R 1 Przebudzenie, zdumiewająca prawda i nowa siła ZB

background image

Prolog
Nazywam się Isabella Marie Swan i mam 18 lat. W zasadzie to 218. Jak to możliwe?
Cóż, tak samo jak moi bracia, jestem wampirem. Urodziłam się w Londynie w 1782 r.
jako najmłodsza z trojga rodzeństwa. Mój ojciec, Charlie, był angielskim lordem.
Matka Renee, z pochodzenia Włoszka, także miała szlachecki rodowód. Jak stałam
się tym, czym się stałam? Dobre pytanie.
Z mojego ludzkiego życia pamiętam tylko tyle, iż po śmierci mojej matki zostałam
odesłana do Włoch wraz z braćmi, którzy mieli mnie eskortować. Zanim wyruszyliśmy
w podróż, miałam dziwne wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Mój bliźniak, Gabriel,
twierdził, iż to tylko moja wyobraźnia, jednak to uczucie narastało z każdym dniem
dzielącym nas od wyjazdu z Anglii. William, nasz starszy brat, odkąd usłyszał o
wyjeździe, był ciągle pogrążony we własnych myślach. Kilka dni później, kiedy już
przekroczyliśmy granicę Szwajcarii, moje dziwne przeczucia wezbrały na sile.
W pewnym momencie coś uderzyło w powóz, potem widziałam, jak moi bracia
wyskakują do zakapturzonych, ciemnych postaci.
Poczułam szarpnięcie do tyłu, palący ból… potem była już tylko ciemność.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje ludzkie wspomnienia.

R.1 Przebudzenie, zdumiewająca prawda i nowa siła.
PWB.
Ocknęłam się po kilku dniach w komnacie pałacu Volturi. Wpatrywała się we mnie
kobieta nieskazitelnej urody, z oczami o odcieniu rubinu. Heidi, bo tak jej było na
imię, była przy mnie w czasie mojej przemiany. Chciałam się zapytać, jak tu trafiłam?
Co się stało z moim rodzeństwem? Co z ludźmi, którzy jechali razem z nami?
Dlaczego czuję piekący ból w gardle?
Miałam tyle pytań, jednakże ona wyprzedziła mój ruch, mówiąc tylko:
- Dobrze, że się obudziłaś, Isabello. Aro czeka na ciebie w głównej komnacie. Na
pewno masz wiele pytań. On rozwieje twoje wątpliwości. Idź za mną.
Uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym wyszła, a ja razem z nią.
Szłyśmy w milczeniu długim, ciemnym korytarzem, choć brak światła, ku mojemu
zaskoczeniu, nie był dla mnie problemem. Stanęłyśmy przed masywnymi drzwiami.
W jednej chwili otworzyły się i moim oczom ukazała się ogromna owalna sala,
otoczona marmurowymi kolumnami, z płaskorzeźbami na ścianach. W centralnym
punkcie stał podest z trzema siedzeniami przypominającymi trony. Miejsce to
wypełnione było ludźmi w czarnych strojach o bladej cerze bez skazy i zarówno
pięknymi, jak i przerażającymi, szkarłatnymi oczami. Wtedy to do mnie dotarło,
chociaż nie chciałam jeszcze uwierzyć.
Spojrzałam z niemym pytaniem w oczach na wysokiego mężczyznę z ciemnymi
włosami, który siedział na środkowym tronie. W tej chwili dołączyły jeszcze cztery
postaci prowadzące moich braci. Miałam mętlik w głowie. Byłam szczęśliwa, że żyją i
przerażona jednocześnie tym, kim się stali. Chciałam im się rzucić na szyję i
widziałam w ich oczach tę samą mieszankę uczuć: przerażenie, ulgę, ból,
świadomość tego, kim teraz jesteśmy, lecz coś w podświadomości zabraniało nam
wykonać jakikolwiek ruch. Po chwili, która trwała dla nas wieczność, ciemnowłosy
mężczyzna wstał i podszedł do nas, czym przyciągnął uwagę wszystkich
znajdujących się w pomieszczeniu.
- Isabello, Williamie, Gabrielu, jestem Aro. Witam was w Volterrze. - Podał powoli
dłoń moim braciom, po czym chwycił moją i przypatrywał mi się przez chwilę.
- Zaiste… ciekawe… - wyszeptał bardziej do siebie niż do nas, jednak każdy
doskonale go usłyszał.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Aro? - odezwał się jasnowłosy mężczyzna siedzący na tronie po prawej stronie.
- Cóż, Eleazar miał rację. Cała ta trójka jest niezwykła, nie mogę odczytać żadnej
myśli naszych gości, tylko to, co mają w umyśle w tej chwili. Natomiast nasza droga
Izabella jest dla mnie zupełną niewiadomą. U niej nie widzę nic. Fascynujące -
odpowiedział.
- Co masz na myśli? - spytał zaintrygowany blondyn.
- Eleazarze? - Aro zwrócił się do jasnego szatyna stojącego blisko filaru.
- Rodzeństwo Swan posiada niezwykłe dary. Ich aura była zauważalna już kiedy byli
ludzkimi dziećmi. Mają moc, z jaką się nigdy nie spotkałem. – Lustrował nas
wzrokiem i mówił dalej. - Ich dary są od siebie zupełnie różne, jednakże Isabella jest
czymś w rodzaju tarczy. Trudno jest mi powiedzieć, jak rozległa jest jej umiejętność,
gdyż wciąż mnie blokuje, ale to poprzez jej mentalną więź z rodzeństwem oraz więzy
krwi nie możesz odczytać ich myśli. Oni nawet nieświadomie chronią się wzajemnie.
Dla siebie nie stanowią żadnego zagrożenia, lecz są bardzo groźni dla innych
naszych pobratymców, nie wspominając o ludziach. Nawet armii doświadczonych
wampirów ciężko będzie ich pokonać. Ponieważ dziewczyna jest tarczą, jej bracia
także posiadają coś w rodzaju filtru, przez który ciężko się przebić. Jednak nie jest to
niemożliwe, tak jak w przypadku ich siostry. Na Izabelę natomiast nie działa ani dar
Williama, ani Gabriela, chyba że sama na to pozwoli.
Ja i Gabriel staliśmy osłupiali, niezdolni do jakiegokolwiek manewru, spoglądając to
na siebie, to na przemawiających mężczyzn, choć niewiele byliśmy w stanie
zrozumieć z tej wymiany zdań. William z nieodgadnionym wyrazem twarzy stał i tylko
słuchał, po czym zrobił krok w przód i spytał:
- Kim WY w ogóle jesteście? Kim MY teraz jesteśmy i czego od nas chcecie?!
- Och, wybaczcie naszą nieuwagę. Jesteśmy Volturi, stoimy na straży wampirzego
prawa. Można powiedzieć, że jesteśmy rodziną królewską, a wy… cóż, wy teraz
jesteście jej członkami. Jesteście bowiem jednymi z nas.

PWW.
Słuchałem tego, co Eleazar mówił na nasz temat, próbując przetrawić wszystkie
informacje. Wiedziałem już, kim jestem, lecz wciąż nie chciałem wierzyć. Musiałem to
usłyszeć. Widziałem strach w oczach Belli, dezorientację wymalowaną na twarzy
Gabriela. Nie mogłem tak bezczynnie stać, musiałem się odezwać. Będę bronić
mojego rodzeństwa, ale najpierw muszę wiedzieć przed czym.
- Kim WY w ogóle jesteście? Kim MY teraz jesteśmy i czego od nas chcecie?!
Żądałem odpowiedzi. W mojej głowie rodziło się tyle pytań, choć niektórych
odpowiedzi mogłem się domyślić.
- Och, wybaczcie naszą nieuwagę. Jesteśmy Volturi, stoimy na straży wampirzego
prawa. Można powiedzieć, że jesteśmy rodziną królewską, a wy… cóż, wy teraz
jesteście jej członkami. Jesteście bowiem jednymi z nas.
- Jednymi z was? - Nadal nie rozumiałem, dlaczego po prostu nas nie zabili, tak jak
zrobili to z naszą eskortą.
- Tak - odpowiedział Marek, brunet siedzący na tronie znajdującym się po lewej
stronie. – Taka moc… To byłoby wielkie marnotrawstwo pozwolić wam zwyczajnie
umrzeć lub gorzej: pozwolić, byście zostali przemienieni przez przypadkowego
nomada.
- Nic nie rozumiem. Więc nie każdy posiada dodatkowe zdolności? - Teraz to
Gabriel wyprzedził moje pytanie.
- Nie. Nie każdy. Wiem, że jeszcze wiele nauki przed wami. Ale uwierzcie, mamy na
to czas.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Mówiąc to, Aro skinął dłonią na dwójkę wampirów stojących po obu stronach
podestu.
- Alec, Jane, sprawdźmy, czy nasze drogie rodzeństwo jest także odporne na wasze
zdolności. Najpierw Izabella - rozkazał brunet. W tym momencie dziewczyna
spojrzała przenikliwym wzrokiem na moją siostrę, a jej mina stawała się coraz
groźniejsza. Mogłem przysiąc, iż widziałem żądzę mordu w jej oczach. Chciałem
zasłonić Izabellę, ale powstrzymało mnie dwóch mężczyzn. Bella zamknęła oczy i ani
drgnęła.
- Dość! – Aro klasnął w dłonie i przyjrzał się Belli nieprzeniknionym wzrokiem. W tym
czasie Jane zwróciła się w stronę mężczyzny z twarzą, na której wymalowana była
złość, porażka i frustracja.
Wszyscy przypatrywali się tej scenie w milczeniu, jedynie brunet wymienił
porozumiewawcze spojrzenia z jasnowłosym i obaj z ekscytacją w oczach wpatrywali
się w moją siostrę. Po chwili, która wydawała mi się wiecznością, Aro podszedł do
blondyna.
- Fascynujące, nieprawdaż Kajuszu? - stwierdził.
- Zaiste fascynujące - zgodził się Kajusz.
- Teraz bliźniak - rozkazał Aro.
Kiedy blondynka zwróciła swój wzrok na Gabriela, wszystko potoczyło się
jednocześnie. Usłyszałem krzyk brata padającego na podłogę, Bellę wołającą: nie! I
uświadomiłem sobie, że krzyczałem razem z nią. W tym samym momencie wszyscy
stanęli niczym kamienne posągi. Gabriel podniósł się w mgnieniu oka, wydał z siebie
głośny charkot i wszystkie postaci, oprócz nas, zaczęły majaczyć. Ich oczy,
wcześniej przytomne, teraz wyglądały na zamglone.
W jednej sekundzie znalazłem się koło mojego rodzeństwa. Załapaliśmy się za ręce,
a kiedy poprzez majaki zgromadzonych coraz częściej przebijało się błagalne „dość”,
powoli każde z nas zdążyło się uspokoić.

PWG.
Poczułem ogromnie palący ból, gorszy niż podczas przemiany. Upadłem na podłogę,
w myślach błagając o śmierć. Myślałem, że moje ciało jest rozszarpywane komórka
po komórce i każda czująca cześć mnie jest wrzucana na rozżarzony węgiel. Jak
przez mgłę usłyszałem, że moje rodzeństwo krzyczy „nie!” i w tej chwili, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po bólu nie było ani śladu. Zerwałem się na
równe nogi. Mój wzrok zaszedł czerwoną mgłą, a ja wyobraziłem sobie płomienie
podobne do tych, które czułem przed chwilą.
Will i Bella zjawili się przy mnie. Trzymaliśmy się mocno. Mgła zaczęła schodzić z
moich oczu, uspokoiłem się.
Wszyscy zebrani w tym momencie osunęli się na ziemię. Staliśmy zdezorientowani,
gdy uświadomiłem sobie, że oni upadli przeze mnie. To ja swoją wyobraźnią
sprawiłem im ból! Odetchnąłem z ulgą, widząc, że Bella i Will tego nie doświadczyli.
Ciszę przerwał Aro, który na powrót przybrał pionową pozycję.
- Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. To było zarazem interesujące,
zdumiewające i przerażające. Moi mili, wybaczcie moją nieopatrzną prowokację.
Jestem dumny, iż staliście się członkami naszej rodziny. Żadne z tu obecnych osób
nie zaatakuje was i nie wymusi na was użycia swoich darów. Tu jesteście bezpieczni.
A teraz czas na ucztę. Jeszcze musicie się wiele dowiedzieć i dużo nauczyć, a
przecież nie możemy pozwolić, aby dłużej doskwierało wam pragnienie. Heidi, Corin
przyprowadźcie tu ludzi, czas się posilić.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Posilić?! – Bella krzyknęła z niedowierzaniem. – Żadne z nas nie zabije człowieka!
– wycedziła przez zęby z determinacją w oczach. - Jeżeli to jest nakaz, to możecie
od razu nas zgładzić!
Will i ja poparliśmy siostrę. Pomimo tego kim się staliśmy, żadne z nas nie chciało
dopuścić się mordu. Gdzieś tam w naszych duszach tliła się pozostała cząstka
człowieczeństwa. Pytanie tylko, czy my wciąż mamy duszę? A jeśli nie, to gdzie w
takim razie schowały się uczucia, skoro nasze serca już nie biją? Przecież wciąż
myślimy, kochamy się, mamy swoją wolę. One nadal w nas są, więc i dusza musiała
pozostać.
- Spokojnie, moi drodzy – odezwał się Marek. – Jeżeli nie chcecie uczestniczyć w
naszym posiłku, Chelsea i Feliks zaprowadzą was do waszych komnat. Po zmroku
poślemy po was i ruszycie razem ze strażami, aby zaspokoić swój głód. Po powrocie
powiecie nam, czy zmieniliście zdanie co do waszej „diety”. A teraz możecie odejść,
musicie zapoznać się bliżej z waszym domem.
Po tych słowach odetchnęliśmy z ulgą, a choć pragnienie stawało się coraz
mocniejsze, nie chcieliśmy uczestniczyć w tym, co miało za chwilę nastąpić.

PWB.
Wychodząc z komnaty, poczułam się tak, jakby kamień spadł mi z serca… o ile mogę
tak jeszcze o sobie powiedzieć, bo przecież już nie mam serca. Ale czy mam jeszcze
duszę?
Szliśmy w milczeniu. Wiedziałam jednak, że Will i Gabriel myślą o tym samym co ja.
Cieszyło mnie to, iż nie kazano nam zostać i zabijać lub, co gorsza, patrzyć jak robią
to inni. Marek powiedział coś naszej diecie. W grę nie wchodzi ludzka krew, więc
czym zaspokoić głód? Mamy inne wyjście? Tylko jakie? Czyżby… Oby to była
prawda, to byłoby najlepsze wyjście. W tym momencie jak mantra po moim umyśle
krążyły dwa słowa. Polowanie. Zwierzyna.
Każde z nas zostało odprowadzone do naszych komnat. To miało być miejsce, w
którym przyjdzie nam spędzić resztę życia. Jakie to zabawne myśleć o życiu, będąc
umarłym. Jak nasze istnienie nazwać? Wiem. Egzystencja. Tak, to dobre słowo. I tu
przyjdzie nam spędzić resztę naszej egzystencji. Tylko ile czasu będzie trwała ta
reszta? Cóż, teraz to i tak nieistotne. W obecnej chwili najważniejszą sprawą jest
poczekać do zmroku, aby przekonać się, czy moje przypuszczenia są słuszne.
Potem dowiem się, jak dalej potoczy się nasz los.
Było ciemno, chociaż dla nas nie miało to już żadnego znaczenia. Im bliżej byliśmy
wyjścia z zamku, tym pragnienie było silniejsze. Modliłam się, aby nie spotkać
żadnego człowieka, wtedy mogłabym przestać panować nad sobą. Tego bym sobie
nie wybaczyła, a tym bardziej nie mogłabym spojrzeć moim braciom w oczy. I stało
się, byliśmy na zewnątrz. Po raz pierwszy od kiedy nie jestem człowiekiem widziałam
niebo, gwiazdy i… ludzi. Byliśmy w ciemnej, wąskiej uliczce, idealnej by móc
zaatakować i jednocześnie nie skupić na sobie uwagi. Poczułam ich zapach: dwóch
mężczyzn, zataczających się od ogromu wina krążącego razem z krwią, wyraźnie
szukających „szczęścia” w zakazanych zaułkach. Łatwy cel, można by rzec, że
szczęście nam sprzyjało. Jednak takie „szczęście” nie było nam potrzebne.
Instynktownie wstrzymałam oddech i dotarło do mnie, że nawet ta umiejętność nie
jest mi teraz potrzebna. Złapałam braci za ręce w obawie, iż moja silna wola na nic
się nie zda. Spojrzeliśmy na siebie przelotnie i czym prędzej wycofaliśmy się, gnając
w stronę lasu. Oczywiście Felix, Demetri i dwóch innych pilnujących nas wampirów
pobiegło za nami. Znaleźliśmy się w lesie i nawet nie minęła chwila, a już wbijaliśmy
swoje zęby w jelenia.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

Po wszystkim nie potrzebowaliśmy słów, by zgodzić się, że zwierzyna to jest to, co
pomoże zaspokoić nam nasze pragnienie. Skoro jako ludzie zabijaliśmy dla mięsa,
teraz będziemy zabijać dla krwi. Tak czy inaczej, będziemy się żywić zwierzętami,
więc wszystko zostanie po staremu.
- No, no, no… Widzę, że z wami będę miał ciągle pod górkę, ale nie szkodzi –
stwierdził Felix z rozbawieniem w oczach. – Ja nie mam nic przeciwko, chętnie wrócę
i zajmę tymi ludźmi.
- Ale chyba podzielisz się kolacją, co? – Teraz to Demetri nie krył uśmiechu. – Skoro
nasze rodzeństwo gardzi takim jedzeniem, to ja ci z chęcią potowarzyszę. Myślę, że
oni nie sprawią teraz żadnego problemu. Leo i Simon wystarczą, by dotrzymać wam
towarzystwa w czasie dalszego „po-lo-wa-nia”. – W ostatnim słowie znacząco
przeciągał sylaby z zadziornym uśmiechem na ustach. - Spotkamy się za parę minut
przed bramą Volterry, wtedy doprowadzimy was przed oblicze Aro i dowiecie się, co
dalej.
Byliśmy już całkiem syci, jeżeli można to tak nazwać. Weszliśmy do auli, gdzie
czekali już na nas. Tym razem oprócz wielkiej trójcy, Eleazara i kilku wampirów ze
straży przybocznej nie było nikogo. Zanim ktokolwiek się odezwał, zauważyłam
kątem oka, że Eleazar nie miał szkarłatnych oczu tak jak pozostali. Jego tęczówki
były jakby brudne, błotniste. Zastanawiałam się dlaczego? Jednakże nie czas był
teraz na tego typu pytania.
- Witajcie z powrotem moi mili – zaczął Aro. – Widzę Eleazarze, że twoi podopieczni
wraz z jadem przejęli także twoje upodobania co do krwi. Czyżby filozofia życiowa
Carlisle’a była bardziej powszechna, niż nam się wydawało?
Eleazar spojrzał na nas ze skruchą w oczach, po czym przemówił.
- Obiecałem, iż odnajdę i sprowadzę trójkę wampirów o niespotykanym darze i oto
są. W dodatku to rodzeństwo, a ich moc jest całkiem odmienna. Aby wszystko
potoczyło się jak należy, złamałem swoje zasady i osobiście ich przemieniłem.
Wiesz, że nie chciałem mieć już do czynienia z ludzką krwią. Wywiązałem się z
naszej umowy, dlatego proszę, chciałbym już odejść.
Zadziwiające, on także żywił się krwią zwierząt. Hmm... Czy to dlatego ma takie
oczy? Im dłużej tu stałam, tym więcej myśli zaprzątało mój umysł. Byłam pewna, że
moi bracia myślą teraz o tym samym. Ciekawe kim jest ten Carlisle? Wygląda na to,
iż nie ma go w Volterrze. Czyżby przez to, że nie pije ludzkiej krwi? Nieważne. Tego
dowiemy się potem.
- Cóż, szkoda, że chcesz nas opuścić. Sądziłem, że jednak zmienisz zdanie, lecz
jeśli nie… to zgoda. Dotrzymałeś danego słowa. Wiesz, że jesteś członkiem rodziny,
nie jej więźniem – mówił Aro z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzał przelotnie
na Kajusza i Marka, po czym przemówi dalej. – Pamiętaj, że ciebie także obowiązują
nasze zasady. Jeżeli je złamiesz, nie możemy mieć dla ciebie litości. Mam nadzieję,
iż za jakiś czas jednak wrócisz do nas. Szkoda marnować taki talent. Żegnaj
przyjacielu. Pozdrów Carlisle’a, jeśli go spotkasz.
Eleazar nie powiedział już nic. Skłonił się tylko, odwracając się do drzwi. Spojrzał
nam w oczy, wypowiadając nieme „wybaczcie” i już go nie było.
William postanowił przerwać milczenie. Popatrzył na nas niepewnie i zaczął:
- Jak już wiecie, nie chcemy żywić się ludzką krwią, więc proszę, nie zmuszajcie nas
do tego. My nie chcemy stawiać warunków, to jest jedynie prośba. Oczywiście, jeżeli
mamy tu zostać.
Aro pokręcił głową z dezaprobatą, Marek natomiast odparł krótko:
- Zgoda, jeśli taka jest wasza wola.
Potem wstał i wyszedł z komnaty.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

- Od jutra zaczynacie trening. Jeszcze nie panujecie całkiem nad waszymi
umiejętnościami, a my pragniemy wiedzieć, jak bardzo są rozległe, poza tym nie
chcemy, byście nieopatrznie je wykorzystywali – stwierdził Kajusz.
- Feliks, Alec i Demetri się wami zajmą. Teraz możecie odejść. - Aro skinął głową i
wrota auli otworzyły się przed nami.
- Dziękujemy – odparł krótko Gabriel i wyszliśmy, tym razem bez pilnującej nas
straży.
Nie poczuwaliśmy się, jakbyśmy byli członkami tego klanu, jednakże przysługiwały
nam ich pełne prawa i za takich nas uważano.
Od tego momentu minęło dwieście lat. W międzyczasie nauczyliśmy się wiele.
Okazało się, iż jesteśmy silniejsi, niż przypuszczaliśmy. Wprawdzie żadne z nas nie
chciało wykorzystywać swoich darów w celu przemocy, jednak bywało tak, że nie
mieliśmy wyboru. Nie mieszkaliśmy na stałe w Volterrze, podróżowaliśmy wiele.
Czasem, ponieważ wymagała tego misja, częściej, by móc wieść z pozoru normalne
życie. Kilka razy odwiedziliśmy Eleazara i jego wybrankę Carmen. Nawet
mieszkaliśmy z nimi przez jakiś czas. Nie żywiliśmy do niego urazy. Wiedzieliśmy, iż
nie miał innej możliwości. Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to jego czyn miał
także pewne zalety.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
R 1 Przebudzenie, zdumiewajaca prawda i nowa sila ZB 2
371 Morgan Sarah Nowa sila
371 Morgan Sarah Nowa siła
Morgan Sarah Nowa siła 5
Gdy runą… mury milczenia, gdy prawdą… istnieć zaczniemy Przebudzeni
Eckhart Tolle Nowa Ziemia Przebudzenie swiadomosci sensu zycia
W religii katolickiej prawda i siła! Zarys dziejów prawdziwej religii
Dyskusja 158 facebook Nowa Ziemia globalne przebudzenie
Nowa Prezentacja Marihuana cała prawda
Szkolenie BHP Nowa studenci
Prawda 2
Układy wodiociągowe ze zb przepł końcowym i hydroforem
sila 2
Radioterapia VI rok (nowa wersja2)
Negocjacje 6 PRAWDA FALSZ
Australia i Nowa Zelandia

więcej podobnych podstron