Prymus na scenie życia
Nasz Dziennik, 2011-03-14
Irena Kwiatkowska była prawdziwym wirtuozem
polskiej sceny komediowej, kabaretowej i filmowej,
a na instrumencie własnego organizmu potrafiła
zagrać na wszystkich strunach czysto, wzruszająco,
piano i forte, bawiąc przy tym do łez. Jej przekaz
był klarowny i realistyczny, nawet gdy z
groteskowym dystansem czy surrealistyczną
wyobraźnią wypowiedziany.
Nie była komediantką, choć komedia, satyra i groteska stanowiły jej żywioł. Nie pasuje też do
niej określenie wielkiej damy polskiej sceny, choć słowo "dama" przystoi jej charakterowi i
silnej postawie takim, jakie w polityce łączy się z Margaret Thatcher (na marginesie dodam,
że byłoby znacznie więcej istotnych podobieństw między paniami). Irena Kwiatkowska
twardo i zdecydowanie stąpała po ziemi, nawet wówczas, gdy w tanecznym rytmie zwinnie
przebierała nogami. Nie miała w sobie nic z uwodzicielki, a tym bardziej kokietki. Jej praca i
miejsce na scenie były precyzyjnie zorganizowane, a każda czynność niemal matematycznie
wyliczona.
Nie warto być aktorką, nie będąc Kwiatkowską
Niewielu jest aktorów, zwłaszcza z komediowym emploi, którym udało się tak perfekcyjnie
opanować rzemiosło, tym bardziej że technika tego zawodu ostatnio nieco podupada.
Nie była także typem gwiazdy scenicznej, choć wielokrotnie słyszałam od adeptów sztuki
teatralnej, że nie warto być aktorką, nie będąc Kwiatkowską. Nie pozwalała sobie nigdy na
"puszczanie oka" do publiczności ani też na żaden protekcjonalny gest. Jakiekolwiek
szarżowanie w ogóle nie wchodziło w grę.
Oprócz oczywistego talentu scenicznego i temperamentu mogła ten niezrównany wyraz
osiągnąć dzięki bardzo solidnej szkole, która wcale nie zaczynała się od wymachiwania
nogami, ale od solidnego obcowania z literaturą, nie tylko teatralną. Dobra znajomość
gatunków literackich, ich budowy, podstaw poetyki i wersyfikacji, technik pisarskich, była
niezbędna do odczytania tekstu ze zrozumieniem, z czym dziś nie może uporać się nowa,
choć już nie najmłodsza matura. Środki wyrazu literackiego w sposób zasadniczy przekładają
się na formy wyrazu scenicznego. Nie wystarczy np. sama techniczna strona ćwiczeń emisji
głosu, trzeba jeszcze wiedzieć, jak i kiedy z tego ćwiczenia skorzystać. Kwiatkowska
wiedziała to zawsze i dlatego, co jej ostatnio przypomniano, mogła pozwolić sobie na
poprawianie Gałczyńskiego, który pisał dla niej duże fragmenty Teatrzyku Zielona Gęś, i
budowanie w ten sposób postaci Hermenegildy Kociubińskiej, poetki hermetyczno-
sympatycznej. Jej wpływy i rygory literackie były zauważalne również w innych piosenkach i
wierszach kabaretu. Miała przy tym ogromne poczucie porządku świata, tego naturalnego,
który zakłócany był tylko przez rozmaitych projektantów rzeczywistości lub zwykłe ludzkie
przypadłości.
Zarówno role sceniczne, jak i życiowe, które przypadły jej w udziale, wypełniała zawsze
starannie i bez pretensji do świata. Z równym przekonaniem podchodziła do zadania
scenicznego pierwszego planu, jak do epizodu, z tym samym uporem obierała ziemniaki w
kuchni ZASP-u, gdzie pracowała w czasie niemieckiej okupacji, z jakim występowała na
scenie podziemnego teatru u Tadeusza Byrskiego i Leona Schillera. A gdy przyszedł rozkaz
do Powstania Warszawskiego, ruszyła do kolejnego zadania. O wszystkich swoich różnej
rangi działaniach opowiadała bez wyróżnień jak o tym, co trzeba wypełnić. Może dlatego nie
rozwodziła się szczególnie nad swoją kartą bohaterską. Była twarda z charakteru i miała także
do siebie pewien dystans. Te ćwiczenia w życiu wypracowały jej metodę, systematykę pracy
teatralnej.
Kabaret, z którym jest kojarzona i w którym stawiała pierwsze kroki na zawodowej scenie,
wciąż do niej powracał i wiecznie o nią zabiegał. Był motywem przewodnim jej
artystycznego życia. Szkołę jednak miała niezwykle zdyscyplinowaną i może dlatego w jej
repertuarze kabaretowym, mimo nieraz tematów frywolnych, nigdy nie było wulgaryzmu ani
w słowie, ani w interpretacji.
Pochodziła z katolickiej rodziny robotniczej
Ojciec był drukarzem, a dom rodzinny, choć skromny, pełen był książek. Mieszkali w
kamienicy, w której prócz nich samych tylko sąsiedzi z pierwszego piętra i dozorca byli
katolikami. Mieszkał tam żydowski kantor, który śpiewał całymi dniami i cała okolica
pachniała rozmaitością. Zapachy dzieciństwa były najsilniejszym wspomnieniem. Irena
Kwiatkowska w ogóle była "zapachowcem", co przekładało się w przekazie scenicznym na
"zapachowe", wonią podrażniane modulowanie głosu. Oddawała to obrazowanie świata
pachnącego najsilniej na antenie Polskiego Radia.
Na drodze do kariery znalazły się szkoły
Miała to szczęście, że w gimnazjum szkolny teatrzyk stanowił formę literackiego i
obywatelskiego wychowania. Nie obdarzano jej tam żadnymi rolami nadobnych panien, ale
grywała role męskie. Była pracowita, uparta i zdecydowana, więc w tym charakterystycznym
rysie została zauważona. Decydujące jednak było dostanie się do PIST-u (Państwowego
Instytutu Sztuki Teatralnej), który z właściwą sobie pokorą traktowała jako szkołę zawodową.
Tam zaś, oprócz talentu, pracy i prawdy we wszystkim, tj. w życiu i sztuce, wymagano
jeszcze taktu i kindersztuby.
W PIST, którym wówczas kierował Aleksander Zelwerowicz, oprócz nauki rzemiosła
przywiązywano ogromną wagę do rozwoju intelektualnego. Nauczano historii sztuki, teatru,
literatury, a wszystko to na poważnie, nie na dodatek. Organizowano wycieczki do teatrów w
kraju i za granicą, wprowadzano w świat sztuki. Wreszcie zaczęto organizować konkursy
recytatorskie.
W 1934 r. - konkurs na recytację wiersza dla dzieci - pierwsza nagroda Irena Kwiatkowska,
50 zł, potem konkurs na wiersze Gałczyńskiego, kolejne 50 zł, następny na najlepsze
wyrecytowanie utworu nowoczesnej poezji polskiej - znów 50 zł przyniesione mamie, która
już zaczęła odczuwać wagę nadchodzącego zawodu aktorskiego.
Zaczęło się od radia
Kwiatkowska, choć skromna, nie mogła przejść przez szkołę bez zwrócenia na siebie uwagi,
intrygowała precyzją i brzmieniem wiersza. Dzięki konkursom zaistniała w Polskim Radiu w
1934 r. jeszcze jako studentka. Od marca 1936 r. zaczęły się słuchowiska poematem Tuwima
w reżyserii Antoniego Bohdziewicza. Kariera radiowa rozwijała się dynamicznie, spośród
licznych ról szczególnie ważne okazały się te dla dzieci. Żal, że dzisiejsze Polskie Radio ma
tak ograniczone fundusze, a każdy artystyczny, z wysoką kulturą projekt dla najmłodszych
upada, zanim zdoła się rozwinąć. Irenie Kwiatkowskiej w Polskim Radiu warto by poświęcić
nie tylko osobny artykuł, lecz także pełną monografię, wydaną razem z fonograficznym
kompletem dokonań.
Zawodowo po studiach zaczęła od pracy w Cyruliku Warszawskim, ale ten eksperyment
szybko się skończył. Zaraz po tym Towarzystwo Krzewienia Kultury Teatralnej
zorganizowało Stołeczny Teatr Powszechny, zwany teatrem peryferyjnym. Miał on docierać
do warstw najuboższych, co wcale nie oznaczało, że mógł pozwolić sobie na słabość,
lekceważenie, uproszczenie czy taryfę ulgową jak w dzisiejszej serialowości. Przeciwnie,
uczył artystów, jak trzeba być pokornym, jakie trudy i przeszkody można pokonać. Zetknięcie
z takim wizjonerem jak Iwo Gall także dodawało otuchy. Kwiatkowska zagrała na tej scenie
Chochlika w "Balladynie", Rózię w "Dożywociu" i Antosię w "Chorym z urojenia" w reż.
Stanisławy Wysockiej. Wszystkie te role, choć nie pierwszoplanowe, zostały zauważone
przez publiczność i krytykę.
Potem nadszedł epizod poznański - Teatr Nowy i pozostało radio - "Minuta poezji" - wiersze,
a także dalsze słuchowiska.
Kolejny sezon to Teatr Polski w Katowicach, gdzie od początku robiła furorę jako
Fredrowska Zuzia w przedstawieniu Konstantego Tatarkiewicza. Dalej już każdy spektakl
przynosi zainteresowanie i przychylność krytyków. W tej dobrej aurze chce jednak wrócić do
Warszawy, do Galla, i tak się już umawia na sezon 1939/1940.
Służba Zwycięstwu Polsce
Po powrocie nowy sezon rozpoczęła wojna. Pierwszą jej sceną stał się nie tyle teatr, ile
Służba Zwycięstwu Polsce, do której się zgłosiła, a na apel prezydenta Starzyńskiego poszła z
pomocą do gmachu Poczty Głównej, gdzie otrzymała przydział do prac w Czerwonym
Krzyżu.
"Moja wojna we wrześniu to był punkt sanitarny. Kiedy zaczęła się okupacja, postanowiłam,
że nie będę występowała" (Roman Dziewoński, Irena Kwiatkowska i znani sprawcy, s. 86).
Potem była AK, praca w kuchni, teatr podziemny, wreszcie Powstanie Warszawskie, w
którym odgrywała dwie role: pierwszą - łączniczki, drugą - aktywnego bojownika brygady
teatralnej założonej przez Leona Schillera. Przedstawienia dawano w szpitalach. Oddział
spotykał się w sklepie Wedla. Repertuar do piwnic stanowiły piosenki, wiersze, monodramy.
Podczas dramatycznej ewakuacji mieszkańców Warszawy udało jej się "zwiać". Uciekła
nieco okrężną drogą do Krakowa. Po latach dowiedziała się, że pokój, w którym mieszkała
pod Wawelem, był wcześniej użytkowany przez Karola Wojtyłę. Bardzo przejęła się tą
informacją, gdyż wiązał się z tym miejscem trudny epizod. Została zaskoczona przez
Niemców w mieszkaniu, bez właściwych papierów i meldunku, zapakowano ją do transportu.
Wspominała tylko, że dużo się modliła. "W takich chwilach człowiek wie, że nic nie znaczy"
- wracała pamięcią. Wiedziała, że to Oświęcim. W drodze skierowano nagle pociąg na boczny
tor, zatrzymano. O dziwo, wszystkich wypuszczono... potem przyszła wiadomość, że
uratowała ich bitwa pod Makowem Podhalańskim.
W Teatrze Miniatur Siedem Kotów
Już w maju 1945 r. wróciła do radia, gdzie została zatrudniona na etat jako pierwsza polska
aktorka. Prowadziła audycje poetyckie, czytała literaturę, recytowała, brała udział w
słuchowiskach. Wtedy dostała zaproszenie do organizowanego właśnie Teatru Miniatur
Siedem Kotów - pierwszego powojennego kabaretu. Była wówczas atrakcyjną kobietą, w
pełni sił twórczych i życiowych i w potyczkach z autorem wykreowała postać Hermenegildy
Kociubińskiej. Postać symboliczną z lekko surrealistycznym poczuciem humoru, niekiedy
poetycką, dzięki talentowi Gałczyńskiego i własnej precyzji osiągnęła perfekcję w
zestawianiu słów i brzmień. Choć sam kabaret nie miał długiego żywota, Hermenegilda
Kwiatkowskiej unosi się po Krakowie do dzisiaj.
Po krakowskim oddechu, powiewie wolności, echami swingujących rytmów i jazzowych
brzmień, które przewinęły się przez kabaret, zwiezione tam ze świata od powracających
żołnierzy, przyszła pora na powrót do Warszawy. W Krakowie jeszcze rozumiano wagę
spraw ustrojowych i publicznych, znaczenie instytucji publicznych, rangę senatu. Ogólnie
panowała jeszcze w miarę zrównoważona skala, gdzie było miejsce i na lekkość w sztuce, i na
powagę, odpowiedzialność w życiu społeczności. Ten czas się jednak domykał.
Powrót do Warszawy w 1948 r. to jeszcze "Warszawski Jazz-Klub", prywatny Teatr
Klasyczny Marii Gorczyńskiej. Ważny etap w życiu zawodowym Kwiatkowskiej - powrót na
scenę dramatyczną, budowanie roli. Była charakterystyczna i nie obawiała się na scenie
pokazać jako brzydka - słynna groteskowa Madame Arcati w "Seansie".
Zbliżał się duch socrealizmu. Kwiatkowska pozostała w teatrze upaństwowionym i
przekształconym we Współczesny. Praca w zespole Erwina Axera była nowym wyzwaniem
mimo coraz trudniejszych czasów. Zagrała w "Wieczorze Trzech Króli", ale najważniejszym
scenicznym dokonaniem okazała się rola Wariatki z Chaillot w sztuce Giraudoux, co stało się
pierwszym, poważnym zagrożeniem dla aktorki nieutożsamionej w ogóle z nowymi,
socjalistycznymi ideami i gatunkami.
Trzeba było uciekać znów w stronę kabaretu, dozwolonej satyry. Zawsze było jeszcze radio w
tle. To, co ponaddozwolone, wyczytywało się między wierszami. Tu właśnie rzemiosło było
nie do przecenienia. Jerzy Jurandot, chcąc utrzymać zespół satyryczny, szedł na ustępstwa
wobec cenzury, dopuszczając w tekście wymaganą gramaturę socjalizmu. "Międzywiersze" i
inne sztuczki warsztatowo niuansowe dopuszczano jako swoisty wentyl bezpieczeństwa.
Późniejsza filmowa i sztandarowa zarazem Kobieta Pracująca nosiła znamiona ról z tego
właśnie okresu twórczego, tyle że w filmie Kwiatkowska miała jeszcze podwójny dystans.
Ona na swej drodze życiowej nauczyła się rzeczywistej pokory. W życiu osobistym modliła
się, a gdy nie widziała rozwiązania, zwyczajnie i po ludzku zostawiała je modlitwie. W tej
komedii jej życia było więc, prócz śmiechu, tak wiele wzruszenia, pogody ducha, siły
przetrwania.
W tym trudnym okresie rozpoczęła także pracę dydaktyczną w Szkole Teatralnej. Uczyła
aktorów i przyszłych estradowców żywego słowa, scenek, skeczy itp.
Od Kabaretu Starszych Panów do Kabaretu Dudek
Z Jeremim Przyborą zetknęła się przy współpracy w radiu, w tym samym czasie z
Tyrmandem, Dziewońskim, który nauczył ją miłości do jazzu - zakazanego owocu, powiewu
wolności na scenach satyrycznych. Realistyczne stąpanie po ziemi sprawiło, że doskonale
poznała drogi do ludzi, którzy jej nie zagrażali, z którymi znajdowała wspólny język i
szczególne współmyślenie.
Odnajdywali się najlepiej w kabarecie, bo tam można było mówić i myśleć najbardziej serio,
niezależnie od tego, jaki pretekst poddawał właściwą myśl i ton. Był więc Szpak, Dudek i
Kabaret Starszych Panów. Szpak to były piosenki, monologi, wiersze z klasyki kabaretu, ale
pisano również wyłącznie dla niej. W teatrach odnajdywała się pomiędzy Syreną a Komedią.
Jej perfekcyjność zaczynała w końcu stwarzać problem. Brakowało dobrych, dopracowanych
tekstów, sama często musiała dbać o kostium, rekwizyt, szczegół.
Szczęście jednak jej nie opuszczało. Stanęła gdzieś w drodze pomiędzy Gałczyńskim a
Przyborą. Marzył się jej inny, fantazjotwórczy świat z własną logiką, małym kalamburem lub
sylogizmem, lecz inny niż ten z teatru absurdu, mniej ponury, pobudzający wyobraźnię. Tak
się rozwinął Kabaret Starszych Panów. Przybora i Wassowski nie od razu przygarnęli ją do
spółki. Początkowo wszyscy wykonawcy po trosze obawiali się jej kunsztu i ingerencji, no - i
jeszcze jedno, czy jej perfekcyjność zmieści się w tym zaczarowanym świecie metamorfozy,
który istnieje "po drugiej stronie szafy lub lustra", innym od otaczającego, kierującym się
własnymi regułami. Przecież, jak się nieraz okazywało, bardziej realnym w swej ulotności niż
ten, który ukazywały gazety czy twórczość gazetopodobna.
Pani Irena idealnie wtopiła się w kabaret, ponieważ to właśnie znajomość poetyckich reguł i
szczególne wyczulenie na środki artystycznego wyrazu, język, brzmienie zaprowadziły ją na
scenę i pozwoliły zdecydowanie sobie poczynać nawet z uznanymi autorami, jednak zawsze z
okazywaniem im szacunku.
Obawiała się jej także piękna, liryczna i ulotna, z dużym pazurem dramatycznym Barbara
Kraftówna. Kabaretowy wamp - Kalina Jędrusik nie miała takich niepokojów, ale i sama
występowała w bardziej odległym od Kwiatkowskiej emploi. Kwiatkowska w kilku sezonach
kabaretu wystąpiła z kilkoma tylko piosenkami, balladami, w zespołowo-refrenowym echu
kilku utworów i jednej udramatyzowanej roli. Bez niej jednak Starsi Panowie mogliby szybko
zinfantylnieć. Zaczęła w maju 1961 r., skończyła w lipcu 1966 roku. Igrała znakomicie
ciągami spółgłosek szumiąco-syczących i drżących, budując spiralę dramatyczną ballady, by
w końcu wywołać salwę śmiechu. Z życiowych banałów wyczarowywała historię kryminalną,
liryczną lub horrorystyczną i - jak w całym kabarecie - wzniecała tę nutę nostalgiczną za
światem, który zaginął.
Do Kabaretu Dudek przeszedł niemal cały zespół Starszych Panów, ale tu dominował skecz i
monolog, częściowo zmienili się autorzy i konteksty. Oczywiście nie obyło się bez piosenki.
Kwiatkowska chwaliła tam muzyków i inspicjenta. Był równie zdyscyplinowany jak ona, co
bardzo pomagało w pracy. Pierwszego wieczoru na Nowym Świecie nikt nie oczekiwał
dziesięcioletniej współpracy. Irena Kwiatkowska wystąpiła łącznie w ośmiu programach
Dudka. Brakowało dla niej tekstów. Dudek był w ogóle bardziej męski. Bywało, że jeśli już
tekst się znalazł i dopasował do Kwiatkowskiej, trafiał do publiczności bardziej literacko
wyrobionej, a do zrozumienia wymagał wiedzy i oczytania. Dla pozostałych nie było to
jednak puste miejsce w programie, słuchało się jej jak muzycznego koncertu.
Zmagania z telewizją
Nie były pasmem sukcesów, pomijam tu celowo role serialowe z "Wojny domowej" i
"Czterdziestolatka". Nie zagrała żadnej poważnej, wielkiej, głównej roli ani w Teatrze
Telewizji, ani w filmie, ani nawet w serialu, choć te kreowane przez nią postacie pamiętamy
najlepiej. Telewizja chyba nie ma przekonania do perfekcjonizmu. Dziś nawet już nie ma
potrzeby poprawnej artykulacji ani też używania oddechu i właściwej modulacji głosu (o
kropkach, przecinkach, pauzach, innych znakach interpunkcyjnych i wersyfikacyjnych trudno
już nawet wspominać).
Kochana i wierna pozostała na zawsze w Polskim Radiu. Tu przepracowała 65 lat i tu
wychowała wiele pokoleń dzieci w miłości do polskiego wiersza, do literatury, nie dlatego, by
miała przekonywać, jak wielkim wieszczem był poeta, ale właśnie dlatego, że najmłodsi nie
mogli oderwać ucha od radia, bo tak brzmiały strofy Tuwima, Fredry i innych. Największy
był to teatr wyobraźni, o jakim się dorosłym nie śniło, i świetna szkoła literacka.
W dzisiejszych serialach trudno byłoby znaleźć dla niej istotne miejsce, choć tam, gdzie
zdarzają się inteligentne dialogi, nadal miałaby pole do działania. W "Wojnie domowej"
zaakceptowała literacką warstwę scenariusza Marii Zientarowej.
Wszyscy wybitni aktorzy, z którymi pracowała, mówili o zaszczycie, jaki ich spotkał z
powodu poznania pani Ireny, ale też niemal wszyscy podchodzili do niej z respektem. Może
też wielu wpędzała w kompleksy pomimo swojej skromności i pokory. Pokora nie oznacza
bezradności, tylko wiąże się z poczuciem obowiązku, ułomności i kruchości człowieka i woli
dążenia do pokonywania tych upadków i słabości. Sama Kwiatkowska, przychodząc z
doskonałym przygotowaniem na próby, chętnie ustępowała miejsca kolegom, gdy dochodzili
do głosu, nigdy nie starała się przykryć ich czy zasłonić. Znała swoje miejsce wyznaczone
przez rolę, reżysera i predyspozycje.
W telewizji Gustaw Holoubek zwrócił jej uwagę na konieczność większej ascezy w
stosowanych środkach przed kamerą. To jej bardzo pomogło, choć z innej strony miała tę
sceniczną oszczędność przećwiczoną w czasach okupacji. W telewizji brakowało jej
publiczności, odzewu, bezpośredniości kontaktu i reakcji, z powodu których trafiła do teatru.
Opanowywała gesty. Zawsze dokładnie dopracowywała ruch i gest, ekran jeszcze mocniej
wymusił na niej to dopracowanie.
Dobra uczennica, pracująca kobieta, wielki talent, solidny człowiek. Same superlatywy, a
jednak nie była łatwym, choć dobrym partnerem.
W telewizji ważnym dla niej spektaklem był "Fantazy" w reżyserii Holoubka. To był ten
kaliber literacki, ku któremu najbardziej ciążyła, a którego w jej życiu było tak niewiele.
Otaczana kultem
Na scenie teatralnej z Syreny u progu lat 70. przeniosła się do Teatru Ludowego, gdzie już
była otaczana kultem przez młodsze aktorki. Zagrała m.in. w "Powrocie Alcesty",
"Bezimiennym dziele", tytułową rolę Hrabiny Aurelii w "Wariatce z Chaillot" - znów z
wielkim sukcesem. Tylko kilka razy w życiu udało jej się zaznaczyć niezwykły rys tragiczny,
choć takimi rolami łamała przyzwyczajenia publiczności. Dalszym ciągiem naruszenia
przyzwyczajeń był "Wieczór Trzech Króli" w obsadzie damskiej w przestrzeni Starej
Prochowni. Ujawniono przed widzami konwencjonalność teatru i magiczną granicę pomiędzy
sceną i widownią, prywatnością i mikrokosmosem sceny. Kwiatkowska odgrywała swoje
partie i wtapiała się w widownię, by powrócić na czas do swojej kwestii.
Trochę nie miała szczęścia we współpracy z Adamem Hanuszkiewiczem. Później lepsze
otoczenie dla jej wymagań artystycznych trafiało się jej w radiu, telewizji, filmie niż teatrze,
choć grała systematycznie i bez zarzutu.
Na 90. urodziny Teatr Polski przygotował jej wieczór jubileuszowy. Na próbę przyszła
pierwsza. Jeszcze parę razy zagrała w filmach i serialach.
Setnych urodzin nie będzie. Właściwie powinny się odbyć na polskiej scenie, bo ona duchem
tu z nami zostanie. Jej uczniowie i młodsi partnerzy, których uczyła latami polszczyzny tak
pieczołowicie i barwnie, może zechcą odegrać najtrudniejsze role - jej spadkobierców.
Przyjdźmy punktualnie, dobrze przygotowani.
Dr Małgorzata Bartyzel
Autorka jest teatrologiem, animatorem kultury, była posłanką na Sejm RP V kadencji.