Penny Jordan
Ukryty skarb
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Wie˛c jednak to zrobiłas´? Złoz˙yłas´ wymo´-
wienie i odeszłas´?
– Tak – przyznała cicho Sara, otrza˛saja˛c sie˛,
jakby te słowa sprawiły jej bo´l.
Margaret, jej przyjacio´łka i sa˛siadka, patrzyła
na nia˛ z z˙yczliwym us´miechem. Była dziesie˛c´
lat starsza od Sary, a poznała ja˛ przed czterema
laty, kiedy to Sara kupiła dom w sa˛siedztwie.
Teraz miała ochote˛ urza˛dzic´ głos´na˛ owacje˛.
Ian Saunders, szef Sary, postawny przystojny
blondyn, choc´ na zewna˛trz reprezentował sam
me˛ski urok, w s´rodku był zimny i bezwzgle˛dny.
Ilekroc´ jednak w przeszłos´ci Margaret wyraz˙ała
te˛ opinie˛, przyjacio´łka była na nia˛ głucha. Nie
przyjmowała do wiadomos´ci ani jednego złego
słowa na temat me˛z˙czyzny, dla kto´rego praco-
wała i kto´rego kochała.
– No co´z˙, znasz moje zdanie. Uwaz˙am, z˙e nic
lepszego nie mogłas´ zrobic´.
Na twarzy Sary pojawił sie˛ wyraz smutku.
Skon´czyła dwadzies´cia dziewie˛c´ lat, była wy-
soka i szczupła. Za jej cichym i opanowanym
sposobem bycia kryła sie˛ błyskotliwa inteli-
gencja i przenikliwy umysł. Typ urody, kto´ry
reprezentowała – klasyczne proporcjonalne ry-
sy – stanowił odbicie jej osobowos´ci. Jedyny
wyja˛tek od tej reguły tworzyły zaskakuja˛co
pełne wargi, kto´re dawały do zrozumienia, z˙e
owa zewne˛trzna samokontrola maskuje silne
namie˛tnos´ci.
– To nie była wcale całkiem spokojna, prze-
mys´lana i dobrowolnie podje˛ta decyzja.
Sara powiedziała to tak zbolałym głosem, z˙e
Margaret odwro´ciła głowe˛ z pełnym irytacji
wspo´łczuciem.
Jak Ian Saunders miał czelnos´c´ potraktowac´
przyjacio´łke˛ w taki sposo´b po tym wszystkim, co
dla niego zrobiła? Harowała jak niewolnik, wy-
datnie przyczyniła sie˛ do sukcesu jego firmy,
i jeszcze cały ten czas kochała sie˛ w nim z na-
dzieja˛ na...?
Sara nigdy nie ukrywała, z˙e Ian nie odwzaje-
mnia jej miłos´ci. W głe˛bi duszy Margaret podej-
rzewała, z˙e s´wietnie zdawał sobie sprawe˛
z uczuc´ Sary. A skoro tak, juz˙ dawno powinien
był, choc´by z litos´ci, zasugerowac´, z˙eby zmieni-
ła prace˛. Tymczasem on pozwolił, by poła˛czyła
ich pewna zaz˙yłos´c´, chociaz˙ nigdy nie rozma-
wiali o seksie. W ten sposo´b mamił Sare˛ niewy-
powiedziana˛ obietnica˛, pozwalał jej z˙yc´ złudze-
niem, z˙e byc´ moz˙e kto´regos´ dnia stanie sie˛ cud
i on zwro´ci sie˛ do niej... zapragnie jej... be˛dzie jej
potrzebował... juz˙ nie w roli asystentki, lecz jako
kobiety, jego kobiety.
Zamiast tego przed tygodniem wszedł do
biura i chłodnym tonem powiadomił ja˛ o swoich
zare˛czynach i rychłym s´lubie. Sara była zdruz-
gotana. Kiedy przyjacio´łka nakłaniała ja˛ wo´w-
czas, by złoz˙yła wymo´wienie i rozpocze˛ła nowe
z˙ycie, ona, bezinteresowna jak zawsze, zapro-
testowała. Pokre˛ciła głowa˛ i zauwaz˙yła, z˙e jej
odejs´cie fatalnie wpłyne˛łoby na firme˛, kto´ra˛ Ian
budował z takim trudem.
– Miałas´ racje˛ – stwierdziła w tej chwili po-
nuro. – Trzeba było odejs´c´, jak tylko Ian po-
informował mnie o s´lubie z Anna˛. Ale ja by-
łam s´lepa i głupia. Do głowy mi nie przyszło, z˙e
Anna poluje tez˙ na moja˛ posade˛, nie tylko na... –
Urwała i otarła oczy.
Uz˙alanie sie˛ nad soba˛ nie było w jej stylu, ale
miniony dzien´ tak bardzo ja˛ zdenerwował...
Jak zwykle rano udała sie˛ do pracy. Ian miał
spotkanie z klientem poza firma˛. Gdy tylko
Anna przekroczyła pro´g sekretariatu, Sara po-
czuła sie˛ nieswojo, chociaz˙ nie znała celu wizyty
tej kobiety.
Poznała go, gdy Anna wygłosiła mowe˛, kto´ra
miała us´wiadomic´ Sarze, z˙e dla swojego włas-
nego dobra powinna opus´cic´ Iana i zacza˛c´ nowe
z˙ycie gdzies´ daleko.
– A co konkretnie powiedziała? – podpyty-
wała Margaret. Czuła, z˙e przyjacio´łka chce zrzu-
cic´ z serca cie˛z˙ar tej wiadomos´ci.
Siedziały w nieskazitelnie czystej kuchni Sa-
ry. Margaret chwile˛ wczes´niej zobaczyła, z˙e
sa˛siadka wro´ciła do domu wczesnym popołu-
dniem, zostawiła samocho´d przed domem i nie-
mal wbiegła do s´rodka.
Margaret natychmiast pobiegła za nia˛, gotowa
do ewentualnej pomocy.
Sara wzruszyła ramionami i pochyliła głowe˛
nad kubkiem z kawa˛, kto´ry s´ciskała w dłoniach.
Jej włosy sie˛gały ramion, były proste i jedwabis-
te, dos´c´ jasne z natury. Zawsze starannie je
czesała. Zyskiwał na tym jej wizerunek osoby
operatywnej i kompetentnej.
Margaret miała okazje˛ widziec´ przyjacio´łke˛
w domowych pieleszach, zaje˛ta˛ porza˛dkami,
z włosami zwia˛zanymi w kon´ski ogon i bez s´ladu
makijaz˙u. Ze zdumieniem odkryła, z˙e Sara wy-
gla˛da wo´wczas na osobe˛ bardzo młoda˛, delikat-
na˛ i o wiele bardziej przyste˛pna˛.
– Bardziej seksowna˛– poprawił Ben z us´mie-
chem.
Margaret spojrzała krzywo na me˛z˙a, ale mu-
siała przyznac´ mu racje˛. Sara potrafiła zaprezen-
towac´ sie˛ jako osoba skuteczna i profesjonalna,
jednak gdy chodzi o pokazanie sie˛ w sposo´b
działaja˛cy na me˛z˙czyzn...
Westchne˛ła cicho. Nowoczesnej kobiecie po
prostu nie wypada podpowiadac´ innej przed-
stawicielce swojej płci, by wygla˛dała i poste˛po-
wała jak istota niesamodzielna i całkiem nieza-
radna. A przeciez˙ Sara, pomimo swoich kom-
petencji zawodowych, chciała miec´ dzieci i zało-
z˙yc´ rodzine˛. Kiedy opowiadała o swojej starszej
siostrze, dwo´jce siostrzen´co´w i trzecim w dro-
dze, jej rysy mie˛kły, a niebieskie oczy nabierały
fiołkowego odcienia.
Wlepiaja˛c teraz bezmys´lnie wzrok w kubek
z kawa˛, Sara lekko sie˛ wzdrygne˛ła.
Margaret pyta, co powiedziała Anna. Jeszcze
w tej chwili owo wspomnienie było trudne do
zniesienia, nadal bolały słowa wypowiedziane
przez Anne˛ Thomas, kto´ra wkroczyła do biura,
wydymaja˛c karminowe usta i potrza˛saja˛c burza˛
platynowych loko´w, ubrana w spo´dnice˛, kto´ra
była wyraz´nie za kro´tka i zbyt obcisła. A mimo
to podobała sie˛ Ianowi.
Sara siła˛ woli pro´bowała pohamowac´ negaty-
wne emocje i skupic´ sie˛ na pytaniu Margaret.
– Mo´wia˛c zwie˛z´le, dała mi znac´, z˙e oboje
z Ianem wiedza˛, co do niego... czuje˛, z˙e niez´le
ich ubawiła moja pewnos´c´, z˙e zdołam to ukryc´.
Stwierdziła, z˙e nie ma nic bardziej z˙ałosnego niz˙
sekretarka zakochana w szefie, zwłaszcza kiedy
nie ma cienia szansy, z˙e on te˛ miłos´c´ odwzaje-
mni.
Zamilkła na chwile˛, a Margaret mrukne˛ła cos´
ze złos´cia˛ i pokre˛ciła głowa˛.
– To wszystko prawda, chociaz˙ pochlebiałam
sobie, z˙e w pracy jestes´my raczej partnerami,
a nie szefem i sekretarka˛.
– Partnerami! – wybuchne˛ła Margaret, kto´ra
nie potrafiła dłuz˙ej nad soba˛ zapanowac´. – Prze-
ciez˙ ty w zasadzie prowadziłas´ te˛ firme˛ za niego.
Bez ciebie...
Sara posłała jej smutny us´miech.
– Chciałabym, z˙eby tak było, ale uczciwie
mo´wia˛c, firma kre˛ci sie˛ dzie˛ki handlowemu
talentowi Iana. Ja tylko działałam na tyłach tego
frontu. Ale wracaja˛c do twojego pytania, Anna
wytłumaczyła mi, z˙e w sytuacji, kiedy oni biora˛
s´lub, w moim interesie jest opus´cic´ firme˛, no
a ona bez problemu mnie zasta˛pi. Oboje doszli
do wniosku, z˙e powinnam rozejrzec´ sie˛ za inna˛
praca˛. Powiedziała, z˙e moge˛ zostac´ do kon´ca
miesia˛ca, jez˙eli chce˛.
Sara mo´wiła z taka˛ cierpka˛ pogarda˛ dla włas-
nej osoby, z˙e przyjacio´łce zrobiło sie˛ przykro.
– Co miałam zrobic´? Oczywis´cie odparłam,
z˙e odchodze˛. To było wczoraj. Dzis´ pojechałam
tylko po to, z˙eby sprza˛tna˛c´ biurko, dokon´czyc´
kilka spraw i...
Przygryzła wargi. Robiła, co w jej mocy, by sie˛
nie załamac´. Tamta rozmowa była tak niezwyk-
ła, tak niespodziewana i tak nieprzyjemna...
A doszło do niej w momencie, kiedy Sara
sa˛dziła, z˙e ma juz˙ za soba˛ wszelkie moz˙liwe
cierpienia.
Była jednak s´wiadoma faktu, z˙e Ian spotyka
sie˛ z Anna˛, podobnie jak wiedziała o wszystkich
innych kobietach, z kto´rymi umawiał sie˛ pod-
czas dziesie˛ciu wspo´lnie przepracowanych lat.
Pomimo to wiadomos´c´ o jego s´lubie wstrza˛s-
ne˛ła nia˛ do głe˛bi. Była przekonana, z˙e nie
okazała tego, uwaz˙ała ro´wniez˙, z˙e przez te
wszystkie lata, gdy pracowali razem, Ian nie
miał poje˛cia o nadziejach, kto´re tak hołubiła, ani
o jej skrywanej miłos´ci.
Szczerze ufała, iz˙ Margaret jest jedyna˛ osoba˛,
kto´ra poznała tajemnice˛ jej serca. Zreszta˛ doszło
do tego przez przypadek. Kto´regos´ wieczoru,
rok od zamieszkania Sary w nowym domu,
Margaret wpadła do niej bez zapowiedzi i znala-
zła ja˛ we łzach. Chwile˛ wczes´niej Ian odwołał
kolacje˛, kto´ra miała byc´ takz˙e – przy okazji s´wia˛t
Boz˙ego Narodzenia – podzie˛kowaniem za rok
cie˛z˙kiej pracy Sary. Ostatecznie wybrał jednak
przyje˛cie w towarzystwie nowej przyjacio´łki.
Ani rodzice, ani siostra Sary nie mieli o ni-
czym poje˛cia. W kaz˙dym razie zakładała, z˙e taki
jest stan rzeczy. A teraz dumała, czy przypad-
kiem i oni sie˛ nie domys´lili, i czy to nie dlatego
zachowali na ten temat milczenie, kierowani
litos´cia˛ i wspo´łczuciem.
Sara uznała z gorycza˛, z˙e zasłuz˙yła sobie na
pogarde˛, kto´ra˛wylała jej na głowe˛ Anna. Okaza-
ła sie˛ najbardziej z˙ałosnym stereotypem, nudna˛,
przecie˛tna˛ kobieta˛ do szalen´stwa zakochana˛
w swoim czaruja˛cym szefie...
Na szcze˛s´cie zdobyła sie˛ na to, by wre˛czyc´
wymo´wienie i wyzwolic´ sie˛ z tego koszmaru.
– Moim zdaniem dobrze, z˙e masz to za soba˛
– oznajmiła stanowczo Margaret, dodaja˛c z ro´w-
na˛ otwartos´cia˛: – Tak, wiem, z˙e nie znosisz,
kiedy ktokolwiek krytykuje Iana, ale powiem ci
teraz, co o nim sa˛dze˛. On cie˛ wykorzystał, wy-
korzystał twoje umieje˛tnos´ci, a teraz...
– A teraz zakochał sie˛ w Annie i nie ma juz˙
dla mnie miejsca w jego z˙yciu – wtra˛ciła cicho
Sara. – I pomys´lec´, z˙e przez cały czas wierzy-
łam, z˙e nikt nie widzi, co sie˛ ze mna˛ dzieje. Na
pocza˛tku, kiedy dostałam te˛ prace˛... miałam
dziewie˛tnas´cie lat i głowe˛ nabita˛ marzeniami...
Sara mo´wiła chyba bardziej do siebie niz˙ do
przyjacio´łki.
– Przyjechałam z Shropshire do Londynu,
poniewaz˙ chciałam sie˛ uczyc´, zdobyc´ dobra˛
prace˛. Rodzice nie byli zadowoleni z tego wyjaz-
du, ale tez˙ nie zatrzymywali mnie. Pamie˛tam, z˙e
najpierw czułam sie˛ okropnie i potwornie te˛sk-
niłam za domem. Mieszkałam z trzema dziew-
czynami, w cia˛gu dnia pracowałam dorywczo,
a wieczorem chodziłam do college’u, uczyłam
sie˛ je˛zyko´w i programo´w komputerowych. A po-
tem poznałam Iana. Chodzilis´my razem na kurs
komputerowy. Miał wtedy dwadzies´cia pie˛c´ lat,
zacza˛ł rozkre˛cac´ własny biznes. Był handlow-
cem, tak mi mo´wił, i bardzo potrzebował kogos´,
kto mu poprowadzi biuro. W kon´cu zapropono-
wał mi te˛ prace˛, a ja nie wahałam sie˛ ani chwili.
Zawsze był hojny, jes´li chodzi o płace˛... a potem,
kiedy zmarła babcia, za odziedziczone po niej
pienia˛dze kupiłam ten dom. Juz˙ nie te˛skniłam za
domem rodzinnym, poznałam nowych ludzi,
z˙yłam swoim z˙yciem, i chociaz˙ nikomu tego nie
zdradziłam, musiałam przyznac´ sama przed so-
ba˛, z˙e pracuje˛ z Ianem nie tylko dlatego, z˙e lubie˛
te˛ prace˛, ale w ro´wniez˙ dlatego, z˙e go kocham.
Jak głupia, nigdy nie porzuciłam nadziei...
A on pozwolił ci ja˛ miec´, pomys´lała trafnie
Margaret, lecz zachowała to spostrzez˙enie dla
siebie. Czuła, z˙e Sara i tak dz´wiga juz˙ na barkach
zbyt duz˙y cie˛z˙ar.
– Jakie masz teraz plany? – zapytała.
– Pojade˛ do domu – odparła Sara, us´miecha-
ja˛c sie˛ na widok miny Margaret. – Wiem, to
głupie, prawda? Jestem dorosła, od dziesie˛ciu lat
mieszkam w Londynie, a mimo to z jakiegos´
powodu wcia˛z˙, mys´la˛c o domu, mam przed
oczami Shropshire. Zdołałam troche˛ zaoszcze˛-
dzic´, moge˛ w razie czego wynaja˛c´ ten dom...
Stac´ mnie na kilka miesie˛cy lenistwa, chce˛ dac´
sobie czas.
Pokre˛ciła głowa˛ z zaz˙enowaniem. Miała
s´wiadomos´c´, z˙e jednym z powodo´w, dla kto´rych
tak obstaje przy wyjez´dzie z Londynu, jest
strach – strach, z˙e kiedy minie szok i zwia˛zana
z nim złos´c´, stanie sie˛ bezbronna... i znajdzie
pretekst, by szukac´ kontaktu z Ianem. Choc´by
jakies´ zaległe sprawy w biurze, drobne fakty,
kto´rych nikt pro´cz niej nie zna. Nie chciała
ulec tego rodzaju przymusowi. Jej sytuacja była
wystarczaja˛co zła, wie˛c po co ja˛ pogarszac´.
Nie ma sensu kurczowo czepiac´ sie˛ re˛kawa
Iana, skoro on jej nie chce. To z˙enuja˛ce. To
zasługuje jedynie na wzgarde˛ i drwiny.
Zamkne˛ła oczy, łzy przesłoniły jej wzrok,
zamazały w jej wyobraz´ni obraz Iana i Anny,
kto´rzy sie˛ z niej s´mieja˛. Ian odrzuca do tyłu
głowe˛, nawet jego oczy z niej kpia˛, a jego mina
wyraz˙a bezlitosne lekcewaz˙enie. Sara wzdryg-
ne˛ła sie˛. Zdumiało ja˛, z˙e z taka˛ łatwos´cia˛ przy-
wołała o´w obraz. Bo przeciez˙, gdyby ktokolwiek
choc´by zasugerował, z˙e Ian potrafi byc´ bezdusz-
ny i okrutny, z˙e jest umys´lnie nikczemny, złos´-
liwy i nieuprzejmy, natychmiast odrzuciłaby
podobne oskarz˙enia. Chociaz˙... w cia˛gu tych
wszystkich lat bywały takie chwile, kiedy i jej
lojalnos´c´ ulegała zachwianiu, gdy Ian podejmo-
wał decyzje˛, wygłaszał jakis´ komentarz czy
os´wiadczenie, kto´re ona, pobłaz˙liwa z natury,
uwaz˙ała za nie dos´c´ szlachetne.
Od zawsze wiedziała, z˙e Ian jest egoista˛,
a mimo to na własny uz˙ytek przyje˛ła, z˙e to tylko
egotyzm rozpuszczonego chłopca, kto´ry nie wie,
z˙e moz˙na zachowac´ sie˛ inaczej, i kto´ry nigdy
s´wiadomie nikogo by nie skrzywdził. Czyz˙by
nie miała racji? Czyz˙by tak długo uparcie zamy-
kała oczy na prawde˛? Ponownie zadrz˙ała, a Mar-
garet obje˛ła ja˛ zatroskanym spojrzeniem.
Margaret zawsze w duchu podejrzewała, z˙e
pod otoczka˛ pewnos´ci siebie i niezalez˙nos´ci jej
sa˛siadka ukrywa wraz˙liwos´c´ i bezbronnos´c´, z˙e
tak naprawde˛ jest krucha˛ kobietka˛. I włas´nie za
brak zrozumienia tego faktu i wspo´łczucia dla
przyjacio´łki jeszcze bardziej nie znosiła Iana
Saundersa.
– Tak, chyba rzeczywis´cie powinnas´ poje-
chac´ do domu – rzekła zdecydowanie. – Mo´wie˛
tak, chociaz˙ be˛dzie mi ciebie bardzo brakowało,
zwłaszcza teraz, kiedy szukam opiekunki do
moich dwo´ch bachoro´w.
Sara zas´miała sie˛ niepewnie.
– Przeciez˙ ich uwielbiasz – zauwaz˙yła.
– Hm... ale robie˛, co moge˛, z˙eby tego nie
odgadli. Czasami bardzo cie˛z˙ko jest byc´ jedyna˛
kobieta˛ w domu z trzema facetami. – Urwała, po
czym dodała spokojnie: – Wiem, z˙e to pewnie
niedobra pora, z˙eby poruszac´ ten temat, ale
powiem ci cos´, z czym nosze˛ sie˛ juz˙ od dłuz˙-
szego czasu. Jestem od ciebie starsza, wiele
w z˙yciu widziałam. Wiem, co czujesz do Iana
Saundersa, albo przynajmniej co ci sie˛ wydaje,
z˙e czujesz. Musisz jednak szczerze przyznac´, z˙e
nigdy dota˛d nie pro´bowałas´ nawet zaintereso-
wac´ sie˛ innym me˛z˙czyzna˛, nigdy nie dałas´ sobie
takiej szansy, prawda?
– Nie dałam sobie szansy... – zacze˛ła Sara,
ale Margaret jej przerwała.
– Łatwo jest byc´ zakochanym, ale kochac´
duz˙o trudniej, a jeszcze trudniej trwac´ przy tej
miłos´ci w szarej przyziemnej codziennos´ci. To
o wiele trudniejsze, a zarazem włas´nie to jest cos´
warte. Obserwowałam cie˛ z moimi urwisami,
sama zreszta˛ mo´wiłas´, z˙e chcesz miec´ dzieci.
Wiesz, co powinnas´ teraz zrobic´? Wyrzucic´
z głowy Iana i rozejrzec´ sie˛ za jakims´ sym-
patycznym facetem, kto´rego mogłabys´ pos´lubic´
i z kto´rym miałabys´ dzieci.
Sara odebrała to jak atak i oblała sie˛ rumien´-
cem, kto´rego nie potrafiła powstrzymac´.
– Nie umiem tego zrobic´, uczucia nie da sie˛
tak nagle przekres´lic´. Nie potrafiłabym pos´lubic´
me˛z˙czyzny, kto´rego nie kocham, i to niezalez˙nie
od tego, jak bardzo pragne˛ załoz˙yc´ rodzine˛.
Oczywis´cie, Margaret miała racje˛. Oczywis´-
cie Sara pragne˛ła zostac´ matka˛. Prawde˛ powie-
dziawszy, czasami tak bardzo za tym te˛skniła, z˙e
az˙ budziła sie˛ w s´rodku nocy... A jednak przyja-
cio´łka oczekuje od niej rzeczy niemoz˙liwych.
– Kiedy wychodziłam za Bena, nie kochałam
go – wyznała Margaret ku zaskoczeniu Sary.
Pro´cz swoich rodzico´w nie spotkała tak od-
danej sobie i tak szcze˛s´liwej ze wspo´lnego z˙ycia
pary jak włas´nie jej sa˛siedzi, zakładała zatem, z˙e
pobrali sie˛ z miłos´ci.
– Co wie˛cej, on tez˙ mnie nie kochał – cia˛gne˛ła
Margaret. – Oboje bylis´my po przejs´ciach, od
pewnego czasu widywalis´my sie˛ na gruncie
towarzyskim. Kto´regos´ wieczoru zacze˛lis´my
rozmawiac´... i odkrylis´my, z˙e mamy mno´stwo
wspo´lnych zainteresowan´ i pragnien´. Nalez˙ała
do nich takz˙e che˛c´ załoz˙enia rodziny, kto´rej nie
podzielał mo´j poprzedni partner ani poprzednia
partnerka Bena, ludzie, w kto´rych bylis´my tak
bardzo zakochani. I tak kontynuowalis´my roz-
mowy, zacze˛lis´my razem gdzies´ wychodzic´,
z˙eby przekonac´ sie˛, czy... czy cos´ nam z tego
wyjdzie, a potem, kiedy stwierdzilis´my, z˙e ukła-
da nam sie˛ dobrze, podje˛lis´my decyzje˛ o s´lubie.
Nie z powodu szalonej miłos´ci, tylko dlatego, z˙e
oboje szczerze wierzylis´my, z˙e stworzymy uda-
ny zwia˛zek. Ani przez chwile˛ nie z˙ałowałam
tamtej decyzji, Ben chyba tez˙ nie. I wiesz co?
– Posłała Sarze promienny, niemal zawstydzony
us´miech. – Nie wiem, jak do tego doszło, ale
obojgu nam zdarzył sie˛ taki mały cud i teraz
bardzo sie˛ kochamy.
– Zazdroszcze˛ ci, Margaret, ale nie sa˛dze˛...
– Posłuchaj mnie. Naprawde˛ w wielu spra-
wach jestes´my do siebie podobne. Nie marnuj
dłuz˙ej z˙ycia dla me˛z˙czyzny, z kto´rym nie mo-
z˙esz byc´, a gdybys´ była, tylko by cie˛ ranił. Nie
trac´ czasu, wylewaja˛c łzy z˙alu. Rozwaz˙, czego
naprawde˛ pragniesz. Kiedy be˛dziesz w domu
z rodzicami, przemys´l, co jest dla ciebie waz˙ne.
Byc´ moz˙e dojdziesz do wniosku, z˙e sie˛ myle˛, z˙e
ma˛z˙, dom, rodzina nie sa˛ dla ciebie dos´c´ istotne,
z˙eby odsuna˛c´ na bok marzenia o wielkiej miło-
s´ci. Ale moz˙e sie˛ tez˙ zdarzyc´, z˙e odkryjesz taka˛
prawde˛ na temat samej siebie i własnych po-
trzeb, kto´ra nawet ciebie zaskoczy.
Kiedy Sara skre˛ciła z autostrady w znana˛
droge˛ do domu, wcia˛z˙ mys´lała o słowach Mar-
garet. Dom... dzieci...
Tak, zawsze tego pragne˛ła. Niezalez˙nie od
przeprowadzki do Londynu, kto´ra miała na celu
pomo´c jej w zrobieniu kariery zawodowej i zdo-
byciu samodzielnos´ci, w głe˛bi serca pozostała
dziewczyna˛z prowincji. Lata spe˛dzone w Londy-
nie spełniły jej oczekiwania, a mimo to uwaz˙ała
o´w pracowity okres jedynie za interludium pomie˛-
dzy dziecin´stwem a po´z´niejsza˛ rola˛z˙ony i matki.
Ilekroc´ odwiedzała rodzico´w albo siostre˛,
us´wiadamiała sobie swoje podstawowe potrze-
by, a przy okazji fakt, z˙e tłumi je swoim dotych-
czasowym trybem z˙ycia. A jednak zerwanie
znajomos´ci z Ianem przekraczało jej siły. Nie
chciała spojrzec´ prawdzie w oczy i zobaczyc´, z˙e
nigdy nie nadejdzie taki dzien´, kiedy Ian od-
wzajemni jej uczucia, popatrzy na nia˛ inaczej...
wez´mie ja˛ w ramiona.
Skon´czyła dwadzies´cia dziewie˛c´ lat. To abso-
lutnie nie staros´c´, ale tez˙ juz˙ nie pierwsza mło-
dos´c´. Ma zdecydowanie zbyt wiele lat, by oszu-
kiwac´ sie˛ takimi głupimi marzeniami. Przypo-
mniała sobie me˛z˙czyzn, kto´rzy chcieli umo´wic´
sie˛ z nia˛ na randke˛, miłych i sympatycznych. Nie
wytrzymywali poro´wnania z Ianem, z jej miłos´-
cia˛ do niego, jej adoracja˛... jej niepoprawnym
nałogowym uwielbieniem. Odmawiała tamtym
me˛z˙czyznom, ignorowała ich, zapominała...
A przeciez˙, zgodnie z tym, co mo´wiła Mar-
garet, mogła dzie˛ki nim osia˛gna˛c´ szcze˛s´cie i spe-
łnienie... doczekac´ z kto´ryms´ z nich dzieci, kto´re
dałyby jej moc rados´ci i pozwoliły zapomniec´
o Ianie.
Czy zapomniałaby? Nie, to wykluczone.
A moz˙e chodzi o to, z˙e nie chce zapomniec´? Z
˙
e
duma i upo´r nie pozwalaja˛ jej przyznac´ sie˛ do
błe˛du, choc´ jest s´wiadoma faktu, iz˙ zmarnowała
tyle lat, zrezygnowała dla niego z wielu rzeczy.
Nie chciała uznac´, z˙e poste˛powała tak idiotycz-
nie, jakby miała klapki na oczach. Teraz, kiedy
została zmuszona do opuszczenia Iana... teraz,
kiedy...
Poprawiła sie˛ nerwowo na siedzeniu, plecy
rozbolały ja˛ od wielogodzinnej jazdy. Dobrze
choc´, z˙e lato jest blisko i dzien´ dos´c´ długi, by
dotrzec´ do celu przed zmrokiem.
Na mys´l o rodzicach jej twarz pojas´niała.
Ojciec był juz˙ na emeryturze, mieszkali nadal
z matka˛ w tym samym domu, w kto´rym doras-
tały Sara i jej siostra. Dom stał na odludziu, dwie
mile za wsia˛, w połowie wa˛skiej drogi prowa-
dza˛cej do jakobickiego dworu, do kto´rego nie-
gdys´ nalez˙ał.
Dwo´r przez lata był niezamieszkany – od
s´mierci ostatniego włas´ciciela, kto´ry zmarł, nie
zostawiwszy bezpos´redniego spadkobiercy. Wy-
gla˛dało tez˙ na to, z˙e nikt nie jest zainteresowa-
ny kupnem owego zapuszczonego, połoz˙onego
na uboczu budynku.
W czasie ostatnich s´wia˛t Boz˙ego Narodzenia,
kto´re Sara spe˛dziła u rodzico´w – Ian wyjechał na
narty do Kolorado na s´wie˛ta i Nowy Rok, a za-
tem nic nie zatrzymywało jej w Londynie, nawet
gdyby miała sumienie sprawic´ zawo´d rodzicom
i zerwac´ z rodzinna˛ tradycja˛ – matka os´wiad-
czyła jej wielce poruszona, z˙e dwo´r został sprze-
dany. Kupił go jakis´ ekspert z Zarza˛du Laso´w,
kto´ry postanowił załoz˙yc´ własny interes: sadzic´
i sprzedawac´ rzadkie gatunki drzew, a takz˙e
miejscowe drzewa lis´ciaste, dla kto´rych widac´
otworzył sie˛ rynek zaro´wno w kraju, jak i za
granica˛.
Rodzice tylko przelotnie spotkali nowego
sa˛siada, ale Sara odniosła wraz˙enie, z˙e to
wystarczyło, aby matka poczuła do niego sym-
patie˛.
– Mieszka zupełnie sam w tym wielkim,
pełnym przecia˛go´w domu – oznajmiła, dodaja˛c,
z˙e zaprosiła go na pierwszy dzien´ s´wia˛t, ale
okazało sie˛, z˙e wczes´niej umo´wił sie˛ z przyjacio´-
łmi mieszkaja˛cymi na po´łnocnym wschodzie
kraju. – Jest kawalerem, nie ma z˙adnych blis-
kich. Oboje rodzice nie z˙yja˛, a brat przenio´sł sie˛
do Australii.
Jakiez˙ to podobne do matki, z˙e w tak kro´tkim
czasie wycia˛gne˛ła od nieznajomego tyle wiado-
mos´ci, pomys´lała z czułos´cia˛ Sara. Matka bynaj-
mniej nie była ws´cibska, po prostu nalez˙ała do
oso´b, kto´re maja˛ w naturze troske˛ o bliz´nich.
Ciekawe, co matka pomys´lałaby o Ianie,
gdyby Sara zaprosiła go do rodzinnego domu?
Z niezbyt miłym zdziwieniem uprzytomniła
sobie, z˙e z go´ry wie, bez głe˛bszego zastano-
wienia, z˙e Ian nie przypadłby rodzicom do
gustu. Oraz z˙e traktowałby ich z owym lekkim
lekcewaz˙eniem, kto´rym tak skutecznie posłu-
giwał sie˛ w kontaktach z ludz´mi mało waz˙nymi
lub nie dos´c´ interesuja˛cymi, aby zasłuz˙yli na
jego uwage˛.
Sara, zdenerwowana, nies´wiadomie przygry-
zła wargi. Przeciez˙ Ian wcale nie jest taki zły.
Jest dowcipny, inteligentny, zdolny... a nie pus-
ty, pro´z˙ny i zadufany. A moz˙e jednak sie˛ myli?
Moz˙e miłos´c´ ja˛ zas´lepiła, działaja˛c niczym ro´z˙o-
we okulary? Czyz˙by widziała w nim tylko te
cechy, kto´re chciała widziec´, i nie dostrzegała
innych, kto´re z´le o nim s´wiadczyły?
Gdyby Ian rzeczywis´cie był takim człowie-
kiem, jakiego ona pragnie w nim widziec´, to czy
zainteresowałby sie˛ taka˛ kobieta˛ jak Anna? At-
rakcyjnym, aczkolwiek dos´c´ pospolitym i prze-
sadnie ozdobnym opakowaniem, kto´re w s´rodku
kryje...
Ponownie przygryzła wargi. Nie ma prawa
krytykowac´ Anny tylko dlatego, z˙e... Ian niewa˛t-
pliwie ujrzał w niej cos´, co jest niezauwaz˙alne
dla drugiej kobiety... na dodatek kobiety, kto´ra
jest w nim zakochana. Zazdros´c´ nie nalez˙y do
emocji, kto´re ułatwiaja˛ ocene˛, i Sara nie jest
w tym wypadku bezstronnym se˛dzia˛. A zreszta˛,
jakie to ma znaczenie, co ona sa˛dzi o Annie?
Dos´c´, z˙e Ian ja˛ kocha, sam tak powiedział.
Na wspomnienie tamtego okropnego dnia Sa-
ra zdre˛twiała. Był poniedziałkowy ranek po week-
endzie, kto´ry Ian spe˛dził poza Londynem z przy-
jacio´łmi. To znaczy z Anna˛, jak Sara sobie po-
tem us´wiadomiła. Po´z´nym rankiem wpadł do
biura rozpromieniony i pełen entuzjazmu.
W euforii poinformował swoja˛ asystentke˛, z˙e
nareszcie go to spotkało. Nareszcie poznał ko-
biete˛, z kto´ra˛ chce spe˛dzic´ reszte˛ z˙ycia, kobiete˛
niepodobna˛ do innych...
Słuchała owych wynurzen´ z obolałym sercem
i zesztywniałymi mie˛s´niami, bała sie˛ ruszyc´,
z˙eby nie zdradzic´, jak bardzo cierpi, słuchała
z odwro´cona˛twarza˛ i ze wszystkich sił pro´bowa-
ła opanowac´ ten szok i bo´l.
A potem, kiedy po raz pierwszy zobaczyła
Anne˛, zrozumiała, jaka była głupia, z˙yja˛c złu-
dzeniem, z˙e Ian mo´głby ja˛ pokochac´. Anna
w niczym jej nie przypominała. Sara była wyso-
ka i szczupła, niemal chuda, Anna niz˙sza i o peł-
niejszych kształtach. W przeciwien´stwie do Sa-
ry, nies´miałej, w zasadzie zamknie˛tej w sobie,
cichej i zdystansowanej, Anna bez z˙adnych za-
hamowan´ wys´piewywała peany na swoja˛ czes´c´,
wychwalaja˛c swe talenty.
Podczas gdy Sara wolała skromne stroje o kla-
sycznym kroju i stonowanych kolorach, Anna
nosiła kosztowne modne ciuchy, dzie˛ki kto´rym
zwracała na siebie uwage˛.
Widza˛c, w jaki sposo´b Ian na nia˛ patrzy,
z jakim podziwem i poz˙a˛daniem s´ledzi kaz˙dy
ruch Anny, Sara uprzytomniła sobie, jak nieroz-
sa˛dne i beznadziejne jest jej ufne oczekiwanie na
dzien´, gdy to na nia˛ Ian be˛dzie patrzył i za nia˛
wodził wzrokiem.
Po prostu ona nie jest w jego typie. Och, co´z˙,
Ian ja˛ lubi, docenia jej prace˛, nawet ja˛ chwali,
robił tak przez lata... a ona była tak naiwna, z˙e na
bazie tych pochwał zbudowała sobie wiez˙e˛ na-
dziei. Kaz˙da kobieta, kto´ra ma choc´ odrobine˛
zdrowego rozsa˛dku, spostrzegłaby od razu, z˙e tej
budowli brak fundamento´w. Bo niezalez˙nie od
tego, czy Anna pojawiłaby sie˛ w z˙yciu Iana, on
nigdy nie zainteresowałby sie˛ Sara˛.
Spo´jrz prawdzie w oczy, mo´wiła sobie gorz-
ko. Nie jestes´ typem kobiety, kto´ra wzbudza
w me˛z˙czyznach poz˙a˛danie.
Siostra cze˛sto z˙artowała z jej pows´cia˛gliwo-
s´ci, powtarzała, z˙e powinna sie˛ odpre˛z˙yc´, zaba-
wic´...
– Zawsze jestes´ taka sztywna i poprawna –
mo´wiła jej Jacqui. – Taka wymuskana i dosko-
nała, z˙e z˙aden facet nie s´mie potargac´ ci włoso´w
ani rozmazac´ szminki.
Sara chciała zaprzeczyc´, ale słowa siostry
mocno ja˛ dotkne˛ły. To nie jej wina, z˙e nie jest
ładna ani z˙ywiołowa i nie ma burzy loko´w.
Z zaz˙enowaniem przypominała sobie, jak Anna
z niej kpiła, mo´wia˛c:
– Jest pani niewiarygodna, słowo daje˛. Ar-
chetyp sfrustrowanej starej panny, kto´ra zadurza
sie˛ w nieosia˛galnym me˛z˙czyz´nie. Przypusz-
czam, z˙e wcia˛z˙ jest pani dziewica˛. Ian uwaz˙a, z˙e
to s´miechu warte, kobieta w pani wieku, kto´ra
nie miała do tej pory kochanka! Ale z drugiej
strony czy chciałby pania˛jakis´ prawdziwy facet?
Rzucaja˛c jej w twarz obelgi lekkim tonem,
Anna przygla˛dała sie˛ jej z szyderczym us´mie-
chem. Jej jasnoniebieskie oczy patrzyły złos´-
liwie na blade, znieruchomiałe oblicze Sary.
Wspominaja˛c te chwile, tak mocno zacisne˛ła
dłonie na kierownicy, az˙ knykcie jej zbielały. Do
tej pory nie dopuszczała do siebie owych wspo-
mnien´, nie mys´lała o Annie i Ianie, jak z niej
drwia˛ i bawia˛ sie˛ jej kosztem.
Skurczyła sie˛ z bo´lu i napie˛cia, a jednak w tej
udre˛ce znalazło sie˛ miejsce na cichy głos, kto´ry
spytał chłodno: Dlaczego? Dlaczego, skoro ma
tak dobre zdanie na temat Iana, natychmiast nie
odrzuca informacji, z˙e ten sam człowiek moz˙e
byc´ wobec kogokolwiek tak nieludzki i podły?
Bo nie chodzi nawet o nia˛, osobe˛, kto´ra˛ znał od
lat, kto´ra˛, wedle jego własnych sło´w, podziwiał
i o kto´rej dobro sie˛ troszczył.
Mogła pogodzic´ sie˛ z tym, z˙e Ian jej nie ko-
cha, bo niby czym sobie na to zasłuz˙yła? Miłos´c´
ani nie przychodzi na zawołanie, ani nie da sie˛
łatwo odegnac´, o czym akurat Sara doskonale
wiedziała. Ale ten Ian, kto´rego tak wielbiła, ten
Ian, kto´rego jej zdaniem dobrze znała, a wie˛c
człowiek o´w nigdy, przenigdy nie wys´miewałby
sie˛ z niej w tak okrutny sposo´b. Tak szyderczo.
I to na domiar złego z druga˛ osoba˛, choc´by była
to jego przyszła z˙ona.
Z cała˛ pewnos´cia˛ ten Ian, kto´rego znała,
okazałby z˙yczliwos´c´, wspo´łczucie, nawet wobec
obcych sobie ludzi, i wstre˛tna by mu była taka
małostkowos´c´.
Ten Ian, kto´rego znała, nawet gdyby wiedział
o jej miłos´ci, przenigdy nie zachowałby sie˛ tak,
jak opisała to Anna. A jednak, gdy Anna kpiła
z niej w z˙ywe oczy, zamiast niezwłocznie od-
rzucic´ wszelkie kalumnie, do kto´rych Ian nie
byłby przeciez˙ zdolny, kto´re absolutnie nie mog-
ły wyjs´c´ z ust człowieka takiego kalibru, Sara
potrafiła jedynie stac´ i słuchac´ z przykra˛ s´wiado-
mos´cia˛ ogromu własnej głupoty i tego, jak bar-
dzo oszukiwała sama˛ siebie.
Niemniej to nie Ian był teraz obiektem jej
nienawis´ci, to nie dla niego czuła pogarde˛.
Nie, te gorzkie, zjadliwe emocje zarezerwo-
wała dla siebie. I to włas´nie z ich powodu
musiała wyjechac´ z Londynu. Nie mogła do-
pus´cic´ do tego, aby zasłuz˙yc´ na jeszcze wie˛ksza˛
pogarde˛. W Londynie tak łatwo jest znalez´c´
jakis´ fatalny w skutkach pretekst do spotkania
z Ianem, jakikolwiek pretekst, jakikolwiek nie-
uzasadniony powo´d... Nie chciała doprowadzic´
od podobnej sytuacji. Nie s´miała wystawiac´
sie˛ na takie pokusy.
Dzie˛ki Bogu sa˛ rodzice, do kto´rych moz˙e
pojechac´, i kto´rzy nie maja˛ bladego poje˛cia o jej
uczuciowych perypetiach. Matka za kaz˙dym
razem wypytywała ja˛ o londyn´skie z˙ycie, na
przykład, czy spotkała juz˙ ,,kogos´ specjalnego’’.
Sara wiedziała, z˙e matka jest bardzo rozczaro-
wana, z˙e jej druga co´rka nie wyszła dota˛d za ma˛z˙
i nie urodziła dzieci, i to nie dlatego, z˙e pragne˛ła
miec´ wie˛cej wnuko´w. Matka wiedziała po pros-
tu, z˙e Sara kocha dzieci.
Zerkne˛ła na zegarek. Jeszcze chwila i znaj-
dzie sie˛ w domu. Od Wrexall, wsi, gdzie doras-
tała, dzieli ja˛ tylko kilka mil. Bardzo lubiła ten
pofałdowany krajobraz, te widoki na odległa˛
granice˛ Walii. Niedaleko znajdowało sie˛ histo-
ryczne Ludlow. Dziecin´stwu Sary towarzyszyły
mity i legendy zwia˛zane z krwawa˛ przeszłos´cia˛
okolicy.
Jej ojciec, zanim przeszedł na emeryture˛,
był wspo´łwłas´cicielem kancelarii adwokackiej
w Ludlow. W czasie wakacji pomagała mu
w pracach biurowych i to wtedy włas´nie po-
stanowiła zostac´ wykwalifikowana˛ sekretarka˛.
Zamierzała nauczyc´ sie˛ je˛zyko´w obcych, a na-
ste˛pnie przez jakis´ czas pracowac´ za granica˛,
moz˙e nawet w Brukseli, ale potem poznała Iana
i jej plany uległy zmianie.
Teraz było juz˙ za po´z´no na roztrza˛sanie tego,
co by było, gdyby ich s´ciez˙ki nigdy sie˛ nie
skrzyz˙owały.
Kiedy jechała przez cicha˛wies´, zapadał z wol-
na zmierzch i zapalały sie˛ s´wiatła w oknach
domo´w stoja˛cych wzdłuz˙ drogi. Sara cieszyła sie˛
na spotkanie z bliskimi, a ta przyjemnos´c´ oczeki-
wania grzała jej serce i odsuwała bolesny chło´d,
kto´ry je zaatakował. Powro´t do domu zawsze
budził w niej dziecie˛ca˛ rados´c´, niezalez˙nie od
upływu lat.
Nawet praca u boku Iana nie rekompensowała
jej całkowicie rzadkich wizyt u rodzico´w, spot-
kan´ z siostra˛ i starymi przyjacio´łmi – chociaz˙
wie˛kszos´c´ jej szkolnych kolego´w zmieniła miej-
sce zamieszkania. W tej cze˛s´ci kraju nie byli
w stanie znalez´c´ satysfakcjonuja˛cej pod wzgle˛-
dem finansowym pracy. Takz˙e siostra Sary wy-
niosła sie˛ z rodzinnych stron i mieszkała teraz
z me˛z˙em w Dorset.
Zjechała z autostrady na droge˛ prowadza˛ca˛ do
domu i lekko zapiekły ja˛ oczy. O nieba, ostatnia
rzecz, jakiej by sobie z˙yczyła, to zalac´ sie˛ łzami.
Gdyby tak sie˛ stało, matka od razu odgadłaby, z˙e
cos´ jest nie tak. Owszem, Sara jechała do domu,
by wylizac´ sie˛ z ran, ale nie zamierzała tego
wszem i wobec okazywac´.
Mine˛ła otwarta˛ brame˛ i zajechała przed dom.
Zmarszczyła czoło na widok ciemnych okien, po
czym wzruszyła ramionami. Rodzice sa˛ zapew-
ne w kuchni, pomys´lała. Matka szykuje kolacje˛,
a ojciec siedzi przy stole i czyta popołudniowa˛
gazete˛.
Us´miechne˛ła sie˛ pod nosem, zaparkowała sa-
mocho´d i wysiadła, po czym szybkim krokiem
ruszyła w strone˛ tylnego wejs´cia. Jednakz˙e gdy
mine˛ła ro´g domu, zobaczyła, z˙e i w kuchni jest
ciemno. Nigdzie nie dostrzegła z˙ywej duszy,
a co gorsza, drzwi garaz˙u stały otworem, a jego
wne˛trze było puste.
Czy to moz˙liwe, z˙eby wybrali sie˛ na zakupy?
– zastanowiła sie˛, przygryzaja˛c wargi. Nie, to
mało prawdopodobne...
Rozwaz˙ała włas´nie, gdzie na Boga podziali sie˛
rodzice, kiedy do jej uszu dobiegł dz´wie˛k silnika.
Kiedy jednak obiegła dom i stane˛ła od frontu,
stwierdziła, z˙e samocho´d, kto´ry zatrzymał sie˛ na
kon´cu podjazdu, to nie stateczny sedan rodzi-
co´w, tylko jakis´ zdezelowany land-rover.
Z samochodu wyskoczył nieznany jej me˛z˙-
czyzna, wysoki i dobrze zbudowany, z ge˛stymi
ciemnymi włosami, kto´re az˙ prosiły sie˛ o fryz-
jera, i spojrzał na nia˛ ze s´cia˛gnie˛tymi brwiami.
Miał na sobie spłowiałe dz˙insy z dziura˛ na
jednym kolanie, i ro´wnie stara˛ kraciasta˛ koszule˛.
Kalosze i re˛ce miał uwalane błotem, jak zauwa-
z˙yła, kiedy do niej podszedł ze słowami:
– Jez˙eli szuka pani Browningo´w, to obawiam
sie˛, z˙e nie ma pani szcze˛s´cia. Wyjechali do Dor-
set. Ich co´rka zacze˛ła wczoraj niespodziewanie
rodzic´ i zie˛c´ prosił, z˙eby przyjechali im pomo´c...
Urwał nagle i zapytał, s´cia˛gaja˛c mocniej brwi:
– Słabo pani? Chyba pani nie zemdleje?
Ona miałaby zemdlec´? Sara obrzuciła go lo-
dowatym spojrzeniem. Nigdy dota˛d nikt nie po-
wiedział jej, z˙e wygla˛da na słaba˛ kobiete˛, kto´ra
mdleje.
W innych okolicznos´ciach ta kompletnie myl-
na ocena byc´ moz˙e by ja˛ rozbawiła. Sara za-
zwyczaj zraz˙ała do siebie me˛z˙czyzn swoja˛ nieza-
lez˙nos´cia˛. Fakt, z˙e nieznajomy zobaczył w niej
istote˛ słaba˛ i bezbronna˛, kto´ra niczym wiktorian´-
ska panna mdleje na wies´c´, z˙e rodzico´w nie ma
w domu, powiedział jej, z˙e ten me˛z˙czyzna nie zna
sie˛ na kobietach, choc´by i był ekspertem w wielu
innych dziedzinach.
– Nie, nie zamierzam zemdlec´ – oznajmiła. –
Po prostu zdziwiłam sie˛ mocno, z˙e nie zasta-
łam rodzico´w w domu.
– To pani rodzice! – Juz˙ miał zawro´cic´, ale na
te˛ wiadomos´c´ spojrzał na nia˛ z nieskrywanym
zainteresowaniem. – To pani jest Sara – rzekł
w kon´cu, patrza˛c na nia˛z tak oczywistym zdumie-
niem, z˙e zacze˛ła sie˛ zastanawiac´, co mu o niej
naopowiadano.
– Tak, jestem Sara – przyznała chłodno, po
czym, przypominaja˛c sobie, z˙e jest w domu,
a nie w Londynie, i z˙e nie musi zachowywac´
wielkomiejskiej rezerwy, a na dodatek, z˙e o´w
me˛z˙czyzna to zapewne znajomy rodzico´w, do-
dała: – A pan to pewnie...
– Stuart Delaney – przedstawił sie˛ i wycia˛g-
na˛ł do niej re˛ke˛. Szybko ja˛ jednak cofna˛ł, kiedy
oboje uprzytomnili sobie, z˙e jest cała w błocie.
– Włas´nie dołowałem sadzonki drzew. Wraca-
łem do domu, z˙eby sie˛ umyc´, kiedy zobaczyłem
pani samocho´d. Wiem, z˙e pani rodzice wyjecha-
li, wie˛c pomys´lałem: zobacze˛, o co chodzi. Czy
oni spodziewali sie˛...
Sara pokre˛ciła głowa˛.
– Nie, ja... – Zamilkła. Nie miała che˛ci wyjas´-
niac´ mu, z˙e przyjechała pod wpływem impulsu.
A wie˛c to jest ten nowy sa˛siad rodzico´w, kto´ry
kupił stary dwo´r. Był młodszy niz˙ sie˛ spodziewa-
ła, tuz˙ po trzydziestce, jej zdaniem. Na pierwszy
rzut oka twardy gos´c´, kto´ry niewa˛tpliwie ma
w sobie o wiele wie˛cej dobrosa˛siedzkiej z˙ycz-
liwos´ci, niz˙ sugerowałaby to jego powierzchow-
nos´c´. Na to przynajmniej wskazywało jego zain-
teresowanie gos´ciem, kto´ry przybył do domu
sa˛siado´w.
– To ja juz˙ lece˛. Ma pani klucze, prawda?
Pani rodzice zostawili mi tez˙ klucz...
– Tak, mam swo´j klucz – zapewniła, mys´la˛c
ponownie, jak łatwo popełnic´ bła˛d, osa˛dzaja˛c
ludzi po pozorach.
Patrza˛c na niego, do głowy by jej nie przyszło,
z˙e moz˙e sie˛ o nia˛ martwic´, o nia˛ czy o kogokol-
wiek innego. Miał taki surowy i nieobecny
wyraz twarzy... zupełnie inny niz˙ Ian, w kto´rym
było o wiele wie˛cej ciepła i otwartos´ci. A jednak
czy Ian w podobnej sytuacji zawracałby sobie
głowe˛ losem obcej osoby?
Czuja˛c, z˙e do jej oczu napływaja˛ łzy, od-
wro´ciła twarz od me˛z˙czyzny. Co za pech, jecha-
ła taki kawał drogi, z˙eby nie zastac´ rodzico´w
w domu. Teraz musiała przyznac´, z˙e bardzo na
nich liczyła... na łagodza˛cy balsam ich miłos´ci,
ich pozbawione ws´cibstwa zainteresowanie... na
sama˛ ich obecnos´c´. No co´z˙, juz˙ za po´z´no, by
zawracac´ do Londynu, choc´ przemkne˛ło jej to
przez mys´l. Z drugiej strony perspektywa samo-
tnej nocy w pustym domu, kiedy nie pozostaje
nic do roboty pro´cz roztrza˛sania tego, co sie˛
stało... Ruszyła do drzwi.
I wtedy nagle ziemia pod jej stopami zafalo-
wała w dos´c´ szczego´lny sposo´b, zupełnie jakby
szła po wodzie, a nie po twardym gruncie. Sara
zamrugała powiekami, zakre˛ciło jej sie˛ w gło-
wie, jakis´ me˛ski głos wołał ja˛ po imieniu, ale ten
głos płyna˛ł z tak daleka, z˙e odbierała go jedynie
jako cichy pomruk, jak szum w przystawionej do
ucha muszli. Pomimo to usiłowała mu odpowie-
dziec´, spojrzec´ w strone˛, z kto´rej dochodził, ale
wszystko ogarniała ciemnos´c´... czern´...
Zbyt po´z´no zdała sobie sprawe˛, z˙e zachowała
sie˛ bardzo nierozsa˛dnie, nie jedza˛c nic przed
wyjazdem, ale tak bardzo spieszyła sie˛ do domu,
a poza tym i tak przez ostatnie dni apetyt jej nie
dopisywał.
Pro´bowała cos´ powiedziec´, zapewnic´ te˛ za-
mglona˛ postac´, kto´ra sie˛ do niej zbliz˙ała, z˙e nic
jej nie jest, ale słowa nie przechodziły jej przez
gardło, a ona sama zapadała w czarny wir
ciemnos´ci, kto´ry nie chciał jej wypus´cic´.
A jednak, pomimo stanowczych zapewnien´,
z˙e jej sie˛ to nie zdarza, włas´nie mdlała.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Ja nie mdleje˛!
Zmarszczyła czoło, rozpoznaja˛c własny głos.
Otworzyła oczy i przekonała sie˛, z˙e lez˙y na
tylnym siedzeniu land-rovera, a co wie˛cej, z˙e
pod plecami ma cos´ twardego i guzowatego.
Pro´bowała zmienic´ pozycje˛, ale powstrzymały
ja˛ duz˙e me˛skie dłonie.
– Nie tak szybko, bo znowu straci pani przy-
tomnos´c´. Prosze˛ chwile˛ spokojnie polez˙ec´.
– Znowu strace˛ przytomnos´c´...
Co on o niej mys´li, do diabła? – oburzyła sie˛.
– Ja nigdy nie mdleje˛ – powto´rzyła kategory-
cznie. – Prosze˛ mnie pus´cic´...
Chciała usia˛s´c´, szarpała sie˛ z me˛z˙czyzna˛, i az˙
je˛kne˛ła ze zdumienia, kiedy po podniesieniu
głowy poczuła sie˛ jak na karuzeli.
– Spokojnie. Niech pani polez˙y, to pani dob-
rze zrobi.
Ten niski głos, taki opanowany i stanowczy,
powinien ja˛ zdenerwowac´, a tymczasem z jakie-
gos´ powodu odnio´sł wre˛cz przeciwny skutek.
Rozluz´nił jej napie˛te mie˛s´nie, ukoił jej ciało
i umysł. Została na miejscu, opus´ciła powieki,
poczuła, z˙e me˛z˙czyzna obejmuje mocno jej
nadgarstek i mierzy te˛tno.
– A teraz prosze˛ oddychac´ powoli i głe˛boko.
Tylko nie za głe˛boko...
I znowu, ku własnemu zdumieniu, posłuchała
go, z łatwos´cia˛ dostosowuja˛c oddech do regular-
nego rytmu głosu, kto´ry wydawał polecenia.
– Juz˙ lepiej?
Tym razem, kiedy podniosła powieki i skine˛ła
głowa˛, s´wiat przed jej oczami nie zawirował,
lecz pozostał nieruchomy.
– Sama jestem sobie winna – oznajmiła
i usiadła, ostroz˙niej niz˙ poprzednio i z o wiele
lepszym skutkiem.
Znajdowała sie˛ na tylnym siedzeniu land-ro-
vera Stuarta Delaneya. Pachniało tam s´wiez˙a˛
ziemia˛, deszczem i sadzonkami.
– Nie jadłam nic przed wyjazdem z Londynu.
Nie musi mu mo´wic´, z˙e prawde˛ powiedziaw-
szy, nie jadła porza˛dnie od kilku dni, a nie kilku
godzin.
Skrzywiła lekko wargi, bo zupełnie niepro-
szony pojawił sie˛ przed jej oczami wizerunek
Anny, pełnej kobiecos´ci, mie˛kkich kra˛głos´ci,
kto´re stanowiły tak wielki kontrast z jej kancias-
ta˛ sylwetka˛. ,,Chuda i zasuszona’’ – w taki oto
lekcewaz˙a˛cy sposo´b opisała ja˛ Anna, sprawia-
ja˛c, z˙e Sara poczuła sie˛ zwie˛dła, wyniszczona,
wre˛cz stara, chociaz˙ to Anna była od niej dwa
lata starsza.
Me˛z˙czyz´ni nie przepadaja˛ za chudymi, oni
lubia˛ te mie˛kkie linie, wypukłos´ci i zagłe˛bienia,
te˛ dojrzała˛ obietnice˛ kobiecego ciała o kusza˛-
cych kształtach.
Sara zastygła w bezruchu, czekaja˛c, az˙ Stuart
Delaney wygłosi jakis´ komentarz na temat jej
figury, ale on, ku jej uldze, zauwaz˙ył tylko
mimochodem:
– Co´z˙, kaz˙demu to sie˛ zdarza, kiedy mamy
waz˙niejsze sprawy na głowie. Mnie takz˙e, mo´-
wia˛c szczerze...
Sara siedziała wyprostowana, z z˙alem zdaja˛c
sobie sprawe˛, z˙e w brudnym wne˛trzu land-rove-
ra z pewnos´cia˛ powaz˙nie ucierpiec´ musiał jej
kremowy kostium.
– Jechałem włas´nie do domu, sam jeszcze nic
nie jadłem. Moz˙e pojedzie pani ze mna˛, skoro
rodzico´w i tak nie ma? Akurat dzis´ była u mnie
pani Gibbons, kto´ra przychodzi ze wsi sprza˛tac´,
i zwykle przygotowuje mi tez˙ cos´ do jedzenia.
Pani rodzice byli dla mnie tacy mili...
Zrobiłaby głupio, gdyby odrzuciła zaprosze-
nie. To nie Londyn, gdzie kobiecie nie wolno
ufac´ obcemu, ledwie poznanemu me˛z˙czyz´nie.
Poza tym matka niejeden raz opowiadała Sarze
przez telefon, jak wielka˛ sympatia˛ darza˛ nowego
sa˛siada.
Alternatywa˛ było samotne siedzenie w czte-
rech s´cianach i rozmys´lanie, rozpamie˛tywanie...
– Jez˙eli to na pewno nie be˛dzie panu prze-
szkadzac´...
– Nie zapraszałbym pani, gdyby mi prze-
szkadzało.
W tych słowach wyczuła wie˛cej niz˙ cien´
szorstkos´ci, a jednak, zamiast sie˛ obraz˙ac´, od-
nalazła w nich cos´ ods´wiez˙aja˛cego. Stuart tak
bardzo ro´z˙ni sie˛ od Iana. U tego drugiego urok
maskował okrucien´stwo i bezdusznos´c´, przez
kto´re Sara czuła sie˛, jakby ja˛ poturbowano i po-
rzucono obolała˛ i z krwawia˛cymi ranami. Juz˙
lepszy byłby brutalny, niczego nie udaja˛cy cios.
– Dobrze, w takim razie pojade˛ za panem
swoim samochodem – zaproponowała, na co
Stuart pokre˛cił głowa˛.
– Nie, lepiej nie... Raczej pani juz˙ nie ze-
mdleje, ale nie nalez˙y ryzykowac´.
– Kiedy w innym wypadku musiałby mnie
pan odwiez´c´ – zacze˛ła protestowac´.
Me˛z˙czyzna juz˙ jej nie słuchał, wyskoczył
z samochodu i podszedł do drzwi od strony
kierowcy.
Sara ruszyła za nim. Miała juz˙ okazje˛ jechac´
na tyle zdezelowanego starego land-rovera. Kie-
dy była nastolatka˛, zdarzało jej sie˛ to dosyc´
cze˛sto. Z dos´wiadczenia wiedziała zatem, jak
niewygodna podro´z˙ ja˛ czeka, jez˙eli zostanie
z tyłu. O wiele wygodniej be˛dzie jej na miejscu
obok kierowcy.
Zsune˛ła ze sto´p sandałki na wysokich ob-
casach i przygotowała sie˛, by zeskoczyc´ na
ziemie˛, w czym nie pomagała prosta wa˛ska
spo´dnica. Stuart, kto´ry, jak sa˛dziła, zostawił ja˛
sama˛, ku jej zaskoczeniu czekał, by złapac´ ja˛
w ramiona.
– Prosze˛... nie musi pan... – protestowała bez
tchu, w jednej re˛ce s´ciskaja˛c buty, a druga˛
wczepiaja˛c sie˛ w jego koszule˛.
Z głowa˛wcis´nie˛ta˛ w ramiona Stuarta niełatwo
było zachowac´ rezerwe˛ i powage˛, zwłaszcza
kiedy opuszki jej palco´w nieumys´lnie dotykały
jego ciepłej szyi.
Jak szybko i niespodziewanie, na skutek blis-
kiego kontaktu z me˛z˙czyzna˛, jej oddech stał sie˛
płytki i przyspieszył. Sara wpadła w prawdzi-
we zakłopotanie.
Jej oczy pociemniały, wyraz˙aja˛c głe˛bokie
zdziwienie. Kiedy jej ciało zesztywniało pod
wpływem tych wszystkich doznan´, musiała na-
tychmiast opus´cic´ powieki. Tłumaczyła sobie,
z˙e chodzi wyła˛cznie o to, z˙e znalazła sie˛ w ab-
solutnie nieoczekiwanej sytuacji. No bo kiedy
ostatnio jakis´ me˛z˙czyzna wzia˛ł ja˛ na re˛ce i trzy-
mał tak jak Stuart?
Kiedy ostatnim razem dos´wiadczyła bliskos´ci
me˛z˙czyzny w jakiejkolwiek formie, choc´by i jak
najdalszej od kontaktu erotycznego? Usiłowała
sobie to przypomniec´, przywołac´ w pamie˛ci
jakis´ obraz, dla zro´wnowaz˙enia owych szczego´l-
nych i niechcianych wraz˙en´, kto´re wprawiały ja˛
w zmieszanie. Niestety, nic jej nie przychodziło
do głowy.
Och, kiedy miała lat nas´cie, bywały okazje...
chłopcy... niezdarne pocałunki i us´ciski, ale ona
zawsze była ta˛ bierna˛ strona˛... a potem, gdy
poznała Iana...
Stuart, kto´ry wyczuł jej napie˛cie, przystana˛ł
i rzekł spokojnie:
– Nie upuszcze˛ pani. Prosze˛ pamie˛tac´, z˙e
jestem przyzwyczajony do dz´wigania młodych
drzew. Jez˙eli pani mys´li, z˙e z nimi nie trzeba
poste˛powac´ delikatnie, to sie˛ pani myli. Nie ma
nic bardziej delikatnego niz˙ młode drzewo prze-
niesione z jego siedliska. Wystarczy moment
nieuwagi, a moz˙na spowodowac´ zarysowania
albo uszkodzenia korzeni, kto´re be˛da˛ fatalne
w skutkach.
Sara walczyła ze soba˛, by nie wybuchna˛c´ na
wpo´ł histerycznym s´miechem. To ona zadre˛cza
sie˛ z powodu niepokoja˛cych fizycznych doznan´,
kto´re zrodził w niej dotyk ramion Stuarta, spina
sie˛, by je przed nim ukryc´, gdy tymczasem
w oczach swojego dobrodzieja jest tylko obiek-
tem wymagaja˛cym przeniesienia z miejsca na
miejsce.
A przy tym Stuart, zdaje sie˛ nies´wiadomy blis-
kiego kontaktu, zachowuje sie˛, jakby to nie robiło
na nim z˙adnego wraz˙enia. Kompletnie nie zwaz˙a
tez˙ na nieznaczny dreszcz emocji, kto´ry przebiegł
Sare˛ i spowodował szybsze bicie jej serca.
Jej ciało juz˙ dawno nie zachowywało sie˛
w taki sposo´b. Zdała sobie z tego sprawe˛, kiedy
Stuart ostroz˙nie posadził ja˛ w fotelu pasaz˙era na
przodzie land-rovera.
Swego czasu wystarczyło, by Ian wszedł do
pokoju, w kto´rym akurat przebywała, a jej ciało
rozpalała bolesna gora˛czka. Wystarczył nawet
jego głos, sama s´wiadomos´c´ jego obecnos´ci. Ale
po´z´niej...
S
´
cia˛gne˛ła brwi, chciała sobie przypomniec´,
kiedy po raz ostatni zareagowała w ten sposo´b na
Iana. Musiała przyznac´, z˙e nic takiego nie pa-
mie˛ta, co było tym dziwniejsze, z˙e przeciez˙ go
kochała...
W dalszym cia˛gu marszczyła z namysłem
czoło, kiedy Stuart siadł za kierownica˛ i zapalił
silnik.
Anna nazwała ja˛ drwia˛co istota˛ ,,bezpłcio-
wa˛’’. W głe˛bi duszy Sara podpisywała sie˛ pod
tym obraz´liwym słowem. Kochała Iana, poz˙a˛da-
ła go, oczywis´cie, ale przez lata ujarzmiła i wyci-
szyła owo poz˙a˛danie. I to do tego stopnia, z˙e
prawde˛ powiedziawszy, zapomniała, jak to jest,
kiedy ciało rozdziera ostry bo´l oznaczaja˛cy te˛
wszechogarniaja˛ca˛ gotowos´c´ kobiety na spot-
kanie z me˛z˙czyzna˛.
Zda˛z˙yła uwierzyc´, z˙e ma juz˙ za soba˛ fascyna-
cje zwia˛zane z radosnym podnieceniem, z˙e
wpłyne˛ła na spokojniejsze wody dojrzałej kobie-
cos´ci.
A tu prosze˛, dzieje sie˛ z nia˛ cos´ takiego, co
wydawało sie˛ juz˙ niemoz˙liwe. I to nie z powodu
Iana, kto´rego kocha, ale z powodu innego me˛z˙-
czyzny, nieznajomego, kto´ry nie dał jej z˙adnego
sygnału, by mys´lała o nim w takich kategoriach.
Kiedy Stuart prowadził w skupieniu samo-
cho´d, zaniepokojona Sara zachodziła w głowe˛,
co sie˛ włas´ciwie stało. Dlaczego jej ciało pod-
niosło bunt i tak ja˛ zaskoczyło? Pomys´lała zde-
nerwowana, z˙e moz˙e lepiej było odrzucic´ za-
proszenie na kolacje˛. Ale zaraz potem do głosu
doszedł rozsa˛dek i musiała z autoironia˛ zauwa-
z˙yc´, z˙e bynajmniej nic nie wskazuje na to, aby
miała spe˛dzic´ ten wieczo´r w ramionach Stuarta
Delaneya.
W kon´cu dos´wiadczyła owych niepokoja˛cych
doznan´ jedynie wo´wczas, gdy nio´sł ja˛ na re˛kach,
a zatem absolutnie nie grozi jej, z˙e to sie˛ po-
wto´rzy.
Szczerze mo´wia˛c, uznała w duchu, najlepiej
zapomniec´ o tym incydencie. W ostatnim czasie
miała wiele traumatycznych przez˙yc´. Trudno sie˛
nawet dziwic´, z˙e niekto´re z jej własnych reakcji
mogły ja˛ zaskoczyc´.
Przed ich oczami wielka bryła dworu zacze˛ła
wyłaniac´ sie˛ z mroku i nabierac´ kształto´w. Sara
zagłuszała w sobie cichy głos, kto´ry wmawiał
jej, z˙e to wyła˛cznie jej ciało odpowiedziało na
fizyczny kontakt ze Stuartem, a sfera uczuc´ nie
ma z tym nic wspo´lnego.
Ostatecznie znała siebie dobrze i była przeko-
nana, z˙e nie nalez˙y do tego rodzaju kobiet, kto´re
musza˛ czerpac´ z zewna˛trz poczucie pewnos´ci
siebie, poza soba˛ szukac´ z´ro´dła psychicznego
komfortu, i kto´rym wyła˛cznie czysto fizyczny
zwia˛zek z me˛z˙czyzna˛ daje gwarancje˛, z˙e sa˛
wystarczaja˛co kobiece i godne poz˙a˛dania.
Czyz˙ Anna i Ian nie okazali jej w okrutny
sposo´b, z˙e me˛z˙czyz´ni nie interesuja˛ sie˛ podob-
nymi do niej kobietami? Przypomniała sobie
z gorycza˛ oskarz˙ycielska˛ przemowe˛ Anny. By-
łaby kompletna˛ idiotka˛, gdyby choc´ przemkne˛ło
jej przez mys´l, by poddac´ owo oskarz˙enie wery-
fikacji, podja˛c´ pro´be˛ udowodnienia im, z˙e sie˛
myla˛...
Jej mys´li zabła˛kały sie˛ tak daleko, z˙e sie˛
przeraziła. Dosyc´. Miałaby is´c´ do ło´z˙ka z innym
me˛z˙czyzna˛, nie z Ianem? Z kims´, kogo nie
kocha? Czyz˙by oszalała? Czy niedawne wstrza˛-
saja˛ce przez˙ycia do tego stopnia wytra˛ciły ja˛
z ro´wnowagi, z˙e zaburzyły zaro´wno jej emocje,
jak i rozum?
Skon´cz z tym, ostrzegła sie˛ surowo w mys´-
lach. Masz dos´c´ problemo´w na głowie, nie pora
szukac´ sobie nowych.
Sara od lat nie była juz˙ w tym dworze. Po raz
ostatni miało to miejsce przy okazji grzecznos´-
ciowej wizyty, kto´ra˛ składała wraz z matka˛ na
Boz˙e Narodzenie poprzedniemu włas´cicielowi.
Kiedy była mała˛ dziewczynka˛, ten dom wzbu-
dzał w niej fascynacje˛. Teraz, gdy Stuart za-
trzymał land-rovera na tyłach budynku, gdzie
niegdys´ był dziedziniec stajenny, odwro´ciła sie˛
do niego i zapytała:
– Włas´ciwie dlaczego kupił pan ten maja˛tek?
Popatrzył na nia˛ z przelotnym us´miechem. To
był miły us´miech, a na dodatek w lewym poli-
czku me˛z˙czyzny robił sie˛ przy okazji urokliwy
dołeczek. Musiała pows´cia˛gna˛c´ dziwna˛ che˛c´,
z˙eby wycia˛gna˛c´ re˛ke˛ i dotkna˛c´ tego miejsca.
Z dołeczkiem w policzku Stuart nie wygla˛dał juz˙
na człowieka twardego jak skała.
Teraz zobaczyła, z˙e choc´ nie miał uroku Iana,
był mimo wszystko bardzo przystojny. Przy-
znała z lekkim zdziwieniem, z˙e jest me˛z˙czyzna˛,
kto´ry wzbudza w kobiecie zaufanie i wiare˛, z˙e
moz˙na na nim polegac´. Taki me˛z˙czyzna jest
znakomitym materiałem na ojca...
I gdziez˙ to zawe˛drowały jej mys´li? Co tez˙
nimi kierowało? Dobry ojciec... To głupie mys´-
lec´ w ten sposo´b o niemal zupełnie obcym
człowieku.
– Z powodu laso´w – usłyszała nagle jego głos
i zmarszczyła czoło, az˙ dotarło do niej, z˙e Stuart
odpowiada na jej pytanie. – To znaczy nie
z powodu jakos´ci tutejszych drzew, bo prawde˛
mo´wia˛c, sa˛ w dosyc´ kiepskim stanie. Trzeba
było wycia˛c´ wie˛kszos´c´ de˛bo´w, mam nadzieje˛, z˙e
wykorzystam chociaz˙ drewno, wie˛c zdecydowa-
ła raczej ziemia. Grunty sa˛tu idealne albo prawie
idealne dla moich celo´w. Areał, kto´ry nalez˙y do
maja˛tku, całkiem mi wystarcza, na dodatek zie-
mie˛ osłaniaja˛ wzgo´rza Walii.
Ziemia jest nawodniona, ale nie bagnista.
Musze˛ przyznac´, z˙e pocza˛tkowo ryzyko zwia˛za-
ne z przeniesieniem tu naszych sadzonek spe˛-
dzało mi sen z powiek, ale jak dota˛d straty sa˛
minimalne, a nowe drzewa, kto´re posadzilis´my,
maja˛ sie˛ dobrze. Przesadzanie dorosłych drzew
zawsze stanowi ryzyko, dlatego zanim sprzeda-
my choc´ jedno, trzeba sprawdzic´, doka˛d chca˛ je
przenies´c´ i czy kupiec ma s´wiadomos´c´, co nale-
z˙y robic´, dopo´ki drzewo nie zakorzeni sie˛ bez-
piecznie w nowym miejscu. Mimo zniszczen´,
jakie wyrza˛dziły niedawne burze, osia˛gne˛lis´my
całkiem niezłe zyski ze sprzedaz˙y, ale to tylko
zmusza nas do wie˛kszej produkcji, co zno´w
wymaga czasu.
Sara słuchała go z zainteresowaniem i zdzi-
wieniem.
– Nie wiedziałam, z˙e moz˙na przesadzac´ do-
rosłe drzewa.
– Moz˙na, pod warunkiem, z˙e zostały wyho-
dowane specjalnie w tym celu. Ten interes roz-
pocza˛ł mo´j wuj, znalazł po prostu nisze˛ w ryn-
ku i w hrabstwach be˛da˛cych gło´wnymi dostaw-
cami. Po jego s´mierci odziedziczyłem firme˛.
Pracowałem wo´wczas w Zarza˛dzie Laso´w, a by-
łem akurat tymczasowo oddelegowany do pracy
w Kanadzie. Z pocza˛tku nosiłem sie˛ z zamiarem
sprzedania firmy, ale potem przyszły te burze
z osiemdziesia˛tego sio´dmego i podaz˙ dorosłych
drzew zmalała, bo hodowco´w jest jednak nie-
wielu. No i tak sie˛ jakos´ stało, z˙e doszedłem do
wniosku, z˙e zakorzeniło sie˛ to we mnie, jes´li
moz˙na tak powiedziec´. Firma wymagała roz-
woju, wie˛c zacza˛łem sie˛ rozgla˛dac´ za jakims´
nowym miejscem, gdzie moz˙na by ja˛ przenies´c´.
– To bardzo ciekawe – zauwaz˙yła Sara, zre-
szta˛ całkiem szczerze, ale Stuart nagle zacisna˛ł
wargi, jakby uznał, z˙e jej komentarz zabrzmiał
sarkastycznie.
Dotkne˛ła go bezwiednie i powiedziała szybko:
– Naprawde˛ tak uwaz˙am. To fascynuja˛ce.
Nie miałam poje˛cia, z˙e da sie˛ przenosic´ duz˙e
dorosłe drzewa.
Po chwili ciszy Stuart podja˛ł:
– Jez˙eli to pania˛ tak interesuje, moge˛ pokazac´
co nieco, po´ki pani tu jest. Zaprezentowac´, czym
sie˛ zajmujemy.
– Bardzo che˛tnie zobacze˛.
Ze zdziwieniem stwierdziła, z˙e faktycznie ma
na to ochote˛, i to wcale nie tylko dlatego, z˙eby
odsuna˛c´ choc´ na moment mys´li o Ianie.
– Dobrze sie˛ pani czuje? – spytał Stuart.
– Czy moz˙e...
– Nie, nie, w porza˛dku – zapewniła szybko.
Co innego powiedziec´ sobie, z˙e chwilowa,
z˙enuja˛ca reakcja jej ciała nic nie znaczy i wie˛cej
sie˛ nie powto´rzy, a całkiem co innego przetes-
towac´ owo stwierdzenie, zwłaszcza z˙e od tamtej
chwili mine˛ło tak niewiele czasu.
– Na razie nie zdołałem zrobic´ wiele w sa-
mym domu – uprzedził, kiedy szli przez po-
dwo´rze.
Zapaliły sie˛ czujniki s´wietlne, os´wietlaja˛c
kocie łby i puste stajnie, a takz˙e okna i drzwi
bezładnie rozmieszczone w kamiennej s´cianie
budynku.
– Jak wspomniałem, pani Gibbons przycho-
dzi do mnie dwa razy w tygodniu. Kuchnia
nadaje sie˛ juz˙ do uz˙ytku, a takz˙e jedna sypialnia,
ale reszta...
– To bardzo duz˙y dom dla jednej osoby – wy-
paliła Sara.
Zbliz˙yli sie˛ do tylnego wejs´cia. Stuart przy-
stana˛ł i obja˛ł ja˛ spojrzeniem.
– Tak – przytakna˛ł niewesoło. – Ale kupuja˛c
go, nie mys´lałem, z˙e be˛de˛ tu mieszkał sam.
Natychmiast odgadła, o co chodzi. Podobnie
jak ona, został odtra˛cony przez kogos´, kogo
kochał. Byc´ moz˙e tamta kobieta nie chciała
mieszkac´ na takim odludziu. Moz˙e poznał ja˛
w Kanadzie i nie zgodziła sie˛ na przeprowadzke˛
i zamieszkanie w Anglii, a moz˙e nie dos´c´ go
kochała.
Nikt nie wie lepiej od niej, Sary, jak boli takie
odrzucenie, jakie pozostawia rany. Miała ochote˛
wycia˛gna˛c´ re˛ke˛ do Stuarta, wyrazic´ mu swoje
wspo´łczucie, okazac´ zrozumienie, ale on juz˙ stał
do niej plecami, wycia˛gał klucze z kieszeni
i otwierał kuchenne drzwi.
Potem zapalił wewna˛trz s´wiatło.
Sara znalazła sie˛ w ogromnym pomieszcze-
niu. Wstrzymała oddech z podziwu na widok
zmian, jakie zaszły w tym miejscu, kto´re za-
chowała w pamie˛ci jako dos´c´ ponure.
Po pierwsze przesunie˛to s´ciany, dzie˛ki cze-
mu pomieszczenie zyskało dodatkowa˛ prze-
strzen´. Piec kuchenny, kto´ry w jej pamie˛ci
wygla˛dał jak przykucnie˛ty, pordzewiały, bu-
chaja˛cy dymem potwo´r, został w jakis´ cu-
downy sposo´b zamieniony w ls´nia˛cy obiekt,
kto´ry swa˛ obecnos´cia˛ ogrzewa kuchnie˛, sta-
nowia˛c przy okazji wygodne legowisko dla
dwo´ch koto´w, kto´re spały na nim zwinie˛te
w kłe˛bek.
Tam, gdzie w pamie˛ci Sary była niegdys´
zbieranina sfatygowanych szafek i kamienny
nadkruszony zlew, obecnie stał bardzo ładny
zestaw kuchennych mebli, prawdopodobnie de˛-
bowy, sa˛dza˛c po jakos´ci i połysku wykon´czenia.
Oryginalna kamienna posadzka została wyczy-
szczona i wypolerowana, cze˛s´ciowo przykrywa-
ły ja˛teraz indian´skie dywaniki w kolorach ziemi.
S
´
ciany pomalowano w odcieniu brzoskwiniowej
ciepłej terakoty. W kredensie, kto´ry podobnie
jak szafki był de˛bowy, umieszczono kolekcje˛
cynowych naczyn´ i porcelanowy serwis z trady-
cyjnym niebieskim zdobieniem.
W pobliz˙u pieca stała wygla˛daja˛ca solidnie
i wygodnie kanapa. Sto´ł na s´rodku był tak duz˙y
i masywny, z˙e bez trudu starczyłoby przy nim
miejsca dla sporej rodziny.
Jedyna˛ rzecza˛, kto´rej brakowało w tym wne˛t-
rzu, były kwiaty w cie˛z˙kich cynowych wazo-
nach, no i oczywis´cie jakis´ smakowity zapach
gotuja˛cych sie˛ potraw, kto´ry Sara kojarzyła za-
wsze z kuchnia˛ matki i matczyna˛ miłos´cia˛.
– Pie˛knie tu – stwierdziła, staja˛c twarza˛ do
Stuarta i dodaja˛c: – Nie wiem, kto zaprojektował
panu te meble, ale jestem pewna, z˙e kosztowały
maja˛tek. Juz˙ sama jakos´c´ drewna...
– To da˛b z odzysku – odrzekł. – Kupiłem go
dos´c´ tanio, a jes´li chodzi o meble... – Wzruszył
ramionami i odwro´cił sie˛ od niej. – Sam je
zrobiłem. To nie sztuka.
Powiedział to tak zwyczajnie, z˙e na moment
Sare˛ ogarne˛ło zakłopotanie, ale zaraz potem
zdała sobie sprawe˛, z˙e jej pochwały zapewne
wprawiły go w zaz˙enowanie. Chyba nie przy-
wykł do tego, by ktos´ wychwalał jego talent.
Dumaja˛c tak, przyznała kolejnego minusa
kobiecie, kto´ra go rzuciła. To dla niej zbudował
te˛ kuchnie˛, pracował z miłos´cia˛ i nadzieja˛, tyl-
ko po to, by dowiedziec´ sie˛...
Oczy zapiekły ja˛ od łez. Zamrugała szybko
powiekami i usłyszała swo´j własny, dziwnie
zdławiony głos:
– Uwaz˙am, z˙e to wspaniałe meble, niezalez˙-
nie od tego, co pan sa˛dzi na ten temat. To drew-
no... az˙ chce sie˛ go dotkna˛c´, pogłaskac´... – U-
rwała spłoszona, gdyz˙ Stuart popatrzył na nia˛
uwaz˙nie.
– Niewiele oso´b potrafi docenic´ jakos´c´ drew-
na. Dla wie˛kszos´ci to tylko drewno i tyle... –
Zrobił pauze˛. – Przepraszam, zacza˛łem robic´
pani wykład. Pewnie umiera pani z głodu, skoro
od rana nic pani nie jadła. Zobacze˛, co zostawiła
pani G.
Otworzył drzwi i znikna˛ł. Sara pamie˛tała, z˙e
w tej cze˛s´ci domu, do kto´rej sie˛ udał, znajdowały
sie˛ spiz˙arnie. Po chwili Stuart wro´cił, niosa˛c
zakryte naczynie.
– To chyba zapiekanka z mielonego mie˛sa
i ziemniako´w – oznajmił.
– Wspaniale. – Na mys´l o jedzeniu Sarze za-
burczało w brzuchu.
Prawde˛ powiedziawszy, teraz poczuła gło´d po
raz pierwszy od momentu, gdy Ian poinformo-
wał ja˛o zare˛czynach. Po raz pierwszy zapomnia-
ła o swoich kłopotach i zainteresowała sie˛ czyms´
innym. Zdała sobie z tego sprawe˛, kiedy Stuart
wła˛czył piekarnik i włoz˙ył do niego zapiekanke˛.
– Pani G wcia˛z˙ mi powtarza, z˙e moz˙na goto-
wac´ na piecu – rzekł z z˙alem – ale na razie nie
opanowałem tej sztuki.
– Nic dziwnego.
Sara opowiedziała mu o swoich wizytach
w tym domu, kiedy była dzieckiem, i wyraziła
uznanie dla pie˛knie odnowionego pieca kuchen-
nego.
– Sprawiało mi to wielka˛ frajde˛. Zima˛, kiedy
dni sa˛ takie kro´tkie, remont w domu znakomicie
wypełnia czas.
Zawiesił głos, jego twarz nieco spochmur-
niała.
Sara była ciekawa, czy Stuart pomys´lał włas´-
nie o tamtej kobiecie, tej, kto´ra˛ kochał... o tym,
z˙e jego z˙ycie wygla˛dałoby zupełnie inaczej,
gdyby zechciała je z nim dzielic´. Zrobił tak
pose˛pna˛ mine˛, z˙e odwro´ciła twarz, by go nie
kre˛powac´, i ze zdziwieniem usłyszała wo´wczas:
– Kłopot w tym, z˙e zamiast remontowac´
dom, powinienem zabrac´ sie˛ za stos papiero´w,
kto´ry ros´nie mi na biurku. To mnie przyprawia
o najwie˛kszy bo´l głowy, odka˛d odziedziczyłem
ten interes. Zreszta˛ zdaje sie˛, z˙e brak zdolnos´ci
do roboty papierkowej moja rodzina ma we
krwi. Dokumenty wuja były w takim stanie, z˙e
musiałem zatrudnic´ firme˛ rachunkowa˛, z˙eby to
wszystko wyprostowała. Namawiali mnie na
komputer i specjalne oprogramowanie, ze
wzgle˛du na rozliczenia finansowe, a takz˙e pla-
nowanie, ale kiedy usiadłem raz do tego prze-
kle˛tego urza˛dzenia...
Powiedział to z taka˛ irytacja˛, z˙e Sara podnios-
ła na niego wzrok. Zniecierpliwionym gestem
przeczesał palcami włosy, co tylko potwierdziło
jej wczes´niejsza˛ opinie˛, z˙e dobrze by im zrobiła
wizyta u fryzjera.
Włosy Stuarta były ge˛ste i błyszcza˛ce, prawie
czarne, zupełnie inne od wystylizowanej fryzury
Iana.
– Nie wiem, czemu to przypisac´, ale robota
papierkowa to mo´j słaby punkt. Jes´li o to chodzi,
jestem ignorantem. – Mo´wił z lekka zagniewa-
nym głosem i wygla˛dał przy tym duz˙o młodziej,
niemal jak chłopiec.
Wargi Sary ułoz˙yły sie˛ w nieznaczny us´miech
na sama˛ mys´l o tym, z˙e mogła poro´wnac´ takiego
rosłego me˛z˙czyzne˛ do dziecka. Stuart patrzył na
nia˛, czuła, z˙e koncentruje wzrok na jej twarzy,
a włas´ciwie na jej ustach.
Znieruchomiała, a w chwile˛ potem ogarne˛ła ja˛
niejasna dojmuja˛ca che˛c´, by zwilz˙yc´ wyschnie˛te
nagle wargi. Dopiero po kilku sekundach dotarło
do niej, jak bardzo erotycznym doznaniem jest
spojrzenie me˛z˙czyzny utkwione w jej usta. Za-
pomniała juz˙, jak to smakuje.
Zrobiło jej sie˛ gora˛co, raz, a potem drugi, gdy
us´wiadomiła sobie, z˙e w spojrzeniu Stuarta nie
było nawet cienia zmysłowos´ci. Prawdopodobnie
wzia˛ł jej us´miech za wyraz pogardy w zwia˛zku
z tym, z˙e ma dwie lewe re˛ce do pracy papierkowej.
Wstyd wywołał w niej pragnienie wyjas´nienia
sytuacji. Sama nie wiedziała, kiedy wyrzuciła
z siebie ten potok sło´w.
– Co´z˙, gdybym mogła panu w czyms´ po-
mo´c... Mam zamiar zostac´ tutaj... przez jakis´
czas. Pewnie nie znam pan´skiego programu, ale
sa˛dze˛, z˙e dos´c´ szybko poradziłabym sobie z pod-
stawowymi dokumentami.
Me˛z˙czyzna patrzył na nia˛ w takim osłupieniu,
z˙e zamilkła i ponownie spurpurowiała.
– Przepraszam – zacze˛ła. – Zapewne juz˙ pan
to sobie jakos´ zorganizował. Pan...
– Nie, niczego nie zorganizowałem – zapew-
nił. – Jez˙eli mo´wi pani powaz˙nie... Poje˛cia pani
nie ma, jak mnie to dre˛czy. W z˙aden sposo´b nie
moge˛ dojs´c´ z tym do ładu. Wie˛c zostanie tu pani
przez pewien czas, tak?
– No... tak. – Zacisne˛ła wargi i bawiła sie˛
guzikami od z˙akietu. – Prawde˛ mo´wia˛c...
Nie była w stanie spojrzec´ mu w oczy, ale
pre˛dzej czy po´z´niej wszyscy miejscowi i tak
dowiedza˛ sie˛, z˙e porzuciła prace˛ w Londynie.
– Wie˛c... postanowiłam zrobic´ sobie waka-
cje. Spe˛dzic´ troche˛ czasu w domu. Ja... te˛sk-
niłam za wsia˛ i za rodzina˛.
Nerwowo szukała wyjas´nienia, kto´re brzmia-
łoby rozsa˛dnie, logicznie, dojrzale... z˙eby nie
wyszło na jaw, z˙e podje˛ła decyzje˛ impulsywnie,
niczym dziecko.
Na szcze˛s´cie Stuart nie dopytywał sie˛ juz˙ o nic,
powiedział jedynie:
– Rozumiem pania˛. Mnie nigdy nie pocia˛gał
Londyn ani z˙adne inne duz˙e miasto.
Mo´wia˛c tak, kra˛z˙ył po kuchni, wyja˛ł sztuc´ce
z szuflady i podgrzał dwa talerze.
Jak na me˛z˙czyzne˛ swojej postury poruszał sie˛
zre˛cznie i cicho, co podobnie jak sama jego
obecnos´c´ działało koja˛co i krzepia˛co.
Kiedy timer piekarnika ogłosił, z˙e kolacja jest
gotowa, Stuart nałoz˙ył potrawe˛ na talerze, podał
Sarze jej porcje˛ i zaproponował, z˙eby usiadła
plecami do pieca, by sie˛ ogrzac´.
– Chyba nie powinienem w tym stroju zasia-
dac´ z gos´ciem do stołu – przeprosił, zajmuja˛c
miejsce.
Wszedłszy do kuchni, zdja˛ł kalosze i wyszo-
rował z błota re˛ce, pozostał jednak w starej
koszuli i podartych dz˙insach. Pomimo to Sara
odkryła ku swojemu zaskoczeniu, z˙e dzie˛ki temu
czuje sie˛ z nim swobodniej. I wcale nie poro´w-
nywała jego roboczego stroju do nienagannych
garnituro´w w pra˛z˙ki i idealnie czystych koszul
Iana. W obecnos´ci Iana nigdy nie dos´wiadczyła
podobnego spokoju...
Była teraz odpre˛z˙ona, nie kre˛powała jej ko-
niecznos´c´ udawania. Zabieraja˛c sie˛ za jedzenie,
uprzytomniła sobie, z˙e to miłe, kiedy ktos´ sie˛
o nia˛ troszczy, gdy nie musi, jak to bywało
z Ianem, nikogo zabawiac´.
Pochylona nad talerzem zdała sobie sprawe˛,
jak pełen gry i pozoro´w był nawet jej zawodowy
układ z Ianem. Ile wysiłku kosztowało ja˛, by
osia˛gna˛c´ o´w poziom perfekcji, dzie˛ki kto´remu
mogłaby w jakis´ sposo´b zwro´cic´ na siebie uwage˛
Iana, sprawic´, z˙e sie˛ nia˛ zainteresuje, z˙e jej
zapragnie. Zachowywała sie˛ tak, jakby rzucił na
nia˛ urok, jak ktos´ uganiaja˛cy sie˛ za nieosia˛gal-
nym celem. A przeciez˙ kochała go i powinna
czuc´ sie˛ przy nim o wiele spokojniejsza i szcze˛s´-
liwsza niz˙ w towarzystwie innych oso´b.
Odsune˛ła od siebie te niepokoja˛ce i niechcia-
ne mys´li i zapytała Stuarta, jakie ma plany
w zwia˛zku z firma˛, a takz˙e domem.
Stuart bardzo ciekawie opowiadał o latach
spe˛dzonych za granica˛, kiedy pracował w roz-
maitych miejscach jako wysłannik Zarza˛du La-
so´w. Juz˙ dawno skon´czyli posiłek, wypili kawe˛
i pozmywali, gdy Sara zerkne˛ła na zegarek
i stwierdziła, z˙e dochodzi pierwsza w nocy.
– Mo´j Boz˙e, co pan sobie o mnie pomys´li!
– zawołała przestraszona. – Zasiedziałam sie˛,
a pan na pewno musi wczes´nie rano wstac´.
– Nie tak wczes´nie. Poza tym niecze˛sto mam
przyjemnos´c´ gos´cic´ tak atrakcyjna˛ i inteligentna˛
kobiete˛.
Sara zamarła. Byc´ moz˙e jest inteligentna,
ale... ale atrakcyjna...
– Czy powiedziałem cos´ nie tak?
To ciche pytanie troche˛ ja˛ zdeprymowało.
Przywykła do niemal sadystycznych sposobo´w
komplementowania jej przez Iana. Polegało to
na tym, z˙e kiedy juz˙ była gotowa przyja˛c´ ciepłe
słowa, on je cofał.
No i teraz nie miała poje˛cia, jak sie˛ zachowac´,
co odpowiedziec´ me˛z˙czyz´nie, kto´ry naprawde˛
nie rozumie, z˙e ona jest s´wiadoma, iz˙ nie wzbu-
dza poz˙a˛dania, i wie, z˙e to niemoz˙liwe, by
w jego oczach wygla˛dała atrakcyjnie.
A jednak nie ulegało wa˛tpliwos´ci, z˙e kom-
plement Stuarta był uprzejmy, a nie złos´liwy,
wie˛c Sara nie chciała psuc´ przyjemnej atmos-
fery wieczoru i stwierdzac´, z˙e niepotrzebnie ob-
dziela ja˛ fałszywymi pochwałami.
– Jestem troche˛ zme˛czona – odezwała sie˛,
byle cos´ powiedziec´. – Musze˛ juz˙ wracac´.
– Tak. Rzeczywis´cie zrobiło sie˛ po´z´no. To
moja wina, zatrzymałem pania˛ dłuz˙ej niz˙ powi-
nienem. Odwioze˛ pania˛ do domu. – Urwał,
przemys´lał cos´ i spytał: – Nie be˛dzie sie˛ pani
bała zostac´ tam sama?
Jego troskliwos´c´ była doprawdy zaskakuja˛ca.
Ian zwykle oczekiwał od niej samodzielnos´ci.
Miło było dla odmiany zostac´ potraktowana˛ jak
osoba niezaradna, a nawet słaba.
– Dam sobie rade˛ – zapewniła i dodała prze-
praszaja˛cym tonem, przypomniawszy sobie cos´,
co nalez˙ało powiedziec´ wczes´niej: – Mam stra-
szne wyrzuty sumienia, z˙e zaje˛łam panu cały
wieczo´r, i jeszcze zjadłam połowe˛ pan´skiej kola-
cji. To idiotyczne, z˙e tak zemdlałam. Ja...
– Nigdy pani nie mdleje – przerwał jej
z us´miechem. – Tak, wiem. To były pierwsze
słowa, jakie od pani usłyszałem, kiedy odzyskała
pani przytomnos´c´.
– No tak, to nie było ma˛dre pe˛dzic´ tutaj na
złamanie karku. Nie zatrzymałam sie˛ po drodze,
z˙eby cos´ zjes´c´ i zadzwonic´ do rodzico´w, spraw-
dzic´, czy sa˛ w domu. Musze˛ rano do nich zate-
lefonowac´, dowiedziec´ sie˛, co z Jacqui.
– To znaczy, z˙e dos´c´ nagle postanowiła pani
zostawic´ Londyn i... i prace˛, czy tak? – zapytał
Stuart kilka chwil po´z´niej, kiedy szli do samo-
chodu.
Sara wiedziała, z˙e to zupełnie normalne pyta-
nie w tych okolicznos´ciach, a mimo to poczuła,
jak sztywnieja˛ jej mie˛s´nie. Była zdenerwowana
i zakłopotana. Serce ja˛ rozbolało, gdy sobie
przypomniała, co skłoniło ja˛ do tak pospiesz-
nego wyjazdu do domu, zupełnie jakby była
dzieckiem, kto´re biegnie szukac´ pociechy w ra-
mionach rodzico´w.
– W pewnym sensie...
Widac´ zabrzmiało to dos´c´ chłodno, gdyz˙ Stu-
art odparł o wiele bardziej oficjalnym tonem:
– Prosze˛ wybaczyc´. Nie chciałem sie˛ wtra˛-
cac´.
– Nie, wszystko w porza˛dku.
Us´wiadomiła sobie, z˙e przesadza, a poza
tym... poza tym znienacka, z jakiegos´ powodu
nie była w stanie udawac´, chciała powiedziec´ mu
prawde˛. Zawsze nienawidziła udawania, oszuki-
wania.
– Rzuciłam prace˛, poniewaz˙... – odwro´ciła
od niego głowe˛ i szybko dokon´czyła: – poniewaz˙
jestem zakochana w swoim szefie, Ianie. Bez
wzajemnos´ci. On mnie nigdy nie pokocha, zre-
szta˛ włas´nie sie˛ zare˛czył.
Nie s´miała spojrzec´ Stuartowi w oczy.
– Z
˙
ałosne, prawda? Dojrzała kobieta ucieka
do rodzicielskiego domu.
– Wcale nie. W chwilach, kiedy przez˙ywamy
kryzys, naturalna˛ koleja˛ rzeczy zwracamy sie˛ do
tych, kto´rzy nas kochaja˛ i kto´rzy nas pociesza˛.
Wszyscy poste˛pujemy podobnie. Ten me˛z˙czyz-
na, pani szef... Rozumiem, z˙e nie ma szansy,
z˙eby zmienił zdanie?
Sara podniosła na niego wzrok. Szukała w je-
go twarzy oznak litos´ci, lecz zamiast tego znala-
zła w niej jedynie wspo´łczucie i zrozumienie.
Uspokoiło ja˛ to na tyle, z˙e pokre˛ciła głowa˛
i odparła:
– Zakochałam sie˛ w nim, kiedy miałam dzie-
wie˛tnas´cie lat. Do niedawna z˙yłam nadzieja˛, z˙e
jakims´ cudem kto´regos´ dnia on popatrzy na mnie
inaczej i zda sobie sprawe˛, z˙e mnie kocha.
Jestem kompletna˛ idiotka˛, teraz to widze˛.
Nabrała głe˛boko powietrza w płuca i nagle
postanowiła niczego przed Stuartem nie ukry-
wac´ – z˙eby miał pełny obraz jej głupoty. Ciem-
nos´c´, kto´ra ich otaczała, dodała jej odwagi.
Znajdowała cos´ takiego w tym me˛z˙czyz´nie,
w jego z˙yczliwos´ci, co ułatwiało jej wyznania.
Czyz˙by chodziło o to, z˙e jest obcy?
Niewykluczone, ale jakie to ma znaczenie?
Zwyczajnie ma potrzebe˛ pogadania z kims´,
ubrania w słowa swojego bo´lu, poczucia od-
rzucenia i upokorzenia. Niezalez˙nie od tego, z˙e
bardzo moz˙e potem tego z˙ałowac´.
– Kiedy jego narzeczona oznajmiła mi, z˙e
oboje wiedza˛ o moim uczuciu, a ja naiwnie
sa˛dziłam, z˙e zdołałam je ukryc´, wiedziałam, z˙e
dłuz˙ej nie be˛de˛ mogła pracowac´ dla tego czło-
wieka. – Zacisne˛ła wargi na wspomnienie kpi-
nek Anny. – Jakby nie dos´c´, z˙e go kochałam,
wiedza˛c, z˙e on tego nie odwzajemni, to jeszcze
musieli mi dorzucic´ naste˛pny cie˛z˙ar, upokorze-
nie i s´wiadomos´c´, z˙e obydwoje niez´le sie˛ mna˛
bawia˛... – Wzruszyła ramionami. – Byc´ moz˙e
powody, kto´re skłoniły mnie do wyjazdu, sa˛ złe,
ale sama decyzja jest na pewno dobra.
Zamilkła i stwierdziła, z˙e nie potrafi teraz
spojrzec´ na Stuarta, totez˙ dodała drz˙a˛cym gło-
sem:
– Nie wiem, czemu pana tym zanudzam. Pew-
nie pan mys´li, z˙e jestem potwornie głupia.
– Nie jest pani głupia – zaprzeczył niespo-
dziewanie ostro. – Z całego serca pani wspo´ł-
czuje˛. Człowiek, kto´ry wie, z˙e nigdy nie be˛dzie
kochany przez tego, kogo kocha, dz´wiga strasz-
liwe brzemie˛.
Czyz˙by przemawiało przez niego dos´wiad-
czenie? Tak włas´nie podejrzewała, i dzie˛ki
temu poczuła sie˛ spokojniejsza. Juz˙ sie˛ tak
nie wstydziła, z˙e wylała przed nim wszystkie
z˙ale, co wcale nie było w jej stylu.
– Nie wiem, czemu panu to opowiedziałam.
Normalnie nigdy...
– Moz˙e włas´nie dlatego. Ludzie, kto´rzy nie
potrafia˛ zwierzyc´ sie˛ swoim bliskim, czasami
zrzucaja˛ cie˛z˙ar z serca przed nieznajomym.
Prosze˛ sie˛ nie obawiac´, z˙e podziele˛ sie˛ z kims´
pani zwierzeniami.
– Och nie... nie przyszło mi to do głowy.
Przeraziło ja˛, z˙e Stuart mo´gł w ogo´le o czyms´
takim pomys´lec´. Jednoczes´nie towarzyszyła jej
s´wiadomos´c´, z˙e le˛ki, kto´re wia˛zała z własnymi
wyznaniami, były spowodowane nieoczekiwa-
nym pragnieniem, by Stuart nie mys´lał o niej z´le.
A jakie to ma znaczenie, co on o niej mys´li?
Nie znaja˛ sie˛. On jest co prawda sa˛siadem jej
rodzico´w, ale kiedy ona zakon´czy wakacje, wie˛-
cej sie˛ nie spotkaja˛, co najwyz˙ej przelotnie.
Wie˛c czy to waz˙ne, jak Stuart ja˛ ocenia? Jak ja˛
postrzega, jako człowieka i jako kobiete˛?
Po plecach przebiegł jej lekki dreszcz. Stuart
z pewnos´cia˛widzi w niej taka˛kobiete˛, jaka˛widza˛
Anna i Ian: zimna˛, niegodna˛poz˙a˛dania, tak mało
kobieca˛, z˙e stała sie˛ obiektem ich z˙arto´w...
Zadrz˙ała i nies´wiadomie odsune˛ła sie˛ od Stu-
arta. Zauwaz˙yła, z˙e lekko s´cia˛gna˛ł brwi, jakby
czyms´ zirytowany.
– A wie˛c – zauwaz˙ył – przyjechała pani tutaj
leczyc´ zranione serce?
Zranione serce?
– Jak rozumiem, ucieczka jest udana. Czło-
wiek, kto´ry... – zacza˛ł Stuart, po czym urwał.
Udana ucieczka. Jak mo´gł dojs´c´ do takiego
wniosku na podstawie tak nikłych informacji?
Nic nie wie o Ianie, nie wie, jaki z niego czło-
wiek. Czy chce tylko byc´ uprzejmy, taktowny?
Wpatrywała sie˛ w jego twarz, ale pod osłona˛
ciemnos´ci niewiele mogła zobaczyc´. A wie˛c,
pomys´lała, kiedy tego chce, potrafi zachowac´
dla siebie swoje mys´li. Była w nim teraz jakas´
powaga, kto´ra troche˛ ja˛ przestraszyła.
– To nie wina Iana – wysta˛piła w obronie
ukochanego. – Juz˙ dawno powinnam była po´js´c´
po rozum do głowy. – Zamys´liła sie˛. – Przepra-
szam, na pewno ma pan dos´c´. Pojade˛ do domu,
zanim zaczne˛ sie˛ nad soba˛ rozczulac´. – Szybko
odwro´ciła sie˛ od niego.
Czuła zaz˙enowanie, policzki ja˛ paliły. Co ja˛
napadło, by tak sie˛ przed nim wywne˛trzac´?
Co on sobie teraz o niej pomys´li? O kobie-
cie, kto´ra po kro´tkiej chwili znajomos´ci zwie-
rza sie˛ z najintymniejszych szczego´ło´w swoje-
go z˙ycia?
Tymczasem Stuart, jakby czuł jej popłoch,
rzekł nagle:
– Podziwiam pani odwage˛. Na pewno tego
rodzaju wyznanie nie przyszło pani łatwo. To
rzadkos´c´ spotkac´ kobiete˛, kto´ra jest tak szczera
i uczciwa.
Sara, zdumiona tym komentarzem, podniosła
na niego wzrok. Czy kobieta, kto´ra go skrzyw-
dziła, kłamała? Czy go oszukiwała, zdradzała,
a moz˙e jej oszustwo polegało tylko na tym, z˙e
pozwalała mu wierzyc´ w swoja˛ nieistnieja˛ca˛
miłos´c´? Jaka to kobieta? Gdzie teraz przebywa?
Czy on nadal ja˛ kocha? Czy spe˛dza bezsenne
noce, te˛sknia˛c za nia˛ az˙ do bo´lu?
Naraz uzmysłowiła sobie, z˙e to nie jej sprawa.
Uciekła wzrokiem w bok, przestraszona, z˙e Stu-
art odgadł jej mys´li.
– Gdybym mo´gł w jakikolwiek sposo´b po-
mo´c, dopo´ki pani tu be˛dzie...
Jego z˙yczliwos´c´ tak głe˛boko ja˛ poruszyła, z˙e
poczuła dławienie w gardle. Dlaczego ten czło-
wiek wykazuje w stosunku do niej tyle uprzej-
mos´ci? W kon´cu sa˛ sobie obcy... Czy tak wyraz˙a
swoje zrozumienie? Bo i on podobnie cierpiał?
Czy moz˙e nalez˙y do tej grupy ludzi, kto´rych
natura obdarzyła rzadkim darem wspo´łczucia
i gotowos´ci do pomocy bliz´nim?
– Ja... To bardzo miło z pan´skiej strony. Tak
mi wstyd, z˙e tyle nagadałam.
– Naprawde˛ nie ma czego sie˛ wstydzic´.
Jego słowa podziałały na nia˛ koja˛co, wyba-
wiały ja˛ z zakłopotania.
Dziesie˛c´ minut po´z´niej, siedza˛c obok Stuarta
w samochodzie, w drodze do domu Sara za-
stanawiała sie˛, woko´ł czego kra˛z˙a˛ teraz jego
mys´li. Czy wspomina ukochana˛, kto´ra˛ wolałby
tutaj widziec´ zamiast niej?
Godzine˛ po´z´niej, gdy w kon´cu lez˙ała juz˙
w swojej dawnej sypialni, odkryła, z˙e jest za-
zdrosna o te˛ nieznajoma˛.
Jakz˙e ta kobieta mogła nie docenic´ takiego
skarbu, jakim jest miłos´c´ Stuarta Delaneya?
Me˛z˙czyzny, kto´ry emanuje siła˛ i spokojem,
i choc´ jest pozbawiony uroku Iana, ma wiele za-
let szalenie atrakcyjnych dla kaz˙dej kobiety
przy zdrowych zmysłach.
Be˛dzie z niego lojalny i kochaja˛cy ma˛z˙, dobry
ojciec, prawdziwy przyjaciel i partner. Niespo-
dziewane i dos´c´ szokuja˛ce fizyczne doznanie
podpowiedziało jej, z˙e jest takz˙e dobrym ko-
chankiem... Bardzo dobrym kochankiem, czu-
łym, dbaja˛cym o potrzeby partnerki, namie˛tnym,
pozbawionym egoizmu...
Dziwne, z˙e Stuart bezwiednie ja˛ w tym
upewnił, a jes´li chodzi o Iana, kto´rego znała
tak długo, kto´rego kochała przez wiele lat,
to jednak gdy pro´bowała wyobrazic´ go sobie
jako dobrego kochanka, jej umysł odmawiał
wspo´łpracy, odmawiał sformułowania kłams-
twa.
Ian...
Zamkne˛ła oczy, by wymazac´ z pamie˛ci jego
obraz i nie wywoływac´ brutalnych sło´w, kto´re
padły z ust Anny. Nie miała ochoty wyobraz˙ac´
sobie tej pary wys´miewaja˛cej jej naiwnos´c´ i nie-
doskonałos´c´, jej całkowity brak powabu.
ROZDZIAŁ TRZECI
O dziwo, juz˙ dawno tak smacznie nie spała,
chyba nawet przed ostatnimi traumatycznymi
przez˙yciami.
Zbudziwszy sie˛, stwierdziła, z˙e mine˛ła o´sma.
Pocza˛tkowo mys´lała, z˙e zegarek z´le chodzi, ale
potem wytłumaczyła sobie swo´j głe˛boki odpre˛-
z˙aja˛cy sen zmiana˛ powietrza.
Dopiero gdy zeszła na do´ł i z przyjemnos´cia˛
wypiła s´wiez˙o zaparzona˛ aromatyczna˛ kawe˛,
przemkne˛ło jej przez mys´l, z˙e byc´ moz˙e za-
wdzie˛cza ten spokojny, pozbawiony koszmaro´w
sen wieczorowi spe˛dzonemu w towarzystwie
Stuarta Delaneya.
Stuart Delaney...
Odstawiła kubek i lekko zmarszczyła czoło.
Był dla niej taki miły, okazał tyle wspo´łczucia.
Jednoczes´nie była przekonana, z˙e gdyby tak
głupio nie zemdlała, nie dałaby mu okazji, by sie˛
do niej zbliz˙ył i odkrył przed nia˛ swe zalety.
Szczerze mo´wia˛c, musiała przyznac´, z˙e w cia˛gu
tych lat, gdy z˙yła obsesyjnie ope˛tana miłos´cia˛
do Iana, z pełna˛ s´wiadomos´cia˛ zbudowała emoc-
jonalny mur, kto´ry oddzielał ja˛ od innych ludzi.
Innych ludzi, bo nie chodziło wyła˛cznie o me˛z˙-
czyzn...
W głe˛bi duszy wiedziała, z˙e prawdziwi przy-
jaciele, kto´rzy maja˛ na uwadze jej dobro, ci,
kto´rzy sie˛ o nia˛ martwia˛, pro´bowaliby ja˛ przeko-
nac´, aby nie stawiała całego swojego z˙ycia na
Iana, na me˛z˙czyzne˛, kto´ry w oczywisty sposo´b
nie odpłaca jej wzajemnos´cia˛.
Przekonywaliby ja˛, z˙eby raczej poznawała no-
wych ludzi, zawierała nowe przyjaz´nie.
Czy celowo wybrała taka˛ droge˛? Czy sa˛dzi-
ła, z˙e im mniej oso´b wie o jej miłos´ci, im
mniej oso´b dopus´ci do siebie, tym mniejsza
szansa, z˙e ktokolwiek spro´buje wyperswado-
wac´ jej owo uczucie, pokazac´, z˙e marnuje
sobie z˙ycie?
Marnuje sobie z˙ycie? Czy tak sie˛ włas´nie
dzieje? Czy te wszystkie lata miłos´ci do Iana,
zwia˛zanych z nim oczekiwan´, pragnien´ i na-
dziei, sa˛ tylko marnotrawstwem?
Mogłoby tak byc´, ale pod warunkiem, z˙e nie
zechciałaby sie˛ uczyc´ na swoich błe˛dach, od-
mo´wiłaby przyznania, z˙e sama sie˛ w ten sposo´b
niszczy, i nie powstrzymałaby sie˛ przed po-
wtarzaniem tych samych głupstw.
A to oznacza, z˙e musi natychmiast zacza˛c´
nowe z˙ycie. Od dzis´, od tej chwili skupi uwage˛
na tym, co jest tu i teraz, na przyszłos´ci... a nie na
tym, co mine˛ło.
Pogodziła sie˛ juz˙ z tym, z˙e Ian jej nie pokocha.
Z
˙
e nigdy nie nadejdzie dzien´, kiedy spojrzy na
nia˛ z takim oszałamiaja˛cym us´miechem, z˙e jej
serce podskoczy, a kolana zmie˛kna˛. I nawet
gdyby nie spotkał Anny, Sara nigdy nie sprawi,
z˙e ten jego us´miech nabierze głe˛bi, specjalnego
ciepła i znaczenia.
Oczy zacze˛ły ja˛ piec, serce zabiło mocniej,
zapowiadaja˛c nadejs´cie znanego juz˙ smutku
i z˙alu.
Płacz nic nie pomoz˙e, nie pomoz˙e tez˙ po-
gra˛z˙anie sie˛ w bo´lu. To wszystko nie przyniesie
jej nic dobrego. Przyjechała do domu, z˙eby uciec
od Iana, od wspomnien´, a nie wlec ten balast za
soba˛. Nie zamierzała niczego rozpamie˛tywac´ ani
ulegac´ destrukcyjnej che˛ci rozczulania sie˛ nad
soba˛.
Dzie˛ki Bogu, z˙e przyje˛ła zaproszenie Stuarta,
aby zapoznac´ sie˛ z jego nowym przedsie˛wzie˛-
ciem, pomys´lała i dopiła kawe˛. Nie miała poje˛-
cia o hodowli drzew, wiedziała jedynie, z˙e
w pewnym okresie biznesmeni che˛tnie uciekali
przed płaceniem podatko´w, inwestuja˛c w lasy.
Interes Stuarta Delaneya nie nalez˙ał do takich.
Minionego wieczoru słuchała, jak Stuart mo´wił
o koniecznos´ci powstrzymania szerza˛cej sie˛
obecnie tendencji ponownego zalesiania. Uwa-
z˙ał, z˙e jest to niewłas´ciwe dla duz˙ych połaci
kraju. Zamiast tego nalez˙ałoby, jego zdaniem,
zasadzic´ starannie dobrane gatunki miejscowych
drzew lis´ciastych.
Sara zrozumiała wo´wczas, z˙e dla Stuarta ten
interes jest czyms´ wie˛cej niz˙ tylko z´ro´dłem
zarobku. Z
˙
e bardzo wiele dla niego znaczy.
Zmarszczyła czoło. To dziwne, ale niecierp-
liwie czekała na ponowne spotkanie ze Stuar-
tem. Czas w jego towarzystwie mijał szybko,
a czuła sie˛ z nim naturalnie i swobodnie.
Nie wiedziała tylko, czy od razu do niego
pojechac´, czy uprzedzic´ go telefonicznie. Po-
przedniego wieczoru nie uzgodnili bowiem go-
dziny spotkania.
W kon´cu zdecydowała, z˙e pojedzie bez zapo-
wiedzi, zreszta˛ nie miała jego numeru telefonu.
Przed wyjazdem postanowiła jednak cos´ zrobic´.
Podniosła słuchawke˛ i wybrała numer domo-
wy siostry, zaniepokojona stanem jej i dziecka,
kto´re byc´ moz˙e przyszło juz˙ na s´wiat.
Telefon odebrała matka i natychmiast os´wiad-
czyła:
– Saro, juz˙ zaczynałam sie˛ o ciebie martwic´.
Dzwoniłam do ciebie chyba z szes´c´ razy, a po-
tem zadzwoniłam do biura Iana. Nikt nie od-
powiadał ani tu, ani tu. Gdzie jestes´? Co...?
– Jestem w domu, mamus´. Przyjechałam
wczoraj. Powinnam była przedtem zadzwonic´,
ale... Tak czy owak, miałam szcze˛s´cie, bo wasz
nowy sa˛siad przejez˙dz˙ał akurat obok i poinfor-
mował mnie, z˙e otrzymalis´cie wiadomos´c´ od
Davida i w pos´piechu wyjechalis´cie. Jak tam
Jacqui? Co z dzieckiem?
– Jacqui w porza˛dku, chociaz˙ jest chyba
w lekkim szoku. W kon´cu miała urodzic´ dopiero
za miesia˛c. Dziecko jest zdrowe, to dziewczyn-
ka, wie˛c wyobraz˙asz sobie, jak sie˛ ciesza˛ po
dwo´ch chłopakach. Juz˙ wybrali imie˛: Jessica.
Jacqui i mała zostana˛ kilka dni w szpitalu, tak na
wszelki wypadek, wie˛c posiedzimy tu z ojcem
jeszcze z tydzien´.
Jeszcze tydzien´. Sara zagryzła wargi i lekko
sie˛ skrzywiła, uprzytomniwszy sobie, z˙e ostatnio
robi to zbyt cze˛sto. Wargi puchły od tego i bo-
lały.
– Pozwolicie, z˙e zaczekam tu do waszego
powrotu?
– Oczywis´cie – zapewniła matka. – To prze-
ciez˙ nadal jest two´j dom, kochanie, wiesz o tym.
A co, musisz wykorzystac´ urlop? – Zamilkła, po
czym zapytała z matczynym niepokojem: – Sa-
ro, chyba nic ci nie dolega?
– Nie, wszystko dobrze – skłamała pewnym
głosem.
Jeszcze zda˛z˙y przeciez˙ poinformowac´ rodzi-
co´w o decyzji porzucenia pracy. Nigdy nie po-
dejmowali z nia˛ tego tematu, ale podejrzewa-
ła, z˙e matka domys´la sie˛ jej uczuc´ do Iana.
Czuła tez˙ pods´wiadomie, z˙e matke˛ ucieszy ta
zmiana, zwłaszcza kiedy jej oznajmi, z˙e Ian
sie˛ z˙eni.
Anna i jej bezduszne słowa to z kolei temat,
kto´rego nie chciała poruszac´ z rodzina˛. W kon´cu
to włas´nie mie˛dzy innymi z tego powodu przyje-
chała do Wrexall. Chciała uciec przed pytaniami
znajomych, kto´rzy wszelkimi sposobami pro´bo-
wali z niej wycia˛gna˛c´, co sie˛ włas´ciwie stało
i dlaczego złoz˙yła wymo´wienie. Ciekawos´c´ ta
wyrastała co prawda z dobrej woli, ale była dla
niej zbyt kre˛puja˛ca.
Po rozmowie z matka˛ zamieniła tez˙ kilka sło´w
z dwoma przeje˛tymi malen´ka˛ siostra˛ siostrzen´-
cami oraz ze szwagrem, kto´ry mo´wił ro´wnie
podnieconym i uradowanym tonem, co jego
synowie.
Ledwie sie˛ rozła˛czyła, gdy telefon zadzwonił.
Automatycznie podniosła słuchawke˛, sa˛dza˛c,
z˙e to ktos´ do rodzico´w, i ze zdumieniem usłysza-
ła głos Stuarta.
– Włas´nie sobie przypomniałem – oznajmił
– z˙e nie ustalilis´my godziny spotkania. Musze˛
i tak jechac´ do wsi i chciałem zaproponowac´, z˙e
wpadne˛ po pania˛, wracaja˛c, jes´li to pani od-
powiada.
Juz˙ chciała odpowiedziec´, z˙e nie ma takiej
potrzeby i z˙e przyjedzie sama, kiedy dotarło do
niej, z˙e to czysta głupota, skoro Stuart tak czy
owak be˛dzie przejez˙dz˙ał obok. A zatem prze-
łkne˛ła instynktowne pragnienie udowodnienia
mu, z˙e jest niezalez˙na, i odrzekła:
– Dobrze, jez˙eli panu po drodze...
– Inaczej bym tego nie proponował.
Jego odpowiedz´ troche˛ ja˛ zaskoczyła. Nie
przywykła do takiej bezpos´rednios´ci. Ian nigdy
nie wyraziłby sie˛ tak otwarcie. Ian... Ian... jakas´
gula zacze˛ła rosna˛c´ jej w gardle. Przełkne˛ła
z trudem s´line˛, wsłuchana w niski, odrobine˛
szorstki głos Stuarta Delaneya, kto´ry włas´nie
informował, o kto´rej po nia˛ zajedzie.
– Czekam niecierpliwie – odparła uprzejmie,
kiedy skon´czył.
– Ja ro´wniez˙.
Z jakiegos´ powodu te zwykłe słowa spowodo-
wały w niej niezwykła˛ reakcje˛: podniecaja˛ce,
rozedrgane i rosna˛ce oczekiwanie, w s´lad za
kto´rym natychmiast zjawiło sie˛ ostrzez˙enie
przed niebezpieczen´stwem i le˛k.
Czego´z˙ ona sie˛ obawia, na Boga? Co w tym
wszystkim strasznego? Chyba nie sam Stuart?
Juz˙ dawno z nikim nie czuła sie˛ tak dobrze.
A moz˙e włas´nie o to chodzi, uprzytomniła
sobie kilka minut po´z´niej, odłoz˙ywszy słucha-
wke˛. Moz˙e sam fakt, z˙e czuje sie˛ z nim swo-
bodnie, wywołuje w niej le˛k. W jej obecnym
stanie, kiedy jest tak słaba, ostatnia˛ rzecza˛,
jakiej potrzebuje, jest nowe zaangaz˙owanie
emocjonalne.
Zaangaz˙owanie emocjonalne? I Stuart Dela-
ney? Zwia˛zek z me˛z˙czyzna˛, kto´rego poznała
wczoraj wieczorem?
To s´mieszne. Nierealne. Jak moz˙e jej grozic´
emocjonalne zaangaz˙owanie, emocjonalna zale-
z˙nos´c´ od innego me˛z˙czyzny, skoro nadal kocha
Iana?
Co za bzdury, przesadza z ta˛ ostroz˙nos´cia˛.
Szuka problemo´w tam, gdzie ich nie ma.
Nie musi niczego obawiac´ sie˛ ze strony Stu-
arta. Przeciez˙ podobnie jak ona pokochał nie-
włas´ciwa˛ osobe˛ i z tego powodu cierpi, i tak jak
jej niespieszno mu do nowego zwia˛zku. Cieka-
we, jak dawno skon´czył sie˛ jego romans.
Stuart to bardzo atrakcyjny me˛z˙czyzna. Oczy-
wis´cie, nie tak przystojny jak Ian, a mimo to
naprawde˛ interesuja˛cy, zwłaszcza dla kobiet,
kto´re lubia˛ surowa˛ me˛ska˛ urode˛, a takich wszak
nie brakuje.
Czy od zakon´czenia tamtego zwia˛zku Stuart
z˙yje w celibacie? Dla me˛z˙czyzny to trudniejsze,
tak przynajmniej powszechnie sie˛ uwaz˙a. Ian nie
został jej kochankiem. Nie miała dota˛d z˙adnego
kochanka, powiedziała sobie z bezlitosna˛ szcze-
ros´cia˛.
Nie stanowiło to dla niej problemu, dopo´ki na
siłe˛ wierzyła w swa˛ iluzje˛, a mianowicie, z˙e
pewnego dnia Ian zapragnie sie˛ z nia˛ kochac´.
Teraz została zmuszona spojrzec´ prawdzie
w oczy...
Skon´czyła dwadzies´cia dziewie˛c´ lat, jest dwu-
dziestodziewie˛cioletnia˛ dziewica˛. Us´miechne˛ła
sie˛ cierpko pod nosem. Co ona plecie? Z
˙
ałuje, z˙e
w kto´ryms´ momencie z˙ycia nie poznała, co
znaczy intymny kontakt z me˛z˙czyzna˛? A jes´li
nawet, co w tym złego?
Musiała mimo wszystko przyznac´, z˙e teraz,
gdy skon´czyła juz˙ te swoje lata, byłoby jej
duz˙o trudniej, psychicznie i fizycznie, powaz˙nie
wzia˛c´ pod uwage˛ relacje˛ oparta˛ jedynie na
seksie. I nie chodziło jej wyła˛cznie o zmiane˛
klimatu społecznego, kto´ra doprowadziła do
unikania seksu z przypadkowymi partnerami,
ale tez˙ o s´wiadomos´c´ własnych zahamowan´
i rezerwy. To wszystko upewniało ja˛ w od-
czuciu, z˙e nigdy nie doła˛czy do tego rodzaju
kobiet, kto´re potrafia˛ rozdzielic´ miłos´c´ i seks
i po´js´c´ do ło´z˙ka z me˛z˙czyzna˛, kto´rego nie
kochaja˛.
Dla niej byłoby to naprawde˛ trudne.
Us´miechne˛ła sie˛ pose˛pnie. Czemu nie powie-
dziec´ tego wprost? Ona nie byłaby do tego
zdolna. A to znaczy... to znaczy, z˙e dopo´ki nie
be˛dzie gotowa po´js´c´ za rada˛Margaret i poszukac´
sobie miłego faceta, kto´ry mys´li podobnie jak
ona, nie ma co liczyc´ na to, z˙e załoz˙y rodzine˛
i urodzi dzieci, kto´rych tak pragnie.
Nie dla niej przelotny, przypadkowy romans,
kto´rego naste˛pstwem jest cia˛z˙a i wychowywane
samotnie dziecko. A jes´li chodzi o miłos´c´... To
tez˙ jest raczej nieziszczalne, prawda? Zakochała
sie˛ w Ianie z wiadomym skutkiem.
Nawet gdyby pewnego dnia przestała go ko-
chac´...
Westchne˛ła cicho. Co za makabryczne, cho-
robliwe, niema˛dre mys´li. Zrobi duz˙o lepiej, kie-
dy skupi sie˛ na innych, budza˛cych mniej emocji
tematach.
Ciekawe, czy Stuart Delaney poradził sobie ze
swym bo´lem, a jes´li tak, czy mo´głby jej cos´
poradzic´?
Zdumiewaja˛ce, z˙e bierze pod uwage˛ pomysł
rozmowy ze Stuartem na temat swojej sytuacji.
Przeciez˙ zawsze bardzo chroniła swoja˛ prywat-
nos´c´ i niełatwo zawierała znajomos´ci z me˛z˙-
czyznami.
A jednak czuła, jakby znała Stuarta o wiele
lepiej i o wiele dłuz˙ej niz˙ ledwie pare˛nas´cie
godzin. Moz˙e nalez˙y to przypisac´ temu, z˙e
podczas ich pierwszego spotkania sama obaliła
tyle własnych barier.
Zerkaja˛c na zegarek, zdała sobie sprawe˛, z˙e
niecierpliwie czeka na spotkanie, z˙e z wyraz´nym
podnieceniem nadstawia uszu i nasłuchuje
dz´wie˛ku nadjez˙dz˙aja˛cego samochodu.
Przyjechał kilka minut przed umo´wiona˛ go-
dzina˛. Sara była troche˛ zaskoczona. Ian nie-
odmiennie sie˛ spo´z´niał, a potem ratował sytua-
cje˛ jednym z tych swoich uroczych, przeprasza-
ja˛cych us´miecho´w. Mimo to zawsze dawał od-
czuc´ tej drugiej stronie, z˙e nie jest dla niego
dos´c´ waz˙na, by zasługiwała na jego punktual-
nos´c´.
Sara wzie˛ła z˙akiet i torebke˛, po czym za-
stanowiła sie˛ pose˛pnie, czy Ian kiedykolwiek
kazał Annie czekac´ na siebie. Wa˛tpiła w to.
Anna nie sprawiła na niej wraz˙enia kobiety,
kto´ra czekałaby cierpliwie na me˛z˙czyzne˛.
Dopiero zamykaja˛c drzwi, us´wiadomiła so-
bie, z˙e Ian i Anna to doskonale dobrana para.
Oboje sa˛ egoistami. To spostrzez˙enie zatrzyma-
ło ja˛ na moment w miejscu.
Az˙ przystane˛ła, zdumiona faktem, z˙e jej mys´li
przybrały tak bluz´nierczy charakter. W cia˛gu
tych wszystkich lat, gdy pracowała u boku Iana,
gdy go kochała, nie pozwoliła sobie, choc´by
w skrytos´ci ducha i pomimo zbolałego serca, na
jaka˛kolwiek krytyke˛ jego osoby. A teraz prosze˛,
z jaka˛ łatwos´cia˛ jej to przyszło.
I raptem dotarło do niej, z˙e jej miłos´c´ do Iana
wcale nie jest tak głe˛boka, by nie mogła go
znielubic´. A nawet wie˛cej, by zacza˛c´ nim pogar-
dzac´. Gdyby pozbawic´ go zas´lepiaja˛cego uroku,
wdzie˛ku – jakz˙e powierzchownego, co włas´nie
sobie uprzytomniła – co´z˙ pozostaje? Bezprzy-
kładny egoista o charakterze i mentalnos´ci, kto´re
raczej odstre˛czaja˛ niz˙ przycia˛gaja˛.
Było to niemiłe odkrycie. Sara nigdy nie
mys´lała, z˙e jest na tyle głupia, by przykładac´
nadmierna˛ wage˛ do czyjegos´ wygla˛du. Liczyła
sie˛ dla niej osobowos´c´, serdecznos´c´, otwartos´c´
na innych. A jednak sama przyznała, z˙e gdyby
Ian nie był tak przystojny...
Gdy go poznała, była młodziutka˛ dziewczyna˛,
na kto´rej uroda robiła wraz˙enie, ale to jej wcale
nie tłumaczy. Od dawna juz˙ nie jest tamta˛ dzie-
wie˛tnastolatka˛.
– Cos´ sie˛ stało?
Stuart otworzył brame˛ i podszedł do niej z za-
troskana˛ mina˛. Sara potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Dzie˛ki Bogu. Przez chwile˛ sa˛dziłem, z˙e ma
pani jakies´ złe wies´ci.
Złe wies´ci? Czy on ma na mys´li Iana?
Podniosła na niego pytaja˛cy wzrok, a wtedy
wyjas´nił:
– Od matki... o pani siostrze.
Twarz Sary natychmiast spurpurowiała ze
wstydu.
– Nie, nie. Matka i dziecko – to dziewczynka
– czuja˛ sie˛ dobrze. Tyle z˙e rodzice postanowili
zostac´ u siostry troche˛ dłuz˙ej. Jutro musze˛ jechac´
do Ludlow, kupic´ kartke˛ i cos´ dla dziecka. Chca˛
dac´ jej na imie˛ Jessica.
– Ładnie – pochwalił Stuart. – David sie˛
cieszy?
– Jest w sio´dmym niebie. Tak bardzo pragna˛ł
co´rki.
– Ma˛dry facet. Musze˛ powiedziec´, z˙e zawsze
marzyła mi sie˛ taka mała dziewczynka o duz˙ych
powaz˙nych oczach, z kucykami. Nie mam nic
przeciwko chłopcom, oczywis´cie. Prawde˛ mo´-
wia˛c... – Zerkna˛ł na nia˛. – Nie tylko kobietom po
trzydziestce zaczyna bic´ licznik. Me˛z˙czyz´ni cier-
pia˛ na ten sam syndrom.
Sara obje˛ła go zdziwionym spojrzeniem.
– Chce pan miec´ dzieci?
Ian, kto´ry był tuz˙ po trzydziestce, nie ukrywał
przekonania, z˙e dzieci stanowia˛ zawade˛, z˙e tyl-
ko przeszkadzaja˛ w z˙yciu, jakie on chciałby
prowadzic´.
Sara przypuszczała, z˙e identycznie rozumuje
wie˛kszos´c´ kawalero´w w jego wieku.
– Bardzo, a pani nie?
Otwartos´c´, z jaka˛ jej odpowiedział i pytanie,
kto´re postawił, troche˛ ja˛ poruszyły. Owszem,
czuła sie˛ z nim swobodnie, a jednak wcia˛z˙ za-
skakiwał ja˛ bezpos´rednim sposobem bycia.
– Tak... ja tez˙ – odrzekła po chwili wahania.
– Szczerze mo´wia˛c...
Urwała, po czym przypomniała sobie, z˙e nie
ma powodu ukrywac´ przed Stuartem swoich
prawdziwych mys´li, tak jak przed Ianem.
– Szczerze mo´wia˛c, tuz˙ przed wyjazdem z Lo-
ndynu moja sa˛siadka i bliska znajoma stwier-
dziła, z˙e powinnam rozejrzec´ sie˛ za kims´, kto
podzielałby moja˛ miłos´c´ do dzieci i zechciał
mnie pos´lubic´. Twierdzi, z˙e ona tak włas´nie
posta˛piła, kiedy jej biologiczny zegar zacza˛ł bic´
bardzo głos´no i bardzo szybko. Wtedy poznała
Bena, odkryła, z˙e wiele ich ła˛czy, i wyszła za
niego. Wiedziała, z˙e Ben be˛dzie dobrym ojcem.
Nie pos´lubiła go z miłos´ci, a jednak wyszło jej to
na dobre, poniewaz˙ teraz jest w nim szalen´czo
zakochana.
– Hm. Na pierwszy rzut oka, zwaz˙ywszy na
dzisiejsze obyczaje i standardy, przypomina to
zawarte na zimno porozumienie. A przeciez˙ pare˛
pokolen´ przed nami małz˙en´stwa aranz˙owali ro-
dzice albo krewni, z powodo´w, kto´re miały
bardzo niewiele wspo´lnego z emocjonalnymi
potrzebami młodych. I wygla˛da na to, z˙e nie
zawsze były to złe zwia˛zki.
– Zapewne dlatego, z˙e ludzie mieli dosyc´
ograniczone moz˙liwos´ci. Musieli trwac´ razem,
skoro nie dopuszczano do rozwodo´w. Poza tym,
a dotyczy to wszystkich warstw społecznych,
małz˙onkowie nie spe˛dzali razem tak duz˙o czasu
jak dzisiaj. Rodzina odgrywała o wiele wie˛ksza˛
role˛ niz˙ obecnie. Młodzi mogli liczyc´ na wspar-
cie nie tylko rodzico´w czy rodzen´stwa, lecz całej
watahy ciotek, wujo´w i kuzyno´w.
– Tak, to prawda. Rozumiem z tego, z˙e nie
bierze pani pod uwage˛ sugestii przyjacio´łki?
Sara zatrzymała sie˛ nieopodal land-rovera.
– W pewnym sensie biore˛. W innym... – Lek-
ko uniosła ramiona. – Pragne˛ miec´ dzieci...
bardzo, zawsze tego chciałam. Ale z˙eby wyjs´c´ za
ma˛z˙ bez miłos´ci...
– Istnieja˛ rozmaite rodzaje miłos´ci – stwier-
dził Stuart ku jej zaskoczeniu. – Moz˙e zabrzmi
to cynicznie, ale podejrzewam, z˙e najbezpiecz-
niejsza˛ i najtrwalsza˛ podstawa˛ stabilnego zwia˛z-
ku wcale nie jest euforyczny i bardzo cze˛sto
zupełnie pozbawiony rozsa˛dku stan, kto´ry nazy-
wamy zakochaniem. Moim zdaniem wzajemne
zrozumienie, wspo´lne cele, szacunek, ubarwio-
ne podobnym poczuciem humoru, prowadza˛ do
znacznie lepszego zwia˛zku.
Sara zaprotestowała:
– A co z poz˙a˛daniem? Przeciez˙ to jasne...
Stuart stał tak blisko, z˙e dojrzała, jak jego
płowozłote oczy zabłysły i pociemniały. Prze-
biegł ja˛ nieznany jej dreszcz, a sko´re˛ rozpalił
rumieniec. Była zdumiona, a zarazem spłoszona.
Co jej przyszło do głowy, z˙eby podejmowac´
taki temat z niemal obcym me˛z˙czyzna˛? Nawet
z Ianem nie rozmawiałaby o tych sprawach.
Prawde˛ powiedziawszy, z Ianem w ogo´le nie
byłaby w stanie poruszyc´ tej kwestii.
– Oczywis´cie, moz˙na czuc´ poz˙a˛danie bez
miłos´ci. Osobis´cie nigdy nie budowałbym stałe-
go zwia˛zku wyła˛cznie na potrzebach ciała. Zga-
dzam sie˛, z˙e poz˙a˛danie jest waz˙ne, ale i ono, jak
miłos´c´, przybiera ro´z˙ne formy. No bo czym jest
poz˙a˛danie? Para, dla kto´rej seks stanowi najis-
totniejsza˛ cze˛s´c´ ich relacji, powie, z˙e poz˙a˛danie
to włas´nie seks. Ale sa˛ tez˙ pary, u kto´rych
decyduja˛cej role˛ odgrywa z˙a˛dza posiadania pie-
nie˛dzy, zdobycia pozycji społecznej, a nawet
posiadania dzieci, chociaz˙ nigdy by sie˛ do tego
głos´no nie przyznali. I te elementy sa˛ dla nich
w małz˙en´stwie najwaz˙niejsze. Dla mnie – cia˛g-
na˛ł Stuart – małz˙en´stwo powinno byc´ oparte na
wspo´lnych celach, wzajemnym szacunku i za-
ufaniu, obopo´lnej che˛ci pracowania nad zwia˛z-
kiem, plus obopo´lnym pragnieniu posiadania
dzieci. To wszystko jest o wiele waz˙niejsze niz˙
najlepszy seks, chociaz˙ to on czasem tak nas
pocia˛ga i mami.
– Jez˙eli tak bardzo chce pan dzieci, dlacze-
go...?
Sara zawiesiła głos. Jak mogła tak szybko
zapomniec´, z˙e Stuart, podobnie jak ona, stracił
ukochana˛ osobe˛?
– Dlaczego sie˛ nie oz˙eniłem? – dokon´czył za
nia˛, taktownie wybawiaja˛c ja˛ z kłopotliwej sytu-
acji. – Pewnie dlatego, z˙e nie spotkałem włas´-
ciwej kobiety. Wcale niełatwo jest zostac´ moja˛
z˙ona˛, biora˛c pod uwage˛ moja˛prace˛. To wymaga-
ja˛ce zaje˛cie, zabiera mi mase˛ czasu. A finan-
sowo jest s´rednio. Nie kaz˙dej kobiecie by to od-
powiadało. Drzewa wymagaja˛ mojego stałego
nadzoru, mimo z˙e mam dos´wiadczony i profes-
jonalny zespo´ł ludzi. Nie moge˛ sobie pozwolic´
na takie luksusy jak wakacje. Praca bardzo
ogranicza moja˛ wolnos´c´, a mało kto´ra kobieta to
zaakceptuje. Jednym z powodo´w, z kto´rych
przeniosłem firme˛, było to, z˙e poprzednie miejs-
ce z wolna sie˛ urbanizowało, i coraz trudniej
było znalez´c´ pracowniko´w. Młodym me˛z˙czyz-
nom, kto´rzy che˛tnie pracowali na powietrzu przy
dobrej pogodzie, brakowało zapału, kiedy przy-
szła zima. Przeprowadzka na wies´, gdzie ludzie
przywykli do pracy w kaz˙dych warunkach, wy-
dawała sie˛ rozsa˛dnym wyjs´ciem.
Stuart pomo´gł jej wsia˛s´c´ i zamkna˛ł drzwi.
Kiedy obszedł samocho´d, usiadł za kierownica˛
i zapalił silnik, podja˛ł:
– Nie chodzi tylko o troskliwa˛ opieke˛ nad
młodymi drzewami, co juz˙ samo w sobie jest
dos´c´ trudne. Trzeba je hodowac´ w taki sposo´b,
z˙eby, gdy zajdzie koniecznos´c´, moz˙na je wyko-
pac´ z ziemi ze zdrowym, mocnym korzeniem.
To niełatwe. Mo´wimy o młodych drzewach,
kto´re, kiedy dorosna˛, osia˛gaja˛ czasem dwadzies´-
cia pare˛ metro´w wysokos´ci i ze dwie tony wagi.
Do tego dochodzi kwestia zapewnienia włas´-
ciwej opieki po sprzedaz˙y, z˙eby s´wiez˙o przesa-
dzone drzewa nie umarły. Straciłem kilka drzew
przez to, z˙e nowi włas´ciciele nie potrafili sie˛
nimi odpowiednio zaja˛c´. Powiem pani, z˙e nie ma
nic bardziej przygne˛biaja˛cego. Nie moge˛ pat-
rzec´, jak zdrowe drzewo umiera z powodu czy-
jejs´ ignorancji i zaniedbania, zwłaszcza kiedy
wiem, z˙e powinno przez˙yc´ i kwitna˛c´.
Mo´wił to z wielkim przeje˛ciem, kto´re ob-
niz˙ało jego głos, nadaja˛c mu pewna˛ szorstkos´c´
i surowos´c´.
Sara zrozumiała, z˙e Stuart darzy drzewa praw-
dziwa˛ miłos´cia˛, i nie mogła pozbyc´ sie˛ mys´li, z˙e
skoro jest takim troskliwym opiekunem drzew,
byłby tez˙ wspaniałym kochaja˛cym ojcem.
Zaskakuja˛co łatwo wyobraziła go sobie
z dwoma co´reczkami i synami oraz szcze˛s´liwa˛
us´miechnie˛ta˛ kobieta˛ u boku. Czemu tamta ko-
bieta go zostawiła? Gdyby to ja˛ kochał taki me˛z˙-
czyzna jak Stuart...
Taki me˛z˙czyzna jak Stuart? Przeciez˙ ona
kocha Iana, kto´ry jest przeciwien´stwem Stuarta
Delaneya.
To wszystko jest s´mieszne, pomys´lała, kiedy
samocho´d skre˛cił i wjechał na podjazd prowa-
dza˛cy do dworu. To pewnie skutek tych wszyst-
kich przykros´ci, kto´rych ostatnio doznała. Teraz
zdaje sobie sprawe˛, z˙e Ian pozbawiony jest zalet,
kto´re dostrzega u Stuarta.
A jednak co innego dostrzegac´ jego zalety,
pomys´lała drwia˛co, a całkiem co innego wyob-
raz˙ac´ go sobie jako ojca czwo´rki dzieci.
– Do tej pory nie przyzwyczaiłem sie˛, z˙eby
wchodzic´ od frontu – oznajmił Stuart przeprasza-
ja˛cym tonem, zatrzymuja˛c land-rovera na wy-
brukowanym podwo´rzu. – Swoja˛ droga˛, wcia˛z˙
brakuje mi czasu, z˙eby porza˛dnie zaja˛c´ sie˛ do-
mem. Kupiłem go z powodu ziemi, sam dom był
dodatkiem, i musze˛ przyznac´, z˙e nawet go dokła-
dnie nie obejrzałem. Dopo´ki sie˛ nie wprowadzi-
łem, poje˛cia nie miałem, z˙e jest taki ogromny.
– Co´z˙, w tym domu zmies´ci sie˛ spora rodzina
– mrukne˛ła Sara, dodaja˛c szelmowsko: – Bardzo
duz˙a rodzina.
Stuart spojrzał na nia˛ uwaz˙nie.
– To prawda. Jest tak duz˙y, z˙e pomies´ci istny
tabun dzieciako´w.
Oboje wybuchne˛li s´miechem, a Sara natych-
miast pomys´lała, z˙e nigdy nie przez˙yła takiego
momentu rados´ci z Ianem.
Nie brakowało mu poczucia humoru, ale jego
z˙arty były ostre i cierpkie, czasami wre˛cz złos´li-
we, a przy tym ograniczone wyła˛cznie do słabos´-
ci lub dziwactw znanych mu oso´b. Stworzył na
te˛ okolicznos´c´ bardzo indywidualna˛ tabele˛ wad
i zalet, za kto´re przyznawał punkty, w duz˙ym
stopniu oparte na tym, co akurat było modne
w mediach oraz w tak zwanym towarzystwie.
– A przy okazji – kontynuował Stuart – czy
w dalszym cia˛gu ma pani ochote˛ zerkna˛c´ na
bałagan w moich papierach? Wspomniała pani...
– Nie ma sprawy – zapewniła go. – Przynaj-
mniej be˛de˛ miała zaje˛cie do powrotu rodzico´w.
– Musze˛ wie˛c pania˛ zapoznac´ z nasza˛ praca˛,
a to zajmie troche˛ czasu. Mam nadzieje˛, z˙e zo-
stanie pani na lunch. Tym razem nie be˛dzie to
dzieło pani G. Czy lubi pani łososia?
– Bardzo – odrzekła. – I bardzo chciałabym
obejrzec´ pan´ski dom, jez˙eli nie posa˛dzi mnie pan
o ws´cibstwo.
– Alez˙ ska˛d. Ale uprzedzam, z˙e nie zobaczy
tu pani takich obrazko´w jak w ,,Homes and
Gardens’’.
– Całe szcze˛s´cie! – Zas´miała sie˛. – Perfek-
cjonizm innych obniz˙a moje poczucie wartos´ci.
– Tak, wiem, o czym pani mo´wi – przyznał
Stuart, wysiadaja˛c.
Sara juz˙ zamierzała zrobic´ to samo, kiedy ja˛
powstrzymał.
– Chwileczke˛. Siedzi pani wysoko. Podejde˛
z tamtej strony i pomoge˛ pani.
Mogła mu powiedziec´, z˙e potrafiła wygramo-
lic´ sie˛ z land-rovera, kiedy sie˛gała swemu ojcu
do kolan, a jednak nie zrobiła tego. Po bezpar-
donowych uwagach Anny znajdowała nieza-
przeczalna˛ przyjemnos´c´ w uprzejmych gestach
ze strony me˛z˙czyzny, kto´ry wycia˛gał do niej
pomocna˛ dłon´, nawet jes´li nie było to konieczne.
Czuła sie˛ dzie˛ki temu bardziej krucha i delika-
tna, co w rzeczywistos´ci było jej obce. Ze
zdumieniem stwierdziła, z˙e dzie˛ki tym drobnym
gestom czuła sie˛ kobieta˛. Ian juz˙ bardzo dawno
nie obudził w niej tej miłej s´wiadomos´ci, a in-
nym me˛z˙czyznom nie pozwalała na to włas´nie
ze wzgle˛du na Iana.
Czekała zatem w fotelu za zamknie˛tymi
drzwiami, a gdy Stuart je otworzył i odpia˛ł jej
pas, serdecznie sie˛ do niego us´miechne˛ła.
Spodziewała sie˛, z˙e Stuart poda jej ramie˛, na
kto´rym wesprze sie˛ w razie koniecznos´ci. Tym-
czasem on wycia˛gna˛ł obie re˛ce i obja˛ł ja˛ mocno
w pasie.
Gdy sie˛ ku niej pochylał, ich oczy znalazły sie˛
na tej samej wysokos´ci. Jego miały barwe˛ ciem-
nego ciepłego złota, z płowymi drobinkami.
Były to bardzo me˛skie oczy, choc´ skryte w cie-
niu długich i ge˛stych rze˛s. Były tez˙ niezwykle
przenikliwe – zdawało sie˛, z˙e rozpoznaja˛ jej
przelotne poruszenie, kto´rego doznała, gdy jej
dotkna˛ł. Poczuła jego ciepłe dłonie nawet przez
ubranie.
Uzmysłowiła sobie z bo´lem, z˙e jej fizyczny
kontakt z me˛z˙czyznami ograniczał sie˛ dota˛d do
niezdarnych młodzien´czych pieszczot, z˙e nigdy
z˙aden me˛z˙czyzna nie trzymał jej w ten sposo´b
i nigdy nie było to preludium do bardziej intym-
nego us´cisku, z˙e nie dos´wiadczyła do tej pory
owego napie˛cia zmysło´w, kto´re wywołuje s´wia-
domos´c´, z˙e dłonie me˛z˙czyzny zacis´nie˛te w talii
za moment powe˛druja˛ do go´ry i be˛da˛ pies´cic´ jej
piersi, a głowa me˛z˙czyzny znajdzie sie˛ tak blisko
jej głowy podczas namie˛tnego pocałunku, z˙e
przesłoni jej s´wiatło.
Namie˛tny pocałunek kochanko´w. Sara odru-
chowo spojrzała na wargi Stuarta. Serce biło jej
jak oszalałe, oddychała szybko i niero´wno.
Te zawstydzaja˛ce fizyczne odczucia zwia˛za-
ne z jego bliskos´cia˛ kompletnie zbiły ja˛ z tropu.
Zacze˛ła dygotac´, poniewaz˙ jej ciało znalazło sie˛
we władaniu nieznanego jej dota˛d napie˛cia.
Poczuła jaka˛s´ pala˛ca˛ potrzebe˛, bolesna˛ te˛sknote˛,
kto´ra w takim tempie zawładne˛ła jej systemem
nerwowym, z˙e nie miała szansy, by ja˛ poskro-
mic´. Zamkne˛ła oczy, tak wstrza˛s´nie˛ta i zdegus-
towana soba˛, z˙e az˙ zrobiło jej sie˛ niedobrze.
– Saro, co sie˛ stało?
Podniosła powieki i popatrzyła w twarz Stu-
arta.
– Ja... ja...
– Pani drz˙y.
Powiedział to tonem bliskim oskarz˙enia, obe-
jmuja˛c jednoczes´nie jej talie˛ mocniej.
Co ma mu powiedziec´, na Boga? Jak ma
wyjas´nic´, co sie˛ z nia˛ dzieje? To nierealne. Nie
moz˙na przeciez˙ oznajmic´ me˛z˙czyz´nie, i to z˙ad-
nemu, choc´by był nie wiadomo jak miły, z˙e
drz˙ysz, poniewaz˙ twoje ciało z kompletnie nie-
znanego ci powodu znienacka uznało go za
niezwykle atrakcyjnego partnera, tak bardzo go-
dnego poz˙a˛dania, z˙e two´j rozum nie jest w stanie
nad tym zapanowac´.
Sara czuła, jak nabrzmiewaja˛ jej piersi, a ta-
kiego ucisku w z˙oła˛dku nie pamie˛tała do lat. Jak
mogłaby opowiadac´ Stuartowi o takich rze-
czach? Jak os´wiadczyc´, z˙e spojrzała na jego
wargi i przez jeden szalony moment zaciekawiło
ja˛, jak smakuja˛? Mało tego, o mały włos nie
nachyliła sie˛ i nie zdradziła swojej dojmuja˛cej
te˛sknoty, nagla˛cego przymusu przez˙ycia tego
pocałunku...
Zapewniała sie˛ w duchu, z˙e wcale go nie
poz˙a˛da. To wszystko wina Anny, to wina Iana.
Okrutne z˙arciki tej kobiety tak głe˛boko w nia˛
zapadły i tak ja˛ przygne˛biły, z˙e to przez nie
wybuchło teraz w niej owo kompromituja˛ce
poz˙a˛danie. Przemkne˛ło jej nawet przez mys´l, by
udowodnic´, z˙e Anna nie ma racji i...
I co? Kochac´ sie˛ ze Stuartem?
Nadal drz˙ała, wcia˛z˙ mocno poruszona włas-
nymi doznaniami, a takz˙e faktem, z˙e znajduje
dla nich wytłumaczenie.
– Saro...
W głosie Stuarta słyszała niepoko´j i troske˛.
– Nic... nic mi nie jest – skłamała niepewnie.
Nie uwierzył jej, widziała to w jego oczach.
Była mu wdzie˛czna, z˙e mimo to nie naciskał,
tylko bez zadawania dalszych pytan´ postawił ja˛
na ziemi. Wiedziała, z˙e potrzebuje teraz jego
wsparcia. Była tak zdezorientowana, taka słaba,
taka... zszokowana tym, czego włas´nie dos´wiad-
czyła.
Kiedy Stuart pomagał jej wysia˛s´c´, jej włosy
musne˛ły mu policzek. W tym samym momencie,
zanim uwolnił Sare˛ z obje˛c´, jego re˛ce dziwnie
zesztywniały.
– Twoje perfumy bardzo ładnie pachna˛– sko-
mentował prawie szorstko, szybko odwracaja˛c
twarz.
Perfumy? Zdziwiła sie˛.
– Nie uz˙ywam perfum. Przynajmniej...
Tego ranka umyła włosy, stwierdziła zatem,
z˙e chodzi o zapach szamponu. A wie˛c była
tak blisko, z˙e wyczuł te˛ won´, pomys´lała, czu-
ja˛c nieokres´lone łaskotanie w brzuchu. A gdy-
by tak nieumys´lnie odrobine˛ sie˛ do niego zbli-
z˙yła?
Czy poczułaby wo´wczas na sko´rze jego ciepły
oddech? Czy on...?
– Jez˙eli zmieniła pani zdanie, nie ma pani
ochoty...
Słyszała go i usiłowała skupic´ uwage˛ na jego
słowach. Czym pre˛dzej pokre˛ciła głowa˛, mo´-
wia˛c:
– Nie, nie. Nic mi nie jest.
Obserwowała go, jak zamykał samocho´d. Je-
go wargi przycia˛gały jej spojrzenie. A gdyby tak
ja˛ pocałował, gdy wynosił ja˛ z land-rovera?
A gdyby odgadł jej mys´li i...
Ledwie przełkne˛ła s´line˛. Powinna sie˛ cieszyc´,
z˙e do niczego nie doszło. Sytuacja i tak jest dos´c´
kre˛puja˛ca, wystarczy, z˙e ogarne˛ły ja˛ te dziwne
sensacje. To bez znaczenia, czy Stuart sie˛ ich
domys´lił.
Co sie˛ z nia˛ dzieje? – pytała sie˛ w duchu,
czuja˛c do siebie nieche˛c´. Przez lata, kiedy ko-
chała Iana, gdy go pragne˛ła, w najmniejszym
stopniu nie zainteresował ja˛ z˙aden inny me˛z˙-
czyzna, z˙aden nie wzbudził w niej cienia poz˙a˛-
dania. A teraz...
To tylko rodzaj odreagowania. Odreagowania
okrucien´stwa Anny. Reakcja na to, co sie˛ stało,
na odkrycie, z˙e zmarnowała kope˛ lat na idiotycz-
ne sny na jawie.
Uczucia rozbudzone przez Stuarta to nic
innego jak desperacka pro´ba udowodnienia
Annie, z˙e mylnie oceniła ja˛ jako osobe˛ po-
zbawiona˛ seksapilu i niegodna˛ zainteresowa-
nia. Teraz, kiedy juz˙ poznała swoja˛ słabos´c´,
be˛dzie w stanie ja˛ kontrolowac´. Nie ma z˙ad-
nego powodu do niepokoju. Takie doznania
juz˙ sie˛ nie powto´rza˛, skoro je zanalizowała
i zrozumiała ich nature˛.
I tak oto, wyjas´niwszy sobie w satysfakcjo-
nuja˛cy sposo´b nieoczekiwane i kre˛puja˛ce re-
akcje swego ciała, Sara poczuła sie˛ o wiele le-
piej, po czym ruszyła naprzo´d, dostosowuja˛c
swo´j krok do kroku Stuarta.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Co pani na to, z˙ebys´my zacze˛li od szybkie-
go obejrzenia domu, a potem zjedli lunch? – za-
proponował Stuart, gdy znalez´li sie˛ w s´rodku.
– Nie wolałby pan, z˙ebym najpierw rzuciła
okiem na pan´skie papiery?
Popatrzył na nia˛ z us´miechem pełnym za-
wstydzenia.
– Wole˛ nie ryzykowac´ i nie pokazywac´ pani
tego chaosu, kiedy jest pani głodna.
– Jest az˙ tak z´le? – spytała ze wspo´łczuciem.
– Gorzej – stwierdził.
Rozes´miała sie˛ rados´nie. Ten człowiek wzbu-
dzał w niej coraz wie˛ksza˛ sympatie˛. Prawde˛
powiedziawszy nikt, o ile jej pamie˛c´ nie myliła,
nie zdobył tak szybko jej zaufania. Gdyby tylko
nie ten głupi odruch, kiedy Stuart pomagał jej
wysia˛s´c´ z land-rovera. Dzie˛ki Bogu, nie był
s´wiadomy tego, jak na nia˛ działa.
– Jes´li zechce pani zaczekac´ moment, po-
staram sie˛ byc´ dobrym przewodnikiem. Ale
najpierw przygotuje˛ lunch. Zapewne zna pani
historie˛ tego domu lepiej ode mnie. Kto´regos´
dnia, kiedy znajde˛ troche˛ czasu, czego nie prze-
widuje˛ w najbliz˙szej przyszłos´ci, chciałbym do-
kładniej poznac´ dzieje tego domu, oddzielic´
fakty od legend. O ile wiem, dosyc´ cze˛sto zmie-
niał włas´cicieli.
– Tak, zgadza sie˛ – potwierdziła.
To idiotyczne, powiedziała sobie, z˙e obser-
wuja˛c Stuarta, kto´ry zre˛cznie poruszał sie˛ po
kuchni, z wprawa˛ szykuja˛c lunch, poczuła nie-
wa˛tpliwy, acz nieznaczny cien´ rozgoryczenia.
W teorii opowiadała sie˛ za partnerskim trak-
towaniem obowia˛zko´w domowych, ale w rze-
czywistos´ci, ku swojemu zdumieniu, doszła do
wniosku, z˙e widok me˛z˙czyzny, kto´ry doskonale
daje sobie sam ze wszystkim rade˛, budzi w niej
lekkie niezadowolenie.
Zbeształa sie˛ w duchu i zadała sobie pytanie,
czy naprawde˛ wolałaby, by Stuart siedział i cze-
kał, az˙ ona zajmie sie˛ lunchem.
Dlaczego włas´ciwie miałaby sie˛ tym zajmo-
wac´? Z
˙
eby zrobic´ na nim wraz˙enie swoimi ta-
lentami gospodyni? Jakiez˙ to niema˛dre. Jak...
– Moje zdolnos´ci kulinarne sa˛ dos´c´ ograni-
czone – oznajmił tymczasem Stuart, przerywa-
ja˛c tok jej mys´li. – Zjemy łososia z młodymi
ziemniakami i zielona˛ fasolka˛. Niestety, nie
potrafie˛ robic´ sosu holenderskiego.
Sara to potrafiła, jej matka była pierwszo-
rze˛dna˛ i niezwykle pomysłowa˛ kucharka˛, i oby-
dwu co´rkom przekazała umieje˛tnos´c´ gotowa-
nia. Co prawda, zamieszkawszy samotnie
w Londynie, Sara odkryła, z˙e najwie˛ksza przy-
jemnos´c´ gotowania polega na przygla˛daniu sie˛,
jak inni zjadaja˛ ze smakiem ugotowane przez
nia˛ potrawy.
Ian wolał jadac´ w mies´cie, chociaz˙ byli na tyle
blisko, z˙e mogła zaprosic´ go na domowa˛kolacje˛.
Ale on uwielbiał drogie i modne restauracje,
gdzie najmniej waz˙ne było to, co mu podawano
na talerzu.
– Jest pani gotowa na wielki obcho´d? – zapy-
tał Stuart, włoz˙ywszy łososia do piekarnika.
Sara pokiwała głowa˛ i wstała.
– Zaczniemy od go´ry – zaproponował – ale
pominiemy poddasze. Przede wszystkim jest
tam bardzo brudno.
– Ile sypialni jest w tym domu? – zaintereso-
wała sie˛, gdy pozwolił jej pierwszej wejs´c´ na
tylne schody.
– Dwanas´cie – odparł – ale zostawie˛ osiem,
a pozostałe mniejsze pokoje przerobie˛ na ła-
zienki. Na razie z nich nie korzystam, poniewaz˙
miałem kłopot z jednym z okien. Przez lata
zawilgocenie doprowadziło do zagrzybienia.
Obok gło´wnej sypialni jest salonik, kto´ry mam
zamiar zachowac´. Chciałbym miec´ wygodne
i spokojne miejsce do odpoczynku.
– Mo´głby pan urza˛dzic´ tam salon poła˛czony
z gabinetem – zasugerowała, gdy dotarli na
pie˛tro. – Z komputerami i...
– Komputery? Nie, dzie˛ki – przerwał zdecy-
dowanie. – Komputery i ja nie pasujemy do
siebie.
Sara zas´miała sie˛.
– Byc´ moz˙e korzysta pan z niewłas´ciwego
oprogramowania. Obecnie istnieje taka ilos´c´
przyjaznych i łatwych w uz˙ytkowaniu...
– Niech sobie be˛da˛ przyjazne, ale ja stanow-
czo nie darze˛ komputero´w sympatia˛ – burkna˛ł.
– Wiem, z˙e dzisiaj nie wypada sie˛ do tego
przyznawac´, podobnie jak dawniej z˙aden praw-
dziwy me˛z˙czyzna nie s´miał przyznac´, z˙e nie
umie prowadzic´ samochodu. Ten potwo´r, kto´-
rego mam w tej chwili, potrafi ponoc´ wszystko
poza lizaniem znaczko´w i naklejaniem ich na
koperty, ilekroc´ jednak pro´buje˛ cos´ z nim zrobic´...
– Wzruszył ramionami i pchna˛ł pierwsze drzwi.
Za nimi znajdował sie˛ duz˙y poko´j z trzema
małymi zakratowanymi oknami.
– To pomieszczenie niewa˛tpliwie wykorzys-
tywano jako poko´j do nauki albo po prostu poko´j
dziecie˛cy – zauwaz˙ył, kiedy Sara podeszła do
okien.
Okna wychodziły na tyły domu. Za murem
otaczaja˛cym stajnie i podwo´rze dostrzegła cos´,
co zapewne było niegdys´ ogrodem warzywnym,
schowanym za wysokim ceglanym ogrodze-
niem. Teraz były tam dzikie chaszcze, pokrzywy
i ciernie.
– To mo´j kolejny cel – oznajmił Stuart, stana˛-
wszy obok. – Chciałbym doprowadzic´ warzyw-
niak do przyzwoitego stanu. Jes´li nawet nie
odzyska dawnego wygla˛du, to niech przynaj-
mniej be˛dzie z niego wie˛ksza korzys´c´ niz˙ teraz.
Wzdłuz˙ jednej ze s´cian była szklarnia, z drugiej
rozpie˛te na treliaz˙u drzewa owocowe.
– Ale to chyba wymaga ogromnego wysiłku
– zauwaz˙yła.
– Hm. Jez˙eli jednak uda mi sie˛ rozwina˛c´
interes zgodnie z moimi nadziejami, znajda˛ sie˛
takie chwile, kiedy pracownicy nie be˛da˛ musieli
zajmowac´ sie˛ drzewami i pos´wie˛ca˛ czas ogrodo-
wi. A jes´li moje nadzieje okaz˙a˛ sie˛ płonne, be˛de˛
zmuszony pos´lubic´ kobiete˛, kto´ra jest dobrym
ogrodnikiem. Oczywis´cie, jez˙eli sie˛ oz˙enie˛. Lubi
pani prace˛ w ogrodzie? – zapytał.
Pytanie było zupełnie naturalne, i oczywis´cie
nie miało nic wspo´lnego z poprzedzaja˛cym je
zdaniem. Zwłaszcza z˙e Stuart zda˛z˙ył jej zdra-
dzic´, z˙e jeszcze do kon´ca nie podnio´sł sie˛ po
poprzednim zerwanym romansie. A wiedza˛c, z˙e
ona takz˙e...
Co za bzdury chodza˛ jej po głowie! Dlaczego
jest taka˛ skon´czona˛ idiotka˛ i wyobraz˙a sobie,
jaka˛ rados´cia˛ napełniłyby ja˛ długie wiosenne dni
spe˛dzone w kryjo´wce tych starych muro´w, kopa-
nie w ziemi, sadzenie, obserwowanie rosna˛cych
ros´lin, piele˛gnacja upraw, a potem, w naste˛p-
nych miesia˛cach, zbiory i satysfakcja z nagrody
za cie˛z˙ka˛ prace˛...
– Tak, tak, lubie˛ – powiedziała.
Mie˛s´nie jej zesztywniały, a w głosie pojawiło
sie˛ napie˛cie. Odwro´ciła sie˛ od okna i ruszyła
w strone˛ drzwi.
Pozostała cze˛s´c´ dworu odpowiadała wczes´-
niejszemu opisowi Stuarta. Pokazał jej, gdzie
dokonał juz˙ napraw na zewna˛trz, z˙eby unikna˛c´
zacieko´w i zalania przez deszcze, ale, jak mo´wił,
ta budowla wymaga porza˛dnego remontu, zanim
zasłuz˙y sobie na nazwe˛ domu.
– W kaz˙dym razie wie pan juz˙, co nalez˙y
zrobic´ – stwierdziła, kiedy pokazał jej niewielki
gabinet z boazeria˛ zniszczona˛ przez wilgoc´. –
W kuchni dokonał pan istnych cudo´w.
– Dzie˛kuje˛. Nie jestem pewien, czy zdołam
ro´wnie skutecznie odrestaurowac´ oryginalna˛ bo-
azerie˛ i schody. Podejrzewam, z˙e be˛dzie to
wymagało z˙mudnych poszukiwan´ na karczowis-
kach, z˙eby odnalez´c´ dokładnie ten sam materiał.
– Cie˛z˙ka praca – przyznała – ale warta wysił-
ku. Zazdroszcze˛ panu w pewien sposo´b.
Stuart obja˛ł ja˛ spojrzeniem.
– To fantastyczne wyzwanie, a kiedy dopro-
wadzi pan dom do poz˙a˛danego stanu, miesz-
kanie w nim be˛dzie wielka˛ przyjemnos´cia˛. I be˛-
dzie panu towarzyszyła s´wiadomos´c´, z˙e to pana
własne dzieło.
– Niewiele kobiet podzieliłoby ten pogla˛d
– zauwaz˙ył chłodno, co podsune˛ło jej mys´l, z˙e to
chyba decyzja Stuarta o przeniesieniu firmy
w pobliz˙e granicy z Walia˛ przesa˛dziła o zakon´-
czeniu jego romansu.
Moz˙e jego kanadyjskiej przyjacio´łce – Sara
zakładała, z˙e to Kanadyjka, skoro mo´wił, z˙e
pracował wo´wczas w Kanadzie – nie przypadł
do gustu pomysł przeprowadzki do Anglii i mie-
szkanie w starym zrujnowanym domu.
Dla Sary ten dwo´r stanowiłby wyzwanie,
kto´re mogłoby sie˛ stac´ najwie˛ksza˛ rados´cia˛ jej
z˙ycia. Nie musiała zamykac´ oczu, by zobaczyc´,
jak be˛dzie wygla˛dał kto´regos´ dnia: bogate wy-
tłaczane tkaniny podkres´laja˛ce odnowione boa-
zerie, wywoskowane podłogi, perskie dywany,
solidne de˛bowe meble, jedne stare, inne wspo´ł-
czesne, niekto´re pokoje umeblowane rzadkimi
i cennymi antykami, inne zas´ bardziej praktycz-
nymi meblami odpornymi na zabawy dzieci.
Przy kuchni byłby słoneczny poko´j dzienny,
gdzie dzieci mogłyby bawic´ sie˛ w pobliz˙u ma-
my. Na go´rze mies´ciłyby sie˛ gło´wne pokoje,
kto´re opisał jej Stuart. Sypialnia z ło´z˙kiem z bal-
dachimem i przepełniony atmosfera˛ ciszy i spo-
koju wygodny salonik, gdzie ma˛z˙ i z˙ona spe˛dza˛
razem pare˛ cennych chwil w cia˛gu dnia: miejsce
ich odpoczynku i ucieczki respektowane przez
innych członko´w rodziny, w tym takz˙e nastolet-
nie potomstwo.
Podczas lunchu Stuart przedstawił Sarze
szczego´ły swojej pracy. Nie ukrywała juz˙ za-
chwytu dla jego niemal magicznej umieje˛tnos´ci
przesadzania dorosłych drzew.
A kiedy oznajmił, z˙e jest ro´wnie zaskoczony
i pełen podziwu dla jej pewnos´ci, z˙e doprowadzi
jego papiery do porza˛dku, Sara szczerze sie˛
zas´miała.
Po lunchu nieche˛tnie zaprowadził ja˛ do swo-
jego biura, uprzedziwszy wprzo´dy, z˙e jes´li wi-
dza˛c panuja˛cy tam chaos, Sara zmieni zdanie
i wycofa propozycje˛ pomocy, on nie be˛dzie jej
miał tego za złe.
To prawda, w biurze panował bałagan, choc´
widac´ było, z˙e Stuart usiłował nad nim zapano-
wac´. Wskazał na stosy dokumento´w na biurku,
ewidentnie ułoz˙one na chybił trafił. Składały sie˛
z korespondencji przychodza˛cej zwia˛zanej z za-
mo´wieniami, wykonanych zamo´wien´ i tych cze-
kaja˛cych na realizacje˛, plus dwie sterty przy-
chodza˛cych i wychodza˛cych faktur.
Gdy Sara os´wiadczyła, z˙e Stuart mo´głby z łat-
wos´cia˛ ograniczyc´ swe kłopoty, gdyby jednak
korzystał z komputera, a przy tym codziennie
pos´wie˛cił troche˛ czasu na biez˙a˛ca˛ robote˛ papier-
kowa˛, zapytał burkliwie:
– A ile to jest według pani troche˛ czasu?
W tej chwili pracuje˛ na dworze, az˙ padne˛.
Sara z namysłem spojrzała na biurko i oznaj-
miła:
– Sa˛dze˛, z˙e teraz potrzebowałby pan dwo´ch,
a nawet trzech dni, z˙eby wprowadzic´ to wszyst-
ko do komputera, a naste˛pnie...
– Prosze˛ nie kon´czyc´. Dwa albo trzy dni,
mo´wi pani... Podejrzewam, z˙e chciała pani po-
wiedziec´, z˙e pani zaje˛łoby to dwa lub trzy dni, bo
ja potrzebowałbym dwo´ch lub trzech miesie˛cy.
– Nie rozwaz˙ał pan zatrudnienia kogos´ w nie-
pełnym wymiarze godzin, z˙eby pomo´gł panu z ta˛
robota˛? – zapytała rozbawiona.
– Czy rozwaz˙ałem? Mys´le˛ o tym, ilekroc´ tu
wchodze˛, ale niech pani spro´buje znalez´c´ kogos´,
kto ma odpowiednie kwalifikacje i zechce tu
przyjechac´ za małe pienia˛dze, bo nie stac´ mnie
na duz˙e pensje. Prosze˛ posłuchac´ – dodał gwał-
townie – nie moge˛ pani prosic´, z˙eby pos´wie˛ciła
pani tyle swojego czasu. W kon´cu przyjechała tu
pani po to, z˙eby...
– Po to, z˙eby pogodzic´ sie˛ z faktem, z˙e Ian
nigdy mnie nie zechce – dokon´czyła łamia˛cym
sie˛ głosem. – Niech pan mi wierzy, z˙e najlepiej
zrobi mi praca, kto´ra zajmie moje mys´li. – Urwa-
ła, niepewna, czy nie powiedziała za duz˙o.
Czy jego słowa nie były przypadkiem taktow-
nym sposobem poinformowania jej, z˙e zmienił
zdanie, bo zdał sobie sprawe˛, z˙e wprowadzenie
porza˛dku w jego papierach be˛dzie bardzo czaso-
chłonne i nie z˙yczy sobie, by Sara siedziała tak
długo w jego domu?
Ku jej zdumieniu Stuart oznajmił:
– Co´z˙, jes´li tak to wygla˛da, to moz˙e po-
pracuje pani dla mnie, po´ki pani tu zostanie?
O ile pamie˛tam, zamierza pani posiedziec´ tutaj
pare˛ miesie˛cy. Jak juz˙ wspomniałem, nie moge˛
duz˙o zapłacic´, na pewno nie tyle, ile jest pani
warta, ale jez˙eli naprawde˛ chce pani zapełnic´
czas...
Praca dla Stuarta.
Sara z namysłem przygryzła wargi. Zawsze
tak robiła, kiedy ja˛ cos´ niepokoiło. Musi zerwac´
z tym niedobrym zwyczajem, pomys´lała.
– Prosze˛ wybaczyc´ – zacza˛ł przepraszac´. –
Nie powinienem był tego proponowac´. To jasne,
z˙e pani nie...
– Nie. Nie, to znaczy chce˛ – poprawiła sie˛
szybko. – Tylko mi smutno, z˙e zaoferował mi
pan te˛ prace˛ z... z litos´ci – wykrztusiła i oblała sie˛
rumien´cem.
Niewaz˙ne, z˙e dobrze sie˛ czuła w jego towa-
rzystwie. To me˛z˙czyzna, a wie˛c nie moz˙e od
niego oczekiwac´, z˙e be˛dzie w stanie poja˛c´ jej
brak wiary w siebie i wa˛tpliwos´ci zwia˛zane z jej
kobiecos´cia˛.
Trudno liczyc´, z˙e zrozumie, jaka˛ szkode˛ wy-
rza˛dziły jej, jak ja˛ okaleczyły niemiłosierne
z˙arty Anny. Pozbawiły ja˛ poczucia wartos´ci,
nabawiły komplekso´w. Miała wraz˙enie, z˙e ode-
brały jej jaka˛s´ istotna˛ cza˛stke˛ jej jestestwa.
Zburzyły wiare˛ w zdolnos´c´ funkcjonowania jako
kobieta w najpełniejszym znaczeniu tego słowa.
– Uwaz˙a pani, z˙e proponuje˛ pani to zaje˛cie
z litos´ci? – Stuart potrza˛sna˛ł głowa˛ i dodał
niemal ponuro: – Byc´ moz˙e z litos´ci nad soba˛.
Nie lituje˛ sie˛ nad pania˛. Jes´li mam byc´ szczery,
nadal uwaz˙am, z˙e miała pani sporo szcze˛s´cia,
skoro zdołała pani uciec. Me˛z˙czyzna, kto´ry po-
zwolił odejs´c´ takiej kobiecie...
Urwał, po czym podja˛ł gwałtownie:
– Prosze˛ mi wierzyc´, jez˙eli zdecyduje sie˛
pani na te˛ prace˛, to pani zrobi mi uprzejmos´c´,
a nie odwrotnie.
Ostroz˙nos´c´ nakazywała jej powiedziec´, z˙e
musi przemys´lec´ sprawe˛. Instynkt z kolei pod-
szeptywał, by bez namysłu przyje˛ła propozycje˛.
Bardzo dobrze zrobi jej to zaje˛cie. Jes´li zacznie
sie˛ wahac´, zastanawiac´...
– Che˛tnie bym dla pana pracowała – oznaj-
miła szybko, by nie zmienic´ zdania – pod warun-
kiem, z˙e na pewno pan tego chce.
– Czego? – Obja˛ł ja˛ dziwnym, prawie roz-
marzonym wzrokiem, po czym os´wiadczył dos´c´
niejednoznacznie: – To dopiero pocza˛tek. Jez˙eli
jest pani gotowa, oprowadze˛ pania˛ po mojej
szko´łce. Wzie˛ła pani kalosze? Dzien´ jest ładny,
ale...
– Pan mnie tu wnio´sł, juz˙ pan zapomniał?
Kalosze zostały w samochodzie.
– Fakt, prosze˛ poczekac´. Przyniose˛ je, a po-
tem po´jdziemy.
Otworzył kuchenne drzwi, zanim zda˛z˙yła za-
protestowac´. Patrza˛c na niego, kiedy szedł do
land-rovera, zadała sobie pytanie, czy dobrze
zrobiła, przyjmuja˛c oferte˛ pracy. Jest juz˙ za
po´z´no, by sie˛ wycofac´, a poza tym... poza tym...
Z lekkim zdumieniem odkryła, z˙e juz˙ czeka
na te˛ chwile˛, gdy zacznie mu pomagac´.
I co cie˛ tak cieszy? Porza˛dkowanie papie-
ro´w? – pomys´lała i poczuła nieznaczne, lecz
niepokoja˛ce łaskotanie w z˙oła˛dku. Nie jest prze-
ciez˙ jedna˛ z tych niema˛drych kobiet, kto´re
wiecznie angaz˙uja˛ sie˛ w destrukcyjne zwia˛z-
ki, prawda? Nie dopus´ci do emocjonalnego uza-
lez˙nienia od Stuarta, jak to było w przypadku
Iana...
Nie, oczywis´cie, z˙e nie. Ci me˛z˙czyz´ni bardzo
ro´z˙nia˛ sie˛ od siebie, odmienna jest takz˙e sytua-
cja. Zakochała sie˛ w Ianie, nim zacze˛ła dla niego
pracowac´, a teraz nie ma najmniejszego niebez-
pieczen´stwa, z˙e zakocha sie˛ w Stuarcie.
Bo niby jakim cudem, skoro nadal kocha
tamtego?
Ian. Dopiero gdy włoz˙yła kalosze i kroczyła
u boku Stuarta do land-rovera, uprzytomniła
sobie, jak niewiele miejsca zajmował Ian w jej
mys´lach podczas kilku minionych godzin.
Przebiegł ja˛ dreszcz, lecz nie pro´bowała z nim
walczyc´. W kon´cu dobrze sie˛ stało, prawda?
Przeciez˙ włas´nie po to przyjechała do domu, do
miejsca, gdzie Ian nigdy nie postawił stopy.
Gdzie nie było z˙adnych wspomnien´, kto´re by ja˛
dre˛czyły i z niej szydziły.
Mniej wie˛cej godzine˛ po´z´niej zamarła z po-
dziwu przed jednym z dwunastu de˛bo´w, kto´re,
jak tłumaczył Stuart, oczekiwały na przeniesie-
nie do maja˛tku ziemskiego na południu Anglii,
gdzie z powodu coraz cze˛stszych huragano´w
wiele drzew uległo dewastacji.
– W niekto´rych wypadkach, jez˙eli zareaguje-
my dos´c´ szybko, udaje sie˛ uratowac´ drzewa
wyrwane przez huragan z korzeniami. Najbar-
dziej naraz˙one na ryzyko sa˛ młode drzewa, kto´re
osia˛gne˛ły juz˙ wysokos´c´ dorosłych, ale wcia˛z˙
brak im bezpiecznego fundamentu w postaci
odpowiednio rozros´nie˛tego systemu korzeni.
Z drugiej strony, poniewaz˙ sa˛ młode, cze˛sto sa˛
bardziej odporne i moga˛ zakorzenic´ sie˛ w no-
wym miejscu, pod warunkiem, z˙e zostana˛ prze-
niesione we włas´ciwym czasie.
Im wie˛cej jej wyjas´niał na temat swojej pracy,
tym bardziej Sara była zafascynowana.
Nie miała poje˛cia, z˙e to takie skomplikowane.
Wyobraz˙ała sobie, z˙e kiedy drzewo zostanie
wyrwane z korzeniami, nie ma szansy na dalsze
z˙ycie.
– Uwaga!
Stuart wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛ i odcia˛gna˛ł na bok, gdy
na drodze pojawił sie˛ miniaturowy cia˛gnik z na-
czepa˛ prowadzony przez młodego me˛z˙czyzne˛,
w kto´rym Sara poznała syna miejscowego far-
mera.
Chłopak posłał jej us´miech, na kto´ry odpo-
wiedziała, a Stuart od razu skomentował:
– Widze˛, z˙e zna pani młodego Lewisa Lle-
wellyna.
– Tak. – Obserwowała, jak chłopak umieje˛t-
nie zakre˛cał na wiejskiej drodze z ładunkiem
młodych drzew.
– Od jakiegos´ miesia˛ca pracuje dla mnie
i s´wietnie mu idzie. Jednak nie zda˛z˙e˛ dzis´
pokazac´ pani szko´łki z sadzonkami, ale skoro
be˛dzie pani tu pracowac´...
Mo´wia˛c te słowa, odwro´cił sie˛ do niej pleca-
mi, Sara zas´, kto´ra szła za nim, nie zauwaz˙yła
nisko wisza˛cej gałe˛zi i az˙ je˛kne˛ła z bo´lu i za-
skoczenia, kiedy odepchnie˛ta gała˛z´ wro´ciła na
swoje miejsce, smagaja˛c ja˛ po twarzy.
Stuart usłyszał to i spojrzał na nia˛, wołaja˛c:
– Co? Co sie˛ stało?
Jego oczy pociemniały, kiedy dojrzał czer-
wona˛ pre˛ge˛ na policzku Sary i odczytał sygnały
bo´lu, kto´re wysyłało jej ciało...
– Cholera, to moja wina. Powinienem był
pania˛ ostrzec. Prosze˛ mi to pokazac´.
Uja˛ł jej twarz w dłonie, zanim wyraziła sprze-
ciw, i odwro´cił ja˛ do s´wiatła. Stał tak blisko, z˙e
czuła nie tylko s´wiez˙y zapach wiatru i ros´lin, ale
ro´wniez˙ ciepły zapach jego ciała.
Gdyby w przeszłos´ci ktos´ jej zasugerował, z˙e
w samym zapachu me˛z˙czyzny odnajdzie taka˛
doze˛ erotyzmu, kto´ra pobudzi jej ciało do nie-
zwłocznej i wszechwładnej reakcji, z˙arliwie by
temu zaprzeczyła. Byłaby wre˛cz oburzona takim
przypuszczeniem. Tymczasem teraz, pomimo
pieka˛cego bo´lu, przysune˛ła sie˛ do Stuarta, zabor-
czo chłona˛c jego zapach, a co wie˛cej, zastana-
wiała sie˛, jak by to było, gdyby rozpie˛ła jego
koszule˛, połoz˙yła dłonie na wilgotnej klatce
piersiowej, przytuliła policzek do jego sko´ry...
Przeraz˙ona własnymi mys´lami zno´w je˛kne˛ła,
na co Stuart zacza˛ł ja˛ przepraszac´:
– Wiem, z˙e to boli, prosze˛ wybaczyc´, ale na
szcze˛s´cie nie widac´ z˙adnej rany. Sko´ra jest
obtarta, lepiej wro´c´my do domu i zdezynfekuj-
my ja˛. Z
˙
e tez˙ pani nie uprzedziłem, z˙e cos´
takiego moz˙e sie˛ zdarzyc´.
– To moja wina – oznajmiła drz˙a˛cym głosem.
Stuart nadal stał tuz˙ obok i obejmował dłon´mi
jej twarz. Chciała, by ja˛ pus´cił, skre˛powana
swoimi emocjami.
Czuła sie˛ tez˙ winna, gdyz˙ nie miała prawa
reagowac´ w tak intymny sposo´b na jego blis-
kos´c´... prawa ani powodu. Co z nia˛ jest? Czy
fakt, z˙e Ian ja˛ odtra˛cił, odmienił ja˛ do tego
stopnia, z˙e w cia˛gu jednego dnia z kobiety, kto´ra
w zasadzie nie interesuje sie˛ me˛ska˛ seksualnos´-
cia˛, przeobraziła sie˛ w osobe˛ wyja˛tkowo na to
wraz˙liwa˛?
Zamiast odsuna˛c´ sie˛ od Stuarta, co wypadało
uczynic´, z trudem pows´cia˛gała ogromna˛ che˛c´,
aby stana˛c´ jak najbliz˙ej.
Stuart był w grubych roboczych re˛kawicach.
Zdja˛ł jedna˛ z nich i delikatnie pogładził palcem
miejsce otarcia na jej sko´rze. Usta Sary wy-
krzywił grymas bo´lu.
– Przepraszam. Chciałem tylko sprawdzic´,
czy to wyła˛cznie otarcie, czy nie ma tam drzazgi.
Kiedy to mo´wił, wiatr porwał kosmyk włoso´w
Sary i smagna˛ł nim jego twarz. Stuart zaczesał
jej włosy za ucho.
Zamarła, a on, wyczuwaja˛c to, podnio´sł na nia˛
wzrok. W jego oczach o barwie ciemnego złota
pojawił sie˛ jakis´ dziwny i jakby dziki błysk,
a twarz znieruchomiała. Gdy spus´cił powieki, by
ukryc´ przed nia˛ swoje oczy, ge˛ste i ciemne rze˛sy
rzuciły cien´ na jego opalone policzki.
Chwile˛ potem Sara us´wiadomiła sobie, z˙e
Stuart patrzy na jej usta. Natychmiast poczuła
potrzebe˛ zwilz˙enia ich koniuszkiem je˛zyka, czu-
ła tez˙, z˙e jej dolna warga, tak cze˛sto przygryzana
w chwilach zdenerwowania, zaczyna puchna˛c´.
– Przygryzła sobie pani warge˛.
Odniosła wraz˙enie, z˙e te słowa płyne˛ły do niej
z daleka, niespieszne i cie˛z˙kie, jakby kaz˙de z nich
uginało sie˛ pod cie˛z˙arem jakiegos´ znaczenia.
– Wiem, to paskudne przyzwyczajenie.
I w tym momencie dotkne˛ła wargi czubkiem
je˛zyka, znajduja˛c malen´ka˛ rane˛, kto´ra˛ sama
sobie zrobiła.
– Prosze˛ nie ruszac´ – rzucił rozkazuja˛cym
tonem.
Sara popatrzyła na niego zmieszana i oszoło-
miona. Stuart pochylił głowe˛. Miała jeszcze czas
wycofac´ sie˛, unikna˛c´ pocałunku. Drz˙ała pod
wpływem podniecenia i obaw, kto´re rozpalały
jej zmysły niczym silny narkotyk. A jednak
nawet nie pro´bowała uciekac´.
Stuart pocałował ja˛ delikatnie i czule. Jego
wargi były ciepłe i mie˛kkie, je˛zyk zas´, znalazł-
szy ranke˛ na jej wardze, łagodził bo´l. A potem
nagle nabrał gwałtownos´ci, az˙ otworzyła usta,
zanim zdała sobie sprawe˛, co robi.
Czuła oszalałe bicie serca w piersiach, wdy-
chała zapach podnieconego me˛z˙czyzny, czuła
energie˛ jego ciała, a do tego wszystkiego wypeł-
niło ja˛ tak silne pragnienie, te˛sknota, bo´l poz˙a˛da-
nia, z˙e wprawiło ja˛ to w osłupienie. Zaprotes-
towała cichym pomrukiem i odepchne˛ła Stuarta,
kto´ry natychmiast ja˛ pus´cił i cofna˛ł sie˛ o krok.
– Przepraszam.
Na jego policzkach pojawiły sie˛ wypieki.
Wygla˛dał, jakby był zły, ale nie na nia˛, jak
rozumiała Sara, i poczuła wyrzuty sumienia,
kiedy przeprosił ja˛ takim oficjalnym tonem. Był
wyraz´nie zły na siebie.
– Nie mam usprawiedliwienia. Nie ma z˙ad-
nego wyjas´nienia dla tego, co zrobiłem. Zagalo-
powałem sie˛... – Wykrzywił wargi. – Mam tylko
nadzieje˛, z˙e wspaniałomys´lnie złoz˙y to pani na
karb tego, z˙e jest pani bardzo atrakcyjna˛ i pocia˛-
gaja˛ca˛ kobieta˛, a ja jestem tylko me˛z˙czyzna˛,
kto´ry zbyt długo z˙ył sam.
Co´z˙ ma mu odpowiedziec´? Oboje sa˛ winni.
Ona wiedziała, z˙e on ma zamiar ja˛ pocałowac´,
wiedziała to i nie zrobiła absolutnie nic, by temu
zapobiec. Wystarczyło zrobic´ krok do tyłu, od-
wro´cic´ głowe˛. Łatwo moz˙na było unikna˛c´ tej
sytuacji, tymczasem... Sara wzie˛ła głe˛boki od-
dech i przyznała w cichos´ci ducha, z˙e pragne˛ła
tego pocałunku, a co wie˛cej, aktywnie do tego
zache˛cała. Niewaz˙ne nawet, czy Stuart to za-
uwaz˙ył. Zdaje sie˛, z˙e nie.
Odwro´ciwszy teraz głowe˛, usłyszała ciche:
– Mam nadzieje˛, z˙e nie wpłynie to na pani
decyzje˛ o pracy. Obiecuje˛, z˙e to sie˛ wie˛cej nie
powto´rzy. Teraz, kiedy juz˙ wiem...
Zamarła ze strachu. Moz˙e jednak zrozumiał,
z˙e to ona, choc´ nie bezpos´rednio, odpowiada za
jego zachowanie. Moz˙e mimo wszystko do-
strzegł to, ale dobre maniery nie pozwoliły mu
wypowiedziec´ tego na głos.
Ku jej wielkiej uldze nie dokon´czył zdania,
tylko patrzył ponuro przed siebie. Postanowiła
przerwac´ wisza˛ca˛ cie˛z˙ko cisze˛:
– Nie musi pan przepraszac´. W kon´cu jestes´-
my doros´li. Jestem pewna, z˙e oboje zdajemy
sobie sprawe˛, z˙e... z˙e...
Je˛zyk jej sie˛ pla˛tał, serce biło coraz szybciej.
Wcia˛z˙ czuła ciepło jego warg na swoich i jakas´
jej cze˛s´c´ w dalszym cia˛gu niewymownie za nimi
te˛skniła.
– Z
˙
e to była tylko odruchowa reakcja – wyja˛-
kała mało przekonuja˛co.
Stuart popatrzył jej prosto w oczy. Zaczer-
wieniła sie˛ ze wstydu i poczucia winy.
– Odruchowa reakcja. Tak, pewnie ma pani
racje˛.
Z jakiegos´ powodu jego słowa ja˛ zraniły. Co
zatem wolałaby usłyszec´? – szydziła z siebie po´ł
godziny po´z´niej, kiedy wjechali land-roverem
z powrotem na wybrukowane podwo´rze. Z
˙
e
Stuart jej pragnie? Z
˙
e poczuł do niej przelotne
i wymykaja˛ce sie˛ kontroli poz˙a˛danie?
Jasne, z˙e nie. Przez Iana zacze˛ła naprawde˛
uz˙alac´ sie˛ nad soba˛. Zamarzyła jej sie˛ jakas´
idiotyczna demonstracja me˛skiego poz˙a˛dania,
niewaz˙ne z czyjej strony, byle był to facet.
Powinna sie˛ wstydzic´, a nie...
Mocno przygryzła zraniona˛ warge˛, i az˙ sie˛
skrzywiła z bo´lu. A nie co? I jak teraz nazwie
swoje uczucia?
Czuje sie˛ oszukana... pozbawiona czegos´ wa-
z˙nego... nazbyt s´wiadoma niewielkiego bo´lu,
spowodowanego mys´la˛, z˙e gdyby tak głupio nie
odepchne˛ła Stuarta, to moz˙e...
Co? Kochałby sie˛ z nia˛? Oczywis´cie, z˙e nie,
i oczywis´cie, z˙e tego nie pragnie. Juz˙ sam
pomysł jest...
– Moge˛ zobaczyc´ te˛ ranke˛? – spytał Stuart,
zatrzymawszy samocho´d.
– Nie trzeba – zapewniła go w pos´piechu.
– Juz˙ nie boli. Pozwoli pan, z˙e zostane˛ ze dwie
godziny? Che˛tnie zapoznałabym sie˛ z pan´skim
komputerem i przejrzała z panem te papiery,
ale gdybym miała przeszkadzac´, zostawie˛ pana,
dopo´ki...
– Nie be˛dzie pani przeszkadzac´ – odparł spie˛-
tym głosem, juz˙ nie tak przyjaznym i serdecz-
nym jak godzine˛ wczes´niej.
A moz˙e ona jest przewraz˙liwiona, szuka dziu-
ry w całym, problemo´w, kto´re wedle wszelkiego
prawdopodobien´stwa nie istnieja˛? Czy zrobiła
sie˛ taka przewraz˙liwiona dlatego, z˙e Ian nia˛
wzgardził? W kon´cu to Stuart poprosił o pomoc,
to była jego inicjatywa.
A z˙e ja˛ pocałował...
Stuart podszedł i otworzył drzwi samochodu,
ale tym razem nawet nie pro´bował jej pomo´c,
chociaz˙ uprzejmie czekał, az˙ Sara zejdzie bez-
piecznie na ziemie˛. Ona zas´ w głe˛bi duszy była
z tego powodu nieszcze˛s´liwa.
A wie˛c najlepiej zapomniec´ o tym pocałunku.
Była to jedynie instynktowna reakcja na bliskos´c´
kobiety, nic wie˛cej. Nic.
Poza tym nie ulega wa˛tpliwos´ci, z˙e Stuart poz˙a-
łował swego odruchu juz˙ w chwili, gdy mu uległ.
To jasne, z˙e z˙ałuje, prawda? Przeciez˙ jest w iden-
tycznej sytuacji jak ona, rozstał sie˛ z ukochana˛.
Jest jednak me˛z˙czyzna˛ i nie stracił normal-
nych me˛skich odrucho´w i potrzeb... i nie chciał-
by na pewno, z˙eby z´le zrozumiała jego chwilowe
zapomnienie.
Pewnie sie˛ boi, po tym, co mu naplotła o Ianie,
z˙e jest jedna˛ z tych kobiet, kto´re z zasady
zakochuja˛ sie˛ w swoich szefach. No co´z˙, jes´li
tak, musi go przekonac´, z˙e jest inaczej... albo
powiedziec´, z˙e zmieniła zdanie.
Tyle z˙e naprawde˛ zalez˙y jej na tej pracy,
potrzebuje jej... Nie z powodu pienie˛dzy, lecz
dlatego, by nie dopuszczac´ do swoich mys´li Iana
i przeszłos´ci.
Najrozsa˛dniej be˛dzie, pomys´lała, jez˙eli poka-
z˙e Stuartowi, z˙e popołudniowy incydent nic dla
niej nie znaczy. Z
˙
e doskonale rozumie, iz˙ było to
jedynie naste˛pstwo chwilowej nierozwagi i jako
takie powinno zostac´ przez nich obydwoje pusz-
czone w niepamie˛c´.
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Pora na przerwe˛. Zaparzyłem kawe˛ i zrobi-
łem grzanki. Sa˛ w kuchni, jes´li ma pani ochote˛.
Sara podniosła wzrok znad monitora, patrzyła
na Stuarta i lekko zmarszczyła czoło.
Była tak zaabsorbowana praca˛, z˙e nawet nie
usłyszała, jak otwierał drzwi. Kiedy jednak
wspomniał o kawie, stwierdziła, z˙e wprost o niej
marzy, a jes´li chodzi o grzanki... Z
˙
oła˛dek dys-
kretnie dał jej znac´, z˙e od lunchu mine˛ło juz˙
kilka godzin.
– Dobry pomysł – oznajmiła.
Odwro´ciła głowe˛ od ekranu i wyprostowała
sie˛, rozcia˛gne˛ła zesztywniałe mie˛s´nie.
– Nie s´miem pytac´, jak idzie – zacza˛ł Stuart
pie˛c´ minut po´z´niej, kiedy siedzieli przy kuchen-
nym stole.
– Idzie niez´le – zapewniła. – Oprogramowa-
nie jest dobre, program dos´c´ elastyczny, chociaz˙
trzeba przyznac´, z˙e dla pocza˛tkuja˛cych troche˛
zbyt zaawansowany.
– Zbe˛dne uprzejmos´ci – odparł Stuart z z˙a-
lem. – Znam sie˛ na drzewach i poczułbym sie˛
uraz˙ony, gdyby ktos´ twierdził inaczej. Ale jes´li
chodzi o obsługe˛ komputera, to całkiem inna
historia.
Przy kawie Sara wyjas´niła mu tak przyste˛p-
nie, jak tylko potrafiła, co zamierza zrobic´, on
zas´ słuchał i patrzył na nia˛ z z˙ałosna˛ mina˛. A gdy
skon´czyła, skomentował:
– Gdybym był na miejscu tego pani szefa, na
kolanach bym szedł do pani drzwi i błagał, z˙eby
pani wro´ciła.
Urwał i pokre˛cił głowa˛.
– Najmocniej przepraszam. Jestem bezmys´l-
ny. Nie chciałem powiedziec´...
– Nic nie szkodzi – odparła drz˙a˛cym głosem.
– Juz˙ pogodziłam sie˛ z tym, z˙e moje nadzieje
zwia˛zane z Ianem nalez˙a˛ do przeszłos´ci. Zreszta˛
to były absurdalne nadzieje. Powoli dociera do
mnie, z˙e nic by z tego nie wyszło, nawet gdyby
mnie kochał.
Stuart s´cia˛gna˛ł brwi, a ona, widza˛c to, dodała:
– Zbyt wiele nas dzieli: pogla˛dy na z˙ycie,
wartos´ci. W głe˛bi serca pozostałam wiejska˛
dziewczyna˛. Chciałabym wychowywac´ dzieci
w takim miejscu jak to, w kaz˙dym razie gdzieko-
lwiek byle nie w duz˙ym mies´cie, a zwłaszcza
Londynie. Z kolei Ian, nawet gdyby zgodził sie˛
na dzieci, oczekiwałby, z˙e powierze˛ je opiekun-
ce. On kocha wielkomiejskie z˙ycie, lubi byc´ tam,
gdzie sie˛ najwie˛cej dzieje. Nie znio´słby miesz-
kania na prowincji. To człowiek, kto´ry...
Zawiesiła głos. Nie chciała zdradzic´ swoich
ostatnich wniosko´w, a mianowicie, z˙e Ian jest
zbyt pusty, zbyt pro´z˙ny, z˙e stac´ go jedynie na to,
z˙eby byc´ os´rodkiem zainteresowania i centrum
z˙ycia kobiety. Dzieci uznałby za rywali, oczeki-
wałby i z˙a˛dał pierwszen´stwa.
Sara, kto´ra wyznawała pogla˛d, z˙e zwia˛zek
kobiety z me˛z˙em i ojcem jej dzieci zawsze
powinien byc´ wyja˛tkowy i waz˙ny, wierzyła
takz˙e, z˙e nie da sie˛ unikna˛c´ momento´w, gdy
wymagania dzieci, zwłaszcza małych, zepchna˛
zwia˛zek dorosłych i ich potrzeby na drugi plan.
– Odnosze˛ wraz˙enie, z˙e lepiej pani bez niego
– zauwaz˙ył ponuro Stuart.
– Tak – przytakne˛ła – chyba tak. Chociaz˙
trudno w zasadzie powiedziec´, z˙e kiedykolwiek
z nim byłam.
Urwała, a jej policzki zabarwiły sie˛ wspania-
łym odcieniem purpury, kiedy uprzytomniła so-
bie dwuznacznos´c´ swojej uwagi. Ale Stuart
wydawał sie˛ nies´wiadomy jej zakłopotania ani
jego powodu.
Odwro´cił głowe˛ i zapytał spokojnie:
– Jeszcze filiz˙anke˛ kawy?
Kiedy kiwne˛ła głowa˛, a on nalał jej kolejna˛
porcje˛ kawy, policzki Sary zbladły, Stuart zas´,
ku jej wielkiej uldze, porzucił temat Iana i wro´cił
do problemo´w z komputerem.
– Kiedy powiedziałem Sally, z˙e kupuje˛ kom-
puter, wys´miała mnie.
Sally? Serce Sary zamarło. Kim jest Sally?
Czy powinna sie˛ domys´lic´? Czy to owa tajem-
nicza kobieta, kto´ra go rzuciła, kto´ra pozwalała
sie˛ kochac´, a potem go zostawiła?
Sara od pocza˛tku nie darzyła jej sympatia˛,
a jej uciecha niosła w sobie bolesne echo bez-
dusznego s´miechu Anny.
– Naprawde˛? To chyba troche˛ niestosowne?
– zauwaz˙yła.
Jakies´ pełne z˙alu ciepło w głosie Stuarta, kiedy
wspominał o tamtej kobiecie, jeszcze zwie˛kszało
antypatie˛ Sary do nieznajomej, chociaz˙ nie rozu-
miała dlaczego, poza tym z˙e Stuart wzbudzał
w niej wyja˛tkowy instynkt opiekun´czy. Czyz˙by
dlatego, z˙e ła˛czyły ich podobne dos´wiadczenia?
Wa˛tpiła, by kiedykolwiek zachował sie˛ ro´w-
nie głupio jak ona. Był ciepły, uprzejmy, ale przy
tym wyraz´nie twardy i nieugie˛ty, co sugerowało,
z˙e w razie koniecznos´ci byłby z niego pote˛z˙ny
wro´g. Ale przeciez˙ on i Sally nie byli wrogo do
siebie nastawieni. Oni byli kochankami.
Kochankowie...
Powieki ja˛ zapiekły, oczy rozbolały. Za dłu-
go siedziała przed monitorem, wyjas´niła sobie,
kompletnie lekcewaz˙a˛c fakt, z˙e w cia˛gu typowe-
go dnia pracy spe˛dzała przy komputerze o wiele
wie˛cej czasu. No ale skoro to nie łzy... Przeciez˙
oczy nie pieka˛ jej z bo´lu serca, prawda?
To niemoz˙liwe, by była zazdrosna o jaka˛s´ tam
Sally. Nie, ska˛dz˙e. Moz˙e odrobinke˛... Ale wcale
nie o jej zwia˛zek ze Stuartem, tylko o to, z˙e
poznała, co to znaczy miec´ kochanka, z˙e była
poz˙a˛dana przez me˛z˙czyzne˛, kto´ry z całych sił
pragna˛ł jej okazac´, jak bardzo ja˛ kocha.
Sara tego nie zakosztowała, i zapewne nigdy
nie zakosztuje. Ma dwadzies´cia dziewie˛c´ lat,
a wie˛c jest zdecydowanie za stara, z˙eby wzbu-
dzic´ w kims´ taka˛ namie˛tnos´c´, miłos´c´, a nawet
gdyby jej sie˛ to udało...
Wstrza˛sna˛ł nia˛ lekki dreszcz. Nie, nie chciała
juz˙ nigdy doznac´ emocji, kto´re rozpe˛tał w niej
Ian. To zbyt niebezpieczne, za bardzo destruk-
cyjne. Margaret ma racje˛, powinna postarac´ sie˛
o dobry bezpieczny zwia˛zek ze spokojnym me˛z˙-
czyzna˛, kto´remu, podobnie jak jej, zalez˙y na
załoz˙eniu rodziny i dzieciach. Me˛z˙czyzna˛, z kto´-
rym be˛dzie z˙yła bez wzloto´w i upadko´w wielkiej
namie˛tnos´ci.
– Prosze˛ o nim nie mys´lec´. Nie ma sensu
dre˛czyc´ sie˛ z powodu...
– Z powodu me˛z˙czyzny, kto´ry mnie nie chce
– dokon´czyła. – Tak, ma pan racje˛. Chociaz˙, jes´li
mam byc´ szczera, nie mys´lałam o Ianie. – Dopiła
kawe˛ i wstała. – Lepiej juz˙ po´jde˛, mam jeszcze
sporo do zrobienia...
Ida˛c do drzwi, czuła na sobie wzrok Stuarta.
Nie miała poje˛cia, dlaczego nadal jest tak
bardzo wyczulona na jego milcza˛ce spojrzenie
– w kon´cu spe˛dzili juz˙ razem troche˛ czasu.
Jeszcze przez godzine˛ pracowała przy kom-
puterze, a dopiero potem pozwoliła sobie na
odpoczynek.
Stuart zaprosił ja˛ na kolacje˛. Odmo´wiła i nie
przyje˛ła zaproszenia do restauracji, kto´re miało
byc´ podzie˛kowaniem za wykonana˛ prace˛.
Oznajmiła, z˙e nie oczekuje podwo´jnej zapłaty
w formie posiłko´w i pienie˛dzy.
Nieco po´z´niej, odwoz˙a˛c ja˛do domu rodzico´w,
Stuart zachowywał chłodny dystans. Czyz˙by
poczuł sie˛ obraz˙ony, z˙e nie poszła z nim na
kolacje˛? Z pewnos´cia˛ nie. Dumaja˛c nad czekaja˛-
cym ja˛ samotnym wieczorem, Sara zacze˛ła nie-
mal z˙ałowac´ swojej decyzji.
Byłoby miło posiedziec´ w jego towarzys-
twie. Ich rozmowa przebiegłaby bez kre˛puja˛-
cych pauz. Stuart wolał co prawda prace˛ fi-
zyczna˛, ale z ksia˛z˙ek, kto´re widziała w jego
gabinecie i salonie, z rozmo´w, kto´re z nim
odbyła, wiedziała, z˙e to człowiek o wszech-
stronnych zainteresowaniach. Me˛z˙czyzna, kto´-
rego kaz˙da przytomna kobieta che˛tnie zaak-
ceptowałaby jako towarzysza przy stole, albo
jako kochanka.
Zesztywniała i odsune˛ła od siebie te˛ mys´l,
podobnie jak uciekała przed nia˛ minionego wie-
czoru. Na litos´c´ boska˛, co ona wyprawia?
W dniach, kiedy jej mys´li kre˛ciły sie˛ bez reszty
woko´ł Iana, do głowy by jej nie przyszło, z˙eby
zobaczyc´ partnera do ło´z˙ka w jakimkolwiek
innym me˛z˙czyz´nie, a teraz...
W chwili, gdy Stuart zatrzymał land-rovera,
otworzyła drzwi i zacze˛ła wysiadac´, nie czeka-
ja˛c, az˙ on okra˛z˙y wo´z, by jej pomo´c.
W s´wiatłach, kto´re zabłysły, gdy zaparkowali
samocho´d, Sara zobaczyła zacis´nie˛te z gorycza˛
wargi Stuarta. Nadawały jego twarzy tak nieobe-
cny wyraz, az˙ zapragne˛ła wycia˛gna˛c´ do niego
re˛ce i poprosic´, z˙eby nie patrzył tak chłodno.
Dostała dreszczy, jakby znienacka temperatu-
ra powietrza spadła o kilka stopni.
Przeraz˙eniem napawał ja˛ fakt, z˙e zmiana na-
stroju Stuarta to dla niej taki stres. Kiedy od-
prowadzał ja˛ do drzwi, niczego tak nie pragne˛ła,
jak zbliz˙yc´ sie˛ do niego. Zaskoczyło ja˛ to, gdyz˙
z natury była osoba˛, kto´ra woli trzymac´ sie˛ na
dystans w kontaktach z innymi.
Przy drzwiach stane˛ła i spojrzała mu w twarz,
mo´wia˛c przy tym pospiesznie:
– Jez˙eli to panu odpowiada, zaczne˛ jutro
o dziesia˛tej i zostane˛ do około trzeciej.
– Wie˛c nadal chce pani te˛ prace˛?
– Tak – zapewniła go. – Chyba z˙e... chyba z˙e
pan zmienił zdanie.
– Nie – odrzekł bliski irytacji. – Moz˙e nie
be˛dzie mnie w domu, jak pani przyjedzie. Nie
zamkne˛ na klucz drzwi od kuchni. Musimy
dorobic´ pani zapasowy.
Zawiesił głos, a Sara podniosła na niego
wzrok. Nie wiedziała, z˙e stoja˛ tak blisko siebie.
Pre˛dko odwro´ciła sie˛, by jej oczu nie kusiły
wargi Stuarta.
Dzie˛ki Bogu, nie miał o tym zielonego poje˛-
cia. Sama nie wiedziała, jak wytłumaczyc´ to
zjawisko, i ostatecznie stwierdziła, z˙e jest to ja-
kas´ dziwna, kompletnie do niej nietypowa reak-
cja na ciosy zadane przez Iana i Anne˛. A takz˙e
rozpaczliwa pro´ba, kto´ra˛ podje˛ło jej ciało, by
udowodnic´ tym dwojgu, jak bardzo sie˛ myla˛,
nazywaja˛c ja˛ istota˛ bezpłciowa˛. Niezalez˙nie od
przyczyny, Sara ufała, z˙e wkro´tce takie reakcje
sie˛ skon´cza˛.
Dopiero po´z´niej, gdy jadła kolacje˛, uzmys-
łowiła sobie, z˙e w cia˛gu całego dnia pomys´lała
o Ianie tylko raz, i to w zwia˛zku ze Stuartem. To
znaczy, z˙e decyzja powrotu do domu była słusz-
na, z˙e tutaj łatwiej niz˙ w Londynie odetnie sie˛ od
przeszłos´ci.
Praca zaproponowana jej przez Stuarta to
nagroda, niespodziewany prezent od losu. Po-
moz˙e jej zabic´ czas i wykorzystac´ umieje˛tnos´ci,
pozwoli skupic´ mys´li i energie˛ na czyms´ innym
niz˙ Ian i zadane przez niego rany.
A wracaja˛c do z˙enuja˛cych nieprawdopodob-
nych odczuc´, kto´re budzi w niej Stuart...
No co´z˙, wierzyła, z˙e z czasem emocje opadna˛,
gdy tylko otrza˛s´nie sie˛ z wyrza˛dzonych jej
krzywd.
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Mina˛ł tydzien´, a potem kolejny. Wro´cili ro-
dzice Sary. Matka z rados´cia˛ przyje˛ła wiado-
mos´c´, z˙e Sara zamierza zostac´ w domu na jakis´
czas, a jeszcze wie˛ksza˛ rados´c´ sprawiła jej infor-
macja, z˙e co´rka pracuje dla Stuarta.
Sara szybko sie˛ przekonała, z˙e matka darzy go
wielka˛ sympatia˛. Co prawda rodzice nie mieli
okazji poznac´ Iana, niemniej było oczywiste, z˙e
wcale nie z˙ałowali, z˙e ten facet nie stanowi juz˙
elementu jej z˙ycia. Poznała to po ich reakcji na
wiadomos´c´, z˙e porzuciła prace˛ w Londynie.
Nie wspomniała o prawdziwym powodzie,
kto´ry skłonił ja˛ do wre˛czenia wymo´wienia. Jez˙e-
li nawet rodzice odgadywali jej uczucia, taktow-
nie przemilczeli sprawe˛.
Przez kilka pierwszych dni po ich powrocie
gło´wnym tematem rozmo´w było nowe dziecko
w rodzinie oraz dwo´ch starszych wnuko´w.
Rodzice przywiez´li ze soba˛ zdje˛cia, z˙eby Sara
mogła zobaczyc´ siostrzenice˛. Matka zapewnia-
ła, z˙e dziewczynka bardzo przypomina Sare˛
w wieku niemowle˛cym.
Sara w duchu podejrzewała, z˙e matka kolory-
zuje, ale ma˛drze pomine˛ła to milczeniem i ostro-
z˙nie schowała fotografie˛ do jej portfela, usiłu-
ja˛c pokonac´ przy tym lekki bo´l serca. Kochała
siostre˛ i bardzo lubiła szwagra, ale po raz pierw-
szy w tak oczywisty sposo´b pozazdros´ciła siost-
rze. Dwo´ch zdrowych, pełnych energii chłop-
co´w, a teraz ta malen´ka dziewczynka, a przeciez˙
Jacqui jest tylko pie˛c´ lat od niej starsza.
Ale ona nie skon´czyła jeszcze trzydziestki, ma
mno´stwo czasu na zama˛z˙po´js´cie i załoz˙enie
rodziny. I tylko jakis´ wewne˛trzny niepoko´j,
kiedy patrzyła na fotografie˛ malen´kiej siostrze-
nicy, przypominał jej, z˙e instynkt macierzyn´ski
domaga sie˛ spełnienia, z˙e z kaz˙dym dniem
ros´nie jej potrzeba posiadania dzieci. Do tego
stopnia, z˙e coraz cze˛s´ciej wracała mys´la˛ do rady
Margaret.
Całe swoje dotychczasowe dorosłe z˙ycie
kochała Iana, ale on tego nie odwzajemniał,
a zno´w ona nie wyobraz˙ała sobie nawet, z˙e
mogłaby pokochac´ innego. Tamta miłos´c´ okaza-
ła sie˛ beznadziejna i destrukcyjna. Nie, nie po-
dejmie ponownie ryzyka, a jednoczes´nie jak tu
zrezygnowac´ z marzen´ o dzieciach?
To znaczy... to znaczy, z˙e powinna chyba
posłuchac´ Margaret i pomys´lec´ wreszcie o mał-
z˙en´stwie opartym na innych fundamentach, po-
zbawionym emocji i idealizmu zwia˛zanych z Ia-
nem.
Sara zmarszczyła czoło, przypomniała sobie
bowiem Boz˙e Narodzenie tuz˙ przed bolesnym
ciosem, kiedy przyjechała do Londynu od rodzi-
co´w, a Margaret zaprosiła ja˛, z˙eby obejrzała
prezenty, kto´re otrzymały dzieci.
Ben zauwaz˙ył wo´wczas, z˙e Sara byłaby wspa-
niała˛ matka˛, ona zas´ przyznała, z˙e marzy o zało-
z˙eniu rodziny. Margaret skomentowała to wtedy
w pozornie zawoalowany sposo´b, z˙e jakos´ nie
widzi Iana w roli ojca.
Sara automatycznie wyraziła sprzeciw, ale
teraz juz˙ wiedziała, z˙e to prawda, i z˙e gdzies´
w głe˛bi duszy zawsze miała te˛ s´wiadomos´c´,
a jednak, pomimo tego, z˙e ich pogla˛dy na z˙ycie
kompletnie do siebie nie przystawały, uparcie
trwała przy idiotycznej nadziei.
Tak, była głupia, a co gorsze... z uporem,
niszcza˛c sama siebie, lekcewaz˙yła to, co cze˛sto
podpowiadał jej rozsa˛dek. A mianowicie, z˙e Ian
nie jest tym me˛z˙czyzna˛, z kto´rym ułoz˙yłaby
sobie harmonijne z˙ycie. I niewaz˙ne, jak bardzo
go kocha.
Co´z˙, jedno nie ulega wa˛tpliwos´ci, powiedzia-
ła sobie z˙artobliwie. Nie ma wiele szans na
znalezienie potencjalnego me˛z˙a i ojca swoich
dzieci, dopo´ki pracuje dla Stuarta.
Zdołała zminimalizowac´ chaos w jego papie-
rach i doprowadzic´ je mniej wie˛cej do porza˛dku.
Czekała teraz na niego, by spisac´ towar, po-
dzielic´ drzewa według typu, wieku, wysokos´ci
i tak dalej, z˙eby w przyszłos´ci, kiedy dostanie
zamo´wienie, jednym kliknie˛ciem mo´gł otrzy-
mac´ liste˛ z˙a˛danych informacji.
Kiedy go o tym powiadomiła, spojrzał na nia˛
z szerokim us´miechem i oznajmił, z˙e ma to
wszystko w głowie.
Trudno było oprzec´ sie˛ temu us´miechowi.
Mimo to odpowiedziała mu, z˙e jest tylko czło-
wiekiem i kto´regos´ pie˛knego dnia z jakiegos´
powodu moz˙e go akurat nie byc´ pod re˛ka˛, kiedy
be˛da˛ potrzebne tego rodzaju informacje.
Poznawała go coraz lepiej i coraz lepiej sie˛
z nim dogadywała. Ła˛czyło ich podobne po-
czucie humoru, głe˛boka miłos´c´ do wiejskiego
krajobrazu i potrzeba zachowania go w obecnym
stanie. Stuart został juz˙ zaproszony do kilku
lokalnych komiteto´w na rzecz ochrony przyro-
dy. Miał nadzieje˛, z˙e teraz, gdy Sara ogarne˛ła
bałagan w jego papierach, znajdzie czas, aby
zaangaz˙owac´ sie˛ bardziej w sprawy małej lokal-
nej społecznos´ci.
Nie wiadomo, jak do tego doszło, ale wste˛pnie
uzgodnione cztery godziny pracy Sary przecia˛-
gały sie˛ do szes´ciu, a po´z´niej nawet do os´miu,
gdyz˙ che˛tnie przyjmowała na siebie nowe obo-
wia˛zki. Cieszyło ja˛, z˙e Stuart jej ufa, ona zas´
znajdowała przyjemnos´c´ w poznawaniu nowych
rzeczy i wykorzystywaniu tej wiedzy.
Po miesia˛cu pracy była juz˙ w stanie fachowo
rozmawiac´ z ewentualnym klientem na temat
moz˙liwos´ci przenoszenia na inne miejsce roz-
maitych gatunko´w drzew, profesjonalnie tłuma-
czyła, w jaki sposo´b dorosłe drzewa da sie˛ bez-
piecznie przesadzac´.
W mie˛dzyczasie wybrano date˛ chrztu siost-
rzenicy Sary. Matka, ku jej utrapieniu, uparła sie˛,
z˙eby zaprosic´ na te˛ uroczystos´c´ Stuarta.
Ten przyja˛ł zaproszenie, choc´ Sara wczes´niej
zapewniała bliskich, z˙e jej szef ma waz˙niejsze
sprawy na głowie. Gdy tylko czas mu na to
pozwalał, przywoził ja˛ do pracy i odwoził wie-
czorem do domu, utrzymuja˛c, z˙e nie moz˙e od
niej wymagac´, aby ryzykowała uszkodzenie
swojego samochodu na polnej wyboistej drodze,
kto´ra prowadzi do dworu.
Mogła stanowczo odmo´wic´ i zachowac´ nieza-
lez˙nos´c´, ale prawde˛ mo´wia˛c, bardzo lubiła z nim
przebywac´. Lubiła wieczory, kiedy praca za-
trzymywała ja˛ dłuz˙ej w maja˛tku, a Stuart przy-
gotowywał kolacje˛ dla nich obojga.
Dni stawały sie˛ coraz dłuz˙sze, totez˙ Stuart
spe˛dzał wie˛cej czasu poza domem. W cia˛gu dnia
Sara rzadko go widywała, chociaz˙ zdarzało sie˛,
z˙e nieoczekiwanie przyjez˙dz˙ał, wpadał do biura
i prosił, z˙eby mu towarzyszyła, gdyz˙ chce ja˛
zaznajomic´ z kolejnym, nieznanym jej dota˛d
aspektem swojej pracy.
Tak bardzo przywykła do owych wycieczek,
z˙e trzymała w biurze kalosze i stary płaszcz
przeciwdeszczowy, z˙eby w kaz˙dej chwili mo´c
jechac´ ze Stuartem do lasu.
Kaz˙dego ranka do dworu przychodziły poczta˛
gazety, mie˛dzy innymi ,,The Times’’. Sara prze-
gla˛dała je systematycznie podczas lunchu.
Pocza˛tkowo zamierzała jez´dzic´ o tej porze do
domu. Zdawała sobie sprawe˛, z˙e dwo´r to nie
tylko miejsce pracy Stuarta, ale takz˙e jego dom,
i byc´ moz˙e nie ma ochoty, chociaz˙ gora˛co temu
zaprzeczał, ogla˛dac´ jej w swojej kuchni, gdy sam
wpada cos´ przeka˛sic´.
Tymczasem po dwo´ch tygodniach Stuart
os´wiadczył, z˙e jes´li jego obecnos´c´ jej przeszka-
dza i z tego powodu nie chce zostac´ na lunch
w maja˛tku, on che˛tnie spe˛dzi ten czas poza
domem. Odrzekła, z˙e absolutnie nie o to chodzi,
a zarazem musiała przyznac´, z˙e faktycznie
o wiele rozsa˛dniej byłoby zjes´c´ lunch na miejs-
cu, w zasie˛gu telefonu, gdyby przypadkiem za-
dzwonił jakis´ klient.
Pewnego dnia znalazła w ,,Timesie’’ bardzo
waz˙ny i wcia˛gaja˛cy artykuł na temat globalnego
efektu cieplarnianego i spustoszen´, jakich doko-
nały minionej wiosny burze na zalesionych tere-
nach kraju. W artykule wspomniano takz˙e, z˙e
obecnie istnieje moz˙liwos´c´ zaste˛powania poła-
manych przez burze drzew innymi dorosłymi
drzewami lis´ciastymi. Sara szukała pio´ra, by
zaznaczyc´ ten artykuł i polecic´ Stuartowi, kiedy
przypadkiem jej wzrok padł na sa˛siednia˛ strone˛.
Nie miała poje˛cia, dlaczego natychmiast
z morza ogłoszen´ wyłowiła to jedno, o zare˛czy-
nach i rychłym s´lubie Anny i Iana. Gdy jej
spojrzenie padło na to miejsce, znieruchomiała
i nie mogła oderwac´ oczu od tłustego czarnego
druku.
Słyszała, z˙e Stuart wszedł tylnymi drzwiami,
ale zabrakło jej siły, by podnies´c´ wzrok znad
gazety. Drz˙ała na całym ciele, chociaz˙ wcale nie
było zimno.
Słyszała, z˙e Stuart cos´ do niej mo´wi, czuła
w jego głosie narastaja˛cy niepoko´j, gdy po-
wtarzał jej imie˛, a potem podszedł i zapytał:
– Saro, co sie˛ stało?
Dz´wie˛k jego głosu, zdenerwowanie, kto´re
nadało mu ciemna˛ barwe˛, s´wiadomos´c´ jego
bliskos´ci i koja˛cego ciepła przerwały jej lodowa˛
tame˛. Odre˛twienie wywołane lektura˛ ogłoszenia
przeszło w wielka˛ ulge˛, łzy zaciskały jej gardło
i napływały do oczu. Kiedy wreszcie spojrzała
na Stuarta, zawołał cos´ głos´no i wycia˛gna˛ł re˛ce.
Potem popatrzył na gazete˛ i wyrwał ja˛ z us´cisku
Sary, po czym rzucił ja˛ na sto´ł. W kon´cu wzia˛ł
Sare˛ w ramiona takim ruchem, jakby robił to juz˙
przy wielu ro´z˙nych okazjach, jakby była to nor-
malna reakcja na jej cierpienie.
Sara z kolei przylgne˛ła do niego, jakby i to
było najbardziej naturalnym odruchem, pozwo-
liła, by ja˛ unio´sł i opasał ramionami, i kołysał
lekko w rytm pełnych wspo´łczucia i pociechy
sło´w.
– To głupiec – usłyszała jego twardy głos.
– To musi byc´ głupiec, skoro woli kogos´ innego
zamiast ciebie...
Sara zas´miała sie˛ niepewnie.
– Co? O co chodzi? – spytał, kiedy pokre˛ciła
głowa˛.
– To nie wina Iana, z˙e zakochał sie˛ w Annie,
a nie we mnie – oznajmiła. – To moja wina, z˙e
wierzyłam...
Nie potrafiła otwarcie powiedziec´ nawet je-
mu, jak dotkliwie zraniły ja˛ bezpardonowe, acz
prawdziwe słowa Anny, i jak bardzo nadal ja˛
bolały.
– Jez˙eli nie chodzi ci o to, z˙e Ian pos´lubia
inna˛ kobiete˛, to o co w takim razie?
Sara patrzyła na niego pytaja˛co, szeroko ot-
wieraja˛c oczy. Ska˛d on to wie?
Nadal trzymał ja˛ w obje˛ciach, dzielił sie˛ z nia˛
swoim ciepłem. Musiała sie˛ cofna˛c´, z˙eby spoj-
rzec´ mu w twarz.
– Ska˛d wiesz? – Urwała, lekko zaczerwienio-
na. – Ja... Chodzi o to, co Anna mi powiedziała.
O fakty... prawde˛.
Zadygotała i poczuła, z˙e Stuart przyciska ja˛
mocniej, zupełnie jakby pragna˛ł przeja˛c´ na sie-
bie jej cierpienie.
– Jakie fakty? Jaka prawda?
Odwro´ciła głowe˛ i wtuliła twarz w jego ramie˛.
Pows´cia˛gliwos´c´ i wstyd sprawiły, z˙e wahała sie˛
przez moment, a jednak szok spowodowany
gazetowym ogłoszeniem osłabił jej mechanizm
obronny, spote˛gował le˛k i niepewnos´c´.
– Kiedy Anna... kiedy mi mo´wiła o Ianie... z˙e
oboje wiedza˛, co do niego czuje˛, s´miała sie˛ ze
mnie. Twierdziła, z˙e nawet gdyby Ian jej nie
kochał, to i tak nie chciałby byc´ ze mna˛. Z
˙
e
z˙aden me˛z˙czyzna nigdy mnie nie zechce, bo....
bo jestem nieatrakcyjna... niepocia˛gaja˛ca...
Urwała, jej głos zacza˛ł sie˛ łamac´, a głowa
w dalszym cia˛gu spoczywała na ramieniu Stuar-
ta. Zabrakło jej odwagi, z˙eby spojrzec´ mu
w twarz. Bała sie˛, z˙e zobaczy w jego oczach
litos´c´. Był dla niej kims´ wie˛cej niz˙ pracodawca˛.
Został jej przyjacielem, bardzo dobrym przyja-
cielem, pierwszym prawdziwym przyjacielem,
sa˛dziła zatem, z˙e jej wyznania wzbudza˛ w nim
wspo´łczucie, ale tez˙ czuła sie˛ zaz˙enowana, z˙e
sobie na nie pozwoliła.
Co sie˛ z nia˛ dzieje? Czyz˙by w tak kro´tkim
czasie naprawde˛ az˙ tak bardzo sie˛ zmieniła?
Kobieta, za jaka˛ sie˛ dota˛d uwaz˙ała, za nic
w s´wiecie nie powierzyłaby nikomu takich infor-
macji, a zwłaszcza me˛z˙czyz´nie.
Co dziwniejsze, pomimo zakłopotania ode-
tchne˛ła, z˙e sie˛ od nich uwolniła. Miała teraz
poczucie, z˙e zrzuciła z siebie wielki cie˛z˙ar.
– A ty w to uwierzyłas´?
Zdumiony głos Stuarta kazał jej podnies´c´
głowe˛ i spojrzec´ na niego pytaja˛co.
– Nie rozumiesz, z˙e ona tylko chciała cie˛ zra-
nic´? Kłamała.
– Nie, ja...
– Kłamała – powto´rzył Stuart. – Moge˛ ci to
udowodnic´. Jestes´ atrakcyjna, Saro, i pocia˛gaja˛-
ca. Jestes´...
Przebiegł ja˛ zimny dreszcz. Stuart stał jak
odre˛twiały, potem mrukna˛ł cos´ pod nosem,
a w kon´cu podnio´sł re˛ke˛, pogłaskał ja˛ po brodzie
i przycia˛gna˛ł jej twarz do swojej.
– Jak sie˛ teraz czujesz? W dalszym cia˛gu
niechciana? – spytał i zacza˛ł ja˛ całowac´ tak
zmysłowo i namie˛tnie, z˙e sie˛ nie opierała.
Niegdys´, dawno temu, Sara s´niła i marzyła
o takich pocałunkach. Jej kochanek nie miał
konkretnej twarzy, był tylko tworem jej mło-
dzien´czej wyobraz´ni, podobnie zreszta˛ jak je-
go dotyk oraz pocałunek. Niemniej wiedziała,
z˙e tak mogłoby to wygla˛dac´... z˙e tak to włas´-
nie be˛dzie... z˙e nadejdzie moment, kiedy ko-
chanek z wyobraz´ni nabierze realnych kształ-
to´w, a wtedy jego dotyk i pocałunek rozpala˛
jej zmysły, spala˛ na proch dziewicze le˛ki
i obawy.
A potem poznała Iana i odłoz˙yła na bok
dziewcze˛ce marzenia, skupiaja˛c uwage˛ na z˙y-
wym me˛z˙czyz´nie, dla kto´rego straciła głowe˛.
W pierwszych latach znajomos´ci z Ianem
rozpaczliwie pragne˛ła, by ja˛ pocałował, te˛skniła
za jego pieszczota˛, wyobraz˙ała sobie, z˙e kiedy
jej dotknie, be˛dzie dokładnie tak jak w jej
marzeniach. No i gdy w kon´cu rojenia Sary stały
sie˛ rzeczywistos´cia˛, tak dalece odbiegały od
marzen´, z˙e natychmiast uznała, z˙e wina lez˙y po
jej stronie.
Bo jakz˙e mogła byc´ tak głupia i wierzyc´, z˙e
zwykły pocałunek to tak emocjonuja˛ce przez˙y-
cie, z˙e wzbudza wszechobejmuja˛cy zachwyt? Z
˙
e
otworzy przed nia˛ tajemne drzwi, za kto´rymi
czeka uczta dla wszystkich zmysło´w?
Tymczasem pocałunki Iana były wprawne
i dojrzałe, ale jakos´ mało podniecaja˛ce.
Przypomniała sobie o tym włas´nie teraz, kie-
dy jej zmysły zawirowały, a serce podskoczyło
ze zdumienia. W dalszym cia˛gu pamie˛tała, jak
niegdys´ lojalnie odmawiała uznania rzeczywis-
tos´ci i udawała, z˙e pocałunek Iana dokładnie
spełnia jej nadzieje.
Pamie˛tała tez˙, jak czekała, by Ian uzupełnił
pocałunek wyznaniem swoich uczuc´, i jak po-
twornie czuła sie˛ oszukana, gdy nawet nie podja˛ł
pro´by zacies´nienia ich znajomos´ci, choc´ nie
zrezygnował całkiem z flirtu i pocałunko´w.
Takim włas´nie zachowaniem sprawiał, z˙e
czuła sie˛ oszołomiona i bezbronna, niepewna
siebie i swojej kobiecos´ci, a takz˙e winna, ponie-
waz˙ pragne˛ła od niego rzeczy, kto´rych nie chciał
jej dac´...
Z perspektywy czasu oskarz˙ała sie˛ o to, z˙e za
mało go zache˛cała, niema˛drze trzymaja˛c sie˛
nadziei, z˙e pewnego dnia sytuacja sama ulegnie
zmianie, z˙e pewnego dnia Ian ja˛ pokocha.
Tak długo z˙ywiła sie˛ okruszkami, z˙e zmys-
łowa uczta, w kto´rej teraz brała udział, mogła
wydac´ sie˛ jej wre˛cz zbyt kaloryczna. Jednak
zmysły nic sobie nie robiły z ostrzez˙en´ rozumu
i wygłodniałe korzystały z przyjemnos´ci, jaka˛
dawał im Stuart.
Co prawda nie dał im nic pro´cz pocałunku, ale
Sara zareagowała na to tak emocjonalnie, jakby
jej ciało nie miało przed nim z˙adnych tajemnic.
Us´wiadomiwszy to sobie, zastygła w jego
ramionach, na co on oderwał od niej wargi i rzekł
ochrypłym głosem:
– Tylko spro´buj mi teraz powiedziec´, z˙e nie
jestes´ pocia˛gaja˛ca...
Odsune˛ła sie˛, spłoszona i zszokowana.
– To nie było konieczne – szepne˛ła.
Nie mogła znies´c´ mys´li, z˙e Stuart z litos´ci
odgrywa role˛ me˛z˙czyzny owładnie˛tego poz˙a˛da-
niem. Była pewna, z˙e to jedynie gra...
– Przeciwnie – odparł kategorycznie, potwie-
rdzaja˛c tylko jej obawy.
Wyrwała sie˛ z jego us´cisku i odwro´ciła ple-
cami.
– To miłe z twojej strony, ale...
– Miło z mojej strony! – oburzył sie˛ gwałtow-
nie i zdusił przeklen´stwo, az˙ Sara sie˛ skrzywiła.
– Czyz˙by az˙ tak cie˛ ope˛tał, z˙e nic nie widzisz, nic
nie rozumiesz? Na co ty liczysz, Saro? Z
˙
e on
zmieni zdanie? Z
˙
e przyjedzie cie˛ tutaj szukac´
i be˛dzie cie˛ błagał?
– Nie... oczywis´cie, z˙e nie – zaprzeczyła.
Jego ostre słowa sprawiły jej przykros´c´. – Nie
jestem głupia, wiem, z˙e to niemoz˙liwe. Wiem,
z˙e musze˛ dalej z˙yc´ bez niego. Powoli dochodze˛
do wniosku, z˙e Margaret ma racje˛. Powinnam
poszukac´ sobie me˛z˙czyzny, kto´ry mys´li podob-
nie do mnie. Kto´ry tak jak ja chce miec´ rodzine˛
i jest goto´w zaakceptowac´...
– Chcesz poszukac´ namiastki swojego ideal-
nego partnera? – podrzucił brutalnie, a ona
ponownie sie˛ wzdrygne˛ła.
– Niekoniecznie – odparła łamia˛cym sie˛ gło-
sem. – Pod warunkiem, z˙e od pocza˛tku be˛dzie-
my wobec siebie uczciwi, z˙e oboje be˛dziemy
wiedziec´ i rozumiec´...
– Z
˙
e sie˛ nie kochacie. Tak bardzo chcesz
miec´ dzieci?
Sara milczała przez moment, a potem spoj-
rzała Stuartowi w oczy i odparła otwarcie:
– Tak.
Zapadła chwila ciszy.
– Musze˛ wracac´ do swoich ludzi – odezwał
sie˛ w kon´cu Stuart – ale najpierw...
Wzia˛ł gazete˛ ze stołu, przedarł ja˛ na po´ł,
potem jeszcze na po´ł, po czym otworzył drzwi-
czki pieca i wrzucił strze˛py do paleniska.
– Moz˙e skon´czysz na dzisiaj? – zapropono-
wał, kiedy płomienie juz˙ przygasły.
Sara pokre˛ciła głowa˛.
– Nie. Be˛dzie lepiej, jes´li sie˛ czyms´ zajme˛.
Po wyjs´ciu Stuarta, gdy wro´ciła do biura
i pozornie zajmowała sie˛ opracowaniem in-
formacji dotycza˛cych nowej szko´łki, to nie
Ian przeszkadzał jej w pracy. To nie on, lecz
Stuart spowodował, z˙e zawieszała wzrok w prze-
strzeni.
A gdy drz˙a˛cymi palcami dotkne˛ła warg, ogar-
ne˛ło ja˛ podniecenie, gdyz˙ ruchem tym przywoła-
ła emocje, kto´re towarzyszyły pocałunkowi ze
Stuartem.
Zabrała szybko re˛ke˛ z poczuciem winy, jak
dziecko przyłapane na potajemnym wyjadaniu
herbatniko´w, a mimo to przez pare˛ minut nie
potrafiła opanowac´ drz˙enia.
To wszystko przekraczało jej zdolnos´c´ poj-
mowania. Nie była w stanie pochwycic´ czasem
mglistych, a kiedy indziej zadziwiaja˛co wyrazis-
tych emocji, zapanowac´ nad nimi i podporza˛d-
kowac´ ich łagodza˛cemu wpływowi logicznej
analizy.
Nie rozumiała, dlaczego pocałunek Stuarta
– tego samego Stuarta, kto´rego uwaz˙ała za
przyjaciela – rodzi w niej takie napie˛cie, tak
pełen namie˛tnos´ci odruch, bliskie uniesienia
pragnienie, by zaznac´ bliz˙szego kontaktu z tym
me˛z˙czyzna˛.
A przeciez˙ kiedy to Ian ja˛całował – Ian, obiekt
jej miłos´ci – pozostawiał po sobie tylko niemiłe
rozczarowanie, brak satysfakcji oraz pustke˛.
O wpo´ł do szo´stej, gdy Stuart wcia˛z˙ nie wracał
do domu, Sare˛ ogarne˛ły wyrzuty sumienia, z˙e tak
niewiele zrobiła. Jej wydajnos´c´ w pracy tego
dnia była głe˛boko niezadowalaja˛ca – stwierdziła,
z˙e wie˛kszos´c´ swojej umysłowej energii pos´wie˛-
ciła na odkrywanie tajemnicy pocałunku Stuarta.
O szo´stej zrobiła porza˛dek na biurku i szyko-
wała sie˛ do wyjs´cia. Mys´l o ponownym spot-
kaniu ze Stuartem, kiedy jej zmysły sa˛ nadal tak
wyostrzone i pamie˛taja˛ smak jego warg, napa-
wała ja˛ niepokojem i wstydem.
Z drugiej strony jednak cos´ kazało jej na niego
czekac´, zwlekac´, znalez´c´ sobie jakiekolwiek za-
je˛cie tu, w biurze Stuarta, az˙ zmierzch zape˛dzi
go do domu.
Dlaczego? Poniewaz˙ chciała sie˛ przekonac´,
czy to, co sie˛ wydarzyło, wpłynie negatywnie na
ich zawodowe relacje?
Czy moz˙e pragnie... musi go zobaczyc´, byc´
z nim...?
Posłuchała jednak głosu rozwagi i czym pre˛-
dzej odsune˛ła te mys´li, zanim zaprowadza˛ ja˛
w niebezpieczne rejony.
Podczas kolacji siedziała tak zatopiona w my-
s´lach, z˙e matka musiała kilka razy powtarzac´
pytanie.
– Przepraszam – rzekła Sara. – Byłam daleko.
– Chyba nie te˛sknisz za Londynem, kocha-
nie? – wyraziła niepoko´j matka. – To taka rados´c´
dla nas, z˙e jestes´ tutaj, ale...
– Nie, wcale nie te˛sknie˛ za Londynem – zape-
wniła Sara, zdumiona, jak bardzo prawdziwe jest
to stwierdzenie.
Przystosowała sie˛ do z˙ycia i pracy na prowin-
cji o wiele szybciej, niz˙ mogłaby przypuszczac´,
gdyby wczes´niej w ogo´le rozwaz˙ała taki pomysł.
Oczywis´cie ilekroc´ wracała mys´la˛ do Iana
i Anny, zwłaszcza do okrutnych sło´w Anny,
cierpiała katusze, bo´l tak pala˛cy, jakby ktos´
posypał sola˛ otwarta˛ rane˛.
Ale czyz˙ so´l nie oczyszcza i nie przyz˙ega
rany, czyz˙ dawniej nia˛ ran nie leczono?
Czy zatem bo´l tak naprawde˛ w jakis´ sposo´b
nie pomaga odcia˛c´ sie˛ od przeszłos´ci? Czy mys´l,
z˙e be˛da˛c w Londynie, mogłaby niechca˛cy wpas´c´
na Iana i Anne˛, tak ja˛ przeraz˙a, z˙e z tego powodu
w ogo´le odrzuca powro´t?
Przeciez˙ Londyn to wielka metropolia, a szan-
sa na to, z˙e faktycznie spotka Iana i jego narze-
czona˛ jest naprawde˛ niewielka...
Co zatem trzyma ja˛ w Shropshire? Poczucie
bezpieczen´stwa, kto´re daje dom rodzinny... mi-
łos´c´ rodzico´w... fakt, z˙e znalazła nowa˛, inte-
resuja˛ca˛ prace˛?
Tak, to wszystko skłania ja˛ do pozostania, do
przedłuz˙enia wakacji, do ucieczki od ,,praw-
dziwego’’ z˙ycia. A jednak z˙adna z owych przy-
czyn nie ma nic wspo´lnego z jej głe˛boko atawis-
tycznym dreszczykiem przeraz˙enia na samo
wspomnienie o powrocie do stolicy.
To włas´nie w Londynie spe˛dziła wie˛ksza˛
cze˛s´c´ dorosłego z˙ycia, tam przez miniona˛ deka-
de˛ z rados´cia˛ mieszkała i pracowała. Czy wie˛c
tylko z powodu Iana i Anny doszła do wniosku,
z˙e ostatnia˛ rzecza˛, jakiej pragnie, jest powro´t do
stolicy? W kon´cu ma tam znajomych, z kto´rymi
spe˛dzała miłe chwile, oraz doste˛p do wszelkiego
rodzaju wydarzen´ i imprez, o kto´rych mowy nie
ma na prowincji.
Te pytania dre˛czyły ja˛ jeszcze po´z´nym wie-
czorem, kiedy powinna juz˙ głe˛boko spac´.
Ksie˛z˙yc w pełni rozs´wietlał jej sypialnie˛,
zagla˛daja˛c przez zasłony. Słyszała głosy noc-
nych zwierza˛t, kto´re, podobnie jak ja˛, w czasie
pełni ogarniał niepoko´j.
Dlaczego, gdy matka zapytała ja˛ o che˛c´ po-
wrotu do Londynu, wzdrygne˛ła sie˛ z takim
le˛kiem, z taka˛ silna˛ nieche˛cia˛?
I dlaczego pocałunek Stuarta wzbudził w niej
tak gora˛ce emocje, z˙ar, kto´rego nigdy nie za-
znała w ramionach Iana?
Nie znajdowała satysfakcjonuja˛cych odpo-
wiedzi na owe niepokoja˛ce pytania, kto´re spe˛-
dzały jej sen z powiek az˙ do brzasku.
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Stuart jej unika, była o tym przekonana. Moz˙e
sobie mo´wic´, z˙e niespodziewana fala wyja˛tkowo
ciepłej i suchej pogody oznacza, z˙e szko´łka les´na
wymaga szczego´lnej kontroli i uwagi. Tak czy
owak przychodzi pora powrotu do domu. A jed-
nak niezalez˙nie od tego, jak wczes´nie Sara przyje-
z˙dz˙ała do pracy ani jak długo zostawała w biurze,
Stuarta nigdy nie było, rzekomo z powodu zwie˛k-
szonego nagle zainteresowania drzewami.
Zgodnie z jej sugestia˛ zamies´cił dodatkowe
ogłoszenia w kilku miesie˛cznikach, w tym
w ,,Country Life’’, i nawet Sara była zdumiona,
z˙e spotkało sie˛ to z tak duz˙ym odzewem.
Czy to z powodu tamtego pocałunku nie
prowadza˛ juz˙ długich, wcia˛gaja˛cych rozmo´w na
wiele ro´z˙nych temato´w?
Trzeba przyznac´, z˙e ogromnie brakowało jej
towarzystwa Stuarta. Az˙ tu pewnego popołu-
dnia, gdy mina˛ł juz˙ ponad tydzien´ od owej pełnej
emocji sceny, Stuart wkroczył do biura z tak
kamiennym wyrazem twarzy, z˙e Sara od razu
wyobraziła sobie najgorsze.
Wstaja˛c z krzesła, zawołała:
– Stuart, co sie˛ stało?
Potrza˛sna˛ł głowa˛ i odparł kro´tko:
– Nic. To znaczy... – Urwał i stana˛ł do niej
plecami, przodem do okna.
Zasłaniał soba˛ s´wiatło, co nadało małemu
gabinetowi bardziej intymny klimat.
– Mam ci cos´ do powiedzenia – usłyszała,
a jej serce s´cisne˛ło sie˛ ze strachu.
Czy powie jej, z˙e nie z˙yczy sobie, aby dłuz˙ej
dla niego pracowała? Sama ta mys´l przyprawiła
ja˛ o rozpacz.
Wcia˛z˙ stał do niej tyłem, wyprostowany
i spie˛ty. Sara czuła, z˙e i jej mie˛s´nie zesztywniały
w oczekiwaniu na jego dalsze słowa. Nie chciała
ich słyszec´, nie chciała wiedziec´, z˙e nie jest mu
juz˙ potrzebna. Nie chciała pogodzic´ sie˛ z faktem,
z˙e z jakiegos´ powodu Stuart nie znajduje dla niej
miejsca w swoim z˙yciu.
Przyjaz´n´, kto´ra ich poła˛czyła, wiele dla niej
znaczy. Sa˛dziła, z˙e jest to wie˛z´ oparta na solid-
nych podstawach, ale najwyraz´niej była to fik-
cja, kto´ra˛ stworzyła na własny uz˙ytek. Stuart
nigdy nie przykładał do ich przyjaz´ni ro´wnie
wielkiej wagi co ona.
Zaschło jej w ustach, dłonie zacze˛ły sie˛ ner-
wowo pocic´. Duma podpowiadała jej, by nie
czekac´, ale wyprzedzic´ os´wiadczenie Stuarta,
przyznac´, z˙e zgadła, z˙e juz˙ wie i z˙e sama ro-
zumie, iz˙ nadszedł czas rozstania... pora, z˙eby
wro´ciła do swojego z˙ycia.
Usiłowała jakos´ ubrac´ to w słowa, kiedy Stu-
art uprzedził ja˛ i zapytał szorstko:
– Czy powaz˙nie mo´wiłas´, z˙e jestes´ gotowa
wyjs´c´ za ma˛z˙ po to, z˙eby miec´ dzieci?
Sara osłupiała do tego stopnia, z˙e nie do kon´ca
docierało do niej, o co włas´ciwie Stuart pyta. Jej
umysł, ciało, emocje przygotowały sie˛ na zupeł-
nie inne tres´ci, a z tymi nie potrafiły sobie
poradzic´.
Pytanie Stuarta kompletnie zbiło ja˛ z tropu,
i dopiero po chwili zdołała wykrztusic´:
– No tak... tak powiedziałam, ale...
Nie dał jej skon´czyc´, ale i sie˛ nie odwro´cił.
– Dobra. W takim razie mam dla ciebie
propozycje˛.
– Propozycje˛?
W jej głosie brzmiały zdumienie i zmieszanie.
Stuart wreszcie stana˛ł do niej przodem, jego rysy
nieco złagodniały, napie˛cie zasta˛piło cos´ w ro-
dzaju smutku, gdy powiedział:
– No co´z˙, chyba lepiej byłoby powiedziec´
,,os´wiadczyny’’, chociaz˙ mam s´wiadomos´c´, z˙e
to słowo budzi romantyczne skojarzenia... Pro-
sze˛ cie˛, z˙ebys´ za mnie wyszła, Saro. Wiem, to
pewnie nie czas ani miejsce. Przeciez˙ widze˛, jak
cie˛ zaskoczyłem, co z mojego punktu widzenia
nie wro´z˙y dobrze. Rozwaz˙ałem to dosyc´ długo,
zastanawiałem sie˛, jak ci to powiedziec´ i w kon´-
cu doszedłem do wniosku, z˙e... z˙e najlepiej
powiedziec´ to wprost.
Zerkna˛ł na nia˛ niepewnie.
– John senior chyba uwaz˙a, z˙e zwariowałem.
Mielis´my włas´nie zaja˛c´ sie˛ nowymi sadzonka-
mi, kiedy nagle stwierdziłem, z˙e dłuz˙ej nie moge˛
czekac´. Zostawiłem go, cholera, z pie˛cioma set-
kami młodych drzewek.
Sara wlepiła w niego oczy. Lekko drz˙ała, jak-
by przed chwila˛ przez˙yła szok.
– Chcesz sie˛ ze mna˛ oz˙enic´? Ale...
– Chce˛ miec´ z˙one˛ – podja˛ł gwałtownie. – Tak
jak ty chce˛ miec´ rodzine˛. Mam wraz˙enie, z˙e
wiele nas ła˛czy, mamy wspo´lne zainteresowa-
nia, podobne cele, no i waz˙ne, z˙e dobrze sie˛
dogadujemy. To znaczy, z˙e nasze małz˙en´stwo
ma w najgorszym wypadku pie˛c´dziesia˛t procent
szansy na przetrwanie. A w najlepszym, biora˛c
pod uwage˛, z˙e oboje pragniemy rodziny i oboje
jestes´my gotowi z oddaniem budowac´ zwia˛zek,
mamy o wiele wie˛ksza˛ szanse˛ niz˙ ludzie, kto´rym
sie˛ zdaje, z˙e poła˛czyła ich miłos´c´ i sa˛dza˛, z˙e to
uczucie jest tak silne, z˙e starczy im do kon´ca
z˙ycia. Nie naciskam, nie chce˛, z˙ebys´ przyje˛ła
moja˛ propozycje˛ bez absolutnego przekonania.
Wyznam ci, z˙e roztrza˛sałem to od pewnego cza-
su, zda˛z˙yłem sie˛ przyzwyczaic´ do tej mys´li,
pozwoliłem jej okrzepna˛c´. I coraz mocniej wie-
rze˛ w jej słusznos´c´. A ty nie miałas´ na to wszyst-
ko czasu, widze˛, z˙e cie˛ zaskoczyłem... zszoko-
wałem. Prosze˛ tylko, z˙ebys´ z go´ry nie odmawia-
ła. Daj sobie czas, jestem goto´w czekac´. W tej
sytuacji doskonale rozumiem, z˙e musisz to prze-
mys´lec´, porozmawiac´ z bliskimi.
– Ale przeciez˙ my sie˛ nie kochamy – za-
protestowała. – Ja... ty...
Mo´wia˛c to, mys´lała o tamtej obcej kobiecie,
ukochanej Stuarta. Ciekawe, zapytała siebie bli-
ska złos´ci, czy Stuart os´wiadczyłby sie˛ jej, gdy-
by nie został przez tamta˛ odrzucony. Idiotyczne
pytanie, zwłaszcza w tych okolicznos´ciach,
zwłaszcza z˙e ona sama...
I tak, ku własnemu zdumieniu, zamiast na-
tychmiast odpowiedziec´, z˙e nie moz˙e nawet
rozwaz˙yc´ jego propozycji, nie wspominaja˛c juz˙
o tym, by ja˛ przyja˛c´, Sara uprzytomniła sobie, z˙e
jej mys´li przeskakuja˛ z jednego nieistotnego
aspektu sytuacji do drugiego, całkiem jakby bała
sie˛ skupic´ na tym, co waz˙ne, na samym sednie
sprawy.
Małz˙en´stwo ze Stuartem... Małz˙en´stwo z me˛-
z˙czyzna˛, kto´rego nie kocha... Małz˙en´stwo z me˛-
z˙czyzna˛, kto´ry jej nie kocha... To s´mieszne, ta
propozycja niemal ja˛ obraz˙a.
Niemniej, kiedy spojrzała na to z innej strony
i zadała sobie pytanie, co czuje na mys´l o mał-
z˙en´stwie ze Stuartem, ze zdumieniem odkryła,
z˙e szybko i łatwo to akceptuje.
Małz˙en´stwo ze Stuartem, dzieci ze Stuartem...
Z
˙
ycie w tym domu ze Stuartem i dziec´mi...
Nie była nawet s´wiadoma, z˙e me˛tlik, jaki
miała w głowie, odbijał sie˛ w jej oczach. Raptem
zdała sobie sprawe˛, z˙e Stuart ja˛ obserwuje,
i lekko sie˛ zaczerwieniła.
– To... chodzi o to...
– Z
˙
e cie˛ zaskoczyłem? – spytał.
– Ja... trudno mi uwierzyc´, z˙e mo´wisz serio.
– Wierz mi, mo´wie˛ powaz˙nie. W istocie
chciałem zdobyc´ sie˛ na odwage˛ i porozmawiac´
z toba˛ na ten temat juz˙ po naszym pierwszym
spotkaniu.
Po pierwszym spotkaniu? Przeciez˙ nie od ra-
zu wspomniała mu o pomys´le Margaret, by ro-
zejrzała sie˛ za jakims´ sympatycznym me˛z˙czyz-
na˛, z kto´rym be˛dzie z˙yła bezpiecznie i zgodnie.
Przez kilka sekund dumała nad tym, po´ki sobie
nie przypomniała, z˙e Stuart wcia˛z˙ czeka na ja-
ka˛s´ reakcje˛ na te˛ jego propozycje˛... os´wiad-
czyny.
– Ja... nie wiem, co powiedziec´ – przyznała
bezradnie.
– Czy mam rozumiec´, z˙e wiesz, co powie-
dziec´, tylko nie chcesz mnie obrazic´, czy moz˙e
mo´j pomysł nie wzbudza w tobie sprzeciwu, ale
potrzebujesz jeszcze czasu na zastanowienie?
– Tak – odparła, po czym pokre˛ciła prze-
cza˛co głowa˛. – To znaczy nie, nie mam nic
przeciwko... przeciwko małz˙en´stwu z toba˛, ale...
No wiesz, to takie nieoczekiwane...
– Czyli zaskoczyłes´ mnie, panie Delaney –
wtra˛cił Stuart, z˙artobliwym tonem rozładowuja˛c
atmosfere˛.
Sara zas´miała sie˛ z wdzie˛cznos´cia˛, z˙e potrafił
wprowadzic´ iskre˛ humoru w te˛ trudna˛ rozmowe˛.
– No tak, włas´nie. To znaczy, znam cie˛...
– Urwała, nie chca˛c przypominac´ o jego byłej
miłos´ci, prawdopodobnie na zawsze straconej.
– Wiem, z˙e to małz˙en´stwo dla nas obojga byłoby
namiastka˛... – powiedziała, nie moga˛c spojrzec´
mu w twarz, by nie ujrzał w jej oczach smutku
wywołanego s´wiadomos´cia˛, z˙e to nie jej na-
prawde˛ pragnie, z˙e nie wybrałby Sary, gdyby
mo´gł wybierac´.
Ku jej zdziwieniu odrzekł oschle:
– Absolutnie nie traktuje˛ naszego zwia˛zku ja-
ko namiastki. Jes´li chcesz wiedziec´, uwaz˙am...
– Zawiesił głos i dokon´czył spokojniej: – Mo´wi-
łem juz˙, z˙e nie chce˛ cie˛ do niczego zmuszac´.
Wiem, czego pragne˛ i wiem, z˙e jes´li za mnie
wyjdziesz, mamy wszelkie szanse, z˙eby stwo-
rzyc´ szcze˛s´liwy i trwały zwia˛zek, dobry fun-
dament i wspaniała˛ atmosfere˛ dla rozwoju
i szcze˛s´cia naszych dzieci. Przemys´l to, Saro.
Oczywis´cie, im szybciej be˛dziesz w stanie dac´
mi odpowiedz´... Moz˙emy byc´ pewni przynaj-
mniej jednego – dodał, nieco sie˛ od niej od-
wracaja˛c. – Jes´li chodzi o seks, dobralis´my sie˛
doskonale.
A ska˛d on wie takie rzeczy, na Boga? Ot-
worzyła usta, by o to zapytac´, ale szybko je
zamkne˛ła, bo pytanie było naiwne, a poza tym
wstyd zwia˛zał jej je˛zyk. Serce jej kołatało, miała
wraz˙enie, z˙e ma gora˛czke˛ i ogarnia ja˛ poczucie
winy wzbudzone przypomnieniem emocji do-
s´wiadczonych w chwili, kiedy Stuart ja˛ całował,
i jej sło´w...
– Lepiej wro´ce˛ do moich drzew – rzekł za jej
plecami. – Jes´li chcesz, moz˙esz na dzisiaj skon´-
czyc´. Rozumiem, z˙e nie wybrałem najlepszej
chwili, ale...
– Nie, nie. W kon´cu my sie˛ przeciez˙...
– Nie kochamy – podpowiedział ponuro.
– To chciałas´ powiedziec´. Nie, zapewne nie.
Mimo to odrobina finezji...
Przystana˛ł w drzwiach i zerkna˛ł na nia˛ przez
ramie˛.
– Niewaz˙ne, co mys´lisz w tej chwili – dodał
cicho. – Jez˙eli o mnie chodzi, nigdy nie nazwał-
bym naszego małz˙en´stwa namiastka˛. Twoja
sprawa, jak ty to postrzegasz.
Wyszedł, zanim cokolwiek odpowiedziała.
Zostawszy sama, Sara pomys´lała, z˙e chyba s´ni
sie˛ jej jakis´ wyja˛tkowo sugestywny sen. A prze-
ciez˙ rozum mo´wił jej, z˙e nie s´ni, z˙e Stuart fak-
tycznie zaproponował jej małz˙en´stwo.
W całej tej sprawie to wcale nie jego propozy-
cja najbardziej ja˛ zaskoczyła, lecz jej własna
reakcja, jej niemal instynktowna s´wiadomos´c´,
jak łatwo byłoby powiedziec´ ,,tak’’, jak łatwo
byłoby wyobrazic´ sobie to małz˙en´stwo...
Mimo wszystko Stuart ma racje˛, trzeba to
nalez˙ycie przeanalizowac´, rozwaz˙yc´ raz i drugi.
Nie tylko dla własnego dobra. Nawet nie ze
wzgle˛du na niego, ale, co najwaz˙niejsze, ze
wzgle˛du na dzieci, kto´rych oboje pragne˛li.
W tym przypadku ryzyko nie dotyczy wyła˛cznie
jej samej, takie podje˛łaby o wiele łatwiej. Nie
be˛dzie jednak ryzykowac´ szcze˛s´cia dzieci.
Zgodnie z sugestia˛ Stuarta skon´czyła prace˛
i udała sie˛ do domu. Rodzico´w zastała w kuchni
– matka przygotowywała ciasto na placek, ojciec
zas´ siedział przy piecu i czytał gazete˛.
– Wczes´nie wro´ciłas´. Czy cos´ sie˛ stało? – za-
pytała zaniepokojona matka.
Sara zaprzeczyła, po czym, ku własnemu zdu-
mieniu, oznajmiła niepewnym głosem:
– Stuart włas´nie poprosił mnie o re˛ke˛.
Po´z´niej mo´wiła sobie, z˙e od razu zamierzała
dodac´ do tego komentarz, wytłumaczyc´, z˙e
os´wiadczyny Stuarta nie były rezultatem miłos´ci
ani namie˛tnos´ci, tylko logiki i rozumu. Tym-
czasem matka zareagowała na jej nowine˛ taka˛
rados´cia˛, z˙e zanim Sara zdołała cokolwiek wtra˛-
cic´ i wyjas´nic´, było juz˙ za po´z´no. Rodzice zało-
z˙yli, z˙e o wszystkim zdecydowała miłos´c´.
– To idealny partner dla ciebie! – wołała ucie-
szona matka. – Oboje z ojcem chcielis´my dla cie-
bie takiego włas´nie me˛z˙a. Ustalilis´cie juz˙ date˛?
– Pozwo´l jej złapac´ oddech, Eileen – za-
protestował łagodnie ojciec. – Niech dziewczy-
na sama opowiada.
– My... my jeszcze niczego nie ustalilis´my
– odparła cicho Sara. – To za wczes´nie, ja
jeszcze...
– Nie ma co odkładac´ s´lubu – przerwała jej
matka, nie pozwalaja˛c Sarze wyjas´nic´, z˙e jesz-
cze nie przyje˛ła os´wiadczyn. – Nie musicie
szukac´ domu ani... Najlepiej wez´cie s´lub w czer-
wcu. Przyje˛cie urza˛dzimy w ogrodzie. Ro´z˙e
be˛da˛ akurat najpie˛kniejsze, a trawnik jest spory,
spokojnie zmies´ci sie˛ na nim weselny pawilon.
Ojciec znowu pro´bował przystopowac´ zape˛dy
z˙ony, i po´ł z˙artem, po´ł serio ostrzegł przed
ewentualnym zniszczeniem ukochanego ogro-
du, ale Sara go nie słyszała. Wyobraziła sobie
siebie w sukni z cie˛z˙kiej kremowej satyny,
płyna˛ca˛ zwiewnie w strone˛ Stuarta, podczas gdy
on...
Otrza˛sne˛ła sie˛ z poczuciem winy. Co jej
chodzi po głowie? Ma chyba dos´c´ rozsa˛dku,
poza tym jest za stara, z˙eby oddawac´ sie˛ takim
marzeniom.
Wesela, s´lubne suknie, całe to zamieszanie
zwia˛zane z tradycyjna˛ ceremonia˛ nigdy nie robi-
ło na niej wraz˙enia. Chociaz˙ wybrałaby raczej
s´lub w kos´ciele, a jes´li chodzi o suknie˛... Miała
tak zacis´nie˛te gardło, z˙e nie mogła nawet prze-
łkna˛c´ s´liny.
Gdyby wychodziła za ma˛z˙ za Iana, zapewne
on zdecydowałby sie na skromny s´lub cywilny,
kto´ry nie trwa zbyt długo i nie naste˛puje po
nim uroczystos´c´, albo tez˙ wre˛cz przeciwnie,
na modny londyn´ski kos´cio´ł, huczne przyje˛cie
za wiele tysie˛cy funto´w i koniecznie notki w ko-
lorowej bulwarowej prasie.
Z jednej skrajnos´ci w druga˛, ale taki włas´nie
był Ian: pełen kontrasto´w, nagłych i kro´tko-
trwałych wybucho´w namie˛tnos´ci. Czy dochowa
wiernos´ci Annie? Jes´li nie, juz˙ ona na pewno
tego mu nie daruje. Nie wygla˛da na kobiete˛,
kto´ra cierpiałaby w milczeniu. Ich małz˙en´stwo
be˛dzie nowoczesnym zwia˛zkiem ludzi, kto´rych
poła˛czyła z˙a˛dza z˙ycia na pełnych obrotach i na
wysokim poziomie.
Dumaja˛c nad tym, jak bardzo ro´z˙niłoby sie˛ jej
z˙ycie u boku Iana od tego ze Stuartem, Sara
stwierdziła, z˙e to pierwsze cze˛sto dostarczałoby
jej niemiłych wraz˙en´. Gdyby Ian kochał ja˛ tak
jak ona jego, wynagrodziłoby to im brak wspo´l-
nych celo´w, fakt, z˙e do siebie nie pasuja˛.
Tylko czy na pewno?
Sara zmarszczyła czoło, a matka natychmiast
obje˛ła ja˛ zatroskanym spojrzeniem.
– Nic mi nie jest – zapewniła Sara.
– Musze˛ zadzwonic´ do Jacqui, be˛dzie za-
chwycona. Oczywis´cie chcesz, z˙eby jej chłopcy
byli twoimi paziami. Jaka szkoda, z˙e Jessica jest
taka malen´ka.
– Eileen – przypomniał zno´w ojciec – to s´lub
Sary. Pozwo´l jej decydowac´, kochanie, zanim
zaczniesz robic´ plany. Oni chyba nie chca˛ po-
brac´ sie˛ potajemnie, co?
Sara odpowiedziała us´miechem na ojcowskie
z˙arty, matka z kolei wyraziła oburzenie.
– Dobry Boz˙e, Jack, a co´z˙ ty wygadujesz?
Oczywis´cie, z˙e nie. Be˛dzie masa rzeczy do
zrobienia... Po pierwsze trzeba załatwic´ cate-
ring, potem pawilon.
– Mamus´, ja nie...
Jeszcze nie wiem, czy pos´lubie˛ Stuarta, chcia-
ła powiedziec´, tymczasem rzekła:
– Ja jeszcze nie postanowiłam nic w sprawie
s´lubu. Stuart dopiero mi sie˛ os´wiadczył. Moz˙e
on wolałby cicha˛ i prywatna˛ uroczystos´c´. Me˛z˙-
czyz´ni cze˛sto...
– Moz˙e – przyznała matka – ale szybko
zmieni zdanie. Jak tylko...
– Eileen – ostrzegł znowu ojciec, a matka
przystane˛ła i przeprosiła co´rke˛:
– Wybacz, kochanie. Wiem, z˙e troche˛ wybie-
gam mys´la˛ naprzo´d. Ty sama o wszystkim zade-
cydujesz, i jez˙eli wolisz skromna˛ uroczystos´c´...
– Musze˛ to przedyskutowac´ ze Stuartem –
przerwała matce Sara.
W dalszym cia˛gu nie mogła w to wszystko
uwierzyc´. Ani w os´wiadczyny Stuarta, ani w to,
z˙e pozwoliła matce z˙ywic´ przekonanie, iz˙ go
pos´lubi, a co wie˛cej, z˙e ich zwia˛zek i przyszłe
małz˙en´stwo to romantyczna bajka, a nie wynik
chłodnej kalkulacji, jak w rzeczywistos´ci.
Pija˛c herbate˛ z filiz˙anki, kto´ra˛ podała jej
matka, Sara usiłowała uporza˛dkowac´ nowa˛sytu-
acje˛. Musi czym pre˛dzej powiadomic´ Stuarta, z˙e
che˛tnie za niego wyjdzie, w innym bowiem
wypadku cała wies´ dowie sie˛ o s´lubie przed nim.
Totez˙ przerwała entuzjastyczne plany matki
i poprosiła, z˙eby informacja o jej zama˛z˙po´js´ciu
nie wyszła poza ich dom.
Zadzwoniła do Stuarta, by zaproponowac´ mu
spotkanie jeszcze tego wieczoru. Chciała mu
przedstawic´ nowe okolicznos´ci i uprzedzic´, z˙e
zdaniem rodzico´w poła˛czyła ich szalona mi-
łos´c´.
Nie zastała nikogo w domu, czego sie˛ zreszta˛
obawiała. Postanowiła, z˙e zadzwoni do niego
po´z´niej, po zmierzchu, albo zostawi te˛ sprawe˛ do
rana.
Tymczasem podczas wczesnej kolacji matka
zauwaz˙yła:
– Pewno chcesz sie˛ przebrac´ i pojechac´ do
Stuarta. Rozumiem, z˙e do s´lubu nie be˛dziemy
cie˛ zbyt cze˛sto widywac´. Pamie˛tam, jak byłam
zare˛czona z twoim ojcem... Nie moglis´my sie˛
soba˛ nacieszyc´, prawda, Jack?
Nie było sensu tłumaczyc´ rodzicom, z˙e jej
zwia˛zek jest zupełnie inny. Stuart wcale nie ma
ochoty spe˛dzac´ z nia˛ czasu, przeciwnie, on sie˛
cieszy, z˙e nie jest do tego zmuszony.
Sara zmarszczyła czoło. Ciekawe, dlaczego to
stwierdzenie sprawiło jej taki bo´l, jakby w jej
sercu utkna˛ł lodowaty odprysk.
Zwlekała, jak tylko mogła. Opierała sie˛ pona-
gleniom matki, kto´ra wysyłała ja˛ na go´re˛ i kazała
szykowac´ sie˛ na wizyte˛ we dworze.
Kiedy zeszła na do´ł, przebrana w czysta˛ bluz-
ke˛, ale wcia˛z˙ w kostiumie, w kto´rym była w pra-
cy, matka zacze˛ła robic´ jej wymo´wki, z˙e nie
włoz˙yła czegos´ bardziej kobiecego.
Sara odwro´ciła sie˛ z posmutniała˛ nagle mina˛.
Łagodna krytyka matki dotkliwie przypomniała
jej o docinkach Anny.
Czy brak jej uroku kobiecos´ci? Nigdy tak nie
mys´lała. Ubierała sie˛ dos´c´ klasycznie, moz˙e
nawet powaz˙nie, ale ro´wnie dobrze co w kos-
tiumie czuła sie˛ w dz˙insach, grubym swetrze
i kaloszach. Przeciez˙ kobiecos´c´ to nie tylko
falbanki i koronki.
– Daj dziewczynie spoko´j – powiedział oj-
ciec. – Dobrze wygla˛da.
– Oczywis´cie, z˙e dobrze wygla˛dasz – zapew-
niła natychmiast matka. – Pomys´lałam tylko...
Sara cicho otworzyła kuchenne drzwi. Nie
miała juz˙ wyjs´cia, za po´z´no na zmiane˛ decyzji.
Wszystko przez to, z˙e pozwoliła matce wycia˛g-
na˛c´ pochopne wnioski, co tym samym zmusza ja˛
do przyje˛cia os´wiadczyn Stuarta.
W głe˛bi duszy doskonale wiedziała, czym za-
kon´czyłaby sie˛ pro´ba ewentualnego wyjas´nie-
nia sytuacji.
Czy jej zachowaniem przypadkiem nie kieru-
je od pocza˛tku pods´wiadome przekonanie, z˙e tak
to sie˛ włas´nie skon´czy?
Zreszta˛, czyz˙ nie pros´ciej wmo´wic´ sobie, z˙e
teraz nie ma juz˙ odwrotu, skoro matka uznała, z˙e
ze Stuartem poła˛czyła ja˛ miłos´c´, niz˙ z zimna˛
krwia˛ waz˙yc´ za i przeciw, niczym dwie przeciw-
stawne kolumny cyfr?
Pomimo rozlicznych wa˛tpliwos´ci i s´wiado-
mos´ci, z˙e poste˛puje bardzo niekonwencjonalnie,
teraz sama zapragne˛ła wyjs´c´ za Stuarta. A prze-
ciez˙ taki pomysł nie wpadł jej do głowy, dopo´ki
on o tym nie napomkna˛ł.
Zdumiewaja˛ce, jak szybko i łatwo potrafiła
wyobrazic´ sobie siebie w roli jego z˙ony.
Jednak tego wieczoru Stuart nie spodziewa sie˛
juz˙ jej wizyty. Moz˙e nawet nie ma go w domu,
pomys´lała, jada˛c wiejska˛ droga˛, a potem par-
kuja˛c przed dworem.
Dopiero teraz naszły ja˛ skrupuły, poczuła sie˛
troche˛ głupio i jakos´ tak, jakby była bezbronna.
W kon´cu mogła s´miało poczekac´ do rana z tym,
co miała Stuartowi do powiedzenia. Mogła bez
trudu wymys´lic´ jakis´ fortel, by odwro´cic´ uwage˛
matki od faktu, z˙e nie spe˛dza wieczoru z narze-
czonym. Choc´by wspomniec´, z˙e Stuart jest bar-
dzo zaje˛ty, poniewaz˙ musi pilnie zakon´czyc´ sa-
dzenie drzew.
Na podwo´rzu nie widziała land-rovera, lez˙ał
tam tylko stos drewnianych bali. Najwyraz´niej
Stuart nie wro´cił jeszcze z pracy, mogła zatem
pojechac´ do domu albo czekac´ z nadzieja˛ na jego
rychły powro´t, lub tez˙ zacza˛c´ go szukac´.
Gdy w kon´cu odrzuciła ostatnia˛ ewentualnos´c´
i nadal rozmys´lała, co pocza˛c´, usłyszała nadjez˙-
dz˙aja˛cy samocho´d.
– Sara! – zawołał Stuart, kiedy wyła˛czył sil-
nik. – A to niespodzianka...
– Wiem, ale moja matka...
Us´wiadomiła sobie, z˙e zaczyna od złego kon´-
ca, zamilkła zatem, nabrała głe˛boko powietrza,
a potem zapytała niepewnie:
– Czy to był sen, czy ty naprawde˛ zapropono-
wałes´ mi dzisiaj, z˙ebys´my wzie˛li s´lub?
– To nie był sen – zapewnił, patrza˛c na nia˛
uwaz˙nie.
W ostrym s´wietle os´wietlaja˛cych podwo´rze
lamp Stuart wygla˛dał na zme˛czonego. Jego twarz
była ubrudzona ziemia˛, kos´c´ policzkowa lekko
otarta, prawdopodobnie smagnie˛ta cienka˛gałe˛zia˛.
Kiedy do niej podszedł, poczuła ciepło i za-
pach jego sko´ry. Zawstydzona stwierdziła, z˙e jej
ciało bardzo silnie na to reaguje.
Dzie˛ki Bogu nie miała na sobie z˙adnych
kobiecych falbanek, na kto´re namawiała ja˛ mat-
ka. Bo gdyby tak było, kaz˙dy, w tym oczywis´cie
Stuart, natychmiast dostrzegłby jej gotowe do
pieszczoty piersi. Wiedziona odruchem, cias´niej
otuliła sie˛ z˙akietem.
– Wejdz´my do domu – powiedział Stuart.
– Zmarzłas´.
Zaczerwieniła sie˛. A wie˛c zauwaz˙ył. Ale za-
raz potem pomys´lała, z˙e gdy opatulała sie˛ z˙akie-
tem, uznał widocznie, z˙e jej zimno.
Weszła za nim do s´rodka.
– Nie powinnam była przyjez˙dz˙ac´, pewnie na-
wet jeszcze nie jadłes´. Wiem, jaki jestes´ zaje˛ty...
– Dla ciebie zawsze znajde˛ czas – odparł
i popatrzył na nia˛. – Cos´ cie˛ niepokoi, widze˛ to.
Zapewne rozmawiałas´ o mojej... rozmawiałas´
o mojej propozycji z rodzicami.
– Pro´bowałam, ale mama wszystko z´le zro-
zumiała i nie zda˛z˙yłam tego wyprostowac´.
Ubrdała sobie, z˙e to prawdziwe os´wiadczyny,
a nie jakas´ propozycja. Z
˙
e sie˛ kochamy. Wiem,
powinnam przynajmniej podja˛c´ pro´be˛ wytłuma-
czenia jej, z˙e to nie tak, ale jak juz˙ sobie tak
załoz˙yła i wpadła w zachwyt...
Bezradnie wzruszyła ramionami.
– Tak, stcho´rzyłam, nalez˙ało powiedziec´ jej
prawde˛. Ale to da sie˛ poro´wnac´ tylko do za-
trzymania rozpe˛dzonego pocia˛gu – przyznała
z z˙alem. – Nie dokon´czylis´my jeszcze herbaty,
a juz˙ zaplanowała wesele: pawilon na trawie...
czerwiec... Och, tak mi przykro, pewnie uwa-
z˙asz, z˙e jestem słaba. Nie zamierzałam tu przyje-
z˙dz˙ac´, wiem, z˙e masz mase˛ roboty, ale mama
niemalz˙e wypchne˛ła mnie z domu. Kazała mi
nawet przebrac´ sie˛ w jakies´ bardziej kobiece
fatałaszki.
Urwała, słysza˛c s´miech Stuarta.
– Ty nie... nie gniewasz sie˛ na mnie? – spyta-
ła z wahaniem.
– Nie, jes´li całkiem naturalne, choc´ błe˛dne
załoz˙enie twojej matki oznacza, z˙e za mnie
wyjdziesz.
Sara zignorowała uczucie, kto´re wywołały te
słowa, i skupiła sie˛ na tym, by jej wypowiedz´
była jasna i klarowna.
– Mama oczekuje, z˙e be˛dziemy zachowywac´
sie˛ jak para zakochanych. Nie wiem, czy zdajesz
sobie sprawe˛...
– To chyba jasne, wszyscy be˛da˛ tego oczeki-
wac´, nie widze˛ w tym z˙adnego problemu. Nie
wiem jak ty, ale ja nie zamierzałem rozgłaszac´
wszem i wobec, z˙e nasze małz˙en´stwo jest oparte
na wspo´lnych pogla˛dach i celach, a nie na
uczuciach. To nasza sprawa, dlaczego bierzemy
s´lub, i nikomu nic do tego.
– Nie rozumiesz – zaoponowała. – Ludzie
be˛da˛ oczekiwali...
– Czego? Z
˙
e be˛dziemy zachowywac´ sie˛ jak
kochankowie? Chyba twoja matka ma racje˛.
Tak, s´lub w czerwcu to bardzo dobry pomysł.
Sara s´cia˛gne˛ła brwi i zrobiła zakłopotana˛
mine˛.
– Do czerwca jest niecałe szes´c´ tygodni – cia˛-
gna˛ł Stuart. – Im szybciej sie˛ pobierzemy i roz-
poczniemy proze˛ z˙ycia małz˙en´skiego, tym pre˛-
dzej ludzie przestana˛ sie˛ nami interesowac´. Stra-
cimy urok nowos´ci i nie be˛da˛ nas brac´ pod lupe˛,
jak to sie˛ mo´wi. Mys´le˛, z˙e kaz˙de z nas potrafi
publicznie udawac´, z˙e jestes´my niemal idyllicz-
nie szcze˛s´liwi. To chyba nas nie przerasta, tym
bardziej z˙e chodzi tylko o jakies´ szes´c´ tygodni,
prawda? Oczywis´cie, jez˙eli zdecydowałas´, z˙e
naprawde˛ chcesz za mnie wyjs´c´.
– Co? Och tak, to znaczy... to znaczy, zdecy-
dowałam – wykrztusiła zdenerwowanym gło-
sem.
S
´
lub w czerwcu. Tak szybko... Poczuła ner-
wowe łaskotanie w brzuchu.
– Zostaniesz i zjesz ze mna˛ kolacje˛? – zapytał
Stuart. – A przy okazji jeszcze pogadamy.
Natychmiast pokre˛ciła głowa˛. Owszem, che˛t-
nie by z nim została, lecz cała ta sytuacja jest
zbyt s´wiez˙a, a na domiar złego nie mogła ufac´
swojemu ciału, temu zbuntowanemu ciału, kto´re
ostatnio tak bardzo odeszło od swoich zwycza-
jo´w i tak fatalnie sobie poczynało.
– Nie, nie, musze˛ wracac´ – skłamała, kieruja˛c
sie˛ do wyjs´cia.
Przez chwile˛ Stuart miał dziwnie przygne˛bio-
na˛ mine˛, kto´rej u niego jeszcze nie widziała.
Potem przeszedł obok niej, otworzył drzwi i od-
prowadził ja˛ do samochodu.
Kiedy mijali stos drewna przy wejs´ciu, Sara
spytała zainteresowana:
– Co to jest?
– Odpadki z de˛bu, kto´re uratowałem.
– Jak te na szafki kuchenne?
– No włas´nie – potwierdził, nie wyjas´niaja˛c,
w jakim celu składuje to drewno.
Sara przystane˛ła niepewnie obok samochodu.
Mo´wiła sobie, z˙e nie ma prawa czuc´ sie˛ roz-
goryczona ani odrzucona tylko dlatego, z˙e Stuart
nawet nie pro´bował pocałowac´ jej ani dotkna˛c´.
A jednak w drodze do domu troche˛ jej do-
skwierało rozczarowanie poła˛czone z le˛kiem.
Stuart stwierdził, z˙e seksualnie do siebie pa-
suja˛, ale jeden pocałunek czy nawet dwa nie
daja˛ podstawy do takiego wniosku. Moga˛ sobie
toczyc´ logiczne i spokojne rozmowy na temat
wspo´lnego pragnienia posiadania dzieci, bycia
rodzicami, ale co be˛dzie, kiedy w odpowiednim
czasie sie˛ okaz˙e...?
Przebiegł ja˛ zimny dreszcz, zacisne˛ła dłonie
na kierownicy. Za po´z´no juz˙ na takie mys´li. Juz˙
sie˛ zdeklarowała, klamka zapadła. Nie ma od-
wrotu.
Nie ma odwrotu. Czy nie tak mo´wiono nie-
gdys´ o ludziach, kto´rych skazywano na przymu-
sowe leczenie w tych okropnych wiktorian´skich
szpitalach psychiatrycznych? Klamka zapadła,
nie ma odwrotu.
Ponownie lekko zadrz˙ała. Czy przyje˛cie o-
s´wiadczyn Stuarta oznacza, z˙e straciła rozum?
Czy ich zwia˛zek be˛dzie udany? Czy przetrwa?
Czy potrafia˛ stworzyc´ bezpieczny, szcze˛s´liwy
dom dla swoich dzieci?
Pod powierzchnia˛ le˛ku jednak czuła, jak po-
woli, za to systematycznie narasta w niej przeko-
nanie, z˙e jes´li tylko zapomni o swoich obawach,
z zadziwiaja˛ca˛ łatwos´cia˛ przyzna, z˙e posta˛piła
słusznie.
Na razie jej osa˛d ma˛ciły i zaciemniały mity
dotycza˛ce wspo´łczesnej odmiany zaloto´w i mał-
z˙en´stwa: wiara, z˙e tylko wielka miłos´c´ i namie˛t-
nos´c´ stanowia˛ dobry fundament dla małz˙en´stwa.
Trzeba odłoz˙yc´ na bok podobne rozumowanie
i uwarunkowania, bo brak w nich rozsa˛dku.
Nalez˙y zerwac´ z przeszłos´cia˛ i patrzec´ w przy-
szłos´c´.
Jest to winna Stuartowi – musi całkowicie
pos´wie˛cic´ sie˛ przyszłos´ci.
Pos´wie˛cic´... co za okres´lenie. Musi przyja˛c´ na
siebie zobowia˛zania wobec Stuarta, tak jak on
goto´w jest przyja˛c´ zobowia˛zania w stosunku do
niej.
Odnalazła słowo, kto´re juz˙ nie wzbudza le˛ku,
a raczej przynosi ukojenie.
Zobowia˛zanie. Tak, podoba jej sie˛ brzmienie
tego słowa. Musi pamie˛tac´, z˙e Stuart, tak jak
ona, dos´wiadczył juz˙ bo´lu, jaki sprawia miłos´c´
do niewłas´ciwej osoby, miłos´c´ bez wzajemno-
s´ci. Tak wiele ja˛ z nim ła˛czy, o wiele wie˛cej niz˙
z Ianem.
Maja˛ szanse˛ byc´ szcze˛s´liwi. Od dzis´ wszystko
jest w ich re˛kach.
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Maja˛ szanse˛ byc´ szcze˛s´liwi. Sara szybko od-
kryła, z˙e jej mys´li sa˛ prorocze.
Sa˛dziła, z˙e całkiem niez´le zna Stuarta, tym-
czasem zaskoczył ja˛ swoim talentem aktorskim.
W sytuacjach, kiedy pojawiali sie˛ razem w miejs-
cach publicznych jako para narzeczonych, tak
gładko i przekonuja˛co wchodził w role˛ me˛z˙czyzny
zakochanego do szalen´stwa, jakby to była prawda.
Zaliczyli takz˙e niedzielny lunch z rodzina˛
Sary. Tak wszystko zorganizowano, by mogła
w nim uczestniczyc´ jej siostra z me˛z˙em i dzie-
c´mi. Odwiedzili proboszcza, z˙eby ustalic´ date˛
ceremonii s´lubnej.
Wydawało sie˛, z˙e Stuart podziela zdanie
matki Sary, z˙e skoro juz˙ biora˛ s´lub, moga˛ to
zrobic´ w wielkim stylu. Dzie˛ki temu zyskał
jeszcze wie˛ksza˛ sympatie˛ przyszłych tes´cio´w.
Dodatkowo zdobył tez˙ serce ojca Sary taktowna˛
uwaga˛, z˙e moz˙na by urza˛dzic´ przyje˛cie weselne
we dworze, poniewaz˙ jest tam wie˛cej przestrze-
ni dla pawilonu i weselnych gos´ci, a tamtejszy
zaniedbany na razie ogro´d i tak na tym nie
ucierpi.
Obyło sie˛ bez oficjalnych zare˛czyn, skoro
s´lub miał odbyc´ sie˛ tak pre˛dko. Kaz˙dy, kto znał
narzeczonych, głosił, z˙e od dawna przeczuwał,
iz˙ sa˛ dla siebie stworzeni. Słysza˛c to, Stuart za
kaz˙dym razem posyłał Sarze rozbawione spoj-
rzenie.
Tak, be˛dzie z niego wspaniały ojciec, stwier-
dziła, obserwuja˛c go z dziec´mi swojej siostry.
Był cierpliwy, troskliwy, uwaz˙ny... Miał wszyst-
kie te cechy, kto´re chciałaby widziec´ w swoim
partnerze kaz˙da kobieta, a jednak Sara wcia˛z˙
sie˛ bała.
Nie z˙ałowała swej decyzji, ska˛dz˙e. Jej obawy
nie miały takz˙e nic wspo´lnego ze spostrzez˙e-
niem, z˙e niezalez˙nie od tego, jak bardzo lubi
Stuarta, byc´ moz˙e nigdy nie zajmie on miejsca,
kto´re tak długo rezerwowała dla Iana.
Nie, Sara bała sie˛, o ironio, z˙e rozczaruje
przyszłego me˛z˙a. Z
˙
e kto´regos´ dnia obudzi sie˛
i dowie, z˙e zmienił zdanie... albo jeszcze gorzej,
obudzi sie˛ pewnego dnia po s´lubie i dojdzie do
wniosku, z˙e Sara jest tak mało pocia˛gaja˛ca, tak
nieatrakcyjna, z˙e on nie moz˙e sie˛ zmusic´, by jej
dotkna˛c´. Czyz˙ Anna nie wspomniała o czyms´
takim?
Były to tak wstydliwe le˛ki, z˙e nie s´miała wy-
powiedziec´ ich na głos.
Wiedziała, z˙e gdyby nie brak dos´wiadczenia,
nie przez˙ywałaby teraz tego rodzaju obaw. Gdy-
by ogla˛daja˛c sie˛ wstecz, mogła powiedziec´: ,,Do-
bra, Ian mnie nie chciał, ale byli inni’’, sprawa
wygla˛dałaby inaczej.
Lecz ona nigdy nie przejawiała skłonnos´ci do
seksualnych eksperymento´w. I choc´ teraz nie-
zmiernie tego z˙ałowała, nie było sposobu, by
cofna˛c´ wskazo´wki zegara i odmienic´ stan rze-
czy.
Skon´czyła dwadzies´cia dziewie˛c´ lat i pozo-
stała dziewica˛. Drz˙ała ze strachu, z˙e gdy zo-
stanie z˙ona˛ Stuarta, on poczuje sie˛ rozczarowa-
ny, a wo´wczas ich zwia˛zek straci dla niego
jakikolwiek sens.
Natura kaz˙e kobiecie przyjmowac´ propozycje
me˛z˙czyzny, nawet jes´li ona go nie poz˙a˛da, lecz
me˛z˙czyzna...
Le˛ki nie opuszczały Sary, a jedyna˛ osoba˛,
z kto´ra˛ mogła sie˛ nimi otwarcie podzielic´, była
Margaret.
Kto´regos´ popołudnia, siedza˛c sama w biurze,
Sara zatelefonowała do przyjacio´łki.
– Saro, to ty?! – zawołała z rados´cia˛ Mar-
garet, podnio´słszy słuchawke˛. – Co słychac´? To
juz˙ trzy tygodnie. Zgadnij, co sie˛ wydarzyło!
Jestem w cia˛z˙y! To ci niespodzianka, prawda?
Margaret jest w cia˛z˙y. Sare˛ przeszyło ostre
ukłucie zazdros´ci, kto´re potwierdziło tylko, jak
bardzo przywia˛zana była juz˙ do pomysłu s´lubu
ze Stuartem.
Zda˛z˙yli nawet przedyskutowac´ kwestie˛ przy-
szłego potomstwa. Stuart chciał odczekac´ po´ł
roku od dnia s´lubu i wtedy dopiero pomys´lec´
o dzieciach. Sara przyznała mu racje˛. A teraz
poczuła nagla˛ca˛ potrzebe˛, z˙eby natychmiast
zajs´c´ w cia˛z˙e˛. Czy dlatego, z˙e tak bardzo chciała
dziecka, czy tez˙ z tego powodu, z˙e dziecko
mocniej przywia˛załoby do niej Stuarta?
Była zszokowana, z˙e w ogo´le bierze pod
uwage˛ taka˛ ewentualnos´c´. Na moment zaniemo´-
wiła.
– Sara, jestes´ tam? – spytała Margaret.
– Tak, tak. Jestem. Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e
be˛dziesz miała dziecko... Ciesze˛ sie˛ i zazdrosz-
cze˛ ci.
Margaret zas´miała sie˛.
– Wkro´tce nadejdzie twoja kolej.
– Mam nadzieje˛... Margaret, musze˛ z toba˛
o czyms´ porozmawiac´.
Jej głos nabrał z napie˛cia głuchego brzmienia,
az˙ przyjacio´łka przestała sie˛ s´miac´ i zapytała:
– O co chodzi? Chyba sie˛ nie rozmys´liłas´, co?
Oboje z Benem uwaz˙amy, z˙e Stuart jest dla
ciebie idealnym partnerem. Jez˙eli w dalszym
cia˛gu zawracasz sobie głowe˛ Ianem...
– Nie, to nie to. Chce˛ wyjs´c´ za Stuarta.
Chodzi o to... – Urwała, po czym dokon´czyła
pospiesznie: – Czy ty i Ben... Czy wy...? Pamie˛-
tam, mo´wiłas´, z˙e nie byłas´ w nim zakochana. Ale
jes´li chodzi o seks... – Znowu zamilkła skre˛po-
wana.
– Chyba wiem, o co chcesz zapytac´ – odparła
łagodnie Margaret. – Tak, miałam innych me˛z˙-
czyzn przed Benem. I z˙adne z nas nie zamierzało
nawet brac´ pod rozwage˛ małz˙en´stwa, nie wie-
dza˛c, czy pod tym wzgle˛dem do siebie pasuje-
my. Ale jez˙eli obawiasz sie˛, z˙e Stuart nie okaz˙e
sie˛ tak atrakcyjny, jak bys´ oczekiwała...
– Nie, nie to miałam na mys´li – wtra˛ciła Sara,
przełkne˛ła nerwowo s´line˛ i mo´wiła dalej, z˙eby
nie stracic´ odwagi: – Wiem, z˙e w dzisiejszych
czasach i w moim wieku to s´mieszne, ale ja
nikogo nie miałam, i boje˛ sie˛... z˙e rozczaruje˛
Stuarta. Z
˙
e ja nie... z˙e on nie...
Nasta˛piła pauza, po kto´rej Margaret zapytała:
– Mo´wiłas´ mu o tym? Rozmawiałas´ z nim
o swoich obawach?
– Nie, nie rozmawiałam... Ja...
– Alez˙ musisz to zrobic´ – stwierdziła stanow-
czo przyjacio´łka.
Sara nie odpowiadała, a zatem Margaret pod-
je˛ła delikatnie:
– To two´j przyszły ma˛z˙, a skoro nie jestes´
w stanie nawet powiedziec´ mu, co czujesz, jak na
Boga zamierzasz...? Poza tym pomys´l o jego
uczuciach. Jestes´ dziewica˛, a on powinien o tym
wiedziec´. Jez˙eli brak ci odwagi, z˙eby mu to
powiedziec´, napisz to. Wyjas´nij...
– I kiedy mam mu dac´ te˛ kartke˛? – spytała
ponuro Sara. – Podczas ceremonii s´lubnej? A je-
s´li chodzi o rozmowe˛... co mam powiedziec´?
Och, przy okazji, nie wspominałam ci jeszcze,
ale prawde˛ mo´wia˛c, jestem dziewica˛? Pomys´li,
z˙e mam nie po kolei w głowie. Uzna...
– Nie przesadzaj – skarciła ja˛ przyjacio´łka.
– Na pewno nic takiego nie pomys´li. Jez˙eli
chcesz znac´ moje zdanie... – Zawiesiła głos.
– Och, do diabła, musze˛ leciec´. Włas´nie przy-
szedł Alan. Paul spadł z hus´tawki i rozbił sobie
głowe˛. Saro, powiedz mu. Powiedz... od razu.
Jeszcze dzisiaj. Podejrzewam, z˙e dla niego to
be˛dzie o wiele mniejszy problem niz˙ dla ciebie.
To nie Ian, przeciez˙ sama wiesz – dodała i od-
wiesiła słuchawke˛.
Powiedz mu. Ma os´wiadczyc´ Stuartowi, z˙e
nie dostaje, niestety, seksualnie dos´wiadczonej
z˙ony. Zapatrzona w jakis´ niewidzialny punkt,
niespodziewanie zdała sobie sprawe˛, z˙e gdyby
mogła wybrac´ swego pierwszego kochanka spo-
mie˛dzy tych dwo´ch me˛z˙czyzn, na pewno nie
byłby to Ian.
Ian. Dziwne, z˙e czasami tak trudno jej nawet
wyobrazic´ sobie jego twarz, a przeciez˙ jeszcze
do niedawna był dla niej całym s´wiatem.
Gdzies´ w głe˛bi duszy nadal czuła bo´l, gdy
przypominała sobie wymiane˛ zdan´ z Anna˛, i po-
dejrzewała, z˙e nigdy sie˛ tego nie pozbe˛dzie.
Rany zadane przez kobiete˛ odbieraja˛ca˛ me˛z˙-
czyzne˛ nigdy sie˛ nie zagoja˛. W kon´cu czyz˙ to nie
z ich powodu dre˛cza˛ ja˛ teraz le˛ki?
Powiedz mu, naciskała Margaret. Ale jak?
Publicznie Stuart znakomicie odgrywał role˛ za-
kochanego narzeczonego, lecz gdy zostawali
sami...
Gdy zostawali sami, nawet jej nie dotkna˛ł,
nigdy w najmniejszy sposo´b nie dał jej do
zrozumienia, z˙e jej pragnie, z˙e go pocia˛ga...
No ale niby dlaczego miałby to robic´?
Pobiora˛ sie˛ i be˛da˛ miec´ dzieci. Sara czuła
narastaja˛ca˛ panike˛, od kto´rej te˛z˙eja˛ mie˛s´nie,
kto´ra przyprawia głowe˛ i plecy o napie˛cie bliskie
bo´lu.
Stuart wyjechał na cały dzien´ z zamo´wionymi
drzewami. Uprzedził, z˙eby spodziewała sie˛ go
dopiero po´z´nym wieczorem.
Podczas trzech tygodni, odka˛d zostali para˛
narzeczonych, był dla niej bardzo miły, ale
trzymał sie˛ na dystans. Nigdy nie stana˛ł zbyt
blisko niej ani nie pochylił sie˛ nad jej ramie-
niem, kiedy pracowała. A przeciez˙ dawniej,
zanim podje˛li decyzje˛ o s´lubie, robił to dosyc´
cze˛sto.
Była zszokowana, z˙e tak mocno te˛skni za
owym
zwyczajnym
fizycznym
kontaktem.
Stwierdziła z nieche˛cia˛, z˙e przypomina człowie-
ka, kto´ry w milczeniu cierpi gło´d. Rozpaczliwie
jednak pragne˛ła odrobiny czułos´ci, oboje˛tne jak
by sie˛ przejawiała. Ska˛d to sie˛ bierze?
Przez dziesie˛c´ lat znajomos´ci z Ianem nigdy
nie odczuwała tak dotkliwie z˙adnego braku.
Kochała Iana, marzyła o jego pocałunkach,
chciała, by sie˛ z nia˛ kochał, ale z perspektywy
czasu wiedziała juz˙, z˙e tamta te˛sknota oparta
była na fałszywym przekonaniu, z˙e gdyby tak
zrobił, znaczyłoby to, z˙e mu na niej zalez˙y.
Natomiast w przypadku Stuarta... W przypad-
ku Stuarta po prostu najzwyczajniej w s´wiecie
gora˛co pragne˛ła, by jej dotykał. Musiała bardzo
sie˛ pilnowac´, by zanadto nie przekraczac´ bez-
piecznej odległos´ci.
Zauwaz˙yła, z˙e kiedy bywali razem w miejs-
cach publicznych, automatycznie zmniejszała
dziela˛cy ich dystans, podchodziła tak blisko
niego, jak tylko było to moz˙liwe. I dopiero gdy
docierało do niej, co robi, siła˛ woli odsuwała sie˛
o krok.
Nie była tak zupełnie naiwna. S
´
wietnie wie-
działa, z˙e moz˙na dos´wiadczac´ poz˙a˛dania bez
miłos´ci. Tyle z˙e niegdys´ przypisywała te˛ zdol-
nos´c´ me˛z˙czyznom, i oczywis´cie nigdy nie podej-
rzewała, z˙e to ja˛ be˛dzie tak trawic´ poz˙a˛danie.
Pragne˛ła, by Stuart został jej kochankiem,
lecz kiedy to sobie powiedziała, przebiegł ja˛
lekki dreszcz. To przeciez˙ dobry znak dla ich
małz˙en´stwa, a jednak...
Co be˛dzie, jez˙eli moc jej poz˙a˛dania odepchnie
go od niej? Pro´bowała wyobrazic´ sobie, co
czułaby w odwrotnej sytuacji, to znaczy gdyby
on jej pragna˛ł, a ona była w stanie zaakceptowac´
go wyła˛cznie dla okres´lonego celu – czyli z˙eby
zrealizowac´ pragnienie posiadania dzieci.
Czy w takich okolicznos´ciach czułaby sie˛
przytłoczona, zagroz˙ona, ws´ciekła i w kon´cu
kompletnie zraz˙ona siła˛ jego namie˛tnos´ci?
Wstała i niespokojnie kra˛z˙yła po pokoju, obe-
jmuja˛c sie˛ ramionami. Ostatnio straciła na wa-
dze. Matka spostrzegła to, kiedy pojechały do
Ludlow kupic´ s´lubna˛ suknie˛.
Nic z tego, co wisiało w sklepie, nie przypadło
Sarze do gustu. W kon´cu sprzedawczyni pokaza-
ła jej suknie˛ z cie˛z˙kiej kremowej satyny, w stylu
nieco przypominaja˛cym styl Tudoro´w, z boga-
tym kremowym haftem. Sara dotkne˛ła materiału
i zobaczyła w wyobraz´ni, jak sunie w do´ł scho-
do´w we dworze. Wtedy juz˙ wiedziała, z˙e włas´nie
takiej sukni szuka.
Niestety, kreacja s´lubna wymagała drobnych
poprawek, dopasowania do figury, ale sprzeda-
wczyni obiecała, z˙e nie zajmie to wiele czasu
i zaprosiła Sare˛ na przymiarke˛ tydzien´ przed
s´lubem.
Matka z uporem podtykała co´rce ro´z˙ne sma-
czne ka˛ski, powtarzaja˛c, z˙e nie wolno jej bar-
dziej schudna˛c´, bo suknia nie be˛dzie dobrze na
niej lez˙ec´.
Stres dawał sie˛ we znaki obojgu narzeczo-
nym. Sara kilkakrotnie przyłapała Stuarta na
tym, jak patrzył na nia˛ niemal sme˛tnie.
Chciała go zapytac´, czy przypadkiem nie
zmienił zdania, a ro´wnoczes´nie bała sie˛ to zro-
bic´. No bo gdyby odpowiedział pozytywnie?
Pro´bowała sobie wmo´wic´, z˙e gdyby poprosił
o zwolnienie go ze słowa, byłoby to zapewne
najlepsze rozwia˛zanie. W kon´cu nie sa˛ zwia˛zani
emocjonalnie. Stuart ma wszelkie prawo zmie-
nic´ zdanie. A jednak mys´l ta rodziła tylko le˛ki
i cierpienie.
Czyz˙by drwiny Anny spowodowały tak silny
uraz, z˙e teraz zawsze be˛dzie sie˛ spodziewała
i obawiała odrzucenia w jakiejkolwiek formie?
Czy do tego stopnia pozbawiły ja˛ pewnos´ci
siebie?
W głowie jej pulsowało, poczuła sie˛ chora.
Wlepiała wzrok w ekran monitora i nie była
w stanie skupic´ na nim uwagi. Minionej nocy
fatalnie spała. Było tyle do zrobienia, nie tylko
w biurze. Czekała ja˛ masa przygotowan´ i ustalen´
zwia˛zanych ze s´lubem, a takz˙e z remontem
domu.
Stuart poruszył ten temat, gdyz˙ uwaz˙ał, z˙e
w dotychczasowym stanie dom odpowiadał po-
trzebom kawalera, ale skoro ma w nim zamiesz-
kac´ kobieta, trzeba zadbac´ o wie˛kszy komfort
i luksus.
Pro´bowała protestowac´, os´wiadczyła, z˙e to
zbe˛dny wysiłek, ale on odrzucił jej protesty. I tak
od trzech tygodni dom wypełniał hałas´liwy stu-
kot. Stuart sprowadził robotniko´w do naprawy
tynko´w i odmalowania małego saloniku oraz
podobnych prac w duz˙ym pokoju z boazeria˛,
kto´ry był gło´wna˛ sypialnia˛, a takz˙e w sa˛siaduja˛-
cej z nim łazience.
Te dwa pomieszczenia musiały niegdys´ byc´
sypialniami pani i pana domu. Sare˛ kusiło, by
zapytac´ Stuarta, czy w danej sytuacji nie wolałby
przywro´cic´ ich oryginalnego przeznaczenia.
Tego dnia robotnicy wczes´niej skon´czyli pra-
ce˛. Nowy tynk musiał wyschna˛c´ i nie moz˙na go
było od razu pokryc´ farba˛.
Kilka ostatnich wieczoro´w Sara s´le˛czała nad
rozmaitymi ksia˛z˙kami i katalogami, szukaja˛c
ilustracji pokazuja˛cych wne˛trza z epoki, z˙eby
miec´ wskazo´wki co do odpowiedniego urza˛-
dzenia odnowionych pomieszczen´.
Zda˛z˙yła juz˙ ze smutkiem wspomniec´ Stuar-
towi, z˙e sypialnia z pie˛kna˛ boazeria˛ i sporym
odnowionym kominkiem az˙ prosi sie˛ o duz˙e
de˛bowe łoz˙e z baldachimem. No i zobaczyła
w katalogu, ile kosztuja˛ takie łoz˙a. Chodziło
o tysia˛ce, a nie setki funto´w, i to bez cie˛z˙kich
adamaszkowych kotar, kapy, kosztownych tu-
reckich dywano´w i innych mebli potrzebnych do
utrzymania jednolitego stylu wne˛trza.
Pokochała ten stary dom i nie mogła sie˛ do-
czekac´, kiedy w nim zamieszka, a z drugiej stro-
ny musiała takz˙e przyznac´, z˙e wszystko byłoby
o wiele prostsze, gdyby szukali mebli do skrom-
nego nowoczesnego domu.
Stuart prosił, by podczas prac remontowych
nie zagla˛dała do pomieszczen´ na go´rze z powodu
zagroz˙enia, jakie stanowi odpadaja˛cy tynk. Sara
posłuchała go i nie wchodziła w droge˛ robot-
nikom.
Dzis´ serce biło jej coraz mocniej. Popołu-
dniowe słon´ce, kto´re sa˛czyło sie˛ przez okno,
przyprawiało ja˛ o mdłos´ci i zawroty głowy, a nie
skon´czyła jeszcze pracy.
Pomys´lała, z˙e moz˙e jes´li pojedzie do domu
i łyknie dwie tabletki aspiryny, przejdzie jej bo´l
głowy i be˛dzie mogła wro´cic´ do biura dokon´czyc´
prace˛ wczesnym wieczorem, kiedy słon´ce nie
zagla˛da juz˙ przez okna od tej strony.
Z westchnieniem irytacji z powodu własnej
słabos´ci wstała zza biurka i zebrała swoje rze-
czy.
Na szcze˛s´cie, kiedy dotarła do domu, stwier-
dziła, z˙e rodzico´w nie ma. Wzie˛ła zatem dwie
tabletki i udała sie˛ prosto na go´re˛, do ło´z˙ka.
Bardzo kochała rodzico´w, ale w tej chwili ich
towarzystwo było ostatnia˛ rzecza˛, jakiej prag-
ne˛ła. Ro´wnie słaby entuzjazm wzbudzała w niej
rozmowa o weselu.
Gdy sie˛ obudziła, w pokoju panował chło´d.
Uznała, z˙e przespała co najmniej pare˛ godzin.
Poruszyła sie˛ ostroz˙nie i wo´wczas stwierdziła
z ulga˛, z˙e bo´l głowy ustał.
Wstała zatem, zrzuciła z siebie ubranie, wzie˛-
ła szybki prysznic i tym razem włoz˙yła na s´wiez˙a˛
bielizne˛ sprane wyblakłe dz˙insy i sweter z bawe-
łnianej dzianiny, biały w pastelowe wzory, kto´ry
dostała od siostry na urodziny ubiegłego lata.
Gdy zeszła na do´ł, rodzice ogla˛dali telewizje˛.
Matka natychmiast sie˛ podniosła, ale Sara ja˛
powstrzymała.
– Przepraszam, z˙e nie byłam na kolacji. Po-
twornie łupało mnie w głowie, wro´ciłam wczes´-
niej i połoz˙yłam sie˛. Musze˛ jechac´ do biura,
zostawiłam niedokon´czona˛ prace˛.
– Najpierw zrobie˛ ci cos´ do picia i do jedze-
nia – oznajmiła matka, wstaja˛c znowu.
Sara ponownie pokre˛ciła głowa˛.
– Nie, prosze˛. Siedz´. Przygotuje˛ nam wszyst-
kim cos´ do picia i szybko cos´ przeka˛sze˛. Juz˙
o´sma, mam jeszcze roboty na co najmniej dwie
godziny.
– Zaczekasz na powro´t Stuarta? – spytała
matka.
– Niewykluczone, chociaz˙ mo´wił, z˙e dzis´
be˛dzie bardzo po´z´no.
Chodziło jej po głowie, z˙e Margaret ma racje˛
i słusznie namawia ja˛ na szczera˛ rozmowe˛ ze
Stuartem. Przyjacio´łka zwro´ciła jej uwage˛ na
kwestie˛, kto´rej Sara wczes´niej nie rozwaz˙ała.
Jes´li Stuart wyczuje, z˙e nie jest z nim dostatecz-
nie szczera i uczciwa, moz˙e przestac´ jej ufac´,
a jej tez˙ nie be˛dzie dobrze ze s´wiadomos´cia˛, z˙e
dołoz˙yła dodatkowy cie˛z˙ar na szale˛, kto´ra ma
zadecydowac´ o powodzeniu – albo wre˛cz prze-
ciwnie – ich małz˙en´stwa.
Kiedy zaparkowała samocho´d na tyłach dwo-
ru, zapaliły sie˛ czujniki s´wietlne. Wczes´niej
dziedziniec pogra˛z˙ony był w ciemnos´ciach. Wy-
siadła i otworzyła drzwi kluczami, kto´re dał jej
Stuart, zapaliła s´wiatło wewna˛trz i poszła do
gabinetu.
Gdy tylko usiadła i wła˛czyła komputer, zda-
wało jej sie˛, z˙e usłyszała na pie˛trze jakis´ ha-
łas.
Zamarła, wyła˛czyła komputer i nadstawiła
uszu. Tym razem niczego nie usłyszała.
Powiedziała sobie, z˙e to zapewne tylko jej
wyobraz´nia i juz˙ miała na powro´t wzia˛c´ sie˛ do
pracy, kiedy doszła do wniosku, z˙e jednak lepiej
po´js´c´ na go´re˛ i sprawdzic´, co sie˛ dzieje. Zreszta˛
robotnicy zakon´czyli juz˙ remont, a zatem moz˙e
spokojnie sie˛ tam rozejrzec´.
Przyznała w skrytos´ci ducha, z˙e hałas, kto´ry
wyłowiła, to jedynie pretekst, aby zaspokoic´
ciekawos´c´.
Wspinaja˛c sie˛ po schodach, stwierdziła, z˙e
jez˙eli naprawde˛ cokolwiek słyszała, to pewnie
tylko dom szykuja˛cy sie˛ do nocy, bo teraz
panowała zupełna cisza.
Wchodziła schodami kuchennymi. Pamie˛tała
cierpka˛ uwage˛ Stuarta, z˙e trzeba fortuny, aby
połoz˙yc´ wykładzine˛ w całym tym domu. Szyb-
kim krokiem przeszła korytarz, z kto´rego wcho-
dziło sie˛ do gło´wnej sypialni.
Okna korytarza wychodziły na ogro´d, kto´ry
pierwotnie był od frontu, a teraz z boku budynku.
Małe okna skrzydłowe, gdzieniegdzie lekko po-
chylone, miały grube oryginalne szyby. Pod
oknami były ławeczki, gdzie, jak nalez˙y przypu-
szczac´, siadywały panie tego domu, zme˛czone
spacerem wzdłuz˙ galerii, i spogla˛dały z go´ry na
ogrody.
De˛bowe szerokie deski podłogi były brudne
od cia˛głej bieganiny robotniko´w, ale kiedy sie˛ je
wypoleruje...
Us´miechne˛ła sie˛ pod nosem. Zachowuje sie˛
juz˙ jak gospodyni, chociaz˙ nie miała złudzen´
i wiedziała, z˙e taki dom wymaga pos´wie˛cen´,
pienie˛dzy i czasu.
Ostatecznie jednak to opłacalny wysiłek. Roz-
cia˛gne˛ła zno´w wargi w us´miechu, mys´la˛c, jak
sobie poradzi z rowerkami na trzech ko´łkach,
kto´re be˛da˛ pe˛dzic´ po wypolerowanej podłodze
w deszczowe dni.
Kiedy otwierała drzwi gło´wnej sypialni,
wcia˛z˙ miała na twarzy us´miech.
– Sara...
Zamarła, usłyszawszy swoje imie˛, a potem
szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
Stuart kle˛czał na podłodze obok najpie˛kniej-
szego de˛bowego łoz˙a, jakie widziała w swoim
z˙yciu, i starannie woskował rzez´bione drewno.
– Stuart! Nie miałam poje˛cia... Sa˛dziłam, z˙e
jeszcze nie wro´ciłes´. Pracowałam na dole, usły-
szałam hałas...
Us´wiadomiła sobie, z˙e mo´wi troche˛ bez
sensu, walcza˛c z zaskoczeniem i poczuciem
winy.
– Udało mi sie˛ wro´cic´ wczes´niej, niz˙ mys´-
lałem.
– Ale przeciez˙ nie widziałam land-rovera.
– Miałem drobny problem z pompa˛ benzyno-
wa˛, zostawiłem go w warsztacie i poprosiłem,
z˙eby mnie podrzucili do domu. Wie˛c mo´wisz, z˙e
przyjechałas´ jeszcze popracowac´?
Zmarszczył czoło.
– Tak, po południu wyszłam wczes´niej. Gło-
wa mnie bolała. A teraz chciałam cos´ dokon´-
czyc´.
– No to jestes´my tu obydwoje – skomento-
wał, podnosza˛c sie˛ i przecia˛gaja˛c.
Sara przypatrywała mu sie˛. Pod mie˛kkim
materiałem koszuli uwidoczniły sie˛ jego silne
mie˛s´nie. S
´
cisne˛ło ja˛ w z˙oła˛dku, zesztywniała,
a potem dla odmiany zacze˛ła drz˙ec´. W kon´cu
dostała zawrotu głowy, zakłopotana własnymi
odczuciami...
– To ło´z˙ko – rzekła zachrypłym głosem. –
Jest pie˛kne, ale wydatek...
– To nic nie kosztowało – uspokoił ja˛ Stuart.
– W kaz˙dym razie trudno to przeliczyc´ na
pienia˛dze. Przyznaje˛, zdarzało mi sie˛ w cia˛gu
minionych trzech tygodni zastanawiac´, czy
przypadkiem nie przeliczyłem sie˛ z siłami.
Zwłaszcza około pierwszej w nocy.
Powiedział to tak rzeczowo, z˙e dopiero po
kilku sekundach dotarło do Sary, co miał na mys´li.
– Ty... ty sam to zrobiłes´! – zawołała zdumio-
na. – Ale jakim cudem...?
– Pamie˛tasz to drewno, kto´re składowałem
na zewna˛trz?
Skine˛ła głowa˛, po czym zauwaz˙yła:
– Ale te płaskorzez´by... to tak misterne, tak...
Podeszła bliz˙ej łoz˙a, wycia˛gne˛ła re˛ke˛, z˙eby
dotkna˛c´ drewna i je pogłaskac´. Nie mogła sie˛
powstrzymac´. Stuart wyrzez´bił fryz – drzewa
i kwiaty – na wezgłowiu i w nogach łoz˙a, zas´
zewne˛trzna˛ strone˛ drewnianego baldachimu
ozdobił tradycyjnym reliefem.
– Stuart, to jest przepie˛kne – oznajmiła poru-
szona.
– Nie chciałem, z˙ebys´ to teraz zobaczyła –
odezwał sie˛. – To miał byc´ mo´j s´lubny prezent.
– Zrobiłes´ to dla mnie?
Odwro´ciła sie˛ od ło´z˙ka, by na niego spojrzec´.
Czuła, z˙e do jej oczu napływaja˛ łzy, obawiała
sie˛, z˙e dłuz˙ej nie zdoła ukryc´ wzruszenia.
Łzy były juz˙ pod powiekami. S
´
wiat przed jej
oczami stracił ostros´c´.
Chciała przenies´c´ wzrok, ale było juz˙ za
po´z´no. Stuart podchodził do niej, pytaja˛c z nie-
pokojem:
– Saro, co ci jest? Co sie˛ stało? Zmieniłas´
moz˙e zdanie? Czy ty...
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie, ja nie...
– Ale cos´ sie˛ stało – powtarzał.
– Nic złego – zapewniła, w dalszym cia˛gu
kre˛ca˛c głowa˛. – To tylko...
Jej dłon´ dotkne˛ła materaca. Ło´z˙ko było wyso-
kie, lez˙ały na nim dwa grube materace. Przyszło
jej na mys´l, z˙e kiedy lez˙y sie˛ na takim ło´z˙ku, to
zupełnie jakby przebywało sie˛ na prywatnej,
sekretnej wyspie.
– Tylko co? – naciskał Stuart.
Us´wiadomiła sobie wo´wczas, z˙e stoi blisko
niego. Tak blisko, z˙e kiedy odwro´ciła głowe˛,
poczuła na sko´rze mus´nie˛cie jego oddechu.
– Czy to cie˛ niepokoi, Saro? – zapytał cicho,
ła˛cza˛c re˛ke˛ z jej dłon´mi na materacu.
Sara wbiła wzrok w ich poła˛czone dłonie. Je-
go były opalone i twarde, z kro´tkimi czystymi
paznokciami, a jej drobniejsze, bledsze, z paz-
nokciami bez s´ladu lakieru, a jednak niezaprze-
czalnie kobiece i delikatne, czego dota˛d nie
dostrzegała.
Z cała˛ pewnos´cia˛ w niczym nie przypominały
ra˛k Anny z jej długimi pomalowanymi paznok-
ciami. Dłonie Stuarta natomiast kran´cowo ro´z˙niły
sie˛ od dłoni Iana – wymanikiurowanych, z pazno-
kciami wypolerowanymi az˙ do połysku. Ian był
pro´z˙ny... pod wieloma wzgle˛dami zniewies´ciały.
– Martwisz sie˛, z˙e kiedy be˛dziemy razem
w ło´z˙ku, be˛dzie to tylko namiastka tego, co z nim
przez˙ywałas´? Poniewaz˙...
– Nie... Nie... Nie o to chodzi – zaoponowała
gwałtownie, po czym, kiedy okazało sie˛, z˙e
Stuart czeka w milczeniu na jej odpowiedz´,
wypaliła: – Mie˛dzy mna˛ i Ianem nic takiego nie
było, szczerze mo´wia˛c... – Urwała, a naste˛pnie,
z˙eby sie˛ nie wycofac´, oznajmiła z wyzywaja˛cym
bo´lem: – Szczerze mo´wia˛c, nic takiego nie miało
miejsca z... z nikim.
Nie s´miała podnies´c´ na niego oczu. Łzy kom-
pletnie przesłoniły jej wzrok. Zacze˛ła mrugac´,
z˙eby je odpe˛dzic´ i przenies´c´ spojrzenie na ło´z˙ko.
Stwierdziła, z˙e drz˙y na całym ciele.
Wtem poczuła na włosach re˛ke˛ Stuarta. Jego
dotyk przynosił ukojenie, rozgrzewał zmroz˙one
napie˛te mie˛s´nie, i tylko gardło nie przestawało
bolec´ z nasilonego powstrzymywania łez.
Stuart przenio´sł dłon´ na jej brode˛, obja˛ł jej
twarz i odwro´cił do siebie. W dalszym cia˛gu nie
potrafiła na niego spojrzec´, choc´ wiedziała, z˙e
on nie odrywa od niej wzroku.
– Wie˛c boisz sie˛ – podja˛ł łagodnie, wskazu-
ja˛c przy tym ło´z˙ko. – Boisz sie˛ tego, co to ło´z˙ko
symbolizuje, poniewaz˙ jest to dla ciebie obce
i nieznane.
Wydawał sie˛ taki spokojny, tak wyrozumia-
ły... tak... tak bardzo podnosił ja˛ na duchu.
Skine˛ła głowa˛ i powiedziała z przeje˛ciem:
– Tak.
Boz˙e, zachowuje sie˛ jak kompletna idiotka.
Jez˙eli on nadal po tym wszystkich zechce ja˛
pos´lubic´...
Stuart milczał tak długo, z˙e znowu zacze˛ła
drz˙ec´. Nadal trzymał jej twarz w dłoniach. Kciu-
kiem zacza˛ł teraz pies´cic´ jej sko´re˛, zupełnie
machinalnie, a potem rzekł cicho:
– Naprawde˛ nie ma powodu do obaw. Obie-
cuje˛ ci, z˙e wszystko be˛dzie dobrze.
Chciała mu powiedziec´, z˙e to nie jego sie˛ boi,
ani nawet zbliz˙enia z nim, ale tego, z˙eby go nie
rozczarowac´. Boi sie˛, z˙e zostanie przez niego
definitywnie odtra˛cona, kiedy wyjdzie na jaw, z˙e
jest za mało kobieca, a co za tym idzie, z˙e ich
małz˙en´stwo nie ma sensu, brak mu jakichkol-
wiek podstaw.
Zanim znalazła odwage˛, z˙eby podzielic´ sie˛
z nim tymi refleksjami, usłyszała, jak Stuart
mo´wi:
– Chodz´, pokaz˙e˛ ci, jak to jest.
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
On jej pokaz˙e...
Teraz w kon´cu podniosła na niego wzrok, i to
dos´c´ raptownie, szeroko otwieraja˛c oczy ze
wstydu i zakłopotania. Na skutek owego gwał-
townego ruchu palec Stuarta zsuna˛ł sie˛ do ka˛cika
jej warg.
Czy to z powodu owego dotyku, czy moz˙e
szoku, jakiego doznała, Sara rozchyliła wargi
i dotkne˛ła ich koniuszkiem je˛zyka. Stuart chciał
ja˛ pocałowac´, juz˙ zacza˛ł zbliz˙ac´ do niej głowe˛.
Patrzyła z przeraz˙eniem w jego oczy.
Intensywnos´c´ jego badawczego spojrzenia
przyprawiała ja˛ o zawro´t głowy. W kon´cu wbiła
wzrok w jego usta, ale to okazało sie˛ jeszcze
wie˛kszym błe˛dem. Serce waliło jej jak oszalałe.
Niemrawo zaprotestowała, ale nawet nie podje˛ła
pro´by oparcia sie˛ Stuartowi, kiedy wzia˛ł ja˛
w ramiona.
Juz˙ przedtem ja˛ całował, totez˙ powinna wie-
dziec´, czego sie˛ spodziewac´. Tym razem jednak
jej zmysły zareagowały o wiele gwałtowniej,
z szokuja˛cym, moz˙na by rzec, erotyzmem. Bez-
wiednie rozchyliła wargi, gdy tylko poczuła
wilgotne ciepło jego ust.
Słyszała, jak Stuart cos´ pomrukiwał, czuła,
jak jej ciało drz˙ało w odpowiedzi, logika i roz-
sa˛dek pierzchły pod wpływem siły jej zmys-
łowych doznan´.
Stuart gładził ja˛ po plecach, obejmował w ta-
lii, s´ciskał tak mocno, az˙ bolały ja˛ piersi. Kolana
sie˛ pod nia˛ ugie˛ły, kiedy rozpłomieniło ja˛ pod-
niecenie Stuarta i otoczył jego zapach. Cichutko
je˛kne˛ła, a wtedy on pocałował ja˛ gore˛cej, zupeł-
nie jakby przesłała mu wiadomos´c´, a on na nia˛
odpowiedział.
Potem jego dłonie powe˛drowały do go´ry. Gdy
wplo´tł palce we włosy Sary, przez moment
trzymał ja˛ niczym niewolnika, kto´ry sam oddał
sie˛ do niewoli. Chwile˛ po´z´niej wyszeptał jej imie˛
z takim poz˙a˛daniem, az˙ przeszły ja˛ ciarki.
Po´z´niej pocałował ja˛ delikatniej, leciutko
przygryzaja˛c jej wargi, a jego palce masowały
jej głowe˛. Była to wyja˛tkowo odpre˛z˙aja˛ca piesz-
czota.
Raptem Sara poczuła, z˙e Stuart sie˛ odsuwa.
Niezadowolona chciała mu powiedziec´, jak ba-
rdzo pragnie jego rozpalonego ciała, ale słowa
uwie˛zły jej w gardle i zamiast mo´wic´, w mi-
lczeniu do niego przylgne˛ła, uczepiona jego
ramion. Patrzyła na niego szeroko otwartymi
oczami.
Stuart zdja˛ł re˛ke˛ z głowy Sary i wykonał
drobny ruch, jakby wyraz˙ał sprzeciw, a potem,
kiedy to ona zacze˛ła sie˛ wycofywac´ z bo´lem
w oczach, powiedział surowo:
– Saro.... Nie... Ty nie...
Wargi Sary zadrz˙ały, a z gardła Stuarta wydo-
był sie˛ głe˛boki niski dz´wie˛k. Dotkna˛ł jej twarzy,
ostroz˙nie pogładził spuchnie˛ta˛ dolna˛ warge˛.
Ogarne˛ło ja˛ takie podniecenie, z˙e krzykne˛ła.
Rozchyliła wargi, a Stuart wsuna˛ł palec do jej
ciepłych ust.
Musne˛ła go koniuszkiem je˛zyka, całkowicie
instynktownie i mimowolnie. Miał dosyc´ szorst-
ka˛, słonawa˛ w smaku sko´re˛. Raz jeszcze przesu-
ne˛ła po niej je˛zykiem, zdumiona, z˙e sprawia jej
to tak wielka˛ przyjemnos´c´. Zamkne˛ła oczy
i mruczała jak zadowolony kot, a przyjemnos´c´
okazała sie˛ wre˛cz uzalez˙niaja˛ca. Sara zdała so-
bie sprawe˛, co robi, dopiero w momencie, gdy
Stuartem wstrza˛sna˛ł dreszcz i kiedy głos´no za-
protestował.
– Sara!
Uwolniła jego palec i spojrzała na niego
bezbronnym wzrokiem, zaczerwieniona i za-
wstydzona. Uja˛ł jej twarz w dłonie i odcisna˛ł
wilgotny palec na jej policzku.
– Nie masz poje˛cia, co ze mna˛ robisz, praw-
da? – zapytał, a jego głos raptownie złagodniał.
– Nie masz zielonego poje˛cia, jak bardzo jestes´...
jak mnie podniecasz.... jak cie˛ pragne˛.
Spojrzenie Sary wyraz˙ało absolutne osłupie-
nie.
– Nie wierzysz mi, tak? No to pozwo´l, z˙e ci
udowodnie˛.
Rozpia˛ł koszule˛, zdja˛ł dz˙insy. Był dobrze
zbudowany i opalony. Sarze zaschło w ustach,
jej te˛tno przyspieszyło, ale kiedy Stuart połoz˙ył
jej dłon´ na swojej piersi, na sercu, jej strach sie˛
ulotnił.
Słyszała za to przyspieszone bicie jego serca.
Podniosła wzrok i zobaczyła, z˙e jego policzki
nabrały niezwykłego koloru, a oczy pociem-
niały. Błyszczały tak mocno, z˙e jej ciało natych-
miast zareagowało.
Odwro´ciła od niego zawstydzony wzrok. Stu-
art oddychał coraz szybciej, jego sko´re˛ pokryła
cieniutka warstewka potu. Ciekawe, pomys´lała
Sara, czy gdyby dotkne˛ła jej je˛zykiem, poczuła-
by ten sam słony smak, kto´ry miały jego dłonie?
Przez jej zacis´nie˛te gardło oddech przeciskał sie˛
z coraz wie˛kszym trudem. Usiłowała przenies´c´
oczy, ale faluja˛cy ruch klatki piersiowej Stuarta
był niemal hipnotyczny.
Czy na mys´l o pieszczocie zalewa go taka
sama fala poz˙a˛dania jak ja˛? Czy Stuart pragnie
pieszczoty jej dłoni i mus´nie˛cia warg tak bardzo,
jak ona pragnie jego?
– Widzisz – usłyszała jego ochrypły głos.
Unio´sł jej re˛ke˛, pogładził wypukłos´c´ z˙yły na
nadgarstku, i zanim sobie us´wiadomiła, co dalej
zamierza zrobic´, zacza˛ł powoli całowac´ jej palce.
Poz˙a˛danie, kto´re odezwało sie˛ w niej juz˙ wczes´-
niej, było niczym w stosunku do płomienia, kto´ry
teraz pustoszył jej trzewia. Przez chwile˛ obawiała
sie˛ nawet, z˙e straci przytomnos´c´.
Stuart chyba podzielał jej obawy, gdyz˙ chwy-
cił ja˛ mocno za re˛ke˛, kto´ra˛ tak czule pies´cił,
podnio´sł Sare˛ i trzymał w koja˛cym us´cisku,
lekko ja˛ przy tym kołysza˛c, jakby wiedział, z˙e
nie potrafi jeszcze radzic´ sobie z emocjami,
kto´re w niej wywołał.
Tymczasem ona tak bardzo dygotała, z˙e gdy-
by ja˛ postawił na podłodze, chyba by upadła. Na
szcze˛s´cie Stuart nawet tego nie pro´bował.
Wsuna˛ł za to dłonie pod jej sweter.
– Musze˛ z tym skon´czyc´, i to natychmiast, bo
inaczej nad tym nie zapanuje˛ – mrukna˛ł jej do
ucha. – Chyba jednak nie potrafie˛ skon´czyc´...
– dodał i cicho westchna˛ł.
Zastanowiła sie˛, czy on wie, jak bardzo było-
by jej przykro, gdyby ja˛ teraz zostawił...
– Wiesz, czego teraz pragne˛? – szepna˛ł jej
znowu do ucha. – Chce˛ cie˛ rozebrac´, połoz˙yc´ sie˛
z toba˛ i przytulic´. Chce˛ cie˛ całowac´ i s´ciskac´...
pies´cic´ i kochac´. Nigdy w z˙yciu niczego tak nie
pragna˛łem.
Stuart nie mo´wi prawdy, to jasne. To nie moz˙e
byc´ prawda. Przeciez˙ ona wie, z˙e kochał inna˛
kobiete˛. Pomimo to jego słowa podziałały na nia˛
jak cudowny balsam, łagodziły i koiły rany,
kto´re zadała jej Anna.
Sara nie była s´wiadoma, z˙e w jakikolwiek
sposo´b odpowiedziała na jego słowa, werbalnie
albo gestem. A jednak cos´ musiało byc´, jakis´
sygnał, jakas´ uległos´c´, jakas´ tajemna subtelna
wiadomos´c´, kto´ra˛ wysłało jej ciało, poniewaz˙
nim sie˛ zorientowała, Stuart obsypał ja˛ pocałun-
kami, i to wcale nie tak delikatnymi jak wczes´-
niej.
Teraz był namie˛tny i niecierpliwy, wre˛cz
natarczywy. Jego dłonie zatrzymały sie˛ na kro´tki
moment, natrafiwszy na zapie˛cie biustonosza,
ale szybko sobie z nim poradziły. Po nagich
piersiach Sary przesuna˛ł sie˛ bawełniany sweter.
Tak ja˛ to podnieciło, z˙e omal nie krzykne˛ła,
omal nie zacze˛ła błagac´ Stuarta, by ja˛ pies´cił
i całował.
Burza zmysło´w, kto´ra nia˛ owładne˛ła, spowo-
dowała takz˙e nieopanowany dygot. Z jej gardła
wyrwał sie˛ kro´tki dz´wie˛k bezgranicznego zdu-
mienia.
Stuart podnio´sł głowe˛ i wyszeptał:
– Cii... Wszystko w porza˛dku... Wszystko
jest w porza˛dku.
Ale nic nie było w porza˛dku. Sara cierpiała
z poz˙a˛dania, pragne˛ła tego me˛z˙czyzny az˙ do
bo´lu, o niczym tak nie marzyła jak o tym, by
poznawac´ jego najintymniejsze sekrety i czule
go pies´cic´. Pragne˛ła tego z siła˛, o kto´ra˛ sie˛ nawet
nie podejrzewała.
Pro´bowała mu to zakomunikowac´, nieporad-
nie szukaja˛c odpowiednich sło´w, z˙eby go po-
prosic´, by ja˛ pus´cił, zanim wprawi go w za-
kłopotanie i sama sie˛ upokorzy.
– Chce˛... – zacze˛ła.
Ale Stuart juz˙ zdja˛ł z niej sweter, a zaraz
potem dz˙insy. Wzia˛ł ja˛ na re˛ce i pocałował
z tkliwos´cia˛, kto´ra kazała jej zapomniec´ o wszy-
stkim poza spełnieniem potrzeb swoich zmys-
ło´w.
Kiedy zas´ zostawił ja˛ na chwile˛, by pozbyc´ sie˛
reszty swoich ubran´, musiała przysia˛s´c´ na brze-
gu ło´z˙ka, bo nogi nie chciały jej utrzymac´.
Wszystko działo sie˛ jakby we s´nie, gdzie indziej,
przytrafiło sie˛ chyba komus´ innemu. Tak mys´-
lała, gdyz˙ zupełnie nie mies´ciło jej sie˛ w głowie,
z˙e Stuart moz˙e jej pragna˛c´.
Nagle to wszystko ja˛ przeraziło. Stuart zoba-
czył to i przykle˛kna˛ł obok. Dopiero gdy został
nagi, ujrzała, jak bardzo ro´z˙ni sie˛ jego atletyczne
ciało od jej mie˛kkich i zaokra˛glonych linii.
Połoz˙ył dłon´ na jej kolanie, jakby chciał ja˛
tym gestem uspokoic´ i dodac´ jej s´miałos´ci.
– Wszystko dobrze – szepna˛ł. – Wszystko
be˛dzie dobrze, obiecuje˛ ci, z˙e jez˙eli... jez˙eli
be˛dziesz chciała to przerwac´, to cie˛ posłucham.
Jez˙eli ona zechce to przerwac´. Ciekawe, co by
pomys´lał, gdyby mu oznajmiła, z˙e to włas´nie
ostatnia rzecz, jakiej by chciała. Pochyliła gło-
we˛, jej włosy opadły i przesłoniły jej wyraz˙aja˛ca˛
zagubienie twarz.
Ro´wnoczes´nie zdała sobie sprawe˛, z˙e głowa
Stuarta znajduje sie˛ na wysokos´ci jej piersi.
Ciekawe, pomys´lała znowu, czy on takz˙e
dostrzega, jakie sa˛ pełne i gotowe na jego piesz-
czoty, jak bezwstydnie zdradzaja˛jej podniecenie.
Stuart unio´sł re˛ke˛ i delikatnie obja˛ł wzgo´rek
piersi.
– Gładkie jak jedwab – powiedział poruszo-
ny. – Najczystszy, najlepszy gatunkowo jedwab.
Potem przesuna˛ł delikatnie palcem po broda-
wce. Gdy Sara je˛kne˛ła, przygarna˛ł ja˛ do siebie
i obsypał czułymi pocałunkami, chociaz˙ nie
pragne˛ła teraz czułos´ci. Ona pragne˛ła... prag-
ne˛ła...
Kiedy dotykał wargami jej gładkiej sko´ry,
odrzuciła do tyłu głowe˛, zacisne˛ła dłonie na jego
ramionach i niemal wbiła paznokcie w jego
ramiona i kark. Rozkosz w niej dosłownie pul-
sowała.
Dopiero gdy nagle poczuła, z˙e szczypna˛ł ja˛
ze˛bami, zadrz˙ała, a Stuart przeprosił.
Patrza˛c w jego pociemniałe oczy, pokre˛ciła
głowa˛ i powiedziała rwa˛cym głosem:
– Nie... To nie było... To nie to... To nie bolało.
Wyja˛kała to wyznanie i ze wstydu na prze-
mian zalewało ja˛ gora˛co i zimno. Ale Stuart
wcale jej nie osa˛dzał, nie pote˛piał jej, nie uznał,
z˙e jest nieprzyzwoita i przesadnie wymagaja˛ca.
Zamiast tego wtulił twarz w jej piersi i trzymał
ja˛ w tak mocnym us´cisku, z˙e ledwie oddychała.
Potem powiedział jakims´ dziwnie obco brzmia˛-
cym, grubym głosem:
– Jestes´ doskonała, wiesz o tym? Doskonała.
Wcia˛z˙ nie moge˛ uwierzyc´, z˙e cie˛ znalazłem.
Jestem wielkim szcze˛s´ciarzem, Saro...
To wyznanie przyprawiło ja˛ o dreszczyk
emocji. W jego głosie wyczuła niecierpli-
wos´c´, kiedy zatem obdarzył jej druga˛ piers´
ro´wnie namie˛tna˛ pieszczota˛, przestała wal-
czyc´ z uczuciami. Zaz˙enowana intensywno-
s´cia˛ przez˙yc´, nie zdawała sobie sprawy, z˙e to
jej własne, niemal ekstatyczne westchnienia
przyjemnos´ci zache˛caja˛ go i rozniecaja˛ w nim
ogien´, az˙ rozkosz, kto´ra˛ jej dawał, wypełniła
ja˛ po brzegi. Sara krzykne˛ła, niezdolna przy-
ja˛c´ nic wie˛cej.
Gdy jego rozpalone, a zarazem wilgotne war-
gi dotykały jej ust, płone˛ła i zapominała o ca-
łym s´wiecie.
Materac ugia˛ł sie˛ pod cie˛z˙arem ich zła˛czo-
nych ciał. Sara poczuła re˛ke˛ Stuarta na swoim
biodrze, jego brzuch na swoim brzuchu, ciepło
jego oddechu na sko´rze. Wystarczył ten oddech,
z˙eby bezwstydnie do niego przylgne˛ła.
– Jestes´ mie˛kka jak aksamit – szeptał jej do
ucha, jak poprzednio. – Jedwab i aksamit, taka
gładka i taka ciepła.
Kiedy niewyraz´ne słowa Stuarta przebrzmia-
ły, znieruchomiała oszołomiona i poje˛ła, z˙e
błogos´c´, kto´ra rozpaliła w niej podniecenie,
a jednoczes´nie przyniosła wre˛cz narkotyczne
ukojenie, wzbudziło delikatne mus´nie˛cie je˛zyka
Stuarta w jej najbardziej intymnym miejscu.
Była zszokowana zaro´wno zachowaniem Stuar-
ta, jak i swoja˛ reakcja˛, ale jej ciało...
Jej ciało przezwycie˛z˙yło wszelkie le˛ki i od-
dało sie˛ leniwej zmysłowej przyjemnos´ci.
W kon´cu to dla niej komplement, z˙e Stuart
pragnie ofiarowac´ jej taka˛ rozkosz...
Instynktownie wiedziała, z˙e chciałaby mu
sie˛ odwzajemnic´. Kiedy sie˛ poruszyła, Stuart
obro´cił głowe˛, a potem powiedział z przeje˛-
ciem:
– Zaraz przez ciebie zwariuje˛. Mo´j Boz˙e, jak
mogłas´ mys´lec´, z˙e jestes´ nieatrakcyjna? Jestes´
najbardziej godna˛ poz˙a˛dania kobieta˛, jaka˛ kie-
dykolwiek znałem.
Uja˛ł jej twarz w dłonie i całował ja˛ namie˛tnie,
a jego ciało gotowe do miłos´ci ocierało sie˛ o nia˛
rytmicznie i zmysłowo.
– Nie zamierzałem posuwac´ sie˛ tak daleko.
Powinienem teraz przestac´. Powinienem...
Uciszyła go, przygryzaja˛c jego warge˛ i za-
rzucaja˛c mu ramiona na szyje˛. Otworzyła sie˛ dla
niego. Stuartem, kiedy to zrozumiał, wstrza˛sna˛ł
dreszcz.
Uniosła sie˛, cała˛ dusza˛ i całym ciałem prag-
ne˛ła jeszcze wie˛kszej, jeszcze bardziej intymnej
bliskos´ci. Kiedy Stuart połoz˙ył sie˛ na niej, od
razu obje˛ła go nogami. Jej poz˙a˛danie było tak
silne, z˙e Stuart zawołał jej cos´ do ucha. Bał sie˛,
z˙e zrobi jej krzywde˛, bał sie˛, z˙e nie potrafi dłuz˙ej
nad soba˛ panowac´.
Powinna wiedziec´, co teraz nasta˛pi, w kon´cu
sporo czytała na ten temat i wiele słyszała.
Rzeczywistos´c´ jej dos´wiadczenia, jej spełnienia,
była tak przejmuja˛ca, siła jej doznan´ tak wielka,
z˙e omal ze strachu nie krzyczała. Zaspokojona,
nadal drz˙ała, nie była w stanie sie˛ ruszyc´, zupeł-
nie jakby straciła nad soba˛ kontrole˛.
Zaraz potem zacze˛ła płakac´, co takz˙e ja˛ zdu-
miało. Trudno to nawet nazwac´ płaczem, po
prostu łzy leciały ciurkiem z jej oczu, i gdyby
Stuart czule ich nie wycierał, nie wiedziałaby
o ich istnieniu.
Stuart przytulał ja˛, chwalił, uspokajał, dawał
jej do zrozumienia, z˙e podziela jej nagły roz-
paczliwy przypływ depresji... mimo z˙e dla niego
nie było to tak nowe jak dla niej, tak s´wiez˙e
i wszechmocne, z˙e w kulminacyjnym momencie
poczuła sie˛ nies´miertelna.
Teraz, kiedy ten moment mina˛ł, czuła sie˛
zaz˙enowana, bezbronna, zawstydzona swoim
bezwstydnym zachowaniem.
Pro´bowała uwolnic´ sie˛ z obje˛c´ Stuarta, ale on
trzymał ja˛ mocno. W kon´cu ogarne˛ło ja˛ takie
znuz˙enie, takie fizyczne i emocjonalne wyczer-
panie, jakiego dota˛d nie zaznała, i nieubłaganie
przeniosło ja˛ w kraine˛ snu.
Siła˛ woli walczyła z obezwładniaja˛ca˛ sennos´-
cia˛, z˙eby pozostac´ na jawie, ale było to niemoz˙-
liwe. Zanim przegrała te˛ walke˛, zda˛z˙yła jeszcze
zapamie˛tac´, z˙e Stuart obejmował i całował jej
twarz, ale tym razem juz˙ spokojnie. A towarzy-
szyło tej czułos´ci wiele innych emocji, kto´re jej
zma˛cony umysł ledwie zarejestrował.
Była to wre˛cz nieprawdopodobna mieszanka
ciepła, przyjemnos´ci, bliskos´ci i zrozumienia,
kto´re wzie˛te razem dałoby sie˛ nazwac´ jednym
słowem. Słowem, kto´re niebezpiecznie połys-
kiwało, wabiło i zache˛cało do ryzyka, a słowo to
brzmi: miłos´c´.
Ale Stuart jej nie kocha, Stuart kocha inna˛.
Stuart...
Nabrała głe˛boko powietrza w płuca i zanim je
wypus´ciła, zapadła w głe˛boki sen.
Obudziło ja˛ poranne słon´ce. Promienie wpa-
dały ukosem przez okno i kładły sie˛ na ło´z˙ku,
ogrzewały jej powieki.
Sara poruszyła sie˛ sennie i leniwie, wcia˛z˙ we
władaniu snu, kto´ry znieczulał jej zmysły, az˙
w kon´cu otworzyła oczy i uprzytomniła sobie,
gdzie jest.
Usiadła przeraz˙ona i popatrzyła na okno.
To nie jest okno w jej pokoju w domu, ale
okno sypialni Stuarta. Wkro´tce be˛dzie to okno
ich małz˙en´skiej sypialni. Strach i niedowierza-
nie s´cisne˛ły jej gardło.
Pomys´lała, z˙e spała bardzo głe˛boko, owinie˛ta
kołdra˛ niczym mumia. Na ło´z˙ku lez˙ała tylko
jedna poduszka, na kto´rej odcisne˛ła sie˛ tylko
jedna głowa – jej głowa. To znaczy, z˙e Stuart jest
wraz˙liwy i troskliwy.
Przewidział, z˙e gdyby przebudziła sie˛ u jego
boku, poczułaby sie˛ skre˛powana. A moz˙e po
prostu nie miał ochoty z nia˛ zostac´? To dos´c´
niemiła mys´l...
Ktos´ – a mo´gł to byc´ tylko Stuart – połoz˙ył jej
ubranie porza˛dnie na krzes´le. Na stoliku obok
ło´z˙ka stał termos, a o niego oparta kartka.
Sara sie˛gne˛ła po nia˛ i przeczytała:
,,W termosie jest kawa. Dzwoniłem wieczo-
rem do twojej matki i powiedziałem, z˙e wypilis´-
my do kolacji butelke˛ wina, wie˛c z˙adne z nas nie
chciało sia˛s´c´ za kierownica˛, w zwia˛zku z czym
spe˛dzisz tu noc’’.
To wszystko, z˙adnych sło´w miłos´ci...
Ani słowa o tym, co ich poła˛czyło minionej
nocy, ale przynajmniej zatelefonował do rodzi-
co´w. Chociaz˙ doprawdy spokojnie mo´gł ja˛ obu-
dzic´ i wysłac´ do domu, poza tym...
Poza tym, gdyby istotnie tak zrobił, czułaby
sie˛... boles´nie odrzucona.
Czy wiedział o tym? Czy zgadł, z˙e...?
Z
˙
e co? Co´z˙ takiego mo´gł odgadna˛c´, poza tym,
z˙e jes´li chodzi o niego, Sara wykazuje niszcza˛ca˛
tendencje˛ do utraty samokontroli.
Zaczerwieniła sie˛, wspominaja˛c ostatnia˛ noc.
Czuła sie˛ jakos´ inaczej – co nie znaczy, z˙e
gorzej, nic z tych rzeczy – ale w jej ciele zaszła
znacza˛ca zmiana: pojawiła sie˛ pewna ospałos´c´,
dojrzałos´c´, jakby wbrew jej woli, pomimo prze-
raz˙enia pote˛ga˛ zmysło´w.
Ciało Sary potajemnie uczepiło sie˛ wspomnien´
minionej nocy i wypływaja˛cej sta˛d s´wiadomos´ci,
z˙e w kon´cu jest takim samym instrumentem
namie˛tnos´ci jak kaz˙dy inny człowiek, jak kobiety
w rodzaju Anny. Z
˙
e jest zdolna przez˙yc´ poz˙a˛da-
nie... a takz˙e wzbudzic´ je w me˛z˙czyz´nie.
A zatem nie ma sie˛ co obawiac´, z˙e sa˛ seksual-
nie niedobrani – ta sprawa na pewno nie be˛dzie
miała negatywnego wpływu na ich małz˙en´stwo.
Czy dlatego Stuart to zrobił? Czy tym sie˛
kierował? Czy moz˙e jednak z´le zinterpretowała
jego działanie? Czy był to plan, z˙eby ukoic´ jej
le˛ki? Czy me˛z˙czyzna moz˙e udawac´..?
Niepewnie wygrzebała sie˛ spod kołdry, przy-
znaja˛c, z˙e nie ma sensu szukac´ wad, szukac´
wa˛tpliwos´ci. Skoro juz˙ musi rozpamie˛tywac´ to,
co sie˛ stało, lepiej tego nie kwestionowac´. Na
przykład swojej własnej przyjemnos´ci.
Gdy otworzyła drzwi do łazienki, az˙ krzyk-
ne˛ła ze zdumienia.
Niewielkie pomieszczenie zostało wyłoz˙one
boazeria˛, podobnie jak sypialnia. Prosty trady-
cyjny komplet zasta˛pił tandetne urza˛dzenia sani-
tarne, kto´re stały tam wczes´niej. Podłoge˛ przy-
krywała mata, lekko kłuja˛ca bose stopy. We
wne˛trzu unosił sie˛ ostrawy zapach s´wiez˙os´ci.
Sara zamkne˛ła oczy, po czym przypomniała
sobie miniona˛ noc i zapach sko´ry Stuarta, kto´ra˛
głaskała i całowała. Opanowało ja˛ podniecenie,
a gdzies´ w s´rodku zrodził sie˛ bo´l. Zignorowała
go ze złos´cia˛, odkre˛ciła kran i weszła pod prysz-
nic, puszczaja˛c na siebie lodowaty strumien´
wody.
Po´ł godziny po´z´niej siedziała juz˙ w biurze
i usiłowała pracowac´.
Nie miała ochoty na s´niadanie. Zatelefonowa-
ła do rodzico´w i porozmawiała z matka˛, kto´ra
najwyraz´niej nie widziała nic niestosownego
w tym, z˙e jej co´rka spe˛dziła noc w domu Stuarta.
– Włas´nie wychodze˛ – oznajmiła matka. –
Musze˛ zamienic´ słowo z Gwen Roberts, wybrac´
kwiaty do kos´cioła.
Sara odłoz˙yła słuchawke˛. Ma cały dom tylko
dla siebie. Zanim zeszła na do´ł, obejrzała do-
kładnie ło´z˙ko, delikatnie pogłaskała rzez´biony
relief. Jej prezent s´lubny...
Taki prezent me˛z˙czyzna moz˙e sprawic´ tylko
ukochanej. Us´miechne˛ła sie˛ z gorycza˛. W dziele
ra˛k Stuarta miłos´c´ była wyraz´nie obecna, do-
strzegalna. Ale to nie jest miłos´c´ do niej, to
niemoz˙liwe... raczej juz˙ miłos´c´ do tego domu.
Ło´z˙ko w wie˛kszym stopniu stanowiło prezent
dla tego domostwa niz˙ dla niej samej.
Pro´bowała wyobrazic´ sobie, jak by sie˛ czuła,
gdyby Stuart rzeczywis´cie darzył ja˛ tak głe˛boka˛
miłos´cia˛, tak wielkim oddaniem...
Powiedziała sobie, z˙e nie be˛dzie płakac´.
W kon´cu z jakiego powodu miałaby ronic´ łzy?
Pos´lubi me˛z˙czyzne˛, z kto´rym ma szanse˛ stwo-
rzyc´ bezpieczny i trwały zwia˛zek. Zna go dos´c´
dobrze i wie, z˙e be˛dzie wobec niej lojalny
i opiekun´czy. Z
˙
e be˛dzie kochaja˛cym ojcem dla
ich dzieci, z˙e zostanie z nia˛ do kon´ca z˙ycia.
Z
˙
e... kocha ja˛? Wa˛tpliwe... Ale dlaczego mia-
łaby tego pragna˛c´, skoro...
Z zewna˛trz dobiegł ja˛odgłos silnika. Szybkim
krokiem przeszła do kuchni, uznaja˛c w oczywis-
ty sposo´b, z˙e to Stuart. Zawahała sie˛ dopiero
w kuchni. Byc´ moz˙e Stuart nie chce, by na niego
czekała.
Zawro´ciła z zamiarem powrotu do biura, kie-
dy otworzyły sie˛ drzwi kuchenne, a zupełnie
niespodziewany, a tak dobrze znany jej me˛ski
głos zawołał jej imie˛.
To nie tego głosu oczekiwała.
To nie był głos Stuarta.
Nie wierzyła własnym uszom, uniosła re˛ce do
gardła zesztywniała z wraz˙enia.
– Ian...
– Wie˛c jednak mnie nie zapomniałas´?
Taki sam jak zawsze, pewny siebie, pro´z˙ny,
wymuskany. Kiedy do niej podchodził, zdziwiło
ja˛ tylko, z˙e wczes´niej nie dostrzegała tego tak
wyraz´nie. Zaakceptowała te jego cechy... za-
akceptowała je posłusznie i z pełnym uwiel-
bieniem.
Teraz było juz˙ inaczej. Jak gdyby spadły jej
z oczu przysłowiowe klapki, jakby była zupełnie
inna˛ osoba˛, kto´ra w tej chwili odrzucała z iryta-
cja˛ to, co niegdys´ z pokora˛ przyjmowała.
– Moje ty biedne kochanie. Ile ty musiałas´ sie˛
nacierpiec´! Ale juz˙ po wszystkim... Zdałem
sobie sprawe˛ ze swoich błe˛do´w i stoje˛ tu przed
toba˛ pełen skruchy. Choc´ musisz przyznac´, z˙e
Anna to smaczny ka˛sek. Nic dziwnego, z˙e mnie
na moment otumaniła. Ale juz˙ koniec z tym.
Szedł za nia˛ do biura.
Sara marszczyła nos, czuja˛c silny zapach jego
wody po goleniu, o wiele za silny w tak małej
przestrzeni.
Z niesmakiem uprzytomniła sobie, z˙e Ian
wkroczył w jej intymna˛ przestrzen´, co było
wie˛cej niz˙ nieuprzejme i graniczyło z seksual-
nym molestowaniem.
Czuła potrzebe˛ dystansu, wie˛c natychmiast
sie˛ od niego odsune˛ła, lecz po chwili tego
poz˙ałowała, gdyz˙ Iana to nie znieche˛ciło.
Wszedł za nia˛ i zamkna˛ł drzwi.
Kiedy sie˛ do niej zbliz˙ał, musiała sobie przy-
pomniec´, z˙e to jest włas´nie Ian, ten sam Ian,
kto´rego kochała niemal całe swoje dorosłe z˙ycie.
Ian, kto´ry...
Ian... kto´ry ja˛ odtra˛cił, wzgardził nia˛, kto´ry ja˛
wykorzystał, nie seksualnie, lecz emocjonalnie
i psychicznie, nawet jez˙eli działo sie˛ tak przy jej
aprobacie, niemal z jej cichym przyzwoleniem.
Inny me˛z˙czyzna, lepszy człowiek, kto´ry by
wiedział, z˙e nie odwzajemni jej miłos´ci, zerwał-
by wszelkie kontakty, gdyby tylko poznał jej
uczucia. Taki człowiek jak... taki ktos´ jak Stuart,
na przykład.
Sara z trudem przełkne˛ła s´line˛, speszona
i oszołomiona własnymi mys´lami. Pro´bowała
sobie powiedziec´, z˙e powinna sie˛ cieszyc´, byc´
szcze˛s´liwa, szcze˛s´liwa do szalen´stwa.
Ian do niej przyjechał. Ian jej pragnie... Ian
oznajmił, z˙e rozstał sie˛ z Anna˛, z˙eby ona, Sara,
wro´ciła do Londynu razem z nim, natychmiast,
z˙e chce...
Wzie˛ła głe˛boki oddech i przerwała pełen za-
dufania, niemal s´mieszny potok bezsensownych
zapewnien´ Iana.
– Nie moge˛ z toba˛ jechac´ do Londynu. Wy-
chodze˛ za ma˛z˙.
– Za ma˛z˙? – Unio´sł groz´nie brwi. – No tak,
two´j ojciec wspominał cos´ na ten temat. Z
˙
e niby
masz zamiar pos´lubic´ jakiegos´ miejscowego
miłos´nika przyrody. No ale odpowiedz sobie
szczerze, moja droga, czy ty naprawde˛ odnaj-
dziesz sie˛ w takim z˙yciu? Przeciez˙ jestes´ przy-
zwyczajona do wielkiego miasta. Tak samo jak
ja. Ty i ja...
– Nie, wcale nie – odparła załamuja˛cym sie˛
głosem. – Nie jestem taka jak ty, Ian.
Spojrzał na nia˛ z rosna˛ca˛ irytacja˛. Był wyraz´-
nie zły, z˙e Sara nie chce ulec jego urokom
i potrzebom. Ona z kolei zastanawiała sie˛, nie
bez pewnej dozy cynizmu, co tez˙ go do niej
sprowadziło. Czy Ian chce, by ukoiła jego zme˛-
czone me˛skie ego, czy moz˙e zrobiła porza˛dki
w biurze?
– No dobrze, popełniłem bła˛d – oznajmił.
Jego głos stracił swoja˛ gładkos´c´, powab, wy-
ostrzył sie˛, stwardniał... Sara stwierdziła nawet,
z lekkim poczuciem winy, z˙e działa jej na nerwy.
Nie miała ochoty dłuz˙ej go słuchac´, nie ob-
chodziło jej, co ma jej do powiedzenia. W ogo´le
nie z˙yczyła sobie jego obecnos´ci.
Prawde˛ powiedziawszy pragne˛ła... najbar-
dziej pragne˛ła zamkna˛c´ oczy i z˙eby w tym czasie
Ian znikna˛ł, a kiedy je zno´w otworzy, by na jego
miejscu pojawił sie˛ Stuart.
Niesłychane! Ona pragnie Stuarta... woli Stu-
arta.. potrzebuje Stuarta... Kocha Stuarta.
Nie... jak to moz˙liwe? Jak by mogła?
– W porza˛dku, Saro – warkna˛ł Ian. – Wie˛c
kategorycznie domagasz sie˛ adoracji, chcesz,
z˙ebym sie˛ przed toba˛ płaszczył. No co´z˙, nie
moge˛ miec´ ci tego za złe. Chociaz˙ odniosłem
raczej wraz˙enie, z˙e jestes´ ponad to. Ty wiesz
najlepiej ze wszystkich, jak bardzo jestem wraz˙-
liwy, jak bardzo mi trzeba...
– Z
˙
eby ktos´ dopies´cił twoje ego – dokon´czyła
za niego chłodno.
Niebieskie oczy Iana patrzyły chłodno i bez-
litos´nie.
– Anna miała racje˛ co do ciebie – os´wiadczył
jadowicie. – Jestes´ zimna˛, aseksualna˛ istota˛.
Kompletnie pozbawiona˛ kobiecos´ci. I ty mo´-
wisz, z˙e wychodzisz za ma˛z˙? Ciekawe, po co?
Przeciez˙ go nie kochasz.
– Nie? A niby dlaczego nie? Poniewaz˙ kiedys´
byłam taka głupia i zakochałam sie˛ w tobie? To
juz˙ przeszłos´c´, Ian. To skon´czyło sie˛ w dniu,
w kto´rym Anna oznajmiła mi, z˙e przez cały czas
wiedziałes´, co do ciebie czuje˛. Od razu zro-
zumiałam, z˙e nie kochałam z˙ywego człowieka,
tylko jakies´ wyobraz˙enie, fatamorgane˛. Stuart
jest wart wie˛cej niz˙ setka takich jak ty.
– Kochasz go? Kłamiesz, Saro. Znam cie˛.
Znam takie jak ty. Ty mnie kochasz. Zawsze
mnie kochałas´ i zawsze be˛dziesz...
– Nie – przerwała mu gwałtownie. – Nie
kocham cie˛, Ian.
– Alez˙ przeciwnie, kochasz. W noc pos´lubna˛,
kiedy be˛dziesz lez˙ała obok swojego farmera
zimna i oboje˛tna, wtedy za mna˛ zate˛sknisz, za
mna˛...
– Nie – powto´rzyła, po czym uniosła głowe˛
i powiedziała cos´, czego nie spodziewała sie˛
nigdy powiedziec´ do nikogo, a zwłaszcza do
Iana: – Mylisz sie˛. Nawet nie wiesz, jak bardzo
sie˛ mylisz. Ostatniej nocy kochalis´my sie˛ ze
Stuartem. Bałam sie˛ tego bardziej niz˙ czegokol-
wiek w z˙yciu do tej pory. Wiesz, dlaczego?
Z twojego powodu. Nie dlatego, z˙e kiedys´ cie˛
kochałam, ale dlatego, z˙e mnie skrzywdziłes´,
wyszydziłes´... Pozwoliłes´, z˙eby Anna zraniła
mnie tak okrutnie i tak głe˛boko, az˙ wpadłam
w przeraz˙enie, z˙e ona ma racje˛, z˙e z˙aden me˛z˙-
czyzna mnie nie zechce. Ale potem Stuart mnie
dotkna˛ł... pokazał mi...
Wzie˛ła głe˛boki oddech i mo´wiła dalej odwaz˙-
nie, chociaz˙ głos jej drz˙ał:
– Dzie˛ki Stuartowi zaznałam takiej rozkoszy,
jakiej nikt, jak dota˛d sa˛dziłam, nie moz˙e zaznac´.
Nie mo´wia˛c juz˙ o mnie. Stuart był dla mnie
szczodry, hojny.
Łzy napłyne˛ły jej do oczu, otarła je grzbietem
dłoni.
– I dlatego... dlatego... nawet gdybym go
nie kochała, nawet gdybym to ciebie nadal
kochała, co nie jest prawda˛, i tak bym z nim
została i wyszłabym za niego. Bo powiem ci,
Ian, z˙e Stuart jest najbardziej zro´wnowaz˙onym
i spełnionym człowiekiem, jakiego znam. A ty
w poro´wnaniu z nim jestes´ tylko z˙ałos´nie tan-
detna˛ imitacja˛ tego, czym powinien byc´ me˛z˙-
czyzna.
– Mo´j Boz˙e, ty go naprawde˛ kochasz, co?
I wystarczyła ci do tego jedna namie˛tna noc.
Musi byc´ w tym dobry. Cos´ ci powiem, starusz-
ko, na twoim miejscu zastanowiłbym sie˛, ska˛d
u niego taka biegłos´c´. Skoro on tak lubi kobiety,
seks... Moz˙e sie˛ zastano´w. Na jak długo mu
wystarczysz? Pewnie cie˛ pos´lubi, ale załoz˙e˛ sie˛,
z˙e nie masz co liczyc´ na jego wiernos´c´. Na
pewno nie zmienisz zdania?
Sara odwro´ciła sie˛ do niego plecami.
– Nie, Ian. Nie zmienie˛ zdania.
Nie ruszyła sie˛ z miejsca, dopo´ki nie usłysza-
ła, z˙e Ian wychodzi, a potem odjez˙dz˙a. W kon´cu,
kiedy chciała sie˛ ruszyc´, stwierdziła, z˙e jest
potwornie spie˛ta. Mogła tylko tak stac´ i dygotac´.
Poczuła sie˛ z´le, w głowie jej pulsowało, nigdy
jeszcze nie czuła sie˛ tak słaba, a ro´wnoczes´nie
tak silna.
Kocha Stuarta. To zdumiewaja˛ce, pomys´lała,
z˙e dopo´ki nie ubrała tego w słowa, nie wypowie-
działa na głos, sama o tym nie miała poje˛cia.
A przeciez˙ minionej nocy, a takz˙e juz˙ wczes´niej,
gdzies´ tam w głe˛bi duszy musiała byc´ tego
s´wiadoma, a zatem wiedziała i sama przed soba˛
ukrywała te˛ wiedze˛. To odkrycie stanowiło dla
niej szok.
Oczywis´cie, w tej sytuacji nie moz˙e wyjs´c´ za
Stuarta. To byłoby nieuczciwe wobec nich oboj-
ga. Juz˙ sama mys´l o tym, z˙e ona poz˙a˛da go
bardziej niz˙ on ja˛, wywoływała w niej przy-
gne˛bienie, a teraz, kiedy zna juz˙ prawde˛...
Przygryzła wargi. Jak mu to powie, jak go
przekona? I raptem us´wiadomiła sobie, z˙e wizy-
ta Iana wyposaz˙yła ja˛ w doskonała˛ wymo´wke˛.
Stuart wcale nie musi poznac´ prawdy, nie
odkryje przed nim prawdy, z˙eby zawstydzic´
siebie i jego. Powie mu jedynie, z˙e Ian zerwał
zare˛czyny i chce, z˙eby do niego wro´ciła, z˙e
zrozumiał...
Poczuła do siebie takie obrzydzenie, z˙e pew-
nie nie zdołałaby w tej chwili wymo´wic´ choc´by
słowa. Nie potrafiłaby nawet zasugerowac´, z˙e
nadal kocha Iana.
Tak długo piele˛gnowała swe iluzje, z˙e za-
cze˛ła sie˛ zastanawiac´, czy przypadkiem w rze-
czywistos´ci juz˙ dawno nie przestała go kochac´,
tylko nie chciała tego przyznac´ nawet sama
przed soba˛. To wyjas´niałoby fakt, z˙e go nie
poz˙a˛dała, wyjas´niałoby takz˙e przekonanie, z˙e
nie nalez˙y do kobiet, kto´re odczuwaja˛ silne
poz˙a˛danie. Tłumaczyłoby tez˙ fantazje, kto´rych
prawdziwa˛ nature˛ szybko obnaz˙yła jej reakcja
na Stuarta.
Stuart nie kazał długo czekac´ na swo´j powro´t.
Land-rover zawarczał na podwo´rzu w chwili,
kiedy Sara akurat parzyła kawe˛.
Z bo´lem serca patrzyła, jak Stuart idzie przez
podwo´rze prosto do drzwi. Jak on to przyjmie?
Czy be˛dzie zły, czy tylko zwiesi głowe˛, jak to on
potrafi, i wysłucha jej w spokoju, po czym
pozwoli odejs´c´?
Kiedy podniosła kubek, stwierdziła, z˙e drz˙a˛
jej re˛ce, i to tak mocno, z˙e nie była w stanie
utrzymac´ naczynia.
Stuart wszedł do kuchni i spojrzał na nia˛.
– Stuart... musze˛ ci cos´ powiedziec´.
Czekał w milczeniu. Nie pomagał jej, ale tez˙
nie znieche˛cał.
– Ja... Ja... jednak nie moge˛ za ciebie wyjs´c´
– os´wiadczyła łamia˛cym sie˛ głosem i uciekła od
niego wzrokiem.
– Rozumiem.
Na chwile˛ zapadła cisza. Stuart zdja˛ł kalosze
i ruszył w jej strone˛, ale po drodze przystana˛ł
obok stołu. Wycia˛gna˛ł krzesło i usiadł.
– Moz˙emy porozmawiac´ na siedza˛co? – za-
pytał, prostuja˛c plecy i krzywia˛c sie˛ przy tym.
– Potwornie boli mnie krzyz˙. Ło´z˙ko w wolnym
pokoju jest koszmarne, nigdy nie spałem na
czyms´ tak niewygodnym, a jeszcze przez całe
przedpołudnie przesadzałem drzewa. Ta nagła
zmiana uczuc´ – a moz˙e powinienem powiedziec´
decyzji – nie ma nic wspo´lnego z ostatnia˛ noca˛?
Sara popatrzyła na niego ze smutkiem.
– Nie, ska˛dz˙e znowu – zapewniła szczerze,
po czym zaczerwieniła sie˛ jak piwonia.
Zrozumiała, z˙e jej stanowcze zapewnienie
jest niewłas´ciwe, nie na miejscu. Na szcze˛s´cie
Stuart chyba nic nie zauwaz˙ył, bo zapytał:
– A zatem dlaczego?
No włas´nie. Sara zacisne˛ła dłonie, modla˛c
sie˛, z˙eby wystarczyło jej sił, by przekonuja˛co
skłamała.
– Miałam... miałam dzis´ rano gos´cia.
Chciała odwro´cic´ głowe˛, ale zdała sobie spra-
we˛, z˙e skoro siedzi na wprost Stuarta, jest to
niemoz˙liwe.
– To... to znaczy Iana, mo´wia˛c s´cis´le. Zerwał
zare˛czyny z Anna˛. Prosił mnie... Chce, z˙ebym do
niego wro´ciła, a ja... no co´z˙, wiesz juz˙, z˙e ja... z˙e
ja... – Z trudem przełkne˛ła s´line˛, bała sie˛, z˙e nie
zdoła wypowiedziec´ tego kłamstwa, a przeciez˙
było to konieczne.
– Co ty? – spytał Stuart. – Kochasz go?
Skine˛ła głowa˛, bo nie potrafiła tego wypowie-
dziec´.
– Dziwne. Zwłaszcza z˙e nie mine˛ła jeszcze
godzina, kiedy słyszałem na własne uszy, jak
zapewniałas´ go, z˙e go z cała˛ pewnos´cia˛ nie
kochasz i nie zamierzasz wracac´ z nim do
Londynu.
Nie wierzyła własnym uszom.
– Słyszałes´? Ale jak... Ty...
– Wro´ciłem po kluczyki do land-rovera,
drzwi gabinetu były otwarte. Zauwaz˙yłem na
zewna˛trz obcy samocho´d. Nie chciałem pod-
słuchiwac´, ale kiedy sie˛ zorientowałem, z˙e to
on... – Zrobił przerwe˛.
Sara zapytała słabym głosem:
– Jak długo? Ile...? Nie, Stuart. Prosze˛, nie
– zaprotestowała gwałtownie, kiedy wstał
z krzesła i podszedł do niej z jasno wypisanym
w oczach zamiarem.
– Powiedzmy, z˙e byłem tutaj wystarczaja˛-
co długo, aby usłyszec´, z˙e mnie kochasz – os´-
wiadczył mie˛kkim głosem i wycia˛gna˛ł do niej
re˛ce.
Podnio´sł ja˛ z krzesła i wzia˛ł w ramiona. Jej
protesty i zaprzeczenia uciszył pocałunkami.
– Twoje słowa były prawie najsłodsza˛ muzy-
ka˛ dla moich uszu.
– Prawie? – wymruczała bezradnie. – Ale...
– Najsłodsza zabrzmi, kiedy staniesz obok
mnie w kos´ciele i powiesz ,,tak’’. Saro, Saro,
wcia˛z˙ nie moge˛ w to uwierzyc´ – szeptał, całuja˛c
ja˛ i tula˛c. – Kochasz mnie. Przyznaje˛, miałem
nadzieje˛, z˙e z czasem, jes´li be˛de˛ cierpliwie cze-
kał, tak sie˛ stanie, ale usłyszec´, jak mo´wisz to do
niego...
– Stuart, prosze˛ cie˛, to bez sensu... I tak nie
moge˛ za ciebie wyjs´c´. Wiem, z˙e kochasz inna˛.
Chyba sam rozumiesz, z˙e to by nie było uczciwe.
– Ja kocham inna˛ kobiete˛?
Odsuna˛ł od niej wargi i odchylił głowe˛, z˙eby
spojrzec´ jej w oczy.
– O czym ty mo´wisz, na Boga? Ja przeciez˙
kocham ciebie. Kocham cie˛ od pierwszej chwili,
kiedy cie˛ ujrzałem. To było zupełnie, jakbym
dostał w głowe˛... jakby mnie uderzyło w głowe˛
upadaja˛ce drzewo. To był taki szok, z˙e omal
mnie to nie zabiło. Zdrowy na umys´le, przy-
stosowany do z˙ycia facet po trzydziestce, zaj-
muja˛cy sie˛ swoimi sprawami, w pewnej chwili
widzi ciebie i wie, od razu wie na pewno, z˙e jego
z˙ycie zmienia sie˛ na zawsze.
– Stuart, to nieprawda. Sam mo´wiłes´, z˙e był
ktos´... Sally.
– Sally? – Patrzył na nia˛ osłupiały. – Jedyna
Sally, jaka˛ znam, to moja szwagierka, a jes´li
chodzi o inne... Owszem, przyznaje˛, z˙e sie˛ uma-
wiałem, spotykałem sie˛ z kobietami i czasem
mys´lałem, z˙e wyjdzie z tego cos´ na stałe. Ale
nigdy z˙adna nie wywołała we mnie takich uczuc´
jak ty. Jez˙eli sugerowałem co innego, nie robi-
łem tego s´wiadomie.
– Powiedziałes´... sam mo´wiłes´... sugerowa-
łes´, z˙e wiesz, co to znaczy kochac´ bez wzajem-
nos´ci. No wie˛c uznałam, z˙e to musiała byc´ jakas´
kobieta z Kanady. Z
˙
e kupiłes´ dla niej ten dom,
a ona cie˛ rzuciła.
– Z Kanady? Nigdy w z˙yciu. Ty... Chwileczke˛.
Ka˛ciki jego warg uniosły sie˛ w us´miechu.
– Tamtego wieczoru, kiedy sie˛ poznalis´my,
spojrzałem na ciebie i wiedziałem, z˙e to musisz
byc´ ty. Z
˙
e jestes´ kobieta˛, jakiej pragne˛, po-
trzebuje˛. Troche˛ mnie to zaskoczyło. A potem
opowiedziałas´ mi o sobie i Ianie.
– Ian. – Sare˛ przebiegł dreszcz. – Teraz
wydaje mi sie˛ to tak niewiarygodne, z˙e go
lubiłam, nie wspominaja˛c juz˙ o zakochaniu. On
jest pusty, taki... taki...
– Niewaz˙ny dla nas i dla naszej przyszłos´ci
– podpowiedział Stuart z czułos´cia˛. – Czy mog-
libys´my zostawic´ go i zamkna˛c´ za nim drzwi?
Jest wiele waz˙niejszych spraw, kto´re powinnis´-
my omo´wic´.
– Na przykład? – spytała Sara, czuja˛c, z˙e
kre˛ci sie˛ jej w głowie.
– Na przykład jak sie˛ czułem w nocy, trzy-
maja˛c cie˛ w ramionach, kochaja˛c sie˛ z toba˛, i jak
bardzo chciałbym powto´rzyc´ te˛ noc... Tak bar-
dzo, z˙e chyba nie be˛de˛ w stanie czekac´ na to trzy
tygodnie.
– Naprawde˛ zrobiłes´ to ło´z˙ko dla mnie?
Sare˛ zalała fala gora˛ca, gdy usłyszała w głosie
Stuarta podniecenie.
– Naprawde˛ zrobiłem je dla nas – zaz˙artował
– ale ten fryz jest tylko dla ciebie. To symbol
mojej miłos´ci... To praca wykonana z miłos´ci,
jes´li wolisz. A jes´li chodzi o ostatnia˛ noc... nie
planowałem tego, chyba wiesz. Chciałem ci
tylko dodac´ wiary w siebie, pokazac´, z˙e sie˛
mylisz, z˙e jestes´ godna poz˙a˛dania, ale kiedy cie˛
dotkna˛łem...
Teraz jego ciało przeszedł dreszcz.
– Nie mogłem nad soba˛ zapanowac´, tak bar-
dzo cie˛ kocham. A potem, kiedy okazało sie˛, z˙e
mnie nie odpychasz, z˙e odwzajemniasz moje
uczucia, zapragna˛łem z toba˛ zostac´, obudzic´ sie˛,
trzymaja˛c cie˛ w ramionach. Ale nie chciałem
naciskac´ i zmuszac´ cie˛ od razu do takiej intym-
nos´ci. Nadal nie potrafie˛ cie˛ obudzic´ i odesłac´ do
domu. Gdybym nie mo´gł z toba˛ spac´, i tak bym
cie˛ tu zatrzymał. Kocham cie˛, Saro.
– Ja tez˙ cie˛ kocham – szepne˛ła, ale jej słowa
zatarł i zniekształcił jego pocałunek.
– No co´z˙, chyba nikt nie wa˛tpi, z˙e sa˛ zako-
chani – szepne˛ła Margaret do Bena.
Stali obok siebie, patrza˛c, jak Sara i Stuart
wychodza˛ z kos´cioła. On obejmował ja˛ w pa-
sie, a ona uniosła głowe˛, z˙eby mo´gł ja˛ poca-
łowac´.
Dzwony kos´cielne głosiły radosna˛ wies´c´.
Chłopcy towarzysza˛cy pannie młodej w roli
pazio´w obwieszczali głos´nym piskiem, z˙e chca˛
juz˙ przebrac´ sie˛ w dz˙insy. Matka panny młodej
wycierała łzy. Słon´ce s´wieciło jasno, a na starym
kos´cielnym dziedzin´cu rozpanoszyło sie˛ szcze˛s´-
cie, biora˛c w posiadanie zaro´wno gos´ci wesel-
nych, jak i przypadkowych gapio´w.
– Kiedy Sara powiedziała mi, z˙e zamierza
pos´lubic´ Stuarta, ja... – Margaret urwała i po-
kre˛ciła głowa˛. – Nigdy nie widziałam jej tak
szcze˛s´liwej... tak.... tak spełnionej.
– Nie tak głos´no – skarcił ja˛ Ben z us´mie-
chem i dodał, kiedy obrzuciła go zdziwionym
spojrzeniem: – Przeciez˙ nie powinna sie˛ czuc´
spełniona przed noca˛ pos´lubna˛. A moz˙e jestem
staros´wiecki?
– Beznadziejnie – oznajmiła otwarcie Mar-
garet i ucałowała z czułos´cia˛ policzek me˛z˙a.
– Dalej mnie kochasz? – szepna˛ł Stuart do
ucha z˙ony.
Odwro´ciła głowe˛. W jej oczach było tyle
s´wiatła i nieskrywanego podziwu, z˙e serce Stu-
arta zabiło mocniej.
– Naprawde˛ musisz pytac´? – odparła pyta-
niem na pytanie.
– Hm... Nie, nie musze˛.
– A ty mnie kochasz?
– Poczekaj do wieczora, juz˙ ja ci pokaz˙e˛.
Sara oblała sie˛ rumien´cem i rozes´miała, po
czym szepne˛ła z˙artobliwie:
– A za cztery miesia˛ce tez˙ be˛dziesz mnie ko-
chał, kiedy zaczne˛ przypominac´ balon?
Przez chwile˛ mys´lała, z˙e jej nie zrozumiał, ale
potem w jego oczach pojawił sie˛ błysk rados´ci.
Zacisna˛ł palce na jej ramieniu i spytał z niedo-
wierzaniem:
– Czy chcesz mi powiedziec´...?
– Tak, jestem w cia˛z˙y – oznajmiła. – Nie
mam jeszcze stuprocentowej pewnos´ci, na razie
jakies´ dziewie˛c´dziesia˛t dziewie˛c´ procent...
Stuart jednoczes´nie zas´miał sie˛ i je˛kna˛ł, a na-
ste˛pnie zawołał:
– Z
˙
e tez˙ wybrałas´ akurat to miejsce i te˛ pore˛,
z˙eby mi o tym powiedziec´.
– Sama nie byłam pewna, az˙ do wczorajszego
wieczoru. Wiem, z˙e nie planowalis´my dziecka
az˙ tak szybko.
Wyczuł niepoko´j w jej głosie, przycia˛gna˛ł ja˛
i utulił, mo´wia˛c przy tym łagodnie:
– Jes´li o mnie chodzi, nie jest za szybko.
Kocham cie˛ – powiedział i pocałował ja˛, zapo-
minaja˛c o rozbawionych s´wiadkach i gapiach,
a takz˙e o zdegustowanych minach pazio´w.
– Fuj – skomentował starszy z braci. – Patrz,
jak sie˛ obs´ciskuja˛.
– Uhm. Faktycznie sie˛ obs´ciskuja˛ – mrukne˛ła
Margaret do Bena. – I oby jak najdłuz˙ej tacy
pozostali. Co mi przypomina...
– Miejz˙e troche˛ szacunku, kobieto – skarcił ja˛
Ben, hamuja˛c s´miech. – Nie zapominaj, z˙e to
pos´wie˛cona ziemia.
– Sary i Stuarta jakos´ to nie powstrzymało
– zauwaz˙yła słodko Margaret.
– Nie, to prawda – przyznał Ben, us´miechna˛ł
sie˛ szerzej i ida˛c w s´lady Stuarta, wzia˛ł w ramio-
na swoja˛ z˙one˛.