LINDA LAEL MILLER
Kobieta leoparda
The Leopard’s Woman
Tłumaczyła: Wiktoria Melech
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Olivia Stillwell leżała ze skrępowanymi do tyłu rękami na brudnej,
pokrytej rdzą podłodze dżipa, a z każdym kolejnym wstrząsem i podskokiem
samochodu przybywało jej sioców na ciele. Nie poddając się jeszcze do kooca
paraliżującemu ją przerażeniu, mówiła sobie w duchu, że to wspaniała
przygoda, którą będzie musiała kiedyś opisad, oczywiście jeśli przeżyje.
Ostre meksykaoskie słooce piekło niemiłosiernie, parzyło odsłonięte ręce
i nogi. W koocu miała na sobie tylko bawełnianą bluzkę bez rękawów i szorty.
Długie do ramion kasztanowe włosy splątane były od potu i kurzu, który
pokrywał całą jej twarz i szyję. Męczyły ją mdłości, czuła się jak homar, którego
za chwilę mają wrzucid do garnka z wrzątkiem.
Nie znaczy to, że chciała, żeby jej porywacze wreszcie się zatrzymali.
Wcale też nie marzyła o tym, żeby znaleźd się już tam, dokąd ją wieźli.
Zamknęła oczy, by chod w ten sposób uciec przed ostrym blaskiem
słooca. Nie zaznała jednak ulgi, bo w wyobraźni widziała znowu kolorowe
obrazy z kiczowatych filmów sensacyjnych oglądanych przed laty.
Pięd lat temu, gdy ukooczyła studia, wuj Errol, który był autorem
popularnych powieści romansowo-przygodowych, czytanych przede wszystkim
przez kobiety, przyjął ją do pracy w swojej grupie badawczej. Od razu polubiła
to zajęcie i świetnie sobie radziła. Pokonując trudności i stopniowo nabywając
doświadczenia, Olivia objęła w koocu kierownictwo nad całym zespołem i to
ona decydowała teraz o szczegółach badao zlecanych przez wuja.
Swoją pozycję zawdzięczała ciężkiej pracy i nowatorskim pomysłom,
chociaż wielu ludzi nie wierzyło, że doszła do tego samodzielnie. Ponieważ była
jedyną żyjącą krewną Errola McCauleya, ponieważ to on ją wychował i
wykształcił, prawie wszyscy uważali, że ta wspaniała kariera została jej jakby
ofiarowana na przysłowiowej srebrnej tacy.
Już chyba z tysiąc razy uderzyła policzkiem o podłogę dżipa. I za każdym
razem, krzywiąc się z bólu, była skłonna oddad tę pracę każdemu chętnemu.
Łzy popłynęły jej z oczu i z ulgą stwierdziła, że nie jest tak bardzo
odwodniona, jeśli może płakad. Westchnęła. Jeszcze dziś przed południem była
taka szczęśliwa. Jadła obiad na tarasie swojego pokoju w hotelu, osłonięta
przed słoocem markizą w biało-czerwone pasy. Właśnie ukooczyła
dwutygodniowe badania – wuj Errol pisał książkę o bogatej Amerykance, która
po wielu perypetiach życiowych wychodzi za mąż za matadora – i postanowiła
wynagrodzid to sobie kupując kilka wyrobów ceramicznych w osiedlu
artystów-garncarzy, o którym gdzieś przeczytała.
Olivia też miała własne koło garncarskie i mały piec do wypalania. Dobrze
sobie z tym radziła i to, co zrobiła, zamierzała sprzedawad na wystawach i w
galeriach. Bardzo lubiła też pracowad dla wuja Errola i podniecały ją przygody,
które się z tą pracą wiązały. Ale coraz częściej myślała o zmianie
dotychczasowego trybu życia. Chciała mied dziecko.
Wypytawszy dokładnie recepcjonistkę o drogę, Olivia wyjechała z
kempingu wynajętym samochodem. Gdzieś na pustyni skręciła w złym
kierunku, co zapoczątkowało całe pasmo nieszczęśd.
Najpierw przegrzał się silnik małego sedana, który sprawiał wrażenie
niezawodnego, kiedy opuszczała zaciszne turystyczne miasteczko San Carlos.
Chłodnica eksplodowała, gorąca woda wytrysnęła spod maski i oczywiście
samochód nie mógł już dalej jechad.
Dziewczyna nie zaniepokoiła się tym zbytnio. Zdarzało się już jej bywad w
różnych opałach w najdzikszych rejonach świata, w takich krajach jak Kolumbia,
Maroko czy Nepal. Miała ze sobą butelkę z wodą, olejek zapobiegający
oparzeniom słonecznym i czapkę z daszkiem. Nie wątpiła ani przez chwilę, że
jeśli pójdzie pieszo, wkrótce odnajdzie osadę garncarzy. A tam znajdzie się ktoś,
kto bezpiecznie odwiezie ją do hotelu.
Nałożyła przeciwsłoneczne okulary, wysmarowała twarz i ramiona
olejkiem ochronnym, głowę nakryła jaskrawo-różową baseballową czapką i
ufnie ruszyła przed siebie drogą pokrytą koleinami. Kilka jakichś
przestraszonych zwierzątek przebiegło przed nią. Olivia starała się zapamiętad
ich wygląd i rozmiary. Im więcej szczegółów zapamięta, tym bardziej uszczęśliwi
wuja Errola, który lubił wtrącad takie ciekawostki do swoich książek.
Minęła jednak godzina i nie było widad żadnego śladu osady. Wokół tylko
pustynia i kaktusy, a na horyzoncie majaczyły jakieś góry. Olivia była już bardzo
zmęczona. Nagle opuściła ją brawura, poczuła, że najzwyczajniej zaczyna się
bad.
I właśnie wtedy daleko na wstędze drogi ukazał się dżip, wzniecający
bure tumany kurzu.
Wkrótce, ślizgając się na piachu, samochód zatrzymał się obok Olivii.
Natychmiast zorientowała się, że ci mężczyźni z karabinami, spoglądający na nią
pożądliwie, wcale nie mają zamiaru jej pomóc. Odwróciła się i zaczęła biec
przez pustynię. Gorący piasek parzył jej stopy poprzez podeszwy sandałów,
złapali ją więc bez większego trudu.
Olivia krzyczała i walczyła z determinacją, przekonana, że chcą ją
zgwałcid, a potem zostawid tu na pewną śmierd. Młodszy z dwóch bandidos
uderzył ją w twarz. Wtedy drugi mężczyzna chwycił go za rękę, uniemożliwiając
zadanie kolejnego ciosu, i krzyknął coś wściekle po hiszpaosku.
Wykręcili jej ręce do tyłu i skrępowali w przegubach. Związali też nogi w
kostkach i zakneblowali usta. W czasie walki zgubiła czapkę.
Olivia straciła poczucie czasu i nie umiałaby powiedzied, kiedy to
wszystko się stało i jak długo trwała ta podróż. Miała wrażenie, jakby jechali już
całe dni, ale wiedziała przecież, że tak naprawdę minęło dopiero kilka godzin.
Zdenerwowana przekręciła się na bok, wydając cichy jęk. W gardle czuła palący
smak żółci, bolały ją wszystkie mięśnie i kości. Ale najgorszy był strach. Widziała
kiedyś film o okrutnym losie młodych dziewcząt złapanych do niewoli w
Meksyku i wspomnienie to wciąż ją prześladowało.
Samochód zatrzymał się niespodziewanie na wyboistej drodze i
dziewczyna uderzyła silnie głową o tył fotela. Serce podskoczyło jej do gardła.
Starszy mężczyzna, w koszuli przepoconej na wylot, przeszedł na tył
wozu, chwycił mocno Olivię za ramię i postawił na nogi. Przez chwilę, jak we
śnie, widziała jego kołyszącą się sylwetkę, a potem zrobiło jej się ciemno przed
oczami.
Jej prześladowca znów powiedział coś gwałtownie po hiszpaosku, szybko
i w jakimś żargonie, tak że Olivia nic nie zrozumiała. Wyjął szmaciany knebel i
przytknął jej do ust butelkę. Zaczęła pid łapczywie. Krzyknął na nią i zabrał
zbawczą wodę. Zrozumiała, że ma popijad małymi łykami. Skinęła głową i znów
poczuła w ustach chłodny płyn o metalicznym i jakby siarkowym smaku, ale dla
niej wspanialszy od ambrozji.
W koocu senor zabrał jej manierkę i gestem nakazał, żeby znów się
położyła. Posłuchała go bez oporu, a on nakrył ją pasiastym kocem, takim, jakie
sprzedaje się turystom na bazarach, razem z gipsowymi statuetkami, obrusami i
tanią biżuterią. Dżip ruszył ponownie. Pod tym grubym wełnianym kocem
cierpiała okrutnie z gorąca, ale zarazem doceniała wyświadczoną jej
uprzejmośd. Bez tej osłony bezlitosne słooce spaliłoby ją żywcem.
Jechali wciąż i jechali. Olivia to traciła, to znów odzyskiwała świadomośd.
Tyle jeszcze pozostało rzeczy, których nie zdążyła dokonad – zdobycie pozycji w
świecie sztuki, małżeostwo, dzieci, wygrana w totalizatora... Tak bardzo chciała
żyd! Z drugiej jednak strony, jeśli, jak przypuszczała, ma byd sprzedana, lepiej
byłoby umrzed.
Tak jakby miała jakąś możliwośd wyboru...
Następnego postoju nawet nie zauważyła, bo myślami była w zupełnie
innym świecie. Wspaniały Connecticut... Stary dom wuja, pamiętający stare
czasy, gdzie szczęśliwa i bezpieczna robiła na kole garncarskim dzbany, wazony i
miski na owoce, żeby je potem wystawid na sprzedaż na miejscowych targach
rzemiosła.
Nieznośny meksykaoski upał stopniowo malał. Nadciągnął chłód, który
ocucił w koocu dziewczynę, przywołując ją do gorzkiej rzeczywistości. Teraz
naprawdę była zadowolona, że ma koc.
Dżip toczył się dalej, podskakując na każdym wyboju i wpadając we
wszystkie dziury. Od czasu do czasu znienacka się przechylał, miotał boleśnie
Olivią, rzucając ją na żelazne konstrukcje foteli. Udało się jej wysunąd spod koca
na tyle, by się trochę rozejrzed. Zobaczyła rój cudownych srebrnych gwiazd
świecących na czarnym niebie.
Żegnaj, Olivio! Jaka szkoda, że już tego nigdy więcej nie zobaczysz!
Na myśl o śmierci poczuła ogromny żal. Miała zaledwie dwadzieścia sześd
lat, a świat był zdecydowanie zbyt piękny, żeby go opuszczad.
Dżip wspinał się pod górę, zjeżdżał w dół i znów jechał pod górę.
Wreszcie stanął. Usłyszała nowe głosy, wyłącznie męskie, mówiące w
miejscowym narzeczu. Wówczas zemdlała.
Gdy się ocknęła, pomyślała, że jest już na tamtym świecie. W pokoju, w
którym się znajdowała, wszystko pokryte było płótnem o bladym, pastelowym
wzorze, który podkreślał jego biel. Panował tu przyjemny chłód. Za otwartymi
oknami turkusowe, opalizujące jak alabaster fale załamywały się na piaszczystej
plaży.
Olivia chciała coś powiedzied, ale uniemożliwił jej to silny ból gardła.
Usiadła na łóżku, wyciągając ręce spod pledu. Miała na sobie luźny
kretonowy szlafroczek. Skóra na rękach była czerwona i łuszczyła się mimo
grubej warstwy uśmierzającego ból kremu.
Chod otaczał ją taki luksus – na stole w pobliżu stała karafka z zimną
wodą, a obok kryształowa patera ze świeżymi owocami – Olivia poczuła lęk.
Przywieziona tu została przez bandidos, więc to wszystko nie wróżyło nic
dobrego. Może ma czekad w tym domu, aż wywiozą ją do Ameryki Południowej
albo jeszcze gdzieś dalej, na przykład do Libii? Żeby do tego nie dopuścid, musi
teraz odnaleźd swoje ubranie i uciec przez taras. Będzie szła pieszo, jeśli nie da
się inaczej. A jeśli szczęście jej dopisze, nie zawaha się przed kradzieżą
samochodu. Nie potrzebuje kluczyków: w czasie pracy nad ostatnią książką
wuja nauczyła się zapalad silnik, łącząc wyrwane ze stacyjki przewody.
Ostrożnie, krzywiąc się z bólu, jaki sprawiało jej poparzone i posiniaczone
ciało, Olivia odrzuciła pled i wyskoczyła ze wspaniałego łóżka z baldachimem. W
tej samej chwili kolana się pod nią ugięły i niewiele brakowało, a runęłaby na
biały, puszysty dywan.
Wgramoliła się z powrotem na łóżko i opadła na materac. W głowie jej
huczało nawet od tak niewielkiego wysiłku i czuła mdłości. Powinna była
uciekad. Chod tyle już przeżyła, była pewna, że najgorsze dopiero ją czeka. Ale
nie miała sił.
Kiedy nagle otworzyły się drzwi, wstrzymała oddech. Ukazała się w nich
Meksykanka
o
miłej
powierzchowności,
pięddziesięcio,
a
może
sześddziesięcioletnia. Była boso, ubrana w różową bawełnianą sukienkę. Jej
uśmiech budził zaufanie.
Jeśli nawet ta kobieta była zamieszana w handel żywym towarem, na
pewno nie zdawała sobie z tego sprawy. Powitała ją po hiszpaosku. Były to
pierwsze uprzejme słowa, jakie Olivia usłyszała od chwili, kiedy opuściła hotel w
San Carlos. Meksykanka podeszła do łóżka.
Olivia zapytała niepewnie, czy kobieta mówi po angielsku, a ona w
odpowiedzi przecząco potrząsnęła głową.
– Maria – powiedziała, wskazując na siebie palcem. A potem pytającym
gestem zwróciła się do niej.
– Olivia – odpowiedziała dziewczyna.
Maria uśmiechnęła się, nalała z karafki zimnej wody i delikatnie
podsunęła szklankę do ust Olivii, która piła z wdzięcznością, czując, jak mijają
mdłości. Ostrożnie usiadła, opierając się o poduszki, i spojrzała w sufit. Było tyle
rzeczy, o które chciała zapytad, ale rozmowa z tą poczciwą Marią wywołałaby
tylko ból gardła i nadwerężyłaby i tak napięte już nerwy.
Widocznie zasnęła, bo gdy otworzyła oczy, światło słoneczne od strony
tarasu nie było już tak silne i padało na kamienną podłogę w innym miejscu.
Ktoś zapukał do drzwi. Olivia, sądząc, że to Maria, wcale się nie zaniepokoiła.
Do pokoju wszedł jednak jakiś nieznany człowiek.
Olivia nigdy jeszcze nie widziała tak pięknie zbudowanego mężczyzny. Był
więcej niż średniego wzrostu. Gęste, czarne włosy, trochę za długie, zaczesane
były gładko do tyłu. Skóra miała barwę drzewa sandałowego, zęby były
nieprawdopodobnie białe. Uwagę przykuła szczególnie barwa jego oczu: nie
brązowa, czy czarna, jak u większości Meksykanów, ale o niezwykłym
fiołkowym odcieniu.
Olivia miała wszelkie powody, by sądzid, że oto przybył sam handlarz
żywym towarem, i chociaż bolało ją gardło, otworzyła usta, wydając chrapliwy
okrzyk.
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał do tyłu, jakby oczekując, że zobaczy
tam jakiegoś potwora, a potem uśmiechnął się i zamknął drzwi.
Olivia wydała z siebie jeszcze jeden chrapliwy jęk, uklękła, wymacała jakiś
owoc w stojącej obok łóżka misce i rzuciła nim przez pokój. Przeleciał obok jego
głowy i rozbił się o drzwi.
– Stój, ty rajfurze! – wrzasnęła.
Zaśmiał się i oparł dłonie w rękawiczkach na smukłych biodrach. Miał na
sobie białe bawełniane spodnie z błyszczącymi srebrnymi nitami na szwach,
wysokie czarne buty i kremową koszulę rozpiętą do połowy i odsłaniającą pierś.
Wyglądał tak, jakby nagle ożył jeden z legendarnych bohaterów wuja
Errola.
– Z zadowoleniem stwierdzam, że kupiłem kobietę z charakterem –
powiedział.
ROZDZIAŁ DRUGI
Estaban Ramirez przygotował się na owocowy ogieo zaporowy, jako że
miska stojąca przy łóżku ciągle jeszcze pełna była jabłek, bananów, owoców
granatu i pomaraoczy – ale nic się nie działo. Jego uroczy, chod z lekka
przypieczony słoocem gośd klęczał na środku łóżka, patrząc na niego wzrokiem
przerażonym, a jednocześnie hardym i wyzywającym.
Uczuł ucisk w najgłębszym zakamarku serca i zrozumiał, że w jego życiu
stało się coś nieoczekiwanego i że już nie będzie ono takie jak dotąd.
Opanował się jednak. Stwierdził, że zaczyna byd sentymentalny.
Ulitował się nad tą kobietą, chod, jak podejrzewał, litośd była ostatnią
rzeczą, jakiej oczekiwała nawet w takich okolicznościach. Uniósł do góry obie
ręce w geście pojednania. Chciał w ten sposób dad jej do zrozumienia, iż ma
wobec niej przyjazne zamiary i że jest tutaj bezpieczna.
– Jak się pani nazywa? – zapytał uprzejmie doskonałą angielszczyzną.
Obawiał się, czy straszne przeżycia i bezlitosne meksykaoskie słooce nie
wywołały u tej kobiety zaburzeo umysłu.
– A cóż może pana obchodzid moje nazwisko? – odpowiedziała po chwili
buntowniczego wahania. Ręce złożyła na piersi, wysunięty podbródek miał
świadczyd o stanowczej woli oporu. Mimo bąbli i oparzeo pokrywających
spaloną słoocem skórę była tak piękna, jak piękny jest krajobraz Meksyku.
Estaban z trudem zapanował nad sobą. Nigdy przedtem nie spotkał tak
hardej kobiety, nawet w czasie swoich częstych podróży do Stanów
Zjednoczonych. Był zarazem oczarowany i rozwścieczony jej zuchwałością.
– Żądam, żeby mnie pan uwolnił – powiedziała stanowczo. – Jeśli pan
tego nie zrobi, to obiecuję, że znajdę sposób, żeby sprowadzid tu policję!
Estaban uśmiechnął się, zachwycony jej wojowniczą postawą i już trochę
uspokojony. Błyszczące, jasne oczy tej kobiety świadczyły o zdecydowanym
charakterze, co upodabniało ich do siebie.
– To bardzo odległa częśd Meksyku – powiedział z miejscowym
akcentem. – Zupełne pustkowie... Proszę mi wierzyd, lepiej, żeby miała pani do
czynienia ze mną niż z federales. Pytam panią ponownie, senorita. Jak się pani
nazywa?
– A pan? – odcięła się rozjuszona jak schwytany skorpion.
Zdawał sobie sprawę, że powinien ją uspokoid. Maria zbeszta go, jeśli
przekona się, że od razu nie usunął obaw gościa. Ale bawiła go taka gra.
Bliskośd tej kobiety działała na niego wyjątkowo ekscytującego.
– Estaban Ramirez – przedstawił się w koocu z uśmiechem.
Zmarszczyła brwi i odgarnęła opadające na twarz piękne włosy o
miedzianym połysku.
– Estaban. To odmiana imienia Steven, prawda?
Gdy skinął głową potakująco, przyjrzała mu się uważnie, jakby
zastanawiając się, czy imię to do niego pasuje.
– Z całą pewnością nie wygląda pan na faceta, do którego ludzie mogliby
mówid „Steve” – zaopiniowała.
Estaban z trudem powstrzymał się od śmiechu, ale rozbawienie i tak było
widoczne w jego ciemnoniebieskich, odziedziczonych po amerykaoskiej matce
oczach.
– Ma pani rację – zgodził się. – Ja także nie uważam, żeby imię Steve do
mnie pasowało. Ale pani wciąż nie powiedziała mi jak się nazywa.
– Olivia – rzuciła wreszcie. – Olivia Stillwell. Nie sądzę, żeby to miało
jakieś znaczenie. Niewolnicy nie potrzebują przecież imion.
– Nie jest pani niewolnicą, panno Stillwell. Jest pani niezamężna,
prawda?
Estaban zadał to pytanie tonem obojętnym, jakby nie przywiązując do
niego większej wagi, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że i ranczo, i kopalnie
srebra odziedziczone po dziadku, wszystko, co posiadał i wszystko, o czym
kiedykolwiek marzył, straciło nagle znaczenie; najważniejsza była w tej chwili jej
odpowiedź.
– A czy puściłby mnie pan, gdybym była mężatką? Jeśli spodziewał się
pan dziewicy, to trafił pan na niewłaściwą kobietę.
Serce Estabana biło niespokojnie. Powinno mu byd wszystko jedno, czy
Olivia Stillwell żyła już z jakimś mężczyzną, czy nie, a jednak okazało się, że jest
to dla niego ważne.
– Jak już powiedziałem przedtem, nie jest pani więźniem. Kiedy tylko
poczuje się pani lepiej, może pani stąd odejśd.
Z widocznym niedowierzaniem zmrużyła swoje cudowne szare oczy.
– Zostałam porwana, senor Ramirez, sprowadzona tutaj wbrew swej woli.
A pan sam przyznał, że mnie kupił.
– To prawda. Kupiłem panią. Przypuszczałem, że tak będzie lepiej, niż
pozwolid, by zawieziono panią gdzieś – wzruszył lekko ramionami – gdzie nie
miałaby pani szansy trafid na cywilizowanych ludzi.
– Chcę wrócid do domu.
– I wróci pani. Kiedy tylko pani wydobrzeje.
– Nie. Muszę opuścid to miejsce natychmiast. Jeśli tylko zadzwoni pan do
mego wuja w Connecticut, on zrobi wszystko, żeby mnie stąd zabrad.
Estaban wywnioskował z jej słów, że nie miała ani męża, ani przyjaciela.
Gdyby ktoś taki istniał, nie musiałaby dzwonid do jakiegoś wuja. Poczuł dziwną
radośd, ale w następnej sekundzie zadrżał na myśl o jej wyjeździe.
Przeżywając w głębi ducha te sprzeczne uczucia, był jednocześnie na
siebie wściekły i miał jednak nadzieję, że się nie zdradził. Poznał w życiu wiele
kobiet z całego świata, znacznie bardziej wykształconych i piękniejszych. Na cóż
była mu potrzebna ta rudowłosa istota pokryta piegami i oparzeniami, w
dodatku tak impertynencka?
– Do najbliższego telefonu jest sto pięddziesiąt mil – powiedział starając
się, by zabrzmiało to przekonywająco. Już dwa razy zapewniał pannę Stillwell,
że jest wolna, ale, jak widad, w dalszym ciągu mu nie wierzyła.
Chod wydawało się to niemożliwe, twarz Olivii poczerwieniała jeszcze
bardziej.
– Ale wuj będzie się o mnie niepokoił.
– W Meksyku wszystko odbywa się w zwolnionym tempie – odpowiedział
Estaban.
– W nagłych wypadkach na pewno posługuje się pan krótkofalówką.
Można by tą drogą przesład wiadomośd.
Była uparta i trudno się było temu dziwid. Przeżycia, które miała za sobą,
nie należały do najprzyjemniejszych.
Estaban westchnął.
– Nie mam krótkofalówki. Żyjemy tutaj prawie tak jak nasi przodkowie.
Zauważyła, że zatrzymał wzrok na lampie naftowej stojącej na stoliku
przy łóżku. Olivia spojrzała do góry, gdzie pod sufitem zainstalowany był
nowoczesny żyrandol.
– Mamy generator dostarczający energii elektrycznej do bojlera i
urządzeo kuchennych – wyjaśnił.
Pokiwała głową z nie skrywaną irytacją.
– Nie ma tu radia? – zapytała tonem nieufnego turysty. – Ani telefonu,
ani telewizora, ani faksu?
Uśmiechnął się. Miał ochotę podejśd do łóżka i delikatnie wziąd
dziewczynę w ramiona, ale nie chciał jej przestraszyd.
– Niestety. Żyjemy w prymitywnych warunkach. Maria ma mały telewizor
na baterie. Nie sądzę jednak, żeby mogły panią bawid filmy z kiepskim
dubbingiem, które ogląda.
Położyła się z powrotem, naciągając pled aż pod szyję, i powiedziała,
lekko wydymając dolną wargę:
– Nie zależy panu wcale, żeby mi pomóc, senor Ramirez.
Uśmiechnął się znowu, sięgając do klamki u drzwi. Ta uparta kobieta nie
wierzyła ani jednemu jego słowu.
– Tak pani uważa? Gdyby nie moja interwencja, panno Stillwell,
najprawdopodobniej marzyłaby teraz pani o śmierci.
Otworzyła szeroko oczy na myśl o tym, co mogłoby się z nią stad, ale
chwilę później znów pojawił w nich stalowy błysk.
– Proszę mi wybaczyd, że nie dziękuję panu za trzymanie mnie w tym
domu jak w więzieniu – odrzekła twardo.
Estaban westchnął. Rzeczywiście, chyba powinien jak najprędzej odwieźd
tę dziewczynę do wuja, ale... Miał wrażenie, że z jej wiotkiej postaci, emanuje
jakaś magnetyczna energia. Całym ciałem, całym swoim jestestwem rwał się do
niej i z trudem panował nad sobą.
– Nigdy nie oczekiwałbym wdzięczności ze strony rozpieszczonej
amerykaoskiej smarkuli, która jest na tyle nierozsądna, by samotnie włóczyd się
po pustyni – odpowiedział ostro, jakby w samoobronie i odwrócił się do
wyjścia.
Następny owoc rozbił się o drzwi, które zdążył zamknąd za sobą. Śmiał się
w duchu, idąc przez hol.
Chod kochał swoje ranczo, czuł się tutaj bardzo samotny. Pełna energii
panna Stillwell mogłaby na kilka dni urozmaicid jego monotonny tryb życia.
Niedługo po odejściu Estabana Maria przyniosła lunch, cudowną
gazpacho, zimną hiszpaoską zupę z pomidorów, ogórków, cebuli i ryżu
duszonych w oliwie z dodatkiem pieprzu i octu winnego. Widząc jej życzliwośd,
Olivii zrobiło się wstyd z powodu tych porozbijanych, porozrzucanych po całej
podłodze owoców. Podczas gdy z zakłopotaniem jadła zupę, Maria robiła
porządek w pokoju z łagodnym, domyślnym uśmiechem na twarzy.
– Żałuję, że nie mówi pani po angielsku – powiedziała Olivia, gdy
skooczyła jeśd, a Maria zabierała tacę. – Mogłybyśmy porozmawiad.
Opowiedziałabym pani o moim wuju Errolu i o nagrodach, jakie zdobyłam dzięki
mojej ceramice, a pani mogłaby opowiedzied mi o swoim szefie. Senor Ramirez
to drao, ale pewnie go pani lubi.
Maria słuchała uprzejmie, chociaż najwyraźniej rozumiała z tego
niewiele, może tylko kilka pojedynczych wyrazów, a kiedy Olivia przerwała,
uśmiechnęła się i powiedziała coś grzecznie.
Po wyjściu Marii Olivia wstała i na wciąż jeszcze chwiejnych nogach
poszła do znajdującej się obok łazienki. Na szczęście była tam instalacja
wodociągowa.
Gdy już znalazła się z powrotem w łóżku, próbowała ułożyd plan ucieczki,
ale czuła w dalszym ciągu zamęt w głowie. Nie było w tym nic dziwnego, skoro
zaledwie dzieo przedtem smażyła się na meksykaoskim słoocu. Zamknęła oczy i
zasnęła, a gdy obudziła się po kilku godzinach, Maria właśnie zapalała lampę
stojącą obok łóżka. Na białym wiklinowym stoliku w rogu pokoju przygotowany
już był skromny posiłek.
– Buenos noches – pozdrowiła ją Maria.
W świetle lampy pokój stał się jeszcze bardziej przytulny i Olivia mogłaby
łatwo zapomnied, że w tym domu jest tylko niewolnicą. Kolacja składała się z
niezbyt ostro przyprawionego ryżu wymieszanego z kawałkami kury, czerwonej
i zielonej papryki, marchewki i cebuli.
Gdy Maria wróciła, by zabrad puste talerze i srebrne sztudce, Olivia nie
omieszkała jej podziękowad. Twarz gospodyni rozjaśniła się w uśmiechu.
Po wyjściu Marii powróciło uczucie samotności. Mimo bariery językowej
dobrze się czuła w towarzystwie gospodyni tego domu i była jej wdzięczna za
okazaną pomoc. Wiedziała, że to właśnie Maria umyła ją na początku, zaraz po
jej przybyciu na ranczo. Przypominała to sobie mgliście, jak przez sen. To Maria
posmarowała jej rany antyseptyczną maścią, a oparzenia – leczniczym olejkiem.
Winna była tej milczącej przyjaciółce ogromną wdzięcznośd.
Nie mogąc już dłużej leżed, postanowiła zaryzykowad i wyjśd na taras. Byd
może dom jest otoczony tylko żywopłotem, a wtedy, za kilka dni, kiedy poczuje
się silniejsza, przeskoczy przezeo i ucieknie. Nie jest też wykluczone, że jej pokój
znajduje się na parterze.
Otworzyła szerokie drzwi balkonowe i znalazła się na tarasie. Gorące
tropikalne powietrze i piękno przyrody zaparły jej dech w piersi.
Nie był to Meksyk piachu, pająków i kaktusów, jaki zapamiętała na chwilę
przed porwaniem. O, nie! Rosły tu palmy sięgające nieba usianego migocącymi
gwiazdami, a złote światło księżyca ślizgało się po wodzie tak intensywnie
niebieskiej, że kolor ten widoczny był pomimo zapadających ciemności.
Bezpośrednio pod tarasem rozciągał się wyłożony kamieniami i
marmurem dziedziniec z ogromną fontanną, basenem i otaczającymi je
tropikalnymi roślinami kwitnącymi niebiesko, różowo i żółto, tworzącymi jakby
rajski ogród. Wszystko to było oświetlone przez księżyc, gwiazdy i chwiejne
płomienie grubych świec wstawionych do szklanych, ozdobnych kloszy.
Oczarowana tym widokiem Olivia szła wzdłuż balustrady, szukając zejścia
na dół. Mogłaby wykąpad się w basenie, gdyby pokonała tych kilka metrów, ale
na to nie starczyło jej odwagi.
Nagle woda w basenie zabulgotała i zapieniła się. Olivia była absolutnie
nie przygotowana na pojawienie się Estabana. Szedł wyłożonym kafelkami
pomostem zupełnie nagi w niewiele osłaniającym go mroku.
Olivia stała przez chwilę jak zahipnotyzowana, chod wiedziała, że
powinna się cofnąd. Gdy spojrzał do góry, oblała się rumieocem. On jednak
wcale się nie speszył i ukazując w uśmiechu zęby białe jak orchidee zapytał:
– Czy nie zechciałaby pani przyłączyd się do mnie? Zmieszana, że
przyłapano ją na podglądaniu nagiego mężczyzny, przeszła do ofensywy,
usiłując ukryd wzburzenie.
– Przecież pan mnie kupił. Może mi pan to rozkazad. Estaban zaśmiał się
głośno, a dźwięk ten w gorącej ciemności podziałał na nią jak pieszczota. Piersi
Olivii nabrzmiały i stały się ciężkie; poczuła ostry, przenikający ją na wskroś ból.
– A jeśli rozkażę zejśd na dół, będzie pani posłuszna?
– Oczywiście, że nie.
Rozłożył ręce, wciąż na nią patrząc.
– No tak – rzekł, wzdychając z rezygnacją. – Trudno znaleźd w dzisiejszych
czasach naprawdę dobrą, posłuszną i oddaną niewolnicę.
Olivia zagryzła dolną wargę, gratulując sobie, że nie próbowała wcześniej
przeskoczyd przez balustradę.
– Twierdzi pan, że nie ma tu elektryczności – zaatakowała go ponownie,
usiłując desperacko zmienid temat. Nagle przyszła jej do głowy myśl, że życie
niewolnicy Estabana wcale nie musi byd takie straszne.
– Chodzi pani o to? – wskazał na basen. – Mówiłem już, że mamy
przenośny agregat. A nawet kilka.
Olivia skrzyżowała ręce na piersi.
– Mam nadzieję, że będzie się pan trzymał ode mnie z daleka, senor
Ramirez. Żądam, by mnie pan natychmiast uwolnił.
– Proszę bardzo, szczęśliwej drogi – powiedział Estaban. – Radziłbym
tylko, żeby kierowała się pani na północ i wzięła ze sobą tyle wody, ile da się
udźwignąd. I proszę unikad następnego porwania. Miała pani i tak dużo
szczęścia za pierwszym razem.
A niech to! Olivia była wściekła. Samotna wyprawa przez pustynię była
bez wątpienia zbyt niebezpieczna. Senor Ramirez oczywiście miał rację – Ach
tak, dziękuję panu – powiedziała chłodno. Estaban ponownie zanurzył się w
basenie, wystawiając na zewnątrz tylko muskularne ręce. Olivia miała wrażenie,
że zamknął przy tym swoje piękne, zmysłowe oczy, rozkoszując się ciepłem
falującej wody.
– Może pani robid, co pani chce, Olivio – odezwał się po krótkiej chwili
głosem spokojnym i opanowanym. – Jak już zdecyduje się pani wyruszyd przez
pustynię, proszę się nie krępowad i w razie potrzeby powiedzied porywaczom,
żeby sprowadzili panią tutaj. Będę szczęśliwy, mogąc ponownie panią kupid, i
spodziewam się, że po raz drugi nie zażądają ode mnie tak wysokiej ceny.
– Zwrócę panu wszystko, jak tylko będę mogła pójśd do banku.
Otworzył oczy, a ona poczuła, że jego wzrok przenika nie tylko przez
kamienną balustradę tarasu, ale i poprzez cienką tkaninę szlafroczka, który
miała na sobie.
– Nie wątpię, że zamierza mi pani zapłacid – odpowiedział suchym tonem
– ale ja mam dośd własnych pieniędzy. Musi pani pomyśled o innym
wyrównaniu długu wdzięczności, panno Stillwell.
ROZDZIAŁ TRZECI
Olivia przekonywała samą siebie, że Estaban żartował. Nie może przecież
spodziewad się, że dostanie ją w zamian za okup zapłacony bandytom. Ale już
samo takie przypuszczenie wystarczyło, by całkowicie wyprowadzid ją z
równowagi. Uciekła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi na taras.
Nawet meksykaoskie słooce nie wywołałoby większych rumieoców niż te,
od których płonęły teraz jej policzki. Stała w przydmionym romantycznym
świetle lamp naftowych, zasłaniając twarz rękami. Mimo rozpaczliwych prób
nie mogła pozbyd się myśli, które krążyły jej po głowie.
Poza jednym, dawno zapomnianym romansem z czasów studiów Olivia
nie miała żadnych doświadczeo z płcią przeciwną. Mężczyzna, z którym żyła
jakiś czas, utwierdził ją tylko w przekonaniu, że zbyt dużo jest przesady w tym,
co się mówi o miłości.
Teraz, gdy poznała Estabana Ramireza, nie tyle rozum, co ciało zmusiło ją
do zmiany zdania. Już sama jego obecnośd wywoływała dziwny niepokój i
nieważne było, czy rozmawiają o rzeczach poważnych, czy o jakichś
błahostkach. Prawdę mówiąc, nie była już pewna, czy w ogóle zależy jej na
jakiejkolwiek konwersacji, czy też na czymś więcej.
Wróciła znowu do łóżka, ale nie udało się jej pozbyd wciąż powracającego
obrazu Estabana, idącego nago przez dziedziniec.
Zrozumiała, że to, co robili mężczyźni i kobiety w powieściach wuja
Errola, w niczym nie przypominało nieśmiałych pieszczot, jakich zaznała w
czasie spotkao z romantycznym poetą w Northwestern. Przeniknął ją
gorączkowy dreszcz. Jakże łatwo mogła teraz wyobrazid sobie taką sytuację z
Estabanem: jak władczo, silnym ciałem napiera na nią, bierze w swoje
posiadanie.
Zamknęła oczy, usiłując zapanowad nad wewnętrznym wzburzeniem i
pożądaniem przenikającym całe ciało. Zagryzła wargę, próbując zwrócid myśli w
inną stronę, ale ta scena uparcie powracała w rozgorączkowanej wyobraźni. A
może to, co czytała w książkach i oglądała w kinie, nie było fikcją? Może
rzeczywiście nie zna jeszcze dobrze pragnieo swego ciała i trzeba było dopiero
takiego mężczyzny jak Estaban, żeby...
Przestao! – ofuknęła siebie, naprawdę przerażona tym, że nie panuje nad
własnymi myślami. Senor Ramirez twierdzi, że kupił ją, chcąc jej oszczędzid
gorszego losu. Niewykluczone, że jednak kłamie. On sam może byd handlarzem
niewolników, kolejnym ogniwem w łaocuchu przestępców; karmi ją i pielęgnuje
tylko w tym celu, by później korzystnie odsprzedad. No bo dlaczego nie chce jej
pomóc w nawiązaniu kontaktu z wujem?
Leżała tak wpatrzona w sufit, ciągle rozmyślając o swojej absurdalnej
sytuacji. Sen nie nadchodził...
W jednym z wyobrażanych scenariuszy była sprzedana jakiemuś
plugawemu typowi czy wręcz zmuszona do prostytucji. Na samą myśl o tym
przenikał ją dreszcz przerażenia.
W drugim – leżała z Estabanem na tym właśnie łóżku i robiła to... Od tej
wizji oblewała się gorącym potem.
A gdyby tak rano okazało się, że zachorowała na zapalenie płuc i ma silną
gorączkę, albo że przynajmniej ma grypę...
Przed świtem Olivia zapadła w drzemkę; we śnie męczyły ją jakieś
koszmarne wizje. Gdy obudziła się rano, czuła się tak, jakby przez całą noc
nosiła ciężkie kamienie.
Na krześle leżała jej bluzka i spodnie – pocerowane, uprane i
wyprasowane. Była też bielizna. Pomyślała, że łatwiej znieśd niewolę, gdy ma
się własne rzeczy.
Szybko się umyła i wysmarowała specjalnym olejkiem aloesowym,
którym Maria leczyła ją przedtem, a teraz zostawiła przy jej ubraniu.
Wyszczotkowała włosy, umyła zęby i zasłała łóżko. Dopiero wtedy odważyła się
przekroczyd próg pokoju, po raz pierwszy, odkąd tu przybyła.
Dom miał coś w rodzaju półpiętra, otoczonego ze wszystkich stron
balustradą, poniżej znajdował się wewnętrzny dziedziniec. Stały tam w
pięknych dzbanach soczyście zielone rośliny, była też fontanna otoczona
kamienną ławą. Słychad było przytłumiony świergot niewidocznych ptaków.
Olivia zeszła na dół po kamiennych stopniach. Umysł jej pracował
intensywnie. Wygląd i cały wystrój tego domu mogłyby posłużyd wujowi do
jego nowej książki. Chciała zapamiętad jak najwięcej, zanim znajdzie papier i
pióro, żeby to wszystko opisad.
Z każdą chwilą nabierając śmiałości, Olivia przystąpiła do badania
wnętrza domu. Notowała w pamięci najdrobniejsze szczegóły. Natrafiła na
obszerną salę jadalną, co znaczyło, że Estaban, chociaż jego dom stał na
odludziu, prowadzi jakieś życie towarzyskie. Ściany gabinetu zastawione były
książkami nie tylko w języku angielskim i hiszpaoskim, ale również francuskim.
Pomyślała, że jej gospodarz musi byd człowiekiem wykształconym. Solidne,
rzeźbione biurko świadczyło o zamiłowaniu do pięknych przedmiotów.
Ujrzawszy pokój wyposażony we wszelkiego rodzaju sprzęt do
uprawiania kulturystyki, Olivia uśmiechnęła się w duchu: przynajmniej
częściowo wyjaśniało to, dlaczego Estaban był tak dobrze zbudowany.
We frontowej części domu znajdował się piękny pokój z oknami od sufitu
do podłogi, wychodzącymi na błyszczące morze. Ściany były jasno-beżowe z
turkusowym i bladoróżowym akcentem. Dawało to wrażenie niezwykłej
harmonii barwy pokoju z barwą oceanu.
Po kilku zaledwie chwilach przebywania w tym pokoju, w jego kojącej
atmosferze, przy dźwiękach słyszanej podświadomie cichej muzyki, Olivia
poczuła się całkiem odprężona. Zapragnęła utrwalid w ceramice te przepyszne
kolory i kształty, prawdziwą duszę Meksyku.
– Dzieo dobry.
Drgnęła, zaskoczona nieoczekiwanym głosem, odwróciła się i zobaczyła
Estabana stojącego przy drzwiach na stopniach prowadzących do salonu.
– Dzieo dobry – odpowiedziała, mając nadzieję, że udało jej się
zapanowad nad własnym głosem. Nie chciała, by wiedział, jak bardzo się go boi,
jak opanował jej myśli i sekretne zakamarki duszy, do których sama nigdy
przedtem nie zaglądała.
Miał na sobie zakurzone czarne spodnie do konnej jazdy, z takimi samymi
jak poprzednio błyszczącymi srebrnymi nitami na szwach, równie zakurzoną
białą koszulę rozpiętą na spoconej muskularnej piersi i krótką skórzaną
kamizelkę.
Ktoś inny w takim stroju wyglądałby po prostu głupio. Ale gdy się
patrzyło na Estabana, przychodziły do głowy najbardziej fantastyczne, wręcz
niebezpieczne skojarzenia.
Estaban przyglądał się jej ślicznej, rozwichrzonej główce.
– Czy dobrze się pani czuje?
Twarz Olivii płonęła. Stała i wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Nie
bardzo wiedziała co ma powiedzied.
– Chyba niełatwo jest gospodarowad w takim miejscu – odezwała się
wreszcie. – A właściwie co to za gospodarstwo?
Uśmiechnął się szeroko i opierając się o drzwi wyjaśnił:
– To jest ranczo. Hodujemy tu konie i bydło. Mam też kilka kopalo
srebra...
To wszystko może byd kłamstwem – znów powtórzyła sobie Olivia –
przykrywką dla handlu żywym towarem, a nawet, kto wie, przemytu
narkotyków. Na myśl o tym cofnęła się o krok, niezdolna zapanowad nad
przerażeniem widocznym w jej szeroko otwartych oczach.
Estaban przez moment patrzył na nią zaintrygowany, a potem posłał jej
jeden ze swoich zabójczych uśmiechów.
– Niech się pani uspokoi, panno Stillwell. Gdybym zamierzał zaciągnąd
panią do mego łóżka i bezlitośnie wykorzystad, to czyż naprawdę zwlekałbym
tak długo?
Olivia poczuła się jednocześnie obrażona i uspokojona. Oczywiście, nie
chciała byd zaciągnięta do łóżka ani wykorzystana bez litości, jak to określił
Estaban, ale nie mogła też pozbyd się związanych z nim marzeo.
Ponieważ nie bardzo wiedziała, co odpowiedzied, odwróciła się, udając,
że zainteresował ją widok za oknem.
Gdy mężczyzna położył ręce na jej ramionach, wzdrygnęła się. Nie
słyszała, kiedy się zbliżył.
Dotyk Estabana był nieprawdopodobnie delikatny i czuły. Tak mógł
zachowywad się raczej poeta, a nie bandido z sercem dzikiego zwierzęcia.
Odwrócił Olivię twarzą do siebie i przyglądał się jej uważnie cudownymi
fiołkowymi oczami, w których ujrzała oszołomienie i zarazem wyzwanie. Potem
ją pocałował.
Olivia zesztywniała. Żadne doświadczenie życiowe, ani nawet senne
marzenia ostatniej nocy nie mogły równad się z tym, co się stało. Było to jak
porażenie piorunem. Zachwiała się i Estaban musiał przytrzymad ją mocniej w
ramionach, by nie upadła.
Smakował jej wargi, jakby były pokryte miodem. Po chwili zmusił ją do
otwarcia ust. Zaatakował je językiem delikatnie, ale stanowczo. Olivia czuła się
tak, jakby tu, w tym zalanym słoocem salonie była zdobywana szturmem.
Podniecenie przeniknęło ją na wskroś.
Kiedy w koocu oderwał się od niej, w dalszym ciągu wspierała się o jego
mocny tors. Była oszołomiona niepojętą siłą własnego pożądania.
Uniósł rękę i pogłaskał ją po policzku, a potem kciukiem zaczął wodzid po
jej dolnej wardze.
– Wybacz mi – odezwał się. – Jesteś tu moim gościem i nie powinienem
był tego wykorzystywad.
Olivia nic nie odpowiedziała. Bała się, że zaraz wybuchnie płaczem. Ciągle
jeszcze była pod wrażeniem jego pocałunków i nowego, przerażającego
uczucia, że właśnie przekroczyła jakąś granicę. W niezwykły sposób Estaban
Ramirez na zawsze odmienił jej osobowośd. Czuła się teraz jakby silniejsza,
pełna życia, była bardziej sobą niż kiedykolwiek przedtem... Ale tego właśnie się
bała.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę jak na obcą osobę, a potem odwrócił
się i opuścił pokój, nakładając po drodze skórzane rękawice do konnej jazdy.
Została sama. Przez długą chwilę stała nieruchomo, jak statua pośrodku
fontanny na dziedziocu, marząc o tym, by wrócił i jednocześnie dziękując Bogu,
że tego nie zrobił.
W koocu udało jej się zapanowad nad sobą i chod jeszcze nie całkiem
uspokojona, postanowiła kontynuowad zwiedzanie domu. Maria, na którą
natknęła się w dużej, jasnej kuchni, zmusiła ją, by zjadła śniadanie: świeży chleb
z mąki kukurydzianej, owoce i coś w rodzaju jogurtu.
Gdy skooczyła jeśd, chciała sama pozmywad naczynia, ale Maria
przegoniła ją z kuchni, machając białym fartuchem i zalewając niezrozumiałym
potokiem hiszpaoskich słów. Olivia zobaczyła leżący na ławce w przedsionku
duży słomkowy kapelusz, nałożyła go na głowę dla ochrony przed słoocem i
wyszła, by rozejrzed się po terenie przylegającym do domu.
Estaban i jego ludzie krzyczeli coś głośno w zagrodzie, z nad której unosił
się kurz. Olivia zawróciła do domu. Oślepiające słooce było jeszcze dla niej zbyt
ostre. Dalsze poszukiwania zawiodły ją do gabinetu, gdzie zaczęła przeglądad
oprawne w skórę albumy. Były tu powklejane wycinki z gazet i tygodników,
zarówno hiszpaoskich, jak i angielskich, z opisami bohaterskich wyczynów
jakiegoś „El Leopardo”.
Olivią wstrząsnął dreszcz. Albumy te najwyraźniej były dziełem Marii i
dziewczyna bez trudu domyśliła się, że „El Leopardo” to nikt inny jak sam
Estaban Ramirez. Wzburzona przejrzała kilka artykułów w języku angielskim i
zorientowała się pobieżnie w ich treści. To, czego się dowiedziała, zdumiało ją.
Chyba zbyt pospiesznie zaklasyfikowała go jako handlarza żywym towarem...
Wytrącona z równowagi wyszła z domu i ruszyła w kierunku białej plaży.
Leopard! Niewiele brakowało, a uwierzyłaby, że znalazła się w świecie powieści
wuja Errola. I byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie było tak przerażające.
Leopard... Musiała przyznad, że pseudonim ten pasował do Estabana. Byd
może on sam jest też tak podstępny, jak to zwierzę, osacza ofiarę, powala ją na
ziemię i rozszarpuje zębami... Olivia szła wzdłuż plaży ścieżką obrośniętą gęstą
tropikalną roślinnością, a myśli jej plątały się coraz bardziej.
Leopard... Jaką jednak mogła mied pewnośd, że Ramirez nie jest
handlarzem żywym towarem albo gangsterem przemycającym narkotyki, tak
jak przedtem sądziła? Wprawdzie bardzo szybko przekonał ją, że będzie mogła
wrócid do domu, jak tylko „wydobrzeje” i, chociaż żartował z niej
niemiłosiernie, nie zaciągnął jej do swego łóżka. Ale to wcale nie znaczy, że ci,
którzy ją tutaj przywieźli, nie pracują dla niego. Olivia bywała już w różnych
tarapatach, ale ta sytuacja nie dawała się z niczym porównad.
Gdy doszła do zatoczki ukrytej wśród palm i gęstych zarośli, usiadła na
ziemi, zdjęła kapelusz i zrzuciła z nóg sandały. Przesypywała między palcami
piasek, biały i delikatny jak mąka.
W tym odległym, zacisznym miejscu wreszcie odetchnęła z ulgą. Pomimo
dręczących ją niepokojów tu poczuła się jak w raju.
Zdjęła krępującą ją bluzkę i spodnie i zaczęła brodzid w sięgającej do pasa
wodzie, w której odbijał się niezwykły błękit nieba i która była tak czysta, że
widad było małe białe kamyki na dnie. Chłodna woda działała jak balsam na
skórę Olivii, zanurzyła się więc cała, by zamoczyd także włosy.
Gdy podniosła się z kropelkami wody perlącymi się na rzęsach i zaczęła
chłonąd rozkoszny spokój tego miejsca, ujrzała stojącego na brzegu Estabana.
Przyglądał się jej z tajemniczym uśmiechem.
El Leopardo – pomyślała zachwycona, ale natychmiast ogarnęła ją
panika. Rzeczywiście, skradał się jak leopard. I był zapewne równie
niebezpieczny!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Trochę za późno zakryła rękami piersi. Niewielka to pociecha, że Estaban
był tak samo zaskoczony wówczas, gdy ujrzał ją przy basenie. Jej sytuacja nie
stawała się przez to ani trochę mniej niebezpieczna. – Co pani tu robi? – zapytał
wreszcie, stojąc na wprost niej z rękami opartymi o biodra. Cały, od czubka
głowy aż po obcasy eleganckich wysokich butów, pokryty był kurzem.
– A o co panu właściwie chodzi?
– To miejsce należy do mnie – odpowiedział Estaban.
Olivia znowu poczuła się tak, jakby wróciła do utraconego raju. Ona była
Ewą, a ten stojący na brzegu mężczyzna – Adamem.
– Bardzo mi przykro. Nieoczekiwanie uśmiechnął się.
– Nie sądzę.
– Czyżbym musiała prosid o pozwolenie na wykąpanie się w oceanie? –
zapytała, ciągle wzburzona.
Estaban zaczął się rozbierad.
– To nie jest ocean – wyjaśnił sucho. – To jest zatoka. – Urwał i pochylił
głowę, jakby chciał się jej uważnie przyjrzed. – Mam nadzieję, że nie będzie pani
tak nierozsądna, żeby wypłynąd na otwarte morze, panno Stillwell. Są tam
niebezpieczne prądy, a można też trafid na rekiny.
Rekinów i prądów najmniej się w tej chwili obawiała.
– A może przyszedłby pan wykąpad się trochę później? – zapytała
beztroskim tonem, chod ogarniało ją coraz większe zdenerwowanie, widziała
bowiem, że zdjął już koszulę i sięga do paska spodni.
Estaban potrząsnął głową, usiadł na piasku i gwałtownym szarpnięciem
ściągnął jeden but.
– To pani może przyjśd później – powiedział, ściągając drugi but i
odrzucając go na bok. Sprawiał wrażenie z lekka poirytowanego. – Madre de
Dios, wy, Amerykanki, tyranizujecie ludzi, chod tyle mówicie o wolności i
prawach jednostki.
– Ależ, na miłośd boską, nie chciałam urazid pana męskiej godności.
Zasugerowałam tylko, że mógłby pan odłożyd swoją kąpiel na inną porę. A poza
tym nie mogę przecież stąd wyjśd, gdy pan się tak na mnie gapi. – Odetchnęła
głęboko. – Ponadto proszę nie obrażad wszystkich kobiet w moim kraju tylko
dlatego, że akurat mnie pan nie lubi.
Estaban wsta) i zaczął zdejmowad spodnie. Błysnął zębami w uśmiechu,
zanim zdążyła odwrócid głowę.
– Jest mi gorąco, jestem brudny i zmęczony, panno Stillwell. Przez cały
dzieo marzyłem o chłodnej kąpieli w tej zatoczce. Jeśli nie ma pani ochoty
kąpad się razem ze mną, to niech pani wyjdzie na brzeg.
Odrzucił na bok spodnie, uśmiechnął się do niej szelmowska i wbiegł do
wody.
Chod Olivia bardzo starała się odwrócid oczy, mimo woli spojrzała w jego
kierunku.
Mój Boże, nawet Michał Anioł nie wyrzeźbiłby takiego mężczyzny! Tylko
dzieło samego Boga może mied tyle wdzięku i perfekcji, pomyślała.
W chwilę później Estaban znalazł się w kryształowo przezroczystej wodzie
zatoki o kilka kroków od Olivii, – Jest pani śliczna – powiedział tak, jakby oglądał
jakieś dzieło sztuki w muzeum.
– Niech pan przestanie się na mnie gapid – wybuchnęła dziewczyna, ale
nie zabrzmiało to tak stanowczo, jakby sobie życzyła. Całą siłą woli usiłowała
ukryd podniecenie, jakie w niej wywoływał.
– Ani myślę – odpowiedział ze śmiechem.
Olivia ruszyła w kierunku miejsca, gdzie zostawiła swoje rzeczy. Wybiegła
szybko z wody, chwyciła ubranie i zaszyła się w gęste listowie. Zaczęła tam
gorączkowo wciągad na mokre ciało bluzkę i spodnie, co wcale nie było łatwe.
– Piękny sposób traktowania gości – powiedziała ze złością. – Myślałam,
że po tym wszystkim, co tu przeszłam, będę mogła spokojnie się wykąpad, a
tymczasem...
Estaban znowu się roześmiał. Olivia nie była w stanie oderwad od niego
oczu. Widziała mieniące się od słooca krople wody na jego włosach, na rzęsach,
na piersi...
– Niech pani nie odchodzi – poprosił. – Pani cnocie nic przy mnie nie
grozi, obiecuję.
– O, tak! – wybuchnęła Olivia. Jej rozczarowanie z powodu nieudanej
kąpieli przekraczało granice rozsądku.
– Z pana prawdziwy Zorro!
– Proszę zostad – powtórzył łagodnie.
I chociaż rozgniewana Olivia miała szczery zamiar odejśd, posłuchała go i
usiadła na ciepłym piasku. Sama nie wiedziała, dlaczego nie miała ochoty
rezygnowad z towarzystwa tego czarującego, chod tak irytującego ją człowieka.
Poza tym nie czuła się zdolna do jakiegokolwiek działania.
– Zostaję nie dlatego, że pan mnie o to prosi – powiedziała ze
stanowczym wyrazem twarzy. – Po prostu chcę tu byd i to wszystko.
– Jak pani sobie życzy – odpowiedział bez sprzeciwu.
– Czy mogłaby mi pani rzucid mydło?
Była to zwykła prośba, a kawałek mydła, który przyniósł ze sobą, leżał w
zasięgu jej ręki. Olivia podała mu je, a kiedy Estaban zaczął myd włosy, poczuła
się tak, jakby była jego żoną, pomagającą mężowi w kąpieli.
Zrobiło się jej gorąco. Nie powinna była dopuszczad do siebie takich
myśli.
Oparła czoło na zgiętych kolanach, w nadziei że bicie serca się uspokoi i
powróci normalny oddech. Ale oczyma wyobraźni cały czas widziała siebie
leżącą z Estabanem, nie tu na plaży, ale w chłodnym, zacienionym pokoju, na
gładkim, lnianym prześcieradle. Mówiła sobie w duchu, że powinna
natychmiast wstad i pójśd prosto do domu, ale nie ruszyła się z miejsca, w
dziwny sposób pozbawiona swojej zwykłej silnej woli.
Estaban wyszedł z wody i usiadł obok niej na piasku. Kątem oka
zauważyła, że wokół bioder miał owinięty ręcznik.
– O, Boże! – wyrwało jej się.
Dotknął ręką podbródka Olivii, delikatnie obrócił jej twarz ku swojej i
pocałował ją. Gdy jego język znalazł się w jej ustach, a druga ręka objęła jej
pierś, Olivia pomyślała, że wstrząs, jakiego doznaje, powinien zostad określony
przez sejsmografy całego świata jako 9, 9 stopni w skali Richtera.
Drżała, gdy ostrożnie układał ją na piasku. Po chwili sam położył się na
niej. I chociaż dotykała rękami jego silnego, mokrego torsu, nie była w stanie
odepchnąd go od siebie. Wiedziała, że powinna przynajmniej spróbowad mu się
oprzed, ale nie mogła tego uczynid. On tymczasem poruszył się na niej, dając jej
odczud twardośd i siłę swego ciała. Przedzielał ich teraz tylko ręcznik i jej
ubranie. Nachylił nad nią swą piękną twarz i zaczął ją całowad, delikatnie,
namiętnie...
Wreszcie uwolnił jej usta i Olivia odetchnęła z ulgą, ale zdążyła tylko
nabrad powietrza do płuc, kiedy zaczął delikatnie gryźd ją w szyję. Gdy obnażył
wreszcie spragnione jego ust piersi, dziewczyna westchnęła zanurzyła ręce we
włosach Estabana i przyciągnęła go mocno do siebie, niezdolna już teraz do
najmniejszego protestu.
Gdy leniwie poruszyła się pod nim na piasku, Estaban zręcznie odwrócił
się na wznak, pociągając ją za sobą tak, że teraz to ona leżała na nim. Wcisnął
uda między jej nogi i objął jej biodra, napierając na nią ze stalową siłą.
Nic już nie mogło uratowad Olivii.
Wewnątrz niej działo się coś, o czym przedtem tylko czytała. Coś, dzięki
czemu znalazła się jakby w nowym, nieznanym świecie.
Po kilku chwilach, długich jak wiecznośd, nastąpił szczytowy moment.
Napięła się cała do granic wytrzymałości. Ciałem jej wstrząsnęła eksplozja
rozkoszy. Odrzuciła głowę do tyłu i wydała cichy, zduszony okrzyk. Estaban nie
wypuszczał jej z objęd tak długo, aż wreszcie minął spazm rozkoszy, a
wyczerpana Olivia opadła na piasek.
– El Leopardo... – wyszeptała, zbyt jeszcze oszołomiona, żeby myśled
logicznie.
Ale Estaban mocno chwycił ją za ramiona i zapytał:
– Co powiedziałaś?
Olivia patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, ciągle jeszcze leżąc na
piasku z odsłoniętą piersią.
– Nazwałam cię El Leopardo – odpowiedziała wreszcie zmieszana.
– Ale dlaczego, powiedz! – wychrypiał i z lekka nią potrząsnął.
Olivia zawahała się. Nie wiedziała, czy powiedzied o albumach z
wycinkami prasowymi, które znalazła w jego gabinecie. Domyśliła się, że to jego
prywatne sprawy i że chyba nie życzyłby sobie, żeby wiedziała o jego
bohaterskich wyczynach.
Niemniej jednak te wyczyny miały miejsce.
– Po prostu przyszło mi na myśl porównanie z leopardem, to wszystko –
odpowiedziała, drżąc całym ciałem pod jego bacznym spojrzeniem.
Zwolnił ucisk na jej ramionach, a Olivii zrobiło się jakby żal, że straciła z
nim ten fizyczny kontakt.
– I nie słyszałaś, żeby ktoś tak o mnie mówił? – zapytał znów po dłuższej
chwili, patrząc nie na Olivię, ale na falującą topazowo-błękitną powierzchnię
zatoki. – Czy nie spotkałaś tu jakichś podejrzanych facetów?
Dziewczyna dotknęła ręką jego ramienia, drugą z roztargnieniem zapinała
staniczek. Odpowiedziała spokojnie, z uśmiechem:
– Przecież w ogóle nie znam twoich ludzi. O co ci chodzi, Estabanie?
Dlaczego tak się tym przejmujesz?
Podniósł się gwałtownie i sięgnął po spodnie, nie zwracając uwagi na to,
że ręcznik owijający jego biodra opadł na piasek.
Odwróciła się.
– Nie mogę ci teraz tego wyjaśnid – odpowiedział, ubierając się. – Wracaj
do domu, Olivio, i zostao tam, dopóki ci nie powiem, że możesz bezpiecznie
poruszad się po ranczo.
Olivia zauważyła, że angielszczyzna Estabana stawała się bardziej
chropawa, kiedy był czymś zaniepokojony. Owładnęła nią chęd przypodobania
mu się, ale jednocześnie coś w niej samej nieustannie sprzeciwiało się temu
nowemu zagrożeniu dla jej i tak już ograniczonej wolności.
– Nie mam najmniejszego zamiaru – powiedziała. – Nie jestem kretem,
potrzebuję światła, słooca i świeżego powietrza. Mówiłeś, że nie zamierzasz
mnie więzid.
Estaban rzucił jej ostre spojrzenie.
– Powiedziałem tak i jest to prawda. Ja nigdy nie kłamię.
Olivia wstała, oparła ręce na biodrach i spojrzała mu prosto w twarz.
– Trudno cię zrozumied. Zatrzymujesz mnie tu, ale odmawiasz wszelkich
wyjaśnieo. Teraz sugerujesz, że może mi grozid niebezpieczeostwo, ale nie
chcesz nic więcej powiedzied. Czy to jest w porządku?
– Tak musi byd – odpowiedział krótko, jakby wyczerpywało to sprawę. A
potem ruszył ścieżką prowadzącą do jego pięknego domu. Olivia poszła za nim,
ale bynajmniej nie dlatego, że chciała byd posłuszna jego rozkazom. Po prostu
zatoka i cudowne otoczenie straciły już dla niej swój urok.
Estaban nie mógł pozbyd się niepokoju, jaki wywołały słowa Olivii,
przypominające mu dni, kiedy nazywano go Leopardem. Czuł, jak jeżą mu się
włosy na głowie. Wiedział już, że od chwili przybycia Olivii na ranczo
niebezpieczeostwo wisi w powietrzu. Jego dawny instynkt, ciągle jeszcze
niezwykle wyostrzony, chociaż minęły już lata od czasu, gdy brał udział w
akcjach, które przysporzyły mu śmiertelnych wrogów, teraz ostrzegał go, że coś
jest nie w porządku. Zafascynowany tą piękną Amerykanką zignorował sygnały
ostrzegawcze, które odezwały się gdzieś głęboko w jego podświadomości.
Po tym co przeżył, w każdej chwili musiał zachowad czujnośd, ale teraz...
Obejrzał się za Olivią, która wlokła się za nim z ponurą miną, i przyszła mu
na myśl rzecz pozornie całkiem nieprawdopodobna. A jeśli przysłano ją
umyślnie, żeby się na nim zemścid?
To idiotyczny pomysł, skarcił siebie w duchu i ruszył dalej. Nie był jednak
tak naiwny, żeby nie doceniad wrogów. Trzeba dowiedzied się, o co tu chodzi, a
potem samodzielnie rozwiązad ten problem.
A tymczasem musi zadbad, aby Olivii Stillwell nie stała się jakaś krzywda. I
nie pozwolid, by ona zaszkodziła innym.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gdy w kilka minut później Olivia wpadła do swego pokoju, stwierdziła, że
była już tu przed nią Maria. Skromny południowy posiłek składający się z sałatki
owocowej i niewielkich kanapek czekał na nią na tacy na szklanym blacie
wiklinowego stolika, na łóżku zaś leżała długa, przejrzysta, szmaragdowozielona
suknia z luźnymi rękawami i dużym dekoltem obszytym falbanką.
Dziewczyna uspokoiła się trochę na myśl o życzliwości gospodyni i zaczęła
dokładniej oglądad suknię. Prawdopodobnie należała ona do Marii, ale została
zwężona w szwach tak, żeby goszcząca u senora Ramireza Amerykanka mogła
założyd coś innego prócz własnych spodni i bluzki.
Ale Amerykanka nie miała specjalnej ochoty się przebierad. Poszła do
łazienki, spryskała twarz chłodną wodą, po czym wróciła do stołu i usiadła z tak
wielką godnością, jakby miała jeśd obiad w Białym Domu w towarzystwie swego
sławnego wuja, a nie samotnie w pokoju, który był dla niej złotą klatką. Zjadła
miniaturowe kanapki i sałatkę owocową. Schowała suknię do pustej szafy,
zrzuciła sandały i wyciągnęła się na łóżku.
Wciąż bolały ją stłuczenia i oparzenia, a pocałunki i pieszczoty Estabana
bezpośrednio po kąpieli w morzu tak ją osłabiły, że nie mogła sobie teraz
pozwolid na żaden wybuch złości.
Ziewnęła, przymknęła oczy i zapadła w drzemkę.
Po pewnym czasie usłyszała jakieś dźwięki: tupot nóg, stuki, szepty.
Bardzo powoli budziła się z głębokiego, spokojnego snu, aż wreszcie usiadła
przestraszona. Pamiętała teraz tylko to, że została porwana. Jakby nigdy nie
było życzliwej Marii ani pieszczot Estabana w turkusowej zatoczce. Dopiero gdy
rozejrzała się wokoło i odetchnęła głęboko kilka razy, przypomniała sobie, gdzie
się znajduje. Pomimo wszelkich obaw i podejrzeo była tu bezpieczna i dobrze
traktowana.
A jednak zdarzyło się coś nowego. W holu byli jacyś obcy ludzie.
Włożyła bluzkę, przygładziła potargane włosy, podeszła do drzwi i
nacisnęła klamkę.
Zobaczyła dwóch osobników, ubranych jak członkowie bandy Pancho
Villi; każdy z nich miał w ręku karabin. Olivii zabrakło tchu.
– Gdzie jest senor Ramirez? – zapytała stanowczym głosem.
Obaj strażnicy zaczęli jednocześnie mówid coś szybko po hiszpaosku.
Olivia nie zrozumiała, czy pilnują, żeby nigdzie stąd nie wyszła, czy też chcą ją
gdzieś zabrad. Żadna z tych ewentualności nie była dla niej pocieszająca.
– No dobrze – powiedziała z całą brawurą, na jaką było ją stad. – Sama go
znajdę.
Oznajmiwszy to, zrobiła krok w kierunku drzwi wyjściowych, ale wtedy
obaj strażnicy zastąpili jej drogę, wystawiając przed siebie karabiny.
Znaczyło to, że miała zostad tu, w tym pokoju.
Olivia starała się jednak nie ulegad panice. Powtórzyła głośno,
stanowczym tonem, wymawiając wyraźnie każde słowo:
– Przyprowadźcie tutaj senora Ramireza!
Wyższy z mężczyzn położył brudną rękę na ramieniu dziewczyny i
delikatnie odepchnął ją od drzwi. A potem, jakby coś sobie przypomniawszy,
wyciągnął z kieszeni kamizelki złożoną kartkę papieru i podał jej.
„Ci ludzie mają panią ochraniad. Proszę uważad i ich nie drażnid. Jeśli
będzie się pani bała, może pani przyjśd do mnie i spad ze mną. E. R.”
Ta sytuacja staje się coraz bardziej podobna do scen z książek wuja,
pomyślała Olivia, oblewając się gorącym rumieocem. Estaban zaprasza ją do
swego łóżka, na korytarzu stoją strażnicy z karabinami... Dobry materiał na film
sensacyjny!
Zmięła kartkę i rzuciła ją na podłogę. Jeden ze strażników zamknął za nią
drzwi, a w chwilę potem usłyszała zgrzyt klucza przekręcanego w zamku.
Była przytłoczona nadmiarem wrażeo. Odczuwała na przemian
rozczarowanie, złośd, niepewnośd, strach. Nie mogła myśled o Estabanie, bo
wywoływało to niepożądane uczucia w najgłębszych zakamarkach jej duszy,
zwróciła się więc myślami w stronę wuja.
Została uwięziona tu, w Meksyku, i Bóg jeden wie, jaki czeka ją los, a
wszystko to dlatego, że Errol McCauley postanowił napisad książkę o damie z
wielkiego świata i matadorze. Wujek siedzi sobie teraz bezpiecznie i spokojnie
w osiemnastowiecznej rezydencji w Connecticut, odpoczywa w swojej
posiadłości w Vail albo na plaży na wybrzeżu Georgii i popija białe wino. I
oczywiście nawet nie podejrzewa, że porwano ją, powieziono w nieznane
piaszczystą drogą i sprzedano człowiekowi zwanemu Leopardem.
Rozdygotana Olivia chodziła po pokoju tam i z powrotem.
Najzabawniejsze w całej tej sytuacji było to, że jeśli w ogóle kiedykolwiek uda
się jej wrócid do Stanów, wuj Errol, słysząc jej opowieśd, zatrze tylko ręce i
poprosi o więcej szczegółów. To byłby dla niego świetny temat! Zamiast
współczucia otrzymałaby od wuja odpowiednio wysokie honorarium i bilet na
samolot do jakiejś uroczej miejscowości, by mogła tam odpocząd i odzyskad
dawną energię.
Zatrzymała się na środku pokoju. Może wuj był ekscentryczny, może miał
zmienne humory, ale kochała go bardzo i teraz tęskniła za nim ogromnie.
Piętnaście lat temu rodzice umieścili jedenastoletnią Olivię z dala od
wszystkich w surowej szkole z internatem w Nowej Anglii. Wkrótce potem
oboje zginęli w wypadku samochodowym we Francji. Wuj Errol przyjechał
natychmiast, zabrał nieszczęśliwą, zagubioną dziewczynkę i zapisał do średniej
szkoły paostwowej w Connecticut, gdzie nie musiała już nosid szkolnego
mundurka i każdego dnia po lekcjach mogła wracad do domu.
Olivia westchnęła. Tak, na pewno dzieciostwo spędzone z wujem Errolem
różniło się od życia jej rówieśnic. Nie było w tym nic dziwnego. Ale to on i jego
przyjaciel James siedzieli ramię w ramię na jej recitalach fortepianowych i
różnych szkolnych występach. Wuj Errol miał dla niej więcej uczud i
serdeczności niż rodzona matka i ojciec. Z nim czuła się bezpieczna i kochana, a
całe miasto odnosiło się do nich z wyrozumiałością, bo mieszkało tu wielu
artystów i nikt niczemu się nie dziwił.
Usiadła zasępiona na skraju łóżka. Zawsze miała pewne poczucie winy, że
tak bardzo kocha wuja Errola, że lubi przebywad z nim i pracowad. Mogło to
wyglądad na zdradę wobec rodziców, za którymi nie tęskniła i o których w ogóle
nie myślała. Prawdę mówiąc, nie znała ich dobrze. Od pierwszej klasy
uczęszczała do szkoły z internatem, rodzice bardzo rzadko telefonowali i pisali,
jeszcze rzadziej przyjeżdżali. Kiedy wuj Errol nie mógł zabierad jej do siebie na
wakacje – albo zostawała w szkole, albo wyprawiano ją do jakiejś
„zaprzyjaźnionej” rodziny, gdzie dorośli o niej natychmiast zapominali, a dzieci
niemiłosiernie jej dokuczały.
Dlatego też Olivia uważała, że jej szczęśliwe dzieciostwo zaczęło się
dopiero w wieku jedenastu lat, kiedy to brat matki zabrał ją do siebie na stałe.
W oczach dziewczyny ukazały się łzy. Wuj Errol przyszedł jej wówczas z
pomocą i przez wiele lat był z nią zawsze razem. Ale teraz jest już dorosła i musi
sama radzid sobie w życiu.
Pytanie tylko jak?
Estaban stał w salonie przy oknie, podziwiając zachód tropikalnego
słooca i ognisty odblask na niespokojnym morzu. Po powrocie z zatoki wziął
prysznic, ale chłodny strumieo wody nie ugasił do kooca tlącego się w nim żaru.
Miał jednak teraz ważniejsze problemy, niż kontemplowanie urody Olivii.
Wróciła przeszłośd, o której wolałby zapomnied.
Dziesięd lat temu, kiedy Estaban po ukooczeniu długich studiów w Anglii
pozostał w Europie i żył tam niczym biblijny „syn marnotrawny”, dziadek
wezwał go z powrotem do domu.
O nieposłuszeostwie nie było mowy. Dziadek Abuelito cieszył się o wiele
większym szacunkiem niż jakiś zwykły el patron na odległym, bogatym
meksykaoskim ranczo. To właśnie on zajął się młodym Estabanem po tym, jak
chłopiec stracił obojga rodziców. W wychowaniu wnuczka dzielnie pomagała
dziadkowi Maria.
Estaban zawsze wiedział, że jego przeznaczeniem jest zostad na ranczo. A
gdy zauważył, że zdrowie dziadka pogorszyło się, postanowił wziąd sprawy w
swoje ręce.
Nauczył się wszystkiego o hodowli bydła, o rasowych koniach i
zarządzaniu kopalniami srebra. Kopalnie były wprawdzie już prawie
wyeksploatowane, ale Abuelito od pierwszego dnia po odkryciu złóż tak mądrze
mini gospodarował, że zyski urosły do ogromnych sum złożonych w bankach
amerykaoskich i szwajcarskich.
Odosobnienie, w jakim żył na ranczo, było dla Estabana trochę męczące,
szczególnie po śmierci dziadka. Chociaż bardzo lubił swoją pracę, to jednak od
czasu do czasu ogarniał go jakiś dziwny niepokój. Nie mógł wtedy ani jeśd, ani
spad.
I właśnie podczas jednego z takich okresów, kiedy pojechał do stolicy,
żeby się trochę rozerwad, spotkał tego Amerykanina. Zawsze potem Toma
Castlberry’ego nazywał w myślach Amerykaninem.
Przez następne miesiące Estaban natykał się na niego dosłownie
wszędzie. W koocu Amerykanin opowiedział mu długą i intrygującą historię o
tym, jak to rząd pewnego wrogiego paostwa postanowił założyd bazę
operacyjną na pustynnych terenach Meksyku. Na dowód tego przedstawił
wstrząsające dokumenty. Wkrótce Estaban wraz z kilku godnymi zaufania
ludźmi został zwerbowany jako agent kontrwywiadu.
Teraz, stojąc przy oknie, uśmiechnął się gorzko na wspomnienie tamtych
lat. Była to oferta, która skusiłaby każdego młodego, ambitnego człowieka,
marzącego na dodatek o podniecających przygodach.
No i miał przygód aż nadto dużo. Gdy tamci zaczęli gromadzid wojskowy
sprzęt techniczny, a nawet wyrzutnie krótkiego zasięgu, Estaban kierował akcją
wywiadowczą w ich obozie. Nie było to zadanie bezpieczne, czego dowodem
były liczne blizny na jego ciele, ale przeszkodziło wrogiej działalności.
Wtedy to właśnie Estaban używał pseudonimu „El Leopardo”,
pseudonimu, który niedawno przypomniał mu Amerykanin, kiedy spotkali się w
małej cantinie w stolicy Meksyku. Przed rozstaniem agent powiedział:
– Uważaj na siebie. Tym razem chyba wygraliśmy, ale jest jeszcze
mnóstwo ludzi, którzy chcieliby nam zaszkodzid, a niektórzy z nich wiedzą
dobrze, kim jesteś. Zyskałeś kilku niebezpiecznych wrogów.
Słowa te dźwięczały w uszach Estabana, kiedy wrócił z nagrzanej słoocem
plaży. Nie przejmował się zbytnio tym, że sam narażał się na
niebezpieczeostwo. Lubił trudne sytuacje, bo radził sobie w nich dobrze. Teraz
jednak, niezależnie od jego woli, została w to wplątana Olivia, a myśl, że
mogłoby się jej coś przytrafid, napełniała go wściekłością i przerażeniem.
Ze złości uderzył pięścią w parapet. Odwrócił się i dopiero teraz zauważył
Marię, która musiała już tu stad od kilku minut. Z uśmiechem podała mu
szklaneczkę brandy i powiedziała po hiszpaosku:
– Śliczna Olivia nie jest zachwycona tym, że ma pozostad w swoim
pokoju. Chce się z tobą widzied.
Zamyślony Estaban nie odwzajemnił uśmiechu – nie miał zbyt wielu
powodów do radości. Po powrocie do domu zastał dziś kuriera z Departamentu
Stanu, który przybył z przerażającą wiadomością: Tom Castleberry, amerykaoski
agent, który przy pierwszej akcji nazwał Estabana Leopardem, został znaleziony
martwy w pokoju jakiegoś taniego motelu. Okoliczności tej śmierci były na tyle
zagadkowe, że Departament Stanu poczuł się zmuszony do ostrzeżenia innych,
którzy mogli byd następnymi potencjalnymi ofiarami.
Estaban, natychmiast gdy się o tym dowiedział, nakazał postawid
strażników pod drzwiami Olivii.
– Panna Stillwell może prosid o co chce. Ale ja tu jestem el patron i nie
przyjmuję poleceo kobiety.
Maria uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Wydaje mi się, że ta kobieta jest inna – odważyła się wyrazid swą
opinię. – Ona pasuje do tego miejsca i do ciebie.
Estaban pocałował Marię w czoło. Niegdyś niaoczyła go, gdy był
dzieckiem, a teraz stała się jego przyjaciółką.
– Znowu oglądałaś te naiwne amerykaoskie filmy – zażartował, ale w
głębi duszy widział Olivię leżącą w łóżku u jego boku, siedzącą z nim przy
jednym stole, odbywającą z nim wspólną przejażdżkę konną po okolicy, którą
tak kochał. Oczyma wyobraźni ujrzał ją brzemienną, z jego dzieckiem w łonie.
Pragnienie, by poczud bliskośd jej ciała przy swoim było tak silne, że aż
sprawiało mu ból.
Uśmiechnął się smutno do Marii, po czym ruszył zdecydowanie do
wyjścia. Gdy przechodził obok basenu spojrzał w górę, w stronę tarasu, z
którego obserwowała go dwa dni temu piękna Amerykanka. Tym razem taras
był pusty... Pomyślał ze smutkiem, że jeśli nawet poradzi sobie z
niebezpieczeostwem grożącym mu ze strony dawnych wrogów, to i tak nie ma
co marzyd o przyszłości z Olivią. Ona uważa go za gangstera, a poza tym
pochodzą z dwóch różnych światów.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Olivia spędziła kilka niespokojnych godzin dręczona na przemian
rozczarowaniem i bezsilną złością. Wreszcie pojawiła się Maria, dźwigająca
stertę bogato oprawionych książek i małe, obciągnięte aksamitem puzderko.
Z życzliwym uśmiechem na migi dała Olivii do zrozumienia, że może
jeszcze przez kilka godzin spokojnie odpoczywad, a potem ma się przebrad do
obiadu. W puzderku leżała para pięknych, starych, srebrnych grzebieni, a książki
– drogie, angielskie wydania klasyków – obiecywały wspaniałą rozrywkę.
Nie mając właściwie żadnego wyboru, a jednocześnie czując wielką
wdzięcznośd za książki, dziewczyna skinęła głową na znak, że przyjmuje
propozycję Marii, i zabrała się do czytania. Później włożyła luźną, niezwykle
twarzową zieloną suknię, zaczesała do góry gęste, bursztynowe włosy i wpięła
w nie fantazyjnie dwa stare grzebienie. Chociaż krój sukienki był trochę
niemodny, to jednak dzięki srebrnym ozdobom i staromodnemu uczesaniu
Olivia wyglądała nadzwyczaj wytwornie, jak dziewczyna z obrazu Gibsona.
Obserwując swoje odbicie w łazienkowym lustrze, wydała się sobie kimś
obcym, widzianym po raz pierwszy. Wyglądała jak kobieta doświadczona,
inteligentna i zmysłowa, świadoma swej kobiecej siły. Zdolna osiągnąd
wszystko, co zaplanuje.
Uśmiechnęła się, a lustrzane odbicie odpowiedziało jej uśmiechem.
– Czekałam na ciebie już od dawna – powiedziała głośno do siebie.
Estaban przyszedł po nią osobiście, a na widok Olivii w jego cudownych,
fiołkowych oczach odbił się niekłamany zachwyt. Szepnął coś do siebie po
hiszpaosku i jego niezrozumiałe słowa zabrzmiały w uszach Olivii jak prawdziwa
pieszczota. Wstała.
– Nie chcę byd traktowana jak więzieo, Estabanie – powiedziała głośno
lekko drżącym głosem. – Jeśli mi nie ufasz, to nie mów, że jesteś moim
przyjacielem.
Wyglądał wspaniale, ubrany w ciemne spodnie, koszulę z bufiastymi
rękawami i czarną skórzaną kamizelkę ozdobioną błyszczącymi srebrnymi
nitami. Na każdym innym, nawet najprzystojniejszym mężczyźnie strój ten
byłby teatralnie sztuczny; na nim leżał naturalnie i pasował jak ulał.
– Ufam ci – odpowiedział w zadumie – chod przyznam szczerze, że sam
nie wiem dlaczego. – Wziął ją za ramię. – Wyglądasz dziś uroczo – dodał,
prowadząc ją obok strażników przy drzwiach, którzy spoglądali na nich z jakąś
nieokreśloną dezaprobatą.
Rozkoszny dreszcz przeniknął Olivię, ale przecież nie mogła tak łatwo
ustąpid. Musiała mied pewnośd, że sytuacja się zmieni.
– Zabierzesz ich stąd?
– Już ich nie ma – odpowiedział.
Poprowadził ją nie na dół schodami, lecz przez podwójne drzwi w głębi
holu. Po chwili znaleźli się w tej części domu, gdzie bez wątpienia były jego
osobiste apartamenty. Chod pierwszy pokój słabo oświetlały świece i Olivia
niewiele mogła zobaczyd, zorientowała się jednak, że było to obszerne
pomieszczenie z solidnymi, prostymi meblami. W głębi inne otwarte drzwi
prowadziły na duży taras. Widad było przez nie usiane gwiazdami niebo.
Kątem oka zauważyła zarys szerokiego łoża na grubych nogach, pod
czymś w rodzaju baldachimu. Przełknęła ślinę pełna rozkosznych przeczud.
Działo się z nią coś dziwnego. Jej serce pełne było sprzecznych uczud.
Olivia, jaką była do tej pory, chciała stąd uciec jak najprędzej i jak najdalej,
wrócid do ukochanego wuja. Nowa, niebezpiecznie odmieniona Olivia pragnęła
tu pozostad na zawsze i oddad się Estabanowi w tę cudowną meksykaoską noc.
Zapragnęła przyjąd do swego łona jego nasienie, urodzid i wychowad dziecko
tak piękne jak on sam. Chciała przenieśd tu swoje koło garncarskie i piec do
wypalania i odtwarzad w glinie proste i zarazem niezwykłe piękno tego kraju.
Maria przygotowała stół na tarasie, gdzie migotały świece, a ciepłe
powietrze przesycone było zapachem bujnych kwiatów. Butelkę wina
umieszczono już w srebrnym wiaderku, różnorodne potrawy stały
przygotowane w naczyniach z grawerowanymi pokrywkami. Nakrycie dla
dwóch osób stanowiła porcelana z Limoges – Olivia rozpoznała to na pierwszy
rzut oka, ponieważ wuj Errol był kolekcjonerem – i srebro rodowe.
Dziewczyna pozwoliła Estabanowi, by podsunął jej krzesło. Cały czas
czuła się jak ktoś zupełnie inny. Widziała jasno, że w jej osobowości zaszły
ogromne zmiany i zastanawiała się tylko, w jakim stopniu przyczyniły się do
tego burzliwe przeżycia ostatnich dni.
Zdecydowana nie ulegad ani urokowi Estabana, ani księżyca
oświetlającego pokój, powiedziała:
– A więc nie będziesz już mnie więzid w moim pokoju? To taki
barbarzyoski zwyczaj.
Estaban skosztował wina z powagą zdradzającą prawdziwego konesera, a
potem napełnił kieliszek Olivii.
– Barbarzyoski? Pomyśl lepiej, co spotkad może kobietę samotnie
spacerującą w tych rejonach Meksyku.
Dziewczyna westchnęła. Nie była w stanie się z nim kłócid. Co się stało?
Gdzie się podziała jej duma i upór? W niezrozumiały dla niej sposób Estaban,
którego początkowo uważała za wroga, stał jej się bliski... Nie chciała już
opuszczad ani tego mężczyzny, ani jego pięknego domu, ale czy ich związek
miałby szanse przetrwania? Pochodzą przecież z tak różnych środowisk
społecznych, mają całkiem inne podejście do życia, inne aspiracje.
– A czy w ogóle jest takie miejsce, gdzie można czud się całkiem
bezpiecznie? – szepnęła w zamyśleniu.
Estaban na szczęście nie udawał, że nie wie, o co jej chodzi. On także
cenił sobie wolnośd, kochał ranczo chodby tylko dlatego, że mógł tutaj, niczym
dziewiętnastowieczny rozbójnik, bez przeszkód włóczyd się po całej rozległej
krainie.
– Masz rację. Ale chyba nie byłoby dobrze, gdyby człowiek cały czas czuł
się bezpiecznie.
Olivia wypiła łyk wina. Było doskonałe.
– Czy mieszkasz tu przez okrągły rok? – zapytała.
– Nie – odpowiedział Estaban. – Mam mieszkanie w Santa Fe, dużo też
podróżuję.
Olivia pomyślała o wszystkich tych miastach i krajach, które sama
zwiedziła, i znowu westchnęła.
– Ja także – powiedziała. – Teraz jednak mam wrażenie, że dotarłam do
kresu i że wszystko, co widziałam, słyszałam i przeżyłam, powinnam wyrazid w
sztuce.
– W sztuce? – Estaban był szczerze zaintrygowany.
W gorących słowach, zapominając na kilka minut o nieokreślonym
charakterze ich znajomości, opowiedziała mu o nagrodach i swoich skromnych
sukcesach.
– Prawdopodobnie nie dojdę w ten sposób do fortuny, w każdym razie
nieprędko, ale nie to jest najważniejsze. Mam dobrze płatną pracę i
zaoszczędziłam już dośd pokaźną sumę, bo nie wydaję zbyt wiele.
Uśmiechnął się.
– Opowiedz mi o swoim dzieciostwie. Założę się, że miałaś piegi, włosy
zaplecione w mysie ogonki i stale podrapane kolana.
Olivia roześmiała się.
– Nie pomyliłeś się przynajmniej co do dwóch rzeczy. Byłam piegowata i
nosiłam mysie ogonki. A na podrapane kolana nie pozwalano mi, dopóki wuj
Errol nie zabrał mnie ze szkoły z internatem.
Zrelacjonowała mu pokrótce, jak naprawdę wyglądało jej dzieciostwo, a
gdy skooczyła, poczuła się trochę głupio. Zazwyczaj nie zwierzała się z tego
nikomu.
Estaban opowiedział jej o swoim dziadku i o tym, jak dorastał na ranczo.
On także był w różnych szkołach, głównie w Europie, ale miał z nich całkiem
inne wspomnienia. Właśnie tam nauczył się, jak można żyd w harmonii z
zasadami zarówno dawnej, jak i dzisiejszej epoki. Mówił o tym z taką lekkością i
wdziękiem, że Olivia szczerze mu zazdrościła. Słuchając miłego głosu i słów
wytwornych jak to wino, wiedziała już, że jest za późno na jakiekolwiek próby
oporu. Czuła, że doszła już do siebie po niedawnych silnych przeżyciach i... tak,
oczywiście, była gotowa pójśd po kolacji z Estabanem do łóżka! Ale to
przerażało ją bardziej niż cokolwiek innego.
Gdy już skooczyli jeśd, Estaban, oparty plecami o poręcz krzesła, z
wyrazem pewnego zakłopotania na twarzy powiedział:
– Olivio, musisz byd bardzo ostrożna. Są pewni ludzie...
Serce Olivii zabiło niespokojnie, tak jak wówczas, gdy oglądała album
Marii z wycinkami z gazet.
– Jacy ludzie? Estaban zawahał się.
– Ludzie, którzy są moimi wrogami. Jeśli zauważą tu twoją obecnośd – a
chciałbym wierzyd, że to się nie stanie – to potraktują cię jako doskonały obiekt
zemsty. Czekają już od dłuższego czasu na taką okazję.
Dziewczynie ciarki przeszły po krzyżu, ale powiedziała spokojnie:
– Jestem pewna, że nikt nie dostanie się do domu. Strażnicy nikogo by
nie przepuścili.
– To prawda, ufam swoim ludziom.
– Zawsze możesz odesład mnie do Stanów – powiedziała Olivia, ale w
głębi serca pragnęła, by jej odmówił.
Estaban przyglądał się jej jakiś czas w skupieniu.
– Czy nie sądzisz, Olivio, że między nami coś się zaczyna dziad? –
powiedział po chwili. – Coś, co sprawia, że nie jesteśmy już sobie obcy, jak na
początku... Zostao... Chciałbym się przekonad, co to jest.
Olivia spojrzała do góry na cudowny bezmiar gwiazd lśniących jak
ozdobne nity na kamizelce Estabana i odetchnęła z ulgą. Księżyc oblewał
srebrnym blaskiem morze, bujną tropikalną roślinnośd i poszarpane szczyty gór
na horyzoncie.
– Ja także – wyszeptała w koocu.
Wtedy ujął jej ręce, a od jego dotyku krew popłynęła żywiej w żyłach
dziewczyny.
– Więc zostao – powiedział zduszonym głosem. – Wolno ci będzie
poruszad się swobodnie po domu. Ale bez eskorty nie wolno ci zrobid kroku na
taras.
– A czy teraz nie jesteśmy na tarasie?
– Oczywiście, ale ja jestem z tobą. A Manolito i Luis są na dole, na
dziedziocu. Inaczej nie byłabyś tutaj bezpieczna.
Olivia nie wiedziała, co ma odpowiedzied. Czuła narastające podniecenie.
Nie umiałaby szczerze wyjaśnid, jakiej ewentualności obawiała się bardziej: czy
tego, że zostanie porwana przez tajemniczych wrogów Estabana, czy tego, że
zakocha się bez pamięci w Leopardzie i zrezygnuje dla niego z dotychczasowego
stylu życia. Jeszcze nie tak dawno ta druga ewentualnośd była zupełnie nie do
pomyślenia. Ale teraz...
Olivia oddała się romantycznym marzeniom. Drżała od ogarniającego jej
ciało niebezpiecznego żaru, a każdy gest Estabana, chodby najbardziej
niewinny, coraz bardziej rozbudzał jej zmysły.
Ostatecznie, ku wielkiemu rozczarowaniu Olivii i zarazem uldze, nie
zaniósł jej do swego łóżka. Odprowadził tylko, oszołomioną winem, do jej
pokoju.
Nie mogła spad tej nocy. Długo rozmyślała nad swoim losem. Wreszcie
nad ranem podjęła ostateczną decyzję.
Wszystkie te piękne marzenia były tylko marzeniami. Musi opuścid ten
dom i wrócid do swojego dawnego świata, zanim uzależni się od Estabana, jak
inni uzależniają się od kokainy czy opium. Tęsknota za nim stała się głęboką,
nieodpartą potrzebą drążącą jej wnętrze i tylko w ucieczce była jakaś nadzieja.
Umyła się i ubrała w spodnie i bluzkę. Ponieważ na wiklinowym stoliku
nie czekało na nią, jak poprzednio, śniadanie, doszła do wniosku, że Estaban nie
zmienił zdania i odprawił strażników. Przeszła ostrożnie przez pokój do ciężkich
drzwi.
Nie były zamknięte, a w holu nie natknęła się na żadnego ze strażników.
Szybko zeszła schodami na dół. Wśliznęła się do gabinetu, żeby sprawdzid, czy
są tam jeszcze albumy z wycinkami prasowymi o Estabanie. Niestety, zniknęły.
Zła była na siebie, że nie przeczytała wtedy angielskich relacji o wyczynach
Leoparda.
A może nie chciała wówczas poznad wtedy całej prawdy o nim?
W kuchni Maria, która ubijała ciasto w misce, uśmiechnęła się do niej i
gestem ręki wskazała stół w pobliżu okna. Na progu, z karabinem na kolanach,
siedział jeden z ludzi Estabana. Ziewnął szeroko, kiedy Olivia usiadła i zabrała
się do śniadania.
Dziewczyna zjadła, pozmywała talerze i odstawiła je na miejsce. Ale nie
spieszyła się z wyjściem. Udając, że interesuje ją audycja radiowa, której
słuchała Maria przy prasowaniu sterty bawełnianych koszul, Olivia
obserwowała spod oka strażnika siedzącego w drzwiach.
Może był zmęczony nocnym czuwaniem, a może po prostu leniwy, bo
ziewnął głośno, a potem zdrzemnął się oparty o framugę drzwi.
Po jakimś czasie, który Olivii wydawał się wiecznością, Maria wyszła z
kuchni ze świeżo uprasowanymi koszulami. Olivia odczekała dobrą minutę na
wypadek, gdyby Maria chciała tu wrócid, a potem ominęła strażnika, który
chrapał na dobre i czmychnęła przez drzwi.
Kobieca intuicja powiodła ją w stronę zabudowao koło domu. Tym razem
dopisało jej szczęście. Kiedy otworzyła drzwi szopy, dostrzegła, że pod
zakurzoną plandeką stoi tam jakiś przedmiot. Targana na przemian nadzieją i
obawą, uniosła róg płachty.
Wbrew temu, co mówił, Estaban nie wyrzekł się całkiem udogodnieo
współczesnej cywilizacji. Ukrytym pojazdem był czerwony dżip z napędem na
cztery koła i wszelkimi możliwymi udogodnieniami.
Wstrzymując oddech, szarpnęła drzwiczki od strony kierowcy i otworzyła
je. Ze zdumieniem stwierdziła, że kluczyki leżą na dywaniku, przy pedale gazu.
Podeszła z powrotem do drzwi, które zostawiła uchylone, żeby wpuścid trochę
światła słonecznego, i uważnie rozejrzała się na wszystkie strony.
Wróciła do samochodu, usiadła za kierownicą, przymknęła oczy i
przekręciła kluczyk w stacyjce.
Silnik od razu zaskoczył.
Nie do wiary! Czyżby tym razem miała aż tyle szczęścia? Jednak gdy tylko
otworzyła oczy, srodze się rozczarowała: strzałka wskaźnika paliwa podskoczyła
i po chwili opadła. Zbiornik był prawie pusty.
Dziewczyna zgasiła silnik i oparła czoło o kierownicę.
– Do diabła i alleluja! – mruknęła i te dwa słowa oddawały wiernie stan
jej ducha.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jeśli jest tu samochód, nie mówiąc już o kilku akumulatorach – myślała
Olivia, starannie poprawiając plandekę przykrywającą pojazd – to musi też byd
gdzieś benzyna.
Niestety, nie miała czasu jej szukad. W każdej chwili mógł ją tu ktoś
zaskoczyd. Rozejrzała się bacznie, zanim wyszła z szopy. Drzwi były
wystarczająco szerokie, żeby mógł przez nie wyjechad samochód, tym bardziej,
że otwierały się na obie strony. Olivia zamknęła je, odetchnęła głęboko i
zawróciła w stronę domu.
Strażnik – Olivia słyszała, jak Maria mówiła do niego Pepito – spał nadal.
Ogromne, zakurzone sombrero z cichym chrzęstem ocierało się o framugę
drzwi. Przeraźliwe chrapanie przechodziło stopniowo w głośne sapanie.
Wyglądało na to, że się budził.
Olivia wyminęła go ostrożnie i podeszła do lodówki. Wydostała z niej
butelkę wody sodowej i posłała niewinny uśmiech strażnikowi, który właśnie się
ocknął i natychmiast spojrzał na nią podejrzliwie.
Podniosła do góry pełną szklankę:
– Za Los Estados Unidas – powiedziała.
Pepito wydał z siebie dźwięk, który po meksykaosku miał pewnie znaczyd
na „zdrowie”. Nie ulegało wątpliwości, że nie kochał swoich północnych
sąsiadów, a niaoczenie kobiety uważał zapewne za coś uwłaczającego jego
godności.
Olivia uśmiechnęła się triumfalnie i wyszła z kuchni. Nie miała ochoty
wracad do swego pokoju, chod polubiła już to miejsce. Poszła do salonu i
wyjrzała przez okno, napawając się widokiem nieprawdopodobnie soczystej
zieleni drzew na tle słonecznego turkusowego morza i ostrymi barwami
tropikalnych kwiatów. Zapragnęła znowu znaleźd się na białym piasku plaży w
zatoce, leżed u boku Estabana, czud dotyk jego rąk błądzących po jej ciele... Od
tych myśli rumieoce wystąpiły jej na policzki, a w głowie zaczęło wirowad.
Odwróciła się gwałtownie od okna. I wtedy pojawił się on.
– Nic dziwnego, że nazywają cię Leopardem – powiedziała.
Chciała, żeby zabrzmiało to jak żart, ale obecnośd Estabana działała na
nią obezwładniająco i w jej słowach można raczej było usłyszed ustępliwośd i
pokorę.
Estaban cały pokryty był kurzem, ale ani trochę nie szkodziło to jego
męskiej urodzie. Miała przed sobą człowieka, który doskonale znał swoją
wartośd. Patrzył na nią w taki sposób, że zrobiło się jej gorąco.
To ją upokarzało. Jej pożądanie rzucało się w oczy jak neonowy napis nad
głównym wejściem do kasyna w Las Vegas. A jednak wydawało się, że Estaban
wcale tego nie zauważa.
– Maria znalazła te rzeczy dla ciebie i uprała je – powiedział, podając jej
jakieś drelichowe i bawełniane części garderoby. – Przebierz się w to i przyjdź
do mnie do jadalni. Zjemy coś razem, a po sjeście wybierzemy się na
przejażdżkę.
Serce Olivii drgnęło z radości, ale jednocześnie uczuła żal ściskający za
gardło.
– Czy to znaczy, że odwozisz mnie do Stanów? Estaban przyglądał się jej
dłuższą chwilę z nieprzeniknionym wyrazem na swej arystokratycznej twarzy, a
potem potrząsnął głową.
– Nie. Zniknęło stado moich najlepszych koni. Prawdopodobnie
powędrowały na południe. Muszę je odnaleźd.
Postąpiła krok w jego kierunku.
– I zabierasz mnie ze sobą? Dlaczego?
– Bo tu nie mogę zostawid cię samej.
– Sam mówiłeś, że mogę byd bezpieczna tylko tutaj, pod opieką
strażników.
Przeciągnął ręką po kruczoczarnych włosach.
– Nie byłbym w stanie skupid myśli na poszukiwaniu koni, jeślibym musiał
cały czas niepokoid się o ciebie. Nie spieraj się ze mną. Zrób to, o co cię proszę.
Od momentu kiedy Olivia poznała tego mężczyznę, stale toczyła ze sobą
walkę. Z jednej strony chciała uciec, głównie dlatego, by zrobid na złośd
pewnemu siebie Leopardowi, z drugiej jednak – przejażdżka konna z jego
ludźmi była czymś, o czym dawno marzyła.
– Nie jeżdżę dobrze na koniu – wyznała, gdy Estaban był już w połowie
drogi do drzwi.
Nie odwrócił się nawet i odrzekł tak, jakby to załatwiało całą sprawę:
– Ale ja jeżdżę całkiem dobrze. I wyszedł z pokoju.
Olivia poszła na górę i obejrzała to, co przyniósł jej Estaban. Były tam
dwie używane bawełniane koszule z długimi rękawami i dwie pary znoszonych
dżinsów.
Zdjęła z siebie bieliznę i szorty i włożyła ubranie, które prawdopodobnie
zostawił jakiś pracownik opuszczając ranczo. Musiał byd szczupłym mężczyzną,
bo chociaż koszule pasowały na Olivię doskonale, to spodnie opięte były na
biodrach. Tylko w pasie były trochę za luźne.
Mimo to, gdy dziesięd minut później pojawiła się w jadalni, wyraz oczu
Estabana świadczył, że podoba mu się w tym stroju. Wstał, pomógł jej zająd
miejsce przy stole, i ponownie usiadł.
Musiał się przedtem wykąpad w basenie, bo nie było już śladu kurzu ani
na jego włosach, ani na rękach. Zdążył się też przebrad. Olivia pozazdrościła mu,
że mógł bez przeszkód rozkoszowad się chłodem wody morskiej, podczas gdy
ona smażyła się tu, w upale.
Maria podała lunch, składający się z owoców, pokrojonej w cienkie
plasterki wędliny i świeżo przez nią upieczonego chleba. Potem opuściła pokój z
uśmiechem, który mówił, że wie już to, co Estaban i Olivia dopiero muszą
odgadnąd.
– A co z Marią? – zapytała Olivia. – Czy nic jej tu nie grozi?
– Nie będzie sama – odpowiedział Estaban, siedząc wygodnie na krześle i
bez skrępowania świdrując wzrokiem Olivię. – Zostawiam tu dwóch ludzi. A
poza tym, to nie Maria jest ich celem.
Po posiłku, podczas którego Estaban był wyjątkowo małomówny i cały
czas pożerał Olivię wzrokiem, Maria weszła, by zebrad naczynia ze stołu.
Estaban wstał, odsunął krzesło Olivii i położył lekko rękę na jej plecach.
Dziewczyna wstrzymała oddech. On jednak poprosił ją tylko, aby wstała i
poprowadził wewnętrznym dziedziocem w stronę schodów.
– Czas na sjestę – wyjaśnił. – W Meksyku odpoczywamy w najgorętszej
porze dnia.
Serce Olivii tłukło się niespokojnie. Podniecał ją ciężar ręki Estabana na
plecach, podniecało samo senne słowo „sjesta”.
– Nie jestem zmęczona – powiedziała drżącym głosem. Blask jego
uśmiechu starczyłby za trzy reflektory.
– Ale będziesz, obiecuję ci – oświadczył tajemniczo. Minęli korytarz i
weszli do jego pokoju. Policzki Olivii płonęły jaskrawą czerwienią, lecz tym
razem nie mogła obwiniad o to słooca.
– Nie jestem twoją zabawką – szepnęła niepewnie. Estaban wyciągnął jej
kraciastą koszulę z dżinsów.
– Jesteś jak dojrzały owoc, jak słodka, soczysta brzoskwinia. Z trudem
powstrzymywałem się, żeby nie schrupad cię od razu tam, w jadalni.
Olivia chciała mu się oprzed, ale zabrakło jej siły woli. Gdy Estaban
rozpinał jej koszulę, wstrzymała oddech. Zaczął zsuwad ją powoli z jej ramion,
lecz w pewnym momencie nie wytrzymał i gwałtownym szarpnięciem zerwał z
niej ubranie.
Z powodu oparzeo i meksykaoskiego upału Olivia nie miała na sobie
stanika. Jego oczom ukazały się nagie, pełne piersi, jędrne niczym dojrzałe
owoce.
– Madre de Dios – wychrypiał Estaban, a w głosie jego zabrzmiało
zdumienie, jakby po raz pierwszy odkrył piękno kobiecego ciała. A potem objął
ją w talii, pochylił się nad nią i językiem zaczaj wodzid po jej piersiach, aż
wreszcie Olivia jęcząc odchyliła się do tyłu w jego uścisku.
Estaban wziął ją na ręce i ułożył na łóżku. Zdjął z niej sandałki i dżinsy, a
kiedy próbowała wstad, obawiając się siły namiętności, którą w niej rozpalił,
przytrzymał ją silnie za biodra. Zakwiliła żałośnie jak dziecko i objęła go obiema
rękami za głowę, podczas gdy on całował jej drżące uda, aż wreszcie dosięgnął
zuchwale jej najskrytszego, najczulszego miejsca.
Olivia kurczowo uchwyciła się brzegów łóżka, oszołomiona tym, co się
stało.
– Estaban – powiedziała zdławionym głosem. – Och... Estaban...
Podłożył dłonie pod jej pośladki, uniósł ją lekko i dalej rozkoszował się nią
jak dojrzałym, soczystym owocem brzoskwini, do którego przedtem ją
porównał.
Olivia krzyknęła z rozkoszy. W szczytowym momencie jej ciało wygięło się
w łuk nad łóżkiem. Jeśli nawet Estaban obawiał się, że ktoś ją usłyszy, to nie dał
tego po sobie poznad. Odczekał, aż osiągnęła szczyt ekstazy i opadła wpół
przytomna, z przymkniętymi oczami na łóżko.
Jak przez mgłę dotarło do niej, że Estaban rozebrał się i położył obok niej.
Pieścił teraz łagodnie jej brzuch, a jego nagośd ponownie pobudziła jej wrażliwe
ciało.
– Proszę – wyszeptała, gdyż tylko do tego była zdolna w tym momencie.
Jednak on, chociaż wiedział, czego pragnie Olivia, nie spełnił jej życzenia.
Pokręcił głową i powiedział:
– Nie, dulce. Odpocznij teraz. – Jego głos był chrapliwy, hipnotyzujący. –
Odpocznij...
Zasnęła, jednak gdzieś w głębi jej duszy tlił się niepokój.
Dla Estabana wszystko to było tylko grą. Bawił się tym, że rozbudził w niej
pożądanie, ale odmawiał jej całkowitego spełnienia. Czyżby stanowiło to dla
niego jeszcze jeden rodzaj rozrywki?
Obudziła się o zmierzchu. Lekki morski wietrzyk chłodził jej ciało i mokre
od łez powieki. Miejsce obok było puste, ale pościel przesiąkła zapachem
Estabana, a w powietrzu czud było jego wodę kolooską.
Olivia usiadła, objęła rękami kolana, oparła na nich głowę i zaszlochała.
Tak, stało się to, czego obawiała się najbardziej – zakochała się w Leopardzie.
Ale najgorsze, że jej miłośd nigdy nie będzie miała szansy na spełnienie. Prędzej
czy później będzie musiała go opuścid. On zresztą i tak tylko bawił się jej ciałem.
Estaban wrócił jakby przywołany jej myślami i cicho zbliżył się do łóżka.
Podniosła na niego zaczerwienione, opuchnięte oczy.
– Idź do diabła, nie dotykaj mnie! – syknęła, odsuwając się. – Już się mną
pobawiłeś!
Był szybki jak zwierzę, którego imię nosił. Zanim zdążyła przesunąd się na
drugi koniec łóżka, złapał ją, owinął prześcieradłem i przewrócił na plecy.
– Co to znaczy? – zapytał. – O czym ty mówisz? Rozzłoszczona Olivia
próbowała go zaatakowad, ale była skrępowana ciasno przylegającym
prześcieradłem, które jak kaftan bezpieczeostwa uniemożliwiało jej
jakiekolwiek ruchy.
– Uważasz, że to takie zabawne? Rozbudzid we mnie pożądanie,
doprowadzid do szaleostwa swoimi pieszczotami, a potem tak po prostu
odejśd?!
Krew uciekła mu z twarzy, przez moment patrzył na nią zaskoczony, a
potem chłodno, chod wyraźnie rozgniewany, zapytał:
– Czy nie było ci ze mną dobrze?
– Dobrze? Nawet nie próbowałeś mnie zadowolid, po prostu mnie
sprawdzałeś, jak samochód przed wynajęciem.
Estaban zacisnął mocno szczęki. Najwyraźniej tracił panowanie nad sobą.
– A więc tak – wydusił z siebie w koocu. – Zadręczasz się tym, że chciałem
cię uszanowad. Widzę, że jednak fałszywie cię oceniłem. Nie lubisz byd
traktowana jak dama. – Jedną ręką zdarł z niej prześcieradło, a drugą zaczął
rozpinad swoją koszulę. – Zgoda, moja śliczna, będzie tak, jak sobie życzysz.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jak magik, który ściąga obrus ze stołu, nie tłukąc porcelanowej zastawy,
zdarł z niej prześcieradło. Niczym za dotknięciem różdżki czarodziejskiej Olivia
opadła na materac i leżała bez ruchu całkowicie naga.
Z trudem przełykała ślinę, patrząc, jak jej zdobywca rozbiera się. Jeśli
zachowała odrobinę honoru, to powinna stawid mu opór, chod gdzieś w
najgłębszej podświadomości wiedziała, że w rzeczywistości chce przegrad.
– Nawet o tym nie myśl – szepnęła, żeby zachowad resztki przyzwoitości.
Zamrugał powiekami i odpowiedział:
– Ciii... Nie bój się. Będziesz mnie jeszcze błagad, żebym cię do kooca
posiadł.
Położył się na niej, jedną ręką przytrzymał głowę Olivii i zaczął ją całowad.
Próbowała zacisnąd usta, ale on był uparty. W koocu z jękiem musiała ustąpid.
– Skooczony łotr z ciebie – powiedziała z trudem, gdy na moment
oderwał się od jej ust.
– Si – zgodził się Estaban. Nie przejmował się jej słowami. – Nie jesteś już
dziewicą, prawda? – Nie pytał, lecz jakby stwierdzał fakt, całując ją i pieszcząc
coraz gwałtowniej.
– Nie – potwierdziła Olivia zdyszanym głosem.
– Przyjmiesz mnie więc bez bólu i sprawi ci to tylko rozkosz. Przewrócił
się na wznak i wziął Olivię na siebie, opierając jej nogi na swoich biodrach.
Oszołomiona dziewczyna przymknęła oczy, gdy przycisnął ją do swego
silnego i twardego ciała. Uniósł ją lekko, a wtedy poczuła, że zbliża się do niej
coś jak pocisk, który ma przebid burtę łodzi.
– O, Boże! – krzyknęła ochryple, czując, jak wślizguje się w nią wolno, ale
zdecydowanie.
– Otwórz oczy i patrz na mnie – rozkazał Estaban. Olivia z nieprzytomnym
wyrazem twarzy zamrugała oczami. Bynajmniej nie chciała prowadzid teraz
żadnej konwersacji.
Estaban, trzymając mocno biodra dziewczyny, uniósł ją wysoko, a potem
delikatnie opuścił na dół. Powtórzył to po raz drugi, trzeci, aż wreszcie wszedł w
nią do kooca.
– Co ja teraz robię z tobą, Olivio? – zapytał rzeczowo. Olivia zadrżała od
doznawanej rozkoszy. Przygryzła z lekka wargi i odpowiedziała mu dosadnym
słowem. Pozwolił, by usiadła na nim, i zaczął pieścid jej piersi.
– Powiedz, Olivio, dobrze Ci ze mną? Chyba dobrze, prawda? Ale czy
tylko w takich momentach jesteś ze mną szczęśliwa?
Olivia nie była w stanie nic odpowiedzied. Estaban znowu chwycił mocno
jej biodra i zaczął je powoli podnosid i opuszczad.
– Nie! – zaszlochała.
– Dlaczego nie? – Gładził ręką jej brzuch, zmuszając ją do czekania. Teraz
całkowicie nad nią panował.
Olivia była cała rozpalona.
– Och, Estabanie, nie wiem, przysięgam, że nie wiem!
– Uprzedzałem cię. Od dziś już zawsze będziesz moja.
– Tak... – wyjęczała Olivia.
W tym krótkim słowie zawarte było całe bogactwo znaczeo: poddanie
się, rozkosz, opór, wściekłośd.
Przekręcił się, nie tracąc ani na sekundę kontaktu z jej ciałem i znów
zaczął ją gwałtownie całowad. A potem... uniósł głowę, spojrzał badawczym
wzrokiem na twarz dziewczyny i wszedł w nią z całą siłą.
Olivia wpiła się palcami w jego plecy – to było coś, o czym tylko czytała,
czego nie znała aż do tego cudownego, a zarazem tragicznego dnia, gdy znalazła
się w łóżku Estabana. Ucisk obejmujących ją twardych ud, rytmiczne ruchy
mężczyzny doprowadzały ją do szaleostwa.
Gdy wreszcie stało się to, na co czekała, gdy przyszło wielkie
zaspokojenie, miała wrażenie, jakby właśnie wyskoczyła z samolotu i
spadochron się nie otworzył. Ale nie czuła strachu. Leciała w dół wiedząc, że
kiedy uderzy o ziemię, nastąpi ostateczne wyzwolenie, po którym nic już nie
będzie.
Wyprężyła się nagle w ramionach Estabana, wydając przeraźliwy krzyk,
jak gdyby krzyk dzikiej rozpaczy, i na kilka sekund całkowicie straciła
świadomośd tego kim jest i gdzie się znalazła.
Gdy oprzytomniała, Estaban osiągał właśnie stan najwyższej ekstazy. Z
odchyloną do tyłu głową, z odsłoniętymi zębami i napiętymi mięśniami na piersi
i ramionach kochał ją mocno, głęboko...
A gdy już oddawał jej wszystko, mówił coś niewyraźnie po hiszpaosku,
Olivia zaś pieściła go, szepcząc czułe słowa.
Wreszcie opadł z jękiem na Olivię i przygarnął ją mocniej do swego
szczupłego, muskularnego ciała.
Olivia uśmiechnęła się i nie myśląc już o żadnym grożącym jej
niebezpieczeostwie, zamknęła oczy. Delikatny wietrzyk przedostawał się przez
kotarę zasłaniającą taras i kojąco chłodził jej nagie ciało.
Oparty na łokciu Estaban przyjrzał się śpiącej Olivii i pomyślał, że chyba
całkiem zwariował. Nie miał najmniejszego zamiaru uwodzid tej Amerykanki.
Należał się jej raczej porządny klaps niż to pełne rozkoszy i żaru przeżycie,
jakiego zaznała. Chcąc sprawid jej przyjemnośd, sam uległ nieodpartej pokusie.
Zachwyconym wzrokiem powiódł po jej nagim, pięknym ciele. Biodra
miała wystarczająco szerokie, by urodzid dziecko, silne uda wytrzymały
gwałtownośd i namiętnośd jego pieszczot. Wyobraził sobie, jak zaokrągli się i
zmieni jej figura, kiedy będzie nosid w sobie jego dziecko.
W tym momencie podjął decyzję. Zrozumiał, że nie będzie w stanie
wyjechad o zachodzie słooca, tak jak zamierzał, na poszukiwanie zaginionych
koni.
Odsunął na potem tę sprawę i zaczął wodzid wskazującym palcem po
kształtnych wargach Olivii, z lekka opuchłych od pocałunków. Zamrugała
powiekami i spojrzała na niego ślicznymi jasnoszarymi oczami, uśmiechając się
promiennie.
Ogromne wzruszenie przeniknęło Estabana do głębi. Pocałował ją
delikatnie.
– Potrzebuję ciebie – powiedział zdławionym głosem, mając nadzieję, że
nie zdradził się do kooca, ile było w tym nieoczekiwanej dla niego samego
prawdy.
– Przytul mnie – szepnęła. – Pozwól, że cię Dopieszczę. – Odsunęła się,
żeby zrobid mu miejsce, kusząc go tak, jak chłodna woda zatoki kusi w upalny
dzieo.
Słysząc jej słowa, Estaban poczuł, jak wszystko w nim napręża się i
wibruje, niczym struna gitary, napięta do takich granic, że przy lada szarpnięciu
albo pęknie sama, albo cały instrument rozleci się w kawałki. Przygarnął ją z
jękiem, wziął pod siebie i zaczął zachłannie całowad jej usta.
A ona była całkowicie gotowa, wilgotna i ciepła. Z przymglonymi oczami,
z cichym jękiem ulgi wygięła się do tyłu i przyjęła go do siebie, a Estaban doznał
takiego uczucia, jakby powrócił do domu po wielu latach tułaczki.
Gdy wreszcie, znacznie, znacznie później, Olivia mogła już myśled
logicznie i jeszcze raz przeanalizowała wszystko, co się stało, nie miała cienia
wątpliwości, że przy pierwszej okazji powinna uciec z Meksyku. Przerażona była
władzą, jaką miał nad nią ten mężczyzna. Jeśli pozostanie z nim dłużej i zajdzie
w ciążę, jeszcze trudniej będzie wyrwad się z jego objęd. Poza tym senor
Ramirez prowadził bardzo niebezpieczne życie. Gdyby tu została, musiałaby
dzielid z nim te niebezpieczeostwa, a z pewnością nie ominęłoby to też ich
dziecka.
Estaban i tak nigdy się z nią nie ożeni. Zawsze będzie kobietą Leoparda,
ale nigdy jego żoną. Mężczyźni tacy jak on poślubiają jedynie kobiety z tej samej
klasy społecznej i tej samej religii. Każda inna traktowana będzie jak kochanka.
A Olivia była wszechstronnie wykształcona. Jej wuj, prowadzący
awanturniczy tryb życia, zabierał ją ze sobą na safari do Afryki, pokazywał
piramidy w Egipcie, razem zdobywali szczyty Tybetu. Sama też przeżyła wiele
ciekawych przygód w trakcie badao związanych z jego kolejnymi książkami. Przy
wszystkich swoich umiejętnościach nie nauczyła się jednak nigdy jeździd konno.
Z żalem przypomniała sobie o tym o zmierzchu, kiedy obserwowała
Estabana i jego ludzi siodłających konie. Niepewnośd musiała się odbid na jej
twarzy, gdy Pepito podjechał na osiodłanym koniu, prowadząc ze sobą ładną,
bardzo narowistą kasztankę. Wymamrotał coś po hiszpaosku i podał jej cugle.
Olivia z determinacją uchwyciła się siodła, włożyła stopę w strzemię i
podciągnęła się do góry. Klacz kręciła się i podskakiwała. Dziewczyna uchwyciła
się kurczowo łęku siodła. Teraz miała konia. Może uda jej się uciec... Ale czy
rzeczywiście chciała uciec?
Gdy rozważała w myślach ten trudny problem, Estaban wydał rozkaz, by
sformowad kolumnę. Wziął w rękę uzdę klaczy, na której siedziała dziewczyna,
zmuszając ją w ten sposób, żeby podążyła za jego ogierem. Olivia podskakiwała
na twardym siodle, ale jakoś udało się jej utrzymad równowagę. Wkrótce
potem jechali już przez piaszczyste pustkowie – Estaban z Olivią na przedzie, a
czternastu uzbrojonych ludzi tuż za nimi.
Przez jakiś czas odczuwała boleśnie każdy wstrząs, dopiero po jakimś
czasie przyzwyczaiła się do rytmicznego kołysania się konia. Wiedziała, że
następnego dnia będzie cała obolała.
Spod oka obserwowała Estabana, czekając, kiedy i on się zmęczy, ale noc
już zapadła, a po nim nie widad było śladu znużenia. W koocu, gdy księżyc był
już wysoko i kojoty zaczęły ponuro wyd, zatrzymał się przy jakiejś chacie
stojącej na urwisku. Wokół niej rosło w rzadkiej trawie kilka karłowatych drzew.
Był tu też żłób dla koni i zardzewiała ręczna pompa.
Estaban powiedział coś swoim ludziom, którzy od razu rzucili się ochoczo,
żeby napoid konie i ugasid własne pragnienie. Przerzucił nogę przez kooski
grzbiet i zeskoczył na ziemię. Nie robił wcale wrażenia zmęczonego.
Chwycił Olivię w pasie i zdjął ją z siodła, a ona oparła się lekko o niego,
zanim stanęła na ziemi. Przez chwilę nie wypuszczał jej z objęd i dziewczyna
była pewna, że zaraz ją pocałuje. Nie zrobił tego jednak. Domyśliła się, że
sprzeniewierzyłby się w ten sposób męskiemu kodeksowi postępowania i
zdradziłby ze swymi uczuciami.
– Wejdź. – Ręką wskazał na chatę, która stała oparta o urwisko. – Jest
tam lampa i pudełko zapałek na stole. Na lewo od drzwi.
Wypowiedział to władczym tonem, nie mając najmniejszych wątpliwości,
że będzie mu posłuszna jak tresowane szczenię.
– A jeśli są tam pająki i szczury? – wyszeptała nieśmiało.
– Obronię cię przed nimi – odszepnął Estaban, nie ukrywając
rozbawienia.
– No tak, wreszcie będziesz prawdziwym Robin Hoodem – odgryzła się
złośliwie Olivia.
Poszła wolno w stronę chaty. Miała nadzieję, że sarkazm w jej słowach
był wystarczająco wyraźny, by ostudzid władcze zapędy Estabana.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W chacie panowały nieprzeniknione ciemności, śmierdziało kurzem i
myszami. Widad od dawna nikt tu nie mieszkał. Olivia najchętniej zawróciłaby
do Estabana i przytuliła się do niego, ale nie mogła przecież tak się
kompromitowad.
Wyprostowała się, głęboko odetchnęła i po omacku zaczęła szukad
zapałek, o których wspomniał Estaban. Znalazła je, zapaliła jedną o szorstką
framugę drzwi. Rozszedł się zapach siarki i w nikłym świetle dojrzała lampę, stół
ze świecą stojącą pośrodku, dwa liche krzesła i sznurową pryczę bez materaca.
Zdjęła zabrudzone szkło lampy naftowej i spróbowała ją zapalid.
Bezskutecznie. Tylko sobie okopciła palce. Zaklęła pod nosem. Z ciemności na
zewnątrz dochodziły niewyraźne odgłosy rozmowy i ochrypłe śmiechy ludzi
Estabana.
Co tak naprawdę wiedziała o tym człowieku? A jeśli całkowicie pomyliła
się w ocenie Estabana Ramireza? Może kiedy popiją tam sobie, odda ją swoim
ludziom? Rozejrzała się po nędznym pomieszczeniu, zatrzymując dłużej wzrok
na nie obiecującym wygody łóżku. Chyba Estaban nie sądzi, że mogłaby tu
spad? Ale jeśli nie tu, to gdzie?
Stara podłoga nie zaskrzypiała, ani nie brzęknęły błyszczące ostrogi, gdy
mężczyzna wszedł do chaty. A jednak dziewczyna wiedziała, że to był on,
wyczuła jego obecnośd poprzez skórę, tak jak wyczułaby żar płonącego ogniska.
Cicho zamknął za sobą drzwi i głosem pełnym zadumy powiedział:
– W dzieciostwie bardzo lubiłem to miejsce. Kiedy byłem zły lub obrażony
na kogoś, przez jakiś czas ukrywałem się w tej chacie, a dziadek udawał, że nie
wie, gdzie jestem.
Olivia przez moment spróbowała sobie wyobrazid chłopca, który szukał
tu schronienia przed ludźmi, żeby w samotności znaleźd ukojenie duszy.
– Chyba nie zostaniemy tutaj na noc? – zapytała, by ukryd ogarniające ją
wzruszenie. Nie powinna tak się tym wszystkim przejmowad, tym bardziej że
ma zamiar uciec i nigdy nie wrócid.
Estaban westchnął. Ściągnął rękawiczki i kapelusz z szerokim rondem,
który podczas jazdy zawieszał sobie zwykle na plecach.
– Zostaniemy – odrzekł poważnie i dodał: – Tę noc spędzimy tutaj. I ciesz
się z tego – nocleg pod gołym niebem byłby niebezpieczny.
Olivia wzdrygnęła się, co wywołało uśmiech na twarzy Estabana.
Wyregulował kopcącą lampę naftową i wyszedł z chaty. Wrócił po kilku
minutach z dwoma zrolowanymi kocami, pojemnikiem z wodą i parą
skórzanych sakw podróżnych. Mimo że Olivia trochę się go bała, była
zadowolona z jego obecności.
Podszedł do pryczy, uderzył ręką, by strzepnąd kurz, a potem nakrył ją
jednym z koców. Drugi położył na podłodze.
– Naprawdę masz zamiar się tu położyd? – zapytała Olivia, czując
ogarniające ją zmęczenie, irytację i strach.
Estaban skinął głowa potakująco.
– Tak, dulce. I ty też, chyba że wolisz towarzystwo szczurów.
Olivia nic nie odpowiedziała, tylko zmarszczyła ze złości brwi. Estaban
znów się zaśmiał. Przystawił do stołu jedno z lichych krzeseł i stuknął nim o
podłogę, wzbijając obłok kurzu.
– Usiądź tu – zaprosił ją gestem. – Podam ci kolację. Co w tej chacie może
dad mi do jedzenia? – pomyślała Olivia. Pieczonego psa stepowego? Usiadła
jednak posłusznie.
Ze zmęczenia słaniała się już na nogach i była bardzo głodna. Estaban
wydobył z torby owoce, dwa wymiętoszone amerykaoskie słodkie batony,
plastikową torbę z ciastkami roboty Marii i kilka kanapek z konserwowym
mięsem.
– A co z twoimi ludźmi? – zapytała Olivia z pewnym poczuciem winy.
Estaban nachylił się i delikatnie pocałował ją w czoło.
– Mają własny prowiant, dulce – wyjaśnił.
Uspokojona Olivia jadła z apetytem. Tymczasem Estaban, nie czując
najwidoczniej głodu, wyszedł z chaty. Wrócił po chwili z miską gorącej wody,
którą postawił na krześle obok łóżka.
Olivia spojrzała na niego z bolesnym wyrazem twarzy, a on zrozumiał od
razu, o co chodzi, zaśmiał się i wziął ją za rękę.
Potem przeszedł przez pokój i dmuchnięciem zgasił lampę. W chacie
zapanowały nieprzeniknione ciemności, jakby chmura przesłoniła księżyc.
Zaskoczona Olivia stała przy stole.
Nagle poczuła, że Estaban obejmuje ją, bez najmniejszego wysiłku niesie
na łóżko i ostrożnie rozbiera. Był zwinny i szybki jak dziki kot z dżungli, którego
imię tak doskonale do niego pasowało.
Gdy była już naga, zaczął ją myd namoczonym kawałkiem jakiejś chustki.
Najpierw obmył jej twarz i ręce, a potem przeszedł do bardziej intymnych części
ciała. Olivia zadrżała.
– Zimno ci? – zapytał Estaban dziwnym głosem. Potrząsnęła głową.
– Nie, ale czy zamierzasz się ze mną kochad? – zapytała zaniepokojona.
– Tak, moja dulce – odpowiedział. – I to zaraz.
– Ale... – Olivia jęknęła cicho. – Będę krzyczed, nie zdołam się
powstrzymad i wszyscy mnie usłyszą.
Estaban zaśmiał się tylko i mył ją dalej.
– Oni już doskonale wiedzą, co się dzieje. A zresztą krzycz, krzyczałaś już i
na plaży, i potem w domu podczas sjesty. Nie jest dla nikogo tajemnicą, moja
mała, że było ci rozkosznie.
Policzki Olivii spłonęły rumieocem.
Wyciągnęła się na łóżku, które okazało się całkiem wygodne i kołysało się
jak hamak. Nakryła się połową koca. Słyszała pluskanie wody, gdy on się mył,
ale w ciemności nie widziała nawet zarysu jego postaci.
– Dlaczego zabrałeś mnie tu ze sobą? – zapytała, całkowicie zapominając
o swej dumie.
– Mówiłem już – odpowiedział łagodnie, podchodząc do łóżka. Nie
położył się jednak obok niej, obrócił ją na brzuch i usiadł na niej okrakiem. –
Chciałem cię uchronid przed moimi wrogami.
Olivia czuła, jak drażni jej łono, na moment przymknęła oczy.
– A kto ochroni mnie przed tobą, Leopardzie? – zapytała.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Nachylił się nad nią i w ciemnościach
odnalazł rozchylone usta dziewczyny. Olivia zesztywniała, zacisnęła wargi, lecz
pod wpływem pieszczot Estabana poddała się. Tym razem postanowiła nie
stawiad oporu...
– Krzyczałam? – z niepokojem zapytała znacznie później, kiedy była już w
stanie mówid.
– Chyba tak – odpowiedział, przytulając ją mocno do siebie.
Nie wyglądało, żeby miał jej to za złe. Olivia kopnęła go lekko.
– Ach, ci mężczyźni!
Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie.
– Uważaj, bo zmuszę cię do powtórnego krzyku, który może zabrzmied o
oktawę wyżej.
Olivia nie miała najmniejszej wątpliwości, że byłby do tego zdolny. Nie
uczyniła jednak najmniejszego ruchu, żeby się od niego odsunąd.
– Czy myślisz, że jutro odnajdziemy konie? – zapytała. Estaban odgarnął
wilgotne kosmyki z jej twarzy.
– Może jutro, a może pojutrze. Znajdziemy na pewno. Olivia westchnęła i
położyła głowę na jego ramieniu.
Zastanawiała się w duchu, jak Estaban zareagowałby, gdyby powiedziała
mu, że się w nim zakochała. Potraktowałby to pewnie jako wspaniały dowcip.
– Śpij – rzekł, jakby odgadując jej niepokój.
Olivia przymknęła oczy. Gdy je otworzyła, blady świt rozjaśniał wnętrze
chaty. Estaban wciąż leżał przy niej. Uśmiechnął się:
– Wszystko w porządku?
Olivia patrzyła przez chwilę na niego, a potem spróbowała wyśliznąd się z
jego objęd. On jednak przytrzymał ją mocno za biodra i nie pozwolił odejśd.
Kochali się jeszcze raz. Tym razem powoli, spokojnie, wpatrzeni w swoje
zmącone najgłębszą rozkoszą źrenice aż do kooca...
Po ponownej kąpieli w misce z gorącą wodą i po obfitym śniadaniu
wsiedli na konie. Olivia wdzięczna była Marii, która dała jej na drogę słomkowy
kapelusz. Osłaniał ją teraz nie tylko od słooca, ale i przed ciekawskim wzrokiem
ludzi Estabana.
Gdy odważyła się spojrzed na Pepita, uśmiechnął się do niej, co ją bardzo
zażenowało. No tak, jej reputacja wśród tych ludzi była teraz nienajlepsza.
Znowu zaczęła intensywnie rozmyślad o ucieczce.
W południe, gdy słooce było w zenicie, zatrzymali się w przemiłym
domku dawnej misji katolickiej, z dzwonnicą i białymi ścianami z wypalonej
cegły. Podczas gdy konie piły wodę z koryta, a ludzie odpoczywali na kamiennej
podłodze w zacienionym miejscu na dziedziocu, Estaban i Olivia rozmawiali w
kaplicy z księdzem. Dziewczyna niewiele zrozumiała z tej konwersacji. Usiadła
więc przy stole, popijając z rozkoszą zimną wodę z dzbanka.
– Czy padre coś wie o zaginionych koniach? – zapytała, gdy wyszli z
kaplicy. Zrozumiała tylko jedno słowo wypowiedziane przez księdza – sjesta – i
przypuszczała, że zatrzymają się tutaj tak długo, aż spiekota zmaleje.
– Nie pytałem go wcale o konie – odpowiedział Estaban, otwierając drzwi
prowadzące do jasnego pokoju. Jedynym wyposażeniem był tu krucyfiks na
ścianie i dwa proste łóżka.
– To o czym tak długo rozmawialiście? – zapytała Olivia, siadając na
jednym z łóżek i ściągając buty.
Estaban z filuternym błyskiem w oczach podniósł ją i przyciągnął do
siebie.
– On uważa, że powinniśmy wziąd ślub.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Olivia miała wrażenie, że nagle zakołysała się pod nią ziemia.
– Wziąd ślub? – wykrztusiła z trudem, jakby w ogóle nie rozumiejąc, o co
chodzi. Absolutnie nie spodziewała się, że Estaban kiedykolwiek poruszy tę
sprawę.
Dotknął pieszczotliwie jej nosa.
– Padre mówi, że bez wątpienia przez całą wiecznośd będziemy się
smażyd w ogniu piekielnym, jeśli natychmiast nie uregulujemy tej sprawy.
– To brzmi interesująco – odparła Olivia, starając się zapanowad nad
swoim głosem.
Estaban uśmiechał się i oparłszy ręce na jej ramionach, pieszczotliwie
głaskał jej kark.
– Nie wypadło to zbyt romantycznie, prawda? – spytał w koocu.
– Co? Czy mam to traktowad jako oświadczyny?
– Tak – odpowiedział Estaban z westchnieniem, jakby sam dziwiąc się
temu, co robi. – Wyjdź za mnie, Olivio. Zostao ze mną. Śmiej się ze mną, śpij ze
mną, podziwiaj piękno tego kraju razem ze mną.
– Estabanie, jest tyle problemów... – przerwała.
– Poradzimy sobie z nimi – odparł z ustami przy jej ustach. – Gdzie jest
powiedziane, że wszystkie problemy, rzeczywiste czy hipotetyczne, mają byd
załatwione przed ślubem? Tego, co zaczęło się między nami, nie można już
zatrzymad, dulce. Ja nie mogę powstrzymad się od dotykania ciebie, a zostałem
wychowany w przekonaniu, że w życiu mężczyzny może byd tylko jedna kobieta
i że ma ją miłowad i szanowad ponad wszystkie inne.
Łzy szczęścia zabłysły w oczach Olivii, ale ciągle jeszcze się bała.
Uspokajała się z wolna pod wpływem jego czułych pocałunków.
Estaban ujął jej twarz, otarł palcem łzy z policzków Olivii i dokooczył:
– Wierzę, że właśnie ty jesteś tą kobietą.
– Ale – przypomniała sobie nagle o praktycznych aspektach sprawy – nie
zrobiliśmy próby krwi, nie mamy zezwolenia...
Rozbawiony Estaban zaśmiał się, ukazując białe zęby, i wyjaśnił jej
cierpliwie:
– Ile razy mam ci przypominad, mój mały, uparty kwiatuszku pustynny?
Jesteśmy w samym sercu Meksyku – starego Meksyku. To, co tutaj może się
zdarzyd, nie miałoby miejsca w żadnym innym zakątku tego kraju, tym bardziej
przy jego północnej granicy.
Serce Olivii biło jak młotem. Pomyślała, że wujkowi Errolowi spodobałaby
się taka niezwykła sytuacja. Zawsze przekonywał ją, że należy śmiało chwytad
każdą okazję, brad z życia pełnymi garściami, ile się tylko da. Kochała Estabana
bezgranicznie, marzyła o tym, żeby byd jego żoną i jego kobietą.
– Zgadzam się – powiedziała w koocu. I dodała: – Ale się boję.
Estaban nachylił się nad nią i wyznał cicho:
– Ja też się boję.
Poszli razem do padre, który udzielił im ślubu na dziedziocu, w cieniu
rosnącego tam, starannie pielęgnowanego liściastego drzewa. I chociaż Olivia
nie rozumiała ani jednego słowa, całą duszą uczestniczyła w ceremonii. Jedno
tylko psuło urok tej chwili: Estaban nie powiedział jej jeszcze ani razu, że ją
kocha.
Jednak Olivia po wielu doświadczeniach wiedziała, że nie ma w życiu nic
doskonałego, a Estaban wyznał jej przecież, że jest dla niego „tą jedyną
kobietą”, którą należy kochad i szanowad.
– Czy ten ślub będzie uznany za ważny w Stanach Zjednoczonych? –
zapytała, gdy znowu byli sami w małym pokoiku z kamienną podłogą.
Estaban skrzyżował ręce na piersi, podniósł głowę i z całkowitym
przekonaniem powiedział:
– Został uznany w Niebie. Gdybyś wróciła do swego kraju i poślubiła tam
innego mężczyznę, byłabyś bigamistką. To byłby grzech.
Olivia zbladła. Nie była przesadnie religijna, ale wierzyła w Boga i w
nienaruszalnośd ślubów małżeoskich.
Estaban przyglądał się jej przez chwilę, a potem usiadł na jednym z łóżek i
zaczął zdejmowad buty. Kiedy już to uczynił, położył się wygodnie. Westchnął
głęboko, poprawił się na łóżku, ziewnął, nakrył twarz kapeluszem i natychmiast
zasnął.
Zdezorientowana i wściekła Olivia miała ochotę go udusid. Przed chwilą
uczestniczyli w ceremonii ślubnej, ich związek został uświęcony, a teraz jej mąż
położył się i chrapie! Nie pozostawało jej nic innego, jak również się położyd na
drugim łóżku. Leżała tak miotana niespokojnymi myślami i próbowała pogodzid
się z faktem, że wyszła za mąż.
Tak zaczynał się jej miodowy miesiąc. Pan młody spał w najlepsze, a ich
małżeoskie łoże było pryczą zakonnika.
A jednak czuła się szczęśliwa, tak szczęśliwa, że nie mogła zasnąd. Wstała,
wymknęła się po cichu z pokoju i wyszła przed dom, żeby popatrzed na
pustynię. Dostrzegła rosnący w pewnej odległości kaktus z różowymi kwiatami i
zapragnęła nagle przyjrzed mu się z bliska, dotknąd go i sprawdzid, czy pachnie.
Chciała na zawsze utrwalid w pamięci ten szczególny odcieo różowego koloru.
Rozejrzała się dokoła i stwierdziła, że misja wygląda jak opuszczona –
wszyscy, podobnie jak Leopard, spali, korzystając z pory sjesty. Postanowiła
wyjśd poza mur i obejrzed ten kaktus. Wróci, zanim ktokolwiek zauważy jej
nieobecnośd. I nie ze strachu przed Estabanem musi się śpieszyd – poznała już
bezlitosne meksykaoskie słooce i wie, czym może się skooczyd zbyt długie
przebywanie na pustyni.
Kwiaty pustynnego kaktusa były tak piękne, że wzruszona ich widokiem
Olivia uczuła ucisk w gardle, a w jej oczach pojawiły się łzy. Już miała wracad do
oddalonej o mniej niż sto metrów misji, kiedy zwróciła uwagę na skałę o
dziwnym kształcie. To mogło byd ciekawe, warte odtworzenia później w glinie.
Poszła w tamtym kierunku.
A potem zwabiły ją jakieś cienie o pastelowych barwach, majaczące na
horyzoncie. Olivia jak zahipnotyzowana, oszołomiona wrażeniami i cudownymi
widokami, szła coraz dalej w głąb pustyni. I dopiero gdy szukając schronienia
przed słoocem usiadła w cieniu szopy z rozwalonym dachem, zorientowała się,
że straciła z oczu dom misyjny.
Rozejrzała się nerwowo po surowej i dzikiej, ale mimo to pięknej okolicy.
Powinna czym prędzej odnaleźd drogę powrotną... Ale jak?
Estaban przeciągnął się błogo po przebudzeniu. Teraz, gdy nadchodził
chłodny wieczór, on, Olivia i jego ludzie mogliby udad się znowu na
poszukiwanie zaginionych koni. Spojrzał na sąsiednie łóżko, pewien, że jego
żona leży tam zwinięta w kłębek, najprawdopodobniej naga z powodu upału.
Jednak łóżko było puste.
Lodowaty dreszcz wstrząsnął Estabanem. Jednak w następnej chwili
mężczyzna stłumił w sobie paniczny strach. Olivia z pewnością obudziła się
przed nim i wyszła nacieszyd oczy urokami tego zakątka. Albo siedzi sobie w
ogrodzie, ulubionym miejscu mnichów, gdzie mogą kontemplowad tajemnice
duszy.
Przed drzwiami stało wiadro pełne chłodnej wody, z wyszczerbionym
emaliowanym czerpakiem. Estaban nabrał pełen czerpak, napił się łapczywie, a
potem oblał kark zimną wodą. Wtedy dopiero poszedł szukad Olivii.
Po drodze napotkał padre, który zaczął mu opowiadad o planach
urządzenia sal sypialnych i lekcyjnych w budynku misyjnym, żeby mogły tu
mieszkad i uczyd się dzieci. Padre nawiązał już kontakt z przedstawicielami
pewnej organizacji w Stanach Zjednoczonych, która miała dostarczyd
podręczniki, wyposażenie i kilku nauczycieli, ale potrzebne były pieniądze na
samą budowę. Wielkie pieniądze.
Estaban słuchał spokojnie, chod ciągle zastanawiał się, gdzie też może byd
Olivia. Od czasu do czasu potakiwał głową.
– Moglibyśmy tu przyjąd czterdzieści lub nawet pięddziesiąt dzieciaków.
Opuszczone, zagubione sieroty, które wegetują na ulicach naszych zatłoczonych
miast – zakooczył wielebny ojciec.
Estabana ogarnęło dziwne, niepokojące uczucie, jakby ktoś zarzuciwszy
mu sznur na szyję ciągnął go gdzieś w niewiadomym kierunku.
– Si – powiedział. – Pomogę wam. A teraz niech ojciec mi pomoże... Czy
widział ojciec Olivię?
– Twoją żonę? – zdziwił się padre. – Sądziłem, że jest z tobą, mój synu.
Estaban nie był już w stanie dłużej go słuchad, ani opanowad rosnącego
niepokoju. Opuściła go, chod przyrzekła dzielid z nim życie. Okłamywała go,
byleby tylko dogodzid mężczyźnie, który, jej zdaniem, po prostu kupił ją na
własnośd. Co gorsza, zapewne jest w wielkim niebezpieczeostwie. Na pustyni
może zdarzyd się tyle nieszczęśliwych wypadków, tyle tu czeka zdradliwych
pułapek i tak łatwo zgubid drogę. Mogła natknąd się na jego wrogów albo znów
wpaśd w ręce takich typów jak ci, którzy ją porwali poprzednim razem.
Estaban zsunął kapelusz na plecy i wszedł do cichej, pogrążonej w mroku
kaplicy. Nie był w kościele od śmierci dziadka, ale doskonale pamiętał, jak
należy się tu zachowad. Zanurzył palce w naczyniu ze święconą wodą,
przeżegnał się, ukląkł. Nie było tu bogatego ołtarza, jakie spotyka się w innych
parafiach. Na ścianie wisiał surowy, drewniany krzyż.
Estaban klęczał przed balustradą u stóp ołtarza i modlił się tak żarliwie,
jak nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się w dorosłym życiu.
– Ochroo ją, Panie! – szepnął, wpatrując się w krzyż. Pochylił głowę,
złożył ręce. – Błagam Cię, ochroo ją!
Zapadała noc, a Olivia nie miała pojęcia, w którą stronę się udad.
Spragniona i przerażona wiedziała, że błądząc pogorszy tylko swoją sytuację.
Powietrze pustynne, tak bezlitośnie gorące w dzieo, nagle ochłodziło się, a
przecież po zapadnięciu zmroku mogło byd jeszcze zimniej.
Myślą cofnęła się do ostatniej nocy, gdy wiła się i jęczała z rozkoszy na
sznurowym łóżku. Zatęskniła do opiekuoczych ramion Estabana.
Wracając do smutnej rzeczywistości pomyślała, że Estaban z pewnością
odkrył już jej zniknięcie. Byd może przypuszcza, że po prostu go opuściła, i zły na
nią, wcale nie zamierza jej szukad.
– Estabanie! – wyszeptała z rozpaczą.
Zrobiło się całkiem ciemno. Próbowała spad skulona, drżąc od
przenikliwego chłodu pustyni. Gwiazdy nad nią wydawały się takie olbrzymie,
ale liczenie ich, jak to czasem robiła w trudnych chwilach, nie przyniosło
spodziewanej ulgi. Zasypiała, budziła się wstrząsana dreszczami i znów zapadała
w drzemkę. Nagle przyśniło się jej, że słyszy rżenie koni i pobrzękiwanie ostróg.
Coś twardego pchnęło ją w pierś. Okazało się to aż nadto realne.
Otworzyła oczy i z przerażeniem stwierdziła, że to przystawiona do jej
żeber lufa karabinu, błyszcząca w jasnym świetle księżyca i gwiazd. Mężczyzna,
którego Olivia nigdy przedtem nie widziała, trzymał palec na spuście.
Uśmiechnął się do niej, nie wypuszczając karabinu z ręki.
– Tak. To kobieta Leoparda – powiedział, przesadnie akcentując
angielskie słowa. Rozejrzał się dokoła w jakiś teatralny sposób. – Ramireza tu
nie ma. Stracił konie, stracił kobietę... Niedobrze. Czyżby to znaczyło, że
Leopard nie jest już tym mężczyzną, za jakiego zawsze go uważaliśmy? –
Odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się ochryple.
W pierwszej chwili Olivia przeraziła się, ale wiedziała, że nie wolno jej
poddawad się słabości. Chociaż karabin w dalszym ciągu uciskał jej pierś,
spróbowała pomału wstad. Jeśli byli tu jacyś inni bandidos, to doskonale się
ukryli, bo poza tym mężczyzną nikogo nie mogła wypatrzyd.
– Kim pan jest? – zapytała tak, jakby mogła zmusid go do odpowiedzi.
– Pancho – powiedział, sięgając do jej bluzki i jednym szarpnięciem
stawiając Olivię na nogi. – Czy zostaniemy przyjaciółmi?
Wzrok dziewczyny świadczył, że nie jest zachwycona taką propozycją, ale
mimo to odpowiedziała:
– Tak, możemy byd przyjaciółmi. Ale teraz jedyne, co może pan zrobid, to
wsiąśd na konia, odjechad stąd i zostawid mnie w spokoju.
Pancho roześmiał się i potrząsnął głową:
– Za dużo bym stracił. Jest taki człowiek, który zapłaci mucho dinero za
kobietę, którą kocha Leopard. – W ciemności zabłysły jego oczy, gdy kciukiem
podparł podbródek Olivii. – Będzie zachwycony, jak dostanie cię w swoje ręce i
będzie mógł przesład Ramirezowi wiadomośd, że świetnie się z tobą zabawia.
Olivii zrobiło się czarno przed oczami. Pomyślała, że jeszcze chwila i runie
na ziemię u stóp Pancha.
– Leopard kocha wiele kobiet – wykrztusiła wreszcie, zdobywając się na
odwagę. – Nie będzie tęsknił do jednej z nich.
Pancho pokręcił głową, najwyraźniej się z nią nie zgadzając.
– Nie. Estabanowi Ramirezowi zależy teraz na jednej kobiecie. I to ty nią
jesteś. Obserwowaliśmy was. Chodź, jedziemy!
Związał do tyłu ręce Olivii i posadził ją na swojego konia. Pojechali w
ciemną noc, Bóg wie dokąd.
Olivia była oszołomiona i niemal chora ze strachu. Wszystko wskazywało
na to, że ów człowiek, do którego ją wieziono jak piracką brankę, w niczym nie
będzie przypominał Estabana.
O świcie dotarli do skalistego wzniesienia, a następnie zielonym stokiem
zjechali w dół, gdzie stał okazały dom z czerwonej cegły. Olivia dostrzegła
basen, kort tenisowy i zagrodę pełną koni o lśniącej sierści.
To pewnie te, które zginęły ze stada Estabana, podpowiedział jej szósty
zmysł.
Zbliżył się do nich wysoki mężczyzna o blond włosach i przenikliwych
niebieskich oczach. Otaksował ją wzrokiem niczym jakiś przedmiot.
– To jest kobieta Leoparda – oznajmił Pancho z dumą w głosie.
Niebieskie oczy zabłysły.
– Świetnie – powiedział blondyn i, chociaż jego angielski był lepszy niż
Panchy, jednak i w nim wyczuwało się wyraźnie hiszpaoski akcent. Przeciągnął
ręką po nodze Olivii, zaciskając boleśnie palce wokół jej kostki, gdy usiłowała się
wyrwad. – Bardzo dobrze. Pozostaje nam tylko czekad. Leopard zjawi się na
pewno.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Olivia starała się za wszelką cenę zachowad zimną krew, ale w tych
okolicznościach nie było to łatwe.
– Kim pan jest? – zapytała swojego nowego prześladowcę, który
bezceremonialnie wepchnął ją do domu, nie zamierzając wcale rozwiązywad jej
rąk. – Handlarzem narkotyków? A może handlarzem żywym towarem?
Meksykanin stał przy pięknie rzeźbionym kredensie w wielkim salonie,
nalewając brandy do kryształowego kieliszka. Zaśmiał się cicho i podniósł
kieliszek, jakby wznosząc toast.
– Ach, nic strasznego. Zarabiam na życie, sprzedając broo i współpracuję
z rządami pewnych krajów.
Nie była to wielka pociecha dla Olivii. Znalazła się w rękach człowieka,
który bez wahania sprzedałby nawet własny kraj, gdyby mu tylko zaoferowano
odpowiednią cenę. A cóż dla takiego sprzedad kobietę?
– Co poróżniło pana z Estabanem Ramirezem? – zapytała.
Tajemniczy człowiek uśmiechnął się. Był bardzo przystojny, ale w jego
spojrzeniu czaiło się coś, co zdradzało podłośd charakteru i czyniło atmosferę w
pokoju trudną do zniesienia.
– Przeszkodził mi w dokonaniu pewnej transakcji, dzięki której mogłem
zarobid miliony dolarów. Zostałem niemal zrujnowany i potrzebowałem kilku
lat, żeby znowu stanąd na nogi. Mój plan jest całkiem prosty: odpłacę się
Ramirezowi i będę miał pewnośd, że nigdy czegoś podobnego już nie zrobi.
Olivia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ten człowiek zamierza zabid
Estabana! Chod bardzo wzburzona, na zewnątrz zachowała całkowity spokój.
– Ośmieszy się pan tylko – powiedziała podobnie jak on beznamiętnym
głosem, wymawiając wyraźnie każde słowo. – Przecież ja dla niego nic nie
znaczę.
Obrzucił ją wzrokiem, w którym było lekceważenie, ale i pewne
zainteresowanie.
– Coraz lepiej. Jak widzę, gotowa jesteś kłamad, żeby ocalid Leoparda. A
intuicja podpowiada mi, że on gotów jest uczynid jeszcze więcej, żeby ocalid
ciebie, senorita. Jestem pewien, że oddałby za ciebie własne życie.
Olivia zacisnęła mocno powieki, ze wszystkich sił starając się opanowad.
Zbyt wiele zależało od tego, czy potrafi zachowad trzeźwośd umysłu. Przede
wszystkim zależało od tego życie Estabana. I oczywiście jej własne.
– Myli się pan.
– Zobaczymy – odpowiedział. – A tymczasem przekonamy się, czy
rzeczywiście jesteś tak pociągająca. – Odstawił pusty kieliszek, klasnął w dłonie,
że aż zaskoczona Olivia wzdrygnęła się, i zawołał:
– Juana!
Niemal natychmiast pojawiła się szczuplutka meksykaoska dziewczynka.
– Si, senor Leonesio?
Olivia zauważyła, że mężczyzna nie przejął się tym, że wypowiedziane
zostało jego imię, chociaż prawdopodobnie nie zamierzał się przedstawiad.
Ostrym tonem wydał Juanie polecenie po hiszpaosku. Olivia zorientowała się,
że ta dziewczynka jest tutaj także więźniem.
Kiedy Leonesio skooczył mówid, Juana zwróciła się do Olivii, która
siedziała na małej kanapce, i powiedziała jakieś jedno słowo, najwidoczniej
mające byd rozkazem. W ogromnych, czarnych oczach widniało błaganie, żeby
Olivia była jej posłuszna.
Olivia wstała, bo wszystko wydawało się jej lepsze niż towarzystwo
Leonesia. Czując ból w każdym mięśniu, w ślad za Juaną opuściła pokój.
Pięknymi drewnianymi schodami weszły na górę.
– Niech pani nie próbuje uciekad – szepnęła Juana, z trudem wymawiając
angielskie słowa, gdy były już same w łazience. Przecięła więzy na rękach Olivii i
mówiła dalej: – Nawet wiatr donosi Leonesiowi o wszystkim, co się dzieje
wokół.
Olivia, rozcierając bolące przeguby, stwierdziła ze zdumieniem:
– Mówisz po angielsku.
– Nie bardzo. Znam tylko kilka słów...
– Czy ty... Co ty tu robisz?
– On mówi, że kiedy dorosnę, zostanę jego kobietą. Będzie mnie uczyd,
jak mam mu dawad przyjemnośd – odpowiedziała z goryczą w głosie.
Olivia wstrząsnęła się od przenikającego ją dreszczu.
– A kto jest teraz jego kobietą?
– On ma wiele kobiet. – Juana spojrzała na Olivię ze współczuciem. –
Myślę, że i ciebie weźmie na jakiś czas do łóżka.
Olivia potrząsnęła głową:
– Wolę raczej umrzed.
– Jeśli mu odmówisz, wychłoszcze cię.
– O Boże! – jęknęła przerażona Olivia.
Juana wsypała do wody sól o zapachu jaśminowym i gestem zaprosiła
Olivię do kąpieli. Dziewczyna była zdecydowana stawiad Leonesiowi opór w
każdy możliwy sposób, ale czuła się tak brudna, wprost lepiła się od kurzu i
potu, że kąpiel mogła jej tylko pomóc w uzyskaniu lepszego samopoczucia.
Zdjęła buty, dżinsy, bluzkę, bieliznę i weszła do wanny. Juana stała w
pobliżu, ale odwróciła oczy, kiedy Olivia myła szamponem włosy i szorowała
obolałe ciało. Po kąpieli wytarła się dużym, miękkim, świeżym ręcznikiem i
dostała przejrzysty, długi, biały szlafrok, bardzo gustowną koronkową bieliznę i
parę sandałków.
Juana zaprowadziła Olivię do luksusowo urządzonej sypialni i przy
toaletce zaczęła jej suszarką układad włosy. Gdy już skooczyła, powiedziała:
– Przyniosę coś do jedzenia. Pani musi byd silna. Olivii wcale nie chciało
się jeśd, ale uchwyciła sens słów Juany. Niewykluczone, że od tego zależed
będzie jej własne życie i życie Estabana.
Trzeba maksymalnie wykorzystad każdą najmniejszą sposobnośd. Gdy
Juana opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi na klucz, Olivia rzuciła się do
dwuskrzydłowych drzwi prowadzących na taras.
Poniżej było duże kamienne patio, sięgające aż do basenu. Olivia oceniła,
że po skoku z wysokości prawie dwóch pięter na pewno skręciłaby sobie kark.
Wróciła do pokoju i zaczęła chodzid tam i z powrotem, pochłonięta
planami ucieczki. Ostatecznie jednak nie wymyśliła nic sensownego. Chociaż
była osobą przedsiębiorczą, tym razem z wielką przykrością musiała przyznad
się do bezsilności. Dopóki Estaban jej nie uwolni, nic nie może zrobid.
– To robota Leonesia – powiedział Estaban, gdy o zmroku wraz z Pepitem
natrafili na miejsce, skąd Olivia została porwana.
W krytycznych momentach Estaban przypominał sobie prawo
Murphy’ego: jeśli tylko może zdarzyd się coś złego, to na pewno się zdarzy.
Leonesio de Luca Santana był najbardziej zagorzałym, najokrutniejszym,
najbardziej mściwym z jego wrogów. Porwania Olivii mógł dokonad któryś z
ludzi Leonesia, a były to łotry spod ciemnej gwiazdy.
– Plotki okazały się prawdziwe, Pepito. On tu wrócił.
– Si – krótko odpowiedział Pepito. Na usilne żądanie Estabana bardzo
rzadko rozmawiali o dawnych czasach i o ludziach, którym pomieszali szyki.
– Wracaj do misji po pozostałych – spokojnie rozkazał Estaban. – Wiesz,
gdzie mieszka Leonesio, gdy przyjeżdża do Meksyku?
– Si – kiwnął głową Pepito. – W majątku St. Thomasów. – I po chwili
dodał z wyraźnym zadowoleniem: – Będziemy walczyd.
Estaban pomyślał, że Olivia znajdzie się w wielkim niebezpieczeostwie,
kiedy zaczną świszczed kule.
– Nie, jeśli się uda, musimy unikad walki. Chcę tylko odzyskad żonę, żywą i
całą.
– Si – zgodził się natychmiast Pepito, ale minę miał sceptyczną. Obaj
dobrze wiedzieli, że z takimi ludźmi jak Leonesio nie pójdzie im łatwo.
Estaban nakazał ręką swemu amigo, żeby już jechał, sam też wskoczył na
siodło i ruszył w kierunku majątku, który niegdyś należał do innych właścicieli.
Gdy Estaban był jeszcze chłopcem, mieszkał tam Enrique St. Thomas, jego
przyjaciel. Matką Enrique’a była ognista Meksykanka, a ojcem pełen
temperamentu Francuz. Gdy Estaban wraz z dziadkiem przyjeżdżali do nich z
wizytą, odnosili wrażenie, że cały dom przesiąknięty jest namiętną miłością,
jaką darzyli się wzajemnie St. Thomasowie. Oboje niestety zmarli podczas
epidemii grypy jakieś dziesięd lat temu.
Jadąc na poszukiwanie Olivii, Estaban zastanawiał się, gdzie może się
teraz znajdowad Enrique. Dobrze byłoby znowu spotkad starego przyjaciela.
Dotarli na miejsce w całkowitych ciemnościach. Przywiązał konia do
drzewa wśród palm rosnących gęsto wokół znajomego domu.
Nie ulegało wątpliwości, że porwanie Olivii było pułapką. Leonesio chciał
zemścid się za zniweczenie jego planów i wiedział, że Estaban na pewno
przyjedzie po Olivię. Tylko na to czekał.
Estaban westchnął. Przysięgał sobie, że już nigdy więcej nie będzie
mieszał się w takie sprawy, ale było to zanim płomienno-włosa Amerykanka
odmieniła jego życie. Nie mając wyboru, Estaban Ramirez znów stał się
Leopardem. I nawet był rozczarowany, że z taką łatwością udało mu się ominąd
stojących gdzieś w ukryciu strażników.
Obiad podany został w patio w pobliżu basenu, na stole osłoniętym
parasolem. Polecono Olivii, żeby tam przyszła.
Dołączyła do Leonesia z chłodną godnością, na pozór spokojna i
opanowana, chod w rzeczywistości tak napięta, że z trudem opanowywała
drżenie. Może to tylko było nierealne marzenie, ale mogłaby przysiąc, że
Estaban znajduje się gdzieś niedaleko. Wydawało jej się nawet, że słyszy bicie
jego serca.
– Przyjdziesz dzisiaj do mnie na noc – oznajmił Leonesio, upiwszy łyk
czerwonego wina.
– Niech pan nawet o tym nie marzy – odpowiedziała wprost Olivia. –
Wolałabym raczej spad z jaszczurką.
Leonesio zaśmiał się głośno.
– Ale harda! Nic dziwnego, że Leopard szaleje za tobą.
Olivia zmusiła się do wypicia odrobiny wina i skosztowania wykwintnego
jedzenia.
– Będzie pan bardzo rozczarowany. Senor Ramirez już się mną znudził.
Kupił sobie nową, bardziej interesującą kobietę.
– Ciebie też kupił? – Leonesio odstawił kieliszek i rozparł się w krześle z
zadowoloną miną.
– Jak widzę, zainteresowało to pana. Gotowa jestem się założyd, że
paoscy rodzice nieraz się zastanawiali, skąd ma pan taki charakter.
Leonesio roześmiał się znowu:
– Sami chcieli, żebym taki był – stwierdził z przekonaniem. – Ale
mówiliśmy o tym, że Ramirez cię kupił.
– Dwóch mężczyzn porwało mnie na drodze, gdy zepsuł mi się wynajęty
samochód – powiedziała tak, jakby tego rodzaju przygody zdarzały jej się
codziennie. – Odsprzedali mnie senorowi Ramirezowi, a ja uciekłam od niego,
jak tylko nadarzyła się okazja. I wtedy zostałam schwytana przez paoskich ludzi.
– Przerwała, mając nadzieję, że wróg uwierzy w jej kłamstwa.
Nagle zobaczyła... Estabana, który bezszelestnie przeskoczył ogrodzenie
za plecami Leonesia. A więc przyjechał po nią! Modliła się w duchu, by się nie
zdradzid wyrazem twarzy.
– Życie niewolnicy nie jest łatwe, panie Leonesio – mówiła dalej. – Bo tak
się pan nazywa, prawda? A czy ma pan jakiś pseudonim?
Leonesio chciał coś odpowiedzied, lecz nie zdążył nawet otworzyd ust,
gdyż w tym momencie Estaban schwycił swojego wroga za gardło i ściągnął go z
krzesła na ziemię.
– Nie ruszaj się. Nawet nie próbuj... – mruknął Estaban przez zęby,
wzmacniając ucisk. – A więc mam cię, tchórzu!
Estaban dopiero teraz spojrzał na Olivię i na widok jej przezroczystego
stroju aż zmrużył oczy.
– Później porozmawiamy o twoim udziale w tej awanturze – powiedział.
– A tymczasem wejdź do domu i zostao tam, dopóki po ciebie nie przyjdę.
Zrozumiałaś?
Olivia nie była już pewna, czy uwolnienie z rąk Leonesia rzeczywiście
polepszyło jej sytuację. Estaban nie ukrywał wściekłości i mogła sobie
wyobrazid, co usłyszy z jego ust, kiedy do kooca rozprawi się z Leonesiem.
Rozczarowana pomyślała, że Estaban nie okazał cienia radości na jej widok, nie
objął jej ani nie pocałował. Bez słowa poszła do domu.
Razem z Juaną siedziały na skórzanej kanapie w gabinecie i aż
podskoczyły, gdy rozległy się strzały. Olivia pobiegła do drzwi, pewna, że
Estaban został zabity i straciła go na zawsze.
Zderzyła się z nim w korytarzu. Widocznie strzały były tylko sygnałem dla
jego ludzi.
– Nie jesteś zbytnio posłuszna moim rozkazom, dulce – powiedział
ponurym głosem.
Olivia przypadła do jego piersi:
– Chyba już zawsze taka będę. Ale kocham cię Estabanie. I czy uwierzysz
mi, czy nie, nigdy już nie chcę byd z dala od ciebie.
Odsunął ją i spojrzał smutno w jej oczy pełne łez.
– Zostaniesz ze mną? Ale przecież uciekłaś...
– Wcale nie uciekłam. Podziwiałam kwiaty kaktusa i inne ciekawe rzeczy.
Po prostu zabłądziłam... – Zaniosła się płaczem, a potem nabrała tchu i mówiła
dalej: – Zanim przyjechałam do tego zwariowanego kraju i zanim spotkałam
ciebie, żyłam tak, jak chciał wuj Errol, nie decydowałam o niczym. A teraz po raz
pierwszy czuję, że naprawdę jestem sobą, wiem, czego chcę, i nie zrezygnuję z
tego!
Estaban uśmiechnął się na znak, że ją zrozumiał. Objął Olivię i ucałował.
Upłynął miesiąc.
Wuj Errol w białym garniturze, takim, jakie nosi się w tropikach, wyglądał
na uszczęśliwionego, tak jak w podobnej sytuacji byłaby szczęśliwa matka
panny młodej.
Kiedy tylko Olivia zadzwoniła do niego z Mexico City i powiedziała, że
chociaż są już z Estabanem poślubieni, chcą jednak, by na ranczo odbyła się
oficjalna ceremonia, przyjechał, przywożąc piec do wypalania i koło
garncarskie.
Olivia uśmiechała się w duchu, obserwując wuja z tarasu przylegającego
do jej pokoju. Cały dziedziniec przybrany był kwiatami i szarfami, a długie stoły
uginały się od mnóstwa wyśmienitych potraw przyrządzonych przez Marię.
Goście, którzy zjawili się z różnych stron świata, spacerowali, popijając
szampana w świetle popołudniowego słooca.
Estaban stanął za Olivią, objął ją ramieniem i pocałował w szyję. Miała na
sobie długą białą suknię z ogromnym dekoltem odsłaniającym ramiona.
– Szczęśliwa? – zapytał.
– O, tak, jestem szczęśliwa! – odpowiedziała, oparłszy głowę na jego
ramieniu.
Obrócił ją twarzą ku sobie. Namiętny pocałunek zapowiadał cudowną,
rozkoszną noc. Była jeszcze oszołomiona, kiedy wziął ją pod rękę i wprowadził
do domu, żeby mogli tam jeszcze raz złożyd przysięgę małżeoską.
– Nie spodziewaj się tylko, że obiecam ci posłuszeostwo – ostrzegła go
Olivia.
Estaban roześmiał się serdecznie.
– Nie uwierzyłbym ci ani przez chwilę, nawet gdybyś przyrzekła – odrzekł.
– Kocham cię, senora Ramirez, Kocham cię właśnie taką, jaką jesteś! Nawet nie
próbuj się zmieniad!
W odpowiedzi Olivia uśmiechnęła się oczami, sercem, całą twarzą.
– I ja cię kocham, mój Leopardzie.