background image

 

   

 

 

background image

 

 

Robert Anthony Salvatore 

Przemiany 

Tom III 

~ Król Duchów ~ 

 
 

 

Tłumaczenie: Ellifaiinn 

Korekta: gryfonium

 

 

background image

 

 
PRELUDIUM 

 
Smok wydał z siebie niski ryk i zacisnął szpony, przypadając do ziemi  

w  obronnej  postawie.  Nie  miał  oczu.  Utracił  je  przez  wspaniałe  światło 
emanujące ze zniszczonego artefaktu, lecz jego smocze zmysły wynagradzały 
to w zupełności. 

Ktoś  był  w  jego  komnacie  –  Hephaestus  nie  miał  co  do  tego  żadnych 

wątpliwości – lecz bestia nic nie mogła usłyszeć, ani wywęszyć. 

–  Więc?  –  spytał  smok  swym  dudniącym  głosem,  w  uszach  bestii 

brzmiącym  jak  szept,  który  jednak  rozbrzmiewał  echem  wśród  kamiennych 
ścian  górskiej  jaskini.  –  Przyszedłeś,  by  stanąć  ze  mną  twarzą  w  twarz?  
A może po to, by się ukrywać? 

– Jestem tuż przed tobą, smoku 

– zabrzmiała odpowiedź – nie w formie 

dźwięku, lecz wprost w umyśle jaszczura.  

Hephaestus  przechylił  swoją  wspaniałą  rogatą  głowę  wobec 

telepatycznego wtargnięcia i ryknął. 

– Nie pamiętasz mnie? Zniszczyłeś mnie, smoku, razem z Kryształowym 

Reliktem.

 

– Twoje tajemnicze gierki nie robią na mnie wrażenia, drowie! 

– Nie drowie.

 

To zatrzymało Hephaestusa, a oczodoły, niegdyś – wcale nie tak dawno 

– mieszczące jego wypalone oczy rozszerzyły się. 

–  Illithid!  –  ryknął  smok  i  wypuścił  swój  morderczy,  ognisty  oddech  

w miejsce, gdzie niegdyś zgładził łupieżcę  umysłów, jego towarzysza  drowa 
oraz Kryształowy Relikt. Wszystko na raz.  

Ogień buchał wciąż i wciąż, topiąc kamień i napełniając gorącem całe 

pomieszczenie.  Wiele  uderzeń  serca  później,  gdy  ogień  wciąż  płynął, 
Hephaestus usłyszał w głębi swego umysłu: 

– Dziękuję.

 

background image

 

Zmieszanie skradło smokowi resztę oddechu. Trwało na tyle długo, że 

chłód wkradł się w powietrze wokół niego i zaczął przenikać przez czerwone 
łuski.  Hephaestus  nie  lubił  zimna.  Był  istotą  ognia,  ciepła  i  wściekłej  furii,  
a  mrozy  szkodziły  jego  skrzydłom  zwłaszcza,  gdy  opuszczał  swą  górską 
siedzibę w zimowe miesiące. 

Lecz tym razem było gorsze. Sięgało dalej niż fizyczny mróz. Całkowita 

pustka próżni, zupełna nieobecność ciepła życia, ostatnie ślady Crenshinibona 
uwalniające nekromantyczną moc,  z której tysiąclecia temu wykuto potężny 
relikt. 

Lodowe  macki  dostały  się  pod  smocze  łuski  i  przeniknęły  jego  ciało, 

wyciągając  z  wielkiej  bestii  siły  życiowe.  Hephaestus  bronił  się  rycząc  
i  warcząc.  Naprężając  żylaste  mięśnie  próbował  wypchnąć  zimno.  Głęboki 
wdech  rozpalił  wewnętrzne  ognie  smoka  nie  po  to  by  zionąć,  lecz  by  ich 
gorącem zwalczyć chłód. 

Trzask  pojedynczej  łuski  uderzającej  w  kamienną  podłogę  zabrzmiał  

w uszach smoka. Obrócił swą wielką głowę, starając się ujrzeć to nieszczęście 
na własne oczy, choć naturalnie nie miał takiej możliwości.  

Lecz Hephaestus mógł poczuć… rozkład. 
Hephaestus czuł sięgającą ku niemu śmierć. Przenikającą go, miażdżącą 

serce. 

Z  płuc  uciekło  powietrze,  a  z  nim  rozbryzg  zimnego  ognia.  Próbował 

ponownie napełnić płuca, lecz te odmówiły posłuszeństwa.  

Smok szarpnął łbem naprzód, lecz w połowie ruchu jego szyja poddała 

się i wspaniała rogata głowa opadła na podłogę. 

Hephaestus  znał  jedynie  ciemność  wokół  siebie  od  czasu  pierwszego 

zniszczenia Kryształowego Reliktu, teraz zaś poczuł to samo wewnątrz. 

Mrok. 

 

*** 

 

Dwa  płomienie  migotały,  jakby  były  żywe  –  dwoje  oczu  z  ognia,  

z czystej energii, z czystej nienawiści. 

background image

 

I już samo to – ten widok! – zmieszał ślepego Hephaestusa. On widział! 
Ale jak? 
Bestia obserwowała błękitne światło, kurtynę pełzającego, trzaskającego 

i  skwierczącego  przez  całą  stopioną  na  żużel  podłogę  promienia.  Jasność 
przecinała miejsce ostatecznego zniszczenia. To tu potężny artefakt wybuchł 
dawno  temu,  tracąc  swój  fizyczny  kształt  i  uwalniając  pokłady  magii 
oślepiające  Hephaestusa.  Teraz  ponownie,  dokładnie  tego  samego  dnia, 
uwalniało fale morderczej nekromantycznej energii by zaatakować smoka i…? 

I co zrobić? Smok przypomniał sobie zimno, odpadające łuski, potężne 

uczucie śmierci i rozkładu. 

Jakimś cudem mógł znowu widzieć, lecz za jaką cenę? 
Hephaestus  zaczerpnął  głęboko  powietrza,  lub  raczej  spróbował,  bo 

dopiero  w  tym  momencie  smok  zdał  sobie  sprawę  z  tego,  że  przestał 
oddychać. 

Nagle  przerażony  Hephaestus  skupił  się  na  dotkniętym  kataklizmem 

miejscu.  Gdy  dziwna  kurtyna  błękitnej  magii  przerzedziła  się,  bestia  ujrzała 
skulone  postaci  –  niegdyś  zamknięte  w  artefakcie,  teraz  tańczące  wokół 
resztek swego dawnego domu. Nisko pochylone, o zgarbionych plecach zjawy 
–  siedmiu  liczy,  którzy  stworzyli  potężny  Crenshinibon  –  obracały  się, 
wyśpiewując starożytne słowa mocy dawno zapomniane w krainach Faerunu. 
Przyglądając  się  mężczyznom  z  dawnych  lat  można  było  dostrzec  różnice  
w  wyglądzie,  kulturze  i  pozostałych  detalach  nawiązujących  do  całego 
kontynentu.  Lecz  z  daleka  wyglądali  jedynie  na  podobne,  skulone,  szare 
istoty. Z poszarpanych ubrań wypływała szarość, podobna do mgły, tworząca 
się przy każdym ruchu ich ciał. Hephaestus rozpoznał, czym byli: siłą życiową 
świadomego artefaktu. 

Jednak zniszczono ich w pierwszym wybuchu Kryształowego Reliktu! 
Bestia nie podniosła swej wspaniałej głowy na wężowej szyi, by zionąć 

na  nieumarłych  ogniem  dla  ich  zguby.  Obserwowała  i  zastanawiała  się. 
Zwróciła  uwagę  na  rytm,  ton  śpiewu  i  zrozumiała  desperację  istot.  Chcieli 
wrócić do swego domu, do Crenshinibona, Kryształowego Reliktu. 

background image

 

Smok  zaciekawiony,  choć  wciąż  przerażony,  skupił  wzrok  na  pustym 

naczyniu – na niegdyś potężnym artefakcie, który przez przypadek unicestwił 
za cenę własnych oczu. 

I  zniszczył  go  po  raz  drugi.  Teraz  to  zrozumiał.  Choć  nie  miał  o  tym 

pojęcia.  W  Kryształowym  Relikcie  pozostały  resztki  mocy.  Gdy  illithid  
o  mackowatej  głowie  sprowokował  go,  zionął  ogniem  ponownie  atakując 
Kryształowy Relikt.  

Hephaestus  obrócił  głową.  Jeszcze  większa  wściekłość  ogarnęła  istotę. 

Pełne przerażenia obrzydzenie, zmieniające strach w czysty gniew.  

Jego  wspaniałe,  pięknie  błyszczące  czerwone  łuski  w  większości 

odpadły i leżały porozrzucane po podłodze. Zaledwie kilka tu i tam znaczyło 
przypominającą sam szkielet postać bestii – żałosne resztki majestatu i mocy, 
które  niegdyś  sobą  prezentowała.  Smok  uniósł  skrzydło,  piękne  skrzydło  
w  dawnych  czasach  pozwalające  Hephaestusowi  szybować  bez  wysiłku 
wysoko na wietrze rozbijającym się na północy o Śnieżne Góry. 

Kości, zwisająca w strzępach skóra i nic ponadto. 
Bestia,  dawniej  wspaniała,  majestatyczna  i  pełna  straszliwego  piękna, 

teraz stała się karykaturą samej siebie. 

Istota, która jeszcze tego dnia rano była smokiem, została zredukowana 

do… czego? Umarł? Żyje? Jak? 

Hephaestus  spojrzał  na  swoje  drugie  zmaltretowane  skrzydło  

i  zrozumiał,  że  błękitna  płaszczyzna  dziwnej  magicznej  mocy  przecięła  je. 
Spoglądając  uważnie  przez  tę  prawie  nieprzezroczystą  kurtynę,  Hephaestus 
zauważył  drugi  strumień  trzaskającej  energii.  Intensywna,  zielona  fałdka  
w błękitnym polu cofała się i skrzyła wewnątrz kurtyny. Tuż przy ziemi ten 
widzialny  łańcuch  energii  pętał  skrzydło  smoka  z  artefaktem,  łącząc 
Hephaestusa  z  Kryształowym  Reliktem,  o  którym  sądził,  że  zniszczył  go 
dawno temu. 

– Zbudziłeś się, wielka bestio

 – rzekł głos w jego głowie, głos illithida 

Yharaskrika. 

background image

 

– Ty to zrobiłeś! – warknął Hephaestus. W jego gardle zaczął wzbierać 

potężny  ryk.  Jednak  nagle  poraził  go  bez  ostrzeżenia  strumień  psionicznej 
energii, pozostawiając bełkoczącego i zmieszanego. 

– Jesteś żywy

 – powiedziało mu martwe stworzenie. – 

Pokonałeś śmierć. 

Jesteś wspanialszy niż wcześniej. A ja jestem z tobą by cię prowadzić, nauczyć 
korzystać z mocy przekraczających wszelkie twoje wyobrażenie.

 

W  wybuchu  inspirowanej  gniewem  siły  bestia  z  uniesioną  głową 

powstała  na  nogi,  rozglądając  się  po  jaskini.  Hephaestus  nie  śmiał  zabrać 
skrzydła  z  magicznej  zasłony,  obawiając  się,  że  znów  mógłby  doświadczyć 
nicości.  Ślizgiem  przemierzył  podłogę  w  stronę  tańczących  zjaw  
i Kryształowego Reliktu. 

Skulone,  cieniste  postaci  nieumarłych  zatrzymały  się,  obracając  jak 

jeden mąż, żeby obserwować smoka. Cofnęły się – ze strachu czy z szacunku, 
tego  Hephaestus  nie  mógł  rozstrzygnąć.  Bestia  zbliżyła  się  do  reliktu,  
a szponiasta przednia łapa wyciągnęła się, by delikatnie dotknąć przedmiotu. 
Gdy  tylko  jego  kościste  palce  zamknęły  się  dookoła  niego  nagły  przymus, 
przytłaczające wezwanie, zmusiło go do machnięcia łapą w górę. Roztrzaskał 
Kryształowy  Relikt  o  swoją  własną  czaszkę,  dokładnie  między  ognistymi 
oczyma.  Nawet  wykonując  ten  ruch  Hephaestus  wiedział,  że  zmusza  go  do 
tego przytłaczająca siła woli Yharaskrika. 

Nim  Hephaestus  zdążył  pomścić  tę  zniewagę,  jego  gniew  się  ulotnił. 

Smoka ogarnął zachwyt, poczucie wyzwolenia olbrzymiej mocy i niesłychanej 
radości, jedności i kompletności. 

Bestia cofnęła się. Skrzydło opuściło zasłonę, lecz Hephaestus nie czuł 

już strachu. Jego nowoodkryte zmysły i świadomość oraz odzyskana życiowa 
siła w żaden sposób nie osłabły. 

Nie, nie życiowa siła, zdał sobie sprawę Hephaestus.  
Wręcz odwrotnie… zdecydowanie odwrotnie. 

– Jesteś Królem Duchów

 – rzekł mu Yharaskrik.  – 

Śmierć nie ma nad 

tobą władzy. To ty władasz śmiercią.

 

Po  długiej  chwili  Hephaestus  przysiadł  na  zadzie,  przyglądając  się 

otoczeniu  i  próbując  cokolwiek  z  tego  zrozumieć.  Pełzające  światło  wspięło 

background image

 

się na odległą ścianę jaskini i nagle powierzchnia skały zaczęła iskrzyć niczym 
tysiące maleńkich gwiazd. Przez kurtynę przeszli nieumarli  licze, ustawiając 
się w półkolu przed Hephaestusem. Zanosili modlitwy w swych starożytnych, 
dawno zapomnianych językach. Swe ohydne oblicza trzymali nisko, pokornie 
patrząc w podłogę. 

Hephaestus  zrozumiał,  że  mógł  im  rozkazywać,  lecz  pozwolił  na 

płaszczenie się i padanie przed nim  na kolana.  Bardziej  interesował go mur 
błękitnej energii przecinający jego jaskinię. 

Cóż to mogło być? 
–  Splot  Mystry  –  wyszeptali  licze,  jakby  odczytując  jego  myśli. 

Splot?

 

pomyślał  Hephaestus.  –  Splot…  zapada  się  –  odpowiedział  chór  liczy.  – 
Magia… dziczeje.  

Hephaestus  obserwował  przeklęte  stwory,  starając  się  poskładać 

możliwości.  Zjawy  Kryształowego  Reliktu  były  starożytnymi  czarodziejami, 
którzy  nasycili  artefakt  własnymi  siłami  życiowymi.  W  samej  swej  istocie 
Crenshinibon 

promieniował 

nekromanckimi 

dweomerami. 

Wzrok 

Hephaestusa  powędrował  do  kurtyny  –  widzialnej,  niemal  namacalnej,  nici 
Splotu  Mystry.  Znów  pomyślał  o  ostatnich  zapisanych  w  pamięci  obrazach, 
gdy wypuścił swój ognisty oddech na drowa, illithida oraz Kryształowy Relikt. 
Smoczy  ogień  wysadził  potężny  artefakt  i  wypełnił  oczy  Hephaestusa 
wspaniałym, oślepiającym światłem. 

Następnie zimna fala pustki odebrała mu życie i sprawiła, że odpadły 

mu łuski z ciała oraz mięso odeszło od kości. Czy to zaklęcie… czymkolwiek 
było… zawaliło fragment Splotu Mystry?  

–  Nić  była  tutaj,  zanim  zionąłeś  –  wyjaśniły  zjawy,  czytając  w  jego 

myślach i wyprowadzając go z błędu.  

–  Sprowadzona  przez  pierwsze  ognie,  które  strzaskały  relikt  –  rzekł 

Hephaestus. 

–  Nie  – 

odpowiedział  Yharaskrik  w  umyśle  smoka.  – 

Nić  uwolniła 

nekromancję  ze  strzaskanego  reliktu,  jeszcze  raz  dając  mi  świadomość  oraz 
ożywiając zjawy w ich obecnym stanie.  

– A ty zaatakowałeś mnie we śnie – 

 oskarżył Hephaestus. 

background image

 

– Jestem winny

 – przyznał illithid. – 

Ty zniszczyłeś mnie w tym dawno 

minionym czasie, ja wróciłem, by się odpłacić. 

– Zniszczę cię znowu! – obiecał Hephaestus. 

–  Nie  możesz,  gdyż  nie  ma  czego  niszczyć.  Jestem  bezcielesną  myślą, 

świadomością bez substancji. I szukam domu.

 

Zanim  Hephaestus  zdał  sobie  sprawę,  czym  było  to  stwierdzenie  – 

jawną groźbą – kolejna fala psionicznej energii, znacznie bardziej natarczywej 
i przytłaczającej, wypełniła brzękiem i trzaskiem zakłóceń każdy zakątek jego 
mózgu,  każdą  jego  myśl,  każdą  odrobinę  rozsądku.  Nie  potrafił  nawet 
przypomnieć sobie własnego imienia, nie mówiąc już o jakiejkolwiek reakcji 
na napaść. Potężny umysł nieumarłego illithida sukcesywnie pokonywał drogę 
w  jego  podświadomości,  przejmując  kolejne  umysłowe  włókienka  tworzące 
psychikę smoka.  

Potem, jakby wielka ciemność nagle zniknęła, Hephaestus zrozumiał  – 

wszystko. 

– Coś ty zrobił?

 – zapytał telepatycznie illithida. Lecz odpowiedź była 

tam, czekała na niego, w jego własnych myślach. 

Hephaestus już nigdy nie musiał o nic pytać Yharaskrika. Byłoby to jak 

zadawanie pytań samemu sobie. 

Hephaestus stał się Yharaskrikiem, a Yharaskrik Hephaestusem. 
I obaj byli Crenshinibonem, Królem Duchów. 
Wspaniały intelekt  Hephaestusa  rozważał rzeczywistość jego obecnego 

stanu oraz entuzjazm siedmiu liczy. Jego myśli rozbiegły się i wreszcie znów 
uporządkowały, dając mu pewność. Nić błękitnego ognia – pomijając sposób, 
w jaki tu się znalazła – przywiązała go do Crenshinibona i pozostałości jego 
nekromanckich mocy. To były szczątki jego mocy lecz wciąż potężne, z czego 
zdał sobie sprawę czując w czaszce pulsowanie Kryształowego Reliktu. Wtopił 
się w to miejsce, a nekromantyczna energia przeniknęła pozostałości cielesnej 
powłoki Hephaestusa. 

Więc powstał. Nie przez wskrzeszenie, lecz w nieumarłości. 
Zjawy  skłoniły  się  przed  nim,  a  on  zrozumiał  ich  myśli  i  zamiary  tak 

samo jasno, jak one rozumiały jego. Ich jedynym celem była służba. 

background image

10 

 

Hephaestus zrozumiał, że jest świadomym łącznikiem między krainami 

żywych i umarłych. 

Błękitny  ogień  spełzł  z  odległej  ściany  i  wytrawił  podłogę.  Przeszedł 

tam,  gdzie  leżał  Kryształowy  Relikt  oraz  ponad  skrzydłem  Hephaestusa.  
W przeciągu kilku uderzeń serca zupełnie opuścił komorę, zostawiając miejsce 
zaciemnione.  Jedynie  z  tańczącymi  pomarańczowymi  ognikami  oczu  liczy, 
oczu Hephaestusa, oraz z delikatnym zielonym blaskiem Crenshinibona. 

Po jego odejściu moc bestii nie zmalała, a licze wciąż się kłaniały. 
Powstał. 
Drakolicz. 

 

 

background image

11 

 

 

Gdzie  kończy  się  rozum  i  zaczyna  magia?  Gdzie  kończy  się  rozum  

i zaczyna wiara? To dwa najważniejsze pytania świadomego bytu, powiedział 
mi  znajomy  filozof,  który  doszedł  do  kresu  swych  dni  i  z  powrotem.  Oto 
ostateczne  rozmyślanie,  ostateczne  poszukiwanie,  ostateczna  prawda  o  tym, 
kim jesteśmy. Żyć znaczy umrzeć i wiedzieć, że tak powinno być. Zastanawiać 
się, zawsze się zastanawiać.  

Prawda ta jest fundamentem Duchowego Uniesienia, katedry, biblioteki, 

miejsca  kultu  i  rozumu,  debaty  i  filozofii.  Jego  podwaliny  stworzyła  wiara  
i magia, ściany skonstruowano z zachwytu i nadziei, sufit podtrzymuje rozum. 
Tam  Cadderly  Bonaduce  kroczy  zamyślony  i  wymaga  od  swoich  licznych 
odwiedzających,  pobożnych  oraz  uczonych,  by  nie  unikali  głębszych  pytań 
dotyczących  egzystencji.  Żeby  nie  zamykali  się  ani  nie  dręczyli  innych 
nieuzasadnionymi dogmatami. 

W  szerokim  świecie  rozpętała  się  zaciekła  debata  –  zderzenie  rozumu  

z dogmatem. Czy nie jesteśmy niczym więcej jak tylko kaprysem bogów? Czy 
może jesteśmy efektem harmonijnego procesu? Wieczni czy śmiertelni? Jeśli 
to pierwsze, to jaki jest związek między tym, co pozostanie na zawsze – duszą, 
a  tym,  co  kiedyś  nakarmi  robaki?  Jaki  jest  dalszy  rozwój  umysłu  i  ducha, 
samoświadomości  oraz  –  lub  –  utraty  indywidualności  w  stanie  jedności  ze 
wszystkim? Jaki jest związek między wyjaśnialnym a niewyjaśnionym i czego 
jest zapowiedzią, gdy dawniejsze wzrasta kosztem późniejszego? 

background image

12 

 

Oczywiście  samo  postawienie  takich  pytań  budzi  niepokojące 

możliwości  przed  wieloma  ludźmi.  Innych  popycha  do  karygodnej  herezji. 
Rzeczywiście,  nawet  Cadderly  zwierzył  mi  się  kiedyś,  że  życie  byłoby 
prostsze,  gdyby  mógł  po  prostu  zaakceptować  to,  co  istnieje  tu  i  teraz.  Nie 
umknęła mi ironia jego historii. Jeden z najwybitniejszych kapłanów Deneira, 
jako  młody  adept  Cadderly  pozostawał  sceptyczny  nawet  wobec  istnienia 
boga, któremu służył. W istocie  był niewierzącym kapłanem, lecz potężnym 
boską  mocą.  Gdyby  czcił  jakiegokolwiek  innego  boga  niż  Deneir,  którego 
własne  zasady  zachęcają  do  badań,  młody  Cadderly  prawdopodobnie  nigdy 
nie odkryłby żadnej z tych mocy pozwalającej mu uzdrawiać oraz powoływać 
się na gniew swego bóstwa. 

Jest  teraz  przekonany  o  wieczności  oraz  o  możliwości  trafienia  do 

jakiegoś  deneirskiego  nieba.  Jednak  wciąż  zadaje  pytania,  wciąż  szuka.  
W  Duchowym  Uniesieniu  wiele  prawd  –  praw  większego  świata,  a  nawet 
niebios  nad  nami  –  są  odsłaniane  i  analizowane,  poddawane  badaniom.  
Z pokorą i odwagą uczeni, którzy się tam gromadzą, rozjaśniają detale planu 
naszej  rzeczywistości.  Dyskutują  o  wzorach  wszechświata  i  zasadach,  które 
nim rządzą. I rzeczywiście dają nam pełniejsze zrozumienie Toril,  jej związku 
z księżycem oraz gwiazdami nad nami.  

Dla  niektórych  właśnie  takie  działanie  świadczy  o  herezji. 

Niebezpiecznej eksploracji dziedzin wiedzy, które powinny pozostać domeną 
wyłącznie  bogów,  bytów  większych  niż  my.  Co  gorsza,  jak  wyjaśniają  ci 
szaleni  prorocy  zagłady,  takie  rozważania  i  niewskazane  objaśnienia 
umniejszają samych bogów i odwracają od wiary tych, którzy pragną słuchać 
słowa.  Jednak  filozofów,  jak  Cadderly,  większa  zawiłość,  większa  złożoność 
wszechświata  tylko  umacnia  uczucia  dla  jego  boga.  Harmonia  natury  – 
twierdzi  –  piękno  uniwersalnego  prawa  i  rozwój  świadczący  o  doskonałości 
oraz  stojące  za  tym  pojęcie  nieskończoności  pozwala  zdać  sobie  sprawę  
z własnej ślepoty, winy i przerażającej niewiedzy. 

Dla  dociekliwego  umysłu  Cadderly’ego  obserwowanie  systemu 

wspierającego boskie prawa dalece przewyższa przesądy Planu Materialnego. 

background image

13 

 

Jednak  dla  wielu  innych,  nawet  takich,  którzy  zgadzają  się  

z  poszukiwaniami  Cadderly’ego,  jest  w  tym  niezaprzeczalnie  pewien 
dyskomfort. 

Widzę coś odwrotnego w Catti–brie oraz jej ciągłej nauce i rozumieniu 

magii.  Czuje  się  dobrze  z  magią,  jak  mawia,  gdyż  ona  nie  może  zostać 
wyjaśniona.  Jej  siła  wiary  i  duchowości  wzrasta  wraz  z  magiczną 
sprawnością. Brać to, co leży przed tobą takim jakie jest – bez wyjaśnień, bez 
przetwarzania i powielania – to esencja wiary. 

Nie  wiem,  czy  Mielikki  istnieje.  Nie  wiem,  czy  którykolwiek  bóg  jest 

rzeczywisty, lub jeśli naprawdę istnieją, to czy obchodzi ich egzystencja z dnia 
na dzień jednego drowa renegata. Przykazania Mielikki – moralność, poczucie 
wspólnoty i służby oraz docenianie życia – są dla mnie prawdziwe, w moim 
sercu. Były tam, zanim odnalazłem Mielikki  – imię, które mogę im nadać  –  
i  pozostaną  tam,  nawet  gdy  znajdzie  się  niezaprzeczalny  dowód,  że  nie 
istnieje żaden byt, żadna fizyczna manifestacja tych przykazań. 

Czy nasze zachowanie dyktuje strach przed karą, czy potrzeby naszych 

serc? Jak dla mnie prawdą jest to drugie. Miałem nadzieję, że prawdą będzie 
dla wszystkich dorosłych jednak doświadczenie mówi mi, że to nie jest częsty 
przypadek. Dokonywanie czynów obliczonych na katapultowanie cię do tego 
czy innego nieba będzie przejrzyste dla boga, jakiegokolwiek boga, gdyż jeśli 
nasze serce nie stoi w zgodzie z twórcą tego nieba, wtedy… w czym rzecz? 

Dlatego oddaję honor Cadderly’emu i poszukiwaczom, którzy odkładają 

na  bok  niebiańskie,  proste  odpowiedzi  i  sięgają  odważnie  ku  uczciwości  
i pięknu większej harmonii.  

Skoro wielu ludzi Faerunu szarpie się w swoich codziennych wysiłkach, 

zmierzając  do  kresu  swego  życia,  słowa  płynące  z  Duchowego  Uniesienia 
wywołają  znaczne  wahanie,  a  nawet  niechęć  i  próby  sabotażu.  Osobista 
podróż Cadderly’ego, by odkryć kosmos w granicach jego własnego znacznego 
intelektu  bez  wątpienia  sprzyja  poczuciu  niepokoju,  w  szczególności  przed 
najbardziej  podstawowym  i  przerażającym    ze  wszystkich  pojęciem  – 
śmiercią. 

background image

14 

 

Ja  okazuję  jedynie  wsparcie  mojemu  kapłańskiemu  przyjacielowi. 

Pamiętam noce spędzone w Dolinie Lodowego Wichru, wysoko na Podejściu 
Bruenora, oddalonym bardziej od tundry w dole niż, jak się zdawało, gwiazd 
powyżej.  Czy  moje  rozważania  tam  były  choć  trochę  mniej  heretyczne  niż 
prace Duchowego  Uniesienia? A jeśli rezultaty  uzyskane przez Cadderly’ego  
i innych w jakikolwiek sposób nawiązują do tego, czego dowiedziałem się na 
tym  samotnym  górskim  szczycie?  Poznaję  siłę  zbroi  Cadderly’ego  przeciw 
przekleństwom obojętnych oraz krzykom o herezji ze strony mniej światłych  
i bardziej dogmatycznych głupców. 

Moja podróż do gwiazd, pośród gwiazd, w jedności z gwiazdami dawała 

mi  absolutne  zadowolenie  i  nieokiełznaną  radość  –  chwilę  największego 
spokoju, jakiego zaznałem kiedykolwiek w życiu.  

A najpotężniejszy, w stanie jedności ze wszechświatem wokół mnie, ja – 

Drizzt Do’Urden – stałem niczym bóg. 

– Drizzt Do’Urden 

 

 

background image

15 

 

 

ROZDZIAŁ I 

 

– Znajdę cię, drowie.

 

Oczy  mrocznego  elfa  otworzyły  się  szeroko,  a  on  szybko  dostosował 

swoje  czułe  zmysły  do  fizycznego  otoczenia.  Głos  brzmiał  czysto  w  jego 
umyśle, przerywając jego chwilę cichego Śnienia. 

Poznał  ten  głos.  Razem  z  nim  nadszedł  obraz  katastrofy  aż  zbyt 

wyrazistej w jego wspomnieniach, może sprzed półtorej dekady. 

Poprawił przepaskę na oku i przesunął dłonią po łysej głowie, próbując 

coś  z  tego  zrozumieć.  To  nie  mogło  się  stać.  Smok  został  zniszczony.  Nic, 
nawet  wielki  wspaniały  jaszczur  jak  Hephaestus  nie  mógł  przetrwać 
intensywności wybuchu, gdy Crenshinibon uwolnił swoją moc. A jeśli nawet 
bestia  w  jakiś  sposób  przeżyła,  czemu  nie  wstała  wtedy,  gdy  jej  wrogowie 
byliby przed nią bezbronni? 

Nie.  Jarlaxle  był  pewien,  że  Hephaestus  został  zniszczony.  Lecz 

wtargnięcie  w  jego  Śnienie  nie  przyśniło  mu  się.  Tego  Jarlaxle  również  był 
pewien.  

Znajdę cię, drowie. 
To  był  Hephaestus  –  telepatyczny  dodatek  do  Śnienia  Jarlaxle’a 

przyniósł  mu  wyraźny  obraz  wielkiej  bestii.  Nie  mógł  pomylić  ciężaru  tego 
głosu.  Zaskoczył  go  podczas  medytacji,  a  on  odruchowo  wycofał  się  z  niej  
i zmusił do powrotu do teraźniejszości, do swego fizycznego otoczenia. 

Pożałował  tego  prawie  natychmiast  i  uspokoił  wystarczająco,  by 

usłyszeć  zadowolone  chrapanie  swojego  krasnoludzkiego  towarzysza.  Gdy 
upewnił  się,  że  wokół  nie  ma  niebezpieczeństwa,  zamknął  oczy  jeszcze  raz  
i zwrócił myśli do własnego wnętrza, do miejsca medytacji i samotności. 

Poza tym, że nie był sam. 
Hephaestus  czekał  tam  na  niego.  Ujrzał  oczy  smoka,  podwójne, 

migoczące  wściekłe  płomienie.  Mógł  poczuć  gniew  bestii,  wzburzonej  

background image

16 

 

i  obiecującej  zemstę.  Zadowolony  pomruk  przetoczył  się  przez  myśli 
Jarlaxle’a, uśmiech drapieżnika patrzącego na swoją ofiarę. Smok znalazł go 
telepatycznie, lecz czy to znaczy, że wie, gdzie się teraz znajduje fizycznie? 

Chwila  paniki  ogarnęła  Jarlaxle’a,  chwila  zmieszania.  Podniósł  się  

i  dotknął  swojej  przepaski,  noszonej  tego  dnia  na  lewym  oku.  Jej  magia 
powinna  powstrzymać  wtargnięcie  Hephaestusa,  powinna  chronić  Jarlaxle’a 
przed  śledzeniem  za  pomocą  szklanej  kuli  i  niechcianym  telepatycznym 
kontaktem. Lecz nie wyobraził tego sobie. Hephaestus był z nim. 

– Znajdę cię, drowie

 – smok zapewnił go raz jeszcze.