Czerwona Krolowa 3 1

background image

W latach pięćdziesiątych naukowcy z rolniczego centrum

badawczego w Beltsville w stanie Maryland zauważyli, że nie-

które jaja indyków rozwijają się bez zapłodnienia. Mimo boha-

terskich wysiłków badaczy, zaledwie minimalna liczba dzie-

worodnych indyków przetrwała wczesne stadium embrional-

ne. Stwierdzono, że szczepienie indyczek żywymi wirusami

przeciwko ospie drobiowej zwiększyło prawdopodobieństwo

rozwoju embriona bez zapłodnienia z 1-2% do 3-16%. Selek-

cja i stosowanie trzech różnych wirusów doprowadziły do wy-

hodowania indyka odmiany Pozo Grey, u którego połowa jaj

rozwijała się bez zapłodnienia

3 3

.

Jeśli indyki, dlaczego nie ludzie? Laurence Hurst wytropił

wzmiankę o pasożycie, który powodował zmianę ludzkiej płci.

W 1946 roku w mało znanym francuskim piśmie naukowym

ukazał się zadziwiający artykuł poświęcony pewnej kobiecie, 1

który zwrócił uwagę lekarza z Nancy. Kobieta ta urodziła wów­

czas swoje drugie dziecko. Jej pierwsze dziecko, córka, zmarła

jako niemowlę. Kobieta wcale się nie zdziwiła, gdy się dowie­

działa, że jej drugie dziecko też jest córką. Powiedziała, że

w jej rodzinie nigdy nie rodzili się chłopcy. Twierdziła, że jest

dziewiątą córką szóstej córki. Jej matka nie miała braci, ona

również. Jej osiem sióstr miało w sumie trzydzieści siedem

córek i żadnych synów. Jej pięć ciotek miało osiemnaście córek

i żadnych synów. W sumie w dwóch pokoleniach urodziły się

siedemdziesiąt dwie kobiety i ani jeden mężczyzna

34

.

Jest mało prawdopodobne, by coś takiego zdarzyło się przy­

padkowo: mniej niż jedna szansa na kwadrylion (10

24

). Dwóch

francuskich uczonych, którzy opisali ten przypadek, R. Lien-

hart i H. Vermelin, wykluczyło selektywne poronienia męskich

potomków, gdyż nie było na nie żadnych dowodów. Niektóre

kobiety w tej rodzinie były niezwykle płodne. Jedna miała

dwanaście córek, dwie po dziewięć, a inna - osiem. Uczeni

doszli do wniosku, że kobieta i jej krewne posiadają rodzaj

genu cytoplazmatycznego, który feminizuje każdy zarodek,

niezależnie od obecnych w nim chromosomów płciowych. (Nie

było także dowodu na to, by w grę wchodziło dzieworództwo.

Najstarsza siostra kobiety była bezdzietną zakonnicą.)

Przypadek Madame B., jak ją nazwano, jest raczej niejasny.

Czy jej córki i siostrzenice urodziły tylko córki? A jej kuzynki?

118

Czy w Nansy w dalszym ciągu istnieje powiększająca się dy-
nastia kobiet i wkrótce proporcja jednej płci do drugiej ulegnie
w tym mieście zaburzeniu? Czy wnioski wyciągnięte przez

francuskich lekarzy były słuszne? Jeżeli tak, to co to był za

1 pochodził? Mógł istnieć w pasożycie lub w organelli.

W jaki sposób działał? Być może nigdy się nie dowiemy.

ALFABETYCZNA BITWA

LEMINGÓW

Z wyjątkiem pewnych mieszkanek miasta Nancy płeć czło­

wieka jest ustalona przez chromosomy płci. Kiedy miałeś się
począć, komórkę jajową twojej matki ścigały dwa rodzaje

plemników twojego ojca, jeden z chromosomem X, drugi z chro­
mosomem Y. Ten, który dotarł do celu pierwszy, zadecydował
o twojej płci. W taki sposób przebiegają te sprawy u ssaków,

ptaków, większości innych zwierząt i wielu roślin. Płeć jest
determinowana genetycznie. Osobniki z chromosomami X i Y

są rodzaju męskiego, osobniki z dwoma chromosomami X są
rodzaju żeńskiego.

| Ale nawet „wynalazek" chromosomów płci i ich sukcesy

w tłumieniu rebelii genów cytoplazmatycznych nie zapewnia­

ją całkowitej harmonii w społeczeństwie genów. Albowiem

chromosomy płci same zaczynają się interesować płcią dziec­

ka swoich właścicieli. Na przykład u człowieka geny, które

określają płeć, znajdują się w chromosomie Y. Połowa popula­

cji plemników zawiera chromosomy X, a druga połowa chro­

­osomy Y. Aby mieć córkę, mężczyzna musi zapłodnić part­

­erkę plemnikiem z chromosomem X, nie przekazuje więc ge­

nów Y. Z punktu widzenia igreków córka tego mężczyzny nie

jest z nim spokrewniona. Zatem gen Y, który powodowałby

śmierć wszystkich plemników niosących iksy i zapewniał so-

bie monopol na dzieci mężczyzny, odniósłby sukces kosztem

wszystkich innych odmian genu Y. To, że rodziliby się wtedy

sami synowie, co groziłoby wyginięciem gatunku, dla genu Y

nie miałoby już znaczenia. On przecież nie potrafi przewidy-

wać.

119

background image

Zjawisko dominacji genu Y przewidział w 1967 roku Bill

Hamilton, który uważał je za bardzo niebezpieczne, mogące

prowadzić do nagłego i cichego wyniszczenia gatunku

3 5

. Ha-

milton zastanawiał się, jaki mechanizm temu zapobiega. Jed-

nym z rozwiązań jest blokada chromosomu Y, pozbawienie go

wszystkich jego funkcji z wyjątkiem tych, które determinują

płeć. I rzeczywiście, chromosomy Y większość czasu spędzają

w swoistym areszcie domowym. Tylko niewielka liczba ich ge-

nów dochodzi do głosu, a reszta pozostaje całkowicie wyciszo-

na. U wielu gatunków płci nie określa chromosom Y, lecz sto­

sunek liczby chromosomów X do liczby zwykłych chromoso­

mów. Jeden chromosom X nie zdoła zmaskulinizować ptaka,

ale dwa - tak. U większości ptaków chromosom Y w ogóle

zaniknął.

Czerwona Królowa nie ustaje w działaniu. Natura, daleka

od wdrożenia sprawiedliwego i rozsądnego sposobu determi­

nacji płci, musi stawiać czoło nie kończącym się buntom. Tłu­

mi jeden z nich, aby odkryć, że otworzył on drogę następne­

mu. Z tego powodu mechanizm determinacji płci jest, według

słów Cosmides i Tooby'ego, pełen „niepotrzebnych komplika­

cji, oczywistych defektów, aberracji i (z punktu widzenia jed­

nostki), marnotrawstwa"

3 6

.

Jeżeli chromosom Y może manipulować płcią, potrafi to

i chromosom X. Lemingi to tłuste myszowate arktyczne gryzo­

nie, które zdobyły sobie sławę wśród karykaturzystów dzięki

legendarnym masowym samobójstwom - rzucaniu się stadami

z klifów w morze. Wśród biologów leming słynie z tendencji do

gwałtownego wzrostu liczebności populacji i następującego po

nim spadku, do którego dochodzi, gdy w wyniku przegęszcze-

nia zostają wyczerpane zasoby pokarmowe. Zwierzę to jest jed­

nak godne uwagi z jeszcze innego powodu: szczególnego spo­

sobu determinacji płci u potomstwa. Leming posiada trzy chro­

mosomy płci: W, X i Y. Kombinacja XY daje płeć męską, a XX,

WX i WY - żeńską. YY w ogóle nie może przetrwać i ginie.

U lemingów pojawiła się zmutowana forma determinującego

płeć chromosomu X - czyli W - która niweluje maskulinizują-

ce działanie chromosomu Y Stąd bierze się nadwyżka samic

(a propos - jest to jedno z możliwych wyjaśnień przypadku

rodziny Madame B). Ponieważ z tego powodu samce są więcej

120

warte można oczekiwać, że wkrótce nabędą zdolności tworze-

nia większej liczby plemników zawierających chromosom Y

niż chromosom X. Tak się jednak nie dzieje. Dlaczego? Począt-

kowo biolodzy sądzili, że ma to związek ze wzrostem popula-

cji, podczas której nadwyżka samic jest cechą pozytywną.

Ostatnio jednak stwierdzono, że niekoniecznie musi tak być.
Liczba samic jest wyższa ze względów genetycznych, nie eko­
logicznych

37

.

Samiec, który wytwarzałby tylko plemniki Y, mógłby albo

połączyć się z samicą XX i spłodzić samych synów (XY), albo

z samicą WX i spłodzić synów i córki, albo z samicą WY.

W tym ostatnim wypadku urodziłyby się tylko córki WY, po­

nieważ synowie YY giną. Końcowy rezultat jest zatem taki, że

jeśli wspomniany samiec połączy się z samicą z każdego ro­

dzaju, będzie miał tyle samo córek, ile synów, a wszystkie jego

córki będą samicami WY, które mogą rodzić tylko córki. Czyli

samiec, który produkuje tylko plemniki Y, utrzymuje propor­

cje płci w gatunku na korzyść samic. Przypadek leminga do­

wodzi, że nawet wynalazek chromosomów płci nie uniemożli­

wia zbuntowanym chromosomom zmiany stosunku liczbowe­

go osobników jednej płci do drugiej

3 8

.

SPOSOBY WYBORU P Ł C I

Nie wszystkie zwierzęta posiadają chromosomy płci. Praw­

dę mówiąc, należy się dziwić, dlaczego tak wiele zwierząt je

posiada. Robią one bowiem z procesu wyboru płci czystą lote­

rię podporządkowaną arbitralnej zasadzie, która zazwyczaj

utrzymuje proporcje płci w stosunku jeden do jednego. Jeżeli

pierwszy osiągnie komórkę jajową plemnik z chromosomem Y,,

urodzi się osobnik męski; jeżeli z chromosomem X - żenski..

Istnieją przynajmniej trzy inne i lepsze sposoby determinacji

Pierwszy sposób, spotykany u organizmów prowadzących

osiadły tryb życia, to wybór płci stosowny do nadarzających

się okazji. Na przykład posiadanie płci innej niż sąsiad, ponie­

waż to właśnie z nim lub nią trzeba będzie się połączyć. Skało-

121

background image

czep, zachwycający piękną łacińską nazwą Crepidula fornica-
ta,

rozpoczyna życie jako samiec, a potem, gdy zaprzestaje

wędrówek i osiada na skale, staje się samicą. Następny sa-
miec sadowi się na nim i również stopniowo przekształca się
w samicę. Kolejne samce robią to samo, aż powstaje wieża
złożona z dziesięciu albo i więcej skałoczepów, z których dolne
są samicami, a najwyższe samcami. Płeć jest podobnie ustala-
na u niektórych ryb na rafach koralowych. Ławice składają
się z wielu samic oraz jednego dużego samca. Gdy samiec gi-
nie, największa z samic po prostu zmienia płeć. Wargacz nie-
bieskogłowy zmienia płeć z żeńskiej na męską po osiągnięciu
odpowiedniej wielkości

39

.

Z punktu widzenia ryby zmiana płci jest korzystna, ponie-

waż istnieje zasadnicza różnica między zyskami a stratami
w przypadku bycia samcem lub samicą. Duża samica może
składać niewiele więcej jaj niż mała samica, ale duży samiec,
który odniesie zwycięstwo w walce o harem, może posiadać
o wiele więcej potomstwa niż mały samiec. Ten ostatni osiąga
wyniki jeszcze gorsze niż mała samica, ponieważ nie jest
w stanie zdobyć żadnej partnerki. Tak więc gatunki poliga­
miczne bardzo często posługują się następującą strategią: je­

śli jesteś mały, bądź samicą, jeśli jesteś duży, stań się sam­
cem

40

.

Wiele można powiedzieć o tej strategii. Opłaca się być sami­

cą podczas dojrzewania, doczekać się potomstwa, a potem, kie­
dy jest się na tyle dużym, że można władać haremem, zmienić
płeć i zgarnąć całą stawkę jako poligamiczny samiec. W rzeczy
samej dziwne jest, że taki system nie rozpowszechnił się wśród
ssaków czy ptaków. Połowa jeleni spędza całe lata w celibacie,
oczekując na szansę rozmnożenia się, podczas gdy ich siostry
co roku rodzą jelonki.

Drugim sposobem determinacji płci jest zdanie się na śro­

dowisko. U niektórych ryb, krewetek czy gadów płeć zależy od
temperatury inkubacji jaj. U żółwi z ciepłych jaj wykluwają
się samice; u aligatorów z ciepłych jaj wylęgają się samce;
u krokodyli z ciepłych i chłodnych jaj wykluwają się samice,

a w pośredniej temperaturze rodzą się samce. (Gady używają
najbardziej ryzykownych sposobów określania płci. Wiele jasz­
czurek i węży stosuje metody genetyczne, ale podczas gdy leg-

122

wan XY staje się samcem, a legwan XX samicą, węże XY sta-

samicami, a XX samcami.) Atlantycka ryba z rodziny

aterynowatych zachowuje się jeszcze dziwniej. Formy żyjące

w Północnym Atlantyku określają płeć genetycznie, podobnie

ludzie. U form południowych płeć zarodka zależy od tem­

peratury wody.

Metoda środowiskowa wydaje się dość osobliwa. Oznacza

bowiem, że w wysokiej temperaturze rodzić się będzie zbyt

dużo aligatorów samców i zbyt mało samic. Powstaną „mię­
dzypłciowe" zwierzęta, które nie są ani rodzaju żeńskiego, ani

męskiego

42

. Dotychczas żaden biolog nie wyjaśnił, dlaczego

aligatory, krokodyle i żółwie korzystają z tej metody. Możliwe,
że wszystko to ma związek z wielkością. Z gorętszych jaj wy­

chodzi większe potomstwo. W zależności od tego, czy większy

rozmiar jest korzystny dla samców (jak u krokodyli, gdzie sam­
ce muszą walczyć o samice) czy dla samic (jak u żółwi, gdzie

większe samice składają więcej jaj, a małe samce są równie

zdolne do zapładniania jak wielkie), z cieplejszych jaj wyklu­
wa się ta płeć, która odnosi najwięcej korzyści z większych
rozmiarów ciała

4 3

. Podobne zjawisko obserwujemy u nicieni,

które żyją wewnątrz larw owadów. Ich rozmiary zależą od roz­

miarów owada. Kiedy nicień pożre całego gospodarza, prze­

staje rosnąć. Ale duża samica może złożyć więcej jaj, podczas
gdy duży samiec nie może zapłodnić więcej samic. Zatem więk­

sze nicienie są rodzaju żeńskiego, a mniejsze - męskiego

44

.

Trzeci sposób determinacji polega na tym, że matka wybie­

ra płeć dla swojego potomka. Najbardziej spektakularnie od­

bywa się to u wrotków monogonontowych, pszczół i os. Ich jaja
stają się żeńskie tylko wtedy, gdy zostaną zapłodnione. Z nie

zapłodnionych jaj wylęgają się wyłącznie samce (czyli samce
są haploidalne i mają pojedynczy garnitur genów w porówna­

­iu z dwoma garniturami u samic). I znowu ma to swój sens,
ponieważ zapewnia ciągłość genetyczną nawet wtedy, gdy sa­

­ica nigdy nie spotka samca. Ponieważ większość os jest pa-

sożytami, rozwijającymi się w larwach innych owadów, ten

sposób determinacji płci przynosi korzyść samicy, która znala­
zła się w larwie gospodarza i może stworzyć kolonię, nie cze­

­ając na pojawienie się samca. Haploidalność nie jest jednak

zbyt odporna na pewne rodzaje buntów genetycznych. Na

123

background image

przykład, u osy zwanej Nasonia występuje rzadki nadliczbo-

wy chromosom PSR, dziedziczony w linii męskiej, który usu-

wa wszystkie chromosomy ojca z wyjątkiem samego siebie

redukując ich liczbę do jednego haploidalnego zestawu matki.

W rezultacie z jaj wykluwają się wyłącznie samce. PSR poja-

wia się w populacjach, w których dominują Samice. Jego prze-

waga wynika z tego, że znalazł się w rzadkiej, i z tego powodu

cenionej płci

45

.

W skrócie teoria przydzielania płci wygląda następująco:

Zwierzęta wybierają płeć zależnie od okoliczności, chyba że są

zmuszone do polegania na genetycznej loterii chromosomów

płci. Ostatnie lata przyniosły w tej dziedzinie nowe ustalenia.

Biolodzy zaczęli zdawać sobie sprawę, że genetyczna loteria

wcale nie kłóci się z innymi metodami przyporządkowania płci.

Nawet ptaki i ssaki mogłyby wpływać na proporcję płci u po­

tomstwa, gdyby potrafiły odróżniać plemniki X od plemników

Y. Wówczas selekcja przebiegałaby podobnie jak u krokodyli

czy nicieni - rodziłoby się więcej osobników tej płci, która od­

nosi więcej korzyści z bycia dużym

4 6

.

POTOMSTWO U NACZELNYCH

Podczas neodarwinistycznej rewolucji lat sześćdziesiątych

i siedemdziesiątych Wielka Brytania i Stany Zjednoczone wy-

dały dwóch wielkich myślicieli, których intelektualna domi-

nacja do dzisiaj pozostała niezachwiana: Johna Maynarda

Smitha i George'a Williamsa. W każdym z tych krajów pojawił

się też błyskotliwy talent, który eksplodował w świecie biolo-

gii niczym raca. Brytyjskim cudownym dzieckiem był Bill Ha-

milton, którego spotkaliśmy już na kartach tej książki. Jego

amerykańskim odpowiednikiem był Robert Trivers -jako stu-

dent Harvardu na początku lat siedemdziesiątych wysunął

wiele nowych ideii, które wyprzedziły swoje czasy. Trivers jest

legendą biologii, co zresztą prostodusznie sam przyznaje. Nie­

konwencjonalny, niemal ekscentryczny, dzielił czas między

obserwacje jaszczurek na Jamajce a rozmyślania wśród se­

kwoi w pobliżu Santa Cruz w Kalifornii. Jeden z najbardziej

124

prowokacyjnych pomysłów Triversa, wysnuty razem ze stu-

dentem Danem Willardem w 1973 roku, stanowi klucz do zro-

zumienia najbardziej istotnego i jednocześnie najprostszego

pytania, jakie zadaje sobie człowiek: „Czy urodzi się chłopiec

dziewczynka?"

47

Ciekawe, że wszystkich czterdziestu dwóch prezydentów

Stanów Zjednoczonych miało w sumie dziewięćdziesięciu sy­

nów i tylko sześćdziesiąt jeden córek. 60% chłopców w próbce

tej wielkości to wynik bardzo odbiegający od proporcji płci

w całej populacji, choć nikt nie wie, co jest tego przyczyną. Być

może jest to czysty przypadek. Prezydenci nie są jednak osa­

motnieni. Królowie, arystokraci, a nawet świetnie prosperują­

cy osadnicy amerykańscy niezmiennie płodzili trochę więcej

synów niż córek; tak samo dobrze karmione oposy, chomiki,

nutrie oraz wysoko stojące w hierarchii małpy czepiaki. Teo­

ria Triversa—Willarda łączy te wszystkie fakty

48

.

Trivers i Willard zdali sobie sprawę, że reguły rządzące de­

terminacją płci u nicieni i ryb stosują się także do organizmów

nie zmieniających płci, ale opiekujących się młodymi. Doszli

do wniosku, że zwierzęta te mogą mieć wpływ na proporcje

płci u własnego potomstwa: to taki konkurs na posiadanie jak

największej liczby wnuków. U samców poligamicznych udany

syn może dać znacznie więcej wnuków niż udana córka. Nie­

udany syn będzie gorszy od nieudanej córki, gdyż nie zdobę­

dzie dla siebie żadnej partnerki. Syn w porównaniu z córką

stanowi reprodukcyjną opcję rodzaju „wysokie ryzyko, wyso­

kie zyski". Matka w dobrym stanie zapewni potomstwu dobry

start życiowy, zwiększając prawdopodobieństwo, że gdy jej sy-

nowie dorosną, zdobędą haremy. Matka w złym stanie wycho­

wa prawdopodobnie słabego syna, który w ogóle nie znajdzie

sobie towarzyszki. Jednak jej córki zawsze mogą przyłączyć

się do haremu i rodzić potomstwo nawet wtedy, gdy nie są

w najlepszej kondycji. Trzeba zatem mieć synów, jeśli przewi­

­ujemy, że będzie im się dobrze wiodło, a córki -jeżeli mamy

powody przypuszczać, że czeka je zły los w stosunku do innych

osobników w populacji

49

.

lak więc, jak mówią Trivers i Willard, u zwierząt poliga­

­icznych rodzice w dobrej kondycji będą prawdopodobnie pło-

dzili potomstwo z przewagą osobników męskich, w złej kondy-

background image

cji - z przewagą osobników żeńskich. Początkowo przypusz-

czenie to wydawało się naciągane i spekulatywne. Stopniowo

jednak zyskiwało ono coraz większe uznanie oraz wsparcie em-

piryczne.

Weźmy przypadek wenezuelskiego oposa, torbacza, który

wyglądem przypomina dużego szczura i żyje w norach. Steven

Austad i Mel Sunąuist z Harvardu chcieli koniecznie obalić

teorię Triversa-Willarda. Schwytali i oznakowali czterdzieści

dziewiczych samic oposa, żyjących w norach w Wenezueli. Co

drugi dzień zostawiali 125 sardynek przed wejściami do nor

dwudziestu z tych samic — ku ich niewątpliwej radości i zasko-

czeniu. Co miesiąc ponownie łapali zwierzęta i sprawdzali pleć

potomstwa w torbie. Wśród 256 młodych pochodzących od

matek nie karmionych sardynkami stosunek samców do sa­

mic wynosił dokładnie jeden do jednego. Natomiast wśród 270

młodych urodzonych przez dokarmiane matki stosunek ten

wynosił 1,4:1. Prawdopodobieństwo narodzin syna było zatem

znacznie większe u dobrze karmionych oposów

50

.

Przyczyna? Dokarmiane oposy rodziły większe dzieci. Więk­

sze samce miały lepsze widoki na zdobycie haremu w później­

szym życiu niż mniejsze samce. Duże samice wcale nie miały

lepszych widoków na urodzenie większej liczby dzieci niż małe

samice. Dlatego matki inwestowały w płeć, która zwiększała

prawdopodobieństwo przyjścia na świat wielu wnuków.

Oposy nie są wyjątkiem. Chomiki w warunkach laborato­

ryjnych wydają mioty z przewagą samic, jeśli są głodzone

w okresie dojrzewania lub ciąży. U nutrii (duży wodny gryzoń)

samice w dobrej kondycji rodzą więcej samców, samice w złej

kondycji rodzą więcej samic. U jelenia starsze lub roczne łanie

w złej kondycji częściej niż normalnie wydają na świat dzieci

płci żeńskiej. Podobnie dzieje się u szczurów w warunkach

stresu. Ale u niektórych kopytnych stres i złe środowisko wy­

wierają odwrotny skutek, powodując przewagę samców

51

.

Niektóre z tych faktów można łatwo wytłumaczyć za pomo­

cą innych teorii. Ponieważ samce są często większe niż samice,

zarodki męskie rosną zazwyczaj szybciej i bardziej nadweręża­

ją organizm matki. Zatem opłaca się głodnej samicy chomika

czy słabej łani poronić miot z przewagą samców, a zatrzymać

miot z przewagą samic. Poza tym trudno jest dowieść zakłóce-

126

oporcji płci zaraz przy urodzeniu i tyle razy uzyskano

wyniki negatywne, że niektórzy naukowcy uważają wynik

pozytywny za szczęśliwy traf (jeżeli będziemy rzucać monetą

tarczająco długo, wcześniej czy później zdarzy się reszka

vadzieścia razy pod rząd). Żadna teoria nie wyjaśniła jed-

k przypadku oposów i im podobnych. Pod koniec lat osiem-

dziesiątych wielu biologów uważało, że Trivers i Willard mają

w niektórych punktach rację

52

.

Jednakże najbardziej intrygujące są wyniki dotyczące sta­

tusu społecznego. Tim Clutton-Brock z Cambridge badał jele­
nie czerwone na wyspie Rhum u wybrzeży Szkocji. Okazało
się, że płeć potomstwa zależy nie tyle od kondycji matki, ile od
jej pozycji w grupie. Dominujące samice rodzą synów nieco
częściej niż córki

53

.

Wyniki Cluttona-Brocka zaalarmowały specjalistów od ssa­

ków naczelnych, którzy już od dawna podejrzewali, że u różnych

gatunków małp istnieją zakłócenia równowagi płci. Meg Sy-

mington odkryła u czepiaków wyraźny związek między pozycją

społeczną a płcią młodychi.Wśród dwudziestu jeden niemowląt

urodzonych przez matki o najniższym statusie znalazły się wy­

łącznie samice. Wśród ośmiorga dzieci urodzonych przez matki

o najwyższym statusie było sześć samców. Samice ze środka

drabiny społecznej rodziły równą liczbę samców i samic

54

.]

Jeszcze większe niespodzianki wyszły na jaw, kiedy poznano

preferencje płci u innych małp. Wśród pawianów, wyjców, rezu­

sów i makaków indyjskich dominowały tendencje przeciwne —

stojące wysoko w hierarchii samice rodziły potomstwo żeńskie,

a nisko stojące - męskie. W przypadku osiemdziesięciu poro­

dów u dwudziestu samic kenijskiego pawiana zbadanych przez

Jeanne Altmann z Uniyersity of Chicago, wynik był taki, że

samice o wysokim statusie miały dwa razy więcej córek niż sa­

­ice usytuowane nisko w hierarchii. Jednak dalsze badania

nie przyniosły tak jasnych wniosków i część naukowców jest

zdania, że wyniki badań nad małpami mają charakter losowy.

Ale przynajmniej jedno wskazuje na coś przeciwnego

55

.

Czepiaki badane przez Symington wydawały na świat sy­

nów, kiedy dominowały, podczas gdy inne małpy rodziły córki.

To nie mógł być przypadek. U większości małp (włącznie z wyj-

cami, pawianami i makakami) samce w okresie dojrzewania

127

background image

porzucają stado macierzyste i łączą się z innym. To tak zwana

egzogamia samców. U czepiaka jest odwrotnie — samice opusz-

czają dom. Kiedy małpa odchodzi od macierzystego stada, nie

ma szans na odziedziczenie pozycji matki. Dlatego też wysoko

postawione samice będą rodziły potomstwo tej płci, która po-

zostaje w domu - aby przekazać im swój status społeczny.

Matki o niskiej pozycji urodzą potomstwo tej płci, która opusz-

cza stado - aby nie skazać potomstwa na swój los. Zatem wy-

sokie rangą wyjce, pawiany i makaki mają córki, a wysokie

rangą samice czepiaka mają synów

56

.

To bardzo zmodyfikowany efekt Triversa-Willarda, znany

w branży jako model współzawodnictwa o zasoby lokalne

57

.

Wysoka pozycja prowadzi do zakłócenia proporcji na korzyść

tej płci, która nie opuszcza rodziców w okresie dojrzewania.

Czy podobne zjawisko można znaleźć u ludzi?

CZY DOMINUJĄCE KOBIETY

RODZĄ SYNÓW?

Człowiek jest hominoidalną małpą. Wśród pięciu gatunków

małp człekokształtnych trzy tworzą społeczeństwa, a u dwóch

z nich, szympansów i goryli, samice opuszczają stado. U szym­

pansów z Gombe Stream w Tanzanii, które badała Jane Goodall,

młode samce urodzone przez wysokie rangą matki osiągały

szczyt drabiny społecznej szybciej niż samce urodzone niskie

rangą matki. Zgodnie z rozumowaniem Triversa-Willarda sa­

mice o wysokim statusie „powinny" rodzić synów, a samice

o niższym statusie - córki

58

.

Obecnie człowiek nie jest nadmiernie poligamiczny, zatem

zalety dużych rozmiarów ciała nie są zbyt wielkie: wielcy męż­

czyźni niekoniecznie zdobywają więcej żon, a wielcy chłopcy

niekoniecznie stają się wielkimi mężczyznami. Człowiek jest

bardzo społecznym gatunkiem, a jego społeczeństwo jest nie­

mal zawsze podzielone na różne warstwy. Jedną z pierwszo­

rzędnych i — w rzeczy samej — wszechobecnych korzyści wyni­

kających z wysokiego statusu mężczyzny, tak samo jak samca

szympansa, jest jego duży sukces reprodukcyjny. Gdziekol-

128

wiek spojrzymy, od plemion australijskich Aborygenów do wik-

toriańskich Anglików, wysoko postawieni mężczyźni mieli wię-

cej dzieci niż mężczyźni o niskim statusie. Pozycja społeczna

meżczyzn jest w dużej mierze dziedziczona czy też przekazy­

­ana z ojca na syna. Kobiety przeważnie opuszczają dom po

wyjściu za mąż. Nie twierdzę, że przeprowadzka żony do domu

męża jest czymś instynktownym, naturalnym, nieuniknionym

czy też pożądanym. Zaznaczam jedynie, że to powszechny fakt.

Kultury, w których jest odwrotnie, należą do rzadkich. Tak

więc społeczeństwo ludzkie, podobnie jak społeczności małp

człekokształtnych, ale nie jak społeczności większości małp

zwierzokształtnych, to żeńsko-egzogamiczny patriarchat,

w którym synowie dziedziczą status ojca (lub matki) w więk­

szym stopniu niż córki. Dlatego, twierdzą Trivers i Willard,

wysoko postawionym ojcom, dominującym matkom albo oboj­

gu rodzicom bardziej opłaca się mieć synów, a mniej córki. Czy

rzeczywiście?

Krótka odpowiedź jest taka, że nikt tego nie wie. O przewa­

gę męskiej progenitury podejrzewa się amerykańskich prezy­

dentów, europejskich arystokratów, członków rodzin królew­

skich oraz kilku innych elit. W społeczeństwach rasistowskich

rasy poddańcze płodzą nieco więcej córek. Jednak temat ten

wiąże się ze zbyt wielką liczbą potencjalnie komplikujących

sprawę czynników, aby jakakolwiek podobna statystyka była

wiarygodna. Na przykład jeżeli przestaniemy płodzić dzieci

w momencie, gdy urodzi się syn - a czyni to wiele osób zainte­

resowanych przedłużeniem swojej dynastii - spowodujemy

zmianę proporcji płci na korzyść mężczyzn. Żadne badania nie

ukazują jednak, jak przedstawia się niezakłócona proporcja

płci. Pewne badania przeprowadzone w Nowej Zelandii każą

Przypuszczać, że antropolodzy i socjolodzy mogliby wiele od­

­ryć, gdyby na serio zajęli się tym problemem

5 9

.

Już 1966 roku Valerie Grant, psychiatra z Uniyersity of

Auckland, zauważyła u kobiet rodzących chłopców wyraźną

skłonność do większej niezależności emocjonalnej i potrzebę

dominacji. Przeanalizowała osobowość osiemdziesięciu pięciu

kobiet w pierwszym trymestrze ciąży, posługując się testem

na odróżnienie osobowości „dominującej" od „uległej" - cokol­

wiek to może znaczyć. Kobiety, które później urodziły córki,

129

background image

osiągnęły przeciętny poziom dominacji - 1,35 (w skali od 1 do
6). Kobiety, które później urodziły chłopców, uzyskały średni

wynik 2,26, co jest bardzo znaczącą różnicą. Ciekawe, że Grant

przeprowadziła te badania przed opublikowaniem teorii Tri-
versa-Willarda. „Wpadłam na ten pomysł całkowicie nieza-

leżnie od jakichkolwiek badań w jakiejkolwiek dziedzinie
w której podobna myśl mogła się pojawić", powiedziała mi.

„Pomysł narodził się w wyniku mojej niechęci do obciążania

kobiet odpowiedzialnością za niepożądaną płeć dziecka"

60

.

Jej badania jako jedyne sugerują, że pozycja społeczna mat-

ki wpływa na płeć dziecka w taki sposób, jaki przewiduje teoria
Triversa-Willarda—Symington. Jeśli nie był to wynik przypad-

kowy, natychmiast rodzi się pytanie: jak ludzie nieświadomie
osiągają to, co świadomie próbują uzyskać od tylu pokoleń?

HANDEL PŁCIĄ

Trudno sobie wyobrazić temat bardziej przesiąknięty mita­

mi i zabobonami niż wybór płci dziecka. U Arystotelesa oraz

w Talmudzie znajdujemy radę dla ludzi pragnących chłopca,

by umieszczali łóżko na osi północ-południe. Pogląd Anaksa-

gorasa, że leżenie na prawym boku podczas stosunku płciowe­

go doprowadzi do narodzin chłopca, utrzymywał się tak długo,

że jeszcze stulecia później niektórzy francuscy arystokraci

kazali sobie usuwać lewe jądro. Potomność przynajmniej ze­

mściła się na Anaksagorasie, filozofie greckim i kliencie Pery-

klesa. Zabił go kamień zrzucony przez wronę, która niewątpli­

wie była retrospektywnym wcieleniem jakiegoś późniejszego

francuskiego markiza, który uciął sobie lewe jądro, a następ­

nie został ojcem sześciu dziewcząt z rzędu

6 1

.

To temat, który zawsze przyciągał szarlatanów niczym pa­

dlina muchy. Sposoby staruszek na spełnienie życzeń ojców są

zazwyczaj nieskuteczne. Japońskie Towarzystwo Doboru Płci

propaguje zażywanie wapnia w celu zwiększenia szansy po­

siadania syna - niestety, z mizernym skutkiem. Dwaj francu­

scy ginekolodzy w opublikowanej w 1991 roku książce twier­

dzą coś zupełnie przeciwnego - że dieta bogata w potas i sód,

130

lecz uboga w wapń i magnez, rozpoczęta sześć tygodni przed

zapłodnieniem daje kobiecie 80% szans na poczęcie syna. Pew-

na amerykańska firma oferująca za pięćdziesiąt dolarów „ze-

staw do wyboru płci" zbankrutowała, kiedy kontrole wykaza­

­y, że oszukuje klientów

62

.

Nowoczesne i naukowe metody są niewiele bardziej pewne.

Wszystkie polegają na laboratoryjnym oddzieleniu plemników
Y (męskich) od plemników X (żeńskich), do czego wykorzystu­
je się fakt, że te ostatnie zawierają 3,5% więcej DNA. Szeroko
rozpowszechniła się technika amerykańskiego naukowca Ro­
landa Ericssona, który otworzył swoją pierwszą klinikę w Wiel­
kiej Brytanii w 1993 roku. Ericsson utrzymuje, że osiąga zna­
komite rezultaty, ale nie opublikował jeszcze przekonujących

danych. Technika ta polega na przepuszczaniu plemników
przez warstwę albuminy, co zmniejsza prędkość cięższych
plemników X i w ten sposób oddziela je od plemników Y. Larry
Johnson z Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych
stworzył rzeczywiście skuteczną technikę (dającą do około 80%
potomstwa męskiego), która jednak nie da się zastosować do
człowieka. Otóż DNA w plemnikach zostaje wybarwiony barw­
nikiem fluorescencyjnym, po czym plemniki przepływają gę­

siego obok detektora. Zależnie od jasności plemników (plem­
niki Y mają mniejszą ilość DNA i słabiej fluoryzują), detektor
kieruje je do różnych kanałów. Urządzenie to może rozdzielać
w sekundę do 100 000 plemników, których następnie można
użyć do zapłodnienia komórek jajowych techniką in uitro. Żaden

jednak mężczyzna o normalnym umyśle nie podda swojej sper­

­y działaniu podobnych barwników ani nie zdecyduje się na
kosztowne zapłodnienie in uitro tylko po to, by mieć chłopca

63

.

Co ciekawe, gdyby ludzie byli ptakami, byłoby im dużo ła­

twiej decydować o płci potomka, ponieważ u ptaków to matka,
a nie ojciec, określa płeć zarodka. Samice ptaków mają chro­
­osomy X i Y (czasem tylko jeden chromosom X), a samce

dwa chromosomy X. Czyli samica może wyprodukować komór­

­ę jajową pożądanej płci i pozwolić ją zapłodnić dowolnemu

Plemnikowi. Ptaki korzystają z tego ułatwienia. Niektóre orły

i jastrzębie często najpierw rodzą samice, a potem samce.

Umożliwia to samicom lepszy start w gnieździe i szybki wzrost
(samice jastrzębia są zwykle większe od samców). Dzięcioły

131

background image

czerwone wychowują dwa razy więcej samców niż samic i wy-

korzystują wolnych synów do niańczenia kolejnych lęgów.

U zeberki, jak odkryła Nancy Burley z Uniyersity of Califor-

nia w Santa Cruz, „atrakcyjne" samce, które łączą się z "nie-

atrakcyjnymi" samicami mają zazwyczaj więcej synów niż có-

rek i odwrotnie. Atrakcyjność zeberki można bardzo łatwo

zmienić. Wystarczy nałożyć czerwone (atrakcyjne) lub zielone

(nieatrakcyjne) obrączki na nogi samców oraz czarne (atrak-

cyjne) lub jasnoniebieskie (nieatrakcyjne) obrączki na nogi

samic. W ten sposób ptaki staną się bardziej lub mniej atrak-

cyjne dla ewentualnych partnerów

6 4

.

Nie jesteśmy jednak ptakami. Jedyna skuteczna metoda,

która pozwoli uzyskać syna, polega na zabiciu dziewczynki po

narodzinach i powtórzeniu wszystkiego od początku albo na

określeniu płci płodu i przerwaniu ciąży w wypadku dziew- ]

czynki. Te obrzydliwe metody praktykuje się w różnych czę-

ściach świata. Chińczycy, pozbawieni szans na posiadanie wię-

cej niż jednego dziecka, w latach 1979—1984 zabili po urodze-

niu ponad 250 000 dziewczynek

65

. W niektórych grupach

wiekowych w Chinach przypada 122 chłopców na 100 dziew­

czynek. Ostatnie badania kliniczne w Bombaju wykazały, że

w 8000 przypadków aborcji straciło życie 7997 płodów żeń-

skich

66

.

Możliwe, że wybiórcze, spontaniczne poronienia stanowią

wyjaśnienie niektórych danych dotyczących zwierząt. Bada-

nia Morrisa Goslinga z Uniyersity of East Anglia wykazały, że

samice nutrii w dobrej kondycji tracą całe mioty, jeśli jest

w nich zbyt dużo płodów płci żeńskiej, i zaczynają wszystko od

nowa. Magnus Nordborg ze Stanford Uniyersity, który prze­

analizował skutki zabijania obdarzonych określoną płcią dzie­

ci w Chinach, doszedł do wniosku, że poronienia warunkowa­

ne płcią tłumaczą dane uzyskane podczas badań nad pawia­

nami. W sumie jednak niewiele da się ustalić w ten sposób.

Istnieje wiele czynników naturalnych, które zmieniają pro­

porcje płci u ludzkich dzieci, dowodząc, że jest to przynajmniej

możliwe. Najbardziej znany jest efekt powracającego żołnie­

rza. W trakcie wielkich wojen oraz bezpośrednio po nich

w walczących krajach rodzi się więcej synów, tak jakby mieli

oni zastąpić poległych mężczyzn (aczkolwiek nie ma to spe-

132

cjalnego sensu - mężczyźni urodzeni po wojnie łączą się ze

swoimi rówieśniczkami, a nie wdowami po zabitych). Starsi

żczyźni częściej mają córki, lecz starsze matki częściej ro-

dzą synów. Kobiety chore na zapalenie wątroby lub schizofre-

nię rodzą więcej córek niż synów. Podobnie kobiety, które palą

apierosy lub piją alkohol. Tak samo było z mieszkankami

Londynu, które zachodziły w ciążę po wystąpieniu smogu

v 1952 roku. Więcej córek mają żony pilotów-oblatywaczy,

nurków, pastorów i anestezjologów. W częściach Australii,

w których woda pitna pochodzi z opadów deszczu, obserwuje

się spadek proporcji synów, którzy rodzą się 320 dni po tym,

gdy wielkie ulewy wypełniają zbiorniki i tworzą błoto. Kobiety

chore na stwardnienie rozsiane częściej rodzą synów, tak samo

jak kobiety, które spożywają niewielkie dawki arszeniku

6 8

.

Na obecnym etapie wiedzy naukowcom trudno znaleźć ja­

kąś logikę w tym zalewie danych statystycznych. Bill James

z Medical Research Council w Londynie szerzył przez jakiś

czas hipotezę, że hormony mogą wpływać na skuteczność

plemników X i Y. Istnieją dowody na to, że wysoki poziom go-

nadotropiny u matki może zmienić proporcję płci na korzyść

córek, a testosteronu u ojca na korzyść synów

69

.

W rzeczy samej teoria Valerie Grant wyjaśnia efekt powra­

cającego żołnierza względami hormonalnymi. Podczas wojen

kobiety częściej przyjmują postawy dominujące, co wpływa na

ich poziom hormonów i chęć posiadania synów. Hormony i sta­

tus społeczny u wielu gatunków są ze sobą związane. Podob­

nie wiążą się ze sobą, jak już widzieliśmy, status społeczny

i proporcja płci u potomstwa. Nie wiadomo, w jaki sposób hor­

­ony determinują płeć. Być może zmieniają konsystencję bło­

ny śluzowej szyjki macicy albo wpływają na kwasowość po­

­hwy. Już w 1932 roku udowodniono, że traktowanie króliczej

pochwy sodą oczyszczoną wpływa na płeć potomstwa

7 0

.

Co więcej, teoria hormonów stoi w sprzeczności z najczęst­

szym zastrzeżeniem wobec teorii Triversa-Willarda - że nie

istnieje genetyczna kontrola proporcji płci. Znaczące jest to, że

hodowcy nie są w stanie wyhodować rasy, która potrafiłaby

wpłynąć na płeć potomstwa. Nie znaczy to, że tego nie chcą

czy się nie starają. J a k napisał Richard Dawkins: „Hodowcy

bydła bez żadnych problemów potrafią osiągnąć wysoki wskaź-

133

background image

nik produkcji mleka i wołowiny, duży rozmiar, mały rozmiar

osobniki bezrogie, osobniki odporne na choroby, nieustraszone

walczące byki. Przemysł mleczarski byłby oczywiście zainte­

resowany hodowlą krów, które rodziłyby więcej jałówek niż

byczków. Ale wszelkie wysiłki w tym kierunku spełzły na ni-

czym"

71

.

Przemysł drobiarski jeszcze bardziej desperacko poszukuje

metod hodowli kur składających jajka, z których wykluwały.

by się pisklęta jednej płci. Obecnie zatrudnia się znakomicie

wyszkolonych Koreańczyków, którzy stosują sobie tylko wia­

dome sposoby szybkiego rozpoznawania płci u jednodniowych

piskląt (chociaż mówi się już o programie komputerowym, któ­

ry będzie robił to samo

7 2

). Podróżują oni po całym świecie

i uprawiają swój szczególny fach.

To zastrzeżenie można łatwo pokonać na bazie teorii hor­

monalnej. Pewnego dnia Robert Trivers, żując enchiladę nad

brzegiem Pacyfiku, wyjaśnił mi, dlaczego nie można hodować

zwierząt z zakłóconą równowagą płci. Załóżmy, że znajdziemy

krowę, która rodzi tylko jałówki. Z kim połączymy te jałówki,

aby zachować rasę? Ze zwykłymi bykami, a to od razu osłabi

o połowę pożądane geny.

Można to też ująć nieco inaczej. Sam fakt, że w jednej czę­

ści populacji rodzą się synowie, sprawia, iż dla drugiej części

populacji korzystne jest rodzenie córek. Każde zwierzę jest

dzieckiem jednego samca i jednej samicy. Zatem jeśli domi­

nujące zwierzęta mają synów, podrzędnym osobnikom opłaci

się posiadanie córek. Proporcja płci w populacji jako całości

zawsze powróci do stosunku 1:1, niezależnie od tego, jak bar-

dzo proporcja ta zmieniła się w jednej części tej populacji,

ponieważ wówczas opłaci się komuś płodzić więcej potomstwa

rzadszej płci. Sir Ronald Fisher jako pierwszy zdał sobie

z tego sprawę w latach dwudziestych, a Trivers uważa, że

dlatego właśnie zdolność manipulowania proporcją płci nie

zależy od genów.

Ponadto jeśli pozycja społeczna jest główną determinantą

proporcji płci, kodowanie tego w genach byłoby szaleństwem,

gdyż pozycja społeczna z samej swojej natury nie może być

określona genetycznie. Wyhodowanie zwierząt o wysokiej po­

zycji społecznej to jałowy przypadek biegu Czerwonej Królo-

134

wej. Status społeczny jest rzeczą względną. „Nie można wyho-

dować krów o niskiej pozycji" - mówi Trivers. „Po prostu two­

rzymy nową hierarchię i zerujemy termostat. Jeśli wszystkie

krowy będą skłonne do podporządkowania się, to krowa naj­

mniej uległa stanie się dominująca i uzyska odpowiedni po­

ziom hormonów". Zamiast tego pozycja społeczna wpływa na

poziom hormonów, które określają proporcję płci

7 3

.

ZBIEŻNE WNIOSKI

Trivers i Willard sądzą, że ewolucja stworzyła jakiś nieświa­

domy mechanizm wpływania na proporcję płci u potomstwa.
My jednak wolimy myśleć, że jesteśmy racjonalni i świadomie
podejmujemy decyzje. A rozsądna osoba może dojść do tych

samych wniosków co ewolucja. Największej liczby danych, któ­
re potwierdzają teorię Triversa i Willarda, nie dostarczają nam

zwierzęta, ale ludzka kultura - p o w t a r z a j ą się odkrycia tego

samego rozumowania.

Wiele kultur faworyzuje synów kosztem córek, jeżeli chodzi

o kwestię dziedziczenia, opieki rodzicielskiej czy utrzymania.

Do niedawna upatrywano w tym kolejnego przykładu seksi-

zmu albo okrutnego faktu, że synowie mają większą wartość

ekonomiczną niż córki. Ale korzystając z rozumowania Triver-

sa-Willarda, antropolodzy zaczęli ostatnio zauważać, że fawo­

ryzowanie mężczyzn wcale nie jest takie powszechne, a płeć

żeńską faworyzuje się dokładnie tam, gdzie przewiduje teoria.

Wbrew popularnemu przekonaniu preferowanie chłopców

nie jest powszechne. Istnieje ścisły związek między pozycją

społeczną a stopniem, do którego chłopcy są preferowani. Lau­

ra Betzig z Uniyersity of Michigan zauważyła, że w czasach

feudalnych lordowie wyróżniali synów, ale chłopi częściej prze­

kazywali swój dobytek córkom. Podczas gdy panowie feudalni

zabijali córki, zaniedbywali je lub wysyłali do klasztoru, chło-

pi oddawali im coraz więcej. Seksizm był bardziej cechą elit

niż mas

7 4

.

Sarah Blaffer Hrdy z Uniyersity of California w Davis do­

szła do wniosku, że - według wszelkich źródeł historycznych -

135

background image

elity wyróżniały synów bardziej niż inne warstwy: chłopi

w osiemnastowiecznych Niemczech, kasty w dziewiętnasto-

wiecznych Indiach, rody w średniowiecznej Portugalii, bogaci

farmerzy we współczesnej Kanadzie czy pasterze we współcze-

snej Afryce. To wyróżnianie przybierało formę przekazywania

ziemi i bogactwa, ale także formę zapewnienia lepszej opieki.

Jeszcze dzisiaj w Indiach dziewczynki otrzymują mniej mleka

i mają gorszą opiekę lekarską niż chłopcy

75

.

W niektórych ubogich warstwach społecznych córki są wy­

różniane nawet dzisiaj. Ubodzy synowie muszą pozostać ka­

walerami, ale każda biedna córka może zawsze poślubić boga­

tego mężczyznę. W Kenii lud Mukogodo chętniej zawozi do

szpitala chorą córkę niż chorego syna i w rezultacie więcej

dziewcząt niż chłopców dożywa czterech lat. Rozumowanie

rodziców jest takie, że ich córki mogą dzięki małżeństwu tra­

fić do domostw bogatych Samburu i Masajów, podczas gdy sy­

nowie odziedziczą biedę Mukogodo. Według rachunków Tri-

versa i Willarda, córki mają w tej sytuacji większą szansę na

spłodzenie większej liczby wnuków niż synowie

76

.

Oczywiście opiera się to na założeniu, że społeczeństwa są

podzielone na warstwy. Jak zakłada Mildred Dickemann z Ca­

lifornia State Uniyersity, przekazanie zasobów synowi jest

najlepszą inwestycją, jaką mogą przedsięwziąć ludzie bogaci,

kiedy społeczeństwo jest silnie rozwarstwione. Najlepiej de­

monstruje to przykład praktyk małżeńskich w Indiach bada­

nych przez Dickemann. Badaczka ta odkryła, że zwyczaj zabi­

jania dziewczynek, który Brytyjczycy bezskutecznie starali się

wytępić, w niezwykle rozwarstwionym społeczeństwie dzie­

więtnastowiecznych Indii łączył się z względnie wysoką pozy­

cją społeczną. Hindusi z wyższych kast zabijali córki częściej

niż członkowie niższych kast. Pewien klan bogatych Sikhów

zabijał wszystkie córki i żył z posagów żon

77

.

Istnieje kilka konkurencyjnych teorii, które próbują to wy­

jaśnić. Najbardziej przekonująca głosi, że preferencją płci nie

rządzi prawo reprodukcji, ale ekonomii. Chłopcy mogą zara­

biać na życie i żenić się bez posagu. Nie tłumaczy to jednak

zależności od pozycji społecznej. Zamiast tego teoria twierdzi,

że to niższe, a nie wyższe warstwy społeczne wyróżniają sy­

nów, bowiem utrzymanie córek jest po prostu droższe. Gdyby

136

zba wnuków odgrywała rolę, praktyki Hindusów miałyby

ecei sensu. Zawsze w Indiach było tak, że dzięki małżeń-

stwu kobiety łatwiej niż mężczyźni przechodziły do wyższej

asty społecznej i ekonomicznej, co oznacza, że córki ludzi ubo-

rich mają większą szansę na dobre życie niż synowie. W ana­

lizie Dickemann posag stanowi zwykłe, zniekształcone echo

efektu Triversa-Willarda w żeńsko-egzogamicznym gatunku:

synowie dziedziczą pozycję potrzebną do udanej reprodukcji;

córki muszą swoją pozycję kupić. Jeśli nie posiadamy mająt­

ku który moglibyśmy przekazać, za wszelką cenę staramy się

kupić naszej córce dobrego męża

78

.

Trivers i Willard uważają, że faworyzowanie płci męskiej

w jednej części społeczeństwa jest równoważone faworyzowa­

niem córek w innej części, choćby dlatego, że do spłodzenia

dziecka potrzeba każdego z nich - tu wracamy do rozumowa­

nia Fishera. U gryzoni podział zależy od stanu matki. U na­

czelnych wynika z rangi społecznej. Ale pawiany i czepiaki

wiedzą, że ich społeczności są rozwarstwione w sposób osta­

teczny. Ludzie kwestionują to. Co się dzieje w nowoczesnym,

względnie egalitarnym społeczeństwie?

Hrdy i jej koleżanka Debra Judge, które badały testamenty

pozostawione przez ludzi żyjących w stosunkowo nierozwar-

stwionej Kalifornii, nie zdołały dotychczas wykryć w nich żad­

nej związanej z bogactwem dyskryminacji płci. Być może daw­

ny elitarny zwyczaj wyróżniania chłopców został w końcu po­

konany przez retorykę równości

79

.

Jest też inna, bardziej złowroga konsekwencja współczesne­

go egalitaryzmu. W niektórych przypadkach zwyczaj prefero­

wania chłopców rozprzestrzenił się z elit na całe społeczeń­

stwo. Najlepszym tego przykładem są Chiny i Indie. W Chi­

nach polityka jednego dziecka doprowadziła prawdopodobnie

do śmierci 17% dziewczynek. W jednym ze szpitali w Indiach

96% kobiet, które dowiedziały się, że urodzą dziewczynkę, zde­

cydowało się na aborcję, podczas gdy niemal 100%, które spo­

dziewały się chłopców, donosiło ciążę

80

. To oznacza, że gdyby

istniała jakaś tania technologia pozwalająca ludziom wybie­

rać płeć dziecka, z pewnością zakłóciłaby równowagę płci.

Wybór płci dziecka to indywidualna decyzja, która dla niko­

go innego nie ma żadnych konsekwencji. Dlaczego pomysł ten

137

background image

jest w naturalny sposób niepopularny? To tragedia gminnych

pastwisk: kolektywna krzywda, która jest wynikiem racjonal-

nego dążenia jednostki do realizacji własnych interesów. Jed-

na osoba, która decyduje się na posiadanie wyłącznie synów,

nie czyni nikomu szkody. Ale jeśli wszyscy się na to zdecydują,

wszyscy będą cierpieć. Złowieszcze przepowiednie oscylują

między zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwem

w którym panuje gwałt, bezprawie i mentalność Dzikiego Za­

chodu, a wzrostem pozycji, władzy i wpływu mężczyzn. W każ­

dym przypadku losem wielu mężczyzn stałaby się seksualna

frustracja.

Prawa istnieją po to, aby służyć interesowi grupowemu

kosztem jednostki, tak jak crossing-over powstał po to, aby

krzyżować plany buntowniczym genom. Nawet gdyby istniały

łatwe metody wyboru płci, parlamenty poszczególnych krajów

ustanowiłyby proporcję płci w stosunku 1:1, tak samo jak par­

lament genów wymusza sprawiedliwą mejozę.

5

Pawi ogon

background image

Eee! Była piękna, bo w miłosnym szale
Tylko ją kładłeś na obydwie szale
Oczu; dziś użyj tej wagi z kryształu
Dla porównania twego ideału

Z inną pięknością; gdy ci ją pokaże -
Tej innej zaczniesz budować ołtarze.

William Szekspir, Romeo i Julia

(przeł. St. Barańczak)

i

Australijski nogal układa sterty kompostu najlepiej na świe­

cie. Każdy samiec warstwa po warstwie wznosi kopiec z dwóch

ton liści, gałęzi, ziemi i piasku. Kompost doskonale utrzymuje

właściwą temperaturę jajek, z których wykluwają się pisklę­

ta. Samice nogala odwiedzają gniazdo, składają w nim jaja

i odchodzą. Po wylęgnięciu małe nogale powoli wydobywają

się na powierzchnię, wychodząc na świat już jako samodzielne

osobniki.

Parafrazując zdanie Samuela Butlera: „Kura służy jajku do

stworzenia następnego jajka", można powiedzieć, że jeśli jajko

służy samicy do stworzenia nowego nogala, to samcowi służy

do tego samego celu kopiec. Układanie kopca jest tak samo

zakodowane w genach samca jak znoszenie jajek w genach

samicy. W odróżnieniu od samicy samiec musi się jednak li­

czyć z niepewnością. Na przykład w jaki sposób może się upew­

­ić, że jest ojcem złożonych w kopcu jajek? Ostatnio biolodzy

australijscy stwierdzili, że samiec po prostu tego nie wie

i, prawdę mówiąc, często nie jest ich ojcem. Dlaczego zatem

buduje tak ogromny kopiec, w którym potem wychowuje obce

potomstwo, skoro celem rozmnażania jest przekazanie wła­

snych genów następnemu pokoleniu? Okazuje się, że samica

nie może złożyć jajek w danym kopcu, dopóki nie zgodzi się

spółkować z jego właścicielem. Spełnienia tego właśnie wa­

runku żąda użyczający kopca samiec. Samica wymaga nato-

miast, aby partner zaakceptował zniesione przez nią jajka,

bez względu na to, kto je zapłodnił. To w miarę uczciwy układ.

141

background image

Można też spojrzeć na tę sytuację z zupełnie innej strony

Z punktu widzenia samca kopiec wcale nie służy do tworzenia

potomstwa. Za jego pomocą samiec chce jedynie zwabić sami-

cę i namówić ją, aby zechciała się z nim połączyć. I rzeczywi-

ście, samice wybierają najlepsze kopce, czyli najlepszych ich

budowniczych. Czasami samce uzurpują sobie prawo do kop-

ców należących do innych osobników, co oznacza, że właściciel

najlepszego kopca może być jedynie najbardziej przedsiębior­

czym złodziejem.

Nawet gdyby tak było, samica postępuje mądrze, wybiera­

jąc najlepszy kopiec, gdyż jej synowie odziedziczą po ojcu zdol­

ność do układania kopca lub jego zdobywania oraz umiejęt­

ność wabienia samicy. Kopiec nogala-samca to zarówno jego

wkład w wychowanie potomstwa, jak i konkretny wyraz jego

zalotów

1

.

Kopiec lęgowy nogala to jeden z elementów teorii doboru

płciowego, zadziwiającej ilustracji ewolucji sposobów uwodze­

nia u zwierząt, które są głównym tematem tego rozdziału.

I, jak się okaże w dalszej części książki, także wiele aspektów

natury człowieka można wyjaśnić doborem płciowym.

CZY MIŁOŚĆ JEST RACJONALNA?

Nawet biolodzy często zapominają, że rozmnażanie płciowe

jest po prostu genetyczną spółką typu joint venture. Proces

wyboru partnera stosunków płciowych, nazywany czasami

zakochiwaniem się, ma tajemniczy, racjonalny i bardzo selek­

tywny charakter. W żadnym wypadku nie uważamy każdego

osobnika płci przeciwnej za odpowiedniego partnera do takiej

spółki. Jesteśmy świadomi tego, że ktoś się nam podoba, ale

możemy także zakochać się wbrew sobie lub nie odwzajemnić

czyjejś miłości. Cała ta sprawa jest wielce skomplikowana.

Proces zakochiwania się nie jest również losowy. Popęd sek­

sualny jest w nas zakodowany, ponieważ wszyscy pochodzimy

od ludzi, którzy go posiadali. Ci, u których popęd nie występo­

wał, nie zostawili potomków. Kobieta, która utrzymuje kon­

takty seksualne z mężczyzną (i odwrotnie), ryzykuje połącze-

142

nie jego genów ze swoimi w następnym pokoleniu. Nic dziw-

nego że dokonuje wyboru partnera bardzo starannie. Nawet

ibardziej rozwiązła kobieta nie idzie do łóżka z każdym, kto

się akurat nawinie.

Celem każdej samicy jest znalezienie samca o odpowiednich

cechach genetycznych, czyniących z niego dobrego męża, ojca

i towarzysza. Natomiast każdy osobnik męski zazwyczaj szu­

ka możliwie jak największej liczby żon, czasami - dobrych ma­

tek, a bardzo rzadko - dobrych żon. W 1972 roku Robert Tri-

vers znalazł przyczynę tej asymetrii charakterystycznej dla

ałego królestwa zwierząt. Rzadkie wyjątki od reguły udowad-

'ają jej powszechność. Płeć, która więcej inwestuje w wycho-

anie potomstwa - na przykład nosząc płód w brzuchu przez

iewięć miesięcy - nie odnosi korzyści z posiadania dodatko-

ch partnerów. Płeć, która inwestuje mniej, ma czas na ich

oszukiwanie. Dlatego też, najogólniej biorąc, osobniki męskie

oszukują większej liczby partnerek, a osobniki żeńskie -ja­

kościowo lepszych partnerów

2

.

W rezultacie samce konkurują ze sobą o samice, co oznacza,

że mają większą niż samice szansę pozostawienia dużej liczby

potomstwa, ale też bardziej narażają się na ryzyko nierozmno-

żenia się w ogóle. Samce funkcjonują bowiem jako pewnego

rodzaju sito genetyczne: tylko najlepsi z nich stają się ojcami,

a wyginięcie nieodpowiednich reproduktorów eliminuje złe

geny z populacji

3

. Od czasu do czasu słyszymy, że taki jest

właśnie cel istnienia samców. Należy jednak pokreślić, że

w ten sposób zakładamy błędnie, iż ewolucja zawsze działa

dla dobra gatunku.

Efektywność sita genetycznego zależy od gatunku. U słoni

morskich odsiew jest tak znaczny, że garstka samców pokry­

wa wszystkie samice i płodzi całe potomstwo. Z kolei samce

albatrosa są tak wierne swoim jedynym wybrankom, że pra­

wie każdy osobnik męski ma możliwość zostania ojcem. Gene­

­alnie jednak przy wyborze partnera samce stawiają na ilość,

a samice na jakość. U pawi samce odbywają swój rytualny

pokaz przed każdą napotkaną samicą. Ale samice łączą się

tylko z jednym partnerem, zwykle tym, który ma najbardziej

ozdobny ogon. Zgodnie z teorią doboru płciowego, to wina sa­

­icy, że samiec ma taki śmieszny, ogon, który wykształcił się

143

background image

tylko po to, aby je oczarować. Z kolei u samic rozwinęła się

zdolność do reagowania na pokazy samców, co zapewnia wy-

bór najlepszego partnera.

W tym rozdziale opisujemy inny rodzaj wyścigu Czerwonej

Królowej. Jego.rezultatem jest uformowanie się poczucia pięk-

na u zwierząt.(Kiedy w świecie człowieka przestają się liczyć

wszystkie praktyczne kryteria wyboru partnera, np. bogac-

two, zdrowie, zgodność charakterów, płodność, zawsze jeszcze

pozostaje arbitralne kryterium urody. Ta zasada obowiązuje

także w świecie zwierząt. Jeżeli samice danego gatunku nie

otrzymują od swoich partnerów niczego użytecznego, co mo­

głoby służyć jako kryterium wyboru, to zdają się kierować

wyłącznie względami estetycznymi.

OZDOBY I WYBÓR

Używając naszych pojęć, możemy zadać pytanie: czy zwie­

rzęta (później to samo pytanie odniesiemy również do ludzi)

„pobierają" się dla pieniędzy, dla dzieci czy dla urody? Teoria

doboru płciowego sugeruje, że wiele aspektów zachowania

i niektóre cechy wyglądu zwierzęcia nie pomagają mu w prze­

życiu, ale w znalezieniu najlepszych czy też jak najliczniej­

szych partnerów. Niekiedy potrzeby związane z przetrwaniem

są przeciwstawne potrzebom znalezienia partnera. Rozważał

to już Karol Darwin, aczkolwiek jego rozważania na ten temat

były bardzo niejasne. Po raz pierwszy wspomniał o tym pro­

blemie w dziele O powstawaniu gatunków drogą doboru na­

turalnego,

a potem poświęcił mu całą książkę zatytułowaną

O pochodzeniu człowieka i doborze płciowym

[w wydaniu pol­

skim dzieło rozbito na dwa tomy, patrz Bibliografia]

4

.

\ Darwin sugerował, że powodem różnic rasowych u człowie­

ka jest to, iż przez wiele pokoleń kobiety każdej rasy prefero­

wały mężczyzn wyglądających tak jak one, np. białych albo

czarnych. Innymi słowy, nie mogąc wyjaśnić przydatności skó­

ry białej lub czarnej, podejrzewał, że czarnoskóre kobiety wo­

lały czarnoskórych, a białe kobiety białych mężczyzn, i trakto­

wał to bardziej jak przyczynę niż jak skutekJTak jak hodowcy

144

bi faworyzują niektóre rasy i tylko im pozwalają się repro-

dukować, tak inne zwierzęta robią to samo przez dobór odpo-

wiedniego partnera.

W całości teoria ras jest z pewnością niewypałem

5

, lecz spo-

eżenie o selektywnym wyborze partnera należy uznać za

trafne. Darwin zastanawiał się, czy dokonywana przez samice

elekcja „rasy" jest przyczyną tego, że tak wiele samców u pta-

ków i innych zwierząt zwraca uwagę jaskrawymi kolorami

i ozdobami. Wielobarwne samce wydawały się dziwnym rezul­
tatem doboru naturalnego, ponieważ trudno sobie wyobrazić,
aby pstrokatość pomagała zwierzęciu w przeżyciu. Można
wręcz sądzić coś zupełnie odwrotnego: że krzykliwie ozdobio­

ne samce są dużo łatwiej zauważane przez wrogów.

Biorąc za przykład pawia, z jego wielkim ogonem przystro­

jonym tęczowymi „oczkami", Darwin zasugerował, że samce

posiadają takie właśnie ozdoby (nie są to sterówki, lecz wydłu­
żone pióra pokrywowe, które je porastają), ponieważ pawice
tylko wtedy je akceptują. Darwin zauważył, że pawie rozkła­

dają swoje wachlarze jedynie podczas zalotów. Od tamtego cza­
su paw stał się godłem, maskotką, symbolem, ale i ofiarą do­
boru płciowego.

Dlaczego pawicom podobają się długie ogony? Darwin miał

na to tylko jedną odpowiedź: bo im się podobają. Kury pawia

preferują długie ogony z powodu wrodzonego zmysłu estetycz­

nego. Oczywiście niczego to nie wyjaśniło. Darwin sądził, że

pawice wybierają pawie (a nie odwrotnie), ponieważ plemniki

są aktywne, a komórki jajowe bierne - świat jest już tak urzą­

dzony, iż samce zdobywają, a samice są zdobywane.

Ze wszystkich koncepcji Darwina ta okazała się najmniej

Przekonująca. Przyrodnicy z zadowoleniem przyjęli pogląd, że

broń zwierząt, np. poroże jelenia, służą samcom do walki

o samice, ale instynktownie odrzucali teorię, że paw uwodzi pa-

wicę za pomocą ogona. Chcieli wiedzieć, dlaczego samice uzna­

ją długi ogon samców za atrakcyjny i jaki mogą mieć z niego

pożytek. Przez całe sto lat zupełnie ignorowano teorię Darwi­

­­ o dokonywaniu wyboru przez samicę, a biolodzy tłumaczyli

to zagadnienie zupełnie inaczej. Alfred Russel Wallace, uczo-

ny żyjący w czasach Darwina, był początkowo przekonany, że

wszystkie ozdoby, nawet ogon pawia, służą zwierzętom jako

145

background image

kamuflaż. Później doszedł do wniosku, że stanowią wyraz nad-

wyżki męskiego wigoru. W następnych latach dominował po-

gląd Juliana Huxleya, że większość ozdób oraz ich rytualne

demonstrowanie służą do zastraszania innych samców. Inni

uczeni z kolei uważali, że ozdoby pozwalają samicom rozpozna-

wać męskie osobniki swojego gatunku

6

. Przyrodnik Hugh Cott

był tak zafascynowany jaskrawymi barwami i krzykliwymi ak-

cesoriami owadów trujących, że zasugerował, iż stanowią one

ostrzeżenie dla drapieżników przed niebezpieczeństwem. I tak

niekiedy rzeczywiście jest. Na przykład motyle z lasów Amazo-

nii używają kolorów jako kodu: żółty i czarny oznaczają "jestem

niesmaczny", a niebieski i zielony — "jestem za szybki, żebyś

mógł mnie schwytać"

7

. W latach osiemdziesiątych wariant tej

teorii zastosowano do ptaków - według niego najszybsze są pta-

ki kolorowe. Ich barwy „głoszą" jastrzębiom i innym drapieżni-

kom: „Jestem szybki, więc nawet nie próbuj mnie ścigać". I rze-

czywiście, kiedy na grzędzie w lesie ustawiono pstrokate samce

wypchanych muchołówek i ich szare wypchane samice, jastrzę- I

bie najpierw atakowały szare samice

8

. Każda teoria wydawała

się lepsza od przyznania, że samice przy wyborze samców po- I

sługują się kryterium piękna.

Jednak gdy oglądamy pawie w całej ich okazałości, trudno

oprzeć się wrażeniu, że ogon ma rzeczywiście coś wspólnego

z zalecaniem się do kur. Taka też była pierwotnie myśl Darwi­

na: krzykliwe upierzenie samców służy wyłącznie do uwiedze­

nia samicy. Gdy pawie walczą ze sobą lub uciekają przed ata­

kującym je drapieżnikiem, prawie zawsze trzymają ogon zło­

żony

9

.

WYWALCZYĆ CZY UWIEŚĆ

Nie tak łatwo było jednak dojść do ładu z tym problemem-

Wielu zwolenników Huxleya podtrzymywało jego pogląd, że

zaloty sprowadzają się do konkurencji między samcami. „Je­

żeli obserwowano gdzieś aktywną rolę osobników żeńskich, to

okazywała się ona mniej ważna niż rywalizacja samców", na­

pisał w 1983 roku angielski biolog Tim Halliday

1 0

. Podobnie

146

jak łania akceptuje wiodącego jelenia, zwycięzcę walki o ha-

rem, tak, być może, kura pawia godzi się na połączenie ze zwy-

cięskim samcem.

Rozróżnienie tych niuansów nie jest w pewnym sensie takie

ważne. Pawice, które akceptują tego samego koguta, i łanie,

które poddają się przywódcy stada, w ostatecznym rozrachun-

ku zawsze „wybierają" jednego samca spośród wielu. Prawdo-

dobnie „wybór" pawicy wcale nie jest bardziej dobrowolny

wybór" łani. Samice pawia zostają raczej uwiedzione niż

zdobyte w walce. Dają się zauroczyć pokazowi ogona najpięk­

niejszego samca, co nie wymaga z ich strony żadnego udziału

świadomości, nie mówiąc już o uprzytomnieniu sobie tego, że

właśnie dokonują „wyboru". Ludzie mylą się, zakładając, że

proces wyboru musi być świadomy i aktywny, oraz myśląc, że

można oczekiwać, iż samice zwierząt wybierają partnerów,

kierując się „racjonalnymi" kryteriami

1 1

. Zastanówmy się nad

analogicznymi sytuacjami w świecie ludzkim. Z jednej strony

mamy dwóch jaskiniowców, którzy walczą na śmierć i życie o

kobietę. Zwycięzca przerzuca przez ramię żonę pokonanego i

znika w oddali. Z drugiej strony jest Cyrano de Bergerac, któ­

ry ma nadzieję zniewolić Roksanę wyłącznie słowami. Pomię­

dzy tymi dwoma biegunami istnieją tysiące możliwości. Męż­

czyzna może zdobyć kobietę, walcząc z innymi mężczyznami,

albo zalecać się do niej, albo czynić i jedno, i drugie.

Obie techniki, uwodzenie i zdobycie w walce, selekcjonują

„najlepszych" samców. Różnica polega na tym, że w pierwszym

przypadku zwyciężają dandysi, a w drugim zabijaki. I tak na

przykład byki słoni morskich i jelenie są wielkie, uzbrojone

i niebezpieczne, a pawie i słowiki to mistrzowie estetycznych
popisów.

W połowie lat osiemdziesiątych uzyskano dowody na to, że

u wielu gatunków o wyborze partnera decydują samice. Wszę­
dzie tam, gdzie osobniki męskie zbierają się na publicznych

zgromadzeniach (np. tokowiskach), ich sukces zależy bardziej
od umiejętności tańca czy dumnego wypinania piersi, a mniej
od zdolności do walki z konkurentami

1 2

.

Pracy kilku niezrównanych Skandynawów zawdzięczamy

ustalenie, że przy wyborze partnera samice ptaków naprawdę

zwracają uwagę na męskie upierzenie. Anders M0ller, badacz

147

background image

duński, prowadził bardzo skomplikowane i skrupulatne do-

świadczenia na jaskółkach. Stwierdził, że samce, którym

sztucznie przedłużono ogony, szybciej zdobywały partnerki

wychowywały więcej potomstwa, ale też miały na koncie wie-

cej „zdrad małżeńskich" niż samce z ogonami o normalnej dłu-

gości

13

. Z kolei Jakob Hoglund udowodnił, że samce dubelta

(ptak z rodziny bekasowatych), które zalecają się do samic,

migocząc białymi piórami ogona, mogą po pomalowaniu go

białym korektorem zwabić więcej kandydatek na żonę.

Pierwsze doświadczenie tego typu wykonał Malte Andersson

który badał wdówki, ptaki afrykańskie. Mają one szerokie

czarne ogony, wielokrotnie przewyższające długością ich ciało

którymi dumnie powiewają, latając nisko nad trawą. Anders-

son złapał trzydzieści sześć samców, poobcinał im ogony i tyl-

ko niektórym z nich doczepił dłuższe pióra. Samce z wydłużo­

nymi ogonami zdobywały więcej partnerek niż te z ogonami

nie zmienionymi albo skróconymi

15

. Podobne eksperymenty

na innych gatunkach obdarzonych niezwykle długimi ogona­

mi także zwiększyły szanse samców

16

.

Zatem wyboru dokonują samice. Nie ma co prawda dowo­

dów, że ich preferencje są dziedziczne, ale byłoby dziwne, gdy­

by było inaczej. Potwierdzają to badania przeprowadzone na

Trynidadzie nad małymi rybkami zwanymi gupikami, których

kolor zależy od zamieszkiwanego przez nie akwenu. Dwóch

badaczy amerykańskich udowodniło, że u odmian, których |

samce są najintensywniej pomarańczowe, samice zdradzają

największą słabość do barwy pomarańczowej

1 7

. Tak uwielbia­

ne przez samice ozdoby samców stwarzają niekiedy zagroże­

nie dla ich życia. Nektarnik szkarłatnoboki jest lśniącym zie­

lonym ptakiem, który żyje wysoko na zboczach Mount Kenya

i żywi się nektarem kwiatów oraz łapanymi w locie owadami.

Samiec ma dwie długie wstęgi ogonowe; im są one dłuższe,

tym bardziej podobają się samicom. Dwóch badaczy wydłuży­

ło ogony jednej grupie samców, skróciło je drugiej grupie oraz

założyło ciężarki na ogony grupy trzeciej i nóżki grupy czwar­

tej. Okazało się, że preferowane przez samice ogony utrudnia­

ją życie ich właścicielom. Samce z wydłużonymi i obciążonymi

ogonami gorzej łowiły owady, a grupa z ciężarkami na nogach

była równie sprawna jak normalne ptaki

1 8

.

DESPOTYZM MODY

Darwin nie odpowiedział jednak na pytanie: dlaczego? Dla­

czego samice wybierają jaskrawe samce? Nawet jeśli ich „wy­
bór" jest całkowicie nieświadomy i stanowi wyłącznie instynk­
towną reakcję na wyrafinowaną męska technikę uwodzenia,
to wciąż nie wiadomo, co tkwi u jego podstaw.

Mniej więcej w latach siedemdziesiątych zaczęto zdawać so­

bie sprawę, że całkiem niezła odpowiedź na to pytanie padła

już w 1930 roku. Wtedy to sir Ronald Fisher postawił tezę, że

samice faworyzują długie ogony, ponieważ inne samice rów­

nież faworyzują długie ogony. Takie rozumowanie przypomi­

na błędne koło, lecz na tym właśnie polega jego urok. Kiedy

większość samic zacznie wybierać samce na partnerów, sto­

sując jako kryterium długość ogona (wrócimy jeszcze do pyta­

nia, dlaczego tak postępują), wtedy każda samica, która zi­

gnoruje ten trend i zaaprobuje samca z krótkim ogonem, bę­

dzie miała podobnych do niego synów (zakładamy, że odziedzi­

czą oni ogon po ojcu). Pozostałe samice poszukują jednak

długich ogonów, zatem synowie z krótkimi ogonami nie będą

się cieszyć powodzeniem. Na tym etapie wybór długiego ogona

jest tylko kwestią mody, aczkolwiek mody bardzo despotycz-

nej. Żadna kura pawia nie ośmieli się wyjść poza obowiązują-

ce reguły, jeśli nie chce skazać synów na bezżenność. W rezul­

tacie arbitralne preferencje samic powodują, że wygląd sam­

ców ich gatunku staje się coraz bardziej groteskowy. Proces

ten będzie kontynuowany nawet wtedy, kiedy owa grotesko-

wość zacznie zagrażać życiu samca - a przynajmniej dopóki

zagrożenie będzie mniej istotne niż korzyści wynikające

z udanych zalotów. J a k to ujął Fisher: „Oba zjawiska ukształ­

towane przez proces — rozwój upierzenia u samców oraz prefe­

rencji seksualnych u samic - muszą współistnieć i jeśli proce-

149

background image

su nie zakłóci jakaś kontrselekcja, postępują ze wzrastającą

szybkością"

19

.

Nawiasem mówiąc, poligamia nie odgrywa w tych rozważa-

niach istotnej roli. Darwin zauważył, że samce niektórych pta-

ków monogamicznych, np. krzyżówek czy kosów, są bardzo

kolorowe. Przypuszczał, że i tak odnoszą one korzyść z faktu

uwodzenia, gdyż w ten sposób najwcześniej zdobywają gotowe

do rozmnażania samice. Te domysły zostały w dużej mierze

potwierdzone przez ostatnie badania. Samice, które wcześnie

zakładają gniazda, wychowują więcej młodych, toteż właśnie

one są obiektem pożądania dandysów o najlepszym głosie

i najbogatszym upierzeniu. U tych gatunków monogamicz-

nych, u których i samce, i samice są kolorowe (papugi, masko-

nury czy czajki), obserwujemy obustronny dobór płciowy: osob-

niki męskie, kierując się modą, wybierają barwniejsze part-

nerki i odwrotnie

20

.

Widzimy więc, że w przypadku monogamii samiec jest stro­

ną, która wybiera, jak i uwodzi samicę. Samiec rybitwy przy­

niesie wybrance rybę, aby dowieść, że potrafi wyżywić ją

i młode. Jeśli on zwiąże się z pierwszą napotkaną samicą,

a ona wybierze najlepszego łowcę ryb, oboje postąpią nadzwy-

czaj rozsądnie. Dziwne byłoby utrzymywanie, że w ich wypad­

ku wybór nie odgrywa żadnej roli. Kryteria mewy i pawia dzie­

li cały wachlarz innych możliwości. Np. kura bażanta, która

nie może liczyć na pomoc koguta w wychowywaniu młodych,

z całą premedytacją ignoruje nie mającego partnerki samca.

Znacznie chętniej przystępuje ona do haremu koguta, który

ma już kilka żon. Taki poligamista zapewnia ochronę na swo­

im terytorium, strzeże swoich żon w zamian za wyłączne pra­

wo do nich. Krótko mówiąc, samica bażanta ma większy poży­

tek z dobrego obrońcy niż z wiernego męża i ojca. Z drugiej

strony, pawica nie otrzymuje właściwie żadnej ochrony, gdyż

rola pawia ogranicza się do dostarczenia plemników

2 1

.

Jest tu jednak pewien paradoks. W przypadku samicy rybi­

twy nietrafny wybór partnera będzie fatalny w skutkach, po­

nieważ skaże jej pisklęta na śmierć głodową. Kurze bażanta

wybór fatalnego strażnika haremu przyniesie zapewne wiele

niewygód. Ale dla pawicy związanie się nawet z najbardziej

żałosnym samcem nie będzie miało żadnego znaczenia. Skoro

150

nic od niego nie otrzymuje, to nic też nie traci. Można więc
oczekiwać, że rybitwy będą dokonywały wyboru partnera
z największą starannością, a pawice z najmniejszą.

lada jednak na to, że jest dokładnie odwrotnie. Pawice

przyglądają się uważnie wielu samcom i zastanawiają się nad

dając wszystkim kandydatom szansę na zaprezento-

waie ogona. W ostatecznym rozrachunku większość kur pa-

wich wybiera tego samego samca. Z kolei rybitwy nie gryma-
sza i dość łatwo łączą się w pary. Wydaje się, że samice są
najbardziej wybredne wtedy, gdy w grę wchodzą zupełnie bła­
he, nieistotne szczegóły

22

.

GDY WYCZERPUJĄ SIĘ GENY

Nieistotne szczegóły? W grę wchodzi coś bardzo ważnego -

geny. To jedyna rzecz, którą dostaje pawica od partnera, pod­

czas gdy samica rybitwy otrzymuje także konkretną pomoc. Sa­

miec rybitwy musi zademonstrować swoje umiejętności ojcow­

skie; paw musi udowodnić, że dysponuje najlepszymi genami.

Pawie należą do tych nielicznych ptaków, które przeprowa-

dzają coś w rodzaju targu technik uwodzenia, czyli tzw. toki.

Rytualne zaloty odbywają też niektóre pardwy, rajskie ptaki

i gorzyki, a także wiele gatunków antylop, jeleni, nietoperzy,

ryb, ciem, motyli i innych owadów. W okresie godowym samce

gromadzą się w jednym miejscu, zaznaczają małe, sąsiadujące

sobą terytoria i pysznią się swoim „towarem" przed samica­

­i. Zwykle jeden lub kilka samców ze środka zdobywa więk­

szość samic, chociaż centralna pozycja zwycięzcy nie jest przy­

­zyną, lecz skutkiem sukcesu: inne samce gromadzą się wokół

niego.

Najwięcej badań przeprowadzono nad tokami amerykań­

skiego cietrzewia ostrosternego. To niezwykłe przeżycie - wy­

brać się do środkowego Wyomingu, zatrzymać przed świtem

samochód na niczym nie wyróżniającej się równinie i zoba-

czyć, jak nagle wypełnia się ona tańczącymi cietrzewiami

°strosternymi. Każdy samiec zna swoje miejsce, każdy odby­

wa rytualne pląsy, nadymając się i postępując do przodu, po-

background image

trząsając piórami przed całym światem niczym tancerka

w Folies Bergeres. Samice chodzą po tym "targowisku" i po

kilku dniach rozmyślań łączą się z upatrzonym partnerem.

Jest oczywiste, że to one wybierają samce, a nie są zmuszane

do wyboru. Samiec nie rozpoczyna kopulacji, dopóki samica

nie usiądzie przed nim. Kilka minut później jest po wszystkim

i rozpoczyna się długi okres samotnego macierzyństwa. .Jedy-

ną rzeczą, którą samica uzyskuje od partnera, są jego geny.

I rzeczywiście wygląda na to, że bardzo się starała otrzymać'

najlepszy „towar" z możliwych.

Pojawia się jednak problem wyboru partnera u gatunków

u których wybór ma niewielkie znaczenie. Pojedynczy samiec

cietrzewia ostrosternego może odbyć połowę swoich wszyst-

kich kopulacji podczas jednych toków. Nierzadkie są wypadki,

że najpopularniejszy samiec kopuluje ponad trzydzieści razy

podczas jedego poranka

2 3

. W rezultacie w pierwszym pokole­

niu powstaje „śmietanka" genetyczna danej populacji, w dru­

gim pokoleniu mamy śmietankę tej śmietanki, w trzecim -

śmietankę śmietanki śmietanki itd. J a k może potwierdzić każ­

dy mleczarz, taka procedura szybko traci sens - śmietana nie

daje się już oddzielać z taką łatwością jak na początku i trud­

no otrzymywać stale jej grubą warstwę. Podobnie jest z cie­

trzewiem ostrosternym —jeśli 10% samców spłodzi każde na­

stępne pokolenie, to bardzo szybko wszystkie osobniki męskie

i żeńskie staną się genetycznie identyczne. Bezsensowne sta­

nie się wybieranie jakiegoś określonego samca, ponieważ nie

będzie się on niczym różnił od innych. To zjawisko nazywamy

paradoksem toków. Żadna współczesna teoria doboru płciowe­

go nie potrafi go rozwiązać. Próby wyjaśnienia paradoksu opi­

szemy na dalszych stronach tego rozdziału.

MONTECCHI I CAPULETTI

i Czas przedstawić wielką dychotomię. Teoria doboru płcio­

wego ma dwie zwalczające się wersje. Żadna z nich nie ma

oficjalnej nazwy. Większość nazywa je „Fisherem" i „Dobrymi

Genami". Helena Cronin, autorka po mistrzowsku napisanej

152

historii debaty dotyczącej doboru płciowego

24

, woli nazwy „do-

bry smak" i „rozsądek". Czasami występują one także pod na-
zwami teorii atrakcyjnego syna i teorii zdrowego potomstwa.

Zwolennicy Fishera (atrakcyjny syn, dobry smak) uważają,

że pawice wolą piękne samce, ponieważ poszukują dziedzicz-

niekności samej w sobie, którą mogłyby przekazać wła-

snym synom, by ułatwić im znalezienie partnerki. Natomiast

admiratorzy Dobrych Genów (zdrowe potomstwo, rozsądek)

wierzą, że pawice preferują piękne pawie, ponieważ piękność
jest oznaką genetycznych przymiotów - odporności na choro­
by wigoru, siły fizycznej - które to przymioty samice chcą
przekazać własnemu potomstwu.

Nie wszyscy biolodzy należą do jednej albo do drugiej z tych

szkół. Niektórzy uważają, że możliwy jest między nimi kom­
promis. Inni, którzy chcieliby stworzyć trzecią grupę, krzyczą
niczym Merkucjo: „Niech diabli porwą oba wasze domy!" Nie­
mniej podział jest równie rzeczywisty jak nie kończąca się kłót­
nia między rodzinami Capulettich i Montecchich w Romeo
i Julii.

Fisheryści opierają się głównie na znakomitych pracach sir

Ronalda Fishera dotyczących despotyzmu mody. Podobnie jak
Darwin uważają, że słabość samicy do bogatego upierzenia

jest arbitralna i nie ma racjonalnej przyczyny. Stoją na stano­

wisku, że podczas toków samice wybierają partnerów na pod­
stawie koloru upierzenia, długości piór, wokalnej wirtuozerii
oraz innych cech, ponieważ gatunki rządzą się arbitralną
modą na określoną koncepcję piękna, od której żadna samica
nie waży się odstąpić. Zwolennicy Dobrych Genów odwołują

się do Alfreda Russela Wallace'a (chociaż nie zdają sobie z tego
sprawy). Twierdzą, że dokonywany przez samicę wybór part­

nera z długim ogonem i potężnym głosem jest w pewnym sen-

sie logiczny, ponieważ obie te cechy precyzyjnie demonstrują

samicy jakość genów samca. To, że potrafi głośno śpiewać albo
wykształcić długi ogon, dowodzi, że może dać zdrowe i silne
Potomstwo. Podobnie umiejętność łowienia ryb mówi samicy
rybitwy, że jej partner potrafi wyżywić dużą rodzinę. Ozdoby
i pokazy ujawniają jakość genów.

Podział na zwolenników Fishera i Dobrych Genów nastąpił

w

latach siedemdziesiątych, kiedy ku satysfakcji większości

153

background image

naukowców dowiedziono faktu dokonywania wyboru przez

samice. Badacze o zacięciu teoretycznym i matematycznym -

bladzi ekscentrycy przyklejeni do ekranów swoich kompute-

rów - stali się fisherystami. Terenowi biolodzy i przyrodnicy -

brodaci, odziani w swetry i wysokie buty - stopniowo przeisto-

czyli się w stronników Dobrych Genów

2 5

.

CZY WYBÓR NIC NIE KOSZTUJE?

Pierwszą rundę wygrali fisheryści. Intuicja Fishera przy-

brała postać modeli matematycznych i wyszła z tego obronną

ręką. Na początku lat osiemdziesiątych trzech naukowców

zaprogramowało swoje komputery na grę, w której samice

wybierały samce o długich ogonach i rodziły podobnych do nich

synów oraz córki, które dziedziczyły gust matek. Im dłuższy

ogon miał samiec, tym większy odnosił sukces w znajdowaniu

partnerki i tym mniejszą miał szansę przeżycia. Kluczowe oka-

zało się odkrycie „linii równowagi" w każdym punkcie, w któ­

rym gra mogła się zatrzymać. Na tej linii trudności wynikające

z posiadania długiego ogona były dokładnie równoważone przez

korzyści wynikające z przyciągnięcia samicy

26

.

Innymi słowy, im bardziej wybredne były samice, tym ja-

skrawsze i bardziej wyrafinowane były ozdoby samców, co wła-

śnie spotykamy w przyrodzie. Cietrzewie ostrosterne mają wy­

szukane ornamenty, lecz tylko nieliczne samce znajdują

partnerki. Rybitwy nie mają żadnych ozdób, lecz większość

samców zdobywa samice.

Modele wykazały również, że proces może odbiegać od linii

równowagi z określoną przez Fishera „nieustannie wzrastają­

cą szybkością", ale tylko wtedy, gdy (dziedziczne) preferencje

samic różnią się, a ozdoby nie stanowią dla samca obciążenia.

Spełnienie takich warunków jest niezwykle trudne — poza

wczesnymi stadiami procesu, kiedy pojawiają się nowe prefe­

rencje i nowe cechy.

Matematycy odkryli jeszcze coś. Okazało się, że jest istotne,

czy proces wybierania przez samicę wiąże się z określonymi

kosztami. Jeśli decydując, jakiego partnera wybrać, samica

154

traci czas, który może być przeznaczony na wysiadywanie jaj,

albo wystawia się na ryzyko schwytania przez orła, to linia

równowagi nie utrzymuje się. Kiedy tylko gatunek ją osiągnie,

a straty i zyski z posiadania długiego ogona będą równoważo-
ne, wtedy wybredność przestanie się opłacać i w rezultacie
koszty wyboru spowodują obojętność samic. Ukazało to teorię

Fishera w niekorzystnym świetle i dlatego na krótko wzrosło

zainteresowanie odmianą tej teorii (znaną pod nazwą teorii

trakcyjnego syna), która głosiła, że atrakcyjni mężowie są

złymi ojcami - co jest oczywistym kosztem wybredności sa-

Na szczęście znów z pomocą przyszła matematyka. Geny

odpowiedzialne za powstanie skomplikowanych ozdób czy dłu­

gich ogonów podlegają mutacjom losowym. Im bardziej wy­
myślny ornament, tym większe prawdopodobieństwo, że ja­

kaś losowa mutacja go zepsuje (nie ulepszy). Dlaczego zepsu­
je? Mutacja jest kluczem włożonym w genetyczne tryby.

Włożenie klucza do prostego urządzenia, na przykład wiadra,

nie zmieni jego funkcji. Włożenie klucza w bardziej skompli­
kowane urządzenie, takie jak rower, niemal na pewno uczyni

z niego mniej sprawny rower. Zatem jakakolwiek zmiana
w odpowiednim genie sprawi, że ornament będzie mniejszy,

mniej symetryczny czy mniej kolorowy. Takie „wypaczenie

mutacyjne" wystarcza, według matematyków, aby uczynić

ozdobę samca mniej atrakcyjną dla samicy, ponieważ oznacza,

ze każda wada ornamentu zostanie odziedziczona przez jej

syna. Wybierając najbardziej wyrafinowaną ozdobę, samica
wybiera partnera z najmniejszą liczbą mutacji. Wypaczenie

mutacyjne pozwala też, być może, na rozwiązanie zagadki,

o której wspomniałem wcześniej — że jeśli zbieramy śmietan­

kę śmietanki genów w każdym kolejnym pokoleniu, to wkrót­
ce ta śmietanka nie da się dalej rozwarstwić. Wypaczenie mu­

tacyjne zwraca odrobinę śmietanki do mleka

2 8

.

Rezultatem dekady gier matematycznych jest dowiedze­

nie, że fisheryści się nie mylą. Niektóre ozdoby stają się bar­

dziej skomplikowane tylko dlatego, że samice dyskryminują

część samców i kierują się arbitralną modą. Im większa dys­

­ryminacja, tym bardziej skomplikowane stają się ozdoby. To,

co twierdził w latach trzydziestych Fisher, okazało się praw-

155


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HIPOTEZA „CZERWONEJ KRÓLOWEJ
Ridley M Czerwona Królowa omówienie na genetykę
Mat Ridley Czerwona królowa
Czerwona Krolowa 1
Aveyard Victoria Czerwona Królowa Tom 3 Królewska klatka
czerwony kapturek2 www prezentacje org 3
Mój Jezus Królem królów jest

więcej podobnych podstron