas?

- Pani córka zaprowadziła moją podopieczną na górę, a Nicky przyprowadził mnie prosto do pani.

background image

- Powinien był mnie uprzedzić, że pan przyszedł.

- Próbował. - Ryan wykrzywił usta w grymasie, który mógłby ujść za uśmieszek. - Ale zagroziła mu pani,

że jeśli powie jeszcze jedno słowo, to nie będzie pikniku.

- No tak. - Becky zdawała sobie sprawę, że zwyczajnie gapi się na tego mężczyznę, ale nie mogła oderwać

od niego oczu. Żałowała, że nie widzi twarzy, cała górna połowa jego ciała była jednak czarna od sadzy.
Sama zresztą z pewnością wyglądała nie lepiej.

Miał długie nogi, był wąski w pasie i szeroki w barkach. Nosił stare dżinsy, wytarte na udach, bawełnianą

koszulę, która kiedyś była biała, i szarą, sportową marynarkę z tweedu. Strój ten okrywał ciało, lecz nie
ukrywał, że jego budowa może wywołać mocniejsze bicie serca u każdej kobiety, nawet tak powściągliwej
jak Becky.

Najwidoczniej przez ostatnie dwa lata nic się nie zmieniło.

- Dlaczego pan nie zatelefonował? - Instynkt nakazał jej ostrożność, odwróciła więc wzrok.

- Próbowałem. Bez przerwy było zajęte. - Podszedł do aparatu i odłożył na widełki słuchawkę, której

miejsce zajmowała dotąd poduszka.

Uprzytomniła sobie, ze wciąż trzyma pogrzebacz, wypuściła więc narzędzie z dłoni.

- Przepraszam za to. Przestraszył mnie pan.

- Nic się nie stało, Rebeko. Rozumiem.

- Wolę, kiedy się mnie nazywa Becky. - Podniosła resztę narzędzi i odłożyła je na stojak. - Jan powiedziała

mi, że potrzebuje pan opiekunki do dziecka. Może zostanie pan na lunch, a porozmawiamy potem?

- Dziękuję. To dobry pomysł, ale... - Rozłożył ręce. - Jestem trochę za brudny na składanie wizyt.

- Ojej! Powinniśmy chyba doprowadzić się do porządku. Jeśli pójdzie pan korytarzem, za kuchnią są drzwi

do łazienki. Może pan wziąć prysznic.

- Bardzo chętnie. - Lekko skłonił głowę i skinął dłonią.

Musiała zapanować nad nerwowym śmieszkiem, gdy zorientowała się, że ten dworski gest był

zaproszeniem, by pokazała mu drogę. Zgodnym z zasadami dobrego wychowania, lecz wyjątkowo
śmiesznym, zważywszy na stan, w jakim oboje się znajdowali. Niezręcznie dygnęła, skubiąc dłonią nogawkę
szortów, po czym wyminęła go i ruszyła przed siebie.

Doszedł za nią do schodów w sieni. Czuła na plecach jego spojrzenie.

- Teraz nasze drogi się rozchodzą - powiedziała, stawiając nogę na pierwszym stopniu. Wskazała ręką w

głąb korytarza.

- Dziękuję.

Jego południowy akcent był wyraźniejszy, niż pamiętała z pierwszego spotkania. W dodatku uniósł dłoń do

czoła, jakby chciał uchylić kowbojskiego kapelusza.

Z błyskiem w oczach przesunął wzrokiem po jej obnażonych nogach i Becky poczuła, jak pod warstwą

sadzy robi się pąsowa. Co za absurd. Dlaczego nagle wydało jej się, że jest prawie rozebrana, skoro w
podobnym stroju często chodziła po zakupy?

- Zaraz wrócę. Ręcznik i wszystko, co potrzebne, powinien pan znaleźć w szafce pod umywalką. -

Zawahała się, bo mężczyzna nadal stał nieruchomo. - Chce pan, żebym panu pokazała?

- Dziękuję, na pewno sobie poradzę.

- Czy jeszcze czegoś pan sobie życzył. - Nie dbała o to, że ton jej głosu może wydać się opryskliwy.

- Nie, dziękuję pani. - Uśmiechnął się od ucha do ucha, ale posłusznie oddalił się korytarzem w stronę

kuchni.

Becky szybko przemierzyła sypialnię i weszła pod prysznic, wciąż w ubraniu. Metalowe kółka zadzwoniły

na poprzeczce, gdy energicznie szarpnęła zasłonką. U jej stóp powstała czarna kałuża, wolno ściekająca rurą

background image

odpływową. Zmywszy z siebie większość sadzy, Becky rozebrała się i nogą odepchnęła ubranie tak, że
znalazło się przy końcu wanny.

Nalała na dłoń szamponu i mocno wtarła go sobie we włosy. Za kogo ten człowiek się uważa? Wchodzi jak

do swojego domu i omal nie przyprawia jej o zawał. Becky obróciła się i odchyliła głowę, żeby woda
spłukała szampon, a przy okazji wirusy szaleństwa, które mogły pozostać na skórze po jego dotknięciu.

Bardzo trudno jej było zrozumieć, dlaczego nie zadzwoniła do Hallie i nie odwołała tego spotkania

natychmiast po tym, jak dowiedziała się, że Jan ich umówiła.

Spadło ciśnienie w rurach. Becky zaczęła kręcić kurkami, żeby utrzymać temperaturę wody.

Do diabła z tą wiekową instalacją, pomyślała. Powinna pamiętać, że ile razy ktoś puszcza wodę na dole,

natychmiast spada ciśnienie na górze. Niespodziewanie zobaczyła oczami wyobraźni nagiego Ryana pod
prysznicem. Zalało ją gorąco.

Dawno i bez żalu zapomniane doznania nagle w niej ożyły. Dla ich stłumienia musiała sobie przypomnieć

Erica, z jego piękną twarzą i podłym sercem. Zadrżała.

Nie! Dostała już swoją lekcję, a chociaż jej ciało i Jan twierdziły co innego, nie potrzebowała mężczyzny.

Chwyciła kostkę mydła i zaczęła to zdradzieckie ciało z całej siły nacierać, przekonana, że im szybciej się
doczyści i ubierze, tym szybciej pozbędzie się Ryana z domu.

Niepożądane myśli odpędziła w najciemniejszy zakamarek umysłu. Postanowiła, że Ryan będzie musiał

znaleźć kogo innego do opieki nad dziewczynką. Co do niej, nie chciała się z nim umówić dwa lata temu i
dalej nie życzyła sobie utrzymywać z nim znajomości. Gdyby nie sytuacja finansowa, w ogóle nie
zastanawiałaby się nad przyjęciem pracy, którą chciał jej zlecić.

Szybko się wytarła, a potem otworzyła szafę w poszukiwaniu najstarszego posiadanego dresu. Wybrała

taki, który w okresie świetności był złocistożółty, ale po wypadku w pralni zdeformował się i nabrał koloru
błota. Uśmiechnęła się zadowolona. Ryan McLeod nie dostanie od niej nawet najmniejszego sygnału, że jest
zainteresowana jego osobą. Świadomie zignorowała fakt, że pierwszy raz po fatalnych doświadczeniach z
Erikiem jej ciało zareagowało na mężczyznę.

Idąc do schodów, przystanęła koło pokoju Sary, żeby wziąć dziewczynki na lunch. Położywszy rękę na

klamce, zawahała się jednak.

- Dlaczego u niego mieszkasz? - Głos Sary brzmiał rzeczowo jak zwykle. Chciała czegoś się dowiedzieć,

więc Pytała, nie zastanawiając się nad tym, jak może zostać odebrane jej pytanie.

- Moi rodzice nie żyją. - Cicha odpowiedź była równie bezpośrednia.

- Kiedy umarli?

- Trzy tygodnie temu. Ich samolot rozbił się w Peru.

- Po co polecieli do Peru?

- Mama i tata byli naukowcami.

Becky zapukała do drzwi i weszła, zanim Sara zdążyła zadać następne pytania, które mogły sprawić ból jej

rozmówczyni.

- Dzień dobry. Nazywam się Rebeka Hansen, ale wszyscy mówią do mnie Becky. A ty jak się nazywasz? -

Uśmiechnęła się szeroko do dziewczynki siedzącej na krześle przy łóżku Sary.

- Danielle Anna McLeod, ale lubię kiedy mówi się na mnie Dani. - Wstała i nieśmiało wyciągnęła do niej

rękę.

- Chodźmy na dół - powiedziała Becky, z powagą uścisnąwszy dłoń dziewczynki. - Zaprosiłam Ryana i

ciebie na lunch. Chcesz zjeść z nami?

- Z przyjemnością.

- No, to ruszajmy.

Becky sprowadziła dziewczynki na parter i wysłała Nicky’ego na poszukiwania starszego brata.

Postanowiła otoczyć się dziećmi i nie rezygnować z ich eskorty aż do końca wizyty Ryana.

background image

Mijając dziecięcy pokój zabaw, przystanęła. Ktoś posprzątał cały bałagan, a na kominku wesoło skakał

ogień. Zaczęła podziwiać grę płomieni. Dotąd była absolutnie pewna, że przypięła Ryanowi właściwą
etykietkę, ale przecież to właśnie on musiał tu wszystko uporządkować. Eric za nic nie zrobiłby czegoś
takiego, nawet gdyby go o to poprosiła.

W kuchni posadziła dziewczynki przy wielkim stole i postawiła przed nimi szynkę, ser, masło orzechowe,

galaretkę i chleb, wraz z zestawem noży i talerzy.

- Wy robicie kanapki, ja podgrzewam zupę.

Wkrótce czworo dzieci siedziało przy stole i przygotowywało przenośną ucztę złożoną z kanapek, warzyw,

owoców i frytek, a Becky stała przy kuchni i chochlą mieszała w garze zupę z owoców morza. Było to
ulubione danie jej dzieci, Dani też powiedziała, że je lubi, ale czy taki zwykły domowy posiłek będzie
odpowiadał człowiekowi, który właśnie brał prysznic?

Phi! Mężczyźni tego pokroju na widok pokoju pełnego dzieci uciekają, gdzie pieprz rośnie.

- Hej, proszę pana! Woli pan kanapki z dżemem i masłem orzechowym czy z serem i szynką? - zawołał

piskliwie Nicky.

- Lubię i takie, i takie. Mogę jakoś pomóc?

Zdrętwiała słysząc dźwięczny męski głos, odpowiadający na pytanie jej syna. Prawie siłą oderwała nagle

zdrętwiałe palce od chochli, żeby położyć dłoń na blacie. Dopiero wtedy odwróciła się do Ryana McLeoda.

Był niewiarygodnie piękny. Złote włosy opadały mu falą na czoło. Przez dwa lata przybyło mu kilka

bruzdek przy oczach i wokół kącików ust, ale to niczego mu nie ujęło, a wręcz przeciwnie, jeszcze dodało
atrakcyjności.

Stał przed nią bosy i obnażony do pasa. Resztki sadzy były jeszcze widoczne na dżinsach, które odsłaniały

nieznacznie wklęsły brzuch. Ramiona miał umięśnione, nie przesadnie, ale efektownie, a szeroki tors
okrywało złociste owłosienie, które stopniowo zwężało się ku dołowi i nikło w spodniach.

Becky przełknęła ślinę. Przy tym mężczyźnie Dawid Michała Anioła wyglądałby jak zwyczajny mięczak.

Ryan omal nie wybuchnął śmiechem, gdy zobaczył panią domu. Włożyła stare, workowate spodnie od

dresu w kolorze błota i bluzę od kompletu, zapiętą po szyję. Włosy miała zaczesane do tyłu, co niewątpliwie
stanowiło próbę poskromienia niesfornych loków.

Wyglądało na to, że chciała ukryć swoje wdzięki. Z poprzedniego spotkania pamiętał jednak, że Rebeka

Hansen jest atrakcyjną kobietą. Bardzo atrakcyjną i wciąż wolną, jeśli wierzyć Hallie.

O czym ty myślisz, zrugał się w myśli. Masz spotkanie z opiekunką do dziecka, a nie randkę z kobietą,

nawet jeśli opiekunka jest bardzo pociągająca. Nagle zauważył, że mimo nieufności w oczach, Becky raz po
raz przesuwa wzrokiem po Jego ciele. Może więc pociąg był wzajemny?

Natychmiast przestał jednak okazywać uznanie dla kobiecych zalet Becky, gdy zauważył bardzo niechętną

minę chłopca, siedzącego przy stole.

- Ryan, nie poznałeś jeszcze mojego starszego syna. To jest Mike. Mike, to jest pan McLeod.

Chłopiec skinął mu głową, nie przestając się burmuszyć.

- Gdzie pana ubranie?

- Mieliśmy mały kłopot z kominkiem. Przy okazji tak ubrudziłem się sadzą, że twoja mama pozwoliła mi

skorzystać z łazienki i wziąć prysznic.

- Dzieci, kończcie przygotowywać kanapki, bo inaczej nie będziecie miały co jeść. - Becky zmarszczyła

czoło i pokręciła głową widząc, że syn wzruszeniem ramion wyraził swą dezaprobatę.

- Wziąłem z ganku szmaty i starłem nimi sadzę z podłogi, a potem wyrzuciłem je do pojemnika przed

domem - powiedział Ryan. - Ogień już się pali, jak trzeba. - Podszedł do niej, wyraźnie nie zwracając uwagi
na swój niekompletny ubiór. - Jest tylko jeden problem.

Zerknęła na dzieci, licząc że oderwą jej uwagę od Ryana, ale latorośle straciły już zainteresowanie

rozmową dorosłych. Znowu skupiły się na przygotowywaniu kanapek i układaniu ich na dwóch półmiskach,
stojących pośrodku stołu.

background image

- Jaki? - Cofnęła się kilka kroków, aż wreszcie poczuła za plecami kuchenny blat.

- Mam brudne ubranie.

Wciąż się do niej zbliżał, więc Becky usuwała mu się z drogi, aż w końcu zapędził ją do kąta między

drzwiami i kuchenką. Zatrzymał się o centymetry od niej i zajrzał do garnka. Poruszył w nim chochlą i z
uznaniem wciągnął w nozdrza aromat zupy.

- Owoce morza?

Skinęła głową.

- Pyszne jedzenie plus piękna kobieta - powiedział schrypniętym głosem. - Krótko mówiąc, posiłek jak

marzenie.

Niefrasobliwie przesunął dłonią po torsie i opuścił ją na brzuch. W końcu zaczepił palec o brzeg dżinsów,

przyciągając tym spojrzenie Becky.

Zauważył u siebie wyraźną reakcję na to spojrzenie. Ale nie miała ona najmniejszego sensu, zwłaszcza w

pokoju pełnym dzieci. Daj spokój, głupcze, nakazał sobie w myśli.

- Nie mogę w takim stanie ani zjeść lunchu, ani jechać do domu. - Mówił teraz głośniej, chrapliwy

przydźwięk znikł. - Potrzebna mi jest koszula do włożenia i plastikowa torba na brudy. Sadza ma to do
siebie, że wszędzie się wciska.

Gdy nie odpowiedziała, tylko dalej stała z wytrzeszczonymi oczami, zachichotał i dotknął palcem

wskazującym czubka jej nosa.

- Może ma pani koszulkę podobną do tej, w której panią tu zastałem.

- Saro. - Głos jej się dziwnie załamał. - Czy możesz przynieść jakąś moją nocną... - Zająknęła się i spłonęła

rumieńcem. - Jakąś nocną koszulkę dla pana McLeoda?

- Jasne. - Sara raźnie zerwała się z krzesła i pobiegła do drzwi.

- A torby są w szafce pod zlewem - wybąkała Becky. Leżą w pudle.

- Dziękuję, zaraz sobie wezmę.

Błysnął białymi zębami i odwrócił się we wskazanym kierunku. Jak królik spłoszony przez lisa Becky nie

bardzo wiedziała, czy bezpieczniej dla niej będzie uciec, czy zastygnąć w bezruchu.

Ramiona Ryana były gładkie, szerokie, tu i ówdzie upstrzone piegami. Na pochylonych plecach było widać

grę mięśni. Luźne dżinsy nieco odstawały od ciała, zanim więc Ryan się wyprostował, Becky zdążyła
zobaczyć pod nimi nisko sięgającą opaleniznę i wąski pasek jasnej skóry.

- Pójdę zapakować ubranie i włożę torbę do samochodu - powiedział.

Na progu spotkał Sarę, która podała mu złożoną koszulkę. Sądząc po rumieńcu Becky i jej zająknieniu

uznał, że jest to codzienny nocny strój właścicielki.

- Proszę, panie McLeod. To była ostatnia w szufladzie, mamo.

Ryan wcisnął róg plastikowej torby do kieszeni i ujął w dłonie obszerną koszulkę. Delikatnie przesunął

palcami po materiale. Koszulka była sprana tak samo jak ta, którą Becky miała na sobie poprzednio.

- Może jednak nie powinienem nadużywać pani uprzejmości. Nie chciałbym, żeby w taką chłodną,

deszczowa noc, jakiej należy się dziś spodziewać, musiała się pani obyć bez koszuli.

Uśmiechnął się do niej przewrotnie, a Becky wyobraziła sobie, jak coś, a właściwie ktoś ogrzewa ją tej

nocy zamiast koszuli. Niewątpliwie właśnie taką myśl Ryan chciał jej podsunąć. Przez chwilę napawała się
widokiem jego palców, pieszczotliwie przesuwających się po koszuli.

- Nie. - Odchrząknęła, chcąc się pozbyć nagłej chrypki. - Nie, proszę wziąć.

Rozłożył koszulkę, trzymając ją za ramiona, i przeczytał napis nad małym żółtym ptaszkiem rodem z

komiksu, zdobiącym przód.

- Pocałuj twojego ćwirka - przeczytał na głos i spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.

- Dostałam ją w prezencie od dzieci - wyjaśniła zażenowana.

background image

Patrzyła, jak Ryan naciąga koszulkę przez głowę. Dla niej ta koszulka była jak luźna sukienka, na

szerokich ramionach Ryana mocno się opięła. Biedny ćwirek, już nigdy nie będzie taki sam. Patrząc na
potargane włosy Ryana i jego gorący uśmiech, Becky zaczęła się obawiać, że i ona, tak jak nieszczęsny
ptaszek, już nigdy nie będzie taka sama.


Jak kobieta może się dąsać, a mimo to wyglądać uroczo? zastanawiał się Ryan. Po lunchu, na który dzieci

zjadły tyle, że nie mógł pojąć, w jaki sposób zmieściły to wszystko w żołądkach, cała czwórka poszła w coś
Pograć. Becky zmywała naczynia w kuchni, bezskutecznie usiłując nie okazać, jak bardzo onieśmiela ją
obecność Ryana.

Ryan usiadł na jednym z nie pasujących do wnętrza krzeseł i wyciągnął przed sobą skrzyżowane nogi.

Ilekroć Becky chlała coś zrobić w drugim końcu kuchni, musiała przejść nad jego nogami albo ostrożnie
ominąć nagie stopy.

Za każdym razem, gdy tak się działo, rzucała mu gniewne spojrzenie.

Na każde gniewne spojrzenie Ryan odpowiadał czarującym uśmiechem.

- Wspaniały lunch. W życiu nie jadłem tak wybornej szarlotki. A zupa była palce lizać. Wybornie pani

gotuje.

- Czy mógłby pan schować nogi pod krzesło? Nie chciałabym się potknąć.

- Złapię panią.

- Lepiej niech pan stąd wyjdzie albo przynajmniej niech będzie z pana jakiś pożytek. - Rzuciła mu ścierkę.

- Proszę powycierać naczynia.

Złapał ścierkę w powietrzu, zanim uderzyła go w twarz, i skinął głową w stronę oliwkowej zmywarki,

stanowiącej część zabudowy zlewu.

- Czemu pani jej nie włączy?

- Bo jest zepsuta. Myśli pan, że moczenie rąk sprawia mi przyjemność? Zmywanie jest nudne, ale jeśli nie

zamierza pan pomóc, to może pan posiedzieć z dziećmi.

Oderwał spojrzenie od bioder Becky, których zarys pod workowatym dresem był ledwie widoczny, i

zatrzymał je na włosach. Wysychające kosmyki uwolniły się spod opaski i teraz spiralnie opadały jej wokół
twarzy. Aż drgnął, gdy wyobraził sobie Becky mającą na sobie jedynie koszulkę w męskim rozmiarze, taką
jak ta, którą pożyczył.

Ale w tej wizji była to jego koszulka. I jego łóżko.

Ostrożnie położył ścierkę na kolanach, zasłaniając coraz wyraźniejszy dowód swego podniecenia. Nie

mógł zrozumieć, dlaczego ta kobieta tak go rozbudza.

Nie był głupi, odkąd skończył czternaście lat, wiedział, co pociąga kobiety. Jego twarz. Jego ciało.

Powodzenie i pieniądze, odkąd je miał. Dla kobiet rzadko, jeśli w ogóle kiedykolwiek, liczył się człowiek,
który krył się za tą fasadą.

Póki był młody i gotowy na wszystko, robił to, co musiał, żeby przeżyć. Gdy osiągnął wiek dojrzały,

korzyści z męsko-damskich kontaktów stały się wzajemne. Z czasem jednak nabrał tak silnego obrzydzenia
do swojego stylu życia, że rzadko reagował na najbardziej nawet subtelne próby nawiązania znajomości.
Wolał utrzymywać wygodny dla obu stron wiązek z kobietą interesów, która prowadziła własną firmę public
relations.

Poznał Carol przypadkiem, przez wspólnych klientów. Potem któregoś wieczoru podeszła do niego na

przyjęciu organizowanym przez Izbę Handlową, zauważyła bowiem, jak broni się przed natarczywością
Sally, pijanej żony kolegi.

Z uśmiechem na twarzy podała mu kieliszek szampana, jeden z dwóch, które trzymała. Gdy zawahał się,

zapewniła go, że proponuje mu tylko drinka i ucieczkę od kłopotliwej sytuacji, nic więcej. Zerknąwszy przez
ramię, Ryan przekonał się, że Sally nie zamierza zrezygnować. Miała na twarzy głupkowaty uśmiech i znów

background image

zbliżała się do niego chwiejnym krokiem. Była w stanie uniemożliwiającym trzeźwe myślenie.

Przyjął więc kieliszek od Carol i podał jej ramię, wdzięczny za tę interwencję. Przez dłuższy czas

przechadzali się razem po sali, potem każde poszło swoją drogą.

Następnego ranka zdziwił go telefon od Carol z zaproszeniem na kolację. Przejęty nieufnością, uprzejmie,

lecz stanowczo wymawiał się, póki Carol nie wyjaśniła, że ma pomysł, który może przynieść korzyść im
obojgu. Ot, dobry interes.

Wieczorem ze zdumieniem wysłuchał propozycji, by zaczęli odgrywać przed znajomymi parę. Carol.

opowiedziała mu, że od wielu lat ma kłopoty z nie chcianymi adoratorami, przez co żony niektórych
klientów upatrują w niej zagrożenie. Gdyby zaczęli się razem pokazywać publicznie, rozwiązałoby to wiele
problemów im obojgu.

W końcu Ryan przystał na jej propozycję. Po kilku miesiącach platoniczny związek nabrał również

wymiaru fizycznego. Nie było mowy o wyłączności, ale brak czasu i zainteresowania romansami sprawiał,
że w praktyce do niego się ograniczali. Carol nie chciała i nie oczekiwała od Ryana niczego więcej niż
towarzystwa przy różnych okazjach, a od czasu do czasu również bezpiecznego seksu. Ostatnio jednak
nawet ten powierzchowny związek bardzo osłabł, oboje bowiem mieli bardzo dużo pracy.

Gdy kiedyś wypłynął w rozmowie temat małżeństwa, Carol wydała mu się absolutnie zadowolona z ich

status quo. Bez wahania zgodziła się z nim, że lepsze jest życie bez zobowiązań niż urwanie głowy z
kredytami i dziećmi.

Podczas wizyty u Becky zaczął się zastanawiać, w jaki sposób on lub Carol mogliby osiągnąć satysfakcję,

mając tak niepełne życie osobiste. Niedowierzająco pokręcił głową. Małżeństwo i rodzina stanowczo nie
mieściły się w jego planach.

Skąd więc u niego nagle szalone myśli? Co takiego jest w Becky, że przychodzą mu do głowy

najdziwniejsze pomysły?

Pożądanie, odpowiedział sobie. To, co jest między nimi, ma podłoże czysto fizyczne. Łatwo mogliby

przeżyć niezapomniane chwile rozkoszy, gdyby Becky była tym zainteresowana. Już on by się postarał, żeby
nie żałowała wspólnie spędzonego czasu, póki oboje mieliby ochotę spędzać go wspólnie.

- Więc jak? Wychodzi pan czy bierze się do roboty?

- Wolałbym zostać tutaj z panią, nawet gdyby miało to oznaczać pracę.

- No, to już. - Becky odwróciła się do niego plecami i zanurzyła ręce w wodzie z mydlinami. Usłyszała

zgrzyt odsuwanego krzesła, potem skrzyp starej podłogi. Ryan stanął obok niej. Czysty, męski zapach
podrażnił jej powonienie, a od bliskości Ryana przebiegły ją ciarki.

Nie! - pomyślała zdecydowanie. Z jeszcze większym zapamiętaniem rzuciła się na brudne talerze, usiłując

przezwyciężyć reakcję swego ciała.

- Po co pani tak się śpieszy? Łatwo coś stłuc i się pokaleczyć. - Był tak blisko, że poczuła jego oddech we

włosach. Zadrżała.

Upuściła talerz do wody i odsunęła się od niego.

- Dlaczego pan to robi?

- Co?

- Narzuca mi się. Prawie wszystko, co pan mówił w czasie lunchu, było... było dwuznaczne. I ciągle się

pan uśmiechał tak znacząco.

Oparł się o kuchenny blat i skrzyżował ramiona na piersi.

- Przykro mi, jeśli wprawiłem panią w zakłopotanie.

- Owszem, udało się to panu, ale wcale pan tego nie żałuje.

Ryan poczuł nagłe pragnienie, by pocałunkiem spędzić gniewny grymas z tych kuszących warg, ale tylko

się cofnął. Miał wrażenie, że zmierza do konfrontacji. Instynkt podpowiadał mu, że należy zachować
czujność i nie wolno ulec zwodniczej myśli o pocałunku. Ale wiedział, że nie będzie to łatwe. Jak to
możliwe, że ktoś taki jak Rebeka Hansen bez najmniejszego trudu pokonał jego mury obronne?

background image

- Przychodzi pan do mojego domu, omal nie przyprawia o zawał serca ze strachu, a potem bez przerwy

mnie pan dręczy.

- Należy się pani - mruknął pod nosem. - Pani też mnie dręczy. Bardzo.

- Słucham?

- Nic takiego.

Nie uszło jego uwagi, w jaki sposób Rebeka porusza się po kuchni. Za każdym razem obchodziła go

wielkim kołem. W czasie lunchu zrobiło się gorąco od ognia, więc nieco odsunęła zamek błyskawiczny
bluzy. Teraz widać było spod materiału biel jej szyi i początek przełączki między pełnymi piersiami.

Wyczarował najpiękniejszy ze swych uśmiechów, przy którym nieznacznie unosił się kącik ust, a bruzdki

wokół oczu trochę się pogłębiały. Wiele razy mówiono mu, że żadna kobieta nie potrafi się oprzeć takiemu
uśmiechowi.

Istotnie, Becky zastygła w miejscu.

- Ja panią dręczę? - Głos miał niski, zmysłowy.

Becky natychmiast naszły wyobrażenia, których wolałaby nie mieć.

Ryan wyciągnięciem ręki pokonał dzielącą ich odległość i pogłaskał Becky po ramieniu. Poczuła prąd

biegnący w głąb jej ciała. Bała się, że lada chwila odtają w niej dawno zamrożone uczucia. Wspomnienie
bólu pomogło jej jednak zapanować nad pragnieniem. Przybrała sztywną pozę i odsunęła się.

- Nie umie pan pogodzić się z odmową, McLeod? - Odwróciła się do niego plecami. - Dwa lata temu nie

byłam zainteresowana. Nic się w tym czasie nie zmieniło.

- Becky... - Ten głos drażnił jej zmysły jak powiew tropikalnego wiatru.

- O, właśnie. - Odwróciła się i spiorunowała go spojrzeniem. - O tym mówię. Zwykłe zdanie albo nawet

jedno słowo, a pan robi z niego coś... coś zupełnie innego. Lepiej niech pan poszuka opiekunki dla Dani
gdzie indziej. Przykro mi, bo to miła dziewczynka i bardzo mi się podoba. Ale nie dopuszczę do tego, żeby
molestowano mnie w moim własnym domu.

- Molestowano? - Ryanem tak to wstrząsnęło, że aż zapomniał o swym bezczelnym uśmiechu

samozadowolenia. - Myślałem, że pani... To znaczy, nie zamierzałem...

- Nie wątpię. Tacy mężczyźni jak pan nigdy nie zamierzają. Narzucanie się kobiecie jest wszczepione w ich

naturę tak samo jak konieczność oddychania. Wszystko jedno, co to za kobieta. Może pan zabrać swoje
fałszywe klejnoty i...

- Słucham?

- Może pan zabrać swoje fałszywe klejnoty i handlować nimi gdzie indziej. Już kiedyś miałam

przystojnego męża. Jeden raz mi wystarczy. - Głos Becky ochłódł, stał się bardziej obojętny. - Nie jestem
zainteresowana.

- Fałszywe klejnoty? - Ryan szeroko otworzył usta.

Czuł, że twarz mu purpurowieje. Po chwili zamknął usta, odrzucił ścierkę na blat i zrobił krok do tyłu, z

najwyższym trudem powstrzymując się, żeby nie krzyknąć.

- Uderz w stół... - Becky z powrotem włożyła ręce do chłodnej wody.

- Przykro mi, jeśli pani tak to widzi. - Na zniszczonym linoleum skrzypnęło krzesło wsuwane pod stół.

Potem zabrzmiały oddalające się kroki. - Dziękuję za lunch. Dopilnuję, żeby Hallie zwróciła pani koszulkę.

Skwitowała te słowa skinieniem głowy, ale nie spojrzała na niego. Ryan obrócił się na pięcie i sprężystym

krokiem poszedł do pokoju zabaw, gdzie dzieci leżały na podłodze wokół planszy do gry.

- Dani, idziemy.

- Dobrze, proszę pana. - Natychmiast odłożyła kostkę i wzięła z krzesełka kurteczkę. - Dziękuję, że

nauczyłaś mnie grać w „Monopol”, Saro.

- Jutro po szkole możemy zagrać w coś innego - powiedziała Sara.

background image

- Obawiam się, że nic z tego. Mamy na jutro zaplanowane jeszcze kilka wizyt. - Ryan siłą woli zignorował

minę Dani. Nieśmiały uśmiech ustąpił miejsca bolesnemu grymasowi. Wolał też nie myśleć w tej chwili o
liście Hallie, z której wszystkie nazwiska były już wykreślone. - Do widzenia.

Przesyłając pożegnalny uśmiech pozostałym dzieciom, ruszył za Dani korytarzem do frontowych drzwi.

Omal nie wpadł na nią, gdy dziewczynka niespodziewanie przystanęła.

- Dlaczego mamy jeszcze gdzieś chodzić? Becky i Sara mi się podobają.

- Bo... bo... - Ryan przesunął dłonią po karku. Co ma jej powiedzieć? Nie mógł dopuścić do tego, żeby

dziewczynka czuła się winna, skoro zawinił upór Becky. - W ostatnim domu powiedziałaś mi, że jest brudno.
Tutaj też jest bałagan. Chcę mieć pewność, że dokonaliśmy najlepszego wyboru.

- Becky jest najlepsza. Jest świetna. - Oczy Dani zalśniły łzami. - Chcę być z Sara. Ona powiedziała, że

zostanie moją przyjaciółką. A Lilac House nie jest brudny. Jest taki... taki domowy.

Ma rację, pomyślał Ryan, rozglądając się dookoła. Na dzieci w tym domu nie krzyczy się za każdym

razem, gdy położą coś nie na miejscu. Ponieważ rozczarowanie Dani było oczywiste, doszedł do wniosku, że
musi z bezwzględną szczerością przyjrzeć się swojemu dotychczasowemu zachowaniu.

Rebeka Hansen była samotną matką, utrzymującą troje dzieci. Była też bardzo sympatyczną kobietą, w

niczym niepodobną do Carol Hill ani innych rekinów, czyhających w głębokich wodach jego świata. A on
zachował się jak skończony dureń.

Wystarczyło mu parę sekund, by pojąć, co naprawdę zrobił i ile to będzie kosztować jego podopieczną.

- Wiesz co? Idź się jeszcze pobawić. Porozmawiam z Becky.

- Czy ona może się mną zaopiekować?

Ryan wyjął z kieszeni zgniecioną, ale czystą ligninową chusteczkę i niewprawnym ruchem otarł

dziewczynce oczy.

- Nic nie obiecuję. Zobaczymy.

Dani wróciła więc do pokoju zabaw i znów usadowiła się na podłodze przy reszcie dzieci, a Ryan stanął w

otwartych drzwiach kuchni i przez chwilę patrzył, jak Becky łomocze talerzami o suszarkę przy zlewie.

- To nie jest zgodne z planem - mruknął do siebie. Z cichym westchnieniem podszedł do blatu, podniósł

ścierkę, którą wcześniej tam rzucił, i wziął do ręki mokry głęboki talerz.

- Powiedziałam, żeby pan wyszedł.

- To prawda. - Pochwycił jej chmurne spojrzenie i nie odwracając oczu ani na chwilę, zaczął przesuwać

ścierką po talerzu.

Co miał powiedzieć, żeby ją przekonać? Dani chciała tu przychodzić, a on miał pracę, na której musiał się

skupić. Becky była dotąd jedyną kandydatką, którą dziecko zaakceptowało. Gdyby mimo to chciał szukać
dalej, mógłby znowu znaleźć się w wielkim kłopocie.

- Bardzo niewłaściwie się zachowałem.

- Owszem.

- Nie znam się na wychowaniu, ale w tym domu widzę trójkę dzieci, które kochają i szanują matkę. Jest dla

mnie oczywiste, że pani też je kocha i ze wszystkich sił stara się, żeby były szczęśliwe. I nie wątpię, że
obdarzy pani tym samym uczuciem każde dziecko, które zostanie oddane pani pod opiekę.

- Jasna sprawa.

- Niech pani mnie posłucha, Becky. - Kącik ust uniósł mu się lekko w smutnym uśmiechu. - Dani

potrzebuje kogoś takiego. Niech pani da szansę jej i mnie. Co do mnie, myślałem, że oboje czujemy do
siebie pociąg. Nie popełnię drugi raz podobnej omyłki. Obiecuję.

Wyciągnął rękę, chcąc dotknąć jej ramienia, zorientował się jednak w pół gestu i tylko wskazał krzesło za

jej plecami.

- Proszę, niech pani usiądzie. Chciałbym trochę opowiedzieć o Dani.

Nadąsała się, ale mimo to usiadła.

background image

Obszedł długi stół i zajął miejsce naprzeciwko, celowo odgradzając się od niej metrem solidnego drewna.

Nie było sensu siedzieć tuż obok i bez przerwy zwalczać pokusę dotyku. Musiał teraz jasno myśleć. Położył
ręce na pokancerowanym blacie stołu i splótł dłonie. Czuł się skrępowany.

W milczeniu mierzyli się wzrokiem. Z wyrazu twarzy Becky wyczytał, że jest pełna wahań, ale chce go

wysłuchać. Przelotnie zerknął na swe dłonie, potem znowu podniósł oczy.

- Mój kuzyn i jego żona pasjonowali się antropologią. Niewiele widzieli poza swoimi badaniami. Po

urodzeniu Dani zostawili małą u krewnych Marcii i wrócili do południowoamerykańskiej dżungli. Z tego, co
mi mówiono, Dani widywała ich dwa razy do roku, gdy przyjeżdżali złożyć sprawozdanie z badań albo
zdobyć fundusze na ich dalszy ciąg. Zginęli w zeszłym miesiącu podczas ekspedycji.

- Słyszałam, jak Dani mówi mojej córce, że to było w Peru.

- Podobno. Nie widziałem Rona i Marcii od dnia ich ślubu. Ich adwokat powiedział mi, że mianowali mnie

opiekunem dziecka, bo kiedyś udzieliłem subwencji jakiejś ich wyprawie. Uznali, że jestem hojny. -
Nerwowo przeczesał dłonią włosy.

- A pan się nie zgadza z tą oceną?

- Mnie chodziło po prostu o zmniejszenie podatku. Nawet nie wiedziałem, że mają córkę. Dowiedziałem

się o jej istnieniu dopiero parę dni temu, kiedy adwokat Rona i Marcii pojawił się z małą w moim gabinecie.

- To potworne. Jak rodzice mogą tak nie dbać o swoje dziecko?

- Właśnie o to samo spytałem adwokata. Ron i Marcia nie pozostawili ani centa, więc krewni Marcii nie

chcieli zatrzymać dziecka u siebie, chyba że wypłacałbym im na ten cel znaczną sumę. Tak znaczną, jakby
spodziewali się, że będę utrzymywał całe ich gospodarstwo domowe. Nawet byłbym gotów to zrobić, ale
musiałbym mieć pewność, że Dani będzie szczęśliwa.

- Czy oni źle ją traktowali?

- Dani nie opowiada, jak jej u nich było, ale adwokat wspomniał mi co nieco na ten temat. Jego zdaniem

krewni Marcii uważali ją za piąte koło u wozu i wcale tego przed nią nie ukrywali.

- To straszne!

- No i w ten sposób jesteśmy razem... kawaler z małą dziewczynką. - Urwał i spojrzał Becky w twarz, żeby

poszukać tam oznak, że opowieść o losie Dani ją poruszyła. Czy uda mu się skłonić tę kobietę do zmiany
decyzji? - Jak widzę, Dani jest grzecznym dzieckiem. Cicha, umie sobie znaleźć zajęcie. Nie będzie pani
sprawiać kłopotów. I ja również nie będę. Przyrzekam.

- To śmieszne, że chce ją pan wozić pięć razy w tygodniu aż do Richmond.

- Coś wymyślę. Może uda mi się zatrudnić kierowcę na godziny.

- Mógłby pan znaleźć inną opiekunkę, która mieszkałaby bliżej pańskiego domu.

- Dani chce być tutaj.

- Czyżby liczył się pan z jej zdaniem?

- Pewnie, że tak. Dobrze rozumiem, jaka czuje się teraz osamotniona. - Na chwilę pozwolił się unieść

przykrym wspomnieniom.

- Co...

Przerwał jej zdecydowanym ruchem głowy.

Becky nie zaprotestowała. Prawdę mówiąc, właściwie nie chciała słyszeć, co Ryan ma na myśli, bo wtedy

mogłaby się o nim więcej dowiedzieć. Wiedza zaś oznacza zażyłość, a wizja zażyłości z takim mężczyzną
budziła w niej lęk.

- Dani chce tutaj zostać.

Spojrzała mu w oczy, szukając tam śladów fałszu. Pieniądze, które zarobiłaby za opiekę nad Dani,

pozwoliłyby jej spokojnie myśleć o przyszłości, ale bała się obdarzyć tego człowieka zaufaniem.

Ryan wyczuł jej wahanie i gorączkowo szukał w myśli czegoś, czym mógłby ją przekonać o swojej

szczerości.

background image

- Bardzo żałuję, naprawdę żałuję, jeśli zrobiłem lub powiedziałem coś, czym skłoniłem panią do odmowy.

- Ale...

- Dobrze zapłacę. - Wymienił sumę, od której zakręciło jej się w głowie. Mając te pieniądze, spłaciłaby raty

bez kłopotu. Jej dzieci nie straciłyby domu. Wahała się jeszcze chwilę, potem skinęła głową, święcie
przekonana, że niepokojące ściskanie, jakie poczuła w żołądku, jest oznaką ulgi. Bądź co bądź, Ryan obiecał
dać jej spokój.

- Zgoda. - Wyciągnęła rękę nad stołem, - Czekam na Dani od jutra.

Uścisnęli sobie dłonie. Oboje starannie ukrywali wrażenie, Jakie robił na nich zwykły dotyk.

- Wyobrażałam sobie naszą rozmowę zupełnie inaczej - powiedziała Becky. - Może udamy, że nic się nie

stało i zaczniemy od nowa? - Odsunęła od siebie poważną wątpliwość, czy w ogóle jest to do zrobienia.

- Proszę bardzo. - Ryan wstał i obszedł stół dookoła. Przystanął obok niej.

- Dzień dobry. Zapewne spodziewała się pani mojej wizyty.

Becky z trudem powściągnęła grymas, gdy spojrzała w jego roześmianą twarz. Boże, on jest niesamowity,

pomyślała, zanim przypomniała sobie, że to tylko opiekun Dani i nikt więcej. Odpowiedziała mu równie
promiennym uśmiechem i zaśmiała się.

Ryana zaskoczył ten przejaw wesołości. Nagle uświadomił sobie, że podczas jego wizyty Becky ani razu

się nie roześmiała i że prawdopodobnie to jego wina.

- Dzień dobry, Ryan. Proszę mówić do mnie Becky. Mam do pana kilka pytań i chciałabym dowiedzieć się

czegoś więcej o Dani. Może pan usiądzie i porozmawiamy?

- To znakomity pomysł.

Spojrzał w jej brązowe oczy tak przenikliwie, że miała wrażenie, jakby docierał do największych głębi.

Ryanowi ulżyło. Zdawało mu się, że podpisał największy kontrakt w życiu, mimo iż w swej długiej karierze
negocjował i podpisywał wiele trudnych kontraktów. Tylko jedna myśl wracała do niego bardzo natarczywie.

Co dalej?

Wieczorem, gdy dzieci wreszcie znalazły się w łóżkach, Becky usiadła odprężona przy kominku, z

kubkiem czekolady i mrożącym krew w żyłach kryminałem. Nagle odezwał się dzwonek.

Otworzyła drzwi Jan, która bez ceregieli weszła prosto do pokoju dziennego i usiadła na kanapie.

- I jak? - Spojrzała na Becky. - Opowiedz mi wszystko z pikantnymi szczegółami.

- O czym ty mówisz?

- Dzwoniła do mnie ciocia Hallie i powiedziała, że zgodziłaś się zająć tą dziewczynką. - Jan zachowywała

się tak, jakby miała przed sobą kogoś bardzo sennego albo zamroczonego. - No, i co? Nie pochwalisz przy-
jaciółki?

Becky przysiadła na drugim końcu kanapy.

- Jesteś trzepnięta, wiesz?

- Bzdura. Nagrałam sprawę i wszystko wyszło, jak trzeba. - Jan rozłożyła ramiona. - Zawsze tak jest.

Becky pokręciła głową i uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Nigdy się nie zmienisz, co? Jak ty mydlisz oczy swoim szefom? Oni chyba myślą, że świetnie się

nadajesz do tej odpowiedzialnej pracy, od której zależy los mnóstwa ludzi?

- Po prostu mam tysiące pomysłów i rzetelnego asystenta, który je wszystkie skrupulatnie rozpracowuje. -

Jan zachichotała. - Ale teraz chcę usłyszeć, jak było, więc mów, kobieto. Czy rzuciłaś tego wspaniałego
mężczyznę na ziemię i dałaś upust swoim niegodziwym pragnieniom?

- No, wiesz!

- Nie musisz się oburzać. Wciąż mam nadzieję, że będziesz miała z tej pracy także korzyści uboczne. Ale

background image

tak czy owak, przybędzie ci trochę gotówki i jedno dziecko do opieki bez konieczności znoszenia bólów
porodowych. Dla ciebie to istny raj.

- Pewnie tak. - Becky schyliła się po kubek, upiła łyk i skrzywiła usta. Wstała. - Podgrzeję czekoladę.

Napijesz się ze mną?

- Nawet nie pytaj. Jak myślisz, dlaczego odwiedzam cię tak często o tej porze? Dobrze wiem, że właśnie

wtedy przyrządzasz pyszną, gorącą czekoladę. - Jan poszła za przyjaciółką do kuchni i patrzyła, jak Becky
nalewa mleka i kakao do garnuszka, który wciąż stał na kuchence. - A on Jest zabójczo przystojny i nie ma
żony. Nie zabijesz, że popędziłaś mu kota dwa lata temu, jak was ze sobą poznałam?

- Jan przestań. Nie chcę mężczyzny i nie potrzebuję mężczyzny.

- Owszem, chcesz i potrzebujesz. W pewnych sytuacjach mężczyzna jest niezastąpiony. - Jan zaczęła

trzaskać drzwiczkami szafek. - Na przykład w seksie i w tańcu. Kiedy ostatnio...

- Jan!

- ...poszłaś gdzieś potańczyć? - dokończyła gładko z szerokim uśmiechem.

- Czasem doprowadzasz mnie do szału! Czego ty szukasz po moich szafkach?

- Pianek. Wiem, że masz je gdzieś tutaj schowane.

- Za zupą selerową.

- Dzięki. Znowu chowasz swoje skarby przed dziećmi, co? - Jan rozerwała torebkę i wrzuciła do kubków

po kilka pianek. - Oczywiście musimy się najpierw pozbyć tamtej kobiety.

Becky zakrztusiła się piankami, które właśnie włożyła sobie do ust.

- On z kimś jest?

- Z Carol Hill. - Jan wyciągnęła na krawędź kubka nadtopioną piankę. - Ciocia mówi, że to jest

zimnokrwista blond barrakuda, która wykorzystuje ślepotę tego biedaka.

- Uważaj, bo uwierzę. Nikt nie wykorzysta tego człowieka, jeśli on sam tego nie chce.

- Ja tam wiem tylko tyle, ile mówiła mi ciocia Hallie. Zresztą z mojego punktu widzenia wszystkie związki

opierają się na korzyści lub potrzebie jednego lub obojga partnerów.

- Na szczęście nie wszyscy są tacy cyniczni jak ty.

- Nie jestem cyniczna, tylko znam życie i jestem realistką. Nawet ty musisz przyznać, że bogaty mąż

rozwiązałby wszystkie twoje problemy. Tym bardziej że zawsze wystarczało ci bycie żoną i mamą.

- Nie musisz mówić tego takim zdegustowanym tonem - roześmiała się Becky. - Powiem ci to jeszcze raz i

nie chcę więcej słyszeć słowa na ten temat. - Dla wzmocnienia efektu swoich słów wykonała w powietrzu
zawijas kubkiem. - Nie potrzebuję mężczyzny.

- Ale...

- Nie. Z układania krzyżówek mam trochę pieniędzy, fundusz powierniczy pokrywa resztę wydatków. Choć

nie ukrywam, że opieka nad dzieckiem była dobrym pomysłem.

- Dobrym? Bombowym.

- Nawet nie wiesz jak bombowym. Eric nie spłacił dwóch ostatnich rat kredytu i przepadł jak kamień w

wodę.

- Coś ty?! A co na to Tom Ellford? Podejrzewam, że nic dobrego. - Jan wróciła za Becky do pokoju

dziennego.

- Chcą mi zająć nieruchomość.

- Nikt nie wie, dokąd wyjechał Eric?

- Nie. - Becky popijała czekoladę, wpatrując się w gołą ścianę między oknami, gdzie długo stał fortepian

babki... zanim trzeba było go sprzedać. - Rzucił pracę w barze hotelowym i zerwał z kobietą, z którą
mieszkał. Podejrzewam, że w końcu dała mu wymówienie.

background image

- Domyślam się, że Ellford znowu się do ciebie przystawiał, świnia.

Becky splotła dłonie na wyimaginowanym brzuszysku i spojrzała na Jan z udaną pożądliwością.

- Przecież wiesz, Rebeko, że szczególnym przyjaciołom - znacząco mrugnęła - zawsze chętnie pomogę,

jeśli wpadną w finansowe tarapaty.

- Powinnaś poskarżyć się na tego typa u jego szefa.

- Zawsze wyraża się bardzo mgliście. Mógłby twierdzić, że źle zrozumiałam jego szczerą troskę o klienta.

- Chciałabym dostać Erica w swoje ręce. - Zacięta mina Jan wywołała uśmiech na twarzy Becky. -

Spróbujesz go znaleźć?

- Jak?

- Detektyw...

- Skąd, u diabła, miałabym wziąć pieniądze na detektywa?

- Mogłabym...

- Nie ma mowy.

Obie zamilkły i przez chwilę bez słowa popijały czekoladę.

- Mamo?

Obróciły się jednocześnie i zobaczyły w przejściu Mike’a, któremu chude dłonie i stopy wystawały ze

zniszczonej piżamy.

- Mamo?

- Słucham, kochanie?

- Czy mogę z tobą porozmawiać?

- Muszę już iść. - Jan wstała. - Cześć, ludzie. - W drodze do drzwi zademonstrowała Mike’owi kilka

bokserskich ciosów, wywołując na twarzy chłopca wątły uśmiech. W chwilę potem trzasnęły drzwi.

- Co się stało? - Becky spojrzała na syna bardzo zaniepokojona. Szybko rósł i ostatnio sprawiało mu dużą

przyjemność, kiedy mógł otoczyć ją ramieniem i spojrzeć na nią z góry. - Nie możesz zasnąć?

- Nie o to chodzi. - Mike usiadł obok niej na kanapie i podciągnął nogi, żeby chwycić się za kostki. - W

zeszłym tygodniu doszedłem do wniosku, że tata powinien dać nam trochę pieniędzy, bo trzeba naprawić
piec i w ogóle... Chciałem z nim porozmawiać. Dzwoniłem do Sally i do pracy.

- I co? - spytała Becky, czując że serce podchodzi jej do gardła.

- Strata czasu. - Mike zwiesił głowę. - Sally go ostatnio nie widziała. Szef powiedział, że odszedł miesiąc

temu. Czy on wyniósł się na dobre?

Zawahała się, nie była bowiem pewna, co syn chce usłyszeć. Już dawno nauczyła się, że ukrywanie przed

dziećmi postępków Erica zwykle raczej przysparzało jej problemów, niż je rozwiązywało.

- Nie wiem. - Szybko opanowała drżenie warg.

- Mam nadzieję. Do niczego nie jest nam potrzebny. - Szarpnął ramieniem, gdy spróbowała go objąć.

- Masz rację. - Pogłaskała go po plecach. - Zresztą wiesz, że jak coś się zepsuje, potrafię to naprawić.

- Och, mamo, zawsze tak mówisz. - Uśmiechnął się bardzo lekko, ale ucieszyło ją, że w ogóle widzi u

niego uśmiech.

Cofnęła się z udanym wyrzutem.

- I zawsze mam rację, prawda?

- Na pewno? A co z trzykołowym rowerkiem Nicky’ego? Większość ludzi, jak się bierze do naprawiania

czegoś, to ma więcej części na początku niż na końcu.

Zachichotała, trochę dlatego, że przypomniała sobie to zdarzenie, ale przede wszystkim dlatego, że kryzys

zdawał się mijać.

background image

- Nicky i tak potrzebował dwukołowego roweru. Trzykołowy był już dla niego za mały.

- Zawsze mówisz coś takiego, jak nie uda ci się czegoś naprawić.

- Idź do łóżka, wielki mężczyzno. - Wstała i ściągnęła go z kanapy. - Mamy jutro mnóstwo roboty.

- Mamo? - Stanął na jednej nodze, drugą opierając o podbicie stopy, żeby nie chłodziły jej dębowe deski.

- Słucham cię.

- Ryan McLeod nie będzie tu często bywał, prawda?

- Nie. - Becky pomyślała o zimnokrwistej blondynce, po czym wyciągnęła rękę i zgasiła lampkę na stoliku.

W pokoju zapadła ciemność. - Nie będzie.


Becky, gdzie pani jest?

I co z obietnicą daną Mike’owi? Czasem Becky zastanawiała się, czy Ryan specjalnie nie wynajduje

pretekstów, żeby zostać trochę dłużej, gdy przyjeżdża po Dani. Usiadła i otarła rękawem oczy, ale było już
za późno. Ryan dostrzegł jej łzy.

Przez dwa boleśnie długie tygodnie udawało jej się odnosić do Ryana chłodno i z dystansem, nawet z

odrobiną niechęci. Ale teraz wszystkie jej wysiłki poszły na mamę. A były to poważne wysiłki, tym bardziej
że przeżywała ciężkie wahania, czy nie powinna przeprosić go za ostatnie oskarżenie. Gdy ochłonęła po jego
pierwszej wizycie, musiała przyznać przed E sobą, że wysyłała bardzo niejednoznaczne sygnały.

Taki mężczyzna nie mógł nie zauważyć sposobu, w jaki na niego patrzyła, ani innych drobnych oznak, nad

którymi nie umiała zapanować. Ale nie mogła sobie pozwolić na okazanie mu najdrobniejszej nawet zachęty.

Wzięła do ręki chusteczkę i próbowała usunąć smugi rozmazanego tuszu spod oczu.

- Płacze pani?

- Nie. - Wbiła wzrok w migający na wprost niej ekran telewizora. Chciała odwrócić głowę tak, żeby Ryan

nie dostrzegł jej czerwonego nosa i plam na policzkach.

- Co się stało? - spytał siadając przy niej na poręczy kanapy.

- Nic.

- Czy pani jest pewna?

- Tak! Czego pan sobie życzy?

- Mike powiedział mi, gdzie pani jest. Chciałem podziękować za opiekę nad Dani w czasie, gdy byłem z

klientem na kolacji. No i chciałem dać pani czek za następny miesiąc.

- Dani jest tu zawsze mile widziana.

Wiedziała, że Ryan przypatruje jej się w półmroku i usiłuje coś wyczytać z jej twarzy. Wzdrygnęła się, gdy

wyciągnął rękę i zapalił witrażową lampę, stojącą na stoliku.

- Pani naprawdę płakała.

- I co z tego? Nie ma o czym mówić.

- Czy mogę w czymś pomóc?

- Przestanie pan się nade mną znęcać? - Przez chwilę mierzyła go wrogim spojrzeniem, potem znów

odwróciła głowę. - Nigdy nie widział pan kogoś, kto płacze przed telewizorem?

Ryan zerknął na ekran, gdzie kobieta ciskała brudną bielizną w mężczyznę.

- To jest takie smutne?

Skrzywiła się, słysząc nutę powątpiewania w jego głosie, ale mu nie odpowiedziała.

- Niech pani będzie ze mną szczera, Becky. Proszę pozwolić, że pani pomogę.

background image

Zerwała się na równe nogi i pilotem wyłączyła komedię.

- Dziękuję za czek. Odprowadzę pana do drzwi.

- Najpierw pani ze mną porozmawia. - Rozparł się na krześle i wyciągnął przed sobą nogi dając znak, że

jest zdecydowany siedzieć, póki nie usłyszy od niej prawdy.

- Nie da się pan zniechęcić, co? - Becky stanęła ze skrzyżowanymi ramionami i zaczęła postukiwać nogą w

podłogę.

- Owszem.

- Dlaczego miałoby to pana interesować?

Przez chwilę wydawał się zaskoczony, jakby sam nie wiedział dlaczego.

- Hallie zapowiedziała mi, że pożałuję, jeśli pani będzie przeze mnie nieszczęśliwa. A oboje wiemy, że z

Hallie lepiej nie zadzierać. Więc jeśli ma pani jakiś kłopot, proszę pozwolić mi pomóc.

Spiorunowała go wzrokiem, ale tylko się uśmiechnął.

- Nie ma żadnego kłopotu - powiedziała w końcu niewyraźnie. - To przez reklamę.

Uniósł brwi, a Becky poczuła, że powoli zalewa się rumieńcem. W końcu poczerwieniała aż po cebulki

włosów.

- Przez reklamę? - Zorientował się, że powiedziała mu prawdę, i zaczął się śmiać.

- Właśnie przez reklamę. Tylko co panu do tego?! Tam pokazali matkę, która była całkiem sama, bo jej

dzieci dorosły i wyprowadziły się z domu. I z okazji jej urodzin zamówiły telefoniczną konferencję. Czasem
takie obrazki bardzo mnie poruszają. Myślę wtedy o moich własnych dzieciach i... - Zamilkła, a chichot
Ryana przerodził się w głośny śmiech.

Groźnie zmrużyła oczy.

- Powiem panu, że dużo ludzi płacze przy reklamach. Całe masy. A agencje reklamowe zbijają na tym

fortuny.

- Przez reklamę? - Śmiał się tak głośno, że ledwie mógł coś powiedzieć.

- Radzę panu szybko przestać - ostrzegła.

Z wysiłku zaczął się dławić, ale na próżno. Nie mógł się opanować. Po kilkunastu sekundach znowu wył ze

śmiechu.

Chwyciła czek.

- Jak pan się przestanie upajać swoim poczuciem humoru, to proszę wyjść samemu. Ja jestem zajęta. -

Ryan nadal próbował się opanować, gdy Becky wstała i z królewską godnością ruszyła do drzwi.

Jak on ma czelność tak mnie wyśmiewać? - myślała, oddalając się. Co za tupet!

- Chwileczkę! - Ryan zeskoczył z kanapy i chwycił ją za ramię. - Przepraszam. Już przestałem.

Spojrzała na niego.

- Czy jest pan pewien?

- Ta... tak. - W pół słowa podejrzanie przełknął ślinę, ale gdy znów na nią spojrzał, była w jego oczach

dziwna czułość.

- To dobrze

- Niech się pani nie złości. To jest urocze.

- „Urocze” to jeszcze gorsze słowo niż „śliczne”, a ja nie znoszę, jak coś jest „śliczne”. I nienawidzę, kiedy

ktoś się ze mnie wyśmiewa.

- Naprawdę wcale się z pani nie wyśmiewałem. No, może troszeczkę. Ale przede wszystkim śmiałem się z

siebie. Bo ja się naprawdę martwiłem, pozwoliłem się nabrać na zwykłą reklamiarską sztuczkę.

- Pan się o mnie martwił? - Odwróciła głowę, zaskoczona, że nagle poczuła się dziwnie bezpieczna. - Nie

background image

ma potrzeby.

- Nic na to nie poradzę.

- Musi pan - odparła ostro.

Wciąż trzymał ją za ramię, ale już znacznie delikatniej. Kciukiem rysował na jej uwrażliwionej skórze

malutkie kółka. Uświadomiła sobie, że sprawia jej to przyjemność. Stanowczo a dużą.

- Niech pan mnie puści - zażądała. Szarpnęła ramieniem. - Zawołam Dani, jest na górze.

- Wiem. Chciałem się pani poradzić. - Puścił ją, więc natychmiast się odsunęła.

- Wczoraj przy kolacji rozmawialiśmy z Dani.

- To dobrze.

- Ciężko mi to szło. Nie mogłem z niej wydobyć, co chce robić.

- Robić?

- Tak, wie pani, chodzi mi o te wszystkie zajęcia, które rodzice z obłędem w oczach załatwiają, żeby dzieci

miały zorganizowany czas. Ludzie u mnie w pracy bez przerwy rozmawiają na ten temat, więc to musi być
ważne. Zastanawiałem się, czy pani nie mogłaby z nią o tym porozmawiać.

- Proszę bardzo, ale osobiście nie zmuszałabym jej na razie do udziału w żadnych dodatkowych zajęciach.

Ostatnio w jej życiu zaszły bardzo poważne zmiany. Niech pan da jej trochę czasu na dojście do siebie.
Prędzej czy później sama nabierze ochoty na takie zajęcia.

- Poza tym Dani pytała, jak powinna mnie nazywać.

- Nazywać?

- Oświadczyła, że trudno jej zawsze czekać, aż na nią spojrzę, zanim coś powie, szczególnie kiedy jestem

zajęty pracą. - Zachichotał, widząc uśmiech Becky. - A ja się zastanawiałem, dlaczego ona jest taka
małomówna.

- Co pan jej odpowiedział?

- Trudna sprawa. - Zawahał się. - Nie wiem, co się mówi małym dziewczynkom. Co ja w ogóle wiem o

dzieciach?

- Ale co pan powiedział?

- Powiedziałem jej, że to nie ma znaczenia. Kelner przyniósł jedzenie i przestała się dopytywać.

- Ryan, powinien pan był...

- Wiem. Powinienem jej coś odpowiedzieć, ale kompletnie mnie zaskoczyła. Zamierzam porozmawiać z

nią o tym dziś wieczorem i właśnie miałem nadzieję, że pani mi coś podpowie.

- A jak ona chce pana nazywać?

- Mówi, że wujek Ryan odpada, bo nie jestem prawdziwym wujkiem, a samo Ryan wyraża za mało

szacunku. - Uciekł przed jej spojrzeniem i podniósł niewielką figurkę jakiegoś filmowego bohatera, leżącą
przy jego bucie. Zaczął prostować jej ręce i nogi.

- I...

- Pytała, czy mogłaby do mnie mówić tato.

Becky zauważyła, że przy ostatnim słowie drgnął.

- No, i co pan na to?

- Nie jestem jej tatą.

- Sądzi pan, że ona tego nie wie? Po tym, co mi pan powiedział o jej rodzicach, przypuszczam, że może

pan być najlepszym przybliżeniem taty, jakie dotąd spotkała.

- Wiem, ale nie mogę być dla niej tatą. - Odłożył zabawkę i wcisnął ręce do kieszeni. - Nie czuję się na

siłach.

background image

- Nie potrzeba wiele siły. Wystarczy troszczyć się o dziecko.

- Troszczę się o nią. Chcę, żeby była szczęśliwa. Kupuję jej wszystko, czego mogłaby potrzebować.

- I teraz Dani ma więcej rzeczy niż jakakolwiek znana mi mała dziewczynka. Może niech pan przestanie jej

kupować i zacznie coś dawać?

Pytające spojrzenie i uniesione brwi oznaczały, że nie zrozumiał. Najwidoczniej nie dostrzegł różnicy

między jednym a drugim.

- Zresztą mniejsza o to. Niech pan zdecyduje, jak Dani ma pana nazywać, i da jej odpowiedź. Dziś

wieczorem, zgoda?

- W porządku. To nie będzie „tata”, ale spróbuję ją przekonać, że się o nią troszczę. I że powinna do mnie

mówić po imieniu.

- Na tym się nie skończy, niech pan będzie przygotowany. W miarę dorastania Dani często będzie chciała z

panem rozmawiać na tematy, które głęboko poruszają jej uczucia.

Zbladł.

- Uczucia?

- Będzie się pan wtedy bał, czy powiedział pan to, bo trzeba, ale proszę się nie przejmować. Wszyscy

rodzice mają takie wahania. Najważniejsze, żeby znajdował pan dla niej czas. Niech pan ją zachęca do
szczerych rozmów, wspiera w kłopotach i zapewnia jej wychowanie.

- To wszystko? - spytał z napięciem.

- O czym jeszcze chciałby pan ze mną porozmawiać?

- O czym? Och... Jutro muszę wyjechać na sześć dni do Miami. Czy Dani mogłaby zostać tutaj? Naturalnie

dodatkowo zapłacę pani za kłopot.

- Sześć dni?

- Tak. Hallie nie może u mnie nocować, Carol będzie poza miastem, a moja gospodyni nie chce. Poza tym

w zasadzie nie mam już kogo poprosić.

- Nie wiem.

Nie chciała przyznać, że ogarnęło ją poczucie straty, gdy uświadomiła sobie, że przez prawie cały tydzień

Ryan będzie w innym mieście, tysiące kilometrów od niej. Choć oczywiście nie miało to nic wspólnego z
tęsknotą.

Przecież nie będzie za nim tęsknić!

Złapała się na domysłach, z kim Ryan jedzie do Miami, i szybko położyła im kres.

- Bardzo panią proszę. - Oczy mu zalśniły, a kąciki ust zaczęły się unosić.

Odwróciła głowę. Z przerażeniem pomyślała, że Ryan zaraz się uśmiechnie. Becky, trzymaj się. Czy

naprawdę chcesz się opiekować czwórką dzieci przez sześć dni i sześć nocy, bez względu na to, jak bardzo
potrzebujesz pieniędzy?

Znów na niego spojrzała. Rzeczywiście, uśmiechał się.

Gdy w pół godziny później zamknął za sobą drzwi, wciąż miał w oczach iskrę czułej wesołości, a ją

czekało sześć dni i nocy opieki nad Dani. Na tę myśl również Becky nie mogła się nie uśmiechnąć. Boże,
zaczynała lubić tego człowieka.

Ale zaraz uśmiech znikł. Jak mogła pozwolić sobie na myślenie o nim z sympatią? Musi wykorzenić tę

sympatię, zanim zniszczy jej życie.

Ryan zamrugał piekącymi, przekrwionymi oczami. Stał przed drzwiami Lilac House. Nikt nie

odpowiedział na jego dzwonek, cofnął się więc na deszcz i spojrzał w okna. Gałęzie pobliskiego dębu, w
większości bezlistne, nie zatrzymywały kropli, gdy rozglądał się dookoła za śladami życia. Gdzie się
wszyscy podziali?

background image

Zaskoczyło go, jak bardzo brakuje mu Dani. Ale do dziecka, z którym zamieszkał, już się trochę

przyzwyczaił. Znacznie bardziej zdumiało go, jak wiele czasu podczas podróży poświęcił myślom o Becky.
Dotąd żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia, żeby tęsknił do niej, gdy któreś z nich musiało
wyjechać.

Przez sześć obłędnych dni wypełnionych spotkaniami, lunchami i kolacjami Becky królowała w jego

myślach. Do tego stopnia, że po przylocie udał się z lotniska prosto do domu, chociaż powinien spędzić kilka
godzin w biurze.

Rzeczywiście, do domu! Trzymaj się faktów, McLeod, pomyślał bardzo niezadowolony z siebie. Jego

domem jest luksusowe mieszkanie na West Side, a nie ta wiktoriańska rudera, naśladująca Bóg wie co.
Obszedł dom i przez niską furtkę wszedł na podwórze.

Ujrzał mnóstwo ludzików w kolorowych płaszczach przeciwdeszczowych, łażących tam i z powrotem.

Rozradowane buzie i głośny śmiech wskazywały, że dzieci wcale się nie przejmują mżawką ani burymi
chmurami.

Podszedł bliżej zaciekawiony, skąd takie ożywienie. Wystarczył mu jeden rzut oka, by zapomniał o

zmęczeniu i roześmiał się tak samo jak dzieci. Becky klęczała na mokrej trawie przy jednym końcu
miniaturowego toru wyścigowego, wyznaczonego patyczkami od lodów i fioletową nicią. Na rzęsach
błyszczały jej krople deszczu, a ona z zapałem dopingowała żółwie Nicky’ego, które z numerami
przytwierdzonymi do skorup albo przemierzały tor wyścigowy, albo udawały skałki.

Gdy ją zawołał, raptownie poderwała głowę i spojrzała mu w oczy. Wyraźnie nie spodziewała się jego

nadejścia, więc przez chwilę, póki nie zdążyła odgrodzić się murem obojętności, dzieliła z nim swą radość.

Uśmiech mu stopniał. Co takiego jest w tej kobiecie?

Porozumienie niebieskich i brązowych oczu zostało nagle zerwane, gdy Dani ujęła Ryana za rękę. Pochylił

głowę i zaczął słuchać, jak dziewczynka szczebiocze coś o Pierwszym Deszczowodniowym Wyścigu Żółwi,
który Becky urządziła dla swoich podopiecznych i dzieci z sąsiedztwa.

Gdy wrócił spojrzeniem do Becky, wciąż się uśmiechała, ale znikła radość z jej oczu, a nić porozumienia

została zerwana. Mężczyzna i kobieta znów znaleźli się każde w swoim świecie.

Ryanowi zrobiło się przykro, że ten uśmiech nie był przeznaczony dla niego, że żaden jej uśmiech nie jest

dla niego. Znów przedzierzgnęła się w energiczną opiekunkę dzieci. W jednej chwili zerwała się i wzięła
szkolne rzeczy Dani oraz jej torbę i już prowadziła ich z powrotem do furtki. Zanim wsiedli do samochodu,
zdążyła wrócić na podwórze.

Tak niedawno mieli przygodę z kominkiem i byli umazani sadzą. A zdawało mu się, że to wieki temu. Jak

to możliwe?

Widywał Becky zaledwie po kilka minut, gdy przyjeżdżał z Dani albo zabierał dziewczynkę do domu.

Mimo to pragnął jej dotykać wcale nie mniej niż na początku. Była to obsesja, całkiem irracjonalny pociąg,
zaprzeczenie jego planów. Może po powrocie Carol z podróży należało się trochę poudzielać towarzysko,
żeby życie wróciło do normy?

Hm, mogę sprowadzać życie do normy, ale mam teraz pod opieką dziecko, pomyślał, pomagając Dani

włożyć rzeczy do bagażnika.

Odjeżdżając, jeszcze raz rzucił okiem na wielki biały dom. Dopiero potem spojrzał na jezdnię przed maską

samochodu i skupił się na świergocie małej, żeby nie słyszeć własnych myśli. Wyglądało na to, że dzięki
Becky i jej rodzinie przynajmniej milkliwość dziecka znikła bezpowrotnie.

Przez całą drogę do domu Dani szczebiotała o innych dzieciach z klasy. Na parkingu opowiedziała mu, że

Becky zapisała ją na tańce, do grupy Sary, potem wymieniła listę nowych strojów, które są jej potrzebne. W
windzie rozwodziła się nad nauczycielami, a gdy szli korytarzem do drzwi mieszkania, poczęstowała go
garścią informacji o najnowszych wyczynach klasowego chomika.

Przyjemnie mu było, że wreszcie zaczęła mówić do niego po imieniu, choć na razie robiła to od przypadku

do przypadku.

Dopiero gdy trzymał już w ręce klucze, zauważył uszkodzenie zamka.

- Ryan! Nie wchodzimy do środka?

background image

Ręka opadła mu wzdłuż ciała. Wytrzeszczył oczy na dziurę w drzwiach, która ziała zamiast zamka.

- Co się stało?

- Poczekaj, dziecko. - Cofnął się, stając między Dani a drzwiami. - Niech pomyślę.

- Ryan?

Strach w jej głosie uświadomił mu, że trzeba coś zrobić. Nie wolno mu było pójść za pierwszym odruchem

i sprawdzić, co się dzieje w mieszkaniu. Miał pod opieka siedmioletnie dziecko.

- Pst, Dani. - Cicho położył ich bagaże przy ścianie, otoczył Dani ramieniem i poderwał ją z ziemi, tuląc do

siebie. Potem cofnął się do windy. - Musimy wezwać policję.

- Czy w naszym mieszkaniu są bandyci? - Mocno ścisnęła go za szyję.

- Nie wiem. - Wolną ręką wyjął z kieszeni telefon komórkowy. - Ale myślę, że powinni to sprawdzić

fachowcy. - Wybrał numer policji i razem poczekali na przyjazd patrolu.

Konstabl Draper. Czy może nam pan powiedzieć, czego brakuje, panie McLeod?

- Z tego, co zauważyłem do tej pory, to komputera, starożytnego abakusa i złotej maski obrzędowej.

Przyglądając się chaosowi w mieszkaniu, odruchowo poklepał Dani po plecach. Wciąż trzymała się jego

boku, mimo iż policja stwierdziła, że włamywacze już dawno uciekli. Na szczęście przestała płakać. Nigdy
jeszcze nie czuł się taki bezradny, jak wtedy, gdy patrzył na bezgłośny płacz dziewczynki.

- Złotej maski?

- Wisiała tam, nad kominkiem. - Pokręcił głową. - Bardzo Ją lubiłem. Była unikatem. A abakus trzymałem

w oszklonej gablocie. - Obaj spojrzeli na szkielet z dębowych listew, na którym opierały się teraz jedynie
ostre odłamki szkła.

Draper, starszy z dwóch policjantów, nabazgrał coś w notesie.

- Czy jeszcze czegoś brakuje?

- Resztę mieszkania sprawdziłem tylko powierzchownie. Jest taki bałagan, że trudno cokolwiek

powiedzieć. Zorientuję się lepiej, jak sytuacja trochę się ustabilizuje. - Podbródkiem wskazał Dani, a
policjant współczująco skinął głową.

- Ja też mam dwoje w tym wieku. Dobrze, że przynajmniej jej sypialnia jest nietknięta.

Ryan rozejrzał się po pokoju dziennym, wdzięczny złodziejom, że z pokojem Dani nie zrobili tego, co z

resztą mieszkania. Kiedyś miał na ścianach obrazy, a na większości płaszczyzn w pokoju modernistyczne
rzeźby. Teraz dwa obrazy żałośnie zwisały z połamanych ram, a reszta była nadziana na figurkę. Większość
rzeźb porozbijano lub okaleczono.

- Wielu wartościowych przedmiotów nie zabrano, tylko je zniszczono. Czy maska i abakus miały

szczególne znaczenie?

- Tylko dla mnie. Abakus kupiłem dla uczczenia pierwszego wielomilionowego kontraktu, jaki zawarłem

po otwarciu firmy. A maskę kupiłem kilka lat temu. Coś w niej... - Urwał, poruszony wspomnieniem.

Zobaczył ją w galerii sztuki w Meksyku. Nie mógł przestać myśleć o jaskrawym kontraście między

czystością kobiecego piękna w masce i jej całkowitym odczłowieczeniem. W tydzień po powrocie do domu
poleciał z powrotem do Meksyku, żeby ją kupić.

- Czyli pozostałe przedmioty w mieszkaniu nie miały takiej sentymentalnej wartości jak to, co ukradziono?

- Można by tak powiedzieć. - Ryan przyjrzał się wulgarnym słowom, powypisywanym na ścianach

kredkami Dani. Czubkiem stopy poruszył wsad, wyszarpany z poduszki leżącej na kanapie. - Czy coś
takiego jest normalne?

- Nie. Akty wandalizmu zdarzają się jedynie wtedy, gdy motywem jest zemsta albo jeśli włamywacz szuka

czegoś, o czym wie, że jest ukryte. - Przestał pisać i spojrzał Ryanowi prosto w oczy. - Czy ma pan wrogów,
panie McLeod?

background image

Ryan przez chwilę krzyżował z policjantem spojrzenia, potem przykucnął, żeby dopasować się do poziomu

oczu Dani.

- Czy mogłabyś wziąć pana policjanta do swojego pokoju? - Spojrzał na młodszego patrolowego. - Jak pan

ma na imię?

- Jimmy.

- Czy mogłabyś wziąć na chwilę Jimmy’ego do swojego pokoju, kochanie? Jimmy pomoże ci sprawdzić,

czy nic się nie stało lalkom.

Dani mocniej objęła Ryana za nogę, ale widząc szeroki uśmiech policjanta i jego wyciągniętą dłoń,

niepewnie się do niego uśmiechnęła.

- Chodź, tygrysku. Musimy się przekonać, czy lalki są grzeczne.

Po chwili wahania Dani puściła Ryana i wsunęła palce w dłoń policjanta. Draper i Ryan w milczeniu

odczekali, aż dziewczynka wyjdzie z pokoju.

- Moja firma miała ostatnio... no, nadprogramowe problemy. Przypuszczam, że ktoś usiłuje zniszczyć

McLeod Systems i mnie osobiście przy okazji. Poza tym dostałem kilka bardzo niemiłych anonimów pocztą
komputerową.

- Groźby?

- Można by to tak interpretować.

- Czy wie pan, kto się kryje za tymi incydentami?

- Sądzę, że tak. Zaraz panu coś pokażę.

Ryan ukucnął przy eleganckiej szafce z różanego drewna, stojącej obok kanapy. Zdjął z niej lampkę i

aparat telefoniczny, a potem jednocześnie przycisnął dwie z wielu róż wyrzeźbionych na meblu. Z wierzchu
szafki wolno i bezgłośnie wysunął się stalowy cylinder.

Poruszył palcami na cyfrowym zamku, stanowiącym jedyną nierówność na idealnie wygładzonej

metalowej powierzchni, i niewidoczne dotąd drzwiczki nagle się otworzyły.

Policjant otworzył usta w zdumieniu.

- Mój sejf - wyjaśnił Ryan. - Gdy zauważyłem pewną logikę w wydarzeniach ostatnich ośmiu miesięcy,

zacząłem kopiować wszystko, co miało jakiekolwiek znaczenie. - Przełożył kilka kopert i teczek na podłogę
obok szafki.

- Cholera! - Zerwał się na równe nogi i wlepił wzrok w puste wnętrze sejfu.

- Czy coś jest nie tak, jak powinno?

- Znikła teczka.

- Czy nie włożył jej pan w inne miejsce?

- Nie. Wiem, że tu była, bo pracowałem w domu przed wyjazdem w podróż. A dziś wieczorem jestem w

mieszkaniu pierwszy raz po powrocie. - Przeczesał palcami włosy, przyglądając się bałaganowi, którego
narobił, nagle szarpnął ręką i opadł na kolana. Zaczął gorączkowo przekładać dyskietki leżące na podłodze.

- Niech to szlag trafi!

- Czy jeszcze czegoś brakuje?

- Tylko mojej przyszłości. - Usiadł na piętach i zamknął oczy. - Powinno być więcej dyskietek. Nie ma

nowych programów użytkowych, które moja firma miała wprowadzić na rynek. Ściśle tajne dane.

- Ile osób zna kombinację tego sejfu, panie McLeod?

- Ja jeden. W każdym razie do tej pory tak sądziłem.

- Czy są jakieś ślady włamania do wnętrza sejfu?

Ryan przesunął dłonią po gładkiej stali, potem zbadał delikatną rzeźbę drewna.

- Nie.

background image

- Ile osób wiedziało o istnieniu sejfu?

- O istnieniu? Kilka. Ale o umiejscowieniu żadna... tak mi się zdawało.

- Powiedziałbym więc, że czynu dokonała osoba znająca pańskie mieszkanie. Kradzież komputera

prawdopodobnie wiąże się z kradzieżą teczki i dyskietek. Maska i abakus miały dla pana szczególne
znaczenie i to może wyjaśniać, dlaczego również je zabrano. Jeśli sądzić po zniszczeniach, prawdopodobnie
padł pan ofiarą kogoś o bardzo mściwym charakterze.

- Co teraz?

- Wezwę posiłki. Porucznik wyznaczy detektywa, który poprowadzi pańską sprawę. Bardzo możliwe, że

moi następcy będą chcieli jeszcze raz obejrzeć mieszkanie, żeby przekonać się, czy sprawca nie zostawił
śladów wskazujących na jego tożsamość. Będzie musiał pan podać nam nazwisko podejrzanego i jak
najwięcej informacji z tych, które zaginęły. Wszystkie, które pan pamięta.

- Powinienem chyba zadzwonić do gospodyni i ostrzec ją, że rano będzie potrzebowała pomocy przy

porządkowaniu tego bałaganu. - Ryan usiadł i poczekał, aż policjant zatelefonuje do swojego przełożonego.
Wiedział, że czeka go następna ciężka noc.

Prawie tydzień później Ryan leżał w łóżku i gapił się w sufit. Była północ. Dzięki Bogu, Dani spała już od

dawna. Wreszcie zasnęła w swoim pokoju, chociaż trzeba było zostawić zapaloną lampkę i uchylone drzwi.
Potrzebne były cztery spokojne noce, żeby zelżał jej strach przed włamywaczem.

Ryan jednakże przewracał się z boku na bok, póki dokładnie nie wy gniótł czystej, wykrochmalonej

pościeli. Zastanawiał się, kiedy dostanie jakąś wiadomość z policji i czy w ogóle dostanie. Martwił się o
Dani. Niepokoił o interesy. Obsesyjnie myślał o Becky.

Z nocy na noc coraz trudniej było mu zasnąć.

Cisza była przygniatająca. Zakłócało ją tylko tykanie zegara w holu i cichy warkot samochodów na ulicach

daleko w dole. Chciał zapaść w sen i wreszcie się odprężyć. Szkoda, że jedyny sposób rozładowania
napięcia, do jakiego naprawdę tęsknił, wydawał się poza jego zasięgiem.

Po dłuższej chwili zaklął, wstał z łóżka i naciągnął stare dżinsy, żeby zakryć nagość, co było jednym z

licznych ustępstw na rzecz małej dziewczynki, która zamieszkała w jego domu. Skoro nie spał, równie
dobrze mógł popracować. Znalazłszy się w ciemnym salonie penthouse’u, mocnym szarpnięciem otworzył
drzwi balkonu, żeby trochę odświeżyć atmosferę.

Zaczął wolno, rytmicznie oddychać, wciągając do płuc duże porcje słonego, wilgotnego powietrza.

Wydychał je równomiernie, usiłując oczyścić umysł i odprężyć mięśnie. Wietrzyk owiewający mieszkalną
nadbudówkę, uwodził go muśnięciami, leciutkimi jak dotknięcia kobiety. Tak właśnie Ryan wyobrażał sobie
igraszki palców Becky.

Znów stężał, gdy zimne krople deszczu uderzyły go w nagi tors. Cofnął się do mieszkania i z trzaskiem

zasunął drzwi.

Czemu nie mógł przestać o niej myśleć?

Co takiego nieodparcie pociągającego było w Becky?

Usadowił się na obitym skórą fotelu klubowym, wyciągnął przed siebie nogi i oparł je na otomanie od

kompletu. Patrzył, jak krople deszczu uderzają w szybę i spływają na wyścigi po szkle, a w strugach wody
rozmazują się widoczne za oknem światła. Znowu deszcz. Od tygodni padało bez przerwy. Od dnia, kiedy
poznał Becky.

Czuł się tak, jakby miał prywatnego ducha, który go prześladuje. Ale duchy nie klęczą w wysokiej, mokrej

trawie, nie organizują wyścigów żółwi dla dwudziestu maluchów ani nie płaczą nad sentymentalnymi
chwytami w reklamach. Duchy nie miewają upaćkanych dzieci, które ścigają się, zjeżdżając ze wzgórza po
mokrej trawie na plastykowych torbach. Ze złością próbował odpędzić od siebie te wspomnienia. Nie udało
mu się jednak, zrezygnował więc i skupił się na obrazie Becky, który podsunęła mu wyobraźnia.

Puszyste loki w kolorze czekolady, oczy, które w jednej chwili sypią iskrami, a w następnej promieniują

ciepłem. Sylwetka nie za wysoka i nie za niska, zmysłowy zarys ciała z krzywiznami groźnymi i

background image

podniecającymi jak kręta górska droga. Nos lekko zadarty i wydatne usta z pełnymi wargami.

Te ostatnie były dla Ryana przedmiotem szczególnych marzeń. Bardzo chciał któregoś dnia skosztować ich

smaku w narkotyzującym pocałunku. Wizja różowego jedwabiu, prześwitującego spod białej bawełny
wyrwała z niego jęk. Poczuł, że suwak spodni zaczyna go boleśnie uwierać... znowu. Po tylu tygodniach
wciąż nachodziła go myśl o tym, co miała Becky na sobie tamtego dnia. I jakoś nie mógł ostatnio zadzwonić
do Carol, żeby się z nią umówić.

Chciał tylko Becky, pragnął Becky.

Podniósł się z fotela i głośno otworzył drzwi balkonu. Stanął w deszczu, teraz już ulewnym, będącym

naturalną wersją zimnego prysznicu. Miał nadzieję, że w ten sposób przepłoszy roznamiętniające
wyobrażenia Becky.

Daj sobie spokój, skarcił się. Przecież obiecałeś zostawić ją w spokoju. Nie zwracając uwagi na deszcz,

który zmoczył go od stóp do głów i oblepił mu uda mokrymi dżinsami, dalej stał i wpatrywał się w mroczne
wody English Bay z odległym pierścieniem portowych świateł. Kurczowo zacisnął dłonie na niskiej
balustradce.

Od tamtej katastrofalnej niedzieli Becky traktowała go przez cały czas jak zwykłego znajomego. Tylko

krótka, niestety, chwila podczas wyścigu żółwi była inna. Poza tym jednak Ryan rzadko podchodził do
Becky, gdy odbierał Dani, bał się bowiem, że powie lub zrobi coś, czym ją urazi. Wystarczało mu, że może
cieszyć się jej obecnością i brzmieniem głosu.

Wiedział, że każdy ruch, który robi, by znalazła się bliżej niego, może oddalić ją od niego definitywnie. A

pragnął jej dotykać, całować ją, kochać się z nią.

Ale te uczucia za bardzo przypominały mu, co wycierpiał jako dziecko i nastolatek. Nienawidził tego. Och,

jak bardzo nienawidził.

Odrzuciwszy głowę do tyłu, wystawił twarz na uderzenia deszczu i roześmiał się ponuro. Oto cofnął się do

poziomu chłopaka, który może tylko podziwiać swoją boginię z daleka, bo boi się spróbować czegoś więcej.

Dlaczego akurat teraz?

Nigdy nie myślał o założeniu rodziny. I nagle, w chwili gdy firma, która dotąd stanowiła całe jego życie,

wymagała od i niego niepodzielnej uwagi, dostał pod opiekę dziecko i spotkał kobietę, której istnienia nawet
nie podejrzewał. Dlaczego akurat teraz?

Przede wszystkim zaś dlaczego stoi tutaj i bezsensownie się dręczy, skoro mógłby wykorzystać ten czas

bardziej produktywnie?

Skierował więc myśli na inny tor i to przyniosło mu ulgę. Jego firmę od dłuższego czasu ktoś podkopywał.

Przez ostatni rok ponad połowa negocjacji toczyła się dziwnie opornie, a PasComm, główny i najbardziej
krwiożerczy konkurent McLeod Systems, przejął kilku największych klientów Ryana. Jego kluczowi
pracownicy dostali oferty pracy na warunkach, których Ryan nie mógł im zapewnić, toteż większość z nich
przeniosła się do PasComm lub jednej z mniejszych firm będących pod kontrolą Pastina.

Gdy zwrócił uwagę Hallie na tę prawidłowość i powiedział jej o włamaniu, była wstrząśnięta. Od tej pory

przyglądała się wszystkim sokolim okiem, na swój sposób usiłując wytropić zdrajcę.

Kryzys przypadł na okres, gdy firma, zainwestowawszy wiele w ekspansję, miała bardzo napięty budżet,

dlatego banki i inwestorzy wspierający McLeod Systems słusznie zaczęli się niepokoić. Harold Pastin,
właściciel PasComm, miał Ryana na widelcu, a włamanie wskazywało, że pomagał mu ktoś, komu Ryan
ufał.

Ale kto?

Jego sekretarkę Carol bez wątpienia oskarżyła niesłusznie. To nie mogła być Hallie. Szesnaście lat temu,

gdy zakładał McLeod Systems, zatrudnił czterdziestosześcioletnią kobietę, niedawno owdowiałą.
Podekscytowana swoją pierwszą pracą, była mu za tę decyzję do przesady wdzięczna. Zmęczyły ją już
odmowy, tam bowiem, gdzie składała papiery, mówiono jej, że się nie nadaje, ona wiedziała zaś dobrze, że
przyczyną wielu z tych odmów, jeśli nie wszystkich, jest jej wiek i umiejętności z poprzedniej epoki.

Jako sekretarka pracowała długie godziny, tak samo jak Ryan. Pomagała mu w walce o utrzymanie firmy.

Gdyby chciała go podkopać, miałaby po temu niezliczone okazje. Nic dziwnego, że Ryan nadal polegał na

background image

niej bez zastrzeżeń. A Hallie o tym wiedziała. Przecież płacił jej tyle, ile inne firmy płacą dyrektorom. Ale
Hallie zawsze trzeźwo mu doradzała. Może teraz pomoże odkryć, kto chce go zniszczyć?

Uniósł dłonie, zacisnął je w pięści i z całej siły uderzył w misterną, kutą balustradkę. Zabolało go jak

diabli, ale prawie nie zwrócił na to uwagi.

Niech ich szlag trafi! Niech ich wszystkich szlag trafi!

Zszedł z balkonu, zmienił przemoczone dżinsy i zapalił lampę nad biurkiem. Nie mógł dopuścić do upadku

firmy, wiedział, że do tego nie dopuści. Zaciętym głosem przysiągł sobie, że znajdzie człowieka, który go
sprzedał.

Potrzebował tylko dobrego planu.


Świt wypełzał zza rzednących chmur, gdy Ryan ponownie znalazł się nagi pod kołdrą, półprzytomny i

obolały od zbyt długiego siedzenia za biurkiem. Przetarł oczy wierzchem dłoni, ziewnął, aż zatrzeszczała mu
szczęka, i zaczął układać się do snu. Po dłuższej chwili znalazł miejsce, gdzie prześcieradło było względnie
gładkie.

Nie mógł czekać, aż policja ustali, kto się do niego włamał, i wmiesza w sprawę Pastina. Musiał wykonać

swój ruch teraz. Walka z PasComm trwała. A on po przepracowanej nocy miał gotowy całkiem realny plan.

Naszkicował pomysł nowego programu, który wyglądał dość obiecująco. Nawet bardzo obiecująco. Ryan

nie znalazłby się przecież na wyżynach w swojej branży, gdyby nie miewał często odkrywczych pomysłów.
Wierzył, że to mu wystarczy. Musiało wystarczyć.

Znów pomyślał o Becky. Odpędził tę myśl, ale wróciła. Nie miał siły się jej oprzeć. Uległ pokusie.

Zdawało mu się, że widzi twarz i ciało Becky, słyszy głos jej serca.

Rebeka Hansen była stworzona do namiętności. Ryan nie wątpił, że Becky, jeśli zdecyduje, że chce się

kochać z mężczyzną, będzie jak dziecko, któremu dano kubły z farbą i pozwolono robić wszystko.
Wyobraził sobie cudowną mozaikę uczuć i zmysłowych doznań. Gdyby tylko nie złożył jej tej przeklętej
obietnicy! Wyprężył ciało, rozkoszując się gładkością trącej o nie bawełny. Gdyby tylko...

Nagle usiadł wyprostowany. Becky uważa go za bufona. To jasne, dlaczego nie chce mieć z nim nic

wspólnego. Ale gdyby pokazał jej, że jest inny?

Znów się położył, uśmiechając się do siebie. Kiedy Becky lepiej go pozna, zapragnie go tak samo, jak on

teraz pragnie jej. Pozwoli się przekonać. Przekręcił się na brzuch i wtulił twarz w poduszkę. Ale w minutę
później z powrotem leżał na plecach.

Ech, te uczucia! Naprawdę trudno jest z nimi żyć. Skoro mężczyzna nie bardzo potrafi zrozumieć samego

siebie, to jak ma zrozumieć kobietę?

Ryan nigdy jeszcze nie doświadczył uczucia, które nagle i przewróciło jego świat do góry nogami. Miał

jednak pewne podejrzenia... Czy to możliwe, że się zakochał? A może było to tylko poważne
zainteresowanie seksualne? Parsknął pogardliwie. Bzdura. Od kiedy to zainteresowanie seksualne bywa
poważne? Nigdy. A skoro nie była to zwykła ochota na seks, zostawała jedynie miłość.

Miłość? To słowo i samo uczucie głęboko nim wstrząsnęły. Nie spodziewał się, że sprawy zajdą tak daleko

i że stanie się to tak szybko. Pociąg fizyczny? Oczywiście był. Troska również. Z pewnością czułość. I bez
wątpienia namiętność.

Leżał w łóżku, rozważając, co stało się przez ostatnie tygodnie. I musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Z

sekundy na sekundę, z dnia na dzień jego uczucia do Becky nabierały mocy. Może jeśli wszystko się ułoży,
któregoś dnia wezmą ślub...

Ślub? Do czego prowadzi go ta kobieta? Ślub?! Na miłość boską! Przecież ona ma troje dzieci! Zaraz

jednak przypomniał sobie zazdrość, która go ogarniała, gdy widział, ile w Becky jest ciepła i zrozumienia...
dla innych ludzi, nie dla niego.

Ale żeby od razu brać ślub?

background image

Czy pragnął jej aż tak bardzo? Stanowczo tak. Chciał z nią być dniami i nocami. A jedynym sposobem,

żeby skłonić do tego taką kobietę jak Becky, było małżeństwo. Najpierw musiał ją przekonać do siebie. A
potem do małżeństwa. Tak, jeśli chciał doprowadzić do ślubu, potrzebny mu był dobry plan.

Naturalnie przez małżeństwo wziąłby na siebie odpowiedzialność za czworo dzieci. Przewrócił się na bok i

podparł głowę ramieniem. Sara i Nicky są grzeczni. Z Mikie’em przy odrobinie wysiłku można by się
dogadać. Ryanowi opadły powieki, a przez myśl przeleciało, że i tak ma teraz jedno dziecko. Opieka nad
Dani okazała się wyzwaniem na miarę chodzenia po polu minowym, mimo to starał się mu sprostać.

On żonaty, z czworgiem dzieci. Kto by w to uwierzył? Z pewnością nie Carol.

Zamrugał i otworzył oczy. Carol. Należało jak najszybciej z nią zerwać. Tyle że obiecał jej towarzyszyć na

kilku przyjęciach w najbliższych tygodniach.

Wzruszył ramionami. Carol była dobrym przyjacielem. Zrozumie go, tak samo jak on by zrozumiał, gdyby

spotkała kogoś wyjątkowego. Postanowił zaraz po jej powrocie z Londynu zerwać ten dogasający związek.
Tymczasem zaś było mnóstwo zupełnie niewinnych miejsc, gdzie mógł iść z Becky. Postanowił zacząć
jeszcze tego samego wieczoru od baletowych popisów dziewczynek.

Niedługo w jego życiu znów zapanuje ład. Wtedy przekona Becky, że można mu ufać. I będzie mógł się z

nią ożenić.

Bzzz. Bzzz. Brzęczyk telefonu komórkowego przebił się przez dudnienie kotłów, pojękiwanie skrzypiec i

tupot tancerzy. Ryan szybko sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Pst! Pssst! - dobiegło go ze wszystkich stron. Telefon zabrzęczał jeszcze raz, zanim Ryan zdołał go

wreszcie uciszyć.

Hallie pochyliła się ku niemu i szepnęła mu do ucha:

- To był popis.

Rozejrzał się po rozanielonych rodzicach i dziadkach siedzących na widowni, z których kilkoro wciąż

zerkało na niego z dużą niechęcią.

- Zapomniałem wyłączyć - odszepnął.

Jego głos utonął w gromkich brawach, tymczasem bowiem orkiestra złożona z muzyków w wieku od

ośmiu do piętnastu lat odeszła od instrumentów i ustawiła się na scenie w nierównym rzędzie. Wszyscy
zaczęli się kłaniać. Głowy faliście opuszczały się i podnosiły.

- Dani i Sara wyglądały prześlicznie, nie sądzisz?

- One były w stadku ptaków, które skakały dookoła tej wysokiej dziewczyny z chłopakiem, prawda? - Ryan

wyprostował się na krześle, bo orkiestra znów zajęła swoje miejsca, a tancerze znaleźli się w świetle
reflektorów.

- Łabędzi, Ryan. To były łabędzie.

- Łabędzie, no tak. Szkoda, że Becky musiała iść na mecz Mike’a. Wiele straciła.

- Dlatego ofiarowałeś się, że weźmiesz dziewczynki na pokaz. I powiedziałeś Becky, że z przyjemnością

pomogę ci dziś wieczorem. Czy już ci za to podziękowałam?

Ryan uśmiechnął się od ucha do ucha, słysząc kwaśny ton Hallie.

- Przecież jesteś zadowolona, że tu przyszłaś.

- Tylko nie wyobrażaj sobie, że za każdym razem będę twoim kołem ratunkowym.

Stadko łabędzi wystąpiło naprzód i przy ogłuszających oklaskach dygnęło. Ryan uświadomił sobie, że od

dłuższej chwili się uśmiecha patrząc, jak Dani bez najmniejszego potknięcia wykonuje swoją partię. Przez
ostatni tydzień ćwiczyła te kroki praktycznie bez przerwy, a on zapewniał ją, że na występie wszystko
pójdzie jak z płatka. Wyglądało na to, że miał rację.

Hallie i Ryan przyłączyli się do ogólnego aplauzu. Tancerze zeszli za kulisy. Gdy zapłonęły światła, Ryan

odwrócił się do Hallie.

background image

- Okropnie wyglądasz - powiedziała. - Pracowałeś całą noc?

- Całą noc i cały dzień. Ale warto było. W poniedziałek z samego rana wzywam Paula i Jamie’ego, żeby to

rozpracowali. Pastin zgłupieje.

- Paul jest najlepszy i pracuje z tobą prawie od początku, ale czy jesteś pewien Jamie’ego? Osiem miesięcy

to niewiele, a my nadal nie wiemy, kto przekazuje informacje do PasComm. Ani kto się włamał do twojego
mieszkania.

- Niczego nie jestem pewien. Nie ufam nikomu. Będę się wszystkiemu przyglądał i uważał, żeby były

zachowane środki ostrożności.

Hallie zerknęła na zegarek.

- Czas pomóc dziewczynkom się przebrać.

- Poczekam na ciebie.

Ryan z powrotem usiadł na prawie już pustej widowni, otworzył teczkę i włączył telefon komórkowy.

Właśnie skończył rozmowę, gdy ktoś dotknął jego ramienia.

- Ryan?

Podniósł głowę.

- Paul! Właśnie rozmawiałem o tobie z Hallie. Nie powiesz mi chyba, że też jesteś spokrewniony z jakąś

utalentowaną młodą artystką.

- Moja córka grała na czynelach. A Sheila napracowała się za kulisami.

- Hallie właśnie poszła pomóc Sarze i Dani w przebieraniu.

- Widziałem, jak do nich idzie. - Drobny mężczyzna miał program, który przekładał z ręki do ręki. -

Słuchaj, Ryan, czy mogę z tobą porozmawiać? Miałem zamiar wpaść do ciebie jutro, ale jak cię zobaczyłem,
postanowiłem załatwić sprawę od razu.

- Jasne. - Ryan zauważył kropelki potu na czole szefa zespołu programistów i jego nerwową zabawę

programem. - Siadaj.

Paul odsunął krzesło i przysiadł na jego krawędzi. Wbił wzrok w program.

- Nie bardzo wiem, jak ci to powiedzieć. - Odwrócił głowę i spojrzał na Ryana. - Wiem, ile ci

zawdzięczam. Przyjąłeś do pracy dzieciaka, który z trudem skończył średnią szkołę. Dobrze mi płacisz za
pracę, którą lubię.

- I...

- PasComm zaproponowało mi pracę za prawie dwukrotnie wyższą pensję plus sześć tygodni urlopu i

służbowy samochód. Normalnie powiedziałbym im, żeby poszli do diabła, ale potrzebujemy z Sheila
pieniędzy. W zeszłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że jej ojciec...

Ryan czuł, że lodowacieje w środku słuchając, jak programista jękliwie wyłuszcza powody, dla których

zdecydował się przyjąć ofertę Pastina. Słuchał w milczeniu, jakby słowa płynęły do niego z wielkiej
odległości, aż w końcu Paul zamilkł.

- Bardzo przykro mi to słyszeć. Byłeś ważną postacią w tym zespole. - Gdy to mówił, wargi mu drętwiały.

Czyżby Paul był zdrajcą?

- Naprawdę paskudnie się czuję, Ryan, tym bardziej że Dick i Susan również odeszli. Tylko że... naprawdę

potrzebujemy pieniędzy.

- Nie stać mnie, żeby zgłosić konkurencyjną ofertę, Paul. - Zdjął dłoń z poręczy fotela i wolno zaczął

zginać palce, jeden za drugim, usiłując pokonać ich sztywność.

- Nie o to chodzi. - Paul wyglądał bardzo nieszczęśliwie. - Myślałem, że może... ech, mniejsza o to. -

Wstał. - Powiedzieli mi, że jeśli chcę skorzystać z ich propozycji, mam się zdecydować natychmiast, ale
mogę im odpowiedzieć, że muszę przepracować okres wymówienia. Naturalnie jeśli... Jeśli chcesz.

- Nie! - Ryan zniżył głos o ton i dokończył: - Nie nią potrzeby. Przyjdź w poniedziałek do biura i
pokaż Jamie’emu, nad czym pracowałeś. Na dwunastą Hallie przygotuje ci dokumenty.

background image

- Zgoda.

Obaj wstali, a gdy Paul wyciągnął rękę, Ryan przez chwilę na nią patrzył i dopiero potem zdawkowo ją

uścisnął.

Paul odszedł kilka kroków, ale jeszcze się odwrócił.

- Bardzo mi przykro.

- Mnie też. Powodzenia.

Ryan wciąż jeszcze stał w tym samym miejscu, gdy usłyszał za swymi plecami nadchodzącą Hallie.

- Dziewczynki żegnają się z koleżankami. Czy to był Paul?

- Tak. - Ryan schował aparat telefoniczny i kilka luźnych kartek, po czym zatrzasnął teczkę. - Jego córka

grała w orkiestrze. Na czynelach.

- Rozumiem, że ten wspaniały łomot, kiedy pokonano złe moce, to jej zasługa. W poniedziałek muszę

Paulowi trochę podokuczać.

- W poniedziałek musisz mu przygotować świadectwo pracy i ostatni czek.

- Co?

- Paul właśnie zrezygnował z pracy w McLeod Systems. Dostał od Pastina ofertę, której nie mógł się

oprzeć. A ja nie byłem w stanie jej przebić.

- O Boże, Boże! - Hallie przycisnęła torebkę do piersi.

- Czy sądzisz, że to on nas zdradził?

- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Ale tak czy owak zdecydował się odejść. - Ryan zdobył się na

wymuszony uśmiech, zobaczył bowiem nadbiegające Sarę i Dani. - Nie chcę teraz o tym rozmawiać.
Dzisiejszy wieczór jest dla dziewczynek, a właśnie je widzę. Uśmiechnij się, a kłopoty odłóżmy na
poniedziałek.

Mamo, jesteśmy w domu! - Wołanie Mike’a zabrzmiało tak donośnie, że zaskoczona Becky omal nie

spadła z kanapy.

Przyciskając książkę do piersi, zamknęła oczy. Zaczęła powoli liczyć i głęboko oddychać, aż wreszcie rytm

serca nieco jej się wyrównał. Przypomniała sobie, że jest w swoim własnym domu w poniedziałkowe
popołudnie, a nie o północy na szkockich wrzosowiskach.

Tak się zaczytała, że straciła poczucie czasu. Oczywiście, nie zareagowałaby zbyt nerwowo, gdyby czarny

charakter akurat nie skradał się, żeby zabić nieszczęsną bohaterkę.

- Mamo, gdzie jesteś?

- Tutaj, Mike. - Odsunęła kosz na bieliznę, który wykorzystywała jako podnóżek, po czym wstała.

Zamknęła książkę i zerknęła na ociekający krwią nóż, zdobiący surową, białą okładkę. Dość tego,
pomyślała. Koniec z dreszczowcami, skoro powrót dziecka ze szkoły przyprawia ją o palpitacje.

W sieni rozległy się kroki dwóch nastolatków. Powitalny uśmiech zastygł Becky na wargach, gdy ujrzała

białe kręcone włosy młodego człowieka, który towarzyszył jej synowi. Wprawdzie jeszcze nie widziała go
na własne oczy, ale entuzjastyczne opowieści Mike’a nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości, kim on
jest.

- Mamo, to Joe Brasky.

Skinęła głową.

- Gdzie Nicky i dziewczynki?

- Na podwórku z kolegami, bawią się w fort. Mamo, czy mogę iść z Joe i chłopakami do klubu wideo w

pasażu?

Wniebowzięty uśmiech syna powiedział jej wszystko, co trzeba. Zaproszenie do najbardziej przebojowej

grupy chłopców w szkole połechtało jego próżność i niesamowicie podnieciło. Wiedziała, że jeśli nie

background image

pozwoli mu iść, wprawi go w zakłopotanie i wściekłość.

- Siemanko, pani Hansen.

Stojąc nieco za plecami Mike’a, Brasky mierzył ją wzrokiem w taki sposób, że poczuła się, jakby w

wyobraźni rozebrał ją do naga i zamierzał z tego skorzystać. Cała pokryła się gęsią skórką. Przestąpiła z nogi
na nogę, przyciskając książkę do piersi. Młodzieniec uśmiechnął się pogardliwie, jakby bawił się jej
zażenowaniem.

- Ładny domek. - Podszedł do oszklonej szafki przy ścianie. Przez dłuższą chwilę oglądał stojące tam

flakoniki po perfumach, drobną część zbioru zgromadzonego przez matkę Becky. Dzięki Bogu, bardziej
wartościowe okazy znajdowały się na piętrze, w sypialni, gdzie nie groziło im przypadkowe stłuczenie przez
dzieci. - I niezła kolekcja.

- Dziękuję, ale to nie jest wiele warte. Większość flakoników kupuję w sklepach organizacji

charytatywnych i na bazarach.

Miała ochotę odetchnąć z ulgą, gdy Brasky wreszcie wzruszył ramionami i odszedł od szafki. Zanim

wzięła się do czytania, przygotowywała bieliznę do pralni. Teraz wzdrygnęła się widząc, jak młodzieniec
dotyka jej majtek i staników, leżących na kupce obok koszulek i bluz.

- Przykro mi. Mike. - Odłożyła książkę i zgarnęła bieliznę z kanapy do kosza. Postanowiła wynieść to

pranie natychmiast, gdy tylko ten typ wyjdzie z jej domu. - Nie możesz dzisiaj nigdzie iść. Masz swoje
obowiązki.

- Ale, mamo... - Głos Mike’a płaczliwie się załamał.

- Potrzebujemy tego zawodnika, pani Hansen. Mike ma najlepszą rękę w mieście. - Jej syn się zarumienił. -

Założyliśmy się z takimi jednymi ludźmi, że będziemy lepsi od nich. Mamy się spotkać przy automatach.
Potrzebujemy Mike’a do drużyny.

Brasky pochylił się i zaczął ruszać pokrętłami aparatury stereo i wideo. Jedna z gałek została mu w dłoni.

Młodzieniec zachowywał się bardziej tak, jakby rozglądał się, co warto wynieść z tego domu, niż jak w
odwiedzinach u kolegi.

- Nic z tego - powiedziała stanowczo Becky. - A teraz przepraszam cię bardzo, ale musisz stąd wyjść.

Podeszła ku frontowym drzwiom i stanęła w oczekiwaniu. Brasky spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się

bezczelnie, mówiąc wzrokiem, że zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo krępująca jest dla niej jego
obecność. Becky wstrzymała dech, ale młodzieniec wreszcie opuścił pokój.

Nadąsany Mike w milczeniu odprowadził Joe do wyjścia. Gdy drzwi za Braskym się zamknęły, zaczął

głośno protestować, ale Becky tylko uniosła rękę i spokojnie odczekała, aż umilknie.

- Uspokój się. To nie podlega dyskusji. Wiesz, że nie pochwalam znajomości z tym chłopakiem. Wiesz też,

że nie wolno ci się włóczyć po pasażu. Poza tym obiecałeś dziś po lekcjach nadrobić domowe zaległości.
Odkładasz to już tydzień.

- Zrobię wszystko później.

- Zmęczyło mnie wysłuchiwanie słowa „później” za każdym razem, gdy chcesz się wymigać od

obowiązków. „Później” nic ci już nie pomoże. Dość tego.

Becky starannie ukryła oznaki ulgi, jaką odczuła na widok kapitulacji Mike’a. Chłopiec powlókł się do

przedpokoju, otworzył szafkę i wyciągnął z niej szczotkę. Przez cały czas burczał pod nosem, ale usłuchał.
Jeszcze stosował się do jej poleceń, przynajmniej na razie. Nie miała jednak pojęcia, jak długo będzie to
trwało i co będzie, gdy Mike ją przerośnie. Miała tylko nadzieję, że tymczasem zmądrzeje dostatecznie, żeby
nie poddawać się wpływom takich typów jak Joe Brasky.

Ech, co tam... Przypomniało jej się jedno z ulubionych powiedzeń matki, choć nie potrafiła przytoczyć jego

dokładnego brzmienia. Było tam coś o tym, że każdy dzień niesie ze sobą dość zła, więc nie ma sensu
martwić się złem, które będzie jutro.

Dała spokój Mike’owi i poszła szukać Nicky’ego oraz dziewczynek. Chciała im powiedzieć, żeby przyszli

coś przekąsić, jak znudzi im się zabawa w deszczu. Może tymczasem Mike przestanie się burmuszyć i
zaprosi sobie młodszych, bardziej odpowiednich kolegów.

background image

Dzień dobry.

Dźwięczny, niski głos przebił się przez harmider, który jak zwykle panował w domu w czasie między

powrotem dzieci ze szkoły a obiadem. Mike zaprosił dwóch kolegów, Nicky trzech, a Dani i Sara jedną
koleżankę. Zgodnie z normalnym porządkiem rzeczy, jaki obowiązywał w Lilac House w dni powszednie,
Becky, klęcząc na jednym kolanie, pomagała najlepszemu przyjacielowi Nicky’ego, Timmy’emu, zdjąć buty
i mokrą kurteczkę. Starsze dzieci robiły to samodzielnie.

Ryan. Becky zdrętwiała, przerwała zmagania z zasupłanym sznurowadłem i zaczęła się wsłuchiwać w

głośne bicie swego serca. Czy kiedyś wreszcie przestanie reagować w ten sposób na nieoczekiwane
pojawienie się Ryana?

- Ojej, pani Hansen, proszę się pośpieszyć, bo zaczną beze mnie.

Drgnęła niespokojnie, głos Timmy’ego przywrócił ją bowiem do rzeczywistości. Z powrotem zajęła się

sznurowadłem. Uważając, żeby cały czas być plecami do Ryana, poklepała chłopca po ramieniu.

- Przepraszam, Timmy. Zrobione. Pamiętaj, żeby tym razem powiesić kurteczkę na osobnym wieszaku.

- Dobrze, pani Hansen.

Wstając, bardzo żałowała, że nie może pobiec za Timmym do pokoju zabaw.

- Dzień dobry. - Głos Ryana zabrzmiał teraz bliżej.

Głęboko zaczerpnęła tchu i ozdobiła twarz bezosobowym uśmiechem. Za nic nie chciała okazać, jak

bardzo ucieszył ją jego widok. Wiedziała, że zanim się do niego odwróci, musi zapanować nad uczuciami.

- Dzień dobry, Ryan. Dani jeszcze nie jest gotowa do wyjścia.

- Ja też nie.

- Wcześnie pan przyszedł.

Becky wbiła wzrok w punkt na ścianie powyżej prawego ramienia Ryana, zdecydowana patrzeć wszędzie,

byle nie na niego. Jeden rzut oka jej wystarczył. Owszem, w dżinsach wyglądał efektownie, ale było to nic w
porównaniu z jego nowym wcieleniem. Bała się, że jeśli spojrzy na niego jeszcze raz, oczy wyjdą jej z orbit.

Miał na sobie ciemnoszary garnitur w drobne czerwone prążki i do tego matowosrebrzystą koszulę. Z

kieszonki marynarki wystawała mu chustka ze szkarłatnego jedwabiu, w tym samym odcieniu był krawat.
Widać było, że przebojowy człowiek odcisnął piętno na typowym stroju biznesmena. Zresztą twarz i
sylwetka Ryana mówiły same za siebie, właściwie niepotrzebne im były jakiekolwiek dodatki. I tak
pociągały z siłą magnesu.

- Zaraz powiem Dani, że pan czeka na dworze. - Starając się nie zwracać uwagi na Ryana, ustawiła

równym rzędem buty dzieci, zrobiła porządek z kurtkami i skierowała się do pokoju zabaw. W skrytości
ducha miała nadzieję, że Ryan pojmie aluzję i pójdzie do samochodu.

Ale gdy załatwiła wszystko, co miała do załatwienia, okazało się, że czeka na nią w kuchni. Stał oparty o

ścianę, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i szerokim uśmiechem na twarzy.

Ryana rozbawiło, że Becky próbuje zachowywać się tak, jakby go nie zauważała. Włosy miała jak zwykle

potargane. Tym razem była ubrana w brzoskwiniowe bawełniane spodnie i bluzkę w tym samym odcieniu.
Ze zniszczonych białych pantofelków wystawały paznokcie, również polakierowane na kolor brzoskwini.
Gdy krzątała się przy dziecięcych rzeczach, to schylając się, to kucając, jej strój podkreślał kształt coraz to
innych części ciała. Spodnie obciskające się na udach wyraźnie ukazywały zarys pośladków, a bluzka kazała
się domyślać kształtu piersi.

Ryanowi zabrakło tchu. Przypomniał sobie, że nie może stosować jawnie uwodzicielskich chwytów, które

wpędzają Becky w zakłopotanie. Jeśli jej nieufność była skutkiem nieudanego małżeństwa, należało śpieszyć
się powoli. Niech Becky najpierw pozna go i polubi, wtedy przyjdzie czas na coś więcej. Chwilowo musiał
zadowolić się tym, że na dźwięk jego głosu Becky zarumieniła się, a potem zbladła. Przynajmniej wiedział,
że nie jest jej obojętny.

background image

- Wczoraj zapomniałem pani podziękować za wspaniałą opiekę nad Dani. Bardzo jej się tutaj podoba.

Becky otworzyła szafkę kredensu i zaczęła wyjmować talerze.

- Jest bardzo grzeczna, nie sprawia najmniejszych kłopotów.

- Czy zje pani ze mną kolację dziś wieczorem? Chciałbym podziękować tak, jak należy.

Czuł, że Becky chce odmówić, natychmiast więc dodał:

- Naturalnie zapraszam również dzieci. To będzie podziękowanie za wszystko, co pani dla nas robi.

- Nie ma takiej konieczności. Bardzo dobrze mi pan za to płaci.

Podszedł bliżej.

Piramidka talerzy w jej dłoniach cicho zagrzechotała, Becky zwolniła więc kroku.

- Wiem, że nie ma konieczności. Chciałem zrobić pani przyjemność.

- Przepraszam, ale dziś wieczorem jestem zajęta. - Wyminęła go bardzo uważając, by się o niego nie

otrzeć.

- Wobec tego jutro? - Wystawił ramię, zatrzymując ją w przejściu.

- Nie, dziękuję. - Był coraz bliżej niej. Poczuła zapach wody kolońskiej.

- W przyszłym tygodniu?

Becky obróciła się na pięcie i podeszła do kuchennych drzwi. Nacisnąwszy klamkę, otworzyła je na oścież.

- Proszę, niech pan poczeka w samochodzie. Zaraz przyślę Dani.

Wychodząc, przystanął tuż przed nią. Aromat perfum, dyskretny, lecz pociągający, i bliskość jej warg

stanowiły zachętę nie do odparcia. Zamierzał tylko powiedzieć jej do widzenia, ale popełnił błąd, bo
podszedł za blisko.

Natychmiast zapomniał o swoich planach.

- Przecież wiesz, dlaczego zaprosiłem cię na kolację. Wiem, że ty też zdajesz sobie sprawę z tego, co jest

między nami. - Uniósł dłoń i nagle zatrzymał ją w pół drogi do policzka Becky.

Becky miała wrażenie, że nastąpiło między nimi elektryczne wyładowanie. Czy Ryan ją pocałuje? Wzdłuż

kręgosłupa przebiegł jej dreszczyk, nadzieja przemieszała się z lękiem.

- Do zobaczenia niedługo. - Cichy głos Ryana zabrzmiał jak obietnica. Jego oddech musnął jej wargi.

I już go nie było. Przez otwarte drzwi wpadła fala wilgotnego powietrza. Becky zadrżała. Nie była jednak

pewna, czy drży z powodu zimna, czy dlatego, że Ryan jej nie dotknął.

Do kuchni wpadły dzieci. Becky zawsze uwielbiała gwar dookoła, więc ucieszyła się widząc tę trzódkę, w

której każdy chciał czego innego. Hałas i zamieszanie pomogły jej się skupić na tym, co naprawdę ważne.
Na dzieciach.

- Dani, Ryan czeka na ciebie w samochodzie. Pozbieraj i swoje rzeczy. A resztę proszę do pokoju zabaw.

Za pół godziny większość z was musi wyjść.

W dziesięć minut później zatrzasnęła ciężkie drzwi za Dani i bezwładnie oparła się o ich drewnianą płytę.

Stała tak, póki nie usłyszała odjeżdżającego samochodu Ryana.

Jak miała znieść coś takiego dzień w dzień? Pokręciła głową i skuliła ramiona, wreszcie jednak odsunęła

się od drzwi. Ugięły się pod nią kolana. Głęboko odetchnęła i natychmiast wyczuła jego zapach, wciąż
unoszący się w powietrzu.

Pamiętaj o Ericu, powiedziała sobie. To ci da siłę.

Ruszając sprzed Lilac House, Ryan machinalnie zmienił bieg i niespokojnie drgnął, bo niespodziewanie

usłyszał zgrzytnięcie.

Rób tak dalej, idioto, skarcił się w myśli. Najpierw obmyślasz wspaniałe plany, a potem rujnujesz strategię

background image

natychmiast, gdy znajdziesz się z Becky w tym samym pomieszczeniu. Nie bądź gruboskórny. McLeod. Ona
musi ci zaufać.

No, tak. Plan wydawał się wspaniały, póki Becky nie znalazła się w zasięgu jego ramion. Spojrzał ze

złością na samochód, który wymusił pierwszeństwo.

Ty ośle, po trzykroć ośle! - wściekał się w milczeniu. Miałeś jej się nie narzucać. Co cię ugryzło, żeby

wspominać o tym, że pociąg jest wzajemny? I co teraz zrobisz? Mimo wszystko nie zamierzał złożyć broni.
Musiał pokazać Becky, że naprawdę jest dla niego ważna.

Z radia popłynął stary duet Barbry Streisand i Neila Diamonda. Słuchając Ryan się uśmiechnął. Postanowił

nazajutrz zakończyć sprawę z Carol, a potem podbić serce Becky w najbardziej staroświecki ze
staroświeckich sposobów. Będzie jej przysyłał kwiaty i kupował prezenty.

Będzie się zalecał.

Ryan przyjrzał się badawczo chłodnej, nieruchomej twarzy eleganckiej blondynki, siedzącej obok niego na

sofie w gabinecie. Czy popełnił błąd? Czyżby ten związek znaczył dla Carol więcej, niż mu się zdawało?

- Przepraszam. Nie chciałem cię urazić.

- Nie uraziłeś. Oboje wiemy, że to ja zaproponowałam ci ten układ i że w swoim czasie był całkiem do

rzeczy. Ale któreś z nas musiało kiedyś go zerwać. Chociaż ze zwykłej próżności wolałabym, żeby
inicjatywa wyszła ode mnie. - Zapaliła papierosa i wydmuchnęła obłok dymu. - Nie umiem sobie wyobrazić
ciebie z żoną. I z dziećmi. Kto to jest? Znam ją?

Zauważył, że u Carol uśmiech nie odbija się w oczach, tym się jednak nie przejął. Nie pamiętał, żeby

widział to u jakiejś kobiety. Z wyjątkiem Becky.

- Nie. - Odetchnął z ulgą i odprężył się. - Poznałem Becky kilka tygodni temu. Jest opiekunką Dani i

przyjaciółką siostrzenicy Hallie.

- Becky? - Carol zgasiła papierosa w popielniczce. - Ma na imię Becky? Och, jak... uroczo.

- Właściwie Rebeka, ale wszyscy mówią do niej Becky. - Myśl o niej natychmiast go uwiodła. Dopiero po

chwili uświadomił sobie, że Carol coś mówi.

- ...w następną sobotę?

Ryan pytająco uniósł brwi.

- Bal Black and White - wyjaśniła. - Czy mimo wszystko pójdziesz tam ze mną? W ostatniej chwili trudno

mi będzie znaleźć zastępstwo. - Oczy jej zabłysły, a czerwono uszminkowane usta ułożyły się w wymuszony
uśmiech.

Jak zawsze podziwiał jej chłodne piękno. Carol olśniewała urodą i była kobietą sukcesu. Dlaczego nie

mogli się w sobie zakochać? To byłoby znacznie prostsze. Nagle uśmiechnął się. Może prostsze, ale wtedy
straciłby chwile podniecenia i rozczarowań, jakie dawała mu miłość do Rebeki Hansen.

- Oczywiście. - To jej się od niego należało. - Nigdy nie zostawiłbym przyjaciela w potrzebie.

- Doceniam twój gest. - Spojrzenie miała kryształowo czyste. - Dobrze było nam razem, prawda, kochanie?

- Przesunęła mu ręką po ramieniu i jednym palcem dotknęła policzka. Głos miała bardzo uwodzicielski.

- Hm, wiesz... - Odsunął się od niej, a potem zerwał się na równe nogi, bo do gabinetu weszła Hallie.

- No, no, no! Patrzcie państwo, jaki bałagan. - Powybierała kubeczki z zimną, nie dopitą kawą spomiędzy

zaścielających biurko kuł zmiętego papieru. Wrzuciła je do kosza i wsunęła kosz pod biurko, żeby nie rzucał
się w oczy. Z niechęcią wydęła wargi. Wyraźnie zauważyła, jak blisko siebie siedzieli, a nigdy nie
przepadała za Carol.

- Jest tutaj Becky z dziećmi, Ryan.

- Dziękuję, Hallie. Wprowadź ją, a potem, jeśli możesz, wyjmij z sejfu dyskietki z nowym programem. Są

w kopercie z czerwoną nalepką.

- Oczywiście, Ryan. - Otworzyła drzwi i zawołała w głąb poczekalni: - Wejdź, moja droga.

background image

- Byliśmy w mieście i pomyślałam... - Becky ukazała się za Hallie, ale jej uśmiech zwiądł natychmiast, gdy

zobaczyła Carol. - Przepraszam. Jesteś zajęty.

- Nie. Wejdź. Gdzie dzieci?

- Są...

- Jestem tutaj, Ryan. - Nicky wytknął głowę zza futryny, a śladem głowy znalazła się w gabinecie również

reszta chłopca. - Wszyscy jesteśmy. Chcę zobaczyć komputery. - Proszę. - Ostatniemu słowu towarzyszyło
spojrzenie skierowane do matki, oznaczające niewątpliwie: „Widzisz? Pamiętałem”.

- Powinnam wrócić do pracy. - Carol schowała papierośnicę do torebki i z wdziękiem wstała. Wcisnęła

torebkę pod pachę i wyciągnęła dłoń. - Pani na pewno jest Becky. Ryan mówił mi o pani.

Becky spojrzała na nią i dopiero potem uścisnęła wyciągniętą dłoń.

- Naprawdę? - Zerknęła na Ryana. - A co takiego mówił?

Żołądek podszedł mu do gardła. Natychmiast włączył się do rozmowy, żeby Carol nie zdążyła wyjawić

planów, o których jeszcze nie rozmawiał z Becky.

- Becky, to jest Carol Hill!

- Wiem. Dzień dobry. - Becky uśmiechnęła się uprzejmie do Carol, po czym zwróciła się ku Ryanowi. -

Nie było dzisiaj lekcji, więc poszliśmy do muzeum nauki. A skoro już znaleźliśmy się w mieście,
postanowiliśmy zobaczyć również pana biuro.

- Ja chcę zobaczyć komputery.

Ryan zerknął na chłopca, który zacisnął dłoń na nogawce jego spodni, potem na Becky i pozostałą trójkę,

stłoczoną na progu za jej plecami.

- Do zobaczenia w sobotę, Ryan. - Carol poczekała, aż Becky z dziećmi usuną się z drogi, i wyszła, zanim

Ryan zorientował się, że zapomniał powiedzieć jej do widzenia.

- Ale fajne. - Nicky wziął do ręki ciężkie, kryształowe puzderko, zdobiące róg biurka, i zaczął bawić się

jego wieczkiem. - Jak ładnie błyszczy.

- Ostrożnie, kochanie - Becky z pietyzmem odłożyła kosztowną ozdobę na miejsce i uśmiechnęła się

przepraszająco do Ryana. - My też powinniśmy iść. Pan jest zajęty.

- Nie. Można urządzić zwiedzanie firmy, ale pani wydaje mi się zmęczona. Proponuję, żeby pani tu usiadła

i poczekała, aż dzieci obejrzą, co chcą.

Becky spojrzała tęsknie na obitą skórą sofę i poruszyła piekącymi palcami stóp. Po trzech godzinach

chodzenia od eksponatu do eksponatu z czwórką dzieci, z których każde ma inne zainteresowania i nadmiar
energii, była naprawdę wyczerpana. Perspektywa następnej przechadzki, nawet po firmie Ryana, zupełnie jej
się nie uśmiechała.

- Chyba powinnam z nimi iść, ale skoro pan się zaofiarował... Mogę tylko podziękować.

Ryan skinął do dzieci, żeby poszły pierwsze.

- Kawy? Mrożonej herbaty?

- Mrożona herbata to cudowny pomysł.

- Zaraz będzie. Proszę się czuć jak u siebie w domu.

Becky odłożyła torebkę na stolik i przycupnęła w kącie sofy, wtulając ramiona w miękkie poduchy.

Skrzywiła nos, wyczuła bowiem unoszący się jeszcze zapach agresywnych, choć kosztownych perfum Carol
Hill.

Zrzuciła z nóg tenisówki i z westchnieniem oparła nogi na stoliku. Przedtem jednak położyła na czarnym,

lśniącym blacie magazyn. Biurko i pozostałe meble w gabinecie miały ten sam czarny połysk. Czarna była
nawet obudowa komputera. Ozdobę pomieszczenia stanowił jedynie surrealistyczny obraz, wiszący na jednej
z kremowych ścian, i kryształowe puzderko na rogu biurka.

Gabinet Ryana wyglądał zimno, lecz bardzo elegancko. Jego wyposażenie z pewnością kosztowało fortunę.

Ryanowi musi się dobrze powodzić, pomyślała Becky, zamknęła oczy i zaczęła rozkoszować się ciszą. O, jak

background image

dobrze. Usłyszała trzask otwartych i zaraz potem zamkniętych drzwi, uniosła więc powieki, spodziewając się
zobaczyć Hallie z herbatą.


Ryan pochylił się nad nią, trzymając w obu dłoniach wysokie szklanki z kryształkami cukru na brzeżkach.

Becky poderwała się raptownie i spuściła nogi na podłogę.

- Myślałam, że pan pójdzie z dziećmi.

- Oprowadzają je dwaj moi pracownicy. - Kostki lodu zabrzęczały o ścianki szklanek. Ryan usiadł obok

niej i podał jej drinka.

- Dziękuję.

- Obawiałem się, że Nicky doprowadzi jednego człowieka do obłędu, więc dałem mu drugiego do pomocy.

Ale gdy tylko Mike usłyszał, że nie idę z nimi, włączył się na całego. Wygląda więc na to, że Nicky nie
będzie miał okazji zadać wielu pytań. Pani starszy syn bardzo dużo wie jak na kogoś, kto ma tak mało
styczności z komputerami.

- Mike jest zafascynowany technologią. Instruktor ze szkolnej pracowni komputerowej przyznał mu

dodatkowe godziny przy terminalu. A jeśli chodzi o jego stosunek do pana, to proszę nie doszukiwać się w
tym osobistej urazy.

Ryan skinął głową i w milczeniu zaczęli popijać drinki. Becky starała się nie gapić na gospodarza.

Zwróciła jednak uwagę na jego potargane włosy i cienie pod oczami. Ryan wydał jej się zmęczony.
Prawdopodobnie przez wiele godzin ciężko pracował, na co wskazywał również stan gabinetu.

Oparł dłoń na muskularnym udzie, tuż przy jej nodze. Widziała, jak jego palce rytmicznie zaciskają się i

rozluźniają. Była to jedyna oznaka napięcia, jaką zauważyła. Uniósł szklankę do warg i wypił napój do dna,
potem ze stukiem odstawił naczynie na stolik.

- Co miała pani na myśli, mówiąc „wiem”?

- Słucham?

- Gdy przedstawiałem Carol, pani powiedziała „wiem”.

- Och, Jan opisała mi pana partnerkę, więc gdy ją zobaczyłam...

- Skąd Jan ma wiadomości o moim prywatnym życiu?

- Hallie martwi się o pana, a ponieważ się martwi, to dużo nowi. Troszczy się o pana jak rodzona matka.

- Co to, to nie.

- Nie powinien pan się złościć. To naprawdę tylko przejaw oski. - Odchyliła się, żeby spojrzeć mu prosto w

twarz.

- Nie chodzi... - Urwał, potem skinął głową w stronę kryształowego puzderka, które Becky ocaliła z rąk

Nicky’ego. - To jest jedyna rzecz, którą kiedykolwiek dostałem matki.

- Bardzo piękne.

- Puste. - Wrogość w jego głosie zaskoczyła Becky. - Mniejsza o to. Nie o tym chciałem z panią

porozmawiać. Carol jest moim przyjacielem. Kiedyś byliśmy... bliżej, ale to już skończone.

Becky nie chciała się przyznać, nawet przed sobą, że poczuła ulgę.

- Nie rozumiem, dlaczego pan mi to mówi.

- Nie rozumie pani?

Gdy spojrzała na niego, miał na twarzy uśmiech. Jedna brew była lekko uniesiona. Pochyliła się ku niemu

zadowolona, że loki opadające jej na twarz maskują niepożądany rumieniec, którego nie umiała opanować.
Włożyła i zasznurowała tenisówki.

Drzwi się otworzyły, do gabinetu wtargnęła Hallie.

background image

- Nie ma ich.

Becky skupiła uwagę na sekretarce.

- Czego nie...

- Koperta jest pusta. Nie ma dyskietek w sejfie.

- Na pewno są. Sam je tam włożyłem przed wyjazdem do Miami. Wczoraj były na miejscu.

- Ale teraz ich nie ma.

Becky i Hallie wytrzeszczyły oczy, Ryan bowiem wulgarnie zaklął i zerwał się z sofy, przewracając

szklankę na stoliku. Odsunął Hallie z drogi i wybiegł do sekretariatu. Po chwili wrócił.

- Co się stało, Ryan?

- Cholera jasna, czy już nikomu tutaj nie mogę wierzyć? - Usiadł na krawędzi biurka i zaczął rozcierać

zmarszczone czoło.

Becky zerknęła na śmiertelnie urażoną twarz Hallie, potem na wściekłą i rozczarowaną twarz Ryana.

- Lepiej już pójdę.

Wydawało się, że jej nie usłyszeli. Ani jedno, ani drugie nie odsunęło się, by przepuścić ją do wyjścia.

- Jak mogłeś mi coś takiego powiedzieć? - Hallie splotła dłonie na brzuchu i przez bardzo długą chwilę

przyglądała się Ryanowi w milczeniu. Potem obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi.

- Hallie, nie odchodź. - Skoczył za nią. - Nie ciebie miałem na myśli. - Przytrzymał sekretarkę za ramię, a

potem sięgnął obok niej do klamki, żeby zamknąć drzwi.

- Przepraszam. - Roztarł sobie kark. - Zdaje się, że ostatnio muszę kogoś przepraszać przynajmniej raz

dziennie. Pamiętasz, mówiłem ci, że PasComm przebił naszą ofertę dla Horizon o kilkaset dolarów? A potem
to samo powtórzyło się przy okazji negocjacji z Johnsonem i ze Smith Corporation. Mówiłem ci też, że Paul,
Dick i Susan dostali z PasComm propozycje pracy za sumy, na jakie mnie nie stać, i żadne nie było w stanie
odmówić ze względu na sytuację rodzinną.

- Tak, ale...

- Kiedy włamano się do mojego mieszkania, zginęła jedyna kopia najnowszego programu. Nasuwa się

sensowny wniosek, że stoi za tym ta sama osoba.

- Tego programu, na którym mieliśmy, twoim zdaniem, zbić fortunę?

- Tak. Głowę dam, że teraz zbije na nim fortunę PasComm.

- O, Boże! - Hallie sięgnęła po słuchawkę aparatu telefonicznego. - Zadzwonię na policję.

- I co im powiesz? Że nowy program PasComm jest mój? Policja już wie, że kopię programu skradziono i

że podejrzewam Pastina. Ale policyjny detektyw zwracał mi uwagę, gdy z nim rozmawiałem, że dwaj ludzie
pracujący osobno nierzadko wpadają na podobne pomysły. Dlatego muszę się dowiedzieć, jak to się dzieje,
że przez ostatnie miesiące Pastin bez pudła znajduje moje najsłabsze punkty.

- O co tu chodzi, Ryan? - spytała Becky. Odwrócił do niej głowę. Gwałtownością tego gestu dowiódł, że

zapomniał o jej obecności w pokoju.

- PasComm płaci judaszowe srebrniki komuś, komu ufam.

- Komu?

- Nie mam pojęcia. - Opadł na krzesło za biurkiem i wyciągnął przed siebie nogi. Skrzywił wargi w

ironicznym uśmieszku. - Może ty wiesz, Hallie?

Sekretarka pokręciła głową.

- Słyszę, że dzieci wracają - powiedziała Becky. - Lepiej zaraz zabiorę je do domu.

Odczekała chwilę, wahając się, czy nie powinna wyrazić Ryanowi współczucia albo obiecać pomocy. I czy

nie jest szalona sądząc, że Ryan mógłby tego się spodziewać.

- Zobaczymy się później.

background image

- No, to... na razie - powiedziała Becky. Znów się zawahała, ale ponieważ Ryan tylko skinął głową, wyszła.

To nie było zbyt uprzejme. - Hallie pokręciła głową.

- Przepraszam. - Jęknął. - To słowo zaczyna mnie męczyć. Przeproszę ją, jak pojadę po Dani.

- A co teraz?

- Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, oboje zostaniemy bez pracy. Mam pewien pomysł, ale potrzeba mi

czasu, żeby go zrealizować. A do spotkania zarządu z inwestorami zostały nam zaledwie dwa tygodnie.

- Jak mogę pomóc? - spytała.

Uśmiechnął się do kobiety, która jeszcze niedawno znaczyła dla niego więcej niż wszyscy na świecie, nie

wyłączając Carol. Tego dnia Hallie miała starannie ufryzowane, nieprawdopodobnie rude włosy. Odkąd
Ryan ją zatrudnił, niezmiennie utrzymywała ten sam styl, wyglądała więc jak szacowna matrona sprzed
trzydziestu lat. Miała nawet pojedynczy sznur pereł na szyi i dziany wełniany żakiecik.

- Załatwiaj sama jak najwięcej interesantów. Te dwa tygodnie muszę mieć dla siebie. Powinniśmy oprzeć

naszą strategię na przygotowaniu jeszcze lepszego programu niż skradziony. Jeśli dobrze wypadniemy za
kilka tygodni na targach, wyjdziemy z dołka.

- Dobrze, Ryan. Aha, miałam cię zapytać, czy Dani jest szczęśliwa. I czy Becky ci odpowiada.

Zapominając nagle o kłopotach, Ryan zachichotał.

- Becky? O tak, pod każdym względem.

Coś w jego tonie przykuło uwagę Hallie. Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Uśmiechnął się jak

niewiniątko.

- Ryan, czy ten uśmiech oznacza to, co myślę, że oznacza?

- Nie wiem. A co myślisz?

- Lepiej uważaj, młodzieńcze. Rebeka Hansen ma za sobą bardzo przykre doświadczenia. Nie jest taka, jak

panna Hill ani inne twoje kobiety.

- Sam bym zgadł. Trójkę dzieci trudno przeoczyć.

- Ryan, jeśli ją skrzywdzisz, to będę do końca życia mieć do siebie pretensje, że was ze sobą zetknęłam. A

ty wtedy gorzko, gorzko tego pożałujesz.

- Nie mam zamiaru jej krzywdzić. Wręcz przeciwnie.

Hallie chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Ryan jej przerwał.

- Dość kazań. Trzeba ratować firmę.

Zrobiła urażoną minę, ale wyszła. Przez resztę popołudnia Ryan usiłował skupić się na pracy, ale raz po raz

nachodziło go wyobrażenie Becky.

Od początku sądziła go po wyglądzie. Widocznie musiał bardzo przypominać jej byłego męża. Ponieważ

zaś od Hallie Ryan wiedział, że Becky rozwiodła się przed sześcioma laty, a Nicky miał w tej chwili tylko
pięć, wydawało się prawdopodobne, że skrzywdził ją nie tylko były mąż, lecz również potem ojciec
Nicky’ego.

Ze smutkiem pokręcił głową. Wstyd mu było, jak bardzo podświadomie liczył na swe fizyczne atuty. Tym

bardziej przykre było stwierdzenie, że owe atuty niespodziewanie okazały się przeszkodą. Pochylił się i
przysunął do siebie klawiaturę komputera. Postanowił pokazać Becky, że ma też inne zalety oprócz
prezencji. Musiał znaleźć sposób, żeby się do niej zbliżyć, lecz jednocześnie jej nie spłoszyć.

Nagle go olśniło.

Z doświadczeń zdobytych przez lata w interesach i w prywatnym życiu wiedział, że zawsze należy celować

w najsłabszy punkt przeciwnika. Zaśmiał się, zachwycony swoim pomysłem, a potem sięgnął po słuchawkę.

background image

Czy na pewno nie chce pani, żebym rozpalił ogień?

- Na pewno - odburknęła Becky.

- Proszę pomyśleć, jak zacisznie siedzi się wieczorem przed kominkiem i słucha trzaskających polan.

Zwłaszcza gdy na dworze jest zimno albo pada deszcz. - Ryan odchylił się i wyciągnął nogi w stronę
wygaszonego paleniska.

- Pan i zacisznie? Też coś! - Nie usiadła na wolnej poduszce obok niego, wybrała stare rozkładane krzesło,

stojące przy kominku. - Nie wyobrażam sobie, żeby szukał pan zacisznych miejsc.

- Pewnie się pani zdziwi, ale każdy człowiek uczy się doceniać wartość ciepła w życiu, szczególnie jeśli

jest kawalerem, tak jak ja.

Becky była wyczulona na ukryte cele rozmówców, więc nie zareagowała. Postanowiła, że drugi raz nie da

sobie narzucić takiej konwencji rozmowy. Poza tym miała w tej chwili dwa dużo ważniejsze tematy, które
mogły stać się kością niezgody.

- Co do komputera...

- Jeśli dzieci miałyby kłopoty z obsługą, proszę dać mi znać. Zawsze mogę im pomóc wieczorami, kiedy

przychodzę odebrać Dani.

- To zbyt kosztowny prezent.

- Wcale nie. To jest stary komputer, którego przestaliśmy używać u mnie w biurze, bo wprowadziliśmy

sprzęt nowszej generacji. Poza tym może z niego korzystać również Dani.

- Ale programy musiały kosztować majątek.

- To są egzemplarze okazowe. Muszę wiedzieć na bieżąco, co robi konkurencja.

- Gry też są wśród pana zainteresowań?

- Cóż mogę powiedzieć? Gry są zabawne.

- Dzieci doceniają pańską hojność. Szczególnie Mike. Dziękuję - powiedziała oschle. - Teraz co do

obiadu...

- Był bardzo dobry. - Poklepał się po płaskim brzuchu. - Lubię chińską kuchnię. Każdy znajduje w niej coś,

co mu odpowiada. Nawet dzieciom smakuje.

- Moje dzieci lubią wszystko, co choć trochę przypomina hamburgery i temu podobne. - Zrzuciła tenisówki

i usiadła z podkurczonymi nogami. - Szczególnie dania na wynos.

- Kwaśne winogrona?

- Przecież wiedział pan, że nie chcę zjeść z panem obiadu w mieście. Powtarzałam to wiele razy. - Była zła

na siebie, że pozwoliła się sprowokować. Wydęła wargi i uniosła ramię, żeby nie widzieć Ryana nawet
kątem oka.

Ryan splótł dłonie na brzuchu i bez słowa rozparł się na kanapie.

- Po co pan przyniósł tyle jedzenia? Gdybym wzięła się do przygotowywania obiadu przez pana

przyjściem, wszystko mogłoby się zmarnować.

Nadal siedział w milczeniu.

- A częstowanie dzieci bez mojej zgody jest perfidne. W tym tygodniu powtórzyło się to trzy razy.

Wykorzystuje pan sytuację i wciąga dzieci do spisku. Wie pan, że one chętnie się zgodzą.

- To prawda.

- Niech pan tego więcej nie robi.

Uśmiechnął się czule i odpowiedział:

- Będę, będę, proszę pani.

- Słucham?

Odwróciła się i natychmiast poczuła, że coś ją do niego ciągnie. Czuła to za każdym razem, gdy na niego

background image

patrzyła. Był wyjątkowo przystojny, nawet potargany i zmęczony, gdy marynarkę miał zdjętą, rękawy
zakasane, a pantofle zsunięte z nóg. Wyglądał jak odpoczywający ideał mężczyzny. Żałowała, że brak jej tej
swobody.

- Co pan powiedział?

- Powiedziałem, że będę to robił dalej. - Przekrzywił głowę, opartą na poduszce kanapy, i spojrzał jej

prosto w oczy. - Będę robił wszystko, żeby być blisko pani. Pociąga mnie pani. Chcę panią lepiej poznać. I
wydaje mi się, że spotkałbym się z wzajemnością uczuć, gdyby tylko umiała pani zapomnieć o przeszłości.

- Niech pan nie...

Przerwał jej uniesieniem ręki.

- Wiem, że pani zaprzeczy, ale taka jest prawda. Pani też zwróciła na mnie uwagę. Ilekroć pani mi się

przygląda, mam takie wrażenie, jakby mnie pani dotykała.

- Nie.

- Becky, zastanów się, proszę. Wiem, że cię skrzywdzono, zdaje się, że nie raz.

- Owszem - odrzekła napiętym tonem. - I nie mogę dopuścić, żeby to się zdarzyło znowu.

- Nadal myślisz, że jestem podobny do twojego byłego męża?

- Tak. Nie. Nie wiem. - Zaczęła wykręcać sobie palce. - Na pewno zdaje pan sobie sprawę ze swojego

wyglądu. Jest pan zabójczo przystojny, tak samo jak on.

- Czy to jest uczciwe? Czy chciałabyś zostać osądzona i przekreślona z powodu twarzy? Przypadkowego

daru natury? - Urwał. Milczenie było tak krępujące, że nie mogła mu nie odpowiedzieć.

- Nie - przyznała niechętnie.

- Postanowiłem pokazać ci, jaki jestem naprawdę. Słowo daję, że próbuję na wszystkie sposoby, jakie tylko

przychodzą mi do głowy. Zacznij ze mną rozmawiać, Becky. Zobacz tego człowieka, który jest we mnie, w
środku. Nie będę naciskał. A właściwie będę się starał nie naciskać. Chociaż mogę mieć różne potknięcia, bo
bardzo cię pragnę, a - zaśmiał się cicho z nutą autoironii - powściągliwość jest dla mnie czymś nowym.

Becky czuła, jak z każdym słowem jej opór słabnie. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że jest bliska

kapitulacji. To byłoby straszne. Ale w tej chwili nawet nie bardzo mogła sobie przypomnieć, dlaczego ma
trzymać tego mężczyznę na dystans. Widząc, że toczy z góry przegraną walkę, chwyciła się ostatniej deski
ratunku.

- A co z Carol?

Przekrzywił głowę i uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Powiedziałem jej o tobie i teraz jesteśmy już tylko przyjaciółmi. To wiesz.

Nie uwierzyła mu. Tylko przyjaciółmi? Dobre sobie! Dwa razy dwa jest pięć. Jaka kobieta zgodziłaby się

na taki układ z Ryanem McLeodem, zwłaszcza jeśli wcześniej byli kimś więcej niż „tylko przyjaciółmi”?

- No, więc jak, Becky?

Spojrzała mu w twarz i dostrzegła tam coś, co zachęciło ja, żeby jednak spróbować.

- Niech będzie.

- Czy mogę zaprosić cię na obiad w przyszłą sobotę?

Zawahała się. Ryan prawdopodobnie był wielkim znawcą męsko-damskich spraw, ona zaś miała przede

wszystkim doświadczenia z Erikiem, co stawiało jaw znacznie gorszej sytuacji.

Prawdopodobnie siedzieliby w przyćmionym świetle, na stoliku mieliby świecę i kwiaty, cichą muzykę w

tle, a kelner przyniósłby drogie wino, które zmąciłoby jej zdrowy rozsądek. W dodatku patrzyłaby przez cały
czas na mężczyznę o takiej twarzy. Nie, nie, nie. Tego by nie zniosła. Wolała się z nim spotkać u siebie w
domu, gdzie zawsze kręciło się mnóstwo dzieci. Nie groziło jej, że zostanie z nim sam na sam.

- Nie znajdę opiekunki do dzieci na tak bliski termin. Lepiej przyrządzę ten obiad w domu.

- Cieszę się, że nie odrzuciłaś pomysłu w całości. Pozwól wobec tego jeszcze, że ja załatwię aprowizację i

background image

umowa stoi.

- Przecież to ja zaprosiłam pana...

- Nie. To ja zaprosiłem ciebie. Przyniosę steki, sałatkę i jakiś deser. Przyrządzimy wszystko razem. O

czwartej będzie dobrze?

- O siódmej.

- To będzie za późno dla dzieci. O piątej?

Chciała się sprzeciwić, ale obezwładnił ją tym hipnotycznym uśmiechem i powiedział „proszę” tak

sugestywnie, że mimo nieufności wyraziła zgodę. Zresztą trudno było zrezygnować ze steków na rzecz
makaronu z serem.

Gdy Becky zobaczyła samochód Ryana przystający na podjeździe, przestała nerwowo przemierzać pokój

tam i z powrotem. Ryan nie przyjechał przed czasem, nawet kwadrans się spóźnił. A wypatrywała go bez
przerwy już od trzeciej. Za każdym razem, gdy stawała przy oknie, czuła do siebie odrazę, że nie umie nad
sobą zapanować i nie ma dość godności. Bez przerwy jednak wynajdywała nowe powody, dla których
powinna sprawdzić, co się dzieje na ulicy.

Patrzyła, jak Ryan wysiada, podchodzi do bagażnika i głęboko się pochyla, prawdopodobnie po torbę z

jedzeniem, które obiecał przywieźć.

Pod nogami plątała mu się Dani. Chciała pomóc, ale tylko przeszkadzała. Ryan odwrócił się, rozbawiony

zachowaniem małej, i wtedy Becky zobaczyła jego białe zęby i złociste włosy, opadające mu na czoło. Miał
na sobie obcisłe dżinsy i granatową koszulkę polo, która podkreślała mięśnie ramion i torsu.

Gdy ruszył w stronę domu, okręciła się na pięcie i prawie pofrunęła do sieni. Przystanęła przy tej części

drzwi, obok której była szyba, żeby widzieć, jak Ryan nadchodzi. Denerwowało ją jednak, że przez Ryana
zaczyna tracić rozsądek. Po co w ogóle zgodziła się na ten obiad?

Na dźwięk dzwonka mocno zabiło jej serce. Sięgnęła do klamki, ale spocona dłoń ześlizgnęła się po

metalu. Becky wytarła rękę o dżinsy.

A gdyby nie otworzyła drzwi? Czy Ryan z Dani odjechaliby? Wtedy mogłaby wrócić do poprzedniego

etapu tej znajomości. Widywałaby Ryana tylko wtedy, gdy zostawia Dani rano i odbiera ją po pracy. Tak
byłoby dla niej znacznie bezpieczniej.

Bezpieczniej. Dłonie Becky znieruchomiały na niebieskim dżinsie. Wbiła wzrok w lakierowaną

powierzchnię drewnianych drzwi, skupiając go na gwoździu, który na każde Boże Narodzenie służył do
zawieszania wianka. Czyżby doszła już do takiego stanu umysłu, że ocenia wszystko w kategoriach swojego
bezpieczeństwa?

Dość tego. Głęboko zaczerpnęła tchu i wyciągnęła rękę. Tym razem klamka gładko się obróciła i drzwi

ustąpiły.

- Cześć. - Błysnął do niej oczami znad trzech przepełnionych papierowych toreb, niebezpiecznie

chwiejących się w jego ramionach.

- Dzień dobry. - Znów widziała tylko jego oczy i nogi. Tym razem jednak nie był pokryty sadzą z kominka.

Póki się nie odezwał, Becky nie mogła oderwać oczu od jego nóg i najbardziej wytartych miejsc na dżinsach.

- Czy możemy wejść? Trochę mi z tym niewygodnie.

- Oczywiście. - Gwałtownie się cofnęła i otworzyła drzwi szerzej.

Ryan uśmiechnął się jeszcze piękniej, wciąż ukryty za swą papierową tarczą, wyminął Becky i wszedł do

sieni. Nie uszły jego uwagi oględziny, jakim go poddano, więc poczuł cień nadziei.

Dani weszła za nim i skierowała się prosto do kuchni. Obijała jej się o nogi jeszcze jedna wielka torba.

- Połóż to na blacie, Dani, a potem poszukaj Sary - polecił Ryan. Zręcznym slalomem ominął podest

schodów i piramidę figurek Nicky’ego, leżącą pośrodku sieni. Po chwili uświadomił sobie, że nie ma za nim
Becky, więc zerknął do tyłu.

- Hej, idziesz?

background image

Zorientował się, że Becky nadal stoi przy drzwiach, z ręką na klamce, i wpatruje się w jego plecy.

- Pewnie. - Raptownie puściła klamkę i zatrzasnęła drzwi. Dołączyła do niego w sieni. - Co ty, u licha,

nakupowałeś? Tylko mi nie mów, że w tych torbach jest wyłącznie sałatka, steki i mały deser.

Odpowiedź zabrzmiała bardzo niewyraźnie, Becky weszła więc za nim do kuchni. Dani ostrożnie położyła

na blacie wniesione przez siebie pakunki i wybiegła. Becky usłyszała tupot jej nóżek na schodach, potem
„cześć” wypowiedziane głosem Sary i znowu skupiła uwagę na mężczyźnie, który szybko wyładowywał
zawartość toreb.

- Co robisz, Ryan?

- A jak ci się zdaje?

Odrobinę zmiękła, gdy ujrzała jego rozbrajający uśmiech.

- Bierzmy się do roboty. Wszystko wyjąłem, ale nie wiem, gdzie powkładać.

Becky zmarszczyła czoło, przyglądając się prawdziwej wystawie warzyw, owoców i dań do szybkiego

przygotowania, zajmujących cały blat.

- Kupiłeś o wiele za dużo.

- To możliwe. - Przyjrzał się dokładnie swoim nabytkom oczywiście znów się uśmiechnął. - Nie zdawałem

sobie sprawy, ile radości dają człowiekowi zakupy. Możliwe, że trochę mnie poniosło. Ale wszyscy na
wyścigi mi pomagali. Jedna pani pomogła mi wybrać owoce, a druga w tym samym czasie wygłosiła
fascynujący wykład na temat zalet różnych kawałków mięsa.

Becky wzięła do ręki paczkę ze stekami.

- To jest polędwica wołowa. - Uniosła inne opakowanie. - A to jest mięso bez kości z żeberek. - Moje dzieci

nigdy nie jadły takich kąsków.

- Sprzedawczyni pokazała mi, jak wybrać najlepsze. Nie wiem, kiedy zaczęto urządzać w sklepie

degustacje, w każdym razie razem z Dani zjedliśmy lunch na miejscu. Inna pani poczęstowała nas
kurczęciem po chińsku, a kiedy powiedziałem, że jest pyszne, zaproponowała... no, mniejsza o to. - Proszę -
podał Becky ciężką plastikową torbę. - Lepiej włóż to do lodówki, zanim stopnieje.

Nie ulegało wątpliwości, że w sklepie, w którym kupował Ryan, rzeczywiście były bardzo uczynne

sprzedawczynie. Zerknąwszy do torby, Becky znalazła cztery wielkie pojemniki z lodami.

- Czekoladowe, waniliowe, truskawkowe i sernik wiśniowy?

- Zdecydowałem się na podstawowe smaki, bo nie wiedziałem, które najbardziej lubicie.

- Sernik wiśniowy to ma być podstawowy smak?

- Ten jest dla mnie.

- Ktoś do pana przyszedł, Ryan! - zawołał z sieni Mike. - Czeka przy drzwiach.

Ryan zerknął na zegarek i pchnął w stronę Becky następną torbę z jedzeniem.

- Skończysz to rozpakowywać? Tu jest jeszcze trochę rzeczy, które mogą się rozmrozić, jeśli będą leżały w

cieple. Zaraz wrócę.

Zajrzała do torby, potem zerknęła na niego.

- Dobrze, ale...

- Przepraszam, muszę tam iść. - Uśmiechnął się i znikł.

Zaczęła wykładać na blat następną porcję żywności, zapisując wszystko w myśli. Sześć paczek mięsa na

steki, szynka w plasterkach, kiełbasa, piersi kurczaka, ryż zwyczajny i nie łuskany, młode ziemniaki, włoski
makaron, sześć pomidorów, trzy potwornie drogie ogórki, galaretka w proszku w ośmiu różnych smakach...

- Mamo? Gdzie mam to położyć? - Mike stanął na progu z dwiema kolejnymi torbami wypchanymi po sam

czubek. Bez słowa wskazała mu miejsce na podłodze przy kuchence.

W dwadzieścia minut później rozejrzała się po kuchni. Stół i wszystkie blaty uginały się od żywności.

Przecież Ryan miał przynieść jedzenie na jeden obiad, pomyślała. Co to ma być?

background image

Czyżby uznał ją za osobę potrzebującą? Nigdy w życiu nie przyjęła od nikogo wsparcia. I nie zamierzała

zaczynać teraz, tym bardziej że prawie nie znała tego człowieka, w dodatku zaś nie wiedziała, czy w ogóle
chce znaleźć dla niego miejsce w swoim życiu.

A może Ryan próbuje w ten sposób kupić sobie jej względy?

Poczuła, jak z wolna ogarnia ją gniew. Poszła więc szukać winowajcy, który zasłużył sobie na solidną burę.

W pokoju dziennym nie zastała nikogo, w sieni też nie, energicznie otworzyła więc drzwi na dwór,

zdecydowana szukać do skutku. Chciała powiedzieć Ryanowi, żeby szybko spakował cały ten sklep. Niech
sobie poszuka innej kobiety, którą można kupić.

- Ryan! Ryan!

- Tutaj, na podjeździe. - Odpowiedź dobiegła ją zza krzaków bzu, które samozwańczo rozpleniły się wokół

rogu domu.

Dopadła zarośli, zanim jeszcze zdążyły się za nią zatrzasnąć drzwi.

- Co ty sobie wyobrażasz? Masz natychmiast wrócić do kuchni i zabrać te... O Boże! Co się tutaj dzieje?

Była taka wściekła i tak bardzo zdecydowana wyładować swoją wściekłość, że w pierwszej chwili nie

zauważyła dużej, niebieskiej półciężarówki ani mężczyzny, który sprawnie zdejmował opony z Matyldy.

- Co pan wyrabia? - Zapomniała o sklepie spożywczym w kuchni i wyminąwszy Ryana, dopadła osobnika,

który majstrował przy jej kombi. - To jest mój samochód. Niech pan...

Ryan złapał ją za ramię i obrócił do twarzą do siebie.

- Nic złego się nie dzieje. On tylko zakłada nowe opony.

- Nowe opony? Nowe opony! Nie zamawiałam opon.

Słysząc jej krzyk, mechanik podniósł głowę, ale Ryan uspokoił go skinieniem dłoni, więc spokojnie

kontynuował pracę. Zdjęte opony wrzucał na swoją półciężarówkę.

- Muszę mu przeszkodzie, zanim coś zepsuje. Nie stać mnie, żeby mu zapłacić.

- To ja płacę. - Ryan otoczył ją ramieniem i pociągnął w stronę podwórka za domem.

- Co takiego? Nie zgodzę się, żebyś kupował mi opony!

Przeraziły ją dreszcze, które wywołał w niej dotyk Ryana. Raptownie odsunęła się od niego.

- Owszem, zgodzisz się. Te stare są już tak łyse, że gdyby któraś wpadła na coś ostrego, strzeliłaby jak nic.

To nie jest bezpieczne.

- Nie będziesz kupował mi opon! I nie będziesz kupował mi zapasów na miesiąc. Spakuj te wszystkie torby

z powrotem, zabieraj tego typa od opon i wynoś się z mojego domu. Nie pozwolę się kupić!

- Kupić? Wcale nie próbuję...

- Szybko, panie McLeod. - Becky skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na niego morderczym

wzrokiem. - Nie należę do kobiet tego rodzaju.

- O czym ty mówisz? Potrzebowałaś opon, więc załatwiłem na dzisiaj mechanika. Nawet nie musiałaś

jeździć do stacji obsługi. A czy warto robić awanturę o parę przekąsek?

- Parę? Tym, co przyniosłeś, można nakarmić dwie drużyny koszykarzy.

- Od wieków nie byłem w sklepie spożywczym i trochę mnie poniosło. Miałem świetną zabawę. Czy to

zbrodnia? Zresztą Dani je tutaj więcej, niż jadłaby gdziekolwiek indziej - dodał i uśmiechnął się tym swoim
uśmiechem.

- No dobrze. O tym nie pomyślałam.

Ryan popełnił jednak błąd, pozwolił bowiem, by w oczach zapłonął mu ognik triumfu. Becky

wyprostowała plecy i dumnie uniosła głowę.

- Na jedzenie zgoda, ale o oponach nie ma mowy. Te, na których jeżdżę, jeszcze nie są najgorsze, a nie stać

mnie...

background image

- Panie McLeod...

Becky urwała w pół zdania i oboje odwrócili się do mechanika, wołającego od furtki.

- Zrobione. Dobrze, że pan wreszcie kazał zmienić te opony. Nawet w mieście starczyłyby i jeszcze

najwyżej na kilkanaście kilometrów.

Ryan dostrzegł oznaki buntu w oczach Becky, zaraz jednak odwrócił się z powrotem do mężczyzny,

wycierającego zatłuszczone ręce w szmatę.

- Pęknięcie opony jest niebezpieczne, prawda?

- Owszem, bardzo. - Mechanik podał Ryanowi zlecenie do podpisu i uśmiechnął się do Becky. - Już dawno

należało wymienić te opony, pani McLeod. Pamiętam, jak raz widziałem kraksę ośmiu samochodów. Ale
tam była jatka! Sześć ambulansów. A wszystko przez starą oponę...

- Nie...

- Dziękuję... - Ryan przeczytał imię mężczyzny na identyfikatorze. - Dziękuję, Stan. Dobrze się pan spisał.

- Obszedł Becky, żeby odprowadzić Stana do półciężarówki. - Powiem o tym pańskiemu szefowi.

Zanim skinął mechanikowi na pożegnanie i znów odwrócił się twarzą do Lilac House, Becky odzyskała

animusz.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Te opony były niebezpieczne.

Zamierzał ją wyminąć, ale położyła mu rękę na piersi. Natychmiast poczuła mrowienie w koniuszkach

palców, wędrujące dalej, wzdłuż ramienia, udała jednak, że tego nie zauważa.

- Nie prosiłam cię, żebyś to załatwił, a ty nie pytałeś, czy możesz to zrobić.

Przytrzymał jej dłoń na twardym mięśniu, pod którym biło mu serce.

- Nie przyszło mi do głowy, że możesz mieć coś przeciwko temu.

- Owszem, mam.

- Dlaczego? - Sięgnął po jej drugą dłoń i ciągnął ją tak długo, aż stanęli twarzą do siebie, oddaleni o

centymetry. Becky zakręciło się w głowie.

Przez cały dzień deszcz tylko straszył, niedawno jednak spadły pierwsze krople. Fryzura Becky zaczęła się

spłaszczać, a włosy Ryana ciemnieć. Becky to zauważyła, jakoś jednak zupełnie jej nie przeszkadzało, że
stoją na deszczu bez okryć. Gdy Ryan jej dotknął, przestała odczuwać zimno. Przestała odczuwać cokolwiek
poza jego dotykiem.

- Jak to dlaczego? - Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, o czym rozmawiają. - Nie mogę przyjąć

takiego prezentu. Jest za kosztowny.

Ryan pomyślał o szmaragdowych kolczykach, diamentowym naszyjniku i wakacjach w egzotycznym

otoczeniu. Tego między innymi domagały się od niego kobiety, których imion, stojąc przy Becky, w ogóle
nie pamiętał.

Jak miał zmusić tę czupurną kobietę do przyjęcia czegoś tak niedrogiego i niezbędnego jak nowe opony?

Nie zamierzał się zgodzić na założenie z powrotem starych. Byłaby to strata pieniędzy, w dodatku
niebezpieczna, zważywszy na to, że Becky woziła tym samochodem dzieci.

Ależ oczywiście! Miał odpowiedź.

- Nie pozwolę wozić Dani na łysych oponach. To jest zbyt ryzykowne. Odliczę ci koszt założenia opon od

pieniędzy za opiekę.

Becky wytrzeszczyła na niego oczy. Pomyślała, że Ryan ma rację. Jeśli stare opony naprawdę były tak

niebezpieczne, jak powiedział mechanik, narażała dzieci na zranienie, a może nawet śmierć.

- Nie pomyślałam o tym. Czy naprawdę możesz to zrobić? Odpisać mi cenę opon?

- Oczywiście - gładko skłamał Ryan. objął ją i przyciągnął do siebie. Musiała odchylić głowę, żeby

spojrzeć mu w twarz. Spostrzegła, że wzrok Ryana wędruje ku jej wargom i serce zabiło jej mocniej. On

background image

naprawdę bardzo chciał ją pocałować.

- Wobec tego zgoda. Gdyby twój księgowy nie mógł przeprowadzić takiej operacji, daj mi znać, to wtedy

zwrócę tę sumę w gotówce.

- Dobrze. - Całą jego uwagę pochłaniały w tej chwili wargi Becky, słowa właściwie więc do niego nie

dotarły. Czy hoże się odważyć? Czy nie jest za wcześnie?

- Nie wiem dlaczego, ale jestem pewna...

Zabrakło jej słów. Pod dłonią poczuła mocne bicie serca Ryana. Oczy mu lśniły, palce wolno przesuwały

się po jej plecach, wzdłuż kręgosłupa. Była pewna, że zaraz ją pocałuje. Zapomniała, co przed chwilą
mówiła, i tylko przyglądała mu się bezradnie, zafascynowana. Czy powinna się odsunąć? Od tygodni
marzyła o tym pocałunku, o znalezieniu się w objęciach Ryana.

- Pocałuję cię. - To nie było pytanie.

- Zrobisz to?...

Powoli opuścił głowę. Becky zadrżała, ale się nie odwróciła. Ryan dotknął jej warg, stanowczo, a mimo to

bardzo czule. Ledwo wyczuwalnymi muśnięciami pieścił je, a Becky zdawało się, że ma w skórze setki
maleńkich igiełek. Dłoń przesuwająca się jej po plecach była coraz gorętsza, płoszyła myśli, aż wreszcie
znalazła się we włosach i wtedy wszystkie myśli uleciały.


Ryan spodziewał się burzy namiętności, ale nie sądził, że smak ust Becky doprowadzi go niemal do

obłędu. Mocniej przywarł do jej warg i przyciągnął ją do siebie, by ich ciał nie dzielił nawet milimetr. Jęknął
cicho, a Becky przeszył dreszcz. Pragnienie jednoczyło ich bardziej i bardziej...

- Mamo! - Frontowe drzwi z otworzyły się hukiem. Becky odskoczyła do tyłu, odwróciła się w stronę głosu

i przycisnęła ręce do brzucha. - Mamo, telefon!

- Dobrze... - Ustami zaczerpnęła powietrza, Ryan bowiem chwycił ją za ramiona i z powrotem obrócił ku

sobie. - Zaraz przyjdę.

- Tak powiem. - Drzwi się zatrzasnęły.

- Becky...

- Nie. - Zmusiła się, żeby odejść kilka kroków nie patrząc na niego. - Nie teraz!

- Musimy porozmawiać.

- Nie teraz!

Dotknął jej ramienia i Becky wreszcie obróciła się w jego stronę.

- Później?

Stała sztywno wyprostowana, nie chciała spojrzeć mu w twarz.

- Nie wiem. Może.

Nietrudno było mu zauważyć w jej oczach wzburzenie i lęk. Wiedział jednak, że nie wolno wykorzystać tej

chwili słabości i zbyt mocno naciskać.

- Później? - powtórzył pytanie.

- Później.

Becky zobaczyła reflektory samochodu Ryana i poszła wpuścić go do domu. Głuche trzaśniecie dwóch par

samochodowych drzwi dowiodło, że Dani przyjechała również.

Zastanawiało ją, dlaczego pozwala się wpędzać w idiotyczne sytuacje. Zgodziła się zaopiekować

dzieckiem, żeby Ryan mógł się spotkać z inną kobietą.

Dawno już nie miała takiej ochoty szpetnie zakląć. Uświadomiła sobie, że w myślach modli się, żeby Carol

background image

nie czekała na Ryana w samochodzie. Co innego bowiem wiedzieć o czymś, co innego musieć się temu
przyglądać. Przypomniało jej się jedno z barwnych „przekleństw” Nicky’ego, wypowiedziała je więc głośno
z nadzieją, że ulży trochę jej nerwom.

- Kuraraburanabzdura! - Ulga nie przyszła.

Słysząc energiczne pukanie Ryana, szybko otworzyła drzwi.

- Dziękuję, że mogłam przyjść - powiedziała Dani.

- Zawsze z przyjemnością cię widzę, kochanie. - Becky wlepiła wzrok w mężczyznę stojącego za plecami

dziewczynki. Światło latarni z ganku odbijało się złociście w jego włosach. Becky zacisnęła pasek szlafroka
i szerzej otworzyła drzwi, żeby Ryan i Dani mogli wejść. - Sara jest na górze, czeka na ciebie. Pamiętajcie
tylko, że macie się cicho zachowywać, bo Nicky już śpi.

- Dobrze, Becky.

- Czy na pewno nie masz nic przeciwko temu? - spytał Ryan, gdy Dani wzięła od niego niewielką torbę,

powiedziała do widzenia i szybko weszła na schody.

- Oczywiście, że nie. - Becky zazgrzytała zębami, ale przykleiła uśmiech do twarzy. - Przecież

powiedziałam ci to przez telefon. Sara uwielbia, jak Dani u nas nocuje. Mam nadzieję, że twoja gospodyni
wydobrzeje.

- Tuż przed naszym wyjściem z domu telefonował jej syn. Pani Estevez jest w szpitalu, mają jej usunąć

wyrostek robaczkowy, ale lekarz twierdzi, że wszystko dobrze się skończy. - Ryan odchylił rękaw smokingu
i zerknął na zegarek.

- Zatrzymuję cię. Idź już, bo czas ucieka. - Od uśmiechu zaczynała ją boleć szczęka.

- Czy mogę skorzystać z twojego telefonu? Powinienem uprzedzić Carol, że się spóźnię.

- Proszę bardzo.

Poszedł do aparatu w kuchni. Becky opadła na krzesło przy stoliku w sieni i oparłszy łokcie na kolanach,

mocno przycisnęła dłonie do ust.

Zupełnie, ale to zupełnie nie była przygotowana na widok Ryana w smokingu.

Myśl o wspólnym wyjściu Ryana z Carol na snobistyczną galę dobroczynną tego wieczoru budziła w niej

wyjątkową niechęć. Bal Black and White był w Vancouver stałym punktem programu, odkąd Becky sięgała
pamięcią. Zawsze uważano go za jedno z najważniejszych i najbardziej ekscytujących wydarzeń
towarzyskich roku i zawsze drobiazgowo relacjonowano w telewizji, radiu i prasie. Zaproszenia mogli
zdobyć tylko ludzie wpływowi, bardzo bogaci, sławni i okryci niesławą, najlepiej zaś jeśli ktoś spełniał te
cztery kryteria jednocześnie.

Oczywiście, Ryan umówił się w Carol już dawno, Becky miała więc przynajmniej satysfakcję, że jest

człowiekiem, dla którego dane słowo coś znaczy. Wierzyła też, że naprawdę położył kres... bliskim
stosunkom z tą kobietą.

Wcale jednak nie było jej łatwo znieść myśli o wspólnym wieczorze Ryana i Carol. A jeszcze bardziej

przerażało ją to, że z pewnością nie przeżywałaby tego tak bardzo, gdyby Ryan nie stał się dla niej kimś
ważnym.

Nie chciała, żeby był dla niej ważny.

- Przyjedzie taksówką do hotelu, spotkamy się na miejscu.

Wciąż zatopiona w myślach, podniosła głowę. Ryan stał pod żyrandolem, którego kryształki lśniły prawie

tak samo jak jego oczy. Gdy się uśmiechnął, zaparło jej dech.

- Kto? Ach, panna Hill. - Zebrała siły i wstała. - Tak będzie sprawniej.

- Ten bal się zawsze ciągnie jak guma. Może potrwać nawet do pierwszej, w każdym razie potem

przyjedziemy z Carol odebrać Dani.

- Nie. - Zaczerpnęła tchu i wolno wypuściła powietrze przez zęby. Za nic nie mogła pozwolić, żeby jeszcze

raz pokazał jej się tego wieczoru w smokingu. - Wystarczy, że przyjedziesz jutro rano.

background image

Znowu zerknął na zegarek.

- Powinienem już iść.

Odprowadziła go do drzwi i stanęła z dłonią opartą na klamce.

- Jeszcze jedno. Jutro, jak przyjadę po Dani... - Urwał i zakołysał się na piętach. Uniesioną dłoń zatrzymał

w pobliżu twarzy.

- Tak?

- Zastanawiałem się... czy już jest później?

- Później?

- Czy możemy porozmawiać, kiedy przyjadę po Dani?

- Nie. - Zdrętwiała. Po wykładzie, jaki wyrąbała Mike’owi na temat odwlekania spraw, sama posługuje się

tą samą wymówką. Było jej bardzo źle z myślą, że jest hipokrytką. Zacisnęła dłoń na klamce. - Nie sądzę...

- W porządku. - Położył jej dłoń na policzku i przesunął palcem po pełnej wardze. Potem schylił się i

pocałował ją w czoło. - Dobranoc, moja miła. Daj mi znać, kiedy będzie „później”, dobrze?

Poklepał ją po nosie i zbiegł ze schodów.

Becky patrzyła, jak Ryan wsiada do samochodu i cofa mercedesa po podjeździe. Uniosła rękę, a on

zatrąbił. Dopiero po kilku sekundach zamknęła drzwi.

Weszła na górę, sprawdziła, czy dzieci śpią, i sama zaczęła się szykować do snu. Starała się nie myśleć o

Ryanie śmiejącym się i tańczącym z Carol Hill, o Ryanie trzymającym tamtą kobietę w ramionach i
bawiącym się w otoczeniu najbardziej wpływowych i interesujących ludzi w mieście. Pewnie siedzą sobie na
fikuśnych kanapach i sączą szampana.

A Ryan bawi się tak znakomicie, że nawet o niej nie pomyśli. Czy można porównywać z takim balem

kolację w kuchni, gdy dookoła hałasuje czworo dzieci, i wspólne oglądanie telewizji?

Wsunęła się do łóżka, uderzyła kilka razy pięścią w poduszkę, żeby nadać jej odpowiedni kształt, wreszcie

uznała, że opatuliła się kocami dostatecznie dokładnie, by bez kłopotu zasnąć. Nie miała zamiaru spędzić
jeszcze jednej nocy na rozmyślaniach o Ryanie.

Od dawna należało jej się trochę spokojnego snu.

Ryan upił łyk szampana i omal się nie skrzywił, bo bąbelki załaskotały go w nos. Nie był w szampańskim

nastroju. Dlaczego na balach dobroczynnych nie podaje się uczciwej szkockiej?

A jedzenie! Zerknął na srebrne tace, starając się nie dopuścić do siebie myśli o głodzie. Z dań umiał poznać

jedynie kawior i łososia w śmietanie. Kawioru nie znosił, a śmietana była tak obficie przyprawiona, że
smaku łososia się nie czuło.

Przez cały wieczór błądził myślami gdzieś daleko. Początkowo Carol irytowało jego roztargnienie. W

końcu jednak przestała zwracać na niego uwagę i skupiła się na nawiązywaniu pożytecznych kontaktów.
Bądź co bądź, przede wszystkim dlatego przyszła na ten pretensjonalny spęd.

Ryan postanowił, że nie będzie się przed nią tłumaczył. Nawet gdyby opowiedział jej o anonimie, który

znalazł w samochodzie po wyjeździe z domu, nic by nie zmienił w przebiegu tego wieczoru. Dobrze, że
przynajmniej Dani nie zauważyła karteczki leżącej na siedzeniu kierowcy. List nie była wprawdzie bardziej
agresywny niż wcześniejsze, które Ryan dostał w ostatnich miesiącach pocztą elektroniczną, ale gdyby Dani
się zorientowała, że zły człowiek włamał się do samochodu, mogłaby się bardzo przestraszyć. Dopiero
niedawno przestała wspominać wieczorami włamanie do mieszkania.

Postanowił rano zawiadomić o anonimie policjanta prowadzącego jego sprawę. Tymczasem list wraz z

kopertą spoczywały w plastykowej torebce, którą wziął z domu Becky, dzwoniąc do Carol. Uspokoiło go,
gdy poklepał się po kieszeni marynarki i usłyszał cichy szelest plastyku.

Obrócił kieliszek w dłoni i zaczął przyglądać się bąbelkom, wydobywającym się na powierzchnię

szampana. Becky wykazała dużo dobrej woli, gdy wspomniał jej o swoim zobowiązaniu wobec Carol w
związku z balem. Zgodziła się nawet zatrzymać Dani na noc. Przez cały wieczór Ryana dręczyła więc jedna

background image

myśl:

Dlaczego?

Z doświadczenia wiedział, że kobiety nie lubią, gdy mężczyzna spędza wieczór z inną kobietą, zwłaszcza

na balu. Jedyne logiczne wyjaśnienie, jakie przychodziło mu do głowy, było dla niego równie odpychające
jak kawior.

To, jak i z kim spędzał czas, w ogóle Becky nie interesowało.

Dopił szampana i odstawił kieliszek na stół tak głośno, że zwrócił tym uwagę osób jedzących obok.

- Ryan, czy coś się stało? - spytała Carol.

- Nie. Przepraszam bardzo, kieliszek wyślizgnął mi się z dłoni. - Uśmiechnął się swobodnie do ludzi

zgromadzonych przy stoliku i nic nie znacząca rozmowa potoczyła się dalej.

Boże, ile dałby za to, żeby w tej właśnie chwili siedzieć obok Becky na jej starej kanapie. Byłoby mu

wygodnie, po smacznej kolacji miałby miłe odczucie sytości. Może nawet zdołałby ją przekonać, że
przyszedł czas na rozmowę, którą Becky odkładała na „później”.

Zamiast tego musiał uprzejmie słuchać przechwałek męża pani burmistrz, który siedział po jego lewej

stronie, podczas gdy z prawej Carol robiła słodkie miny do potencjalnego klienta. Zerknął na zegarek.
Jeszcze trzy godziny. Wziął butelkę z kubełka, stojącego przy jego prawym łokciu, i dolał wszystkim
szampana, nie zapominając bynajmniej o sobie. Wiedział, że ten wieczór będzie się ciągnął bez końca.

Mimo upływu dwóch tygodni wciąż jeszcze nie było „później”. Becky wiedziała, ze zachowuje się jak

tchórz, ale nie mogła się zdobyć na rozmowę o tym, co czuła, gdy Ryan ją całował.

Siedzieli obok siebie na starej kanapie, Ryan wyciągnięty w jednym kącie ze szklaneczką wspartą na

brzuchu, ona w drugim kącie, twarzą do Ryana i z głową na poduszce. Między palcami jej bosych stóp a
udami Ryana były zaledwie centymetry.

Od czasu ich namiętnego pocałunku Ryan zostawał na obiad prawie każdego dnia, gdy nie pracował do

późna. Czasem Becky ulegała jego namowom i pozwalała mu zaprosić wszystkich do lokalu. Ale drugi raz
Ryan już jej nie pocałował i Becky nie mogła się zdecydować, czy to ją cieszy, czy smuci.

Jesienny chłód na dworze stanowił uderzający kontrast dla domowego ciepła w Lilac House, gdzie tylko

dzieci od czasu do czasu przerywały im intymne sam na sam. Rozmawiając czuli się swobodnie, jeśli
zapadało milczenie, nie było krępujące. Becky opowiadała Ryanowi o dzieciach, on jej o swojej pracy.

Oboje słuchali z zainteresowaniem, bo ich tryb życia był tak odmienny, jakby mieszkali na dwóch różnych

planetach. Becky wyrzekała na nastoletnich chłopców i ich obłąkane pomysły, Ryan skarżył się na
pracowników, którzy odchodzą z firmy w trudnej sytuacji.

Towarzystwo Ryana sprawiało jej przyjemność, zaczynała go lubić, chociaż wciąż nie zamierzała oddać

swego serca ani jemu, ani innemu mężczyźnie. Zastanawiała się, czy nie mogliby zostać przyjaciółmi.

- Wciąż nie wiesz, kto się za tym wszystkim kryje?

- Nie. - Przesunął dłonią po potarganych już włosach. - Na pewno jest to ktoś, kto pracuje, dla PasComm, a

prawdopodobnie bierze pensję również ode mnie. W grę wchodzi sześć, siedem osób, tak sądzimy oboje, i
ja, i Hallie.

- Co to jest PasComm?

- Konkurencyjna firma. Gdyby ekspansja McLeod Systems postępowała zgodnie z planem, wprowadzenie

przez nas do sprzedaży nowego programu oznaczałoby dla nich stratę dużej części rynku. Poza tym zdaje
się, że właściciel PasComm za wszelką cenę chce mnie zniszczyć.

- Dlaczego?

- Kiedy byłem znacznie młodszy, pracowałem w dużej firmie. Byłem pionkiem w dziale komputerów.

Pastin był wtedy moim szefem. Miał brzydki zwyczaj przywłaszczania sobie pomysłów podwładnych.

- To jest nieuczciwe.

background image

- Ale się zdarza. Tyle że nie mnie. Postarałem się, żeby prezes firmy dowiedział się, w czyjej głowie

wykluła się ostatnia innowacja Harolda Pastina. Dostałem awans, a Pastina przeniesiono do innego dziani.
Wkrótce potem odszedł z tamtej firmy. Ilekroć potem się spotykaliśmy, dawał mi do zrozumienia, że
któregoś dnia wyrówna nasz rachunek.

- Czy tylko dlatego chce się na tobie odegrać?

Niespokojnie poruszył się na krześle. Zdziwiła się, widząc na jego policzkach intensywny rumieniec.

- Ryan?

Wciąż milczał.

- Rozumiem. W tej całej historii jest też kobieta, prawda?

- Cholera. - Wypił do dna swojego drinka. - Nie chcę o tym rozmawiać.

- Czyli mam rację? - Nie ustępowała, zadowolona że pierwszy raz, odkąd się poznali, zapędziła go do rogu.

- Widzę, że zamierzasz mnie przycisnąć.

- A pewnie, pewnie.

- Jego żona zaproponowała mi... Powiedziała, że ma ochotę na seks. Odmówiłem, ale ona opowiedziała

mężowi zupełnie co innego. Od tej pory jesteśmy z Pastinem w bardzo złych stosunkach.

Słuchając zwierzeń Ryana Becky była najpierw zdziwiona, potem ogarnęło ją zaciekawienie, jeszcze

potem wpadła w zamyślenie.

- Czy zawsze tak było? Zawsze kobiety za tobą szalały?

Nie mógł już dłużej odpierać pokusy, żeby jej dotknąć. Odstawił pustą szklaneczkę na stolik i przysunął się

do Becky. Ujął jej dłonie i zaczął delikatnie pieścić je kciukami. Czuł ciepło jej palców.

- Czy to byłoby zarozumialstwo, gdybym powiedział „tak”? Nie mogę przed tobą kłamać, Becky. Miałem

takie okresy w życiu, że nawet nie musiałem się specjalnie starać. A gdy byłem młodszy, nie musiałem starać
się wcale. W gruncie rzeczy dlatego zawarłem bliższą znajomość z Carol. - Jej dłoń zadrżała. Zawahał się. -
Czy chcesz, żebym mówił dalej?

- Trochę tak, trochę nie - odpowiedziała szczerze. - Ale gdybym tego posłuchała, pewnie mogłabym cię

lepiej zrozumieć.

- Byłem bardzo zmęczony nadmiarem kontaktów, a Carol zaproponowała, że pozbędziemy się natrętów

udając, że mamy romans. Długo było to skuteczne.

- Czy ona znaczyła dla ciebie tylko tyle? Chroniła cię przed niepożądanymi znajomościami?

- Nie, oczywiście nie. - Urwał i po chwili zaczął odpowiedź od początku. Chciał być z Becky uczciwy. - To

znaczy może tak, ale tylko na początku. Dużo wcześniej, nim zostaliśmy kochankami, zaprzyjaźniliśmy się. I
ta przyjaźń była ważna dla nas obojga. Carol jest piękna, odniosła w życiu sukces, więc wokół niej kręcili się
mężczyźni, którzy sprawiali jej takie same kłopoty, jak mnie kobiety. Nasza umowa oszczędzała nam
licznych trudności i pozwalała skupić się na interesach. Nie wspomnę tu już o ryzyku, jakie niosą z sobą
różne przygodne znajomości.

- To brzmi tak... tak zimno.

- To było praktyczne. - Pokręcił głową. - Takie miałem doświadczenia z rodziną i innymi kobietami, że nie

wyobrażałem sobie, by związek dwojga ludzi mógł wyglądać inaczej. To się zmieniło dopiero wtedy, gdy
poznałem ciebie.

Zarumieniła się. Uścisnął jej palce, ale potem wbrew sobie puścił dłoń. Znowu usiadł w swobodnej pozie w

swoim kącie kanapy i oboje w przyjaznym milczeniu dalej sączyli drinki. Z głębi wielkiego domu
dolatywały ich odgłosy dziecięcej zabawy.

Ryan dumał o małżeństwie Becky i ojcu Nicky’ego. W jaki sposób mąż ją skrzywdził? Czy Nicky był

owocem niefortunnego romansu? Tak niefortunnego, jak wcześniejsze małżeństwo?

Czy ojciec Nicky’ego wciąż kręci się gdzieś w pobliżu? I czy to możliwe, żeby Becky utrzymywała

związek z jakimś mężczyzną?

background image

Ta ostatnia wątpliwość dręczyła go ostatnio coraz częściej. Wiedział, że gdyby zadał pytanie wprost,

otrzymałby konkretną odpowiedź. Becky była zbyt uczciwa, by go zwodzić. Chciał wiedzieć, czuł, że tego
potrzebuje, czy jednak naprawdę chciał usłyszeć tę odpowiedź?

Odstawił szklaneczkę na stolik i nalał sobie kropelkę whisky ze stojącej obok butelki. Obrócił trójkątną

flaszkę w dłoni, po czym przyjrzał się etykiecie tak, jakby jego życie zależało od tego, czy potrafi co do
litery odtworzyć w myśli wszystkie napisy, jakie tam się znajdują.

Gdy po południu Becky zatelefonowała do niego do pracy, zaproponowała, żeby przyniósł i zostawił u niej

w domu swoją ulubioną whisky. Jej życzenie bardzo ucieszyło Ryana. Odniósł wrażenie, że jest członkiem
rodziny. Jego znajomi często narzekali na sprawunki, które żony kazały im robić po drodze z pracy do domu.

Przez chwilę wyobrażał sobie, że Lilac House jest jego domem. Phi, co za głupota! Uniósł szklaneczkę i

przełknął duży łyk, zadowolony, że czuje znajome pieczenie w przełyku.

- Czy jest ktoś inny, Becky?

- Ktoś inny? - Wyraźnie się zdziwiła.

- Inny mężczyzna w twoim życiu.

- Nie.

Słysząc jego żarliwe „dzięki Bogu”, wybuchnęła śmiechem.

- Opowiesz mi o nich?

- O nich?

- O twoim byłym mężu i o ojcu Nicky’ego. O tych mężczyznach, przez których teraz nie chcesz mi zaufać.

- O ojcu Nicky’ego? - Szerzej otworzyła oczy, policzki jej pobladły. - Och!

- Przepraszam, jeśli wprawiłem cię w zakłopotanie. Ale wiem, że gdy się rozwiodłaś, jeszcze nie byłaś w

ciąży. - Dolał sobie whisky. - Pomyślałem, że gdybyś mi o nich opowiedziała i gdybym wiedział, jak cię
skrzywdzili, może mógłbym zrozumieć, dlaczego uciekasz przede mną.

Schyliła głowę i podciągnąwszy kolana, oplotła ramionami nogi. Całkiem się od niego odgrodziła.

Ryan czekał nasłuchując, jak stary zegar na kominku odlicza minuty. Czekał z nadzieją, że Becky mu się

zwierzy.

Bardzo chciał ją pocieszyć, zorientował się bowiem, że sprawił jej swymi pytaniami ból.

Objął ją i przytulił. Jedna ręka rysowała jej ciepłe kółko na plecach, druga spoczęła na biodrze.

Becky westchnęła i oparła mu głowę na ramieniu. Poczuł jej palce na szyi i zaczął się zastanawiać, kto

kogo pociesza.

- Nie martw się. Zapomnij, że cię o to pytałem.

Wtuliła się w niego, przejęta jego czułością i troską. I w końcu potrzeba zrzucenia z serca ciężaru

zwyciężyła.

Stopniowo czuła się coraz swobodniej. Znalazła w sobie odwagę opowiedzenia Ryanowi o innym, całkiem

niepodobnym do niego mężczyźnie. Cichym głosem zaczęła mówić, a Ryan słuchał i tulił jej głowę do
policzka, poruszony że w końcu zdobył jej zaufanie.

- Mój mąż miał, to znaczy ma na imię Eric. Pobraliśmy się bardzo młodo, zaraz po skończeniu szkoły

średniej. Wszystkie dziewczyny na niego leciały, ale on wybrał mnie. Na początku byliśmy jak dwoje dzieci
bawiących się w dom. Bez trosk i bez odpowiedzialności. Kiedy zaszłam w ciążę, wciąż jeszcze
niefrasobliwie cieszyliśmy się życiem, więc Mike stał się naszą lalką. Jadł i spał. Ja dla zabawy przebierałam
go po trzy, cztery razy dziennie, a Eric miał syna, którym mógł się chwalić przed przyjaciółmi i dowodzić
swojej męskości.

Ale w miarę jak Mike rósł, rosły też nasze długi. Ludziom bez konkretnego wykształcenia trudno było o

pracę, a jeszcze trudniej znaleźć opiekunkę do dziecka. Ponieważ nie umiałam wystarać się o takie zajęcie,
żebym mogła kogoś zatrudnić, więc musiałam siedzieć w domu z dzieckiem. Erica nie było przez większość
dnia i część nocy, bo pracował na dwa etaty. - Podniosła głowę, żeby spojrzeć w twarz Ryanowi. - Nie

background image

zrozum mnie źle. Kochałam Mike’a i Erica, ale mieliśmy mnóstwo kłopotów. I wtedy znowu zaszłam w
ciążę. Przypadkiem, ale Eric oskarżył mnie, że zrobiłam to celowo. Powiedział, że chcę zrujnować mu życie.

Gorycz w jej głosie była przejmująca, więc Ryan delikatnie pocałował Becky w czoło dla przypomnienia,

że trzyma ją w ramionach. Mocniej przytulił jej głowę do ramienia.

- I co się stało dalej?

- Gdy przyjechałam z Sarą ze szpitala, Eric wyszedł z domu. Nie było go półtorej doby. Przez następne

kilka miesięcy też zdarzały mu się kilkudniowe nieobecności. Skarżył się, że dzieciom poświęcam więcej
uwagi niż jemu. Sara miała ciągle kolki, więc pierwsze trzy miesiące były istnym koszmarem. Bardzo się
starałam...

Ryan z trudem zachowywał milczenie. Nie mógł spokojnie słuchać tej smutnej opowieści.

- Kiedy Eric był w domu, próbowałam uciszać dzieci, bo on nie znosił dziecięcego płaczu. Zawsze mówił

dzieciakom, żeby dały mu spokój. Był dla nich niesprawiedliwy, co mnie bardzo złościło. Którejś nocy, gdy
Sara zachorowała i miała wymioty, w środku nocy ubrał się i wściekły wyszedł. Wrócił po ośmiu dniach. W
ciągu następnego roku takie długie nieobecności zdarzały mu się coraz częściej.

- Jak się to skończyło?

- W wieczór pierwszych urodzin Sary zadzwonił dzwonek do drzwi. Kobieta, a właściwie jeszcze

dziewczyna oznajmiła mi chłodno, że Eric jest jej kochankiem i przeprowadził się do niej. Przysłał ją tu po
rzeczy. - Odchyliła głowę, by na niego spojrzeć. - Wiesz, co najlepiej zapamiętałam z tamtego wieczoru?

- Co? - Odgarnął jej loki opadające na oczy.

- Zapach: mocną woń piżma. Na szczęście dzieci były akurat zajęte w kuchni. Czułam się potwornie

upokorzona, że ta laleczka mnie ogląda po długim, ciężkim dniu. - Uśmiechnęła się z satysfakcją. - Ale nie
wpuściłam jej do domu. Powiedziałam, że rano Eric może przyjść i sam się spakować.

- Przyszedł?

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Jak dzieci zasnęły, wyrzuciłam wszystkie jego graty na trawnik, na deszcz.

- Co na to powiedział?

- Do mnie nic, bo nie zastał mnie w domu. Kazałam zmienić zamki, wzięłam dzieci i pojechaliśmy na

weekend do domku Jan. Po powrocie złożyłam pozew rozwodowy.

Ryan spokojnie czekał, rozumiał bowiem, że to jeszcze nie koniec.

- W tym czasie z naszego małżeństwa już i tak zostało niewiele. Nawet się cieszyłam, że wreszcie będzie

koniec jego nieustannych narzekań i upokarzających mnie nieobecności. Wreszcie sędzia orzekł, że Eric jest
odpowiedzialny za spłatę kredytu, który wzięliśmy na dom, przyznał mi też niewielkie alimenty.

Przy ostatnim słowie głos jej się załamał. Ukryła twarz w zagłębieniu szyi Ryana, szukając siły, którą,

czuła to wyraźnie, chciał jej dać. Ciepłe łzy popłynęły mu po szyi i zaczęły się gromadzić w dołku przy
obojczyku, w miejscu, w którym spoczywały usta Becky. Ryan mocno ją przytulił.

- Nie mów dalej, Becky. Nie muszę wiedzieć więcej. Chciałbym pomóc ci o tym zapomnieć. - Głos miał

schrypnięty, zdawało się, że cierpi razem z nią. Becky potrząsnęła głową i szybko dokończyła.

- Mniej więcej po roku kochanka puściła go kantem. Zjawił się tutaj po północy kompletnie pijany. Walił

pięścią w drzwi i wrzeszczał na cały głos, żebym go wpuściła.

- Bałam się, że hałas zbudzi dzieci i przestraszy je, więc otworzyłam drzwi. Gdy dostał się do środka,

powiedział, że płaci mi grube pieniądze, więc musi mieć coś w zamian. Broniłam się, ale zmusił mnie i... o
Boże... i...

Szarpnął nią szloch.

- Ojcem Nicky’ego jest twój były mąż. - Ryan był głęboko wstrząśnięty. Chociaż odruchowo głaskał Becky

po plecach, myśli miał dalekie od łagodności. Ten sukinsyn zamienił jej życie w piekło. A potem ją
upokorzył. Jeszcze potem zgwałcił.

background image

- Gdzie on teraz jest? - Obiecał sobie, że jeśli kiedykolwiek spotka Erica, to drań pożałuje tego, co zrobił

Becky.

- Nie wiem. Po przyjściu na świat Nicky’ego przestał mi płacić alimenty, a ja... ja nie byłam w stanie

znowu wystąpić do sądu, żeby go do tego zmuszono. We wrześniu Eric przestał spłacać kredyt za dom i
wyjechał z miasta. Od tej pory nic o nim nie wiem.

- Czy złożyłaś skargę, żeby go aresztowano i przedstawiono mu zarzut?

- Że zaniedbuje dzieci? Że nie wywiązuje się ze swoich finansowych obowiązków wobec dzieci? Na całym

świecie są kobiety w takiej sytuacji i sądy niewiele mogą im pomóc.

- Nie. Bo on... - Ryan z trudem przełknął ślinę. - Bo gwałt jest przestępstwem.

- Jak mogłabym to zrobić? Skandal wyrządziłby dzieciom krzywdę nie do naprawienia. Richmond jest

przedmieściem metropolii, ale przypomina zwykle małe miasteczko. Wszyscy by o tym wiedzieli. A on,
mimo wszystko, jest ich ojcem.

Ryan zastanawiał się, czy Becky postąpiła słusznie. W małym mieście plotki dotarłyby do uszu dzieci, ale

przecież dzieci i tak już na pewno to i owo słyszały. Czy prawda byłaby dużo gorsza niż to, co niewątpliwie
mówiono? Że Becky była nieostrożna i skończyła przez to z jeszcze jednym dzieckiem?

- Może gdybyś zgłosiła gwałt, udzielono by ci profesjonalnej pomocy, żebyś mogła się z tym wszystkim

uporać.

- Chodziłam do terapeuty, który w Vancouverze prowadzi grupę w ośrodku pomocy dla zgwałconych

kobiet. Bardzo mi to pomogło. Grupa radziła, żebym złożyła doniesienie o gwałcie, ale w ten sposób
zyskałabym tylko tyle, że zaszkodziłabym swojej reputacji. Gdyby Erica aresztowano i doszłoby do
procesu...

- Ale...

- Nie twierdzę, że podjęłam słuszną decyzję, ale wtedy sytuacja była inna. Ja też byłam kimś innym.

- Twoja przyjaciółka, a siostrzenica Hallie...

- Jej o tym nie powiedziałam. Jan miała wtedy swoje kłopoty, też poważne. Kilka tygodni wcześniej zginął

człowiek, którego kochała, potem umarła jej matka. To wystarczy jak na jedną osobę. Przypuszczam, że Jan
domyśla się prawdy, ale wtedy nie rozmawiałyśmy na ten temat.

- Co powiedziałaś ludziom, kiedy przekonałaś się, że jesteś w ciąży?

- Nic. Nic i nikomu. Na szczęście Nicky jest podobny do mnie, a nie do ojca, przypuszczam więc, że

wszyscy posądzają mnie o lekkomyślny romans.

Niespokojnie drgnął. Becky miała rację. Sam przecież tak właśnie pomyślał. Wprawdzie teraz opowiadała

o tym dość beztrosko, wiedział jednak, jak dotkliwie plotki musiały urazić jej dumę. Czuł coraz większy
szacunek dla tej kobiety. Burze w życiu zahartowały ją, stała się czułą i kochającą matką. Nigdy nie
traktowała Nicky’ego inaczej niż pozostałe dzieci, darzyła go miłością tak samo jak resztę.

- Czy dlatego zdecydowałaś się wziąć pod opiekę dziecko? Potrzebowałaś pieniędzy?

- Tak.

- Z czego żyjesz? Za pieniądze, które ci płacę nie można utrzymać rodziny.

- Trochę dostaję z niewielkiego funduszu powierniczego po ojcu, poza tym mam coś w rodzaju pracy. -

Becky postanowiła uwolnić się od przykrych wspomnień. - Chodź, to ci pokażę.

Przesunął wierzchem dłoni po jej policzkach, ocierając łzy. Ujęła tę dłoń i pociągnęła go za sobą przez sień

do malutkiego pokoju, którego wcześniej nie zauważył. Pokoik był schowany pod schodami, za jadalnią. Na
progu Becky przystanęła i zaprosiła go dworskim gestem do środka.

Wszedł, a Becky tuż za nim. Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył niczego, co wskazywałoby na

przeznaczenie pokoju.

Większą część przestrzeni zajmowało stare biurko, zasłane licznymi luźnymi kartkami. Gdy się odwrócił,

zawadził biodrem o stertę papieru, która zaczęła się wolno przechylać.

background image

- Łubudu - powiedziała Becky i szybko przytrzymała papiery. - Nie przejmuj się, to jest stary numer. -

Podbródkiem wskazała małą lokomotywkę stojącą na półce z książkami. - Czy możesz mi to podać?

Wziął do ręki model, ale omal go nie upuścił. Musiał sobie pomóc drugą ręka. Lokomotywka ważyła ze

dwa kilo.

- Ciężkie.

- Bo to mosiądz. Połóż ją tutaj. - Odsunęła się, żeby mógł nad jej ramieniem umieścić model na zdradliwej

stercie papieru. - Mój pradziadek bawił się tą lokomotywką, gdy był małym chłopcem. A ja używam jej jako
przycisku do papierów. Nicky’ego ta zabawka fascynuje.

- Zabytek?

- Na szczęście niezbyt wartościowy.

- Na szczęście?

Przesunęła palcami po starannie odlanych szczegółach mechanizmu.

- Inaczej musiałabym go sprzedać. - Na chwilę zamilkła, potem potrząsnęła głową i zwróciła się do niego z

uśmiechem. - No i co, zgadłeś już, co tu robię?

Nie wiedział, jak zareagować na jej smutną uwagę o lokomotywce, więc ponownie rozejrzał się po pokoju.

Za drzwiami zobaczył regał na książki, tak pełny, że półki wyraźnie uginały się pośrodku. Szybki przegląd
tytułów na grzbietach niczego mu nie wyjaśnił.

Było tam pięć czy sześć słowników, dwie kompletne encyklopedie, sporo kieszonkowych wydań

dwujęzycznych słowników. Na brzegu biurka stała w dość chwiejnej równowadze ręczna maszyna do
pisania, model, jaki Ryan widział ostatnio wiele lat temu. W otwartych pudłach leżały masy kratkowanego
papieru, a na podłodze dodatkowo jeszcze dwie potężne góry słowników i leksykonów.

- Poddaję się. Nie mam pojęcia, czemu służy ten skład materiałów łatwopalnych.

- Nie zgadniesz?

- Nijak.

- Układam krzyżówki.

- Krzyżówki?

- Tak i zabawy słowne.

- Zabawy słowne?

- Co ty? Bawisz się w echo? Najbardziej lubię układać akrostychy.

Bardzo się zdziwił. Becky żyła z tworzenia łamigłówek.

- Coś takiego! Uwielbiam różne zagadki. Ciekaw jestem, czy kiedyś rozwiązywałem twoje.

- A rozwiązujesz zadania w „The Times”? Parę razy tam publikowałam. Sprzedaję też swoje wytwory

lokalnym gazetom i magazynom. Czasem jakaś firma potrzebuje krzyżówki do biuletynu albo na konkurs.
Specjalizuję się w zagadkach tematycznych.

- Jestem pod wrażeniem. Od jak dawna tym się zajmujesz?

- Wydaje mi się, że od wieków, ale tak naprawdę dopiero od urodzenia Sary. Potrzebowałam pieniędzy i

Jan podsunęła mi ten pomysł. Dochody są nieregularne, ale wystarczały mi aż do chwili, gdy znienacka
musiałam zdobyć dużą sumę na spłatę kredytu. Najważniejsze, że zarabiając w ten sposób, mogę być w
domu z dziećmi.

Spojrzała na niego i oczy wesoło jej zabłysły. Ryan uniósł ręce i pogłaskał ją po zaróżowionych

policzkach. Kciukami strącił jej z rzęs ostatnie łzy.

Becky poczuła, że uginają się pod nią kolana. Jak miała nie odwzajemnić tak czułej pieszczoty? Ale zapach

wody kolońskiej uświadomił jej, jak blisko siebie stoją. Cofnęła się i obróciwszy się na pięcie, wróciła do
sieni.

- No, to już znasz moje najskrytsze sekrety. Zrobiło się późno, zawołam Dani - rzuciła przez ramię i szybko

background image

uciekła od pragnienia, które obudził w niej Ryan.

Ryan ruszył za nią. Po kilku krokach dogonił ją i złapał za ramię. Gdy się odezwał, był znowu tuż obok,

jego oddech poruszył jej włosy na karku.

- Nie uciekaj przede mną. Proszę.

Strach. Zakłopotanie. Panika. Wszystko to kotłowało się w duszy Becky. Nie mogła pozwolić, żeby Ryan

się do niej zbliżył, żeby zawładnął jej sercem. Nie wolno było za wysoko mierzyć. Wiedziała, że w końcu
Ryan ją zrani, a ona nie znajdzie już siły, by znowu cofnąć się znad przepaści.

- Nie, Ryan. Idź do domu. Jestem ci wdzięczna, że chciałeś mnie wysłuchać. Może naprawdę to ma dla

ciebie znaczenie. Ale teraz bardzo cię proszę, żebyś poszedł do domu.

- Becky... - Usłyszała tęsknotę w tym jednym, jedynym słowie i obróciła się do niego.

- Może zostaniemy przyjaciółmi - obiecała. - Kiedyś, któregoś dnia...

- Do licha, przecież jesteśmy przyjaciółmi! Jesteśmy dla siebie kimś znacznie więcej i świetnie to wiesz.

Dlaczego wciąż z tym walczysz?!

Wbiła wzrok w plamę keczupu na jego białej koszuli, dzieło Nicky’ego, który po obiedzie wskoczył

Ryanowi na kolana, bo chciał pojechać na koniku. Ryan skwitował ten epizod śmiechem, ale dla niej było to
straszne przeżycie. Kazała Nicky’emu iść na górę i porządnie się umyć.

Ryan miał rację, ale chciał, żeby sprawy toczyły się zbyt szybko. A ona z przyzwyczajenia i konieczności

musiała go hamować.

- Przesadzasz. Nie ma z czym walczyć.

Ryan usłyszał kryjący się w tych słowach strach. I niepewność. Rozumiał, że musi dać Becky trochę czasu,

żeby zaakceptowała w nim przyjaciela, nim będzie mógł stać się dla niej kimś więcej. Postanowił tymczasem
odejść. Był jednak zdecydowany przekonać Becky o swojej miłości. Już niedługo.

Każda minuta, którą spędzał z Rebeką Hansen, coraz dobitniej uświadamiała mu, jak bardzo potrzebuje tej

kobiety do szczęścia. Wierzył, że ją o tym przekona.

Musiał ją przekonać.


Czy dorośli męczą się dziećmi? - spytała Dani z odwróconą głową, bacznie wpatrując się w wieszak z

sukienkami. Ogłoszenie o wyprzedaży w dziale narzędzi prawie zagłuszyło jej głosik.

Ryan oparł się pokusie udania, że nie usłyszał. To musiała być jedna z chwil szczerości między dzieckiem a

ojcem. Becky ostrzegała go, że są one wyjątkowo ważne. A ponieważ był dla Dani zastępczym ojcem, spo-
czywał na nim obowiązek udzielania w takich chwilach sensownych, krzepiących i wzmacniających więź
odpowiedzi.

Nie cierpiał rozwodzenia się nad uczuciami. Z Becky odbył już więcej takich rozmów niż ze wszystkimi

innymi ludźmi przez całe życie. Jak, do diabła, miał wytrzymać teraz to samo z Dani?

- Chyba im się zdarza. Bywa, że człowiek wpada w złość i nie chce wtedy być z drugim człowiekiem. Ale

przypuszczam, że dzieci też czasem nie mają ochoty na towarzystwo dorosłych.

- Ciocia i wujek mnie nie lubili. To dlatego zamieszkałam z tobą, prawda?

No, tak. Naprawdę szczera rozmowa. Pole minowe.

- Zamieszkałaś ze mną, bo twoi rodzice wybrali mnie na twojego opiekuna.

- Podoba mi się u ciebie, Ryan. Nie chcę stąd odjeżdżać.

Doświadczenia życiowe ani trochę nie przygotowały go do udzielania kojących odpowiedzi głęboko

zaniepokojonym dziewczynkom. Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu. Ryan wolałby być teraz w
każdym innym miejscu, byle nie przy półkach w domu towarowym, gdzie odbywała się ta rozmowa. Chętnie
zgodziłby się nawet wisieć na linie nad urwiskiem, mimo iż miał lęk wysokości.

background image

Co miał jej odpowiedzieć? Coś musiał.

- Nigdzie nie odjedziesz, póki nie dorośniesz. Póki sama nie będziesz chciała.

- To dobrze. - Pogłaskała sukienkę, którą trzymała. - Czy mogę dostać tę?

Czyżby koniec? Nie będzie poruszającej rozmowy, która na długo zostawi przykre wspomnienia? Ani

łzawej sceny zazdrości o wszystkie kobiety, które kręcą się dookoła niego? Ryan czuł, jak napięcie nagle się
rozładowuje. Zrozumiał to jednak dopiero po chwili.

Zwykłe słowa pokrzepienia były wszystkim, czego oczekiwała od niego Dani.

No, no, dobry jest w tych tatusiowych radach. Miał ochotę wypiąć pierś i napuszyć się z dumy.

- Chcesz przymierzyć? - Ryan rozejrzał się po dziale damskiej odzieży. - Na pewno gdzieś tu mają

przymierzalnię.

- Becky pokazała mi przymierzalnię, kiedy kupowałyśmy ubranie do szkoły. - Wskazała sąsiedni dział. - O,

tam.

W dziale bielizny. Ryan zadrżał. Mógł był się tego domyślić.

- Może lepiej przyszłabyś tu z Becky albo Sarą?

Dani odwiesiła sukienkę na stojak.

- Dobrze.

Odetchnął z ulgą i odwrócił się do wyjścia ze stoiska. Zobaczył jednak, jak Dani z przeraźliwie smutną

miną głaszcze sukienkę. Nie mógł tego znieść.

- Albo nie, kochanie. Przymierz dzisiaj.

Poszedł za nią wzdłuż stojaków z nocnymi koszulami, minęli półki pełne majtek i staników, obeszli

ekspozycję haleczek i skąpych koszulek, bardzo przypominających mu męskie podkoszulki. Takie miał
szczęście, że przymierzalnia była akurat w najdalszym kącie.

Stanął przy zamkniętych drzwiach. Podeszła sprzedawczyni i otworzyła je właściwą kombinacją cyfr.

- Wejdziesz? - spytała Dani.

- Nie! - Ryan zbladł. - Nie, kochanie. Mężczyźni nie mogą tam wchodzić.

- Aha. - Spojrzała za drzwi, które sprzedawczyni nadal trzymała otwarte, ale nie zrobiła ani kroku.

- Co się stało? Rozmyśliłaś się?

- Becky powiedziała nam, żeby w domu towarowym nie chodzić nigdzie samemu.

Kucnął przy niej.

- Boisz się? Nie masz czego. Będę tutaj stał i czekał.

- Mogę pomóc, jeśli pan sobie życzy.

Spojrzał na młodą kobietę, która wciąż czekała.

- Może pani? Dziękuję. - Położył dłoń na ramieniu Dani. - Tak będzie dobrze?

Przez chwilę dziewczynka z powagą przyglądała się kobiecie, potem skinęła głową. Drzwi za nimi się

zamknęły.

Minęło pięć minut. Przez cały czas słyszał zza drzwi wysoki głos Dani, rozmawiającej ze sprzedawczynią

o nowej wyjściowej sukience. Pięć długich minut. To zadziwiające, jaki lęk mogą wzbudzić w mężczyźnie
plastikowe ciała kobiet, ustrojone w strzępki materiału, pomyślał. Przecież nawet nie mają głów.

Przestąpił z nogi na nogę. Przy okazji niechcący potrącił stos pudełek z pończochami, ustawiony na półce.

Szybko zablokował drogę lecącym pudełkom i trzymając je w objęciach, bezradnie spojrzał na miejsce, w
którym leżały przed chwilą.

Pozostałe stosiki na półce również się przechyliły i jeden za drugim zaczęły zasypywać powstałą lukę.

Gdzie miał odłożyć pudełka, które złapał? Po chwili namysłu zostawił je na samym wierzchu i cofnął się z

background image

obawą, że następnym nieostrożnym ruchem zrzuci na podłogę jeszcze więcej pudełek. Niestety, nie
zauważył manekinów, które miał tuż za plecami.

Zawadziło jeden ramieniem. Manekin runął, przewracając następny. Ten upadł na bok, na trzeci. Jak

kamienie domina. Ryan szybko wyciągnął ramię i zdążył przytrzymać czwarty manekin tuż nad ziemią. Ale
korpus manekina wysunął się ze swej atłasowej kreacji i odbiwszy dwukrotnie od podłogi, legł w poprzek
przejścia, kołysząc się na czubkach plastikowych piersi.

Ryanowi zostało w dłoni lewe ramię z powiewającą na nim nocną koszulą.

- Pomóc panu? - Sprzedawczyni stanęła za Dani, która wyszła z przymierzalni niewątpliwie po to, by

pokazać się Ryanowi w nowej sukience. Dziewczynka zrobiła zdumioną minę. Sprzedawczyni usiłowała
powstrzymać wybuch śmiechu.

Ryan spojrzał na plastikowe ciała, rozesłane u jego stóp, potem na seksowną koszulkę nocną i zgrabne

ramię, które nadal trzymał. Pokręcił głową.

- Zdaje się, że w tej sytuacji nic już nie pomoże. Bardzo przepraszam.

- Manekinowi nic się nie stało, proszę pana. Ramiona są ruchome, do przebierania się je zdejmuje.

- Czy możemy kupić tę sukienkę? - spytała Dani.

Wyraźnie zmęczyła się rozmową o manekinach i chciała, żeby dorośli skupili się na znacznie ważniejszym

temacie.

- Ślicznie wyglądasz, kochanie. Idź się z powrotem przebrać, zaraz zapłacimy.

Tym razem Dani weszła do przebieralni sama, uszczęśliwiona. Tymczasem Ryan pomagał sprzedawczyni

zbierać plastikowe części ciała, którymi zasłał okolicę. I właśnie w trakcie tej pracy coś zauważył. Trzymana
przez niego nocna koszula była w tym samym intensywnym odcieniu różu co szorty, które Becky miała na
sobie w dniu, gdy czyściła kominek.

Przesunął materiał między kciukiem i resztą palców. Był miękki. Jedwabisty.

Zamknął oczy. Becky wyglądałaby w tym uroczo.

Nie. Na pewno nie przyjęłaby od niego takiego prezentu.

Zdecydowanym ruchem zwrócił koszulkę sprzedawczyni, która włożyła ją na zmontowany ponownie

manekin. Przyglądał się, jak kobieta poprawia koronkowy dekolcik i wąskie ramiączka. Potem wygładziła
materiał na biodrach i obróciła dół manekina tak, że jedna noga pojawiła się w wykończonym koronką
wycięciu.

Boże, Becky w czymś takim wyglądałaby niesamowicie. Parsknął. W twoich snach, kolego. Nie wyobrażaj

sobie, że ona włoży dla ciebie tę koszulkę. Albo że pozwoli ją sobie kupić. Postukał się palcem po ustach,
zapatrzony w rząd identycznych koszul, ciągnący się za tą jedną wystawioną. Przecież był coś winien Becky
za koszulkę, którą ciągle zapominał jej zwrócić.

Gdy wychodzili z domu towarowego, Dani z dumą niosła wielką torbę. Natomiast Ryan miał w kieszeni

marynarki znacznie mniejszy pakiecik, za który zapłacił w czasie, gdy dziewczynka była odwrócona. Jadąc
do domu pogwizdywał.

Becky opadła na kanapę w pokoju dziennym i z najwyższym wysiłkiem uniosła stopy, żeby położyć je na

stoliku. Plecy oparła o stare poduszki. Czuła się znacznie bardziej zużyta od tych poduszek i starsza od
kurzu, który się na nich zgromadził. Nie miała pojęcia, skąd weźmie energię, żeby wspiąć się na schody i
położyć do łóżka. Ale przynajmniej było cicho w domu. Dzieciaki były w swoich pokojach albo oglądały
telewizję w pokoju zabaw.

Rozległ się dzwonek, nie miała jednak siły się ruszyć. Niech otworzy ktoś inny, zdecydowała, bez

powodzenia spróbowawszy opuścić nogi na ziemię. Leżała w oczekiwaniu, ale nikt się nie zjawił i po
minucie dzwonek rozległ się powtórnie. Wiedziała, że powinna zawołać któreś z dzieci, ale nawet taki
wysiłek zdawał się w tej chwili przerastać jej możliwości.

Dzwonek zabrzmiał trzeci raz. Westchnęła i zaczęła namawiać swoje nogi, by się ruszyły, zanim jednak

odniosła jakikolwiek skutek, drzwi otworzyły się same.

background image

- Jeśli jesteś przestępcą, zawróć i wyjdź. Nie mam siły się tobą zajmować w tej chwili.

- A jeśli nie jestem?

Ryan! Iskra energii pobudziła ją do uśmiechu, szybko jednak się wypaliła.

Ryan wszedł do pokoju i oparł łokcie na kanapie za głową Becky. Potem pochylił się i spojrzał jej w twarz.

- Miałaś zły dzień?

- Fatalny. O piątej rano zaczęła wymiotować Sara, a o szóstej Nicky. Grypa. Ale Dani chyba się od nich nie

zaraziła.

- Jak się teraz czują? - Jedną ręką odgarnął jej z czoła wilgotne loki.

- Dużo lepiej. W każdym razie nie boją się już oddalić od łazienki.

Jakoś zdołała wykrzesać z siebie uśmiech, ale ten wysiłek ją wyczerpał i powieki same jej opadły. Na

próżno starała się im przeszkodzić.

- O dziesiątej byłam umówiona z panem Ellfordem, więc od ósmej do dziewiątej spędziłam czas przy

telefonie, błagając znajome, żeby zajęły się moimi chorymi dziećmi. Jak wracałam z banku, Matylda
odmówiła mi posłuszeństwa przy wyjeździe z parkingu i musiałam czekać jak głupia, aż mnie tu przyholują.
Nie byłam w najlepszym nastroju.

- Potrzebujesz nowego samochodu.

Słysząc ton jego głosu, raptownie otworzyła oczy.

- Nawet o tym nie myśl, Ryan. Nie pozwolę, żebyś kupił roi samochód. To była tylko awaria w układzie

elektrycznym. Wszystko już działa i nie masz się do czego wtrącać.

- Przepraszam. - Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Ja tak z przyzwyczajenia.

- To musisz się odzwyczaić.

- Dobrze, proszę pani.

- To tylko opis poranka. Dalej było jeszcze gorzej, ale nie opowiem ci teraz, bo od samej myśli o tym robię

się bardziej chora niż te potworki na górze.

Powieki jej opadły, a Ryan pogłaskał ją po policzku i pocałował w czoło.

- Odbiorę Dani i pojedziemy do domu. Jesteś dzisiaj za bardzo zmęczona, żebym miał ci się narzucać.

- Dobrze. - Na peryferiach świadomości zamajaczył jej sprzeciw. Nie chciała, żeby Ryan ją zostawił. Ale

była zbyt zmęczona, by się nad tym zastanowić.

Zasnęła, nim jeszcze wyszedł z pokoju, nie miała więc pojęcia, kiedy odjechał. W cztery godziny później

pocałowała dzieci na dobranoc i powlokła się do sypialni. Rozebrała się, nie włączając światła, włożyła
przez głowę koszulę nocną i osunęła się na łóżko.

- Au! - Coś twardego i ostrego wgniotło jej się w głowę. Poderwała się i zapaliła lampkę. - Co jest...?

Na poduszce leżało małe, kolorowe pudełeczko. Powoli przełożyła je na kolana i przyjrzała się srebrzystej

karteczce, przyczepionej do srebrnoniebieskiej kokardy. Była na niej dedykacja sporządzona
zdecydowanym, nieregularnym charakterem pisma:

Śnij o mnie tak samo, jak ja śnię o tobie.

Twój Ryan

- Twój Ryan - powtórzyła na głos ostatnie słowa. Ryan był jej. To dopiero pożywka dla marzeń! Mocniej

zacisnęła dłonie na pakunku, błyszczący papier zaczął się marszczyć. Zmęczenie nagle ustąpiło. Becky
rozerwała opakowanie.

Przez kilka minut wpatrywała się w lśniący róż i dopiero potem wyjęła koszulkę z pudełka. Jedwab

background image

zdobiony koronką prześlizgnął jej się przez palce, zsunął z kolan i upadł na podłogę.

Natychmiast podniosła koszulkę. Przez dłuższą chwilę pieściła ją palcami, potem starannie złożyła,

umieściła z powrotem w pudełku i zamknęła je, żeby odciąć się od pokusy. Prezent był śliczny, wiedziała
jednak, że musi go zwrócić Ryanowi, gdy rano przyjedzie z Dani. Nie mogła przyjąć od żadnego mężczyzny
takiego kosztownego, intymnego podarunku. A zwłaszcza od Ryana, skoro w jego obecności zapominała o
wszystkich swoich postanowieniach.

Odłożyła pudełko na toaletkę, żeby pamiętać o nim rano. Gdy podeszła do łóżka, zobaczyła na podłodze

srebrny bilecik. Wzięła go do ręki i zapatrzyła się w pismo Ryana. Powinna wyrzucić to do śmieci, razem z
kokardą i papierem, ale zamiast tego wsunęła bilecik do szufladki w szafce nocnej. Dopiero potem położyła
się spać.

Dlaczego? - W chłodnym, porannym powietrzu uniósł się obłoczek pary. Ryan spojrzał na papierową

torebkę, którą Becky wsunęła mu do samochodu. Dani pobiegła już do domu.

Becky cofnęła się o krok i splotła ręce na plecach.

- Nie mogę przyjąć takiego prezentu.

- Dlaczego?

Poczuła, że ogarniają ją bardzo niepożądane uczucia. Dlaczego Ryan po prostu nie weźmie tej przeklętej

koszulki i nie odjedzie?

- Jest zbyt kosztowny i zbyt osobisty.

- Podoba ci się?

- Oczywiście. To bardzo ładna koszula, ale nie powinieneś był mi jej kupować.

- Nie mogę jej zwrócić.

- Przykro mi. Moja decyzja jest ostateczna.

- Co mam z nią zrobić? Dać komuś innemu?

Widziała jego zawód i złość.

- Jeśli chcesz - odparła zdrętwiałymi wargami.

Myśl o innej kobiecie noszącej jej koszulkę była wyjątkowo bolesna. A stała się jeszcze gorsza, gdy Becky

wyobraziła sobie kobietę bez twarzy, która pokazuje się w tej koszulce Ryanowi. Zaraz powiedziała sobie
jednak, że nie wolno o tym myśleć i nie wolno żałować.

Stała i czekała, a silnik mercedesa cicho mruczał, jakby chciał, by samochód wreszcie ruszył. Zaczerpnęła

ustami haust powietrza śmierdzącego spalinami. Było tak wilgotne, że choć nie padał deszcz, wydało jej się,
że przełyka wodę.

- Tego nie zrobię. Do zobaczenia wieczorem.

- Nie! - Widziała, że ten wybuch go zaskoczył. - Doszłam do wniosku, że nie powinniśmy się tak często

widywać. Każ Hallie zadzwonić, że wychodzisz z pracy, to Dani będzie czekała przy drzwiach.

- Czemu to robisz, Becky? Czyżbyś tak się bała spędzenia ze mną tych głupich kilku minut?

- Najlepiej daj znak klaksonem, wtedy Dani do ciebie wyjdzie.

- Nie martw się. Nie musisz się przede mną ukrywać. - Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. - Każę

przyjechać po nią komuś innemu. O szóstej?

Skinęła głową. Ryanowi zalśniły oczy, ale nie odezwał się już ani słowem. Położył pakunek na siedzeniu

obok siebie, wrzucił bieg i cofnął samochód na podjeździe.

Becky westchnęła i wróciła do domu. Chyba w końcu zaczyna do niego docierać to, co mówię, pomyślała.

Wreszcie zrozumiał, że między nimi nic nie wyjdzie. Nie mogła jednak zapomnieć, jak bardzo się ucieszyła,
gdy powiedział, że nie da tej jedwabnej koszulki żadnej innej kobiecie. Potem przypomniała sobie wyraz
jego oczu i zadrżała.

background image

Szkoda, że nie zatrzymała tej koszulki i nie może jej nosić.

Szkoda, że Ryan na odchodnym się nie uśmiechnął.

Nie widziałaś go ponad tydzień? I wciąż się upierasz, że te dąsy nie mają nic wspólnego z Ryanem? -

spytała Jan.

Becky głośno zamieszała ciasto w aluminiowej misie.

- Czy na pewno nic mi tutaj nie grozi?

- Nie bądź głupia! - odburknęła Becky. Wykonała jeszcze jeden gniewny ruch łyżką, misa wyślizgnęła jej

się z rąk i z hukiem upadła na podłogę, gdzie dwa razy się odbiła, zanim znieruchomiała. Ciasto rozprysnęło
się na płytkach podłogowych. - O, kurczę! - Podniosła misę i zbadała palcami głębokie wgniecenie. - Tego
tylko mi brakowało.

- Skąd ten sarkazm, Becky?

- Muszę kupić nową misę. Obiecałam Mike’owi, że jeśli pójdzie po zakupy, upiekę mu coś dobrego.

Dochodzi szósta, a ciasto szlag trafił.

- Ciesz się. Gdyby ta misa była szklana, a nie metalowa, miałabyś całą podłogę w okruchach szkła, nie

tylko w cieście. Weź drugą i dorób ciasta.

- Nie mogę - mruknęła. - Szklaną stłukłam wczoraj.

Spojrzała na Jan morderczym wzrokiem, bo przyjaciółka przytknęła dłonie do ust i zaczęła się dusić od

tłumionego chichotu. Wreszcie Becky mimo woli też się uśmiechnęła.

- Dobra, kobieto. - Jan obróciła kuchenne krzesło i usiadła na nim okrakiem, krzyżując ramiona na oparciu.

- Chyba dojrzałaś do tego, żeby mi powiedzieć, w czym problem. Nigdy nie widziałam, żebyś tak rozbijała
się po kuchni ani żebyś tak łatwo się irytowała. Znów masz kontakty z Ellfordem?

- Tak, ale tym razem zabawne. Weszłam do jego gabinetu tanecznym krokiem i położyłam mu na biurku

czek za październik i listopad. I nawet spłaciłam część długu za naprawę pieca. - Becky zaczęła zeskrobywać
ciasto z podłogi.

- Kłopoty z dziećmi?

- Mike włóczy się z typami, które mi się nie podobają, ale daję sobie z tym radę.

- Mam siłą ciągnąć cię za język? - Z każdym słowem głos Jan przenosił się w wyższy rejestr.

- Niech ci będzie! Wygrałaś! Chodzi o Ryana. - Becky wyrzuciła misę i ciasto do śmieci. - Dzisiaj nawet

nie mogłam się skupić na zagadce dla Wilbura, a zbliża się termin.

- Dla Wilbura?

- Fabryka Fantastycznej Czekolady Wilbur zamówiła u mnie konkurs, który pomógłby im wprowadzić na

rynek nowe smaki. Masz pojęcie, jak trudno wymyślić zagadkę o czymś słodkim, nie jedząc tego czegoś?
Przytyłam dwa kilo i to wszystko przez niego.

- Przez Wilbura? - spytała Jan. - Jeśli wiedziałaś, jakie będziesz mieć kłopoty, to czemu przyjęłaś tę pracę?

- Nie przez Wilbura. Przez Ryana! - Zmoczyła ścierkę i uklękła na podłodze, żeby zetrzeć z niej lepkie

resztki.

- Co on ma wspólnego z twoją czekoladową zagadką?

- Gdybym nie była na niego taka wściekła, skończyłabym w dwa dni, a tak siedzę nad tym już ponad

tydzień. I stąd te dwa cholerne kilogramy!

- I to jest wina Ryana?

- Tak. - Przepłukała i wyżęła ścierkę, po czym powiesiła ją nad zlewem, żeby wyschła.

- A cóż on znowu takiego zrobił? - zainteresowała się Jan.

- Wystarczy, że przysyła tu Dani z samego rana, odbiera ją bardzo późno i podaje mi liściki, żebym wzięła

background image

ją do miasta i kupiła wszystko, czego potrzebuje - jęknęła, siadając na krześle. - Parę razy prosił, żeby Dani
mogła zostać na noc, bo wyjeżdżał.

- Wiem. Ale wspomniałaś mi, że za te dodatkowe obowiązki bardzo dobrze ci płaci. - Jan zaczęła wyliczać

na palcach znane jej grzechy Ryana. - Co poniedziałek przysyła ci kwiaty...

- W tym tygodniu nie przysłał.

- Siedź cicho, bo o czymś zapomnę - nie pozwoliła sobie przerwać Jan. - Dzieciakom dał w prezencie

komputer, zafundował ci nowe opony do tego starego gruchota, raz w tygodniu przysyła wielką torbę
jedzenia, podobno dla Dani...

- Nie to miałam na myśli. - Becky wstała i zaczęła myszkować po szafkach kredensu. Wreszcie znalazła

paczkę herbatników, wsypała je do słoika, zgniotła torbę w kulkę i jak rasowy koszykarz cisnęła ją do kosza.

- Powiedz mi, czy dobrze smakuje świeża importowana kawa mielona we własnym młynku? - Jan

zmarszczyła czoło. - I czy twoim zdaniem dzieci zauważyły różnicę między polędwicą a karkówką?

- O nic z tego nie prosiłam.

- Masz rację. Ten człowiek powinien się leczyć u psychiatry. Perwersyjnie cię wykorzystuje. Lepiej

powiedz mu, żeby się raz na zawsze od ciebie odczepił.

Becky spłonęła rumieńcem, ale nic nie powiedziała.

- A co cię tak rozeźliło dzisiaj?

- W tym tygodniu codziennie przyjeżdża po Dani pani Hill. - Becky skrzywiła się, gdy przypomniała sobie,

jak ostro została poprawiona, gdy zwróciła się do kobiety per „panno Hill”.

- Aha. - Jan zamilkła na dłuższą chwilę. - Ta kobieta, z którą przedtem był. Jest ładna.

- Nawet bardzo. I co z tego?

- Zdaje się, że wzięłaś to sobie do serca. Nigdy jeszcze nie byłaś na Ryana aż taka zła.

- Wyraźnie widzę, że pani Hill nieszczególnie lubi Dani, zresztą z wzajemnością. Poza tym ona zupełnie

nie umie obchodzić się z dziećmi. Ryan powinien przyjeżdżać po Dani osobiście.

- Dlaczego?

- Jak to dlaczego? Dlatego i już.

- To nie jest odpowiedź. Dlaczego miałby przyjeżdżać osobiście? Czy ty i Dani wiecie, o której godzinie

zjawi się pani Hill? Czy jest zawsze punktualnie?

- Tak, ale...

- Czy pani Hill zachowuje się jak odpowiedzialna i dorosła osoba?

- Tak, ale...

- Chcesz go częściej widywać?

- Nie! - Zauważyła uniesioną brew Jan. - Powiedziałam mu, że za często się spotykamy.

- Więc w czym sęk?

- Dani za nim tęskni.

- Naprawdę? - Jan wydała się zaskoczona. - Sądziłam, że ona raczej nie przesadza z okazywaniem uczuć,

zwłaszcza wobec niego.

- Ona tego nie okazuje na prawo i lewo, ale myślę, że na swój sposób kocha Ryana i chce z nim być.

- Moim zdaniem złości cię nie to, że ktoś ją odbiera, tylko to, kto ją odbiera. Może boisz się tego, co

znaczy pani Hill dla Ryana?

- Nie! - Becky zaprzeczyła wyjątkowo oburzonym tonem. - W ogóle nie myślę o nim w taki sposób.

- Czy on wciąż cię gdzieś zaprasza?

Schyliła się po samochodzik, leżący na podłodze. Gdy nabrała pewności, że panuje nad swoją mimiką,

background image

wyprostowała się i puściła samochodzik po stole.

- Nie.

- Aha.

- Co miało znaczyć to „aha”? - Becky popchnęła samochodzik z taką siłą, że z powrotem zleciał na

podłogę i wjechał pod kuchenkę.

- Nic ważnego. Chce mi się pić. - Jan sięgnęła po szklany dzbanek i nalała sobie napoju owocowego. Pod-

niosła napój pod światło, podziwiając jego piękny rubinowy odcień. - Wciąż trudno mi uwierzyć, że
namówiłaś mnie do picia czegoś, co się robi ze słodkiego proszku, i że to polubiłam. Nawet kupiłam
opakowanie w zeszłym tygodniu. Świetnie pasuje jako dodatek do rumu albo dżinu. Postanowiłam podać
taki koktajl na moim najbliższym przyjęciu.

- Jan!

- Powinnaś gdzieś wyjść z domu w piątek wieczorem.

- Powiedziałam ci już, że nie zamierzam się z nikim spotykać.

Jan skwitowała ten gorący protest uniesieniem brwi.

- Miałam na myśli wyjście ze mną.

- A! - Złość Becky szybko ustępowała. - Nie mam co na siebie włożyć.

- Chyba zdążysz uszyć sobie nową sukienkę.

- Musiałabym znaleźć opiekunkę do dzieci.

- To znajdź. - Jan wykonała obszerny gest ręką trzymającą szklankę. - Ja stawiam.

- Od kiedy to masz wolne piątkowe wieczory? Co się stało z Simonem, Vincem, Peterem czy jak tam

dyżurnemu z tego tygodnia?

- Richard.

- Niech będzie Richard. Więc co z nim?

- Nie wyszło. Postanowiliśmy się więcej nie widywać.

- Jan!

- Nie zaczynaj, Becky - ostrzegła.

- Ralph...

- Ralph nie żyje. Wiem, i co z tego? Był wspaniały, ale nie żyje. Powiedz mi, dlaczego chcesz, żebym

zadowoliła się namiastką, skoro pamiętam, jak wspaniale może być z mężczyzną? - Z trzaskiem odstawiła
szklankę na stół, płyn przelał się przez krawędź. - Tylko popatrz, co przez ciebie zrobiłam. - Jan machnęła
dłonią i czerwone kropelki poleciały na wszystkie strony. - Podaj mi jakąś szmatę. - Becky rzuciła jej
wilgotną ścierkę do naczyń. - Przynajmniej daję mężczyznom nadzieję. O tobie nie mogę powiedzieć nawet
tego.

Becky nie odpowiedziała. Nie mogła. W pewnym sensie musiała przyznać rację Jan. Nie chciała narazić się

na to, że znowu jakiś mężczyzna złamie jej serce.

- Przepraszam. Nie powinnam była powiedzieć tego, co powiedziałam. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

Nie chcę się z tobą kłócić. - Jan odłożyła ścierkę do zlewu i uściskała Becky. - Ale to ty zaczęłaś.

Becky próbowała coś wymyślić na swoją obronę. Ale uznała, że nie warto. Z uśmiechem odwzajemniła

uścisk.

- Gdzie pójdziemy na to damskie party? - spytała z zainteresowaniem.

- Może do Unicorn Pub? Tam zawsze są przyjazne dusze.

- To może nawet być zabawne. - Becky uśmiechnęła się szerzej i oczy jej zabłysły.

- Pewnie. A poza tym myślę, że powinnyśmy zrobić coś dla poprawienia twoich stosunków z Ryanem. Jak

to się mówi? Na złość mamie odmrożę sobie uszy. Nie będziesz ładnie wyglądać bez uszu. Przepędź stare

background image

lęki i bierz się tymczasem do Wilbura.

- Do Wilbura?

- Szybko zapominasz. - Jan smutno pokręciła głową. - Czekolada, moja droga, czekolada.

- Ojej, rzeczywiście. Uciekaj do domu, Jan. - Zerwała się, żeby uściskać przyjaciółkę. - Dzięki.

Becky zawahała się przed wielkimi szklanymi drzwiami, nad którymi złocone litery układały się w napis:

McLeod Systems. Musiała podjąć decyzję, czy wejść, czy wrócić do domu. Pomysł tej wizyty nasunęła jej
rozmowa z Jan poprzedniego wieczoru.

Postanowiła przeprosić Ryana za swą reakcję na epizod z koszulą nocną. Mogła przecież odmówić

przyjęcia prezentu bez awantury. Ale gdy przyszło co do czego, straciła pewność, czy pomysł odwiedzin jest
dobry. Dlaczego po wizycie u dentysty nie poszła prosto do domu?

- Rebeko, moja miła, czy możesz potrzymać mi drzwi?

- Oczywiście. - Odsunęła się i chwyciła za szklane skrzydło. Hallie trzymała w objęciach dwie pękate teki,

a na dodatek jakąś roślinę doniczkową ze zwiędniętymi purpurowymi kwiatami i brązowymi obwódkami na
liściach.

- Dziękuję. W piątek rano zawsze jest tu obłęd, o jejku... - Jedna z teczek zaczęła jej się wyślizgiwać,

Becky puściła więc drzwi, żeby pomóc, bo inaczej kwiatek znalazłby się za chwilę na ziemi. Dopiero
wylewne podziękowania Hallie w chwilę później uświadomiły jej, że weszła do gabinetu. Los zdecydował
za nią.

- Dzięki Bogu, że akurat cię spotkałam. Ta biedna roślinka dogorywa, więc upadku na pewno by nie

przeżyła, nie mówiąc już o tym, co porobiłoby się na podłodze.

Hallie wsadziła apaszkę do rękawa płaszcza i powiesiła płaszcz w szafie. Przesunęła dłonią po włosach,

machinalnie zagarniając wszystkie niesforne kosmyki, potem obciągnęła schludną biało-czarną sukienkę.

- Ktoś wyniósł ten fiołek na śmietnik, wyobrażasz sobie? Jak parkowałam samochód, zobaczyłam biedaka

obok pustego kanistra, więc go uratowałam. Niektórzy ludzie są okrutni. - Pokręciła głową i wzięła do ręki
doniczkę z rośliną, a teczki zostawiła przy biurku. - Dziękuję ci, moja miła.

- Nie ma za co. - Becky doszła właśnie do wniosku, że popełniła wielki błąd, poddając się chęci zobaczenia

Ryana. Nieważne, że akurat była w mieście bez dzieci. Uśmiechnęła się przyjaźnie i zaczęła dyskretny
odwrót.

- Chcesz porozmawiać z Ryanem?

- Nie, nie. Zmieniłam zdanie. Muszę wrócić do domu. - Uśmiech, który miała na twarzy, był bardzo

żałosny. - Pomyślałam, że skoro jestem w mieście... Ale mniejsza o to. Ryan jest pewnie zajęty, nie chcę mu
przeszkadzać.

- Bzdura. Bardzo się ucieszy, że cię widzi. O tej porze powinien być w pracowni, tam przy końcu

korytarza. A jeśli nie, to zajrzyj do sali posiedzeń zarządu, za rogiem na lewo. Trafisz sama, prawda? Ja
muszę podlać to biedactwo i trochę się nad nim poużalać.

- Tak, tak. - Becky stała w sekretariacie jeszcze chwilę, a gdy Hallie się oddaliła, ruszyła korytarzem w

przeciwnym kierunku. Od czasu, gdy nie poszła z dziećmi zwiedzić królestwa Ryana, była bardzo ciekawa
wystroju jego biura. Ostrożnie zaglądała do kolejnych pomieszczeń.

W pierwszym zobaczyła metalowe półki, zapełnione po brzegi specjalistycznymi urządzeniami, których

przeznaczenia nawet się nie domyślała. Przewody i wtyczki zwisały z półek jak wianki z kominka przed
świętami Bożego Narodzenia. Mężczyźni i kobiety w białych laboratoryjnych kitlach pochylali się nad
stołami ze skomplikowaną aparaturą.

W następnym ciągnął się labirynt biurek, niskich ścianek działowych i wielkich białych tablic, pokrytych

notatkami, wykresami i tajemniczymi symbolami. Na każdym biurku stał co najmniej jeden komputerowy
monitor. Przez dłuższą chwilę obserwowała krzątających się w milczeniu ludzi, aż wreszcie zauważyła Carol
Hill, siedzącą na rogu biurka jakiegoś pracownika. Skrzyżowała kształtne nogi na poziomie oczu tego
nieszczęśnika i pochyliła się do przodu, opierając ręce na biurku, po obu stronach kolan. Gdy odrzuciła

background image

głowę do tyłu, zamiatając jasnymi włosami, i roześmiała się gardłowo, przyciągnęła uwagę wszystkich
mężczyzn w pomieszczeniu. Bardzo wyraźnie starała się pokazać, że nie dostrzega Becky.

Pochyliła się jeszcze głębiej do przodu i jej żakiet się rozsunął, ukazując znacznie więcej, niż tylko prze-

zroczystą bluzeczkę, którą miała pod spodem. Torturowany mężczyzna okrył się ciemną purpurą, a oczy
prawie wyszły mu z orbit.

Lepiej, żeby nie miał nadciśnienia, pomyślała cynicznie Becky. Na takim przedstawieniu mógłby dostać

apopleksji.

W tej samej chwili Carol zsunęła się z biurka, zrzucając papiery mężczyzny na podłogę. Przeprosiła go z

wdziękiem i natychmiast wykonała skłon między jego kolanami, żeby je pozbierać. Gdy mężczyzna
przyglądał się głowie Carol, rytmicznie unoszącej się i opadającej między jego udami, wyglądał tak, jakby
miał się udławić własną śliną.

Becky poczuła, że więcej nie zniesie. Szybko wyszła na korytarz, zdecydowana skończyć te nierozsądne

odwiedziny, zanim pani Hill pójdzie zobaczyć się z Ryanem. Drzwi do następnego pomieszczenia były
zamknięte, ale za to mogła tam zajrzeć przez szklaną ścianę z podniesionymi żaluzjami. Ryan stał
odwrócony plecami do niej i wraz z dwoma innymi mężczyznami pracował przy wielkim stole. Wertowali
grube tomiska, wzięte z półek, które ciągnęły się wzdłuż dwóch ścian.

Tego dnia był w dżinsach. Na jej oczach rozpiął guziki przy mankietach i zakasał rękawy czarnej koszuli.

Aż mrugnęła z wrażenia, gdy pochylił się nad stołem, żeby pokazać jednemu z mężczyzn jakiś szczegół w
książce.

Serce zabiło jej mocniej, pot zrosił dłonie. Wytłumaczyła sobie, że jest zdenerwowana. Akurat, pomyślała

po chwili. Minęło sporo czasu, ale nie tyle, żebyś zapomniała, kiedy się tak czujesz. Jakie tam
zdenerwowanie? Takie doznanie w głębi brzucha jest znacznie bardziej instynktowne.

Wpatrując się w Ryana, przypomniała sobie sentencje powtarzane przez matkę. Mądrość i ostrożność idą w

parze. Zdecydowanie żywi odwagę. Kto w porę ucieka, ten się z jutrem potyka. A jeśli nawet się nie potyka,
to ma szansę jutra dożyć. Czas stąd zniknąć, uznała.

Ale nie zrobiła ani kroku.

Nie. Ryan usłyszałby od Hallie o jej odwiedzinach i wiedziałby, że stchórzyła. A ona wiedziałaby, że on

wie. A on wiedziałby, że ona wie, że on wie...

Pokręciła głową. Trzymaj się, kobieto. Zachowuj się rozsądnie.

Postanowiła powiedzieć Ryanowi dzień dobry, wymyślić jakiś zgrabny pretekst tej wizyty, a w

odpowiedniej chwili wtrącić kilka słów przeprosin. Może, jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, uda się nawet
zaprosić go z Dani na niedzielny lunch i popołudnie z wideo. A potem, wszystko jedno, czy Ryan przyjmie
zaproszenie, będzie mogła wrócić do domu, utyskując w myślach na własną głupotę.

Jeden z mężczyzn zwrócił na nią uwagę i powiedział coś do Ryana, który zerknął przez ramię.

Niepewnie do niego pomachała.

Wiedziała, co się teraz stanie, ale i tak nie czuła się na to przygotowana. Bądź co bądź, nie widziała Ryana

od tygodnia. I oto stało się.

Bruzdy poprzecinały mu policzki, grymas wystąpił na usta, wokół oczu pojawiła się siateczka zmarszczek.

Jakże krzywdzące słowa dla tak pięknego człowieka. Ale to był aspekt fizyczny. Liczył się zaś tylko bijący z
uśmiechu czar osobowości. Ryan uśmiechnął się do niej tak, jakby w tej chwili nie było dla niego niczego
ważniejszego.

Jakby jej widok sprawił mu radość i zapewnił udany dzień.

Pomyślała, że złudzenia bywają miłe. Ale jeśli to istotnie prawda? Opuściła dłoń i przytknęła ją do piersi.

Czy kiedykolwiek spowszednieje jej ten uśmiech?

Ryan powiedział coś do swych współpracowników. Zachichotali, a on szybko podszedł do drzwi.

- Becky! - Stanął przy niej.

- Znajdziesz dla mnie kilka minut? Bo jeśli jesteś zajęty - skinęła głową w stronę mężczyzn za szybą - to

możemy porozmawiać później.

background image

- Nie, nie. Teraz jest najlepsza pora. Chodźmy do mojego gabinetu. - Wziął ją pod ramię i pociągnął

korytarzem. Po kilku krokach raptownie przystanął. - Nie, nie da rady. W gabinecie ktoś jest. Może... nie, to
też na nic.

- Jesteś zajęty. Rozumiem. - Chciała uwolnić ramię, ale jej nie pozwolił. - Może raczej znajdziesz kilka

minut dziś wieczorem, jak przyjedziesz po Dani?

- Mogę przyjechać po Dani?

Poczuła, jak rumieniec zalewa jej policzki.

- Tak. Chciałam powiedzieć...

- Nie. Poczekaj. - Obrócił ją i pociągnął z powrotem ku pomieszczeniu ze szklaną ścianą. Do dwóch

mężczyzn w środku powiedział tylko jedno słowo: - Zjeżdżajcie.

W drodze na korytarz obaj przyjrzeli się Becky z żywym zainteresowaniem. Becky wiedziała, że policzki

spłonęły jej jaskrawą czerwienią.

- Ryan, nie musisz tego robić. Chciałam tylko...

- Sekundkę. - Ryan zauważył, że kilka osób z personelu, przechodzących obok, z zainteresowaniem

zajrzało do pomieszczenia. Zaklął pod nosem, poszedł do kąta i kilka razy pociągnął za łańcuszek. Żaluzje
opadły.

- Dobrze. Teraz usiądź, proszę. - Odsunął od stołu dwa miękkie krzesła biurowe i odwrócił je do siebie.

Zanim Becky zdążyła znów się odezwać, udało mu się ją usadzić i usiąść samemu.

Becky była oszołomiona, czuła się tak, jakby trąba powietrzna porwała ją, a potem niespodziewanie

odstawiła na ziemię, delikatnie, lecz stanowczo.

- Chciałaś porozmawiać?

- Tak. O tym, co się stało... - Zamilkła, wpatrzona w Ryana, który rozsiadł się wygodniej na krześle. Nogi

miał lekko rozchylone, ramiona wsparte na poręczach, dłonie splecione na płaskim brzuchu.

Zaraz jednak spuściła oczy. Siedzieli zdecydowanie za blisko siebie, ich kolana prawie się stykały. Mimo to

postanowiła się nie odsuwać. Na chwilę przymknęła powieki i spróbowała zacząć od początku:

- Tamtego rana niepotrzebnie tak się uniosłam z powodu... z powodu twojego prezentu. Nie powinnam

powiedzieć tego, co powiedziałam.

- Więc może zgodzisz się przyjąć tę koszulę? - Pochylił się do niej.

- Nie. - Był stanowczo za blisko. Ale po odmowie znów odchylił się do tyłu, więc odetchnęła swobodniej. -

Mogłam po prostu zwrócić ci prezent i wyjaśnić, że jest zbyt osobisty, nie musiałam mówić, żebyś trzymał
się z dala od Lilac House. Nie pomyślałam i bardzo mi z tego powodu przykro.

- Mnie też. Tęskniłem do ciebie. - Znów pochylił się do niej.

- Zastanawiałam się... to znaczy, dzieci zastanawiały się, czy w niedzielę nie wpadłbyś z Dani na lunch i

wideo.

- Bardzo chętnie - odrzekł i wziął ją za ręce. - Nigdy nie byłem dobry w tym, co nazywasz

komunikowaniem uczuć, ale dzięki tobie i Dani powoli się uczę. - Pociągnął ją ku sobie, ich twarze zbliżyły
się na kilka centymetrów.

- Dla mnie jest bardzo ważne, żeby z tobą być, Becky. Po ostatnim tygodniu wiem to na pewno. Czy nie

mogłabyś dać szansy temu uczuciu, które nas łączy? Sprawdzilibyśmy, co może z tego wyniknąć.

Ucieszyła się, że nie spytał, czy za nim tęskniła. Nie umiała uczciwie odpowiedzieć na to pytanie nawet

przed sobą, a co dopiero gdyby miała to zrobić na głos w jego obecności.

- Możemy być przyjaciółmi. - Miała nadzieję, że nie słyszy w tych słowach zapału tak wyraźnie jak ona.

- Tylko przyjaciółmi? To mi nie wystarczy - odparł i położył jej ręce na ramionach. - Co powiesz na

„całującą się parę”?

Dobrze, że spuścił żaluzje, pomyślała w ostatnim przebłysku rozsądku i zapomniała o swoich

wątpliwościach. Chłodne powietrze głaskało ją po plecach, Ryan bowiem wysunął jej bluzkę z dżinsów i

background image

zaczął przesuwać dłoń po kręgosłupie. To nienasycenie było szaleństwem, cudownym obłędem. Gorączkowo
chwyciła go za ramiona, rozchyliwszy mu koszulę.

Zabrzęczał interkom i oboje znieruchomieli. Głos Hallie beznamiętnie poinformował Ryana, że przyszli

umówieni goście. Becky wyrwała się z jego objęć. Nie wiedziała, co właściwie czuje, na pewno była tylko
przerażona tym, czego omal nie zrobili w sali posiedzeń zarządu.

- O której godzinie?

Ryan nonszalancko oparł się o stół, uśmiechając się nieznacznie. Nie zrobił najmniejszego wysiłku, by

uporządkować odzienie. Stał i przyglądał się jej panicznym usiłowaniom wsunięcia bluzki w dżinsy.

- Zapnij koszulę, na miłość boską! - odburknęła w końcu.

- Chciałbym, ale nie mogę. - Zademonstrował jej poły koszuli. W miejscu, gdzie kiedyś były guziki, ziały

dwie dziury.

Becky z wrażenia otworzyła usta.

- To ja zrobiłam? - Przestała szamotać się z bluzką i wlepiła w niego wzrok. - I co teraz zrobisz? Ci ludzie

na ciebie czekają.

Zaśmiał się.

- Nie martw się. Mam w gabinecie zapasową koszulę. No, więc o której godzinie?

- Godzinie? - Szarpnęła za guzik przy dżinsach, wciąż nie mogąc poradzić sobie z bluzką.

- Chodzi o niedzielę. Lunch i wideo. - Wyprostował się i podszedł do niej dwoma leniwymi krokami.

- Och! - Żachnęła się, gdy pomógł jej rozpiąć guzik dżinsów i wygładził bluzkę na biodrach. A gdy wolno,

ząbek po ząbku, zaciągał suwak, wstrzymała dech. Wreszcie z powrotem zapiął mosiężny guzik. Serce
waliło jej jak oszalałe.

- No, więc jak, Becky? O której godzinie?

- W południe. - Głos jej się załamał. Cofnęła się. - Dwunasta będzie w sam raz. - Nie patrząc mu w oczy,

chwyciła torebkę i szybko uciekła.

- Becky!

Na korytarzu, w pół drogi do wolności, przystanęła i zerknęła przez ramię. Patrzył za nią z progu sali

konferencyjnej, wsparty o obie futryny. Między rozchylonymi połami koszuli świecił mu tors.

Carol i kilka innych osób przyglądali się tej scenie z różnych drzwi w korytarzu.

- Przyjdziemy! - zawołał za nią. - Przywiozę coś z bąbelkami.

Z pochyloną głową umknęła. Przyśpieszając kroku, słyszała jeszcze dookoła szepty personelu. Przy

sekretariacie pożegnała Hallie wstydliwym skinieniem głowy.

- Becky, czy coś się stało? - spytała Hallie.

Zaprzeczyła ruchem głowy. Głęboko zażenowana przywołała windę i po nieskończenie długiej chwili

wcisnęła się do zatłoczonej kabiny. Na dole puściła się biegiem i poczuła się bezpiecznie dopiero przy
Matyldzie.

Tak trzęsły jej się ręce, że upuściła kluczyki, próbując trafić nimi do stacyjki. Bezwładnie opadła na

siedzenie, zamknęła oczy i zaczęła sobie wmawiać, że to wszystko nie działo się naprawdę.

Nic z tego. Wciąż czuła zapach wody kolońskiej Ryana na rękach i twarzy.

Nigdy nie umiała się okłamywać. Była w pełni świadoma, że podarła Ryanowi koszulę w jego własnym

biurze i wcale by się na tym nie skończyło, gdyby nie przeszkodziło im wezwanie z sekretariatu. A za cienką
ścianką byli pracownicy Ryana. Na pewno doniosą Hallie o rozerwanej koszuli, a ona nie omieszka
natychmiast zadzwonić do Jan.

A Jan? Cóż, Jan nigdy nie przestanie wypominać jej tego epizodu. Nawet gdy będą miały po osiemdziesiąt

dwa lata, wciąż będzie wywlekać ten temat. Becky jęknęła. Minęło jeszcze dwadzieścia minut, zanim
opanowała drżenie rąk na tyle, że mogła pojechać do domu.

background image


Ptak tłukący się o szybę z lustrzanego szkła oderwał Ryana od pracy. Zerknął na zegarek. Dziesięć po

czwartej, piątek. Omiótłszy spojrzeniem nie ruszone papiery w przegródce ze sprawami do załatwienia, aż
jęknął. Powinien zatelefonować do Becky i powiedzieć, że znów się spóźni.

Myśl o Becky i jej porannej wizycie natychmiast go nieco odprężyła. Żałował tylko, że nie została dłużej,

zważywszy na ten nagły wybuch namiętności. Może ich sprawy miały się ku lepszemu? Dobrze, że trochę
zwolnił tempo. Zaproszenie na lunch w niedzielę nie było wprawdzie jednoznaczne z przyjęciem różowej
koszuli, ale przecież musiał czymś podsycać woje nadzieje.

Wprawdzie z trudem przeżył tydzień banicji, ale za to teraz czuł się wspaniale. Ostatnio wiele rozmyślał o

swoim ojcu i zastanawiał, dlaczego staruszek przez tyle lat pozostaje mężem matki, w jaki sposób znosi swój
los wygnańca. Ryan wciąż pamiętał przekleństwa, które ojciec mruczał pod nosem, gdy matka kazała mu
spać w gościnnym pokoju.

Becky nie zachowywałaby się tak obelżywie jak jego matka, nawet gdyby wpadła w największą złość.

Becky. Rebeka. Wypowiedział to imię na głos, upajając się jego brzmieniem tak, jak znawca upajałby się

bukietem i smakiem dobrego wina.

Powinien był zaproponować, że w drodze po Dani kupi coś na kolację dla dwojga, żeby mogli wieczorem

spokojnie zjeść, nie mając dookoła czterech par uszu chciwie chwytających każde słowo. Wprawdzie coraz
bardziej lubił towarzystwo Dani i trojga dzieci Becky, ale gdyby miał okazję spędzić kilka godzin sam na
sam z Becky i trochę z nią porozmawiać, byłoby to szczytem szczęścia.

Atmosfera radości, ciepła i zrozumienia, która panowała w jej starym domu, poruszyłaby każdego.

Ostatnio, w okresie ochłodzenia stosunków, bardzo brakowało mu wspólnych godzin z Becky, nawet tych w
obecności dzieciaków. Gdy prosił Carol, żeby odwoziła i przywoziła Dani, coś ściskało go za gardło. Dzięki
Bogu, jego plan się powiódł i wycofanie na z góry upatrzone pozycje przyniosło pożądany skutek.

Zmarszczył czoło. Carol nie czuła sympatii ani do mieszkańców, ani do otoczenia Lilac House. Narzekała

na brud i bałagan, toteż z radością zrzekła się swego obowiązku kierowcy. Ryan postanowił, że więcej nie
będzie jej o to prosić. Zresztą zarówno Carol, jak Dani przedstawiły mu w oględnej formie życzenie, by
spotykać się jak najrzadziej.

Uśmiechnął się przebiegle, zaczął się bowiem zastanawiać, co Becky musiała myśleć, gdy Carol

przyjeżdżała po Dani. Ciekawe, czy była zazdrosna. Znowu zmarszczył czoło. I czy miało to dla niej
jakiekolwiek znaczenie?

Twardo trzymała go na dystans i nawet nie był pewien, czy dostrzegła, jak usilnie się stara zwrócić na

siebie jej uwagę. Ostatnio czuł się tak, jakby znowu był nastolatkiem, który wyczynia najdziwniejsze sztuki,
żeby tylko dziewczynka z ósmej klasy historycznej zauważyła jego istnienie. Aczkolwiek musiał przyznać,
że w sali posiedzeń zarządu Becky bez wątpienia pamiętała o jego obecności.

Zaśmiał się z siebie i wybrał jej numer. Zachowaj spokój, McLeod. Wtedy uda ci się zwrócić uwagę

dojrzałej kobiety na dojrzałego mężczyznę. A gdy to się stanie... Dziś wieczorem napiją się wina, przekąszą
jakieś frykasy z delikatesów, może rozpalą ogień w kominku? Oczami wyobraźni już widział płomienie
pieszczące swym blaskiem gładkie, obnażone specjalnie dla jego warg piersi Becky... Nasłuchiwał
dzwonków telefonu z rosnącym podnieceniem.

- Słucham.

- Cześć, to ja - powiedział. Głos miał schrypnięty, nie zdążył bowiem nad nim zapanować, gdy zbyt

gwałtownie przerwano mu rozkoszne marzenia. - Przepraszam, ale zostało mi jeszcze mnóstwo do zrobienia.
Znowu się spóźnię. Może położysz te małe potwory spać i napalisz w kominku? Jadąc do ciebie zajrzę do
delikatesów i kupię...

- Nie. Dzisiaj musisz odebrać Dani normalnie.

Ryanem wstrząsnęło.

- Dlaczego?

background image

- Umówiłam się - odparła.

A potem zachichotała.

Zachichotała, niech to diabli.

- Umówiłaś się? - powtórzył.

- ...na kolację do Unicorn Pub. - Pierwszą część zdania zagłuszył Mike, który zaczął wydzierać się na

Nicky’ego.

Na kolację? Zdaje się, że w tym lokalu można też potańczyć. Czyżby jego Becky zamierzała spędzić

wieczór w ramionach innego mężczyzny?

- Nie spóźnij się, dobrze? - Znów się zaśmiała.

- Zaraz przyjadę - burknął, rozwścieczony jej humorkiem i prowokującymi słowami. Z trzaskiem odłożył

słuchawkę.

Plastykowy telefon spadł z biurka i rozbił się o podłogę, a drobne metalowe części z brzękiem poleciały na

wszystkie strony. Naciągnięty przewód zaczepił o kryształowe puzderko i pociągnął je śladem aparatu.
Rozprysnęło się na setki tęczowych okruchów.

Ryan popatrzył na kryształki, otaczające go jak zamrożone, nikomu nie potrzebne łzy. Spodziewał się, że

ogarnie go żal po jedynym prezencie, jaki dostał od matki. Ale nie, poczuł tylko uspokojenie. Symbol jego
cierpień przestał istnieć. Obawa o dalszy los znajomości z Becky odsunęła dawne lęki na ich właściwe
miejsce: w przeszłość.

Zaklął i wziął do ręki długopis. Nabazgrał liścik do Hallie z prośbą, żeby zamówiła dla niego nowy aparat

telefoniczny, a rozbite szkło zostawiła dla sprzątaczy. Potem wziąwszy marynarkę jak burza wypadł z
gabinetu.

Gotował się ze złości, ale nawet nie próbował się opanować. Zainwestował w Becky mnóstwo czasu, a co

gorsza także mnóstwo swoich uczuć i nie zamierzał pozwolić, by zbliżył się do niej inny mężczyzna.

Z piskiem opon wyjechał z parkingu. Zaciskając dłonie na kierownicy, gnał mercedesem po mokrych od

deszczu ulicach w stronę domu Becky.

Becky należała do niego. Postanowił jasno to wytłumaczyć i jej, i temu facetowi.

Przez czterdzieści minut, które spędził w drodze, dręczył się wizjami Becky, dotykanej przez innego

mężczyznę. Usiłował trochę się oswoić z nieznośnym poczuciem zdrady.

Przed Lilac House zahamował jak wariat. Mercedes zatrzymał się o centymetry od zderzaka nowiutkiej,

żółtej corvette, która blokowała podjazd. Ryan pogardliwie wykrzywił usta. Powinien był od razu to
wiedzieć. Większość mężczyzn uganiających się za kobietami jeździ kosztownymi sportowymi wozami.
Jeśli ten facet sądzi, że takim wozem zaimponuje Becky, to grubo się myli.

Jednym skokiem pokonał schodki na ganek i nie wysilając się, żeby zadzwonić, szarpnął za drzwi. Spojrzał

i poczuł się tak, jak w dniu gdy znalazł się w windzie, która niespodziewanie zjechała kilka pięter. Serce
podeszło mu do gardła, ścisnęło go w żołądku.

Becky stała w sieni i rozmawiała przez telefon. Loki miała starannie ufryzowane, po lewej stronie wpięła

srebrną gwiazdę. Przy każdym ruchu jej kolczyki sypały błyskami. Suknia miała przyćmiony, złocisty odcień
i długie, obcisłe rękawy. Drobne dłonie Becky otaczała kremowa koronka, tą samą koronką był wykończony
głęboki dekolt stanika, podkreślający kształty jej piersi. Gdy Becky odwróciła się do niego, spódnica długiej
sukni zawirowała jej wokół nóg.

Nie była w tej chwili ładna. Była wręcz zachwycająca. Ryan przytknął dłoń do piersi, bo miał wrażenie, że

serce przestało mu bić.

Nie zaplanował sobie z góry, co powie, toteż słowa, które wyrwały mu się z ust, na pewno nie zyskałyby

jego aprobaty:

- O, jasna cholera!

Widocznie musiał ostatnio dużo myśleć o ojcu. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że machinalnie użył jego

ulubionego przekleństwa.

background image

- Nie martw się, Ann. - Becky zerknęła na niego, potem z powrotem skupiła się na rozmowie. - Kuruj się.

Mam nadzieję, że ci szybko przejdzie. - Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do Ryana.

- Gdzie on jest? - spytał szorstko i z napięciem. - Kto to?

Początkowo jego słowa w ogóle do Becky nie dotarły, tak była oszołomiona tym, co zobaczyła. Znikł

gdzieś uśmiechnięty, uprzedzająco grzeczny, pewny siebie światowy człowiek. Zamiast niego pojawił się nie
ogolony, potargany i bardzo zły samiec. Gdyby był lwem, rytmicznie uderzałby ogonem o ziemię, a grzywę
miałby dziko nastroszoną. Taka była pierwsza myśl Becky.

Może być niebezpieczny, przyszła jej do głowy następna.

- Słucham?

- Gdzie on jest? - Ryan energicznie podszedł do niej i chwycił ją za ramię poniżej łokcia.

- Kto? - Próbowała się opierać, ale Ryan ciągnął ja w stronę jadalni. Zagrzechotały szyby w oszklonych

drzwiach, gdy kopnięciem zamknął za nimi drzwi.

- Puść mnie. Co ty robisz?

Ryan nie zwrócił uwagi na to pytanie. Teraz, gdy mocno ją trzymał, słodkawy zapach perfum i magia

dotyku zamroczyły go całkowicie. Przesunął dłonie na ramiona Becky i zacisnął je mocniej. Przyciągnął ją
do siebie, aż ich ciała przylgnęły do siebie od ramion po uda.

Becky położyła mu ręce na torsie, chciała go odepchnąć, ale Ryan był bezlitosny. Przyciągnął ją jeszcze

bliżej. Ręce Becky powędrowały na jego ramiona i tam zacisnęły się na wilgotnej dzianinie marynarki. Przez
chwilę przemknęło jej przez głowę wspomnienie tego, co przed wieloma laty zrobił jej inny rozwścieczony
mężczyzna, zaraz jednak odsunęła od siebie ten obraz.

Ryan nie jest Erikiem i nigdy nie będzie. Odpychała go coraz słabiej, rozpaczliwie walcząc ze

zniewalającym pragnieniem.

Ryan objął ją i wtulił głowę w jej włosy. Było to bardzo miłe, ale wkrótce przestało mu wystarczać. Ujął ją

więc pod pośladki, lekko rozchylił nogi i poderwawszy ją z ziemi, bez trudu oparł sobie o uda.

Oboje zadrżeli, Becky wyraźnie poczuła bowiem jego podniecenie. Bezwładnie oparła głowę na ramieniu

Ryana, a on wtulił usta w wonne zagłębienie u szczytu jej szyi.

Przebiegł ją dreszcz, gdy poczuła ruch warg, wypowiadających jej imię. Potem Ryan jeszcze coś szepnął i

poruszył biodrami. W Becky odżyły głęboko uśpione doznania, a Ryan powoli przesunął usta ku jej wargom.

I wtedy Becky zapomniała o całym świecie. O przeszłości, o dzieciach, o Jan. Wszystko to odpłynęło jak

mgła. Został tylko żar namiętności.

Ryan pieścił jej wargi, muskał je i wsysał. Językiem obrysowywał linię zębów, aż wreszcie Becky, słysząc

jego westchnienie, lekko rozchyliła wargi. To zaproszenie wystarczyło. Ryan wsunął język w głąb ust, na
chwilę go cofnął, by zaraz powrócić jeszcze głębiej.

Całował ją tak, jak tego pragnął. I marzył, że ten pocałunek będzie trwał wiecznie. Przeniósłszy dłoń na

pierś Becky, zaczął rysować palcami małe kółka. Pod warstwami materiału wyrósł twardy gruzełek. Nagle
Becky zaczęła odpowiadać na jego pieszczoty. Czuł erotyczny ruch jej ciała.

Część Ryana, ta, która w przeszłości nie chciała obdarzyć zaufaniem żadnej kobiety, przyglądała się z

boku, jak porywa go szał namiętności, jak narasta jego pragnienie, by dotknąć nagiego ciała Becky, by ją
mieć. Wreszcie jednak chłodny obserwator uległ, a Ryan poczuł, że jest zgubiony.

Zanim jednak całkiem stracił panowanie nad sobą, w pobliżu rozległ się czysty i dźwięczny dziecięcy

śmiech, który przypomniał mu, gdzie w tej chwili są. Oderwał usta od ust Becky, przytulił ją i oparł
podbródek na czubku jej głowy. Delikatnie pociągnął za tkaninę, żeby osłonić pierś, którą przedtem obnażył.
Powoli odzyskiwał rozsądek. Boże, co on przed chwilą chciał zrobić?

Wciąż trzymając Becky w powietrzu przed sobą, zrobił kilka kroków i posadził ją na krawędzi stołu.

Becky wsłuchiwała się w kołatanie jego serca. Wiedziała, że jej serce też bije tak głośno. Ryan delikatnie ją

puścił i ujął w dłonie jej twarz. Zaczął napawać się widokiem zaróżowionych policzków i nabrzmiałych
warg.

background image

Pocałował ją w czoło, między zasnutymi namiętnością oczami. Pocałunek był delikatny, lecz gorący jak

żelazo do piętnowania. Potem Becky zdawało się, że ma tam wypalony znak.

- Och, jak dobrze. - Namiętność i zdecydowanie odbiły się w oczach Ryana i zmieniły ich odcień ze

srebrzystego na prawie czarny. Ryan mruknął groźnie: - Jesteś moja. Moja. Słyszysz?

Becky zbladła, a potem zaczerwieniła się ze złości, bo znaczenie tych słów w końcu przeniknęło erotyczny

opar. Raptownie odepchnęła Ryana. Zachwiał się i cofnął kilka kroków, nim wreszcie odzyskał równowagę.
Tymczasem Becky zsunęła się ze stołu, stanęła wsparta pod biodra i zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.

- Nie należę ani do ciebie, ani do nikogo innego. Co ty sobie wyobrażasz?

Ryan podszedł do niej i znów wyciągnął ręce, ale zaraz je opuścił. Nie odważył się jej dotknąć. Wcisnął

ręce do kieszeni czując, że i w nim wzbiera gniew. Miał wrażenie, że jest w tej chwili równie bezradny, jak
jego ojciec wobec matki.

- Do rzeczy: kto to jest?

Znów przypomniało jej się wyobrażenie rozzłoszczonego lwa. Mimo woli zachichotała.

- Ostrożnie, ogon ci lata.

- Co miałaś na myśli?

- Nieważne. Kto jest kim? To znaczy, o kogo ci chodzi, że tak na mnie wrzeszczysz? - Becky nie umiała

długo się złościć, nic dziwnego, że stopniowo wracał jej spokój. W gruncie rzeczy rozbawiły ją bezsensowne
pytania Ryana i jego irracjonalne zachowanie.

Ryan zacisnął zęby, usiłując opanować wściekłość, która zasnuwała mu oczy czerwoną mgiełką. Czyżby

Becky miała zamiar udawać, że nie zauważa jego starań? Czyżby wszystkie jego plany i nadzieje były jak
dane bezpowrotnie stracone na uszkodzonym twardym dysku? I najgorsze: z jakim to tępym ideałem
męskości Becky się zadała?

Wolał nie dopuszczać do siebie myśli, że sam zachowuje się w tej chwili jak otumaniony samiec. Przełknął

ślinę i jeszcze raz zadał to samo pytanie zduszonym głosem, z wystudiowaną, lecz nienaturalną intonacją.

- Z kim dzisiaj wieczorem wychodzisz? Gdzie, u diabła, jest ten facet?

W jej oczach zabłysły wesołe iskierki, kąciki ust wyraźnie się uniosły. Wściekłość Ryana zamieniała się w

furię. Ona ośmiela się z niego kpić?

- Mam rozumieć, że śmiejesz się ze mnie? - wycedził.

- Nie. To znaczy śmieję się, ale nie z ciebie. - Becky zobaczyła coś w przeszklonych drzwiach za jego

plecami i dostała kaszlu od tłumienia następnego wybuchu śmiechu. - Chcesz zobaczyć, z kim się
umówiłam?

- Tylko po to, żeby wykopać go z tego domu i powiedzieć mu jasno: niech więcej nie wraca! Gdzie on jest?

- Za tobą.

Ryan obrócił się na pięcie, przybrawszy bardzo agresywną pozę. Szarpnięciem otworzył drzwi. Po

schodach schodziła efektowna, rudowłosa kobieta.

Odebrało mu mowę. Przez dłuższą chwilę stał jak skamieniały, zaciskając dłonie na klamce. Gdy z tyłu

doleciał go wesoły śmiech Becky, spłonął głębokim rumieńcem i skulił ramiona. W końcu zdołał wybąkać:

- O, jasna cholera!

Niezły przystojniak, co?

- Kto? - Becky uciekła wzrokiem przed Jan. Było już po pierwszej w nocy. Jechały żółciutką corvette w

stronę Lilac House.

- Facet, o którym myślisz cały wieczór. Ryan McLeod.

- Nie...

- Nawet nie próbuj kłamać. Nic z tego nie wyjdzie. Ten twój Ryan to prawdziwy skarb. Ilu mężczyzn

background image

zostałoby na placu boju po takim upokorzeniu? A on, jak tylko przestałaś chichotać, ładnie cię przeprosił. A
potem jeszcze zaofiarował się, że zastąpi chorą opiekunkę do dzieci, żebyś nie straciła wieczoru i mogła ze
mną wyjść.

- Tak, to było bardzo miłe z jego strony.

- Miłe! Miłe? Nie chciałaś przypadkiem powiedzieć „wielkie”? Bogaty kawaler z własnej, nie

przymuszonej woli proponuje, że zaopiekuje się przez wieczór czwórką dzieci. To graniczy z cudem. A jeśli
zważyć, że matka trojga rzeczonych dzieci uporczywie odrzuca jego propozycje wspólnych wyjść, trzeba to
uznać za cud wśród cudów.

- Jan...

- Może nawet jest to przyczynek do procesu kanonizacyjnego.

- Dość mam twoich docinków. Zgadzam się, że Ryan zachował się bardzo sympatycznie, przyjmując rolę

niańki. I że jest bardzo przystojny. Ale ani słowa więcej na ten temat.

Przez resztę drogi do Lilac House obie milczały, pasażerka oburzona, a jej przyjaciółka za kierownicą

rozbawiona. Gdy Becky już wysiadała, znieruchomiała nagle z jedną nogą na podjeździe.

- Wejdziesz na kawę?

- Nie. Nie jestem stworzona do odgrywania przyzwoitki.

- To widać. - Becky trzasnęła drzwiami i gniewnie ruszyła w stronę domu, omijając samochód Ryana.

Zanim Jan zmieniła bieg i odjechała, zawołała jeszcze za Becky:

- Zastanów się lepiej, dlaczego nie chciałaś zatańczyć z żadnym mężczyzną, który cię dzisiaj prosił na

parkiet. Zastanów się, o czym myślałaś cały wieczór. I szczerze sobie odpowiedz.

Te pytania dźwięczały w uszach Becky, gdy machała przyjaciółce na pożegnanie. Jak właściwie brzmiała

szczera odpowiedź?

Powlokła się do domu. Wolno weszła na schody i przystanęła z ręką na chłodnej klamce. Jej mama

mawiała, że od udawania głupiego można zgłupieć naprawdę. A szczerze mówiąc, większą część wieczoru
Becky spędziła na rozmyślaniach o Ryanie. Był przystojny, mnóstwo czasu poświęcał pogoni za pieniędzmi,
przypominał jej Erica. Dlaczego więc go lubiła?

Z dreszczem grozy pomyślała o reakcji swego ciała na dotknięcia i pocałunki Ryana. Jeśli chciała być

wobec siebie uczciwa, musiała przyznać, że początkowo Ryan rzeczywiście bardzo przypominał jej Erica.
Ale ostatnio dostrzegła jego własne ja.

Dzięki temu, że opowiedziała Ryanowi o Ericu i zyskała jego zrozumienie, przeżyła coś w rodzaju

katharsis. Pojęła, że są to dwaj zupełnie różni ludzie.

Eric zawsze odganiał dzieci albo na nie krzyczał. Becky nigdy nie była pewna, kiedy się zjawi i czy w

ogóle się zjawi. Ich dom traktował jak hotel, dzieci jak z najwyższym trudem tolerowane zwierzęta domowe,
a ją samą jak gadżet ułatwiający życie albo jeszcze gorzej. Po rozwodzie nic się w jego zachowaniu nie
zmieniło.

Ryan zawsze śpieszył do Dani i dzieciaków z miłym słowem i pomocą, jeśli była potrzebna. Dawał znać,

kiedy spóźni się po Dani, doceniał wysiłki Becky i zawsze jej dziękował, gdy opiekowała się Dani dłużej,
niż zakładała ich umowa.

Dawał też do zrozumienia, że jest dla niego kimś wyjątkowym. Widziała to, gdy nieoczekiwanie odwracała

się i krzyżowała z nim spojrzenia, gdy przechodząc obok, głaskał ją po policzku lub znajdował dla niej inną
pieszczotę. Słyszała jego przyśpieszony oddech, gdy ich ciała zbliżały się do siebie. I długo czuła na
wargach muśnięcia jego ust.

Były też prezenty, od najbardziej prozaicznych po bulwersujące. Od nowych opon, o których Jan wiedziała,

po różową koszulę nocną, o której Jan nie wiedziała. Becky poczuła ukłucie żalu, że odmówiła przyjęcia
tego cuda z jedwabiu i koronki, ale zaraz stanowczo rozprawiła się z tym uczuciem.

Wszystkie te prezenty Ryan dawał z troski o jej wygodę lub bezpieczeństwo. I wymyślał sprytne bajeczki,

żeby nie mogła odmówić przyjęcia. Do wszystkich z wyjątkiem koszuli nocnej. Ten jeden jedyny prezent nie
miał nic wspólnego ani z wygodą, ani z bezpieczeństwem.

background image

Policzki jej zapałały, usta mimowolnie się uśmiechnęły. Wtem chłodny podmuch zatańczył jej wokół kolan

i poddarł spódnicę sukni. Okryła się gęsią skórką i wtedy uświadomiła sobie, że stoi przed własnym domem
i śni na jawie o Ryanie. Cicho otworzyła drzwi.

W domu było prawie ciemno, paliły się jedynie lampy na podeście schodów i stoliku przy wejściu, słaby

odblask sączył się też z pokoju dziennego. Panowała idealna cisza. Becky miała nadzieję, że oznacza to
spokojny sen dzieci. Liczyła też, że wieczór początkującego opiekuna przebiegł pomyślnie.

Po pierwszych krokach zorientowała się, że jej pantofle na wysokim obcasie bardzo głośno stukają o

dębową podłogę, zsunęła je więc z nóg i za paski zawiesiła sobie na palcu.

Cicho przeszła do pokoju dziennego. Gdy ujrzała Ryana, odruchowo zacisnęła dłonie na paskach pantofli,

żeby nie wyciągnąć ręki i nie dotknąć go. Jej opiekun do dzieci leżał wyciągnięty na kanapie i smacznie spał.
Kładąc się, zdążył zdjąć marynarkę i buty.

W świetle lampki stojącej na stoliku jego włosy wyglądały jak złocista czapa. Z dłoni zwisał krawat, górne

guziki koszuli i mankiety miał rozpięte. Odprężony we śnie, rysami twarzy przypominał kilkunastoletniego
chłopca, niemal bezbronnego.

Becky zachichotała pod nosem. Najwidoczniej Ryan nie zdążył się ułożyć, zanim zasnął. Coś przyciągnęło

ją do kanapy. Stanęła tuż przy uśpionym Ryanie, między jego tułowiem, a wyciągniętym ramieniem.

Lśniące zwykle oczy były teraz zamknięte i Becky zaczęła się rozkoszować nieco perwersyjnym

poczuciem siły. Mogła przyglądać się Ryanowi do woli, a on nawet o tym nie wiedział. Powoli przesunęła
wzrokiem po uśpionej postaci. Głowa leżała profilem do niej, Becky wyraźnie widziała zarys szczęki i nosa.
Świeży zarost na podbródku dawał czerwonawy odblask. Jedno ramię leżało bezwładnie na płaskim brzuchu,
kciuk był zaczepiony o klamrę spodni, długie palce spoczywały na...

Drgnęła i nerwowo wróciła spojrzeniem do twarzy. Oczy wciąż były zamknięte. Dziękując losowi, że Ryan

nigdy się nie dowie, jak pożądliwie przyglądała się jego ciału, sama też spuściła powieki. Gdy uniosła je
znowu, dostrzegła na twarzy Ryana ciemne półkola pod oczami i szarawy odcień skóry. Musiał być bardzo
zmęczony.

Ramię, które wyciągnęła, żeby go obudzić, opadło nie dotarłszy do celu. Ryanowi był teraz potrzebny sen,

a nie długa jazda do domu tylko po to, by z samego rana wrócić z Dani do Lilac House.

Postawiła swoje pantofle obok butów Ryana i poszła na palcach do szafy po kołdrę. W starym domu nocą

zawsze panował chłód. Becky nieraz otulała się ciepłą kołdrą po babce w czasie długich, samotnych nocy,
gdy oglądała filmy w kinie nocnym.

Znalazłszy się z powrotem przy kanapie, wyjęła Ryanowi krawat z dłoni. Położyła mu bezwładną rękę na

torsie, przykryła i dokładnie otuliła kołdrą ramiona. Nie mogąc oprzeć się pokusie, musnęła jego wargi i
odgarnęła z czoła zabłąkany kosmyk. Spłoszyła ją jednak nagła myśl, by wsunąć się pod kołdrę obok niego,
wyprostowała się więc i uciekła na piętro. Przy odrobinie szczęścia i dobrej woli dzieci Ryan mógł tu spać
całkiem długo.

Znalazłszy azyl w swojej sypialni, Becky rozebrała się i sięgnęła do szuflady po ciepłą koszulę nocną.

Spodziewała się dotknąć flaneli, ale palcami wyczuła jedwab. Zawahała się, po chwili jednak wyjęła
koszulkę. Różowy jedwab spłynął jej z dłoni.

Jak ta koszulka trafiła do szuflady? zastanawiała się. Zaraz jednak przypomniała sobie gniewny błysk w

oczach Ryana, gdy odmówiła przyjęcia prezentu. Uparty człowiek. Widocznie znów włożył go do jej
szuflady dzisiejszego wieczoru. Becky otarła koszulę o policzek, upajając się odrobiną luksusu po latach
noszenia bawełny i flaneli. Dość miała wpatrywania się w wystawy sklepów z bielizną i zazdroszczenia
kobietom, które było stać na noszenie jedwabiu, atłasu i koronki.

Czemu miałaby nie włożyć tej koszulki? Ryan nigdy się nie dowie, czy ją znalazła, a tym bardziej czy w

niej spała. Włożyła koszulkę na nagie ciało i obróciła się do podłużnego lustra na drzwiach. Ramiączka były
tak wąskie, że prawie niewidoczne. Dekolt i rąbek miały wykończenie z szerokich pasów koronki, a
rozcięcie sięgało uda.

W czymś tak wyrafinowanym i kosztownym Becky poczuła się niezwykle atrakcyjną kobietą. Pociągającą.

Wykonała obrót na palcach. Marszczony dół zawirował jej wokół kolan, a gdy znieruchomiała, jedwab z
powrotem opadł do kostek. Becky lekko się zakołysała, a potem obróciła jeszcze kilka razy i zrobiła kilka

background image

tanecznych kroków. Była szczęśliwa.

Nagle znieruchomiała przed lustrem. Zaskoczona wytrzeszczyła oczy, przycisnęła dłoń do piersi.

Szczęśliwa? Pociągająca? Szeroki uśmiech stopniał. Czy rzeczywiście jest szczęśliwa? Czy naprawdę może
znowu poczuć się seksowna?

Tak, zdecydowała, a na wargi znowu wystąpił jej uśmiech. Tak, może, dzięki mężczyźnie, który śpi teraz

na dole. To on na tysiąc sposobów dawał do zrozumienia, jaka jest pociągająca. I dlatego teraz czuje się
szczęśliwa.

Z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Dumnie przechadzała się po pokoju, przekonana, że bije w tej

chwili na głowę najbardziej seksowne gwiazdeczki z wieczornych filmów. Ten jeden raz w życiu poczuła się
naprawdę efektowną kobietą.

Zgasiła górne oświetlenie, odchyliła kołdrę i ułożyła się na materacu w ekstrawaganckiej pozie. Wrażenie

było dziwne, ale zabawne. Zachichotała i przetoczyła się na brzuch. Wyciągnęła rękę i nieśmiało dotknęła
palcami pustej poduszki obok.

Gdyby tylko...

Becky zasnęła, marząc o upojnych chwilach miłości z mężczyzną, który spał w pokoju na dole.

Ryan zadrżał, na wpół uśpiony chciał podciągnąć koc, ale tylko odsłonił sobie stopy. Co jest z tą pościelą?

- pomyślał z irytacją, wciąż mocno zamroczony. I dlaczego jest mu tak zimno?

Przewrócił się na drugi bok, żeby wygodniej się ułożyć, ale kolanem przycisnął coś kanciastego. Co to

jest? Uwolnił rękę z pościeli i wyprostował ramię. Stolik?

Nagle przypomniał sobie, gdzie jest. Opieka nad dziećmi. Dom Becky. Widocznie musiał zasnąć. Otworzył

oczy i rozejrzał się dookoła. W pokoju było ciemno. Czyżby mu się zdawało, że zostawił zapalone światło?
Po omacku znalazł i zapalił lampkę. Ręka, która z powrotem opadła mu na pierś, wylądowała na czymś
miękkim. Podniósł to coś i wyciągnął szyję. Kołdra?

Oparł się na łokciach. Ktoś przykrył go kołdrą. Kiedy? Kto? I wtedy zauważył pantofle na wysokich

obcasach, leżące na jego butach. Uśmiechnął się szeroko i spokojnie położył z rękami podłożonymi pod
głowę. To Becky tak go opatuliła. Miał ochotę się roześmiać, ale tego nie zrobił.

Zaintrygowało go, co Becky powie rano. Zwłaszcza gdy Mike zacznie się dopytywać o jego nocleg w Lilac

House. Przypomniawszy sobie o nadchodzącym ranku, zaczął myśleć trzeźwiej. Jeśli natychmiast nie
pojedzie do domu, będzie musiał nazajutrz chodzić w tym samym ubraniu, co poprzedniego dnia.

Odrzucił kołdrę i wstał. Rozpiąwszy koszulę, powiesił ją na oparciu krzesła, a zegarek odłożył na stolik.

Zdjął pas i chciał wyjąć z kieszeni drobne pieniądze, które miał tam luzem.

W palec wbiło mu się coś ostrego. Cóż to znowu? No tak, ząb Sary. Ponownie wsunął rękę do kieszeni,

tym razem ostrożniej, i wyjął skarb. Podrzucił go i złapał. Przypomniał sobie przedstawienie, jakie odbyło
się z powodu tego zęba.

Sara spędziła cały wieczór z rączką w buzi. A gdy wreszcie pozbyła się kłopotu, reszta dzieci z ożywieniem

zaczęła dyskutować o sposobach wyrywania ruszających się zębów i porównywać, ile kto dostaje w nagrodę
od wróżki. Dopiero gdy Ryan obiecał powiedzieć mamie, zaraz gdy wróci, jaka Sara była dzielna, przekonał
dziewczynkę, żeby położyła się spać. Ale musiał jej przysiąc na wszystko, z ręką na sercu.

Niestety, przespał powrót Becky do domu. Usiadł na kanapie i spojrzał na mały, nierówny ząb, leżący na

dłoni. Wziął zegarek i stwierdził, że jest prawie trzecia nad ranem. Znowu spojrzał na ząb.

W myślach zaczął do niego przemawiać:

Czy z twojego powodu wolno mi wślizgnąć się do sypialni Becky? Zbudzić ją w środku nocy? Nie? A co z

obietnicą, którą dałem Sarze? Przecież trzymałem rękę na sercu. Co strasznego może przydarzyć się temu,
kto łamie taką przysięgę?

Uśmiechnął się, rozbawiony swym zachowaniem. Do czego to doszło? Rozmawia z zębem! Zaraz jednak

pomyślał o Becky, która smacznie spała na górze. Przecież mógłby ją zbudzić, dać jej ząbek i wrócić na dół.
Gdyby dopisało mu szczęście i Becky byłaby bardzo senna, może udałoby się skraść pocałunek.

background image

Ale potem stanowczo należało wrócić na dół.

Wsunął ząb do kieszeni i wstał. Bardzo, bardzo cicho wszedł po schodach i pchnął drzwi jej sypialni.

Smuga księżycowego światła przecinała łoże w nogach, ale jego właścicielka leżała w głębokim mroku.

- Becky - szepnął. - Becky!

Ani drgnęła. Podszedł do krawędzi łoża. Ledwie ją musnął, poruszyła się niespokojnie.

- Becky? Zbudź się, najmilsza.

Objął dłonią jej ramię. Czyżby była naga? Wiele razy zastanawiał się, w czym Becky śpi, ale nigdy nie

przyszło mu do głowy, że mogłaby spać bez niczego. Koszulka, którą pożyczyła mu po epizodzie z
kominkiem, wciąż leżała na stoliku przy jego łóżku. Ta Becky, którą sądził, że zna, powinna spać w piżamie
albo w porządnej koszuli nocnej, na wypadek gdyby któreś z dzieci zbudziło się w środku nocy.

Delikatnie pogłaskał jej ramię i serce zabiło mu bardzo mocno. Palce zadrżały, gdy zaczepiły o wąziutkie

ramiączko, które się zsunęło. Wzdłuż tego ramiączka powędrował palcem na plecy Becky, zatrzymał się
jednak gwałtownie w miejscu, gdzie łopatka nikła pod kołdrą.

Czyżby Becky miała na sobie koszulę od niego? Usiadł na łóżku. Pod jego ciężarem materac się ugiął i

wtedy śpiąca Becky przetoczyła się bliżej. Kołdra obsunęła się jej aż do talii.

- Najmilsza, zbudź się, proszę. Dla mojego dobra, żebym nie oszalał - jęknął błagalnie. - Wieczorem, jak

cię nie było, Sara wyrwała sobie ząb.

Becky wydała z siebie kilka nic nie znaczących sennych westchnień i przewróciła się na drugi bok. Oczy

przyzwyczaiły mu się już do ciemności, zauważył więc, że jej powieki drgnęły i z wolna zaczęły się unosić.

- Cześć. - Czarująco się do niego uśmiechnęła, a głos miała jak jedwab, gładki i szorstki zarazem.

Otworzył usta, ale Becky znów spuściła powieki i tylko przytuliła się do jego biodra. Otarł pot, perlący mu

się nad górną wargą. Czuł się tak, jakby był reaktorem atomowym topniejącym od reakcji, która wymknęła
się spod kontroli. Gdy Becky szepnęła coś tak cicho, że nie potrafił rozróżnić słów, pochylił głowę.

- Co powiedziałaś?

- Wracaj do łóżka, Ryan. - Jej rozespany głos pobudził mu zmysły. Ryan przysunął się jeszcze bliżej. Starał

się nie sprzeniewierzyć swym dobrym intencjom. Ale...

Wrócić do łóżka? Czyżby Becky o nim śniła?

Przebiegł go dreszcz, bo dłoń Becky dotknęła jego kolana. Palce zaczęły pieścić nogę wyżej i wyżej, aż

objęły krocze. Tak intymny dotyk natychmiast ożywił jego ciało. Ryan już tylko resztkami woli
powstrzymywał się przed objęciem Becky.

Cierpiąc okrutne męki, odsunął jej dłoń i sięgnął do lampki przy łóżku. Księżycowa poświata nie ułatwiała

mu panowania nad sobą. Liczył, że elektryczne światło zniszczy intymną atmosferę.

Był w błędzie.

Zobaczył brązowe loki rozsypane na poduszce i gładką skórę prześwitującą przez różową koronkę.

Prześcieradło zsunęło się na wysokość talii, odsłaniając pod jedwabiem rysunek pełnych piersi. Białe
prześcieradło. Biel i róż.

Jego marzenie stało się rzeczywistością.

Spuścił głowę i zacisnął powieki. Nagle zabrakło mu powietrza. Chrapliwie odetchnął.

- Kochanie - powiedział głosem przepojonym tęsknotą. - Zbudź się, proszę.

Becky była taka senna, a powieki miała takie ciężkie, że tylko z najwyższym trudem zdołała otworzyć

oczy. Jaką dziwną minę miał Ryan. Czyżby coś go bolało? Wciąż zamroczona snem, spuściła wzrok na jego
tors. Wątłe światło odbiło się w gęstych jasnych włosach.

Śniło jej się, że Ryan był u niej w łóżku i kochali się do szaleństwa. Czy to, że go teraz widzi, jest

rzeczywistością czy też dalszym ciągiem snu? We śnie dotykała go i pozwalała mu dotykać siebie tak, jak
jeszcze nigdy. Ciekawe, czy gdyby spróbowała go dotknąć, okazałoby się, że to złudzenie.

background image

Opuszki jej rozczapierzonych palców prześlizgnęły się po skórze, rozczesując włosy na torsie. Mięśnie

Ryana skurczyły się, sutki stwardniały od badawczego dotknięcia. Widziała, że jej pragnie.

- Becky, kochanie, musisz przestać.

W ciszy pokoju głos zabrzmiał jak zgrzytnięcie. Becky oprzytomniała. A więc to nie jest senne złudzenie,

które mówiło do niej zmysłowym szeptem, to jest żywy człowiek.

W pierwszym odruchu chciała się natychmiast odsunąć. Ale zobaczyła, że Ryan cierpi. I że pożera go

namiętność. Patrząc prosto w jego srebrzystoniebieskie oczy, przypomniała sobie, że jest dla niej kimś
wyjątkowym. Stara się znaleźć czas zawsze, gdy może pomóc. Jest miły dla jej dzieci, a tamtego wieczoru,
gdy wypłakała się w jego objęciach, był taki czuły. Pragnął jej.

Wreszcie przyznała więc przed sobą, że przez osnowę jej uczuć do tego człowieka wije się tajemniczy,

lśniący, tęczowy wątek. Nie miłosny, na pewno nie, ale przecież Ryan jest dla niej ważny. I wielokrotnie
dowiódł, że również ona jest ważna dla niego.

Pragnęła go.


Przez żyły przetoczyła jej się ognista fala. Becky upajała się tym doznaniem. Jest wolna! Nie pozwoli już

przeszłości więzić jej pragnień. Pogłaskała Ryana po policzku, potem położyła mu dłoń na karku i wsunęła
palce w złociste włosy.

- Kochanie, proszę cię, przestań. Nie wytrzymam dłużej.

- Nie musisz - odszepnęła i pocałowała go.

- Becky? - szepnął niepewnie tuż przy jej wargach, potem powtórzył jej imię jeszcze dwa razy. Najpierw z

wahaniem, potem namiętnie.

- Becky, Becky! - Objął ją i przyciągnął do siebie. Znów złączyli się w pocałunku, chciwym i gwałtownym.

Och, jakiż to był uroczy smak.

Becky zapraszająco rozchyliła wargi. Pragnęła wziąć to, co Ryan chce jej dać, jakby wcale nie miała za

sobą wielu lat przeżytych w lęku.

Przytuliła się do jego ciała. Od nagiego torsu dzieliła ją w tej chwili tylko cieniutka warstwa jedwabiu.

Głośno odetchnęła, gdy Ryan objął dłonią jej pierś i kciukiem dosięgną! szczytu wzgórka.

Zniecierpliwiony jedwabną przeszkodą, odchylił się do tyłu i po kolei zsunął jej oba ramiączka.

Koronkowe wykończenie dekoltu opadło, ale zatrzymało się na nabrzmiałych sutkach. Ryan powoli ułożył
Becky na poduszce, ustami pieszcząc jej ciało, póki koszula nie opadła niżej. Wreszcie ujrzał przed sobą
obnażone, pełne piersi.

Wessał do ust sutkę i poczuł falę rozkoszy, bo biodra Becky oderwały się od materaca i uniosły ku niemu.

Spragnione dłonie przesuwały się po jego kręgosłupie, aż w końcu zacisnęły się na karku, przyciągając go
jeszcze mocniej.

Ryan odnalazł jej usta, palcami zaś nadal pieścił sutki. Podobało mu się, że Becky bez skrępowania

okazuje, jak jest jej przyjemnie. Zepchnął prześcieradło w nogi łóżka i położył się obok niej.

- Becky - szepnął głosem nasyconym zapachem whisky. - Becky, otwórz oczy. - Z trudem uniosła powieki i

spojrzała mu w twarz.

- Nie zamykaj ich, kochanie. Chcę widzieć, jak reagujesz na mój dotyk. Chcę widzieć namiętność w twoich

oczach. Czy mnie pragniesz?

- Tak, och, tak!

Jedna ręka Ryana pożegnała się z piersią i ruszyła w dalszą drogę po aksamitnie gładkim brzuchu. Palce

mu zadrżały, gdy napotkały jedwabną koszulę, która zatrzymała się na wysokości talii, ale ich wahanie
trwało krótko. Jednym pewnym ruchem dłoń znikła pod tkaniną, szukając gniazda wśród poskręcanych
włosów między udami.

background image

Zadrżał znowu, gdy trafił w bardzo gorące i wilgotne miejsce. Ojej, Becky już na niego czekała.

Cichym jękiem odpowiedziała na ruch palca, który zagłębił się w jej wnętrzu i zaczął się w nim poruszać

tam i z powrotem. Biodra Becky podchwyciły ten rytm.

Niemal instynktownie wykrzyknęła imię swego kochanka. Pragnęła dotrzeć do szczytu rozkoszy. Zaczęła

gorączkowo mocować się z klamrą jego spodni, chciała bowiem jak najszybciej go dotknąć.

- Nie śpiesz się tak, kochanie.

Uspokoił ją czułymi pocałunkami w usta, które następnie przeniósł niżej, na podbródek, szyję, nasadę szyi,

aż wreszcie wargi zakończyły swą drogę na szczycie wzgórka piersi.

Ryan szybko wstał i ściągnął spodnie. Potem energicznym szarpnięciem zsunął Becky koszulę i odrzucił na

podłogę obok swych ubrań.

Ponownie wyciągnąwszy się na łóżku, wziął Becky w ramiona. Becky czuła wyraźnie jego twardą,

pulsującą męskość, więc wsunęła dłoń między ich ciała, zawahała się jednak i po chwili cofnęła ją na
neutralne terytorium ramion.

- Dotknij mnie, Becky - zachęcił ją schrypniętym głosem.

Tym razem wsunęła między nich obie dłonie. Ryan jęknął głośno i wtargnął językiem w głąb jej ust.

Jednocześnie zaczął się ocierać o pieszczące go ręce. Jego ciało przeszył dreszcz.

Wiedział, że za chwile straci nad sobą panowanie, zmusił się więc, żeby trochę zwolnić tempo. Ale Becky

chciała, żeby pozwolił się unieść namiętności. Pieściła go wytrwale, czule, doprowadzając go tym prawie na
sam szczyt rozkoszy.

- Za szybko - szepnął i odsunął się od jej rąk. Starał się trochę uspokoić oddech, odzyskać choć trochę

władzy nad ciałem. - O Boże, co się ze mną dzieje, kiedy mnie dotykasz.

Muskularną nogą rozchylił jej uda i zaczął ocierać się o wilgotne włosy na wzgórku łonowym i poniżej.

Gdy Becky podjęła tę grę, nagle znieruchomiał.

- Becky, ty nie bierzesz pigułek, prawda?

Ręce nagle bezwładnie jej opadły, po policzkach popłynęły łzy zawodu i strachu.

- Och, nie. Musimy przestać. - Gorączkowo odepchnęła go od siebie. - Mogę zajść w ciążę.

- Poczekaj, kochanie. - Sięgnął na podłogę po spodnie i wyciągnął z kieszeni niewielki pakiecik.

Uśmiechnęła się przez łzy.

- Byłeś bardzo pewny siebie, co?

- Nie - odparł potulnie. - Tylko pełen nadziei.

Delikatnie pocałował ją w usta i wspierając ciało na łokciach i ramionach, znalazł się nad nią. Dotykał jej,

ocierał się o nią, lecz jeszcze czekał. Wreszcie poczuł, jak najgorętsze i najbardziej wilgotne miejsce
zapraszająco się przed nim otwiera, jak spełnia się wspólnie odczuwana potrzeba jedności dwóch ciał.

Nagle znalazł się głęboko w Becky. Zupełnie przestał nad sobą panować, a ona oplotła go nogami, ruchami

ud i bioder zachęcała do kolejnych ruchów, coraz mocniejszych, głębszych. Pragnienie, które tak długo w
sobie tłumili, wybuchło ze spalającą siłą. Ich ciała parzyły, wszelkie myśli uleciały. Ryan wsunął ramię pod
ciało Becky i pochylił się ku jej piersiom. Wessał do ust najpierw jedną sutkę, potem drugą. Pieścił je
językiem w rytmie wybranym przez ich ciała.

Becky wyprężyła się i krzyknęła. Księżycowa poświata nagle pękła na kawałki, rozsypała się na tysiące

wirujących, srebrzystych gwiazd. Ryan jęknął, jeszcze zajęty pieszczotą piersi, i w ułamek sekundy później
również doznał spełnienia. Razem przenieśli się w nieskończoność.

Dopiero po dłuższej chwili zaczęli wracać na ziemię. Ryan opadł na Becky, wtulił usta w jej szyję, by

upajać się zapachem kobiety, miłości i namiętności. Zaraz jednak poruszył się niespokojnie.

- Jestem za ciężki.

Ramiona Becky jeszcze raz mocno go uścisnęły, potem jednak puściły go, acz niechętnie. Ryan wstał z

łóżka, poszedł na chwilę do łazienki, a gdy wrócił, mocno przytulił Becky. Czuł jej policzek na wysokości

background image

swojego serca. Leżeli w milczeniu, słuchając, jak rytm ich serc powoli się uspokaja. Dwa ciała mokre od
potu, sklejone ze sobą w każdym punkcie, w którym się stykały.

- To było... wspaniałe. - Głos Ryana był pełen zachwytu.

- Mmmmmmmmm - wymruczała Becky. Potem ułożyła się tak, by było jej przy nim wygodniej i nosem

zaczęła igrać z kędziorami na jego torsie.

Było jej dobrze. Sennie rozmyślała o Ryanie, kochaniu się i ich nocy. Znów ogarnęła ją najczystsza radość.

Takie chwile są darem losu, i to rzadkim. To strzępki czasu, w których wszystko jest bliskie ideału, a
człowiek czuje niczym nie skażone szczęście.

Cieszyła się tym doznaniem tak długo, jak tylko mogła. W końcu jednak zaczęło od niej odpływać. Jak

zawsze.

Musiało tak być. Nikt nie może żyć wiecznie w stanie rozkoszy. Aczkolwiek miło byłoby spróbować,

pomyślała. Ale dwie chwile najwyższego szczęścia w ciągu jednego dnia, jednej nocy, to więcej, niż można
wymagać od życia. Człowiek nie ma prawa żądać więcej.

Odchyliła głowę i pocałowała Ryana w szczękę. To, że Ryan był teraz właśnie z nią wydawało jej się

czymś absolutnie wyjątkowym. Zaraz, zaraz, pomyślała, ale dlaczego właściwie on tu jest. Mgliście
przypomniała sobie, że chyba mówił coś o Sarze.

- Ryan?

- Mmmmm - zamruczał jak kot.

- Skąd się tu wziąłeś?

- Mmmmm? - Ryan wciąż żył w świecie zmysłów i nie bardzo słyszał pytanie. Przekręcił głowę, schował

nos we włosach Becky i pocałował ją w czoło.

- Skąd się tu wziąłeś? - Tym razem spytała głośniej, odsunąwszy głowę od jego twarzy.

- Opiekowałem się dziećmi, a potem zasnąłem na kanapie i okryłaś mnie kołdrą. - Zabrzmiało to jak

rzeczowa odpowiedź. Jednocześnie Ryan próbował ogarnąć Becky ramieniem, żeby przytulić ją i ułożyć się
do snu.

Jej pocałunek był czuły, ale łokieć ostry.

- Wiem, co robisz w tym domu. Pytałam, co robisz w moim pokoju.

- Kochaliśmy się - odparł z dumą i satysfakcją.

Becky usiadła i spojrzała groźnie w jego głupio uśmiechniętą twarz.

- Skup się. Po co przyszedłeś do mojego pokoju? Mówiłeś coś o Sarze? - Ton pytania był ostry, słowa

cedzone.

- Och, omal nie zapomniałem - roześmiał się. - Sara wyrwała sobie ząb i kazała mi przysiąc z ręką na

sercu, że ci dzisiaj o tym powiem. Obawia się, że gdybyś nie wiedziała o tym ważnym wydarzeniu, to
wróżka mogłaby nie dostarczyć w porę nagrody pieniężnej. A ponieważ nie zbudziłaś mnie po powrocie do
domu, bałem się, że Sara obudzi się przede mną. Nie chcę, żeby spadły na mnie wszystkie plagi z powodu
złamania przysięgi.

- Ale...

- No, właśnie. Zawsze się nad tym zastanawiałem, a ty jesteś dla mnie autorytetem w sprawach dziecięcych

rytuałów. Co może się stać, jeśli ktoś złamie przysięgę daną z ręką na sercu?

- Ryan...

- Zresztą mniejsza o to - powiedział i pocałował ją. - Pięknie wyglądałaś w świetle księżyca. A potem

powiedziałaś mi, żebym wrócił do łóżka i tak przyjemnie mnie dotknęłaś. Próbowałem cię zbudzić, ale
potem... Czy wiesz, jakie miałaś cudowne przebudzenie?

Zaczerwieniła się i wbiła wzrok w ziemię, ale mocny palec z powrotem odchylił jej głowę. Poczuła

delikatne muśnięcia warg Ryana na policzku i na deser bardzo obiecujący pocałunek.

- Uwielbiam cię. - Głos mu się załamał. - Przysięgam z ręką na sercu.

background image

Nie powiedziała ani słowa, tylko otworzyła usta zaskoczona. Ryan zachichotał i cmoknął ją w nos.

- Nie bądź taka wstrząśnięta, kochanie. - Przerzucił nogi przez krawędź łoża i usiadł. Sięgnął po spodnie i

zaczął przeszukiwać kieszenie, aż w końcu znalazł ząb.

- Jest. Czy mam być wróżką? Możesz mi powierzyć to zadanie. Będę szarmancki i rycerski dla mojej pani,

pognam bez namysłu przez chłodne, długie korytarze, a ty czekaj na mnie tutaj, w ciepłym łożu.

- Chcesz sobie załatwić miejsce przy Okrągłym Stole?

- Nie. Chcę zasnąć z tobą w objęciach.

Przedtem oparła się na łokciach i śledziła jego poszukiwania, teraz jednak uśmiechnęła się sennie i opadła

na pościel. Ciężkie powieki przysłoniły blask oczekiwania bijący z jej oczu, ale na nabrzmiałych od
pocałunków wargach wykwit! zmysłowy uśmiech.

Ryan pochylił się nad nią.

- Zapomnij o śnie. Chcę się z tobą kochać całą noc. Nie dam ci zasnąć - ostrzegł, odsłaniając zęby w

wilczym uśmiechu. - Będziemy się kochać do utraty tchu.

Obrysowała palcem jego szczękę, przewędrowała obok ucha na brew, zsunęła się po mostku nosa. Gdy

powiodła palcem po wargach, Ryan niespodziewanie chwycił ją zębami, a potem pocałował w opuszkę.

- A rano powoli cię zbudzę ruchem warg i palców, a potem...

Ryan ciągnął chrapliwym szeptem erotyczną opowieść, a Becky czuła, jak całe jej ciało pulsuje na samo

wyobrażenie, że jego obietnice mogą się spełnić. Pragnęła go znowu. Natychmiast.

- Zrobisz to, prawda? - Chwyciła go za ramiona i przyciągnęła do siebie, tak by zetknęły się ich wargi. - Bo

wiesz, jak się mówi. Obiecanki cacanki...

- Poczekaj do rana... - Znieruchomiał, gdyż Becky nagle zbladła i cofnęła rękę. - Co się stało?

- Nie mogę. I ty też nie. Nie możemy razem spać ani rano razem się zbudzić. Dzieci czasem bardzo

wcześnie wstają i tu przychodzą. Jak wytłumaczylibyśmy?... Nie możesz. - Tęsknota mieszała się w jej
głosie z żalem.

Ale Ryan już wkładał slipy. Potem naciągnął spodnie. Becky ze smutkiem przyglądała się, jak starannie

zapina suwak. Pochylił się i pocałował ją w rękę, po czym umieścił na jej otwartej dłoni ząb.

- Nie martw się, kochanie. Rozumiem cię. Pójdę na dół i postaram się nie zmarznąć, wtulony w zimną

kołdrę. Trudno, rola wróżki spada na ciebie. - Ciężkie westchnienie i żałosna poza Ryana, choć nie całkiem
udawane, pobudziły Becky do chichotu.

Szybko wyszedł, zadowolony, że udało mu się ją rozśmieszyć, bał się bowiem pragnienia, które mogło

okazać się silniejsze od niego. Bał się, że przekona Becky, by pozwoliła mu zostać. Przy drzwiach jeszcze
się odwrócił. Pościel na łóżku była wygnieciona. Becky leżała naga, wtulona w kłęby białej bawełny, skórę
jeszcze miała zaróżowioną.

Poczuł się dziwnie. W tę długą noc, gdy postanowił, że poślubi Becky, był pewien, że ją kocha. Nagle

jednak zdał sobie sprawę, że zupełnie nie rozumiał, co to słowo znaczy. Pojął to dopiero teraz. Z
najwyższym wysiłkiem oderwał od niej spojrzenie.

Od dawna już nie musiał stawić czoła tak trudnemu wyzwaniu, jak pozostawienie Becky samej w sypialni.

Myślisz, że nie śpi?

- Nie wiem. A ty jak myślisz?

- Może. Sprawdzimy?

- Mama powiedziała, żebyśmy byli cicho. Powiedziała, że jest zmęczony.

- Czemu nie sprawdzisz?

- Jak?

Zmęczony nocą, w której po wielkim uniesieniu nastała wielka niewygoda, Ryan początkowo uświadomił

background image

sobie bardzo mgliście, że ktoś szepcze pod drzwiami. Postanowił nie otwierać oczu, miał bowiem nadzieję,
że nieproszeni goście zniechęcą się i odejdą. Do względnie sprawnego funkcjonowania potrzebował jeszcze
przynajmniej godziny snu, gdyż twarda kanapa i podniecenie, które ustąpiło dopiero grubo po świcie,
skutecznie utrudniły mu wypoczynek.

Nie, potrzebował jeszcze dwóch godzin snu. I zimnego prysznica.

- Co robicie? - Następny intruz nawet nie starał się zachowywać cicho.

- Pst, Nicky. Ryan śpi. Myślimy.

Do niedawna naprawdę spał. I miał zamiar zasnąć znowu. Wynoście się, pomyślał.

- Mama powiedziała, ze mamy być cicho, dopóki się nie zbudzi.

- Gdzie jest mama?

- Bierze prysznic. Chyba źle spała, bo jest bardzo nerwowa.

Źle spała? Hm. Ryana to zainteresowało. Czyżby Becky miała równie niespokojną resztę nocy jak on?

- Chcę oglądać kreskówki.

- Pst, Nicky!

- Myślisz, że łatwo być cicho?!

- Musiałyśmy obiecać mamie, że nie będziemy hałasować, dopóki Ryan śpi.

- A śpi?

- Nie wiemy.

- Czemu nie sprawdzicie?

- Jak?

- Zajrzyj i zobacz, głupku.

Spodziewając się inspekcji, Ryan upewnił się, że oddycha miarowo i że powieki mu nie drgają. Czas wlókł

się nieznośnie, skóra go paliła, czuł, że jest bacznie obserwowany.

Wstrząśnięty nawet się nie poruszył, gdy brudny, mały palec podniósł mu powiekę. Dwa brązowe oczka

świdrująco wpatrywały się w jego jedno niebieskie. Diabelski uśmieszek zdobił zalepione dżemem wargi.

- Cześć.

Ryan bez słowa wpatrywał się posępnie w twarz Nicky’ego.

- Śpisz czy nie?

- Śpię.

- O! - Powieka mu opadła, palec Nicky’ego wreszcie bowiem się cofnął. Znów nastąpiły szepty i Ryan z

najwyższym wysiłkiem powstrzymał uśmiech. Po chwili znów ostrożnie uniesiono mu powiekę.

- Jesteś pewien?

Wydał z siebie głośne chrapnięcie, więc Nicky zachichotał. Ryan wyciągnął ręce i złapał chłopca, żeby go

połaskotać. Dani i Sara nie mogły się oprzeć pokusie i włączyły się do walki.

Gdy Becky zeszła na dół, jej uwagę natychmiast zwróciły krzyki i śmiech. Gdy zajrzała do pokoju

dziennego, zobaczyła na kanapie stertę ciał.

- Co tu się dzieje? - Surowe pytanie natychmiast przerwało działania wojenne. Z miejsca, w którym Becky

stała, widać było przede wszystkim niezliczone ręce i nogi. - Zdaje mi się, że macie zakaz siłowania się na
kanapie i łóżkach. - Czekała, co teraz nastąpi. Nad oparciem sofy ukazały się jedna za drugą cztery potulne
twarze. Becky otworzyła usta ze zdumienia, gdy ujrzała szeroki uśmiech największego winowajcy. Musiała
podejść sześć kroków, by przekonać się, że dzieci siedzą na jego ciele, okrytym kołdrą.

- Mówiłam wam, żebyście dali Ryanowi pospać, prawda? Szybko wstawać i uciekać mi stąd do pokoju

zabaw, bo naprawdę się rozzłoszczę.

background image

Dzieciaki zadowolone, że przestępstwo uszło im na sucho, szybko zerwały się z kanapy i jak strzały

śmignęły na korytarz. Becky popatrzyła ich śladem, a gdy z powrotem odwróciła głowę do Ryana, uderzyła
nosem w bardzo męski i bardzo owłosiony tors. Uwięziła ją para silnych ramion.

- Cooo... - Otworzyła usta, żeby zgłosić sprzeciw, ale tylko przesunęła wargami po gorącej skórze.

- Kazałaś wstać, więc stoję. - Miał na sobie jedynie slipy, natychmiast więc poczuła, jaki jest twardy.

Niewątpliwie powiedział prawdę. - Robisz na mnie piorunujące wrażenie. Wchodzisz do pokoju i...

- Ryan! Co będzie, jak wrócą dzieci?

- Przykro mi to powiedzieć, ale... masz rację. - Uściskał ją jeszcze i rozplótł ramiona. Bacznie przyjrzał się

jej twarzy. Chciał wyczytać stamtąd, jak Becky wspomina ich miłosne uniesienie. Przekonać się, że nie
widzi u niej żalu.

Becky pochyliła się i czule pocałowała go w środek torsu. Westchnął i próbował znów przygarnąć ją do

siebie, ale zręcznie się cofnęła.

- Nie, Ryan.

- Wobec tego lepiej pójdę wziąć zimny prysznic.

Nie mogła oderwać od niego wzroku, gdy wkładał dżinsy. Zauważył to i uśmiechnął się znacząco.

- Chcesz mi pomóc?

Zarumieniła się i uciekła.

Mike, zawołaj Nicky’ego!

Becky miotała się po kuchni, przygotowując śniadanie, i starała się nie zwracać uwagi na obecność

mężczyzny metodycznie przypalającego grzankę. Ryan po wzięciu prysznica miał wciąż wilgotne włosy, ich
gęste pasma nosiły ślady grzebienia. Becky była już bardzo zmęczona odwracaniem wzroku od jego
uśmiechu, ignorowaniem aluzji i unikaniem czyhających na nią zdradzieckich ramion.

- On nie przyjdzie. - Mike wbiegł do kuchni i raptownie się zatrzymał. - Powiedział mi, żebym go zostawił

w spokoju.

- Idź do niego jeszcze raz i powiedz, żeby stawił się tu migiem, jeśli chce dostać śniadanie.

- Już mu powiedziałem. Jemu jest wszystko jedno.

- Nie mogę tam iść, bo wszystko się przypali. - Becky skinęła ręką ku patelni z bekonem i frytkami. Nie

mogła pozwolić, żeby jedzenie poprzywierało do patelni. - Mimo wszystko idź i powiedz mu, że zaraz ma tu
być.

- Ja pójdę, Becky.

Podskoczyła z wrażenia, gdy Ryan odezwał się tuż za jej plecami. Oddechem poruszył jej loczki na karku.

- Dziękuję. - Dobrze, że wyjdzie z kuchni, bo inaczej śniadanie i tak byłoby poważnie zagrożone,

pomyślała. Tak naprawdę cały czas zwracała uwagę na niego zamiast na swoje zajęcia. - Będę ci bardzo
wdzięczna.

Z podestu schodów Ryan zawołał Nicky’ego, ale nie dostał odpowiedzi. Musiał się dobrze rozejrzeć po

sypialni chłopca, żeby w końcu zauważyć na łóżku nogi, wystające spod poduszki.

- Co robisz?

Odpowiedź Nicky’ego była nie do zrozumienia, Ryan spróbował więc podnieść poduszkę, głuszącą

dźwięki. Dwie zaciśnięte rączki nie chciały puścić poszewki, ale Ryan okazał się silniejszy

- Czy coś się stało? Mama zrobiła śniadanie. - Nicky rzucił się, chcąc odzyskać poduszkę, ale Ryan trzymał

ją za wysoko. - Czemu się chowasz?

- Nie chowam się - odparł Nicky. Jego głos i postawa wyrażały najszczersze oburzenie. - Czekam na

fluszkę.

- Na fluszkę? - Ryan nie potrafił odgadnąć, o czym mówi chłopiec.

background image

- Przyniesie mi dużo pieniędzy. Tak jak Sarze za jej ząb, tylko dużo więcej.

Ryana olśniło.

- Przecież nie masz zęba do włożenia pod poduszkę.

- Jeden ząb to za mało. - Nicky omiótł pogardliwym spojrzeniem wielkiego mężczyznę, który trochę

rozluźnił palce, zaciśnięte na poduszce. - Muszę mieć dużo pieniędzy.

Szybkim skokiem dopadł poduszki, wyrwał ją z rąk Ryana i wsadził sobie na głowę. Dalszy ciąg jego

wyjaśnień dla nierozgarniętego dorosłego znów stłumiło pierze.

- Dlatego wkładam wszystkie zęby.

Ryan nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Nicky uniósł poduszkę, spojrzał na niego z żywą niechęcią,

po czym obrócił twarz do ściany i znów schował głowę.

- Przykro mi - Ryan jeszcze raz uniósł poduszkę i położył dłoń na ramieniu malca - ale nic z tego nie

wyjdzie.

- Dlaczego nie? - Nicky był zły i nieufny, ale nastawił uszu.

- Wiesz, co się dzieje z zębami, za które płaci wróżka?

- Nie.

- Wróżka je zabiera. Nie zostałby ci ani jeden ząb w buzi.

Zaskoczony Nicky popadł w zadumę, wyraźnie rozważając ewentualne następstwa takiego zdarzenia.

- Niech będzie.

- Czy nie rozumiesz, Nicky, że to oznaczałoby koniec prażonej kukurydzy, koniec jabłek, koniec toffi?

- Koniec jabłek? - Nicky był wyraźnie poruszony. - I cukierków też?

- Jeszcze nie jest za późno. Możesz się rozmyślić. Wróżka przychodzi tylko w nocy.

- Naprawdę?

- Naprawdę.

- Bardzo dziękuję. - Mała rączka ufnie wślizgnęła się w dużo większą, a Nicky uśmiechnął się promiennie

do Ryana. - Cieszę się, że o tym porozmawialiśmy. Mógłbym mieć duży kłopot.

- To miło, że mogłem ci pomóc.

- Wiesz co? - Na buzi Nicky’ego pojawił się wyraz głębokiego skupienia. - Mama na pewno myślała o

czymś takim, jak mówiła Mike’owi, że dzieci zawsze powinny przychodzić z kłopotami do dorosłych, którzy
się nimi opiekują.

- Sądzę, że masz rację. - Zaprzysięgły kawaler z trudem przełknął ślinę i uścisnął dłoń chłopca. - Chodź na

śniadanie, tygrysku.

- Dobra! - Nicky zeskoczył z łóżka, śmignął do drzwi, tam przystanął, odwrócił się i wyciągnął rękę do

Ryana. - Idziesz?

W

poniedziałkowy ranek Ryan jechał do pracy z opuszczonymi szybami. Odtwarzacz kompaktowy

pracował pełną parą, a on wystukiwał rytm na kierownicy. W sobotę wreszcie wyjrzało słońce, pierwszy raz
od tygodni. I w poniedziałek wciąż jeszcze świeciło. Ruch na ulicach był niewielki, kierowcy nie utrudniali
sobie życia, toteż Ryan czuł się znakomicie. Uśmiechał się od ucha do ucha i kipiał wigorem.

Przemykając mostem nad Burrard Iniet, opuścił szyby jeszcze niżej i nabrał pełne płuca nadmorskiego

powietrza. Wiatr wiejący w głąb lądu odpędził smog, więc powietrze miało słony zapach. Orzeźwiający.
Ekscytujący. Zatrzymany przez światła, Ryan zaprotestował gwałtownym okrzykiem.

Cholera, życie jest piękne.

Z lewej strony zapiał klakson. Ryan obrócił głowę. Rudowłosa piękność przesłała mu uwodzicielski

uśmiech z białego ferrari, stojącego na sąsiednim pasie. Ryan wyszczerzył zęby.

background image

Nie był jednak w najmniejszym stopniu zainteresowany. Co go obchodzi jakiś rudy wamp, skoro może

mieć Becky? Głośno się roześmiał i ostro ruszył, bo światło akurat się zmieniło.

Gdy tylko ferrari znikło, natychmiast zapomniał o rudowłosej piękności. Znów radośnie się roześmiał. Ileż

to lat minęło, odkąd tak cieszył się życiem? Ostatnio chyba za studenckich lat. A może wtedy, gdy zakładał
własną firmę. Tylko czy to była aż taka radość? Po sąsiednich pasach wolno pełzły samochody. Ryan wrócił
myślami do weekendu.

Wraz z Dani spędzili oba dni w towarzystwie Becky i jej dzieci. W sobotę Becky przygotowała piknik,

pojechali więc dwoma samochodami do parku przy latami morskiej, gdzie przez kilka godzin wspinali się po
skałach i wyciągali Nicky’ego z sadzawek, które pozostały po odpływie. O zmierzchu rozbili obozowisko na
wielkiej skale, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Wśród ochów i achów podziwiali zachód słońca nad
cieśniną Georgia.

Wyspy Gulf, a dalej wyspa Vancouver były zamglonymi, czerwonofioletowymi kształtami. Przepływały

nad nimi różowe chmury. Becky oparła się na wyciągniętym ramieniu Ryana. Nawet dzieci zamilkły,
przyglądając się temu cudowi natury, znajomemu, lecz zawsze zadziwiającemu.

Natomiast w niedzielę nie było planowanego lunchu w domu ani oglądania wideo, Ryan bowiem

wypożyczył mikrobus, w którym było dość miejsca, dla wszystkich. Pojechali autostradą Sea-to-Sky wzdłuż
wybrzeża, w góry. Potem z zapałem wędrowali po ścieżkach dookoła Whistler, póki uporczywa mżawka i
głód nie zapędziły ich z powrotem do mikrobusu.

Nad opuszczonym jeziorem w środku lasu znaleźli wolny schron turystyczny. Był to zwykły dach wsparty

na czterech palach, osłaniał jednak przed deszczem, mimo że przez nie istniejące ściany zawiewał zimny
wiatr.

Becky z dziećmi usiedli skuleni na betonowych ławach, a Ryan przygotowywał tymczasem piknik w

męskiej wersji. Podał kurczaka z restauracji KFC, torbę bułek i dziesięć puszek wody sodowej, które kupił w
przydrożnym zajeździe.

Becky bardzo się śmiała, że nie ma serwetek ani keczupu, które dla dzieci są absolutnie niezbędne.

Wyciągnęła więc z torebki paczkę płatków kosmetycznych i powiedziała dzieciakom, że i tak jedzą
stanowczo za dużo keczupu. Potem ukradkiem pocałowała Ryana i powiedziała mu, że nawet bez keczupu
piknik jest wspaniały. Cała szóstka z zapałem jadła wszystko jedną ręką, drugą trzymając w kieszeni, żeby
się ogrzała.

Przez cały weekend Ryan dotkliwie cierpiał. Pragnął Becky, ale wiedział, że w obecności czworga dzieci

jest nieosiągalna. Dręczył więc siebie i ją ukradkowymi pocałunkami i dotknięciami. Minęły dwa długie dni
i jedna jeszcze dłuższa noc, odkąd się kochali. A potem nastał wieczór z niedzieli na poniedziałek.

Tego wieczoru... Ryan aż jęknął na to wspomnienie. Kolacja składała się z hot dogów, frytek, marchewki

do chrupania i konkursu głupich dowcipów. Potem Jan wzięła dzieci do kina na nowy film Disneya, chociaż
Mike kaprysił, że to dobre dla maluchów.

Ryan pomachał dzieciakom z progu, a Becky zaczęła zmywać po kolacji.

Miała obie ręce zanurzone w pienistej wodzie, gdy Ryan podszedł do niej od tyłu. Zacisnął dłonie na

krawędziach zlewu po obu stronach jej ciała i zaczął ją całować po karku, dla wygody odsuwając
podbródkiem kołnierzyk bluzy.

- Co robisz? - spytała.

- Zgodnie z obietnicą, pomagam zmywać.

- To nie ma nic wspólnego z pomocą. - Ostatnie słowo zakończyło się piskiem, Ryan bowiem mocno naparł

na jej pośladki.

- Jak to nie?! - Poddarł jej bluzę i wsunął rękę pod spód, wolno przesunął ją po nagim ciele, aż wreszcie

objął pierś i palcem ze zgrubiałym naskórkiem zaczął drażnić sutkę. Becky głośno nabrała powietrza, gdy
koniuszkiem języka dotknął czubka jej ucha.

- Kiedyś powiedziałaś mi, że zmywanie jest nudne, więc pomyślałem, że trochę ci je urozmaicę. -

Pocałunkami wyznaczył na jej ciele szlak od ucha do ramienia i z powrotem. Becky czuła łaskotanie jego
oddechu. - Miałem takie marzenie.

background image

- Ma... marzenie? - zająknęła się.

- Owszem. Wracało do mnie, odkąd pierwszy raz tu usiadłem i przyglądałem się, jak zmywasz.

Zabrakło jej tchu, gdy Ryan wsunął drugą rękę za elastyczny pasek jej miękkich spodenek. Zaczął bawić

się koronką majteczek, a dłonie Becky znieruchomiały na talerzu, trzymanym pod wodą.

- Co... - Głos jej się załamał. Przełknęła ślinę i spróbowała znowu: - Co...

- Pst... - Wsunął jej dłoń w majteczki i zaczął zagłębiać się między niewidoczne kędziorki.

- Ale... Och! - Znalazł najwrażliwsze miejsce. Dreszcz zaczął się od ucha dotkniętego przez Ryana

językiem i przebiegł przez całe jej ciało, aż do palców stóp, które raptownie podkurczyły się i potarły o
zniszczone linoleum. Odchyliwszy głowę, Becky zaczęła gorączkowo szukać jego ust.

- Jaka jesteś wilgotna i spragniona. - Usłyszała te słowa tuż przy wargach. Ręka, głaszcząca ją po piersi,

prawie parzyła. Tymczasem druga dłoń Ryana poznawała najintymniejsze zakątki jej ciała. Długimi palcami
otworzyła wejście do środka i znieruchomiała.

- Becky?

W odpowiedzi głośno westchnęła i gwałtownie poruszyła biodrami. Ryan złączył się z nią w pocałunku i

poruszył palcami. Po każdym ruchu cofał je, by zaraz wsunąć jeszcze głębiej. Doprowadził ją tym na sam
krawędź przepaści, skąd można było już tylko spaść w kipiącą czeluść.

Becky przerywała pocałunki cichymi jęknięciami. Instynktownie ocierała się o niego, chcąc wziąć jak

najwięcej z tego, co jej dawał.

Cofnął rękę i uwięził Becky przy kuchennym blacie. Znieruchomiała, a on objął ją w talii i podtrzymywał

coraz mocniej, Becky czuła bowiem, że kolana zaczynają odmawiać jej posłuszeństwa. Głowa bezwładnie
opadła na falujące piersi.

Gdy odrobinę oprzytomniała, wyjęła ręce z wody i zachłysnęła się powietrzem ze zdumienia. W obu

dłoniach trzymała po połowie swej nowej szklanej miski. Mruknęła pod nosem coś o nieustannych
wydatkach, zaraz jednak odłożyła skorupy na blat i zapomniała o nich, Ryan bowiem znów objął jej pierś i
policzkiem przytulił się do czubka głowy.

- Och, Ryan. - Szepnęła to cichutko, ale bardzo tęsknie. - Pragnę cię.

Obrócił ją do siebie tak szybko, że woda z mydlinami chlapnęła na podłogę, zalewając im nogi.

- Słucham?

- Chcę, żebyś się ze mną kochał.

Niebieskie oczy spojrzały przenikliwie w głąb brązowych. Usta Ryana i Becky znów się spotkały. Języki

zaczęły się splatać i odpychać, serca zabiły mocniej niż zwykle.

Becky rozchyliła nogi i wspięła się na palce, żeby lepiej poczuć Ryana. Aż jęknął z wrażenia. Gnany

pragnieniem, rozejrzał się gorączkowo po kuchni. Potem uniósł Becky i podszedł do masywnego stołu, z
którego zrzucił na podłogę dziecięce książeczki do kolorowania.

Postawił Becky na ziemi i przykucnął, żeby rozebrać ją od dołu. Ręce mu drżały, gdy rozpinał suwak

dżinsów i wyjmował z kieszeni foliowy pakiecik. Potem zsunął spodnie do kolan. Posadził Becky na stole,
ujął za biodra i mocnym pchnięciem zagłębił się w jej cieple. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, więc
znieruchomiał, ukryty głęboko w jej ciele. Czekał, aż przyzwyczai się do jego obecności.

- Przepraszam, ale doprowadzasz mnie do obłędu, nie mogłem czekać ani chwili dłużej - powiedział

chrapliwie. - Nie skrzywdziłem cię?

Pokręciła głową. Po chwili uniosła nogi i oplotła go w pasie. Bez słowa zachęciła go, by się poruszył.

Zaczął kołysać biodrami, początkowo wolno, potem, gdy pragnienie stało się nie do opanowania, coraz
szybciej. Wpijał palce w jej uda, trzymając ją tuż przy sobie.

Becky wsunęła mu dłonie pod koszulę i zacisnęła je na ramionach, jedynym jej oparciu w tej burzy

namiętności, którą rozniecił. Z głowami odrzuconymi do tyłu i mocno zaciśniętymi powiekami oboje
pozwolili się wciągnąć w wir barw, kotłujący się wokół miejsca, gdzie łączyły się ich ciała.

Na krzyk Ryana oboje otworzyli oczy i spojrzeli na siebie zafascynowani. Ich twarze odmalowywały

background image

rozkosz, jaką znaleźli w chwili spełnienia. Tym razem to Becky wprowadziła go na szczyt i sama dotarła tam
w chwilę później. Jeszcze przez dłuższą chwilę stali, wstrząsani dreszczami, póki nie pokonali pierwszego
oszołomienia.

Ciszę rozdarł klakson i Ryan podskoczył na miękkim siedzeniu. Bardzo brutalnie przywrócono go do

rzeczywistości. Dobrą minutę zajęło mu uprzytamnianie sobie, że wcale nie trzyma w ramionach Becky,
tylko siedzi w samochodzie, jest poniedziałek rano, a on blokuje skrzyżowanie w godzinie szczytu.
Przepraszająco skinął innym kierowcom i odjechał.

- Becky - powiedział, upajając się brzmieniem tego imienia tak samo, jak poprzedniego wieczoru upajał się

jej ciałem. Z satysfakcją wspomniał pocałunek, jaki wymienili, gdy tego ranka przywiózł Dani. I nagle
poczuł, że cisną go spodnie.

Na parkingu przed siedzibą swojej firmy poruszył się niespokojnie, usiłując coś zaradzić na krępujące

ubranie. W końcu jednak poddał się i postanowił, że w razie gdyby spotkał kogoś po drodze z samochodu do
swego gabinetu, zasłoni przód ciała teczką.

Z kluczykami w dłoni i jedną nogą na zewnątrz samochodu znieruchomiał, zaczął się bowiem zastanawiać,

kim jest dla niego Becky.

Nie spotkał jeszcze kobiety, która byłaby w stanie tak go podniecić. Namiętnymi, niczym nie

skrępowanymi odpowiedziami na jego pieszczoty doprowadzała go do niezwykłych uniesień. Ale jej miłość
do rodziny i uczucie, którym szczodrze obdarzyła Dani i jego samego, poruszyły w nim zupełnie nową
strunę. Gdy o tym myślał, robiło mu się bardzo ciepło na sercu.

Chciał chronić Becky, być dla niej, spełniać wszystkie pragnienia i potrzeby. Potrzebował jej i chciał, by

ona także go potrzebowała. Dla niego samego. Nie dla jego pieniędzy, choć wiedział, że to raczej
niemożliwe, i nie dla jego twarzy. Chciał, by potrzebowała jego miłości i dawała mu miłość w zamian.
Ostatniego wieczoru oboje przeżyli małą konsternację, gdy nieco ochłonęli i uprzytomnili sobie, jak porwała
ich namiętność. Kochali się, ni mniej, ni więcej, tylko na kuchennym stole.

Potem Ryan całował czerwone ślady, jakie jego dłonie zostawiły na udach Becky, a ona delikatnie

przemyła mu krwawe łuczki na ramionach, ślady jej paznokci. Gdy doprowadzili do porządku ubrania,
obmyli twarze i uczesali włosy, pomógł jej dokończyć pracę w kuchni.

Ryan zatrzasnął drzwi samochodu i pogwizdując ruszył do windy. W strategicznym miejscu trzymał teczkę,

a w dłoni kółko z kluczykami. W podziemnym, betonowym tunelu odbijała się echem daleka melodia z
radia. Ryan szedł tanecznym krokiem, było mu lekko na sercu. Łokciem wcisnął guzik windy.

Wydało mu się pewnym dziwactwem, że tańczy w piwnicy swojego biurowca. Tknięty ta myślą

znieruchomiał. Tańczy!

Oczywiście! Weźmie Becky na tańce.

Zarezerwuje stolik w klubie Ricka. Becky na pewno się spodoba atmosfera eleganckiej dekadencji,

nawiązująca do przełomu lat trzydziestych i czterdziestych. Mógłby przedstawić Becky kilku swoim
przyjaciołom. Wszyscy mężczyźni w klubie z zazdrością przyglądaliby się najpiękniejszej kobiecie na sali,
tej, która z nim przyszła.

A później, dużo później, wziąłby ją do swojego penthouse’u, gdzie mieliby urocze sam na sam.

Wtedy, gdyby znalazł odwagę, mógłby wreszcie powiedzieć, że ją kocha.

Gdy wsiadł do kabiny, były już w niej dwie starsze panie. Obie cofnęły się bardzo zaniepokojone, bo Ryan

najpierw wydał jakiś mrukliwy dźwięk, a potem głośno się roześmiał. Zauważył jednak, że kobiety wcisnęły
się w kąt windy.

- Bardzo panie przepraszam. Nie jestem chory umysłowo, tylko zakochany. I w sobotę zapraszam moją

damę na dancing.

Napięte rysy rozluźniły się, na twarzach pań pojawiły się wątłe uśmiechy. Przez całą drogę do góry dawały

Ryanowi cenne rady, jak należy zalecać się do kobiety.


background image

Światła Vancouveru migotały daleko w dole, a ekskluzywna sala klubowa obracała się powoli, prezentując

oczom gości panoramę dachów miasta. Wystrój wnętrza i kostiumy kelnerów nosiły ślady wyrafinowania z
przełomu lat trzydziestych i czterdziestych, czyli zupełnie innej epoki. Nad głowami gości leniwie obracały
się wentylatory. Muzyka, dyskretnie brzmiąca w tle, głuszyła szmer rozmów i śmiechy. Na stolikach stały
wiązanki białych róż, których aromat wypełniał pomieszczenie. Dzieła szefa kuchni mogły zadowolić i oko,
i podniebienie.

Ryan był oczarowany kobietą siedzącą naprzeciwko niego przy okrągłym stoliku. Trochę przysunął się do

niej na półkolistej, miękkiej ławie z wysokim oparciem.

Gdy czteroosobowy zespół zajął miejsca na podium, do fortepianu zasiadł pianista i zaczął grać, jeden za

drugim, przeboje z lat wojny.

- Znam tę piosenkę. To jest „Lili Marlene”. - Oczy Becky zabłysły. - Pamiętasz, opowiadałam ci o Emily,

przyjaciółce mojej babki, która była właścicielką Lilac House? Słuchały starych płyt za każdym razem, gdy
szłyśmy tam z wizytą. Myślę, że wtedy czuły się znowu młode. To była ulubiona piosenka Emily. - Zaczęła
nucić. - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś, Ryan. Bardzo mi się tu podoba. Mam wrażenie, że w każdej
chwili może nadejść Humphrey Bogart i porwać w ramiona Ingrid Bergman.

- Cieszę się, że jesteś zadowolona. - Uniósł szklaneczkę whisky. - Ja też chcę ci podziękować.

- Za co? - spytała Becky.

- Za to, że tak wspaniale opiekujesz się Dani, ale przede wszystkim za to, że pomogłaś mi ją lepiej

zrozumieć. Nie mogę powiedzieć, żebym stał się znawcą dzieci, ale czuję, że mamy coraz lepszy kontakt.

- Nie musisz mi dziękować. Nic takiego nie zrobiłam.

- Owszem, zrobiłaś. Kiedy Dani pojawiła się u mnie w domu, bardzo mnie krępowała. Nie wiedziałem, co

mówić i co robić. Teraz świetnie się razem bawimy i przy was, i bez was. W czwartek wieczorem poszliśmy
po obiedzie na spacer i oboje byliśmy zachwyceni.

- Nie sądzę...

- Gdyby nie ty, mógłbym nigdy nie wyjść z Dani poza stadium chłodnej uprzejmości. Mam wobec ciebie

dług wdzięczności i naprawdę bardzo ci dziękuję.

- Nie ma za co, szanowny panie. - Skłoniła głowę, parodiując sztywną, oficjalną formę.

Potem Ryan sączył drinka i słuchał wspomnień Becky z czasów dziecięcych wizyt w Lilac House.

Jej suknia błyszczała jak stare złoto. Loki nabrały w świetle świec odcienia miedzi z domieszką czerni.

Ryan czuł, że gdyby przysunął się jeszcze trochę bliżej, owionęłoby go promieniujące od Becky ciepło.

- Cieszę się, że włożyłaś tę suknię. Bardzo chciałem, żebyś ubrała się w nią specjalnie dla mnie.

Becky roześmiała się z lekkim zażenowaniem i wygładziła dłonią spódnicę. Wiedziała, że inne kobiety w

klubie mają na sobie suknie od znanych projektantów i prawdziwe diamenty. Ilekroć Ryan przedstawiał ją
znajomym przechodzącym obok stolika, czuła na sobie oceniające spojrzenia zarówno mężczyzn, jak i
kobiet.

Znów spojrzała na Ryana i zaparło jej dech.

Był wyjątkowo efektownym mężczyzną.

Kosmyk lśniących włosów opadł mu na czoło, niebieskie oczy w świetle świecy wydawały się prawie

czarne, a kącik ust był jak zwykle uniesiony w uśmiechu, wyrażającym pewność siebie. Miał na sobie czarny
garnitur, szyty na miarę. Wszystkie kobiety obecne w klubie tego wieczoru pragnęły zapewne znaleźć się
przy jego stoliku, a może nawet w jego łóżku. Nagle ogarnęło Becky zwątpienie i zniechęcenie.

Co właściwie Ryan w niej widzi? W podstarzałej, trzydziestopięcioletniej matce trojga dzieci, ani

olśniewającej, ani tajemniczej, za to na pewno wyglądającej na swój wiek. Była przekonana, że nie uda jej
się zatrzymać Ryana przy sobie. I że nie podźwignie się z załamania, gdy Ryan ją opuści. Czy nie powinna
zerwać tej znajomości teraz, zanim sprawy zaszły zbyt daleko? Tylko czy jest w stanie?

Ryan wyciągnął ramię nad stolikiem i z ciepłym uśmiechem zaczął bawić się jej dłonią. I natychmiast

zrozumiała, że zna odpowiedź na swoje pytanie. Już jest za późno. Będzie z Ryanem, dopóki on nie odejdzie,
bo nie uda się jej znaleźć siły, by zerwać ten związek.

background image

- Ta suknia jest domowej roboty. Nie taka jak tamte.

Zatoczyła ręką łuk. Ryan posłusznie omiótł wzrokiem pozostałe stoliki, prawie natychmiast wrócił jednak

spojrzeniem do niej. Bardzo chciał jak najszybciej odgonić z jej twarzy cień smutku.

- Przypominasz mi aniołka z czubka choinki, którą pamiętam z dzieciństwa. Był piękny, niedostępny i

kruchy. Zawsze domagałem się, żebym to ja mógł umieścić go na drzewku, wysoko nad nami wszystkimi.
Ten aniołek był mój.

- Co to, to nie, Ryan. Wszyscy wiedzą, że anioły mają jasne włosy. Są śliczne, doskonałe i jasnowłose.

- Bzdura. Nie powinnaś ulegać niemądrej propagandzie. Jesteś doskonała, piękna i, tak samo jak ten

aniołek sprzed wielu lat, moja.

Pokraśniała, a jej wstydliwy uśmiech wydał się Ryanowi czarujący. Kelner zabrał puste talerze i Ryan

uznał, że nie może czekać dłużej. Musiał ją objąć.

- Chodź zatańczyć - powiedział zdecydowanie i wstał.

Zirytowana rozkazującym tonem Becky już miała mu odmówić, popełniła jednak poważny błąd, bo na

niego spojrzała. Zarozumiały uśmiech prowokował do odmowy, ale błagalny wyraz oczu okazał się bardziej
przekonujący.

- Proszę, Becky. Chcę cię objąć.

Skinęła głową i z ociąganiem wstała. Na parkiecie Ryan trzymał ją tak mocno, że mogli jedynie

nieznacznie się przesuwać, lekko kołysząc. Zespół grał szybkiego walca, Becky czuła się więc niezręcznie,
widząc wirujące pary, które przemykając obok przyglądały się zdziwionym wzrokiem ich uściskowi
nastolatków.

- Nie trzymaj mnie tak mocno. - Z najwyższym trudem wsunęła dłonie między ich ciała i oparła je na torsie

Ryana. Zdobyła w ten sposób kilka centymetrów. - Wszyscy się na nas gapią.

Najpierw sądziła, że Ryan zlekceważy jej protest, wkrótce jednak trochę się odsunął, choć żałośnie

westchnął.

- Zgoda, ale nie myśl, że mi się to podoba. - Cofnął się jeszcze bardziej, by w końcu, znalazłszy się w

całkiem przepisowej odległości od partnerki, wprawnie przeprowadzić ją przez zawiłe taneczne ewolucje.

Becky przemknęła wzrokiem po jego twarzy i wybuchnęła śmiechem.

- Burmuszysz się!

- Nie burmuszę.

- Tak.

- Nie.

- Właśnie że tak. - Śmiech Becky rozbrzmiał ponad muzyką. Ryan nie mógł się nie uśmiechnąć.

- Może trochę. Pragnę cię tak bardzo, że ci wszyscy ludzie dookoła doprowadzają mnie do szaleństwa. -

Postawił stopę między jej nogami i zręcznie wykonał obrót.

Becky odchyliła się, żeby sprawdzić, jaką Ryan ma minę. Widok żaru w jego oczach obudził w niej

pożądanie. Właściwie, czemu nie? Jan siedziała z dzieciakami, a przed przyjściem Ryana nawet zaofiarowała
się przekornie, że przenocuje w Lilac House.

- Chodźmy, Ryan. Chcę być tylko z tobą.

Przestał tańczyć i bacznie jej się przyjrzał, nie zważając na wirujące tuż przy nich niezliczone pary. Cienie,

które przedtem zauważył w jej oczach, znikły. Teraz widział tam obietnicę miłości, namiętności i cudownych
chwil.

Dał Becky radość.

Poczuł znajome uczucie dumy. Tym razem jednak było to coś innego niż zwykle. Nie duma nastolatka,

który podporządkował sobie bandę rzezimieszków. I nie duma mężczyzny, który przechytrzył konkurentów,
żeby zapewnić sobie największy udział w zysku. To było zdecydowanie coś więcej. Coś znacznie
ważniejszego dla jego egzystencji i szczęścia.

background image

Po latach niepewności i cierpień Becky zasługiwała na szczęście. Zasługiwała na względy mężczyzny. I

właśnie on musiał o to zadbać!

- Nie, kochanie. - Objął ją mocniej i znów zaczął się z nią obracać. - Najpiękniejsza kobieta na sali

powinna przetańczyć całą noc. A jeśli nawet omal przez to nie zwariuję, to co z tego? Czytałem gdzieś, że
odrobina szaleństwa jest zdrowa dla duszy. Nie wspomnę już o tym, że nauka cierpliwości bardzo się przyda
mojemu ego, które zdaniem niektórych jest nadmiernie zadufane w sobie.

Wirowali teraz w takim tempie, że gdy przystanęli, oboje byli zdyszani i oszołomieni. Oczy Becky rzucały

bardziej tęczowe błyski niż gwiazda z kryształów górskich, którą miała wpiętą we włosy. Zasługiwała na
prawdziwe brylanty. Na wielki brylant, który nosiłaby na środkowym palcu lewej ręki.

Poczuł wyrzuty sumienia, gdy przypomniał sobie kłopoty McLeod Systems. Jeśli jego wysiłki spełzną na

niczym, inwestorzy włożą swój kapitał w inne przedsięwzięcia. Wtedy banki zażądają spłaty kredytów, które
zaciągnął na sfinansowanie ekspansji firmy, a on straci wszystko, bo swoje oszczędności poświęcił na jej
ratowanie.

Gdyby zaś zbankrutował, jak będzie mógł robić zakupy dla Becky, nie mówiąc już o obdarowywaniu

brylantami? Jej nie potrzeba za męża następnego finansowego rozbitka. Zreflektował się i pokręcił głową.
Odwołaj to, McLeod, powiedział sobie w myśli.

Nie powinie mu się noga. Jeszcze nigdy się to nie zdarzyło.

- Usiądźmy. - Cmoknął Becky w usta. - Czas na szampana.

Usiadła na ławie i zaczęła się wsuwać za stolik, a Ryan tuż za nią. Przywołał kelnera, złożył zamówienie, a

potem spojrzał na Becky. Znów zachwycił się jej kreacją.

- Musimy uczcić okazję. - Skosztował szampana i skinął głową kelnerowi, który nalał im złocistego płynu

do kieliszków.

- Jaką okazję?

- Mojej firmie udało się przygotować nowy program na targi w przyszłym tygodniu. - Ryan śmiał się. -

Wysadzę PasComm z siodła.

- To wspaniale. - Uniosła kieliszek wykwintnego szampana, znieruchomiała jednak, bo w tej samej chwili

na salę weszła dobra znajoma Ryana ze starszym mężczyzną. - Jest tu pani Hill.

- Gdzie? - Rozejrzał się dookoła.

- Kierownik sali zaprowadził ich do stolika w rogu.

- O, rzeczywiście. - Ryan uniósł się z ławy. - Powinienem się z nią przywitać. Nie widziałem jej, odkąd...

Urwał w pół zdania i raptownie usiadł. Zwróciwszy twarz ku Becky, paskudnie zaklął.

- Co się stało?

- Czy poznajesz mężczyznę, z którym przyszła?

- Nie. A powinnam?

- To jest Harold Pastin. Prezes PasComm, człowiek, który od dłuższego czasu z dużym powodzeniem mnie

podkopuje. Niech ją szlag trafi!

- Nie rozumiem. - Zdezorientowana furią Ryana wlepiła w niego wzrok. Tymczasem w kącie Carol Hill

przytulała się do wysokiego, siwowłosego mężczyzny. Ich zażyłość była oczywista.

- Wreszcie wiem, skąd Pastin zawsze znał moje najsłabsze punkty.

- Ależ Ryan, ona jest twoją przyjaciółką. Byliście... Nie sądzisz?...

- Właśnie sądzę. Bardzo niewiele osób miało dostęp do mojego gabinetu w pracy i jednocześnie do

mieszkania. A Carol z łatwością mogła dorobić klucze, poza tym wiedziała, kiedy wyjeżdżam z miasta.
Czysta robota.

- Nie wydajesz się szczególnie zaskoczony.

- Nie. Zastanawiam się po prostu, czy... Wyłączyłem ją z kręgu podejrzanych tylko dlatego, że w dniu

background image

kradzieży podobno nie było jej w Vancouverze. Niech to diabli, życzę im, żeby oboje smażyli się w piekle.

Becky przygryzła wargi, czując w sercu kłującą zazdrość. Może Ryan jest taki zły nie tylko z tego

powodu? Może także zirytowało go, że zobaczył Carol Hill z Pastinem w niedwuznacznej sytuacji?

Ryan ciskał się dalej, nie zwracając uwagi na nagłą zmianę nastroju Becky. Rozczarowanie i poczucie, że

został zdradzony wzięły górę.

- Ciekawe, od jak dawna Carol spiskuje z Pastinem. Pamiętam, że gdy się poznaliśmy, wymieniła go wśród

mężczyzn, przed których towarzystwem chciałaby się uchronić. Jak myślisz, czy on po prostu mi ją
podsunął?

- Ryan...

Wciąż wpatrywał się w najdalszy kąt sali.

- Teraz to widzę jasno. Powoli mnie oplątywała, a ja byłem na tyle zapatrzony w siebie, że nie spytałem,

dlaczego chce mieć ze mną romans. A ona szukała dostępu do mojego mieszkania. Ależ jestem głupi!

- Wcale nie. Jeśli kogoś kochasz i ten ktoś też mówi, że cię kocha, masz wszelkie prawo mu ufać. Carol cię

oszukała, więc to ona jest głupia. Nie ty.

Spojrzał ze skupieniem na kobietę, siedzącą naprzeciwko niego. Co ta Becky mówi? Czyżby sądziła, że

kiedykolwiek kochał Carol? Owszem, przywiązał się do Carol, było mu z nią dobrze. Ale żeby kochać? Nie.
Nie czuł do niej niczego nawet w przybliżeniu przypominającego uczucie do Becky.

- Przepraszam, to nie moja sprawa. Za wiele sobie wyobraziłam.

Zaskoczony tymi przeprosinami Ryan zauważył, że z policzków Becky znikł delikatny rumieniec, który

gościł tam przez większą część wieczoru. Twarz miała odwróconą, a jej palce rytmicznie mięły lnianą
serwetkę.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - Pytanie wypadło obcesowo, ale chciał wiedzieć, co Becky myśli.

Zauważył, że jeszcze bardziej zbladła, a na przygryzionej dolnej wardze zabłysła jej kropelka krwi.

- Kiedy jestem z tobą, nigdy nie wiem, co właściwie chcę powiedzieć.

Odruchowo uniósł dłoń i otarł kropelkę krwi. Zaskoczona Becky rozchyliła wargi, więc wsunął kciuk

głębiej i zaczął przesuwać go po ostrej krawędzi zęba, potem wniknął jeszcze głębiej w wilgotne ciepło i
znalazł koniuszek języka. Pożądanie wybiło mu z głowy Carol i Pastina.

Zdrajca został zdemaskowany i nie mógł już więcej szkodzić. Ryan uznał, że na policję wystarczy

zadzwonić następnego ranka. Teraz, gdy poznał prawdę, Pastin oraz Carol całkiem stracili dla niego
znaczenie, tym bardziej że obok siedziała Becky.

Poza tym jego ciało dawało znaki, których nie zamierzał dłużej nie zauważać. Oddech miał płytki, wzrok

zamglony, spodnie go uwierały. Wciąż trzymając kciuk w ustach Becky, resztą dłoni objął jej policzek. Gdy
wymawiał jej imię ręka i głos nieznacznie mu drżały.

- Becky.

Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Wystarczyło jedno dotknięcie, jeden uśmiech i natychmiast

ogarnęła ją fala namiętności. Och, jakże pragnęła tego mężczyzny. Pochyliła się ku niemu.

- Becky, co ty ze mną robisz? Kiedy cię dotykam, natychmiast chcę więcej, wszystko jedno, gdzie

jesteśmy.

Objął ją w talii i wciągnął głębiej za stolik. Wykorzystując obrus jako zasłonę, wziął jej dłoń i przycisnął

do swojej twardości.

Zmrużył oczy i zdusił jęk, gdy palce Becky zacisnęły się na tym miejscu. Cofnął rękę od jej twarzy, a

potem delikatnie ją pocałował.

- Chodźmy do mnie, kochanie. - Pachniał szampanem, czuła, jaki jest podniecony. Rytm jej serca zestroił

się z pulsowaniem, które wyczuwała palcami.

Zacisnęła powieki, szukając sił, by oprzeć się pokusie. Musiała dobrze pomyśleć. Był powód, by

powiedzieć „nie”, ale jaki? Nie mogła sobie przypomnieć. Dotyk Ryana całkiem ją oszałamiał.

background image

- Przepraszam, panie McLeod. Czy mogę podać państwu jakiś deser?

Becky otworzyła oczy, żachnęła się i cofnęła dłoń. Bezwładnie opadła plecami na wysokie oparcie ławy,

bardzo zakłopotana tym, co mógł zobaczyć kelner. Ryan podparł głowę zgiętym ramieniem i usiłował coś
wyczytać z jej twarzy.

- Rebeko, czy masz ochotę na deser? - Pytanie było niewinne, ale oczy zabłysły mu tak, że nabrało innego

znaczenia. Jeszcze bardziej ją zmieszał. W końcu przecząco pokręciła głową. Ryan wydał się rozczarowany.

- Nie, dziękuję. Poproszę jeszcze kawę i rachunek.

Siedzieli w milczeniu, póki kelner nie wrócił z dwiema filiżankami.

- Co się stało? - spytał Ryan

- Nic. Chyba powinniśmy już iść.

- Nie. Chcę wiedzieć, co się stało. Pragnęłaś mnie. Co się nagle zmieniło?

Przejęta rozpaczą, nie odpowiedziała mu na pytanie. Jej oczy, przedtem błyszczące i pełne nie

wypowiedzianych obietnic, były teraz matowe i ponure. Straciły radosny blask, gdy... właśnie, kiedy? W
myślach odtworzył przebieg wieczoru i nagle zrozumiał. Becky zmieniła się, gdy weszła Carol z Pastinem.
Ale dlaczego obecność Carol tak zepsuła jej humor?

Nagle przypomniał sobie, jak powiedziała, że ufał Carol, bo ją kochał.

Odstawił filiżankę na stolik i mimo oporu objął Becky. Lekko pocałował ją w czoło i przytulił jej głowę do

policzka. Głęboko odetchnął, rozkoszując się aromatem perfum.

- Rebeko, moja najdroższa, nigdy nie kochałem Carol. - Zdrętwiała, chciała wyrwać się z uścisku. -

Lubiłem ją, łączyło nas wiele wspólnych interesów, byliśmy przyjaciółmi, czasem sypialiśmy ze sobą. Ona
czerpała z tego korzyści i ja, wstyd się przyznać, też. Nigdy jej nie kochałem.

Z ulgą poczuł, że Becky się odpręża i przytula do niego.

- Jeśli to ona mnie okradła i pomogła Pastinowi wpędzić mnie w kłopoty, to żałuję utraty przyjaciółki i

mam do siebie pretensje, że byłem na tyle głupi, by jej zaufać. Ale tylko tyle.

- Czy jesteś tego pewien?

- Absolutnie. Tego, co czuję do ciebie, jeszcze nigdy nie przeżyłem. Przysięgam...

Dotknęła jego twarzy. Palec przesunął mu się po wargach.

- Cicho, kochanie. Nie przysięgaj. - Przytknęła mu palec do miejsca na szyi, w którym wyczuła puls. -

Zmieniłam zdanie. Chodźmy na deser do ciebie.

I nie zwracając już uwagi na to, gdzie są ani kto im się przygląda, namiętnie go pocałowała.

W

holu klubu Ryan czekał niecierpliwie, aż szatniarz poda mu okrycia. Wiedział, że Becky zaraz wróci z

toalety, i chciał być gotowy do wyjścia. Pragnienie zagrzewało mu krew. Myślał o wieczorze sam na sam z
Becky...

- Cześć, Ryan. - Pozdrowienie Carol podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Dał szatniarzowi napiwek,

włożył płaszcz i dopiero potem, wziąwszy z kontuaru żakiet Becky, odwrócił się w stronę, z której dobiegł
go głos.

- Witaj, Carol. - Obojętnością zamaskował swój gniew i podejrzenia. - Jak się masz?

- Znakomicie. Interesy kwitną. Pamiętasz braci da Creva, których mi naraiłeś w zeszłym miesiącu?

Właśnie podpisaliśmy dwuletni kontrakt. - Podeszła do niego bliżej i niedbałym gestem strzepnęła mu pyłek
z klapy marynarki, potem przesunęła dłonią po torsie i zatrzymała ją na ramieniu.

- Mam u ciebie wielki dług - powiedziała ochryple. - Powiedz tylko słowo, a spłacę.

Z goryczą pomyślał, że Carol zachowuje się tak, jak zawsze. Kiedyś na jej bliskość, zapach perfum i

jednoznaczne zaproszenie odpowiedziałby natychmiast.

Teraz jednak nie był tym zainteresowany. Wreszcie udało mu się przekonać Becky, że mogą być razem, na

background image

sztuczki Carol spojrzał więc chłodnym okiem. Widział, że służą tylko zdobyciu nad nim władzy. Cofnął się,
nawet nie próbując ukryć niechęci.

Kilka metrów od niego, za ścianą eleganckiej toalety, Becky właśnie odłożyła słuchawkę. Jan powiedziała,

że dzieci sprawują się dobrze. Napomknęła też, że chętnie skorzysta z wolnego łóżka w sypialni Becky i
pogratulowała jej pierwszych oznak odwagi. Potem zaczęła udzielać dziesiątków bzdurnych rad, co i jak
należy robić, tego jednak Becky nie mogła wytrzymać, więc przerwała połączenie.

Umyła ręce i przeciągnęła szczotką po włosach, chcąc jak najszybciej wrócić do Ryana. Ze szminką w

dłoni pochyliła się do lustra. I znieruchomiała zdumiona.

Tej kobiety z lustra dawno już nie widziała. Oczy jej lśniły, policzki pałały, uśmiech igrał na wargach

nabrzmiałych od pocałunków. Wszystko to było dobrze widać. Wyobraziła sobie; jak Ryan będzie ją pieścił,
i odłożyła szminkę do torebki, nawet nie dotknąwszy nią ust. Po co się niepotrzebnie męczyć? I tak wkrótce
po szmince nie będzie śladu.

Wyszedłszy do holu zmartwiała. Ryan stał z Carol Hill.

Większą część dużego pomieszczenia rozjaśniało światło kinkietów, przenikające przez bujną zieleń roślin

ustawionych pod ścianami, ale Ryan z byłą kochanką znajdowali się w snopie światła z reflektora, który jego
włosy oprószał złotem, a jej srebrem. Carol trzymała dłoń na ramieniu Ryana, on miał lekko pochyloną
głowę. Widząc tę intymną scenę, Becky poczuła pieczenie łez w oczach i rozdzierający ból w sercu.

Zaraz jednak Ryan podniósł głowę i spojrzał prosto na nią, jakby instynkt podpowiedział mu, że już

wróciła. Dopiero gdy jego oczy znów zapłonęły, zrozumiała, jak niezręcznie się czuł w towarzystwie tamtej
kobiety.

Podszedł do niej, nie zwracając uwagi na rękę Carol, która bezwładnie opadła. Becky w jednej chwili

pozbyła się wahań i schroniła w jego ramionach.

Ryan otulił ją żakietem. Jeszcze nikt nigdy nie wyzwolił w nim takich opiekuńczych odruchów.

- Och, jakie to urocze. Prawdziwa miłość, słowo daję. - Głos Carol przerwał chwilę czułości.

Ryan zmierzył Carol groźnym spojrzeniem.

- Do widzenia, Carol - powiedział.

Poklepała go po policzku z udaną beztroską.

- Och, nie wygłupiaj się, kochanie. - Wsunęła mu rękę pod ramię i zwróciła się do Becky.

- Jeszcze raz dobry wieczór. Przykro mi, zapomniałam... och nie, pani nazywa się Becky, prawda? Takie

dziwaczne imię. Ryan mówił mi, że pani jest wspaniałą matką i wprost idealną opiekunką dla Dani. Co za
wygoda!

- Wygoda? - zająknęła się Becky. Czyżby Ryan rozmawiał o niej z byłą kochanką?

Ryan wpadł w furię. Odtrącił rękę Carol i zatrzymał Becky, która chciała się oddalić.

- Trochę ci się pomyliło, Carol. - Uśmiechnął się do niej kpiąco. - Kocham Becky. To z tobą była wygoda.

Czule cmoknął Becky w usta, zachwycony jej wstrząśniętą miną.

- Naprawdę cię kocham. Chciałem ci to powiedzieć w inny sposób. Myślałem... To znaczy, zamierzałem...

Później, kiedy będziemy sami...

- Och, Ryan. - Zmęczona huśtawką uczuć tego wieczoru, wtuliła mu twarz w ramię i zaczęła wdychać

zmieszane zapachy wełny i wody kolońskiej. Starała się nie rozpłakać.

Ryan uśmiechnął się do niej ciepło i mocniej objął ją w talii, gdy jednak przeniósł wzrok na Carol, uśmiech

nabrał złowieszczego odcienia.

- Jeśli jeszcze raz spróbujesz zrobić przykrość Becky, to pożałujesz. Ona nie potrafi dać sobie rady z kimś

twojego pokroju...

- Ależ potrafię. - Becky podniosła głowę, przerywając tym wzrokowy pojedynek Ryana z Carol. Oboje

spojrzeli na nią zaskoczeni. - A właściwie potrafiłabym, ale nie chcę mieć z nią nic wspólnego. - Zaskoczyło
ją, ile prawdy jest w tych słowach. Przestała być potulną żoną, która boi się spojrzeć w twarz Ericowi i jego

background image

kochankom. Zresztą Ryan nie był Erikiem. - Pani Hill się nie liczy. Jeśli mnie kochasz, to jest bezsilna.

Ryan był w siódmym niebie. Becky mu zaufała! Miał ochotę wykrzyczeć to całemu światu. Uśmiechnął się

od ucha do ucha, ale szyderczy śmiech Carol przypomniał mu, że nie są sami.

- Widziałem cię z Pastinem, Carol. Zostaw nas w spokoju, bo pożałujesz - burknął.

- Nie sądzę. - Groźba jakby rozbawiła Carol. - Niczego nie podejrzewałeś, co?

- Nie. - Zawahał się, postanowił jednak zapytać. Mogła to być ostatnia okazja. - Dlaczego to zrobiłaś?

Maska opanowanej, światowej kobiety opadła. Carol wykrzywiła wargi w pogardliwym uśmiechu.

- Chyba nigdy nie przyszło ci do głowy, że mógłbyś się ze mną ożenić, co? A zdarzały się takie dni, że

nawet nie bardzo mnie lubiłeś. Wprawdzie już wtedy byłam z Pastinem, ale jak, twoim zdaniem, mam się
czuć, skoro wolisz ode mnie coś takiego? - Ruchem podbródka wskazała Becky.

Szarpnął się w jej stronę, ale Becky ścisnęła go za ramię.

- Mieliśmy umowę. Nie wiem, czy pamiętasz, ale sama ją zaproponowałaś. Jeśli chciałaś coś w umowie

zmienić, wystarczyło mi o tym powiedzieć.

- Po co miałabym to robić? Harold zaproponował mi małżeństwo, ale musieliśmy poczekać, aż skończy z

tobą. Zresztą póki jego żona uważała ciebie i mnie za parę, nie domyśliłaby się, dla kogo mąż ją opuszcza.
Harold mnie chce, więc skoro mogłam mu pomóc naszym romansem, to czemu nie?

- Czy wiesz, kim się w ten sposób stałaś? - Spojrzał na nią z ponurą miną.

Zamachnęła się, żeby go spoliczkować, ale Ryan się uchylił.

- Posuwasz się za daleko, Carol. Wystarczy kilka słów do właściwych uszu i twoja firma zacznie tracić

klientów.

- Nie zrobiłbyś czegoś takiego!

- Nie?

Przyjrzała mu się i roześmiała kpiąco.

- Jeśli chcesz spróbować, to się nie krępuj. Jestem dobra w tym, co robię, i moi klienci o tym wiedzą.

Owszem, potrzebowałam twojej pomocy przy rozruchu agencji, ale ten czas już minął. Cieszę się, że twoja
firma pada. - Pierwszy raz podniosła głos. - Cieszę się!

- Moja firma jest daleka od upadku. Możesz powiedzieć Pastinowi, że na próżno się wysila. A właściwie

nie na próżno. Radzę wam częściej oglądać się za siebie.

Złowrogi ton zrobił swoje. Ryan z zadowoleniem stwierdził, że widzi w twarzy Carol pierwsze oznaki

zrozumienia i lęku. Przykro mu było tylko, że tak wiele jego podejrzeń Carol potwierdziła niemal wprost.

- Co masz na myśli? - spytała. - Co takiego zrobiłeś?

- Nie powiem ci. I trzymaj się z dala od Becky. - Uśmiechnął się złośliwie. - Powodzenia.

Carol rozczapierzyła palce i rzuciła się na niego, ale długie ramię otoczyło jej talię i odciągnęło ją, tak że

nagle stanęła przed nieskazitelnie białą koszulą.

W ogniu konfrontacji nikt z nich nie zauważył nadejścia Harolda Pastina. Gdy Carol mimo wszystko

chciała się odezwać, Pastin zasłonił jej usta dłonią. Koniuszki palców, które wpiły się jej w policzek, były
białawe.

- Musisz nad sobą panować, kochanie. - Głos Pastina brzmiał beznamiętnie i monotonnie. - Urządzasz

scenę. Pomyśl o biednym kierowniku klubu. - Gdy Carol przestała się szarpać, puścił ją i poklepał po
ramieniu. - Teraz lepiej, kochanie.

Wysoki, przystojny mężczyzna skierował wzrok w miejsce, gdzie stała Becky, otoczona ramieniem Ryana,

i dokładnie przyjrzał się jej twarzy, po czym obojętnie otaksował również jej ciało.

- Czyli to jest twoja nowa towarzyszka zabaw - powiedział w końcu z uśmiechem.

Becky zadrżała, tyle nienawiści sączyło się z jego słów, mimo że maniery miał nienaganne. Poczuła się

zupełnie, jakby Pastin publicznie ją obnażył.

background image

Ryan zacisnął dłoń w pięść i uniósł ramię, zamierzając się do uderzenia.

Becky uwiesiła mu się na ramieniu.

- Ryan, proszę cię. Chodźmy stąd.

Opuścił pięść, ale wciąż był napięty.

- Jej nie dotyczy to, co mamy do siebie, Pastin. Niech tak zostanie.

- A co mamy do siebie? O czym właściwie mówisz, przyjacielu? Czy chodzi ci o mój związek z Carol? Nie

możesz chyba mieć pretensji, że zadowalam się odpadkami po tobie. Osobiście już się do tego
przyzwyczaiłem.

- Niedobrze mi się robi, jak na ciebie patrzę - bluznął z nienawiścią Ryan.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo mnie to boli. Może irytuje cię myśl, że jesteśmy z Carol od wielu miesięcy?

Jak sądzisz, McLeod?

- Powiedziałem ci raz i powtarzam: nie miałem romansu z twoją żoną.

- Jesteś wprawdzie wytrawnym kłamcą, ale nie zapominaj, że widziałem was razem. - Z mściwym

uśmiechem spojrzał na Becky. - Mam nadzieję, że pani nie uległa mu zbyt łatwo. Gdy McLeod czegoś chce,
jest bezwzględny, póki tego nie dostanie. A potem nuży się nowinką i... - Pastin wymownie rozłożył ręce.

- Ryan jest uczciwy i odpowiedzialny, czasem nawet do przesady. Na pewno nie romansowałby z zamężną

kobietą. - Becky pokręciła głową. - Naprawdę nie powinien pan mówić takich rzeczy, Pastin. Rani pan tylko
siebie.

Pastin ze współczuciem pokiwał głową.

- Pani jest bardzo naiwna.

- Sam się truj swoim jadem, Pastin - powiedział Ryan.

- Zmieńmy temat. Rozumiem, że nie zamierzasz poważnie przemyśleć słów Carol.

- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Chodź, Becky.

Gdy byli już w windzie, Becky zobaczyła, że Carol zaczyna płakać, a Harold Pastin coś mówi. Mocno

potrząsnął ją za ramię, a potem odwrócił się i odszedł, zostawiając Carol samą.

Becky poczuła nagły przypływ współczucia. Wyciągnęła rękę do zamykających się drzwi.

- Nie rób tego! - zawołał Ryan i powstrzymał ją.

- Czego? - spytała, choć wiedziała, że Ryan już wszystko wyczytał z jej twarzy.

- Ona nie jest warta twojego współczucia. Pamiętaj, jak się starała zniszczyć moją firmę, a parę minut temu

chciała napsuć krwi tobie. Zasługuje na to, co ją spotka.

- Za twoją sprawą? Czy zamierzasz zrujnować ich oboje?

- Tak.

- Czy masz jakieś dowody przeciwko nim?

- Nie wiem. Wątpię. Ale do Rzymu prowadzi niejedna droga. Tu szepnę kilka słów, tam coś napomknę...

- Co miałeś na myśli, każąc im oglądać się za siebie? Co zrobiłeś?

Drzwi kabiny się otworzyły. Becky wyszła na zewnątrz i otuliła się kołnierzem żakietu, smagnięta

chłodnym powiewem.

- Nic... w każdym razie jeszcze nic.

- Nie dość ci kłopotów? Moja matka zawsze mawiała: „Kto sieje wiatr, zbiera burzę”. To się na ogół

potwierdza.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Nie rób drugiemu i tak dalej?

background image

- Właśnie. Oboje postąpili zdradziecko, więc ich też ktoś zdradzi. Jeśli zaczniesz upajać się zemstą i

nienawiścią, staniesz się zupełnie innym człowiekiem. A tego bym nie zniosła. Zresztą sam mówisz, że nowy
program jest lepszy od tego ukradzionego, a co do pani Hill... - Uścisnęła jego dłoń. - Straciła ciebie. To jest
wystarczająca kara dla każdej kobiety.

Kącik ust uniósł mu się w znajomy sposób i po chwili Ryan wybuchnął śmiechem.

- Dobrze, niech będzie jak chcesz. - Obrócił ją i trzymając za rękę, pociągnął ulicą w stronę mercedesa. -

Czas na deser.


Becky wysunęła się z łóżka Ryana, zostawiając go w głębokim uśpieniu. Była ciekawa jego mieszkania i

zbytnio poruszona, by spokojnie zasnąć. Wieczór skończył się bardzo słodkim deserem. Było im ze sobą
jeszcze lepiej niż poprzednio. Wręcz zachwycająco, tym bardziej że mieli całe mieszkanie dla siebie. Nie
było w pobliżu dzieci, które w każdej chwili mogą zbudzić się i wejść.

Pochyliła się i musnęła jego wargi, zaraz jednak cofnęła usta, bo Ryan drgnął i uśmiechnął się przez sen.

Okryła go do pasa prześcieradłem i odwróciła się, żeby odszukać suknię wśród ubrań porozrzucanych na
podłodze. Chwilę potrzymała ją przed sobą, potem odwiesiła na krzesło. Nie chciała się ubrać, jeszcze nie.

W drugiej z rzędu szufladzie komody, którą przeszukała, znalazła bawełniane koszulki. Wybrała białą, z

symbolem uniwersytetu, włożyła ją przez głowę i obciągnęła. Koszulka ledwo zakrywała jej uda i w żaden
sposób nie chciała być dłuższa, więc Becky w końcu machnęła na to ręką. Wiedziała, że nikt jej w tym stroju
nie zobaczy, a w mieszkaniu Ryana było ciepło.

Zarumieniła się, wspominając pośpiech, z jakim Ryan zaciągnął ją do sypialni. Zdążyła tylko bardzo

pobieżnie rozejrzeć się po mieszkaniu w czasie, gdy rozbierał ją i siebie. Szlak, wyznaczony na podłodze
ubraniami, prowadził prosto do łóżka.

Nie sprzeciwiała się temu. W gruncie rzeczy zastanawiała się nawet, czy pozwoliłaby Ryanowi śpieszyć się

trochę mniej. Oboje ledwie mogli się doczekać, kiedy wreszcie dojadą z klubu do mieszkania. Teraz Becky
jeszcze raz spojrzała na kochanka i wyszła z sypialni. Idąc korytarzem, zaglądała po kolei we wszystkie
mijane drzwi.

Pokój, który przylegał do sypialni, był niewątpliwie gabinetem. Uśmiechnęła się. Obok wielkiego biurka

stało drugie, mniejsze, z osobnym komputerem. Klawiatura była jednak odsunięta na bok, na stojaku
znajdował się cały arsenał kredek a obok leżała sterta papieru.

Po przeciwnej stronie korytarza wchodziło się do baśniowego świata małej dziewczynki. Stanąwszy

pośrodku pokoju, Becky zacisnęła dłoń na słupku podtrzymującym cienki, biały baldachim nad łóżkiem.

Zawsze chciała mieć łoże z baldachimem. Nawet teraz, jako dorosła osoba, dałaby wiele, żeby było ją stać

na taki luksus.

Dani miała aż dwa. Jedno dla siebie, drugie, miniaturowe, dla lalek. A cóż to były za lalki! Porcelanowe z

jedwabnymi lokami i szmaciane z wełnianymi warkoczykami. Obok liczne wcielenia Barbie w metrowej
wysokości zamku. Pluszowe misie ubrane w atłasy i aksamity, wyglądające tak, jakby wyjęto je z jakiegoś
średniowiecznego fantasy.

Becky miała nadzieję, że Sara nigdy nie zobaczy tego pokoju.

Przy następnych drzwiach pstryknęła wyłącznikiem i natychmiast zamrugała powiekami, w oczy bowiem

uderzyło ją silne jarzeniowe światło. Stopniowo przyzwyczaiła się do niego i rozejrzała po pomieszczeniu.
Kuchnia. Wyposażenie z białej płyty laminowanej i granitowe blaty robocze. Byłoby tu bardzo surowo,
gdyby nie dzieła sztuki.

Do większości szafek i do lodówki były przyczepione rysunki kredkami i zamglone akwarele. Becky

zachichotała i zgasiła światło. Ryan wyraźnie umiał wychwytywać młode talenty.

Przy końcu korytarza przystanęła i zapaliła światła w pokoju dziennym. Rozjarzyły się kinkiety w stylu art

deco. Umeblowanie było skąpe i eleganckie, stanowiło tło dla kolekcji sztuki, zupełnie innej niż w kuchni.

Jasnoszare ściany, stalowoszara wykładzina. Akcenty kolorystyczne stanowiły jedynie niektóre obrazy i

background image

orientalny dywanik pośrodku. Nawet obite skórą meble były ciemne, w kolorze burgunda. Sądząc po pustych
miejscach na ścianie i w gablotach, Ryan nie zastąpił jeszcze eksponatów zniszczonych lub skradzionych
przez włamywaczy.

Pociągnęła nosem. W powietrzu wciąż unosił się zapach farby. Zgasiła światło i usiadła skulona na

wygodnym krześle przed wielką szklaną taflą, za którą było widać świt wstający nad miastem. Zbliżał się
dzień. Ich noc z wolna się kończyła. J Becky odchyliła głowę na skórzane oparcie i zamyśliła się nad
słowami Ryana.

Gdy wychodzili z klubu, powiedział, że ją kocha. Spokojnie. Rzeczowo. Potem, gdy znalazł się w jej ciele,

powiedział to samo znowu głosem schrypniętym od namiętności. Jeszcze potem były to jego ostatnie słowa,
zanim zasnął przytulony do jej piersi.

Ryan kocha Rebekę.

Miała to wyryte w sercu wielkimi literami, a mimo to nie mogła odwzajemnić się Ryanowi takim samym

wyznaniem, choć widziała w jego oczach, że na to czeka.

Dlaczego?

Spięcie z Carol przekonało ją, jak dalece nauczyła się mu ufać. Drugiego takiego mężczyzny i kochanka

nie było na świecie. Czemu więc zawiodła jego oczekiwania? Czemu go zraniła? Przebiegła myślą miesiące
znajomości z Ryanem i znalazła odpowiedź. Była tchórzem.

Wiedziała, że kocha Ryana, chociaż wiła się jak piskorz i nie chciała tego przyznać nawet przed sobą. Tym

bardziej nie chciała tego powiedzieć Ryanowi, żeby utrzymać między nimi barierę, żeby nie mógł jej zranić.
Zrozumiała jednak, że to na nic. Krzywdziła ich oboje.

Kamień spadł jej z serca. Postanowiła zrobić ten ostatni krok do zbliżenia z Ryanem i ich wspólnej

przyszłości, jakakolwiek miała być.

- Becky! Co ty tutaj robisz?

Zerknęła przez ramię. Ryan stał za nią ziewając, nagi i piękny.

- Nie mogłam spać, a nie chciałam cię zbudzić.

Ryan przeciągnął się i ziewnął jeszcze raz, tak że szczęka omal nie wypadła mu z zawiasów.

- Trzeba było mnie zbudzić. - Opuścił ręce i spojrzał na nią pożądliwie. - Moglibyśmy dobrze wykorzystać

ten czas.

- Kocham cię, Ryan. - Wstała i spojrzała mu w oczy.

Z wrażenia przestał robić głupią minę. Ruszył ku niej, ale po dwóch krokach przystanął.

- Nie wiem, czy mam cię teraz całować do utraty tchu, czy zemdleć z wrażenia.

- Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej, ale...

Objął ją tak mocno, jakby już nigdy nie zamierzał jej puścić, i wtulił jej twarz w zagłębienie przy szyi.

- Nie przepraszaj. Nie obchodzi mnie, dlaczego się wahałaś, po prostu cieszę się, że mi to w końcu

powiedziałaś. Och, kochanie, tak mi...

- Proszę, pozwól mi dokończyć.

Rozluźnił uścisk na tyle, że mógł spojrzeć jej w twarz.

- To jest dla mnie ważne.

Skinął głową, potem poderwał Becky z ziemi, usiadł na krześle i ostrożnie usadził ją sobie na kolanach.

Gdy jej nagie pośladki zetknęły się z coraz twardszą oznaką jego męskości, głośno przełknął ślinę, ale
bohatersko nad sobą zapanował.

- Ostrożnie z ogniem.

- Bałam się. Myślałam... - Poczuła, że Ryan się wierci. - Czy nie robię ci krzywdy?

- Nie - syknął. - Pośpiesz się.

background image

Odchyliła się nieco, żeby widzieć jego twarz. Ryan jęknął.

- Nic ci nie jest? - dopytywała się.

- Kobieta, którą kocham, powiedziała, że też mnie kocha, a teraz kręci mi się na kolanach naga, ale

twierdzi, że chce rozmawiać. - Wzruszył ramionami z filozoficzną rezygnacją. - Co tam, zniosę i to. - Dźgnął
ją jeszcze bardziej zdecydowanie niż przedtem.

Becky stłumiła śmiech. Poważną rozmowę mogła odłożyć na później. Przebiegł ją dreszczyk oczekiwania.

Tak, na dużo później, pomyślała.

- Cieszę się - oznajmiła głosikiem niewiniątka. - Bo mam ci bardzo wiele do powiedzenia. - Znów się

poruszyła, tym razem rozmyślnie i z ukrytym celem. - To może trwać wiele, wiele, wiele godzin i jeszcze...

Jęknął.

- Becky, proszę cię, pośpiesz się, bo inaczej narobię sobie wstydu.

- Och, do tego nie możemy dopuścić. - Odwróciła się nieco i uklękła mu okrakiem nad kolanami. Potem

powoli opuściła ciało, póki twardość Ryana nie zetknęła się z jej miękkością.

- Becky... - jęknął przeciągle. - Głowa opadła mu do tyłu, a dłonie zacisnęły się na jej biodrach.

- Wiesz... - szepnęła i opuściła ciało jeszcze trochę niżej. Tym razem oboje westchnęli.

- Kocham... - Znieruchomiała, gdy Ryan znalazł się głęboko w niej. Czuła go i była przekonana, że już

nigdy w życiu nie doświadczy pustki. - ...cię... - I zaczęła się poruszać.

Jeśli załatwiłaś sobie wolny poniedziałek, to czemu jesteś tutaj z nami? - Becky pomachała Nicky’emu,

który niebezpiecznie się zachwiał na najwyższym szczeblu drabinki. - Uważaj!

- Co z Erikiem? - Jan drgnęła, od sąsiedniego stolika rozległa się bowiem rozdzierająca uszy symfonia

dziecięcych pisków. - Są oznaki, że zamierza zwrócić długi, które ma u ciebie i w banku?

- Dzwonił do mnie kilka razy. Prosił o pieniądze.

- Czy ten facet w ogóle ma kontakt z rzeczywistością?

- Chyba nie. Kiedy wspomniałam o spłacie kredytu, powiedział, że są trzaski na linii i odłożył słuchawkę.

A teraz powiedz mi, po co tu przyszłaś.

- Ty też tu przyszłaś.

- Raczej nie mam wyboru. Szkoła jest dzisiaj zamknięta, a jak dzieciaki spędzą kilka deszczowych godzin

w sali zabaw, to się trochę zmęczą i przynajmniej potem będę miała święty spokój.

- Dobrze wiesz, Becky, po co tu przyszłam. Musisz mi opowiedzieć, jak było w sobotę. Czekam już dwa

dni na wszystkie pikantne szczegóły i stanowczo nie mam ochoty czekać dłużej. A ty się ze mną drażnisz. -
Obróciła frytkę w plamie keczupu koło hamburgera i wycelowała nią w przyjaciółkę. - Nieładnie igrać z
ciekawością cioci Jan. Odwołałam spotkanie, żeby u ciebie przenocować, i oto jaka wdzięczność mnie
spotyka.

- Przecież podziękowałam. A Ryan posłał ci dziś rano kwiaty. Moim zdaniem to całkiem przyzwoite

wyrazy wdzięczności.

- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Poznaliście się dzięki mnie, więc chcę mieć aktualne informacje o rozwoju

znajomości.

- Nie dość ci komplikacji w twoim życiu?

- Chwilowo nie.

- Och, Jan! Czyżbyś zerwała z... z...

- Ma na imię Stanicy. Nie, nie zerwałam. Przeciwnie, całkiem dobrze nam się układa. To jest naprawdę

sympatyczny facet. Troskliwy, niesamolubny, ciepły... - Zatopiła następną frytkę w keczupie i z błyskiem w
oczach wolno, sugestywnie wsunęła ją do ust.

Becky rozejrzała się dookoła, żeby sprawdzić, czy ktoś patrzy na Jan, a potem zachichotała.

background image

- Jesteś szalona. Czy mam rozumieć, że ta znajomość chwilę potrwa?

- To możliwe. - Pochyliła się do Becky i zniżyła głos. - Czasem, późno w nocy, kiedy jestem sama... boję

się. Dobrze mi ze Stanem. Prawie tak jak z Ralphem.

- Jan...

- Co będzie, jeśli jego też stracę?

- Może zamiast martwić się końcem, przestaniesz go porównywać z nieżyjącym człowiekiem.

- Ja nie...

- Owszem, tak. Wszystkich mężczyzn, z którymi się spotykasz, porównujesz do Ralpha. A właściwie do

swoich wspomnień o Ralphie.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Ralph nie był ideałem, Jan. Miał wady jak każdy żywy człowiek. Ale wygląda na to, że z czasem o tym

zapomniałaś.

- Jak możesz mówić...

- Lubiłam go, bo byłaś z nim szczęśliwa. Ale czy nie pamiętasz trawników, które musiały być równiutko

przystrzyżone? Nie pamiętasz godzin, które spędzał przed telewizorem, oglądając transmisje sportowe? Nie
umiał tańczyć.

- Takie drobiazgi...

- A motocykle? - Zarzut został podkreślony chrzęstem ogórka w ustach. - Ile razy prosiłaś go, żeby przestał

się ścigać?

- Rebeko Mario Hansen! Jak możesz...

Becky potulnie spuściła głowę. Miała nadzieję, że zanim Jan skończy ją rugać, zapomni o sobotnim

wieczorze. Co więcej, może weźmie sobie do serca jej uwagi i sprowadzi ducha Ralpha z piedestału, na
który nie zasłużył.

Biedak naprawdę był całkiem sympatyczny. I kochał Jan aż do ostatniego dnia, gdy któregoś gorącego

sobotniego popołudnia zabił się na torze wyścigowym w Oregonie. Na nieszczęście Jan myślała, że spędza
tam weekend u babci staruszki. A tydzień wcześniej strasznie się pokłócili o wyścigi i Ralph obiecał się
wycofać.

- ...i nie myśl, że pozwolę ci zmienić temat. Rozmawiałyśmy o tobie i Ryanie, a nie o moim życiu uczucio-

wym. A w ogóle to jakie masz prawo mówić o porównywaniu mężczyzn do kogo innego. Od lat robisz to
samo. Ryanowi nawet nie chciałaś dać szansy, bo przypominał ci Erica.

- On wcale nie jest podobny do Erica.

- Nareszcie sama to przyznajesz.

- Czego ty ode mnie chcesz?

Jan ostentacyjnie odsunęła tacę z pozostałościami lunchu i pochyliła się nad stolikiem. Odstawiła koktajl

Becky i chwyciła ją za ręce.

- Chcę usłyszeć prawdę i tylko prawdę - oświadczyła patetycznie.

- Carol Hill była w restauracji... z Haroldem Pastinem.

- Zdaje się, że znam to nazwisko od Hallie. Czy to nie jest ten facet, który nie znosi Ryana?

- Właśnie on. Jak tylko Ryan zobaczył ich razem, dwa gołąbeczki, zorientował się, kto go zdradził.

Chcieliśmy wyjść, ale nie zdążyliśmy i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. - Zadrżała. - Pastin to wredny typ.

- Podejrzewam, że awantura z tą parką to nie wszystko, co zdarzyło się tego wieczoru.

Becky uwolniła ręce i wzięła koktajl w papierowym kubku. Od zbyt gwałtownego przełknięcia poczuła

bolesne pulsowanie w skroni.

- Ojejku!

background image

- Co się stało?

- Daj mi trochę kawy, szybko. - Chwyciła kubeczek Jan i upiła łyk, potem przycisnęła dłonie do twarzy i

odczekała kilka sekund, aż przykre uczucie minie. - Cholera, nie lubię, jak od lodów boli głowa.

- Uniki nic ci nie pomogą, moja droga.

- Ale nudzisz. - Spojrzała groźnie na przyjaciółkę. - Ryan mi powiedział, że mnie kocha.

- A ty co mu powiedziałaś?

Becky otworzyła usta, ale nie dobyło się z nich ani jedno słowo. Z wściekłą miną wbiła wzrok w grupkę

nastolatków, stojących na zewnątrz, przed sklepem z płytami.

- A ty co? - przynagliła ją Jan.

- Powiedziałam mu, żeby trzymał się z dala od tego typa.

- Co powiedziałaś Ryanowi?

- Nie Ryanowi, tylko Mike’owi. - Tak mocno zacisnęła dłonie na kubku z koktajlem, że gęsty płyn przelał

się przez krawędź papierowego naczynia. - Ten jego koleś jest okropny. Ciarki mnie przechodzą, jak na
niego patrzę.

- Kto? - Jan obrócił się i wypatrzyła w zatłoczonym pasażu Mike’a.

- Ten z białymi włosami. Joe Brasky. Kiedyś przyszedł do nas, bo chciał porozmawiać z Mike’em.

- Niezły chłoptaś. Musi mieć co najmniej osiemnaście lat.

- Ma dziewiętnaście, ale wciąż chodzi do szkoły. Według szkolnych legend, przekazanych mi przez mojego

pełnego uwielbienia syna, trzy razy oblał rok. Dlaczego te szczawie uważają, że taki ladaco jest „ekstra”?

- Czego on szuka w gromadce dwunasto- i trzynastolatków?

- Czuje się ważny. Ma świtę nieletnich, zapatrzonych W niego jak w tęczę. Uważają, że jest
absolutnie wspaniały. A Brasky’emu w tym towarzystwie też wydaje się, że jest kimś. Zresztą ma w
tej bandzie i starszych.

- Czy to jest zepsuty chłopak?

- Wtedy jak do nas przyszedł, odniosłam wrażenie, że sprawdza, czy warto nam okraść dom. A kiedy

spojrzał na mnie...

- Bezczelnie?

- Gorzej. Poczułam się tak, jakbym była goła i do wzięcia. Myślałam, że zwymiotuję.

- Co teraz zrobisz?

- Włóczenie się z tym towarzystwem na pewno nie wyjdzie Mike’owi na dobre. Czas wracać do domu. -

Becky zaczęła zbierać resztki lunchu. - Wyrzucę to wszystko. Co ty na to, że ja pójdę po Mike’a, a ty
pozbierasz dzieciaki?

- Nie sądzę, żeby mamusia zabierająca syna za rączkę ze złego towarzystwa zniechęciła go do nowych

przyjaciół. Mam pomysł. - Jan zamyśliła się, wsparłszy głowę na zgiętym ramieniu. - Czy nie mylę się, że
Mike poważa mnie jako ciotkę?

- Owszem, zawsze cię uwielbiał. - Becky wsparła ręce pod biodra. - I to nie tylko dlatego, że zabierasz go

na mecze hokejowe.

- To poczekaj. - Jan wzięła torebkę i poszła do toalety.

Becky skończyła sprzątać ze stołu. Uznała właśnie, że jej cierpliwość się wyczerpała, gdy Jan wróciła.

Miedzianozłote włosy miała teraz w pociągającym nieładzie, wargi pokryte warstwą szkarłatnej szminki,
linię oczu wyraźnie podkreśloną tuszem. Zdjęła obszerny sweter i została w białym, obcisłym trykocie oraz
dżinsach. Podeszła do stolika, efektownie kołysząc biodrami. Stanowiła uosobienie seksu.

- I jak?

- Co ty, u licha, robisz?

background image

- Sęk w tym, żeby pokazać Mike’owi, jaki beznadziejny jest ten Brasky. Taki typ zawsze chlapnie coś

głupiego... jeśli dać mu do tego okazję. - Jan położyła sweter i torebkę na stole. - Zaopiekuj się tym przez
chwilę.

Becky patrzyła, jak Jan podchodzi do Mike’a. Położyła mu rękę na ramieniu, powiedziała kilka słów i

wyciągnęła rękę w stronę restauracji.

Brasky zmierzył ją wymownym spojrzeniem, szturchnął porozumiewawczo paru kompanów, wyszczerzył

zęby w bezczelnym uśmiechu i rzucił jakąś uwagę. Mike sprawiał wrażenie wstrząśniętego reakcją kolegów,
potem bardzo się zmieszał.

Becky nie słyszała odpowiedzi, ale pogardę Jan było widać nawet z dużej odległości. Potem Jan z Mike’em

odeszli.

Brasky zrobił wściekłą minę, bo jego banda radośnie zarechotała.

- Czy to było rozsądne? - spytała Becky przyjaciółkę, gdy wróciła do stolika. Mike poszedł do sali zabaw

po młodsze rodzeństwo.

- Na pewno skuteczne.

- Mike był strasznie nieszczęśliwy. - Becky zacisnęła dłonie. Nienawidziła, gdy jej dzieci cierpiały. Czuła

się wtedy całkiem bezradna.

- Owszem. Rozczarowania zawsze są bolesne. Ale nie ma w tym nic złego. - Włożyła sweter przez głowę i

wzięła torebkę ze stolika. - Gorąco mnie przeprosił za te głupie uwagi i tłumaczył swoich przyjaciół. A
następnym razem, jak ten guru spróbuje czegoś podobnego. Mike zrozumie, co to warte. I szybko znajdzie
sobie nowe towarzystwo.

W drodze do domu Becky nie mogła przestać rozmyślać nad słowami przyjaciółki.

Rozczarowania są bolesne. Ale Jan miała rację. Nie ma w tym nic złego.

Becky podniosła wzrok znad jadłospisu, gdy wychwyciła na tle gwaru znajomy głos, dochodzący z okolic

stanowiska hostessy. Nareszcie.

Minęły już dwa tygodnie od upojnej nocy w mieszkaniu Ryana i Becky nie zamierzała tracić następnego

wieczoru. Oboje zgodzili się jednak, że należy zachować dyskrecję, a to oznaczało spędzenie czasu z
rodziną. Becky nie miała innego wyjścia jak przekonać swoje ciało, żeby zachowywało się rozsądnie.

- Tutaj, Ryan! - Zaczęła machać mu ręką, aż wreszcie odwrócił się i uśmiechnął. Nieznacznie pochylił

głowę, żeby powiedzieć coś do hostessy, po czym przeszedł przez salę do miejsca pod przeciwległą ścianą,
gdzie Becky z dziećmi zajmowała dwa stoliki.

- Cześć. - Puścił do niej oko i usiadł naprzeciwko.

- Cześć. - Odwzajemniła uśmiech i odłożyła jadłospis, żeby uścisnąć dłoń Ryanowi. - Dobry miałeś

pomysł. Odkąd zadzwoniłeś i zaprosiłeś nas na obiad do Oscara, dzieciaki nie mówią o niczym innym.
Podoba im się tutaj.

Spojrzał na stolik obok, gdzie czworo dzieci przeżuwało krakersy. Młodsza trójka rysowała coś kredkami,

które przyniosła im obsługa. Nawet Mike sprawiał wrażenie, jakby zapomniał na chwilę o swojej urazie, i
pomagał Nicky’emu przedostać się przez wydrukowany na kartce labirynt.

- Czemu wzięłaś dla nich krakersy?

- Żeby miały zajęte buzie i pełne brzuchy, póki kelner nie przyniesie obiadu.

- Dobry pomysł, ale musimy szybko zamówić coś porządnego, bo inaczej zaczną narzekać, że skończyły

się zapasy.

Becky cierpliwie czekała przez wszystkie sześć dań. Ale gdy Ryan zaczął jej opowiadać o swojej pracy

czekając, aż kelner postawi przed nim szklankę piwa, a przed nią kieliszek wina, była już znacznie mniej
cierpliwa.

- Wystarczy.

background image

Ryan odstawił szklankę z piwem.

- Czego wystarczy?

- Gadasz jak nakręcony od dwudziestu minut, ale po tym uśmiechu widzę, że coś się stało. Co dzisiaj

świętujemy?

- Nic się przed tobą nie ukryje, co? - spytał wesoło.

- Nie. Powiedz to wreszcie.

- Stało się coś śmiesznego.

- Śmiesznego do śmiechu czy śmiesznego, bo dziwnego?

- Śmiesznego i bardzo dziwnego. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.

- Co takiego? - Becky zerknęła na drugi stolik. - Odstaw solniczkę, Nicky.

- Jesteś głodna. Poczekaj, aż przyniosą nam jedzenie.

- Mów, draniu.

- Dzwonili do mnie z policji. Wczoraj aresztowano Harolda Pastina.

- Aresztowano Pastina? Za co?

- Za głupotę. Powiedział swojemu personelowi, że wymyślił nowy program, a potem dał go do dalszej

obróbki jednemu z moich byłych pracowników. Wiedział, że ponieważ Paul pracował nad tym programem,
nowinki, które mógłby wprowadzić, zmieniłyby program nie do poznania. Wtedy nie byłbym w stanie
niczego dowieść. - Zamilkł, bo przyszedł kelner, który przyniósł sałatki, a pośrodku obu stolików położył
koszyczki z bułkami.

- Nie przewidział jednak, że Paul mimo wszystko poczuwa się do pewnej lojalności wobec mnie i mimo

pokaźnego zysku żałuje odejścia ode mnie do firmy, która robi takie machinacje. - Ryan uśmiechnął się od
ucha do ucha. - Paul oczywiście poznał program, więc zadzwonił na policję i przekazał im dyskietki.

- Czy Pastin nadal siedzi?

- Wczoraj wieczorem radca prawny firmy złożył za niego kaucję. - Ryan na chwilę zamilkł. - A dzisiaj

konglomerat z Nowego Jorku wchłonął PasComm.

Nie odrywając oczu od Ryana, Becky uciszyła dzieci.

- Dlaczego?

- Zarządowi nie podobało się, że na dyrektora firmy i jednocześnie prezesa zarządu padł cień podejrzenia o

działalność niezgodną z prawem. To aresztowanie było dla nich kropką nad i.

- Jak udało im się pozbyć Pastina? Zdawało mi się, że on jest właścicielem firmy.

- Wygląda na to, że Pastin wpadł w trakcie załatwiania szybkiej i niezupełnie legalnej transakcji.

Nominalnym posiadaczem części należących do niego akcji była Carol. Ponieważ zaś rano skorzystała z
okazji i bez jego wiedzy sprzedała te papiery, Pastinowi zostało tylko dwadzieścia cztery procent udziału,
zarząd go przegłosował, a Pastin z hukiem wyleciał - Ryan wypił łyk piwa i posmarował masłem bułkę.

- Przestań jeść i opowiadaj dalej.

- Nie wiem dlaczego, ale jestem strasznie wygłodniały. - Z chrzęstem wbił zęby w łodyżkę selera. -

Członek zarządu anonimowo zadzwonił na policję i doniósł o nielegalnej transakcji. Po tym doniesieniu
Pastina aresztowano ponownie. Tym razem radca firmy nie zareagował na jego telefon, więc przypuszczam,
że Pastin wciąż siedzi.

- Hm... rzeczywiście dziwne.

- Ale to jeszcze nie koniec.

- Nie?

- Dziś po południu Pastin zatelefonował do żony. Kiedy przyszła z adwokatem do aresztu złożyć za niego

kaucję, dowiedziała się, że stracił i firmę, i pracę. Potem dowiedziała się o jego romansie z Carol. Policyjny

background image

detektyw opowiedział mi, że po ataku histerii, od którego na posterunku brzęczały wszystkie szyby,
zagroziła, że oskubie go do skarpetek, i opuściła posterunek wraz z adwokatem, po czym prawdopodobnie
udali się prosto do sądu z pozwem rozwodowym. A potem aresztowano Carol.

Becky zakrztusiła się sałatką. Natychmiast wypiła łyk wody, a Ryan zaczął klepać ją po plecach.

- O Boże... dlaczego? - spytała, gdy wreszcie odzyskała głos.

- Pastin nie miał już nic do stracenia, za to był wściekły, więc przekazał policji dowody jej przestępczej

działalności. Teraz, skoro oboje zeszli nam z drogi, sprawy w firmie na pewno trochę się unormują.

- To jest takie... - Becky spojrzała na niego, a na wargach zaigrał jej dziwny uśmieszek. - Widzisz,

mówiłam ci: żelazna zasada. Zawsze się sprawdza. Kto sieje wiatr, zbiera burzę.

- Spodziewałem się, że będę w świątecznym nastroju, że poczuję się pomszczony. Ale prawdę mówiąc,

czuję tylko ulgę.

- To zrozumiałe. Żyłeś dalej swoimi sprawami, więc o Pastinie i Carol zapomniałeś.

- Masz chyba trochę racji. Za bardzo, zajmuje mnie myślenie o tobie. - W tej chwili kelner przyniósł im

zamówione dania, więc na chwilę zamilkli. - Ukaranie Pastina przestało mi się wydawać takie ważne.

Podniosła głowę znad frytek, które ostrożnie skraplała octem.

- To dlatego, że naprawdę nie jest ważne.

Wziął od niej flakonik, potem odsunął na bok koszyczki z porcjami kurczaka, żeby móc ją wziąć za ręce.

- Kocham cię, Becky. - Powiedział to wyraźnie, bynajmniej nie ściszając głosu z uwagi na publiczne

miejsce. Na szczęście dzieci były zajęte walką o keczup i ocet.

Zarumieniła się lekko i zażenowana rozejrzała wokoło. Potem uśmiechnęła się do niego.

- Ja też cię kocham - szepnęła.

- Pomogłaś mi zrozumieć, co jest naprawdę ważne. Mam wobec ciebie olbrzymi dług.

- Ryan - zapowiedziała z ostrzegawczym błyskiem w oczach - nie będziesz mi dawał...

- Żadnych prezentów. Tylko moją miłość.

Wsunęła mu palce w dłoń i mocno je zacisnęła.

- A ja tobie moją. Poza tym teraz kolej na mnie.

- Jak to?

- Żeby dać ci prezent.

- Co...

- Jutro wieczorem, kochanie. Jutro...

Becky siedziała zdenerwowana w swoim pokoju i trochę bała się zejść na dół. Wszystkie dzieci, z Dani

włącznie, i poszły na bal urodzinowy do sąsiadów i miały tam przenocować. Ryan czekał na dole i
prawdopodobnie zgodnie z umową przygotowywał odtwarzacz wideo. O dziwo, przestały ją razić w tym
domu jego drogie koszule i dżinsy z metkami znanych projektantów mody.

Piwo dla niego i koktajl dla niej chłodziły się w lodówce. Zaledwie przed półgodziną przygotowała i

postawiła na stoliku wielką michę prażonej kukurydzy.

Pociągnęła nosem. W powietrzu unosił się zapach dymu. Widocznie Ryan rozpalił ogień w kominku.

Ciekawe, co pomyślał, gdy zobaczył na podłodze legowisko ze sterty poduch. Zaczęła nasłuchiwać i wkrótce
usłyszała trzaski płonących polan.

Dlaczego była taka zdenerwowana? Przecież poza tym, że dzieci wyszły z domu, wszystko wydawało się

takie samo jak zawsze, gdy spędzali wieczory na długich rozmowach. Wszystko z wyjątkiem jednego. Jej
stroju. Tego wieczoru postanowiła się wcielić w nową rolę.

Wytarła zwilgotniałe dłonie o uda i wykonała obrót, żeby się przejrzeć. W kącie sypialni stało wielkie

background image

lustro po prababce. Jego owalna powierzchnia była już nieco falista i poznaczona skazami.

Przyjrzała się swemu odbiciu. Czy odważy się tak wyjść z pokoju? Rola uwodzicielki była dla niej

nowością, ale Ryan tyle już ją nauczył. Tyle jej ofiarował. Boże, znowu czuła się niedorzecznie młoda.
Pociągająca i kobieca. Przestraszona.

Nie przestraszona. Przerażona. Kiedy Ryan powiedział jej, że śniła mu się w różowym jedwabiu i białej

bawełnie, roześmiała się. Pochlebiło jej, że trafiła do jego sennych marzeń. A pomysł, żeby zamienić fantazję
w rzeczywistość wzięła z przeczytanej książki.

Ubrała się w różową koszulkę nocną, prezent od Ryana. Na nią włożyła jednak szlafroczek z białej,

połyskującej bawełny, który uszyła sobie w zeszłym tygodniu. Spływał wdzięcznie aż do samej ziemi. Pasek,
klapki i poduszeczki na ramionach miał obszyte różowym jedwabiem. W jego głębokim wycięciu było
widać koronkowe wykończenie dekoltu koszulki.

Zakłopotana własną śmiałością Becky miała policzki w odcieniu koszulki. Przygryzła wargę, tknięta złym

przeczuciem. Iść tak do Ryana czy nie? Za plecami swojego lustrzanego odbicia zobaczyła bluzkę i dżinsy,
które nosiła cały dzień. Normalnie zostałaby w nich także przez cały wieczór z Ryanem.

Bardzo jej się nie podobało, że jest taka niezdecydowana. Uwierz w siebie, powiedziała sobie i szybko

wyszła z sypialni, zanim zdążyła się rozmyślić. Przecież uszyła ten szlafroczek specjalnie dla Ryana, więc
powinna mu się w nim pokazać.

Ryan dołożył do kominka następne polano, zamknął drzwiczki i wyciągnął się na wygodnym posłaniu,

które znalazł na podłodze. Becky musiała pozbierać poduszki z całego domu. Wziął puszkę schłodzonego
piwa i upił długi łyk, potem zagryzł go garścią prażonej kukurydzy. Nagle przypomniał sobie, że gdy
pierwszy raz zobaczył Becky w Lilac House, stała prawie dokładnie w tym miejscu. Bardzo chciał jej wtedy
dotknąć, a teraz chciał tego jeszcze bardziej.

Kochali się już nieraz, ale wciąż pragnął jej bardziej i bardziej. To prawdziwy cud, że Becky też go chciała

i kochała. Była ciepła i troskliwa, lojalna i namiętna. Wyjątkowa, absolutnie wyjątkowa.

Postanowił, że gdy się pobiorą, kupi jej wszystko, o czym tylko Becky zamarzy.

Leniwym ruchem położył rękę na kieszeni spodni i wyczuł mały metalowy przedmiot, który schował tam

wcześniej. Ostatnio stał się zupełnie innym człowiekiem. Dzięki Becky przestał gnać nie wiadomo za czym.
Jeszcze żadna kobieta nie kochała go z taką szczerością i oddaniem. Musiał się starać, żeby tak pozostało na
zawsze.

Usłyszał kroki. Wiedział, że nadchodzi Becky. Odwrócił głowę i spojrzał w zacienioną część pokoju.

Migotliwe światło ognia padło na jej włosy i rozjarzyło je miedzianym blaskiem, biała tkanina również
zalśniła.

Nie odrywając od niego oczu, Becky sięgnęła za siebie i zamknęła podwójne drzwi. Trzasnęła zapadka

mosiężnej klamki.

Gdy przesłała mu uśmiech, usiadł wyprostowany wśród poduch. Zauważył poruszenie jej piersi przy

głębokim oddechu i zaraz potem usłyszał westchnienie. Becky podeszła jeszcze bliżej i zatrzymała się w
kręgu światła.

Zaparło mu dech. Jej bose stopy wysuwały się spod pofałdowanego białego szlafroczka, który mienił się

przy każdym kroku. Róż okrywał piersi i sięgał szyi. Usta układały się w nerwowy uśmiech, przygryzała
dolną wargę.

W pierwszej chwili w ogóle nie mógł wydobyć głosu, aż w końcu wyszeptał jej imię:

- Becky?

- Podoba ci się?

- Czy mi się podoba? O tak. Podejdź tutaj. - Odstawił piwo na podłogę i wyciągnął ramię. Becky wzięła go

za rękę, a Ryan ułożył ją obok siebie. Oparła się na poduszkach, skąpana w bieli.

- Gdzie znalazłaś ten szlafroczek?

- Sama uszyłam. Specjalnie dla ciebie.

- Piękny. Ty jesteś piękna. A ja mam coś jeszcze, co chcę, żebyś nosiła.

background image

- Mam nadzieję, że nie następny prezent. Jesteś stanowczo za bardzo ekstrawagancki. - Chciała usiąść, ale

Ryan jej nie pozwolił. Pocałunkami pokonał jej opór i znów wziął ją w objęcia.

- To nie jest zwykły prezent. - Z pewną trudnością wsunął dłoń do kieszeni dżinsów, które zrobiły się nagle

znacznie bardziej obcisłe niż przed wejściem Becky do pokoju.

- Proszę - powiedział i wyciągnął do niej dłoń z pierścionkiem z brylantem o gruszkowatym kształcie.

- Och, Ryan - westchnęła.

- Czy zostaniesz moją żoną?

- Och, Ryan!

- Kocham cię.

- Och, Ryan! - Zamrugała powiekami, żeby zobaczyć jego twarz nie przez łzy.

- Czy tylko tyle umiesz powiedzieć? Osobiście wolałbym raczej „och, tak” niż „och, Ryan”.

- A co powiedzą dzieci?

- Lubię twoje dzieci. One chyba też lubią Dani i mnie. Możemy mieszkać tutaj, jeśli tak chcesz. Spłacę

kredyt i będziesz miała spokój z tym idiotą bankierem.

Zarzuciła mu ramiona na szyję, śmiejąc się przez łzy.

- Myślisz, że powinniśmy wziąć ślub? Jesteś tego pewien?

- Całkowicie. - Pocałował ją, a potem zdjął sobie z szyi jej lewą rękę. - Czy mogę włożyć ci pierścionek r

na palec?

- Och, Ryan. - Becky uśmiechnęła się szeroko, widząc jego udawaną groźną minę. - Chciałam powiedzieć:

tak. Och, tak.

- Kocham cię, przysięgam z ręką na sercu. - Włożył jej pierścionek na palec i pocałował knykieć. - Zaraz, o

czym to my...?

- O tym. - Powiodła mu palcem po szyi, zatrzymując go na chwilę w miejscu, gdzie był wyczuwalny

przyśpieszony i puls, a potem zaczęła się bawić kędziorkami, widocznymi przy kołnierzyku koszuli. Parę
razy skubnęła najwyższy guzik, po czym go rozpięła.

- Ale najpierw jeszcze jedno. - Poczuł na skórze muśnięcie jej oddechu. - Sama spłacę hipotekę. Nie ty. Ty

masz dosyć kłopotów ze swoją firmą. Potrafię sama poradzić sobie ze swoimi kłopotami, rozumiesz?

- Nie podoba mi się, że chcesz się zamęczać, żeby spłacić ten kredyt, skoro mnie byłoby tak łatwo...

- Nie, nie, nie. - Przy każdym słowie sprzeciwu dźgała go palcem w tors. - I nie chcę o tym więcej słyszeć.

Zawahał się, bacznie obserwując jej stanowczą minę. Zaraz jednak odprężył się i uśmiechnął.

- Jak sobie życzysz.

Uznał, że tymczasem nie będzie nalegać. Mógł wrócić do tego tematu później. W najgorszym razie

pozostawało mu postawienie Becky przed faktem dokonanym.

- A co z Erikiem?

- Jak to co?

- Wczoraj Nicky powiedział mi, że dzwonił tata. Gdzie on jest? Czy znowu domaga się pieniędzy?

Porozmawiam z nim, powiem mu, żeby przestał...

- Z Erikiem nie ma wielkiego kłopotu, a w dodatku nie jest to twój kłopot.

- Muszę mieć pewność, że Eric już się tutaj nie zjawi.

- To oczywiste. Zresztą telefonował z zagranicy. I przestań już wyciągać ponure sprawy. Chcę się kochać.

Ryan uśmiechnął się i w myślach dodał Erica do listy spraw, które należy załatwić. Potem pogłaskał Becky

po plecach.

Odpowiedziała pocałunkiem złożonym u podstawy szyi Ryana. Śmiało wysunęła język, by skosztować

background image

jego smaku. Potem rozpięła mu po kolei wszystkie guziki, podkreślając każde zwycięstwo osobnym
pocałunkiem. Ryan poruszał się niespokojnie i koniecznie chciał przyciągnąć ją do siebie, ale zręcznie
odpychała jego ręce.

- Nie. Dzisiaj ja będę kochać się z tobą.

Opadł na poduszki.

- Do usług szanownej pani.


Zsunęła mu koszulę i przytknęła wargi do wybranego miejsca na ramieniu. Potem zaczęła składać

pocałunki coraz niżej. Dotarła do płaskiego brzucha i wtedy Ryan jęknął, bo poczuł palce rozpinające mu
mosiężny guzik dżinsów. Becky znieruchomiała.

- Ryan...

- Nie przerywaj, kochanie. Ani teraz, ani potem.

Guzik sprawił jej kłopot, więc wsunęła palce za pas spodni. Przeczesała nimi poskręcane owłosienie.

Ryan zacisnął dłonie na poduszkach. Musiał wykazać mnóstwo silnej woli, żeby spokojnie leżeć i czekać,

co będzie dalej. Szybciej, Becky, pomyślał. To tylko guzik. Dzieciom na pewno rozpinasz i zapinasz
dziesiątki guzików w ciągu dnia.

Wreszcie Becky pokonała trudność i mogła zająć się suwakiem. Odciągała go tak wolno, że pragnienie

zaczęło przejmować Ryana niemal fizycznym bólem. Potem kazała mu unieść biodra, by ściągnąć z
muskularnych nóg spodnie i slipy. Gdy pocałowała go w udo, mimowolny skurcz mięśnia wywołał dreszcz,
który przebiegł po całym jego ciele.

Przysiadłszy w kucki u stóp Ryana, Becky zaczęła się przyglądać smukłemu ciału mężczyzny, którego

kochała. Powędrowała spojrzeniem od stóp w górę, a potem zaczęła powtarzać tę samą drogę palcem.
Powiodła nim wzdłuż goleni, po udzie na biodro i tam zatrzymała. Zachwyciła się podnieceniem Ryana. Po
chwili przesunęła dłoń wyżej. Gdy dotknęła owłosionego torsu, ich spojrzenia się spotkały. W głębinie
błękitnych jak lód oczu kryło się pożądanie.

- Dotknij mnie, Becky. Chcę cię.

Uklękła okrakiem nad jego udami. Niewielkimi, kolistymi ruchami przeniosła ręce z jego torsu na brzuch i

jeszcze niżej, aż wreszcie ujęła go dłońmi. Przez chwilę upajała się dotykiem, potem pochyliła się nisko, aż
włosy załaskotały go w brzuch, i skosztowała jego smaku.

Pobudzony dotykiem warg Becky, Ryan wypchnął biodra do góry. Nie był w stanie dłużej utrzymać rąk w

bezruchu. Objął ją za ramiona i przyciągnął do siebie.

Poczuł, jak ocierają się o niego bawełna i jedwab. Całkiem stracił panowanie nad sobą. Wydał gardłowy

okrzyk i wciągnął Becky pod siebie. Ręce mu drżały, gdy rozwiązywał kokardę szlafroka i podciągał koszulę
nocną. Jednym gwałtownym ruchem znalazł się w jej wnętrzu.

- Przepraszam... nie... mogłem... dłużej... czekać... - Po każdym słowie następowało silne pchnięcie. Ich

usta się zwarły. Ryan chwycił Becky za biodra i z każdym pchnięciem coraz, bardziej przyciągał do siebie.
Zaczęły ją przebiegać dreszcze rozkoszy.

Oplotła Ryana nogami, upojona smakiem piwa i mężczyzny. Z całej siły przylgnęła do niego, słuchając

chrapliwego oddechu, wpiła mu palce w ramiona, a coś w jej wnętrzu wznosiło ją i wznosiło...

W pokoju rozległ się gardłowy okrzyk Ryana, a zaraz po nim okrzyk Becky. Jeszcze raz Ryan zagłębił się

w niej z całej siły i zawisł nad nią, drżąc od rozkoszy spełnienia.

Zbudź się, mamo.

Becky przekręciła się na drugi bok i mocno objęła poduszkę. Wciskając w nią nos, pochwyciła

utrzymujący się jeszcze zapach wody kolońskiej Ryana. A więc to była prawda. Ryan rzeczywiście był w jej

background image

łóżku ostatniego wieczoru. Po porywających chwilach przed kominkiem przyszedł do niej do łóżka i kochali
się aż do świtu.

Szkoda, że Jan akurat wyjechała z miasta. Becky uśmiechnęła się, pomyślała bowiem, że przyjaciółka

stanie się nie do Wytrzymania, gdy odkryje, że jej intryga zaowocowała zaręczynami. Mimo to Becky nie
mogła się doczekać, żeby jej o tym powiedzieć.

- Mamo, zbudź się.

Ręka potrząsnęła ją za ramię. Becky gwałtownie usiadła. Zamrugała raz, drugi, wreszcie udało jej się

skupić wzrok na twarzy Mike’a.

- Muszę z tobą porozmawiać - oznajmił.

- Cooo? Mike? Dlaczego jesteś tak wcześnie w domu?

- Mamo, przecież wiedziałaś, że Jordanowie mają nas odesłać do domu przed wyjściem do kościoła.

Wciąż zamroczona snem, zerknęła na zegarek.

- Ojej, już dziewiąta?

- Ech, mamo - Mike wyraźnie był bardzo niezadowolony.

- Dobrze już, dobrze. Daj mi minutkę, żebym mogła się obudzić. - Przetarła oczy i przysunęła się do

wezgłowia. - No, niech będzie, strzelaj. O czym chcesz ze mną rozmawiać, o dziewiątej rano w niedzielę?

- Koledzy się ze mnie śmieją, bo muszę codziennie przyprowadzać ze szkoły Nicky’ego i dziewczynki.

- Dlaczego się śmieją?

- Mówią, że jestem opiekunką do dzieci.

- A to nie jest ekstra?

- Pewnie, że nie.

- Przecież tłumaczyłam ci, że łobuzy dokuczają małym dzieciom, i wtedy rozumiałeś. W zeszłym tygodniu

sam byłeś zdania, że to dobry pomysł, żebyś ich odprowadzał.

- To prawda.

- Wcale nie o to ci chodzi, co? Czym się naprawdę dręczysz, mordko?

- On znowu tutaj spał. Dlaczego on tu jest, mamo? - Mike był blady, na policzkach czerwieniły mu się

jaskrawe plamy. Bohatersko powstrzymywał łzy, cisnące się do oczu. - Zszedłem na dół zrobić śniadanie,
żebyś mogła dłużej poleżeć. On spał na naszej kanapie.

Z dołu doleciały ich piskliwe chichoty i łomotanie garnków.

- Długo oglądaliśmy film, więc zaproponowałam mu, żeby został. I tak musiałby przyjechać rano po Dani.

- Ale, mamo, on powiedział, że zrobi śniadanie. Obiecał im francuskie grzanki, a oni zaczęli krzyczeć z

radości. Mówią, że francuskie grzanki są lepsze od zwyczajnych. - Po policzku potoczyła mu się samotna
łza. Otarł ją ze złością.

- Mike, przecież wiesz, że Sara i Nicky uwielbiają francuskie grzanki. Nie rozumiem, dlaczego się złościsz.

Sam też je uwielbiasz.

Nie odpowiedział. Serce jej pękało, gdy patrzyła na jego zbolałą minę.

- Chodź do mnie. - Poklepała materac obok siebie. - Powiedz mi, o co chodzi tak naprawdę.

Przysiadł na krawędzi łóżka, uważając, by nie znaleźć się w zasięgu jej ramienia. Zamrugał powiekami i

pociągnął nosem.

- No, powiedz.

- To jest moje zadanie zrobić śniadanie w niedzielę, żebyś mogła dłużej pospać. A on tu się teraz cały czas

kręci.

Pamiętając o pierścionku, przełożyła lewą rękę za plecy chłopca i mocno go uściskała.

background image

- Zdawało mi się, że zaczynasz lubić Ryana.

- On jest w porządku. Ale nie potrzebujemy go. Ja się mogę zaopiekować tobą, Sarą i Nickym.

- Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny. Wszyscy jesteście. Ale dorosłeś już na tyle, żeby zrozumieć, że

mogę kochać swoje dzieci, a mimo to kochać również Ryana.

- Ty go kochasz? - spytał z napięciem i spojrzał na nią gniewnie.

- Tak, bardzo. Ryan zaproponował mi małżeństwo.

- Świetnie radzimy sobie bez niego. To tylko jeszcze jeden mężczyzna. Nie potrzebujemy ani taty, ani

Ryana.

Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, jak wytłumaczyć Mike’owi, że jej miłość do Ryana nie uszczknie nic z

miłości do dzieci. Zaskoczona pretensjami syna nie mogła znaleźć odpowiednich słów.

- Dlaczego tak uważasz?

- On cię skrzywdzi i będziesz przez niego płakać. Tak samo jak było z tatą.

Ogarnęło ją przerażenie. Jak mogła tak bardzo skupić się na swoich uczuciach, że nie zauważyła głębokiej

nienawiści Mike’a do Erica i urazy do Ryana?

Jak miała chłopcu dowieść, że Ryan nie jest podobny do Erica?

Kątem oka zauważyła ruch i zerknęła w otwarte drzwi. Na progu stał Ryan z tacą w dłoni. Śniadanie w

łóżku? Poczuła, jak coś w niej mięknie. Nikt nigdy nie podał jej śniadania do łóżka.

Szybko sprawdziła, czy Mike nie zauważył jego nadejścia. Uśmiechnęła się, ale jednocześnie ostrzegawczo

skinęła głową. Taca się zakołysała, a Ryan wymownym gestem spytał, czy ma wejść.

Zawahała się. Czy powinna zaprosić go do tej rozmowy? Czy Mike poczułby się tym urażony, czy też

mogłoby to pomóc? Po chwili zastanowienia dała Ryanowi znak na „nie”.

Skinął głową, a zanim znikł, jeszcze przesłał jej pocałunek. Zaczęły ją dusić łzy. Ryan nie lekceważył jej

decyzji i me kwestionował ich sensowności tak jak Eric.

- Posłuchaj, Mike. Ryan nie jest podobny do twojego ojca. Bardzo lubi ciebie, Sarę i Nicky’ego. Dla

młodszych chce być ojcem, a dla ciebie przyjacielem. Proszę cię, mordko, spróbuj to zrozumieć. Kocham go.

- A co z Dani? - spytał posępnie.

- Dani będzie waszą nową siostrą. Zdawało mi się, że lubisz ją nie mniej niż Sara i Nicky.

- Jeszcze jedna dziewczyna - burknął.

- Czy mam rozumieć, że nie podoba ci się Ryan?

Mike skulił ramiona i wbił wzrok w podłogę.

- Może być.

Ujęła twarz syna w dłonie i pocałowała go.

- Kocham cię. Mike. Proszę, pamiętaj o tym.

Gdy chłopiec poczuł na policzku dotyk metalu, chwycił ją za rękę i przyjrzał się pierścionkowi. Na twarzy

odmalowały mu się uraza i zmieszanie.

- Już powiedziałaś mu „tak”, prawda? Kiedy zamierzałaś powiedzieć o tym mnie?

- Ryan zaproponował mi małżeństwo wczoraj wieczorem, kiedy nie było was w domu. Chcieliśmy

porozmawiać z wami zaraz po śniadaniu.

- Nic was nie obchodzimy. Nie będę więcej używał jego głupiego komputera. - Odepchnął ją i pobiegł do

drzwi. Zanim opuścił pokój, odwrócił się jeszcze i spojrzał na nią z bezsilną wściekłością w oczach. - Jeśli
on cię skrzywdzi, to go zabiję. Jestem już dość duży.

- Mike, co ty mówisz! - Jej okrzyk nie dotarł jednak do adresata, bo drzwi z trzaskiem się zamknęły. Becky

usłyszała szybki stukot kroków na schodach, a potem znowu trzask drzwi, tym razem frontowych.

background image

Prawdopodobnie Mike pobiegł poskarżyć się kolegom. Może i lepiej? Oboje będą mieli czas rozważyć

sytuację na chłodno. Dzięki Bogu, wyglądało na to, że ostatnio Mike przestał zadawać się z tym typem, na
widok którego Becky przechodziły ciarki.

Za parę godzin Ryan z Dani pojadą do domu. Wieczorem, gdy młodsze dzieci zasną, będzie mogła odbyć z

Mike’em długą, poważną rozmowę, w której nikt im nie przeszkodzi. Razem znajdą sposób na uprzedzenia
Mike’a. Muszą znaleźć.

Becky wcisnęła twarz w poduszkę. Dzięki Bogu, że Mike przynajmniej nie czuje do Ryana nienawiści. Nie

zniosłaby tego, gdyby musiała wybierać między zranieniem syna a zerwaniem z kochanym człowiekiem.

Ryan usłyszał, że Mike zbiega ze schodów i wypada la dwór.

- Skończcie śniadanie, dzieciaki. Potem posprzątajcie ze stołu i włączcie sobie telewizor.

- Gdzie idziesz? - Pytanie zadała oczywiście Sara.

- Porozmawiać z mamą.

Nicky i Sara spojrzeli na siebie. Po chwili wymienili skinienia głowy. Porozumieli się bez słów.

- Ryan!

Wzdrygnął się widząc, jak lepka rączka chwyta go za spodnie, potem spojrzał na buzię Sary. Przypomniał

sobie, że kiedyś od widoku kleistej plamy syropu na spodniach zrobiłoby mu się niedobrze.

- Słucham, Saro.

- Czy możemy z tobą porozmawiać?

- Zaraz wrócę. Chcę teraz porozmawiać z waszą mamą.

- Nie. - Gdy próbował się odsunąć, dłoń trzymająca go za dżinsy zacisnęła się mocniej. - Musimy

porozmawiać z tobą zaraz.

Opanował falę rozczarowania. Jeśli chciał, żeby Becky uznała go za członka rodziny, musiał nauczyć się,

jak postępować z jej dziećmi. Mike, Sara i Nicky od lat byli dla niej najważniejsi i musiał się z tym
pogodzić, nawet gdyby Becky została jego żoną, co wobec postawy Mike’a wcale nie było pewne.

Gdyby posłuchał, co ma mu do powiedzenia Sara, zrobiłby dobry początek. Tęsknie zerknął w głąb

korytarza, potem westchnął i odgarnął kosmyk z czoła.

- Słucham.

- Usiądź, proszę.

Odsunął krzesło od stołu, obrócił je i usiadł okrakiem, kładąc łokcie na oparciu.

- Mów.

Zaskoczyła go nagła zmiana sytuacji. Dziewczynki stanęły po obu stronach Nicky’ego. Bez kłopotu

odczytał informację wyrażoną w języku ciała. Nabrał w tym wielkiej wprawy, gdy jeszcze włóczył się po
ulicach, a lata spędzone w dżungli biznesu uczyniły zeń eksperta. Sara i Dani chroniły młodszego brata,
widząc w rozmówcy przeciwnika.

- Kochasz naszą mamę? - spytała Sara.

Otworzył usta ze zdumienia. Pierwszy raz w życiu zabrakło mu słów. Wycofaj się, powiedział sobie w

myśli. Odkąd poznał Rebekę Hansen, przeżywał jedno zaskoczenie za drugim. Okazuje się, że i dzieci mogą
wprawić w zdumienie. Były wszak bardzo podobne do matki, zwłaszcza Sara.

Co powinien zrobić? Odłożyć rozmowę na później czy szczerze odpowiedzieć? Przed oczy nasunął mu się

obraz Becky, zasmuconej i zdenerwowanej rozmową z synem. Podjął decyzję. Becky miała na razie dość
trudnych chwil. Musi przeprowadzić tę rozmowę bez niej.

Może zanim Becky zejdzie na dół, najgorsze minie.

- Tak.

background image

- A nas lubisz? To znaczy, czy lubisz nas tak Jak Dani? - Usłyszał w pewnym siebie głosie Sary nutę su-

rowości. - Wiem, że Dani jest twoja, ale czy nas też możesz lubić?

Znów zaskoczony przyjrzał się Dani. Usta miała mocno zaciśnięte, z napięciem wpatrywała się w jego

twarz.

Czy Dani była jego? Przebiegł w myślach wszystkie miesiące, odkąd „odziedziczył” dziewczynkę i uznał,

że tak właśnie o niej myśli. Bardzo starał się zaspokoić wszystkie jej potrzeby materialne. Tylko czy to
wystarczało?

- Dani...

- Słucham, Ryan.

- Chodź do mnie, proszę. - Dani posłusznie obeszła zniszczony stół i stanęła u jego boku.

- Pamiętasz naszą rozmowę sprzed kilku tygodni? O tym, jak masz do mnie mówić?

- Tak.

- Źle wtedy wybrałem. Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz nazywać mnie tatą.

Dani stała w milczeniu tak długo, że już zaczął się obawiać, czy nie wpadł na ten pomysł za późno albo nie

odczytał błędnie jej pragnień. W końcu jednak powoli skinęła głową. Jej ciałem wstrząsnął szloch. Ryan
przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.

- Jesteś moja. Dani? - spytał.

Skinęła tylko głową, nie była bowiem w stanie nic powiedzieć. Ryan również poczuł ściskanie w gardle.

Nie wypuszczając z objęć Dani, przyjrzał się Sarze, która spoglądała na niego bardzo zadowolona z siebie.

- Saro! - Ostrym tonem i surową miną na chwilę spłoszył z jej twarzy uśmiech, zaraz jednak dziewczynka

dostrzegła wesołość w jego oczach i uśmiechnęła się znowu. Zauważył wtedy, że na miejscu zęba zabranego
przez wróżkę wyrasta już nowy.

- Słucham?

- Lubię Mike’a, Nicky’ego i ciebie. Bardzo lubię.

Cała trójka wymieniła między sobą uśmiechy, zaraz jednak spoważnieli i Sara odezwała się znowu.

- My też cię bardzo lubimy. Oprócz Mike’a. Ale on jest ostatnio dziwny. - Widział, jak dziewczynka

zastanawia się nad tym tajemniczym faktem, którym nie warto szczególnie się przejmować. - Jesteśmy
ciekawi... czy zechcesz się z nami ożenić. - Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie jednym tchem. Spłonęła
ciemnym rumieńcem, ale nadal stała wyprostowana, czekając na odpowiedź.

Ryan poczuł, że jest zgubiony. Czy powinien im powiedzieć, że Becky już zgodziła się zostać jego żoną,

czy też poczekać, bo może Becky chce im o tym powiedzieć sama? A może i zmieniła zdanie z powodu
Mike’a? Nie mógł niczego oznajmiać, skoro nie wiedział, czy Becky nie zwróci mu pierścionka.

Aż zamroczyły go pytania kłębiące mu się w głowie. Wiedział, że jeśli zrobi fałszywy krok, może raz na

zawsze zepsuć swój układ z Becky. O Boże! Dlaczego postanowił sam przeprowadzić tę rozmowę?

Jego milczenie się przedłużało. Sara zbladła, Nicky przestał się uśmiechać, a Dani skuliła ramiona.

Gorączkowo usiłował wymyślić, co ma powiedzieć. Dani wysunęła mu się z objęć i stanęła razem z resztą
dzieciaków.

Ryan przeklinał swoje niezdecydowanie.

Becky zwlokła się z łóżka, po czym włożyła dżinsy i pierwszą z brzegu koszulkę. Musiała zejść na dół

porozmawiać z Ryanem. Należało zdecydować, jaką taktykę przyjąć wobec Mike’a.

Na korytarzu przed drzwiami do kuchni zatrzymała się i oparła o ścianę, usłyszała bowiem głos Sary,

pytającej Ryana:

- Kochasz naszą mamę?

Czekała na odpowiedź, jakby stała na rozżarzonych węglach.

background image

- Tak.

Znów odetchnęła, usłyszała bowiem w jego głosie pewność i zdecydowanie.

Po chwili przysunęła się bliżej i mogła już zajrzeć, co się dzieje w kuchni. Ryan siedział przy stole,

odwrócony do niej plecami, a niewidoczne dzieci były skupione wokół rogu. Czy należało wejść i
oszczędzić Ryanowi przesłuchania Sary?

Nie. Jeśli Ryan chce wejść do ich rodziny, musi nauczyć się, jak sobie radzić z jej dociekliwością. Zresztą

Becky chciała się przekonać, co zrobi w sytuacji troje na jednego.

Gdy usłyszała następne pytanie Sary, omal nie wmieszała się do rozmowy. Jeszcze bardziej pokochała

Ryana za szczerość i powagę, z jaką traktuje małą dziewczynkę. Ale po pytaniu o małżeństwo bezsilnie
kucnęła przy ścianie.

Dlaczego Ryan nie odpowiada? Czyżby zmienił zdanie?

Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że Ryan nie może odpowiedzieć na to pytanie, póki z nią

nie porozmawia. Znalazł się w kropce.

Wstała i przysunęła się krok bliżej. Dzieci zauważyły jej obecność, ale nie zareagowały. W wielkim

skupieniu czekały na odpowiedź.

Ryan, nieświadom tego, że Becky stoi tuż za nim, czuł się w najwyższym stopniu niekompetentny. Do

licha! Gdzież się podziały jego sławne umiejętności negocjowania? To, niestety, wiedział. Stracił je nagle
dlatego, że ta rodzina tak wiele dla niego znaczyła. To nie była jeszcze jedna umowa do podpisania.

Na uchu poczuł muśnięcie warg. Kojąca dłoń znalazła się na jego ramieniu i zsunęła na wysokość głośno

bijącego serca. Becky stanęła obok niego.

- I co, Ryan? Czy ożenisz się z nami? Bo ja kocham cię z całego serca.

Odwrócił głowę i spojrzał w aksamitnobrązowe, ciepłe oczy kochanej kobiety. Natychmiast się odprężył.

Pochylił się i przytulił policzek do jej piersi.

- Tak.

Becky pocałowała go. Dzieci obiegły stół dookoła, wydając radosne okrzyki, i rzuciły się na Ryana.

Kuchenne krzesło z trzaskiem przewróciło się na bok.

Pierwsze godziny narzeczeństwa z Becky Ryan spędził więc w izbie przyjęć miejscowego szpitala, gdzie

założono mu na tył głowy osiem szwów w miejscu, którym zderzył się z buldożerem Nicky’ego.

Cześć. Nie spodziewałam się ciebie. - Uśmiech Jan był wątły, ton głosu zaprawiony udaną radością.

Przyjaciółka uściskała Becky. Potem wzięła wózek i zaczęła łokciami torować sobie drogę do taśmy z
bagażami.

- Bardzo chciałam ci coś powiedzieć, a ponieważ Stan nie mógł przyjść...

- Świetnie mi się leciało, więc nie żałuję wydatku na pierwszą klasę. Zresztą sądząc po hałasach, które

dochodziły z dzioba, ktoś tam był pijany i naświnił.

Becky usunęła się z drogi dwóch mężczyzn, niosących na jednym ramieniu narty, a na drugim wielkie

torby. Ponieważ prawie o tej samej godzinie wylądowały cztery samoloty, lotnisko było zatłoczone znacznie
bardziej, niż powinno być w środku nocy. Rozejrzała się dookoła i westchnęła z zazdrością. Wszyscy ci
ludzie dokądś lecieli albo właśnie skądś przylecieli.

Gdy zaparkowawszy samochód przed lotniskiem szła w stronę terminalu, w przeciwną stronę, ku

parkingowi, płynął strumień opalonych, uśmiechniętych podróżnych z wiankami na szyjach. Najwidoczniej
wylądował samolot z Hawajów. Zazdrość dosłownie ją zżerała.

Nigdy w życiu nie dotarła dalej na południe niż do Portland i dalej na wschód niż do Saskatoon.

Oczywiście, były to ciekawe miejsca, Becky uważała jednak, że nie sposób ich porównywać z Hawajami.

- Nie musiałaś po mnie przychodzić. - Jan wspięła się na palce i popatrzyła wzdłuż taśmy w miejsce, gdzie

powinny się ukazać bagaże. - Mogłam pojechać do domu taksówką.

background image

- Kiedy Stan zadzwonił...

- Tak wypchałam walizkę, że w ogóle nie mogłam jej zamknąć. Mam kilka wspaniałych rzeczy dla twoich

małych potworków. Może nawet Mike mnie uściska, jak zobaczy bluzę hokeisty. Były tak okazyjne, że
wzięłam dwie. A dla Nicky’ego mam... - Urwała i zerknęła na Becky - Mniejsza o to, potem będzie mnóstwo
czasu, żebym ci mogła pokazać.

- Nie musisz dawać im...

Jan lekceważąco skinęła dłonią.

- Przecież nikt mi nie kazał. Sarze kupiłam szkatułkę na biżuterię z tajnymi schowkami. Nicky się

wścieknie, jak zacznie węszyć po jej pokoju. - Roześmiała się, ale bardzo wątle. - Dla Dani też coś kupiłam.
Trzeba traktować dzieciaki równo, zwłaszcza jeśli z Ryanem zmądrzejecie i zechcecie, żeby były z Sarą
siostrami.

- Nicky nie...

- Owszem, tak. Jest wścibski jak diabli, ale przy tym sprytny, dlatego jeszcze nigdy nie złapałaś go na

gorącym uczynku. - Przysunęła się bliżej do nadjeżdżających bagaży. Po chwili walizka znalazła się przy
niej.

- Pomogę ci...

- Nie, nie. Już mam.

Becky widziała, że nieobecność Stana sprawiła Jan przykrość. Przyjaciółka nie chciała jednak słuchać

żadnych wyjaśnień, Becky uznała więc, że czas zmienić taktykę.

- Nie. - Przeszkodziła Jan, która chciała ująć rączkę walizki. Inna kobieta natychmiast odepchnęła ją

łokciem od taśmy.

- Po co to zrobiłaś? Teraz musimy zaczekać na następną rundę.

- Nie odjechała na zawsze. - Becky poczekała, aż Jan przestanie z niezadowoloną miną śledzić oddalającą

się czerwoną walizkę. - Odkąd wysiadłaś z samolotu, nie pozwoliłaś mi dokończyć zdania.

Jan spojrzała na nią zdziwiona, potem zrobiła smutną minę.

- Ojej, chyba masz rację.

- Na pewno mam. Co więcej... - Skrzyżowała ramiona na piersi i przybrała surową minę. - Nie zdejmiemy

tej walizki z taśmy, dopóki nie powiesz mi, co za ohydztwo kupiłaś tym razem dla Nicky’ego.

- Spokojnie, Becky, to tylko zabawka.

- Zabawka, która co robi? Ostatnio kupiłaś mu oszukane cukierki, smakujące jak ostra papryka. Przedtem

był długopis, który dokładnie opryskiwał użytkownika, jeśli nie nacisnęło się specjalnego guziczka. Miałam
przez niego spotkanie z wychowawcą.

- Przecież cię za to przeprosiłam.

Becky zmarszczyła czoło i spokojnie czekała. Wiedziała, że jeśli Jan wyczuje u niej słabość, rozmowa

będzie ciągnąć się bez końca.

- Zgoda. Zapowiem mu, że jeśli weźmie to do szkoły, nie dam mu już żadnego prezentu, póki nie będzie

pełnoletni. Wystarczy?

- To zależy. Co to za świństwo?

- Gwarantuję, że nie będzie trwałych szkód ani plam.

- W porządku. Możesz mu dać. - Becky wcisnęła ręce do kieszeni żakietu. - A nie zamierzasz mnie spytać,

gdzie jest Stan?

- Nie,

- Ani trochę nie jesteś ciekawa, dlaczego przyszłam zamiast niego?

- Nie. - Jan nerwowo poruszyła nogą. - Jedzie moja walizka.

background image

- Nie wierzę ci.

- To nie wierz.

Becky chwyciła przyjaciółkę za rękaw i pociągnęła. Jan chwyciła powietrze, a walizka ponownie

przejechała obok. Jan zaklęła, znowu bowiem straciła miejsce z dostępem do maszynerii wypluwającej
bagaże.

- Słuchaj, Becky, czy nie możesz poczekać, aż wsiądziemy do samochodu, żeby mi powiedzieć, że facet

wystawił mnie do wiatru?

- Wcale nie wystawił cię do wiatru.

- Stan i ja mieliśmy... mieliśmy małą sprzeczkę przed moim wyjazdem, ale mimo to obiecał wyjść po mnie

na lotnisko. Nie ma go. Wydaje mi się, że rozumiem, co to znaczy.

- Wcale nie rozumiesz. Dlatego Stan do mnie zadzwonił. Choć prawdę mówiąc, waszą małą sprzeczkę

nazwał dziką awanturą. W każdym razie wiedział, że jeśli nie przyjdzie, wyobrazisz sobie najgorsze.
Tymczasem jego siostra z dziećmi miała wypadek samochodowy nad Jeziorem Williamsa, więc musiał tam
jechać, żeby się nimi zaopiekować.

Jan znieruchomiała ze wzrokiem wbitym w walizkę.

- Ale ze mnie samolubna idiotka! Czy są ciężko ranni?

- Nie. Stan telefonował drugi raz godzinę temu i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Siostra i dwoje

dzieci wykręcili się szokiem i kilkoma siniakami. Najmłodszy chłopiec ma lekki wstrząs mózgu, ale jutro też
wypiszą go ze szpitala.

- Strasznie mi głupio. Myślałam o nim same najgorsze rzeczy, a on tymczasem... - Jan skuliła ramiona,

wściekłość i lęk nagle z niej uleciały.

- Jesteś zmęczona i rozdrażniona. Poza tym nikt oprócz mnie nie zgadłby, co myślisz.

Becky zauważyła kątem oka zbliżającą się czerwoną walizkę i sięgnęła po nią, wsuwając ramię między

grubego mężczyznę i kościstego nastolatka. Gdy stawiała bagaż na wózku, zamki puściły i zawartość
wyleciała w powietrze.

Następne kilka sekund Becky widziała jak na zwolnionym filmie. Obie przyglądały się bezradne i

oszołomione, jak garderoba Jan unosi się nad ich głowy i opada u stóp innych ludzi, czekających na bagaż.
Część ubrań osiadła na pobliskich wózkach. Nastolatek spiekł raka, bo na ramię upadł mu biustonosz.
Kosmetyczka uderzyła w plecy grubego mężczyznę, jakby była pociskiem z armaty.

Niezwykłą ciszę, jaka zapadła po eksplozji walizki, przerwał wybuch śmiechu stojących dookoła ludzi,

którzy wspólnymi siłami zaczęli pomagać Jan w zbieraniu rzeczy. Pomagał nawet chudy nastolatek, póki nie
odkrył u siebie w dłoni pary jedwabnych majteczek. Wtedy spąsowiał jeszcze bardziej i wrzuciwszy je do
walizki, szybko uciekł. Jakaś kobieta obdarowała Jan plastikową torbą, żeby można było zmieścić nadmiar
rzeczy.

Zanim obie z Becky pozbierały wszystko i podziękowały tym, którzy pomagali, Jan zdążyła się otrząsnąć z

apatii. Gdy wyszły z hali przylotów, była już sobą. Twierdziła, że zemdleje, jeśli natychmiast nie zje kawałka
czekolady.

Szły wzdłuż olbrzymiej oszklonej ściany, która oddzielała poczekalnię od płyty lotniska, gdy Jan

zauważyła pierścionek z brylantem na lewej dłoni Becky, zaciśniętej na rączce walizki.

Pisnęła z podniecenia nieco głośniej, niż ryknął silnik samolotu, szykującego się do startu po drugiej

stronie szyby. Puściła torby i zarzuciła Becky ręce na szyję, zamykając przyjaciółkę w obłędnym uścisku.
Becky roześmiała się, ale uciszyła Jan, bo wszyscy dookoła, z ochroną włącznie, zaczęli im się przyglądać.

- Nareszcie się zdecydowałaś. A to spryciarz! Musiał trzymać wszystko w tajemnicy przed Hallie. Czemu

mi nie powiedziałaś? Kiedy ślub? Co na siebie włożysz?

- Po jednym pytaniu, proszę. - Becky wzięła torbę, podała Jan walizkę i lekko ją popchnęła. - To się stało,

jak cię nie było. Dzieciaki są zachwycone, tylko Mike wydaje się bardzo tym zirytowany.

-

Nie chcesz chyba zrezygnować z powodu Mike’a?

background image

-

Owszem, przeszło mi to przez myśl, ale nie, nie mogłabym. Kocham Ryana, Sara i Dani też. Dani spytała

mnie, czy po ślubie będzie mogła do mnie mówić „mamo”, tak samo jak inne dzieci. Gdybym zrobiła tak,
jak chce Mike, unieszczęśliwiłabym pięć osób.

-

Czy spytałaś Mike’a, dlaczego nie chce, żebyś wyszła za Ryana?

-

On się nie pali do rozmowy o tym, co czuje, ale będę dalej próbować. Muszę tylko znaleźć odpowiedni

moment.

-

Gdybyś chciała, żebym i ja spróbowała, to daj znać. Będziemy mieli sam na sam na meczu hokejowym.

Może zechce się zwierzyć cioci Jan. - Jan uściskała Becky wolnym ramieniem. - Nie martw się. Coś
wymyślimy.

-

Zamierzam włożyć suknię, w której babcia była na swoim pierwszym balu.

-

Jaka to suknia?

-

Ta z portretu, który wisi nad kominkiem u mnie w sypialni. Wiele lat temu, kiedy byłam jeszcze małą

dziewczynką, babcia specjalnie ją zapakowała, żeby suknia czekała, aż dorosnę. Powiedziała, że to jest jej
ślubny prezent dla mnie, a daje mi go wcześniej, bo prawdopodobnie umrze, zanim zdążę wyjść za mąż.

-

Ale nie włożyłaś jej na ślub z Erikiem?

-

Nie. Sama zastanawiam się dlaczego.

-

Pewnie w głębi serca zdawałaś sobie sprawę z tego, że robisz fałszywy krok.

-

Może - przyznała Becky. Wyciągnęła kluczyki z torebki, gdyż tymczasem doszły do parkingu. -

Samochód zostawiłam chyba w tym rzędzie.

-

Ustaliliście już datę ślubu?

-

Postanowiliśmy, że będzie tylko cywilna uroczystość w Lilac House, dla najbliższych przyjaciół.

-

Wykluczone. Tym razem musisz mieć królewskie wesele, nawet gdybym miała je sama zorganizować od

początku do końca. Eric nie znosił myśli o takiej gali, a twoi rodzice nie znosili Erica, więc poprzednio
ominęło cię prawdziwe wesele.

-

Na więcej nie starczyłoby nam pieniędzy. Byłam całkiem zadowolona z tego, co mieliśmy.

-

Zadowolona to za mało. Tym razem zrobimy wszystko z pompą, na jaką stać mnie. Nie, nie, nie! -

Zdusiła w zarodku sprzeciw. - Tym razem nie będę słuchała twoich wykładów z ekonomii. A jak będzie
trzeba, to poszczuję cię Sarą.

-

Och, nie. Tylko nie to. - Becky skuliła się w udanym przerażeniu, po czym otworzyła drzwi samochodu.

-

To bądź grzeczna.

-

A poważnie mówiąc, zależy mi na tym, żeby uroczystość odbyła się w salonie Lilac House.

-

Wiem. Mówisz o tym, odkąd się znamy.

-

Czy zechcesz być moim świadkiem?

-

To się rozumie samo przez się. Spróbowałabyś mnie powstrzymać!

Jan położyła walizkę na tylnym siedzeniu. Obie wsiadły do samochodu i zapięły pasy.

-

Eric - powiedziała Jan.

-

Co Eric?

-

Zastanawiam się, co powie, gdy usłyszy, że ponownie wychodzisz za mąż.

-

Nie mam co do tego wątpliwości. Przysięgnie...

-

...że nigdy więcej nie zapłaci ci ani centa na dzieci - dokończyła za nią Jan. - A jak się dowie, że Ryan jest

bogaty, to jeszcze będzie próbował wyłudzić pieniądze na utrzymanie dla siebie.

background image

-

Nawet on nie byłby chyba aż tak bezczelny. - Becky zapaliła silnik i wyjechała z parkingu.

-

Na to nie licz.

-

Nie rozmawiajmy już o nim, bo znowu zaczyna mnie boleć brzuch. Czas jechać do domu. Mam jutro

ciężki dzień i muszę trochę się przespać. Obiecałam uszyć dwie jednakowe sukienki dwóm małym
dziewczynkom, które znamy i kochamy.


Cześć, Becka.

Becky znieruchomiała przy maszynie do szycia, z materiałem w dłoni. Tylko Eric zdrabniał w ten sposób

jej imię.

- Dawno się nie widzieliśmy - powiedział.

Maszyna zaczęła jękliwie protestować przeciwko nieruchomemu trzymaniu materiału, ale dopiero gdy

złamała się igła, Becky zdjęła nogę z pedału i puściła materiał. Wolno podniosła głowę.

Eric stał na progu. Wciąż był bardzo przystojny.

Gdyby nie kończyło się na efektownym wyglądzie i uroku, gdyby miał coś w sobie... Ciekawe, jaką rolę

zamierzał odegrać tym razem. Mimo iż z ramienia zwisał mu plecak, wydawał się skrzyżowaniem Jamesa
Deana z Elvisem. Bardzo malowniczy widok, aczkolwiek liczba złotych ćwieków na skórzanej kurtce była
chyba trochę przesadzona, nawet jak na niego.

Becky patrzyła w milczeniu, jak Eric zdejmuje okulary przeciwsłoneczne. Ściskało ją w żołądku.

- Jak wszedłeś do mojego domu?

- Jak to jak? Drzwi były otwarte. Nie mam zwyczaju odrzucać zaproszeń. - Obrócił w dłoni okulary.

- Sama zamknęłam drzwi po wyjściu dzieci do szkoły. Albo się włamałeś, albo skądś masz klucz.

- Po prostu pamiętałem, że na wszelki wypadek trzymasz w szopie zapasowy klucz dla dzieci. I co z tego?

Ten dom jest częściowo mój. Słono za niego zapłaciłem.

- Ostatnio nie płacisz ani centa.

- Co tam, wpadki każdemu się zdarzają. Musiałem wyjechać z Vancouveru. - Zaczepił okulary o wycięcie

bawełnianej koszulki, energicznie podszedł do stołu i wziął do ręki pasek koronki, który Becky zamierzała
przyszyć do nowej sukienki Sary. - Mężczyzna nie może pozwolić, żeby okazja wymknęła mu się z rąk.

- Okazja? A mnie omal nie zabrali tego domu. Dzieci i ja nie mielibyśmy gdzie mieszkać.

- Nieprawda. Musieliby dać wam cztery albo pięć miesięcy na przeprowadzkę, zanim mogliby was stąd

wykopać. Jak widzisz, wróciłem w porę, prawda? - Przełożył palce przez otwory w koronce.

- Czy masz dla mnie czek?

- Słucham? No, pewnie. Tutaj. - Poklepał się po kieszeni.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wyjeżdżasz z miasta?

- O, serce moje! - Splótł dłonie na piersi i nieco pochylił głowę, jakby się modlił. - Jeszcze ją to obchodzi.

- Mnie nie, ale bank tak.

- Co tam! - Zrezygnował z wystudiowanej pozy i zrobił kilka kroków w jej stronę.

- Nie podchodź bliżej.

- Nie wygłupiaj się, Becka. Nie dotknę cię.

- Gdzie byłeś? - Wyłączyła maszynę i odsunęła krzesło. Gdy wstała, natychmiast uciekła w bok, żeby

odgrodzić się od Erica stołem. Przystanęła na chwilę, gdy w zasięgu jej ręki znalazły się nożyce, zaraz
jednak zacisnęła dłonie w pięść i zostawiwszy je, ruszyła dalej.

- W Las Vegas. Z Margaret. - Rzucił koronkę na stół i wcisnął ręce do kieszeni. - Zauważyła mnie w

background image

hotelowym barze, tam gdzie pracowałem. Widocznie jej się spodobałem. Spędziliśmy gorący weekend, jeśli
wiesz, co mam na myśli. A potem okazało się, że załatwiła tu, co miała załatwić, i wraca do siebie. Błagała
mnie, żebym z nią pojechał.

- Więc rzuciłeś pracę, zostawiłeś swoją dziewczynę i wyjechałeś. Rozumiem, że Margaret jest bogata.

- Nieprzyzwoicie. Dla mnie to szansa, żeby się stąd wydostać, kotku.

Ominęła go szerokim łukiem i wyszła do sieni z nadzieją, że Eric podąży za nią. Gdy istotnie tak się stało,

odetchnęła z ulgą. Wydostała się z pułapki zamkniętego pokoju. Szeroko otworzyła frontowe drzwi i objęła
dłonią ich masywne skrzydło.

- Po co przyszedłeś, Eric?

- Pomyślałem, że wpadnę zobaczyć dzieci.

- Kiepski pretekst. Dobrze wiesz, że wrócą ze szkoły dopiero za pół godziny. Poza tym rzadko

przychodziłeś je zobaczyć nawet wtedy, kiedy mieszkałeś w Vancouverze.

- Co tam! Chciałem trochę z tobą porozmawiać. Wiesz, powspominać stare dzieje.

- Nie łączy nas nic, co chciałabym wspominać.

- Do licha, Becka, tamto było dawno i nieprawda. Już zawsze będziesz o tym nudzić?

- Nie mówimy o rozbitej szybie, Eric. Zgwałciłeś mnie. Powinnam zgłosić to na policji, żeby cię

aresztowano.

- Znowu chcesz to wałkować? - Pokręcił głową, westchnął i zrobił bardzo rozczarowaną minę. Przybrał

kolejną pozę.

Przyjrzała mu się chłodnym okiem. Włosy rzeczywiście miał w ładnym, kasztanowym odcieniu. Ale były

tak posklejane żelem, że powiew od otwartych drzwi nie poruszył mu ani jednego kosmyka. Z pewnością
nadal codziennie ćwiczył w siłowni. Nie utył tak, jak jego byli koledzy z drużyny. Mięśnie miał jeszcze
bardziej wydatne niż kiedyś. Aż za bardzo.

W ustach lśnił mu równy rząd białych zębów. Ale Becky wiedziała doskonale, ile to kosztowało, bo sama

pomagała za te zęby zapłacić. Dołeczkami w policzkach niewątpliwie mógł oczarować większość kobiet.
Tylko co z tego? Po prostu miał dużo atutów, którymi umiał grać.

Nie mógł jednak równać się z Ryanem.

Dzięki kursowi samoobrony, na który zapisała się po ostatnim sam na sam z Erikiem, przestała się go bać.

Niepokój w żołądku, jaki teraz czuła, wziął się wyłącznie stąd, że miała bardzo złe wspomnienia, a Eric
zjawił się znienacka.

- Nie. Chcę, żebyś mi powiedział, co cię tu przyniosło, i zaraz sobie poszedł.

Zanim Eric zdążył odpowiedzieć, do domu wpadł jej najmłodszy syn, a za nim pozostałe dzieci. Gdy Nicky

zobaczył, że mama nie jest sama, próbował wyhamować pęd, ale było już za późno. Potknął się o chodnik i
poleciał prosto na Erica.

Tak fachowe bloki Becky widywała czasem, gdy w telewizji transmitowano mecz futbolowy. Nicky

wylądował u jej stóp z potulnym uśmiechem. Natomiast Eric runął jak długi na podłogę, wydając głośne
przekleństwo.

Z plecaczka na ramieniu wypadła mu lokomotywka, która niegdyś należała do pradziadka Becky. Eric

sięgnął po zabawkę, ale Mike był szybszy.

- Ach, więc przyszedłeś ukraść lokomotywkę. Po co ci ona? - spytała Becky.

- Pieniądze, moja miła. Pieniądze. - Wstał, wsadził sobie koszulę w spodnie i niedbałym gestem poprawił

marynarkę. Podniósł z ziemi plecaczek. - Hobby Margaret, poza mną oczywiście, są antyki. Widziałem u
niej dokładnie taka samą zabawkę w katalogu domu aukcyjnego Christie. Jest warta fortunę.

- Wcale nie jest. Kłamiesz. - Becky bardzo się zaniepokoiła.

- Nie chcemy cię tutaj, draniu. - Mike stanął między rodzicami, wojowniczo wysuwając podbródek.

Tymczasem Nicky, Dani i Sara schowali się za Becky. - Ty... wynoś się z tego domu i nie wracaj tu nigdy

background image

więcej.

- Nie wolno ci do mnie tak mówić, ty mały...

- Nie! - Becky chwyciła Mike’a za ramię i odciągnęła do tyłu, bo ramię Erica ostrzegawczo się uniosło. -

Czy masz w kieszeniach jeszcze coś, co należy do mnie?

- Nie - burknął. - Zresztą dlaczego nie miałbym sobie wziąć tej durnej zabawki? Przecież z naszego

małżeństwa nie wyniosłem nic oprócz fury kłopotów i długów.

- Daj mi czek i zabieraj się stąd, Eric! - Nie odpowiedział ani nie sięgnął do kieszeni. - Aha, więc to też

było kłamstwo, co? Nie masz zamiaru spłacić do końca kredytu.

- Jeśli zamierzasz zachowywać się w ten sposób, to idę.

Mogli się przyjrzeć, jak Eric przybiera pozę pełną godności z taką łatwością, jakby wkładał płaszcz. Potem

z podniesioną głową opuścił dom.

- A jeśli jeszcze raz ośmielisz się podnieść rękę na moje dziecko, to wezwę policję i oskarżę cię o napaść! -

krzyknęła za nim.

Gdy samochód z wypożyczalni znikł z podjazdu, Becky uklękła i przygarnęła do siebie wszystkie dzieci.

Dani też. Sara uroniła kilka łez, a Mike niezgrabnie poklepał ją po plecach.

- Nic wam nie jest, dzieciaki? - spytała Becky.

Wszystkie po kolei zapewniły ją, że jakoś przeżyły tę przykrą scenę, chociaż tylko Nicky wydawał się

stosunkowo spokojny. Wycałowała swoją gromadkę i wysłała trójkę młodszych dzieci do kuchni na
przekąskę. Mike’a wzięła za rękę i trzymała tak, póki inne dzieci nie wyszły poza zasięg jej głosu.

- Nie powinieneś w ten sposób się do niego odzywać, kochanie - powiedziała.

Wysunął dłoń z uścisku i podał jej lokomotywkę.

- Przecież jest draniem.

- Jest twoim ojcem.

- Ale ja nie chcę, żeby nim był. I nie zmusisz mnie, żebym powiedział przepraszam. Nie obchodzi mnie,

czy on tu jeszcze kiedyś wróci! - krzyknął i pobiegł na górę, zanim Becky zdążyła powiedzieć choćby jedno
słowo więcej.

Nie zatrzymała go. Oboje potrzebowali czasu, żeby ochłonąć i przemyśleć to, co się stało. Porozmawiać

mogli później.

Becky bezsilnie usiadła na podłodze z lokomotywką w dłoni. Pomyślała, że jeśli Eric trafnie ocenił wartość

zabawki, to znowu udało mu się zadać jej ból. Bo oczywiście w takim wypadku należało lokomotywkę
sprzedać. Nic nie usprawiedliwiało trzymania w domu bibelotu, gdy rodzina potrzebowała tylu rzeczy.

Wciąż jeszcze siedziała w tym samym miejscu, gdy w kwadrans później do domu wszedł Ryan.

- Becky! - Kucnął obok niej i chwycił ją za ramię. - Czy coś się stało?

- Był tutaj Eric - odparła głosem bez wyrazu.

- O, jasna cholera! - Instynktownie zacisnął palce, zaraz jednak rozluźnił chwyt, uświadomił sobie bowiem,

że może sprawić jej ból. - Skrzywdził cię? - Becky miała wrażenie, że słyszy zgrzytanie zębów.

- Może wiesz, gdzie należy iść, żeby wycenić starą zabawkę? - Przesunęła palcami po wypukłych

cyferkach na lokomotywce. Na metalu rozprysnęła się łza.

- Becky, przerażasz mnie. Chodź, porozmawiamy. - Położył jej rękę na drugim ramieniu i obrócił ją ku

sobie.

- Nawet mnie nie dotknął. - Gdy w końcu skrzyżowali spojrzenia, w oczach Becky był bezbrzeżny smutek.

- A dzieci? - Nie widział dookoła nikogo innego, ale słyszał dźwięki dolatujące z kuchni. - Czy dzieciom

nic się nie stało?

- Przestraszyły się, ale już wszystko w porządku. Omal nie uderzył Mike’a. - Pokręciła głową z

niedowierzaniem. - Mike... pękł. Nigdy nie słyszałam, żeby odzywał się w ten sposób.

background image

- Gdzie Eric?

- Wyjeżdża. Prawdopodobnie do Las Vegas. Myślę, że na dobre, bo nie dostał tego, po co przyjechał.

- Gdzie on jest w tej chwili?

Ryan słyszał w swoim głosie ledwie hamowaną wściekłość. Głośno zaczerpnął tchu i policzył w myślach

do dziesięciu. Musiał poznać fakty, upewnić się, że wszyscy są bezpieczni, a dopiero potem mógł zająć się
tropieniem tego sukinsyna, żeby pokazać mu, co to znaczy ból.

- Po co chcesz to wiedzieć? Żeby go odnaleźć i sprać na kwaśne jabłko? Nie jest tego wart, a ty przy okazji

mógłbyś niepotrzebnie się narazić. On wciąż wygląda jak umięśniony czołg.

- Wielkie mięśnie nie zastąpią mózgu. - Ryan wiedział, że jego uśmiech w tej chwili jest bardzo niemiły.

- Jak wytłumaczyłabym potem dzieciom, że tobie wolno załatwiać sprawy pięściami, a im nie? - Ścisnęła

go za ramię.

Poczuł, że słabnie. A potem Becky powiedziała coś, co rozbroiło go całkowicie.

- Musisz zacząć myśleć i zachowywać się jak wzorowy ojciec. Zmienię zamki i...

- Ja się tym zajmę. Dzisiaj.

Skrzywiła się i zrobiła taka minę, jakby chciała wszcząć sprzeczkę, ale nagle wtuliła głowę w ramiona.

Ryan się przestraszył. Nigdy dotąd Becky nie ustąpiła tak łatwo, gdy chciał coś dla niej zrobić.

- Martwię się o Mike’a. Jego reakcja była... za mocna. Zupełnie jakby coraz bardziej nienawidził ojca.

Miałam wrażenie, że na widok Erica wyrzucił z siebie wszystkie złe uczucia, które się w nim kotłowały.

- Czy chcesz, żebym spróbował z nim porozmawiać? - zaofiarował się, choć nie był pewien skutku. Bądź

co bądź, chłopak traktował go niewiele lepiej niż Erica.

- Nie, dziękuję. Porozmawiam z nim dzisiaj wieczorem, jak położę resztę dzieci spać. Oboje będziemy

wtedy spokojniejsi.

- Po co przyszedł Eric?

- Po to. - Poklepała lokomotywkę.

- Po co mu zabawka?

- Powiedział, że jest warta dużo pieniędzy.

- Ale ty powiedziałaś...

- Wiem. - Westchnęła i zadrżała tak, jakby z trudem powstrzymywała wybuch szlochu. - Byłam w błędzie.

Eric zobaczył podobną zabawkę w katalogu domu aukcyjnego i Christie. Czy to nie wspaniałe?

Nigdy w życiu Ryan nie słyszał czegoś równie smutnego.

- Ale, Becky...

- Jeśli jest warta tyle, że Eric pofatygował się tutaj i chciał ją ukraść, to pieniądze ze sprzedaży pewnie

wystarczyłyby mi na opłacenie różnych prac remontowych w Lilac House, które od dawna są konieczne. -
Otarła oczy brzegiem bluzy, a potem uśmiechnęła się do Ryana drżąco, lecz stanowczo. - Dlatego pytam, czy
wiesz, gdzie mogłabym zanieść ją do wyceny.

Cholera! Nie mógł pozwolić, żeby Becky sprzedała przedmiot, który tyle dla niej znaczył. Niestety,

powiedziała mu bardzo wyraźnie, że nie weźmie od niego żadnych pieniędzy.

- Chodź gdzieś usiąść.

Pomógł jej wstać i zaprowadził do pokoju dziennego. Wybrał dla niej miejsce na krześle przy oknie, uznał

bowiem, że trochę słońca nigdy nikomu nie zaszkodzi. Potem wysunął jej spod stóp podnóżek i usiadłszy na
nim, położył jej ręce na kolanach.

- Czy na pewno chcesz to zrobić?

- Tak. - Zamknęła oczy i oparła głowę o spłowiałą tapicerkę. - Jak cudownie grzeje słońce.

- Nie spytałaś mnie, dlaczego przyszedłem dziś przed szóstą.

background image

Zamrugała zaskoczona i spojrzała na zegar, stojący na gzymsie kominka.

- Rzeczywiście, jak wcześnie. Co się stało?

- Jutro rano muszę wyjechać w interesach. Nie będzie mnie prawie dwa tygodnie. Czy Dani może

pomieszkać przez ten czas u ciebie?

- Wiesz, że tak. Będę za tobą tęsknić. - Położyła lokomotywkę obok siebie na krześle i zacisnęła dłonie. -

Dokąd jedziesz?

- Mam sześć albo siedem przystanków na wschodnim wybrzeżu. - Pochylił się ku niej. - Z Nowym Jorkiem

włącznie.

- Ryan! Czy mógłbyś...

- Tak. Wezmę tę lokomotywkę i pokażę ją u Christiego. - Pogłaskał ją po dłoniach. - Oczywiście, jeśli

jesteś zdecydowana.

Objęła go i przytuliła twarz do jego szyi.

- Jestem.

Ryan usłyszał jej stanowczy ton, ale na skórze poczuł wilgoć łez. I wtedy postanowił, że za wszelką cenę

musi uratować dla Becky lokomotywkę pradziadka.

Ciałem Becky wstrząsnął następny dreszcz. Nie z zimna. Wieczór był suchy i pogodny, jak na jesień

prawie idylliczny. Ale Becky musiała dojść do siebie. Ataki dreszczy chwytały ją raz po raz od godziny,
odkąd strażacy siłą wynieśli ją z Lilac House.

Teraz było już znacznie ciszej. Umilkł brzęk tłuczonego szkła. Nikt nie wydawał krzykliwych rozkazów,

nie łomotał ani niczego nie rąbał.

Becky uklękła na chodniku przed domem, otaczając ramionami dziewczynki i Nicky’ego. Mike siedział

sam na krawężniku, kilka metrów dalej, z twarzą schowaną między kolanami. Nie chciał usiąść przy niej i
innych dzieciach. Wiedziała, że musi z nim porozmawiać, ale to było zadanie na później. Na dużo później,
gdy będzie umiała zachować spokój pytając, co u licha sobie wyobrażał...

Na razie było w niej jeszcze za wiele złości. Musiała najpierw zapanować nad przerażeniem, nad

emocjami. Wściekaniem się na jego młodzieńczą głupotę nic by nie zyskała, a Mike sposępniałby i zamknął
się w sobie jeszcze bardziej.

Znów spojrzała na Lilac House. Frontowe drzwi były otwarte, z wybitego okna na strychu smugi dymu

wciąż wiły się ku niebu, ale wszystko poza tym wyglądało normalnie. Dwaj strażacy wyszli na zewnątrz i
porzucili na trawniku niesiony w zwojach ciężki wąż. Na szczęście nie musieli go użyć.

Becky wiele razy widziała w telewizji migawki z pożarów. Wiedziała, że Lilac House omal nie zamienił się

w kompletną ruinę. Ale z wonią dymu i drobnymi śladami osmalenia mogła sobie poradzić sama. Gdyby
musiała rozgarniać pogorzelisko, pękłoby jej serce. Popatrzyła na dwóch następnych strażaków, uzbrojonych
w toporki. Wszyscy czterej zaczęli ładować sprzęt na ciężarówkę.

Toporki! Przypomniały jej się łomoty i odgłosy rąbania, które słyszała wcześniej, i jej ciałem wstrząsnął

następny dreszcz. Z całych sił powstrzymywała jednak wybuch płaczu.

- Czy mogę teraz iść z nimi porozmawiać, mamo? Mogę?

Mocniej zacisnęła ramię wokół wiercącej się małej postaci.

- Nie, Nicky, nie można im przeszkadzać.

Za wozem strażackim z piskiem opon zatrzymało się żółte corvette, na chodnik wyskoczyła Jan.

- Becky! Przyjechałam, jak tylko zatelefonowała do mnie sąsiadka. Czy jesteście cali i zdrowi? Co się

stało?

- Na strychu wybuchł pożar.

- To była wina Mike’a - doniósł Nicky. - Największy strażak wyniósł mamę na rękach.

background image

- Wyniósł? Czy jesteś ranna? - wykrzyknęła Jan.

- Nie, nie jestem. Najpierw upewniłam się, że wszystkie dzieci są już na dworze, a potem zrobiłam użytek

z gaśnicy.

- Idiotyczny pomysł - przerwał im szorstki głos.

Oderwała wzrok od Jan i zerknęła na mężczyznę, który kazał ją wynieść, żeby nie przeszkadzała. Mimo

hełmu, ciężkich buciorów i grubego stroju ochronnego poznała Rogera Chalmersa, obecnie porucznika
Chalmersa. Bardzo się zmienił, od czasu gdy był chłopcem, który dokuczał dziewczynkom z ósmej klasy na
lekcjach gotowania, a potem w szkole średniej grywał w futbol z Erikiem. Ostatniej zimy Roger kilka razy
proponował jej wspólne wyjście do miasta, ale zawsze odmawiała.

- Należało opuścić dom natychmiast po wyprowadzeniu dzieci i zatelefonowaniu po straż.

- I wtedy byłaby tu kupa gruzu, a nie osmalony dom.

- Mogłaś odnieść rany albo nawet gorzej. Miałaś na strychu mnóstwo śmieci, więc ogień mógł ci odciąć

dostęp do drzwi. Zwykle najlepiej jest szybko uciec, Becky.

- Czy już zgasiliście ogień?

- Tak.

- Duże straty?

- Na szczęście ktoś niedawno opatrzył zewnętrzne ściany i dach materiałami ognioodpornymi. Zniszczone

są ściany strychu, bo musieliśmy się upewnić, czy ogień naprawdę dogasi. Dzięki twojej szybkiej, choć
ryzykownej akcji płomienie zniszczyły tylko jeden koniec pomieszczenia. Lepiej szybko zleć komuś
sprawdzenie dachu, bo nie wiadomo, czy nie zacznie cieknąć.

- A wielka szafa pod północną ścianą... - Bojąc się odpowiedzi, musiała zaczerpnąć tchu, żeby dokończyć

pytanie. - Czy jest cała?

- Przykro mi, ale w tej części strychu wszystko zostało zniszczone.

Łzy nabiegły jej do oczu i popłynęły ciurkiem po policzkach.

- Becky, co jest? - spytała zaniepokojona Jan.

- Suknia babci. - Otarła policzki brzegiem koszuli Nicky’ego. - Trzymałam pudło z suknią w tej szafie.

Cedrowe drewno podobno chroni przed mo... mo... molami.

- Twoja ślubna suknia! - Jan podała jej chusteczkę i Becky wydmuchała nos.

- Trudno. To tylko suknia. Najważniejsze, że dzieci są całe i zdrowe, a Lilac House stoi, jak stał. W

sklepach jest mnóstwo pięknych sukni ślubnych, więc jak przyjdzie czas, będę mogła coś wybrać.

Zauważyła, że Mike podniósł głowę i bacznie jej się przygląda. Smutek i rozpacz, malujące się na jego

twarzy, sprawiły jej ból. Z wysiłkiem uśmiechnęła się do niego. Bez względu na to, co zrobił, był jej synem,
kochała go.

Zwróciła się do Rogera:

- Czy możemy już wrócić do domu?

- Tak, ale w powietrzu wciąż unosi się dym. Lepiej byłoby, gdyby dzieci przespały dzisiejszą noc gdzie

indziej.

- Wezmę je do siebie - zaofiarowała się Jan. Młodsza trójka przystała na tę propozycję z radością.

- Ja nie jadę. - Mike odezwał się pierwszy raz, odkąd wybuchł pożar. - To była moja wina, zostanę tu

pomóc.

Becky zamyśliła się nad jego słowami. I nad tym, czego nie powiedział.

Mike pytał ją wcześniej, czy może pobawić się na strychu ze swymi nowymi przyjaciółmi. Wprawdzie nie

lubiła tego towarzystwa, ale chciała uniknąć kolejnej kłótni z synem, więc z oporami wyraziła zgodę.
Wiedziała, jak bardzo poddasze fascynuje dzieciaki, zwłaszcza o zachodzie słońca. Cienie rzucane przez
rupiecie wyglądały wtedy bardzo tajemniczo.

background image

Szyła w jadalni, gdy Joe Brasky i reszta chłopaków z tupotem wypadli przez frontowe drzwi. Mike

krzyczał za nimi i przeklinał. Potem rozległ się przenikliwy dźwięk alarmu pożarowego. Becky kazała
Mike’owi przyprowadzić dziewczynki z sypialni Sary, a sama pobiegła do kuchni po Nicky’ego i gaśnicę.

Mike coś jej tłumaczył o sprawdzianie odwagi, papierosach i wypadku, ale nie miała czasu go słuchać.

Najpierw musiała zapewnić bezpieczeństwo dzieciom i sprawdzić, co się dzieje na poddaszu.

Mike wybiegł z młodszymi dzieci na ulicę, a ona tymczasem popędziła schodami na górę i czołgając się na

kolanach po ciemnym strychu, przebiła się przez dym w stronę żółto-pomarańczowych płomieni. Gdy
znalazła się dostatecznie blisko, skierowała na nie gaśnicę i westchnęła do Boga.

Ostatni jaskrawy jęzor zgasł na kilka sekund przed przybyciem straży pożarnej. Zanim Becky zorientowała

się w sytuacji, zwisała z czyjegoś ramienia i przemieszczała się w ten sposób po dwa schody naraz. Potem
strażak bezceremonialnie rzucił ją na ziemię obok dzieci i nakazał, żeby się stamtąd nie ruszała.

Może Mike rzeczywiście miał taką potrzebę, żeby z nią zostać? Chciał zobaczyć skutki swojej

lekkomyślności, czuła też, że chciałby jakoś pomóc. Był jeszcze mały i dlatego bardzo przestraszony, ale
jednocześnie wystarczająco dojrzały, by czuć się odpowiedzialny za swoje zachowanie. Becky myślała o tym
z dumą.

- W porządku. Możesz zostać. - Uściskała dziewczynki i Nicky’ego. - Bądźcie mili dla Jan, słyszycie? - Na

szczęście dziewczynki bawiły się na podjeździe w klasy, więc Matylda była zaparkowana na ulicy. Jan
przestawiła swoją corvette, zamknęła samochód i zapakowała dzieciaki do kombi. Zaraz potem strażacy
skończyli pakować sprzęt i również odjechali.

Becky i Mike przyglądali się temu z końca podjazdu. Wreszcie Becky otoczyła chłopca ramieniem i

powiedziała:

- Chodźmy. Mamy mnóstwo roboty.

Gdy popchnęła go w stronę domu, nie chciał iść.

- Tak mi przykro, mamo.

Położyła mu dłonie na ramionach i spojrzała w oczy.

- Wiem, kochanie. Wiem.

Nie powinnam tego robić. - Becky mocniej ścisnęła torebkę, gdy Jan ostro zakręciła, tak że zderzak

Matyldy o milimetry minął budkę telefoniczną. - Zaplanowałam na dzisiaj następną rozmowę z Mike’em.

- O pożarze?

- Nie. Pożar mamy już za sobą. Obiecał mi trzymać się z dala od tych chłopaków, a poza tym pomoże mi

wszystko posprzątać. - Chwyciła za brzeg fotela. - Miałam na myśli małżeństwo. Wciąż nie mogę z niego
wydobyć, dlaczego tak go złości mój ślub z Ryanem.

- Kiedy wreszcie zauważysz, że Mike jest już prawie mężczyzną? Burza hormonów, przywódcze inklinacje

i silny opór przed rozmową o uczuciach. Typowy niedojrzały przedstawiciel rodzaju męskiego. Daj spokój.

- Może masz rację.

- Jestem tego pewna. Popuść Mike’owi. Przejdzie do porządku dziennego nad ślubem, jak tylko uzna; że to

był jego pomysł. Prędzej czy później usłyszysz, jak się puszy, że znalazł ci wspaniałego męża.

- Skoro tak mówisz... - Becky zamknęła oczy, bo omal nie zderzyły się ze skrzynką pocztową. - Wczoraj

wieczorem dzwonił Ryan. Był wściekły.

- Oho, musiał się dowiedzieć o pożarze. Obie z Hallie mówiłyśmy ci, że popełniasz błąd, trzymając to

przed nim w tajemnicy. Jak się dowiedział?

- Nicky odebrał telefon.

- I oczywiście cię sypnął. Od pożaru nie mówi o niczym innym, tylko o wozie strażackim. Osobiście

dziwię się, że udało ci się utrzymać sekret przed Ryanem tak długo. I co powiedział?

Becky zerknęła na tylne siedzenie. Dziewczynki były pochłonięte swoją rozmową, ale na wszelki wypadek

background image

zniżyła głos.

- Był wzorem uprzejmości. Jakby go zmroziło. Wolałabym nawet, żeby trochę pokrzyczał. Chciał

natychmiast wsiąść do samolotu i przylecieć, ale go przekonałam, że nie ma potrzeby.

- Och, nie. To wielki błąd.

- O czym mówisz?

- Nie powinnaś mówić takiemu człowiekowi jak Ryan, że nie jest potrzebny.

- Nie powiedziałam tego! Wytłumaczyłam mu tylko, że nie powinien skracać służbowego wyjazdu, skoro

nie ma tu nic do roboty. Wszystko, co trzeba, zostało zrobione.

- Jeszcze gorzej.

- E, tam. Ta cała rozmowa jest głupia.

- Obiecaj mi, że zatelefonujesz do niego dziś wieczorem i załatwisz sprawę. Jeśli będziesz czekać na jego

powrót, prawie przez tydzień będzie pęczniał od złości. Dopiero wtedy przyjedzie wściekły.

- No, dobrze. Obiecuję. - Becky skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała gniewnie na Jan. Zapadło

milczenie, które trwało, póki Becky nie zauważyła, że przejeżdżają przez Park Stanleya w stronę mostu
Lion’s Gate.

- Nie sądzisz, że przyszedł czas, żebyś powiedziała mi, dokąd jedziemy? - odezwała się ostro.

Sara i Dani zaczęły chichotać na tylnym siedzeniu.

- To nasza sprawa, a ty musisz zgadnąć.

Światło zmieniło się na zielone i Jan mocno wcisnęła pedał gazu. Matylda strzeliła gaźnikiem na znak

protestu. Jan uderzyła pięścią w tablicę rozdzielczą i samochód z szarpnięciem ruszył.

- Może łaskawie zwróciłabyś uwagę, czyim samochodem jedziesz. To nie jest corvette.

- Słowo ci daję, że zauważyłam.

- Nie rozumiem, dlaczego nie pozwolisz mi usiąść za kierownicą.

- To proste, mamo - włączyła się Sara. - Nie wiesz, dokąd jedziemy. - Obie z Dani rozchichotały się tak

strasznie, że trudno jej było dokończyć zdanie.

- Bardzo śmieszne. - Becky zadarła głowę i pociągnęła nosem. - Phi.

- Jak długo Ryana nie będzie w Vancouverze?

- Kilka dni.

- Jesteśmy na miejscu. - Jan wykonała gwałtowny skręt kierownicą i wjechała na parking, omal nie

zderzając się z innym samochodem. Przy akompaniamencie klaksonu i gniewnych krzyków z drugiego
samochodu wcisnęła hamulec, a trzy pasażerki sprawdziły wytrzymałość pasów bezpieczeństwa.

- Dość tego. W drugą stronę ja prowadzę - oświadczyła Becky, gdy odzyskała zdolność mówienia.

- Jak sobie życzysz. - Jan wsunęła jej w dłoń kluczyki i odpięła pas. - Wszyscy wysiadać.

Idąc za dziewczynkami do pobliskiego sklepu, Becky szeptem wyrażała potępienie dla wyczynów Jan za

kierownicą. Dopiero gdy dziewczynki pisnęły z zachwytu, zorientowała się, że jest to sklep z konfekcją.

Znalazły się wśród manekinów w kreacjach ze snów małych dziewczynek, by nie wspominać o większych

dziewczynkach.

Długie welony, atłasowe trzewiki, lśniące diademy, czepki zdobione perłami. Koronkowe parasolki,

rękawiczki normalnej długości i do łokcia, poduszeczki na obrączki. A to była tylko część akcesoriów, które
się tu kupowało.

Doszły do sukni. Becky wolno rozejrzała się dookoła. Były najróżniejsze: wyrafinowane, ozdobne, proste,

eleganckie, efektowne. Białe, kremowe, jasnoróżowe, żółte jak żonkile. Szmaragdowozielone, rubinowe,
szafirowe. O ile zdążyła się zorientować, w sklepie eksponowano suknie we wszystkich możliwych
odcieniach i stylach.

background image

Potem zauważyła małą starszą panią, ubraną na czarno. Uśmiechała się do nich zza szklanej lady.

- To ona, prawda? - spytała kobieta.

Becky zamrugała.

- Tak - odpowiedziała Jan. - A tu są druhny. - Wypchnęła przed siebie Sarę i Dani.

- Rozumiem, rozumiem. - Starsza pani przydreptała do nich i spojrzała w twarze dziewczynkom. Była

zaledwie o centymetry wyższa od Sary.

- Ta będzie w niebieskim - poklepała Dani po podbródku - a ta w różowym - pogłaskała Sarę po policzku.

Potem skłoniła głowę, wskazała kilka krzeseł przed półkoliście ustawionymi lustrami i wycofała się tak
samo szybko, jak podeszła. - Proszę usiąść. Wszystko jest przygotowane. - Znikła w głębi sklepu.

Becky stanęła wsparta pod biodra i spojrzała na Jan.

- Co ty wyrabiasz?

Jan przesunęła dłonią po brokatowym obiciu krzesła.

- Czy nie są piękne? Muszę ją spytać, gdzie kupione. Świetnie pasowałyby mi do salonu.

- Nie mów o krzesłach, Jan. Chcę wiedzieć... - W tej chwili zauważyła, że dziewczynki podchodzą do

bogato zdobionej sukni, wystawionej na manekinie w samym środku sklepu. Sara wyciągnęła dłoń do
kryształowych koralików, wszytych pomiędzy koronki.

- Sara! Dani! Chodźcie tu i usiądźcie. Ta suknia prawdopodobnie kosztuje więcej, niż ja zarabiani przez

rok. - Odczekała, aż dzieci wypełnią polecenie.

- Czy to nie jest madame de Moor? - szepnęła do Jan, która odpowiedziała skinieniem głowy. - Czytałam o

niej w gazetach. To sława. Nie stać mnie na to, żeby coś kupić w jej sklepie.

- Na miłość boską, Becky, madame de Moor nie prowadzi sklepu. To jest salon. - Jan z królewskim

dostojeństwem wykonała obszerny gest.

- Niech ci będzie. Nie stać mnie na to, zęby coś kupić w jej salonie.

- Nie musi.

- Ciebie też nie stać. Wszystko mi jedno, ile zarabiasz na tym swoim wystrzałowym stanowisku.

- Pamiętasz, jak opowiadałam ci o przyjacielu Stana, Petrovie? Madame de Moor jest jego babką, więc daje

nam upust dla rodziny. Poza tym chce wykorzystać kapliczkę, stojącą na gruntach ojca Stana, do
przygotowania fotosów wiosennej kolekcji. Zawarliśmy więc umowę.

- Ech, ty z twoimi umowami!

- Owszem, jestem w tym dobra. - Jan dmuchnęła na swe nieskazitelne paznokcie i wytarła je o bluzkę. - W

każdym razie wszystko zostało uzgodnione. W dzień po tym, jak powiedziałaś mi o zaręczynach z Ryanem,
dyskretnie przepisałam wymiary Sary i Dani z notatnika, który masz przy maszynie do szycia. Usiadłyśmy z
madame tu, w salonie, zadała mi kilka pytań, a potem zostawiłam wszystko w jej rękach. Każdy dostaje
nową suknię. Na mój koszt.

Madame przydreptała znowu, niosąc na obu ramionach kreacje opakowane w plastikowe torby.

Energicznym, władczym gestem, na którym niewątpliwie wzorowała się odrzuciła torby i powiesiła obie
suknie na haczykach przed lustrami. Jan, Becky i Dani głośno nabrały powietrza. Oczy Sary zaszkliły się
łzami.

Madame uśmiechnęła się.

- Zawsze tak jest.

Dwie suknie były utrzymane w tym samym stylu, miały empirowy stan, ale nieznacznie się między sobą

różniły. Becky, przyjrzawszy im się wprawnym okiem osoby, która od wielu lat szyje, mogła powiedzieć, że
obie podkreślają w urodzie dziewczynek to, co najkorzystniejsze. Sukienka Sary była różowa jak policzki
właścicielki i uszyta z aksamitu. Szeleszcząca tafta Dani idealnie pasowała odcieniem do jej niebieskich
oczu.

- Proszę poczekać jeszcze chwilę. - Madame znowu podreptała na zaplecze. Wróciła z następną torbą.

background image

- To dla tej szalonej kobiety, która namawia do dawania sukni w prezencie. - Ze smutkiem pokiwała głową,

ale zaraz się uśmiechnęła, zdejmując plastikowe opakowanie.

- Och, Jan! - Becky zakryła usta dłońmi.

Kremowa suknia z lnu była skrojona tak, by podkreślać smukłość sylwetki. Na staniku miała zdobienia z

kremowego atłasu. Wzdłuż ukośnego rozcięcia żakietu biegł rząd dopasowanych kolorystycznie guzików
obciągniętych atłasem. Te same guziki kończyły oba rękawy.

- Podoba się pani? - spytała madame.

- Bardzo. - Jan delikatnie dotknęła palcem jednego z guzików.

- Jest przepiękna. Będziesz ślicznie wyglądać. - Becky wyciągnęła rękę i ujęła dłoń przyjaciółki.

- Bardziej jak panna młoda niż jak świadek, nie sądzisz? - Jan zacisnęła rękę na dłoni Becky.

- Chcesz powiedzieć... Ty i Stan...?

Jan uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Zaproponował mi małżeństwo, a ja, częściowo przez twoje utyskiwanie, postanowiłam nie być dłużej

głupia. Ralph nie żyje, a Stan jest naprawdę fantastyczny. Wygląda więc na to, że w końcu znowu wyjdę za
mąż.

Becky wydała okrzyk radości.

- Kiedy?

- Prawdę mówiąc, zastanawialiśmy się, co powiedzielibyście z Ryanem na podwójną uroczystość.

- W salonie Lilac House?

Jan skinęła głową.

- Myślę, że to jest najwspanialszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałaś. - Becky zerwała się z krzesła,

zatoczyła niewielkie koło i usiadła ponownie. - Ten ślub chyba naprawdę dojdzie do skutku. Zaczynam w to
wierzyć... - uderzyła się w pierś - tu, gdzie to jest naprawdę ważne.

- Sprawa jest przesądzona. Już nic nas nie powstrzyma - stwierdziła Jan.

- Jeszcze chwilę. - Madame powiesiła komplet na innym wieszaku i znowu gdzieś podreptała. Tym razem

wróciła z asystentem o mysim wyglądzie, który na środek przestrzeni przed lustrami wtoczył manekin na
kółkach. We wszystkich lustrach było widać, jak madame z pomocnikiem uroczyście odpakowują kreację. W
końcu odstąpili na bok.

- Ojej, to jest dokładnie suknia babci! - Becky nie wierzyła własnym oczom. Mocno uścisnęła rękę Jan. -

Skopiowałaś ją ze zdjęcia babci i Emily na ich pierwszym balu. Ale kiedy?

- Wykradłam zdjęcie i dałam do przefotografowania pierwszego dnia po pożarze. Wiedziałam, że przez

parę godzin na pewno nie zauważysz braku, bo byłaś za bardzo zajęta. A reszta to już zasługa madame de
Moor. - Jan uśmiechnęła i powtórzyła wcześniejsze pytanie madame: - Podoba się pani?

- Bardzo. - Becky uściskała Jan. - Podoba mi się tak, że aż mnie boli serce. Dziękuję, droga przyjaciółko -

wyszeptała.

- To dobrze. - Jan usiadła i dotknęła oczu chusteczką. Drugą chusteczkę podała Becky. - A teraz weźmy się

do pracy. Trzeba wybrać dodatki.


Ryan zapłacił taksówkarzowi, wyjął klucze, wziął walizkę i szybko ruszył chodnikiem. Przez większą

część czterech dni, podczas których nie było go w domu, padał deszcz, toteż stopa omsknęła mu się na
schodkach. Dla nieostrożnych nasiąknięte wodą drewniane stopnie na ganek były bardziej niebezpieczne niż
skórka od banana i lód razem wzięte.

Walcząc o utrzymanie równowagi, chwycił za klamkę. Gdy wreszcie znalazł się cały i nie uszkodzony we

wnętrzu domu, zaczął nasłuchiwać, gdzie są mieszkańcy. Opłaciła mu się katorżnicza praca. Wrócił o dzień

background image

wcześniej, niż przewidywał.

Gdyby tylko udało mu się teraz przekonać Becky, żeby pozwoliła spłacić mu kredyt, może
uwierzyłby, że to jest również jego dom.

-

Becky! Wróciłem! - zawołał. Ktoś musiał być w domu. Drzwi były szeroko otwarte, do środka wpadały

ciepłe podmuchy wiatru.

-

Sara! Dani! - zawołał, stając u podnóża schodów. Brak odpowiedzi wskazywał, że na górze nikogo nie

ma. Może na podwórzu za domem?

-

Nicky! - Otworzył kuchenne drzwi i zawołał jeszcze raz. - Przywiozłem ci prezent - dodał kusząco, na

wypadek gdyby ten diablik gdzieś się schował.

-

Mike! Ludzie, gdzie jesteście? - Z powrotem wszedł do wnętrza domu i usiadł na najniższym stopniu

schodów. Cisza dzwoniła mu w uszach. Położył łokcie na kolanach i wsparł podbródek na dłoniach. I jak ci
się to podoba? - pomyślał. Wypruwasz sobie żyły, przelatujesz tysiące kilometrów, śpieszysz się do domu i
nikogo nie zastajesz. Becky chyba oszalała, że zostawiła nie zamknięte drzwi. Każdy może wejść i wynieść
stąd, co dusza zapragnie.

Był już bliski wpadnięcia w panikę, gdy nagle usłyszał ciche, nierytmiczne postukiwanie. Wstał i poszedł

w stronę źródła dźwięku. Przed pracownią zatrzymał się na chwilę, potem nacisnął klamkę i pchnął drzwi.
Nareszcie znalazł Becky.

Mając na uszach dziwacznie przekrzywione słuchawki od aparatury stereo Mike’a, wtórowała wykonawcy,

choć tak fałszywie, że trudno było powiedzieć, co śpiewa. Palcami wystukiwała rytm na starej maszynie do
pisania, a z półtaktowym opóźnieniem poruszała pośladkami i stopami.

Wokół niej poniewierały się masy kratkowanych kartek. Na wszystkich możliwych płaszczyznach leżały

otwarte encyklopedie i słowniki. Ryan podskoczył, bo Becky niespodziewanie zaatakowała go szlagwortem:

-

She loves you, yeah, yeah, yeah! - Przy ostatniej nucie wyrzuciła ręce do góry, wydała dziki okrzyk,

odepchnęła się od biurka i z głośnym skrzypem wykonała obrót na starym biurowym krześle.

I wtedy go zauważyła.

-

Ryan! - Natychmiast się uśmiechnęła i zerwała z krzesła. Z szeroko rozłożonymi ramionami rzuciła się,

żeby go uściskać, całkiem zapominając o sznurze słuchawek, który trzymał ją przy biurku. Wtyk wyskoczył
z gniazdka, na cały regulator ryknęła piosenka Beatlesów. W chwilę później radio z trzaskiem upadło na
podłogę i muzyka zamilkła.

-

Och, nie! Mike mi nie wybaczy, jeśli coś rozbiłam.

-

Nie przejmuj się. - Objął ją. - Kupię mu nowe radio.

-

Nie ma mowy. Dam to do naprawy. Przestań szastać pieniędzmi - powiedziała karcąco.

-

Lubię kupować ci różne rzeczy. Taki już jest zwyczaj mężów. Zwłaszcza jeśli mają żony podobne do

ciebie. A ponieważ do ślubu zostało mi kilka tygodni, musze pilnie ćwiczyć rolę. Nie mogę dopuścić do tego,
żebyś się rozmyśliła.

-

Skąd u ciebie w głowie takie pomieszanie z poplątaniem? Nie chcę, żebyś tak myślał.

Ryan przypomniał sobie swe najmłodsze lata, gdy serdeczność atmosfery w domu nasilała się bądź słabła

wraz z wysokością pensji ojca. To, czego nauczył się w dzieciństwie, potwierdziły jego późniejsze
doświadczenia z kobietami. Wprawdzie rozumiał, że Becky nie jest podobna do jego matki, wciąż jednak
odczuwał potrzebę kupienia jej i dzieciom wszystkiego, na co tylko go stać.

-

Chodź no tu - burknął. Pocałował ją, wkładając w ten pocałunek całą namiętność, która zebrała się w nim

przez dni, gdy go nie było. Cofnął usta dopiero, gdy zabrakło im tchu. - Tego było mi trzeba. Teraz wiem, że
jestem w domu.

-

Pocałunek nie jest metodą zmiany tematu.

-

Skoro tak uważasz... Skończyłaś tę krzyżówkę?

-

Och, Ryan! - Westchnęła, ale ustąpiła, przynajmniej na razie. - Właśnie kończę. Ma być o muzyce

background image

Beatlesów.

-

Uwielbiam, jak zbierasz materiały do swoich zagadek. - Zatrzymał wargi milimetry od jej ucha. - Czy jest

nadzieja na to, że „Playboy” albo „Cosmopolitan” zlecą ci ułożenie krzyżówki na temat technik miłosnych?
Chętnie ci wtedy pomogę.

Cofnęła się odrobinę i wybuchnęła śmiechem.

- Jesteś w dobrym humorze.

- Nawet nie wiesz, w jak dobrym. Gdzie są dzieci?

- U sąsiadów. Zaproszone na przyjęcie.

- Ooo! - Musnął jej szyję. - Jak długo jeszcze ich nie będzie?

Obróciła mu rękę, żeby spojrzeć na zegarek.

- Jakieś dwie godziny. A co ty?... - Jej głos przeszedł w pisk, bo Ryan poderwał ją z ziemi i wyniósł z

pokoiku. U podnóża schodów zatrzymał się na chwilę, by znów ją pocałować.

- Tęskniłem za tobą. Rozmowa przez telefon raz dziennie mi nie wystarcza.

- Czyżbyś chciał powiedzieć - zerknęła w stronę piętra - to, co mi się wydaje, że chcesz powiedzieć?

Wyszczerzył zęby w uśmiechu i jeszcze raz ją pocałował.

- Wiedziałem, że jesteś bystrą kobietą.

- Ja też za tobą tęskniłam, więc postaw mnie już na ziemi. Tracisz cenne minuty z naszych dwóch godzin.

Posłusznie ją puścił i Becky puściła się biegiem po schodach. Na podeście przystanęła, kokieteryjnie

mrugnęła do niego i znikła w korytarzu.

Ryan wydał przeciągły, cichy gwizd. Jak miał znieść jeszcze sześć tygodni dzielących go od ślubu?

Pędząc śladem Becky po schodach, niezgrabnie pozbył się krawata i marynarki i cisnął je nad poręczą w

stronę walizki.

Cieszę się, że policja odzyskała przedmioty, które skradziono ci z mieszkania. - Becky przekręciła się na

bok i położyła mu głowę na ramieniu.

- Wygląda na to, że żona Pastina postanowiła spieniężyć część jego majątku, póki Pastin jeszcze siedzi w

więzieniu. Nie wiedziała, że maska i abakus należą do mnie, chociaż wątpię, czy gdyby wiedziała, to nie
chciałaby ich sprzedać. Ona za mną, delikatnie mówiąc, nie przepada. Właściciel galerii poznał te
przedmioty, bo widział je w policyjnym biuletynie, z ostatnio skradzionymi dziełami sztuki.

- Na pewno się cieszysz, że odzyskałeś swoją własność.

- Postanowiłem sprzedać maskę.

- Myślałam, że jest dla ciebie ważna.

- Była. Gdy patrzyłem na nią, zdawało mi się, że wyraża uniwersalną prawdę o kobietach. Bardzo pocie-

szającą. Widziałem w niej potwierdzenie drogi, jaką wybrałem. - Mocniej objął Becky. - Ale ostatnio
zmieniłem zdanie.

- Co ci powiedzieli u Christiego? - Okręciła na palcu kędziorek z torsu Ryana, który znalazł się w pobliżu

jej nosa.

Nie chciała pytać o lokomotywkę, więc odkładała sprawę jak najdłużej, ale w końcu nie miała innego

wyjścia. Dojrzała, odpowiedzialna kobieta powinna być przygotowana na sprzedaż rodzinnej pamiątki, żeby
zapewnić finansowe bezpieczeństwo dzieciom. Szkoda, ze wcale nie czuła się dojrzała, gdy myślała o
lokomotywce.

- Jezu, Becky, dlaczego chcesz sprzedać coś, co tyle dla ciebie znaczy?

- Dałeś ją do wyceny, prawda?

- Pamiętaj, że miałem wiele możliwości. - Zaczął miąć w palcach prześcieradło, którym okryli się, gdy

background image

trochę ostygli.

- Jakich możliwości?

- Mógłbym ci powiedzieć, że wyceniono ją na sto dolarów, a rzecz nie jest warta ani twojego wysiłku, ani

żalu. Mógłbym schować ją do sejfu, powiedzieć, że sprzedałem, i wręczyć ci moje własne pieniądze. Na
dziesiątą rocznicę ślubu dostałabyś ją z powrotem w prezencie i bardzo byś się cieszyła.

- Co ci powiedzieli u Christiego, Ryan? - Oddzieliła jeden włosek od pozostałych i pociągnęła.

- Au! - Potarł tors dłonią. - Prawdopodobnie mogliby ją sprzedać za pięć do ośmiu tysięcy dolarów.

Poprzednia poszła za siedem.

Becky oparła się na łokciu, żeby móc spojrzeć mu w twarz.

- O Boże, dlaczego aż tyle?

- Jest w dobrym stanie i bardzo stara. Zrobiona przez jakąś niemiecką firmę w 1898 roku, jeśli dobrze

pamiętam. Wszystko mam dokładnie zapisane.

- Dostanę osiem tysięcy dolarów! - Aż powtórzyła z niedowierzaniem. - Osiem tysięcy dolarów.

- Może mniej. I tylko jeśli lokomotywka trafi na aukcję.

- Jeśli? Nie zostawiłeś jej?

- Przywiozłem z powrotem.

Becky gwałtownie opadła na materac i zasłoniła dłonią oczy.

- Dlaczego? Było mi wystarczająco ciężko na duszy, kiedy wylatywałeś do Nowego Jorku. A teraz będę

musiała przeżywać sprzedawanie tej zabawki od początku.

- Posłuchaj mnie, Becky. Teraz, skoro jesteśmy razem, nie potrzebujesz tych pieniędzy. Nie chcę, żebyś

sprzedała tę lokomotywkę.

- Ty nie chcesz. A co ze mną? Już się nie liczy, czego ja chcę?

Drgnął, zaniepokojony jej tonem.

- Okaż mi trochę zaufania, Becky. Staram się.

- Dobrze. Troszeczkę zaufania za troszeczkę starań.

- Musisz zacząć mnie traktować jak członka rodziny. Chcę mieć swój udział w prowadzeniu tego domu.

Może wtedy nie będę czuł się tak bardzo jak intruz.

- Intruz? - Odsunęła się od niego. Ryanowi zamarło serce.

Becky usiadła na krawędzi łóżka. Z najwyższym trudem powstrzymał się, żeby nie pogłaskać jej po nagich

plecach. Pochyliła się i zakryła oczy dłońmi. Słowa zabrzmiały bardzo niewyraźnie.

- Nie słyszę cię, Becky.

- Powiedziałam, że nie wiedziałam o tym. - Podniosła głowę i zwróciła się twarzą do niego. - Bardzo cię

przepraszam. Sama nie wiem, co jest gorsze. Że ty się tak czujesz, czy że ja nie miałam o tym pojęcia.

- Nie powiedziałem tego po to, żeby zrobiło ci się przykro. Kocham cię. - Objął ją i przyciągnął do siebie.

Po chwili znów leżała przy nim, pod prześcieradłem, tam gdzie było jej miejsce. - Oboje potrzebujemy
czasu, żeby przyzwyczaić się, że każde z nas jest tylko połową całości. Chcę tylko, żebyś czasem dała mi
trochę swobody.

- Swobody? - Puściła do niego oko i szturchnęła go biodrem. - Nie sądzę, żeby coś z tego było.

Roześmiał się.

- Czy to znaczy, że jeśli sprawy ułożą się po nowemu, zatrzymasz lokomotywkę?

- Po nowemu to znaczy jak?

- Nie wiem. Może bank pozbędzie się tego głupkowatego urzędasa? Ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie.

Czy jeśli sprawy ułożą się po nowemu, zatrzymasz lokomotywkę?

background image

- Chyba tak. Skoro o to prosisz, na razie poczekam ze sprzedażą. Ale rezerwuję sobie prawo sprzedania jej

później, gdybym doszła do wniosku, że to jest konieczne.

- Gdybyśmy my doszli do wniosku...

- No, dobrze. Gdybyśmy my doszli do wniosku, ty despoto.

- Czy w tej chwili nie powinnaś mi złożyć uroczystych podziękowań za odwiedzenie domu aukcyjnego

Christie? - Z sugestywnym uśmiechem na twarzy przykrył ją swym ciałem.

- Nie, Ryan. Za kwadrans dzieci wrócą do domu. - Położyła mu dłoń na torsie i odepchnęła go. Ryan zawisł

nad nią na wyprostowanych ramionach.

- Zatelefonuj do sąsiadki - szepnął gorączkowo. - Spytaj, czy dzieci nie mogą zostać u niej trochę dłużej.

- Nic z tego. Siedzą tam całe popołudnie. Nie mogę jej za bardzo wykorzystywać. - Jej palce swawolnie

zaczęły się bawić owłosieniem Ryana. Raz po raz dotykały skóry, okrywającej twarde mięśnie. - Zresztą już
się kochaliśmy dwa razy.

Jej dotyk podziałał na Ryana jak elektryczny impuls. Głośno nabrał powietrza do płuc i poruszył biodrami.

Zaczął szukać Becky, znowu jej pragnął.

- Ten wyjazd był okropny. Nie spałem, w ogóle nie mogłem się skoncentrować. Żyłem kawą i wizjami

twojej osoby. Erotycznymi wizjami. Jak duch nawiedzałaś mnie w łóżku, w taksówce, we wszystkich
restauracjach, zawsze w tej przeklętej różowej koszuli. Dwa razy to za mało. Trzy razy też będzie za mało.

Czuła jego twardość tuż przy ciele.

- Mam wrażenie, że znowu jestem niewyżytym nastolatkiem. Zawsze chętny, zawsze gotów.

Spojrzała mu w twarz. Zmrużone niebieskie oczy gorączkowo lśniły. Zdrętwiałe wargi szeptały, co chce z

nią robić. Co mogą z sobą robić. Zachwyciło ją, że dostaje od niego nie mniej miłości, niż sama mu daje. Nie
odwracając się, sięgnęła po słuchawkę aparatu telefonicznego. Wybrała numer.

- Sally? Czy dzieci mogą jeszcze chwilę u ciebie pobyć? Och, hmmm, zlew mi się zapchał i zalało podłogę

w kuchni. Zatelefonuję do ciebie, jak posprzątam. Dziękuję. Pa.

Niezgrabnie odłożyła słuchawkę. Wciąż krzyżując z Ryanem spojrzenia, położyła mu dłonie na torsie i

powoli przesunęła je niżej, po brzuchu, biodrach, aż wreszcie objęła muskularne pośladki.

- Teraz. - Energicznym ruchem połączyła ich ciała w jedno.

Ryan przystanął tuż za drzwiami banku i rozejrzał się dookoła. Zdawał sobie sprawę, że przyciąga uwagę

personelu. Przy stanowiskach za ladą siedziały cztery kobiety, kasjer wypłacał pieniądze starszemu
mężczyźnie, jedynemu klientowi w tej chwili.

Ryan celowo wybrał porę tuż po otwarciu banku, chciał bowiem jak najszybciej położyć kres tej żałosnej

sytuacji.

- Czy mogę panu w czymś pomóc? - spytała kobieta ze stanowiska po lewej stronie.

- Tak. Chcę się widzieć z panem Tomem Ellfordem.

- Czy był pan umówiony?

- Nie.

Widział, jak urzędniczka zastanawia się, by po chwili powiedzieć, że kierownik przyjmuje tylko ludzi,

którzy byli umówieni. Nie zaskoczyło go to. Zdarzali się lekkomyślni ludzie, którzy nie chcieli poświęcić
mu swojego cennego czasu.

- Czy może mi pan podać swoje nazwisko?

- Ryan McLeod.

Urzędniczka znikła w gabinecie, znajdującym się za jej stanowiskiem. Wprawdzie zamknęła drzwi, ale

klamka nie zaskoczyła, więc została w nich szpara.

- Dlaczego mi przeszkadzasz, Marie? Powiedziałem, że dziś rano chcę mieć spokój. Jak nie umiesz się

background image

zastosować do polecenia, to zatrudnię na twoje miejsce kogoś, kto będzie umiał. Wynoś się stąd i nie
zawracaj mi głowy.

Ryana zaskoczył ton Ellforda. Nawet w czasach bezrobocia trudno było zrozumieć, jak ktoś może być tak

niegrzeczny dla personelu. Wyglądało na to, że Tom Ellford terroryzuje pracowników, a w dodatku
wykorzystuje swoją pozycję wobec klientów w trudnej sytuacji.

Gdy urzędniczka wyszła z gabinetu, z trudem powstrzymywała łzy.

- Przepraszam, ale pan Ellford jest w tej chwili zajęty. Czy mogę pana umówić dziś na późniejszą godzinę?

- Nie. Ta sprawa czekała już dość długo. - Delikatnie odsunął urzędniczkę z drogi i przeszedł obok niej.

Pchnięte drzwi uderzyły o ścianę. Ryan wiedział, że urzędnicy przysunęli się bliżej, wyglądało jednak na to,
że nikt nie zamierza się wtrącać.

- Co to ma znaczyć?! - Otyły człowieczek siedzący za biurkiem głośno wyraził swe oburzenie ustami

pełnymi pączka.

- Tom Ellford?

- Kto pan jest, do diabła? Marie, chodź tu natychmiast!

- Nazywam się Ryan McLeod.

- Niech pan natychmiast wyjdzie z mojego gabinetu, bo wezwę policję. Marie!

Ryan odsunął krzesło, stojące między nim a biurkiem.

- Marie!

- Myślę, że Marie nie przyjdzie. A pan jak sądzi? Dlaczego miałaby pana ochraniać? Traktuje ją pan jak

śmieć. - Wolno, krok po kroku, podchodził, aż wreszcie stanął nad człowieczkiem, który kulił się na
miękkim, obitym skórą krześle. - Chcę z panem porozmawiać.

- Czego pan ode mnie chce? Nawet pana nie znam.

- Moją narzeczoną jest Rebeka Hansen.

W oczach człowieczka pojawił się strach.

- Widzę, że jej nazwisko pan pamięta. - Ryan odsunął na bok pudełko po pączkach i kupkę serwetek, żeby

oprzeć się biodrem o róg biurka. Potem położył łokieć na udzie i przysunął twarz do twarzy dyrektora
oddziału. - Liczyłem się z taką możliwością.

- Oczywiście, że pamiętam. Pani Hansen i jej rodzina są naszymi klientami od wielu lat. Mam wiele

szacunku dla niej i jej umiejętności radzenia sobie w trudnych czasach.

- Wątpię, czy można mówić o szacunku, jeśli chodzi o pana kontakty z bezbronnymi klientami albo

personelem, nawet jeśli wie pan, co to słowo oznacza.

- Ale... ale...

- Pańskie zachowanie w stosunku do mojej narzeczonej jest zarówno natarczywe, jak niegrzeczne.

- Nie mam zamiaru siedzieć tutaj i słuchać, jak pan mnie obraża. - Próbował wstać, ale Ryan położył mu

palec wskazujący na klatce piersiowej i lekko popchnął. Człowieczek z powrotem opadł na krzesło.

- Niech pan posłucha, jak sprawy będą wyglądać począwszy od dzisiaj. - Ryan wziął jedną z serwetek i

wytarł rękę, którą dotknął Ellforda. - Do mojej narzeczonej będzie się pan zawsze zwracał per „pani
Hansen”, a po naszym ślubie per „pani McLeod”. Jeśli jeszcze kiedykolwiek moja narzeczona będzie miała
pecha znaleźć się w pańskim gabinecie, drzwi mają być otwarte.

- Pan jest bezczelny.

- Nigdy więcej nie będzie próbował jej pan upokorzyć ani obrazić. Pańskie kontakty z nią będą przebiegać

zgodnie z wszelkimi zasadami prowadzenia interesów i będą ściśle profesjonalne. A jeśli nie, to zwrócę się
do pańskiego przełożonego i straci pan pracę.

- Nie może pan...

- Owszem, mogę. Niech pan poszuka mojego nazwiska w komputerze, zanim powie pan coś więcej.

background image

Ryan wstał i groźnie pochylił się nad człowieczkiem. Wiedział, że ma dużą widownię przed gabinetem,

zniżył więc głos, żeby następne zdanie usłyszał tylko Ellford.

- A jeśli jeszcze kiedykolwiek zdarzy się panu jakimkolwiek słowem albo tonem głosu molestować Becky

seksualnie... - Zgniótł w kulkę serwetkę i cisnął ją Ellfordowi na kolana - to spotka pana tak bolesne
przeżycie, że potem w ogóle straci pan zainteresowanie dla seksu.

- Nie może mi pan grozić!

- Ależ mogę. Właśnie to robię. - Wyciągnął portfel i cisnął mu czek na biurko. - To powinno wystarczyć na

spłatę kredytu pani Hansen. Proszę przygotować dokumenty i przestać je do mnie pod adresem podanym na
czeku.

Ellford zerknął na czek, ale go nie dotknął. Ryan odwrócił się do wyjścia.

- Aha, jeszcze jedno. Proponuję, żeby pan traktował swój personel z większym szacunkiem, bo inaczej

urzędnicy mogą poinformować o pańskim zachowaniu kierownictwo banku.

- Nie odważyliby się. Wylecieliby z pracy.

- Powinien pan pamiętać, że dziennikarzy zawsze interesują stosunki międzyludzkie w firmach, a banki

mają ostatnio złą prasę. - Uśmiechnął się. Ellford drgnął. - Nie sądzę, żeby pańscy przełożeni byli
zachwyceni takim artykułem. A pan?

Ryan wyszedł z gabinetu, minął gromadkę urzędników i skierował się prosto do wyjścia. Jedynym

dźwiękiem słyszalnym w napiętej ciszy był stuk jego butów o płytki podłogowe. Gdy położył rękę na
klamce, rozległ się dźwięk, który kazał mu się odwrócić.

Marie biła mu brawo, początkowo wolno, potem coraz szybciej i szybciej. Na jej twarzy malował się

szeroki uśmiech. Po chwili przyłączyła się do niej reszta urzędników.

Odpowiedział im uśmiechem, pozdrowił ich skinieniem dłoni i wyszedł. Przed bankiem wsiadł do

samochodu, ale nie od razu przekręcił kluczyk w stacyjce. Czuł się znakomicie. Ułatwił życie Becky, a jeśli
przy okazji również pomógł Personelowi banku i innym klientom, to tym lepiej.

Żeby tylko Becky pogodziła się z tym, co zrobił. Miał nadzieję, że wkrótce znajdzie przekonujący

argument. Przesłanie dokumentów do jego firmy tylko odwlecze chwil konfrontacji. Uważał, że postąpił
słusznie, załatwiając tę sprawę, ale przeczuwał nadchodzące kłopoty.

Ryan gniewnie zmarszczył brwi, ale nie podniósł głowy gdy drzwi jego gabinetu szeroko się otworzyły.

- Hallie, w przyszłym tygodniu są targi. Musimy być doskonale przygotowani, więc powiedziałem ci, żeby

mi nie przeszkadzać.

- Ojej...

Słowo było ciche, ale Ryan i tak poderwał głowę.

- Becky!

Wystarczyło mu jedno spojrzenie, by zauważyć, jaka jest wzburzona. No tak, jest kłopot. Widocznie

załatwiała coś w banku.

- Dlaczego to zrobiłeś, Ryan?

Tak, na pewno była w banku.

- Dostałam dzisiaj list z podziękowaniem za spłatę kredytu w całości. Ale... - Podeszła bliżej i stanęła nad

jego krzesłem, położyła ręce na poręczach i pochyliła głowę, tak że ich nosy znalazły się o milimetry od
siebie.

- Ale przecież nie spłaciłam tego kredytu. Natychmiast pomyślałam: czy przypadkiem nie zrobił tego

Ryan? Uznałam, że nie, nie zrobiłbyś czegoś wbrew mojemu wyraźnemu życzeniu. A skoro nie ty, to musiała
zajść pomyłka.

- Becky...

- Poszłam do Ellforda. Wiesz, co mi powiedział?

background image

Wrócił myślami do spotkania z człowieczkiem, który powetował sobie tuszą braki we wzroście. Poruszył

się niespokojnie, zgadł bowiem, co nastąpi.

- Nie chciał się ze mną spotkać. Zaniepokoiłam się na tyle, że minęłam sekretarkę i mimo wszystko

weszłam do gabinetu. Biedak omal nie dostał ataku histerii, gdy zamknęłam drzwi. Zerwał się i dopadł ich
biegiem. Tak, Ryan, ten grubas dopadł drzwi biegiem i otworzył je.

- Becky...

- Wyglądało to tak, jakby bał się być ze mną sam na sam zamkniętym gabinecie. Ktoś, kto uznał jego

zachowanie za niegrzeczne i natarczywe, zagroził mu uszkodzeniem ciała i zapowiedział, że doniesie
kierownictwu banku, jeśli takie zachowanie jeszcze się powtórzy. Coś ci się przypomina?

- Ten człowiek nie dałby ci spokoju. - Zaczął się tłumaczyć z nadzieją, że zdąży powiedzieć dostatecznie

dużo i dostatecznie przekonująco, zanim Becky obróci się na pięcie i wyjdzie, na co w tej chwili się zanosiło,
jeśli dobrze czytał z jej oczu.

- Bardzo się rozzłościłem, kiedy w zeszłym tygodniu powiedziałaś mi, że on ci się znowu narzucał. Nikt

nie będzie obrażał mojej narzeczonej. Postanowiłem opanować sytuację.

- Ty postanowiłeś? - Wyprostowała się raptownie i sprężystym krokiem podeszła do okna. - Kto dał ci

prawo podejmowania jednostronnych decyzji dotyczących mojego życia?

- Kto wie, ile jeszcze kobiet było w podobnej sytuacji jak ty? Temu sukinsynowi należała się lekcja.

- Możliwe, ale nie powinieneś tego robić za moimi plecami.

Gdy stanął tuż za nią, popołudniowe słońce biło im prosto w oczy, ale dla nich nie miało to żadnego

znaczenia.

- Kocham cię. Musisz to zrozumieć. Mężczyzna ma potrzebę opiekowania się kobietą, którą kocha. Nie

mogłem siedzieć z założonymi rękami. Czy to aż tak wielkie przestępstwo?

Nie odpowiedziała. Ryan palnął się pięścią w udo i zaczął przemierzać gabinet tam i z powrotem.

- Chcę, żebyś była szczęśliwa. Wydawało mi się, że widzę sposób na zbliżenie się do celu, więc go

spróbowałem. - Przystanął za nią, ujął ją za łokcie i przyciągnął do siebie. - Zrobiłbym wszystko, kupił ci
wszystko, dał wszystko...

- Powiedziałam ci już, że sama sobie poradzę i z kredytem, i z Erickiem. Ty masz dość kłopotów tutaj, w

firmie. - Becky wyszarpnęła łokcie z uścisku i odwróciła się twarzą do niego. Słońce było tak oślepiające, że
jej twarz wydawała się cieniem na jaskrawym tle. - Nie chcę niczego, co można zdobyć za twoje pieniądze.
Chcę tylko, żebyś mnie kochał! - Przy ostatnim słowie głos jej się załamał.

- Nie rozumiesz? Miałem taką potrzebę, żeby to dla ciebie zrobić. - Ryan chciał ją objąć, ale odsunęła się i

uciekła za biurko.

Patrzyła na wysokiego mężczyznę, który w tej chwili był tylko ciemną sylwetką na tle rozświetlonych

słońcem okien Włosy złociły mu się jak aureola.

- Dlaczego, Ryan? Wiele razy prosiłam cię już, żebyś przestał kupować mi rzeczy. Początkowo to było

ekscytujące teraz jest już tylko sympatyczne. Ale moje dzieci zaczynają oczekiwać kosztownych prezentów,
a to mi się nie podoba.

- Ja muszę. - Przesunął dłonią po włosach i odwrócił się od niej. - Muszę być przekonany, że zawsze masz

wszystko, czego chcesz. Wierz mi, wiem, co się stanie...

- Nie. Nie rób tego. Nie potrzebuję, żebyś mnie ratował. Chcę wyjść za ciebie za mąż, ponieważ cię

kocham. Jestem zaradną, samodzielną kobietą, która pragnie, żebyś stał się częścią jej życia. Kochankiem, a
nie dobrym wujkiem. Musimy być równoprawnymi partnerami, jeśli małżeństwo ma nam się ułożyć. A jeśli
ci to nie odpowiada, to... więcej się nie zobaczymy.

W pierwszym odruchu chciał ją zmusić, żeby go wysłuchała. Opowiedzieć o swojej przeszłości i w ten

sposób dowieść, że słuszność jest po jego stronie. Zaraz jednak zauważył w jej oczach ponurą determinację i
zrozumiał, że Becky ani nie wysłucha tego wyjaśnienia, ani go nie przyjmie. Musiał iść na ustępstwo, jeśli
nie chciał jej stracić. Ale jak miał się na nie zgodzić?

I jak się miał nie zgodzić? Mógł być przeświadczony o tym, co niechybnie nastąpi, ale Becky nie zostanie

background image

jego żoną, jeśli on natychmiast nie przystanie na jej warunek. Obszedł biurko i zatrzymał się przed nią na
odległość wyciągniętego ramienia.

- Postaram się - obiecał.

Przestała się chmurzyć, uniosła kącik ust w nieśmiałym uśmiechu. Widząc, że Becky mięknie, Ryan objął

ja i mocno przytulił.

- Samo staranie to za mało. Następny prezent po prostu zwrócę. Będzie to bolesne i dla ciebie, i dla osoby,

którą obdarowałeś.

- A jeśli przedtem cię zapytam? Czy pozwolisz mi od czasu do czasu kupić coś w prezencie dla ciebie albo

dla dzieci?

Położyła mu ręce na biodrach i delikatnie pocałowała.

- Zgoda, ale pod warunkiem, że mnie najpierw zapytasz - ostrzegła.

Odwzajemnił pocałunek z równą czułością, ale wystarczyło zaledwie kilka sekund, by obudzić w nich

namiętność. Oboje zapomnieli, gdzie się znajdują do tego stopnia, że prawie podskoczyli, gdy zadzwonił
telefon. Ryan nie mógł puścić Becky, tanecznym ruchem przesunął ją więc do tyłu, żeby sięgnąć słuchawki.

- Tak? Na której linii? Dziękuję, Hallie. Poproś, żeby chwilę poczekał, dobrze? - Ryan odłożył słuchawkę i

pocałował Becky jeszcze raz. - Klient, kochanie.

- Nie szkodzi. I tak muszę wrócić do domu, zanim dzieci przyjdą ze szkoły. Zobaczymy się wieczorem na

kolacji. - Odwzajemniła pożegnalny pocałunek, potem skinęła mu jeszcze i drzwi za nią się zamknęły.

Już miał podnieść słuchawkę telefonu, gdy do gabinetu wkroczyła Hallie.

- Zanim zatoniesz po uszy w interesach, powinieneś chyba dowiedzieć się, że dostałeś faks. Eric Hansen

wciąż jest w Las Vegas. Detektyw, którego zatrudniłeś, skontaktował się z nim i przekazał mu wiadomość.
Jego zdaniem Eric nie będzie już miał okazji przysparzać kłopotów Becky. Żeni się z bajecznie bogatą i
bardzo zaborczą kobietą, piętnaście lat starszą od niego.

Ryan opadł na krzesło z taką siłą, że oparcie uderzyło w ścianę.

- O Boże, zapomniałem.

Gdyby Becky się o tym dowiedziała...

Musi zaprzysiąc Hallie do milczenia i poczekać, aż się kończą targi, a może nawet poczekać, aż będą z

Becky po ślubie, i dopiero wtedy powiedzieć jej o detektywie. Może tymczasem uda mu się wymyślić jakąś
wymówkę, która °chroni go przed gniewem Becky?

Ryan siedział przygarbiony na swym biurowym krześle Wzrok miał skupiony na ołówku, którym stukał w

leżący przed nim notes, raz jednym, raz drugim końcem. Stuk, odbiła się gumka, puk, zaostrzony koniec
skaleczył skórę. Stuk, puk stuk, puk...

Był czwartek, późny wieczór. Ryan miał za sobą ostatni dzień targów. Przed pięcioma godzinami wrócił do

biura zwolnił pracowników do domu i zapowiedział, żeby nie przychodzili do pracy przed poniedziałkiem.
Potem usiadł na swoim krześle. I od tej pory tam siedział. Stuk, puk, stuk, puk...

Klęska.

Trudno ci to przełknąć. McLeod? - pomyślał. Nikt, dosłownie nikt nie zainteresował się jego najnowszym

programem.

Dzięki jakiemuś genialnemu dzieciakowi z uniwersytetu na wschodnim wybrzeżu przemysł komputerowy

zrobił wielki jakościowy skok w przyszłość. Ludzie bali się więc inwestować w technologię i Ryan nie mógł
ich za to winić.

Cholera! Sam był kiedyś genialnym dzieckiem, przed którym trzęśli portkami rutyniarze z branży. Gdzie

się podziało to dziecko? Nawet sobie dotąd nie uświadamiał, jak drogo kosztowała go pogoń za pieniędzmi.

A teraz miało go to w dodatku kosztować utratę najwspanialszej kobiety, jaką zdarzyło mu się spotkać,

jedynej, którą mógł obdarzyć miłością.

background image

Co będzie czuł, mówiąc Becky, że poniósł klęskę? Przecież potrzebuje pieniędzy na lżejsze życie, które jej

obiecał. A skąd je weźmie? W poniedziałek rano musi przedstawić inwestorom informację o wynikach
targów. Inwestorzy będą bardzo... próbował znaleźć właściwe słowo... nieszczęśliwi. Stuk, puk, stuk, puk...

- Co tu jeszcze robisz?

Ołówek znieruchomiał. Na progu stanęła Hallie, ubrana w płaszcz. Czarne włosy miała starannie

obwiązane jedwabną chustką w rozbrykane szczeniaki i kocięta.

- A gdzie mam iść? I dlaczego ty tu jeszcze jesteś. Zwolniłem wszystkich parę godzin temu. Do ciebie też

się to odnosiło.

- Idź do domu. Jesteś wykończony. Wyglądasz tak, jakbyś w ciągu tygodnia postarzał się pięć albo i

dziesięć lat. Rano wszystko wyda ci się bardziej znośne.

- Nic z tego. Mam trzydzieści sześć lat i jestem skończony. Stary, zużyty wół roboczy.

- Idź do domu. A najlepiej idź do Becky. Pocałuj ją parę razy, to poczujesz się młodziej. Gwarantuję ci.

- Nie mogę. Nie chcę udawać ani chwili dłużej, że Becky jest moja. Gdybym poszedł do niej dziś

wieczorem, musiałbym powiedzieć, że wszystko przepadło. Zdążę z tym jutro.

- Co ty opowiadasz? - spytała zdezorientowana Hallie.

- Jestem zrujnowany. - Znowu zaczął bawić się ołówkiem. Stuk, puk, stuk, puk... - Załatwiony na amen.

- Wcale nie! - wykrzyknęła.

- Prawie. Becky potrzebuje kogoś z dużym zapleczem finansowym, żeby mógł dać utrzymanie jej i

dzieciom. Zapewnić bezpieczeństwo, na które zasługuje. A ja dzięki temu krostowatemu szczeniakowi będę
miał kłopoty z utrzymaniem siebie i Dani.

- Wykoślawiasz proporcje. Na pewno jest to poważny kłopot, ale wychodziliśmy już z dziesiątków

kłopotów i dalej szliśmy naprzód. Nawet gdybyś musiał zrobić cięcia w firmie, daleko ci jeszcze do bycia
biednym. Sprzedaj penthouse i ten pretensjonalny samochód. Dostaniesz za to tyle, że będziesz mógł
utrzymać siebie i firmę przez rok, jeśli nie dłużej.

- Idź do domu, Hallie. Nie będę dyskutował z tobą o mojej decyzji. Oboje jesteśmy zmęczeni. Idź do domu.

- Popełniasz wielki błąd. Becky kocha ciebie, a nie twoje pieniądze!

- Powiedziałem, idź do domu! - Z głośnym stukiem odłożył ołówek i wstał. Głos trząsł mu się z

wściekłości. - Nie potrzebuję, żebyś krytykowała moje decyzje!

- Owszem, potrzebujesz. Zachowujesz się teraz jak rozpieszczony bachor.

- Hallie... - wielkimi krokami podszedł do sofy - zostaw mnie w spokoju. Podniósł jedną z poduszek

oparcia i ułożył ją pod kątem na poręczy.

- Co ty robisz?

- A jak myślisz? - spytał ironicznie, strząsając z nóg pantofle i kładąc się z głową na zaimprowizowanej

poduszce. - Zamierzam się trochę przespać.

- Czy nie powinieneś jechać po Dani?

- Wiedziałem, że przez całe cztery dni będę orał od świtu do nocy, więc Becky zaproponowała, żeby Dani

spała u niej. Umowa dotyczy również dzisiejszego dnia. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chcę
zostać sam.

- Pamiętaj, wyrządzasz Becky krzywdę - ostrzegła go Hallie. - A obiecałeś, że jej nie skrzywdzisz. I co z jej

uroczymi dzieciakami?

- Gdybym teraz się z nią ożenił, życie zaczęłoby im się układać jeszcze gorzej. Lepiej zrezygnować z tego

małżeństwa. Wierz mi, wiem, co mówię.

- To straszne. I co ja mam powiedzieć...

- Na pewno nic takiego, co chciałbym teraz usłyszeć. - Zamknął oczy, po twarzy przemknął mu nikły

uśmiech. - Chyba że „do widzenia i dobranoc”.

background image

Stała nieruchomo, nie spuszczając z niego wzroku.

- Powiedziałem: dobranoc.

Westchnęła z poczuciem porażki, potem wzięła jego marynarkę, okryła mu ramiona i zanim wyszła,

jeszcze zgasiła światło.

W

piątkowe popołudnie Ryan jechał samochodem po ulicy. Pół godziny wcześniej przebrał się, zdejmując

pognieciony garnitur, w którym przeleżał noc, zgolił dwudniowy zarost i przepłukał zimną wodą
zaczerwienione oczy, usiłując zatuszować najwyraźniejsze oznaki wyczerpania.

Od rozstania z Hallie poprzedniego wieczoru nie zmrużył oka ani na chwilę. Nie mógł. Żeby zasnąć,

musiałby rozładować emocje, a bał się, że wtedy zacząłby krzyczeć, płakać lub robić coś równie strasznego.

A gdyby sobie na to pozwolił, mogłoby temu nie być końca.

Potrzebował spokoju ducha do rozmowy z Becky. Do wyjaśnienia, że nie może dać jej tego, czego

potrzebuje. Do powiedzenia, że jest mu przykro.

Do pożegnania.

Była dopiero druga, więc Becky nie spodziewała się go zobaczyć jeszcze przez trzy, cztery godziny, ale

dłużej decydującej chwili nie mógł już odwlekać. Nigdy nie zdarzało mu się odkładać nieprzyjemnych
obowiązków na później, poza tym chciał porozmawiać z Becky sam na sam, zanim dzieci wrócą ze szkoły. I
tak będzie mu trudno powiedzieć to, co ma do powiedzenia, po co jeszcze te maluchy?

Nie wiedział, jak przeżyje następne dni z dala od Lilac House. Ale przynajmniej Mike będzie zadowolony,

że ze ślubu nic nie wyszło. Ryan zachichotał kwaśno, broniąc się przed falami bezdennej rozpaczy. Teraz nie
musiał już łamać głowy, jak wyznać Becky prawdę o detektywie i Ericu.

A może jednak powinien jej to wyznać? Może tak ją tym rozgniewa, że Becky z miejsca wyrzuci go na łeb

i oszczędzi mu opowiadania o fiasku na targach? Wtedy mógłby znaleźć sposób, żeby zatrudnić dla niej
dobrego adwokata, który przygwoździłby Erica, wymusił na nim zapłacenie zaległych alimentów oraz zwrot
pieniędzy za nie spłacone raty kredytu.

Gdyby Becky osiągnęła finansowe bezpieczeństwo, przynajmniej nie musiałby się martwić o nią i dzieci.

W każdym razie nie tak bardzo.


Słysząc charakterystyczny szmer silnika mercedesa, Becky zerknęła na zegar w swoim pokoiku do pracy.

Wcześnie przyjechał, pomyślała.

Zerknęła na krzyżówkę, którą próbowała ułożyć, i uśmiechnęła się szczęśliwie. Co tam zawalony termin,

jeśli będzie mogła spędzić trochę czasu sam na sam z Ryanem, zanim zwali się do domu dzika horda.
Dzwonek rozległ się, gdy składała papiery. Na chwilę znieruchomiała. To chyba jednak nie był Ryan,
przecież Ryan miał swój klucz.

Gdy otworzyła drzwi, przeżyła wstrząs. Ryan stał z poszarzała twarzą i był... Przyszło jej na myśl jedynie

słowo „rozchełstany”, chociaż ubranie miał czyste i porządne.

- Co się stało?! Wyglądasz potwornie. - Chciała go wziąć za rękę, ale wcisnął obie dłonie do kieszeni.

- Czy mogę wejść?

- Oczywiście. Czemu dzwoniłeś? Drzwi nie były zamknięte. - Cofnęła się. - Znowu się zacięły? Muszę

wezwać ślusarza. Wczoraj Mike nie mógł się dostać do środka, więc Nicky postanowił otworzyć drzwi
kopniakiem, tak jak widuje się w telewizji. Nie wyobrażasz sobie, jaki był oburzony, kiedy kazałam mu
zmyć ślady podeszew...

Ryan nie zareagował. Becky urwała, uświadomiła sobie bowiem, że ze zdenerwowania plecie trzy po trzy.

- Muszę z tobą porozmawiać. - Nie pocałował jej jak zawsze, nawet na nią nie spojrzał. Gdy przysunęła się

bliżej, cofnął się o krok. Na jego twarzy malowało się napięcie.

background image

- Co się stało, Ryan?

- Czy możemy usiąść?

Spojrzała na niego i coś ukłuło ją w sercu. Był taki zimny.

- Chodźmy do kuchni. Możemy porozmawiać, a ja tymczasem pozmywam.

Przez twarz przemknął mu bolesny grymas. Tak szybko, że Becky nie była pewna, czy jej się nie zdawało.

- Nie! - Kącik lewego oka zaczął mu nerwowo drgać. - Wolałbym usiąść w pokoju dziennym, jeśli to

możliwe.

- Oczywiście.

Gdy usiadła, Ryan zajął miejsce przy oknach, w głębi pokoju.

- Becky, muszę... - Kaszlnął, przełknął ślinę i zaczął od początku. - Muszę ci coś powiedzieć. - Urwał.

- Ryan, powiedz, co się stało. - Strach ścisnął ją za gardło, wyobraźnia podsuwała jej najbardziej

przerażające możliwości.

- Jesteś chory? A może... ojej, może to dzieci? Czy coś się stało któremuś dziecku? - Zerwała się z kanapy i

podbiegła do niego z wyciągniętymi rękami, szukając pocieszenia.

- Nie! Uspokój się. - Ścisnął ją za ręce, żeby nie podeszła bliżej. Nie chciał jej objąć, choć tak bardzo tego

w tej chwili potrzebowała. - Usiądź, proszę.

Uginały się pod nią kolana, gdy prowadził ją z powrotem na miejsce. Posadził ją i natychmiast odszedł do

okna Poczekała, aż na nią spojrzy. Spoglądał posępnie.

- Przerażasz mnie. Proszę, powiedz mi już, co się stało bo wyobraźnia mnie zabije. Jeśli nie chodzi o

dzieci, to nie może być nic strasznego...

- Nie mogę się z tobą ożenić.

Miała wrażenie, że te słowa stanęły między nimi jak ściana.

- Dlaczego? - Uświadomiła sobie, że właściwie się tego spodziewała. Od samego początku pamiętała, że

szczęście nie trwa długo, nie mogła więc sobie pozwolić na załamanie. Musiała przeżyć i to, chciała się
jednak dowiedzieć, dlaczego jej świat nagle obrócił się w ruinę. - Wyjaśnij mi.

- Jestem zrujnowany.

Czekała na dalszy ciąg, ale Ryan milczał.

- Nie rozumiem.

Wzruszył ramionami, jakby chciał trochę rozluźnić napięte mięśnie.

- Targi były katastrofą. Przemysł komputerowy przeżył wstrząs, wkrótce należy się spodziewać poważnych

zmian na rynku. Taki jeden młody... - Urwał. - Nieważne, to nie ma znaczenia. Ważne, że mój nowy program
nie znajdzie nabywców.

- Przykro mi. Wiem, jak ci zależało na tym, żeby się udało. - Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło.

- Ale co to ma wspólnego z naszym ślubem?

- Będzie mi trudno nadrobić straty, które spowodował Pastin w ciągu ostatniego roku, może nawet w ogóle

się to nie uda. Nie będę w stanie dać ci wszystkich rzeczy, które obiecałem.

- I co z tego? - Nawet nie starała się ukryć zdumienia.

- Posłuchaj, Becky. Nie utrudniaj mi dodatkowo tej chwili. - Pierwszy raz okazał jakieś uczucie, świadomie

bowiem dopuścił do głosu złość. - Oboje wiemy, jak kłopoty finansowe rozbijają małżeństwa. Sprawdziłaś to
na własnej skórze, kiedy byłaś żoną Erica. A ja pamiętam to samo z dzieciństwa. Moja matka robiła piekło w
domu, jak tylko ojciec przynosił do domu za. mało pieniędzy.

- I myślisz, że to samo stanie się z nami?

- Nie myślę. Ja to wiem.

- Ani ja nie jestem twoją matką, ani ty Erikiem. Nie jest uczciwie zakładać...

background image

- Nie rozumiesz, że to mnie zabija? - Nerwowo przeczesał włosy dłonią i zaczął przechadzać się po pokoju.

Becky miała wrażenie, że cała się kurczy. - Kocham cię. Czuję się tak, jakbym w środku umierał, ale nie
dopuszczę do ślubu, który wszystkim przyniósłby tylko ból. Ty, twoje dzieci i Dani wycierpieliście już dość.

- Bierzesz nogi za pas, co? - Znała go już dość dobrze, by wiedzieć, że nic z tego, co powie, nie zmieni

jego decyzji. Nie starała się więc ukryć zawodu. - Za bardzo jesteś przestraszony, żeby podejść do tego
spokojnie.

- Jestem realistą.

- Nie. Jesteś okrutny i postępujesz bezsensownie. - Wstała i chwyciwszy go za ramię, zmusiła, żeby na nią

spojrzał. Palcem wskazującym zaczęła punktować na jego torsie każde swoje słowo. - To jest twoja decyzja.
Posłuchaj więc, mocny człowieku. Mam dość wysłuchiwania twoich decyzji i powtarzania: „tak, proszę
pana, amen”.

- Nie rozumiesz.

- Rozumiem bardzo dobrze. Rzucasz mnie. Za to ty nie rozumiesz, że nie obchodzi mnie i nigdy nie

obchodziło, ile pieniędzy zarabiasz. Jest mi wszystko jedno, czy spędzamy wolny czas na Tahiti, czy na
pikniku w parku. Wszystko Jedno, czy jeżdżę zardzewiałą dwunastoletnią toyotą, czy lśniącym nowością
bmw.

- Becky...

Teraz on wyciągnął do niej ramiona. Teraz, gdy już powiedział, że ją rzuca. Gdy bała się, że jeśli pozwoli

mu się dotknąć, to ból ją zabije.

Wyrwała mu się.

- Wynoś się z mojego domu.

- Becky...

- Nie chcę cię więcej widzieć. Jan albo Hallie mogą wozić Dani, zanim znajdziesz inną opiekunkę.

- Pozwól...

- Wynoś się!

Odszedł.

Po chwili Becky usłyszała na podjeździe pisk opon, i dopiero wtedy odprężyła się na tyle, by sobie

popłakać.

Ale w dziesięć minut później wciąż jeszcze czekała, kiedy przyjdą łzy. Dziwiło ją, że jeszcze nie zamieniła

się w fontannę. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała dlaczego, choć wyjaśnienie było całkiem proste. Gdy
je znalazła, uśmiechnęła się szeroko.

Nie płakała, bo nie wierzyła, że ich szansa na szczęście bezpowrotnie minęła.

Głupi mężczyzna, pomyślała wyrozumiale. Radzenie sobie z jego tępym uporem, żeby rządzić wszystkim

od A do Z w ich życiu, staje się bardzo wyczerpujące.

Ale grubo się myli ten słodki idiota, jeśli sądzi, że ona zamierza siedzieć z założonymi rękami i pozwoli

unieszczęśliwić dwie osoby. Oj, dostanie lekcję, na którą uczciwie sobie zapracował. Becky nie była już
kobietą, która pozwalała szarogęsić się Ericowi. Zresztą wiele ze swej siły zawdzięczała człowiekowi, który
teraz pozwolił się zwieść złym wspomnieniom i przez nie postanowił od niej odejść.

Uśmiech jej złagodniał, gdy przypomniała sobie, jak Ryan stał w tym pokoju i powiedział, czego nie może

zrobić. Zupełnie jakby mogła mu pozwolić na taką głupotę.

Gdy zaczęła snuć plany, uświadomiła sobie, jak trudno będzie przekonać Ryana, że jest w błędzie. Wkrótce

jednak doszła do wniosku, że jej się uda. Miała podstawy, na których mogła oprzeć nadzieję.

Gdyby Ryan naprawdę chciał z nią zerwać, nie powinien jej mówić, że ją kocha.

Ryan uświadomił sobie, że jedzie o wiele za szybko, zwolnił więc, wprowadzając mercedesa w zakręt na

ruchliwej ulicy. Tego dnia czuł się dziwnie swojsko wśród groteskowo przystrzyżonych dębów i wiązów, na

background image

próżno sięgających ku niebu po obu stronach jezdni. Zimowe słońce przeświecało przez nagie, poskręcane
gałęzie, rzucając kalekie cienie.

Koniec. Palce dłoni zaciśniętych na kierownicy, wpiły się w miękką skórkę. Boże, dlaczego to tak boli?

Kilka przecznic od domu Becky zauważył kątem oka błysk czerwieni. Samotną, rzucającą się w oczy

plamę w odcieniu pomarańczowym. Właśnie taki kolor miała narciarska kurtka, na którą w zeszłym
tygodniu naciągnął Ryana Nicky, twierdząc stanowczo, że nie może bez niej żyć.

Ryan przyhamował, żeby lepiej przyjrzeć się biegnącemu dziecku.

Dlaczego Nicky biega po ulicy bez opieki? Przecież Mike miał pojechać na rowerze po młodszego brata, a

potem odprowadzić go do domu. Ponieważ ostatnio w okolicy coraz częściej grasowały gangi młodocianych
przestępców, na Mike’a spadł obowiązek opieki nad młodszą trójką.

Gdzie się podział Mike z dziewczynkami?

Ryan mocniej przydepnął pedał hamulca, po czym skręcił na parking. Wyskoczywszy z samochodu,

poczekał, aż Nicky go zauważy. Gdy zorientował się, że chłopiec przebiegnie obok, bo oczy ma zamglone
łzami, schylił się i poderwał go z ziemi.

- Hej, hej. Gdzie jest Mike?

Nicky objął Ryana za szyję, gorzko szlochając.

- Oni zrobią mu krzywdę. Mama... muszę biec po mamę... - Zakończył zdanie żałosnym jękiem i wtulił

twarz w ramię Ryana. Płakał coraz głośniej.

Ryan przestraszył się. Podniósł chłopca wyżej, żeby spojrzeć mu w twarz.

- Komu zrobią krzywdę?

Nicky nie odpowiedział, tylko zaniósł się jeszcze głośniejszym płaczem.

Ryan opanował panikę i lekko potrząsnął chłopcem.

- Powiedz mi. Muszę wiedzieć, jeśli mam pomóc. Czy chodzi o Mike’a? Chcą zrobić krzywdę Mike’owi?

Nicky tylko skinął głową, niezdolny powiedzieć cokolwiek więcej.

- Gdzie on jest? Czy możesz mi pokazać?

Znów skinął głową i zaczerpnął tchu. Ryan otworzył drzwi mercedesa, wsadził Nicky’ego na siedzenie i

zapiął pas, po czym obiegł maskę i wskoczył za kierownicę. Zapalił silnik

- Dokąd jechać?

Nicky wreszcie trochę przestał szlochać. Wskazał w stronę z której nadbiegł.

- Tam, w bocznej uliczce.

Ryan zawrócił prawie w miejscu, i ruszył we wskazanym kierunku. Przy każdej przecznicy zwalniał.

- Gdzie są dziewczynki?

Nicky otarł wierzchem dłoni zasmarkany nos.

- Poszły do Sally.

Ryan wyszeptał dziękczynienie dla sił wyższych, w razie gdyby słuchały. Bez względu na to, co się działo,

Sara i Dani były bezpieczne.

Siedem przecznic dalej zobaczył sporą grupkę poruszającą się wśród pojemników na śmieci, stojących

pośrodku zadrzewionej uliczki na zapleczu szeregu domów.

- Tam? Czy tam jest Mike?

Nicky zerknął Ryanowi przez ramię.

- Tak.

Ryan szybko ocenił sytuację. Było tam z piętnastu chłopaków w wieku od dwunastu do dwudziestu lat, a

każdy z nich wyglądał co najmniej nieciekawie. Położył rękę na kolanie Nicky’ego, mierząc wzrokiem

background image

młodych ludzi, ubranych w większości w identyczne kurtki.

Minęło już wiele lat, ale Ryan wciąż miał zmysł niebezpieczeństwa, budzący się w takich sytuacjach. Nie

mógł wziąć z sobą Nicky’ego, ale nie mógł też zostawić go samego w samochodzie. Poza tym sam
stanowczo potrzebował pomocy, skoro banda była taka duża.

Podjechał mercedesem pod najbliższy dom. Chwycił Nicky’ego i pobiegł do drzwi. Gorączkowo zaczął

dzwonić.

Już miał odbiec do następnego domu, gdy zobaczył ruch firanki w oknie.

- Proszę pani! Potrzebuję pomocy!

Młoda kobieta z dziećmi czepiającymi się kolan nieufnie uchyliła drzwi trzymane przez łańcuch.

- Ojej, mamo, to Nicky. Cześć, Nicky, chcesz się pobawić?

Głosik z wnętrza domu stanowił niespodziewaną pomoc. Może to, że dziecko zna Nicky’ego, pomoże

kobiecie przezwyciężyć naturalny lęk.

- Proszę mi pomóc! Mój syn jest w niebezpieczeństwie w uliczce za pani domem. Gang.

Przyjrzała mu się uważnie, po czym zamknęła drzwi, żeby zdjąć łańcuch. Wreszcie otworzyła je na całą

szerokość. Ryan postawił przed nią Nicky’ego.

- Niech pani wezwie policję - polecił.

- Oczywiście - powiedziała. - Niech pan tam idzie. Ja zadzwonię.

Nawet nie podziękował, tylko puścił się pędem. Dobiegł do wylotu uliczki, tam zwolnił kroku. Zbliżał się

do grupki chłopaków i dziewczyn. Zauważyli go natychmiast, Ryan jednak zignorował ich zaczepki,
rozglądał się bowiem za Mike’iem.

Serce mu zamarło, a potem zaczęło wyczyniać dzikie harce, poznał bowiem powyginany metalowy kształt,

który kiedyś był rowerem. Ale gdzie, na miłość boską, był chłopiec? Co oni mu zrobili?

Oblał go zimny pot, gdy przyszło mu do głowy, jaki los mógł spotkać Mike’a. Ostatnio często podawano

wiadomości o bezsensownych okrucieństwach, jakich dopuszczały się takie właśnie uliczne gangi.

Chłodny powiew poderwał liście z ziemi, wraz z nimi zatańczyły kawałki podartego papieru. Jeden z nich

zatrzymał się na nodze Ryana. Ryan schylił się, żeby go strzepnąć. Ale rysunek po jednej stronie wydał mu
się znajomy, więc zamiast tego podniósł kartkę.

Była to część starannie przerysowanej i pokolorowanej mapy Wysp Kanaryjskich, nad którą Mike pracował

przez ostatni weekend. Papier był pognieciony i umazany błotem. Ryan zmiął strzępek w dłoni i znów ruszył
naprzód. Grupka rozstąpiła się na boki, robiąc mu przejście.

Wreszcie zobaczył Mike’a.

Chłopiec leżał skulony na ziemi, z twarzą ukrytą w ramionach i kolanami podciągniętymi pod brzuch.

Kurtkę miał rozdartą, szkolne książki rozrzucone.

Młody człowiek, dziewiętnasto- albo nawet dwudziestoletni przynajmniej trzy lata starszy od pozostałych

wyrostków, stał nad Mike’iem. Czarny, skórzany kołnierz niebieskiej kurtki osłaniał anielską twarz. Na czoło
opadały młodemu człowiekowi loki tak jasne, że wydawały się prawie białe. Wargi wykrzywiał mu
nieprzyjemny uśmiech.

Zanim Ryan zdążył podejść, wyrostek kopnął Mike’a w nerki.

- Przykro mi, chłopie - powiedział tonem wychowawcy - ale nie mogę pozwolić, żeby ktoś mi się stawiał.

Będziesz przykładem dla innych. - Zamachnął się nogą i chciał kopnąć Mike’a jeszcze raz.

Z rykiem wściekłości Ryan rzucił się naprzód. Czyżby chciał zabić tego szczeniaka? Nie myślał o tym i nic

go to nie obchodziło. Przez ułamek sekundy jego logiczny umysł przestał działać. Ryan chciał tylko
powstrzymać łobuza, który odważył się tknąć bliskiego mu człowieka.

Musiał to zrobić. W tej właśnie chwili osiemnaście lat cywilizowanego bytowania przestało mieć

jakiekolwiek znaczenie. Ryan przypomniał sobie swoją młodość. Włóczęgę po zaułkach dziesiątków
amerykańskich miast. Szukanie guza ze swoją bandą. Wyładowywanie własnych rozczarowań życiem.

background image

Agresję wobec każdego, kto ośmielił się wtargnąć na jego teren. Walkę o przeżycie.

Wyrostek cofnął się zaskoczony, zaraz jednak otrząsnął się ze zdumienia i sięgnął do wewnętrznej kieszeni

kurtki. Młodsi rozstąpili się szerzej, gdy zobaczyli w ręce swego przywódcy nóż.

Promień słońca odbił się w wyszczerbionym ostrzu. Ryan przypomniał sobie, że ma teraz trzydzieści sześć

lat, a nie szesnaście. Inni zacieśnili krąg w oczekiwaniu dobrego przedstawienia. Ryan podszedł bliżej do
miejsca, w którym leżał Mike, nie spuszczając oczu z wyrostka.

- Co tu robisz, zgredzie?

- Przyszedłem po mojego syna. - W ten sposób Ryan pogodził się z losem. Wiedział już, że nigdy nie zdoła

zostawić Becky ani jej dzieci. - Zabieram go z sobą.

- Ho, ho, ho - parsknął wyrostek z nożem. - Nie wydaje mi się. Przez tłumek przetoczył się głośny,

pogardliwy rechot.

Chociaż większość tych smarkaczy wyglądała na wystraszonych, jakiś głos zaczął zachęcać wyrostka, żeby

„pogonił zgreda”. Przywódca stanął na zgiętych nogach, przerzucając nóż z dłoni do dłoni. Anielską twarz
wykrzywił mu paskudny grymas.

- Chodź tu, bydlaku. No, chodź do mnie. Zrobię ci sznyta na japie.

Ryan zerknął w dół. Mike wciąż leżał na ziemi, dziwnie nieruchomy. Czy jest ciężko ranny? Czy w ogóle

żyje? Nie zareagował ani na kopnięcie, ani na groźbę. Ryan przykląkł obok głowy chłopca.

- Mike, słyszysz mnie?

Na dźwięk jego głosu Mike gwałtownie się poruszył, potem wolno opuścił ramiona.

- Ryan? - Nabrzmiałe powieki na chwilę się uniosły, zaraz jednak opadły, jakby wykonały pracę ponad siły

chłopca.

To jedno słowo sprawiło Ryanowi ulgę. Mike żył. Spojrzał na malca, zobaczył na jego twarzy krew, ślady

łez i wyraz przerażenia. Ogarnął go gniew.

Przeniósł wzrok na ostrze noża, potem przyjrzał się twarzy człowieka, który stał naprzeciwko, po drugiej

stronie Mike’a. Widział go jak przez pokracznie zniekształcającą szybę. Przez kilka sekund obaj w milczeniu
mierzyli się wzrokiem. Ryan przypomniał sobie złe doświadczenia, jakie miewał z takimi typami przed
wieloma laty. Wiedział, że nie pójdzie mu łatwo.

Swobodnym ruchem zdjął marynarkę od kosztownego, lnianego garnituru na miarę i okrył nią chłopca.

Miał nadzieję, że cienka tkanina da Mike’owi choć trochę ciepła. Potem uniósł dłonie i wolno rozwiązał
krawat.

- Jak masz na imię? - spytał, rozpinając ciężkie srebrne spinki. Położył je na ziemi obok krawata i zakasał

rękawy demonstrując umięśnione ramiona.

- A co cię to obchodzi? - Wyrostek skoczył naprzód i uderzył, celując nożem między żebra. Ryan zrobił

unik ostrze minęło go o centymetry.

- Po prostu chcę wiedzieć, mądralo. - Szybko rozpiął pięć górnych guzików obcisłej koszuli. Mógł się teraz

swobodniej poruszać. Wciąż wiał zimny wiatr, ale Ryanowi było gorąco z wściekłości. - Lubię znać imiona
przeciwników. Koroner i. policja mają potem ułatwione zadanie.

Spokój Ryana i jego zdecydowana postawa zaskoczyły młodego człowieka. Przerwał taniec z nożem i

mimowolnie cofnął się o krok. Ukradkiem zerknął na swoją widownię, zrobił groźną minę i znów
kołyszącym ruchem przesunął się w stronę Ryana.

Ryan uśmiechnął się ponuro. Dobrze. Obwieś dostał sygnał, że zbliżająca się walka nie będzie łatwa. A

zwątpienie działało na korzyść Ryana.

- Chodźmy stąd, Brasky. Nie potrzebujemy tego szczeniaka - powiedział jeden z widzów.

- Zamknij ryło! - Brasky zatańczył przed Ryanem, zamarkował cios z lewej i uderzył od dołu z prawej.

- Ach, więc to ty jesteś tym młodym mądralą, który palił papierosa na strychu pełnym starych gratów.

Ryan odskoczył, uważając, żeby znajdować się przez cały czas między przeciwnikiem a Mike’em. Bez

background image

trudu uniknął ostrza, ale nie udało mu się uchylić przez ciosem pięścią w lewe oko, gdy podeszwy jego
eleganckich pantofli wpadły w poślizg na żwirze. Ryan strzepnął z nóg pantofle i został tylko w skarpetach.
Lekkim ugięciem nóg sprawdził, czy teraz łatwiej mu będzie utrzymać równowagę na nierównym podłożu.

Przez cały czas wpatrywał się w nóż, kątem oka śledził jednak ruchy bandy. Wyrostki dyskretnie oddalały

się, pojedynczo lub parami. Na placu boju zostały już tylko największe zabijaki. Wątpliwy sukces.

- Myślisz, że jesteś twardziela co? - Ryan uśmiechnął się kpiąco. Chciał rozzłościć przeciwnika, żeby

sprowokować go do nieostrożnego ataku.

Brasky istotnie skoczył naprzód i pchnął nożem, mierząc w bok Ryana. Ryan umiejętnie się cofnął, ale

nastąpił na kamień i znów stracił równowagę. Przeciwnik zamachnął się ponownie i przejechał mu nożem po
twarzy.

Ryan poczuł piekący ból i wilgoć na policzku. Z niedowierzaniem dotknął zranionego miejsca, potem

spojrzał na umazane ciemną czerwienią palce. Starzeję się, pomyślał. Czyżbym był już za wolny, żeby
dotrwać do przyjazdu policji?

- Widzisz, staruszku? Lepiej poddaj się od razu. Jeśli mnie ładnie przeprosisz, to może ci daruję drugi raz. -

Kumpli Brasky’ego została już tylko garstka, jednak zaczęli z zapałem dopingować swego przywódcę, który
uśmiechnął się złowrogo. - Chyba że jednak ci nie daruję.

Przy ostatnim słowie poderwał ramię do góry i chciał zatopić ostrze w brzuchu Ryana. Ryan znowu

odskoczył. Brasky rzucił się za nim. Wciąż próbował trafić nożem, od czasu do czasu wspomagając atak
ciosem, zadawanym wolną ręką.

Najgroźniejszych uderzeń Ryan uniknął, wkrótce jednak miał rozciętą wargę, a tu i ówdzie plamy krwi

znaczyły miejsca, w których nóż rozciął koszulę. Raz czy dwa udało mu się trafić Brasky’ego pięścią.
Uderzenie w twarz oszołomiło wyrostka na tyle, że Ryan zdążył trzy razy poprawić je w żołądek.

Brasky cofnął się z ręką przyciśniętą do brzucha, wierzchem drugiej dłoni usiłując otrzeć krew sączącą się

z nosa.

Mimo satysfakcji z udanego kontrataku, Ryan czuł, że słabnie. Brakowało mu tchu, ogień rozsadzał płuca.

Od rany na policzku promieniował pulsujący ból. Plecy koszuli miał mokre od potu, poruszał się coraz
wolniej.

Jak długo jeszcze był w stanie wytrzymać? Zastanawiał się, kiedy wreszcie przyjedzie policja.

Zachwiał się, bo Brasky kopnął go w kolano, udało mu się jednak ustać na nogach. Otarł z oczu pot i krew

i jeszcze raz ostrożnie zaczął okrążać przeciwnika. Wreszcie doleciał go z oddali cichy odgłos wycia syreny.

Zacisnął zęby i uśmiechnął się ponuro. Brasky wyrzucił przed siebie uzbrojoną rękę, ale Ryan chwycił go

za nadgarstek i łokieć. Wykręcił wyrostkowi ramię na plecy i obrócił go dookoła osi.

- Staruszek ze mnie, co?

W odpowiedzi Brasky posłał mu soczystą wiązankę.

Ryan jeszcze mocniej wykręcił mu ramię, aż wreszcie mógł bez trudu wyjąć nóż z dłoni.

- Lepiej mnie puść! - syknął Brasky za siebie przy akompaniamencie coraz bliższych syren. - Pożałujesz,

że się wcierasz. Moi ludzie zrobią z tobą porządek. Mike’a jeszcze dostanę, a jego matkę... uhuhu, ale będę
miał przyjemność!

Ryan zazgrzytał zębami i szarpnął ramię Brasky’ego do góry. Bolesny wrzask wyrostka utonął w skowycie

syren. Wozy patrolowe zablokowały wylot uliczki.

- Złamałeś mi rękę, bydlaku! Zaskarżę cię.

- W samoobronie. Żaden sąd w tym kraju nie będzie miał mi za złe, że cię rozbroiłem. Za to nie ma kary.

Brasky odpowiedział mieszaniną gróźb i jęków.

- Zdążyłem już zapomnieć więcej sztuczek, niż ty się nauczysz przez całe życie, śmieciu. - Pochylił głowę

tak, że jego usta znalazły się tuż przy uchu Brasky’ego. - A jeśli jeszcze raz ktoś tknie moją rodzinę, to z
najwyższą przyjemnością połamię ci wszystkie kości, powolutku, po jednej, nawet jeżeli nie będzie
dowodów, że to twoja sprawka. Chyba nie masz ochoty spędzić reszty życia jako kaleka?

background image

Brasky wrzasnął znowu, bo Ryan puścił jego chwilowo bezużyteczne ramię.

- A co do twoich ludzi, to chyba nie mam się kogo bać. Popatrz dookoła, kowboju. Jesteś sam.

Pchnął wyrostka na ziemię. Odwrócił się do niego tyłem i powłócząc nogą podszedł do leżącego Mike’a,

nie zwracając uwagi na policjantów, którzy wyłapywali uciekających i pakowali ich do policyjnego furgonu.
Ukląkł przy chłopcu, którego nazwał swoim synem. Nóż wypadł mu ze zdrętwiałych palców. Dłoń mu
drżała, gdy dotykał spopielałej twarzy Mike’a.

- Mike, słyszysz mnie?

Chłopiec zamrugał powiekami.

- Nicky? - spytał ochryple.

- Jest bezpieczny. Powiedział mi, że dziewczynki są u koleżanki.

- Tak. - Szept był taki cichy, że Ryan musiał przyłożyć ucho do ust chłopca. Chłopiec chciał jeszcze coś

powiedzieć, ale Ryan mu nie pozwolił.

- Nicky powiedział mi, że są u Sally.

Mike nieznacznie skinął głową.

- Już nic nie mów.

- Wezwaliśmy ambulans, proszę pana. Będzie za kilka minut. Czy mógłby pan odpowiedzieć na kilka

pytań?

Ryan podniósł głowę. Młody umundurowany policjant zbladł, gdy zobaczył krew, wciąż płynącą z rany na

policzku Ryana, która ciągnęła się od kącika ust i prawie sięgała oka.

- Czy koniecznie w tej chwili?

- Och nie, nie. Ktoś porozmawia z panem potem, w szpitalu. Ja zostanę przy tym bandziorze. - Ruszył do

miejsca, w którym leżał Brasky, ale jeszcze przystanął. - Czy mogę jakoś panu pomóc?

- Nie, dziękuję. Poczekamy na przyjazd ambulansu. Nie wiem, jak poważne są wewnętrzne obrażenia syna.

- Ryan przestąpił z nogi na nogę i usłyszał metaliczny brzęk. Podniósł z ziemi nóż i wręczył go policjantowi.
- Niech pan to lepiej weźmie.

Policjant ostrożnie ujął broń przez chusteczkę i włożył do plastikowej torebki, przyniesionej przez jego

kolegę z wozu patrolowego. Potem obaj stanęli przy Braskym, który wciąż leżał na ziemi, płaczliwym
głosem mamrocząc coś o prawnikach i procesach. Jeden z policjantów kazał mu się zamknąć.

Ryan ciężko usiadł na ziemi obok Mike’a. Schylił się po buty i resztę swoich rzeczy, znieruchomiał jednak

w pół gestu, poczuł bowiem, że nie ma siły. W milczeniu siedział i czekał, co będzie dalej.

- Ryan, Ryan, Ryan!

Z wysiłkiem podniósł głowę akurat w porę, by zobaczyć nadlatujący huragan, który rzucił mu się w

objęcia. Objął ramieniem małego, zapłakanego chłopca i przytulił go do zdrowej połowy swojego ciała.

- Przyglądałam się zza płotu. Czy mogę panu pomóc?

Ryan zobaczył kobietę, która przedtem otworzyła mu drzwi. Wyszła z domu za Nickym i stała teraz w

głębi uliczki.

- Nie, ale dziękuję, że zaopiekowała się pani moim synkiem.

- Cieszę się, że mogłam pomóc. - Podała mu czysty ręcznik. - Proszę. Pewnie się panu przyda. W szpitalu

może pan wyrzucić. - Ryan podziękował kobiecie jeszcze raz i przyłożył ręcznik do policzka. Kobieta
odeszła.

Nicky wciąż płakał.

- Pst. Mike’owi już nic nie grozi. - Niezgrabnie pogłaskał chłopca po plecach, usiłując go uspokoić. Płacz

Nicky’ego stopniowo cichł, malec mocno przytulił się do Ryana.

Ryan poczuł, że coś dotknęło mu uda, więc zerknął w dół. Mike przysunął się odrobinę bliżej. Ryan objął

drobne palce, które wcisnęły mu się w dłoń. Spod spuszczonych powiek Mike’a ciekły łzy, zwilżające

background image

zaschniętą krew i błoto na jego twarzy.

Potem siedzieli we trzech na ziemi i czekali na przyjazd ambulansu.

Ryan oparł zdrowy policzek na głowie Nicky’ego i zapatrzył się w strzępki papieru, wciąż kręcące piruety

w szaleńczym balecie, którym dyrygował wiatr. W końcu jednak ból i wyczerpanie przemogły. Zamknął
oczy.


Z

bijącym sercem Becky weszła na oddział nagłych przypadków. Przedstawiła się pielęgniarce i została

skierowana do odpowiedniej sali. Ręka jej drżała, gdy sięgała do zasłonki w izbie przyjęć.

Mike leżał na wznak na jednym z dwóch wysokich, białych łóżek. Ryan siedział w niewygodnej pozycji na

krześle obok Mike’a, a na kolanach miał skulonego Nicky’ego. Jednym ramieniem otaczał malca, drugie
wyciągał do starszego chłopca, bo trzymał go za rękę.

Wszyscy trzej byli umazani krwią, brudni i pogrążeni we śnie. Mimo to obaj jej synowie mocno trzymali

mężczyznę którego Becky kochała i miała kochać już zawsze.

Mike miał nabrzmiałą twarz i obnażoną klatkę piersiową a na żebrach opatrunek. Nicky’emu nic się nie

stało, był tylko brudny i bardzo zmęczony.

- Ryan - szepnęła.

Wolno uniósł powieki.

- Wybaczysz mi? Zostaniesz moją żoną?

Odkąd policja zadzwoniła do jej drzwi, ogarniały ją na przemian fale niepewności nadziei i trwogi.

Wreszcie znalazła się jednak przy rodzinie, zobaczyła ich na własne oczy i mogła dotknąć. Bardzo podniosło
ją to na duchu. Ryan spróbował się do niej uśmiechnąć, więc odpowiedziała mu uśmiechem.

- Koniec z samowolnymi decyzjami?

- Koniec. Zresztą i tak potrzebuję inteligentnego pomocnika. Byłem w grubym błędzie, ale...

- Pst. Zostanę twoją żoną, ale porozmawiać możemy później.

- Gdzie dziewczynki?

- Jan odbierze je od Sally i powie im, gdzie jesteśmy.

Zauważył zaintrygowane spojrzenie Becky, skupione w miejscu, gdzie opatrunek z gazy zakrywał mu

policzek.

- Zbrzydłem, kochanie. Czy mimo to mnie kochasz?

- Moim zdaniem wyglądasz bardzo ładnie. - Pochyliła się i pocałowała go w usta, czule, delikatnie, usiłując

nie urazić rozciętej wargi. - Zawsze będę cię kochać. Zostań tu jeszcze trochę. Muszę wypełnić jakieś
formularze, a potem chce z nami porozmawiać policja. Czy lekarz już cię zbadał?

- Nie. Nie znałem numerów ubezpieczenia chłopaków. Poza tym obaj wpadali w histerię, gdy personel

próbował nas rozłączyć, więc powiedziałem im, żeby dali spokój i poczekali, aż przyjedziesz. Moje
skaleczenia mogły poczekać.

- Czy powiedzieli ci, jakie obrażenia ma Mike?

- Nie, bo z prawnego punktu widzenia nie jestem jego opiekunem. Jeszcze nie. - Ryan ciężko westchnął,

powieki zaczęły mu opadać. - Och, jak bardzo cię potrzebowałem - szepnął.

Poczuła łzy cisnące się do oczu, szybko więc zamrugała. Nie chciała, żeby było je widać.

- Daj mi Nicky’ego. Położę go na drugim łóżku. Jesteś ledwie żywy.

- Lepiej tego nie rób. - Zasłonił Nicky’ego ramieniem. - Pielęgniarka próbowała go przenieść, ale zaczął

płakać. Zostaw go ze mną, póki sama nie będziesz mogła przy nim usiąść.

- Co się stało? Nikt dokładnie nie wie. - Poczuła się okropnie, gdy z wysiłkiem otworzył zamglone oczy. -

background image

Zresztą wszystko jedno. Dowiem się później, jak będziemy rozmawiać z policją. Wrócę najszybciej, jak będę
mogła.

Po jej wyjściu Ryan przestał bronić się przed snem. Był już za stary na takie wysiłki. Wciąż czekały go

wyjaśnienia przed policją, ale z tym nie było pośpiechu. Sen nie chciał czekać. Na szczęście Becky mu
wybaczyła, chociaż wiedział, że jest jej jeszcze winien wyjaśnienie i piękne przeprosiny. Ale był tak
piekielnie zmęczony...

Szpitalny gwar odpłynął w dal i Ryan zasnął.

Ryan?

Poruszył się nieostrożnie i natychmiast musiał zagryźć zęby, żeby nie jęknąć. Ktoś szeptem go budził.

Czyżby Becky już wróciła? Nagle uświadomił sobie, że ma wolne ręce. Gdzie jest Nicky? Ogarnęła go fala
paniki. Zerwał się i sennie próbował rozejrzeć dookoła.

- Ryan? - szepnął znowu Mike.

- Słucham, kolego. - Bezwładnie opadł na krzesło, zamroczony poszukiwaniem Nicky’ego. - Gdzie twój

brat?

- Mama przyszła po niego, jak pielęgniarka mierzyła mi gorączkę.

- Ach, to w porządku. - Z poczuciem ulgi wygodniej usadził się na krześle.

- Dziękuję, że mnie uratowałeś.

- Postaraj się więcej nie pakować w takie kłopoty. Jestem już na to za stary.

- Naprawdę mi przykro.

- Co się stało?

- Oni chcieli... Chcieli, żebym zrobił coś, czego nie chciałem zrobić. Joe powiedział, że będę przykładem

dla innych. Chyba chodziło mu o to, żeby wszyscy się go bali i robili to, co im mówi.

- Czy załatwić ci przeniesienie do innej szkoły? A może po ślubie z mamą kupimy dom gdzie indziej?

Wtedy byłbyś z dala od tych chłopaków.

- Nie, dziękuję. Mama za bardzo kocha Lilac House, żeby się przeprowadzić.

- Dla ciebie by to zrobiła.

- Dam sobie radę.

- Powiedz mi, gdybyś miał jeszcze jakieś kłopoty.

- Jasne.

W małej, przegrodzonej zasłonami przestrzeni zapadło milczenie, ale nie na długo.

- Ryan...

- Słucham, Mike.

- Kochasz mamę?

- Bardzo.

- Och. - Mike rozważył to dogłębnie. - Czy nie będziesz bił mamy? Bo jeśli tak, to jestem już dość duży,

żeby jej bronić. Mimo że dzisiaj mnie uratowałeś.

Ryan gwałtownie się wyprostował.

- Za nic nie uderzyłbym Becky. Za nic nie skrzywdziłbym nikogo z was. Dlaczego tak pomyślałeś?

Mike był biały jak kreda.

- Tata tak robił.

Ryanowi odebrało głos.

background image

- Zbudziłem się kiedyś bardzo późno wieczorem. Chciałem się napić wody. Jak poszedłem do łazienki,

usłyszałem na dole głos taty.

Ryan słyszał w głosie chłopca łamiący się ton, chociaż oczy Mike miał suche.

- Bardzo się ucieszyłem. Nie chciałem, żeby byli rozwiedzeni. Pomyślałem, że może tata wrócił do domu,

więc zszedłem go zobaczyć.

Mike urwał. Ryan zacisnął dłoń w pięść. Był tak wstrząśnięty, że wytrzymał nawet falę potwornego bólu,

która przetoczyła mu się po ramieniu od uszkodzonych palców. Następne słowa dały mu odpowiedź na
pytanie, które bał się zadać.

- Zobaczyłem tatę... Zobaczyłem, jak robi krzywdę mamie. - Sięgnął na oślep po dłoń Ryana. - Nie

wiedziałem, co robić! Nie rozumiałem. I uciekłem. Uciekłem! - Skrzywił twarz, zaraz jednak spuścił głowę i
przytknął policzek do ich złączonych rąk, żeby nie było tego widać. - Uciekłem.

Przez sekundę Ryan był jak sparaliżowany. Zrozumiał, że Mike obwinia się o coś, czego przecież by nie

zmienił. Przez wszystkie te lata nosił w sobie wielki wyrzut sumienia, że nie pomógł matce w noc, gdy Eric
ją zgwałcił. To było stanowczo za ciężkie brzemię dla tak małego chłopca.

- To nie była twoja wina, Mike. Byłeś za mały, żeby wtedy pomóc mamie. Nawet gdybyś zszedł na dół, on

by pewnie nie przestał. A mógłby skrzywdzić również ciebie. Wierz mi, że dla twojej mamy to byłoby
jeszcze gorsze niż to, co się stało.

Chłopiec nie dał znaku, że uznaje ten argument.

- Musisz mi uwierzyć.

Mike podniósł głowę i Ryan uśmiechnął się smutno.

- Jesteś pewien? - spytał chłopiec.

- Na sto procent. Jeśli porozmawiasz o tym z mamą, powie ci to samo.

- Nie mógłbym! - Mike wydawał się przerażony tym pomysłem.

- Owszem, możesz. Czy przedtem nie rozmawiałeś z nią o... o prywatnych sprawach?

- No nie, rozmawiałem.

- Widzisz. Więc o tym też możesz porozmawiać.

- Ona mnie znienawidzi. Powinienem wtedy coś zrobić.

- Nie znienawidzi. Mama cię kocha. Wie, że zawsze starałeś się robić tak, żeby było najlepiej, i zawsze

będziesz się starał. Niczego więcej od ciebie nie oczekuje. - Usłysz prawdę w swoich słowach i pojął, jak
bardzo sam dotąd się mylił.

Becky nigdy nie przyszłoby do głowy oceniać go po wysokości zarobków. Wszak oceniała ludzi po tym,

co robią ze swoim życiem. Dzięki Bogu, zrozumiał to, zanim od niej odszedł. Zanim któreś z nich
powiedziało coś, przez co jego głupota miałaby nieodwracalne skutki.

- Ale co będzie, jak on wróci? Zawsze bałem się, że on znowu... wiesz co... Że on znowu... Starałem się

zawsze być w domu, kiedy przychodził. A ostatnio, wtedy jak ukradł mamie lokomotywkę, chciałem go
zabić, wiesz?

- Zapominasz, że od tej pory ja też będę w waszym domu. Czy nie sądzisz, że we dwóch obronimy twoją

mamę?

- Jak już weźmiecie ślub, tak? - Mike zawahał się. Policzki zalał mu rumieniec. - Przepraszam. Byłem

głupi. Czy jesteś na mnie zły?

- Oczywiście, że nie. Przecież chciałeś tylko obronić mamę. Czy teraz myślisz inaczej?

- Tak. - W oczach chłopca zobaczył wyraz ulgi.

Ryan pomyślał, że teraz on dźwiga to brzemię, które chłopiec zrzucił ze swych ramion. I było mu z tym

dobrze. Zresztą dla Becky i jej rodziny zrobiłby wszystko.

- Cieszę się, że się z mamą ożenisz. Będziesz się mógł zaopiekować nami i mamą też. Duża rzecz.

background image

- Ale potrzebuję kogoś do pomocy. Zgłaszasz się?

- Jasne!

Uścisk, który wymienili, był spontaniczny, niezgrabny i bardzo bolesny, ale obaj poczuli się dzięki niemu

dużo lepiej. Potem zakłopotani tym wybuchem uczuć odsunęli się od siebie i nieśmiało uśmiechali.

Ryan leżał na kanapie z nogami opartymi o stolik i nasłuchiwał, jak Becky krząta się na górze i

przygotowuje dzieci do snu. Po tym, co wszyscy przeszli, stanowiło to bardzo trudne zadanie. Ryan był cały
obolały, ale najgorzej dokuczał mu pulsujący ból w policzku.

Lekarz opatrzył Mike’owi stłuczone żebra i liczne skaleczenia, a potem przepisał łagodny środek

uspokajający. Większość ran Ryana również opatrzono w izbie przyjęć, ale rana na policzku była tak
głęboka, że Becky nalegała na interwencję chirurga plastycznego. Mimo to było bardzo prawdopodobne, ze
blizna zostanie Ryanowi na całe życie.

Właściwie były zresztą dwie blizny, bo buldożer Nicky’ego również pozostawił trwały ślad. Były to

pierwsze tego rodzaju pamiątki na ciele Ryana, co zważywszy na jego burzliwą młodość wydawało się dość
dziwne.

Ryan zamknął oczy i czekał, aż środki przeciwbólowe zaczną działać. Tymczasem przypominał sobie

wydarzenia minionego dnia. Becky była wspaniała od chwili, gdy zjawiła się w szpitalu. Energiczna,
skuteczna i silna.

Gdy wypuszczono ich ze szpitala, nafukała na niego, gdy zaczął się krygować, że sprawia jej zbyt wiele

kłopotu. Nie przyjęła do wiadomości jego zastrzeżeń i uparła się, żeby przenocował z Dani u niej, pod jej
czujnym okiem. W ten sposób znalazł się znowu w domu, z którego niedawno go wyrzucono, z kobietą, o
której myślał, że stracił ją na zawsze.

- Wszyscy w końcu śpią - westchnęła Becky i podeszła do kanapy. - Jak się czujesz?

- Twarz mi trochę drętwieje.

- Co mogę dla ciebie zrobić?

- Nic. No, chyba, że zaraz znajdziesz się tutaj. - Poklepał poduszkę obok siebie. - Potrzebuję pokrzepienia,

a najlepszy sposób na to, jaki znam, to móc cię objąć.

- Nie powinnam. Na pewno czujesz się cały obolały. - Mimo to usiadła na kanapie.

- Dlatego powinienem kurować się rozkoszą - odparł i bezczelnie się uśmiechnął.

- Nie ma mowy, nie byłoby z ciebie pożytku. Lekarz ostrzegł mnie, jakie skutki uboczne ma ten środek,

który ci przepisał. - Ostrożnie położyła mu dłoń na udzie, a ponieważ się. nie wzdrygnął, poczuła się
swobodniej.

Ryan wyciągnął ramię i otoczywszy nim Becky, z wysiłkiem usiadł. Gdy dotknęła jego boku, jęknął, ale

gdy próbowała się wyślizgnąć z objęć, przecząco pokręcił głową. Nie chciał jej puścić.

- Unikaj gwałtownych ruchów, to wszystko będzie dobrze Muszę czuć cię przy sobie.

Długo siedzieli w milczeniu, wpatrując się w wygaszony kominek. Pod kratą wciąż jeszcze był popiół po

ich ostatnim wspólnym wieczorze. Ryan pomyślał, że to prawie symbol. Gdyby odszedł od Becky, tak jak
zamierzał, z jego planów i nadziei zostałby tylko zimny popiół.

Nawet teraz, po wszystkim, co przeszli i co Becky mu potem powiedziała, w głębi serca czuł strach. Jak

Becky może kochać bankruta?

- Musimy porozmawiać o tym popołudniu.

- Tak.

- Byłem w błędzie.

- Tak.

Zabolały go żebra, gdy w odpowiedzi się roześmiał, bardzo chciał jednak spojrzeć Becky w oczy, gdyż te

lakoniczne potwierdzenia go niepokoiły. Czyżby jednak zmieniła zdanie?

background image

- Zostaniesz moją żoną, prawda?

- No, wiesz...

- Zrobię wszystko. Daj mi jeszcze jedną szansę, proszę.

- Hmm... - Zaczerpnęła tchu, przeciągając pauzę. Ryan usiłował ukryć swój niepokój, wiedział jednak, że

niezbyt mu się to udaje. - No, dobrze. Nie mogę patrzeć, jak się męczysz. Zgodzę się, ale pod jednym
warunkiem.

- Spełnię każdy, jeśli zostaniesz moją żoną.

- Trzeba trochę zmienić ceremonię ślubną.

- Jak?

- Przysięgniesz, że będziesz mnie kochał, szanował i decydował o wszystkim do spółki ze mną.

Zdecydował, że się do niej uśmiechnie.

- To brzmi jak uczciwa umowa. - Cmoknął ją w czoło. - Sprzedam penthouse i samochód. Dostanę za nie

tyle, że powinniśmy przetrwać ciężkie czasy, jeśli nie będziemy szaleć.

- Nie sprzedawaj mercedesa! Przecież uwielbiasz ten samochód.

- Nawet w części nie tak jak ciebie. Zresztą to śmieszne, żeby ojciec czworga dzieci jeździł czymś takim -

powiedział, ściskając ją za ramię. - Byłaś dzisiaj wspaniała, Becky.

Odwróciła głowę.

- Wcale nie - powiedziała z napięciem.

- Owszem, byłaś i nie próbuj zaprzeczać. Zanim dojechaliśmy do szpitala, nie nadawałem się do niczego.

Gdybyś nie zajęła się nami, mielibyśmy duże kłopoty.

- Wcale nie! - Zerwała się z kanapy i stanęła nad nim. Ramiona miała sztywno opuszczone wzdłuż ciała,

dłonie zaciśnięte w pięści. Trzęsąc się ze złości, spiorunowała go wzrokiem. Przyglądał się temu w
najwyższym zdumieniu. - A jeśli nawet byłam taka, jak mówisz, to tylko dlatego, że musiałam. Ale więcej
nie chcę.

Ten wybuch bardzo go zmieszał. Jeszcze bardziej zmieszało go zaś, gdy nagle Becky kompletnie się

załamała i wybuchnęła płaczem. Musiał z całej siły zacisnąć zęby, bo opadła z powrotem na kanapę i objęła
go za szyję.

- Jestem taka cholernie zmęczona - wyszeptała, wtulając mu twarz w zagłębienie przy szyi.

- Czym zmęczona?

- Byciem wszystkim dla wszystkich. A gdybyś się tam nie znalazł, to co? Co stałoby się z Mike’em? Mój

chłopiec, mój kochany chłopiec... - Żałosna skarga przeszła w szloch.

Ryan spróbował trochę zmienić pozycję, żeby móc ją objąć. Wreszcie trzymał Becky w ramionach i

delikatnie gładził obandażowaną ręką po plecach. Twarz ukrył w jej włosach i szeptał słowa, które miały
przynieść pocieszenie.

- Ale znalazłem się, kochanie, znalazłem. Nie płacz. - Powtarzał to wiele razy jak magiczne zaklęcie, aż w

końcu Becky usiadła wyprostowana i niepewnie się roześmiała, ocierając policzki z łez.

- Przepraszam. Mam nadzieję, że cię za bardzo me uraziłam. Czasem człowiek nie umie przewidzieć

swoich reakcji... - Zapadło kłopotliwe milczenie, gdy Ryan wypowiedział jej imię nieco schrypniętym i
pełnym wyrzutu głosem.

- Becky. - Poczekał z surową miną, aż na niego spojrzy. - Przecież wolno ci stracić panowanie nad sobą,

kiedy dzieci są w niebezpieczeństwie. Tak to jest z rodzicami. A ja? Ja tez całkiem przestałem nad sobą
panować, kiedy zobaczyłem zakrwawionego Mike’a na ziemi, a przecież nie jestem jego prawdziwym
ojcem. Chciałem zabić tego potwora.

Cofnęła ręce, położyła je na kolanach i spojrzała mu prosto w oczy.

- Dziękuję ci, że tam byłeś. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby... gdyby... - Nie była w stanie dokończyć

background image

zdania.

Uniósł jej zmoczoną łzami dłoń do ust i pocałował.

- Ale ja tam byłem.

- Wiem. - Z czułością ujęła jego obandażowane dłonie. - Tylko że w szpitalu stało się coś dziwnego.

Myślałam, że to minie, ale nie, dzięki tobie nie minęło.

- Nie rozumiem, co...

- Bo nie wiesz, jak wyglądało moje życie - powiedziała z przekonaniem, że natychmiast musi mu to

wytłumaczyć. - Zawsze ja i tylko ja byłam odpowiedzialna za życie moich dzieci. One darzą mnie
absolutnym zaufaniem. A teraz wreszcie jest ktoś drugi, kogo obchodzi, co się z nimi dzieje. I ze mną też.

- Ale...

- Mimo że byłeś ranny i Mike też był ranny, wcale się nie martwiłam. - Ryan wciąż wydawał się

zdezorientowany. Becky uwolniła ręce i ostrożnie ujęła jego twarz w dłonie. Pod palcami poczuła świeży
zarost i chropowatą powierzchnię bandaża.

- Nie rozumiesz? Nie jestem już sama. Jesteś ze mną. Ty, nie twoje pieniądze. - Próbowała się uśmiechnąć.

Przyjrzał się jej twarzy, przejęty prawdą bijącą z tych słów. Becky potrzebowała jego obecności w swoim

życiu. Jego miłości, pomocy, troski. Dla niej prawdziwa miłość nie opiera się na miłych słówkach, uściskach
ani nawet na związku fizycznym.

Wziął ją za ręce, odsunął je od swej twarzy i zaczął palcami poznawać ich kształt i powierzchnię.

- Becky, muszę ci coś wyznać. - Zawahał się, nie bardzo wiedząc, jak to ująć. Zastanawiał się, czy będzie

bardzo zła. - Wynająłem prywatnego detektywa, który znalazł Erica i przekazał mu ostrzeżenie. Eric nie
pokaże się już tutaj nieproszony.

Przez długą chwilę Becky nie powiedziała ani słowa.

- Zagroziłeś mu?

- Tak.

- Prosiłam cię, żebyś się nie wtrącał.

- To prawda.

- Wiesz co? Chyba jestem za bardzo zmęczona, żeby się na ciebie złościć. Porozmawiamy o tym w

przyszłym tygodniu. Albo w przyszłym roku.

Uśmiechnął się z ulgą. Poszło lepiej, niż się spodziewał.

- Tylko nie wyobrażaj sobie, że jesteś bezkarny. Musisz mi obiecać, że więcej coś takiego się nie zdarzy.

- Och, Becky... - Przerwał, żeby pocałować niebieskawą żyłkę na jej nadgarstku. - Chciałbym móc dać ci

wszystko, co obiecałem.

- Jesteś niemądry. Przecież możesz. - Uśmiechnęła się do niego czule i musnęła wargami jego brew. -

Obiecałeś zawsze mnie kochać, przysiągłeś to z ręką na sercu.


Ryan wsunął kartę magnetyczną do zamka pokoju hotelowego i cicho wślizgnął się do środka, po czym

zamknął za sobą drzwi. Ściągnął z nóg buty, odłożył aktówkę i postawił na ziemi wazon różowych róż, które
kosztowały go fortunę, bo musiał przekonać stróża nocnego, żeby otworzył kwiaciarnię po północy. Krocząc
po wielkim białym dywanie, podszedł do łóżka, po drodze zrzucając z siebie ubranie.

Pokój był urządzony na biało. Miał białe meble i białe zasłony. Gdy wprowadzali się rano, byli oślepieni tą

bielą i blaskiem słońca, wpadającego przez wysokie na całą ścianę okna. Taki wystrój byłby bardzo nużący,
gdyby nie dwa pomysły dekoratora.

Po pierwsze, rozmaitość faktur. Gruzełkowate lniane zasłony zestawiono z miękkimi krzesłami obitymi

skórą, a wszystkie malowane powierzchnie były pokryte lśniącym lakierem. Dywan był gęsty, z długim

background image

włosem, który zachęcał do chodzenia na bosaka. Ściany obito grubym, surowym płótnem, oczywiście
białym.

Po drugie, wspaniałe łoże w kolorze szkarłatnym. Szkarłatne było wezgłowie, szkarłatna narzuta z

aksamitu i jedwabne prześcieradła. Efekt był dramatyczny, erotyczny i bardzo prowokujący.

Dla Ryana najważniejsza była jednak kobieta, która spała w tym łóżku. Z każdym dniem Becky budziła w

nim wciąż głębszą namiętność i bardziej żarliwą miłość, choć byli małżeństwem już dwa lata.

Leżała skulona na boku, w smukłych palcach wciąż trzymała książkę. Jej jasna skóra, kontrastująca ze

szkarłatem pościeli, lśniła w kręgu światła, rzucanego przez lampkę nocną.

Ryan cisnął slipy śladem reszty odzienia, odłożył książkę na stolik, wsunął się do łóżka i przyciągnął

Becky do siebie. Potem wyciągnął rękę i zgasił białą, ceramiczną lampkę.

Nie mogąc oprzeć się pokusie, musnął wargami nagie ramię żony, chociaż wiedział, że jest zmęczona

całym dniem chodzenia po sklepach i zwiedzania. Pocałunkami zaczął znaczyć czuły szlak, który skończył
się dopiero na karku.

- Mmm, jak miło - mruknęła sennie Becky. Przekręciła się na wznak, oplotła go nogami i wtuliła mu się w

ramiona. - Chcę jeszcze.

- Przykro mi, że cię zbudziłem, kochanie – powiedział, chociaż wcale nie było mu przykro. - Śpij dalej.

- Jak poszło spotkanie?

- Śpij, porozmawiamy rano.

- Nie - sprzeciwiła się Becky i znów się przekręciła, żeby zapalić lampkę. Ryan uśmiechnął się, gdy usiadła

i sennie zamrugała, okryta tylko szkarłatnym prześcieradłem zasłaniającym jej biodra. - To jest ważne, a
poza tym - szeroko ziewnęła - chcę wiedzieć zaraz.

- Lepiej się przykryj, bo nie porozmawiamy - zażartował, wpatrując się znacząco w jej kształtne piersi.

- To tobie tak się zdaje - powiedziała groźnie, ale podciągnęła prześcieradło wyżej i wsunęła je sobie pod

pachy.

Ryan oparł się wygodnie na poduszce i zwrócił ku żonie. Boże, jak uwodzicielsko wygląda w tym

szkarłatnym prześcieradle, pomyślał. Postanowił zaraz po powrocie do domu kupić jej jedwabną koszulę
nocną w tym właśnie odcieniu. Różowy jedwab też mu się podobał, ale szkarłatny... Przypomniał sobie
jednak, że mają porozmawiać, postarał się więc zawrócić myśli z niebezpiecznego kierunku.

- Telefonowałaś do domu? Dzieci zdrowe? Jan żyje?

- Wszystko w porządku. Jan mówi, że jesteśmy winni jej i Stanowi milion dolarów za opiekę nad dziećmi

przez tydzień. - Dźgnęła go palcem wskazującym w tors. - A teraz przestań się ze mną droczyć. Jak ci
poszło?

- Oficjalnie stwierdzono, że McLeod Systems będzie pracować dla IMS Inc.

- Ojej, Ryan - zapiszczała z radości. Zapomniane prześcieradło opadło na tors Ryana. - Podpisali umowę!

- Nareszcie. - Uśmiechnął się do niej promiennie.

- Widzisz? Nie jesteś zadowolony, że mnie posłuchałeś, jak ci powiedziałam, żebyś zostawił Pastina i Carol

w spokoju? Miałam rację, dostali to, na co zasłużyli. A ty wziąłeś się ostro do pracy i też masz to, na co sobie
zasłużyłeś. - Wsparła się na ramionach, żeby spojrzeć mu w twarz. - Tak jest w życiu. Fortuna kołem się
toczy. Rób drugiemu, co tobie miło.

Serce zabiło mu mocniej. Z zachwytem patrzył na światło odbijające się od gładkich piersi Becky, których

sutki muskały owłosienie na jego torsie.

- Becky?

- Słucham.

- Czy zawsze tak jest? - Spuścił powieki, wiedział bowiem, że oczy najprawdopodobniej wymownie mu

lśnią. - Chodzi mi o to robienie drugiemu.

- Ja w to wierzę - odparła Becky, czując, jak od miejsc na jej ciele, którym z uwagą przyglądał się Ryan,

background image

rozchodzą się przyjemne dreszczyki.

- To dobrze. - Przewrócił ją na plecy i przykrył swym ciałem.

- Dobrze? - szepnęła, chwytając go za ramiona.

- Tak, bo... - pochylił głowę, póki jego usta nie znalazły się przy jej wargach. - Właśnie zamierzam zrobić

tak, żeby było ci miło.

Powiedział prawdę.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jackson Lisa Poważne zamiary(2)
Jackson Lisa Poważne zamiary
Campbell Judy Świat za szybą
powazne awarie matrialy id 379102
Poważne kłopoty SLD Najściślej strzeżona tajemnica w partii
AMPUTACJA Siła miażdżąca wywołująca poważne zranienia może spowodować, Technik masażysta-przydatne p
OŚWIADCZENIE o zamiarze podjęcia lub o zmianie charakteru działalności gospodarczej prowadzonej prze
1aZAWIADOMIENIE WSPÓLNIKÓW NIE PROWADZĄCYCH SPRAW SPÓŁKI O ZAMIARZE POŁĄCZENIA
Wadenekum - regulamin , Rozkaz operacyjny jest zasadniczym dokumentem dowodzenia, który wyraża decyz
I CAN HELP IT, Michael Jackson, Teksty z tłumaczeniami
Przestępczość nieletnich jest obecnie poważnym problemem na?łym świecie
WE ARE THE WORLD, Michael Jackson, Teksty z tłumaczeniami
GIRLFRIEND, Michael Jackson, Teksty z tłumaczeniami
SAY SAY SAY, Michael Jackson, Teksty z tłumaczeniami
Pismo informujace zwiazki zawodowe o zamiarze zlozenia pracownikowi wypowiedzenia zmieniajacego (2)
1aZAWIADOMIENIE SPÓŁKI O ZAMIARZE PRZEJRZENIA KSIĄG I DOKUMENTÓW
Christenberry, Judy Cowboy Santa (v1 0) [rtf]

więcej podobnych podstron