Miller Linda Lael Kobieta leoparda

background image

LINDA LAEL MILLER



Kobieta leoparda




The Leopard’s Woman





Tłumaczyła: Wiktoria Melech

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


Olivia Stillwell leżała ze skrępowanymi do tyłu rękami na brudnej,

pokrytej rdzą podłodze dżipa, a z każdym kolejnym wstrząsem i podskokiem
samochodu przybywało jej sińców na ciele. Nie poddając się jeszcze do końca
paraliżującemu ją przerażeniu, mówiła sobie w duchu, że to wspaniała przygoda,
którą będzie musiała kiedyś opisać, oczywiście jeśli przeżyje.

Ostre meksykańskie słońce piekło niemiłosiernie, parzyło odsłonięte ręce

i nogi. W końcu miała na sobie tylko bawełnianą bluzkę bez rękawów i szorty.
Długie do ramion kasztanowe włosy splątane były od potu i kurzu, który
pokrywał całą jej twarz i szyję. Męczyły ją mdłości, czuła się jak homar, którego
za chwilę mają wrzucić do garnka z wrzątkiem.

Nie znaczy to, że chciała, żeby jej porywacze wreszcie się zatrzymali.

Wcale też nie marzyła o tym, żeby znaleźć się już tam, dokąd ją wieźli.

Zamknęła oczy, by choć w ten sposób uciec przed ostrym blaskiem

słońca. Nie zaznała jednak ulgi, bo w wyobraźni widziała znowu kolorowe
obrazy z kiczowatych filmów sensacyjnych oglądanych przed laty.

Pięć lat temu, gdy ukończyła studia, wuj Errol, który był autorem

popularnych powieści romansowo-przygodowych, czytanych przede wszystkim
przez kobiety, przyjął ją do pracy w swojej grupie badawczej. Od razu polubiła
to zajęcie i świetnie sobie radziła. Pokonując trudności i stopniowo nabywając
doświadczenia, Olivia objęła w końcu kierownictwo nad całym zespołem i to
ona decydowała teraz o szczegółach badań zlecanych przez wuja.

Swoją pozycję zawdzięczała ciężkiej pracy i nowatorskim pomysłom,

chociaż wielu ludzi nie wierzyło, że doszła do tego samodzielnie. Ponieważ była
jedyną żyjącą krewną Errola McCauleya, ponieważ to on ją wychował i
wykształcił, prawie wszyscy uważali, że ta wspaniała kariera została jej jakby
ofiarowana na przysłowiowej srebrnej tacy.

Już chyba z tysiąc razy uderzyła policzkiem o podłogę dżipa. I za każdym

razem, krzywiąc się z bólu, była skłonna oddać tę pracę każdemu chętnemu.

Łzy popłynęły jej z oczu i z ulgą stwierdziła, że nie jest tak bardzo

odwodniona, jeśli może płakać. Westchnęła. Jeszcze dziś przed południem była
taka szczęśliwa. Jadła obiad na tarasie swojego pokoju w hotelu, osłonięta przed
słońcem markizą w biało-czerwone pasy. Właśnie ukończyła dwutygodniowe
badania – wuj Errol pisał książkę o bogatej Amerykance, która po wielu
perypetiach życiowych wychodzi za mąż za matadora – i postanowiła
wynagrodzić to sobie kupując kilka wyrobów ceramicznych w osiedlu artystów-
garncarzy, o którym gdzieś przeczytała.

Olivia też miała własne koło garncarskie i mały piec do wypalania.

Dobrze sobie z tym radziła i to, co zrobiła, zamierzała sprzedawać na

background image

wystawach i w galeriach. Bardzo lubiła też pracować dla wuja Errola i
podniecały ją przygody, które się z tą pracą wiązały. Ale coraz częściej myślała
o zmianie dotychczasowego trybu życia. Chciała mieć dziecko.

Wypytawszy dokładnie recepcjonistkę o drogę, Olivia wyjechała z

kempingu wynajętym samochodem. Gdzieś na pustyni skręciła w złym
kierunku, co zapoczątkowało całe pasmo nieszczęść.

Najpierw przegrzał się silnik małego sedana, który sprawiał wrażenie

niezawodnego, kiedy opuszczała zaciszne turystyczne miasteczko San Carlos.
Chłodnica eksplodowała, gorąca woda wytrysnęła spod maski i oczywiście
samochód nie mógł już dalej jechać.

Dziewczyna nie zaniepokoiła się tym zbytnio. Zdarzało się już jej bywać

w różnych opałach w najdzikszych rejonach świata, w takich krajach jak
Kolumbia, Maroko czy Nepal. Miała ze sobą butelkę z wodą, olejek
zapobiegający oparzeniom słonecznym i czapkę z daszkiem. Nie wątpiła ani
przez chwilę, że jeśli pójdzie pieszo, wkrótce odnajdzie osadę garncarzy. A tam
znajdzie się ktoś, kto bezpiecznie odwiezie ją do hotelu.

Nałożyła przeciwsłoneczne okulary, wysmarowała twarz i ramiona

olejkiem ochronnym, głowę nakryła jaskrawo-różową baseballową czapką i
ufnie ruszyła przed siebie drogą pokrytą koleinami. Kilka jakichś
przestraszonych zwierzątek przebiegło przed nią. Olivia starała się zapamiętać
ich wygląd i rozmiary. Im więcej szczegółów zapamięta, tym bardziej
uszczęśliwi wuja Errola, który lubił wtrącać takie ciekawostki do swoich
książek.

Minęła jednak godzina i nie było widać żadnego śladu osady. Wokół

tylko pustynia i kaktusy, a na horyzoncie majaczyły jakieś góry. Olivia była już
bardzo zmęczona. Nagle opuściła ją brawura, poczuła, że najzwyczajniej
zaczyna się bać.

I właśnie wtedy daleko na wstędze drogi ukazał się dżip, wzniecający

bure tumany kurzu.

Wkrótce, ślizgając się na piachu, samochód zatrzymał się obok Olivii.

Natychmiast zorientowała się, że ci mężczyźni z karabinami, spoglądający na
nią pożądliwie, wcale nie mają zamiaru jej pomóc. Odwróciła się i zaczęła biec
przez pustynię. Gorący piasek parzył jej stopy poprzez podeszwy sandałów,
złapali ją więc bez większego trudu.

Olivia krzyczała i walczyła z determinacją, przekonana, że chcą ją

zgwałcić, a potem zostawić tu na pewną śmierć. Młodszy z dwóch bandidos
uderzył ją w twarz. Wtedy drugi mężczyzna chwycił go za rękę,
uniemożliwiając zadanie kolejnego ciosu, i krzyknął coś wściekle po
hiszpańsku.

Wykręcili jej ręce do tyłu i skrępowali w przegubach. Związali też nogi w

kostkach i zakneblowali usta. W czasie walki zgubiła czapkę.

background image

Olivia straciła poczucie czasu i nie umiałaby powiedzieć, kiedy to

wszystko się stało i jak długo trwała ta podróż. Miała wrażenie, jakby jechali już
całe dni, ale wiedziała przecież, że tak naprawdę minęło dopiero kilka godzin.
Zdenerwowana przekręciła się na bok, wydając cichy jęk. W gardle czuła palący
smak żółci, bolały ją wszystkie mięśnie i kości. Ale najgorszy był strach.
Widziała kiedyś film o okrutnym losie młodych dziewcząt złapanych do niewoli
w Meksyku i wspomnienie to wciąż ją prześladowało.

Samochód zatrzymał się niespodziewanie na wyboistej drodze i

dziewczyna uderzyła silnie głową o tył fotela. Serce podskoczyło jej do gardła.

Starszy mężczyzna, w koszuli przepoconej na wylot, przeszedł na tył

wozu, chwycił mocno Olivię za ramię i postawił na nogi. Przez chwilę, jak we
śnie, widziała jego kołyszącą się sylwetkę, a potem zrobiło jej się ciemno przed
oczami.

Jej prześladowca znów powiedział coś gwałtownie po hiszpańsku, szybko

i w jakimś żargonie, tak że Olivia nic nie zrozumiała. Wyjął szmaciany knebel i
przytknął jej do ust butelkę. Zaczęła pić łapczywie. Krzyknął na nią i zabrał
zbawczą wodę. Zrozumiała, że ma popijać małymi łykami. Skinęła głową i
znów poczuła w ustach chłodny płyn o metalicznym i jakby siarkowym smaku,
ale dla niej wspanialszy od ambrozji.

W końcu senor zabrał jej manierkę i gestem nakazał, żeby znów się

położyła. Posłuchała go bez oporu, a on nakrył ją pasiastym kocem, takim, jakie
sprzedaje się turystom na bazarach, razem z gipsowymi statuetkami, obrusami i
tanią biżuterią. Dżip ruszył ponownie. Pod tym grubym wełnianym kocem
cierpiała okrutnie z gorąca, ale zarazem doceniała wyświadczoną jej
uprzejmość. Bez tej osłony bezlitosne słońce spaliłoby ją żywcem.

Jechali wciąż i jechali. Olivia to traciła, to znów odzyskiwała

świadomość. Tyle jeszcze pozostało rzeczy, których nie zdążyła dokonać –
zdobycie pozycji w świecie sztuki, małżeństwo, dzieci, wygrana w totalizatora...
Tak bardzo chciała żyć! Z drugiej jednak strony, jeśli, jak przypuszczała, ma być
sprzedana, lepiej byłoby umrzeć.

Tak jakby miała jakąś możliwość wyboru...
Następnego postoju nawet nie zauważyła, bo myślami była w zupełnie

innym świecie. Wspaniały Connecticut... Stary dom wuja, pamiętający stare
czasy, gdzie szczęśliwa i bezpieczna robiła na kole garncarskim dzbany, wazony
i miski na owoce, żeby je potem wystawić na sprzedaż na miejscowych targach
rzemiosła.

Nieznośny meksykański upał stopniowo malał. Nadciągnął chłód, który

ocucił w końcu dziewczynę, przywołując ją do gorzkiej rzeczywistości. Teraz
naprawdę była zadowolona, że ma koc.

Dżip toczył się dalej, podskakując na każdym wyboju i wpadając we

wszystkie dziury. Od czasu do czasu znienacka się przechylał, miotał boleśnie

background image

Olivią, rzucając ją na żelazne konstrukcje foteli. Udało się jej wysunąć spod
koca na tyle, by się trochę rozejrzeć. Zobaczyła rój cudownych srebrnych
gwiazd świecących na czarnym niebie.

Żegnaj, Olivio! Jaka szkoda, że już tego nigdy więcej nie zobaczysz!
Na myśl o śmierci poczuła ogromny żal. Miała zaledwie dwadzieścia

sześć lat, a świat był zdecydowanie zbyt piękny, żeby go opuszczać.

Dżip wspinał się pod górę, zjeżdżał w dół i znów jechał pod górę.

Wreszcie stanął. Usłyszała nowe głosy, wyłącznie męskie, mówiące w
miejscowym narzeczu. Wówczas zemdlała.

Gdy się ocknęła, pomyślała, że jest już na tamtym świecie. W pokoju, w

którym się znajdowała, wszystko pokryte było płótnem o bladym, pastelowym
wzorze, który podkreślał jego biel. Panował tu przyjemny chłód. Za otwartymi
oknami turkusowe, opalizujące jak alabaster fale załamywały się na piaszczystej
plaży.

Olivia chciała coś powiedzieć, ale uniemożliwił jej to silny ból gardła.
Usiadła na łóżku, wyciągając ręce spod pledu. Miała na sobie luźny

kretonowy szlafroczek. Skóra na rękach była czerwona i łuszczyła się mimo
grubej warstwy uśmierzającego ból kremu.

Choć otaczał ją taki luksus – na stole w pobliżu stała karafka z zimną

wodą, a obok kryształowa patera ze świeżymi owocami – Olivia poczuła lęk.
Przywieziona tu została przez bandidos, więc to wszystko nie wróżyło nic
dobrego. Może ma czekać w tym domu, aż wywiozą ją do Ameryki Południowej
albo jeszcze gdzieś dalej, na przykład do Libii? Żeby do tego nie dopuścić, musi
teraz odnaleźć swoje ubranie i uciec przez taras. Będzie szła pieszo, jeśli nie da
się inaczej. A jeśli szczęście jej dopisze, nie zawaha się przed kradzieżą
samochodu. Nie potrzebuje kluczyków: w czasie pracy nad ostatnią książką
wuja nauczyła się zapalać silnik, łącząc wyrwane ze stacyjki przewody.

Ostrożnie, krzywiąc się z bólu, jaki sprawiało jej poparzone i

posiniaczone ciało, Olivia odrzuciła pled i wyskoczyła ze wspaniałego łóżka z
baldachimem. W tej samej chwili kolana się pod nią ugięły i niewiele
brakowało, a runęłaby na biały, puszysty dywan.

Wgramoliła się z powrotem na łóżko i opadła na materac. W głowie jej

huczało nawet od tak niewielkiego wysiłku i czuła mdłości. Powinna była
uciekać. Choć tyle już przeżyła, była pewna, że najgorsze dopiero ją czeka. Ale
nie miała sił.

Kiedy nagle otworzyły się drzwi, wstrzymała oddech. Ukazała się w nich

Meksykanka

o

miłej

powierzchowności,

pięćdziesięcio,

a

może

sześćdziesięcioletnia. Była boso, ubrana w różową bawełnianą sukienkę. Jej
uśmiech budził zaufanie.

Jeśli nawet ta kobieta była zamieszana w handel żywym towarem, na

pewno nie zdawała sobie z tego sprawy. Powitała ją po hiszpańsku. Były to

background image

pierwsze uprzejme słowa, jakie Olivia usłyszała od chwili, kiedy opuściła hotel
w San Carlos. Meksykanka podeszła do łóżka.

Olivia zapytała niepewnie, czy kobieta mówi po angielsku, a ona w

odpowiedzi przecząco potrząsnęła głową.

– Maria – powiedziała, wskazując na siebie palcem. A potem pytającym

gestem zwróciła się do niej.

– Olivia – odpowiedziała dziewczyna.
Maria uśmiechnęła się, nalała z karafki zimnej wody i delikatnie

podsunęła szklankę do ust Olivii, która piła z wdzięcznością, czując, jak mijają
mdłości. Ostrożnie usiadła, opierając się o poduszki, i spojrzała w sufit. Było
tyle rzeczy, o które chciała zapytać, ale rozmowa z tą poczciwą Marią
wywołałaby tylko ból gardła i nadwerężyłaby i tak napięte już nerwy.

Widocznie zasnęła, bo gdy otworzyła oczy, światło słoneczne od strony

tarasu nie było już tak silne i padało na kamienną podłogę w innym miejscu.
Ktoś zapukał do drzwi. Olivia, sądząc, że to Maria, wcale się nie zaniepokoiła.

Do pokoju wszedł jednak jakiś nieznany człowiek.
Olivia nigdy jeszcze nie widziała tak pięknie zbudowanego mężczyzny.

Był więcej niż średniego wzrostu. Gęste, czarne włosy, trochę za długie,
zaczesane były gładko do tyłu. Skóra miała barwę drzewa sandałowego, zęby
były nieprawdopodobnie białe. Uwagę przykuła szczególnie barwa jego oczu:
nie brązowa, czy czarna, jak u większości Meksykanów, ale o niezwykłym
fiołkowym odcieniu.

Olivia miała wszelkie powody, by sądzić, że oto przybył sam handlarz

żywym towarem, i chociaż bolało ją gardło, otworzyła usta, wydając chrapliwy
okrzyk.

Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał do tyłu, jakby oczekując, że zobaczy

tam jakiegoś potwora, a potem uśmiechnął się i zamknął drzwi.

Olivia wydała z siebie jeszcze jeden chrapliwy jęk, uklękła, wymacała

jakiś owoc w stojącej obok łóżka misce i rzuciła nim przez pokój. Przeleciał
obok jego głowy i rozbił się o drzwi.

– Stój, ty rajfurze! – wrzasnęła.
Zaśmiał się i oparł dłonie w rękawiczkach na smukłych biodrach. Miał na

sobie białe bawełniane spodnie z błyszczącymi srebrnymi nitami na szwach,
wysokie czarne buty i kremową koszulę rozpiętą do połowy i odsłaniającą pierś.

Wyglądał tak, jakby nagle ożył jeden z legendarnych bohaterów wuja

Errola.

– Z zadowoleniem stwierdzam, że kupiłem kobietę z charakterem –

powiedział.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


Estaban Ramirez przygotował się na owocowy ogień zaporowy, jako że

miska stojąca przy łóżku ciągle jeszcze pełna była jabłek, bananów, owoców
granatu i pomarańczy – ale nic się nie działo. Jego uroczy, choć z lekka
przypieczony słońcem gość klęczał na środku łóżka, patrząc na niego wzrokiem
przerażonym, a jednocześnie hardym i wyzywającym.

Uczuł ucisk w najgłębszym zakamarku serca i zrozumiał, że w jego życiu

stało się coś nieoczekiwanego i że już nie będzie ono takie jak dotąd.

Opanował się jednak. Stwierdził, że zaczyna być sentymentalny.
Ulitował się nad tą kobietą, choć, jak podejrzewał, litość była ostatnią

rzeczą, jakiej oczekiwała nawet w takich okolicznościach. Uniósł do góry obie
ręce w geście pojednania. Chciał w ten sposób dać jej do zrozumienia, iż ma
wobec niej przyjazne zamiary i że jest tutaj bezpieczna.

– Jak się pani nazywa? – zapytał uprzejmie doskonałą angielszczyzną.

Obawiał się, czy straszne przeżycia i bezlitosne meksykańskie słońce nie
wywołały u tej kobiety zaburzeń umysłu.

– A cóż może pana obchodzić moje nazwisko? – odpowiedziała po chwili

buntowniczego wahania. Ręce złożyła na piersi, wysunięty podbródek miał
świadczyć o stanowczej woli oporu. Mimo bąbli i oparzeń pokrywających
spaloną słońcem skórę była tak piękna, jak piękny jest krajobraz Meksyku.

Estaban z trudem zapanował nad sobą. Nigdy przedtem nie spotkał tak

hardej kobiety, nawet w czasie swoich częstych podróży do Stanów
Zjednoczonych. Był zarazem oczarowany i rozwścieczony jej zuchwałością.

– Żądam, żeby mnie pan uwolnił – powiedziała stanowczo. – Jeśli pan

tego nie zrobi, to obiecuję, że znajdę sposób, żeby sprowadzić tu policję!

Estaban uśmiechnął się, zachwycony jej wojowniczą postawą i już trochę

uspokojony. Błyszczące, jasne oczy tej kobiety świadczyły o zdecydowanym
charakterze, co upodabniało ich do siebie.

– To bardzo odległa część Meksyku – powiedział z miejscowym

akcentem. – Zupełne pustkowie... Proszę mi wierzyć, lepiej, żeby miała pani do
czynienia ze mną niż z federales. Pytam panią ponownie, senorita. Jak się pani
nazywa?

– A pan? – odcięła się rozjuszona jak schwytany skorpion.
Zdawał sobie sprawę, że powinien ją uspokoić. Maria zbeszta go, jeśli

przekona się, że od razu nie usunął obaw gościa. Ale bawiła go taka gra.
Bliskość tej kobiety działała na niego wyjątkowo ekscytującego.

– Estaban Ramirez – przedstawił się w końcu z uśmiechem.
Zmarszczyła brwi i odgarnęła opadające na twarz piękne włosy o

miedzianym połysku.

background image

– Estaban. To odmiana imienia Steven, prawda?
Gdy skinął głową potakująco, przyjrzała mu się uważnie, jakby

zastanawiając się, czy imię to do niego pasuje.

– Z całą pewnością nie wygląda pan na faceta, do którego ludzie mogliby

mówić „Steve” – zaopiniowała.

Estaban z trudem powstrzymał się od śmiechu, ale rozbawienie i tak było

widoczne w jego ciemnoniebieskich, odziedziczonych po amerykańskiej matce
oczach.

– Ma pani rację – zgodził się. – Ja także nie uważam, żeby imię Steve do

mnie pasowało. Ale pani wciąż nie powiedziała mi jak się nazywa.

– Olivia – rzuciła wreszcie. – Olivia Stillwell. Nie sądzę, żeby to miało

jakieś znaczenie. Niewolnicy nie potrzebują przecież imion.

– Nie jest pani niewolnicą, panno Stillwell. Jest pani niezamężna,

prawda?

Estaban zadał to pytanie tonem obojętnym, jakby nie przywiązując do

niego większej wagi, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że i ranczo, i kopalnie
srebra odziedziczone po dziadku, wszystko, co posiadał i wszystko, o czym
kiedykolwiek marzył, straciło nagle znaczenie; najważniejsza była w tej chwili
jej odpowiedź.

– A czy puściłby mnie pan, gdybym była mężatką? Jeśli spodziewał się

pan dziewicy, to trafił pan na niewłaściwą kobietę.

Serce Estabana biło niespokojnie. Powinno mu być wszystko jedno, czy

Olivia Stillwell żyła już z jakimś mężczyzną, czy nie, a jednak okazało się, że
jest to dla niego ważne.

– Jak już powiedziałem przedtem, nie jest pani więźniem. Kiedy tylko

poczuje się pani lepiej, może pani stąd odejść.

Z widocznym niedowierzaniem zmrużyła swoje cudowne szare oczy.
– Zostałam porwana, senor Ramirez, sprowadzona tutaj wbrew swej woli.

A pan sam przyznał, że mnie kupił.

– To prawda. Kupiłem panią. Przypuszczałem, że tak będzie lepiej, niż

pozwolić, by zawieziono panią gdzieś – wzruszył lekko ramionami – gdzie nie
miałaby pani szansy trafić na cywilizowanych ludzi.

– Chcę wrócić do domu.
– I wróci pani. Kiedy tylko pani wydobrzeje.
– Nie. Muszę opuścić to miejsce natychmiast. Jeśli tylko zadzwoni pan do

mego wuja w Connecticut, on zrobi wszystko, żeby mnie stąd zabrać.

Estaban wywnioskował z jej słów, że nie miała ani męża, ani przyjaciela.

Gdyby ktoś taki istniał, nie musiałaby dzwonić do jakiegoś wuja. Poczuł dziwną
radość, ale w następnej sekundzie zadrżał na myśl o jej wyjeździe.

Przeżywając w głębi ducha te sprzeczne uczucia, był jednocześnie na

siebie wściekły i miał jednak nadzieję, że się nie zdradził. Poznał w życiu wiele

background image

kobiet z całego świata, znacznie bardziej wykształconych i piękniejszych. Na
cóż była mu potrzebna ta rudowłosa istota pokryta piegami i oparzeniami, w
dodatku tak impertynencka?

– Do najbliższego telefonu jest sto pięćdziesiąt mil – powiedział starając

się, by zabrzmiało to przekonywająco. Już dwa razy zapewniał pannę Stillwell,
że jest wolna, ale, jak widać, w dalszym ciągu mu nie wierzyła.

Choć wydawało się to niemożliwe, twarz Olivii poczerwieniała jeszcze

bardziej.

– Ale wuj będzie się o mnie niepokoił.
– W Meksyku wszystko odbywa się w zwolnionym tempie –

odpowiedział Estaban.

– W nagłych wypadkach na pewno posługuje się pan krótkofalówką.

Można by tą drogą przesłać wiadomość.

Była uparta i trudno się było temu dziwić. Przeżycia, które miała za sobą,

nie należały do najprzyjemniejszych.

Estaban westchnął.
– Nie mam krótkofalówki. Żyjemy tutaj prawie tak jak nasi przodkowie.
Zauważyła, że zatrzymał wzrok na lampie naftowej stojącej na stoliku

przy łóżku. Olivia spojrzała do góry, gdzie pod sufitem zainstalowany był
nowoczesny żyrandol.

– Mamy generator dostarczający energii elektrycznej do bojlera i

urządzeń kuchennych – wyjaśnił.

Pokiwała głową z nie skrywaną irytacją.
– Nie ma tu radia? – zapytała tonem nieufnego turysty. – Ani telefonu, ani

telewizora, ani faksu?

Uśmiechnął się. Miał ochotę podejść do łóżka i delikatnie wziąć

dziewczynę w ramiona, ale nie chciał jej przestraszyć.

– Niestety. Żyjemy w prymitywnych warunkach. Maria ma mały

telewizor na baterie. Nie sądzę jednak, żeby mogły panią bawić filmy z
kiepskim dubbingiem, które ogląda.

Położyła się z powrotem, naciągając pled aż pod szyję, i powiedziała,

lekko wydymając dolną wargę:

– Nie zależy panu wcale, żeby mi pomóc, senor Ramirez.
Uśmiechnął się znowu, sięgając do klamki u drzwi. Ta uparta kobieta nie

wierzyła ani jednemu jego słowu.

– Tak pani uważa? Gdyby nie moja interwencja, panno Stillwell,

najprawdopodobniej marzyłaby teraz pani o śmierci.

Otworzyła szeroko oczy na myśl o tym, co mogłoby się z nią stać, ale

chwilę później znów pojawił w nich stalowy błysk.

– Proszę mi wybaczyć, że nie dziękuję panu za trzymanie mnie w tym

domu jak w więzieniu – odrzekła twardo.

background image

Estaban westchnął. Rzeczywiście, chyba powinien jak najprędzej odwieźć

tę dziewczynę do wuja, ale... Miał wrażenie, że z jej wiotkiej postaci, emanuje
jakaś magnetyczna energia. Całym ciałem, całym swoim jestestwem rwał się do
niej i z trudem panował nad sobą.

– Nigdy nie oczekiwałbym wdzięczności ze strony rozpieszczonej

amerykańskiej smarkuli, która jest na tyle nierozsądna, by samotnie włóczyć się
po pustyni – odpowiedział ostro, jakby w samoobronie i odwrócił się do
wyjścia.

Następny owoc rozbił się o drzwi, które zdążył zamknąć za sobą. Śmiał

się w duchu, idąc przez hol.

Choć kochał swoje ranczo, czuł się tutaj bardzo samotny. Pełna energii

panna Stillwell mogłaby na kilka dni urozmaicić jego monotonny tryb życia.

Niedługo po odejściu Estabana Maria przyniosła lunch, cudowną

gazpacho, zimną hiszpańską zupę z pomidorów, ogórków, cebuli i ryżu
duszonych w oliwie z dodatkiem pieprzu i octu winnego. Widząc jej życzliwość,
Olivii zrobiło się wstyd z powodu tych porozbijanych, porozrzucanych po całej
podłodze owoców. Podczas gdy z zakłopotaniem jadła zupę, Maria robiła
porządek w pokoju z łagodnym, domyślnym uśmiechem na twarzy.

– Żałuję, że nie mówi pani po angielsku – powiedziała Olivia, gdy

skończyła jeść, a Maria zabierała tacę. – Mogłybyśmy porozmawiać.
Opowiedziałabym pani o moim wuju Errolu i o nagrodach, jakie zdobyłam
dzięki mojej ceramice, a pani mogłaby opowiedzieć mi o swoim szefie. Senor
Ramirez to drań, ale pewnie go pani lubi.

Maria słuchała uprzejmie, chociaż najwyraźniej rozumiała z tego

niewiele, może tylko kilka pojedynczych wyrazów, a kiedy Olivia przerwała,
uśmiechnęła się i powiedziała coś grzecznie.

Po wyjściu Marii Olivia wstała i na wciąż jeszcze chwiejnych nogach

poszła do znajdującej się obok łazienki. Na szczęście była tam instalacja
wodociągowa.

Gdy już znalazła się z powrotem w łóżku, próbowała ułożyć plan

ucieczki, ale czuła w dalszym ciągu zamęt w głowie. Nie było w tym nic
dziwnego, skoro zaledwie dzień przedtem smażyła się na meksykańskim słońcu.
Zamknęła oczy i zasnęła, a gdy obudziła się po kilku godzinach, Maria właśnie
zapalała lampę stojącą obok łóżka. Na białym wiklinowym stoliku w rogu
pokoju przygotowany już był skromny posiłek.

Buenos noches – pozdrowiła ją Maria.
W świetle lampy pokój stał się jeszcze bardziej przytulny i Olivia

mogłaby łatwo zapomnieć, że w tym domu jest tylko niewolnicą. Kolacja
składała się z niezbyt ostro przyprawionego ryżu wymieszanego z kawałkami
kury, czerwonej i zielonej papryki, marchewki i cebuli.

Gdy Maria wróciła, by zabrać puste talerze i srebrne sztućce, Olivia nie

background image

omieszkała jej podziękować. Twarz gospodyni rozjaśniła się w uśmiechu.

Po wyjściu Marii powróciło uczucie samotności. Mimo bariery językowej

dobrze się czuła w towarzystwie gospodyni tego domu i była jej wdzięczna za
okazaną pomoc. Wiedziała, że to właśnie Maria umyła ją na początku, zaraz po
jej przybyciu na ranczo. Przypominała to sobie mgliście, jak przez sen. To Maria
posmarowała jej rany antyseptyczną maścią, a oparzenia – leczniczym olejkiem.
Winna była tej milczącej przyjaciółce ogromną wdzięczność.

Nie mogąc już dłużej leżeć, postanowiła zaryzykować i wyjść na taras.

Być może dom jest otoczony tylko żywopłotem, a wtedy, za kilka dni, kiedy
poczuje się silniejsza, przeskoczy przezeń i ucieknie. Nie jest też wykluczone,
że jej pokój znajduje się na parterze.

Otworzyła szerokie drzwi balkonowe i znalazła się na tarasie. Gorące

tropikalne powietrze i piękno przyrody zaparły jej dech w piersi.

Nie był to Meksyk piachu, pająków i kaktusów, jaki zapamiętała na

chwilę przed porwaniem. O, nie! Rosły tu palmy sięgające nieba usianego
migocącymi gwiazdami, a złote światło księżyca ślizgało się po wodzie tak
intensywnie niebieskiej, że kolor ten widoczny był pomimo zapadających
ciemności.

Bezpośrednio pod tarasem rozciągał się wyłożony kamieniami i

marmurem dziedziniec z ogromną fontanną, basenem i otaczającymi je
tropikalnymi roślinami kwitnącymi niebiesko, różowo i żółto, tworzącymi jakby
rajski ogród. Wszystko to było oświetlone przez księżyc, gwiazdy i chwiejne
płomienie grubych świec wstawionych do szklanych, ozdobnych kloszy.

Oczarowana tym widokiem Olivia szła wzdłuż balustrady, szukając

zejścia na dół. Mogłaby wykąpać się w basenie, gdyby pokonała tych kilka
metrów, ale na to nie starczyło jej odwagi.

Nagle woda w basenie zabulgotała i zapieniła się. Olivia była absolutnie

nie przygotowana na pojawienie się Estabana. Szedł wyłożonym kafelkami
pomostem zupełnie nagi w niewiele osłaniającym go mroku.

Olivia stała przez chwilę jak zahipnotyzowana, choć wiedziała, że

powinna się cofnąć. Gdy spojrzał do góry, oblała się rumieńcem. On jednak
wcale się nie speszył i ukazując w uśmiechu zęby białe jak orchidee zapytał:

– Czy nie zechciałaby pani przyłączyć się do mnie? Zmieszana, że

przyłapano ją na podglądaniu nagiego mężczyzny, przeszła do ofensywy,
usiłując ukryć wzburzenie.

– Przecież pan mnie kupił. Może mi pan to rozkazać. Estaban zaśmiał się

głośno, a dźwięk ten w gorącej ciemności podziałał na nią jak pieszczota. Piersi
Olivii nabrzmiały i stały się ciężkie; poczuła ostry, przenikający ją na wskroś
ból.

– A jeśli rozkażę zejść na dół, będzie pani posłuszna?
– Oczywiście, że nie.

background image

Rozłożył ręce, wciąż na nią patrząc.
– No tak – rzekł, wzdychając z rezygnacją. – Trudno znaleźć w

dzisiejszych czasach naprawdę dobrą, posłuszną i oddaną niewolnicę.

Olivia zagryzła dolną wargę, gratulując sobie, że nie próbowała wcześniej

przeskoczyć przez balustradę.

– Twierdzi pan, że nie ma tu elektryczności – zaatakowała go ponownie,

usiłując desperacko zmienić temat. Nagle przyszła jej do głowy myśl, że życie
niewolnicy Estabana wcale nie musi być takie straszne.

– Chodzi pani o to? – wskazał na basen. – Mówiłem już, że mamy

przenośny agregat. A nawet kilka.

Olivia skrzyżowała ręce na piersi.
– Mam nadzieję, że będzie się pan trzymał ode mnie z daleka, senor

Ramirez. Żądam, by mnie pan natychmiast uwolnił.

– Proszę bardzo, szczęśliwej drogi – powiedział Estaban. – Radziłbym

tylko, żeby kierowała się pani na północ i wzięła ze sobą tyle wody, ile da się
udźwignąć. I proszę unikać następnego porwania. Miała pani i tak dużo
szczęścia za pierwszym razem.

A niech to! Olivia była wściekła. Samotna wyprawa przez pustynię była

bez wątpienia zbyt niebezpieczna. Senor Ramirez oczywiście miał rację – Ach
tak, dziękuję panu – powiedziała chłodno. Estaban ponownie zanurzył się w
basenie, wystawiając na zewnątrz tylko muskularne ręce. Olivia miała wrażenie,
że zamknął przy tym swoje piękne, zmysłowe oczy, rozkoszując się ciepłem
falującej wody.

– Może pani robić, co pani chce, Olivio – odezwał się po krótkiej chwili

głosem spokojnym i opanowanym. – Jak już zdecyduje się pani wyruszyć przez
pustynię, proszę się nie krępować i w razie potrzeby powiedzieć porywaczom,
żeby sprowadzili panią tutaj. Będę szczęśliwy, mogąc ponownie panią kupić, i
spodziewam się, że po raz drugi nie zażądają ode mnie tak wysokiej ceny.

– Zwrócę panu wszystko, jak tylko będę mogła pójść do banku.
Otworzył oczy, a ona poczuła, że jego wzrok przenika nie tylko przez

kamienną balustradę tarasu, ale i poprzez cienką tkaninę szlafroczka, który
miała na sobie.

– Nie wątpię, że zamierza mi pani zapłacić – odpowiedział suchym tonem

– ale ja mam dość własnych pieniędzy. Musi pani pomyśleć o innym
wyrównaniu długu wdzięczności, panno Stillwell.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


Olivia przekonywała samą siebie, że Estaban żartował. Nie może przecież

spodziewać się, że dostanie ją w zamian za okup zapłacony bandytom. Ale już
samo takie przypuszczenie wystarczyło, by całkowicie wyprowadzić ją z
równowagi. Uciekła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi na taras.

Nawet meksykańskie słońce nie wywołałoby większych rumieńców niż

te, od których płonęły teraz jej policzki. Stała w przyćmionym romantycznym
świetle lamp naftowych, zasłaniając twarz rękami. Mimo rozpaczliwych prób
nie mogła pozbyć się myśli, które krążyły jej po głowie.

Poza jednym, dawno zapomnianym romansem z czasów studiów Olivia

nie miała żadnych doświadczeń z płcią przeciwną. Mężczyzna, z którym żyła
jakiś czas, utwierdził ją tylko w przekonaniu, że zbyt dużo jest przesady w tym,
co się mówi o miłości.

Teraz, gdy poznała Estabana Ramireza, nie tyle rozum, co ciało zmusiło

ją do zmiany zdania. Już sama jego obecność wywoływała dziwny niepokój i
nieważne było, czy rozmawiają o rzeczach poważnych, czy o jakichś
błahostkach. Prawdę mówiąc, nie była już pewna, czy w ogóle zależy jej na
jakiejkolwiek konwersacji, czy też na czymś więcej.

Wróciła znowu do łóżka, ale nie udało się jej pozbyć wciąż

powracającego obrazu Estabana, idącego nago przez dziedziniec.

Zrozumiała, że to, co robili mężczyźni i kobiety w powieściach wuja

Errola, w niczym nie przypominało nieśmiałych pieszczot, jakich zaznała w
czasie spotkań z romantycznym poetą w Northwestern. Przeniknął ją
gorączkowy dreszcz. Jakże łatwo mogła teraz wyobrazić sobie taką sytuację z
Estabanem: jak władczo, silnym ciałem napiera na nią, bierze w swoje
posiadanie.

Zamknęła oczy, usiłując zapanować nad wewnętrznym wzburzeniem i

pożądaniem przenikającym całe ciało. Zagryzła wargę, próbując zwrócić myśli
w inną stronę, ale ta scena uparcie powracała w rozgorączkowanej wyobraźni. A
może to, co czytała w książkach i oglądała w kinie, nie było fikcją? Może
rzeczywiście nie zna jeszcze dobrze pragnień swego ciała i trzeba było dopiero
takiego mężczyzny jak Estaban, żeby...

Przestań! – ofuknęła siebie, naprawdę przerażona tym, że nie panuje nad

własnymi myślami. Senor Ramirez twierdzi, że kupił ją, chcąc jej oszczędzić
gorszego losu. Niewykluczone, że jednak kłamie. On sam może być handlarzem
niewolników, kolejnym ogniwem w łańcuchu przestępców; karmi ją i pielęgnuje
tylko w tym celu, by później korzystnie odsprzedać. No bo dlaczego nie chce jej
pomóc w nawiązaniu kontaktu z wujem?

Leżała tak wpatrzona w sufit, ciągle rozmyślając o swojej absurdalnej

background image

sytuacji. Sen nie nadchodził...

W jednym z wyobrażanych scenariuszy była sprzedana jakiemuś

plugawemu typowi czy wręcz zmuszona do prostytucji. Na samą myśl o tym
przenikał ją dreszcz przerażenia.

W drugim – leżała z Estabanem na tym właśnie łóżku i robiła to... Od tej

wizji oblewała się gorącym potem.

A gdyby tak rano okazało się, że zachorowała na zapalenie płuc i ma silną

gorączkę, albo że przynajmniej ma grypę...

Przed świtem Olivia zapadła w drzemkę; we śnie męczyły ją jakieś

koszmarne wizje. Gdy obudziła się rano, czuła się tak, jakby przez całą noc
nosiła ciężkie kamienie.

Na krześle leżała jej bluzka i spodnie – pocerowane, uprane i

wyprasowane. Była też bielizna. Pomyślała, że łatwiej znieść niewolę, gdy ma
się własne rzeczy.

Szybko się umyła i wysmarowała specjalnym olejkiem aloesowym,

którym Maria leczyła ją przedtem, a teraz zostawiła przy jej ubraniu.
Wyszczotkowała włosy, umyła zęby i zasłała łóżko. Dopiero wtedy odważyła
się przekroczyć próg pokoju, po raz pierwszy, odkąd tu przybyła.

Dom miał coś w rodzaju półpiętra, otoczonego ze wszystkich stron

balustradą, poniżej znajdował się wewnętrzny dziedziniec. Stały tam w pięknych
dzbanach soczyście zielone rośliny, była też fontanna otoczona kamienną ławą.
Słychać było przytłumiony świergot niewidocznych ptaków.

Olivia zeszła na dół po kamiennych stopniach. Umysł jej pracował

intensywnie. Wygląd i cały wystrój tego domu mogłyby posłużyć wujowi do
jego nowej książki. Chciała zapamiętać jak najwięcej, zanim znajdzie papier i
pióro, żeby to wszystko opisać.

Z każdą chwilą nabierając śmiałości, Olivia przystąpiła do badania

wnętrza domu. Notowała w pamięci najdrobniejsze szczegóły. Natrafiła na
obszerną salę jadalną, co znaczyło, że Estaban, chociaż jego dom stał na
odludziu, prowadzi jakieś życie towarzyskie. Ściany gabinetu zastawione były
książkami nie tylko w języku angielskim i hiszpańskim, ale również francuskim.
Pomyślała, że jej gospodarz musi być człowiekiem wykształconym. Solidne,
rzeźbione biurko świadczyło o zamiłowaniu do pięknych przedmiotów.

Ujrzawszy pokój wyposażony we wszelkiego rodzaju sprzęt do

uprawiania kulturystyki, Olivia uśmiechnęła się w duchu: przynajmniej
częściowo wyjaśniało to, dlaczego Estaban był tak dobrze zbudowany.

We frontowej części domu znajdował się piękny pokój z oknami od sufitu

do podłogi, wychodzącymi na błyszczące morze. Ściany były jasno-beżowe z
turkusowym i bladoróżowym akcentem. Dawało to wrażenie niezwykłej
harmonii barwy pokoju z barwą oceanu.

Po kilku zaledwie chwilach przebywania w tym pokoju, w jego kojącej

background image

atmosferze, przy dźwiękach słyszanej podświadomie cichej muzyki, Olivia
poczuła się całkiem odprężona. Zapragnęła utrwalić w ceramice te przepyszne
kolory i kształty, prawdziwą duszę Meksyku.

– Dzień dobry.
Drgnęła, zaskoczona nieoczekiwanym głosem, odwróciła się i zobaczyła

Estabana stojącego przy drzwiach na stopniach prowadzących do salonu.

– Dzień dobry – odpowiedziała, mając nadzieję, że udało jej się

zapanować nad własnym głosem. Nie chciała, by wiedział, jak bardzo się go boi,
jak opanował jej myśli i sekretne zakamarki duszy, do których sama nigdy
przedtem nie zaglądała.

Miał na sobie zakurzone czarne spodnie do konnej jazdy, z takimi samymi

jak poprzednio błyszczącymi srebrnymi nitami na szwach, równie zakurzoną
białą koszulę rozpiętą na spoconej muskularnej piersi i krótką skórzaną
kamizelkę.

Ktoś inny w takim stroju wyglądałby po prostu głupio. Ale gdy się

patrzyło na Estabana, przychodziły do głowy najbardziej fantastyczne, wręcz
niebezpieczne skojarzenia.

Estaban przyglądał się jej ślicznej, rozwichrzonej główce.
– Czy dobrze się pani czuje?
Twarz Olivii płonęła. Stała i wpatrywała się w niego jak zaczarowana.

Nie bardzo wiedziała co ma powiedzieć.

– Chyba niełatwo jest gospodarować w takim miejscu – odezwała się

wreszcie. – A właściwie co to za gospodarstwo?

Uśmiechnął się szeroko i opierając się o drzwi wyjaśnił:
– To jest ranczo. Hodujemy tu konie i bydło. Mam też kilka kopalń

srebra...

To wszystko może być kłamstwem – znów powtórzyła sobie Olivia –

przykrywką dla handlu żywym towarem, a nawet, kto wie, przemytu
narkotyków. Na myśl o tym cofnęła się o krok, niezdolna zapanować nad
przerażeniem widocznym w jej szeroko otwartych oczach.

Estaban przez moment patrzył na nią zaintrygowany, a potem posłał jej

jeden ze swoich zabójczych uśmiechów.

– Niech się pani uspokoi, panno Stillwell. Gdybym zamierzał zaciągnąć

panią do mego łóżka i bezlitośnie wykorzystać, to czyż naprawdę zwlekałbym
tak długo?

Olivia poczuła się jednocześnie obrażona i uspokojona. Oczywiście, nie

chciała być zaciągnięta do łóżka ani wykorzystana bez litości, jak to określił
Estaban, ale nie mogła też pozbyć się związanych z nim marzeń.

Ponieważ nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, odwróciła się, udając,

że zainteresował ją widok za oknem.

Gdy mężczyzna położył ręce na jej ramionach, wzdrygnęła się. Nie

background image

słyszała, kiedy się zbliżył.

Dotyk Estabana był nieprawdopodobnie delikatny i czuły. Tak mógł

zachowywać się raczej poeta, a nie bandido z sercem dzikiego zwierzęcia.
Odwrócił Olivię twarzą do siebie i przyglądał się jej uważnie cudownymi
fiołkowymi oczami, w których ujrzała oszołomienie i zarazem wyzwanie. Potem
ją pocałował.

Olivia zesztywniała. Żadne doświadczenie życiowe, ani nawet senne

marzenia ostatniej nocy nie mogły równać się z tym, co się stało. Było to jak
porażenie piorunem. Zachwiała się i Estaban musiał przytrzymać ją mocniej w
ramionach, by nie upadła.

Smakował jej wargi, jakby były pokryte miodem. Po chwili zmusił ją do

otwarcia ust. Zaatakował je językiem delikatnie, ale stanowczo. Olivia czuła się
tak, jakby tu, w tym zalanym słońcem salonie była zdobywana szturmem.
Podniecenie przeniknęło ją na wskroś.

Kiedy w końcu oderwał się od niej, w dalszym ciągu wspierała się o jego

mocny tors. Była oszołomiona niepojętą siłą własnego pożądania.

Uniósł rękę i pogłaskał ją po policzku, a potem kciukiem zaczął wodzić

po jej dolnej wardze.

– Wybacz mi – odezwał się. – Jesteś tu moim gościem i nie powinienem

był tego wykorzystywać.

Olivia nic nie odpowiedziała. Bała się, że zaraz wybuchnie płaczem.

Ciągle jeszcze była pod wrażeniem jego pocałunków i nowego, przerażającego
uczucia, że właśnie przekroczyła jakąś granicę. W niezwykły sposób Estaban
Ramirez na zawsze odmienił jej osobowość. Czuła się teraz jakby silniejsza,
pełna życia, była bardziej sobą niż kiedykolwiek przedtem... Ale tego właśnie
się bała.

Patrzył na nią jeszcze przez chwilę jak na obcą osobę, a potem odwrócił

się i opuścił pokój, nakładając po drodze skórzane rękawice do konnej jazdy.

Została sama. Przez długą chwilę stała nieruchomo, jak statua pośrodku

fontanny na dziedzińcu, marząc o tym, by wrócił i jednocześnie dziękując Bogu,
że tego nie zrobił.

W końcu udało jej się zapanować nad sobą i choć jeszcze nie całkiem

uspokojona, postanowiła kontynuować zwiedzanie domu. Maria, na którą
natknęła się w dużej, jasnej kuchni, zmusiła ją, by zjadła śniadanie: świeży chleb
z mąki kukurydzianej, owoce i coś w rodzaju jogurtu.

Gdy skończyła jeść, chciała sama pozmywać naczynia, ale Maria

przegoniła ją z kuchni, machając białym fartuchem i zalewając niezrozumiałym
potokiem hiszpańskich słów. Olivia zobaczyła leżący na ławce w przedsionku
duży słomkowy kapelusz, nałożyła go na głowę dla ochrony przed słońcem i
wyszła, by rozejrzeć się po terenie przylegającym do domu.

Estaban i jego ludzie krzyczeli coś głośno w zagrodzie, z nad której unosił

background image

się kurz. Olivia zawróciła do domu. Oślepiające słońce było jeszcze dla niej zbyt
ostre. Dalsze poszukiwania zawiodły ją do gabinetu, gdzie zaczęła przeglądać
oprawne w skórę albumy. Były tu powklejane wycinki z gazet i tygodników,
zarówno hiszpańskich, jak i angielskich, z opisami bohaterskich wyczynów
jakiegoś „El Leopardo”.

Olivią wstrząsnął dreszcz. Albumy te najwyraźniej były dziełem Marii i

dziewczyna bez trudu domyśliła się, że „El Leopardo” to nikt inny jak sam
Estaban Ramirez. Wzburzona przejrzała kilka artykułów w języku angielskim i
zorientowała się pobieżnie w ich treści. To, czego się dowiedziała, zdumiało ją.
Chyba zbyt pospiesznie zaklasyfikowała go jako handlarza żywym towarem...

Wytrącona z równowagi wyszła z domu i ruszyła w kierunku białej plaży.

Leopard! Niewiele brakowało, a uwierzyłaby, że znalazła się w świecie
powieści wuja Errola. I byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie było tak
przerażające.

Leopard... Musiała przyznać, że pseudonim ten pasował do Estabana. Być

może on sam jest też tak podstępny, jak to zwierzę, osacza ofiarę, powala ją na
ziemię i rozszarpuje zębami... Olivia szła wzdłuż plaży ścieżką obrośniętą gęstą
tropikalną roślinnością, a myśli jej plątały się coraz bardziej.

Leopard... Jaką jednak mogła mieć pewność, że Ramirez nie jest

handlarzem żywym towarem albo gangsterem przemycającym narkotyki, tak jak
przedtem sądziła? Wprawdzie bardzo szybko przekonał ją, że będzie mogła
wrócić do domu, jak tylko „wydobrzeje” i, chociaż żartował z niej
niemiłosiernie, nie zaciągnął jej do swego łóżka. Ale to wcale nie znaczy, że ci,
którzy ją tutaj przywieźli, nie pracują dla niego. Olivia bywała już w różnych
tarapatach, ale ta sytuacja nie dawała się z niczym porównać.

Gdy doszła do zatoczki ukrytej wśród palm i gęstych zarośli, usiadła na

ziemi, zdjęła kapelusz i zrzuciła z nóg sandały. Przesypywała między palcami
piasek, biały i delikatny jak mąka.

W tym odległym, zacisznym miejscu wreszcie odetchnęła z ulgą. Pomimo

dręczących ją niepokojów tu poczuła się jak w raju.

Zdjęła krępującą ją bluzkę i spodnie i zaczęła brodzić w sięgającej do

pasa wodzie, w której odbijał się niezwykły błękit nieba i która była tak czysta,
że widać było małe białe kamyki na dnie. Chłodna woda działała jak balsam na
skórę Olivii, zanurzyła się więc cała, by zamoczyć także włosy.

Gdy podniosła się z kropelkami wody perlącymi się na rzęsach i zaczęła

chłonąć rozkoszny spokój tego miejsca, ujrzała stojącego na brzegu Estabana.
Przyglądał się jej z tajemniczym uśmiechem.

El Leopardo – pomyślała zachwycona, ale natychmiast ogarnęła ją

panika. Rzeczywiście, skradał się jak leopard. I był zapewne równie
niebezpieczny!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


Trochę za późno zakryła rękami piersi. Niewielka to pociecha, że Estaban

był tak samo zaskoczony wówczas, gdy ujrzał ją przy basenie. Jej sytuacja nie
stawała się przez to ani trochę mniej niebezpieczna. – Co pani tu robi? – zapytał
wreszcie, stojąc na wprost niej z rękami opartymi o biodra. Cały, od czubka
głowy aż po obcasy eleganckich wysokich butów, pokryty był kurzem.

– A o co panu właściwie chodzi?
– To miejsce należy do mnie – odpowiedział Estaban.
Olivia znowu poczuła się tak, jakby wróciła do utraconego raju. Ona była

Ewą, a ten stojący na brzegu mężczyzna – Adamem.

– Bardzo mi przykro. Nieoczekiwanie uśmiechnął się.
– Nie sądzę.
– Czyżbym musiała prosić o pozwolenie na wykąpanie się w oceanie? –

zapytała, ciągle wzburzona.

Estaban zaczął się rozbierać.
– To nie jest ocean – wyjaśnił sucho. – To jest zatoka. – Urwał i pochylił

głowę, jakby chciał się jej uważnie przyjrzeć. – Mam nadzieję, że nie będzie
pani tak nierozsądna, żeby wypłynąć na otwarte morze, panno Stillwell. Są tam
niebezpieczne prądy, a można też trafić na rekiny.

Rekinów i prądów najmniej się w tej chwili obawiała.
– A może przyszedłby pan wykąpać się trochę później? – zapytała

beztroskim tonem, choć ogarniało ją coraz większe zdenerwowanie, widziała
bowiem, że zdjął już koszulę i sięga do paska spodni.

Estaban potrząsnął głową, usiadł na piasku i gwałtownym szarpnięciem

ściągnął jeden but.

– To pani może przyjść później – powiedział, ściągając drugi but i

odrzucając go na bok. Sprawiał wrażenie z lekka poirytowanego. – Madre de
Dios,
wy, Amerykanki, tyranizujecie ludzi, choć tyle mówicie o wolności i
prawach jednostki.

– Ależ, na miłość boską, nie chciałam urazić pana męskiej godności.

Zasugerowałam tylko, że mógłby pan odłożyć swoją kąpiel na inną porę. A poza
tym nie mogę przecież stąd wyjść, gdy pan się tak na mnie gapi. – Odetchnęła
głęboko. – Ponadto proszę nie obrażać wszystkich kobiet w moim kraju tylko
dlatego, że akurat mnie pan nie lubi.

Estaban wsta) i zaczął zdejmować spodnie. Błysnął zębami w uśmiechu,

zanim zdążyła odwrócić głowę.

– Jest mi gorąco, jestem brudny i zmęczony, panno Stillwell. Przez cały

dzień marzyłem o chłodnej kąpieli w tej zatoczce. Jeśli nie ma pani ochoty
kąpać się razem ze mną, to niech pani wyjdzie na brzeg.

background image

Odrzucił na bok spodnie, uśmiechnął się do niej szelmowska i wbiegł do

wody.

Choć Olivia bardzo starała się odwrócić oczy, mimo woli spojrzała w jego

kierunku.

Mój Boże, nawet Michał Anioł nie wyrzeźbiłby takiego mężczyzny!

Tylko dzieło samego Boga może mieć tyle wdzięku i perfekcji, pomyślała.

W chwilę później Estaban znalazł się w kryształowo przezroczystej

wodzie zatoki o kilka kroków od Olivii, – Jest pani śliczna – powiedział tak,
jakby oglądał jakieś dzieło sztuki w muzeum.

– Niech pan przestanie się na mnie gapić – wybuchnęła dziewczyna, ale

nie zabrzmiało to tak stanowczo, jakby sobie życzyła. Całą siłą woli usiłowała
ukryć podniecenie, jakie w niej wywoływał.

– Ani myślę – odpowiedział ze śmiechem.
Olivia ruszyła w kierunku miejsca, gdzie zostawiła swoje rzeczy.

Wybiegła szybko z wody, chwyciła ubranie i zaszyła się w gęste listowie.
Zaczęła tam gorączkowo wciągać na mokre ciało bluzkę i spodnie, co wcale nie
było łatwe.

– Piękny sposób traktowania gości – powiedziała ze złością. – Myślałam,

że po tym wszystkim, co tu przeszłam, będę mogła spokojnie się wykąpać, a
tymczasem...

Estaban znowu się roześmiał. Olivia nie była w stanie oderwać od niego

oczu. Widziała mieniące się od słońca krople wody na jego włosach, na rzęsach,
na piersi...

– Niech pani nie odchodzi – poprosił. – Pani cnocie nic przy mnie nie

grozi, obiecuję.

– O, tak! – wybuchnęła Olivia. Jej rozczarowanie z powodu nieudanej

kąpieli przekraczało granice rozsądku.

– Z pana prawdziwy Zorro!
– Proszę zostać – powtórzył łagodnie.
I chociaż rozgniewana Olivia miała szczery zamiar odejść, posłuchała go i

usiadła na ciepłym piasku. Sama nie wiedziała, dlaczego nie miała ochoty
rezygnować z towarzystwa tego czarującego, choć tak irytującego ją człowieka.
Poza tym nie czuła się zdolna do jakiegokolwiek działania.

– Zostaję nie dlatego, że pan mnie o to prosi – powiedziała ze

stanowczym wyrazem twarzy. – Po prostu chcę tu być i to wszystko.

– Jak pani sobie życzy – odpowiedział bez sprzeciwu.
– Czy mogłaby mi pani rzucić mydło?
Była to zwykła prośba, a kawałek mydła, który przyniósł ze sobą, leżał w

zasięgu jej ręki. Olivia podała mu je, a kiedy Estaban zaczął myć włosy, poczuła
się tak, jakby była jego żoną, pomagającą mężowi w kąpieli.

Zrobiło się jej gorąco. Nie powinna była dopuszczać do siebie takich

background image

myśli.

Oparła czoło na zgiętych kolanach, w nadziei że bicie serca się uspokoi i

powróci normalny oddech. Ale oczyma wyobraźni cały czas widziała siebie
leżącą z Estabanem, nie tu na plaży, ale w chłodnym, zacienionym pokoju, na
gładkim, lnianym prześcieradle. Mówiła sobie w duchu, że powinna natychmiast
wstać i pójść prosto do domu, ale nie ruszyła się z miejsca, w dziwny sposób
pozbawiona swojej zwykłej silnej woli.

Estaban wyszedł z wody i usiadł obok niej na piasku. Kątem oka

zauważyła, że wokół bioder miał owinięty ręcznik.

– O, Boże! – wyrwało jej się.
Dotknął ręką podbródka Olivii, delikatnie obrócił jej twarz ku swojej i

pocałował ją. Gdy jego język znalazł się w jej ustach, a druga ręka objęła jej
pierś, Olivia pomyślała, że wstrząs, jakiego doznaje, powinien zostać określony
przez sejsmografy całego świata jako 9, 9 stopni w skali Richtera.

Drżała, gdy ostrożnie układał ją na piasku. Po chwili sam położył się na

niej. I chociaż dotykała rękami jego silnego, mokrego torsu, nie była w stanie
odepchnąć go od siebie. Wiedziała, że powinna przynajmniej spróbować mu się
oprzeć, ale nie mogła tego uczynić. On tymczasem poruszył się na niej, dając jej
odczuć twardość i siłę swego ciała. Przedzielał ich teraz tylko ręcznik i jej
ubranie. Nachylił nad nią swą piękną twarz i zaczął ją całować, delikatnie,
namiętnie...

Wreszcie uwolnił jej usta i Olivia odetchnęła z ulgą, ale zdążyła tylko

nabrać powietrza do płuc, kiedy zaczął delikatnie gryźć ją w szyję. Gdy obnażył
wreszcie spragnione jego ust piersi, dziewczyna westchnęła zanurzyła ręce we
włosach Estabana i przyciągnęła go mocno do siebie, niezdolna już teraz do
najmniejszego protestu.

Gdy leniwie poruszyła się pod nim na piasku, Estaban zręcznie odwrócił

się na wznak, pociągając ją za sobą tak, że teraz to ona leżała na nim. Wcisnął
uda między jej nogi i objął jej biodra, napierając na nią ze stalową siłą.

Nic już nie mogło uratować Olivii.
Wewnątrz niej działo się coś, o czym przedtem tylko czytała. Coś, dzięki

czemu znalazła się jakby w nowym, nieznanym świecie.

Po kilku chwilach, długich jak wieczność, nastąpił szczytowy moment.

Napięła się cała do granic wytrzymałości. Ciałem jej wstrząsnęła eksplozja
rozkoszy. Odrzuciła głowę do tyłu i wydała cichy, zduszony okrzyk. Estaban nie
wypuszczał jej z objęć tak długo, aż wreszcie minął spazm rozkoszy, a
wyczerpana Olivia opadła na piasek.

– El Leopardo... – wyszeptała, zbyt jeszcze oszołomiona, żeby myśleć

logicznie.

Ale Estaban mocno chwycił ją za ramiona i zapytał:
– Co powiedziałaś?

background image

Olivia patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, ciągle jeszcze leżąc

na piasku z odsłoniętą piersią.

– Nazwałam cię El Leopardo – odpowiedziała wreszcie zmieszana.
– Ale dlaczego, powiedz! – wychrypiał i z lekka nią potrząsnął.
Olivia zawahała się. Nie wiedziała, czy powiedzieć o albumach z

wycinkami prasowymi, które znalazła w jego gabinecie. Domyśliła się, że to
jego prywatne sprawy i że chyba nie życzyłby sobie, żeby wiedziała o jego
bohaterskich wyczynach.

Niemniej jednak te wyczyny miały miejsce.
– Po prostu przyszło mi na myśl porównanie z leopardem, to wszystko –

odpowiedziała, drżąc całym ciałem pod jego bacznym spojrzeniem.

Zwolnił ucisk na jej ramionach, a Olivii zrobiło się jakby żal, że straciła z

nim ten fizyczny kontakt.

– I nie słyszałaś, żeby ktoś tak o mnie mówił? – zapytał znów po dłuższej

chwili, patrząc nie na Olivię, ale na falującą topazowo-błękitną powierzchnię
zatoki. – Czy nie spotkałaś tu jakichś podejrzanych facetów?

Dziewczyna dotknęła ręką jego ramienia, drugą z roztargnieniem zapinała

staniczek. Odpowiedziała spokojnie, z uśmiechem:

– Przecież w ogóle nie znam twoich ludzi. O co ci chodzi, Estabanie?

Dlaczego tak się tym przejmujesz?

Podniósł się gwałtownie i sięgnął po spodnie, nie zwracając uwagi na to,

że ręcznik owijający jego biodra opadł na piasek.

Odwróciła się.
– Nie mogę ci teraz tego wyjaśnić – odpowiedział, ubierając się. – Wracaj

do domu, Olivio, i zostań tam, dopóki ci nie powiem, że możesz bezpiecznie
poruszać się po ranczo.

Olivia zauważyła, że angielszczyzna Estabana stawała się bardziej

chropawa, kiedy był czymś zaniepokojony. Owładnęła nią chęć przypodobania
mu się, ale jednocześnie coś w niej samej nieustannie sprzeciwiało się temu
nowemu zagrożeniu dla jej i tak już ograniczonej wolności.

– Nie mam najmniejszego zamiaru – powiedziała. – Nie jestem kretem,

potrzebuję światła, słońca i świeżego powietrza. Mówiłeś, że nie zamierzasz
mnie więzić.

Estaban rzucił jej ostre spojrzenie.
– Powiedziałem tak i jest to prawda. Ja nigdy nie kłamię.
Olivia wstała, oparła ręce na biodrach i spojrzała mu prosto w twarz.
– Trudno cię zrozumieć. Zatrzymujesz mnie tu, ale odmawiasz wszelkich

wyjaśnień. Teraz sugerujesz, że może mi grozić niebezpieczeństwo, ale nie
chcesz nic więcej powiedzieć. Czy to jest w porządku?

– Tak musi być – odpowiedział krótko, jakby wyczerpywało to sprawę. A

potem ruszył ścieżką prowadzącą do jego pięknego domu. Olivia poszła za nim,

background image

ale bynajmniej nie dlatego, że chciała być posłuszna jego rozkazom. Po prostu
zatoka i cudowne otoczenie straciły już dla niej swój urok.


Estaban nie mógł pozbyć się niepokoju, jaki wywołały słowa Olivii,

przypominające mu dni, kiedy nazywano go Leopardem. Czuł, jak jeżą mu się
włosy na głowie. Wiedział już, że od chwili przybycia Olivii na ranczo
niebezpieczeństwo wisi w powietrzu. Jego dawny instynkt, ciągle jeszcze
niezwykle wyostrzony, chociaż minęły już lata od czasu, gdy brał udział w
akcjach, które przysporzyły mu śmiertelnych wrogów, teraz ostrzegał go, że coś
jest nie w porządku. Zafascynowany tą piękną Amerykanką zignorował sygnały
ostrzegawcze, które odezwały się gdzieś głęboko w jego podświadomości.

Po tym co przeżył, w każdej chwili musiał zachować czujność, ale teraz...
Obejrzał się za Olivią, która wlokła się za nim z ponurą miną, i przyszła

mu na myśl rzecz pozornie całkiem nieprawdopodobna. A jeśli przysłano ją
umyślnie, żeby się na nim zemścić?

To idiotyczny pomysł, skarcił siebie w duchu i ruszył dalej. Nie był

jednak tak naiwny, żeby nie doceniać wrogów. Trzeba dowiedzieć się, o co tu
chodzi, a potem samodzielnie rozwiązać ten problem.

A tymczasem musi zadbać, aby Olivii Stillwell nie stała się jakaś

krzywda. I nie pozwolić, by ona zaszkodziła innym.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Gdy w kilka minut później Olivia wpadła do swego pokoju, stwierdziła,

że była już tu przed nią Maria. Skromny południowy posiłek składający się z
sałatki owocowej i niewielkich kanapek czekał na nią na tacy na szklanym
blacie wiklinowego stolika, na łóżku zaś leżała długa, przejrzysta,
szmaragdowozielona suknia z luźnymi rękawami i dużym dekoltem obszytym
falbanką.

Dziewczyna uspokoiła się trochę na myśl o życzliwości gospodyni i

zaczęła dokładniej oglądać suknię. Prawdopodobnie należała ona do Marii, ale
została zwężona w szwach tak, żeby goszcząca u senora Ramireza Amerykanka
mogła założyć coś innego prócz własnych spodni i bluzki.

Ale Amerykanka nie miała specjalnej ochoty się przebierać. Poszła do

łazienki, spryskała twarz chłodną wodą, po czym wróciła do stołu i usiadła z tak
wielką godnością, jakby miała jeść obiad w Białym Domu w towarzystwie
swego sławnego wuja, a nie samotnie w pokoju, który był dla niej złotą klatką.
Zjadła miniaturowe kanapki i sałatkę owocową. Schowała suknię do pustej
szafy, zrzuciła sandały i wyciągnęła się na łóżku.

Wciąż bolały ją stłuczenia i oparzenia, a pocałunki i pieszczoty Estabana

bezpośrednio po kąpieli w morzu tak ją osłabiły, że nie mogła sobie teraz
pozwolić na żaden wybuch złości.

Ziewnęła, przymknęła oczy i zapadła w drzemkę.
Po pewnym czasie usłyszała jakieś dźwięki: tupot nóg, stuki, szepty.

Bardzo powoli budziła się z głębokiego, spokojnego snu, aż wreszcie usiadła
przestraszona. Pamiętała teraz tylko to, że została porwana. Jakby nigdy nie było
życzliwej Marii ani pieszczot Estabana w turkusowej zatoczce. Dopiero gdy
rozejrzała się wokoło i odetchnęła głęboko kilka razy, przypomniała sobie, gdzie
się znajduje. Pomimo wszelkich obaw i podejrzeń była tu bezpieczna i dobrze
traktowana.

A jednak zdarzyło się coś nowego. W holu byli jacyś obcy ludzie.
Włożyła bluzkę, przygładziła potargane włosy, podeszła do drzwi i

nacisnęła klamkę.

Zobaczyła dwóch osobników, ubranych jak członkowie bandy Pancho

Villi; każdy z nich miał w ręku karabin. Olivii zabrakło tchu.

– Gdzie jest senor Ramirez? – zapytała stanowczym głosem.
Obaj strażnicy zaczęli jednocześnie mówić coś szybko po hiszpańsku.

Olivia nie zrozumiała, czy pilnują, żeby nigdzie stąd nie wyszła, czy też chcą ją
gdzieś zabrać. Żadna z tych ewentualności nie była dla niej pocieszająca.

– No dobrze – powiedziała z całą brawurą, na jaką było ją stać. – Sama go

znajdę.

background image

Oznajmiwszy to, zrobiła krok w kierunku drzwi wyjściowych, ale wtedy

obaj strażnicy zastąpili jej drogę, wystawiając przed siebie karabiny.

Znaczyło to, że miała zostać tu, w tym pokoju.
Olivia starała się jednak nie ulegać panice. Powtórzyła głośno,

stanowczym tonem, wymawiając wyraźnie każde słowo:

– Przyprowadźcie tutaj senora Ramireza!
Wyższy z mężczyzn położył brudną rękę na ramieniu dziewczyny i

delikatnie odepchnął ją od drzwi. A potem, jakby coś sobie przypomniawszy,
wyciągnął z kieszeni kamizelki złożoną kartkę papieru i podał jej.

„Ci ludzie mają panią ochraniać. Proszę uważać i ich nie drażnić. Jeśli

będzie się pani bała, może pani przyjść do mnie i spać ze mną. E. R.”

Ta sytuacja staje się coraz bardziej podobna do scen z książek wuja,

pomyślała Olivia, oblewając się gorącym rumieńcem. Estaban zaprasza ją do
swego łóżka, na korytarzu stoją strażnicy z karabinami... Dobry materiał na film
sensacyjny!

Zmięła kartkę i rzuciła ją na podłogę. Jeden ze strażników zamknął za nią

drzwi, a w chwilę potem usłyszała zgrzyt klucza przekręcanego w zamku.

Była przytłoczona nadmiarem wrażeń. Odczuwała na przemian

rozczarowanie, złość, niepewność, strach. Nie mogła myśleć o Estabanie, bo
wywoływało to niepożądane uczucia w najgłębszych zakamarkach jej duszy,
zwróciła się więc myślami w stronę wuja.

Została uwięziona tu, w Meksyku, i Bóg jeden wie, jaki czeka ją los, a

wszystko to dlatego, że Errol McCauley postanowił napisać książkę o damie z
wielkiego świata i matadorze. Wujek siedzi sobie teraz bezpiecznie i spokojnie
w osiemnastowiecznej rezydencji w Connecticut, odpoczywa w swojej
posiadłości w Vail albo na plaży na wybrzeżu Georgii i popija białe wino. I
oczywiście nawet nie podejrzewa, że porwano ją, powieziono w nieznane
piaszczystą drogą i sprzedano człowiekowi zwanemu Leopardem.

Rozdygotana Olivia chodziła po pokoju tam i z powrotem.

Najzabawniejsze w całej tej sytuacji było to, że jeśli w ogóle kiedykolwiek uda
się jej wrócić do Stanów, wuj Errol, słysząc jej opowieść, zatrze tylko ręce i
poprosi o więcej szczegółów. To byłby dla niego świetny temat! Zamiast
współczucia otrzymałaby od wuja odpowiednio wysokie honorarium i bilet na
samolot do jakiejś uroczej miejscowości, by mogła tam odpocząć i odzyskać
dawną energię.

Zatrzymała się na środku pokoju. Może wuj był ekscentryczny, może miał

zmienne humory, ale kochała go bardzo i teraz tęskniła za nim ogromnie.

Piętnaście lat temu rodzice umieścili jedenastoletnią Olivię z dala od

wszystkich w surowej szkole z internatem w Nowej Anglii. Wkrótce potem
oboje zginęli w wypadku samochodowym we Francji. Wuj Errol przyjechał
natychmiast, zabrał nieszczęśliwą, zagubioną dziewczynkę i zapisał do średniej

background image

szkoły państwowej w Connecticut, gdzie nie musiała już nosić szkolnego
mundurka i każdego dnia po lekcjach mogła wracać do domu.

Olivia westchnęła. Tak, na pewno dzieciństwo spędzone z wujem Errolem

różniło się od życia jej rówieśnic. Nie było w tym nic dziwnego. Ale to on i jego
przyjaciel James siedzieli ramię w ramię na jej recitalach fortepianowych i
różnych szkolnych występach. Wuj Errol miał dla niej więcej uczuć i
serdeczności niż rodzona matka i ojciec. Z nim czuła się bezpieczna i kochana, a
całe miasto odnosiło się do nich z wyrozumiałością, bo mieszkało tu wielu
artystów i nikt niczemu się nie dziwił.

Usiadła zasępiona na skraju łóżka. Zawsze miała pewne poczucie winy,

że tak bardzo kocha wuja Errola, że lubi przebywać z nim i pracować. Mogło to
wyglądać na zdradę wobec rodziców, za którymi nie tęskniła i o których w
ogóle nie myślała. Prawdę mówiąc, nie znała ich dobrze. Od pierwszej klasy
uczęszczała do szkoły z internatem, rodzice bardzo rzadko telefonowali i pisali,
jeszcze rzadziej przyjeżdżali. Kiedy wuj Errol nie mógł zabierać jej do siebie na
wakacje – albo zostawała w szkole, albo wyprawiano ją do jakiejś
„zaprzyjaźnionej” rodziny, gdzie dorośli o niej natychmiast zapominali, a dzieci
niemiłosiernie jej dokuczały.

Dlatego też Olivia uważała, że jej szczęśliwe dzieciństwo zaczęło się

dopiero w wieku jedenastu lat, kiedy to brat matki zabrał ją do siebie na stałe.

W oczach dziewczyny ukazały się łzy. Wuj Errol przyszedł jej wówczas z

pomocą i przez wiele lat był z nią zawsze razem. Ale teraz jest już dorosła i
musi sama radzić sobie w życiu.

Pytanie tylko jak?

Estaban stał w salonie przy oknie, podziwiając zachód tropikalnego

słońca i ognisty odblask na niespokojnym morzu. Po powrocie z zatoki wziął
prysznic, ale chłodny strumień wody nie ugasił do końca tlącego się w nim żaru.
Miał jednak teraz ważniejsze problemy, niż kontemplowanie urody Olivii.

Wróciła przeszłość, o której wolałby zapomnieć.
Dziesięć lat temu, kiedy Estaban po ukończeniu długich studiów w Anglii

pozostał w Europie i żył tam niczym biblijny „syn marnotrawny”, dziadek
wezwał go z powrotem do domu.

O nieposłuszeństwie nie było mowy. Dziadek Abuelito cieszył się o wiele

większym szacunkiem niż jakiś zwykły el patron na odległym, bogatym
meksykańskim ranczo. To właśnie on zajął się młodym Estabanem po tym, jak
chłopiec stracił obojga rodziców. W wychowaniu wnuczka dzielnie pomagała
dziadkowi Maria.

Estaban zawsze wiedział, że jego przeznaczeniem jest zostać na ranczo. A

gdy zauważył, że zdrowie dziadka pogorszyło się, postanowił wziąć sprawy w
swoje ręce.

background image

Nauczył się wszystkiego o hodowli bydła, o rasowych koniach i

zarządzaniu kopalniami srebra. Kopalnie były wprawdzie już prawie
wyeksploatowane, ale Abuelito od pierwszego dnia po odkryciu złóż tak mądrze
mini gospodarował, że zyski urosły do ogromnych sum złożonych w bankach
amerykańskich i szwajcarskich.

Odosobnienie, w jakim żył na ranczo, było dla Estabana trochę męczące,

szczególnie po śmierci dziadka. Chociaż bardzo lubił swoją pracę, to jednak od
czasu do czasu ogarniał go jakiś dziwny niepokój. Nie mógł wtedy ani jeść, ani
spać.

I właśnie podczas jednego z takich okresów, kiedy pojechał do stolicy,

żeby się trochę rozerwać, spotkał tego Amerykanina. Zawsze potem Toma
Castlberry’ego nazywał w myślach Amerykaninem.

Przez następne miesiące Estaban natykał się na niego dosłownie

wszędzie. W końcu Amerykanin opowiedział mu długą i intrygującą historię o
tym, jak to rząd pewnego wrogiego państwa postanowił założyć bazę operacyjną
na pustynnych terenach Meksyku. Na dowód tego przedstawił wstrząsające
dokumenty. Wkrótce Estaban wraz z kilku godnymi zaufania ludźmi został
zwerbowany jako agent kontrwywiadu.

Teraz, stojąc przy oknie, uśmiechnął się gorzko na wspomnienie tamtych

lat. Była to oferta, która skusiłaby każdego młodego, ambitnego człowieka,
marzącego na dodatek o podniecających przygodach.

No i miał przygód aż nadto dużo. Gdy tamci zaczęli gromadzić wojskowy

sprzęt techniczny, a nawet wyrzutnie krótkiego zasięgu, Estaban kierował akcją
wywiadowczą w ich obozie. Nie było to zadanie bezpieczne, czego dowodem
były liczne blizny na jego ciele, ale przeszkodziło wrogiej działalności.

Wtedy to właśnie Estaban używał pseudonimu „El Leopardo”,

pseudonimu, który niedawno przypomniał mu Amerykanin, kiedy spotkali się w
małej cantinie w stolicy Meksyku. Przed rozstaniem agent powiedział:

– Uważaj na siebie. Tym razem chyba wygraliśmy, ale jest jeszcze

mnóstwo ludzi, którzy chcieliby nam zaszkodzić, a niektórzy z nich wiedzą
dobrze, kim jesteś. Zyskałeś kilku niebezpiecznych wrogów.

Słowa te dźwięczały w uszach Estabana, kiedy wrócił z nagrzanej

słońcem plaży. Nie przejmował się zbytnio tym, że sam narażał się na
niebezpieczeństwo. Lubił trudne sytuacje, bo radził sobie w nich dobrze. Teraz
jednak, niezależnie od jego woli, została w to wplątana Olivia, a myśl, że
mogłoby się jej coś przytrafić, napełniała go wściekłością i przerażeniem.

Ze złości uderzył pięścią w parapet. Odwrócił się i dopiero teraz zauważył

Marię, która musiała już tu stać od kilku minut. Z uśmiechem podała mu
szklaneczkę brandy i powiedziała po hiszpańsku:

– Śliczna Olivia nie jest zachwycona tym, że ma pozostać w swoim

pokoju. Chce się z tobą widzieć.

background image

Zamyślony Estaban nie odwzajemnił uśmiechu – nie miał zbyt wielu

powodów do radości. Po powrocie do domu zastał dziś kuriera z Departamentu
Stanu, który przybył z przerażającą wiadomością: Tom Castleberry,
amerykański agent, który przy pierwszej akcji nazwał Estabana Leopardem,
został znaleziony martwy w pokoju jakiegoś taniego motelu. Okoliczności tej
śmierci były na tyle zagadkowe, że Departament Stanu poczuł się zmuszony do
ostrzeżenia innych, którzy mogli być następnymi potencjalnymi ofiarami.

Estaban, natychmiast gdy się o tym dowiedział, nakazał postawić

strażników pod drzwiami Olivii.

– Panna Stillwell może prosić o co chce. Ale ja tu jestem el patron i nie

przyjmuję poleceń kobiety.

Maria uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Wydaje mi się, że ta kobieta jest inna – odważyła się wyrazić swą

opinię. – Ona pasuje do tego miejsca i do ciebie.

Estaban pocałował Marię w czoło. Niegdyś niańczyła go, gdy był

dzieckiem, a teraz stała się jego przyjaciółką.

– Znowu oglądałaś te naiwne amerykańskie filmy – zażartował, ale w

głębi duszy widział Olivię leżącą w łóżku u jego boku, siedzącą z nim przy
jednym stole, odbywającą z nim wspólną przejażdżkę konną po okolicy, którą
tak kochał. Oczyma wyobraźni ujrzał ją brzemienną, z jego dzieckiem w łonie.
Pragnienie, by poczuć bliskość jej ciała przy swoim było tak silne, że aż
sprawiało mu ból.

Uśmiechnął się smutno do Marii, po czym ruszył zdecydowanie do

wyjścia. Gdy przechodził obok basenu spojrzał w górę, w stronę tarasu, z
którego obserwowała go dwa dni temu piękna Amerykanka. Tym razem taras
był pusty... Pomyślał ze smutkiem, że jeśli nawet poradzi sobie z
niebezpieczeństwem grożącym mu ze strony dawnych wrogów, to i tak nie ma
co marzyć o przyszłości z Olivią. Ona uważa go za gangstera, a poza tym
pochodzą z dwóch różnych światów.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


Olivia spędziła kilka niespokojnych godzin dręczona na przemian

rozczarowaniem i bezsilną złością. Wreszcie pojawiła się Maria, dźwigająca
stertę bogato oprawionych książek i małe, obciągnięte aksamitem puzderko.

Z życzliwym uśmiechem na migi dała Olivii do zrozumienia, że może

jeszcze przez kilka godzin spokojnie odpoczywać, a potem ma się przebrać do
obiadu. W puzderku leżała para pięknych, starych, srebrnych grzebieni, a
książki – drogie, angielskie wydania klasyków – obiecywały wspaniałą
rozrywkę.

Nie mając właściwie żadnego wyboru, a jednocześnie czując wielką

wdzięczność za książki, dziewczyna skinęła głową na znak, że przyjmuje
propozycję Marii, i zabrała się do czytania. Później włożyła luźną, niezwykle
twarzową zieloną suknię, zaczesała do góry gęste, bursztynowe włosy i wpięła
w nie fantazyjnie dwa stare grzebienie. Chociaż krój sukienki był trochę
niemodny, to jednak dzięki srebrnym ozdobom i staromodnemu uczesaniu
Olivia wyglądała nadzwyczaj wytwornie, jak dziewczyna z obrazu Gibsona.

Obserwując swoje odbicie w łazienkowym lustrze, wydała się sobie kimś

obcym, widzianym po raz pierwszy. Wyglądała jak kobieta doświadczona,
inteligentna i zmysłowa, świadoma swej kobiecej siły. Zdolna osiągnąć
wszystko, co zaplanuje.

Uśmiechnęła się, a lustrzane odbicie odpowiedziało jej uśmiechem.
– Czekałam na ciebie już od dawna – powiedziała głośno do siebie.
Estaban przyszedł po nią osobiście, a na widok Olivii w jego cudownych,

fiołkowych oczach odbił się niekłamany zachwyt. Szepnął coś do siebie po
hiszpańsku i jego niezrozumiałe słowa zabrzmiały w uszach Olivii jak
prawdziwa pieszczota. Wstała.

– Nie chcę być traktowana jak więzień, Estabanie – powiedziała głośno

lekko drżącym głosem. – Jeśli mi nie ufasz, to nie mów, że jesteś moim
przyjacielem.

Wyglądał wspaniale, ubrany w ciemne spodnie, koszulę z bufiastymi

rękawami i czarną skórzaną kamizelkę ozdobioną błyszczącymi srebrnymi
nitami. Na każdym innym, nawet najprzystojniejszym mężczyźnie strój ten
byłby teatralnie sztuczny; na nim leżał naturalnie i pasował jak ulał.

– Ufam ci – odpowiedział w zadumie – choć przyznam szczerze, że sam

nie wiem dlaczego. – Wziął ją za ramię. – Wyglądasz dziś uroczo – dodał,
prowadząc ją obok strażników przy drzwiach, którzy spoglądali na nich z jakąś
nieokreśloną dezaprobatą.

Rozkoszny dreszcz przeniknął Olivię, ale przecież nie mogła tak łatwo

ustąpić. Musiała mieć pewność, że sytuacja się zmieni.

background image

– Zabierzesz ich stąd?
– Już ich nie ma – odpowiedział.
Poprowadził ją nie na dół schodami, lecz przez podwójne drzwi w głębi

holu. Po chwili znaleźli się w tej części domu, gdzie bez wątpienia były jego
osobiste apartamenty. Choć pierwszy pokój słabo oświetlały świece i Olivia
niewiele mogła zobaczyć, zorientowała się jednak, że było to obszerne
pomieszczenie z solidnymi, prostymi meblami. W głębi inne otwarte drzwi
prowadziły na duży taras. Widać było przez nie usiane gwiazdami niebo.

Kątem oka zauważyła zarys szerokiego łoża na grubych nogach, pod

czymś w rodzaju baldachimu. Przełknęła ślinę pełna rozkosznych przeczuć.

Działo się z nią coś dziwnego. Jej serce pełne było sprzecznych uczuć.

Olivia, jaką była do tej pory, chciała stąd uciec jak najprędzej i jak najdalej,
wrócić do ukochanego wuja. Nowa, niebezpiecznie odmieniona Olivia pragnęła
tu pozostać na zawsze i oddać się Estabanowi w tę cudowną meksykańską noc.
Zapragnęła przyjąć do swego łona jego nasienie, urodzić i wychować dziecko
tak piękne jak on sam. Chciała przenieść tu swoje koło garncarskie i piec do
wypalania i odtwarzać w glinie proste i zarazem niezwykłe piękno tego kraju.

Maria przygotowała stół na tarasie, gdzie migotały świece, a ciepłe

powietrze przesycone było zapachem bujnych kwiatów. Butelkę wina
umieszczono już w srebrnym wiaderku, różnorodne potrawy stały przygotowane
w naczyniach z grawerowanymi pokrywkami. Nakrycie dla dwóch osób
stanowiła porcelana z Limoges – Olivia rozpoznała to na pierwszy rzut oka,
ponieważ wuj Errol był kolekcjonerem – i srebro rodowe.

Dziewczyna pozwoliła Estabanowi, by podsunął jej krzesło. Cały czas

czuła się jak ktoś zupełnie inny. Widziała jasno, że w jej osobowości zaszły
ogromne zmiany i zastanawiała się tylko, w jakim stopniu przyczyniły się do
tego burzliwe przeżycia ostatnich dni.

Zdecydowana nie ulegać ani urokowi Estabana, ani księżyca

oświetlającego pokój, powiedziała:

– A więc nie będziesz już mnie więzić w moim pokoju? To taki

barbarzyński zwyczaj.

Estaban skosztował wina z powagą zdradzającą prawdziwego konesera, a

potem napełnił kieliszek Olivii.

– Barbarzyński? Pomyśl lepiej, co spotkać może kobietę samotnie

spacerującą w tych rejonach Meksyku.

Dziewczyna westchnęła. Nie była w stanie się z nim kłócić. Co się stało?

Gdzie się podziała jej duma i upór? W niezrozumiały dla niej sposób Estaban,
którego początkowo uważała za wroga, stał jej się bliski... Nie chciała już
opuszczać ani tego mężczyzny, ani jego pięknego domu, ale czy ich związek
miałby szanse przetrwania? Pochodzą przecież z tak różnych środowisk
społecznych, mają całkiem inne podejście do życia, inne aspiracje.

background image

– A czy w ogóle jest takie miejsce, gdzie można czuć się całkiem

bezpiecznie? – szepnęła w zamyśleniu.

Estaban na szczęście nie udawał, że nie wie, o co jej chodzi. On także

cenił sobie wolność, kochał ranczo choćby tylko dlatego, że mógł tutaj, niczym
dziewiętnastowieczny rozbójnik, bez przeszkód włóczyć się po całej rozległej
krainie.

– Masz rację. Ale chyba nie byłoby dobrze, gdyby człowiek cały czas czuł

się bezpiecznie.

Olivia wypiła łyk wina. Było doskonałe.
– Czy mieszkasz tu przez okrągły rok? – zapytała.
– Nie – odpowiedział Estaban. – Mam mieszkanie w Santa Fe, dużo też

podróżuję.

Olivia pomyślała o wszystkich tych miastach i krajach, które sama

zwiedziła, i znowu westchnęła.

– Ja także – powiedziała. – Teraz jednak mam wrażenie, że dotarłam do

kresu i że wszystko, co widziałam, słyszałam i przeżyłam, powinnam wyrazić w
sztuce.

– W sztuce? – Estaban był szczerze zaintrygowany.
W gorących słowach, zapominając na kilka minut o nieokreślonym

charakterze ich znajomości, opowiedziała mu o nagrodach i swoich skromnych
sukcesach.

– Prawdopodobnie nie dojdę w ten sposób do fortuny, w każdym razie

nieprędko, ale nie to jest najważniejsze. Mam dobrze płatną pracę i
zaoszczędziłam już dość pokaźną sumę, bo nie wydaję zbyt wiele.

Uśmiechnął się.
– Opowiedz mi o swoim dzieciństwie. Założę się, że miałaś piegi, włosy

zaplecione w mysie ogonki i stale podrapane kolana.

Olivia roześmiała się.
– Nie pomyliłeś się przynajmniej co do dwóch rzeczy. Byłam piegowata i

nosiłam mysie ogonki. A na podrapane kolana nie pozwalano mi, dopóki wuj
Errol nie zabrał mnie ze szkoły z internatem.

Zrelacjonowała mu pokrótce, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo, a

gdy skończyła, poczuła się trochę głupio. Zazwyczaj nie zwierzała się z tego
nikomu.

Estaban opowiedział jej o swoim dziadku i o tym, jak dorastał na ranczo.

On także był w różnych szkołach, głównie w Europie, ale miał z nich całkiem
inne wspomnienia. Właśnie tam nauczył się, jak można żyć w harmonii z
zasadami zarówno dawnej, jak i dzisiejszej epoki. Mówił o tym z taką lekkością
i wdziękiem, że Olivia szczerze mu zazdrościła. Słuchając miłego głosu i słów
wytwornych jak to wino, wiedziała już, że jest za późno na jakiekolwiek próby
oporu. Czuła, że doszła już do siebie po niedawnych silnych przeżyciach i... tak,

background image

oczywiście, była gotowa pójść po kolacji z Estabanem do łóżka! Ale to
przerażało ją bardziej niż cokolwiek innego.

Gdy już skończyli jeść, Estaban, oparty plecami o poręcz krzesła, z

wyrazem pewnego zakłopotania na twarzy powiedział:

– Olivio, musisz być bardzo ostrożna. Są pewni ludzie...
Serce Olivii zabiło niespokojnie, tak jak wówczas, gdy oglądała album

Marii z wycinkami z gazet.

– Jacy ludzie? Estaban zawahał się.
– Ludzie, którzy są moimi wrogami. Jeśli zauważą tu twoją obecność – a

chciałbym wierzyć, że to się nie stanie – to potraktują cię jako doskonały obiekt
zemsty. Czekają już od dłuższego czasu na taką okazję.

Dziewczynie ciarki przeszły po krzyżu, ale powiedziała spokojnie:
– Jestem pewna, że nikt nie dostanie się do domu. Strażnicy nikogo by nie

przepuścili.

– To prawda, ufam swoim ludziom.
– Zawsze możesz odesłać mnie do Stanów – powiedziała Olivia, ale w

głębi serca pragnęła, by jej odmówił.

Estaban przyglądał się jej jakiś czas w skupieniu.
– Czy nie sądzisz, Olivio, że między nami coś się zaczyna dziać? –

powiedział po chwili. – Coś, co sprawia, że nie jesteśmy już sobie obcy, jak na
początku... Zostań... Chciałbym się przekonać, co to jest.

Olivia spojrzała do góry na cudowny bezmiar gwiazd lśniących jak

ozdobne nity na kamizelce Estabana i odetchnęła z ulgą. Księżyc oblewał
srebrnym blaskiem morze, bujną tropikalną roślinność i poszarpane szczyty gór
na horyzoncie.

– Ja także – wyszeptała w końcu.
Wtedy ujął jej ręce, a od jego dotyku krew popłynęła żywiej w żyłach

dziewczyny.

– Więc zostań – powiedział zduszonym głosem. – Wolno ci będzie

poruszać się swobodnie po domu. Ale bez eskorty nie wolno ci zrobić kroku na
taras.

– A czy teraz nie jesteśmy na tarasie?
– Oczywiście, ale ja jestem z tobą. A Manolito i Luis są na dole, na

dziedzińcu. Inaczej nie byłabyś tutaj bezpieczna.

Olivia nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Czuła narastające podniecenie.

Nie umiałaby szczerze wyjaśnić, jakiej ewentualności obawiała się bardziej: czy
tego, że zostanie porwana przez tajemniczych wrogów Estabana, czy tego, że
zakocha się bez pamięci w Leopardzie i zrezygnuje dla niego z
dotychczasowego stylu życia. Jeszcze nie tak dawno ta druga ewentualność była
zupełnie nie do pomyślenia. Ale teraz...

Olivia oddała się romantycznym marzeniom. Drżała od ogarniającego jej

background image

ciało niebezpiecznego żaru, a każdy gest Estabana, choćby najbardziej
niewinny, coraz bardziej rozbudzał jej zmysły.

Ostatecznie, ku wielkiemu rozczarowaniu Olivii i zarazem uldze, nie

zaniósł jej do swego łóżka. Odprowadził tylko, oszołomioną winem, do jej
pokoju.

Nie mogła spać tej nocy. Długo rozmyślała nad swoim losem. Wreszcie

nad ranem podjęła ostateczną decyzję.

Wszystkie te piękne marzenia były tylko marzeniami. Musi opuścić ten

dom i wrócić do swojego dawnego świata, zanim uzależni się od Estabana, jak
inni uzależniają się od kokainy czy opium. Tęsknota za nim stała się głęboką,
nieodpartą potrzebą drążącą jej wnętrze i tylko w ucieczce była jakaś nadzieja.

Umyła się i ubrała w spodnie i bluzkę. Ponieważ na wiklinowym stoliku

nie czekało na nią, jak poprzednio, śniadanie, doszła do wniosku, że Estaban nie
zmienił zdania i odprawił strażników. Przeszła ostrożnie przez pokój do ciężkich
drzwi.

Nie były zamknięte, a w holu nie natknęła się na żadnego ze strażników.

Szybko zeszła schodami na dół. Wśliznęła się do gabinetu, żeby sprawdzić, czy
są tam jeszcze albumy z wycinkami prasowymi o Estabanie. Niestety, zniknęły.
Zła była na siebie, że nie przeczytała wtedy angielskich relacji o wyczynach
Leoparda.

A może nie chciała wówczas poznać wtedy całej prawdy o nim?
W kuchni Maria, która ubijała ciasto w misce, uśmiechnęła się do niej i

gestem ręki wskazała stół w pobliżu okna. Na progu, z karabinem na kolanach,
siedział jeden z ludzi Estabana. Ziewnął szeroko, kiedy Olivia usiadła i zabrała
się do śniadania.

Dziewczyna zjadła, pozmywała talerze i odstawiła je na miejsce. Ale nie

spieszyła się z wyjściem. Udając, że interesuje ją audycja radiowa, której
słuchała Maria przy prasowaniu sterty bawełnianych koszul, Olivia
obserwowała spod oka strażnika siedzącego w drzwiach.

Może był zmęczony nocnym czuwaniem, a może po prostu leniwy, bo

ziewnął głośno, a potem zdrzemnął się oparty o framugę drzwi.

Po jakimś czasie, który Olivii wydawał się wiecznością, Maria wyszła z

kuchni ze świeżo uprasowanymi koszulami. Olivia odczekała dobrą minutę na
wypadek, gdyby Maria chciała tu wrócić, a potem ominęła strażnika, który
chrapał na dobre i czmychnęła przez drzwi.

Kobieca intuicja powiodła ją w stronę zabudowań koło domu. Tym razem

dopisało jej szczęście. Kiedy otworzyła drzwi szopy, dostrzegła, że pod
zakurzoną plandeką stoi tam jakiś przedmiot. Targana na przemian nadzieją i
obawą, uniosła róg płachty.

Wbrew temu, co mówił, Estaban nie wyrzekł się całkiem udogodnień

współczesnej cywilizacji. Ukrytym pojazdem był czerwony dżip z napędem na

background image

cztery koła i wszelkimi możliwymi udogodnieniami.

Wstrzymując oddech, szarpnęła drzwiczki od strony kierowcy i otworzyła

je. Ze zdumieniem stwierdziła, że kluczyki leżą na dywaniku, przy pedale gazu.
Podeszła z powrotem do drzwi, które zostawiła uchylone, żeby wpuścić trochę
światła słonecznego, i uważnie rozejrzała się na wszystkie strony.

Wróciła do samochodu, usiadła za kierownicą, przymknęła oczy i

przekręciła kluczyk w stacyjce.

Silnik od razu zaskoczył.
Nie do wiary! Czyżby tym razem miała aż tyle szczęścia? Jednak gdy

tylko otworzyła oczy, srodze się rozczarowała: strzałka wskaźnika paliwa
podskoczyła i po chwili opadła. Zbiornik był prawie pusty.

Dziewczyna zgasiła silnik i oparła czoło o kierownicę.
– Do diabła i alleluja! – mruknęła i te dwa słowa oddawały wiernie stan

jej ducha.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Jeśli jest tu samochód, nie mówiąc już o kilku akumulatorach – myślała

Olivia, starannie poprawiając plandekę przykrywającą pojazd – to musi też być
gdzieś benzyna.

Niestety, nie miała czasu jej szukać. W każdej chwili mógł ją tu ktoś

zaskoczyć. Rozejrzała się bacznie, zanim wyszła z szopy. Drzwi były
wystarczająco szerokie, żeby mógł przez nie wyjechać samochód, tym bardziej,
że otwierały się na obie strony. Olivia zamknęła je, odetchnęła głęboko i
zawróciła w stronę domu.

Strażnik – Olivia słyszała, jak Maria mówiła do niego Pepito – spał nadal.

Ogromne, zakurzone sombrero z cichym chrzęstem ocierało się o framugę
drzwi. Przeraźliwe chrapanie przechodziło stopniowo w głośne sapanie.
Wyglądało na to, że się budził.

Olivia wyminęła go ostrożnie i podeszła do lodówki. Wydostała z niej

butelkę wody sodowej i posłała niewinny uśmiech strażnikowi, który właśnie się
ocknął i natychmiast spojrzał na nią podejrzliwie.

Podniosła do góry pełną szklankę:
– Za Los Estados Unidas – powiedziała.
Pepito wydał z siebie dźwięk, który po meksykańsku miał pewnie

znaczyć na „zdrowie”. Nie ulegało wątpliwości, że nie kochał swoich
północnych sąsiadów, a niańczenie kobiety uważał zapewne za coś
uwłaczającego jego godności.

Olivia uśmiechnęła się triumfalnie i wyszła z kuchni. Nie miała ochoty

wracać do swego pokoju, choć polubiła już to miejsce. Poszła do salonu i
wyjrzała przez okno, napawając się widokiem nieprawdopodobnie soczystej
zieleni drzew na tle słonecznego turkusowego morza i ostrymi barwami
tropikalnych kwiatów. Zapragnęła znowu znaleźć się na białym piasku plaży w
zatoce, leżeć u boku Estabana, czuć dotyk jego rąk błądzących po jej ciele... Od
tych myśli rumieńce wystąpiły jej na policzki, a w głowie zaczęło wirować.
Odwróciła się gwałtownie od okna. I wtedy pojawił się on.

– Nic dziwnego, że nazywają cię Leopardem – powiedziała.
Chciała, żeby zabrzmiało to jak żart, ale obecność Estabana działała na

nią obezwładniająco i w jej słowach można raczej było usłyszeć ustępliwość i
pokorę.

Estaban cały pokryty był kurzem, ale ani trochę nie szkodziło to jego

męskiej urodzie. Miała przed sobą człowieka, który doskonale znał swoją
wartość. Patrzył na nią w taki sposób, że zrobiło się jej gorąco.

To ją upokarzało. Jej pożądanie rzucało się w oczy jak neonowy napis nad

głównym wejściem do kasyna w Las Vegas. A jednak wydawało się, że Estaban

background image

wcale tego nie zauważa.

– Maria znalazła te rzeczy dla ciebie i uprała je – powiedział, podając jej

jakieś drelichowe i bawełniane części garderoby. – Przebierz się w to i przyjdź
do mnie do jadalni. Zjemy coś razem, a po sjeście wybierzemy się na
przejażdżkę.

Serce Olivii drgnęło z radości, ale jednocześnie uczuła żal ściskający za

gardło.

– Czy to znaczy, że odwozisz mnie do Stanów? Estaban przyglądał się jej

dłuższą chwilę z nieprzeniknionym wyrazem na swej arystokratycznej twarzy, a
potem potrząsnął głową.

– Nie. Zniknęło stado moich najlepszych koni. Prawdopodobnie

powędrowały na południe. Muszę je odnaleźć.

Postąpiła krok w jego kierunku.
– I zabierasz mnie ze sobą? Dlaczego?
– Bo tu nie mogę zostawić cię samej.
– Sam mówiłeś, że mogę być bezpieczna tylko tutaj, pod opieką

strażników.

Przeciągnął ręką po kruczoczarnych włosach.
– Nie byłbym w stanie skupić myśli na poszukiwaniu koni, jeślibym

musiał cały czas niepokoić się o ciebie. Nie spieraj się ze mną. Zrób to, o co cię
proszę.

Od momentu kiedy Olivia poznała tego mężczyznę, stale toczyła ze sobą

walkę. Z jednej strony chciała uciec, głównie dlatego, by zrobić na złość
pewnemu siebie Leopardowi, z drugiej jednak – przejażdżka konna z jego
ludźmi była czymś, o czym dawno marzyła.

– Nie jeżdżę dobrze na koniu – wyznała, gdy Estaban był już w połowie

drogi do drzwi.

Nie odwrócił się nawet i odrzekł tak, jakby to załatwiało całą sprawę:
– Ale ja jeżdżę całkiem dobrze. I wyszedł z pokoju.
Olivia poszła na górę i obejrzała to, co przyniósł jej Estaban. Były tam

dwie używane bawełniane koszule z długimi rękawami i dwie pary znoszonych
dżinsów.

Zdjęła z siebie bieliznę i szorty i włożyła ubranie, które prawdopodobnie

zostawił jakiś pracownik opuszczając ranczo. Musiał być szczupłym mężczyzną,
bo chociaż koszule pasowały na Olivię doskonale, to spodnie opięte były na
biodrach. Tylko w pasie były trochę za luźne.

Mimo to, gdy dziesięć minut później pojawiła się w jadalni, wyraz oczu

Estabana świadczył, że podoba mu się w tym stroju. Wstał, pomógł jej zająć
miejsce przy stole, i ponownie usiadł.

Musiał się przedtem wykąpać w basenie, bo nie było już śladu kurzu ani

na jego włosach, ani na rękach. Zdążył się też przebrać. Olivia pozazdrościła

background image

mu, że mógł bez przeszkód rozkoszować się chłodem wody morskiej, podczas
gdy ona smażyła się tu, w upale.

Maria podała lunch, składający się z owoców, pokrojonej w cienkie

plasterki wędliny i świeżo przez nią upieczonego chleba. Potem opuściła pokój z
uśmiechem, który mówił, że wie już to, co Estaban i Olivia dopiero muszą
odgadnąć.

– A co z Marią? – zapytała Olivia. – Czy nic jej tu nie grozi?
– Nie będzie sama – odpowiedział Estaban, siedząc wygodnie na krześle i

bez skrępowania świdrując wzrokiem Olivię. – Zostawiam tu dwóch ludzi. A
poza tym, to nie Maria jest ich celem.

Po posiłku, podczas którego Estaban był wyjątkowo małomówny i cały

czas pożerał Olivię wzrokiem, Maria weszła, by zebrać naczynia ze stołu.
Estaban wstał, odsunął krzesło Olivii i położył lekko rękę na jej plecach.

Dziewczyna wstrzymała oddech. On jednak poprosił ją tylko, aby wstała i

poprowadził wewnętrznym dziedzińcem w stronę schodów.

– Czas na sjestę – wyjaśnił. – W Meksyku odpoczywamy w najgorętszej

porze dnia.

Serce Olivii tłukło się niespokojnie. Podniecał ją ciężar ręki Estabana na

plecach, podniecało samo senne słowo „sjesta”.

– Nie jestem zmęczona – powiedziała drżącym głosem. Blask jego

uśmiechu starczyłby za trzy reflektory.

– Ale będziesz, obiecuję ci – oświadczył tajemniczo. Minęli korytarz i

weszli do jego pokoju. Policzki Olivii płonęły jaskrawą czerwienią, lecz tym
razem nie mogła obwiniać o to słońca.

– Nie jestem twoją zabawką – szepnęła niepewnie. Estaban wyciągnął jej

kraciastą koszulę z dżinsów.

– Jesteś jak dojrzały owoc, jak słodka, soczysta brzoskwinia. Z trudem

powstrzymywałem się, żeby nie schrupać cię od razu tam, w jadalni.

Olivia chciała mu się oprzeć, ale zabrakło jej siły woli. Gdy Estaban

rozpinał jej koszulę, wstrzymała oddech. Zaczął zsuwać ją powoli z jej ramion,
lecz w pewnym momencie nie wytrzymał i gwałtownym szarpnięciem zerwał z
niej ubranie.

Z powodu oparzeń i meksykańskiego upału Olivia nie miała na sobie

stanika. Jego oczom ukazały się nagie, pełne piersi, jędrne niczym dojrzałe
owoce.

Madre de Dios – wychrypiał Estaban, a w głosie jego zabrzmiało

zdumienie, jakby po raz pierwszy odkrył piękno kobiecego ciała. A potem objął
ją w talii, pochylił się nad nią i językiem zaczaj wodzić po jej piersiach, aż
wreszcie Olivia jęcząc odchyliła się do tyłu w jego uścisku.

Estaban wziął ją na ręce i ułożył na łóżku. Zdjął z niej sandałki i dżinsy, a

kiedy próbowała wstać, obawiając się siły namiętności, którą w niej rozpalił,

background image

przytrzymał ją silnie za biodra. Zakwiliła żałośnie jak dziecko i objęła go
obiema rękami za głowę, podczas gdy on całował jej drżące uda, aż wreszcie
dosięgnął zuchwale jej najskrytszego, najczulszego miejsca.

Olivia kurczowo uchwyciła się brzegów łóżka, oszołomiona tym, co się

stało.

– Estaban – powiedziała zdławionym głosem. – Och... Estaban...
Podłożył dłonie pod jej pośladki, uniósł ją lekko i dalej rozkoszował się

nią jak dojrzałym, soczystym owocem brzoskwini, do którego przedtem ją
porównał.

Olivia krzyknęła z rozkoszy. W szczytowym momencie jej ciało wygięło

się w łuk nad łóżkiem. Jeśli nawet Estaban obawiał się, że ktoś ją usłyszy, to nie
dał tego po sobie poznać. Odczekał, aż osiągnęła szczyt ekstazy i opadła wpół
przytomna, z przymkniętymi oczami na łóżko.

Jak przez mgłę dotarło do niej, że Estaban rozebrał się i położył obok niej.

Pieścił teraz łagodnie jej brzuch, a jego nagość ponownie pobudziła jej wrażliwe
ciało.

– Proszę – wyszeptała, gdyż tylko do tego była zdolna w tym momencie.
Jednak on, chociaż wiedział, czego pragnie Olivia, nie spełnił jej

życzenia. Pokręcił głową i powiedział:

– Nie, dulce. Odpocznij teraz. – Jego głos był chrapliwy, hipnotyzujący. –

Odpocznij...

Zasnęła, jednak gdzieś w głębi jej duszy tlił się niepokój.
Dla Estabana wszystko to było tylko grą. Bawił się tym, że rozbudził w

niej pożądanie, ale odmawiał jej całkowitego spełnienia. Czyżby stanowiło to
dla niego jeszcze jeden rodzaj rozrywki?

Obudziła się o zmierzchu. Lekki morski wietrzyk chłodził jej ciało i

mokre od łez powieki. Miejsce obok było puste, ale pościel przesiąkła zapachem
Estabana, a w powietrzu czuć było jego wodę kolońską.

Olivia usiadła, objęła rękami kolana, oparła na nich głowę i zaszlochała.

Tak, stało się to, czego obawiała się najbardziej – zakochała się w Leopardzie.
Ale najgorsze, że jej miłość nigdy nie będzie miała szansy na spełnienie. Prędzej
czy później będzie musiała go opuścić. On zresztą i tak tylko bawił się jej
ciałem.

Estaban wrócił jakby przywołany jej myślami i cicho zbliżył się do łóżka.

Podniosła na niego zaczerwienione, opuchnięte oczy.

– Idź do diabła, nie dotykaj mnie! – syknęła, odsuwając się. – Już się mną

pobawiłeś!

Był szybki jak zwierzę, którego imię nosił. Zanim zdążyła przesunąć się

na drugi koniec łóżka, złapał ją, owinął prześcieradłem i przewrócił na plecy.

– Co to znaczy? – zapytał. – O czym ty mówisz? Rozzłoszczona Olivia

próbowała go zaatakować, ale była skrępowana ciasno przylegającym

background image

prześcieradłem,

które

jak

kaftan

bezpieczeństwa

uniemożliwiało

jej

jakiekolwiek ruchy.

– Uważasz, że to takie zabawne? Rozbudzić we mnie pożądanie,

doprowadzić do szaleństwa swoimi pieszczotami, a potem tak po prostu odejść?!

Krew uciekła mu z twarzy, przez moment patrzył na nią zaskoczony, a

potem chłodno, choć wyraźnie rozgniewany, zapytał:

– Czy nie było ci ze mną dobrze?
– Dobrze? Nawet nie próbowałeś mnie zadowolić, po prostu mnie

sprawdzałeś, jak samochód przed wynajęciem.

Estaban zacisnął mocno szczęki. Najwyraźniej tracił panowanie nad sobą.
– A więc tak – wydusił z siebie w końcu. – Zadręczasz się tym, że

chciałem cię uszanować. Widzę, że jednak fałszywie cię oceniłem. Nie lubisz
być traktowana jak dama. – Jedną ręką zdarł z niej prześcieradło, a drugą zaczął
rozpinać swoją koszulę. – Zgoda, moja śliczna, będzie tak, jak sobie życzysz.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Jak magik, który ściąga obrus ze stołu, nie tłukąc porcelanowej zastawy,

zdarł z niej prześcieradło. Niczym za dotknięciem różdżki czarodziejskiej Olivia
opadła na materac i leżała bez ruchu całkowicie naga.

Z trudem przełykała ślinę, patrząc, jak jej zdobywca rozbiera się. Jeśli

zachowała odrobinę honoru, to powinna stawić mu opór, choć gdzieś w
najgłębszej podświadomości wiedziała, że w rzeczywistości chce przegrać.

– Nawet o tym nie myśl – szepnęła, żeby zachować resztki przyzwoitości.
Zamrugał powiekami i odpowiedział:
– Ciii... Nie bój się. Będziesz mnie jeszcze błagać, żebym cię do końca

posiadł.

Położył się na niej, jedną ręką przytrzymał głowę Olivii i zaczął ją

całować. Próbowała zacisnąć usta, ale on był uparty. W końcu z jękiem musiała
ustąpić.

– Skończony łotr z ciebie – powiedziała z trudem, gdy na moment

oderwał się od jej ust.

Si – zgodził się Estaban. Nie przejmował się jej słowami. – Nie jesteś

już dziewicą, prawda? – Nie pytał, lecz jakby stwierdzał fakt, całując ją i
pieszcząc coraz gwałtowniej.

– Nie – potwierdziła Olivia zdyszanym głosem.
– Przyjmiesz mnie więc bez bólu i sprawi ci to tylko rozkosz. Przewrócił

się na wznak i wziął Olivię na siebie, opierając jej nogi na swoich biodrach.

Oszołomiona dziewczyna przymknęła oczy, gdy przycisnął ją do swego

silnego i twardego ciała. Uniósł ją lekko, a wtedy poczuła, że zbliża się do niej
coś jak pocisk, który ma przebić burtę łodzi.

– O, Boże! – krzyknęła ochryple, czując, jak wślizguje się w nią wolno,

ale zdecydowanie.

– Otwórz oczy i patrz na mnie – rozkazał Estaban. Olivia z

nieprzytomnym wyrazem twarzy zamrugała oczami. Bynajmniej nie chciała
prowadzić teraz żadnej konwersacji.

Estaban, trzymając mocno biodra dziewczyny, uniósł ją wysoko, a potem

delikatnie opuścił na dół. Powtórzył to po raz drugi, trzeci, aż wreszcie wszedł w
nią do końca.

– Co ja teraz robię z tobą, Olivio? – zapytał rzeczowo. Olivia zadrżała od

doznawanej rozkoszy. Przygryzła z lekka wargi i odpowiedziała mu dosadnym
słowem. Pozwolił, by usiadła na nim, i zaczął pieścić jej piersi.

– Powiedz, Olivio, dobrze Ci ze mną? Chyba dobrze, prawda? Ale czy

tylko w takich momentach jesteś ze mną szczęśliwa?

Olivia nie była w stanie nic odpowiedzieć. Estaban znowu chwycił mocno

background image

jej biodra i zaczął je powoli podnosić i opuszczać.

– Nie! – zaszlochała.
– Dlaczego nie? – Gładził ręką jej brzuch, zmuszając ją do czekania.

Teraz całkowicie nad nią panował.

Olivia była cała rozpalona.
– Och, Estabanie, nie wiem, przysięgam, że nie wiem!
– Uprzedzałem cię. Od dziś już zawsze będziesz moja.
– Tak... – wyjęczała Olivia.
W tym krótkim słowie zawarte było całe bogactwo znaczeń: poddanie się,

rozkosz, opór, wściekłość.

Przekręcił się, nie tracąc ani na sekundę kontaktu z jej ciałem i znów

zaczął ją gwałtownie całować. A potem... uniósł głowę, spojrzał badawczym
wzrokiem na twarz dziewczyny i wszedł w nią z całą siłą.

Olivia wpiła się palcami w jego plecy – to było coś, o czym tylko czytała,

czego nie znała aż do tego cudownego, a zarazem tragicznego dnia, gdy znalazła
się w łóżku Estabana. Ucisk obejmujących ją twardych ud, rytmiczne ruchy
mężczyzny doprowadzały ją do szaleństwa.

Gdy wreszcie stało się to, na co czekała, gdy przyszło wielkie

zaspokojenie, miała wrażenie, jakby właśnie wyskoczyła z samolotu i
spadochron się nie otworzył. Ale nie czuła strachu. Leciała w dół wiedząc, że
kiedy uderzy o ziemię, nastąpi ostateczne wyzwolenie, po którym nic już nie
będzie.

Wyprężyła się nagle w ramionach Estabana, wydając przeraźliwy krzyk,

jak gdyby krzyk dzikiej rozpaczy, i na kilka sekund całkowicie straciła
świadomość tego kim jest i gdzie się znalazła.

Gdy oprzytomniała, Estaban osiągał właśnie stan najwyższej ekstazy. Z

odchyloną do tyłu głową, z odsłoniętymi zębami i napiętymi mięśniami na piersi
i ramionach kochał ją mocno, głęboko...

A gdy już oddawał jej wszystko, mówił coś niewyraźnie po hiszpańsku,

Olivia zaś pieściła go, szepcząc czułe słowa.

Wreszcie opadł z jękiem na Olivię i przygarnął ją mocniej do swego

szczupłego, muskularnego ciała.

Olivia uśmiechnęła się i nie myśląc już o żadnym grożącym jej

niebezpieczeństwie, zamknęła oczy. Delikatny wietrzyk przedostawał się przez
kotarę zasłaniającą taras i kojąco chłodził jej nagie ciało.

Oparty na łokciu Estaban przyjrzał się śpiącej Olivii i pomyślał, że chyba

całkiem zwariował. Nie miał najmniejszego zamiaru uwodzić tej Amerykanki.
Należał się jej raczej porządny klaps niż to pełne rozkoszy i żaru przeżycie,
jakiego zaznała. Chcąc sprawić jej przyjemność, sam uległ nieodpartej pokusie.

Zachwyconym wzrokiem powiódł po jej nagim, pięknym ciele. Biodra

miała wystarczająco szerokie, by urodzić dziecko, silne uda wytrzymały

background image

gwałtowność i namiętność jego pieszczot. Wyobraził sobie, jak zaokrągli się i
zmieni jej figura, kiedy będzie nosić w sobie jego dziecko.

W tym momencie podjął decyzję. Zrozumiał, że nie będzie w stanie

wyjechać o zachodzie słońca, tak jak zamierzał, na poszukiwanie zaginionych
koni.

Odsunął na potem tę sprawę i zaczął wodzić wskazującym palcem po

kształtnych wargach Olivii, z lekka opuchłych od pocałunków. Zamrugała
powiekami i spojrzała na niego ślicznymi jasnoszarymi oczami, uśmiechając się
promiennie.

Ogromne wzruszenie przeniknęło Estabana do głębi. Pocałował ją

delikatnie.

– Potrzebuję ciebie – powiedział zdławionym głosem, mając nadzieję, że

nie zdradził się do końca, ile było w tym nieoczekiwanej dla niego samego
prawdy.

– Przytul mnie – szepnęła. – Pozwól, że cię Dopieszczę. – Odsunęła się,

żeby zrobić mu miejsce, kusząc go tak, jak chłodna woda zatoki kusi w upalny
dzień.

Słysząc jej słowa, Estaban poczuł, jak wszystko w nim napręża się i

wibruje, niczym struna gitary, napięta do takich granic, że przy lada szarpnięciu
albo pęknie sama, albo cały instrument rozleci się w kawałki. Przygarnął ją z
jękiem, wziął pod siebie i zaczął zachłannie całować jej usta.

A ona była całkowicie gotowa, wilgotna i ciepła. Z przymglonymi

oczami, z cichym jękiem ulgi wygięła się do tyłu i przyjęła go do siebie, a
Estaban doznał takiego uczucia, jakby powrócił do domu po wielu latach
tułaczki.


Gdy wreszcie, znacznie, znacznie później, Olivia mogła już myśleć

logicznie i jeszcze raz przeanalizowała wszystko, co się stało, nie miała cienia
wątpliwości, że przy pierwszej okazji powinna uciec z Meksyku. Przerażona
była władzą, jaką miał nad nią ten mężczyzna. Jeśli pozostanie z nim dłużej i
zajdzie w ciążę, jeszcze trudniej będzie wyrwać się z jego objęć. Poza tym senor
Ramirez prowadził bardzo niebezpieczne życie. Gdyby tu została, musiałaby
dzielić z nim te niebezpieczeństwa, a z pewnością nie ominęłoby to też ich
dziecka.

Estaban i tak nigdy się z nią nie ożeni. Zawsze będzie kobietą Leoparda,

ale nigdy jego żoną. Mężczyźni tacy jak on poślubiają jedynie kobiety z tej
samej klasy społecznej i tej samej religii. Każda inna traktowana będzie jak
kochanka.

A Olivia była wszechstronnie wykształcona. Jej wuj, prowadzący

awanturniczy tryb życia, zabierał ją ze sobą na safari do Afryki, pokazywał
piramidy w Egipcie, razem zdobywali szczyty Tybetu. Sama też przeżyła wiele

background image

ciekawych przygód w trakcie badań związanych z jego kolejnymi książkami.
Przy wszystkich swoich umiejętnościach nie nauczyła się jednak nigdy jeździć
konno.

Z żalem przypomniała sobie o tym o zmierzchu, kiedy obserwowała

Estabana i jego ludzi siodłających konie. Niepewność musiała się odbić na jej
twarzy, gdy Pepito podjechał na osiodłanym koniu, prowadząc ze sobą ładną,
bardzo narowistą kasztankę. Wymamrotał coś po hiszpańsku i podał jej cugle.

Olivia z determinacją uchwyciła się siodła, włożyła stopę w strzemię i

podciągnęła się do góry. Klacz kręciła się i podskakiwała. Dziewczyna
uchwyciła się kurczowo łęku siodła. Teraz miała konia. Może uda jej się uciec...
Ale czy rzeczywiście chciała uciec?

Gdy rozważała w myślach ten trudny problem, Estaban wydał rozkaz, by

sformować kolumnę. Wziął w rękę uzdę klaczy, na której siedziała dziewczyna,
zmuszając ją w ten sposób, żeby podążyła za jego ogierem. Olivia podskakiwała
na twardym siodle, ale jakoś udało się jej utrzymać równowagę. Wkrótce potem
jechali już przez piaszczyste pustkowie – Estaban z Olivią na przedzie, a
czternastu uzbrojonych ludzi tuż za nimi.

Przez jakiś czas odczuwała boleśnie każdy wstrząs, dopiero po jakimś

czasie przyzwyczaiła się do rytmicznego kołysania się konia. Wiedziała, że
następnego dnia będzie cała obolała.

Spod oka obserwowała Estabana, czekając, kiedy i on się zmęczy, ale noc

już zapadła, a po nim nie widać było śladu znużenia. W końcu, gdy księżyc był
już wysoko i kojoty zaczęły ponuro wyć, zatrzymał się przy jakiejś chacie
stojącej na urwisku. Wokół niej rosło w rzadkiej trawie kilka karłowatych
drzew. Był tu też żłób dla koni i zardzewiała ręczna pompa.

Estaban powiedział coś swoim ludziom, którzy od razu rzucili się

ochoczo, żeby napoić konie i ugasić własne pragnienie. Przerzucił nogę przez
koński grzbiet i zeskoczył na ziemię. Nie robił wcale wrażenia zmęczonego.

Chwycił Olivię w pasie i zdjął ją z siodła, a ona oparła się lekko o niego,

zanim stanęła na ziemi. Przez chwilę nie wypuszczał jej z objęć i dziewczyna
była pewna, że zaraz ją pocałuje. Nie zrobił tego jednak. Domyśliła się, że
sprzeniewierzyłby się w ten sposób męskiemu kodeksowi postępowania i
zdradziłby ze swymi uczuciami.

– Wejdź. – Ręką wskazał na chatę, która stała oparta o urwisko. – Jest tam

lampa i pudełko zapałek na stole. Na lewo od drzwi.

Wypowiedział to władczym tonem, nie mając najmniejszych wątpliwości,

że będzie mu posłuszna jak tresowane szczenię.

– A jeśli są tam pająki i szczury? – wyszeptała nieśmiało.
– Obronię cię przed nimi – odszepnął Estaban, nie ukrywając

rozbawienia.

– No tak, wreszcie będziesz prawdziwym Robin Hoodem – odgryzła się

background image

złośliwie Olivia.

Poszła wolno w stronę chaty. Miała nadzieję, że sarkazm w jej słowach

był wystarczająco wyraźny, by ostudzić władcze zapędy Estabana.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


W chacie panowały nieprzeniknione ciemności, śmierdziało kurzem i

myszami. Widać od dawna nikt tu nie mieszkał. Olivia najchętniej zawróciłaby
do Estabana i przytuliła się do niego, ale nie mogła przecież tak się
kompromitować.

Wyprostowała się, głęboko odetchnęła i po omacku zaczęła szukać

zapałek, o których wspomniał Estaban. Znalazła je, zapaliła jedną o szorstką
framugę drzwi. Rozszedł się zapach siarki i w nikłym świetle dojrzała lampę,
stół ze świecą stojącą pośrodku, dwa liche krzesła i sznurową pryczę bez
materaca.

Zdjęła zabrudzone szkło lampy naftowej i spróbowała ją zapalić.

Bezskutecznie. Tylko sobie okopciła palce. Zaklęła pod nosem. Z ciemności na
zewnątrz dochodziły niewyraźne odgłosy rozmowy i ochrypłe śmiechy ludzi
Estabana.

Co tak naprawdę wiedziała o tym człowieku? A jeśli całkowicie pomyliła

się w ocenie Estabana Ramireza? Może kiedy popiją tam sobie, odda ją swoim
ludziom? Rozejrzała się po nędznym pomieszczeniu, zatrzymując dłużej wzrok
na nie obiecującym wygody łóżku. Chyba Estaban nie sądzi, że mogłaby tu
spać? Ale jeśli nie tu, to gdzie?

Stara podłoga nie zaskrzypiała, ani nie brzęknęły błyszczące ostrogi, gdy

mężczyzna wszedł do chaty. A jednak dziewczyna wiedziała, że to był on,
wyczuła jego obecność poprzez skórę, tak jak wyczułaby żar płonącego ogniska.

Cicho zamknął za sobą drzwi i głosem pełnym zadumy powiedział:
– W dzieciństwie bardzo lubiłem to miejsce. Kiedy byłem zły lub

obrażony na kogoś, przez jakiś czas ukrywałem się w tej chacie, a dziadek
udawał, że nie wie, gdzie jestem.

Olivia przez moment spróbowała sobie wyobrazić chłopca, który szukał

tu schronienia przed ludźmi, żeby w samotności znaleźć ukojenie duszy.

– Chyba nie zostaniemy tutaj na noc? – zapytała, by ukryć ogarniające ją

wzruszenie. Nie powinna tak się tym wszystkim przejmować, tym bardziej że
ma zamiar uciec i nigdy nie wrócić.

Estaban westchnął. Ściągnął rękawiczki i kapelusz z szerokim rondem,

który podczas jazdy zawieszał sobie zwykle na plecach.

– Zostaniemy – odrzekł poważnie i dodał: – Tę noc spędzimy tutaj. I ciesz

się z tego – nocleg pod gołym niebem byłby niebezpieczny.

Olivia wzdrygnęła się, co wywołało uśmiech na twarzy Estabana.

Wyregulował kopcącą lampę naftową i wyszedł z chaty. Wrócił po kilku
minutach z dwoma zrolowanymi kocami, pojemnikiem z wodą i parą
skórzanych sakw podróżnych. Mimo że Olivia trochę się go bała, była

background image

zadowolona z jego obecności.

Podszedł do pryczy, uderzył ręką, by strzepnąć kurz, a potem nakrył ją

jednym z koców. Drugi położył na podłodze.

– Naprawdę masz zamiar się tu położyć? – zapytała Olivia, czując

ogarniające ją zmęczenie, irytację i strach.

Estaban skinął głowa potakująco.
– Tak, dulce. I ty też, chyba że wolisz towarzystwo szczurów.
Olivia nic nie odpowiedziała, tylko zmarszczyła ze złości brwi. Estaban

znów się zaśmiał. Przystawił do stołu jedno z lichych krzeseł i stuknął nim o
podłogę, wzbijając obłok kurzu.

– Usiądź tu – zaprosił ją gestem. – Podam ci kolację. Co w tej chacie

może dać mi do jedzenia? – pomyślała Olivia. Pieczonego psa stepowego?
Usiadła jednak posłusznie.

Ze zmęczenia słaniała się już na nogach i była bardzo głodna. Estaban

wydobył z torby owoce, dwa wymiętoszone amerykańskie słodkie batony,
plastikową torbę z ciastkami roboty Marii i kilka kanapek z konserwowym
mięsem.

– A co z twoimi ludźmi? – zapytała Olivia z pewnym poczuciem winy.
Estaban nachylił się i delikatnie pocałował ją w czoło.
– Mają własny prowiant, dulce – wyjaśnił.
Uspokojona Olivia jadła z apetytem. Tymczasem Estaban, nie czując

najwidoczniej głodu, wyszedł z chaty. Wrócił po chwili z miską gorącej wody,
którą postawił na krześle obok łóżka.

Olivia spojrzała na niego z bolesnym wyrazem twarzy, a on zrozumiał od

razu, o co chodzi, zaśmiał się i wziął ją za rękę.

Potem przeszedł przez pokój i dmuchnięciem zgasił lampę. W chacie

zapanowały nieprzeniknione ciemności, jakby chmura przesłoniła księżyc.
Zaskoczona Olivia stała przy stole.

Nagle poczuła, że Estaban obejmuje ją, bez najmniejszego wysiłku niesie

na łóżko i ostrożnie rozbiera. Był zwinny i szybki jak dziki kot z dżungli,
którego imię tak doskonale do niego pasowało.

Gdy była już naga, zaczął ją myć namoczonym kawałkiem jakiejś chustki.

Najpierw obmył jej twarz i ręce, a potem przeszedł do bardziej intymnych części
ciała. Olivia zadrżała.

– Zimno ci? – zapytał Estaban dziwnym głosem. Potrząsnęła głową.
– Nie, ale czy zamierzasz się ze mną kochać? – zapytała zaniepokojona.
– Tak, moja dulce – odpowiedział. – I to zaraz.
– Ale... – Olivia jęknęła cicho. – Będę krzyczeć, nie zdołam się

powstrzymać i wszyscy mnie usłyszą.

Estaban zaśmiał się tylko i mył ją dalej.
– Oni już doskonale wiedzą, co się dzieje. A zresztą krzycz, krzyczałaś

background image

już i na plaży, i potem w domu podczas sjesty. Nie jest dla nikogo tajemnicą,
moja mała, że było ci rozkosznie.

Policzki Olivii spłonęły rumieńcem.
Wyciągnęła się na łóżku, które okazało się całkiem wygodne i kołysało

się jak hamak. Nakryła się połową koca. Słyszała pluskanie wody, gdy on się
mył, ale w ciemności nie widziała nawet zarysu jego postaci.

– Dlaczego zabrałeś mnie tu ze sobą? – zapytała, całkowicie zapominając

o swej dumie.

– Mówiłem już – odpowiedział łagodnie, podchodząc do łóżka. Nie

położył się jednak obok niej, obrócił ją na brzuch i usiadł na niej okrakiem. –
Chciałem cię uchronić przed moimi wrogami.

Olivia czuła, jak drażni jej łono, na moment przymknęła oczy.
– A kto ochroni mnie przed tobą, Leopardzie? – zapytała.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Nachylił się nad nią i w ciemnościach

odnalazł rozchylone usta dziewczyny. Olivia zesztywniała, zacisnęła wargi, lecz
pod wpływem pieszczot Estabana poddała się. Tym razem postanowiła nie
stawiać oporu...


– Krzyczałam? – z niepokojem zapytała znacznie później, kiedy była już

w stanie mówić.

– Chyba tak – odpowiedział, przytulając ją mocno do siebie.
Nie wyglądało, żeby miał jej to za złe. Olivia kopnęła go lekko.
– Ach, ci mężczyźni!
Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie.
– Uważaj, bo zmuszę cię do powtórnego krzyku, który może zabrzmieć o

oktawę wyżej.

Olivia nie miała najmniejszej wątpliwości, że byłby do tego zdolny. Nie

uczyniła jednak najmniejszego ruchu, żeby się od niego odsunąć.

– Czy myślisz, że jutro odnajdziemy konie? – zapytała. Estaban odgarnął

wilgotne kosmyki z jej twarzy.

– Może jutro, a może pojutrze. Znajdziemy na pewno. Olivia westchnęła i

położyła głowę na jego ramieniu.

Zastanawiała się w duchu, jak Estaban zareagowałby, gdyby powiedziała

mu, że się w nim zakochała. Potraktowałby to pewnie jako wspaniały dowcip.

– Śpij – rzekł, jakby odgadując jej niepokój.
Olivia przymknęła oczy. Gdy je otworzyła, blady świt rozjaśniał wnętrze

chaty. Estaban wciąż leżał przy niej. Uśmiechnął się:

– Wszystko w porządku?
Olivia patrzyła przez chwilę na niego, a potem spróbowała wyśliznąć się z

jego objęć. On jednak przytrzymał ją mocno za biodra i nie pozwolił odejść.
Kochali się jeszcze raz. Tym razem powoli, spokojnie, wpatrzeni w swoje

background image

zmącone najgłębszą rozkoszą źrenice aż do końca...

Po ponownej kąpieli w misce z gorącą wodą i po obfitym śniadaniu

wsiedli na konie. Olivia wdzięczna była Marii, która dała jej na drogę słomkowy
kapelusz. Osłaniał ją teraz nie tylko od słońca, ale i przed ciekawskim wzrokiem
ludzi Estabana.

Gdy odważyła się spojrzeć na Pepita, uśmiechnął się do niej, co ją bardzo

zażenowało. No tak, jej reputacja wśród tych ludzi była teraz nienajlepsza.
Znowu zaczęła intensywnie rozmyślać o ucieczce.

W południe, gdy słońce było w zenicie, zatrzymali się w przemiłym

domku dawnej misji katolickiej, z dzwonnicą i białymi ścianami z wypalonej
cegły. Podczas gdy konie piły wodę z koryta, a ludzie odpoczywali na
kamiennej podłodze w zacienionym miejscu na dziedzińcu, Estaban i Olivia
rozmawiali w kaplicy z księdzem. Dziewczyna niewiele zrozumiała z tej
konwersacji. Usiadła więc przy stole, popijając z rozkoszą zimną wodę z
dzbanka.

– Czy padre coś wie o zaginionych koniach? – zapytała, gdy wyszli z

kaplicy. Zrozumiała tylko jedno słowo wypowiedziane przez księdza – sjesta – i
przypuszczała, że zatrzymają się tutaj tak długo, aż spiekota zmaleje.

– Nie pytałem go wcale o konie – odpowiedział Estaban, otwierając drzwi

prowadzące do jasnego pokoju. Jedynym wyposażeniem był tu krucyfiks na
ścianie i dwa proste łóżka.

– To o czym tak długo rozmawialiście? – zapytała Olivia, siadając na

jednym z łóżek i ściągając buty.

Estaban z filuternym błyskiem w oczach podniósł ją i przyciągnął do

siebie.

– On uważa, że powinniśmy wziąć ślub.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Olivia miała wrażenie, że nagle zakołysała się pod nią ziemia.
– Wziąć ślub? – wykrztusiła z trudem, jakby w ogóle nie rozumiejąc, o co

chodzi. Absolutnie nie spodziewała się, że Estaban kiedykolwiek poruszy tę
sprawę.

Dotknął pieszczotliwie jej nosa.
Padre mówi, że bez wątpienia przez całą wieczność będziemy się

smażyć w ogniu piekielnym, jeśli natychmiast nie uregulujemy tej sprawy.

– To brzmi interesująco – odparła Olivia, starając się zapanować nad

swoim głosem.

Estaban uśmiechał się i oparłszy ręce na jej ramionach, pieszczotliwie

głaskał jej kark.

– Nie wypadło to zbyt romantycznie, prawda? – spytał w końcu.
– Co? Czy mam to traktować jako oświadczyny?
– Tak – odpowiedział Estaban z westchnieniem, jakby sam dziwiąc się

temu, co robi. – Wyjdź za mnie, Olivio. Zostań ze mną. Śmiej się ze mną, śpij ze
mną, podziwiaj piękno tego kraju razem ze mną.

– Estabanie, jest tyle problemów... – przerwała.
– Poradzimy sobie z nimi – odparł z ustami przy jej ustach. – Gdzie jest

powiedziane, że wszystkie problemy, rzeczywiste czy hipotetyczne, mają być
załatwione przed ślubem? Tego, co zaczęło się między nami, nie można już
zatrzymać, dulce. Ja nie mogę powstrzymać się od dotykania ciebie, a zostałem
wychowany w przekonaniu, że w życiu mężczyzny może być tylko jedna
kobieta i że ma ją miłować i szanować ponad wszystkie inne.

Łzy szczęścia zabłysły w oczach Olivii, ale ciągle jeszcze się bała.

Uspokajała się z wolna pod wpływem jego czułych pocałunków.

Estaban ujął jej twarz, otarł palcem łzy z policzków Olivii i dokończył:
– Wierzę, że właśnie ty jesteś tą kobietą.
– Ale – przypomniała sobie nagle o praktycznych aspektach sprawy – nie

zrobiliśmy próby krwi, nie mamy zezwolenia...

Rozbawiony Estaban zaśmiał się, ukazując białe zęby, i wyjaśnił jej

cierpliwie:

– Ile razy mam ci przypominać, mój mały, uparty kwiatuszku pustynny?

Jesteśmy w samym sercu Meksyku – starego Meksyku. To, co tutaj może się
zdarzyć, nie miałoby miejsca w żadnym innym zakątku tego kraju, tym bardziej
przy jego północnej granicy.

Serce Olivii biło jak młotem. Pomyślała, że wujkowi Errolowi

spodobałaby się taka niezwykła sytuacja. Zawsze przekonywał ją, że należy
śmiało chwytać każdą okazję, brać z życia pełnymi garściami, ile się tylko da.

background image

Kochała Estabana bezgranicznie, marzyła o tym, żeby być jego żoną i jego
kobietą.

– Zgadzam się – powiedziała w końcu. I dodała: – Ale się boję.
Estaban nachylił się nad nią i wyznał cicho:
– Ja też się boję.
Poszli razem do padre, który udzielił im ślubu na dziedzińcu, w cieniu

rosnącego tam, starannie pielęgnowanego liściastego drzewa. I chociaż Olivia
nie rozumiała ani jednego słowa, całą duszą uczestniczyła w ceremonii. Jedno
tylko psuło urok tej chwili: Estaban nie powiedział jej jeszcze ani razu, że ją
kocha.

Jednak Olivia po wielu doświadczeniach wiedziała, że nie ma w życiu nic

doskonałego, a Estaban wyznał jej przecież, że jest dla niego „tą jedyną
kobietą”, którą należy kochać i szanować.

– Czy ten ślub będzie uznany za ważny w Stanach Zjednoczonych? –

zapytała, gdy znowu byli sami w małym pokoiku z kamienną podłogą.

Estaban skrzyżował ręce na piersi, podniósł głowę i z całkowitym

przekonaniem powiedział:

– Został uznany w Niebie. Gdybyś wróciła do swego kraju i poślubiła tam

innego mężczyznę, byłabyś bigamistką. To byłby grzech.

Olivia zbladła. Nie była przesadnie religijna, ale wierzyła w Boga i w

nienaruszalność ślubów małżeńskich.

Estaban przyglądał się jej przez chwilę, a potem usiadł na jednym z łóżek

i zaczął zdejmować buty. Kiedy już to uczynił, położył się wygodnie. Westchnął
głęboko, poprawił się na łóżku, ziewnął, nakrył twarz kapeluszem i natychmiast
zasnął.

Zdezorientowana i wściekła Olivia miała ochotę go udusić. Przed chwilą

uczestniczyli w ceremonii ślubnej, ich związek został uświęcony, a teraz jej mąż
położył się i chrapie! Nie pozostawało jej nic innego, jak również się położyć na
drugim łóżku. Leżała tak miotana niespokojnymi myślami i próbowała pogodzić
się z faktem, że wyszła za mąż.

Tak zaczynał się jej miodowy miesiąc. Pan młody spał w najlepsze, a ich

małżeńskie łoże było pryczą zakonnika.

A jednak czuła się szczęśliwa, tak szczęśliwa, że nie mogła zasnąć.

Wstała, wymknęła się po cichu z pokoju i wyszła przed dom, żeby popatrzeć na
pustynię. Dostrzegła rosnący w pewnej odległości kaktus z różowymi kwiatami i
zapragnęła nagle przyjrzeć mu się z bliska, dotknąć go i sprawdzić, czy pachnie.
Chciała na zawsze utrwalić w pamięci ten szczególny odcień różowego koloru.

Rozejrzała się dokoła i stwierdziła, że misja wygląda jak opuszczona –

wszyscy, podobnie jak Leopard, spali, korzystając z pory sjesty. Postanowiła
wyjść poza mur i obejrzeć ten kaktus. Wróci, zanim ktokolwiek zauważy jej
nieobecność. I nie ze strachu przed Estabanem musi się śpieszyć – poznała już

background image

bezlitosne meksykańskie słońce i wie, czym może się skończyć zbyt długie
przebywanie na pustyni.

Kwiaty pustynnego kaktusa były tak piękne, że wzruszona ich widokiem

Olivia uczuła ucisk w gardle, a w jej oczach pojawiły się łzy. Już miała wracać
do oddalonej o mniej niż sto metrów misji, kiedy zwróciła uwagę na skałę o
dziwnym kształcie. To mogło być ciekawe, warte odtworzenia później w glinie.
Poszła w tamtym kierunku.

A potem zwabiły ją jakieś cienie o pastelowych barwach, majaczące na

horyzoncie. Olivia jak zahipnotyzowana, oszołomiona wrażeniami i cudownymi
widokami, szła coraz dalej w głąb pustyni. I dopiero gdy szukając schronienia
przed słońcem usiadła w cieniu szopy z rozwalonym dachem, zorientowała się,
że straciła z oczu dom misyjny.

Rozejrzała się nerwowo po surowej i dzikiej, ale mimo to pięknej okolicy.

Powinna czym prędzej odnaleźć drogę powrotną... Ale jak?


Estaban przeciągnął się błogo po przebudzeniu. Teraz, gdy nadchodził

chłodny wieczór, on, Olivia i jego ludzie mogliby udać się znowu na
poszukiwanie zaginionych koni. Spojrzał na sąsiednie łóżko, pewien, że jego
żona leży tam zwinięta w kłębek, najprawdopodobniej naga z powodu upału.
Jednak łóżko było puste.

Lodowaty dreszcz wstrząsnął Estabanem. Jednak w następnej chwili

mężczyzna stłumił w sobie paniczny strach. Olivia z pewnością obudziła się
przed nim i wyszła nacieszyć oczy urokami tego zakątka. Albo siedzi sobie w
ogrodzie, ulubionym miejscu mnichów, gdzie mogą kontemplować tajemnice
duszy.

Przed drzwiami stało wiadro pełne chłodnej wody, z wyszczerbionym

emaliowanym czerpakiem. Estaban nabrał pełen czerpak, napił się łapczywie, a
potem oblał kark zimną wodą. Wtedy dopiero poszedł szukać Olivii.

Po drodze napotkał padre, który zaczął mu opowiadać o planach

urządzenia sal sypialnych i lekcyjnych w budynku misyjnym, żeby mogły tu
mieszkać i uczyć się dzieci. Padre nawiązał już kontakt z przedstawicielami
pewnej organizacji w Stanach Zjednoczonych, która miała dostarczyć
podręczniki, wyposażenie i kilku nauczycieli, ale potrzebne były pieniądze na
samą budowę. Wielkie pieniądze.

Estaban słuchał spokojnie, choć ciągle zastanawiał się, gdzie też może

być Olivia. Od czasu do czasu potakiwał głową.

– Moglibyśmy tu przyjąć czterdzieści lub nawet pięćdziesiąt dzieciaków.

Opuszczone, zagubione sieroty, które wegetują na ulicach naszych zatłoczonych
miast – zakończył wielebny ojciec.

Estabana ogarnęło dziwne, niepokojące uczucie, jakby ktoś zarzuciwszy

mu sznur na szyję ciągnął go gdzieś w niewiadomym kierunku.

background image

Si – powiedział. – Pomogę wam. A teraz niech ojciec mi pomoże... Czy

widział ojciec Olivię?

– Twoją żonę? – zdziwił się padre. – Sądziłem, że jest z tobą, mój synu.
Estaban nie był już w stanie dłużej go słuchać, ani opanować rosnącego

niepokoju. Opuściła go, choć przyrzekła dzielić z nim życie. Okłamywała go,
byleby tylko dogodzić mężczyźnie, który, jej zdaniem, po prostu kupił ją na
własność. Co gorsza, zapewne jest w wielkim niebezpieczeństwie. Na pustyni
może zdarzyć się tyle nieszczęśliwych wypadków, tyle tu czeka zdradliwych
pułapek i tak łatwo zgubić drogę. Mogła natknąć się na jego wrogów albo znów
wpaść w ręce takich typów jak ci, którzy ją porwali poprzednim razem.

Estaban zsunął kapelusz na plecy i wszedł do cichej, pogrążonej w mroku

kaplicy. Nie był w kościele od śmierci dziadka, ale doskonale pamiętał, jak
należy się tu zachować. Zanurzył palce w naczyniu ze święconą wodą,
przeżegnał się, ukląkł. Nie było tu bogatego ołtarza, jakie spotyka się w innych
parafiach. Na ścianie wisiał surowy, drewniany krzyż.

Estaban klęczał przed balustradą u stóp ołtarza i modlił się tak żarliwie,

jak nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się w dorosłym życiu.

– Ochroń ją, Panie! – szepnął, wpatrując się w krzyż. Pochylił głowę,

złożył ręce. – Błagam Cię, ochroń ją!


Zapadała noc, a Olivia nie miała pojęcia, w którą stronę się udać.

Spragniona i przerażona wiedziała, że błądząc pogorszy tylko swoją sytuację.
Powietrze pustynne, tak bezlitośnie gorące w dzień, nagle ochłodziło się, a
przecież po zapadnięciu zmroku mogło być jeszcze zimniej.

Myślą cofnęła się do ostatniej nocy, gdy wiła się i jęczała z rozkoszy na

sznurowym łóżku. Zatęskniła do opiekuńczych ramion Estabana.

Wracając do smutnej rzeczywistości pomyślała, że Estaban z pewnością

odkrył już jej zniknięcie. Być może przypuszcza, że po prostu go opuściła, i zły
na nią, wcale nie zamierza jej szukać.

– Estabanie! – wyszeptała z rozpaczą.
Zrobiło się całkiem ciemno. Próbowała spać skulona, drżąc od

przenikliwego chłodu pustyni. Gwiazdy nad nią wydawały się takie olbrzymie,
ale liczenie ich, jak to czasem robiła w trudnych chwilach, nie przyniosło
spodziewanej ulgi. Zasypiała, budziła się wstrząsana dreszczami i znów
zapadała w drzemkę. Nagle przyśniło się jej, że słyszy rżenie koni i
pobrzękiwanie ostróg. Coś twardego pchnęło ją w pierś. Okazało się to aż nadto
realne.

Otworzyła oczy i z przerażeniem stwierdziła, że to przystawiona do jej

żeber lufa karabinu, błyszcząca w jasnym świetle księżyca i gwiazd. Mężczyzna,
którego Olivia nigdy przedtem nie widziała, trzymał palec na spuście.

Uśmiechnął się do niej, nie wypuszczając karabinu z ręki.

background image

– Tak. To kobieta Leoparda – powiedział, przesadnie akcentując

angielskie słowa. Rozejrzał się dokoła w jakiś teatralny sposób. – Ramireza tu
nie ma. Stracił konie, stracił kobietę... Niedobrze. Czyżby to znaczyło, że
Leopard nie jest już tym mężczyzną, za jakiego zawsze go uważaliśmy? –
Odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się ochryple.

W pierwszej chwili Olivia przeraziła się, ale wiedziała, że nie wolno jej

poddawać się słabości. Chociaż karabin w dalszym ciągu uciskał jej pierś,
spróbowała pomału wstać. Jeśli byli tu jacyś inni bandidos, to doskonale się
ukryli, bo poza tym mężczyzną nikogo nie mogła wypatrzyć.

– Kim pan jest? – zapytała tak, jakby mogła zmusić go do odpowiedzi.
– Pancho – powiedział, sięgając do jej bluzki i jednym szarpnięciem

stawiając Olivię na nogi. – Czy zostaniemy przyjaciółmi?

Wzrok dziewczyny świadczył, że nie jest zachwycona taką propozycją,

ale mimo to odpowiedziała:

– Tak, możemy być przyjaciółmi. Ale teraz jedyne, co może pan zrobić,

to wsiąść na konia, odjechać stąd i zostawić mnie w spokoju.

Pancho roześmiał się i potrząsnął głową:
– Za dużo bym stracił. Jest taki człowiek, który zapłaci mucho dinero za

kobietę, którą kocha Leopard. – W ciemności zabłysły jego oczy, gdy kciukiem
podparł podbródek Olivii. – Będzie zachwycony, jak dostanie cię w swoje ręce i
będzie mógł przesłać Ramirezowi wiadomość, że świetnie się z tobą zabawia.

Olivii zrobiło się czarno przed oczami. Pomyślała, że jeszcze chwila i

runie na ziemię u stóp Pancha.

– Leopard kocha wiele kobiet – wykrztusiła wreszcie, zdobywając się na

odwagę. – Nie będzie tęsknił do jednej z nich.

Pancho pokręcił głową, najwyraźniej się z nią nie zgadzając.
– Nie. Estabanowi Ramirezowi zależy teraz na jednej kobiecie. I to ty nią

jesteś. Obserwowaliśmy was. Chodź, jedziemy!

Związał do tyłu ręce Olivii i posadził ją na swojego konia. Pojechali w

ciemną noc, Bóg wie dokąd.

Olivia była oszołomiona i niemal chora ze strachu. Wszystko wskazywało

na to, że ów człowiek, do którego ją wieziono jak piracką brankę, w niczym nie
będzie przypominał Estabana.

O świcie dotarli do skalistego wzniesienia, a następnie zielonym stokiem

zjechali w dół, gdzie stał okazały dom z czerwonej cegły. Olivia dostrzegła
basen, kort tenisowy i zagrodę pełną koni o lśniącej sierści.

To pewnie te, które zginęły ze stada Estabana, podpowiedział jej szósty

zmysł.

Zbliżył się do nich wysoki mężczyzna o blond włosach i przenikliwych

niebieskich oczach. Otaksował ją wzrokiem niczym jakiś przedmiot.

– To jest kobieta Leoparda – oznajmił Pancho z dumą w głosie.

background image

Niebieskie oczy zabłysły.
– Świetnie – powiedział blondyn i, chociaż jego angielski był lepszy niż

Panchy, jednak i w nim wyczuwało się wyraźnie hiszpański akcent. Przeciągnął
ręką po nodze Olivii, zaciskając boleśnie palce wokół jej kostki, gdy usiłowała
się wyrwać. – Bardzo dobrze. Pozostaje nam tylko czekać. Leopard zjawi się na
pewno.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY


Olivia starała się za wszelką cenę zachować zimną krew, ale w tych

okolicznościach nie było to łatwe.

– Kim pan jest? – zapytała swojego nowego prześladowcę, który

bezceremonialnie wepchnął ją do domu, nie zamierzając wcale rozwiązywać jej
rąk. – Handlarzem narkotyków? A może handlarzem żywym towarem?

Meksykanin stał przy pięknie rzeźbionym kredensie w wielkim salonie,

nalewając brandy do kryształowego kieliszka. Zaśmiał się cicho i podniósł
kieliszek, jakby wznosząc toast.

– Ach, nic strasznego. Zarabiam na życie, sprzedając broń i współpracuję

z rządami pewnych krajów.

Nie była to wielka pociecha dla Olivii. Znalazła się w rękach człowieka,

który bez wahania sprzedałby nawet własny kraj, gdyby mu tylko zaoferowano
odpowiednią cenę. A cóż dla takiego sprzedać kobietę?

– Co poróżniło pana z Estabanem Ramirezem? – zapytała.
Tajemniczy człowiek uśmiechnął się. Był bardzo przystojny, ale w jego

spojrzeniu czaiło się coś, co zdradzało podłość charakteru i czyniło atmosferę w
pokoju trudną do zniesienia.

– Przeszkodził mi w dokonaniu pewnej transakcji, dzięki której mogłem

zarobić miliony dolarów. Zostałem niemal zrujnowany i potrzebowałem kilku
lat, żeby znowu stanąć na nogi. Mój plan jest całkiem prosty: odpłacę się
Ramirezowi i będę miał pewność, że nigdy czegoś podobnego już nie zrobi.

Olivia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ten człowiek zamierza

zabić Estabana! Choć bardzo wzburzona, na zewnątrz zachowała całkowity
spokój.

– Ośmieszy się pan tylko – powiedziała podobnie jak on beznamiętnym

głosem, wymawiając wyraźnie każde słowo. – Przecież ja dla niego nic nie
znaczę.

Obrzucił ją wzrokiem, w którym było lekceważenie, ale i pewne

zainteresowanie.

– Coraz lepiej. Jak widzę, gotowa jesteś kłamać, żeby ocalić Leoparda. A

intuicja podpowiada mi, że on gotów jest uczynić jeszcze więcej, żeby ocalić
ciebie, senorita. Jestem pewien, że oddałby za ciebie własne życie.

Olivia zacisnęła mocno powieki, ze wszystkich sił starając się opanować.

Zbyt wiele zależało od tego, czy potrafi zachować trzeźwość umysłu. Przede
wszystkim zależało od tego życie Estabana. I oczywiście jej własne.

– Myli się pan.
– Zobaczymy – odpowiedział. – A tymczasem przekonamy się, czy

rzeczywiście jesteś tak pociągająca. – Odstawił pusty kieliszek, klasnął w

background image

dłonie, że aż zaskoczona Olivia wzdrygnęła się, i zawołał:

– Juana!
Niemal natychmiast pojawiła się szczuplutka meksykańska dziewczynka.
Si, senor Leonesio?
Olivia zauważyła, że mężczyzna nie przejął się tym, że wypowiedziane

zostało jego imię, chociaż prawdopodobnie nie zamierzał się przedstawiać.
Ostrym tonem wydał Juanie polecenie po hiszpańsku. Olivia zorientowała się,
że ta dziewczynka jest tutaj także więźniem.

Kiedy Leonesio skończył mówić, Juana zwróciła się do Olivii, która

siedziała na małej kanapce, i powiedziała jakieś jedno słowo, najwidoczniej
mające być rozkazem. W ogromnych, czarnych oczach widniało błaganie, żeby
Olivia była jej posłuszna.

Olivia wstała, bo wszystko wydawało się jej lepsze niż towarzystwo

Leonesia. Czując ból w każdym mięśniu, w ślad za Juaną opuściła pokój.
Pięknymi drewnianymi schodami weszły na górę.

– Niech pani nie próbuje uciekać – szepnęła Juana, z trudem wymawiając

angielskie słowa, gdy były już same w łazience. Przecięła więzy na rękach
Olivii i mówiła dalej: – Nawet wiatr donosi Leonesiowi o wszystkim, co się
dzieje wokół.

Olivia, rozcierając bolące przeguby, stwierdziła ze zdumieniem:
– Mówisz po angielsku.
– Nie bardzo. Znam tylko kilka słów...
– Czy ty... Co ty tu robisz?
– On mówi, że kiedy dorosnę, zostanę jego kobietą. Będzie mnie uczyć,

jak mam mu dawać przyjemność – odpowiedziała z goryczą w głosie.

Olivia wstrząsnęła się od przenikającego ją dreszczu.
– A kto jest teraz jego kobietą?
– On ma wiele kobiet. – Juana spojrzała na Olivię ze współczuciem. –

Myślę, że i ciebie weźmie na jakiś czas do łóżka.

Olivia potrząsnęła głową:
– Wolę raczej umrzeć.
– Jeśli mu odmówisz, wychłoszcze cię.
– O Boże! – jęknęła przerażona Olivia.
Juana wsypała do wody sól o zapachu jaśminowym i gestem zaprosiła

Olivię do kąpieli. Dziewczyna była zdecydowana stawiać Leonesiowi opór w
każdy możliwy sposób, ale czuła się tak brudna, wprost lepiła się od kurzu i
potu, że kąpiel mogła jej tylko pomóc w uzyskaniu lepszego samopoczucia.

Zdjęła buty, dżinsy, bluzkę, bieliznę i weszła do wanny. Juana stała w

pobliżu, ale odwróciła oczy, kiedy Olivia myła szamponem włosy i szorowała
obolałe ciało. Po kąpieli wytarła się dużym, miękkim, świeżym ręcznikiem i
dostała przejrzysty, długi, biały szlafrok, bardzo gustowną koronkową bieliznę i

background image

parę sandałków.

Juana zaprowadziła Olivię do luksusowo urządzonej sypialni i przy

toaletce zaczęła jej suszarką układać włosy. Gdy już skończyła, powiedziała:

– Przyniosę coś do jedzenia. Pani musi być silna. Olivii wcale nie chciało

się jeść, ale uchwyciła sens słów Juany. Niewykluczone, że od tego zależeć
będzie jej własne życie i życie Estabana.

Trzeba maksymalnie wykorzystać każdą najmniejszą sposobność. Gdy

Juana opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi na klucz, Olivia rzuciła się do
dwuskrzydłowych drzwi prowadzących na taras.

Poniżej było duże kamienne patio, sięgające aż do basenu. Olivia oceniła,

że po skoku z wysokości prawie dwóch pięter na pewno skręciłaby sobie kark.

Wróciła do pokoju i zaczęła chodzić tam i z powrotem, pochłonięta

planami ucieczki. Ostatecznie jednak nie wymyśliła nic sensownego. Chociaż
była osobą przedsiębiorczą, tym razem z wielką przykrością musiała przyznać
się do bezsilności. Dopóki Estaban jej nie uwolni, nic nie może zrobić.


– To robota Leonesia – powiedział Estaban, gdy o zmroku wraz z Pepitem

natrafili na miejsce, skąd Olivia została porwana.

W krytycznych momentach Estaban przypominał sobie prawo

Murphy’ego: jeśli tylko może zdarzyć się coś złego, to na pewno się zdarzy.
Leonesio de Luca Santana był najbardziej zagorzałym, najokrutniejszym,
najbardziej mściwym z jego wrogów. Porwania Olivii mógł dokonać któryś z
ludzi Leonesia, a były to łotry spod ciemnej gwiazdy.

– Plotki okazały się prawdziwe, Pepito. On tu wrócił.
Si – krótko odpowiedział Pepito. Na usilne żądanie Estabana bardzo

rzadko rozmawiali o dawnych czasach i o ludziach, którym pomieszali szyki.

– Wracaj do misji po pozostałych – spokojnie rozkazał Estaban. – Wiesz,

gdzie mieszka Leonesio, gdy przyjeżdża do Meksyku?

Si – kiwnął głową Pepito. – W majątku St. Thomasów. – I po chwili

dodał z wyraźnym zadowoleniem: – Będziemy walczyć.

Estaban pomyślał, że Olivia znajdzie się w wielkim niebezpieczeństwie,

kiedy zaczną świszczeć kule.

– Nie, jeśli się uda, musimy unikać walki. Chcę tylko odzyskać żonę,

żywą i całą.

Si – zgodził się natychmiast Pepito, ale minę miał sceptyczną. Obaj

dobrze wiedzieli, że z takimi ludźmi jak Leonesio nie pójdzie im łatwo.

Estaban nakazał ręką swemu amigo, żeby już jechał, sam też wskoczył na

siodło i ruszył w kierunku majątku, który niegdyś należał do innych właścicieli.
Gdy Estaban był jeszcze chłopcem, mieszkał tam Enrique St. Thomas, jego
przyjaciel. Matką Enrique’a była ognista Meksykanka, a ojcem pełen
temperamentu Francuz. Gdy Estaban wraz z dziadkiem przyjeżdżali do nich z

background image

wizytą, odnosili wrażenie, że cały dom przesiąknięty jest namiętną miłością,
jaką darzyli się wzajemnie St. Thomasowie. Oboje niestety zmarli podczas
epidemii grypy jakieś dziesięć lat temu.

Jadąc na poszukiwanie Olivii, Estaban zastanawiał się, gdzie może się

teraz znajdować Enrique. Dobrze byłoby znowu spotkać starego przyjaciela.

Dotarli na miejsce w całkowitych ciemnościach. Przywiązał konia do

drzewa wśród palm rosnących gęsto wokół znajomego domu.

Nie ulegało wątpliwości, że porwanie Olivii było pułapką. Leonesio

chciał zemścić się za zniweczenie jego planów i wiedział, że Estaban na pewno
przyjedzie po Olivię. Tylko na to czekał.

Estaban westchnął. Przysięgał sobie, że już nigdy więcej nie będzie

mieszał się w takie sprawy, ale było to zanim płomienno-włosa Amerykanka
odmieniła jego życie. Nie mając wyboru, Estaban Ramirez znów stał się
Leopardem. I nawet był rozczarowany, że z taką łatwością udało mu się ominąć
stojących gdzieś w ukryciu strażników.


Obiad podany został w patio w pobliżu basenu, na stole osłoniętym

parasolem. Polecono Olivii, żeby tam przyszła.

Dołączyła do Leonesia z chłodną godnością, na pozór spokojna i

opanowana, choć w rzeczywistości tak napięta, że z trudem opanowywała
drżenie. Może to tylko było nierealne marzenie, ale mogłaby przysiąc, że
Estaban znajduje się gdzieś niedaleko. Wydawało jej się nawet, że słyszy bicie
jego serca.

– Przyjdziesz dzisiaj do mnie na noc – oznajmił Leonesio, upiwszy łyk

czerwonego wina.

– Niech pan nawet o tym nie marzy – odpowiedziała wprost Olivia. –

Wolałabym raczej spać z jaszczurką.

Leonesio zaśmiał się głośno.
– Ale harda! Nic dziwnego, że Leopard szaleje za tobą.
Olivia zmusiła się do wypicia odrobiny wina i skosztowania wykwintnego

jedzenia.

– Będzie pan bardzo rozczarowany. Senor Ramirez już się mną znudził.

Kupił sobie nową, bardziej interesującą kobietę.

– Ciebie też kupił? – Leonesio odstawił kieliszek i rozparł się w krześle z

zadowoloną miną.

– Jak widzę, zainteresowało to pana. Gotowa jestem się założyć, że

pańscy rodzice nieraz się zastanawiali, skąd ma pan taki charakter.

Leonesio roześmiał się znowu:
– Sami chcieli, żebym taki był – stwierdził z przekonaniem. – Ale

mówiliśmy o tym, że Ramirez cię kupił.

– Dwóch mężczyzn porwało mnie na drodze, gdy zepsuł mi się wynajęty

background image

samochód – powiedziała tak, jakby tego rodzaju przygody zdarzały jej się
codziennie. – Odsprzedali mnie senorowi Ramirezowi, a ja uciekłam od niego,
jak tylko nadarzyła się okazja. I wtedy zostałam schwytana przez pańskich ludzi.
– Przerwała, mając nadzieję, że wróg uwierzy w jej kłamstwa.

Nagle zobaczyła... Estabana, który bezszelestnie przeskoczył ogrodzenie

za plecami Leonesia. A więc przyjechał po nią! Modliła się w duchu, by się nie
zdradzić wyrazem twarzy.

– Życie niewolnicy nie jest łatwe, panie Leonesio – mówiła dalej. – Bo

tak się pan nazywa, prawda? A czy ma pan jakiś pseudonim?

Leonesio chciał coś odpowiedzieć, lecz nie zdążył nawet otworzyć ust,

gdyż w tym momencie Estaban schwycił swojego wroga za gardło i ściągnął go
z krzesła na ziemię.

– Nie ruszaj się. Nawet nie próbuj... – mruknął Estaban przez zęby,

wzmacniając ucisk. – A więc mam cię, tchórzu!

Estaban dopiero teraz spojrzał na Olivię i na widok jej przezroczystego

stroju aż zmrużył oczy.

– Później porozmawiamy o twoim udziale w tej awanturze – powiedział.

– A tymczasem wejdź do domu i zostań tam, dopóki po ciebie nie przyjdę.
Zrozumiałaś?

Olivia nie była już pewna, czy uwolnienie z rąk Leonesia rzeczywiście

polepszyło jej sytuację. Estaban nie ukrywał wściekłości i mogła sobie
wyobrazić, co usłyszy z jego ust, kiedy do końca rozprawi się z Leonesiem.
Rozczarowana pomyślała, że Estaban nie okazał cienia radości na jej widok, nie
objął jej ani nie pocałował. Bez słowa poszła do domu.

Razem z Juaną siedziały na skórzanej kanapie w gabinecie i aż

podskoczyły, gdy rozległy się strzały. Olivia pobiegła do drzwi, pewna, że
Estaban został zabity i straciła go na zawsze.

Zderzyła się z nim w korytarzu. Widocznie strzały były tylko sygnałem

dla jego ludzi.

– Nie jesteś zbytnio posłuszna moim rozkazom, dulce – powiedział

ponurym głosem.

Olivia przypadła do jego piersi:
– Chyba już zawsze taka będę. Ale kocham cię Estabanie. I czy uwierzysz

mi, czy nie, nigdy już nie chcę być z dala od ciebie.

Odsunął ją i spojrzał smutno w jej oczy pełne łez.
– Zostaniesz ze mną? Ale przecież uciekłaś...
– Wcale nie uciekłam. Podziwiałam kwiaty kaktusa i inne ciekawe rzeczy.

Po prostu zabłądziłam... – Zaniosła się płaczem, a potem nabrała tchu i mówiła
dalej: – Zanim przyjechałam do tego zwariowanego kraju i zanim spotkałam
ciebie, żyłam tak, jak chciał wuj Errol, nie decydowałam o niczym. A teraz po
raz pierwszy czuję, że naprawdę jestem sobą, wiem, czego chcę, i nie

background image

zrezygnuję z tego!

Estaban uśmiechnął się na znak, że ją zrozumiał. Objął Olivię i ucałował.

Upłynął miesiąc.
Wuj Errol w białym garniturze, takim, jakie nosi się w tropikach,

wyglądał na uszczęśliwionego, tak jak w podobnej sytuacji byłaby szczęśliwa
matka panny młodej.

Kiedy tylko Olivia zadzwoniła do niego z Mexico City i powiedziała, że

chociaż są już z Estabanem poślubieni, chcą jednak, by na ranczo odbyła się
oficjalna ceremonia, przyjechał, przywożąc piec do wypalania i koło
garncarskie.

Olivia uśmiechała się w duchu, obserwując wuja z tarasu przylegającego

do jej pokoju. Cały dziedziniec przybrany był kwiatami i szarfami, a długie stoły
uginały się od mnóstwa wyśmienitych potraw przyrządzonych przez Marię.
Goście, którzy zjawili się z różnych stron świata, spacerowali, popijając
szampana w świetle popołudniowego słońca.

Estaban stanął za Olivią, objął ją ramieniem i pocałował w szyję. Miała na

sobie długą białą suknię z ogromnym dekoltem odsłaniającym ramiona.

– Szczęśliwa? – zapytał.
– O, tak, jestem szczęśliwa! – odpowiedziała, oparłszy głowę na jego

ramieniu.

Obrócił ją twarzą ku sobie. Namiętny pocałunek zapowiadał cudowną,

rozkoszną noc. Była jeszcze oszołomiona, kiedy wziął ją pod rękę i wprowadził
do domu, żeby mogli tam jeszcze raz złożyć przysięgę małżeńską.

– Nie spodziewaj się tylko, że obiecam ci posłuszeństwo – ostrzegła go

Olivia.

Estaban roześmiał się serdecznie.
– Nie uwierzyłbym ci ani przez chwilę, nawet gdybyś przyrzekła –

odrzekł. – Kocham cię, senora Ramirez, Kocham cię właśnie taką, jaką jesteś!
Nawet nie próbuj się zmieniać!

W odpowiedzi Olivia uśmiechnęła się oczami, sercem, całą twarzą.
– I ja cię kocham, mój Leopardzie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Miller Linda Lael Kobieta leoparda
Miller Linda Lael Śmiałe posunięcia
28 Miller Linda Lael Śmiałe posunięcia (Jak się pozbierać)
03 Linda Lael Miller Kobieta Leoparda
nierozerwalne wiezy linda lael miller
Linda Lael Miller Jak się pozbierać (inny tytuł Śmiałe posunięcia)
50 Miller Linda Leal Ucieczka z Kabrizu
Harlequin Orchidea 028 Miller Linda Leal Śmiałe posunięcia
Miller Linda Leal Jak się pozbierać (Śmiałe posunięcia)
O028 Miller Linda L Śmiałe posunięcia
028 Miller Linda Leal Smiale posuniecia
43 Turner Linda Kobieta w czerwieni
Co mowia mezczyzni co slysza kobiety Linda Papadopoulos
5 żywienie kobiet ciężarnych
KOBIETA

więcej podobnych podstron