Jak zrobić zadymę na
pielgrzymce
Nasz Dziennik, 2011-07-22
Z panią Magdaleną z Warszawy, uczestnikiem XIX Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną
Górę, rozmawia Marta Ziarnik
10 lipca brała Pani udział we Mszy Świętej na jasnogórskich błoniach. Widziała Pani bójkę z
pracownikami stacji Polsat News w roli głównej?
- Bójki nie widziałam, gdyż stałam troszkę dalej. Ale dochodziły do mnie nieco podniesione głosy, szmery.
Widać też było dochodzący stamtąd niepokój ludzi, którym przeszkadzano wysłuchać w spokoju świadectw
rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Gdy przemawiał Jarosław Kaczyński, ten szmer zaczął przybierać na
sile i usłyszałam głosy mówiące: "TVN", "TVN". Postanowiłam więc podejść do tej grupy i zobaczyć, o co
właściwie chodzi. Myślałam, że może pomogę jakoś uspokoić sytuację. Gdy jednak dochodziłam do tej
grupy ludzi, dziennikarka i operator zaczęli już opuszczać to miejsce i natknęłam się na nich twarzą w
twarz. Postanowiłam więc grzecznie im wytłumaczyć, z jakich powodów doszło do tego poruszenia wśród
ludzi, którzy nie chcieli być filmowani i zaczepiani. Powiedziałam, że przecież oni [pracownicy Polsatu -
przyp. red.] przyszli tutaj, by przedstawić pielgrzymkę i nas - pielgrzymów, w złym świetle. Dodałam, że
przecież nie mieli potrzebnej do filmowania akredytacji. I osobiście też poczułam się dotknięta tym, że ktoś
przeszkadza mi w wysłuchaniu świadectw rodzin, które 10 kwietnia przeżyły wielki dramat, który trwa, bo
jestem pełna dla nich wielkiego współczucia. Poczułam się dotknięta tym bardziej, że ta pielgrzymka
Rodziny Radia Maryja jest dla mnie jedynym w roku radosnym odpoczynkiem, odskocznią od codziennych
obowiązków i ktoś mi tę radość na pewien czas zakłócił.
Jak na Pani słowa zareagowała Żarska i jej kolega?
- Właśnie jej zachowanie bardzo mnie zaskoczyło. Jej twarz wcale bowiem po tym, co powiedziałam, nie
drgnęła i nawet nie zaprzeczyła moim słowom. Tymczasem spodziewałam się, że będzie udowadniać, że to,
co mówię, jest nieprawdą i że chcieli zrobić jedynie materiał z pielgrzymki. Zamiast tego dziennikarka
powiedziała do mnie tylko: "Idę po policję". Przy czym mówiąc to, była trochę speszona. Wytłumaczyłam
to sobie początkowo tak, że nie wykonała swojego zadania i obawiała się reakcji pracodawcy. I kiedy
wypowiedziała te słowa, to mnie wprost zamurowało, bo z jakiego powodu? Przecież pielgrzymi mieli
prawo odmówić jej komentarza i nie wyrazić zgody na filmowanie. Nie mogłam pojąć, jak można wzywać
dla tak błahych powodów policję. Podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z panią, którą się opiekowałam, i
starałam się zarówno ją, jak i siebie uspokoić, że ta pani powiedziała to tylko po to, żeby coś powiedzieć,
żeby nas może postraszyć. Kilka minut później rozpoczęła się Koronka do Bożego Miłosierdzia i po jej
odmówieniu nie widać było, aby ta sprawa miała dalszy ciąg. Postanowiłam wraz ze znajomą w cieniu
drzew wracać na miejsce spotkania naszej grupy. I wtedy natknęłam się na samochód stacji Polsat i siedzącą
w nim panią Żarską oraz jej kolegę.
Widać było po niej jakiekolwiek ślady pobicia?
- Absolutnie nie. Była zadowolona, odprężona, a nawet roześmiana. Powiedziałam do znajomej, że jak na
kogoś, kto nie zrobił oczekiwanego materiału, jest bardzo zadowolona. Wymieniłam się też ze znajomą
spostrzeżeniem, że może od tego czasu porozumiała się ze swoim pracodawcą i ten pochwalił ją za
zrobienie takiego szumu podczas pielgrzymki.
Co się działo w tym czasie z operatorem?
- On trzymał się troszeczkę dalej, opierając się o stopień samochodu. Po jego minie widać jednak było, że
nie podziela zadowolenia dziennikarki. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, z czego wynika jego zachowanie. I
dopiero jak wróciłam późnym wieczorem do Warszawy i włączyłam Radio Maryja, usłyszałam te
absurdalne zarzuty wysuwane przez stację Polsat wobec pielgrzymów. Nie mogłam wprost uwierzyć, gdy
słuchałam tych bzdur, że dziennikarka stacji została brutalnie pobita, że zabrano jej mikrofon i zniszczono
jej koledze kamerę. Potem na szczęście ta sprawa nieco ucichła, gdy "Nasz Dziennik" i Radio Maryja
podjęły się obrony pokrzywdzonego pana Andrzeja, przedstawiając relacje naocznych świadków tego
zdarzenia.
Pani Żarska poinformowała jednak w poniedziałek, że wysłała już do częstochowskiej policji pisemną
skargę dotyczącą rzekomego naruszenia jej nietykalności cielesnej przez pana Andrzeja i uszkodzenia
sprzętu...
- Według mnie jest to spowodowane tym, że stacja Polsat musi jakoś wyjść z "twarzą" z tej historii. Dlatego
też dziennikarz stara się dowieść, że nie wycofuje się ze swoich pierwszych oskarżeń. Tymczasem ja tę
panią i jej kolegę operatora widziałam zaraz po incydencie i zapewniam, że w żadnym wypadku nie
przyszło mi nawet na myśl, że są w jakikolwiek sposób poszkodowani.
Na przyszły tydzień zaplanowano posiedzenie przed Komisją Kultury i Środków Przekazu w sprawie
tego incydentu z dziennikarzami w roli głównej. Nie sądzi Pani, że pismo Żarskiej może mieć z tym
związek?
- Dokładnie. Jest to moim zdaniem nic innego, jak przygotowywanie przez stację Polsat gruntu pod to
posiedzenie. A trzeba też zauważyć, że przygotowująca projekt opinii w tej sprawie szefowa komisji Iwona
Śledzińska-Katarasińska nie opiera się na relacji obu stron, tylko poprzestaje na nierzetelnej relacji
dziennikarzy Polsatu. Taka informacja, jak wysłanie skargi, może dać jej kolejny argument, choć znów
nierzetelny. I zastanawiam się, jak taka osoba jak pani Śledzińska-Katarasińska, która robi szum wokół
niepotwierdzonych informacji, może stać na czele sejmowej komisji.
Sama Żarska przyznała, że operator kopnął pana Andrzeja, tyle że - jak twierdzi - broniąc siebie i jej
przed "agresją" pielgrzyma.
- Więc widzi pani, że jednak obawiają się konsekwencji, skoro sami przyznają, iż byli agresorami. Może też
odezwały się w niej jakieś wyrzuty sumienia? A może pani Żarska obawia się konsekwencji
nieuzasadnionego wezwania policji? To potwierdza tylko to, co relacjonowało wielu pielgrzymów będących
świadkami tego zajścia i powinno zamknąć dalsze insynuacje na ten temat.
Dziękuję za rozmowę.