Carole Mortimer
Zamek na wrzosowisku
Tłumaczyła
Iwona Maura
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Istny zamek Drakuli!
Nie, to byłoby nie w porza˛dku wobec Drakuli. Jest
znacznie gorzej, pomys´lała Crys, wpatruja˛c sie˛ z nie-
dowierzaniem w ogromny dom majacza˛cy na kon´cu
długiego podjazdu.
Z ge˛stnieja˛cej z chwili na chwile˛ mgły wyłaniały
sie˛ strome dachy, zrujnowane wiez˙yczki i wysoki
mur, z kto´rego tu i tam poodpadały czerwone cegły.
Zrujnowane monstrum udawało gotycka˛ budowle˛,
chociaz˙
prawdopodobnie
pochodziło
zaledwie
z dziewie˛tnastego wieku. Najwyraz´niej w czasach
kro´lowej Wiktorii ludzie utracili poczucie proporcji
i dobrego smaku.
Czy to moz˙liwe, z˙eby tu mieszkał Sam Barton,
starszy brat jej przyjacio´łki Molly? Nie. Wprawdzie
Molly była osoba˛ oryginalna˛, nawet nieco ekscen-
tryczna˛ – ale to nie jest chyba dziedziczne, prawda?
Crys wysiadła z samochodu i podeszła do wielkiej
bramy. Litery wyryte na omszałym słupie były zatar-
te, ale wcia˛z˙ czytelne: Sokole Gniazdo. Sie˛gne˛ła po
list od Molly. Wszystko sie˛ zgadzało. Ale moz˙e
w Yorkshire wie˛cej domo´w nosi taka˛ nazwe˛? Poza
tym to nie był wcale dom, ale zamek – otoczony mu-
rem z flankami, ze zwodzonym mostem i resztkami
fosy, w kto´rej nie było juz˙ wody. Molly nie mo´wiła
nic o zamku.
Po zastanowieniu Crys uznała, z˙e prawdopodob-
nie gdzies´ w głe˛bi stoi drugi dom, mniejszy i wygod-
niejszy. Musiała sprawdzic´ to jak najszybciej, bo
zapadał zmrok i ge˛stniała mgła. Dalsza droga w ta-
kich warunkach be˛dzie bardzo trudna.
Wro´ciła do samochodu i powoli ruszyła. Wjez˙-
dz˙aja˛c na chwieja˛cy sie˛ most, przełkne˛ła s´line˛ ze
strachu. Spojrzała w do´ł. Zas´miecona, zaros´nie˛ta
krzakami fosa cuchne˛ła wilgocia˛, ale na szcze˛s´cie
nie była bardzo głe˛boka. Tylko co to za pocie-
szenie?
Odetchne˛ła z ulga˛, kiedy znalazła sie˛ po drugiej
stronie. Zaparkowała na dziedzin´cu i wysiadła, z˙eby
sie˛ rozejrzec´. Dacho´wki, kto´re wiatry zrywały przez
lata z dachu, pe˛kały jej z chrze˛stem pod stopami.
Teren – to musiał byc´ kiedys´ klomb – przypominał
teraz dz˙ungle˛. Woko´ł nie zauwaz˙yła nawet s´ladu
innych budynko´w.
Od strony podwo´rza zamek ro´wniez˙ nie wygla˛dał
przyjaz´nie. Cze˛s´c´ dolnych okien zasłonie˛ta była ma-
sywnymi drewnianymi okiennicami albo w ogo´le
zabita deskami, w pozostałych zacia˛gnie˛to zasłony,
z˙eby uniemoz˙liwic´ obcym zagla˛danie do s´rodka.
Okna na wyz˙szych pie˛trach, chociaz˙ całe, skojarzyły
sie˛ Crys z oczami s´lepca, kto´ry na pro´z˙no wpatruje
sie˛ w s´wiat woko´ł siebie.
6
CAROLE MORTIMER
Chyba nikt tu nie mieszkał. Nikt przeciez˙ nie wy-
trzymałby takiej przygne˛biaja˛cej atmosfery.
Nagle Crys znieruchomiała. Wydało jej sie˛, z˙e cos´
słyszy. Przytłumiony dz´wie˛k, kto´rego nie umiała
rozpoznac´. Stała, niepewna, co robic´. Zaryzykowac´
i sprawdzic´, co to jest? A moz˙e wsia˛s´c´ do samochodu
i po prostu odjechac´?
Wariant drugi był ne˛ca˛cy, ale przed ucieczka˛
powstrzymywało ja˛ jedno – uciekała przez cały osta-
tni rok. Niedawno powiedziała sobie, z˙e nadszedł
czas, z˙eby znowu stawic´ czoło z˙yciu. To dlatego
przyje˛ła zaproszenie Molly i zgodziła sie˛ spe˛dzic´
z nia˛ kilka dni w Yorkshire u jej brata. Decyzja nie
przyszła jej łatwo. A teraz co? Po długiej i me˛cza˛cej
podro´z˙y z Londynu znalazła sie˛ w tym okropnym
miejscu i nawet nie wie, czy dobrze trafiła. I jeszcze
ta mgła. I ten dz´wie˛k.
Zza we˛gła wcia˛z˙ dochodził rytmiczny odgłos. Cos´
jakby kopanie. Crys poczuła sie˛ nieswojo. Uspokaja-
ła sie˛, z˙e byc´ moz˙e to okiennica szarpana przez wiatr
wali o s´ciane˛, ale wiedziała, z˙e nie ruszy sie˛ sta˛d,
dopo´ki nie sprawdzi. Musi tam po´js´c´. Jes´li spotka
ludzka˛istote˛, po prostu zapyta, jak dojechac´ do domu
Sama Bartona. Jes´li to okiennica – jeszcze lepiej.
Zdecydowanym krokiem podeszła do kamiennego
łuku, za kto´rym rozcia˛gał sie˛ zaros´nie˛ty ogro´d. Ale
nie zaszła daleko. Boz˙e! Stane˛ła oko w oko z naj-
wie˛kszym psem, jakiego widziała w z˙yciu. Gotowy
do skoku przysiadł na tylnich łapach i, nie spusz-
czaja˛c z niej wzroku, ostrzegawczo szczerzył ze˛by.
7
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Jego stłumione warczenie przypominało pomruk
grzmotu.
Crys zamarła. Poczuła suchos´c´ w ustach. Wszyst-
kie mie˛s´nie miała napie˛te do bo´lu. Jak zahipnotyzo-
wana wpatrywała sie˛ w stalowe oczy bestii.
– O co chodzi, Merlin? – rozległ sie˛ głos tuz˙ obok.
Ale wokoło nie było z˙ywej duszy. Głos nie nalez˙ał
do nikogo. Crys poczuła na plecach lodowaty dreszcz.
Dopiero teraz zrozumiała, co to znaczy oblac´ sie˛ zim-
nym potem ze strachu. Co teraz?
– Wez´ sie˛ w gars´c´, dziewczyno – rozkazała sobie
w duchu. – Ponure zamczysko, oblepiaja˛ca wszystko
mgła i ten... ten pies Baskerville’o´w kaz˙dego wpra-
wiłyby w dygot. Pus´ciły ci nerwy, ale nie ma powo-
do´w do paniki.
Nie ma powodu do paniki?!
Oczywis´cie, z˙e sa˛.
Lada chwila ogromna bestia skoczy jej do gardła,
a ona ma udawac´, z˙e nie ma powodu do paniki?
– Ostrzegam cie˛, Merlin! Jes´li znowu zamierzasz
gonic´ kro´liki, nie be˛de˛ wycia˛gac´ cie˛ z nory.
To nie był bezcielesny głos. Nalez˙ał do człowieka.
Konkretnie – do me˛z˙czyzny, kto´ry był gdzies´ nieda-
leko i mo´gł ja˛ uratowac´.
– Pomocy!
Zamiast krzyku Crys wydobyła z siebie cichy
pisk. Jednak to wystarczyło, z˙eby warczenie zmieniło
sie˛ we ws´ciekły bulgot.
– Pomocy!
Tym razem sie˛ udało. Drugi okrzyk był głos´niej-
8
CAROLE MORTIMER
szy. Ale czy dotarł do uszu potencjalnego wyzwoli-
ciela?
– Merlin! Uspoko´j sie˛. Mo´wiłem ci... – głos prze-
rwał.
– Aaaaa!
Tym razem Crys wrzasne˛ła naprawde˛ głos´no. Sze-
roko otwartymi oczami wpatrywała sie˛ w głowe˛,
wyłaniaja˛ca˛ sie˛ spod ziemi dwa, najwyz˙ej trzy metry
dalej. Głowa miała czarne, zmierzwione włosy i kil-
kudniowy zarost na twarzy. Drakula! Ten zamek
nalez˙y jednak do Drakuli.
Jedno było pocieszaja˛ce – na widok swojego pana
pies przestał warczec´. Połoz˙ył sie˛, chociaz˙ nie spusz-
czał wzroku z Crys. Czekał. Czekał, az˙ dostanie hasło
do ataku. Co do tego nie miała wa˛tpliwos´ci. Mimo
mgły widziała mine˛ me˛z˙czyzny i groz´ne błyski w je-
go zielonych oczach.
Tymczasem on podcia˛gna˛ł sie˛ na trzonku łopaty
i z łatwos´cia˛ wyskoczył z – jak sie˛ okazało – dziury
wykopanej w ziemi. Wysoki, barczysty, w innych
warunkach mo´głby wydac´ sie˛ dos´c´ przystojny. Teraz
jednak był tak napie˛ty jak jego pies i patrzył na Crys
z nieukrywana˛ wrogos´cia˛. Przyszło jej do głowy, z˙e
z dwojga złego woli chyba psa. Oblizała suche wargi.
– Dobry wieczo´r – wychrypiała.
– Dobry? – Skrzywił sie˛ ironicznie i pytaja˛co
podnio´sł brwi. Stał bez ruchu, czekaja˛c na odpowiedz´,
ale Crys była zbyt roztrze˛siona, z˙eby to zauwaz˙yc´.
– Co pan tam robił? – wyja˛kała w kon´cu, wycia˛-
gaja˛c palec w kierunku prostoka˛tnej dziury w ziemi.
9
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– A jak sie˛ pani zdaje?
Wbrew swojemu wygla˛dowi odezwał sie˛ głosem
wykształconego człowieka, co jednak ani troche˛ nie
zmniejszyło obaw Crys.
– Nie mam poje˛cia – odpowiedziała ostroz˙nie.
Me˛z˙czyzna ani drgna˛ł, ale Crys miała wraz˙enie, z˙e
jest coraz bardziej zły. Z obawa˛ spojrzała na łopate˛,
kto´rej nie wypuszczał z ra˛k.
– Niech pani zgaduje.
To nie była propozycja. Raczej z˙a˛danie. Crys
przełkne˛ła s´line˛. Nie miała ochoty na rozwia˛zywanie
zagadek zadawanych przez obcego faceta. Obcego
i chyba niebezpiecznego. Chciała jedynie, z˙eby po-
wiedział jej, jak dojechac´ do domu Sama Bartona.
– Przykro mi, z˙e zakło´ciłam pana spoko´j, ale...
– zacze˛ła stanowczym tonem.
– Nie tyle mo´j, co Merlina – wycedził chłodno.
– Merlina? Ach, chodzi o psa – zorientowała
sie˛. Na dz´wie˛k jej głosu pies unio´sł sie˛ na przed-
nich łapach i wydobył z gardła przecia˛głe wark-
nie˛cie.
Me˛z˙czyzna parskna˛ł kro´tkim s´miechem.
– Nie lubi, kiedy sie˛ go tak nazywa.
– Przed chwila˛ sam pan powiedział, z˙e na imie˛
mu Merlin.
– Owszem. Miałem na mys´li okres´lenie gatun-
kowe.
– Ale...
– Zaro´wno ja, jak i pani dobrze wiemy, kim jest
Merlin – przerwał zniecierpliwiony. – Skoro jednak
10
CAROLE MORTIMER
on ma wa˛tpliwos´ci, uwaz˙am, z˙e nalez˙y je uszanowac´.
Nie wiem jak pani?
Crys zerkne˛ła na ogromna˛ bestie˛ i zdecydowała,
z˙e nie be˛dzie wdawac´ sie˛ w niepotrzebne dyskusje
z jej panem.
– A jaki to... Jaka to rasa? – zapytała.
– Wilczarz irlandzki. Rodzina owczarko´w. – Udzie-
liwszy odpowiedzi, rzucił jej nieche˛tne spojrzenie. –
Miło sie˛ z pania˛ gawe˛dzi – mrukna˛ł tonem wskazuja˛-
cym na cos´ wre˛cz przeciwnego – ale jak sama pani
widzi, musze˛ skon´czyc´ kopac´ gro´b, wie˛c – spojrzał
znacza˛co na jej samocho´d.
– To naprawde˛ jest gro´b? – wyja˛kała.
Przeszył ja˛ zimny dreszcz. Z powodu mgły, po-
mys´lała. Nie wierzyła w wampiry. Zreszta˛ one urze˛-
duja˛ jedynie noca˛. Tylko z˙e te˛ pore˛ z trudem moz˙na
nazwac´ dniem. Co najmniej od dwo´ch godzin jechała
na s´wiatłach. Zrobiła nieznaczny krok w tył. Miała
nadzieje˛, z˙e psi potwo´r tego nie zauwaz˙y. Chodziło
o to, z˙eby byc´ jak najdalej od jego pana, kto´ry z chwili
na chwile˛ robił sie˛ bardziej nieprzyjemny, a takz˙e,
z˙eby oddalic´ sie˛ sta˛d z godnos´cia˛. I to jak najszybciej.
– Rozumiem pana niecierpliwos´c´ – zacze˛ła. – Ja
ro´wniez˙ nie mam wiele czasu. Jestem w podro´z˙y i...
– Doka˛d?
Zamrugała, zaskoczona obcesowym pytaniem.
– Słucham?
Zmarszczył brwi z irytacja˛.
– Niewiele oso´b przejez˙dz˙a ta˛ droga˛. Z
˙
e o moim
podwo´rzu nie wspomne˛. Pytałem, doka˛d pani jechała.
11
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Miała okazje˛, z˙eby zapytac´ o droge˛ do domu Sama
Bartona. Jednak us´wiadomiła sobie, z˙e nie chce zdra-
dzac´, doka˛d jedzie.
– Do przyjacio´ł. – Wzruszyła ramionami. Poczu-
ła, z˙e jej wełniany z˙akiet nasia˛kł juz˙ wilgocia˛.
W ten sposo´b chciała mu us´wiadomic´, z˙e gdzies´
na nia˛ czekaja˛ i z˙e ktos´ natychmiast zawiadomi
policje˛, jes´li sie˛ nie pojawi. Facet dwa razy sie˛
zastanowi, zanim zrobi jej krzywde˛. Prawde˛ mo´wia˛c,
Molly nie była osoba˛, kto´rej przyszłoby do głowy
dzwonic´ na policje˛. Pre˛dzej pomys´lałaby, z˙e Crys
zmieniła plany i została w Londynie. No, ale on nie
musiał tego wiedziec´.
– Prawdopodobnie z´le skre˛ciłam – pro´bowała zba-
gatelizowac´ sprawe˛. – Nie be˛de˛ pana dłuz˙ej niepokoic´.
– Juz˙ pani mo´wiłem, z˙e Merlin jest bardziej za-
niepokojony pani obecnos´cia˛ niz˙ ja – wycedził me˛z˙-
czyzna.
– Wydaje sie˛ teraz całkiem spokojny.
Rozmowa sprzyja nawia˛zaniu osobowych wie˛zi.
Crys czytała kiedys´, z˙e złoczyn´cy duz˙o trudniej jest
zaatakowac´, jes´li mie˛dzy nim a ofiara˛wytworzyły sie˛
osobowe wie˛zi. Zaraz, zaraz. Kto mo´wi, z˙e ona jest
ofiara˛? Nie jest. Jest podro´z˙nym, kto´ry zgubił droge˛
i trafił do... Włas´nie. Do kogo? Zreszta˛ niewaz˙ne.
W tym stanie nerwo´w musi sie˛ sta˛d ewakuowac´ jak
najszybciej. Jednak potencjalny złoczyn´ca najwyraz´-
niej postanowił podja˛c´ konwersacje˛.
– Wraz˙enia wzrokowe bywaja˛ myla˛ce. Wilczarze
to urodzeni mys´liwi. Instynkt i tyle – oznajmił.
12
CAROLE MORTIMER
– Czy pan celowo pro´buje mnie nastraszyc´? Nie
uda sie˛ to panu.
Chyba w tym samym artykule przeczytała, z˙e
w krytycznej sytuacji lepiej zaatakowac´, niz˙ czekac´
na atak.
– Naprawde˛? – Us´miechna˛ł sie˛ drwia˛co. – W ta-
kim razie doskonale pani udaje przeraz˙enie.
Zachłysne˛ła sie˛ z oburzenia.
– Nie z˙ycze˛ sobie... – zacze˛ła, ale znowu nie miała
szansy dokon´czyc´.
– Pulsuja˛ca z˙yła na lewej skroni. Rozszerzone
z´renice. Mie˛s´nie twarzy napie˛te tak, z˙e nie wykonuja˛
polecen´ mo´zgu. Usztywnione całe ciało. – Wyliczan-
ka sprawiała mu wyraz´na˛ przyjemnos´c´ i nie zamie-
rzał jej przerywac´. Rzucił okiem na jej re˛ce i dodał
z satysfakcja˛: – Dłonie zacis´nie˛te w pie˛s´ci. Boje˛ sie˛,
z˙e na sko´rze ma pani s´lady po tych starannie polakie-
rowanych paznokietkach. Aa! I jeszcze jedno. Cho-
ciaz˙ drz˙y pani z zimna, to nad pani go´rna˛ warga˛
pojawiły sie˛ kropelki potu.
Crys wiedziała, z˙e to wszystko prawda. Mimo z˙e
starała sie˛ ukryc´ swoje emocje, ten człowiek rozszyf-
rował je z łatwos´cia˛. A jednak nie miał prawa tak
z niej drwic´. Była ws´ciekła. Paliły ja˛ policzki.
– Czuje˛ sie˛ jak w horrorze – wybuchła. – Gotycka
ruina. Jej włas´ciciel wyskakuje z grobu i wygla˛da
ro´wnie dziko jak jego... owczarek. – W pore˛ przypo-
mniała sobie, jakiego słowa uz˙yc´, z˙eby nie rozdraz˙nic´
psa. – A pan chciałby, z˙ebym była spokojna i opano-
wana!
13
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Me˛z˙czyzna wzruszył ramionami, kompletnie nie-
wzruszony jej furia˛.
– Niczego od pani nie chciałem. W ogo´le pani tu
nie zapraszałem. Nie mam poje˛cia, kim pani jest.
I nie chce˛ tego wiedziec´ – dodał, patrza˛c na nia˛
oboje˛tnie.
– Zapomniał pan dodac´, z˙e ma gro´b do wykopa-
nia – prychne˛ła Crys.
– Owszem. Musze˛ pochowac´ krewniaka Merlina.
– Wskazał głowa˛ lez˙a˛cy niedaleko brezent. – To
owczarek alzacki.
Crys zrozumiała, z˙e pod plandeka˛ lez˙y ciało mar-
twego psa.
– Czy on nie ma pana? Moz˙e jego włas´ciciel
wolałby zrobic´ to sam? – Przy ostatnich słowach głos
jej zadrz˙ał.
– Prawdopodobnie kiedys´ musiał miec´ pana, ale
z tego co wiem, od kilku miesie˛cy wło´czył sie˛ po
okolicznych lasach. Farmerzy od dawna pro´bowali
go złapac´, bo polował na ich owce. Kto´rys´ z nich
musiał go wykon´czyc´.
Crys wpatrywała sie˛ w me˛z˙czyzne˛ przeraz˙onym
wzrokiem.
– To przeciez˙ nielegalne.
– Wiem. Jednak nigdy tego nie udowodnie˛ – od-
powiedział ponuro.
Crys robiła sie˛ coraz bledsza. Rzuciła ukradkowe
spojrzenie na podłuz˙ny kształt przykryty brezentem.
– Czy... czy to była szybka s´mierc´? – spytała
z nadzieja˛ w głosie.
14
CAROLE MORTIMER
– Ska˛d mam wiedziec´? – warkna˛ł. – Wa˛tpie˛.
Trucizna działa wolno.
– Trucizna? – powto´rzyła osłupiała. Czuła, jak
ugie˛ły sie˛ pod nia˛ kolana.
Kiwna˛ł głowa˛.
– Nie miał z˙adnych ran. Trucizna wydaje sie˛
najbardziej prawdopodobna˛ przyczyna˛ s´mierci.
S
´
mierc´, kolejna s´mierc´. Gdziekolwiek spojrzec´ –
s´mierc´. Idzie za nia˛ jak cien´.
To była ostatnia mys´l, jaka˛ zapamie˛tała, zanim
ogarne˛ła ja˛ ciemnos´c´. Upadła twarza˛ na wilgotna˛
ziemie˛.
15
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
ROZDZIAŁ DRUGI
Crys ockne˛ła sie˛ z policzkiem na czyms´ szorstkim.
Wcia˛z˙ kre˛ciło sie˛ jej w głowie, a uczucie nudnos´ci
było tak silne, z˙e kołysało nia˛, jak na łodzi. Powoli
otworzyła oczy.
Czegos´ podobnego sie˛ nie spodziewała. Okazało
sie˛, z˙e jest niesiona na re˛kach przez me˛z˙czyzne˛
o groz´nej twarzy. Obok kroczył ro´wnie groz´ny pies.
W jednej chwili przypomniała sobie wszystko. Ot-
worzyła usta, z˙eby krzykna˛c´.
– Nie z˙ycze˛ sobie z˙adnych krzyko´w – mrukna˛ł
me˛z˙czyzna przez zacis´nie˛te ze˛by.
Crys zamkne˛ła usta tak szybko, jak je otworzyła.
Jak to moz˙liwe, zastanawiała sie˛, z˙e facet, kto´ry
wydawał sie˛ patrzec´ przed siebie, zauwaz˙ył, z˙e wro´-
ciła jej s´wiadomos´c´?
– Jes´li pani wrzas´nie, rzuce˛ pania˛ na ziemie˛, tu
gdzie stoje˛ – dodał tonem, kto´ry niemal moz˙na było-
by uznac´ za przyjacielski. – Co za dzien´! Najpierw
znalazłem trupa tego psa... Spoko´j, Merlin – rzucił
do psa, kto´ry słysza˛c znienawidzone słowo, zacza˛ł
warczec´. Na głos pana pies zamilkł natychmiast. –
Znalazłem to stworzenie – poprawił sie˛, uwzgle˛d-
niaja˛c delikatne uczucia Merlina – a kiedy pro´bowa-
łem przyzwoicie je pochowac´, na mo´j prywatny teren
wtargne˛ła kobieta z chorobliwie bujna˛ wyobraz´nia˛,
kto´ra uznała, z˙e mo´j jedyny towarzysz jest stworem
piekielnym, a ja diabłem wcielonym.
Energicznym kopnie˛ciem otworzył drzwi i wszedł
do s´rodka. Bezceremonialnie posadził Crys na krze-
s´le.
– Powinienem zostawic´ pania˛ tam, gdzie zachcia-
ło sie˛ pani zemdlec´ – powiedział i wyszedł. Pies ra-
zem z nim.
Crys rozejrzała sie˛, s´wiadoma, z˙e nadarzyła sie˛
okazja do ucieczki – byc´ moz˙e jedyna. Ale to, co
zobaczyła, sprawiło z˙e nie była w stanie ruszyc´ sie˛
z miejsca. Znajdowała sie˛ w wielkiej kuchni – naj-
pie˛kniejszej kuchni, jaka˛ widziała w z˙yciu. Nikt by
sie˛ nie spodziewał, z˙e w tym rozpadaja˛cym sie˛ zamku
jest takie wne˛trze!
Pomieszczenie było wysokie i przestronne. Pod
s´cianami stały kredensy z woskowanego drewna
o przejrzystym, ciepłym kolorze, w ka˛cie szumiał
ciemnozielony piec – nowoczesny, lecz stylizowany
na stary, a na s´rodku stał wielki de˛bowy sto´ł, nad
kto´rym zawieszono błyszcza˛ce mosie˛z˙ne rondle i pa-
telnie oraz wszelkie utensylia potrzebne do gotowa-
nia, smaz˙enia i pieczenia. Kamienna podłoga była
koloru nasyconej terakoty, krzesło, na kto´rym sie-
działa, miało proste, szlachetne kształty. Niebywałe!
– Nie tego sie˛ pani spodziewała, prawda? – Me˛z˙-
czyzna stał w drzwiach i przygla˛dał sie˛ jej z szyder-
czym us´miechem.
17
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Szanse˛ ucieczki diabli wzie˛li. Nawet nie zauwaz˙y-
ła, kiedy wro´cił. Ze zdziwieniem spostrzegła, z˙e jest
młodszy, niz˙ sa˛dziła. Teraz wygla˛dał na trzydzies´ci,
trzydzies´ci pie˛c´ lat. Był tez˙ wyz˙szy i szczuplejszy,
niz˙ wydawał sie˛ jej wczes´niej. Bez brody mo´gł byc´
nawet interesuja˛cy. Co nie znaczy, z˙e mniej groz´ny.
– Dlaczego chce pan, z˙eby to miejsce wygla˛dało
na niezamieszkane? – Była pewna, z˙e robi to spe-
cjalnie.
Unio´sł brwi i podszedł do pieca. Postawił na
płycie miedziany czajnik i dopiero wtedy odwro´cił
sie˛ w jej strone˛.
– A jak pani mys´li? – wycedził kpia˛co, a w jego
oczach dojrzała znajomy szyderczy błysk.
– Z
˙
eby trzymac´ na dystans kobiety z chorobliwie
bujna˛ wyobraz´nia˛? – odpowiedziała pytaniem.
– Strzał w dziesia˛tke˛ – us´miechna˛ł sie˛ nieznacz-
nie. Przy odrobinie dobrej woli moz˙na było uznac´, z˙e
jest rozbawiony. – Kawa czy herbata? – zapytał.
– Kawa, jes´li moz˙na – opowiedziała bezwiednie.
Dopiero po chwili dotarła do niej absurdalnos´c´ sytua-
cji. Jeszcze przed chwila˛ wyobraz˙ała sobie straszne
rzeczy, a teraz przyjmuje propozycje˛ wypicia tu kawy.
Rozluz´niła szalik i zacze˛ła s´cia˛gac´ beret, kiedy
przypomniała sobie o psie.
– Gdzie jest Merlin? – rozejrzała sie˛ w popłochu.
– Prawdopodobnie znowu poluje na kro´liki – mach-
na˛ł re˛ka˛ jego pan, kto´ry stoja˛c plecami do Crys
wyjmował z kredensu puszke˛ z kawa˛. – Przed chwila˛
wypus´ciłem go frontowymi...
18
CAROLE MORTIMER
Odwro´cił sie˛ i przerwał gwałtownie, a Crys, kto´ra
nareszcie troche˛ ochłone˛ła i zaczynała rozkoszowac´
sie˛ ciepłem ogarniaja˛cym jej zzie˛bnie˛te ciało, przez
dobre kilka sekund niczego nie zauwaz˙ała. Siedziała
z przymknie˛tymi oczami i pro´bowała sie˛ rozluz´nic´.
Nagle poczuła sie˛ tak, jakby powietrze woko´ł niej
naładowane było elektrycznos´cia˛. Spojrzała na gos-
podarza. Stał bez ruchu i patrzył na nia˛.
Zaczerwieniona po korzonki włoso´w Crys ner-
wowo poprawiła sie˛ na krzes´le. Wiedziała, o co
chodzi. Zobaczył jej włosy – długie, jedwabiste,
w niespotykanym odcieniu srebrzystoblond. Rozpo-
znał ja˛! Powinna sie˛ wstrzymac´ ze zdejmowaniem
beretu. Chociaz˙, kto wie? Moz˙e jednak jej nie rozpo-
znał?
Postanowiła obro´cic´ wszystko w z˙art.
– Nie tego sie˛ pan spodziewał, prawda? – po-
wto´rzyła jego słowa z wymuszonym us´miechem.
– Zacznijmy od tego, z˙e nie spodziewałem sie˛
pani wizyty – odpowiedział, mierza˛c ja˛ lodowatym
spojrzeniem.
Ale spodziewał sie˛ jej ktos´ inny. Wstała. Im szyb-
ciej sta˛d wyjdzie, tym lepiej.
– Włas´ciwie to dzie˛kuje˛ za kawe˛... – zacze˛ła.
– Jest juz˙ gotowa – ucia˛ł. Postawił przed nia˛
dymia˛cy kubek i dodał nie znosza˛cym sprzeciwu
głosem. – Prosze˛ to wypic´. Widac´, z˙e pani przemarz-
ła do szpiku kos´ci.
Usiadł naprzeciwko i grzeja˛c dłonie o swo´j kubek
obserwował ja˛ spod oka. Nie było sensu protestowac´,
19
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
tym bardziej z˙e cała kuchnia napełniła sie˛ zapachem
dobrej, mocnej kawy. Crys łatwo dała sie˛ skusic´.
Letnia lura, kto´ra˛ podali jej na stacji benzynowej
kilka godzin wczes´niej, nie zasługiwała nawet na
miano kawy.
Wypije i zaraz wyjedzie, postanowiła. Teraz i tak
byłoby to trudne, skoro Merlin, niepilnowany przez
swojego pana, biegał po okolicy. A jes´li – Crys
zmarszczyła brwi – a jes´li ten człowiek wypus´cił psa
specjalnie, z˙eby ona nie mogła sta˛d wyjs´c´?
– Chorobliwa wyobraz´nia i podejrzliwy umysł.
Co za kombinacja! – Me˛z˙czyzna pokre˛cił głowa˛
z niesmakiem. – Ciekawe, co be˛dzie naste˛pne? Nar-
kotyk w kawie? – I z wyraz´na˛ przyjemnos´cia˛ wypił
wielki łyk. – Z
˙
eby nie mogła sie˛ pani bronic´, kiedy
juz˙ siła˛ wcia˛gne˛ pania˛ na go´re˛ do sypialni.
Wys´miewał sie˛ z niej bezlitos´nie. Była ws´ciekła,
ale nie mogła sie˛ powstrzymac´. Zerkne˛ła mimocho-
dem na swo´j kubek. Tym samym dała mu powo´d do
kolejnego złos´liwego chichotu. Nie pro´bował nawet
byc´ grzeczny.
– Robi sie˛ po´z´no. Czekaja˛ na mnie. – Otuliła szyje˛
szalikiem i spojrzała w strone˛ okna. Perspektywa
poszukiwania domu Sama Bartona w mgle i w ciem-
nos´ciach nie była zache˛caja˛ca, ale nie miała zamiaru
dłuz˙ej znosic´ impertynencji tego gbura. – Czy ze-
chciałby mnie pan odprowadzic´ do samochodu? Mer-
linowi mogłoby sie˛ nie spodobac´, z˙e wychodze˛ sama.
– Uhm. Nie spodobałoby mu sie˛ to – potwierdził.
Czekała na jakis´ jego ruch, ale ani drgna˛ł.
20
CAROLE MORTIMER
Nagle cisze˛ przerwał dzwonek telefonu. Crys pod-
skoczyła. Beret wypadł jej z ra˛k.
– Spokojnie. To tylko telefon. – Me˛z˙czyzna, nie
kryja˛c rozbawienia, przygla˛dał sie˛ jej uwaz˙nie.
– Wiem, co to jest – warkne˛ła i schyliła sie˛, z˙eby
podnies´c´ beret. Kiedy sie˛ wyprostowała, zobaczyła,
z˙e dalej na nia˛ patrzy. – Nie zamierza pan odebrac´?
To moz˙e byc´ cos´ waz˙nego.
– Moz˙e byc´ – potwierdził oboje˛tnie.
Monotonne dzwonienie zaczynało działac´ jej na
nerwy, ale on siedział z przekrzywiona˛ na bok głowa˛
i nasłuchiwał. Wstał, kiedy po chwili telefon umilkł.
– Dwanas´cie – powiedział.
– Dwanas´cie? Dlaczego... – przerwała, bo telefon
odezwał sie˛ znowu.
– Dwanas´cie dzwonko´w, przerwa i znowu dzwo-
nek. Czyli ktos´ z rodziny – wyjas´nił, podchodza˛c do
aparatu.
Crys otworzyła szeroko oczy. Liczył sygnały! Cos´
podobnego nie przyszłoby jej do głowy.
– A gdyby było mniej niz˙ dwanas´cie dzwonko´w?
– wyja˛kała zdumiona.
– To nie zadawałbym sobie trudu, z˙eby wstac´
– odpowiedział z re˛ka˛ na słuchawce. – Czy moge˛ juz˙
odebrac´, czy ma pani jeszcze jakies´ pytania, na kto´re
powinienem odpowiedziec´?
Crys znowu zalała sie˛ rumien´cem. Ten człowiek
miał wyja˛tkowy dar wyprowadzania jej z ro´wnowagi.
– Nie, nie mam pytan´. – Odwro´ciła głowe˛. Naj-
21
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
lepiej byłoby teraz wyjs´c´ i nie byc´ s´wiadkiem roz-
mowy, ale gdzies´ tam na podwo´rzu czyhał dziki pies.
Chca˛c nie chca˛c została.
Dziwny facet, mys´lała. Najwyraz´niej nie z˙yczył
sobie z˙adnych kontakto´w ze s´wiatem zewne˛trznym.
Tolerował tylko swoja˛ rodzine˛. Był niemiły, nie
miał wzgle˛do´w dla innych ludzi, ale z drugiej strony
przeja˛ł sie˛ losem nieznanego psa. Kopanie grobu
w zamarznie˛tej ziemi nie było ani łatwe, ani przy-
jemne.
Nagle do Crys dotarł fragment rozmowy, kto´ry
sprawił, z˙e jej dalsze rozmys´lania przestały miec´
sens.
– Skon´cz z tymi wymo´wkami, Molly, i powiedz
jasno, kiedy moge˛ sie˛ ciebie spodziewac´. – Naj-
wyraz´niej miał zwyczaj przerywania wszystkim roz-
mo´wcom! – Pojutrze? I oczywis´cie oczekujesz, z˙e
be˛de˛ zajmowac´ sie˛ twoim gos´ciem, az˙ raczysz sie˛ tu
pojawic´?
Crys nie wierzyła własnym uszom. Molly. Ten,
kto telefonował, miał na imie˛ Molly!
– Bardzo s´mieszne – burkna˛ł w słuchawke˛, rzuca-
ja˛c ro´wnoczes´nie gniewne spojrzenie w kierunku
Crys, kto´ra zapomniawszy o zasadach dobrego wy-
chowania, wbijała w niego osłupiały wzrok. – Słu-
chaj! – cia˛gna˛ł. – Tego nie było w umowie. Po-
zwoliłem ci przywiez´c´ tu tego Chrisa tylko dlatego,
z˙e wybiłas´ rodzicom z głowy pomysł przyjazdu do
mnie w czasie Boz˙ego Narodzenia. Przysługa za
przysługe˛. Jestem ci bardzo wdzie˛czny, z˙e zaprosiłas´
22
CAROLE MORTIMER
ich do Nowego Jorku, ale to wcale nie znaczy, z˙e
be˛de˛ zamiast ciebie nian´czyc´ obcego faceta. Co?!
Powto´rz to jeszcze raz!
Umilkł gwałtownie. Crys przymkne˛ła oczy. Dos-
konale wiedziała, jakich wyjas´nien´ udziela mu teraz
Molly. Nie jakas´ tam Molly, tylko jej przyjacio´łka
Molly, kto´ra teraz mieszkała w Nowym Jorku. Nie
mogło byc´ mowy o zbiegu okolicznos´ci. A jes´li tak
– to gospodarz tego zamczyska musiał byc´ jej uko-
chanym starszym bratem Samem.
Jak to moz˙liwe? Molly była kochana, ciepła i opie-
kun´cza. A ten facet? Lepiej nie mo´wic´.
– Nie, Molly – w głosie Sama była chłodna ironia.
– Nie wystrasze˛ twojej przyjacio´łki. Postaram sie˛ nie
byc´ jak Heathcliff z ,,Wichrowych wzgo´rz’’. Tak,
powto´rze˛ jej, jak ci przykro, z˙e nie moz˙esz sama jej
przywitac´. Co? – prychna˛ł niecierpliwie. – ,,Ba˛dz´
miły dla niej’’? – Rzucił złos´liwe spojrzenie Crys,
kto´ra znowu czuła, z˙e sie˛ czerwieni. – Co ty sobie
mys´lisz, Molly?
Oczywis´cie. Molly musiała zdawac´ sobie sprawe˛,
z˙e uprzejmos´c´ nie lez˙ała w naturze jej brata.
– Be˛de˛ sie˛ starac´ – zas´miał sie˛ niespodziewanie
Sam.
I chociaz˙ s´miech zabrzmiał nadspodziewanie
sympatycznie, Crys wiedziała, z˙e nie chce czekac´
na przyjazd Molly w domu tego złos´liwego czło-
wieka.
– Czy moge˛? – Podeszła do niego, wycia˛gaja˛c
re˛ke˛ po słuchawke˛.
23
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Tak, Molly. Na pewno nie zapomne˛ jej powie-
dziec´, jak bardzo ci przykro. Pogadamy, jak przyje-
dziesz.
I nie zwracaja˛c uwagi na gest Crys, odłoz˙ył słu-
chawke˛.
24
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ TRZECI
Crys pozbierała sie˛ z najwie˛kszym wysiłkiem.
– To była Molly, prawda? – zapytała ponurym
głosem.
Wykrzywił twarz w kpia˛cym us´mieszku.
– Co´z˙ za wnikliwos´c´! Wydaje mi sie˛, z˙e wymieni-
łem jej imie˛ kilka razy.
Crys pus´ciła zaczepke˛ mimo uszu. W tej sytuacji
musi trzymac´ nerwy na wodzy.
– W takim razie pan jest jej bratem Samem.
– Brawo! Umysł Einsteina!
Wbrew wczes´niejszemu postanowieniu Crys nie
mogła powstrzymac´ złos´ci. Jak to moz˙liwe, z˙eby
Molly miała takiego brata?
– Wypraszam sobie. To, z˙e jest pan Samem Bar-
tonem, nie upowaz˙nia pana...
– Samem – przerwał jak zwykle. – A wie˛c Chris
to pani? – Przyjrzał sie˛ jej uwaz˙nie.
– Crys, nie Chris – poprawiła go bezwiednie.
– Zdrobnienie od Cristiny? – zainteresował sie˛.
– Nie. Od Crystal.
– Crystal? – zdziwił sie˛. – Jak kryształ? – Kiwne˛ła
głowa˛. – Nawet pasuje – stwierdził.
Nie była pewna, czy znowu jej nie obraz˙a.
– A to dlaczego? – spojrzała na niego pode-
jrzliwie.
– Jest pani krucha. Wydaje sie˛, z˙e wystarczy
lekko dotkna˛c´, a rozsypie sie˛ pani na kawałeczki.
– Wraz˙enia wzrokowe bywaja˛ myla˛ce – powto´-
rzyła jego słowa.
– Touché
1
. – Us´miechna˛ł sie˛ rozbawiony i przez
chwile˛ mierzył ja˛ wzrokiem, jakby nie przyjmował
do wiadomos´ci, z˙e dobrze wychowani ludzie tak nie
robia˛.
Dobrze wiedziała, jak wygla˛da. Zawsze była
szczupła, a podczas ostatniego, trudnego roku schud-
ła jeszcze kilka kilogramo´w. Tylko wielkie szare
oczy i pełne usta przypominały dawna˛ Crys. Miała
nadzieje˛, z˙e pobyt w Yorkshire pozwoli jej odzyskac´
siły, ale wystarczyła kilkuminutowa znajomos´c´
z bratem Molly, z˙eby zwa˛tpiła w to całkowicie.
– A wie˛c, Crys, nie musisz juz˙ nigdzie jechac´.
– Wstał i dolał sobie kawy. Tylko sobie. – Nalac´ ci?
– zapytał poniewczasie.
– Nie, dzie˛kuje˛ – odpowiedziała z wyszukana˛
grzecznos´cia˛.
Widocznie jak człowiek mieszka sam, to zapo-
mina o dobrych manierach. Nie powinna sie˛ dziwic´.
Przeciez˙ juz˙ wczes´niej dawał jej do zrozumienia,
z˙e nie jest tu mile widziana. Szkoda, z˙e Molly
sie˛ spo´z´nia. Crys nie miała jej tego za złe – Molly
1
Touché [fr.] – trafiony; w szermierce – dotknie˛cie prze-
ciwnika bronia˛ i zdobycie punktu.
26
CAROLE MORTIMER
jak kaz˙da aktorka musiała podporza˛dkowac´ z˙ycie
prywatne pracy na planie filmowym.
– Mys´le˛, z˙e w tej sytuacji be˛dzie lepiej... – za-
cze˛ła. Powinna sie˛ spodziewac´, z˙e jak zwykle nie da
jej dokon´czyc´.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie zamierzasz mi zakomuni-
kowac´, z˙e masz zamiar poczekac´ na Molly w jakims´
hotelu. Ona nigdy by mi tego nie wybaczyła.
– Jakby to miało dla pana jakies´ znaczenie – prych-
ne˛ła. Jakos´ nie mogła sie˛ zdobyc´, z˙eby ro´wniez˙
przejs´c´ z nim na ty.
– Oto´z˙ bardzo sie˛ mylisz – powiedział stanowczo.
– Molly jest dla mnie kims´ bardzo waz˙nym. – Crys ze
zdziwieniem usłyszała, jak zmienił sie˛ ton jego głosu.
Okazało sie˛, z˙e nawet ktos´ taki jak Sam Barton nie
potrafi czasem ukryc´ swoich uczuc´. – Ona... ona jest
kims´ zupełnie niezwykłym – cia˛gna˛ł. – Wszyscy jej
przyjaciele sa˛ tu mile widziani.
Crys podzielała jego zdanie. Molly była naprawde˛
niezwykła. Obie dziewczyny poznały sie˛ dziesie˛c´ lat
temu, w internacie ekskluzywnej szkoły s´redniej.
Molly doła˛czyła do nich dopiero w ostatniej klasie.
Niełatwo jest zmieniac´ szkołe˛ w takim momencie.
Jednak szybko została zaakceptowana przez wszyst-
kich. Obie z Crys bardzo sie˛ zaprzyjaz´niły i spe˛dzały
wie˛kszos´c´ czasu razem.
Dopiero teraz Crys ze zdziwieniem zdała sobie
sprawe˛, z˙e nigdy nie odwiedzały sie˛ podczas wakacji.
To dlatego nie poznała starszego o dwanas´cie lat
brata swojej przyjacio´łki.
27
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Jak rozumiem, sa˛dził pan, z˙e Crys jest przyja-
cielem Molly – powiedziała, z˙eby jakos´ podtrzymac´
rozmowe˛.
– Molly strasznie zalez˙ało, z˙ebym był miły dla tej
osoby. Sto razy powtarzała, z˙e jej gos´c´ musi sie˛
dobrze u mnie czuc´. Podejrzewałem, z˙e przyjez˙dz˙a
z me˛z˙czyzna˛, z kto´rym cos´ ja˛ ła˛czy.
Crys zrobiło sie˛ ciepło na sercu – Molly dobrze
rozumiała, co sie˛ z nia˛ dzieje i nawet z daleka
troszczyła sie˛ o nia˛. Szkoda, z˙e jej tu nie ma. Mimo z˙e
Crys przestała sie˛ bac´ Sama Bartona, czuła sie˛ nie-
swojo na mys´l o tym, z˙e miałaby u niego czekac´ na
przyjazd przyjacio´łki. W tym człowieku było cos´
niepokoja˛cego. Poza tym nie chciała sie˛ narzucac´
– on był odludkiem i nawet nie starał sie˛ udawac´, z˙e
jej wizyta sprawia mu przyjemnos´c´. I jeszcze cos´.
Dlaczego trzydziestoos´mioletni me˛z˙czyzna, pisarz
– jak dowiedziała sie˛ od Molly – robił wszystko, z˙eby
jego luksusowy i wytworny dom wygla˛dał z zewna˛trz
jak ruina? Dziwne.
– Bardzo mi pochlebia – zacze˛ła oficjalnie – z˙e
moge˛ czuc´ sie˛ gos´ciem Sama Bartona, ale lepiej
be˛dzie...
– Sama – poprawił ja˛. – To zupełnie wystarczy.
Nie warto bawic´ sie˛ w takie ceremonie. Przekonałas´
sie˛ juz˙, z˙e ja nie uprawiam gry w towarzyskie kon-
wenanse.
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Mimo to...
– Słuchaj! Jak słusznie wczes´niej zauwaz˙yłas´,
28
CAROLE MORTIMER
robi sie˛ ciemno. Musze˛ pochowac´ tamtego psa. Od-
pocznij chwile˛. Usia˛dz´ przy piecu, napij sie˛ kawy.
Pogadamy o twoich planach, kiedy wro´ce˛, dobrze?
Kawa i ciepły piec. To brzmiało zache˛caja˛co. Ale
co do plano´w – Crys była zdecydowana. Nie chce tu
zostac´. Wprawdzie Molly uwielbiała brata i opowia-
dała o nim same dobre rzeczy, ale to nie znaczy, z˙e
Crys musi sie˛ z nia˛ zgadzac´. Nie lubiła go i juz˙.
Dlatego niezalez˙nie od pory dnia wyjedzie sta˛d jak
najpre˛dzej.
– Molly nie be˛dzie miło, kiedy sie˛ dowie, z˙e jej
przyjacio´łka wolała poczekac´ na nia˛ w hotelu – ode-
zwał sie˛ Sam niespodziewanie.
Crys drgne˛ła. Chyba czytał w jej mys´lach.
– Ciekawe. Przeciez˙ pan... przeciez˙ ty wcale nie
lubisz gos´ci.
– To prawda. Jednak dla Molly zniose˛ wszystko.
Niewypowiedziane przesłanie brzmiało: ,,Ty tez˙
powinnas´’’. Miał troche˛ racji, pomys´lała Crys. Molly
chciała jej pomo´c. Nie wypada robic´ jej przykros´ci.
– Przemys´l to – rzucił Sam i wyszedł.
Sekunde˛ po´z´niej trzasne˛ły drzwi wejs´ciowe i roz-
legło sie˛ radosne szczekanie Merlina witaja˛cego swo-
jego pana.
Crys opadła na krzesło i pro´bowała zebrac´ mys´li.
Przypus´c´my, z˙e zdecyduje sie˛ zostac´. I co dalej?
O czym be˛da˛ rozmawiac´ – ona, przytłoczona włas-
nymi kłopotami, i ten człowiek, kto´ry z cała˛ pewnos´-
cia˛ nie miał towarzyskiej natury.
Co za sytuacja!
29
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Z
˙
e tez˙ cos´ takiego musiało ja˛ spotkac´, kiedy
w kon´cu, pierwszy raz od roku, zdecydowała sie˛
wyjs´c´ do ludzi. Spojrzała w okno – i nie zobaczyła
nic. Mgła była ge˛sta jak mleko. Nawet pogoda sprzy-
sie˛gła sie˛ przeciw niej. Wzdrygne˛ła sie˛, słysza˛c zno´w
hałas zatrzaskiwanych drzwi. Sam wro´cił.
Pierwszy w kuchni pojawił sie˛ Merlin. Na jej
widok stana˛ł jak wryty.
– To swo´j, Merlin! – Sam niecierpliwie przesuna˛ł
psa, kto´ry blokował wejs´cie, i podszedł do pieca,
z˙eby ogrzac´ dłonie. – Nic nie widac´. Musze˛ poczekac´
z tym do rana.
– Mgła jest coraz ge˛stsza, prawda?
Spojrzał na nia˛ znacza˛co.
– Nawet Merlina nie wysłałbym na dwo´r w taka˛
pogode˛.
– W takim razie przyjmuje˛ zaproszenie – odezwała
sie˛ z ocia˛ganiem. – Przynajmniej na te˛ noc – dodała
widza˛c, z˙e powitał jej kapitulacje˛ us´miechem triumfu.
Miała dos´c´ jego zaczepek. Była zme˛czona. Kark
i ramiona zesztywniały jej po długim siedzeniu za
kierownica˛. Marzyła o tym, z˙eby odpocza˛c´.
– Czy mogłabym po´js´c´ do pokoju, w kto´rym be˛de˛
spac´? Marze˛ o gora˛cej ka˛pieli. Jes´li to moz˙liwe,
oczywis´cie – dorzuciła po chwili. Nie miała przeciez˙
poje˛cia, jak wygla˛da reszta domu. Nowoczesna i cie-
pła kuchnia niekoniecznie oznacza, z˙e na go´rze sa˛
łazienki i gora˛ca woda.
– Oczywis´cie – odpowiedział oboje˛tnie. – A!
Byłbym zapomniał. Czy umiesz gotowac´?
30
CAROLE MORTIMER
– Słucham? – Crys nie była pewna, czy sie˛ nie
przesłyszała.
– Jak sa˛dze˛, nie uszło twojej uwagi, z˙e mieszkam
sam. Na co dzien´ sobie radze˛, ale mo´j jadłospis jest
raczej monotonny. Kiedy przyjez˙dz˙a Molly, zawsze
dla mnie gotuje. – Unio´sł brwi i czekał na jej od-
powiedz´.
Innymi słowy – jes´li Crys chce jes´c´, musi cos´
ugotowac´. Dla siebie i dla niego.
– Umiem – mrukne˛ła. – Czy ma pan... czy masz
na mys´li cos´ szczego´lnego? – zapytała sucho.
– Pokazowy obiad Molly to faszerowany pstra˛g
na przystawke˛ i befsztyk z pole˛dwicy jako danie
gło´wne. Ze wszystkimi dodatkami – odpowiedział
bez chwili namysłu.
– Uhm – z trudem stłumiła us´miech. – Rozu-
miem, z˙e w domu sa˛ wszystkie potrzebne składniki?
Na pewno sa˛. Inaczej nic by nie mo´wił.
Kiwna˛ł głowa˛.
– W lodo´wce.
Niech mu be˛dzie. Crys postanowiła nie mys´lec´
o formie tej propozycji, tylko zrobic´ kolacje˛. Byc´
moz˙e nieznos´na sytuacja stanie sie˛ dzie˛ki temu
normalniejsza?
– Jes´li skon´czyłas´ pic´ kawe˛, zaprowadze˛ cie˛ na
go´re˛. – Rzucił kurtke˛ na krzesło i ponaglił Crys
spojrzeniem.
Oczywis´cie, z˙e nie skon´czyła jeszcze pic´ kawy.
Jednak nie było sensu o tym wspominac´, skoro uznał,
z˙e powinni is´c´.
31
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Weszła za nim do holu i stane˛ła jak wryta. Było to
wysokie, przestronne pomieszczenie z cie˛z˙kim, de˛-
bowym stołem pos´rodku, otoczone galeria˛, na kto´ra˛
wiodły paradne schody z przepie˛knie rzez´bionymi
pore˛czami. Kryształowy z˙yrandol umieszczony po-
s´rodku sklepienia zapierał dech w piersiach. Całos´c´
utrzymana była w odcieniach nasyconych czerwieni
i ciemnej z˙o´łci z elementami złota.
Zaszokowana Crys wodziła wzrokiem po sklepie-
niu. W kon´cu zobaczyła to, czego szukała.
– James... – powiedziała po´łgłosem, z oczyma
utkwionymi w punkt gdzies´ nad głowa˛.
– Słucham? – Sam, kto´ry zda˛z˙ył juz˙ wejs´c´ na
po´łpie˛tro, odwro´cił sie˛ niecierpliwie.
Crys zamrugała, jakby dopiero co obudziła sie˛ ze
snu. Widac´ było, z˙e niełatwo jej wro´cic´ do rzeczy-
wistos´ci. Zwilz˙yła je˛zykiem wargi.
– Ja... – ja˛kała sie˛. – To... to James Webber
zaprojektował wystro´j tego holu – dokon´czyła z tru-
dem.
James tu był. Pracował w tym domu. Na pewno
nieraz stał dokładnie tu, gdzie ona, z˙eby ocenic´ efekt
swojej pracy. Zbladła i drugi raz tego dnia zrobiło
sie˛ jej słabo. Jednak na mys´l o reakcji Sama wzie˛ła
sie˛ w gars´c´. Gdyby znowu zemdlała, zadre˛czyłby ja˛
złos´liwymi uwagami. Tym razem nie miałaby dos´c´
siły, z˙eby dac´ mu odpo´r.
– Owszem. – Sam spojrzał na nia˛ zaskoczony. –
Ska˛d wiesz?
Crys rozgla˛dała sie˛ dokoła.
32
CAROLE MORTIMER
– Kiedy to zrobił? – nie mogła powstrzymac´ sie˛
od pytania. James nigdy jej nie wspominał, z˙e projek-
tował wystro´j zamku nalez˙a˛cego do brata Molly.
– Niedługo minie trzy lata. – Sam powoli zszedł
ze schodo´w. Zmruz˙onymi podejrzliwie oczami wpat-
rywał sie˛ w Crys. – Pytałem, ska˛d wiesz, z˙e to dzieło
Webbera?
– Jego styl łatwo rozpoznac´, prawda? – mrukne˛ła.
– Zgadzam sie˛. Ale to nie jest odpowiedz´ na moje
pytanie. – Jego podejrzliwos´c´ jeszcze wzrosła.
– Niech sie˛ pan... Nie denerwuj sie˛ – powiedziała
spokojnie. – Nie jestem dziennikarka˛ z z˙adnego pis-
ma pos´wie˛conego wne˛trzom. Widzisz te˛ z˙o´łta˛ ro´z˙ycz-
ke˛ wysoko na sklepieniu? Po lewej stronie? James
zawsze potrafił ja˛gdzies´ przemycic´. To był jego znak
firmowy.
– Był?
Crys przełkne˛ła s´line˛. Musiała zapanowac´ nad
drz˙eniem głosu. Ostatecznie informowała o rzeczy
zaistniałej.
– Umarł – odpowiedziała kro´tko. – Rok temu. Na
raka.
Nie było nad czym sie˛ rozwodzic´. Ta choroba nie
wybiera. Jest bezwzgle˛dna i z jednakowa˛ siła˛ uderza
w młodych i starych, silnych i słabych, utalentowa-
nych i niezdolnych.
– Nie wiedziałem. Poznałem go przez Molly. To
jej przyjaciel z czaso´w studenckich. Nie mo´wiła mi
o jego s´mierci – powiedział powoli.
Nic dziwnego. S
´
mierc´ Jamesa to był szok dla
33
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Molly. Tak samo jak dla Crys. Do dzisiaj nie roz-
mawiały o tym ani razu.
– Domys´lam sie˛, z˙e tez˙ go poznałas´... – nie zwro´-
cił uwagi na jej zmieszanie – podobnie jak ja, przez
Molly.
Tak było. Molly poznała ja˛ z Jamesem dokładnie
po´łtora roku temu. Podczas tego spotkania zakochali
w sobie od pierwszego wejrzenia. A potem... Potem
została jego z˙ona˛. Ale o tym nie miała zamiaru
mo´wic´ obcemu me˛z˙czyz´nie.
34
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Masz wszystko, czego potrzebujesz?
Crys, kto´ra kon´czyła włas´nie przygotowywac´
mie˛so, odwro´ciła głowe˛ i spojrzała na stoja˛cego
w drzwiach kuchni Sama. Co za odmiana! Tak jak
poprzednio wystarczyło, z˙e sie˛ przebrał, a z Drakuli
zmienił sie˛ w normalnego człowieka, tak teraz, po
zgoleniu kilkudniowego zarostu, okazał sie˛ – co
stwierdziła bez specjalnego zadowolenia – całkiem
atrakcyjny.
Mimo zimy miał jeszcze s´lady opalenizny na
pocia˛głej twarzy. Ciemna karnacja uwydatniała zie-
len´ oczu. Kwadratowa szcze˛ka i zdecydowany wyraz
ust potwierdzały wczes´niejsze spostrzez˙enia co do
jego charakteru, ale pasowały do szczupłej sylwetki
i energicznych rucho´w. Crys musiała przyznac´, z˙e
Sam, jes´li tylko chciał, potrafił byc´ elegancki. Teraz
na przykład miał na sobie dobrze skrojone czarne
spodnie i ciemnozielona˛ koszule˛, dobrana˛ pod kolor
oczu. Przez kro´tka˛ chwile˛ miała wraz˙enie, z˙e kogos´
jej przypomina, ale musiała sie˛ mylic´. Nigdy wczes´-
niej sie˛ nie spotkali, a Molly – drobna, rudowłosa,
z oczami w kolorze laskowych orzecho´w – była
całkiem niepodobna do brata.
Sam przejechał re˛ka˛ po gładko wygolonym po-
liczku.
– Zapus´ciłem sie˛ – wzruszył ramionami. – Tak
bywa, jes´li człowiek mieszka sam. Kiedy przyjez˙dz˙a
Molly, suszy mi głowe˛, z˙ebym upodobnił sie˛ do
ludzi.
– Po to sa˛młodsze siostry – us´miechne˛ła sie˛ Crys.
– Moz˙e moge˛ w czyms´ pomo´c? – zaproponował.
– Mam lekkie wyrzuty sumienia, z˙e zagoniłem cie˛ do
gotowania. Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e siedza˛c w tej
głuszy, zapominam o przestrzeganiu uznanych
w s´wiecie form.
Crys zrozumiała, z˙e powyz˙sze os´wiadczenie ma
byc´ czyms´ w rodzaju przeprosin. Prawdopodobnie
zdobył sie˛ na to tylko dlatego, z˙e jest przyjacio´łka˛
jego ulubionej siostry.
– Czy Molly mo´wiła ci cos´ o mnie? – zapytała,
biora˛c od niego kieliszek wina – białego, schłodzone-
go jak nalez˙y, w sam raz do pstra˛ga. Upiła łyk. O, tak!
Sam znał sie˛ na winach, trzeba mu to przyznac´.
– Nie – pokre˛cił głowa˛. – Inaczej nie mys´lałbym,
z˙e jestes´ me˛z˙czyzna˛.
– Chodziłys´my razem do s´redniej szkoły.
– Nie do wiary! To ty jestes´ Cryssy! – zawołał.
– Kiedy Molly przyjez˙dz˙ała do domu, mo´wiła tylko
o tobie. Cryssy to, Cryssy tamto. Pamie˛tam dos-
konale.
– O, nie! – Crys zrobiła przeraz˙ona˛ mine˛. – Nie
wiem, czy to cie˛ pocieszy, ale w szkole mo´wiła tylko
o tobie – zas´miała sie˛.
36
CAROLE MORTIMER
– Naprawde˛? – Popatrzył na nia˛ przecia˛gle znad
brzegu kieliszka. – A co mo´wiła? – rzucił oboje˛tnie.
Zbyt oboje˛tnie. Crys zauwaz˙yła, z˙e znowu jest
napie˛ty i podejrzliwy.
– Same dobre rzeczy, zare˛czam. – Przeciez˙ nie
be˛dzie mu opowiadac´, z˙e Molly wychwalała go pod
niebiosa. W jednym zgadzała sie˛ z przyjacio´łka˛: Sam
nie był podobny do z˙adnych znanych im me˛z˙czyzn.
Uznała, z˙e najma˛drzej be˛dzie zmienic´ temat.
– Gdzie be˛dziemy jes´c´? Tutaj czy w jadalni?
– W takim zamku na pewno jest jadalnia.
– Tutaj – odparł stanowczo, ale zaraz sie˛ zmitygo-
wał. – O ile nie masz nic przeciw temu. W kuchni jest
cieplej.
Us´miechne˛ła sie˛ pod nosem. Teraz bardzo sie˛
starał nie sprawiac´ wraz˙enia nieokrzesanego gbura.
– W takim razie nakryj, prosze˛, do stołu. Ja zajme˛
sie˛ pstra˛giem – poprosiła.
Juz˙ za chwile˛ kaz˙de z nich robiło swoje – jakby od
lat dzielili wspo´lna˛ kuchnie˛. Zdumiewaja˛ce, ale do-
mowa atmosfera udzieliła sie˛ takz˙e Crys, kto´ra złapa-
ła sie˛ na tym, z˙e mruczy pod nosem jaka˛s´ piosenke˛.
Od dawna nie była tak rozluz´niona. Spojrzała ner-
wowo na Sama. Zagadkowy człowiek. Nie wiadomo,
czy w towarzystwie kogos´ takiego moz˙na sobie po-
zwolic´ na mniejsza˛ czujnos´c´.
– Mam nadzieje˛, z˙e be˛dzie ci smakowac´. – Po-
stawiła na stole po´łmisek z ryba˛ i odeszła, z˙eby
przygotowac´ jarzyny, kto´re planowała podac´ do
mie˛sa.
37
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– A ty nie jesz?
Odwro´ciła głowe˛.
– Nie. Jes´li zjem pstra˛ga, nie zmieszcze˛ juz˙ nic
wie˛cej.
– Mowy nie ma. Siadaj. – Podzielił rybe˛ na dwie
cze˛s´ci i spojrzał na nia˛ wyczekuja˛co. – Siadaj! – po-
wto´rzył niecierpliwie, widza˛c, z˙e sie˛ nie rusza.
– Panie Barton! Nie jestem Merlinem.
– A ja nie jestem panem jakims´ tam. Mam na imie˛
Sam – wycedził. – Wiem, z˙e nie jestes´ Merlinem – on
przynajmniej słucha.
Mierzyli sie˛ oczami. Było jasne, z˙e z˙adne nie
zamierza usta˛pic´. Kuchnia zrobiła sie˛ za ciasna dla
nich dwojga
– Czy pomoz˙e, jes´li powiem ,,prosze˛’’? – zreflek-
tował sie˛ w kon´cu Sam.
Pomogło. Crys zachowała twarz. Usiadła, bo by-
ła głodna i nie chciała, z˙eby danie, przygotowane
z wielkim staraniem, straciło smak. Jednak bliskos´c´
Sama zacze˛ła ja˛ dziwnie niepokoic´. Od dawna nie
czuła niczego podobnego. James był me˛z˙czyzna˛ jej
z˙ycia. Potem, po jego s´mierci, w ogo´le nie zauwaz˙ała
innych. Nie była zreszta˛ typem kobiety, kto´ra po-
trzebuje partnera, z˙eby poczuc´ sie˛ w pełni dowartos´-
ciowana.
– O co chodzi? – usłyszała głos Sama, kto´ry – jak
sie˛ okazało – przez cały czas badawczo sie˛ jej przy-
gla˛dał.
Odwro´ciła oczy. Chyba zwariowała. Ten facet jest
nietaktowny, bezczelny i całkowicie pozbawiony
38
CAROLE MORTIMER
uroku. Włas´nie tak. Jednak niespodziewanie dla sie-
bie samej zacze˛ła szukac´ jego dobrych stron. Rozu-
miał zwierze˛ta. Przeprosił ja˛za swoja˛nieuprzejmos´c´.
No i Molly go uwielbiała.
– Jedzenie ci stygnie. – Sam zrozumiał, z˙e nie
doczeka sie˛ odpowiedzi. – Wygla˛dasz jak dziew-
czynka, kto´ra˛ zmuszaja˛ do zjedzenia szpinaku.
Podnio´sł do ust pierwszy ke˛s i przymkna˛ł oczy
z zachwytu.
– Molly robi naprawde˛ dobrego pstra˛ga – powie-
dział po chwili – ale two´j jest lepszy.
Us´miechne˛ła sie˛ figlarnie.
– Przyrzekam, z˙e jej tego nie powto´rze˛. Miło mi,
z˙e ktos´ docenia mo´j przepis.
– Two´j przepis?
Kiwne˛ła głowa˛.
– I z˙e moja najlepsza uczennica tak dobrze radzi
sobie z gotowaniem.
Wzie˛ła do ust kawałek ryby. Jej wyostrzony zmysł
smaku natychmiast podpowiedział, z˙e powinna uz˙yc´
nieco wie˛cej soku z cytryny. Ale poza tym pstra˛g
spełniał najbardziej wyrafinowane oczekiwania.
– Dobra. – Sam poprawił sie˛ na krzes´le. – Teraz
wyjas´nij, o co tu chodzi.
– O nic. Jestem zawodowcem. Profesjonalnym
szefem kuchni.
To dlatego rozbawiło ja˛, kiedy spytał, czy umie
gotowac´.
– I? – Najwyraz´niej nie czuł sie˛ usatysfakcjono-
wany tak kro´tka˛ odpowiedzia˛.
39
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Przez pewien czas Molly pracowała ze mna˛.
Musze˛ powiedziec´, z˙e bardzo ja˛ to bawiło. Potem
zaproponowali jej role˛ i wro´ciła do aktorstwa.
– I to ty sama wymys´liłas´ przepis na faszerowane-
go pstra˛ga?
Wzruszyła ramionami.
– Po prostu lubie˛ gotowac´.
Sam zastanawiał sie˛ chwile˛.
– Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi sie˛, z˙e
o czyms´ mi nie powiedziałas´.
– To działa w obie strony, Sam – zas´miała sie˛.
Tak było. Nie powiedział dota˛d ani słowa o sobie.
– Wiem na przykład, z˙e jestes´ pisarzem...
– Kto ci powiedział, z˙e jestem pisarzem? – wark-
na˛ł niegrzecznie. – Jasne. – Skrzywił sie˛ z niesma-
kiem. – Molly.
Miły nastro´j, kto´ry podtrzymywała z takim tru-
dem, prysna˛ł w jednej chwili.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, z˙e to sekret. Pe-
wnie piszesz pod jakims´ pseudonimem, wie˛c i tak...
– Dlaczego tak sa˛dzisz? – zapytał lodowatym
tonem.
Crys nie wiedziała, dlaczego tak sie˛ stara, z˙eby
byc´ miła. Ten facet był niezro´wnowaz˙ony. Przeby-
wanie w jego towarzystwie przypominało siedzenie
na beczce z prochem. Nigdy nie było sie˛ pewnym,
kiedy eksploduje.
– Nie widziałam z˙adnej ksia˛z˙ki napisanej przez
Sama Bartona – odpowiedziała spokojnie. – Przykro
mi, jes´li poczułes´ sie˛ uraz˙ony.
40
CAROLE MORTIMER
W tym momencie rozdzwonił sie˛ telefon. Wes-
tchne˛ła z ulga˛ i bezwiednie zacze˛ła liczyc´ dzwonki.
Dwanas´cie. Jes´li to Molly, musi z nia˛ porozmawiac´.
Sytuacja jest nieznos´na i trzeba cos´ postanowic´.
– Dobry wieczo´r, Caroline – powiedział Sam
w słuchawke˛ i rzucił ironiczne spojrzenie w kierunku
wyraz´nie rozczarowanej Crys.
Była ws´ciekła, ale co´z˙ mogła zrobic´? Na jej twa-
rzy wszystkie emocje odbijały sie˛ jak w lustrze.
Z
˙
eby nie wyjs´c´ na ciekawska˛, odeszła od stołu
i celowo głos´no siekała marchewke˛. Starała sie˛ nie
słuchac´ rozmowy, ale serdeczny i ciepły ton, jakim
Sam zwracał sie˛ do swojej rozmo´wczyni, nie uszedł
jej uwagi. Najwyraz´niej obdarzał te˛ kobiete˛ szczego´l-
nymi wzgle˛dami. Ciekawe, kim była? Znała szyfr.
Wie˛c moz˙e Molly nie jest jedyna˛ osoba˛ płci z˙en´skiej,
kto´ra odwiedza go na tym odludziu?
– Co z naste˛pnym daniem? – zapytał, staja˛c tuz˙
za nia˛. Drgne˛ła przestraszona. Poruszał sie˛ cicho
jak kot.
– Pie˛tnas´cie minut?
– Dobra. Mam pare˛ rzeczy do zrobienia – od-
wro´cił sie˛ gwałtownie i wyszedł.
Jes´li tak ma wygla˛dac´ spokojny tydzien´ w York-
shire, kto´ry obiecywała jej Molly, to ona dzie˛kuje.
A poniewaz˙ w przypadku Crys najlepszym le-
karstwem na stres okazywało sie˛ zawsze gotowanie,
tak było i tym razem. Błyskawicznie ubiła s´mietane˛
i zrobiła puszysty czekoladowy deser. Wstawiała
go włas´nie do lodo´wki, kiedy znowu odezwał sie˛
41
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
telefon. Odludek i pustelnik? Z
˙
arty. Trzeci telefon
w cia˛gu dwo´ch godzin.
Po dwunastu dzwonkach umilkł, a potem roz-
dzwonił sie˛ znowu. Crys nie wiedziała, co robic´. Jes´li
odbierze, Sam be˛dzie na nia˛ ws´ciekły. A jes´li nie, to
ktos´ z jego bliskich moz˙e uznac´, z˙e cos´ mu sie˛ stało.
Wycia˛gne˛ła re˛ke˛.
– Zostaw to! – rzucił ostro Sam, staja˛c nagle
w drzwiach.
Odsuna˛ł ja˛ bezceremonialnie i szybko podszedł do
aparatu.
To idiotyczne, pomys´lała Crys, wracaja˛c do ja-
rzyn. Przeciez˙ chciałam tylko odebrac´ telefon. Ta
furia na jego twarzy! Przesadził. Co za duz˙o, to
niezdrowo. Nie miała ochoty mieszkac´ pod jednym
dachem z kims´ takim. Jutro...
– Molly chce z toba˛ rozmawiac´ – usłyszała.
Tak sie˛ ws´ciekał. I po co to wszystko? Crys wzie˛ła
kilka głe˛bokich oddecho´w, z˙eby sie˛ uspokoic´, zanim
powie cos´ do Molly.
– Trafiłas´! – Rozległ sie˛ w słuchawce rozradowa-
ny głos przyjacio´łki. – I co sa˛dzisz o Sokolim Gniez´-
dzie?
– Interesuja˛ce – mrukne˛ła oboje˛tnie, gdyz˙ Sam
stał dwa kroki dalej.
Molly rozes´miała sie˛ na cały głos.
– Zapytałabym, co mys´lisz o moim bracie, ale
podejrzewam, z˙e usłysze˛ dokładnie to samo.
– I masz racje˛.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie odgrywa przed toba˛sztuki
42
CAROLE MORTIMER
pod tytułem ,,Dziki Neandertalczyk’’? – powaz˙nie
zapytała Molly. – Obiecał, z˙e be˛dzie dobrze sie˛
zachowywac´.
– Two´j brat jest bardzo gos´cinny.
Nie było sensu wdawac´ sie˛ w szczego´ły przez
telefon. Poczeka na przyjazd Molly i wtedy wszystko
jej opowie.
43
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Czy to od mamy dowiedziałas´ sie˛, z˙e droga
do serca me˛z˙czyzny wiedzie przez z˙oła˛dek? – zapytał
Sam, kiedy zauwaz˙ył, z˙e Crys z wyraz´nym rozba-
wieniem przygla˛da sie˛ rozanielonej minie, z jaka˛
patrzył na podane mu jedzenie. Jego samego roz-
s´mieszyło własne łakomstwo – to dało sie˛ zauwaz˙yc´.
Crys nie spodziewała sie˛, z˙e Sam potrafi s´miac´ sie˛
z siebie. Wcia˛z˙ pro´bowała rozgryz´c´ tego dziwnego
człowieka. Co kryło sie˛ pod maska˛, kto´ra˛ z taka˛
konsekwencja˛ pokazywał s´wiatu? Przeciez˙ Molly
naprawde˛ uwaz˙ała, z˙e jej brat jest niezwykły.
Sie˛gne˛ła po kieliszek z czerwonym winem. Było
ro´wnie dobre jak białe. Sa˛cza˛c je powoli, zastana-
wiała sie˛, jak jej organizm to zniesie. Przez długi
czas nie brała do ust z˙adnego alkoholu, dlaczego
wie˛c teraz zdecydowała sie˛ spro´bowac´? Chyba w głe˛-
bi duszy te˛skniła za normalnos´cia˛. Dobra kolacja,
wino, rozmowa w miłym towarzystwie były czyms´
normalnym. Jednak nie tu. Nie w sytuacji, gdy go-
spodarz tego domu wprowadza nieustanne napie˛cie
i niepoko´j.
– Byc´ moz˙e usłyszałam od mamy cos´ podobnego
– odpowiedziała w kon´cu – ale z˙eby było do czego
trafiac´, trzeba by sie˛ najpierw upewnic´, czy me˛z˙czyz-
na ma serce.
Z kaz˙dym innym taka konwersacja mogłaby byc´
pocza˛tkiem flirtu. Z kaz˙dym innym, ale nie z nim.
Sam uznał to za atak.
– Czy sugerujesz – zapytał bez cienia us´miechu
– z˙e jestem człowiekiem bez serca?
– Niczego nie sugeruje˛ – odparła znuz˙ona. – Od-
powiadam z˙artem na z˙art. Ale najwyraz´niej sie˛ po-
myliłam. Przepraszam.
Zapadła chwila ciszy.
– Nie, nie przepraszaj – powiedział w kon´cu Sam.
– To ja powinienem przeprosic´. Nie jestem przy-
zwyczajony... Robie˛ wszystko, z˙eby utrudnic´ ci z˙y-
cie, prawda?
– Daj spoko´j. Przeciez˙ to ja zakło´ciłam two´j spo-
ko´j. Moz˙e zachowałabym sie˛ tak samo, gdyby sytua-
cja sie˛ odwro´ciła?
– Nie do kon´ca masz racje˛. Przeciez˙ cie˛ ocze-
kiwałem.
– Nie samej. Gdyby była tu Molly, to na nia˛
spadłby obowia˛zek zabawiania gos´cia. Nie musiał-
bys´ robic´ tego, czego wyraz´nie nie lubisz.
Sam odetchna˛ł głos´no, zanim sie˛ odezwał.
– Słuchaj, Crystal, co powiesz na to, z˙ebys´my za-
cze˛li od pocza˛tku? Zobacz – dopiero teraz us´wiado-
miłem sobie, z˙e Molly nie powiedziała mi nawet, jak
sie˛ nazywasz.
Crys zawahała sie˛. Co mu powiedziec´? Webber
czy James? Wchodza˛c za ma˛z˙, przyje˛ła nazwisko
45
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Webber. Bardzo ich z Jamesem s´mieszyło, z˙e jego
imie˛ i jej panien´skie nazwisko sa˛ takie same. Jednak
w niekto´rych s´rodowiskach wcia˛z˙ była znana jako
Crystal James.
– Webber – zdecydowała sie˛. – Nazywam sie˛
Crystal Webber.
– Webber? – powto´rzył. – Tak jak James Webber,
dekorator wne˛trz?
Kiwne˛ła głowa˛ i powto´rzyła:
– Tak jak James Webber, dekorator wne˛trz.
Była ws´ciekła na siebie, z˙e nie umiała sie˛ opa-
nowac´.
– Cholera! Przepraszam. Ale ze mnie idiota! Nie
miałem poje˛cia...
– Nic sie˛ nie stało. – Crys zamrugała, z˙eby po-
wstrzymac´ łzy. – Powinnam powiedziec´ ci to wczes´-
niej, kiedy okazało sie˛, z˙e James pracował w twoim
domu.
– Wcale nie musiałas´. To Molly powinna mnie
uprzedzic´
– Nie. O czym tu mo´wic´. Miałam me˛z˙a i on...
umarł. – Była zdziwiona, z jaka˛ trudnos´cia˛ przeszło
jej to przez gardło.
Sam dotkna˛ł luz´nej obra˛czki, kto´ra˛ miała na
palcu.
– Nawet jej nie zauwaz˙yłem. Kretyn ze mnie.
– Uderzył sie˛ re˛ka˛ w czoło i, spogla˛daja˛c na jej
pobladła˛ twarz, powto´rzył: – Zacznijmy wszystko od
pocza˛tku, Crystal. Dobrze?
Nie miało to wie˛kszego sensu. Spe˛dzi tu tylko
46
CAROLE MORTIMER
kilka dni. Nigdy tu nie wro´ci. Ale w kon´cu moz˙e to
zrobic´ dla Molly...
– Dobrze. – Gładko jej poszło, ale chciała juz˙
zmienic´ temat. – Jedz, prosze˛, bo za chwile˛ wszystko
be˛dzie do wyrzucenia.
Posłuchał, chociaz˙ wcia˛z˙ przypatrywał sie˛ jej
uwaz˙nie.
– A gdzie Merlin? – zapytała zadowolona, z˙e
znalazła najbardziej oboje˛tny temat ze wszystkich,
jakie przychodziły jej do głowy.
– Pomys´lałem, z˙e lepiej zostawic´ go na dworze.
Przed chwila˛ wyszedłem, z˙eby go nakarmic´.
– Nie zostawiaj go na zimnie z mojego powodu.
Jestem pewna, z˙e juz˙ zrozumiał, z˙e nie stanowie˛
zagroz˙enia dla z˙adnego z was.
– Nie byłbym wcale tego pewien – mrukna˛ł,
patrza˛c na nia˛ dziwnie.
Co chciał przez to powiedziec´? Czy to tez˙ pro´ba
flirtu? Niemoz˙liwe.
Oczywis´cie! Wspo´łczuł jej! Jak tamtemu bied-
nemu psu, znalezionemu w lesie.
– Czy kiedy byłes´ mały, przynosiłes´ do domu
wszystkie chore zwierza˛tka i ptaki ze złamanym
skrzydłem?
– Coo? O czym ty mo´wisz, Crystal? – Dalej
zwracał sie˛ do niej pełnym imieniem.
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie musisz sie˛ nade mna˛ litowac´. Nie znosze˛
litos´ci.
Przez˙yła z Jamesem szes´c´ cudownych miesie˛cy,
47
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
z czego przez trzy była jego z˙ona˛. Wie˛kszos´c´ ludzi
nie zaznała tyle szcze˛s´cia! Wstała gwałtownie i sie˛g-
ne˛ła po swo´j talerz, z˙eby wyrzucic´ do s´mieci ledwo
napocze˛te jedzenie. Kiedy pochyliła sie˛ nad koszem,
Sam złapał ja˛ za ramie˛. Podskoczyła i odwro´ciła
głowe˛.
– Wcale sie˛ nad toba˛ nie lituje˛, Crystal – warkna˛ł.
– I nie mo´w mi nigdy, co moge˛, a czego nie moge˛
robic´, dobrze?
– O co ci chodzi? Nie miałam zamiaru...
– Owszem, miałas´! Crystal, ty... Do diabła z tym!
– wykrzykna˛ł. Pochylił sie˛ i pocałował ja˛ w usta.
Nie spodziewała sie˛ niczego podobnego. Nawet
nie wyrywała sie˛ z mocnego us´cisku jego ramion.
Całował ja˛ długo i namie˛tnie. Nie miała poje˛cia, z˙e
w tym człowieku kryja˛sie˛ takie pasje! Obudził w niej
poz˙a˛danie, kto´re umarło wraz z Jamesem. Poczuła,
jak jej ciało przenika gora˛ca fala. Człowiek, kto´rego
nawet nie polubiła, obudził ja˛ ze snu.
– Przestan´! – zawołała. – Mo´wie˛ ci, przestan´.
Pro´bowała sie˛ wyrwac´. Oderwał usta od jej warg
i us´miechna˛ł sie˛ złos´liwie, ale ani mys´lał wypus´cic´ ja˛
z us´cisku.
– Przeciez˙ przestałem – os´wiadczył.
Zdenerwowana Crys z trudem uspokoiła oddech.
– Pus´c´ mnie. Co ty sobie mys´lisz? Nie jestem
kobieta˛, za jaka˛ mnie bierzesz!
– Za nikogo cie˛ nie biore˛.
– Nie jestem biedna˛ wdowa˛, kto´ra marzy, z˙eby
ktos´ ja˛ przeleciał!
48
CAROLE MORTIMER
– Dos´c´. Radze˛ ci sie˛ opanowac´, Crystal – prze-
rwał jej i cofna˛ł sie˛ o krok. Zda˛z˙yła zauwaz˙yc´, z˙e z˙yła
na skroni pulsowała mu ze wzburzenia. – Pocałowa-
łem cie˛. Ale ani słowem, ani gestem nie dawałem ci
do zrozumienia, z˙e chce˛ zacia˛gna˛c´ cie˛ do ło´z˙ka.
Naste˛pnym razem nie spiesz sie˛ tak z pomo´wieniami.
– Naste˛pnym razem?! – Zatkało ja˛ze wzburzenia.
Us´miechna˛ł sie˛ drwia˛co.
– Nie twierdziłem, z˙e to akurat be˛de˛ ja. Zreszta˛,
nigdy nie wiadomo... – Unio´sł brwi i spokojnie wy-
szedł z kuchni.
,,Nigdy nie wiadomo.’’ Dobre sobie. Ona akurat wie.
Sam Barton nigdy nie pocałuje jej jeszcze raz, co do-
piero... co dopiero...
Usiadła na najbliz˙szym krzes´le, z˙eby sie˛ pozbierac´.
Przejechała palcami po wargach, drz˙a˛cych jeszcze po
jego pocałunku. Jak mogła na to pozwolic´? I to komus´
tak aroganckiemu, tak pozbawionego uczuc´ jak on?
Sam i James byli jak dzien´ i noc. Ro´z˙niło ich wszystko.
– Przywitaj sie˛ grzecznie z pania˛, Merlin. – To
Sam wro´cił razem z psem. – Nie bo´j sie˛ – spojrzał na
nia˛. – Nie rzuci sie˛ na ciebie nawet za cene˛ dobrej
kolacji.
Pus´ciła to mimo uszu. W gruncie rzeczy była
zadowolona z pojawienia sie˛ Merlina.
– Czes´c´, Merlin. – Wycia˛gne˛ła re˛ke˛ do psa, kto´ry
najpierw spojrzał jej uwaz˙nie w oczy, a potem polizał
jej dłon´. – Dobry zwierzak. – Pogłaskała go po
głowie. – Nawet jes´li chodzi ci tylko o mie˛so, kto´rym
pachna˛ mi re˛ce.
49
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Na twoim miejscu nie deprecjonowałbym tak
własnego uroku – odezwał sie˛ Sam, patrza˛c jej prosto
w oczy. – Moz˙e troche˛ zardzewiał w wyniku długiego
nieuz˙ywania, ale zapewniam cie˛, z˙e wcia˛z˙ go masz.
Zmarszczyła brwi. Nie miała ochoty słuchac´ kom-
plemento´w. Szczego´lnie z ust Sama.
Normalne stosunki z tym człowiekiem były chyba
niemoz˙liwe. Urodzony prowokator. Cieszyły go
skrajne reakcje, kto´re wywoływał u ludzi: nieche˛c´,
złos´c´, miłos´c´, nienawis´c´...
Miłos´c´?
Ciekawe, jak wygla˛dała kobieta zdolna pokochac´
kogos´ podobnego. Biedna ta Caroline.
– Z trudem znosze˛ ten two´j tajemniczy us´mieszek
– os´wiadczył nagle. – Jakbys´ przypomniała sobie
dowcip, kto´rego nie masz zamiaru opowiedziec´ ni-
komu.
Co tam dowcip, pomys´lała. Swoimi mys´lami sprzed
kilku minut na pewno nie podzieliłaby sie˛ z nikim.
– Jestem zme˛czona. Nie be˛dziesz miał mi za złe,
jes´li po´jde˛ wczes´niej spac´? – zapytała z czystej
grzecznos´ci. Bez wzgle˛du na odpowiedz´ nie chciała
spe˛dzic´ reszty wieczoru w jego towarzystwie. Poza
tym musiała zebrac´ siły na jutrzejszy dzien´.
– Czuj sie˛ jak u siebie – powiedział z przesadna˛
galanteria˛.
Patrza˛c na niego, podejrzewała, z˙e przejrzał ja˛ na
wylot, ale było jej wszystko jedno.
– Sam zrobie˛ tu porza˛dek – dodał. – Dzie˛kuje˛ za
kolacje˛.
50
CAROLE MORTIMER
Skine˛ła głowa˛ z us´miechem.
– Bardzo prosze˛. W lodo´wce jest deser.
– Dzie˛ki. Jes´li chcesz cos´ poczytac´ przed snem,
zajrzyj do biblioteki. Drugie drzwi na prawo – wska-
zał re˛ka˛ droge˛ do holu. – Znajdziesz tam nawet cała˛
po´łke˛ kryminało´w z tajemniczym morderstwem
w tle, kto´re tak lubisz.
– Czy Merlin pozwoli mi wyjs´c´?
– Wstan´ i sprawdz´ to sama – mrukna˛ł, nie zamie-
rzaja˛c jej pomo´c.
Znowu te prowokacje! Miała nadzieje˛, z˙e Sam jest
dos´c´ szybki, z˙eby zatrzymac´ psa, jes´li ten postanowi
skoczyc´ jej do gardła. Jednak Merlin nawet nie ot-
worzył oka, kiedy sie˛ ruszyła. Lekko zastrzygł jed-
nym uchem i spał dalej.
Crys odnalazła włas´ciwe drzwi. Zapaliła s´wiatło
i wydała okrzyk pełen zdziwienia. Nigdy nie widziała
tylu ksia˛z˙ek. Poza publiczna˛ biblioteka˛, oczywis´cie.
Było tam wszystko – od botaniki po astronomie˛,
powies´ci, zaro´wno klasyka jak nowos´ci, a nawet
osobna po´łka z ksia˛z˙kami kucharskimi. Wycia˛gne˛ła
jedna˛ z nich. Czytanie cudzych przepiso´w zawsze
działało na nia˛ koja˛co.
Na korytarzu obje˛ła wzrokiem rza˛d drzwi. Cieka-
we, co sie˛ za nimi kryje. Ile pomieszczen´ w tym
zrujnowanym na pozo´r zamku nadaje sie˛ do zamiesz-
kania? Powoli wchodziła na go´re˛.
– Zapomniałem cie˛ uprzedzic´ – usłyszała głos
Sama. Nie zauwaz˙yła, z˙e stał u dołu schodo´w, naj-
wyraz´niej czekaja˛c, az˙ wyjdzie z biblioteki. – Gdyby
51
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
mnie rano nie było, zro´b sobie s´niadanie. W kuchni
jest wszystko, co trzeba.
Wychyliła sie˛ przez pore˛cz.
– Wyjez˙dz˙asz gdzies´? – zapytała.
Na mys´l, z˙e moz˙e zostac´ sama w tym wielkim
domu, zrobiło sie˛ jej troche˛ nieswojo. Nawet towa-
rzystwo kogos´ takiego jak Sam było lepszym wy-
js´ciem.
– Ska˛dz˙e – wzruszył ramionami. – Codziennie
rano zabieram Merlina na wrzosowiska, z˙eby sie˛
wybiegał.
Wrzosowiska. Słynne wrzosowiska Yorkshire.
– Mogłabym włas´ciwie po´js´c´ z wami – powie-
działa i zaraz tego poz˙ałowała. Przeciez˙ jeszcze przed
chwila˛ przysie˛gała sobie, z˙e przez cały dzien´ be˛dzie
unikac´ jego towarzystwa.
– Mogłabys´.
Miała wraz˙enie, z˙e z niej kpi. Jakby wiedział, z˙e
nie dotrzymała swojego postanowienia.
– Masz odpowiednie buty?
Miała. Planowały z Molly długie spacery.
– Wychodze˛ zwykle o wpo´ł do o´smej – powie-
dział oboje˛tnym tonem. – Spotkamy sie˛ w kuchni
rano.
Najwyraz´niej było mu wszystko jedno, czy Crys
be˛dzie mu towarzyszyc´, czy nie. Zrobiło sie˛ jej
troche˛ przykro. Ale włas´ciwie dlaczego, zastana-
wiała sie˛. Przeciez˙ nie spodziewała sie˛ innej reakcji.
– Dobrze. Dobranoc.
– Dobranoc – skina˛ł głowa˛ i wszedł do kuchni,
52
CAROLE MORTIMER
ska˛d za chwile˛ dobiegł ja˛ łagodny szum jego głosu.
Mo´wił cos´ do Merlina.
Nie odro´z˙niała sło´w, ale przypuszczała, z˙e Sam
komentuje dziwne zachowanie kobiet, kto´re nigdy
nie wiedza˛, czego chca˛. Była jedna˛ z nich.
Westchne˛ła i zno´w dotkne˛ła palcami ust. Przypo-
mniała sobie jego pocałunek i poczuła, z˙e krew
pulsuje jej w z˙yłach.
53
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
– Czy Merlin dlatego spał pod moimi drzwiami,
z˙ebym nie wychodziła z pokoju? – burkne˛ła Crys
niezbyt uprzejmie, wchodza˛c rano do kuchni.
Głupie pytanie. Miała pewnos´c´, z˙e tak włas´nie
było.
Przez˙yła szok, kiedy w s´rodku nocy otworzyła
drzwi i zobaczyła rozcia˛gnie˛tego na progu psa. Miała
zamiar zejs´c´ na do´ł i zrobic´ sobie cos´ do picia. Od
kilku miesie˛cy cierpiała na bezsennos´c´, a w takich
sytuacjach herbata albo ciepłe mleko pomagały jej
sie˛ odpre˛z˙yc´ i zasna˛c´. Chociaz˙ na jej widok Merlin
otworzył tylko jedno oko i nawet nie unio´sł łba, Crys
odechciało sie˛ pic´. Wro´ciła szybko do pokoju i do-
kładnie zamkne˛ła za soba˛ drzwi.
Zeszła na do´ł niedospana i zirytowana. Widza˛c jej
mine˛, Sam wstał i bez słowa przygotował jej kawe˛.
– Oj, chyba nie jestes´ rannym ptaszkiem – powie-
dział, stawiaja˛c przed nia˛ kubek.
Rzuciła mu ponure spojrzenie.
– Nieprawda – prychne˛ła. – Dlaczego nie od-
powiedziałes´ na moje pytanie?
Sam nie wydawał sie˛ wcale przeje˛ty jej oskar-
z˙ycielskim tonem.
– Mys´lałem, z˙e be˛dziesz czuc´ sie˛ bezpieczna,
kiedy Merlin be˛dzie cie˛ chronic´.
– Chronic´ przed kim? – Chyba nie przed Samem.
A poza nim w domu nie było nikogo.
– Po prostu chronic´. – Wzruszył ramionami.
– Przykro mi, jes´li cie˛ to zaniepokoiło.
Mogła sie˛ załoz˙yc´, z˙e wcale nie jest mu przy-
kro. Ws´ciekaja˛c sie˛ w duchu, sie˛gne˛ła po kawe˛.
Juz˙ kilka pierwszych łyko´w przywro´ciło ja˛ do
z˙ycia.
– Wnioskuje˛ z twojego stroju, z˙e idziesz z nami
na spacer mimo wszystko. – Sam znacza˛co popatrzył
na jej sweter i solidne buty.
– Oczywis´cie. – Była wcia˛z˙ naburmuszona i nie
zamierzała mu wybaczyc´. Obecnos´c´ Merlina pod
drzwiami potraktowała jako afront.
– Oczywis´cie – powto´rzył i dalej spokojnie pił
kawe˛, chociaz˙ mine˛ło juz˙ wpo´ł do o´smej.
Rozgniewało ja˛ to jeszcze bardziej. Ledwo zda˛z˙y-
ła wzia˛c´ prysznic, z˙eby sie˛ nie spo´z´nic´. A na dodatek
w kuchni było gora˛co, a ona miała na sobie gruby
sweter.
– Chyba powinnis´my juz˙ wyjs´c´ – rzuciła niecierp-
liwie.
– Nie musimy sie˛ spieszyc´. Wrzosowiska nie
znikna˛, jes´li przyjdziemy chwile˛ po´z´niej.
Crys podejrzewała, z˙e Sam z satysfakcja˛ obser-
wuje, jak ona sie˛ poci. Wstała.
– Wychodze˛ – os´wiadczyła gniewnie. – Spotka-
my sie˛ na dworze.
55
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Dobrze – odpowiedział i dalej spokojnie pił
kawe˛.
Ranne powietrze było mroz´ne i czyste. Mgła opad-
ła. Ostry, zimowy wiatr przewiał s´wiat na wylot.
W dziennym s´wietle zamek przedstawiał jeszcze
bardziej opłakany widok niz˙ o zmroku. Teraz jednak
Crys wiedziała, z˙e pozory myla˛. Odrapane s´ciany
kryja˛ w sobie luksusowe wne˛trza niezwykłej urody.
Z
˙
wir skrzypiał pod jej butami, kiedy obchodziła
zamek wkoło. Dotarła do dawnego ogrodu. Pod mu-
rem zauwaz˙yła kopczyk s´wiez˙ej ziemi. Sam zda˛z˙ył
juz˙ pogrzebac´ psa. Musiał wstac´ bardzo wczes´nie,
z˙eby poradzic´ sobie z zamarznie˛tym gruntem. Czy
nie mo´gł jej tego po prostu powiedziec´? Nie ws´cieka-
łaby sie˛ głupio, z˙e ocia˛ga sie˛ z wyjs´ciem na spacer.
Co za człowiek! Za kaz˙dym razem, kiedy Crys
uznaje go za bezdusznego egoiste˛, wychodza˛ na jaw
okolicznos´ci, kto´re temu przecza˛. A wczorajszy po-
całunek? Nie protestowała za bardzo... Ale potem sie˛
obraziła. Czy nie było w tym obłudy?
– Gotowa?
Odwro´ciła sie˛ szybko. Sam stał przy starym land
roverze, kto´rego wczes´niej nie zauwaz˙yła. Nieprzy-
tomny ze szcze˛s´cia Merlin usadowił sie˛ juz˙ z tyłu.
– Gotowa.
Unikaja˛c spojrzenia Sama, wskoczyła do auta
i usiadła obok. Zerkne˛ła na niego spod oka. Nic nie
wskazywało na to, z˙e pamie˛ta pocałunek. Na szcze˛s´-
cie ona tez˙ szybko zapomniała, podziwiaja˛c droge˛,
kto´ra˛ jechali.
56
CAROLE MORTIMER
Sam zatrzymał sie˛ na zboczu łagodnego wzgo´rza.
Przed nimi jak okiem sie˛gna˛c´ rozcia˛gał sie˛ rozległy,
lekko pofałdowany teren zaros´nie˛ty trawa˛ i niskimi
krzewami. Nigdzie nie było s´ladu ludzkich siedzib.
Surowe pie˛kno krajobrazu zapierało dech w pier-
siach. Crys zdała sobie nagle sprawe˛, z˙e podobnego
uczucia nie doznała jeszcze nigdy w z˙yciu. Zachwyt
i spoko´j przepełniały jej serce.
– Widze˛, z˙e cie˛ wzie˛ło. – Sam był zaskoczony.
Crys spojrzała na niego błyszcza˛cymi ze szcze˛s´cia
oczami.
– Cudowne miejsce.
– Nie mo´w nikomu. To najlepiej strzez˙ony sekret
w całym Yorkshire.
Zas´miała sie˛ w odpowiedzi. Całkowicie odpre˛-
z˙ona szła energicznym krokiem obok Sama, a Merlin
towarzyszył im, zataczaja˛c coraz wie˛ksze kre˛gi w po-
goni za dzikimi kro´likami – prawdziwymi lub wy-
imaginowanymi.
– Dlaczego tak sie˛ zdziwiłes´, z˙e mi sie˛ tu podoba?
– zapytała w kon´cu.
– Yorkshire albo sie˛ kocha, albo nienawidzi. Nie
ma innej moz˙liwos´ci.
– Ty kochasz to miejsce.
– Tak. – Zawahał sie˛ chwile˛ i dodał: – Molly jest
typowa˛ dziewczyna˛ z miasta. Lubi byc´ ws´ro´d ludzi,
wcia˛z˙ chodzi do kina albo do teatru – no, chyba z˙e
sama gra w jakims´ przedstawieniu. Jestes´cie przyja-
cio´łkami, wie˛c mys´lałem... Najwyraz´niej sie˛ pomyli-
łem. Wiem, nie pierwszy raz – dorzucił, patrza˛c na
57
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
nia˛. – Wolałem sam sie˛ przyznac´, zanim mi to wy-
tkniesz.
– Gdziez˙bym s´miała – odrzekła z komiczna˛ po-
waga˛.
Sam parskna˛ł s´miechem.
Wie˛ksza˛ cze˛s´c´ drogi przebyli w milczeniu. Mimo
to oboje czuli, z˙e ła˛czy ich dziwne porozumienie. Po
powrocie do domu Crys zastanawiała sie˛, jak to
moz˙liwe. Przeciez˙ nikt nie irytował jej tak, jak on!
– Znowu to robisz – powiedział, kiedy zzie˛bnie˛ci
weszli z dworu wprost do kuchni.
– Słucham? – zdziwiła sie˛.
– Znowu us´miechasz sie˛ zagadkowo do siebie
– wyjas´nił.
Spojrzała na niego rozbawiona.
– Nawia˛zuja˛c do twojej wczorajszej uwagi, zdra-
dze˛ ci, czego nauczyła mnie mama. ,,Nigdy nie
pozwo´l, z˙eby me˛z˙czyzna poznał wszystkie twoje
mys´li. Niech przez cały czas pro´buje je odgadna˛c´’’.
– Jestes´ bardzo poje˛tna˛ uczennica˛. Czy twoi ro-
dzice tez˙ mieszkaja˛ w Londynie?
Jej rados´c´ ulotniła sie˛ w jednej chwili. Us´miech
znikna˛ł z twarzy.
– Moi rodzice zgine˛li w wypadku samochodowym
szes´c´ miesie˛cy temu – powiedziała, wracaja˛c do
przygotowywania herbaty.
Usłyszała, jak za jej plecami Sam bierze głe˛boki
oddech. Potem zapadła cisza. Szkoda, z˙e w takiej
chwili zapytał ja˛ o rodzico´w. Musiała powiedziec´
prawde˛. A teraz oboje nie wiedzieli, jak sie˛ zachowac´.
58
CAROLE MORTIMER
Nagle zorientowała sie˛, z˙e stana˛ł przy niej. Deli-
katnie przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie i przytulił. Wtedy
jeszcze miała nadzieje˛, z˙e wytrzyma. Nie podda sie˛
emocjom i zachowa spoko´j. Ostatecznie c´wiczyła to
przez ostatnie po´ł roku. Najwaz˙niejsze, z˙eby Sam sie˛
nie odzywał.
Ale on sie˛ odezwał.
– Moje biedactwo – powiedział. – Wydawało mi
sie˛, z˙e to ja mam monopol na nieszcze˛s´cie. Zreszta˛
niewaz˙ne. Nie chodzi o mnie. Nie dziwie˛ sie˛ teraz, z˙e
o mało nie zemdlałas´, kiedy okazało sie˛, z˙e kopie˛
gro´b. A ja wypominałem ci zbyt bujna˛ wyobraz´nie˛.
Przepraszam.
– Ska˛d mogłes´ wiedziec´?
Crys była teraz pewna, z˙e Molly nie opowiadała
o niej bratu, i bardzo była jej wdzie˛czna za dyskrecje˛.
– Jakim cudem przez˙yłas´ ten rok? – Pokre˛cił
głowa˛ z niedowierzaniem.
Crys przełkne˛ła s´line˛.
– Prosze˛ cie˛, Sam! Nie chce˛ o tym rozmawiac´.
– Pokre˛ciła głowa˛. – Chce˛... Wole˛... – Brakowało jej
sło´w. – Nasz poranny spacer sprawił mi taka˛ rados´c´.
Tym wie˛ksza˛, z˙e ani razu nie wro´ciła mys´la˛ do
koszmaru ostatnich dwunastu miesie˛cy.
– A ja wszystko popsułem – mrukna˛ł Sam po-
nuro.
Wcia˛z˙ nie wypuszczał jej z obje˛c´. Czuła na skroni
jego ciepły oddech.
– Nie. Naprawde˛ nie – powto´rzyła spokojniej.
– Juz˙ ci mo´wiłam, jaki jest mo´j stosunek do litos´ci.
59
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– To nie jest litos´c´! – wybuchna˛ł, przycia˛gaja˛c ja˛
bliz˙ej.
Jes´li nie litos´c´, to co? Wolała sie˛ nad tym nie
zastanawiac´. Nie odwaz˙yła sie˛ spojrzec´ mu w oczy,
ale zdecydowanym ruchem wysune˛ła sie˛ z jego
us´cisku.
– Naprawde˛ nie chce˛ o tym teraz rozmawiac´.
Zrobie˛ herbate˛, dobrze?
– Panaceum na wszystkie kłopoty. Wszyscy Ang-
licy to wiedza˛ – zmusił sie˛ do z˙artu.
– Angielki tez˙. Z mlekiem i cukrem? – zapytała.
Moz˙e jes´li zajmie sie˛ tak przyziemnymi sprawami
jak herbata, łatwiej uda jej sie˛ zapomniec´ o tej
rozmowie?
– Dzie˛kuje˛, bez cukru. – Sam najwyraz´niej wy-
czuł jej intencje. – Mnie tez˙ nasz spacer sprawił
wielka˛ przyjemnos´c´.
– To miło – powiedziała oboje˛tnie.
Lepiej z˙eby zaz˙yłos´c´, jaka wytworzyła sie˛ przed
chwila˛ mie˛dzy nimi, nie trwała zbyt długo. Nie
chciała nawia˛zywac´ bliskich kontakto´w z Samem.
Ani z z˙adnym innym me˛z˙czyzna˛. Dosyc´ sie˛ nacier-
piała w cia˛gu tego roku.
Nie tylko Sam, ona takz˙e zastanawiała sie˛, jak
moz˙na było to przetrzymac´. S
´
mierc´ rodzico´w, kto´rzy
zawsze wspierali ja˛ w cie˛z˙kich chwilach, była szo-
kiem. Kiedy dowiedziała sie˛ o wypadku, mys´lała, z˙e
tego nie przez˙yje. Jak widac´, nie umiera sie˛ z powodu
złamanego serca. Przez˙yła. Co wie˛cej – nadszedł
czas, kiedy poczuła rados´c´ ze spaceru po dzikich
60
CAROLE MORTIMER
wrzosowiskach Yorkshire. Z
˙
ycie toczy sie˛, czy tego
chcesz czy nie.
– Znowu to zrobiłam, prawda? – przyznała, wi-
dza˛c, z˙e Sam przygla˛da sie˛ jej ze s´cia˛gnie˛tymi ba-
dawczo brwiami. – To nie był tajemniczy us´mieszek,
zare˛czam ci. Zastanawiałam sie˛ nad kolejami swoje-
go losu. Nie wiem, co mnie jeszcze spotka.
– Chciałabys´ wiedziec´? – Sam wpatrywał sie˛
w nia˛ z taka˛ intensywnos´cia˛, z˙e Crys zno´w poczuła
sie˛ nieswojo. Nalez˙ało jak najszybciej zmienic´ temat.
– A kto by nie chciał? – odpowiedziała i dodała
z˙artobliwie: – Na przykład dobrze byłoby wiedziec´,
co chcesz na lunch.
Sam zerkna˛ł na nia˛, a potem kiwna˛ł głowa˛, daja˛c
jakby do zrozumienia, z˙e rozumie jej intencje.
– Przede wszystkim nie chce˛, z˙ebys´ ty gotowała.
Nie przyjechałas´ tu do pracy. Dasz mi sie˛ zaprosic´ na
lunch? Niedaleko jest pub z zupełnie znos´nym jedze-
niem.
Crys znieruchomiała. Wspo´lny spacer po wrzoso-
wiskach wydawał sie˛ naturalny, ale wspo´lny lunch to
juz˙ prawie randka.
– Na pewno masz mno´stwo roboty. Albo innych
zaje˛c´ – wymigiwała sie˛ niezre˛cznie.
– Z
˙
adnej roboty. Ani innych zaje˛c´ – sparodiował
jej ton. – Dopiero co skon´czyłem swo´j ostatni... hm...
projekt i nalez˙y mi sie˛ odpoczynek.
Z
˙
e tez˙ musiała przyjechac´ tu włas´nie teraz!
– Molly sie˛ spo´z´nia, ale to wcale nie znaczy, z˙e
masz obowia˛zek mnie bawic´.
61
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Jestes´ tu od wczoraj. Czy zauwaz˙yłas´, z˙eby
nadmierna grzecznos´c´ była jedna˛ z moich cno´t?
– No nie – parskne˛ła s´miechem.
– A wie˛c?
W kon´cu chodziło tylko o lunch. Czego tu sie˛
obawiac´? W kon´cu spe˛dziła noc pod jego dachem.
– Dobra – powiedziała, wzdychaja˛c głe˛boko. Nie
be˛dzie mu tłumaczyc´, z˙e przez długi czas unikała
kontakto´w z ludz´mi. Nawet wyjs´cie na lunch trak-
towała jak wielka˛ wyprawe˛. – O kto´rej wyjez˙dz˙amy?
– Odsune˛ła pusta˛ filiz˙anke˛ i wstała. – Pytam, bo rano
nie zda˛z˙yłam umyc´ włoso´w i chciałabym zrobic´ to
teraz.
Sam wstał takz˙e.
– Dwunasta trzydzies´ci? Wystarczy ci czasu?
– Spojrzał z zachwytem na jej długi warkocz.
– Oczywis´cie. Stroje nieobowia˛zuja˛ce?
– Stroje nieobowia˛zuja˛ce – potwierdził.
– Be˛de˛ punktualnie – powiedziała.
– Czekam.
Crys starannie zamkne˛ła za soba˛ drzwi. Nie była
pewna, czy nie czuje sie˛ bezpieczniej, kiedy Sam jest
wobec niej nieuprzejmy.
Bezpieczniej? Dziwnie to nazwała...
62
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Pub był miły i przytulny. Wybrali miejsce w po-
bliz˙u wielkiego kominka, w kto´rym buzował ogien´.
– Dzie˛ki. – Przyje˛ła z jego ra˛k mała˛ szklanke˛
piwa. – Z tego, co powiedziałes´, wynika, z˙e niedawno
skon´czyłes´ swoja˛ ostatnia˛ ksia˛z˙ke˛, tak? – zapytała
z zainteresowaniem, kiedy usiadł naprzeciw niej.
Myja˛c włosy, postanowiła nie dopus´cic´ wie˛cej do
rozmo´w na tematy, kto´re wzbudzaja˛ emocje oraz
– czego dowiodła ostatnia rozmowa o jej z˙yciu osobi-
stym – stwarzaja˛ pomie˛dzy nimi nastro´j intymnos´ci.
Niestety wystarczyło jedno spojrzenie na Sama, z˙eby
odgadna˛c´, z˙e poruszyła temat, kto´ry w nim akurat
wzbudza bardzo silne emocje.
Ze zmarszczonymi brwiami i ustami zacis´nie˛tymi
w wa˛ska˛ kreske˛ wpatrywał sie˛ w swoje piwo. Kiedy
w kon´cu podnio´sł głowe˛, w jego oczach zobaczyła
znany, lodowaty błysk.
– Niczego podobnego nie powiedziałem.
– Ale...
– Crystal, ska˛d ci przyszło do głowy, z˙e pisze˛
ksia˛z˙ki?
Teraz ona zmarszczyła brwi.
– Molly wspominała, z˙e jestes´ pisarzem.
– Ale nie pisze˛ ksia˛z˙ek.
– Och! Przypuszczałam...
Niema˛dra. Juz˙ sie˛ przekonała, z˙e w przypadku tego
zagadkowego człowieka wszelkie przypuszczenia
okazuja˛ sie˛ nietrafione. Na pytania – te osobiste – nie
odpowiadał. Wiedziała o nim tyle, co przed przyjaz-
dem, czyli prawde˛ mo´wia˛c niewiele. Nie! Wiedziała
mniej, bo włas´nie okazało sie˛, z˙e nie jest pisarzem.
– Pisze˛ scenariusze, Crystal – burkna˛ł nieuprzej-
mie i zamilkł.
Scenarzysta? Chyba niemoz˙liwe. Nie da sie˛ praco-
wac´ dla filmu czy telewizji, siedza˛c na głuchej pro-
wincji.
– Twoja kolej – spojrzał na nia˛. – Powinnas´ teraz
zawołac´: ,,Naprawde˛? Jakie to interesuja˛ce!’’ albo
,,Fascynuja˛ce!’’
Crys szybko zamkne˛ła buzie˛. Prawde˛ mo´wia˛c,
włas´nie sie˛ szykowała, z˙eby wypowiedziec´ dokład-
nie te słowa. Co za facet! Obraził sie˛, zanim miała
szanse˛ powiedziec´ cokolwiek.
– Chyba z˙e nie wiesz, z˙e to, co robie˛, jest intere-
suja˛ce i fascynuja˛ce – cia˛gna˛ł z ironicznym us´miesz-
kiem.
Z jego miny wynikało, z˙e nigdy by nie uwierzył,
z˙e tego rodzaju uwaga oznacza prawdziwe zaintere-
sowanie. Crys naprawde˛ miała ogromna˛ che˛c´ dowie-
dziec´ sie˛ czegos´ o jego pracy, ale wiedziała juz˙, z˙e nie
os´mieli sie˛ zadac´ mu wie˛cej pytan´.
– Mys´le˛, z˙e nie moz˙e byc´ inaczej – powiedziała
64
CAROLE MORTIMER
po chwili. – W przeciwnym razie nie zajmowałbys´
sie˛ tym.
– Nieprawda. Musze˛ cos´ robic´, z˙eby nie umrzec´
z głodu.
– Masz wielkiego psa do nakarmienia – pro´bowa-
ła z˙artem zlikwidowac´ napie˛cie, kto´re znowu po-
wstało pomie˛dzy nimi.
– To tez˙ – przytakna˛ł. – Czy juz˙ wiesz, co be˛-
dziesz jadła? – Zerkna˛ł na menu, kto´rego nawet nie
otworzyła.
Zrozumiała. Koniec rozmowy o jego pracy. Trud-
no.
Moz˙e jedzenie poprawi mu humor? Ale zbytnio na
to nie liczyła.
Jednak pomyliła sie˛. Kiedy kwadrans po´z´niej
sympatyczna barmanka podała na sto´ł talerze ze
smakowicie pachna˛cymi daniami, nastro´j natych-
miast stał sie˛ lepszy. Jej sznycel był znakomity,
panierka z piwnego ciasta rozpływała sie˛ w ustach.
Nawet frytki nie były tłuste ani wysuszone, ale chru-
pia˛ce z zewna˛trz i delikatnie kremowe w s´rodku.
Sam z zadowoleniem patrzył, z jakim apetytem
Crys zabrała sie˛ do jedzenia.
– To wszystko zasługa tutejszego powietrza
– mrukna˛ł. – Gdybys´ pomieszkała tu kilka tygodni,
wro´ciłabys´ do normy. Chyba ostatnio straciłas´ kilka
kilogramo´w.
Co za człowiek! Gdyby pomieszkała kilka tygodni
w jego towarzystwie, zamieniłaby sie˛ w psychiczny
wrak.
65
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Dlaczego sa˛dzisz, z˙e schudłam? – zapytała.
– Łatwo zgadna˛c´. – Oderwał sie˛ od wielkiego
steku. – Masz eleganckie ubrania, ale wszystkie sa˛ na
ciebie troche˛ za duz˙e. Obra˛czka lata ci na palcu tak,
z˙e az˙ dziw, z˙e jeszcze jej nie zgubiłas´.
Miał racje˛. Juz˙ dawno powinna zmniejszyc´ ob-
ra˛czke˛. Straciła Jamesa. Nie chciała stracic´ ostat-
niego materialnego s´ladu ich zwia˛zku. Dlatego stale
podkurczała palec i niemal codziennie wybierała sie˛
do jubilera.
– Istny Sherlock Holmes z ciebie.
– Jestem po prostu spostrzegawczy.
– To bardzo istotne dla... – przerwała, przypomi-
naja˛c sobie w sama˛ pore˛, z˙e jego zawo´d jest tematem
tabu. – Spostrzegawczos´c´ nie jest moja˛ najmocniej-
sza˛ strona˛ – powiedziała zamiast tego.
– Ale na pewno potrafisz wymienic´ wszystkie
składniki tego ciasta.
– To prawda – potwierdziła ze s´miechem. – Pysz-
ne jedzenie.
– Uhm. W kategorii pubo´w to niezłe miejsce.
Crys obserwowała go spod rze˛s. Sam był wy-
kształconym człowiekiem. Jego zachowanie przy
stole dowodziło, z˙e przywykł jadac´ w duz˙o bardziej
eleganckich miejscach. Dlaczego ktos´ taki wybrał
z˙ycie w takiej głuszy? Dlaczego kontaktował sie˛
tylko z rodzina˛? Jes´li nie liczyc´ tej kobiety – Caro-
line.
Musiała przyznac´ – choc´ nieche˛tnie – z˙e Sam
coraz bardziej ja˛ intrygował. Nawet nie zauwaz˙yła,
66
CAROLE MORTIMER
kiedy zacze˛ła sie˛ nim interesowac´. A to nie była
ma˛dra postawa. Crys musiała sie˛ cia˛gle pilnowac´,
z˙eby nie zdradzic´ sie˛ przed Samem. Co gorsza – prze-
stała sie˛ czuc´ swobodnie w jego towarzystwie.
Kiedy po kolacji zaproponował obejrzenie filmu
na wideo, wpadła w popłoch. O co chodziło?
Tak naprawde˛ dobrze wiedziała. Nie mo´wiła pra-
wdy o swoim braku spostrzegawczos´ci. Z zamk-
nie˛tymi oczami mogła opisac´ Sama – kształt jego
policzko´w, kto´re wymagały golenia dwa razy dzien-
nie, zarys szcze˛ki, smukłe ciało i gracje˛, z jaka˛ sie˛
poruszał.
Boz˙e! Chyba zwariowała. Przed oczami stana˛ł jej
James. O nim nigdy nie mys´lała w ten sposo´b. Jej
drugie ja us´miechało sie˛ szyderczo. Jakis´ głos w gło-
wie szeptał, z˙e to czysty fizyczny pocia˛g.
Na domiar złego Sam wybrał miejsce nie na fotelu,
ale na kanapie obok niej. Drgne˛ła, kiedy usiadł.
– Cos´ nie tak, Crystal? – zapytał, kłada˛c re˛ke˛ na
oparciu kanapy tuz˙ za jej plecami.
– Nie. Wydawało ci sie˛. – Machne˛ła bagatelizuja˛-
co re˛ka˛, pewna z˙e i tak zauwaz˙ył sztywnos´c´ jej
ramion i niewygodna˛ poze˛, kto´rej nie chciała zmie-
nic´, z˙eby nie usia˛s´c´ zbyt swobodnie w jego towarzys-
twie.
– Jestes´ podenerwowana. Czy to moja wina? Bo
jes´li znowu zrobiłem cos´...
– Nie. Wszystko w porza˛dku. Tylko z˙e... – Tylko
z˙e nie dawała sobie rady z własnymi emocjami, ale
do tego nie przyznałaby mu sie˛ nigdy. – Przepraszam,
67
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
ale marne ze mnie towarzystwo. Chyba jestem zme˛-
czona. Włas´ciwie to... – Zrobiła ruch, jakby chciała
wstac´.
– Za wczes´nie na to, z˙eby is´c´ spac´. – Odgadł, co
chciała powiedziec´. – Szczego´lnie samotnie – dodał
spokojnie.
Crys zalała sie˛ rumien´cem.
– Przypominam ci – mo´wił jakby nigdy nic – z˙e
wczoraj poszłas´ wczes´nie do ło´z˙ka. Nic dobrego
z tego nie wynikło. W s´rodku nocy jeszcze nie spałas´.
Aha, nie martw sie˛, dzisiaj wezme˛ Merlina ze soba˛ do
sypialni.
Dotkna˛ł jej włoso´w.
– Jak nazwac´ ten kolor? – zapytał, nawijaja˛c na
palec jedwabiste pasmo.
– Blond – odpowiedziała sztywno.
Miała wraz˙enie, z˙e ciepło płyna˛ce z jego ra˛k
postawiło na bacznos´c´ wszystkie jej zmysły. Instynkt
podpowiadał jej, z˙eby odsuna˛c´ sie˛ jak najdalej, ale
nie mogła sie˛ na to zdobyc´.
– Blond? Nie – potrza˛sna˛ł głowa˛, dalej przecze-
suja˛c palcami jej włosy. – Nie przychodzi mi do
głowy lepsze okres´lenie niz˙ białozłote, chociaz˙ to
i tak nie jest to.
– Chyba nie sa˛dzisz, z˙e sa˛ farbowane – oburzyła
sie˛.
Wiedziała, z˙e przesadza, ale robiła wszystko, z˙eby
nie zauwaz˙ył jej wypieko´w i przyspieszonego od-
dechu. Chciała wstac´. Nie podejrzewała, z˙e Sam nie
wypus´ci włoso´w z gars´ci.
68
CAROLE MORTIMER
– Au! Boli. – Opadła z powrotem na kanape˛.
– Chciałam tylko... – Odwro´ciła sie˛ do niego z wy-
mo´wka˛.
– Wiem, co chciałas´. Ciekawe tylko dlaczego.
Nie podoba ci sie˛, z˙e bawie˛ sie˛ twoimi włosami?
Dobre sobie. Całe ciało ma w ogniu, a on udaje, z˙e
prowadza˛ uprzejma˛ konwersacje˛.
– Ska˛dz˙e – skłamała, odsuwaja˛c głowe˛. – Robisz
cos´, do czego na pewno cie˛ nie zache˛całam, ale...
– A jednak wyprowadziło cie˛ to z ro´wnowagi
– obserwował ja˛ badawczo. – Crystal – przerwał,
widza˛c, z˙e wstaje i zabiera sie˛ do odejs´cia.
– Dlaczego wcia˛z˙ nazywasz mnie Crystal? – rzu-
ciła ze złos´cia˛. – Wszyscy mo´wia˛ do mnie Crys.
– Prawdopodobnie dlatego, z˙e nie lubie˛, kiedy
zalicza sie˛ mnie do kategorii ,,wszyscy’’.
– Nie moz˙esz narzekac´ na brak pewnos´ci siebie,
co? – warkne˛ła. W jego towarzystwie naprawde˛
zapominało sie˛ o dobrym wychowaniu!
– Nie moge˛ – zgodził sie˛. Rozparty na kanapie
obserwował ja˛ z wyraz´nym rozbawieniem. – Poza
tym Crystal brzmi duz˙o ładniej niz˙ Crys. – Skrzywił
sie˛ z niesmakiem, wymawiaja˛c jej zdrobniałe imie˛.
– Powinnam sie˛ zastanowic´, czy nie mo´wic´ do
ciebie ,,Samuelu’’ .
Zachowywała sie˛ teraz jak obraz˙one dziecko.
Wiedziała o tym, ale nie mogła sie˛ powstrzymac´.
Wolała byc´ z nim w stanie wojny – czuła sie˛ wtedy
bezpieczniej.
– Moz˙e i powinnas´ – odpowiedział niewzruszony
69
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
jej wybuchem, co doprowadzało ja˛ do szału – ale
musze˛ cie˛ zmartwic´. Zostałem ochrzczony imieniem
Sam, a nie Samuel.
Zrobiła z siebie idiotke˛! I po co? Sam nic sobie nie
robił z jej złos´ci. Gorzej. Był rozbawiony bardziej niz˙
kiedykolwiek przedtem.
– O co chodzi, Crystal? Wydawało mi sie˛, z˙e
po wczorajszym fatalnym pocza˛tku dzisiaj mielis´my
miły dzien´. – W głosie Sama usłyszała nute˛ zdu-
mienia.
– Owszem, mielis´my. To znaczy – poprawiła sie˛
szybko – ja miałam. Po prostu... – z cie˛z˙kim wes-
tchnieniem urwała.
Po prostu – co? Sama nie wiedziała. Moz˙e to, z˙e
ktos´, kto miał byc´ tylko ,,bratem Molly’’, okazał sie˛
niepokoja˛co atrakcyjnym me˛z˙czyzna˛? Me˛z˙czyzna˛,
kto´ry pocia˛gał ja˛ fizycznie? To nie mogło byc´ nic
głe˛bszego – przeciez˙ wcale go nie znała.
Zreszta˛ wszystko jedno. Jej zainteresowanie było
zdrada˛ wobec Jamesa, wobec czasu, kto´ry ze soba˛
spe˛dzili, wobec ich miłos´ci.
– Crystal! – Sam z nieprzenikniona˛ mina˛ szedł
w jej strone˛.
Nawet nie drgne˛ła. Jakby nogi wrosły jej w pod-
łoge˛.
– Nie warto – zacza˛ł. – Nie warto bronic´ sie˛ za
wszelka˛ cene˛.
Obja˛ł ja˛ w talii i spojrzeniem poszukał jej oczu.
Potem pochylił sie˛ i zacza˛ł ja˛ całowac´. Crys usłyszała
jeszcze stłumiony je˛k, kto´ry wyrwał sie˛ jej z gardła
70
CAROLE MORTIMER
i zatraciła sie˛ całkowicie. Bezwiednie podniosła re˛ce
i zaplotła je na jego szyi.
– Jestes´ taka pie˛kna – szepna˛ł po chwili.
Tak włas´nie sie˛ czuła – pie˛kna i poz˙a˛dana. Przez
cały miniony rok była emocjonalnie martwa. Wszyst-
ko, co robiła, robiła z poczucia obowia˛zku lub z przy-
zwyczajenia, nie z potrzeby. Sam obudził ja˛. Przypo-
mniała sobie, z˙e w jej z˙yłach płynie prawdziwa krew.
Na nowo odkryła z˙ycie. Moz˙e nawet miłos´c´?
Sam patrzył zdumiony na przemiane˛, jaka w niej
zaszła.
– Crystal... – zacza˛ł.
– Sam, nie chce˛ teraz rozmawiac´.
– Powiedz mi, czego chcesz? – nalegał.
Crys przełkne˛ła głos´no. Zwilz˙yła je˛zykiem suche
wargi i, nie zdejmuja˛c oczu z ust Sama, powiedziała
cicho.
– Chce˛...
– Halo! Czy jest ktos´ w domu? – rozległ sie˛
wesoły okrzyk gdzies´ w holu.
Crys zbladła i rozgla˛dała sie˛ wokoło. Dlaczego
Sam wypus´cił ja˛ z obje˛c´ i odsuna˛ł sie˛? Kto...?
W tym momencie drzwi otworzyły sie˛ z hałasem
i na progu stane˛ła rozes´miana Molly.
– Niespodzianka! – zawołała z uszcze˛s´liwiona˛
mina˛. – Załapałam sie˛ na wczes´niejszy lot. – W po-
s´piechu zdejmowała płaszcz, szalik i re˛kawiczki
i rzucała je, gdzie popadnie, biegna˛c, z˙eby sie˛ z nimi
przywitac´. – Z Londynu miałam zaraz lot do Yorku.
Potem tylko wynaje˛łam samocho´d i jestem.
71
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Podskoczyła do Crys i zamkne˛ła ja˛ w niedz´wie-
dzim us´cisku.
Ponad ramieniem Molly Crys wymieniła szybkie
spojrzenie z Samem. Gdyby Molly pojawiła sie˛ chwi-
le˛ po´z´niej, mogłaby sie˛ naprawde˛ zdziwic´.
72
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Molly była tak uszcze˛s´liwiona, z˙e nie zauwaz˙ała
dziwnego zachowania Crys.
– Alez˙ sie˛ ciesze˛, z˙e wreszcie tu jestem! – zawoła-
ła, całuja˛c na przywitanie Sama. – Co robilis´cie przez
cały dzien´? – zainteresowała sie˛, kiedy juz˙ ogrzała
sobie dłonie nad piecem.
– Nic specjalnego – odpowiedziała Crys bez sensu,
us´wiadamiaja˛c sobie, z˙e jes´li natychmiast nie wez´mie
sie˛ w gars´c´, Molly zorientuje sie˛, z˙e cos´ jest nie tak.
– Rano poszlis´my na długi spacer na wrzosowis-
ka. – Sam postanowił wzia˛c´ na siebie cie˛z˙ar wyjas´-
nien´, kto´rych Crys nie była w stanie udzielic´. – Potem
pojechalis´my na lunch do pubu. A po południu...
– Dobrze, dobrze – przerwała zniecierpliwiona
Molly. – Człowiek me˛czy sie˛ od samego słuchania.
– Przecia˛gne˛ła sie˛, krzywia˛c usta. – Ledwo z˙yje˛ po tej
podro´z˙y.
Na pierwszy rzut oka nie wydawała sie˛ zme˛czona.
Trening w teatrze robił swoje. Miała na sobie pie˛kny
sweter w kolorze ostrego ro´z˙u, do tego ciemnobor-
dowe dz˙insy i wysokie botki w identycznym odcieniu
co spodnie. Wygla˛dała pie˛knie, jak zawsze.
Molly miała drobna˛ twarz, klasyczne rysy i wiel-
kie oczy. Niezalez˙nie od okolicznos´ci zdawała sie˛
promieniowac´ wewne˛trznym blaskiem. Dzie˛ki temu
jej aktorstwo nabierało niezwykłej szlachetnos´ci.
– Moz˙e zrobie˛ ci cos´ do jedzenia – zaproponowa-
ła Crys. – Jak znam z˙ycie, nawet nie tkne˛łas´ tej
ohydy, kto´ra˛ podaja˛ w samolotach.
– Wiesz, na co mam ochote˛? – rozpromieniła sie˛
Molly. – Na twoje wspaniałe nales´niki. Z lodami
i syropem klonowym.
– Z syropem klonowym? – skrzywił sie˛ Sam.
– Albo za długo siedziałas´ w Ameryce, albo jestes´
w cia˛z˙y, siostrzyczko.
– Bardzo s´mieszne – spojrzała na niego z udanym
gniewem. – Nie wywołuj wilka z lasu.
– Ciekawe, o czym mo´wisz? O cia˛z˙y czy o nales´-
nikach?
Crys zostawiła przekomarzaja˛ce sie˛ rodzen´stwo
i uciekła do kuchni. Jednak od mys´li kłe˛bia˛cych sie˛
jej w głowie nie mogła uciec, chociaz˙ bardzo chciała.
Gdyby Molly sie˛ nie pojawiła, to...
Ale sie˛ pojawiła. I do niczego nie doszło. Prawie
do niczego.
Tylko dlatego, z˙e ktos´ wam przerwał, szeptał
uparty głos w jej głowie. Miała dos´c´ tego głosu. Co to
było? S
´
wiadomos´c´? A moz˙e to druga strona jej
natury pro´bowała wydostac´ sie˛ na wolnos´c´, porzucic´
przeszłos´c´ i ruszyc´ do przodu? Tylko z˙e Crys nie
chciała ruszyc´ do przodu.
Ejz˙e! Czy aby na pewno?
74
CAROLE MORTIMER
– Poprosze˛ o nales´niki dla dwojga – poprosił
Sam, staja˛c za nia˛.
Nawet nie usłyszała, jak wchodził. Zdenerwowana
wypus´ciła jajko z re˛ki. Co sie˛ z nia˛ dzieje? Wystar-
czyło, z˙e Sam znalazł sie˛ w tym samym pomieszcze-
niu, a nerwy odmawiały jej posłuszen´stwa.
– Zobacz, co narobiłes´ – zawołała. Schyliła sie˛,
z˙eby sprza˛tna˛c´ rozbite jajo, ale tak naprawde˛ po to,
z˙eby ukryc´ rumieniec na twarzy.
– Zostaw. – Sam stanowczym ruchem uja˛ł ja˛ pod
łokcie i zmusił do wstania. – Nie skon´czylis´my
rozmowy. – Utkwił w niej twarde spojrzenie.
Chyba nie zamierza jej przypominac´... Wystarczył
rzut oka, z˙eby sie˛ przekonac´, jak bardzo sie˛ myliła.
Oczywis´cie, z˙e zamierza. Nie miał wzgle˛du na to, z˙e
stawia ja˛ w bardzo kłopotliwej sytuacji. Wre˛cz spra-
wiało mu to przyjemnos´c´.
– Skon´czylis´my, Sam. Wszystko. – Nie mo´wiła
bynajmniej o rozmowie. I on to wiedział.
Patrzył na nia˛ zmruz˙onymi oczami.
– Tcho´rz! – rzucił po chwili z wyraz´nym nie-
smakiem.
– Byc´ moz˙e – odpowiedziała, zagryzaja˛c wargi.
– Całe szcze˛s´cie, z˙e Molly nie pojawiła sie˛ chwile˛
po´z´niej.
– To zalez˙y od punktu widzenia.
Wzruszyła ramionami. Ten człowiek był z załoz˙e-
nia oporny na wszelkie aluzje.
– Molly pewnie sie˛ dziwi, z˙e zostawiłes´ ja˛ sama˛
chwile˛ po przyjez´dzie – podje˛ła jeszcze jedna˛ pro´be˛.
75
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Chyba Sam w kon´cu zrozumie, z˙e ona nie z˙yczy
sobie jego towarzystwa?
– Byc´ moz˙e – z premedytacja˛ powto´rzył jej od-
powiedz´ sprzed chwili. – Tylko z˙e ja nie mam obo-
wia˛zku zabawiania Molly.
– Ani mnie – rzuciła ostrzej, niz˙ chciała. Wszyst-
ko dlatego, z˙e gdzies´ w odległym zaka˛tku ciała zno´w
odezwało sie˛ poz˙a˛danie.
– Z toba˛ to bardziej rekreacja niz˙ zabawa. – Popa-
trzył jej bezczelnie w oczy.
Ma, na co zasłuz˙yła.
– Nales´niki be˛da˛ za pie˛c´ minut – powiedziała
uprzejmie, daja˛c mu do zrozumienia, z˙e nie pode-
jmuje walki słownej.
Sam wbił w nia˛ stalowe spojrzenie.
– Chyba nie jestem juz˙ głodny.
Crys odwro´ciła sie˛ do niego, nie ukrywaja˛c znie-
cierpliwienia.
– Zdecyduj sie˛, dobrze? Wolałabym wiedziec´, ile
nales´niko´w mam smaz˙yc´.
Odetchna˛ł głe˛boko. Z
˙
yła na skroni pulsowała mu
ze zdenerwowania.
– W przeciwien´stwie do ciebie nie uwaz˙am, z˙eby
nasza... rozmowa była skon´czona. – Odwro´cił sie˛ na
pie˛cie i wyszedł z kuchni.
Crys zacisne˛ła drz˙a˛ce palce na kuchennym blacie.
Nie wiedziała, co robic´. Do tej pory miała nadzieje˛,
z˙e przyjazd Molly rozładuje sytuacje˛. Tymczasem
stało sie˛ odwrotnie. Nie wypadało przeciez˙ wyjez˙-
dz˙ac´ zaraz po jej przyjez´dzie.
76
CAROLE MORTIMER
A wyjazd byłby jedynym wyjs´ciem.
Byłby ucieczka˛, szepna˛ł głos. Tym razem Crys nie
zamierzała oponowac´. Oczywis´cie, z˙e byłby uciecz-
ka˛, ale przeciez˙ ma prawo robic´, co chce. Rok po
s´mierci me˛z˙a, po´ł roku po s´mierci rodzico´w! To nie
jest dobry czas, z˙eby sie˛ z kims´ wia˛zac´. Tym bardziej
z kims´ takim jak Sam.
Nawet ignoruja˛c jego przykry charakter, nie miało
to sensu. Sam był samotnikiem. Z
˙
adna kobieta nie
dzieliła z nim z˙ycia na tym odludziu. Nawet Caroline.
Crys nie nalez˙ała do kobiet, kto´re lubia˛ przelotne
romanse. Dlatego mo´wia˛c ,,stop’’, posta˛piła słusznie.
Nie warto wdawac´ sie˛ w zwia˛zki bez przyszłos´ci.
– Crys! – Rozpromieniona Molly wpadła do kuch-
ni. – Tak sie˛ ciesze˛, z˙e jestes´. Opowiedz, co u ciebie.
Nie bo´j sie˛ – wtra˛ciła uspokajaja˛co, widza˛c, z˙e Crys
patrzy na drzwi. – Sam wyszedł z Merlinem na
spacer.
– Wszystko dobrze – brzmiała kro´tka odpowiedz´.
Crys była zaje˛ta ubijaniem ciasta na nales´niki. – Re-
stauracja prosperuje s´wietnie, wie˛c...
– Nie pytam o prace˛ – Molly pogłaskała ja˛ po
ramieniu – ale o ciebie.
Crys us´miechne˛ła sie˛ zakłopotana.
– W tej chwili praca to dla mnie wszystko.
– Cryssy – Molly była wyraz´nie zmartwiona
– przeciez˙ mina˛ł rok od kiedy... – urwała.
– Od kiedy James nie z˙yje – dokon´czyła Crys
cicho. – Trudniej ci to wymo´wic´ niz˙ mnie.
Zdała sobie sprawe˛, z˙e chociaz˙ cze˛sto rozmawiały
77
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
przez telefon, ostatnio widywały sie˛ tylko na po-
grzebach. Najpierw Jamesa, potem jej rodzico´w. To
nie były dobre okazje do rozmo´w.
Molly znała Jamesa długo, zanim przedstawiła go
Crys i Crys nieraz zastanawiała sie˛, czy w przeszłos´ci
tych dwojga nie ła˛czyło cos´ wie˛cej niz˙ przyjaz´n´.
James zapewnił ja˛ kiedys´ ze s´miechem, z˙e ich blis-
kos´c´ nigdy nie miała erotycznych podteksto´w, ale kto
wie, czy Molly mys´lała podobnie.
– Od dawna chciałam ci cos´ powiedziec´, Crys
– zacze˛ła Molly powaz˙nie.
Crys zesztywniała. Nie była pewna, czy chce
słuchac´ dalej. Bo jes´li okaz˙e sie˛, z˙e jej najlepsza
przyjacio´łka kochała sie˛ w jej me˛z˙u?
Molly westchne˛ła cie˛z˙ko.
– Wiesz, od dawna mam wobec ciebie poczucie
winy. W zwia˛zku z Jamesem.
– Poczucie winy? – powto´rzyła Crys z ocia˛ga-
niem.
– Uhm. Ale moz˙e to nie jest najlepszy moment,
z˙eby o tym mo´wic´.
Moz˙e nie jest, ale skoro sie˛ zacze˛ło...
– Nic mi nie be˛dzie, Molly. Mo´w.
– Widzisz... Czes´c´, Merlin. Wro´ciłes´? – przerwa-
ła, kiedy owczarek wpadł do kuchni i omal nie
przewro´cił jej z rados´ci.
Wiadomo – gdzie Merlin, tam Sam. Kobiety umilk-
ły i spojrzały na drzwi. Sam pojawił sie˛ w progu kilka
sekund po´z´niej. Ponure spojrzenie, jakie rzucił Crys,
oznaczało, z˙e jej nie wybaczył.
78
CAROLE MORTIMER
– Lez˙ec´, Merlin! – zawołał, widza˛c, z˙e pies liz˙e
Molly po twarzy.
Merlin posłuchał natychmiast i z zainteresowa-
niem zacza˛ł przygla˛dac´ sie˛ kuchennym działaniom
Crys.
– Byłoby cudownie, gdyby wszyscy przedstawi-
ciele me˛skiej rasy byli tacy posłuszni – westchne˛ła
Molly.
– Moja kochana siostrzyczko – błysna˛ł okiem
Sam – wie˛kszos´c´ z nas jest. W pewnych okolicznos´-
ciach.
– Wole˛ nie zgadywac´, jakie to okolicznos´ci – za-
wołała Molly.
– A ty, Crys? Tez˙ wolisz nie zgadywac´? – Sam
usiadł wygodnie na jednym z kuchennych krzeseł
i popatrzył na nia˛ znacza˛co.
Nie odpowiedziała. Nie była zadowolona. Jes´li
Sam dalej be˛dzie sie˛ tak zachowywac´, Molly zaraz
zorientuje sie˛, o co chodzi.
– Nakryj sto´ł, dobrze? Nales´niki sa˛ juz˙ prawie
gotowe.
Sam znowu zmusił ja˛ do gwałtownej zmiany te-
matu. Z jego miny jasno wynikało, z˙e dobrze sie˛ tym
bawi.
– Dla dwo´ch czy dla trzech oso´b – zapytał,
wstaja˛c.
– Dla trzech. Usia˛dz´ z nami, Crys – prosiła Molly.
– Pamie˛tasz uczty, kto´re robiłys´my sobie nocami
w szkole?
Obie parskne˛ły s´miechem, przypominaja˛c sobie,
79
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
jak wymykały sie˛ chyłkiem z internatu i z pudełkami
ciasteczek pod pacha˛ wdrapywały sie˛ na mur w szkol-
nym parku, z˙eby popatrzec´ na morze. Były takie
dumne, z˙e łamia˛ regulamin.
– Usia˛dz´ z nami, Crys – powto´rzył Sam za siostra˛
i nie czekaja˛c na odpowiedz´ postawił na stole trzecie
nakrycie. – Moz˙e sie˛ w kon´cu dowiem, jakim cudem
udało sie˛ wam skon´czyc´ szkołe˛?
Molly zmarszczyła nos i spojrzała na brata z na-
gana˛.
– Oj, nie zachowuj sie˛ jak stary zgred. Tak jakbys´
nie chodził na wagary! Dzie˛ki, Crys. Wygla˛da wspa-
niale. – Westchne˛ła z rozkosza˛, widza˛c na talerzu
rumiany nales´nik. – Wybacz, Sam. Pokło´cimy sie˛
po´z´niej. Crys gotuje jak anioł.
– Drugi be˛dzie gotowy za chwile˛ – powiedziała
Crys i szybko wro´ciła do smaz˙enia.
Zastanawiała sie˛, czy Molly zamierzała powie-
dziec´ jej to, czego tak bardzo nie chciała usłyszec´?
O sobie i Jamesie? Pobyt w tym domu nie be˛dzie
łatwy.
– Rewelacja! – Na twarzy Molly malowała sie˛
ekstaza. – Sam sie˛ zaraz przekonasz.
– Juz˙ jadłem rzeczy, kto´re przygotowała Crystal.
– Co!? – Molly omal nie udławiła sie˛ nales´ni-
kiem. – Chcesz powiedziec´, z˙e zmusiłes´ ja˛, z˙eby dla
ciebie gotowała?
Rozłoz˙ył re˛ce.
– Nie miała nic innego do roboty.
– Sam!
80
CAROLE MORTIMER
– Nie złos´c´ sie˛ tak, Molly – Crys spojrzała chłod-
no na Sama. – Two´j brat ma racje˛. Do czegos´ mogłam
sie˛ przydac´. Prosze˛ – podała Samowi talerz z nales´-
nikiem, a obok postawiła dwa pojemniki. – Tu sa˛lody
i syrop klonowy.
– Obsługa wyraz´nie sie˛ pogorszyła – skomen-
tował Sam drwia˛co, wskazuja˛c pie˛knie podany na-
les´nik Molly.
– Sam, zachowuj sie˛ – oburzyła sie˛ Molly.
– Molly, to nie ma znaczenia – wzruszyła ramio-
nami Crys.
– A widzisz! – Sam popatrzył na siostre˛ z trium-
fem.
Molly nie dała sie˛ zbyc´. Wbiła w brata surowy
wzrok.
– Owszem, to ma znaczenie.
– Jak widzisz, Crystal nic sobie z tego nie robi.
Dlaczego przesadzasz? Wiesz, z˙e ona gotuje duz˙o
lepiej niz˙ ty?
– A co ty sobie wyobraz˙ałes´? – westchne˛ła Molly
z politowaniem. – Ludzie płaca˛ mno´stwo pienie˛dzy,
z˙eby zjes´c´ to, co ugotuje Crys, ty niewdzie˛czny
człowieku.
Sam znieruchomiał z widelcem wzniesionym do
ust. Odwro´cił sie˛, z˙eby spojrzec´ na Crys.
– Dlaczego ludzie płaca˛ mno´stwo pienie˛dzy, z˙eby
zjes´c´ to, co ugotuje Crystal?
– Bo to jest C r y s t a l.
– Włas´nie to mo´wie˛.
– Tak, ale...
81
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Co ale?
– Dowiedziałbys´ sie˛, gdybys´ mi nie przerywał.
– Nie przerywałbym ci, gdyby to, co mo´wisz,
miało sens.
Crys miała dosyc´ ich kło´tni.
– Przestan´cie. Molly chciała powiedziec´...
– Z
˙
e to jest t a C r y s t a l – wpadła jej w słowo
zniecierpliwiona Molly.
– Znowu sie˛ powtarzasz – odpowiedział Sam.
– Z londyn´skiej restauracji ,,Crystal’’. Z telewi-
zyjnego programu ,,Crystal i jej kuchnia’’. Na Boga,
Sam. Dostałes´ ode mnie na Gwiazdke˛ jej ksia˛z˙ke˛
kucharska˛.
Jes´li Molly sa˛dziła, z˙e informuja˛c brata, kim jest
Crystal, robi cos´ dla dobra przyjacio´łki, to sie˛ myliła.
Crys obserwowała Sama uwaz˙nie. Jako włas´cicielka
restauracji, gwiazda telewizji i autorka kucharskich
bestselero´w wzbudziła w nim wyraz´na˛ nieche˛c´. Pa-
trzył na nia˛ tak, jakby nie z˙yczył sobie przebywac´
z nia˛ pod jednym dachem.
82
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Podejrzenia Crys spełniły sie˛ co do joty.
Sam odłoz˙ył widelec i wstał od stołu. Nie zjadł ani
ke˛sa.
– Wybaczcie mi. Włas´nie sobie przypomniałem,
z˙e mam cos´ pilnego do zrobienia – powiedział i wy-
szedł.
– Co mu sie˛ stało? – Molly z niedowierzaniem
wpatrywała sie˛ w drzwi, za kto´rymi znikna˛ł.
– Znam go dopiero dwa dni, ale podejrzewam, z˙e
miał dosyc´ gadaja˛cych kobiet w swoim domu. – Crys
wiedziała, jak bardzo jej wyjas´nienie mija sie˛ z praw-
da˛, ale nie zamierzała przyznawac´ sie˛ do tego Molly.
Sam miał dosyc´ tylko jednej kobiety pod swoim
dachem. I była to ona, Crys.
– Czy on od wczoraj zachowuje sie˛ wobec ciebie
w ten sposo´b? – Widac´ było, z˙e na sama˛ mys´l o tym
Molly odczuwa przykros´c´.
Co moz˙na odpowiedziec´ na takie pytanie?
– Nie. Wszystko było w porza˛dku – uspokajała
przyjacio´łke˛ Crys. – Troche˛ sie˛ zdziwił, z˙e jestem
kobieta˛. Spodziewał sie˛, z˙e przyjedziesz z chłopa-
kiem o imieniu Chris.
Przeciez˙ jej nie powie, z˙e stosunki mie˛dzy nimi
zmieniały sie˛ z minuty na minute˛ i z˙e w kon´cu
wyla˛dowała w jego ramionach.
– Wiem. Powiedział mi to, kiedy rozmawialis´my
wczoraj przez telefon. – Westchne˛ła. – Od lat opo-
wiadam mu o swojej przyjacio´łce Crys.
– Mo´wił mi o tym. Widac´ nie zauwaz˙ył zwia˛z-
ku mie˛dzy osobami, o kto´rych słyszał – zas´miała sie˛
Crys z przymusem.
– Czy on naprawde˛ nie był dla ciebie niemiły?
– Przeciez˙ ci powiedziałam, z˙e wszystko było
w porza˛dku.
– To dobrze. Tak bym chciała, z˙eby pomie˛dzy
wami wszystko sie˛ ułoz˙yło.
Crys spojrzała na przyjacio´łke˛ ze zdziwieniem.
O co chodzi? Molly unikała jej wzroku? Nie była
pewna, czy sobie tego nie wmo´wiła. Zawahała sie˛,
czy warto teraz dochodzic´ do prawdy.
– Molly? – zacze˛ła, ale Molly z nowym zapałem
rzuciła sie˛ na jedzenie.
– Nic nie mo´w – zawołała ze s´miechem – bo mo´j
nales´nik stygnie.
– Usmaz˙e˛ ci s´wiez˙y. – Crys wcia˛z˙ miała w głowie
ich niedokon´czona˛ rozmowe˛. – Słuchaj, Molly...
– Z
˙
artujesz? Ten jest wcia˛z˙ pyszny. Nie moge˛
uwierzyc´, z˙e Sam nie wiedział, kim jestes´. – Molly
pokre˛ciła głowa˛ z politowaniem.
– Ska˛d miałby to wiedziec´?
Crys usiadła przy stole i odsune˛ła pusty talerz.
Wprawdzie usmaz˙yła dla siebie mały nales´nik, ale
tylko po to, z˙eby sie˛ nie tłumaczyc´, dlaczego nic nie
84
CAROLE MORTIMER
je. Skoro jednak Sam nie zamierzał spełniac´ obowia˛-
zko´w gospodarza, ona nie musiała udawac´, z˙e be˛dzie
cos´ jes´c´.
– Ty nie masz telewizora, Crys, ale Sam ma. Nie
wierze˛, z˙eby chociaz˙ raz nie ogla˛dał twojego pro-
gramu. Zaczynasz swo´j trzeci sezon na antenie. On
musiał cie˛ widziec´ – zawołała Molly.
Jeszcze niedawno Crys tez˙ tak mys´lała. Wczoraj,
kiedy zdje˛ła beret i szalik, obawiała sie˛, z˙e Sam ja˛
rozpoznał. Zareagowała nerwowo, bo bardzo chciała
spe˛dzic´ w Yorkshire spokojny tydzien´ – z dala od
restauracji, telewizyjnych studio´w i stoso´w ksia˛z˙ek,
do kto´rych musiała zagla˛dac´, przygotowuja˛c progra-
my. Na szcze˛s´cie jej nie rozpoznał.
– Jakos´ nie moge˛ sobie wyobrazic´ Sama zasiada-
ja˛cego przed telewizorem, z˙eby obejrzec´ program
o gotowaniu – parskne˛ła s´miechem Crys.
– Włas´ciwie ja tez˙ nie. Ale sa˛ jeszcze ksia˛z˙ki.
Twoja˛ dostał ode mnie w prezencie.
– Miło mi, Molly, ale nie sa˛dze˛, by Sam czytał
ksia˛z˙ki kucharskie do poduszki. Załoz˙e˛ sie˛, z˙e od-
łoz˙ył two´j prezent na po´łke˛ i nawet do niego nie
zajrzał.
– Niewdzie˛cznik.
Chociaz˙ Molly pro´bowała z˙artowac´, nie udawało
sie˛ jej powstrzymac´ ziewania. Była wyraz´nie zme˛-
czona.
– Przepraszam – powiedziała, mrugaja˛c powieka-
mi. – Ledwo z˙yje˛. To był strasznie długi dzien´.
Oczywis´cie. Miała za soba˛ kilkanas´cie godzin
85
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
podro´z˙y. Tylko z˙e Crys chciałaby, z˙eby Molly do-
kon´czyła to, co zacze˛ła mo´wic´ przed kolacja˛.
– Musze˛ sie˛ przyznac´ – westchne˛ła Molly – z˙e to
z powodu naszej wczorajszej rozmowy tak sie˛ s´pie-
szyłam. Nie podobał mi sie˛ two´j głos. Byłas´ chyba
w nie najlepszym nastroju, prawda?
– Ja tez˙ wie˛kszos´c´ dnia spe˛dziłam w podro´z˙y.
– To co? Idziemy wczes´nie spac´? Dobrze nam to
zrobi. Obiecuje˛, z˙e jutro be˛de˛ usposobiona bardziej
towarzysko. Wystarczy, z˙e odes´pie˛ ro´z˙nice˛ czasu.
– Idz´ na go´re˛. Ja tu posprza˛tam. – Crys poklepała
Molly po ramieniu i zacze˛ła zbierac´ talerze. Miała
ochote˛ pobyc´ chwile˛ sama.
– Jestes´ pewna? – zawahała sie˛ Molly.
– Jasne. Wez´ gora˛cy prysznic i wskakuj do ło´z˙ka.
Ja zostane˛ i pozmywam.
– Jestes´ aniołem! – Molly podskoczyła i us´ciskała
Crys serdecznie. – Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e przyjechałas´.
Naprawde˛. – Popatrzyła na przyjacio´łke˛ ciepło.
– Cze˛sto rozmawiamy przez telefon, ale to nie to.
Zbyt długo sie˛ nie widziałys´my.
To prawda. Obie były zaje˛te. Jedna od roku praco-
wała w Stanach, druga nie przestaja˛c prowadzic´
restauracji, nagrywała programy dla telewizji. Jednak
po niedokon´czonej rozmowie z Molly, Crys zastana-
wiała sie˛, czy to był dostateczny powo´d. Bo jes´li
mie˛dzy Jamesem i Molly cos´ było, to moz˙e...
– Jutro be˛dziemy miały mno´stwo czasu na roz-
mowy. Idz´ spac´, Molly.
W odpowiedzi Molly ziewne˛ła szeroko.
86
CAROLE MORTIMER
– Mam nadzieje˛, z˙e uda mi sie˛ wstac´. Czy macie
z Samem jakies´ plany na jutro?
Co? Czy maja˛ z Samem jakies´ plany na jutro? Ona
i Sam!? I to jest dla Molly takie oczywiste?
– Z
˙
artujesz! Oczywis´cie, z˙e nie – odpowiedziała
lekko. – Mielis´my czekac´ na ciebie.
Crys zamierzała unikac´ jego towarzystwa. Jutro
i zawsze. Do kon´ca pobytu spro´buje udawac´, z˙e mie˛-
dzy nimi nic sie˛ nie wydarzyło. Tylko czy Sam zgo-
dzi sie˛ na te˛ komedie˛? Podejrzewała, z˙e nie po´jdzie
jej łatwo. Zostało jeszcze pie˛c´ dni. Zwaz˙ywszy na o-
kolicznos´ci – to długo. Tym dłuz˙ej, z˙e – chociaz˙ nie
chciała sie˛ do tego przyznac´ – w ramionach Sama było
jej dobrze. Przyjemnie było pierwszy raz od kilku
miesie˛cy poczuc´ che˛c´ do z˙ycia. Wiedziała jednak, z˙e
z˙aden bliz˙szy zwia˛zek mie˛dzy nimi nie jest moz˙liwy.
Ona prowadzi aktywne z˙ycie w Londynie, on zakopał
sie˛ na wsi. I jest jeszcze tamta kobieta – Caroline...
Czy to tylko pocia˛g fizyczny? Bez miłos´ci? Byc´
moz˙e. Nie mogła byc´ pewna, bo niczego takiego
jeszcze nie dos´wiadczyła. Jednak zawsze jest ten
pierwszy raz. Przeciez˙ nie da sie˛ zakochac´ w kims´
takim jak Sam! Niemoz˙liwe. Dokuczliwy, arogancki,
apodyktyczny i nieuprzejmy. Co wie˛cej – nigdy nie
wiadomo, kiedy poczuje sie˛ dotknie˛ty. Czy ma jakies´
zalety? Crys wzruszyła ramionami. Jes´li nawet – nie-
łatwo je znalez´c´.
Owszem, był dobry dla zwierza˛t i czasami dla
wdo´w. I dla Molly, kto´ra˛ kochał, chociaz˙ oboje tak
bardzo sie˛ ro´z˙nili. Na tym koniec.
87
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Przypuszczałem, z˙e jeszcze tu be˛dziesz i sie˛ nie
pomyliłem.
Sam wszedł do kuchni tak cicho, z˙e na jego widok
Crys podskoczyła gwałtownie i omal nie upus´ciła
talerzy, kto´re włas´nie sprza˛tała ze stołu.
– Chyba powinnas´ brac´ cos´ na uspokojenie. Jes´li
be˛dziesz tłukła talerze przy byle okazji, twoja re-
stauracja bardzo szybko przestanie byc´ zyskownym
interesem.
Odwro´ciła sie˛ gwałtownie i rzuciła mu ws´ciekłe
spojrzenie. Jakim prawem ja˛ poucza? To jego obec-
nos´c´ z´le na nia˛ wpływa.
– Nie stłukłam ani jednego twojego talerza – wark-
ne˛ła. – A moja restauracja ma sie˛ s´wietnie.
Sam wcale sie˛ nie przeja˛ł złos´cia˛ Crys. Znowu
wzruszył ramionami.
– To była tylko rada.
Tylko rada! Akurat! Prowokował ja˛, a ona dawała
sie˛ prowokowac´. Trudno sie˛ dziwic´ – nie była w naj-
lepszej formie. Ten człowiek budził w niej tak kran´-
cowo sprzeczne uczucia, z˙e sie˛ pogubiła, a on natych-
miast wykorzystał jej słabos´c´.
– Dzie˛kuje˛ za rade˛. Be˛de˛ o niej pamie˛tac´ – wyce-
dziła chłodno.
– Nie mam wa˛tpliwos´ci, z˙e be˛dziesz. – Zbliz˙ył sie˛
i ostentacyjnie jej sie˛ przyjrzał. – Wie˛c to ty jestes´
Crystal James.
A jednak słyszał o niej. Tylko udawał, z˙e nie
rozumie, co mo´wi do niego Molly.
– Znalazłem w bibliotece ksia˛z˙ke˛, kto´ra˛ dostałem
88
CAROLE MORTIMER
od Molly na Gwiazdke˛ – wyjas´nił. – Masz całkiem
niezła˛ fotke˛ na okładce.
– Miło, z˙e to doceniłes´. – Crys nie drgna˛ł na
twarzy z˙aden mie˛sien´.
Była przekonana, z˙e komplement miał tylko zmy-
lic´ jej czujnos´c´. Zbierała siły, z˙eby odeprzec´ atak,
kto´rego spodziewała sie˛ lada chwila. Sam zachowy-
wał sie˛ nieco za uprzejmie. Nie moz˙na wierzyc´
w szczeros´c´ czyichs´ intencji, jes´li w jego oczach
widac´ krytyczny błysk.
– Hm... – pokre˛cił głowa˛. – Taka młoda, a taka
sławna.
– Raczej popularna. W kre˛gach telewizyjnych
widzo´w.
– Jak zwał, tak zwał. Ale młoda.
– Niezbyt młoda. Zda˛z˙yłam skon´czyc´ studia, po-
tem wyjechałam do Paryz˙a, z˙eby uczyc´ sie˛ gotowania
u wybitnych francuskich kucharzy. Przepracowałam
w londyn´skich restauracjach kilka lat, zanim otwo-
rzyłam własna˛. Nie mo´wia˛c o tym, z˙e zda˛z˙yłam tez˙
wyjs´c´ za ma˛z˙ i owdowiec´. A do tego wszystkiego
zrobiłam serie˛ programo´w telewizyjnych i wydałam
ksia˛z˙ke˛.
To wszystko była prawda. Crys nie wiedziała juz˙,
czy Sam naprawde˛ szuka zaczepki, czy to ona czepia
sie˛ jego kaz˙dego słowa. Nabrała powietrza, z˙eby sie˛
uspokoic´. Przede wszystkim on nie moz˙e zauwaz˙yc´,
jak łatwo jest mu wyprowadzic´ ja˛ z ro´wnowagi.
– Chyba przypadkiem wstrzeliłam sie˛ w oczeki-
wania, kto´re wisiały w powietrzu. Otworzyłam resta-
89
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
uracje˛, reszta przyszła sama. Nic o tym nie wiedza˛c,
znalazłam sie˛ w odpowiednim miejscu we włas´ci-
wym czasie – zas´miała sie˛ z przymusem.
Mo´wiła prawde˛. Do dzisiaj nie mogła wyjs´c´ ze
zdziwienia, jak szybko to sie˛ stało. Z dnia na dzien´
z szefowej restauracji – popularnej restauracji, trzeba
to przyznac´ – zmieniła sie˛ w telewizyjna˛ gwiazde˛. Od
tej pory nawet tak przyziemna czynnos´c´, jak robienie
zakupo´w na miejscowym targu, bywała komentowa-
na publicznie. Crys wcale nie była pewna, czy kiedy-
kolwiek to polubi. W obcym tłumie zdecydowanie
wolała pozostac´ anonimowa˛ osoba˛.
Zacze˛ło sie˛ od tego, z˙e pewien telewizyjny produ-
cent odkrył jej restauracje˛ i zachwycił sie˛ serwowa-
nym tam jedzeniem. Kiedy pierwszy raz zapropono-
wał jej prowadzenie własnego programu kulinarne-
go, odmo´wiła zdecydowanie. W zupełnos´ci wystar-
czało jej to, co robi. Przekonała go, z˙e wybrał nie-
odpowiednia˛ osobe˛. Facet miał jednak swoja˛ wizje˛
i był uparty. Po kilku miesia˛cach nagabywania, Crys
– troche˛ z ciekawos´ci, a troche˛ dla s´wie˛tego spokoju
– zgodziła sie˛ na jeden program. A potem juz˙ poszło.
– Byc´ moz˙e – powiedział Sam sceptycznie. – Ale
nie sa˛dze˛ tez˙, aby two´j wygla˛d nie miał istotnego
wpływu na twoja˛ kariere˛.
– Czy zechciałbys´ wyjas´nic´, co masz na mys´li?
– Crys miała ochote˛ zabic´ go wzrokiem.
– Jestem pewien, z˙e z˙adnemu producentowi nie
zalez˙ałoby na tobie, gdybys´ była gruba i miała czter-
dzies´ci lat.
90
CAROLE MORTIMER
Gruba i czterdziestoletnia. Tez˙ cos´! W obecnos´ci
Sama nie było łatwo dotrzymac´ postanowien´ i za-
chowywac´ sie˛ jak człowiek cywilizowany. Crys za-
gryzła wargi, z˙eby powstrzymac´ cisna˛ca˛ sie˛ na usta
odpowiedz´.
– Nie mys´le˛, z˙eby mo´j wygla˛d w jakikolwiek
sposo´b wpłyna˛ł na telewizyjny sukces i...
– Jes´li tak, to z´le mys´lisz – powiedział z bezlitos-
na˛ szczeros´cia˛. – Kiedy tak na ciebie patrze˛, to nie
mam wa˛tpliwos´ci, z˙e wpływa, i to znacza˛co.
,,Kiedy tak na nia˛ patrzy...’’ Niech lepiej uwaz˙a,
bo zaraz be˛dzie musiał przestac´ na nia˛ patrzec´. Byc´
moz˙e jest nieduz˙a, ale potrafi mocno uderzyc´. Bez
skrupuło´w umies´ci pie˛s´c´ na nosie kaz˙dego faceta,
kto´ry na to zasłuz˙y.
Mało co dałoby jej ro´wnie wielka˛ satysfakcje˛, jak
cios w sam s´rodek jego us´miechnie˛tej twarzy.
– Na twoim miejscu nie robiłbym tego – odezwał
sie˛ spokojnie.
– Słucham!?
– Na twoim miejscu czym pre˛dzej porzuciłbym
che˛c´ wymierzenia mi kary cielesnej, kto´ra˛ to groz´be˛
odczytuje˛ w stalowym błysku twoich pie˛knych sza-
rych oczu. – Tu Sam popatrzył na nia˛ z mina˛ niewi-
nia˛tka. – Potrafisz byc´ nieobliczalna, kiedy ktos´
doprowadzi cie˛ do ostatecznos´ci, prawda? – upewnił
sie˛ z niekłamanym zachwytem w głosie.
Arogant! Cyniczny prowokator! – mys´lała z furia˛.
– Wolałbym jednak doprowadzic´ cie˛ do ostatecz-
nos´ci z zupełnie innego powodu.
91
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Nagle znalazł sie˛ blisko niej – duz˙o bliz˙ej, niz˙by
sobie z˙yczyła.
– Wiesz co, Sam? – zapytała słodko. – Spadaj sta˛d
– powiedziała, widza˛c, z˙e patrzy na nia˛ z oczekiwa-
niem.
Była pewna, z˙e sie˛ rozzłos´ci. Z
˙
e wyleci z kuchni jak
oparzony. Tymczasem on ku jej ogromnemu zdziwie-
niu – poła˛czonemu z ro´wnie wielkim rozczarowaniem
– rykna˛ł głos´nym s´miechem. S
´
miał sie˛ tak, z˙e łzy
napłyne˛ły mu do oczu. I w jednej chwili zmienił sie˛
z dokuczliwego ponuraka w czaruja˛cego me˛z˙czyzne˛.
Crys wiedziała, z˙e bez trudu poradzi sobie z nie-
grzecznym, zaczepnym i odstre˛czaja˛cym Samem.
Jednak Sam pełen chłopie˛cego uroku, z rozes´miany-
mi zielonymi oczami, był duz˙o trudniejszym prze-
ciwnikiem. Tak trudnym, z˙e Crys nie była w stanie
zrobic´ kroku, kiedy połoz˙ył dłonie na jej ramionach
i pocałował ja˛ mocno w usta.
– Dlaczego to zrobiłes´? – spytała z oburzeniem,
kiedy sie˛ wyprostował.
– Poniewaz˙ jestes´, jaka jestes´. – Nie tracił dob-
rego humoru. – Troche˛ naiwna, troche˛ kolczasta
i niesamowicie pocia˛gaja˛ca.
Crys z pełna˛ ws´ciekłos´ci rozpacza˛ zastanawiała
sie˛, dlaczego dotyk jego warg i szorstkos´c´ policzka
sprawiały jej przyjemnos´c´. Pro´bowała wymys´lic´ od-
powiedz´, ale nic włas´ciwego nie przychodziło jej do
głowy.
Jakim prawem? Za kogo on sie˛ miał? Był tylko
bratem Molly. To Molly go uwielbiała, nie Crys.
92
CAROLE MORTIMER
– Nigdy wie˛cej tego nie ro´b – wyrzuciła z siebie
w kon´cu.
– Bo co? – zapytał.
Ten jego us´miech! Crys robiła wszystko, z˙eby nie
ulec sile tego us´miechu.
– Bo nie chce˛ robic´ przykros´ci Molly i opowia-
dac´, z˙e jej brat, wykorzystuja˛c okolicznos´ci, napas-
tuje kobiete˛, ale...
– ...zrobie˛ to, jez˙eli zostane˛ zmuszona – dokon´-
czył za nia˛ z powaga˛. – ,,Wykorzystuja˛c okoliczno-
s´ci, napastuje kobiete˛’’. Co za staromodne okres´lenie.
Crys spokojnie wytrzymała jego spojrzenie.
– Jestem staromodnym typem kobiety.
– To znaczy? – Z przymruz˙onymi oczami czekał
na odpowiedz´.
– Jestem pewna, z˙e sam do tego dojdziesz.
– Tez˙ jestem tego pewien.
Skoro tak, niech stanie sie˛ to jak najpre˛dzej. Sam
musi zrozumiec´, z˙e Crys nie chce wdawac´ sie˛ z nim
w romans.
– A wie˛c nasza˛ rozmowe˛ moz˙na uznac´ za skon´-
czona˛. Teraz jes´li pozwolisz, chciałabym skon´czyc´
porza˛dki i is´c´ spac´.
– Sama?
– Owszem – warkne˛ła rozjuszona. Policzki miała
czerwone ze wstydu, bo w pewnym sensie swoim
zachowaniem pozwoliła mu na te˛ bezczelna˛ poufa-
łos´c´. – Wydawało mi sie˛, z˙e wyraz´niej nie moz˙na dac´
do zrozumienia, z˙e...
– Wyraz´niej nie moz˙na – przytakna˛ł.
93
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– No to dlaczego wcia˛z˙ mamy z tym problem?
– Nie my, ale ty masz problem – poprawił. – Gdy-
bys´ naprawde˛ chciała trzymac´ sie˛ ode mnie z daleka,
umiałbym zachowac´ podobny dystans.
Ta rozmowa trwa juz˙ za długo. Crys czuła sie˛
zme˛czona.
– Przez wzgla˛d na Molly spro´bujmy zachowywac´
sie˛ jak zwykli znajomi – zaproponowała, staja˛c na-
przeciw niego.
– Dawno przestalis´my byc´ dla siebie zwykłymi
znajomymi, Crystal – powiedział. – Chociaz˙ nie.
Nigdy nie osia˛gne˛lis´my tej fazy znajomos´ci.
Miał racje˛. Crys us´wiadomiła sobie, z˙e na starcie
ona i Sam byli sobie zupełnie obcy. Zaraz potem
jednym skokiem doszli do stanu bliskos´ci – fizycznej
i emocjonalnej. Pomine˛li wszelkie etapy pos´rednie,
co przynajmniej w jej wypadku było dos´wiadcze-
niem traumatycznym.
– To prawda – przyznała z trudem. – Tym bar-
dziej musimy pro´bowac´. Nie chce˛ robic´ przykros´ci
Molly.
– Pro´bowac´ zawsze moz˙na – zgodził sie˛ Sam.
– Natomiast to, czy nam sie˛ uda, czy nie, to juz˙
zupełnie inna sprawa.
Jej na pewno nie be˛dzie łatwo. Reagowała prze-
ciez˙ na wszystkie jego uwagi, komentowała w głowie
kaz˙dy jego ruch – czy tego chciała, czy nie. A jes´li
chodzi o Sama? Nie wiadomo. On z wyraz´na˛ przyje-
mnos´cia˛ sprawdzał reakcje Crys. Ale z˙eby je obser-
wowac´, musiał je wczes´niej wywołac´.
94
CAROLE MORTIMER
– Ide˛ spac´ – oznajmił, podchodza˛c do drzwi.
– Niczego sie˛ nie obawiaj. Wezme˛ Merlina do swoje-
go pokoju. – Zatrzymał sie˛ w progu i spojrzał na nia˛.
Wykrzywił sie˛ złos´liwie, czy tylko tak sie˛ jej zdawa-
ło? – Byc´ moz˙e to prawda, z˙e twoja telewizyjna sława
jest wynikiem tego, z˙e znalazłas´ sie˛ w odpowiednim
miejscu we włas´ciwym czasie, ale w tej chwili jestes´
w moim miejscu i w moim czasie. Jes´li fakt, z˙e jestes´
osoba˛ publiczna˛, naruszy w jakikolwiek sposo´b moja˛
prywatnos´c´ – tu Sam przybrał lodowaty ton – wy-
prosze˛ cie˛ natychmiast z mojego domu. Czy to jasne?
Crys dumnie uniosła głowe˛.
– Jasne – odpowiedziała ro´wnie chłodno.
Poczuła sie˛ pewniej. Takiemu Samowi łatwiej dac´
odpo´r. Wytrzyma te pie˛c´ dni w Yorkshire, a potem
wyjedzie i nigdy wie˛cej go nie spotka.
Szkoda tylko, z˙e w ogo´le go spotkała.
95
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
– Rozumiem, Molly, z˙e to twoja najlepsza przyja-
cio´łka, ale nie rozumiem, dlaczego musiałas´ zaprosic´
tutaj kogos´ takiego jak ona!
Crys schodziła akurat ze schodo´w, kiedy usłyszała
głosy dochodza˛ce z salonu. Była dopiero o´sma rano.
Zdziwiła sie˛, z˙e Molly i Sam wstali wczes´niej od niej.
Pocza˛tkowo chciała is´c´ prosto do kuchni – nie zamie-
rzała przeszkadzac´ rodzen´stwu w rozmowie – ale
słowa Sama sprawiły, z˙e zamarła w po´ł kroku.
,,Kogos´ takiego jak ona’’? Czy to moz˙liwe, z˙eby
Sam mo´wił o niej? Ale o kim innym miałby mo´wic´?
Crys nie usłyszała odpowiedzi Molly.
– Owszem, mo´wiła mi – cia˛gna˛ł Sam. – Rozu-
miem, z˙e to był dla niej trudny czas. Mimo to Crystal
James jest ostatnia˛ osoba˛, kto´ra˛ powinnas´ tu zapra-
szac´.
Crys zmarszczyła brwi. Co on chciał przez to
powiedziec´?
Ale sytuacja! Stoi na schodach i bezwstydnie
podsłuchuje prywatna˛ rozmowe˛ Molly z bratem. Jed-
nak nie mogła odejs´c´ – nawet jes´li od tego zalez˙ałoby
jej z˙ycie. Miała nogi jak z z˙elaza.
– Molly! – Sam wydawał sie˛ zirytowany na siost-
re˛. – Tak, to musiało byc´ dla niej straszne. Zaraz po
s´mierci me˛z˙a. Jednak nie zmienia to faktu, z˙e...
– Rozumiem, z˙e nie chcesz, z˙eby Crys tu była,
tak?! – niemal krzykne˛ła Molly. W jej głosie była
złos´c´ i rozz˙alenie.
– Nie chce˛ – potwierdził. – A ty, bardziej niz˙
ktokolwiek inny, powinnas´ rozumiec´ dlaczego.
Crys zabrakło tchu. Ska˛d wzie˛ła sie˛ w nim tak
gwałtowna nieche˛c´ do niej? Zgoda. Stosunki pomie˛-
dzy nia˛ a Samem nie układały sie˛ najlepiej. Moz˙na
powiedziec´, z˙e przybierały formy ekstremalne, ale
nigdy nie sa˛dziła, z˙e jej osoba budzi w nim az˙ taka˛
wrogos´c´.
– Sam, mine˛ło dziesie˛c´ lat. – Molly dalej mo´wiła
na tyle głos´no, z˙e Crys dokładnie rozro´z˙niała słowa.
– Czy nie uwaz˙asz, z˙e juz˙ najwyz˙szy czas cos´ zmienic´?
– Ja sie˛ zmieniłem. To inni ludzie sie˛ nie zmienili.
– Tego nie wiesz, Sam.
– I nie chce˛ wiedziec´. A juz˙ na pewno nie be˛de˛
sprawdzac´, co mys´li twoja przyjacio´łka Crystal.
– Dlaczego ja˛ tak nazywasz?
– Crystal? – Moz˙na było sobie wyobrazic´, z˙e Sam
wzrusza ramionami, słysza˛c pytanie siostry. – Bo
Crys to me˛skie imie˛. O co ci chodzi?
– O nic – mrukne˛ła Molly. – Ona ci sie˛ podoba,
prawda?
– To nie ma z˙adnego zwia˛zku z tym, o czym
mo´wimy. Celowo zmieniasz temat, Molly.
– Taaak? – zdziwiła sie˛ niewinnie. – Nie jestem
tego całkiem pewna.
97
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Co to ma znaczyc´? – zdenerwował sie˛ Sam.
– Molly, ostrzegam cie˛. Nie pro´buj swatac´ mnie ze
swoja˛ przyjacio´łka˛. Crystal jest osoba˛ publiczna˛.
Włas´cicielka˛ znanej restauracji w Londynie, a ja...
– A ty z˙yjesz jak pustelnik w najbardziej zapadłej
dziurze w Yorkshire – dokon´czyła Molly. – Ale nie
zawsze tak było, przypomnij sobie. Mo´głbys´ mi
przysia˛c, z˙e nigdy nie z˙al ci dawnego z˙ycia? Z
˙
e nie
chciałbys´...
– Nie. Nigdy! – odpowiedział stanowczo. – Nie
z˙ałuje˛ tamtego z˙ycia – ani ludzi, ani miejsc. To tylko
blichtr i pozory. Crystal obraca sie˛ teraz pos´ro´d
takich ludzi.
Rusz sie˛, nakazała sobie Crys. Usłyszałas´ juz˙
dosyc´. Rusz sie˛, zanim kto´res´ z nich wyjdzie z pokoju
i zobaczy, z˙e ich podsłuchujesz. Zacze˛ła cicho is´c´
w kierunku kuchni, kiedy dotarły do niej ostatnie
słowa Sama.
– I jeszcze jedno. Crystal sa˛dzi, z˙e jestem twoim
bratem.
Co to znaczy? Przeciez˙ Sam jest bratem Molly.
Stała za daleko, z˙eby zrozumiec´ odpowiedz´ Mol-
ly. Zreszta˛ było jej wszystko jedno. I tak usłyszała
zbyt wiele. Weszła do kuchni. Na jej widok Merlin
podnio´sł sie˛, ale tym razem nie przyszło jej do głowy,
z˙eby sprawdzic´, jakie ma wobec niej zamiary. Bez-
wiednie podrapała go za uchem.
Niesamowite. Z tego, co usłyszała, jasno wynika,
z˙e Sam nie jest bratem Molly. A jes´li nie jest jej
bratem, to kim dla niej jest?
98
CAROLE MORTIMER
Crys przypomniała sobie, z˙e złos´cił sie˛, kiedy
nazywała go Samem Bartonem. Nalegał, z˙eby mo´wi-
ła do niego po imieniu. Czyz˙by dlatego, z˙e jego
nazwisko brzmiało inaczej? W takim razie kim był
ten człowiek?
Nalała do kubka kawe˛ i zdezorientowana usiadła
przy stole. W szkole przez cały czas Molly opowiada-
ła o swoim bracie Samie. Wspaniałym, genialnym
Samie. Uwielbiała go.
Tak samo zreszta˛ jak teraz.
Czyz˙by to nie było siostrzane uwielbienie? Molly
wspomniała, z˙e mine˛ło dziesie˛c´ lat. Dziesie˛c´ lat od
czego? Dokładnie dziesie˛c´ lat temu chodziły do szko-
ły i mieszkały razem w internacie. Tylko co z tego?
– O! Jestes´! – zawołała Molly, wchodza˛c do kuch-
ni. Co najdziwniejsze – nie była zakłopotana, ale wy-
raz´nie zadowolona, z˙e ja˛ widzi. Wygla˛dała pie˛knie
i s´wiez˙o. Po wczorajszym zme˛czeniu nie został na-
wet s´lad. – Zastanawialis´my sie˛ włas´nie z Samem,
czy juz˙ sie˛ obudziłas´, z˙eby po´js´c´ z nami na spacer.
Merlin czeka.
Crys zmarszczyła brwi. Dobrze wiedziała, z˙e jesz-
cze kilka minut temu nie było mowy o z˙adnym spa-
cerze. Co najdziwniejsze, Molly wcale nie przej-
mowała sie˛ dyskusja˛ z bratem – nie, nie z bratem.
Z Samem. Jak ona to robiła? Crys po kaz˙dej słownej
potyczce z Samem czuła sie˛ jak z˙ołnierz, kto´ry z wiel-
kim trudem unikna˛ł s´mierci na polu walki.
– Dobrze spałas´? – Molly przyjrzała sie˛ jej z tros-
ka˛. – Jestes´ taka blada.
99
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Pewnie. Nie dos´c´, z˙e nie wie, jakie stosunki ła˛cza˛
Molly z Samem, to jeszcze usłyszała, z˙e nie jest
tu mile widziana. Gorzej – z˙e gospodarz domu wcale
nie chce jej tu widziec´. W takiej sytuacji ona takz˙e
nie chciała tu byc´.
A jes´li chodzi o Sama, to jeszcze niedawno Crys
nie wahałaby sie˛ ani chwili. Zapytałaby Molly
wprost, o co chodzi. Zrobiłaby tak dziesie˛c´ lat temu,
rok, a nawet tydzien´ temu... Ale po wczorajszej
niedokon´czonej rozmowie o Jamesie czuła, z˙e zawisł
nad nimi cien´ czegos´ niedopowiedzianego. Sprawa
niejasnego pokrewien´stwa z Samem tylko pogorszy-
ła sprawe˛.
– Dzie˛ki. Spałam dobrze.
To nie było kłamstwo. Blados´c´ była wynikiem
rewelacji, kto´re podsłuchała zaledwie kilka minut
wczes´niej.
– W takim razie co powiesz na poranny spacer?
– Dzisiaj sobie daruje˛, dobrze? Musze˛ zatelefo-
nowac´ w kilka miejsc. – Specjalnie wyje˛ła komo´r-
kowy telefon i pokazała go Molly. – Wybaczysz mi,
prawda?
– Miałas´ zapomniec´ o pracy, Crys! – zawołała
wyraz´nie rozczarowana Molly. – Obiecałas´ mi to.
Crys us´miechne˛ła sie˛ przepraszaja˛co.
– Nie umiem, Molly. Dobrze o tym wiesz.
– Chyba moz˙esz odłoz˙yc´ to na po´z´niej – nie
uste˛powała Molly.
Oczywis´cie, z˙e mogła. Ale nie chodziło przeciez˙
o telefony. Crys potrzebowała chwili samotnos´ci.
100
CAROLE MORTIMER
Chciała przemys´lec´ wszystko, co usłyszała. Musiała
zdecydowac´, co robic´. Za nic nie be˛dzie im towarzy-
szyc´. Po tym, co powiedział Sam, nie wiedziałaby,
o czym z nimi rozmawiac´. A na spacer mogła po´js´c´
sama.
– Nie. Musze˛ jak najszybciej porozmawiac´ z Ger-
rym – odpowiedziała stanowczo. Gerry kierował jej
restauracja˛ i Molly dobrze go znała. – Be˛dziesz miała
Sama tylko dla siebie – dodała.
– Zbyt duz˙a dawka Sama naraz moz˙e byc´ szkod-
liwa – Molly skrzywiła sie˛ komicznie.
Włas´nie! Crys przekonała sie˛ o tym na własnej
sko´rze.
– Jestes´cie gotowe? – zapytał burkliwie Sam,
staja˛c w drzwiach. Był s´wiez˙o ogolony – pewnie ze
wzgle˛du na Molly.
– Dzien´ dobry – powitała go Crys wyja˛tkowo
uprzejmie. Niech wie, z˙e dobre wychowanie obowia˛-
zuje go nawet wobec niechcianych gos´ci.
– Dzien´ dobry – odburkna˛ł.
Molly podniosła sie˛ z ocia˛ganiem.
– Ide˛ włoz˙yc´ kalosze.
– Tylko sie˛ pospiesz.
Crys nie mogła sie˛ powstrzymac´. Przygla˛dała sie˛
im, poszukuja˛c w ich rysach s´lado´w podobien´stwa
s´wiadcza˛cych, z˙e wbrew temu, co mo´wił Sam, sa˛bra-
tem i siostra˛. Ale Molly miała jasna˛ cere˛, rude włosy
i orzechowe oczy, a on był ciemnowłosy i zielono-
oki. Zero podobien´stwa. A jednak Crys pamie˛tała,
z˙e kiedy pierwszy raz zobaczyła Sama ogolonego,
101
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
miała wraz˙enie, z˙e go zna. Musieli wie˛c miec´ jakies´
wspo´lne cechy, kto´rych dzisiaj nie udało sie˛ jej wy-
patrzyc´.
Potrza˛sne˛ła głowa˛. Tego mogła dowiedziec´ sie˛
tylko od niego, ale on nigdy jej nie powie.
– Dlaczego tak mi sie˛ przygla˛dasz? – zapytał
nieuprzejmie.
– Przepraszam. – Zawstydzona uciekła wzro-
kiem.
Zapomniała sie˛ po wyjs´ciu Molly i nie przestała na
niego patrzec´. Była zbyt zaje˛ta swoimi mys´lami. A on
oczywis´cie nie zamierzał jej tego darowac´.
– Nie idziesz z nami? – zapytał, widza˛c, z˙e nie
włoz˙yła swoich turystycznych buto´w.
– Nie. Zostane˛, jes´li nie masz nic przeciw temu.
Nie zdziwiłaby sie˛, gdyby nie chciał zostawic´ jej
samej w swoim domu.
– Ro´b, na co masz ochote˛ – powiedział oboje˛tnie
i odwro´cił sie˛, z˙eby włoz˙yc´ kurtke˛.
– Nie lubisz, kiedy po twoim domu kre˛ca˛ sie˛
obcy ludzie, prawda? – odezwała sie˛, obserwuja˛c
go uwaz˙nie.
Zastygł w bezruchu.
– Co chcesz przez to powiedziec´? – Spojrzał na
nia˛ podejrzliwie.
– Nic – potrza˛sne˛ła głowa˛. – Pytam, bo nie wiem,
czy ci nie przeszkadza, z˙e tu zostane˛.
– Przeciez˙ ci mo´wiłem, z˙ebys´ robiła, na co masz
ochote˛. – Zrobił krok w jej strone˛. – Dobrze spałas´?
Jestes´ bardzo...
102
CAROLE MORTIMER
– Blada – dokon´czyła. – Wiem. Molly juz˙ mi to
powiedziała.
– Wie˛c jak z tym spaniem? – dopytywał sie˛.
– Dzie˛kuje˛. W porza˛dku. Tylko... Sa˛ chwile, kie-
dy człowiek woli pobyc´ we własnym towarzystwie.
Spro´buj to zaakceptowac´, dobrze?
Spro´buj tego nie zaakceptowac´, pomys´lała ponu-
ro. Szczego´lnie po tym, co niedawno powiedziałes´
Molly.
– To znaczy, z˙e teraz taka chwila nadeszła – unio´sł
drwia˛co brwi. – Z tego, co słyszałem od Molly, za duz˙o
czasu spe˛dzasz we własnym towarzystwie.
Zaczerwieniła sie˛.
– Byc´ moz˙e.
Nie miała zamiaru mu mo´wic´, z˙e przez cały rok
unikała towarzystwa. Oczywis´cie spotykała sie˛ z ro´z˙-
nymi ludz´mi – słuz˙bowo. Nie da sie˛ inaczej, jes´li
prowadzi sie˛ restauracje˛ i wyste˛puje w telewizji.
Sam nie popus´cił.
– Nie uwaz˙asz, z˙e dzisiaj mogłabys´ sobie darowac´
te˛ chwile˛? Molly moz˙e byc´ przykro. Ostatecznie
przyjechała z Nowego Jorku, z˙eby sie˛ z toba˛ spotkac´.
– Z toba˛ tez˙.
– Owszem, ze mna˛ tez˙. Na pewno dobrze sie˛
czujesz? Wszystko w porza˛dku? – Nagle zawahał sie˛.
Crys zauwaz˙yła, z˙e uwaz˙nie sie˛ jej przygla˛da. – Dłu-
go jestes´ na dole? – zapytał jakby nigdy nic.
– Nie.
Niedługo, ale dos´c´ długo, z˙eby usłyszec´ to, co
powiedziałes´.
103
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Podeszła do zlewu i zacze˛ła myc´ kubek. Nie
chciała patrzec´ mu w oczy, z˙eby sie˛ nie wydało, z˙e
kłamie. Nie miała wa˛tpliwos´ci, z˙e Sam od razu by ja˛
przejrzał. O ile juz˙ jej nie przejrzał.
Sam podszedł do niej i odwro´cił ja˛ przodem
do siebie.
– Mo´wi sie˛, z˙e ci, co podsłuchuja˛, nigdy nie
usłysza˛ niczego dobrego na swo´j temat.
– Naprawde˛? Bo mnie uczono, z˙e nie nalez˙y
mo´wic´ za plecami niczego, czego nie moz˙na powie-
dziec´ człowiekowi prosto w oczy.
– Mnie tez˙ tego uczono. Nie rozmawialis´my o to-
bie, Crystal, tylko... Tylko o sytuacji.
– Pierwszy raz w z˙yciu ktos´ nazywa mnie sytua-
cja˛ – parskne˛ła. Teraz ona mogła pozwolic´ sobie na
ironie˛.
– Crystal...
– Molly schodzi po schodach – przerwała mu
stanowczym tonem.
Wydawało sie˛, z˙e Sam che˛tnie wysłałby Molly na
koniec s´wiata. Opanował sie˛ jednak. Wzia˛ł głe˛boki
oddech i dopiero wtedy pus´cił ramie˛ Crys.
– Porozmawiamy po´z´niej.
Najpierw Molly chciała porozmawiac´ z nia˛ ,,jut-
ro’’, teraz Sam przełoz˙ył rozmowe˛ na ,,po´z´niej’’.
Rzecz w tym, z˙e Crys nie była pewna, czy w ogo´le
chce z nimi rozmawiac´. Najche˛tniej wro´ciłaby zaraz
do Londynu i zapomniała o niefortunnej wizycie.
Oraz o Samie.
– Nie musimy – odpowiedziała Samowi i z us´mie-
104
CAROLE MORTIMER
chem odwro´ciła sie˛ do Molly, kto´ra włas´nie wchodzi-
ła do kuchni. – Przygotuje˛ cos´ na lunch.
– Cudownie! – zawołała Molly. – Wiesz, z˙e uwiel-
biam twoje jedzenie. A Sam tez˙ juz˙ wie, z˙e gotujesz
o niebo lepiej niz˙ ja. Idziemy, Merlin. – I nie czekaja˛c
na Sama, oboje wymaszerowali z kuchni.
Jedno było pewne – Molly nie przejmowała sie˛
wcale ponurymi nastrojami swojego brata.
Crys odwro´ciła sie˛ do Sama ze spokojem, o kto´ry
siebie nie podejrzewała i kto´rego tak naprawde˛ nie
czuła. Nic nie powiedziała, tylko pytaja˛co uniosła
brwi. Wytrzymał jej spojrzenie, odczekał kilka se-
kund i dopiero potem ruszył do wyjs´cia.
– Tylko sie˛ nie przepracowuj – rzucił przez ramie˛.
– Spro´buje˛.
Us´miechna˛ł sie˛ pod nosem.
– Chyba wole˛, kiedy traktujesz mnie jak seryj-
nego morderce˛.
– Ska˛d ci przyszło do głowy, z˙e zmieniłam zda-
nie? – zawołała za nim.
Przystana˛ł. Odwro´cił sie˛ i wyszczerzył ze˛by
w szerokim us´miechu.
– Bo kiedy przypominam sobie wczorajszy wie-
czo´r, nie wydaje mi sie˛ moz˙liwe, z˙ebys´ w ten sposo´b
całowała faceta, kto´rego uwaz˙asz za seryjnego mor-
derce˛ – powiedział i szybko zamkna˛ł za soba˛ drzwi.
Oczywis´cie. Musiał miec´ ostatnie słowo. Crys
zda˛z˙yła to zauwaz˙yc´.
Landrower ruszył z hałasem. Wystarczyło, z˙e mi-
na˛ł brame˛, a ona juz˙ poczuła ulge˛. Sama mys´l o kil-
105
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
ku godzinach spokoju bez ka˛s´liwych uwag Sama
działała koja˛co. Przeszukała lodo´wke˛ i spiz˙arnie˛.
Widza˛c ser i brokuły, zdecydowała, z˙e na lunch zrobi
quiche z nadzieniem z brokuło´w, sałate˛ i pieczone
ziemniaki w mundurkach.
Crys lubiła gotowac´, bo gotowanie pozwalało jej
zebrac´ mys´li. Wyrabiaja˛c zre˛cznie ciasto, analizowa-
ła swoje wczorajsze zachowanie. Tak. Sam sie˛ nie
mylił, twierdza˛c, z˙e to ona całowała jego. Posune˛łaby
sie˛ jeszcze dalej, gdyby nie nieoczekiwany przyjazd
Molly. Ciekawe, jak by spojrzała mu w oczy naste˛p-
nego ranka.
Nagle rozdzwonił sie˛ telefon. Automatycznie li-
czyła dzwonki. Dwanas´cie. Potem kro´tka przerwa
i ten włas´ciwy. To znaczy, z˙e telefonował ktos´ z ro-
dziny albo bliskich przyjacio´ł. Taka˛ informacje˛ prze-
kaz˙e Samowi. Wolała nie odbierac´ – była pewna, z˙e
nie byłby zadowolony. Moz˙e nawet uznałby, z˙e wtra˛-
ca nos w nie swoje sprawy.
Tylko z˙e po pierwszej dwunastce rozległa sie˛
naste˛pna. I jeszcze jedna. To musiało byc´ cos´ waz˙-
nego, bo inaczej potencjalny rozmo´wca nie traciłby
tyle czasu. Crys uznała, z˙e powinna jednak poroz-
mawiac´ z tym kims´, nawet ryzykuja˛c, z˙e wywoła tym
ws´ciekłos´c´ Sama. Szybko wytarła re˛ce i sie˛gne˛ła po
słuchawke˛. Niestety zdecydowała sie˛ za po´z´no.
Zaraz potem telefon rozdzwonił sie˛ po raz czwar-
ty. Odczekała, az˙ odezwie sie˛ dwanas´cie razy i ode-
brała.
– Halo?
106
CAROLE MORTIMER
– Sam? – odezwał sie˛ niepewny kobiecy głos.
Crys wzruszyła ramionami. Co jak co, ale jej głos
w niczym nie przypominał głosu Sama.
– Przykro mi, ale nie ma go teraz w domu. Czy
moge˛ mu cos´ przekazac´?
Przeciez˙ Sam nie be˛dzie zły, jes´li odbierze dla
niego wiadomos´c´.
Jak to nie be˛dzie, odpowiedziała sobie zaraz.
Oczywis´cie, z˙e be˛dzie. Ale było juz˙ za po´z´no.
– Czy to ty, Molly? – zapytała kobieta z waha-
niem.
Crys wiedziała juz˙, z˙e narobiła sobie kłopoto´w.
– Nie, nie jestem Molly. Sam i Molly wyszli.
Jestem... przyjacio´łka˛ rodziny – wyja˛kała w kon´cu.
Przeciez˙ nie mogła powiedziec´, z˙e jest przyjacio´łka˛
Sama!
– Rozumiem – powiedziała kobieta bez przeko-
nania. – Mo´wi Sally Grainger, agentka Sama. Prosze˛
mu powiedziec´, z˙eby skontaktował sie˛ ze mna˛ zaraz
po powrocie. Chodzi o...
Crys przerwała jej szybko.
– Moz˙e powie mu to pani, kiedy zadzwoni – za-
proponowała. Była pewna, z˙e dla własnego dobra nie
powinna usłyszec´ z˙adnej wiadomos´ci przeznaczonej
dla Sama.
– Prosze˛ mu tylko powiedziec´, z˙e David Strong
złamał noge˛. – Kobieta nie zwro´ciła najmniejszej
uwagi na jej pros´be˛. – Mamy mały problem, bo
bohater Baileya nie moz˙e normalnie sie˛ poruszac´,
maja˛c noge˛ w gipsie po samo udo.
107
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Bohater Baileya? Nawet nie posiadaja˛c telewizo-
ra, Crys musiałaby z˙yc´ na pustyni, z˙eby nie wiedziec´,
z˙e chodzi o znany serial kryminalny, kto´ry od mo-
mentu pojawienia sie˛ na antenie bije rekordy ogla˛dal-
nos´ci. Znany aktor David Strong grał w nim gło´wna˛
role˛ – detektywa o nazwisku Bailey.
Tylko z˙e co to wszystko ma wspo´lnego z Samem?
– Prosze˛ przekazac´ Samowi, z˙e musi jak najszyb-
ciej dopisac´ kilka scen wyjas´niaja˛cych, dlaczego
Bailey kus´tyka z noga˛w gipsie. Oni mys´la˛, z˙e to takie
proste – dodała agentka z niesmakiem.
– Przekaz˙e˛ – odpowiedziała Crys słabym głosem.
– Wielkie dzie˛ki. Tylko niech Sam zadzwoni do
mnie jak najszybciej, dobrze? – poprosiła jeszcze raz
kobieta i odłoz˙yła słuchawke˛.
Crys zrobiła to samo, tylko znacznie wolniej. Była
pewna, z˙e nie jest juz˙ blada. Jest biała jak kreda.
Wyngard!
Nie z˙aden Barton, ale Wyngard. Sam Wyngard.
Po rozmowie z Sally Grainger Crys wiedziała juz˙, z˙e
Sam jest scenarzysta˛, kto´ry od pie˛ciu lat z wielkim
powodzeniem tworzy znany telewizyjny serial. Jede-
nas´cie lat temu zdobył Oscara za scenariusz do filmu
Zda˛z˙yc´ przed czasem.
Przypomniała sobie ro´wniez˙ inne wydarzenia
sprzed dziesie˛ciu lat. Wiedziała juz˙, dlaczego Sam
zaszył sie˛ w tej dziurze.
108
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kilka godzin po´z´niej Molly z policzkami zaro´z˙o-
wionymi od wiatru wpadła do kuchni. Była zme˛czo-
na, ale wyraz´nie zadowolona ze spaceru.
– Co za zapachy! – Pocia˛gne˛ła nosem z zachwy-
tem. – To musi byc´ cos´ pysznego. S
´
linka mi cieknie.
Crys popatrzyła na nia˛wesoło – taka˛ przynajmniej
miała nadzieje˛, bo przez ostatnie po´ł godziny po-
wtarzała sobie, z˙e musi zachowywac´ sie˛ naturalnie.
– Lunch be˛dzie gotowy za dwadzies´cia minut.
A gdzie Sam? – zapytała od niechcenia, kiedy zauwa-
z˙yła, z˙e nie wszedł za Molly do kuchni.
Molly wyjrzała przez okno.
– Mamrotał cos´ o zmianie oleju w landrowerze
– wyjas´niła, rzucaja˛c na parapet re˛kawiczki i szalik.
– Myje˛ re˛ce i juz˙ ci pomagam. Co mam robic´?
– Nakryj sto´ł, dobrze? A ja w tym czasie zrobie˛
sałate˛. – Crys podeszła do lodo´wki i wsadziła głowe˛
do s´rodka, udaja˛c z˙e szuka składniko´w do sałaty.
Bała sie˛, z˙e jes´li spojrzy na Molly, ta natychmiast
zauwaz˙y kłamstwo, kto´re zaraz usłyszy. – Wiesz,
Molly – odchrza˛kne˛ła kilka razy – bardzo mi przykro,
ale musze˛ wracac´ do Londynu. Dzis´ wieczorem.
Mamy zarezerwowane wszystkie stoliki na trzy
najbliz˙sze dni. Gerry nie daje sobie rady beze mnie.
Akurat brakuje nam personelu.
Miała nadzieje˛, z˙e zabrzmiało to dos´c´ przeko-
nuja˛co.
– O, niech to! – zawołała Molly z takim z˙alem, z˙e
Crys natychmiast ogarne˛ły wyrzuty sumienia. Zaraz
jednak przypomniała sobie poranna˛ rozmowe˛ w salo-
nie. I nieszcze˛sny telefon, kto´ry odebrała. Było jasne,
z˙e nie moz˙e zostac´ tu dłuz˙ej, nawet jes´li swoim
wyjazdem zrobi przykros´c´ Molly.
Na sama˛ mys´l o tym, z˙e musi jeszcze przekazac´
Samowi wiadomos´c´ o telefonie Sally Grainger, ogar-
niało ja˛ przeraz˙enie. Nie miała wa˛tpliwos´ci, z˙e Sam,
kto´ry był spostrzegawczy i inteligentny, domys´li sie˛
natychmiast, z˙e ona juz˙ wie. A wtedy lunch zamieni
sie˛ w piekło. O ile w ogo´le sia˛da˛ razem do stołu.
– Naprawde˛ musisz jechac´? – marudziła Molly.
– Dopiero co przyjechałam.
– Wiem. I bardzo mi przykro z tego powodu.
Naprawde˛.
Mo´wiła szczerze. Przeciez˙ nie chodziło o Molly.
Nie od niej chciała uciec.
Sam, kto´ry włas´nie stana˛ł w progu, musiał słyszec´
jej ostatnie słowa, bo obrzucił obie kobiety pode-
jrzliwym spojrzeniem i zapytał:
– Przykro? O co chodzi?
– Crys musi wyjechac´ jeszcze dzisiaj – wyjas´niła
Molly ze smutkiem. – Mo´wiłam ci, Crys, z˙ebys´ nie
telefonowała do Gerry’ego.
Sam zmarszczył czoło.
110
CAROLE MORTIMER
– Kim jest Gerry?
– Jest szefem mojej restauracji – odpowiedziała
Crys i unikaja˛c jego wzroku, pochyliła sie˛ nad pie-
karnikiem, z kto´rego wyje˛ła pie˛knie zarumieniony
quiche.
– Najwyraz´niej ten Gerry nie nadaje sie˛ na kiero-
wnika, skoro nie radzi sobie sam. Wyjechałas´ tylko
na pare˛ dni.
– O, nieprawda! – Crys wyprostowała sie˛, gotowa
stana˛c´ do walki o dobre imie˛ Gerry’ego, kto´re ucier-
piało z powodu jej kłamstwa. – Jest rewelacyjnym
kierownikiem, ale mamy w planie kilka imprez...
– I z tego powodu musisz wracac´ z urlopu?
– przerwał Sam, patrza˛c na nia˛ z niedowierzaniem.
Dlaczego Sam nie chce dopus´cic´ do jej wyjazdu?
Dosłownie kilka godzin temu os´wiadczył, z˙e nie
z˙yczy sobie jej obecnos´ci w swoim domu.
– Tak sie˛ składa, z˙e musze˛ – odpowiedziała ciut
za głos´no.
Potrza˛sna˛ł lekcewaz˙a˛co głowa˛.
– Marna wymo´wka – mrukna˛ł, biora˛c z koszyka
pomidor, w kto´ry wgryzł sie˛ jak w jabłko.
– Wymo´wka? – powto´rzyła Crys, z trudem zno-
sza˛c jego badawcze spojrzenie.
– Molly mi mo´wiła, z˙e jestes´ pracoholiczka˛, Cry-
stal, ale nie wierze˛, z˙e uwaz˙asz sie˛ za człowieka nie
do zasta˛pienia.
– Mam obowia˛zki – zacze˛ła, ale nie zwro´cił na to
uwagi.
– Potrzebujesz odpoczynku.
111
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Wyjade˛ gdzies´ za kilka miesie˛cy. Kiedy w re-
stauracji be˛dzie mniejszy ruch.
– Juz˙ to widze˛ – prychna˛ł.
– Sam, o co ci chodzi? – Szkoda, z˙e nie mogła
przypomniec´ mu jego niedawnej rozmowy z Molly.
– Molly, czy moge˛ cie˛ o cos´ prosic´? – Sam
popatrzył na siostre˛ znacza˛co. – Zapomniałem nakar-
mic´ Merlina. Moz˙esz zrobic´ to za mnie? Torba z je-
dzeniem jest w szopie na narze˛dzia.
– Jasne – odpowiedziała, zrywaja˛c sie˛ z miejsca.
– Ja tez˙ mam do ciebie pros´be˛ – powiedziała jakby
nigdy nic. – Przekonaj Crys, z˙eby została, dobrze?
– Us´miechne˛ła sie˛ łobuzersko i wybiegła na dwo´r.
– Włas´nie to miałem zamiar zrobic´ – powiedział
cicho, kiedy zostali sami z Crys. – Crystal, powiedz,
o co chodzi? – zapytał stanowczym tonem.
Przypatrywała mu sie˛ ze swojego ka˛ta przy piecu.
Teraz, kiedy wiedziała juz˙, kim jest, nie mogła po-
wstrzymac´ sie˛ od poro´wnan´. Czas nie był dla niego
zbyt łaskawy. To dlatego nie rozpoznała go zaraz po
przyjez´dzie. Dobrze pamie˛tała zdje˛cia Sama sprzed
dziesie˛ciu lat. Młody, zdolny, przystojny. Niepoko-
nany. Tak sie˛ wszystkim wydawało. Na pierwszych
stronach plotkarskich magazyno´w stał rozes´miany
w towarzystwie znanych ludzi i pie˛knych kobiet.
Ulubieniec losu. Tylko z˙e los nie chciał byc´ dla niego
łaskawy.
– O co chodzi? – powto´rzył.
– Przeciez˙ mo´wiłam.
– Oboje wiemy, z˙e to nieprawda.
112
CAROLE MORTIMER
Sam wstał gwałtownie i podszedł do niej. Crys
znowu miała wraz˙enie, z˙e kuchnia zrobiła sie˛ za mała
dla nich dwojga.
– Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e czujesz sie˛ uraz˙ona tym,
co powiedziałem dzis´ rano. Dobra, ale to dotyczy
tylko mnie. Molly nic nie zawiniła. Be˛dzie jej bardzo
przykro, kiedy sie˛ dowie, dlaczego naprawde˛ wyjez˙-
dz˙asz.
Jedno było pewne. Sam troszczył sie˛ o Molly. Bez
wzgle˛du na to, kim dla niego była – tej zagadki Crys
nie umiała wcia˛z˙ rozwia˛zac´ – darzył ja˛ prawdziwa˛
czułos´cia˛. W przeciwnym razie nie zgodziłby sie˛,
z˙eby zapraszała swoje przyjacio´łki do jego domu.
– Nie dowie sie˛ – potrza˛sne˛ła głowa˛Crys. – W kaz˙-
dym razie nie ode mnie.
– Crys! – Sam połoz˙ył re˛ce na jej ramionach
i potrza˛sna˛ł nia˛ delikatnie. – Pro´buje˛ ci powiedziec´
– tylko jak widac´ nie bardzo mi to wychodzi – z˙e nie
chce˛, z˙ebys´ wyjez˙dz˙ała sta˛d z mojego powodu.
Popatrzyła na niego z uwaga˛. Dziwny człowiek
– twardy, wymagaja˛cy, bezkompromisowy. Czy na-
prawde˛ był na tyle okrutny, z˙eby doprowadzic´ kobie-
te˛ do samobo´jstwa? Nie umiała odpowiedziec´ sobie
na to pytanie.
Ten człowiek, kto´ry całował ja˛ z taka˛ czułos´cia˛
i pasja˛ – z pewnos´cia˛ nie. Ale ten drugi – twardy
i bezkompromisowy? Kto wie?
– Do diabła! Powiedz cos´!
Przełkne˛ła s´line˛ i spojrzała mu prosto w oczy.
– Juz˙ mo´wiłam. Jestem potrzebna w restauracji.
113
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– I ty chcesz, z˙ebym uwierzył w to ne˛dzne kłam-
stwo? – niemal krzykna˛ł.
– Nie interesuje mnie, w co ty uwierzysz. Wpraw-
dzie to two´j dom, ale to Molly zaprosiła mnie tutaj.
I tylko jej sie˛ be˛de˛ tłumaczyc´.
– I sa˛dzisz, z˙e ona ci uwierzy? – Sam spojrzał na
nia˛ z lekcewaz˙eniem. – Czy Molly tak niewiele dla
ciebie znaczy, z˙e gotowa jestes´ zrobic´ jej przykros´c´
nagłym wyjazdem? Co to za przyjaz´n´?
– Nie wolno ci tak mo´wic´ – zaprotestowała z˙ar-
liwie. – Molly jest dla mnie kims´ bardzo waz˙nym,
ale...
– Ale co? Chodzi o to, z˙e pocałowałem cie˛ kilka
razy? Uwaz˙asz, z˙e takie zachowanie jest nie do
przyje˛cia, wie˛c uciekasz? Wczes´niej nie protesto-
wałas´!
Rumieniec zabarwił blada˛ twarz Crys. Ostatnie
zdanie Sama zabrzmiało jak oskarz˙enie. Co wie˛cej
– wiedziała, z˙e nie było to bezpodstawne oskarz˙enie.
Chciała tych pocałunko´w. To był naste˛pny powo´d do
wyjazdu. Potrzebowała miejsca i czasu, z˙eby wszyst-
ko przemys´lec´. Bo jes´li jego pocałunki naprawde˛ cos´
dla niej znaczyły, to... Nie, to nie pora na spekulacje.
Podniosła dumnie brode˛.
– Nie pro´buj wpe˛dzac´ mnie w poczucie winy. Tak
jakbys´my oboje nie byli doros´li i jakbys´my nigdy
przedtem sie˛ nie całowali! Ludzie czuja˛ do siebie
pocia˛g fizyczny, nie wiesz o tym?
– Och, dzie˛kuje˛ za pouczenie – ironizował.
– Crys! – Pochylił twarz tak, z˙e ich czoła niemal sie˛
114
CAROLE MORTIMER
stykały. – Czy wygla˛dam na faceta, kto´ry biega po
mies´cie i całuje kobiety, tylko dlatego, z˙e mu sie˛
podobaja˛?
Patrzył na nia˛ z taka˛ intensywnos´cia˛, z˙e z trudem
to wytrzymywała.
– Nie wiem – odpowiedziała. – Całujesz?
Mogła sobie pogratulowac´. Wytrzymała. Nie
uciekła wzrokiem.
– Nie, do cholery! Nie całuje˛ wszystkich kobiet.
Jes´li chcesz znac´ prawde˛, nie pamie˛tam kiedy... Ale
ty... Ciebie nie moz˙na nie całowac´.
– Marna wymo´wka. – Z wyraz´na˛ satysfakcja˛ po-
wto´rzyła jego słowa.
Zastanawiała sie˛, co chciał powiedziec´, zanim
przerwał. Ciekawe. Czego nie pamie˛ta? Czyz˙by tego,
kiedy ostatni raz sie˛ całował? Niemoz˙liwe. Nigdy
w to nie uwierzy. Przeciez˙ w jego z˙yciu była kobieta
– Caroline. A i Sally Grainger sprawiała wraz˙enie, z˙e
jest jego bliska˛ znajoma˛. Nie mo´wia˛c o Molly.
– Wymo´wka? Nie mam zamiaru przepraszac´, z˙e
cie˛ całowałem.
– Czy ja mo´wiłam, z˙e oczekuje˛ przeprosin? –
prychne˛ła pogardliwie.
Popatrzył na nia˛ i westchna˛ł cie˛z˙ko.
– Nie, nie mo´wiłas´. Ale z cała˛ pewnos´cia˛ jestem
ci winien przeprosiny za to, co powiedziałem rano.
Z
˙
e jestes´ ostatnia˛ osoba˛, kto´ra˛ chce˛ widziec´ w swoim
domu.
– Nie mo´wiłes´ do mnie, a ja nie powinnam tego
słuchac´.
115
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Po co jej to przypominał? Crys wolałaby nie
pamie˛tac´, jak stała na schodach, zaszokowana słowa-
mi, kto´re do niej dotarły zza drzwi salonu, niezdolna
wykonac´ najprostszego ruchu.
– Czy pozwolisz, z˙e dokon´cze˛? – w głosie Sama
pobrzmiewała niecierpliwos´c´. – Byc´ moz˙e sa˛to pierw-
sze i jedyne przeprosiny, kto´re ode mnie usłyszysz.
Oczywis´cie. Niech dokon´czy. Crys nie mogła
wyjs´c´ ze zdumienia, z˙e Sam w ogo´le zdobył sie˛ na to,
z˙eby ja˛ przeprosic´.
– Prosze˛ bardzo. Kon´cz, jes´li dzie˛ki temu po-
czujesz sie˛ lepiej.
– Nie robie˛ tego, z˙eby poczuc´ sie˛ lepiej! – krzyk-
na˛ł. Odetchna˛ł kilka razy, pro´buja˛c sie˛ uspokoic´.
– Crystal Webber! Czy ktos´ juz˙ ci mo´wił, z˙e nalez˙ysz
do kobiet, kto´re potrafia˛ doprowadzic´ człowieka do
szału?!
Z trudem stłumiła s´miech.
– Nie, ostatnio niczego takiego nie słyszałam.
– Nalez˙ysz. Ja ci to mo´wie˛. – Pus´cił ja˛ w kon´-
cu, cofna˛ł sie˛ o krok i stana˛ł tyłem do niej z re˛kami
w kieszeniach spodni. – Crystal, nie chce˛, z˙ebys´ wy-
jez˙dz˙ała.
– Słucham? – Chyba sie˛ przesłyszała. Sam nie
mo´gł tego powiedziec´.
Odwro´cił sie˛ i popatrzył jej prosto w oczy.
– Powiedziałem, z˙e nie chce˛, z˙ebys´ wyjez˙dz˙ała
– wyrzucił z siebie głos´no i wyraz´nie.
– W takim razie jest nas juz˙ dwoje. Mamy wie˛k-
szos´c´ – powiedziała wesoło Molly, staja˛c w drzwiach
116
CAROLE MORTIMER
razem z Merlinem. Do kuchni wpadł powiew zim-
nego powietrza. – Ale nie musisz tak krzyczec´.
Słychac´ cie˛ chyba w sa˛siednich hrabstwach.
Sam popatrzył najpierw na jedna˛, potem na druga˛.
– Kobiety! – powiedział z gniewna˛ rezygnacja˛,
odwro´cił sie˛ na pie˛cie i wyszedł, trzaskaja˛c drzwiami.
– Me˛z˙czyz´ni! – krzykne˛ła za nim Molly. – No,
no, Crys. Co ty mu zrobiłas´? – zapytała z wyraz´nym
zainteresowaniem.
Nic mu nie zrobiła. Nic! Z wyja˛tkiem tego z˙e
– jes´li instynkt jej nie mylił – całuja˛c ja˛, Sam tez˙ czuł
cos´ wie˛cej niz˙ pocia˛g fizyczny.
Tez˙?
Tak. Tez˙! Chociaz˙ brzmiało to nieprawdopodo-
bnie.
Crys musiała przyznac´, z˙e zalez˙y jej na Samie.
Zalez˙y? Nie. To cos´ wie˛cej.
– Crys? Co ci jest? Nagle strasznie zbladłas´.
– Molly patrzyła na nia˛ z troska˛.
Zbladła? Dobrze, z˙e tylko zbladła, a nie zemdlała.
Nie byłoby w tym nic dziwnego. Crys miała wraz˙e-
nie, z˙e dostała w głowe˛ stukilowym młotem. Włas´nie
przed chwila˛ us´wiadomiła sobie, z˙e jest zakochana
w Samie Wyngardzie.
Osune˛ła sie˛ na najbliz˙sze krzesło. Boz˙e, co teraz
be˛dzie?
– Crys? – Przestraszona nie na z˙arty Molly przy-
kucne˛ła obok i wzie˛ła ja˛ za re˛ke˛. – Z
´
le sie˛ czujesz?
Crys przeczekała fale˛ zawroto´w głowy.
– Molly, przepraszam. Chyba po´jde˛ do pokoju
117
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
i połoz˙e˛ sie˛ na chwile˛. Lunch jest prawie gotowy.
Zro´b tylko...
– Co tam lunch! Mo´w, co sie˛ z toba˛ dzieje.
Molly była jej najlepsza˛ przyjacio´łka˛ i powier-
niczka˛. Zawsze ja˛ wspierała. Ale dopo´ki Crys nie
dowie sie˛, jakie stosunki ła˛cza˛ ja˛ z Samem, nie pis´nie
ani słowa o swoich pogmatwanych uczuciach.
– Wychodzi ze mnie zme˛czenie. Jestem pewna,
z˙e zaraz do siebie dojde˛ – pro´bowała bagatelizowac´
sprawe˛.
Dojdzie do siebie. Akurat! W tym momencie Crys
nie była wcale pewna, czy kiedykolwiek do siebie
dojdzie!
Molly wstała z kolan i popatrzyła na nia˛ z waha-
niem.
– Dobrze. Polez˙ sobie. Crys! Uwaz˙am, z˙e w tej
sytuacji powinnas´ powaz˙nie pomys´lec´ o odwołaniu
dzisiejszego wyjazdu do Londynu. Prawde˛ mo´wia˛c,
przez kilka dni w ogo´le nie powinnas´ pracowac´.
W tej sytuacji ma jeszcze wie˛cej powodo´w do
wyjazdu niz˙ przedtem. Musi uciekac´ jak najdalej
sta˛d. I to jak najpre˛dzej. Nic jej nie powstrzyma.
– Jakos´ to be˛dzie – powiedziała uspokajaja˛co.
Podniosła sie˛ i zrobiła kilka chwiejnych kroko´w do
drzwi. – Prosze˛ cie˛, Molly, zjedzcie z Samem to, co
przygotowałam. Wiesz, jak nie lubie˛, kiedy jedzenie
sie˛ marnuje – zaz˙artowała.
– Przyjde˛ do ciebie po´z´niej, dobrze? Sprawdze˛,
jak sie˛ czujesz – zawołała za nia˛ Molly.
– Dobrze – przytakne˛ła automatycznie.
118
CAROLE MORTIMER
Miała teraz w głowie jedno: wejs´c´ na go´re˛, nie
natykaja˛c sie˛ po drodze na Sama.
Kiedy przekonała sie˛, z˙e Molly juz˙ jej nie widzi,
wbiegła na schody. Pognała korytarzem, zatrzymuja˛c
sie˛ dopiero obok swojego pokoju. Bez tchu zamkne˛ła
za soba˛ drzwi. Udało sie˛.
Wtedy dopiero rozpłakała sie˛. Ciepłe łzy spływały
jej po policzkach. James! – powtarzała bezgłos´nie.
Ja nie chciałam.
Jak mogła zakochac´ sie˛ w kims´ tak niepodobnym
do swojego me˛z˙a. W człowieku, kto´rego James praw-
dopodobnie by nie polubił i kto´rego stosunku do z˙y-
cia na pewno by nie zaakceptował.
Przeciez˙ oni sie˛ znali, przypomniała sobie nagle.
Musieli sie˛ spotykac´, kiedy James projektował wne˛-
trze tego domu. Co o sobie mys´leli? Czy rozmawiali
ze soba˛ wieczorami? Bardzo chciałaby to wiedziec´.
Ale z drugiej strony, jakie to miało teraz znacze-
nie? Lubili sie˛ albo nie. Okazało sie˛, z˙e ona zakochała
sie˛ najpierw w jednym, potem w drugim.
Jeszcze nie tak dawno wydawało sie˛ to całkowicie
niemoz˙liwe. Crys nie chciała z˙adnych romanso´w.
A juz˙ na pewno nie z kims´ takim jak Sam Wyngard
– arogancki, surowy i ka˛s´liwy jak osa. Czy jednak na
pewno? Jakim naprawde˛ był człowiekiem? W cia˛gu
tych dwo´ch dni przekonała sie˛ nieraz, z˙e pod maska˛
cynizmu kryje sie˛ inny Sam – troskliwy, wraz˙liwy
i czuły na krzywde˛.
Dobrze pamie˛tała, co dziesie˛c´ lat temu pisały
o nim gazety. To nie były miłe rzeczy. Ale teraz była
119
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
o dziesie˛c´ lat starsza i wiedziała juz˙, z˙e gazetom
nie nalez˙y bezkrytycznie wierzyc´. Ludzie sie˛ nie
zmieniaja˛ – przynajmniej nie tak bardzo. Jes´li dzi-
siaj Sam potrafił byc´ czuły i dobry, wtedy tez˙
taki był.
Czemu jednak miało słuz˙yc´ to grzebanie sie˛ w je-
go duszy? Crys zmarszczyła brwi, niezadowolona
z siebie. Nie powinna wcale o nim mys´lec´. Był poza
zasie˛giem jakiejkolwiek kobiety. A juz˙ na pewno nie
miał ochoty zwia˛zywac´ sie˛ z z˙adna˛ na stałe. Nawet
z Caroline. Poniewaz˙ Crys nie wyobraz˙ała sobie
innych zwia˛zko´w z me˛z˙czyznami, to...
Nagle straciła ro´wnowage˛. Pchnie˛ta przez otwarte
gwałtownie drzwi przeleciała przez cały poko´j i za-
trzymała sie˛ dopiero przy przeciwległej s´cianie. Całe
szcze˛s´cie, z˙e nic jej sie˛ nie stało.
Sam, bo to on z takim impetem wpadł do pokoju,
nawet nie zauwaz˙ył, co zrobił.
– Co ci jest? – zapytał obcesowo.
– Wiesz, w tej chwili pro´buje˛ jakos´ zebrac´ sie˛
w sobie, bo włas´nie zostałam znokautowana.
Przesadziła, ale zrobiła to z premedytacja˛. W ten
sposo´b łatwiej jej było znies´c´ widok Sama, kto´ry
pojawił sie˛ nieoczekiwanie w momencie najgorszym
z moz˙liwych – dokładnie wtedy, kiedy powiedziała
sobie, co naprawde˛ czuje. Wobec niego.
– To nie jest dobra pora na z˙arty. – Zamkna˛ł za
soba˛drzwi i wszedł do s´rodka. – Molly mi powiedzia-
ła, z˙e zasłabłas´.
– Molly troche˛ przesadza.
120
CAROLE MORTIMER
– Ma sporo wad, ale nigdy nie przesadza. Co sie˛
dzieje?
Crys milczała. Nie była w stanie wyja˛kac´ ani
słowa. A gdyby nawet? Co by mu powiedziała? Z
˙
e
wbrew zdrowemu rozsa˛dkowi i wbrew temu, co
podpowiadał jej instynkt zakochała sie˛ w nim nie
wiedziec´ kiedy? Z
˙
e nie wie, jak przetrzyma kolejne
bolesne dos´wiadczenie?
Sam w jednej chwili znalazł sie˛ przy niej. Zoba-
czyła uwaz˙ne spojrzenie jego zielonych oczu. Wie-
dział wszystko.
– Nigdy sie˛ nam nie uda – powiedział cicho.
– Nigdy – potwierdziła.
– Nawet nie ma sensu o tym mys´lec´. To by była
czysta głupota z naszej strony – cia˛gna˛ł.
– Tak.
– Ty mieszkasz w Londynie, a ja nie chce˛ wyje-
chac´ z Yorkshire.
– Tak.
– Nalez˙ysz do tych kobiet, kto´rych konsekwent-
nie unikam od dziesie˛ciu lat.
Nie znała szczego´ło´w wydarzen´ sprzed dziesie˛ciu
lat. Nie pozostawało jej nic innego, jak znowu przy-
takna˛c´.
Uderzył dłonia˛ o dłon´.
– Wie˛c co, do cholery, ja tu robie˛?!
Crys przygryzła warge˛.
– Nie wiem – odpowiedziała.
– Nieprawda. Dobrze wiesz – prychna˛ł ze złos´cia˛.
121
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Nie – gwałtownie pokre˛ciła głowa˛.
Nie mo´wiła prawdy. Wiedziała, z˙e Sam tez˙ nie
daje sobie rady z tym, co dzieje sie˛ mie˛dzy nimi.
– Bardzo kochałam swojego me˛z˙a.
Boz˙e! Kochałam! Chyba zwariowała! Od kiedy
uz˙ywa czasu przeszłego, mo´wia˛c o miłos´ci do Ja-
mesa?
– Tak. – Sam patrzył na nia˛ z uwaga˛.
– I nie interesuja˛ mnie zwia˛zki z innymi me˛z˙-
czyznami – dodała stanowczo.
– Tak – powto´rzył.
Koniec. Co jeszcze moz˙na powiedziec´? A jednak
Crys nie mogła sie˛ powstrzymac´. – Sam, powiedz
mi... Czy kiedy James pracował dla ciebie, wy dwaj...
– Chodzilis´my razem na piwo? Prowadzilis´my
długie, me˛skie rozmowy? To chciałas´ wiedziec´?
– Sam wzruszył ramionami. – Nie. Jes´li chodzi
o chodzenie na piwo, z˙adnego z nas to nie inte-
resowało. A co do szczerych, me˛skich rozmo´w...
Faceci bardzo rzadko prowadza˛ takie rozmowy. Ale
jes´li chcesz wiedziec´, czy sie˛ lubilis´my, to powiem,
z˙e tak. Tak mi sie˛ przynajmniej wydaje – dorzucił po
chwili. – Two´j ma˛z˙ był bardzo miłym człowiekiem
– powiedział cicho.
Oczy zaszły jej łzami.
– Tak. Wiem.
Pamie˛taj, mo´wiła sobie. Sam taki nie jest. Nie jest
miły. Nie ma na s´wiecie drugiego me˛z˙czyzny, kto´ry
miałby tyle wad.
Spojrzał na nia˛drwia˛co, jakby czytał w jej mys´lach.
122
CAROLE MORTIMER
– Moz˙esz mi wierzyc´ albo nie, ale z facetami
zawsze umiem znalez´c´ wspo´lny je˛zyk.
Owszem. Mogła w to uwierzyc´. Znajdował z me˛z˙-
czyznami wspo´lny je˛zyk, poniewaz˙ najwyraz´niej nie
traktował ich jak wrogo´w. Bo jes´li chodzi o kobiety,
to bez wa˛tpienia uwaz˙ał je za wrogo´w. Moz˙e nie
wszystkie. Molly była oczywistym wyja˛tkiem.
– Wierze˛ ci – powiedziała. – Ale nie rozumiem,
po co mi to mo´wisz.
– Po to, z˙e nie zawsze moz˙na w sposo´b racjonalny
wyjas´nic´, co dzieje sie˛ mie˛dzy ludz´mi. Poz˙a˛danie,
miłos´c´, nienawis´c´ pojawiaja˛ sie˛ niezalez˙nie od naszej
woli. Takie uczucia nie licza˛ sie˛ z okolicznos´ciami
i zdrowym rozsa˛dkiem.
Miał racje˛. Oni sami byli najlepszym tego przy-
kładem. Tylko co z tego? I tak nie mieli szansy na
znalezienie z˙adnej wspo´lnej drogi.
Nie było szansy na to, z˙e ich uczucie rozkwitnie.
Ani na to, z˙e zdołaja˛ sie˛ lepiej poznac´. Na tyle
lepiej, z˙eby s´miac´ sie˛ z siebie i nie traktowac´ kaz˙dego
swojego odezwania jak potencjalnego ataku. Nie
czekaja˛ ich wspo´lne spokojne wieczory ani wyprawy
do teatru, ani kolacje we dwoje. Nie be˛da˛ chodzic´
wiosna˛ do lasu, z˙eby sprawdzic´, czy zakwitły przy-
laszczki. Nie be˛da˛ razem milczec´, ciesza˛c sie˛, z˙e
bez sło´w wiedza˛, o czym mys´li to drugie.
Skoro tak, nie było na co czekac´.
– Wyjez˙dz˙am, Sam – powiedziała stanowczo.
Jego odpowiedz´ była ro´wnie stanowcza. Pochylił
głowe˛ i bez wahania odszukał jej usta. Im dłuz˙ej ja˛
123
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
całował, tym mniej oczywiste stawało sie˛ jej po-
stanowienie. Sam miał racje˛. Poz˙a˛danie nie liczy sie˛
ze zdrowym rozsa˛dkiem.
To szalen´stwo, mys´lała Crys. Ale nie miała wa˛tpli-
wos´ci, z˙e to szalen´stwo ogarne˛ło ich oboje. Zaplotła
re˛ce na szyi Sama i wtuliła sie˛ w niego. Ich ciała
idealnie dopasowane wydawały sie˛ stopione w jedno.
Sam delikatnie przesuwał palce wzdłuz˙ linii jej
kre˛gosłupa w strone˛ karku i szyi. Je˛kne˛ła, kiedy
opuszkami dotkna˛ł jej sutko´w, kto´re natychmiast
wypre˛z˙yły sie˛, s´wiadcza˛c o wzbieraja˛cym w niej
poz˙a˛daniu. Czuła pulsowanie w brzuchu, drz˙enie ud
gotowych rozchylic´ sie˛ w kaz˙dej chwili, kiedy Sam
tego zechce.
Nic nie słyszała, ale cos´ musiało sie˛ zdarzyc´, bo
Sam niespodziewanie oderwał usta od jej ust i od-
wro´cił głowe˛ w strone˛ drzwi.
– Cholera! – wyrwało mu sie˛. Czujny i napie˛ty
czekał.
– Co sie˛...? – Crys popatrzyła na niego zamglo-
nym wzrokiem, nieobecna i nie rozumieja˛ca, co sie˛
dzieje.
Wtedy rozległo sie˛ niepewne pukanie.
– Sam? – zapytała Molly przez drzwi.
Crys, unikaja˛c wzroku Sama, wyrwała sie˛ z jego
us´cisku. Czuła wypieki na policzkach. I wiedziała, z˙e
nie zdoła ich przed nim ukryc´. Zaplotła ramiona na
piersiach, z˙eby nie zauwaz˙ył, jak cała drz˙y.
– Crystal? – Podszedł do niej.
Odskoczyła gwałtownie.
124
CAROLE MORTIMER
– Powinienes´ sprawdzic´, czego chce Molly – wy-
chrypiała.
– Nie obchodzi mnie, czego chce Molly...
– Powinno cie˛ obchodzic´! – Opanowała sie˛ wresz-
cie i popatrzyła na niego oboje˛tnym wzrokiem. Z
˙
eby
wiedział, ile ja˛ to kosztowało!
Sam zareagował z furia˛. Nie wiadomo, co rozzłos´-
ciło go bardziej – pojawienie sie˛ Molly, czy oboje˛t-
nos´c´ Crys. Stał z zacis´nie˛tymi szcze˛kami.
– Dobrze. Sprawdze˛, czego chce Molly – powie-
dział po chwili. – Ale my jeszcze nie skon´czylis´my,
Crys. Czeka nas powaz˙na rozmowa.
Pokre˛ciła głowa˛.
– Juz˙ rozmawialis´my. To, co sie˛ przed chwila˛
wydarzyło mie˛dzy nami, niczego nie zmieni.
Zagryzł wargi.
– Jeszcze zobaczymy – rzucił ostro, podszedł do
drzwi i otworzył je jednym szarpnie˛ciem. – Co sie˛
dzieje, Molly? – zapytał, nawet nie staraja˛c sie˛ stłu-
mic´ złos´ci.
Na jego widok Molly bezwiednie cofne˛ła sie˛
o krok.
– Nie chciałam wam przeszkadzac´, ale... – Ponad
ramieniem Sama spojrzała znacza˛co na Crys. – By-
łam pewna, z˙e tu na go´rze nie słychac´ telefonu, wie˛c...
– Molly, wydus´ wreszcie, o co chodzi – wtra˛cił
niecierpliwie Sam. – Bez wzgle˛du na to, co masz do
powiedzenia.
Molly wykrzywiła sie˛ i kciukiem machne˛ła w stro-
ne˛ kuchni.
125
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Sally Grainger upiera sie˛, z˙e to cos´ waz˙nego.
Musi z toba˛ porozmawiac´ natychmiast. Crys, co
z toba˛? – Molly odtra˛ciła Sama i jednym skokiem
znalazła sie˛ przy przyjacio´łce.
Wszystko dlatego, z˙e Crys krzykne˛ła. Krzykne˛ła,
bo przypomniała sobie o wczes´niejszej rozmowie
z agentka˛. Zapomniała przekazac´ wiadomos´c´. W ogo´-
le nie zaja˛kne˛ła sie˛ o telefonie od Sally, kto´ra na pewno
powie teraz Samowi, z˙e dzwoniła juz˙ wczes´niej.
Trudno. Stanie sie˛, co sie˛ ma stac´. Odwro´ciła sie˛
z ocia˛ganiem.
– Ja... Ja zapomniałam ci powiedziec´. Ona... ona
dzwoniła wczes´niej. To znaczy Sally Grainger...
– wyja˛kała.
W jednej chwili błyszcza˛ce oczy Sama zrobiły sie˛
matowe i zimne jak lo´d. Jego twarz zmieniła sie˛
w sztywna˛ maske˛.
– Czy powiedziała ci, o co jej chodzi? – zapytał
cichym, pozornie oboje˛tnym tonem.
Crys przełkne˛ła s´line˛. Zerkne˛ła na Sama. Jedno
spojrzenie wystarczyło – miała pewnos´c´, z˙e z jego
strony nie moz˙e liczyc´ na wyrozumiałos´c´. Nie miał
zamiaru przyja˛c´ do wiadomos´ci, jak bardzo jest jej
trudno. Kiwne˛ła głowa˛.
– Wspomniała cos´ o problemach na planie Bai-
leya.
Wspomniała! Sally Grainger opowiedziała jej ze
szczego´łami, na czym polegaja˛ problemy na planie,
ale to nie miało teraz znaczenia. Waz˙ne było, z˙e Crys
wie juz˙, kim jest Sam.
126
CAROLE MORTIMER
– Rozumiem – powiedział chłodno i wolnym kro-
kiem ruszył do drzwi.
– Sam! – krzykne˛ła za nim Crys. Nie mogła sie˛
powstrzymac´. Nie mogła pozwolic´, z˙eby odszedł
w ten sposo´b. Musiała mu wyjas´nic´. Ale co musiała
mu wyjas´nic´?
Powoli odwro´cił sie˛ w jej strone˛.
– Słucham?
Poz˙ałowała natychmiast, z˙e sie˛ do niego odezwa-
ła. Wolałaby nigdy nie widziec´ spojrzenia, kto´re jej
rzucił. Czy to, co powie, cokolwiek zmieni? Nie tak
dawno temu oboje wymienili wszystkie powody, dla
kto´rych ich zwia˛zek nie ma szans. Z
˙
aden z nich nie
znikna˛ł. Odwrotnie – pojawiły sie˛ nowe. Sam wie-
dział, z˙e ona wie...
– Nie, nic – machne˛ła re˛ka˛ z rozpacza˛. – Na-
prawde˛ nic.
Marzyła o tym, z˙eby zostac´ sama ze swoja˛ roz-
pacza˛.
Sam wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju. Po
drodze musna˛ł jeszcze re˛ka˛ policzek Molly.
Cisza, jaka zapadła po jego wyjs´ciu, pełna była
niewypowiedzianych pytan´, ale ani Crys, ani Molly
nie odezwały sie˛ ani słowem. Pytania pozostały bez
odpowiedzi.
127
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Te same niewypowiedziane pytania bez odpowie-
dzi wisiały w powietrzu i po´z´niej, kiedy obie dziew-
czyny wracały do Londynu.
Tak, obie, poniewaz˙ Molly postanowiła nie zo-
stawac´ z Samem, ale pojechac´ z Crys i pobyc´ z nia˛
kilka dni w Londynie.
– Przyleciałam ze Stano´w, z˙eby zobaczyc´ sie˛
z toba˛, nie z Samem – wyjas´niła Molly zdumionej
Crys.
W ten sposo´b Crys nie mogła juz˙ liczyc´ na samo-
tnos´c´, za kto´ra˛ te˛skniła przez ostatnie po´ł dnia.
Pierwsza godzina podro´z˙y mine˛ła im w całkowi-
tym milczeniu. Z
˙
adna z nich nie miała ochoty przery-
wac´ ciszy. Crys – dlatego, z˙e zupełnie nie wiedziała,
co powiedziec´ Molly, a Molly... Włas´nie! Crys, kto´ra
przez całe lata uwaz˙ała, z˙e z twarzy przyjacio´łki
moz˙na czytac´ jak z otwartej ksia˛z˙ki, tym razem nie
miała poje˛cia, o czym ona mys´li.
– Wiesz, to nie była wina Sama.
Crys drgne˛ła, zaskoczona niespodziewanymi sło-
wami Molly. Nie zdejmuja˛c ra˛k z kierownicy, od-
wro´ciła sie˛ do niej.
– Słucham?
Co nie było wina˛ Sama? To, z˙e Crys nie wie, jakie
wie˛zi ła˛cza˛ go z Molly? Czy to, z˙e po dwo´ch dniach
znajomos´ci Sam był ro´wnie zagadkowym me˛z˙czyz-
na˛, jak na jej pocza˛tku? Czy moz˙e ws´ciekłos´c´, jaka˛
zademonstrował po rozmowie z Sally?
Zreszta˛ ws´ciekłos´c´ nie była najlepszym okres´le-
niem jego zachowania. Arogancja, brak wychowa-
nia, a przede wszystkim zimna oboje˛tnos´c´ przebijały
z kaz˙dego jego gestu, kiedy doła˛czył do siedza˛cych
w salonie kobiet.
– Jes´li dalej chcesz wracac´, to nie sa˛dzisz, z˙e
dobrze byłoby juz˙ sie˛ zbierac´? – warkna˛ł, wbijaja˛c
w Crys twardy wzrok. Jego oczy przypominały dwa
zielone kamienie.
– Sam! – zbeształa go Molly. – Zachowujesz sie˛
jak ostatni cham – dodała, nie doczekuja˛c sie˛ z˙adnej
reakcji.
Nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. Przez cały
czas mierzył wzrokiem Crys, siedza˛ca˛ na fotelu w cał-
kowitym milczeniu.
– S
´
wietnie – powiedział, widza˛c, z˙e Crys nie ma
zamiaru sie˛ odzywac´. – Było mi miło pania˛ poznac´,
pani James. Z
˙
ycze˛ pani szcze˛s´liwej drogi. – Z przesad-
na˛ uprzejmos´cia˛ skina˛ł jej głowa˛, a potem odwro´cił
sie˛ do Molly. – Zadowolona? Zachowałem sie˛ wy-
starczaja˛co grzecznie?
Molly otworzyła szeroko oczy.
– Tak, ale...
– Daj spoko´j, Molly. – Crys połoz˙yła jej dłon´
na ramieniu. W tej sytuacji dalsza rozmowa nie
129
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
miała sensu. Wszystko, co powie, pogorszy tylko
humor Sama.
– Tak. Daj spoko´j, Molly – zawto´rował jej Sam
szyderczo. – Ja i pani James powiedzielis´my juz˙
wszystko, co mielis´my sobie do powiedzenia.
I wyszedł z pokoju. Wtedy Crys widziała go
ostatni raz. Nie odprowadził ich do samochodu. Mol-
ly, jak sie˛ okazało, poszła sie˛ z nim poz˙egnac´, kiedy
postanowiła, z˙e jedzie do Londynu.
Decyzja przyjacio´łki kompletnie zaskoczyła Crys.
Przeciez˙ Molly dopiero co przyjechała i na pewno
chciała pobyc´ troche˛ z Samem.
– Ta sprawa z Rachel – wyjas´niła Molly. – No,
Rachel Gibson – dorzuciła, kiedy z miny Crys wyni-
kało, z˙e dalej nie wie, co nie było wina˛ Sama.
Crys dopiero teraz zrozumiała, o czym mo´wi
Molly.
Rachel Gibson. Pie˛kna, zdolna aktorka. Narzeczo-
na nagrodzonego Oscarem scenarzysty, Sama Wyn-
garda. Połkne˛ła cała˛ fiolke˛ tabletek nasennych, kiedy
Sam zerwał zare˛czyny i rzucił ja˛ dla innej kobiety.
Wszystkie gazety rozpisywały sie˛ o tym, ale jak
widac´ ta druga nie była kims´ waz˙nym w jego z˙yciu,
skoro dzisiaj Sam z˙ył jak pustelnik.
A jes´li... Crys rzuciła ukradkowe spojrzenie na
Molly. To prawda, z˙e dziesie˛c´ lat temu Molly miała
dopiero szesnas´cie lat, ale takie rzeczy sie˛ zdarzaja˛,
prawda?
– Kiedy sie˛ poznali, Sam nie miał poje˛cia, z˙e
Rachel jest nie do kon´ca zro´wnowaz˙ona – mo´wiła
130
CAROLE MORTIMER
dalej Molly. – Nie, nie chodziło o z˙adna˛ chorobe˛
psychiczna˛. To była chorobliwa zazdros´c´. Od chwili
zare˛czyn Rachel uwaz˙ała, z˙e kaz˙da kobieta chce jej
odebrac´ Sama. Wystarczyło, z˙e odezwał sie˛ do ja-
kiejs´, a Rachel wpadała w szał. Robiła mu upokarza-
ja˛ce sceny zazdros´ci. Publicznie i w domu. To było
nie do zniesienia, dlatego zdecydował sie˛ ostatecznie
zakon´czyc´ znajomos´c´. Zerwał zare˛czyny.
Prawdopodobnie to włas´nie wtedy Rachel Gibson
targne˛ła sie˛ na z˙ycie.
Crys przypomniała sobie gazetowa˛ wersje˛ wyda-
rzen´ – kompletnie odmienna˛. Zgodnie z nia˛, wszyst-
kiemu winien był Sam, kto´ry traktował swoja˛ narze-
czona˛ wyja˛tkowo okrutnie, nie zajmował sie˛ nia˛,
romansował z innymi kobietami i upokarzał ja˛ pub-
licznie. Odratowana Rachel udzielała dziesia˛tko´w
wywiado´w, w kto´rych opowiadała, jak całymi dnia-
mi, ba! tygodniami była sama, wie˛c nic dziwnego, z˙e
skon´czyło sie˛ to załamaniem nerwowym i pro´ba˛ sa-
mobo´jstwa.
O ile wie˛kszos´c´ kobiet byłaby szcze˛s´liwa, zrywa-
ja˛c zwia˛zek z takim potworem, Rachel wypłakiwała
sie˛ dziennikarzom i opowiadała, z˙e wcia˛z˙ kocha
Sama. Crys przypomniała sobie, z˙e jeden z brukow-
co´w całymi tygodniami zamieszczał na pierwszej
stronie coraz to nowe historie z z˙ycia panny Gibson,
bogato ilustrowane fotografiami oraz jej autoryzowa-
nymi wypowiedziami. Najpierw było samobo´jstwo
i szpital, potem powolna rekonwalescencja, a potem
pełne intymnych detali opisy ich zwia˛zku. Rachel
131
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
długo jeszcze mo´wiła o swojej wielkiej miłos´ci do
Sama i o tym, z˙e chce byc´ z nim przez reszte˛
z˙ycia.
Crys nie przypominała sobie, z˙eby ktos´ napisał, z˙e
Rachel Gibson jest zaborcza˛, chorobliwie zazdrosna˛
kobieta˛, za jaka˛ miała ja˛ Molly.
– Wyobraz˙am sobie, z˙e to nie był łatwy czas dla
Sama – powiedziała niezobowia˛zuja˛co.
Crys miała pełna˛ s´wiadomos´c´, z˙e nie jest sprawie-
dliwa, kiedy mo´wi o ,,niełatwym’’ okresie w z˙yciu
Sama. Jeszcze w Sokolim Gniez´dzie miała dos´c´
czasu, z˙eby przypomniec´ sobie, co działo sie˛ w tam-
tym czasie. Po samobo´jczej pro´bie Rachel Sam został
napie˛tnowany przez prase˛, telewizje˛ i ich publicz-
nos´c´. Nawet znajomi odwro´cili sie˛ od niego. Jedna ze
stacji telewizyjnych zerwała kontrakt na serial. Jego
sztuka, wystawiana dota˛d z wielkim powodzeniem
na West Endzie, padła dwa tygodnie po´z´niej, gdyz˙
ludzie przestali na nia˛ chodzic´. Wydarzenia odbiły
sie˛ echem nawet w Ameryce, gdzie Akademia Filmo-
wa odrzuciła jego nominacje˛ na najlepszy scenariusz
za film Czarny jez´dziec, a kto´ras´ z hollywoodzkich
wytwo´rni zaprosiła do wspo´łpracy Rachel Gibson.
Kariera Sama załamała sie˛ z dnia na dzien´, a jego
samego dotkna˛ł towarzyski i artystyczny ostracyzm.
Dopiero pie˛c´ lat po´z´niej telewizja zacze˛ła nadawac´
serial Bailey. Ale wtedy Sam nie wychylał juz˙ nosa
z Yorkshire. Na pewno nie pojawił sie˛ na z˙adnej
uroczystos´ci z okazji wre˛czania tych czy innych
nagro´d, kto´re dostał za Baileya.
132
CAROLE MORTIMER
Crys wiedziała juz˙, z˙e Sokole Gniazdo wygla˛da
jak ruina, z˙eby nie trafił tam z˙aden dziennikarz ani
inny nieproszony gos´c´.
– Wydaje mi sie˛, z˙e nie wierzysz w ani jedno
słowo, kto´re ode mnie usłyszałas´ – powiedziała nagle
Molly, kto´ra jak sie˛ okazało obserwowała ja˛ przez
cały czas.
– Molly, nie widze˛ powodu, z˙ebym miała osa˛-
dzac´...
– Zatrzymaj sie˛ na tej stacji benzynowej – na-
kazała Molly na widok znaku sygnalizuja˛cego zjazd
z autostrady. – Musisz uwaz˙nie wysłuchac´, co mam
ci do powiedzenia.
Crys nie miała ochoty ani na kawe˛, ani na roz-
mowe˛, ale nie wdawała sie˛ w dyskusje˛. Zjechała na
parking przed stacja˛ i wyła˛czyła silnik. Nie inte-
resowało jej, co takiego Molly ma do powiedzenia.
Che˛tnie powiedziałaby przyjacio´łce, z˙eby sie˛ wy-
pchała z opowies´ciami o Samie. Prawde˛ mo´wia˛c,
miała to na czubku je˛zyka, ale zerkna˛wszy w bok, ze
zdumieniem zobaczyła łzy w oczach Molly.
– Molly! – zawołała i nachyliła sie˛, z˙eby wzia˛c´ ja˛
w obje˛cia. – Przepraszam. Nie wiedziałam, z˙e to dla
ciebie takie waz˙ne.
– Oczywis´cie, z˙e to dla mnie waz˙ne – załkała
Molly. Wielkie łzy spływały jej po policzkach. – Sam
jest kims´... niezwykłym. Jest dobry, czuły, wspania-
łomys´lny...
– Dobrze, juz˙ dobrze. Poddaje˛ sie˛ – Crys uniosła
re˛ce w obronnym ges´cie, pro´buja˛c w ten sposo´b
133
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
rozs´mieszyc´ Molly. – Skoro mo´wisz, z˙e Sam jest
niezwykły, jestem pewna, z˙e tak musi byc´.
Molly otarła łzy wierzchem dłoni i spojrzała na nia˛
ponuro.
– Gdybys´ nie była moja˛ najlepsza˛ przyjacio´łka˛,
Crys, to powiedziałabym, z˙e traktujesz mnie protek-
cjonalnie.
– Nic podobnego – zaprotestowała Crys. – Oce-
niasz Sama zgodnie ze swoimi przekonaniami. Nie
ma o czym dyskutowac´.
Nawet, dodała w mys´lach, jes´li reszta s´wiata uwa-
z˙a cos´ przeciwnego.
Molly us´miechne˛ła sie˛ smutno.
– Od kiedy gram w filmach, przekonałam sie˛
na własnej sko´rze, jaki naprawde˛ jest s´wiat me-
dio´w. Jednego dnia moz˙esz byc´ ulubien´cem wszyst-
kich, stac´ w s´wietle jupitero´w, a naste˛pnego – uto-
na˛c´ w niebycie i nikt nie zauwaz˙y twojej nieobec-
nos´ci – wzruszyła ramionami. – Ale poniewaz˙
pamie˛tam dos´wiadczenia Sama sprzed dziesie˛ciu
lat, mocno stoje˛ na ziemi i traktuje˛ swoja˛ popular-
nos´c´ cokolwiek cynicznie. Nigdy nie mieszam ka-
riery z z˙yciem prywatnym, kto´re jest dla mnie
najwaz˙niejsze. Zawsze tak be˛dzie. I dlatego – do-
dała z przeje˛ciem – nasza przyjaz´n´ tyle dla mnie
znaczy.
Molly skon´czyła i wzie˛ła głe˛boki oddech.
– Dla mnie tez˙ – zapewniła ja˛ Crys. – Zbyt wiele
razem przeszłys´my, z˙eby two´j albo mo´j sukces zdołał
jej zaszkodzic´.
134
CAROLE MORTIMER
Chyba z˙e... Crys wcia˛z˙ nie wiedziała, co ła˛czyło
Molly z Jamesem.
Molly chyba czytała w jej mys´lach, bo dotykaja˛c
dłoni Crys, zacze˛ła mo´wic´:
– Wiesz, ja... Ja wcia˛z˙ czuje˛ straszne poczucie
winy z powodu Jamesa.
Crys poczuła, z˙e cała sztywnieje. Widza˛c prze-
praszaja˛cy wzrok Molly, przygotowała sie˛ na naj-
gorsze.
– Wiesz... gdybym ci nie przedstawiła Jamesa...
Całe z˙ycie zalez˙y od sło´wka ,,gdyby’’. Gdyby nie
spotkali sie˛ z Jamesem, toby nie zakochali sie˛ w sobie
szalona˛ miłos´cia˛, nie wzie˛liby s´lubu i nie zaznali tyle
szcze˛s´cia. Gdyby James nie zachorował na raka, do
dzisiaj byliby razem. Gdyby, gdyby, gdyby!
W z˙yciu wszystkich pełno jest takich gdyby. Crys
była pewna, z˙e Sam tez˙ miałby w tej kwestii wiele do
powiedzenia.
– Nie masz poje˛cia, ile razy z˙ałowałam, z˙e was ze
soba˛ poznałam i w ten sposo´b niechca˛cy sprowadzi-
łam na ciebie nieszcze˛s´cie i bo´l.
To o to chodziło! Molly dre˛czyło poczucie winy
nie dlatego, z˙e była zakochana w Jamesie, ale dlate-
go, z˙e wmo´wiła sobie, z˙e to przez nia˛ Crys cierpiała.
– Czułam bo´l po jego s´mierci, Molly, ale wczes´-
niej przez˙yłam najszcze˛s´liwsze chwile w swoim z˙y-
ciu. Gdyby nie ty, nic podobnego by mi sie˛ nie
przydarzyło. Nie z˙ałuje˛ ani dnia, ani sekundy spe˛-
dzonej razem z Jamesem.
– Naprawde˛ tak mys´lisz? Moz˙e mo´wisz tak, z˙eby
135
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
mnie pocieszyc´? – Molly wpatrywała sie˛ z uwaga˛
w twarz Crys.
– Oczywis´cie, z˙e tak mys´le˛.
Nie zrezygnowałaby z tego uczucia, nawet gdyby
James zachorował, zanim sie˛ poznali.
Molly odetchne˛ła cie˛z˙ko.
– Wiesz, Crys, widziałam twoja˛ rozpacz na po-
grzebie Jamesa i... Potem całymi tygodniami nie
mogłam sie˛ zdobyc´ na spotkanie z toba˛. Wymys´lałam
dziesia˛tki nieistnieja˛cych preteksto´w, byle tylko nie
rozmawiac´ z toba˛ twarza˛ w twarz. Kłamałam, z˙e
mam kontrakty, kto´rych wcale nie było. Wybacz mi.
Bardzo sie˛ wstydze˛.
– Niepotrzebnie. Chyba rozumiem, co czułas´.
Us´cisne˛ły sie˛ serdecznie.
Dobrze, z˙e Molly w kon´cu zdobyła sie˛ na te˛
rozmowe˛. Była potrzebna im obu. Crys zdała sobie
sprawe˛, z˙e z˙al, kto´rym z˙yła przez cały rok, powoli ja˛
opuszcza. Ze zdziwieniem spostrzegła, z˙e cieszy sie˛
z powrotu do Londynu. Miała znowu ochote˛ rozma-
wiac´ z gos´c´mi w swojej restauracji. Z zadowoleniem
mys´lała o nowych odcinkach swojego programu.
– Lepiej wygla˛dasz, Crys – powiedziała Molly,
patrza˛c na nia˛ badawczo.
– To pewnie zasługa s´wiez˙ego powietrza, kto´re-
go nałykałam sie˛ w Yorkshire – zas´miała sie˛.
– Jestes´ pewna, z˙e chodzi o powietrze? Bo mnie
sie˛ wydaje, z˙e spotkanie z Samem tez˙ mogło miec´
pozytywne efekty. – Molly popatrzyła na nia˛ z przy-
jazna˛ kpina˛.
136
CAROLE MORTIMER
Crys nasroz˙yła sie˛. Molly opowiada głupstwa. Co
Sam ma do tego, z˙e jej z˙ycie przestało byc´ szare
i nieznos´ne? Sam nic jej nie obchodzi. Ona jego tez˙.
Nawet nie odprowadził ich do samochodu, tylko
wyszedł na spacer z Merlinem. Podobno prosił Mol-
ly, z˙eby poz˙egnała Crys w jego imieniu.
– Sam? – potrza˛sne˛ła głowa˛. – Nie rozumiem,
o czym mo´wisz.
Molly jakby jej nie słyszała.
– Dziesie˛c´ lat temu Rachel zrujnowała mu z˙ycie
– odezwała sie˛ po chwili z pasja˛. – Prawde˛ mo´wia˛c,
wszystkim nam niez´le namieszała w z˙yciu.
– Jak to wszystkim? – zdziwiła sie˛ Crys.
– Jak mys´lisz... dlaczego musiałam w ostatniej
klasie zmienic´ szkołe˛? – zapytała. – Przez nia˛. Kłam-
stwa, z kto´rymi Rachel biegała do gazet, uderzyły
w cała˛ nasza˛ rodzine˛. Rodzice zdecydowali, z˙e lepiej
be˛dzie, jes´li przeniosa˛ mnie do szkoły, w kto´rej
nikt nie be˛dzie wiedziec´, z˙e jestem siostra˛ Sama
Wyngarda.
– To znaczy, z˙e nie nazywasz sie˛ Barton? – Crys
miała kłopoty ze złoz˙eniem informacji w spo´jna˛
całos´c´. Przeciez˙ na własne uszy słyszała, jak Sam
mo´wił, z˙e nie jest bratem Molly.
– Oczywis´cie, z˙e nazywam sie˛ Barton. Ojciec
Sama oz˙enił sie˛ z moja˛ mama˛, kiedy miałam dwanas´-
cie lat.
Przyrodni brat! Z
˙
e tez˙ nie przyszło jej to wczes´niej
do głowy! W dzisiejszych czasach takie rodzinne
relacje zdarzaja˛ sie˛ przeciez˙ bardzo cze˛sto.
137
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Sam jest dla mnie naprawde˛ waz˙ny – cia˛gne˛ła
Molly. – Nie pozwole˛, z˙eby Rachel wcia˛z˙ rujnowała
mu z˙ycie. Dlatego pomys´lałam sobie – spojrzała na
Crys z lekka˛ obawa˛, ale z desperacja˛ mo´wiła dalej
– z˙e umo´wie˛ sie˛ z toba˛ w Yorkshire, nie w Londynie.
– Molly! Mo´wisz bez sensu. Nic nie rozumiem.
– Crys, czy ty po s´mierci Jamesa uznałas´, z˙e
me˛z˙czyz´ni przestali istniec´? Nie mo´w mi, z˙e nie
zauwaz˙yłas´, jakim wspaniałym facetem jest Sam!
Oczywis´cie, z˙e zauwaz˙yła. Nawet... Nagle zro-
zumiała.
– Molly! – zacze˛ła z wyraz´nym wysiłkiem. – Czy
ty specjalnie opo´z´niłas´ swo´j przyjazd do Yorkshire?
Z
˙
eby zostawic´ mnie sam na sam ze swoim bratem?
– Potrza˛sne˛ła głowa˛ z niedowierzaniem. – Wymys´-
liłas´ sobie, z˙e Sam be˛dzie naste˛pca˛ Jamesa i po-
stanowiłas´ nas zeswatac´, tak?
– Jestem pewna, z˙e wystarczyło ci dwa dni, z˙eby
zrozumiec´, z˙e Sama nie da sie˛ do niczego zmusic´.
Ale gdyby on sam sie˛ toba˛ zainteresował... Nie
patrz na mnie z takim oburzeniem, Crys. Byłoby
cudownie, gdyby moja przyjacio´łka i mo´j brat za-
kochali sie˛ w sobie. Zreszta˛ – Molly zrobiła niewinna˛
mine˛ – co najmniej kilka razy odniosłam wraz˙enie,
z˙e sie˛ lubicie.
Crys wiedziała, z˙e sie˛ czerwieni i nie mogła nic na
to poradzic´. Jasne. Molly nie mogła nie zauwaz˙yc´, co
sie˛ dzieje. A juz˙ na pewno nie po tym, jak zobaczyła
ich w sypialni.
– To było takie... – zaja˛kne˛ła sie˛ – chwilowe
138
CAROLE MORTIMER
zauroczenie. Zdarza sie˛. Doros´li ludzie czuja˛do siebie
pocia˛g fizyczny Ale, Molly, nie pro´buj wyobraz˙ac´
sobie czegos´, co nie istnieje. Ja mieszkam w Londynie.
Prowadze˛ restauracje˛, mam swo´j program w telewizji.
– Chyba nie chcesz powiedziec´, z˙e z powodu
nawału zaje˛c´ w twoim z˙yciu nie ma juz˙ miejsca na
me˛z˙czyzne˛! Kiedy byłas´ z˙ona˛ Jamesa, tez˙ duz˙o pra-
cowałas´.
– Nie, nie mam zamiaru tego mo´wic´, ale – Crys
przypomniała sobie rozmowe˛ z Samem – nigdy nam
sie˛ nie uda. Jestes´my całkowicie niekompatybilni.
– Ale...
– Uwaz˙am temat za skon´czony, Molly! – Crys
spojrzała na przyjacio´łke˛ ostrzegawczo.
– Sam prosił, z˙eby dac´ mu znac´, z˙e dotarłys´my
bezpiecznie do Londynu. – Molly udała, z˙e zmienia
temat.
– No i? – Braterska troska. To chyba normalne,
pomys´lała Crys.
– Chce wiedziec´, czy dobrze sie˛ czujesz – dodała
Molly, patrza˛c gdzies´ w przestrzen´.
Crys az˙ podskoczyła. Jakie on ma prawo...
– Dlaczego miałabym nie czuc´ sie˛ dobrze? – prych-
ne˛ła zirytowana.
– Tego mi nie powiedział. Prosił tylko o telefon
– wzruszyła ramionami Molly.
– Temu człowiekowi wydaje sie˛, z˙e skoro pocało-
wał mnie kilka razy, ma prawo...
– A jednak! – zawołała Molly i oczy błysne˛ły jej
rados´nie.
139
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Co jednak? – Crys z furia˛ przekre˛ciła kluczyk
w stacyjce. – Kon´czymy te˛ rozmowe˛. Definitywnie!
– Dobra – zgodziła sie˛ Molly. – Nie obrazisz sie˛,
jes´li troche˛ sie˛ zdrzemne˛? Wcia˛z˙ czuje˛ ro´z˙nice˛ czasu
mie˛dzy Nowym Jorkiem i Anglia˛.
I zasne˛ła. Z bardzo zadowolona˛ mina˛.
140
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
– Crys! – zawołał Gerry, odkładaja˛c słuchawke˛.
– Ci ludzie od wieczornego przyje˛cia urodzinowego
znowu zmienili liczbe˛ gos´ci. Doszła jeszcze jedna
osoba. W sumie mamy dwadzies´cia pie˛c´ oso´b.
– Nieparzysta liczba. Pie˛knie! Zaczynam z˙ało-
wac´, z˙e w ogo´le przyje˛łam to zamo´wienie – prych-
ne˛ła ze złos´cia˛ Crys, odrywaja˛c sie˛ na chwile˛ od
kompozycji z kwiato´w i owoco´w, kto´re układała
w wielkiej misie. – I tak musiałam umo´wic´ ich
dopiero na dziewia˛ta˛ trzydzies´ci, bo inaczej nie mog-
libys´my obsłuz˙yc´ nikogo innego. Zrobiłam im rezer-
wacje˛ tylko dlatego, z˙e sekretarka tego pana Gar-
denera była bardzo miła˛ osoba˛.
– Pan Gardener musi znac´ sie˛ na jedzeniu, skoro
tak mu zalez˙ało na naszej restauracji – zas´miał sie˛
Gerry.
– Mam nadzieje˛, z˙e pozna sie˛ na wysiłku, jaki
wkładamy w przygotowanie tego przyje˛cia. Liczba
gos´ci zmienia sie˛ codziennie. Zacza˛ł od osiemnastu.
Teraz jest siedmiu wie˛cej.
Crys ustawiła mise˛ w centralnym miejscu wiel-
kiego stołu i odeszła kilka kroko´w, z˙eby ocenic´ efekt
swojej pracy. Niez´le, chociaz˙ urodzinowe przyje˛cie
pana Gardenera zajmie niemal połowe˛ powierzchni
całej restauracji. Musieli przemeblowac´ wszystko,
z˙eby zmies´cic´ tak wielka˛ liczbe˛ oso´b przy jednym
stole.
– Uwzgle˛dnij to, kiedy be˛dziesz wystawiała im
rachunek – poradził Gerry. – Jes´li stac´ go na za-
proszenie dwudziestu pie˛ciu oso´b do twojej restaura-
cji, stac´ go tez˙ na ekstrawydatki.
– Ale z ciebie sknerus, Gerry – zas´miała sie˛.
– Niestety, juz˙ za po´z´no. Podałam jego sekretarce
cene˛ od osoby. Z uwzgle˛dnieniem szampana i innych
alkoholi.
– Całe szcze˛s´cie. – Gerry spojrzał na zegarek.
– Crys, mamy jeszcze cztery godziny. Czy pozwolisz
mi skoczyc´ do domu? Pomoge˛ tylko Pat połoz˙yc´
potwory do ło´z˙ka i wracam.
– Jasne. W zasadzie wszystko jest gotowe. Przy-
gotuje˛ tylko farsz do pstra˛ga dla gos´cia numer dwa-
dzies´cia pie˛c´ i siadam z nogami na krzes´le. Musze˛
odpocza˛c´, bo od trzech godzin nie przysiadłam nawet
na chwile˛.
– Połoz˙e˛ na stole ostatnie nakrycie i spadam. Nie
martw sie˛, be˛de˛ o wpo´ł do o´smej.
– Dzie˛ki.
Crys nie przyszłoby do głowy, z˙eby sie˛ martwic´.
Gerry jeszcze nigdy jej nie zawio´dł. Ustawiaja˛c na
stole bukiety z z˙o´łtych ro´z˙ – z naciskiem proszono
o z˙o´łte ro´z˙e – mys´lała o ostatnich kilku tygodniach
wypełnionych zaje˛ciami od rana do nocy. Najdziw-
niejsze było to, z˙e Crys nie czuła sie˛ wcale zme˛czona.
142
CAROLE MORTIMER
Odwrotnie – od dawna nie czuła takiej satysfakcji
z pracy.
Ostatnio coraz cze˛s´ciej jednak słyszała w głowie
głos, kto´ry z gniewna˛ natarczywos´cia˛ powtarzał, z˙e
to wszystko sa˛ działania pozorne i ucieczkowe. Po
kaz˙dym wysta˛pieniu nieproszonego natre˛ta Crys na-
chodziły dziwne mys´li. Na przykład o tym, z˙e przy-
padkowo wpada na ulicy na Sama Wyngarda.
Wiedziała, z˙e to niemoz˙liwe, bo Sam nie wychylał
nosa z Yorkshire, ale mimo to, ile razy migna˛ł jej na
ulicy wysoki ciemnowłosy me˛z˙czyzna, serce biło jej
mocniej w nadziei, z˙e to moz˙e byc´ on. Crys była dalej
zakochana w Samie, chociaz˙ robiła wszystko, z˙eby
nie przyznawac´ sie˛ do tego przed sama˛ soba˛. Nie
przyszłoby jej takz˙e do głowy, z˙e jest zupełnie nie-
przygotowana na ponowne spotkanie z Samem, o ile
miałoby do niego kiedys´ dojs´c´.
– Tro´jka prosi o jeszcze jedna˛ butelke˛ szampana.
– Gerry najpierw przekazał informacje˛ kelnerowi,
potem wszedł na zaplecze. – Pojawili sie˛ pierwsi
gos´cie na urodzinowe przyje˛cie – zakomunikował.
Na razie nikt waz˙ny – Gerry od lat pracował w swoim
zawodzie i bez pudła rozpoznawał, kto jest gos´ciem
honorowym na przyje˛ciu, a kto nim nie jest.
– Wszystko gotowe. – Crys zdje˛ła fartuch i spra-
wdziła, czy czapka szefa kuchni, kto´ra˛ miała na
głowie, dobrze lez˙y.
– Wygla˛dasz s´licznie. Jak zawsze – zapewnił ja˛
Gerry.
143
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Posłała mu dzie˛kczynny us´miech i wybiegła, z˙eby
osobis´cie przywitac´ gos´ci i usadzic´ ich przy stole
z kieliszkami szampana. Przeliczyła ich szybko. Byli
juz˙ niemal wszyscy. Brakowało gospodarza przyje˛-
cia i jeszcze czterech oso´b. Zerkne˛ła na zegarek.
Dziesia˛ta. Jeszcze chwila, a pstra˛g nie be˛dzie nada-
wał sie˛ do podania.
– Crys! – rozległ sie˛ radosny okrzyk.
Molly! Crys nie musiała sprawdzac´, czy ma racje˛.
Poznałaby głos Molly zawsze i wsze˛dzie. Odwro´ciła
sie˛ z otwartymi ramionami i obie padły sobie w ob-
je˛cia.
– Ja nie moge˛ chyba miec´ nadziei na podobne
powitanie – rozległ sie˛ nad jej głowa˛ inny głos,
ro´wnie znajomy.
Crys zesztywniała i zbladła. Oderwała sie˛ od
us´miechnie˛tej szeroko Molly, zastanawiaja˛c sie˛
w panice, jak sobie poradzi.
Przed nia˛ stał Sam, przystojny jak nigdy. Miał na
sobie smoking i s´niez˙nobiała˛ koszule˛. Zauwaz˙yła, z˙e
skro´cił włosy.
– No wie˛c? – Unio´sł pytaja˛co jedna˛ brew i roz-
łoz˙ył ramiona.
Nie mogła oderwac´ od niego wzroku. Podeszła do
niego jak zahipnotyzowana, chociaz˙ na szcze˛s´cie
w ostatnim momencie wycia˛gne˛ła re˛ce i oparła dło-
nie na jego ramionach. Potrza˛sne˛ła głowa˛ – jeszcze
chwila, a byłby skandal, bo chciała obja˛c´ go w pasie
i wtulic´ sie˛ w niego jak kiedys´. Stane˛ła na placach
i pocałowała go w policzek.
144
CAROLE MORTIMER
– I juz˙? – zapytał powaz˙nie, choc´ w jego zielo-
nych oczach błyszczały wesołe ogniki.
– Juz˙. – Crys miała nadzieje˛, z˙e nie zauwaz˙ył,
z jaka˛ trudnos´cia˛ oderwała sie˛ od niego. – Dlaczego
nie zadzwoniłas´? – us´miechne˛ła sie˛ do Molly. – Zare-
zerwowałabym wam stolik.
Molly parskne˛ła s´miechem.
– Alez˙ dzwoniłam, kochanie – powiedziała wyso-
kim modulowanym głosem sekretarki pana Gardene-
ra. – Bałam sie˛, z˙e sie˛ domys´lisz, kiedy zamo´wiłam
faszerowane pstra˛gi.
Crys oniemiała.
– To ty jestes´ panem Gardenerem? – wyja˛kała.
– Nie, to ja – parskna˛ł s´miechem Sam. – Ona jest
tylko moja˛ sekretarka˛.
– Wie˛c to twoje urodziny – odgadła.
Przeciez˙ kaz˙dy ma kiedys´ urodziny.
– Nie, urodziny sa˛ moje – odezwał sie˛ inny me˛ski
głos.
Molly zobaczyła, z˙e za Molly i Samem stoi inna
para – wysoki, przystojny me˛z˙czyzna z niebywale
pie˛kna˛ kobieta˛ u boku. Ona mogła miec´ czterdzies´ci
pare˛ lat, on był starszy.
– Matthew Wyngard – przedstawił sie˛ i ser-
decznie us´cisna˛ł dłon´ Crys. – A to moja z˙ona
Caroline.
Caroline! To na pewno ta Coroline, kto´ra telefono-
wała do Sama.
– Powiedz dobry wieczo´r, Crys – powiedział Sam
tonem tatusia pouczaja˛cego nieuwaz˙ne dziecko.
145
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
Crys miała nadzieje˛, z˙e nie wpatrywała sie˛ w Ca-
roline z otwarta˛ buzia˛.
– Dobry wieczo´r – us´miechne˛ła sie˛ na powitanie.
– Jak widac´ wszyscy gos´cie juz˙ siedza˛. Nie, brakuje
jednego – poprawiła sie˛, widza˛c wolne krzesło.
– Nikogo nie brakuje, Crys. To miejsce czeka na
ciebie – powiedział spokojnie Sam. – Doła˛czysz do
nas, kiedy be˛dziesz mogła.
– To bardzo miło z twojej strony, ale... – Powoli
wycofywała sie˛ do kuchni.
– Z
˙
adnych ale. – Sam kategorycznie pokre˛cił
głowa˛. – Mo´j tato byłby bardzo rozczarowany. Dzis´
sa˛ jego urodziny.
Skoro Matthew był ojcem Sama, to znaczy, z˙e...
Z
˙
e Caroline jest matka˛ Molly! Nie przyszło jej to do
głowy.
Crys nie mogła sie˛ nadziwic´ własnej głupocie.
146
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
– Czy to nie jest przypadkiem Sam Wyngard?
– zapytał Gerry, przechodza˛c przez kuchnie˛ kilka
minut po´z´niej.
Crys, kto´ra w pos´piechu zdejmowała z patelni
ostatnie pstra˛gi i z wielka˛ zre˛cznos´cia˛ garnirowała
talerze – gos´cie urodzinowego przyje˛cia czekali juz˙
na jej popisowe danie, pokiwała głowa˛.
– Tak.
– Lata całe go nie widziałem – mo´wił Gerry do
Crys, daja˛c ro´wnoczes´nie dyskretny znak kelnerom,
z˙e moga˛ podawac´ juz˙ rybe˛. – Kiedys´ bywał cze˛sto
u Scottiego – wyjas´nił, widza˛c jej mine˛. Scottie to
była restauracja, w kto´rej pracował Gerry, zanim
pie˛c´ lat temu przeszedł do Crys. – Zawsze uwaz˙a-
łem, z˙e to porza˛dny facet. Niez´le oberwał w zwia˛zku
z nieudanym samobo´jstwem tej aktorki, z kto´ra˛ był
zare˛czony. Gazety pastwiły sie˛ nad nim. Ciesze˛ sie˛,
z˙e znowu... Uwaga! – Gerry zrobił błyskawiczny
wypad i odebrał talerz z ra˛k Crys. Niewiele brako-
wało, a pstra˛g wyla˛dowałby na podłodze. – Wszyst-
ko dobrze? – obrzucił Crys zatroskanym spojrze-
niem.
Nie. Nie było dobrze. Do tej pory czuła wstyd, z˙e
jeszcze przed chwila˛ uwaz˙ała Caroline za kobiete˛
Sama. A teraz Gerry os´wiadcza, z˙e Sam zawsze był
,,porza˛dnym facetem’’.
Kto ma racje˛? Kim naprawde˛ jest Sam Wyngard?
Potworem, za jakiego miały go brukowce, czy kocha-
ja˛cym bratem i porza˛dnym facetem? Crys bardzo
chciała uwierzyc´ Gerry’emu.
– Gerry – odezwała sie˛ po namys´le. – Zostałam
zaproszona na to przyje˛cie. Czy mys´lisz, z˙e chłopcy
poradza˛ sobie z deserem?
Nawet jes´li Gerry sie˛ zdziwił, nie dał tego po sobie
znac´.
– Oczywis´cie, z˙e tak. Sam ich dopilnuje˛. Idz´ i baw
sie˛ dobrze.
Crys wygładziła czarna˛ sukienke˛ i zerkne˛ła w lust-
ro. Potem wzie˛ła głe˛boki oddech i weszła do sali.
Gos´cie bawili sie˛ doskonale. Szampan lał sie˛ strumie-
niami, konwersacja kwitła. Podchodza˛c do stołu zo-
baczyła, z˙e krzesło, kto´re na nia˛ czeka, stoi pomie˛dzy
Samem a matka˛ Molly. Caroline, widza˛c Crys, poma-
chała zache˛caja˛co re˛ka˛.
– Usia˛dz´ tutaj, kochanie. Tak sie˛ ciesze˛, z˙e w kon´-
cu sie˛ spotkałys´my. Molly całymi latami opowiadała
nam o tobie.
– Ja tez˙ bardzo sie˛ ciesze˛.
– Naprawde˛? – szepna˛ł jej do ucha Sam. – Nie
miałas´ uszcze˛s´liwionej miny, kiedy witałas´ sie˛ z mo-
im ojcem.
Odwro´ciła sie˛ gwałtownie.
– To dlatego, z˙e... – zacze˛ła.
148
CAROLE MORTIMER
Ale nie mogła sie˛ przyznac´, dlaczego straciła
humor. Nie powie mu, z˙e była zazdrosna o Caroline,
gdyz˙ sa˛dziła, z˙e cos´ wia˛z˙e ja˛ z Samem.
– Dlatego z˙e – Sam nie zamierzał jej przepus´cic´.
– Dlatego z˙e byłam zaskoczona, widza˛c was tutaj
– powiedziała szybko. – Ale dlaczego nic mi nie
powiedzielis´cie? Czyj to był pomysł?
– Mo´j.
– Tak przypuszczałam. To do ciebie podobne.
Crys wcia˛z˙ pamie˛tała okolicznos´ci swojego wyja-
zdu z Yorkshire. Zamierzała wyjas´nic´ Samowi, dla-
czego odebrała telefon. Nie chciała, z˙eby miał ja˛ za
ws´cibska˛ plotkare˛.
– Sam – zacze˛ła z wahaniem. – Kiedy widzielis´-
my sie˛ ostatnio...
– Nie teraz – przerwał jej cicho, kłada˛c re˛ke˛ na jej
dłoni, z˙eby nie poczuła sie˛ dotknie˛ta, z˙e znowu jej
przerywa. – Chce˛ cie˛ odwiez´c´ do domu po przyje˛ciu.
Wtedy porozmawiamy.
– Jak to odwiez´c´? – zamrugała powiekami ze
zdziwienia.
– Po prostu – zas´miał sie˛. – I zamknij buzie˛, kiedy
na mnie patrzysz. Jedz rybe˛, bo ci wystygnie.
– Nie da sie˛ jes´c´ z zamknie˛tymi ustami. Jedno
wyklucza drugie.
– Dziewczyno, zacznij w kon´cu jes´c´. Jeszcze
nigdy nie widziałem, z˙ebys´ zjadła cos´ do kon´ca.
Jestes´ za chuda.
– Moz˙e to zabrzmi dziwnie, ale nie przepadam
za własna˛ kuchnia˛ – zacze˛ła sie˛ tłumaczyc´. – Kiedy
149
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
juz˙ skon´cze˛ wszystko przygotowywac´, trace˛ che˛c´ na
jedzenie.
Sam obrzucił ja˛ pełnym zrozumienia wzrokiem
i pokiwał głowa˛ z komiczna˛ powaga˛.
– Najwyz˙szy czas, z˙eby ktos´ inny zacza˛ł dla ciebie
gotowac´.
– Dobry pomysł, ale...
– Wiem, wiem. Wieczorami jestes´ w pracy. Ale ja
mo´wiłem o s´niadaniach, Crystal.
Poczuła, z˙e sie˛ czerwieni. Sam był tym wyraz´nie
rozbawiony.
– O ciepłych rogalikach z miodem – cia˛gna˛ł.
– I kawie. Oczywis´cie do ło´z˙ka.
Nie miała poje˛cia, jak sie˛ zachowac´.
– Sam – zacze˛ła powoli. – Nie wiem, co sobie
o mnie pomys´lałes´, tam w Yorkshire...
– Crystal, mys´lałem, z˙e takie rozmowy mamy juz˙
za soba˛. – Popatrzył na nia˛ z czułos´cia˛. – A o reszcie
pogadamy po´z´niej.
Siedzieli przy stole do po´z´nej nocy. Crys zwolniła
do domu cały personel, mo´wia˛c im, z˙e moga˛posprza˛-
tac´ jutro. Nigdzie nie musiała sie˛ spieszyc´. Czuła re˛ke˛
Sama na swoim ramieniu i było jej dobrze.
A potem, kiedy siedziała juz˙ w jego ciemnozielo-
nym sportowym samochodzie – nie miała poje˛cia,
z˙e Sam jez´dzi takim autem – wygla˛dała jak nastolat-
ka na pierwszej randce, a nie jak dwudziestoszes´cio-
letnia kobieta, kto´ra zda˛z˙yła juz˙ wyjs´c´ za ma˛z˙
i owdowiec´. I kto´rej zaproponowano s´niadanie do
ło´z˙ka.
150
CAROLE MORTIMER
– Crys, odpre˛z˙ sie˛. – Sam popatrzył na jej za-
cis´nie˛te dłonie, kto´re trzymała nieruchomo na ko-
lanach. – To był bardzo sympatyczny wieczo´r,
prawda?
– Tak. Masz bardzo miła˛ rodzine˛.
– Jasne, z˙e tak. Caroline jest pie˛kna˛ kobieta˛,
prawda? – zapytał jakby nigdy nic.
Crys zalała sie˛ rumien´cem. A wie˛c zauwaz˙ył.
– Widziałem twoja˛ mine˛, kiedy was sobie przed-
stawiałem. – Sam omal nie zakrztusił sie˛ ze s´miechu.
– Czy juz˙ ci kiedys´ mo´wiłem, z˙e masz chorobliwie
bujna˛ wyobraz´nie˛?
– W Yorkshire robiłes´ ze wszystkiego tajemni-
ce˛ – broniła sie˛ – wie˛c nic dziwnego, z˙e mogłam
pomys´lec´... I co w tym takiego s´miesznego? – na-
stroszyła sie˛, ale za chwile˛ tez˙ parskne˛ła s´mie-
chem.
Sam przytulił ja˛ do siebie.
– Ty – powiedział i pocałował ja˛ w usta. – Cry-
stal, jest cos´, o czym powinnas´ sie˛ dowiedziec´.
Skon´czyłem z pustelniczym z˙yciem. Kiedy obie
z Molly wyjechałys´cie, poczułem sie˛ fatalnie. Dłu-
go mys´lałem, a w kon´cu us´wiadomiłem sobie, z˙e
mam dos´c´. Nie chce˛ dłuz˙ej sie˛ chowac´. Jes´li ty
stawiłas´ czoło nieszcze˛s´ciom, kto´re spadły na ciebie
w tym roku, i nie uciekłas´ od s´wiata, ja mam
nie dac´ sobie rady z krzywymi spojrzeniami dzien-
nikarzy i niesłusznymi oskarz˙eniami?
Zamilkł i przez chwile˛ patrzył na nia˛ z napie˛ciem.
– Chyba z˙e... – Przełkna˛ł s´line˛ i zacisna˛ł palce na
151
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
kierownicy. – Chyba z˙e według ciebie były to słuszne
oskarz˙enia.
Ale Crys wiedziała juz˙, z˙e jej poprzednie wa˛t-
pliwos´ci nie maja˛ sensu. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i pogłas-
kała Sama po sztywnym ze zdenerwowania karku.
– Sam! – powiedziała pewnym, mocnym głosem.
– Nie wierze˛ w ani jedno słowo, kto´re wypisywały
gazety po aferze z Rachel Gibson. I wiesz co?
– us´miechne˛ła sie˛. – Nie moge˛ sie˛ doczekac´ obieca-
nego s´niadania do ło´z˙ka.
Samocho´d uderzył kołami w krawe˛z˙nik. Sam bły-
skawicznie odbił kierownica˛.
– Odło´z˙my te˛ rozmowe˛ na chwile˛, dobrze? – mruk-
na˛ł. – Nie chce˛, z˙eby jutro pisali o mnie, z˙e pro´bowa-
łem zabic´ kolejna˛ narzeczona˛.
Dziesie˛c´ minut po´z´niej Crys nawet sie˛ nie za-
stanawiała, co sobie pomys´li o niej Freddie, nocny
portier w jej domu, kiedy wtulona w Sama wchodziła
na go´re˛.
– Sam? – uniosła głowe˛. – Te z˙o´łte ro´z˙e? Zamo´-
wiłes´ je specjalnie, prawda?
Kiwna˛ł głowa˛.
– Miałem nadzieje˛, z˙e je zauwaz˙ysz. Chciałem ci
powiedziec´... Wiem, z˙e James był wielka˛ miłos´cia˛
twojego z˙ycia. Chciałem ci powiedziec´, z˙e nie mam
zamiaru zajmowac´ jego miejsca w twoim sercu. On
to on, a ja to ja. Rozumiesz?
Popatrzył na nia˛ badawczo. Potem wyprostował
sie˛ i zapytał:
– Czy wyjdziesz za mnie, Crystal?
152
CAROLE MORTIMER
*
– Jakos´ wytrzymałes´, prawda? – zas´miała sie˛
Crys, kiedy Sam, odczekawszy burze˛ oklasko´w,
usiadł w kon´cu obok niej.
Spojrzał na oprawiony w ramke˛ dokument, kto´-
ry trzymał w re˛ce – nagrode˛ za najlepszy scena-
riusz telewizyjny. Po raz szo´sty z rze˛du uhono-
rowano w ten sposo´b serial Bailey. Ale dopiero
pierwszy raz autor scenariusza odebrał go oso-
bis´cie. Publicznos´c´ zgotowała mu prawdziwa˛ o-
wacje˛.
Byc´ moz˙e przyczyniła sie˛ do tego obecnos´c´ jego
pie˛knej z˙ony?
Sam i Crys byli małz˙en´stwem od roku.
Przez ten czas mieszkali na przemian w nowym
domu na przedmies´ciach Londynu albo w Sokolim
Gniez´dzie, szcze˛s´liwi i wcia˛z˙ zakochani.
– Jakos´ wytrzymałem – zas´miał sie˛. – Uwaz˙aj, bo
zadam ci to samo pytanie, kiedy sama be˛dziesz
odbierac´ nagrode˛.
Program kulinarny Crys ro´wniez˙ dostał nominacje˛
w swojej kategorii.
Sam nie miał wa˛tpliwos´ci, z˙e nagroda przypadnie
włas´nie jej. Crys nie zalez˙ało na zwycie˛stwie az˙ tak
bardzo.
– Mam juz˙ nagrode˛ – powiedziała cicho i us´miech-
ne˛ła sie˛ pod nosem.
– Crys! Znowu us´miechasz sie˛ do siebie.
Pochyliła sie˛ do jego ucha i przez chwile˛ cos´ mu
szeptała. Oczy błyszczały jej ze szcze˛s´cia.
153
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
– Jestes´ pewna?! – zawołał.
Kiwne˛ła głowa˛, a on – wcale nie zwracaja˛c uwagi
na zdziwione spojrzenia sali – wzia˛ł ja˛na re˛ce i unio´sł
do go´ry.
Pod koniec roku na s´wiecie pojawi sie˛ ich co´rka.
A moz˙e syn?
154
CAROLE MORTIMER