BarbaraDunlop
Oszalećnajejpunkcie
Tłumaczenie:
Krystyna
Rabińska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Kłopoty…
Mężczyznawypełniałsobącałe
drzwi
zniszczonegobaruCrab
ShackwWhiskeyBay.
– To
jakiś żart? – zapytał tubalnym głosem, który odbił się
echemodstarychceglanychścian.
Jules
Parker
natychmiast
go
poznała.
Zeskoczyła
zzakurzonegokontuaruiściągnęłarękawicerobocze.
– Nie wiem, Calebie – odpowiedziała. Wolnym krokiem
podeszła do gościa, po drodze wpychając rękawice do tylnych
kieszeni spłowiałych dżinsów. – Czy jest coś śmiesznego
wdemontowaniu
półek?
–Juliet
Parker?
–Nie
poznajeszmnie?
–Kiedyostatnirazcięwidziałem,byłaś…–Calebuniósłrękę
iopuścił,
jak
gdybymierzyłwysokośćodpodłogi.
–Miałampiętnaścielat.
–Niższa.Ipiegowata.
Uśmiechnęła się mimowolnie. Czyżby oczekiwał, że
przez
dziewięćlatsięniezmieni?
–Zgadza
się.
Spojrzenie
szarychoczuCalebastwardniało.
–Co
tutajrobisz?
–Już
ci
przecieżmówiłam,demontujępółki.
– Pytam, co
robisz tutaj? – powtórzył, mocno akcentując
ostatniesłowo.
–WWhiskey
Bay?
Jules
i jej młodsza siostra, Melissa, przyjechały zaledwie
wczoraj,aleprzeprowadzkęplanowałyodponadroku.
–WCrab
Shack.
–Jestem
właścicielkąCrabShack.
Tymczasem
Caleb wyciągnął z tylnej kieszeni spodni kartkę
izacząłniąwymachiwać.
–Odnowiłaśkoncesję.
–Uhm.
Dlaczego
gototakbulwersuje,zastanawiałasięJules.
–Razemzklauzuląozakazie
konkurencji.
–Uhm.
Klauzula
o zakazie konkurencji istniała już w pierwotnej
wersjidokumentu.Calebzrobiłkrokdoprzodu.Terazgórował
nad Jules, a jej się przypomniało, dlaczego podkochiwała się
w nim jako nastolatka. Już wtedy był obłędnie przystojny,
bardzomęskiiseksowny.
–Czego
chcesz?–zapytałschrypniętymgłosem.
Nie
wiedziała,ocomuchodzi,leczniezamierzałaustępować.
–Nie
rozumiem?
–Udajesz
głupią?
– Niczego nie udaję. Lepiej wyjaśnij, o co
ci chodzi, bo mam
robotę.
–Chcesz
forsy?–Mierzyłjąspojrzeniem.–Odszkodowania?
–CrabShackniejestnasprzedaż.Wznawiamydziałalność.–
Crab Shack razem z Melissą odziedziczyły po ukochanym
dziadku. Teraz zrealizują wspólne marzenie i spełnią obietnicę
daną
staruszkowi
przedśmiercią.
Caleb
omiótłwzrokiemwnętrze.
–Oboje
wiemy,żedotegoniedojdzie.
–Wiemy
?
–Zaczynasz
działaćminanerwy,Juliet.
– Z wzajemnością – odparowała. –
I,gwoli
ścisłości, mam na
imięJules.
– Twierdzisz, że nie chodzi ci o to? – Caleb wyciągnął rękę
wstronęokna.
–Oco?
–mruknęłazdezorientowana.
–Oto–odparłiwyszedłzbaru.
Podążyła
za
nim. Przed nią rozciągał się widok na marinę.
Wyglądałajakdawnej,tylkojachtysprawiaływrażeniebardziej
ekskluzywnych. Natomiast w tle, tam, gdzie zawsze były
nieużytki, stały teraz dwie koparki, buldożer i dwie ciężarówki
zotwartymnadwoziem.
Zepsują krajobraz, pomyślała,
lecz
doszła do wniosku, że
cokolwiek tam powstanie, będzie na tyle daleko, że nie
odstraszy klientów. Na szczęście na południe od Crab Shack
rozciągają się słynne strzeliste klify porośnięte cedrami
ikrzakamigolterii.Tamniktniczegoniewybuduje.
–Nie
wydaje mi się, żeby to stanowiło dla nas jakiś większy
problem–stwierdziła.
Na
twarzyCalebaodmalowałosięzdumienie,leczniezdążył
sięodezwać,gdyżprzedbaremzatrzymałasięmałafurgonetka.
Z kabiny wysiadła Melissa. Niosła dwie torby ze sklepu
żelaznegoiuśmiechałasiępromiennie.
–Cześć–rzekła
na
powitanie.
–Pamiętasz
Caleba
Watforda?–zapytałaJules.
–Raczej
nie – odparła Melissa, stawiając torby na tarasie. –
Pamiętamtylko,żeParkerowienienawidząWatfordów.
Jules
z trudem powstrzymała się od uśmiechu. Chociaż dla
Caleba to nie rewelacja. Waśń między ich dziadkami i ojcami
była szeroko znana. I to ona mogła być powodem
odpychającego zachowania Caleba. Nie życzył sobie żadnych
ParkerówwWhiskeyBay.Trudno.
Caleb
iMelissapodalisobieręce.
–Albojesteścieświetnymiaktorkami,albo…–
Caleb
zawiesił
głos.
Melissa
rzuciłaJuleszdumionespojrzenie.
– Nie patrz tak na mnie – rzekła Jules. – Nie mam pojęcia,
oczym
onmówi.Cośgostraszniewkurzyło.
–Widzisz
to?–Calebponowniewskazałplacbudowy.
Melissa
osłoniładłoniąoczy.
–Widzę.
–Macie
pojęcie,czymsięzajmuję?–zapytałCaleb.
–Nie
–odparłaJules.
Wiedziała,że
Watfordowie
sąbogaci.Posiadalijednąztrzech
rezydencji na klifach Whiskey Bay. Jedyny dom obok ich
rezydencji,zwykłystaryniedużybudynek,należałdoParkerów.
Totamprzezbliskosiedemdziesiątlatmieszkałichdziadek.
Caleb
popatrzył chwilę to na jedną, to na drugą z sióstr,
wkońcurzekł:
– Jestem właścicielem i zarządcą sieci restauracji Neo
specjalizującej się w daniach z owoców
morza. Tam
– palcem
wskazałplacbudowy–powstaniemójnowylokal.
Do
Julesnareszciedotarło,dlaczegojesttakiwściekły.
– Ale teraz nie możesz go postawić, bo my mamy klauzulę
ozakazie
konkurencji–stwierdziłaMelissa.
–Waszalicencjamiaławygasnąćwśrodę–odparł.
–Owszem.Widziałamdatę,
kiedy
jąodnawiałyśmy.
– Już
wiem, dlaczego
jesteś taki zawiedziony – oznajmiła
Jules.–Spotkałacięprzykraniespodzianka.
– Zawiedziony? – Caleb złapał w locie puszkę piwa, którą
Matt Emerson rzucił mu z drugiego końca tarasu. –
Wpakowałemwtenprojektjużmiliondolarów,aona
uważa,że
jestemzawiedziony!
–Anie
jesteś?–spokojnymtonemzapytałT.J.Burner.
Trójka przyjaciół siedziała
na
tarasie na dachu budynku
mieszczącego
zarząd
przystani
w
Whiskey
Bay.
Na
rozgwieżdżonym niebie wzeszedł księżyc, światła nabrzeża
odbijałysięodwodyfalującejmiędzybiałymijachtami.
Caleb
rzuciłmuwściekłespojrzenie.
–Podejrzewasz,żechodziojej
ojca?–zapytałMatt.
– Albo o dziadka?
– wtrącił T.J. – Że musisz wypić piwo,
któregonawarzyłktośinny?
–Właśnie.Ktoś
inny
–burknąłCaleb.
–Onawie,żetyniemaszztym
nicwspólnego?
Caleb
nie mógł uwierzyć, aby Jules była zdolna do
przeprowadzeniatakperfidnejzemsty.
– Twoi przodkowie wrednie postąpili z jej
przodkami –
przypomniałMatt.
Caleb
nie zaprzeczył. Nie był dumny z przodków. Jego
dziadek skradł Felixowi Parkerowi ukochaną kobietę, a ojciec
zniweczył szanse Rolanda Parkera na zdobycie wyższego
wykształcenia.
–Tylko
żejaosobiścieniczłegoimniezrobiłem.
–WspomniałeśotymzJules?
–zapytałMatt.
–Ona
uparciepowtarzaswojąhistoryjkę:niemiałazielonego
pojęcia,żeplanujęwybudowanieturestauracji.
–Może
jednak
niemiała?–odezwałsięT.J.
– W takim razie zmuś ją do odkrycia kart – rzekł Matt,
siadającnajednymzfoteli
przypaleniskugazowym.
–Onajużodkryłakarty.Odnowiłaumowęzklauzuląozakazie
konkurencji.
–Udawaj,żewierzysz,żejejchodzitylkoowłasnybar,anie
o zemstę na twojej rodzinie. Wysonduj, czy byłaby skłonna
pójśćnaugodęiodstąpić
od
klauzuli.
T.J.zajął
drugi
fotelprzypalenisku.
–Popieram.Wytłumaczjej,żeNeoiCrabShackmogąistnieć
obok siebie, a nawet dobrze prosperować. Jeśli jej nie chodzi
ozemstę,
powinna
zgodzićsięnanegocjacje.
– Nasze lokale adresują ofertę do zupełnie innych grup
niszowych klientów – zauważył Caleb, siadając obok kumpli. –
Atam,gdzieofertabysiępokrywała,moglibyśmyzsobą
nawet
współpracować.
–Promocja
krzyżowa–wtrąciłT.J.
–Chętniepodesłałbym
jej
niektórychklientów.
– Tylko nie bądź taki protekcjonalny – radził Matt. – Kobiety
nielubią,jaksięjetraktujezgóry.
– Jules nie jest kobietą – odparł Caleb i natychmiast nabrał
wątpliwości. Przypomniał sobie błyszczące niebieskie oczy,
włosykolorudojrzałejpszenicy,pełneczerwoneusta.Julesjest
uosobieniem kobiecości i to jeszcze bardziej komplikuje
sprawę.–Tuniechodziorelacjemęsko-damskie.Nietwierdzę,
że nie jest atrakcyjna, bo jest. Nawet bardzo. Ale teraz to nie
maznaczenia.Niechcęumówićsięzniąnarandkę.Chcęubić
zniąinteres.
–Słyszałeś?–
Matt
zwróciłsiędoT.J.
–To
niewróżyniczegodobrego–podsumowałT.J.
–Mylicie
się. Obaj – rzekł Caleb. – Ostatni raz ją widziałem,
jakmiałapiętnaścielat.
T.J.uśmiechnąłsięszeroko.
–Jakie
tomaznaczenie?
– Była dzieckiem. Moją sąsiadką. A teraz jest mi solą w oku.
To wam teraz randki w głowach, nie mnie. A propos
randek,
jakieśsukcesy?
Matt
miał za sobą trudny rozwód, T.J. od dwóch lat był
wdowcem. Obaj postanowili wziąć przykład z Caleba i przez
następny rok prowadzić kawalerskie życie. A Caleb im w tym
kibicował.
–Matt!–zpomostuwdole
dobiegłkobiecygłos.
–Okobietachmowa…–skomentowałT.J.
–Wypchaj
się–odciąłsięMatt.
–Ktoto?–T.J.wstałiwychyliłsię
przez
balustradę.
– Mój
mechanik
– mruknął Matt, potem zawołał: – Cześć,
Tasha.Conowego?
–Nie
podobamisiędźwiękzapasowegosilnikanaMK.Dasz
midzień,żebymnadnimpopracowała?
Przez
pręty balustrady Caleb widział szczupłą kobietę w T-
shircie, drelichowych spodniach i skórzanych butach. Na
głowiemiałazniszczonąbejsbolówkę.
–Od
niedzielijestwynajęty.
–Czyli
mamcałydzień.Będziegotowy.
–Dzięki.
–Niczego
sobiebabka–rzuciłT.J.
Matt
parsknąłśmiechem.
– Uważaj,
jest
ostra jak brzytwa. Nie polecałbym jej na
pierwszyogień.
–Może
jutro
wyskoczymynamiasto?–zaproponowałCaleb.
ZWhiskey
BaydoOlympiibyłyniecałedwiegodzinyjazdy.
–Zchęcią–odrzekłMatt.
–Świetny
pomysł–ucieszyłsięT.J.
Caleb
dopiłpiwo.
– W takim
razie idę do domu opracować strategię, jak
sprawdzićintencjeJules.
Zatokę
Whiskey
Bay otaczają strome klify. Na wąskim pasie
gruntu nad wodą zbudowano marinę, obok której Caleb
zamierzał postawić swoją restaurację. Natomiast bar Crab
Shackstałnaskalistejmierzeinapołudnieodmariny.Odponad
dziesięciu lat, czyli od czasu, kiedy Felix Parker się zestarzał
iniemógłjużgoprowadzić,byłnieczynny.
Na
stromym zboczu klifu znajdowały się cztery domy.
BezpośrednionadmarinądomMatta,kilkasetmetrówdalejna
południe dom T.J., potem mały dom Parkerów i na końcu dom
Watfordów.
Z dołu prowadziła ścieżka łącząca wszystkie cztery domy.
Kilka lat temu Caleb, Matt i T.J. zainstalowali przy niej lampy
solarne.CalebtysiącerazymijałdomParkerów,aleodkądpięć
lat temu Felix Parker przeniósł się do domu opieki, nigdy nie
widziałświatławoknach.
Do
dzisiaj. Gdy się zbliżył, zobaczył taras i nagle wróciło
wspomnienie piętnastoletniej Jules. To musiały być jej ostatnie
wakacje u dziadka. Ubrana w szorty z obciętych dżinsów
i bluzeczkę w paski, z włosami byle jak upiętymi, tańczyła,
nieświadoma,żektośjąobserwuje.
Stał
tak
blisko, że widział jej piegi. Słońce złociło jej jasne
włosyikremowącerę.Byłaowielezaładnaiowielezamłoda.
Przyglądając się jej, czuł się winny. Miał dwadzieścia jeden lat
iwłaśniebudowałpierwsząrestauracjęNeowSanFrancisco.
–Szpiegujesz
nas?
Ni
stąd,nizowądtużprzednimpojawiłasięJules.
–Idę
do
siebie–odpowiedziałCaleb,gwałtowniewracającdo
rzeczywistości.
Nie
miała na sobie szortów ani obcisłej bluzeczki w paski,
jednak jej strój, dżinsy i krótki biały T-shirt, równie mocno
podziałałynajegowyobraźnię.Anawetmocniej,boterazJules
niebyłanastolatką,leczdorosłąkobietą.
–Przecież
stoisz
–wytknęłamu.
–Odzwyczaiłemsięodwidokuświatławtych
oknach.
–To
prawda.Trochęczasuminęło.
–Dobrych
kilkalat.
Caleb
przyjrzałsięprofilowiJules.Jestpiękna,pomyślał.
– Wiedziałeś, że
twoja
rodzina przysłała kwiaty? – odezwała
sięJules.–Napogrzebdziadka.
–Sam
jeprzysłałem.
–Ojciec
sięwściekł.
–Niepomyślałemotym.–Poczuł
wyrzuty
sumienia.
–Awięc
to
byłeśty?
–Poddajesz
mniesprawdzianowi?
–Byłam
ciekawa.Taki
gestniepasujedotwojegoojca.
–Nie.
Ojciec
Caleba trafił kiedyś do aresztu za sprzeczkę z ojcem
Jules, Rolandem. Caleb nigdy nie poznał szczegółów tego
zdarzenia, ale często słyszał pomstowanie ojca na przesadną
reakcjępolicji.OjciecobwiniałteżFelixaParkerazawezwanie
patrolu.
–On
przysłałbyorkiestrędętą–rzuciłaJules.
–Nie
wiem,coodpowiedzieć–mruknąłCaleb.
–To
byłżart.
–Aha.Jeślitak,totrochę…
– Niestosowny?
Przecież oboje wiemy, że twój ojciec życzył
dziadkowiśmierci.–Juleswzruszyłaramionami.–Jeślichcesz,
możemyudawać,żetakniebyło.
– Mnie chodziło o to, że śmierć
dziadka
to nie temat do
żartów–odparłCaleb.
– Miał dziewięćdziesiąt lat. Wydaje mi się, że by się nie
obraził, a nawet by mu się to spodobało. Jesteś zły na mnie,
tak?–Przechyliłagłowęispojrzałananiegozukosa.
Caleb
byłnaniąwściekły.Alejednocześniegopociągała.
–Możemyudawać,że
nie
jestem.
Uśmiechnęłasię,ajemuażdechzaparłozwrażenia.
–Masz
poczuciehumoru.
Nie
odpowiedział uśmiechem. Nie żartował. Był jednak
gotowyudawać,żeniejestnaniązły.
Niespodziewanie
Julespodeszłabliżej.
– Podkochiwałam się w tobie. – Caleb oniemiał. – Nie wiem,
dlaczego – mówiła dalej. – Prawie cię nie znałam. Widywałam
cię tylko z daleka. Byłeś starszy, było lato, ja miałam niecałe
szesnaście lat. Nie obchodziło mnie, że nasze rodziny są
skłócone. Jak wiemy z literatury i filmu, serce dziewczyny nie
słuchaargumentów.Zabawne,żeterazty…Caleb?–Niemogę
jejpocałować,niemogę,niemogę,powtarzałsobiewduchu.–
Caleb?
To
nie przypadek, ona to robi specjalnie, myślał. Doskonale
się orientuje, jak to na działa. Jak podziała na każdego
mężczyznę.Jestprzebiegła.
–Robisz
tospecjalnie,prawda?–zapytałzirytowany.
Spojrzała
na
niegouważnie.
–Co
jatakiegorobię?
Ta
kobietanaprawdęzasługujenanagrodęaktorską.
– Drażnisz się ze mną. Stoisz tu w lesie sama, mówisz
dorosłemufacetowi,żesięwnim
kiedyśpodkochiwałaś.
Jules,speszona,cofnęłasięokrok.
–Wydawało
mi
się,żetosłodkahistoria.
–Słodka!?–wykrzyknął.
– Tak. I odrobinę krępująca. Chciałam się
przed
tobą
otworzyć.Chciałam,żebyśmniechoćtrochępolubił.
Zamknął
oczy. Nie
wiedział, jak zareagować. Nie może jej
uwierzyć,pomyślał.Niemożepoddaćsięjejurokowi.Niemoże
oszalećnajejpunkcie.
–Nie
polubięcię–oświadczył.
–Ale…
–Powinnaśodejść.
–Odejść!?–Byławyraźnieurażona.
–Nadajemy
nazupełnieinnychfalach.
Jules
nie odpowiedziała. Dookoła nich w lesie zapadła nagła
cisza.Gdyotworzyłoczy,Juleszniknęła.Odetchnąłzulgą,lecz
po chwili namysłu poczuł żal. Zazwyczaj potrafił właściwie
odczytaćsygnaływysyłanewjegostronęprzezkobiety.Potrafił
odróżnić flirt od niewinnej rozmowy. Jules jednak nie potrafił
rozszyfrować.
–Powiedziałaśmu,żesięwnimkochałaś?–zapytałaMelissa.
Stałaprzydrabinieiodbierała
od
Julesportretygwiazdkinalat
pięćdziesiątych,któredekorowałyjednąścianębaru.
– Próbowałam… – zawahała się. – Już
nie
wiem, co
próbowałam–odparłaJules.
Miała
wiele
godzinnażałowanietamtychsłów.
–Niepomyślałaś,żetozabrzmi,jakbyśznim
flirtowała?
Jules
podała jej zdjęcie Grace Kelly i sięgnęła po portret
ElizabethTaylor.
–Niemiałamzamiaruznim
flirtować.
–Ale
flirtowałaś.
–Dopiero
późniejtodomniedotarło.
–Aco
myślałaśwtedy?
– Że to miłe. Byłam otwarta i szczera, dzieliłam się z nim
trochę krępującą historią. Wydawało mi się, że wydam mu się
przeztobardziejludzka.
–On
wie,żejesteśludzka.
–Awyszło,
jak
wyszło.Czułamsięupokorzona.
–Czegośsię
jednak
dowiedziałaś.
Melissa
włożyłaportretydotekturowegokartonu.
–Dowiedziałamsię,że
Caleb
nie jest zainteresowany flirtem
zemną.
– Mnie chodziło raczej o szerszą perspektywę. O relacje
męsko-damskie.Oto,coikiedy
należypowiedzieć.
Jules
zeszła na dół, przestawiła drabinę kawałek dalej, aby
zdjąćkolejnetrzyportrety.
–Aha
–mruknęła.
Melissa
roześmiałasię.
–Opowiedzmiotamtej
miłości.Szkoda,żewtedymisięnie
zwierzałaś.
–Byłaś
za
mała.
–Coztego.To
takaekscytującąhistoria.
Dla
Julesbyłanawetbardzoekscytująca.
– Miałam piętnaście lat. On był wysoki, golił się, mieszkał
w okazałym
domu
na wzgórzu. Byłam dość egzaltowaną
panienką.
–Wogóle
go
sobienieprzypominam.
–Bo
miałaśtylkodwanaścielat.
– Najlepiej pamiętam gorącą czekoladę, jaką częstowała nas
babcia. Lubiłam tu przyjeżdżać, przebywać z nią, szczególnie
po
śmiercimamy.
–Brak
miichobu.
–Mnieteż.–Melissauścisnęłaramięsiostry.–Alenietęsknię
zawiewiórkamibudzącyminasoświcie.
Jules
podałajejportretAudreyHepburn.
–Nienawidziłamich.
– Powinnaś pamiętać o wiewiórkach,
kiedy
decydowałaś się
przeprowadzićtutaj.Znowubędąnasbudzić.
–Możezłapiemyjewekopułapkiiprzetransportujemywinne
miejsce?
–Dlaczego
bynie?
Jules
podałajejzdjęcieJaneMansfield.
–Zastanawiam
się,jakązastosowaćprzynętę.
– Wybieracie się na ryby? – Głos Caleba zabrzmiał tak
niespodziewanie, że Jules zachwiała się i omal nie spadła
z drabiny. Caleb
podbiegł ją ratować. – Może nie powinnaś
wchodzićtakwysoko?
– Nic mi nie jest. Po prostu mnie przestraszyłeś – odparła
izdjęła
ze
ścianyportretDorisDay.
–Naprawdęrozmawiałyścieowyprawie
naryby?
–Nie
rozumiem.
Jules
niemiałapojęcia,skądtenpomysł.
– Powiedziałaś, że
potrzebna
nam przynęta – przypomniała
Melissa.
– Matt może was zabrać – dodał Caleb. Stanął obok Melissy,
gotowywyręczyćjąwpracy.–Pomóc?
– Dlaczego nagle zrobiłeś się taki miły? – zapytała Jules,
podającwdół
kolejne
zdjęcie.
Oczywiście wolała
go
takim, ale po wczorajszym starciu
ipóźniejszymspotkaniunaścieżceoczekiwała,żeraczejbędzie
jejunikał,anieudawałprzyjaciela.
–Wcale
niejestemmiły–odparł.
–KimjestMatt?–zapytałaMelissa,akiedyzezdjęciemDoris
Day podeszła do kartonu, Caleb oparł się obiema rękami
odrabinęijąprzytrzymał.
–Właścicielemmariny.
–Itych
wszystkichjachtów?
–Prowadzi
firmęoferującączartery.
–Nie
staćnas–oznajmiłaJules.
Domyślała się, że wynajęcie
takiego
luksusowego jachtu
kosztujebajońskąsumę.
–Od
wasnieweźmieanicenta.
Jules
zeszłaszczebelniżej.Czekała,ażCalebsięcofnie.
–Nie
wybieramysięnaryby–wyjaśniła.
–Nie
zarzekajsię–wtrąciłaMelissa.
– Mogę to dla was załatwić – zaproponował Caleb, nie
ruszającsięokrok.
Zanim
zeszła jeszcze szczebel niżej, Jules odwróciła się.
Wolała patrzeć na Caleba, kiedy naruszy granicę jego
przestrzeniosobistej.
–Jesteśmy
zbyt
zajęte,abyjechaćnaryby–oświadczyła.
–Ile
czasubytonamzajęło?–zapytałaMelissa.
– Nie
wydaje ci się to podejrzane – Jules zwróciła się do
siostry,leczpatrzyłanaCaleba–żewrógrozdajeprezenty?
–Nie
jestemwaszymwrogiem–oświadczyłCaleb.
Z jego szarych oczu biło wyzwanie. Jeszcze jeden szczebel
i znajdę się prawie w jego
ramionach, pomyślała Jules. Nie
zamierzałaustąpićpierwsza.
–Dlaczego
tujesteś?–zapytała.
–Chcęztobąporozmawiać.
–Oczym?
Usilnie
starała się ignorować dreszczyk podniecenia, jaki ją
przeszedł. Caleb odetchnął głęboko. Jules widziała, jak jego
klatka piersiowa się rozszerza. Jeszcze szczebel i zderzę się
znim,pomyślała.Ciekawe,cowtedyzrobi?Możesprawdzić?
Zparkingu
przedbaremdobiegłdźwięksamochodu.
–Przyjechał
nasz
wykonawca–oznajmiłaMelissa.
–Będę
ci
potrzebna?–zapytałaJules.Miałauczucie,żecośją
ominęło.
– Dziękuję. Sama mu wszystko pokażę – odparła Melissa
iwyszła
przed
bar.
– Nie musimy z sobą konkurować –
zdecydowanym
tonem
zacząłCaleb.
– Nie konkurujemy – odparła. Zastanawiała się, jak długo
zamierzatrzymaćjąwpułapceswoichramionopartychoboki
drabiny.–Mamwlicencjiklauzulęozakazie
konkurencji,więc
niemożeszzbudowaćturestauracji.
–Neo
niejestdlaciebiekonkurencją.
–Wiem,że
nie
jest.Bonieistnieje.
–Mówięjużosytuacji,kiedy
zaistnieje.Będziemyprzyciągać
zupełnieinnychklientów.
– Bar Crab Shack przyciągnie klientów lubiących owoce
morza.ANeo?
– Neo będzie lokalem z wyższej półki.
Crab
Shack jest dla
zwykłychludzi.
–Na
jakiejpodstawietaktwierdzisz?
Caleba
topytanienajwyraźniejzaskoczyło.Powiódłwzrokiem
po wnętrzu baru – stare cegły, wytarte linoleum, belki pod
sufitem.
–Jestskromny,bezwygód,trochętandetny.Niezrozummnie
źle…
–Co
tujestdorozumienia?Wyrażaszsięjasno.
Jules
skrzyżowała ramiona na piersi, łokciami dotykała teraz
jego torsu. Przechyliła głowę na bok, złapała jego spojrzenie.
Nawetniepróbowałaukryćirytacji.
– Gdybyś zechciała adresować ofertę do zamożniejszych
klientów… – Caleb zawiesił głos. Jules czekała. Nie mogła
uwierzyć, że jeszcze się nie cofnął, przeciwnie, wypiął tors
inapierałnajejramiona.–Gdybyśzechciałaadresowaćofertę
do zamożniejszych klientów – powtórzył – moglibyśmy się
uzupełniać. Moglibyśmy podsyłać sobie gości. Moglibyśmy
stworzyćcośwrodzaju
spółki.
–Świetny
pomysł.
–Czyli
jesteśzainteresowana?
–Nie.
–Dlaczego
?
–Bo
tonieprawda.Alepomysłjestświetny.
WoczachCalebamignąłgniew.Amożepodziw?Możeijedno
idrugie
?
–Takiukładspotkaszjakświatdługiiszeroki.
– Neo to znana w całym kraju i ciesząca się renomą sieć.
Szybko
wchłonęłabyCrabShack.
Z ulicy dobiegały stłumione głosy Melissy i jakiegoś
mężczyzny.
–Czyli
nieprzyjmujeszmojejpropozycji,tak?
–Zgadza
się.
–Inie
będziemynaprzyjacielskiejstopie?
–Obawiam
się,żenie.
– W porządku. – Caleb pokiwał głową i puścił drabinę. –
Wycofuję się do mojego narożnika i zbieram siły do następnej
rundy. – Jules powtarzała sobie w duchu, że nie jest
rozczarowana. I nie tęskni za jego dotykiem. – Ale przedtem –
rzekłiprzyłożyłdłońdojejpoliczka–skorozapewneniemogę
jużpogorszyćsytuacji…
Jego
zamiary były jasne. Wewnętrzny głos kazał Jules zrobić
unik, a jednak się nie poruszyła. Uległa pielęgnowanej przez
dziewięć lat fantazji i zapraszająco rozchyliła wargi. Stało się.
UstaCalebadotknęłyjejwarg.
ROZDZIAŁDRUGI
Caleb wiedział, że popełnia błąd. I było mu wszystko jedno.
Północyniespał,myślącoJulesiojejwyznaniu,wyobrażając
jąsobienaścieżceprzeddomemimówiącą,żejakonastolatka
się w nim kochała. Powinien był ją wtedy pocałować. Każdy
innymmężczyznabytakzrobił.
PoliczekJulesbyłmiękki,ciepłyigładki.Calebwsunąłpalce
w jej jedwabiste włosy, ustami nakrył jej wargi. Starał się być
czułyidelikatny.Bałsięjąprzestraszyć.
Kiedy rozchyliła wargi, wolną ręką objął ją w talii,
przyciągnął do siebie, potem koniuszkiem języka dotknął jej
języka. Jęknęła cicho, a wtedy pocałował ją mocniej. Czuł, jak
oblewagofalagorąca,asercebijecorazszybciej.
GłosMelissymówiącejcośodachusprowadziłgonaziemię.
Natarasierozległysiękroki.
Jules dotknęła ramienia Caleba i lekko go odepchnęła.
Cofając się, zobaczył jej zaczerwienione policzki, nabrzmiałe
wargi i błyszczące oczy. Natychmiast zapragnął znowu ją
pocałować.Inietylkopocałować.
–Pogorszyłemsprawę–mruknąłpodnosem.
–Niemożemytegozrobić–odparła.
–Mogłaśpowiedziećnie.
Winanieleżałatylkopojegostronie.
–Wiem.–Uśmiechnęłasię.–Niemogęciufać.
–Powiedzdlaczego.
Zjakiegośnieznanegopowoduchciałsiętegodowiedziećod
niej.Juleszastanawiałasięchwilę.
–Niemogęciufać,boniemogę.
–Niewykręcajsięododpowiedzi.
–Wporządku.–Oparłasięplecamiodrabinę.–Niemogęci
ufać,bojesteśWatfordem.
Caleb wiedział, że powinien teraz odwrócić się i odejść, lecz
jegostopynawetniedrgnęły.
–Nieznaszmnie–stwierdził.
–Znamtwojąrodzinę.
–Tonietosamo.
– Wiem, że chcesz wymusić na mnie kompromis, który nie
leżywmoiminteresie.
– Na dłuższą metę układ, jaki ci proponuję, się sprawdzi.
Obojenanimskorzystamy.
–Okłamujeszsiebieczytylkomnie?
–Jakniekłamię.
–Niedalekopadajabłkoodjabłoni–zauważyła.
Miała już dość czekania, aż Caleb odejdzie od drabiny.
Wyśliznęłasiębokiemistanęławbezpiecznejodległości.
–Comasznamyśli?
– Po dziadku i ojcu odziedziczyłeś dar przekonywania.
Wierzyszwswojąsiłęperswazji.
Calebniebyłtakijakojciecidziadek.Przynajmniejniechciał
takibyć.Usilniesięstarałtłumićwsobieichcechy.Wydawało
musię,żerobitozpowodzeniem.
–Toniefair.
– Fair? – Jules parsknęła śmiechem. – Watford mówi o fair
play,kiedyusiłujewybićcośzgłowyParkerowi?
Wiedział, że przegrywa tę rundę. Jules nie chce słuchać
argumentów. Przynajmniej nie w tej chwili. Ich pocałunek był
ogromnym błędem. Ale był fantastyczny. Caleb nie potrafił
wzbudzić w sobie żalu. Jeśli ten pocałunek był największym
błędem popełnionym dzisiejszego dnia, to będzie to dobry
dzień.
–Zamurowałocię?–zapytała,gdymilczeniesięprzedłużało.
–Rozczarowujeszmnie.
–Comampowiedzieć,żebyśzmieniłazdanie?
–Dajspokój.
–Wporządku.Daszsięgdzieśzaprosić?
–Proponujeszmirandkę?–spytałazaskoczona.
–Tak.Tyija.Kolacja,tańce,cochcesz.
Nie był pewien, jak im się uda rozdzielić zainteresowanie
sobąodinteresów,lecztogoniepowstrzymywało.
–Próbujeszmizamieszaćwgłowie?
– Owszem, próbuję. – Zrobił dwa kroki w jej stronę. –
Pociągamysięnawzajem.
–Niemamyniczsobąwspólnego.
–Lubięcięcałować.
Sposób,wjakitopowiedział,świadczyłoprzekonaniu,żeona
lubicałowaćjego.
–Założęsię,żelubiszcałowaćwielekobiet.
Nie tak bardzo jak ciebie, odparł w myślach. Nie chciał
jednakkłamać,więcgłośnorzekł:
–Chybatak.
–Zaprośjednąznichnakolację.
–Wolęzaprosićciebie.
–Jesteśuparty.
–Atynie?
–Cozaprzenikliwość.
–Przyznajeszwięc,żejesteśuparta?
– Owszem. – Stuknęła go palcem w pierś. – Jeszcze nie
widziałeśmniewakcji.
Ująłjejdłońipołożyłsobienasercu.
–Pojedyneknasłowa?
–Ajeślinawet?–Oczyjejpałały,wargimiałanabrzmiałeod
pocałunku. Wyglądała bardzo seksownie. – Ani się waż –
ostrzegłaiwyrwałamurękę.
Uśmiechnąłsięmimowolnie.
–Niezamierzamznowuciępocałować.
–Lepiejnie.Ostrzegam.
– Proponuję umowę. – Pokręciła głową. – Nie mówię
o interesach. Umowę prywatną. Następnym razem ty musisz
pocałowaćmniepierwsza.
Już gdy wypowiadał te słowa, wiedział, że znowu popełnia
błąd. Jules może nigdy nie zdecydować się go pocałować. Nie
miał jednak wyboru. Nie mógł ryzykować, że źle odczyta
sygnały,jakiemuwysyła.
Drzwi otworzyły się głośno i do baru weszła Melissa. Jej
ruchyigłosbyłypełneentuzjazmu.
–Jules,toNoahGlover.Zgodziłsiępomócnamwremoncie.
Noah był wysoki i ogorzały, jak człowiek, który pracuje na
dworzebezwzględunapogodę.Policzkimiałnieogolone,włosy
potargane. Jules obdarzyła go tak promiennym uśmiechem, że
Caleb poczuł ukłucie zazdrości, i z wyciągniętą ręką podeszła
doniego.
– Miło mi poznać. – Uścisnęli sobie dłonie, a Caleb znowu
poczuł ukłucie zazdrości. – Mam nadzieję, że Melissa cię
uprzedziła,żedysponujemydośćskromnymbudżetem–rzekła
Jules.–Chcemyjaknajwięcejzrobićsame.
–Wporządku–odparłNoah.–Niemamnicprzeciwkotemu.
–Toświetnie.
I już? To cała rozmowa wstępna? A gdzie referencje? Caleb
wysunąłsiędoprzoduipodałNoahowirękę.
–CalebWatford–przedstawiłsię.–Sąsiad.
Chciałdaćtemuczłowiekowidozrozumienia,żeniemożetak
poprostusięzjawićiwykorzystaćnaiwnośćJulesiMelissy.
–Miłomipoznać–odparłNoah.
Miałzdecydowanyuściskdłoni.Przecieżtooczywiste,myślał
Caleb, w końcu jest budowlańcem. Zauważył, że są mniej
więcejrównegowzrostuipodobnejpostury.
–Inaszzagorzaływróg–wtrąciłaJules.
Calebrzuciłjejspojrzeniepełnezłości.Nierozumie,żestara
sięimpomóc?
–Cośsięstało,kiedymnienietubyło?–zapytałaMelissa.
– Nic się nie stało – pospiesznie odparła Jules. – Eee…
Wzasadzieciągletosamo.
– Mogę zacząć jutro – zadeklarował Noah. – Jeśli określicie
budżet, jakim dysponujecie, przygotuję kosztorys i zobaczymy,
cosiędazdziałać.
Miał głęboki głos, co Calebowi wcale się nie podobało.
Słyszał, że kobiety lubią mężczyzn obdarzonych takim głosem.
Podobno daje im to poczucie bezpieczeństwa. Nie chciał, aby
Jules czuła się bezpieczna przy tym nieznajomym. Nigdy nie
słyszał o Noahu Gloverze. Mieszka w okolicy? Jest tu
przejazdem?Jegopikapwyglądanazdezelowany,aonsamnie
sprawiawrażeniamodelowegofachowca.
Calebpostanowiłsprawdzić,cotozajeden.
– Zgoda – odparła Melissa. – Nie mogę się doczekać, kiedy
zaczniemy.
–Wtakimraziedojutra.–Noahkiwnąłjejgłową,uśmiechnął
siędoJulesiwyszedł.
–Widać,żeznasięnarobocie–stwierdziłaMelissa.
– Dopiero go poznałaś – zauważył Caleb. Obie siostry
spojrzały na niego zdumione. – Jak możecie ocenić jego
kompetencje?–Szczerzewątpił,czyktóraśznichwogólewie
cośobudownictwie.
–Wydajesięotwartyibezpośredni–odparłaMelissa.–Mówi
zrozumiałymjęzykiem.Madobreopinie.
–Sprawdziłaśje?
–Melissastudiowałaekonomię–wtrąciłaJules.
Dla Caleba było to duże zaskoczenie. Sam nie wiedział,
dlaczego.
– Oczywiście, że sprawdziłam – odparła Melissa. – Wiem, co
tojestinternet.
Calebniewiedział,czywycofaćsię,czyprzećdoprzodu.
–Jatylkomyślałem…–zaczął.
– Że takie słodkie dziewczątka jak my – z ironią w głosie
przerwała mu Jules – nie wiedzą, jak się poruszać w wielkim
zepsutymświecie?
– Dziwi mnie, dlaczego jemu ufacie od pierwszej chwili,
amnietraktujecieztakąpodejrzliwością.
–Bokierujemysięrozsądkiemidoświadczeniem.
–Toniefair.
– Już ci mówiłam. Jesteś Watfordem. Ja nie mam żadnego
powodutraktowaćcięfair.
–Niezłezniegociacho.–Melissastwierdziładwadnipóźniej.
Jules podniosła głowę znad baru, z którego usuwała stary
lakier, spodziewając się zobaczyć w drzwiach Caleba, ale go
tam nie było. Melissa odrywała listwy wykończeniowe przy
oknach,Noahpracowałnazewnątrz.
–MówiszoNoahu?
–Aokimmiałabymmówić?Spójrznajegobary.
–Uhm…Rzeczywiście.
Nie uważała Noaha za szczególnie atrakcyjnego, chociaż
obiektywnie musiała przyznać, że jest przystojny. Surowa
męskaurodamożesiępodobać.
–Oczuodniegoniemogęoderwać–przyznałasięMelissa.
–Niejestwtwoimtypie–zauważyłaJules.
Na uczelni Melissa randkowała z kolegami odznaczającymi
się intelektem, czasami nawet z poetami. Bardzo rzadko ze
sportowcami. Z jednym bejsbolistą byli parą przez całe dwa
miesiące.
–Maseksapil.Dziewczynylubiątakityp.
JulesprzezokularyochronneponowniespojrzałanaNoaha.
– Zgadzam się. Cieszy kobiece oko. Ale niech ci to nie
przeszkadzawrobocie–ostrzegła.
–Mogęipatrzeć,iodrywaćlistwy.
–Tylkosięnieskaleczjakimśgwoździem.
–Bezobawy.Tusątakiemałegwoździewykończeniowe.Jak
sądzisz,kiedysięzrobinaprawdęgorąco,zdejmiekoszulę?
– Sądzę, że jeśli mu to zasugerujesz, oskarży nas
omolestowanie.Pamiętaj,żetodziaławobiestrony.
–Niezasugeruję.Przynajmniejnieotwarcie.
–Aniotwarcie,aninieotwarcie.Wogólenie.
–Cóż,pozostajemitylkowyobraźnia.
–Nawetmiotymniemów.
Melissaparsknęłaśmiechem.
–Cośmnieominęło?–rozległsięgłosCaleba.
W dżinsach, białej koszuli rozpiętej pod szyją i granatowej
marynarce wyglądał obłędnie seksownie. Jules oczu od niego
niemogłaoderwać,leczwporęsięzreflektowałaizapytała:
–Czymmożemysłużyć?
– Pozbierałem trochę informacji o waszym projekcie –
oznajmiłiwszedłgłębiej.
–Niepodchodź–ostrzegłaJules.–Tenpreparatjestżrący.
–Wiesz,jaktorobić?–zapytał.
– Owszem – odparła i skrobakiem zdjęła warstwę lakieru,
któryzmiękłpodwpływemśrodkachemicznego.
–Robiłaśtojużkiedyś?
–ObejrzałamfilmnaYouTubie.
–Czylitwojaodpowiedźbrzminie.
–Mojaodpowiedźbrzminietwójinteres.
–Jesteśbardzodrażliwa.–Byłwyraźnieubawiony.
– A ty czepiasz się mnie jak rzep psiego ogona – odcięła się
Jules.
–Chętniesiędociebieprzyczepię,ale…
Jules z trudem powstrzymała uśmiech. Nie chciała się
z Calebem spoufalać. A może chciała? Nie podobało jej się, że
takswobodnieingerujewjejsprawy.Musiałajednakprzyznać,
żejestdowcipnyizabawny.
Od strony okna, przy którym pracowała Melissa, dobiegło
przekleństwo.
–Niccisięniestało?–zaniepokoiłasięJules.
Caleb podbiegł do okna, jeszcze zanim Melissa zdążyła
odpowiedzieć.WyjąłjejzrąklistwywkształcieliteryL,pomógł
wyplątaćsięzkawałków,któreupadłynapodłogę.
–Skaleczyłaśsię?
–Nicminiejest.Chwilanieuwagiiotoskutki.
–Gdzietoskładujecie?–zapytał.
–Naparkingustoikontener.
Caleb wyjął parę rękawic roboczych ze skrzynki przy
drzwiach,włożyłje,potemzebrałnaręczelistew.
– Nie jesteś odpowiednio ubrany. – Jules uznała za stosowne
zwrócićmuuwagę.
–Toprawda–odparł–aleprzyokazjirozmowymogętrochę
pomóc.
–Rozmowy?Tojeszczenieskończyliśmy?
Wodpowiedzipokręciłgłowąiwyszedł.
– Jesteś tak samo beznadziejna jak ja – stwierdziła Melissa,
a Jules dopiero wtedy się zorientowała, że odprowadza Caleba
wzrokiem.
–Toażtakoczywiste?
–Owszem.
–Nieżartuj.Staramsiędowiedzieć,coontutajrobi.
–Twojaminamówicoinnego.Okej,coonturobi?
–Twierdzi,żezbierałinformacjeonaszymprojekcie.
–Cotoznaczy?
– Domyślam się, że szuka argumentów za tym, że
powinnyśmyusunąćklauzulęozakaziekonkurencji.
–Bardzoprawdopodobne.Uwaga,wraca.
–Cojeszczetrzebazrobić?–zapytałCaleboddrzwi.
– Już zrobiłeś – odparła Jules. Doszła do wniosku, że jego
dłuższa obecność w barze staje się dla niej niebezpieczna.
Tymczasem Caleb zdjął marynarkę i zawinął rękawy koszuli. –
Chybażartujesz.Zniszczyszkoszulę.
–Maminne.–Wzruszyłramionami.
– W porządku, mów, z czym przyszedłeś, i znikaj. Wracaj do
swojegouporządkowanegożycia.
–Niewiem,cootymmyśleć–odparłzurażonąminą.
–Wiesz.Maszwłasnyprojekt.Martwsięoniego.
–Właśnietorobię.
– Chciałem pokazać wam pewne wyliczenia z innych
restauracjiNeo.
Kątem oka Jules zobaczyła, że Caleb zagląda do skrzynki
znarzędziami.
–Pochwalićsięzyskami?
Zignorowałjejzaczepkę.Wyjąłzeskrzynkimłotek.
–Ileplanujeciemiejsc?
–Nietwójinteres.
–Jules,wtensposóbniedojdziemydoporozumienia.
– Trzydzieści cztery miejsca przy stolikach – odezwała się
Melissa. – Dwanaście przy barze i jeszcze osiemnaście na
tarasie.–Julesrzuciłajejwściekłespojrzenie.–Ococichodzi?
–Melissazwróciłasiędosiostry.–Tonietajemnicapaństwowa.
Wystarczyzajrzećdolicencji.
– Neo będzie miała sto siedemdziesiąt dwa miejsca przy
stolikach na dwóch poziomach i w sezonie dodatkowe
pięćdziesiątnapatio.Niestanowimydlawaskonkurencji.
Caleb podszedł do okna naprzeciwko tego, przy którym
pracowałaMelissa.ipazuremmłotkapodważyłlistwę.
– Zgadzam się z tobą – odrzekła Jules. – Nie będzie między
namirywalizacji.
– Dlaczego ktoś miałby wybrać Crab Shack? – zapytała
Melissa.
–Niewybierze–stwierdziłaJules.
– Bo lubi owoce morza? – odparł Caleb. – Bo nie chce ciągle
jeść w tym samym miejscu? Bo siedząc w Neo, zobaczy Crab
Shackiprzyjedziezciekawości?
–Alboodwrotnie.WCrabShackdowiesięoNeo.
Julesniewiedziała,dlaczegowyrwałasięztakimpomysłem.
Nawetdlaniejzabrzmiałotośmiesznie.
–Właśnie–odezwałsięCaleb.
– Nie traktuj mnie jak głupią – obruszyła się Jules. – Oboje
wiemy,żetaksięniestanie.Proponujeszmiresztkizpańskiego
stołu.
– Neo to znana sieć. Zdobywamy nagrody międzynarodowe,
mamy
szeroko
zakrojoną
strategię
marketingową.
Nie
zamierzamprzepraszaćzaswójsukces.
– Nie musisz. Skutek będzie taki sam. Neo zwycięży, Crab
Shack przegra. Lepiej dla nas, jak będziemy jedynym lokalem
wWhiskeyBay.
–Mogęprzynajmniejpokazaćwamprojekt?
–Jasne–odezwałasięMelissa.
–Melissa!–syknęłaJules.
–Conamszkodzizerknąć?Niejesteściekawa?
– Nie zmienię postanowienia – oświadczyła Jules z mocą,
chociażniełatwojejbyłooderwaćwzrokodCaleba.
Z okna swojego salonu Caleb widział plac budowy nowej
restauracji. Widział również bar Crab Shack, gdzie mimo nocy
paliło się światło. I widział dom Parkerów pogrążony
wciemności.
– Jules nawet nie zerknęła na plany – zauważył, odwracając
siędoswojegoprawnika,BernardaStackhouse’a.
–Aczegosięspodziewałeś?–zapytałBernard.
– Że rzuci na nie okiem. Miałem nadzieję, że rozsądek
zwyciężyiprzestaniesięupierać.
–Czylipostąpitak,jaktysobieżyczysz?
Bernard siedział w skórzanym fotelu. Jak zwykle miał na
sobienieskazitelnygarniturizeskrońmilekkoprzyprószonymi
siwizną wyglądał bardzo dystyngowanie. Gdy zachodziła
potrzeba, potrafił wygłosić płomienne przemówienie w sali
sądowej,
lecz
Caleb
wiedział,
że
wówczas
odgrywa
przedstawienie. Wątpił, czy Bernard w ogóle odczuwa
jakiekolwiek emocje. Natomiast sarkazm przychodził mu
złatwością.
– Absolutnie. Chcę, żeby postąpiła tak, jak ja podyktuję. –
Jego
propozycja
gwarantowała,
że
obie
strony
będą
zadowolone. – Jej siostra, Melissa, wykazuje znacznie więcej
rozsądku.
–PotrafiwpłynąćnaJules?
–Niewiem,czypróbuje.AleMelissieplanysiępodobały.
Nie mógł się już doczekać rozpoczęcia prac. Każdego dnia
liczyłstraty.
–Znalazłemnowerozwiązanie–odezwałsięBernard.
–Idopieroterazotymmówisz?
–Czekałem,ażzłośćtrochęzciebiewyparuje.
–Nicniemusiałozemnieparować.Cotozarozwiązanie?
–Możeusiądziesz?
–Cotozarozwiązanie?–powtórzyłCaleb.
Czyjesttakradykalne,żezwaligoznóg?
–Szyjamnieboliodpatrzeniawgórę.Usiądź.
Calebowi lepiej się myślało na stojąco, lecz ciekawość
zwyciężyła.Przysiadłnaoparciukanapy.
Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Caleb
wiedział,żetoalboMatt,alboT.J.
–Jestemtutaj!–zawołał.
–Chceszpoczekać,ażbędziemysami?–zapytałBernard.
–Zjakiegopowodu?Tojakiśsekret?
–Copijemy?–zapytałMatt,wchodząc.
–Zastanawiamsięnadtequilą–odparłCaleb.
Mattskierowałsięprostodobaru.
–Mów–CalebzwróciłsiędoBernarda.
Bernardwestchnąłostentacyjnieipowiedział:
– Istnieje coś takiego jak prawo przejazdu. – Wyjął z teczki
mapęirozłożyłjąnastoliku.–DrogadojazdowadoCrabShack
biegnieprzeztwojądziałkę.Tutaj.
–TodziałkaT.J.
– Nie. Wszystkie działki pierwotnie stanowiły jedną. Parcele
T.J.,MattaiParkerów,niewielkie,zostałyzniejwydzielone,całą
resztę kupił twój dziadek. W efekcie każda z parceli graniczy
z wąskim pasem ziemi należącym już do ciebie. Nikt nie
przywiązujedotegowiększejwagi,botogłówniezboczeskały.
Idroga.
Calebnachyliłsięnadmapą.DrogadojazdowadoCrabShack
odchodziła od drogi głównej i przecinała jego działkę.
Wprzybliżeniuodcinektenmierzyłstometrów.
–Zjednejstronyjestskała–pokazałBernard.
– A z drugiej znak najwyższego poziomu wody w czasie
przypływu–zauważyłMatt.
– Jest możliwe wytyczenie innej drogi dojazdowej wzdłuż
wybrzeża?–zapytałCaleb.
–Rozmawiałemzinżynieremdrogowcem–odparłBernard.–
JulesParkermusiałabyzbudowaćmost.
–Maskromnybudżet.
–Todostałeśodpowiedź.
Mattgwizdnął.
–Nieprzebieraciewśrodkach–skomentował.
–Każdydzieńzwłokikosztujemniedziesięćtysięcydolarów.
–Woliszjądoprowadzićdobankructwa?
–Użyjętegoargumentujakonarzędzianacisku.
Caleb wyprostował się. Już próbował marchewki, może pora
na kij? Pokaże Jules, że jeśli nie będą współpracować,
doprowadząsięnawzajemdoruiny.Byłpewien,żeniewybierze
takiego rozwiązania. Drzwi frontowe znowu się otworzyły i po
chwilidosalonuwkroczyłT.J.
–Gotowi?–zapytałgłosempełnymentuzjazmu.
UmówilisięnawypaddoOlympii.WtedyCalebowiwydawało
się to dobrym pomysłem, teraz jednak zmienił zdanie. Wolał
zostać w domu. Nie zamierzał, co prawda, już dziś wieczorem
przystąpić do rozgrywki z Jules, ale stracił ochotę na tańce
ijałowerozmowyzprzypadkowymipartnerkami.
–Tokaretka?–T.J.wyjrzałprzezokno.
CalebodwróciłsięizobaczyłmigająceświatłatużobokCrab
Shack.
–Niedobrze–mruknąłMatt,zrywającsięzmiejsca.
Trójka przyjaciół puściła się biegiem. Dotarcie do cypla
zabrałoimniecałepięćminut.Calebowicałyczasprzezgłowę
przebiegały dramatyczne wizje. Jules spadła z drabiny.
Poparzyłasiępreparatemdousuwanialakieru.Palnikiem.
Matt biegł tuż za nim, J.T. został w tyle. Do Crab Shack
dobiegli w chwili, gdy ratownicy wynosili nosze. Caleb
przyspieszył.NaglewdrzwiachzobaczyłJules.Czylitonieona
leży na noszach, pomyślał z ulgą, ale zaraz znowu ogarnął go
niepokój.Melissa.
–Cosięstało?–zawołał.
Julesspojrzałananiegozaskoczona.
–Tytutaj?
–Zobaczyłemświatłakaretki–wydyszał.–Cosiędzieje?
–Pistoletdogwoździ–słabymgłosemwyjaśniłaMelissa.
Calebodetchnąłzulgą.Mówi.Todobrze.
– Używałaś pistoletu? – Przeniósł wzrok na Jules. – Masz
pistoletdogwoździ?
–Nieja,tylkoNoah.
–GdziejestNoah?
Facet zwariował? Dał im do ręki pistolet do gwoździ? Już ja
znimpogadam…
–Tomojawina–zwnętrzakaretkidobiegłgłosMelissy.
–Jedziepaniznami?–ratownikzwróciłsiędoJules.
–Tak.
–Spotkamysięnamiejscu–rzuciłCaleb.
–Poco?–zapytałaJules,wsiadającdokabiny.
–Kogozabrali?–zapytałzdyszanyT.J.,którydopieroterazdo
nichdołączył.
–Melissę–odparłCaleb.–Pistoletnagwoździe.
–Źleznią?–T.J.skrzywiłsię.
– Rozmawiała z nami, jak ją wynosili, ale jadę do szpitala.
Chcęsiędowiedziećczegoświęcej.
–Jedziesz?–zdziwiłsięMatt.
Caleb uważał, że to naturalne. Dziewczyny są jego
sąsiadkami, a Jules może czegoś potrzebować. Chociażby
odwiezieniazpowrotem.
–Aha,syndrombiałegorycerza–mruknąłMatt.
–Kogoratuje?–zapytałT.J.
– Dobre pytanie. – Matt spojrzał na Caleba. – Rozsądną czy
krnąbrną?
Krnąbrną,pomyślałCaleb.Głośnozaśpowiedział:
–Anijedną,anidrugą.
ROZDZIAŁTRZECI
Jules usiadła, zaraz jednak wstała i zaczęła krążyć po
poczekalni.
Gdy
po
raz
kolejny
zawróciła,
zobaczyła
zbliżającegosięCaleba.Najegowidokodczułaulgę,leczzaraz
sięzreflektowała.Niejestprzyjacielem.Niejestnikimważnym
ani w życiu jej, ani Melissy. Nie ma powodu cieszyć się z jego
obecności.
–CozMelissą?–zapytał.
Julesogarnęłaprzemożnachęć,byrzucićsięmuwramiona.
Powstrzymałasięoczywiście,jednakwduchuzastanawiałasię,
jakbyzareagował.
–Zabralijąnablokoperacyjny.
–Tochybadobrze?
– Powiedzieli, że akurat dzisiaj w szpitalu dyżuruje chirurg
specjalistaodręki.
–Denerwujeszsię?–zapytał,podchodzącbliżej.
– Tak. Nie. Nie wiem. Może powinnam? Przyznam ci się, że
się denerwuję, bo się nie denerwuję. Przepraszam, plotę bez
sensu…
–Skądże.
–Kiedyprzyjechaliśmy,wciążmówiłajaknajęta.Brałamtoza
dobryznak.Aleterazmyślę,żebyławszoku.
–Niewykluczone.
Usiedli.Milczelikilkachwil.
–Wiesz,corobiłaztympistoletem?–zapytałCaleb.
–Pokazywałami,jakdziała,ajejzkoleipokazałNoah.
PotwarzyCalebaprzebiegłgrymaszłości.
–Noahpokazywałjej,jaksięobchodzićzpistoletem?
–Toniejegowina.
–Coonsobiewyobrażał?
–Byłaciekawa,tojejzademonstrował.
–Niechcę,żebytozabrzmiałoseksistowsko,ale…
–Potakimwstępiezabrzmi.
– Obawiam się, że tak. Jesteś pewna, że powinnyście
zajmowaćsiępracamikonstrukcyjnymi?
– My nie zajmujemy się pracami konstrukcyjnymi. My tylko
pomagamy wykonawcy. Noah wspaniale pokazuje, co mamy
robićijak.
–Zpistoletemsięniepopisał.
Podeszłapielęgniarka.
–PaniParker?–upewniłasię.
–Sąjakieświadomości?–Julespoderwałasięzkrzesła.
Calebrównieżwstał.
–Operacjawłaśniesięzakończyła.–Uśmiechpielęgniarkibył
pełenotuchy.–Wszystkoposzłodobrze.
–Dziękuję–szepnęłaJules.Dopieroterazuświadomiłasobie,
jakbardzosiędenerwowała.
– Przez następną godzinę, może dłużej, siostra będzie w sali
pooperacyjnej, potem pewnie zaśnie. Może pani jechać do
domu.
–Rękabędziesprawna?
– Chirurg zapewnia, że całkowicie. Ale przez dwa tygodnie
nie wolno jej forsować. W sprawie dalszego leczenia siostra
powinnasięzgłosićdolekarzarodzinnego.
–Mogęjązobaczyć?–zapytałapielęgniarkę.
– Jeszcze przynajmniej godzinę – pielęgniarka zerknęła na
zegarścienny–siostraspędziwsalipooperacyjnej.
– Równie dobrze możesz przyjechać rano – wtrącił Caleb. –
Tobieteżprzydasiętrochęsnu.Odwiozęcię.
–Dziękuję–rzekłaJulesdopielęgniarki.–Iproszęprzekazać
podziękowaniachirurgowi,któryoperowałsiostrę.
–Oczywiście.
Pielęgniarkaodeszła,aJulesodsunęłasięodCaleba.
–Mogępojechaćtaksówką–oświadczyła,kiedyzmierzalido
wyjścia.
–Jasne,żemożesz,tylkopoco?Przecieżjaitakprzejeżdżam
oboktwojegodomu.
– Nie jesteś za nas odpowiedzialny. – Czuła się w obowiązku
topowiedzieć.
Calebpchnąłdrzwi.
–Niktnietwierdzi,żejestem.
–Atakwogóle,tocotutajrobisz?
Zimny wiatr przenikał przez jej cienki T-shirt. Skuliła się
iciasnoobjęłaramionami.
– Chciałem się upewnić, że Melissie nic nie zagraża.
Iwiedziałem,żebędzieszchciałajakośdostaćsiędodomu.
–Ledwienasznasz.
Wskazałczarnegoleksusazaparkowanegobliskowejścia.
–Znamcięoddwudziestuczterechlat.
–Nielubiszmnieoddwudziestuczterechlat.Tonietosamo.
–Nigdycięnienielubiłem–zaprzeczyłłagodniejszymtonem.
–Prawiecięnieznałem.
–Aleterazmnienielubisz.
–Terazjestemnaciebiezły.Toznowuniejesttosamo.
–Aleprawie.
Uśmiechnąłsięiotworzyłdrzwisamochodu.
–Bardzosięstarasz,żebymcięznielubił.
–Boniechcęustąpićidaćcitego,cochcesz?
–Tylkoczęściowoztegopowodu.
Zamknąłdrzwiiprzeszedłnastronękierowcy.
–Jakimaszinnypowód?–zapytała,gdyusiadł.
Kujejzadowoleniuodrazuwłączyłogrzewanie.
–Kontrujeszpraktyczniewszystko,copowiem.
Julesnamyślałasięchwilę,wkońcustwierdziła:
–Niewszystko.
Uśmiechnął się z ironią i pokręcił głową. Lubiła, jak się
uśmiechał. Musi z tym walczyć, pomyślała. I musi przestać
lubićjegodotyk.Zdecydowanie.
Caleb wyjechał z parkingu i skierował się ku krętej drodze
wzdłużwybrzeżaprowadzącejdoichdomów.
–Wymieńjednąrzecz,codoktórejzgodziłaśsięzemną.
–Pozwalamcisięodwieźć.
–Musiałemciędotegonamawiać.
– Co tylko dowodzi, że potrafię zmienić zdanie – odparła
triumfalnie.–Jestemrozsądna,uznajęrzetelneargumenty.
–Wtakimraziepozwólsobiewyjaśnić,jak…
Julespoczuładziwnyuciskwżołądku.
–Niedzisiaj,proszę.
–Żartowałem.–Naglepoczuła,żecałaenergiająopuszcza.–
Głodna? – zapytał. Była głodna, ale nie chciała się do tego
przyznać. – Bo ja umieram z głodu. Nie będziesz miała nic
przeciwkotemu,jaksięzatrzymam?
–Typrowadzisz.Możeszrobić,cochcesz.
–Czymterazcisięnaraziłem?
Natychmiastpoczuławyrzutysumienia.
–Przestańbyćtakimiły.Tomniepeszy.
Calebparsknąłśmiechem,rozładowującnapięcie.
–Możebyćburger?
–Może.
Skręcił w lewo i zatrzymał się przed oknem do obsługi
kierowcówprzyfastfoodzie.
– Dwa razy cheeseburger, dwa razy frytki i dwa razy shake
czekoladowy.
Dziewczyna za szybą przekazała zamówienie dalej i przyjęła
odniegopieniądze.
– Dobry wybór na poprawienie nastroju – skomentowała
Jules.
–Zapominałem,żetyturządzisz.
–Niekrytykujęcię.
–Nie?
Przewróciłaoczami.
–Nauczsięsłuchaćmojejintonacji.
–Dlamniezabrzmiałasarkastycznie.
– Pudło. Nie mam nic przeciwko burgerom i frytkom. Może
nie są bardzo zdrowe i nie należy ich jeść codziennie, ale są
smaczne.–Calebuśmiechnąłsię.–Dzięki.
– Drobiazg. – Okienko otworzyło się. Dziewczyna podała
Calebowi dwie torby. Caleb oddał je Jules i odjechał kawałek
dalejnaparkingnadoceanem.–Możebyć?
–Może.
Jules odpięła pas, odchyliła się na oparcie fotela. Napięcie
ostatnich godzin powoli ustępowało. Melissa wyzdrowieje.
Wszystkieinnesprawyjakośsięułożą.
Calebzatrzymałsamochóduszczytuschodówprowadzących
dodomuParkerówiwysiadł.
– Co robisz? – zapytała Jules, zamykając drzwi od strony
pasażera.Wjejgłosiezabrzmiałanutapodejrzliwości.
–Odprowadzęciędodrzwi.
–Niebądźgłupi.
–Nigdyniejestemgłupi.
–Potrafięzejśćzeschodów.Tysiącerazytorobiłam.
– Może. – Caleb szarmanckim gestem wskazał, by schodziła
pierwsza. – Ale ja nie potrafię zostawić kobiety samej
wciemnościachnaprogudomu.
–Caleb!–wykrzyknęłazdesperowana.
– Bez dyskusji. Odprowadzę cię pod drzwi. Ojciec może nie
byłwzoremcnót,alewychowałmnienadżentelmena.
–Tobezsensu–zaprotestowała,leczzaczęłaschodzić.
–Możeitak,aleniemawtymniczłego.Musiszsięnauczyć,
kiedywartosięspierać,akiedynie.
–Atymusiszsięnauczyćzarządzaćswojąenergią.
Uśmiechnął się do siebie. Przekomarzanie się z Jules warte
byłokażdegowysiłku.Zmurszałedrewnianestopnieuginałysię
podjegociężarem.Ichbrzegiporastałmech.
–Ilelatmająteschody?–zapytał.
–Niemampojęcia.
–Przydałabysięnowaporęcz.
–Jużsięzabieramdoroboty.
–Mówiępoważnie.Teschodyniesąbezpieczne.
– To nie twoje zmartwienie. W tej chwili naprawdę mam na
głowiepilniejszesprawy,nieliczącsiostrywszpitalu.
–Przepraszam.–Poczułsięjakostatnidrań.
Żałował, że nie ruszył przodem. Gdyby upadła, mógłby ją
złapać.Powinienbyłotympomyśleć.Dlaczegonieprzewidział
takiejsytuacji?WziąłJuleszarękę.Przynajmniejwtakisposób
będzie ją ubezpieczał. Jules chciała mu się wyrwać, lecz nie
puszczał.
–Tonierandka–rzuciłaprzezramię.
– Całkowita zgoda. Fast food i wizyta w szpitalu? Najgorsza
randkanaświcie.
– Gwoli ścisłości, odprowadzenie mnie do drzwi i trzymanie
zarączkęniezostanienagrodzonecałusemnadobranoc.
–Trzymamcięzarękę,żebyśnieupadła.
–Oczywiście–odparłajakzwyklezsarkazmem.
–Jesteśbardzopodejrzliwąkobietą.
–Atybardzowyrachowanymfacetem.
–Nieproszęocałusa.–Chociażmijałbysięzprawdą,gdyby
twierdził, że nie chce jej pocałować. – Ale tylko teoretycznie
zapytam, jaki warunek musiałbym spełnić, żeby zasłużyć na
całusa?Jakdobramusiałabybyćrandka?
–Toniemanicwspólnegozjakościąrandki–odparłaJules.–
Oczywiście musiałaby być udana. To znaczy ja musiałabym się
dobrze bawić. Ale nie musi wiele kosztować. Nie należę do
dziewczyn, na których wystawne otoczenie i wykwintne wino
robiąwrażenie.
–Aha.Taniewino.
Dotarlidoganku.Julesodwróciłasię.
–Najważniejszejesttowarzystwo.
Wświetlegwiazdwyglądałaprzepięknie.
–Podobnojestemzajmującymrozmówcą.
–Niewątpię.Założęsię,żetaktwierdządziewczyny,którym
imponujewystawneotoczenieiwykwintnewino.
–Niezbytceniszprzedstawicielkiswojejpłci.
– Nie taka była moja intencja. Źle mnie zrozumiałeś –
żachnęłasięJules.
– Wiem, jaka była twoja intencja. Uważasz, że spotykam się
zkobietami,którelubiąmniedlamoichpieniędzy.
–Niedokładnie…
Udałomusięzbićjąztropuipostanowiłtowykorzystać.
–Niewierzę.Samazapędziłaśsiędonarożnika.
–Nie.Niezapędziłamsię.Dajmisekundę.
–Jasne.
Czekał, z przyjemnością patrząc na jej niebieskie oczy
irozszerzoneźreniceświecącejakoknaduszy.
–Toniefair–odezwałasięwkońcu.
–Dlaczego?
–Jestemzmęczona.Wnienajlepszejformie.
– Mam dać ci fory? – Widział, że z trudem powstrzymuje
uśmiech. – Wiesz na czym polega twój problem? – zapytał
iwierzchemdłonimusnąłpoliczekJules.
Spodziewałsię,żesięcofnie,leczsięnieporuszyła.
–Naczym?–zapytałalekkochropawymgłosem.
–Niewiesz,jakmnietraktować.
–Chciałabymmóczaprzeczyć…
–Alejesteśzmęczona–dokończyłzanią.–Iniewszczytowej
formie.
Jej usta przykuwały jego wzrok, pochłaniały całą uwagę.
Bardzopragnąłjepocałować.
–Tak–przyznałailekkopochyliłasiędoprzodu.
Calebdrugąrękądotknąłjejramienia.
– Jules. – Rozchyliła wargi, podniosła na niego jak gdyby
niewidząceoczy.–Chcesz,żebymciępocałował?
–Tak–wyrwałojejsię,leczsięzreflektowała.–Toznaczy…
Za późno. Ich pocałunek był lepszy od poprzedniego. Wargi
Jules były delikatne, miękkie, gorące. Słodkie. A gdy Caleb
wsunął między nie koniuszek języka, Jules uniosła głowę,
przytuliłasiędoniegoioddałapocałunek.
Wtedy otoczył ją ramionami i przytulił. Czuł ogarniające go
podniecenie. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy ich obojga
razem w łóżku. Dlaczego tak nie może być już zawsze?
Dlaczego muszą toczyć z sobą spory? Jules jest inteligentna
iharda.Fascynująca.
Otrzeźwienie przyszło po chwili. Muszą się z sobą spierać.
Myślenie życzeniowe nie zmieni rzeczywistości. Jego interesy
są diametralnie różne od jej interesów. Zapewne nie ma
wyboru. Musi ją zranić. A jeśli tak, to nie może jej całować.
I absolutnie nie może iść z nią do łóżka. Nie może się z nią
przespać, zatajając przed nią kruczek prawny, jaki wynalazł
Bernard.
Przerwałpocałunek,odsunąłsię.
–Oco…?–wybąkałazaskoczona.
– Przepraszam – odrzekł i opuścił ręce. – Zachowałem się
nieodpowiednio.
–Eee…Wporządku.–Powolidochodziładosiebie.
–Późnojuż.Jesteśzmęczona–powtórzyłkolejnyraz.–Tonie
byłarandka.Posunąłemsięzadaleko.
–Zapytałeśozgodę–wytknęłamu.
Niemógłuwierzyć,żegobroni.
–Alechciałaśjąwycofać.Wiemto.Widziałem.
–Rozważałamzaiprzeciw.
–Jestwieleargumentówprzeciw.
Toprzynajmniejjestprawdą,pomyślał.
–Jestteżwieleargumentówza.
–Nieróbtego,Jules.
–Czego?
–Niedawajmiswojegopozwolenia.
–Ale…
–Jutroznowubędziemywalczyćnanoże.Gwarantuję.
–Terazniewalczymy.–Uśmiechnęłasięsłabo.
Zacisnął zęby. Jeśli zaraz nie odejdzie, już w ogóle nie
odejdzie.
– Dobranoc, Jules – powiedział i zrobił pierwszy krok. – Daj
znać,gdybyściejeszczeczegośpotrzebowały.
Odszedł,zanimzrobilicoś,czegobyżałowali.
Następnego dnia Jules starała się nie myśleć o pocałunku
Caleba. Odebrała Melissę ze szpitala i próbowała namówić ją
dozostaniawdomu,leczMelissauparłasięipojechałazniądo
Crab Shack. Kiedy weszły do baru, Noah spojrzał na
zabandażowaną rękę Melissy, potem na pistolet do gwoździ,
potemnatwarzdziewczyny.
–Cocipowiedziałem?
–Żemamtegoniedotykać…
–Atycozrobiłaś?–Zacząłsiędoniejzbliżać.
–Jatylko…
–Tylkoco?Tylkoco!?–GłosNoahabrzmiałostro.
– Pokazywała mi, jak to działa – wyjaśniła Jules, zaskoczona
gwałtownąreakcjąNoaha.
Noahodwróciłsiędoniejizapytał:
–Mogęporozmawiaćztwojąsiostrąnaosobności?
–Jeślizamierzasznaniąkrzyczeć,tonie.
–Niekrzyczę.
–Onniekrzyczy–wtrąciłaMelissazrezygnowanymtonem.
–Nocspędziławszpitalu–ciągnęłaJules.–Byłaoperowana.
Noahzmieniłsięnatwarzy.
– Dobrze się czujesz? – zapytał z troską. Podniósł jej
zabandażowaną rękę i obejrzał z każdej strony. – Nie wolno ci
niczegodotykać.
–Tak.
– Nigdy więcej. Żadnych moich narzędzi. W ogóle żadnych
narzędzi.Animłotka,anipiły…
–Noah–zainterweniowałaJules.
–Malowanie?–zapytałaMelissaznutąprzekory.
–Opary–uciąłNoah.
–Założęmaskę.
–Raczejhełmikombinezonochronny.
–Nieprzesadzaj.Niejestemażtakąfajtłapą.
–Jesteś.–Spojrzałwymownienajejrękę.
Jules zauważyła, że ton sprzeczki się zmienił. Teraz to już
byłozabawneprzekomarzaniesię.
– Nie mam zamiaru robić wszystkiego sama – oświadczyła –
ale niech Melissa lepiej trzyma się z daleka od ostrych
przedmiotów.
–Iciężkich,itwardychteż–dorzuciłNoah.
–Nacośjednakmusisięprzydać.
–Zgoda.Niechbędziemalowanie.
– To ty dałeś dziewczynie pistolet do ręki!? – Od progu
zagrzmiałgłosCaleba.
Jules natychmiast osaczyły wspomnienia wczorajszej nocy.
Oblałająfalagorąca.
–Chciałazobaczyć,jakdziała–wysyczałNoah.
–Atyjejzademonstrowałeś,tak?
–Zabroniłemjejbraćpistoletdoręki.
–Alenieposłuchała.
–Mojawina–odezwałasięMelissa–nieNoaha.
– To ty się skaleczyłaś, nie on – zauważył Caleb. – Jak się
czujesz?Niepowinnociętuwogólebyć.
–Uparłasię–wyjaśniłaJules.
Nareszcie odzyskała głos. Cokolwiek wczoraj zaszło między
nią i Calebem, należy do przeszłości. Musi o tym zapomnieć
i ruszyć do przodu. Spędziła bezsenną noc, ale ostatecznie
doszła do wniosku, że on miał rację. Stoją po przeciwnych
stronachbarykadyitosięniezmieni.
– Melissa musi usiąść – oświadczył Noah i zaprowadził ją
wdrugikoniecbaru.
Caleb podszedł do Jules. Jego bliskość wywołała w niej
przyjemnydreszczyk,leczszybkozdusiławsobiepodniecenie.
Kierujsięlogikąirozumem,nakazałasobie.
–Możemyporozmawiać?–zapytał.
–Oczym?
Niechciałapowtórkizwczorajszegowieczoru.
–Ointeresach–odparł.
–Aha.Jasne–rzekłaizrobiłaruch,jakgdybychciałapójśćza
Melissą.
–Tylkoty–Calebzniżyłgłos.
–Ococichodzi?
–Niechcęjejdenerwować.
–Jużsięboję,comnieczeka.
–Jestcoś,oczymmusiszwiedzieć.
–Wyjdźmynataras–zaproponowała.Byłowczesnesłoneczne
czerwcowe popołudnie. Mewy krążyły w pachnącym solą
i wodorostami powietrzu. Fale przypływu biły rytmicznie
oskalistybrzeg.–Mów.Słucham.
Calebpodszedłdobalustradyisięodwrócił.
–Rozmawiałemzmoimadwokatem–zaczął.–Tospecjalista
odprawakorporacyjnego.
–Czylirezygnujeszztejlokalizacji.
Calebzmarszczyłczoło.
–Mójprawnikprzyglądałsięterenowi,naktórymstoiwasza
restauracja.
–Niedostaniesznaszejdziałki.
–Niechcęjej.Zaraz.Chcę,jeślityjejniechcesz.Sprzedasz
miziemię?
–WtedyniebędęmogłaodnowićCrabShack.
–Świetnerozumowanie.
–Nietraktujmniezgóry.
–Nietraktuję.Usiłujęcościpowiedzieć.
–Zamieniamsięwsłuch.
Jules skrzyżowała ręce na piesiach i przyjęła wyczekującą
postawę.Calebwziąłgłębokioddech.
–Niejestmiłatwotomówić.
–Widzę–mruknęła.
– Eee… Chodzi o prawo przejazdu. Odcinek waszej drogi
dojazdowej biegnie przez mój teren. – Urwał i spojrzał ku
brzegowi. Jules spojrzała w tym samym kierunku. – Jeśli cofnę
zgodę,niktniedojedziedoCrabShack.
Minęła przynajmniej minuta, zanim do Jules w pełni dotarło
znaczeniejegosłów.
–Nie–stwierdziłakrótko.–Toniemożliwe.
Onkłamie.
– Wyjaśnienie wszystkich szczegółów zabrałoby nam trochę
czasu,aletakajestprawda.–Sięgnąłdowewnętrznejkieszeni
marynarkiiwyjąłkopertę,którąwręczyłJules.–Nieblefuję.
–Toniemożebyćprawda.
–Wystarczyjednopociągnięciepiórem,Jules.Tomojaziemia
imogęcofnąćzgodę.NawetjeśliodbudujeszCrabShack,nikt
tuniedojedzie.
Poczuła,żeziemiausuwasięjejspodnóg.
–Niezrobisztego.
–Niechcę.
–Toniemożebyćlegalne.Wezmęprawnika.
–Twójwybór.
–Pewnie,żemój.
Niemożejejpowstrzymać.
– Wolałbym jednak, żebyśmy współpracowali i żeby obie
nasze restauracje działały z powodzeniem. – Jej groźba nie
zrobiłananimwrażenia.
–Wydajecisię,żemożeszmnieprzestraszyćiusunęklauzulę
ozakaziekonkurencji?
– Nie próbuję cię przestraszyć. Próbuję zaapelować do
twojegorozsądku.
–Groźbą?
– To nie jest groźba. – Zamilkł. Widziała, że zastanawia się
nadwłasnymisłowami.Wierówniedobrzejakja,żetogroźba,
pomyślała. – Usuń klauzulę, a ja dam ci prawo użytkowania
drogi.Obojenatymwygramy.
–Oboje?–Onmożewygra,onazdecydowanienie.
–Chcęcipomóc–Calebrzekłwkońcu.
–Wcalenie.–Tegobyłanastoprocentpewna.
–Lubięcię.Wczorajwieczorem…–zaczął.
–Niemówimyowczorajszymwieczorze!
Nie pozwoli mu użyć tego zdarzenia świadczącego
okompletnymbrakuwyczuciasytuacjiprzeciwkosobie.
– Już wczoraj wiedziałem o tej drodze. Nie mogłem… –
Palcami przeczesał włosy. – Nie mogłem posunąć się o krok
dalej,zanimuczciwieniewyłożękartnastół.
–Mamciprzyznaćpunktyzauczciwość?
–Chcę,żebyświedziała,comniepowstrzymało.
Mimo całego gniewu na Caleba Jules musiała przyznać, że
zachował się z honorem. Tylko ten jeden raz, przypomniał
wewnętrzny głos. On chce ją zniszczyć, a to już nie jest
honorowe.
ROZDZIAŁCZWARTY
Zostawiłjejkilkadnidonamysłu.Niechciałwywieraćnanią
nacisku, czekał więc z niecierpliwością na odpowiedź.
W czwartek jednak nie wytrzymał i zapukał do drzwi domu
Parkerów.Światłapaliłysię,przezotwarteoknosłyszałBlake’a
Sheltona.
DrzwiotworzyłaMelissa.Wydawałasięzaskoczona.Miałana
sobiefioletowąbluzkęiobcisłedżinsy,wuszachekscentryczne
kolczyki z miedzi. Była świeżo umalowana, włosy zawiązała
wysokowkońskiogon.
–Przeszkadzam?Szykujeszsięnarandkę?
– Nie – odparła, ale rzuciła szybkie spojrzenie na schody za
jegoplecami.
– Jak ręka? – zapytał, starając się ocenić, w jakim jest
nastroju.
Jeśli Jules powiedziała jej o prawie przejazdu, powinna się
gniewać.ZachowanieMelissyniewskazywałojednaknato,że
jestzła.Niemniejbyłatrochęzdenerwowana.
–Szybkosięgoi.Iwcaleażtakbardzominieprzeszkadza.–
Zaśmiała się. Uniosła dłoń, aby mógł ją zobaczyć. – Lekarz
powiedział, że celnie strzelam. Kilka milimetrów w lewo albo
wprawoizrobiłabymsobiepoważnąkrzywdę.
–Cieszęsię,żeniebyłogorzej.
–Jarównież.
–ZastałemJules?
–Niemajej.
Odpowiedź go zaskoczyła. Wszystko sobie zaplanował, a tu
klops. Spojrzał na Melissę i zaczął się zastanawiać, czy Jules
równieżubrałasięjaknarandkę.Jużsampomysł,żemogłaby
sięzkimśumówić,zepsułmuhumor.
–Maszdoniejsprawę?Możejamogłabymcipomóc?
CalebniebrałpoduwagęrozmowyzMelissązpominięciem
Jules. Melissa jednak sprawiała wrażenie rozsądniejszej
z sióstr. Już kilkakrotnie myślał, że byłaby skłonna poprzeć
niektórezjegopomysłów.
–Niewykluczone.Mogęcizająćchwilę?
Melissazawahałasię,znowuzerkającnaschody.
–Oczywiście.
Szerzej otworzyła drzwi i odsunęła się na bok, aby mógł
przejść. Nigdy przedtem nie był w domu Parkerów. Korytarz
prowadził prosto do kuchni ze starymi szafkami z drewna
jodłowego i jasnozielonymi ścianami. Trzy okna wychodziły na
zatokę.Wszystkiemeble,linoleumnapodłodze,kuchennyblat,
były zużyte, lecz nie wyglądały na tandetne. Wnętrze było
czysteizadbane.
–Napijeszsięmrożonejherbaty?–zapytałaMelissaiściszyła
muzykę.
–Poproszę.
Napełniła dwie szklanki i wstawiła dzbanek z herbatą
z powrotem do lodówki. Caleb usiłował zgadnąć, ile lodówka
może mieć lat. Kilkadziesiąt? Teraz już nie produkują takich
solidnychsprzętów,pomyślał.
– Zakładam, że Jules powiedziała ci o prawie przejazdu –
odezwałsię,przechodzącdorzeczy.
–Owszem.
Nietospodziewałsięusłyszeć.
–Naprawdę?
–Dziwiszsię,żenietraktujęcięjakwroga?
–Tak.Nie.Totrochęutrudniawamsprawę.
–Trochę?–Melissapodeszładostołuipodałamuszklankę.–
Powiedziałbymraczej,żewstuprocentach.
Wciążnieokazywałagniewu.Calebzaczynałpodejrzewać,że
siostryopracowaływłasnąstrategię.
–Niedałamiodpowiedzi.
–Mniepowiedziała,żedała.
– Pod wpływem chwili tak, ale zakładam, że to nie było
ostatecznestanowisko.
– Oczekiwałeś, że zmieni zdanie? – Ton Melissy nie był
oskarżycielski.Pytałajakbyzciekawości.
Calebponowniepomyślał,żesiostrycośknują.
–Oczekiwałem,żesięzastanowi,rozważykonsekwencje…
Melissazaśmiałasiękrótko.
–Zapewniamcię,żedokładniejerozważyła.
–I?–CiekawośćCalebazkażdąminutąrosła.
–Izadzwoniładonaszegoojca.Potemdoprawnika.
–Copowiedzieli?–zapytał,szykującsięnanajgorsze.
Melissauśmiechnęłasięznacząco.
–Komentarzojcanienadajesiędopowtórzenia.
–Nigdymnienielubił.
–Oględniemówiąc.
–Acopowiedziałprawnik?
– W skrócie, że i ty i my mamy swoje racje. I że
rozstrzygnięciezatargubędziedługotrwałeikosztowne.
Obróciłszklankę.Kostkiloduzadzwoniłyościanki.
–Inieprzyniesiekorzyści–dodał.
–Tobienie.
–Aniwam.
Melissawypiłałykherbaty.
–Itusięmylisz.Jeśliwygramy,odniesiemykorzyść.
–Niewygracie.
Melissaspojrzałamuprostowtwarz.
–Czegochcesz,Calebie?
– Żyć w przyjaźni. – Nie kłamał. – Wcale nie chcę
doprowadzićCrabShackdoruiny.
Melissauśmiechnęłasięzpobłażaniem.
–Jakośmitrudnowtouwierzyć.
– Chcę współpracy. Pamiętasz, co mówiłem o promowaniu
siebienawzajem?
–Ojciecnasprzedtymprzestrzega.
Caleb nie znajdował na to dobrej odpowiedzi, ponieważ
Roland Parker miał wszelkie powody nie ufać żadnemu
zWatfordów.Chcączyskaćnaczasie,wypiłłykherbaty.
– Mogę tylko powiedzieć – odezwał się po chwili – że nie
jestem moim ojcem. I że odnoszę wrażenie, że ty nie jesteś
swojąsiostrą.–Melissapodejrzliwiezmrużyłaoczy.–Sądzę,że
ty dostrzegasz korzyści ze współpracy. Jesteś racjonalna
i wyraźnie widzisz, ile strat przyniesie dalsza walka. Będzie
kosztowałakupękasy.Iobojętne,ktowygra,obiestronywyjdą
ztegobardzoosłabione.
Melissanieodpowiedziała.Wzamyśleniupowiodłapalcempo
mokrejścianceszklanki.ZzaścianywciążdobiegałgłosBlake’a
Sheltona. Caleb milczał. Bał się popełnić jakiś błąd. W końcu
Melissapodniosłagłowę.
–Niemożeszstosowaćtaktykidzielirządź.Todoniczegonie
prowadzi.
Nie zamierzał przyznawać, że właśnie taką taktykę
zastosował.
–Niechcęnikimrządzić.Niechcęnikogoznikimskłócić.Ale
wtenprojektjużzainwestowałemmilion.
–Czylimaszwieledostracenia.
–Toraczejwymaciewieledostracenia.
–Jeszczejedenpowód,dlaktóregoniepowinnyśmyciufać.
–Rozumiem.Powiedz,comogęzrobić…
Przerwało mu głośne pukanie do drzwi. Melissa podskoczyła
nakrześleigwałtownieodwróciłagłowę.
–Spodziewaszsiękogoś?–zapytałCaleb.
–Nie.–Jejpoliczkisięzaczerwieniły.–Może.
Pukanierozległosięponownie.
– Mam otworzyć? – zaoferował się Caleb, widząc jej
zdenerwowanie.
– Melissa!? – zawołał głos, który Caleb natychmiast
rozpoznał.Noah.
–Coontutajrobi?
Caleb właśnie dzisiaj dowiedział się pewnych bardzo
niepokojącychszczegółówzjegożycia.Zamierzałpodzielićsię
tymirewelacjamizJulesiMelissą.
Melissachciaławstać,leczCalebbyłszybszy.
– Mam mu coś do powiedzenia – rzucił i zanim zdążyła
odpowiedzieć,wybiegłdoholuiotworzyłdrzwi.
Noahniekryłzaskoczenia.
–Tak.Toja.–Calebodpowiedziałnajegoniewypowiedziane
pytanie.–Cotutajrobisz?
–Mamsprawę.
– Pytam, co robisz w Whiskey Bay. – Spojrzenie Noaha stało
sięostrożniejsze.–Oddawnamieszkaszwokolicy?
–Przecieżwiesz,żeodniedawna.
–Nietrudnobyłosiętegodowiedzieć.
–Niczegonieukrywałem.
–Caleb!–zawołałaMelissa.
–Jeszczesekunda!–Calebdowiedziałsię,żeNoahniedawno
wyszedłzwięzienia.–Cotakiegozrobiłeś?
–Wjakiejsprawie?–bezmrugnięciaokiemodparowałNoah,
ignorującintencjęzawartąwpytaniu.
–Żebytrafićzakratki.
MilczenieNoahatrwałoułameksekundy.
–Zabiłemczłowieka.
Caleboniemiał.Noahnicwięcejniepowiedział.
–Celowo?–Tobyłopierwszepytanie,jakieCalebowiprzyszło
dogłowy.
–Nie.
–Spodziewaszsię,żepozwolęcizbliżyćsiędodziewczyn?
– Nie sądzę, aby to miało cokolwiek wspólnego z tobą –
spokojnymtonemoświadczyłNoah.
JegoopanowanieudzieliłosięCalebowi.Przyznałwduchu,że
istnieje wiele sytuacji, kiedy można kogoś zabić przypadkiem.
Wypadek samochodowy, wypadek na polowaniu, walka na
pięści…
Noah dostał dwa lata, a po dziewięciu miesiącach zwolniono
go za dobre zachowanie. Taki wyrok wskazywał na wiele
okolicznościłagodzących.
–Tobyłwypadeksamochodowy?–zapytałCaleb.
–Nie.
–Wypadekzbronią?
– Nie. – Noah zacisnął dłonie w pięści. Widząc ten odruch,
Calebpomyślałowalcewręcz.
–Cotamtenzrobił?–zapytał.
NalewejskroniNoahazadrgałmięsień.
–Cośniewybaczalnego.
Caleba zadowoliła ta enigmatyczna odpowiedź. Nie miał
powoduwyrzucaćNoahazdomuJulesiMelissy.Zrozumiał,że
tąwizytąniczegonieosiągnął.
Byłopóźno,leczJulespostanowiła,żenieodpuści.
Mocno nacisnęła dzwonek obok masywnych drzwi z drewna
cedrowego. Rezydencja Watfordów zbudowana z kamienia
i starego odzyskanego drewna miała ogromne okna, niektóre
wysokie aż na dwa piętra, szpiczasty dach od strony oceanu,
a z tyłu garaż na cztery samochody. Przez szyby sączyło się
delikatnepomarańczoweświatło.
Calebotworzyłdrzwi.
–Nieuwierzyłabym,żezniżyszsiędotego–rzekłaJulesinie
czekającnazaproszenie,weszładośrodka.
–Doczego?
–Melissadopierowyszłazeszpitala.
–Tobyłojużpięćdnitemu.–Calebzamknąłdrzwi.
–Takąmaszwymówkę?
–Wymówkę?Wjakiejsprawie?
–Wywierałeśnaniąpresję.
Jules cały czas zmuszała się do ignorowania otaczającego ją
luksusu. Dom Caleba wyglądał jak żywcem przeniesiony
z albumu poświęconego architekturze wnętrz. Hol wejściowy
był obszerny i strzelisty, z klatką schodową z sekwoi. Kinkiety
na ścianach lśniły jak pozłacane. Nawet nie śmiała wyobrażać
sobie,ilewartesąabstrakcyjneobrazynaścianachanirzeźby
znefrytuustawionenawąskimstolikupodlustrem.
–Niewywierałem.–Skrzyżowałramionanapiersi.
–Usiłowałeśnamówićjądozmianyzdania.
–Nie.
Wypierasię?Wgłowiejejsiętoniemieściło.
–Będzieszmnieokłamywał?
– Usiłowałem ją namówić, aby wpłynęła na ciebie
i spowodowała, że zmienisz zdanie. – Taka odpowiedź zbiła
Julesztropu.–Niekryłem,żezależyminatym,abyprzekonała
ciędowspółpracy.
–Onacierpi.Rękabardzojąboli.
Dopiero teraz Jules zauważyła ozdobny parkiet z mozaiki
zdrewnaklonu.Zholuwidaćteżbyłosalonzmeblamiobitymi
skórą. Nie wiedziała, czego się spodziewała, ale na pewno nie
tego.
–Mniepowiedziała,żedobrzesięczuje.
– Widocznie skłamała. Wykorzystałeś ranną kobietę do
własnychegoistycznychcelów.
–Wtwojejwersjirzeczywiściebrzmitopaskudnie.
–Tobyłopaskudne.Niechodźdoniej.Chceszwalczyć?Walcz
zemną.
– Próbowałem. Nie było cię w domu, natomiast zastałem ją.
RozmawiałyścieoNoahu?
–Niezmieniajtematu.
–Mówiępoważnie.Powiedziałaci,żebyłuniej?
– Tak. – Skłamała. Dopiero teraz usłyszała o wizycie Noaha,
aleniechciała,abyCalebuważał,żemająprzedsobąsekrety.
–Napijeszsięczegoś?
–Nie.Nieprzyszłamzwizytątowarzyską.
–Wejdzieszdalej?–Gestemwskazałsalon.–Czywoliszstać
ispieraćsięzemnątutaj?
Ciekawość wzięła górę. Chciała zobaczyć widoki z okien
i kuchnię. Na pewno o niebo lepszą od jej kuchni. Jeszcze
bardziej ciekawa była pokoi na piętrze i na jedno mgnienie jej
wzrokpowędrowałwgórę.
–Mogęcięoprowadzićpocałymdomu–zaproponował.
–Nietrzeba.
– Zgaduję, że masz mi jeszcze wiele do powiedzenia – rzekł
iznowuzrobiłzapraszającygestwstronęsalonu.
–Zawszemamwieledopowiedzenia.
Lekkiuśmieszekprzemknąłmupotwarzy.
–Zdążyłemzauważyć.
–Toniejestzabawne.
– Nie będziesz dyktować mi emocji. Możemy przynajmniej
usiąść?
Tym razem skorzystała z propozycji. Wchodząc do salonu,
starała się nie wpadać w zachwyt. Pokój był imponujący.
Wspaniałe meble wyglądały na wygodne, a ozdoby były
dyskretne i w najlepszym guście. Wysoki sufit zapierał dech
wpiersiach.
–Cześć,Jules–odezwałsięmęskigłos.
Juleszwrażeniaomalniezderzyłasięzkanapą.
–Matt–mężczyznaprzedstawiłsię.–ByłemzCalebem,kiedy
twojasiostramiaławypadek.
Niemogławydobyćzsiebiegłosu.Tenfacetsłyszałkażdejej
słowo. Intensywnie usiłowała sobie przypomnieć, co mówiła.
Calebwszedłdosalonutużzanią.
– Na pewno nie dasz się niczym poczęstować? My pijemy
piwo,alemogęotworzyćbutelkęwina.
Julesobejrzałasię.Wjejoczachwidziałwściekłość.
–Maszgościa?
–Matttosąsiad.Właścicieltegodomupowyżejmariny.
–Mogłeścośpowiedzieć.
–Trudnobyłowtrącićchoćbysłówko.
–Nieprzejmujsięmną–odezwałsięMattubawiony.
Jules odwróciła głowę. Czuła się zażenowana i poirytowana.
Nieprzyszłatudlaniczyjejzabawy.
–Naprawdęniewiedziałam,żejesteśtutaj.
– Nie powiedziałaś niczego kompromitującego – zapewnił ją
Matt. – Jestem po twojej stronie. Caleb nie powinien
wykorzystywaćchwilisłabościtwojejsiostry.
– Nie wykorzystałem słabości – żachnął się Caleb. – Melissa
powiedziała,żeczujesiędobrze.
–Pewniedziękiśrodkomprzeciwbólowym–stwierdziłMatt.
–Zamknijsię–zgasiłgoCaleb.
JulesnatomiastwdzięcznabyłaMattowizawsparcie.
– Widzisz? Nawet Matt się ze mną zgadza. Miło mi cię
poznać.
–Piwa?–zaproponowałMatt.
–Zprzyjemnością.
– Żartujesz? – burknął Caleb. – Mnie odmawiasz, a jego
propozycjęprzyjmujesz?
– Bo jestem o wiele sympatyczniejszy od ciebie. – Matt
wyraźniesięznimdroczył.–Kobietymnielubią.
–Wydajesięmiły–wtrąciłaJules.
– I przystojny – dodał Matt. Schylił się i z lodówki w barku
wyjąłbutelkępiwa.
–Wmiarę–odparłaJules.Cieszyłasię,żerozmowazeszłana
innetory.–Izałożęsię,żenieusiłujezniszczyćkobietwswoim
życiu.
–Widzisz?–zadrwiłMatt.
–Nieusiłujęnikogozniszczyć–broniłsięCaleb.
MattpodałJulespiwo.Spojrzałanajpierwnaniego,potemna
Caleba i uznała, że może usiąść. Jeśli ma przekonać Caleba,
musząrozmawiać.
Calebrównieżusiadł.
–Zniegowcaleniejesttakizłyfacet–ciągnąłMatt.
– Jasne, że nie. Ma tylko przodków, którzy nie cierpią
Parkerów.
–NiemamnicprzeciwkoParkerom–obruszyłsięCaleb.
–Wtakimraziedajmiprawoprzejazdu.
–Mówiszjakzaciętapłyta.
–Chcętylkojednego.
–Zgadzamsię.–Calebwziąłdorękiswojąbutelkępiwa.–Ale
niechodziodrogę.
–Aoco?
–OsukcesCrabShack.
Julesniemogłasięznimniezgodzić.
– Aby bar odniósł sukces, goście muszą się jakoś do niego
dostać.
–Damciprawoprzejazdu.
–Dziękuję.
–Podwarunkiem,żezrezygnujeszzklauzuli.
– I tym samym wydam wyrok na Crab Shack? Uważasz, że
przeztetrzydnizgłupiałam?
–Mamnadzieję,żenabrałaśrozumu.Niemaszwyjścia.
–Mogędochodzićswoichprawwsądzie.
–Ajamogędochodzićswoich.
–Brawo!–odezwałsięMatt.
–Zmieniszzdanieoswoimprzyjacielu?–Juleszwróciłasiędo
niego.
Calebposłałmugniewnespojrzenie.
–Mniewtoniemieszajcie.–Mattdopiłpiwoiwstał.
– A ja już myślałam, że jesteś po mojej stronie – mruknęła
Julespodnosem.
–Powinnaśgoposłuchać–poradziłMatt.
Nie powinna czuć się rozczarowana. Matt nie poprze jej
wbrewkumplowi.Alepolubiłago.
–Widzimysiępóźniej–rzekłCaleb.
MattkiwnąłJulesgłowąiwyszedł.
–Czylizostaliśmysami–stwierdziłaJules.
–Tylkotyija–odparł.–CzyMelissapowtórzyłaci,coNoah
powiedział?
Jeśli to mają być ostatnie chwile przed batalią sądową, jego
obowiązkiemjestpoinformowaniejejoprzeszłościNoaha.
– Właściwie nie. – Jules zawahała się. – Wiem, że on ma
pomysłna…–Nagleurwałaizacisnęławargi.
–Niezamierzamukraśćciplanówrestauracji–zauważył.
–Wolisz,abyumarłynapapierze.
–Wcaletakniemusibyć.–Zdenerwowanywstałzfotela.
–Musi.
–NawetMelissarozumiemojepołożenie.
–Takcipowiedziała?–zapytałaostrymtonem.–Cowłaściwie
zaszłomiędzywami?
Czytopytaniezukrytympodtekstem?
–Nicniezaszło.Noahnamprzeszkodził.
–Wczym?
–Usiłowałemprzekonaćjądoswoichracji.
– Przekonać ją – podniosła głos – czy poderwać? – Zanim
zdążył odpowiedzieć, odstawiła butelkę i wstała. – Na tym
polega twój nowy plan? Omamić moją siostrę i napuścić ją na
mnie?
Calebjużmiałzaprzeczyć,lecznagledostrzegłcałkiemnowy
aspekt całej tej sytuacji. Odgadł, że Jules zrobi prawie
wszystko,abychronićsiostrę.
–Ajeślinawettakjest?–zapytał.
–Tojesteśkompletnymdraniem.
–Widzę,żejużmnieosądziłaś.
– Powiem jej, do czego zmierzasz. To zniweczy twoje niecne
plany.
– Czyżby? – zapytał łagodnym tonem. – Oboje wiemy, że ona
chce mi ufać. – Cień niepewności przemknął po twarzy Jules,
więc Caleb postanowił wykorzystać swą przewagę. – Chce
znaleźćwyjściezimpasu.Ijestbardzopięknąkobietą.
–Niewierzę,żeupadłeśażtaknisko.
–Mogęupaśćjeszczeniżej–Calebszedłzaciosem.–Stawką
sądużepieniądze.
–Trzymajsięzdalaodmojejsiostry.–Rumieńcewystąpiłyna
policzkiJules,ajejoczyciskałygromy.
– Skoro to dla ciebie aż takie ważne, zawrzyjmy układ –
zaproponowałCaleb.
–Nieusunęklauzuli–oświadczyła.
–Niemówięotakimukładzie.–Podszedłwyżej.
–Aojakim?
Pragnął wziąć ją w ramiona i przeprosić za wszystkie
zmartwienia, jakich jej przysporzył. Oczywiście nie jest
zainteresowanyMelissą.InigdynieużyjeMelissydowywarcia
presji na Jules. Jemu chodzi tylko o Jules. I o nic poza nią.
Uśmiechnąłsięnieznacznie.
–Pójdzieszzemnąnarandkę.
–Cocitoda?–spytałazdumiona.
Wzruszyłramionami.
– Jedna randka. Pozwól zaprosić się na jedną randkę,
azostawięMelissęwspokoju.
Przechyliła głowę i spojrzała na niego z ukosa. Silna wola
Calebazostaławystawionanajeszczewiększąpróbę.
–Cotywłaściwieknujesz?
–Próbujęsprawić,abyśspojrzałanasprawęzmojegopunktu
widzenia.
– Nie musisz zabierać mnie na randkę, żeby się ze mną
spierać.
–Albosięgodziszalbonie,iwtedyspróbujęinnegosposobu.
–UderzyszdoMelissy.
Wzruszyłramionami.Pomysł,abyużyćrandkijakonarzędzia
perswazji, wpadł mu do głowy nagle, teraz jednak chciał po
prostuspotkaćsięzJulesdlaprzyjemności.
–Jednarandka?
–Jedna.
Zastanawiała się nad propozycją. Widział, jak toczy z sobą
walkę, jak trudne jest dla niej podjęcie decyzji. Dla jego
męskiegoegobyłtocios.
–Zgoda–rzekłaniepewnymgłosem.
– Twój entuzjazm jest dla mnie miłym komplementem –
zadrwił.
–Obojewiemy,żeztwojejstronytoszantaż.
DlaCalebabyłatozachęta,byzrobićnastępnykrok.
–Iobojewiemy,cosięstanie,kiedyciępocałuję.
Położyła mu dłoń na piersi. Przez koszulę czuł ciepło jej
dotyku.Przymknąłoczy,rozkoszującsiętymdoznaniem.
–Przestań–poprosiłaschrypniętymgłosem.
–Lubię,kiedymniedotykasz.
–Powstrzymujęcię.
–Wiem.
–Tonietosamocodotykanie.
Otworzyłoczy.Ipopełniłbłąd,boJulesstałabardzoblisko.
–Maszpojęcie,jakajesteśpiękna?–zapytał.
–Kiedy?
–Przezcałyczas.
–Kiedyidziemynarandkę?
– Nic nie czujesz? – Nie mógł uwierzyć, że pociąg fizyczny
jestjednostronny.
–Nie.
Kłamała.Gotówbyłzałożyćsięonowąrestaurację,żekłamie.
Aletoznaczy,żejestnadzieja.Randkamożeokazaćsiębardzo
ciekawa.
–Piątekwieczorem.
–Dobrze.–Julesopuściłarękęicofnęłasię.
Jużzaniątęsknił.
ROZDZIAŁPIĄTY
Melissa przestała trzeć stary stołek barowy papierem
ściernym, wyprostowała się i spojrzała na Jules stojącą
wdrugimkońcubaru.Przezoknowpadałodownętrzaporanne
słońce.Drobinkikurzudrgaływsmugachświatła.
–Czegośtunierozumiem–oznajmiła.
–Mianowicie?–zapytałaJules.
–Tenmoment,kiedyCalebzapraszacięnarandkę.
– Brakuje mi czegoś? – Podczas rozmowy o wielu innych
sprawach Jules wspomniała siostrze o jutrzejszej randce. Jej
nadzieje, że Melissa nie zwróci większej uwagi na tę
informację,okazałysiępłonne.
– Może umawiać się z kim zechce. Sprawdziłam w Google’u.
Powinnaśzobaczyć,zjakimilaskamirandkował.
–Dziękizakomplement.–Julesudałaobrażoną.
Melissamachnęłaręką.
–Niewygłupiajsię.Niechciałamcięurazić.Aledlaczegoty?
– Twoje pytanie jest jednak obraźliwe. – Jules pchnęła jeden
zestolikównaśrodeksali.Noahmiałzakładaćnowąinstalację
elektryczną i musiał mieć swobodny dostęp do ścian. – Wolisz
pomalowaćstołkibarowefarbączyzabejcować?
–Niezmieniajtematu.–Melissanieodpuszczała.–Czegośmi
niepowiedziałaś.
Jules za żadne skarby nie chciała zdradzić Melissie, że
pierwotnieCalebupatrzyłsobieją.Melissamogłabypomyśleć,
że Jules jej nie ufa, a to nieprawda. Nie ufa Calebowi. Działa
pokrętnie, a Melissa jeszcze gotowa uwierzyć w jego
zapewnienia, że obie restauracje mogą z powodzeniem działać
oboksiebie.
–Pocałowałamgo.
–Cotakiego!?
– To znaczy on pocałował mnie, a ja tylko… – Urwała. Nie
wiedziała, jak dokończyć zdanie. Na szczęście nie musiała, bo
Melissazarzuciłająpytaniami:
–Gdzie?Kiedy?Dlaczegonicminiepowiedziałaś?
–Botobyłincydentbezznaczenia.Zdejmowałyśmyzdjęciaze
ściany.PrzyjechałNoah.Tywyszłaś.Calebmniepocałował,aja
jego. Jest seksy. Podejrzewam, że wykombinował sobie, że jak
mnie oczaruje i stracę dla niego głowę, to zmienię zdanie
wsprawieklauzuli.
Melissa słuchała wyjaśnień siostry i oczy robiły jej się coraz
większezezdziwienia.
–Oddałaśpocałunek?
–Mniejwięcej.
– W porządku. – Melissa kilkakrotnie przeciągnęła papierem
ściernym po siedzisku stołka. – Rozumiem, że chciałaś go
pocałować. Jest przystojny, ma ujmujący sposób bycia. Ale
dlaczego zgodziłaś się na randkę? Co będziesz z tego miała?
Chyba… – zająknęła się – chyba że naprawdę jesteś nim
zainteresowana.
– Nie! – Zareagowała może zbyt szybko. – Nie jestem
zainteresowanaaninaprawdę,aninaniby.
–Przyznałaś,żejestseksy.
– Nie jest… – Jules zamilkła. Nie chciała kłamać, jeśli to nie
było konieczne. – Zgoda, przyznaję, że jest pociągający. Tak
samojakNoah.–BrwiMelissyuniosłysię,ustaotworzyły.Jules
niezwróciłanatouwagi.Chciałajaknajszybciejzakończyćten
temat.–Naświeciesąmilionyatrakcyjnychfacetów,aletonie
znaczy, że automatycznie tracę dla nich głowę. Jeśli chodzi
o Caleba, mam misję i ją wypełniam, idąc z nim na tę randkę.
Możeudamisięupiecprzyokazjiwłasnąpieczeń.Towszystko.
–Jules…
–Co?
–Onstoizatobą.
–Kto?
–Caleb.
Cudownie!Poczuła,żepaląjąpoliczki.
–Cześć,Caleb.–Odwróciłasię.
–Cześć,Jules.
–WłaśniemówiłamMelissieonaszejrandce.
– Słyszałem. – Jules podeszła do kolejnego stolika i pchnęła
go na środek baru. Caleb natychmiast rzucił się do pomocy. –
Maszjakąśsprawę?–zapytała.
–Tak.Chcęcicośpowiedzieć.
–Co?
–Zostawićwassamych?–zapytałaMelissa.
– Ty też powinnaś to usłyszeć – odrzekł Caleb. – Co my
właściwie robimy z tymi stolikami? – zwrócił się do Jules
iruchemgłowywskazałstolik,którywspólniepodnieśli.
– Przenosimy wszystkie na środek. Noah kładzie dziś nową
instalacjęelektryczną.Musimiećswobodnydostępdościan.
–Jesttutaj?
–Pojechałdosklepu–odparłaMelissa.
–Todobrze–mruknąłCaleb.
–Julesniejestnimzainteresowana.
JulesiCalebjednocześniespojrzeliwjejstronę.
–Uważa,żejestseksy,aleniechceznimchodzić.
Teraz Jules zrozumiała, że Melissa nie uwierzyła w jej
zapewnienia,żeniejestzainteresowanaCalebem.
–Niemusiszwyjaśniać–Julesupomniałasiostrę.
–Onniejestwjejtypie.
–Wystarczy,Melisso.–Calebztrudemzachowywałpowagę.–
Julesijazawarliśmyporozumienie.
–Porozumienie?–Melissabyłazdezorientowana.
CalebotoczyłJulesramieniem.
–Niejestprzekonana,żedobranaznaspara,alezgodziłasię
spróbować.
Jules zdusiła w sobie chęć strząśnięcia jego ręki z ramion.
Iusilniesięstarałaniecieszyćjegodotykiem.
– Czyli to wszystko… – Melissa zatoczyła ręką koło
wpowietrzu–całatagadkaowykorzystaniurandkijakośrodka
perswazji…
–Onanieprzyjmujetegodowiadomości.
–Teżtakpomyślałam–przyznałaMelissa.
–Alejestemoptymistą.–TerazJulesuwolniłasięodniego.–
Wracając do Noaha – ciągnął Caleb. – Dowiedziałem się o nim
pewnychfaktów,któreiwypowinnyściepoznać.
–Mówiszojegokryminalnejprzeszłości?–zapytałaMelissa.
– Noah ma za sobą kryminalną przeszłość!? – wykrzyknęła
Jules.
–Nicgroźnego–odparłaMelissa.
–Cocipowiedział?–zapytałCaleb.
–Żewdałsięwbójkę.
–Icosięstało?–Julespatrzyłatonasiostrę,tonaCaleba.–
Ktośucierpiał?
CalebskupiłcałąuwagęnaMelissie.
–Wiedziałaś,alezataiłaśtęinformacjęprzedJules?
– To nic poważnego. – Melissa otrzepała ręce z pyłu
i krytycznym okiem spojrzała na stołek. – Powiedział mi
owszystkim,kiedyskładałofertę.
–Napadłnakogoś?Byłproces?Trafiłdowięzienia?
–Nicpoważnego?–CalebspojrzałnaMelissę,potemzwrócił
siędoJules.–Owszem,trafił.Tendrugizmarł,aNoahtrafiłdo
więzienia.
–Noahjestzabójcą?–spytałaJuleszniedowierzaniem.
– Działał w obronie własnej – wyjaśniła Melissa. – To był
wypadek.Czytałamsprawozdaniawprasie.
Jules nie wiedziała, jak zareagować. Wierzyła, że Melissa
zbadała sprawę i wierzyła w jej zapewnienia, że Noah jest
niewinny.Alefaktpozostajefaktem.Noahzabiłczłowieka.
–Powinnaśbyłamipowiedzieć–rzekła.
Melissawyglądałanaskruszoną.
–Racja.Powinnam.Alewiesz,jakajesteś.
–Jaka?
MelissarzuciłaszybkiespojrzenienaCaleba.
–Nikomunieufasz.
– Za to ty ufasz każdemu. Nieufność do zabójcy to przejaw
zdrowegorozsądku.
–Onniejestzabójcą–powtórzyłaMelissa.–Jestprzyzwoitym
facetem, który znalazł się w trudnej sytuacji. Zasługuje na
drugąszansę.Pozatymliczysobiepołowętegocoinni.
– Bo jest zabójcą, który siedział – przypomniała Jules. – Nic
dziwnego,żejesttańszyodkonkurencji.
– Nie martwcie się. Odejdę. – Beznamiętny głos Noaha
przerwałspór.
Jules odwróciła się na pięcie. Zdawała sobie sprawę, jak
potwornie brzmiały jej słowa. Patrząc na Noaha, nie potrafiła
uwierzyć, że jest niebezpieczny. Od kilku dni pracowali razem
izawszebyłuprzejmyikulturalny.
–Przepraszam…–zaczęła.
– To ja przepraszam – rzekł Noah. – Nie wiedziałem, że
Melissazachowainformacjenamójtematdlasiebie.
–Sąnieistotne–wtrąciłaMelissa.
–Przeciwnie.Sąistotne.
– Nie możesz mieć Jules za złe, że zadaje pytania – odezwał
sięCaleb.
Noahwbiłwniegowzrok.
–Ktomówi,żemamjejcokolwiekzazłe?Powiedziałemtylko,
żeodejdę.
– Potrzebujemy cię. – Melissa podbiegła do Noaha i zdrową
ręką uchwyciła się jego ramienia, jakby chciała go zatrzymać.
KiedyNoahspojrzałnaniąoczamipełnymiuczucia,dlanikogo
nieulegałowątpliwości,żejąlubi.
–Zostań–odezwałasięJules.–Skorotobyłwypadek.Skoro
znalazłeś się w przymusowej sytuacji. Skoro masz to już za
sobą, zasługujesz na drugą szansę. Melissa ma rację. – Noah
wyraźnie się wahał. – Potrzebujemy cię – ciągnęła Jules. – Nie
mamy dużo pieniędzy, a… – Zerknęła na Caleba, który stał
znieprzeniknionąminą.
Noah namyślał się chwilę. W końcu rysy jego twarzy
złagodniały,ramionaopadłyjakbyzulgą.
–Zgoda–powiedział.
ZustMelissywyrwałosięwestchnienie.
–Dziękuję.
– To ja dziękuję tobie – odparł Noah i nakrył dłoń Melissy
swojądłonią.
CalebzniżyłgłosizwróciłsiędoJules:
–Jesteśpewna?
–Atynie?
–Niechcę,żebyśpodejmowałaryzyko.
–Zabawne.Największeryzykodlamniestanowiszty.
Jules stała przed lustrem w sypialni na poddaszu, którą
dzieliłazsiostrą.
– Głupio, że uparcie nie chce mi powiedzieć, dokąd mnie
zabiera–odezwałasiędoMelissywyciągniętejnałóżku.
– Powiedziałabym, że to romantyczne. Cały ten pomysł
zrandkąjestjakiśdziwny.
–Dziwnyczyniedziwny,muszęsięjakośubrać.
– Wybierz coś eleganckiego, ale neutralnego – radziła
Melissa.–Tasukienkanadajesięnawiększąokazję.
– Tak sądzisz? – Jules obróciła się w jedną stronę, potem
w drugą. Mała czarna na cieniutkich ramiączkach była jej
ulubionymstrojemwyjściowym.
– Chcesz, żeby zmienił zdanie o prawie przejazdu, czy żeby
stanąłprzedtobąnagi?
–Zmieniłzdanie.
– Wobec tego, o ile nie zabierze cię do ekskluzywnego
nocnegoklubu…Amożezabierze?
– Ostatnim razem zabrał mnie do fast foodu, ale to nie była
randka. Może spodnie będą lepsze? Mam obcisłe dżinsy
isweterzeskórzanąlamówką.
– Z jednej ostateczności w drugą. – Melissa wstała, podeszła
do komody i wysunęła środkową szufladę. Tymczasem Jules
zrzuciłaszpilki,zdjęłasukienkęipowiesiłająwprowizorycznej
szafie,którąlatatemudziadekzrobiłdlawnuczek.–Zobaczto.
– Melissa podała jej czarne spodnie cygaretki. – Do tego mój
różowy top i twoje czarne botki do kostek. Coś na szyję, duże
kolczyki.Będziesuper.
– Masz lepsze ciuchy ode mnie – stwierdziła Jules i szybko
włożyłaspodnieibluzkę.–Amożelepszygust?
–Wyglądaszświetnie–pochwaliłająMelissa.–Jesteśpewna,
żerandkatodobrypomysł?
–Niemamlepszego.
–Wydajemisię,żesiętrochępogubiłaśwswoichemocjach–
rzekła Melissa. – W głębi serca chcesz iść z nim na randkę.
Z drugiej strony randka nie jest najlepszym sposobem
wpłynięcianazmianędecyzjiprzezCaleba.
– Daj mi spróbować. W tej chwili on ma przewagę. Możemy
się stroszyć, blefować, ale nie mamy forsy na prawników.
Trzebazaapelowaćdojegopoczuciaprzyzwoitości.
–Uważaszgozaprzyzwoitegoczłowieka?
–Niewiem,alesiędowiem.
Melissa położyła Jules rękę na ramieniu. Ich spojrzenia
spotkałysięwlustrze.
– Jesteś moją starszą siostrą – zaczęła – i szanuję twoje
zdanie.Alenaprawdęniemusisztegorobić.
–Jesteśmojąmłodsząsiostrą–odparłaJules–iszanujętwoje
zdanie, ale dokładnie wiem, co robię. – Zmusiła się do
beztroskiego uśmiechu. – To randka. Nie zamierzam brać
udziału w walkach byków ani skakać ze spadochronem. Co
złegomożemisięprzytrafić?
– Młoda damo – Melissa parodiowała głos ojca – możesz
wrócićdodomuwciąży.
– Tata wolałby, żebym zaszła w ciążę, niż otwierała Crab
Shack.
– A jeśli Caleb myśli tak jak on? – Rozległo się pukanie do
drzwinadole.–Jestpunktualny–pochwaliłaMelissa.–Powiem
mu,żezapięćminutbędzieszgotowa.
CalebprzewałwpółzdaniaiwbiłwzrokwJulesschodzącąze
schodów.
–Źlesięubrałam?
Zaprzeczyłruchemgłowy.
–Ubrałaśsięwsamraz.
Julessięodprężyła.
–Cieszęsię,bojużsiębałam,żepopełniłamjakąśgafę.
–Dokądjązabierasz?–zapytałaMelissa.
–Chceszmizepsućniespodziankę?
–Tonieurodzinyanioświadczyny,anipodobnaokazja.Poco
tatajemniczość?
– Zobaczycie. – Caleb oczu nie spuszczał z Jules. – Bierzesz
żakiet?
–Niewiem.Powinnam?
Caleb miał na sobie designerskie dżinsy, koszulę w cienkie
paseczki rozpiętą pod szyją i stalowoszarą marynarkę.
PodobniejakJuleswybrałneutralnystrój.
–Niepowinnaśzmarznąć–odparł.
–Wtakimraziejestemgotowa.–Wzięłatorebkę.
–Powodzenia–życzyłaMelissa,kiedyszlidowyjścia.
–Powodzenia?–CalebspojrzałnaJules.
–Jejchodziopróbęwpłynięcianatwojądecyzję.
–Aha.Wcaleotymniemyślałem.
–Todobrze.Punktdlamnie.
– Myślałem o tym, żeby ci pokazać, jak można dobrze się
bawić.
SchodamiweszlinaścieżkęiwsiedlidoSUV-a.
–Możeszjużskończyćtoprzedstawienie–rzekłaJules.
–Jakieprzedstawienie?
–Wieszprzecież,żetoniejestprawdziwarandka.
–Tojestprawdziwarandka.Absolutnie–odparł.
– Posłuchaj. Nie wiem, czego oczekujesz po dzisiejszym
wieczorze.
Calebzapaliłsilnik,dopieropotemodpowiedział:
–Oczekuję?Kolacjiiciekawejrozmowy.
Julespostanowiłatrzymaćgozasłowo.
–Dokądmniewieziesz?–zapytała.
–Niespodzianka.
–NiejedziemydoOlympii?
–Powiedziałem,żetoniespodzianka.
Julespatrzyłanaznakidrogowe.
–Lotnisko?Cojestzalotniskiem?
–Niewiele.
–Wtakimraziedokądjedziemy?
–Nalotnisko.–Rzuciłjejdziwnespojrzenie.
–Stądnieodlatujążadnesamoloty.
–Żadnesamolotyrejsowe–uściślił.
–Jedziemyzwiedzać?
–Polecimyodrzutowcem.
Woddaliwidaćjużbyłozabudowanialotniska.
–Maszodrzutowiec?
Tarandkazaczynałanabieraćsurrealistycznychcech.
–Nie.Jakcisięwydaje,jakbardzojestembogaty?
–Sądzącpotym,cowidziałam,bardzo.
–Niemamodrzutowca.Tenwynająłem.Niechcębulićzacoś,
zczegorzadkokorzystam.
Dojechali na miejsce. Caleb wysiadł, obszedł samochód
i otworzył drzwi pasażera. Jules nie poruszyła się. Kiedy
wyciągnąłdoniejrękę,oświadczyła:
–Nieufamci.
–Podjakimwzględem?
–NiezamierzamutknąćgdzieśwEkwadorzealbowBrazylii.
–WEkwadorze?–Wyglądałnaubawionego.
– Przyszło mi do głowy, że możesz wywieźć mnie gdzieś za
granicę,apotemzmusićMelissędospełnieniatwoichżądań.
–Maszbardzobujnąwyobraźnię.
–Atyprzebiegłyumysł.
Calebskrzyżowałręcenapiersi.
–Jakwytłumaczyłbymtwojąnieobecność?–zapytał.
Notak,rzeczywiście.
–Cośbyśwymyślił–zażartowała.
–LecimydoSanFrancisco.Pilotpokażeciplanlotu.
–CotakiegojestwSanFrancisco?
–PierwszarestauracjaNeo.
Gdy zbliżali się do restauracji, Caleb spróbował spojrzeć na
niąoczamiJules.Piętrowybudynekstałnapółwyspiezwrócony
frontemdooceanu.Zokienrozciągałsięwidoknaobiestrony–
na marinę i na port. Słony zapach morza i cichy szum fal
stwarzaływyjątkowynastrój.
W foyer czekało już kilka par. Szef sali, Fred, przywitał
Caleba skinieniem głowy. Caleb nie oczekiwał jednak
specjalnego traktowania i spokojnie czekał. Zamierzał zabrać
Julesnapiętro,skądmogliwidziećsalęnadolepoprzedzielaną
akwariami z wodą morską i otwartą kuchnię, oraz mieć na
wyciągniecie ręki wspaniały rzeźbiony żyrandol z drewna
sekwojowego
ozdobiony
szklanymi
kulami
pływaków
używanychdopołowów.
Pochwiliszefsalizbliżyłsiędonich.Pokrótkiejkurtuazyjnej
rozmowie przekazał ich pod opiekę kelnerowi, który, tak jak
Calebsobieżyczył,zaprowadziłichnagórę.
Julesrozejrzałasiędokoła.
– Piękne miejsce – pochwaliła. – To prawdziwy dzwon
okrętowy?Wszystkieprzedmiotysąautentyczne?
– Dzwon jest prawdziwy – odparł. – Wszystkie przedmioty są
autentyczne,chociażjużdwudziestowieczne.
–Skradnętrochętwoichpomysłów.
–Proszębardzo.
Spojrzałananiegozprzekorą.
–Niemasznicprzeciwkotemu?
–Łatwiejnambędzieskoordynowaćdziałania.
–Nieprzepuściszżadnejokazji.
–Nigdy.
Namyślałasięchwilę,zanimoświadczyła:
–CrabShackniebędzieubogimkuzynemNeo.
–Nigdycitegonieproponowałem.
– Wszystko, co mówisz i robisz, świadczy o takim właśnie
zamiarze.
–Ubogikuzyntookreślenienegatywne.
Naglepodłogapodichstopamidrgnęła.
– Małe trzęsienie ziemi – skomentował Caleb. Nie pierwszy
razdoświadczałtakichwstrząsówwSanFrancisco.–Budynek
takzaprojektowano,żeby…
Drgania przybrały na sile. Lampy zachybotały, naczynia
pospadałyzestołów.Ktośkrzyknąłgłośno.
–Caleb?
Calebzerwałsięzkrzesła.
– Proszę się chować pod stolikami! – zawołał do gości. –
Budynek jest wstrząsoodporny. Proszę się schować pod
stolikami i nie ruszać. Tam będziecie bezpieczniejsi. – Ziemia
kolejny raz się zatrzęsła. – Personel, proszę pomóc osobom,
które tego potrzebują. – Caleb schylił się pod stolik, gdzie
przykucnęła Jules. – Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją.
Wstrząsy wciąż się nasilały. Ze ścian spadały elementy
dekoracyjne,szkłoitalerzezsuwałysięzestolików.
–Caleb!–krzyknęłaJules.
Rozejrzał się wokół i zanurkował pod stolik. Otoczył Jules
ramionami.
–Wszystkobędziedobrze.
–Wiem.
–Budyneksięniezawali.
Właśnie gdy mówił te słowa, kątem oka dostrzegł, że jeden
zhaków,naktórychwisiałsekwojowyżyrandol,wypadłzsufitu
iżyrandolchwiejesięniebezpiecznie.
– Uwaga! – krzyknął w tej samej sekundzie, w której cała
konstrukcja runęła na niższe piętro. Caleb z niewysłowioną
ulgą stwierdził, że żyrandol spadł nie na salę, a na kuchnię. –
Ktośzostałranny?
– Chyba nie – odpowiedział mu głos Freda, który z grupką
kelnerówprzywarłdościanyoddzielającejkuchnięodfoyer.
Dobra decyzja, pomyślał Caleb. Ściana jest głęboko
zabetonowana w skale i nie runie. Tymczasem wstrząsy
stopniowosłabły,wkońcucałkiemustały.WtedyCalebzobaczył
płomieniezgazowegogrillaliżącedrewnianyżyrandol.Chwycił
Julesmocnozarękęirzekł:
–Wszyscymusząopuścićbudynek.
–Comamrobić?–zapytała.
–Pomóżtympaństwu.–Calebwskazałstarsząparęobok.–Ja
muszę dopilnować, żeby odcięto dopływ gazu. – Jules kiwnęła
głową.–Nicciniejest?
–Nie.
Wyglądałanaopanowaną.Bogudzięki.
– Uwaga! – zawołał. – Z budynku jest pięć wyjść. Po jednym
w każdym rogu sali na dole plus wejście główne. Nie ma
powodu do paniki ani do niepotrzebnego pośpiechu, ale
wszyscy powinni opuścić budynek i zebrać się na tyłach,
z daleka od plaży. Personel udzieli pomocy każdemu, kto tego
potrzebuje. Powtarzam, proszę w spokoju opuścić budynek. –
NachyliłsiędoJules.–Daszsobieradę?
–Tak.Idźugasićtenogień.
Caleb zszedł na dół, gdzie czekał na niego Fred razem
zkierowniczkąrestauracji,Violet,iszefemkuchni.
–Trzebaodciąćdopływgazu.
– Zamknęliśmy dopływ na zapleczu kuchni, ale boję się, że
niżejrurymogłysięrozszczelnić.
–Gdziejestgłównyzawór?–zapytałCaleb.
–Zakuchnią.Potrzebnyjestkluczfrancuski.
–Skądgowezmę?
–Powinienbyćwwarsztaciewpiwnicy–odparłFred.
– Dopilnuj, aby wszyscy opuścili budynek – polecił mu Caleb
izwróciłsiędoViolet.–Wezwałaśstrażpożarną?
–Liniajestciąglezajęta.Próbujemybezprzerwy.
– To znaczy, że jeszcze przez jakiś czas jesteśmy zdani na
siebie – stwierdził Caleb. – Kto potrafi udzielić pierwszej
pomocy?
–Trzypracownicekuchniija–odparłaViolet.
– Sprawdźcie, czy ktoś nie potrzebuje pomocy i rozdajcie
ludziomwodę.
–Comamrobić?–zapytałaJules,podchodząc.
–Muszęznaleźćkluczfrancuskiwpiwnicy.
–Pomogęciszukać–zaproponowała.
– Tędy. – Wskazał drogę między powywracanymi stolikami. –
Uważaj,wszędzieleżąodłamkiszkła.
–Mamwysokiebuty.
–Bardzorozsądnie.
–PodziękujMelissie.
Calebotworzyłdrzwipiwnicyinatychmiastwyczułwońgazu.
Wiedział,żeniemachwilidostracenia.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Trzy godziny później sytuacja była opanowana. Strażak
dowodzący akcją, Zeke Rollins, poinformował Caleba, że
budynekmusisprawdzićinspektornadzorubudowlanego.
– Jestem z nim umówiony na jutro – oparł Caleb. – Mam
nadzieję,żeszkodysątylkopowierzchowne.
– Ja też, ale restauracja znajdowała się w epicentrum
wstrząsów. Kilka historycznych budynków w pobliżu zostało
zniszczonych.Naszczęściebyłyniezamieszkane.
–Czysąofiary?–zapytałaJules.
– Kilka osób ma złamane kończyny, jedną trzeba było
operować.Mogłobyćznaczniegorzej.
Jules kiwnęła głową. Jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła
trzęsieniaziemi.
– W skali Richtera to był stopień szósty – dodał Zeke. –
Dobrze,żedotknęłotylkoobszaruprzybrzeżnego.Niktdziśjuż
niewejdziedobudynku?–upewniłsię.
– Nie. Ochrona całą noc będzie pilnowała posesji. Rano
spotykam się z inspektorem nadzoru budowlanego i wtedy się
okaże,codalej–oznajmiłCaleb.
–Świetnie.Cieszęsię,żepaństwonieucierpieli.
–Jeszczerazdziękujęzapomoc.
ZekeklepnąłCalebaporamieniuiodszedł.
– Byłeś wspaniały. – Jules nie mogła się oprzeć, aby nie
pochwalićCaleba.
Zachował się jak kapitan, wydawał polecenia, dbał
obezpieczeństwo,zapobiegłwybuchowipożaru.
Caleb wzruszył ramionami. Gdzieś zapodział marynarkę
i teraz był w samej koszuli z podwiniętymi rękawami. Jeden
policzek miał zadrapany, ręce brudne. Wyglądał na pewnego
siebie, kompetentnego, silnego, chociaż w jego oczach czaiło
sięzmęczenie.
–Coteraz?–zapytałaJules.
–Musiszbyćgłodna–zauważył.
Nawetotymniepomyślała.
–MówięoNeo.
–Zrobimyremontijuż.–Calebniesprawiałwrażeniabardzo
zmartwionego.
–Takpoprostu?
– Jesteśmy ubezpieczeni. Zamkniemy się na kilka dni, ale
jestempewien,żeszybkowznowimydziałalność.
–Jesteśoptymistą.–Byłapełnapodziwudlaniego.
–Chodźmy.
Kujejzaskoczeniuotoczyłjąramieniemwtalii.Kujejjeszcze
większemu zaskoczeniu poddała się bez oporu, a nawet
przytuliładoniego.
–Dokąd?
– Tam, gdzie nas nakarmią. Masz coś przeciwko temu,
żebyśmywrócilidodomujutro,aniejeszczedzisiaj?
–Niemam.
Powrót do domu był teraz jej najmniejszym zmartwieniem,
chociaż oczywiście musi zadzwonić do Melissy. Nagle
przypomniałasobie,żesiostranawetniewie,żeonajestwSan
Francisco.
– Na pewno chcesz wziąć prysznic – stwierdził Caleb, kiedy
szliwkierunkuparkingu.
Jules spojrzała na spodnie pokryte pyłem, rozdarte na
kolanie.
–ToubranieMelissy–odparła.
–Ubraniezawszemożnaodkupić.
– Ona nawet nie wie, że wyjechałam. Przepraszam, jestem
trochęroztrzęsiona.
– Wszyscy jesteśmy roztrzęsieni. Byłaś fantastyczna.
Zadzwoniszdoniejzsamochodu.
Dopieroterazspostrzegła,żeniematelefonu.
–Mojatorebkazostaławśrodku.Telefon,klucze,karty.
Calebwyjąłzkieszeniswójtelefonijejpodał.
– Portfel noszę w kieszeni spodni, ale nie mam pojęcia, co
zrobiłem z marynarką. – Oparł się o drzwi samochodu, który
wypożyczylinalotnisku.–Nietaktosobieplanowałem.
–Nietylkoty.–Niemiałasiłysięuśmiechnąć.
–Awydawałomisię,żetotakiświetnypomysł.
– Restauracja mi się podobała – przyznała Jules – chociaż
terazpewniebędziejużinna.
–Jeszczeładniejsza.
–Wpiszhasło.–Podałamutelefon.
Wstukałhasłoiprzejrzałwiadomości.
–Mattsięniepokoi–zauważył.–Onwiedział,żetubędziemy.
SzybkowysłałprzyjacielowiesemesaioddałkomórkęJules.
–Obudziłamcię?–zapytałaJules,kiedysiostraodebrała.
–Cosiędzieje?Zgubiłaśtelefon?
–Nie.DzwonięzkomórkiCaleba.
–Naprawdę?
– To nie tak, jak myślisz. – Jules zerknęła na Caleba.
Prowadziłwskupieniu.–JesteśmywSanFrancisco.
–Tambyłotrzęsienieziemi.
–Wiem.Doświadczyłamtegonawłasnejskórze.
–Nicciniejest?
–Mnienie,alebudynekrestauracjizostałuszkodzony.
Jules krótko zrelacjonowała siostrze przebieg wydarzeń. Na
koniecuprzedziła,żezostajątunanoc.
–Terazdopierorozumiem–odrzekłaMelissa.
–Cotakiego?
– Tata dzwonił. Nie mógł cię złapać. Dopytywał się, gdzie
jesteś.
JulesznowuzerknęłanaCaleba.
–Niepowiedziałaśmuchyba,zkimsięumówiłam?
TymrazemCalebodwróciłgłowę.
–Jeszczeniezwariowałam.
–Bogudzięki.
–Wyśpijsięiwidzimysięjutro.
– Dzięki. – Jules skończyła rozmowę właśnie gdy Caleb
parkował przed hotelem Blue Earth Waterfront. – Nie
przesadzasz? – zapytała. – Nie potrzebuję luksusów, tylko
burgeraitrochęciepłejwodydoumycia.
– Mają bardzo wygodne łóżka – odparł. – I wszystkie usługi
czynne przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dochodzi
północ.Niechcęryzykować.
– Ryzykować, że każda twoja zachcianka nie zostanie
spełniona?
–Niechcębyćzmuszonydojedzeniabyleczegozautomatu.
–Zostająpaństwo?–zapytałportier,podchodzącdonich.
–Tak.Poprosimydwapokoje.
– Oczywiście. – Mężczyzna odszedł na bok i połączył się
telefonicznie z recepcją. Po chwili poinformował: – Mamy dwa
pokojenatrzydziestymdrugimpiętrze.Pięknywidok,łazienka
zwanną,łóżkakingsize.
–Znakomicie.
Caleb odpiął pas, Jules poszła za jego przykładem. Była zbyt
zmęczona, by się sprzeczać. Poza tym wanna teraz to jak
kawałekraju.
Kelner nakrył stolik w rogu pokoju białym obrusem, potem
postawiłnanimzamówionedania,wazonzczerwonąróżąoraz
dwa świeczniki ze świecami. Po jego wyjściu Caleb zdmuchnął
świece, odstawił świeczniki i wazon na bok, przyjrzał się
stolikowi,doszedłdowniosku,żewyglądazbytpusto,postawił
świeczniki i wazon z powrotem, zapalił świece i przygasił
główneświatło.
Już miał zapukać do drzwi łączących pokoje, lecz zmienił
zdanie.Wrócił,usunąłzestolikaromantyczneakcenty,dopiero
potempodszedłdodrzwiizapukał.
Jules otworzyła drzwi od swojej strony. Zdążyła wziąć
prysznic i przebrać się w spodnie od dresu i bawełniany
podkoszulek, który przysłała obsługa hotelowa. Caleb był
ubranypodobnie.
–Zrobiłeśtocelowo,prawda?–zarzuciłamu.
– Masz na myśli drzwi między pokojami? – Kiwnęła
potakująco głową. – Słyszałaś całą rozmowę. Nie prosiłem
opokojeoboksiebiepołączonedrzwiami.
Calebsądził,żegdyrecepcjonistazobaczyłJules,postanowił
zrobićmuprzysługę.Zasłużyłnanapiwek.
Julesweszłagłębiej.
–Pokojesąświetne.
–Cieszęsię,żejesteśzadowolona.
–Cozamówiłeś?
–Burgery.Zgodnieztwoimżyczeniem.
–Zamówiłeśburgerywpięciogwiazdkowymhotelu!?
–Tak.
Znadąsanąminąobejrzałasięnaniego.
–Jużdrugirazkarmiszmnieburgerami.
–Mamjeodesłać?
–Wiesz,żeżartuję–odparła,siadając.
Calebzająłdrugiekrzesło.
–Jesteśodprężona.
–Jestemzbytzmęczona,abysięwysilać.
–Zamiastkoktajlimlecznychmamywino.
– Dobra decyzja. – Jules podniosła stalową pokrywę talerza
ioniemiała.–Toniejesthamburger.
– Czyżby się pomylili? – Caleb zdjął pokrywę ze swojego
talerza.–Homaripierożkiagnolottizkurkami.Możebyć?
–Pachnietocudownie.
–Chardonnay?–Podniósłbutelkęwina.
–Poproszę.
– Chyba powinniśmy to powtórzyć – orzekł, nalewając wino
dokieliszków.
–Tękolację?Jakdotądniemamzastrzeżeń.
– Randkę. Cofam to, co powiedziałem przedtem. Trzęsienie
ziemitonajgorszarandka,jakąmożnasobiewyobrazić.
–Wyszliśmyztegocało–odrzekłaJules.
Stuknęlisiękieliszkami.
–Ajednakchcęspróbowaćdrugiraz.
–Czemu?
– Jeszcze pytasz? Wszystko, co mogło pójść nie tak, poszło.
Spójrznanas.–Wskazałichstroje,mokrewłosyibosestopy.
–Uważam,żewyglądamsuper.–Całkowiciesięzniązgadzał.
– I jest mi bardzo wygodnie. – Wzięła do ust kęs homara. –
Hm… Przepyszne. Nie musisz mnie drugi raz zapraszać na
randkę.
Wiedział,cochceprzeztopowiedzieć.Julesniemaochotyna
drugą randkę. Nie ma prawa być zawiedziony. Na tę randkę
zgodziłasiępodprzymusem.
Nie był pewien, co spodziewał się osiągnąć. Cokolwiek to
było,niezbliżyłsiędocelu.
– Wiesz, to zabawne… – Jules przerwała jedzenie. – Jako
nastolatka lubiłam sobie wyobrażać, że zagram ojcu na nosie
iodjadęztobąwsinądal.
–Opowiedzmiotymcoświęcej.
Wkażdejchwilimógłbyodjechaćzniąwsinądal.
– Ale kiedy to już się stało – powiedziała tonem, jakby nie
słyszała jego prośby – mam nadzieję, że ojciec nigdy się nie
dowie.Nawetniechcęmyśleć,jakbyzareagował.
–Niepowieszmu?
–Nigdy.
–Maszwielesekretówprzedojcem?
–Tynie?
– Moje życie ma już niewiele wspólnego z jego życiem –
odparłCaleb.
Rodzice Caleba dobre kilka lat temu wyprowadzili się do
Arizony.Julesprzezchwilębaczniemusięprzyglądała.
–Akiedybyłeśmłodszy?
–Niezawszesięzsobązgadzaliśmy–odparł.
Miałniewielepowodów,abypodziwiaćojca.
– Mój ojciec nie lubił wysyłać nas do Whiskey Bay – rzekła
Jules. – Chciał zostawić wspomnienia za sobą. Natomiast my
uwielbiałyśmytamjeździć,adziadkowiechętnienasgościli.
–Wiem,żetwójojciecbyłskonfliktowanyzmoim.
–Odurodzenia.
–Czyliwieszowojnie,jakątoczylinasidziadkowie.
– O tyle o ile – odparła Jules. – Twój dziadek skradł mojemu
ukochanąkobietę.
– Potem twój ojciec skradł dziewczynę mojemu ojcu – dodał
Caleb.–Rachunkipowinnyzostaćwyrównane.
–Aletwójojcieccałedzieciństwowyżywałsięnamoim,agdy
tenzacząłsiębronić,doprowadziłdojegoaresztowania.
– Twój ojciec zaatakował pierwszy. Wybił mojemu dwa
przedniezęby.
–Botwójgosprowokował.
– Nie kłóćmy się. – Caleb żałował, że dał się wciągnąć w tę
rozmowę.
–Potemmojegoojcaaresztowali–ciągnęłaJules.
–Dostałtylkonadzórkuratorski.
Calebugryzłsięwjęzykiniewspomniałotym,żejegoojciec
musiał mieć wstawione zęby. Pamiętał, że jego przy tym nie
byłoiniewidział,jakkonflikteskalował.
–Zanimodbyłasięrozprawa,byłozapóźno.–WgłosieJules
zabrzmiała emocjonalna nuta. – Stracił stypendium. Twoja
rodzina mogła sobie pozwolić na kosztowne studia, bo twój
dziadekoszukałmojego.
– Dziadek nikogo nie oszukał. Sprzedał swoją połowę Crab
Shacktwojemudziadkowi.
–Amójzapłaciłdwarazytyle,ilebyławarta.
–Zwrócilisięowycenędorzeczoznawcy.
– Rok przedtem zawarli dżentelmeńską umowę, której twój
nieuszanował.Wtedycenabyłaniższa.
Caleb nie chciał się kłócić. Wypił łyk wina. Było wytrawne
iorzeźwiające.
–Niejesteśmytacyźli–zauważył.Byłomuprzykro,żeopinia
ojegorodziniejestprzenoszonananiego.
–Faktytemuprzeczą.
–Comamzrobić,żebyśzmieniłazdanie?
–Nietrudnozgadnąć–odparła.
Aha,jeśliskapituluję,uznamniezaporządnegofaceta.
– Widziałaś Neo – zaczął. – Widziałaś, co potrafię. Mogę ci
pomócprowadzićCrabShack.
–Aleminiepomożesz.Pomożeszsobie.Wielezaryzykuję,ale
niezaufamżadnemuWatfordowi.
–Wiem,żeojciectołajdak,natomiastjasamnigdyniczłego
ciniezrobiłem.
Julesuśmiechnęłasię,serwetkąotarłaustaioznajmiła:
–Czasnamnie.–Wstała.
–Nieidźjeszcze–poprosiłCaleb.
–Niewiem,czegosięspodziewałeś,aletenpomysłzrandką
nie wypalił. Żadne ilości wykwintnego jedzenia i wina nie
wpłynąnamojądecyzję.Niezmienięzdania.
Terazonrównieżwstał.
–Chciałbym,żebyśmywrócilidopunktuwyjścia.
–Czykiedykolwiekbyłjakiśpunktwyjścia?
– Był. – Podszedł o krok bliżej. – Wtedy, kiedy chciałaś
pojechaćzemnąwsinądal.
–Toznaczy,żezrezygnujeszzbudowyNeowWhiskeyBay?–
zapytała.
Calebzaśmiałsięcicho.
–Trudnozatobąnadążyć.
–Niebójsię,nadążasz,spryciarzu.Niedorównujęci.
–Niejestemspryciarzem.–Przyniejtraciłduchawalki.
–Jesteśniebezpieczny.–GłosJuleszłagodniał.
–Niechcęcięskrzywdzić–zapewniłją.Julesotworzyłausta,
lecz natychmiast je zamknęła. Caleb wsunął jej palec pod
brodę. – Czy nasza randka może się skończyć przynajmniej
pocałunkiem?–zapytał.
Długomilczała,wkońcurzekła:
–Wiesz,cobędzie,jeślimniepocałujesz.
–Zapragnęciętakbardzo,żemnietozabije?
– Przekroczymy linię, za którą stracimy kontrolę nad sobą. –
Jejtwarzzłagodniała.
Wiedział,żemarację.Iniedbałjużonic.
–Jakistądwniosek?
–Żemiędzynamijestchemia.
–Bojest.Toniezbrodnia.Nikomuniestaniesiękrzywda.To
sprawa między tobą a mną. Niewykluczone, że tylko ten jeden
razwżyciu.
Julesponowniezamilkłanadłuższąchwilę.
– Jeśli to zrobimy… – zaczęła, a Calebowi radosne
podniecenie omal nie rozsadziło piersi – to, co się wydarzy
w tym pokoju, zostanie w tym pokoju. Nie możemy o tym
rozmawiać. Ani myśleć. Nie możemy nigdy, przenigdy, zrobić
niczegowtymstylu.
–Umowastoi.–Calebnawetsięniezawahał.
Julesprzechyliłagłowęnabok.
–Takpoprostu?Bezzastrzeżeń,warunków,klauzuli?
–Bezniczego.
Uniosłarękę,palcamimusnęłajegopalce.
–Nacojeszczeczekasz?–zapytała.
OparłasięoCaleba.Czuła,jakpodwpływemjegopocałunku
iuściskuramionznikalękwywołanytrzęsieniemziemi,jakcały
światzewnętrznysięoddala.
Caleb pocałował ją goręcej, pogładził ją po plecach, wsunął
dłoń pod T-shirt. Zadrżała. Wtedy ściągnął jej podkoszulek
przezgłowęiwidzącjejpiersi,szepnął:
–Jesteśpiękna.
Zrewanżowałasiętymsamym.Zuśmiechempodziwiałajego
ramionaiwspanialerzeźbionemięśnietorsu.
–Jesteśpiękny–szepnęła.
–Lubię,kiedysięzgadzamy–odparł.
–Jateż.
– Uważam, że jesteśmy przesadnie wystrojeni – zażartował.
Jules swawolnym ruchem wsunęła kciuki pod pasek spodni od
dresu i pociągnęła w dół. Caleb poszedł za jej przykładem. –
Znacznielepiej–mruknął.
–Pełnazgoda.
– Stoisz za daleko – stwierdził, wziął Jules za rękę
iprzyciągnąłdosiebie.
–Maszrację–odpowiedziała.
–Zadużomówisz.
–Niepraw…–zaczęła,leczzamknąłjejustapocałunkiem.
–Jesteśtakamiękka–szepnął.
–Atywręczprzeciwnie.
–Bobardzo,bardzociępragnę.
–Ajapragnęciebie.Bardzo.
Caleb pokrył pocałunkami jej czoło, czubek nosa, policzki
iszyję.
–Cudowniepachniesz.Cudowniesmakujesz.
Pogładziła jego plecy, pośladki i uda. Puls jej przyspieszył,
sercebiłocorazmocniej.Calebwziąłjązarękę,zaprowadziłdo
łóżkaiodrzuciłkołdrę.Julesusiadła,awtedydelikatniepołożył
jąnaplecach.
–Och,jakdobrze–westchnęła.
Nakryłjąswoimrozgrzanymciałem.
–Pełnazgoda–odrzekł,gładzącjejpiersi.
W dole brzucha Jules poczuła rozkoszny skurcz i aż
zachłysnęła się powietrzem. Zacisnęła dłoń na barku Caleba,
rozsunęłanogi,uniosłabiodra.Terazjużnicsięnieliczyło,nic
nie istniało poza nim. Caleb z cichym westchnieniem połączył
sięznią.Podjęłanarzuconyrytm,szybki,wolny,znowuszybki,
ażdospełnienia.
Powoli wracali na ziemię. Ich serca biły unisono, oddechy
powolisięwyrównywały.JuleswtuliłasięwciepłeciałoCaleba.
–Tworzymyidealnąparę–rzekłradosnymgłosem.
–Lepiejmilczmy–odparła.
–Bozarazzaczniemysięspierać?
–Właśnie.
Ujął twarz Jules w dłonie i czule ją pocałował. Trwaj chwilo,
pomyślała.Jesteśidealna.
–Możemytuzostaćnazawsze?–zapytała.
–Wartospróbować.
Długo leżał, trzymając Jules w ramionach, nie śpiąc. Przez
chwilęmiałnadzieję,żeJuleszmienidecyzjęitanocstaniesię
początkiempoważniejszegozwiązku.
W końcu jednak zasnął. Gdy się obudził, Jules zniknęła,
adrzwimiędzypokojamibyłyzamknięte.
Podczas jazdy do restauracji usiłował zacząć rozmowę na
temat wspólnie spędzonej nocy, lecz Jules przypomniała mu
warunkiumowy.Byłojasne,żezamierzatrwaćprzyswoim.Gdy
odzyskałjejtorebkęitelefon,nagrodziłagouśmiechem.
– Sześć nieodebranych połączeń od ojca… – Nacisnęła
przycisk i podniosła telefon do ucha. Caleb wiedział, że
powinienodejść,leczciekawośćbyłasilniejsza.–Cześć,tato.–
Chwilęsłuchała.–Naprawdędzwoniła?Niemusiała…–Rzuciła
Calebowiszybkiespojrzenie.–Wszystkodobrzesięskończyło.–
Calebdoskonalepotrafiłsobiewyobrazić,comówiłojciecJules.
–Winteresach.Przyjechałamtuwinteresach.–Znowuchwilę
słuchała. – Przyglądałam się konkurencji. – Z poczuciem winy
zerknęła na Caleba. – Najważniejsze, że nic mi się nie stało.
Kilka budynków jest zniszczonych, ale da się je odbudować…
Dzisiaj wracam… Nie, nie przyjedziemy do domu… Przestań,
tato. To są nasze pieniądze. Już o tym rozmawialiśmy. –
OdwróciłasięplecamidoCaleba.–Wiemy,cootymsądzisz,ale
z naszej strony nic się nie zmieniło. Cześć… Tak… Nie… Może
niedługo…Cześć.
–Wszystkowporządku?–zapytałCaleb.
–Tak.
–Mówiłpodniesionymgłosem.
– Łatwo się denerwuje. Jest przekonany, że coś mi się stało,
tylkonadrabiamminą.
–Możewyśleszmuzdjęcienadowód,żejesteścałaizdrowa?
–zaproponował.
–Ztwojąrestauracjąwtle?Tobytylkodolałooliwydoognia.
–Powinnaśdoniegopojechać.
–Kiedy?
–Teraz.
Juleszmarszczyłabrwi.
– On mieszka w Portland. Nie mam wolnego dnia, żeby tam
pojechać.
– Posłuchaj, ja muszę tu zostać ze dwa dni. Pojedziesz
taksówką na lotnisko, wsiądziesz w samolot, pilot zrobi
przystanekwPortland…
–SamolotwylądujewPortland!?
–Topodrodze.
–Jakjatowytłumaczęojcu?
– Powiesz, że to międzylądowanie. Nie musisz wchodzić
w szczegóły. Zaraz wezwę dla ciebie taksówkę i uprzedzę
obsługęnalotnisku.
Niechciał,abywyjeżdżała,leczmusiałzająćsięszacowaniem
szkód.
ROZDZIAŁSIÓDMY
RolandParkerzaniemówił,gdyzobaczyłcórkę.
–Mieliśmymiędzylądowanie–zaradąCalebawyjaśniłaJules.
–Pomyślałam,żecięodwiedzę.
–Stałosięcośzłego?
–Nicsięniestało.
–Dziwnierozmawiałaśprzeztelefon.
–Mamzasobąnocpełnąwrażeń–odparła.–Wpuściszmnie?
– Co za pytanie? – Odsunął się na bok, aby mogła wejść do
mieszkania.
– Mam mniej więcej godzinę. Pomyślałam, że moglibyśmy
porozmawiać.
–Oczym?
JeśliJulessądziła,żeojciecbędziewdobrymnastroju,tosię
przeliczyła.
–Mamzdjęcia…
–Niechcęichoglądać.–Machnąłręką.
– Zatrudniłyśmy cieślę. Jest naprawdę dobrym fachowcem
iwcaleniedrogim.
– Powinnyście wrócić do domu, znaleźć solidne posady
iwybićsobiezgłowyremonttejknajpy.
–Wiesz,jakbardzonamzależynaspełnieniuobietnicydanej
dziadkowi.
– Wy nie powinniście niczego przyrzekać, a on nie powinien
wymuszać na was obietnic. Żałuję, że nie zakwestionowałem
testamentu.
–Iniezrobisztego.
Ojciec najchętniej sprzedałby bar, dom i obie działki, ale
wiedział,żeżadensądnieprzyznałbymuracji.
–Straciciewszystkiepieniądze.
Julesusiadławfoteluizacisnęładłonienatorebce.
–Mówiłyśmyci,żepodejmiemyryzyko.
–Wciągnęłaśmłodsząsiostręwtowątpliweprzedsięwzięcie.
–Melissajestdorosłaisamadecydujeosobie.
–Niemydlmioczu.Wiesz,żetotydzierżyszster.
–Nieprawda,nie…–zaczęła,leczurwała.Doszładowniosku,
żeniemasensuwkółkopowtarzaćtegosamego.
– Chciałam ci pokazać, że nic złego mi się nie stało.
Pomyślałam,żesięmartwisz.
–Owszem,szczególnieżezasąsiadówmacietamtych.
–TylkoCalebtammieszka.KedrickWatfordwyprowadziłsię
doArizony.
–Skądotymwiesz?
Julessięzorientowała,żepopełniłabłąd.
–Toniewielkamiejscowość.
–Maszdużoszczegółowychinformacji.
–Nieprzesadzaj.
–Nieprzesadzam.Skądtyleonichwiesz?
– Natknęłam się na Caleba i jeszcze kilku sąsiadów. –
UsiłowałaodwrócićuwagęojcaodWatfordów.–MattEmerson
jestterazwłaścicielemmarinyimieszkawtymdomupowyżej.
AT.J.BurnerkupiłdomO’Harówigoprzebudował.Tylkonasz
domwyglądatakjakdawniej.
– Plac musi być teraz wart majątek. Jedyne rozsądne
posunięcietogosprzedać.
JakaśnutawgłosieRolandazastanowiłaJules.
–Potrzebujeszpieniędzy?–Dotądotymniemyślała.
–Wiążękonieczkońcem.
–Tobyłtwójdomrodzinny.
Dziadek zapisał wszystko nam, niemniej ojciec ma moralne
prawodospadku,pomyślała.
–Chodziotwojegłupiepomysłyiabsurdalnądecyzjęmojego
ojca, aby następne pokolenie zrealizowało jego mrzonki. Jako
twój ojciec uważam za swój obowiązek przestrzec cię przed
samąsobą.
Zesztywniała. Kochała ojca, ale się z nim nie zgadzała. Nie
powinna tu przyjeżdżać. Łudziła się, że naprawi stosunki,
atylkopogarszasytuację.Spojrzałanazegarek.
– Znam siebie i znam Melissę – oświadczyła. – Wiem, czego
chciał dziadek. Podjęłam słuszną decyzję. Mam nadzieję, że
kiedyśprzyznaszmirację.
– A ja mam nadzieję, że nie dożyję chwili, kiedy
zbankrutujecie.
–Czyniemożeszwykrzesaćzsiebieodrobinywiarywemnie?
Roland milczał. Jules wstała, podeszła do fotela, w którym
siedział,nachyliłasięiszybkogouścisnęła.
–Mamnadzieję,żebędzieszżyłjeszczebardzodługo.
Na ulicy złapała taksówkę. Ostre słowa ojca ją bolały, lecz
wspomnienia nocy spędzonej z Calebem podziałały jak balsam
najejduszę.
WSanFranciscoCalebspędziłbliskotydzień.Nieprzestawał
myśleć o Jules, a po powrocie do Whiskey Bay pierwsze kroki
skierowałdoCrabShack.
Widok,jakizobaczył,wprawiłgowosłupienie.
Jules z Noahem byli na dachu. Ona stała, on właśnie kładł
pierwszyrządcedrowychgontów.
–Cześć–powitałagoMelissa,wychodzącnataras.
–Tonieprzejdzie!–CalebzawołałdoNoahairuchemgłowy
wskazałJules.–Schodź!Natychmiast!
Julesdopieroterazodwróciłagłowę.
–Toniejesttrudne–odkrzyknęłaipowąskiejdescepodeszła
nabrzegdachu.
–Uważaj!
–Niespadnę.–Neprzejmowałasięjegoostrzeżeniami.
–Noah!Każjejzejśćnadół!
–Onajestmojąszefową–odparłNoah.
–Noahchciałzatrudnićpomocnika–wtrąciłaMelissa.
–Nikomuniechcemydodatkowopłacić–rzekłaJules.
–Nonsens.
Calebzacząłwchodzićpodrabinie.
–Odejdź–rozkazałaJules.–Tonietwójinteres.
Chciał oznajmić, że to jest jego interes. Od zeszłego
weekenduwszystko,codotyczyJules,jestjegointereseminie
zamierzastaćspokojnieiczekać,ażzdarzysięnieszczęście.
– Zejdź. Proszę. – Jego prośba nie odniosła skutku. Jules
zzaciętąminąstaławmiejscu.–Zastąpięcię.
Nie
miał
nadmiaru
wolnego
czasu,
ale
jej
grozi
niebezpieczeństwo.
– Nie potrzebujemy twojej pomocy – oświadczyła. – I nie
ufamyci.Mógłbyśspecjalniepodziurawićdach.
–Niebędędziurawićtwojegodachu.Bądźrozsądna.
– To nie twoja restauracja, tylko moja. Jestem ostrożna.
ZresztąwłaściwiewszystkorobiNoah.
–Zajdźalbo…
–Alboco?
–Albocięzniosę.
–Akurat.
–Spójrznamnie?Żartuję?
–Bezpozwoleniawszedłeśnaterenprywatny.
–Niezaczynaj.Posłuchaj,japomogęNoahowi,atypomożesz
Melissie. – Jules w milczeniu rozważała jego propozycję. –
Zyskacienaczasie.
–Przestańbyćtakobrzydliwierozsądny.
–Atyprzestańbyćtakobrzydliwieuparta.
–Niejestemuparta,tylkoniezależna.
– Noah! – Caleb zawołał przez ramię. – Kogo wolisz do
pomocy,Julesczymnie?
–Znaszsięnatejrobocie?–zapytałNoah.
–Znam.
–Towolęciebie.
–Noahzagłosowałzamną.
–Odkądpanujetudemokracja?
–Onmarację!–zawołałaMelissa.–JeśliCalebnampomoże,
pchniemyrobotędoprzodu.
NiespuszczającwzrokuzCaleba,Julespowiedziała:
– On coś knuje. Watfordowie nie pomagają. Oni wbijają nóż
wplecy.
Calebgłośnowypuściłpowietrzezpłuc.
– Serio uważasz, że w ciągu ostatnich pięciu minut
wymyśliłemprzewrotnyplandoprowadzeniaciędoruiny?
–Przewrotnośćmaszwgenach.
Calebwyciągnąłzkieszenitelefon.
– Mam lepszą propozycję. – Wystukał numer Matta. –
Załatwięjeszczejednegopomocnikairobotapójdziepiorunem.
–Dokogodzwonisz?–zapytałaJules,aleCalebjużrozmawiał
zprzyjacielem.SkończyłrozmowęizawołałdoNoaha:–Zaraz
tubędzieMatt.
–Jesteśdespotą.–Ażpoczerwieniałazbezsilnejzłości.
Calebnachyliłsięnadniąizniżyłgłosdoszeptu.
–Teraz,kiedywidziałemtwojepiękneciało,niemogęznieść
myśli, że coś złego mogłoby ci się przydarzyć. – Zszokowana
omal nie zachłysnęła się powietrzem. Caleb wyprostował się
i położył jej dłoń na ramieniu. – Zejdź z dachu. Proszę. To jest
niebezpieczniejsze,niżcisięzdaje.
– On ma rację – poparł go Noah. – Zyskaliśmy dwóch
ochotników.Rozumnakazujeskorzystaćzoferty.
–Zgoda–odrzekławyraźnieniezadowolona.Nachyliłasiędo
Calebaiszepnęłamudoucha:–Anisięważwspominaćotym.
Miała prawo być zła. Caleb szczerze pragnął, by to, co
wydarzyłosięwSanFrancisco,tamzostawiło,aleniepotrafił.
Kochalisię.Niemógłcofnąćczasuiniemógłotymzapomnieć.
Jules zdominowała jego myśli, szalał za nią. Lubił ją, pożądał
jej. W chwilach słabości rozważał poważny związek. Ale
wiedział, że to niemożliwe. Trwają w zwarciu i tylko jedno
znichmożeokazaćsięzwycięzcą.
Juleszeszłazdrabinyizniknęławbarze.
–Niebyłempewny,wjakimkierunkusytuacjasięrozwinie–
przyznałsięNoah.
–Anija–odparłCaleb.
–Onatobiewyraźnienieufa.
–Zatotobietak.
Calebspojrzałnagontypowiązanewwiązkiinapasyblachy.
– Bo nie zamierzam doprowadzić jej do bankructwa –
zauważyłNoah.
– A ja nikogo nie zabiłem – wypalił Caleb i natychmiast
pożałowałswoichsłów.
–WpisztosobiewCV–odciąłsięNoah.
–Przepraszam.–Noahwzruszyłramionami.
–Niepowiedziałeśniczegonowego.
Calebważyłterazsłowa.
–Zrozumiem,jeśliniezechceszmipowiedzieć,cosięstało–
stwierdził.
Noah wyjął nóż z pasa z narzędziami, który miał zawieszony
wokółbioder,ipodszedłdowiązkigontów.
–Tobyłmójojczym.Napastowałmojąszesnastoletniąsiostrę.
Skoczyłem na niego i go powstrzymałem. Miał nóż. – Noah
uniósł rękę i pokazał bliznę. – Zranił mnie, ale padając,
roztrzaskałsobiegłowę.
–Czylitobyłasamoobrona.
Caleb nie mógł zrozumieć, dlaczego Noah w ogóle trafił do
więzienia.
–Mojasiostracałkowiciewyparłatendramatzpamięci.Nie
miałemwięcświadka.
–Przypomnisobiekiedykolwiek?
Calebpomyślał,żewówczasNoahmógłbyzostaćoczyszczony
zzarzutówiuniewinniony.
–Mamnadzieję,żenigdy–odparłNoah.
–Wporządku.Terazciufam–powiedziałCaleb.
Noahuśmiechnąłsięironicznie.
–Niezależałominatym,aledziękuję.
– Usiłuję znaleźć jakieś wyjście, które zadowoliłoby i Jules,
imnie.–ZjakiegośpowoduCalebchciałsięwytłumaczyćprzed
Noahem.
– Ja się w to nie mieszam – odparł Noah. Przeniósł wiązkę
gontówwinnemiejsce.
–Dlaniejlepiej,jeśliNeobędzieposąsiedzku,niżgdybybyła
tucałkiemsama.
–Mówiszonichdwóch?
–Tak.–Calebmiałnadzieję,żeNoahniejestzbytdomyślny,
niemniej postanowił się zabezpieczyć. – Melissa sprawia
wrażenie rozsądniejszej. Wydaje mi się, że częściowo jest po
mojejstronie.–Noahprychnąłkpiąco.–Mylęsię?
Czyżby Melissa coś mu powiedziała? Czyżby go tylko
zwodziła?–przemknęłoCalebowiprzezmyśl.
–Mawyrobionepoglądy.
Noahprzeciąłtaśmętrzymającągonty.
–Cośmówiła?Omnie,omojejofercie?
–Podziwiasukcesy,jakieodnosisiećNeo.
–Ale?–Calebdomyśliłsię,żetoniewszystko.
– Jest pełna entuzjazmu, jeśli chodzi o Crab Shack, no i jest
lojalnawobecsiostry.
–Widziszansęnazbliżeniestanowisk?
GdybyMelissarozumiała,żewspółpracależywinteresieobu
stron,możeprzekonałabyJules.
–Nierozmawiałemzniąotym–odparłNoah.–Niejesteśmy
wtakbliskichstosunkach.Japracuję,ona…Onarobi,comoże.
Przychodzitu,nigdynanicnienarzeka.
–AJules?–niechętniezapytałCaleb.
–Julestożywioł.–Calebmimowolniezachichotał.Zgadzałsię
z Noahem. – Na twoim miejscu dałbym jej wszystko, czego
chce.
– Jeśli dam jej to, czego chce, będzie mnie to kosztowało
miliondolarówimarzenia.
Noahprzerwałrobotę.
–Możewarto?–rzekłzpoważnąminą.
Caleb przez zmrużone oczy przyjrzał się pokerowej twarzy
Noaha.Czyżbyodgadł,codoniejczuje?Niemożliwe.Onnicdo
niej nie czuje. To znaczy czuje, ale poświęcić milion dolarów
imarzenia?Pojednejwspólniespędzonejnocy?Niemamowy.
Gdynadoceanemzachodziłosłońce,wCrabShackzjawiłsię
T.J. z pizzą i napojami w puszkach. Jules pomyślała, że trudno
nie polubić kumpli Caleba. Matt rzucił wszystko i przyjechał
pomóc przy kładzeniu gontów, a T.J. zafundował kolację
ludziom,którychprawieniezna.
Wszyscy byli w dobrych humorach, dopytywali się o rękę
Melissy,anawetżartowalizNoahem.
Juleszkawałkiempizzywręceipuszkącocacoliusiadłana
krześleprzyjednymzpanoramicznychokien.Pochwilidołączył
doniejCaleb.
–Chybamuszęcipodziękować–powiedziała.
Noah,CalebiMattwetrzechpokrylidziśpółdachu.
–Alenieczujeszwdzięczności–stwierdził.
– Nie wiem, co o tym wszystkim sądzić – przyznała. –
Pogubiłam się. – Cały dzień się zastanawiała nad motywami
kierującymiCalebeminiedoszładożadnychwniosków.–Todo
ciebieniepodobne.
–Dlaczegouważasz,żeznaszmnienatyledobrze,mówić,co
jestdomniepodobne,aconie?–zapytał.
Chcąc zyskać na czasie, Jules odgryzła kęs pizzy i zaczęła
jeść. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jaka jest głodna. Pizza
smakowaławyśmienicie.
Nie chciała urazić Caleba. Jego pomoc była nieoceniona, ale
niewierzyławjegobezinteresowność.
– Wiem, że chcesz pokrzyżować mi plany – zauważyła,
staranniedobierającsłowa.
Calebzaprzeczyłruchemgłowy.
–Przeciwnie.Staramsiętegonierobić.
–Niedamsięnabrać.Grozisz,żeodetnieszmidojazd.
–Jeszczetegoniezrobiłem.Iniechcętegozrobić.
–Niewierzę.
–Wktórezmoichzapewnieńniewierzysz?
–Niewierzę,żezależycinamnie.Chcesz,czegochcesz,inie
dbaszoto,jakimisposobamiosiągnieszcel.
Wyciągnąłnogiprzedsiebieiodchyliłsięnaoparciekrzesła.
–Jeszczerazprzemyślto,copowiedziałaś.
–Niemówmi,comamrobić–żachnęłasięJules.
Chwilęjedliwmilczeniu.Julesobejrzałasię,bysprawdzić,co
robią pozostali. Melissa z uwagą słuchała T.J. Noah rozmawiał
z Mattem, lecz co rusz zerkał na Melissę. Widać było, że go
pociąga, jednak do tej pory nie zrobił żadnego kroku, aby
nawiązać z nią bliższy kontakt. Nie flirtował z nią, nie szukał
okazjidobyciazniąsamnasam.
–PowiedziałaśMelissie?–zapytałCaleb.
–Oczym?
Milczał, ale kiedy na niego spojrzała, zrozumiała, co ma na
myśli. Jej pierwszą reakcją była złość, ale zdołała ją zwalczyć.
Następnądreszczykerotycznegopodniecenia.
Wbiłazębywpizzę.Nieulegnę,postanowiła.
– Dlaczego miałabym opowiadać siostrze o czymś, co się nie
wydarzyło?–zapytałacierpkimtonem.
–Wydawałomisię,żesiostrydzieląsiętymiowym.
–Informacjamibezznaczenia?Nie,mytegonierobimy.
–Niemożesznaserioudawać,żetosięniewydarzyło.
–Myliszsię.Mogę.
Taksięprzecieżumówili.Jasnoprzedstawiławarunkiionsię
naniezgodził.
–Wporządku–odrzekłCaleb,wyraźnierozbawiony.
– Właśnie to miałam na myśli, oceniając twój charakter –
rzekła Jules. – Mówisz jedno, potem robisz coś wręcz
przeciwnego.
–Miałemtydzieńnaprzemyślenia.
– Jesteś taki jak twój dziadek. Dżentelmeńska umowa
przypieczętowanauściskiemdłoninicdlaciebienieznaczy.
– Po pierwsze ty i ja nie jesteśmy parą dżentelmenów, po
drugieściskaliśmysobienietylkodłonie.
–Tyzpewnościąniejesteśdżentelmenem.
–
Przynajmniej
jestem
uczciwy.
–
Prychnęła
zniedowierzaniem.–Niemogęprzestaćmyślećotobie,Jules.
–Niemożemypoprostujeśćpizzy?
Ona też nie mogła przestać o nim myśleć. Ale musi. Musi
znaleźćjakiśsposób,abystosunkimiędzynimisięunormowały.
Musinarzucićdystans.Zbytwieleodtegozależy.
– Chcesz powiedzieć, że to nie miało dla ciebie żadnego
znaczenia?–zapytał.
Żałowała,żetakniejest.
– Miało takie znaczenie, jakie miało. Wydarzyło się
wokreślonymmiejscu,wokreślonymczasieityle.
–Nierozumiem,cochceszmipowiedzieć.
–Chcęcipowiedzieć,żebyśzostawiłmniewspokoju.Umowa
toumowa.Oczekuję,żejejdotrzymasz.
–Okolicznościsięzmieniają.
Juleswstałazzamachem.Miaładość.
–Matt!–zawołała.–Ogromniecidziękujęzapomoc.Trudno
uwierzyć,jakikawałrobotydziśodwaliliście.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
– Wątpliwa przyjemność. Tam na górze było ze trzydzieści
stopni.
–Cieszęsię,żemogłempomóc.Jutrodokończymy.
–Nietrzeba.Napewnomaszmnóstwozajęćwmarinie.
PonadjejramieniemMattodszukałwzrokiemCaleba.
–Przyjdę.Wkońcujesteśmysąsiadami.
Jules poczuła się nieswojo. Zauważyła, że T.J. śledzi jej
rozmowę z Mattem. Kątem oka zobaczyła też Caleba.
Atmosferawbarzestałasięnapięta.
–Oszczędziszkupękasy–zauważyłNoah.
– Wasza pomoc jest dla nas bezcenna – wtrąciła Melissa
pogodnymgłosem.
– Nie możemy was wykorzystywać. – Jules uparcie trwała
przyswoim.
–Cowciebiewstąpiło?–Siostradotknęłajejramienia.
– Nic – żachnęła się Jules. Dlaczego Melissa tak chętnie
przyjmujepomocobcych?
–Pokryjąnamcałydach–tłumaczyłaMelissa.
– I będą chcieli coś w zamian. – Jules spojrzała na Caleba. –
Nieufamżadnemuznich.
Melissazmarszczyłabrwi.
–Tobyłonieuprzejme.
–Szukaszdziurywcałym–odezwałsięCaleb.
–Jazrobiłemtocałkowiciebezinteresownie–rzekłMatt.
–Ajatylkoprzywiozłemwampizzę–dodaT.J.
– Powinnam wam zapłacić. – Jules odsunęła się od siostry
izaczęłaszukaćtorebki.Calebchwyciłjązałokieć.
–Przestań–syknąłjejdoucha.
Jules powiodła wzrokiem po twarzach pozostałych. T.J.
wyglądałnaobrażonego,Mattnazażenowanego,aMelissana
ubawioną całą sytuacją. Noah natomiast sprawiał wrażenie
zaskoczonego. Dotarło do niej, że żadne z nich nie wie o niej
iCalebie.Niewiedzą,jakważnastałasiędlaniejniezależność.
Nie wiedzą, że z każdą sekundą ingerencja Caleba w życie jej
i Melissy sięga coraz głębiej. Doszła do wniosku, że najlepiej
zrobićdobrąminędozłejgry.
– Ogromnie wam dziękuję – powiedziała. – Wasza pomoc
rzeczywiściejestnieoceniona.
Odpowiedziały jej uśmiechy. Jules również się uśmiechnęła,
lecz ogarnęło ją nieprzyjemne przeczucie, że wkrótce wydarzy
sięcośpotwornego.
–Mamrozumieć,żejesteśgotówodbezpieczyćgranat?
Był poranek prawie dwa tygodnie później, Matt z Calebem
siedzieli na pomoście. Matt właśnie skończył przegląd jednego
z jachtów, który został wyczarterowany przez ważnego klienta
uczestniczącegowtargachłodziisportówwodnychwBerlinie.
–Bernardprzygotowałdokumenty.Wystarczypodpisać.
–Ale?
Matt udawał, że nagle dostrzegł jeszcze jakiś szczegół na
pokładziejachtu.
–Tybyśpodpisał?
Caleb spędził bezsenną noc, zastanawiając się nad
rozmaitymikonsekwencjamicofnięciapozwolenianadojazddo
Crab Shack przez jego teren. Prawnicy, ciągnący się proces,
wściekłość Jules, jej rozczarowanie i ostatecznie bankructwo,
bowalkaznimpochłoniejejwszystkiepieniądze.Dlaczego,do
diabła,musibyćtakauparta?
–Jużdawno.
–Naprawdę?
Odpowiedź Matta zaskoczyła Caleba. Zawsze okazywał
przeciwnikomwięcejempatii.ToT.J.ciągleliczyłpieniądze.
–Gdybynajważniejszybyłdlamnieinteres,totak.Wiem,jak
cizależynaotwarciuturestauracji.
Calebspojrzałnapołyskującewsłońcuwodyzatoki.
–Niemogęsięzdobyćnakrok,któryjązrujnuje.
–Dałeśjejkilkapropozycji.
–Nieraz.
–Wie,coryzykuje.
– Mam ciągle wrażenie, że muszą istnieć jeszcze jakieś
rozwiązania,tylkojajeprzeoczyłem.
ZbliżyłasiędonichTashaLowell,mechanikMatta.
–Jachtgotowydodrogi–zameldowała.
NajejwidokCalebowiprzyszedłdogłowypewienpomysł.
–Cześć–zaczął.–Jesteśdziewczyną…
–Słucham?
Niewiedział,czymjąobraził.
–Kobietą…
–Słucham?–powtórzyłaTasha.
–Calebmakłopotyzjednąznajomą–wyjaśniłMatt.
Tasha zacięła usta, jak gdyby siłą się powstrzymywała, aby
czegośniepalnąć.
– Chodzi o sprawy zawodowe – wyjaśnił Caleb. –
Zaproponowałemrozsądnykompromis,aleonazawszelkącenę
dążydowzajemnegounicestwienia.
– Strzelam. To nie jest dobry kompromis. Ty masz większą
korzyść.Oszukujeszsię,żenie,aleonawieswoje.
Calebpoczułsięurażonytakimpodejrzeniem.
–Tojedynewyjście.
– Szukasz mojej rady czy prosisz, żebym zdradziła ci
tajemnicę,jakzmusićupartąkobietędozmianyzdania?
Mattparsknąłśmiechem,leczgdyCalebiTashaodwrócilisię
ispojrzelinaniego,udał,żesięzakrztusił.
–Mykobietyniejesteśmyuparte–zaczęłaTasha.–Jesteśmy
inteligentne.Akiedybronimywłasnychinteresów,wyfacecinie
możecietegoznieść.Zaryzykujęstwierdzenie,żeonamarację,
tylko ty nie chcesz tego przyznać. – Tasha kiwnęła głową
iodeszła.
–Przespałemsięznią–oznajmiłCaleb.Mattoniemiał.Zanim
zdążył wydobyć z siebie głos, Caleb dodał: – W San Francisco.
Wymogłanamnieobietnicę,żewyrzucętenincydentzpamięci,
alejaniemogęprzestaćoniejmyśleć.
Matt był najlepszym przyjacielem Caleba. Caleb wiedział, że
jeśli nie będzie z nim absolutnie szczery, Matt nie udzieli mu
dobrejrady.
–Aniechmnie!Poszłaztobądołóżka?Potrzęsieniuziemi?
– Pytasz, czy wykorzystałem okazję, że była śmiertelnie
przestraszona?
–Nie.Oczywiście,żenie.Niezrobiłbyśtego.
– Ona mnie lubi. No, do pewnego stopnia. Pociągam ją i nie
może się z tym pogodzić. Walczy z sobą. Jest zabawna,
inteligentna,twarda.Lubiętakiekobiety.
–Wpadłeś?
Calebprzytrzymałsięporęczypomostu.
– Nie wiem, co robię. Gdyby chodziło o kogoś innego,
cofnąłbym zgodę na przejazd, spotkał się z nią w sądzie,
oskubałzpieniędzyimusiałabyzawrzećzemnąumowę.
–Aleonaniejestkimśinnym.
– Na tym polega kłopot. Nie chcę, żeby mnie znienawidziła.
I nie chcę jej zniszczyć. W głębi duszy życzę jej powodzenia
z tym barem. W jakiś sposób sprawiedliwości stałoby się
zadość.
–Twojarodzinanieźledałasięjejrodzinieweznaki.
–Ztego,comówiJules,byłoznaczniegorzej,niżsądziłem.
–Tak?
–Mójojciec…–Calebzawahałsię,czyujawnićwersjęJules.–
Powiedzmy,żeRolandParkermiałrzetelnypowód,abywalnąć
mojegoojcawszczękę.
–Dlaczegomnietoniedziwi?
–Boznaszmojegoojca?
Powiewwiatruzakołysałjachtamiprzypomoście.
–Cozamierzaszzrobić?–zapytałMatt.
– Szczerze? Nie wiem. Może jeszcze raz porozmawiam
zMelissą?
–Dobrypomysł.
– Ona wydaje się rozsądniejsza. Ale obiecałem Jules, że nie
będęstarałsięprzeciągnąćMelissynaswojąstronę.
–Obiecałeś?Dlaczego?
–TylkotakmogłemjąnamówićnawypaddoSanFrancisco.
Mattbyłwyraźnierozbawiony.
– Położyłeś na szali swój największy atut po to, żeby spędzić
trochęczasuzJules?
–Tak.
ChciałspędzićtrochęczasuzJules,leczwszystkoposzłonie
tak,jaksięspodziewał.Rzeczywistośćprzeszłajegonajśmielsze
oczekiwania. Było fantastycznie. Z następstwami nie potrafił
sobiejednakporadzić.
ROZDZIAŁÓSMY
Zbliżała się dwudziesta pierwsza, kiedy Jules z Melissą
wracałyzCrabShackdodomu.Niebobyłoczarne,wiatrznad
Pacyfikuwzmagałsię,zapowiadającburzę.
MiałyzasobąciężkidzieńiJulesmarzyłaokąpieli.
–Cośsięwydarzyłopodczastwojejwizytyutaty?–nistąd,ni
zowądzapytałaMelissa.
–Ococichodzi?
– Od powrotu z San Francisco jesteś jakaś przygnębiona,
jakbynieswoja.Zdenerwowałcię?
– Nie bardziej niż zwykle. Oskarża mnie, że sprowadzam cię
nazłądrogę.
–Przecieżwiesz,żetonieprawda.
–Czasamisięzastanawiam,czygdybynieja,byłabyśtutaj?
Melissa ze swoim dyplomem z ekonomii mogłaby znaleźć
pracę w wielu branżach. Natomiast Jules ukończyła szkołę
kulinarną. To ona jako nastolatka godzinami siedziała
w nieczynnym Crab Shack, marząc o własnej restauracji. I to
onaobiecaładziadkowi,żeodnowibar.
–Różnimysiętemperamentami.
Juleszastanowiłasięnadtymstwierdzeniem.
–Maszwątpliwości?
– Żadnych. Ale musisz przyznać, że finansowo nie stoimy
najlepiej,anadodatektyciąglejesteśzmęczona.
– Nie jestem. Zgoda, teraz jestem. Ale to dlatego, że cały
dzieńczyściłampodłogę.
W miarę zbliżania się do domu ścieżka robiła się coraz
bardziejstroma.Juleszwdzięcznościąpomyślałaotych,którzy
zamontowalitulampysolarne.
–Jesteśpewna,żetotylkoztegopowodu?
–Absolutnie.
Jeśli sprawia wrażenie przygnębionej, to musi nad sobą
popracować, pomyślała Jules. Nic nie ostudzi jej entuzjazmu.
NawetCaleb.
–Bowiesz,sąjeszczeinnewyjścia.
JulesprzystanęłaispojrzałanaMelissę.
– Co masz na myśli? – Czyżby Caleb z nią rozmawiał za jej
plecami?Jeślitak,toonajużsięznimpoliczy.
Melissaminęłająiszładalej,więcJulesniepozostawałonic
innego,jakpójśćzanią.
– Noah powiedział dziś coś ciekawego. Rozmawiałam z nim.
Okej, flirtowałam. Zresztą bezskutecznie. Zachowuję się jak
nastolatka,aonniereaguje.Dlaczegomnieniezauważa?
–Możezabardzosięstarasz?–Juleswzruszyłaramionami.–
Nienarzucajsięmu.Niechinicjatywawyjdzieodniego.
–Ajeśliniewyjdzie?
–Towtedysięzastanowisz.
–Wiesz,onmadobrypomysł.
–Zamieniamsięwsłuch.
– Uważa, że powinnyśmy rozważyć sprzedanie Crab Shack
Calebowi.
Julesstanęłajakwryta.
– Sprzedać Crab Shack Calebowi? Dlaczego miałybyśmy to
zrobić? Nie myślimy o sprzedaży. Myślimy o sukcesie. Co on
plecie?
– Noah uważa, że Caleb mógłby nas zatrudnić. Ciebie jako
szefakuchni,mniejakomenedżerkę.Mogłybyśmypostawićtaki
warunek.
Juleswłasnymuszomniewierzyła.
– Miałybyśmy go przekupić, żeby dał nam pracę?
PomogłybyśmyWatfordomodnieśćsukces?–Oczamiwyobraźni
widziała reakcję dziadka. – On zrówna Crab Shack z ziemią! –
CzyMelissastraciłarozum?
–Musimybyćrealistkami.
–Jesteśmy.
–Napewno?Niewzięłyśmypoduwagękosztówsądowych.
–Poradzimysobie.–Julesprzełknęłaślinę.
–Noahmówi…
– Co tam Noah! Co on wie o prowadzeniu restauracji?
Rozumiem, że jesteś nim zauroczona, ale nie zapominaj, że to
tyskończyłaśstudia,nieon.
– To nie ma nic wspólnego z zauroczeniem – obruszyła się
Melissa.
Julespoczuławyrzutysumienia,żeuraziłasiostrę.
–Przepraszam.Zastanawiamsiętylkonadjednym.Dlaczego
Noah… – I nagle wszystko stało się jasne. Oczywiście! Tylko
Caleb mógł wpaść na taki pomysł. Powiedział Noahowi, Noah
Melissie, a Melissa jej. – Przepraszam – powtórzyła. Nie ma
sensurozmawiaćotymznikimpozaCalebem.–Niepowinnam
tak ostro reagować. Uważam jednak, że nie powinnyśmy się
poddawać. Jeszcze nie. Nie jest powiedziane, że przegramy
wsądzie.AjeśliCalebblefuje?
–Uważasz,żeblefuje?–zapytałaMelissazwahaniem.
– To możliwe. Nie podejmujmy żadnych decyzji pochopnie. –
Stanęły przed domem, lecz Jules nie zamierzała wchodzić do
środka.Byłazbytzdenerwowana.–Przejdęsię–oświadczyła.
–Jesteśnamniewściekła.
Juleszaprzeczyłaruchemgłowy.
– Nie. Przepraszam, jeśli to tak zabrzmiało. Decyzja należy
nietylkodomnie,aleidociebie.
–Totylkopomysł.
–Muszęzebraćmyśli.Zobaczymysiępóźniej.
Jules nie była zła ani na Melissę, ani na Noaha. Całą winę
ponositylkojednaosobaimusisięztegowytłumaczyć.
Caleb podpisał dokumenty. Jutro Bernard zaniesie je do
urzędu. Potem już Jules zdecyduje, czy poda go do sądu, czy
nie. Będzie potrzebowała prawnika. Wyda pieniądze, których
niema.Izapewnenigdymuniewybaczy.
Nastawiłmuzykę,nalałsobiekieliszekbrandy,usiadłnasofie
i przez okno spojrzał w dal na ocean. Chmury były gęste,
deszczzacinałoszyby.
Nagle ktoś mocno zapukał do drzwi. Caleb zerknął na
zegarek.Kogoniesieotejporze?
Pukanie rozległo się ponownie. Odstawił kieliszek i wstał.
Ktokolwiek to jest, na chwilę oderwie jegp myśli od całej tej
sprawy. Otworzył drzwi. Na progu stała Jules, wściekła
iprzemoczonadonitki.
Wtejsamejchwilihuknąłpiorun.
–Cośsięstało?
Niemożliwe,abyjużwiedziałaotym,żecofnąłpozwoleniena
przejazd.
–Musiszbyćzemnąuczciwy–oświadczyła.
–Wjakiejsprawie?
Nie,tonapewnoniechodzioprzejazd.
–UżywaszNoahadozrealizowaniaswoichplanów.
–Wejdź–poprosił,zamiastodpowiedziećnazarzut.
Julesprzestąpiłaprógistanęła.
–Zawarliśmyumowę.Obiecałeś.
–Jesteśmokra.Wejdź,osuszsię.
–Kogotoobchodzi,czyjestemmokraczynie?
Caleb skoczył do łazienki dla gości, chwycił ręcznik i jej
podał.Zignorowałago.
–Jakmogłeś?
–Cojatakiegozrobiłem?
Walczyłzpokusąwytarciajejwłosów.
–Nieudawajgłupiego,dobrze?
–Niczegonieudaję–broniłsię.
Zarzuciłjejręczniknaramiona.Otuliłasięnim.
–MówięoNoahu.Iotym,jakgozmanipulowałeś.Powiedział
Melissie, że sprzedaż Crab Shack tobie byłaby najlepszym
posunięciemznaszejstrony.
Calebzastanowiłsię.Pomysłbyłgenialny.Dlaczegosamnato
niewpadł?
–NiepodsunąłemtegopomysłuNoahowi.
– Daj spokój. Wiedziałam, że bezinteresowna pomoc przy
dachu to gest zbyt piękny, aby był prawdziwy. Mieliście
zMattemdwadni,abyurobićNoahanaswojąmodłę.
– Po co? Gdybym chciał odkupić od ciebie nieruchomość,
zwróciłbymsiębezpośredniodociebie.
–Chciałabymwtowierzyć.
–Możeszwierzyć.–Juleswyglądałajakpółtoranieszczęścia.
–Dobrzesięczujesz?
– Nie. – Pociągnęła nosem. – Nie czuję się dobrze. Usiłujesz
zniszczyćmojemarzenie.
Calebniemiałkontrargumentu.
– Od samego początku byłem z tobą szczery – stwierdził. –
Niekryłemswoichzamiarów.Dlaczegomiałbymknućzatwoimi
plecami? Dlaczego miałbym wykorzystywać Noaha, którego
zresztąledwieznam?
– Bo sądziłeś, że taki manewr się uda. Nie zrezygnuję
zklauzuliozakaziekonkurencji.
– Znajdziesz się w pułapce. – Pod wpływem impulsu zdjął jej
ręcznik z ramion i założył na mokre włosy. – Ustąpisz. Nie
będzieszmiaławyboru.
Julesjakbyniezauważyła,coCalebrobizjejwłosami.
–Mogęwygraćwsądzie.
– Nie wygrasz. Zbankrutujesz jeszcze przed pierwszą
rozprawą. Pracowałem na twoim dachu, aby ustrzec cię przed
ewentualnymskręceniemkarku.Kropka.
Julesprzygarbiłasię.
–CzyliNoahteżjestprzeciwkomnie?
– Noah stara się wam pomóc. Zdaje sobie sprawę
zbeznadzieitejsytuacji.
– Jakiej beznadziei? – żachnęła się. Oczy jej błyszczały. –
Nasza sytuacja nie jest beznadziejna. – Co z Melissą? Jak ona
się z tym czuje? – zapytała, jakby myślała na głos. – To ona
przyszłaztymdomnie.
– To dowodzi, że chce sprzedać Crab Shack – odrzekł
łagodnymtonem.–Możeniewkładawtenprojektcałegoserca
takjakty?
W głębi duszy miał nadzieję, że na spokojnie rozważą radę
Noaha. Wtedy on nie musiałby być czarnym charakterem. Nie
musiałbycofaćpozwolenianakorzystaniezdrogi.Zadzwoniłby
do Bernarda i polecił, aby schował dokumenty do szuflady.
Byłbyprzeszczęśliwy.
– Toczę samotną walkę. Z tobą, ojcem, a teraz jeszcze
zMelissą–szepnęłaJules.
Caleb objął ją mocno. Ku jego zaskoczeniu przywarła do
niegoipołożyłamugłowęnaramieniu.
Niemogłauwierzyć,żepłacze.Łzyjednakuparciepłynęłyjej
z oczu i wsiąkały w koszulę Caleba. Wszyscy sprzysięgli się
przeciwkoniej.Porazpierwszypomyślała,żeniemaracjiiże
może ponieść sromotną klęskę. Żal jej się zrobiło dziadka.
Mobilizowałacałąsiłęwolidowalkizemocjamiipłaczem,lecz
łzybyłysilniejsze,aramionaCalebadawałyukojenie.
Tenfacetmiałdwaoblicza.Kiedybyłabliskoniego,wydawał
się opoką, oferował współczucie. Wtedy pragnęła tylko się na
nimwesprzeć.Gdysięodniegooddalała,jużniewidziałajego
dobroci.Stawałsięwrogiem.
Muszę stąd wyjść, pomyślała. Potrzebny mi jest dystans,
fizyczny i psychiczny. Nagle Caleb przytulił ją mocniej
i pomyślała, że zostanie jeszcze tylko chwilę, kilka chwil,
zbierzesiłyiwtedypójdzie.
–Jużdobrze–szepnął,całującjejwłosy.
–Nie–zaprzeczyładrżącymgłosem.–Niejestdobrze.
–Spróbujnachwilęprzestaćzemnąwalczyć.
–Niemogę.
–Tylkonachwilę.Wyluzuj.–Pogładziłjejplecy.
Poczuła, że kolana się pod nią uginają, całe ciało ogarnia
bezwład, tępy ból ściska żołądek. Caleb musiał wyczuć, że
słabnie,bowziąłjąnaręceizaniósłnakanapę.Niemiałasiły
protestować. Zamknęła oczy, poddała się magii jego ramion.
Jeszczebędzieczassiękłócić,myślała.
Caleb podszedł do kanapy, usiadł, posadził ją sobie na
kolanach.
Burza za oknami rozpętała się na dobre. Deszcz zacinał
o szyby, niemal zagłuszając muzykę. Jules siedziała bez ruchu,
wsłuchana w odgłosy burzy i bicie serca Caleba. Ciepło jego
ciała przenikało przez jej mokre ubranie. Caleb milczał. Jego
pierśwznosiłasięiopadała.
Wpewnejchwiliotworzyłaoczy,uniosłagłowęispojrzałana
Caleba. Kciukiem pogładził jej policzek. Potem odgarnął włosy
z czoła. Wysunął wargi i zbliżył do jej ust. Kiedy ich usta się
spotkały, świat wokół niej zawirował. Zarzuciła mu ręce na
szyję,oddałapocałunek.
–Chcesztego?–zapytał.
–Nie.–Objąłjąmocniej.–Alenieprzestawajmniecałować.
–Wszystkojakośsięułoży.
Ponowniejąpocałował.Julespoczuła,żewilgotnieubranieją
krępuje.Niecierpliwieszarpnęłasznurowadło.Calebpomógłjej
zdjąćbuty,potemT-shirt.Potemsamzdjąłkoszulęiprzyciągnął
Julesdosiebie.Poddałasiębezoporu.WSanFranciscokochali
siępospiesznie,terazchciałarozkoszowaćsiękażdymgestem,
każdym pocałunkiem. Caleb, jakby odgadując jej pragnienie,
powolnymi pocałunkami rysował linię od jej szyi do pępka.
Potem zdjął resztę ubrania najpierw z niej, potem z siebie,
idelikatnieułożyłJulesnaplecach.
Kochali się przy dźwiękach deszczu. Ich ciała poruszały się
zgodnym rytmem. Wspólnie doświadczyli szczytowej rozkoszy.
Potem leżeli, milcząc. Caleb nakrył Jules swoją koszulą. Nie
było jej zimno, lecz owinęła się nią szczelnie. Po raz pierwszy
odwieludniogarnąłjąspokój.
Najchętniej trzymałby śpiącą Jules w objęciach do końca
świata,leczobawiałsię,żeprędzejczypóźniejktośzaczniejej
szukać. W tej samej chwili, gdy o tym pomyślał, zadzwoniła
komórka Jules. Dzwonek był na tyle cichy, że jej nie obudził.
Caleb uśmiechnął się, pogładził Jules po głowie i pocałował
w skroń. Potem ostrożnie zsunął się z kanapy. Zanim nakrył ją
kocem,spojrzałnaniązuśmiechem.Wyglądałapięknie.
Domyślił się, że to Melissa szuka siostry. Wyjął swoją
komórkę, odszukał w rejestrze połączeń numer, na który Jules
dzwoniłazSanFrancisco,inacisnąłprzycisk.
–Halo?
–Cześć.TuCaleb.
–Caleb?–zdziwiłasięMelissa.
–Dzwoniępowiedzieć,żeJulesjestumnie.
Wtelefoniezaległacisza,wkońcuMelissarzekła:
–Nierozumiem.Mówiła,żeidziesięprzejść.Cojestgrane?
–Byłazła.
–Namnie–zmartwiłasięMelissa.
CalebobejrzałsięnaJules,wziąłkieliszekzniedopitąbrandy
iprzeszedłdokuchni.
–Namnie–odrzekł.–Jestzłanamnie.
–Poczekaj,dlaczegoonaciągletamjest?Dlaczegosamanie
zadzwoniła?Cotyjejzrobiłeś?!
Niezamierzałudzielaćwyczerpującychinformacji.
– Pokłóciliśmy się – zaczął i ostrożnie dobierając słowa,
ciągnął: – W końcu się uspokoiła. Musiała być bardzo
zmęczona, bo zasnęła na kanapie. – Melissa milczała. Nawet
niesłyszał,jakoddycha.–Melissa?Jesteśtam?
–Napewnoniebyłazłanamnie?
–Napewno.Byłazłanamnie.
Przysunął sobie krzesło i usiadł. Kieliszek z brandy postawił
nastole.
–Cojejzrobiłeś?
– Uważała, że namówiłem Noaha, żeby przekonał was do
sprzedażyCrabShackmnie.
–Tobyłjegopomysł,prawda?Tymunicniesugerowałeś.Nie
zrobiłbyśtego.
– Nie, i nie nastawiałbym Noaha przeciwko wam. Wiem, że
stoimypoprzeciwnychstronach,alegramfair.
–Niewiemdlaczego,aleciwierzę–odparłaMelissacichym
głosem.
– Dzięki. – Z jakiegoś powodu jej zaufanie wiele dla niego
znaczyło.
– Rozważyłbyś taką propozycję? – zapytała z wahaniem. –
Kupiłbyś Crab Shack, gdyby Jules zdecydowała się na
sprzedaż? – Caleb nie odpowiedział od razu. Pamiętał
o obietnicy danej Jules, że nie będzie pertraktował z Melissą.
Zastanawiałsię,jakdalekomożesięterazposunąć.–Uważasz,
żetodobrypomysł?–zapytała.
–Zmojejperspektywypomysłjestfantastyczny.Kupiłbymbar
wokamgnieniu.AleJulesjestuparta.
–Wiem.Czasami…Czasamimyślę,żemiłośćdodziadkaczyni
jąślepą.
–Aczegotychcesz,Melisso?
–Chcę,żebyJulesbyłaszczęśliwa.
Calebzakręciłkieliszkiemzbrandy.
– Nie musisz mi wierzyć, ale ja też chcę, żeby Jules była
szczęśliwa.
–Copowinniśmyzrobić?
Caleb pragnął skorzystać z okazji i podyskutować z Melissą,
leczsumieniemuniepozwalało.
–Niejestemnajlepszympartneremdorozmowynatentemat.
Konflikt interesów. Ale powiem jedno, nie blefuję w sprawie
tegoprzejazdu.
– Noah powiedział to samo. Że zbyt wiele zainwestowałeś
wswójprojektiniestaćcięnawycofaniesię.
–RozsądnyfacetztegoNoaha.
–Jeszczenigdyniezetknęłamsięzkimśtakimjakon.
Caleb wyłowił z jej głosu nutę podziwu. Szczęściarz z niego,
pomyślał.
–Czegochceszdlasiebie?–zapytał.
– Ja chcę zarządzać jakimś biznesem. Chcę wykorzystać
wiedzę zdobytą na studiach. Chcę przyczynić się do czyjegoś
sukcesu.
–ItoniemusikonieczniebyćCrabShack,zgadzasię?
–NiejestemwtoażtakzaangażowanajakJules.
–Moglibyśmy…–zaczął,leczzamilkł.
– Nie chcesz, żeby to zabrzmiało, jakbyśmy się zmawiali
przeciwkoniej,tak?
Caleb pamiętał, co Jules powiedziała o samotnej walce
przeciwwszystkim.
–Niechcę.Nawetgdybytobyłodlajejdobra.
–Uważasz,żezmuszeniejejdorezygnacjijestdlajejdobra?
– Uważam… – zawahał się. – Uważam, że nie ma szans
wygraćtejwalki.
–Chybażetyustąpisz.
–Dlaczegomiałbymustąpić?
Melissaparsknęłaśmiechem.
–Zaczynamsiędomyślać,dlaczego.
Po skończonej rozmowie Caleb wrócił do salonu. Jules spała
dalej na kanapie. Była niewiarygodnie piękna. Nie mógł
uwierzyć,żekochalisięporazdrugi.Niemógłuwierzyć,żejest
tutaj.
Musibyćjakieśwyjście,pomyślał.Musibyćjakiśsposób,aby
zatrzymaćjąprzysobie.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Julesusiadła.Jejubranie,staranniezłożone,leżałonakrześle
obokkanapy.Szybkowłożyłajenasiebie.Zgłębidomusłychać
było odgłosy porannej krzątaniny. Jules palcami przeczesała
włosy,zebrałasiłyipomaszerowaławkierunku,skąddobiegały.
Calebaznalazławjasnejprzestronnejkuchni.Właśnienalewał
sobiekawę.
Słyszącjejkroki,podniósłgłowę.Julespoczułanieprzyjemny
uciskwżołądku.
–Niewiem,copowiedzieć–zaczęła.
–Dzieńdobry?
– Dzień dobry – powtórzyła za nim. Jego swobodne
zachowaniepodziałałonaniąuspokajająco.
–Kawy?
–Poproszę.
–Cukier?Mleko?
–Dziękuję.Pijęczarną.
–Dobrzespałaś?
–Mocno.
–Cieszęsię.
Julesmiałanerwynapiętedoostateczności.
–Posłuchaj–zaczęła.–Niewiem,cosięwczorajstało…
– Nie pamiętasz czy nie wiesz, co cię skłoniło do takiego
kroku?
–Doskonalepamiętam.
–Todobrze.–Calebwręczyłjejkubek.
–Todobrze.
–Przeciwnie,źle.
–Jainaczejtowspominam.
–Wiesz,ocomichodzi.
Jules wypiła łyk kawy w nadziei, że zastrzyk kofeiny ją
orzeźwi. Rozmowa wymagała pełnej przytomności umysłu.
Calebgestemzaprosiłjądostołuwokniewykuszowym.Burza
minęła,naniebiepojawiłosięsłońce.
–Cochceszzrobić?–zapytał,siadając.
–Nic.
–Nic?
–Pójśćdodomu,potemdo…–urwała.Melissa!–Melissasię
niepokoi.
–Rozmawiałemznią–oznajmiłCaleb.
–Cojejpowiedziałeś?–zapytałaschrypniętymgłosem.
– Że się gniewałaś. Że się posprzeczaliśmy. Że w końcu
zmęczonazasnęłaśnamojejkanapie.
–Ityle?
–Tak.–Poranneświatłołagodziłorysyjegotwarzy.Wyglądał
bardziej na przyjaciela niż wroga. Takiego Caleba powinna
unikać, jeśli nie chce oszaleć. – Powiedziałem jej, że uważasz,
że napuściłem na was Noaha, i że to nieprawda. – Jules
mimowolnie kiwnęła głową. Wierzyła Calebowi, gdy to mówił.
Ajeślitak,toznaczy,żeNoahsamuważa,żeimsięnieuda,iże
Melissateżmawątpliwości.–Jeślidalejbędziemy…
–Niebędziemy–ucięła,prostującsięnakrześle.
–Jużtomówiłaś,ajednak…–Szerokorozłożyłręce.
–Tymrazemdotrzymamsłowa.
– Powinienem się zabezpieczyć. – Chwilę się wahał, po czym
zapytał:–Aletystosujeszantykoncepcję,prawda?
Pod wpływem impulsu chciała mu powiedzieć, że to nie jego
interes,leczteraztojużbyłjegointeres.
– Biorę hormony w zastrzykach – wyjaśniła. – Jako lek.
Działanieantykoncepcyjnetojedenzefektówubocznych.
–Todobrze.–Kiwnąłgłową.
– Posłuchaj – zaczęła. W jej głosie brzmiała ostrzegawcza
nuta.–Niebędziemy…
– Słyszałem – wpadł jej w słowo. Zaczął bawić się psutym
kubkiem. – Lubię cię. – Nie chciała tego słuchać. Nie chciała,
aby ten dobry Caleb uśpił jej czujność. Gdyby kierowała się
tylko emocjami, natychmiast zaciągnęłaby go z powrotem do
łóżka.–Pociągaszmniei…
Niedokończył,gdyżdrzwifrontoweotworzyłysię.
–Caleb?–usłyszeli.
Matt.Juleszmieniłasięnatwarzy.
–Onwie–zauważyłCaleb.
–Co?–wykrzyknęłaJulesizerwałasięnarównenogi.
–Jestmoimbliskimprzyjacielem–broniłsięCaleb.
–Janiepowiedziałamnawetmojejsiostrze–syknęła.
–Nikomuinnemuniemówiłem–szeptemzapewniłjąCaleb.
KrokiMattastawałysięcorazbliższe.
–Tomamnieuspokoić?
– Cześć, stary – rzekł Matt, wchodząc. – Och… – Dopiero
terazzobaczyłJules.–Cześć,Jules.
–Ja…Ja…–Juleszaczęłasięjąkać.
Mattgestemobronnymuniósłobiedłonie.
–Niemojasprawa.
– Mamy… – Ponownie spróbowała się tłumaczyć, ale i tym
razemnicztegoniewyszło.
– Łączy nas miłość połączona z nienawiścią – odezwał się
Caleb.
– Raczej pożądanie połączone z nienawiścią – sprostowała
Jules.Niewidziałapotrzebyudawania.
– Naprawdę nie musze tego wiedzieć – wzbraniał się Matt.
Nalałsobiekawydokubka.
–Tylkotywiesz–rzekłaJules.–Melissaniewie.
–Nikomuniepowiem–obiecałMatt.
Julesuświadomiłasobienagle,żeniejestważne,komuMatt
powie albo nie powie, ale jak ona zapanuje nad uczuciami,
które nią targają. I drugi problem: jak dokończy remont
iotworzybar.
–Czypotrzebnymiprawnik?–zapytałaCaleba.
Wcaleniebyłzaskoczonypytaniem.
– Mój prawnik dziś rano unieważni prawo korzystania
zprzejazdu.
– Serio? – odezwał się Matt z drugiego końca kuchni. –
Wydawałomisię,żetotylkoczczagroźba.
– A mnie nie – rzekła Jules. – Od samego początku
wiedziałam,żeonnieblefuje.
–Niezostawiłaśmiwyboru.
– Zawsze jest wybór. Możesz się zadowolić siedemnastoma
restauracjamiimilionami,jakieciprzynoszą.
–Niechodziopieniądze.
–Gdybyniechodziłoopieniądze,nierobiłbyśtego.
– A ty? – zapytał Caleb. – Ty też masz wybór. Neo i Crab
Shackmogąspokojnieistniećoboksiebie.
– To nie jest żaden wybór, tylko powtórka z historii. Watford
usiłujenaciągnąćParkera.Właśnietemupróbujęzapobiec.
–Myliszsię.
–Niemożeszznieść,żeniedajemysięrozłożyćnałopatki.
OczyCalebapociemniały.
–Niemożeszbardziejsięmylić.
–Częstozdarzamisięmylić,aleniewtymwypadku.
Wstała.Kolejnyrazpowtórzyłasobiewmyślach,żeprzyjście
tutaj było błędem. Już nie potrafiła oddzielić złego Caleba od
dobrego.WidziałapoprostuCaleba.
–Dzięki,żetozałatwiłeś–odezwałsięCalebdoMatta,kiedy
tydzieńpóźniejpatrzyli,jakNoahwchodziposchodachmariny.
–Jesteśpewny,żetonaszsprzymierzeniec?–zapytałMatt.
–Raczejostatniadeskaratunku.
–Juleswciążztobąnierozmawia?
–Nawetniepozwalazbliżyćsiędosiebie.
Próbowałmetodykijaimarchewki.Zacząłodmarchewki–od
trzech marchewek – bez skutku. Teraz przyszła kolej na kij.
I znowu poniósł klęskę. Jeśli nie wymyśli nic nowego, Jules
straci wszystkie pieniądze, a on szansę na utrzymanie z nią
dobrychstosunków.
– Cześć. – Wyciągnął do Noaha rękę. – Dziękuję, że
przyszedłeś.
–Wezwałeśmniewsprawiepracy?–zapytałNoah.
– Melissa powtórzyła mi, co zasugerowałeś dziewczynom –
zacząłCaleb,kiedyjużwetrzechusiedli.
Niebo było czyste, zaczynał się wieczorny odpływ. Liny
jachtów przycumowanych przy marinie skrzypiały, flaga
wporciełopotałanawietrze.
–Cojatakiegoimzasugerowałem?–zapytałNoah.
– Sprzedaż. Mnie. Pomysł jest dobry. Melissa wysłuchała cię
zuwagą.
– Nie miałem na myśli tego, co najlepsze dla ciebie – odparł
Noah.
–Rozumiem.–Calebdomyśliłsię,żeNoahowileżałonasercu
dobroMelissy.–AleJulessięniezgodzi.
–Żartujesz?
–Melissapowtórzyłaciichrozmowę?
–ŻeJulesuważamniezatwojegopionka?Tak.Alejaniedam
sobą manipulować. Jeśli zaprosiłeś mnie tutaj… – Noah zrobił
takiruch,jakgdybychciałwstać.
–Nie,nie–Calebpospieszniezaprzeczył.
Noahzlekkimwahaniemusiadłzpowrotem.
–Napijeszsiępiwa?–zaproponowałMatt.
–ZaprosiszMelissęnarandkę?–znienackaspytałCaleb.
–Nie.
–Dlaczego?
–Przyniosępiwo–wtrąciłMatt.
– Bo ona skończyła studia, a ja jestem byłym więźniem po
szkoleśredniej.
OdpowiedźzaskoczyłaCaleba.
–Jesteśteżwykwalifikowanymcieślą.
–Wyobrażaszsobie,żeprzedstawiamnieojcu?
Wrócił Matt, podał im po butelce piwa i usiadł na swoim
miejscu.
–Zbytniskosięcenisz–stwierdziłMatt.Wiatrwzmagałsię,
więcgłębiejnaciągnąłczapkę.
–Niewierzę,żeściągnęliściemnietu,abyrozmawiaćomnie
ioMelissie–rzekłNoah.
Miałrację.Calebjużułożyłwgłowienowyplan.
– Gdybym doszedł z Jules do porozumienia, zgodziłbyś się
pracowaćdlamnie?
Calebwiedział,żeJulesiMelissaszanująNoaha.Samteżgo
lubił i podziwiał jego pracę. Teraz zaś zależało mu na
znalezieniurozwiązania,którezadowoliłobywszystkich.
– Albo dla mnie – odezwał się Matt. – Gdyby się okazało, że
robota w Crab Shack zostanie przerwana, mam tu wiele zajęć
przymariniedladobregocieśli.
NoahspojrzałnajpierwnaCaleba,potemnaMatta.
– Nawet jeśli ja uważam, że dziewczyny powinny sprzedać
CrabShack,onenigdysięniezgodzą.
–Niemogęodpuścić–odrzekłCaleb.–Melissapowiedziała,
żechętniebypracowaławNeo.
–MelissatonieJules.
–Będępróbował.
–Wtakimrazieżyczępowodzenia.
–ZaprośMelissęnarandkę–Mattzwróciłsiędoniego.–Nie
myśloprzeszłości.
– Jako rozwodnik Matt chyba nie jest najlepszym doradcą
w sprawach męsko-damskich, ale tu się z nim zgadzam –
skomentowałCaleb.
Widział, jak Melissa i Noah na siebie patrzą i uważał, że
powinnidaćsobieszansę.
–Rozwiedzionyczynie…–Noahuśmiechnąłsiękącikiemust
– w tych sprawach wolę słuchać jego niż ciebie. Nigdy nie
widziałem faceta tak pogubionego we własnych uczuciach jak
ty.
–Jeślinieudamisięzmusićjejdozmianyzdania…
–Straciszmilion–Mattwpadłmuwsłowo.
–Nietochciałempowiedzieć–żachnąłsięCaleb.
Noahdopiłpiwo.
–Niezmusiszjejdozmianyzdania–powiedział.–IMattma
rację,totysięugniesz.
Matt parsknął śmiechem. Zanim Caleb zdołał zaripostować,
Noahajużniebyło.
– Noah zaprosił mnie na randkę – oznajmiła rozpromieniona
Melissa i ściszonym tonem, aby Noah pracujący na tarasie nie
słyszał, ciągnęła: – Twój plan się powiódł. Przez blisko tydzień
udawałamobojętnąitrzymałamsięnadystans.
Julesuśmiechnęłasiędoniejzradością.
–Gratulacje.Dokądsięwybieracie?
– Do Olympii. Zjemy kolację i pójdziemy do klubu. W sobotę
wieczorem.
–Wcosięubierzesz?
–Wtwojąmałączarną.
–Notak.
–Postaramsięjejniezniszczyć.
–Niemiałabympretensji,nawetgdybycośjejsięstało.
Melissa nie roześmiała się, a Jules zdziwiona podniosła
głowę.Oczysiostrybyłyokrągłe.
–Tata–wybąkałaMelissa.
–Reakcjatatytozupełnieinnasprawa…
–Cześć,tato!–zawołałaMelissasztucznieradosnymtonem.
Dopiero teraz Jules się zorientowała, że Melissa patrzy ponad
jejramieniemnadrzwiizimnydreszczprzebiegłjejpoplecach.
Obejrzałasię.
W drzwiach stał Roland, nieogolony, co się często zdarzało,
w kraciastej koszuli rozpiętej pod szyją, spodniach roboczych
izdartychskórzanychbutach.
– Coś się stało? – zapytała. Nie wyobrażała sobie, że ojciec
przyjedziebezzapowiedzenia.
Rolandomiótłwzrokiembar.
–Podobacisię?–zapytałaMelissa.
–Jestgorzej,niżmyślałem.
Julesopanowaławzbierającąwniejpasję.
– Będzie super. Zobaczysz – powiedziała. – Powiększyłyśmy
okna, odnowiłyśmy bar. – Gestem wskazała mebel nakryty
płachtą ochronną. – Naprawiłyśmy podłogę, położyłyśmy nową
instalacjęelektryczną…
–Iwydałyściewszystkiepieniądze.
–Jeszczeniewszystkie.
–Opracowałyśmykosztorys–wtrąciłaMelissa.–Ściślesięgo
trzymamy. Mamy fantastyczną pomoc… – Urwała i spojrzała
przez okno, szukając Noaha. – Gdzie Noah? Przed chwilą tam
był.
–Dlaczegoprzyjechałeś?–zapytałaJules.
– Zebrało się sporo korespondencji – odparł Ronald i uniósł
rękęzdużąszarąkopertą.
Julesniewierzyła,żetojestpowódwizyty.
–Jechałeśtakiszmatdrogi,żebydoręczyćnampocztę?
–Iżebyzaapelowaćdowaszegorozsądku.–Rolandponownie
powiódł wzrokiem po barze. – Ale widzę, że zjawiłem się za
późno.Szkodajużsięstała.
– Szkoda? – Jules podniosła wzrok. – Tak nazywasz naszą
pracę?
–Nazywamtogłupotą.
–Przyjechałeśpototylko,żebynas…
–Dajspokój–wtrąciłaMelissa.–Niecierpię,jaksiękłócicie.
Rolandrzuciłkopertęnanajbliższystół.
–Cotusiędzieje?
W drzwiach stanął Caleb. Roland odwrócił się i zmierzył go
wzrokiem.
–Watford,tak?–prychnął.
–CalebWatford.–CalebwyciągnąłrękędoRolanda.
Rolandzignorowałtengest.
–Coontu,dodiabła,robi?!–SpojrzałnaJules.
–Proszęposłuchać…–zacząłCaleb.
Rolandwymierzyłwniegopalecwskazującyiryknął:
–Rozmawiamzcórką,nieztobą!
–Onjestnaszymsąsiadem–pojednawczowyjaśniłaMelissa.
–OniMatt,właścicielmariny,pomoglinamprzy…
Rolandpoczerwieniałzezłości.
–PrzyjęłyściepomocodWatforda!?
–Niejestemmoimojcem–oświadczyłCaleb.
–Wynocha!–ryknąłRoland.–ToziemiaParkerów.
– Chciałem pana przeprosić za swoją rodzinę – rzekł Caleb
mówiłspokojnymiopanowanymgłosem.
–Mampowtórzyć?–Rolandzacisnąłpięści.
Calebnawetniedrgnął.
– Nigdy nie rozwiążemy naszego sporu, jeśli nie będziemy
zsobąrozmawiać.
– Nie mamy niczego do rozwiązywania. – Roland zrobił krok
w kierunku Caleba. – Wyjdź i trzymaj się z dala od mojej
rodziny.
–Tato!–krzyknęłaMelissazprzerażeniem.
Jules wyglądała, jak gdyby miała zaraz zwymiotować. Caleb
pojednawczymgestemuniósłdłonie.
–Widzę,żejeszczenienadeszłaodpowiedniapora.
–Inigdynienadejdzie!–wrzasnąłRoland.
Calebodwróciłsięiwyszedł.Julesoprzytomniała.Dotarłodo
niej, że Caleb musiał mieć jakąś sprawę, skoro się tu pojawił.
Uszanował przecież jej życzenie i dotąd trzymał się od niej
zdaleka.
– Zaczekaj! – zawołała i wybiegła za nim. Roland usiłował ją
zatrzymać, lecz wyrwała mu się. – Caleb! – Był już przy
samochodzie. – Po co przyszedłeś? – Przystanęła, choć
najchętniejrzuciłabysięmuwramiona.
–Wyznaczonodatęrozprawy–odparłbeznamiętnymtonem.–
Na poniedziałek. Przyszedłem jeszcze raz szukać kompromisu.
– Ruchem głowy wskazał budynek za nią. – Kiedy on się tu
zjawił?
–Przedchwilą.Przyjechałpowiedzieć,żejesteśmygłupie,że
powinnyśmyrzucićtowszystkoiwracaćznimdodomu.
Calebprychnąłzironią.
–Chociażwtejjednejsprawiejesteśmyzgodni.
–Przepraszam–Julesrękąwskazałabar–onbywa…
–Upartyjakosioł?
–Nieugięty.Zawszetakibył.Kochanas,alewtejkwestiinie
maznimdyskusji.
–Aztobąjest?
Ona już to w sobie przerobiła, ale nie zamierzała mu się do
tegoprzyznawać.
–Kiedydepczeszmojemarzenia,tonie.
Calebkiwnąłgłową.
– Tak myślałem. – Otworzył drzwi samochodu. – Do
zobaczeniawsądzie.
Poczuła się osaczona ze wszystkich stron. Po raz pierwszy
zwątpiła,czyudasięjejzrealizowaćswójplan.Możeojciecod
samego początku miał rację? Może Caleb też ma rację? Może
należy wycofać klauzulę o zakazie konkurencji i ocalić
przynajmniej część pieniędzy ze spadku? A może rację ma
Noah?SprzedamyCrabShackCalebowiiodzyskamypieniądze.
CoMelissaotymsądzi?
Pikap Noaha stał na końcu drogi. Caleb zatrzymał się obok,
wysiadłipodszedłdokabiny.Noahopuściłszybę.
–Cotutajrobisz?
Noahpatrzyłprzedsiebie,twarzmiałspiętą.
–Czujęsięjaktchórz.
–Dlaczego?Cosięstało?
–Ichojciecprzyjechał.
Caleboparłsięłokciemootwarteokno.
–Wiem.Właśniewyrzuciłmnienazbitypysk.
–Janieczekałem,ażtosamozrobizemną.Niechcęstawiać
Melissy w trudnej sytuacji. Nie chcę, aby musiała tłumaczyć
ojcu,kimjestem.
–Zaprosiłeśjąnarandkę,tak?
–Tak.
–Zgodziłasię?
Noahuśmiechnąłsięsłabo.
–Ucieszyłasię.Jazresztąteż.
–Jakiemaszterazplany?Chceszzłamaćjejserce?
–Jeszczeażtakbardzosięniezaangażowała.Iniechjużtak
zostanie.
–Niewierzę,żeprzestraszyłeśsięjejstarego.
Caleb byłby bardzo rozczarowany, gdyby się okazało, że
pomylił się w ocenie Noaha. Spojrzenie, jakim Noah go
obrzucił,świadczyło,żesięnieprzestraszył.
–Dałbymradęsetcetakichjakon,alechronięją,niesiebie.
– Ona czeka. Zawalcz o nią. Z początku będzie trudno, ale
któryfacetniemiałkonfliktuzojcemdziewczyny!
–Takiegoniemiał.
–Takiegonie–przyznałCaleb.–Alemożebyćjeszczegorzej.
Spójrznamnie.
–MaszochotęnaJules?
–Tak.–Zkażdymdniemcorazwiększą.
–Typrzynajmniejjesteśbogatymbiznesmenem.
– Ale twoja rodzina i jej nie jesteście śmiertelnymi wrogami.
Niewiem,ile…
–Cośniecośobiłomisięouszy.
– Roland Parker zapowiedział, że nie chce mnie widzieć.
Wporównaniuzemnąwypadaszdużolepiej.
–Alezemnietchórz–mruknąłNoah,kręcącgłową.
–ChroniszMelissę,tyleżewzłysposób.Wracajtam.
–Takzrobię.
Noah włączył silnik i odjechał, wznosząc tuman kurzu,
aCalebpoczułukłuciezazdrościwsercu.Wielebyoddałzato,
abymócwrócićizawalczyćoJules.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Jules była z powrotem w barze, kiedy na parking wjechał
pikapNoaha.
–Nareszcie!–zawołałaMelissaipobiegładodrzwi.
–Mamnadzieję,żetonietenWatford–burknąłRonald.
–ToNoah–rzuciłaMelissaprzezramię.
– Nasz wykonawca – wyjaśniła Jules. Zachowanie spokoju
kosztowałojąwielewysiłku.
Noahwysiadł,objąłMelissęijąpocałował.
–Wykonawca?–Ronaldzapytałzironiawgłosie.
–Chodzązsobą.
–Melissamafaceta?
–Tozadużopowie…
Zanimzdążyładokończyć,Rolandwyszedłnazewnątrz.Jules
w
pierwszym
odruchu
chciała
ruszyć
za
nim,
lecz
zrezygnowała. To sprawa Melissy i Noaha. Nie będzie się
wtrącać. Usiadła na najbliższym krześle, zamknęła oczy i pod
powiekami zobaczyła Caleba. Gwałtownie otworzyła oczy
iwtedyjejwzrokpadłnakopertęprzywiezionąprzezRolanda.
Otworzyła ją. Wśród rozmaitych przesyłek reklamowych
znalazła list do Melissy z uczelni, który starannie odłożyła na
bok,ilistdosiebiezprzychodnilekarskiej.
Było to standardowe przypomnienie o umówionym terminie
wizyty kontrolnej i zastrzyk hormonalny. Spojrzała na datę
pismaizamarła.Toniemożliwe!Topomyłka.
Ponownie przeczytała zawiadomienie. Potem jeszcze raz
i jeszcze raz. Gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć datę
ostatniego zastrzyku. Bezskutecznie. Zaczynała podejrzewać,
że data na zawiadomieniu jest prawidłowa i że od ostatniego
zastrzykuminąłniejedenmiesiąc,adwa.
Tylko bez paniki, nakazała sobie w duchu, lecz mimowolnie
przyłożyła dłoń do brzucha. Niemożliwe. To nie mogło się
zdarzyć.
Nawet
jeśli
spóźniła
się
z
zastrzykiem,
prawdopodobieństwowpadkijestznikome.
Musi być znikome. Alternatywa jest nie do pomyślenia.
Spojrzała przez okno na parking. Noah sprawiał wrażenie
odprężonego, a Roland słuchał go z uwagą i kiwał głową. Nie
miałaczasuzastanawiaćsięnaprzyczynąniezwykłegospokoju
ojca.Chwyciłalistitorebkęiwybiegłazbaru.
–Jadędomiasta!–zawołała.–Potrzebujecieczegoś?
Biegła tak szybko, że nawet gdyby odpowiedzieli, nie
usłyszałaby. Nie może być w ciąży. To byłaby katastrofa
niewyobrażalnychrozmiarów.
Myśl pozytywnie, powtarzała sobie w duchu. Nie jesteś
wciąży.Nieczujeszsię,jakgdybyśbyławciąży.Czujeszsięjak
zwyczajna zdrowa dwudziestoczterolatka. No, może odrobinę
spanikowana, ale to zaraz minie. Zrobisz test i odetchniesz
z ulgą. Może nawet pośmiejesz się z siebie. I zajmiesz się
sprawądrogi.
Spokojnieweszładoapteki,kupiłatestciążowy,potemposzła
do publicznej toalety. Tam przeczytała instrukcję. Ręce trochę
jej się trzęsły, gdy otwierała drzwi kabiny. Wszystko trwało
chwilę.Terazniepozostawałonicinnego,jakczekać.Spojrzała
na zegarek, potem zamknęła oczy i starała się wyrównać
oddech. Skoncentrowała się na tym, co zrobi później. Będzie
musiała kupić coś takiego, co usprawiedliwi jej tak nagły
wyjazd. Może coś na kolację? Ulubione danie ojca to lazania.
Kupiwszystkieskładnikiibędzieudawaładobrącóreczkę.
Otworzyła oczy, sprawdziła czas. Jeszcze tylko kilka sekund.
Zaczęła odliczanie. Gdy skończyła, podniosła test do oczu.
Zamknęłapowieki,otworzyłajeponownie.Niepomogło.Wynik
byłtensam.Pozytywny.
Jestem w ciąży, pomyślała. Powoli zaczęły docierać do niej
odgłosyzzewnątrz.Hałasulicy.Krzykmew.
W osłupieniu wpatrywała się w dwie kreski. Jak mogła być
takagłupia?DlaczegokochałasięzCalebem?Jeszczenigdynie
przegapiłaterminuzastrzyku.
Dlaczegolosspłatałjejtakiegofigla?
Naglewjejtorebcezadzwoniłtelefon.TomogłabyćMelissa,
aleJulesniezamierzałaodbierać.Wtejchwiliniebyławstanie
znikimrozmawiać.Zdrugiejstrony,jeślinieodbierze,Melissa
będzie się niepokoić. I będzie miała powody do niepokoju,
chociażostateczniepewniebędziezadowolona.Aojciecjeszcze
bardziej,bocałyplanreaktywowaniaCrabShackbierzewłeb.
NajszczęśliwszybędzieoczywiścieCaleb.Dostaniewszystko,
czegochciał.
Calebbyłprzekonany,żesięprzesłyszał.
–Sprzedaje?–upewniłsię.
–Właśnieskończyłemzniąrozmawiać–odparłNoah,idącza
Calebemdopokojudziennego.
MattzT.J.bylinatarasieirozgrzewaligrill.
–Dlaczego?Cojąskłoniłodozmianydecyzji?
Oczywiście był bardzo podekscytowany, ale taki kompletny
zwrotsytuacjigozaskoczył.
–Rzeczywistość–odparłNoah.–Taksądzę.
Czyżby odpowiedź była aż tak prosta? Czyżby wobec
nieuchronnie zbliżającej się daty rozprawy Jules nagle zaczęła
myśleć rozsądnie? Caleb pragnął w to wierzyć, lecz coś mu
wtymwszystkimniepasowało.
–Copowiedziała?–zapytał.–Powtórzjejsłowa.
– Powiedziała, że doszła do wniosku, że to słuszne
rozwiązanie.
–Mamdziękowaćtobie?
– Melissa mnie poparła. Tak samo ich ojciec. Moje akcje
uniegowzrosły.
Caleb uśmiechnął się. Dobrze życzył Noahowi. On odnosi
sukcesy sercowe, ja biznesowe, pomyślał. Radość powinna go
rozsadzać,alenieczułsięzwycięzcą.
Wyszlinataras.
–Juleszgodziłasięsprzedaćbar–oznajmiłCaleb.
– Fantastycznie! – zawołał rozpromieniony Matt. – Mam
otworzyćnajlepsząwhisky?
Calebniemiałochotyświętować.
–Niepotrafięrozgryźć,dlaczegotorobi.
–Ojciecnaniąwpłynął?–podsunąłNoah.
–Ojciec?–zdziwiłsięMatt.
– Zjawił się tu dzisiaj – wyjaśnił Caleb. Po czym sprawdził
temperaturęgrillaizakręciłkurek.
–Naprawdę?–odezwałsięT.J.
–Widziałeśgo?–zapytałMatt.
–Przezchwilę.
–I?
–Posprzeczaliśmysię.
Mattzaśmiałsięsarkastycznie.
–Wyobrażamsobie.Śmiertelniecięnienawidzi.
– Nienawidzi mojego ojca i dziadka – sprostował Caleb. – To
nietosamo.–Zamilkł,abypochwilidokończyć:–Niepowinno
byćtosamo.
–Dlaniegojest–podsumowałT.J.
–Ile?–zapytałMatt.
–Czytoważne?–odpowiedziałmuT.J.
Caleb był skłonny się z nim zgodzić. Zapłacił każdą cenę,
jakiejJuleszażąda.Dajejwszystko,czegozechce.Tymczasem
otworzyłpokrywęgrillaizacząłczyścićruszt.
–Jakiemająplany?–MattzwróciłsiędoNoaha.
–WracajądoPortland.
– Co? – Caleb odwrócił się i spojrzał na cieślę. –
Zaproponowałemimposady.
–Julesjestniewzruszona.–Noahwzruszyłramionami.
–AMelissa?
Caleb był przekonany, że Melissa chętnie spróbowałaby
swoichsiłwNeo.
–JestlojalnawobecJules.
–Aty?–zapytałMatt.
–Codotwojejoferty…–zacząłNoah.
Mattuśmiechnąłsięigestemtoastuuniósłrękęzbutelką.
–RównieżprzeprowadzaszsiędoPortland.
– Tam też potrzebują budowlańców – odparł Noah. – A jej
ojciecmnienienienawidzi.
–Jeszczerazzaproponujęimobupracę–oświadczyłCaleb.
– Nie wiem, czy to coś da – odrzekł Noah. – Dla Jules Crab
Shacktobyłomarzenieżycia.
– Ale… – Caleb chciał wysunąć kontrargument, lecz nic nie
przychodziło mu do głowy. Na dodatek doskonale ją rozumiał.
Nowa restauracja Neo w Whiskey Bay to było jego marzenie.
Gdyby liczyły się tylko pieniądze, znalazłby działkę w Olympii.
Usiadłwfoteluizamyśliłsię.
Jules porzuca swoje marzenie. Miesiąc temu byłby
uszczęśliwiony,aleterazniemożesięztympogodzić.Budowa
Neo jest dla niego ważna, ale równie ważne jest wspieranie
Jules.
–Caleb?–odezwałsięMatt.
–Toniemożliwe–oznajmiłCaleb.
T.J.gwałtowniepodniósłgłowę.
– Jeśli chodzi o interesy, odniosłeś sukces, ale jakoś nie
skaczeszzradości.CzylichodzioJules,tak?
–Tak.
– Bo jesteś w niej zakochany? – zapytał Noah. – To bardzo
komplikujesprawę,prawda?
– Nie… – zaczął Caleb, lecz nie dokończył. Nie ma sensu
zaprzeczać.–Tak.Imaszrację,tokomplikujesprawę.
–Cozamierzaszzrobić?
Zabawne,aleodpowiedźwydawałamusięiprosta.
–Stracićmiliondolarów.
–Nonie!–wykrzyknąłT.J.
Matttylkosięroześmiał.
–Najwyższyczas–stwierdziłNoah.
–Cotywieszomiłości?–MattzapytałNoaha.
–Jeszczenic,alestaramsięnadrobićzaległości.
–Mogęcizałatwićinwestorów–T.J.rzekłdoCaleba.
–Jużichniepotrzebuję.
Siedemnaście restauracji na razie mu wystarczy. Czas zająć
siężyciemprywatnym.Nagledotarłodoniego,żemożestracić
Neo i nie zyskać Jules. Niewykluczone, że ona wcale go nie
kocha. Może teraz nawet go nie lubi i jego nowy gest nic nie
będzie dla niej znaczył. Ale spróbuje. Jeśli nic nie wskóra dla
siebie,przynajmniejonaodzyskaswojemarzenie.Jejszczęście
musimuwystarczyć.
Julesbyłaprzerażona,nerwyjąparaliżowały.Minęłytrzydni,
aprawdajeszczedoniejwpełniniedotarła.Gdyszłaschodami
ku domowi, fale oceanu wdzierały jej się w mózg. A może to
krewpulsowaławuszach?
Byłaulekarza.Ostatnipromyknadziei,żetestwskazałmylny
wynik, zgasł. Jest w ciąży, na dodatek bliźniaczej. Jak powie
o tym rodzinie? Ronald nigdy nie zaakceptuje faktu, że ojcem
jegownukówjestCaleb.Togozabije.
PowinnabyładawnotemuposłuchaćMelissyimachnąćręką
naCrabShack.Tylepracy,tylepieniędzynamarne.Terazmusi
wyjechać,aCalebzrównabarzziemią.
– Dostałeś to, czego chciałeś – z dołu dobiegł głos Melissy. –
Zwyciężyłeś.Niemusiszjejnękać.
Julesstanęłajakwryta.Caleb?
– Prawnik podał ci naszą cenę. Jest ostateczna – mówiła
Melissa.
– Nie przyszedłem negocjować. Przyszedłem dać wam to,
czegochcecie.
– To, czego chcemy? – Melissa podniosła głos. – Jules chce
tylkoCrabShack.
– Wiem. Przyszedłem dać Jules to, czego chce. Będziecie
miały prawo przejazdu. Możecie kończyć Crab Shack. Ja
rezygnujęzbudowyNeo.
ZustJuleswyrwałsięstłumionyokrzyk.
–Jules?!–zawołałaMelissa.
–Jules–westchnąłCalebiruszyłwstronęschodów.
– Nie – odparła, starając się panować nad głosem. Caleb
zmarszczył brwi. – Nie – powtórzyła. – Nie chcemy prawa
przejazdu.Podjęłyśmydecyzję.
– Zmień decyzję. – Podszedł bliżej. – Wygrałaś. Daję ci
wszystko,czegożądałaś.
Jules uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana, i że już
nigdygoniezobaczy.
–Jules?–Melissaruszyławjejkierunku.
– Nie chodzi tylko o ciebie – Jules zwróciła się do Caleba. –
Aleomojegoojca,oMelissęiomnie.
–Ale…
–Odejdź.–Julesoparłasięoporęcz,robiącmuprzejście.–Po
prostuzostawmniewspokoju.Niechcęcięwidzieć.
Calebprzystanąłobokniej.
–Posłuchaj,wiem,żezachowałemsięniedorzecznie…
–Niesłyszałeś,copowiedziałam?
Calebwpatrywałsięwniąwmilczeniu.
–Jules?Dobrzesięczujesz?–zapytałaMelissa.
–Tak.Nawetbardzodobrze.Ichcęzostaćsama.
Jules wyminęła Caleba i siostrę. Caleb został, lecz Melissa
ruszyłazanią.
– Jules? – Melissa położyła jej dłoń na ramieniu i zamknęła
drzwi. – Co się dzieje? To dla nas ogromna szansa, a ojciec
jakośtoprzeżyje.
Juleswiedziała,żemusigraćwotwartekarty.
–Jestemwciąży–szepnęła.–ZCalebem.
–Jakto?–Melissaosłupiała.
–TosięwydarzyłowSanFrancisco.
–PrzespałaśsięzCalebem?
–Onniemożesiędowiedzieć–rzekłaJules.–Iojciecteżnie.
Powiem, że to była przygoda na jedną noc. Ojciec będzie
rozczarowany,aletrudno.
–Cotywygadujesz?–Melissabyławstrząśnięta.
–Uwierzy.Niemapowoduminiewierzyć.
–Mniejszaotatę.AlecozCalebem?
–Myślał,żestosujęantykoncepcję.Jateżtakmyślałam.Biorę
zastrzyki.Aleprzegapiłamtermin.–Przyłożyładłońdoczoła.–
Niemieścimisięwgłowie,żecośpokręciłam.
–ChceszokłamaćCaleba?Tojegodziecko.
Dzieci.DzieciCaleba.Julesomalserceniepękło.
–Nieokłamięgo.Poprostunicmuniepowiem.
–Musiszpowiedzieć.
–Nie.–Pokręciłagłową.–Niepowiem.Niemogę.
Jedyne wyjście to zniknąć z życia Caleba i dotrzymać
tajemnicy.Melissawzięłajązarękę.
– Nie myślisz jasno – zaczęła łagodnym głosem. –
Spanikowałaś.Toszkodzidziecku.Usiądź.
Melissausiadłanakanapieiczekała,ażJulesdoniejdołączy.
Dziecko, dzieci. Ona ma rację, nerwy im szkodzą. Kolana się
podniąugięły.Usiadłaoboksiostry.
Calebowi opracowanie planu działania zajęło mniej niż
godzinę.NastępnetrzygodzinyzajęłomudotarciedoPortland.
– Proszę mnie wysłuchać – rzekł, gdy Roland Parker chciał
zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. – Proszę mnie wysłuchać –
powtórzył.–PrzezwzglądnaJulesiMelissęisiebiesamego.
– Nie interesuje mnie, co masz mi do powiedzenia – odparł
Roland,jednakniezamknąłdrzwi.
– To, co zrobił mój ojciec, jest niewybaczalne. – Caleb mówił
szybko,jakbywiedział,żedrugiejszansyniedostanie.–To,co
zrobił mój dziadek, też. Ale dziadek nie żyje, a ojciec jest
daleko.Janiejestemnimiichcęnaprawićkrzywdy.
–Niedasięnaprawićkrzywd.
–Pozwolimipanspróbować?Poświęcimipandziesięćminut?
– Roland zawahał się. – Jeśli nie spodoba się panu to, co mam
dopowiedzenia,wtedymniepanwyrzuci.
–Wkażdejchwilimogęcięwyrzucić.
–Toprawda,alemimotoproszę.
Roland milczał długo, w końcu odsunął się, robiąc przejście.
Caleb uznał to za zaproszenie. Wszedł do małego skromnego
mieszkania ze starymi meblami i niemodnymi dywanami.
Mimowolnie pomyślał, że tutaj wychowała się Jules. Ona
dorastała w biedzie, podczas gdy on w dostatku. Ogarnęło go
poczuciewiny.
Roland nie zaprosił gościa dalej, więc Caleb zatrzymał się
wprzedpokoju.
–Wiem,żeniemożnanaprawićprzeszłości–powiedział–ale
mam
dla
pana
propozycję.
–
Mimo
doświadczenia
w prowadzeniu negocjacji Caleb zaczął się denerwować. –
Zostańmy partnerami. Wiem, że Crab Shack należy do Jules
iMelissy,alepotrzebujępanabłogosławieństwa.
–Niczegoodemnieniedosta…
–Proszę–Calebniepozwoliłmudokończyć.–Półnapół.Tak
jak miało pierwotnie być i jak powinno być. Będę ciężko
pracował.Przyrzekam.Ibędęuczciwywobecpańskichcórek.
–Niedamsięnabrać–oświadczyłRoland.–Żadnepieniądze
nie skuszą mnie do wejścia w spółkę z Watfordem. Ojciec za
tymstoi?
Calebczuł,jakszansawymykamusięzrąk.
– Ojciec nie wie, że tu jestem. On nie ma nic wspólnego
z moimi interesami. I z Whiskey Bay. Mogę określić, na czym
polega moja propozycja? – Roland zacisnął wargi. – Nie
proponuję pieniędzy, ale wymianę, połowa Crab Shack za
połowę nowo wybudowanego Neo w Whiskey Bay. Obie
restauracje mogą tam działać z powodzeniem. Jules mi nie
wierzy.Uważa,żeNeoodbierzejejgości.Jajestemodmiennego
zdania.Imamargumentynapoparcietejtezy.
Roland długo milczał. Caleb oparł się impulsowi, aby mówić
dalej. Powiedział, co miał do powiedzenia. Teraz musi czekać.
WkońcuRolandzapytał:
–Gdziejesthaczyk?
–Niemahaczyka–odparłCaleb.
–Zawszejesthaczyk.
I był. Caleb zakochał się w Jules. Ewentualna współpraca
byłaby okazją do romansu. Ale to dopiero przyszłość. Roland
niepowinienterazotymwiedzieć.
– Przywiozłem plany nowej restauracji – oznajmił. –
Chciałbymjepanupokazać.Ijeślipansięzgodzi,wypiszęczek,
co pozwoli panu wynająć prawnika, który przeanalizuje moją
propozycjępodkątemkorzyścidlapanaipańskiejrodziny.
NatwarzyRolanda,kiedysłuchałCaleba,odbiłosięnajpierw
powątpiewanie,potemkonsternacja.
–Dlaczegotorobisz?
–Bouważam,żetakjestfair.Julesopowiedziałamiconieco
o przeszłości. – Caleb ostrożnie dobierał słowa. – Domyśla się
pan,żeojciecprzedstawiłmibardzookrojonąwersjęwydarzeń.
I chociaż nie dysponuję dowodami, jestem skłonny wierzyć
Jules, to znaczy panu. – Uniósł teczkę z planami. – Mój ojciec
zniszczył pańskie marzenie. Proszę pozwolić mi podarować
swoimcórkomichmarzenie.–WzrokRolandazatrzymałsięna
teczce, a wówczas Caleb, nie tracąc czasu, podszedł do stołu
kuchennego i rozłożył plany. – Część prac ziemnych już
wykonaliśmy…–zaczął.
Rolandsłuchałgozuwagą.Nakoniecrzekł:
–NeojestwartadziesięćrazytylecoCrabShack.
–Nieszkodzi.Taumowajużdawnopowinnabyćzawarta.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Julescałyczassięzastanawiała,coCalebzrobizCrabShack.
Od razu zrówna z ziemią? Niedokończony budynek będzie
przecież szpecił mu krajobraz. Doszła do wniosku, że właśnie
takzrobi.ItobędziesymbolstosunkuWatfordówdoParkerów.
Parkerowieprzegrywają,Watfordowiewygrywająipowiększają
sweimperium.
Przesunęładłoniąpogładkiejpowierzchnibaru,nadktórąsię
tak napracowała. Wszystko, czego tutaj dokonała, było po
prostu stratą czasu. Wściekłość w niej buzowała. I dobrze,
myślała, chociaż wiedziała, że pretensję może mieć tylko do
siebie.
Spojrzała na Noaha i Melissę pochłoniętych rozmową.
Melissa miała smutną minę, Noah gładził ją po policzku,
usiłując pocieszyć. Romans między nimi rozkwitał. Miała
nadzieję, że stworzą udany związek. Noah nie należy do tych,
którzyodjeżdżająwsinądal.
Caleb też nie. Ale Caleb już dostał od niej to, czego
potrzebował. Nie ma powodu zabiegać o nic więcej. Nie ma
powodujejszukać,kontaktowaćsięznią.Prawnicywszystkoza
niego załatwią. A Parkerowie dostaną jakiś ochłap. Ojciec
będzie zadowolony. Jeszcze do niego nie dzwoniła. To było
ponadjejsiły.
–Jules?
Na dźwięk głosu Caleba dreszcz przebiegł jej po krzyżu.
Wpierwszejchwilipomyślała,żewyobraźniapłatajejfigla,lecz
gdysięobejrzała,zobaczyłagowdrzwiach.Wyglądałzupełnie
taksamojaktamtegopierwszegodnia.
–Jużkończymy–poinformowała.
Właściwie już skończyli. Nie mieli pretekstu, aby zostawać
dłużej. Za chwilę wyjdę stąd i już nie wrócę, pomyślała Jules.
Poniosłaklęskęnawszystkichfrontach.Zdusiławsobiepokusę
położeniadłoninabrzuchu.
Calebwszedłgłębiej.
–Przyszedłemzaproponowaćnowyukład.
–Mniejpieniędzy?–zapytałaprzezściśniętegardło.
Nie miała pola manewru, to on trzymał wszystkie sznurki.
WkońcujestWatfordem.
–Nie–odparłzaskakującołagodnymtonem.
– Jaki układ? – zapytała Melissa i razem z Noahem podeszli
bliżej.
–Partnerski–odparłCaleb.CałyczaspatrzyłtylkonaJules.–
PołowaCrabShackzapołowęNeo.
Jules dokonała w myśli analizy składniowej wypowiedzi
Calebaiuznała,żetomusibyćnieporozumienie.
–Dlaczegotoproponujesz?–zapytałaMelissa.
– Bo uważam, że obie restauracje odniosą sukces.
Powinniśmy połączyć siły. Albo razem wypłyniemy na szerokie
wody,alborazemzatoniemy.
– To brzmi absurdalnie szlachetnie z twojej strony – rzekła
Melissa,którapierwszaodzyskałagłos.
–Nie–ucięłakrótkoJules.
Siostra rzuciła jej zdumione spojrzenie. Jules była jednak
nieprzejednana. Niemożliwe, aby została w Whiskey Bay. Jest
zCalebemwciąży.Onniemożesięotymdowiedzieć.
Calebwpatrywałsięwniązdumiony.
– Co to znaczy nie? Przecież dostajesz wszystko, czego
chciałaś. Możesz dokończyć przebudowę. Możesz otworzyć
restaurację.Niebędęsięwtrącał.
–Nie–oświadczyłaJules.
–Jules–błagalnymtonemzwróciłasiędoniejMelissa.
–Tojestukładidealny–tłumaczyłCaleb.–Zrealizujeszswoje
marzenie. Wszyscy na tym zarobimy. Noah nie musi jechać za
MelissądoPortland.
MelissaobejrzałasięnaNoaha.
–Cotakiego?Oczymonmówi?
Noahuśmiechnąłsięskonsternowany.
–Niemogężyćbezciebie.Jesteśwyjątkowa.
–Toznaczy,żejedzieszdoPortland?
–Wątpisz,czyznajdętamrobotę?–Noahjąobjął.
Zamiast odpowiedzi Melissa przytuliła się do niego. Patrząc
na nich, Jules poczuła ukłucie zazdrości. Caleb stał tuż obok.
Pragnęła paść mu w ramiona, wtulić się w niego. Wyrwać się
znajgorszegokoszmaruutkanegozbłędówisekretów.
– Widzisz więc – zaczęła sztucznie opanowanym tonem – że
wszyscy jesteśmy już ustawieni i nie możemy się doczekać,
kiedyznajdziemysięwPortland.
–Oczymtymówisz?–Calebcorazmniejrozumiałzcałejtej
rozmowy.
–Mówiędziękuję.Decyzjezostałypodjęte.
SpojrzałanaMelissę,szukającusiostrywsparcia.
– Ta propozycja brzmi zbyt pięknie, aby była prawdziwa –
rzekłaMelissa.
Jules czuła, że traci poparcie siostry. A przecież ona wie,
dlaczegoniemogęprzyjąćofertyCaleba!
–Niezbyt,alepoprostupięknie.–Calebzwracałsięterazdo
Melissy. – Sporządzimy umowę. Wy dostajecie połowę Neo, ja
połowęCrabShack.Proste.
–Nie–kolejnyrazpowtórzyłaJules.
Położyła sobie dłoń na brzuchu. W tej sytuacji nic nie jest
proste,myślała.
–Cosięztobądzieje?–Calebprzysunąłsiębliżej.
–Zemną?Zemnąnicsięniedzieje.
–Jules,wiesz…–Calebwyciągnąłdoniejrękę.
–Nicniewiem!Niewiem,dlaczegotorobisz!–wykrzyknęła.
Potem spojrzała na Melissę. – Ale ty wiesz, że nic z tego nie
będzie,prawda?
–Jules,posłuchaj.Zastanówmysię…
– Nie mogę! – Jules była u kresu wytrzymałości. Łzy
napływały jej do oczu. Skomplikowała życie sobie i siostrze.
A teraz, teraz… – Przepraszam – wyjąkała i wybiegła
zrestauracji.
–Jules!–zawołałCaleb.
Jules dobiegła do furgonetki, szarpnięciem otworzyła drzwi,
wskoczyła za kierownicę, przekręciła kluczyk. W lusterku
widziałaCalebastojącegopośrodkuparkingu.
–Cotobyło?–zapytałCaleb,kiedyNoahzMelissądołączyli
doniego.
–Onasięboi–odarłaMelissa.
To bez sensu, pomyślał. Jules jest silna, niczego się nie boi.
Powinnabyćmuwdzięczna,nieuciekać.
–Czegosięboi?
–Ciebie.
– Mnie? Niemożliwe. – Melissa spojrzała na niego
zpolitowaniem.–Ocojejchodzi?
–Onaboisięswoichuczućdociebie.
Umysł Caleba pracował na najwyższych obrotach. Jules ma
uczucia?Uczuciadoniego?Isięichboi?
–Jakichuczuć?
–Powiedzmy,żeniedarzycięniechęcią–odparłaMelissa.
Calebowi zrozumienie sensu słów Melissy zajęło dobrą
chwilę.Toznaczy,żechybamnielubi.Coprawdazachowujesię
dziwnie…
–Tocomamzrobić?
–Bądźzniąszczery–odparłaMelissaponamyśle.
TerazCalebbyłjużkompletniezdezorientowany.
–Coprzeztorozumiesz?Przecieżcałyczasjestemwobecniej
szczeryiuczciwy.
– Może odpowiedz sobie na pytanie, co ty do niej czujesz? –
zasugerowałNoah.
–Aha.
– Porozmawiaj z nią. Szczerość za szczerość – odezwała się
Melissa.
Caleb wiedział, że oboje mają rację. Jules nie potrafi
właściwie odczytać jego intencji, bo wciąż uważa, że stoją po
przeciwnychstronachbarykady.
–Pojechaładodomu–stwierdził.–Spakujewalizkiizniknie.
–Taksądzę–odparłaMelissa.
Uświadomiłsobie,żestojąctutaj,tylkotraciczas.Zrobiłkilka
kroków, potem puścił się biegiem. Wiedział, że jazda do domu
zajmie Jules dziesięć minut, wybrał więc drogę na skróty. Jeśli
sięuda,dotrzenamiejscewsiedemminut.
Z trudem łapał oddech, ale udało się. Miejsce, na którym
Jules zazwyczaj parkowała, było puste. Przeskoczył przez
balustradę ganku. Czekał. Jeśli się pomylił, znajdzie ją
w Portland, a jeśli nie tam, to pojedzie za nią na sam koniec
świata. Z oddali dobiegł go warkot silnika, a po chwili trzask
otwieranychizamykanychdrzwifurgonetki.Uszczytuschodów
prowadzących do domu ukazała się Jules. Kiedy zobaczyła
Caleba, zamarła. W czarnym T-shircie i wypłowiałych dżinsach
wyglądałaprzepięknie.
Przezjednomgnieniewydawałomusię,żezawróci.Gdybyto
zrobiła,musiałbywbiecnaschodyijązłapać.Miałnadzieję,że
mimozmęczeniazdobyłbysięnatakiwyczyn.Kujegoogromnej
uldze,Juleszdecydowałasięjednakzejść.
– Niech wreszcie to się skończy – oświadczyła, zatrzymując
sięnaostatnimschodku.
– Masz rację – odparł. Gdy skończą rozmowę, nie będzie już
miaławątpliwości,coondoniejczuje.
–Świetnie.
Zdawałasięopanowana,pewnasiebie.Wyminęłagoiweszła
do domu. Ruszył za nią. Kiedy po raz pierwszy widział to
wnętrze, wyglądało zgrzebnie, teraz zaś zrobiło na nim
wrażenie przytulnego. Dzięki Jules. Kochał wszystko, co miało
zniąjakiśzwiązek.
–Boiszsię–zaczął.
–Niebojęsięciebie–oświadczyłaiwyjęłazszafywalizkę.
–Boiszsięnas.
W duchu przyznawał, że on również trochę się boi. Pragnął
Jules tak bardzo, że napawało go to przerażeniem. Pragnął
miećjązawspólniczkęipartnerkę.Pragnąłbudzićsięprzyniej
każdego ranka i przy niej zasypiać każdego wieczoru.
TymczasemJulespołożyławalizkęnakanapie,wróciładoszafy
izgarnęłanaręczeubrań.
–Nasniema–oświadczyła.
–Myliszsię.
–Jeślinawet,topodzisiejszymdniujużnasniebędzie.
Znowusięmylisz,pomyślał.
–Jules.
Niepatrzyłananiego.Krążyłamiędzyszafąakanapą.
–Słucham.
–Jestemwtobiezakochany.
– Cóż, to tylko… – Urwała i podniosła głowę. – Co
powiedziałeś?
–Powiedziałem,żeciękocham.
WoczachJulespojawiłsięjeszczewiększystrach.
–Nie.–Kilkarazypokręciłagłową.–Nie.Niemożesz.
–Mogę.Kochamcię.
–Niewiesz,comówisz–wyszeptałaztrudem.
– Wiem, co mówię. Nie wiem tylko, dlaczego ty tak uparcie
sięprzedemnąbronisz.
–Niebronięsię.
– Posłuchaj, to, co zaistniało, co istnieje między nami… jest
podniecające, orzeźwiające, wyjątkowe. Chcę, aby trwało
zawsze.Chcęożenićsięztobą.
Niewierzył,żetopowiedział.Alesięcieszył,żezdobyłsięna
oświadczyny. Żałował tylko, że nie ma pierścionka. Brak
symbolu niczego jednak nie zmienia. Chce, aby Jules została
jegożoną.Spojrzałnanią.Poruszaławargami,jednakmilczała.
Uśmiechnąłsiędoniejzachęcająco.
–Niemogę–wybąkaławkońcu.
–Dlaczegonie?
–Poprostuniemogę.
Calebpodszedłbliżej.
–Kochaszmnie?–zapytałłagodnymtonem.
–Ja…ja…–Zaczęłasięjąkać.
–Jules,kochanie,cosiędzieje?
–Nic.
Większegokłamstwawżyciuniesłyszał.
–Mniemożeszpowiedziećwszystko.
–Niemogę.Tegoniemogęcipowiedzieć.
–Czylijednakjestcoś.–Intuicjagoniemyliła.–Ocochodzi?
– Jules powiodła wzrokiem po pokoju, jak gdyby szukała drogi
ucieczki.–Powiedz–prosił.
–Niemogę.
–Możesz.
Dopieroterazspojrzałamuwoczy.
–Zrobiłamcośstrasznego.
Niedbałoto.Nicniewpłynienajegodecyzję.
–Większośćludzimacośnasumieniu.
–Zostawmnie–prosiła.
–Kochaszmnie?
–Tobezznaczenia.
–Przeciwnie.Tomaogromneznaczenie.
Przyłożyładłońdoczoła.
– Przez cały czas, przez wszystkie te lata oskarżałam twoją
rodzinęokłamstwa,oszustwa,zdradę.
Calebwziąłjązarękę.
–Większośćztychrzeczyjestprawdą.–Julesspojrzałanaich
złączonedłonie.–Ukradłaścoś?Zabiłaśkogoś?
–Toniejestśmieszne.
–Wiem.Nie.Niewiem.Możetojestśmieszne,możeniejest.
Niewiem,boniechceszmipowiedzieć.
Milczał.Czekał.
–Jestemwciąży.
–Cotakiego?–Onamachłopaka?
– Nie chciałam ci o tym mówić. Chciałam to zachować
wtajemnicy.Wiem,żetaksięnierobi.–Mówiłacorazszybciej.
– Może w końcu bym się złamała i ci powiedziała, bo
ostateczniejakoojcieczasługujesznato.
–Zaczekaj…–Calebzamarł.–Tomojedziecko?
–Cotozapytanie?–żachnęłasię.
– Nie wiem. Mówisz tak, jakby… To było zaledwie kilka
tygodnitemu.
–Iodzaledwiekilkutygodnijestemwciąży.
WgłowieCalebakłębiłosięodmyśli.
– I to jest zła wiadomość? – Ujął dłonie Jules i je uścisnął. –
Kochasz mnie. Ja kocham ciebie. Musisz w to uwierzyć. Teraz
bardziejniżkiedykolwiek.
–Przepraszam–wyszeptała.
Calebobjąłjąiprzytulił.
–Tojaprzepraszam.Jestemstraszniepodekscytowany.
–Podekscytowany?
–Tak.
–Przecieżchciałamtoprzedtobąukryć.Okłamaćcię.Jestem
okropna.
–Alewkońcupowiedziałaś.Przedchwilą.
–Tylkodlatego,żewyznałeśmimiłość.–Nadjegoramieniem
spojrzałanawalizkę.–Chciałamwyjechać.
–Inadalchcesz?–zapytał.
–Chybanie.
–Powiedztonareszcie.
– Kocham cię. – Kiedy chciał ją pocałować, zakryła mu usta
dłonią.–Tobliźnięta.
– Świetnie. Dwa powody, nie jeden, żebyś za mnie wyszła.
Postaramsięjaknajszybciejzałatwićformalności.
–Zgoda.
Trzy tygodnie późnej Jules rozglądała się po swoim
królestwie. Noah wynajął aż trzech pomocników, z którymi
dokończył remont Crab Shack. Ekipa dekoratorów wnętrz
również zakończyła prace. Każdego dnia dostarczano nowe
naczynia,obrusyiakcesoria.
–Jestidealnie–stwierdziła,tulącsiędoCaleba.
– Ty jesteś idealna – odparł. Położył jej dłoń na brzuchu
izapytał:–Wybrałaśjuż?
–Imiona?–Jeszczenieznalipłcidzieci.
–Datęślubu.–Zaśmiałsię.–Niechcędłużejczekać.
–Wiem.–Onarównieżniechciałajużzwlekać.
–Musimymupowiedzieć.
CoinnegomiećWatfordazawspólnika,azupełniecoinnego
miećgozazięciaiojcawnuków.
–Zgoda.PolecimydoPortlandimupowiemy.
JuleszarzuciłaCalebowiręcenaszyjęiczulegopocałowała.
–Wiedziałem,cosięświęci.–NadźwiękgłosuRolandaJules
odskoczyła od narzeczonego. – Żaden facet przy zdrowych
zmysłach nie proponuje podobnego układu, jeśli za tym nie
kryjesiękobieta.
–Właśniemieliśmycipowiedzieć,tato–wybąkałaJules.
–Kiedyśtomusinastąpić.
–Kochampańskącórkę–odezwałsięCaleb.
–Odrazusiędomyśliłem,kiedyzjawiłeśsięwPortland.
–Niemaszztymproblemu?–zapytałaJules.
–Kochaszgo?
–Tak.
– Twoja wizyta – Roland spojrzał na Caleba – przekonała
mnie,żeniejesteśtakijaktwójojciec.
–Niejestem.
– W całej tej sytuacji jest szczypta ironii i nawet element
sprawiedliwości dziejowej. Watfordowie dzielą się majątkiem
zParkerami.Twójdziadekprzewracasięwgrobie.
–Oświadczyłemsię.Julesmnieprzyjęła.Bierzemyślub.
–Tojeszczelepiej.
–Naprawdęniemasznicprzeciwkotemu,tato?
–Pragnętwojegoszczęścia.–RolandobjąłJules.
–Jestemwciąży–szepnęła.–Zostanieszdziadkiem.
– Gratulacje. Dla was obojga – powiedział Roland, kiedy
odzyskałgłos.
–Ślubodbędziesiętutaj,jeszczeprzedotwarciem–oznajmił
Caleb.
– Nasz dziadek byłby uszczęśliwiony – stwierdziła Melissa,
którawłaśnienadeszła.
– A mój wściekły – rzucił Caleb ze śmiechem. –
Sprawiedliwości stało się zadość. Możemy ogłosić koniec
rodowejwaśni.
–Ipocząteknowejery–rzekłaMelissa.
–Począteknowejrodziny–CalebszepnąłJulesdoucha.
Tytułoryginału:FromTemptationtoTwins
Pierwszewydanie:HarlequinDesire,2017
Redaktorserii:EwaGodycka
©2017byBarbaraDunlop
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2018
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone,łączniezprawemreprodukcjiczęścilubcałościdzieł
wjakiejkolwiekformie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób
rzeczywistych–żywychlubumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin (nazwa serii) są zastrzeżonymi znakami należącymi do
HarlequinEnterprisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins
Publishers,LLC.Nazwaiznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinssp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1Blokal24-25
ISBN9788327640277
KonwersjadoformatuEPUB:
LegimiS.A.