Zofia Wojcik Zamkniete drzwi

background image
background image

===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcyVzEHPgxvCTEEMQU=

background image


Natalia! – usłyszała za sobą wołanie. Dźwięk znajomego głosu wzbudzał

w niej strach. Zanim się obejrzała, odruchowo skuliła się w sobie. Na

chodniku stała jej koleżanka z dawnych lat. Odetchnęła z ulgą.

– Nie strasz ludzi. Witaj, moja droga. Co tu robisz? – Wyciągnęła ręce

w geście powitania.

– Natalka, kopę lat się nie widziałyśmy. Nic się nie zmieniłaś. – Lidka

serdecznie ją uścisnęła.

– Dobrze

cię widzieć. Często myślałam o tobie, chociaż nie

przypuszczałam, że cię tu spotkam.

– Świat jest mały. Sama mi to zawsze powtarzałaś. Bardzo ładnie

wyglądasz. Przytyłaś. Jezu, jak ja się cieszę, że cię widzę. – Lidka

naprawdę bardzo cieszyła się ze spotkania.

– Ja

też się cieszę. Dawno się nie widziałyśmy. Ile to lat minęło od

naszego spotkania? Pięć? Sześć?

– Jedenaście,

moja

kochana. Jedenaście.

– To

niemożliwe. Wydaje się, że to nie było tak dawno. Nieważne.

Opowiadaj, co cię sprowadza na tę angielską ziemię.

– To

samo co ciebie tu sprowadziło przed laty. Bieda i brak pracy

w naszym kochanym kraju. Po przyjeździe szukałam cię, ale niełatwo cię

znaleźć. Od lat nie dałaś żadnego znaku życia.

– Wiem. Było włamanie

do

mojego domu, ukradziono mi telefon

z waszymi numerami. Od tamtej pory straciłam kontakt z wieloma

znajomymi. Z tobą też. Niektórzy pewnie myślą, że w głowie mi się

przewróciło i dlatego przestałam dzwonić, a ja po prostu nie pamiętałam

tych wszystkich numerów. Nigdy nie miałam głowy do cyferek. Nie

będziemy stały na chodniku, zapraszam do siebie na kawę… Jedenaście lat,

jak ten czas leci.

– Nie

będę ci przeszkadzać?

background image

– Ani trochę. Naprawdę bardzo się cieszę z naszego spotkania. Znasz

mnie i wiesz, że nigdy nie umiałam okazywać uczuć publicznie, co nie
znaczy, że ich nie mam. Jedziemy do mnie – zdecydowała Natalia,

prowadząc koleżankę do stojącego na przystanku autobusu. Wsiadły, a ten

po chwili ruszył z miejsca. – Od

dawna tu jesteś?

– Dwa

miesiące. Mieszkam na Charles Street. Wynajmuję jedynkę, bo

taniej. Koleżanka męża sprowadziła mnie tutaj.

– Dobre

koleżanki ma twój mąż. Pracujesz?

– Tak, przez

Best Live, robię w jakimś zakładzie z plastikami. Nie

pamiętam jak nazywa się moja firma. Nieważne. Daleko mieszkasz?

– Nie. To mój przystanek, musimy wysiąść. Zadzwoń do koleżanki

męża, że nie wrócisz na noc. Zostaniesz u mnie, musimy odrobić te

jedenaście lat. Jutro odwiozę cię do twojego mieszkania. Dobrze, że tu

jesteś, Lidka. Nareszcie spotkałam kogoś ze swoich stron. To tak, jakby

kawałek tamtego świata powrócił do mnie – powiedziała Natalia, sięgając

po klucze do torebki. Za drzwiami rozległo się szczekanie. – Nie wystrasz

się psa, nie jest groźny, tylko tak groźnie ujada. Wejdę pierwsza i uspokoję

go. – Otworzyła drzwi domu, witając się z wilczurem. Lidka niepewnie

weszła tuż za nią. Wielkie psisko niechętnie poddawało się woli swojej

pani. – Arko, spokój. Nie wolno tak ujadać. Lidka, wejdź i rozgość się, Arko

nic ci nie zrobi. Odstawię zakupy do kuchni. – W domu panowała cisza.

Natalia zaparzyła dwie filiżanki kawy, wracając do koleżanki siedzącej

niczym trusia w salonie. – Teraz

możemy rozmawiać.

– Dzieci

twoich nie ma? Jest tak cicho…

– Dzieci

mają swój świat, zupełnie inny od mojego. One od jakiegoś

czasu żyją w świecie Awatara, przyziemne sprawy nic ich nie obchodzą.

– Kim

u diabła jest ten Awatar? Mów po polsku, bo u mnie kiepsko

z angielskim.

– Tak nazywam baśniowy świat Internetu. Tam wszystko jest inne,

piękne i fascynujące, nie tak jak w rzeczywistym świecie. Po co zajmować

się przyziemnymi sprawami, skoro można żyć inaczej – w głosie Natalii

zabrzmiała gorycz. Koleżanka przez moment milczała, przyglądając się jej

z ukosa. – Nie

patrz tak na mnie. Nie jestem wyrodną matką, tylko czasem

tak się zachowuję. Nieważne. Opowiadaj, co u ciebie. Twoje pociechy też

background image

już dorosły.

– Karol

skończył dwadzieścia trzy lata, Julka siedemnaście. Ojciec

z nimi walczy. Ma okazję przekonać się do prawdziwego życia. Dotychczas

nic go nie obchodziły sprawy związane z prowadzeniem domu. Większą

część życia spędził, załatwiając interesy.

– Bądź uczciwa. Ktoś musiał zarabiać

na

utrzymanie rodziny. Bez

chleba nie siedziałaś ani jednego dnia.

– To

prawda, ale nie masz pojęcia, jak często ten chleb był gorzki.

– Nie

zapominaj, że wiem coś na ten temat. Powiedz mi, zmieniło się

coś na lepsze w naszych rodzinnych stronach?

– Zmieniło się.

Bieda

aż piszczy, żadnej pracy nie ma, wszystko powoli

zamiera. Młodzi dawno już wyjechali, gdzie kto mógł, a starsi dogorywają.

Nie tęsknisz za krajem?

– Tęsknię.

Przez

pierwsze lata pobytu tutaj nie myślałam o powrocie

do Polski, ale teraz coraz częściej przenoszę się wspomnieniami do starej

ojczyzny. Gdybym miała jakiś kątek, chyba wróciłabym tam, ale nie mam

gdzie wrócić. Jestem zmęczona życiem na obczyźnie.

– Masz

przecież dom.

– Nie

mam, Lidka. Mojego domu już nie mam…

– Sprzedałaś go?

– Nie. Odebrano

mi go, tak jak wszystko w życiu. W moim domu

mieszka jakiś dziki lokator, którego tak naprawdę nie znam.

– Nie

rozumiem, jak to w twoim domu ktoś mieszka? Jakim prawem?

– Prawem

silniejszego, moja droga. Wilcze plemię pozbawiło mnie

wszystkiego. To oni stoją za tym. Próbowałam interweniować w tej

sprawie, ale policja uznała, że żadne prawo nie zostało złamane, mir nie

został naruszony i wszystko jest cacy.

– Domyślam się, że twój były

za

tym stoi.

– Ta

szmata, jego kochanka za tym stoi. I brat. Lidka, oni nadal są silni

i nadal sami ustanawiają prawo. Skoro raz udało im się wygonić mnie

z domu, dlaczego ma nie udać się zamknąć przede mną drogi powrotu? Po

drugiej stronie Krzyża stoi murowany dom, gotowy do zamieszkania, ale

tam lokatorzy nie poszli mieszkać, bo nikt by im na to nie pozwolił. Zajęli

mój dom, doskonale zdając sobie sprawę, że nic im nie zrobię, bo mają po

background image

swojej stronie poparcie stada wilków dyszących nienawiścią do mnie.

– Nie rozumiem. W twoim domu mieszka dziki lokator i ty nic z tym nie

możesz zrobić? – Lidka

nie wierzyła własnym uszom.

– Sama

przeciw wszystkim? Odwagi potrzeba.

– Ja, będąc

na

twoim miejscu, napisałabym książkę o tym, co zrobiła ci

twoja rodzina.

– To

nie jest moja rodzina. To wilcze plemię żądne krwi. To, że udało mi

się wyrwać z ich kłów i pazurów, wcale nie oznacza, że mi odpuścili. Nikt

z nich nie zna mojego adresu ani telefonu, co pozwala mi spokojnie żyć.

– Minęło

tyle

lat. O co mają dziś do ciebie pretensje? Odebrali ci

wszystko, co można było odebrać.

– Nie

zdążyli odebrać mi życia i to ich boli najbardziej. Ja żyję, choć

powinnam od lat gryźć ziemię. Ktoś taki jak ja nie powinien chodzić po

świecie.

– Tym

bardziej powinnaś o tym napisać.

– I kto

by

to czytał? Kto by mi uwierzył, że napisałam prawdę? Kimże

ja jestem, że mogłabym napisać cokolwiek? Mam na swoim koncie tysiące

przeczytanych książek i każda kończyła się happy endem, bo w książkach

w gruncie rzeczy dobro zawsze wygrywa ze złem. W moim przypadku

byłby to horror z ponurym zakończeniem. Nie, Lidka, nie nadaję się na

pisarkę, jestem prostą kobietą żyjącą bardzo przyziemnymi sprawami.

Kiedy wracam myślą do tamtych strasznych dni, sama z trudem wierzę

w to, co przeżyłam. Dwa lata temu byłam w Polsce, odwiedziłam Ninę…

Patrzyłam na kran, z którego brałam wodę i sama się sobie dziwiłam, skąd

we mnie było tyle siły. Dziś nie byłabym w stanie żyć tak jak wtedy. Nie

dałabym rady…

– Bóg dał

ci

siłę.

– A ty znowu swoje. Ja nie mam nic przeciwko Bogu, ja tylko nie wierzę

w Jego miłosierdzie i dobroć. Nie napiszę żadnej książki. Nie stanę

ponownie pod pręgierzem klanu. Nie będą mnie nigdy więcej poniżać,

przeklinać i ranić. Nikt naprawdę nie wie, jak straszną cenę zapłaciłam za

wszystko. Samotność jest czasem gorsza niż śmierć i ja tej samotności

doświadczyłam, stając naprzeciwko wilczego stada. Z całej rodziny nikt

oprócz Małgosi nie podał mi ręki. Nikt nie podszedł i nie powiedział:

background image

„Jestem z tobą”. Wszyscy mnie potępiali, traktując jak wyrzutka,

a przecież nie byłam gorsza od nich, ja tylko nie umiałam żyć tak, jak mi
kazano. Co osiągnęłam tą nierówną walką? Nic. Wdeptano mnie w błoto

w imię ratowania dobrego imienia rodziny. Z imieniem Boga na ustach, bo

jakże mogłoby być inaczej… – urwała, walcząc z falą łez.

– Przynajmniej

spróbuj. Sama widzisz, że nawet po latach nie jesteś

w stanie mówić o tym, bo duszą cię łzy. Wyrzuć to z siebie. Przelej na

papier całe to swoje cierpienie.

– Widzisz, moja

droga, napisać książkę, to znaczy obnażyć się przed

światem. To nie jest ani proste, ani łatwe. Mimo upływu czasu wszystko

jest ciągle zbyt bolesne i zbyt osobiste, by o tym publicznie mówić. Jakich

użyć słów, by oddać prawdziwość przeżyć i nie być zarazem wulgarną? Nie

mogę napisać, że moja matka głaskała mnie po głowie, zwracając się do

mnie po imieniu. Moja matka mówiła do mnie „ty kurwo”, a ja miałam

zaledwie siedem lat i nie rozumiałam, dlaczego tak strasznie mnie

nienawidzi. Gdyby przyznawano nagrody za znęcanie się, moja matka

dostałaby Nobla. Była mistrzynią w tej dziedzinie.

– Byłaś

niechcianym

dzieckiem, dlatego matka tak cię traktowała.

Dużo jest takich dzieci.

– No

właśnie. Nie jestem wyjątkiem. Jeżeli odważę się otworzyć drzwi

własnej duszy, ludzie oskarżą mnie o użalanie się nad sobą lub, co gorsza,

o chęć zemsty na bogobojnych i jakże uczciwych członkach rodu. Nie

zapominaj, że to ja jestem wyklęta, oni natomiast noszą nad głowami nimb

świętości.

– Przestań Natalia. O czym

ty

mówisz? Jaki nimb świętości? Twoja

siostra rozbiła ci rodzinę, zabrała ci męża, pozbawiła twoje dzieci ojca,

a ty mówisz, że uchodzi za świętą?

– Proszę cię,

nie

nazywaj jej moją siostrą. Nigdy.

– W porządku, przepraszam.

– Przygotuję obiad. Pomożesz

mi?

Pamiętasz, jak kiedyś zbierałam

butelki, by kupić chleb? Dzisiaj mam wszystko i muszę ci powiedzieć, że

mało mnie to cieszy.

– Spotykasz

się z kimś? Masz jakichś przyjaciół? Znajomych?

– Znajomych

mam dużo, przyjaciółkę jedną i nie spotykam się z żadnym

background image

panem, jeżeli ci o to chodzi.

– Więc

co

robisz w wolnym czasie?

– Niewiele

mam wolnego czasu. Nie jestem już pierwszej młodości

i praca mnie męczy. Po powrocie do domu odpoczywam albo biorę się za

zmywanie lub prasowanie, bo mnie trafia, gdy widzę zlew pełny brudnych

talerzy lub stertę ciuchów do prania.

– A co w tym

czasie

robią dzieci?

– Dokładnie

to

samo co w tej chwili.

– Aha. I wszystko

jasne. Sama

je tak wychowałaś. W tej materii

możesz mieć wyłącznie do siebie pretensje.

– Masz

rację. Ja je tak wychowałam, chociaż nie chciałam źle. Obierz

ziemniaki, ja zajmę się smażeniem schabowych, surówka stoi w lodówce.

Pół godziny i będziemy miały obiad. Wróci moja wnusia z przedszkola, też

na pewno zje z chęcią.

Przez

chwilę milczały, skupiając uwagę na przygotowaniu obiadu.

Natalia miała wrażenie, że czas na chwilę się cofnął, że nie było

wspomnianego dramatu w jej życiu, emigracji i bezmiaru samotności. Łzy

zapiekły pod powiekami.

– Natalia, co

się dzieje?

– Przypomniały się

mi

lata, gdy wszystko było proste i jasne.

Przyjeżdżałaś do mnie z dziećmi i podobnie jak dziś razem

przygotowywałyśmy obiad. Potem już nic nie było tak jak przedtem. Odkąd

sięgam pamięcią, zawsze najbardziej bałam się samotności. Robiłam co

było w mojej mocy, by zachować pełną rodzinę i nie udało się mi. Nic mi nie

wyszło w życiu, choć od losu chciałam tak niewiele. Chciałam tylko mieć

swój dom i żeby bociany zrobiły gniazdo na jego dachu. Rodzina mi się

rozpadła, dom mi zabrano, a bociany nie zrobiły gniazda. Wiesz, kiedyś

myślałam, że wystarczy wyjechać daleko od tego skażonego miejsca, by

zapomnieć i odciąć się od przeszłości, ale jakże się myliłam. Dziś wiem, że

gdybym nawet wyjechała na Antarktydę, wspomnienia niczym cień pójdą za

mną.

– Bo

to wszystko, co przeżyłaś wciąż w tobie tkwi. Minęło trzynaście

lat, a ty wciąż żyjesz przeszłością. Tak nie można, Natalia. Pora zamknąć

ten nieszczęsny rozdział twojego życia i zacząć od nowa. Wiesz, że

background image

uśmiechasz się tylko ciałem? Twoja dusza spowita jest mrokiem. Na twojej

twarzy czas wyrył gorzki żal. Nie masz przecież stu lat, nie masz nawet
pięćdziesięciu, możesz jeszcze ułożyć sobie życie. Dzieci masz już dorosłe.

Musisz tylko rozliczyć się z przeszłością, uwolnić się od koszmarów

dzieciństwa i tego całego cyrku związanego z rozwodem.

– Jak

mam to zrobić? Powiedz mi, jak mam zapomnieć? Jak mam

odzyskać wiarę, którą straciłam dawno temu? Jak? Kiedyś jeszcze

wierzyłam, że dzieci mi pomogą, że będzie mi lżej, gdy już dorosną, ale

byłam głupia, bo wierzyłam na próżno. Stary człowiek nie jest nikomu

potrzebny, niewiele ma do powiedzenia, bo co taki ludzki wrak może

wiedzieć o współczesnym świecie? Nic. Więc nie powinien zabierać głosu,

tylko siedzieć cicho, ciesząc się, że jeszcze potrzebują go do prania

i sprzątania. Dobro i zło straciło na znaczeniu, liczą się tylko pieniądze.

– Przecież

ty

nie jesteś stara. Znajdź sobie jakiegoś normalnego faceta

i zacznij żyć.

– Dajże

mi

święty spokój. Po co mi jakiś facet? Że niby za mało mam

obowiązków, a za dużo wolnego czasu? Przestań, Lidka. Mam poukładane

życie i niczego nie chcę w nim zmieniać. Mam swoje ukochane książki, na

które mnie kiedyś nie było stać i jestem na swój sposób szczęśliwa.

– Mnie

nie musisz okłamywać. Za dobrze cię znam, moja droga.

W głębi duszy jesteś bardzo samotna.

– Na

szczęście nikt nie zagląda w głąb mojej duszy. Drzwi do niej

dawno zatrzasnęły się i niech tak zostanie. Za zamkniętymi drzwiami jest

bezpiecznie, uwierz mi.

– Mówisz

tak, bo

się boisz.

– Dokładnie

tak. Nie

jestem odporna na ból i nigdy nie byłam. Dlatego

nie napiszę książki o sobie, bo po prostu się boję. Zdaję sobie z tego

sprawę, że odstaję od reszty ludzi i czasem nie wiem, do jakiego świata

należę, bo tamten, który poznałam z kart książek, za nic nie pasuje do

dzisiejszych realiów. Właściwie, to nigdy nie pasował do rzeczywistości.

Boję się bólu, boję się cierpienia nad miarę, boję się, że ktoś mnie znów

oszuka. Pomyśl tylko przez chwilę logicznie: moja matka mnie odrzuciła,

moja rodzina mnie odrzuciła, nigdy nikomu nie byłam tak naprawdę

potrzebną, więc teraz tym bardziej. Obiad gotowy.

background image

Usiadły w salonie, zabierając się

za

jedzenie. Z pokoi wyszły dzieci

zwabione zapachem jedzenia, nałożyły sobie gotowe danie na talerze
i zniknęły z powrotem za drzwiami.

– Zawsze

tak jest, czy tylko dzisiaj, bo ja jestem u ciebie?

– Zawsze

tak jest. Kiedyś było inaczej, ale odkąd dzieci dorosły, nie

jestem im potrzebna. Gdzieś popełniłam błąd, tylko nie wiem, gdzie.

– Nie

wiesz? To ci powiem. Za mało od nich wymagałaś. Wiem,

zostałaś sama, robiłaś, co mogłaś, by zastąpić im oboje rodziców…

– Były małe,

gdy

to wszystko się zawaliło. Kochałam je ponad życie,

sama zresztą jesteś matką, więc nie muszę ci tłumaczyć. Żyłam dla nich.

– I nadal

to

robisz. Zapomniałaś, że jesteś człowiekiem i masz prawo

do własnego życia.

– Nigdy

nie miałam prawa do własnego życia. Pogodziłam się z tym.

– Ty

ze wszystkim się pogodziłaś, jak widzę. Nie jesteś tamtą dawną

Natalią, dla której nigdy nic nie było niemożliwe. Nie taką cię znam

i pamiętam. Co się z tobą stało? Przyjechałaś tu z jedną torbą, bez

znajomości języka, bez pieniędzy i w ciemno. Poradziłaś sobie. Ściągnęłaś

do siebie dzieci, zapewniłaś im szkołę i dach nad głową. Dziś masz

wszystko, o czym kiedyś może nie śmiałaś marzyć. Masz dom, samochód,

pracę, niczego ci nie brakuje, więc skąd u ciebie tyle goryczy?

– Lata

doświadczeń i samotności wypaliły we mnie wszystko. Kiedyś

ksiądz powiedział mi, że nic mi tak w życiu nie dokuczy jak samotność. To

prawda. Mimo tego, że mam dzieci przy sobie, mam wnuczkę, a jednak

otacza mnie przeraźliwa pustka, której nie jestem w stanie niczym

zapełnić. Na ogół nie skarżę się nikomu, zresztą nie mam komu. Masz

ochotę na spacer? Pokażę ci mój park, a przy okazji Arko sobie pobiega.

– Chętnie się przewietrzę.

To

co? Ubieramy się?

– Tak. Dam

ci kurtkę, pada deszcz i jest wietrznie, ale, jak wiesz, lubię

taką pogodę.

– Pamiętam, jak wyciągałaś mnie na grzyby do lasu, nie zwracając

uwagi na deszcz. Nic się nie zmieniło w twoich upodobaniach. – Lidka

otuliła się kołnierzem kurtki mającym chronić ją przed ziąbem i wilgocią.

Wychodząc na podwórko, zapięły psu smycz. Deszcz ciągle padał, wiatr

szarpał gałęziami drzew, na których pozostało już niewiele liści.

background image

Właścicielka młodego wilczura w towarzystwie koleżanki skierowała się do

pobliskiego parku. Lubiła jesień. Często, wracając z centrum miasta,
celowo przemierzała rozległy park, by choć chwilę poczuć jesienny klimat.

Lubiła brodzić po grubym dywanie z liści, wdychając ich charakterystyczny

zapach. Jesienny aromat schnących traw, opadłych liści i wiatru miał

niepowtarzalny urok. Kochała jesień z jej melancholią, deszczem, chłodem

i zapachem przemijania. – To, co

widzę przed sobą nazywasz parkiem?

Zapomniałaś jak wygląda prawdziwy park?

– Nie

zapomniałam, tylko przyzwyczaiłam się do innej rzeczywistości.

Nie zaprzeczysz, że to miejsce ma swój niepowtarzalny urok. Widziałaś

kiedyś wiewiórki biegające na wyciągnięcie ręki? Wcale nie uciekają. Na

jednej z ławek w pogodne dni przesiaduje stara Cyganka. Jest

sympatyczna, kiedyś nawet chciała mi wróżyć, jednak nie zgodziłam się.

Nie chcę wiedzieć, co mnie jeszcze czeka w życiu.

– Ja

zgodziłabym się. O, kwiatki kwitną mimo późnej jesieni. U nas o tej

porze są już przymrozki, a kwiaty możesz zobaczyć jedynie w kwiaciarni.

Nie mogę przyzwyczaić się do tutejszych warunków. Inaczej wygląda

zagranica z pozycji zwykłego zjadacza chleba siedzącego w fotelu w swoim

domu, a inaczej, gdy stoisz na obcej ziemi.

– Wiem

o tym. Wielokrotnie ci o tym mówiłam, a ty mi nie wierzyłaś.

Przekonałaś się na własnej skórze.

– Może

wybierzemy

się na zakupy? Co prawda pogoda nie zachęca do

włóczenia się po sklepach, ale może jednak?

– Jasne. Nie

mówiłam ci, u nas są polskie sklepy, zakłady fryzjerskie,

biblioteka i parę innych punktów usługowych… Tę okolicę nazywają Polską

Mekką, choć nie ma już tylu naszych rodaków co wcześniej. Ich miejsce

zajmują Litwini, Łotysze i Cyganie.

– Żartujesz

ze

mnie, prawda?

– Jakże bym śmiała? Odprowadzimy psa do domu i przejdziemy się po

sklepach. Arko, wracamy. – Kierując się w stronę domu, Natalia zapięła

psu smycz. Cała trójka przyśpieszyła kroku, deszcz zacinał, zmuszając

spacerowiczów do mrużenia oczu. Na ulicy mimo brzydkiej pogody było jak

zwykle tłoczno i gwarno. Natalia zaprowadziła koleżankę do najbliższego

polskiego sklepu, znosząc cierpliwie jej pełne zaskoczenia ochy i achy na

background image

widok rodzimych towarów. Po godzinie zdołała wyciągnąć ją ze sklepu

obładowaną torbami wypełnionymi zakupami. – Po

co ci tyle zakupów?

Przecież możesz częściej zaglądać do mnie i zawsze zrobić zakupy. Dawno

przestałam robić zapasy. Tobie też proponuję to samo.

– Ja

tam swoje wiem. Zawsze lubiłam mieć zapas w szafce i nie

zamierzam zmieniać wieloletnich upodobań. Nawet mi tego nie proponuj.

Pomóż mi zanieść zakupy do domu.

Wracały obładowane reklamówkami

niczym

wielbłądy. Z ulgą weszły

do domu, odstawiając torby.

– Mam ochotę na filiżankę gorącej kawy. Też się napijesz? – Natalia

włączyła czajnik z wodą. Po chwili aromat świeżo parzonej kawy rozszedł

się po mieszkaniu. Długo w nocy dwa ściszone głosy zakłócały ciszę

panującą w mieszkaniu, zanim zmęczenie zmusiło je do odpoczynku.

Natalia mimo zmęczenia nie mogła zasnąć. Pomysł napisania książki,

podsunięty przez koleżankę, wywołał u niej atak panicznego strachu.

W jednej chwili powróciło całe zło, którego doświadczyła na własnej

skórze. Skuliła się w pozycję płodu, czekając, aż lęk przeminie, a pamięć

przesuwała przed oczami chwile grozy, utwierdzając swoją ofiarę

w przekonaniu, że nic nie odeszło w zapomnienie. Gdyby w takim

momencie miała do wyboru zapadnięcie się pod ziemię albo spotkanie

z kimkolwiek ze swoich oprawców, wybrałaby to pierwsze. Zabolałoby

może ostatni raz. Sama myśl o spotkaniu z wilczym stadem wywoływała

u niej za każdym razem falę dzikiego bólu i przerażenia. Leżała bez ruchu,

wsłuchując się w łomot własnego serca, aż wreszcie wszystko zaczęło

wracać do normy i zelżał ucisk kleszczy strachu. Odsunęła od siebie

niedorzeczną myśl podsuniętą przez Lidkę, postanawiając nigdy więcej do

niej nie wracać. Żyła tu od paru dobrych lat i nikt tak naprawdę jej nie

znał. Nawet Lidka. Wszystko w jej życiu było na pozór poukładane

i głupotą byłoby burzyć dotychczasowy porządek rzeczy. Zresztą Natalia

nie była gotowa na ujawnienie światu swojej historii. Co gorsza, nie była

pewna, czy kiedykolwiek będzie gotowa, by zmierzyć się z przeszłością.

Czasem łudziła się, że wszystko okaże się snem, że obudzi się w starym

świecie i nie będzie potrzeby przed nikim odsłaniać najtajniejszych

zakamarków własnej duszy. Po dłuższym zastanowieniu doszła do wniosku,

background image

że napisanie książki opartej na własnych przeżyciach źle zostałoby

odebrane przez wszystkich, którzy ją znają, bo mógłby ją ktoś posądzić
o chęć zdobycia sławy kosztem rodziny, albo nie daj Boże o zemstę na

bogobojnych członkach rodu. Już i tak wystarczająco narozrabiała,

wyłamując się z zasad panujących w rodzinnym klanie, przez co została

wyklęta raz na zawsze, dlatego napisanie książki byłoby kolejną próbą

gaszenia ognia za pomocą oliwy. Dzieci też miałyby wiele do powiedzenia

w tej sprawie. Przecież skoro je urodziła i podjęła się obowiązku

samotnego ich wychowania, wiedziała, na co się pisze. Zawsze mówiła, że

dzieci są aniołami na Ziemi, a skoro są aniołami, jak można czegoś od nich

wymagać? Niegodziwością jest, że inni wymagają czegoś od nich, ale żeby

jeszcze rodzona matka? Tego byłoby za wiele. Przecież są dobre, kochane

i niewinne niczym przyboczna straż Stwórcy… A ona jest już stara i nic od

życia się jej nie należy. Swoje przecież przeżyła, pora ustąpić miejsca

młodym, dostosowując się do ich nowych zasad. Taka przecież jest kolej

rzeczy, czy ktoś zgadza się z tym, czy nie. I z tą myślą usnęła. Coś ją

wyrwało ze snu. Usiadła, rozglądając się nieprzytomnie po pokoju, i ku

własnemu przerażeniu zobaczyła biskupa w purpurze spacerującego po jej

domu. „Co tu robi ten duchowny? Na pewno matka go przysłała, by wygnał

ze mnie diabła”, przemknęło jej przez myśl lotem błyskawicy, zanim nie

oprzytomniała na tyle, by w osobie spowitej w purpurę rozpoznać

koleżankę.

– Lidka, na

Boga, co ty masz na sobie?

– Było

mi

chłodno, więc owinęłam się w pościel znalezioną w twojej

szafie. Uwielbiam satynę, a jeszcze bardziej uwielbiam taki kolor.

– Wzięłam cię

za

biskupa.

– Co

niby miałby robić biskup w domu takiej ateistki jak ty?

– Pomyślałam

przez

moment, że matka przysłała duchownego, żeby

wygonił ze mnie diabła.

– To

tylko potwierdza moje słowa, że ciągle żyjesz przeszłością.

– Nie

żyłam przeszłością, dopóki nie spotkałam się z tobą. Zanim

usnęłam, długo myślałam nad twoją propozycją.

– I?

– Doszłam

do

wniosku, że jest niedorzeczna.

background image

– Zastanów się.

Masz

czas. Muszę wracać do siebie. Dzwonili

z agencji, że jadę do pracy na popołudniową zmianę.

– Szkoda. Myślałam, że dłużej u mnie zostaniesz.

– Teraz, kiedy

spotkałyśmy się, myślę, że częściej będziemy się

widywać.

– Też tak myślę. Pomogę ci zabrać się z tym całym majdanem do domu.

– Natalka

bez ociągania wstała z łóżka. Zjadły śniadanie i pojechały do

centrum, gdzie mieszkała Lidka.

A potem zaczął się przedświąteczny

okres

w pracy i w domu. Natalia jadła,

spała i pracowała. Była zbyt zmęczona, by myśleć nad czymkolwiek. Tak

było każdego roku, odkąd tu przyjechała. Przedświąteczna gorączka

opanowywała wszystkich mieszkańców Anglii. Zamówienia mnożyły się

niczym grzyby po deszczu, zakłady pracowały pełną parą i nadgodziny nie

były niczym niespodziewanym.

A jednak słowa koleżanki

nie

chciały odejść w zapomnienie. Powracały

do Natalii w najmniej oczekiwanych momentach, choć wcale tego nie

chciała. Nauczyła się żyć z raną, która nie miała się nigdy zagoić,

pogodziła się z nową rolą w jej życiu, niczego już nie oczekując od losu. Po

co zatem zrywać stary plaster, skoro nowy i tak niczego nie zmieni? Po co

otwierać zamknięte drzwi? Po co pokazywać światu to, co jest

niekoniecznie piękne i chlubne? Za zamkniętymi drzwiami jest

bezpieczniej. Życie toczy się utartym trybem, nikt nie dotyka bolesnej rany

w sercu i nikt nie zagląda w jej duszę. A fakt, że Natalia nie uśmiecha się

radośnie, nikogo nie powinien obchodzić. Starzy ludzie z natury są

zgorzkniali i milczący, bo co taki stary człowiek może powiedzieć

mądrego? Może jedynie cieszyć się, że jest jeszcze potrzebny swoim

bliskim i to powinno mu wystarczyć. Kiedyś wierzyła, że dzieci zajmą się

nią, gdy starość przygnie do ziemi, ale to było dawno, gdy jeszcze w coś

wierzyła. Dziś, po latach bezsensownej walki z przeciwnościami losu,

wiedziała, że żadne jej marzenie nie spełniło się i to nie będzie wyjątkiem.

Dawno temu zbudowała wokół siebie szczelnie przylegający mur mający ją

chronić przed światem. Ciągle go umacniała, żeby broń Boże nie powstała

żadna przypadkowa szczelina, przez którą mogłoby dostać się do środka

background image

jakieś niepożądane uczucie, z czasem stało się nawet nieważne, czy byłoby

dobre, czy złe. Dobrych nie oczekiwała, złych nie dopuszczała do siebie
dzięki pancerzowi, dlatego nie cierpiała. Tylko ona wiedziała jak bardzo

jest nieodporna na ból, jak bardzo się go bała i czas tego nie zmienił.

Schowana w swojej skorupie czuła się bezpieczna, tylko czasem jakaś nuta

dawno niesłyszanej melodii, jakieś słowo lub dźwięk znanego kiedyś głosu

odbijały się echem w jej sercu i nie umiała zapanować nad sobą. Nie

mówiła o tym nikomu, nie było sensu wtajemniczać kogoś obcego w jej

sprawy. Swego czasu próbowała rozmawiać o tym z dziećmi, ale one

uznały to za jej fanaberie. Szybko wycofała się do swojej skorupy,

przepraszając, że śmiała mieć nadzieję na odrobinę zrozumienia. Nigdy

potem już nikomu się nie skarżyła. A słowa koleżanki uparcie powracały.

A może jednak Lidka miała rację, że powinna światu opowiedzieć swoją

historię? Może gdzieś w wielkim świecie ktoś inny boryka się z podobnym

problemem, na oślep szukając wyjścia z sytuacji? Może właśnie taki ktoś

przeczyta jej historię i poczuje się dzięki temu silniejszy i gotowy do

stawienia czoła życiu? Może ktoś po przeczytaniu jej książki nie pozwoli

sobie odebrać wszystkiego, czym dotychczas żył? Natalia nie miała tyle

siły i kiedyś zabrakło jej wiary, że życie jednak ma sens. Ona przestała

walczyć.

W wolne

dni

powróciła do spacerów po parku opustoszałym z racji

chłodu i deszczu, stara Cyganka zniknęła jednak z drewnianej ławki

w alejce. Czasem Natalia zastanawiała się, co się z nią dzieje. Gdzie

mieszka? Komu stawia karty? Obraz parku bez niej był jakiś niepełny,

jakby wycięto drzewo, które dotychczas rosło w sercu ogrodu.

Tymczasem

niespodziewanie spadł śnieg, zakrywając szarobrudne

połacie ziemi cienką pierzynką bieli. Ziąb spowodowany kilkustopniowym

mrozem zmusił mieszkańców do wyciągnięcia z szaf grubych swetrów

i szalików. Zamiast rozbawionych dzieci, po ośnieżonych trawnikach

biegały psy. Natalia wróciła do domu, zapięła swojemu pupilowi smycz

i wyszła na spacer. Było to pierwsze zetknięcie się zwierzęcia ze śniegiem,

młody wilczur gnał do przodu jak szalony, właścicielka uczepiona smyczy

biegła za nim, sapiąc niczym kowalski miech.

– Arko, ty wariacie, nie tak szybko. Śniegu nikt ci przecież nie

background image

zabierze. – Będąc

daleko

od ruchliwej ulicy, spuściła go, by sobie pobiegał,

a sama przysiadła na ławce. Główną alejką parku szły dwie młode kobiety.
Natalia po charakterystycznym stroju rozpoznała w nich Cyganki.

Zaczepiały ludzi, proponując przepowiedzenie najbliższej przyszłości,

wróżenie najwidoczniej miały w genach, tak jak wierność swoim

obyczajom.

– Daj parę złotych, powróżę. Powiem, co cię czeka w najbliższym

czasie – zaproponowała

jedna

z nich, zbliżając się do niej.

– Nie

chcę żadnej wróżby, ale jeżeli mogłabyś powiedzieć mi, co się

dzieje z jedną z was, starszą kobietą, która całą jesień tu przesiadywała,

zapłacę.

– Ty

jesteś ta Polka, o której mówiła Zoraja?

– Być może.

Nie

wiem, jak nazywała się wasza seniorka. Była wiekowa

i bardzo ludzka.

– Zoraja

nie żyje. Umarła tydzień temu.

– Umarła?

Tak

po prostu? Jesteś pewna, że o nią mi chodzi?

– Daj

mi pieniądze, powiem ci więcej.

Natalia

wyjęła z kieszeni jakieś drobne, wsypując je w wyciągniętą

dłoń młodej Cyganki. Nie mogła uwierzyć, że staruszka nie żyje. Chciała

zostać sama. Zawołała psa, kierując się w stronę domu. Parząc kawę,

myślała o tym, że nigdy już nie spotka kobiety, którą znała tylko z widzenia,

a jednak ją lubiła. Pod powiekami zaszczypały łzy. Wytarła je pośpiesznie,

żeby nikt ich nie zauważył. Od jakiegoś czasu coś dziwnego się z nią działo,

wzruszała się z błahych powodów. Usiłowała skupić się na filmie, ale gdzieś

tam w środku jej myśli krążyły wokół ostatniego spotkania z Zorają. Przez

krótką chwilę poczuła się bardziej samotna niż zwykle. „To szaleństwo.

Ludzie rodzą się i umierają, taka jest już kolej rzeczy, więc czemu jest mi

tak strasznie smutno i pusto? Może ja naprawdę wariuję?”, zastanawiała

się w głębi duszy. „Powinnaś o tym napisać”, brzmiał gdzieś w głowie,

niczym złośliwy chochlik, głos koleżanki. „Jeżeli nawet napiszę o tym, co

przeszłam w życiu, jeżeli jakiś wydawca zgodzi się to opublikować, moje

nazwisko i zdjęcie pojawi się na okładce książki, a wtedy piekło rozpęta się

od nowa. Na moją głowę spadną kolejne gromy, rodzina mi tego nie puści

płazem. Już to widzę, jak Wanda załamuje ręce nad głową, klnąc mnie

background image

w żywy pień, Kacper zaś modli się, by w końcu szlag mnie trafił. Przecież

tak bardzo cieszył się, gdy lekarz podejrzewał u mnie stwardnienie
rozsiane. To nie są młode wilki, to wciąż silna wataha zaprawiona

w bojach, choć nieco przetrzebiona po śmierci kilku członków stada”,

odpowiadała głosowi, broniąc się przed namową.

Któregoś

dnia

spadła na nią niespodziewana wiadomość, że dzicy lokatorzy

wedle własnego upodobania wykańczają dom i zagospodarowują całe

obejście będące własnością Natalii. Robili to za zgodą rodzinnego klanu,

ba, za jego namową. Natalia aż ugięła się pod tak niespodziewanym

ciosem. Odebrano jej ostatnią rzecz w życiu, w imię Boga i miłosierdzia

rzekomo. Długo płakała nad własną bezsilnością, a w rozbudzonej

wstrząsem wyobraźni przesuwały się obrazy domu. Poczucie krzywdy było

tak ogromne, że pokonało dotychczasowy strach. Wtedy podjęła jedną

z ważniejszych decyzji w życiu, że jednak opowie światu swoją historię,

bez względu na to, jak świat ją przyjmie. Dzięki temu poczuła, jak wraca

do życia, budząc się z letargu, który zafundował jej los. Była przecież

człowiekiem mającym prawo do własnego życia i zapragnęła skorzystać

z tego prawa. „Jestem głupia, zamartwiając się tym, co powiedzą inni.

Niech mówią, co chcą, spróbuję zmierzyć się z przeszłością. Raz kozie

śmierć”, zdecydowała bez wcześniejszego już wahania się. Poczuła w sobie

przypływ sił pozwalający raz jeszcze stanąć naprzeciwko wyjącego wiatru,

choć doskonale zdawała sobie sprawę, że będzie to potężna wichura

mogąca zmieść ją z powierzchni ziemi.

Po

powrocie z pracy do domu wyciągnęła swój zakurzony zeszyt

z zapiskami, próbując przelać na papier morze wspomnień wypełniających

od dawna jej umysł. Nie była pewna, co z tego wyjdzie, ale nie chciała już

wycofać się z raz podjętej decyzji. Dalsze zastanawianie się nad tym

przyniosłoby jedynie kolejne wątpliwości i wahanie się. Korzystając z ciszy

panującej w domu, pozwoliła myślom przenieść się do miejsca, gdzie

wszystko kiedyś się zaczęło, na długo przed tym, zanim przyszła na świat.

KAPLICZKA

ZWANA KRZYŻEM

Przed

wiekami nad Krainą Tysiąca Jezior szumiała dzika puszcza.

background image

Majestatyczne sosny, sędziwe dęby, smukłe świerki, graby i białe

brzozy wznosiły dumnie swe czoła ponad całe zastępy drobniejszych
gatunków swoich braci i sióstr, pnąc się w górę, ku nieboskłonowi.

Smagane wichrami, ogrzewane słońcem i otulane pierzyną śniegu

rozrastały się coraz bardziej pewne niezmiennej władzy nad światem.

Zielony płaszcz boru osłaniał królestwo zwierząt żyjące pod jego

bezpiecznymi konarami. Żywił i chronił wszelkie leśne stworzenia, jak

przystało na władcę ziem, z dumą spoglądając na dorodne żubry,

jelenie czy łosie pasące się ogromnymi stadami na jego soczystych

pastwiskach ukrytych pośród rzek i jezior. Ptactwo wiło gniazda

w wiekowych konarach drzew, sławiąc nieprzemijającą potęgę puszczy

symfonią tysiąca głosów. Kiedy więc wśród leśnych ostępów pojawił się

człowiek, dobrotliwa puszcza dała mu schronienie, nie pozwalając

zaznać głodu. Nikt go nie pytał, skąd przybył i po co. Przybysz nie

płoszył zwierząt, nie zakłócał też odwiecznej harmonii natury. Na

najwyższym z pagórków własnymi rękami zbudował skromną budowlę

i odszedł tak cicho, jak się pojawił. Budowla została.

Po

jakimś czasie na skraju nieprzebytej puszczy znów pojawił się

człowiek. Ten nie był zagubionym wędrowcem, ten okazał się

największym wrogiem boru. Wycinał wiekowe drzewa i zabijał

zwierzęta. Przez dzikie ostępy przebiegł jęk zgrozy. Nieznany

dotychczas wróg zatapiał swoje chciwe szpony we wnętrzu królestwa,

które miało trwać wieki. Pod jego toporem padały wiekowe kolosy

zdziwione własną bezsilnością, krew zabijanych królów puszczy

plamiła czerwienią zielone poszycie boru, napełniając okolicę

zapachem śmierci i trwogi. Las umierał, jego epoka dobiegała końca.

A człowiek parł naprzód, usiłując wydrzeć konającemu borowi jak

najwięcej tajemnic, lecz pradawny władca do końca pozostał dumny.

Cofał się przed chciwością ludzką w dostojnym milczeniu. Może

dlatego nikt nigdy nie poznał prawdy o dziwnej budowli wyłaniającej

się z gąszczu wycinanego lasu. Kogo przed wiekami Bóg natchnął

myślą o postawieniu pomnika wiary w tym właśnie miejscu, nie

wiadomo. W czyim sercu powstał ten jakże niezwykły plan budowli

i czyje ręce gładziły kamienie na budowę, nie wiadomo. Wiadomo

background image

jedynie, że budowniczy był człowiekiem wielkiej wiary, skoro nie

zwątpił w sens swego dzieła stawianego na bożą chwałę, ufając, że
przetrwa wieki. Jedna z legend głosi, że król Jagiełło, zabłądziwszy

w gęstwinie boru, usnął na wzgórzu i we śnie anioł wskazał mu drogę

do ludzkich osad. Król z wdzięczności za ocalenie nakazał zbudować

kapliczkę, uznając to miejsce za cudowne. A może u stóp wzniesienia,

w prastarych czasach historii, w miejscu zrytym uderzeniami piorunów

znajdowały się wrota piekieł i budowniczy cudem wyrwawszy się z ich

otchłani, na tym właśnie pagórku dziękował Bogu za pomoc, stawiając

na pamiątkę zwycięstwa nad złem ów pomnik wiary? Może kapliczka

miała być dowodem boskiej potęgi nad mrocznymi siłami, które nigdy

nie miały już zapanować nad światem? Nikt nigdy nie poznał prawdy,

tajemnicę znała tylko puszcza, niemy świadek minionych wieków. Gdy

zatem z głębi konającego pod toporami drwali boru wyłoniła się

skromna szara budowla, miejscowi nazwali ją Krzyżem, uznając to

miejsce za wyjątkowe.

Mijały wieki. Królowie

rodzili

się i umierali. Wielkie rody powstawały

i upadały. Czas zmieniał wszystko dokoła: ludzi, historię i obyczaje,

a kapliczka stała tak, jak ją zbudowano, skromna, prosta i milcząca.

Nie

bez przyczyny ówczesna ludność uznała to miejsce za święte. Na

pewno pierwsze cuda zdarzały się już w zamierzchłych czasach, tylko

nikt dziś o nich nie pamięta, ale potem było ich więcej, takich

mniejszych, tutejszych, co pozwoliło mieszkańcom utwierdzić się

w przekonaniu, że pod Krzyżem można wyprosić łaskę u Boga. Ktoś

modlił się, żeby sąsiadowi wyzdychało bydło i stał się cud, bydło

wyzdychało. Ktoś inny skrzywdzony przez złego i zawistnego sąsiada

wymodlił pod Krzyżem wypadek jego syna, bo przecież za grzechy

ojców powinny płacić dzieci. Wypadek zdarzył się, a zarazem cud

także. Jakaś panna na wydaniu modliła się żarliwie o dobrego męża,

najlepiej księcia z bajki, w tym miejscu Bóg jednak nie zawsze mógł

spełnić prośbę, bo książąt od dawna nie było, ale jakiś tam czasem

jeszcze się znalazł i uszczęśliwiona dziewczyna twierdziła, że stał się

cud. Innego rodzaju cuda też się zdarzały. Matka, wznosząc ku niebu

oczy zalane łzami, błagała Boga, żeby przeklął jej córkę, paliła świece

background image

w tej jakże ważnej intencji, ale nie uprzedzajmy historii…

Czas

płynął. Nikt nie był w stanie go zatrzymać, ani też zmian, które

niósł ze sobą tak zwany postęp. Zmieniał się krajobraz piastowskiej

krainy, a wraz z nim zmieniały się obyczaje i ludzkie myślenie.

W dawnej Polsce wszystko było inaczej. Polskie wioski niczym nie

przypominały tych dzisiejszych. Małe, zazwyczaj drewniane i kryte

słomą domki przeważnie mieściły w swym wnętrzu liczną rodzinę

posłuszną woli gospodarza, który, rzecz jasna, był też głową rodziny.

Młodzi szanowali decyzję ojców, nie śmiąc się im przeciwstawić.

Szanowali także odwieczne tradycje przekazywane zazwyczaj

z pokolenia na pokolenie. Jedną z nich było kojarzenie małżeństw.

Dawniej nie było rozpusty ani samowoli. Nie było randek przy blasku

księżyca. Jeżeli już coś takiego się zdarzyło, to na pewno nie przy

blasku księżyca, za to w wielkiej tajemnicy, żeby broń Boże nikt się

o tym nie dowiedział. Rodzice sami decydowali, za kogo wydać córkę,

albo z kim ożenić syna. Zazwyczaj zwracano się z tym do swata, który

zawodowo trudnił się kojarzeniem par, ten zaś robił rozpoznanie wśród

kandydatów, uzgadniając wstępnie z ojcem panny warunki ożenku

i uzyskawszy zgodę, jechał z kawalerem w swaty, by oficjalnie

potwierdzić fakt, a jednocześnie dobić targu w sprawie posagu. Posag

był nieodłącznym atrybutem w kojarzeniu par i im był większy, tym

większe powodzenie miała panna. Najsmakowitszym kąskiem były

wówczas ojcowskie morgi, a mogąca na nie liczyć panna mogła

grymasić przy wyborze męża, patrząc na innych z góry. Nie wszyscy

chłopi posiadali jednak dość ziemi, by należycie wyposażyć dzieci,

posag był więc wtedy skromniejszy: jakaś krowina, parę pierzyn

i poduszek. Po zmówinach dawano na zapowiedzi w kościele i młodzi

wkrótce stawali na ślubnym kobiercu.

W taki

to

bardzo prozaiczny sposób, pozbawiony nawet odrobiny

romantyzmu, Józef Polańczyk, ojciec Natalii, wżenił się w rodzinę

Polangisów, biorąc za żonę najstarszą córkę, Rozalię. Młodzi po ślubie

zamieszkali u rodziców Rozalii, w jednej izbie razem z jej rodzicami

i rodzeństwem. W dawnej Polsce większość ludzi tak mieszkała. Pół

background image

biedy, jeżeli młodzi jakoś dogadywali się ze starszymi, gorzej było, gdy

pod takim dachem zabrakło zgody.

W domu Polangisów

chyba

nigdy jej nie było. Franciszek, głowa

rodziny, świeć Panie nad jego duszą, był cholerykiem trzymającym ster

władzy w swoich rękach. Do niego należało zawsze ostatnie słowo, jak

więc zdecydował, tak musiało być, i nie było zmiłuj się. Nie był

wyrywny do obrabiania pola, do tego miał dzieci i parobka, sam

zajmował się czymś lepszym niż praca na roli, był cieślą budującym

domy w okolicy. Żona jego, też Rozalia, niewiele różniła się

charakterem od męża. Pochodziła z sąsiedniej parafii, z rodziny

o litewskich korzeniach, z natury nie pałała więc miłością do Polaków.

Mówiąc wprost, była Litwinką z krwi i kości i miała w sobie tyle

zajadłości, że starczyło na całe życie, by nienawidzić męża, zięcia

i paru innych osób. A Józef Polańczyk? Niewiele miał do gadania, za to

do słuchania całą litanię skarg i pretensji, że dziad, że biedny, że głupi

i nieuczony. Co prawda jego żona też uczoną nie była, była natomiast

nieodrodną córką swoich rodziców. Po nich dziedziczyła rodowe cechy.

Jakie szanse na szczęście miał Polańczyk? Prawdopodobnie niewielkie,

bo przedsiębiorcza żona starała się przejąć ster władzy, zachowując

jednak pozory uległej i bogobojnej kobiety. Z domu rodzinnego

wyniosła zasadę, którą kierowała się całe swoje życie z mniejszym lub

większym powodzeniem, że „w życiu trzeba być chytrym, ponieważ

pokorne cielę dwie matki ssie, a harde ni jednej”. Nie zadzierała

z ojcem, puszczając męża na pierwszy ogień, ilekroć coś zaczynało

iskrzyć. A iskrzyło coraz częściej i coraz mocniej. Zięć nie godził się

być służącym własnych teściów. Józef pochodził z biednej, ale

porządnej rodziny. W jego rodzinnym domu nie było zakłamania, fałszu

ani przekleństw, od których drżały ściany obwieszone świętymi

obrazami w domu teściów, ale w zderzeniu z gorzką rzeczywistością

zawsze przegrywał. Brał przysłowiowe baty, lecz nie dał się nagiąć do

poziomu Polangisów, choć ci stosowali wobec niego różne formy

nacisku. Teściowie byli chorzy z nienawiści, nie mogąc złamać uporu

zięcia. W głowach im nie mieściło się, że ktoś może mieć odmienne od

nich zdanie. Przecież to było wbrew odwiecznym prawom i ich

background image

świętym zasadom. Jakby tego było mało biednym teściom, doszedł też

inny problem, postęp. Dawne zasady traciły coraz bardziej na
wartości. Z każdym rokiem, według nich, działo się coraz gorzej.

Zżerała ich świadomość, że w świecie zachodzą zmiany, na które oni co

prawda nie godzą się, ale też nie mają na nie wpływu, i że zięć,

wyślizgując się spod ich władzy, może zwyczajnie w świecie zostawić

ich córkę i odejść od niej, a to byłoby nie do przełknięcia. Gdyby nie daj

Boże coś takiego się stało, na pewno ziemia drżałaby w posadach i Bóg

upomniałby się o ich krzywdę, Polangisowie byli bowiem bardzo

wierzącą rodziną, świętych obrazów było u nich więcej niż

w niejednym kościele, a na szyi każdego członka rodziny wisiał

obowiązkowo święcony krzyżyk. Tylko w ich sercach nie było Boga,

ale nikt przecież nie nosił serca na wierzchu, ani kiedyś, ani obecnie.

Kiedy

awantury pomiędzy upartym zięciem a teściem zdawały się

sięgać apogeum, a koniec świata nie następował, Polangisowie, po

długich naradach ubarwionych odpowiednią dawką przekleństw,

postanowili pokazać wszystkim w okolicy, jacy to oni są

wspaniałomyślni i dać młodym kawałek pola, stawiając oddzielny dom,

tak by Polańczykowie mogli pójść na swoje. Darowizna nie odbywała

się w duchu życzliwości, ziemię skaził jad nienawiści osłonięty woalką

fałszywej dobroci. Może właśnie wtedy jakaś kropla rodowego jadu

Polangisów zapadła w ziemię darowaną znienawidzonemu zięciowi,

przedostając się do jej wnętrza, gdzie przed wiekami zatrzasnęły się

wrota piekieł? Może ta właśnie kropla stała się początkiem ponurej

historii? Może tak było? A może prawda sięga zamierzchłych czasów,

gdy różni bogowie rzucali na siebie klątwy i jakaś z nich przetrwała

wieki, by odżyć na nowo we współczesnym świecie?

Polangis

postawił córce i zięciowi stodółkę i to tam natychmiast

przeprowadził się Polańczyk z żoną, jeszcze zanim zbudowali dom.

Późniejszy dom był drewniany, mały, jednoizbowy, jak niemal każdy

stawiany w tamtych czasach, ale był. Piec też mieli, co prawda gliniany,

lecz własny. Młodzi wylepili gliną ściany izby, postawili łóżko i stół,

zaczynając gospodarzyć na swoim. Było pod górę, było ciężko, lecz

Józef nie skarżył się, ciężka praca była wpisana w życiorys każdego

background image

chłopa i od tego nie było ucieczki. Powoli dorabiali się zwierząt

i chleba. Czas płynął, ale teść nigdy nie wybaczył zięciowi uporu, nigdy
nie podali sobie ręki i nigdy nie usiedli razem przy stole. Rozalia

biegała do rodziców, każdą córkę ciągnie do matki, ją też ciągnęło,

żeby zamienić z matką choćby parę słów. Kiedy ludzie zaczęli

przebąkiwać o bezpłodności Polańczykowej, ona wspaniałomyślnie

wydała na świat córkę Wandzię. Maleństwo to było nagrodą za

niespełnione nadzieje, za brak miłości i uległość, bo chociaż Rozalia

zawsze wszystko wiedziała lepiej od męża, ten nie zawsze szedł na

ustępstwa. Biedna kobieta nieraz gryzła palce w bezsilnej złości, lecz

nic nie mogła zrobić. Nie potrafiła jednak wybaczać, dusiła więc

w sobie nienawiść, obłudnie się przy tym uśmiechając. Wandzia

chowała się zdrowo. Matka chuchała i dmuchała na nią, byle tylko jej

malutka bogini czuła się uwielbianą. Cztery lata później Rozalia powiła

syna. Polańczyk doczekał się dziedzica i na tym powinien zakończyć

płodzenie dzieci. Żona tak postanowiła, tak więc musiało być. Nie było

odstępstwa od jej świętych zasad, ale zasady zasadami, a życie życiem.

Kiedy po raz trzeci Rozalka poczuła się brzemienną, świat stanął

w płomieniach. W domu Polańczyka rozpętało się piekło. Rozalia

pokazała swoje prawdziwe oblicze. Nienawidziła męża, którego

wybrano jej wbrew woli i nienawidziła tego, co w niej rosło z jego

powodu, bo ona przecież niczemu nie była winna. Ona była ofiarą. Nikt

zresztą jej nie winił, ale i bez tego wybielała siebie, rozgrzeszając się

przy okazji z nienawiści spalającej ją od środka. Oficjalnie zaś

zachowywała się bez zarzutu, szanowała męża, jego rodzinę, chodziła

do kościoła, do spowiedzi i, ogólnie rzecz ujmując, była wzorem matki

i żony. W głębi duszy zdolna była jednak do każdego draństwa, byle

pozbyć się niechcianego przychówku i tylko stanowcza postawa jej

męża nie pozwoliła na zabicie dziecka. Jego upór nie złagodził w niej

rozbudzonych uczuć, a nie mogąc zmusić go do zgody na pozbycie się

problemu ani wrzaskiem, ani łaską, postanowiła u Boga szukać

pomocy. Każdego ranka po wyprawieniu męża w pole, podążała pod

Krzyż i tam na kolanach prosiła Najwyższego o pomoc w pozbyciu się

tego, co w niej żyło i rozwijało się.

background image

– Boże

Przedwieczny, oto

ja Twoja służebnica, staję przed Tobą

w całej swej niewinności, zanosząc pokorne modły przed tron Twój
Niebieski. Niech przepadnie to, co żyje we mnie wbrew mojej woli.

Niech zgnije, zanim ujrzy świat, niech nigdy nie otworzy oczu ani nie

wyda głosu. Ty wiesz, Dobry Boże, że jestem ofiarą i nic nie mogę

zrobić, ale Ty Panie wysłuchaj mnie i nie karz jeszcze bardziej.

Zabierz Boże to nienarodzone szczenię, do którego czuję jedynie

nienawiść, natchnij mojego męża opamiętaniem i zbaw mnie od

grzechu. Amen.

Modlitwa

przynosiła jej ukojenie. Wierzyła, że Bóg jest miłosierny

i nigdy nie odmawia pomocy, jej modlitwy na pewno zostaną

wysłuchane, a mąż przykładnie ukarany za to, co zrobił wbrew jej woli,

i nie ośmieli się przeciwstawić Niebu. Ona zaś, bielsza niż lilia, bez

reszty poświęci się wychowaniu Wandzi. Wierzyła w to z całych sił.

Była przecież dobrą chrześcijanką, wypełniała boskie przykazania,

dlaczego Bóg miałby się zatem przeciwstawić jej pragnieniom? Bóg

musiał spełnić jej prośby, innego wyjścia nie miał. Właściwie to

mogłaby rzecz załatwić po cichu, nie pytając męża o zgodę, ale wtedy

zgrzeszyłaby wobec Boga. Bała się kary bożej i wyrzutów sumienia,

dlatego pozostawiła ten problem Niebiosom. Każdego dnia modliła się

żarliwie, oczekując na cud. I stał się cud. Dobry Bóg wysłuchał swoją

owieczkę, zamieniając jedno życie w maleńką narośl w organizmie

drugiego dziecka, ale Rozalia nie mogła o tym wiedzieć. Dni zmieniały

się w tygodnie, potem przeszły w miesiące, a z Góry nie było żadnej

konkretnej odpowiedzi. Szanse na pozbycie się problemu malały, za to

wzrastała nienawiść do tego, co poruszało się pod jej matczynym

sercem. To samo serce, które było zdolne tak strasznie nienawidzić,

wylewało zdroje miłości na Wandzię. Jej każde spojrzenie było

spojrzeniem aniołka, każde wypowiedziane słowo, liturgią. Zakochana

matka widziała w córce świętą. Ojciec dziecka jakoś nie mógł dostrzec

w niej żadnej świętości. Wandzia była rozpuszczoną do granic

wytrzymałości dziewczynką uważającą się za pępek świata. Rządziła

matką według własnej woli, bo ojciec nie pozwalał wejść sobie na

głowę. Jeżeli kiedykolwiek podniósł głos na najstarszą latorośl, matka

background image

niczym tygrysica stawała w jej obronie.

– Zapłaci ci Wandzia za wszystko. Pamiętaj, że nieraz będziesz przez

nią płakać. Poczekaj, aż dorośnie – prorokował Józef,

nie

mogąc

uniknąć tarcia pomiędzy nim a żoną.

– To moja córka. Jak tobie niedobrze, to wynoś się stąd. Zobaczę, jak

ty wychowasz bachora, któregoś zrobił. Pamiętaj, że ja chować nie

będę. Coś chciał, będziesz miał, a od Wandzi poszedł won. Masz swego

syna. Dziad sakramencki, sam żreć nie ma co, a dzieci narobił –

syczała jadowicie.

Józef

nie

odzywał się, tylko ubierał się i wychodził na podwórko. Nie

chciał wszczynać w domu kolejnej awantury. W takiej mniej więcej

atmosferze oczekiwano przyjścia na świat kolejnego potomka

Polańczyka. Kiedy już nadszedł czas rozwiązania, mąż, by zapewnić

Rozalii bezpieczny poród, przywiózł do domu akuszerkę mającą

doświadczenie w odbieraniu porodów, i tak któregoś wiosennego dnia

na świat przyszła mała dziewczynka z oczami jak węgielki. Córka

kobiety spod Krzyża.

OJCIE

C

Starzy

ludzie opowiadali kiedyś, że w chwili narodzin dziecka Bóg

zapisuje je w swojej Księdze Życia i że od strony owej księgi zależy los

nowo narodzonego. Nie wiadomo, na której stronie zapisany został los

niechcianego dziecka, może na okładce, może w ogóle zabrakło dla

niej miejsca w Bożej kartotece? A może Bóg wcale nie oczekiwał jej

narodzin? Natalia, bo takie nadano jej imię, nie martwiła się

o przyszłość. Nie przeszkadzało jej to ani trochę, że kołyska jest

z odzysku po starszym rodzeństwie, a może nawet jeszcze po wuju, że

chatka mała i ciemna i że matka nie pochyla się nad nią z czułością

i nie zasypuje ją tysiącem pocałunków, jak robią to inne matki. Nie

martwiła się też tym, że starsze rodzeństwo traktuje ją jak zło
konieczne. Leżała w kołysce, wodząc ciemnymi ślepkami za osobą,

która najczęściej spoglądała na nią z góry. Tą osobą w życiu Natalii był

jej

ojciec.

Zanim

dziewczynka

zaczęła

cokolwiek

rozumieć

z otaczającego ją świata, jej malutkie serduszko przylgnęło do

background image

ojcowskiego serca na zawsze. Serce ojca było ogromne i złote.

Polańczyk kochał swoją córeczkę za siebie i matkę, która od pierwszej
chwili nienawidziła ją z całych sił. Józef wiedział o tym. Może czuł się

winny? Może wierzył, że z biegiem lat żona zmieni swoje podejście do

ich najmłodszego dziecka? Może wierzył w Boską Opatrzność,

z ufnością powierzając los Natalii Jego miłosierdziu? Córka nigdy się

o tym nie dowiedziała. Pierwszy dotyk spracowanej ręki był dotykiem

ojca, zapach machorki i potu był zapachem ojca, pierwszy rodzicielki

całus był pocałunkiem od ojca, szorstki policzek też należał do ojca.

Matki w jej życiu nie było. Biedne dziecko nie rozumiało, dlaczego

matka zajmuje się tylko starszym rodzeństwem, dlaczego Wandzia jest

cudna, a ona nie. Dlaczego Kacper jest tuż zaraz po Wandusi

w hierarchii rodziny, a nie mała Natalka. Czasem jednak zdarzało się

coś niezwykłego w życiu niechcianego maleństwa, a matka zajmowała

się także nią. Było to zazwyczaj wtedy, gdy cała rodzina jechała do

kościoła lub z wizytą do rodziców Józefa. Ale nawet w takich chwilach

matka nigdy nie dotknęła jej dziecięcej główki, nie okazała jej czułości,

choćby na pokaz. Szarpała ją za rękę, nakazując stać obok siebie,

zamiast pozwolić biec za ojcem, nie szczędziła szturchańców ani

upomnień, ale opiekowała się córką i niczego nie można było zarzucić

porządnej matce. A porządną to ona była nad wyraz. I uciemiężoną, bo

przecież na jej głowie była opieka nad trójką dzieci i obejściem,

dlatego wszyscy dokoła musieli widzieć jej wyrzeczenie, zwłaszcza

teściowa. Polańczykowa, uczciwa i szczera kobieta patrząca każdemu

prosto w oczy, fałsz synowej brała za dobrą monetę. Do głowy jej nigdy

nie przyszło, że jest oszukiwana. Wierzyła w to, co widziała, kiedy więc

Rozalia żaliła się jej na męża, ta zawsze brała jej stronę. Zawsze winny

był mąż, a Rozalia nigdy nie czuła się winna, pomijała milczeniem fakt,

że tak dopiekała mężowi w czterech ścianach domu, że ten

wielokrotnie miał ochotę rzucić wszystko i pójść, gdzie oczy poniosą,

byle dalej od niej. Nie rzucił i nie odszedł, tylko w takich chwilach

wychodził z domu i siadał za stodołą, spoglądając w stronę rodzinnej

wioski i płakał, gdy nikt nie widział. Nie skarżył się matce, może

wstydził się kalać własne gniazdo? Może czuł się winny, że nie jest

background image

w stanie dać więcej swojej rodzinie? Może po latach życia dał za

wygraną, godząc się na to, by być życiowym ciamajdą w oczach żony?
Bo za takiego go uważała w czterech ścianach domu. A może gdzieś

w głębi duszy czuł, że niewiele już mu zostało życia? Może dlatego, gdy

coś robił w obejściu, a żona jak zwykle piłowała go, że źle robi, bronił

się mówiąc: „Na mój wiek wystarczy”. A przecież był młody, zdrowy

i silny.

Natalka

paluszkiem dotykała kropel na jego twarzy, obejmując

rączkami za szyję. Tak bardzo go kochała. Odkąd podrosła nie

odstępowała swego taty na krok, zasypując go tysiącami jakże

ważnych dziecięcych pytań. Była niczym mały piesek chodzący krok

w krok za swoim panem, na złość starszemu rodzeństwu i matce,

zwłaszcza matce, która nie mogła wyładować złości na niej z bardzo

prostego powodu: bała się męża. Była na tyle chytra, by zdawać sobie

sprawę, że jeżeli bez powodu zbije małą, w domu rozpęta się piekło.

Nie byłaby kobietą, gdyby nie znalazła innych sposobów na najmłodszą

latorośl. Najprostszym było odpychanie Natalii od siebie, dzięki czemu

piekła dwie pieczenie przy jednym ogniu, bo gdy mąż brał w obronę

najmłodsze pisklę, Rozalia krzyczała:

– Zrobiłeś

bachora, to

go teraz chowaj, bo ja nie będę. Ja tobie

gadała, że nie chcę jej mieć, aleś postawił na swoim, to teraz chowaj.

Ty myślisz, że kim ja dla ciebie jestem? Służącą?

Dziewczynka

przysłuchująca się słowom matki nie rozumiała ich

sensu, lecz one padały tak często, że zapamiętała je niczym pacierz.

I odruchowo garnęła się do ojca. Ojciec brał malutką na ręce,

przyciskając mocno do siebie. Mimo natłoku zajęć w gospodarstwie

zawsze znajdywał chwilę, by pochylić się nad kruszynką trzymającą się

w jego pobliżu. Polańczykom po chudych latach biedy zaczęło powodzić

się odrobinę lepiej. Rozbudowali dom i stodołę. Gliniany piec zastąpili

kaflowym, wykopali studnię na podwórku i podłączyli prąd do

budynków. Z tym podłączeniem prądu też była afera na całą okolicę.

Polangis bowiem uznał, że elektryfikacja jest zbytkiem ponad miarę,

rozpustą i wymysłem diabła, i nie ma mowy, żeby on, lub ktoś z jego

rodziny, zgodził się na tak niedorzeczny krok w życiu. A skoro on tak

background image

postanowił, tak musiało być. Mimo tego, że Józef mieszkał oddzielnie,

stary kategorycznie zakazał mu podłączenia prądu. Zięć, jak było do
przywidzenia, miał własne zdanie na ten temat i nie zamierzał ulegać

woli teścia. Awantury nie dało się uniknąć. Polangis oszalał

z wściekłości, poruszył niebo i ziemię, odwiedził wszystkie ówczesne

urzędy, starając się zaszkodzić zięciowi. Jego małżonka Rozalia,

mająca na usługach niebo, piekło i cały wieniec cnót na pokaz, leżała

plackiem pod Krzyżem, przeklinając ród Polańczyka do może jakiegoś

setnego pokolenia. Wszystko na nic. Córka najchętniej opowiedziałaby

się po stronie swoich rodziców w sprawie elektryfikacji, uważając to

za zbytek, bowiem dotychczas wystarczała jej lampa naftowa, po co

zatem było to zmieniać i narażać skromny budżet na dodatkowe

wydatki? Nie miała jednak odwagi przeciwstawić się teściom

popierającym decyzję syna. Dzięki niezłomnej postawie Polańczyka

któregoś jesiennego popołudnia w domu Natalki zabłysło światło.

Lampa naftowa, rozjaśniająca dotychczas ciemności, trafiła do

komórki, zajmując jednak odpowiednie miejsce w razie potrzeby.

Pamiętny

to

był rok dla najmłodszej z rodu, bowiem matka

zdecydowała, że czas wyrzucić kołyskę, w której spała Natalka. Co

prawda było jej już ciasno spać tam, lecz wolała leżeć z podciągniętymi

pod bródkę nóżkami, niż z Wandzią w jednym łóżku. Nie umiała

wytłumaczyć, dlaczego czuła obrzydzenie do starszej siostry.

– Natalka, będzie ci wygodniej spać w dużym łóżku – tłumaczył

ojciec

popierający decyzję żony.

– Nie

chcę spać z Wandzią, bo ona sika w nocy do łóżka.

– Wandzia

jest już duża. Chodzi do szkoły. Nie wolno kłamać na

temat siostry.

– Ja nie kłamię. Ona szczy w nocy w łóżko. Szczypie mnie i spycha,

a mama na mnie krzyczy – żaliła się

ze

łzami w oczach.

Mimo

protestów od decyzji ojca nie było odwołania. Dostała od niego

pajdę chleba, kubek mleka i musiała położyć się spać obok Wandzi.

W nocy obudziło ojca zapalone światło, usiadł na łóżku. Natalia

wymiotowała wypitym wieczorem mlekiem, siedząc w kałuży

wsiąkającego w siennik moczu Wandy. Zabrał dziecko z łóżka,

background image

ściągając z niej mokrą koszulinę, gdy tymczasem matka, potulna jak

nigdy, pościeliła jakąś derkę pod tyłek Wandusi. Od tamtej pamiętnej
nocnej awantury Wandzia przestała sikać do łóżka. Biedna Wandzia.

Musiała wstawać w nocy, by wysikać się, gdy znienawidzona przez nią

siostra spała smacznie obok.

Czas

nie stał w miejscu, płynął, a Natalia coraz więcej rozumiała

z otaczającego ją świata. Coraz bardziej separowała się od

rodzeństwa, które podjudzane przez matkę z góry patrzyło na małą

siostrę. Matkę omijała wielkim łukiem, garnąc się pod opiekuńcze

skrzydła ojca. Dziewczynka najbardziej lubiła niedziele. W niedzielę

ojciec nie szedł do żadnej roboty, siadał przy stole, robiąc skręty

z machorki. Mała bez żadnej obawy siadała mu wtedy na kolanach,

bawiąc się jego gęstą czarną czupryną. Czasem sięgała po leżącą na

stole książeczkę do nabożeństwa, oglądając rysunki świętych. Ojciec

wtedy opowiadał o Bogu. Bóg w pojęciu dziecka był tak samo dobry jak

on, ba, podobny był do jej taty, choć może bardziej przypominał

dziadka Polańczyka. Dziadka Natalia kochała bardzo. Był drugim

człowiekiem w hierarchii jej miłości. Był wysoki, prosty, siwy, miał

gęstą czuprynę i sumiaste wąsy. I był dobry, jak dobry powinien być

dziadek dla wnucząt. Dziadkowi można było usiąść na kolanach,

zburzyć jego srebrne włosy, objąć za szyję, a w kieszeni marynarki

znaleźć miętowe groszki. Dziewczynka uwielbiała jeździć z tatą do

dziadka Polańczyka. Dziadek zawsze stał w progu, witając ich

serdecznie. Otoczony wianuszkiem dorosłych synów wyglądał niczym

stary dąb: mocny, potężny i bezpieczny. Wnuczka z niekłamaną

radością biegła do niego, lądując mu na kolanach, gdy tylko usiadł

z tatą przy stole. Babcię kochała mniej, bo ta zaraz podawała na stół

jedzenie, robiąc miejsce także dla wnucząt. Matka Natalii nigdy nie

sadzała ją do stołu, mała jadała gdzieś w kącie, na łóżku albo na stołku,

skąd więc mogła wiedzieć, że trzeba usiąść do stołu? Krępowało ją

jedzenie przy stole, uciekała od tego nieszczęsnego rytuału, jak mogła,

nie starając się niczego tłumaczyć. I chociaż chętnie jeździła z ojcem

do dziadków, to wspólny obiad był dla niej udręką, której nie mogła

background image

znieść. Natalia nie tylko dziadka kochała, kochała też bardzo jego

dom. Dom dziadka Polańczyka był inny niż jej rodzinny dom. Był tak
samo drewniany, ale inny, dom dziadka miał duszę. Był ciepły, czysty

i pachnący chlebem. W oknach wisiały zasłonki, na parapetach

w doniczkach rosły kwiaty, drewniane podłogi lśniły wyszorowanymi

deskami, a na stole zawsze leżała czysta cerata. Na kredensie stało

sito z ciastkami babci wypieku. Za oknem rósł jaśmin, a może bez,

mała Natalia nie rozróżniała jeszcze gatunków roślin. W małym

ogródku kwitły kwiatki, nieco dalej, za płotem rosły rozłożyste

jabłonki, pod nimi zaś krzaki porzeczek i agrestu. Na środku podwórka

była wyłożona kamieniami piwnica wiejąca chłodem w upalne dni lata.

Przechowywano w niej ziemniaki zimą i jedzenie latem. Dzieciom nie

wolno było tam zaglądać, ale kto by zdołał je upilnować? Marzeniem

dziewczynki było mieć kiedyś taki dom dla siebie, ciepły i bezpieczny.

Nie rozumiała skąd w jej serduszku brały się takie dziwne pragnienia,

tak samo jak nie rozumiała, dlaczego czuła się inna niż jej starsze

rodzeństwo. Czasem zdawało się jej, że mieszka w zupełnie innym

świecie i pragnęła powrócić tam i nie mogła, skrywała więc głęboko

swoją niemoc, godząc się z rzeczywistością. Bo trzeba zauważyć, że

Natalia od początku była bardzo skryta i uparta. Od małej dziewczynki

była odludkiem. Żyła w dwóch różnych światach, tym, w którym

urodziła się, i tym wyimaginowanym. Ten drugi był oczywiście

ciekawszy i piękniejszy, i bardzo baśniowy, dlatego że przepełniony

miłością, której zabrakło w jej prawdziwym życiu. Ona jednak głęboko

wierzyła, że kiedyś trafi do swojego świata, że pozna czuły dotyk

matczynych rąk, że wszystko się zmieni i razem z rodzeństwem

pobiegnie słoneczną łąką na spotkanie z ojcem powracającym z pola.

Tymczasem rzeczywistość mocno odbiegała od jej najskrytszych

dziecięcych marzeń.

Był też

dom

drugich dziadków, Polangisów. Tam Polańczykówna

bywała od wielkiego dzwonu, chociaż dziadkowie mieszkali

o przysłowiowy rzut kamieniem od nich. Dom Polangisów stał na skraju

lasu, dlatego bardzo szybko utarło się powiedzenie „pod lasem”.

Matka nie zabierała najmłodszej latorośli ze sobą ilekroć szła do domu

background image

„pod lasem”, starsze rodzeństwo było uprawnione do wizyt w domu

babci Rozalii, ona nie. Dziewczynka nie lubiła tamtego domu ani jego
mieszkańców. Bała się dziadka Franka. Był łysy, milczący i ponury,

w pojęciu dziecka. Na osmolonej sadzami kuchni stał jego niebieski

czajnik, którego nikt z domowników nie miał prawa tknąć. Dziadek

bowiem od wielu lat był oddzielony od reszty rodziny. Natalka nie

miała pojęcia, kto tak zadecydował, ale prawdą było, że dziadek nie

miał własnego łóżka i od lat spał na piecu. Sam sobie też gotował. Jadł

przeważnie soloną słoninę z cebulą, popijając ją herbatą. Babcia też

nie należała do wylewnie okazujących uczucia. Ubrana w szarobure

szarawarki albo kogoś wyklinała, albo rozmawiała sama z sobą, nie

zważając na otoczenie. W ich domu było brudno i panował zaduch.

Ukochany synek babci Rozalii lubił majstrować przy różnych silnikach,

a śruby, jakieś części, koła od motoru, blachy i wszechwładny smar

wypełniały kuchnię. Pół biedy, kiedy było lato, wtedy majster składał

swoje motocykle na podwórku, lecz z nastaniem chłodów zwalał się

z całym kramem do domu, uruchamiając tam motor. Dziadka Franka

krew wtedy zalewała, babka Rozalia za to była w siódmym niebie, bo

za pośrednictwem syna mogła dopiec mężowi i awantura była

nieunikniona. Trzaskanie drzwiami i przekleństwa niosły się echem po

okolicy, ginąc gdzieś w oddali. Potem następowała cisza, lecz ta

zazwyczaj nie trwała długo, skłócona rodzina żarła się bowiem między

sobą o wszystko, budząc w okolicy śmiech i drwiny. Średni syn

gospodarzył, córka natomiast poświęciła się pracy na chwałę Pana,

haftując obrusy na ołtarze w kościele. Zajmowała tak zwany „drugi

koniec domu”, czyli pokój. Tam Natalii nie wolno było wchodzić za nic

w świecie. Miała zakaz zbliżania się choćby do drzwi ciotki. Do niej

samej tym bardziej. Siostra matki uchodziła bowiem za bardzo

wrażliwą i drażliwą zarazem osobę, a przy tym bardzo utalentowaną

i oczywiście inteligentną. Wszak miała kontakt z duchownymi,

a w tamtych czasach ksiądz był nie byle jakim autorytetem. No i rzecz

jasna, była, jak reszta rodziny, też bardzo religijną kobietą, miała swój

rower, którym każdego niemal dnia jeździła na nabożeństwa do

kościoła, nie zwracając uwagi, że stara matka wyciska z siebie

background image

ostatnie siły i poty, harując w polu. Raz tylko udało się Natce zajrzeć

do przybytku chrzestnej urządzonego na wzór apartamentu. Biedne
dziecko nie wyobrażało sobie dotychczas, że można mieszkać wśród

takich wspaniałości, ale zgodziło się bez zastrzeżeń z resztą rodziny,

że ciotka nie jest byle kim.

Dziadek

Polangis miał wielki sad, do którego nikomu nie wolno było się

zbliżać ani wziąć choćby jednego jabłka bez jego zgody, bo jeżeli

zobaczył, że ktoś chodzi po sadzie wbrew jego woli, biada mu.

Gospodarz łapał w rękę kij i gonił złoczyńcę, nie szczędząc mu

przekleństw i razów. Mimo podeszłego wieku biegał bardzo szybko

i był nieobliczalny w swojej złości. Dzieci uprzedzone o tym nie

ryzykowały starcia z dziadkiem.

Dom

małej Natalii przypominał dom dziadka Polangisa. Był biedny

i brudny. Matka zajęta robotą w obejściu i opieką nad dziećmi nie

miała czasu na sprzątanie, robiła więc to od wielkiego dzwonu,

zazwyczaj dwa razy do roku: przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą.

A zresztą nie było sensu sprzątać każdego dnia ani myć garnków, jej

matka nie sprzątała i żyła, wychodząc z założenia, że brud nikomu nie

zaszkodził. Dwa rozbebeszone wiecznie łóżka z brudną pościelą

zarzucone byle jak derką, stół zastawiony brudnymi miskami

i kubkami, pod płytą kuchenną sterta śmieci i zarosłe brudnym,

czarnym śluzem okienka tworzyły wystrój wnętrza. Nie zabrakło też

obrazów

przedstawiających

wizerunki

różnych

świętych,

by

odwiedzający wiedzieli, że mieszkają tu gorliwi katolicy. W kątach

kuchni wisiały szare pajęczyny i gdy Natalka ciekawa wszystkiego co

nowe, ruszała je palcem, odrażające pająki uciekały po ścianach domu,

szukając schronienia w ciemnych kątach. Nie wiadomo właściwie

wtedy było, kto był bardziej przerażony, pająki czy dziecko.

Natalia

rosła, a razem z nią rosły marzenia o domu pełnym miłości,

ciepła i zgody. Chowała się do niego, ilekroć rzeczywisty świat

dorosłych pulsował gniewem, zatrzaskiwała za sobą drzwi, nie

pozwalając złu na przekroczenie progu jej świątyni. A tam świeciło

słońce, odbijając na podłodze złote smugi. Maleńkie drobinki kurzu

background image

czasem unosiły się w ich migotliwych refleksach, tworząc zabawne

figury. Na stole zawsze leżał chleb pachnący tatarakiem i Natalia
mogła go jeść do woli. W świecie jej marzeń nie mogło zabraknąć ojca,

sadzała go przy stole, podając dużą miskę jedzenia. Ten świat miał

przetrwać długie lata, podobnie jak szczęście, które było jej udziałem,

bo mimo wszystko dziewczynka była szczęśliwa.

Czasem

padał deszcz. Natalka uwielbiała deszcz. Spadające krople

przenosiły jej duszę w dziwny wymiar niedostępny dla innych ludzi.

Tam wszystko było inne. Jakby zaczarowane wrota odsłaniały przed

małą osóbką krainę pełną dziwów i własnych praw. Każda kropla była

żywym stworzeniem, łączyła się ze swoimi siostrami, tworząc

przepiękne rzeki, zakola i stawy zapraszające do zanurzenia się

w nich. Plusk wody brzmiał przecudną symfonią głosów w głowie

dziecka. Brodziła po osobliwej krainie wolna od zmartwień i dziwnie

zjednoczona z czarownym światem. Była tam zawsze sama, otoczona

milionami żywych kropel, a jednak nigdy nie czuła się samotna. Kiedy

deszcz przestawał padać, bajeczna kraina znikała, pozostawiając

w sercu dziecka dziwną tęsknotę, na tyle silną, że nawet piękna tęcza

w realnym świecie nie była w stanie jej ugasić. W realnym świecie

nigdy nie czuła się tak swobodnie wolna i bezpieczna. W realnym

świecie nie było dla niej miejsca wolnego od poczucia dziwnej

samotności.

Kolejnym

marzeniem dziecka były książki. Starsze rodzeństwo je

miało, chodziło bowiem do szkoły, nosząc w tornistrach skarby

nieosiągalne dla „przygłupa”, jak nazywali młodszą siostrę.

Marzycielka jednak nie byłaby sobą, gdyby nie starała się dobrać do

zakazanych rzeczy. Wystarczył moment, by elementarz znalazł się

w jej rączkach. Uszczęśliwiona chowała się gdzieś w kącie lub pod

stołem i oglądała kolorowy świat obrazków. Nie miała pojęcia, że może

być tak barwnie, nawet w marzeniach nie sięgała tak daleko.

Dostawała za to po głowie, nazywano ją „złodziejką”, ale pociąg do

książek był silniejszy od niej. Ojciec, widząc jak bardzo ją ciągnie do

nauki, na skrawkach gazety uczył ją pisać pierwsze litery i cyfry. Litery

układały się w słowa, a słowa można było czytać i pisać. Kiedy mała

background image

Natalia pojęła to, była w siódmym niebie.

Od

wiosny do jesieni córka cały czas spędzała z ojcem. Józef budził ją

rankiem, zabierając ze sobą w pole, sadzał na rozłożonej koszuli,

a sam chwytał za kosę. Mała zazwyczaj zawijała się w ojcowskie

ubranie i zasypiała w poczuciu bezpieczeństwa. Budził ją na śniadanie.

Cudowne to były ranki, gdy wszystko tonęło w miliardach kropel rosy

roziskrzonych pierwszymi promieniami słońca. Świat był nieziemsko

piękny i jakże inny od tego, który znała na co dzień. Rześkie powietrze

przesycone zapachem traw i wody, skowronek śpiewający gdzieś

w przestworzach niebios i ojciec ocierający pot z czoła składały się na

wyśniony obraz dzieciństwa. Czarny chleb wypiekany w piecu przez jej

matkę smakował lepiej od największego rarytasu, zwłaszcza gdy

okraszony był skwarką z solonej słoniny albo posypany cukrem i polany

wodą przyniesioną ze źródełka w ojcowskiej czapce przez niego

samego. Jasne było niebo nad jej głową, a jej radosny śmiech strząsał

krople rosy z cienkich pajęczych nici. Wyspana i najedzona zaczynała

wędrówki po polu, zbierając najróżniejsze kwiatki i trawki, czasem

goniła bociana spacerującego dostojnie po łące w poszukiwaniu żab,

ale najczęściej bawiła się w dom. Badylki traw były jej dziećmi, a ona

była zawsze mamą kochającą swoje dzieci. Tuliła je, kołysała

i zajmowała się nimi niczym opiekuńcza kwoka. Tak bardzo czasem

wczuwała się w rolę, że nie słyszała wołania ojca. Oderwana od

zabawy biegła pośpiesznie, bojąc się, że tato ją zostawi i pójdzie sobie,

a ona zostanie sama wśród rozległych pól. I wtedy stanie się coś

nieoczekiwanie złego, coś co odmieni jej dziecięcy świat na zawsze.

Zapytana nie potrafiłaby powiedzieć, co złego mogłoby się wydarzyć,

ale jej serduszko przepełniała niepojęta trwoga. Może to była jej

kolejna fantazja, a może przeczucie nadciągającego nieuchronnie

kataklizmu, którego wrażliwa dusza dziecka nie umiała pojąć, ani tym

bardziej ogarnąć?

Wiadomość, że

babcia

Polańczykowa zachorowała nie zrobiła na

wnuczce żadnego wrażenia. Mała nigdy wcześniej nie słyszała

o chorobach, o szpitalach i śmierci. Jeździła jak zawsze z ojcem do

jego rodzinnego domu, ale nie odczuwała braku babci, nie musiała

background image

przynajmniej siadać do stołu i jeść w obecności stryjów. Po długiej

chorobie babcia Natalii zmarła. Było to pierwsze zetknięcie się
dziecka ze śmiercią i pozostawiło w jej pamięci trwały ślad w postaci

lęku. Od pogrzebu babci Polańczykowej Natalia zaczęła się bać.

Pamiętała bardzo dobrze słowa ojca stojącego przy trumnie swojej

matki. Trzymał ją na rękach, a mała ciekawska osóbka, spoglądając na

ubraną odświętnie babcię Wiktorię leżącą nieruchomo w dziwnym

łóżku pytała:

– Tata, czemu

babcia nie odzywa się do nas?

– Babcia

umarła. Odeszła do nieba.

– A kiedy wróci?

– Nie

wróci już nigdy. Jutro zawiozą ją na cmentarz i zakopią do

ziemi.

– Czemu

babcia umarła?

– Bo

była chora. Każdy kiedyś umrze.

– Ty

też?

– Ja

też. Każdy, córeczko. Tak już jest na tym świecie.

– Ty

nie możesz umrzeć. Ty jesteś mój tato. Boję się.

– Nie trzeba bać się. Nikt z umarłych nigdy nie przyszedł. Babcia też

nie przyjdzie. Dotknij ją rączką, jest zimna. – Natalka

ufnie dotknęła

dłonią twarzy babci, cofając się gwałtownie. Nie była w stanie

wytłumaczyć własnych odczuć, ale potem już nigdy więcej nie chciała

dotykać żadnych zwłok, czując paraliżujący strach. Dziecko jednak nie

bało się odwiedzin ducha babci, bało się, że wszyscy drodzy jej sercu

umrą i zostanie sama. Myśl ta była przerażająca i co gorsze

zagnieździła się w głowie dziewczynki na dobre.

Od

tamtej pory Natalka miała napady strachu, że ojciec umrze

i zostawi ją samą na świecie. Strach, którym nie miała się z kim

podzielić, sprawił, że jeszcze bardziej lgnęła do niego, nie pozwalając

mu nigdzie ruszyć się bez niej. Podświadomie bała się samotności, choć

nic nie wskazywało na taką kolej rzeczy. Garnęła się do ojca, bo on

jeden ją kochał i swoją osobą rozwiewał wszystkie lęki dziecka.

Wieczorami Polańczyk poił konie w jeziorze, zdarzało się więc Natce

nawet często jeździć na końskim grzbiecie. Jazda na koniu pobudzała

background image

wyobraźnię dziecka, zdawało się, że skrzydła jej rosną i frunie

w powietrzu wolna niby ptak. Tak miało pozostać już zawsze, mimo
tego, że kończył się beztroski okres w życiu dziewczynki.

We

wrześniu rozpoczynała się nauka w szkole. Przyszła uczennica

czekała z niecierpliwością na ten moment. Nigdy wcześniej nie była

w szkole, nie umiała sobie wyobrazić, jak wyglądają klasy i ile jest tam

dzieci, ciągnęło ją więc do tego nieznanego świata. Matka

zaprowadziła ją na zapisy do mieszczącego się tam przedszkola.

W klasie siedziało już kilkoro dzieci z matkami, Natalia nie była więc

wyjątkiem. Usiadła w ławce, dostała od pani kartkę papieru i kolorowe

kredki, by namalować nimi szlaczek. Potem była rozmowa z panią

o cyferkach i literkach, pani pochwaliła dziewczynkę i pozwoliła wrócić

do domu. Następnego dnia mała sama poszła do przedszkola. Gdy

zniknął za górką rodzinny dom, dziewczynka poczuła się zagubiona,

przerażona i bardzo malutka na szerokim żwirowanym gościńcu. To

nie był jej świat. Bardzo pragnęła zawrócić do domu, choć wiedziała,

że ojciec pojechał do młyna i nie pomoże biednemu dziecku. Matka

była, lecz na jej pomoc dziecko nie miało co liczyć, co najwyżej mała

mogła dostać lanie za to, że nie poszła do przedszkola, biegła więc

drogą, połykając łzy strachu, aż przed sobą ujrzała budynek szkoły. Nie

umiała odnaleźć swojej klasy, usiadła cichutko na ławce w korytarzu,

czekając na to, co ma nadejść. Wandzia z Kacprem nie interesowali się

losem siostry, mijając ją obojętnie na holu. Na szczęście pani

zaprowadziła ją do dzieci bawiących się beztrosko zabawkami.

Dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała żadnych zabawek, nie

umiała bawić się nimi i czuła się bardzo obco wśród rozbrykanych

rówieśników. Usiadła w kącie sali i nie niepokojona przez nikogo

przesiedziała tam do końca zajęć. Sama potem wróciła do domu.

Starsze rodzeństwo uciekło od niej. Ojciec jadł obiad. Córka nie

poskarżyła się, nie powiedziała mu o tym, że boi się sama chodzić do

szkoły, że przerażają ją puste pola rozciągające się poza horyzontem

i krzaki rosnące przy drodze. Może nie chciała martwić taty, może

bała się, że on też ją wyśmieje, podobnie jak matka i przestanie ją

kochać? Albo, nie daj Boże, po kolejnej awanturze z matką odejdzie

background image

z domu? Dużo ponurych myśli przebiegało przez małą głowę, a serce

drżało z lęku. Nie mówiła też, że w przedszkolu nikt się z nią nie bawi.
Bała się, że matka nakrzyczy na nią i że znów usłyszy słowa, których

znaczenie już doskonale rozumiała, że jest niechcianym bachorem.

Świadomość tych słów utwierdziła ją w głębokim przekonaniu, że

skoro matka i rodzeństwo jej nie potrzebują, to wszyscy ludzie też nie

chcą z nią mieć nic do czynienia. Uwierzywszy w to, Natalia

podświadomie separowała się od innych dzieci, byle nie słyszeć od

nich, że jest niechcianym bachorem. Wewnątrz siebie zaczęła

odruchowo stawiać mur chroniący ją przed bólem odtrącenia.

A przecież niczemu nie była winna. A mimo to matka nie szczędziła jej

goryczy. Matka. Mama. Mamusia. Najważniejsza osoba w hierarchii

życia każdego dziecka. Kochająca i osłaniająca przed światem swoje

pisklęta, ale nie ją. Dla Natalii nie było miejsca w sercu matki. Matka

nigdy jej nie przytuliła, nie pogłaskała po głowie ani nie pocałowała.

Natalia nigdy nie poznała dotyku matczynych rąk. Widząc, jak matki

całują swoje dzieci w przedszkolu, wiedziała, że ona w życiu nigdy nic

podobnego nie przeżyje. W jej serduszku zbierał się żal, który musiała

ukryć bardzo głęboko. Żeby go ukryć przed światem, musiała udawać,

że nie jest gorsza od innych. Musiała włożyć maskę. Raz jednak nie

była w stanie zapanować nad własnymi odczuciami. Wróciła wtedy

z przedszkola do domu, ojciec orał w polu, a matka wyjęła z torby

ciastka, dając paczkę Wandzi i drugą Kacprowi.

– Zjedzcie, zanim ojciec wróci, bo ta żmija na pewno poskarży się,

żem jej nie dała. Jak zjecie, to już wam nie odbierze, tylko nie

przyznawajcie się do tego – pouczyła mądrze

starsze

dzieci i wyszła

z domu.

Natalia

rozżalona poczuciem krzywdy poszła do ojca ze skargą.

Płakała rozdzierająco, chowając twarz w jego kolana. Matka przyszła

zaraz po niej na przeszpiegi, niby po korzenie chrzanu, i to w miejscu,

gdzie nigdy chrzan nie rósł.

– Coś ty zrobiła tej małej? Ja nie wyróżniam żadnego z dzieci –

przywitał ją mąż.

– Ona

zmyśla, a ty jej wierzysz. Kazałam jej zamieść chałupę, a ta

background image

przyleciała ze skargą do ciebie. Każ jej iść do domu i niech zamknie

mordę, zamiast ryczeć na całe gardło. Ludzie słuchają, potem będą
gadać, że krzywdzę bachora.

– Tobie

bardzo zależy, żeby ludzie nie poznali prawdy. Jesteś tak

samo fałszywa jak twoja rodzina, ale poznają wszyscy złoto

w popiele…

– Każ

jej

zamknąć pysk i koniec żalów na całą okolicę. Chałupę niech

idzie zamiatać.

– Chałupę zamieść może

Wanda, albo

ty sama. Jesteś gorsza niż

suka, bo suka wszystkie szczeniaki liże, a ty ją odrzucasz. Gdzie twoje

sumienie?

– Ja tobie gadała, że nie chcę tego bachora. Sam żeś zrobił, to sam

chowaj i odwal się ode mnie dziadu sakramencki. Ty mnie uczył życia

nie będziesz. A ty żmijo nie przychodź do mnie po nic. – Pogroziła

córce palcem, wbijając w nią

wzrok

bazyliszka, i odeszła.

Dziecko

bało się wracać do domu bez ojca, siedziało na polu, aż jej

tato skończył orkę. Nawet wtedy, gdy był już w obejściu, bała się wejść

do domu i czekała przed progiem cierpliwie, dopóki nie skończył

wieczornego obrządku.

Awantura

rodziców wzbudziła w sercu dziewczynki poczucie winy.

Żeby nie mieć wyrzutów sumienia, mała Polańczykówna postanowiła

na przyszłość nie skarżyć się ojcu. Zaczęła bać się, że on też któregoś

dnia przestanie ją kochać i wtedy nikomu nie będzie już potrzebna.

Żeby nie dokuczać za bardzo tacie, wyszukiwała sobie kryjówki, gdzie

mogła bez przeszkód śnić o nieosiągalnym dla niej szczęściu. Zdarzało

się jej zasnąć w ukryciu i wtedy cała rodzina szukała małej zguby.

Głośne wołania budziły marzycielkę, wychodziła w milczeniu zaspana

i rugana przez siostrę i matkę. Coraz bardziej czuła się winna,

odrzucona i niewiele warta. Zamykała się w sobie, broniąc się w ten

sposób

przed

rzeczywistością.

Uciekała

do

swojego

świata

zbudowanego na pragnieniu miłości podpatrzonej ukradkiem w innych

domach. Zazdrościła znajomym tej miłości, nie mogąc pojąć, dlaczego

nie jest kochana. Nikomu nie mówiła o tym, nawet ojcu. A ojciec?

Ojciec nie przestał jej kochać, tylko zajęty robotą nie poświęcał córce

background image

zbyt wiele czasu, uważając zapewne, że jest już dużą dziewczynką i nie

potrzebuje

niańczenia.

Może

nawet

nie

zauważył

zmiany

w zachowaniu córki, może nie potrafił tego dostrzec, a może po prostu

ulżyło mu na sercu, że mała Natalka podrosła i chodziła już do szkoły.

Życie nikogo nie rozpieszczało, ciężka praca pozbawiała złudzeń, a on

musiał ciężko harować, żeby utrzymać rodzinę. Na sentymenty nie

było czasu. Nic nie zmieniło się też w życiu Natalii. Jadała jak dawniej,

na łóżku albo na stołku, czasem na piecu, bo stół obecnie służył do

odrabiania lekcji Wandzi i bratu. Jedynie ojciec nie honorował tego

przepisu, gdy siadał do obiadu lub kolacji. Pupilka ojca zawsze kręciła

się w pobliżu, pewna, że w obecności taty matka nie pominie jej przy

podziale jedzenia, jak zdarzało się to nader często, gdy ojciec był poza

domem. Godziła się z rzeczywistością, że pierwszy talerz był zawsze

dla ojca, drugi dla Wandeczki, następny dla Kacpra, a dla niej były

resztki. Czasem matka w przypływie złego humoru, trzaskając

garnkami i miskami, odejmowała z talerzy starszych dzieci, by wrzucić

coś do miski najmłodszej i bez jednego słowa podsuwała jedzenie

gestem bardzo wymownym. Ojciec patrzył i milczał, nie chcąc

wszczynać draki, zapewne on też miał dość słuchania, że skoro zrobił

bachora, to niech go teraz chowa. Natalia nigdy nie czuła się

najedzona do syta, była chuda i anemiczna. Nigdy też nie odważyła się

poprosić matkę o dokładkę, bo usłyszałaby wtedy, że nie ma, albo

starym zwyczajem matka podsunęłaby jej figę pod nos. Z tym też się

godziła. W jej małym serduszku zamykały się drzwi, oddzielając ją od

smutnej rzeczywistości, choć smutna rzeczywistość miała dopiero

nadejść.

Tymczasem

nadeszła jesień. Drzewa z dnia na dzień zmieniły zielone

sukienki na kolorowe szaty szeleszczące na wietrze. Umilkły

skowronki, a gniazda bocianie opustoszały. Znikły też już zboża z pól,

strasząc małą wędrowniczkę najeżonymi kolcami ściernisk. Lazur

nieba ustąpił miejsca wyblakłemu niebu zasnutemu coraz częściej

chmurami. Wieczorami słychać było głosy ptactwa odlatującego do

ciepłych krajów. Natalii podobała się jesień. Smutek płynący wraz

z nitkami babiego lata otulał jej serduszko dziwnym spokojem.

background image

Zbierała bukiety kolorowych liści, których nie miała komu ofiarować,

choć tak bardzo pragnęła, by ktoś choć jeden raz wyciągnął do niej
ramiona. Ziemia pachniała mgłą i dymem z ognisk palonych na

kartofliskach. Rozpoczynały się wykopki. Już nie trzeba było

wygrzebywać ziemniaków ze skiby przeoranej ziemi, kopaczka

wytrząsała je z bruzdy. W palonych na polach ogniskach można było

upiec kartofle. Ich przypieczona skórka smakowała bardziej niż cała

reszta. Najprzyjemniejsze były jednak wieczory, gdy można było

godzinami bezkarnie siedzieć przy rozpalonym ogniu pieca,

przyglądając się płomieniom pożerającym suche kawałki drewna.

Ogień w pojęciu Natalki żył własnym życiem, był groźny

i niebezpieczny, a jednak zasłuchana w syki i trzaski uwielbiała

wpatrywać się godzinami w jego szalejące płomienie. Dla niej ogień

opowiadał o własnej potędze i mocy, o władzy, którą posiadał nad

światem. Czasem nawet udało się jej upiec gruszki w popiele i wtedy

z twardych robiły się miękkie i bardzo soczyste. Łatwo było poparzyć

sobie palce przy takich kulinarnych zabiegach, ale warto było

zaryzykować. Kacper też uwielbiał pieczone gruszki, towarzyszył więc

młodszej siostrze podczas pieczenia. Natalia chciałaby cofnąć czas

choćby na jeden moment, ale czasu nie można cofnąć. Boskich

wyroków też nie.

***

Odłożyła długopis, przerywając

pisanie. Za

oknem było ciemno i oczy

bolały ją od wysiłku, a może od płaczu? Te najwcześniejsze urywki

wspomnień

kobiety

spowodowały,

że

wszystko

powróciło.

Nieuporządkowane myśli tłoczyły się w głowie, powodując zamęt. Tyle

wspomnień zachowała pamięć, a każde przesiąknięte bólem samotności.

Natalia dopiero teraz zdała sobie sprawę, że była samotna od pierwszych

dni życia. To nie była jej wina, nie urodziła się inna od reszty dzieci, jak
zawsze o sobie myślała, ona tylko nie była kochana jak inne dzieci. Na

próżno przez dziesiątki lat szukała u siebie powodu, dla którego ją

odrzucono. Wstała, ubrała się, zapięła psu smycz i wyszła z nim na

background image

przesiąknięte zimnem powietrze. Musiała wyjść z ciepłego mieszkania,

musiała ochłonąć ze wspomnień, żeby nie płakać ani nie krzyczeć
przeszłości w twarz, że ją oszukała. Krople gęstniejącej mgły zrosiły

rozpalone czoło, przynosząc oczekiwaną ulgę i ukojenie. Pies domagał się

od niej należytej uwagi, zmuszając ją, by wróciła do rzeczywistości,

zajmując się czworonożnym pupilem. Wspomnienia odpłynęły, przestały

boleć. Żyjąca w niej malutka dziewczynka przestała skarżyć się, Natalia

przygarnęła ją do swojego serca, zapewniając, że nigdy więcej nie pozwoli

jej na samotność.

– Dobry

Boże, ja naprawdę głupieję. Przecież ta mała Natalka jest mną

sprzed czterdziestu lat. Ona dawno odeszła. Nie ma jej i wolałabym, żeby

nigdy nie było. Nie wiedziałam, że wspomnienia przywrócą ją do życia, to

nie tak miało być. Nie tak. Źle ze mną, rozmawiam sama ze sobą, dobrze,

że nikt nie słyszy. A zresztą, co mi tam? Lubię swoje towarzystwo…

Odpięła

psu

smycz, by mógł pobiegać po polu przed nocą.

Po

powrocie do domu zamknęła zeszyt, odkładając go na półkę.

Niewiele miała wolnego czasu. Za bardzo też nie paliła się do pisania,

bojąc się dalszych wspomnień, ale skoro zaczęła odklejać zaropiały

opatrunek z rany, musiała go zerwać, licząc się z bólem. W mniemaniu

Natalii nie to było jednak najgorsze. Najgorsze było to, że budowany przez

dziesiątki lat mur niebezpiecznie zaczął pękać, grożąc zawaleniem się.

Bez swojego pancerza kobieta czuła się bezbronna niczym ślimak

pozbawiony muszli. Zdawała sobie sprawę, że z chwilą opublikowania

wspomnień, posypią się na nią ciosy, których ona nie będzie w stanie

odeprzeć. Lawina jednak ruszyła i nawet ona sama nie była w stanie jej

zatrzymać. Po jakimś czasie wróciła do wspomnień, pozwalając, by duchy

przeszłości jeszcze raz ożyły w jej pamięci.

***

Po

wykopkach był czas grzybobrania. Wczesnym rankiem mała

grzybiarka brała ojca za rękę, krocząc z nim do lasu. Szary świt

rozpraszał nocne ciemności zabłąkane jeszcze pomiędzy drzewami. Na

zrudziałym już mchu przykrytym miejscami opadającymi z drzew liśćmi

background image

nietrudno było wypatrzyć dorodne kapelusze grzybów. Natalka

zbierała je pod czujnym okiem ojca, który z anielską wręcz
cierpliwością tłumaczył jej różnice pomiędzy gatunkami jadalnymi

a trującymi, składając z namaszczeniem do koszyka te właściwe.

Ogromną radość sprawiało jej dostrzeżenie w mchu borowikowego

kapelusza i wcale nie czuła się zmęczona rannym wstawaniem. Po

powrocie do domu czar pryskał. Matka zajmowała się czyszczeniem

grzybów, odsuwając ją na bok.

A potem

szybko

nadeszła zima. Spadł śnieg, mróz ściął lodem

sadzawkę i świat utonął w majestatycznej ciszy zakłócanej jedynie

wrzaskiem kłócących się wróbli, siedzących ogromnym stadem na

ośnieżonych gałęziach drzew. Sfruwały z furkotem skrzydełek, gdy

tylko matka nasypała karmę dla kur, pracowicie zbierając każde

ziarenko pszenicy pomagające przetrwać zimno. Pobliskie jezioro

pokryło się lodem, przybierając ponurą szarą barwę. Kiedy lód był

dostatecznie gruby, mężczyźni wycinali w nim przeręble dostarczające

tlen do wody. Ryby zwabione świeżym dostępem powietrza tłoczyły się

wokół takiej dziury, stając się łatwym łupem dla rybaków. Ojciec

Natalii też chodził z czerpakiem zrobionym z siatki umocowanej na

kiju i przynosił do domu świeżo złowione ryby. Najlepiej smakowały te

smażone na patelni z odrobiną soli. Ich smak, podobnie jak

wspomnienie tamtych cudownych dni, pozostał w jej pamięci na

zawsze. Śniegu napadało tak dużo, że trudno było przebić się przez

zaspy. Nadciągał mróz. Wieczorem słychać było suche trzaski.

– Słyszysz tato? Co tak trzeszczy? – pytała, siedząc

na

ciepłym piecu.

– To

płoty trzeszczą od mrozu. Pora spać. Już późno.

Ojciec

zdejmował ją z pieca, a ona biegła pod ciepłą puchową

pierzynę, chowając głowę, by mróz jej nie dopadł. Matka bieliła

wapnem zabarwionym na niebiesko ściany izby. To był znak, że zbliżały

się święta Bożego Narodzenia. Wtedy było w domu czysto. Nie było

pajęczyn w kątach, podłoga była umyta, słoma w siennikach zmieniona

i powleczona czystą pościelą. Rano ojciec z lasu przyniósł choinkę

i wtedy zapach wapna zmieszał się z zapachem świerka. Starsze

rodzeństwo ubierało drzewko w kolorowe łańcuchy zrobione z bibuły,

background image

zawieszali piękne rumiane jabłka i cukierki, największy rarytas

w świecie. Matka z węzełków pochowanych w przepastnym kufrze
wyciągała bombki, srebrne nitki zwane włosem anielskim, a na koniec

do gałązek przymocowywano kolorowe świeczki. W piecu pieczono

bułkę drożdżową z makiem w środku, a w garnku na kuchni gotowało

się mięso. Niczego jednak nie można było spróbować, ponieważ

w Wigilię obowiązywał wszystkich ścisły post. Do kolacji matka kładła

na stół siano pod obrus, na którym pojawiał się talerz ze śledziami

słonymi jak nieszczęście, miska z łamańcami na maku i gorzka zupa

grzybowa. Na oddzielnym talerzu były opłatki. Ojciec łamał się ze

wszystkimi opłatkiem i było niezwykle świątecznie. Gdyby można było

zatrzymać czas, Natalia tamten wieczór zatrzymałaby na zawsze przy

sobie, nie pozwalając niczego w nim zmienić ani wyblaknąć

wspomnieniom. Kiedy leżała już w łóżku, ojciec dał jej piękne czerwone

jabłko, mówiąc, że to od świętego Mikołaja, sam zaś zaczął ubierać się

do kościoła. Dziewczynka niespodziewanie rozpłakała się, prosząc, by

zabrał ją ze sobą. Ogarnął ją niepojęty lęk, że nigdy już nie zobaczy

ojca, tuliła się do niego, zanosząc się płaczem.

– Rano, gdy otworzysz oczka, będę w domu. Zawsze będę przy tobie,

maleńka, zawsze… – Spracowaną dłonią pogładził ją

po

główce,

wycierając płynące łzy. Było ich tak dużo, że płynęły jeszcze długo

w nocy.

***

Natalia

odłożyła długopis, ukrywając twarz w dłoniach. To było tak dawno,

a ona ciągle nosiła w swoim sercu tamto wspomnienie ojca, jabłka i łez.

I nic nie mogła na to poradzić, że łzy po czterdziestu latach płynęły tak

samo obficie, jak wtedy, gdy widziała ojca ubierającego się w kurtkę, by

pojechać na pasterkę. Czas wyparł z jej pamięci późniejsze Wigilie, ale tej

jednej nie był w stanie wymazać ze wspomnień. Powiadają, że największa
miłość przemija, ból też, ale to nieprawda. Miłość Natalii do ojca nie

przeminęła, nie przysypał ją kurz zapomnienia i żadna inna miłość nie

wyparła tej pierwotnej siły zrodzonej w chwili pierwszego kontaktu ojca

background image

z dzieckiem.


A POTEM RUNĄŁ ŚWIAT…

Miesiąc później, w mroźną styczniową noc, zmarł Józef Polańczyk.

Świat zamarł w przeraźliwej

ciszy, by

za moment zawalić się ze

straszliwym hukiem. Siedmioletnia Natalia dorosła w jednej chwili. Jej

tato nie żył, została sama. Wiedziała, że nie można cofnąć boskich
wyroków, że nic nie przywróci życia ojcu i nigdy już go nie zobaczy. Nie

potrafiła pogodzić się z tym i płakała uczepiona ojcowskiej trumny.

Ludzie zgromadzeni przy zwłokach, widząc płaczącą Natalkę

komentowali to po swojemu: „Płaczą wszyscy, więc płacze też

najmniejsza, choć nic jeszcze nie rozumie z całej tragedii”. Natalia nie

zaprzeczała, nic nie obchodził ją świat poza bólem i rozpaczą.

W głowie kołatała się myśl, że nigdy już nie usłyszy głosu ojca i nigdy

nie poczuje dotyku jego cudownych rąk. I nigdy w życiu już nie będzie

tak, jak było. Matka spowita w czerń rwała włosy z głowy z rozpaczy.

Nieszczęsna Rozalia nie zasługiwała na taki los. Współczucie

okazywane przez otoczenie nie docierało do niej, pogrążona w bólu po

stracie męża nie wiedziała, jak dalej ma żyć. Ale żyć trzeba było.

Po

pogrzebie w domu zapanowała przerażająca pustka. Natalia na

próżno szukała ulotnego ojcowskiego ciepła, chowała twarz w ubrania

ojca, których matka nie zdążyła jeszcze wynieść na strych i płakała

rozpaczliwie. I tylko dlatego, że tak strasznie tęskniła za ojcem, i wyła

z bólu za nim, spadły na nią zaciśnięte matczyne pięści.

Zdezorientowana zaistniałą sytuacją zasłaniała się rękami, wciskając

się niby dzikie zwierzątko w kąt pieca i krzycząc przez łzy.

– Powiem

tacie, że mnie bijesz!

– Ty wywłoko! Ty kurwo! Tyś zżarła ojca! Przez ciebie on umarł!

Gdybyś ty zdechła wcześniej, ojciec by żył! – Każdemu słowu

towarzyszyły razy pięści, aż matka wyładowała swój gniew. Następnie
zeszła z pieca, poprawiła wdowią chustkę, załamała ręce nad głowę

i zaniosła się płaczem, wychodząc przed dom i wyrzekając na całe

gardło. – Ach, Józek, Józek! Czemuś

mnie

sierotą zostawił? Czemuś

mnie porzucił? Wstań, zobacz, jak strasznie mi źle na świecie! Twoi

background image

koledzy chodzą, a ciebie już nie ma! Ja sama została, biedna sierota!

Do kogo mam pójść, kto upomni się o mnie, biedną?!

W tym

krzyku

był bezmiar rozpaczy, tęsknota i ból i żal po stracie

ukochanego męża. Niósł się echem przez ośnieżoną wieś, wzbudzając

w sąsiadach zrozumiałe współczucie, bo przecież wszyscy musieli

wiedzieć, że Rozalia cierpi. Nikt natomiast nie słyszał cichutkich skarg

skatowanej sieroty wtulonej w leżącą na piecu kurtkę ojca. Bicie nie

było w stanie powstrzymać płynących łez dziecka. Płynęły szerokim

strumieniem. Kryła się po kątach, by uniknąć bicia i oskarżeń, że jest

winna śmierci ojca. Wandzia dzielnie wspomagała mamusię

w wychowywaniu najmłodszej córki. Teraz, gdy zabrakło w domu

ojcowskiej ręki, poczuła się bezkarna i najważniejsza, i tylko jej zdanie

się liczyło. Nienawidziła młodszej siostry. Zmyślała, donosząc na nią

matce, a ta brała sprawę w swoje ręce i tłukła Natalkę w imię

nienawiści. Doszło do tego, że Wandzia pod nieobecność matki biła

młodszą siostrę i wyrzucała ją z domu, zamykając przed nią drzwi na

klucz.

– Idź, poskarż się ojcu. Na pewno cię obroni – drwiła jadowicie. –

Wróci matka, powiem, że mnie biłaś, wpieprzy ci na pewno. – Natalka

chowała się przed biciem matki i jej oskarżeniami, gubiąc się we

wrogim dla niej świecie. Nie mogła pojąć swoim dziecięcym umysłem,

dlaczego winiono ją za śmierć ojca. Przecież kochała go z całych sił

i nie chciała, żeby umarł, ale skoro matka tak mówiła, było to prawdą.

Przecież jej matka nie była złą kobietą, ona tylko nienawidziła Natalii.

A ona nienawidziła siebie, świata i Boga, za to, że zabrał jej ojca

i zostawił ją bez opieki. Zwłaszcza nie pojmowała stanowiska Tego

Ostatniego, który zdawał się być na usługach jej matki, odkąd ojca

zabrakło w jej życiu.

– Codziennie proszę Boga, żebyś zdechła i ja już więcej nie musiała

cię oglądać, ty cholerna zakało. Dobrze teraz tobie, jak nie ma ojca,

zżarłaś go małpo śmierdząca, a teraz beczysz? Żeby nie ty, Józek by

żył! – Jad zawarty w słowach zrozpaczonej matki wypalał bolesne rany

w sercu niewinnego dziecka, a Bóg tymczasem milczał. Milczała też

Natalka, bo co mogła odpowiedzieć na takie zarzuty? Nie rozumiała,

background image

że zakłamanie i fałsz rządzą duszą matki nienawidzącej jej od chwili

poczęcia. Nigdy wcześniej nie słyszała takich słów, ojciec nigdy nie
mówił źle o matce. Jako dziecko odbierała świat bardzo prosto: skoro

ktoś wyrządził jej krzywdę i to ją bardzo bolało, nie mogła odpłacić

złem, bo wtedy ktoś inny by cierpiał tak samo mocno jak ona. To było

złe w jej pojęciu. Bardzo szybko dostrzegła jednak, że matka

z Wandzią inaczej zachowują się w domu, a inaczej w obecności obcych

osób. Nie potrafiła jednak mówić o tym głośno, wolała milczeć ze

spuszczoną głową. Brat był bardziej ludzki względem młodszej siostry,

choć niewiele mógł wtedy zdziałać. Natalia znalazła się w błędnym

kole. Nie myła się, nie zmieniała ubrań, śpiąc w tym samym, w czym

chodziła. Skupiona na tym, by uniknąć kontaktu z matką i trawiona

niegasnącą tęsknotą za ojcem, drapała się nieprzytomnie, chowając się

przed bliskimi po kurniku i stodole. Takie zachowanie latorośli nie

umknęło czujnemu oku biednej wdowy i matka dorwała ją w szopie na

drewno, waląc ze złością pięścią w głowę. Chwyciła ją za włosy,

szarpiąc na lewo i prawo i okładając pięścią po chudych łopatkach. – Ja

ci schowam się przed matką! Ja ci ucieknę ty szmato śmierdząca!

Zapłacisz za wszystko ty wywłoko. Poznasz, co znaczy matka. Ojciec

już cię nie obroni. Skończyło się twoje panowanie, ty śmierdząca

kurwo. Spróbuj pysk otworzyć i poskarżyć się komukolwiek, w studni

cię utopię. Zżarłaś ojca, ale mnie nie zeżresz i Wandzi nie skrzywdzisz.

– Puściła włosy dziecka, widząc łażące po niej wszy i idącą w jej stronę

sąsiadkę. Poprawiła żałobny strój, wychodząc pośpiesznie przed szopę,

by sąsiadka nie dostrzegła w środku córki i zaniosła się płaczem,

wołając na cały głos rozpaczliwie: – Józek,

ach

Józek, czemuś mnie

opuścił? Czemuś mnie osierocił? Jak ja biedna wdowa mam dalej żyć?

Wszystkie chodzą, cieszą się, tylko nie ja!

Sąsiadka

poruszona

cierpieniem kobiety pocieszała ją najlepiej, jak

umiała, aż obeschły łzy na policzkach wdowy. Dziecka nie było komu

pocieszyć, nikogo nie obchodził jej los. Przesiedziała w zimnej szopie

do wieczora. Po wyjściu sąsiadki matka nasypała azotoksu na głowę

bachora, obwiązała ją szczelnie chustką i zabrała się za iskanie

Wandzi, bo ta uderzyła w płacz, że nie może pójść do szkoły ze wszami

background image

we włosach, a trucizny nie pozwoli sobie nasypać. Co Wandzia

powiedziała, było święte, i tak już pozostało na zawsze.

***

Natalia

na wspomnienie matki odruchowo spojrzała na drzwi, czy

przypadkiem nie stoi za jej plecami wściekła, że jednak jej najmłodsze

dziecko żyje, wbrew jej woli. Tysiące razy groziła, że zatłucze ją jak psa.

Traktowała gorzej niż psa.

To

nie

byłoby

wielkim

grzechem

z

twojej

strony,

byłoby

błogosławieństwem matki. Dlaczego pozwoliłaś mi żyć? Za co mnie tak

strasznie nienawidziłaś? Dlaczego nie pamiętam twojego dotyku? Wiem, że

byłaś bardzo biedna, ale pogłaskanie mnie po głowie nic cię nie

kosztowało. Dlaczego nigdy mnie nawet nie dotknęłaś? Nie byłam

trędowatą, byłam twoją córką – szeptała

bezwiednie

zapatrzona we

wspomnienia własnej duszy.

Nigdy

w życiu nie zapytała o to swojej matki i nigdy już nie zapyta.

Może rzeczywiście istniało coś takiego jak reinkarnacja i Natalia

w poprzednim wcieleniu była kimś strasznym dla bliskich, dlatego musiała

odpokutować za własne czyny? Bo przecież niemożliwe, że matka mogła

tak strasznie ją nienawidzić bez powodu.

***

Nadeszła

wiosna

skąpana w słońcu i rozśpiewana skowronkami.

Rolnicy wyszli w pole, matka Natalii też. Dziewczynka miała za

zadanie pilnować kur, by nie grzebały na zasianym zbożem polu. Ale

jak można wytłumaczyć ptactwu, by nie szło tam, gdzie nie powinno?

Natalka biegała za nimi, zganiając je, ale one za chwilę wracały.

Matka, wyłamawszy rózgę w krzakach, biła nią córkę za

nieposłuszeństwo, gdy tymczasem Wandzia przeglądała się w lusterku,
zachwycając się własnym pięknem. Skończyła właśnie piętnaście lat

i była prawie dorosła, musiała więc zacząć dbać o swój wygląd, a że

lusterko było małe, nie było w nim widać, że za plecami szlachcianki

przewalają się sterty śmieci. No bo właśnie Wandzia po śmierci ojca

background image

nadała sobie arystokratyczne pochodzenie. Jej ojciec pochodził

z porządnej, ale chłopskiej rodziny. Matka też nie mogła poszczycić się
żadnym arystokratycznym przodkiem, ba, nawet przodkiem o dobrej

opinii. Teraz sytuacja uległa zmianie. Nie było tego, który trzymał

w posłuszeństwie najstarszą latorośl, bardzo szybko odnalazła więc

w sobie szlacheckie geny. To dodawało jej splendoru, oczywiście

w czterech ścianach domu, ponieważ poza domem nikt nie traktował

tego poważnie. Zwłaszcza matka bolała nad tym, ponieważ sąsiedzi

nazywali takie geny lenistwem, co bardzo raniło jej matczyne uczucia.

Dawała temu upust, gdy nikt z obcych nie mógł jej usłyszeć.

– Wandeczka, śmieją się z ciebie, że nic nie robisz, tylko w lusterku

siedzisz. Że nawet chałupy nie zamiatasz. Te dziady sakramenckie

wszystko widzą. Przyłażą tu, niby pogadać, a za plecami obgadują cię –

żaliła się córce.

– A co?

Nie

ma komu zamieść izby? Ja mam być służącą? Pogoń do

roboty tę małą larwę.

– Nie zamkniesz ludziom gęby. Gadają i już. Śmieją się, że leżysz pod

jesionem, żeby słońce nie raziło za mocno. Mówią, że żenić się chcesz,

a żadnego obowiązku nie masz i nie umiesz nic robić. Opinię popsują

tobie takim gadaniem – ciągnęła.

– Nie będę robić w polu, nie po to urodziłam się, żeby śmierdzieć

całe życie gnojem. Za parę tygodni wyjadę stąd. Nienawidzę tej wioski

i tego domu – wybuchła

ze

złością Wandzia.

– Gdzie chcesz wyjechać? – W oczach

matki

zamigotał strach, że

najukochańszy skarb zniknie jej z pola widzenia.

– Do

szkoły.

– Do szkoły wszyscy dojeżdżają autobusem – nieśmiało przypomniała

rodzicielka.

– Ja

nie jestem taka jak wszyscy. Ja jestem lepsza i nie będę tłuc się

autobusem, wynajmiesz i opłacisz mi pokój w mieście, bo na pewno nie

będę dojeżdżać do szkoły. Nie jestem dziadówką żadną.

– Nie jesteś, Wandeczka, dziadówką, nikt tak wcale nie myśli –

zaprzeczyła pośpiesznie

matka, byle

nie denerwować dziecka

wrażliwego na punkcie własnej wielkości.

background image

– Pierzyny wynieś na płot, niech wywietrzą się na świeżym

powietrzu. I ugotuj obiad, wiesz, że nic od rana nie jadłam – na

szczęście Wandzia zmieniła temat.

– Weź

mleka, stoi

w kance.

– A co, niemowlak jestem, że tylko mleko będę pić? Znów wlecze się

ta cholerna plotkara. – Wandzia, widząc sąsiadkę idącą

skrajem

łąki

odłożyła lusterko, zmusiła się, by wziąć do ręki miotłę, bo w domu

wdowy sprzątało się tylko wtedy, gdy ktoś obcy pojawiał się na

horyzoncie. Wówczas zgarniało się śmieci pod kuchnię i pośpiesznie

ścierało stół jakąś szmatą. W brudne garnki nikt na szczęście nie

zaglądał. I nikt nie dziwił się, że jest brudno, ludzie mieli dużo czasu,

żeby przyzwyczaić się do tego. Tym bardziej teraz, gdy Polańczykowa

została sama. Ciężko harująca na chleb dla sierot nie miała czasu na

sprzątanie. Wiosna przeszła w lato i Natalka pasała gęsi. Matka

zrywała ją o świcie z łóżka.

– Wstawaj, bo

gęsi nie mogą być zamknięte do obiadu w budzie.

– Wanda

nie może wstać? Zawsze mnie budzisz, ją nigdy.

– Jak

ty nazywasz na swoją siostrę, wywłoko? Za darmo chcesz żreć

chleb? Wandzia nie będzie zrywać się o świcie, a ty wylegiwać do

obiadu. Wandzia musi się wyspać, a ty już poszła, bo popamiętasz

mnie.

Walnięcie pięścią w kark zmobilizowało Natalię

do

życia.

Wychodząc, ułamała kawał czarnego chleba i poszła w pole ze

stadkiem ptactwa, które zupełnie ignorowało małą pasterkę. Niebo

różowiało na wschodzie, zapowiadając nadchodzący świt. Krople rosy

już nie były baśniowymi brylantami i nie lśniło w nich dawne słońce.

Teraz były łzami, zza których dziecko niewiele widziało. Ale takie

ranne wstawanie miało też dobre strony. Natalia do woli najadała się

szczawiem rosnącym na polu, przegryzając go skórą chleba, bezkarnie

mogła też snuć marzenia o domu pełnym słońca i miłości, o bocianach

na dachu stodoły i ojcu, którego już nie było. Ból po jego śmierci nie

zmniejszył się, nie przygasł ani odrobinę. Zdarzało się wcześniej, że

krzywdzona przez bliskich Natalia płakała w głos, przywołując ojca do

siebie, lecz to tylko sprawiało jej oprawcom satysfakcję. Wandzia

background image

drwiła z jej rozpaczy, przedrzeźniając ją, mała Natalia ukryła więc ją

bardzo głęboko w sercu, żeby nikt z rodziny nie użył już tego nigdy
przeciwko niej. Czasem, gdy bardzo bolała samotność, a jeszcze gorzej

rzeczywistość, obejmowała rękami pień drzewa i, tuląc twarz do

chropowatej kory, skarżyła się drzewom i płakała do woli. Drzewa

w jej pojęciu były dobrymi duchami rozumiejącymi jej ból. Nigdy nie

skarżyła się Bogu. Bóg przestał być dla niej kimś dobrym, komu można

zaufać. Bóg zabrał jej ojca, skrzywdził ją, jak więc mogła Go kochać?

Bóg jawił się Natalii na wzór jej matki: zły, bezlitosny i zakłamany.

Natalia nie skarżyła się nikomu, zresztą nikogo nie było przy niej, kto

zechciałby ją wysłuchać i jej uwierzyć. Ponadto matka kategorycznie

zakazała jej rozmawiać o tym, co dzieje się w domu za zamkniętymi

drzwiami. Każdy wierzył matce, głęboko współczując jej niedoli.

Żałobna, wdowia chusta na jej głowie była aż nazbyt wymowna.

Zresztą znali ją przecież wszyscy od dziecka, zawsze była przykładem

bogobojnej i uczciwej chrześcijanki o nieskalanym grzechem sercu.

Kiedy przyjeżdżał któryś z braci jej męża, podejmowała go zawsze,

czym miała, a zazwyczaj miała niewiele. Była biedna, często sama nie

zjadła, by nakarmić dzieci, ale zawsze była uczciwa, niemal święta.

Czasem odwiedzał ją teść i wtedy dla małej Natalki było święto, bo

dziadek obejmował ją, całując na powitanie i matka nie mogła mu tego

zakazać. Nie odważyła się też nigdy odegnać najmłodszej od kolan

dziadka, bo nie daj Boże teść czegoś mógłby się domyślić. Powstałaby

rysa na jej kryształowej opinii, rodzina uwierzyłaby seniorowi rodu,

dlatego pomijała milczeniem obecność najmłodszej przy gościu.

A Natalia tak bardzo go kochała, garnęła się do dziadka, bo on jeden ją

przytulał, sadzał na kolanach, jakby czuł, że ona tak bardzo pragnęła

miłości i ciepła. Oprócz tego dziadek przypominał jej ojca z twarzy,

z głosu, z gestów, tak bardzo, że czasem zapominała na moment, że to

nie jej tato. Kochała go bardzo, ale nie odważyła się nigdy poskarżyć,

wiedząc doskonale, że dziadek jej nie obroni przed matką i siostrą, bo

jej nie uwierzy, że wyjedzie, a ona będzie musiała tu zostać.

Z upływem

czasu

już nie wiedziała, kto jest gorszy, matka czy

siostra. Obie ją biły, obie nienawidziły za to, że żyła. Wandzia uczyła

background image

się w średniej szkole, mamusia więc zgodnie z wcześniejszym

ustaleniem wynajęła pokój w mieście, żeby córunia nie męczyła się
dojazdami do szkoły i dzięki temu jeden oprawca zniknął z codziennego

życia Natalki. Przyjeżdżała jedynie na sobotę do rodzinnego gniazda

z torbą brudnych majtek i koszul, które kazała prać młodszej siostrze.

Ta, bita i poniżana, nie pozwoliła upodlić się do tego stopnia, żeby prać

majtki starszej znienawidzonej siostrze, prała je zatem matka, bo

Wandeczka miała zbyt delikatne ręce do jakiejkolwiek roboty. Wandzia

w pogodne dni malowała oczy, brała książkę i szła pod jesion zgłębiać

tajniki wiedzy. Wszyscy w wiosce musieli przecież zobaczyć na własne

oczy, by wreszcie uwierzyć, że pierworodna Polańczykowej nie jest

jakąś prostą chłopką, tylko szlachcianką wysoko kształconą i niezwykle

piękną, mądrą i inteligentną.

Piękną

to

ona nigdy nie była. Była piegowata niczym indycze jajko

i ani odrobinę nie przypominała księżniczki, ale dla zakochanej w niej

matce była bóstwem, które zstąpiło z wyżyn do jej biednej chaty, była

nagrodą za ciężkie życie biednej wdowy, nadzieją i dumą. W związku

z tym było jasne, że Wandzia zasługuje na księcia z bajki i nikt w to nie

wątpił, że taki książę zjawi się któregoś dnia w progu domu, upadnie

na kolana i oczarowany blaskiem panny będzie błagał ją, by oddała mu

swoją rękę. Będzie to możny pan, wykształcony, piękny, inteligentny

i z dobrego rodu, bo tylko taki mógł równać się pochodzeniem ze

śliczną Wandeczką. Natalię nie obchodziło ani odrobinę życie starszej

siostry, budziła w niej obrzydzenie i szczerą nienawiść, bo

dziewczynka nie potrafiła już kochać nikogo z rodziny. Drzwi do jej

serca zamknęły się na dobre. Zasady panujące w czterech ścianach

domu wbijano jej pięścią do głowy. Kiedy Wandeczka zabierała się za

wybielanie milionów brązowych kropek na twarzy, ta nie przepuściła

żadnej okazji, by dokuczyć kandydatce na przyszłą księżną.

– Kiedy zjawi się ten niby-książę? – pytała niewinnym głosem.–

Przyjedzie

na koniu czy przyjdzie piechotą?

– Wszyscy

w wiosce będą mi zazdrościć szczęścia. Tobie nic do tego,

nigdy nie będziesz taka jak ja, nie interesuj się, rozpal w kuchni i zrób

mi jeść.

background image

– Sama

sobie zrób.

– Ja

muszę się uczyć. Nie widzisz tego?

– Ty

nie uczysz się, tylko siedzisz przed lusterkiem. Żadna maść nie

wybieli twojej gęby, nawet czary tu nie pomogą. Nie wiem, czy

ktokolwiek zechce cię za żonę.

– Powiem mamie, że wyśmiewasz się ze mnie. Już ona policzy się

z tobą. Długo popamiętasz, co znaczy wyśmiewać się ze mnie,

wywłoko. Jeść mi zrób w tej chwili! – Wandzia

wpadała w furię

dotknięta do żywego złośliwą uwagą siostry na temat swojej

wyjątkowej urody.

– Hultaj pod dębem umarł z głodu, bo lenił się wyciągnąć rękę po

leżący w pobliżu chleb. Ty też tak skończysz – odcięła się młodsza,

nie

zamierzając spełniać tych żądań.

– Słychać was na podwórku – matka

wkroczyła do akcji.

– Ty nie wiesz, że ja nic jeszcze dziś nie jadłam, a ta mała suka nawet

nie chce obrać kartofli, żeby je ugotować. Po co mam przyjeżdżać do

domu? Żeby głodować? Moje ubrania wyprałaś? – Wanda

obróciła

ostrze gniewu przeciwko matce.

– Jeszcze nie – przyznała się

pokornie

rodzicielka.

– To na co czekasz? Do wieczora muszą wyschnąć, nie pojadę

w brudnych z powrotem. Nie mogę chodzić śmierdząca, wystarczy, że

głodna chodzę. Ciekawe, co zrobisz, jak dostanę anemii? –

prorokowała, zalewając się łzami rozpaczy, że

nikt

w domu nie traktuje

jej poważnie.

– Zaraz

zrobię coś do jedzenia. Natalia, obieraj kartofle, na co

czekasz? Na zaproszenie?

– Ja anemii nie dostanę. Jeść też nie dostanę, więc nich Wandzia

ruszy dupę i zrobi sobie jeść. Ponoć ma się żenić. Idę poić krowy. –

Najmłodsza

nie

zamierzała usługiwać starszej siostrze.

– Ta cholerna suka pół zdrowia mi zeżre swoim językiem. Po co ty ją

chowasz? Walnij w łeb tak, żeby zdechła i koniec – absolwentka

liceum

miała na wszystko dobrą radę.

– Nie złość się już, zaraz zjesz, usmażę jajka – matka

jak mogła

łagodziła gniew ukochanej córki.

background image

– Nie

chcę jajek. Cały tydzień nic więcej nie jem tylko jajka. Jajka

i mleko. Ulżysz sobie, jak na dobre zamorzysz mnie głodem, bo ty nie
pomyślisz o mnie. Ja potrzebuję zjeść dobry obiad. Kiedy będziesz bić

świnię?

– Przed

świętami dopiero. Będziesz jeść? To zabiję koguta?

– Będę.

Biedny

kogut skończył w garnku, żeby Wandzia przypadkiem nie

dostała anemii. Natce zostało trochę zimnej zupy na dnie garnka,

dobre było i to. Wyszła z domu na czas pakowania się siostry, nie

chciała jej nawet oglądać.

Kochała

jedynie

brata, bo on choć trzymał się z daleka, miewał

ludzkie odruchy i nigdy nie bił młodszej siostry. Może ją trochę

rozumiał, może sam potrzebował zrozumienia, czując się gorszy, niż

był w rzeczywistości z racji garbu, który go szpecił od dzieciństwa.

Tak, Natalia kochała brata, ale nie na tyle mocno, by otworzyć przed

nim serce. Nikogo tak nie kochała oprócz ojca. Przychodził do niej

w snach, a ona mówiła mu, jak strasznie jej źle i prosiła, by zabrał ją ze

sobą. Budziła się wtedy zalana łzami, a serce znów skamlało z tęsknoty

i pragnęła, by każdy dzień był ostatnim w jej życiu. Ojciec nie zabrał

ukochanej córeczki. Musiała żyć.

WIĘC ŻYCIE PEŁZŁO DALEJ

Dni

były podobne do siebie niczym krople łez. W domu panował głód,

każdy bowiem grosz szedł na opłacenie stancji Wandeczki i jej

utrzymanie w mieście. Zwykła wodnista kartoflanka była wtedy

rarytasem, najczęściej nie było nic. Przeważnie w sobotę, bo wtedy

Wandzia przyjeżdżała do domu, matka piekła babkę ziemniaczaną

i szła w pole. Któregoś razu Natalia wróciła po pasieniu gęsi. Wandzia

z Kacprem jedli, nie przyłączyła się jednak do nich, pamiętając, że

starsze rodzeństwo musi się najeść pierwsze. To też było
niekwestionowaną zasadą w jej domu. Czekała cierpliwie. Rodzeństwo

najadło się, stwierdzając na koniec, że reszta musi zostać matce.

Matka, wróciwszy z pola, zajrzała do pieca i zadała sakramentalne

pytanie:

background image

– Kto

zjadł babkę?

– Natalia cały czas żarła, jak ciebie nie było. Mówiłam jej, żeby

zostawiła dla wszystkich – usłużnie wyjaśniła

Wandzia. Matka, na

dźwięk słowa „Natalia” chwyciła kabel i z twarzą wykrzywioną

nienawiścią zaczęła okładać nim najmłodszą.

– Ja cię szmato nakarmię. Zapcham ci to gardło, wywłoko. Może raz

wreszcie nażresz się. – Litania

przekleństw dopełniała kaźni.

Dziewczynka

wyrwała się z rąk matki i uciekła do lasu. Nie miała

dokąd uciec, chowanie się po krzakach wokół domu pogorszyłoby

jeszcze sytuację, bo rozjuszona matka nie dawała za wygraną. Miała

co prawda babkę ze strony matki, ale ta nie była lepsza od córki.

Sąsiedzi nie wchodzili w rachubę, zresztą Natalia nie umiała się

skarżyć, swoją niedolę znosiła w milczeniu. Usiadła pod sosną,

krztusząc się od łez. Nie chciała wracać do domu, chciała umrzeć,

chciała przestać istnieć, zapaść się pod ziemię, zniknąć, byle nie czuć

bólu i poniżenia. Pogrążona w rozpaczy nie liczyła godzin. Jakiś

mężczyzna w zielonym stroju leśnika zatrzymał się koło niej. Podniosła

na niego zapłakaną twarz.

– Czyja

ty dziewczynko jesteś? Józefa Polańczyka?

– Chcę do taty. Chcę, żeby tata mnie zabrał. Ja nic złego nie

zrobiłam, nie zjadłam babki. – Szlochała, wtulając posiniaczone plecy

w pień sosny. Jej chude ręce nosiły krwawe pręgi po uderzeniu kablem.

– Ja

tylko chcę do taty… Chcę, by mnie zabrał do siebie.

– Józef

widzi

cię dziecko. Jest w niebie i pomoże ci. Wracaj do domu,

zanim zapadnie noc i pamiętaj, że twój tata jest przy tobie.

– Nie

ma go. On umarł.

– Pan

Bóg pomylił się, ale co możesz dzieciaku zrobić? Twoja matka

jest taka sama jak jej cała rodzina. Podrośniesz, to zrozumiesz. Idź

teraz do domu.

Dziewczynka

posłusznie wstała i ruszyła w drogę powrotną,

wycierając piąstką płynące z oczu łzy. Wróciwszy do chaty, zwinęła się

w kłębuszek na łóżku i zasnęła. Nikt jej nie obudził na kolację. Matka

ugotowała zacierkę na mleku, nakarmiła starsze dzieci, resztę wylała

psu do miski, bo pies też musi jeść, i zgasiła światło, kończąc kolejny

background image

ciężki dzień.

Tak

płynęły dni, miesiące, lata. Ze ścian domu patrzyły na los dziecka

twarze chyba wszystkich świętych, z nieba patrzył Bóg…

Zbliżał się

czas

pójścia Natalii do Pierwszej Komunii Świętej. Matka,

spowita w czerń oznaczającą ciągłą żałobę po ukochanym mężu,

zaprowadziła córkę do kościoła, posadziła w ławce i kazała słuchać

wszystkiego, co ksiądz mówi, a sama gdzieś polazła. Natalka siedziała

jak trusia, widząc inne dzieci swobodnie poruszające się po kościele

w towarzystwie matek. Nie rozumiała nic z nauki księdza, jego słowa

trafiały w próżnię. Dla ubogiej dziewczynki z zapadłej wioski słowa „

sakrament chrztu”, „zasady wiary”, „spowiedź” brzmiały zupełnie

obco. Nikt wcześniej nie wymawiał przy niej takich słów, nie rozumiała

ich znaczenia, nie wiedziała, czego od niej chcą. I nie mogła zapytać

się, o co w tym wszystkim chodzi, bo nie daj Boże matka usłyszałaby,

że jej „wywłoka” tego nie wie. Dopiero rozpętałoby się piekło w domu,

że przynosi wstyd rodzinie swoją głupotą. Nie obeszłoby się bez

okładania pięścią przez matkę. Dziecko wolało nie ryzykować. Dostała

od matki znaleziony na strychu katechizm, który musiała wykuć na

pamięć i na tym skończyła się jej edukacja. Mądrości zawarte

w katechizmie nie trafiały do przekonań kandydatki mającej

w przyszłości żyć według przykazań w nim zawartych, nie martwiła się

tym zresztą, nie wierzyła w dobroć Boga ani świętych, opierając się na

własnych doświadczeniach z codziennego życia. Budowała swój świat

na wzorcach znalezionych w książkach, które kochała ponad wszystko.

Bohaterowie

Trylogi

i

nie

wyśmiewali się z niej, traktowali ją na równi

ze wszystkimi, ucząc honoru, uczciwości i szacunku do świata.

Stara

baśń była

niczym

dobry duch unoszący się nad głową dziecka, zawsze

można było uciec w gąszcz puszczy od rzeczywistości gorszej niż

koszmar. W

Macosz

e odnajdywała upragnioną miłość.

Widok

czytającej

dziewczynki był przysłowiową płachtą na byka dla jej matki i siostry, bo

trzeba było izbę zamieść choć raz w tygodniu i gary pomyć,

a Wandeczka nie mogła przecież wykonywać tak przyziemnych prac,

należało to zatem do obowiązków najmłodszej. Ta natomiast, zamiast

chwytać za miotłę, chwytała za książkę, znikając w jakimś krzaku,

background image

zanim ją nie wyśledzono i rózgą nie zapędzono do roboty, nadając jej

nowy przydomek „durny Mateusz”. Natalia nigdy nie dowiedziała się,
kim był ów Mateusz i co miało czytanie z nim wspólnego, ale to ją nie

zniechęciło. Z bólem serca odłożyła książki na rzecz nauki

nieszczęsnego katechizmu, wkuwając go bezmyślnie, by po chwili nic

nie pamiętać z boskich przykazań. Zachowaniem swym naraziła się nie

tylko matce, ale także Bogu, zgrzeszyła własną głupotą, bo pychy w jej

sercu nie było u niej za grosz, ba, nawet nie słyszała o czymś takim.

Bóg, widząc daremne wysiłki biednej wdowy w wychowaniu bachora,

postanowił sprowadzić do pionu marny ludzki pył, jakim była Natalia,

i zabrał jej dziadka. Matka na wieść o śmierci teścia starym

zwyczajem uderzyła w płacz, załamując ręce nad głową.

– Ach Józek! Józek! Czemuś mnie opuścił? Tyś ojca swego zabrał,

a mnie biedną zostawił! Zabierz mnie do grobu, niech ja już więcej nie

cierpię! Do kogo ja teraz biedna pójdę po radę? – Zaniosła się głośnym

płaczem, stojąc

przy

otwartym oknie, i już cała wioska wiedziała, że

zmarł stary Polańczyk. Synowa tymczasem ogarnęła się nieco po

wybuchu żalu, zebrała swoją gromadkę i poszła na pogrzeb teścia.

Natalia weszła do ukochanego domu dziadka onieśmielona obecnością

obcych, stanęła cichutko w kącie, najbardziej obca wśród swoich.

Teraz, gdy dziadek nie żył, dom przestał być ciepły i przyjazny. Jego

synowie z rodzinami, pogrążeni w smutku po śmierci ojca, nie zwracali

uwagi na bratanicę. Była im wdzięczna za to. Matka z Wandusią

natomiast znalazły się w centrum zainteresowania. Stanowiły

perfekcyjnie dobrany duet: młoda, z miną niewinnej lilii i starsza,

spowita w czerń, stosownie zresztą do okazji, witały się z rodziną

zmarłego, tytułując każdą kobietę jakąś tam ciotką, zamieniając przy

okazji parę słów, zazwyczaj gorzkich na temat ciężkiego losu wdowy.

Czasem padały też słowa zachwytu na temat Wandzi, że taka mądra

i rodzinna, i że biedna matka ma pomoc, bo osiemnasty rok idzie

najstarszej. Wandzia, czując kadzidło, jeszcze gorliwiej obściskiwała

ciotki i zagadywała każdego, kto pojawił się w polu jej widzenia. Jej

siostra trzymała się z boku, modląc się, żeby nikt nie zwrócił na nią

uwagi. Nie umiała obłudnie wdzięczyć się, najwidoczniej nie

background image

odziedziczyła genów po matce, a bolesne lekcje też nie przyniosły

żadnych rezultatów. Wszyscy ci ludzie byli jej zupełnie obcy, po co więc
miałaby kłamać, że jest inaczej? Jedyny bliski jej sercu człowiek leżał

w trumnie. Matka pogrążona w rozpaczy z powodu śmierci teścia,

który był dla niej podporą po śmierci męża, i po uściśnięciu ostatniego

członka rodziny, rozejrzała się przytomnie po izbie, pytając o jedną ze

swoich szwagierek. Usłyszawszy w odpowiedzi, że owa krewna jest

u sąsiadów, pobladła na krótki moment, a następnie poczerwieniała,

sapiąc z oburzenia:

– Jak to tak? Tak nie może być. Co ludzie powiedzą? Obgadają nas

wszystkich po okolicy. Duchu Święty, to obraza i grzech. Teść leży

w trumnie, a ona u sąsiadów śpi z dzieciakami? Kto to słyszał? Ja ją

sprowadzę do domu, zaraz ona tu przyjdzie – zdecydowała porywczo,

poprawiła

na

głowie wdowią chusteczkę i wyszła, jakby ktoś ją gonił.

Wróciła wściekła poniesioną porażką,

bo

nie zdołała zmusić kuzynki

do powrotu. Bezsilna w swojej złości stanęła przy trumnie, zalewając

się łzami i wyrzekając na ciężki los. Po powrocie do domu ulżyła sobie,

wyklinając ową szwagierkę i jej rodzinę do dziesiątego pokolenia.

Stryjowi też się dostało. Dobrze, że nie słyszał gromów rzucanych

przez najlepszą z bratowych.

W dzień

pogrzebu

dziadka Polańczyka Natalia miała wrażenie, że

ostatni raz widzi ten ukochany dom. Obeszła wszystkie kąty, starając

się zapamiętać jak najwięcej ze spędzonych tu szczęśliwych chwil. Na

krótką chwilę zatrzymała się obok wózka, w którym leżała śliczna

dziewczynka o błękitnych oczach. Nie myliła się, nigdy więcej nie

przekroczyła progu rodzinnego gniazda ojca. Kolejne drzwi w jej życiu

zamknęły się. Wszyscy stryjowie stawali się coraz bardziej obcy, nawet

jeśli czasem któryś z nich odwiedzał jej matkę. Tylko jednego stryja

lubiła, był inny niż cała reszta, choć dziecko samo nie wiedziało do

końca, dlaczego on jest inny. Może dlatego, że był podobny do jej ojca,

może dlatego, że on, jako jeden z całej plejady braci, pochylał się nad

nią, pamiętając, że jest córką Józefa? Może dlatego, że był zwyczajnie

ludzki?

Krótko

po

pogrzebie dziadka Natalia miała przystąpić do Pierwszej

background image

Komunii Świętej. Dla matki, obciążonej ponad miarę pracą na roli

i w obejściu, chodzenie z bachorem do kościoła na spotkania, było
dodatkowym ciężarem, zniosła to jednak z należytą godnością, jak

przystało na matronę.

– Katechizm znasz? Umiesz? – sondowała kandydatkę

na

dziecko

Kościoła przed pójściem na egzamin.

– Znam.

– Masz odpowiadać księdzu, kiedy będzie pytał. Jeżeli nie dopuści cię

do komunii, wiesz, co cię czeka. Nie będę za ciebie świecić oczami ze

wstydu przed wszystkimi i nie będę tracić czasu na włóczenie się

z tobą do księdza, ale zatłukę jak psa. Pamiętaj, że masz zdać egzamin.

– Tak podbudowana Natalka nie mogła zawieść pokładanych w niej

nadziei matki, choć cały wyuczony katechizm stracił na znaczeniu,

bowiem wszystkie przykazania boskie i ludzkie tak pomieszały się

w głowie dziecka, że nawet Najwyższy nie dałby rady ich rozdzielić.

Egzamin jednak zdała, przynosząc matce kartkę papieru na

potwierdzenie faktu. – Masz

szczęście. Teraz będzie spowiedź. Stań

w kolejce i czekaj.

Natalia, jak

to Natalia, przygłup i zakała nadal nie miała pojęcia po

co to wszystko jest potrzebne. Nie kochała Boga, nie wierzyła Mu,

o spowiedzi nie miała zielonego pojęcia i konfesjonału bała się jak

diabeł krzyża, a jeszcze bardziej siedzącego w nim księdza. Półżywa

ze strachu, że kapłan ją wyzwie od najgorszych i na pewno nie będzie

szczędził pięści, odbębniła jakoś ten nieszczęsny rytuał, nie pamiętając

oczywiście nic z nauki duchownego. Na chwiejnych nogach odeszła na

bok w pobliże oczekującej na nią matki. Do Pierwszej Komunii Świętej

matka zabrała ją prosto z wypasu gęsi. Do kościoła poszły pieszo. Koło

młyna, na przedmieściu Natalka założyła białą sukienkę, spadek po

Wandzi. Matka przypięła jej wianek i pomogła założyć białe sandały.

Przeparadowała tak odświętnie ubrana do kościoła, odbyła ceremonię,

jak Bóg przykazał, i po skończonej mszy wróciła do domu, oczywiście

rozbierając się z sukienki koło młyna. Od chrzestnego dostała

w prezencie torbę krówek, które zjadła w drodze powrotnej. W domu

przecież czekały na nią gęsi. Wygoniła je na pole, wymiotując

background image

zjedzonymi cukierkami. Usiadła na miedzy, wspominając pierwszą

komunię Kacpra. On nie pasł gęsi, a do domu przyjechali goście. Matka
podała na stole przykrytym białym obrusem dużo jedzenia i było

zupełnie inaczej niż dziś. Pod powiekami Natalię zaszczypały łzy. Nie

pozwoliła im spłynąć, nie miała prawa oczekiwać niczego lepszego od

matki, dla której była w życiu jedynie ciężarem. Życie jej matki było

ciężkie nad miarę, pewnie dlatego tak gorzko żałowała, że nie utopiła

Natalii w studni, gdy ta była malutka.

***

Odłożony

na

półkę zeszyt z zapiskami Natalii pokrył się warstewką kurzu.

Wspomnienia za bardzo bolały, chociaż od tamtych dni minęło wiele lat.

Poza tym Natalię wciąż nachodziły wątpliwości, czy powinna wszystko

wywlekać na światło dzienne. Takich jak ona, niechcianych dzieci, na

pewno były na świecie tysiące i żadne z nich nie rozczulało się nad sobą,

dlaczego więc właśnie ona? Jedno z przykazań boskich brzmi: „Czcij ojca

swego i matkę swoją”. Natalia czciła ojca i jego pamięć była dla niej

święta, matki zaś nie powinna raczej przedstawiać w złym świetle, choćby

dlatego, że była jej matką, że ją mimo wszystko wychowała, że umarli nie

mogą się bronić. Inaczej byłoby, gdyby matka Natalii żyła. Staruszka

poruszona podłością córki jeszcze raz poszłaby pod Krzyż, wyklinając ją za

to, że wystawiła na szwank dobre imię rodziny, że jej zdaniem opisała

kłamstwa, które nigdy się nie zdarzyły w jej pobożnej rodzinie. Ale matka

Natalii nie żyła.

***

Czas

płynął. Wandzia zdała maturę, była więc już wysoko kształcona,

a zamierzała kształcić się jeszcze wyżej. Jak dotychczas żaden książę

nie zapukał do drzwi domu ubogiej wdowy, co nie znaczyło wcale, że
nie zapuka. Temat ten jednak zszedł na dalszy plan w związku

z egzaminami na studia. Wandeczka na studia się nie dostała. Być

może na uczelni nie poznali się na kandydatce? Fakt jednak był faktem,

miejscowa gwiazda wróciła, tonąc w powodzi łez, że jej życie

background image

skończyło się. Pocieszenia matki trafiały w próżnię. Modlitwy

zanoszone pod Krzyżem natchnęły matkę do działania. Z gęsią pod
pachą udała się po pomoc do szwagra, ten zaś załatwił bratanicy pracę

w szkole. I tak niespodziewanie Wandeczka awansowała na

nauczycielkę w sąsiedniej gminie. Dla Natalki to były piękne dni. Jej

siostrzyczka opuściła rodzinne gniazdo zaopatrzona w pierzyny

i poduchy. Szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Wandzia wraz

z końcem roku szkolnego wróciła na łono rodziny jako bezrobotna.

Biedna dziewczyna popadła w czarną rozpacz, a jej życie ponownie

legło w gruzach. Co gorsze, nikt z wioski nie współczuł jej niedoli, a już

najmniej najmłodsza siostra. Jedynie matka rozumiała cierpienie

najstarszej córki. Gdyby mogła, zdjęłaby z niej ten straszny ból, byle

zobaczyć uśmiech na jej twarzy.

– Idź rozpal w kuchni. Trzeba ugotować jakiego obiadu. Wandzia

musi coś zjeść – warknęła do najmłodszej, spoglądając z troską na

zaryczaną ulubienicę siedzącą pod ścianą domu. – Od

wczoraj nic

w gębie nie miała. Cały czas beczy.

– Sama może sobie ugotować. Nie jestem jej służącą – odpyskowała

najmłodsza, zamiatając podwórko

przed

domem. Matka chwyciła za

stojący przy płocie kij, by starym zwyczajem sprowadzić najmłodsze

dziecię do pionu, ale ta wyrwała go z rąk matki, czym ją tylko bardziej

rozwścieczyła.

– Ty kurwo! Ty szmato! Ty wywłoko! Czemu ja ciebie małej nie

utopiła w studni?! Tyś ojca zżarła i mnie zeżresz. Ja tak prosiła Boga,

żebyś zdechła już dawno i przestała mnie męczyć, wywłoko przeklęta!

– litania przekleństw spadła na głowę dziewczyny stojącej bez ruchu

obok miotającej się wściekle matki. Spokój wyklinanej córki

doprowadzał ją do szewskiej pasji. Najchętniej chwyciłaby ją za włosy,

waląc jej głową o ścianę domu, żeby ukarać za takie nieposłuszeństwo.

– Świat nie widział, żeby taka łajza pyskowała matce! Masz mnie

słuchać, albo popamiętasz, co znaczy nie szanować matki! –

Zapowietrzyła się

na

moment, wycierając pianę z ust.

– Szkoda, że nie utopiłaś mnie wcześniej, bo teraz już nie utopisz.

Jeszcze raz mnie uderz, a oddam ci. Ja jestem kurwa? To kim jest

background image

twoja Wandzia? Za żonatego chłopa wypieprzyli ją z roboty! –

wygarnęła

jej

niespodziewanie Natalia, odrzucając na bok narzędzie

kary.

Matce

zabrakło tchu z zaskoczenia, zachłysnęła się gniewem i,

załamując ręce nad głową, zaniosła się płaczem.

– Boże, mój Boże! Czemuś zapomniał o mnie? Czemuś mnie opuścił?

Ja biedna sierota, doczekała ja, że ta kurwa mi żyć nie daje! Czemuś

Ty zabrał mi męża, a zostawił tę wywłokę na moją pokutę. Czemuś tak

srodze mnie pokarał? – wyrzekała

na

cały głos, zalewając się potokami

łez. Łzy były zawsze na zawołanie.

– Cała wioska cię słyszy. Przestań tak wyrzekać. – Brat

matki stanął

w obejściu.

– Na

kolanach pójdę do Krzyża, żeby tę kurwę pokręciło, żeby

oślepła. Ona mi żyć nie daje.

– Przestań wyklinać.

Powiedz

o co chodzi?

– Wandzię

wyrzucili

z roboty. Co ja teraz biedna sierota pocznę?

Józek! Wstań! Spojrzyj na moje cierpienie. Tyś zostawił mnie samą…

– Wanda

znajdzie robotę. Przestań krzyczeć i robić pośmiewisko

w wiosce. I przestań wyklinać swoje dzieci.

Matka

po wyjściu brata poszła pod Krzyż, zanosząc modły w tylko jej

wiadomej intencji. Wróciła spokojniejsza. Następnego dnia kolejna

gąska powędrowała pod adres stryja, a Wandeczka dostała pracę

w szkole, do której kiedyś sama chodziła, a obecnie uczyła się tam

Natalka. Tej ostatniej pociemniało w oczach na taką wiadomość. Po

rozmowie z najstarszą latoroślą matka zabrała się za umoralnianie

najmłodszej.

– Pamiętaj, że

masz

szanować Wandusię. Masz do niej mówić „pani”,

bo ona nie jest byle kim, ona jest nauczycielką. Masz ją słuchać, bo

inaczej popamiętasz mnie. Jeżeli choć raz Wandusia poskarży się na

ciebie, zatłukę cię jak psa. Ty nie myśl sobie, że będziesz poniewierać

własną siostrą. Dopóki żresz mój chleb, będzie tak, jak ja mówię.

Natalia

nie odezwała się ani słowem, wiedziała, że matka nie rzuca

słów na wiatr. Skończyła szyć torbę na książki, pozbierała skrawki

szmatek i nitki, i poszła poić krowy.

background image

Pierwszy

września był początkiem gehenny, przez którą musiała

przejść Natalka. Nauczycielka nie ukrywała swoich uczuć względem

siostry. Siostra także nie kryła się ze swoimi.

– Nie

spuszczaj pyska, jak do ciebie mówię. Masz mnie słuchać i nie

odzywać się. Niech cię boska ręka broni, żeby kto w szkole dowiedział

się, czemu przeniosłam się tu do pracy, bo inaczej to nie masz czego

wracać do domu. I nie wolno ci opowiadać nikomu, jak jest u nas

w domu. Nie masz prawa sprowadzać swoich koleżanek.

Natalia

milczała. Od dawna wiedziała, że to najlepsze wyjście. Jej

słowa przegrywały z pobożnością jej matki i mądrością siostry.

W szkole zaczął się horror. Uczniowie nienawidzili nauczycielki, a ona

odpłacała im tym samym. Jako protegowana gminnego dyrektora czuła

się bezkarna i pozwalała sobie na ubliżanie uczniom, była mściwa

i wredna. Przezwano ją „Koza”. Doprowadzało ją to do szału, ale

nawet matka nie była w stanie niczego zmienić. Nauczycielka czuła się

niedoceniona także przez rodziców uczniów, by zatem dodać sobie

blasku, chwaliła się matce, że wszyscy liczą się tylko z jej zdaniem i ją

najbardziej podziwiają w szkole. Według jej osobistych relacji, wszyscy

szli do niej po pomoc niczym na Jasną Górę. W takich chwilach matce

miód spływał na serce i nie żal jej było wyrzeczeń. A tych było niemało.

Harowała od świtu do nocy, byle tylko jej nauczycielka nie musiała

brudzić rąk jakąkolwiek pracą. Nie było mowy o pomocy

w gospodarstwie. Młodsze dzieci pomagały jej w miarę swoich

możliwości, ale nie Wandzia. Ta stworzona była do wyższych celów. No

i ciągle aktualny był temat księcia z bajki, który miał poślubić

nauczycielkę. Tylko pojawił się kolejny problem, jak znaleźć księcia

wśród prostych ludzi? Matka zanosiła modły pod Krzyżem, paląc

świece na chwałę Najwyższego, by jej córcia bogato i szczęśliwie

wyszła za mąż, ale Niebiosom jakoś się nie śpieszyło. Był może jeden

chętny do żeniaczki, nie książę, ale z dobrego domu, gdyby nie zawiść

miejscowych. Pech bowiem chciał, że sąsiadka zobaczyła, jak ów

kandydat do ręki nauczycielki bladym świtem wychodził od niej

i sprawa się rypła. Rozmowa zawistnej sąsiadki z jego rodzicami

background image

zakończyła płomienną miłość nauczycielki. Wandeczka pogrążyła się

w rozpaczy. Jej rówieśnicy, którzy mieli zazdrościć jej szczęścia i sławy,
dawno pozakładali rodziny, a ona wciąż była panną do wzięcia. Natalię

ani trochę nie interesowały sercowe perypetie oprawcy, miała swój

świat, do którego nikt nie miał dostępu. Uciekała do niego, ilekroć

matka zaczynała ją przeklinać, bo katować się już nie pozwoliła.

Robiła, co jej kazano. Pomagała w polu i radziła sobie, jak mogła, ale

bić siebie nie pozwalała, co nie oznaczało wcale, że życie zmieniło się

na lepsze. Lepsze nie było ani odrobinę. Wandzia z matką wiedziały,

jak jej dopiec, żeby zabolało. Najczęściej wojny wybuchały o pranie

brudnych szmat nauczycielki. Natalia twardo stała przy swoim, że nie

będzie prać siostrze majtek i żadne groźby ze strony matki nie

skutkowały. Histerie nauczycielki też nie robiły na niej wrażenia. A ta,

nie mogąc znieść ignorancji siostry, wybuchała potokiem łez

zmieszanych z nienawiścią.

– Ja nie mogę rąk wsadzać do wody, bo zaraz mi pękają, ale ta kurwa

nie rozumie tego. Odwróci swój pieprzony łeb w bok i idzie sobie. Ty

szmato, tyś ojca zajeździła i mnie życie zmarnowała, bo żeby nie ty, ja

wyszłabym za mąż. Tyś wywłoko zabrała moje szczęście. Dobrze

matka mówiła, że należało cię zabić, ty suko przeklęta… – wyliczała,

szlochając tak, żeby

matka

usłyszała i przybiegła na pomoc.

I matka

zazwyczaj

przybiegała. Nie mogąc zmusić Natalii, sama

prała córci koszulki, byle tylko jej nauczycielka nie płakała. A Natalka,

zakała rodziny, wyklęta od czci i wiary, zamykała się coraz bardziej

w sobie, pragnąc ponad wszystko uodpornić się na przekleństwa

rodziny tak, by nic nie czuć. Będąc odepchnięta i niepotrzebna nikomu,

nie

mogąc

znaleźć

sobie

miejsca

w

domu,

wciskała

się

w najciemniejszy kąt i przeżywała swoje upodlenie. W takich

momentach nawet książki nie pomagały, w myślach biegła do ojca,

prosząc: „Zabierz mnie do siebie, niech nie zajmuję więcej miejsca

w domu”.

Rok

szkolny dobiegał końca i jak przystało na starszą, mądrą siostrę,

nauczycielka wybrała Natalii szkołę. Matka przyklasnęła wyborowi,

uprzedzając najmłodszą, że albo będzie tak, jak mówi Wandzia, albo

background image

nigdzie nie pójdzie się uczyć. Natalię wysłano do liceum rolniczego,

choć ta bardzo pragnęła pójść do ogólniaka. W szkole śmiali się z niej,
że biednie ubrana, że nie przynosi kanapek ze sobą, że nigdy nie ma

nawet grosza przy sobie. Milczeniem pomijała docinki, godząc się na

samotność, ale co mogła zrobić? Nie mogła powiedzieć żadnej

z koleżanek, że jest niechcianym dzieckiem, że w jej domu panuje głód

i bieda, a po ubrania matka wysyła ją do obcych, by prosiła o nie. Nie

mogła powiedzieć nikomu, że nie ma swojego łóżka, że na zeszyty musi

sobie sama zarobić, zbierając latem zioła. Nie mogła nikomu

powiedzieć, jak naprawdę jest w jej domu, bo nikt nie uwierzyłby jej,

a tylko nasiliłoby to jej odrzucenie. Chociaż na pozór spokojnie znosiła

samotność, to jednak gdzieś w głębi duszy pragnęła, by ktoś ją

zaakceptował, by powiedział, że nie jest najgorszą z całego świata

i choć trochę spróbował ją polubić. Pragnęła tego, wyciągała ręce

w niemym geście, ale strach przed kolejnym poniżeniem nie pozwolił

na zdjęcie maski, którą nosiła od dawna. Strach był silniejszy od

wołania jej duszy zamkniętej w kleszczach samotności. Strach rządził

jej życiem. Zaniżone poczucie własnej wartości, wbijane pięścią przez

lata, tylko to umacniało. Natalia umiała jedynie uciekać. Ucieczkę

miała opanowaną do perfekcji, ucieczkę w głąb siebie.

Miała siedemnaście

lat, gdy

matka postanowiła wydać ją za mąż.

Dogadała się z sąsiadem, ten przywiózł kandydata na zięcia, lecz

pomysł spalił na panewce, ponieważ tego dnia Natalka wyszła do

koleżanki po książkę. Po powrocie do domu matka zagaiła słodko, że

byli u niej swaci, i że to niegłupi pomysł, bo chłop z gospodarki, bogaty,

powinna więc podziękować jej i losowi za taki dar. Dziewczyna

zdębiała z zaskoczenia.

– Przecież chodzę

do

szkoły. Mam dopiero siedemnaście lat i nie

zamierzam wychodzić za mąż.

– Szkołę możesz rzucić.

Jak

się ożenisz, będzie komu robić i Wandzi

będzie lżej. Ja też opadam z sił, a Kacper nie nadaje się do roboty na

roli.

– Nie

wyjdę za mąż. Rozumiesz? Swoją nauczycielkę wydaj, ode mnie

się odczep.

background image

– Wandzię za chłopa? Co ty sobie, wywłoko, myślisz? Moją Wandzię

mam wydać za chłopa? – Matka nie dopuszczała do siebie nawet takiej
myśli, że córka może mieć odmienne zdanie niż ona. – Ona

jest

nauczycielką, nie może harować jak zwykła robotnica. Ty to co innego.

Twoim śmierdzącym obowiązkiem jest zapewnić jej wygodne życie. To

twoja siostra, nauczycielka.

– Odczep

się ode mnie. Nie wyjdę za mąż, bo ty tak chcesz. Sama się

wydaj.

– Czy

ty, kurwo, myślisz, że całe życie będziesz siedzieć mi na karku

jak jakiś krwiopijca? Za kogo ty się uważasz? Po co ja ciebie chowała,

ty wywłoko, ty odszczepieńcu, durny Mateuszu? Masz robić, co ci

każę, albo won z mojego domu. Nie masz tu nic swojego. Tyś ojca

zżarła, ale mnie nie zeżresz, wytłuku miejski.

– Ja nie prosiłam się na świat. Obwiniasz mnie za śmierć ojca? Może

i jestem temu winna, choć miałam siedem lat, gdy twój Dobry Bóg, do

którego zanosisz modły, zabrał go, ale gdzie byłaś ty? Jego żona? – nie

wytrzymała córka.

Matka

skamieniała z oburzenia na taką zniewagę.

– Jak

śmiesz tak mówić do rodzonej matki, ty bękarcie cholerny?

Dobrze ja mówiła, żeby cię wyskrobać. Ja ci dam pyskować do matki!

Ja cię nauczę szacunku!

Rozjuszona

niespodziewanym uporem córki szukała czegoś, by

złapać w rękę, ale Natalia zimno ją ostrzegła:

– Oddam

ci, jeżeli mnie uderzysz.

Rozalia

rozpłakała się, znikając w oborze, skąd dochodziło jej

żałosne wyrzekanie na ciężki los. Ten los faktycznie był ciężki

i niegodny zazdrości. Kacper zachorował. Lekarze stwierdzili

stwardnienie rozsiane. Natalia, nie wiedząc nic na temat choroby,

szukała informacji w szkolnej bibliotece. Nie mogła pogodzić się

z rzeczywistością, że Kacper nigdy nie będzie zdrowy. Wiedziała, że

nigdy

nie

odmówi

bratu

pomocy.

Zabrała

się

za

robotę

w gospodarstwie, nie myśląc o przyszłości. Żyła tym, co przyniósł jej

każdy kolejny dzień, choć nie chciała tak żyć. Chciała dalej się uczyć,

zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że nie będzie żadnego

background image

„dalej”, bo matka nie zgodzi się na dalszą naukę, bo nie było pieniędzy,

bo matka już zdecydowała o jej przyszłości bez pytania jej o zdanie.
Natalia nie miała prawa niczego oczekiwać od życia. Narastał w niej

bunt, ale został skutecznie zduszony przez bliskich. Wandzia słysząc,

że siostra chce się dalej uczyć, zapałała świętym gniewem:

– Ciekawi

mnie, kto będzie pomagał matce? Ja nie będę, ja mam

swoją pracę i nie rzucę jej. Kacper jest chory. Matka opada z sił, a ty

nie masz wstydu. Co powiedzą o tobie stryjowie? Co ludzie powiedzą?

– Nie będzie żadnej dalszej nauki. Nie będę dłużej hultaja

utrzymywać. Masz nachylić grzbiet i brać się za robotę. Co ty sobie

myślisz? Że lepsza jesteś ode mnie? Nauki jej się zachciało, jeszcze

czego, zapłać mi za to, żem cię wychowała – zakończyła

matka

stanowczo.

Natalia

nie odezwała się więcej ani słowem. Wzięła widły i poszła

wyrzucać gnój z chlewa. Koleżanka przyszła do niej z kwiatami, były

bowiem osiemnaste urodziny Natalki. Wandeczka, widząc znajomą

siedzącą pod chlewem z jej siostrą, uśmiechała się słodko, podchodząc

do nich i zatykając jednocześnie swój pański nosek przed odorem

gnoju.

– Natalka, już nie pokazuj, jaka jesteś sumienna i pracowita. Zaproś

swoją koleżankę do domu na kawę – zagaiła słodko.

– Gdybyś była dobrą siostrą, za jaką chcesz uchodzić, pomogłabyś

siostrze. Pracujesz, mogłabyś wynająć chłopa do wyrzucania gnoju

z chlewa – odpaliła koleżanka jubilatki.

– Ja? Żartujesz chyba? Ja miałabym wyrzucać gnój z chlewa?

Przecież jestem nauczycielką – oburzyła się święcie Wandeczka.

– Wszyscy cię znają, więc nie chwal się, lepiej idź umyj podłogę

w domu, bo pewnie od zeszłego roku nie była myta, a nas zostaw

w spokoju – koleżanka

Natalki

bez owijania w bawełnę odprawiła

nachalną nauczycielkę.

– Zostaw ją, po co ruszać gówno? Będzie śmierdzieć gorzej od gnoju.

Zaraz przyleci matka, wyklinając nas obie – mruknęła najmłodsza

z rodziny.

– Biedna

wdowa. No tak.

background image

Wandzia

odeszła, mamrocząc pod nosem przekleństwa, a matka nie

przybiegła tym razem na pomoc córeńce. Po co ktoś obcy miał znać
prawdę? Wszak, jak cię widzą, tak cię piszą.

Rok

później Natalia Polańczyk zakończyła edukację. Nie dawała

jednak za wygraną, prosząc matkę, by porozmawiała ze stryjem

o pracy dla niej.

– Sama

jedź, tylko nie obraź stryjka, gadaj mądrze, bo ja wszystkiego

i tak się dowiem.

Natalia

nie obraziła stryja, nie zamieniła z nim nawet jednego słowa,

nie miał dla niej czasu, a jego żona stwierdziła z uśmiechem, że nie ma

dla niej pracy. Dziewczyna zrozumiała bardzo jasno intencje, jakimi

kierowała się krewna. Bez skrzywienia się przełknęła upokorzenie,

którym ją poczęstowano, przyrzekając samej sobie, że nigdy więcej nie

poprosi nikogo z nich o pomoc. Nigdy więcej. Bezwolnie zgodziła się

z wolą starszyzny, mając cichą nadzieję, że teraz nie będzie już

awantur ani wyzwisk i że najgorsze ma już za sobą. Myliła się. Matka

nie odpuszczała jej, siostra przy byle okazji wyzywała ją od

najgorszych i trzeba było pomagać bratu, który szybko zaczął

niedomagać. Natalia robiła w domu za popychadło, do roboty zawsze

pierwsza, do garnka ostatnia. Nie chciała tak żyć. Była młoda, chciała

mieć normalne życie, chciała wyrwać się z tego błędnego koła. Poznała

chłopca, z którym wiązała plany na przyszłość, z którym nie wstydziła

się rozmawiać o swojej przeszłości i któremu nie przeszkadzało ani

odrobinę, że jest biedna. Matka, dowiedziawszy się, że córka spotyka

się z kimś w jej pojęciu z niższych sfer, dorwała ją w ogrodzie.

– Nie dumaj sobie, że ożenisz się pierwsza od Wandzi. Ona starsza,

ona ma pierwszeństwo do ślubu. Nie ciągaj się z nikim, bo złapiesz

bachora, a ja chować nie będę. Pamiętaj wytłuku mazurski, że nie

przekroczysz progu mego domu. – Groziła palcem dla dodania sobie

powagi. – Psa

bezdomnego przygarnę, ale nie ciebie.

– Czego

ty chcesz? Przyszłaś kłócić się? Nie masz z kim? Gówno

mnie obchodzi twoja nauczycielka i jej ślub. Już dawno miał się tu

zjawić jakiś książę, i nic. A taka jest mądra, uczona i piękna rzekomo.

background image

– Tyś

jej

suko zabrała szczęście, bo żeby nie ty, moja Wandusia dziś

byłaby wielką panią. Ja mówiła ojcu, żeby cię wyskrobać, żeś
niepotrzebna i na zgubę siostrze rodzonej…

– Zostaw ojca w spokoju. Mnie też. Ja twojej nauczycielce chłopa nie

zabrałam, więc odwalcie się obie ode mnie – przerwała

jej

ostro

najmłodsza.

– Ja wiem, z kim ty kąty wycierasz. Nie zamydlisz mi oczu, wywłoko.

Po moim trupie wyjdziesz za tego gołodupca, bo ja cię za łeb od ołtarza

odciągnę, a do ślubu nie dopuszczę – zacietrzewiła się biedna wdowa,

tupiąc nogami ze złości i krzycząc na cały głos: – Nie

założysz mi tu

swoich rządów. Nie masz tu nic swojego.

– To

gdzie jest moje?

– Do

Polańczyków idź. Tam twoje, dziadówko. Nie waż się stawać

przeciwko mojej woli, bo mnie popamiętasz. Pomyjami obleję tego

dziada, jak tu przyjdzie. Wygonię go jak psa, a do ślubu nie dopuszczę,

pamiętaj.

– Tak? To ci pomogę – porywczo

stwierdziła córka.

Natalia

rzuciła motykę w buraki i wróciła do domu. Postanowiła swój

los wziąć we własne ręce, ale nie było to takie proste. Uzależniona od

rodziny nie miała dość siły, by zawalczyć o swoje. Tymczasem jeden ze

stryjów przysłał list z prośbą, żeby Natalia przyjechała do niego.

Matka zgrzytnęła zębami na taką zniewagę, bo przecież powinien ją

zaprosić, a nie tę wywłokę, córkę.

– O, jaki fałszywy Polańczyk, za moimi plecami coś knuje. Na pewno

znalazł jej jakiegoś chłopa i będzie chciał ożenić bratanicę. Nie wie, że

starsza jest w domu i jej pierwszej należy się ślubny wianek? Mnie,

matce, powinien powiedzieć i zapytać o zdanie – gderała

pod

nosem.

– No widzisz, jaki podstępny ten twój szwagier, nie zapytał cię

o zdanie – zadrwiła

Natalia

złośliwie.

– Pamiętaj, żebyś

mi

żadnego chłopa nie przywoziła do domu i nie

godziła się na żeniaczkę. Pamiętaj, że masz w domu nauczycielkę i nie

wolno jej robić wstydu. Masz matkę i musisz mnie słuchać, albo nie

wracaj do domu. Samowoli mnie Polańczycy odprawiać nie będą. Niech

swoje córki pożeni, jeżeli taki dobry.

background image

– Sama mu to powiedz. Najlepiej pojedź do stryja i wyzwij go od

najgorszych, a potem zacznij płakać, jaka ty jesteś nieszczęśliwa –
poradziła

dobrotliwie

córka.

– Zamknij

mordę, bo zamknę ci sama, łajzo śmierdząca. Dobrzy dla

ciebie Polańczycy, to idź i siedź u nich, niech cię chowają, bo ja nie

wpuszczę kurwy za próg.

– Przecież

to

ty latasz do stryja z gęsią pod pachą co jakiś czas,

włażąc mu w tyłek bez masła. Powiem Alkowi, co o nich naprawdę

myślisz.

– Spróbuj tylko, a poznasz,

co

może matka. Spróbuj tylko rozdziawić

swój pysk, a nikt ci nie pomoże. Zarąbię cię, suko, jak zaśniesz.

To

nie były czcze groźby i dziewczyna doskonale o tym wiedziała.

Lata praktyki pod patronatem Rozalii nauczyły ją gorzkiej życiowej

prawdy: matka była zdolna do wszystkiego, byle postawić na swoim.

Pojechała do brata ojca tylko dlatego, że bardzo go lubiła, i że

traktował ją po ludzku, jak kiedyś dziadek. Matka miała nosa,

rzeczywiście stryj chciał ją wyswatać, lecz Natalka, mając w pamięci

świeże przykazania matki, bała się nawet usiąść obok obcego

mężczyzny. Nie zdradziła stryjowi prawdziwych powodów odmowy,

była zbyt zaszczuta, by móc uwierzyć komukolwiek. Po powrocie do

domu znalazła pracę w zakładzie krawieckim, spakowała się

i wyjechała z wioski.

INNY

ŚWIAT

Zaczął się

nowy

etap w życiu Natalii. W pracy poznała ludzi, którzy

traktowali ją jak normalnego człowieka. Nikt ze znajomych nie

podejrzewał, jakie wspomnienia w sercu nosi zazwyczaj milcząca

dziewczyna, a ona też była nieskora do zwierzeń. Nikt zapewne nie

uwierzyłby jej słowom. Pochodziła z kołtuńskiego środowiska, o jakim

normalni ludzie nigdy nie słyszeli. Na pewno większość jej znajomych
nie była w stanie wyobrazić sobie życia w takiej rodzinie, jaka jej

przypadła w udziale. Nigdy nikomu też nie mówiła o swoich skrytych

głęboko marzeniach, bojąc się, że ją wyśmieją. Bo jej marzenia nie

były wielkie, nie śniła o blasku sławy ani o wielkim majątku, chciała

background image

tylko mieć swój dom i chciała, żeby bociany zrobiły gniazdo na jego

dachu. Jej dom miał być inny od rodzinnego, pełen miłości i ciepła,
z chlebem na stole i słońcem świecącym w okna. Taki, jak kiedyś był

dom jej dziadka.

Na

zakładowej dyskotece poznała chłopaka. Marek pochodził

z Warszawy. Nie wiązała z nim żadnych planów, ot, był kolegą i tyle.

Więcej uwagi poświęcała znalezieniu innej pracy niż tej znajomości.

Postanowiła wyjechać do większego miasta. Nie mówiła o swoich

planach nikomu z rodziny, wiedząc, że matka, gdy tylko się dowie,

przyjedzie do niej i zrobi piekielną awanturę. Kiedy miała w ręku

umowę o pracę, pojechała do domu pożegnać się. Matkę spotkała na

podwórku.

– Dzień dobry. Przyjechałam powiedzieć, że

jutro

wyjeżdżam do

pracy w Łodzi. Chciałam się pożegnać.

Matka

przez moment milczała.

– Daj Boże, żebym ja cię już żywej nie zobaczyła. Żeby cię w trumnie

przywieźli za miesiąc. Żeby zabił cię samochód na pierwszej

krzyżówce. Żeby twoje flaki psy ciągały po ulicy, jak ty się ciągasz,

kurwo

miejska

padły

wreszcie

sakramentalne

słowa

błogosławieństwa.

Natalia

nie odezwała się, spuściła głowę i nie wchodząc nawet do

domu poszła na przystanek autobusowy. Nienawiść matki bolała ją.

Żadna skorupa otaczająca jej serce nie chroniła przed bólem zadanym

słowami matki. Dziewczyna wytarła łzy, widząc nadjeżdżający autobus.

Nowe

środowisko nie oszołomiło dziewczyny. Nie rzuciła się w wir

szaleństwa, nie ciągnęły ją bary, kawiarnie ani imprezy. Świat,

z jakiego przyjechała, nie pasował do normalnego życia. Świat z kart

powieści jeszcze bardziej odstawał od rzeczywistości. Natalia brała

nadgodziny w zakładzie albo szła zwiedzać miasto. Nie zawarła też

z nikim bliższej przyjaźni, zamknięta w sobie nie pozwalała na

zbliżenie się do siebie komukolwiek. Parę dni później przyszedł list od

matki.

Córeńko kochana

background image

Tyś wyprowadziła się

jak

złodziej, nic nikomu nie mówiąc. Tyś dobrze

wiedziała, że wszyscy ludzie będą tobie pluć w oczy, żeś zostawiła
starą matkę i chorego brata bez opieki, bo tak robi tylko cechowa

kurwa, a nie córka, którą żem chowała od maleńkości. Tyś żmiją była

od początku, wstyd rodzinie przynosisz. Ludzie wiedzą, żeś ty

pojechała tam zarabiać na dupie, bo w domu nie pozwalała na

kurewstwo. Ludzie mnie szanują, szanują też twoją starszą siostrę,

której opinię zepsułaś. Przed Bogiem odpowiesz za zmarnowanie

życia mojej Wandzi. Ślepiów nie pokażesz w wiosce. Nie dumaj sobie,

że nikt nic nie wie. Na koniec życzę ci, żeby cię pokręciło tak, że

chleba do pyska nie włożysz, a za krzywdy nam wszystkim

wyrządzone, żebyś paliła się żywym ogniem, a ja żebym nigdy już nie

musiała ciebie żywej oglądać.

Twoja

Mama

Natalka

przeczytała list, odłożyła go do koperty i schowała na

pamiątkę. Nie rozpamiętywała jego treści ani swojej winy względem

bliskich. Ubrała się i pojechała do pracy. Znajomość z Markiem powoli

przeradzała się w stały związek. Czy Natalia go kochała? Nie, a jeżeli

nawet, to nie na tyle mocno, by chcieć z nim być. A jednak byli razem.

Marek napomykał o ślubie, choć ona kategorycznie mówiła „nie”. Bała

się reakcji swojej matki. Panicznie bała się też spotkania z jego

rodziną. Marek nie wiedział, jaką ona ma sytuację w domu, nie mówiła

mu, a on nie pytał. W końcu kiedyś jednak poznała jego rodziców

i rodzeństwo. Przyjęto ją normalnie, bez fanfar, ale też bez niechęci.

W ich wzajemnych relacjach nie było nawet cienia nienawiści, ci ludzie

kochali się. Teraz była jej kolej, musiała przedstawić chłopaka matce,

nie wiedziała jednak, jak ma to zrobić, żeby nie najeść się wstydu. Do

domu jechała z duszą na ramieniu, spodziewając się najgorszego, ale

ku własnemu zdumieniu, rodzina bardzo serdecznie przyjęła jej gościa.

Nauczycielka wprost rozpływała się przed Markiem z zachwytu

i grzeczności, zabawiając go cały czas rozmową. Matka tak samo.

Rankiem następnego dnia matka wywołała córkę na podwórko.

– Wandzia jest starsza, więc powinnaś odstąpić jej chłopca. Wtedy

background image

wszyscy powiedzą, że jesteś dobra i porządna siostra. Ty jeszcze masz

czas, znajdziesz sobie innego kawalera. A ten niech żeni się z Wandzią.
On jest miastowy, Wandeczka jest wykształcona, pasują do siebie.

Natalia myślała, że śni, ale nie śniła. – Stryjek odstąpił narzeczoną

bratu. Ty też możesz pomóc siostrze – kusiła

dalej

matka.

– Ty

chyba żartujesz. Mam odstąpić Marka tej starej szufli?

Zapomnij o tym.

– Jak chcesz, ale pamiętaj, że zapłacisz za to – zagroziła

matka,

jednak

Natalia nie przyjęła się ani trochę groźbą matki, chłopaka też

nie zamierzała oddawać nauczycielce. Wierzyła mu, wierzyła, że jest

kochana i bezpieczna przy nim.

Wróciła

do

mieszkania. Wanda tokowała przy Marku, choć naiwna

siostra inaczej to odbierała. Parę miesięcy później młodzi postanowili

się pobrać. Marek przyjechał z rodzicami do matki narzeczonej.

Przyjęto ich z otwartymi ramionami, starym zwyczajem ugoszczono

przy stole, ale gdy tylko wyszli na chwilę, matka skwitowała krótko:

– Durne

warszawiaki, a na dodatek dziady. Ubrania to na pewno

znaleźli na śmietniku, bo w żadnym sklepie takich szmat nie sprzedają.

Widziałaś Wandziu, jak rzucili się na mięso? Jakby nie jedli co najmniej

rok. Wódkę pili jak smoki, ale swojej nie przywieźli.

– Pewnie nie mieli za co kupić. Ot wybrała sobie rodzinę, wstyd

przyznać się do takich teściów – odezwała się Wandzia, oglądając

w lustrze swój profil.

– Ty nie musisz się do nich przyznawać – warknęła dotknięta

do

żywego siostra.

– Zamknij mordę, bo wypieprzę twoich gości za płot i koniec będzie

wizyty – ucięła krótko matka.

Natalia

zamilkła, wiedziała, że matkę stać na taki gest. Odetchnęła

z ulgą, kiedy Marek z rodzicami wsiedli do autobusu, opuszczając jej

rodzinne strony. Teściowie na szczęście nie domyślali się niczego.

– Masz bardzo gościnną rodzinę, Natalio. Matka bardzo ucieszyła

się, a siostra jeszcze bardziej. Rozpływała się wprost przed nami.

Będziesz miał synku dobrą teściową i szwagierkę – podsumowała

wizytę przyszła teściowa.

background image

– Wcale w to nie wątpię – roześmiał się syn.

Młodzi zdecydowali, że ślub wezmą w Warszawie.

Matka

Natalii

była temu przeciwna, ale nie miała wpływu na decyzję przyszłego

zięcia. Za to miała wpływ na córkę.

– Bądź pewna, że

nikt

z nas nie pojedzie do Warszawy, bo tobie tak

się zachciało. Będziesz sama, jak z przytułku jakiegoś wzięta, ale ani

nikt ze stryjków, ani ja, ani Wandeczka nie pojedziemy.

– Po

co mi twoi stryjowie? To ty wymyśliłaś, żeby ich zaprosić, ja nie

chcę nikogo z nich na swoim ślubie.

– Jak

to? Przecież to bracia twego ojca. Jak można ich pominąć? To

twoja najbliższa rodzina.

– Twoja

na pewno, ale nie moja. Żaden ze stryjów nic dobrego dla

mnie nie zrobił. Za co mam im niby cukrować? Niech cukruje twoja

Wandzia, ja nie będę. Z wami, czy bez was ksiądz udzieli nam ślubu.

Wobec

tak postawionej sprawy biedna wdowa była bezsilna. Dzień

przed ślubem córki zjawiła się w Warszawie w towarzystwie

nauczycielki. Nic nie podobało się ani matce, ani córce; nadąsane nie

odzywały się praktycznie do nikogo z rodziny zięcia, a jego rodzice

i rodzeństwo także nie silili się na nawiązanie bliższych kontaktów.

Dzień ślubu Natalii Polańczyk wcale nie był najpiękniejszym dniem

w jej życiu. Wszystko szło niezgodnie z wolą jej matki i Natalia

strasznie bała się, że dojdzie do awantury. Była prawie nieprzytomna

ze strachu. Po ślubie odetchnęła z ulgą. Jej mąż podczas obiadu dał

w gaz z ojcem i braćmi tak, że film mu się urwał. Gdy młodzi poszli

spać, matka nie odpuściła sobie przyjemności wtargnięcia do ich

pokoju.

– Natalia, wstań i daj mi pieniądze na bilet, bo rano jadę do domu –

oznajmiła wyniośle,

nie

zamierzając wyjść z pokoju.

Córka posłusznie wstała, dała

matce

żądane pieniądze i zamknęła za

nią drzwi na klucz. Następnego dnia matka wcale nie tak o świcie

opuściła Warszawę, Wandzia została. Po co? Nie wiadomo, nikt nie

prosił, by została dłużej, a skoro nikt nie prosił, została sama,

obgadując przed siostrą jej nową rodzinę, a przede wszystkim męża.

Wreszcie i ona wyjechała. Zaczęło się normalne codzienne życie.

background image

Natalii spadły klapki z oczu. Mąż i jego rodzina nie wylewali za

kołnierz, każda okazja była dobra, żeby się napić.

– Nie jesteś ani piękna, ani bogata, ale ożeniłem się z tobą, bo jesteś

zaradna dziewczyna – wyznał

jej

małżonek w przypływie szczerości.

Natalia

poczuła się oszukana przez człowieka, z którym związała się

świętym węzłem małżeńskim i co gorsza, nie miała komu się

poskarżyć. Zostawiona sama sobie znalazła pracę i zaczęła wbrew

wszystkim przeciwnościom budować własne szczęście. Mieszkali

u teściów. Teściowa okazała się dobrą kobietą i nie wtrącała się w ich

małżeństwo. Wandeczka, jak przystało na kochającą siostrę,

przyjeżdżała do nich wbrew woli siostry, ale jej przecież nikt o zdanie

nie pytał. Przyjeżdżała i już. Przy rodzinie męża odgrywała dobrą

i wyrozumiałą, ale gdy siostry były same, pokazywała pazury,

urządzając karczemne awantury. Według jej własnej oceny nikt jej tu

nie szanował, a najmniej Natalia, a przecież była nie byle kim

i szacunek należał się jej bezwzględnie. Zawsze znajdowała tysiąc

powodów, by opluć szwagra za jego plecami, a jego rodzina była

według niej głupia i zacofana. Natalia milczała. Wolała nie odzywać się,

żeby nikt z rodziny męża nie odkrył, jaka naprawdę jest jej siostra. Po

pół roku mieszkania z teściami Marek zapragnął zamieszkać na

Mazurach. Żona nie sprzeciwiała się, wierząc, że mieszkając daleko od

domu, gdzie królowała wódka, opamięta się i wszystko będzie dobrze.

Powiedziała o tym matce, a ta przyklasnęła pomysłowi zięcia, wynajęła

samochód i młodzi przyjechali do rodzinnego gniazda Natalii. Przyjęto

ich z otwartymi ramionami, rozpowiadając ludziom, że młodzi nie

radzili sobie w mieście i dlatego trzeba było przyjąć ich pod dach.

Matka, jak przystało na dobrą teściową, udała się do stryja,

załatwiając zięciowi pracę w pobliskim nadleśnictwie. Córka miała

obowiązek siedzieć w domu, pomagać w gospodarstwie i opiekować się

bratem, który już nie chodził. Było tak, jak zdecydowała seniorka rodu.

A decydowała o wszystkim, od wielkości pajdy chleba po łóżko. Miała

do pomocy szpicla w osobie nauczycielki i jedna albo druga

podsłuchiwała pod drzwiami nocą, czy aby młodzi śpią. Natalia nie

miała pojęcia, że matka z siostrą ją podglądają, dopóki matka sama nie

background image

zaczęła tego tematu.

– Ty

nie dawaj swojemu chłopowi, kiedy chce, bo narobi bachorów,

a ja ich chować nie będę. Wzięła pijaka i wsadziła mi na kark. Żeby nie

ja, z głodu byście wyzdychali, bo twój chłop nawet na chleb nie zarobi.

Masz nie spać z nim, bo ja tak tobie każę, bo ja tu rządzę i ma być tak,

jak ja mówię.

– Pod

pierzynę mi zaglądać nikt nie będzie. Pilnuj swojej

nauczycielki, żeby żonatym chłopom nie dawała, bo wywiozą ją jak

Jagnę Boryny, na kupie gnoju.

– Ty

wywłoko miejska, chleb nasz żresz i masz śmiałość do mnie pysk

otwierać? Jak ja nie pomogę, zdechniesz z głodu razem ze swoim

pijakiem.

– Ja tobie, kurwo warszawska, sukienkę na bebech kupiłam, bo

bachora daliście radę zrobić, ale bebecha już zakryć nie masz czym –

zawtórowała

Wandzia

dotknięta do żywego zniewagą siostry.

Do

mieszkania wszedł Marek.

– O, Marek, dobrze, że jesteś… – ucieszyła się żona.

– Siadaj

szwagier, jest obiad, zaraz zjesz. Nie słuchaj tego, co żona ci

mówi, bo ona szuka tylko okazji do kłótni.

Wandzia

w podskokach wybiegła naprzeciw szwagra, podając mu

kawę. Zawsze raczyła go kawą i aż dziwne było, że mu te kawy nigdy

nie zaszkodziły, bo zazwyczaj wolał herbatę. Matka chwilę później

wyjeżdżała na stół z talerzem zupy dla kochanego zięcia i sprawa była

załatwiona. Marek nie wierzył żonie. Natalia znalazła się między

młotem a kowadłem. Żadna nie spojrzała nawet krzywo na Marka. Gdy

był w pobliżu, miał zmiecione pyłki sprzed nóg piórami z anielskich

skrzydeł teściowej i szwagierki, to jak mógł nie wierzyć tak uczciwym

i życzliwym wobec niego kobietom, jak te dwie? Po miesiącu pracy

wrócił do picia. Natalii świat momentami walił się, ale wystarczyło

parę dni spokoju i wiara, że wszystko jeszcze się ułoży, czyniła cuda.

Wierzyła mu, był jej mężem i ojcem jej dziecka, kochała go i nie wątpiła

w jego miłość. Ale była też matka i siostra-nauczycielka, i żadna nie

zamierzała odpuścić najmłodszej z Polańczyków. Po urodzeniu córki

Natalia zaprzęgła się do roboty, bo jej mąż ani myślał naginać grzbietu

background image

na hektarach teściowej. Żył tak, jak chciał, bezstresowo i wygodnie.

Pracował, miał swoich kolegów i świat zupełnie inny, niż życzyłaby
sobie tego teściowa i szwagierka, a przecież i tak dogadzały mu we

wszystkim. Natalia momentami nie wiedziała, kto jest gorszy, matka

czy siostra, obie jechały po niej równo, nie przebierając w słowach

i nie pomijając żadnej okazji, żeby jej dopiec, mimo że potrzebowały jej

pomocy. Do tego ostatniego nie przyznawały się za nic w świecie,

ogłaszając wszem i wobec, że chowają darmozjadów i dziadów. Brat

był litościwszy niż reszta, nie dokuczał siostrze, gdy ta myła go,

strzygła czy masowała zanikające mięśnie. Kochała go. Nigdy nie

myślała o nim źle i nigdy nie dała mu odczuć, że jest ciężarem, bo nigdy

ciężarem dla niej nie był, był chorym bratem. Wrażliwa Wandzia

uważała jednak, że śmierdział i zakładała maskę na twarz, gdy,

rozpylając odświeżacz, zbliżała się do niego.

Czas

płynął, a w życiu Natalii nie było słońca. Swój czas rozdzielała

pomiędzy rodzinę, robotę w polu i opiekę nad bratem, a było coraz

gorzej i ciężej. Nie dawała się jednak, choć wszyscy za sprawą

nauczycielki i matki wiedzieli o jej problemach, których zresztą nie

dało się ukryć, bo Marek pił coraz bardziej. Jeśli ktokolwiek z obcych

przychodził do ich domu, zawsze był jeden temat na topie: zięć.

– Pijak, łachudra i hultaj. Żeby nie nasza pomoc, z głodu pozdychaliby

wszyscy, łącznie z nim. Dzieci temu durniowi narobi, ale moje gadanie

nic nie znaczy. Po co jej tyle bachorów? Te, co już są, żreć nie mają co

– skarżyła się

biedna

wdowa. Natalii słuchającej takich słów było

przykro, ale nie miała na tyle odwagi, żeby przeciwstawić się matce,

bo za nią była prawda, bo tylko ona miała rację, bo ciągle była biedną

wdową w czarnej chuście, pokorną i skrzywdzoną przez los.

– Dobrze mówisz Rózia. Słuchaj Natalka matki, szanuj ją, bo ona

dobrze ci życzy. Wiesz, ona jest wdową, swoje przeszła i dużo widziała

w życiu – radzili.

– To przecież moje życie – broniła się Natalia.

– To po co siedzisz nam na karku? Jeżeli uważasz, że nie mamy

z mamą nic do powiedzenia, bo to twoje małżeństwo, idź na swoje –

zacietrzewiała się

nauczycielka

obecna przy każdej takiej rozmowie.

background image

– Jeżeli siedzę komuś na karku, to na pewno nie tobie. Znalazła się

ekspertka od życia małżeńskiego. Pilnuj swojego nosa. – Natalia

nie

trawiła siostry ani jej zachowania. Żarły się obie przy byle okazji.

– Leć, poskarż się swojemu pijakowi, że cię krzywdzą. W dupę go

pocałuj, to będzie lepszy. Kurwa chodząca, ona sama chce swoje życie

układać, bo jej matka z siostrą źle życzą, bo mieszają się do jej

małżeństwa, ale po chleb to przychodzisz do nas, bachory też karmisz

naszym chlebem. Mam może siedzieć cicho i się nie odzywać? –

Wandzia

zapluta ze złości dowodziła swoich racji. A ci, którzy słuchali

ich wywodów, przyznając rację nauczycielce, nie podejrzewali, że

z chwilą opuszczenia domu biednej wdowy, sami zostaną obgadani

przez gospodynię i jej uczoną córkę.

Ale

mimo wszystko to było Natalii życie, jej małżeństwo i jej

problemy. Chciała żyć po swojemu i już nie potrafiła, matka z siostrą

narzuciły jej swoją wolę. Wlazły w jej życie z butami. Uzależniły ją od

siebie, wypominając każdy kawałek chleba i każdą łyżkę zupy. One

układały jej życie, nie licząc się z niczym. Między Bogiem a prawdą,

nigdy nie liczyły się z uczuciami innych. W ich pojęciu każdy był głupi,

fałszywy i nie dorównywał im inteligencją. I nie chodziło tu tylko

o zięcia, ten był wręcz wyklęty za swoimi plecami, wszyscy ludzie byli

głupi oprócz Wandzi i jej matki. Nawet ci oficjalnie najbardziej

szanowani. Do takich należał między innymi szwagier Rozalii, Włodek.

Kiedyś przyjechał zaprosić wszystkich na wesele syna. Rozalia ugościła

szwagra najlepiej, jak umiała, bo przecież nie co dzień podejmuje się

takich gości, lecz ledwo drzwi zamknęły się za nim, dwie bogobojne

kobiety już obrabiały mu tyłek.

– Władek jest durny, że pozwala synowi żenić się z Litewką.

Odpokutuje za to. Wesele robi synowi, bo jakże inaczej. Ta jego

synowa to ladacznica. Porządna nie złapałaby bachora na boku –

zaczęła

matka

po wyjściu szwagra za próg domu.

– Jego syn to nic wyjątkowego. Dobrze, że chociaż jakaś chce wyjść

za niego. Co on ma? Nic, zwykły dziad po podstawówce. Nadaje się

tylko do pegeeru krowy paść – podchwyciła Wandzia.

– Ciebie nawet taki nie chce. Pół godziny temu płaszczyłyście się

background image

przed Władkiem, a teraz go obmawiacie? Jakie wy jesteście fałszywe –

przerwała im Natalia zbulwersowana ich zachowaniem. – Gdyby

wujek

wiedział, co o nim mówicie, drzwi by wam nie otworzył.

– Uczciwa

się znalazła, popatrzcie ludzie. Chodząca sprawiedliwość.

Za chleb nam zapłać, a potem osądzaj.

– Co

ma chleb do waszego obgadywania wszystkich dookoła?

– To, że

masz

zamknąć mordę i nie odzywać się niepytana. Nie twoja

sprawa, co o kim mówi się w domu. U siebie mogę mówić prawdę.

– Że też

nikt

przez te wszystkie lata was nie przejrzał. To aż dziwne.

– Bo trzeba sprytnym być. Trzeba wiedzieć, co mówić, żeby nie było

wstyd, kiedy trzeba o pomoc poprosić. Pokorne cielę dwie matki ssie –

rozpędziła się

matka

w swojej szczerości.

Córka

nie

odezwała się więcej.

Marek

po paru latach dostał mieszkanie w nadleśnictwie. Gdy

dowiedziała się o tym matka Natalii, zatrzęsło nią. Wezwała córkę na

rozmowę.

– Jedź do nadleśnictwa i powiedz, żeby nie dawali mu tego

mieszkania, bo ty nie pójdziesz z nim tam mieszkać. Tu masz być

i robotę robić, a nie szwendać się po nadleśnictwie i dupą krzaki

wycierać. Powiedz nadleśniczemu, że rozwiedziesz się, jeżeli dadzą

twojemu chłopu mieszkanie. Masz na bilet i nie wracaj bez załatwienia

sprawy, bo nie dostaniesz żreć ty i twoje bachory – zagroziła, kładąc

córce pieniądze

na

bilet. Natalia pojechała. Było jej wstyd

u nadleśniczego, ale władza matki była silniejsza. Biedna wdowa

odetchnęła z ulgą, gdy sprawa została załatwiona po jej myśli.

Chomąto nie spadło z karku najmłodszej ani na chwilę. Zięć jak zawsze

był kochany i szanowany, choć nie było mowy, by pomógł coś

w gospodarstwie, jeżeli nawet miał ku temu chęci. Teściowa uważała,

że na niczym nie zna się i wszystko po nim poprawiała, chodząc za nim

krok w krok. Za córką chodzić nie musiała, wystarczyło warknąć i ta

potulnie szła do roboty.

– Trzeba

kamienie pozbierać z pola przed sianiem zboża.

– Jak trzeba to trzeba. – Natalia nie zaprzeczała matce. – Zaprzęgnę

konia

do wozu i pojadę na pole.

background image

– Konia? Tyś oszalała? Chcesz konia poderwać, ganiając go po

świeżej roli? – oburzyła się

na

taką bezmyślność seniorka.

– Jak

mam inaczej zebrać wszystkie kamienie?

– Koszykiem

trzeba wynieść. Nic ci nie będzie, a konia nie dam, bo

zachoruje od ciągania wozu z kamieniami.

– No tak, mnie nic nie będzie, bo jestem silniejsza od konia –

skwitowała krótko córka.

– Za

darmo żresz chleb? Możesz przejść na bułki męża.

Natalia

przez tydzień wynosiła kamienie z zagonów przeznaczonych

pod zasiew. Nienawidziła tych hektarów, wioski i harówki ponad siły.

Stawy w łokciach zdawały się pękać z bólu, ale kogo to obchodziło?

Tradycją już stało się, że Wandeczka pijała ze szwagrem poobiednią

kawę, że wspierali się w najróżniejszych problemach i że Wandzia

woziła szwagra samochodem tu i tam. Na Walentynki dostawał od niej

misie, klepała go dla żartu po kolanach, wsuwając ręce pod kołdrę,

i była bardzo oddana. Nie podobało się to siostrze, ale nie mogła już

niczego zmienić, bo nie tylko rodzina wyśmiewała się z niej, mąż też

nie szczędził jej słów krytyki, uważając siebie za kogoś lepszego.

Straciła ostatnie oparcie w życiu. Zaciskała zęby, starając się jeszcze

ratować rodzinę. To cholerne poczucie obowiązku wobec matki

i chorego brata trzymało ją w żelaznych okowach, z których nie miała

siły się wyrwać.

– Do niczego w życiu nie dojdziesz, bo się nie nadajesz – zapewniała

ją matka przy byle okazji, a także i bez okazji. – Z głodu

zdechniesz,

jak

nas zabraknie.

– Czego

ty dokonałaś wielkiego w swoim życiu? Powiedz mi, czego?

– Ty

nie masz co się równać ze mną, ja was wychowała, Wandzię

wyuczyła, to mało?

– Ja

też robię robotę, chowam dzieci. Opiekuję się Kacprem.

Parobka masz za darmo.

– Ty

myślisz, że po co ja ciebie tu ściągnęła? Ja tobie mówiła, oddaj

Wandzi warszawiaka, a sama poszukaj chłopa, ale tobie zachciało się

pana, to teraz haruj i mordy nie rozdziawiaj, bo nikt tobie współczuć

nie będzie.

background image

– Był chłop, zapomniałaś? Bo ja nie – odcięła się córka.

– Żeby chciał ożenić się z tobą,

to

by się ożenił, ale on nie chciał.

– Kto krzyczał, że gołodupiec i dziad? Nie pamiętasz? Nie pamiętasz,

jak wyzywałaś mnie w ogrodzie? Jak groziłaś, że wygonisz go z domu.

Nie pamiętasz już? – w głosie córki brzmiała gorycz, której

matka

nie

słyszała.

– Duchu Święty, ja? W imię Ojca i Syna… – Rozalia z rozmachem

przeżegnała się na tak krzywdzące ją pomówienie. Nawet nie oburzyła

się na takie oszczerstwo ze strony Natalii. – Ja

tobie nie pozwoliła

wyjść za chłopa? Nie masz na kogo zwalić winy, to czepiasz się mnie.

Widzieli święci pańscy, żeby tak fałszywie matkę oczerniać? Gdzie

twoje sumienie? Chodź do Krzyża i przysięgnij, że ja tobie

czegokolwiek w życiu broniła.

– Wystarczy, że

ty

pod Krzyżem leżysz, ja nie muszę.

– Ja

tobie gadała dobrze, ale ty nigdy mnie nie słuchała, a teraz żreć

nie masz co. Siedzisz mi na karku jak pasożyt. Żywisz się naszą

krzywdą.

– Ty

mi wiele rzeczy mówiłaś. Uważasz, że zapomniałam?

– Krzywda tobie się dzieje? Żresz nasz chleb – w rozmowę wmieszał

się Kacper – bachory

twoje pilnujemy. Jak nie będziemy ich pilnować,

nawet swoich szmat nie wypierzesz.

– Załóż się,

ale

pamiętaj, że będziesz w gnoju leżał po pachy,

braciszku.

– Do

sądu cię podam o przyznanie opieki nade mną. Łaski żadnej nie

robisz, że się mną zajmujesz. Poczekaj, przyjedzie stryjek, powiem,

jaka z ciebie siostra.

– Po

pierwsze to dobrze wiesz, gdzie mam twego wielkiego stryja. Po

drugie, to sam zacząłeś tę kłótnię. Nie strasz mnie sądem, bo nie boję

się.

– Odżyły

wszy

za kołnierzem, bo warszawiak już dwa dni nie pije.

Zacznie pić.

– Warszawiak, ale

mój, nie wasz. Wam nic do tego. Macie swoją

nauczycielkę, módlcie się, żeby wyszła nie za warszawiaka.

– Zamknij

mordę i żebym ja więcej nie słyszała, że obgadujesz

background image

Wandzię. Ty jej błota spod paznokcia niewarta. Ona uczona, pani, a ty

dziadówka śmierdząca siedząca nam na karku.

Natalia

miała dość wypominania jej wszystkiego, dlatego gdy Marek

ponownie dostał mieszkanie w firmie, przeprowadziła się tam razem

z nim, nie bacząc na przekleństwa matki ani jej rozdzierające

wyrzekanie. Wierzyła, że będąc na swoim, Marek zmieni się na lepsze.

Myliła się, jej mąż nie zamierzał już niczego zmieniać w swoim życiu,

obarczając ją winą za swój alkoholizm. A ona ciągle wierzyła, wbrew

rzeczywistości, wbrew Bogu i diabłu. Wierzyła, że jeśli będzie dobrą

żoną, mąż zrozumie swój błąd i zło odwróci się od niej. Wierzyła, że

wygra z wódką, że uda się. Po paru dniach przyjechała Wandzia

z wizytą. Obeszła cały dom, krytykując wszystko po kolei i grożąc

siostrze, że teraz na pewno już wykończy matkę i brata swoim

zachowaniem. Na widok szwagra zmieniła melodię, zachwycając się

nowym mieszkaniem. Została oczywiście na noc, siedząc w kuchni do

bladego świtu i nasłuchując, co za ścianą robi siostra z mężem. Nie

speszyła się wcale, widząc nagiego szwagra idącego nocą do łazienki.

Rano następnego dnia dorwała Natalię.

– Ja

słyszałam, co robiliście w nocy. Nie powinnaś z nim spać, bo

zrobi ci kolejne dziecko.

– To

mi zrobi, a nie tobie, bo z tobą nie śpi. Przyjechałaś tu nas

szpiegować?

– Ja

cię tylko ostrzegam. Wiedz, że ja zawsze mam rację. Po co tobie

ten pijak? Dasz radę i bez niego.

– To

moje życie. Ja wyrosłam bez ojca, ale moje dzieci mają ojca i ty

tego nie zmienisz. Nikt z was tego nie zmieni, choć bardzo byście

chcieli.

– Komu

potrzebny jest twój pijak? Wzięłaś, to ciesz się nim, ale

pamiętaj, że jak zajeździsz matkę, wtedy będziesz mogła się cieszyć.

To żart? Zostawiłaś starą schorowaną kobietę bez opieki, brata też.

Poszłaś za mężem, bo on ważniejszy niż stara matka. Ważniejszy niż

rodzina.

– Ty

jesteś zdrowa. Zajmij się nimi.

– Ani

myślę. Nie będę myć dupy temu śmierdzącemu paralitykowi ani

background image

chodzić za matką. To nie jest mój obowiązek, tylko twój.

I tak przyjeżdżała

co

jakiś czas, dopiekając siostrze do żywego.

Kacper też przyjeżdżał do siostry, zostając u niej po parę tygodni.

Matka w międzyczasie zapisała na nią gospodarstwo, przechodząc na

zasłużoną emeryturę, choć w dalszym ciągu trzymała wszystko

w swoich rękach. Natalia nie protestowała, jeździła tam, pomagając

w miarę swoich możliwości, i nie wtrącała się do niczego. Marek pił na

umór. Jeden z jej stryjów miał sklep w pobliżu nadleśnictwa,

a w sklepie alkohol, nie musiał więc daleko szukać stałego źródełka,

które nie groziło wyschnięciem. Stryj zaś, człowiek honoru, nie

odmawiał mężowi bratanicy kredytu, bo przecież rodzinę trzeba

wspierać. Nie brał też sobie do serca, że w domu czeka na kuzyna

żona z dziećmi, a to, że być może są głodne, zupełnie go już nie

interesowało. Biznes znaczył biznes. Marek zostawiał w sklepie

u stryja więcej, niż zarabiał, żeby więc spłacić pijacki dług, po

godzinach robił u niego za pomagiera. I świat był piękny, i każdy

zadowolony i życie było proste. Nie dla Natalii jednak. Jeżeli kiedyś

w przeszłości wierzyła gdzieś w głębi serca, że stryj opamięta się i,

jeżeli nie przez własny szacunek to może przez pamięć dla brata,

przestanie dawać wódkę na borg, teraz już przestała w to wierzyć. Ale

nie poszła prosić stryja, by nie dawał Markowi wódki na kredyt, była

zbyt dumna, by upokorzyć się przed nim, wiedząc, że niczego to nie

zmieni. Po latach szarpaniny zrozumiała wreszcie, że nie wygra

z wódką. Zdecydowała się wziąć życie we własne ręce. Postanowiła

postawić własny dom. Pojechała z tym do matki, bo przecież bez jej

zgody i tak nigdy nic się nie obyło. Matka wyraziła zgodę.

Nauczycielka przytaknęła i reszta poszła już gładko. Znalazły stary

drewniany dom, w nowym miejscu, nadający się do przebudowania go

i przeprowadzki. Skoro miał być dom, musiała być w domu piwnica,

którą ktoś musiał wykopać. Padło na jak zwykle na Natalię, bo

przecież to miał być dom dla niej. Na kolanach kopała dół pod piwnicę,

żeby zadowolić matkę, bo przecież ona trzymała ster władzy w swoich

rękach, córka nie miała nic do powiedzenia. Kiedy piwnica głębokością

zadowoliła matkę, przyszła burza, robiąc z piwnicy staw. Wodę trzeba

background image

było wybrać, Natalia wybierała więc z jamy tysiące litrów wody i błota,

a tego wciąż nie ubywało. Murarze stawiający ściany domu zdradzili
jej sekret, że dokopała się do żyły wodnej, dlatego wody nie ubywa.

Ręce kobiecie opadły.

– Nie

wiecie, kto kazał mi kopać tę cholerną jamę?

– Rada

Trzech. Trzech radzi, jedna robi. Nauczycielkę i swojego

chłopa trzeba było zagonić do roboty.

– Kto

mnie słucha? Gdybym tylko się odezwała, wioska stanęłaby

w płomieniach świętego oburzenia. Matka przez tydzień leżałaby pod

Krzyżem.

– Czy

ty nic naprawdę nie widzisz? Robisz wszystko, co ci każą. Nie

masz prawa do niczego, nawet zjeść przy stole ci nie wolno.

Niewolnicę z ciebie zrobili.

– Wiem, ale

co da gadanie?

– Gdyby

twój ojciec wstał z grobu…

– Gdyby wstał, zamieniłabym się z nim na miejsca. On mnie chował

i moje dzieci też by wychował najlepiej, jak potrafił. – Na

wspomnienie

ojca Natalię zapiekły oczy od wzbierających pod powiekami łez. Rana

w jej sercu mimo upływu lat wciąż była świeża i bolesna.

Dom

rósł z dnia na dzień ku radości Natalii. Jej dom. Choć był stary

i drewniany, w jej oczach ogromniał do wielkości pałacu. Śniła o nim na

jawie. Jej dom. Dom jej dzieci. Zamieszkała w nim, choć nie było

jeszcze dachu nad głową. Majster popatrzył, pokiwał głową i zaczęto

kryć dach. Po pokryciu dachu był wianek, stary zwyczaj budowlańców.

– Chodź gospodarzu do nas – wołali

robotnicy

z kuchni.

Poszła

do

nich z wódką i zakąską.

– Możecie śmiać się

ze

mnie do woli, ale nic nie poradzę na to, że

noszę spódnicę. Nie zmuszę swego męża do przyjazdu tutaj. Znacie

mnie od dziecka wszyscy…

– Po co twemu chłopu tu przyjeżdżać, kiedy twoja siostra jeździ do

niego? – niby

w żartach rzucił jej kolega z podstawówki.

Panowie

rozpracowali butelkę, żeby dach nie przeciekał i wrócili do

roboty. Nikt nie śmiał się z Natalii, gdy przygotowała sobie i dzieciom

posłanie ze słomy, byle na swoim, byle nie z tą suką Wandzią pod

background image

jednym dachem. Marek nie pokazał się ani razu na miejscu budowy.

Nic nie obchodził go ten dom, nie zamierzał tu wracać. Szwagierka
jeździła do niego, wożąc mu obiadki, zdając relacje z postępu prac

i pocieszając go w samotności. Nie ona jedna go pocieszała zresztą.

Natalia tymczasem dogadała się z majstrem od budowy pieców

i w jakimś głuchym zapamiętaniu robiła, co mogła, byle mieć w domu

własne palenisko. Ku jej przerażeniu, któregoś dnia majster oznajmił,

że rzuca robotę.

– Panie Janku, dlaczego? – pytała

ze

łzami w oczach.

– Twoja matka skończy stawiać płytę. Lepiej niż ja zna się na

budowie pieców. Wpieprza się we wszystko. Może rządzić tobą, ale

mną nie będzie. – Wkurzony

zdun pakował swoje narzędzia do torby.

– Proszę

pana, niech

pan nie zwraca na nią uwagi. Sam pan widzi, że

nie mam nic do gadania. Niech pan skończy murować płytę kuchenną,

bardzo pana proszę.

– Oj, kobieto, kobieto, twój

ojciec

wyprosił u Boga własną śmierć.

– Szkoda, że o mnie zapomniał.

– Twoja

babka, świeć panie nad jej duszą, była taka sama. Latami nie

rozmawiała z mężem. Stary Polangis spał na piecu do samej śmierci,

bo zabrakło dla niego łóżka w domu. Żona jeść mu nie dawała, a na

pogrzebie udawała nieszczęśliwą.

– Być może. Mało pamiętam z tamtych

lat. Niech

pan posłucha moich

próśb, bo nie mam na czym ugotować dzieciom zupy. Matka nie będzie

wtrącać się więcej.

Udobruchany

zdun parę dni później skończył robotę. Właścicielka

była w siódmym niebie, miała własną kuchnię. Nie przeszkadzało jej,

że ze ścian wystaje mech, zalepiała go gliną z wapnem, kawałek po

kawałku zdzierając skórę z rąk do żywego mięsa. Nigdy wcześniej nie

była tak szczęśliwa jak teraz. Miała nareszcie upragniony dom. Miała

własną kuchnię i nadzieję na lepsze jutro. Nadzieja dodawała jej sił.

Czasem miała ochotę krzyczeć ze szczęścia. Nie przeszkadzało jej

nawet gderanie matki. Wybieliła wapnem swój pałac, starając się

upiększyć go w miarę swoich możliwości. Znosiła wszystko. Zamykała

oczy, widząc swoje marzenia w całej krasie. Spełniły się tamte

background image

marzenia sprzed lat, gdy była malutką dziewczynką. Przez okna jej

domu wpadały złote promienie słońca, na stole leżał chleb, tylko już
ojca nie było przy niej. Nie było w domu światła, nie było wody, ale

i tak nie zamieniłaby go na żaden inny. To był jej dom. Wieczorami,

kiedy dzieci już spały, siadała w progu, słuchając grania świerszczy

zapatrzona w gwiazdy nad głową. Swoją radością dzieliła się z ojcem.

– Tato, tak

długo to trwało, ale warto było. Mam dzieci, które

kocham nad życie, mam dom. Gdybyś mógł teraz być ze mną, gdybyś

żył…Tato, mam dom. Mój dom. Już nikt mi nie powie, że siedzę kątem,

matce na karku. Wiem, że patrzysz na mnie z góry… Wiem, że tam

jesteś i słyszysz mnie. Mam swój dom…

***

Na

wspomnienie domu Natalia nie mogła powstrzymać łez. Odsunęła od

siebie zeszyt z zaczętą powieścią, ukrywając twarz w dłoniach. Głuchy

szloch wydzierał się jej z piersi. Zawsze tak reagowała na wspomnienie

o domu, z którego musiała uciekać. Zamknęła oczy, próbując się opanować.

Pod zamknięte powieki napłynął obraz starej drewnianej chaty

z wystającym pomiędzy belkami mchem. Weszła przez lekko uchylone

drzwi do malutkiej sieni z betonową podłogą zasłaną kawałkiem ręcznie

tkanego chodnika. Otoczył ją zapach suchego drewna i szczęścia, bo

szczęście też ma cudowny zapach, tylko trzeba go odróżnić wśród innych

zapachów. W kuchni pod płytą palił się ogień. Przez okna wpadały

promienie słoneczne rozjaśniające blaskiem jasną czuprynkę najmłodszego

synka Natalii. Na wersalce wylegiwał się pies, koty leniwie przeciągały się

na ciepłej leżance. Życie było przez moment czarowną baśnią zrodzoną

w sercu kobiety. Baśnią, w którą uwierzyła bez wahania. Jej najskrytsze

marzenie spełniło się, mieszkała w swoim domu. Dziś po baśni zostało

kolejne bolesne wspomnienie…

BO

ZNÓW ZAWALIŁ SIĘ ŚWIAT

Marek

przyjechał, gdy obiad gotował się na płycie kuchennej,

a właściwie to koledzy przywieźli go pod próg domu żony. Nie pytał,

background image

czy może zostać u niej. Bo niby po co miał pytać? Był jej mężem,

reprezentował ród Kaszubów, to miejsce w jej domu należało się mu
jak psu buda. To, że nie pomagał przy budowie, było nieważne, nie miał

obowiązku pomagać. Logiczne przecież było, że od roboty była

Natalia. Chory z powodu dyskopatii zasługiwał na zrozumienie

i potrzebował opieki. Żona przyjęła go. Nie zastanawiała się, czy

powinna go przyjąć pod swój dach, czy posłać go tam, gdzie był do tej

pory. Po prostu go przyjęła. Leżał cztery miesiące w łóżku. Były to

najpiękniejsze cztery miesiące w życiu Natalii. Marek nie pił, odżyło

przygasłe uczucie, głupia raz jeszcze uwierzyła, że zawsze tak już

będzie, że dzieci będą miały ojca, a ona dom i męża. Wszak docierali

się już trzynaście lat. Ustały awantury i wszystko było takie cudowne

jak nigdy wcześniej. Nad głową Natalki nareszcie rozpostarło się

czyste, błękitne niebo. Tyrała za dwoje, nie czując zmęczenia, a mimo

to wśród tego nieoczekiwanego szczęścia czuła w sercu jakiś

niewytłumaczalny lęk. Leżąc nocą u boku męża, nie mogła zasnąć.

Miała wrażenie, że jakieś zło czai się w pobliżu. Nie mówiła o tym

nikomu, żeby nie zapeszyć i żeby nie wyjść na wariatkę w oczach

matki. Wandzia owszem, odwiedzała szwagra złożonego ciężką

chorobą, głaskała go po kolanach i parzyła kawę, zabawiając

rozmową. Marek w końcu wyzdrowiał, zachowując pozycję rezydenta.

Taki status bardzo mu odpowiadał, żadnych obowiązków, zero

odpowiedzialności, tylko żona miała coraz mniej powodów do śmiechu.

Kiedy Wandzia przychodziła do jej domu, matka automatycznie

wynajdywała jej jakąś pilną robotę, byle tylko pozbyć się jej z domu.

Nauczycielka spędzała ze szwagrem długie godziny, podczas gdy jej

siostra padała na kolana z wysiłku. Chuda niczym śmierć na chorągwi

potrzebowała wsparcia, ale zdrowy już mąż nie kwapił się do pomocy.

Poprosiła go, by narąbał jej drewna do kuchni. Stwierdził, że to bardzo

niestosowne żądanie z jej strony i małżonkowie pokłócili się pierwszy

raz od przyjazdu Marka.

– Mnie z tobą już nic nie łączy. Jeżeli ci przeszkadzam w domu, to

powiedz, pójdę sobie – oznajmił Marek.

Słowa

te

były niczym cios nożem w plecy naiwnej kobiety. Zabolały

background image

strasznie, bo wszystkiego mogła spodziewać się od losu, ale nie

takiego obrotu sprawy.

– Nic cię ze mną nie łączy? To wynoś się. Będę wiedziała, że jestem

sama. – Rano, jak co dzień, wstała do dojenia krów, potem wywiozła

mleko do mleczarni i po powrocie do domu nie zastała już męża. – Nie

wiesz, Jezu, kto Cię bije – westchnęła z rezygnacją, zabierając się

do

rozpalania pod płytą ognia.

Postanowiła być twardą i nie płakać więcej, robiła

co

mogła

i wszystko na nic. Marek wrócił do leśniczówki, zwalniając siebie

z jakiejkolwiek odpowiedzialności za rodzinę. Nie przyjeżdżał i Natalia

też nie jeździła do niego, ale jeździła Wandzia. Po miesiącu Marek

wrócił, ale nie do żony i dzieci, zamieszkał z teściową i szwagierką.

Natalia nie przejęła się tym, sądząc, że to tylko manifestacja sił.

Zupełnie przypadkowo odkryła, że jej mąż sypia z siostrą. Skamieniała

na moment z zaskoczenia. To było jak jakiś koszmarny sen, a potem

runął cały świat. Stała w progu rodzinnego domu, czując fizyczny ból

belek spadających jej na głowę. W oddali matka doiła krowę, wszystko

przesuwało się jej przed oczami w zwolnionym tempie, widziała białą

pościel w fioletowe kwiatki, widziała Marka z Wandzią, a belki wciąż

spadały i spadały… Weszła do swojej kuchni, spojrzała na zegarek

i zaniosła się płaczem. Tymczasem matka wróciła do obejścia. Natalia

wyszła do niej.

– Wiedziałaś, że ta kurwa, twoja nauczycielka śpi z moim mężem? –

wybuchła,

nie

przebierając w słowach.

– I co z tego, że śpi? Chłopa tobie szkoda? Chłopa starczy tobie

i Wandzi. Masz zamknąć mordę i nie rozgłaszać tego nikomu, bo

zdechniesz z głodu ty i twoje dzieci. Będzie tak, jak ja chcę i koniec

robienia awantur. Wandzia wozi go samochodem, daje mu pieniądze

i śpi z nim. Jej też jest potrzebny chłop, a tobie żadna krzywda się nie

dzieje – oznajmiła

spokojnie

matka, pogłębiając jeszcze bardziej szok

córki. Natalia zaczęła spadać. Ogarniał ją dziwny mrok, coś

nieopisanego działo się z nią. Nie mogła pozbierać myśli. Zapadała się

coraz mocniej w czarną, bezdenną przepaść.

– Zdechnę z głodu ja i moje dzieci, ale on nie przekroczy progu mego

background image

domu. Niech ta kurwa go sobie zatrzyma, bo ja nie będę z nim żyć! –

wykrzyczała wśród łez.

Ubrała się i pojechała

do

brata do szpitala.

– Wiesz, że Wanda śpi z Markiem? – zapytała

na

dzień dobry.

– Wiem. Nie

rób awantury, bo nie pomożemy ci. Nic takiego

strasznego się nie stało. Do łazienki mnie zanieś.

– Kacper, co ty mówisz? Po czyjej ty jesteś stronie? Marek jest moim

mężem, ojcem moich dzieci – mówiła

coraz

bardziej ogłupiała.

Straszna prawda, której nie dopuszczała do siebie, wdzierała się w jej

serce, rozrywając je na strzępy.

– No

to co? A ona jest twoją siostrą. Chcesz z nami powalczyć, to

spróbuj, ale pamiętaj, że nikt palcem nie kiwnie, żeby ci pomóc. Nie

będę ci dawał pieniędzy, konto w banku otworzę i będę bogaty, a ty

spróbuj zadrzeć z nami.

– Otwórz konto, braciszku, bo ja nie będę cicho – wyszła z sali,

rycząc

na

cały głos.

– Natalka, coś się stało? Ktoś ci umarł? – Koleżanka

ze

szkoły,

pracująca jako pielęgniarka, wyszła jej naprzeciw.

– Nie. Ta kurwa, moja siostra, żyje z moim mężem, a rodzina każe mi

milczeć. – Lucyna

bez słowa objęła płaczącą kobietę. Druga

z pielęgniarek podała jej w kieliszku coś do wypicia. Kaszubowa

wróciła do domu. Nie płakała, wyła, nie mogąc przyjąć do świadomości

tak strasznej rzeczywistości. Odebrano jej wszystko, czym żyła

dotychczas. Zrobili to jej najbliżsi, którym wciąż ufała. W udręczonej

głowie kotłowały się bezsensowne pytania. Do mieszkania weszła

matka.

– Nie

masz tu czego beczeć, bo nic tu takiego się nie dzieje. To

rodzinna sprawa i nie wolno ci tego rozgłaszać. Wandzia jest

nauczycielką, panną i opinii jej psuć nie wolno. Zamknij mordę, bo jak

wyjdzie na jaw, że rozpowiadasz ludziom, popamiętasz nas.

– Nie

będę milczeć! Nie zmusisz mnie do tego! Ta kurwa zabrała mi

wszystko! Zabrała ojca dzieciom! Nie zmusisz mnie do milczenia!

Wszyscy dowiedzą się prawdy, a teraz wypieprzaj mi z domu, bo ci

pomogę!

background image

Matka

wyszła, nie dyskutując więcej. Po południu wrócił Kacper ze

szpitala. Wandzia z kochankiem wzięli do samochodu koc i pojechali
opalać się nad jezioro. Natalia płakała. Cios, którego się nie

spodziewała, powalił ją na kolana, z których nie była w stanie się

podnieść. Rzeczywistość była gorsza od śmierci, została sama

z czwórką malutkich dzieci. A najgorsze jeszcze miało nadejść.

Następnego dnia przyszła matka ze swoją siostrą, otworzyła piwnicę

i zabrała z niej garnek z peklowanym mięsem. Na stole stał kawałek

ugotowanego mięsa w misce, matka to też zabrała. Zabrała z szafki

chleb i wyszła.

– Mama, babcia

zabrała nam jedzenie.

Dzieci

nie miały pojęcia, co naprawdę dzieje się dokoła nich

i dlaczego mama ciągle płacze. Ogłuszona wstrząsem Natalia

przygarnęła je do siebie.

– To nic, niech bierze – wyszeptała z wszechwładną rozpaczą.

Z gniazd w kurniku poznikały jajka, bańka z mlekiem też znikła.

Rodzina

odcięła prawną właścicielkę gospodarstwa rolnego od

żywności. Pieniędzy Natalia nie miała, bo wszelki dochód z gospodarki

trafiał do rąk seniorki. Pieniądze za mleko sprzedane do mleczarni

musiała oddawać wszystkie, razem z kwitem z banku, chociaż sama

doiła krowy i woziła mleko do punktu odbioru. Marek nie dawał jej ani

grosza od jakiegoś już czasu. Matka z malutkimi dziećmi zaczęła

głodować z dnia na dzień. A ból nie ustawał, łzy nie przestawały płynąć

ani na chwilę. Zostawiła dzieci pod opieką sąsiadki i poszła do opieki

społecznej. Opowiedziała tam wszystko, co ją ostatnio spotkało,

prosząc o pomoc. Jedna z pracownic opieki poszła z nią do sklepu,

zrobiła zakupy i do ręki włożyła jej torbę z zakupami. Wiadomość, że

Polańczykówna, nauczycielka, uwiodła męża swojej siostry lotem

błyskawicy obiegła całą gminę. Natalia otrzymała zapomogę,

zobowiązując się do wystąpienia o alimenty od męża. Zrobiła to

niezwłocznie. W domu narastał horror. Cała rodzina stanęła murem za

Wandeczką i jej kochankiem, usiłując za wszelką cenę ukryć prawdę.

Prym w tym wszystkim wiodła matka. W domu Natalii nie było światła,

dotychczas korzystała więc z przedłużacza włączonego do gniazda

background image

w starym domu. Matka odłączyła jej prąd. Wody w domu nie było

także. Kobieta, jak każdego dnia, poszła po wodę do starego domu.
W progu spotkała ją matka.

– Wynoś się, kurwo, z mojego domu. Nie ma dla ciebie wody! Won,

poszła, możesz z bagna iść się napić – napadła

na

nią.

Córka

nie

przestraszyła się jej gróźb, podeszła do kranu, odkręciła

kurek i czekała, aż wiadro się napełni. Wandeczka dopadła ją

uzbrojona w kubek wrzątku.

– I co,

suko, powiesz

teraz? Ja męża ci zabrałam? Ja śpię z nim już

trzynaście lat, a ty nic nie wiedziałaś? Zabroń mi. Jestem panną i mogę

spać, z kim zechcę, a tobie gówno do tego.

– Ty nie jesteś panną, nie jesteś nawet dziwką, ty jesteś zwykłą

kurwą czekającą pod płotem na okazję – odpaliła siostra.

– Oblej ją tym kubkiem gorącej wody, zamknie wtedy mordę i sprawa

ucichnie – podjudzał Kacper, leżąc

na

łóżku.

Natalia

odepchnęła siostrę i uciekła z domu. Od tej pory chodziła po

wodę do obory. Matka wyśledziła ją i któregoś pięknego ranka zaszła

jej drogę. Marek uzbrojony w widły stanął tuż za żoną, a tą zimny

dreszcz przebiegł po plecach. Wyszła z wodą, siląc się na spokój.

– I co, kurwo, teraz powiesz? Gdzie uciekniesz? Masz przyjść

przeprosić Wandeczkę, mnie w rękę pocałować i męża przeprosić, to ci

darujemy, albo zdechniesz tu, przy tej bramie. – Matka

trzymała ręką

za sztachety w furtce.

– Zejdź mi z drogi. I zapomnij, że kogokolwiek z was przeproszę. –

Natalia

nie zatrzymywała się, wiedząc, że nie obroni się sama przed

agresją matki i męża.

– Kurwą jesteś. Łajdaczką jesteś – odezwał się Marek z tyłu.– Twoja

siostra jest lepsza niż ty kiedykolwiek byłaś. Wolę ją od ciebie.

– Kim ty jesteś, skoro żyłeś z kurwą tyle lat? – zapytała, spoglądając

mu

w oczy. W jego spojrzeniu była tylko nienawiść i pogarda.

– Przebij ją tymi widłami, nie ma żadnych świadków – rozjuszona

matka dygotała z wściekłości.

Zięć zamierzył się i w tym

momencie

najstarsza córka Kaszubów

zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Głos tego dziecka chyba słychać było

background image

w niebie, ojciec opuścił rękę uzbrojoną w widły, Natalia uciekła. Matka

poszła do wodomierza, przy którym był kurek i zakręciła wodę
w oborze. Kobieta pogrążała się w rozpaczy i coraz większym strachu,

nie zwracając uwagi na zachowanie dzieci.

– Mama, idziemy

bawić się pod domek babci.

– Idźcie, tylko nie narozrabiajcie, bo mnie ukrzyżują. Ja pójdę do

sąsiadów po wodę, zaraz wrócę – wzięła

dwie

bańki w ręce i poszła

przez górę do sąsiadki.

Noszenie

wody było niewyobrażalnie ciężkie, ale Natalia nie miała

wyjścia, musiała to robić. A wkrótce miał nadejść kolejny cios. Dwoje

starszych dzieci zaczęło tracić wzrok. Przerażona matka zaprowadziła

je do lekarza, opowiadając lekarce swoją sytuację. Lekarka stwierdziła

zatrucie

jadem

kiełbasianym,

skierowała

dzieci

do

szpitala

i

zdecydowała,

że

trzeba

niezwłocznie

powiadomić

wymiar

sprawiedliwości o zaistniałej sytuacji, bo dzieci nie mogą przebywać

w takiej atmosferze. Kaszubowa złożyła zeznanie na policji,

a tymczasem w szpitalu odkryto, że dzieci tracą wzrok na skutek

stresu. U córki wykryto chorobę wrzodową żołądka, u syna uaktywnił

się drugi obieg w sercu, powodując arytmię. Dwoje młodszych

kwalifikowało się do poradni psychologicznej. Biednej kobiecie ziemia

usuwała się spod nóg. A terror narastał. Siostra z kochankiem, nie

mogąc jej złamać, napisali pismo do prokuratury, że Natalia rozbija

własną rodzinę, psuje opinię siostrze i podpisali się pod tym, powołując

się na dzieci. Prokurator wziął sprawę w swoje ręce, przysłał do szkoły

psychologa i przesłuchał dzieci. Skutek był taki, że sąd ograniczył

prawa rodzicielskie Kaszubowi za sianie zgorszenia wśród nieletnich

dzieci przez przebywanie w związku pozamałżeńskim. Dopiero wtedy

wybuchła kolejna bomba, okazało się, że dzieci pod pretekstem

zabawy podglądały ojca z ciotką w trakcie uprawiania seksu. Ich

matka była za mało inteligentna, by pojąć, jak Wandzia ze szwagrem

mogła uprawiać seks przy dzieciach. Wieczorem rozpętało się piekło.

Dzieci zapytane przez matkę, co naprawdę widziały, przełamały

barierę milczenia, opowiadając jej sceny wyjęte żywcem z filmu porno.

– Zabierz nas stąd, mamo. Zabierz – prosiły, zanosząc się płaczem.

background image

Płakała

razem

z nimi, nie mając dokąd pójść. Otoczona wrogim

pierścieniem zaczęła obawiać się o własne życie. Marek mający
oparcie w Polańczykach czuł się coraz silniejszy wobec żony i dzieci.

Bez chwili wahania wdeptał własną rodzinę w błoto, budując na niej

nowe szczęście mające przetrwać wiek. Żona nie poznawała go, było

w nim tyle nienawiści do nich, tyle pogardy, że mógł nią zalać świat.

Zaczął jawnie ją prześladować i zastraszać, co nie było zbyt trudne, bo

Natalia nie miała w nikim oparcia. Szukała go w rodzinie męża, ale ci,

mówiąc brzydko, wypięli się na nią. Sąsiedzi trzymali się z boku, nie

chcąc mieszać się w rodzinną sprawę Kaszubów i Polańczyków. Dwoje

starszych dzieci chodziło do szkoły, w której uczyła Wandzia, tam też

zaczęły się problemy, łatwo jest nauczycielce zaszczuć ucznia. Natalia

powiadomiła kuratorium oświaty, szykując sobie stos, bo zanim

przyjechał kurator, szkoła i gmina byli już uprzedzeni. Gminny dyrektor

w osobie jednego ze stryjów był przecież zagorzałym obrońcą cnoty

nauczycielki i niczym lew stanął w jej obronie. Dzielnie go wspierał

brat mający sklep z alkoholem. Jakie szanse miała Natalia w walce

z nimi? Żadnych. Matka zaś, mająca oparcie w takich personach,

mianowała siebie sędzią i katem własnego dziecka. Kuratora

obskoczono, biedna wdowa zarżnęła cielaka, podzieliła na pół,

stryjowie zapakowali mięso do bagażników samochodów i dostojnym

krokiem, jak przystało na mentorów rodu, w towarzystwie żon

i bratowej wkroczyli w ubogie progi bratanicy. Pod nią ugięły się

kolana ze strachu. Matka od progu zaczęła ją wyzywać od

najgorszych, a tymczasem stryjowie usiedli, czekając na swoją kolej.

Dzieci zbiły się w gromadkę, szukając oparcia w matce, która drżała

niczym liść na wietrze. Zaczęło się przesłuchanie skazańców.

Stryjowie, grożąc wszystkimi plagami, jakie kiedykolwiek miały spaść

na grzeszników, starali się zmusić Natalię do uległości i zgody z biedną

nauczycielką, bo ona przecież stała się ofiarą w ich oczach i niewinnie

cierpiała.

– Takie sprawy należy załatwiać za zamkniętymi drzwiami, żeby inni

nie dowiedzieli się o tym. Nie powinnaś Natalko rozgłaszać wszem

i wobec, że siostra zabrała ci męża, bo to nieprawda. Nie pierwszy to

background image

raz w historii ludzkości, że siostry dzielą się chłopem – nauczał

jeden

z nich.

– Nie będę żyć tak, jak mi każecie. Nie zmusicie mnie do tego. Ta

kurwa zabrała mi wszystko. W moim domu już nigdy nie będzie miłości,

nie będzie świąt ani Wigilii. Moje dzieci nie mają ojca, a wy każecie mi

zamknąć drzwi? Każdemu powiem, co widziałam. – Natalia

nie dawała

się złamać.

– Co ty widziałaś? Kto ci uwierzy? Kto uwierzy, że twoja siostra żyje

z twoim mężem? Pamiętaj, że będziesz smażyć się w ogniu piekielnym

za krzywdę wyrządzoną swoim bliskim. Piekło cię nie ominie – grzmiał

drugi

ze stryjów.

– Natalko, pogódź się z matką i siostrą, z mężem dogadasz się i nie

potrzeba będzie sądów o alimenty, ludzie nie będą się śmiać.

Załatwimy ci lekarza, który pomoże odzyskać ci równowagę

psychiczną – słodko namawiała stryjenka.

– Nie. Na

darmo tracicie swój czas. To nie ja ich skrzywdziłam, tylko

oni skrzywdzili mnie i moje dzieci.

– Widzicie sami, jaka to kurwa. Nie można jej przegadać. Uparła się

zniszczyć Wandzię. – Matka

wstała z krzesła, poprawiając wdowią

chustę na głowie. Goście widząc, że nic nie osiągną, pożegnali się

z Natalią, całując ją na odchodne, i wyszli. Parę dni później gruchnęła

wiadomość, że Marek z kochanką starają się odebrać dzieci matce.

Kolejny cios w plecy Natalii. Wezwana do prokuratury poszła z duszą

na ramieniu.

– Dzień dobry. Dostałam wezwanie, nie wiem w jakiej sprawie, ale

jeżeli chcecie odebrać mi dzieci, musicie podać mi najpierw zastrzyk,

którym usypia się psy, bo dobrowolnie nie oddam dzieci nikomu –

odezwała się z głuchą rozpaczą,

nad

którą nawet już nie próbowała

zapanować.

– Nikt pani nie chce odebrać dzieci. Proszę się nie bać. Proszę usiąść

i skorzystać z przysługującego pani prawa do wglądu w akta –

zaproponował prokurator, spoglądając

na

nią.

– Ja

dziękuję bardzo, ale nie chcę czytać żadnych akt. Ja to wszystko

znam na pamięć. Ja tam przecież żyję.

background image

– Proszę

jednak

zajrzeć do nich, dowie się pani, kto kim jest

naprawdę.

Wobec

tak postawionej sprawy Natalia nie oponowała. Dostała do

ręki zeznania świadków w jej sprawie. Oprócz zeznań jej męża, że ona

gwałciła go i dlatego przeniósł się do domu teściowej, były też zeznania

stryjów. Z nich właśnie dowiedziała się pokrzywdzona, że jest chora

psychicznie, że zagraża bezpieczeństwu najbliższych jej osób, w tym

dzieci, że ma urojenia, bo nic takiego jak romans jej męża z siostrą się

nie zdarzyło… Kaszubowa podziękowała i wyszła z prokuratury.

W drodze powrotnej zaszła na kawę do Małgosi, kuzynki, małej kiedyś

dziewczynki z wózka, bo ona jedna nie odmówiła jej pomocy. Jedyna

z całej rodziny Polańczyków okazała się ludzka. Natalia mówiła, że

właśnie ona, podobnie jak Anielka z powieści Prusa „wyrodziła się”.

Drugą osobą, która podała jej rękę w potrzebie była sąsiadka, od

której Natalia brała wodę. Bez pomocy tych dwóch osób kobieta nie

przeżyłaby. Bez światła, bez wody, bez kawałka chleba, z czwórką

malutkich i chorych dzieci, otoczona wrogim obozem nie miałaby

żadnych szans na wyjście z tego cało.

Tymczasem

nadeszła jesień i nowa fala terroru. Matka założyła

kłódkę na szopę z opałem. Natalia paliła własne ubrania, byle

ugotować jakiegoś krupniku dzieciom, a kiedy ubrania skończyły się,

poszła do pobliskiego lasu po chrust. Nosiła go na plecach, ku radości

brata matki, który, widząc siostrzenicę zgiętą pod ciężarem gałęzi,

mawiał do sąsiadów:

– Natalka

niesie metry do pieca…

Tymczasem

ona wpadła na pomysł, by starym zdezelowanym

rowerem wozić gałęzie. Niedługo nim woziła, bo matka zabrała jej

rower, twierdząc z satysfakcją:

– Noś

na

plecach, prędzej zdechniesz.

– Jeżeli ja zdechnę, to będzie przypadek, bo jestem młoda, ale ty

stoisz nad grobem – odcięła się córka, znikając w sieni.

Już

nic

nie było w stanie ją złamać. Sama nie wiedziała, skąd

czerpała siły do życia, chuda, zagłodzona i zaszczuta parła do przodu

wbrew wszelkim założeniom i prawom. Jej miłością i sensem życia

background image

stały się dzieci. Dla nich była w stanie zrobić wszystko, co może zrobić

matka. One były biedniejsze od niej, bo małe, bezbronne i niewiele
rozumiejące z szalejącej nad ich głowami burzy. Starała się chronić

swoje pisklęta każdym drgnieniem serca i duszy. Tradycją już było, że

matka wyzywała ją co najmniej raz dziennie, czasem nawet więcej, że

jej mąż przychodził załatwiać się pod jej okna, że straszyli ją nocą.

W dzień zresztą też.

– Ja cię kurwo spalę razem z twoimi szczeniakami – grzmiała

nauczycielka, stojąc

bezpiecznie

za płotem.

Siostra

matki, która kiedyś była bezdomna i Natalia przygarnęła ją

pod swój dach, odpłacała teraz jej za serce, udzielając życzliwych

porad:

– Ty, Wandzia, jak

chcesz ją spalić, to zrób to tak, żeby nikt o tym nie

wiedział, bo ona nazbiera świadków i poda cię do sądu.

– Zapomniałaś już, kto przygarnął cię pod swój dach, kiedy spałaś

w krzakach? Zapomniałaś, kto dał ci pierwszy kawałek chleba, gdy

przymierałaś głodem? Dziś czujesz się wielka i wszechwładna?

Mieszkasz w moim domu, cioteczko! – wybuchła Natalia prosto

w twarz swojej chrzestnej. – Chcecie

mnie spalić? Spalcie! Ale jeżeli

uda się mi przeżyć, wszystkich was wyrżnę w pień i osobiście zgłoszę

się na policję. Żaden wyrok nie będzie straszniejszy od tego, co mnie

spotkało od was.

Kaszubowa

wraz z dziećmi spała w ubraniach, syn przyprowadził do

domu bezdomnego psa, który spał razem z nimi i tak płynęły dni

podobne do siebie niczym paciorki katorżniczego różańca. Wieczorami

Krzyż stojący niedaleko na wzgórzu jaśniał od blasku zapalonych

świec. Ta sama kobieta, która trzydzieści sześć lat wcześniej prosiła

Boga o śmierć dla nienarodzonego dziecka, teraz przeklinała córkę

i wnuki, paląc dziesiątki świec w tej jakże pobożnej intencji.

– Zobacz mamo, jak pięknie wygląda Krzyż. – Wieczorami

dzieci

ciągnęły matkę przed próg domu. Wychodziła, rozglądając się uważnie

dookoła, zanim przeniosła wzrok na pobliską kapliczkę rozświetloną

dziesiątkami zapalonych świec.

– To

wasza babcia zanosi modły, żeby nas pokręciło. Zimno,

background image

wracajmy do domu.

Bóg Bogiem, a prawo

prawem. Po

ograniczeniu władzy rodzicielskiej

Kaszubowi sąd wyznaczył kuratora mającego za zadanie sprawdzać

rzeczywisty stan sytuacji. I tak któregoś pięknego dnia, gdy kolejna

ciotka Natalii przyjechała ją nawracać i umoralniać, zjawił się

niespodziewanie pan kurator.

Przed

kuratorem jeszcze Natalia zaliczyła kolejną niespodziewaną

wizytę. Stała przy kuchni, zmywając w misce talerze, gdy otworzyły się

drzwi i stanął w nich mężczyzna w towarzystwie kobiety.

– Dzień dobry – pozdrowił

tak

jakoś niepewnie gospodynię, skulił się

w sobie minimalnie, siadając na stojącą obok drzwi wersalkę.

Zaskoczonej

Natce mignęła twarz męża za oknem.

– Dzień dobry. Kim pan jest? – spytała,

nie

przerywając zmywania, by

ukryć drżenie rąk. Bała się.

– Ja

chciałem z panią porozmawiać.

– W porządku, ale kim pan jest? – starała się

dociec

w sposób

w miarę cywilizowany.

– Psychiatrą.

– Kto pana tu przysłał? – zaskoczona

traciła wiarę w samą siebie.

– Ja

tylko chcę z panią porozmawiać.

– Pytam, kto

pana tu przysłał? Kaszub, mój były mąż? To dlaczego nie

przyszedł tu z państwem, tylko podwinął ogon i uciekł pod pierzynę

mojej siostry?

– Opowie

mi pani swoją wersję wydarzeń?

– Panie doktorze, co tu opowiadać? Moja siostra żyje z moim mężem,

matka pobłogosławiła ten związek i koniec. Żyję tak, jak pan widzi.

Matka odcięła mi prąd, dlatego resztki świec stoją na stole, wodę

noszę od sąsiadów, opał przynoszę z lasu na plecach, ale jeżeli pan

uważa, że powinnam się leczyć, to ja poddam się leczeniu. Śpimy

w ubraniach, ponieważ rodzina grozi, że podpali mi dom w nocy. Mam

w domu psa, może zdążę uciec w razie pożaru? Nie mam dokąd pójść

z dziećmi. Gdybym miała, wyprowadziłabym się stąd, ale nie mam

dokąd pójść… – umilkła, kończąc

zmywanie

talerzy i kubków.

Doktor

coś zapisał w swoim notatniku.

background image

– Moja

pomoc nie jest tu potrzebna. Proszę nie dać się rodzinie.

I walczyć o swoje.

– Dziękuję

panie

doktorze. Wyda mi pan zaświadczenie o stanie

mojego zdrowia?

Doktor

skończył

pisanie

notatek,

podał

Natalii

dokument

potwierdzający jego diagnozę i wyszedł. Przy samochodzie czekała już

biedna wdowa z zięciem.

– I co

panie

doktorze? Ona jest chora psychicznie. Potwierdzi to pan.

– Nie. Pani

córka nie potrzebuje pomocy psychiatry.

– Znajdziemy innego doktora – zapewniła ze złością matka. –

Niepotrzebnie

pan przyjeżdżał, skoro nie chce nam pomóc.

Krótko

po

psychiatrze do domu Natalki zapukał proboszcz

z miejscowej parafii. Gospodyni na jego widok zamarła w oczekiwaniu

na najgorsze. Każda obca twarz napawała ją panicznym strachem

przed kolejną kaźnią.

– Na pewno przyjechał proboszcz diabła wygnać ze mnie, prawda?

Może kawy ksiądz się napije? Proszę usiąść… – przemogła

wreszcie

lęk.

– Jeżeli to nie problem, to poproszę.– Kaszubowa podała kawę,

czekając na rozwój wypadków. – Przyjechałem zobaczyć, jak sobie

radzisz. – To proste ludzkie pytanie, którego udręczona nad miarę

kobieta nie spodziewała się usłyszeć, przerwało wszelkie tamy w jej

sercu. Rozpłakała się tak strasznie, że aż zagrało w jej piersiach. Nie

mogła wydobyć głosu. – Nie

płacz. Chowaj dzieci. Dasz sobie radę,

a oni nacieszą się sobą. Może czasem przyjdź do kościoła…

– Nie wierzę w Boga, proboszczu. Boga nie ma… Boga wymyślił

człowiek – wyszlochała, krztusząc się od łez. – Boga

nie ma…

– Widzisz, moja

droga, kiedy wali się wszystko, czym człowiek żyje

od lat, kiedy zawodzą cię najbliżsi, wiara w Boga maleje. Bóg jest,

tylko potrzeba dużo czasu, by po czymś takim na nowo nauczyć się

w Niego wierzyć.

– Brakuje

mi siły. Nie wiem, ile jeszcze czasu wytrzymam, znosząc

takie upodlenie. Wszyscy są przeciwko mnie, a najgorsza jest matka.

Za co ona tak mnie nienawidzi?

background image

– Każdej

niedzieli

twoja rodzina jest obowiązkowo w kościele,

czasem nawet komunię przyjmują. Bracia twego ojca też.

– Większość stryjów

zachowuje

neutralne stanowisko, zresztą ja nie

oczekuję od nich niczego, mój ojciec zmarł ponad dwadzieścia lat temu

i dla mnie tak naprawdę są to obcy ludzie. Dwóch z nich jest gotowych

skoczyć mi do gardła, byle utrzymać wszystko w tajemnicy. Zrobili mi

nalot któregoś wieczoru, grożąc wszelkimi plagami, egipskimi też, nie

pominęli ognia piekielnego i wiecznego potępienia. Proboszczu, piekło

jest tu, na ziemi. Jego wrota znajdują się na podwórku matki, nie boję

się piekła.

– Trzeba

było ich wygonić. To twój dom.

– Boję się

ich, proboszczu. Oni

mają dojścia wszędzie, oni mają

pieniądze, mają autorytet, tylko nie mają sumienia. Sprzedali je mojej

matce za cielęcinę, odbierając ją od ust moim dzieciom.

– Dasz radę, tylko nie płacz i nie załamuj się. – Wyjął z sutanny

pieniądze, kładąc

je

na stół. Podziękował za kawę i wyszedł.

A

potem

przyjechał

kurator.

Obejrzał

mieszkanie

Natalii,

porozmawiał z dziećmi i zwrócił się do Kaszubowej:

– Proszę ubrać się, pójdziemy porozmawiać z pani matką i mężem.

– Nie

pójdę tam, panie kuratorze. Ja nie ujdę stamtąd cało. Pan

pojedzie, a ja muszę zostać.

– Nikt

nic pani nie zrobi. Proszę się nie bać. Idziemy.

Nieszczęśliwa

kobieta

narzuciła kurtkę i poszła niczym na skazanie

do domu matki. Drzwi otworzyła oczywiście biedna wdowa w brudnej

kapocie przepasanej sznurkiem, rozczochrana i gotowa do walki. Pan

kurator przedstawił się grzecznie, lecz zanim skończył mówić, ta już

jechała z pyskiem na córkę.

– Ty

kurwo wioskowa, ty nasyłasz na nas prawo, ty siostrę wpędzasz

do grobu. Żeby cię pokręciło, tak jak ty kręcisz, żeby ci flaki

poskręcało, zanim słońce zajdzie…

Kurator

próbował jakoś ją wyciszyć, ale to tylko dolewało oliwy do

ognia. Matka krzyczała głośniej, to i kurator też podniósł głos,

a Natalia stała ze spuszczoną głową pod kolejnym gradem przekleństw,

czekając, aż dyskusja dobiegnie końca. Nic jednak nie wskazywało na

background image

bliski koniec.

– Jest pani wierząca? – zaskoczył pytaniem kurator rozbuchaną

nienawiścią matkę. – Nosi

pani medalik na szyi?

– Noszę.

– Do

jakiego boga pani się modli? To pani córka.

– To

kurwa, nie córka. Ją trzeba zabić, żeby nie chodziła po bożym

świecie. Mój zięć tylko śpi z Wandzią, oni nie żyją razem. To ta bladź

kozacka winna wszystkiemu.

– Ja

nie mam już więcej pytań do pani.

Kurator

uchylił kapelusza i wyszedł, puszczając przodem Natalię.

Następną wizytę złożył w obecności policjantów, sam bał się

przyjechać. Wioska podzieliła się na dwa obozy: na tych, którzy

wierzyli Natalii, zresztą Marek z Wandzią nie kryli się już przed nikim,

i na tych, którzy bronili niewinności starej panny. Największe jednak

cięgi zebrała sąsiadka, wilcze stado oskarżało ją o rozbicie

małżeństwa Kaszubów. Podano ją do sądu o rzekome pomówienia

kierowane pod adresem nauczycielki. Kobieta spanikowała po

otrzymaniu pozwu do sądu. Przyszła z nim do Natalii.

– Zobacz, co

dostałam z sądu. Twoja rodzina podała mnie do sądu,

domagają się pieniędzy za rzekome zniesławienie.

– Podaj

mnie za świadka, Nina. Żaden sąd cię nie ukarze.

– Wandzia

rozpowiada na lewo i prawo, że ma papier od doktora,

jakoby ciągle była dziewicą.

– Może mieć

stos

papierów, a ty podaj mnie za swojego świadka.

Może wreszcie ktoś mnie wysłucha.

Na

parę dni przed rozprawą matka dorwała Natalię na drodze.

– Skończy się

wasze

królowanie, wy fałszywe suki. Wandzia ma

papier od doktora. Pan Bóg czuwa nad nami biednymi, ta szmata zza

góry spuści łeb, jak zapłaci za cierpienie Wandeczki, bo świat nie

słyszał, żeby takie kurwy bezkarnie kalały dobre imię nauczycielki.

– Kto tej starej kurwie wystawił papier? Kowal czy weterynarz?

A może Kaszub? Młodej żonie nie mógł dogodzić, to poszedł do starej,

bo mniej wymagająca – odcięła się Natalia.

– Ty dziwko, ty szmato, ty bladzio kozacka… – w słowniku matki

background image

wyczerpały się najwidoczniej wszelkie przekleństwa. – Ja

pod Krzyżem

wymodlę u Boga, żebyś zdechła razem ze swoimi szczurami.

– Módl się,

ile

chcesz, tylko nie zapomnij zapalić gromnicy.

Nadszedł

wreszcie

ten upragniony przez Polańczyków dzień sądu

ostatecznego nad podłą sąsiadką. Dumni z siebie spacerowali po

korytarzu przed salą rozpraw, gdy tymczasem Nina siedziała na ławce,

nadrabiając miną. Obok siedziała Natalia, jej jedyny świadek. Na sali

sądowej po jednej stronie posadzono oskarżoną, naprzeciw zaś

Wandzię z Markiem i adwokatem. Sędzia wezwał na świadka Natalię,

pytając, co jej wiadomo w tej sprawie.

– Wysoki

Sądzie, to nie oskarżona rozpowiada wszystkim, że mój

mąż żyje z moją siostrą. Ja to robię. Teraz też, tu z tego miejsca,

w obecności Wysokiego Sądu powtarzam, że ta kobieta, siedząca po

lewej stronie, rozbiła mi rodzinę. To moja siostra. Ona zabrała mi

męża, zabrała ojca moim dzieciom, jeżeli więc Wysoki Sąd musi kogoś

ukarać, proszę ukarać mnie. Ja nie przestanę tego mówić. Nie ma

takiej siły, żeby zmusić mnie do milczenia. Moja siostra rozbiła mi

rodzinę. Odebrała mi wszystko. Oskarżonej jest tyle winy, że pomaga

mi w miarę swoich możliwości, że karmi moje dzieci, gdy ja nie mam,

co dać im jeść.

– Ja nie mam więcej pytań. Może pan, panie mecenasie? – sędzia

zwrócił się z pytaniem

do

adwokata powodów.

Mecenas

siedział z nisko spuszczoną głową, potrząsając nią

przecząco. Ninę uniewinniono. Kobiecie spadł ciężar z serca. Po

przegranej w sądzie Kaszub spuścił nieco z tonu, tym bardziej, że była

już wyznaczona data jego rozprawy o znęcanie się nad rodziną.

Natalia pojechała ponownie do sądu. Przed drzwiami sali rozpraw

siedziało dwunastu świadków, wszyscy z jej rodziny.

– Dwunastu apostołów. Który z was jest Judasz? – zapytała,

spoglądając

na

brata.

Nie

odezwał się. Kaszuba nie ukarano, sąd nie znalazł żadnej winy

w zachowaniu oskarżonego, wilcze stado, jak nazywała ich Natalia,

skutecznie broniło swego członka. To dodało im siły i wiary w siebie,

zwłaszcza matce. Biednej wdowie urosły skrzydła u ramion, gdy zięć

background image

za rękę wyprowadzał ją z sali. Po powrocie do domu otworzyła drzwi

mieszkania córki, wrzucając do środka główkę zgniłej kapusty jako
prezent na święta Bożego Narodzenia. Były to biedne i bardzo głodne

święta w domu Natalii. I tylko łez im nie zabrakło. Zima też była długa.

Natalia topiła śnieg, gdyż noszenie wody od sąsiadów odbierało jej siły.

Głód i bieda robiły swoje. Agresja klanu nie zmniejszała się ani na

chwilę. Kaszubowa wniosła sprawę o rozwód. Kaszub miał kolejną

sprawę z urzędu za znęcanie się nad rodziną. Znów był sąd. Znów cała

familia Natalii pojawiła się gotowa do walki. Weszli na salę. Zaczęła

się rozprawa. Natalia nie spodziewała się, że ktokolwiek z jej

krewnych powie choćby jedno słowo w jej obronie, a przecież nie

naraziła się wszystkim. „Dlaczego tak strasznie mnie potępiają?”,

zastanawiała się, słuchając zeznań wujów, ciotek i różnego podobnego

plugastwa. A potem na salę weszła matka, sterana życiem kobieta

w czarnej chustce na głowie, z różańcem w jednej i portfelem

w drugiej dłoni. Przedstawiła się, składając zobowiązanie mówienia

prawdy.

– Jest pani matką poszkodowanej. Przysługuje pani prawo odmowy

zeznań – poinformowała ją sędzia.

– Ja chcę zeznawać Wysoki Sądzie. Moja córka to kurwa. Ona

chłopami handluje. Ona rodziny rozbija. Ona mego zięcia z siekierą

ganiała. Ona zabić go chciała. Chciała oblać go kwasem… – Natalia

słuchała słów matki ogłuszona ich fałszem i jej nienawiścią.

Zaskoczenie było tak ogromne i niespodziewane, że skamieniała na

moment. Sędzina patrzyła prosto w oczy Kaszubowej, zanim nie

popłynął z nich wodospad łez. Oskarżenia matki straszliwie ją bolały,

każde fałszywe słowo było ciosem w plecy. Głośny płacz odbijał się

echem w ciszy sądowej sali, w sercu Natalii rwało się wszystko od

nadmiaru cierpień. Jednak nikt z sędziowskiego składu nie poprosił

o ciszę, spoglądając na nią. Natalia, żeby nie krzyczeć w głos, wczepiła

ręce we włosy, zaciskając je w pięści. A matka grzmiała: – Ona

moją

starszą córkę pozbawiła czci i szacunku. Obdarła ją z godności

należnej jej z racji pierwszeństwa. Ją niech Wysoki Sąd ukarze. Ona

jest kurwą nad kurwami. Ona mojego zięcia wyrzuciła z domu. On

background image

biedak był bezdomny, Wandzia przygarnęła go tylko. Jej dzieci mają

każdy innego ojca, bo ona łajdaczy się z kim popadnie. Niech ją Wysoki
Sąd ukarze, a nie Bogu ducha winnego zięcia, bo ona, ta straszna

kurwa, zasługuje na karę.

– Pani zięć nie był bezdomny. Ma przecież mieszkanie

w nadleśnictwie – stwierdziła sędzia.

– A co on tam biedny miał sam robić? – oburzyła się święcie

zeznająca. – Wandzia gotuje mu obiady, pierze mu, daje pieniądze, bo

mój zięć, proszę sądu, jest chory i nie może pracować. A ta wywłoka

uliczna wyrzuciła go jak psa. Niech sąd ją skaże. Niech stanie się

sprawiedliwość na świecie. Ja chcę, żeby ona zdechła… – Błagalnie

wyciągnęła w stronę sądu dłonie

omotane

różańcem.

Natalia

znajdująca się na granicy obłędu wywołanego zeznaniami

matki odkryła, ku własnemu przerażeniu, że to już nie jest jej matka,

tylko zmaterializowane zło w najczystszej postaci. Na miejscu

świadków nie stała kobieta, tylko jakiś straszliwy demon uwolniony

z otchłani nienawiści i piekieł. Ogarnął ją paniczny lęk, pragnęła

uciekać stąd, byle dalej, ale nie mogła poruszyć się z miejsca. Sala

sądowa przestała być nagle bezpieczna, zza ściany łez widziała

jarzące się rubinowo oczy bestii spoglądającej na nią z nienawiścią.

Kosmate łapy zakończone pazurami ściskały kurczowo różaniec.

Zamiast nóg wystawały dwa koślawe kopyta obute w pantofle.

Zamknęła oczy w oczekiwaniu na ostateczny cios. Widzenie zniknęło.

Następny zeznawał brat. On też nie skorzystał z prawa odmowy

zeznań i zobowiązany zaprzysiężeniem mówienia prawdy odezwał się

łzawym głosem kaleki:

– Wysoki

Sądzie, moja siostra brzydziła się mnie odkąd

zachorowałem. Nie zajmowała się mną ani jeden dzień. Mój szwagier

to dobry i uczynny człowiek. On mnie myje, goli, wynosi na podwórko,

a jego żona to ma drugiego chłopa, stąd ta cała awantura…

Natalia

przestała słuchać brata. W jej głowie kołatała się uporczywa

myśl. „Za ile sprzedałeś własne sumienie? Ile ci dali, żebyś wyparł się

mnie i zeznawał fałszywie? Byłeś moim bratem. Za ile cię kupili?”.

Wstała i niczym ślepiec, macając dłońmi przed sobą, wyszła z sali. Nie

background image

słyszała wyroku. Żaden wyrok nie był w stanie wyrównać krzywd. Coś

strasznego działo się z nią. Ochroniarz pomógł jej wyjść z sądu na
świeże powietrze. Pozostał przy niej, zanim nie doszła do siebie.

– Już mi lepiej. Dziękuję panu bardzo – spojrzała z wdzięcznością na

ochroniarza – strasznie

mnie dziś skopano na sali.

– Domyślam się.

Znam

panią i pani historię. Powodzenia.

Natalia

nie mogła pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Jej ograniczony

umysł nie pojmował, jak można być tak strasznie zakłamanym w życiu.

Jak można sobie spojrzeć w oczy po czymś tak podłym? Jak można

przystąpić do komunii świętej? Zdruzgotana wróciła do domu.

Monstrum we wdowiej chustce stało przy płocie, opowiadając sąsiadce

przebieg rozprawy:

– …sędzina

tylko

słuchała, jak ja zeznawała. Dała ja dziś tej kurwie

popalić, obłamała jej rogi. Kacper też. Bo świat nie widział, żeby taka

dziadówka panoszyła się na moim chlebie. Żeby wioska była zgrana,

jak dawniej, ta kurwa już by nie chodziła po ziemi, ale wypłynęła

z wodą na wiosnę.

– Bój się Boga, kobieto…

– Za

krzywdę mojej Wandzi nie daruję jej do końca życia. Będę kląć,

aż Bóg mnie wysłucha. Żeby jakiej obcej babie, ale siostrze rodzonej

żałuje chłopa. Wszystko było dobrze, póki nic nie wiedziała. W kogo ta

szmata wdała się, taka zajadła, że nikogo nie słucha? Poszła po

Polańcach. Józef był uparty, ale ta kurwa przeszła wszystkich.

– Trzeba ją napieprzać, a nie żałować – wtrącił

Kacper

rzeczowo,

poprawiając się na wózku.

– Natalka powinna ustąpić. To jej obowiązek, rodzinę trzeba

szanować – podsumowała sąsiadka, zbierając się

do

odejścia.

Kaszubowa

wypuściła na podwórko psa. Koleżanki migiem znalazły

się w domu oprawców.

– Do domu mnie zanieś. Słyszała ty, czy nie? – odezwał się

Kacper

z wózka w stronę Natalii.

Siostra

gwizdnęła na Fortunę i z psem u nogi wróciła do siebie. Dała

mu jeść, a sama poszła po dzieci do Niny.

Bieda

biedą a żyć trzeba było. Zabrano i posprzedawano bydło

background image

będące własnością Natalii, na poczet pożyczki zaciągniętej przez

Kaszuba na budowę domu, zabrano jej wszystko, zostawiając gołe
pagórki do obrobienia. Gospodarstwo było coraz bardziej zadłużone,

a biedna jak mysz kościelna właścicielka nie miała z czego opłacić

podatku, oddała więc pole w dzierżawę, starając się znaleźć

jakąkolwiek pracę, żeby utrzymać się przy życiu i przestać głodować.

Żadnej pracy nie dostała, bo pomimo dzierżawy ciągle była

właścicielką gospodarstwa, czyli w obliczu prawa miała źródło

dochodu. Nie mając do kogo się zwrócić, po radę poszła do wójta.

– Znam

pani sytuację, ale nie jestem w stanie pani pomóc. Mamy

w gminie etaty, pani jednak nie kwalifikuje się do żadnej pracy

z powodu gospodarstwa. Nie obejdę przepisów, oboje wiemy z jakiego

powodu.

– Co

mam zrobić? Z głodu umrę. Wszystko mi zostało odebrane,

właścicielką jestem tylko na papierze.

– Niech

pani sprzeda pole i złoży podanie o pracę, wtedy będę mógł

panią zatrudnić. Innego rozwiązania nie widzę. Nie ma co się

oszukiwać, nie da rady pani odbudować pogłowia ani dokonać zasiewu.

Nikt z rodziny pani nie pomoże, dobrze o tym pani wie.

Natalia

posłuchała rady wójta, tym bardziej, że głód był coraz

większy, 320 złotych z alimentów nie wystarczało na życie nawet

najlichsze. Sprzedała ojcowiznę. Ziemia zadrżała w odpowiedzi na tak

haniebny czyn. Strach, który towarzyszył jej dotychczas był niczym

w porównaniu z tym, co rozpętało się teraz. Doszło do tego, że bała się

wyjść na podwórko w biały dzień.

– Nie ujdziesz kurwo z naszej ręki żywa – zakomunikowała matka,

stojąc pod jej własnym progiem. – Zabiję cię, a ludzie już nie będą źle

gadać o Wandzi. Będą ją chwalić, że dobra kobieta, bo wzięła chłopa

z czwórką dzieci. Twoje dni już policzone. Szykuj się wywłoko na

tamten świat. – Wyjęła

spod

brudnej kapoty manierkę z jakimś płynem,

polewając nim ścianę domu.

– Tylko spróbuj podpalić mi dom, a nie dożyjesz rana. W środku nocy

spalę wszystkie budy razem z tobą i twoimi pachołkami. Będę stać

i patrzeć, jak się smażycie. Pójdę siedzieć, ale zrobię swoje – ostrzegła

background image

córka ponuro.

Nie

blefowała. Była w stanie wziąć odwet za wszystkie wyrządzone

jej krzywdy. Zezwierzęcenie jej w tym momencie było straszne.

Wdowa spanikowała, odeszła, mamrocząc pod nosem przekleństwa.

Kaszubowa balansowała na granicy obłędu. Strach odbierał jej

zdolność myślenia. Jedyną nadzieją były wizyty kuratora sądowego.

Klan doskonale zdawał sobie sprawę, że w razie czego on nie odpuści

im i tylko to trzymało ich w szachu, nie pozwalając poderżnąć gardła

znienawidzonej Natalii. Radząc w gromadzie, znaleźli jednak wyjście

z sytuacji. Po okolicy gruchnęła wiadomość, że Natalia chce wyjechać

do kochanka, zostawiając dzieci mężowi. Ona dowiedziała się o tym

ostatnia. Robiła w sklepie zakupy, nie zwracając uwagi na dziwne

zachowanie ekspedientek i klientów.

– Kaszubowa, nie ma co owijać w bawełnę – zaczął jakiś mężczyzna.

– Twoja

matka chodzi po okolicy i rozpowiada wszystkim, że chcesz

wyjechać do kochanka, zostawiając dzieci byłemu.

– Że niby ja mam kochanka? – Natalia zaskoczona nową

wiadomością chciała upewnić się, że nie śni. – Ja?

Nie mówiła, kogo

mam tym razem? Cała gmina ze mną spała, łącznie z proboszczem. Pan

zapewne też, choć pana nie znam.

– Kobieto, jesteś

sama

przeciwko całej rodzinie. Ojca nie masz.

Jezioro masz za to pod nosem. Studnię na podwórku. Ukręcą ci łeb,

wrzucą do wody i nikt cię nie znajdzie. Dzieci są za małe, żeby ich nie

zgnoić. Zabieraj, co możesz, i uciekaj z wioski najszybciej, jak

potrafisz, bo nikt cię nie uratuje. Twoi cię zabiją.

– Ale dokąd mam uciekać? – pytała bezradnie.

– Wszędzie

dasz

sobie radę. Będziesz żyć. Dzieci będą miały matkę.

Jeżeli zostaniesz, zginiesz.

– Natalka, rodzina

zabije ciebie. Przeszłaś przez piekło, choć nikt nie

wierzył, że dasz radę wytrwać. Kamień by nie wytrzymał tego co ty.

– Posłuchaj

kobieto. Nikt

z nas źle ci nie radzi. Uciekaj, póki nie

poderżnęli ci gardła. Nikt nie stanie w twojej obronie, bo wszyscy boją

się zemsty twojej matki. Ja ci pomogę, a twoja matka z wdzięczności

spali mi budynki. Ona jest zdolna do wszystkiego.

background image

Natalia

podziękowała wszystkim i wyszła ze sklepu. Ludzie mieli

rację. To samo usłyszała od innych, czekając na przyjazd autobusu, co
było tylko potwierdzeniem, że pogłoska o rzekomym kochanku Natalii

jest prawdziwa. To pomogło jej wziąć się w garść. Następnego dnia

pojechała do miasta szukać mieszkania. Nie było to łatwe, matka

z czwórką dzieci nie była atrakcyjnym kąskiem dla wynajmujących

mieszkania. Ale ona uparła się i dzień po dniu przemierzała ulicę po

ulicy, aż znalazła mały kąt na poddaszu nadający się do wynajęcia.

Wróciła do domu, spakowała najniezbędniejsze rzeczy i opuściła swój

dom.

***

Zaropiały

plaster

z niegojącej się rany schowanej pod pancerzem milczenia

został oderwany. Jego właścicielka kolejny raz zmierzyła się z własnym

cierpieniem i wcale nie było jej lżej na duszy. W myślach stała na stopniach

schodków swojego domu, rozglądając się po okolicy. Opuszczała to miejsce

dla dzieci, by żyć i móc je wychować, skoro wydała je na świat. Gdyby nie

one, Natalia nie uciekałaby nigdzie ze swojego gniazda, rodzina mogłaby

zrobić z nią, co tylko by chciała. Gdyby nie dzieci, wszystko skończyłoby

się w tym miejscu.

DZIEC

I

Opuszczając swój dom, wiedziała, że

prawdopodobnie

już nigdy tu nie

wróci i było jej ciężko. Odebrano jej wszystko, choć jeszcze gdzieś na

dnie udręczonej duszy kołatała się iskierka nadziei, że może kiedyś

jednak coś się zmieni, chociaż bociany prawdopodobnie nigdy nie

zbudują gniazda na jej dachu. Ograbiono ją ze wszystkiego, czym żyła.

Czekała ją dalsza tułaczka po obcych kątach, bez nadziei na lepsze.

Żyła jednak i miała przy sobie najdroższy skarb świata, swoje dzieci.

Przegrała z kimś, kogo kiedyś uważała za matkę, choć matki nigdy nie

miała.

Lekko

nie było, zresztą nikt nie zapewniał ją, że będzie inaczej, ale

Natalia ciągle miała dość w sobie siły, by przeć do przodu. I parła

background image

mimo wiatru w oczy, mimo drogi prowadzącej pod górę i braku nadziei.

Skamieniało w niej wszystko od nadmiaru cierpienia, którego doznała
w życiu. A ciągle to nie był jeszcze koniec jej udręki, bowiem sprawa

rozwodowa ciągnęła się niemiłosiernie długo. Na każdej odbywającej

się sprawie była obecna biedna wdowa, czasem jako świadek, czasem

jako guru duchowe zięcia. Nie wiadomo do końca, jaka rola była jej

bliższa, w każdym razie, składając zeznania pod przysięgą, zaczynała

od słów: „Moja córka to kurwa…”. Jej pastwienie się nad córką na

nikim już nie robiło wrażenia, na Natalii także nie. Zło straciło moc,

a ofiara ciągle żyła. Lecz wilcze stado nie dawało za wygraną. Nie

mogąc dosięgnąć wyklętej bezpośrednio, zaczęli pisać do niej anonimy

wychwalające pod niebiosa cnotę starej panny. Prym wiodła w tym

Wandusia. Znudziło się potępionej czytać te brednie, odpisała, że

następny anonim znajdzie się na biurku policji i tym samym zakończyła

etap samoczynnego wybielania nauczycielki. Po długich perypetiach

sąd wreszcie uznał małżeństwo Kaszubów za zakończone. Natalia,

której małżeństwo przez ostatnie lata zdawało się być nieuleczalną

chorobą, z której jedynie śmierć mogła ją uwolnić, poczuła się

cudownie ozdrowiona. Miała świadomość, że nigdy więcej nie

zachoruje ponownie. Nigdy więcej…

Czas

płynął nieubłaganie. Dzieci rosły, rosły także ich potrzeby.

Natalia na głowie stawała, by zapewnić im znośny byt. Obiecała sobie,

że nie dopuści do takiej sytuacji, by w domu nie było po kilka dni

z rzędu chleba i żeby dzieci musiały żebrać. One szybko zapomniały

o głodzie sprzed lat, ale ich matka nigdy nie zapomniała tamtych chwil

rozpaczy, gdy dzieci kładły się spać bez kolacji. Niosła swój krzyż, nie

skarżąc się na nic. Nikt nie wiedział, co działo się w jej duszy, nikomu

nie pozwoliła zaglądać w głąb siebie. Zamknięte przed laty drzwi

dawno zardzewiały i nie było sensu ich otwierać, potrzeby zresztą też

nie było. Czasem było tak strasznie źle i ciężko, że zdawało się jej, że

już nie da rady dłużej tak żyć, że to koniec. Pragnęła, żeby ktokolwiek

choćby na jeden dzień zdjął z niej ten nadludzki ciężar, choćby na jeden

dzień, na godzinę… Płakała, wiedząc, że łzy nie przyniosą ulgi, lecz

najgorzej było wtedy, gdy nawet płakać nie miała siły, a trzeba było

background image

zebrać się i iść dalej. Nie modliła się do Boga, nie wierzyła w nic,

w Boga też nie wierzyła, choć otaczali ją głęboko wierzący ludzie.

– Zaufaj Bogu. On cię nie opuści – radziła koleżanka, która wpadła

na

kawę i, widząc Natalię w dołku, próbowała ją wesprzeć duchowo.

– On nad własnym Synem nie miał litości, więc dlaczego miałby

litować się nade mną? – pytała,

nie

oczekując odpowiedzi.

– Nie

mów tak. Bóg jest miłosierny. On wybacza wszystkim

grzesznikom.

– Czymże zgrzeszyłam

wobec

Boga, że tak strasznie mnie

doświadczył? Twój Dobry Bóg zabrał mi ojca, zabrał dziadka i pozwolił

odebrać mi wszystko oprócz życia, z którym nie wiem, co mam zrobić.

Nie wierzę w Jego wielkość ani dobroć, choć nie twierdzę, że Boga nie

ma. Może gdzieś jest, ale nie przy mnie. Nigdy nie było Go przy mnie…

– Powinnaś wybaczyć

swoim

oprawcom. Będzie ci lżej. Papież

wybaczył zamachowcowi.

– Ja

nie jestem papieżem. Nie potrafię zapomnieć ani wybaczyć

moich krzywd chyba nigdy. Na darmo produkujesz się, moja droga. Nie

ty pierwsza starasz się przekonać mnie o boskiej dobroci. Odpuść

sobie to kazanie, proszę.

– Modlitwa da ci siły – nie

rezygnowała koleżanka z nawrócenia

zbłąkanej duszyczki.

– Żadna

modlitwa

nie nakarmi moich dzieci, choćbym modliła się nie

wiem jak długo. Modlisz się non stop, dużo bochenków chleba spadło ci

z nieba?

– Mam

na myśli Boże błogosławieństwo.

– Twój mąż

dobrze

zarabia. Mojej rodzinie grozi głód, ale ty tego nie

jesteś w stanie pojąć. Ty nie musisz się martwić, co jutro zrobisz na

obiad, więc możesz spokojnie modlić się o błogosławieństwo, ja muszę

myśleć, za co jutro kupię chleb.

– Fakt, nie

wiem, jak to jest, gdy nie ma za co kupić chleba. Nie

potrafię sobie nawet tego wyobrazić.

– I tym się różnimy. Przestań

mnie

nawracać, bo tylko tracisz czas,

a ja cierpliwość.

– Wiesz, że

wiara

czyni cuda.

background image

– Wiem, ale

daj mi spokój z nawracaniem. Nawracaj inne zagubione

owieczki, mnie zostaw w spokoju.

– Chciałam

ci

pomóc.

– Jestem ci bardzo wdzięczna. – Natalia

nie chciała obrazić

znajomej, ale ta poczuła się urażona jej zachowaniem, dopiła

pośpiesznie kawę i wyszła.

Coraz

trudniej i coraz ciężej było Natalii podnieść się z kolejnych

potknięć. Coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie

dłużej tak wegetować, lecz ciągle jeszcze walczyła z gorzką

rzeczywistością. Kiedy zaczęło robić się naprawdę ciężko i widmo

życiowej klęski zawisło nad jej głową, podjęła kolejny życiowy krok,

decydując się na wyjazd zagranicę. Długo biła się z myślami,

rozpatrując wszelkie za i przeciw. Bała się zostawić dzieci same, ale

coraz trudniejsza sytuacja materialna, coraz większe braki w budżecie

rodziny pomogły jej podjąć decyzję. Żeby zapobiec straszliwej biedzie

i głodowi, zdecydowała się na wyjazd, nie wiedząc, co ją tam czeka.

Dzieci zostały same w Polsce. Opuściła je, by zarobić dla nich na chleb

na dalekiej obczyźnie. Wyjechała do Anglii.

I znów musiała wziąć

byka

za rogi. Mieszkając w Polsce, inaczej

wyobrażała sobie Anglię, a inaczej wyglądała rzeczywistość. Sama na

obcej ziemi, bez pieniędzy, bez znajomości języka musiała odnaleźć się

w nowym zupełnie miejscu. Każdy dzień był walką o przetrwanie,

walką, którą musiała wygrać. O powrocie nie mogła nawet myśleć,

przecież przyjechała tu, by zarobić. Musiała być twarda dla samej

siebie. Na rozczulanie się nad sobą nie miała czasu. Najgorsza jednak

była samotność. Wyniszczała Natalię niczym nowotwór. Tęsknota za

dziećmi doprowadzała ją do granic szaleństwa. Tęsknocie towarzyszył

nieodłącznie strach o każde jutro, o dzieci zostawione tak strasznie

daleko i o to, że tym razem nie poradzi sobie. Ciągle jednak walczyła

z przeciwnościami losu, podnosząc sama sobie poprzeczkę coraz

wyżej. Były w jej życiu takie momenty, że chciała walić głową w mur,

wołając, że nie da rady. A jednak musiała dać radę.

Rok

pobytu na obcej ziemi, rok samotności gorszej niż śmierć był

straszny, ale minął tak jak każdy inny. I nic właściwie nie zmienił, bo

background image

Natalia, utrzymując dzieci w Polsce, musiała też utrzymać siebie

i o odłożeniu jakichkolwiek pieniędzy nie było mowy, choć pracowała
siedem dni w tygodniu. Nie mogła dłużej pozostawić dzieci samych

sobie, musiała podjąć decyzję, co dalej. Powrót do Polski oznaczał

powrót do tego, przed czym uciekała rok temu, do kuroniówki

i wynajętego mieszkania, do biedy i coraz większych braków. Postawiła

wszystko na jedną kartę, decydując się zostać na obczyźnie, zabierając

dzieci do siebie i wierząc głęboko, że tak będzie lepiej. Czy dokonała

właściwego wyboru w życiu? Odpowiedź na to pytanie miała dać

przyszłość.

Dzieci

z entuzjazmem przyjęły decyzję o wyjeździe. Dla nich to była

szansa na nowe życie, barwne i beztroskie. I bezpieczne pod

skrzydłami matki. Dla niej ich przyjazd był świętem. Po roku

nieludzkiej wręcz tęsknoty znów miała przy sobie swój największy

skarb, dzieci. Wiedziała, że nigdy już nic ich nie rozdzieli na tak długo.

Jej oddanie i miłość były przeogromne i tak naprawdę nic innego się nie

liczyło. Skarby Natalii szybko zaaklimatyzowały się w nowym

otoczeniu. Były szczęśliwe, że wyrwały się z szarzyzny życia

codziennego i biedy, bo choć nowa rzeczywistość mocno odbiegała od

ich marzeń, byli razem ze swoją matulą gotową na wszelkie

wyrzeczenia, byle utrzymać rodzinę. Natalii zdawało się, że życie

nareszcie pojaśniało, pełną piersią wdychała ożywcze powietrze

przesycone nadzieją wygranej na arenie życia. Wiosenny wiatr

rozgonił nagromadzone nad jej głową przez lata chmury zwątpienia.

Patrząc na swoje latorośle, wierzyła głęboko, że wygrała. Wierzyła, że

to był jej pierwszy życiowy triumf. Zachęcona sukcesem parła do

przodu, nie zważając na przeciwności losu, bo czymże teraz one były

w porównaniu z przeszłością? Nikt nie był w stanie odebrać jej wiary,

nadziei i miłości. Co prawda nie było już marzeń o własnym domu

i bocianim gnieździe na dachu, ale w zamian była kojąca świadomość,

że nie zabraknie jej na chleb dla dzieci. Dla nich zdecydowała się

porzucić kraj, odciąć się od tego wszystkiego, co było bliskie jej sercu

mimo ogromu cierpień i jeszcze raz zacząć wszystko od nowa.

Pierwsza

Wigilia na obcej ziemi, stół zakryty białym obrusem,

background image

opadające płatki śniegu za oknem, łzy szczęścia i wzruszenie

niepozwalające na wypowiedzenie paru prostych słów zapadły głęboko
w sercu emigrantki. Tak już miało zostać do końca. Zasłużyła sobie na

szacunek i miłość. Zdawała sobie sprawę, że dzieci dorosną i każde

z nich pójdzie własną drogą, zawsze jednak wrócą do niej, choćby na

ten jeden dzień w roku. Tamtej zimowej nocy nie myślała o przeszłości

i o tym, że kiedyś też miało być pięknie. Żyła czarowną chwilą,

zapominając o ulotności. Zwiodła ją ślepa matczyna miłość, a może

pragnienie bycia kochaną było tak wielkie, że nie zauważyła, jak wali

się wszystko, czym żyła przez wszystkie lata. Może, hołdując własnym

życiowym zasadom, nie chciała zauważyć, że dzieci ich nie potrzebują,

by wygodnie ułożyć sobie życie. Może przekazywanie potomkom

rodzinnych tradycji okazało się błędem, bo czymże tak naprawdę jest

rodzina? Natalia nie dostrzegała zachodzących zmian w jej własnym

domu. Na pewno żałośnie brzmiały w uszach jej dzieci wyświechtane

frazesy, że są rodzeństwem i powinny wspierać się w potrzebie, kiedy

jej już nie będzie, choć dla niej były jak boskie przykazania.

Żyła

dla

dzieci. Myślała o nich, starając się zapewnić im jak

najlepsze warunki i zgarniając dla siebie pozostałe okruszki szczęścia,

bo uważała, że ma prawo do tego. Wciąż była matką, lecz była też

człowiekiem z prawem do własnego życia. Myliła się. Dzieci pokazały,

gdzie jest jej miejsce, nie dając jej żadnego wyboru. Z matki zmieniła

się w służącą własnych pociech, bez prawa do samodzielnego życia.

Czuła się oszukana, zniewolona i bezradna. Przyjmowała na siebie

ciosy, nawet nie próbując się bronić. Powróciła samotność i łzy. Nie

było przy niej nikogo, kto choćby jednym słowem dodałby jej otuchy.

Natalia zapadała się w otchłań, obojętna na każde jutro. Godziła się na

wszystko, co niosło życie, uświadamiając sobie, że przegrała. Opuściła

ją wiara i nadzieja. Jej ukochane dzieci nie potrzebowały już ani jej, ani

jej miłości, traktując ją niczym dopust boży w ich bajecznym świecie,

wspaniałomyślnie pozwalając jej na służenie im z psią wiernością. Do

Natalii nowych obowiązków należało pranie, sprzątanie i zarabianie

pieniędzy na potrzeby rodziny, która tak naprawdę nie istniała. Tliła

się w niej jeszcze jakiś czas maleńka iskierka nadziei, że coś jednak się

background image

zmieni, że dzieci, którym dała tak wiele, obudzą się ze złotego snu,

zauważając w niej matkę. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. W sercu
Natalii zgasła ostatnia nadzieja, uświadamiając jej, że dzieci zamiast

serc mają w piersiach twarde kamienie.

WIATR

W OCZY

Nie

taka miała być zapłata za miłość i lata nieludzkich wyrzeczeń. Czy

znów gdzieś popełniła błąd? Kochała za mało, a może za dużo? A może

przekleństwa jej matki nie umarły razem z nią i ciążyły nad nią, nie

pozwalając na odrobinę choćby szczęścia? Nic nie udało się jej ocalić

z minionych lat. Czy zasłużyła na to? Przestała zastanawiać się nad

tym. Kochała, jak umiała najmocniej mimo opadających na jej barki

kolejnych ciężarów. Przestała liczyć mijające dni, zwłaszcza że były

szare, mokre i nijakie. W jej sercu kołatało jedynie to nieszczęsne

poczucie obowiązku służenia dzieciom do końca. Zatrzasnęła ostatnie

drzwi, izolując się od reszty świata. A świat parł naprzód, nie oglądając

się za siebie. Świat zdawał się kpić z jej uczuć schowanych za murem

milczenia, a los urągał jej coraz bardziej, zataczając życiowy krąg.

Pojawienie się kolejnego członka rodziny w osobie malutkiej

dziewczynki, mocno przypominało jej własne narodziny. Świadomość

tego faktu pogłębiła tylko bezsilność nowo upieczonej babci.

Spoglądała na to niewinne maleństwo przez pryzmat własnego

cierpienia będącego jej udziałem w przeszłości, i strach chwytał ją za

gardło, że los wnuczki będzie taki sam, jak jej kiedyś. Pragnęła gdzieś

biec, krzyczeć Niebu, że to niesprawiedliwe, że nie tak miało być,

tylko nie miała dokąd biec i nawet w Niebie nikt nie słuchałby jej

krzyku. Kiedy powiedziano jej, że dziecko otrzyma po niej imię, ostro

sprzeciwiła się temu, mając w pamięci słyszane wielokrotnie słowa, że

wraz z imieniem przekazuje się los. Natalia nie wiedziała, czyj los

przypadł jej w udziale, przeklinała go wielokrotnie, choć rozumując
logicznie, nie miało to żadnego sensu. Prawdopodobnie były to

zabobony sięgające zamierzchłych czasów, gdy wierzono, że zło

i dobro było przydzielane człowiekowi odgórnie. A jeśli nie? Jeśli tkwiła

w tych bezsensownych wierzeniach jakaś ponura prawda? Jej własna

background image

córka traktowała dziecko jak dopust boży, ojca wcale nie było. Serce

babki pękało od nadmiaru bólu. Zaplątana w tę duchową szarpaninę
obiecała sobie, że dopóki będzie żyć, nigdy nikomu nie pozwoli

skrzywdzić tego dziecka. Od postanowienia do czynu była już prosta

droga, zwłaszcza że na barki Natalii spadł ciężar utrzymania dziecka

wraz z matką. W najczarniejszym scenariuszu nie przewidziała takiego

obrotu sprawy. Bezmierna gorycz stała się jej codzienną karmą,

poczucie całkowitej porażki pogrążyło ją ostatecznie. I tylko

bezgraniczna miłość do wnuczki uchroniła ją przed obłąkaniem.

By

nie oszaleć, wróciła do pisania. Brodząc w gęstniejącym coraz

bardziej mroku marnej egzystencji, uciekała od rzeczywistości,

tworząc na kartkach papieru fikcyjny, baśniowy świat. Ale nawet w tym

złudnym świecie marzeń nie była w stanie wyzwolić się od

codzienności, ponieważ jej bohaterowie nie mieli łatwego życia,

podobnie jak ona sama. Zmęczona ponad miarę pragnęła jedynie

spokoju. Dotarła w swoim życiu do takiej chwili, w której zawiodły ją

wszelkie ludzkie uczucia, już nic nie było warte dalszej szarpaniny

i walki z przeciwnościami, tym bardziej że znikąd nie mogła

spodziewać się pomocy. „Niech będzie, co chce, może nawet nastąpić

koniec świata, nic mnie już nie obchodzi”, myślała coraz częściej. Było

jej wtedy obojętne, co stanie się z jej dziećmi, z wnuczką i nią samą.

Wróciła wspomnieniami w przeszłość, czując ku własnemu zaskoczeniu

palącą tęsknotę za Polską. Przez te wszystkie lata nie zdawała sobie

sprawy, że tak naprawdę nigdy na dobre nie wrosła w angielską

ziemię, chociaż w czasie krótkich pobytów w ojczystym kraju też nie

czuła się u siebie. Była niczym pielgrzym bez własnego miejsca,

wszędzie obcy.

Głupio pomyślała, że może

jeszcze

wrócić do kraju, do domu, który

ciągle żył w jej pamięci, a jeszcze głupiej zrobiła, dzieląc się tą myślą

ze znajomymi w Polsce. W jej pojęciu wilcza wataha już nie stanowiła

zagrożenia, zwłaszcza że przywódczyni stada odeszła. Kolejny raz

przekonała się o własnej naiwności, bo kiedy dotarło do członków

klanu, że Kaszubowa zamierza wrócić do domu, szybko zaradzono

temu, zamykając przed nią drzwi. W jej domu zamieszkał lokator

background image

z rodziną, nie pytając ją o pozwolenie. Tak po prostu, zamieszkał i już.

Natalia nie miała tu nic do powiedzenia, bo żaden mir w świetle prawa
nie został naruszony. I co z tego, że jest jedyną właścicielką posesji, że

część wilczej watahy mieszka w jej domu, ona tam nie ma już wstępu.

Ta świadomość przybiła ją jeszcze bardziej. Jeżeli czegoś jej żal, to

tylko domu z dawnych marzeń i bocianów krążących nad obejściem,

widoku kapliczki stojącej na wzgórzu i wiary, że jutro będzie lepiej. Bo

lepiej na pewno już nie będzie. Wiejący w oczy wiatr nie zmieni

kierunku. Po latach tułaczki nie wróci do domu ze złotymi refleksami

na wyszorowanej do połysku podłodze. Rodzina odebrała jej dom,

pokazując raz jeszcze, jak wielką mają nad nią władzę. Rodowy klan

raz jeszcze dowiódł swojej potęgi, pobożnie przy tym bijąc się w pierś

przed ołtarzem, dla pokazania, jak bardzo mają czyste sumienia.

Sumienie ponoć jest głosem Boga i własnego serca. Serca ci ludzie

nigdy nie mieli, Boga też tam nigdy nie było. A Krzyż? Być może

rozpięty na drzewie Jezus spogląda ze wzniesienia na okolicę,

zastanawiając się, czy aby Jego ofiara nie okazała się daremna?

Wbrew

przekonaniu, że czas goi rany, nie wszystkie rany goją się

jednakowo i pamięć nie zawsze pozwala zapomnieć o przeszłości.

Tamte lata wciąż żyją w pamięci Natalii, której największym grzechem

było to, że urodziła się wbrew woli matki. Ona sama Bogu pozostawiła

wyrównanie swoich krzywd. Niczym powracające echo docierają do

niej wieści o śmierci oprawców. Jeden po drugim odchodzą ci, którzy

postawili siebie na równi z Bogiem, mianując się sędzią i katem nad

matką z czwórką malutkich wówczas dzieci. Ich śmierć nie sprawia jej

żadnej radości, żalu także nie czuje i choć zmarłym trzeba wybaczyć,

nie umie tego zrobić.

Gdyby

ją dziś zapytać o jej najskrytsze marzenie, bez zastanowienia

odparłaby, że jej najskrytszym marzeniem jest, by żadne niechciane

dziecko nie przyszło na świat.

***

Natalia

zamknęła zeszyt, z którym nie rozstawała się od paru miesięcy. To

background image

była jej historia, którą nosiła w pamięci przez te wszystkie lata i której nikt

wcześniej nie znał. Potrzebowała niemal pół wieku, by się odważyć
i otworzyć zamknięte drzwi, by zdjąć maskę, pozwalając sobie poczuć na

twarzy świeży powiew wiatru. Zniknął gdzieś towarzyszący jej od lat

strach, choć wspomnienia nie przestały boleć. Ropiejąca przez lata rana

zaczęła się powoli goić. Czuła się tak, jakby narodziła się ponownie z białą

kartą w środku. Inaczej spojrzała na świat, dochodząc do wniosku, że to

nie świat, tylko ona sama tkwiła pogrążona w mroku, z którego może

jeszcze potrafi wyjść. Może jeszcze nie jest za późno.

KONIE

C

===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcyVzEHPgxvCTEEMQU=

background image

Zamknięte drzwi
Wydanie pierwsze, Gdynia 2014, ISBN 978-83-7942-211-1

© Zofia Wójcik i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej
książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Novae Res
Korekta: Karolina Kaźmierska
Okładka: Wiola Pierzgalska
Konwersja do EPUB/MOBI:

InkPad.pl


Novae Res – Wydawnictwo Innowacyjne
al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail:

sekretariat@novaeres.pl

,

http://novaeres.pl



Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej

zaczytani.pl

.


Wydawnictwo Novae Res jest partnerem
Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcyVzEHPgxvCTEEMQU=


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wskaznik zamkniecia drzwi 2
Szabo Magda ZAMKNIĘTE DRZWI KIK
ZAMKNIĘTE DRZWI
drzwi wskaznik zamkniecia
Podstawowe wejście drzwi zamknięte, NAUKA, Techniki operacyjne
Drzwi Zamknięte Tadeusz Rittner
Przychodzisz Panie mimo drzwi zamkniętychPrzychodzisz Panie mimo drzwi
30 Anioł otwierający drzwi zamkniętego kościoła
Biotechnologia zamkniete użycie (2012 13)
Demontaż Montaż Szyba tylnych drzwi
33 Rama zamknięta ze ściągiem
piec drzwi coupe
drzwi czech e60 EASY 719 DC RC
ogranicznik drzwi reanimacja

więcej podobnych podstron