010 Hart Jessica Labirynt Minotaura

background image

Labirynt

Minotaura


Hart Jessica




















background image




ROZDZIAŁ PIERWSZY

Samochód zatrzymał się na skraju drogi u podnóża Bia-

łych Gór. Courtney odgarnęła z czoła kosmyk jasnych

włosów i stała bezradnie, z przerażeniem patrząc na prze-

bitą oponę.

Droga ciągnęła się zygzakiem w górę, znikając gdzieś

w oddali. Czekanie na jakąkolwiek pomoc w takim miej-

scu nie miało najmniejszego sensu. Otarłszy twarz z ku-

rzu, Courtney spojrzała za siebie. Białe Góry niewątpliwie

miały nazwę adekwatną do wyglądu. Nawet w maju ich

postrzępione szczyty pokrywał śnieg, a w niższych par-

tiach ostre kreteńskie słońce rozświetlało nagie skaliste

grzbiety. Wysoko ponad przybrzeżną równiną był to dziki

kraj, ląd mitów i nieokiełznanej pasji. Oczy Courtney

przywykły do delikatnej zieleni Anglii, toteż tutejszy

krajobraz porażał ją surowym, nieodgadnionym pięknem,

które jednocześnie przerażało i fascynowało. Światło

słońca jaśniało dziwną ponadczasowością i łatwo mogła

sobie wyobrazić kreteńskich wojowników, maszerujących

po górach w poszukiwaniu wolności i zemsty.

Tu, w górze, panowała niczym nie zmącona cisza.

Courtney słyszała jedynie pszczoły przelatujące nad kęp-

kami tymianku. Była sama, nie licząc kilku kóz pasących

się po drugiej stronie drogi, których dzwonki pobrzękiwa-

background image

ły, gdy zwierzęta poruszały się wśród kępek szałwii i
ostrokrzewu. Jedna z kóz na chwilę przestała jeść, by podnieść

głowę i popatrzeć na Courtney niepokojąco inteligentnym

wzrokiem, po czym powróciła do skubania, najwyraźniej nie
wzruszona jej losem.

Courtney przywykła do obojętnego spojrzenia. Tak

właśnie spojrzeli na nią rodzice, gdy oznajmiła im, że latem

zamierza podjąć pracę na Krecie. Właściwie odkąd sięgała

pamięcią, wszyscy okazywali jej obojętność. Dorastała w

świadomości, że nie należy do osób robiących wrażenie, w

przeciwieństwie do swojej siostry. Miała włosy o bliżej

nieokreślonym odcieniu brązu i rozmarzone szaroniebieskie

oczy. Właściwie już się pogodziła z tym, że nie jest zbyt mądra,
praktyczna ani nawet atrakcyjna. Niczym się nie wyróżniała.
- Wiem, nie wyglądam najlepiej - usprawiedliwiała się,

spoglądając na kozę. - Mam ciężki dzień.

Od szóstej rano była w podróży i właściwie przez cały

czas prześladował ją pech. Rodzice nawet nie chcieli się z nią

pożegnać, zamówiona taksówka nie przyjechała, samolot miał

opóźnienie, a kiedy wreszcie wylądowała w Iraklionie,

wskazano jej rozklekotany samochód i kazano jechać przez
kolejne cztery godziny po okropnych drogach w odwrotnym

kierunku niż ten, w którym zamierzała się udać. A teraz jeszcze

ta przeklęta opona!

Po tym wszystkim nic dziwnego, że wyglądam okro-

pnie, pomyślała, z niesmakiem przyglądając się bluzie i

szortom, które faktycznie były zmięte. Siedząc w kli-

matyzowanym samolocie, cieszyła się, że włożyła bluzę, ale w

samochodzie było okropnie gorąco. Pot ściekał jej

background image

po plecach i czuła, że ma czerwoną twarz i pozlepiane

kosmyki włosów na czole.

Gdyby chociaż miała coś pod spodem, mogłaby po

prostu zdjąć bluzę, ale nigdy nie nosiła stanika, a przecież

nie może się pokazać topless w nowej pracy! Chociaż...

może się przebrać w coś lżejszego, bo dookoła nikogo nie

ma... prócz kóz, oczywiście.

Na samym wierzchu walizki leżał kolorowy podkoszu-

lek. Wyjęła go teraz. Koza najwyraźniej nie zwracała na

nią uwagi. Courtney po prostu była typem dziewczyny,

której nikt nie zauważał!

Lekki wietrzyk, który na chwilę owiał jej gołą skórę,

przyjęła jak prawdziwe błogosławieństwo. Stała z bluzą

przyciśniętą do piersi, spoglądając na dolinę, z plecami

wystawionymi do słońca. Poczuła się bosko, z niechęcią

myślała o ubraniu się. Wreszcie jednak włożyła podkoszu-
lek. Był lekki i wygodny, pomyślała więc, że teraz łatwiej

jej będzie zmienić oponę.

W zdecydowanie lepszym humorze wyjęła koło zapa-

sowe z bagażnika. Przecież po to przyjechała na Kretę:

żeby udowodnić, że da sobie radę sama. Rodzice byli

przekonani, że wróci najdalej za tydzień, ale ona im po-

każe, że wcale nie jest taka bezradna, za jaką ją wszyscy

uważają! Zmiana koła to właśnie jej pierwsze wyzwanie.

Pełna entuzjazmu odbiła koło o ziemię, chcąc je wy-

próbować. Niestety, było bez powietrza, tak samo jak to

przebite. Wpatrywała się to w jedno, to w drugie koło,

czując jednocześnie, że pewność siebie ulatuje z niej bły-

skawicznie. Była w sytuacji bez wyjścia. Łzy zmęczenia i

rozpaczy napłynęły jej do oczu i, zrezygnowana, nie mo-

background image

gąc wymyślić żadnego sensownego rozwiązania problemu,

kopnęła koło.

- Cholerny samochód!
- Kopanie go nie naprawi - usłyszała za sobą pogardliwy

głos.

Odwróciła się błyskawicznie. Wśród kolczastych krzewów u

podnóża wyrastającego ponad drogę stoku stał jakiś

mężczyzna. Miał przewieszoną przez ramię strzelbę i nóż

wetknięty za pas. W czarnej koszuli i spodniach z

nogawkami wsuniętymi w długie buty był ucieleśnieniem

wszystkich historii, jakich się naczytała o rozsławionych

kreteńskich wojownikach, znanych zarówno z heroizmu, jak też

z okrucieństwa i namiętności. Brakowało tylko sariki, czarnej

chusty tradycyjnie noszonej przez mężczyzn na Krecie.

- Skąd... kim pan jest? - wymamrotała, cofając się

o krok, gdy on lekko wyskoczył na drogę.

Miał ogorzałą twarz o surowych rysach, z orlim nosem i

zaciętymi ustami. Serce Courtney zaczęło bić niespokojnie.

Przerażał ją widok tego groźnego mężczyzny.

- Nazywam się Lefteris Markakis - przedstawił się.

Oczywiście nazwisko nic Courtney nie mówiło, ale

wypowiedział je z taką arogancją, że przez chwilę zastanawiała

się, czy nie powinna go rozpoznać jako kogoś niezwykle

ważnego.

- Do czego potrzebna panu ta strzelba? - spytała za

niepokojona. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że on mó-
wi nienagannie po angielsku, z ledwie wyczuwalnym ob-
cym akcentem. Powinno ją to uspokoić, ale gdy mierzył

ją lekceważąco wzrokiem, bynajmniej nie czuła spokoju.

background image

- I skąd pan tak dobrze zna angielski? - dodała, zbyt

spięta, by zdać sobie sprawę, jak nieistotne jest to pytanie.

- Prowadzę interesy, w których angielski jest niezbędny

- odparł z pogardliwą obojętnością, która pasowała do
aroganckiego wyrazu twarzy. - A co do strzelby... Właśnie

jestem na polowaniu. Jak widać, bezowocnym - dorzucił z

błyskiem kpiny w ciemnych oczach. - Nie ma powodu do
strachu, despinis. Wprawdzie nie przepadam za
angielskimi dziewczynami, ale nie mam zwyczaju do nich

strzelać.

- Skąd pan wie, że jestem Angielką? - zdziwiła się,

zrażona pogardliwym rozbawieniem w jego oczach.

Lefteris skinął głową w stronę kozy, skubiącej dolne

gałęzie drzewa.

- Słyszałem, jak rozmawia pani z tym zwierzakiem -

powiedział tonem świadczącym, że wprost nie może uwie-

rzyć, iż ktoś może być aż tak niedorzeczny.

Courtney zarumieniła się i rzuciła oskarżycielskie spoj-

rzenie na kozę, jakby to ona była winna, że złapano ją na

idiotycznym zachowaniu, i nagle uświadomiła sobie, że

skoro słyszał, jak rozmawiała z kozą, to przecież musiał

ją również widzieć, gdy zdejmowała bluzę!

- Nie powinien się pan tak skradać!
- Nie ma powodu do zmartwienia - zapewnił z kpiącym

uśmiechem. - Nie obchodzi mnie pani ciało, chociaż muszę

przyznać, że jest powabne. Nie miałem wątpliwości, że jest

pani Angielką, zanim się pani odezwała. Tylko Angielka

może obnażać się i tak obnosić ze swoim ciałem, nie bacząc

na to, że akurat może ktoś przejeżdżać!

- Wcale się nie obnosiłam! - zaprotestowała z furią,

background image

skręcając się w środku na myśl o jego taksującym wzroku. Jak

on śmie tak do niej mówić! - Po prostu zmieniałam ubranie, bo

było mi za gorąco. Trudno to uznać za robienie z siebie
widowiska!

- Dla mnie tak właśnie to wyglądało. Schodziłem ze

wzgórza, gdy zauważyłem, jak się pani rozbiera, i przez chwilę

kuszony byłem widokiem gołych pleców. Zrobiła to pani

perfekcyjnie, sądziłem więc, że doskonale pani wie, że tu
jestem - powiedział z nie skrywaną pogardą.

- Wcale pana nie widziałam! - powiedziała z naciskiem,

purpurowa z zakłopotania. - Byłam przekonana, że jestem

sama. Na pewno nie zdjęłabym niczego, gdybym wiedziała, że

ktoś mnie obserwuje.

Ten wybuch nie zrobił na nim żadnego wrażenia.

- To dlaczego stała pani tak długo, zanim włożyła

skąpą bluzkę? - Na chwilę zatrzymał wzrok na jej podko-

szulku, po czym bez większego zainteresowania powiódł

oczami po smukłych nogach. - Właściwie powinna pani

w ogóle darować sobie tę koszulkę, bo przecież i tak nie

wiele zasłania. A może właśnie dlatego ją pani włożyła?

Czując, jak jej ciało płonie pod wpływem jego spojrzenia,

Courtney chwyciła bluzę i ściskała ją kurczowo, zasłaniając
piersi.

- Było mi gorąco! - usprawiedliwiała się uparcie głosem

drżącym ze złości i poniżenia. - Chyba nie sądzi pan, że miałam

jakiś inny powód do przebierania się.

- Och, mogła pani pomyśleć, że łatwiej jej będzie uzyskać

pomoc - zasugerował zjadliwie. - Który mężczyzna przejedzie

obojętnie obok dziewczyny rozebranej niemal do naga i

błagającej o naprawę samochodu? Angielskie

background image

dziewczyny lubią się ubierać nieprzyzwoicie i oferować

swoje ciała, gdy uznają, że im się to opłaci. Na pani

nieszczęście nie ma tu innych mężczyzn, a ja jestem ostat-

nią osobą, która da się skusić tak oczywistym atrakcjom,

więc może sobie pani oszczędzić kłopotu.

Courtney zaskoczona była wrogością i pogardą, jaką

jej okazywał od początku, ale teraz naprawdę przebrał

miarę. Za kogo on się ma?

- A ja mogę pana zapewnić, że guzik mnie obchodzi,

co pan sądzi! Wcale mi niepotrzebny mężczyzna do wy-

miany koła, tak samo jak wykład na temat moich ubrań,

wygłaszany przez wywyższającego się aroganta! Sama

dam sobie radę!

Twarz miała bladą ze zmęczenia, chociaż hardo uniosła

podbródek, ale Lefteris był wciąż niewzruszony. Przenosił

wzrok z jej miękkich włosów, w dzikim nieładzie wymy-

kających się z warkocza, na zmiętą bluzę przyciśniętą do

piersi i wreszcie na smukłe nogi w zakurzonych sanda-

łach.

- Nie wygląda pani na taką zdolną - zauważył cierpko.

- Ale z pewnością ta postawa bezradnej niewinności to
tylko maska?

Courtney wprawdzie nawykła do słuchania, że nie jest

zdolna, ale dotychczas nikt nie podejrzewał, że jest na tyle

sprytna, by robić to celowo!

- I tak zamierzałam sama zmienić koło - powiedziała

z naciskiem. - Jaki sens miałoby bezczynne stanie na dro-

dze w nadziei, że ktoś nadjedzie i mi pomoże, zwłaszcza

zważywszy na brak uprzejmości ludzi w tych stronach,

czego pan jest dobitnym przykładem!

background image

- Skoro chce mnie pani przekonać o swojej zaradności,

chętnie popatrzę, jak pani zmienia kolo! - Lefteris spojrzał na

nią surowo.

- Nie mogę - przyznała zrezygnowana.
- Tak właśnie myślałem! Oczywiście oczekuje pani, że się

nad nią zlituję i zaoferuję pomoc?

- Proszę bardzo, może pan spróbować, jeśli rzeczywiście

potrafi pan zrobić użytek z dwóch przebitych opon!

- To znaczy, że nie ma pani zapasowego koła?!
- Mam, ale z zapasowego też ucieka powietrze. -Courtney

wskazała na leżące na ziemi koło.

Lefteris położył strzelbę na dachu samochodu i pochylił się,

żeby obejrzeć oponę.

- Na tym daleko pani nie dojedzie - zauważył, prostu-

jąc się. - Jak można wybierać się mało uczęszczanymi

drogami bez koła zapasowego! - dodał surowym tonem.
- Dlaczego nie sprawdziła pani tego przed wyjazdem?

Spojrzała na niego z urazą, zdziwiona, że nie oskarża jej o

to, że przebiła oponę celowo, by zwabić jakiegoś naiwnego

mężczyznę do pomocy!

- Przyjechałam do Iraklionu prosto z lotniska - uspra-

wiedliwiła się.

Lefteris swoim zachowaniem przypominał jej siostrę,

Ginny. Takim jak oni nic nie wymykało się z ręki. Przeciwnie,

wszystko mieli pod kontrolą. Nie do pomyślenia było, aby

przyłapano Ginny na rozbieraniu się. Przede wszystkim

przewidziałaby wszystko i włożyła lżejsze i praktyczne

ubrania, a nawet gdyby zdejmowała bluzkę, z pewnością nikt

by tego nie zauważył. No i na pewno by sprawdziła, czy ma

koło zapasowe.

background image

- Przypuszczałam, że sprawdzą samochód, zanim wy-

dadzą mi kluczyki.

- Przypuszczenia bywają niebezpieczne. Zwłaszcza na

Krecie.

- Wobec tego ciekawe, dlaczego pan snuje tyle przy-

puszczeń na mój temat.

Oparłszy się o samochód, wytarła twarz rękawem blu-

zy. Dokuczał jej upał, zmęczenie. Miała już dość uwag

Lefterisa. Pragnęła, aby zostawił ją w spokoju, by mogła

się wypłakać w samotności.

- Dlatego, że dostałem po nosie od Angielek - wyznał,

zdejmując strzelbę z dachu samochodu. - Dokąd się pani
wybiera?

- Do Agios Giorgios - odparła ponuro. Miała ochotę

powiedzieć mu, by pilnował swojego nosa, ale powstrzy-

mała się. - Wie pan, gdzie to jest?

- Oczywiście.
- Czy można tam dojść pieszo?
- Skądże znowu! - Lefteris przyglądał się badawczo

jej szczupłej sylwetce. - W każdym razie pani na pewno

nie dojdzie. To jest po drugiej stronie wzgórza, na samym

końcu następnej doliny. A sądząc po wyglądzie, nie doj-

dzie pani dalej niż do następnego zakrętu - dodał bez

ogródek.

Miał rację. Zupełnie opadła z sił, jej oczy pociemniały,

gdy przerażona spojrzała na dolinę w miejscu, gdzie
droga wiła się serpentyną, całkowicie opustoszała.

Mogłaby tu stać całą noc, gdyby się uparta i chciała

czekać, aż ktoś ją podwiezie.

- Nie mam wyjścia, muszę iść pieszo - powiedziała,

background image

z trudem prostując się. - Przecież nie mogę sterczeć tu bez

końca.

- Zaparkowałem swój samochód tam, na ścieżce. -Lefteris

odwrócił głowę w stronę wzgórza, zakładając strzelbę na

ramię. - Cóż, musi pani jechać ze mną.

- Wolę iść pieszo - odparta. - Nie zniosłabym myśli, że

zwabiłam pana, aby mnie pan podwiózł!

- Nie ma powodu do obaw, ja nie mam co do pani żadnych

złudzeń - wyznał szczerze. - Absolutnie nie jestem podatny na

pani urok, mimo bardzo zachęcającego striptizu!

- To dlaczego proponuje mi pan podwiezienie?
- W innej sytuacji z pewnością nie składałbym takiej

propozycji, ale nie mam wyboru, nie mogę zostawić tu pani

na całą noc, chociaż jest pani Angielką. Poza tym mógłby

nadjechać jakiś inny łatwowierny głupiec, który podwiózłby

panią, a nikomu nie życzę znajomości z Angielką. Ja

przynajmniej nie będę pani podrywał.

- Świetnie! - rzuciła, pobladła ze złości. - Dzięki za

propozycję podwiezienia, ale wolę iść całą noc!

Wepchnęła bluzę do walizki i ruszyła, nie oglądając się za

siebie.

Walizka była bardzo ciężka, a wzgórze strome, ale Courtney

zawzięła się. Wolała nie patrzeć, co robi Lefteris. Był okrutnym

arogantem! Jak śmiał mówić do niej w taki sposób! Złość

dodała jej energii, ale po przejściu jakichś stu metrów zaczęła

zwalniać. Wreszcie postawiła walizkę na ziemi, by chwilę

odpocząć.

Po obu stronach drogi skalistą glebę porastała drzewiasta,

gdzieniegdzie ciernista roślinność, wśród której prze-

background image

świtywały kępki żółtej szałwii. Pszczoły bzyczały w zio-

łach, od czasu do czasu dobiegało też beczenie kóz, które

zeszły w dół zbocza, ale poza tymi odgłosami wokół pa-

nowała cisza.

Courtney zerknęła przez ramię na samochód, który zo-

stawiła na poboczu, ale Lefterisa już tam nie było. Widocz-

nie postanowił zostawić ją samą z jej problemami. Cóż,

sama tego chciała! Na myśl, że znów mogliby się spotkać,

ogarnęła ją wściekłość.

Czy nie powinien nalegać, żeby skorzystała z jego po-

mocy? Widział, jaka jest zmęczona, i zdawał sobie spra-

wę, że ona nie może liczyć na to, że ktokolwiek zatrzyma

się na tym pustkowiu i podwiezie ją. Spojrzała na wzgórze

z rozpaczą. Czy kiedykolwiek zdoła dojść do Villa Ami-

na? Pragnęła tylko, żeby ten dzień jak najprędzej się skoń-

czył. Wyobrażała sobie, że wreszcie dociera do willi, bie-
rze prysznic i kładzie się na wygodnym łóżku. Niech tylko

tam dotrze, a wszystko będzie dobrze, wmawiała sobie.

Podniosła walizkę z ziemi i ruszyła znów pod górę.

Sapiąc i dysząc z wysiłku, zatrzymywała się jeszcze

dwukrotnie, zanim usłyszała nadjeżdżający samochód.

Obejrzała się uradowana, że wreszcie jej los się odmienił.

Elegancki wóz pokonał zakręt i sunął w jej stronę. Radość

szybko zamieniła się w rezygnację, gdy zobaczyła, kto

siedzi za kierownicą.

- Proszę wsiadać - odezwał się Lefteris, po czym wy-

siadł, wziął jej walizkę i wrzucił ją do bagażnika, obok jej

koła zapasowego. - Duma na nic się nie zda, gdy się

ściemni, a pani wciąż będzie wędrowała.

Nawet nie zapytał, czy ona chce skorzystać z propozy-

background image

cji podwiezienia. Najwyraźniej uznał, że powinna rzucić mu

się na szyję z wdzięczności! Jednak bez sensu było wlec się

godzinami, jeżeli on może ją podwieźć w kilka minut. Villa

Athina kusiła wygodnym łóżkiem, ponadto dokuczał jej głód,

przecież nie miała nic w ustach od nędznego posiłku w
samolocie. Chyba ktoś z firmy „Poznaj Kretę" zostawił dla

niej coś do jedzenia w willi...

- To jak? Jedzie pani czy nie?

Rzucając mu niechętne spojrzenie, Courtney sztywno

wsiadła do samochodu. Nie znała się na pojazdach, ale ten był

szczególnie wygodny i bardzo drogi. Kątem oka zerknęła na

Lefterisa, gdy siadał obok niej. Zastanawiała się, kim on jest z

zawodu. Niewątpliwie piastował bardzo intratne stanowisko,

ale na pewno nie płacono mu za urok osobisty i dobre
maniery.

Uruchomił silnik. Sunęli pod górę bez przeszkód, z ła-

twością pokonując kolejne zakręty.

- Nazywam się Courtney Shelbourne - zagaiła, gdy jechali

dłuższą chwilę, a Lefteris nawet nie próbował przerwać

pełnego napięcia milczenia.

- Jakież to angielskie - rzucił kpiarskim tonem. - Zapewne

jest pani tak samo angielska, jak się pani nazywa: Courtney
Shelbourne.

- To chyba zależy od tego, co się ma na myśli, mówiąc o

angielskim charakterze... - zaczęła ostrożnie, ale Lefteris

roześmiał się gorzko.

- Wiem z własnego doświadczenia, że Angielki to

zdradzieckie, rozwiązłe, niemoralne cwaniary, które bez

skrupułów wykorzystują wszystkich do spełnienia swoich
zachcianek.

background image

- Wcale taka nie jestem! - zaoponowała, zaskoczona

goryczą w jego głosie.

- Czyżby? To niby jaka pani jest?

Courtney bezradnie wzruszyła ramionami. Wiedziała,

co odpowiedzieliby jej rodzice: nieśmiała, głupia, nieod-
powiedzialna.

- Nie wyróżniam się niczym szczególnym. Jestem...

zwyczajna.

Czuła jego obecność obok siebie. Miał silną osobo-

wość, jego z pewnością nie można by uznać za „zwyczaj-

nego". Twarz wyrażała nieugięty charakter. Z gęstymi,

czarnymi włosami i orlim nosem wyglądał dziko, a zacięte

usta jeszcze bardziej podkreślały dumę. Courtney od-

wróciła wzrok. Samo przyglądanie się Lefterisowi powo-

dowało skurcz w żołądku. Chociaż... może to tylko głód,

łudziła się.

- Naprawdę sądzi pani, że zwyczajna dziewczyna mo-

głaby rozebrać się publicznie? Greczynka z pewnością by

tego nie zrobiła, ale widocznie wy w Anglii kierujecie się
innymi zasadami.

Courtney westchnęła z rozpaczą. Że też musiała zdjąć

tę cholerną bluzę! Wolałaby raczej usychać z gorąca, niż

teraz wysłuchiwać tych kąśliwych uwag!

- Za to wy z pewnością macie inne zasady witania

obcych w swoim kraju - ucięła. - Mam nadzieję, że nie

wszyscy w Agios Giorgios są tak nieprzyjaźni jak pan?

- Dla pani to chyba bez różnicy, prawda? Przyjechała

tu pani na tak krótko, że nie ma to większego znaczenia,

czy ludzie są tu uprzejmi, czy nie. Po kilku godzinach

dołączy pani do innych turystów, włóczących się po ba-

background image

rach, klubach nocnych i innych atrakcjach, jakie wydają się

niezbędne dla dopełnienia udanych wakacji. Jestem

przekonany, że nie zabawi tu pani dłużej niż dzień, a potem

zawróci i uda się nad morze.

- Nie jestem na wakacjach - powiedziała lodowatym

tonem. - Przyjechałam do Agios Giorgios do pracy. Za
mierzam tu spędzić całe lato, będę przygotowywać posiłki

na przyjęcia w willi.

Choć raz miała satysfakcję, że udało jej się go zaskoczyć.

- Przyjęcia w willi? W Agios Giorgios? Ta miejscowość

położona jest z boku, z dala od trasy turystycznej!

- Reklamowana jest jako miejsce z dala od zgiełku. -

Courtney spojrzała na nagie wzgórza i przyszło jej na myśl,

że pewnie to właściwe miejsce. - Chodzi o to, aby w pobliżu

nie było innych turystów. Naszymi gośćmi będą ludzie lubiący

spacerować, malować obrazy, szukać dziko rosnących kwiatów

bez martwienia się o zakupy czy gotowanie w tak ustronnym

miejscu. I to wszystko ja właśnie mam zapewnić. - Miała

nadzieję, że mówi w miarę pewnym głosem, bo w gruncie

rzeczy obawiała się nowej pracy. Wprawdzie potrafiła gotować,

była to zresztą jedyna rzecz, jaką umiała robić, ale sama myśl o

odgrywaniu roli wesołej hostessy napawała ją lękiem. Na

proszonych kolacjach u rodziców zawsze miała związany język
lub jąkała się.

- Trudno w to uwierzyć - skomentował uszczypliwie.

Zerknął na nią, a potem na dzikie wzgórza i potrząsnął głową. -

Nie wydaje mi się, żeby Agios Giorgios było tym, o co pani

chodziło, gdy podejmowała pani decyzję o spędzeniu lata na
Krecie.

background image

Courtney zamyśliła się, wspominając przerażenie, ja-

kiego doznała, gdy przedstawiciel firmy „Poznaj Kretę" w

Iraklionie wręczał jej kluczyki do samochodu.

- Pojedzie pani do Villa Athina w Agios Giorgios - po-

wiedział, pokazując na mapie miejsce na końcu długiej,

krętej drogi w Białych Górach.

- Ależ to jest zachodnia część Krety! - protestowała. -

Podczas rozmowy wstępnej obiecano mi, że zostanę

wysłana do jakiejś willi niedaleko Knossos! Agios Gior-

gios jest na drugim końcu wyspy!

- Przykro mi. - Grek wzruszył ramionami. - Nic na to nie

poradzę. Kazano mi wyprawić panią tutaj. Właścicielem

wilii jest wspólnik firmy „Poznaj Kretę", więc jeśli spotka

pani Nikosa Papadakisa, niech pani będzie miła dla niego. -

Wsunął papiery z powrotem do szuflady i rzucił mapę w jej

stronę. - Właściwie Agios Giorgios nie jest zaznaczone na

mapie, ale jadąc prosto, z łatwością znajdzie pani tę

posiadłość. - Uśmiechnął się ponuro. - Leży na końcu tej
drogi.

I jednocześnie z dala od zabytkowych miejsc, które

Courtney pragnęła zwiedzić.

- Sądziłam, że pojadę do willi we wschodniej części

Krety - zwróciła się do Lefterisa.

- To byłoby rozsądniejsze - zgodził się. - W Agios

Giorgios nie ma żadnych atrakcji dla takich dziewczyn jak
pani. - Znów lekceważąco powiódł oczami po jej podko-
szulku i szortach. - Tam przynajmniej pani ubranie byłoby
bardziej na miejscu. W Agios Giorgios wolimy kobiety
ubrane nieco skromniej.

Courtney zarumieniła się i złożyła ręce w obronnym

background image

geście. Miała nadzieję, że pozostali mieszkańcy Agios

Giorgios nie są tak nietolerancyjni jak Lefteris Markakis.

Ginny zawsze zarzucała jej, że ubiera się staroświecko,

niemodnie i monotonnie. Spojrzała na siebie, zastanawiając się,
co Lefteris ma jej do zarzucenia. Podkoszulek nie miał

rękawów, to prawda, ale trudno go uznać za nieprzyzwoity, a

szorty uszyte były z delikatnej cienkiej bawełny i sięgały
niemal do kolan. Co prawda teraz, gdy siedziała, odsłaniały

trochę ud, pociągnęła je więc ukradkiem.

Wreszcie dotarli na miejsce. Courtney wolała nie zastanawiać

się, ile czasu zajęłaby jej piesza wędrówka z ciężką walizką.

Chyba jednak lepiej było znosić kąśliwe uwagi Lefterisa.

Droga nie prowadziła prosto pod górę, jak przypuszczała, lecz

schodziła do zielonej doliny wciśniętej pomiędzy Białe Góry.

Na jej odległym końcu widać było okolony drzewami wąwóz

wchodzący do koryta rzeki. Rzeka rozdzielała dwie wioski, z

których jedna przysiadła wysoko pośród sosen, a druga

przylegała do słonecznego stoku, górując nad gajami oliwnymi
i winnicami. Zza rzeki wyłaniał się posępny stok górski.

- Jesteśmy w Agios Giorgios - obwieścił Lefteris

z nieoczekiwaną nutą ciepła w głosie.

Courtney przyjrzała mu się badawczo, bo nagle przyszło jej

na myśl, że może za surową fasadą kryje się ktoś

sympatyczniejszy. Szybko jednak przekonał ją, jak bardzo się
myli.

- Nie słyszałem, by ktokolwiek w Agios Giorgios wy

najął dom na lato - powiedział z namysłem. - Czy na

pewno przyjechała pani we właściwe miejsce?

background image

- Oczywiście! - odparła oburzona. Zaczęła szperać

w torebce w poszukiwaniu informacji, które otrzymała od
przedstawiciela biura. - Mam przy sobie mapę. Widzi
pan? Tu jest napisane: „Villa Athina, Agios... - Urwała

nagle, krzycząc z przerażenia, bo Lefteris gwałtownie na

cisnął na hamulec i samochód stanął z piskiem opon. - Co

się stało? - wykrztusiła, gdy opadła z powrotem na sie-
dzenie.

Nie odpowiedział, tylko wyrwał papiery z jej ręki, wpa-

trując się w nie z niedowierzaniem, po czym zmiął je,

krzycząc coś wściekle po grecku. Courtney cieszyła się,

że tego nie rozumie.

- Czy to jakiś żart?!
- Ż-żart? - wyjąkała. - Ależ skąd! Dlaczego miałby to

być żart?

- Jeśli to jednak jakiś kawał, to z pewnością nie jest

zabawny - skomentował ponuro. Rozpostarł na kierownicy

papiery, które przed chwilą zwinął w kulkę, i wpatrywał

się w nie nachmurzony. - „Poznaj Kretę" - przeczytał

nagłówek złowieszczo zimnym tonem. - Kim oni są?

- To firma, dla której pracuję - wyjaśniła niepewnie,

kompletnie wytrącona z równowagi jego dziwną reakcją. -
O co chodzi?

- Villa Athina położona jest w samym środku mojej

posiadłości! - warknął.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

- Ale to nie może być pański dom. On należy do...
- Nikosa Papadakisa - dokończył za nią. - Tak, to jego

własność.

background image

- Nic nie rozumiem - powiedziała bezradnie. - Nie

powiedział panu, że zamierza wynająć dom?

Odwrócił się i spojrzał na nią z nie skrywaną pogardą.

- Jak pani zapewne wiadomo, Nikos Papadakis ma wiele

powodów, by mi o tym nie powiedzieć.

- Zupełnie nie wiem, o czym pan mówi!
- Czyżby? Przecież wie pani, że Nikos jest właścicielem

domu, i trudno uwierzyć, że przepuściłby okazję pochwalenia

się, jaki mi wyciął numer. Z całą pewnością wiedział, że gdy

tylko się dowiem, że dziewczyna z Anglii przekroczyła mój

próg - nie wspominając o nie kończących się przyjęciach

turystów codziennie przechodzących obok mojego tarasu -

powstrzymam całą tę paradę. Zresztą, już zamierzam to

zrobić.

- Powstrzyma pan...? - powtórzyła Courtney, kompletnie

zbita z tropu. - Co pan ma na myśli?

- Ani pani, ani nikt inny nie spędzi lata w mojej posiadłości.
- Ale przed chwilą sam pan przyznał, że dom nie należy do

pana. - protestowała. - Trzeba go było nie sprzedawać, skoro
nie chce pan, aby ktokolwiek z niego korzystał.

- Wcale go nie sprzedałem. To sprawka pewnej Angielki,

kolejnego angielskiego niewiniątka o sercu ze stali, wspólniczki

Nikosa, która na nikogo nie zważała, byle tylko spełnić swoje
zachcianki. - Lefteris rzucił dokument na jej kolana i uruchomił
silnik. - Nie dopuszczę, żeby to się stało ponownie. Żadna

Angielka nie będzie mi tu paradowała przez całe lato.

- Na pana miejscu wcale bym się tak tym nie przejmo-

background image

wała - ucięła Courtney. - Jest pan ostatnim mężczyzną,

przed którym chciałabym paradować! Co do innych

względów, cóż, obawiam się, że musi się pan po prostu

przyzwyczaić do mojej obecności. Nie przestraszy mnie

pan. Willa zarezerwowana jest do października i zostanę

tu. dopóki nie wyjadą ostatni goście.

- Zapewniam, że długo tu pani nie pozostanie - po-

wiedział złowieszczo, wchodząc w ostry zakręt.

background image







ROZDZIAŁ DRUGI

Courtney patrzyła przez okno, gdy mknęli w dół wzgórza

wśród gajów oliwnych. Drzewa były czarne i sękate, liście

mieniły się na wietrze srebrnobiałym połyskiem, a trawa w

dole usłana była kobiercem dzikich kwiatów. Niestety, złość

nie pozwalała jej docenić piękna tej scenerii.

Lefteris był nieprawdopodobnym arogantem! Czy na-

prawdę spodziewał się, że ona zrezygnuje z pracy tylko
dlatego, że on nie życzy sobie, by przechodziła przez jego

ogród? A wszystko przez to, że jest Angielką! Widocznie

rzeczywiście miał bardzo przykre doświadczenia z jakąś

dziewczyną z Anglii, ale dlaczego odgrywa się na niej?! -

myślała urażona. Musiała się zdobyć na nie lada odwagę, by

przylecieć do pracy na Kretę, ale powinna przewidzieć, że nie

wszystko ułoży się po jej myśli. Cieszyła się, że spędzi lato w

cichej willi ze słonecznym tarasem i sympatycznymi,

gościnnymi sąsiadami, tymczasem tamte wyobrażenia szybko

pierzchły. Wystarczyło, by spojrzała na ponuraka siedzącego
obok.

Lefteris Markakis najwyraźniej nie zamierzał jej okazać

pogody ducha ani gościnności. Courtney westchnęła. Pech nie

opuścił jej i tym razem: wylądowała w samym środku jakiejś
wendety!

background image

Spodziewała się, że Lefteris wyrzuci ją z samochodu,

gdy tylko dojadą do Agios Giorgios, tymczasem przejechał

przez całe miasteczko i zatrzymał się przed zagraconym

warsztatem. Na drodze stało kilka zdemontowanych

motocykli. Mechanik o kręconych włosach i regularnych

rysach twarzy majstrował przy silniku zdezelowanej fur-
gonetki.

- Ja wyjaśnię, w czym rzecz - szorstko powiedział

Lefteris, wysiadając z samochodu. - Niech pani tu za
czeka.

Wyjął z bagażnika koło zapasowe. Mechanik wycierając

ręce w zatłuszczoną szmatę ruszył w jego stronę i zaczęli

ożywioną rozmowę.

Courtney postanowiła zignorować jego polecenie i wy-

siadła z samochodu, chcąc dowieść, że potrafi sama zała-

twiać swoje sprawy. Wyjęła z torby podręczny słowniczek,

by poszukać greckiego odpowiednika słów „przebita

opona", gdy nagle uświadomiła sobie, że narazi się tylko

na śmieszność. Lefteris mógł wszystko wyjaśnić z łatwo-

ścią, w sposób bardziej zrozumiały niż ona, nawet gdyby

mówiła o samochodzie po angielsku. Stanęła więc bezrad-
nie, usiłując ukryć zakłopotanie, co jednak niezbyt się

udało.

- Niech pani da mechanikowi kluczyki - nakazał Lef-

teris. - Założy obie opony i jutro dostarczy pani samo-

chód.

- Niby gdzie go przyprowadzi? - spytała, ciesząc się, że

tak łatwo udało się rozwiązać ten problem, ale równo-

cześnie urażona, że całkowicie wziął sprawę w swoje ręce.

- Do Villa Athina, to chyba jasne. - Spojrzał na nią,

background image

jakby postradała zmysły. - Przecież jeszcze przed chwilą

tam właśnie chciała pani zamieszkać.

- Owszem, ale z pańskiej reakcji wywnioskowałam,

że zarygluje pan przede mną drzwi!

Lefteris westchnął poirytowany.
- Z pewnością nie dopuszczę do tego, żeby wynajmowano

ten dom gościom, ale nie mogę pani wyrzucić na ulicę, skoro

nie ma pani dokąd pójść.

- To bardzo wspaniałomyślne z pana strony.
- Dom należy do Nikosa Papadakisa, więc może w nim

pani zostać do czasu, gdy przyjedzie i powie, że trzeba go

opuścić! Jestem pewien, że stanie się to bardzo szybko.

Tymczasem niechże pani da te kluczyki.

- Jest pan bardzo pomocny jak na kogoś, kto chce się

mnie jak najszybciej pozbyć - powiedziała z goryczą.

- Im szybciej naprawią samochód, tym szybciej pani stąd

wyjedzie - oświadczył. - Zaoferuję nawet dalszą pomoc:

zawiozę panią prosto do willi. Mechanik widział nas razem,

więc nie mogę pani tak zostawić...

- Rozumiem, że podwozi mnie pan tylko dla uratowania

własnej reputacji?

- Powinna się pani z tego cieszyć - rzekł, przekręcając

kluczyki w stacyjce. - Wprawdzie z ciężką walizą będzie to

dość długa wyprawa, ale jeśli taka pani wola, proszę bardzo,
niech pani wysiada.

Courtney spojrzała na niego z niechęcią. Jeśli będzie

stroiła fochy, z pewnością bez wahania wyrzuci ją z sa-
mochodu.

- Wolę jednak wykorzystać pańską życzliwość - za

kpiła.

background image

- Niczego innego nie mógłbym się spodziewać.

Zatrzymał nagle samochód na widok pochylonej staruszki,

ubranej na czarno, z głową opatuloną w chustę. Szła za

stadem owiec, ale słysząc samochód odwróciła się i rozpo-

znając Lefterisa uśmiechnęła się szeroko.

Czarne oczy w ogorzałej, pooranej zmarszczkami twa-

rzy przyglądały się Courtney z zainteresowaniem. Mówiła

potoczyście, co i rusz zanosząc się śmiechem. Unosiła
sękate ręce, to znów składała je na wysokości serca tak

dramatycznym gestem, że zaintrygowana Courtney żało-

wała, iż nie rozumie, o czym rozmawiają.

Lefteris uprzejmie słuchał paplaniny staruszki i w pewnej

chwili nieoczekiwanie uśmiechnął się. Courtney miała

urażenie, że jej zmysły doznają wstrząsu. Nie przygoto-

wana na uśmiech i serdeczność malujące się na zwykle

surowej twarzy, poczuła ucisk w gardle. Przecież to tylko

uśmiech, zganiła siebie w duchu. Sądziła, że nawet

uśmiech Lefterisa jest zimny i bezwzględny, tymczasem

zaskoczył ją. Z jego rozpogodzonej twarzy biło dziwne

ciepło. Nie widziała jego oczu, bo zwrócone były w stronę

staruszki. Nagle przyszło jej na myśl, jak by to było, gdyby

to do niej tak się uśmiechał...

Nie masz szans, upominała siebie. Przecież nie ukrywał,

co sądzi o dziewczynach z Anglii. Uśmiech był ostatnią

rzeczą, jakiej mogła od niego oczekiwać. Tłumiąc

westchnienie, patrzyła przez okno na owce, które zeszły

z drogi w drzewa oliwne i brodziły w kwiatach. Zastana-

wiała się, co zraziło go tak do Angielek. Przecież musiał

być jakiś powód jego uprzedzeń...

- Courtney?

background image

Odwróciła głowę w stronę Lefterisa, który dziwnie się jej

przyglądał.

- To jest Dymitra - powiedział z oporem i nie miała

wątpliwości, że ta prezentacja nie była jego pomysłem.

Dymitra uśmiechnęła się serdecznie i skinęła głową.
- Jassas - powiedziała Courtney niepewnie.

Było to jedno z niewielu słów, których zdążyła się nauczyć,

ale najwyraźniej odniosło skutek. Dymitra sprawiała wrażenie
uradowanej jej pozdrowieniem.

- Jassas! - rozpromieniła się.

Poklepała Lefterisa po ramieniu i powiedziała mu coś,

po czym odsunęła się od okna, machając na pożegnanie.

- Co ona powiedziała? - spytała Courtney ostrożnie,

gdy Lefteris ruszył.

Przez chwilę nie odzywał się.

- Uważa, że jesteś śliczną dziewczyną - mruknął wreszcie, ni

stąd, ni zowąd przechodząc z nią na ty.

- Ja? Śliczna? - zdziwiła się.
- Nie udawaj takiej skromnej! - szydził. - Zapewne od

dawna ćwiczyłaś ten obojętny wyraz twarzy. Zaraz powiesz, że

jeszcze nikt nie powiedział ci, że jesteś ładna...

Naprawdę od nikogo nie słyszała takiej pochwały. Nikt nie

zwracał na nią uwagi, w przeciwieństwie do jej siostry. Ginny

była śliczną blondynką o gładkiej skórze, regularnych rysach

i wspaniałych zielonych oczach. Kto, mając je dwie do

wyboru, spojrzałby na mysie włosy i rozmarzone oczy?

- Niektórym mogą się podobać twoje wielkie oczy -

powiedział Lefteris, jakby odgadując jej myśli.

background image

- Tobie na pewno się nie podobają.

Zerknął na nią, potem przeniósł wzrok na drogę.
- Przekonałem się, że najładniejsze twarze kryją naj-

twardsze serca - wyznał z goryczą.

Ujechali z półtora kilometra, po czym skręcił z asfaltu na

wyboistą drogę prowadzącą przez gaje oliwne i znów pod

górę. Samochód powoli pokonywał wertepy, aż zatrzymali

się przy wysokim murze z kamienia. Lefteris otworzył

ciężką bramę i gestem zaprosił Courtney do środka.

Miała wrażenie, że wkracza do swoistej oazy. Długie

kamienne schody wśród krzewów hibiskusa i oleandra

prowadziły na duży taras ocieniony winoroślą. Trudno

było dostrzec dom za tymi krzewami i drzewami owoco-

wymi ciągnącymi się w dół od tarasu. Courtney zwróciła

uwagę na pomarańcze, cytryny, figi i migdały, owoce gra-
natu i morwę. Bujna roślinność stwarzała cichą, spokojną

atmosferę, kontrastującą z wyrastającym z tyłu urwistym
zboczem.

- Jak tu ślicznie! - powiedziała z radosnym uśmie-

chem, zupełnie zapominając o wrogim nastawianiu Lefte-
risa.

Przez chwilę przyglądał się jej badawczo, ale jego twarz

znów przybrała hardy wyraz.

- Nie sądzę, aby mogło się tu spodobać komuś takiemu

jak ty - skomentował, spoglądając na dom. - Tu, na od-

ludziu, jest nudno. Wokoło panuje cisza, brak kolorowych

świateł, blichtru dużych miast - dodał, boleśnie wykrzy-

wiając twarz.

- Ależ tu jest pięknie, naprawdę! - krzyknęła zachwy-

background image

cona, dziwiąc się, że ktokolwiek może pogardzać tak do-

skonałą scenerią. - Ja na pewno pokocham to miejsce.

- Nie byłbym tego taki pewien - zgasił jej zapał. - To

jest mój dom. Athina jest tam.

Wskazał na stary budynek z kamienia za szpalerem drzew

owocowych. W przeciwieństwie do wspaniałego domu

Lefterisa tamten wyglądał na opuszczony i zaniedbany.

Sprawiał wrażenie przeczące temu, czego oczekiwała,

marząc o małej, pogodnie nastrajającej willi.

Lefteris z wyraźnym zadowoleniem przyjął widoczne na

jej twarzy rozczarowanie. Postanowiła nie dać się złamać,

choćby po to, by nie sprawić mu satysfakcji.

- Cóż, jakoś to będzie. Szybko się zadomowię - po

wiedziała, łudząc się, że jej głos brzmi w miarę przekonu-

jąco.

Wzięła walizkę, a gdy ruszyła ścieżką wśród drzew,

Lefteris krzyknął za nią:

- Courtney!
- Słucham?
- Na twoim miejscu nawet bym się nie rozpakowywał.

Villa Athina cuchnęła wilgocią i stęchlizną, jakby nikt nie

otwierał tam okien od wielu lat, a nikłe światło chaotycznie

rozlokowanych żarówek jeszcze bardziej podkreślało ponury

nastrój. Courtney oglądała dom z narastającym niepokojem.

Nierówną kamienną podłogę pokrywała tak gruba warstwa

kurzu, że pozostawiała na niej ślady, przechodząc z jednego
pomieszczenia do drugiego.

Wniosła walizkę do pokoiku nad salonem. Stała w nim

ciężka drewniana szafa, którą czuć było stęchlizną, ale

background image

Courtney na złość Lefterisowi powiesiła w niej swoje

ubrania i posłała łóżko, choć prześcieradło również pach-

niało wilgocią. Humor poprawił jej się dopiero wtedy, gdy

wzięła prysznic.

Czując narastający głód, weszła do kuchni. Przeszukała

lodówkę, wszystkie szuflady i kredens, nikt jednak nie

pomyślał o naszykowaniu czegokolwiek na jej przyjazd.

Przeciwnie, wszystko wskazywało, że w ogóle nikt jej tu nie

oczekiwał.

Zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Była zmę-

czona, ale wiedziała, że głód nie pozwoli jej zasnąć. Za

ciemno było na czytanie, za zimno na bezczynne siedzenie.

Wstała więc i wyszła na taras, próbując zapomnieć o

pustym żołądku, ale na świeżym powietrzu odczuła głód

jeszcze bardziej. Światła z domu Lefterisa pobłyskiwały

ciepłem, a smakowite zapachy unoszące się z tamtejszej

kuchni nęciły nieznośnie. Szczęśliwy Lefteris, pomyślała z

zazdrością, ma zapewne wspaniałą kucharkę, która właśnie

przygotowuje mu smaczną kolację.

Czy zdobędzie się na odwagę, by pójść i poprosić go o

coś do jedzenia?

Z chwilą gdy pomysł wpadł jej do głowy, nie mogła już

pozbyć się tej myśli. Wmawiała sobie, że powinna raczej

głodować, niż poprosić o cokolwiek Lefterisa, ale

żołądek domagał się jedzenia. Przecież chyba nie odmówi,

jeśli go poprosi o kronikę chleba i odrobinę kawy?

Wahała się wciąż, ale coraz trudniej było się oprzeć

zapachowi kotletów jagnięcych. Powziąwszy nagle decyzję,

wbiegła do pokoju, by się przebrać. Pamiętając o ką-

background image

śliwych uwagach Leftensa na temat jej niestosownego

ubrania, włożyła luźną zieloną spódniczkę z delikatnej

tkaniny, sięgającą niemal do kostek, i skromną białą bluzkę.

Na wierzch narzuciła kolorowy sweterek, po czym

wyszczotkowała włosy, które teraz opadały lśniącymi fałami

na ramiona. Ginny zapewne lamentowałaby na widok tak
niemodnego ubrania, ale teraz przynajmniej Lefteris nie

może jej zarzucić, że jest nieskromna.

Wyprostowała się i ruszyła przez sad w stronę domu

Leftensa. Zatrzymała się u stóp schodów prowadzących na

taras, czując znów niepokój, ale głód dodał jej odwagi.

Trudno, najwyżej Lefteris odmówi i nie poczęstuje jej ni-
czym.

Odchrząknęła i zapukała do drzwi. Otworzył sam Lefteris.

Miał na sobie pięknie skrojone spodnie i jasną koszulę,

które nadały mu wygląd układnego, bywałego w świecie
eleganta, nie ujmując w niczym jego surowej męskości. Nie

przygotowana na taką zmianę, Courtney nie mogła oderwać

od niego wzroku. Gapiła się, zapominając nawet o głodzie.

Na ułamek sekundy w oczach Lefterisa pojawiło się

zaskoczenie i coś nieokreślonego, ale szybko powrócił

właściwy mu ton wrogości.

- Noo, noo - zaczaj przeciągle. - Czemuż to zawdzię-

czam ten zaszczyt? Pozwolisz, że sam odgadnę?

- Pomyślałam... Jeśli nie sprawi ci to kłopotu... Czy nie

mógłbyś mi dać czegoś do jedzenia? - wyjąkała wreszcie,

szczerze żałując, że przyszła. - Nic ze sobą nie przy-

wiozłam, a w tamtym domu niczego nie ma.

- Nie jestem zaskoczony. Przecież od lat nikt tam nie

background image

zaglądał - stwierdził, marszcząc brwi, po czym gestem

zaprosił ją do środka. - Wejdź. Przyszłaś w samą porę, bo

właśnie siadałem do kolacji.

- Nie chcę ci przeszkadzać... - zawahała się. - Napra-

wdę wystarczy mi kromka chleba...

- Chyba nie ubrałaś się tak starannie tylko dla kromki

chleba?

- Nie chcę, żebyś sobie myślał, że udaję głód, by cię

uwodzić - odcięła się.

Nie miała już wątpliwości, że chwilowa uprzejmość

Lefterisa była tylko grą.

- Zapewniam cię, że w tym ubraniu miałabyś daleko

większe szanse - powiedział, taksując ją chłodnym wzro-
kiem.

W Courtney zawrzało. Nie będzie dłużej tolerować tego
gbura!

- Postąpiłam niemądrze, przychodząc tutaj. Pomyśla-

łam, że zdobędziesz się choć na odrobinę gościnności i po-

zwolisz mi coś zjeść, ale najwyraźniej myliłam się! - Od-

wróciła się, chcąc wybiec, ale Lefteris żelaznym uściskiem

chwycił jej rękę.

Przez chwilę oboje patrzyli na palce, zaciśnięte wokół

jej ręki, wreszcie powoli uwolnił ją.

- Razem zjemy kolację - powiedział, mrużąc oczy,

jakby wyraz jej twarzy sprawił mu ból. - Katina nakryje

stół dla dwóch osób.

Miała ochotę powiedzieć mu, co może zrobić ze swoją

kolacją, ale myśl o dobrym posiłku kazała jej się po-

wstrzymać. Dochodzące z kuchni zapachy zapowiadały

ciepłą, smakowitą strawę, jaki więc sens miałoby głodze-

background image

nie się w imię urażonej dumy? Przecież może z nim zjeść,

chociaż go nie lubi.

Za jadalnię służył przestronny pokój przedzielony ogrom-

nym kamiennym sklepieniem łukowym, z sufitem z belek i

podłogą wyłożoną zimnymi płytami. Pokryte fakturowym

tynkiem ściany pomalowane były na biało, co współgrało z

długimi, luksusowymi kanapami i wieloma poduszkami w
pastelowych barwach.

Courtney postanowiła udawać, że oczywiste i nieocze-

kiwane bogactwo nie robi na niej wrażenia. Przeciwnie,

siedząc na jednej z kanap, usiłowała dopatrzyć się czegoś,

co by się jej nie podobało. Niskie tureckie stoliki do kawy,
zabytkowe skrzynie i masywne naczynia z gliny kontra-

stowały z nowoczesnymi obrazami i kilkoma pięknymi
lampami, a całość sprawiała wrażenie szykownej elegancji.

Nie podobało się Courtney tylko jedno: mężczyzna, który

wręczał jej właśnie maleńki kieliszek z bezbarwnym

płynem przypominającym wodę, ale pachnącym jak alko-

hol. Kiedy ostrożnie pociągnęła łyk, paliło ją w gardle, aż

zakasłała.

- To rakija - wyjaśnił Lefteris, obserwując ją z namy-

słem. - Ona cię rozgrzeje, chociaż sądząc po płonących
oczach, nie jest ci to potrzebne. Powiedz mi, dlaczego

w końcu postanowiłaś zostać.

- Jestem głodna - odparła szczerze.

Dostrzegła błysk rozbawienia w jego oczach. Właści-

wie nawet się nie uśmiechnął, ale zrobił zabawny grymas,

a w jego policzku utworzył się dołek i na chwilę Courtney

straciła oddech. Dla dodania sobie animuszu pociągnęła

kolejny łyk.

background image

- Dobrze przynajmniej, że jesteś szczera - przyznał i

nagle jego twarz wyraźnie spoważniała. - Albo takie

stwarzasz pozory. Wyglądasz bardzo skromnie i tak...

schludnie w tych zwiewnych szatach. Czy to możliwe,

żebyś naprawdę była taka uczciwa i niewinna?

- Oczywiście - wypaliła bez ogródek, poirytowana

drżeniem własnych zmysłów za każdym razem, gdy Lef-

teris na nią spojrzał. - Mówiłam ci już, że jestem zwyczajną

dziewczyną. Przyjechałam tu, żeby gotować, ponieważ chcę

spędzić lato na Krecie. Czy może być coś bardziej
niewinnego?

- Gdybyś naprawdę była taka niewinna, za jaką się

uważasz, nie miałabyś nic wspólnego z Nikosem Papada-
kisem - zauważył.

Courtney zaryzykowała kolejny łyk rakii. Trunek rze-

czywiście rozgrzał ją i sprawił, że poczuła przypływ od-
wagi.

- O ile zrozumiałam, jedyną rzeczą, jaką masz mu do

zarzucenia, jest wynajęcie domu na lato. Trudno się w tym

dopatrywać winy - dziwiła się.

- Widziałaś, jak blisko są położone nasze domy. Nie ma

innej drogi - żeby się przedostać do Villa Athina, każdy

musi przejść obok mojego tarasu, a nie mogę dopuścić, by

przez całe lato naruszano moją prywatność. Szczególnie nie

zniósłbym tutaj hord turystów z Anglii.

- Nie rozumiem, dlaczego sprzedałeś willę, skoro nie

chcesz, żeby ktokolwiek mieszkał w pobliżu?

- Wcale jej nie sprzedałem. Dałem ją mojemu bratu. -

Nagle spojrzał na nią zimnym, nieugiętym wzrokiem. -To

jego żona sprzedała dom Nikosowi, zanim wróciła do

background image

Anglii. Należała do tego typu dziewczyn, które zawsze

wpędzają wszystkich w kłopoty. Ostrzegałem Christosa,

żeby nie żenił się z Angielką, miałem wszelkie powody,

żeby jej nie ufać, ale on nie chciał słuchać.

Z jego twarzy biła dziwna zawziętość i Courtney po-

czuła ulgę, gdy weszła Katina, która obwieściła, że kolacja

jest gotowa, i skinęła, by weszli do jadalni. Courtney

usiadła na końcu długiego stołu obok Lefterisa.

Zerknęła na niego onieśmielona, zastanawiając się, dla-

czego żyje samotnie, pławiąc się w ewidentnym zbytku.

Chyba dobiega już czterdziestki i wszystko wskazuje, że

powiodło mu się, jest bogaty. To dość dziwne, że nie ma

żony. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, nic mu nie można

zarzucić. Przeciwnie, przyznała z niechęcią, był niebez-

piecznie atrakcyjny z tą ciemną, zaciętą twarzą i władczą

postawą.

Co miał na myśli, mówiąc, że ma powody, by nie ufać

Angielkom? Wmawiała sobie, że jest jej wszystko jedno,

jeśli nawet traktuje ją tak, jak każdą inną dziewczynę z

Anglii. Cóż, Lefteris jest głupio uprzedzony i nierozsądny,

ale przecież to nie jej problem. W każdym razie kolacja

warta była poświęcenia, uznała, zajadając ryż z rodzynka-

mi otulony liśćmi winorośli i polany pysznym jogurtem.

- Jak ci się podoba Villa Athina? - spytał ze złośliwą

satysfakcją, przyglądając się, jak pochłania jedzenie. -

Chyba niezupełnie spełniła twoje oczekiwania?

- Da się w niej mieszkać, wystarczy ją tylko posprzątać

- zapewniła, hardo unosząc podbródek.

Nie miała zamiaru się przyznać, jak przygnębiające

wrażenie zrobiła na niej willa.

background image

- Na twoim miejscu nie zawracałbym sobie głowy

sprzątaniem - poradził, nalewając jej wina do kieliszka. -

Mówiłem całkiem poważnie: nie pozwolę, by Nikos pa-

noszył się na moim terenie. Pomijając wszystkie inne

względy, nie jest to odpowiednie miejsce na takie przed-

sięwzięcie. Ty i inni niczego nie podejrzewający angielscy

turyści, których Nikos naciągnął na dużą kasę, możecie
mieć znacznie lepsze wakacje na wschodzie. Przecież sama

mówiłaś, że chciałaś pojechać na wschód Krety. Wokół Agios

Nikolaos toczy się prawdziwe nocne życie...

- Nie interesuje mnie nocne życie. Jedynym powodem, dla

którego chciałam właśnie tam wyjechać, jest bliskość

zabytków kultury minojskiej.

- Kultury minojskiej? - Lefteris uniósł brwi, kompletnie

zaskoczony.

- Chcę studiować archeologię - wyznała.

Wpatrywał się w nią ze zdziwieniem i wyraźnym bły-

skiem zainteresowania/Jej włosy lśniły, odbijając światło, a
oczy miały intensywną szaroniebieską barwę.

- Nie wyglądasz na dziewczynę, która siedzi z nosem w

książkach.

- Bo nie siedzę - przyznała. - Zawsze chciałam zgłębiać

kulturę minojską, a zwłaszcza gdy przeczytałam legendy o
Tezeuszu, Minotaurze i labiryncie w Knossos. -Wysunęła

twarz do przodu, nie zdając sobie sprawy, ile uroku dodał
jej entuzjazm. - W tym właśnie celu przyjechałam na Kretę.

Zamierzałam podjąć studia i specjalizować się w tym

temacie, ale na razie nie spełniam wymogów. Nigdy nie

miałam szczęścia do egzaminów, ale tym razem, jeśli tylko

uzyskam odpowiednią wiedzę podczas

background image

pobytu na Krecie, po powrocie odważę się przynajmniej

odbyć rozmowę kwalifikacyjną,

- Tym bardziej uważam, że powinnaś się udać na

wschód Krety - zauważył. Patrzył na nią i nagle uświado-

miła sobie, że Lefteris wyraźnie skrywa jakieś głębsze

uczucia pod pozorem obojętności. - Tam właśnie znajdują

się najwspanialsze zabytki minojskie.

- Wiem o tym - przyznała i z jej twarzy zniknął błysk

entuzjazmu. - Kiedy przyjmowałam tę pracę, zapewniano

mnie, że zostanę wysłana niedaleko Knossos. Planowa-

łam, że zrobię zakupy i przygotuję wszystko rano, a po

południu miałabym czas na zwiedzanie. Liczyłam, że uda

mi się nawiązać kontakty i po zakończeniu pracy dołączy-

łabym do jakiegoś zespołu zajmującego się wykopaliska-

mi. Tymczasem przysłali mnie tutaj. Wprawdzie tu jest

pięknie, ale Białe Góry nie obfitują w zabytki kultury
minojskiej!

- Wobec tego zasłużyłem na twoją wdzięczność - za-

uważył.

- Wdzięczność? Niby za co?
- Jeśli goście nie przyjadą, będziesz mogła wyjechać i

badać ślady Minosa, ile dusza zapragnie.

- Nie stać mnie na to - powiedziała, obracając kieliszek

w dłoni. - Ta praca to dla mnie jedyna szansa. Oszczędza-

łam, by tu przyjechać, ale nie udało mi się zaoszczędzić

wystarczającej sumy, więc bardzo się ucieszyłam, gdy nada-

rzyła się okazja podjęcia pracy w „Poznaj Kretę". Wszystko

wydawało się absolutnie doskonałe. - Rzeczywiście, kiedy

przeczytała w gazecie ogłoszenie, potraktowała je jak

odpowiedź na swoje modlitwy. - Dali mi bilet i co dwa

background image

tygodnie będą wypłacali pensję. W takim miejscu jak

Agios Giorgios przynajmniej nie będę miała tylu pokus

wydawania pieniędzy, mam więc nadzieję, że zdołam za-

oszczędzić, by zostać jeszcze jakiś czas po zakończeniu
sezonu. Obiecali mi powrotny bilet otwarty do Londynu.

- Ale dopóki nie spełnią obietnic, nie masz pieniędzy

i nie masz biletu na powrót do domu?

Courtney zarumieniła się. Mówił jak jej ojciec, kiedy był

zły i wprost nie mógł uwierzyć, że można być tak
naiwnym.

- Mam trochę pieniędzy.
- Starczy ci na bilet do domu?
- Nie będzie mi potrzebny - odcięła się, pociągając łyk

wina. Nie mogła powiedzieć Lefterisowi, że wystarczy jej

najwyżej na utrzymanie do przyjazdu pierwszej grupy tu-

rystów. Ale w firmie zapewniono ją, że przedstawiciel,

który przywiezie turystów, zapłaci jej za pierwsze dwa
tygodnie pracy. - A kiedy wreszcie zacznę zarabiać, starczy
mi na wszystko.

Na drugie danie Kalina zaserwowała kotlety jagnięce w

łagodnym sosie z karczochów. Courtney skoncentrowała się

na jedzeniu, starając się odrzucić wszelkie myśli o firmie

„Poznaj Kretę". W gruncie rzeczy niewiele o niej wiedziała.

Rozpaczliwie pragnęła wyjechać na Kretę, więc podjęła

decyzję bez zastanawiania się, w obawie, że straci zimną

krew i ustąpi rodzicom, którzy odradzali jej ten wyjazd.

Lefteris również milczał, widocznie musiał przemyśleć

pewne kwestie, ale kiedy Katina przyniosła dwie filiżanki

kawy, odsunął krzesło i wstał.

background image

- Wypijmy kawę na tarasie, żeby Katina mogła tu po

sprzątać.

Courtney uśmiechnęła się do Katiny.

- Efharisto - powiedziała z dumą, że udało jej się za

pamiętać kilka słów po grecku. - Dziękuję, kolacja była
pyszna! - Poklepała się po brzuchu na znak uznania, a ura-

dowana Katina odwzajemniła uśmiech.

Odwracając się znów do Lefterisa, Courtney zauważyła,

że obserwuje ją uważnie z dziwnym, dość zagadkowym

wyrazem twarzy. Wzruszając ramionami, podążyła za nim
na taras.

Courtney przywiązywała dużą wagę do jedzenia, nic

więc dziwnego, że po wspanialej kolacji poprawił jej się

humor i wzrosła pewność siebie. Nie żałowała już, że

przyszła. Dla takiego posiłku warto było zignorować wro-

gość Lefterisa. Teraz pozostało tylko kurtuazyjne wypicie

kawy i opuści ten dom, by nie pojawić się w nim do końca

lata. Kiedy Lefteris przekona się, że jest skromna i nie
narzuca się, po prostu zaakceptuje sytuację.

Na zewnątrz panował chłód, noc była cicha, rozświet-

lona srebrzystym światłem księżyca. Courtney usiadła na

rzeźbionej ławie i nasłuchiwała pohukiwania sowy. Zale-

dwie minutę wcześniej była przekonana o zyskaniu pew-

ności siebie, a jednak znów czuła rosnące napięcie.

Lefteris rozparł się obok niej na ławie, z maleńką fili-

żanką kawy w ręku. Patrząc na niego, Courtney poczuła

pulsowanie ręki w miejscu, gdzie niedawno ją trzymał.

Usiłowała skoncentrować się na kawie, ale jej oczy wę-

drowały wciąż ku jego profilowi. To dziwne, ale choć znali

się tak krótko, ta twarz wydała jej się bliska.

background image

Cóż ona o nim wie? Tyle tylko, że wprawia ją w zakło-

potanie. Niełatwo zrozumieć twardego człowieka gór, który

wyłonił się znienacka na stoku, a teraz przeistoczył w

bogatego biznesmena. Było w nim coś ostrego, jakaś dzika

duma i arogancka pewność siebie, która tak ją raziła, ale gdy

przypomniała sobie jego uśmiech, albo ledwo skrywane

rozbawienie, które raz czy dwa razy dostrzegła w jego
oczach, nie mięła wątpliwości, że pragnie go poznać bliżej.

Nagle odwrócił głowę i przyłapał ją na gorącym uczynku.

Courtney była pewna, że zauważył, iż go obserwuje. Na

szczęście w ciemności nie mógł dostrzec jej rumieńców.

- Jesteś taka zamyślona - powiedział, gdy pospiesznie

odwróciła głowę.

- Myślałam właśnie o tobie - powiedziała szczerze,

przestraszona własnymi słowami. - Czym się zajmujesz?

- Chciałaś raczej zapytać, ile jestem wart? - skomen-

tował ostro. - Jestem pewien, że wypytałaś o wszystko,
zanim tu przyjechałaś. A może zainteresowanie pojawiło się

dopiero teraz, gdy zobaczyłaś mój dom?

- Po prostu to, co widzę, niezupełnie zgadza się z moimi

oczekiwaniami - przyznała.

- Jestem biznesmenem, skoro już musisz wiedzieć. Po-

siadam firmę, prawdę mówiąc, kilka firm.

- Co to za firmy? - drążyła, podejrzewając, że Lefteris

celowo mówi obcesowym tonem, by nie śmiała pytać o

szczegóły.

- Głównie finansowe, ale mam też udziały w przedsię-

biorstwach łączności, nieruchomości i agencji podróży... no

i oczywiście żeglugi.

background image

Courtney udała, że nie robi to na niej wrażenia. Tylko

magnat mógł mówić o tym tak swobodnie i bezceremo-
nialnie.

- Czyżbyś już żałowała, że nie starałaś się być dla

mnie milsza? - szydził, błędnie odczytując wyraz jej
twarzy. - Zaczęłaś bardzo obiecująco dziś wieczorem,

gdy stanęłaś, niezwykle pociągająca, w drzwiach mojego

domu. Od razu pomyślałem, że wiesz, kim jestem,

chociaż zaszkodziłaś samej sobie, nie mogąc powstrzymać

złości, prawda? Musisz się zdobyć na daleko idącą uprzej-

mość, jeśli chcesz się znaleźć bliżej mojej książeczki cze-
kowej !

- Nie obchodzisz mnie i mam w nosie twoje pieniądze -

powiedziała, pobladła ze złości. Ostrożnie postawiła na'

ławie filiżankę i wstała. - Jestem wdzięczna za kolację,

ale nie widzę powodu, by tracić więcej czasu i silić się na

uprzejmość wobec kogoś, kto jest tak nieprzyjemny i cho-

robliwie uprzedzony! Nawet jeśli poznałeś jakąś niesym-

patyczną Angielkę, czy nawet kilka takich Angielek, to

wcale nie znaczy, że wszystkie takie jesteśmy!

- Czyżby? - Podniósł się również i stali teraz niebez-

piecznie blisko. - Nie powiesz mi chyba, że będziesz upar-

cie próbowała zmienić moje poglądy na temat dziewczyn
z twojego kraju?

- Uważam po prostu, że to niegodziwe źle osądzać

mnie i tym samym wszystkich gości, którzy przyjadą do
Villa Athina tylko dlatego, że rozczarował cię ktoś, kto
akurat pochodzi z tego samego kraju - wyrzuciła z siebie,

wsuwając niesforny kosmyk włosów za ucho, co świad-

czyło o ogromnym zdenerwowaniu.

background image

- Wolę opierać swoje opinie na własnych doświadcze-

niach - odparł. - Jak dotąd nie udało mi się dostrzec sym-

patycznej dziewczyny, za jaką chcesz uchodzić. W jaki

sposób udowodnisz mi, że taka właśnie jesteś?

- Może kiedy będę tu przez całe lato, sam się przekonasz

- powiedziała odważnie.

Bliskość Lefterisa wywołała poruszenie w jej sercu. W

obawie, by nie usłyszał, jak mocno bije, cofnęła się o

krok, ale wtedy chwycił jej nadgarstki tak mocno jak

przedtem i przyciągnął ją do siebie.

- Może nie trzeba na to aż tyle czasu - rzekł, unosząc

jej twarz ku swojej.

Spojrzała mu w oczy, ale miał nieodgadniony wyraz

twarzy. Nagle poczuła jego usta na swoich wargach.

background image




ROZDZIAŁ TRZECI

Courtney rozchyliła usta i poddała się obezwładniającej

pieszczocie. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć o jego

ustach, że są zawzięte? Takie ciepłe i natarczywe...

Nie była w stanie bronić się, przywarła więc do niego.

Każdy jego dotyk wprawiał ją w ekstazę. Chciała się od-

sunąć, ale zdradzieckie pożądanie obezwładniło ją i po-

pchnęło głębiej w jego ramiona.

Lefteris podniósł głowę ze zduszonym okrzykiem i

przez chwilę przypatrywali się sobie, ciężko oddychając.

- Dobry początek, Courtney - odezwał się wreszcie.

- Ale jeden pocałunek nie załatwi sprawy, nie wystarczy,

by przekonać mnie, że różnisz się od innych!

Oszołomiona, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi, pa-

trzyła na niego szeroko otwartymi oczami, aż nagle wró-

ciła jej świadomość. Pocałował ją, żeby udowodnić swoje

przeklęte racje, a ona przytuliła się do niego jak idiotka!

Właściwie niemal nie znała tego człowieka, a to, co o nim

wiedziała, nie zasługiwało na aprobatę. Jak mogła po-

zwolić mu pocałować się w taki sposób? Jak mogła od-

wzajemniać pocałunki?

Cofnęła się o krok, przyciskając ręce do rozpalonych

policzków.

background image

- P-pójdę już - wyjąkała.
- Faktycznie, lepiej zrobisz, jak sobie pójdziesz.

Nagle uświadomiła sobie, że Lefteris uznał całą sytuację

za zabawną. Słyszała kpinę w jego głosie, widziała

charakterystyczne skrzywienie ust, którego tak nie znosiła.

Bawił się jej kosztem, śmieszyło go to, że jej krucha pew-

ność siebie zniknęła, gdy tylko musnął jej usta, i bez

oporów stopniała w jego ramionach, poddając się poca-

łunkom.

Poczuła narastającą nienawiść do Lefterisa. Już chciała

wyjaśnić, że nigdy w życiu nie całowałaby się z nim, ale

nawet nie zdążyła zastanowić się, co się dzieje... Jednak
nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Zrobiła chwiejny

krok do tyłu, po czym odwróciła się i pospiesznie zbiegła

po schodach, a potem pędem puściła się przez sad do Villa
Athina.

Wyciągnęła ostatni materac na taras i powiesiła go

obok pozostałych, żeby się wywietrzył. W słoneczny

dzień pokoje wydawały się jeszcze bardziej zaniedbane i

brudne, ale przynajmniej perspektywa sprzątania oddaliła

jej myśli od Lefterisa. Miała wrażenie, że spali się ze

wstydu i upokorzenia za każdym razem, gdy przypominała
sobie jego pocałunki. Dlaczego to zrobił? Żeby udo-

wodnić, w jak znikomym stopniu działa na niego Angielka,

czy po prostu po to, by upokorzyć ją tak dalece, żeby

szybko wyjechała? Jeśli tak, to grubo się mylił. Nic nie

mogło bardziej zmobilizować jej do pozostania. Zostanie

choćby po to, żeby mu udowodnić, jak mało on ją
obchodzi!

background image

Otwierając na oścież wszystkie okiennice, zdecydowała,

że zrobi wszystko, aby zamienić Villa Athina w miejsce,

do którego Anglicy będą ściągać rok po roku, na złość

Lefterisowi. Znalazła miotłę i powymiatała kurz w poko-

jach i na tarasie, a potem zmagała się z materacami. Były

strasznie ciężkie od wilgoci. Jej twarz poczerwieniała ze

zmęczenia, gdy je wyniosła. Wyprostowała się, by otrzeć

pot z czoła i zaczerpnąć trochę tchu, a przy okazji podzi-

wiać widok roztaczający się z tarasu.

Niebo miało głęboką barwę błękitnego hiacyntu, a

wszystko wokoło tonęło w słońcu. Po prawej stronie

Białe Góry połyskiwały w tym świetle, a wśród drzew

pomarańczowych powiewał lekki wietrzyk, niosąc ich

słodki, lekko mdły zapach.

Lefteris nie pokazywał się. Courtney była zła na siebie,

bo za każdym razem, gdy wynosiła materac na taras,

nie mogła się powstrzymać, by nie zerknąć w stronę jego
domu.

Już miała się odwrócić, gdy zauważyła kogoś wśród

drzew. Serce podskoczyło jej z radości, ale to nie był on,

lecz ktoś obcy, równie ciemnowłosy i z taką samą oliwko-

wą cerą. Ubrany był w nieskazitelnie czystą koszulę z

krótkimi rękawami i jasne spodnie. Nawet okulary pa-

sowały do ubrań.

Szedł wśród drzew, a potem ruszył po schodach do

Villa Athina.

- Zapewne to ty jesteś Courtney - odezwał się z miłym

uśmiechem, podając jej rękę. - Witam. Nazywam się Ni-
kos Papadakis.

Courtney wytarła ręce o dżinsy i odwzajemniła uścisk

background image

dłoni, próbując ukryć zdziwienie. Cóż takiego mogło wy-

wołać nienawiść Lefterisa do człowieka o tak miłej po-

wierzchowności? To kolejny dowód na brak rozsądku Lef-

terisa, pomyślała z goryczą, uśmiechając się pogodnie do

Nikosa, a jednocześnie marząc, by Lefteris pojawił się

w tej właśnie chwili i przekonał, jaka potrafi być urocza

dla kogoś, kto na to zasługuje.

- Przepraszam za nieodpowiedni strój, ale nie spodzie-

wałam się jeszcze gości - usprawiedliwiła się, gestem ręki

wskazując na znoszone dżinsy.

- Widzę, że już ciężko pani pracuje - powiedział z

uznaniem. - Niestety, dom nie został przygotowany na

przyjęcie wczasowiczów, dlatego prosiliśmy, żeby pani

przyjechała trochę wcześniej.

- Mam jeszcze dziesięć dni do przyjazdu pierwszej

grupy. Zdążę wszystko przygotować.

- Wspaniale. Nasza firma miała szczęście, zatrudniając

panią.

Nikos został z nią około dziesięciu minut. Miała ochotę

zapytać go, dlaczego Lefteris jest tak bardzo przeciwny

wynajmowaniu domu, ale ponieważ sam nic na ten temat

nie wspomniał, pomyślała, że może cała ta sprawa była

wytworem wyobraźni Lefterisa.

Odprowadzając go do bramy, za którą zaparkował czer-

wonego mercedesa, myślała o swojej sytuacji finansowej.

Gdyby chciała kupić wszystkie potrzebne środki czyszczące,

to w krótkim czasie zostanie bez grosza. Zastanawiała się

więc, czy wypada poprosić o zaliczkę. Myślała gorącz-

kowo, jak sformułować prośbę, gdy zza rogu wyłonił się

samochód Lefterisa.

background image

Było to ich pierwsze spotkanie od czasu, gdy ją poca-

łował. Rozpaczliwie pragnęła zachowywać się swobodnie,

ale wyprowadzało ją z równowagi niechlujne ubranie, po-

targane włosy i absurdalne poczucie winy spowodowane

tym, że stoi obok Nikosa.

W przeciwieństwie do niej Lefteris zachował zimną

krew. Twarz wydawała się rzeźbiona w granicie, a oczy

patrzyły zimno i nieugięcie, gdy przenosił wzrok z Court-
ney na Nikosa.

- Co sądzisz o moich planach? - zwrócił się Nikos do

Lefterisa. Mówił prowokacyjnym tonem, a co gorsza, ob-

jął Courtney swobodnym, intymnym gestem. - Piękny

stary dom w sercu kreteńskich gór, ze śliczną dziewczyną

z Anglii, która będzie prowadziła wyśmienitą kuchnię do

mową. Turyści będą ściągali tłumnie, zobaczysz. Nie mam

wątpliwości, że mój pomysł wypali, zwłaszcza z tak uro-

czą hostessą jak Courtney.

Twarz Lefterisa wyrażała tak głęboką pogardę, że

Courtney, wbrew wcześniejszym zamysłom, przytuliła się

do Nikosa i uśmiechnęła. Niech Lefteris zobaczy, jak mało

ją obchodzi, co on sobie o niej pomyśli!

- Każdy plan może ponieść fiasko. - Głos Lefterisa

był twardy i zimny jak skała. - Kto jak kto, ale ty powi-

nieneś o tym pamiętać.

- Jeśli moje plany zawodzą, to tylko przez ciebie - od-

parł Nikos głosem ochrypłym z wściekłości. - Ty pocią-

gasz za sznurki finansowe i wszyscy są na twoje zawoła-

nie. Ale tym razem nie zdołasz popsuć mi szyków! Villa

Athina należy do mnie i nikt, nawet ty, nie może się wtrą-

cać w to, co z nią zrobię.

background image

- Nie licz na to. Namówiłeś Lindę, żeby ci sprzedała

dom, ale nie posiadasz ziemi wokół niego i nigdy nie

stanie się ona twoja własnością. A teraz wynoś się z mo-
jego terenu.

Nikos odwrócił się, ostentacyjnie ujmując rękę

Courtney.

- Najwyraźniej nie jestem tu mile widziany. Włożyłaś

już sporo pracy w przygotowanie domu, Courtney. Gdy

byś miała jakiekolwiek kłopoty - spojrzał znacząco na
Lefterisa - przyjedź do mnie. - Wyjął z kieszeni wizytów-

kę. - To mój adres. Przyjedź, gdy tylko będziesz miała

ochotę.

Czując na sobie spojrzenie Lefterisa, Courtney uśmiech-

nęła się promiennie do Nikosa.

- Bardzo chętnie - zapewniła z przesadną serdeczno-

ścią. - Świadomość, że mam tu choć jedną przyjazną du-

szę, bardzo wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Postaram

się wkrótce zajrzeć do pana.

Wystarczyło jednak, by czerwony mercedes zniknął za

zakrętem, by cała jej buta ulotniła się. Udając brawurę,

której wcale nie czuła, podeszła do bramy z wysoko pod-

niesioną głową.

- Sądziłem, że nie znasz Nikosa... - powiedział Lef-

teris.

- Nie znałam. Ale teraz już go znam. - Mijając go,

zaryzykowała i spojrzała mu w oczy. Patrzył hardo, a jego

twarz wyrażała groźbę i zarazem dojmujący smutek. - Nie

rozumiem, dlaczego jesteś taki podejrzliwy wobec niego.

Przecież jest bardzo sympatyczny - dodała.

Lefteris roześmiał się gorzko.

background image

- Bardzo sympatyczny - powtórzył. - Wierz mi, Ni-

kos Papadakis nie ma ani jednej sympatycznej cechy cha-
rakteru.

- Wolę opierać opinie na własnych doświadczeniach -

powtórzyła słowa, które powiedział dzień wcześniej.

- Szybko go polubiłaś - skomentował surowo. - Musi

mieć w sobie coś, co szczególnie podoba się Angielkom.

Może rozpoznajecie w nim pokrewną duszę i kamienne

serce pod piękną powłoką?

- On przynajmniej nie groził mi, że stracę pracę.
- Zapewniam cię, że z mojej strony nie są to czcze

groźby - powiedział i wszedł po schodach do swojego
domu.

Courtney wyrównała ostatni koc i cofnęła się do drzwi,

by stamtąd ogarnąć spojrzeniem cały. pokój. Ciężko pra-

cowała przez cały tydzień i wreszcie dom gotów był na

przyjęcie pierwszych gości. Pozamiatała podłogi i wypo-

lerowała meble. Pościel została wywietrzona, aż pachniała

od słońca. Taras zdobiły pelargonie, które otrzymała od
Dymitry.

Codziennie chodziła wyboistą ścieżką do Agios Gior-

gios i odwiedzała Dymitrę. Staruszka częstowała ją kawą

i słodkimi ciasteczkami, a potem siadała z westchnieniem

na łóżku, pocierała kolana i opowiadała Courtney o artre-

tyzmie albo pokazywała podniszczone zdjęcia wnuków.

Courtney znała zaledwie kilka zwrotów po grecku, a jed-

nak rozumiały się, a dzięki Dymitrze z każdym dniem

wzbogacała słownictwo i poprawiała wymowę. Kiedy

wychodziła, Dymitra zawsze jej coś dawała: jajka, śmie-

background image

tanę lub sadzonki pelargonii, które Courtney przesadzała

do zardzewiałych puszek po oliwie.

Polubiła codzienne wyprawy do wioski. Był tam sklep

mięsny, piekarenka, w której stały kosze pełne ciepłych

jeszcze bochnów chleba, i ciemny, przypominający jaski-

nię sklep zapełniony workami z mąką, proszkiem do pra-

nia, margaryną i wielkimi puszkami sera feta.

Na środku wioski był kafenion, gdzie starcy siedzieli pod

ogromnym rozłożystym platanem i bez końca grali w tryk--

traka. Z początku Courtney przerażały ich surowe, stare

twarze, aż do dnia, w którym zdobyła się na odwagę i przy-

witała z nimi, na co zareagowali serdecznymi uśmiechami.

- Jassas! - odpowiedzieli, a Petros, balansujący wśród

nich z maleńką filiżanką na cynowej tacce, przerwał wycie-

ranie stolika i uniósł ściereczkę, by ją również powitać.

Czasami Courtney ze zdziwieniem uświadamiała sobie,

że zdążyła zapomnieć o swoich planach zbadania zabyt-

ków architektury minojskiej we wschodniej części Krety.

Wracała, nie spiesząc się, do willi. Przynosiła smakowicie

pachnący chleb, stąpała w sandałach po spękanej od słońca

ścieżce, słuchając brzęczących wśród maków trzmieli, tak

ciężkich, że kiedy siadały na płatkach, kwiaty pochylały

się pod ich ciężarem. W powietrzu unosił się zapach

stokrotek zmieszany z wonią jasnofioletowych dzikich

kwiatów geranium, kwitnących na kamienistej ziemi po-

między kępkami oregano, mlecza i ostu, a nad wszystkim

górowały jasnożółte główki wielkiego kopru.

W miarę jak mijały dni i nie kontaktował się z nią ani

Nikos, ani Lefteris, Courtney uspokajała się.

Raz tylko, gdy wyszła na taras, by na chwilę odetchnąć

background image

po sprzątaniu, dostrzegła Lefterisa wśród drzew. Szedł

w stronę bramy, ubrany w garnitur i krawat, ale tylko na

mgnienie oka spojrzał w jej kierunku. Wróciła więc do

kuchni i zajęła się szorowaniem drewnianego stołu.

Innym razem zobaczyła grupę eleganckich mężczyzn

i wytwornych kobiet, sunących po schodach na taras do-

mu Lefterisa, a potem ich śmiech do późnej nocy roz-

brzmiewał ponad drzewami. Leżąc w łóżku, przewracała

się z boku na bok, przykrywała głowę poduszką, to znów

odrzucała ją, zła na siebie, że myśl o Lefterisie wciąż nie

daje jej spokoju. Zapewne teraz zabawia gości i negocjuje

multimilionowe transakcje z mężczyznami, obdarowując

piękne kobiety czarującym uśmiechem.

Wreszcie wszystko było gotowe. Courtney po raz ostat-

ni wygładziła koc i weszła do kuchni, by sprawdzić listę

zakupów, którą zostawiła na stole. Ułożyła menu w naj-

drobniejszych szczegółach, teraz pozostało jej tylko kupno

wszystkich składników. Niestety, w tym celu musiała się

wybrać na rynek w Chani.

Drżała na myśl o prowadzeniu samochodu. Mechanik

co prawda wymienił opony, ale gdy wybrała się na jazdę

próbną, samochód szarpał tak nieznośnie, że zawróciła do

domu i od tamtej pory w ogóle nie jeździła. Przez dłuższą

chwilę trzymała w ręku kluczyki, pełna wątpliwości.
Wreszcie chwyciła torbę i ruszyła do bramy.

U stóp schodów stał Lefteris. Sprawdzała właśnie listę,

zastanawiając się, czy czegoś nie zapomniała, więc nie

zauważyła go do chwili, gdy stanęli na wprost siebie. Na

sam jego widok poczuła ucisk w sercu. Zdążyła już zapo-

mnieć, jak bardzo na nią działa sama jego obecność.

background image

- Nie zauważyłam cię - wyjaśniła ledwo słyszalnym

głosem, łudząc się, że Lefteris jej dziwną reakcję przypisze
zaskoczeniu.

- Zapewne wybierasz się na spotkanie z sympatycz-

nym przyjacielem Nikosem? - drwił, spoglądając na klu-

czyki, które trzymała w ręku.

- Jadę do Chani na zakupy - wyjaśniła, siląc się na

obojętny ton. Wolała, żeby Lefteris wiedział, że wszystko
idzie zgodnie z planem. - Pojutrze przyjeżdża pierwsza
grupa.

- Możesz sobie darować tę wyprawę. Nikt nie przy-

jedzie.

- Co ty wygadujesz?! - Courtney wpatrywała się w

niego z niedowierzaniem.

- Firma „Poznaj Kretę" zbankrutowała. Czyżby cię je-

szcze nie powiadomili?

- Nie wierzę. Na pewno by mnie poinformowali.

Wzruszył ramionami z nieznośną obojętnością.

- Przecież możesz sama zapytać Nikosa. Nietrudno

zauważyć, że skłonna jesteś uwierzyć we wszystko, co

mówi.

- Nie muszę go pytać! - wybuchnęła. - Ty kłamiesz!

Celowo chcesz mnie zmusić do wyjazdu, zanim przyjadą

wczasowicze, bo wtedy firma będzie musiała zawieźć ich
gdzie indziej! - krzyczała. - Nie myśl sobie, że napędziłeś

mi strachu. Nie dam się nabrać!

- Wcale nie próbuję cię straszyć. Sugeruję tylko, że nie

ma sensu, byś wydawała pieniądze na zapasy żywności,

które nie będą potrzebne.

Courtney rzuciła mu pełne nienawiści spojrzenie i wy-

background image

biegła, zatrzaskując bramę. Nie jest idiotką, nie uwierzy

we wszystko, co on mówi! Wściekła się jeszcze bardziej,

gdy wyszedł, by patrzeć, jak wsiada do samochodu. Z tru-

dem znosząc jego krytyczne spojrzenie, mocowała się z

biegami, aż zgasł jej silnik. Obwiniając za to Lefterisa,

mamrotała coś pod nosem, wreszcie uruchomiła właściwy

bieg i ruszyła.

Nikos mieszkał w ogromnym domu położonym na wy-

sokiej skarpie nad rzeką. Courtney usłyszała jego głos, gdy

tylko przestąpiła próg. Rozmawiał z kimś wściekłym to-

nem, a kiedy wprowadzono ją do salonu, zawahała się,

z trudem rozpoznając wykrzywioną złością twarz mężczy-

zny, który wydał jej się niedawno tak sympatyczny.

Było oczywiste, że nie spodziewał się jej, ale zrobił

heroiczny wysiłek, aby opanować wściekłość, gdy tylko

stanęła w drzwiach.

- Courtney - powitał ją z uśmiechem, choć nie patrzył

jej prosto w oczy. - Cóż za przyjemna niespodzianka!

- Przyszłam nie w porę - powiedziała z zakłopota-

niem. - Ale musiałam, bo... Dowiedziałam się od Lefterisa,

że firma „Poznaj Kretę" zbankrutowała. Oczywiście, nie

uwierzyłam mu, ale potem pomyślałam, że powinnam

przyjechać i porozmawiać o tym... - Urwała, gdy zoba-

czyła wyraz jego twarzy.

- Niestety, to prawda - przyznał. - Sam przed chwilą

się o tym dowiedziałem.

Courtney opadła na krzesło.

- Ale... co się stało? - szepnęła przerażona.
- Lefteris Markakis może ci to przedstawić lepiej niż

background image

ja - rzekł Nikos, patrząc mściwie przez okno w kierunku
Agios Giorgios. - To jego sprawka.

- To niemożliwe! - Courtney nie chciała przyjąć do

wiadomości, że nie będzie wczasowiczów, pracy ani lata

spędzonego na Krecie.

- Lefteris Markakis może zrobić, co mu się żywnie

podoba - rzekł Nikos z goryczą. - Jest znacznie bardziej

wpływowym człowiekiem, niż przypuszczasz. Czy wiesz,

ile posiada przedsiębiorstw? Ktoś, kto aż tak się wzboga-

cił, musi być bezwzględny w dążeniu do osiągnięcia swo-

ich celów. Z chwilą kiedy poznał nazwę firmy, wystarczy-

ło, by zadzwonił, szepnął słówko kilku osobom w świecie

biznesu, którym zależy na trzymaniu z nim sztamy, i szlag

trafił naszą firmę!

- Ale dlaczego?! - krzyknęła. - Wiem, że nie chciał,

żeby turyści przechodzili przez jego ogród, ale przecież

mogliśmy jakoś rozwiązać ten problem. Nie sprawialiby-

śmy mu kłopotu.

- Nie rozumiesz, do czego on zmierza, prawda? - Ni-

kos roześmiał się gorzko. - Ten wyszukany wizerunek to

tylko pozory, w gruncie rzeczy to bandyta, jak cała jego

rodzina. Nasze rodziny od wielu pokoleń żyją w nienawi-

ści. Doprowadzenie do bankructwa firmy, w którą zain-

westowałem, to tylko kolejny krok w jego osobistej

wendecie, wymierzonej we mnie. To już trzecia moja fir-

ma, którą zrujnował.

- Uważa pan, że zadał sobie tyle trudu, by doprowa-

dzić firmę „Poznaj Kretę" do bankructwa i pozbawić jej

pracowników posad tylko po to, żeby zdobyć nad panem

przewagę?

background image

- To oczywiste - zapewnił Nikos. - Lefteris Markakis

nie dba o nikogo. Jest bezwzględnym biznesmenem.

Courtney przez chwilę wpatrywała się w Nikosa, potem

wstała i ruszyła do drzwi.

- Dokąd idziesz?
- Muszę mu wygarnąć, co o nim myślę!
- Sądzisz, że to rozsądne? Potrafi być niebezpieczny,

kiedy mu się nadepnie na odcisk. Już ja to wiem najlepiej.

- Guzik mnie obchodzi, czy to rozsądne, czy nie - wy-

cedziła przez zęby. - Jadę do niego.

Nikos przyjrzał się jej badawczo.

- Skoro tak ci na tym zależy, podwiozę cię - zapropo-

nował, biorąc kluczyki ze stołu.

- Nie trzeba. Przyjechałam tu samochodem.
- Przykro mi, ale muszę zatrzymać ten samochód. Te-

raz, gdy nasi bankierzy wycofali wsparcie, mamy tak mały

kapitał...

- Oczywiście - zgodziła się skwapliwie. - Przepra-

szam, zapomniałam, że pan stracił znacznie więcej niż ja. -

Oczywiście, nie był to też dobry moment na wspominanie,

ile wydała na posprzątanie willi.

To wszystko przez Lefterisa. Przez całą drogę powrotną

do Agios Giorgios wyliczała w duchu, co mu powie.

Nikos wysadził ją na końcu ścieżki i ledwo bąknęła „do

widzenia", bo zbyt była wściekła, by silić się na

uprzejmość.

Wokoło panowała niczym nie zmącona cisza, gdy

Courtney wchodziła do jego domu - bez pukania. W

chłodnym, wyłożonym kamiennymi płytami holu za-

trzymała się na chwilę, ale gdy tylko usłyszała głos Lef-

background image

terisa, skierowała się w stronę gabinetu. Drzwi były uchy-

lone, otworzyła je na oścież.

Siedział w fotelu odchylony do tyłu, z nogami na biurku,

i rozmawiał przez telefon. Nie zauważył, kiedy weszła.

Ubrany był w granatową koszulę i lekkie spodnie, ale pro-

ste ubranie i swobodna postawa w niczym nie ujmowały

mu władzy i siły. W przeciwieństwie do pozostałych po-

mieszczeń, gabinet urządzony był zdecydowanie nowo-

cześnie. Na ścianach wisiały półki z mnóstwem książek, a

na ogromnym biurku ustawiono rząd komputerów, kilka

telefonów i faks, wszystko po to, aby z łatwością mógł

kontaktować się ze swoimi przedsiębiorstwami na całym

świecie. Teraz dopiero Courtney uświadomiła sobie, jak
wpływowym człowiekiem jest Lefteris Markakis, ale nie

była w odpowiednim nastroju, by to docenić.

Weszła do gabinetu i z hukiem zatrzasnęła za sobą

drzwi.

- Musimy porozmawiać - powiedziała tonem nie zno-

szącym sprzeciwu.

Zerknął na nią przez ramię, ale nie okazał cienia zasko-

czenia jej nagłym wtargnięciem.

- Oddzwonię do ciebie, Jeff - powiedział do słuchawki.

- Powiedz Raschowi, że piętnaście milionów to za mało,

i przetrzymaj ich trochę. - Odłożył słuchawkę i zdjął

nogi z biurka ze swobodą, która do reszty wyprowadziła

ją z równowagi.

- Czy to prawda, że celowo doprowadziłeś „Poznaj

Kretę" do bankructwa?

- Owszem.
- Owszem?! - Courtney była kompletnie zbita z tropu

background image

jego przyznaniem się do winy. - Jak mogłeś! - wykrztu-

siła wreszcie, a jej oczy zdawały się miotać błyskawice.

- Nie rozumiem, dlaczego jesteś zaskoczona - rzekł

spokojnie. - Ostrzegałem cię przecież, że nie mogę po-

zwolić, żebyś zajęła tamten dom.

- Jak mogłeś postąpić tak egoistycznie, tak... nieludz-

ko! - krzyknęła, odwracając się w jego stronę tak gwał-

townie, że warkocz uderzył ją w policzek. - Przez ciebie

wielu Bogu ducha winnych ludzi straci szansę wyjazdu na

urlop! Nie sądzę, abyś choć przez chwilę o nich pomyślał!

Z pewnością nie, bo i po co! Ty sam jesteś na tyle bogaty,

że możesz się udać, gdzie dusza zapragnie, więc co cię

obchodzą ci wszyscy, których na to nie stać? Albo ci,

którzy pracują w firmie, włączając mnie! A wszystko dla-

tego, że nie zniósłbyś myśli, że Nikosowi powiodło się

lepiej niż tobie. Jesteś podły!

background image



ROZDZIAŁ CZWARTY

Jej wybuch nie zrobił wrażenia na Lefterisie.

- Może usiądziesz i porozmawiamy o tym spokojnie? -

zaproponował. - Po pierwsze, wszystko wskazywało, że

twoja praca i tak nie trwałaby do końca lata. Według uzy-

skanych przeze mnie informacji firma „Poznaj Kretę" była

fatalnie zarządzana, nic dziwnego, że jest w opłakanej
sytuacji finansowej. Sama masz zapewne podobne roze-

znanie. Wysłali cię do brudnego, zapuszczonego domu

daleko od miejsca, które ci przyrzekli, w samochodzie,

który w ogóle nie powinien być dopuszczony do ruchu, i

nie zapewnili ci żadnego wsparcia.

- Nikos na pewno by tu przyjechał, gdybyś nie był tak

wrogo do niego usposobiony.

- Bardzo chętnie go bronisz. Ale kiedy się tu urządza-

łaś, Nikos nie raczył się zainteresować, jak sobie radzisz.

„Poznaj Kretę" to podejrzana firma założona pospiesznie

przez niego i kilku wspólników tylko po to, aby mnie

upokorzyć i maksymalnie się obłowić. Nie zamierzali za-

dbać o wczasowiczów. Chodziło tylko o szybkie ściągnięcie

forsy, zupełnie nie zależało im na reputacji, lecz na

zgarnięciu kasy przy minimalnym nakładzie pracy, a dla

Nikosa miało to jeszcze dodatkową korzyść: chciał utrzeć

background image

mi nosa jako właściciel Villa Athina. - Wsunął ręce do

kieszeni i spojrzał na jej nieprzejednaną twarz. - Nie mia-

łem najmniejszych skrupułów, przystępując do likwidacji
tej firmy.

- Jestem przekonana, że zrobiłeś wszystko, by ją zni-

szczyć.

- Wystarczyło, bym użył trochę wpływów w kręgach

finansowych.

- Trochę wpływów! - powtórzyła z goryczą. - Może

dla ciebie to tylko „trochę", ale dla innych to całkowita

klęska! Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się zastanowić, jakie

skutki taka wendeta może mieć dla innych? Czy w ogóle

pomyślałeś o ludziach, którzy wpłacili z trudem zarobione

pieniądze na wakacje na Krecie?

- Wszystkim, którzy dokonali rezerwacji - a zapew-

niam, że było ich znacznie mniej, niż oczekiwałaś - za-

oferowano bezwarunkowy zwrot całej sumy albo równo-

ważne wakacje zorganizowane przez jedno z moich

biur podróży, bez żadnych dopłat. Szczerze mówiąc -

dodał - takie rozwiązanie jest dla nich korzystniejsze, na-

wet biorąc pod uwagę, że pozbawieni będą ciebie jako

uroczej hostessy, i raczej wątpię, by wpłynęły jakiekol-
wiek skargi.

- A co z tymi, którzy stracili pracę? - spytała natar-

czywie, wciąż jeszcze wściekła. - Czy twoim zdaniem my

również nie mamy powodów do narzekania?

- Wszystkim przedstawicielom, którzy tu przyjechali,

zaoferujemy bilety do domu. Oczywiście tobie również.

- Ale ja wcale nie chcę wracać do domu! Przecież

wiesz o tym! Widziałeś, że zaharowuję się, sprzątając

background image

dom, a jednocześnie przez cały czas myślałeś o doprowa-
dzeniu firmy do bankructwa!

- Przecież ostrzegałem cię. - Lefteris wzruszył ramio-

nami.

Faktycznie, ostrzegał ją. To jeszcze bardziej ją złościło.
- Co za wielkoduszność! Naprawdę oczekujesz, że z

wdzięcznością wezmę od ciebie bilet?

- Nie, nie spodziewam się, że jesteś zdolna do tak

rozsądnego postępowania, niemniej moja oferta jest wciąż
aktualna.

- Zostanę tutaj - upierała się. - Jestem pewna, że Nikos

pozwoli mi pozostać w Villa Athina do czasu, gdy znajdę

inną pracę.

- Wszystko wskazuje na to, że zaprzyjaźniłaś się z Ni-

kosem - powiedział, mrużąc oczy. - Ciekawe, jak bardzo?

- Spotkałam go dwukrotnie - wycedziła. - Ale to wy-

starczyło, bym się przekonała, że nie dopuści, bym pozo-

stała bez pracy lub dachu nad głową - czego nie da się

powiedzieć o tobie!

- Musisz się nauczyć nie osądzać ludzi zbyt pochopnie,

Courtney - powiedział. - Właśnie zamierzałem za-

proponować ci inną pracę.

Zdążyła już otworzyć usta, chcąc zaznaczyć, że akurat

on jest ostatnią osobą, która może komukolwiek zarzucać

pochopną ocenę innych, gdy dotarło do niej, co powie-

dział.

- Pracę? Niby dlaczego ty miałbyś mi proponować

pracę? Żeby uspokoić sumienie?

- Nie potrzebuję uspokajać sumienia - rzekł lodowatym

tonem. - Absolutnie nie żałuję, że firma „Poznaj Kre-

background image

tę" przestała istnieć, a gdybyś i ty miała choć trochę roz-

sądku, też nie żałowałabyś. Nie musisz przyjmować tej

pracy, ale proponuję, żebyś mnie przynajmniej wysłucha-

ła, zanim odrzucisz moją ofertę.

Patrzyła na niego wilkiem, ale opadła z powrotem na

krzesło.

- No więc, co to za praca? - burknęła.
- Katina prosiła, bym pozwolił jej wrócić do wioski,

bo musi się zaopiekować chorą matką. Wyjeżdża jutro i

chociaż pozwoliłem jej tam zostać tak długo, jak zechce,

przypadło to w bardzo niefortunnym okresie, ponieważ za

kilka dni urządzam przyjęcie dla dyrektorów z Europy i

ich żon. Dość regularnie zapraszam tu swoich pracowni-

ków. Dzięki temu mogą odetchnąć, a jednocześnie jest to

dobra okazja do lepszego poznania się i rozwiązania nie-

których problemów w przyjemniejszych i spokojniej-
szych warunkach.

Zerknął na Courtney, siedzącą z pochyloną, zasępioną

twarzą. Nawet nie spojrzała na niego, ale słuchała

uważnie.

- Przyszło mi na myśl, że mogłabyś zastąpić Katinę

i gotować dla moich gości. Wprawdzie mam nie najlepsze

zdanie o firmie „Poznaj Kretę", ale przypuszczam, że nie

zaoferowaliby ci pracy, gdybyś nie potrafiła dobrze Goto-

wać. Zresztą to nie musi być nic wyszukanego. Oni uczest-

niczą w tak wielu oficjalnych kolacjach, że naprawdę sma-

kują im proste potrawy przygotowane przez Katinę.
- Przerwał i spojrzał badawczo na Courtney, zwróconą do
niego profilem. - No więc? Co ty na to? - spytał po dłuż-
szej chwili milczenia.

background image

- Uważam, że to dziwna oferta, zważywszy, że składa ją

ktoś, kto zarzekał się, że nie chce mieć nic wspólnego z
dziewczynami z Anglii - odpowiedziała naburmuszona.

- Przyznaję, że nie składałbym jej, gdyby nie nagła

potrzeba. Muszę zatrudnić kucharkę, a tobie zależy na

pozostaniu na Krecie. Nie pochlebiaj sobie, że oferta

wypływa z sympatii. Będziesz pracowała w kuchni, a ja

zajmę się gośćmi. Praktycznie rzadko będziemy się widy-
wali.

- A jeśli odmówię?

Wzruszył ramionami, najwyraźniej nie przejmując się

taką perspektywą.

- Sprowadzę tu moją kucharkę z apartamentu w Ate-

nach, a ty otrzymasz bilet do Anglii. Dla mnie takie roz-

wiązanie jest droższe i mniej dogodne, ale nie jest to prob-

lem nie do pokonania. Decyzja, czy zostać, czy wyjechać,

należy wyłącznie do ciebie.

- Właściwie nie mam wyboru, prawda? - Jej szaronie-

bieskie oczy wciąż pełne były urazy.

- Przeciwnie. Możesz pozostać tutaj i zarobić wystar-

czającą kwotę, byś potem mogła jeszcze spędzić trochę

czasu na Krecie i zwiedzić zabytki cywilizacji minojskiej,

skoro tak bardzo tego pragniesz. Albo możesz wrócić do

domu. Rozumiem, że wolałabyś otrzymać ofertę pracy od

kogoś innego, ale nie udawaj, że nie masz wyboru. Z mo-
jego punktu widzenia sprawa jest prosta.

Courtney milczała. Miała ochotę odrzucić propozycję

Lefterisa i wybiec z gabinetu, ale głos rozsądku powstrzy-

mywał ją. Zaoferował jej szansę pozostania na Krecie. Jej

alternatywą było pokorne przyjęcie biletu powrotnego

background image

do Anglii, a jeśli postąpi pochopnie, nie otrzyma nawet
tego.

- Jak długo mogłabym pracować? - spytała z nie-

chęcią.

- Nie dłużej niż dziesięć dni. Moi goście przyjadą za

cztery dni i zostaną tu tydzień.

- A co potem?
- Będziesz wolna. Jeśli nawet Katina nie wróci, ja sam

dam sobie radę. Niewykluczone zresztą, że na jakiś czas

wyjadę do Aten albo do Paryża. - Zawahał się. - Przy-

gotowywanie posiłków dla tylu osób trzy razy dziennie
przez tydzień to ciężka praca, więc dam ci godziwe wy-

nagrodzenie. Z pewnością wystarczy ci na trzy lub cztery

tygodnie pobytu na Krecie po zakończeniu pracy.

Courtney wahała się. Nie chciała wracać do domu.

Doskonale wiedziała, jak zareagują rodzice. „To do ciebie

podobne. Tylko ty mogłaś zatrudnić się w firmie, która

zbankrutowała. Przecież od razu mówiliśmy ci, że to nie

wypali. Ginny nigdy nie postąpiłaby tak nierozsądnie".

Powrót do domu byłby jednoznaczny z porzuceniem

planu podjęcia studiów na wymarzonym kierunku. Poza

tym... musiałaby opuścić Agios Giorgios. Nie byłoby już

spacerów wśród gajów oliwnych ani spotkań z Dymitrą.

Nie widywałaby też Lefterisa.

Powinna się z tego cieszyć. Gdyby miała choć trochę

rozsądku, powinna natychmiast stąd wyjść i nie chcieć

mieć z nim nic wspólnego. Ale w głębi duszy musiała

przyznać, że czuła dreszcz podniecenia na myśl, że może

być tak blisko niego. Może jest podejrzliwym arogantem

background image

i w ogóle okropnym człowiekiem, ale przynajmniej nie

jest nudny. Kto wie, może pod jej wpływem zmieniłby
nawet zdanie na temat dziewczyn z Anglii...

- Mogę ci dać trochę czasu na przemyślenie tej propo-

zycji - powiedział, widząc jej zmagania.

- Nie trzeba - zdecydowała nagle. - Przyjmuję tę pracę.

Okna jej sypialni wychodziły na ten sam dziedziniec, co

okna gabinetu Lefterisa. Był to jasny i śliczny pokój. Przy

ścianie za oknem rósł krzew jaśminu.

Zaproponowała, że będzie mieszkała w Villa Athina, ale

bez żalu zgodziła się, gdy Lefteris wyperswadował jej to,

tłumacząc, że znacznie wygodniej jej będzie spać w jego
domu.

Lefteris. Wciąż jeszcze ogarniało ją oburzenie, ilekroć

pomyślała, w jak bezwzględny sposób pozbył się firmy

„Poznaj Kretę". Postanowiła nie okazywać mu wdzięcz-

ności za to, że umożliwił jej dłuższe pozostanie na wyspie.
Postara się wykonać tę pracę jak najlepiej, ale na pewno

nie będzie płaszczyć się przed nim!

Wpatrując się w światło słoneczne wpadające przez

żaluzje, myślała o jego twarzy, o lśniących czarnych

włosach i czarnych brwiach. Myślała o sile, jaka emano-

wała z niego i o dziwnym, nieodgadnionym uśmiechu. A

potem przypomniała sobie, jak ją całował, i nagle skóra,

choć owinięta chłodnym prześcieradłem, zaczęła ją

parzyć. Teraz on był jej pracodawcą, a ona jego

kucharką. Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że chce ją
spotykać jak najrzadziej. Nie było więc sensu rozpa-

background image

miętywać podniecenia, jakie wzbudzał jego dotyk. Za

dziesięć dni zakończy pracę. Nie będzie już musiała znosić

jego arogancji i zacznie zgłębiać wiedzę o ruinach minoj-
skich.

Poprzedniego wieczora Lefteris uprzedził ją, że nie bę-

dzie go przez cały dzień, wróci dopiero w nocy. Intrygo-

wało ją, z kim się umówił na kolację, ale nie śmiała zapy-

tać. Czy to oficjalna kolacja połączona z załatwianiem

interesów, czy może spotka się z którąś z tych eleganckich
dam, które zaprosił tamtego wieczoru?

Dalej, po przeciwnej stronie niż Villa Athina, tarasy

schodziły do basenu, pięknie wkomponowanego w stok

górski. Ogromne krzewy oleandrów zapewniały intymne

zacisze, ale jedną stronę pozostawiono otwartą na malow-
niczy widok pokrytych śniegiem szczytów górskich.

Courtney przymknęła oczy i usiłowała sobie wyobrazić,

że Lefteris wcale nie jest uprzedzony do Angielek. Przy-

puśćmy, że wyszedł tylko na chwilę, by odebrać telefon,

i wróci uśmiechnięty, by jej oznajmić, że wszyscy goście

odwołali wizyty i w związku z tym mogą spędzić ten ty-

dzień we dwoje...?

Otworzyła oczy. Na miłość boską, co też ona wymyśla!

Przecież spędzenie tygodnia sam na sam z Lefterisem jest

ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła! Wstała szybko i
ruszyła do kuchni. Jest tu po to, by gotować. Nic więcej.

Gdy wrócił w nocy, siedziała przy kuchennym stole,

czytając o Krecie minojskiej. Oparła policzek na dłoni,

a zmierzwione włosy opadały jej na twarz, w której widać

było przede wszystkim rozmarzone oczy, bo właśnie usi-

background image

łowała wyobrazić sobie, jak wyglądało życie w tamtych

czasach. Skupiona, nawet nie zauważyła Lefterisa, który

stał w drzwiach i przyglądał się jej.

- Co ty tu robisz o tej porze? - zapytał gniewnie, pod-

chodząc bliżej.

- O ile pamiętam, miałam przebywać tylko w kuchni, bo

przecież nie znosisz widoku Angielek! - krzyknęła, z

hukiem zamykając książkę, zła na siebie z powodu

dziwnych uczuć, jakie w niej wzbudzał. Serce biło jej

mocniej, gdy tylko się zbliżył, ale jednocześnie irytował

ją.

- Nie przesadzaj - powiedział również rozdrażniony. Ku

jej zaskoczeniu wysunął krzesło i usiadł przy stole, sięgając

po jej książkę. - „Religia na Krecie w epoce brązu" -

przeczytał tytuł i przekartkował tom. - Więc ty naprawdę

interesujesz się kulturą minojską!

- Sądziłeś, że kłamię?
- Nie, chyba nie.

Wpatrywała się w niego z mieszanymi uczuciami, gdy

przeglądał książkę. Wyglądał na zmęczonego i nagle prze-

raziła się, bo ogarnęło ją przemożne pragnienie, by wy-

ciągnąć rękę i pogładzić go po twarzy.

Nieoczekiwanie podniósł wzrok znad książki i zorien-

tował się, że go obserwuje.

- O co chodzi?
- O nic -zapewniła ochrypłym głosem, składając ręce, by

nie zauważył, jak drżą pod wpływem nagłej fali pożądania. -
O nic - powtórzyła stanowczo.

Wpatrywał się w nią wnikliwie, ale zapytał tylko:

- Czy gotowa jesteś na przyjazd gości?

background image

Skinęła głową, zadowolona ze zmiany tematu.
- Pozostały tylko zakupy, a mogę je zrobić tylko w

Chani. Czy możesz mi pożyczyć swój samochód?

- Nie, bo widziałem, jak prowadzisz - powiedział z

nutą rozbawienia, która wydała jej się równie niepokojąca,

jak jej dziwna reakcja na jego bliskość. - Sam cię

zawiozę, ale nie ma potrzeby jechać wcześniej niż w pią-

tek. Przynajmniej będziesz miała wszystko świeże, kiedy

goście przyjadą w sobotę.

Zamknął książkę i popchnął ją po blacie stołu w jej

stronę. Przez chwilę jakby zawahał się, najwyraźniej coś

nie dawało mu spokoju, wreszcie spojrzał na Courtney,

która siedziała sztywno, nieufnie, z włosami opadającymi

na oczy wyrażające równocześnie przekorę i dziwną sła-

bość.

- Mam jutro spotkanie w Iraklionie. Jeśli nie zaplano-

wałaś sobie nic ciekawszego, możesz jechać ze mną, to po

spotkaniu zawiozę cię do Knossos.

- Do Knossos? Jutro? - spytała ostrożnie, zaskoczona

niebywałą propozycją, aż wreszcie dotarło do niej, że na-
prawdę zaoferował jej szansę zobaczenia ruin pałacu, o

którym tyle czytała i marzyła od lat, by go obejrzeć.

Jakież to miało znaczenie, jeśli nawet ta propozycja nie

wypłynęła z głębi serca? Albo fakt, że będzie musiała

spędzić cały dzień w towarzystwie Lefterisa, który tak

dziwnie ją niepokoił? Nagle jej oczy rozbłysły radością,

która przeobraziła całą twarz, przydając jej uroku. - Z naj-

większą ochotą - powiedziała wreszcie.

- Wobec tego załatwione. - Wstał i podszedł do drzwi.

W jego głosie zabrzmiała dziwna nuta, aż Courtney przy-

background image

szło na myśl, że może żałuje, że jej to zaproponował. -

Wyjeżdżamy wcześnie rano - dodał, wychodząc.

Lefteris posadził ją przy stoliku w cieniu platanu i za-

mówił kawę i baklavę, wyborne lepkie ciastko z orzecha-

mi, nasączone miodem.

Pijąc kawę, Courtney rozglądała się po głównej ulicy

miasta. Iraklion z pewnością nie należał do najpięk-

niejszych miast, ale tętnił życiem i Courtney szybko

poddała się panującemu tu podnieceniu. Może nie

wszystko układało się po jej myśli, ale przynajmniej mogła

się wreszcie znaleźć w miejscu, o którym od dawna ma-

rzyła. Odkąd tylko sięgnęła pamięcią, pragnęła zobaczyć

Knossos i muzeum z baśniowym zbiorem skarbów minoj-
skich.

Gdyby tylko Lefteris nie rozpraszał jej tak, nie działał na

nią tak... denerwująco. Nie rozumiała, co się z nią dzieje.

Przecież go nie lubiła. Był arogancki i naśmiewał się z

niej, a przy tym wykorzystał swą pozycję, rujnując z

takim trudem zdobytą przez nią szansę spędzenia lata na

Krecie, a później protekcjonalnie zaoferował jej w zamian

dwa tygodnie pracy, licząc na jej wdzięczność. Nie, w

żadnym wypadku nie zasługiwał na jej sympatię.

- Courtney?

Pogrążona w rozmyślaniach poderwała się, kiedy stanął

przed nią, i odstawiła filiżankę chwiejnym ruchem,

rozlewając kawę.

- Och, to ty - szepnęła.
- Widzę, że byłaś daleko stąd - powiedział z ukrytą

background image

nutą rozbawienia i czymś jeszcze, czego nie mogła ziden-

tyfikować. - O czym myślałaś?

Nie śmiała spojrzeć mu w twarz w obawie, że wyczyta

prawdę w jej oczach. Wpatrywała się więc w przechodzący

tłum, jakby w nim szukała inspiracji.

- Ja... cóż... próbowałam odgadnąć narodowość prze-

chodniów - wymyśliła naprędce. - Popatrz, ta rodzina, o,

tam, to chyba Francuzi, nie uważasz? Tylko oni tak się

ubierają. Ciekawe, czy mnie też tak łatwo można ziden-

tyfikować?

Lefteris spojrzał na nią uważnie. Miała na sobie starą

sukienkę, miękką i wygodną, ale nie elegancką. Kiedyś

była ciemnoniebieska, ale dawno spłowiała i teraz paso-

wała do barwy jej oczu. Chodząc drogą do Agios Giorgios,

opaliła się lekko, jej skóra miała złotawy odcień, a jasne

włosy opadały na ramiona, oplatając je gęstymi, rozjaś-

nionymi przez słońce pasmami.

- Moim zdaniem, wyglądasz jak typowa Angielka -

powiedział powoli.

- W twoich ustach to nie brzmi jak komplement. Prze-

cież wszystkie dziewczyny z Anglii są zimne, niemoralne i
skore do manipulowania innymi.

- Nie jesteś zimną dziewczyną - powiedział i znów

spojrzał na nią w charakterystyczny, zagadkowy sposób. -

Pamiętam przecież, jak całujesz.

Fala gorąca zalała jej policzki, aż odwróciła twarz w

obawie, że Lefteris domyśli się, co ona czuje. Czy musiał

jej przypominać o tym nieszczęsnym pocałunku? Zresztą,

sama wciąż odtwarzała tamtą chwilę w najdrobniejszych

szczegółach.

background image

Rozpamiętywała ją nawet wtedy, gdy znaleźli się wreszcie

w Muzeum Archeologicznym. Lefteris przyrzekł jej, że tam

pójdą, jeśli znajdą czas przed wyjazdem do Knossos, i do-

trzymał słowa. Oto jej dawne marzenie ziściło się i weszła

wreszcie do słynnego gmachu, mieszczącego eksponaty po-

chodzące z wykopalisk z terenu całej Krety, ilustrujące naj-

dawniejszą historię wyspy: od początku okresu neolityczne-
go do epoki grecko-rzymskiej.

W muzeum było chłodno i cicho. Grupki zwiedzają-

cych przesuwały się wokół, rozmawiając szeptem, jedynie

pracownicy muzeum udzielali objaśnień nieco głośniej.

Courtney ledwo ich zauważała, wciąż zaabsorbowana Lef-

terisem, który to wskazywał palcem na jakiś szczegół eks-

ponatu, to znów pochylał się tuż obok, gdy zaglądali do
gablot.

Szczególnie zainteresowały ich statuetki. Na pierwszy

rzut oka figurki z początków epoki neolitycznej sprawiały

wrażenie nieporadnych, gdy się im jednak przyjrzeli bliżej,

urzekały ich harmonią form i niezwykłą finezją obróbki.

- Ta postać przypomina mi Dymitrę - odezwał się Lef-

teris, wskazując na rzeźbę przedstawiającą staruszkę

z otwartymi ustami, jakby jej przerwano w pół zdania.

Courtney z trudem przeniosła uwagę z jego uśmiechu

na rzeźbę. Podobieństwo do Dymitry było tak uderzające,

że roześmiała się.

- Jest bardzo gadatliwa, prawda?
- Odnoszę wrażenie, że Dymitra bardzo cię polubiła -

zaznaczył, gdy podchodzili do kolejnej gabloty. -

Wczoraj w drodze do Chani zatrzymałem się na chwilę,

background image

by z nią porozmawiać, i okazało się, że ona wie o tobie

więcej niż ja!

- Spotykam się z nią za każdym razem, gdy jestem w

Agios Giorgios. Ona uczy mnie greckiego.

- Ach tak? I robisz postępy?
- Spore - odparła z dumą. - Potrafię powiedzieć co

nieco o pogodzie i spytać o jej artretyzm i o kozę.

- To ci się przyda, kiedy następnym razem zatrzymasz

się przy drodze, by porozmawiać z kozami - powiedział z

kolejnym promiennym, porozumiewawczym uśmiechem.

Już otworzyła usta, by mu dać ripostę za to, że przypo-

mina jej, jak niedorzecznie się zachowywała, ale spojrzała

mu w oczy i uświadomiła sobie, że faktycznie musiała

wtedy wyglądać absurdalnie. Odwzajemniła więc

uśmiech, wspominając ten zabawny epizod bez wrogości i

napięcia.

Uśmiechał się do niej, jakby ją naprawdę lubił. Zerknęła

na niego kątem oka, gdy przeszli do kolejnej sali, by

obejrzeć freski. Lefteris skupił uwagę na słynnym fresku
księżniczki minojskiej nazywanej „Paryżanką". Ubrana

w bogato zdobiony strój, siedziała na krześle, uczestnicząc

w obrzędzie przekazywania świętego kielicha. Jak onie-

miali wpatrywali się w urzekający subtelnością profil twa-
rzy. Courtney z nie mniejszym zaciekawieniem przyglą-

dała się kolejnym freskom, stanowiącym jedną z najbar-

dziej znaczących form sztuki minojskiej. Tematyka fre-

sków obejmowała wydarzenia z życia codziennego,

uroczystości, procesje, ale najczęstszym źródłem inspiracji

była przyroda.

background image

Gdy opuścili muzeum i znów znaleźli się na ruchliwej

ulicy Iraklionu, Lefteris zaproponował lunch w małej ta-

wernie poza miastem. Usiedli na tarasie, gdzie słońce

przedostawało się przez winorośl, rzucając cienie na biały

obrus. Courtney patrzyła na różowe i czerwone pelargonie

ustawione wzdłuż ściany i zastanawiała się, jak to możli-

we, że tak bardzo świadoma jest każdego ruchu Lefterisa,
nawet wtedy, gdy na niego nie patrzy.

Rozkoszowała się prostym, smakowitym posiłkiem,

który zjedli w tej cichej tawernie. Podano im plastry mi-
zithra,
delikatnego twarogu z koziego mleka, z grubymi

kromkami chleba i oliwkami. Potem zamówili pieczeń

jagnięcą suto przyprawioną tymiankiem i oregano oraz

sałatkę z ogórków, cebuli i słodkich czerwonych pomido-

rów, polaną lśniącą oliwą.

Przez cały czas czuła bliskość Lefterisa. Dotychczaso-

wa wrogość ulotniła się gdzieś, za to oboje uświadomili

sobie zupełnie nowe napięcie, jakie się nagle wytworzyło

między nimi. Musieli bardzo uważać, by nie dotknąć się,
gdy spacerowali po Knossos.

W milczeniu chodzili po ruinach niegdyś potężnego

pałacu króla Minosa, przyglądając się odtworzonym fre-

skom, wspinając się po monumentalnych schodach. Z po-

czątku Courtney czuła rozczarowanie. Wyobrażała sobie

ogromny kompleks budynków, wśród których odnajdzie

wiele śladów dawnych Minojczyków, odczuje ich radość,

umiłowanie życia, na które wskazywały zachowane skar-

by, głównie freski. Oczekiwała radosnego tańca dziewcząt

w zwiewnych szatach, frywolnych gonitw chłopców za
uroczymi wybrankami na tle jasnego błękitu nieba, wśród

background image

różnobarwnych kwiatów i ptactwa. Marzyła, że tak właśnie

odczuje atmosferę pałacu, tymczasem tłum kłębiący się

wciąż po centralnym dziedzińcu zdawał się niszczyć

magię, a wyobrażenia spektakularnych rytuałów ze ska-

czącymi bykami zniknęły w tumulcie różnych języków i
wszechobecnych kamer wideo.

background image



ROZDZIAŁ PIĄTY

Widząc jej rozczarowanie, Lefteris wyprowadził ją z

głównej części pałacu w zaciszne miejsce w cieniu sosen.

Tu wąskie korytarze skręcały do mrocznych pokoi,

schodków i krętych ślepych uliczek. Z dala od tłumu ła-

twiej było wczuć się w atmosferę przeszłości. Przechodząc

do kolejnych pomieszczeń, zatrzymywali się u wejścia,

stąpając po suchych igłach sosen, którymi usiane były

kamienie, i oglądali się za siebie, jakby sprawdzali, czy

przypadkiem któraś z postaci z muzeum nie wślizgnęła się

nagle pomiędzy światło słoneczne a cień.

- To robi wrażenie, prawda? - szepnęła Courtney, gdy

usiedli na krawędzi dachu kryjącego Salę Podwójnych

Toporów, spoglądając na kamienne mury, będące jedyną

pozostałością po labiryncie pokoików i korytarzy. W od-

dali, na końcu doliny, widzieli głęboki, iskrzący się lazur
morza.

- Opowiedz mi historię labiryntu - poprosiła Court-

ney.

- Przecież ją znasz.
- Oczywiście, ale chciałabym ją usłyszeć tu, w Knos-

sos - nalegała. - Chyba że nie chcesz?

Odwrócił głowę, jakby z wysiłkiem.

- Ależ nie, mogę opowiedzieć - zgodził się. - Żył kie-

background image

dyś potężny król Minos, który władał wszystkimi morzami

okalającymi Kretę i mieszkał we wspaniałym pałacu. Król

miał jednak poważny problem: jego żona Pazyfae urodziła

potwora, pół byka, pół człowieka, zwanego Minotaurem.

Było to tak straszne zwierzę, że musiało być zamknięte

w nie kończącym się labiryncie pod pałacem i starano się

je udobruchać okropną daniną. Co dziewięć lat Ateńczycy

musieli wybrać siedem dziewcząt i siedmiu młodzieńców,

których wpuszczano do labiryntu, gdzie Minotaur ich po-

żerał.

Courtney zadrżała.
- To musiało być okropne. Wyobraź sobie ich sytuację:

zagubieni w ciemności, w każdej chwili mogli się spo-

dziewać, że potwór wyłoni się zza rogu...

- Na szczęście, to tylko legenda - powiedział rozba-

wiony widocznym na jej twarzy grymasem. - Niewyklu-

czone, że powstała tylko dlatego, że przybywający tu tu-

ryści nie mogli pojąć złożoności pałacu.

Courtney wolała jednak grozę od tak prozaicznego wy-

jaśnienia.

- Teraz kolej na ciebie. Opowiadaj - zaproponował.
- Oczywiście, za każdym razem, gdy zbliżała się pora

składania daniny, okropnie rozpaczano w Atenach. Wresz-

cie syn króla Aten, Tezeusz, poprzysiągł, że położy kres
tej zgryzocie. Obwieścił, że wejdzie do labiryntu i zabije

Minotaura. Miał szczęście, ponieważ córka króla Minosa,

Ariadna, zakochała się w nim i obiecała mu pomóc, jeśli

przyrzeknie, że się z nią ożeni i zabierze ją do Aten. Oczy-

wiście Tezeusz złożył taką obietnicę, a ona dała mu kłębek

nici, nakazując, by przywiązał nić u wejścia do labiryntu

background image

i idąc rozwijał kłębek. Tezeusz, jak przystało na bohatera,

zgładził potwora i uciekł ze wszystkimi Ateńczykami,

i oczywiście z Ariadną.

- Niestety - kontynuował Lefteris - Tezeusz porzucił

Ariadnę i popłynął do Aten bez niej. Wcześniej uzgodnił

z ojcem, że jeśli będzie wracał żywy, zasygnalizuje tę

dobrą wiadomość, zamieniając czarne żagle na białe, ale

zapomniał to uczynić. Król Egeusz z niecierpliwością wy-

patrywał syna, stojąc na szczycie skały na przylądku Sou-

nion, a ujrzawszy czarne żagle, sądził, że syn nie żyje.

Z rozpaczy rzucił się ze skały do morza, które od tamtej

pory nazywane jest Egejskim. Choć więc udało się
Tezeuszowi zgładzić Minotaura, zamiast radości przeżył
po powrocie dramat.

- Zasłużył sobie na to, skoro tak potraktował biedną

Ariadnę - wtrąciła Courtney. - Wykorzystał ją, a kiedy

już nie była mu potrzebna, porzucił.

- Takie postępowanie zdarzało się nie tylko w staro-

żytnych mitach - powiedział Lefteris z goryczą. - I nie

ogranicza się do mężczyzn.

Poddał się przykrym wspomnieniom, więc w drodze

powrotnej milczeli, mijając spokojne, srebrzyste morze

i eteryczne szaroniebieskie góry spowite wieczornym

światłem. Courtney zastanawiała się, kogo miał na myśli,

gdy mówił z taką goryczą. Czy Lindę, żonę swojego brata,

czy inną dziewczynę?

Zerknęła na niego i przypomniała sobie czuły, głęboki

głos, gdy opowiadał jej legendę. Pamiętała też cień, jaki

później spowił jego twarz, i poczuła dziwny ucisk w żo-

łądku.

background image

Mylące zakręty i nieoczekiwane ślepe uliczki labiryntu

w Knossos były trafnym symbolem jej uczuć do Lefterisa,

pomyślała z lekką drwiną. W chwili gdy sądziła, że jest

nieznośny, robił coś, co kazało jej zmienić zdanie, na

przykład uśmiechał się do niej czarująco - wtedy uraza

nagle zamieniała się we wdzięczność, przykre uczucia

w pożądanie, oburzenie w sympatię... Teraz sama nie

wiedziała już, co do niego czuje. Zgubiła się w labiryncie

uczuć i nie wiedziała, co znajdzie w środku.

Wkrótce mieli przyjechać jego goście, wtedy ona wy-

kona swoją pracę, a potem, po kilku dniach, pożegna go
na zawsze.

Lefteris obiecał zawieźć ją na rynek w Chani dopiero

po południu, więc rano wybrała się po świeży chleb do

Agios Giorgios. Cieszyła się, że znalazła wymówkę, by

wyjść z domu. Atmosfera między nimi nieco się zmieniła,

była mniej wroga, ale jednocześnie Courtney wyczuwała

coś niepokojącego.

Jak zwykle wpadła do Dymitry, by powtórzyć wyuczone

zwroty po grecku, a potem staruszka ni stąd, ni zowąd

zaczęła długą opowieść, w której skonsternowana Court-

ney mogła jedynie wyłowić kilkakrotnie powtarzane imię

Leftensa. Widząc, że jej nie rozumie, Dymitra zaczęła tym

razem pokazywać na migi, o co chodzi.

- Aha! - Courtney wreszcie pojęła. - Tak, wprowadzi-

łam się do domu Leftensa tymczasowo, dopóki nie wróci

Katina. Jestem jego kucharką.

Niestety, Dymitra nie zrozumiała, więc teraz z kolei

Courtney zabawiała się w pantomimę, która całkiem się

background image

skomplikowała, kiedy usiłowała wyjaśnić, że mama
Katiny jest chora. Ku zaskoczeniu Courtney Dymitra

rozpromieniła się i zaczęła poklepywać się po sercu. Naj-

pierw Courtney przyszło na myśl, że Dymitra sądzi, iż

matka Katiny dostała zawału, ale gdy staruszka powta-

rzała wciąż imię Lefterisa, jednocześnie wskazując na nią,

nagle dotarło do niej, że Dymitra sądzi, iż zostali
kochankami.

- Nie! - zaprzeczyła z płonącymi policzkami. - Lef-

teris i ja... nie! - Kiedy Dymitra nadal nie rozumiała,

zaryzykowała po grecku: - Nie, nie! Ne, ne, ne!

- Ne! - Dymitra z szerokim uśmiechem potwierdziła

pełne zrozumienie.

Kamień spadł Courtney z serca, pożegnała się więc

i ruszyła w drogę powrotną do wioski. W piekarni było

pełno ludzi i Courtney słuchała głośnej paplaniny, próbu-

jąc wyłowić słowa, które rozpoznawała, na przykład
ne i...

Potok myśli nagle urwał się, gdy uświadomiła sobie

rzecz straszną. Usiłując za wszelką cenę wyprowadzić
Dy-mitrę z błędu, sama popełniła najbardziej

elementarny błąd. Ne po grecku wcale nie znaczy „nie",

lecz „tak".

Wściekła na siebie, przypomniała sobie porozumie-

wawczy uśmiech Dymitry. Zapewne pomyślała, że Court-

ney z największą ochotą przyznaje, że związała się z Lef-

terisem! Chcąc za wszelką cenę wyprowadzić Dymitrę

z błędu, powędrowała z powrotem, ale nie zastała jej

w domu. Cóż, nie miała wyjścia, musiała wracać do willi
Lefterisa.

Przygotowała lunch z gotowanych pomidorów z psilo-

background image

tiri, twardym serem z mleka kóz wypasanych na najwyż-

szych górach Krety. Kupiła też trochę dziko rosnącej zie-

leniny, którą Kreteńczycy zbierali na stokach górskich.

Zielone wiązki wyglądały wspaniale jako dodatek do

dania głównego, wystarczyło je ugotować i wymieszać

z oliwką i sokiem z cytryny,

Lefteris wyszedł z gabinetu najwyraźniej wciąż jeszcze

zaabsorbowany sprawami zawodowymi, ale siadając

rzucił spojrzenie wyrażające zarazem zaskoczenie i apro-

batę.

- Czyżbyś gotowała przez cały ranek? - spytał.
- Nie, zdążyłam też pójść do wioski. - Opuściła wzrok

na talerz i wciągnęła głęboki oddech. Teraz albo nigdy! -

Muszę przyznać, że zrobiłam coś głupiego.

- Tak? - W jego tonie słychać było raczej rezygnację

niż zdziwienie.

- Pamiętasz, jak mówiłam ci, że robię postępy w nauce

greckiego?

- No i...?
- Dziś rano rozmawiałam z Dymitrą. Wiedziała, że

wprowadziłam się do ciebie, ale nie wiem, dlaczego ona

sądzi, że ty i ja... że my...

- Że my co?
- No, wiesz... - Jej policzki przybrały purpurową barwę,

a Lefteris patrzył jakoś dziwnie, chociaż trudno było

odgadnąć, czy z oburzeniem, czy z rozbawieniem.

- Sądzi, że jesteśmy kochankami?
- Właśnie. - Ucieszyła się, że nie musi sama wypowia-

dać tych słów.

- Dlaczego Dymitrze coś takiego przyszło do głowy?

background image

- Nie wiem! Miałam wrażenie, że ona to sobie po

prostu ubzdurała. Próbowałam jej wytłumaczyć, jak bar-

dzo się myli, ale wszystko mi się pomieszało i powtarza-

łam wciąż słowo ne, oczywiście przekonana, że oznacza

ono właśnie „nie", więc teraz ona na pewno sądzi, że to
prawda.

Courtney opuściła głowę z poczuciem winy, spodzie-

wając się, że Lefteris wpadnie w złość, ale gdy
zaryzykowała spojrzenie, dostrzegła nieoczekiwany

uśmiech czający się w kącikach jego ust. Wyglądał z
nim znacznie młodziej, nie tak srogo, i niepokojąco
atrakcyjnie.

- To chyba dość często popełniany błąd - powiedział

tylko.

Patrzyła na niego w osłupieniu, zdumiona jego reakcją.

- Myślałam, że powinnam ci o tym powiedzieć -

odezwała się wreszcie. - Wiedziałam, że nie chciałbyś,

żeby w wiosce rozpowiadano, że jestem twoją dziew-

czyną.

- Nie bardzo wiem, co mógłbym zrobić w tej spra-

wie.

- Sądzę, że dobrze będzie, jeśli wyjaśnisz Dymitrze,

jakie naprawdę są między nami relacje.

- A jakie są te relacje? - spytał nieoczekiwanie, pa-

trząc na nią w zamyśleniu.

- Jestem twoją kucharką. - Zmusiła się, by spojrzeć

mu prosto w oczy. - Tymczasową kucharką -

podkreśliła. - A ty jesteś moim pracodawcą.

- Tymczasowym pracodawcą - poprawił ją. - Więc

chcesz, żebym powiedział Dymitrze, że nie jesteśmy

parą, a gdyby nawet tak było, to tylko tymczasem?

background image

Ewidentna kpina w jego głosie doprowadziła Courtney

do szału.

- Tak, o to mi chodzi - powiedziała stanowczo.

Nie musieli specjalnie wybierać się do Dymitry, bo

spotkali ją przy drodze, gdy jechali do Chani. Waśnie szła
do swojego stada owiec.

- Chyba powinienem z nią porozmawiać - powiedział

Lefteris żartobliwym tonem - skoro tak bardzo ci zależy,

by ją przekonać, że nie jesteś we mnie do szaleństwa
zakochana!

Purpurowa ze wstydu Courtney czekała w samocho-

dzie, gdy Lefteris podjął ożywioną rozmowę. W końcu

Dymitra poklepała go po ramieniu, uśmiechnęła się do

Courtney szerokim, bezzębnym uśmiechem i pożegnała

Lefterisa jakąś uwagą, która wywołała osobliwy wyraz
jego twarzy.

- I co powiedziała? - spytała Courtney podejrzliwie,

gdy ruszyli w dalszą drogę.

- Przypuszczam, że wolałabyś nie wiedzieć.
- Przeciwnie. Muszę wiedzieć! - obruszyła się.
Zawahał się, w końcu jednak wzruszył ramionami.
- Skoro tak bardzo chcesz... Powiedziała, że możemy

sobie zaprzeczać, ale ona i tak uważa, że twoja pierwsza

odpowiedź była prawdziwa.

- Ależ... to niedorzeczne - powiedziała Courtney, od-

wracając twarz.

Zadaszony rynek w Chani tętnił życiem, dzięki czemu

Courtney mogła choć na chwilę zapomnieć o swoich za-

background image

gadkowych uczuciach wobec Lefterisa. Napięcie pomię-

dzy nimi ulotniło się, gdy oglądała melony i gdy odwra-

cała pomidory ręką profesjonalistki, a on ze swoistym po-

czuciem humoru wysłuchiwał żartów handlarzy

podśmiewających się z roli, do której nie nawykł,
mianowicie tragarza toreb.

Gdy wreszcie załadowali zakupy do bagażnika, Lefteris

zaproponował, że oprowadzi ją po mieście. Mijali eleganc-

kie sklepy, które równie dobrze mogłyby się znajdować

w Paryżu lub Mediolanie, spacerowali po czarujących wą-
skich uliczkach starej dzielnicy przy porcie. Weneckie

domy niegdyś z pewnością były okazałe, teraz ich kolory

wyblakły. Wszędzie widać było anteny telewizyjne i kab-

le. Mimo to nadal budynki zachowały swój styl i szyk,

oceniła Courtney, podziwiając misterne balkony z kutego

żelaza.

Chodząc po krętych uliczkach, wmawiała sobie, że bez-

troska, jaką czuła, nie ma nic wspólnego z Lefterisem.

Wynika po prostu z faktu, że Courtney lubi oglądać roz-

sypujące się budowle, lubi koty przemykające miedzy

prętami balkonowymi i chwasty rosnące za walącym się
murem. Było to zadziwiająco zaciszne miejsce. Od czasu

do czasu widzieli przelotnie ciemne wnętrza z

migoczącym telewizorem albo fragment ogródka
ukrytego za wysokim murem. Rowery stały oparte o

drzwi, a w małym oknie suszyło się czyjeś pranie.

Podobały jej się skrzynki z pelargoniami i uśmiechnięci

chłopcy przemykający na skuterach.

Najbardziej jednak cieszyła ją bliskość Lefterisa, gdy

stawali obok siebie, by kogoś przepuścić, i dotyk jego

background image

palców na jej ręce, gdy wskazywał bogato zdobioną ko-

łatkę lub mężczyznę niosącego ogromny dzban z terakoty.

Weszli do portu i poczuli się zupełnie jak w innym

świecie. Po nabrzeżu spacerował różnojęzyczny tłum, mi-

jając restauracje z markizami, spod których wyłaniali się

kelnerzy skinieniem ręki zapraszający do środka.

Nawet w takim tłumie Lefteris wyróżnia się, pomyślała

Courtney, spoglądając na niego ukradkiem. Rozluźnił kra-

wat, a marynarkę przerzucił przez ramię. Zastanawiała się,

czy zauważył, ile kobiet odwraca za nim głowę.

Zaprowadził ją do tawerny w odległym końcu portu,

gdzie było spokojnie, bo zaglądało tam niewielu turystów.
Przywitano go jak dawno nie widzianego syna, a Courtney

z wielkimi ceremoniami została podprowadzona do stolika

w rogu. Patrzyła, jak Lefteris rozmawia z właścicielem, po

raz kolejny zaskoczona, że tak młodo wygląda, gdy się

śmieje. Czuł się swobodnie w tej tawernie z prostymi sto-

likami nakrytymi obrusami z ceraty, ale równie dobrze

mogła go sobie wyobrazić w ekskluzywnej francuskiej

restauracji. Zauważyła, że Lefteris czuje się swobodnie

w każdej sytuacji. Pewność siebie i autorytet, jakim się

cieszył, stanowiły po prostu jego nieodłączne atrybuty.

Po ożywionej dyskusji właściciel przyniósł im butelkę

wina i Lefteris napełnił kieliszki, przyglądając się trunkowi
ze skupioną twarzą. Wzrok Courtney bezwiednie wę-

drował od jego ciemnych rzęs do prostego nosa i ust.

Bojąc się, że nie zdoła się powstrzymać i sięgnie przez

stół, by go dotknąć - chwyciła kieliszek.

- Na zdrowie! - powiedziała ochrypłym głosem.
- Jammas! - odparł z uśmiechem.

background image

Przez ułamek sekundy ich oczy spotkały się nad kielisz-

kami i uśmiechy zamarły równocześnie.

- Myślałam właśnie, że nic o tobie nie wiem - powie-

działa, bawiąc się widelcem.

- Wiesz już, że jestem biznesmenem.
- Nie chodzi mi o to, w jaki sposób zarabiasz na życie.

Mam na myśli to, co naprawdę ważne.

- Na przykład?
- Na przykład twoja rodzina...

Obrócił kieliszek z winem i wzruszył ramionami.

- Jesteśmy od wielu pokoleń tradycyjną kreteńską ro-

dziną. Mój dziadek urodził się w Villa Athina, tak samo
jak wcześniej jego dziadek. Mój ojciec był ambitny. Wy-

jechał do Ameryki i stworzył firmę, praktycznie zaczyna-

jąc od zera, ale nam, dzieciom, zawsze wpajano, że na-

szym domem jest Kreta. To mój ojciec zbudował dom,

w którym mieszkam, i dopilnował, byśmy w nim spędzali

przynajmniej każde lato. Po śmierci ojca ja przejąłem

firmę. Od tamtej pory rozrosła się nie do poznania, ale

próbuję trzymać się zasad ustanowionych przez ojca i

Agios Giorgios nadal jest miejscem spotkań całej rodzi-

ny. Moje siostry przyjeżdżają każdego lata i pozwalają się

tu wyszaleć swoim dzieciom.

- A twój brat? Wspomniałeś, że poślubił Angielkę.
- Lindę. Tak, poślubił ją na swoje nieszczęście. Była

piękną dziewczyną, ale zepsutą do szpiku kości. Za-

leżało jej wyłącznie na pieniądzach. Ty może nie słysza-

łaś o rodzinie Markakis, ale ona doskonale wiedziała,

kim jesteśmy. Christos poznał ją w Londynie i Linda na-

kłoniła go, by ją poślubił, zanim przyjechali tutaj. Nie

background image

jestem pewien, czego oczekiwała, ale z pewnością nie

było to Agios Giorgios. Chciała być częścią śmietanki

towarzyskiej i całymi dniami pławić się w luksusie. Za-

miast tego miała góry, cichą wioskę i gaje oliwne. Wkrót-

ce zaczęła dręczyć Christosa, by zabrał ją stąd do wielkie-

go świata.

- To dlatego wróciła do Anglii? - Courtney nie mogła

sobie wyobrazić, by łatwo jej było wyjechać z Agios Gior-
gios.

- To był jeden z powodów. - Twarz Lefterisa stężała.

- Christos zginął w wypadku samochodowym kilka mie-

sięcy później. Nie mogła się doczekać, kiedy zabierze

pieniądze i ucieknie.

- Przykro mi. Teraz rozumiem, dlaczego nie lubisz

Angielek.

- Obwiniam samego siebie - wyznał nagle. - Powi-

nienem ich jakoś powstrzymać, nie dopuścić do tego mał-

żeństwa. Dokładnie wiedziałem, jakie są dziewczyny z

Anglii. Kiedyś sam miałem jedną poślubić, na szczęście w

porę zorientowałem się, że jej miłość zależy od mojej

zasobności. Byłem wtedy bardzo młody i firma była

znacznie mniejsza niż teraz. Sabrina przez jakiś czas trzy-

mała mnie w niepewności, ale ostatecznie wybrała znacz-
nie bogatszego faceta. Dla Sabriny, podobnie jak dla Lin-

dy, liczyły się tylko pieniądze.

Jeśli był tak młody, jak twierdzi, musiał bardzo to prze-

żywać. Courtney w zamyśleniu wpatrywała się w swój
kieliszek.

- Czy to z powodu tamtej dziewczyny nie ożeniłeś się?

Nie chcesz mieć rodziny?

background image

- Kiedyś... może tak, ale doświadczenie Christosa na-

uczyło mnie, że nie warto się żenić, chyba że mężczyzna

jest absolutnie przekonany, że znalazł właściwą kobietę.

- A nie znalazłeś jej? - spytała ze wzrokiem wciąż

utkwionym w winie.

- Nie. - Odłamał kromkę chleba i spojrzał na Court-

ney. - Jeszcze nie.

background image




ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Znasz już moją historię. A ty nawet nie wspomniałaś o

swojej rodzinie.

- Moi rodzice są bardzo wykształceni, każde z nich

odniosło sukces w swojej dziedzinie. W przeciwieństwie

do mnie, nigdy się nie mylą. Trudno się dyskutuje z kimś,

kto zawsze ma rację. Oni... przytłaczają mnie. Nie sposób

ich zadowolić, wciąż ich rozczarowuję. Za to moja siostra

zawsze była ich chlubą.

- Czy jesteś podobna do siostry?
- Do Ginny? - Ten pomysł wydał jej się tak niedo-

rzeczny, że omal się nie roześmiała. Rodzice wciąż nakła-

niali ją, by choć trochę brała przykład ze swojej siostry. -

Nie, zupełnie nie jesteśmy do siebie podobne. Ona re-

prezentuje te wszystkie cechy, których mi brakuje. Ginny

jest piękna, a ja przeciętna. Ona jest mądra i dowcipna,

a ja cicha i nieśmiała. Ona jest rozsądna i praktyczna, ja

jestem marzycielką. Dorastałam w przeświadczeniu, że je-

stem beznadziejna, ponieważ nie mogę się do niej upodob-

nić. Kiedy zdobywała kolejne stypendia i mistrzostwa
w tenisie, ja zamykałam się w pokoju i czytałam książki.

Waśnie dlatego tak lubię historię. Czytanie w samotności

było ucieczką od próby sprostania wygórowanym ambi-

cjom rodziców.

background image

- Dlaczego nie studiowałaś historii, jeśli tak się tym

interesujesz?

- Wpojono mi, że jestem beznadziejna, więc panicznie

bałam się wszelkich egzaminów. Gdy skończyłam szkołę,

rodzice zadecydowali, że powinnam się zapisać na kurs

gotowania, bo tylko w tej dziedzinie nie byłam komplet-

nym osłem.

- Ale marzysz o studiach archeologicznych?

Skinęła głową.
- Wiem, że to niezbyt rozsądny pomysł. Zresztą odwa-

żyłam się wspomnieć o tym rodzicom, ale oni przedstawili

mi wtedy tysiąc powodów, dla których nawet nie powin-

nam próbować: nie dostanę się na studia, nie dam sobie

rady, a gdyby mi się cudem powiodło, i tak po studiach

nie dostałabym porządnej pracy. - Spojrzała na Lefterisa.
- Ty masz dobrze. Jesteś silny. Nikt nie ośmieli się ci

dokuczać. Ja natomiast szybko się załamuję, brak mi pew-

ności siebie.

- To niby dlaczego wpadłaś do mojego gabinetu jak

burza i wykrzyczałaś swoje zdanie po upadku firmy „Po-

znaj Kretę"? - przypomniał jej.

- Tutaj jest inaczej - przyznała szczerze. - To jedna

z przyczyn, dla których nie chcę wracać do domu. Ty jesteś

inny niż moi rodzice - dodała, składając serwetkę w har-

monijkę. - Irytujesz mnie, ale nie czuję się przy tobie

bezużyteczna.

- Miło mi to słyszeć. - Wyglądał na dziwnie przygnę-

bionego, ale miała wrażenie, że nie z jej powodu. - Przy-

puszczam, że rodzicom nie spodobał się twój pomysł wy-

jazdu na Kretę?

background image

- Byli wręcz przerażeni. Uznali, że to szaleństwo po-

rzucać pracę w winiarni dla głupiej zachcianki, ale upar-

łam się i w końcu dali mi spokój.

- Co spowodowało, że tym razem sprzeciwiłaś się ich

woli?

- Oni bardzo często przyjmują gości. Kilka miesięcy

temu wydali koktajl, na który zaprosili pewnego historyka.

Kiedy dowiedział się, że interesuję się kulturą minojską,

wspomniał o właściwym dla mnie kierunku studiów. To

on zaproponował, żebym przyjechała na Kretę, by móc

wykazać podczas rozmowy kwalifikacyjnej, że rzeczywi-

ście mi zależy na tych studiach. Podkreślił, że powinnam

się zawsze kierować instynktem i robić to, na co naprawdę

mam ochotę, nawet jeśli w danej chwili nie wydaje się to

rozsądne ani praktyczne. - Jej twarz rozpromienił

uśmiech- - Właśnie dlatego tu jestem.

- Właśnie - zawtórował jej w zamyśleniu. - Jesteś tu.

Courtney nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy i ode-

tchnęła z ulgą na widok podchodzącego do ich stolika

właściciela tawerny, który przyniósł dwa kieliszki rakii na
koszt firmy.

Przełknęła ognisty napój, łudząc się, że alkohol utopi

zdradzieckie pożądanie. Pragnęła dotknąć Lefterisa, po-

gładzić po policzku i przywrzeć ustami do jego szyi.

Musi się natychmiast opanować! Jak przez mgłę zoba-

czyła, że Lefteris wstaje i podaje właścicielowi rękę, po
czym odwraca się, by odsunąć jej krzesło. Nocne powie-

trze owiało rozpaloną skórę Courtney przyjemnym chło-

dem, za to kolana uginały się pod nią, gdy szli nabrzeżem.

Blask księżyca obrysował linię nosa i podbródka Lefterisa

background image

i musnął kącik ust. Szczęśliwy księżyc, pomyślała,

drżąc z podniecenia.

- Zadrżałaś - zauważył rozbawiony. - Czy jest ci

zimno?

- Troszeczkę - skłamała.

Zdjął marynarkę i narzucił jej na ramiona. Courtney

stała bez ruchu, obawiając się, że Lefteris usłyszy głośne

bicie jej serca. Przez dłuższą chwilę stał obok, przygląda-

jąc się jej uważnie.

- O co chodzi? - spytała, nie mogąc już znieść mil-

czenia.

Nie od razu odpowiedział. Wyjął jej włosy spod koł-

nierza i wygładził klapę marynarki.

- Właśnie sobie przypomniałem, że jesteś Angielką -

przyznał wreszcie.

- Nie da się zaprzeczyć. Ale chyba różnię się od Sabri-

ny i Lindy.

- Zaczynam myśleć, że możesz być inna - zgodził się,

wodząc palcem po jej policzku.

Przez całą drogę powrotną czuła ten dotyk jego dłoni.

Siedziała sztywno, patrząc przed siebie, przerażona, że tak

reaguje. Kiedy zatrzymał samochód przed domem i wyłą-

czył silnik, zapanowała cisza nie do zniesienia. Wreszcie

Courtney chwyciła torby i chwiejnym krokiem ruszyła
do kuchni.

Zostawiła wiktuały i postanowiła wymknąć się nie-

postrzeżenie do swojego pokoju, ale widząc światło na

tarasie, rozmyśliła się. Nie wypadało odejść bez pożegna-

nia, zwłaszcza po wspólnej kolacji w tawernie.

Lefteris odwrócił się do niej.

background image

- Spójrz na to - poprosił, wskazując na góry.

Chmury nadal kłębiły się, pozostawiając wąski pasek

czystego nieba nad szczytami gór. Śnieg na wierzchołkach

błyszczał nieskazitelną bielą w świetle księżyca.

- Och - westchnęła, wczuwając się w magię tego cza-

rownego miejsca. - Chciałam tylko powiedzieć „dobra-
noc" - szepnęła, zamierzając się wycofać, ale Lefteris

chwycił ją za rękę.

- Myślałem o tym, co ci powiedział ten historyk - za-

czaj, przyciągając ją do siebie tak mocno, że nie mogła

mu się oprzeć.

- To znaczy...? - Jej głos zamienił się w ledwo sły-

szalny szept.

- O tym, że należy się kierować instynktem, nawet jeśli

nie wydaje się to rozsądne. - Przesunął ręce w górę do jej

ramion i zagłębił je w jedwabistych włosach, dotykając
szyi. - Może warto wypróbować jego teorię - dodał, uno-

sząc jej twarz.

Courtney otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Lefte-

ris ubiegł ją, schylił głowę i zamknął jej usta swoimi war-

gami. Wtedy tlący się od dawna w niej żar buchnął og-

niem, w którym nie istniało już nic prócz jego ust i dotyku

ciała.

Przez cały wieczór tęskniła za tym. Teraz topniała pod

naporem jego siły, mrucząc coś ze szczęścia, ale zarazem

oburzenia z powodu własnej słabości. Wreszcie zrezygno-

wała z wszelkiego oporu i zarzuciła mu ręce na szyję.

- Glykia mou - szepnął jej do ucha, wyplątując palce

z włosów, by móc przyciągnąć ją bliżej, po czym zaczął

ją całować głębiej i natarczywiej.

background image

Gdy ją puścił, patrzyła na niego zdezorientowana, nie

mogąc wymówić słowa.

- Nie postępujemy rozsądnie - rzekł.

Nuta rozbawienia w jego głosie pomogła jej pozbierać

się bardziej skutecznie niż uderzenie w twarz.

- Może jednak ta teoria nie zawsze się sprawdza - po-

wiedziała załamującym się głosem, rozpaczliwie próbując

opanować drżenie nóg.

- Sam nie wiem. Chyba twój przyjaciel miał rację.

Całowanie cię nie było postępkiem rozsądnym, ale

niewątpliwie bardzo przyjemnym.

Rano spotkali się tylko na chwilę i Lefteris

zachowywał się tak, jakby poprzedniego dnia nic się nie

stało. Widocznie nawet nie pamięta o pocałunku,

pomyślała rozczarowana.

- Wyjeżdżam na lotnisko po gości - poinformował ją,

wchodząc do kuchni, gdzie kroiła cebulę. - Czy zdążysz

przygotować lunch, zanim przyjedziemy?

- Oczywiście - odpowiedziała krótko, oburzona, że

Lefteris potrafi zachowywać się tak, jakby jej wcale nie

trzymał w ramionach i nie całował do utraty tchu. Skoro

jednak postanowił udawać, że nic się nie stało, to w po-

rządku, niech tak będzie!

Wśród gości byli dyrektorzy wydziałów w Belgii,

Portugalii, Holandii i Hiszpanii, którzy przybyli z

żonami, a także dyrektor z Włoch, Gianni Neri, którego

żona podobno zachorowała, oraz Inger, wysoka

błękitnooka blondynka z Danii. Courtney dowiedziała

się, że Inger jest szefową biura prasowego w firmie
Lefterisa.

background image

Courtney przygotowała wspaniały lunch i wszyscy go-

ście z wyjątkiem Inger, która była zbyt zajęta przykuwa-

niem uwagi Lefterisa, wyrażali pełne uznania uwagi. Lef-

teris cudem zdołał oderwać się na chwilę od niewątpliwie

fascynującej dyskusji o public relations, aby przedstawić

Courtney, gdy wniosła kawę, ale skorzystała z pierwszej
okazji, aby uciec do kuchni.

Ten tydzień dłużył się Courtney niemiłosiernie. Goście

po omówieniu spraw służbowych wysiadywali dookoła

basenu lub na tarasie. Lefteris dbał, by miło spędzali czas, i

nic im nie narzucał.

Każdego ranka dyrektorzy znikali, by omówić interesy, i

kiedy Lefteris i Inger nie zakłócali jej spokoju, Courtney

siadała na murku i rozmawiała z żonami. Od nich właśnie

dowiedziała się więcej o Lefterisie. Szanowano go jako

naczelnego szefa ogromnego międzynarodowego koncer-
nu - daleko większego i potężniejszego niż Courtney po-

czątkowo sądziła.

- Lefteris ciągle podróżuje, ale mam wrażenie, że tylko

to miejsce jest jego właściwym domem - wyjaśniła Con-

suela, żona dyrektora z Hiszpanii. - Zapewne wszystko by

się zmieniło, gdyby się ożenił. Przynajmniej miałby do

kogo wracać.

Courtney chciała dowiedzieć się czegoś więcej o Inger,

ale nikt nie wiedział nic konkretnego. Mówiono, że

prawdopodobnie kiedyś miała romans z Lefterisem.

Interesowała ją wyłącznie kariera... i Lefteris, dodała

Courtney w duchu. Ilekroć widziała ich razem, Dunka

trzymała rękę na ramieniu Lefterisa albo pochylała jasno-

background image

blond głowę ku jego twarzy. Spędzali mnóstwo czasu we
dwoje.

Courtney nie mogła znieść ich widoku, więc starała się

unikać Lefterisa. Czasami prosił, by dołączyła do gości

pijących kawę albo przyszła popływać w basenie, ale od-

mawiała tłumacząc, że ma pracę w kuchni. Kilkakrotnie

zauważyła, że Inger wpatruje się w nią zimnymi
oczami i kobiecy instynkt podpowiadał jej, że Dunka za

nią nie przepada.

Courtney z trudem rozpoznawała w Lefterisie mężczy-

znę, który siedział z nią przy stoliku w tawernie i cierpli-

wie słuchał jej paplaniny. Czy ten autokrata, kosmopoli-

tyczny magnat, który wzbudzał u dyrektorów taki respekt,

to ten sam mężczyzna, który siedział z nią w Knossos

i opowiadał jej legendę o Tezeuszu i labiryncie? Ten sam,

który niósł jej torby z zakupami i wędrował z nią po

uliczkach Chani? Ten, który ją całował? Ilekroć

myślała o tym pocałunku, drżała ze wstydu i zarazem

tęsknoty -a jednocześnie była wściekła na siebie, że tak
bardzo jej na nim zależy. Dlaczego w ogóle całował ją,
skoro wiedział, że wkrótce przyjedzie Inger, atrakcyjna
dziewczyna, której dodatkowym atutem było to, że nie

jest Angielką?

W któreś popołudnie Courtney właśnie kończyła sprzą-

tać kuchnię po lunchu, gdy drzwi otworzyły się i weszła
Inger. Courtney spojrzała na nią z zazdrością. Była tak

elegancka i zadbana, że sama czuła się przy niej jak czu-

piradło.

- Czy coś podać? - siliła się na uprzejmy ton.

Przynajmniej tym razem Inger starała się być miła.
- Czy mogę prosić o butelkę szampana? I dwa kielisz-

background image

ki. - Zatrzepotała rzęsami, szczebiocząc słodko: - To ma

być niespodzianka.

Ani słowem nie wspomniała, dla kogo był ten drugi

kieliszek ani na czym miała polegać niespodzianka.

- Coś świętujemy? - podjęła ostrożnie Courtney, przy

klejając uśmiech do twarzy.

Dunka uśmiechnęła się tajemniczo.

- Chcemy przyjemnie spędzić czas, tylko we dwoje.

- Jej lodowate błękitne oczy napotkały wzrok Courtney.
- Wiesz, jak to jest.

- Oczywiście - odparła Courtney, siląc się na obojętny

ton.

Więc Lefteris tak spędzał sjestę! Próbowała sobie wmó-

wić, że to nie jej sprawa, ale zazdrość trawiła jej serce.

Inger obserwowała ją, gdy sięgała po szampana i na-

pełniała wiaderko lodem. W podzięce ledwo posłała jej

nieszczery uśmiech, po czym chwyciła butelkę i ruszyła

w stronę pokoju Lefterisa.

Courtney ze zdenerwowania drżały ręce. Wybiegła z

kuchni do gaju oliwnego, by ukoić nerwy. Oparłszy się o

sękaty pień, zamknęła oczy i wdychała słodki zapach

koniczyny. Słyszała pszczoły przemykające wśród kwia-

tów i odległy brzęk dzwonka owiec, nic jednak nie mogło

stłumić myśli o tym, że Lefteris i Inger piją szampana,

śmieją się i kochają.

Otworzyła oczy. Ból rozdzierał jej serce, z trudem od-

dychała. Zakryła rękoma powieki, chcąc powstrzymać łzy.

Nie, nie będzie płakała, bo cóż to da? Musi jakoś wytrwać

przez trzy kolejne dni, a potem będzie wolna i wyjedzie

stąd. Próbowała sobie wyobrazić, gdzie będzie za tydzień,

background image

ale wyobraźnia płatała jej figle: wciąż wracała do
Agios Giorgios i Lefterisa.

Idąc wąską ścieżką wśród drzew oliwnych, spotkała

Gianniego Neri. Miał tak samo żałosną minę jak ona, ale

chcąc go jakoś pocieszyć, uśmiechnęła się serdecznie na
powitanie.

- Czy coś się stało? - spytała odruchowo, gdy zawrócił

wraz z nią w stronę domu.

- Przepraszam, ale nie jestem dziś w dobrym nastroju.

Właśnie dlatego wyszedłem na spacer.

- Może mogłabym jakoś pomóc?
- Nie sądzę. Chodzi o moją żonę, Paolę. Nie chciała

ze mną przyjechać. Stwierdziła, że zmęczyły ją

podróże i woli zostać w Rzymie. A ja muszę

podróżować. Należy to do moich obowiązków jako szefa
oddziału we Włoszech.

- Może ona po prostu potrzebuje czasu, by zrozumieć,

jak ważna dla ciebie jest ta praca - zasugerowała Court-
ney.

Gianni chyba nie bardzo w to wierzył.
- Wątpię. Sytuacja byłaby lepsza, gdyby ona wydawa-

ła przyjęcia, ale nie znosi gotowania i twierdzi, że sama

myśl o przygotowaniu wyszukanych potraw przyprawia

ją o ból głowy.

- Rozumiem ją. Dobrze się czuję w kuchni, ale mierzi

mnie na samą myśl o zorganizowaniu wielkiego, uroczy-

stego przyjęcia. Byłabym w tym beznadziejna.

- Trudno w to uwierzyć - powiedział Gianni, spoglą-

dając na nią z zaciekawieniem. - Wszyscy goście twier-

dzą, że jesteś czarującą dziewczyną. Prawdę mówiąc, za-

background image

stanawialilmy się, czy łączy cię coś z Lefterisem. - Roz-

postarł ręce skruszony, widząc zakłopotanie Courtney. -
To tylko dlatego, że tak dziwnie patrzył na ciebie, ilekroć

wchodziłaś do pokoju...

- Nic nas nie łączy - zapewniła z przesadnym naci-

skiem. - Jestem jego kucharką.

- Lefteris też tak mówi - pospiesznie zapewnił ją

Gianni. - Słyszałem, jak Inger kpiła z niego z tego powo-

du, a on wyjaśnił jej wtedy, że jesteś tylko jego kucharką

i tak się szczęśliwie złożyło, że możesz na pewien czas

zastąpić Katinę.

Tylko kucharka. Courtney uśmiechnęła się niepewnie.

Cóż, taka jest prawda. Czy mógłby pomyśleć o niej ina-
czej, mając u boku zgrabną, błękitnooką Inger, częstującą
go czarownymi niespodziankami z szampanem?

- Jak długo będziesz u niego pracowała? - spytał na-

gle Gianni.

- Dopóki nie wyjedziecie. Potem wróci Katina.

Nawet gdyby Katina nie wróciła, Courtney postanowiła

wyjechać, gdy tylko to będzie możliwe. Nie ma zamiaru

pałętać się tu jako „tylko kucharka", choćby to było nie

wiem jak wygodne dla Lefterisa! Z trudem zmuszała się
do rozmowy z Giannim.

- Prawdopodobnie pojadę na wschód badać zabytki

kultury minojskiej.

- Czy nie chciałabyś przyjąć pracy w Rzymie? - Gianni

chwycił ją za rękę i zatrzymał.

- W Rzymie?
- Mogłabyś zostać naszą kucharką. Jestem pewien, że

gdyby Paola nie musiała martwić się o kuchnię, mniej by

background image

się bała przyjęć. Nie wiem, dlaczego dopiero teraz
wpadłem na ten pomysł! - wyrzucił z siebie jednym
tchem.

- Zastanowię się nad tą propozycją - przyrzekła.
- Wspaniale - ucieszył się. Otworzył bramę i weszli

na schody. - Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, Courtney.

Teraz, gdy wyrzuciłem to z siebie, czuję się znacznie le-
piej.

- To dobrze - powiedziała życzliwie, kładąc rękę na

jego ramieniu, by dodać mu otuchy. - Może ten tydzień

w samotności skłoni Paolę do przemyśleń. Zobaczysz,
jak się ucieszy, kiedy znów zobaczy cię w domu.

- Mam nadzieję - przyznał, przykrywając jej rękę

swoją i dobrotliwie patrząc w oczy. - Dziękuję ci.

- Czy coś wam przerwałem? - usłyszeli nagle lodowa-

ty głos Lefterisa, który schodził po schodach z nachmu-

rzoną miną.

- Skądże znowu! - zapewnił Gianni lekko, ale zaru-

mienił się. - Mówiłem właśnie Courtney, jak bardzo nam

smakowały przygotowywane przez nią posiłki.

- Niewątpliwie jest niezwykle łasa na twoje komple-

menty - uciął Lefteris tak złośliwie, że Gianni spojrzał na
niego kompletnie zaskoczony.

Bąknął „przepraszam" i zmył się, wbiegając po scho-

dach. Courtney ruszyła za nim, ale Lefteris zatrzymał ją.

- Gdzie byłaś? - zapytał wściekły.
- Wyszłam na spacer - powiedziała, uwalniając rękę.
- Z Giannim?
- Przez chwilę szliśmy razem. Czy masz coś przeciwko

temu?

- Zaangażowałem cię do gotowania.

background image

- Sądziłam, że od czasu do czasu mogę sobie zrobić

pięć minut przerwy - odparła z goryczą. - Skąd mogłam

wiedzieć, że muszę prosić o pozwolenie za każdym razem,

gdy wychodzę z kuchni?!

- Oczywiście, że wolno ci odetchnąć. Rzecz w tym, że

nie chcę, byś flirtowała z moimi gośćmi.

- Ja nie flirtuję! - oburzyła się. - Przypadkiem spot-

kałam Gianniego, gdy wracałam ze spaceru. Co miałam

zrobić? Przejść obok i powiedzieć, że nie chcę z nim roz-

mawiać? Powinieneś się cieszyć, że staram się być miła

dla twoich gości.

- Jest pewna różnica między byciem miłym a pozwo-

leniem, by cię obmacywano - warknął. - Widziałem prze-

cież, że nawet nie próbowałaś go odsunąć. Ciekawe, o

czym tak rozprawialiście?

- To nie twoja sprawa!
- Dobrze chociaż, że nie próbujesz mi wmówić, że

przez cały czas słuchałaś tylko komplementów na temat
gotowania!

- Przez cały czas, czyli jak długo?
- Wyszłaś pół godziny temu!
- Nie zdawałam sobie sprawy, że obserwujesz każdy

mój krok - powiedziała dotknięta do żywego. - Sądziłam,

że dziś po południu miałeś przyjemniejsze zajęcie! Następ-

nym razem zamelduję się, wychodząc i wchodząc, żebyś

mógł dokładnie sprawdzać, ile czasu spędzam poza kuch-

nią! W końcu nie możemy zapominać, że jestem tu tylko

kucharką, prawda? - dodała.

- Czy Gianni towarzyszył ci przez cały czas? - zapytał

ze złością.

background image

- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z tobą, ale nie,

tylko przez chwilę byliśmy razem. Spacerowaliśmy nie

dłużej niż dziesięć minut, a więc sam przyznasz, za krótko

na przeżycie intensywnej przygody miłosnej. A teraz, jeśli

skończyłeś wreszcie to śledztwo, pozwolisz, że wrócę do

kuchni, gdzie, jak wciąż podkreślasz, jest moje miejsce.

background image





ROZDZIAŁ SIÓDMY

Courtney odczuła ulgę, gdy nadszedł ostatni dzień i

wszyscy zebrali się na tarasie przed wyjazdem na lotnisko.

Gianni podał jej rękę, mówiąc:

- Pamiętaj, moja propozycja jest wciąż aktualna. -

Wyjął wizytówkę z kieszeni marynarki. - Proszę, tu jest

mój telefon. Zadzwoń, gdy tylko zechcesz przyjechać.

Courtney zerknęła na Lefterisa, który obserwował ją z

marsową miną.

- Dziękuję, Gianni. Niewykluczone, że zadzwonię.

Kiedy wszyscy wyszli, usiadła zmęczona na ławie. Lef-

teris odwiózł gości na lotnisko, ale zaraz wróci i, sądząc

po spojrzeniu, jakie jej rzucił przed wyjazdem, będzie
w pieskim humorze.

Zła na siebie, że tak się tym przejmuje, westchnęła

ciężko. Gotowanie przez cały tydzień naprawdę ją zmę-

czyło. Dokładnie posprzątała kuchnię, przygotowując ją

na przyjazd Katiny, pozostało jej więc tylko spakowanie

się.

Właściwie najchętniej wyjechałaby bez pożegnania, uz-

nała jednak, że postąpiłaby niepoważnie. Poza tym Lefte-

ris nie zapłacił jej jeszcze za wykonaną pracę.

Postawiła walizkę na tarasie i wymieniała w myślach

background image

wszelkie powody, dla których nie powinna go już zoba-

czyć. Jest samolubnym i apodyktycznym arogantem. Cały

tydzień poświęcił Inger, a ma pretensje do niej, że

okazała trochę współczucia Gianniemu. Lefteris to pełen
uprzedzeń szowinista. W ogóle... okropny człowiek.

Była już wystarczająco zbuntowana, a sytuację pogor-

szyła jeszcze reakcja Lefterisa, gdy zobaczył ją z walizką
na tarasie.

- Co ty wyprawiasz?!
- Czekam na zapłatę - wyjaśniła krótko.
- Widzę, że nie możesz się doczekać wyjazdu, Court-

ney. Zapewne ma to coś wspólnego z wyjazdem twojego

przyjaciela Gianniego. Tęsknisz za romantycznymi space-
rami w gaju oliwnym?

- Wyjeżdżam, ponieważ skończyłam pracę - oznajmi-

ła lodowatym tonem. - Co do Gianniego... opowiadał mi

o swojej żonie.

- Och, z pewnością skarżył się, że ona go nie rozumie.

Nie powiesz mi chyba, że dałaś się nabrać na ten stary
numer?

- Nie było żadnych numerów! - Z trudem hamowała

wybuch wściekłości. - Gianni zwierzył mi się tylko ze

swoich kłopotów.

- Czyżby? Ja odebrałem to inaczej.
- Szczerze mówiąc, jestem zaskoczona, że w ogóle

zauważyłeś Gianniego, biorąc pod uwagę, jak bardzo byłeś

pochłonięty ukradkowymi spotkaniami z Inger. Jak mo-

żesz obwiniać Gianniego o flirtowanie, skoro cały czas

poświęcałeś tej dziewczynie!

- Szanuję Inger jako koleżankę z pracy, to wszystko!

background image

- Czyżby? Ja odebrałam to inaczej - powtórzyła jego

słowa.

- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał po chwili mil-

czenia.

- Jak mogę o tym zadecydować, skoro nie otrzymałam

jeszcze pieniędzy?

- Ach, rzeczywiście. - Poszedł do gabinetu i po chwili

przyniósł zwitek banknotów. - Powinienem był przewi-

dzieć, że zależy ci wyłącznie na pieniądzach. Linda też

nie wyjechała, dopóki jej nie zapłacono.

Zapadła przykra chwila milczenia. To on zaproponował

jej tę pracę. Chyba nie oczekiwał, że będzie harowała

w kuchni przez cały tydzień tylko po to, by być blisko
niego?

- Dokąd najpierw pojedziesz? - spytał wreszcie.
- Do Chani, a potem do Iraklionu.
- A potem?
- Będę musiała znaleźć jakąś pracę.
- W Rzymie?
- Czemu nie? - Spojrzała mu prosto w oczy. - Muszę

wykorzystać wszystkie szanse.

- Do tej pory świetnie ci się to udawało! Gdybym się

zdobył na odrobinę współczucia, powinienem ostrzec

Gianniego, na co się pokusił, ale właściwie on zasługuje

na karę. „Zadzwoń, gdy tylko zechcesz przyjechać". Nie-

trudno zgadnąć, co to była za oferta!

- Również nietrudno zgadnąć, jakiego rodzaju oferty

składasz Inger, tyle że ja nie wtykam nosa w nie swoje

sprawy! Jeśli o mnie chodzi, możesz sobie z nią robić, co
chcesz.

background image

- Nie mam zwyczaju zwracać się do kucharki z prośbą

o pozwolenie - warknął.

- Już nie jestem twoją kucharką - przypomniała mu,

podnosząc walizkę. - Nie muszę więc wysłuchiwać takie-
go zadufanego aroganta!

- Nie bądź dziecinna. Nie możesz wyjść sama w no-

cy!

- Naprawdę? Grubo się mylisz! - zapewniła i zbiegła

po schodach.

- I tak nie dotrzesz do Chani dziś w nocy! - krzyknął,

patrząc, jak otwiera bramę. - Nie minie godzina, a wrócisz

tu na klęczkach, bo nie masz gdzie przenocować!

Courtney stała już w otwartej bramie, a gdy spojrzała

na niego, jej oczy ciskały gromy.

Jednak gdy dotarła do drogi, opamiętała się. Nie sły-

szała, by Lefteris ruszył za nią. To jasne, przecież zupełnie

nie obchodzi go, co się z nią stanie. Łatwo było zatrzasnąć

za sobą drzwi, ale czy postąpiła rozsądnie? Nagle przypo-

mniała sobie uwagę Lefterisa, że wróci na klęczkach do

jego willi, i natychmiast hardo podniosła głowę. Nie, nie
sprawi mu takiej satysfakcji!

Dochodziła już prawie do wioski, gdy usłyszała za sobą

samochód. Zeszła na bok, nie zatrzymując się. Kierowca

wyprzedził ją i zatrzymał się kilka metrów dalej. Był to

mercedes z otwartym dachem, więc z pewnością nie na-

leżał do Lefterisa.

- Courtney?

To głos Nikosa. Courtney z wahaniem postawiła waliz-

kę. Nie widziała go od czasu, gdy potwierdził wiadomość

o bankructwie firmy „Poznaj Kretę".

background image

- Czy coś się stało? - zapytał z troską. - Gdzie ty ma-

szerujesz o tej porze?

- Do Chani.
- Jak to? Przecież pracujesz u Lefterisa?
- Pracowałam. Ale właśnie skończyłam...

Nikos przyglądał jej się w zamyśleniu.

- Jest już późno. Chyba rozsądniej będzie, jak wyje-

dziesz jutro?

- Za nic nie wrócę do willi - wycedziła przez zęby.

Przez ułamek sekundy w oczach Nikosa zabłysła

iskierka radości.

- Cóż, nie mogę cię tu zostawić. Wsiadaj, podwiozę cię.

Wahała się. Lefteris twierdził, że Nikos jest złym czło-

wiekiem i nie można mu ufać, ale w końcu to tylko opinia

Lefterisa, a czy ona musi mu wierzyć? Zerknęła na Nikosa.

Zdążyła już zapomnieć, jaki jest przystojny, a kiedy

uśmiechnął się czarująco, trudno było uwierzyć, że mógł

założyć firmę „Poznaj Kretę" tylko po to, by upokorzyć

Lefterisa. Musi być jakaś inna przyczyna, dla której Lef-
teris tak go nienawidzi...

Spojrzała przez ramię, ale Lefteris nie nadjeżdżał. To

jasne, że nie obchodzi go, czy ona da sobie radę. Przeniosła

wzrok na Nikosa i jego wspaniały samochód. W głębi

duszy czuła, że powinna odmówić, ale czy miała wybór?

Nie może przecież stać przy drodze przez całą noc.

- Jeśli nie sprawię kłopotu...
- Ależ skąd - zapewnił pospiesznie. Wrzucił jej walizkę

na tylne siedzenie i otworzył drzwi.

- Skąd pan wiedział, że pracuję dla Lefterisa? - zapy-

tała, wsiadając.

background image

- Na wsi wieści rozchodzą się lotem błyskawicy - po-

wiedział, uruchamiając silnik. - Muszę przyznać, że czu-

łem się trochę winny wobec ciebie, więc cieszę się, że
mam okazję ci pomóc.

- Winny?
- Tego dnia, kiedy przyjechałaś do mnie, chyba nie

byłem w stanie myśleć jasno. Sam dopiero co

usłyszałem o upadku firmy, nic dziwnego, że byłem
zaszokowany. Później chciałem ci zaproponować jakieś
miejsce,

gdzie

mogłabyś

zamieszkać,

ale

dowiedzieliśmy się, że jesteś u Markakisa. - Nikos

wzruszył ramionami. - Nie mam ci tego za złe. To

bardzo ładny dom, więc pomyślałem, że cokolwiek bym

ci zaproponował, nie będziesz zadowolona, tym bardziej

że on zapewne oczernił mnie przed tobą.

- Chyba niezbyt pana lubi. O ile zrozumiałam, jest

jakaś zadawniona wendeta pomiędzy waszymi
rodzinami.

- To prawda, ale nie tylko o to chodzi. Czy wspomniał

ci o Lindzie?

- Żonie jego brata? - spytała ostrożnie. - Wspomniał,

że nie byli udanym małżeństwem.

- Lefteris chętnie tak mówi, ale to nieprawda. Linda

była bardzo oddana Chnstosowi, jednak jego rodzina nie

zaakceptowała jej. Kiedy Christos przywiózł Lindę na

Kretę, on i cała rodzina wciąż dawali jej do zrozumienia,

że nie jest mile widziana, bo jest Angielką. Lefteris kazał

Christosowi harować bez wytchnienia, żeby nie miał
czasu dla żony, więc czuła się rozpaczliwie samotna.

Spotkałem ją kiedyś w Chani. Chyba byłem jedyną

osobą, na którą mogła liczyć, więc po śmierci Christosa

właśnie do mnie uciekła.

background image

Courtney słuchała uważnie, nie odzywając się. Była to

mniej więcej ta sama historia, którą opowiedział jej Lef-

teris, tyle że w innej wersji. Która była prawdziwa?

- Christos zginął w wypadku samochodowym kilka

miesięcy po ślubie - kontynuował Nikos. - To był tragiczny

wypadek, ale rodzina obwiniała potem Lindę. Oczywiście,

ona szalała z rozpaczy i chciała jak najszybciej wyjechać,

ale nie miała w ogóle pieniędzy, chociaż wiesz, jaka
bogata jest rodzina Lefterisa. - W głosie Nikosa wyczuwało

się zazdrość. - W końcu otrzymała tylko Villa Athina,

którą wcześniej Lefteris dał jej i Christosowi w

prezencie. Zaproponowałem, że odkupię od niej ten dom,

żeby miała gotówkę na powrót do domu.

- Czy to dlatego Lefteris tak cię nienawidzi? Bo po-

mogłeś przyjaciółce?

- Z jego punktu widzenia to była sprawa honoru jego

rodziny - wyjaśnił Nikos. - Nigdy nie wybaczył Lindzie,

że do mnie przyszła po pomoc, a mnie nie wybaczył, że

jej udzieliłem. Wszyscy wiedzieli, gdzie ona jest i że na

rodzinę Markakisów nie mogła liczyć. Lefteris nie mógł

się z tym pogodzić.

Courtney milczała, pogrążona w myślach, dopóki nie

zorientowała się, że Nikos skręcił z drogi prowadzącej do

Chani i jechał w kierunku wioski. Czuła się dziwnie nie-
swojo.

- Dokąd jedziemy? - odważyła się zapytać.
- Do Chani jest dość daleko. Wyglądasz na zmęczoną,

nie masz siły szukać noclegu. Chyba rozsądniej będzie,

jeśli zabiorę cię do swojego domu? Nie obawiaj się, mo-

żesz mi ufać, zresztą mieszkam z matką.

background image

Cóż mogła powiedzieć? Teraz żałowała, że

skorzystała z propozycji i pozwoliła się podwieźć, ale

przecież trudno było wymagać, by zawrócił i zawiózł ją

do Chani. Zresztą, rzeczywiście była zmęczona, czuła się

podle i marzyła, by się położyć.

Nazajutrz obudziła się z uczuciem pustki i znużenia.

Upłynęła dłuższa chwila, zanim zorientowała się, że

jest u Nikosa. Rozstała się z Lefterisem w kłótni i
zapewne już nigdy go nie zobaczy.

W pokoju było ciemno. Okna domu Nikosa wychodziły

na zachód, więc słońce dotrze tu późno. Ciemność
działała na nią przygnębiająco, nic dziwnego, że z

tęsknotą zerknęła w stronę skąpanego w słońcu Agios
Giorgios. Tutaj boleśnie odczuwała samotność, odcięta

od szczęścia, którego zaznawała przez kilka ostatnich

tygodni. Poddawała się radosnemu podnieceniu, jakie

zawsze ogarniało ją w obecności Lefterisa, a wszystko

wokoło wydawało się żywsze i ciekawsze.

Spojrzała na gaje oliwne. Willi nie było stąd widać.

Lefteris na pewno jest w domu, w wyobraźni widziała
jego dziką, dumną twarz. Czy raczył choćby pomyśleć o
niej?

I tak musiałaby wkrótce wyjechać, przypomniała sobie,

odwracając się od okna. Przecież Lefteris nie chciał,
by u niego mieszkała. Jest Angielką, więc on nią gardzi,

nie ufa jej. Może nawet w tej chwili dzwoni do Inger,
namawiając ją do przyjazdu, by mogli być sami... Z

bólem serca ubrała się i wyszła, chcąc porozmawiać z
Nikosem. Łatwiej jej będzie pogodzić się z losem, gdy
wyjedzie z tej doliny.

background image

Ale kiedy spytała go o rozkład autobusów do Chani,

Nikos rozłożył ręce, protestując:

- Nie możesz wyjeżdżać tak szybko!
- Chcę jak najszybciej dostać się do Iraklionu.
- Zostań chociaż jeszcze jedną noc - nalegał. - Nie

chciałbym, żebyś wyjechała stąd, myśląc, że wszyscy trak-

tujemy tu obcokrajowców tak źle, jak Lefteris. - Wskazał

stos plastikowych krzesełek na ogromnym tarasie. - Dziś

wieczorem urządzę glendi, przyjęcie na twoją cześć. Za-

prosiłem wszystkich z naszego okręgu, żeby ci pokazać,

jak gościnni są Kreteńczycy.

Courtney poczuła ucisk w sercu.

- To bardzo miło z pana strony, ale...
- Żadne ale! Jesteś moim gościem honorowym. Nale-

gam! - Mówił pół żartem, pół serio, ale coś w jego głosie

kazało jej zamilknąć. Czuła, że nie wypada upierać się.

Przecież Nikos zadał sobie tyle trudu... Tylko dlaczego

czuła się tak niezręcznie i snuła podejrzenia?

Dzień dłużył się niemiłosiernie. Nikos był sympatyczny,

nadskakująco uprzejmy i usłużny, ale z niewiadomych przy-

czyn czuła narastający niepokój. Kilkakrotnie przyłapała go

na tym, że mrużył oczy i wodził za nią wzrokiem niczym

myśliwy zadowolony z łupu, ale w chwilę później uśmiechał

się uroczo, wiec obwiniała się o zbyt wybujałą wyobraźnię.

Nikos wcale nie przesadził, gdy powiedział, że zaprosił

wszystkich z okolicy. Kiedy Courtney wreszcie zdobyła

się na odwagę i wyszła na taras, zobaczyła pełno ludzi.

Czuła się jak zdrajczyni tylko dlatego, że tam była, a

musiała jeszcze znosić towarzystwo Nikosa, który jak

background image

przystało na dobrego gospodarza, nie odstępował jej na

krok. Przedstawił ją każdemu z osobna, chociaż i tak po

chwili nie pamiętała ani twarzy, ani imion.

To był najgorszy wieczór w jej życiu. Stoły uginały się

od jedzenia, a goście jedli, pili i bawili się świetnie. Ktoś

przyniósł grecką lirę, ktoś inny lutnię, śpiewano i tańczo-

no. Głównie tańczyli mężczyźni, podskakując, przytupu-

jąc i wirując z niespożytą energią. Courtney czuła się roz-

paczliwie samotna w tym mimie. Nie mogła już dłużej

udawać, uśmiechać się. Uciekła do swojego pokoju. Tęsk-

niła za Lefterisem i musiała przyznać sama przed sobą, że
jest w nim zakochana.

Musi się nauczyć żyć bez niego. Od jutra. Pojedzie do

Knossos i Fajstos i zdobędzie jak najwięcej wiedzy o kul-

turze minojskiej. Zagłębi się w historii starożytnej i
zapomni o Kreteńczyku, który wciąż absorbował jej

myśli.

Jednak upłynie jeszcze co najmniej godzina, zanim bę-

dzie jej wypadało oznajmić, że jest zmęczona. Jeszcze

godzina i będzie to miała za sobą.

Ta myśl poderwała ją na nogi. Wygładziła sukienkę,

zmusiła się do uśmiechu i cichutko otworzyła drzwi, by

wrócić do gości. Nie chciała, by ktokolwiek zauważył, że

ukrywa się w pokoju. Z salonu dobiegały podniesione

głosy, gdy wyszła na palcach na korytarz.

Nagle

usłyszała

trzask

odkładanej

słuchawki

telefonicznej i głos Nikosa tak wściekły, że z trudem go

rozpoznała:

- Planowaliśmy to przez tyle miesięcy, a teraz głupcy

nie przyjeżdżają. Masz jakieś wieści z Tripoli?

- Tylko tyle, że znów spróbują we wtorek w nocy,

w tej samej zatoce za Agia Roumeli.

background image

Ku zaskoczeniu Courtney rozmówca Nikosa odpowiadał

cockneyem, co wyjaśniało, dlaczego Nikos mówił po
angielsku.

Zatrzymała się w ciemnym korytarzu i spojrzała tam,

skąd przez uchylone drzwi dochodziło światło. Nie ruszała

się w obawie, że jeśli spróbuje przemknąć, zostanie za-

uważona. A z pewnością nie była to rozmowa, którą można

było podsłuchiwać bezkarnie.

- We wtorek? - powtórzył Nikos pełen oburzenia.

- Dopiero za dwa dni? Muszę grać na zwłokę wobec

nabywcy. Dlaczego nie mogą przywieźć towaru jutro
w nocy?

- Z tego samego powodu, dla którego nie mogą dzisiaj

- lakonicznie odpowiedział facet mówiący cockneyem. -

Wiedzą, jakie wiatry wieją na południowym wybrzeżu.

Nie mogliby podpłynąć do brzegu. Mówiłem ci, że powin-

niśmy wziąć większą łódź.

- Chyba nie chcesz, żeby ją ktokolwiek zauważył? -

uciął Nikos. - Nie możemy ściągnąć sobie na kark policji!

Nie, łódź rybacka jest lepsza. Na wybrzeżu stoi wiele

takich łodzi, więc trudno ją odróżnić.

Słysząc wzmiankę o policji, Courtney przeraziła się i

chciała uciec. Nie ulegało wątpliwości, że drogo by ją to

kosztowało, gdyby została przyłapana na podsłuchiwaniu!

Nikos najwidoczniej zapanował nad nerwami i mówił

już spokojniej:

- Posłużymy się osłami. One będą najlepsze w tak dzi-

kim kraju i nikt się nie dowie, że tam byłeś. Idź już i po

wstrzymaj Andreasa, zanim wyruszy po odbiór. Upewnij

się, czy odpowiada mu wtorek, a ja przyjadę po ciebie

background image

ciężarówką i spotkamy się na drodze do Imbros. Andreas
wie, gdzie to jest.

Chcąc niepostrzeżenie wycofać się do swojego pokoju,

Courtney potknęła się w ciemności o kota. Omal nie

umarła ze strachu, gdy miauknął przeraźliwie.

- Co to było? - ostro zapytał Nikos. - Sprawdź, czy

nikogo tam nie ma.

Courtney bezradnie rozglądała się, nie wiedząc, co zro-

bić. Instynkt podpowiadał jej, że bezpieczniej będzie

uciec, niż zostać i tłumaczyć się. Ale jeśli chce uciec na

zewnątrz, musi przebiec obok drzwi. Łudząc się, że mu-
zyka i śmiech zagłuszą jej kroki, rzuciła się do ucieczki.

Przebiegając obok drzwi, usłyszała krzyk Nikosa:

- To ta Angielka! Sprowadźcie ją tu z powrotem!

Wybiegła na taras i wmieszała się w roześmianą grupę,

która otaczała tańczących. Przecież Nikos nie odważy się

jej skrzywdzić tutaj, wśród tych wszystkich osób, myślała

gorączkowo.

Tłum wokół niej wciąż wirował w tańcu. Wszystko

działo się tak szybko, że wydawało się nierealne. Przera-

żona zerknęła na drzwi. Jakiś chudy mężczyzna stał obok
Nikosa i obydwaj mierzyli tłum lodowatym wzrokiem.

Schowała się za plecami grubej kobiety, ale ukradkowy

ruch przyciągnął uwagę Nikosa. Z przerażeniem zauwa-

żyła, że poklepuje chudzielca po ramieniu i wskazuje
w jej kierunku.

Nigdy dotąd nie doświadczyła na własnej skórze stanu,

który można by opisać jako „struchlała ze strachu", ale

teraz aż nadto dobrze zrozumiała znaczenie tego określe-

nia. Nie była w stanie poruszyć się ani jasno myśleć. Bez-

background image

radnie rozglądała się wokoło. Gdyby nawet zaczęła krzy-

czeć, jej grecki był na tyle słaby, że nie potrafiłaby wyjaś-

nić, w czym problem, zresztą Nikos bez trudu znalazłby

jakąś wymówkę.

Chudzielec ruszył w jej stronę. Fakt, że nie śpieszył się

zbytnio, dodawał grozy całej sytuacji. Nagły przypływ

adrenaliny znów postawił ją na nogi. Odwróciła się, by

uciekać, ale zanim zrobiła krok, wszyscy zamarli w bez-

ruchu. Nawet lira ucichła i oczy gości zwróciły się ku

schodom prowadzącym do ogrodu. Courtney przestała

się bać.

U stóp schodów stał Lefteris. Jego twarz miała nieprze-

nikniony wyraz, mierzył z pistoletu prosto w Nikosa.

background image





ROZDZIAŁ ÓSMY

- Gdzie ona jest?
- Tutaj! - Potykając się, Courtney przeciskała się

przez milczący tłum w stronę Lefterisa. - Jestem tutaj!

Błagam, zabierz mnie stąd!

Wszyscy zamarli w bezruchu, patrząc na wymierzony

pistolet Lefterisa. Powiedział coś po grecku do
Nikosa i chociaż nie podnosił głosu, w pełnej napięcia
atmosferze jego słowa zabrzmiały donośnie, wywołując
pomruk przerażenia.

-

Czy możemy już iść? - błagała Courtney.

Lefteris po raz ostami spojrzał na Nikosa, a potem wol-

no ogarnął wzrokiem wszystkich zebranych.

- Tak, wychodzimy. - Chwycił ją za rękę i wręcz

ściągnął po schodach do zaparkowanego w dole samo
chodu.

Gdy odjeżdżali, z domu dobiegł ich hałas, który jednak

nie zagłuszył krzyku Nikosa, zwracającego się do
chudego Anglika:

- Nie pozwól im uciec!
- Będą nas ścigać - wykrztusiła Courtney, kurczowo

trzymając Lefterisa za rękę.

Nie odpowiedział. Ledwo zdążył zrobić unik, gdy kula

background image

świsnęła mu obok głowy, roztrzaskując szybę samochodu.

Pociągnął Courtney w zarośla po drugiej stronie drogi i tu

przykucnęli za ciernistym krzewem, obserwując drogę.

Nikos dogonił już Anglika i obaj kręcili się przy samo-

chodzie Lefterisa. Courtney jęknęła przerażona, widząc

w świetle księżyca, że są uzbrojeni.

- Cicho! - Lefteris zakrył jej usta dłonią.

Chudy Anglik wskazał na drzewa i gęste krzewy, za

którymi przykucnęli.

- W tym gąszczu nigdy ich nie znajdziemy.
- Nie mogli uciec tak daleko - odparł Nikos.

Przemierzał drogę to w jedną, to w drugą stronę,

w końcu wyładował wściekłość, strzelając w oponę. Po

chwili dołączyli do Nikosa jeszcze trzej mężczyźni, któ-

rym natychmiast wydał jakieś polecenia.

- Co im powiedział? - denerwowała się Courtney.

- Dwaj mają pojechać do mojego domu, a trzeci po

stara się o latarki i posiłki i ruszy za nami. Nikos i Trevor,

to chyba ten Anglik, dopilnują, żebyśmy nie uciekli drogą.

Ruszają w pościg - dodał, widząc, że grupka przy samo

chodzie błyskawicznie rozdzieliła się. - Idź za mną, ale

rób to bezszelestnie.

Góra w tym miejscu była dość stroma i z trudem prze-

mykali pomiędzy drzewami, aż dotarli na obszar poroś-

nięty karłowatą roślinnością.

- Powinniśmy się kierować w stronę rzeki - szepnął

Lefteris, odwracając się do niej.

Szła za nim, gdy zygzakiem mijał kępy szałwii i ostro-

krzewy. Zazdrościła mu zręczności i energii. Kłuło ją

w boku i marzyła, by choć na chwilę odpocząć, ale tań-

background image

czący w górze odblask latarek mobilizował ją do dalszej

wędrówki. Gdy wreszcie dotarli do wyschniętego koryta

rzeki, staniała się ze zmęczenia. Brzeg opadał tu
stromo i z trudem przedzierała się za Lefterisem, omijając

smukłe pnie drzew i przeskakując przez ogromne
kamienie. Myślała wyłącznie o tym, by nie stracić go z
oczu. W szalonej ucieczce w ciemnościach tylko on mógł

jej zapewnić bezpieczeństwo.

- Aż trudno uwierzyć, co mi się przytrafiło - jęknęła,

gdy nagle pociągnął ją za kępę oleandrów.

- Cii...
- Co robisz? - szepnęła z przejęciem.
- Są tuż za nami. Przykucnij i nie odzywaj się!

Odgłosy ścigających odbijały się echem o skały i ka-

mieniste koryto rzeki. Byli całkiem blisko. Courtney przy-

sunęła się bliżej do Lefterisa.

- Czy słyszysz, co oni mówią? - spytała.
- Nie wszystko. Coś o drogach. Jeden uważa, że tracą

tu czas. Miejmy nadzieję, że inni też tak myślą. - Słuchał

w napięciu, a po chwili skinął głową. - Zawracają.
Chyba będą próbowali odciąć nam drogę.

Odczekali jeszcze kilka minut, aż ucichł ostatni odgłos

ścigających i dopiero wtedy Lefteris skinął na Courtey, by

wyszła zza oleandrów.

Pogoń podniosła jej poziom adrenaliny, ale teraz, gdy

minęło bezpośrednie zagrożenie, nie mogła opanować

drżenia i z trudem ruszyła znów za Lefterisem wzdłuż
koryta rzeki.

Zaczekał przy zakolu, ukryty w cieniu. Wyciągnął do

niej rękę, a gdy zrównała się z nim, spojrzał jej w twarz

background image

z zatroskaniem, choć niewiele mógł dostrzec w świetle

księżyca.

- Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko w porządku - zakpiła. - Bawi mnie

pogoń w ciemności, szczególnie gdy goni mnie zgraja

uzbrojonych bandziorów!

Mówiła piskliwym głosem i czuła, jak wpada w histerię.

Lefteris mocno chwycił ją za ramiona i potrząsnął.

- Przestali! Musisz zapanować nad sobą! Powiedz mi

lepiej, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego Nikosowi

tak bardzo zależy, żeby cię złapać? Bo chyba nie chodzi

o twoje piękne oczy?

- Na pewno nie. - Wspinali się teraz pod górę i Court-

ney opowiadała mu o podsłuchanej rozmowie. - Nie

wiem, o czym mówili, ale przestraszyłam się, a kiedy po-

tknęłam się o kota, zaczęłam uciekać... Boję się pomyśleć,

co by się stało, gdybyś się wtedy nie zjawił. Wszystko

wydaje się niewiarygodne. W jednej chwili jestem na

przyjęciu, a w chwilę później... uciekamy w ciemności.

- I nie masz pojęcia, o co chodzi? Musi to być coś

ważnego, skoro zadali sobie tyle trudu.

- Nikos wspomniał o „towarze". Może chodzi o nar-

kotyki?

- Z pewnością o coś nielegalnego. Nic dziwnego, że

tak bardzo mu zależy na złapaniu cię. Boi się, że skon-

taktujesz się z policją i przekażesz im, co usłyszałaś.

- Co teraz zrobimy?
- Musimy zawiadomić policję.
- Spróbujemy, gdy zdołamy dotrzeć do Agios Giorgios -

myślała głośno.

background image

- Obawiam się, że ludzie Nikosa zdążyli już odciąć

kable telefoniczne.

- Nie mogli tego zrobić!
- Nie rozmawiamy o spokojnych, praworządnych

obywatelach, Courtney - powiedział z nutą zniecierpli-
wienia. - To nie zabawa. Skoro gotowi są strzelać do

ciebie, a nie przypuszczam, aby chcieli cię tylko zastra-

szyć, to na pewno nie zawahają się i odetną telefon.

- I żaden z uczestników przyjęcia nie odważy się za-

dzwonić na policję?

- Nie sądzę, aby to w ogóle przyszło komuś do głowy.

Są zbyt zajęci rozprawianiem, jak to się stało, że odbiłem

cię Nikosowi.

Spojrzała na niego z wdzięcznością. Wszystko stało

się tak nagle, że dopiero teraz dotarło do niej, kto ją

obronił. Podziwiała jego siłę i opanowanie. Był

tu, przy niej, tak blisko, że w każdej chwili mogła go do-

tknąć.

- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Nietrudno było się domyślić. Kilka osób widziało

cię, gdy przejeżdżałaś przez wioskę z Nikosem, a jemu

bardzo zależało, by jak najwięcej osób dowiedziało się,

że kolejna Angielka uciekła od okropnej rodziny
Markakisa - powiedział z goryczą. - Nikos chętnie
rozsiewa plotki o tym, jak źle traktujemy kobiety.
Rozpowiada wszystkim, że jesteś moją narzeczoną.

- Co takiego?
- To dodaje pikanterii całej historii - dodał z sarka-

zmem. - Jak sądzisz, dlaczego zaprosił wszystkich dziś

wieczór? Po to, żeby zobaczyli, że moja kobieta jest pod

background image

jego ochroną. Zabranie cię stamtąd było sprawą honoru -

zakończył.

- Nie wiedziałam - szepnęła. Sprawa honoru? Więc

ona tylko tyle dla niego znaczy? - Nie powiedziałam mu,

że... że... chciałam tylko dojechać do Chani - zapewniła. -
Przejeżdżał akurat, więc zaproponował, że mnie pod-

wiezie, a kiedy zaoferował mi nocleg w swoim domu,

właściwie nie mogłam odmówić. Po prostu nie miałam

dokąd się udać.

- Mogłaś wrócić do mnie. Chyba nietrudno było zgad-

nąć, że wcale nie myślałem tego wszystkiego, co ci po-

wiedziałem.

Obojgu ciążyło wspomnienie tamtej kłótni. Zatrzymali

się na chwilę i Courtney wdychała unoszący się w powie-

trzu zapach tymianku. Ne śmiała spojrzeć Lefterisowi

w oczy, więc wbiła wzrok w kępkę szałwii rosnącą obok

jej stóp.

- Byłam tak zła, że nie mogłam myśleć rozsądnie -

przyznała. - A potem było już za późno. Ale żałowałam,

że pojechałam z Nikosem. - Wreszcie, choć z trudem,

spojrzała mu w twarz. - Przepraszam. Powinnam cię po-

słuchać, przecież przestrzegałeś mnie przed nim. A tak... i

ciebie wciągnęłam w tarapaty.

- Musiałem ci pomóc - odezwał się wreszcie, po czym

szybko odwrócił się i ruszył przed siebie, zanim zdążyła

cokolwiek odpowiedzieć. - Chodź, nie możemy stać w
miejscu.

- Dokąd idziemy? - spytała zadowolona ze zmiany

tematu.

- Do Agios Giorgios.

background image

- Do wioski?- zdziwiła się. - Przecież oni na pewno

czekają tam na nas.

- Nie możemy się na nich natknąć, ale musimy tam

zdobyć coś do jedzenia i ciepłe ubrania.

- Dlaczego nie możemy pożyczyć samochodu i jechać

do Chani?

- Bo Nikos spodziewa się, że tak właśnie zrobimy. Na

pewno zastawił zasadzkę przy każdej ścieżce wychodzącej

z doliny. Nie uda nam się wydostać żadną uczęszczaną

drogą.

- Więc co zrobimy?
- Musimy się przedostać na tamten grzbiet, okrążyć go

i zejść do Ksiloskalo.

- Masz na myśli to miejsce przy wąwozie Samaria?
- Właśnie. Z samego rana pełno tam autobusów, które

przywożą ludzi do wąwozu, a potem wracają do Chani

puste. Zabierzemy się stamtąd.

- Ale upłynie co najmniej kilka dni, zanim się tam

dostaniemy - zaoponowała przerażona perspektywą
wspinaczki. - Czy nie łatwiej byłoby pójść do sąsiedniej
doliny?

- Wierz mi, Ksiloskalo to znacznie bezpieczniejszy

wybór, nawet jeśli oznacza dłuższą wędrówkę. Ale nie

możesz iść tak daleko w cienkiej sukience. Pójdę do Dy-

mitry i poproszę, by ci dała jakieś ciepłe ubrania.

Gdy dotarli do miejsca, skąd widać było dom Dymitry,

Courtney dostrzegła w dole sznur samochodów.

- Założę się, że to ludzie Nikosa - powiedział Lefteris,

popychając ją lekko za głaz. - Zostań tutaj i odpocznij. Ja

postaram się dotrzeć do Dymitry.

background image

- Uważaj na siebie - szepnęła, kurczowo trzymając go

za rękę.

Przez ułamek sekundy zamajaczył jeszcze w ciemności

jego uśmiech.

- Nie martw się, będę uważał. A ty zachowuj się bar-

dzo cicho i nie ruszaj się stąd, bo nie mógłbym cię potem
znaleźć. - Uścisnął lekko jej dłoń, jakby w ten sposób

chciał dodać jej odwagi, po czym zniknął w ciemnościach.

Dopóki szli, było jej ciepło. Ale gdy przykucnęła za

głazem, czekając na Lefterisa, przeniknął ją dotkliwy

chłód. Czas dłużył się niemiłosiernie i niemal zasypiała,

gdy wreszcie Lefteris wyłonił się z ciemności. Drżąc z

zimna i wyczerpania, przylgnęła do niego, zapominając o
dumie.

- Nic ci się nie stało? - spytała.
- Nie, wszystko w porządku - zapewnił, obejmując ją i

przytulając mocno. - Zmarzłaś! - Wyjął z plecaka grubą

czarną suknię i podał ją Courtney. - Dymitra nosi ją tylko

od święta. Włóż ją na wierzch, nie zdejmuj swojej.

Dymitra dała jej też swoją czarną chustę. Courtney

opatuliła nią głowę zadowolona, że wreszcie będzie jej

ciepło.

- Wyglądasz teraz jak prawdziwa grecka wdowa - za-

żartował Lefteris.

- Rzeczywiście, czuję się jak obolała staruszka. Cieka-

we, skąd Dymitra zdobyła takie cudo?

- Jej syn Manolis jest przewodnikiem oprowadzającym

wycieczki w górach. Dymitra pożyczyła mi też jego
sweter - pochwalił się, wskazując gruby sweter, który

miał już na sobie.

background image

- Jak zareagowała, gdy zaskoczyłeś ją w środku nocy?
- Nie była zdziwiona. Mieszkańcy tutejszych górskich

wiosek przywykli do wspierania walczących w ruchu
oporu. Dała nam koc, dwie butelki wody i żywność,

więc powinniśmy bez kłopotu dotrzeć do Ksiloskalo.

W dole widzieli światła Agios Giorgios.
- Kiedy wreszcie tam będziemy? - niecierpliwiła się

Courtney.

- Powinniśmy dotrzeć za kilkanaście godzin.
- Obawiam się, że nie zdołam zajść tak daleko. Czy

naprawdę nie ma innej drogi?

Lefteris wskazał ręką na dwóch uzbrojonych mężczyzn,

wysiadających właśnie z samochodu na skraju wioski.

- Możesz zejść na dół i poprosić tych sympatycznych

facetów, by nas podwieźli na najbliższy posterunek policji
- zakpił.

- Masz rację, musimy iść górą - przyznała zrezygno-

wana.

Wspinali się pod górę przez zarośla. Courtney kilka-

krotnie pośliznęła się na kamieniach. Potwornie bolały ją

nogi, pokaleczone przez cierniste krzewy, i posuwała się

naprzód z coraz większym wysiłkiem.

Wreszcie dotarli do kamiennej chaty pasterskiej. Czuć

w niej było kozami, ale pod ścianą stały dwie ławy
pokryte słomą.

- Nie jest to luksusowe lokum, ale musimy tu przeno-

cować, bo jesteś zmęczona.

- Czy nic nam tu nie grozi? - spytała, osuwając się na

słomę.

background image

- Na razie nie. - Przykrył ją kocem od Dymitry. -

Wątpię, żeby szukali nas w nocy. Raczej zaczekają do rana

i wtedy spenetrują okolicę. Na zboczach nie ma roślinno-

ści, więc bez trudu można kogoś zobaczyć z daleka. -

Spojrzał na Courtney siedzącą na ławie i nieoczekiwanie

odsunął koc i przykucnął, by zdjąć jej buty. Przez chwilę

trzymał jej obolałe stopy.

- Lefteris?
- Tak?
- Co dziś powiedziałeś Nikosowi?
- Że jeśli jeszcze raz zbliży się do ciebie, to go zabiję.

Jesteś zmęczona, śpij już - powiedział, delikatnie układa-

jąc jej nogi na ławie. Położył się obok niej, a potem przy-

ciągnął ją do siebie i szczelnie otulił oboje kocem. - Mamy

tylko jeden koc, ale dzięki temu będzie nam cieplej.

Położyła głowę na jego piersi i wsłuchiwała się w mia-

rowy rytm bicia serca. Przez otwarte drzwi chaty przenikał

księżyc rzucający na wzgórze surrealistyczne cienie. To

nieruchome magiczne światło zamieniło karłowate krzewy

w kucające kształty, które w każdej chwili mogły przeisto-

czyć się w mityczne postacie starożytnej Krety. Zasypiając

w objęciach Lefterisa, Courtney już się nie bała. Przyrzekł,

że się nią zaopiekuje, wiec na pewno nic złego jej się nie
stanie.

Westchnęła i mocniej wtuliła się w jego ciepłe ciało.

Czy spał już? Nagle odczuła ogromną potrzebę przekona-

nia go, że między nią a Giannim naprawdę do niczego nie

doszło.

- Lefteris?
- Słucham...?

background image

- Nie zamierzam wyjechać do Rzymu, do Gianniego.

I nigdy nie miałam takich planów.

Milczał przez chwilę, wreszcie ledwo wyczuwalnie

zacieśnił uścisk.

- To dobrze - szepnął, a potem, gdy sądziła już, że

zasnął, dodał: - Inger naprawdę jest tylko koleżanką.

- Musi być bardzo bliską koleżanką, skoro przynosi ci

szampana podczas sjesty - skomentowała, wciąż jeszcze
zazdrosna.

- Szampana? - W jego głosie wyczuła zaskoczenie. -

Ach, wtedy... Skąd o tym wiesz?

- Musiałam jej w tym pomóc.
- Zapewniała mnie, że sama go sobie wzięła - zdziwił

się. - Kazałem jej go odnieść i położyć tam, skąd go za-

brała. Nie chcę mieć kłamczuchów wśród swojego perso-

nelu. Inger musi sobie poszukać nowej pracy.

- Wyrzucisz ją? Podobno jest bardzo bystra.
- Rzeczywiście pracuje świetnie, ale nie jest niezastą-

piona, a poza tym nie znoszę, gdy przerywa mi się sjestę,

zwłaszcza kiedy robi to ktoś nieproszony.

- Ach, tak - szepnęła i zasnęła z uśmiechem na

ustach.

Obudziła się kilka godzin później.

- Czy musimy już iść? - spytała.
- Gdy tylko się rozwidni, Nikos wyśle swoich ludzi

w góry. Szybko znajdą chatę. To jedyna kryjówka w tej

okolicy, więc nietrudno ją wytropić latarkami.

Zjedli otrzymane od Dymitry soczyste pomarańcze

i dopiero wtedy Courtney wstała.

background image

Szli wąskimi ścieżkami, znaczonymi śladami kóz, przez

rzadkie ostre krzewy. Krajobraz był tu bardziej surowy: jasne

nagie skały i skarłowaciałe kępki kolczastych roślin.

- Skąd wiesz, którędy iść? - spytała, gdy wreszcie za-

trzymali się, by odpocząć. Usiadła w tymianku, chcąc zła-

pać trochę tchu, a Lefteris oparł się o skałę i rozglądał
czujnie.

- To mój kraj. Na Krecie nie można uciec od gór.

Jesteśmy twardymi i upartymi ludźmi i góry w dużym sto-

pniu przyczyniły się do tego. Mamy w sobie coś z ich

wielkości, okrucieństwa i dumy. - Pochylając się nad

Courtney, zerwał gałązkę tymianku i obracał ją w palcach,

spoglądając na otaczające ich szczyty. - To właśnie góry

pomogły nam zachować tożsamość. Kreta przez setki łat

była okupowana i tu, w górach, w czasie okupacji turec-

kiej chowały się grupy walczących o wolność. Mężczyzna

żenił się, wychowywał syna, a potem znikał w górach,

gdzie stawał się palikari, dzielnym wojownikiem, a w od-

powiednim czasie jego syn robił to samo. Palikaria znani
byli z męstwa, honoru i waleczności. Nigdy się nie pod-
dawali. - Zatoczył ręką półkole nad wzgórzami. - Ten

piękny kraj pełen jest jaskiń, więc mogli tu mieszkać przez

całe lata i nikt ich nie znalazł.

- To dlaczego obawiasz się, że Nikos nas znajdzie?
- Bo my nie zamierzamy się ukrywać. Chcemy się

jakoś dostać na posterunek policji, a najszybciej idzie się

przez otwartą przestrzeń. Ale tu, wysoko w górach, nie

złapią nas. Rzecz w tym, że musimy niepostrzeżenie zejść

na dół. Liczę tylko na to, że Nikos nie wierzy, że zdołasz

przejść aż do Ksiloskalo.

background image

- Wątpię, czy mi się to uda - westchnęła. - Tak długo

już idziemy, a jest dopiero ósma.

- Uda ci się na pewno - zapewnił, podając jej pachną-

cą gałązkę tymianku. - Może sobie tego nie

uświadamiasz, Courtney, ale jesteś bardzo dzielna.

Nie odezwała się. Nie miała wątpliwości, że nie dałaby

sobie rady bez Lefterisa. Tylko z nim mogła się zdobyć na

odwagę.

- Chodź, moja palikari. - Wstał i podał jej rękę. - Po-

ra ruszać w drogę.

background image





ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Courtney miała wrażenie, że czas zatrzymał się w miej-

scu. Wysoko ponad drzewami roztaczały się majestatycz-

ne, nagie góry, z rzadka tylko urozmaicone fryganą, drze-

wiastą, często ciernistą roślinnością. Nieco niżej jednak

gdzieniegdzie w skalistej ziemi cudownie rozkwitały ma-

leńkie kwiatki. Courtney nie mogła się oprzeć pokusie.

Stanęła i przez chwilę zachwycała się przepięknymi kwia-

tami w kształcie gwiazdek. Zauroczona zapomniała nawet o

Nikosie. Tu, wysoko, byli kompletnie odcięci od świata i

sama myśl o niebezpieczeństwie wydawała się niedo-

rzeczna. Usiedli na płaskich skałach, by zjeść kanapki z

serem i ziołami, naszykowane przez Dymitrę.

- Niebo w gębie - szepnęła Courtney, pochłaniając

skromny, ale jakże smakowity posiłek.

- Ciekawe, dlaczego odnoszę wrażenie, że twoje naj-

słodsze marzenia zawsze koncentrują się na jedzeniu? -

droczył się z nią Lefteris, patrząc, z jakim apetytem prze-

łyka ostatni kęs.

- Nie zawsze - odpowiedziała, przypominając sobie

bezsenne noce, gdy rozpamiętywanie pocałunku Lefterisa

nie pozwalało jej zasnąć.

Podniosła głowę i na chwilę ich oczy spotkały się. Lef-

teris uśmiechnął się, więc po chwili wahania odwzajemni-

background image

ła uśmiech. Zupełnie jakby odbyli rozmowę bez stów.

Courtney najpierw poczuła lekkie mrowienie, a potem

drżała już cała.

Lefteris odwrócił się nagle i zbadał pakunek otrzymany

od Dymitry.

- Jest jeszcze jedna kanapka - powiedział niemal na-

turalnym głosem. - Zjesz ją teraz, czy wolisz zachować

na później?

- Teraz - przytaknęła skwapliwie.

Śmiejąc się podał jej kanapkę, a ona przełamała ją i od-

dała mu połowę.

- Podzielimy się - zaproponowała.

Jakiś ognik zamigotał w kącikach jego oczu, gdy brał

swoją połowę.

- Dawniej nigdy bym się nie spodziewał, że Angielka

może się czymś podzielić - wyznał. - Sabrina chyba

w ogóle nie znała znaczenia tego słowa, a Linda nie znała

go na pewno. Nie dzieliła się niczym w małżeństwie. Ni-

gdy nie ufałem Lindzie, ale cóż, była żoną Christosa, więc

musieliśmy ją znosić. Myślałem, że sytuacja ulegnie po-

prawie, jeśli będą mieli osobny dom, więc podarowałem
im Villa Athina, w której nikt nie mieszkał od śmierci

mojej babki. Szybko wyszło na jaw, że małżeństwo nie

jest udane, Christos nie był z nią szczęśliwy, ale duma nie

pozwalała mu się do tego przyznać. Linda przez cały czas

przesiadywała w barach w Chani. W jednym z nich po-

znała Nikosa Papadakisa. Cała ich rodzina cieszy się złą

opinią. Ich firmy poupadały, inne podejrzanie rozkwitły,

ale nigdy nie dorównają bogactwem i prestiżem Markaki-

som. Nikos nie może się z tym pogodzić. Upokarzanie nas

background image

stało się jego obsesją, a Linda była idealnym narzędziem.

Potrafi być uroczy, nic dziwnego, że on i Linda wkrótce
zostali kochankami i wcale tego nie ukrywali. Nie wiem, co

chciała przez to osiągnąć. Była bardzo mściwa i zapewne

wiedziała, że zadając się z Nikosem, ugodzi nas w samo

serce. Wreszcie Christos poinformował Lindę, że wystąpi

o rozwód. A jej nie o to chodziło. Nie zamierzała pozbawić

się dostępu do majątku Markakisów. Wróciła do Christosa i

odgrywała rolę dobrej żony, ale wtedy było już za późno.

On nie zmienił decyzji, chociaż bardzo cierpiał, zwłaszcza

że u nas nie akceptuje się rozwodów tak łatwo, jak w Anglii.

- Wspomniałeś, że zginął w wypadku samochodo-

wym? - wtrąciła cicho.

Lefteris skinął głową.
- Nigdy nie poznamy całej prawdy, ale wypadek jest

prawdopodobny. W każdym razie taka wersja była wy

godna dla Lindy. Myślała, że odziedziczy po Christosie

jego część majątku, nic dziwnego, że wściekała się, gdy

się okazało, że dostanie tylko pewną kwotę pieniędzy i Vil-

la Athina. Szczerze mówiąc, chętnie daliśmy jej pieniądze,

byle tylko zniknęła z naszego życia, a ja zaoferowałem jej

dodatkową sumę, chcąc odkupić Athinę. Jednak Nikos

zaproponował, żeby jemu sprzedała willę. Tłumaczył jej,

że będzie to znacznie lepsza zemsta. Właściwie dziwię się,

że dopiero teraz wpadł na pomysł, aby zaprosić tu turystów
z Anglii - dodał cynicznie. - To przecież najlepszy sposób
rozdrapywania starych ran.

Courtney zerknęła na krokusy rosnące w miejscu, gdzie

stała. Były takie delikatne, z pomarańczowymi środkami

okolonymi bielą.

background image

- Nie przypuszczałam, że ta willa przywołuje tyle

złych wspomnień - przyznała.

- Moja matka zmarła tuż po śmierci Christosa - kon-

tynuował Lefteris. - Strasznie przeżywała śmierć syna.

Nie zniosłaby myśli o tym, że Nikos jest właścicielem

Athiny. Linda wróciła do Anglii, moje siostry powycho-

dziły za mąż, a Nikos nie interesował się willą, dopóki ty

nie przyjechałaś. - Przerwał i spojrzał na Courtney. - My-

ślałem, że znów będę musiał przez to wszystko przecho-

dzić. Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, stojącą na dro-
dze... pomyślałem, źe jesteś tak samo bezwstydna jak

Linda i Sabrina. Potem jednak... widziałem, ile wysiłku

włożyłaś w doprowadzenie tego domu do porządku i

wszyscy w wiosce zapewniali mnie, że jesteś bardzo

sympatyczna. Widywałem cię, gdy spacerowałaś wśród

drzew albo siedziałaś na tarasie z uśmiechniętą twarzą

wystawioną do słońca... Ilekroć się spotykaliśmy, byłaś

wobec mnie taka oschła, więc wmawiałem sobie, że nie

różnisz się od tamtych dziewczyn, tylko że... wbrew
sobie polubiłem cię. Nawet nie wiedziałem, dlaczego.

Może dlatego, że wydawałaś się taka szczęśliwa tu, na
Krecie?

- Byłam szczęśliwa, naprawdę - przyznała. Więc jed-

nak lubi ją. To wprawdzie nie to samo co miłość, ale
dobre i tyle. Położyła się na skale i rozprostowała ręce,
aby poczuć ciepło kamiennego podłoża. Zerknęła na
Lefterisa. -I jestem szczęśliwa - dodała.

Wiatr poplątał jej włosy, zamieniając je w

rozczochrane złote pasemka, a w jej oczach odbijał się

intensywny błękit górskiego nieba. Wciąż jeszcze miała

na sobie odświętne ubrania Dymitry. Kiedy wyruszyli

rano, szybko się roz-

background image

grzała, ale Lefteris nie pozwolił jej zdjąć czarnej sukni,

tłumacząc, że w górach nikt nie zwróci na nią uwagi, gdy

będzie w czerni, za to jej różową sukienkę widać na kilo-
metr.

Leżąc na skale, zamknęła oczy i westchnęła z zadowo-

leniem, podciągając suknię, by ochłodzić nogi. Miała

szczęście, bo właśnie powiał wiatr. Uśmiechnęła się roz-
leniwiona.

Lefteris poruszył się niespokojnie.

- Co ci się stało? - spytała, otwierając oczy.
- Uważam, glykia mou, że popełniłabyś poważny błąd,

zagłębiając się w przeszłość teraz, kiedy wreszcie potra-

fisz cieszyć się teraźniejszością. Czy nadal zależy ci na
studiowaniu kultury minojskiej?

Właśnie przelatywał nad nimi odrzutowiec, znacząc na

niebie smugę, która rozpływała się w nicość. Courtney

wytężyła wzrok, by ją zobaczyć.

- Chyba tak. Co znaczy glykia mou? - spytała, aby

zmienić temat.

- To takie wyrażenie - odparł, mrugając. - Znaczy

„ślicznotka".

- Przecież wyglądam jak stateczna wdowa.
- Tak wyglądałaś wczoraj wieczorem. Ale teraz nie

wyglądasz jak stara kobieta. Wręcz przeciwnie... - Wziął

w rękę pasmo jej rozjaśnionych słońcem włosów. - Kiedy

przyjechałaś, byłaś szatynką, ale słońce zmieniło ci kolor

włosów na złoty.

Courtney z trudem oddychała. Chyba mnie pocałuje,

przemknęło jej przez głowę. Och, niechże mnie pocałuje...

Ale nie zrobił tego. Zsunął jej suknię na kolana.

background image

- Nie pora na opalanie - powiedział sucho. - Jesteś

taka spokojna, aż trudno uwierzyć, że ukrywasz się w gó-
rach przed uzbrojonymi bandytami!

- Nikos. - Courtney poderwała się, nagle uświadamia-

jąc sobie zagrożenie.

Wystarczyło wymienić to imię, a nie mogła już myśleć

o niczym innym. Lefteris zarzucił plecak i ruszył ścieżką

pod górę, a ona za nim. Wchodzili coraz wyżej i
Courtney z ogromnym wysiłkiem pokonywała kolejne
odcinki drogi.

Zmierzchało już, gdy dotarli do miejsca, w którym

leżał płat śniegu. Courtney przypomniała sobie, jak po
raz pierwszy zauroczona spoglądała na ośnieżone partie

gór, które wtedy wydawały się tak odległe i niedostępne.
I oto jest tu i dotyka śniegu. Z bliska stracił eteryczną

biel, miejscami był wręcz brudny. Łaty topniały po zimie
i nawet teraz, na jej oczach, zamieniały się w wodę.

Courtney jeszcze nigdy nie była tak wysoko. Dotarli na

sam szczyt niższego łańcucha górskiego, gdzie wierzchoł-

ki były zaokrąglone i zwietrzałe, a zbrązowiałe krzewy

szałwii zwisały w miejscach, gdzie śnieg przygiął je ku

ziemi. Wyższe szczyty unosiły się wciąż nad nimi, ale

długa wspinaczka dobiegła końca. Stąd pójdą już

poziomą ścieżką wijącą się wzdłuż grzbietu górskiego.

- Latem chodzą tędy pasterze - wyjaśnił Lefteris. - Tu

przynajmniej nie będzie problemów z przejściem, powin-

niśmy dotrzeć ścieżką aż do Kallergi.

- Do Kallergi?
- To schronisko górskie prowadzone przez Austria-

ków. Służy alpinistom i wędrowcom za bazę do ba-

background image

dań Białych Gór, więc mam nadzieję, że uda nam się

tam przenocować. Ze schroniska widać wąwóz Samaria,

więc powinniśmy bez trudu zejść do Ksitoskalo jutro rano.

Ściemniało się już, gdy wreszcie zauważyli schronisko

stojące na odsłoniętej skale, z majaczącą z tyłu nagą, stro-

mą ścianą góry Gigilos.

Schronisko okazało się schludnym, nowoczesnym budyn-

kiem, z którego roztaczał się wspaniały widok na Samarię,

ale gdy wreszcie dotarli na miejsce, Couitney była zbyt

zmęczona, by podziwiać widoki. Nawet jeśli był to najpięk-

niejszy wąwóz w Europie, marzyła tylko o tym, by wreszcie

odpocząć. Światła były zapalone i ze środka dochodziły we-

sołe głosy. Potężny mężczyzna wyszedł im na powitanie.

Lefteris odciągnął go na bok i wyjaśnił sytuację. Couitney
tymczasem zdjęła buty i usiadła, patrząc na bose stopy, zmę-

czona tak bardzo, że prawie nie mogła myśleć. Po chwili

mężczyzna skinął głową i wszedł do środka.

- Franz spróbuje połączyć mnie z policją przez radio -

poinformował ją Lefteris, podając jej rękę, by wstała. -Ty

w tym czasie możesz wziąć prysznic, a potem dadzą nam

coś do jedzenia.

Courtney wykąpała się i pomimo wyczerpania poczuła

się o wiele lepiej. Znalazła Lefterisa w jadalni, gdzie sie-

dział za stołem zajęty rozmową. Panował tu niesamowity
gwar, kręciło się wielu turystów w sportowych ubraniach.

Nagle uświadomiła sobie, jak niestosownie wygląda: boso,

w wymiętych, obszernych ubraniach, z mokrymi włosami
rozpuszczonymi na plecach.

Lefteris przywołał ją i przedstawił Austriakom prowa-

background image

dzącym schronisko. Poinformował, że nie dało się
skontaktować z policją z powodu okropnych zakłóceń,
ale rano znów spróbują. Potem wrócił do przerwanej
rozmowy, a ona w tym czasie pochłonęła miskę

gorącej zupy i ogromny talerz makaronu.

Courtney cieszyła się, że jest ciepło i w sali panuje

przyjemna atmosfera, a ona wreszcie jest bezpieczna i
najedzona. W pewnej chwili talerze zaczęły jednak

tańczyć przed jej oczami i choć resztką woli próbowała

opanować zmęczenie, głowa co i rusz opadała jej na
piersi. Lefteris był pogrążony w rozmowie, więc nie

chciała mu przeszkadzać. Zasnęła, oparłszy głowę o

jego ramię.

- Zmogło ją zmęczenie - skomentował ktoś.
- Rzeczywiście

-

usłyszała

głos

Lefterisa,

dobiegający jakby z daleka. - Czy znajdziecie nam

jakieś miejsce do spania? Widzę, że macie tylu

turystów...

- Został jeszcze tylko jeden materac. Musicie się nim

podzielić.

Słysząc to, Courtney resztką sił wstała, ale w tej

samej chwili silne ręce chwyciły ją i zaniosły po
schodach na górę. Lefteris położył ją na materacu i otulił
kocem. Z trudem otworzyła oczy, by zobaczyć nad sobą
jego pochyloną sylwetkę.

- Przyjdziesz tu zaraz? - szepnęła, nie do końca świa-

doma swoich słów. - Nie zostawisz mnie samej?

- Przyjdę później, agapi mou. Śpij już.

Uspokojona, zasnęła natychmiast. Nie wiedziała, o

której godzinie wrócił. Poruszyła się, gdy przesunął ją
nieco, by móc położyć się obok. Otoczył ją ramieniem,

mrucząc jakieś słowa, ale znużona nie zrozumiała ich.

Przycisnęła

background image

usta do jego szyi i westchnąwszy z zadowoleniem, znów
pogrążyła się we śnie.

Rano znów nie udało im się połączyć przez radio, ale

Franz przyrzekł, że będzie jeszcze próbował, zanim sami

dotrą na posterunek. Za kilka godzin może już być po

wszystkim. Courtney w nocy odczuwała strach przed Ni-

kosem, ale jasny poranek rozwiał obawy, wszelkie zagro-

żenia wydawały się mniej realne.

Zeszli na krętą ścieżkę nad płaskowyżem Omalos. Wi-

dzieli stąd maleńkie autobusy i samochody sunące niczym

zabawki, wszystkie w stronę budynków na szczycie Sa-

marii. Zrównali się właśnie z parkingiem, gdy Lefteris

zatrzymał Courtney.

- O co chodzi?
- Spójrz tam, na dół.

Wiedziona złym przeczuciem spojrzała we wskazanym

kierunku. Na parkingu w dole kłębiło się od autobusów,

samochodów i turystów zamierzających wędrować wąwo-

zem Samaria. W środku połyskiwał złowieszczo znajomy
czerwony mercedes.

- Nikos!
- Widocznie zauważyli nas, gdy wspinaliśmy się w górę

do Kallergi - domyślił się Lefteris. - A stamtąd nie ma

innej drogi niż ta, którą podążamy, więc bez trudu nas

namierzyli. Cokolwiek by mówić o Nikosie, z pewnością

nie jest głupcem i wszystko wskazuje na to, że cholernie

mu na tobie zależy...

- Miło to słyszeć - usiłowała zażartować, ale jej drżą-

cy głos zdradzał strach.

background image

- Nie bój się, palikari mou. Wydostaniemy się stąd.

Franz nam pomoże. Uzgodniliśmy, że jeśli nie uda mu

się połączyć z policją do południa, sam pójdzie na
posterunek.

- Ale Nikos już tam na nas czeka. Kiedy cały tłum

wejdzie do wąwozu, nie uda nam się przejść niepostrze-

żenie.

- Dlatego my też musimy zejść do wąwozu. Możemy

liczyć tylko na to, że ukryjemy się w tłumie. - Wskazał

znów na parking. - Widzisz tę grupę stojącą obok tablicy

informacyjnej? Powinniśmy przemknąć za nimi. Ja pójdę

po bilety i zostawię wiadomość dla Franza, by wiedział,

co się z nami dzieje, a ty idź do sklepu i spróbuj kupić

coś do jedzenia.

- A jeśli Nikos mnie zobaczy?
- Bądź ostrożna. On szuka dziewczyny ubranej na ró-

żowo, a w sklepie panuje wciąż ruch, kręci się tam mnó-

stwo ludzi, więc z łatwością schowasz się za nimi.

- Łatwo ci powiedzieć. Nie jestem taka odważna, jak ty.
- Nieprawda. Do tej pory zachowywałaś się jak pra-

wdziwa palikari. Nie możesz się teraz poddać!

Podał jej rękę i pomógł pokonać ostatni stromy kawa-

łek ścieżki, a potem pociągnął ją w sam środek grupy

Niemców, którzy słuchali właśnie przewodnika

tłumaczącego, jak mają się poruszać w wąwozie. Nie

zważając na pełne dezaprobaty spojrzenia turystów,

Lefteris odwrócił Courtney tak, by twarzą zwrócona

była ku tablicy informacyjnej.

- Wiesz, co masz robić? - spytał i wręczył jej pie-

niądze.

background image

- Tak... Chyba tak. Wejść do sklepu i kupić coś do

jedzenia.

- Ja tymczasem poproszę człowieka sprzedającego bi-

lety, by jak najszybciej przekazał wiadomość Franzowi, a

potem zaczekam tu na ciebie. W porządku? - Pogłaskał ją

po policzku, żeby dodać jej otuchy. - Zachowuj się
naturalnie, koritsi mou. Pośpiesz się, ale nie biegnij. Mu-

simy się zachowywać tak, by w żaden sposób nie zwrócić
jego uwagi.

- Dobrze, pamiętam o wszystkim.

Zaczęła się przeciskać między turystami. W pewnej

chwili omal nie upadła ze strachu, bo zobaczyła Nikosa
lustrującego tłum. Doznała wtedy dziwnego uczucia.

W pierwszej chwili wpadła w popłoch, ale szok szybko

minął i ogarnął ją spokój: przynajmniej wiedziała, gdzie

on jest. Ze spuszczoną głową dreptała za grupą Włochów,

którzy gestykulowali i rozprawiali z przejęciem, kierując

się do sklepu.

Był to typowy sklepik nastawiony na turystów. Sprze-

dawano tam bułki, słodycze, napoje, widokówki i broszu-

ry. Courtney kupiła cztery bułki i kilka batonów, modląc

się w duchu, by sprzedawca nie zauważył, jak bardzo trzę-

są jej się ręce, gdy podawała mu pieniądze.

Dwaj młodzieńcy z ogromnymi plecakami właśnie szy-

kowali się do wyjścia i Courtney wymknęła się z nimi,

starając się dotrzymać im kroku, by osłonili ją przed Ni-

kosem. Gdzie jest Lefteris? Pochłonięta gorączkowym
wypatrywaniem Lefterisa w okolicy tablicy informacyj-

nej, nie zauważyła, że chłopcy oddalili się.

Wreszcie dostrzegła go. Rozmawiał z jakąś parą, jakby

background image

nic mu nie zagrażało. Poczuła nowy przypływ energii

i zaczęła biec, ale w zdenerwowaniu potknęła się i runęła

jak długa, nie wypuszczając z rąk bułek. Jej mimowolny

okrzyk

zwrócił

uwagę

ciekawskich.

Niestety,

zamieszanie przykuło też uwagę stojącego przy sklepie
Nikosa. Lefteris dobiegł do niej pierwszy.

- Courtney! Czy nic ci się nie stało? - zapytał z prze-

jęciem.

- Nie. Sądzisz, że nas zauważył? - szepnęła, podając

mu rękę, by pomógł jej wstać.

- Obawiam się, że tak. Chodź, musimy się spieszyć.

Pociągnął ją w stronę grupy turystów stojących w ko-

lejce przed wejściem do wąwozu. Nie zważając na narze-
kania na Brytyjczyków, którym nie chce się przepisowo

czekać w kolejce, pomachał biletami przed kioskiem bi-

letera, po czym weszli do wąwozu.

background image





ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nazwa wioski Ksiloskalo oznacza „drewniane sto-

pnie", ponieważ pierwsza ścieżka prowadząca do wąwozu

została ułożona z drewnianych bali. Później w najbardziej

stromym miejscu dodano poręcz chroniącą przed upad-

kiem w przepaść, ale nadal niełatwo było tamtędy scho-

dzić i Courtney trzęsły się kolana z wysiłku. Ześlizgiwała

się po żwirowych kamieniach i potykała o korzenie drzew,

gdy Lefteris prowadził ją coraz niżej do wąwozu.

Słońce odbijało się od górującego nad nimi czarownego

Gigilosa. W oczach Courtney wszystko się zlewało: drze-

wa, skały, ostre zakręty i zdziwione spojrzenia mijanych

biegiem turystów, nie mogących pojąć, jak można się śpie-

szyć w tak uroczym miejscu.

Wreszcie dotarli do rzeki z łoskotem przetaczającej wo-

dy wśród głazów i kamieni. Tu platany tworzyły koronę

nad wodą, oplatając skały zielonymi promykami przebija-

jącego przez nie słońca. Lefteris zatrzymał Courtney, na-

kazując, by odpoczęła schowana za głaz bezpiecznie od-

dalony od ścieżki.

Przykucnęła nad rzeką, by opryskać twarz wodą i ob-

myć kolana pokaleczone podczas upadku. Woda szemrała

kojąco i tu, w boskim cieniu platanów, Courtney na chwilę

odprężyła się.

background image

- Bardzo boli? - spytał Lefteris, ujmując w dłonie jej

pokaleczone ręce. Każdy szczegół jego dłoni wydał się
jej znajomy i bliski, gdy delikatnie dotknął jej otartego
naskórka.

- Tylko troszeczkę. Sama sobie jestem winna. Niepo-

trzebnie tak panikowałam. Gdybym nie upadła, Nikos
może by mnie nie zauważył.

- Widziałem, jak wychodziłaś ze sklepu - powiedział

głosem, który ledwo rozpoznawała. - Wydawałaś się cał-

kiem bezpieczna pomiędzy jakimiś wędrowcami z pleca-

kami, a w chwilę później leżałaś jak długa. Przestraszyłem

się, myślałem, że Nikos zastrzelił cię. - Nagle objął ją

i przytulił mocno. - Nie rób mi tego więcej - szepnął z

ustami w jej włosach.

Courtney nie była w stanie wymówić słowa. Potrząs-

nęła tylko głową wtuloną w jego ramiona, ale Lefteris

błyskawicznie opuścił ręce, mobilizując ją do dalszej

wędrówki.

- Ruszamy w drogę! - ponaglał, schylając się po

plecak.

- Czy naprawdę sądzisz, że Nikos wciąż jeszcze nas

ściga? - spytała zaskoczona spokojnym tonem własnego

głosu, bo nawet krótkie zbliżenie rozpaliło jej zmysły.

- Na pewno nie zrezygnował. Sądzę jednak, że teraz

już się tak nie śpieszy, bo wie, że nie możemy się stąd

wydostać, chyba że dołączymy do turystów schodzących

w dół do Agia Roumeli, a stamtąd można się wydostać

tylko płynąc łodzią. Wystarczy, by ustawił tam swoich

ludzi i kazał im obserwować prom.

- To znaczy, że jesteśmy w pułapce?

background image

- Niekoniecznie. - Lefteris zatoczył ręką krąg. - Nie-

dobrze się stało, że Nikos nas zobaczył, ale wokół rozciąga

się ogromna przestrzeń. Franz na pewno powiadomi poli-

cję. Nikos sądzi zapewne, że podążamy w kierunku Agia

Roumeli, więc powinniśmy utwierdzać go w tym przeko-

naniu, jednocześnie gubiąc ślad.

- Dlaczego nie zmylimy go od razu? Równie dobrze

możemy się schować tutaj i przeczekać, aż nas wyprzedzi.

- To niemożliwe, bo nie omieszka wypytywać ludzi po

drodze, czy nas widzieli. Gdy tylko przekona się, że nie

wyprzedziliśmy go, natychmiast zawróci.

- Maszrację. Tylko że czuję się tak, jakbym wędrowała

od kilku tygodni - narzekała, gdy podał jej rękę i wpro-

wadził na ścieżkę.

Tu, nad potokiem, droga była łatwiejsza, dzięki czemu

Courtney mogła wreszcie podziwiać otaczające ją widoki.

Obrzeżony soczystą roślinnością górski strumień płynął

wartko, a skały w połączeniu z florą sprawiały, że woda

mieniła się zielono i turkusowo. Teraz Courtney zrozumia-

ła, dlaczego wąwóz można było zwiedzać tylko latem:

zimą ogromny potok spływał potężnymi kaskadami, nio-

sąc ze sobą głazy i drzewa. Teraz woda szemrała cicho,

wijąc się wśród kamyków, to znów znikając pod ziemią,
by po chwili wypłynąć i utworzyć wirujące jeziorko. Ota-

czały ich strome, brązowe tumie i góry, których wierz-

chołki zapierały jej dech w piersi, ilekroć na nie spojrzała.

Weszli teraz w bardziej suchą okolicę, porośniętą nie-

wielkimi kępami zarośli. Wreszcie dotarli do wioski Sa-

maria. Mieszkańców przesiedlono po utworzeniu parku

narodowego. Zwykle opustoszała wioska, latem tętniła

background image

jednak gwarem turystów, którzy zatrzymywali się tu, by

odpocząć, siadali na ławach w cieniu drzew i jedli
lunch, by się wzmocnić przed dalszą drogą.

Courtney i Lefteris usiedli na łące pod drzewem oliw-

nym, wśród rozsiewających słodki zapach kwiatów
maku i koniczyny. Wokół nich krążyły pszczoły i wróble
czekające na okruszki bułek.

- Tu jest tak spokojnie... - westchnęła Courtney. -

Chciałabym zapomnieć o Nikosie i pozostać tu na
zawsze.

- Twoje życzenie się spełni - zapewnił Lefteris. - Mu-

sisz jednak trochę poczekać. Trzeba utwierdzić
Nikosa w przekonaniu, że idziemy w kierunku Agia
Roumeli. Na pewno jest już blisko, a powinniśmy go

wyprzedzić.

Puścili się pędem ścieżką, ale wkrótce zwolnili

kroku, bo szlak niekiedy zanikał i musieli przejść przez
koryto potoku, skacząc z kamienia na kamień. Wąwóz

zwężał się coraz bardziej, a ścieżka była coraz bardziej

kręta i obrzeżona potężnymi skałami. Wkrótce wyrosło
przed nimi wejście, które tworzyły sterczące, spękane

skalne ściany, połyskujące brązowo.

- Szkoda, że nie możemy się tu zatrzymać na dłużej,

żebyś mogła się przyjrzeć Stalowym Bramom - Lefteris

odgadł jej myśli.

Stanęli na ułamek sekundy za ogromnym głazem i

wtedy dostrzegli z daleka Nikosa. Rozejrzał się dookoła,

po czym zapytał o coś mężczyznę z kamerą wideo. Gdy
ten wskazał na ścieżkę, twarz Nikosa rozjaśnił uśmiech
satysfakcji.

- Teraz jest przekonany, że idziemy w kierunku Agia

Roumeli - powiedział Lefteris. - Dlatego musimy

zawrócić do Samarii.

background image

Zwykle jest tam strażnik, więc przez jego radio

spróbujemy skontaktować się z policją, by sprawdzić,

czy Franzowi udało się przekazać wiadomość.

Gdy jednak dotarli do wioski, budka strażnika była

zamknięta.

- A tak marzyłam o gorącej kąpieli i przyzwoitym po-

siłku. Czy kiedykolwiek jeszcze będę miała szansę wyspać

się w porządnym łóżku?

- Chyba tak. Ale na razie musi nam wystarczyć koc

pod gołym niebem.

- Cóż, pójdę się umyć - powiedziała i ruszyła do rzeki.

Ostatni turyści zniknęli, Lefteris usunął się w cień,

mogła więc swobodnie zdjąć sukienkę Dymitry i wykąpać

się. Gdy wróciła i usiadła na kocu, Lefteris poszedł nad

rzekę.

Wrócił w samych spodniach i Courtney z trudem ode-

rwała od niego wzrok, gdy siadał obok na kocu.

- O czym tak dumasz, glykia mou? - spytał głosem,

który odebrała jak pieszczotę.

- Kiedy przyjechałeś po mnie do Nikosa... - zaczęła

niepewnie, nie patrząc mu w oczy - czy była to rzeczy-

wiście wyłącznie sprawa honoru?

- Wiesz przecież, że nie - odpowiedział cicho, patrząc

jej w oczy.

Opuściła ręce, którymi przed chwilą próbowała rozcze-

sać włosy, i wreszcie odważyła się spojrzeć mu w twarz.

- Kiedy wyszłaś z walizką, byłem wściekły. Wmawia-

łem sobie, że tak będzie dla mnie lepiej, bo jesteś taka

sama jak Sabrina i Linda, chociaż już wtedy wiedziałem,

że to nieprawda. Chyba wiedziałem o tym od chwili, gdy

background image

po raz pierwszy pocałowałem cię. W tamten wieczór,
gdy wróciliśmy z Chani, czułem, że tulę w ramionach

ogień. Chciałem cię zatrzymać na zawsze i gdybym

mógł odwołać przyjazd gości, sprawy na pewno

potoczyłyby się inaczej. Potem zmagałem się ze sobą

przez cały tydzień. Nie było to łatwe, widywaliśmy się

przecież codziennie i dręczyło mnie wspomnienie

tamtego pocałunku, a jednocześnie nie śmiałem cię

dotknąć w obawie, że całkowicie stracę kontrolę i nie

będę mógł się powstrzymać.

Ujął jej ręce i pocałował w miejscach, gdzie otarła

naskórek podczas upadku.

- Dręczyłem się, widząc, że nie zwracasz na mnie

uwagi. Przeciwnie, byłaś bardzo miła dla wszystkich

prócz mnie, zwłaszcza dla Gianniego.

- Sądziłam, że masz romans z Inger - wyznała, zaci-

skając palce wokół jego dłoni. - Ona jest taka podobna

do Ginny. Tak samo piękna, mądra i olśniewająca i...
nie jest Angielką.

- Wszystko, co mówisz, jest prawdą, ale nigdy jej

nie kochałem. Zawsze traktowałem ją jako świetną

partnerkę w interesach, ale tym razem przeholowała,

kręciła się wciąż przy mnie i zawracała mi głowę, gdy

chciałem być sam, odciągała mnie na pogawędki, gdy

ja wciąż wodziłem oczami za tobą. Domyślała się, co

do ciebie czuję, ale Inger nie jest głupia, wie, że jeśli

zależy jej na pracy w firmie Markakisów, musi się z

tym pogodzić. Ja nie mogłem przestać myśleć o tobie i

Giannim. Byłem zazdrosny, nie mogłem myśleć
racjonalnie.

- To dlatego byłeś taki wściekły po powrocie z lot-

niska?

background image

- Zachowałem się jak głupiec - przyznał. - Sądziłem,

że rzeczywiście zamierzasz do niego pojechać, więc zu-

pełnie straciłem głowę. Powiedziałem ci wtedy niewyba-

czalne rzeczy, ale nie minęło pół godziny po tym, jak

wybiegłaś, a uświadomiłem sobie, jak głupio postąpiłem.

Pojechałem za tobą, myśląc, że jesteś u Dymitry. Ale we

wsi powiedziano mi, że ktoś cię widział, jak odjeżdżałaś
z Nikosem. - Zacieśnił palce na jej dłoni. - Byłem zroz-
paczony! Przyszło mi na myśl, że może jednak pomyliłem

się, bo faktycznie jesteś taka sama jak Linda... Mimo to

jednak postanowiłem cię odzyskać. Zrobiłem to widowi-

sko u Nikosa, bo zależało mi, żeby wszyscy dowiedzieli

się, że należysz do mnie.

Fala szczęścia napłynęła do serca Courtney. Z jej oczu

bił blask i uśmiechnęła się szeroko. Jakie to cudowne

uczucie, gdy nie musi już niczego udawać.

- Masz teraz za swoje - zażartowała gorzko.
- To prawda, ale jesteś tego warta. Podczas wspólnej

wędrówki po górach z trudem hamowałem się, musiałem

toczyć ze sobą prawdziwą walkę, by cię nie dotknąć. Przy-

pominałem sobie wciąż, że najważniejszą rzeczą jest za-

pewnienie ci bezpieczeństwa. Powstrzymywałem się, tłu-

macząc sobie, że musimy zaczekać, aż ta ucieczka skoń-

czy się wreszcie, choć ty wcale nie ułatwiałaś sytuacji.

Dziś w nocy przytuliłaś się do mnie i pocałowałaś o, tu. -

Pokazał miejsce tuż pod uchem. - Gdybyś nie była tak

okropnie zmęczona... Ale ty nawet nie uświadamiałaś so-
bie, co robisz!

Courtney uśmiechnęła się słodko i pocałowała go do-

kładnie w to samo miejsce.

background image

- Za to teraz robię to w pełni świadomie -zapewniła.

Z jego oczu bił żar. Odwzajemnił uśmiech i pociągnął

ją na koc.
- Mamy dla siebie wieczór i całą noc. Od dawna nic

nie jedliśmy. Na pewno jesteś głodna...

- T-tak - zająknęła się, zrażona nagłą zmianą tematu.
- Ja też. Powinniśmy coś zrobić, by zapomnieć o głodzie.

Powiódł dłonią po jej gładkim udzie, aż zadrżała.
- Co masz na myśli? - spytała chrapliwie.
- Lekcję greckiego.
- Ach, tak.

Nie potrafiła ukryć rozczarowania, tymczasem

Lefteris znów uśmiechnął się znacząco. Podparł się

na łokciu, a drugą rękę wsunął pod jej włosy i rozłożył

je miękko na kocu.

- Dymitra nie nauczyła cię najbardziej użytecznych

słów.

Ledwo jej dotykał, a i tak podniecenie pulsowało

w każdej cząstce jej ciała.
- Co to za słowa?

- Zaczniemy od najważniejszych. - Schylił się

jeszcze niżej. - Obejmij mnie i powtórz za mną:
s'agapo.

Ręce Courtney drżały, gdy unosiła je do jego ramion.
- Co to znaczy? - spytała.

- To znaczy: „Kocham cię" - szepnął, patrząc jej

w oczy. - Spróbuj to powtórzyć, inaczej nigdy nie na-

uczysz się greckiego.
- S'agapo - powtórzyła posłusznie.
- Niezbyt dobrze to wymawiasz. Powiedz jeszcze raz,

ale tym razem włóż w to więcej uczucia.

background image

- S'agapo - szepnęła znów, zacieśniając palce na jego

skórze.

- No, tym razem poszło znacznie lepiej - pochwalił ją

i zamknął jej usta pocałunkiem.

Przyciągnęła go mocniej i poddała się zwodniczej mo-

cy pocałunków i natarczywym pieszczotom rąk. Gdy

brakło im tchu i przerwał na chwilę, by unieść jej głowę,
wpatrywał się w nią z taką czułością, że zastanawiała się,

czy to możliwe, by to był ten sam srogi mężczyzna, któ-

rego poznała po przyjeździe.

- Kocham cię - szepnął cicho. - Powiedz mi, że to

prawda.

- Tak, to najszczersza pra... - Nie dokończyła, bo

znów gorąco ją pocałował.

- Courtney, glykia mou... - Jego usta wędrowały po

szyi, a palce zsunęły się do guzików sukienki, zdejmując

ją z ramion, bioder i smukłych nóg. - Czy wciąż jeszcze

jesteś głodna? - droczył się z nią, wodząc ręką po jej
ciele.

Zaprzeczyła ruchem głowy, myśląc tylko o jego słod-

kich ustach.

- Ani trochę? - Przesunął usta w dół, do piersi, budząc

w niej nową falę pożądania.

- Umieram z pragnienia... ale pragnę tylko ciebie -

powiedziała, z trudem łapiąc powietrze.

- Świetnie - ucieszył się i znów zamknął jej usta po-

całunkiem.

Słońce nie dotarto jeszcze do dna wąwozu, gdy wyru-

szyli w dalszą wędrówkę, ale Courtney nic nie przeszka-

dzało, nie czuła nawet chłodu poranka, odurzona

cudowną

background image

nocą w ramionach ukochanego mężczyzny. Szli w
milczeniu z powrotem w stronę Stalowych Bram, ale za

każdym razem, gdy Lefteris jej dotykał, miała wrażenie,

że rozpłynie się w szczęściu.

Góry budziły się z nią do życia, jakby dzieliły jej ra-

dość, różowa szałwia przylegała do skał, a wysoko
nad ich głowami zataczał kręgi orzeł.

Znów musieli przeskakiwać z kamienia na

kamień i Courtney zmoczyła buty, ale nie

przejmowała się tym, a kiedy Lefteris ściągnął ją z
ostatniego kamienia wprost w swoje ramiona,

roześmiała się radośnie.

- S'agapo - szepnęła mu do ucha.

W odpowiedzi przytulił ją mocno i znów pocałował.

- Mam wrażenie, że dojrzałaś już do drugiej lekcji?
- Jakie to wzruszające... - usłyszeli szyderczy

głos i odskoczyli od siebie jak oparzeni.

Nikos stał na ścieżce, w ręku trzymał pistolet. Nagle

Courtney uświadomiła sobie, że Lefteris zostawił swój

pistolet w plecaku. Szczęście, jakie oboje odczuwali

tego ranka, napełniło ich taką ufnością, że zapomnieli o
niebezpieczeństwie.

- Wiedziałem, co się stało, gdy tylko moi ludzie

powiadomili mnie, że nie wsiedliście na prom. Sam
chciałem się z wami rozprawić, dlatego opuściłem Agia

Roumeli o świcie. - Jego uśmiech porażał Courtney. -

Sprawiłaś mi nie lada kłopot, Courtney Shelbourne.

Mnóstwo kłopotów. Swoim wścibstwem zniszczyłaś

jedną z najbardziej lukratywnych akcji, jakie
kiedykolwiek

udało

mi

się

zorganizować.

Moich

najlepszych

ludzi

aresztowano

i

skonfiskowano cały towar. Zapewne jesteście z
siebie bardzo zadowoleni.

background image

- Widać, że twój towar miał niezwykłą wartość, skoro

zadałeś sobie aż tyle trudu, by nas złapać - odparł Lefteris.
- Ciekawe, co to było?

- Narkotyki - uciął Nikos. - Czyżbyś nie dosłyszała,

gdy ukradkiem podsłuchiwałaś w moim domu?

- Domyślałam się, że to coś nielegalnego - wyznała

drżącym głosem, instynktownie przysuwając się do Lefte-
risa.

- Łatwo ci mówić! - rzucił Nikos z wściekłością, nie-

mal mrożąc ją wzrokiem. - Znalazłaś sobie znacznie lep-

szy kąsek, prawda? Dla twojego kochanka miliony nie

mają znaczenia. Nie obwiniam cię za to, że tak łatwo mu

się oddałaś, ale niektórzy z nas muszą pracować na utrzy-
manie.

- Handel narkotykami to nie praca - wtrącił Lefteris

z pogardą, dodając po grecku coś, co wywołało u Nikosa

natychmiastowy odruch, jakby chciał nacisnąć spust pisto-
letu.

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Lefteris rzucił

się na Nikosa. Courtney usłyszała strzał, którego echo

długo odbijało się o okalające wąwóz skały. Wysunęła,

się zza głazu przerażona, że Lefteris został zabity, ale
nadal się mocowali. W pewnej chwili Lefteris wykręcił
Nikosowi rękę, z której wypadł pistolet i utknął między

głazami. Nikos usiłował sięgnąć po broń, ale Lefteris z

całej siły przygniótł go do ziemi. Courtney zebrała się na

odwagę, podbiegła i podniosła pistolet. Wydał jej się

strasznie ciężki i chociaż wymierzyła go w Nikosa, nie

odważyła się strzelić w obawie, że trafi Lefterisa.

Wpatrywała się więc bezradnie w walczących. Lefteris

cofnął właśnie zaciśniętą pięść, a w chwilę później Nikos

background image

padł bezwładnie na skały.

Nagle kilku umundurowanych mężczyzn wpadło na

ścieżkę akurat wtedy, gdy Lefteris wstał i oglądał
swoje zakrwawione ręce.

Wszyscy przekrzykiwali się. Courtney stała

zapłakana, nie wypuszczając pistoletu z ręki. Dopiero
gdy Lefteris zrobił krok w jej stronę, upuściła broń i w

ułamku sekundy znalazła się w jego ramionach.

Rozdzielono ich jednak, więc usiadła na skale i

czekała. Wreszcie dwaj policjanci odprowadzili

słaniającego się na nogach Nikosa, a trzeci zamienił

jeszcze na boku słowo z Lefterisem, po czym wreszcie
zostawiono ich samych.

Lefteris przykucnął nad rzeką, by obmyć twarz i

ręce, a potem usiadł na skale i objął ją.

- Skąd policja wiedziała, gdzie nas szukać? -

spytała.
- Franz z pewnością otrzymał wiadomość i podjął

działania. Już wcześniej mieli pewne podejrzenia co do

Nikosa i teraz obserwowali go, gdy tylko wszedł do

wąwozu. Potem usłyszeli strzał, więc wiedzieli, gdzie
jesteśmy.

- Czy to już koniec? - spytała z nadzieją w głosie.
- Tak, koniec, jeśli chodzi o Nikosa. Co do nas, to

dopiero początek - odparł, całując ją.

Potem Courtney pamiętała wszystko jak przez sen:

powrót łodzią rybacką, która zabrała ich do Hora
Sfakion, dalszą podróż do Imbros i wreszcie na północne

wybrzeże, do domu wśród drzew pomarańczy.

Gdy po powrocie stanęła obok Lefterisa na tarasie

i spojrzała na majaczące w oddali góry, tamta
przygoda

background image

wydala się już odległym, niezbyt rzeczywistym wspo-

mnieniem. Westchnęła z ulgą i przytuliła się do niego.

- Widzę, że pora zacząć drugą lekcję - powiedział

z uśmiechem. - Jest bardzo łatwa. Tha me pandreftis?

- To nie takie proste - przekomarzała się.
- To znaczy: „Czy wyjdziesz za mnie"? - Spojrzał jej

w oczy i mocno ścisnął dłonie. - Wystarczy, byś pamięta-

ła, jak jest „tak" po grecku. Tylko uważaj, pamiętasz, jak

łatwo jest pomylić „tak" z „nie"?

Wysunęła się na chwilę z jego ramion. Patrzyła teraz

bardzo poważnie.

- O ile pamiętam mówiłeś, że nie warto się żenić?
- Dopóki nie pozna się odpowiedniej osoby. A ja po-

znałem. Jestem tego pewien.

- Ale ja... nie pasuję do ciebie... - Nagle ogarnęły ją

wątpliwości. Lefteris był bogaty, odnosił sukcesy we

wszystkim, do czego się zabrał. A jeśli ona szybko mu się
znudzi? - Tobie potrzebna elegancka żona, która będzie

prowadziła inteligentne rozmowy i odpowiednio zabawia-

ła gości.

- Potrzebuję ciebie. - Objął ją i przytulił. - Nie chcę

nienaturalnej damy, lecz dziewczyny, która przemawia do

kóz i nigdy nie depcze kwiatów. Jesteś wszystkim, czego

potrzebuję. I nie zrezygnuję z ciebie. Powiedz, że wyj-
dziesz za mnie, Courtney...

- Ne - powiedziała, a Lefteris roześmiał się z ulgą.

- Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałował...

- Na pewno nie. A jeśli ty będziesz żałowała, zabiorę

cię z powrotem w góry i przypomnę, jak to było, gdy nie

mieliśmy nic prócz siebie. Żadnych luksusów ani wygód,

background image

w które będziesz odtąd opływała. Tam, w górach,

znów będzie tylko to, co absolutnie niezbędne: ty, ja i
koc.

- Nie miałabym nic przeciwko temu - zapewniła,

zarzucając mu ręce na szyję. - Spanie na ziemi nie było
takie złe.

- Dzisiejsza noc będzie jeszcze wspanialsza - przy-

rzekł.

- Chyba nie musimy czekać, aż nadejdzie noc? -

szepnęła.

- Oczywiście, że nie - powiedział, przyciągając ją

do siebie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hart Jessica Serce wie najlepiej
Hart Jessica Serce nie sługa
Hart Jessica Harlequin Romans 1032 Słodkie życie
R254 Hart Jessica Debbie czy Debora
880 Hart Jessica Gwiazdkowi nowozency
496 Hart Jessica Serce wie najlepiej
0691 Hart Jessica Słodkie kłopoty
38 Hart Jessica Pechowa dziewczyna
894 Hart Jessica Podwójne oświadczyny
Hart Jessica Romans Duo 1067 Ślub jak z bajki
Hart Jessica Harlequin Romans 1008 Ślub w tropikach
Hart Jessica Dlaczego wrociles
Hart Jessica Tylko jeden pocalunek
749 Hart Jessica Uroki przyjazni W wielkim mieście3
Hart Jessica Słodkie kłopoty(1)
Hart Jessica Gwiazdkowi nowozency
Hart Jessica Tylko jeden pocałunek
889 Hart Jessica Zwykły przypadek Marsz weselny 2

więcej podobnych podstron