Wejd na stronê
i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
Hans Christian Andersen
Towarzysz podró¿y
Biedny Janek! Ojciec jego umiera³ po d³ugiej i ciê¿kiej chorobie, lampa gas³a na stole w ubogiej
izdebce i nikogo z nim tu nie by³o.
By³e dobrym synem, Janku rzek³ umieraj¹cy i Bóg ciê nie opuci, chocia¿ sam zostaniesz.
Pamiêtaj tylko zawsze kochaæ ludzi i czyniæ im tyle dobrego, ile bêdzie w twej mocy.
Chory spojrza³ na syna ³agodnie, serdecznie i zamkn¹³ oczy ju¿ na zawsze. Wygl¹da³, jakby
zasn¹³. Janek p³aka³, bo nie mia³ nikogo na wiecie, by³ zupe³nie sierot¹ bez rodziny. D³ugo
klêcza³ przy ³ó¿ku umar³ego, ca³owa³ rêkê ojca, a¿ wreszcie znu¿ony opar³ g³owê na twardej
porêczy i zasn¹³.
Dziwny mia³ sen. ni³o mu siê, ¿e by³ w niebie, s³oñce i ksiê¿yc wysz³y na jego spotkanie
i wita³y go piêknie; ojciec zdrów mia³ siê jak dawniej weso³o, a królewna w z³otej koronie na
g³owie z umiechem poda³a mu rekê.
Oto twoja narzeczona rzek³ mu ojciec najpiêkniejsza i najlepsza królewna na wiecie. Ale
trzeba na ni¹ zas³u¿yæ.
Wtem Janek siê obudzi³ i wszystko zniknê³o; ojciec le¿a³ zimny i martwy na ³ó¿ku, w ciemnym
pokoju nie by³o nikogo.
W parê dni potem pochowano nieboszczyka. Biedny Janek szed³ za trumn¹, gorzko p³acz¹c;
nie móg³ siê z tym pogodziæ, ¿e ju¿ nigdy w ¿yciu nie zobaczy drogiego ojca. Trumnê z³o¿ono
w g³êbokiej mogile i zasypano ziemi¹; Janek s³ysza³, jak ziemia pada³a na wieko, zakry³a je
i czu³ tak wielki ból w sercu, jak gdyby pêkn¹æ mia³o. Lecz zapiewano piêkn¹ pieñ pobo¿n¹,
tak smutn¹, i¿ Jankowi ³zy sp³ynê³y z oczu i l¿ej mu by³o. S³oñce wieci³o na czystym b³êkicie,
a drzewa umiecha³y siê do niego wie¿¹, jasn¹ zielonoci¹. Zdawa³y siê mówiæ:
Nie smuæ siê, Janku, nie p³acz. Spojrzyj na niebo pogodne i czyste, jak tam piêknie! Twój
ojciec ju¿ tam mieszka i patrzy na ciebie; jest szczêliwy i prosi Boga, aby b³ogos³awi³ ci w ¿yciu.
A Janek otar³ oczy i pomyla³:
Bêdê siê stara³ byæ dobry, aby ojciec widzia³, ¿e pamiêtam jego s³owa. A kiedy umrê, pójdê
do niego do nieba i spotkamy siê znowu. Jaka¿ to bêdzie radoæ! Opowiem mu wtedy wszystko,
co siê ze mn¹ dzia³o tu na ziemi, a on mi wyt³umaczy cuda raju. Bêdzie mnie uczy³ i obaj
bêdziemy szczêliwi!
Umiechn¹³ siê do tych myli, choæ ³zy sp³ywa³y mu jeszcze po twarzy. Po ga³¹zkach ptaszki
skaka³y weso³o i szczebiota³y: kiwit! kiwit! chocia¿ przed chwil¹ by³y wiadkami pogrzebu. Ale
one wiedzia³y, ¿e umar³y w niebie szczêliwszy jest ni¿ tutaj, ¿e ma piêkne skrzyd³a i piewa
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E TEX i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
1
cudne pieni razem z anio³ami. Wiêc to je tak cieszy³o. Potem odlecia³y daleko, daleko, a Janek
patrzy³ za nimi z têsknot¹ i tak¿e mia³ ochotê ruszyæ w wiat nieznany, tylko przedtem zapragn¹³
zaznaczyæ grób ojca choæ prostym krzy¿em. Zrobi³ go starannie i zaniós³ wieczorem na cmentarz.
Mogi³ê zasta³ piêknie usypan¹ i przybran¹ kwiatami. Widocznie obcy ludzie pamiêtali, jak
dobrym dla ka¿dego by³ nieboszczyk.
Nazajutrz wczesnym rankiem Janek zwin¹³ w ma³y tobo³ek swoje rzeczy, zabra³ piêædziesi¹t
talarów i kilka drobnych monet, które stanowi³y ca³y jego maj¹tek i wyruszy³ w drogê.
Przechodz¹c ko³o cmentarza, raz jeszcze wst¹pi³ na grób ojca, aby siê pomodliæ i po¿egnaæ
go mo¿e na d³ugo.
Na polu kwiaty wieci³y per³ami rosy porannej, grza³y siê w s³oneczku, ko³ysa³y g³ówki na
figlarnym wietrze i zdawa³y siê mówiæ:
Prawda, jak tu licznie? Jak zielono? Witaj nam, mi³y przechodniu.
Oto i koniec wioski, i stary koció³ek, gdzie go niegdy ochrzczono, gdzie przychodzi³ z ojcem
co niedziela na nabo¿eñstwo i piewy. Przystan¹³, zdj¹³ kapelusz i ¿egna³ go wzrokiem. A wtem
na wie¿y wysokiej zobaczy³ krasnoludka w czerwonej czapce, który zas³ania³ twarz rêk¹ od
s³oñca, aby patrzeæ na drogê. Janek mu skin¹³ g³ow¹ ¿yczliwie, z umiechem, a maleñki
cz³owieczek potrz¹sn¹³ czapeczk¹, przycisn¹³ obie rêce na chwilê do serca i przes³a³ mu tysi¹ce
poca³unków, aby okazaæ, jak szczerze mu ¿yczy przyjemnej i szczêliwej drogi.
I poszed³ Janek dalej. By³o mu rano na duszy, myla³, jak wiele nowych, piêknych rzeczy
zobaczyæ mo¿e i szed³ coraz dalej, tak daleko, jak nigdy jeszcze nie by³ w ¿yciu. Nie zna³ te¿
wcale miejsc, które przebywa³, ani ludzi, których spotyka³. By³ ju¿ miêdzy obcymi.
Pierwsz¹ noc przespa³ na otwartym polu, na wie¿ym stogu siana, ale to mu siê bardzo
podoba³o. Sam król nie ma wspanialszej sypialni pomyla³ ni¿ to pole, zasiane zielonym
kobiercem, przetykanym ró¿nobarwnymi kwiatami, z b³êkitem nieba, zamiast zwyk³ego sufitu,
z przezroczystym strumykiem zamiast umywalni i krzakami ró¿ dzikich i czeremchy. Nad
strumieniem sitowie i trzcina piewaj¹ mi ciche Dobranoc, a na niebie jasny ksiê¿yc zastêpuje
lampê. Nie potrzebujê jej gasiæ z obawy po¿aru lub dla braku oleju, i mogê spaæ sobie spokojnie.
Spa³ te¿ do samego rana. Dopiero s³oñce i ptaki weso³e zbudzi³y piocha, wo³aj¹c: Dzieñ
dobry! Dzieli dobry, Janku! Czy dzi wstaæ nie mylisz?
Mo¿e by pospa³ d³u¿ej gdyby nie te natrêtniki, lecz nie gniewa³ siê na nie. Dzwony
siê ozwa³y z bliskiego koció³ka, gdy¿ by³a to niedziela i Janek popieszy³, aby byæ na
nabo¿eñstwie. piewa³ i modli³ siê z ca³ego serca, jak w swoim starym wioskowym kociele,
gdzie go ochrzczono, gdzie przychodzi³ z ojcem.
Potem zaszed³ na cmentarz. Wiele grobów by³o tutaj zaniedbanych, zaros³ych zielskiem,
traw¹. Pomyla³ sobie, ¿e tak mo¿e kiedy wygl¹daæ bêdzie i grób jego ojca, jeli zabraknie mu
synowskiej rêki. Wiêc powyrywa³ zielska, popoprawia³ krzy¿e, które siê pochyli³y, pouk³ada³
wianki na swoje miejsca, przez wiatr rozrzucone, i westchn¹³ cicho: Mo¿e kto tak samo
uporz¹dkuje grób mojego ojca, kiedy mnie tam nie bêdzie!
Wychodz¹c z cmentarza, da³ ubogiemu kilka sztuk monet i poszed³ dalej.
Przed wieczorem pokry³y niebo czarne chmury, deszcz zacz¹³ padaæ. Janek przypiesza³
kroku, a¿eby znaleæ schronienie pod dachem, lecz noc zapad³a. Spostrzeg³ wreszcie ma³¹
kapliczkê na wzgórzu i tutaj postanowi³ przenocowaæ.
Usi¹dê sobie w k¹cie i odpocznê rzek³ do siebie jestem bardzo zmêczony i to schronienie
mi wystarczy; wygód nie potrzebujê.
Odmówi³ wszystkie modlitwy wieczorne, usiad³ w k¹cie i zasn¹³. Na wiecie tymczasem
szala³a burza, pada³y pioruny.
Pó³noc by³a, gdy siê obudzi³. Burza minê³a, ksiê¿yc wieci³ jasno i zagl¹da³ przez okno do
kapliczki. Tu na rodku sta³a trumna z nieboszczykiem, którego miano pochowaæ nazajutrz.
Janek nie przestraszy³ siê wcale. Mia³ czyste sumienie i wiedzia³, ¿e umarli nic z³ego zrobiæ
nie mog¹ ¿yj¹cym. Tylko ¿ywi li ludzie krzywdz¹ czasem innych. I w³anie takich dwóch z³ych
ludzi chcia³o wyrzuciæ z trumny nieboszczyka.
Co wy robicie? zapyta³ ich Janek. Dlaczego nie zostawicie go w spokoju? To wielki
grzech i zbrodnia.
Daj nam pokój odpowiedzieli z³oczyñcy pleciesz g³upstwa bez sensu. My mamy prawo
wyrzuciæ go z trumny, bo nas oszuka³. Winien nam pieni¹dze i umar³, ¿eby nie zap³aciæ d³ugu.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
2
Ale nie darujemy; jak pies bêdzie le¿a³ za progiem kocio³a.
Mam tylko piêædziesi¹t talarów rzek³ Janek ale oddam je wam chêtnie, jeli mi
przyrzeczecie zostawiæ tego biedaka w spokoju. Jestem zdrów i m³ody, mogê odejæ bez
pieniêdzy, zreszt¹ Bóg mi dopomo¿e, a bezbronnego krzywdziæ nie pozwolê.
Dobrze odrzekli li ludzie je¿eli nam zap³acisz d³ug nieboszczyka, mo¿esz byæ spokojny,
¿e mu nie wyrz¹dzimy ¿adnej krzywdy.
Janek natychmiast odda³ im pieni¹dze i poszli sobie, miej¹c siê z jego hojnoci. Ale poczciwy
ch³opiec nie uwa¿a³ na to, sam u³o¿y³ na powrót w trumnie nieboszczyka, z³o¿y³ mu rêce,
po¿egna³ i poszed³ dalej przez las w¹sk¹ drog¹.
Ksiê¿yc przelicznie wieci³ przez ga³êzie, a w jego jasnych, srebrzystych promieniach widaæ
by³o drobne elfy igraj¹ce miêdzy drzewami, na zielonych listkach. Nie uciek³y przed Jankiem
wiedzia³y, ¿e to jest ch³opiec niewinny i dobry, a tylko dla z³ych ludzi te liczne maleñkie
duchy staj¹ siê niewidzialnymi. Niektóre by³y mniejsze ni¿ szerokoæ palca, a na g³ówkach
mia³y z³ociste grzebyki, którymi pospina³y d³ugie, jasne w³osy. Jedne buja³y siê na kroplach
rosy albo na dziebe³kach trawy, inne tañczy³y, skaka³y; czasem rosa spada³a na ziemiê jak
kula, a z ni¹ i ma³y figlarz. Wtedy wybucha³ chór miechu i wrzawa w tym ma³ym, weso³ym
wiatku. Wszystko to by³o liczne. Elfy piewa³y cieniutkimi g³osy i Janek poznawa³ z radoci¹
piosenki, których siê uczy³ niegdy, bêd¹c dzieckiem. Wielkie paj¹ki w srebrzystych koronach
przerzuca³y wisz¹ce mosty miêdzy ga³êziami, budowa³y pa³ace z kryszta³owych nici; a kiedy
rosa skropi³a je lekko i b³ysn¹³ promyk ksiê¿yca, jania³y te budynki fantastyczne brylantowymi
blaski.
Wszystko to trwa³o a¿ do wschodu s³oñca. Kiedy rozpierzch³y siê nocne ciemnoci, p³oche
elfy zasnê³y w kielichach kwiatowych, a wiatr porozrywa³ ich wisz¹ce mosty i têczowe pa³ace.
Janek wyszed³ z lasu i szed³ teraz drog¹, kiedy us³ysza³ za sob¹ wo³anie:
Hej, towarzyszu, dok¹d, jeli ³aska?
Przed siebie odpar³ Janek. Jestem sam na wiecie, wiêc idê szukaæ szczêcia przy Boskiej
pomocy.
To mo¿emy iæ razem odpar³ obcy jeli siê zgodzisz.
Janek zgodzi³ siê chêtnie i poszli dalej razem, a wkrótce polubili siê szczerze. Nieznajomy
by³ cz³owiekiem dobrym, a przy tym o wiele m¹drzejszym od Janka, który podziwia³ jego
dowiadczenie. Musia³ on wiele podró¿owaæ w ¿yciu, bo wszystko zna³ i wiedzia³, a opowiadaæ
umia³ bardzo zajmuj¹co.
W po³udnie znaleli roz³o¿yste drzewo i usiedli, aby odpocz¹æ i posiliæ siê trochê.
Rozmawiaj¹c, spostrzegli wychodz¹c¹ z lasu staruszkê, jak¹ dr¿¹c¹, pochylon¹, wspart¹
na kiju. Na plecach nios³a wi¹zkê suchych ga³¹zek na opa³, które zebra³a w lesie, a z fartucha
wygl¹da³y jej trzy rózgi. Sz³a, opieraj¹c siê na krzywym kiju, krokiem niepewnym; wtem
poliznê³a siê, krzyknê³a g³ono i upad³a. Biedna staruszka z³ama³a nogê.
Musimy j¹ odnieæ do domu rzek³ Janek, zwracaj¹c siê do towarzysza.
Lecz ten rozwi¹za³ swój ma³y wêze³ek, wyj¹³ z niego s³oik niewielki i powiedzia³, ¿e
posiada taki balsam, pod którym z³amana noga mo¿e siê zrosn¹æ natychmiast i bêdzie jeszcze
mocniejsza, ni¿ przedtem. Ale za to cudowne lekarstwo ¿¹da trzech rózeg, które stara nios³a
w fartuchu.
M¹dry! rzek³a babina i pokiwa³a g³ow¹ z dziwnym umiechem. Nie mia³a ochoty pozbyæ
siê rózeg, lecz noga bola³a j¹ bardzo i co robiæ, zanim siê zronie zupe³nie, zanim bêdzie mog³a
znowu na niej chodziæ?
Wiêc po namyle odda³a trzy rózgi, a podró¿ny wyj¹³ balsam ze s³oika i zaledwie dotkn¹³ nim
z³amanej nogi, koci siê zros³y i starowina mog³a iæ dalej bez bólu, a nawet znacznie prêdzej,
ni¿ poprzednio.
Dobre masz lekarstwo rzek³a te¿ z umiechem znam siê na tym cokolwiek. Wiem te¿, i¿
w aptece dostaæ go nie mo¿na.
I posz³a dalej, trzês¹c star¹ g³ow¹ i umiechaj¹c siê do siebie.
Co ci po tych rózgach? spyta³ Janek towarzysza.
Bardzo mi siê podoba³y, a ¿e jestem dziwakiem i lubiê osobliwoci, wiêc sobie pomyla³em,
¿e mog¹ mi siê przydaæ.
Janek nie bardzo m¹dry by³ z tej odpowiedzi, ale poszli dalej razem.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
3
Patrz odezwa³ siê Janek po niejakim czasie jakie okropne chmury! Pewno bêdzie burza.
Nie odrzek³ nieznajomy to wcale nie chmury, to góry, mój kochany. Wspania³e, wielkie
góry, które wznosz¹ siê ponad ob³oki! Tam dopiero odetchniesz cudownym powietrzem. Stamt¹d
zobaczysz wielki kawa³ wiata! Ale nieprêdko siê tam dostaniemy.
Rzeczywicie wêdrowali ca³y dzieñ nastêpny, nim dosiêgli podnó¿a gór, okrytych p³aszczem
czarnego lasu i sk³adaj¹cych siê ze ska³ olbrzymich, jak ca³e miasta. Wszystko to by³o wielkie,
wspania³e i grone i si³ potrzeba by³o, ¿eby siê pi¹æ mia³o po stromych urwiskach na te
wysokoci. Tote¿ nasi podró¿ni zatrzymali siê na noc w ober¿y, aby wypocz¹æ przed jutrzejsz¹
drog¹.
W najwiêkszej izbie zajezdnego domu wêdrowny w³aciciel teatru marionetek dawa³ wielkie
przedstawienie. W jednym koñcu pokoju ustawi³ swój ma³y teatrzyk, a w drugim zgromadzili siê
gocie przejezdni, s³u¿ba, s¹siedzi. Ka¿dy by³ ciekawy. Na samym rodku stan¹³ gruby rzenik
z buldogiem, który warcza³, pokazywa³ zêby i wytrzeszcza³ strasznie lepie na teatrzyk. Musia³o
to byæ zwierzê niezmiernie z³oliwe.
Przedstawienie siê rozpoczê³o i by³o bardzo zajmuj¹ce. liczna sztuka! Król i królowa siedzieli
na tronie, w z³ocistych koronach i sukniach z d³ugimi trenami. Widaæ zaraz, ¿e byli bardzo
bogaci. Inne maleñkie lalki z w¹sami i szklanymi oczyma sta³y przy drzwiach, poruszaj¹c nimi
bezustannie, zapewne aby utrzymaæ w pokoju wie¿e powietrze i przyjemny powiew. liczna
to by³a sztuka!
Wtem królowa wsta³a i post¹pi³a kilka kroków na przód sceny. Nie wiadomo, co sobie
pomyla³ o tym buldog, doæ, ¿e warkn¹³ gronie, poskoczy³, schwyci³ nieszczêsn¹ królewnê
w swoj¹ straszliw¹ paszczê
wrzasnê³a Ach!
Biedny w³aciciel teatru rozpacza³; pies odgryz³ g³owê najpiêkniejszej jego lalce! Wszyscy byli
zmartwieni. Przerwano przedstawienie.
Gdy siê ludzie rozeszli, nieznajomy towarzysz Janka zbli¿y³ siê do strapionego dyrektora teatru
marionetek i powiedzia³, ¿e mu naprawi tê szkodê. Wyj¹³ swój s³oik z cudownym balsamem,
wzi¹³ lalkê, która by³a strasznie pokaleczona i opatrzy³ jej rany, posmarowa³, a w tej¿e chwili
wszystko siê zros³o znowu, zagoi³o, a nawet mog³a teraz sama poruszaæ swobodnie rêkami,
nogami i g³ow¹ i nie trzeba by³o ci¹gn¹æ jej za sznurek.
Mo¿na sobie wyobraziæ radoæ lalki! By³a jak ¿ywy cz³owiek, tylko mówiæ nie mog³a.
W³aciciel teatrzyku cieszy³ siê tak¿e niezmiernie; królowa mog³a chodziæ sama! Naturalnie,
¿adna inna jego lalka tego nie potrafi³a.
Ale póno w nocy, kiedy wszyscy spali, da³y siê s³yszeæ takie okropne westchnienia,
¿e wszyscy siê pozrywali przestraszeni. Dyrektor popieszy³ zaraz do swoich marionetek,
gdy¿ z wielkiego pud³a dochodzi³y te smutne jêki. Otworzono je i ujrzano wszystkie lalki
poprzewracane i wzdychaj¹ce rozpaczliwie; wszystkie patrza³y szklanymi oczami na swego
pana, gdy¿ wszystkie pragnê³y byæ posmarowane cudownym balsamem, a¿eby mog³y poruszaæ
siê same.
Królowa pad³a na kolana i podnios³a w górê z³ocist¹ koronê.
Zabierz j¹! zawo³a³a ale posmaruj maci¹ mojego ma³¿onka i dwór mój ca³y!
W³aciciel teatrzyku nie móg³ siê wstrzymaæ od p³aczu, tak mu ¿al by³o lalek. Ofiarowa³
nieznajomemu ca³y swój zarobek z ostatniego przedstawienia, byle mu jeszcze kilka marionetek
posmarowa³. Ale poczciwy cz³owiek odpowiedzia³, ¿e jeli mu dyrektor odda star¹ szablê, któr¹
nosi³ u boku, to i bez pieniêdzy posmaruje jeszcze szeæ lalek.
Rozumie siê, ¿e umowa stanê³a natychmiast, s³oik znowu wyjêto, uszczêliwione marionetki
przewraca³y siê z radoci, a¿ sobie poobt³ukiwa³y koñce nosów, lecz nieznajomy i na to zaradzi³,
a wkrótce potem wszystkich szeæ tañczy³o samych tak przelicznie, ¿e dziewczêta z ober¿y nie
mog³y patrzeæ na to obojêtnie i zaczê³y tak¿e tañczyæ razem z nimi. Stangret tañczy³ z kuchark¹,
lokaj z pokojówk¹, wszyscy gocie i obcy ludzie, nawet obcêgi z ¿elazn¹ ³opatk¹. Ale ta para
przewróci³a siê przy pierwszym skoku.
W ka¿dym razie noc by³a niezmiernie weso³a.
Nazajutrz rano Janek z swoim towarzyszem udali siê w dalsz¹ drogê. Szli przez sosnowe lasy
coraz wy¿ej, a¿ stanêli na wierzcho³ku góry tak wysoko, ¿e kocielne wie¿e wydawa³y im siê
w dole niby ciemne jagody na tle zielonoci. I widzieli doko³a miasta, wsie i kraje, w których nie
byli nigdy, daleko, daleko! Janek nie mia³ pojêcia, ¿e wiat jest tak wielki, tak wspania³y i piêkny!
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
4
Jasne s³oñce wieci³o na b³êkicie, powietrze by³o czyste i orzewiaj¹ce, z lasów dolatywa³ g³os
rogów myliwskich tak przelicznie, ¿e Jankowi ³zy w oczach stanê³y.
O, dobry Bo¿e! zawo³a³ z mi³oci¹. Jak¿e bym Ciê gor¹co pragn¹³ uca³owaæ za to, ¿e
taki dobry, ¿e stworzy³ dla nas ten wiat taki piêkny!
Nieznajomy z³o¿y³ rêce do modlitwy i w milczeniu patrza³ na lasy i miasta, k¹pi¹ce siê
w ciep³ych s³onecznych promieniach.
Nagle nad ich g³owami rozleg³ siê piew dziwny, jakiego nigdy w ¿yciu nie s³yszeli, i zobaczyli
w górze pod b³êkitem nieba p³yn¹cego wolno ³abêdzia. £abêd piewa³ przelicznie, ale coraz
ciszej, coraz ciszej
Pochyli³ piêkn¹ g³owê, skrzyd³a porusza³y siê s³abo, i wreszcie upad³ u nóg
ich martwy.
Janek litociwie pochyli³ siê nad nim, ale w królewskim ptaku ladów ¿ycia ju¿ nie by³o.
Skrzyd³a mu teraz niepotrzebne rzek³ podró¿ny a nam przydaæ siê mog¹: takie ogromne
i silne! Widzisz, jak dobrze, ¿e mam z sob¹ szablê dyrektora teatrzyku.
Jednym uderzeniem odci¹³ ³abêdzie skrzyd³a i schowa³ je do t³umoczka.
Minêli góry i szli bardzo d³ugo po drugiej stronie przez nieznane kraje, a¿ na koniec przyszli do
wielkiego miasta. Setki wie¿ i kocio³ów b³yszcza³o jak srebro w blasku s³onecznym, porodku
sta³ bia³y pa³ac marmurowy ze szczeroz³otym dachem. W pa³acu król mieszka³.
Obaj podró¿ni zatrzymali siê w ma³ej ober¿y pod miastem, bo nie chcieli zakurzeni i zdro¿eni
wejæ do piêknej stolicy. Gospodarz, cz³owiek rozmowny, natychmiast zacz¹³ im opowiadaæ
bardzo ciekawe rzeczy. Król w tym pañstwie by³ stary, ale bardzo dobry, nikt siê na niego nie
uskar¿a³, bo nigdy ¿adnej krzywdy nie wyrz¹dzi³ nikomu. Ale za to córeczka! Bo¿e zachowaj
od takiej królewny. Piêkna jak nikt na wiecie, ale z³a czarownica, która ju¿ wielu ksi¹¿¹t ¿ycia
pozbawi³a.
Jak¿e to? pyta³ Janek. Za có¿?
Ka¿demu pozwala³a staraæ siê o swoj¹ rêkê, wszystko jej by³o jedno: król czy ¿ebrak. Ale
musia³ odgadn¹æ trzy razy jej myli. Je¿eli mu siê uda, zostanie jej mê¿em, a po mierci jej ojca
panem ca³ego kraju; ale je¿eli nie zgadnie trzy razy, co ona pomyla³a, pójdzie na mieræ zetn¹
mu g³owê i kwita.
Stary król martwi³ siê tym nies³ychanie, lecz nic poradziæ nie móg³. Raz jej pozwoli³ wybraæ
sobie mê¿a, jakiego bêdzie chcia³a, i nie móg³ cofn¹æ s³owa; a na zgryzotê jego córka nie
zwa¿a³a. Bardzo z³e mia³a serce. Ile razy zjawi³ siê nowy konkurent, królewna przyjmowa³a go
uprzejmie, a ¿e nie umia³ odgadn¹æ jej myli, to nie jej wina. Wiedzia³ przecie¿, o co chodzi i na
co siê nara¿a; po có¿ by³ taki mia³y.
Biedny król ka¿dego roku jeden dzieñ powiêca³ na mod³y, aby królewnie zmiêkczy³o siê
serce. Od poranka a¿ do nocy klêcza³ wtedy ze wszystkimi rycerzami, ale to nic a nic nie
pomaga³o. Ca³y naród zreszt¹ bardzo nad tym ubolewa³ i nawet stare babcie, które lubi³y
wódeczkê, na znak ¿a³oby dolewa³y do niej czarnej farby. Có¿ wiêcej zrobiæ mog³y?
O, szkaradna królewna! zawo³a³ Janek oburzony. Gdybym by³ starym królem, da³bym
jej porz¹dne rózgi! Zas³u¿y³a na to doskonale.
Wtem na drodze us³yszeli okrzyk ludu:
Wiwat! wiwat!
To królewna przeje¿d¿a³a. By³a tak piêkna, twarz mia³a tak dobr¹ i smutn¹, ¿e ludzie
zapominali o jej z³oci i nie mogli jej wierzyæ, patrz¹c na ni¹. Otacza³o j¹ dwanacie
najpiêkniejszych panien w bia³ych sukniach, na czarnych przelicznych wierzchowcach,
ka¿da ze z³otym tulipanem w d³oni. Rumak królewny by³ bia³y, kosztownie przybrany
w diamentowe i rubinowe ozdoby. Sukniê mia³a z³ocist¹, a w rêku szpicrutê, podobn¹ do
promienia s³onecznego. Na g³owie diadem, niby szereg dr¿¹cych gwiazd w czarnych w³osach,
a p³aszcz z motylich skrzyde³.
Twarz jej jednak by³a piêkniejsza od stroju.
Janek spojrza³ na ni¹ i oniemia³ ze zdziwienia: by³a to bowiem ta sama królewna, któr¹
widzia³ we nie, gdy zasn¹³ przy ³ó¿ku zmar³ego ojca.
Nie, nie, to nieprawda! Ona nie mo¿e byæ tak z³a jak mówi¹ pomyla³ zaraz. Nie uwierzê
temu. Jest piêkna i dobra, a poniewa¿ ka¿demu pozwala siê staraæ o swoj¹ rêkê, spróbujê i ja
szczêcia. Przekonamy siê zreszt¹, co to wszystko znaczy. Ojciec nade mn¹ czuwa i nie lêkam
siê niczego.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
5
Oznajmi³ zaraz o swoim zamiarze, ale wszyscy mu odradzali: zginie jak tylu innych. Towarzysz
podró¿y odradza³ mu tak¿e, lecz to nic nie pomog³o. Janek wierzy³ w swe szczêcie i w dobroæ
królewny, przypuszcza³, ¿e jej okrutne postêpki musz¹ mieæ jak¹ ukryt¹ przyczynê i upar³ siê
przy swoim.
Oczyci³ sobie buty i ubranie, umy³ siê czysto, uczesa³ i poszed³ do pa³acu królewskiego.
Zapuka³ do drzwi mia³o.
Proszê wejæ da³ siê s³yszeæ g³os starego króla, który wyszed³ zaraz na jego spotkanie
w szlafroku i wyszywanych pantoflach; na g³owie mia³ koronê, ber³o w jednej rêce, a z³ote
jab³ko w drugiej.
Zaczekaj rzek³ i czym prêdzej w³o¿y³ z³ote jab³ko pod pachê, aby podaæ Jankowi prawicê.
Lecz skoro siê dowiedzia³, ¿e jest nowym konkurentem do rêki jego córki, zacz¹³ tak mocno
p³akaæ, ¿e upuci³ ber³o i jab³ko na ziemiê i ociera³ oczy po³ami szlafroka, gdy¿ nie mia³ z sob¹
chustki.
Biedny, dobry, stary król!
Daj temu pokój rzek³ wreszcie, kiedy siê uspokoi³ tak, ¿e móg³ przemówiæ. Nie chcê
wiêcej patrzeæ na te okropnoci! Zreszt¹ chod i sam zobacz.
>
I zaprowadzi³ Janka do ogrodu królewny. Okropny widok! Na ka¿dym drzewie wisia³y po
dwa i trzy szkielety zamordowanych ksi¹¿¹t, którzy siê ubiegali o rêkê ksiê¿niczki. Za ka¿dym
powiewem wiatru uderza³y ich koci o siebie, a wystraszone ptaki nie mia³y siê gniedziæ w tym
prawdziwym ogrodzie mierci. W doniczkach nawet sta³y trupie g³ówki zamiast wie¿ych,
pachn¹cych kwiatów. Rzeczywicie dziwny by³ ogród królewny.
Sam widzisz rzeki król stary tak i z tob¹ bêdzie. Daj lepiej pokój. Dosyæ mam ju¿ zgryzoty
i zmartwienia, bo nie mogê o tym nie myleæ.
Janek poca³owa³ w rêkê dobrego króla i prosi³ go, ¿eby nie martwi³ siê wcale, bo wszystko
dobrze bêdzie.
W³anie na dziedziniec zamkowy wjecha³a piêkna królewna ze swymi damami, wiêc
popieszyli, aby j¹ powitaæ. Umiechnê³a siê przyjanie do Janka i poda³a mu rêkê z tak
dobrym spojrzeniem, ¿e od tej chwili ani myla³ wierzyæ, aby by³a z³¹ czarownic¹. Wszyscy
nastêpnie zasiedli do sto³u, paziowie roznosili konfitury i migda³owe ciastka, ale król nie móg³
nic jeæ ze zmartwienia. Zreszt¹ makaroniki by³y dla niego za twarde.
Postanowiono, ¿e nazajutrz z rana Janek siê stawi w królewskim pa³acu, aby odgadn¹æ
pierwsz¹ myl królewny. Sêdziowie i rada stanu bêd¹ wiadkami tego i jeli mu siê uda, musi dwa
razy jeszcze powtórzyæ tak¹ próbê. Ale nie zdarzy³o siê dot¹d nikomu prze¿yæ dnia podobnego.
Janek nie troszczy³ siê o to zupe³nie. Pan Bóg mi dopomo¿e myla³ sobie a ksiê¿niczka
taka piêkna, ¿e obawiaæ jej siê nie umiem. I szed³ weso³o przez ulice miasta a¿ do ober¿y, gdzie
na niego oczekiwano z niepokojem.
Przez ca³y wieczór nie móg³ siê naopowiadaæ, jak dobra by³a dla niego ksiê¿niczka, jakie ma
smutne i przeliczne oczy i jak mu pilno przekonaæ wiat ca³y, ¿e wcale nie jest ona tak okrutna,
jak ludzie opowiadaj¹.
Towarzysz jego smutno potrz¹sa³ na to g³ow¹.
Co w tym byæ musi jednak mówi³ z niepokojem. ¯al by mi by³o straciæ ciê tak wczenie,
przywi¹za³em siê do ciebie. No, ale zobaczymy. Pró¿na trwoga nic nie pomo¿e, b¹dmy weseli,
dopókimy razem. Jutro sobie zap³aczê, gdy pójdziesz do zamku.
Wieæ o nowym konkurencie rozesz³a siê w mgnieniu oka po stolicy, w której zapanowa³a
obawa i smutek. Teatry pozamykano, w cukierniach zas³oniêto ciastka czarn¹ krep¹, król klêcza³
przed o³tarzem, ksiê¿a odprawiali ¿a³obne nabo¿eñstwa. Bo dlaczegó¿ temu jednemu mia³oby
powieæ siê lepiej ni¿ innym?
Lecz w ober¿y nieznajomy przygotowa³ wazê ponczu i rzek³ do Janka:
Pijmy za zdrowie królewny i bawmy siê weso³o.
Zaledwie jednak ch³opiec wypi³ parê szklanek. Ogarnê³a go sennoæ, nie móg³ otworzyæ oczu
i zapad³ w sen g³êboki. Wówczas nieznajomy po³o¿y³ go ostro¿nie na ³ó¿ku, rozebra³ i nakry³
ko³dr¹, a kiedy siê zupe³nie ciemni³o, przywi¹za³ sobie mocno skrzyd³a ³abêdzie do ramion,
wybra³ najwiêksz¹ rózgê z tych, które dosta³ w lesie od staruszki za to, ¿e wyleczy³ jej z³aman¹
nogê, otworzy³ okno i wylecia³. Wród ciemnoci unosi³ siê ponad domami i kierowa³ prosto
do okna królewny. Tu przytulony do muru czeka³, co nast¹pi.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
6
Cisza g³êboka panowa³a w miecie, tylko zegary od czasu do czasu odzywa³y siê,
wydzwaniaj¹c powa¿nie godziny. Gdy wybi³o trzy kwadranse na dwunast¹, okno królewny
otworzy³o siê cichutko, a ona sama wylecia³a z niego na wielkich, czarnych skrzyd³ach,
w bia³ym p³aszczu i pop³ynê³a szybko w stronê wielkiej góry. Lecz towarzysz podró¿y Janka
w tej samej chwili sta³ siê niewidzialny i, lec¹c za ni¹, smaga³ j¹ rózg¹ tak mocno, ¿e krew
p³ynê³a z jej pleców. To by³a podró¿! Wiatr unosi³ w górê bia³y p³aszcz ksiê¿niczki jak ¿agiel
i miota³ nim na wszystkie strony, a ksiê¿yc wieci³ dziwnie.
A to grad! Okropny grad! narzeka³a ksiê¿niczka przy ka¿dym uderzeniu i stara³a siê lecieæ
coraz prêdzej. Na koniec dop³ynê³a do ogromnej góry i zapuka³a trzy razy. Rozleg³ siê grzmot
przeci¹g³y, góra otworzy³a siê szeroko i królewna z niewidzialnym swoim towarzyszem dosta³a
siê do rodka.
Tutaj szli najpierw d³ugim korytarzem, którego ciany dziwne wydawa³y wiat³o: pe³za³o po
nich we wszystkich kierunkach mnóstwo ogromnych, wiec¹cych paj¹ków, przez co wygl¹da³y
jak z ¿ywego ognia. Nastêpnie weszli do olbrzymiej sali, zbudowanej wspaniale ze srebra
i z³ota. Ogromne kwiaty, niby s³oneczniki, wieci³y na jej cianach purpurowym albo b³êkitnym
blaskiem, ale nikt dotkn¹æ ich nie móg³, poniewa¿ ³odygi stanowi³y wstrêtne, jadowite ¿mije,
które zionê³y z paszczy ogieñ w kszta³cie kwiatów. Sufit te¿ okrywa³y b³yszcz¹ce robaczki
wiêtojañskie i sine nietoperze, które wci¹¿ bi³y cienkimi skrzyd³ami.
Wszysko to by³o straszne.
Prawie na rodku sali sta³ tron ze szk³a mlecznego, oparty na kociach koñskich, wysadzanych
ognicie b³yszcz¹cymi paj¹kami. Poduszki stanowi³y ma³e czarne myszy, gryz¹ce siê nawzajem
w cieniutkie ogonki. Ponad tronem wznosi³ siê kosztowny baldachim z purpurowej pajêczyny,
przybranej zielonymi skrzyde³kami, które jania³y jak drogie kamienie.
Na tronie siedzia³ stary, szkaradny czarownik w koronie, z ber³em w d³oni. Gdy ujrza³
królewnê krwi¹ oblan¹, z oczyma ³ez pe³nymi, poca³owa³ j¹ w czo³o, posadzi³ na kosztownym
tronie obok siebie i skin¹³ na muzykê. Natychmiast odezwa³y siê chóry szarañczy, umieszczone
w rogu sali, a wielka sowa bi³a siê po brzuchu, zastêpuj¹c odg³os bêbna. Szczególny to by³
koncert!
Ma³e czarne koboldy i karze³ki z b³êdnymi ognikami na spiczastych czapkach rozpoczê³y
nadzwyczajny jaki taniec, a we drzwiach ukazali siê dworzanie w szatach wspania³ych, dumni
i dystyngowani. Zreszt¹ musieli oni trzymaæ siê bardzo prosto, gdy¿ by³y to kije od miote³
z osadzonymi na nich g³owami kapusty, które czarownik przybra³ w piêkne suknie i obdarzy³
pozornym ¿yciem, aby siê przyczynia³y do wietnoci dworu.
Nieznajomy ukry³ siê teraz za tronem i nikt go widzieæ nie móg³, on sam za wybornie
widzia³ i s³ysza³ wszystko, co mówili czarnoksiê¿nik i królewna. Ta ostatnia uspokoi³a siê od
chwili, kiedy w³adca tego pañstwa podziemnego poca³owa³ j¹ w czo³o. Umiechnê³a siê nawet,
opowiadaj¹c mu o nowym konkurencie, a potem zapyta³a, o czym ma pomyleæ, gdy nazajutrz
przed ni¹ stanie.
S³uchaj uwa¿nie rzek³ do niej czarownik, mierz¹c j¹ strasznym, pa³aj¹cym wzrokiem,
jak gdyby chcia³ w ni¹ przelaæ tym spojrzeniem w³asne uczucia i myli. Kiedy stanie przed
tob¹, powinna pomyleæ o czym najprostszym, na przyk³ad o twoim trzewiku. Tego nigdy nie
zgadnie. Potem ka¿esz uci¹æ mu g³owê i przyniesiesz mi jutro jego oczy. Ha! Tak dawno nie
jad³em ju¿ tego przysmaku! Wiêc pamiêtaj o wszystkim i spe³nij dok³adnie.
Królewna wsta³a z tronu i schyli³a g³owê, oddaj¹c mu pok³on d³ugi i g³êboki, a oczy jej w tej
chwili by³y znowu smutne. Czarownik skin¹³, góra otwar³a siê przed ni¹, i wylecia³a razem
z nieznajomym, który tak samo bi³ j¹ ca³¹ drogê giêtk¹ i mocn¹ rózg¹. Skar¿y³a siê wiêc znowu
na grad i pieszy³a, jak tylko mog³a do swojego okna, które natychmiast zamknê³o siê za ni¹.
Wtedy podró¿ny wróci³ do zajazdu, gdzie Janek spa³ spokojnie, odpi¹³ ³abêdzie skrzyd³a
i zmêczony z przyjemnoci¹ rzuci³ siê na ³ó¿ko.
Janek obudzi³ siê wczenie i zacz¹³ wybieraæ w drogê. Nieznajomy wsta³ tak¿e, opowiadaj¹c
weso³o, i¿ ni³o mu siê, ¿e królewna pomyla³a o swoim trzewiczku. Radzi³ te¿ Jankowi tak¹
daæ odpowied na dzisiejsze jej zapytanie.
Dobrze rzek³ Janek pos³ucham ciê chêtnie, mo¿e to ojciec natchn¹³ ciê t¹ myl¹? Wierzê
mocno, ¿e mnie Pan Bóg nie opuci, lecz na wszelki wypadek ¿egnam ciê serdecznie i dziêkujê
za wszystko, co zrobi³e dla mnie. Mo¿e byæ, i¿ nie zobaczymy siê wiêcej.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
7
Ucisnêli siê mocno, potem Janek pobieg³ do zamku królewskiego.
W tronowej sali pe³no by³o ludzi. Sêdziowie zasiedli na wielkich fotelach i wsparli g³owy
o puchowe poduszeczki, gdy¿ bardzo wiele mieli dzisiaj do mylenia. Stary król wsta³ i otar³
zap³akane oczy bia³¹ chustk¹ od nosa (dzi mia³ j¹ przy sobie, nie zapomnia³). Wtem wesz³a
królewna. Wyda³a siê Jankowi piêkniejsza ni¿ wczoraj, choæ oczy mia³a dziwne, jak gdyby
upione. Poda³a mu uprzejmie rêkê i powiedzia³a dzieñ dobry.
Teraz Janek mia³ zgadn¹æ, o czym pomyla³a. Patrza³a nañ spokojnie, lecz kiedy wymówi³
s³owo: trzewiczek, zblad³a, zachwia³a siê jakby zbudzona, a na jej piêknej twarzy odmalowa³a
siê okropna trwoga.
Ale to wszystko jedno. Król z wielkiej radoci podskoczy³ prawie do sufitu, a¿ z³ote jab³ko
upad³o na ziemiê i potoczy³o siê pomiêdzy sêdziów, ¿e go musieli ber³em wygarn¹æ spod
fotela. Wszyscy klaskali w d³onie, cieszyli siê i winszowali Jankowi, któremu pierwszy raz tak
siê powiod³o.
I nieznajomy siê ucieszy³, kiedy mu Janek wszystko opowiedzia³. Potem obydwaj dziêkowali
Bogu za okazan¹ pomoc, a Janek by³ ju¿ teraz zupe³nie spokojny, choæ wiedzia³, ¿e nazajutrz
ma znowu zgadywaæ.
Wieczór up³yn¹³ jak dnia poprzedniego. Gdy Janek zasn¹³, towarzysz podró¿y polecia³ na
skrzyd³ach ³abêdzia za ksiê¿niczk¹ do czarownika, ale tym razem bi³ j¹ jeszcze mocniej, gdy¿
wzi¹³ z sob¹ dwie rózgi. Nikt go nie widzia³, a on s³ysza³ wszystko. Ksiê¿niczka mia³a jutro
myleæ o rêkawiczce. Powtórzy³ to Jankowi niby sen i naturalnie ch³opiec szczêliwie odgad³
po raz drugi.
Ca³y dwór skaka³ z radoci i wywraca³ kozio³ki za przyk³adem starego króla, który po³o¿y³
na fotelu ber³o, koronê i jab³ko, ¿eby mu nie przeszkadza³y w chwili tak wielkiego szczêcia.
Ksiê¿niczka tylko omdla³a prawie z przera¿enia: z³o¿ono j¹ na sofie, ale s³owa przemówiæ nie
mog³a. Nikt siê ni¹ zreszt¹ dzisiaj bardzo nie zajmowa³, bo wszyscy myleli o tym, ¿e je¿eli
Janek po raz trzeci wyjdzie zwyciêsko z tej próby, to zostanie mê¿em królewny, a po mierci
ojca panem ca³ego kraju.
No, ale jeli omyli siê jutro wszystko przepad³o. A szkoda by³oby takiego zucha!
Wieczorem Janek wczenie odmówi³ pacierze i uda³ siê na spoczynek, ale przyjaciel jego
przypasa³ do boku star¹ szablê, zabra³ wszystkie trzy rózgi i na ³abêdzich skrzyd³ach popieszy³
znowu do pa³acu.
Noc by³a ciemna. Wicher d¹³ tak przeraliwie, i¿ zrywa³ dachy z domów, a drzewa w ogrodzie
królewny jak trzcina zgina³y siê do samej ziemi. B³yskawice krzy¿owa³y siê na czarnym niebie,
grom hucza³ bezustannie, zdawa³o siê, ¿e chyba wiat pêka na drobne szcz¹tki.
Przed pó³noc¹ otworzy³o siê okno ksiê¿niczki i wylecia³a z niego smutna, blada jak p³aszcz
bia³y, który natychmiast wicher porwa³ w górê i z wciek³oci¹ szamota³ nim na wszystkie
strony. A nieznajomy, lec¹c tu¿ ko³o niej, bi³ j¹ rózgami tak mocno, ¿e krople krwi pada³y niby
deszcz na ziemiê. Os³ab³a te¿ na koniec i ju¿ prawie lecieæ nie mog³a, gdy stanê³a przed gór¹.
Straszna burza i grad rzek³a, otrz¹saj¹c siê w progu jak ¿yjê, nie dokucza³a mi tak
niepogoda.
I dobrego bywa za wiele odpar³ tajemniczo czarnoksiê¿nik.
Wtedy opowiedzia³a mu o drugiej szczêliwej próbie Janka. Jeli jeszcze raz zgadnie, zostanie
jej mê¿em, a wtedy kto wie, co z ni¹ zechce zrobiæ
Nie zgadnie rzek³ czarownik ju¿ moja w tym g³owa. Chyba ¿e mocniejszy jest ode mnie.
Ale tego siê nie obawiam. Bawmy siê wiêc weso³o.
Wzi¹³ królewnê za rêce i zaczêli tañczyæ poród ma³ych koboldów i karze³ków z b³êdnymi
ognikami na czapeczkach. Ca³y dwór tañczy³ tak¿e, ogniste paj¹ki podskakiwa³y weso³o na
cianach, z k¹ta brzmia³a szarañcza, sowa bi³a siê po brzuchu, nietoperze uderza³y cienkimi
skrzyd³ami, s³owem, bal by³, co siê zowie.
Na koniec oznajmi³a królewna, ¿e czas na ni¹ wracaæ do domu. Czarownik postanowi³ sam
j¹ dzisiaj odprowadziæ dla wiêkszego bezpieczeñstwa.
Lecieli wiêc przez burzê i pioruny, a przyjaciel Janka bi³ ich tak gorliwie, ¿e po³ama³ wszystkie
trzy rózgi. Jeszcze takiego gradu nie kosztowa³ i czarnoksiê¿nik.
Przed samym oknem po¿egna³ na koniec ksiê¿niczkê i szepn¹³ jej do ucha: Myl o mojej
g³owie.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
8
Lecz nieznajomy us³ysza³ te s³owa i gdy ksiê¿niczka zniknê³a za oknem, pochwyci³ czarownika
z ca³ej si³y za brodê i szabl¹ uci¹³ mu g³owê tak prêdko, ¿e niegodziwiec sam nawet nie mia³
czasu spostrzec, kiedy siê to wszystko sta³o. Szkaradny tu³ów rzuci³ potem w g³¹b jeziora rybom
na po¿arcie, a g³owê op³uka³ w wodzie, zwi¹za³ w chustkê do nosa i zabra³ z sob¹ do ober¿y,
gdzie spokojnie spaæ siê po³o¿y³.
Nazajutrz odda³ wêze³ek Jankowi i zapowiedzia³, aby go nie rozwi¹zywa³, dopóki go królewna
nie zapyta, o czym sobie pomyla³a.
W królewskiej sali by³o dzi tak pe³no, ¿e dygnitarze pañstwa deptali sobie po odciskach
i mimowolnie popychali siê nawzajem. Radcy siedzieli na swoich fotelach z miêkkimi
poduszeczkami pod g³owê, król sam mia³ now¹ sukniê, a z³ote ber³o i korona by³y wie¿o
wyczyszczone i b³yszcza³y z daleka.
Wszystko te¿ wygl¹da³o uroczycie, tylko królewna by³a strasznie blada i ubra³a siê w szaty
¿a³obne.
O czym mylê? spyta³a Janka g³osem dr¿¹cym.
On rozwi¹za³ chusteczkê i sam siê przestraszy³ szkaradnej g³owy cz³owieka. Ca³y dwór
zadr¿a³ i zas³oni³ oczy, a ksiê¿niczka, jak skamienia³a, d³ugo jednego s³owa przemówiæ nie
mog³a.
Podnios³a siê na koniec i poda³a rêkê Jankowi.
Zgad³e rzek³a dziwnym g³osem jeste moim panem. Dzi wieczorem nasze wesele.
Dziêki Bogu zawo³a³ stary król uszczêliwiony. Do¿y³em przecie tego dnia upragnionego!
Wszyscy krzyknêli: Wiwat!
Na ulicach da³a siê s³yszeæ muzyka, odezwa³y siê dzwony kocielne, cukiernicy pozdejmowali
czarn¹ krepê z ciastek, wszêdzie panowa³a radoæ i wesele. Na rynek wyniesiono trzy pieczone
wo³y nadziewane kurczêtami i kaczkami i ka¿dy móg³ sobie odkrajaæ kawa³ek i zjeæ albo
zabraæ do domu. Fontanny nape³niono winem, a piekarze ka¿demu, kto kupowa³ bu³kê za dwa
grosze, dodawali szeæ sucharów i ciastko z rodzynkami.
Wieczorem ca³e miasto owietlono, ¿o³nierze strzelali z armat, a mali ch³opcy z kapiszonów.
Na zamku jedzono, pito, tr¹cano pucharami, skakano i tañczono. Damy, ksiê¿niczki i piêkni
dworzanie piewali na przemiany, nikt rozmawiaæ nie móg³ spokojnie z powodu wielkiego
ha³asu.
Ale królewna nie kocha³a Janka, choæ zosta³a jego ¿on¹, i przyjaciel jego zauwa¿y³ zaraz,
¿e czary z niej dot¹d nie zosta³y zdjête. Wiêc da³ Jankowi kilka kropel p³ynu w kryszta³owej
buteleczce i trzy ma³e piórka ze skrzyde³ ³abêdzich.
Ka¿ przygotowaæ przed jej ³ó¿kiem du¿¹ wannê z wod¹ rzek³ przy tym w³ó¿ w ni¹ piórka
i wlej ten p³yn przezroczysty, a kiedy rano ¿ona twoja siê obudzi, pchnij j¹ tak zrêcznie, ¿eby
wpad³a prosto do wody. Niech siê w niej z g³ow¹ trzy razy zanurzy, a w³adza czarownika nad
ni¹ zniknie i bêdziecie oboje szczêliwi.
Janek wykona³ wszystko, co mu przyjaciel poradzi³. Królewna krzycza³a g³ono i po
pierwszym zanurzeniu zamieni³a siê w czarnego ³abêdzia z oczyma b³yszcz¹cymi jak p³omienie.
Po drugim zanurzeniu ³abêd sta³ siê bia³y i tylko czarna obr¹czka pozosta³a mu na szyi. Janek
prze¿egna³ siê i po raz trzeci zanurzy³ ptaka w wodzie, a wtedy ³abêd zmieni³ siê w ksiê¿niczkê,
stokroæ piêkniejsz¹, ni¿ by³a poprzednio.
Ze ³zami w oczach dziêkowa³a ona Jankowi, ¿e j¹ wybawi³ od czarów i powiedzia³a, ¿e kocha
go nad wszystko w wiecie.
Nazajutrz ustanowiono dzieñ przyjêcia i pañstwo m³odzi od samego rana przyjmowali ¿yczenia
i powinszowania. Pierwszy z³o¿y³ je stary król ze swoim dworem, potem przychodzili urzêdnicy,
obywatele, wojsko, kupcy i przemys³owcy, s³owem, nie by³o koñca tej procesji.
Towarzysz podró¿y Janka przyszed³ tak¿e z ma³ym tobo³kiem i kijem podró¿nym, widocznie
w dalsz¹ drogê siê wybiera³. Ale Janek wzruszony rzuci³ mu siê na szyjê, prosz¹c, aby z nimi
pozosta³ na zawsze, gdy¿ nigdy nie zapomni, ile mu zawdziêcza.
Nie mogê odrzek³ wtedy nieznajomy, ³agodnie potrz¹saj¹c g³ow¹ czas mój min¹³.
Sp³aci³em d³ug i muszê powracaæ do siebie. Czy pamiêtasz w kapliczce tego nieboszczyka,
którego chcieli skrzywdziæ dwaj niedobrzy ludzie? Odda³e wszystko, co mia³, by zapewniæ
mu spokój w grobie. Ja tym nieboszczykiem jestem.
I w tej¿e chwili znikn¹³.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
9
Wesele królewny trwa³o ca³y miesi¹c. M³odzi byli szczêliwi i kochali siê bardzo, a stary
król do¿y³ wielu dni przyjemnych, hutaj¹c na kolanach ma³e wnuki i pozwalaj¹c im bawiæ siê
ber³em i jab³kiem. Czasem tylko mia³ wielki k³opot, kiedy siê napiera³y koniecznie korony.
Ale tego nie wolno siê by³o dotykaæ.
A potem Janek zosta³ królem i panowa³ szczêliwie, d³ugo, razem z ¿on¹.
Hans Christian Andersen, Towarzysz podró¿y
10