Bottero Pierre
Wyprawa
Ewilan z dwóch światów
Tytuł oryginału: La Quête d'Ewilan. 1: D'un monde à l'autre Copyright © Editions Rageot, 2003;
International Rights Management: Susanna Lea Associates Copyright © for the Polish edition by
Wydawnictwo W.A.B., 2009 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2009
Wydanie I Warszawa 2009
I narodził się czarownik, władca słów i kwiatów, dziecko światłości pośród niepokojów.
C.B.
Camille miała dokładnie cztery tysiące dziewięćset dni, czyli trochę więcej niż trzynaście lat, gdy po
raz pierwszy dokonała „przejścia w bok". Była tego pewna, ponieważ właśnie w trakcie obliczeń
mających na celu ścisłe określenie jej wieku zeszła z chodnika, nie zdając sobie z tego sprawy, i
znalazła się na środku jezdni, naprzeciw ogromnej ciężarówki. Z matematycznych rozważań wyrwał
Camille ryk klaksonu. Olbrzymi pojazd z wciśniętymi hamulcami gnał prosto na nią. Piszczały
maltretowane opony, a ich dymiąca guma na próżno próbowała zatrzymać trzydziestotonowego
potwora.
Camille zesztywniała, niezdolna do najmniejszego ruchu, podczas gdy jej młody, obdarowany
wyjątkowymi zdolnościami umysł analizował sytuację.
Mimowolnie doszła do wniosku, że spędzenie ostatnich sekund życia na wpatrywaniu się w
nadjeżdżającą ciężarówkę było wyjątkowo głupie. Niezwyciężona ciekawość nie pozwoliła jej
zamknąć oczu, nie miała też czasu wrzeszczeć, a to natomiast zrobiłaby z największą przyjemnością...
Nie, Camille nie krzyknęła, po prostu potknęła się o korzeń drzewa i przewróciła jak długa na trawę,
lądując nosem o kilka centymetrów od dorodnego borowika.
-
Boletus edulis — stwierdziła na głos, ponieważ była łasa na grzyby i chętnie mówiła po
łacinie.
Mały chrząszcz przebiegł nieopodal jej twarzy, kierując się do pnia górującej nad nimi, potężnej
sosny, a Camille podążyła za nim roztargnionym spojrzeniem. Nie znajdowała się już na środku
jezdni, lecz w lesie porośniętym ogromnymi drzewami!
Właśnie wtedy, po wspaniałym locie ślizgowym, tuż obok niej rozpłaszczył się rycerz w zbroi,
powodując przejmujący, blaszany hałas. Camille doszła do wniosku, że coś potoczyło się nie tak.
Usiadła, gdy tymczasem rycerz obok niej podnosił się z trudem, co nie powinno dziwić, biorąc pod
uwagę ciężar jego zbroi i uderzenie, którego doznał.
-
Na tysiąc miliardów dymiących wszy! - zaklął stento-rowym głosem*.
Odwrócił się do Camille, niezbyt zaskoczony jej obecnością.
-
Zechce mi panienka wybaczyć. Radość walki spowodowała, że zapomniałem o dobrych
manierach. Trzeba przyznać, że Ts'żercy, choć podstępni i odrażający, są dzielnymi
* Stentor - bohater Iliady, słynący z potężnego głosu, stąd - głos sten-torowy (wszystkie przypisy
pochodzą od tłumaczki).
przeciwnikami, ale niech się panienka nie obawia, doskonale panuję nad sytuacją.
Oszołomiona Camille formułowała w myślach pytanie, gdy zmroziło ją przenikliwe wycie, na dźwięk
którego rycerz zerwał się na równe nogi.
Przed nimi zmaterializowało się gigantyczne stworzenie, przypominające skrzyżowanie olbrzymiej
modliszki z nie mniej wyrośniętym jaszczurem, stojące na tylnych łapach. Jedno z przedramion tej
hybrydy, którego przedłużeniem zdawało się kościane ostrze o zatrważającym wyglądzie, opadło
morderczym łukiem.
Rycerz odparł cios niesamowitym toporem bitewnym i pod wpływem zderzenia cofnął się o dobre trzy
metry.
Ts'żerca podążył za nim płynnym ruchem i znowu uderzył.
Rycerz ponownie odparł atak, tym razem jednak zdołał nie cofnąć się więcej niż o krok, a następnie to
on wymierzył mocny cios. Potwór wrzasnął przeraźliwie i błyskawicznie odskoczył. Przycisnął łapę z
ohydnymi szponami do podstawy szyi. Stalowe ostrze topora utworzyło tam głębokie rozcięcie, z
którego ciekł gęsty, zielony płyn. Rycerz chciał skorzystać z uzyskanej przewagi. Wydając bitewny
okrzyk, ruszył do ataku.
Pierwszy cios jaszczura pozbawił go broni, a drugi oderwał od ziemi i rzucił w krzaki jeżyn o kilka
metrów dalej.
Camille skrzywiła się, słysząc rumor towarzyszący upadkowi. Kiedy nieopodal swych stóp
spostrzegła kałużę zielonej krwi, skrzywiła się jeszcze bardziej. Lepki płyn fascynował ją przez kilka
sekund, dopóki nie zobaczyła tuż obok niebieskiego kamienia, który przykuł całą jej uwagę.
Doskonale kulisty, tęczowy, z migotliwymi odblaskami, fascynująco piękny, w przeciwieństwie do
zapinki, która łączyła go z łańcuchem i odtwarzała w najdrobniejszych szczegółach łapę o ohydnych
szponach. Topór rycerza zerwał ten klejnot z szyi potwora.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Camille wyciągnęła rękę i podniosła kamień. Następnie
uniosła głowę. Ts'żerca, który przestał interesować się walką, zmuszony do tego zresztą z braku
przeciwnika, patrzył na nią.
Camille poczuła, jak krew tężeje w jej żyłach. Jaszczur, wysoki na ponad dwa metry, nosił tunikę ze
splecionych metalowych ogniw. Jego ogromne oczy o pionowych źrenicach lśniły dzikim, złowrogim
blaskiem, a z paszczy o ostrych kłach wydobywał się nieludzki świst, który Camille jednak doskonale
zrozumiała.
- Otóż i Ewilan. Moi bracia i ja długo cię szukaliśmy, żeby dokończyć to, co zostało rozpoczęte, byłaś
jednak nie do odnalezienia. A dziś przypadek ofiarowuje nam twoją śmierć...
Ts'żerca skoczył w przód z przerażającą szybkością i...
...Camille nie zdążyła uniknąć zderzenia ze starszą panią, która szła z przeciwka chodnikiem.
Kobieta nawet na nią nie spojrzała, zbyt pochłonięta widokiem ciężarówki unieruchomionej na środku
jezdni i tłumem osób wrzeszczących wokół kierowcy, który siedział na ziemi ze zdumioną miną.
Camille odetchnęła głęboko.
Jej mózg funkcjonował na pełnych obrotach, próbując choć trochę zrozumieć to, co właśnie przeżyła.
Racjonalna część jej umysłu nakazywała o wszystkim zapomnieć lub przynajmniej uważać to za
przejściowe zasłabnięcie, któremu towarzyszyły halucynacje...
Jednakże, przeszkadzał w tym niebieski kamień, nadal znajdujący się w jej zaciśniętej lewej dłoni.
Camille, Camille, hej! Ogłuchłaś?
Czyjś głos przedarł się do labiryntu myśli, w którym błądziła Camille. Dziewczyna podniosła wzrok.
Mówiącym był chłopak w jej wieku i jej wzrostu, o wspaniałej fryzurze z warkoczyków
przystrojonych perełkami. Jego okrągłą, ciemnoskórą twarz zdobił szeroki uśmiech.
-
Zapomniałaś nastawić budzik? Nie było cię w szkole.
-
Salim...
-
Co jest, staruszko? Znowu masz problemy z rodzicami?
-
Chyba przedostałam się do równoległego świata.
Chłopak popatrzył na nią zdumiony, zmarszczył nos, podrapał się po policzku. Jego usta lekko
drgnęły, po czym wybuchnął nagle śmiechem. Śmiechem gromkim i niepohamowanym. Trzeba było
kilku minut, żeby się uspokoił, a udało mu się to z trudem.
-
Salim, ja nie żartuję, naprawdę przedostałam się do równoległego świata.
-
Nie przejmuj się - rzucił chłopak, ledwie powstrzymując się od kolejnego wybuchu śmiechu.
— To się zdarza. Mój brat często stosuje tę strategię, żeby uciec przed prześladującymi go
Marsjanami.
-Ja mówię poważnie! Ty nie masz brata, a... do diaska! To się naprawdę zdarzyło!
-
Nie ma problemu, staruszko, wierzę ci. Od dawna jestem przekonany, że nie żyjesz na tym
samym świecie co my!
-
Przestań, Salim!
-
Dobrze, ale powiedz mi najpierw, ile jest trzysta pięćdziesiąt siedem razy sześćset dwadzieścia
dziewięć.
-
Dwieście osiemdziesiąt tysięcy sto pięćdziesiąt trzy, a dlaczego?
-
Tak sobie. Co jest stolicą Burkina Faso?
-
Wagadugu, ale co to ma...
-
Nic. Kto wynalazł telefon?
-
Graham Bell w 1876 roku.
-
A jak w tamtych czasach działał telefon?
-
Bell użył „diafragmy", czyli membrany, która drgała pod wpływem ludzkiego głosu. Umieścił
ją obok elektromagnesu. Wibracje diafragmy prowadziły do zmian w polu magnetycznym, a w
konsekwencji do zmian natężenia prądu elektrycznego. Na drugim końcu drutu podobne urządzenie
zamieniało na powrót prąd w drgania.
-Wystarczy, dziękuję! Chciałem się tylko upewnić, czy nie zwariowałaś.
Camille skrzyżowała ramiona, patrząc przyjacielowi w oczy. W zagłębieniu jej dłoni nadal spoczywał
kamień, ale nie miała już ochoty go pokazać, nawet Salimowi. Po raz ostatni obróciła klejnot w
palcach, po czym włożyła go do kieszeni dżinsów.
-
Dobrze, Salim... Skoro już się upewniłeś, idziemy na lody?
-
Tak, staruszko, to piekielnie dobry pomysł!
-
Nie jestem staruszką. Mam cztery tysiące dziewięćset dni, czyli dokładnie cztery miesiące i
osiemnaście dni mniej niż ty, pomijając godziny. Choć, mówiąc zupełnie szczerze, nie dam
stuprocentowej gwarancji, że to poprawny wynik. Dobrze wiesz, że nie jestem pewna swojej daty
urodzenia.
-Ale...
-
Ale mimo wszystko, nawet jeśli podaję w wątpliwość fakty, a robię to bezustannie, jak
twierdzą moi rodzice, jestem absolutnie pewna, że nie mam więcej niż czternaście lat. Zrozumiałeś?
-
Tak właśnie sobie myślałem, że jak na staruszkę, to jesteś niezła...
Droczyli się, podążając wzdłuż rzeki migocącej w majowym słońcu, aż dotarli do parku, gdzie
sprzedawano ich ulubione lody.
Na ulicy za nimi zamarł ruch pojazdów. Ludzie zaczynali wysiadać z samochodów. Zbiegowisko
wokół kierowcy ciężarówki powiększało się, a on za nic nie chciał wrócić do szoferki.
-
Mówię wam, że na jezdni była dziewczyna, tu, tuż przede mną! - wrzeszczał. - I nagle
zniknęła!
Ale Camille i Salim byli już daleko.
Nieco później przyjaciele usiedli na oparciu drewnianej ławki. Salim w jednej ręce trzymał
ogromnego loda truskawkowego, a drugą podrzucał kolorową piłkę.
-
Mimo wszystko sądzę, że masz tupet! — wykrzyknął. — Wybrać się do biblioteki, zamiast
przyjść do szkoły...
-
Nie przejmuj się, Salim, panuję nad sytuacją!
-
Nie boisz się, że twoi rodzice dowiedzą się, że byłaś na wagarach?
-
Po pierwsze to nie są moi rodzice, a poza tym dopóki przynoszę dobre oceny i zachowuję się
poprawnie przy stole, zupełnie nie obchodzi ich, co robię. W dodatku, zapewniam cię, że nie wejdzie
mi to w nawyk.
Camille ugryzła spory kęs rożka waniliowego. Skrzywiła się, czując zimno na szkliwie zębów, ale
lubiła jeść lody, a nie lizać je koniuszkiem języka.
Salim właśnie skończył jeść swojego loda. Zszedł z ławki i stanął naprzeciw Camille. Z kieszeni bluzy
wyjął dwie dodatkowe piłki i zaczął żonglować najpierw dwiema rękami, następnie jedną.
-
Widzisz, Ewilan, jaki kunszt? - pochwalił się. - Wieczorami ćwiczę z czterema piłkami,
niedługo ci pokażę!
-
Jak mnie nazwałeś?
Salim, zaskoczony jej tonem, upuścił piłki.
-
Spokojnie, staruszko, tak jakoś mi się wyrwało - usprawiedliwił się z uśmiechem. - Nie ma się
o co awanturować.
-
Chcę po prostu, żebyś powtórzył to, co powiedziałeś, Salim - nakazała ostro Camille. - Chyba
jesteś w stanie przypomnieć sobie słowo, które przed sekundą wypowiedziałeś?
Chłopak popatrzył na przyjaciółkę dużymi, okrągłymi oczami. Camille nie żartowała, a takie
zachowanie mocno kontrastowało z jej zazwyczaj zrównoważonym, pogodnym usposobieniem.
-
Ewilan, nazwałem cię Ewilan. Pewnie wziąłem to z jakiegoś filmu albo komiksu, ale skoro tak
na to reagujesz, drugi raz już tego nie powtórzę!
Camille obserwowała Salima przez kilka sekund. Słowa groźby potwora wciąż dzwoniły jej w uszach.
Tak właśnie ją nazwał... Ewilan! Dlaczego Salim użył tego imienia, zaraz po tym, jak zostało
wypowiedziane przez to stworzenie? Camille przeczesała ręką włosy.
-
Wybacz mi, jestem trochę zdenerwowana, nie wiem, co mnie napadło...
Salim już miał sobie z niej zażartować, ale powstrzymał się, widząc przygnębioną minę dziewczyny.
-
Chyba lepiej, żebym już wracała do domu - dodała. -Nie mam ochoty wysłuchać kazania za
spóźnienie...
Para przyjaciół skierowała się do bramy wychodzącej na aleję. W pobliżu wyjścia, na oparciu jednej z
ławek, siedziało pięciu nastolatków. Kiedy Camille i Salim przechodzili obok, chłopcy obrzucili ich
zaczepnymi spojrzeniami.
-
Ej, czarnuchu, co to za babska fryzura?
Wyrostek, który się odezwał, był tyczkowaty, miał na sobie bezkształtny podkoszulek oraz spodnie za
duże o trzy rozmiary.
Pozostali wybuchli złośliwym śmiechem.
Salim zignorował ich, ale Camille, oburzona, zwolniła.
Przyjaciel ujął ją za ramię i pociągnął za sobą. Oparła się.
-
Boisz się, czarnuchu, że zjemy ci kumpelkę?
Camille otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale Salim
znowu pociągnął ją za sobą.
-
Chodź — wyszeptał. - Nie ma sensu wdawać się w dyskusję.
-Ale...
-
Chodź, mówię ci.
Za nimi rozległy się dalsze obelgi. Camille wcisnęła ręce do kieszeni.
-
Co za banda debili z zaczadzonymi łbami! — rzuciła. — Dlaczego nie pozwoliłeś mi zamknąć
im dziobów?
-
Ponieważ tylko na to czekali; bo było ich więcej od nas i byli bardziej wyrośnięci, a także
dlatego, że jestem przyzwyczajony do tego rodzaju głupstw - powiedział Salim, wzruszając
ramionami.
Mówił spokojnym tonem, a jednak Camille wiedziała, że czuł się zraniony i zacisnęła zęby z
bezsilności. Kiedy znaleźli się na szerokim chodniku biegnącym wzdłuż alei, odwróciła się w stronę
parku.
W odległości dwudziestu metrów pięciu wyrostków nadal siedzących na ławce kierowało pod jej
adresem serię wulgarnych gestów.
Camille zacisnęła pięści. Nienawidziła głupoty, zwłaszcza gdy - jak często się to zdarza - zabarwiona
była złośliwością i tępotą. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie pięciu imbecyli spadających z ławki i
okrywających się śmiesznością.
Często stosowała tę metodę, kiedy coś skrajnie ją zirytowało. Liczni nauczyciele, nic o tym nie
wiedząc, znaleźli się już w zwariowanej czy krępującej sytuacji, na łasce jej rozzłoszczonej
wyobraźni.
Wymyślała sobie mnóstwo drobnych szczegółów i z satysfakcją malowała wewnętrzny obraz,
niezwykle precyzyjny, który uwalniał ją od złych emocji i pozwalał znowu się uśmiechnąć.
Tym razem przeszła samą siebie. Wymyślony przez nią obraz był tak prawdziwy, że omal nie
wybuchła śmiechem.
Stojący obok Salim wzdrygnął się. Camille otworzyła oczy.
Ławka, na której siedziało pięciu chłopców, właśnie się przewróciła, a oni wpadli w trawę, tworząc
wspaniałą plątaninę rąk i nóg.
- Jest sprawiedliwość na tym świecie! - ucieszył się Salim. — Widziałaś te ofermy?
Camille nie odpowiedziała. Poczuła lekki niepokój, jak gdyby sytuacja skrywała potencjalne
niebezpieczeństwo...
-
To naprawdę genialne! - ciągnął Salim. - Można by powiedzieć pięć wielkich, krowich łajn!
Camille uśmiechnęła się. Radość przyjaciela była zaraźliwa. Poklepała go po ramieniu.
-
Teraz już chodźmy, Salim. Nie będą tarzać się po ziemi cały wieczór, tylko po to, żeby cię
rozśmieszyć!
Rzeczywiście, chłopcy powoli wstawali, bardziej poobijani, niż powinni być po w sumie niegroźnym
upadku.
Dwóch kulało, a trzeci, krzywiąc się, macał się po żebrach.
Chwilę później Camille i Salim rozstali się. Chłopak przeszedł na drugi brzeg rzeki, żeby wrócić na
swoje osiedle. Camille z kolei szybkim krokiem skierowała się ku wieży romańskiej.
Minęła ją w chwili, gdy wielki zegar na szczycie wybijał sześć uderzeń.
Camille dobrze wiedziała, że rodzice oczekiwali od niej, by absolutnie przestrzegała nielicznych
nakazów, jakie jej wydawali. Życzyli sobie między innymi, żeby zawsze wracała do domu przed
osiemnastą. Kara, którą Camille na siebie ściągała, przekraczając wyznaczoną godzinę, różniła się w
zależności od tego, o ile minut się spóźniła. Kwadrans pociągnie za sobą krótkie kazanie, co już teraz
było jej obojętne.
Natomiast o wiele bardziej niepokoiło ją to, co właśnie jej się przytrafiło. Zdarzenie, którego była
świadkiem, było identyczne z tym, co sobie wyobraziła, a to podobieństwo nie mogło być
przypadkowe.
Od tego dzielił ją tylko krok do wniosku, że to ona była odpowiedzialna za przewrócenie się ławki, ale
nie odważyła się go wyciągnąć.
- Spokojnie, dziewczyno - skarciła się - o ile mi wiadomo, nie masz dyplomu czarodziejki, a
telekineza nie została jeszcze wynaleziona. Nie bujaj w obłokach.
Za wieżą romańską zaczynały się bogate dzielnice miasta, imponujące domy, luksusowe baseny,
ogrodzenia z kutego żelaza. Camille mieszkała w jednym z najpiękniejszych domów stojącym w
ogrodzie otoczonym wysokimi murami.
Nacisnęła na przycisk wideofonu. Zapaliła się lampka i jedno ze skrzydeł bramy się otworzyło.
Camille w zamyśleniu przeszła alejką. Krzewy róż obsypane były kwiatami, ale dziewczyna nie
patrzyła na nie. Pchnęła masywne drzwi wejściowe.
Jej matka czekała na nią w przedpokoju.
Pani Duciel była wysoką, chudą kobietą, o bardzo jasnych blond włosach ściągniętych w koński ogon.
Mogłaby być ładna, gdyby nauczyła się uśmiechać i gdyby z jej spojrzenia emanowało więcej ciepła.
Ubrana była w pozbawiony ozdób kostium, uszyty przez renomowanego krawca, i trzymała się prosto,
z rękami założonymi z tyłu.
-
A więc, Camille, wygląda na to, że punktualność to dla ciebie prawdziwy problem.
Camille milczała.
-
Stwierdzam, że jest osiemnasta piętnaście i że spóźniłaś się o kwadrans. Jeżeli dorzucimy do
tego dziesięć minut, które każda dobrze wychowana młoda dziewczyna powinna odjąć od
wyznaczonej godziny, otrzymujemy prawie pół godziny. Co masz do powiedzenia na swoje
usprawiedliwienie?
Camille nie miała najmniejszej ochoty podejmować z góry przegranej walki. Wolała po raz kolejny
udać uległą.
-
Nic, proszę pani, oprócz tego, że jest mi przykro.
-
Dobrze. Przynajmniej wyrażasz się bez arogancji, co niestety nie zawsze się zdarza. Nie
będziesz w tym tygodniu oglądać telewizji, a ja ze swej strony nie wspomnę o tym incydencie
twojemu ojcu. Zrozumiałaś?
-
Tak, proszę pani.
-
Możesz udać się do swojego pokoju. Twój ojciec dziś wieczorem musi wyjść, w związku z
tym kolacja zostanie podana o dziewiętnastej trzydzieści.
Uważając rozmowę za zakończoną, pani Duciel skierowała się do salonu. Camille nagle poczuła
nieodpartą chęć sprowokowania tej kobiety, która dbała o swą oziębłą powierzchowność, jak inni o
ulubione begonie.
-
Nie chce pani wiedzieć, co dzisiaj robiłam?
Pani Duciel nawet się nie odwróciła.
-
A gdyby dowiedziała się pani, że nie poszłam do szkoły?
Kobieta znieruchomiała i położyła dłoń na niedużej komodzie. Odwróciła powoli głowę i obrzuciła
Camille badawczym spojrzeniem.
-
Byłabym, bylibyśmy bardzo rozczarowani. Wiele ci ofiarowaliśmy, Camille, więc staraj się
zawsze pamiętać o swoich obowiązkach. Ale to był oczywiście dowcip?
-
Oczywiście. - Camille uśmiechnęła się jednym ze swych najbardziej czarujących uśmiechów.
- Obawiam się, że niezręczny...
-
To nic, teraz już idź.
Dziewczyna ruszyła do swojego pokoju, po raz tysięczny zadając sobie pytanie, czy osoba, która
nazywała się jej matką, cokolwiek do niej czuje.
Camille w ogóle nie pamiętała prawdziwych rodziców ani wczesnego dzieciństwa.
Wiedziała, że pierwsze wspomnienia człowieka sięgają przeważnie trzeciego roku życia. Jednakże ona
nie przypominała sobie niczego, co zdarzyło się przed jej szóstymi urodzinami.
Jej pierwsze wspomnienie było natomiast bardzo wyraźne. Widziała dokładnie biuro sędziego, który
powierzał opiekę nad nią adopcyjnym rodzicom, państwu Duciel. Pamiętała, co powiedziano tego
dnia, tak jak doskonale pamiętała wszystko, co od tej pory zobaczyła, usłyszała czy przeczytała.
Mogła jednak szukać i szukać, ale w jej wspomnieniach nie zachował się ślad jakiegokolwiek odruchu
miłości państwa Duciel wobec niej.
Salim, w przeciwieństwie do Camille, nie dostał bury za spóźnienie. Prawdę mówiąc, w jego domu nie
zauważono nawet, że wrócił i nikt by się nie niepokoił, gdyby nie pojawił się na noc.
Chłopak mieszkał na osiedlu oddzielonym szerokością rzeki od eleganckiej dzielnicy, w której
znajdćfWał się dom rodziców Camille, w mieszkaniu kwaterunkowym. Osiedle równie dobrze mogło
być oddalone o pół kontynentu, tak znaczna była różnica.
Władze miejskie, w trosce o wygląd miasta, systematycznie odnawiały fasady bloków na Osiedlu
Malarzy. Było wykluczone, aby zarzucono temu bogatemu w zabytki historyczne prowincjonalnemu
miasteczku, że zaniedbuje swoje przedmieścia... Natomiast to, co działo się wewnątrz tych
przedmieść, to już inna sprawa.
Salim od zawsze mieszkał na Osiedlu Malarzy, przy ulicy Picassa, na jedenastym piętrze w bloku o
ciągle popsutej windzie. Wraz z matką, pięcioma siostrami i dwoma kuzynami dzielił mieszkanie o
powierzchni siedemdziesięciu metrów kwadratowych, którego ściany były tak cienkie, że Salim budził
się, gdy o piątej rano sąsiad brał prysznic przed wyjściem na budowę.
Od małego marzył o wyrwaniu się stąd. Odznaczał się zadziwiającą gibkością i wyjątkową siłą, dzięki
którym bez wątpienia błysnąłby w klubie sportowym, gdyby na Osiedlu Malarzy jakiś istniał... Salim
był energiczny, zwinny i wytrzymały, ale zdawał sobie sprawę, że te cechy nie wystarczą, żeby uciec z
przedmieścia i że jeżeli chce w życiu do czegoś dojść, będzie wymagało to od niego dużo odwagi,
pracy i szczęścia.
Był odważny, pracowity i szczęście też miał, skoro spotkał Camille.
Dziewczyna nie powinna znaleźć się w tym samym gimnazjum co on. Nieliczne dzieci bogaczy ze
wzgórza romańskiej wieży zapisywano do drogich szkół prywatnych. W ich rodzinach uznawano, że
lokalne gimnazjum nie cieszy się wystarczająco dobrą sławą i nie zapewnia zadowalających
perspektyw edukacyjnych.
Jedynie rodzice Camille zapisali ją tu, co według Salima było dowodem na to, że troszczyli się o nią
tylko pozornie i nie zamierzali komplikować sobie przez nią życia.
Salim starał się, jak mógł, radzić sobie z nauką. Zadanie to jednak utrudniała w szczególny sposób
jego rodzina, dla której sukcesy szkolne były nieistotne.
Poznał Camille trzy lata temu, na początku gimnazjum. Pozornie nic nie różniło jej od rówieśników,
nawet ubiór, takie same rzeczy, taki sam chód, ale Salim od razu wyczuł, że jest inna.
Camille była ładna, bardzo ładna. Miała ogromne, fiołkowe oczy, tak piękne, że mogły zawrócić w
głowie, ale było jeszcze coś. To wrażenie potwierdziło się już na pierwszych lekcjach.
Nauczyciel matematyki, mężczyzna w średnim wieku, o nieco rozczarowanym wyglądzie, podjął się
sprawdzenia ich wiedzy. W przypadku większości uczniów trwało to kilka minut. Salim trzymał się
trochę dłużej, ale gdy przyszła kolej na Camille, okazało się, że nauczyciel trafił na twardy orzech do
zgryzienia.
Camille rozwiązała pierwsze zadania z taką łatwością, że w oczach nauczyciela rozbłysły iskierki
zdumionej radości. Zwiększył stopień trudności, zadał podchwytliwe pytania; odpowiedziała równie
płynnie. W klasie zapanowało poruszenie i nauczyciel zmarszczył brwi. Przeszedł do programu
ostatniej klasy gimnazjum, co zdawało się nie przeszkadzać jego nowej uczennicy. Oczy nauczyciela
nadal błyszczały, zabarwiły się jednak rozdrażnieniem. Kiedy Camille odpowiedziała bez trudu na
pytania sąsiadujące w jego wspomnieniach ze studiami, nauczyciel pomyślał, że znajdujący się przed
nim fenomen może być lepszy od niego. Dźwięk dzwonka uniemożliwił mu sprawdzenie tej bolesnej
hipotezy.
Na przerwie Salim nawiązał znajomość z Camille i ten pierwszy dzień roku szkolnego dał początek
ich trwałej przyjaźni. Chłopak nie do końca rozumiał, z jakich powodów Camille lubi przebywać w
jego towarzystwie, ale miał absolutną pewność, że jest geniuszem, który prędzej czy później zmieni
jego życie. Miał do niej bezwzględne zaufanie.
Tego wieczoru, kiedy wrócił do domu, atmosfera wydała mu się jeszcze bardziej nieznośna niż
zazwyczaj, prawie się dusił. W mieszkaniu rozbrzmiewały piski sióstr, dudnienie telewizora, który
jego kuzyni oglądali nieustannie, i krzyki matki wpadającej we wściekłość z najmniejszego powodu.
Salim wziął z lodówki coś do jedzenia i zaczął szukać spokojnego miejsca do odrobienia lekcji.
Oczywiście, próba z góry skazana była na niepowodzenie i w końcu, jak co wieczór, Salim wymknął
się na balkon, gdzie z kartonów, obudowy pralki i starej, rozpadającej się suszarki urządził sobie
kącik. To było jego terytorium i pomimo spokojnego charakteru bez wahania rozdawał razy wśród
rodzeństwa, aż zrozumieli, że obowiązywał ich tam zakaz wstępu.
Salim usadowił się najlepiej jak umiał i otworzył podręcznik, żeby spróbować zrozumieć twierdzenie
Pitagorasa.
Niemal natychmiast jego myśli zaczęły krążyć wokół Camille, która z pewnością nie potrzebowała
powtarzać szkolnego materiału. Nie obnosiła się z tym dumnie i raczej starała się jak mogła ukryć to,
że bez najmniejszej trudności od następnego roku mogłaby przejść do liceum. Salim długo jej nie
rozumiał.
-
Ale dlaczego nie powiesz im, że już to wszystko wiesz? - zdumiał się pewnego dnia.
-
Po pierwsze nie wiem wszystkiego, a poza tym, co by mi to dało?
-
Nie wiem, choćby sławę.
-
E tam... Pamiętasz, jak w pierwszej gimnazjalnej nauczyciel matematyki cały rok był na mnie
obrażony, ponieważ w dniu rozpoczęcia roku szkolnego pokazałam mu, co umiem...
-
Czuł się urażony, Camille, zapomnij o tym! Nie podobałoby ci się, że podziwia cię całe
gimnazjum?
-
Sądzę, że aktualna sytuacja bardziej mi odpowiada, po co to zmieniać?
-Ale...
-Nie widywalibyśmy się, gdybym chodziła do liceum. To ma znaczenie, nie?
Salim na tym poprzestał. Nie mogło być mowy o tym, aby stracił Camille.
Camille»rzeczywiście nie powtarzała szkolnego materiału. Studiowała...
Obiad zjadła z rodzicami, którzy zaabsorbowani swoimi sprawami prawie się nie odzywali, a
następnie schroniła się w bibliotece na pierwszym piętrze.
Biblioteka jest duszą domu, wiedzą o tym wszyscy dobrze urodzeni ludzie. Państwo Duciel nie
wyobrażali sobie zatem, aby domostwo takie jak ich nie było wyposażone w podobne pomieszczenie,
do którego dostojni goście oraz gospodarze udają się po posiłku, aby wypalić cygaro i wypić kieliszek
koniaku.
Jednakże kiedy dom został już kupiony i wyznaczono miejsce na bibliotekę, państwo Duciel zdali
sobie sprawę, że nie mieli absolutnie nic, co mogliby poukładać na półkach.
Pan Duciel rozwiązał ten problem, nabywając na licytacji cały księgozbiór pewnego starego
margrabiego zrujnowanego przez długi. Następnie kazał umieścić książki na pięknych regałach z
orzechowego drewna i nikt ich nigdy nie otworzył.
Kiedy Camille zapytała, czy może z nich korzystać, pani Duciel, pro forma, wahała się przed
wyrażeniem zgody.
Nie mając najmniejszego pojęcia, co kupili, rodzice Camille byli przeświadczeni, że ich adoptowana
córka wyszperała kilka powieści dla młodzieży, które odcyfrowywała z trudem. Wygłosili długą
przemowę na temat wartości książek oraz należnego im szacunku, po czym jak zwykle przestali
interesować się i Camille, i tym, co robiła.
Usadowiona wygodnie w głębokim fotelu ze skóry, tak jak Salim, zajmowała się Pitagorasem. Na tym
jednak kończyło się podobieństwo. Stosowanie twierdzenia Pitagorasa nie sprawiało jej najmniejszej
trudności. Ale będąc z natury osobą dociekliwą, chciała dowiedzieć się więcej o matematyku, który
zrewolucjonizował geometrię. Była zdumiona, zorientowawszy się, że wzmianki na temat jego życia
są skąpe, niemniej intrygujące.
Camille zaczęła szukać informacji już rano w miejskiej bibliotece, jednak nie do końca
usatysfakcjonowana, kontynuowała w domu.
W starej książce napisanej greką, autorstwa Arystotelesa, znalazła w końcu to, czego szukała.
Rodzice i nauczyciele Camille byliby zaskoczeni, widząc ją pochłoniętą lekturą tego dzieła - nie
podejrzewali jej bowiem o znajomość greki. Camille nie uważała za konieczne wyjawienie im, że
nauczyła się tego języka - tak jak i łaciny - sama, bez większego trudu i z prawdziwą przyjemnością.
W księdze Arystotelesa przeczytała, że Pitagoras już za życia był postacią legendarną, być może
synem Apollona, twórcą wszelkiego rodzaju cudów.
Camille pochłonięta była właśnie lekturą zajmującego fragmentu, gdy jakiś hałas dochodzący z
zewnątrz spowodował, że podniosła głowę. Przez kilka sekund nasłuchiwała uważnie, potem znowu
zaczęła czytać.
Po chwili hałas rozległ się ponownie. Przypominał rodzaj syczenia przerywanego lekkim
szczękaniem. Camille powoli wstała i podeszła do okna.
Wprawdzie często słyszało się o włamaniach do domów w zamożnych dzielnicach, ale willa rodziców
Camille nafa-szerowana była alarmami. Poza tym państwo Duciel wieczorem wypuszczali do ogrodu
Sułtana i Czyngisa, dwa olbrzymie molosy, które nigdy nie zjednały sobie zbytniej sympatii Camille.
Obecność włóczęgi była więc mało prawdopodobna. Hałas dał się słyszeć po raz trzeci.
Camille poczuła dreszcz. Dom wydał jej się nagle opustoszały, noc złowroga, świat zimny jak lód.
Dziewczyna przełamała się jednak i zbliżyła do okna. W świetle księżyca zadbane grządki kwiatów
odcinały się ciemnymi plamami od jaśniejszego tła trawnika rozciągającego się łagodnym stokiem aż
do basenu. Dalej skrupulatnie dobrane drzewa iglaste osłaniały dom od ulicy.
Camille spojrzała w dół.
Dokładnie w chwili, w której spostrzegła czarny kształt przycupnięty u podstawy muru, z
oszałamiającą szybkością wystrzeliła ku niej macka.
Szyba eksplodowała, rozsyłając po pokoju mnóstwo odłamków szkła.
Natychmiast włączył się alarm, który zaczął przenikliwie wyć.
Sułtan i Czyngis rzuciły się na intruza, wściekle ujadając.
Ułamek sekundy przed atakiem Camille odskoczyła w tył ze zwinnością, która zaskoczyła ją samą.
Odruch ten z pewnością uratował jej życie. Macka tylko się o nią otarła.
Camille poczuła ostre pieczenie, a po jej twarzy zaczęła płynąć krew. Jeden z odprysków szkła musiał
przeciąć jej policzek.
Dziewczyna znieruchomiała przez chwilę, zbyt zszokowana, by zareagować.
Gdyby stwór ponowił atak, dosięgnąłby jej bez trudu. Jednakże mordercza macka wycofała się, a z
ogrodu dobiegało agresywne warczenie rozjuszonych psów.
Przeklinając swą niepohamowaną ciekawość, Camille ponownie podeszła do okna. Kiedy wyjrzała na
zewnątrz, ciarki przeszły jej po plecach. Stwór, walcząc z dwoma psami, oddalił się od muru i był
wyraźnie widoczny w świetle księżyca i gwiazd.
Monstrualny pająk o wysokości prawie metra ział paszczą wyposażoną w dwie bardzo długie macki
przypominające bicze. Potwór ciskał nimi w kierunku psów, które krążyły nerwowo, próbując złapać
je zębami.
Nagle pająk przerwał walkę i podążył pospiesznie w głąb ogrodu.
Jeden z psów rzucił się za nim w pościg, ale drugi, najwidoczniej ranny, zrezygnował po kilku
metrach.
Ogród zalała nagła jasność, a na schodach rozległ się odgłos kroków. Pani Duciel otworzyła
gwałtownie drzwi biblioteki.
- Na Boga, Camille, co ty znowu wyczyniasz?!
- widzisz, Salim, w dodatku zrobili mi awanturę. Teraz mi wierzysz?
Camille szła u boku przyjaciela. Miała opatrunek na lewym policzku i spuchniętą powiekę.
Wstała wcześniej niż zazwyczaj i zadzwoniła do Salima, żeby jeszcze przed lekcjami umówić się z
nim w parku. Tam zrelacjonowała przyjacielowi całe wczorajsze zdarzenie na jezdni, teraz już nie
wahając się powiedzieć mu o niebieskim kamieniu. Tym razem nie śmiał się. Wysłuchał opowieści
Camille z uwagą, wpatrując się w jej zraniony policzek.
-
I twój ojciec nie chciał ci uwierzyć?
-
Oczywiście, że nie! Kiedy moja matka zadzwoniła do niego, zaraz wrócił do domu, ale w
bardzo złym humorze. Matka była przekonana, że to ja wybiłam szybę i że to przeze mnie włączył się
alarm. Kiedy wrócił ojciec, od pół godziny już na mnie krzyczała. Ojciec zauważył, że krzewy pod
oknem zostały podeptane i że jeden z psów, chyba Czyngis, krwawił. Doszedł do wniosku, że
jakiemuś włóczędze udało się przejść przez ogrodzenie. Nie warto było nawet, żebym próbowała
powiedzieć im o tym przeklętym pająku.
-
Zawiadomili policję?
-
Tak, ale nikt nie przyjechał. Wszystko załatwiono przez telefon.
-
Ale zamieszanie! - rzucił Salim. -1 co masz zamiar teraz zrobić?
-
Nie mam pojęcia! Ulżyło mi trochę, że mogę z tobą o tym porozmawiać, bo przez tę aferę ze
zmianą światów, a potem tę z pająkiem mam wrażenie, że tracę rozum.
Camille zańiilkła na chwilę, po czym podjęła ciszej:
-
W dodatku naprawdę się boję!
Salim uśmiechnął się, w zamierzeniu pocieszająco.
-
Nie martw się, staruszko, jakoś sobie poradzimy. Masz przy sobie ten kamyk?
Camille włożyła rękę do kieszeni spodni i wyciągnęła łańcuszek z wiszącym na nim kamieniem.
Pokazała go Sali-mowi na otwartej dłoni i oboje pochylili się, żeby mu się przyjrzeć.
-
Mówiłaś o kamieniu - zauważył Salim - ale to bardziej przypomina szklaną kulkę...
Rzeczywiście można by sądzić, że to zwykła szklana kulka, ale w jej sercu dziwne niebieskawe
zawijasy tworzyły rysunek znajdujący się w ciągłym ruchu, a doskonale gładka powierzchnia lśniła
tęczowo w zdumiewający sposób.
-
Miałam na myśli kamień szlachetny - uściśliła Camille.
-
Jaki? Diament?
-
Nie sądzę. Raczej szafir.
-
Mogę wziąć go do ręki?
Camille wzruszyła ramionami i Salim wyciągnął dłoń. Jego palce zatrzymały się o kilka centymetrów
od klejnotu. Chłopak zmarszczył brwi.
-
Nie daję rady!
-
Jak to nie dajesz rady?
Salim wydawał się wstrząśnięty.
-
Nie daję rady go wziąć. Próbuję, ale to niemożliwe.
Camille popatrzyła na przyjaciela z powagą.
-
Chcesz powiedzieć, że ten kamień cię odpycha?
-
Nie, mam wrażenie, że kiedy moje palce zbliżają się do niego, przestają być mi posłuszne. Nie
potrafię zmusić ich, żeby go dotknęły. 4
-
Otwórz dłoń — nakazała Camille.
Salim z pewną powściągliwością wyciągnął rękę. Kiedy Camille chciała położyć na niej kamień,
Salim odsunął ją gwałtownie i klejnot upadł na ziemię.
-
Przykro mi, staruszko, nie zrobiłem tego specjalnie. Wygląda na to, że ten kamyk i ja nie
jesteśmy dla siebie stworzeni.
-
To dowód, że jest w tym coś niezwykłego, nie? Chcesz, żebyśmy spróbowali, blokując ci
nadgarstek? - zaproponowała Camille, podnosząc klejnot.
Salim skrzywił się.
-
Jeżeli się nie pogniewasz, to wolałbym nie.
Dziewczyna schowała kamień z powrotem do kieszeni, wcześniej przyjrzawszy mu się uważnie.
Zapinka łącząca go z łańcuszkiem przypominała szpony jaszczura, który ją zaatakował, a jednak nie
wydawała się Camille odpychająca. Przeciwnie... Jaką tajemnicę skrywały te niezwykłe, niebieskie
zawijasy?
W milczeniu ruszyli w kierunku gimnazjum, z myślami zaprzątniętymi dziwnym szafirem oraz
potwornym pająkiem.
Przy wejściu do szkoły ominęli przezornie grupę rozbawionych, głóśno rozmawiających uczniów z
trzeciej klasy. Unikanie kłopotów oraz osób, które je przyciągały, weszło im w nawyk i udawało się
bez większego trudu. Dotarli do pracowni języka francuskiego i usiedli na swoich miejscach. Po
chwili weszła nauczycielka. Poprosiła o ciszę, co przyniosło mizerny rezultat, po czym rozpoczęła
lekcję. Tego dnia miał być omawiany wiersz Jacques'a Preverta*> Wałkoń.
Rozdano odbitki. Podczas gdy pani Nicolas mówiła o an-tykonformizmie oraz tkliwości emanującej z
tekstu, który zamierzała przeczytać, Camille usiadła wygodniej na krześle i przymknęła oczy. Po raz
kolejny czuła, że nie pasuje do tej szkoły. Miała ogromną chęć nauczyć się, zrozumieć, dowiedzieć
się, ale nauczyciele nie zaspokajali jej głodu wiedzy.
* Jacques Prévert (1900-1977) - francuski poeta, twórca dialogów filmowych i scenarzysta.
Szybko pojęła, że nie zależało im szczególnie na tym, aby mieć do czynienia z uczennicą niezwykle
uzdolnioną, o szerokich horyzontach i bystrym umyśle. Dla większości nauczycieli uczniem idealnym
nie był uczeń inteligentny, lecz pracowity, spokojny i posłuszny. Camille wiedziała, że nie była w
stanie w takiego się przeistoczyć, ale starała się za takiego uchodzić. Dobrze odgrywała swoją rolę, i
nawet jeżeli czasem pozwalała sobie zabłysnąć, przeważnie udawało jej się utrzymywać nauczycieli w
przekonaniu, że mają do czynienia z uczennicą zdolną, ale nie ponadprzeciętną.
Camille uśmiechnęła się. Podobał jej się wiersz Preverta, a to, że zapoznała się już prawie z całą
twórczością tego poety, nie umniejszało przyjemności, z jaką'słuchała go dzisiaj.
Wolałaby tylko, żeby klasa była spokojniejsza, aby móc bez przeszkód rozkoszować się poezją.
Camille darzyła szacunkiem nauczycielkę francuskiego i żałowała, że charakter gimnazjum nie
pozwalał jej lepiej organizować lekcji.
Chcąc zainteresować swych uczniów tematem, pani Nicolas próbowała wskazać analogie pomiędzy
obrazem opisanym przez Preverta a rzeczywistością szkolną. Wobec nikłego oddźwięku, z jakim
spotkał się jej pomysł, postanowiła odczytać tekst na głos.
Już od pierwszych wersów Camille dała się zauroczyć magii poezji. Uwielbiała słuchać, gdy czytano,
zwłaszcza tak pięknie i z sercem. Zaczęła wyobrażać sobie wystawionego na drwiny innych dzieci
wałkonia, małostkowość nauczyciela oraz wspaniałą puentę wiersza pod tytułem Leń:
... i pomimo gróźb wychowawcy oraz wrzasku cudownych dzieci kolorowymi kawałkami kredy na
czarnej nieszczęścia tablicy narysował szczęścia oblicze.
Scena, którą Camille tak wyraźnie widziała oczami wyobraźni, nagle w jej umyśle przybrała inny
wymiar. Najdrobniejszy szczegół, najlżejszy odcień stał się dostrzegalny, doskonale wyraźny. Niby
działo się tak zawsze, gdy coś sobie wyobrażała, a jednak tym razem przeszła samą siebie: otworzyły
się sekretne drzwi - obraz, kolory, osoby należały do niej! Camille wyostrzyła umysł, dodała w
wyobraźni odrobinę czerwieni, poprawiła nieco jeden z konturów...
Siedzący obok niej Salim podskoczył. Ktoś krzyknął i nauczycielka przestała czytać. Camille
otworzyła oczy.
W klasie wrzało. Camille podążyła za spojrzeniem Salima i zrozumiała. Tablica za panią Nicolas
pokryta była żywymi kolorami tworzącymi obraz, owszem, abstrakcyjny, ale o jasnej wymowie:
szczęście.
- Jesteś pewna, że to ty? - zapytał Salim w czasie przerwy.
O incydencie głośno było w całym gimnazjum, zwłaszcza gdy okazało się, że tablicy nie pokrywała
kreda, lecz coś w rodzaju farby doskonale przylegającej do jej powierzchni. Z powodu nieobecności
nauczycielki odwołano drugą lekcję francuskiego i uczniowie znaleźli się na dziedzińcu.
-
Jestem pewna. Miałam takie samo uczucie jak wczoraj w parku. Wyobrażałam sobie
opisywaną scenę, a raczej zmieniałam ją w wyobraźni.
-
Ale to wszystko...
-
Nie. Jest różnica, tutaj byłam tego świadoma. W pewnym momencie przedostałam się do
innego wymiaru, w którym stworzyłam dokładnie to samo, co znajdowało się na tablicy, kiedy
otworzyłam oczy.
-
Coś podobnego, staruszko! W porównaniu z tobąX-meni to niedołężne ramole!
-
Salim, nie jest mi do śmiechu. Co ja zrobię?
-
To proste, gdyby działo się to w filmie, nauczyłabyś się panować nad swoimi zdolnościami i
użyłabyś ich, żeby rozprawić się z tym kosmicznym pająkiem.
-
Ale to nie dzieje się w filmie, tkwię po uszy w kłopotach.
Uśmiech Salima, będący tylko przykrywką, zniknął.
-
Jeżeli to naprawdę ty namalowałaś ten obraz, nie zdając sobie z tego sprawy, musisz teraz
spróbować dowiedzieć się, czy możesz to zrobić celowo.
-
Dobrze, ale jak?
-
Hej, to ty jesteś tutaj czarodziejką, a nie ja. Kiedy ja o czymś myślę, nic się nie dzieje. Ty
najwidoczniej działasz inaczej. Spróbuj mi to wytłumaczyć, może ci to pomoże...
-To skomplikowane, Salim. Wyobrażam sobie scenę i nagle ukazuje mi się ona z wyrazistością realnej
rzeczy. I to nie wszystko, mogę zmieniać ją, jak chcę: poprawić zarys, pogłębić barwę, wymazać
szczegół, wzmocnić inny... Właściwie to tak, jakbym rysowała.
-
I żeby tego dokonać, przechodzisz do innego świata? -Tak. Tak to odczuwam. Ale to nie taki
świat, o jakim
myślisz. To dzieje się w mojej głowie. Salim wyglądał na skołowanego.
-
Nic z tego nie rozumiem, ale nadal sądzę, że powinnaś spróbować jeszcze raz.
-
Nie masz innego pomysłu?
-
Nie, ale jak powiedział zięć mojej babki, szczypiąc w nos rekina, który przymierzał się, żeby
go pożreć - „lepszy dziwny pomysł niż żaden!"
Camille uśmiechnęła się lekko.
Na szczęście miała Salima. Przy nim problemy nigdy nie wydawały się zbyt poważne. Zastanowiła się
chwilę nad propozycją przyjaciela i musiała przyznać, że może od tego właśnie należało zacząć, aby
zaradzić kłopotom.
Usiadła na obrzeżu jednego z kwietników dziedzińca i przeczesała dłonią włosy. Salim patrzył na nią
z założonymi rękami.
-
Dobrze, spróbuję - powiedziała w końcu.
-
A co tym razem nam „narysujesz"? - zapytał z uśmiechem Salim. - Dwa rożki waniliowe?
-Twój żołądek cię zgubi! Nie. Narysuję krzak róży -oświadczyła Camille, wskazując nagą, z
wyjątkiem kilku suchych źdźbeł trawy, ziemię.
Camille starała się skoncentrować, żeby stworzyć obraz krzaka róży, lecz cały czas przeszkadzały jej
natrętne myśli. Kilkakrotnie już sądziła, że jej się uda, jednakże obraz nigdy nie nabrał wyrazistości
rysunku z czarnej tablicy.
Otworzyła oczy.
-
Nie daję rady. Widzę krzak róży w wyobraźni, ale go nie rysuję!
4
Salim bez słowa pochylił się i podniósł coś z ziemi, po czym odwrócił się do Camille.
-
Nie jest to wprawdzie krzak róży, ale to naprawdę kwiat i wcześniej go tu nie było.
Camille wzięła ostrożnie do ręki maleńką, białą różyczkę, którą podał jej Salim.
-
Dobrze, że nie próbowałam narysować lodów - odparła z bladym uśmiechem. - Wyszłabym na
skąpiradło!
ku ogromnemu zaskoczeniu Camille i Salima szum wokół incydentu, który zdarzył się na lekcji
francuskiego, został szybko wyciszony. Dyrekcja wysunęła naciąganą hipotezę, że chodzi o
zorganizowany wybryk uczniów rozrabiaków i wszyscy pospiesznie się z tym zgodzili. Dwójce
przyjaciół odpowiadał taki obrót spraw.
-
Dziś wieczorem odprowadzę cię do domu - oznajmił Salim, kiedy po lekcjach szli wzdłuż
rzeki.
-
Świetnie! - przystała Camille. - Ale dlaczego właśnie dziś wieczorem?
-
Pająk - odparł lakonicznie chłopak.
Camille zdołała powstrzymać się od uśmiechu.
-
Bez urazy, Salim, ten potwór mierzył prawie metr wysokości i trzymał na dystans dwa psy,
które po zjedzeniu i ciebie, i mnie, jeszcze nie zaspokoiłyby apetytu.
-
Nie przejmuj się! U nas, w Kamerunie, zjadamy pająki, a im są większe, tym bardziej się nimi
delektujemy.
Camille wybuchnęła śmiechem. Doskonale zdawała sobie sprawę, jaką sytuację ma w domu Salim.
Wiedziała o balkonie, hałasie, braku rodzinnego ciepła, niemal takim, jakiego sama doświadczała, i
podziwiała Salima za jego zawsze pozytywne podejście do życia.
-
W porządku. Z takim ochroniarzem jak ty, nie muszę już się obawiać żadnych pająków.
Salim rzadko przychodził do dzielnicy Camille. Nie przyznawał się do tego, ale luksusowe domy
uwydatniały nędzę jego osiedla i sprawiały, że jeszcze trudniej było mu tam wracać. Kiedy zbliżali się
do metalowej bramy, chłopak przewrócił oczami, równocześnie ciągnąc się za warkoczyki.
-
Rety, Camille, ciągle zapominam, że mieszkasz w filmie. Nie boisz się tam zgubić?
-
Bardzo zabawne, Salim! Do zobaczenia jutro. Dzięki, że mnie odprowadziłeś.
-
Nie ma sprawy, staruszko. Do jutra.
Zanim Camille nacisnęła przycisk wideofonu, Salim odsunął się poza zasięg kamery.
Oboje wiedzieli, że lepiej, aby rodzina Duciel go nie widziała, nawet jeżeli Camille dałaby wiele, by
zobaczyć miny swych przybranych rodziców na widok jej niebanalnego przyjaciela.
Salim poczekał, aż za dziewczyną zamknie się brama.
Chwilę przyglądał się wysokiemu kamiennemu murowi zwieńczonemu stalowymi, ostrymi
szpikulcami, zastanawiając się, jak też może wyglądać wnętrze znajdującego się za nim domu,
następnie poprawił plecak na ramieniu i ruszył w drogę.
Zatrzymał się raptownie, słysząc wrzask.
To był głos Camille!
Dopadł do bramy i szarpnął nią bez skutku. Camille ponownie krzyknęła.
Szalejąc z niepokoju, Salim rozejrzał się pospiesznie dokoła. Ulica była pusta.
-
Trzymaj się, Camille! - zawołał. - Już do ciebie idę!
Upuścił tórbę na ziemię, rzucił okiem na zwieńczenie
muru i skoczył.
Zaczepił się palcami o dwa metalowe szpikulce i w sekundę podciągnął na szczyt muru, skąd obrzucił
ogród badawczym spojrzeniem.
Camille stała dwadzieścia metrów od bramy, oparta plecami o drzewo. Zbliżały się do niej trzy
potworne, czarne pająki.
Salim zeskoczył z muru i wrzeszcząc, rzucił się ku najbliższemu.
-
Wynoście się, wstrętne bestie!
Nie odwracając się, pająk cisnął w stronę chłopaka macką z ostrym końcem. Salim uniknął jej tylko
dzięki temu, że padł na ziemię i przetoczył się przez ramię. Równocześnie znalazł się bliżej Camille.
Podniósł się błyskawicznie i przypadł do przyjaciółki, dysząc.
-
Którego mam pożreć najpierw? - zapytał ochrypłym głosem.
Camille nie odezwała się.
-
A gdzie te wasze przeklęte psy?
-
W dzień są zamknięte! - odpowiedziała słabo.
Pająki wybrały ten moment, żeby zaatakować. Jak na komendę rzuciły się na nastolatków, a ci
wrzasnęli w duecie. Salim zacisnął powieki...
J uż w porządku. Możesz otworzyć oczy!
Salim posłuchał Camille. Nie znajdowali się już w ogrodzie, lecz w lesie. Wokół pełno było
olbrzymich drzew i gęstych zarośli... Ale ani śladu nawet najmniejszego pająka.
-
Co to... Gdzie my się dosta...
-
Prawdopodobnie do mojego równoległego świata i to znowu we właściwym momencie.
Salim rozejrzał się dokoła.
Wszystko zdawało się inne. Nie tylko miejsce, ale nawet pora dnia była odmienna. Parę minut
wcześniej, gdy znajdowali się w ogrodzie, do zmierzchu było jeszcze kilka długich godzin, tymczasem
tutaj słońce zdawało się już zachodzić. Także powietrze było inne, bardziej wonne, czystsze.
-
Camille... - wyjąkał Salim - jak...
-
Nie pytaj mnie, jak to zrobiłam, nie mam pojęcia. Nie pytaj mnie też, co to za miejsce, bo nie
wiem. Byłam tu, choć nie wiem, czy właśnie tutaj, tylko raz i na tyle długo, żeby zobaczyć rycerza,
który wprawiał się w lotach ślizgowych i o włos uniknął poćwiartowania przez olbrzymiego jaszczura.
Nie wiem także...
Nagle Camille zamilkła. Salim zesztywniał, a na jego czole pojawiły się duże krople potu. Oczami
powiększonymi ze strachu chłopak wpatrywał się w punkt tuż za przyjaciółką.
Camille powoli odwróciła się.
W miejscu, w którym przed chwilą stali, pojawiły się trzy pająki.
Camille cicho zaklęła. Rozważyła możliwość rzucenia się do ucieczki, ale bardzo szybko odrzuciła ten
pomysł. Pająki miały takie odnóża, że głupotą było mierzyć się z nimi w wyścigach.
Dziewczyna pochyliła się z wolna, żeby podnieść suchą gałąź, która leżała u jej stóp, i wyprostowała
się, unosząc nad głową tę prowizoryczną broń. Przez ciała pająków przebiegł dreszcz, a Camille
zacisnęła zęby.
Usłyszała ostry świst i lekki podmuch musnął jej policzek. Jeden z pająków osunął się na ziemię z
drzewcem długiej strzały tkwiącym w czaszce.
Dwa ocalałe pająki rzuciły się do ataku. Ponownie rozległ się świst i został już tylko jeden. Camille
patrzyła, jak potwór zbliża się z dwiema zabójczymi mackami wycelowanymi w jej twarz. Otworzyła
usta do bezużytecznego krzyku, gdy nagle Salim zanurkował w powietrzu i powalił przyjaciółkę na
ziemię.
Zerwał się błyskawicznie i stanął twarzą do pająka, który rzucił się na niego.
Właśnie wtedy do starcia włączył się wysoki mężczyzna. Zalśniło stalowe ostrze i stwór runął. Salim
wydał przeciągłe westchnienie i przykucnął przy Camille.
Człowiek, który uratował im życie, odepchnął pająka nogą, następnie upewnił się, że dwa pozostałe
faktycznie są martwe.
Nawet nieruchome, potwory nadal wyglądały zatrważająco. Miały po osiem odnóży, ale na tym
kończyło się ich podobieństwo do prawdziwych pająków. Ciała bestii pokrywał ciemny, błyszczący
oleiście pancerz, a dwie cha-rakterystyczńe macki odróżniały je od wszystkich znanych Camille i
Salimowi stawonogów. Na zakończeniach macek, z kilkucentymetrowych żądeł sączył się białawy
płyn, z pewnością jad.
Mężczyzna przez chwilę szukał czegoś na ziemi. Z szablą w dłoni przemieszczał się z prawie kocią
zwinnością, tak że pod jego stopami nie trzasnęła najmniejsza gałązka. W końcu podniósł coś z ziemi i
rzucił Salimowi. Chłopak chwycił to w locie i rozpoznał jeden ze swych warkoczyków.
-
Przepraszam - powiedział z uśmiechem mężczyzna. — Znalazł się na trajektorii lotu mojej
pierwszej strzały.
Przed schowaniem szpady do pochwy mężczyzna wytarł starannie ostrze, po czym odwrócił się ku
dwójce przyjaciół, którzy przypatrywali mu się oniemiali ze zdumienia.
-
Chętnie dowiedziałbym się, z jakich powodów znaleźliście się tutaj i co tacy młodzi ludzie jak
wy mają wspólnego z piechurami, ale nie jest to idealny moment na rozmowy. Najpierw musimy się
stąd wynieść. Trupy tych stworzeń przyciągną padlinożerców, którzy nie wzgardzą także świeżym
mięsem...
Mężczyzna mówił spokojnym głosem kogoś, kto przyzwyczajony jest do posłuchu. Odzyskał użyte
strzały i przyjrzał im się uważnie. Wyrzucił jedną, a drugą wyczyścił garścią trawy, po czym umieścił
ją w kołczanie, który nosił przy pasie.
-
Mam na imię Edwin - powiedział. - Chodźcie ze mną.
Salim popatrzył na Camille. Nie podobał mu się władczy
ton mężczyzny.
-
Czy możesz sprowadzić nas do domu? - zapytał szeptem.
j
Dziewczyna skrzywiła się lekko.
-
Nie wiem jak. Przykro mi.
Salim wzruszył ramionami.
-
Przypuszczam więc, że w naszym interesie jest trzymać się naszego wybawcy. Ten las jest
ładny, ale nie jestem pewien, czy podobają mi się biegające po nim zwierzątka...
Camille przytaknęła bezgłośnie, po czym dołączyli do wojownika, który kilka metrów dalej podnosił
dziwną skórzaną torbę. Wystawały z niej trzy kije zakończone kępkami piór.
-
Mieliście szczęście, że tędy przechodziłem. Piechurzy to groźne bestie, żądła ich macek są
jadowite, a do tego wszystkiego mogą wykonać przejście w bok!
-
Co to zna... — zaczęła Camille.
Ale Edwin ruszył już wielkimi krokami przed siebie i Camille musiała odłożyć na później zadawanie
pytań. Maszerowali w ciszy przez ponad godzinę. Las nie był zbyt gęsty, ale narzucone przez Edwina
tempo uniemożliwiało prowadzenie spójnej rozmowy. Olbrzymie drzewa sprawiały przytłaczające
wrażenie. Kilkakrotnie wzdrygnęli się, gdy dzikie zwierzęta uciekały im z drogi. Kiedy obchodzili
gęste zarośla, zobaczyli wspaniałe stworzenie wielkości konia, które skubało bujną trawę. Zwierzę
spokojnie odwróciło w stronę ludzi głowę zwieńczoną imponującym porożem, chwilę na nich
patrzyło, po czym zagłębiło się w las, nie okazując lęku.
-
Widziałeś to samo, co ja? - wyszeptała Camille.
Salim skinął głową. Oczy powiększyły mu się ze zdumienia.
-
Zdaje się - mówiła dalej Camille - że spotkaliśmy właśnie samego króla jeleni.
-
Trzymetrowy jeleń?
-
Nie jesteśmy u siebie, Salim, i możemy zobaczyć jeszcze wiele tego rodzaju niespodzianek...
Zapadała noc i w gęstniejącej ciemności las stawał się coraz bardziej niepokojący.
Wkrótce dotarli na polanę, pośrodku której znajdowała się skała wysokości dwóch mężczyzn,
porośnięta szarawym mchem. Edwin położył torbę na ziemi i zarządził postój.
-
Rozpalcie ognisko, a ja pozakładam alarmy - polecił.
Edwin wyciągnął z torby trzy kije zakończone piórami i poszedł na skraj polany, a Camille i Salim po
raz kolejny ze zdumieniem popatrzyli po sobie.
-
Sądzę, że możemy zacząć od nazbierania chrustu - odezwał się Salim.
Wkrótce nazbierali sporą wiązkę.
-
Masz zapałki? - zapytała niepewnie Camille.
-
Nie. Zapalniczki też nie mam.
-
Ten nasz cały wybawiciel zaczyna mi działać na nerwy — zniecierpliwiła się Camille. - Każe
nam iść przez godzinę, nie odzywając się słowem, niczego nie wyjaśnia i ot tak, chce, żebyśmy
rozpalili ognisko, jakbyśmy nigdy niczego innego nie robili.
-
Spokojnie, staruszko, ognisko bez zapałek to nic w porównaniu z tym, przez co już
przeszliśmy zażartował Salim.
Camille uśmiechnęła się.
-
Masz rację. A to mi przypomina, że moi rodzice na pewno zaczynają się niepokoić. Co ja im
powiem po powrocie?
Zdziwiony Salim przechylił głowę i podszedł do przyjaciółki.
-
To teraz możesz nas sprowadzić do domu?
-
Prawdę mówiąc, nie wiem - przyznała Camille. - Ale skoro podziałało już trzy razy... O, wraca
nasz bohater!
Edwin zbliżył się do nich i obrzucił stos chrustu zasmuconym spojrzeniem.
-
Zapada zmrok i nadchodzi nocny chłód. Dlaczego nie rozpaliliście ogniska?
Camille nie wytrzymała.
-
Dlatego, że rozniecić ognisko bez zapałek jest równie łatwo, jak dostrzec błysk inteligencji w
spojrzeniu krowy, oto dlaczego!
-
Na krew Skrzepłych! - uniósł się Edwin. — Nie wiem, o czym mówisz, ale jeżeli nadal
używać będziesz tego tonu, skończysz z piekącymi pośladkami!
Camille otworzyła usta do ciętej odpowiedzi, po czym rozmyśliła się i tylko gniewnie zmarszczyła
brwi.
Stojący obok Salim parsknął śmiechem. Chyba nie powinien, bo ściągnął na siebie uwagę Edwina.
-A ty, zamiast głupio rechotać, idź poszukać drewna, a nie gałązek. Powiedziałem, że nadchodzi
nocny chłód. Nie jesteśmy na pikniku.
Salim wzdrygnął się i po krótkiej chwili wahania usłuchał.
Wtedy Edwin odwrócił się ku wiązce chrustu leżącej nieopodal skały i znieruchomiał w skupieniu.
Camille przypatrzyła mu się nagle z wielką uwagą. Wydawało jej się, że dostrzega coś znajomego. Z
kolei ona skoncentrowała się i zrozumiała. Edwin właśnie rysował!
Mężczyzna stał, nie wykonując żadnego gestu, wszystko odbywało się w jego umyśle, ale Camille
jasno widziała, co robił. Wyobrażał sobie płonące drewno i starał się uczynić swe dzieło realnym, co
nie było wcale łatwe. Camille doceniała subtelność szkicu, dostrzegając jednakże słabość niektórych
kresek. O ile pamiętała, dwa rysunki, które stworzyła, były o wiele dokładniejsze, bardziej
realistyczne.
Ognisko zaczęło dymić i Edwin mruknął niezadowolony. Było oczywiste, że rysowanie przychodzi
mu z trudem. Camille, prawie mimowolnie, zbliżyła swoje myśli do rysunku. W ułamku sekundy
kolory nabrały wyrazistości, szczegóły sprecyzowały się, rysunek stał się rzeczywistością.
Stos drewna nagle zapłonął. Edwin odsunął się, by nie oparzyły go jasne płomienie strzelające wysoko
w górę. Odwrócił się do Camille i spojrzał na nią badawczo. — Usiądź — powiedział w końcu. -
Masz mi wiele do opowiedzenia.
Camille usiadła na trawie naprzeciw Edwina. Przebiegł ją dreszcz.
Było już prawie zupełnie ciemno i temperatura obniżyła się zdumiewająco. Dziewczyna ubrana była
tylko w podkoszulek, lekką bluzę i dżinsy. Ciepło promieniujące od ogniska nie rozgrzewało jej.
Dziewczyna założyła ręce na brzuchu i wcisnęła głowę w ramiona.
Edwin natomiast zdawał się nie odczuwać zimna. Camille przypatrzyła mu się uważnie.
Był to dość wysoki mężczyzna, o bardzo krótkich włosach, już prawie siwych, choć Camille nie
dawała mu więcej niż czterdzieści lat. Miał na sobie ciemne ubranie z niewy-prawionej skóry, które
uwydatniało mocną budowę jego ramion. Głębię szarych oczu podkreślała matowa cera i kanciaste
rysy twarzy.
Edwin położył koło siebie długą szablę o lekko łukowatej klindze i imponujący łuk. Odwrócił się i
zaczął szukać czegoś w torbie. Po chwili wyjął z niej pled i podał go Camille.
-
Owiń się tym - zaproponował przyjaznym głosem. -To skóra gwizdacza, będzie ci w niej
ciepło.
Camille podziękowała. Pled był miękki i lekki. Zarzuciła go na plecy i bardzo szybko poczuła, jak
rozchodzi się po niej przyjemne ciepło.
Właśnie w tym momencie wrócił Salim obładowany gałęziami, które położył w pobliżu ogniska.
Chłopak dzwonił zębami, ale jak zwykle dopisywało mu poczucie humoru.
-
Proszę, szefie! Z chęcią ściąłbym ze dwa drzewa, ale zostawiłem w domu scyzoryk...
Edwin puścił żart mimo uszu.
-
Teraz, chłopcze, ogrzej się szybko, jeżeli nie chcesz się rozchorować — powiedział.
Camille zaproponowała przyjacielowi część koca.
Salim usiadł obok przyjaciółki, przykrył ramiona skórą i westchnął zadowolony. Tak jak Camille
podciągnął kolana i oparł na nich brodę. Edwin w milczeniu patrzył na dwójkę młodych ludzi,
następnie skupił się na dziewczynie.
—
A więc?
Wahała się przez chwilę.
-
Być może trudno będzie panu w to uwierzyć, ale nie pochodzimy stąd, to znaczy z tego
świata. Znaleźliśmy się tutaj przypadkowo, chociaż z pewnością ocaliło nam to życie.
-
Nie przejmuj się tym, co mogę myśleć czy rozumieć — powiedział Edwin. - Opowiedz mi
wszystko, od samego początku.
Camille wzięła głęboki oddech, spojrzała z ukosa na Sa-lima, który mrugnął do niej zachęcająco, i
rozpoczęła opowieść, od czasu do czasu tylko zakłócaną odgłosami dzikich zwierząt.
Mężczyzna nie przerywał jej, nawet wtedy, gdy dwukrotnie precyzyjnymi ruchami dokładał do ognia.
Kiedy skończyła, przeczesał dłonią włosy.
-
To zaskakująca historia - mruknął półgłosem. -1 zmusza mnie do dokonania trudnego wyboru,
a chętnie bym tego uniknął... Cóż, teraz spróbujemy coś przekąsić - ciągnął już głośniej. - Nie
przewidziałem, że będę przyjmował gości. Mam jednak czym was nakarmić, o ile nie jesteście zbyt
wybredni...
Camille uniosła brwi.
-
My także chcielibyśmy usłyszeć, co pan ma nam do powiedzenia.
-
A cóż takiego miałbym powiedzieć, co was dotyczy?
-
Wiele rzeczy - oświadczyła Camille. — Kim są ci piechurzy, którzy nas prześladują? Gdzie
się znajdujemy? Dlaczego nie jest pan zaskoczony tym, co nam się przydarzyło?
Edwin uśmiechnął się.
-
Powinienem się spodziewać, że jesteś ciekawa, rysownicy zawsze tacy są. Nie oczekuj jednak
ode mnie, że zrobię ci wykład o Wyobraźni, Zwojach i przejściu w bok. Nie jestem analitykiem.
-
Nic nie kapuję - odważył się odezwać Salim.
-
Sami doszliście do tego - podjął Edwin, nie zwróciwszy na niego uwagi - że przedostaliście
się do innego świata. To przeniesienie, które musiało być dla was zaskoczeniem, dla mnie nie jest. Od
dawna wiemy, że dwa światy współistnieją i że możliwe jest przedostanie się z jednego do drugiego,
nawet jeżeli rysowników umiejących tego dokonać jest niewielu. Fenomen ten nazywa się właśnie
przejściem w bok. Dużym przejściem, dla ścisłości.
-
Kim są rysownicy? - zapytała Camille.
-
Osobami, które potrafią dokonywać zmian w wymiarze mało znanym w waszym świecie. W
Wyobraźni.
-
Nadal nie rozumiem - jęknął Salim.
Edwin westchnął.
-No dobrze... Rysownik potrafi sprawić, że to, co sobie wyobraził, staje się realne. Żeby tego dokonać,
jego umysł przechodzi do wymiaru zwanego Wyobraźnią i przemieszcza się w nim dzięki ścieżkom,
czyli Zwojom. Im większą moc ma rysownik, tym dalej potrafi zajść w Zwojach i tym bardziej może
ingerować w rzeczywistość. Najbardziej uzdolnionym udaje się wyobrazić sobie, że znajdują się gdzie
indziej niż w miejscu, w którym rzeczywiście są, i momentalnie się tam przenieść. To jest właśnie
przejście w bok. Istota, której Camille zabrała kamień, jest Tsżercą, złowrogim stworzeniem biegłym
w Sztuce Rysunku, jak również w sztuce wojennej.
Na szczęście nie jest w stanie przechodzić z jednego świata do drugiego, chociaż może czasem
wykonywać małe przejście w bok. Małe przejście przypomina duże, z tym że dokonywane jest w
obrębie tego samego świata i jest łatwiejsze do zrealizowania. To z pewnością Ts'żerca wysłał
piechurów w ślad za Camille, chcąc odzyskać swoją własność.
-
Ten kamień? - zdumiała się Camille.
-
Tak, możliwe, że chodzi o sferograf, cenną pomoc dla rysowników przemieszczających się w
Zwojach. Sfero-grafem, który znalazłaś, może posługiwać się tylko Ts'żerca, ale ludzie posiadają
czasem podobne przedmioty.
Camille otworzyła usta, żeby zadać kolejne pytanie, jednakże uprzedził ją Salim.
-
A te pająki, ci piechurzy?
-To istoty, które zazwyczaj żyją w jaskiniach Gór Poll. Nie rysują - to umiejętność stworzeń
obdarzonych inteligencją - jednakże mają naturalną zdolność wykonania dużego przejścia w bok. Ich
nazwa pochodzi od tej umiejętności. Stworzenia te równie dobrze mogłyby nazywać się żarłaczami
albo kosiarzami, ale ponieważ przemieszczają się pomiędzy dwoma światami, noszą miano
piechurów. Ts'żercy tresują piechurów i wykorzystują do zabijania na odległość.
Camille chciała naprowadzić rozmowę na temat Rysunku, ale Salim ponownie ją uprzedził.
-
Przejście w bok, piechurzy, Ts'żercy... - mruknął. -Wszystko pięknie, ale jaki to ma związek z
Camille? Dlaczego ona ma te zdolności i kłopoty z nimi związane?
-
Nie wiem, chłopcze. Żyjemy w mrocznych czasach. Ludzie zbudowali Imperium
Gwendalaviru, które dzisiaj znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. Od pokoleń odpieramy
ataki Rafsów, rasy nieczłowieczej żyjącej na północy. Raisi są od nas o wiele liczniejsi, jednak moc
naszych rysowników stanowiła zawsze znaczącą przeciwwagę dla-ich liczebności. Niestety,
Tsżercom, którzy nimi manipulują, udało się założyć zatrzask w Zwojach. Rysownicy alaviriańscy
zmuszeni są zadowalać się nędznymi dziełami, rysunkami debiutantów. Niemniej, jak wam
powiedziałem, przejście w bok stanowi niezwykle silny przejaw mocy! Wasze przybycie tutaj jest
więc dla nas bardzo ważnym znakiem.
-
Zwoje, Sztuka Rysunku... - zaczęła Camille. - Muszę dowiedzieć się więcej na ten temat. Czy
jestem rysow-niczką?
-
Nie mogę tego stwierdzić na pewno - 'odpowiedział Edwin. - Jednak tak właśnie sądzę. Jestem
o tym do tego stopnia przekonany, że zaniechałem misji, która sprowadziła mnie tutaj. Żałuję zresztą,
że przyszedłem do lasu pieszo. Jutro będzie nam brakowało mojego konia...
Edwin wstał, żeby podsycić ogień.
-
Rozpalić ognisko z pomocą rysunku potrafi tutaj wielu ludzi - dodał. - Użyłaś jednak kolorów,
które nie powinny być do twojej dyspozycji, tak jakby nie dotyczył cię zatrzask Ts'żerców. To może
ściągnąć na nas niebezpieczeństwo. Zbyt wyrazisty rysunek często przyciąga uwagę nieprzyjaznych
stworzeń. Na przyszłość musisz wykazać się większą ostrożnością. Rozumiesz?
Camille przytaknęła, zdając sobie sprawę, że dopóki nie dowie się więcej, lepiej będzie słuchać rad
Edwina.
Mężczyzna wyjął z torby twarde, suche batoniki i podał je Camille oraz Salimowi.
-To wędzone mięso gwizdacza. Nie da się spreparować czegoś lżejszego i bardziej pożywnego, ale
szczerze mówiąc, smakuje to paskudnie. Zresztą sami się przekonajcie. Wiedzcie jednak, że jutro
czeka nas długa droga. Potrzebne wam będą siły.
Batoniki rzeczywiście miały obrzydliwy smak. Camille szybko zaniechała jedzenia, ale Salim dalej
męczył się nad swoim.
-Jesteśmy panu wdzięczni za uratowanie nam życia -rzucił pomiędzy dwoma kęsami. - Nie mógłby
pan odesłać nas do domu?
-
Nie potrafię rysować na takim poziomie i nie wiem, jak wykonuje się duże przejście w bok.
Poza tym, jak wam wyjaśniłem, podobny rysunek w tym momencie jest niemożliwy. Jeżeli chcecie
wrócić do domu, obawiam się, że musicie poradzić sobie sami.
Camille zmarszczyła brwi. Wydawało jej się, że w głosie Edwina usłyszała dziwne wahanie.
-
Może zna pan kogoś, kto mógłby nam pomóc?
-Nie.
Odpowiedź była sucha i definitywna. Edwin położył się na trawie, z szablą w zasięgu ręki, i odwrócił
plecami do Camille i Salima, dając tym samym do zrozumienia, że nie czas już na rozmowy.
-Jeżeli o mnie chodzi, to czy jestem tutaj, czy na Osiedlu Malarzy, nie sprawia mi większej różnicy.
Zwłaszcza że wszystko z pewnością tylko mi się śni. W każdym razie, jeżeli naprawdę jestem tutaj,
nikt nie zauważy, że nie wróciłem. Natomiast u ciebie, Camille, może być gorąco, nie?
-
Myślę, że naprawdę jesteśmy tutaj - stwierdziła, uśmiechając się. - A odpowiadając na twoje
pytanie: tak, u mnie po powrocie z pewnością będzie gorąco. Ale ponieważ nic na to nie poradzę, nie
będę sobie teraz zawracać tym głowy.
-
Mądra decyzja, staruszko.
Camille zerknęła na ich przewodnika, którego oddech stał się regularny.
-
Śpimy? - zaproponowała przyjacielowi.
Salim przytaknął i oboje położyli się, przykrywając jak najlepiej pledem, który pożyczył im Edwin.
Ognisko powoli dogasało, a bezchmurne niebo zaroiło się całym mnóstwem gwiazd.
Camille pozwoliła, by myśli poniosły ją na falach tego wszystkiego, czego się dowiedziała. Miała
wrażenie, że jej życie było olbrzymią układanką, której elementy zostały wymieszane. Nie sposób
było się domyślić, jak wyglądała całość.
Leżący obok Camille Salim miał szeroko otwarte oczy i uśmiechał się. Za nic w świecie z nikim nie
zamieniłby się miejscami.
Edwin także nie spał, ale trzeba by być jasnowidzem, żeby poznać jego myśli.
Świtało zaledwie, kiedy Camille otworzyła oczy. Przeciągając się, niechcący obudziła Salima. Wstali
w chwili, gdy Edwin wracał na polanę ze swymi trzema kijami w dłoni.
-
Wygląda na to, że wypoczęliście - zagadnął.
-
Nigdy nie spałam pod gołym niebem - odparła Camille. - Nie sądziłam, że to takie przyjemne.
-
Mów za siebie, staruszko - burknął Salim. - Ja jestem cały zdrętwiały.
-
I to ja jestem staruszką? - prychnęła kpiąco Camille. Salim wybuchnął śmiechem i zaczął
chodzić na rękach
przed zdumionym Edwinem. Po kilku metrach chłopak przegiął się w tył, zrobił przewrót i wstał,
wykonując piruet.
-
Brakowało mi jeszcze tylko cieniołaza... - mruknął mężczyzna pod nosem.
Następnie podniósł torbę i zarzucił ją na ramię.
-
Chodźmy, mamy przed sobą kawał drogi.
-
Gdzie idziemy? - zapytała Camille, nie ruszając się z miejsca.
-
Szukać odpowiedzi. Pasuje ci to?
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie znosiła poruszać się po omacku, tracić kontroli nad swoimi
czynami i wyborami, ale nauczyła się dostosowywać do zewnętrznych wymagań, kiedy nie mogła
postąpić inaczej. Nie bardzo wiedziała, jak mogłaby zmusić Edwina do udzielenia wyjaśnień, których
zresztą może w ogóle nie był w stanie udzielić. Tak więc zadowoliła się posłaniem mu przesadnie
szerokiego uśmiechu i ruszyła w drogę. Za nią podążył Salim.
Chcąc prawdopodobnie załagodzić nieco sytuację, Edwin był bardziej rozmowny niż poprzedniego
dnia.
Unikał starannie tematu Rysunku oraz przejścia w bok, ale odpowiadał na pytania młodych ludzi o las,
który przemierzali, i o jego świat.
Camille i Salim dowiedzieli się w ten sposób, że znajdowali się w wielkim Lesie Barail, na zachodniej
granicy Imperium Gwendalaviru, obecnie w stanie wojny z Raisami na północy i wystawionym na
ataki piratów aliańskich na południu. Raisi byli rasą potworów i przypominali ludzi tylko tym, że
poruszali się na dwóch kończynach. Żyli z drugiej strony pasma Poll w królestwach, które niewielu
miało okazję zbadać. Alianie byli ludźmi i łupili Imperium, kiedy tylko nadarzała się po temu okazja.
Edwin wspomniał także o swojej misji. Zanim spotkał Salima i Camille, przemierzał Las Barail, aby
nawiązać kontakt z Faelsami, rasą nieczłowieczą, w celu stworzenia podwalin przymierza. Szukanie
sprzymierzeńców nie było zadaniem, które powierzano pierwszej nadarzającej się osobie, a Edwin
zdawał się tak przejęty losem Imperium i mówił o nim z takim zaangażowaniem, że z pewnością
musiał odgrywać w nim ważną rolę. A jednak zdecydował się zawrócić z drogi, żeby zająć się nimi, i
Camille zastanawiała się, co w jego oczach czyniło ich przybycie tak istotnym. Owszem, wykonała
duże przejście w bok, ale zupełnie przypadkowo...
Nieco później zatrzymali się nad strumieniem, który płynął leniwie wśród drzew.
-
Możecie się śmiało napić - oznajmił Edwin. - Woda jest czysta. *
Zaspokoili pragnienie i skorzystali z przerwy, żeby dać przez chwilę odpocząć zmęczonym nogom.
-
Czy w waszym świecie nigdy nie chodzicie? - zapytał z ironicznym uśmiechem Edwin.
-
Używamy samochodów, pociągów, samolotów - odparł zirytowany Salim. — Są szybsze i
mniej męczące.
-
Rozumiem.
-
Nasz świat pana nie interesuje? - zdumiała się Camille.
-
Czytałem opisy podróżników, którzy go przemierzyli, ale szczerze mówiąc, nie, tak naprawdę
mnie nie interesuje. Mam wystarczająco pracy i niespodzianek w moim.
Salim wstał i przeciągnął się.
-
Czy długo jeszcze będziemy maszerować?
-
Zbliżamy się do wschodniej granicy lasu. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, dziś wieczorem
będziemy spać w łóżkach.
-
Gdzie nas pan prowadzi? - zapytał Salim. - Do stolicy Imperium?
Edwin uśmiechnął się lekko.
-Al-Jeit położone jest o setki kilometrów stąd, mój chłopcze. Łóżka, o których mówię, znajdują się w
oberży w Al-Vor, dużym mieście tego regionu.
Camille także wstała.
-
Kiedy wrócę do domu, moi rodzice z pewnością potną mnie na kawałki, a potem będą
przysmażać na wolnym ogniu, ale muszę przyznać, że tymczasem mam wrażenie, że żyję w
niesamowicie przyjemnym śnie. - Poklepała przyjaciela po ramieniu. - Prawda, staruszku?
Twarz Salima rozświetlił jasny uśmiech.
-
Masz rację, staruszko!
-
W drogę!
Edwin wskazał ruchem głowy wschód, po czym nagle znieruchomiał. Jego twarz stężała i pozwolił
swojej torbie osunąć się na ziemię. Położył dłoń na rękojeści szabli, która wystawała mu znad
ramienia, i odwrócił się do Camille.
-
Za mnie, szybko! Dzieje się coś niedobrego. Musiałaś pozostawić część swoich myśli w
Wyobraźni i to ich przyciągnęło!
Wystraszona Camille rozejrzała się dokoła. W tej samej chwili sferograf w jej kieszeni zaczął
wibrować.
-
Co się...?
-
Wyjdź ze Zwojów, mówię ci! Do diabła, to prawda, ty nie...
Po drugiej stronie strumienia zaszumiała trawa i Edwin zamilkł. Na wędrowców patrzył dwumetrowy
Ts'zerca ubrany w tunikę ze stalowych ogniw.
Salim zadrżał na jego widok. Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach, nie widział podobnego
potwora.
Zadźwięczała stal wyciąganej przez Edwina szabli. Ts'żerca pokonał strumyk jednym płynnym susem
i ze skrzyżowanymi przed sobą kościanymi ostrzami stanął na wprost trojga ludzi. Camille miała już
okazję poznać szybkość i gwałtowność Ts'żerców. Zesztywniała w oczekiwaniu na morderczy atak,
jednak zamiast tego rozległ się spokojny, cichy głos Edwina.
-
Poznajesz mnie, Ts'żerco?
Dłonie Edwina spoczywały na rękojeści trzymanej nisko szabli. Salim, tłumiąc strach, stwierdził, że
mężczyzna jest równie imponujący, co Ts'żerca. Jaszczur ledwie dostrzegalnie skłonił się, a z jego
paszczy o ostrych szczękach wydostały się słowa.
-
Wszyscy z mojej rasy znają Edwina Til' Illana.
-
A więc dlaczego przejście w bok sprowadziło cię tutaj?
-
Przybywam po swoją własność - zaświszczał Ts'żerca.
-
Sferograf?
Serce Camille zabiło mocniej. Czy to właśnie byłTs'żerca, któremu skradła klejnot?
-
Nie obchodzi mnie żaden sferograf! - ryknął Ts'żerca.
Camille i Salim równocześnie cofnęli się o krok, ale Edwin nie drgnął. Jedynie koniec jego szabli
uniósł się o kilka centymetrów. Ts'zerca ciągnął głosem, który ociekał jadem:
-
Chcę Ewilan. To po nią przybyłem, aby położyć kres legendzie.
Po raz pierwszy Edwin wydał się zaskoczony. Stworzenie nabrało pewności siebie.
-
Nie mów mi, że... ty, pies obronny Imperium, nie wiedziałeś, komu towarzyszysz?
Z paszczy Ts'żercy wydobył się ohydny świst, który wszyscy zinterpretowali jako śmiech.
-
Mniejsza o twoją głupotę - podjął Ts'żerca. - Odkąd tylko zobaczyłem Ewilan, wiedziałem, że
należy się mnie.
Potwór miał zamiar ruszyć do przodu, ale zatrzymał go niosący śmiertelną groźbę głos Edwina.
-
Mówisz, że mnie znasz. Wiesz zatem, że jeżeli mnie wyzwiesz, twoja rasa straci jednego ze
swoich przedstawicieli?
-
Wiem o tym, Edwinie Til' Illanie, i nic nie skłoniłoby mnie do walki z tobą. Legendy mówią,
że jesteś jedynym człowiekiem, który czterokrotnie dokonał wyczynu pokonania ts'żerskiego
wojownika. Jednakże nawet alaviriaiiski mistrz sztuki wojennej nie jest w stanie przeżyć starcia z
dwoma spośród nas.
Powietrze zmąciło się przez moment i obok pierwszego zmaterializował się drugi Ts'żerca.
-
A więc, Edwinie Til' Illanie, oddasz mi to, po co przybyłem, czy spróbujesz zmienić legendy?
Edwin stał nieruchomo z szablą wymierzoną w pierwszego Ts'żercę i ze skoncentrowanym na nim
wzrokiem. Kiedy się odezwał, nie zwracał się do potworów.
-
Camille, czy też kimkolwiek jesteś, weź z mojej torby znajdujące się w niej trzy kije i wbij je
za mną. To alarmy Merwyna. Jakkolwiek zakończy się ta walka, dadzą wam dziesięć minut przewagi.
-
Ale... - zaczął Salim.
-
Zaufajcie mi. Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa i zdołam was dogonić. Camille, nie
rysuj, trzymaj się najdalej jak to możliwe od Zwojów, albo cię odnajdą.
Camille bez słowa wzięła do ręki alarmy Merwyna. Ich trzonki były wygładzone od ciągłego
używania. Zwieńczały je kolorowe pióra przywiązane cienkim rzemykiem. Wbiła alarmy w ziemię,
odnosząc przelotne wrażenie, że zaczęły głucho buczeć.
Edwin zdawał się powstrzymywaćTs'żerców jedynie mocą swojego spojrzenia.
-Teraz uciekajcie! - ryknął nagle. Jego szabla zakreśliła błyskawiczny łuk i jeden Ts'żerca zachwiał się
przez sekundę, po czym ponownie się wyprostował. Tunika z ogniw była rozcięta na wysokości jego
brzucha i z brzydkiej rany płynęła gęsta, zielona krew. - Uciekajcie, powiedziałem!
Camille i Salim odwrócili się na piętach, w chwili gdy Ts'żercy rzucali się na Edwina. Salim zobaczył
jeszcze kątem oka, jak mężczyzna odpiera pierwszy atak, tworząc przed sobą za pomocą szabli
prawdziwą stalową barierę. Później Salim myślał już tylko o ucieczce.
Przez jakieś dziesięć minut biegli na oślep z myślami * sparaliżowanymi przez strach. Camille
opanowała się pierwsza. Zatrzymała się i oparła o drzewo, ciężko dysząc.
-
Stop, jesteśmy ludźmi, a nie królikami.
-
Nie jestem pewien, czy Ts'żercy dostrzegają tę różnicę - zaczął Salim, trzymając się za boki i
próbując uspokoić szalone bicie serca.
-
Ja ją dostrzegam i to jest najważniejsze. Edwin chciał, żebyśmy kierowali się na wschód,
sądzisz, że obraliśmy właściwy kierunek?
-
Skoro słońce świeci nam w oczy i jest rano, według mnie są szanse, że zmierzamy na wschód.
Ale to ty jesteś tutaj geniuszem, nie ja...
Camille westchnęła przeciągle.
-
Będziemy maszerować - oznajmiła stanowczo. - Jeżeli Ts'żercy pokonali Edwina, niewiele to
zmieni, czy znajdą nas tutaj czy sto metrów dalej zupełnie wycieńczonych. Zgadzasz się ze mną?
Pytanie było retoryczne. Salim zrozumiał, że Camille stawała na czele dziwnej ekipy, którą tworzyli.
Zupełnie mu to nie przeszkadzało.
Dwójka przyjaciół ponownie ruszyła w drogę.
-
Nie poszlibyśmy sprawdzić, co się z nim stało? - zapytał Salim.
-Nie.
-Nie?
-Nie!
Salim zrobił trochę zagniewaną minę.
Camille zauważyła, że przyjaciel jest zirytowany, i zwróciła się do niego z szerokim uśmiechem.
-
Edwin powiedział, że nas odnajdzie, i myślę, że naprawdę to zrobi. Jeżeli natomiast, na
nieszczęście, Ts'żercy go dostali, nie będziemy ułatwiać im zadania, wyruszając im na spotkanie. Nie
sądzisz?
Salim rozpogodził się.
-
Dobrze, ale jestem pewien, że Edwin nie dał się tym dwóm jaszczurom. Słyszałaś, co ten
pierwszy powiedział? Jak sądzisz, co to za legenda i czemu te bestie chcą cię dopaść? Dlaczego
nazywają cię Ewilan? I o co chodziło Edwinowi, kiedy powiedział, żebyś...
-
Salim, wystarczy!
Camille zatkała sobie uszy.
-
Zadaję sobie te same pytania i nie znajduję na nie żadnej odpowiedzi. A więc, proszę cię,
przestań mnie nimi zasypywać i chodźmy.
Salim popatrzył na przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami.
-
Zasypywać? Ale...
Camille pokazała mu język i odwróciła głowę.
Chłopak poddał się i wyruszył w ślad za przyjaciółką.
Szli jakiś czas, zanim zauważyli, że las naprawdę się zmienił. Drzewa, choć nadal majestatyczne,
bardziej przypominały te, które zazwyczaj widywali.
W pewnym momencie pokonali granicę lasu i niespodziewanie znaleźli się na brzegu oceanu
wysokich traw, który rozciągał się aż po horyzont. Jak na komendę odwrócili się, żeby spojrzeć za
siebie.
Las faktycznie znajdował się za nimi. Urywał się raptownie, tak jakby drzewa respektowały
niewidzialną, nieprzekraczalną granicę wytyczoną jak od linijki.
-
Coś takiego... - szepnął Salim, przyglądając się rozpościerającemu się przed nimi bezmiarowi.
- Niczego sobie łączka...
-
Sądzę, że preria to odpowiedniejsze określenie - stwierdziła ironicznie Camille.
-
Mądralińska! - rzucił Salim, pochylając się nad kwitnącą rośliną rosnącą w trawie.
-
Zatem Edwin powiedział, żebyśmy udali się na wschód i szli w kierunku Al-Vor -
podsumowała Camille. - Potrafię mniej więcej wskazać wschód, ale od tego do precyzyjnego
określenia położenia miasta... Co o tym myślisz?
—Jeżeli będziesz szla przez pół godziny w kierunku północno-wschodnim, dotrzesz do szlaku.
Wystarczy, że nim podążysz, by trafić do Al- Vor.
-
A ty skąd to wiesz? — zapytała Camille, odwracając się do Salima.
Jednakże jej przyjaciel nadal przyglądał się roślinie, nie zwracając uwagi na Camille. Zresztą nie był
to głos Salima. W dodatku Camille nie była pewna, czy ktoś rzeczywiście wypowiedział głośno te
słowa.
Rozejrzała się uważnie dokoła. Nie było nikogo.
-
Masz rację, nie ma nikogo!
-
Kto mówi? Gdzie pani jest?! - krzyknęła Camille. — Salim, słyszysz mnie?
Pogrążony w kontemplacji chłopak nie zareagował.
-
Wolałam na chwilę odsunąć go na bok. Jemu nic się nie stanie, a my będziemy mogły
spokojnie porozmawiać.
Camille odetchnęła głęboko. Nie należało wpadać w panikę. Ten głos rozbrzmiewający bezpośrednio
w jej głowie nie mógł być bardziej niebezpieczny niż para Ts'żerców.
-
Wolę cię taką...
Głos zabarwił się lekką ironią, która sprawiła, że Camille wpadła we wściekłość.
-
Nic mnie nie obchodzi, co pani woli! Obudzi pani Salima, a potem pójdzie sobie pani łowić
wieloryby w wannie. Zrozumiano?!
-Masz naprawdę okropny charakter... Wiesz, nie musisz wcale krzyczeć ani mówić na glos. Tu, gdzie
jestem, słyszę cię doskonale.
-
A gdzie pani jest i kim pani jest?
-
Znajduję się daleko, w Al-Poll, nazywam się Elea Ril'Mo-rienval i jestem Wartowniczką.
Ciekawość Camille wzięła górę nad lękiem. Ten kobiecy głos wydawał się raczej życzliwy i może
była to okazja, aby wreszcie uzyskać jakieś wyjaśnienia.
-
Al-Poll - zaczęła. - Czy to ma związek z Górami Poll?
-
Doskonały wniosek! Nie zdumiewa mnie to, ale sprawia przyjemność. Owszem, Al-Poll
usytuowane jest w górach noszących tę nazwę. To zrujnowane miasto, opustoszałe i przeklęte.
-
Kim są Wartownicy?
-
To długa opowieść i ponieważ nie jest konieczne, żebyś ją poznała, nie opowiem ci jej. Wiedz
po prostu, że my, Wartownicy, zapewnialiśmy bezpieczeństwo Imperium, zanim Tszercy nie uwięzili
nas pod dozorem Strażnika. Dzisiaj byłoby właściwiej nazywać nas Skrzepłymi, ponieważ nie
możemy się poruszać, a nasza moc jest sparaliżowana.
Camille milczała przez chwilę i głos uszanował jej milczenie. Dziewczyna starała się połączyć
wszystko to, co wiedziała, z interwencją tej tajemniczej Skrzepłej. Nie było to wcale oczywiste, ale
następne pytanie samo cisnęło się jej na usta.
-
Czy wie pani, dlaczego się tutaj znalazłam?
-
Oczywiście. To ja cię sprowadziłam.
Camille potrzebowała dłuższej chwili, żeby przyswoić tę informację. Nie wiedzieć, co się dzieje - to
jedno, a wiedzieć, że jest się manipulowanym - to co innego. Dziewczyna nie była pewna, czy podoba
jej się taki rozwój sytuacji. Wezbrała w niej fala gniewu, której nie starała się powstrzymać.
-
Usłyszę wreszcie dalszy ciąg czy nie?! - wrzasnęła. — Mam co innego do roboty, niż
dyskutować z jakąś Skrzepłą, która potrzebuje piętnastu minut wytchnienia pomiędzy dwiema
miernymi myślami!
Odpowiedź nadeszła natychmiast:
-
Nie bądź bezczelna! Czy zdajesz sobie sprawę, że posuwasz się za daleko? Mogłabym zadać
ci taką karę, że nie starczyłoby ci życia, żeby dojść do siebie!
Camille wybuchła ironicznym śmiechem.
-
To by mnie zdziwiło.
-
A to dlaczego, zarozumiała dziewczyno?
Głos stał się złowieszczy. Jednak Camille nie przejęła się tym.
-
Przede wszystkim, dlatego że kiedy jest się niezdolnym, żeby się poruszać, a rozmowy można
prowadzić tylko na odległość, jak jakieś pseudointeligentne warzywo, nie powinno się odgrywać zbyt
zarozumiałej. Poza tym, skoro sprowadziła mnie pani tutaj, to znaczy, że mnie pani potrzebuje. A
więc, niech pani zaniecha idiotycznych gróźb, wyjaśni mi sytuację oraz to, w jaki sposób mnie ona
dotyczy.
Zapadła cisza. Camille pochyliła się, zerwała źdźbło trawy i umieściła je między zębami. Powoli się
uspokajała i zastanawiała, czy nie przesadziła. Zanim miała czas naprawdę nabrać obaw, w jej umyśle
ponownie rozbrzmiał głos:
-
Dobrze. Tymczasem ustąpię, ale możliwe, że pewnego dnia pożałujesz swej arogancji.
Camille tylko przeciągle spojrzała w niebo.
-
Urodziłaś się tutaj, w tym świecie, i znałam twoich rodziców!
Dziewczyna wzdrygnęła się. Nogi zaczęły tak jej drżeć, że musiała usiąść.
Jej rozmówczyni ciągnęła niewzruszona:
-
Nie mam czasu opowiedzieć ci wszystkiego w szczegółach. Jesteś pierwszą osobą, z którą
nawiązałam kontakt od siedmiu lat, to wycieńczające i ryzykuję, że Strażnik zorientuje się, co robię.
Musisz dostać się do Al-Vor. Tam znajdź Duoma Nil' Erga, to utalentowany analityk. On podda cię
testowi i może odkryje, dlaczego to ty tu przybyłaś, a nie twój brat.
-
Mój brat?
Gdyby Camille już nie siedziała, z pewnością by się przewróciła. Miała brata! Brata!
Skrzepła zdawała się teraz spieszyć i zaczęła mówić szybciej.
-
Twój brat musi powrócić. To sprawa pierwszorzędnej wagi dla przyszłości tego świata. Tylko
on posiada moc wystarczającą, żeby nas uwolnić. Aby pokonać wroga, musimy ponownie otworzyć
Wyobraźnię przed naszymi rysownikami.
-Ale...
-
Wysłuchaj uważnie tego, co powie ci Duom Nil' Erg. On będzie umiał tobą pokierować.
Liczymy jedynie na to, że jesteś dostatecznie utalentowana, aby sprowadzić tutaj swego brata. Użyłam
całej mocy, którą udało mi się zaoszczędzić, żeby nawiązać z tobą kontakt i na długo stanę się
bezsilna. Być może na lata!
-
Ale ja nie wiem, jak się tutaj dostałam ani jak się stąd wydostać! Dotychczas nie wiedziałam
nawet, że mam brata.
-
Nie jesteś aż tak bezsilna, jak ci się wydaje — odpowiedział głos, który teraz nagle stał się
odległy. — Jesteś córką Élicii i Altana Gil' Sayana. Pamiętaj: twój brat i Al-Poll. Nasz świat liczy na
ciebie.
Camille odczuła wyraźnie zerwanie kontaktu. Gdziekolwiek znajdowała się Wartowniczka, była teraz
niedostępna. Dziewczyna nie miała zamiaru podawać w wątpliwość jej słów. Brzmiały zbyt
prawdziwie i coś w jej duszy krzyczało, że nie były kłamstwem. Wstała i odetchnęła głęboko.
Zatem pochodziła z tego świata. Ta myśl nawet jej się podobała i ku własnemu zaskoczeniu Camille
stwierdziła, że się uśmiecha. „Elicia i Altan Gil' Sayan" brzmiało mimo wszystko lepiej niż „Françoise
i Maxime Duciel".
Camille rozłożyła ramiona. Nagle poczuła się silna.
Obok niej wyprostował się Salim.
-
Hej, staruszko - rzucił - przyjemnie jest gapić się na wrony, ale może należałoby się na coś
zdecydować, nie sądzisz?
- Masz rację, Salim. Przez pół godziny będziemy szli na północny wschód, po czym podążymy
szlakiem wiodącym do Al-Vor. A w drodze opowiem ci ciekawą historię. Zgadzasz się?
Dotarcie poprzez prerię do szlaku zajęło Salimowi i Camille godzinę. Wysokie trawy utrudniały im
marsz, a liczne ukryte nory przeszkadzały w posuwaniu się naprzód. Nie oznacza to, że nie mieli czasu
zauważyć z zachwytem wszystkich różnic pomiędzy ich światem a tym, w którym się znaleźli.
Ogromne kwiaty tworzyły na zielonym tle prerii plamy żywych kolorów, otoczonych tańczącymi
przedziwnymi motylami. Kilkakrotnie spod stóp idących uciekały nielotne najwyraźniej ptaki o
pstrym upierzeniu, a Salim widział, jak jeden z nich chowa się do jamy. W pewnej chwili tuż przed
wędrowcami przegalopowało stado małych jeleniowatych, skacząc na zadziwiającą wysokość i
przenikliwie gwiżdżąc. Głowy zwierząt nie były zwieńczone podwójnym porożem, lecz kostnymi
ząbkowanymi grzebieniami.
Entuzjazm Camille i Salima gwałtownie przygasł, kiedy nieco dalej odkryli ciało jednego z tych
zwierząt z rozprutym brzuchem i w połowie pożarte przez coś, co mogło być jedynie wielkim
drapieżnikiem.
Ślady wskazywały na to, że trawę stratowało olbrzymie stworzenie i dwójce przyjaciół preria wydała
się nagle bardzo niebezpieczna.
Od tej pory mówili szeptem, ostrożnie posuwając się naprzód.
Kiedy wreszcie dotarli do szlaku, poczuli się pewniej. Droga musiała być regularnie uczęszczana, na
co wskazywały głębokie koleiny wyżłobione w twardym piachu oraz ślady końskich kopyt.
—
Zróbmy małe podsumowanie - powiedział Salim. - Nazywasz się Ewilan Gil' Sayan, a nie
Camille Duciel. Masz ocalić ten świat, odszukując brata, którego nie znasz. I dla ułatwienia nam
zadania ten brat został w naszym świecie, do którego nie możesz nas z powrotem sprowadzić. Czy
tak?
—
Mniej więcej tak to wygląda - potwierdziła Camille. -Odmalowałeś sytuację w dość ciemnych
barwach, ale masz bez wątpienia rację.
Salim zamachał rękami.
—
Nie, wcale nie! Nie chciałem odgrywać czarnowidza. Tak naprawdę, sądzę, że to będzie
łatwizna i świetna zabawa. Natomiast, o ile ci to nie przeszkadza, tymczasem zadowolę się
podążaniem za tobą, bo przyznam, że czuję się nieco zagubiony.
—
Jesteś fantastyczny.
—
Wiem. Zawsze tak o mnie piszą w gazetach. Ale z ciebie też niezły prezent-niespodzianka. No
więc, idziemy? Musimy znaleźć tego Duoma jakoś tam, żeby poddał cię próbie.
Jestem gotów założyć się, i to o wiele, że będzie mocno zdumiony.
Sytuacja wydawała się Salimowi szalenie ekscytująca i miał tylko jedną obawę, że się obudzi i zda
sobie sprawę, że śnił.
Godzinę później bolały ich nogi, a żołądki buntowały się z głodu. Mimo że przeszli już kilka
skrzyżowań z bocznymi szlakami i że ślady uczęszczania, takie jak koleiny i wygasłe ogniska, stały
się liczniejsze, nie zobaczyli jeszcze nikogo.
Krzewy obsypane były apetycznymi czerwonymi jagodami, ale woleli ich nie jeść. Nie napili się
również mętnej wody z sadzawki znajdującej się nieopodal szlaku.
Preria, jak zdali sobie z tego sprawę, nie miała charakteru równinnego. Teren ukształtowany był z
łagodnych pagórków, co wystarczyło, żeby zasłonić horyzont. Korony kilku odosobnionych drzew
mogłyby być doskonałymi punktami obserwacyjnymi, gdyby ich ostre kolce nie zniechęciły Salima do
wspinaczki. Chłopak westchnął.
-
Nie możesz narysować autobusu? - zapytał.
Camille nie odpowiedziała.
-
To chociaż roweru? Albo rolek?
-
Przestań opowiadać głupstwa, Salimie!
-
Mogłabyś wykazać się odrobiną dobrej woli! - oburzył się Salim. - Jestem pewny, że to
możliwe. Zobaczysz, sam to zrobię!
Salim zatrzymał się i czując na sobie zdumione spojrzenie Camille, przyłożył palce do czoła i zamknął
oczy, udając, że intensywnie się koncentruje.
Już miała zamiar przywołać go do porządku, gdy dał się słyszeć jakiś hałas, najpierw słaby i odległy,
następnie coraz głośniejszy. Wkrótce ujrzeli nadjeżdżający powoli wóz. Salim podskoczył wysoko.
-Widziałaś, staruszko, ja też jestem czarodziejem Rysunku!
Camille szturchnęła przyjaciela w ramię.
-
Jesteś zazdrosna - roześmiał się. - Ale przemocą nie pokonasz afrykańskiej magii!
Wóz zbliżył się do nich. Zaprzęgiem złożonym z dwóch szarych koni powoził niski mężczyzna o
wydatnym brzuchu i skórze równie czarnej jak skóra Salima. Z tyłu wozu leżało z dziesięć wielkich,
pękatych płóciennych worków.
Camille i Salim pomachali do mężczyzny energicznie.
-
Prrr! Pchlarzu! Prrr! Żarłoku! Prrr! - zawołał woźnica, ściągając lejce.
Konie zatrzymały się i mężczyzna pochylił się, przyglądając wędrowcom.
-
A co, do licha, takie dwa dzieciaki jak wy robią na wielkiej prerii?! - wykrzyknął.
Camille zastanowiła się przez moment. Jak powinna zareagować? Nie mogła powiedzieć prawdy temu
człowiekowi, który jednak miał prawo okazywać ciekawość. Nic nie przychodziło jej do głowy i już
zaczynała wpadać w panikę, kiedy Salim odezwał się spokojnym głosem:
-
Udajemy się do Al-Vor.
-
Pieszo?
Mężczyzna wydawał się zdumiony.
-
Nie, wyjechaliśmy z domu z pewnym handlarzem - wyjaśnił Salim. Błyskawicznie rzucił
okiem na ładunek swego rozmówcy i ciągnął: - Handlarzem zboża. Ale zaatakowało nas dzikie
zwierzę, straszna bestia. Moja przyjaciółka wypadła z wozu, a ja chciałem ją złapać i też spadłem.
Kupiec, nie czekając na nas, uciekł.
Mężczyzna patrzył na nich wielkimi oczami.
-
A to zwierzę?
-
Zwierzę?"
-Tak.
-
O, zwierzę oddaliło się, nie interesując się nami. Może miało ochotę na koninę, a nie na ludzi.
-
Do stu piorunów, dzieciaki, ale spotkała was przygoda! -wykrzyknął mężczyzna, pocierając
czoło. - Można powiedzieć, że mieliście szczęście. Tygrysy preriowe to wiecznie głodne bestie.
Musieliście trafić na jedynego, który jest na diecie. Ja też jadę do Al-Vor sprzedać zboże. Jeśli
chcecie, zabiorę was ze sobą i obiecuję, że w razie czego nie zostawię was jak ten... Jak powiedziałeś,
że nazywał się ten tchórz?
-
Nie powiedziałem, ale chyba był to Gus Gil' EifFel.
-
Szlachcic? Coś ci się pomyliło...
Salim przygryzł wargi. Zawsze musiał przedobrzyć.
Camille przyszła przyjacielowi z pomocą.
-
Oczywiście, że się myli. To był Gus Eiffel, bez Gil'. Miał nas zabrać do mojego wuja, którego
nie widziałam od ponad dziesięciu lat.
Handlarz rozpogodził się.
-
Nigdy nie słyszałem o tym Gusie EifFelu, ale jeżeli pewnego dnia go spotkam, powiem mu do
słuchu. Zostawić dzieciaki na wielkiej prerii, co za wstyd! Wsiadajcie. Ja nazywam się Ivan Wouhom,
ale mówcie do mnie Wouwou jak wszyscy.
Camille i Salim wspięli się na tył wozu, usiedli i oparli się wygodnie o worki z ziarnem, a tymczasem
Wouwou popędzał już konie.
-
Wio, Pchlarzu! Wio, Żarłoku!
Salim z westchnieniem ulgi wyciągnął nogi, po czym odwrócił się do Camille.
-
Brawo! Naprawiłaś mój błąd mistrzowsko. Ale skąd wiedziałaś, że należało odjąć Gil'
naszemu słynnemu Francuzowi"?
-
Logika, Salim, logika! Edwin Til' Illan, Duom Nil' Erg, Altan Gil' Sayan — wspólną cechą
tych nazwisk jest ich środkowy człon. Według wszelkiego prawdopodobieństwa to oznaka ich
szlachectwa.
* Alexandre Gustave Eiffel - francuski inżynier, budowniczy mostów, wiaduktów, śluz i innych
konstrukcji stalowych oraz żeliwnych. Najbardziej znane jego projekty to: wieża Eiffla w Paryżu,
Statua Wolności w Nowym Jorku.
Salim zagwizdał z podziwem.
-
Zdumiewasz mnie, staruszko. Ale zaraz, więc to oznacza, ze jesteś szlachcianką?
Camille wzruszyła ramionami.
-
Wygląda na to, że tak.
Salim zagwizdał ponownie i założył ręce na karku. Łagodne słońce przyjemnie ogrzewało mu twarz,
powietrze było świeże, Camille znajdowała się tuż przy nim...
Wouwou odwrócił się do swych pasażerów.
-
Dzieciaki, jeżeli burczy wam w brzuchach, to w torbie obok was znajdziecie bochenek chleba.
Moja luba upiekła go dziś rano. Jest tam też pyszny pasztet z termitów oraz coś do przepłukania
gardła. Dalej, nie krępujcie się!
Camille nie mogła powstrzymać grymasu, ale Salim wydał radosny okrzyk i chwycił torbę. Lokalna
żywność, choć na początku zaskakiwała dość ostrym smakiem, okazała się pyszna.
Najedzona dwójka przyjaciół zasnęła, kołysana łagodnym bujaniem się wozu.
kiedy Camille i Salim się obudzili, wokół nich nie rozciągała się już olbrzymia preria, lecz
pagórkowaty krajobraz urozmaicony liściastymi zagajnikami oraz polami uprawnymi, na których
pracowali rolnicy. Pośród upraw wznosiły się wielkie, obwarowane gospodarstwa.
Wóz z trudem wjeżdżał jednostajnie stromą drogą prowadzącą do przełęczy z wieżą strażniczą
zbudowaną w jej najwyższym punkcie. Konie, zachęcane przez Wouwou, starały się jak mogły. Kiedy
dotarli na szczyt, oczom podróżnych ukazał się Al-Vor.
Było to ogromne miasto. Otaczały je mury obronne zwieńczone blankami, za którymi wznosił się
potężny zamek. Po zewnętrznej stronie murów rozbito mnóstwo kolorowych namiotów.
Wouwou musiał zauważyć zdumienie swych pasażerów, ponieważ wyjaśnił:
- Doroczny targ, dzieciaki. Trzeba przyznać, że robi duże wrażenie, chociaż przyjechało mniej ludzi
niż zwykle. Niestety czasy nie są ani do zabawy, ani do handlu. To tutaj mam sprzedać zboże i tutaj
się rozstaniemy. Zresztą i tak ci zatraceni wartownicy nie wpuściliby mnie z wozem i dwiema
szkapami do miasta.
Camille, która usiadła na ławce obok Wouwou, uśmiechnęła się.
-
Już nam pan wystarczająco pomógł. Dalej damy sobie radę sami.
Wóz jechał powoli w kierunku miasta.
-
Można by pomyśleć, że wróciliśmy do średniowiecza - szepnął Salim do ucha przyjaciółki,
wskazując mury i baszty. - Wszystko jest z kamienia, nie ma ani odrobiny betonu, ani kawałka drutu
elektrycznego...
Droga była teraz zatłoczona zaprzęgami, jeźdźcami i tłumem pieszych. Wkrótce konie Wouwou już
ledwo posuwały się do przodu i dotarcie do pierwszych namiotów zajęło im ponad kwadrans.
Camille tak się niecierpliwiła, że nie mogła usiedzieć na miejscu.
-Wouwou - powiedziała w końcu - jeżeli nie masz nic przeciwko temu, dalej pójdziemy pieszo.
Spieszno mi spotkać się z wujem i sądzę, że sami dojdziemy szybciej.
-
Dobrze, dzieciaki - przystał handlarz zbożem. - Już prawie jesteście na miejscu. Powodzenia!
Camille i Salim serdecznie podziękowali mężczyźnie i zeskoczyli na pobocze.
Tam natychmiast zostali popchnięci i uniesieni przez tłum. Salim musiał uczepić się Camille, żeby jej
nie zgubić.
-
Hej, staruszko - krzyknął - nie zostawiaj mnie! Sympatycznie tu, ale bez ciebie czułbym się
jednak trochę zagubiony.
Camille uśmiechnęła się i bez słowa wyciągnęła do niego rękę. Salim zaczerwienił się i po chwili
wahania chwycił podaną mu dłoń.
Stragany i znajdujące się na nich cuda nieustannie przyciągały ich wzrok. Tkaniny były barwne i
jedwabiste, niektóre wspaniale haftowane, inne zdawały się emanować wewnętrznym światłem - tak
pięknie błyszczały. Zapachy unoszące się wokół kramów z jedzeniem sprawiały, że obojgu ciekła
ślinka. W większości przypadków nie udawało im się zidentyfikować pochodzenia sprzedawanych
potraw, ale ich żołądki poddawane były torturom. Salim westchnął, kiedy Camille wyrwała go z
kontemplacji kawałka pieczeni zawiniętego w złociste liście i oblanego wonnym sosem.
-
Zejdź na ziemię - poradziła mu przyjaźnie. — Nie możemy niczego kupić.
Transakcji dokonywano za pomocą trójkątnych monet z dziurką w kształcie gwiazdy. Większość
sprzedawców i kupujących trzymała je w skórzanych sakiewkach zawieszonych na szyi lub przy
pasie. Nie widać było banknotów ani jakiegokolwiek innego środka płatniczego. Camille zatrzymała
się na chwilę przy jednym ze stołów, żeby obejrzeć kolekcję szlifowanych kamieni. Znajdowały się
tam drogocenne klejnoty, ale także miniaturowe rzeźby wykonane z niezwykłą dokładnością z
nieznanych Camille minerałów. Dziewczyna koniuszkami palców pogłaskała sferograf Ts'żerców
spoczywający w jej kieszeni. Żaden z przedmiotów, które miała przed oczami, nie przypominał jej
niebieskiego kamienia. Dalej straganiarce proponowali przeróżne stare księgi oprawione w skórę,
drewno czy marmur. Jednak najbardziej zdumiewającym towarem były żywe zwierzęta. Camille i
Salim, oczarowani, stali przez moment przed hałaśliwą i barwną ptaszarnią, następnie przeszli powoli
obok klatek zawieszonych na wysokości ich oczu. W środku znajdowały się zwierzęta wielkości
kotów, porośnięte niebieskawą sierścią. Stworzenia stały na tylnych łapkach, a przednimi, które
zadziwiająco przypominały miniaturowe ludzkie dłonie, trzymały się prętów. Zza straganu handlarz z
wielkim, zielonym jaszczurem na ramieniu wołał do przechodniów:
-
Połykacze cieniowe! Koniec z muchami, tsizinami i osami! Połykacze cieniowe!
Jakby dla wspomożenia pracy handlarza, jaszczur otworzył nagle paszczę, z której wyprysnął
niezmiernie długi język i owinął się wokół przelatującego w pobliżu owada. W mgnieniu oka jaszczur
przyciągnął swą zdobycz i spokojnie ją połknął.
Ludzie rozmawiali, krzyczeli, targowali się, przepychali.
Raptem rozległ się okrzyk, górując nad wrzawą:
-
Cieniołaz, cieniołaz!
Handlarze o nagle zasępionych twarzach niezwłocznie podjęli to zawołanie, przekazując wiadomość
ze straganu na stragan, a Camille i Salim widzieli, jak podejrzliwie przypatrują się tłumowi.
Nieopodal jeden ze sprzedawców zarzucił płachtę na swe miniatury z drewna. Zachowanie
przechodniów także się zmieniło. Wyglądali na strapionych, a wielu macało się po pasie lub szyi, żeby
sprawdzić, czy nadal znajdowały się tam ich sakiewki. Camille zamierzała zapytać kogoś, o co chodzi,
gdy Salim ścisnął ją za rękę.
-
Patrz - szepnął — to niesamowite!
Camille podążyła za jego wzrokiem, niczego jednak nie zauważyła.
-
Widziałaś? - zapytał chłopak. - On jest fantastyczny.
Camille spojrzała na przyjaciela szeroko rozwartymi
oczami, nie rozumiejąc. Podekscytowany Salim pokazał palcem.
Mężczyzna o banalnym wyglądzie przechodził od straganu do straganu, obrzucał towary przelotnym
spojrzeniem, po czym ruszał dalej. Jeden z wielu przechadzających się ludzi.
-
Cieniołaz! - wrzasnął nagle sprzedawca biżuterii, wpatrując się ze zdumieniem w puste
miejsce po wspaniałym pierścieniu, który zniknął jak kamfora.
-To on - szepnął Salim do Camille, wskazując ruchem głowy spacerującego mężczyznę, o którym
wcześniej mówił.
Ruszyli w ślad za nieznajomym.
-
Znowu! - zawołał Salim. - Nie wiem, jak on to robi!
Camille zmarszczyła brwi i nie spuszczała oka z mężczyzny nawet za cenę potrącenia kogoś. Kilka
metrów dalej Salim ponownie ścisnął jej dłoń, ale tym razem była czujna i zobaczyła wszystko.
Gest był tak szybki i tak płynny, że nie mógł go dostrzec nikt, czyja uwaga nie była na nim skupiona.
Ręka mężczyzny wystrzeliła zwinnym, prawie gadzim ruchem. Jego palce zamknęły się na statuetce z
ciemnego drewna, która w ułamku sekundy zniknęła w jego rękawie. Jakby ostrzeżony szóstym
zmysłem, mężczyzna odwrócił się.
Zmierzył wzrokiem dwójkę przyjaciół, i mrugnąwszy do nich, przyłożył do ust palec wskazujący. Po
sekundzie mężczyzny już tam nie było.
Camille zrobiła wielkie oczy. On po prostu zniknął!
-
Cieniołaz! - ryknął co sił w płucach właściciel statuetki.
Salim wyglądał na oczarowanego.
-
Jeżeli cieniołazi to ludzie tak niesamowicie wyćwiczeni jak ten nieznajomy - powiedział do
ucha Camille - to już wiem, kim będę w przyszłości.
-
Ale on zniknął - zaoponowała - i...
-
Ależ nie! - przerwał jej Salim. - Chodź.
Pociągnął przyjaciółkę do straganu, przy którym kupiec lamentował nad straconym mieniem.
-
Zobacz!
Tkanina wisząca między dwoma straganami rozcięta była na prawie całej wysokości.
-
Nigdy nie widziałem, żeby ktoś przemieszczał się tak błyskawicznie i z taką precyzją! -
powiedział z przejęciem Salim. - Prześliznął się przez ten otwór szybciej, niż dałoby się wypić
szklankę whisky. Ładne porównanie, nie?
Camille westchnęła.
-
A więc, przyszły panie cieniołazie, będziesz musiał nieco się wysilić. Zwłaszcza jeżeli chcesz,
żeby twój umysł stał się równie sprawny jak ciało.
Ponownie wyruszyli w drogę, przeciskając się przez " coraz bardziej zwarty tłum, aż dotarli do bramy
miasta. Olbrzymie drewniane skrzydła bramy, grube na czterdzieści centymetrów, były otwarte, a
wejścia strzegło czterech uzbrojonych gwardzistów.
Camille i Salim przystanęli.
Jak dotąd, poza Edwinem, ludzie, których napotykali, nie byli ubrani w bardzo odmienny od nich
sposób. Owszem, dżinsowa bluza Salima przyciągnęła kilka niedowierzających spojrzeń, ale
miejscowe ubrania - tuniki i płócienne spodnie - były wystarczająco proste, żeby ich własna odzież nie
szokowała.
Na widok żołnierzy, przyjaciele — a zwłaszcza Salim - po raz pierwszy naprawdę zdali sobie sprawę,
że przedostali się do innego świata.
Gwardziści byli prawdziwymi olbrzymami. Mieli blisko dwa metry wzrostu i nosili składające się z
kilku części zbroje ze skóry oraz stali, o napierśnikach ozdobionych złotymi herbami
przedstawiającymi gałąź. Głowy mężczyzn zabezpieczone były hełmami osłaniającymi nosy i
zachodzącymi nisko na kark. Gwardziści obserwowali z uwagą przybywających i opuszczających
miasto, trzymając w dłoniach włócznie o imponujących zębatych grotach.
Camille i Salim spojrzeli po sobie, po czym przeszli obok wartowników, wstrzymując oddechy.
Żołnierze nie poruszyli się i dwójka przyjaciół odetchnęła. Po drugiej stronie murów tłum się
przerzedził. Drogi wybrukowane były wielkimi płytami z szarego kamienia. Po obu stronach ulic stały
zadbane domy - jedno lub dwupiętrowe. Fasady budynków przyozdobione były pnączami, a na
parapetach okien stały donice z kwiatami.
Całość nieodparcie przywodziła na myśl średniowieczne miasto, ale Camille, która pasjonowała się
historią, wiedziała, że nigdy żadne średniowieczne miasto nie było równie czyste. Nie widziało się
tutaj śladu otwartych ścieków, stosów odpadków czy zwierząt włóczących się na wolności.
Camille pociągnęła Salima w kierunku zamku, gdyż instynkt podpowiadał jej, że jeśli Duom Nil' Erg
był ważną osobistością, właśnie tam z pewnością mieszkał. Po chwili jednakże dziewczyna zatrzymała
się.
- Chyba mamy problem — powiedziała. - Wyobraziłam sobie, że ten Duom Nil' Erg prowadzi sklep
albo coś w tym rodzaju, ale to raczej nic pewnego.
-
Wystarczy kogoś zapytać — zaproponował Salim.
-
A o co chcesz zapytać? Znamy tylko nazwisko tego człowieka, nic poza tym, a biorąc pod
uwagę wielkość miasta, to byłby cud, gdyby jakiś przechodzień go znał. Analityk to może nawet nie
jest zawód...
Przyjaciele stali koło fontanny, pośrodku małego placu, niedaleko oberży Śpiący Pies.
Garstka klientów siedzących na zewnątrz przy stołach rozmawiała z ożywieniem i głośno się śmiała.
Jeden z mężczyzn, postawny, wesoły blondyn o włosach splecionych w warkoczyki, wstał, żeby
swobodniej kontynuować swą opowieść.
-
...i w momencie kiedyTs'żerca zamierza ze mną skończyć, udaje mi się wreszcie uwolnić
topór. Odpieram in extremis* cios jego ostrza, prostuję się i wtedy w oczach potwora widzę strach.
Rozumiem, że chce uciec. Za późno! Mocnym ciosem tnę jego ohydną szyję i potwór pada martwy, a
jego czerwona krew obryzguje wszystko dookoła.
Mężczyzna zamilkł w zwycięskiej pozie. Otaczający go towarzysze wydawali się zmieszani.
-
Ten twój Ts'żerca był skarłowaciały, czy co?
-
Przestań pić, Bjorn, gadasz od rzeczy!
-
Co zrobiłeś z jego trupem, spryciarzu?
Mężczyzna nazwany Bjornem zrobił godną minę osoby niezrozumianej, która jednak przebacza.
* W ostatecznej konieczności (łac.).
Powiódł wzrokiem wokół, żeby sprawdzić, czy nie udało mu się oczarować przypadkowych
słuchaczy, i jego spojrzenie padło na Camille.
Przez dłuższą chwilę uwanie przyglądał się dziewczynie, jakby jakieś wspomnienie wypływało powoli
na powierzchnię jego umysłu, po czym szeroki uśmiech rozjaśnił jego twarz.
-
Nie wierzycie mi?! Zaraz się przekonacie! - krzyknął i pospieszył w kierunku Camille.
Przyjaciele, oszołomieni, patrzyli bez ruchu, jak się zbliża. Mężczyzna chwycił dziewczynę za ramię i
odwrócił się do współbiesiadników.
-
Mam dowód! - ryknął rozentuzjazmowany, o mało nie zwichnąwszy ramienia Camille.
-
Niechże mnie pan puści! - zaprotestowała. - To boli!
-
Puszczaj ją, ty wielkoludzie! — zagroził Salim.
Bjorn zdawał się ich nie słyszeć. Ciągnąc Camille za sobą, wrócił do towarzyszy. Salim
przygotowywał się do ataku tyleż bohaterskiego, co zbędnego, gdy mężczyzna zdecydował się
uwolnić Camille. Przez chwilę dziewczyna stała nieruchomo, masując ramię, po czym wybuchła.
-
Urodził się pan z krowim łajnem zamiast mózgu, czy co? Gdzie pan widział, żeby wyrywano
ramiona ludziom, których nawet się nie zna, bezmózgi gorylu?
Bjorn patrzył na Camille, zdziwiony tymi obelgami.
-Wybacz mi, panienko, nie miałem najmniejszego zamiaru źle cię potraktować. Chciałem po prostu,
żebyś dała świadectwo prawdzie i potwierdziła tym czcigodnym panom to, co przed chwilą
opowiedziałem.
„Czcigodni panowie" tymczasem pokładali się ze śmiechu.
-
Jak mogę to potwierdzić? Nie wiem, o czym pan mówi!
-
Ależ oczywiście, że wiesz! — utrzymywał Bjorn.
-
A to niby skąd?
-
Bo byłaś tam, kiedy pokonałem Ts'żercę!
W głosie kolosa dało się słyszeć nutę niepokoju i Camille przyjrzała mu się uważniej. Nagle rozjaśniło
jej się w głowie.
-
Ten rycerz w zbroi, to był pan?
-Ależ tak, właśnie staram ci się to wytłumaczyć! Czy mogłabyś zatem, proszę uniżenie, potwierdzić,
że zakatrupiłem tę bestię?
Camille musiała powstrzymać się od śmiechu. Sytuacja była nie tylko zdumiewająca, ale przede
wszystkim komiczna. Bjorn czekał na jej werdykt z takim przejęciem, że Camille nie miała serca go
rozczarować.
Odwróciła się ku jego współbiesiadnikom.
-
To prawda - potwierdziła.
Umilkły śmiechy i Bjorn wypiął pierś.
-
Rzeczywiście widziałam, jak ten rycerz mężnie walczył zTs'żercą. Miał na sobie piękną zbroję
i dlatego nie od razu go rozpoznałam.
-
A ten Ts'żerca? - zapytał ktoś.
-
Nie zostałam do końca walki, nie byłam więc obecna przy jego śmierci.
Kpiny rozległy się ponownie, więc Camille dorzuciła:
-
Widziałam jednak, z jakim zapałem i odwagą rycerz ten walczył z potworem i nie mam
wątpliwości, że to właśnie on zwyciężył.
Camille zdecydowała się pominąć milczeniem wielokrotne loty ślizgowe rycerza oraz końcowe
lądowanie w krzakach jeżyn. Kiedy rozległy się brawa i zobaczyła, jak na twarzy Bjorna maluje się
prostoduszna radość, była zadowolona z podjętej decyzji.
-
Stawiam wszystkim kolejkę! - zawołał rycerz. -A zwłaszcza dwójce moich młodych
przyjaciół!
Bjorn pociągnął za sobą Camille i Salima i wygospodarował dla nich miejsce przy stole.
Oberżysta przyniósł nowe kufle zimnego piwa. Camille skrzywiła się.
-
Czy miałabyś ochotę na coś innego? - zaniepokoił się Bjorn. I natychmiast zamówił szklankę
mleka gwizdacza. -Wiele ci zawdzięczam, młoda damo. To dzięki tobie ocalał mój honor.
Camille pochyliła się do rycerza i szepnęła:
-
Szlachetny pan zapomniał, że krew Ts'żerców jest zielona, a nie czerwona. Może dlatego, że
nie widział jej pan zbyt dużo...
Uśmiech Bjorna zniknął, ale szybko powrócił.
-
Za twą nieocenioną dyskrecję! - szepnął, unosząc kufel.
Camille wybuchnęła śmiechem.
Camille i Salim musieli sporo się natrudzić, żeby Bjorn zgodził się przywrócić im wolność.
Salim, który z mozołem kończył swój kufel piwa, musiał bez przerwy protestować, by nie podano mu
następnego, a Camille, za każdym razem, kiedy tylko próbowała wstać, zmuszona była stawić czoła
kolejnej szklance mleka.
W końcu dziewczyna zdecydowała się użyć podstępu i zagadnęła rycerza, który z powodu wypitego
alkoholu zdawał się stopniowo tracić kontakt z rzeczywistością. Podobnie jak inni mężczyźni mówił
głośno, dużo gestykulował, a jego twarz stała się mocno czerwona.
-
Musimy się niestety rozstać. Czeka nas długa misja.
Camille wymówiła z naciskiem słowo misja i na efekt nie
musiała długo czekać.
Bjorn skoczył na równe nogi.
-
Trzeba było od razu tak mówić! Bjorn Wil' Wayard jest do waszych usług! Jakiego potwora
trzeba tym razem ukatrupić?
Camille uśmiechnęła się.
-
To nie jest misja wojenna. Chodzi o misję o wiele bardziej osobistą, niemniej równie ważną.
Rycerz uderzył się w pierś, przez co o mało się nie przewrócił.
-
To bez różnicy. Jak mogę wam pomóc?
-
Szukamy niejakiego Duoma Nil' Erga.
-
Analityka! A co do diabła macie z nim do załatwienia?
Camille na próżno szukała odpowiedzi; to sam Bjorn
przyszedł jej z pomocą.
-
Głupiec ze mnie! Każda misja objęta jest tajemnicą! Nic mi nie wyjawiajcie, zaprowadzę was
do niego.
Rycerz odwrócił się do współtowarzyszy i oznajmił:
-
Bawcie się dalej, koledzy, wkrótce wrócę. Tymczasem obowiązek mnie wzywa.
Następnie zbliżył się niepewnym krokiem do fontanny i zanurzył w niej głowę. Kiedy ją wyciągnął
całą ociekającą wodą, uśmiechał się i zdawał dochodzić do siebie.
-
Chodźmy!
Camille i Salim ruszyli w ślad za rycerzem. Bjorn poprowadził ich przez miasto, aż doszli do szerokiej
ulicy, u wylotu której znajdował się zamek.
-
To tam - wyjaśnił. - Gabinet analityka znajduje się sto metrów stąd. Jeżeli nie macie nic
przeciwko temu, nie będę szedł z wami dalej. Wolałbym raczej stanąć do walki wręcz z tygrysem
preriowym, niż zbytnio zbliżyć się do Duoma Nil' Erga.
-
Jest aż taki straszny? - zdumiała się Camille.
-To on poddał mnie sprawdzianowi, kiedy miałem osiemnaście lat. Zachowałem okropne
wspomnienie.
-
Dlaczego?
-
Sam dobrze nie wiem. Może poczułem się dotkliwie urażony, uzyskując tylko maleńkie
niebieskie kółeczko i jeden jedyny żółty punkt?
Bjorn uśmiechnął się smutno, po czym podjął:
-
Hej, tylko mu o tym nie opowiadajcie! Mogę wam zaufać, prawda?
-
Słowo! - obiecał Salim, przygryzając wargi, żeby powstrzymać się od śmiechu.
-
Dobrze. Teraz się z wami pożegnam. Mam zamiar zostać ze trzy czy cztery dni w oberży
Śpiący Pies. Jeżeli czegoś będziecie potrzebować, nie wahajcie się do mnie przyjść.
Rycerz po raz ostatni pozdrowił Camille i Salima, odwrócił się i oddalił pewnym krokiem.
-
Co to za historia z kółkami, punktami i kolorami? -zdumiał się Salim.
-
Tylko w jeden sposób możemy się tego dowiedzieć.
-
W jaki, szefowo?
-
Zgadnij! Chodźmy.
*Metalowy, srebrny szyld informował: Duom Nil'Erg, mistrz analityk. Pod nazwiskiem znajdował się
znak graficzny przedstawiający trzy zachodzące na siebie koła.
Wstępu broniły masywne, okazałe drzwi. Salim usunął się na bok, przepuszczając przyjaciółkę.
-
Panie przodem!
Camille westchnęła przeciągle i pchnęła drzwi, które ustąpiły bez trudu.
Znalazła się na podeście, z którego po trzech stopniach schodziło się do znajdującego się nieco niżej
pomieszczenia. Kiedy oczy Camille przyzwyczaiły się do panującego w środku półmroku, dostrzegła
szeroki, kamienny kontuar, głębokie fotele ze skóry, a na ścianach całe mnóstwo obrazów.
Weszli do środka.
-
O co chodzi? - dał się słyszeć suchy głos.
Zaskoczony Salim wyskoczył na ulicę.
Camille postąpiła krok do przodu.
-
Szukam Duoma Nil' Erga.
-
To ja. Czego chcesz?
W końcu dostrzegła mówiącego, który był niewiele wyższy od kontuaru, za którym stał.
Był to mężczyzna tak stary, że przypominał mumię.
Camille poczuła się zupełnie onieśmielona.
-
Powiedziano mi, żebym się do pana zwróciła w celu przeprowadzenia testu.
-
Za młoda!
Głos był zimny, bezapelacyjny.
-Ale...
-
Za młoda. Poddaję testom dopiero od osiemnastu lat, gdy zdolności są już ustabilizowane.
-
To ważne!
Duom Nil' Erg podniósł wzrok na Camille. Dziewczyna znieruchomiała.
-
Tracę przez ciebie czas. Stawki za analizę są z pewnością wyższe, niż przypuszczasz.
Camille była zrozpaczona. Od rozmowy z zastygłą War-towniczką przygotowywała się do tego
spotkania, wiedziała, że było niezwykle istotne, a oto ten starzec odmawiał przeprowadzenia testu.
Nie wiedząc, co robić, Camille włożyła ręce do kieszeni i dotknęła niebieskiego kamienia, który lubiła
obracać w palcach, r
W jej umyśle zrodził się pomysł, który natychmiast zrealizowała. „Być może to sferograf", powiedział
Edwin, a nieco później potwierdził to Ts'żerca.
-
Mogę panu zapłacić - oświadczyła Camille. - I to dużo.
Na ustach Duoma Nil' Erga pojawił się uśmiech.
-
Ach tak? A niby czym?
-Tym!
Camille położyła kamień na kontuarze.
Analityk chciał wziąć klejnot do ręki, ale jego palce zatrzymały się kilka milimetrów od jego
powierzchni.
-
Sferograf Ts'żerców! - zawołał. - Skąd go wzięłaś i jak udaje ci się go dotknąć?
Nagle Duom Nil' Erg zamilkł i zdawał się koncentrować.
Camille zobaczyła, jak rodzi się rysunek o wiele wyraźniejszy od rysunku, który wykonał Edwin,
kiedy zapalał ognisko, w rzeczywistości prawie tak piękny jak jej własne, i każdy szczegół
pomieszczenia ukazał się w świetle niema-jącym widocznego źródła.
Salim zagwizdał. Ściany bogato umeblowanej sali obwieszone były obrazami. Wszystkie
przedstawiały trzy odcinające się od białego tła koła: jedno czerwone, jedno niebieskie i jedno żółte.
Różne było natomiast rozmieszczenie i rozmiar kół. Pod każdym obrazem znajdowało się wypisane
złotymi literami nazwisko.
Duom Nil' Erg ponownie spróbował wziąć kamień do ręki, co znowu mu się nie udało, po czym
obejrzał go przez lupę. W końcu odłożył przyrząd na bok. Camille nie spuszczała wzroku z
mężczyzny.
-
To naprawdę narzędzie władzy Ts'żerców — oświadczył Duom Nil' Erg. - Posiadacze
podobnych klejnotów nigdy nie pozbywają się ich z własnej woli i znałem tylko dwóch ludzi zdolnych
ich dotknąć. Jak zdobyłaś ten sferograf?
Camille odpowiedziała bez wahania.
-
Może wyda się to panu głupie, ale znalazłam go na ziemi. Czy przyjmie pan ten kamień jako
opłatę za analizę?
Twarz Duoma Nil' Erga straciła surowy wyraz.
-
Jest wart o wiele więcej. Rysownicy używają sferografów w czasie wypraw w Zwoje. Ten jest
wyrobem Ts'żerców, a więc nie może być stosowany przez ludzi. Mimo to jest bezcenny.
-
Ale ja muszę zostać poddana analizie!
-
Spokojnie, młoda damo, spokojnie. Przeprowadzę test, skoro tak ci na tym zależy, i to
bezpłatnie.
-
Dziękuję - zawołała Camille. - Bardzo dziękuję!
-
Niepotrzebnie mi dziękujesz. Wątpię, by rezultat analizy coś wykazał. Tylko nieliczni
posiadają dar, a ty poza tym jesteś przynajmniej o trzy lata za młoda. Zaskoczyło mnie jednak, że
możesz dotknąć sferografu Ts'żerców i mam ochotę lepiej cię poznać. Wiesz, na czym polega analiza?
-
Nie - przyznała Camille. - Tak naprawdę, to nie.
-
Tak mi się właśnie wydawało. Spróbuję wytłumaczyć ci to, co najistotniejsze. Dar czy Sztuka
Rysunku istnieje dzięki trzem siłom: Woli, Kreatywności i Mocy. Te trzy siły są w każdym z nas, ale
często w zbyt śladowej ilości albo w niewystarczających proporcjach, by ich posiadacz był
rysownikiem. Moja praca polega na ocenieniu intensywności każdej z tych sił i ich wzajemnego
usytuowania. Chodź ze mną.
Duom Nil' Erg obszedł kontuar i wraz z Camille dołączył do Salima, który przyglądał się obrazom.
-
Te obrazy - podjął analityk - przedstawiają testy, przez które przeszły błyskotliwe osoby.
Czerwone koło odpowiada Woli, niebieskie Kreatywności, a żółte Mocy. Popatrz, każdy obraz jest
niepowtarzalny. Odzwierciedla sposób, w jaki każdy z rysowników przedstawia sobie Zwoje i jak się
w nich przemieszcza. Symbolizuje jego dar.
-
Nie bardzo rozumiem, czym są Zwoje - przyznała Camille.
-
Nic prostszego. Pisana małą literą wyobraźnia jest czymś bardzo osobistym, zdolnością
przedstawiania sobie rzeczy, które nie istnieją w rzeczywistości. Pisana wielką literą Wyobraźnia jest
wymiarem, światem, jeśli wolisz, ale niematerialnym, a Zwoje są ścieżkami, które przez niego
przebiegają. Istnieje nieskończona liczba tych ścieżek, nieskończona liczba możliwości, które otwiera
moc rysownika. Osoba, która posiada trzy siły, może dostać się do Wyobraźni i w zależności od mocy
swojego daru zagłębić się w nią mniej lub bardziej. Właśnie tę moc sprawdzam.
Duom Nil' Erg poprowadził Camille i Salima do ściany najbardziej oddalonej od wejścia.
-
To jest analiza Sil' Afiana, naszego Cesarza.
Na obrazie podobnym do innych widoczne było duże czerwone koło dotykające prawie brzegów. W
samym jego środku znajdowało się dwa razy mniejsze żółte koło, a niebieskie kółko na obwodzie było
już prawie niewyraźne i wychodziło trochę poza obszar zakreślony przez czerwień.
-
Rozmiar tych kół, ich układ, umiejscowienie, wszystko jest ważne, ale dar jest silny tylko
wtedy, gdy trzy koła takiej samej wielkości zachodzą na siebie. Im większa jest ich część wspólna,
tym silniejszy dar. Widzicie, nasz Cesarz ma prawie nadludzką Wolę i jego Moc jest znaczna, lecz
brak Kreatywności uniemożliwia mu bycie prawdziwym rysownikiem.
Duom Nil' Erg uśmiechnął się, przyglądając się płótnu.
-
Jego zadaniem nie jest jednak rysowanie, lecz rządzenie. Do tego jego test jest idealny.
Obejrzyjcie inne przykłady, a ja w tym czasie przygotuję analizę.
Starzec opuścił pomieszczenie przez drzwi za kontuarem.
-
Zrozumiałaś coś? - zapytał Salim.
-
Oczywiście, a ty nie?
-
Nie, ale nie słuchałem dokładnie. Do czego posłuży ci wiedza o wielkości twoich kół?
-
Do zrozumienia natury moich zdolności - odparła Camille. - I lepszego ich wykorzystania.
-
Dobrze, szefowo! Zobacz, Edwin Til' Illan, to ten nasz, nie?
Salim wskazywał obraz wiszący nieopodal tego należącego do Cesarza. Camille podeszła bliżej. O ile
koła czerwone i niebieskie o identycznych rozmiarach prawie nakrywały się, żółte, mniejsze,
znajdowało się zupełnie na uboczu.
-
Co to oznacza? - zapytał Salim.
-
Edwin posiada trzy siły, ale jego koło Mocy jest odsunięte od środka. Jeżeli dobrze
zrozumiałam mistrza Duoma, Edwin raczej nie jest dobrym rysownikiem.
Spacerowali po sali, próbując interpretować obrazy.
To Camille dokonała odkrycia.
Testy Élicii i Altana Gil' Sayana znajdowały się obok siebie. Rysunki były prawie identyczne: trzy
koła jednakowych rozmiarów tworzyły rozetę o obszernym środku. Camille miała właśnie zamiar
zawołać Salima, kiedy wszedł Duom Nil' Erg.
-
Jego zadaniem nie jest jednak rysowanie, lecz rządzenie. Do tego jego test jest idealny.
Obejrzyjcie inne przykłady, a ja w tym czasie przygotuję analizę.
Starzec opuścił pomieszczenie przez drzwi za kontuarem.
-
Zrozumiałaś coś? — zapytał Salim.
-
Oczywiście, a ty nie?
-
Nie, ale nie słuchałem dokładnie. Do czego posłuży ci wiedza o wielkości twoich kół?
-
Do zrozumienia natury moich zdolności — odparła Camille. - I lepszego ich wykorzystania.
-
Dobrze, szefowo! Zobacz, Edwin Til' Illan, to ten nasz, nie?
Salim wskazywał obraz wiszący nieopodal tego należącego do Cesarza. Camille podeszła bliżej. O ile
koła czerwone i niebieskie o identycznych rozmiarach prawie nakrywały się, żółte, mniejsze,
znajdowało się zupełnie na uboczu.
-
Co to oznacza? - zapytał Salim.
-
Edwin posiada trzy siły, ale jego koło Mocy jest odsunięte od środka. Jeżeli dobrze
zrozumiałam mistrza Duoma, Edwin raczej nie jest dobrym rysownikiem.
Spacerowali po sali, próbując interpretować obrazy.
To Camille dokonała odkrycia.
Testy Elicii i Altana Gil' Sayana znajdowały się obok siebie. Rysunki były prawie identyczne: trzy
koła jednakowych rozmiarów tworzyły rozetę o obszernym środku. Camille miała właśnie zamiar
zawołać Salima, kiedy wszedł Duom Nil' Erg.
-
Wszystko gotowe. Chodźcie ze mną, proszę.
Sąsiednie pomieszczenie było o wiele mniejsze. Na
środku znajdował się fotel z ciemnego drewna i niski stół, na którym leżał skomplikowany przyrząd z
kryształu i srebrzystego metalu, w futerale obciągniętym atłasem.
Analityk poprosił Camille, by usiadła w fotelu, następnie zasłonił jej twarz jedwabną maską. Na
ścianie naprzeciw dziewczyny rozpostarł duży kawałek białego aksamitu.
Mistrz Duom uprzedził Salima, by nie ingerował, po czym sam wycofał się o kilka kroków.
Skoncentrował się i w pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Jedynie kryształowy przyrząd na stole lekko
lśnił.
-
Iskiernik to niezwykle delikatny aparat - wyjaśnił. -Jego struktura rozciąga się w Wyobraźni;
jeżeli potrafisz rysować, odkryje to. Jesteś gotowa?
-Tak - odpowiedziała Camille nieco zdenerwowana. -Co mam robić?
-
Nic. Pozwól, aby pokierował tobą iskiernik, a mnie pozwól pokierować iskiernikiem.
Najpierw nie działo się nic. Następnie z kryształu wytrysnął pióropusz kolorów i otoczył Camille
mieniącą się aureolą.
Salim przymknął na moment powieki, tak ostre było to światło. Kiedy ponownie otworzył oczy, przez
krótką chwilę dostrzegł przed przyjaciółką trzy przemieszczające się świecące koła, po czym kryształ
nagle zgasł.
W końcu rozbłysło światło, Duom Nil' Erg zdjął delikatnie maskę z oczu Camille i odłożył ją na stół.
Jego dłonie trzęsły się lekko, kiedy ze zdumieniem przyglądał się wynikowi testu.
—
To niemożliwe... - wymamrotał. — Ten wzór istnieje tylko w książkach!
Camille wstała. Jedno jedyne czarne koło zajmowało całą powierzchnię białego aksamitu.
Stary analityk spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.
—
Kim ty jesteś? - zapytał. - Kimże ty jesteś?
Zatem wie pan już wszystko - podsumowała Camille.
Wraz z Salimem siedziała przy stole, naprzeciwko Duoma Nil' Erga.
Po wykonaniu testu stary mężczyzna potrzebował dobrych kilku minut, żeby dojść do siebie.
Następnie zaciągnął dwójkę przyjaciół do salonu, gdzie poczęstował ich wywarem z ziół i poprosił
Camille, żeby opowiedziała o swoich przygodach. Niczego nie pomijając!
Po chwili wahania dziewczyna rozpoczęła opowieść.
Kiedy skończyła, analityk rozsiadł się wygodniej na krześle.
-Jesteś zatem Ewilan Gil' Sayan. Powinienem się tego domyślić! Jesteś tak bardzo podobna do matki.
Camille drgnęła.
—
Zna pan moją matkę?
Stary człowiek uśmiechnął się smutno i oparł podbródek na splecionych dłoniach.
-
Dobrze ją znałem. Ona i twój ojciec byli najlepszymi rysownikami Imperium. Była to także
piękna i dobra kobieta.
-
Mówi pan „była", to znaczy, że ona...?
-
Że nie żyje? Nie wiem. Jest to niestety prawdopodobne. Twoi rodzice zaginęli ponad siedem
lat temu w dramatycznych okolicznościach. Opowiem ci o tym później, jeżeli będziemy mieli na to
czas.
Camille zmarszczyła brwi.
-
Cóż takiego się dzieje, że nikt nie ma czasu niczego mi wyjaśnić?
Duom Nil' Erg podrapał się po głowie, zbierając myśli.
-
Imperium jest w stanie wojny...
-
Przeciwko Raisom i Ts'żercom na północy - przerwał mu Salim - oraz aliańskim piratom na
południu. Edwin już nam o tym opowiedział.
Analityk popatrzył na niego ze zdumieniem, następnie uśmiechnął się.
-Ty także z pewnością masz swoje miejsce w tej układance, ale niech mnie diabli na ruszcie upieką,
jeżeli zgadnę jakie. Dobrze, nie mogę wyjaśnić wam w ciągu godziny geografii i historii Imperium,
ale postaram się wam je streścić. Wszystko wskazuje na to, że ludzie przybyli tu ponad trzy tysiące lat
temu z waszego świata. Nie ma na to rzetelnego dowodu, ale to tłumaczyłoby, dlaczego nie mamy
żadnej wiedzy o alaviranskiej prehistorii. Nie wiemy, w jaki sposób do tego doszło. Mimo że niektóre
ze stworzeń potrafią wykonać przejście w bok, zdolność ta jest ściśle związana ze Sztuką Rysunku.
Mało prawdopodobne, aby jakaś część ludzkości posiadała ten dar i użyła go w tym samym
momencie, by wyemigrować. W każdym razie, ludzie przedostali się do tego świata i Imperium
Gwendalaviru jest ich główną siedzibą. Poza naszymi granicami istnieją liczne ziemie, które pozostały
dzikie i niezbadane, a inne zamieszkują rasy nieczłowiecze.
-
Ts'żercy? - zapytał Salim.
—
Tak. Ts'żercy nie są ludźmi i nie posiadają królestwa. Żyją kosztem podbitych ludów i są
naszymi głównymi wrogami. Dawno temu, kiedy społeczność ludzka nie była zorganizowana w
Imperium, Ts'żercy napadli na nas i zrobili z nas niewolników. Był to początek strasznego okresu,
Epoki Śmierci, która trwała pięć stuleci. Byliśmy ich niewolnikami, zabawkami oraz źródłem
pożywienia. Żeby uniemożliwić naszym rysownikom zorganizowanie buntu, Ts'żercy założyli w
Zwojach zatrzask.
-
Znowu ten zatrzask! - zawołała Camille. - Ęfłwin wspomniał nam o nim. Co to właściwie jest?
—
Bariera w Wyobraźni, która uniemożliwia rysownikom zbytnie zagłębienie się w Zwoje i
ogranicza w ten sposób ich moc. Tysiąc pięćset lat temu, dzięki naszym rysownikom dowodzonym
przez największego ze wszystkich, Merwyna Ril' Avalona, ludzie wyswobodzili się z jarzma
Ts'żerców. Władza jaszczurzych wojowników została złamana i dostęp do Zwojów ponownie otwarty.
Ts'żercy zostali zdziesiątkowani, a ponieważ są starożytną rasą, która z trudem się rozmnaża,
sądziliśmy, że nie stanowią już dla nas zagrożenia. Łudziliśmy się!
-
Nadal było ich dużo? - zapytał Salim.
-
Nie, nie pomyliliśmy się wcale co do ich liczby, ale nie docenialiśmy ich zajadłości, żądzy
zemsty, a przede wszystkim zdolności ujarzmiania innych ludów. Ts'żercy schronili się w regionach
północnych u Raisów, których podporządkowali sobie bez trudu. Raisi to sfrustrowane i popędliwe
istoty rządzone przez dynastię krwawych, szalonych królów. Marzą o podbiciu Gwendalaviru w celu
przywłaszczenia sobie bogactw, których nie są w stanie sami wytworzyć. Jak dotychczas byli jednak
zbyt zdezorganizowani, żeby stanowić prawdziwe niebezpieczeństwo. Ts'żercy stanęli na czele armii
Raisów utworzonej z*niezliczonych i głupich wojowników, następnie uknuli nowe plany. Nie spieszą
się, gdyż czas prześlizguje się po nich, nie zostawiając śladu, ale pali ich żądza unicestwienia nas.
Imperium, nieświadome zagrożenia, znalazło się w znanej nam obecnie sytuacji. Stworzono
zrzeszenie grupujące najpotężniejszych rysowników, czyli Wartowników, i powierzono im zadanie
strzeżenia Zwojów. Ta dwunastka mężczyzn i kobiet zawsze poświęcała życie i talent Imperium i
dzięki nim przez prawie piętnaście wieków żyliśmy nieomal w pokoju. Bez większej trudności
utrzymywaliśmy Raisów za Górami Poll. Jedyne miejsce, w którym można je przebyć, zwane
Granicami Lodu, od zawsze strzeżone było przez nasze najlepsze oddziały. Faelsi nie zapuszczają się
poza wielki Las Barai'1 na zachodzie, a Góry Wschodnie chronią nas od innych potencjalnych
wrogów.
-
A na południu? - zapytał Salim.
-
Ocean. Piraci aliańscy znacznie utrudniają handel morski, jednak nie stanowią dla nas
prawdziwego zagrożenia.
-
W końcu Ts'żercy powrócili - uprzedziła kolejne słowa analityka Camille.
-
Tak, ale to ludzie otworzyli im drzwi. Siedem lat temu grupa Wartowników z Elćą Ril'
Morienval na czele, ambitną i pozbawioną skrupułów rysowniczką, zaczęła utrzymywać, że Ts'żercy
wyginęli, że nie ma już potrzeby czuwać i że Wartownicy mają teraz prawo do bogactw i władzy.
Wartownicy ci przeciwstawili się dwojgu najsilniejszym z nich, Élicii i Altanowi Gil' Sayan.
-
Moim rodzicom... - szepnęła Camille.
-Tak. Siedmiu Wartowników wstąpiło do opozycji, a trzech pozostało neutralnych. Jedynie twoi
rodzice sprzeciwiali się temu, co według nich było zdradą. Ich zdaniem zagrożenie ze strony
Ts'zerców nadal istniało. Pomiędzy siedmioma zdrajcami i twoimi rodzicami nastąpiło gwałtowne
starcie. Elicia i Altan Gil' Sayan to utalentowani rysownicy, ale pozostali byli zbyt liczni i pokonali
ich. Nie wiemy, co się stało z twoimi rodzicami.
Camille poczuła, jak w jej sercu wzbiera fala nienawiści. Zdumiało ją to. Spróbowała zdusić to
uczucie.
-
Co było dalej?
-
Ts'żercy nie spali. Korzystając z tego, że twoi rodzice zostali usunięci z pola walki, przeszli do
ataku. Zdrajcy, osłabieni ostatnimi zmaganiami, nie zdołali im się oprzeć.
-
Zginęli?
-
Nie. To także utalentowani rysownicy. Nie tak łatwo jest unicestwić Wartownika. Ślady
odkryte w miejscu bitwy poinformowały nas o ich losie. Ts'żercy spetryfikowali ich, to znaczy
unieruchomili i pozbawili daru, a potem za-mkęli w nieznanym nam miejscu. Długo ich szukaliśmy,
ale wszystkie nasze starania zakończyły się niepowodzeniem i musieliśmy się poddać. Dzięki tobie
wiemy teraz, że uwięzieni Wartownicy znajdują się w Al-Poll, opuszczonym mieście w Górach
Północy.
Oczy Camille rozszerzyły się ze zdumienia.
-
Dlaczego Wartownicy tak postąpili?
-
Powszechnie przyjęto wyjaśnienie, które ci podałem. Wartownicy chcieli zaprzestać trudnej,
źle wynagradzanej pracy, żeby korzystać z bogactw, na które, jak twierdzili, zasługiwali, ale moim
zdaniem, nie doceniono w tej kwestii roli Elei Ril' Morienval. Jestem przekonany, że miała inne cele,
że chciała przejąć władzę i niewykluczone, że sprzymierzyła się z Ts'żercami, zanim jej nie zdradzili.
Odkrycie tego, co się naprawdę zdarzyło, nie jest już niestety dzisiaj najważniejsze. Nasze armie
dziesiątkowane są przez Raisów.
Camille nie słuchała ostatniej części wyjaśnień mistrza Duoma. Analityk spostrzegł to i obrzucił ją
pytającym spojrzeniem. Dziewczyna zmarszczyła brwi i skoncentrowała na nim wzrok.
-
A więc Skrzepła, która ze mną rozmawiała...
-
...to z pewnością kobieta, która zdradziła twoich rodziców.
- mija! - wybuchnął Salim.
-
Nie unoś się, mój chłopcze - poradził mu Duom Nil' Erg.
-
Nie unosić się? Ta zdrajczyni pozwala sobie na przyjacielskie pogawędki z Camille, podczas
gdy być może spowodowała śmierć jej rodziców. Jest spetryfikowana w tej całej swojej jaskini i nadal
knuje. To potwór, którego trzeba powstrzymać od dalszego wyrządzania zła!
Zacięcie i oburzenie Salima wywołały uśmiech na twarzy starego analityka.
-
Cieszę się, że Ewilan ma obrońcę tak gorliwego jak ty. Ale prawdziwym problemem
Imperium są Ts'żercy i zatrzask, który umieścili w Zwojach, a nie Elea Ril' Morien-val.
-
Może i tak - utyskiwał Salim - co nie przeszkadza temu, że chciałaby, abyśmy ją uwolnili i...
-
To właśnie należy uczynić - ucięła Camille. - Żeby uratować Imperium, musimy uwolnić
Wartowników. Tylko oni mogą złamać zatrzask Ts'zerców w Zwojach. Czy tak, mistrzu Duomie?
Analityk zamyślił się.
-
Zbudzić Skrzepłych Wartowników! - zawołał. - To sen, który dręczy nocami naszego Cesarza,
misja, z którą wyruszyli w drogę najmężniejsi rycerze, jedyna nadzieja Gwen-dalaviru. A teraz to
może być realne...
Duom miał zamiar ciągnąć dalej, ale Camille uprzedziła go:
-
Mam trzy pytania.
-
Zadaj je, Ewilan, z przyjemnością na nie odpowiem.
-
Po pierwsze, czy naprawdę mam brata? Po drugie, co robiliśmy w tamtym świecie? I na
koniec, czy naprawdę znalazłam się tutaj z woli tej Éléi?
Duom Nil' Erg ponownie się uśmiechnął.
-
Oto, co znaczy głowa na karku! - oznajmił. - Elicia i Altan Gil' Sayan mieli dwoje dzieci.
Ciebie, Ewilan, i Akiro, starszego od ciebie o pięć lat. Nosiłem was oboje na rękach, kiedy byliście
mali. Siedem lat temu, kiedy wartownicy zdradzili, zaginęliście. Aż do dzisiaj byliśmy przekonani, że
stało się najgorsze. W tej chwili mam inne wyjaśnienie i odpowiedź na twoje drugie pytanie.
-
To znaczy?
-
Twoi rodzicie należeli do tych nielicznych rysowników, którzy potrafili wykonać duże
przejście w bok. Kiedy sytuacja stała się bardzo napięta, zadbali o wasze bezpieczeństwo,
umieszczając ciebie i twojego brata w jedynym miejscu niedostępnym dla Ts'żerców. Na wypadek
gdyby wasz pobyt się przedłużał, zablokowali wasze wspomnienia, co jest dla nich dość łatwe.
Uchroniło was to przed poczuciem wyobcowania.
-
A moje trzecie pytanie? Czy to rzeczywiście Elea ściągnęła mnie tutaj?
-
Żałuję, ale nie mogę odpowiedzieć z całą pewnością.
-
Dlaczego?
-
Zazwyczaj Dar Rysunku budzi się dopiero około osiemnastego roku życia i wszystko
wskazuje na to, że w tamtym świecie dar ten słabnie, a czasem nawet zanika. To skłaniałoby do
wyciągnięcia wniosku, że to rzeczywiście Elea Ril' Morienval sprowadziła cię tutaj. Jednakże...
-Tak?
-
Narzucić komuś przejście w bok, nie towarzysząc mu, jest zdolnością, którą, o ile wiem,
posiadają tylko Ts'żercy. Elea natomiast jest uwięziona i przyznała, że musiała oszczędzać siły, by
skontaktować się z tobą w myślach. Nie bardzo widzę, jak mogłoby udać się jej przenieść cię do
Gwen-dalaviru. Jeżeli byłaby do tego zdolna, raczej wolałaby się uwolnić. Nie, po zastanowieniu
stwierdzam, że jest mało prawdopodobne, abyś przybyła tutaj dzięki niej. Zresztą sam twój test
dowodzi czegoś przeciwnego.
-
Czarne koło? - zapytał Salim.
-Tak - potwierdził stary mężczyzna. - Czarne koło. Sądzę, że zrozumiałaś, Ewilan?
Camille przytaknęła.
-
Trzy barwy podstawowe zmieszane w równych ilościach tworzą czarną. Moje trzy koła
dokładnie na siebie zachodzą, prawda?
-
Tak - potwierdził Duom. - To akademicki przypadek, który nigdy dotychczas się nie zdarzył.
-
To oznacza... - zaczął Salim.
-
To oznacza — podjął analityk — że Ewilan jest rysow-niczką doskonałą. To wyjaśnia,
dlaczego może dotknąć sfe-rografu Ts'żerców, i sądzę, że nie potrzebuje nikogo, żeby podróżować
pomiędzy światami.
Zapanowała dłuższa chwila ciszy, którą przerwała Camille.
-
Wszystko pięknie, ale co ja mam teraz zrobić?
Duom Nil' Erg zastanowił się przez moment.
-
Posiadasz dar w całej jego pełni, to pewne. Nie znaczy to jednak, że potrafisz się nim
posługiwać. Jesteś bardzo młoda, a zazwyczaj potrzeba dobrych paru lat, żeby nad nim zapanować. Z
tego powodu zgodzę się z Eleą, która powiedziała ci, żebyś sprowadziła tutaj starszego brata. Akiro
ma z pewnością talent równy twojemu i szybciej nauczy się nim posługiwać.
Camille westchnęła.
-
Chce pan, żebym wyruszyła na poszukiwania brata, którego nigdy nie widziałam, wiedząc
jedynie, że ma około osiemnastu lat i znajduje się... nie wiadomo gdzie! Zdaje pan sobie sprawę, że
nasz świat zamieszkuje sześć miliardów ludzi? Dlaczego nie wyśle pan kogoś innego?
-
Po prostu dlatego, że jesteś jedyną osobą, która może wykonać duże przejście w bok.
-
Nieprawda, nie mogę! Wykonałam je trzykrotnie i za każdym razem bez zastanowienia. Nie
potrafię tego zrobić celowo.
Analityk uśmiechnął się pokrzepiająco.
-
Wierz mi, uda ci się.
-
To pan tak twierdzi!
-Tak, ale nie zapominaj, że rozmawiasz z mistrzem analizy.
Camille zaczerwieniła się.
-
Przepraszam, nie chciałam być bezczelna.
-
Nie szkodzi. Po części masz jednak rację. Faza nauki może być długa, nawet w twoim
przypadku. Nie możesz tutaj zostać, ponieważ Ts'żercy wiedzą, że wróciłaś, a jesteś bez wątpienia
osobą, której obawiają się rfajbardziej na świecie. Zrobią wszystko, by cię wyeliminować. Musimy jak
najszybciej wyruszyć.
-
Wyruszyć? Dokąd? - zdumiała się Camille.
-
Do Al-Jeit. Do stolicy, w pobliże Cesarza. To jedyne miejsce, w którym będziesz bezpieczna i
gdzie będziesz mogła nauczyć się tego, co musisz wiedzieć, żeby dostać się do tamtego świata.
-
Przecież Ts'żercy nie zaatakują tak obwarowanego miasta! - zawołał Salim. - Poza tym
widziałem gwardzistów przy bramach, to prawdziwe czołgi bojowe!
Duom Nil' Erg pokręcił głową.
-
Gdybyś faktycznie miał rację... W Al-Vor została tylko garstka żołnierzy. Pan tego miasta, Sai
Hil' Murań, i jego oddziały udały się na północ, żeby walczyć z Raisami. Zamek jest pusty, a Ts'żercy
są w stanie przenieść się bezpośrednio tutaj, wykonując przejście w bok, albo przysłać tu zabójców.
Salim rozejrzał się wokół. Spokojne pomieszczenie, w którym się znajdowali, niespodziewanie
wydało mu się niebezpieczne.
-
Zabójców? - zapytała Camille. - Mówi pan o Raisach? O piechurach?
-
Możliwe, chociaż piechurzy są dość głupimi stworzeniami, niezdolnymi do wykonywania
złożonych rozkazów. Ts'żercy mogliby również napuścić na nas bojownika Chaosu.
-
Czy to także jakiś potwór? — zaniepokoił się Salim.
Mistrz Duom westchnął.
-
Tutaj kwestia staje się bardziej skomplikowana. Społeczeństwo Gwendalaviru podzielone jest
na gildie. Niektóre są jawne, jak gildie kupców czy rolników. Inne bardziej sekretne, na przykład
gildia marzycieli czy cieniołazów. W waszym świecie nazwalibyście tych ostatnich złodziejami,
chociaż są oni kimś więcej. Bojownicy Chaosu stanowią najmroczniejszą z gildii. Nikt nie wie, gdzie
znajduje się ich kwatera główna ani jaki przyświeca im cel. Zorganizowani w społeczeństwo o
złożonej strukturze, zawsze przeciwstawiali się Imperium i nie wahali się zawierać paktów z
Ts'żercami czy Raisami, żeby mu szkodzić. Gdyby Edwin tutaj był, mniej bym się martwił. Ale
wątpię, czy zdołał wyjść bez szwanku ze starcia z dwoma ts'żerskimi wojownikami. Najrozsądniej
będzie nie zwlekać z wyjazdem dłużej niż to niezbędne. Wracajcie do oberży, o której mówiliście.
Dam wam trochę pieniędzy na zakup ubrań bardziej przystosowanych do długiej podróży, a ja w tym
czasie załatwię sprawy związane z naszym wyjazdem. Mam nadzieję, że intendent zamku zgodzi się
odkomenderować kilku gwardzistów do naszej eskorty, jednak to nic pewnego.
Analityk wstał pełen energii. Młodzi ludzie poszli jego śladem.
Kiedy Camille i Salim znaleźli się już na ulicy, niezwłocznie ruszyli na poszukiwanie kramu, w
którym mogliby zaopatrzyć się w odzież.
Długo oglądali pieniądze otrzymane od mistrza Duoma, przypominające te, które widzieli,
przechodząc przez targ. Trójkątne monety, z dziurką w kształcie gwiazdy wyglądały na wybite w stali.
„Liczba ramion gwiazdy - wyjaśnił im mistrz Duom - wskazuje na wartość monety."
Idąc za radą analityka, Camille i Salim zachowali swoje dżinsy, ale kupili wysokie, miękkie buty,
uszyte ze skóry niezastąpionego gwizdacza, oraz obszerne tuniki. Mając w pamięci chłód nocy
spędzonej pod gołym niebem, nabyli także dwa poncha z szarej wełny oraz torby dość podobne do
torby Edwina, wyposażone w liczne kieszenie i szerokie rzemienne paski.
Kiedy wrócili do oberży Śpiący Pies, zapadał już zmierzch.
Zastali Bjorna drzemiącego w jednym z foteli, z nogami na niskim stoliku.
- Cześć, młodzi ludzie - odezwał się na ich widok. —
Wszystko dobrze poszło?
-
Tak, dość dobrze - odparła lakonicznie Camille.
Oberżysta zapytał, czego sobie życzą. Zanim dziewczyna
udzieliła odpowiedzi, spojrzała najpierw pytająco na Sa-lima.
-
Na razie chcielibyśmy coś zjeść. Czekamy na kogoś, ale jeżeli będzie się spóźniał, czy są
jeszcze jakieś wolne pokoje?
Oberżysta odpowiedział, że nie ma z tym żadnego problemu. Ruch w interesie jest nieznaczny. Z
powodu wojny oraz napadów bandytów ludzie nie mają ochoty podróżować. Wolnych pokoi nie
brakuje.
Kiedy Camille i Salim siadali do stołu, Bjorn zapytał:
-
Czy zgodzicie się, bym się przysiadł?
-
Chętnie - przystała Camille, przesuwając się, żeby zrobić mu miejsce.
-
Może jestem zbyt ciekawski — zagadnął rycerz o blond włosach - ale czy ten nocny wyjazd
związany jest z waszą misją?
*
-
Owszem - westchnął Salim. — I sądzę, że na tym się nie skończy...
Bjorn uśmiechnął się szeroko.
-
Nie mam chwilowo zajęcia. Czy przyjmiecie moją pomoc w osiągnięciu waszego celu,
jakikolwiek on jest?
-
Sądziłem, że wszyscy żołnierze są na wojnie - zdumiał się Salim.
-
Nie jestem żołnierzem, mój chłopcze, jestem rycerzem. To zupełnie co innego.
-Ach tak...?
-
Nie jestem wojskowym. Rycerz to tytuł, który zdobywa się dzięki odwadze oraz, muszę to
przyznać, odrobinie pieniędzy. Otóż tak się składa, że posiadam obie te rzeczy w wielkiej obfitości.
Udaję się więc tam, gdzie zechcę i chociaż walczyłem już z Raisami wraz z armią Imperium, szukam
przede wszystkim chwalebnych misji, dzięki którym powstają legendy.
Camille popatrzyła na niego zaskoczona.
-
Przecież pan nas nie zna!
-
To prawda, ale misja jest misją. Poza tym - ciągnął -mam wobec was dług wdzięczności.
-Dług?
-
Tak, dziś po południu wykazaliście się niezwykłą delikatnością. Tak naprawdę nie zabiłem
tego Ts'żercy, nawet jeżeli moje razy zmusiły go do ucieczki. Pominęliście ten szczegół milczeniem,
dzięki czemu uniknąłem spalenia się ze wstydu.
-
Nie sądzi pan, że to dość znaczący szczegół? - zakpił Salim.
-
Wcale nie. Ukatrupiłem w swoim życiu licznych Ts'żer-ców. Jeden mniej nie robi różnicy.
Camille przewróciła oczami i przestała interesować się rozmową. Myśli zaprzątnięte miała tym, czego
niedawno się dowiedziała i irytowała ją fanfaronada Bjorna.
Salim natomiast dał się wciągnąć w grę, w której jego kpiarska natura znajdowała wspaniałe pole do
popisu.
-
Sądziłem, że bardzo trudno jest zabić Ts'żercę.
-
Owszem - potwierdził rycerz. - Masz z pewnością przed sobą jedynego człowieka w
Gwendalavirze, który pokonał aż tylu i przeżył.
-
I nie pamiętał pan, że ich krew jest zielona?
-
Ich krew jest czerwona! Twoja przyjaciółka się myli i jestem gotowy wyzwać na pojedynek
każdego mężczyznę, który twierdzi inaczej.
Salim właśnie zamierzał odpowiedzieć, gdy za nimi rozległ się spokojny głos.
-
Jesteś kłamcą. Krew Ts'żerców jest zielona.
Bjorn zerwał się na równe nogi. Salim odwrócił się.
-
Edwin!
Camille podskoczyła. Ich przewodnik siedział przy jednym z pobliskich stołów, rozparty wygodnie na
krześle. Widząc, jak zareagowali, Edwin uśmiechnął się lekko.
-
Powiedziałem, że was odnajdę. JA nigdy nie kłamię.
Wymówił ostatnie zdanie, patrząc Bjornowi prosto
w oczy.
Twarz rycerza stała się szkarłatna.
-
Na krew Skrzepłych! - krzyknął. - Kimkolwiek jesteś, dam ci nauczkę!
Bjorn wydał dziki okrzyk i rzucił się na Edwina.
Rycerz był z piętnaście centymetrów wyższy i ważył dobrych trzydzieści kilogramów więcej. Był
wściekły i stał, w przeciwieństwie do swego przeciwnika, który nadal siedział i wydawał się
zaskoczony rozwojem wypadków.
Sprawa została załatwiona szybko.
Edwin uniknął ataku Bjorna, usuwając się zwinnie na bok, po czym wstał. Jakby w figurze tanecznej,
niemal delikatnym ruchem uniósł lewe ramię rycerza i wymierzył mu dwa silne atemi* w żebra.
Bjorn otworzył usta jak do krzyku, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jego twarz ze szkarłatnej
zrobiła się karmazynowa. Mężczyzna zamachał przez sekundę ramionami i runął jak długi.
Edwin pokręcił z niesmakiem głową.
-
W dodatku słabeusz!
Camille i Salim siedzieli bez ruchu.
-
Pan go chyba nie...? - zapytał cicho chłopak.
-
Nie - zapewnił go Edwin. - Zaraz odzyska oddech. Patrz.
Bjorn wydał chrapliwy jęk i usiadł z trudem, trzymając się ostrożnie za żebra. Edwin wyciągnął do
niego pomocną dłoń, którą rycerz przyjął.
-
Do licha - stęknął Bjorn, wstając. - Mam wrażenie, że zderzyłem się z nosorożcem. Co z
ciebie za diabeł?
Camille uśmiechnęła się. Lubiła Bjorna, jednakże za swoje zarozumialstwo zasługiwał na nauczkę,
która go spotkała.
-
Nazywa się Edwin Til' Illan - oznajmiła. - Jeżeli jest tutaj dziś wieczorem, to znaczy, że zabił
dwóch Ts'żerców. I w jego przypadku to prawda.
* W japońskich sztukach walki, np. w karate, atemi oznaczają ciosy ręką i nogą.
-
Dwóch Ts'zerców... - zaczął Bjorn, po czym nagle zamilkł i zbladł. - Til' Illan... - powtórzył,
wymawiając powoli te słowa. - Jest pan...?
Kiedy Edwin przytaknął w milczeniu, Bjorn zasłonił dłońmi twarz.
-
Zdecydowanie popełniam dzisiaj same gafy. Muszę nabrać tchu. Edwin Til' Illan... To
niemożliwe!
Camille i Salim patrzyli na rycerza zdziwieni. Owszem, Edwin mógł zaimponować, a Bjorn dostał
sporą nauczkę, ale mimo wszystko ich zdaniem trochę jednak przesadzał. Zrozumieli z opóźnieniem,
kiedy rycerz dodał:
-
Edwin Til' Illan, Generał Alaviriańskiej Armii, Dowódca Czarnej Legii, zwycięzca dziesięciu
turniejów... Proszę o wybaczenie, jestem skończonym osłem.
-
Raczej jęczącym osłem... - szepnął Salim„do Camille, a ona parsknęła śmiechem.
-
W porządku - powiedział Edwin do Bjorna. - Postaraj się mniej mówić, a więcej działać,
będziesz mógł się tylko poprawić. Teraz chciałbym porozmawiać z tą dwójką młodych ludzi. Czy
możesz nas zostawić samych?
Rycerz posłał Camille uśmiech zakłopotania i odszedł w głąb sali.
-
Postąpił pan z nim dość ostro - zauważyła.
-
Tak uważasz? - odparł ze zdumieniem Edwin.
-
Wcale nie! - wtrącił się Salim. - To całkiem słuszne, żeby kłamcom wymasować nieco żebra.
Oberżysta, który w czasie trwania kłótni skrzętnie unikał spoglądania w ich stronę, podszedł do ich
stołu z tacą zastawioną parującym gulaszem.
-To gwizdacz? - zapytał Salim, który zaczynał cenić miejscowe pożywienie.
-
Tak - potwierdził Edwin - i z pewnością lepszy niż ten, którego dałem wam spróbować
wczoraj.
Kiedy podawano do stołu, generał usiadł i spojrzał Camille prosto w oczy.
-
Opowiedz mi, co robiliście, odkąd rozstaliśmy się dziś rano.
Westchnęła.
-
Zaczynam mieć dość opowiadania wszystkiego, co robię.
Edwin nie spuścił z niej swych szarych oczu.
Więc Camille opowiedziała.
Moc była mroźna, ale to nie zimno nie pozwalało Camille zasnąć.
Leżąc na wozie, wpatrywała się w bezchmurne niebo, na którym lśniły miriady gwiazd. Tak naprawdę
nie zwracała jednak uwagi na ich piękny blask. Rozmyślała o tym, jak zmieniło się jej życie.
Przybyła do innego świata, odkryła tożsamość swych rodziców, starła się z siłami zła, dowiedziała się,
że posiada wyjątkowy dar... Wszystko to poprzesuwało jej punkty orientacyjne i trudno było dojść do
ładu z plątaniną uczuć, które gmatwały się w jej duszy. Potrzebowałaby chwili wytchnienia, żeby
uporządkować myśli, ale nie było na to czasu, zdarzenia toczyły się szybko dalej.
Edwin wziął sprawy w swoje ręce. Wysłał oboje młodych ludzi spać, uprzedzając ich, że będą
prawdopodobnie musieli wstać w nocy. Przed udaniem się na piętro Camille widziała, jak Edwin
podchodzi do Bjorna, który nadal siedział przy stole w głębi sali.
Camille i Salimowi wydawało się, że śpią dopiero niespełna od godziny, kiedy obudził ich Edwin. Na
ulicy czekał na nich zaprzęg, którego woźnicą był Duom Nil' Erg.
Eskortowało go trzech mężczyzn na koniach bojowych. Wszyscy mieli na sobie zbroje. Camille i
Salim z ogromnym zdumieniem stwierdzili, że jednym z nich był Bjorn. Rycerz posłał im uśmiech
poprzez uchyloną zasłonę hełmu.
Dwaj pozostali jeźdźcy, Hans i Maniel, wyglądem przypominali gwardzistów strzegących bram
miasta i nawet nie spojrzeli na młodych podróżnych. Zbroje obu mężczyzn były mniej lśniące niż
zbroja Bjorna, i Salim, który zwracał uwagę na tego rodzaju szczegóły, zrozumiał, że Hans i Maniel
byli zawodowymi żołnierzami. Camille i Salim wspięli się na wóz i wygospodarowali sobie trochę
miejsca wśród leżących tam koców i bagaży. Edwin wsiadł na konia. Jako jedyny z konnych nie miał
na sobie stalowej zbroi, ale nie było wątpliwości, że to on jest dowódcą. Dał sygnał do drogi.
Wymieniono zaledwie kilka słów.
Upłynęły już dwie godziny, odkąd opuścili miasto, a nadal nie nadchodził świt.
Camille owinęła się ciaśniej kocem. Śpiący obok niej Salim jęknął. Popatrzyła na przyjaciela. Jaka
była jego rola w tej historii?
Pogodziła się już z faktem, że ten świat jest jej światem. Odczuwała to we wszystkich komórkach
ciała i nic nie trzymało jej w tamtym, który opuściła. Inaczej było w przypadku Salima. Camille czuła
się odpowiedzialna za wciągnięcie go w tę przygodę, nawet jeśli nie zrobiła tego umyślnie. Zdawała
sobie sprawę, że jest szczęśliwy, ale wciąż zastanawiała się, jak długo to potrwa. Możliwe, że Salim
nie zobaczy już nigdy matki, rodziny...
Camille podniosła się na łokciu.
Duom Nil' Erg, pogrążony w zadumie, powoził opatulony w gruby, futrzany płaszcz.
Bjorn, widząc, że Camille nie śpi, spiął konia ostrogami i podjechał bliżej.
-
A więc, młoda damo, sen ucieka z twych powiek?
-
Myślę, że to raczej ja uciekam przed snem - stwierdziła Camille.
Zapanowała chwila ciszy, następnie rycerz uśmiechnął się z zażenowaniem.
-
Na pewno uważasz, że straszny ze mnie błazen?
Camille zastanowiła się przez moment.
-Tak, trochę.
Nie miała zamiaru zranić Bjorna, niemniej wydawało jej się ważne, żeby wiedział, co naprawdę myśli.
Rycerz skrzywił się.
Hełm, który zdjął z głowy, kołysał się przy jego siodle. Mężczyzna przeczesał dłonią włosy.
-
Obawiam się, że masz rację. Zbyt często udawałem, oszukiwałem, kłamałem. Zastanawiam
się, dlaczego człowiek taki jak Edwin Til' Illan zaproponował mi, żebym mu towarzyszył, chociaż
okryłem się śmiesznością... Jak sądzisz?
Camille uśmiechnęła się. Wydawało jej się nieco dziwne, że dorosły mężczyzna wzrostu Bjorna pyta
ją o zdanie, ale nie sprawiło jej trudności udzielenie odpowiedzi na jego pytanie. Odkąd przybyła do
Gwendalaviru, miała wrażenie, że dojrzała. Może było tak jedynie dlatego, że tutaj nikt nie traktował
jej jak dziecko.
-
Nie znatn Edwina - zaczęła. - Zresztą nie sądzę, żeby można było kogoś poznać w ciągu
dwóch dni czy nawet dwóch miesięcy. Natomiast mogłabym przysiąc, że nie zrobił tego, by sprawić
panu przyjemność. To raczej do niego niepodobne.
-A więc...
-
A więc z pewnością ma swoje powody. Może nie jest pan aż tak beznadziejny, jak pan to
przed chwilą przedstawił. Edwin na pewno to zauważył.
Camille rozejrzała się. Duom wpatrywał się w dal i nie zwracał uwagi na ich rozmowę. Obaj żołnierze
jechali z tyłu. Nie było śladu Edwina.
-
Robi wypady zwiadowcze - wyjaśnił Bjorn. - Nie przestaje. W tył, w przód. Wszystkiego
pilnuje. Nie wiem, jak długo walczył z tymi dwoma Ts'żercami, o których mówiliście, nie spał, a teraz
galopuje we wszystkie strony. Na jego miejscu już padłbym trupem z wycieńczenia. Czy ten człowiek
ukuty jest ze stali?
Było tyle podziwu i zazdrości w głosie Bjorna, że Camille wybuchnęła śmiechem.
Salim obok niej poruszył się, a Duom zdawał otrząsać się z zamyślenia.
-
Próbował pan go złamać - zakpiła łagodnie. — Jednak nie przyniosło to panu szczęścia.
Rycerz pomacał się po żebrach, uśmiechając się żałośnie.
-
To prawda, że dostałem prawdziwą nauczkę. Wiesz, Camille...
-Tak?
-
Kiedy zaproponowałem ci pomoc w związku z twoją misją, mówiłem poważnie. Edwin Til'
Illan nie zmusił mnie do wyjazdu, jestem tu z własnej woli. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale odkąd cię
spotkałem, mam wrażenie, że ponownie stałem się panem swojego losu. Może wreszcie obiorę
właściwy kierunek. Sądzę, że jesteś wartościową osobą, kimś ważnym. Wiedz, że cokolwiek się
stanie, będę zawsze po twojej stronie.
-
Dziękuję - odrzekła Camille z powagą.
-
Proszę bardzo. Doceniam twoją szczerość, to rzecz cenna i rzadka. O ile ci to nie przeszkadza,
chciałbym, żebyś mówiła mi po imieniu. Byłbym naprawdę zaszczycony.
Camille miała właśnie zamiar przyjąć propozycję, gdy rozległ się przeciągły gwizd. Bjorn rozejrzał się
wokół siebie, a dwaj żołnierze zajęli miejsca po obu stronach wozu.
Zza pagórka wyłonił się jeździec na koniu, pędząc w ich kierunku. - Oto i on - szepnął Bjorn.
edwin szybko dołączył do nich. Wyglądał na strapionego.
-
Banda grabieżców na koniach, o mniej niż pięćset metrów - oznajmił spokojnym głosem. -
Zobaczyli nas. Są od nas liczniejsi, trzeba będzie walczyć. Bjorn, nie oddalaj się od wozu i broń
Camille. Za cenę twego życia.
Edwin nie podniósł głosu, ale mówił tonem nietoleru-jącym żadnego sprzeciwu. *
Zbudzony Salim zerwał się i wytrzeszczył oczy.
-A ja?
Edwin popatrzył na niego zimno.
-
Zostań w pobliżu Camille, skorzystasz z ochrony Bjorna - powiedział, po czym ponownie
zwrócił się do rycerza.
-
Broń jej za cenę własnego życia! Zrozumiałeś?
Bjorn przytaknął w milczeniu i założył hełm. Edwin mówił dalej:
-
Ruszam im na spotkanie z Hansem i Manielem. Podążajcie za nami w odległości stu metrów.
Spróbujemy przeforsować drogę. Zdaje się, że jest ich tylko dwudziestu. Gdyby jednak przedostali się
do was, wytrwajcie, a my do was dołączymy.
-Tylko dwudziestu... - szepnął Salim.
Edwin już zawrócił konia. Jechał kłusem, a za nim podążali dwaj żołnierze z włóczniami
przygotowanymi do walki.
Bjorn odpiął wiszący przy siodle topór bitewny i przełożył dłoń .przez skórzane wiązadło
przymocowane do trzonka.
-
Da pan sobie radę? - zapytał, patrząc na Duoma.
Stary analityk roześmiał się kpiąco.
-
Nie obawiaj się, młody człowieku, znajdowałem się już w o wiele bardziej nieprzyjemnych
sytuacjach. Nie przestraszy mnie kilku włóczęgów.
-
A więc naprzód! - zawołał Bjorn. - Edwin Til' Illan powiedział, żebyśmy pozostawali w
odległości stu metrów, nie chciałbym go rozczarować.
Duom trzasnął lejcami i konie w zaprzęgu ruszyły.
W tym samym momencie niebo się rozjaśniło. Bladawe światło nadchodzącego świtu uwydatniło
rzeźbę terenu. Łupieżcy zastawili zasadzkę w małym lasku, przez który prowadziła droga. Kiedy
zauważyli, że ich podstęp został odkryty i kieruje się ku nim trzech uzbrojonych mężczyzn, wśród
drzew rozległ się wściekły ryk. Edwin uniósł dłoń, towarzyszący mu żołnierze zatrzymali się za nim.
Duom także zatrzymał zaprzęg.
Nagle jeden z bandytów, pochylony na pędzącym galopem koniu, wyskoczył z lasku. Pozostali w
nieładzie ruszyli za nim. Edwin wydał okrzyk i wyciągnął szablę, po czym spiął konia ostrogami.
Hans i Maniel poszli jego śladem ze skierowanymi w przód olbrzymimi włóczniami.
Camille musiała zmrużyć oczy, żeby zorientować się, co się dzieje. Edwin, wyprostowany w
strzemionach, chłostał powietrze ostrzem szabli raz z jednej strony, raz z drugiej. Dwóch łupieżców
zwaliło się na ziemię. Do walki włączyły się włócznie żołnierzy i zrobiło się jeszcze większe
zamieszanie.
Bjorn nie mógł usiedzieć spokojnie w siodle, trawiony niemal nieodpartą chęcią rzucenia się w wir
zmagań. Salim, nie zdając sobie z tego sprawy, tak mocno ciągnął się za warkoczyki, że o mało ich nie
powyrywał. Jedynie Duom Nil' Erg pozostawał w całkowitym bezruchu.
Camille czuła się dziwnie nieobecna, oderwana od rzeczywistości. A jednak to ona pierwsza
zauwążyła dwóch mężczyzn, którzy ominąwszy pole bitwy, pędzili ku nim.
-
Bjorn! - krzyknęła.
Rycerz natychmiast zareagował. Spiął konia i wyskoczył na spotkanie dwóch napastników. Zderzenie
wpadających na siebie koni spowodowało okropny hałas. Zabójczy topór Bjorna uniósł się i opadł.
Salimowi wydawało się, że zobaczył lecący kulisty kształt wielkości piłki i z dwóch napastników
pozostał tylko jeden.
—
A z tymi co zrobimy? — jęknął.
Camille i Duom odwrócili się.
Z drugiej strony nacierało na nich czterech bandytów.
- Są moi - odezwał się analityk. - I twoi, Ewilan, o ile czujesz się na siłach...
Pod przestraszonym i powątpiewającym spojrzeniem Sa-lima Duom Nil' Erg przyłożył ręce do czoła i
przymknął oczy. Camille dostrzegła rodzący się rysunek.
Tak jak wtedy, kiedy widziała Edwina rozpalającego ognisko, zobaczyła teraz, jak Duom tworzy
kształt, który przenosi do rzeczywistości. Zarysy były ciemne, ale wyraźne, kolory naturalne, dobra
robota. Analityk usiłował zmaterializować przed czwórką napastników żywopłot o przerażających
kolcach. Prawie mu się udało, gdy jego umysł zderzył się z niewidzialnym murem. Należało jedynie
udoskonalić kilka szczegółów i rysunek stałby się rzeczywistością, jednak nagle było to niemożliwe.
Camille zrozumiała, o czym mówił analityk, tłumacząc, że Ts'żercy kontrolowali dostęp do
Wyobraźni. Nienama-calna, nieprzekraczalna granica nie pozwalała Duomowi na ukończenie rysunku.
Zatrzask!
Czterech bandytów było coraz bliżej. Bjorn nadal walczył ze swym przeciwnikiem, a koło lasku wciąż
trwał zaciekły bój.
Camille zbliżyła swe myśli do myśli Duoma bezskutecznie zmagającego się z mentalną przeszkodą.
Przejęła bez trudu dzieło analityka i pokonała zatrzask Ts'żerców, który nie był w stanie zabronić jej
dostępu do Zwojów. W ułamku sekundy ukończyła rysunek. Kolce wydłużyły się do długości ponad
dwudziestu centymetrów, żywopłot przerodził się w gęste chaszcze i wszystko naraz stało się
prawdziwe.
Galopujące konie bandytów zatrzymały się gwałtownie przed tą nieoczekiwaną przeszkodą. W
zadziwiającej harmonii jeźdźcy wylecieli w powietrze, zakreślili na niebie eleganckie parabole i
wpadli w sam środek gąszczu.
Rozległy się wrzaski.
— Hurra! - zawołał Salim na znak zwycięstwa.
Duom Nil' Erg obrzucił Camille pełnym podziwu spojrzeniem, ale ona tego nie zauważyła.
Tama w jej umyśle zerwała się i zalała ją moc.
Zrozumiała Rysunek, jakby od zawsze miała z nim do czynienia, jakby zawsze stanowił nieodłączną
część niej samej. Wszystkie jego niuanse, wszystkie tajniki, cały jego potencjał stał się dla niej
oczywisty.
Otworzyła się na dar.
Salim widział, jak Camille stanęła wyprostowana na wozie. Bjorn kończył porachunki ze swym
przeciwnikiem. Rozwścieczony Edwin, wspierany przez Hansa i Maniela, rozprawiał się z resztą
bandytów.
Grabieżcy, którzy pozostali przy życiu, nagle zrezygnowali z dalszej walki. Nie umawiając się, zrobili
w tył zwrot i rzucili się do ucieczki.
Wtedy w umyśle Camille zrodziła się burza. Najpierw olbrzymia, ale ponownie zarysowała kontury
żywiołu, zmniejszając go, aż osiągnęła pożądane rozmiary, równocześnie zachowując jego moc.
Uciekinierzy sądzili, że umkną cało. Ich konie były szybkie, a potworny wojownik, który
wyeliminował tylu z ich towarzyszy, nie podążał za nimi.
Niespodziewanie jednak przejrzyste niebo świtu pociemniało. Czarne chmury, skłębione i groźne,
zebrały się nad głowami bandytów, chociaż zaledwie dziesięć metrów dalej świeciło wschodzące
słońce. Rozpętało się prawdziwe piekło. Na łotrów spadły strugi deszczu. W ciągu kilku sekund
ziemia przeistoczyła się w bagno, w którym grzęzły spłoszone konie. Ludzie i zwierzęta runęli na
ziemię, tworząc koszmarną plątaninę. Po chwili, równie nagle jak się pojawiła, burza znikła.
Opływający błotem bandyci z trudem wstawali i oddalali się z mozołem. Nikt nie zwracał już na nich
uwagi. Oczy wszystkich zwrócone były na Camille.
Dziewczyna nadal stała na wozie z ramionami wzniesionymi do nieba. Pierwsze promienie słońca
padły na jej włosy, barwiąc je złotem.
Zachwycona Camille wybuchła nieopanowanym śmiechem.
Odnalezione dziedzictwo wypełniło w niej skrywaną pustkę.
Cała promieniała radością.
N a prośbę Edwina Duom Nil' Erg ominął wozem w miejsce starcia. Salim wstał, żeby zobaczyć ciała
bandytów, ale generał fuknął na niego:
- Siadaj! Będziesz miał jeszcze dość okazji, żeby patrzeć na krew i trupy. Tymczasem zdecydowałem,
że jesteś na to za młody. Zrozumiałeś?
Salim usłuchał bez sprzeciwu, co wywołało lekki uśmiech na twarzy Camille.
Edwin był jedną z nielicznych dorosłych osób zdolnych zaimponować jej przyjacielowi, wyjątkowo
uczulonemu na rozkazy i na ludzi chcących je wydawać. Skłonienie go jednym zdaniem, żeby usiadł i
zamilkł, było niezwykłym osiągnięciem.
Camille pławiła się w euforycznym znużeniu. Nadal wstrząśnięta tym, czego doświadczyła, miała
wrażenie, że jej zmysły pulsują jak olbrzymie serce. Raz wydawało jej się, że mogłaby narysować na
nowo cały świat, a sekundę później ponownie czuła się więźniem ciasnych granic swego umysłu.
Równocześnie z darem na powierzchnię pamięci Camille wypłynęły okruchy jej przeszłości. Nie
chodziło o jakieś dokładne wspomnienia, jedynie o ulotne przebłyski. Nie próbowała ich zatrzymać.
Zdawała sobie sprawę, że to by się jej nie udało. Pozwalała im po prostu spokojnie odnaleźć właściwe
miejsca.
Zaczęła czuć ogromne zmęczenie, które jakby odcinało ją od reszty świata. Odnosiła wrażenie, że
staje się coraz lżejsza i z każdą sekundą oddalała się bardziej od rzeczywistości.
Położyła się na wozie pomiędzy torbami.
Bjorn pospieszył do niej, ale analityk zatrzymał go stanowczym gestem.
-
Nie! Nic jej nie jest. Niech nikt się nią nie zajmuje, niech nikt się do niej nie odzywa. Ewilan
potrzebuje po prostu odpoczynku. Ruszajmy w dalszą drogę.
Z rozkazu Edwina żołnierze przenieśli ciała bandytów i ułożyli je przy drodze.
-
Nie pogrzebiemy ich? - zapytał Bjorn.
Edwin obrzucił rycerza twardym spojrzeniem.
-
Zrób to, jeżeli masz czas do stracenia. Ja wypełniam misję, jadę dalej.
Rycerz zaczerwienił się, ale nic nie odpowiedział.
Wóz wjechał ponownie na drogę, a Edwin podjął od nowa pracę niestrudzonego zwiadowcy. Salim
denerwował się, siedząc przy przyjaciółce.
Od czasu do czasu mistrz Duom odwracał się do niego i rzucał surowe spojrzenie, nakazując mu
milczenie. Salim zadowalał się więc obserwowaniem Camille i to, co widział, niepokoiło go.
Dziewczyna zdawała się po trochu zagłębiać w dziwnym stanie, oczy miała zamglone, była zupełnie
nieruchoma.
Po raz kolejny Salim pochylił się nad nią. Starzec otworzył usta, żeby go upomnieć, ale chłopak
machnął do niego uspokajająco ręką. Zdawał sobie sprawę, że doświadczony analityk wiedział, co
mówi, i nie miał zamiaru lekceważyć jego zaleceń.
Przyjrzał się uważnie Camille, jak nigdy do tej pory nie miał okazji tego zrobić. Ze zdziwieniem
zauważył, że jej włosy, o których zawsze myślał, że są kasztanowe, były bardziej złote niż brązowe.
Lśniące loki spadały po obu stronach twarzy dziewczyny, uwydatniając opaleniznę. Camille miała
wysokie, ładnie zarysowane kości policzkowe, długie rzęsy i ogromne, intensywnie fiołkowe oczy. a
Nagle wydała chrapliwy jęk i Salim zerwał się na równe nogi. Przeskoczył przez oparcie ławki
woźnicy i złapał Duoma za ramię.
-
Ona źle się czuje, słyszy mnie pan? Niech pan coś zrobi.
Analityk burknął niezadowolony, po czym złagodniał.
-
Wszystko jest w porządku, nie martw się.
-
Ale ona się nie rusza. Wygląda, jakby była w śpiączce.
Analityk odwrócił się i rzucił okiem na Camille.
-
Zapewniam cię, że wszystko jest w porządku, zaufaj mi.
-Ale...
-
Posłuchaj, chłopcze, nawet jeżeli wydaje ci się to dziwne, postaraj się zrozumieć. W ciągu
ostatnich piętnastu stuleci nie było więcej niż dziesięciu rysowników zdolnych dorównać wyczynowi
Ewilan...
-
Nie obchodzi mnie to! - uciął Salim. - Ona jest chora, niech pan coś zrobi!
-
Na krew Skrzepłych, posłuchaj mnie! - zdenerwował się Duom. — Rysowanie jest męczące.
Zawsze! Pierwszy prawdziwy rysunek to ogromny wysiłek emocjonalny. Zawsze! Im rysownik jest
młodszy, tym łatwiej ulega wycieńczeniu. Zawsze! A im rysunek jest bardziej złożony, tym bardziej
wyczerpuje.
-
Zawsze! - rzucił Salim. - Wystarczy, zrozumiałem.
-
To dobrze, już zaczynałem się obawiać, że Ewilan wybrała sobie osła na przyjaciela - zakpił
analityk.
Salim uśmiechnął się, ale tak naprawdę nie było mu do śmiechu.
-
Jest pan pewien, że nic nie możemy dla niej zrobić?
Duom zastanowił się przez chwilę.
-
Owszem, w pewien sposób możesz jej pomóc.
-Jak?
-
Siedząc cicho.
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy Edwin zarządził postój. Kończyli właśnie pokonywać
łańcuch niskich wzgórz o ubogiej roślinności. Było ciepło i na miejsce odpoczynku ich przewodnik
wybrał plażę nad jeziorem w cieniu skalnej zapory.
Camille nadal się nie poruszyła.
Hans i Maniel wzięli swoje racje, zajęli pozycje na obrzeżach obozu i kolejno przeciągle zagwizdali.
Wtedy Edwin rozluźnił się i podszedł do Duoma.
-
Żałuję, że nie mam moich alarmów - powiedział. -Spaliły się, kiedy walczyłem z Ts'żercami i
obawiam się, że nigdy już nie znajdę podobnych. Jak się miewa Camille?
-
Dobrze - stwierdził Duom. — Zaczyna reagować na dźwięki. Myślę, że w ciągu godziny
wyjdzie z transu.
-
Podróż nie była zbyt uciążliwa?
-
Jestem trochę zastały z braku ruchu, ale jakoś to będzie. Najtrudniej było mi powstrzymać
tego zucha od skakania we wszystkie strony i zmusić go, żeby siedział eicho.
Edwin uśmiechnął się i udał, że daje Salimowi kuksańca.
-
Co byś powiedział na kąpiel? Woda na pewno jest ciepła.
-
Świetnie! — rzucił chłopak. Zeskoczył na ziemię, wykonał piruet połączony z saltem w przód,
po czym odwrócił się do Bjorna.
-
Idzie pan?
Rycerz zerknął na Edwina, który skinął głową.
-
Chętnie. Prawie ugotowałem się w tej zbroi.
Dwaj mężczyźni i chłopak poszli nad brzeg jeziora. Woda była przejrzysta, niezbyt głęboka, a dno
pokryte niemal białym piaskiem.
Wzdychając z ulgą, Bjorn pozbył się różnych części swego pancerza, prosząc czasami o pomoc
Salima, który chętnie jej udzielał. Następnie rycerz zdjął tunikę oraz spodnie i został jedynie w
kalesonach.
Bjorn był prawdziwym olbrzymem, zbudowanym jak szafa dębowa. Salim uśmiechnął się, widząc
jego mocno zaokrąglony brzuch.
-
Z czego się śmiejesz, mikrusie? — zagrzmiał Bjorn.
-
Z niczego, wielmożny panie - odparł Salim. - Podziwiam pana mięśnie. Zwłaszcza ten -
zakpił, klepiąc go po brzuchu.
-
W moim ś\yiecie nazywa się go mięśniem piwnym.
Bjorn zmarszczył brwi.
-
Piwnym? Dlaczego?
-
Ponieważ właśnie od piwa rośnie podobne brzuszysko!
-
odparł Salim, wybuchając śmiechem.
Nie docenił szybkości rycerza. W następnej sekundzie został zakleszczony w jego wielkich jak bochny
chleba dłoniach, które oderwały go od podłoża. Salim wydał okrzyk przestrachu, na wpół udawany, na
wpół szczery.
-
Edwinie Til' Illanie - zapytał Bjorn - jaką terapię zaleca pan w celu nauczenia młodego
impertynenta dobrych manier?
Edwin rzucił okiem na olbrzyma, który w uniesionych ramionach trzymał nad głową Salima.
-
Kąpiel - odpowiedział lakonicznie.
-
Nie!!! - wrzasnął Salim.
Ale już szybował w powietrzu.
Spadł pośrodku jeziora, rozbryzgując wodę i wypłynął na powierzchnię, kaszląc i wyrzucając z siebie
obelgi.
Bjorn rzucił się na niego i Salim poczuł, że znowu unosi się w powietrze.
-
Przepraszam, Bjorn, przepraszam! - krzyknął.
Rycerz odwrócił się do Edwina, który właśnie wchodził do wody.
-
Sądzę, że nicpoń zrozumiał!
W przeciwieństwie do Bjorna Edwin Til' Illan nie miał grama tłuszczu. Same mięśnie i ścięgna.
Długa, biała szrama biegła przez jego tors o skórze tak opalonej, że była prawie równie ciemna jak
skóra Salima. Dwie świeższe blizny nie były do końca zagojone, jedna na prawym ramieniu, druga na
udzie.
-
Czy to z ostatniego starcia? - Salim zapytał szeptem Bjorna.
-
Nie sądzę - mruknął rycerz. - Z tego, co mówią, Edwin Til' Illan sam jeden byłby zdolny
pozbyć się tych bandytów i to uzbrojony wyłącznie w scyzoryk. Moim zdaniem to raczej ślady
wczorajszego spotkania z Ts'żer-cami.
-
A ty walczyłeś już z Ts'żercą?
Przejście na ty odbyło się naturalnie i Bjorn nie zareagował.
Zanim odpowiedział, wziął głęboki oddech:
-
Raz. Jeden jedyny. Wtedy, kiedy spotkałem Camille. Usłyszałem, że widziano jakiegoś
Ts'żercę na skraju Lasu Barai'1. Zamarzyłem o sławie, którą się okryję, jeżeli uda mi się go zabić i
wyruszyłem go szukać. -I?
-
I znalazłem. Niestety. Szybko zrozumiałem, że nie mam cienia szansy. Wierz mi, tego dnia
zajrzałem śmierci w oczy. Pojawienie się Camille odwróciło jednak uwagę jaszczura do tego stopnia,
że zostawił mnie w krzakach jeżyn, w które mnie wcześniej wrzucił, i zapomniał o mnie. W innym
razie pociąłby mnie na kawałki i nie byłoby mnie dzisiaj tutaj, żeby opowiedzieć ci tę historię. -
Rycerz uśmiechnął się smutno. Nie jest łatwo być bohaterem... Zwłaszcza gdy są tacy ludzie jak on.
Bjorn wskazał palcem Edwina, który zbliżał się do nich, płynąc powoli.
-
Nazwałeś go zwycięzcą dziesięciu turniejów, co to znaczy? - zapytał Salim.
-
To zawody, w których co roku współzawodniczą ze sobą najlepsi bojownicy Gwendalaviru.
Podzielone są na dziesięć konkurencji, a każda rozgrywana jest za pomocą innej broni: szabli, topora,
łuku, włóczni, aż do ostatniej, w której walka odbywa się wręcz. Stawiają się tam mistrzowie
Imperium, usiłując wygrać konkurencję, w której się specjalizują. Edwin Til' Illan brał udział w
turnieju raz... I wygrał wszystkie konkurencje!
-
A Czarna Legia?
-
To doborowe wojsko Imperium. Edwin dowodzi nim, kiedy nie wypełnia jakiejś osobistej
misji dla Cesarza.
W umyśle Salima zaświtał pewien pomysł.
-
A gdybyśmy obaj wzięli się za niego?
-
Za kogo? Za Edwina Til' Illana?
-Tak.
-Nie?
-
Mówię ci, że tak!
Bjorn zamknął oczy, otworzył je i wybuchnął śmiechem.
-
Próbujemy?
-
Próbujemy!
Wrzeszcząc, Salim i Bjorn rzucili się na Edwina, który patrzył na nich zaskoczony. Pod ciężarem
olbrzymiego Bjorna i z Salimem uczepionym nóg jak ośmiornica Edwin momentalnie znalazł się pod
wodą. Wypłynął na powierzchnię, kaszląc i śmiejąc się.
Salim i Bjorn wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym ponownie ruszyli do ataku. Bitwa
trwała dobre dziesięć minut.
W końcu wszyscy trzej wycieńczeni wygrámolili się na brzeg, gdzie położyli się, żeby wyrównać
oddechy.
-
Kiedy przejdzie wam już ochota na udawanie dzieci, przyjdźcie coś zjeść! My jesteśmy
głodni!
Salim odwrócił się.
Duom Nil' Erg, udając zagniewanego, wymyślał im z wozu, a obok niego Camille machała do Salima
energicznie.
Chłopak zerwał się z miejsca i pospieszył do przyjaciółki.
Camille zachowała niejasne wspomnienie z poranlca spędzonego na wozie i nie miała ochoty o tym
rozmawiać. Mistrz Duom poparł ją i nikt nie odważył się mu sprzeciwić.
Wędrowcy zjedli posiłek złożony z chleba z ziołami, który Salimowi i Camille zaczynał smakować, z
suszonego mięsa gwizdacza oraz z sera. Kiedy skończyli, Edwin wstał.
- Chodź - powiedział do Bjorna. - Zastąpimy Hansa i Maniela. Damy im pół godziny odpoczynku,
następnie wyruszamy w dalszą drogę.
Dwaj żołnierze nie starali się nawiązać rozmowy. Najpierw powoli spryskali się chłodną wodą, po
czym wyciągnęli się w cieniu skały, w pewnej odległości od pozostałych osób, dając im w ten sposób
do zrozumienia, że wolą mieć spokój.
Salim często spoglądał na Camille i bez przerwy wypytywał ją, czy dobrze się czuje. Dziewczyna,
zirytowana tym nadmiarem troski, ofuknęła go.
-
Salim, aktualnie tylko ty mnie męczysz! Gdybyś poszedł na spacer, odpoczęłabym i daję
słowo, że zaraz poczułabym się lepiej.
Jak nigdy, chłopak się obraził.
-
Świetnie, skoro ci przeszkadzam, idę sobie!
Odchodząc, kopnął leżący na drodze kamień i jęknął
z bólu. Miał bose stopy - mocno potłukł sobie mały palec.
Camille roześmiała się, co jeszcze bardziej go rozgniewało. Poszedł nad jezioro i usiadł nad brzegiem,
ostentacyjnie odwracając się do przyjaciółki plecami. Patrzyła na niego z uśmiechem, po czym
zwróciła się do analityka.
-
Mistrzu Duom?
-
Tak, Ewilan?
-
Pewna sprawa nie daje mi spokoju. Chciałabym o niej z panem porozmawiać.
Duom Nil' Erg pokiwał zachęcająco głową.
-
Widzisz, Ewilan, jeżeli wyruszyłem w tę podróż w moim wieku, to właśnie po to, żeby pomóc
ci w miarę moich możliwości. Wszystkie pytania są więc mile widziane.
Camille zastanawiała się przez chwilę, po czym zaczęła mówić.
-
Kiedy przybyłam tutaj po raz drugi, Ts'żercy odnaleźli mnie zaledwie po kilku godzinach.
Edwin powiedział, że to mój rysunek ujawnił im, gdzie się znajdowałam.
-
To prawda, każdy rysownik, który przechodzi do Wyobraźni, może wyczuć obecność innych -
wyjaśnił Duom.
- Trzy siły, które tworzą dar, stanowią charakterystyczny znak, zwłaszcza gdy ułożone są tak jak
twoje. Kiedy tylko zaczynasz rysować, bardzo łatwo cię rozpoznać. Poza innymi zdolnościami
Ts'żercy posiadają jedną, której nie mają ludzie. Po pobycie rysownika w Wyobraźni mogą ustalić
jego pozycję w rzeczywistym świecie. To sprawia, że są szczególnie niebezpieczni.
-
Otóż to - powiedziała z naciskiem Camille. — Skoro Ts'żercy mogą określić moje położenie i
skoro jestem dla nich taka ważna, jak to możliwe, że jeszcze ich tutaj nie ma?
Analityk pogłaskał się po głowie, typowym dla siebie gestem.
-
Ts'żercy są rasą zagrożoną wyginięciem. Wyjaśniłem ci, że rozmnażają się ze znacznym
trudem. Wielu sądzi, że pozostało ich mniej niż dwudziestu.
-
Tak mało?
-
Tak, na szczęście dla nas! Wczorajsze starcie z Edwinem stanowi dla nich prawdziwą klęskę.
Ts'żercy podjęli ogromne ryzyko, chcąc cię wyeliminować, ale stracili dwóch spośród swoich. Bądź
pewna, że nie powtórzą więcej tego typu ataku.
-
To znaczy, że możemy być spokojni?
-
Raczej nie. Pozostaje im wiele innych sposobów dosięgnięcia nas. Nie dotarliśmy jeszcze do
stolicy i wątpię, by nasza dalsza podróż była tak przyjemna jak ten postój nad wodą. Chyba już
wspominałem ci o tym, że zamiast pojawić się tutaj osobiście, Ts'żercy mogą nasłać na nas hordę
zabójców, na przykład Raisów czy też bojowników Chaosu.
-:Ale przecież przemieszczamy się, więc nie mogą nas znaleźć — zaoponowała Camille.
-
Nie łudź się, Ewilan, to jedynie utrudnia im zadanie. A po burzy, którą wywołałaś dziś rano,
muszą już wiedzieć, gdzie jesteśmy.
Camille zaczerwieniła się.
-
Chce pan powiedzieć, że ich przyciągnęłam?
-
Można to tak ująć.
-
Przykro mi.
-
Nie ma powodu. To, co dzisiaj odkryłaś, jest ważniejsze od zagrożenia, które potencjalnie
możesz na nas ściągnąć.
Camille zastanowiła się przez moment.
-
A więc naprawdę odkryłam swój dar?
Analityk roześmiał się.
-
To pewne. Twoi rodzice potrafiliby narysować podobną burzę, ale nie znam nikogo innego,
kto by temu sprostał.
-
Dlaczego więc muszę szukać brata? Czy nie możemy zbudzić Skrzepłych bez niego?
Mistrz Duom skrzywił się.
-
Posiadasz niezwykły dar, to oczywiste. Nadal jednak upieram się, że jesteś zbyt młoda, żeby
używać go poprawnie.
-Ale... ta burza...
-
Czy byłabyś w stanie narysować ją ponownie?
pojawić się tutaj osobiście, Ts'żercy mogą nasłać na nas hordę zabójców, na przykład Raisów czy też
bojowników Chaosu.
-Ale przecież przemieszczamy się, więc nie mogą nas znaleźć - zaoponowała Camille.
-
Nie łudź się, Ewilan, to jedynie utrudnia im zadanie. A po burzy, którą wywołałaś dziś rano,
muszą już wiedzieć, gdzie jesteśmy.
Camille zaczerwieniła się.
-
Chce pan powiedzieć, że ich przyciągnęłam?
-
Można to tak ująć.
-
Przykro mi.
-
Nie ma powodu. To, co dzisiaj odkryłaś, jest ważniejsze od zagrożenia, które potencjalnie
możesz na nas ściągnąć.
Camille zastanowiła się przez moment.
-
A więc naprawdę odkryłam swój dar?
Analityk roześmiał się.
-
To pewne. Twoi rodzice potrafiliby narysować podobną burzę, ale nie znam nikogo innego,
kto by temu sprostał.
-
Dlaczego więc muszę szukać brata? Czy nie możemy zbudzić Skrzepłych bez niego?
Mistrz Duom skrzywił się.
-
Posiadasz niezwykły dar, to oczywiste. Nadal jednak upieram się, że jesteś zbyt młoda, żeby
używać go poprawnie.
-
Ale... ta burza...
-
Czy byłabyś w stanie narysować ją ponownie?
-
Hm... nie wiem.
-W tym właśnie problem. Całkiem możliwe, że przez kilka tygodni niczego nie narysujesz. Następnie
znowu stworzysz wyjątkowy rysunek i znowu zapomnisz, jak to zrobiłaś. Potrzeba czasu, żeby
zapanować nad swoim darem, dużo czasu. Zbudzenie Skrzepłych jest dla Imperium sprawą
zasadniczą. Dzięki tobie wiemy, gdzie są uwięzieni, ale nie możemy ryzykować porażki. Będziemy
mieć prawo tylko do jednej próby!
-
Rozumiem - powiedziała Camille. - Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, wyruszę po mojego
brata i wrócę razem z nim.
Starzec popatrzył na nią smutno.
-
Nie, Ewilan. Jeżeli na nieszczęście poniesiemy klęskę, będziesz naszą ostatnią szansą obrony
przed Chaosem. Wyślesz tutaj swojego brata, ale sama zostaniesz w tamtym świecie.
Camille stanęła wyprostowana przed mistrzem Duomem.
-
Nie ma mowy!
Analityk chwycił ją za rękę i delikatnie pociągnął, skłaniając, żeby przy nim usiadła. Pozwoliła na to z
wahaniem.
-
Zastanów się przez chwilę i sama zrozumiesz, że nie masz wyboru. Stawka jest zbyt wielka,
żebyś słuchała głosu serca. Wierz mi.
Camille wyrwała się gwałtownie.
-Tutaj jestem u siebie! Tam nie mam nic ani nikogo! Ludzie, którzy nazywają się moimi rodzicami,
większym uczuciem darzą swój perski dywan. Moje miejsce jest tutaj, czuję to w głębi serca, w
głowie, we wszystkich komórkach ciała!
Camille mówiła głośno, a słowa, które wypowiadała, rzucały nowe światło na jej przeżycia. Zdała
sobie sprawę, że to, co mówi, jest odzwierciedleniem jej najszczerszych myśli i ciężar
niesprawiedliwości jeszcze bardziej ją przytłoczył. W końcu odwróciła się. Jej oczy napełniły się
łzami, a nie chciała, żeby mistrz Duom to zobaczył. Ruszyła wściekłym krokiem nad brzeg jeziora i
usiadła obok Salima.
Analityk patrzył na dwoje młodych ludzi, uśmiechając się gorzko. Ewilan przypominała mu jej matkę,
Elidę. Myśl, że miałby stracić ją teraz, kiedy zaledwie ją odnalazł, napełniała go smutkiem. Jednakże
nie miał wyboru. Wiedział o tym, tak jak wiedział, że Camille w końcu pogodzi się z sytuacją.
Wydał z siebie ciężkie westchnienie i przeciągnął stare kości.
W tym momencie wrócili Edwin i Bjorn. Obaj popatrzyli na Camille i Salima siedzących tyłem nad
brzegiem wody i Edwin spojrzał pytająco na Duoma.
-
Chciała wiedzieć, co będzie dalej, więc ją poinformowałem.
-
I co?
Analityk rzucił okiem na Bjorna, potem spojrzał pytająco na Edwina.
-
Mogę odejść, jeżeli chcecie — odezwał się Bjorn. -Jednak będzie uczciwiej, jeżeli uprzedzę
was, że wiem już wiele rzeczy.
-
Co takiego na przykład? - surowym głosem zapytał Edwin.
-
Wiem, że ci młodzi ludzie nie są stąd. Chyba mogę wysunąć hipotezę, że przybyli z drugiego
świata, który znajduje się, nie wiem dokładnie gdzie, i o którym mówi się w dobrze poinformowanych
kołach.
Edwin ponownie spojrzał na Duoma, który wzruszył ramionami, po czym zwrócił się do Bjorna.
-
Kto ci o tym powiedział?
-
Nietrudno było to zgadnąć. Camille pojawiła się nie wiadomo skąd w środku lasu, w chwili,
gdy jeden z Ts'żerców miał właśnie zamiar mnie wypatroszyć. Na jej widok jaszczur przestał się mną
interesować, co przy okazji uratowało mi życie. Następnie Camille zniknęła, równie niespodziewanie
jak się pojawiła. Jesteście też wy. Dwóch najważniejszych ludzi w Imperium, którzy rzucają wszystko,
żeby towarzyszyć tym dzieciakom. Są ich ubrania, rysunek stworzony przez Camille dziś rano, drobne
spostrzeżenia, które regularnie im się wymykają. Przed kąpielą Salim powiedział coś, co zaczynało się
od: „W moim świecie...". Zatem wiem dużo rzeczy. Mogę udawać, że o nich nie wiem, ale nie mogę
zapomnieć tego, co zgadłem. Wydawało mi się, że powinien wam o tym powiedzieć.
Edwin bez słowa zmierzył Bjorna wzrokiem, po czym odrzekł spokojnie:
-
Czy jesteś świadom, że ryzykujesz życie, ocierając się o sekrety Imperium?
Bjorn uśmiechnął się gorzko.
-
Jestem tego świadom, ale sądzę, że jeżeli zaproponował mi pan udział w tej wyprawie, to
znaczy, że mi pan ufa.
Edwin roześmiał się sucho.
-
Nie można zaprzeczyć, że masz tupet. Ale masz też rację. Myślę, że można ci zaufać. Ewilan z
pewnością jest ostatnią szansą Imperium.
-
Sytuacja jest aż tak poważna?
-
Miałeś co do tego wątpliwości? Na północy nasze siły miażdżone są przez Raisów, a na
południu Alianie odważają się zapuszczać na ziemie coraz dalej, łupiąc i niszcząc wszystko, co
znajduje się na ich drodze. Pozostaje nam tylko jedno rozwiązanie.
-
Camille?
-
Tak. Widziałeś dziś rano, do czego jest zdolna. Wszystko wskazuje na to, że ma brata, który
został w jej świecie i który jest jeszcze zdolniejszy od niej. Musi go sprowadzić, żeby zbudził
Wartowników.
-
Zbudzić Skrzepłych? Sądziłem, że to niemożliwe, że są jak martwi. Nie wiemy nawet, gdzie
się znajdują.
-
„Niemożliwe" cofnęło się o krok wraz z przybyciem tej małej.
Rycerz potarł podbródek.
-
Dlaczego więc Camille nie wyrusza od razu szukać brata?
-
Nie jest jeszcze do tego gotowa — wyjaśnił mistrz Duom.
-
A zatem?
-A zatem jedziemy do Al-Jeit, żeby umieścić ją poza zasięgiem Ts'żerców. To jedyne miejsce, w
którym będzie mogła bezpiecznie przygotować się do swojej misji.
-
Rozumiem - odparł poważnie rycerz. Następnie wskazał palcem Camille. - A teraz, co jej jest?
Starzec spojrzał na młodych ludzi nadal siedzących nad brzegiem wody.
-
Uczy się dorosłości — wyjaśnił ze smutkiem. — To boli.
Po pokonaniu wzgórz grupa podróżnych wjechała " na wietrzną wyżynę niemal pozbawioną
roślinności. Powietrze nadal było równie czyste, niebo bezchmurne, a widoczność doskonała. Edwin
nie był tym ostatnim zachwycony, ale dzięki temu nie musiał przebywać dwa razy dłuższej drogi niż
pozostali.
Jechał z jednej strony wozu, Bjorn z drugiej, a żołnierze kilka metrów z tyłu.
Camille i Salim pogodzili się nad brzegiem jeziora. Dziewczyna zdawała się też zaakceptować to, co
usłyszała od mistrza Duoma. Widząc Edwina, obserwującego uważnie okolicę, przypomniała sobie o
ostrzeżeniu analityka. Istniało duże prawdopodobieństwo, że Ts'żercy naślą na nich zabójców.
-
Kim właściwie są ci bojownicy Chaosu? - zapytała Edwina.
Skrzywił się z niesmakiem.
-
Najgorsze plemię, jakie zrodziła ziemia. Gorsze od Ts'żerców.
Salim zagwizdał z podziwem.
-To muszą być straszne potwory! Mimo najszczerszych chęci nie potrafię wyobrazić sobie czegoś
gorszego od skrzyżowania jaszczura z gigantyczną modliszką! Nawet mój nauczyciel matematyki
wygląda lepiej!
-
Nie chodzi o ich wygląd. Bojownicy Chaosu są potworami w głębi serc. Na zewnątrz zaś są
ludźmi.
Salim w milczeniu przyswajał przez chwilę tę informację.
-
Ludzie sprzymierzeńcami Ts'żerców?
-
Tak. Są wyznawcami filozofii, w myśl której należy dążyć do zniszczenia wszelkiej formy
zorganizowania. Ich ostatecznym celem jest chaos. Tak przynajmniej wynika ze skąpych informacji,
jakie zebraliśmy.
-
Po czym można ich rozpoznać?
-
Po niczym. Nie mają żadnych znaków szczególnych i w tym ich siła. Mogą bez trudu stopić
się z nami. Są podstępni, źli i niewiarygodnie przewrotni. W ich szeregach znajdują się bardzo dobrzy
rysownicy. Gdyby nie oni, być może Imperium uniknęłoby kryzysu, jaki obecnie przeżywa.
Próbowaliśmy ich ścigać, ale nigdy nie zdołaliśmy żadnego zatrzymać ani kupić informacji. Wszystko
wskazuje na to, że mają gdzieś kwaterę główną, może nawet miasto, ale nie udało nam się do tej pory
określić jego położenia.
-
Mistrz Duom twierdzi, że Ts'żercy naślą na nas Raisów albo bojowników Chaosu - zauważyła
Camille.
Edwin skrzywił się.
-
Mam nadzieję, że się myli. Z dwojga złego wolałbym jednak stawić czoła hordzie Raisów niż
zastępowi bojowników Chaosu.
Zapanowała wielce znacząca cisza.
Camille uświadomiła sobie, że wszyscy uważali Edwina za wojownika niezwyciężonego, prawie
półboga wojny. Wystarczyło znajdować się w pobliżu niego, żeby być bezpiecznym. Kiedy usłyszeli,
jak wyraża swoje obawy, ich entuzjazm mocno przygasł. Nawet Bjorn zmarszczył brwi.
Spostrzegłszy niepokój, jaki zrodziły jego słowa, generał sprecyzował z cierpkim uśmiechem:
-
Szczerze mówiąc, bojownikom również nie zależy na tym, żeby się ze mną spotkać... W
przeciwieństwie do większości z nich ja wyszedłem cało z naszych licznych starć.
Salim wypuścił z ulgą powietrze, po czym obrzucił Edwina pełnym podziwu spojrzeniem. Camille
trąciła go łokciem.
—
Musisz się na coś zdecydować, Salim. Maśz zamiar zostać cieniołazem czy specjalistą od
przerabiania potworów na papkę?
Zapadał zmierzch, kiedy dotarli do małej miejscowości usytuowanej w jednym z charakterystycznych
dla wyżyny wąwozów. Zagrody oddzielające hodowlane gwizdacze rozbrzmiewały piskami, które
Salim i Camille zaczynali dobrze rozpoznawać. Te zwierzęta niewiele większe od kóz odgrywały w
gospodarce Gwendalaviru taką rolę, jak w drugim świecie krowy i barany.
W centrum miasteczka stał szynk służący również za zajazd dla podróżnych. Przybysze weszli do
środka, a Hans i Maniel poszli odprowadzić konie do stajni.
Gospoda bardzo różniła się od Śpiącego Psa. Było w niej mroczno i atmosfera wydawała się
niepokojąca. Kiedy przekroczyli próg, większość klientów opartych łokciami o kontuar odwróciła
głowy i przyjrzała im się niezbyt przyjaźnie. Camille powstrzymała grymas obrzydzenia; ci mężczyźni
spędzali z pewnością więcej czasu na piciu niż na dbaniu o higienę osobistą. Drzwi otworzyły się,
ukazując Hansa i Maniela, i goście odwrócili wzrok. Złote gałęzie na piersiach gwardzistów były,
zdaje się, dobrze znane...
Oberżysta przyniósł przybyszom posiłki. Jedzenie było smaczne, a kiedy mężczyźni pijący przy
bufecie wyszli, atmosfera stała się przyjemniejsza. Gospodarz rozluźnił się i podszedł do gości ze starą
butelką w dłoni.
-
Spróbujcie, panowie, mojej wody życia - zaproponował. - Dwudziestoletnia, wyborna.
Bjorn podsunął kieliszek, a inni mężczyźni z pewnym wahaniem poszli jego śladem. Salim też chciał
podstawić kieliszek, ale Edwin wyperswadował mu to jednym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi.
-
Doskonała! - ocenił Bjorn, mlaskając językiem.
Oberżysta ucieszył się z pochwały.
-
Sam ją sporządzam - wyjaśnił. - A przynajmniej sporządzałem, zanim sytuacja Imperium się
nie zepsuła.
Spojrzał przepraszająco na dwóch żołnierzy.
-
Nie żebym pozwalał sobie krytykować naszego Cesarza. Każdy wie, że robi wszystko, co w
jego mocy, żeby pomimo wojny rządzić jak najlepiej. Wściekam się z powodu tych sępów, bandytów
spod ciemnej gwiazdy, którzy wykorzystując sytuację, łupią kraj. Już nikt nie jest bezpieczny na
naszych drogach. Ludzie unikają podróży, handel kuleje. Nawet targ w Al-Vor nie jest już tak
uczęszczany jak kiedyś.
Oberżysta pochylił się i wyszeptał:
-
Ci mężczyźni, którzy byli tutaj, kiedy weszliście... Nie są stąd. Włóczą się po okolicy od kilku
dni... Nie zdziwiłoby mnie, gdybym się dowiedział, że atakują podróżnych. Uważajcie, kiedy
będziecie wyruszać w dalszą drogę.
-
Dziękujemy za ostrzeżenie — odezwał się Edwin. — Jesteśmy w stanie się obronić. Mamy
jednak zamiar spędzić noc tutaj, o ile znajdzie się dla nas miejsce.
Oberżysta uśmiechnął się zadowolony.
-
Nie ma problemu, drogi panie. Ile pokoi jest potrzebnych?
-
Wystarczą trzy.
-
Są wasze. Natychmiast je przygotuję.
Oberżysta oddalił się żwawym krokiem, zacierając dłonie. Duom Nil' Erg westchnął.
-
Czuję, że moja sakiewka mocno schudnie.
W tej samej chwili na ulicy rozległ się krzyk, który stopniowo przerodził się w bulgot. Edwin sięgnął
po szablę. Następnie dał znak Hansowi i Manielowi, którzy złapali za włócznie i skierowali się do
wyjścia.
Zanim do niego dotarli, drzwi się otworzyły. Weszła przez nie młoda kobieta z dłonią na rękojeści
długiego sztyletu przy pasie. Rozejrzała się po oberży i znajdujących się w niej nielicznych gościach,
po czym usiadła przy jednym ze stołów.
Żołnierze spojrzeli na Edwina pytająco, a on skinął głową. Dwaj mężczyźni wyszli.
Camille przyjrzała się nowo przybyłej. Kobieta miała około dwudziestu lat, matową skórę i długie,
czarne, błyszczące włosy ściągnięte do tyłu i splecione w warkocz. Nosiła ubiór z ciemnej skóry,
podobny do ubrań Edwina, który uwydatniał jej smukłą sylwetkę.
Żołnierze wrócili do sali. Hans szepnął kilka słów do Edwina. Dowódca się rozluźnił.
-
Oberżysta miał rację. Mężczyźni, którzy stali przy kontuarze, na pewno są bandytami. Jeden z
nich sądził, że ta młoda dama będzie łatwym łupem.
-
I co? — zapytał Bjorn, gotów natychmiast wstać.
-
Pomylił się.
Młoda kobieta zaczynała jeść danie, które przyniósł jej oberżysta. Zauważywszy, że koncentrowały się
na niej ich spojrzenia, podniosła głowę i przyjrzała się kolejno wszystkim. Obecność dwojga
nastolatków zdała się ją uspokoić i na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Właśnie w tym momencie
Salim głośno ziewnął. - Masz rację, czas spać - powiedział żartobliwie Edwin.
Wyruszyli o świcie, gdy słońce wschodzić. zaledwie zaczynało
Camille i Salim dzielili pokój z Duomem Nil' Ergiem. Przez całą noc mocno chrapał, co początkowo
ich śmieszyło, nie przeszkodziło jednak szybko zasnąć głębokim snem.
Podróżowali aż do południa, nie zatrzymując się. Przejechali po drodze przez trzy wsie i jedno nieco
większe miasteczko. Następnie zjechali z wyżyny i roślinność znowu stała się bardziej zielona,
bujniejsza.
Camille siedziała obok Duoma Nil' Erga i rozmawiała z nim półgłosem.
- Istnieje tyle Sztuk Rysunku, ilu jest rysowników - tłumaczył jej analityk. - To poważnie komplikuje
zadanie, gdy chce się nauczyć osobę początkującą, jak się do tego zabrać...
Z tyłu wozu Salim westchnął. Jego rola w tej przygodzie zaczynała wydawać mu się drugorzędna. Nie
śmiał przyznać otwarcie, że był zazdrosny o pozycje innych członków grupy, ale to uczucie
przyczyniało się jednak trochę do jego ponurego nastroju. Ale zazdrościć Camille? Tego nie potrafił
sobie nawet wyobrazić. Salim był przekonany, że Camille jest osobą wyjątkową. Wydawało mu się
więc naturalne, że obdarzana jest szczególną uwagą. Bjorn przysiągł, że będzie jej bronił, Edwin
właściwie nie spuszczał z oka, zaś mistrz Duom spędzał czas na rozmowach z nią. Wszystko to było
normalne, ale od trzech dni Camille zaprzątnięta była tym wszystkim, co odkrywała, i Salim zaczynał
czuć się osamotniony.
Bjorn musiał zauważyć, że chłopak jest w smętnym nastroju, bo przynaglił konia i podjechał bliżej.
Rycerz odciążył nieco swą zbroję. Jego plastron oraz hełm leżały teraz na wozie. Na podbijaną tunikę
założył kolczugę, a jego dość długie włosy powiewały na wietrze.
-Wskakuj, młodzieńcze!
-
Gdzie mam wskakiwać? - zdumiał się Salim, rozglądając się wokół siebie.
-Tutaj, gamoniu - zakpił Bjorn, wskazując siodło. — Przecież nie na drzewo!
-
Mogę?
-
Skoro ci to proponuję!
Salim krzyknął z radości. Nie czekając ani chwili dłużej, rzucił się na rycerza. Zaskoczony Bjorn o
mało nie wypadł z siodła, ale ostatecznie udało mu się odzyskać równowagę i przytrzymać
równocześnie Salima.
Koń doświadczony w ćwiczeniach wojennych nie potknął się.
-
Już zaczynam się zastanawiać, czy nie popełniłem głupstwa - mruknął Bjorn.
Salim posłał mu pełne skruchy spojrzenie, tak udawane, że rycerz wybuchnął śmiechem.
-
Postarajmy się - podjął rycerz - żebyś nie znalazł się tutaj na darpio.
Koń spięty ostrogami wyskoczył do przodu. Salim krzyknął, ale zwierzę już pędziło co sił w nogach.
Po kilku sekundach byli daleko. Bjorn zatoczył duże koło wokół jesionowego lasku, po czym wrócił
do grupy. Zachwycony Salim śmiał się w głos. Bjorn podprowadził wierzchowca do wozu i chłopak
wskoczył do środka.
-
W przyszłości zostanę rycerzem! - oświadczył Camille.
-
Mam nadzieję, że nie spotkamy po drodze kosmonauty
albo poławiacza meduz - odparła z uśmiechem.
Po południu okolica stała się bardziej dzika. Na horyzoncie nie było już widać żadnej wioski ani
gospodarstwa, nawet obwarowanego. Natrafiali natomiast na zwierzęta i Edwin, po raz kolejny
dowodząc swego kunsztu, upolował jedną strzałą, z odległości ponad stu metrów, ptaka podobnego do
karłowatego strusia, którego mistrz Duom nazwał biegaczem. Salim przy tej okazji opowiedział
Bjornowi, z którym bardzo się zaprzyjaźnił, historię jednego ze swych warkoczyków obciętego przez
strzałę Edwina, kiedy ten ratował jego i Camille przed piechurami.
Była już prawie noc, gdy nieopodal lasu zobaczyli małe ognisko palące się jasnym płomieniem oraz
konia przywiązanego do pobliskiego drzewa.
Nie było widać żadnego człowieka.
Duom zatrzymał zaprzęg. Edwin zsiadł z konia i z wyostrzonymi zmysłami podszedł do ogniska,
trzymając dłoń na rękojeści szabli.
-
Nie macie się czego obawiać - dobiegły wyraźne słowa ze skraju lasu.
Ostrze szabli Edwina wysunęło się z pochwy z groźnym świstem i mężczyzna przybrał pozycję
bojową.
Nieznajoma zbliżyła się z rozłożonymi rękami. Camille rozpoznała młodą kobietę, którą widzieli
wczoraj w oberży.
-
Co pani tutaj robi? - zapytał Edwin, odkładając szablę na miejsce.
-
Mogłabym zapytać o to samo, ale ponieważ jestem dyskretna i mam zasady, wolę
zaproponować wam, żebyście skorzystali z mojego ogniska do przygotowania posiłku.
Słowa zostały wypowiedziane spokojnym głosem, zabarwionym lekko kpiną. Camille uznała, że ta
młoda kobieta jej się podoba.
Edwin musiał dojść do wniosku, że nie jest niebezpieczna, gdyż poprawił się:
-
Przykro mi, jeżeli wydałem się pani nietaktowny. Przyjmiemy pani propozycję, o ile zgodzi
się pani dzielić z nami posiłek.
-
Chętnie - odparła młoda kobieta. - Z przyjemnością do was dołączę. Lubię podróżować sama,
ale muszę przyznać, że czasem trochę się nudzę.
Na znak Edwina Hans i Maniel także zsiedli z koni i zajęli się rozbijaniem obozowiska. Bjorn im
pomagał, a Duom podszedł do młodej kobiety.
-
Miło mi - odezwał się ceremonialnym tonem. — Nazywam się Duom Nil' Erg.
-
Mnie także miło, że się tak wyrażę, jestem Ellana Caldin.
Analityk zamierzał przedstawić swych towarzyszy podróży, gdy Edwin wszedł mu w słowo.
-
Nazywam się Edwin, a to Camille i Salim.
Młoda kobieta popatrzyła na dwójkę nastolatków z odrobiną zdziwienia.
-
Nie boicie się podróżować tak daleko w tych niepewnych czasach? - zapytała zdumiona.
-
Mogłabym zapytać o to samo - odparła Camille - ale ponieważ jestem dyskretna i mam
zasady, wolę zapytać, czy lubi pani dobrze wypieczone mięso biegacza.
Ellana uśmiechnęła się, ukazując białe zęby.
-
Od dawna nikt w tak piękny sposób nie utarł mi nosa - powiedziała z uznaniem.
Niedługo potem siedzieli wokół ogniska, jedząc z apetytem upieczone, soczyste mięso. Maniel jako
pierwszy objął wartę i stał z włócznią w ręku, trzymając się z dala od kręgu światła rzucanego przez
płomienie.
Ellana okazała się rozmowną i dowcipną współbiesiad-niczką. Znała dziesiątki opowieści i miała
prawdziwy talent narracyjny. Kiedy opowiedziała trzecią historię z kolei, zwróciła się do Camille.
-
A ty, młoda damo, uzbrojona w niezwykły dar wymowy, nie opowiedziałabyś nam czegoś?
Camille pochwyciła zaniepokojone spojrzenie Edwina. Uśmiechnęła się do niego uspokajająco.
-
Obawiam się, że nie potrafię dobrze opowiadać. Ale mój przyjaciel Salim z pewnością będzie
umiał was rozerwać, a może nawet zrobić duże wrażenie.
Wszyscy spojrzeli na Salima, który wstał, nie każąc się dłużej prosić. Chłopak włożył rękę do
kieszeni, wyjął z niej kolorowe piłki i zaczął żonglować, tłumacząc się:
-Wyszedłem trochę z wprawy, nie kpijęie sobie ze mnie.
Piłki wirowały coraz szybciej i Camille parsknęła radośnie - Salim przechodził samego siebie.
Chłopak zakończył popis przy oklaskach.
Camille zauważyła, że Ellana patrzyła na niego błyszczącym wzrokiem.
-Jestem pewna, że możesz nam zaprezentować kilka akrobacji - stwierdziła młoda kobieta.
Salim skinął głową.
Obszedł obozowisko na rękach i udało mu się podnieść stopami jedną z piłek. Następnie wstał i po
krótkim rozbiegu wykonał wspaniałe skomplikowane salto.
Ellana pogratulowała mu.
-
Brawo, Salim, wykazujesz duże zdolności. Mam nadzieję, że nadarzy się okazja, by je
wykorzystać.
Chłopak usiadł, słuchając pochwał Bjorna i Edwina. Camille wiedziała, że jest poruszony, i cieszyła
się jego szczęściem.
Wkrótce Edwin uznał, że czas iść spać. Hans przejął wartę.
-
Obudź mnie za dwie godziny — rozkazał mu Edwin.
Żołnierz skinął głową, po czym stanął koło pnia wielkiego
drzewa, dwadzieścia metrów od obozu.
Znowu zapowiadała się chłodna noc i Camille z zadowoleniem owinęła się swym poncho. Ognisko
powoli przygasało, aż został z niego tylko żar. Wkrótce jedynie blask gwiazd oświetlał obozowisko.
Panowała zupełna cisza.
Camille zamknęła oczy i powoli pogrążyła się we śnie.
Śniła.
Była na lekcji francuskiego. Siedziała sama w głębi klasy, twarzą do pani Nicolas czytającej tekst, z
którego Camille nie rozumiała ani słowa. Pani Nicolas czasami przerywała, żeby zadać pytanie, na
które Camille nie potrafiła odpowiedzieć. Mimo że nauczycielka zawsze miała pogodne usposobienie,
teraz niespodziewanie jej usta wykrzywiły się w gwałtownym ataku złości. Rysy twarzy się
zdeformowały, aż stały się nierozpoznawalne. W końcu nie była to już pani Nicolas, lecz ubrany na
czarno mężczyzna. Tęczówki jego oczu zdawały mienić się złowrogim blaskiem, a krzywy uśmiech
zniekształcał usta.
W sercu Camille wezbrała fala niepokoju. Sylwetka nieznajomego stała się wyraźniejsza. Otaczały go
ciemności i cała jego uwaga skupiała się na śpiącej dziewczynie.
Wiedziała, że znajduje się na granicy realnego świata i snu, jednakże spojrzenie mężczyzny nie
pozwalało jej się rozbudzić. Przez chwilę walczyła z koszmarem, po czym ogromnym wysiłkiem woli
rozbiła go na drobne kawałki.
Otworzyła oczy. Już nie śniła, a jednak mężczyzna nadal tutaj był - jego twarz odcinała się na tle
gwieździstego nieba tuż nad Camille. Przez ułamek sekundy błysnęło ostrze sztyletu, po czym opadło
łagodnie do gardła dziewczyny.
Camille nie mogła się poruszyć, nie była w stanie krzyknąć. Jej zesztywniałe ciało odmawiało
posłuszeństwa, jakby było pod wpływem narkotyków. Jej wysiłki sprawiły, że na twarzy napastnika
pojawił się okrutny uśmiech.
Kiedy ostrze sztyletu dotknęło szyi Camille, w głowę mężczyzny uderzyła bosa stopa. Pomimo
zaskoczenia nieznajomy zdołał uniknąć największej siły ciosu i wyprostował się sprężystym, prawie
zwierzęcym ruchem.
Camille poczuła, jak po jej szyi płynie coś ciepłego. Zdumiona, że jeszcze żyje, podniosła wzrok.
Ellana stała obok niej na ugiętych nogach i z uniesionymi rękami, w pozycji bojowej. Skoczyła w
przód, a jej stopy i ręce zawirowały przed nią jak prawdziwa, żywa broń. Mężczyzna w czerni
otrzymał cios w żołądek, drugi w kącik ust. W tej samej chwili Camille zdołała się poruszyć. Pozostali
obozowicze również ocknęli się ze snu. Edwin zerwał się z szablą w dłoni.
Nieznajomy zdał sobie sprawę, że jego plan opierający się na zaskoczeniu nie powiódł się. Przeszedł
do ataku. Ellana natychmiast straciła przewagę. Sztylet przeciwnika rozciął jej ramię i mężczyzna
zyskał czas, żeby wyciągnąć szablę, którą miał przypiętą na plecach. Ellana próbowała się wycofać.
Za późno!
Stal zalśniła w blasku gwiazd i kobieta zgięła się wpół. Szabla uniosła się do ostatecznego ciosu, w
tym momencie jednak wkroczył Edwin. Ostrze jego broni odparło uderzenie mężczyzny, który cofnął
się o krok.
- Światło! - krzyknął generał.
Camille dostrzegła niewyraźny rysunek, który starał się stworzyć nie do końca rozbudzony mistrz
Duom.
Nie bawiła się w szczegóły. Żadnych płomieni, żadnego słońca, wyłącznie światło, ostre światło, które
rozbłysło wszędzie równocześnie, oświetlając scenę jak w środku dnia.
Mężczyzna ubrany był w doskonale dopasowaną, elastyczną zbroję z czarnej skóry. Z szablą w jednej
dłoni i sztyletem w drugiej walczył po mistrzosku. Edwin z obnażonym torsem trzymał broń dwiema
rękami, odpierając coraz bardziej gwałtowne ciosy przeciwnika.
W końcu nadbiegł Bjorn ze swym ogromnym toporem bitewnym w dłoni. Stanął na obwodzie pola
walki, na próżno próbując się włączyć.
Duom z kolei pospieszył do Camille. Dziewczyna poczuła, że przyłożył kompres do jej szyi, ale nie
zwracała na niego najmniejszej uwagi. Wpatrywała się w walczących.
Szable poruszały się tak szybko, że nie można było za nimi nadążyć spojrzeniem. Dwaj mężczyźni z
niewiarygodną prędkością wykonywali natarcia i przeciwnatarcia.
Camille zaczęła powoli pojmować logikę pojedynku. Wy-machy szabli Edwina - coraz bardziej
płynne - stały się nie do odparcia. Zrozumiała, że generał, który dotychczas wypróbowywał
przeciwnika, teraz zwiększał siłę ataku. Mężczyzna w czerni ustępował z pola walki,, jego ciosy
słabły. Pierwsze trafienie, które go dosięgło, spowodowało, że sztylet wyleciał mu daleko z dłoni,
drugie rozdarło mu udo.
Znalazłszy w końcu dla siebie miejsce, Bjorn ruszył do ataku, ale szabla Edwina była już
przygotowana do ostatecznego śmiertelnego ciosu. Przez ułamek sekundy czujność nieznajomego
zmalała i po chwili z jego rozciętego gardła trysnęła krew.
Camille odwróciła wzrok. Mężczyzna w czerni upadł ciężko na ziemię i już się nie poruszył.
Chciała podejść do Ellany, ale mistrz Duom powstrzymał ją z siłą, o jaką go nie podejrzewała.
-
Zaczekaj! - nakazał.
-
Ona żyje! — krzyknął Bjorn pochylony nad młodą kobietą nadal leżącą na ziemi.
Imadło ściskające pierś Camille rozluźniło się. Otarli się o tragedię...
To Salim odkrył ciało Hansa. Żołnierz leżał martwy koło drzewa, pod którym pełnił wartę, gdzie
zaskoczył go zabójca.
Nadbiegł Maniel. Stał minutę załamany koło ciała przyjaciela. W końcu z jego ust wyrwał się
chrapliwy szloch.
Salim się zachwiał. Wydało mu się nagle, że się postarzał o dziesięć lat. Zobaczył rzeczy, o których
istnieniu wolałby się nigdy nie dowiedzieć. Część jego dzieciństwa właśnie umarła wraz z Hansem.
Mistrz Duom podsycił ogień. Nadprzyrodzona jasność, którą narysowała Camille, zgasła. Edwin
rozpiął delikatnie ubranie Ellany. Zagwizdał i Camille usłyszała, jak mruknął:
-
Cieniołaz!
Dziewczyna podeszła bliżej.
Po wewnętrznej stronie skórzanej bluzy Ellany znajdowało się mnóstwo kieszeni, a każdą wypełniał
ostry przedmiot: nóż, hak, grot czy inne ostrze.
Przez brzuch Ellany przebiegała brzydka rana.
Camille złapała ramię Bjorna.
-
Ona...?
Rycerz uśmiechnął się w zamierzeniu pocieszająco.
-
Myślę, że może z tego wyjść. Rana obficie krwawi, ale nie wygląda na głęboką.
Widząc, że Camille nie czuje się dobrze, Bjorn ujął ją za ramię i odciągnął na bok.
-
Kim był ten człowiek? - zapytała drżącym głosem, wskazując na postać leżącą bez życia na
ziemi.
Rycerz skrzywił się.
-
Bojownik Chaosu.
-
Jak nas odnalazł?
-
Nie znam się na tym tak jak Edwin Til' Illan, ale czuję w tym łapę Ts'żerców. Te przeklęte
modliszki musiały go tu przetransportować! Chyba że był jednym z tych bojowników, którzy potrafią
wykonać przejście w bok. Słyszałem, że są wśród nich doskonali rysownicy...
Dalszy nocleg w tym miejscu stał się niemożliwy.
Trzeba było wykopać grób dla Hansa. Maniel chciał to zrobić sam. Kiedy grób żołnierza był już
gotowy, wszyscy w milczeniu zebrali się wokół, a mistrz Duom wypowiedział kilka zdań na cześć
zmarłego.
Następnie Edwin i Bjorn przenieśli nadal nieprzytomną Ellanę na wóz. Z tyłu przywiązali jej konia
oraz konia Hansa.
Ze ściśniętymi sercami wyruszyli powoli w drogę.
-
Czy mamy jakąkolwiek szansę dotrzeć do Al-Jeit? — zapytała Camille znużonym głosem.
Edwin obrzucił ją dzikim spojrzeniem.
-
Ewilan, przysięgam na to, co mam najdroższego na świecie, że tam dotrzemy!
Stan Ellany był krytyczny.
Mistrz Duom powierzył lejce Salimowi i czuwał przy młodej kobiecie z tyłu wozu. Udało mu się
zatamować krwotok, ale przed południem rana zaczęła ślimaczyć.
Do wozu podjechał Edwin i przyglądał się przez chwilę jej bladej twarzy.
-
Zahaczymy o Ondianę - oznajmił. - Marzyciele nam pomogą.
-
Marzyciele? — powtórzyła Camille. &
-Tak. W twoim świecie nazwano by ich z pewnością mnichami albo kapłanami. Żyją na uboczu,
zajmują się uprawą ogrodu, hodują zwierzęta i spędzają dużo czasu na medytacji. Są także wyjątkowo
biegli w sztuce lekarskiej.
-
Czy nie lepiej byłoby zawieźć Ellanę do chirurga?
-
Od Al-Jeit dzieli nas jeszcze dziesięć dni drogi i wątpię, czy znaleźlibyśmy tam kogoś, kto
lepiej od marzycieli potrafiłby się nią zająć.
Zjechali z głównego szlaku, udając się w kierunku łańcucha dość stromych wzgórz. Gdy ich oczom
ukazała się w końcu Ondiana, słońce znajdowało się już wysoko na niebie.
Na szczycie skały wznosiła się okazała budowla. Wysokie mury zakończone blankami i małe otwory
okienne przypomniały Salimowi obrazki zamków, które tak mu się podobały w dzieciństwie.
Wspięli się po stromym szlaku prowadzącym do drewnianej bramy broniącej dostępu do budowli.
Edwin zadudnił w odrzwia. Otworzyła się klapka judasza i jakiś głos zapytał, czego chcą. Generał
wyjaśnił, z jakich powodów znaleźli się tutaj, i wkrótce brama się otworzyła.
Wóz wjechał na zalany słońcem wewnętrzny dziedziniec. Pośrodku znajdowało się źródło płynące do
kamiennego zbiornika. Mężczyzna o włosach ostrzyżonych prawie do skóry i ubrany w długą, zwykłą
burkę podszedł do Ellany i szybko ją zbadał.
Z budynku wyszło dwóch innych marzycieli z noszami. Bardzo ostrożnie położyli na nich młodą
kobietę i się oddalili. Nie padło ani jedno słowo.
Mistrz Duom zsiadł z wozu i podszedł do mężczyzny, który ich przyjął. Rozmawiał z nim przez
chwilę cichym głosem, następnie odwrócił się do towarzyszy podróży.
- Zatrzymamy się tutaj. Potrzebujemy odpoczynku. Konie też są zmęczone. Marzyciele z Ondiany
zgadzają się nas przyjąć.
Camille także wysiadła i podeszła do źródła. Za nią podążył Salim. Od dramatycznych zdarzeń z
zeszłej nocy nie zamienili ani słowa.
-
Jak się czujesz? - zapytała.
Chłopak wzruszył ramionami.
-
Chyba źle - odpowiedział w końcu. - Ale mogłoby być gorzej.
Camille ścisnęła ramię przyjaciela, po czym pochyliła się, żeby nabrać wody w dłonie i obmyć twarz.
-
Wracamy, Salim.
Chłopak spojrzał na nią ze zdumieniem.
-
Co ty opowiadasz?
-
Dobrze się nad tym zastanowiłam. Tutaj jestem u siebie i nie mam w ogóle ochoty stąd
odchodzić, ale muszę zrobić to, czego się ode mnie oczekuje. Poza tym, chciałeś przecież wracać,
prawda?
Nie odpowiedział bezpośrednio.
-
Myślałem, że nie wiesz, jak sprowadzić nas,do domu.
-
Teraz już chyba zrozumiałam. Pozostaje mi tylko spróbować.
-
A inni?
-
Wyrazili się jasno. Chcą, żebym wyruszyła szukać brata. Skoro mogę to teraz zrobić, po co
narażać ich na niepotrzebne niebezpieczeństwa, kontynuując podróż aż do Al-Jeit?
-
Sama właśnie powiedziałaś, że nie masz ochoty stąd odchodzić!
-Tak się składa, że to się nie liczy. A ty? Ucieszysz się z powrotu do domu?
Salim milczał przez chwilę. Zastanawiał się i, jak miał w zwyczaju, przeczesywał palcami
warkoczyki.
-
Nie wiem, staruszko, naprawdę nie wiem. To jednak nie ma znaczenia. Jeżeli ty wracasz, ja
też.
-
A gdybym została?
-
Zgadnij!
Camille uśmiechnęła się szeroko. Złapała Salima za ramiona i pocałowała go w policzek.
-Jesteś genialny! - zawołała. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Zakaszlał, ukrywając zmieszanie. Udał, że jest spragniony i szybko się odwrócił, żeby napić się wody
ze źródła. Camille podeszła do Edwina, który odprowadził już konie do stajni i naradzał się teraz z
Duomem Nil' Ergiem i Bjornem.
-
Wyruszam - oznajmiła Camille.
Trzej mężczyźni popatrzyli na nią zdumieni.
-
Co powiedziałaś? - zapytał w końcu analityk.
-
Powiedziałam, że wyruszam - powtórzyła. - Zabieram ze sobą Salima i wyruszam na
poszukiwanie brata.
-
Jak masz zamiar to zrobić? - zapytał Bjorn. - Nie wiesz nawet, jak on wygląda ani gdzie
mieszka. Jesteś niepełnoletnia, twoi rodzice z pewnością wszędzie cię szukają i nigdy nie pozwolą ci,
żebyś znowu opuściła dom. Nie jesteś...
-
Wystarczy! - krzyknęła Camille.
Bjorn zamilkł i patrzył na nią szeroko rozwartymi oczami.
-
Wystarczy - powtórzyła. - Nie czas już rozwodzić się nad tymi trudnościami. To są drobnostki
w porównaniu ze śmiercią Hansa i raną Ellany.
-
Czujesz się na siłach, żeby wykonać przejście w bok? -zapytał sceptycznie Duom.
Camille, zirytowana, potrząsnęła głową.
- Tak sądzę. W każdym razie muszę spróbować. Nie mogę znieść myśli, że wy wszyscy ryzykujecie
życie, czekając, aż będę gotowa. -Ale...
Edwin położył dłoń na ramieniu analityka.
-
Ona ma rację, Duomie. Jeżeli to możliwe, musi to zrobić. Jestem z ciebie dumny, Ewilan -
ciągnął. — Zdaję sobie sprawę, jak wiele cię to kosztuje i chcę, żebyś wiedziała, że niezależnie od
tego, że jesteś nadzieją Imperium, cieszę się niezmiernie, iż mogłem cię poznać. Będziemy czekać
tutaj na twojego brata, Akiro. Wyślij go nam jak najszybciej. Armia Imperium nie zdoła już długo
odpierać ataków Raisów. Przede wszystkim bądź jednak ostrożna. -Odwrócił się następnie do Salima.
- A ty, mój chłopcze, nadal nad nią czuwaj. Liczę na ciebie.
Salim skinął głową.
-
Uda ci się, Ewilan — zapewnił mistrz Duom. - Jestem o tym przekonany.
Camille nie wiedziała, czy starzec naprawdę tak myśli, czy tylko stara się dodać jej odwagi, ale ona się
nie bała.
Bjorn uścisnął kolejno Salima i Camille, po czym dziewczyna odsunęła się o krok. Rozejrzała się po
zalanym słońcem dziedzińcu z bijącym pośrodku źródłem oraz wysokich, kamiennych murach, jakby
chciała je dobrze zapamiętać, po czym dała znak Salimowi.
Kiedy przyjaciel do niej podszedł, Camille ujęła jego dłoń i zaczęła rysować.
Dla dodania sobie animuszu chłopak zażartował:
-
Nie sprowadź nas tylko na sam środek rzeki!
Camille uśmiechnęła się, po czym nagle ona i Salim zniknęli.
Edwin wpatrywał się w miejsce, w którym przed sekundą stało dwoje młodych ludzi.
-
Kości zostały rzucone. Liczymy na ciebie, Ewilan - powiedział głośno.
W jednej chwili Camille i Salim znajdowali się na dziedzińcu Ondiany, w drugiej opadali na dno
modrego, wodnego świata, szamocząc się, żeby nie utonąć.
Camille czuła, że jeszcze chwila, a pękną jej płuca.
Woda, wszędzie woda!
Nie wiedziała, w którym kierunku płynąć. Nie potrafiła rozróżnić góry od dołu. Obok siebie zobaczyła
wielkie, przerażone oczy Salima. Nagle trąciła coś stopą.
Spojrzała w dół, o ile rzeczywiście był to dół. Leżał tam samochód, którego przód tkwił w mulistym
dnie. Camille właśnie czegoś takiego potrzebowała. Silnym ruchem nogi odepchnęła się ku
powierzchni, a Salim podążył za nią. Kiedy wypłynęli, przed oczami migały im już czarne punkciki i
byli bliscy omdlenia. Łapczywie nabrali rześkiego powietrza i ich płuca napełniły się życiem.
Znajdowali się na samym środku rzeki. Było koło południa, unosił ich słaby prąd, a Camille
rozpoznała bloki osiedla Salima na skarpie.
-
Odwagi! - powiedziała. - Twój dom jest tuż obok. -Wspaniale! - rzucił Salim. - Po powrocie
nie będę nawet musiał się kąpać.
Dotarcie do brzegu zajęło im kilka długich minut i sporo się przy tym natrudzili. W końcu,
wycieńczeni, uczepili się drabinki przy krawędzi nabrzeża portowego.
Rozbrzmiały bardzo bliskie głosy. Wyciągnęły się ramiona i wydostano ich z wody.
-
Co też wam się przydarzyło? — zapytał ktoś.
-
Patrzcie - odezwała się inna osoba - czy to nie dwoje zaginionych nastolatków, o których
mówią w telewizji?
Camille zamknęła oczy. Zaczynały się prawdziwe problemy.
Niedługo potem na miejscu pojawiła się policja i zawiozła Salima i Camille na komisariat. W drodze
dziewczyna pochyliła się do przyjaciela.
- Zostaliśmy porwani - szepnęła. - Uciekliśmy. Zostaw wyjaśnienia mnie i tylko potwierdzaj to, co
powiem.
Salim, oszołomiony przebiegiem zdarzeń, skinął głową.
Na komisariacie przyniesiono im suche ubrania, następnie przesłuchał ich inspektor. Camille
opowiedziała mu wymyśloną historyjkę, starając się, aby była jak najbardziej wiarygodna. Przed
czterema dniami jacyś obcy ludzie porwali ich sprzed domu. Zakneblowali ich i założyli im opaski na
oczy. Następnie zamknęli ich w jakimś pomieszczeniu, które chyba było puste, ponieważ nieliczne
wypowiedziane słowa rozbrzmiewały głośno. Wydaje jej się, że słyszała głosy trzech różnych
mężczyzn, ale nie jest tego pewna.
Dla zwiększenia efektu Camille zaczęła cicho płakać; poruszony inspektor nieudolnie próbował ją
pocieszyć. Salim udawał ogłupiałego. Prawdę mówiąc, nie musiał się bardzo wysilać, tak dalece czuł
się skołowany przez ostatnie wydarzenia.
-
A jak się uwolniliście? - zapytał policjant.
Camille zrelacjonowała końcową część zmyślonych wydarzeń.
Porywacze rozwiązali ich, następnie znowu zaciągnęli do samochodu. W czasie jazdy oboje z
Salimem dyskretnie zsunęli z oczu opaski. Z przodu siedziało dwóch mężczyzn.
-
Kiedy przejeżdżaliśmy przez most, auto zwolniło, potem się zatrzymało. Dwaj mężczyźni
szukali czegoś na mapie, nie zwracając na nas uwagi. Drzwiczki nie były zablokowane,
postanowiliśmy więc zaryzykować. Rzuciliśmy się na zewnątrz i skoczyliśmy z mostu.
Uczucia inspektora zdawały się wahać pomiędzy podziwem a wątpliwością.
-
Nie macie więcej informacji? Każda wskazówka, nawet najdrobniejsza, może okazać się
przydatna.
Camille udała, że się zastanawia, po czym dodała:
-
Zanim zeskoczyłam z mostu, zobaczyłam numer rejestracyjny samochodu.
Inspektor pochylił się do przodu, słuchając ze zwiększoną uwagą.
- I zapamiętałaś go? -Tak. 6444 RG 26.
-
Doskonale. Już sprawdzam, zajmie mi to minutę.
Inspektor odwrócił się do komputera. Stuknął w kilka
klawiszy i odchylił się w tył, złorzecząc.
-
Skradziony samochód! Powinienem był się domyślić. Intrygujące natomiast jest to, że
kradzież zgłoszono ponad rok temu. Gdzie też go kryli przez cały ten czas?
Rozległo się pukanie i w uchylonych drzwiach biura pojawiła się głowa umundurowanego policjanta.
-
Czekają na pana w sekretariacie, szefie.
Inspektor wstał.
-
To z pewnością wasi rodzice. Zawiadomiliśmy ich, że się odnaleźliście. Za chwilę wracam.
-
Co to za historia z tym numerem rejestracyjnym? — zapytał Salim, kiedy zostali sami.
Camille się uśmiechnęła. Miała mokre włosy, na sobie zbyt duże ubrania i w dodatku pachniała
rzecznym mułem, ale Salimowi wydawała się jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj.
-
To numer rejestracyjny samochodu, który widzieliśmy na dnie rzeki. Nie znajdował się tam
przez przypadek. Istniało duże prawdopodobieństwo, że został skradziony.
-
Jesteś genialna.
Camille udała, że jest obrażona.
-
A ty jesteś zagrożeniem publicznym! Co ci przyszło do głowy, żeby mówić mi o rzece tuż
przed przejściem w bok? Zaczęłam już rysować park. Wszystko popsułeś.
Salim wybuchnął śmiechem. Camille zawtórowała mu.
-
Przykro mi, staruszko... - zaczął.
Drzwi biura otworzyły się i wszedł pan Duciel.
-
Naprawdę nie widzę w tej sytuacji nic zabawnego! -rzucił suchym głosem pod adresem
Camille. - Przez ciebie umieramy z niepokoju, okrywamy się śmiesznością, piszą o nas wszystkie
gazety, wzywają nas na komisariat jak rodziców młodocianych przestępców, a kiedy przychodzę,
zastaję cię zaśmiewającą się z tym... z tym...
-
Nazywam się Salim, proszę pana.
-
Z... z... z tym impertynentem! — dokończył pan Duciel. - A jeżeli chodzi o ciebie, wierz mi,
że jeszcze wrócę do tego tematu.
Do biura wkroczył z kolei inspektor i zastał pana Duciela czerwonego z gniewu, z rękami na biodrach
przemawiającego ostro do Camille.
-
Spodziewałem się zobaczyć córkę w ramionach ojca — stwierdził.
Pan Duciel starał się nie okazać zmieszania.
-
Zbyt wiele emocji...
Inspektor nie wyglądał na przekonanego, ale nie zareagował. Zwrócił się do Salima.
-
Dzwoniła właśnie twoja matka. Nie ma czasu po ciebie przyjechać i chce, żebyś wrócił pieszo.
Policjant westchnął, po czym dorzucił:
-
Cóż to za świat? To niewiarygodne! Poprosiłem o samochód, odwieziemy cię. Dobra,
dzieciaki, uczynimy wszystko, żeby dostać tych niegodziwców, ale niczego wam nie obiecuję. Mamy
za mało informacji. Jak to mówią w filmach, nie opuszczajcie miasta, może będę miał do was kilka
pytań. Tymczasem odpocznijcie i nie roztrząsajcie za bardzo tej sprawy. I oczywiście, jeżeli o czymś
sobie przypomnicie, nawet o szczególe, nie wahajcie się mnie o tym powiadomić. Jestem inspektor
Franchina.
Camille poczuła, że się czerwieni. Kłamstwo nie było trudne, ale policjant okazał się tak ludzki, że
było jej wstyd go oszukiwać. Na szczęście mężczyzna nie zauważył jej zmieszania i uśmiechnął się
szczerze do dwojga nastolatków.
-
Dziennikarze z pewnością będą chcieli przeprowadzić z wami wywiady. Są czasem trochę
trudni do zniesienia, ale nie obawiajcie się. Nie potrwa to długo i wkrótce wasze życie wróci do
normy.
Camille podziękowała policjantowi.
Ich życie wróci normy!
Gdyby wiedział...
domu spotkało Camille zimne powitanie.
Matka pocałowała ją w policzek, marszcząc nos.
-
Mój Boże, jak ty brzydko pachniesz.
Camille westchnęła.
-
Uciekając, musiałam skoczyć do rzeki.
-
Zawsze wymyślisz coś, żeby zwrócić na siebie uwagę. Czy to było konieczne?
Dziewczyna milczała.
-
No dobrze... Skoro już wróciłaś, idź się umyć i ubierz się przyzwoicie. I pospiesz się. Od
dwóch dni dziennikarze śledzą każdy nasz krok. Zdecydowaliśmy z twoim ojcem pozwolić im raz
porządnie nas wypytać. Im szybciej będziemy to mieć za sobą, tym lepiej. Niedługo tu będą. Dzięki
temu nie powinni się nam już później naprzykrzać. Chyba nie muszę zaznaczać, że nie w smak nam
rozgłos, który ściągnęła na nas twoja przygoda i chcielibyśmy, żeby jak najszybciej o tym
zapomniano.
Camille ugryzła się w język, żeby nie wybuchnąć.
Zmusiła się, by spokojnie pójść do łazienki. Kiedy już zamknęła za sobą drzwi, zacisnęła pięści,
tupnęła mocno nogą i wyrzuciła z siebie wiązankę przekleństw. Myśl, że matka słyszała ją,
przywróciła uśmiech na jej twarzy. Camille rozebrała się i czekając, aż wanna się napełni, przyjrzała
się swojemu odbiciu w lustrze. Dobrze, że państwo Duciel nie zwracali na nią większej uwagi, w
przeciwnym wypadku z pewnością zauważyliby jej świeżą opaleniznę i trudno byłoby to dopasować
do opowieści o przetrzymywaniu w zamknięciu.
Z westchnieniem ulgi wśliznęła się do wanny. W ciągu czterech ostatnich dni niewiele się myła, a
przymusowa kąpiel w rzece pogorszyła tylko sprawę. Cuchnęła.
Stare ubrania, które pożyczono jej na komisariacie, leżące w stosie na posadzce, kontrastowały z
luksusowym wyglądem łazienki. Camille popatrzyła na nie z lekkim uśmiechem, który przerodził się
w grymas.
- Sferografl - wykrzyknęła. Został w kieszeni jej dżinsów na komisariacie! Jak mogła o nim
zapomnieć? Nie wspominając o tym, że jeżeli jej rodzice zobaczą ubrania, w których wróciła, zażądają
wyjaśnień...
Popełniła błąd. Powinna była wszystko przemyśleć przed przejściem w bok!
Myśl o czekających ją problemach zepsuła jej przyjemną kąpiel. Umyła się szybko, opłukała i wyszła
z wanny.
Już miała założyć dżinsy i podkoszulek, gdy przypomniała sobie o zaleceniu pani Duciel. Wybrała
więc sukienkę przykładnej, grzecznej dziewczynki i pasującą kolorystycznie opaskę do włosów.
Widząc swoje odbicie w pokojowym lustrze, o mało nie wybuchnęła śmiechem. Trudno byłoby spać
pod gołym niebem w tym dziwacznym stroju!
Dziennikarze czekali na nią w salonie. Camille myślała, że zobaczy gromadę techników, rozciągnięte
wszędzie kable, lampy... Ale było tam tylko dwóch mężczyzn, z których jeden trzymał kamerę
cyfrową.
Pani Duciel siedziała w fotelu i się wdzięczyła, a pan Duciel pozował przy kominku. Oboje podeszli
do córki pełni troski.
Wywiad trwał pół godziny i Camille kilkakrotnie miała ochotę się uszczypnąć, tak szokowało ją
zachowanie przybranych rodziców, którzy prześcigali się w okazywaniu jej uprzejmości i
przywiązania.
Kiedy dziennikarze wyszli, państwo Duciel wymienili pełne satysfakcji spojrzenia ludzi
przekonanych, że wypadli doskonale. Camille wydawali się groteskowi. Inspektor Franchina miał
rację, życie wracało do normy.
Państwo Duciel niezwłocznie przeszli nad sprawą do porządku dziennego. Nawet przez sekundę nie
starali się dowiedzieć, co mogło być motywem porwania, i nie zadali Camille żadnego pytania na
temat tego, co jej się przydarzyło.
Spędziła wieczór sama w bibliotece, zwinięta w ulubionym fotelu, przygotowując plan działania. Nie
mogła doczekać się jutra, żeby poddać swój pomysł przenikliwemu osądowi Salima.
W szkole powitano Camille i Salima jak bohaterów. Wszyscy chcieli z nimi rozmawiać, zadawać
pytania, dowiedzieć się w szczegółach, co się wydarzyło. Zanim dwójkę przyjaciół otoczył tłum
ciekawskich, Salim zdążył szepnąć do Camille:
-
W domu mam twoje ciuchy. Mam też w kieszeni twój kamień.
Na przerwie o dziesiątej, kiedy opadły nieco emocje, Camille i Salim mogli zaszyć się w kącie
dziedzińca, żeby spokojnie porozmawiać.
-
Jak było u ciebie w domu? - zapytała Camille.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
-
Cudownie! Nie jestem pewny, czy matka zauważyła, że zniknąłem. Nie, oczywiście żartuję,
słyszała o tym w telewizji! A u ciebie? Twój ojciec nadal używał tego samego tonu, co na
komisariacie?
Camille postanowiła wziąć przykład z przyjaciela i przyjąć tę samą postawę. Nie było sensu się
denerwować albo użalać nad sobą, lepiej było się śmiać.
-
Wcale nie! Na komisariacie był trochę spięty z powodu nadmiaru emocji, to wszystko. W
domu rodzice przywitali mnie kwiatami i zasypali prezentami.
Salim pokiwał ze zrozumieniem głową.
-
Mamy niesamowite szczęście, że nasze rodziny okazują nam aż tyle ciepła, nie sądzisz?
Camille przytaknęła. Wiedziała, że adopcja dziecka wiąże się z długą, skomplikowaną procedurą,
która wymaga sporej dozy uporu i ogromu miłości. Dlaczego państwo Duciel podjęli trud
przysposobienia jej? Nic wobec niej nie czuli, była dla nich jedynie ciężarem i nie uważali jej za
członka rodziny...
-
Masz rację - przyznała. — Poza parą Ts'żerców nie potrafię wyobrazić sobie lepszych
rodziców niż państwo Duciel! Ale powiedz mi, jak odzyskałeś nasze ubrania i kamień?
-Jeżeli chodzi o ciuchy, poszło łatwo. Po prostu poprosiłem o nie inspektora Franchinę. Dał mi je w
dużym worku na śmieci, nie zwróciwszy uwagi na nasze tuniki i buty.
-
A sferograf? Masz go?
-
Nadal nie mogę go dotknąć, więc wyciąłem kieszeń twoich dżinsów. Trzymaj.
Camille umieściła niebieski kamień w zagłębieniu dłoni.
-
Nie wiem, do czego służy - powiedziała zamyślona — ale przywiązałam się do niego. Lubię
mieć go przy sobie. Pewnego dnia może mi się przyda...
-Wolę nie wyobrażać sobie miny policjantów, gdyby próbowali go wziąć do ręki. Prawdopodobnie
przyszliby zadać ci kilka dodatkowych pytań, nie sądzisz?
-
Na pewno... W przyszłości muszę być ostrożniejsza. Zwłaszcza że mam jeszcze wiele do
zrobienia.
-
Mamy! - oburzył się Salim. - Chyba mnie teraz nie zostawisz?
Camille uśmiechnęła się z wdzięcznością.
-
Nie musisz mi pomagać, wiesz. Wciągnęłam cię w tę przygodę, nie pytając o zdanie, i o mało
nie przypłaciliśmy tego życiem. Zrozumiem, jeżeli dłużej nie będziesz chciał się w to mieszać.
Salim spojrzał z powagą, której Camille u niego nie znała.
-
Załatwmy tę sprawę raz na zawsze - powiedział stanowczo. - Będę z tobą! Do końca! Jesteś
moją przyjaciółką, a biorąc pod uwagę, jak powitała mnie moja rodzina, jesteś jedyną naprawdę bliską
osobą, jaką marę na świecie. Więc nie licz na to, że się mnie pozbędziesz. Razem znajdziemy Akiro i
wyślemy go, żeby wypełnił swój obowiązek w Gwendalavirze.
Camille odetchnęła głęboko. Gardło miała ściśnięte z emocji. Nie przyznawała się do tego, ale przez
chwilę bała się, że będzie musiała dalej działać sama.
Salim to zauważył i na jego poważną twarz wrócił zwykły uśmiech.
-
A poza tym - ciągnął - wyobrażasz sobie, jakie lanie sprawiłby mi Edwin, gdyby się
dowiedział, że cię zostawiłem? - Zrobił krótką pauzę, po czym podjął: - Dobra, przypuszczam, że
spędziłaś noc na przygotowywaniu planu. Od czego zaczynamy?
-
Rozważyłam kilka pomysłów. Ten, na który się zdecydowałam, wymaga wizyty u sędziego.
Nie ulega wątpliwości, że to moi rodzice, ci prawdziwi, sprowadzili mnie i mojego brata do tego
świata, po uprzednim zablokowaniu naszej pamięci. Moje wspomnienia datują się od dnia, gdy
znalazłam się w biurze sędziego z moimi przybranymi rodzicami.
-
Sądzisz, że ten sam sędzia zajął się adopcją was obojga?
-
To możliwe. Jestem pewna, że moi prawdziwi rodzice załatwili wszystko jak trzeba. Nie
bardzo wyobrażam sobie, żeby porzucili nas na schodach kościoła w mroźną, zimową noc.
-
Szkoda. Dzięki temu twoja historia byłaby jeszcze bardziej dramatyczna!
-
Salim, masz móżdżek skorupiaka. Możliwe, że sędzia zachował dokumenty dotyczące mojej
sprawy i sprawy mojego brata. Musimy je zdobyć.
-
Masz zamiar wejść do jego biura i grzecznie poprosić o zgodę na przeszukanie archiwów?
-
Móżdżek skorupiaka kretyna! Dziś wieczorem, po lekcjach, pójdziemy pod sąd i zastanowimy
się nad dalszym ciągiem.
-
Tak jest, szefie! Skorupiak jest na twoje rozkazy!
Camille wybuchnęła śmiechem i Salim, któremu właśnie o to chodziło, poczuł ulgę.
Dzień w szkole wydał im się nieznośnie ponury. Przyzwyczaili się do burzliwego życia, w którym
niebezpieczeństwa i cuda przeplatają się w szybkim tempie.
Siedzenie przez cały dzień w ławce było torturą.
W końcu jednak lekcje się skończyły i przyjaciele szybkim krokiem wyszli ze szkoły.
-
Nie mam dużo czasu - wyjaśniła Camille. - Przez kilka dni moi rodzice będą mnie
skrupulatnie pilnować. Muszę być ostrożna.
Znalazła adres sądu opiekuńczego w książce telefonicznej. Mieścił się on w centrum miasta. Przed
główną fasadą rozciągał się mały, zadbany park.
Przyjaciele obeszli budynek dokoła, żeby zorientować się w usytuowaniu okien. Oba wejścia
zabezpieczone były okazałymi drzwiami, naszpikowanymi zamkami, okna na parterze miały kraty, a
te na piętrze znajdowały się w sporej odległości od ziemi.
-To prawdziwa forteca - westchnęła Camille przytłoczona. - Zupełnie nie wiem, jak się tam dostać.
-
Mam parę pomysłów — uspokoił ją Salim. - Chcesz wiedzieć jakie?
Camille spojrzała na zegarek i pokręciła głową.
-
Teraz muszę już iść. Sądzisz, że możemy spróbować tej nocy?
-
Nie ma problemu - zapewnił ją Salim. - Ale jak uda ci
się wyjść?
-
Poradzę sobie. Spotkanie o pierwszej?
- Tak jest, szefie, będę tu!
Camille mrugnęła mu na pożegnanie i ruszyła w drogę
powrotną do domu, spiesząc się, żeby zdążyć na czas.
Wieczór dłużył się Camille w nieskończoność. Pani Duciel po raz pierwszy wypytywała ją o to, co
robiła w szkole, ale dziewczyna szybko zrozumiała, że odpowiedzi tak naprawdę nie interesowały jej
przybranej matki.
Udała więc, że jest bardzo zmęczona, i poszła do swojego pokoju.
Najwięksźym problemem Camille związanym z nocnym wypadem była obecność Sułtana i Czyngisa.
Psy znały ją i nie zaatakowałyby, ale mogły zacząć szczekać. Tymczasem policja z pewnością
połączyła ich uprowadzenie z pojawieniem się domniemanego włóczęgi, który stłukł szybę kilka dni
wcześniej. Camille musiała tak to zorganizować, żeby jej wyjście nie zostało zauważone.
Zaczęła kręcić się w kółko, czekając, aż nadejdzie odpowiednia pora. O pół do pierwszej otworzyła
okno sypialni. Psy biegały po trawniku.
Mistrz Duom powiedział, że w tym świecie Dar Rysunku słabł, a czasem nawet całkiem zanikał. A
jednak Camille kilkakrotnie już tutaj rysowała, mimo że w sposób niezamierzony czy niedoskonały.
Nadszedł teraz czas, żeby sprawdzić, czy zrobiła postępy.
Skoncentrowała się i natychmiast jej twarz rozświetlił uśmiech. Magia znowu działała. Camille
potrafiła wyobrazić sobie, narysować i przenieść to, co chciała, do rzeczywistości. Zasada, o której
mówił analityk, najwidoczniej jej nie dotyczyła. Zaraz jednak miała się przekonać, czy jej dzieło zmyli
psy stróżujące i ich niezawodny węch.
Dziesięć metrów od Sułtana i Czyngisa pojawiła się wspaniała samica rottweilera, patrząc na nich
arogancko. Molosy zaczęły węszyć w powietrzu. To, co poczuły, musiało im się spodobać, ponieważ
zbliżyły się do suki, machając ogonami. Ona z kolei oddaliła się lekkim krokiem, a dwa psy podążyły
za nią zafascynowane jej obecnością.
Camille była pod wrażeniem. Dar Rysunku otwierał tak zawrotne perspektywy, że prawie kręciło jej
się od tego w głowie. Z trudem powstrzymała okrzyk radości i przełożyła nogi przez parapet. Uczepiła
się rynny, ześliznęła na ziemię, po czym ruszyła w kierunku przeciwnym do rott-weilerów.
Czujniki podczerwieni połączone z alarmami umieszczone były dość wysoko, tak żeby psy nie
przecinały ich wiązek, i Camille nie sprawiło najmniejszego trudu ich uniknięcie. Następnie,
wspinając się po gałęziach starej sosny, dziewczyna weszła na mur, zeskoczyła na ulicę i spojrzała za
siebie. Powrót będzie trudniejszy... Salim będzie musiał jej pomóc. Nie czas było jednak o tym
myśleć. Camille ruszyła szybkim krokiem w kierunku centrum miasta.
Salim czekał na nią w umówionym miejscu. Miał na sobie czarny ubiór, zlewający się z mrokiem
nocy, i Camille zauważyła przyjaciela dopiero w ostatniej chwili.
-
Dziękuję - szepnęła.
-
Nie ma za co, szefie! Skorupiak ciemności gotowy jest na nowe przygody...
Camille ścisnęła przyjaciela za ramię.
-
Idziemy?
Skinął głową.
Podeszli po cichu do niskiego ogrodzenia, którym otoczony był teren instytucji. Rozejrzawszy się
dokoła po pustych ulicach, przeszli przez płot. Obeszli budynek dookoła, po czym wrócili do punktu
wyjścia.
-
Widzisz jakieś rozwiązanie? - zapytała Camille z powątpiewaniem.
Na samej górze budynku, na poziomie trzeciego piętra uchylone było małe okienko.
-
Wejdziemy tamtędy - oznajmił Salim.
-
Nie jesteśmy ptakami - odparła Camille. - Skorupiaki nie latają, wiesz?
Chłopak uśmiechnął się w ciemności.
-
Zaufaj mi! Czy zdołasz wspiąć się do tego okna na pierwszym piętrze?
-
Bez problemu - odpowiedziała Camille. - Tylko zapomniałam dynamitu do wysadzenia
okiennic!
-
Zaczekaj tutaj. Zajmie mi to minutę.
Zanim Camille zdążyła zareagować, Salim już się rozpędził. Wsparty na kratach znajdujących się na
parterze, wyciągnął ramię i zaczepił się o dół okiennic z pierwszego piętra. Podciągnął się dzięki sile
nadgarstków, aż w końcu znalazł na małym gzymsie biegnącym wokół budynku. Przeszedł powoli
wzdłuż niego do miejsca, w którym zniszczone spoiny między kamieniami fasady dawały mu dalsze
podparcie, po czym zaczął ostrożnie piąć się w górę.
Camille wstrzymywała oddech. Widziała, jak Salim dotarł bez przeszkód do drugiego piętra i podjął
ostatnią część wspinaczki. Musiał jeszcze przejść spory odcinek w bok, żeby dostać się do okna, które
wypatrzyli.
Salim miał rację, okno było uchylone i udało mu się przez nie wśliznąć do środka. Camille odetchnęła
z ulgą. Po krótkim czasie, który wydał jej się wiecznością, usłyszała skrzypnięcie. Wzdrygnęła się.
Jedna z okiennic na pierwszym piętrze uchyliła się lekko.
-
Dalej, staruszko - szepnął Salim. - Kolej na ciebie.
Teraz znowu Camille złapała się krat na parterze i wspięła
na poziom pierwszego piętra. Salim chwycił przyjaciółkę za rękę i pomógł jej wejść do środka.
Znajdowali się wewnątrz budynku filii sądu. Salim zamknął okiennicę i wokół zapanowała niemal
zupełna ciemność.
-
Poruszanie się w tym mroku nie będzie łatwe.
Na opuszkach palców Camille pojawiło się łagodne światło.
Chłopak wzdrygnął się.
-
Słowo daję, prawdziwa z ciebie czarownica!
-
Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że światło najłatwiej jest narysować — powiedziała
Camille.
Znajdowali się w poczekalni, w której stał rząd krzeseł oraz niski stolik zasłany czasopismami.
Kiedy tylko weszli na korytarz, Camille od razu rozpoznała to miejsce. Obecne było w jej
najwcześniejszych wspomnieniach, zapamiętała je w najdrobniejszych szczegółach. Dotarła do klatki
schodowej i weszła na drugie piętro. Salim podążał za nią. Tutaj Camille bez wahania skierowała się
do okazałych drzwi obitych skórą. Nie były zamknięte na klucz. Weszli do przestronnego
pomieszczenia. Pod ścianami stały regały z książkami. Na środku królowało ciemne biurko.
Camille doskonale pamiętała mężczyznę, który kiedyś siedział w fotelu za tym biurkiem, ale nie miała
najmniejszego pojęcia, gdzie trzymał dokumenty. Jej uwagę przyciągnęła metalowa szafa, wysoka na
dwa metry i równie szeroka. Mebel podzielony był na szuflady, z których każda oznaczona była serią
liter.
Camille wysunęła szufladę opisaną literami DI/EN i znalazła w niej mnóstwo starannie
posegregowanych dokumentów.
-
Na szczęście ten sędzia jest lepiej zorganizowany ode mnie - szepnął Salim.
Camille bez trudu odnalazła teczkę z nazwiskiem Duciel. Położyła ją na biurku, otworzyła i zaczęła
przeglądać.
Z chęcią przeczytałaby wszystko w spokoju, ale nie śmiała zostawać tutaj zbyt długo ani ryzykować
zabrania dokumentów ze sobą.
Informacja, której szukała, znajdowała się na trzeciej stronie w paragrafie z nagłówkiem
„Rodzeństwo". Naprawdę miała brata.
Nazywał się Mathieu i został adoptowany dwa dni wcześniej niż ona przez rodzinę o nazwisku
Boulanger. Camille zapamiętała adres, zauważając mimochodem uwagę precyzującą, że wszelki
kontakt pomiędzy bratem i siostrą jest zabroniony. Sędzia podkreślił tę informację czerwonym
długopisem i dopisał szereg znaków zapytania, które pozwalały przypuszczać, że była to niecodzienna
procedura. W końcu Camille odłożyła dokumenty na miejsce.
Wydostali się z budynku przez okno poczekalni. Salim jak najstaranniej przymknął okiennice, żeby
zamaskować ich wtargnięcie, następnie dołączył do Camille. Operacja nie trwała nawet pół godziny.
Poszli pod dom dziewczyny, gdzie Salim pomógł jej wspiąć się na mur ogrodzenia.
Kiedy Camille siedziała już na szczycie muru, zobaczyła Czyngisa i Sułtana, ale nie było śladu suki,
którą narysowała wcześniej. Nie zdziwiło jej to; mistrz Duom wyjaśnił jej, że rysunki trwały tylko
przez pewien czas. Camille wśliznęła się do Wyobraźni.
Chwilę później dwa molosy oddalały się, podążając za pięknością, która pojawiła się na ich oczach.
Camille pochyliła się do przyjaciela.
- Byłeś genialny!
Salim odniósł wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, co przytrafiało mu się za każdym razem,
kiedy Camille obdarzała go komplementem.
Nie wymyślił żadnej odpowiedzi, co dowodziło, że naprawdę był przejęty. Żeby pokryć zmieszanie,
wzruszył ramionami.
Camille posłała mu jeszcze jeden uśmiech, zeskoczyła do ogrodu i bez przeszkód dostała się do
swojego pokoju.
Długo nie mogła zasnąć. Wciąż powtarzała w myśli nazwisko i adęgs brata.
Mathieu Boulanger, ulica Nizinna 26.
Obliczyła, że kiedy Akiro został sprowadzony do tego świata, był trochę młodszy niż ona obecnie.
Aktualnie miał jakieś dziewiętnaście lat.
Czy to możliwe, że kiedyś spotkali się przypadkiem, a ona z niczego nie zdała sobie sprawy? Ulica
Nizinna znajdowała się w centrum miasta, w ciągu siedmiu lat Camille przechodziła nią z pewnością
ze sto razy. Próbowała wyobrazić sobie brata, ale jego portret wciąż się zmieniał. Kiedy jego rysy
twarzy zaczęły przypominać twarz Salima, Camille zrezygnowała i zamknęła oczy.
Nazajutrz rano Salim czekał na Camille przed szkołą, przechadzając się nerwowym krokiem.
-
Byłem na ulicy Nizinnej - oznajmił. - Pod numerem 26 faktycznie mieszka rodzina Boulanger.
Camille wydała okrzyk radości.
-
Genialnie! Pójdziemy tam dziś wieczorem po lekcjach?
-
Dobrze. Widzisz, wcale nie tak trudno było odnaleźć twojego brata.
-
Rzeczywiście. Mimo wszystko mam jednak tremę. A jeżeli on nie wie, że państwo Boulanger
nie są jego prawdziwymi rodzicami? Będzie zdumiony, gdy oznajmię mu, że jestem jego siostrą.
-
Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać, staruszko.
Lekcje dłużyły im się w nieskończoność. Oboje nie mogli
się doczekać, aż uwolni ich dźwięk dzwonka. O siedemnastej jako jedni z pierwszych opuścili
gimnazjum.
Ku ich wielkiemu zaskoczeniu przy wyjściu czekał na nich inspektor Franchina.
-
Dzień dobry, młodzi ludzie. Byłem niedaleko i pomyślałem, że wpadnę, żeby zapytać, co u
was słychać. Jak się macie?
-
Dobrze - odpowiedziała Camille.
Policjant uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem.
-Twój ojciec nie wyglądał na uszczęśliwionego twoim widokiem. Musiało być ci przykro.
-
E tam... Wie pan, jestem przyzwyczajona. Okazywanie uczuć nie jest w jego stylu.
-
Mimo wszystko... W podobnej sytuacji można by się spodziewać nieco więcej serdeczności.
Przyznam, że jego zachowanie mnie zdumiało.
Camille spojrzała na inspektora uważnie.
-
Podejrzewa pan, że mój ojciec ma coś wspólnego z naszym porwaniem?
Policjant zaczerwienił się lekko i odpowiedział pospiesznie, mało przekonującym tonem.
-Wcale nie! Dlaczego przypuszczasz, że go podejrzewam?
-
Niczego nie przypuszczam, ale jeżeli nie chce pan, żeby czytano w pana myślach, powinien
pan lepiej je ukrywać.
Inspektor wzruszył ramionami, szybko się pożegnał i udał do swojego samochodu.
-
Ojej! - zawołał Salim. - Przez te nasze przygody zgubiłaś chyba kilka klepek! Co cię napadło,
żeby tak do niego mówić? Nawet nie starałaś się być uprzejma!
Camille westchnęła.
-
Nie przesadzaj. Jego dochodzenie utknęło w martwym punkcie, potrzebuje podejrzanych i jest
oczywiste, że zachowanie mojego ojca wydaje mu się osobliwe. Ale ponieważ jesteśmy tylko
gimnazjalistami, nie zadał sobie trudu, aby ukryć swoje podejrzenia i to mi działa na nerwy.
Odpowiedziałam mu takim tonem, gdyż mamy co innego do roboty niż dyskusje nad porwaniem,
które nie miało miejsca. Idziesz?
Przyjaciele ruszyli w kierunku centrum miasta i po pewnym czasie dotarli na ulicę Nizinną.
Pod numerem 26 mieścił się stary, prywatny hotel, troskliwie odnowiony, z kratami z kutego żelaza w
oknach parteru. Do drzwi wejściowych z ciemnego drewna prowadziło z chodnika kilka stopni.
Salim został z tyłu, a Camille po chwili krótkiego wahania nacisnęła przycisk dzwonka.
Wkrótce rozległ się odgłos kroków i otworzyły się drzwi, ukazując kobietę w wieku około
pięćdziesięciu lat. Na widok Camille kobieta wyraźnie drgnęła, szybko jednak się opanowała i
uśmiechnęła miło.
-Tak?
-
Dzień dobry pani - zaczęła Camille. - Czy mogłabym porozmawiać z Mathieu?
Kobieta zrobiła zdumioną minę.
-
Mathieu? Ależ nie ma go tutaj.
-Ach...
-
A dlaczego chcesz się z nim zobaczyć?
Camille rzuciła się na głęboką wodę.
-
Słyszałam o nim w gimnazjum i...
Pani Boulanger powstrzymała ją uprzejmym gestem.
-
Chodzi o rysowanie? To prawda, że Mathieu jest bardzo uzdolniony, ale powinnaś znaleźć
sobie innego nauczyciela. Mój syn od dwóch lat mieszka w Paryżu. Studiuje w Akademii Sztuk
Pięknych i przyjeżdża do domu tylko w czasie wakacji.
Camille miała ochotę wrzeszczeć, ale udało jej się opanować. Podziękowała pani Boulanger, która
przed zamknięciem drzwi skinęła jej głową na pożegnanie.
Starając się uspokoić szybkie bicie serca, Camille podeszła do Salima, który przed pojawieniem się
pani Boulanger wycofał się dyskretnie o kilka kroków. Wysłuchał relacji Camille.
-
Uspokój się, staruszko! - zawołał, widząc zbulwersowaną minę przyjaciółki. - Paryż to nie
koniec świata. Wrócisz teraz spokojnie do domu, a jutro zastanowimy się nad rozwiązaniem tego
problemu. Nie sądzisz, że byłoby zdumiewające, gdyby udało nam się załatwić tę sprawę w ciągu
dwóch dni? Powiedziałbym nawet - frustrujące.
-
Masz z pewnością rację - przyznała Camille - ale nic na to nie poradzę, że jestem
rozczarowana.
Salim wzniósł oczy do nieba.
-
Ach, ci geniusze, chcą mieć wszystko i to od razu! Zastanawiałaś się nad tym, co będziemy
robić, kiedy już odnajdziemy twojego brata? - Camille nie odpowiedziała.
- Widzisz! Ja ci powiem, co będziemy robić. Będziemy się nudzić! Nie masz więc powodu spieszyć
się z wypełnieniem misji.
Salim posiadał ewidentny dar odzierania sytuacji z dramatyzmu. Kiedy się rozstawali, Camille była
już weselsza.
Po powrocie do domu najchętniej skuliłaby się w fotelu i włączyła dobry film, ale pani Duciel
przypomniała jej, że o ile dobrze pamięta, nadal obowiązywał ją zakaz oglądania telewizji. Camille
zrezygnowała z dyskusji i poszła do biblioteki, gdzie została do kolacji.
Posiłek był równie przyjemny jak zwykle. Kiedy zakończył się w przytłaczającym milczeniu, Camille
zadała sobie pytanie, czy będzie w stanie znosić tę atmosferę przez wszystkie te lata, które miała
jeszcze spędzić z państwem Duciel.
Wspomniała coś o odrabianiu lekcji, poszła do swojego pokoju i położyła się na łóżku. Alarmowy
charakter sytuacji w Gwendalavirze wykluczał czekanie na ewentualny powrót brata na wakacje. Nie
znała jednak Paryża i niepokoiła ją myśl, że będzie musiała tam pojechać.
Coś zachrobotało po parkiecie, wyrywając Camille z zamyślenia. Dziewczyna pochyliła głowę i
wzdrygnęła się zaskoczona.
Dziwne zwierzątko, niewiele większe od myszy, siedziało na środku pokoju i wycierało sobie
pyszczek przednimi łapkami. Miało jasne, szare futerko, które wyglądało na bardzo miękkie, ogon
zakończony puszystym pędzelkiem i szpiczaste uszy.
Słysząc, że Camille się poruszyła, zwierzątko przechyliło łebek na bok i wpatrzyło się w nią czarnymi,
ogromnymi oczami, prawie niewspółmiernymi do swoich rozmiarów. Stworzenie podreptało w stronę
łóżka i wspięło się po kołdrze, która zwisała aż do ziemi. Camille łagodnym ruchem wyciągnęła rękę i
opuszkami palców musnęła szare futerko. Zwierzątko wydało dziwny pomruk. Ta mysz-nie--mysz
mruczała jak kot!
-
Skąd ty się wzięłaś? - szepnęła oczarowana Camille, głaszcząc ją.
Zwierzątko znieruchomiało, ponownie spojrzało jej głęboko w oczy, po czym wymknęło się spod
dłoni.
Zwinnie wspięło się po ręce dziewczyny, przebiegło wzdłuż jej ramienia, po czym przytuliło się do
szyi, tuż przy uchu. Camille poczuła się szczęśliwa, jakby stworzenie emitowało znajome fale.
Nie zaskoczyło jej samo pojawienie się rysunku, lecz fakt, że nie zwierzątko go tworzyło. Ono tylko
„przeniosło" dane, a teraz przerzucało je do rzeczywistości. Najpierw był to bezkształtny twór, prawie
odczucie, które przypomniało Camille kontakt z Eleą Ril' Morienval. Następnie, jakby dla
potwierdzenia tego odczucia, rysunek przerodził się w setki słów, które ułożyły się w myślach
dziewczyny. Camille nie mogła powstrzymać lekkiego okrzyku. Usłyszała głos mistrza Duoma i
poświęciła mu całą uwagę.
-
Ewilan, dzień dobry czy też dobry wieczór, gdyż nie wiem, która może być godzina w twoim
świecie. Mam nadzieję, że szeptacz nie przeszkodził ci w niewłaściwym momencie. Miał podejść do
ciebie tylko wtedy, kiedy będziesz sama, ale te zwierzęta są czasem roztargnione.
Jak sama widzisz, nie tylko piechurzy potrafią wykonać duże przejście w bok. Mimo wszystko myślę,
że wolisz, bym wysłał ci szeptacza niż jednego z tych odrażających pająków.
Koniec jednak z żartami, mam ci do przekazania kilka wiadomości. Ściśle biorąc dwie.
Pierwsza jest dobra. Ellanie nic już nie zagraża. Marzyciele z Ondiany dokonali cudów. Łączą oni w
perfekcyjny sposób doskonałą znajomość ludzkiego ciała z tajemniczą praktyką sztuki wywodzącej się
z Rysunku. Sądzę, że nikt poza nimi nie zdołałby uratować życia Ellanie. Dziś rano odzyskała
przytomność i szybko dochodzi do siebie. Przyznała, że należy do gildii cieniołazów i z ulgą przyjęła,
że to nas nie szokuje. Przysięgła, że spłaci zaciągnięty u Edwina dług wdzięczności. Wiedz, że
cieniołazi są bardzo honorowi; Ellana nie będzie uważała się za wolną, zanim trzykrotnie nie uratuje
Edwinowi życia. Oboje go znamy, możliwe, że ta przysięga zwiąże Ellanę na dłuższy czas...
Druga wiadomość nie jest przyjemna. Z pomocą marzycieli mogłem zbadać Wyobraźnię. Marzyciele
z Ondiany używają własnych Zwojów, których nie znają Ts'żercy. Byliśmy świadkami przeprawy
bojownika Chaosu. Nie wiedziałem, że ich rysownicy potrafią wykonać duże przejście w bok, ale
jeden z nich właśnie opuścił nasz świat.
Boję się zgadywać, dokąd wyruszył...
Jeżeli moje podejrzenia okażą się słuszne, jesteś w poważnym niebezpieczeństwie. Ts'żercy właściwie
ocenili, jakie stanowisz dla nich zagrożenie, i sięgną po wszelkie środki, żeby cię usunąć. Stałaś się
tarczą strzelniczą tej przeklętej rasy!
Bojownik, zwłaszcza o takim poziomie jak ten, który jest w drodze do ciebie, bez trudu stopi się z
tłumem. Najgorzej byłoby, gdyby wysłali Mentai, czyli w pewnym sensie mistrza zabójców. Jego moc
jest ogromna, jeszcze groźniejsza niż piechurów i jeżeli bojownicy naprawdę potrajią wykonywać
duże przejście w bok, sytuacja jest dramatyczna.
Miej się stale na baczności. Niebezpieczeństwo może nadejść zewsząd. JeżeJi masz taką możliwość i
jeżeli twoja misja ci na to pozwoli, ciągle się przemieszczaj. On wie, gdzie pojawiłaś się po przejściu
w bok, ale jeśli nie zaczniesz rysować i będziesz trzymać się z dala od Wyobraźni, będzie mu trudno
określić twoje dokładne położenie.
Zachowaj szeptacza, o ile się na to zgodzi. Nie będziesz jednak mogła odpowiedzieć mi za jego
pośrednictwem, ponieważ ten sposób przekazywania wiadomości wymaga długiej praktyki.
Liczymy na ciebie wszyscy, Ewilan.
Nigdy nie zapomnij, jaka krew płynie w twoich żyłach.
Słowa zanikły stopniowo w myślach Camille i szeptacz znowu zaczął mruczeć. Dziewczyna
pogłaskała go z roztargnieniem opuszkami palców.
Sytuacja stawała się nieprzyjemna. Mistrz Duom próbował ją ostrzec, nie niepokojąc jej zbytnio, ale
Camille nie miała
złudzeń. Jeden z bojowników Chaosu już próbował ją zabić i tylko poświęcenie Ellany ocaliło jej
życie. Jeżeli Mentai był superbojownikiem, nie miała cienia szansy w bezpośrednim starciu i nikt tutaj
nie będzie mógł jej pomóc... Nagle poczuła się słaba i bezbronna. Chciała, żeby już było jutro i żeby
Salim był przy niej. W ogrodzie Sułtan i Czyngis zaczęły głośno szczekać.
Camille wstała i wytężyła słuch.
Zdarzało się, że Sułtan i Czyngis szczekały właściwie bez powodu, ale zazwyczaj nie trwało to długo i
psy szybko wracały do bęzgłośnego, czujnego stróżowania.
Teraz jednakże wydawały się niezmiernie rozdrażnione, a ich szczekanie przypominało to sprzed kilku
dni, spowodowane pojawieniem się piechurów. Camille poczuła, jak krew tężeje jej w żyłach.
Szeptacz zaczął się kręcić w kółko, popiskując cicho, a kiedy wzięła go do ręki, skulił się w
zagłębieniu jej dłoni.
Kiedy Camille podeszła do okna, w ogrodzie nagle zapadła cisza. Nie słychać było już nic, nawet
odgłosu łap na żwirze alejki. Camille nie poczuła się uspokojona, wręcz przeciwnie, przeraziło ją to.
Wyczuwała niebezpieczeństwo przenikające do pomieszczenia wszystkimi szczelinami jak trujący
gaz. Przypomniała sobie ostrzeżenie mistrza Duoma: „Kiedy tylko zaczynasz rysować, bardzo łatwo
cię rozpoznać". Oraz zdanie Edwina, kiedy zaatakowali ich Ts'żercy: „Musiałaś pozostawić część
swoich myśli w Wyobraźni i to ich przyciągnęło!"
Teraz było już za późno, żeby cokolwiek naprawić. Jeżeli to, czego się obawiała, było prawdą,
odkryto miejsce jej pobytu i groziło jej niebezpieczeństwo!
Szeptacz poruszył się w jej dłoni.
Bojąc się, żeby go nie zmiażdżyć, Camille rozluźniła palce, a wtedy szeptacz przebiegł wzdłuż jej
ramienia i wśliznął się do kieszeni luźnej bluzy, którą założyła na podkoszulek.
W tym samym momencie zauważyła rodzący się rysunek. Rysownik znajdował się gdzieś za
szpalerem bukszpanu, czuła to, ale jego dzieło pojawiało się w jej pokoju. Nie zrozumiała tego od razu
i o mało jej to nie zgubiło.
Spojrzała w górę.
Nad jej głową wisiała przerażająca krata z błyszczącej stali, najeżona ostrymi,
dwudziestocentymetrowymi szpikulcami.
Rysunek był doskonały.
Krata była realna.
Camille zareagowała w chwili, gdy krata zaczęła na nią spadać. Błyskawicznie wyobrażone, grube,
żelazne łańcuchy naprężyły się ze strasznym hałasem, przykuwając kratę do sufitu w połowie drogi w
dół.
Camille usłyszała ojca, który wołał ją groźnym głosem i po raz pierwszy sprawiło jej to przyjemność.
O mało nie przeoczyła pojawienia się rysunku wielkich obcęgów, które zaatakowały narysowane
właśnie przez nią łańcuchy.
Szeptacz w jej kieszeni wydał ostry pisk.
Camille rzuciła się do drzwi w chwili, gdy pan Duciel je otwierał. Dziewczyna wpadła na ojca i oboje
potoczyli się po podłodze korytarza, unikając o włos zmiażdżenia przez kratę. Stalowe szpikulce wbiły
się głęboko w parkiet.
Pan Duciel wydał głuchy pomruk, ale Camille już wstawała. Rzuciła się do schodów i skoczyła
bezpośrednio z podestu na parter. Myślała tylko o jednym: uciec jak najdalej od zabójcy.
W przedpokoju pani Duciel spieszyła do telefonu. Camille wyminęła ją, pośliznęła się na marmurowej
posadzce, w ostatniej chwili odzyskała równowagę i wpadła do kuchni. Za plecami słyszała, jak matka
wzywa policję, a na piętrze ojciec wołał o pomoc.
Camille próbowała uspokoić szalone bicie serca, ale zanim jej się to udało, zrodził się nowy rysunek.
Strofując się w myślach, zmusiła się do bezruchu. Kiedy zabójcza krata nad jej głową stała się
rzeczywista, Camille była gotowa.
Zmobilizowała całą siłę woli i kiedy krata na nią spadła, Camille nie zachwiała się.
Stal przeistoczyła się w gumę. Camille udało się przywłaszczyć sobie rysunek wroga.
Krata odbiła się i utknęła między stołem a piecykiem.
Dziewczyna wiedziała, że wytchnienie nie potrwa długo. Jej umysł działał na maksymalnych
obrotach. W chwili gdy znalazła rozwiązanie, w pomieszczeniu gospodarczym rozległ się hałas.
Kuchenne drzwi z hukiem wyleciały z zawiasów, ukazując bojownika Chaosu.
Zabójca ubrany był w ciemny kombinezon; maska z czarnego materiału zasłaniała mu twarz. W ręce
trzymał skomplikowaną metalową kuszę. Uniósł ramię i grad niosących śmierć strzał wytrysnął w
kierunku Camille.
Po chwili strzały wbiły się w ścianę, wydając serię suchych trzasków.
Camille zniknęła.
Zabójca znieruchomiał.
Dziewczyna była zdolna, szybka, ale nie potrafiła maskować swojego daru. Odnalezienie jej będzie
dziecinną igraszką. Na pewno nie znajdowała się daleko.
Mężczyzna skoncentrował się, przeczesując Wyobraźnię w poszukiwaniu tego tak
charakterystycznego śladu, który zawsze pozostawiali za sobą początkujący. Część ich myśli,
przyciągnięta przez moc jak owad przez światło, utrzymywała się w Zwojach, choć nie byli tego
świadomi. Dzięki temu widoczni byli dla tych, którzy potrafili szukać. Jego ofiara zaraz mu się
pokaże.
Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu zabójca znalazł tylko drżenie, które odsunął pogardliwie. Dar
Ewilan był o wiele większy. Tak ogromny, że on, Mentai, prawie jej go zazdrościł.
Drzwi prowadzące do przedpokoju otworzyły się i pojawił się w nich mężczyzna. To z pewnością
przybrany ojciec dziewczyny, pomyślał bojownik, unosząc ramię uzbrojone w kuszę. Świsnęła strzała
i pan Duciel z krzykiem runął w tył.
Mentai przeszedł obok jęczącego na ziemi człowieka, nie patrząc na niego.
Nie obdarzył również nawet przelotnym spojrzeniem kobiety omdlałej przy stoliku z telefonem.
Przemierzył przedpokój i otworzył drzwi wyjściowe.
Po raz ostatni zanurzył się w Wyobraźni, ale niczego nie znalazł.
Wyszczerzył zęby. Zapowiadało się wyjątkowe polowanie.
Powoli pogrążył się w mroku nocy.
camille się dusiła.
Pomysł był dobry, ponieważ bojownik nie pojawił się tutaj w ślad za nią, ale zaczynało jej brakować
tlenu, coraz trudniej było oddychać.
Wykonała przejście w bok w miejsce, którego nie spodziewała się już nigdy zobaczyć. Woda w rzece
była lodowata.
W ciemności z trudem odnalazła samochód tkwiący pionowo w mule, chociaż zmaterializowała się
zaledwie o metr od niego. Unikając zbędnych ruchów, przez które traciła cenny tlen, wśliznęła się do
pojazdu przez otwarte z tyłu okno i zaczęła je zamykać.
Zardzewiały mechanizm początkowo odmówił posłuszeństwa.
Serce Camille biło spłoszonym rytmem, a płuca błagały o tlen. Przezwyciężyła uczucie paniki i mocno
nacisnęła na rączkę. Szyba podniosła się centymetr po centymetrze, aż zupełnie się zamknęła.
Camille, bliska omdlenia, użyła resztek sił, żeby rysować. W samochodzie pojawił się wielki bąbel
czystego powietrza, wypierając wodę przez strzaskaną przednią szybę. Camille trzymała się mocno
oparcia siedzenia, a jej płuca, pracując szybko, nadrabiały stracony czas.
Obliczyła, że jeżeli nie będzie wykonywać zbędnych ruchów, ma przed sobą piętnaście minut. Wtedy
tlen zacznie się kończyć, a ponowne narysowanie niczemu nie posłuży, ponieważ dwutlenek węgla,
cięższy od tlenu, nie ucieknie z samochodu.
„Muszę zamaskować swój dar", myślała Camille. „Mój plan niezwłocznego ratunku się powiódł. Ten
przeklęty psychopata nie może mnie odnaleźć dzięki ekranowi, który tworzy woda rzeki. Ale kiedy
tylko się stąd ruszę, a będę musiała się ruszyć, naskoczy na mnie i potnie na kawałki".
Camille powtórzyła sobie wszystko, czego nauczyli ją mistrz Duom i Edwin. Ts'żercy odnaleźli ją bez
trudu w lesie BaraTl, naprowadzeni echem jej przejścia w bok. Musiało jednak być coś jeszcze.
Ponownie przypomniało jej się ostrzeżenie Edwina: „Musiałaś pozostawić część swoich myśli w
Wyobraźni i to ich przyciągnęło!" Czy to możliwe, że pozostał po niej ślad, gdyż nie opuściła zupełnie
Zwojów? A jeśli tak, w jaki sposób wyjść z Wyobraźni po stworzeniu rysunku?
Camille zastanowiła się błyskawicznie. Rysowanie oznaczało przejście do innego wymiaru. Czy
wychodząc z niego, zostawiła za sobą otwarte drzwi? Pomimo powagi sytuacji myśl ta sprawiła, że
Camille się uśmiechnęła. Równocześnie skoncentrowała się i szybko zauważyła zmianę. Powiązanie,
z którego nie zdawała sobie sprawy, zniknęło w chwili, gdy zamknęła za sobą „drzwi". Wyszła z
Wyobraźni. Tym razem całkowicie.
Brak tlenu zaczynał się dawać we znaki i woda rzeki stopniowo odzyskiwała utracony teren. Camille
musiała się na coś zdecydować.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, po czym wyśliznęła się przez przednią szybę. Otarła się o muliste dno
i zaczęła machać energicznie nogami, kierując się ku powierzchni. Wypłynęła dość szybko. Kiedy się
wynurzyła, natychmiast zorientowała się w swoim położeniu. Popłynęła w kierunku zachodniego
brzegu, nie starając się walczyć ze znoszącym ją nurtem i wydostała się na nadbrzeże. Trzęsła się z
zimna, ale z ulgą stwierdziła, że w pobliżu nie ma żadnej czyhającej na nią postaci. Wiedziała, że
ujawni swoje usytuowanie tylko wtedy, gdy coś narysuje.
Nie pozostawało jej nic innego, jak zobaczyć się z Sa-limem. Camille przeszła nadbrzeżem w
kierunku bulwaru, który prowadził na Osiedle Malarzy. Nagle stanęła.
Obmacała gorączkowo kieszenie, po czym zwiesiła ręce, przygnębiona.
Szeptacz zniknął! Camille skrzywiła się, wyobrażając sobie zwierzątko utopione na dnie rzeki. Ta
myśl sprawiła jej ból. Pocieszała się przypuszczeniem, że może zanim zanurkowała, szeptacz zdążył
wykonać przejście w bok.
Po kilku minutach znalazła się na osiedlu Salima. Ludzie stojący przed blokami ze zdziwieniem, ale
bez komentarzy, przyglądali się jej przemoczonemu ubraniu i nieszczęśliwej minie. Camille tylko raz
była u przyjaciela, jednakże bez trudu odnalazła blok przy ul. Picassa. Oczywiście winda nie działała i
kiedy Camille weszła na jedenaste piętro, było jej już mniej zimno. Zapukała.
Ku jej wielkiej uldze drzwi otworzył Salim.
Patrzył na nią z przerażeniem przez dłuższą chwilę, po czym zapytał:
-
Nie mów, że znowu kąpałaś się w rzece?
-
Salim... t
-
Co się dzieje?
-
W ślad za nami wyruszył bojownik Chaosu. Zaatakował mnie w domu. Ledwo udało mi się
uciec.
W drzwiach pojawiła się głowa kilkuletniego chłopca. Salim odepchnął ciekawskiego malca i wyszedł
na korytarz.
-
Zejdźmy na dół - zaproponował. - Musimy zastanowić się, co robić. Czekaj, przyniosę ci
suche ubrania.
Wrócił dwie minuty później z dżinsami oraz podkoszulkiem i odwrócił oczy, kiedy Camille
przebierała się pospiesznie na klatce schodowej. Wyszli przed blok i usiedli na zniszczonej ławce,
dwadzieścia metrów od wejścia do budynku.
-
A to ci sensacja! - skomentował Salim. - Co teraz zrobimy?
-
Widzę tylko dwa rozwiązania - oznajmiła Camille.
Chłopak popatrzył zaskoczony.
-
Dwa? A ja byłem przekonany, że nie ma żadnego... Mów szybko.
-To całkiem proste - zaczęła Camille. - Przynajmniej w teorii. Albo wracamy do Gwendalaviru, albo
jedziemy do Paryża odnaleźć mojego brata.
-Tak właśnie myślałem, że dwa rozwiązania to brzmi zbyt pięknie — westchnął Salim. - Proponujesz
tylko rzeczy niemożliwe.
-
Prawie niemożliwe - sprostowała Camille. - W każdym razie nie możemy dłużej tutaj zostać.
To miasto stało się prawdziwą jaskinią zbójców.
-
Moglibyśmy na jakiś czas schronić się u mnie - zaproponował Salim.
W tej właśnie chwili przed blok podjechał samochód policyjny. Wysiadło z niego dwóch
umundurowanych mężczyzn oraz inspektor Franchina. Wszyscy trzej weszli na klatkę schodową.
-
Nic z tego - szepnęła Camille, odruchowo pochylając się, chociaż biorąc pod uwagę odległość
i panujący mrok, nie było szans, żeby ją rozpoznano. - Rodzice zawiadomili policję i zgłosili moje
zaginięcie.
-
Moglibyśmy poprosić go o pomoc... - zaproponował Salim.
-Jestem pewna, że kraty, które o mało nie przemieniły mnie w sito, zniknęły, ale parkiet w moim
pokoju jest zniszczony. Ściany w kuchni podziurawione są jak szwajcarski ser, a moi rodzice z
pewnością widzieli bojownika Chaosu. Jak wytłumaczyć to tym panom z policji? Może robiąc im
szkic, żeby lepiej zrozumieli?
Camille mówiła podniesionym tonem i Salim czuł, że była niezwykle spięta.
-
Dobrze, staruszko - zgodził się. - Nie nalegam. Bardzo prawdopodobne, że gdybyśmy
opowiedzieli o wszystkim policji, wylądowalibyśmy w przytulnym wariatkowie. I bojownik miałby
nas podanych jak na tacy. Lepiej chyba wracać do Edwina i pozostałych.
-
Nie! Jedziemy do Paryża!
-Ale powiedziałaś, że...
-
Przemyślałam to. Liczą na nas. Nie zrezygnujemy przy pierwszej trudności.
-
Bojownik Chaosu to spora trudność... — zaoponował Salim.
-
Masz rację - przyznała Camille. - Nie musisz mi jednak towarzyszyć. To o mnie im chodzi.
Jeśli chcesz, możesz dać sobie spokój.
Ostatnie słowa wypowiedziała spokojnym, suchym tonem.
-
I proszę! - zawołał Salim. - Znowu się zaczyna! Chcesz, żebym napisał ci to aleksandrynem na
dokumencie notarialnym? Jeżeli ty jedziesz, ja też. Tam gdzie ty, tam i ja, nawet na dnie rzeki. A więc
przestań mówić głupstwa i odpowiedz na moje pytanie.
-
Jakie pytanie?
-
To, które ci zadam.
-
Więc je zadaj!
-Jak dostaniemy się do Paryża? Pociągiem czy samolotem?
Kiedy przybyli na dworzec, była już prawie północ.
-
Dobra - powiedział Salim. - Zróbmy małe podsumowanie. Mamy pojechać do Paryża
pociągiem. Jak dotąd wszystko gra, jesteśmy na dworcu, a o piątej jest pociąg do Paryża. Sprawa
jednak się komplikuje, ponieważ cała suma, jaką dysponujemy, wynosi dwadzieścia euro. Obawiam
się, że to nie wystarczy nawet na bilety drugiej klasy w jedną stronę.
-Widziałam cię już w bardziej wojowniczym nastroju -powiedziała z ironicznym uśmiechem Camille,
opadając na jedną z ławek.
-
Może mogłabyś narysować plik banknotów o nominale pięćdziesiąt euro? - zasugerował
Salim.
-
Nie ma problemu! Ty w tym czasie dotrzymasz towarzystwa naszemu przyjacielowi
bojownikowi Chaosu, który nie omieszka się tutaj stawić. To całkiem sprawiedliwy podział prac,
nieprawdaż? A przy okazji, czy wspomniałam ci już, że ten bojownik to Mentai, taki zabójca
dysponujący nadprzyrodzonymi mocami?
—
Źle się starzejesz - zażartował Salim. — Tracisz poczucie humoru, musisz wziąć się w garść.
Camille nie słuchała już przyjaciela. Jej oczy zamykały się, mimo że starała się trzymać je otwarte.
Czuła, że powoli zasypia i głos Salima staje się jedynie niezrozumiałym szeptem.
Mała futrzana kulka, która właśnie ułożyła się na kolanach dziewczyny, zaczęła błogo mruczeć.
Camille natychmiast otworzyła oczy. Szeptacz w zagłębieniu jej dłoni zastrzygł uszami, po czym
głośno zamruczał.
—
Patrz, Salim - powiedziała cicho Camille - wrócił. Chłopak podskoczył i z przestrachem
rozejrzał się
wokół.
—
Kto? Bojownik?
—
Ależ nie, szeptacz! Tu, na moich kolanach! Salim pochylił się, żeby przyjrzeć się zwierzątku.
—
Wygląda jak karłowaty szczur z oczami sowy!
—
To jest szeptacz, mięczaku - odparła szorstko Camille. - Bardzo się bałam, że utonął. Nie mam
pojęcia, jak mnie odnalazł. Jest piekielnie uzdolniony!
Salim roześmiał się kpiąco.
—
Skoro jest taki zdolny, może zdobyłby dla nas dwa bilety do Paryża? Przypominam ci, że
czekamy na pociąg. I nawet jeśli jestem teraz mięczakiem, a nie jak wcześniej skorupiakiem, musisz
przyznać, że w tej sytuacji twój szczur jest równie bezsilny jak ja i niewiele nam pomoże.
Szeptacz spojrzał na Salima z dezaprobatą i pisnął.
-
Powiedział, że jesteś niesprawiedliwy i grubiański — przetłumaczyła Camille.
-
To ty mówisz teraz po szczurzemu? - zdumiał się Salim.
Dziewczyna głośno westchnęła.
-
Będziemy podróżować bez biletów - zdecydowała.
-
A jeżeli będzie kontrola?
-
Wysiadamy z pociągu i wsiadamy do następnego. Ponieważ nikt nas nie wyrzuci w biegu, od
stacji do stacji w końcu ddtrzemy do Paryża.
Salim stwierdził, że lepiej nie dyskutować. Oboje usadowili się na ławce i drzemali. Nikt się nimi nie
interesował.
Tuż przed świtem wsiedli do pociągu. Kiedy tylko zajęli miejsca w wagonie, Camille natychmiast
zasnęła.
Salim opierał się ogarniającej go senności. Miał ochotę przemyśleć wszystko, co im się przytrafiło,
jednak jego umysł już drzemał. Zadowolił się więc przyglądaniem się przyjaciółce spojrzeniem, jakim
obdarzał ją, gdy nie wiedziała, że na nią patrzy.
Szeptacz wystawił łebek z ukrycia, przez chwilę uważnie obserwował Salima, po czym wrócił do
kieszeni Camille. Chłopak uśmiechnął się. Podobne stworzenie wystarczyłoby, żeby wprawić kogoś w
zdumienie na pół życia, ale on i Camille przeżyli już tyle, w tak krótkim czasie, że szeptacz wydawał
się Salimowi po prostu malowniczy.
W wagonie panował spokój. Niewiele miejsc było zajętych, a większość podróżnych drzemała.
Słychać było jedynie regularny gwizd pociągu oraz stukot kół na łączeniach szyn. Od czasu do czasu
drzwi między wagonami skrzypiały i chwiejnym krokiem przechodził przez nie podróżny. Salim
rozparł się wygodniej na siedzeniu. Zamknął oczy.
Nigdy nie dowiedzieli się, czy kiedy spali, przechodził kontroler biletów, ale gdy się obudzili, pociąg
wjeżdżał już na końcową stację i w wagonie panowało ożywienie. Podróżni wstawali, chwytali torby,
wygładzali ubrania.
Camille uśmiechnęła się do Salima.
-
Czuję się brudna i tak wypoczęta, jakbym spała w wirówce do sałaty.
-
To się mniej więcej zgadza, staruszko, tylko że nie przypominasz sałaty. Natomiast przyznaję,
jesteś naprawdę brudna i dodam jeszcze, że niezbyt ładnie pachniesz.
-
Dziękuję, Salim. Zapomniałam, że oprócz rozlicznych zalet masz także talent przemawiania
do dziewczyn w tak delikatny sposób.
Chłopak zakasłał zażenowany.
-
Zobacz - powiedział - jesteśmy na miejscu.
Pociąg jechał powoli. Przez okno widzieli niezliczone krzyżujące się szyny, które tworzyły
skomplikowaną sieć. Wzdłuż torów wznosiły się szare, anonimowe budynki. Powietrze dopiero
wstającego poranka wydawało się już skalane trującymi wyziewami.
-
Raczej brzydki ten Paryż, nie sądzisz? - zagadnął Salim.
-
Paryż to nie tylko Dworzec Lyoński — zauważyła Camille. - Ale jak dotychczas zgadzam się
z tobą.
Pomimo wczesnej godziny na peronach było pełno ludzi. Dworzec właśnie remontowano i liczne
barierki chroniły strefy robót, tworząc zwężenia, przez które przepychali się podróżni.
Dotarcie do wyjścia zajęło im dłuższą chwilę.
-
Co teraz? - zapytał Salim.
-
Znajdziemy jakieś miejsce, w którym zjemy śniadanie. Następnie kupimy plan Paryża.
Pójdziemy do Akademii Sztuk Pięknych i odnajdziemy mojego brata. Odpowiada ci taki program?
-Jak najbardziej, staruszko! — potwierdził Salim. — Zwłaszcza część dotycząca śniadania.
Znajdowali się na szerokim chodniku przed dworcem. Ludzie spieszyli we wszystkich kierunkach.
Paryż się budził i ruch uliczny z minuty na minutę stawał się coraz większy.
Camille pociągnęła przyjaciela za sobą. Przeszli wzdłuż pierwszej alei, potem wzdłuż następnej.
Oboje byli zmęczeni i nie całkiem jeszcze rozbudzeni po kilku godzinach snu w pociągu.
Salim nie zauważył czerwonego światła dla pieszych i wszedł na jezdnię prosto pod koła
nadjeżdżającego dużego, czarnego mercedesa.
W ułamku sekundy Camille zrozumiała, że kierowca nie będzie mógł wyminąć Salima. Rzuciła się do
Wyobraźni.
Mistrz Duom byłby z niej dumny. Rysunek przyniósł natychmiastowy efekt. Nastąpił wybuch i
samochód zatrzymał się gwałtownie o metr od Salima z przeraźliwym metalicznym hałasem.
Camille złapała przyjaciela za ramię.
-
Szybko - nakazała — teraz musimy uciekać!
-Ale...
-
Jesteśmy w niebezpieczeństwie, Salim! — przerwała mu. - Zaraz pojawi się tutaj nasz
prześladowca. Chcesz na niego poczekać czy biegniesz?
Wiadomość podziałała na chłopaka jak kopniak. Rzucił się do ucieczki, a za nim podążyła Camille.
Skręcili na rogu pierwszej ulicy i pognali prosto przed siebie.
Kierowca mercedesa wysiadł z pojazdu i poprzez dziurę w masce przypatrywał się z osłupieniem
poczerniałemu silnikowi. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko i mężczyzna widział Salima tylko
przelotnie. Zastanawiał się' nawet, czy nie wyobraził sobie tego chłopca. Natomiast uszkodzenia
przodu samochodu były jak najbardziej realne. Kierowca wyjął telefon komórkowy i właśnie miał
zamiar zadzwonić, kiedy za jego plecami rozbrzmiał głos:
-
Czy mogę panu pomóc?
Właściciel mercedesa odwrócił się.
Mężczyzna, który zwracał się do niego przyjaznym głosem, ubrany był w dobrze skrojony szary
garnitur i w przeciwieństwie do obojętnych gapiów zdawał się mu współczuć.
-
Nie wiem, co się stało - zaczął właściciel mercedesa. -Wydawało mi się, że zobaczyłem
chłopaka rzucającego się pod mój samochód i nagle nastąpił ten wybuch... Trzeba będzie...
-
Gdzie jest ten chłopak? - przerwał mu nieznajomy.
-Ale... ja...
-
Gdzie? - powtórzył mężczyzna w szarym garniturze niespodziewanie agresywnym tonem.
-
Nic mnie to nie obchodzi! - uniósł się kierowca. - Mój samochód... Ależ... Co pan robi?
Nieznajomy złapał kierowcę za kołnierz i przycisnął do drzwiczek mercedesa. Mężczyzna próbował
się uwolnić, ale ręka, która go trzymała, wydawała się stalowa. Poczuł, że powoli unosi się, aż jego
nogi przestały dotykać ziemi.
-
Brakuje ci ogłady - szepnął nieznajomy z powagą. -Nie mam jednak czasu zająć się
doskonaleniem twojego wychowania. Szukam dwojga młodych ludzi, mniej więcej trzynastoletnich.
Dziewczyny o długich blond włosach i wyjątkowych fiołkowych oczach, dość ładnej oraz czarnego
chłopaka z warkoczykami. Widziałeś ich?
Camille i Salim byli już daleko.
Biegli dłuższą chwilę, po czym weszli do jednej z kawiarenek.
Siedząc nad dwoma kubkami gorącego kakao i koszyczkiem rogalików, dochodzili do siebie po
ostatnich przeżyciach.
-
Sądzisz, że to wystarczyło, żeby nas odnalazł? - zapytał Salim.
-
Jestem tego pewna.
-
Co teraz zrobimy?
-
Trzymamy się naszego planu. Nie mamy wyboru.
Salim westchnął i zamoczył rogalik w kakao.
W kawiarence było spokojnie. Stali bywalcy wchodzili, zamawiali kawę, którą popijali, rzucając
okiem na poranną gazetę leżącą na kontuarze, i nie zwracali uwagi na nastolatków siedzących przy
nieczynnej szafie grającej.
-
Dopadnie nas, to nieuniknione - mruknął Salim.
-
Jesteśmy w Paryżu - zaoponowała Camille.
-1 co z tego?
-
To, że w tym mieście mieszka dwa miliony ludzi, a jeżeli wziąć pod uwagę całą aglomerację,
prawie dziesięć. Równie dobrze można szukać igły w stogu siana. On wie, że tu jesteśmy, ale jeszcze
nie ma nas w ręku!
Po jakimś czasie kupili w kiosku plan Paryża i usiedli na ławce, żeby mu się przyjrzeć. Akademia
Sztuk Pięknych znajdowała się w Saint-Germain-des-Pres, prawie naprzeciwko Luwru. Przyjaciele
popatrzyli na siebie uspokojeni. Mogli tam dojść pieszo.
Powoli ruszyli w drogę. Będąc coraz bliżej nieznanego brata, Camille miała mieszane uczucia. Z
jednej strony spieszno jej było spotkać się z nim, z drugiej bała się rozczarowania. W jej
wyobrażeniach Mathieu przypominał po trosze wszystkich ważnych ludzi, których znała, ale nie miała
wątpliwości, że w rzeczywistości okaże się zupełnie inny. Zresztą wygląd zewnętrzny się nie liczył,
myśli Camille zaprzątało wyłącznie jedno pytanie: czy Mathieu zgodzi się wrócić do Gwendalaviru?
Dotarli nad Sekwanę i ruszyli wzdłuż jej brzegu, aż trafili do szkoły. Była to okazała i majestatyczna
budowla w kształcie litery U. Przez moment stali przed bramą prowadzącą na rozległy, wybrukowany
dziedziniec. Camille spojrzała na Salima, który zrozumiał ją bez słowa.
-
Odwagi, staruszko - rzucił silnym głosem. - Po tym, przez co przeszliśmy, nie przestraszy nas
brama z kutego żelaza. Do ataku!
Wziął Camille za rękę i weszli na dziedziniec. Właśnie próbowali otworzyć drzwi głównego budynku,
kiedy za ich plecami rozległ się głos:
-
Nie ma tam nikogo, młodzi ludzie, drzwi są zamknięte!
Wzdrygnęli się, po czym odwrócili się zmieszani.
Mówiącym był mężczyzna w spodniach roboczych i ze skrzynką na narzędzia w ręce.
-
Dzisiaj nie ma zajęć - wyjaśnił, patrząc na Salima i Camille przyjaźnie. - Chyba z powodu
egzaminów. Jeżeli szukacie sekretariatu, to te drzwi obok.
-
Nie ma zajęć - powtórzyła Camille. - O nie...!
Robotnik wyglądał na zaskoczonego.
-
Czego potrzebujecie? - zapytał.
-
Szukamy jednego studenta - powiedział Salim. - To ważne.
-
Przyjdźcie jutro. Wszyscy tu będą.
Camille zapanowała nad uczuciem rozczarowania i podziękowała mężczyźnie.
Pociągnęła Salima nad Sekwanę, gdzie usiedli na balustradzie.
-
Naprawdę mamy pecha! - westchnęła. - Wydawało się, że jesteśmy już tak blisko celu... a
okazuje się, że musimy czekać do jutra.
Salim poklepał przyjaciółkę po ramieniu.
-
A gdzie spędzimy noc?
Może w hotelu? - zaproponował Salim.
Przechadzali się ulicami, nie zwracając większej uwagi na to, co widzieli. Dzień upłynął im w
zwolnionym tempie, a teraz, kiedy zapadła już noc, zmęczenie dawało im się mocno we'znaki.
-
Proponowałeś to już tysiąc razy! Przypominam ci, że za ostatnie pieniądze kupiliśmy dwie
kanapki, które właśnie skończyliśmy jeść!
-
A gdybyśmy poprosili kogoś o gościnę?
-Dobry pomysł - stwierdziła Camille. - W ten sposób mamy pewność, że noc spędzimy na posterunku
policji, a jutro rano wsadzą nas do pociągu z biletami powrotnymi do domu.
-Ale...
-
Jesteśmy niepełnoletni, Salim, a to jest prawdziwe życie, a nie film czy powieść.
-
No dobrze, to ty jesteś szefową. Co proponujesz?
-
Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że bolą mnie nogi i strasznie chce mi się spać.
Salim pociągnął przyjaciółkę na skwer, gdzie oboje padli na ławkę. Camille z westchnieniem ulgi
wyciągnęła nogi.
-
Co za przyjemność! Mam wrażenie, że chodziłam cały dzień.
-
Przecież chodziłaś cały dzień. Już o tym zapomniałaś? ZnowU zaczynasz mnie niepokoić.
-
Salim, jestem wykończona. Pomimo najszczerszych chęci nie wydajesz mi się zabawny. A
gdybyśmy spędzili noc tutaj?
-
Na ławce?
-
Dlaczego nie? Spaliśmy już w oberżach, pod gołym niebem, na wozie, dlaczego nie na ławce?
-
Tylko, że... - zaczął Salim.
-
...to byłby fatalny pomysł! - dokończył głos za ich plecami.
Odwrócili się równocześnie.
Tuż za nimi, nieopodal krzewu, leżał mężczyzna, który pomimo upału owinięty był długim, szarym
płaszczem.
-
A to dlaczego? - odparła Camille. - Pan zostaje tu przecież na noc, czyż nie?
-
Nic podobnego, młoda damo - odparł mężczyzna, wstając z wysiłkiem. - Nic podobnego!
Spędziłem wieczór w jednym z rzadkich miejsc tego przeklętego miasta, w którym można jeszcze
usłyszeć śpiew słowika. Teraz spadam. Nie mam ochoty dać się zgarnąć tym przeklętym smerfom.
Camille mimo woli uśmiechnęła się.
-
To znaczy?
Włóczęga podszedł bliżej, drapiąc się pod swetrem po brzuchu. Był to stary mężczyzna, nieogolony, o
twarzy naznaczonej nałogami i trudnymi przeżyciami. Mrużył oczy o mętnych tęczówkach, jakby
dobrze nie widział.
-
To znaczy, że za kilka minut do tego przeklętego parku wpadnie policja i zabierze wszystkich,
którzy się tutaj kręcą.
Salim odwrócił się do przyjaciółki.
-
Gratuluję pomysłu spania pod gołym niebem!
Camille nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Ponownie
zagadnęła \yłóczęgę:
-
Przepraszam, jeżeli jestem niedyskretna, ale gdzie pan będzie spał?
-
Mam swoją kryjówkę - odpowiedział włóczęga. - Uciekliście z domu?
Pytanie było bezpośrednie; odpowiedź Camille również.
-
Tak. I nie wiemy, gdzie spędzić noc.
Mężczyzna zastanowił się przez chwilę, po czym podjął decyzję.
-
Jeżeli chcesz - zaproponował - dobijemy targu. Zaprowadzę was do mojej kryjówki, a ty w
zamian za to mi poczytasz.
-
Poczytam?
-
Co w tym dziwnego? - uniósł się mężczyzna. - Myślisz, że trzeba nosić garnitur i jeździć rolls-
royce'em, żeby lubić książki?
-Wcale nie - przyznała Camille. - Zgadzam się przeczytać panu, co pan zechce.
Włóczęga obnażył w uśmiechu trzy pożółkłe zęby.
-
A więc zabieramy się stąd. Zaraz zrobi się tu nieprzyjemnie.
-
Idziemy do tej pańskiej paskudnej kryjówki? - zapytał Salim.
-
Tak jest, mój chłopcze, tak jest. A jeśli będzie ci się wydawać, że masz prawo sobie ze mnie
kpić, bo życie dało mi w kość jeszcze przed twoim urodzeniem, to może się zdarzyć, że nauczę cię
szacunku i wspaniałomyślności kopniakami w tyłek... Zrozumiałeś?
-
Zrozumiałem, proszę pana — odpowiedział Salim nagle zmieszany.
Włóczęga wyprowadził ich ze skweru. Przeszli kilkoma wąskimi ulicami i znaleźli się w ślepym
zaułku, w głębi którego stały duże kontenery na śmieci.
-
Mam nadzieję, że to nie jest ta jego kryjówka - szepnął Salim.
Stary człowiek wszedł za kontenery. Przez chwilę szukał po omacku, następnie podniósł metalową
płytę.
-
Kanały? - zdziwiła się Camille.
-
Nie, dziecko - odparł mężczyzna, odsuwając płytę. -Katakumby. Trzeba zejść trzy metry w
dół. Idźcie przodem, ja zamknę.
Zardzewiała metalowa drabina ginęła w mroku. Ponieważ Camille się nie ruszała, Salim westchnął.
-
Mogłem się tego spodziewać - zaczął wyrzekać. — Mięczak wchodzi do kanału na zwiad...
Camille, jesteś pewna...?
Dziewczyna ograniczyła się do wzruszenia ramion.
-
Dobra, zrozumiałem - rzucił Salim. - Już idę.
Uchwycił się pierwszych szczebli i zniknął w czarnej studzience.
Po chwili rozległ się jego głos.
-
Wszystko gra, staruszko, jestem na dole i pozbyłem się już szczurów, węży, skorpionów, a
nawet jednego aligatora. Możesz zejść, genialnie tu jest, tylko że nic nie widać.
Camille dołączyła do przyjaciela. Widziała zaledwie zarys sylwetki Salima w nikłej poświacie
padającej z góry. Włóczęga zaciągnął za sobą płytę i zrobiło się zupełnie ciemno.
-
Nie bójcie się, dzieciaki - rzucił. - Są tutaj wszelkie wygody. Patrzcie.
Dał się słyszeć lekki chrobot i rozbłysła zapałka, którą mężczyzna zbliżył do lampy naftowej. Ich
oczom ukazała się podziemna sceneria.
Stali w kwadratowym pomieszczeniu o bokach długości około pięciu metrów, całkowicie
wydrążonym w skale i wyposażonym w liczne wnęki. W ścianie naprzeciw nich znajdowały się duże,
pordzewiałe, metalowe drzwi. W kącie, obok drewnianej skrzynki, leżał siennik. Podłoga usiana była
puszkami po konserwach oraz pustymi butelkami. Wbrew wszelkim oczekiwaniom miejsce sprawiało
wrażenie przytulnego.
-
Oto moja kryjówka - oznajmił mężczyzna z nutą dumy.
-
Naprawdę jesteśmy w katakumbach? — zapytał Salim.
-To pewne, mój chłopcze, to pewne. Najprawdziwsze
z prawdziwych znajdują się raczej pod XIV dzielnicą, ale te podziemia bardzo je przypominają. Pod
Paryżem są ich kilometry. Często są to korytarze, ale czasem znajdzie się też salę jak ta tutaj.
-
A wejście u góry?
-
Kto wie, chłopcze, kto wie... Katakumby połączone są często z siecią kanałów. Może jakiś
czas temu było tutaj wejście kontrolne.
-
A te żelazne drzwi?
-
Prowadzą chyba do sieci korytarzy, ale są zamknięte na cztery spusty. W sumie dobrze. Dzięki
temu mam spokój w mojej kryjówce. Powiedz mi, młody człowieku, zawsze zadajesz tyle pytań czy
źle się dzisiaj czujesz?
Camille podeszła do siennika i przyglądała mu się pożądliwie, mimo że był bardzo zniszczony.
Rzuciła okiem na zawartość otwartej drewnianej skrzynki. Było w niej pełno książek.
Włóczęga odwrócił się do Camille.
-To jest mój skarb. Najpiękniejsze książki na świecie. - Wzruszył ramionami, po czym dokończył: -
Nie mogę z nich korzystać.
-
Nie umie pan czytać? - próbował zgadnąć Salim.
Mężczyzna obrzucił go rozgniewanym spojrzeniem.
-
Przeczytałem więcej książek, niż ty, szczeniaku, będziesz miał okazję zobaczyć w całym
swoim życiu. I z przyjemnością czytałbym aż do śmierci, ale moje oczy odmówiły mi posłuszeństwa.
Widzę jeszcze z daleka, ale żeby czytać...
Głos mu się załamał, więc Camille wzięła jedną z książek do ręki, żeby miał czas na dojście do siebie.
Przeczytała tytuł Dola człowiecza.
-
Podobała mi się ta książka - powiedziała. - Nawet jeżeli nie wszystko zrozumiałam.
Mężczyzna popatrzył na nią zdumiony.
-
Czytałaś Malraux? W twoim wieku?
-Ta dziewczyna to fenomen! - oznajmił Salim, nadymając się. -¿Gdyby była kurą, jej pierwszym
jajkiem byłaby Encyclopaedia Universalis.
Camille przewróciła oczami.
-
Coraz lepiej, Salim. Ciężko znaleźć coś subtelniejszego niż porównanie dziewczyny do kury.
Włóczęga podszedł do skrzynki.
-
Zobacz, dziecko, czy nie znajdziesz gdzieś tutaj Jak być dziadkiem Victora Hugo. Przeczytaj
mi kilka stron, a będę uważał się za najszczęśliwszego człowieka na ziemi.
Camille przekładała przez chwilę książki, aż w końcu znalazła właściwe dzieło. Usiadła na sienniku, a
stary mężczyzna zajął miejsce obok niej.
Otworzyła książkę z dziwnym uczuciem. Zapomniane wspomnienia powoli wydostawały się z głębi
jej umysłu. Widziała siebie zupełnie małą, siedzącą wygodnie pod puchową pierzyną. Obok niej
młoda kobieta łagodnym głosem czytała baśń, spoglądając na Camille z taką czułością, że...
Szeptacz w kieszeni dziewczyny pisnął i wyskoczył na jej kolana. Drżał.
-
Co to za zwierzątko? - zapytał mężczyzna. - Szczur?
-
Nie, proszę pana, to raczej rodzaj karłowatej wiewiórki.
-
Ach tak? Jesteś gotowa?
Camille pogłaskała szeptacza i zwierzątko uspokoiło się. Zaczęła czytać. Tak naprawdę nigdy
szczególnie nie podobał jej się Victor Hugo, ale uwielbiała czytać i z wdzięczności dla ich gospodarza
włożyła w to całe serce.
Kiedy skończyła, po pomarszczonych policzkach włóczęgi płynęły wielkie łzy. Mężczyzna wytarł je
wierzchem dłoni i zwrócił się do Camille.
-
Nie masz pojęcia, co mi właśnie podarowałaś.
-
To znaczy...
-
Nie, nic nie mów, o nic nie pytaj. Dziś wieczorem nasze ścieżki skrzyżowały się i dzięki tobie
mogłem powrócić daleko wstecz ku lepszym czasom. Powiedzieć więcej byłoby błędem. Nie wiem,
kim jesteś, ty nie wiesz, kim byłem, i tak jest lepiej. Wyśpicie się, a jutro nasze drogi się rozejdą.
Mężczyzna szybko wstał, złapał podniszczony koc i rzucił go na ziemię.
-
Zostawiam wam siennik. Niezbyt wygodny, ale i tak lepszy od ławki. W zasadzie nie powinno
być w nim pcheł.
Nie będę gasił lampy. Spanie w zupełnej ciemności może być przerażające, kiedy nie jest się do tego
przyzwyczajonym.
Mężczyzna podszedł do lampy naftowej i zmniejszył płomień, tak że dawał tylko nikłe światło, a
następnie położył się na kocu.
-
Dobranoc, dzieciaki. Jeżeli będę chrapał, nie wahajcie się mną potrząsnąć, to powinno pomóc.
-
Dobranoc — odpowiedziała Camille i oboje z Salimem ułożyli się do snu.
Camille obudziła się i zerwała z miejsca. Przez krótką chwilę nie wiedziała, gdzie jest, następnie
wszystko sobie przypomniała i serce przestało jej łomotać ze strachu. Spojrzała na zegarek. Była
siódma rano. Salim i włóczęga spali głęboko. Szeptacz poruszył się przy jej szyi. Camille pogłaskała
go delikatnie, aż zaczął mruczeć.
Myślała o tym, co się jej przydarzyło, o wszystkich tych ludziach, którzy mijali się, nigdy nie
spotykając, o ich złożonych losach, o niesprawiedliwości i sile potrzebnej do jej zwalczania.
Szczególnie zasmucało ją życie i los starego człowieka, który ich przyjął. On tak bardzo pragnąłby
nadal czytać...
Pomruk szeptacza zmienił się o ton i zrodził się niewielki rysunek, podobny do tego, który utworzyła
wiadomość mistrza Duoma. W umyśle Camille pojawiły się słowa.
- Sądzę, że może ci się udać. Będziesz musiała działać szybko, gdyż tamten nie będzie czekał, ale to
możliwe. Ja zajmę się drzwiami. Twój gospodarz, który nazywa się Paul
Verran, będzie bezpieczny w katakumbach, a ty uciekniesz z Salimem górą.
Camille zadrżała, po czym uśmiechnęła się szeroko.
Głos należał do młodej kobiety, która w jej wspomnieniu czytała baśń.
Był to głos jej matki.
Camille usiadła na sienniku i potrząsnęła Salimem.
-
Obudź się, idziemy.
-Co?
-
Idziemy.
-
Ale dopiero zasnęliśmy - zaprotestował.
-
Nie, już jest rano.
-Ale...
-
Będę rysować, Salim, i Mentai stawi się tutaj w ciągu kilku sekund. Lepiej, żebyśmy byli
gotowi!
Włóczęga także się obudził i usiadł. Wyciągnął rękę i zwiększył płomień lampy.
-
Co się dzieje, dzieciaki? Ciemność spędza wam sen z powiek?
Camille popatrzyła na mężczyznę poważnym wzrokiem.
-
Nie, panie Verran.
-
Skąd wiesz, jak się nazywam?
-
To długa opowieść, a my nie mamy czasu do stracenia.
-
Do licha, mała, co ty opowiadasz?
-
Nic ważnego. Teraz niech mnie pan uważnie posłucha. Odejdziemy i nigdy już nas pan nie
zobaczy. Ale najpierw stanie się coś dziwnego. Coś, czego nie należy starać się
Verran, będzie bezpieczny w katakumbach, a ty uciekniesz z Salimem górą.
Camille zadrżała, po czym uśmiechnęła się szeroko.
Głos należał do młodej kobiety, która w jej wspomnieniu czytała baśń.
Był to głos jej matki.
Camille usiadła na sienniku i potrząsnęła Salimem.
-
Obudź się, idziemy.
-Co?
-
Idziemy.
-
Ale dopiero zasnęliśmy - zaprotestował.
-
Nie, już jest rano.
-Ale...
-
Będę rysować, Salim, i Mentai' stawi się tutaj w ciągu kilku sekund. Lepiej, żebyśmy byli
gotowi!
Włóczęga także się obudził i usiadł. Wyciągnął rękę i zwiększył płomień lampy.
-
Co się dzieje, dzieciaki? Ciemność spędza wam sen z powiek?
Camille popatrzyła na mężczyznę poważnym wzrokiem.
-
Nie, panie Verran.
-
Skąd wiesz, jak się nazywam?
-
To długa opowieść, a my nie mamy czasu do stracenia.
-
Do licha, mała, co ty opowiadasz?
-
Nic ważnego. Teraz niech mnie pan uważnie posłucha. Odejdziemy i nigdy już nas pan nie
zobaczy. Ale najpierw stanie się coś dziwnego. Coś, czego nie należy starać się zrozumieć. Metalowe
drzwi się otworzą i pan przez nie ucieknie, nie odwracając się, nie czekając, bez względu na to, co się
wydarzy. Wróci pan dopiero za trzy dni. Od tego zależeć będzie pana życie.
-
Ale...
-
Bardzo proszę, panie Verran, niech pan nie zadaje pytań. Niech pan zrobi to, co mówię.
Stary człowiek długo na nią patrzył, mrużąc powieki. W końcu wzruszył ramionami.
-
Jak chcesz, dziecko. Jeżeli te drzwi się otworzą, obiecuję ci, że ucieknę przez nie, nie
odwracając się, bez względu na to, co się wydarzy. Odpowiada ci to?
Camille skinęła głową i zwróciła się do przyjaciela.
-
Salim, wyjdź po drabinie, otwórz płytę i czekaj na mnie na górze.
-
Nie ma mowy! - oburzył się chłopak. - Nie wyobrażaj sobie, że możesz ze mną robić, co ci się
tylko podoba.
-
Salim...
-
Dobra - poddał się. - Jestem tylko mięczakiem, nie wiem, dlaczego staram się za wszelką cenę
myśleć. Nie chcesz dłużej spać, doskonale, już nie jestem śpiący. Chcesz stąd wyjść, dobrze się
składa, ja też. Czekam na ciebie na górze, ale lepiej się pospiesz.
Chłopak złapał się szczebli drabiny i wspiął się aż do płyty, nie widząc czułego spojrzenia, którym
odprowadzała go Camille i które bez wątpienia spowodowałoby, że pofrunąłby do wyjścia jak na
skrzydłach.
Camille wzięła do ręki szeptacza siedzącego na sienniku, pogłaskała go po uszach, po czym położyła
koło metalowych drzwi.
-
To chyba nie twoje zwierzątko rozwali ten stalowy blok? - zdumiał się włóczęga.
Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna skupiła się.
Wiedziała, że należy działać bardzo szybko, ale nie była przerażona. Jej matka żyła i wspierała ją.
Camille czuła się silna.
Po krótkiej chwili zrodził się rysunek o połyskliwych barwach i zaokrąglonych kształtach. Zanim
dzieło okrzepło w rzeczywistości, dziewczyna wymodelowała je, skłaniając, by zintegrowało się z
istniejącym ciałem, zamiast stać się nowym. Subtelne barwy otoczyły Paula Verrana, choć on nie
zdawał sobie z tego sprawy, kształty wywodzące się z umysłu Camille wniknęły w ciało mężczyzny,
związały się z jego nerwami, źrenicami, tęczówkami, po czym stały się rzeczywistością.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy.
-
Widzę! - zawołał zachwycony. - Widzę!
Zazgrzytał zamek i metalowe drzwi prowadzące do ciemnego korytarza otworzyły się.
-
Nadszedł czas, żeby dotrzymać słowa - przypomniała mu łagodnie Camille. - Nie mamy
chwili do stracenia.
Paul Verran popatrzył przez sekundę na Camille, jakby chciał wyryć jej wizerunek w pamięci,
następnie złapał lampę naftową i pogrążył się w mroku. Camille wzięła do
Z5 7
ewil_AN z 6wócb światów
ręki szeptacza, włożyła go do kieszeni i chwyciła się szczebli drabinki.
Kiedy pojawił się bojownik Chaosu, sala była pusta. Żadnego śladu dziewczyny. Rozwścieczony
mężczyzna kopnął z całej siły drewnianą skrzynkę, powodując, że jedna z książek spadła. Zabójca
przeczytał odruchowo tytuł: Jak być dziadkiem.
Nic z tego nie rozumiał.
Była dziesiąta, kiedy Camille i Salim weszli na główny dziedziniec Akademii Sztuk Pięknych. Stan
ich finansów nie pozwolił na zjedzenie śniadania i burczało im w brzuchach, ale nie zwracali na to
uwagi. Obawiali się, że zatrzyma ich dozorca albo nauczyciele, jednak do sali Stratis Andreadis dotarli
bez przeszkód.
W pomieszczeniu znajdowało się kilkunastu studentów. Siedzieli pochyleni nad encyklopediami
sztuki, ilustrowanymi katalogami czy też korzystali z najnowocześniejszych komputerów. Pod
wrażeniem wspaniałości tego miejsca Camille i Salim stali chwilę w progu, nie ośmielając się wejść
do środka.
Dziewczyna o blond włosach, która przyszła za nimi, zapytała:
-
Czy mogę wam jakoś pomóc?
-
Myślę, że tak — przyznała Camille. — Szukamy kogoś, studenta, chyba z drugiego roku.
Nazywa się Mathieu Boulanger.
-
Mathieu? Dobrze go znam. Często mamy razem zajęcia. Zapisany jest do pracowni
multimedialnej. Z pewnością przygotowuje się do egzaminów w jednej z sal informatycznych.
-
Problem w tym - wyjaśniła Camille - że nigdy go nie widzieliśmy i boję się, że przejdę obok
niego, nie rozpoznawszy go.
Dziewczyna wydała się zaskoczona, ale powstrzymała się od komentarzy.
-
Na pewno go nie przeoczysz — zapewniła. - To najprzystojniejszy chłopak w szkole. Wysoki,
dobrze zbudowany, o jasnokasztanowych włosach i oczach niewiarygodnego koloru. - Popatrzyła na
Camille uważniej i dodała: - Fiołkowych jak twoje. Jesteście spokrewnieni?
-
To mój daleki kuzyn - skłamała Camille. - Jestem przejazdem w Paryżu i chciałabym go
poznać.
-W takim razie, powodzenia. Sale informatyczne znajdują się piętro wyżej. Mathieu powinien być w
pierwszej na lewo.
Camille podziękowała studentce i zaczęła wchodzić po schodach.
-
Wyluzuj - poradził przyjaciółce Salim. - Bardzo bym się zdziwił, gdyby ten Mathieu, tak z
rozpędu, miał ochotę zostać czyimś bratem.
-
On nie nazywa się Mathieu, tylko Akiro.
-
Tak jest! - rzucił Salim. - A ostatni raz, kiedy nazwałem cię Ewilan, o mało mnie nie udusiłaś.
-
To nie to samo.
Salim nie odpowiedział, ale jego mina w pełni wyrażała to, co myślał.
Sala informatyczna była obszernym, białym pomieszczeniem, w którym królowały komputery. Kilka
klimatyzatorów chłodziło powietrze i siedzący tutaj studenci ubrani byli cieplej niż pozostali. Camille
stanęła w wejściu do sali i zaczęła kolejno przyglądać się obecnym młodym ludziom. Żaden nie
odpowiadał opisowi podanemu przez studentkę.
Przeszła kilka kroków i jej serce zabiło przyspieszonym rytmem.
Jej brat był tam, siedział pochylony nad klawiaturą komputera, od czasu do czasu podnosząc
niezwykle skupiony wzrok na ekran. Rzeczywiście był przystojny.
Czując się jak we śnie, Camille podeszła do niego.
Stanęła obok, ale chłopak jej nie zauważył. Cała jego uwaga koncentrowała się na kolorowych liniach,
które tworzył na ekranie.
-
Mathieu - szepnęła Camille.
Chłopak nie poruszył się.
-
Mathieu! - odezwała się głośniej.
Odwrócił głowę, najwyraźniej niezadowolony, że mu przeszkadzano.
-
Co? O co chodzi?
Jego głos był suchy, antypatyczny i Camille poczuła, jak po jej plecach przebiega nieprzyjemny
dreszcz. Zmusiła się do zachowania spokoju.
-
Muszę koniecznie z tobą porozmawiać.
-
A ja muszę koniecznie skończyć tę pracę! Nigdy mi się to nie uda, jeżeli co pięć minut ktoś
będzie mi przeszkadzał.
Ledwo wyrzucił z siebie te słowa, ponownie zabrał się do pracy.
Dla Camille słowa Mathieu były jak policzek. Odsunęła się o krok, zbladła. Spłoszonym spojrzeniem
obrzuciła Salima, który stał trochę dalej, udając zainteresowanie wielką drukarką laserową, po czym
odwróciła się do brata.
-
Mathieu, to ważne, bardzo ważne.
Z westchnieniem znużenia podniósł na nią wzrok.
-
Przede wszystkim, kim ty jesteś i czego ode mnie chcesz?
-Nazywam się Camille Duciel. Jestem tutaj, żeby porozmawiać z tobą o twoich rodzicach,
prawdziwych rodzicach.
*
Mathieu przyglądał się Camille przez dłuższą chwilę, nic nie mówiąc.
-
Co to znowu za historia? - rzucił w końcu.
-
To nie żadna historia, to prawda - powiedziała z naciskiem Camille. — Czy możesz poświęcić
mi dziesięć minut, żeby o tym porozmawiać?
Mówiła spokojnie, ale jej serce łomotało jak szalone.
-
Dobrze - powiedział Mathieu. - Tylko nie teraz. Muszę zrobić zdjęcia starego, remontowanego
budynku tuż za bulwarem Malaquais i będę tam w czasie przerwy obiadowej robotników. Przyjdź tam
koło dwunastej trzydzieści. Na pewno znajdziesz to miejsce, fasada domu pokryta jest rusztowaniami.
Będę w środku.
-
Dobrze - szepnęła Camille, ale Mathieu już na nią nie patrzył.
Odwróciła się i dołączyła do Salima.
-
A więc? - zapytał chłopak.
Dziewczyna skrzywiła się, po czym odpowiedziała:
-
A więc obawiam się, że trafiłam na najbardziej zarozumiałego imbecyla w Akademii Sztuk
Pięknych. Wynosimy się stąd!
Przechodząc koło sali Andreadis, natknęli się na studentkę, która udzieliła im informacji.
-
Znaleźliście Mathieu? — zapytała.
-
Tak - odparła Camille, nie starając się ukryć rozczarowania. - I obawiam się, że straciłam czas.
-
Zbył cię? - domyśliła się dziewczyna. — Nic dziwnego. W przyszłym tygodniu zaczynają się
egzaminy i wszyscy mamy napięte nerwy. W dodatku razem z Mathieu mamy oddać pracę na
barbarzyński temat o wpływie zmian materii na postrzeganie środowiska przez człowieka. Mathieu
jest tak spięty, że zastanawiam się czasem, czy uda nam się skończyć tę pracę na czas. To nie był
odpowiedni moment, żeby zawierać z nim znajomość.
Camille uśmiechnęła się gorzko.
-
To nie tłumaczy wszystkiego... - szepnęła.
-
Wszystkiego nie, ale wiele. Nie miej mu zbytnio za złe.
Po chwili Camille i Salim ruszyli na rekonesans w stronę bulwaru Malaquais.
Bez trudu odnaleźli dom, o którym mówił Mathieu. Był to piękny czteropiętrowy budynek z
wewnętrznym podwórzem. Część robotników zabezpieczonych przez pasy asekuracyjne odnawiała
fasadę, podczas gdy inni pracowali w środku.
Camille i Salim spacerowali trochę, żeby zapomnieć o dokuczającym im głodzie. Spędzili chwilę na
oglądaniu starych książek sprzedawanych przez antykwariuszy, ale Camille nie była w stanie się
odprężyć. Spotkanie z bratem poruszyło ją i po raz dziesiąty powiedziała o tym Salimowi.
-
Może rzeczywiście jest zestresowany tymi egzaminami - zasugerował.
Camille tylko uśmiechnęła się smutno.
-
A poza tym - ciągnął Salim - właściwie nic nas to nie obchodzi. Wkrótce wyślesz go do
Gwendalaviru, a gdy znajdzie się już na miejscu, będzie mógł odegrać ten swój numer przed Edwinem
i Bjornem. Jestem pewien, że oni będą wiedzieli, jak go nauczyć rozsądku.
-
Salim, pleciesz bzdury!
-
Znowu? A mnie się wydawało, że chociaż raz wykazałem się sprytem.
-
Nie sądzisz chyba, że wyślę Mathieu do Gwendalaviru bez jego zgody?
-
Dlaczego nie?
-
Ponieważ to wykluczone, żebym zrobiła coś podobnego. Muszę go przekonać, żeby udał się
tam z własnej woli.
-
Ale mogłabyś go tam wysłać?
-Tak.
-
A więc nie wahaj się, on ci...
-
Nie, Salim! Nie zrobię tego! Niepotrzebnie nalegasz!
Chłopak podniósł ręce do nieba, wzdychając.
-
Nie ma problemu. Zrobię, jak chcesz, jak zwykle od lat i z pewnością przez kilka następnych
wieków.
-
Salim, jeśli zaczniesz się obrażać... Coś takiego, zobacz!
Wskazała na stojak sprzedawcy gazet. Na pierwszej stronie jednej z gazet widniały wypisane wielkimi
literami nazwiska Salima i Camille, a pod spodem sugestywny tytuł: Drugie porwanie!
Podeszli do kiosku i pomimo gniewnych spojrzeń sprzedawcy Salim wziął gazetę do ręki.
Dziennikarz wspominał o tajemnicy, która wiązała się z ich zniknięciem, i pisał o ranie pana Duciela,
która na szczęście nie była groźna. Wyjaśniał, że policja zaangażowała bardzo poważne środki i
chociaż wciąż nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za uprowadzenie, z pewnością wkrótce sprawcy
zostaną schwytani.
Salim zaklął.
-
Powrót zapowiada się malowniczo - stwierdził.
Camille tylko westchnęła. Życie pod dachem jej przybranych rodziców stanie się nie do zniesienia.
Spojrzała na zegarek.
-W drogę. Jest dwunasta, a nie chciałabym, żeby Pan Dobrze Wychowany musiał na nas czekać.
Brama budynku była uchylona, więc wśliznęli się przez nią na dziedziniec.
-
Mógł poczekać na nas tutaj - rzuciła gderliwie Camille.
Wewnętrzne fasady budynku, tak jak i ta od strony ulicy, skryte były za wysokimi rusztowaniami
sięgającymi aż do dachu oraz długimi, zielonymi siatkami ochronnymi. Przyjaciele spostrzegli, że
drzwi głównego budynku są szeroko otwarte. Prowadziły do holu o podłodze usłanej gruzem i
ścianach obitych z tynku. Camille wydało się, że na pierwszym piętrze usłyszała jakiś hałas i
zawołała:
-
Mathieu! Mathieu!
Ponieważ nikt nie odpowiedział, Camille odwróciła się do Salima i wzruszyła ramionami.
-
Coś mi się zdaje, że jeżeli chcemy go znaleźć, będziemy musieli przeszukać cały budynek -
stwierdził Salim.
-To miejsce przypomina mi plan zdjęciowy kiepskiego horroru. Ciarki mnie przechodzą.
-
Rozumiem, o co ci chodzi - podjął Salim. - Coś w stylu Przerażającej nocy krwawego
mięczaka.
-
To nie jest śmieszne.
-
Dobra, szefie! Idziemy?
Weszli po olbrzymich kamiennych schodach na pierwsze piętro. Z podestu przechodziło się do
pomieszczenia o rozmiarach sali balowej. Podłogę pokrywał zniszczony parkiet. Sufit podparty był
wielkimi belkami i sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał runąć. Freski wymalowane na ścianach
łuszczyły się. A jednak całość mimo wszystko emanowała niezaprzeczalnym przepychem.
W głębi sali Mathieu robił zdjęcia malowideł ściennych.
-
Nie sądzisz, że mógł nam odpowiedzieć? - zauważył Salim.
Camille bez słowa przeszła przez pomieszczenie w kierunku brata. Kiedy stanęła obok niego, Mathieu
spojrzał na nią z rozdrażnieniem.
-
Ach, prawda - odezwał się. — Zapomniałem o tobie.
-
I przypuszczam, że nie słyszałeś, kiedy cię wołałam.
-
Zbliżają się egzaminy - odparł. - Mam mnóstwo pracy, a więc mów szybko, co masz do
powiedzenia, zamiast prawić mi morały.
Salim, który podszedł bliżej, zauważył, że Camille się spięła. Był pewny, że zaraz wybuchnie, zdziwił
się więc, kiedy oznajmiła spokojnym głosem:
-
Dobrze. Zastanawiałam się nad różnymi sposobami poruszenia tego tematu, ale biorąc pod
uwagę twoje zachowanie, będę bezpośrednia i zwięzła. Odpowiada ci to?
Mathieu westchnął, patrząc na zegarek, podczas gdy Camille ciągnęła bez skrępowania.
-
Zostałeś adoptowany, o czym z pewnością wiesz. Mam wszelkie powody, aby przypuszczać,
że jestem twoją siostrą, nawet jeżeli nie jestem tym zachwycona. Wiem, kim są twoi prawdziwi
rodzice, i jestem tutaj, żeby ci o nich opowiedzieć.
Odkąd się pojawili, Mathieu okazywał zniecierpliwienie, ale teraz nagle znieruchomiał i patrzył
osłupiały na Camille. Jej słowa przebiły mur arogancji, za którym się krył. Chciał coś powiedzieć, ale
Camille nie dała mu na to czasu.
-
Jeżeli naprawdę jesteś moim bratem, masz z pewnością dziurę we wspomnieniach. Żadnym
sposobem nie potrafisz przypomnieć sobie, co przytrafiło ci się przed jedenastym rokiem życia. Nie
mylę się?
Mathieu potwierdził skinieniem głowy.
-
Teraz posłuchaj mnie uważnie - mówiła dalej Camille. - Pochodzimy z równoległego świata.
Ze względu na nasze bezpieczeństwo nasi rodzice tymczasowo umieścili nas tutaj, niestety nie mogli
po nas wrócić. Przedostałam się na drugą stronę, nie zrobiwszy tego umyślnie, i w ten sposób
dowiedziałam się prawdy.
Mathieu odwrócił się. Bez pośpiechu schował aparat fotograficzny do torby leżącej u jego stóp, po
czym zaczął w zamyśleniu przyglądać się freskowi. Kilka zdań wypowiedzianych przez tę
dziewczynę, która twierdziła, że jest jego siostrą, spowodowało, że pewność siebie Mathieu rozbiła się
na tysiąc kawałków. Posklejanie ich było niezbędne dla jego równowagi psychicznej. Chłopak stał
nieruchomo dłuższą chwilę, którą Camille wykorzystała, żeby uspokoić szalone bicie serca. Kiedy w
końcu na nią spojrzał, była spokojna, ale on z trudem panował nad zdenerwowaniem.
-Nie wiem, jak dowiedziałaś się tych wszystkich rzeczy o mnie - odezwał się niepewnym głosem. - I
nie wiem, co chcesz osiągnąć, ale nie mogę uwierzyć w twoją historię. Nie jestem twoim bratem, a
twój świat science fiction nie istnieje.
Mathieu sięgnął po torbę. Salim przygotował się do interwencji. Pokonali zbyt wiele przeszkód, żeby
tak miało się to skończyć. Camille uprzedziła przyjaciela.
Jej głos ze stanowczego stał się szorstki i bezwzględny.
—
Nie wymigasz się w ten sposób! Czy tego chcesz czy nie, to, co ci powiedziałam, jest prawdą i
ludzie w Gwendalavirze potrzebują cię. Istnieje prawda, przed którą nie można uciec!
Mathieu odwrócił się do Camille. Na jego twarzy malowały się sprzeczne uczucia.
-
Zdajesz sobie sprawę, czego ode mnie żądasz? - powiedział. — Zostałem adoptowany,
prawda, i długo marzyłem o tym, że odnajdę moją prawdziwą rodzinę, ale jak mogę uwierzyć w
historie, które mi opowiadasz? To zupełnie nie do pomyślenia!
Camille zamknęła oczy. Nie mogła mieć za złe bratu, że trudno było mu uwierzyć w jej opowieść. A
jednak należało go przekonać.
-
Co to jest? Szczur? - zapytał zdumionym głosem Mathieu, wskazując palcem kieszeń Camille
i szeptacza, który wpatrywał się w niego uważnie.
-To nie jest... - zaczęła, jednak szybko zamilkła.
Właśnie rodził się rysunek przeniesiony przez zwierzątko. Camille przygotowała się do przyjęcia
wiadomości, ale tym razem słowa nie były skierowane do niej i niczego nie usłyszała.
Mathieu natomiast wzdrygnął się. Odwrócił głowę, próbując odnaleźć źródło dźwięków, które nagle
usłyszał, i wytrzeszczył oczy, kiedy zdał sobie sprawę, że rozbrzmiewały bezpośrednio w jego umyśle.
Camille wiedziała, co czuł. Dla kogoś, kto nie przyjmował do wiadomości istnienia Gwendalayiru, to
musiało być naprawdę niewiarygodne. Kiedy rysunek zniknął, chłopak stał dłuższą chwilę z
otwartymi ustami, po czym wybełkotał:
-
Co to...?
-
Nasza matka, jak sądzę — powiedziała Camille. — Teraz jesteś gotów mnie wysłuchać?
Mathieu skinął głową i usiadł na podłodze. Przeżycie wstrząsnęło nim.
Godzinę później Camille kończyła relację, w trakcie której Mathieu nie odezwał się ani razu.
Opowiedziała mu wszystko, pomijając jedynie fakty, które wydawały jej się nieistotne. Kiedy
skończyła, twarz brata była blada, prawie bezkrwista.
-
Nie jestem w stanie zrobić tego, czego ode mnie oczekujesz - powiedział w końcu Mathieu. -
Nie mogę uwolnić tych więźniów...
Jego głos zmienił się. Uprzednia pewność siebie ustąpiła miejsca wahaniu, które wyrażało wątpliwość.
Camille uśmiechnęła się do niego.
-
Obawiam się, że nie masz wyboru.
Mathieu przeczesał ręką włosy.
—
Zawsze wiedziałem, że mam ten dar - przyznał. - Posługiwałem się nim wielokrotnie i to
prawda, że dzisiaj zupełnie nad nim panuję. Ale nie widzę, do czego mógłby się przydać w świecie, o
którym mi mówisz. Zmienianie kolorów nie jest zbyt interesujące na wojnie, nie?
Camille popatrzyła na Mathieu dziwnym wzrokiem.
-
Zmienianie kolorów? Co chcesz przez to powiedzieć?
—
Myślałem, że wiesz... Zmieniam kolory obrazów.
—
To wszystko? Posłuchaj, to jest naprawdę ważne. Kiedy mówiłam ci o darze, miałam na myśli
możliwość przeniesienia do rzeczywistości wszystkiego, co sobie wyobrazisz. Rozumiesz?
Mathieu podniósł się energicznie. Wydawał się podniecony i odprężony równocześnie. Szczęśliwy, że
może mówić o tym, co zawsze skrywał, i uspokojony myślą, że być może nie będzie musiał nigdzie
wyjeżdżać.
-
Ależ niczego nie przenoszę! - prawie krzyknął. - Zmieniam po prostu kolory. Zobacz.
—
Nie! - wrzasnęła Camille.
Jednak było już za późno.
Pojawiał się rysunek. Spłowiałe barwy fresku odzyskiwały dawny blask, odcienie subtelniały, rodziły
się nowe tony. Efekt był poruszający, ale świadczył o wąskim talencie, ograniczonym do znikomej
części Wyobraźni. Mathieu nie był prawdziwym rysownikiem!
On jednak odwrócił się do Camille, zwycięski.
- Widzisz? Genialne, nie?
Camille nie słuchała go. Z wyostrzonymi zmysłami oczekiwała na wyłonienie się o wiele bardziej
zatrważającego rysunku. Kiedy Mentai pojawił się w drugim końcu sali, była gotowa i natychmiast
przystąpiła do działania.
Nad głową mężczyzny w szarym garniturze pojawiła się błyszcząca klatka. Bojownik uśmiechnął się
szyderczo. Za pomocą setki stalowych więzi przywiązał klatkę do sufitu, unikając znalezienia się za
kratami.
Następnie wykonał ruch ręką i na opuszkach jego palców pojawiła się ognista kula, która pognała jak
strzała prosto do Camille.
Odparcie ciosu narzuciło się Camille samo. Fala zrodzona w jej wyobraźni wytrysnęła z podłogi i
połknęła kulę ognia, po czym zniknęła. Wystrzeliła nowa płomienna kula, a za nią dziesięć innych. Za
każdym razem wyrastała ściana wody i gasiła je.
Mathieu przyglądał się scenie w osłupieniu, nie ruszając się. Salim rozglądał się gorączkowo, szukając
jakiegoś rozwiązania. Camille z kolei była spokojna, prawie odprężona.
Fale ufności emanujące od szeptacza skulonego w jej kieszeni wzmacniały jej spokój ducha.
Nagle bojownik zaniechał strzałów. Właśnie zdał sobie sprawę z obecności chłopców. Byli słabym
punktem jego ofiary, dziewczyna nigdy nie zostawi ich na pastwę losu. Partia była wygrana.
Mentai' narysował swą ulubioną broń i kiedy długie, wygięte ostrze pojawiło się w jego dłoni,
przebiegł go przyjemny dreszcz. Zgładzenie przeciwnika stanowiło zawsze najintensywniejszy
moment pościgu.
Zabójca ruszył w kierunku swych ofiar.
W ułamku sekundy dziesiątki strategii przemknęły przez myśl Camille, ale rozwiązanie podsunęły jej
słowa wypowiedziane przez studentkę tego dnia rano.
Camille uśmiechnęła się.
Przed bojownikiem zmaterializowała się jedwabna zasłona.
Nie zwolniwszy kroku, Mentai rozciął ją szablą.
Znalazł się przed zasłoną z atłasu, którą potraktował tak samo jak poprzednią.
Aksamit.
Bawełna.
Wełna.
Koronka.
Aksamit.
Za każdym razem bojownik wymierzał wściekłe ciosy, doprowadzony do pasji przez te dziewczyńskie
wybiegi.
Jedwab.
Bawełna. Stal.
Szabla zadźwięczała, po czym złamała się na trzy kawałki, z których jeden zranił napastnika głęboko
w udo.
Bojownik znieruchomiał. Zderzenie było okropne i ramię zabójcy, złamane w kilku miejscach, nie
mogło mu już do niczego posłużyć.
Stalowa zasłona, której dał się zmylić, znikła. Jego ofiara stała przed nim w odległości kilku metrów,
wyprostowana i uśmiechnięta.
Mężczyzna skrzywił się.
Nie na darmo nosił miano MentaT. Mógł zabić kogokolwiek gołymi rękami w dziesiętnym ułamku
sekundy, jednakże tej dziewczynie poświęci wiele czasu. Camille zaczęła rysować, ale on był czujny.
Stworzył powiew wiatru, który porwał daleko piłki rzucane w niego przez dziewczynę, i uniknął bez
trudu trzech żeliwnych kul ukrytych pomiędzy piłkami z gumy.
- Dwa razy nie uda ci się mnie zwieść! - powiedział szyderczo, postępując krok naprzód.
Wydało mu się, że dziewczyna coś szepcze. Nadstawił uszu.
-Wpływ... materia...
Przed zabójcą pojawił się wielki tekturowy sześcian. Mężczyzna kopnął go nogą, zaskoczony, że nie
skrywa żadnej pułapki. Inna bryła tym razem z gąbki pojawiła się tuż nad
jego głową. Mentai podniósł sprawne ramię, żeby ją odepchnąć i zbyt późno zauważył drugi rysunek.
Nie spadała na niego już gąbka, lecz bryła betonu ważąca kilka ton!
Betonowa masa złamała zabójcę jak słomkę, po czym z ogromnym hukiem przeleciała przez podłogę i
zmiażdżyła go na kamiennej posadzce.
Camille usiadła ciężko i złapała się za głowę.
-
Camille! - krzyknął Salim, spiesząc do niej.
Popatrzyła na przyjaciela z grymasem.
—
Słyszałeś już kiedyś o wpływie zmiany materii na bojowników Chaosu?
Salim wziął ją w ramiona i przycisnął z całej siły.
—
Jesteś wspaniała, ja...
-Ja?
-
Ja... ja... ja naprawdę tak myślę.
Salim wstał i kryjąc zmieszanie, odwrócił się db brata Camille, który podszedł bliżej. Walka, której
był świadkiem, wywarła na Mathieu takie wrażenie, że trząsł się jak liść.
—
Jesteś ranna? - zapytał.
-
Nie, w porządku - zapewniła Camille, wstając.
Mathieu rozejrzał się nerwowo wokół.
—
Czy istnieje jeszcze ryzyko? To znaczy... że... że pojawi się ktoś inny?
-
Nie sądzę - odparła. - Lepiej jednak zrobimy, nie zostając tutaj dłużej. Hałas może kogoś
ściągnąć, a nie mam ochoty tłumaczyć, co robi ten betonowy blok na parterze.
Mathieu westchnął przeciągle. Prześladował go obraz Mentai, ziejąca dziura w podłodze przyciągała
nieodparcie jego spojrzenie, jego myśli błądziły... Musiał się z nich otrząsnąć.
- Chodźcie ze mną — zaproponował. - Po tym wszystkim musimy się czegoś napić i porozmawiać.
Wkrotce siedzieli przy stole na tarasie kawiarni. Mathieu zamówił napoje i kanapki, do których zabrali
się z zapałem. Ostatnie przeżycia zmieniły ich wzajemne stosunki. Połączyły ich spędzone wspólnie
intensywne chwile, ale czuli się jeszcze oszołomieni i trudno było im o tym rozmawiać.
-
Nie wyruszę z wami - oznajmił w końcu Mathieu.
-
Już słyszałeś, że nie masz wyboru! — wtrącił żywo Salim.
Camille uspokoiła przyjaciela, kładąc dłoń ha jego ramieniu.
-
Dlaczego? - zapytała po prostu.
-
Ponieważ nie jestem osobą, którą spodziewałaś się odnaleźć - wyjaśnił Mathieu. - Dar, który
posiadam i który jeszcze wczoraj wydawał mi się wspaniały, jest niczym w porównaniu z twoim. Nie
jestem w stanie nikogo uratować.
Przerwał na kilka sekund, po czym podjął:
-
Poza tym boję się. Nieznane mnie nie pociąga, wręcz przeciwnie. Dobrze mi tutaj, robię
wspaniałe rzeczy. Nie chcę tego zostawiać.
-
A nasi rodzice? — powiedziała z naciskiem Camille, patrząc bratu głęboko w oczy. - Nie
masz ochoty ich odnaleźć?
Mathieu zawahał się i zanim udzielił odpowiedzi, wziął głęboki oddech.
-
Mam rodziców. Ojca i matkę, którzy mnie przyjęli i którzy kochają mnie jak własnego syna.
Natomiast ci, o których mi mówisz, są mi obcy, zresztą może nie żyją już od lat. Przykro mi, jeżeli
zranią cię moje słowa, ale to, co mi proponujesz, przypomina pogoń za mrzonką.
-
A jednak otrzymałeś wiadomość od szeptacza! - naciskała Camille.
Twarz Mathieu zabarwiła się współczuciem.
-
To tylko zwierzę - stwierdził łagodnie. — Z pewnością obdarzone zdolnościami
psychicznymi, ale co do reszty niewiele różniące się od myszy. Nie możesz przecież polegać na tym,
co mówi gryzoń!
Camille odebrała cios. Była głęboko przekonana, że rodzice żyją. Ich matka rozmawiała z nią, a w
każdym jej słowie Camille czuła obecność ojca. Była o tym przekonana, nawet jeżeli nie potrafiła
przekonać o tym Mathieu. Jej brat był szczęśliwy i właśnie to tak bardzo ich różniło. Zdusiła żal
rodzący się w jej sercu. Później będzie opłakiwać brata, którego zaledwie poznała, tymczasem musiała
ratować przyjaciół. Wstała.
-
Co robisz? - zdziwił się Mathieu.
-
Odchodzę. Nie mam tutaj już nic do roboty, a dłuższa rozmowa z tobą sprawiłaby, że
rozstanie byłoby zbyt bolesne. Wolę nie poznawać cię bliżej, skoro z pewnością już nigdy się nie
zobaczymy. Życzę ci wiele szczęścia... mój bracie.
Mathieu podskoczył. Wszystko działo się zbyt szybko. Otworzył usta, żeby zawołać Camille, żeby się
usprawiedliwić, ale ona już odwróciła się do niego plecami i odchodziła. Salim zerwał się z miejsca.
Spojrzał na Mathieu, który siedział załamany na krześle.
-
Nie jestem pewny, czy to dobry wybór, stary! - rzucił. -Tam naprawdę jest fajnie...
Salim poklepał Mathieu przyjacielsko po ramieniu i ruszył biegiem za Camille.
Dogonił ją na zakręcie uliczki. Słysząc, że biegnie, dziewczyna odwróciła się i zaczekała na niego.
Kiedy Salim zatrzymał się przy niej, chciał się odezwać, ale Camille uciszyła go jednym gestem.
-
Posłuchaj mnie, Salim. Wracam do Edwina, Bjorna i pozostałych. Będziemy walczyć, żeby
dostać się do Skrzepłych, i kiedy ich odnajdziemy, zbudzę ich. Wiem, że mogę to uczynić. Nie będzie
to łatwe, Gwendalavir to świat, którego dobrze nie znamy, w dodatku świat w stanie wojny. Być może
za tydzień będę już martwa, a jeśli przeżyję, jest mało prawdopodobne, że kiedyś tutaj wrócę.
-
Wiem.
-
I mimo wszystko chcesz mi towarzyszyć? -Tak.
-
Dlaczego? - Salim milczał - Nie chcesz o tym mówić? Dopiero po chwili udało mu się
przełamać milczenie.
-
E, staruszko, naprawdę sądzisz, że twoja matka żyje i posługuje się szeptaczem, żeby się z
tobą kontaktować?
Camille uśmiechnęła się, głaszcząc kieszeń, w której siedziało zwierzątko.
-
Ja tak nie sądzę. Jestem tego pewna.
-
Genialnie! - zawołał z przekonaniem. - A gdybyśmy ruszali od razu? Nic nas już tutaj nie
trzyma.
-
Owszem, ja mam jeszcze coś do powiedzenia.
-
No to mów.
-
Salim? -Tak?
-
Ja też!
Szeroki, niedowierzający uśmiech odmalował się na twarzy chłopaka, ale Camille już złapała go za
rękę. Nie rozległ się żaden hałas. Nie rozbłysło żadne światło. W uliczce nie było już nikogo.
StOWMlK
Akiro Gil' Sayan
Alavirianskie imię i nazwisko Mathieu Boulangera. Akiro opuścił Gwendalavir w wieku jedenastu lat
i nie zachował stamtąd żadnych wspomnień. Wychowali go przybrani rodzice - państwo Boulanger.
Akiro ma obecnie osiemnaście lat, pasjonuje go malarstwo, studiuje sztuki piękne w Paryżu.
Alavirianie (fr. Alaviriens) Mieszkańcy Gwendalaviru.
Alianie (fr. Alines)
Alianie to ludzie piraci żyjący na Archipelagu Alian na Oceanie Południowym. Alianie od wieków
łupią Gwendalavir i uniemożliwiają Imperium zapuszczanie się na morza.
Altan Gil' Sayan
Jeden z najpotężniejszych Wartowników Gwendalaviru. Ojciec Ewilan i Akiro.
Zaginął, próbując udaremnić spisek przeciwko Imperium. Biegacze (fr. coureurs)
Nielotne ptaki, o wysokości około pięćdziesięciu centymetrów. Żyją na alaviriaáskich równinach,
gdzie wygrzebują głębokie jamy. Z ich mięsa przyrządza się w Gwendalavirze wyborne dania.
Bjorn Wil'Wayard
Bjorn spędził większość życia na poszukiwaniu bohaterskich przygód oraz unikaniu kłopotliwych
pytań. Kiedy po
raz pierwszy spotyka Ewilan, ma trzydzieści dwa lata.
Bojownicy Chaosu
Bojownicy Chaosu żyją w ukryciu. Nienawidzą wszelkich form prawa różniącego się od ich
własnego. Najwyższym celem bojowników Chaosu jest unicestwienie Porządku i Życia.
Stanowią jedno z wielkich zagrożeń dla bezpieczeństwa Imperium.
Camille Duciel
Zobacz: Ewilan Gil' Sayan.
Cieniołazi (fr. marchombres)
Cieniołazi rozwinęli zdumiewające zdolności fizyczne, których podstawą jest szczególna giętkość oraz
zwinność.
Mimo iż cechuje ich zamiłowanie do wolności oraz odrzucanie wszelkich autorytetów, przestrzegają
rygorystycznego wewnętrznego kodeksu.
Czarna Legia
Doborowe wojsko Imperium. Duom Nil' Erg
Analityk słynący ze swego kunsztu oraz trudnego charakteru. Duom Nil' Erg poddał testom pokolenia
rysowników, określając ich predyspozycje oraz pomagając im najlepiej je wykorzystać.
Jego rozwaga i lotny umysł często wpływały na politykę Imperium.
Edwin Til' Illan
Jeden z nielicznych Alavirian, który za życia został wpisany do Wielkiej Księgi Legend.
Edwin Til' Illan uważany jest za mistrza sztuki wojennej. Mimo kolekcji tytułów (Fechtmistrz
Cesarza, Generał Ala-viriañskiej Armii, Dowódca Czarnej Legii) oraz bohaterskich czynów Edwin
pozostaje osobą bardzo skrytą.
Wartowniczka Éléa Ril' Morienval, o mocy równej tej, jaką posiadają Élicia i Altan Gil' Sayan, jest
postacią mroczną. Cechuje ją nadmiar ambicji i pragnienie władzy. Brak zasad moralnych czyni z niej
groźną przeciwniczkę.
Élicia Gil' Sayan
Élicia jest matką Ewilan.
Jej uroda i inteligencja sprawiły, że omal nie została Cesarzową Gwendalaviru, wolała jednak poślubić
Altana. Élicia i Altan zaginęli, próbując udaremnić spisek przeciwko Imperium.
Ellana Caldin
Młoda kobieta cieniołaz, buntownicza i niezależna. W swej gildii Ellana uważana jest za geniusza,
idącego śladami Ellundrila Chariakina, mitycznego cieniołaza. W przeciwieństwie do innych
członków gildii Ellana zachowała jednak pogodę ducha.
Ewilan Gil' Sayan
Alaviriańskie nazwisko Camille Duciel. Camille jest niezwykle uzdolniona, ma duże, fiołkowe oczy
oraz silną osobowość. Adoptowana, ku swemu utrapieniu, przez państwa Duciel, jest w rzeczywistości
córką Altana i Elicii. Ewilan posiada absolutny Dar Rysunku. To od niej
zależy wybawienie Imperium Gwendalaviru od zagrażających mu Ts'żerców.
Faëlsi (fr. Faëls)
Faëlsi, sprzymierzeńcy Imperium, mieszkają na zachód od Lasu Barail. Cechuje ich zamiłowanie do
wolności i indywidualizm. Małego wzrostu, słynni ze zwinności i szybkości, są zaciekłymi
bojownikami, odwiecznymi wrogami Raisów.
Françoise Duciel
Przybrana matka Camille. Françoise Duciel jest osobą egocentryczną, zmanierowaną i zarozumiałą.
Gwendalavir
Główne, zamieszkałe przez ludzi terytorium równoległego świata. Jego stolicą jest Al-Jeit.
Gwizdacze (fr. sijfleurs)
Zwierzęta kopytne wielkości danieli żyjące w stanie dzikim, ale także hodowane dla mięsa i skór
przez Alavirian.
Hans
Żołnierz Imperium, pod dowództwem Sai Hil' Murana, pana miasta Al-Vor.
CWILAN z bwócto ŚWIATÓW
Inspektor Franchina
,
Inspektor policji, któremu powierzono śledztwo w sprawie zaginięcia Camille i Salima.
Ivan Wouhom
Alaviriañski handlarz zbożem, mieszkający w pobliżu Al-Vor.
Maniel
Żołnierz Imperium, pod dowództwem Sai Hil' Murana, pana miasta Al-Vor.
Maniel jest olbrzymem o łagodnym, towarzyskim usposobieniu.
Mathieu Boulanger
Zobacz: Akiro Gil' Sayan.
Marzyciele (fr. revers)
Marzyciele żyją w męskich bractwach i specjalizują się w Sztuce Uzdrawiania wywodzącej się z
Rysunku, która może dokonywać cudów.
Maxime Duciel
Przybrany ojciec Camille. Maxime Duciel jest zadufanym w sobie, egoistycznym biznesmenem.
Mentaï
Wysoka ranga w hierarchii bojowników Chaosu. Mentaï posiadają Dar Rysunku.
Merwyn Ril' Avalon
Merwyn to najsłynniejszy z rysowników. Położył kres Wiekowi Śmierci, niszcząc pierwszy zatrzask
Ts'żerców w Wyobraźni i przyczyniając się do narodzin Imperium. Jest bohaterem licznych
alaviriańskich legend.
Pani Boulanger
Przybrana matka Mathieu.
Pani Nicolas
Nauczycielka francuskiego Camille i Salima. Paul Verran
Paryski włóczęga, który uwielbia czytać książki. Piechurzy (fr. marcheurs)
Pająkowate stworzenia mające ponad metr wysokości, jadowite i agresywne, zdolne do wykonania
przejścia w bok. Żyją w paśmie Gór Poll. Ts'żercy powierzają im czasem zadania.
Połykacze Cieniowe (fr. Gobeurs d'Ombreuse) Jaszczurki o chwytnych językach, żywiące się
owadami.
Raïsi
Nazywani przez Alavirian również świńskimi wojakami, są zawziętymi wrogami Imperium. Rasa
nieczłowiecza, manipulowana przez Ts'żerców. Raïsi zaludniają olbrzymie królestwo na północy
Gwendalaviru. Znani są z głupoty, nieżyczliwości i dzikości.
Saï Hil' Murań
Pan miasta Al-Vor. Saï Hil' Murań dowodzi wojskami Imperium walczącymi z Raisami na Nizinach
Północy.
Salim Condo
Przyjaciel Camille. Salim pochodzi z Kamerunu. Jest pogodnym, niezwykle żywym chłopcem,
doskonałym gimnastykiem.
Gotowy jest podążyć za Camille na kraniec tego albo innego świata...
SU' Afian
Cesarz Gwendalaviru. Sil' Afian jest przyjacielem Edwina oraz rodziców Ewilan. Jego pałac znajduje
się w Al-Jeit, stolicy Imperium.
Szeptacze (fr. chuchoteurs)
Szeptacze to gryzonie, niewiele większe od myszy, zdolne wykonać przejście w bok. Używane są
przez wykształconych rysowników do przekazywania wiadomości.
Ts'żercy (fr. Tsliches)
Wróg! Rasa nieczłowiecza licząca zaledwie kilku przedstawicieli. Stworzenia przerażająco złowrogie.
Tygrys preriowy
Drapieżny ssak z rodziny kotowatych, którego ciężar ciała może przekraczać dwieście kilogramów.
Żeglarze
Żeglarze wykorzystują swe umiejętności na parowcach kołowych, wielkich okrętach, które pływają po
alaviriańskich rzekach, zwłaszcza po Pollimage.