NORA ROBERTS
TAJEMNICZY SĄSIAD
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Rozmawiałaś z nim?
- Hmmm? - Cybil Campbell siedziała przy desce do rysowania i wprawnie
dzieliła kartkę papieru na równe prostokąty. - Z kim?
Rozległo się długie, dramatyczne westchnienie, a Cybil z trudem opanowała
ś
miech. Dobrze znała Jody Myers, sąsiadkę z pierwszego piętra, i doskonale
wiedziała, kogo dotyczy jej pytanie.
- Chodzi mi o tego tajemniczego przystojniaka z mieszkania 3B - wyjaśniła
Jody. - Daj spokój, przecież wiesz, o kim mówię. Wprowadził się tydzień temu i
jeszcze do nikogo nie odezwał się ani słowem. Mieszkasz dokładnie naprzeciw. Mów,
czego się o nim dowiedziałaś.
- Ostatnio byłam zajęta. - Cybil zerknęła na przyjaciółkę niespokojnie krążącą
po pracowni. - Prawie nie zauważyłam, że wprowadził się ktoś nowy.
Jody prychnęła z niedowierzaniem.
- Akurat. Zawsze wszystko zauważasz. - Podeszła do deski, zajrzała Cybil
przez ramię i zmarszczyła nos. Na kartce nadal widniały jedynie puste prostokąty.
Jody lubiła patrzeć, jak Cybil wypełnia je rysunkami. - Jeszcze nie umieścił nazwiska
na skrzynce pocztowej. Nikt nie widział, żeby wychodził z domu za dnia. Nawet pani
Wolinsky, a przecież nic nie umknie jej uwadze.
- Może nasz nowy sąsiad jest wampirem.
- Ojej! - Pełne wyrazu brązowe oczy Jody rozszerzyły się z przejęcia. - To by
dopiero było fajnie!
Bardzo fajnie - zgodziła się Cybil i znów zajęła się wykreślaniem ramek do
kolejnego odcinka komiksu. Jody tymczasem wciąż krążyła po pracowni i paplała jak
najęta.
Towarzystwo nigdy nie przeszkadzało Cybil w pracy. Prawdę mówiąc, bardzo
je lubiła. Nie przepadała za samotnością i ciszą. Właśnie dlatego w Nowym Jorku
czuła się szczęśliwa. Łatwo przywykła do życia w domu zamieszkałym przez
bezwstydnie wścibskich sąsiadów.
Takie otoczenie nie tylko bardzo jej odpowiadało, ale na dodatek dostarczało
ciekawego materiału do pracy zawodowej.
Ze wszystkich mieszkańców starego składu, przerobionego na dom
mieszkalny, najbardziej lubiła lody Myers. Trzy lata temu, kiedy Cybil się tu
wprowadziła, energiczna Jody była świeżo upieczoną mężatką i głęboko wierzyła, że
wszyscy powinni być tak niebiańsko szczęśliwi jak ona.
To znaczy, że powinni wstąpić w związki małżeńskie.
Teraz, jako matka prześlicznego, ośmiomiesięcznego synka o imieniu Charlie,
Jody z jeszcze większym zapałem starała się wprowadzić swoje przekonanie w życie.
A Cybil była głównym celem jej zabiegów.
- A może wpadłaś na niego w korytarzu? - dopytywała się Jody.
- Jeszcze nie. - Cybil w zamyśleniu wzięła ołówek i lekko uderzała nim o
pełne wargi. Jej migdałowe oczy były zielone jak czyste morze o świcie i gdyby nie
migoczące w nich w tej chwili iskierki humoru, mogłyby wydawać się tajemnicze i
uwodzicielskie. - Wiesz, pani Wolinsky robi się chyba coraz mniej spostrzegawcza.
Widziałam go, jak wychodził z domu w dzień. To oznacza, że jednak nie jest
wampirem.
- Widziałaś go? - zapytała Jody z niedowierzaniem i przysunęła taboret bliżej
deski. - Kiedy? Gdzie? Jak ci się to udało?
- Kiedy? O świcie. Gdzie? Na ulicy. Oddalił się w kierunku wschodnim. Jak
mi się to udało? Z powodu bezsenności.
- Udzielił się jej ożywiony nastrój sąsiadki. Oczy rozbłysły z rozbawienia. -
Obudziłam się wcześnie i przypomniałam sobie o ciasteczkach czekoladowych, które
zostały po przyjęciu.
- Pamiętam je. Prawdziwe bomby kaloryczne.
- Właśnie. Nie mogłam znów zasnąć. Musiałam jedno zjeść. A kiedy wstałam,
poszłam do pracowni. Myślałam, że może uda mi się coś narysować, ale w końcu po
prostu stanęłam przy oknie i gapiłam się na ulicę. Wtedy zobaczyłam, że wychodzi.
Trudno go nie zauważyć. Ma chyba z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. No i te
ramiona... - Obie w niekłamanym zachwycie wzniosły oczy do nieba.
- Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę, niósł torbę sportową, więc domyślam się,
ż
e szedł do siłowni trochę poćwiczyć. Ktoś, kto nie ćwiczy, tylko cały dzień się
wyleguje, pije piwo i je chipsy, nie ma takich mięśni.
- A więc jednak jesteś nim zainteresowana! - Jody triumfalnie uniosła palec w
górę.
- Przecież ja żyję i mam oczy! Ten facet jest nieziemsko przystojny. Nie dość,
ż
e ma zgrabny tyłeczek, to jeszcze otacza go aura tajemnicy... - Cybil rozłożyła ręce. -
Czy w takim wypadku dziewczyna może się oprzeć ciekawości?
- A dlaczego miałabyś się opierać? Zapukaj do jego drzwi, zanieś mu trochę
ciastek. Powitaj go w nowym mieszkaniu. Wtedy będziesz mogła się dowiedzieć, co
robi całymi dniami, czy jest żonaty, gdzie pracuje. Najważniejsze, czy jest żonaty.
Bo... - Urwała, czujnie nadstawiając ucha. - Charlie się obudził.
- Nic nie słyszałam. - Cybil zwróciła głowę ku drzwiom i nasłuchiwała chwilę.
Potem wzruszyła ramionami. - Wiesz, od urodzenia synka masz słuch jak nietoperz.
- Przewinę małego i zabiorę go na spacer. Wybierzesz się z nami?
- Nie, nie mogę. Mam sporo pracy.
- W takim razie zobaczymy się wieczorem. Kolacja o siódmej.
- Dobrze. - Cybil uśmiechnęła się z przymusem, a Jody pobiegła do sypialni,
gdzie zostawiła śpiącego synka.
Kolacja o siódmej. W towarzystwie nudnego i denerwującego kuzyna Jody -
Franka. Cybil po raz kolejny zadała sobie pytanie, kiedy wreszcie zdobędzie się na
odwagę i powie przyjaciółce, żeby przestała umawiać ją na siłę z kolejnymi
kandydatami na męża.
Uświadomiła sobie, że to samo musi powiedzieć pani Wolinsky. No i pani
Peebles z pierwszego piętra, i właścicielowi pralni. Dlaczego wszyscy jej znajomi
popadali w obsesję i za wszelką cenę chcieli ją swatać?
Miała dwadzieścia cztery lata, nie była z nikim związana i prowadziła bardzo
szczęśliwe życie. Oczywiście pragnęła kiedyś założyć rodzinę. Czasami wyobrażała
sobie ładny dom z ogródkiem dla dzieci w jakiejś miłej podmiejskiej okolicy. I psa.
Na pewno będzie miała psa. Ale dopiero w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Na
razie była zadowolona ze swojej sytuacji.
Pochyliła się nad deską, wsparła głowę na rękach i pogrążyła się w
marzeniach. To pewnie wiosna tak mnie usposabia, pomyślała. Czuła jakiś
wewnętrzny niepokój i rozpierającą ją energię.
Doszła do wniosku, że może jednak dobrze by było pójść na spacer z Jody i
Charliem, ale w tej samej chwili usłyszała trzask zamykających się za nimi drzwi.
Ze spaceru nici.
Przypomniała sobie, że ma pracę do skończenia, i zaczęła szkicować pierwszą
scenkę do kolejnego odcinka swojego komiksu „Sąsiedzi i przyjaciele”.
Rysowała wprawnie, pewnymi ruchami. Umiejętność rysowania nabyła w
sposób naturalny. Jej matka była znaną artystką, odnoszącą sukcesy w kraju i za
granicą. Ojciec natomiast wsławił się jako autor popularnego komiksu „Macintosh”,
który od wielu lat ukazywał się w gazetach. Oboje rodzice zaszczepili Cybil i jej
rodzeństwu umiłowanie sztuki, obdarzyli zdolnością wychwytywania życiowych
absurdów i wyposażyli w mocne zasady.
Opuszczając bezpieczny dom rodzinny w Maine, Cybil wiedziała, że jeśli w
Nowym Jorku jej się nie powiedzie, w każdej chwili będzie mogła wrócić do rodziny i
zostanie przywitana z otwartymi ramionami.
Jednak Nowy Jork stał się dla niej drugim domem.
Od trzech lat jej komiks zyskiwał coraz większą popularność. Była z niego
dumna. Jej historyjki były proste, ciepłe i pełne humoru, a występowali w nich zwykli
ludzie w codziennych sytuacjach. Nie próbowała naśladować ironicznego stylu ojca
ani ostrej politycznej satyry, którą często uprawiał. Ją rozśmieszało samo życie.
Długie oczekiwanie w kolejce do kina, poszukiwanie odpowiedniej pary butów,
kolejna nieudana randka w ciemno.
Wiele osób widziało w Emily, bohaterce komiksu, odbicie samej autorki. Ona
jednak nie dostrzegała żadnego podobieństwa. Przecież Emily była zgrabną, wysoką
blondynką, która miała trudności z utrzymaniem pracy i znalezieniem odpowiedniego
mężczyzny.
Cybil była brunetką średniego wzrostu i odnosiła sukcesy zawodowe. Jeśli zaś
chodzi o mężczyzn, to nie odgrywali w jej życiu na tyle znaczącej roli, żeby się nimi
przejmowała.
Spostrzegła, że przestała rysować i mechanicznie uderza ołówkiem o deskę.
Niezadowolona zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Jakoś nie mogła się
skoncentrować. Przeczesała palcami włosy i lekko wzruszyła ramionami. Pewnie
lepiej jej się będzie pracowało, jeśli zrobi sobie krótką przerwę i szybko coś przekąsi.
Może trochę czekolady pomoże jej się zmobilizować?
Wstała i odruchowo włożyła ołówek za ucho, chociaż starała się wykorzenić
ten nabyty jeszcze w dzieciństwie nawyk. Energicznym krokiem wyszła ze słonecznej
pracowni i zbiegła na dół.
Bardzo lubiła swoje dwupoziomowe mieszkanie. Było przestronne i właśnie to
zadecydowało, że szybko je wynajęła. Na niższym poziomie znajdował się duży pokój
oddzielony od kuchni tylko długim blatem. Przez okna wpadało do wnętrza światło
słoneczne i hałas z ulicy, który przez pierwsze tygodnie budził ją w nocy i dawał miłe
poczucie, że wokół toczy się ciekawe życie miasta.
Cybil poruszała się z wdziękiem odziedziczonym po matce. Jej ojciec nazywał
to gracją w wielkim stylu. Jako dziecko ubłagała rodziców, żeby zapisali ją na lekcje
baletu, ale szybko się nimi znudziła, chociaż jej długie nogi były stworzone do tańca.
Boso weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i z namysłem zajrzała do środka.
Mogłaby przyrządzić coś dobrego. Kiedyś chodziła też na lekcje gotowania.
Zrezygnowała nie z nudy, lecz dlatego że pomysłowością prześcignęła nauczyciela.
Nagle usłyszała jakiś cichy dźwięk i westchnęła. Muzyka dobiegała zza ściany,
z mieszkania po drugiej stronie korytarza. Smutne, zmysłowe zawodzenie saksofonu.
To grał tajemniczy sąsiad spod 3B. Cybil żałowała, że nie robi tego częściej.
Długie, tęskne nuty, pełne burzliwych uczuć poruszały ją do głębi i
uruchamiały wyobraźnię.
Czyżby nieznajomy był ubogim muzykiem? Może przyjechał do Nowego
Jorku w nadziei, że znajdzie tu lepsze życie. Bez wątpienia ktoś złamał mu serce.
Cybil układała w myślach kolejny scenariusz, wyjmując produkty z lodówki. Na
pewno stoi za tym kobieta. Jakaś rudowłosa piękność, która go omotała, skradła
duszę, a potem podeptała krwawiące serce wysokim obcasem eleganckich włoskich
pantofelków.
Kilka dni temu wymyśliła inną historię życia sąsiada. W tej wersji uciekł on
jako szesnastoletni chłopak od swojej obrzydliwie bogatej, okrutnej rodziny. Zarabiał
na życie, grając na ulicach Nowego Orleanu - było to jedno z jej ulubionych miast - a
potem musiał uciekać na północ, ponieważ jego podstępna rodzinka, na której czele
stał szalony wuj, przetrząsała cały kraj w poszukiwaniu zbiega.
Jeszcze nie wymyśliła, dlaczego właściwie rodzina tak zawzięcie go
poszukiwała, ale nie miało to znaczenia. Tajemniczy nieznajomy musiał uciekać, a
jedyne pocieszenie znajdował w muzyce.
A może to agent rządowy, który wykonuje jakieś niebezpieczne tajne zadanie?
Albo złodziej klejnotów, który ucieka przed ścigającym go agentem?
Albo seryjny zabójca, polujący na kolejną ofiarę?
Roześmiała się sama do siebie i spojrzała na produkty, które mechanicznie
wyjęła z lodówki. Kimkolwiek był tajemniczy nieznajomy, najwyraźniej zamierzała
upiec dla niego ciasteczka.
Nieznajomy zaś nazywał się Preston McQuinn i wcale nie uważał siebie za
szczególnie tajemniczego człowieka. Po prostu trzymał się na uboczu i nie lubił,
kiedy ktoś narzucał mu swoje towarzystwo. To właśnie potrzeba anonimowości
rzuciła go w samo serce jednego z największych miast świata.
Rzecz jasna, zamierzał mieszkać tu tylko przez jakiś czas, najwyżej przez
kilka miesięcy, dopóki nie dobiegnie końca remont jego domu na skalistym wybrzeżu
Connecticut. Rozmyślał o tym, chowając saksofon do futerału. Niektórzy nazywali ten
dom jego fortecą, ale właśnie to odpowiadało mu w nim najbardziej. W takiej fortecy
można przez długie tygodnie cieszyć się samotnością. Nikt tam nie wchodził
nieproszony, a dostępu broniła ciężka brama.
Wyszedł z niemal pustego salonu i ruszył na górę. Korzystał z tego pokoju na
niższym poziomie tylko wtedy, gdy chciał grać, ponieważ miał tu świetną akustykę,
albo kiedy zamierzał trochę poćwiczyć, a nie chciało mu się iść do klubu sportowego
kilka przecznic dalej.
Właściwie mieszkał na górnym poziomie. Tymczasowo, powtórzył w myślach.
W tym przejściowym mieszkaniu potrzebował jedynie łóżka, szafy, odpowiedniego
oświetlenia i biurka, na którym zmieściłby się jego komputer, monitor i potrzebne do
pracy papiery.
Chętnie zrezygnowałby z telefonu, ale jego agentka siłą wyposażyła go w
telefon komórkowy i nalegała, żeby go nie wyłączał.
Rzeczywiście, na ogół tego nie robił, chyba że akurat nie miał ochoty z nikim
rozmawiać.
Usiadł za biurkiem zadowolony, że chwila gry na saksofonie ożywiła mu
umysł i napełniła energią. Mandy, jego agentka, obgryzała długie, lakierowane
paznokcie z niepokoju o to, czy jej podopieczny robi jakieś postępy w pracy nad
najnowszą sztuką. Powinien jej powiedzieć, żeby na darmo nie niszczyła sobie
lakieru. Sztuka będzie gotowa, kiedy nadejdzie odpowiednia pora i ani minuty
wcześniej.
Doszedł do wniosku, że sukces przynosi wiele kłopotów, ponieważ bardzo
szybko zaczyna żyć własnym życiem. Jeśli stworzy się coś, co podoba się
publiczności, ludzie natychmiast chcą dostać następne dzieło - jeszcze bardziej udane.
Preston miał w nosie to, czego oczekuje od niego publiczność. Było mu wszystko
jedno, czy ludzie wyważą drzwi teatru, żeby zobaczyć jego nową sztukę, czy obsypią
go nagrodami i obrzucą pieniędzmi. Równie dobrze mogli poddać kolejne dzieło
miażdżącej krytyce i zażądać zwrotu pieniędzy za bilety.
Dla niego liczyła się sama praca. Tylko to miało znaczenie.
Jego sytuacja finansowa była bardzo dobra, zresztą nie od dzisiaj. Mandy
twierdziła, że tu po części leży przyczyna jego kłopotów. Nie kierowała nim żądza
zysku, nie pisał dla pieniędzy i dlatego nie zależało mu na reakcji publiczności. Z tego
samego zresztą powodu, zdaniem Mandy, tworzył tak genialne sztuki. Nie zależało
mu na nich.
Siedział teraz przy komputerze, wysoki, muskularny, z grzywą potarganych
włosów w kolorze ciemnoblond. Chłodne, niebieskie oczy wpatrywały się w napisany
tekst. Usta miał surowo zaciśnięte, a pociągła, męska twarz przybrała poważny wyraz.
Zapomniał o odgłosach ulicy, które dzień i noc wdzierały się przez okno do
mieszkania, i postarał się wniknąć w duszę mężczyzny, który żył jedynie we wnętrzu
komputera, mężczyzny, który desperacko zmagał się ze swoimi pragnieniami. Był on
ważną postacią w jego nowej sztuce.
Zaklął pod nosem, kiedy nieprzyjemny dźwięk dzwonka przeniósł go z
powrotem do pustego pokoju. Zastanowił się, czy nie udać, że nie ma go w domu, ale
znał ludzką naturę, więc był pewien, że intruz nie da za wygraną i będzie wracał,
dopóki ktoś mu nie otworzy.
To pewnie ta kobieta o sokolim wzroku, z parteru, pomyślał, schodząc na dół.
Już dwa razy próbowała go osaczyć, kiedy szedł wieczorem do klubu. Udało mu się
uniknąć zasadzki, ale to zaczynało być irytujące. Lepiej będzie, jeśli stanie z nią
twarzą w twarz, powie jej coś niegrzecznego, a obrażona sąsiadka odejdzie jak
niepyszna i nie będzie mu więcej zawracała głowy, najwyżej zacznie z jeszcze wię-
kszym zapałem plotkować na jego temat.
Spojrzał przez wizjer i zobaczył, że przed drzwiami stoi nie schludna
staruszka o bystrym wzroku, tylko ładna brunetka o wielkich, zielonych oczach i
krótko, po chłopięcemu przystrzyżonych włosach.
Przypomniał sobie, że to dziewczyna z naprzeciwka. Czego, u diabła, chce ode
mnie, pomyślał rozdrażniony. Miał nadzieję, że skoro przez tydzień dała mu spokój,
nie będzie próbowała narzucić mu swojego towarzystwa także w przyszłości. Właśnie
taką sąsiadkę uznałby za idealną.
Gniewnie otworzył drzwi i oparł się o framugę.
- Słucham?
- Cześć. - O tak, z bliska wydał się Cybil jeszcze przystojniejszy. - Nazywam
się Cybil Campbell. Mieszkam pod 3A. - Z radosnym, przyjacielskim uśmiechem
wskazała drzwi po drugiej stronie korytarza.
Preston tylko uniósł brew.
- Tak?
Doszła do wniosku, że nieznajomy jest po prostu małomówny i nadal
uśmiechała się przyjaźnie. śałowała, że ani na chwilę nie spuszczał jej z oka i nie
mogła niepostrzeżenie zerknąć w głąb jego mieszkania. Nie chciała, żeby sobie
pomyślał, że jest ciekawska. Przecież wcale taka nie jest. Naprawdę.
- Słyszałam, że przed chwilą grałeś na saksofonie. Pracuję w domu, a te ściany
nie są zbyt grube.
Jeśli przyszła tu skarżyć się na hałas, to nic nie wskóra, stwierdził w myślach
Preston. Gra, kiedy ma na to ochotę. Chłodno spoglądał na jej zgrabny, trochę zadarty
nosek, zmysłowe, pełne usta i wąskie stopy z pomalowanymi na różowo paznokciami.
- Zwykle zapominam włączyć muzykę, kiedy pracuję - ciągnęła radośnie.
Zauważył, że kiedy mówi, w kąciku ust robi się jej wesoły dołeczek. - Z
przyjemnością słuchałam, jak grasz. Ralph i Sissy uwielbiali Vivaldiego. To piękna
muzyka, ale trochę nudna, jeśli słucha się jej bez przerwy. Ralph i Sissy mieszkali tu,
zanim ty się wprowadziłeś - wyjaśniła, wskazując jego mieszkanie. - Przeprowadzili
się do White Plains po tym, jak Ralph miał romans ze sprzedawczynią z Saksa. No,
tak naprawdę to może nic między nimi nie było, ale Ralph miał na to ochotę, więc
Sissy powiedziała, że albo się przeprowadzą do innego miasta, albo się z nim
rozwiedzie i zostawi go bez grosza. Pani Wolinsky daje im pół roku, ale ja nie
byłabym taka pewna. Może jeszcze wszystko się między nimi naprawi. W każdym
razie... - Wyciągnęła przed siebie ładny, żółty talerz, na którym piętrzył się stos
ciasteczek z kawałkami czekolady, przykryty przezroczystą, różową folią. -
Przyniosłam ci trochę ciastek.
Spojrzał na nie, tym samym dając Cybil okazję zerknięcia w głąb mieszkania,
na pusty salon.
Biedny facet, nawet go nie stać na kanapę, pomyślała ze współczuciem.
Preston podniósł wzrok i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego przyniosłaś mi ciastka?
- Właśnie je upiekłam. Czasami robię coś do jedzenia, kiedy nie mogę się
skupić na pracy. To pomaga mi pozbierać myśli. Pieczenie działa na mnie najlepiej.
Jeśli zostawiłabym te ciastka dla siebie, w końcu bym je wszystkie zjadła i
znienawidziłabym siebie za to. - Znów ukazał się dołeczek w policzku. - Nie lubisz
ciastek?
- Nie mam nic przeciwko nim.
- W takim razie smacznego. - Włożyła mu talerz w ręce. - I witaj w nowym
domu. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz się do mnie zwrócić. Zwykle jestem
u siebie. - Machnęła drobną dłonią o szczupłych palcach. - A jeśli chcesz się czegoś
dowiedzieć o sąsiadach, też mogę ci w tym pomóc. Mieszkam tu już od kilku lat i
znam wszystkich.
- Nic mnie to nie obchodzi. - Cofnął się i bez pożegnania zamknął drzwi.
Cybil przez chwilę stała bez ruchu, oszołomiona tak nagłym końcem
rozmowy. Chodziła po tym świecie od dwudziestu czterech lat, a jeszcze nikt nie
zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zdarzyło jej się to pierwszy raz i miała nadzieję, że
ostatni. Doświadczenie było bardzo nieprzyjemne.
Miała ochotę załomotać do drzwi sąsiada i zażądać zwrotu ciastek, ale się
opanowała. Nie upadnę tak nisko, powiedziała sobie. Odwróciła się na pięcie i
pomaszerowała do swojego mieszkania.
Teraz wiedziała, że tajemniczy nieznajomy jest nieziemsko przystojny,
zbudowany jak grecki bóg i niegrzeczny jak rozkapryszony bachor, któremu dobrze
by zrobił klaps w pupę i krótka drzemka. Skoro tak jest, to trudno. Nie będzie mu się
narzucała.
Nie trzasnęła drzwiami. Pewnie tylko uśmiechnąłby się z satysfakcją. Ale
kiedy już była w środku, niczym rozzłoszczone dziecko zaczęła stroić najróżniejsze
miny, grać na nosie i pokazywać język w stronę mieszkania nowego sąsiada.
Kiedy zakończyła tę dziecinną demonstrację uczuć, poczuła się trochę lepiej.
Fakty jednak pozostały niezmienione. Lokator spod 3B dostał ciasteczka na jej
ulubionym deserowym talerzu i udało mu się wzbudzić jej niechęć. Ona natomiast
nadal nie znała nawet jego imienia.
Preston nie żałował tego, co zrobił. Ani przez chwilę. Specjalnie zachował się
grubiańsko, w nadziei że ta rozszczebiotana, impertynencka dziewczyna o zadartym
nosku i seksownych, różowych paznokciach nie będzie mu zawracała głowy do końca
jego pobytu w tym domu. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował, to stado sąsiadów,
którzy pukają do jego drzwi, żeby radośnie powitać go w nowym miejscu
zamieszkania. Zwłaszcza jeśli na czele tego stada miała stać gadatliwa brunetka o
oczach wróżki z bajki.
Do diabła, zaklął pod nosem. A mówią, że w Nowym Jorku ludzie ignorują się
nawzajem. Miał nadzieję, że jest to wręcz żelazna zasada, obowiązująca w tym
mieście.
Wścibska sąsiadka na pewno była panną - gdyby miała męża, z pewnością nie
omieszkałaby z zachwytem opisać wszystkich jego zdumiewających zalet. Prawdziwy
pech. W dodatku pracowała w domu i bardzo łatwo będzie się na nią natknąć w
korytarzu. Kolejny minus.
Musiał też uczciwie przyznać, że w życiu nie jadł lepszych ciasteczek niż te,
które mu przyniosła. To już było wprost niewybaczalne.
Na szczęście udało mu się o nich zapomnieć, gdy zasiadł do pisania. Ogarnięty
pasją twórczą, nie zwróciłby uwagi nawet na wybuch jądrowy. Kiedy jednak wrócił
do rzeczywistości, natychmiast pomyślał o wesołym, żółtym talerzu i ułożonych na
nim wypiekach dziewczyny z sąsiedztwa.
Myślał o nich, kiedy brał prysznic, kiedy się ubierał i usiłował rozluźnić
mięśnie zesztywniałe po wielu godzinach siedzenia w postawie, którą siostra Maria
Józefa, jego nauczycielka ze szkoły podstawowej, określała jako godną nagany.
Kiedy więc zszedł na dół, żeby się napić piwa, co mu się należało po długiej
pracy, spojrzał na talerz łakomie. Otworzył butelkę i z namysłem pociągnął długi łyk.
Może się skusi i zje kilka? Wyrzucenie ich do śmietnika byłoby zupełnie
niepotrzebnym gestem. I tak już udało mu się zniechęcić do siebie tę rozgadaną Cybil.
Na pewno będzie chciała, żeby zwrócił talerzyk. Nic się nie stanie, jeśli
skosztuje ciastek, zanim podrzuci jej talerz pod drzwi.
Włożył jedno do ust i z uznaniem mruknął coś pod nosem. Zjadł drugie i cicho
gwizdnął z zachwytu.
Po dwudziestym zaklął cicho.
Te ciastka są jak narkotyk, pomyślał. Było mu trochę mdło i czuł, że chyba nie
jest w stanie ruszyć się z miejsca. Patrzył na niemal pusty talerz z mieszaniną
pożądania i obrzydzenia do samego siebie. Przywołał resztki silnej woli i przełożył
pozostałe ciastka do plastikowego pojemnika, a potem wrócił do salonu po saksofon.
Miał zamiar trochę pospacerować przed wizytą w klubie.
Już miał wyjść na korytarz, kiedy usłyszał, że ktoś z hałasem idzie na górę.
Skrzywił się i cofnął za drzwi, nie zamykając ich jednak. Przez szparę usłyszał, jak
Cybil wyrzuca z siebie słowa z zawrotną szybkością, co bardzo go zdziwiło, ponieważ
dziewczyna była sama.
- Nigdy więcej - mamrotała cicho. - Niech mnie posieka na kawałki, niech
mnie przypala żywym ogniem. Nigdy więcej nie dam się do tego namówić. Za żadne
skarby świata. Postanowione i koniec.
Preston zauważył, że się przebrała. Miała teraz na sobie obcisłe czarne spodnie
i dopasowany czarny blezer, a pod nim bluzkę w kontrastowym kolorze dojrzałych
truskawek. W uszach dziewczyny kołysały się długie kolczyki.
Nadal mówiąc do siebie, otworzyła torebkę wielkości znaczka pocztowego.
- śycie jest zbyt krótkie, żeby marnować dwie godziny na nudne rozmowy o
niczym. Więcej nie dam się jej na to namówić. Nie zrobi mi tego. Przecież potrafię
mówić nie. Muszę to tylko trochę poćwiczyć, i tyle. Gdzie, u diabła, podziały się te
klucze?
Gdy usłyszała, że drzwi za nią się otwierają, podskoczyła i odwróciła się
gwałtownie. Preston zauważył, że kolczyki w jej uszach różnią się od siebie i
zastanowił się, czy teraz jest taka moda, czy to tylko roztargnienie właścicielki. Nie
mogła znaleźć kluczy w mikroskopijnej torebce, więc pewnie w grę wchodziła druga
możliwość.
Była zarumieniona, zdyszana i wręcz biła od niej świeżość. A pachniała nawet
ładniej niż ciasteczka. Preston zauważył to natychmiast i jeszcze bardziej go to
zirytowało.
- Zaczekaj - nakazał jej krótko i wrócił do mieszkania po talerz.
Cybil nie miała zamiaru czekać. W końcu udało jej się znaleźć klucz w małej
wewnętrznej kieszonce torebki, czyli dokładnie tam, gdzie go schowała.
Preston okazał się szybszy. Wyszedł na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi.
W jednej ręce niósł saksofon w futerale, w drugiej żółty talerz.
- Masz. - Nie miał zamiaru się dopytywać, co sprawiło, że jej twarz leśnej
wróżki przybrała taki zagniewany wyraz. Bez wątpienia opowiedziałaby mu wszystko
ze szczegółami, co zabrałoby co najmniej pół godziny.
- Nie musisz mi tak wylewnie dziękować - warknęła i wyrwała mu talerz.
Głowa pękała jej z bólu po dwóch godzinach słuchania monotonnych wynurzeń
kuzyna Jody, Franka, na temat operacji giełdowych, więc postanowiła dać upust złości
i powiedzieć kilka słów prawdy opryskliwemu facetowi z przeciwka. - Słuchaj, koleś,
nie chcesz zawierać znajomości, w porządku. Ja nie narzekam na brak przyjaciół. - Z
emfazą machnęła talerzem. - Mam ich tylu, że zanim zaprzyjaźnię się z kimś nowym,
muszę poczekać, aż ktoś ze starych znajomych wyprowadzi się za granicę. To jednak
wcale nie jest powód, żeby zachowywać się bezczelnie. Przecież ja ci się tylko
przedstawiłam i dałam trochę ciastek!
Miał ochotę się uśmiechnąć, ale się opanował.
- Bardzo dobre ciastka - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.
Natychmiast tego pożałował, kiedy zobaczył, że złość w oczach Cybil zmienia się w
rozbawienie.
- Naprawdę?
- Owszem. - Odszedł, a ona patrzyła za nim lekko zaintrygowana. Teraz już
zupełnie nie wiedziała, co o nim myśleć.
Postąpiła więc tak, jak nakazał jej odruch chwili. Często tak robiła. Szybko
zostawiła talerz na stole i zamknąwszy drzwi do mieszkania, podążyła za
nieznajomym. Starała się przy tym stąpać tak cicho, jak to tylko możliwe.
Ś
wietny pomysł do mojego komiksu, pomyślała. Przygoda w sam raz dla
Emily. Jeśli dobrze to rozegram, wystarczy na kilka odcinków.
Oczywiście Emily musi oszaleć na punkcie tego faceta, zadecydowała Cybil,
gdy próbowała bezszelestnie zbiec po schodach. U bohaterki komiksu nie będzie to
zwykła, znana wszystkim ciekawość, tylko odbierająca zdrowy rozsądek fascynacja.
Podekscytowana pogonią, z głową rozpaloną od pomysłów, bez tchu wybiegła
przed dom i rozejrzała się na wszystkie strony.
Przystojny sąsiad był już dość daleko. Szybko chodzi, pomyślała z uznaniem.
Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła za nim.
Emily, rzecz jasna, kryłaby się w cieniu, przeskakiwała od latarni do latarni,
przywierała do ściany, na wypadek, gdyby śledzony nagle się odwrócił, ale...
Cybil z cichym okrzykiem ukryła się za słupem latarni, kiedy obiekt jej pogoni
z roztargnieniem obejrzał się przez ramię. Wyjrzała zza słupa, przyciskając rękę do
serca i zobaczyła, że znika za rogiem.
Była zła, że na kolację z Frankiem włożyła szpilki zamiast butów na płaskim
obcasie. Zaczerpnęła powietrza i biegiem rzuciła się w pościg.
Podążała za swoją zwierzyną przez dwadzieścia minut, aż rozbolały ją nogi, a
początkowe podniecenie pogonią ustąpiło miejsca znużeniu. A może tajemniczy
sąsiad co wieczór krąży bez celu po mieście, dźwigając futerał z saksofonem? Może
jest nie tylko grubianinem, ale i wariatem? Pewnie niedawno wypuścili go ze szpitala
- dlatego nie potrafi nawiązywać normalnych kontaktów z ludźmi. Jego obrzydliwie
bogata i okrutna rodzinka w końcu go dopadła i zamknęła w szpitalu dla obłąkanych,
ż
eby nie mógł się upomnieć o należny mu spadek po ukochanej babci, która zmarła w
podejrzanych okolicznościach i zostawiła mu cały swój majątek. Długie lata
zamknięcia w szpitalu prowadzonym przez nieuczciwego psychiatrę spowodowały
fatalne zmiany w jego osobowości.
Tak, właśnie taką historię wymyśliłaby sobie Emily. I byłaby pewna, że jej
czuła opieka i bezgraniczna miłość uleczyłyby nieszczęśnika. Potem zaś wszyscy
sąsiedzi i przyjaciele staraliby się wybić jej z głowy takie pomysły, a ona próbowałaby
wciągnąć ich w swoje plany.
A zanim wszystko by się wyjaśniło, tajemniczy sąsiad okazałby się...
Ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła się na progu jakiegoś małego,
mrocznego klubu o nazwie U Delty.
No, nareszcie, pomyślała, przeczesując włosy dłonią. Teraz wystarczy, że
wślizgnie się do środka i znajdzie sobie ciemny kąt. Ciekawe, co się będzie działo
dalej.
ROZDZIAŁ DRUGI
Klub przesiąknięty był zapachem whisky i dymu papierosowego. Nie
przeszkadzało to Cybil, raczej pozwalało lepiej wczuć się w panującą tu atmosferę.
Wokół było mroczno, a jasnoniebieski blask oświetlał niewielką scenę. Przy
większości ciasno ustawionych stolików siedzieli goście. Nie było tu wcale głośno,
wszyscy rozmawiali ściszonymi głosami.
Cybil wydało się to naturalne. Przecież w takich miejscach na pewno
odbywają się tajemne schadzki, ludzie nawiązują sekretne romanse lub omawiają
jakieś zagadkowe sprawy.
Przy długim drewnianym barze pod ścianą klienci siedzieli na wysokich
stołkach, pochyleni nad drinkami, jakby strzegli ich przed jakimś
niebezpieczeństwem.
Ten klub był jakby żywcem przeniesiony w teraźniejszość z czarno - białych
filmów z lat czterdziestych. W takich filmach bohaterka nosiła długie, powłóczyste
suknie, miała mocno umalowane usta i opadające na jedno oko platynowoblond
włosy. Stawała na scenie w snopie światła pojedynczego reflektora i śpiewała tęskne
piosenki o okrutnych mężczyznach, którzy ją skrzywdzili. W tym samym czasie
mężczyzna, który jej pragnął i który kiedyś również ją skrzywdził, siedział w zadumie
nad niedopitą szklaneczką whisky, spoglądając znużonym wzrokiem spod ronda
sfatygowanego kapelusza.
Innymi słowy, klub ten bardzo się Cybil spodobał. Uśmiechnęła się do siebie z
satysfakcją.
W nadziei że nikt nie zwróci na nią uwagi, przemknęła pod ścianą, usiadła
przy wolnym stoliku i przyglądała się Prestonowi przez kłęby dymu i opary whisky.
Preston był ubrany na czarno. Miał na sobie czarne dżinsy i czarny bawełniany
podkoszulek. Przed chwilą zdjął skórzaną kurtkę, w której przyszedł. Rozmawiał z
jakaś piękną czarnoskórą kobietą w jaskrawoczerwonym kombinezonie, opinającym
ciasno każdą wypukłość jej bujnego ciała. Miała co najmniej metr osiemdziesiąt
wzrostu. Kiedy odrzuciła głowę w tył i roześmiała się, jej matowy, niski śmiech
wypełnił całe pomieszczenie.
Po raz pierwszy Cybil zobaczyła, jak tajemniczy mężczyzna się uśmiecha.
Patrząc na jego odmienioną twarz, nadal zabójczo urodziwą, ale teraz pozbawioną
surowości, doszła do wniosku, że jego uśmiech nie ma sobie równych. Zresztą słowo
„uśmiech” było zbyt łagodne. Cała jego twarz się zmieniła, nabrała ciepła, rozjaśniła
się.
Cybil bezwiednie oparła głowę na dłoniach i uśmiechnęła się do siebie.
Wyobraźnia zaczęła działać...
Ta piękna Amazonka była jego kochanką. Upewniła się o tym, gdy kobieta
ujęła jego twarz w dłonie i obdarzyła go długim pocałunkiem. Oczywiście, taki
mężczyzna jak on - pełen tajemnic, o złamanym sercu i burzliwej przeszłości - musiał
mieć egzotyczną kochankę, z którą spotykał się w mrocznych zadymionych barach,
gdzie razem słuchali sennej, tęsknej muzyki.
Boże, jakie to romantyczne. Westchnienie samo wyrwało się z piersi Cybil.
Na nierozświetlonej jeszcze scenie Delta z czułością uszczypnęła Prestona w
policzek.
- Doszło do tego, że śledzą cię kobiety, mój słodki?
- To jakaś wariatka.
- Chcesz, żebym ją stąd wyrzuciła?
- Nie. - Nie obejrzał się, ale czuł na sobie spojrzenie tych wielkich, zielonych
oczu. - Jestem pewien, że to tylko nieszkodliwa wariatka.
W ciemnych oczach Delty znać było rozbawienie.
- W takim razie pogadam z nią. Sprawdzę, co to za jedna. Jeśli ktoś śledzi
mojego słodkiego Prestona, muszę sprawdzić, co jest grane. Prawda, Andre?
Chudy czarnoskóry mężczyzna przy fortepianie zdjął palce z klawiszy i uniósł
twarz tak zniszczoną, jak wysłużony instrument, na którym grał.
- Prawda. Tylko nie zrób jej krzywdy - powiedział z uśmiechem. - To jeszcze
prawie dziecko. Gotowy? - zwrócił się do Prestona.
- Ty zacznij. Włączę się za chwilę.
Delta zeszła ze sceny, a długie, szczupłe palce Andre zaczęły wyczarowywać
cudowne dźwięki. Preston z wolna dawał się ponieść nastrojowi. Zamknął oczy i czuł,
jak porywa go muzyka.
Muzyka przenosiła go w inny świat. Wyganiała z głowy słowa, ludzi i sceny,
które wdzierały się do niej nieproszone. Kiedy dmuchał w saksofon, nie istniało nic
innego, tylko radosny trud grania.
Kiedyś powiedział Delcie, że granie jest jak seks. Coś człowiekowi odbiera,
coś innego daje. I zawsze kończy się zbyt szybko.
Cybil również dała się oczarować dźwiękom. Zasłuchana w niskie, smutne
nuty, wzbijała się na nich pod niebo, żeby po chwili znów opaść na ziemię. Kiedy
patrzyła, jak Preston gra na saksofonie, czuła się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy tylko
słyszała dobiegające zza ściany strzępki melodii. W jego graniu było teraz więcej
mocy, docierało ono do głębi jej serca, budziło zmysły.
Przy takiej muzyce można było płakać. Kochać się. Marzyć.
Zasłuchana i wpatrzona w scenę nie zauważyła, kiedy do jej stolika podeszła
Delta.
- Co cię tu sprowadza, siostrzyczko?
- Hmmm? - Wytrącona nagle z zasłuchania Cybil podniosła wzrok i
uśmiechnęła się z roztargnieniem. - Co za cudowna muzyka. Aż mnie ściska za serce.
Delta uniosła brwi. Zauważyła, że dziewczyna ma inteligentną, miłą twarz o
regularnych, delikatnych rysach. Wcale nie wyglądała na wariatkę.
- Pijesz coś, czy tylko siedzisz i zajmujesz miejsce?
- Och... - Oczywiście. Cybil uświadomiła sobie, że w takim klubie należy
zamówić jakiegoś drinka. - Taka muzyka pasuje do whisky - stwierdziła z uśmiechem.
- Napiję się więc whisky.
Brwi Delty uniosły się jeszcze wyżej.
- Wyglądasz tak młodo, że nie wiem, czy możesz już zamawiać whisky.
Cybil nawet się nie skrzywiła. Bardzo często słyszała takie uwagi. Otworzyła
torebkę i wyjęła prawo jazdy.
Delta przyjrzała mu się uważnie.
- W porządku, Cybil Angelo Campbell. Dostaniesz swoją whisky.
- Dzięki. - Zadowolona Cybil znów oparła głowę na dłoniach i zasłuchała się.
Była zdziwiona, kiedy Delta wróciła do jej stolika, niosąc nie jedną, ale dwie
szklaneczki, i usiadła obok niej.
- Co robisz w takim miejscu, siostrzyczko? Twoja słodka buzia bardziej pasuje
do pokoju dziecinnego.
Cybil już miała wyjaśnić, skąd się tu wzięła, ale przecież nie mogła
powiedzieć, że trafiła do klubu, podążając ukradkiem przez całe Soho za tajemniczym
sąsiadem z przeciwka.
- Mieszkam niedaleko. Zdaje się, że trafiłam tu przypadkiem, idąc za głosem
serca. - Uniosła szklaneczkę w stronę sceny. - I bardzo się cieszę, że tu jestem - oznaj-
miła i przechyliła jej zawartość.
Delta spojrzała na nią zaskoczona. Ta dziewczyna wyglądała jak grzeczna
pensjonarka z dobrego domu, ale whisky piła jak mężczyzna.
- Jeśli będziesz się włóczyła nocami po ulicach, to ktoś może cię schrupać,
siostrzyczko.
Cybil spojrzała na nią znad brzegu szklanki.
- Dam sobie radę... siostro.
Delta z zastanowieniem kiwnęła głową.
- Może tak, a może nie. Jestem Delta Pardue. - Stuknęła swoją szklaneczką o
szklaneczkę Cybil. - Ten lokal należy do mnie.
- Bardzo mi się tu podoba, Delto.
- Może tak, a może nie. - Roześmiała się swoim niskim, zmysłowym
ś
miechem. - Ale nie mam wątpliwości, że podoba ci się mój przyjaciel. Odkąd
przyszłaś, patrzysz na niego jak kot na mysz.
Cybil zakołysała whisky, zastanawiając się, jak dalej rozegrać tę rozmowę.
Chociaż nie miała wątpliwości, że doskonale sobie poradzi na ulicy, a w zasadzie
wszędzie, jednak Delta była od niej cięższa co najmniej o dziesięć kilogramów. Jak
sama powiedziała, to był jej lokal. Jej mężczyzna. Nie było sensu robić sobie wroga z
potencjalnej nowej przyjaciółki.
- Jest bardzo przystojny - powiedziała obojętnie. - Trudno na niego nie patrzeć.
Więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, jeszcze trochę sobie popatrzę. On na pewno
nie zwróci na mnie uwagi, skoro ma przy sobie kogoś takiego jak ty.
Zęby Delty błysnęły w szerokim uśmiechu.
- Zdaje się, że rzeczywiście dasz sobie radę w każdej sytuacji. Bystra z ciebie
dziewczyna, co?
Cybil parsknęła śmiechem.
- O, tak. I naprawdę bardzo mi się tutaj podoba. Jak długo jesteś właścicielką
klubu?
- Dwa lata.
- A co robiłaś przedtem? Po twoim akcencie poznaję, że pochodzisz z Nowego
Orleanu. Nie mylę się?
Delta kiwnęła głową.
- Masz dobre ucho.
- Owszem, umiem rozpoznawać po akcencie, skąd kto pochodzi, a już na
pewno rozpoznam kogoś z Nowego Orleanu. Moja mama się tam wychowała.
- Nie znam żadnych Campbellów. Jakie jest nazwisko panieńskie twojej
matki?
- Grandeau.
Delta odchyliła się w tył.
- Znam wiele osób o tym nazwisku. Jesteś krewną pani Adelajdy?
- To siostra mojego dziadka.
- Niezwykła dama.
Cybil prychnęła lekko i wypiła łyk whisky.
- Nadęta, denerwująca i zimna jak ryba. W dzieciństwie ja i bliźniaki, czyli
mój brat i siostra, myśleliśmy, że to zła czarownica.
- Ma władzę, ale taką, którą dają pieniądze i koligacje. A więc jesteś z rodziny
Grandeau. Kim jest twoja mama?
- To Genvieve Grandeau Campbell, malarka.
- Pani Gennie... - Delta odstawiła szklankę, przyłożyła dłoń do serca i zaniosła
się śmiechem. - Coś podobnego! Córka pani Gennie przyszła do mojego klubu. Na
tym świecie zdarzają się jednak prawdziwe cuda.
- Znasz moją matkę?
- Moja mama sprzątała u twojej grand - mere, siostrzyczko.
- Mazie? Jesteś córką Mazie? Och! - Ostatnie lody zostały przełamane i Cybil
chwyciła Deltę za rękę. - Moja mama często opowiadała mi o Mazie. Kiedy byłam
małą dziewczynką, poszliśmy do niej z wizytą. Poczęstowała nas domowymi
pączkami, były świeże i pyszne. Siedzieliśmy razem na ganku i popijaliśmy
lemoniadę, a tata naszkicował jej portret.
- Powiesiła go w salonie i była z niego bardzo dumna. Byłam w mieście
wtedy, kiedy ją odwiedziliście całą rodziną, ale pracowałam. Mama tygodniami
opowiadała o tej wizycie. Panna Gennie miała w jej sercu swoje stałe miejsce.
- Zaczekaj tylko, aż powiem swoim rodzicom, że cię spotkałam w Nowym
Jorku. A jak się teraz miewa twoja mama, Delto?
- Zmarła w zeszłym roku.
- Och... - Cybil ciepłym gestem ujęła rękę Delty w obie dłonie. - Tak mi
przykro.
- Miała udane życie, odeszła we śnie, dobrą śmiercią. Twoi rodzice przyjechali
na pogrzeb. Siedzieli z nami w kościele. Stali nad grobem. Pochodzisz z bardzo
dobrej rodziny, moja mała Cybil.
- Ty też, Delto. Ty też.
Preston nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Oto Delta, najrozsądniejsza
kobieta jaką znał, gawędziła sobie w najlepsze z tą postrzeloną dziewczyną i
najwyraźniej obie w ekspresowym tempie zostały przyjaciółkami. Popijały whisky,
ś
miały się wesoło, trzymały za ręce.
Siedziały razem w zacisznym kącie sali przez ponad godzinę. Co jakiś czas
Cybil wygłaszała jeden z tych swoich ożywionych monologów, energicznie przy tym
gestykulując i strojąc najróżniejsze miny. Delta odchylała się w tył i wybuchała
ś
miechem, a potem znów przysuwała się do nowej przyjaciółki i ze zdziwieniem
kręciła głową.
- Spójrz no tylko na to, Andre. - Preston oparł się o fortepian.
Andre rozprostował palce i zapalił papierosa.
- Wyglądają jak dwie kokoszki w kojcu. To bardzo ładna dziewczyna,
przyjacielu. Ma w sobie jakąś iskrę.
- Nie znoszę takich iskrzących dziewczyn - burknął Preston. Nie miał ochoty
więcej grać, więc schował saksofon do futerału. - Do następnego razu.
- Na pewno mnie tu znajdziesz.
Wiedział, że najlepiej by było, gdyby po prostu wyszedł bez słowa, ale trochę
go zirytowało, że jego dobra znajoma tak się zaprzyjaźniła z tą narwaną trzpiotką.
Poza tym chciał pokazać wścibskiej sąsiadce, że przejrzał jej grę i nie da się podejść.
Kiedy jednak stanął przy stoliku, Cybil tylko zerknęła na niego przelotnie i
uśmiechnęła się.
- Nie będziesz już więcej grał? Bardzo mi się podobało.
- Śledziłaś mnie.
- Owszem. To było niegrzeczne. Ale wcale nie żałuję. Słuchałam cię z
przyjemnością. Poza tym inaczej nigdy nie poznałabym Delty. Właśnie mówiłyśmy
o...
- Nie rób tego więcej - powiedział krótko i pomaszerował do drzwi.
- O, ale się wkurzył. - Delta parsknęła śmiechem. - Patrzył tak lodowato, że aż
przeszedł mnie dreszcz.
- Powinnam go przeprosić. - Cybil zerwała się na równe nogi. - Nie chcę, żeby
się na ciebie gniewał.
- Na mnie? Ale...
- Jeszcze tu wrócę. - Pocałowała Deltę w policzek, a ta ze zdziwienia
zamrugała oczami. - Nie martw się, wszystko mu wyjaśnię.
Wybiegła z klubu, a Delta przez chwilę patrzyła za nią oszołomiona. W końcu
roześmiała się głęboko i serdecznie.
- Siostrzyczko, nie masz nawet pojęcia, w co się pakujesz. No, ale nasz słodki
Preston też jeszcze nic nie przeczuwa - dodała w zadumie.
Tymczasem Cybil biegła już chodnikiem w ślad za Prestonem.
- Hej! - krzyknęła, ale on nawet się nie obejrzał. śe też nie zapytała Delty
przynajmniej o to, jak się nazywa ten ponurak. Co za brak rozsądku. - Hej! -
Narażając się na zwichnięcie kostki, przyśpieszyła jeszcze bardziej i wreszcie udało
jej się go dogonić.
- Przepraszam... - zaczęła, chwytając mężczyznę za rękaw kurtki. - Naprawdę
przepraszam. To wszystko moja wina.
- Całkowicie się z tobą zgadzam.
- Nie powinnam cię śledzić. Nie zastanowiłam się nad tym, co robię.
Działałam impulsywnie. Często mi się to zdarza. No i byłam zdenerwowana,
ponieważ ten kretyn Frank... zresztą nieważne. Chciałam tylko... Czy mógłbyś trochę
zwolnić?
- Nie.
Cybil wzniosła oczy do nieba.
- Dobrze, już dobrze. Wiem, że życzysz mi wszystkiego najgorszego, ale nie
masz żadnego powodu, żeby się wściekać na Deltę. Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało
się, że jej matka pracowała kiedyś u mojej babci, a ona, to znaczy Delta, zna moich
rodziców i kilku kuzynów z rodziny Grandeau. Bardzo dobrze nam się rozmawiało.
Preston zatrzymał się nagle i spojrzał na nią chłodno.
- śe też akurat musiałaś trafić do tego klubu, chociaż tyle jest ich w mieście -
mruknął, co bardzo ją rozśmieszyło.
- No właśnie. W dodatku udało mi się zaprzyjaźnić z twoją dziewczyną.
Przepraszam.
- Z moją dziewczyną? Chodzi ci o Deltę?
Ku wielkiemu zaskoczeniu Cybil, jej tajemniczy sąsiad okazał się zdolny do
wesołego śmiechu. Roześmiał się głośno cudownym głębokim barytonem, który
mógłby roztopić lód. Z jej piersi wyrwało się westchnienie.
- Czy Delta wygląda na Czyjąkolwiek dziewczynę? Ty chyba spadłaś z Marsa.
- To tylko takie wyrażenie. Nie chciałam wysnuwać zbyt śmiałego wniosku i
nazywać ją twoją kochanką.
Patrzył na nią zaciekawiony, a w jego oczach nadal migotały ogniki śmiechu.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, ale tak się składa, że facet, z którym
dzisiaj grałem, to jej maż i mój przyjaciel.
- Ten chudzielec przy fortepianie? Naprawdę? - Złożyła buzię w ciup i
zastanowiła się chwilę. Co za cudowna romantyczna sytuacja. - To wspaniałe,
prawda? - Preston tylko potrząsnął głową i ruszył przed siebie. - To znaczy, chciałam
powiedzieć coś innego - ciągnęła Cybil, biegnąc obok truchtem. Nie zdziwiło to
Prestona. Był pewien, że dziewczyna tak łatwo się od niego nie odczepi. - Jestem
pewna, że przysiadła się do mnie po to, żeby mnie sprawdzić. Chciała się upewnić, że
nie sprawię ci kłopotu. A potem już tak się jakoś samo zgadało. Nie chcę, żebyś się na
nią złościł.
- Wcale nie jestem na nią zły. Natomiast to, co ty wyczyniasz, przechodzi
wszelkie granice. Powiedzieć, że jestem na ciebie zły, byłoby mało.
Urażona wydęła usta.
- Cóż, bardzo mi przykro. Postaram się więcej nie wchodzić ci w drogę, bo
widzę, że bardzo ci to przeszkadza.
Zadarła dumnie nosek, przeszła na drugą stronę ulicy i pomaszerowała w
przeciwnym kierunku, oddalając się od domu.
Preston patrzył przez chwilę, jak stukając obcasami o chodnik, niknie w głębi
ulicy. Wzruszył ramionami i skręcił za róg, wmawiając sobie, że teraz, kiedy pozbył
się wścibskiej gaduły, humor od razu mu się poprawi. Przecież to nie jego zmar-
twienie, że młoda dziewczyna idzie sama ulicą w środku nocy. Przecież nie musiałaby
się błąkać po mieście w tych bez wątpienia niewygodnych pantofelkach na wysokich,
cienkich obcasach, gdyby nie strzeliło jej do głowy, żeby go śledzić.
Nie, nie zamierzał się o nią martwić.
Zaklął pod nosem, odwrócił się i podążył śladem Cybil. No dobrze, upewni się
tylko, że dziewczyna bezpiecznie dotrze do domu i to wszystko. Potem będzie
spokojnie mógł umyć ręce od wszelkiej odpowiedzialności i zapomnieć o całym zda-
rzeniu.
Dzieliła go od niej odległość jednej przecznicy, kiedy nagle zauważył coś
dziwnego. Jakiś mężczyzna wysunął się z cienia i rzucił na dziewczynę. Cybil
krzyknęła przeszywająco i zaczęła się mu wyrywać. Preston bez namysłu cisnął na
ziemię futerał i biegiem pomknął na pomoc, bojowo zaciskając pięści.
Zatrzymał się jak wryty, kiedy spostrzegł, że Cybil nie tylko się wyswobodziła,
ale w dodatku unieszkodliwiła napastnika mocnym kopniakiem w krocze. Bandyta
zgiął się w pół, a ona zręcznie wymierzyła mu od dołu cios w szczękę, po którym
wylądował bezwładnie na chodniku.
- Mam przy sobie tylko dziesięć dolarów! Nędzne dziesięć dolarów, ty
łobuzie! - wołała wzburzona. - Jeśli potrzebujesz pieniędzy, trzeba było o nie
zwyczajnie poprosić!
Preston doszedł już do siebie i w kilku susach znalazł się przy niej.
- Jesteś ranna?
- Tak, do diabła, jestem. A wszystko przez ciebie. Nie uderzyłabym go tak
mocno, gdybym nie była taka wkurzona. Na ciebie! - wyrzuciła, rozcierając kostki u
prawej dłoni.
Preston chwycił ją za nadgarstek.
- Daj, zobaczę. Wyprostuj palce.
- Idź sobie.
- No, dalej, wyprostuj palce.
- Hej tam! - Jakaś kobieta wyjrzała przez otwarte okno po drugiej stronie ulicy.
- Chcecie, żebym wezwała policję?
- Tak! - ze złością odkrzyknęła Cybil i poruszyła palcami obolałej dłoni.
Preston zbadał je ostrożnie, a ona odetchnęła głębiej. - Tak, proszę wezwać policję.
Dziękuję - dodała spokojniejszym tonem.
- Jaka uprzejma, nawet jako ofiara napadu - wymruczał Preston. - Kości są
całe. Ale lepiej będzie, jeśli zrobisz prześwietlenie.
- Dzięki za radę, doktorze z koszmarnego snu. - Wyrwała dłoń z jego uścisku,
uniosła z dumą głowę i odprawiła go ruchem drugiej ręki, niczym królowa łaskawie
zezwalająca odejść poddanemu. - Możesz iść. Nic mi nie jest.
Rozciągnięty na chodniku człowiek poruszył się z jękiem, więc Preston
postawił mu stopę na karku.
- Chyba zostanę tu jeszcze przez chwilę. Może przyniesiesz mój saksofon?
Upuściłem go, ponieważ wtedy jeszcze wierzyłem, że zły wilk zjadł Czerwonego
Kapturka.
Już miała mu powiedzieć, żeby sam sobie przyniósł swój głupi saksofon, ale
dotarło do niej, że gdyby jeszcze raz miała uderzyć leżącego na chodniku łobuza,
sprawiłoby jej to niemal taki sam ból jak jemu. Godnie wyprostowana poszła więc po
saksofon i przyniosła go Prestonowi.
- Dziękuję - powiedziała.
- Za co?
- Za to, że o mnie pomyślałeś.
- Nie ma o czym mówić. - Człowiek na chodniku zaczął ordynarnie kląć, więc
Preston trochę mocniej przycisnął go nogą.
Odsunął się od napastnika dopiero dziesięć minut później, kiedy przyjechał
radiowóz. Cybil bez trudu ze szczegółami opisała policjantom całe wydarzenie, miał
więc nadzieję, że uda mu się ujść ich uwadze i nie będzie musiał niczego zeznawać.
Nadzieja ta rozwiała się w jednej chwili, gdy policjanci zwrócili się do niego:
- Widział pan, co tutaj zaszło?
- Tak - odpowiedział Preston z ciężkim westchnieniem.
Zbliżała się druga nad ranem, kiedy wraz z Cybil wchodzili po schodach na
górę do swoich mieszkań. W ustach nadal czuł nieprzyjemny smak podłej kawy, jaką
podano im na posterunku policji. W dodatku wypity w klubie alkohol wywołał u
niego lekki ból głowy.
- Wieczór pełen emocji, co? - zagadnęła Cybil. - Ci wszyscy gliniarze i
przestępcy... W biurze detektywów trudno było odróżnić, kto jest kto. No, może nie
do końca, bo detektywi muszą nosić krawaty. Ciekawe, dlaczego. To miło z ich
strony, że oprowadzili mnie po posterunku. śałuj, że z nami nie poszedłeś. Pokoje
przesłuchań wyglądały dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Były ciemne i ponure.
Czułam ciarki na plecach. - Preston nie miał wątpliwości, że Cybil jest jedyną osobą
pod słońcem, która dostrzega jasne strony nawet w tak nieprzyjemnym zdarzeniu, jak
napad. - Wciąż jestem spięta - dodała. - A ty? Nie jesteś zdenerwowany? Może masz
ochotę na ciastko? Zostało mi jeszcze kilka.
Starał się nie zwracać uwagi na jej paplaninę. Wyjął klucze i już miał włożyć
je do zamka, gdy żołądek przypomniał mu, że od ośmiu godzin nic nie jadł. A
doskonale pamiętał cudowny smak ciasteczek gadatliwej sąsiadki.
- No dobrze.
- Świetnie. - Weszła do swojego mieszkania i zrzuciwszy buty, podążyła do
kuchni, nie zamykając za sobą drzwi. - Możesz wejść! - zawołała przez ramię. -
Przełożę kilka ciastek na talerz, żebyś mógł je zabrać i zjeść spokojnie u siebie, ale
przecież nie musisz czekać na korytarzu.
Wszedł do środka, zostawiając drzwi otwarte. Tak jak można było
przewidzieć, mieszkanie okazało się jasne i wesołe, z mnóstwem ładnych stylowych
bibelotów. Krążył po pokoju z rękami w kieszeniach i starał się nie słuchać paplania
Cybil, która wykładała ciastka z pojemnika w kształcie głupkowato uśmiechniętej
krowy na jaskrawożółty talerz, ten sam którego używała wcześniej.
- Za dużo mówisz, wiesz?
- Wiem. - Przygładziła dłonią włosy. - Zwłaszcza kiedy jestem
podekscytowana lub spięta.
- A czy kiedykolwiek jesteś w innym nastroju?
- Od czasu do czasu.
Rozejrzał się uważniej wokół siebie. Zauważył oprawione w ramki fotografie,
kilka par kolczyków, pojedynczy but i jakiś romans. Wokół roznosił się zapach
kwiatów jabłoni. Wszystko to doskonale mu pasowało do właścicielki mieszkania.
Nagle zatrzymał się i z zainteresowaniem spojrzał na wiszący na ścianie odcinek
komiksu.
- „Sąsiedzi i przyjaciele” - stwierdził zaskoczony. Przyjrzał się podpisowi pod
ostatnim obrazkiem. Widniało tam tylko imię: Cybil. - Jesteś jego autorką?
Zerknęła przez ramię.
- Tak. To mój komiks. Pewnie bardzo rzadko czytujesz komiksy w gazetach?
W głosie dziewczyny usłyszał zaczepną nutę. Mimo później pory i burzliwych
przeżyć wyglądała świeżo, ładnie i urzekająco.
- Grant Campbell, ten od „Macintosha”, to twój stary?
- Nie jest stary, ale owszem, to mój ojciec. Campbellowie natychmiast
skojarzyli się Prestonowi z MacGregorami, Czyż to nie zadziwiający zbieg okolicz-
ności? Stanął po drugiej stronie blatu i sięgnął po jedno z ciastek, które Cybil
starannie układała na talerzu.
- Lubię jego komiksy. Ostre i celne.
- Gdyby to usłyszał, na pewno byłoby mu przyjemnie. - Preston sięgnął po
następne ciastko, a Cybil się uśmiechnęła. - Nalać ci trochę mleka?
- Nie. Masz piwo?
- Piwo do ciastek? - Skrzywiła się, ale otworzyła lodówkę. Preston miał okazję
zauważyć, że była wypełniona zapasami. A kiedy Cybil się pochyliła, nie mógł nie
spostrzec, że zgrabna dziewczęca pupa bardzo ładnie się prezentuje w czarnych,
obcisłych spodniach.
- Może być takie? - Podała mu butelkę z ciemnym płynem. - Chuck takie pija.
- Chuck zna się na rzeczy. To twój chłopak?
Uśmiechnęła się kącikiem ust i wyjęła szklankę, zanim Preston zdążył jej
powiedzieć, że będzie pił z butelki.
- Czyli że ja mogę mieć chłopaka, ale kiedy cię zapytałam, czy Delta to twoja
dziewczyna, wyśmiałeś mnie. Nie, Chuck nie jest moim chłopakiem. To mąż Jody.
Jody i Chuck Myersowie mieszkają piętro niżej, pod 2B. Byliśmy dzisiaj razem na
kolacji: ja, oni oraz wyjątkowo nudny kuzyn Jody - Frank.
- To o tym mamrotałaś pod nosem, kiedy spotkałem cię dziś na korytarzu?
- Mamrotałam? - Zmarszczyła brwi, oparła się o kontuar i zjadła jedno z
ułożonych na talerzu ciastek. Mamrotanie pod nosem było kolejnym nawykiem,
którego usiłowała się pozbyć. - Pewnie tak. Jody już trzeci raz wrobiła mnie w randkę
z Frankiem. To makler giełdowy. Ma trzydzieści pięć lat. Kawaler, przystojny, jeśli
ktoś lubi taki filmowy typ o kwadratowej szczęce i szerokim czole. Jeździ BMW
coupe, ma piękne mieszkanie na Upper East Side i letni dom w Hampton, nosi
garnitury od Armaniego, lubi regionalną kuchnię francuską i ma nieskazitelnie białe
zęby. Wystarczy?
Rozbawiony Preston popił ciastko zimnym piwem.
- Dlaczego więc jeszcze nie wyszłaś za niego za maż i nie przeprowadziłaś się
do jakiegoś pięknego domu w Westchester?
- Właśnie streściłeś marzenie mojej przyjaciółki Jody. Zaraz ci powiem,
dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam. - Machnęła ciasteczkiem i odgryzła kawałek. - Po
pierwsze, nie chcę wychodzić za mąż ani przeprowadzać się do Westchester. Po
drugie, i najważniejsze, wolałabym raczej przejść się po rozżarzonych węglach niż
związać się z Frankiem.
- Coś z nim nie tak?
- Śmiertelnie mnie nudzi - wyznała i zrobiła skruszoną minę. - Nieładnie tak o
kimś mówić, prawda?
- Dlaczego? To po prostu szczere stwierdzenie faktu.
- Tak, mówię szczerze. - Sięgnęła po kolejne ciastko i zjadła je z
umiarkowanym poczuciem winy. - To naprawdę miły człowiek, ale wydaje mi się, że
w ciągu ostatnich pięciu lat nie przeczytał żadnej książki ani nie był w kinie. Pewnie
ogląda jakieś starannie wybrane filmy, ale na pewno nie chodzi do kina ot, tak, dla
przyjemności. A jak już obejrzy jakiś film, poddaje go drobiazgowej krytyce.
- Nie znam człowieka, a już mnie znudził. Roześmiała się i wzięła następne
ciastko.
- Na własne oczy widziałam, jak przy stole przeglądał się w łyżce, żeby
sprawdzić, czy czasem nie przekrzywił mu się krawat i czy każdy włos jest na swoim
miejscu. Przez całe życie mógłby mówić tylko o akcjach, obligacjach i rentach
kapitałowych. Nie wytrzymałabym tego. A poza tym, całuje się jak ryba.
- Naprawdę? - Preston zapomniał już, że chciał tylko chwycić talerz z
ciastkami i uciec do siebie. - To znaczy jak?
- No, wiesz. - Ułożyła wargi w kształt litery O, a potem roześmiała się. -
Możesz chyba sobie wyobrazić, jak całuje się ryba. To znaczy, ryby pewnie się nie
całują, ale gdyby się całowały, to właśnie tak. O mały włos, a udałoby mi się dzisiaj
uniknąć tego przykrego doświadczenia, ale Jody nie chciała ustąpić.
- Nie przyszło ci do głowy, żeby powiedzieć nie?
- Oczywiście, że mi przyszło. - Uśmiechnęła się z ironią. - Tylko nie potrafię
wprowadzić myśli w czyn. Jody bardzo mnie lubi i z przyczyn, których absolutnie nie
umiem pojąć, uwielbia Franka. Jej zdaniem byłaby z nas wspaniała para. Wiesz, jak to
jest, kiedy ktoś, na kim ci zależy i kogo bardzo lubisz, poddaje cię tego rodzaju
naciskowi.
- Nie, nie wiem.
Cybil przechyliła głowę w bok. Przypomniała sobie jego pusty salon. Nie miał
mebli, a teraz okazało się, że nie ma rodziny.
- Szkoda. Czasami jest to bardzo uciążliwe, ale nie wyrzekłabym się tego za
nic na świecie.
- Jak ręka? - zapytał, widząc, że rozciera kostki dłoni.
- A, ręka. Jeszcze trochę boli. Jutro pewnie trudno mi będzie pracować. Ale
może uda mi się przekształcić dzisiejsze doświadczenie w ciekawą historyjkę
komiksową.
- Nie bardzo sobie wyobrażam, żeby Emily mogła znokautować napastnika w
ciemnej ulicy.
Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- A więc jednak czytasz mój komiks.
- Od czasu do czasu.
Ta dziewczyna jest taka ładna i taka pogodna, zauważył Preston mimo woli.
Nagle nabrał ochoty, żeby sprawdzić, jak smakują jej usta.
Zaraz jednak zdegustowany pomyślał, że to pewnie efekt jedzenia domowych
ciasteczek w środku nocy w towarzystwie kogoś, kto zarabia na siebie, wyszukując
najzabawniejsze momenty codziennego życia.
- Nie odziedziczyłaś ostrego pióra po ojcu ani malarskiego geniuszu po matce,
ale masz całkiem niezły talencik i zdolność do spostrzegania absurdu.
Roześmiała się niepewnie.
- Bardzo dziękują za tę nieproszoną analizę krytyczną mojej pracy.
- Nie ma za co. - Sięgnął po talerz i ruszył do drzwi. - Dzięki za ciastka.
Patrzyła za nim spod zmrużonych powiek. Jeszcze mu pokaże, jaki ma talent
do wyławiania życiowych absurdów. Przekona się o tym wkrótce, kiedy przeczyta
nowe odcinki jej komiksu.
- Hej!
Przystanął i obejrzał się.
- Co znowu?
- Nazywasz się jakoś, lokatorze spod 3B?
- Owszem, nazywam się, lokatorko spod 3A McQuinn. Postawił butelkę piwa
na talerzu obok ciastek i zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy w głowie Cybil roiło się od pomysłów na nowe postacie i scenki, mogła
pracować do upadłego, dopóki zesztywniałe palce nie odmówiły jej posłuszeństwa i
ołówek nie wypadł z rąk.
Cały następny dzień żywiła się wyłącznie ciasteczkami. Popijała je
dietetycznymi napojami, jak zwykle oszukując się, że to zrównoważy olbrzymią
liczbę kalorii pochłanianych w postaci ciastek. Tymczasem na papierze, obrazek po
obrazku, Emily z przyjaciółką Cari - która przez ostatnie dwa lata coraz bardziej
upodobniała się do Jody - knuły spiski i planowały, jak odkryć sekrety Tajemniczego
Sąsiada.
Cybil miała zamiar nazwać go Quinn, ale dopiero w którymś z kolejnych
odcinków.
Przez trzy następne dni prawie nie odchodziła od deski do rysowania. Jody
miała klucz, więc Cybil nie musiała za każdym razem zbiegać na dół, żeby otworzyć
drzwi przyjaciółce, kiedy ta przychodziła z wizytą. A sama Jody zawsze chętnie
biegła na dół wpuścić panią Wolinsky czy kogoś innego z sąsiadów, kto akurat miał
ochotę odwiedzić Cybil.
Trzeciego dnia wieczorem, kiedy Cybil zajęta była kolorowaniem niedzielnego
odcinka komiksu, w mieszkaniu zebrało się tyle osób, że zrobiło się z tego małe,
nieformalne przyjęcie.
Ktoś włączył stereo. Zagrzmiała muzyka, ale Cybil wcale to nie przeszkadzało.
Z dołu dobiegały do pracowni śmiechy i rozmowy, od czasu do czasu ktoś głośnym
krzykiem oznajmiał swoje przyjście, albo wchodził na górę popatrzeć, jak pracuje
gospodyni.
Wyczuła zapach prażonej kukurydzy. Miała nadzieję, że ktoś wpadnie na
pomysł, żeby jej trochę przynieść.
Odchyliła się w tył i krytycznie spojrzała na swoje dzieło. Rzeczywiście, nie
miała tak ostrego pióra jak ojciec ani nie była tak genialną artystką jak matka. Ale
miała „niezły talencik”, sama musiała to przyznać.
Rysowała sprawnie i pomysłowo. Mogłaby malować, i to całkiem dobrze, jeśli
miałaby na to ochotę. Jednak krótkie komiksowe historyjki najlepiej odpowiadały jej
temperamentowi i dawały możliwość wygłaszania komentarzy na najróżniejsze
ż
yciowe tematy.
Nie poruszała bolesnych zagadnień społecznych i nie uprawiała satyry
politycznej, ale jej rysunki rozśmieszały ludzi. Dotrzymywały im towarzystwa przy
wypijanej na chybcika porannej kawie lub przy długim, leniwym niedzielnym
ś
niadaniu.
A przede wszystkim czyniły ją samą szczęśliwszą. Do takiego wniosku doszła,
podpisując ostatni rysunek.
Jeśli McQuinnowi spod 3B wydaje się, że jego niedbały komentarz na temat
jej pracy ją zranił, to bardzo się myli. Była więcej niż zadowolona, że ma „niezły
talencik”.
Z satysfakcją przyglądała się owocom minionych trzech dni pracy, gdy
zadzwonił telefon. Natychmiast podniosła słuchawkę.
- Halo! - odezwała się radośnie, niemal wyśpiewując to słowo.
- To się nazywa wesołe powitanie.
- Dziadek! - Cybil usiadła wygodnie w fotelu i rozciągnęła zesztywniałe
mięśnie. - Tak, jest mi bardzo wesoło, a w dodatku nie ma człowieka, z którym
rozmawiałabym chętniej niż z tobą.
W zasadzie Daniel MacGregor nie był jej dziadkiem, ale żadnemu z nich to
nie przeszkadzało. Uczucie nie dba o genealogiczne zawiłości.
- Naprawdę? W takim razie dlaczego tak rzadko dzwonisz do mnie i do babci?
Wiesz, jak się o ciebie martwi, samą w wielkim mieście.
- Samą? - Rozbawiona wyciągnęła słuchawkę w stronę drzwi, tak żeby
odgłosy toczącego się na dole przyjęcia dotarły aż do domu dziadków w Hyannis Port.
- Jak słyszysz, nie można powiedzieć, że jestem sama.
- Znów masz dom pełen gości?
- Owszem. Jak się miewasz? Co u was wszystkich słychać? Opowiedz mi
wszystko.
Wygodnie usadowiona, z radością gawędziła z nim o rodzinie, ciotkach i
wujach, kuzynach i ich dzieciach.
Ś
miejąc się, słuchała jego opowieści, dodawała swoje komentarze i z radością
przyjęła wiadomość, że latem szykuje się zjazd rodzinny.
- To cudownie. Nie mogę się doczekać, kiedy znów wszystkich zobaczę. Od
ś
lubu Jana i Naomi zeszłej jesieni upłynęło już tyle czasu. Tęsknię za wami.
- Dlaczego czekać do lata? Przyjedź, cały czas jesteśmy na miejscu.
- Może rzeczywiście zrobię wam niespodziankę.
- Teraz ja mam dla ciebie niespodziankę. Założę się, że jeszcze nie słyszałaś.
Nasza mała Naomi spodziewa się dziecka! Na święta przybędzie nam pod choinką
następny maluch!
- Och, dziadku, to wspaniale. Jeszcze dzisiaj do nich zadzwonię. Darcy i Mac
też lada chwila będą mieli dziecko. W tym roku będzie dużo dzidziusiów do
przytulania.
- Tylko dlaczego młoda kobieta, która przepada za dziećmi, nie chce się
postarać o własne?
Nie był to nowy temat, więc Cybil tylko uśmiechnęła się do siebie.
- Moje kuzynki starają się za siebie i za mnie.
- Ha! Owszem, prawda. Co nie znaczy, że możesz się wymigiwać od
obowiązku, moja mała. Nosisz nazwisko Campbell, ale masz serce MacGregorów.
- Cóż, mogę się ugiąć i wyjść za Franka.
- To ten, co ma usta jak ryba?
- Nie, tylko całuje jak ryba. Ale... no tak, można powiedzieć, że ma usta jak
ryba. Razem obdarzylibyśmy cię stadkiem małych karpi.
- E, tam. Tobie potrzeba mężczyzny, a nie jakiegoś śledzia we włoskim
garniturze! Człowieka, który myśli nie tylko o pieniądzach, który rozumie sztukę i
który jest na tyle rozsądny, żeby nie dać ci się wpakować w jakieś kłopoty, jasne?
- Sama potrafię się ustrzec przed kłopotami, dziadku - przypomniała mu.
Postanowiła jednak nic nie wspominać o niedawnym zdarzeniu na ulicy. - Poza tym,
jedynym mężczyzną, który ma wszystkie wymienione przez ciebie cechy, jesteś ty
sam, a babcia na pewno mi ciebie nie odda. Muszę więc usychać z samotności w tym
wielkim, niedobrym mieście.
Roześmiał się szczerze.
- W takim wielkim mieście musi być mnóstwo mężczyzn. Na pewno w końcu
znajdziesz kogoś odpowiedniego. Spotykasz się z ludźmi, wychodzisz z domu,
prawda? - zaniepokoił się. - Nie siedzisz chyba całymi dniami w pracowni nad tymi
swoimi śmiesznymi rysunkami?
- Akurat przez ostatnie trzy dni niewiele wychodziłam, ale miałam tak dużo
pomysłów, że musiałam je wszystkie od razu przelać na papier. Do mieszkania
naprzeciwko wprowadził się nowy lokator. Zainspirował mnie. Jest trochę ma-
łomówny i trzyma się na uboczu. Nie, powiem wprost: jest niegrzeczny i gburowaty.
Zdaje się, że nie ma pracy, tylko od czasu do czasu gra na saksofonie w takim klubie,
niedaleko stąd. To wprost wymarzony sąsiad dla Emily.
- Doprawdy?
- Całymi dniami siedzi w mieszkaniu i z nikim nie rozmawia. Nazywa się
McQuinn.
- Skoro z nikim nie rozmawia, skąd wiesz, jak się nazywa?
- Dziadku... - Cybil pozwoliła sobie na pobłażliwy uśmiech. - Nie wiesz, że
jeśli się uprę, porozmawiam z każdym, nawet z największym mrukiem? Ten nowy
sąsiad to prawdziwy milczek. Nawet kiedy nakarmiłam go ciasteczkami, niewiele się
odzywał. Ale udało mi się wyciągnąć z niego nazwisko.
- No, a jak on ci się podoba, drogie dziecko? Jest chociaż przystojny?
- O tak, bardzo. Emily oszaleje na jego punkcie.
- Naprawdę? - Daniel roześmiał się uszczęśliwiony. Dowiedziawszy się
wszystkiego, czego chciał od swojej honorowej wnuczki, Daniel MacGregor wykonał
następny telefon. Czekając na połączenie, nucił wesoło pod nosem. Roześmiał się po
raz kolejny, kiedy usłyszał w słuchawce zniecierpliwiony głos Prestona.
- Tak, słucham?
- Ach, jaki ty masz miły, otwarty charakter, McQuinn. Po prostu serce mi
rośnie!
- Witam, panie MacGregor. - Preston bez trudu rozpoznał ten tubalny głos i
szkocki akcent. Od razu poczuł, że poprawia mu się humor. Uśmiechnął się ciepło i
wstał od komputera.
- Tak, to ja. Jak ci się podoba w nowym mieszkaniu?
- usłyszał. - Zadomowiłeś się już?
- Owszem. Jeszcze raz dziękuję, że pozwolił mi pan je zająć na czas renowacji
mojego domu. Na pewno nie mógłbym pracować z ekipą remontową pod bokiem. -
Skrzywił się lekko, kiedy zza ściany dał się słyszeć kolejny głośny wybuch śmiechu i
dźwięki muzyki. - Co prawda, dzisiaj nie jest tu wiele ciszej. Moja sąsiadka chyba
ś
więtuje jakieś radosne wydarzenie.
- Cybil? Bardzo towarzyska dziewczyna. A wiesz, że ona jest moją wnuczką?
- Coś takiego. Nie wiedziałem.
- No, powiedzmy, że prawie wnuczką. Powinieneś się trochę rozerwać,
chłopcze. Dlaczego nie dołączysz do jej towarzystwa?
- Nie, dziękuję. - Wolałby już raczej wizytę u dentysty.
- Zebrała się tam pewnie połowa mieszkańców Soho. Pana dom, panie
MacGregor, jest pełen ludzi, którzy ponad wszystko uwielbiają gadać. A pana
wnuczka bije wszelkie rekordy.
- To przyjacielskie stworzenie. Czuję się spokojniejszy, kiedy wiem, że
mieszkasz naprzeciw niej. Nie brakuje ci zdrowego rozsądku. Chciałbym cię prosić,
ż
ebyś miał na nią oko. Potrafi być naiwna. Wiesz, o co mi chodzi. Martwię się o nią.
Preston przypomniał sobie, jak Cybil z szybkością i precyzją boksera wagi
lekkiej znokautowała napastnika, i uśmiechnął się do siebie.
- Na pana miejscu nie zamartwiałbym się zbytnio.
- Cóż, teraz, kiedy jesteś w pobliżu niej, już się tak bardzo nie niepokoję. Taka
młodziutka, śliczna dziewczyna jak Cybil... Jest bardzo ładna, nie sądzisz?
- Śliczna jak obrazek.
- A do tego inteligentna. I odpowiedzialna, chociaż na pierwszy rzut oka może
się wydawać, że to beztroski motylek. Jej komiks w odcinkach ukazuje się codziennie
w gazecie, regularnie jak w zegarku. Co chyba dowodzi, że jest dojrzała i sumienna,
prawda? Do takiej pracy nadaje się jedynie osoba twórcza, z duszą artysty, ale
również praktyczna i trzeźwa. Wszystko musi mieć gotowe w ściśle określonym
terminie. Ale przecież ty też wiesz o tym. Pisanie sztuk teatralnych nie jest łatwym
kawałkiem chleba.
- Zgadza się. - Preston przetarł oczy. Pod powiekami czuł pieczenie po długich
godzinach spędzonych przed komputerem. Dzisiaj praca szła mu ciężko.
- Ale ty masz talent, bardzo rzadki talent. Podziwiam cię za to.
- Ostatnio wena twórcza nie bardzo mi dopisuje, ale dziękuję za słowa
uznania.
- Powinieneś więcej wychodzić z domu, oderwać się od pracy. Spotkać się z
jakąś ładną dziewczyną. Oczywiście niewiele wiem o pisaniu, chociaż dwoje moich
wnuków właśnie z tego się utrzymuje i żyją całkiem nieźle. No, ale mniejsza z tym...
Powinieneś skorzystać ze wszystkich uroków wielkiego miasta, zanim wrócisz do
swojej twierdzy i zamkniesz się w niej na cztery spusty.
- Może tak zrobię.
- Aha, McQuinn, bądź tak uprzejmy i nie wspominaj Cybil, że prosiłem cię o
opiekę nad nią. Bardzo by ją to rozzłościło. Ale jej babcia martwi się o nią,
rozumiesz...
- Nic jej nie powiem - obiecał.
Hałas zza ściany doprowadzał go do szału, więc Preston postanowił wyjść z
domu. Długo grał w klubie, ale nawet muzyka nie uciszyła szalejących w jego głowie
myśli.
Ciągle wyobrażał sobie, że Cybil siedzi przy stoliku w głębi sali i z głową
opartą na dłoniach, lekko uśmiechnięta, przygląda mu się rozmarzonym wzrokiem.
Do licha, wtargnęła do najtajniejszych zakamarków jego życia, co bardzo mu
się nie podobało.
Klub U Delty był jedną z jego ulubionych kryjówek. Czasami przyjeżdżał tu
aż z Connecticut tylko po to, żeby wejść na scenę i grać z Andre, dopóki muzyka nie
wypędzi z niego napięcia i trosk, jakie przyniósł dzień.
Potem wracał do domu lub jeśli robiło się zbyt późno, spędzał noc na leżance
w pokoju na zapleczu.
W klubie nikt nie narzucał mu swojego towarzystwa ani nie oczekiwał od
niego więcej, niż on sam chciał dać.
Teraz jednak, po tym, jak przyszła tu Cybil, co chwila spoglądał ze sceny na
stolik w odległym kącie sali, jakby oczekiwał, że dziewczyna za chwilę znów się tu
pojawi i spojrzy na niego wielkimi zielonymi oczami.
- Oj, przyjacielu... - W przerwie między utworami Andre łyknął drinka z
wysokiej szklanki, stojącej na jego ukochanym fortepianie. - Coś mi się wydaje, że
dzisiaj nie tylko grasz bluesa, ale sam czujesz się bluesowo.
- Chyba masz rację.
- Jeśli facet wygląda tak jak ty dzisiaj, to zwykle oznacza, że w grę wchodzi
jakaś kobieta.
Preston skrzywił się i potrząsnął głową.
- Nie, nie chodzi o kobietę, tylko o pracę - oznajmił stanowczo, unosząc
saksofon.
Andre tylko wydął usta.
- Skoro tak twierdzisz, bracie...
Dotarł do domu o trzeciej nad ranem, gotów załomotać do drzwi Cybil i
zażądać, żeby rozbawione towarzystwo natychmiast się uciszyło. Poczuł lekkie
rozczarowanie, kiedy stwierdził, że przyjęcie dobiegło końca. Z mieszkania
dziewczyny nie dobiegał żaden dźwięk.
Zamknął za sobą drzwi i postanowił wykorzystać panujący wokół spokój.
Zaparzył sobie dzbanek czarnej jak smoła kawy i usiadł przy komputerze. Po chwili
znów znalazł się w świecie swojej sztuki, w umysłach jej bohaterów, którzy niszczyli
sobie życie, ponieważ nie umieli słuchać tego, co podpowiada im serce.
Przestał uderzać w klawisze, kiedy wstało słońce i energia opuściła go równie
nagle, jak się pojawiła. Uświadomił sobie, że pierwszy raz od niemal tygodnia
wykonał solidny kawał roboty. Zaraz potem, tak jak stał, kompletnie ubrany, padł na
łóżko twarzą w dół.
Natychmiast nawiedziły go sny.
Ś
niła mu się śliczna dziewczęca twarz w obramowaniu lśniących ciemnych
włosów, twarz o wielkich, migdałowych oczach koloru młodych wiosennych liści.
Słyszał głos, wesoły jak szmer górskiego strumienia.
Dziewczyna pytała go, czy wszystko w jego życiu musi być takie poważne. Ze
ś
miechem przesunęła dłońmi po jego piersi, objęła go za szyję.
Przecież życie to bardzo poważna sprawa, wyjaśnił jej surowo.
To tylko jedna strona jednej monety, upierała się. A takich monet jest całe
mnóstwo. Nie zatańczysz ze mną?
Po chwili już tańczyli. Znaleźli się U Delty i chociaż poza nimi nikogo tam nie
było, grała cicha, zmysłowa muzyka.
Nie będę się tobą opiekował. To dla mnie zbyt wiele, tłumaczył jej.
Ależ przecież już to robisz, odparła rozbawiona.
Czubek jej głowy sięgał mu pod brodę. Nagle spojrzała na niego i leniwie
przesunęła językiem po jego podbródku. Usłyszał szum własnej krwi w żyłach.
Naprawdę nie chcesz się mną zająć? - pytała z domyślnym uśmiechem.
Nie chcę cię, odparł gniewnie.
Roześmiała się lekko, perliście. Jej śmiech był jak bąbelki w szampanie.
Dlaczego kłamiesz, dziwiła się. To nie ma sensu, przecież to twój własny sen. We
ś
nie możesz robić ze mną, co zechcesz. Nie będzie to miało żadnego znaczenia.
Nie chcę cię, powtórzył, jednocześnie osuwając się z nią na podłogę...
Obudził się mokry od potu, zaplątany w prześcieradło, przerażony,
zadziwiony, ale kiedy już uspokoił rozszalałe tętno, sytuacja zaczęła go bawić.
Ta kobieta jest zagrożeniem, zdecydował stanowczo. Jedynym elementem tego
niewątpliwie erotycznego snu, który znajdował choćby mgliste odbicie w
rzeczywistości, był fakt, że jej nie chce.
Potarł dłońmi twarz i zerknął na zegarek. Minęła czwarta po południu, więc
łatwo obliczył, że po raz pierwszy od tygodnia przespał osiem godzin jak zabity. Co z
tego, że pomylił dzień z nocą?
Zszedł do kuchni, wypił resztę kawy i sięgnął po jedyną bułkę, która jeszcze
wyglądała na jadalną. Będzie musiał wyjść i kupić coś do zjedzenia.
Przez godzinę ćwiczył, mechanicznie wykonując poszczególne ruchy, żeby
zesztywniałe od siedzenia przy komputerze mięśnie nie odzwyczaiły się od wysiłku.
Kiedy skończył, znów był mokry od potu, ale na szczęście tym razem nie miało to nic
wspólnego z erotycznymi fantazjami. Z przyjemnością spędził dwadzieścia minut pod
gorącym prysznicem, a następnie starannie się ogolił, pierwszy raz od trzech, a może
czterech dni.
Przyszło mu do głowy, że mógłby sobie zafundować porządną kolację. Byłaby
to miła odmiana. Dopiero potem wybrałby się po zakupy, które zawsze napawały go
odrazą.
Ubrany, odświeżony, w wyjątkowo pogodnym nastroju, otworzył drzwi na
korytarz.
Na progu jego mieszkania stała Cybil, z ręką uniesioną do przycisku dzwonka.
- Dzięki Bogu, jesteś w domu.
Nastrój natychmiast mu się pogorszył, a do głowy znów wróciły sceny ze snu,
zwłaszcza te na podłodze w klubie.
- O co chodzi?
- Musisz wyświadczyć mi przysługę.
- Wcale nie muszę.
- To nagły wypadek. - Chwyciła go za rękaw, zanim zdążył jej uciec. - Sprawa
ż
ycia lub śmierci. W grę wchodzi moje życie i życie, a może śmierć Johnny'ego,
siostrzeńca pani Wolinsky. Nie wykluczone, że jedno z nas zejdzie z tego świata, jeśli
będę musiała się z nim dzisiaj spotkać. Pani Wolinsky chce nas ze sobą umówić, więc
jej powiedziałam, że właśnie wybieram się na randkę.
- A co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
- Och, przestań, McQuinn. Nie bądź taki nadęty. Masz przed sobą
zdesperowaną kobietę. Wszystko dlatego, że pani Wolinsky nie dała mi czasu do
namysłu, a ja beznadziejnie kłamię. To znaczy, kłamstwo zdarza mi się rzadko i źle
mi wychodzi. Wypytywała mnie, z kim się umówiłam i nikt jakoś nie przychodził mi
do głowy, więc wymieniłam ciebie.
Nie żartowała, mówiąc, że jest zdesperowana. Kiedy chciał odejść, stanowczo
zastąpiła mu drogę.
- Wiesz co, mała, powiem ci wprost. To nie mój kłopot, więc nie zawracaj mi
głowy.
- Wiem, wiem. Jasne, że to mój kłopot. Wymyśliłabym coś lepszego, ale
zaskoczyła mnie przy pracy. Dałam się jej podejść. - Zatopiła palce we włosach i
wzburzyła krótkie kosmyki. - Nie rozumiesz, że będzie wyglądała przez okno, żeby
mnie sprawdzić? Jeśli nie wyjdziemy razem, domyśli się, że coś kręcę. - Zaczęła
krążyć niespokojnie tam i z powrotem, rozcierając skronie dłońmi, jakby chciała
pobudzić mózg do sprawniejszej pracy. - Wystarczy, że wyjdziemy razem z domu,
wyglądając tak, jakbyśmy się wybierali na miłą, niezobowiązującą randkę. Pójdziemy
sobie na kawę albo coś w tym rodzaju i wrócimy po jakichś dwóch godzinach. Jeśli
wrócimy osobno, na pewno to zauważy i wszystko się wyda. Nic nie ujdzie jej uwagi.
No, zgódź się. Dam ci sto dolarów.
Stanął jak wryty u szczytu schodów. Co za absurdalna propozycja.
- Zapłacisz mi za to, że pójdę z tobą na kawę?
- Można tak to ująć. Wiem, że pieniądze ci się przydadzą. No i przecież jakoś
muszę ci wynagrodzić stracony czas. Sto dolarów, McQuinn, za dwie godziny w
moim towarzystwie. Kawę też ja stawiam.
Oparł się o ścianę i przyjrzał jej się uważnie. Wszystko to wydało mu się tak
absurdalne, że aż zabawne. Przecież on także miał poczucie humoru, chociaż ostatnio
chyba o tym zapomniał.
- A ciastko?
Roześmiała się z wyraźną ulgą.
- Ciastko? Chcesz ciastko? Będzie ciastko.
- A gdzie zielony papierek?
- Zielony... Aha, pieniądze. Zaczekaj.
Pomknęła do mieszkania. Słyszał tupot jej nóg na schodach do pracowni, a
potem jakieś odgłosy otwieranych szaf, przestawianych sprzętów.
- Zaczekaj chwilę. Muszę się trochę przygotować - zawołała.
- Licznik już tyka.
- Dobrze, dobrze. Gdzie do diabła jest moja... A, jest! Dwie minuty, tylko dwie
minuty! Nie chcę, żeby mnie potem pouczała, że powinnam malować usta, bo inaczej
nigdy nie znajdę sobie narzeczonego.
Preston musiał przyznać, że przygotowania nie zajęły Cybil dłużej niż
obiecane dwie minuty. Kiedy wybiegła na korytarz, miała na sobie buty na wysokim
obcasie, różową szminkę na ustach, a w uszach kołysały się długie kolczyki. Znów nie
do pary, jak nie omieszkał zauważyć, kiedy wręczała mu szeleszczący studolarowy
banknot.
- Jestem ci bardzo wdzięczna. Wiem, że wszystko to nie ma sensu, ale nie
potrafiłabym zranić uczuć poczciwej pani Wolinsky.
- Jeśli jej uczucia warte są dla ciebie sto dolarów, twoja sprawa. - Rozbawiony
wsunął banknot do kieszeni. - Idziemy. Jestem głodny.
- Masz ochotę coś zjeść? Mogę cię zaprosić na kolację. Niedaleko jest taka
fajna knajpka. Dają tam dobre włoskie jedzenie. Dobrze, uwaga. Zachowuj się tak,
jakbyś nie wiedział, że nas obserwuje - wyszeptała konspiracyjnie, kiedy doszli do
drzwi wyjściowych. - Staraj się, żebyśmy wyglądali naturalnie. Weź mnie za rękę,
dobrze?
- Dlaczego?
- Na litość boską! - syknęła zniecierpliwiona. Chwyciła go mocno za rękę i
posłała mu promienny uśmiech. - Idziemy na pierwszą randkę. Postaraj się wyglądać
tak, jakbyś się dobrze bawił.
- Nie wiem, czy to nie za trudne zadanie. Dostałem tylko sto dolarów -
przypomniał jej, a ona ku jego zaskoczeniu roześmiała się rozbawiona.
- Ale z ciebie trudny człowiek, 3B. Naprawdę trudny. Zobaczymy, może
gorący posiłek poprawi ci nastrój.
I tak się rzeczywiście stało. Ale tylko człowiek z kamienia nie oparłby się
olbrzymiej porcji spaghetti z Mopsikami i wesołemu towarzystwu Cybil Campbell.
- Doskonałe, prawda? - Z przyjemnością patrzyła, jak jej towarzysz pochłania
swoją porcję. Biedaczysko, pomyślała. Pewnie od tygodni nie jadł takiego dużego
posiłku. - Zawsze, kiedy tu przychodzę, zjadam za dużo. Jedną porcją można by
nakarmić sześcioro wygłodniałych nastolatków. Jeśli nie dam rady zjeść wszystkiego,
zabieram resztę do domu, więc i następnego dnia jestem przejedzona. Może mnie tym
razem uchronisz przed takim obżarstwem i weźmiesz sobie resztę mojego dania?
- Dobrze. - Dolał jej wina.
- Założę się, że niejeden klub w mieście byłby zainteresowany twoimi
występami.
- Słucham?
- Twoją grą na saksofonie. - Uśmiechnęła się, a on nie mógł oderwać wzroku
od jej ust i pojawiającego się w ich kąciku dołeczka. - Jesteś doskonałym muzykiem.
Na pewno wkrótce znajdziesz jakąś stałą pracę.
Rozbawiony wypił łyk wina. A więc sądziła, że jest bezrobotnym muzykiem.
Niech i tak będzie. Po co wyprowadzać ją z błędu?
- Trafiają mi się różne chałtury.
- Występujesz czasami na prywatnych imprezach?
- Pochyliła się ku niemu z przejęciem. - Znam mnóstwo ludzi. Ciągle słyszę,
ż
e ktoś wydaje jakieś przyjęcie.
- Nie wątpię, że twoje towarzystwo bardzo często się bawi.
- Mogłabym tu i tam szepnąć słówko o tobie. Lubisz podróżować?
- A gdzie miałbym jechać?
- Moi krewni są właścicielami kilku hoteli. Atlantic City leży niedaleko.
Pewnie nie masz samochodu?
W wynajętym garażu w centrum miasta stało jego nowiutkie porsche.
- Nie przy sobie.
Roześmiała się i włożyła do ust kawałek chleba.
- Nawet bez samochodu łatwo dojechać z Nowego Jorku do Atlantic City.
Chociaż bawiła go ta sytuacja, uznał, że lepiej będzie zmienić temat.
- Cybil, nie musisz urządzać mi życia.
- Wiem, to jedno z moich okropnych przyzwyczajeń.
- Niezrażona przełamała kawałek chleba na pół i podała mu część. - Wciągają
mnie sprawy innych. A przecież sama się denerwuję, kiedy inni wtrącają się w moje
ż
ycie. Jak na przykład pani Wolinsky, honorowa prezeska klubu poszukiwaczy
odpowiedniego mężczyzny dla Cybil. Doprowadza mnie to do szału.
- Dlatego że nie chcesz poznać żadnego odpowiedniego mężczyzny?
- Och, pewnie kiedyś znajdę kogoś takiego. Pochodzę z dużej rodziny, więc
naturalnie też chciałabym kiedyś założyć własną. Ale mam na to mnóstwo czasu.
Podoba mi się życie w mieście, wolność, niezależność. Nie zniosłabym pracy w
narzuconych mi z góry godzinach i właśnie dlatego tak lubię rysowanie komiksów.
Nie zrozum mnie źle, to też jest praca wymagająca dyscypliny. Ale właśnie ta praca
najbardziej mi odpowiada. Jestem panią swojego czasu. Ty chyba tak samo odnosisz
się do swojego grania.
- Chyba tak. - Praca rzadko wydawała mu się przyjemnością, w
przeciwieństwie do gry na saksofonie.
Cybil odsunęła swój talerz na bok. Reszta porcji przyda się McQuinnowi na
później.
- Powiedz mi, jak często na tyle rozwiązuje ci się język, że wypowiadasz
więcej niż, powiedzmy, trzy zdania pod rząd?
Przełknął ostatni kawałek klopsika i spojrzał na nią z namysłem.
- Bardzo lubię listopad. W listopadzie jestem bardzo gadatliwy. To taki
przejściowy miesiąc, który nastraja mnie filozoficznie.
- Trzy zdania jak na zawołanie. I w dodatku z sensem. - Roześmiała się. -
Więc jednak masz poczucie humoru, co? - Odchyliła się w tył i westchnęła z
satysfakcją. - Chcesz deser?
- Jasne, że tak.
- Tylko nie zamawiaj tiramisu, bo na pewno nie będę się mogła oprzeć
pokusie, zacznę ci podjadać z talerza, w końcu zjem połowę, a wtedy na pewno
zapadnę w śpiączkę z przejedzenia.
Patrząc jej prosto w oczy, przywołał kelnerkę niedbałym gestem człowieka
przyzwyczajonego do wydawania poleceń, co trochę zdziwiło Cybil.
- Proszę jedną porcję tiramisu - powiedział. - I dwa widelce - dodał, a Cybil
zaniosła się śmiechem. - Może jak zapadniesz w śpiączkę, przestaniesz wreszcie tyle
mówić.
- Nie przestanę. - Uderzyła się w pierś. - Gadam nawet przez sen. Moja siostra
zawsze mnie straszyła, że przydusi mi głowę poduszką.
- Wydaje mi się, że polubiłbym twoją siostrę.
- Adria jest cudowna. Pewnie w twoim typie. Zrównoważona, z klasą,
inteligentna. Prowadzi galerię sztuki w Portsmith.
Preston rozlał resztę wina do kieliszków. Bardzo mu smakowało i pewnie
dlatego czuł się tak dobrze. Od tygodni nie był do tego stopnia rozluźniony. Może
nawet od miesięcy, poprawił się w myślach. A może i od lat.
- To co? Umówisz mnie z nią?
- Całkiem prawdopodobne, że byś się jej spodobał - stwierdziła z namysłem
Cybil, spoglądając na niego znad kieliszka. W głowie czuła miły szum. - Jesteś
przystojny, ale nie lalusiowaty. Grasz na saksofonie, a ona jest wielką miłośniczką
wszelkiej sztuki. Na dodatek jesteś tak opryskliwy, że na pewno nie traktowałbyś jej
jak księżniczki. Zbyt wielu mężczyzn traktuje ją właśnie w ten sposób.
- Tak? - Zdał sobie sprawę, że jego gadatliwa towarzyszka zaczyna być trochę
wstawiona.
- Adria jest piękna, więc nie potrafią się jej oprzeć. Co gorsza, cielęcy zachwyt
bardzo ją denerwuje i zwykle kończy znajomość z takim zakochanym na zabój
nieszczęśnikiem. Pewnie złamałaby ci serce - dodała Cybil, energicznie machając
ręką z kieliszkiem. - Ale może byłaby to dla ciebie dobra nauczka.
- Ja nie mam serca. - Umilkł na chwilę, kiedy kelnerka stawiała przed nim
deser. - Myślałem, że już zdążyłaś to zauważyć.
- Ależ masz. - Westchnęła bezsilnie, sięgnęła po widelec, przełknęła kęs
deseru i jęknęła z rozkoszy. - Masz serce, tylko otoczyłeś je twardą skorupą, żeby już
więcej nikt nie mógł cię zranić. Boże, co za pyszności! Mam nadzieję, że nie
pozwolisz mi więcej zjeść.
Preston patrzył na nią zdumiony, że mała, postrzelona gaduła z sąsiedztwa
podsumowała go tak trafnie i tak łatwo. Bardzo szybko pojęła to, czego nie mogło
pojąć wielu bliskich mu ludzi.
- Skąd ci przyszło do głowy coś takiego?
- Co takiego? A, to... Przecież cię prosiłam, żebyś mi nie dawał deseru. Chyba
jesteś sadystą.
- Nie o deser mi chodziło, ale nieważne. - Nie chciał drążyć tego tematu.
Odsunął talerz poza zasięg jej ręki. - To moje - oznajmił stanowczo i zabrał się do
jedzenia.
Tylko raz musiał dźgnąć ją widelcem, żeby uchronić przed nią resztę tiramisu.
- Muszę przyznać, że bardzo dobrze się bawiłam. - Wsunęła mu dłoń pod
ramię, gdy jakiś czas później wolno zbliżali się do domu. - Naprawdę. Rozmowa z
tobą była o wiele przyjemniejsza niż pilnowanie, żeby Johnny nie próbował mi
włożyć ręki pod spódnicę.
Nie wiedział dlaczego, ale poczuł, że ogarnia go złość na myśl, że jakiś facet
mógłby włożyć jej rękę pod spódnicę. Nic jednak nie dał po sobie poznać, tylko
zerknął na nią z powątpiewaniem.
- Przecież masz na sobie spodnie.
- Właśnie. Nie byłam pewna, czy uda mi się wykręcić od tej randki, więc na
wszelki wypadek uruchomiłam system obronny.
Cienkie pomarańczowożółte spodnie leżały na niej bardzo zgrabnie, wcale nie
kojarzyły się z „systemem obronnym”.
- Skoro Johnny na tyle sobie pozwala, dlaczego go po prostu nie znokautujesz,
jak tego złodziejaszka, wtedy na ulicy?
- Dlatego że pani Wolinsky go uwielbia i nie miałabym sumienia jej
powiedzieć, że źrenica jej oka ma łapy jak małpa.
- Co za oryginalna przenośnia. Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Jednym
słowem, masz słaby charakter.
- Wcale że nie!
- Wcale że tak - odparował, ale natychmiast się opanował i nie dał się
wciągnąć w tę dziecinną gierkę. - Pozwalasz swojej przyjaciółce Joannie...
- Jody.
- Tak, Jody. Pozwalasz Jody, żeby narzucała ci towarzystwo swojego kuzyna,
a staruszka z parteru stale cię umawia ze swoim siostrzeńcem o ruchliwych palcach.
Ciekawe, ilu jeszcze znajomych uszczęśliwia cię towarzystwem swoich
niewydarzonych kuzynów. Wszystko dlatego, że nie potrafisz im powiedzieć, żeby się
od ciebie odczepili.
- Mają dobre intencje.
- Wtrącają się w twoje życie. Ich intencje nie mają większego znaczenia.
- Sama nie wiem. - Westchnęła i spojrzała z uśmiechem na dwoje młodych
ludzi po drugiej stronie ulicy.
- Weźmy na przykład mojego dziadka. Tak naprawdę nie jest moim
prawdziwym dziadkiem. Jest teściem siostry mojego ojca, Shelby. Natomiast moja
mama jest spokrewniona ze współmałżonkami dwojga z jego dzieci. Jeśli chciałbyś
się zagłębić w szczegóły, to wszystko wyda ci się bardzo skomplikowane.
- Nie chcę zagłębiać się w szczegóły.
- Tak myślałam. W każdym razie między Danielem i Anną MacGregorami a
moimi rodzicami istnieją pewne dość zawiłe więzy rodzinne. Nie będziemy się nad
tym rozwodzić. Moja ciotka Shelby wyszła za mąż za syna Daniela, Alana
MacGregora. Może o nim słyszałeś? Mieszkał kiedyś w Białym Domu.
- To nazwisko coś mi mówi.
- A moja mama, Genvieve, z domu Grandeau, jest kuzynką Justina i Diany
Blade, którzy poślubili dwoje innych dzieci Daniela i Anny, czyli Serenę i Caine'a
MacGregorów. Tak więc Daniel i Anna to moi dziadkowie. Czy to jasne?
- Owszem, nadążam za twoim wywodem, tylko już całkiem zapomniałem po
co.
- Ja też. - Roześmiała się serdecznie i mocniej chwyciła go za ramię, żeby nie
stracić równowagi. - Wypiłam trochę za dużo wina - wyjaśniła. - Zaraz, niech no się
zastanowię. Aha, mówiliśmy o wtrącaniu się w nie swoje sprawy. W tej dziedzinie
mój dziadek, czyli Daniel MacGregor, jest niezwyciężonym mistrzem. Jeśli chodzi o
kojarzenie ludzi w pary, nie ma sobie równych. Mówię ci, McQuinn, ten człowiek to
po prostu czarodziej. Mam... - Przystanęła i zaczęła odliczać na palcach. - Tak, mam
chyba siedmioro kuzynów, których udało mu się wyswatać. To wręcz przerażające.
- Jak to wyswatać?
- Nie wiem jak, ale potrafi znaleźć każdemu odpowiedniego pailnera. Potem
wymyśla jakiś sposób, żeby ich ze sobą poznać, a resztę zostawia naturalnemu
biegowi rzeczy. I zanim ktokolwiek zdoła się spostrzec, już słychać dzwony weselne i
trzeba kupować kołyskę. Właśnie mi powiedział, że mój kuzyn Jan i jego żona
oczekują pierwszego dziecka. Pobrali się zeszłej jesieni. Zawsze trafia w dziesiątkę.
- Nikt mu nigdy nie powiedział, żeby się nie wtrącał?
- Och, stale mu to mówią. - Zadarła ku niemu głowę z uśmiechem. - Nie
zwraca najmniejszej uwagi na takie gadanie. Jestem pewna, że wkrótce zajmie się
Adria i Melem. Mojemu bratu Matthew zostawi trochę czasu, żeby dojrzał.
- A co z tobą?
- Ja jestem za sprytna. Nie dam mu się podejść. Znam jego chytre sztuczki i
jeszcze długo się nie zakocham. A ty? Byłeś kiedykolwiek w tej krainie?
- To znaczy gdzie?
- Nie udawaj głupiego. Byłeś kiedyś zakochany?
- To nie żadna kraina, tylko sytuacja. I nie ma w niej nic ciekawego.
- Wydaje mi się, że jest - oznajmiła rozmarzonym głosem. - Kiedyś się o tym
przekonam. - Zatrzymała się gwałtownie. - O, nie! To samochód Johnny'ego! Więc
jednak przyjechał z New Jersey. Diabli nadali... Już wiem, co zrobimy. - Odwróciła
się do niego tak gwałtownie, aż zakręciło jej się w głowie. Potrząsnęła nią, żeby
odzyskać jasność myśli. - Nie powinnam pić tego ostatniego kieliszka. Nic nie
szkodzi. Nadal jestem panią własnego losu.
- Nie mam co do tego wątpliwości, mała.
- Jestem na tyle przytomna, żeby wiedzieć, że mówisz do mnie „mała”, bo daje
ci to poczucie wyższości. Posłuchaj mnie teraz. Przejdziemy spokojnie jeszcze kilka
metrów, aż znajdziemy się pod jej oknem. Swobodnie i naturalnie, dobrze?
- Jak dla mnie to chyba za trudne zadanie. Ale zobaczę, co da się zrobić.
- Uwielbiam takie złośliwe komentarze. Dobrze, właśnie tak. Swobodnie i
naturalnie. Zatrzymajmy się teraz. Właśnie tu, pod oknem. Zapewniam cię, że już nas
obserwuje. Zaraz poruszy się firanka. Uważaj...
Sytuacja wydawała mu się całkiem nieszkodliwa, a bliskość Cybil sprawiała
mu przyjemność. Zerknął w górę, ponad jej głową.
- Rzeczywiście. Jak na zawołanie. I co dalej?
- Będziesz musiał mnie pocałować.
Drgnął zaskoczony i spojrzał jej prosto w oczy.
- Koniecznie?
- Tak. I pocałunek ma wyglądać przekonująco. Jeśli dobrze to odegrasz, pani
Wolinsky zrozumie, że Johnny nie ma żadnych szans, przynajmniej na jakiś czas.
Dam ci jeszcze pięćdziesiąt dolarów.
Przesunął językiem po zębach. Spoglądała na niego z głową odchyloną w tył.
W tej pozycji wyglądała kusząco i niewinnie, niczym samotna róża w ogrodzie.
- Zapłacisz mi pięćdziesiąt dolarów za to, że cię pocałuję?
- Tak. Potraktuj to jak premię. Dzięki temu może uda mi się skutecznie
zniechęcić Johnny'ego do siebie. Wyobraź sobie, że jesteś na scenie. Taki pocałunek
nie będzie miał żadnego znaczenia. Czy pani Wolinsky nadal się nam przygląda?
- Tak - powiedział, chociaż wcale nie patrzył na okno i nie miał pojęcia, co
robi wścibska staruszka.
- Świetnie. Bardzo dobrze. Przyłóż się, McQuinn. Niech to wygląda
romantycznie. Otocz mnie powoli ramionami, potem się nachyl i...
- Wiem, jak się całuje kobietę, Cybil.
- Jasne, że tak. Nie chciałam cię urazić. Ale musimy wszystko starannie
zaplanować, żeby...
Jedynym sposobem, żeby zamknąć jej usta, było przystąpienie do rzeczy. Nie
zamierzał słuchać jej wskazówek. Postanowił działać po swojemu. Nie otoczył jej
powoli ramionami, tylko gwałtownie przyciągnął ku sobie, niemal odrywając ją od
ziemi. Przez chwilę widział rozszerzone ze zdumienia wielkie zielone oczy Cybil, a
potem przywarł ustami do jej ust, tłumiąc następne słowa.
Mówił prawdę, pomyślała, zanim ostatecznie straciła kontakt z
rzeczywistością. Dobrze wiedział, jak się całuje kobietę.
Musiała chwycić go za ramiona i wspiąć się na palce.
Głęboki jęk sam wydarł się jej z gardła.
W głowie się jej kręciło, serce uwięzło w krtani, tak że nie mogła chwycić
tchu. Czuła, że jest bezradna, zagubiona. Drżała jak liść na wietrze, kiedy jego usta
napełniały ją żarem, który palił całe ciało.
Mężczyzna miał twarde, zgłodniałe wargi. Nie zostawił jej wyboru, musiała
mu pozwolić nasycić się sobą.
Dokładnie tak jak we śnie, myślał Preston. Tylko lepiej. O wiele, wiele lepiej.
We śnie nie czuł jej smaku, jedynego w swoim rodzaju. Jej ciało nie dygotało
delikatnie, jakby przechodził przez nie prąd. Jej ręce nie gładziły go po włosach, a z
ust nie wyrywał się cichy jęk czystej przyjemności.
Odsunął dziewczynę od siebie, ale tylko po to, żeby sprawdzić, czy jej oczy są
nadal pociemniałe i czy żar, ten sam, który ogarnął jego ciało, wywołał rumieniec na
jej policzkach. Patrzyła na niego, oddychając szybko i spazmatycznie przez
rozchylone usta. Nadal trzymała ręce na jego włosach.
Znów gwałtownie przyciągnął ją do siebie.
Zadźwięczał klakson. Ktoś zaklął głośno. Obok przemknął samochód.
Otworzyło się jakieś okno, buchnęła z niego głośna muzyka i rozeszła się gryząca
woń przypalonej potrawy.
Cybil nie zauważała niczego. Równie dobrze mogłaby się znajdować na
bezludnej wyspie, obmywanej błękitnymi wodami czystego jak kryształ morza.
Tym razem odsunął ją od siebie wolno, przesuwając dłonie w dół po jej
ramionach, potem znów w górę, gestem, który był niemal pieszczotą. Miała wrażenie,
ż
e jej głowa obraca się powoli, jak karuzela na filmie wyświetlanym w zwolnionym
tempie. Dopiero po dłuższej chwili głowa wróciła na swoje miejsce na karku.
Preston miał ochotę rzucić się na Cybil tam gdzie stał, okryć pocałunkami
każdy centymetr jej skóry, wchłonąć jej naturalną radość, która promieniowała z niej
jak światło słoneczne. Chciał okiełznać tę żywiołową energię, mieć ją tylko dla siebie.
Wiedział jednak, że jeśli to zrobi, oboje gorzko się później rozczarują.
Rozluźnił uścisk i Cybil mogła znów postawić stopy na chodniku. Pomógł jej
utrzymać równowagę, kiedy się zachwiała, ale w końcu cofnął dłonie.
- Myślę, że to powinno zadziałać.
- Zadziałać? - powtórzyła, patrząc na niego w oszołomieniu.
- Pani Wolinsky chyba została przekonana.
- Pani Wolinsky? - Nadał nie rozumiała, co do niej mówi. Potrząsnęła głową. -
A, tak... - Odetchnęła głęboko. Miała wrażenie, że po tym przeżyciu jej organizm
dojdzie do siebie dopiero za jakieś sto lat. - Jeśli ten sposób nie poskutkuje, to znaczy,
ż
e nic mi już nie pomoże. Potrafisz się całować, McQuinn.
Mimo woli uśmiechnął się lekko. Tej kobiecie naprawdę trudno się oprzeć,
pomyślał. Wziął ją pod ramię i poprowadził do domu.
- Tobie też nieźle to wychodzi, mała.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Cybil podśpiewywała przy pracy, tworząc udany duet z Arethą Franklin. Przez
otwarte okno swobodnie wpadał do pracowni chłodny kwietniowy wietrzyk i
cudowne odgłosy miejskich ulic, zalanych jasnym wiosennym słońcem.
Nastrój Cybil był co najmniej tak radosny, jak słoneczny blask.
Spojrzała w wiszące obok lustro i postarała się zrobić zszokowaną minę, żeby
pomóc sobie w narysowaniu twarzy jednej z postaci komiksu. Była jednak w stanie
tylko uśmiechać się szeroko.
Nie raz już się całowała. Nie raz obejmował ją i przytulał jakiś mężczyzna. A
jednak nie miała wątpliwości, że wszystkie jej wcześniejsze doświadczenia w
porównaniu z tym oszałamiającym pocałunkiem na środku ulicy miały się jak
noworoczna petarda do wybuchu nuklearnego.
Petarda jakiś czas syczy, potem rozlega się huk i cała zabawa kończy się w
mgnieniu oka. Po wybuchu jądrowym zaś wszystko zmienia się nieodwracalnie i na
zawsze.
Jeszcze przez kilka godzin po tym wiekopomnym zdarzeniu cudownie kręciło
jej się w głowie. Z przyjemnością wspominała te chwile oszołomienia, czysto
kobiecej ekscytacji. Czy może być coś cudowniejszego niż poczucie jednoczesnej
słabości i siły, zagubienia i jasności umysłu, całkowitego zatracenia się i skupienia?
Teraz wystarczyło, że zamykała oczy i zaczynała wspominać, a to wspaniałe
uczucie znów ją ogarniało.
Zastanawiała się, co on myślał i czuł. Przecież nikt nie może pozostać
obojętny na doświadczenie o takiej... mocy. A on brał w nim udział. śaden
mężczyzna nie może tak całować kobiety, samemu pozostając chłodnym i obojętnym.
Nigdy się nie spodziewałam, że coś takiego mi się przytrafi, myślała, czując
miłe dreszcze na całym ciele.
Roześmiała się sama do siebie, a potem westchnęła głęboko. Pochyliła się nad
deską i znów do wtóru Arecie Franklin zaczęła śpiewać o radościach, jakie niesie ze
sobą bycie . zwyczajną kobietą.
- Cybil, tu można zamarznąć!
Uniosła głowę znad rysunku i uśmiechnęła się promiennie.
- Cześć, Jody. Jak się masz, mój słodki Charlie. Chłopczyk uśmiechnął się do
niej sennie. Jody trzymała go na biodrze.
- Siedzisz tuż przy otwartym oknie - zganiła przyjaciółkę. - Na dworze jest
najwyżej szesnaście stopni. - Cicho sapnęła z oburzenia i zamknęła okno.
- Było mi raczej gorąco. - Cybil odłożyła ołówek i pogłaskała Charliego po
pucołowatym policzku. - Czy to nie zadziwiające, że każdy mężczyzna kiedyś mniej
więcej tak wyglądał? Był ślicznym, małym bobaskiem. A potem... wyrasta na całkiem
odmienne stworzenie.
- Taaak... - odparła Jody z zastanowieniem. Uważnie spojrzała w lekko
nieprzytomne oczy Cybil. - Dziwnie dzisiaj wyglądasz. Dobrze się czujesz? -
Macierzyńskim gestem położyła dłoń na jej czole. - Nie masz gorączki. Pokaż język.
Cybil posłusznie wysunęła język i jednocześnie zrobiła zeza. Na ten widok
Charlie roześmiał się rozbawiony.
- Nie jestem chora. Czuję się cudownie jak nigdy w życiu, jak milion dolarów
po opłaceniu podatku.
- Hm... - Nadal pełna wątpliwości Jody ściągnęła usta. - Położę Charliego na
poobiednią drzemkę. Widzę, że oczy mu się kleją. Potem zrobię dla nas kawy, a ty mi
opowiesz, co się dzieje.
- Dobrze. Jasne. - Cybil znów pogrążyła się w marzeniach. Bezwiednie
sięgnęła po czerwoną kredkę i na kawałku papieru zaczęła rysować zgrabne małe
serduszka.
Bardzo jej się spodobały, więc narysowała kilka większych. W jednym z nich
naszkicowała twarz Prestona.
Stwierdziła, że bardzo jej się ta twarz podoba. Zdecydowany zarys ust,
chłodne spojrzenie, bardzo mocne rysy, no i gęste ciemnoblond włosy. Jednak kiedy
się uśmiechał, linia ust łagodniała, a oczy spoglądały ciepło.
Lubiła go rozśmieszać. Miała wrażenie, że rzadko zdarza mu się wybuchać
szczerym śmiechem. Postanowiła, że w przyszłości da mu więcej do tego okazji.
Jeszcze raz naszkicowała jego twarz, tym razem pogodną i wesołą. Przecież ma
talencik do rozśmieszania ludzi.
A kiedy już pomoże mu znaleźć stałą pracę, nie będzie musiał chodzić taki
zatroskany.
Znajdzie mu pracę, dopilnuje, żeby odżywiał się dobrze i regularnie - i tak
zawsze gotowała za dużo jak na jedną osobę - no i na pewno ktoś z jej przyjaciół ma
używaną kanapę, którą zechce odsprzedać po umiarkowanej cenie.
Znała tylu ludzi, że na pewno uda jej. się mu pomóc w wielu sprawach. A
kiedy finansowa i zawodowa sytuacja McQuinna się poprawi, on sam na pewno
odzyska pogodę ducha. Czy nie wtrąca się w ten sposób w nie swoje sprawy? Ależ
skąd! Wtrącanie się w cudze życie to specjalność dziadka. Ona po prostu pomoże
sąsiadowi.
Niesamowicie przystojnemu, seksownemu sąsiadowi, który potrafi jednym
pocałunkiem przenieść kobietę prosto do raju.
Oczywiście nie dlatego zamierza mu pomagać, że jest taki przystojny. Cybil
otrząsnęła się z zamyślenia i z lekkim poczuciem winy odwróciła kartkę papieru na
drugą stronę. Czyż nie pomogła panu Peeblesowi znaleźć dobrego specjalisty od
pielęgnacji stóp? A pan Peebles na pewno nie jest przystojniakiem, któremu trudno
się oprzeć.
Tak, tak, postępuje całkowicie bezinteresownie.
Tak samo postąpiłaby każda dobra sąsiadka. A jeśli w grę wchodzą jeszcze
inne... korzyści, co z tego?
Usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem, zadowolona z planów na
przyszłość, z powrotem wzięła się do pracy.
Jody tymczasem ułożyła synka do snu i jak zwykle przy tej okazji doszła do
wniosku, że to najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek pojawiło się na świecie.
Kiedy Charlie wreszcie zmrużył oczy, wygładziła otulający go kocyk, postawiła na
straży ulubionego przez synka pluszowego misia i pobiegła na dół, żeby ściszyć
muzykę.
W kuchni Cybil czuła się jak w swojej własnej. Nalała kawę do dwóch
grubych, żółtych kubków, kierując się węchem znalazła babeczki z jagodami i
ustawiła wszystko na tacy.
Ten przedpołudniowy rytuał był jednym z jej ulubionych punktów dnia.
W ciągu minionych lat stały się sobie z Cybil bliskie jak rodzone siostry. A
może nawet bliższe, pomyślała Jody, marszcząc nos. Jej własne siostry nieustannie
przechwalały się swoimi mężami, dziećmi, domami, a przecież każdy widzi, że Chuck
i Charlie przerastali szwagrów i siostrzeńców o całe niebo. Cybil zaś potrafiła
słuchać. Wspierała ją w trudnym okresie, kiedy Jody podjęła decyzję o rezygnacji z
pracy i została w domu, żeby cały swój czas poświęcić dziecku. To Cybil nie opuściła
jej i Chucka podczas tych pierwszych trudnych dni rodzicielstwa, kiedy każde
westchnienie i kichnięcie dziecka wywoływało u nich paniczny lęk o jego zdrowie.
Nie było lepszej przyjaciółki pod słońcem. I właśnie dlatego Jody z takim
zapałem starała się pomóc Cybil w ułożeniu sobie osobistego życia.
Zaniosła tacę na górę, postawiła na stole i podała kubek przyjaciółce.
- Dzięki, Jody.
- Świetny jest dzisiejszy odcinek „Sąsiadów i przyjaciół”. Nie mogłam
uwierzyć, że Emily w prochowcu i kapeluszu śledzi Tajemniczego Sąsiada po całym
Soho. Skąd ona bierze takie pomysły?
- Działa impulsywnie i uwielbia, kiedy dzieje się coś dramatycznego. - Cybil
odłamała kawałek babeczki. Zawsze rozmawiały o Emily i innych postaciach z
komiksu jak o prawdziwych, żyjących ludziach. - Poza tym jest ciekawska. Musi
wszystko wiedzieć.
- A ty? Dowiedziałaś się już czegoś o tym tajemniczym nowym lokatorze?
- Owszem - odparła Cybil z westchnieniem. - Nazywa się McQuinn.
- Słyszałam to. - Jody natychmiast nabrała czujności. Oskarżycielsko wskazała
przyjaciółkę palcem. - Westchnęłaś.
- Tylko głębiej odetchnęłam.
- Właśnie że nie. Westchnęłaś. Co się dzieje?
- No, właściwie... - Nie mogła się doczekać, kiedy opowie wszystko
przyjaciółce. - Wczoraj poszliśmy razem na kolację do włoskiej restauracji.
- Poszliście na kolację? A więc można powiedzieć, że mieliście randkę. - Jody
przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Cybil. - Jak to się stało? Opowiedz mi zaraz
wszystko, ze szczegółami.
- Dobrze, a więc... - Cybil odwróciła się twarzą do Jody. - Pamiętasz,
mówiłam ci, że pani Wolinsky ciągle mnie umawia ze swoim siostrzeńcem.
- Znowu chciała to zrobić? - Jody uniosła oczy do nieba. - Czy ona nie widzi,
ż
e wy dwoje zupełnie do siebie nie pasujecie?
Tylko wielka sympatia dla przyjaciółki powstrzymała Cybil przed
stwierdzeniem, że być może takie zachowanie jest spowodowane tą samą selektywną
ś
lepotą, która nie pozwala Jody dostrzec, że Frank to równie nieodpowiedni partner.
- Ona go uwielbia - powiedziała tylko. - W każdym razie, wczoraj wieczorem
znów sobie wymyśliła, że powinnam się z nim spotkać, a ja po prostu na samą myśl o
tym dostawałam gęsiej skórki. Przysięgnij, że nic nie powiesz, ani jej, ani nikomu
innemu.
- Z wyjątkiem Chucka.
- Zgoda, w tym wypadku jesteś zwolniona z przysięgi dozgonnego milczenia.
Powiedziałam jej, że już jestem umówiona - z McQuinnem.
- A rzeczywiście byłaś umówiona z 3B?
- Coś ty! Tak jej tylko powiedziałam, bo wpadłam w popłoch i nic innego nie
przyszło mi do głowy. Wiesz, jak zaczynam się plątać, kiedy usiłuję kłamać.
- Powinnaś więcej ćwiczyć. - Jody poważnie skinęła głową i odgryzła kawałek
babeczki. - Wtedy lepiej by ci to wychodziło.
- Może. Kiedy już jej tak odpowiedziałam, uświadomiłam sobie, że cały
wieczór będzie wyglądała przez okno, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście mam z nim
randkę. Musiałam więc namówić jakoś McQuinna, żeby wyszedł razem ze mną.
Dałam mu sto dolarów i postawiłam obiad.
- Zapłaciłaś mu? - Oczy Jody rozszerzyły się ze zdumienia, a potem
natychmiast zwęziły z namysłem. - Co za genialny pomysł! Pamiętasz, jak ci
opowiadałam o moim okresie posuchy na drugim roku studiów? śe też wtedy nie
przyszło mi do głowy, żeby zaproponować jakiemuś chłopakowi pieniądze za
wspólne zjedzenie kolacji. A jak ustaliliście, że to ma być sto dolarów? Myślisz, że
taka jest teraz stawka?
- Po prostu wydało mi się, że tyle będzie w sam raz. Wiesz, on nie ma stałej
pracy. Pomyślałam, że pieniądze mu się na pewno przydadzą i z przyjemnością zje
dobrą kolację. Dobrze się bawiliśmy - dodała z uśmiechem. - Naprawdę dobrze. Nie
robiliśmy nic nadzwyczajnego. Zjedliśmy spaghetti, trochę rozmawialiśmy. W
zasadzie była to dość jednostronna rozmowa, bo McQuinn jest małomówny.
- McQuinn. - Jody z przyjemnością powtórzyła nazwisko. - Nadal brzmi
tajemniczo. Wciąż nie znasz jego imienia?
- Jakoś się nie złożyło. Ale słuchaj dalej. Wracaliśmy sobie spokojnie do
domu. Chyba w moim towarzystwie trochę się rozluźnił. Wydawało mi się, że jest w
dobrym nastroju. Był niemal przyjacielski. Aż tu nagle widzę samochód Johnny'ego.
Wpadłam w panikę. Pomyślałam sobie, że pani Wolinsky pewnie nadal będzie
usiłowała mnie z nim swatać, chyba że zobaczy, że już kogoś mam. Szybko więc
dobiłam następnego targu z McQuinnem. Obiecałam, że dam mu pięćdziesiąt
dolarów, jeśli mnie pocałuje.
Jody krytycznie wydęła usta i wypiła łyk kawy.
- Powinnaś mu powiedzieć, że sto dolarów pokrywa również pocałunek.
- Nie. Już przedtem ustaliliśmy warunki i nie było czasu na renegocjowanie
umowy. Pani Wolinsky patrzyła na nas przez okno. Więc mnie pocałował, tam gdzie
staliśmy, na chodniku pod domem.
- O, jasny gwint. - Jody włożyła do ust resztę babeczki. - Jaką technikę
zastosował?
- Tak jakoś przyciągnął mnie do siebie...
- Bardzo lubię pocałunki z przyciąganiem.
- Przyciągnął mnie i mocno trzymał, aż musiałam stanąć na palcach, ponieważ
jest bardzo wysoki.
- Mhm. - Jody zlizała okruszki z warg. - Wysoki i dobrze zbudowany.
- Oj, tak. Bardzo dobrze zbudowany. Mięśnie ma twarde jak kamień.
- Boże... - jęknęła Jody, lekko rozmarzona. - No dobrze, stoisz na palcach, on
cię mocno trzyma przy sobie. I co dalej?
- Potem tak jakby spadł na mnie nagle z góry.
- No, no, no... Przyciągnięcie i nagły atak z góry! - Jody z zachwytem
rozłożyła ręce, aż posypały się okruszki babeczki. - To wręcz klasyka. Tylko nie
każdy facet potrafi wykonać taki pocałunek. Chuckowi się to udało na szóstej randce.
Dzięki temu wylądowaliśmy w moim mieszkaniu i zakończyliśmy spotkanie, jedząc
w łóżku chińszczyznę na wynos.
- McQuinn potrafi to robić. Naprawdę dobrze mu wyszło. A kiedy miałam
wrażenie, że za chwilę eksploduję, odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy.
- Ojej...
- A potem... pocałował mnie jeszcze raz. W ten sam sposób.
- Podwójne przyciągnięcie z atakiem z góry - z uznaniem stwierdziła Jody.
Udzieliło jej się podniecenie przyjaciółki. Rozgorączkowana chwyciła Cybil za rękę. -
Zaliczyłaś podwójne przyciągnięcie z atakiem z góry! Są kobiety, którym nigdy się to
nie przydarza. Marzą o tym, ale bez skutku.
- Mnie się coś takiego zdarzyło pierwszy raz - wyznała Cybil. - Było
cudownie.
- Dobrze, dobrze, a teraz pocałunek właściwy. Co z wargami, językiem,
zębami?
- Sama nie wiem. Było mi bardzo gorąco.
- O, jasny gwint. Chyba otworzę okno. Ja też zaczynam się pocić.
Jody podbiegła do okna, otworzyła je i głęboko zaczerpnęła powietrza.
- A więc było ci gorąco, bardzo gorąco. Co dalej?
- Czułam się tak, jakby mnie pochłaniał, wciągał w siebie. Wszystko we
mnie... - Nie mogła znaleźć odpowiednich słów, więc bezradnie machnęła rękami. -
Miałam wrażenie, że głowa oderwała mi się od ramion i szybuje gdzieś w powietrzu.
Nie potrafię tego opisać.
- Musisz. - Zdesperowana Jody potrząsnęła Cybil za ramiona. - Nie zniosę,
jeśli nie powiesz mi wszystkiego. Spróbujmy tak: ile dałabyś mu punktów w skali od
jednego do dziesięciu?
Cybil zamknęła oczy.
- Nie ma takiej skali, w której można by zmierzyć ten pocałunek.
- Zawsze jest jakaś skala. Można najwyżej powiedzieć, że została
przekroczona, ale zawsze jakaś się znajdzie.
- Nie, Jody. W tym wypadku nie ma odpowiedniej skali. Nie odrywając
wzroku od przyjaciółki, Jody cofnęła się o krok.
- Pocałunek, dla którego nie ma żadnej skali porównawczej, nie istnieje. To
legenda.
- Ależ istnieje - oznajmiła trzeźwo Cybil. - Istnieje i właśnie wczoraj mi się
przydarzył.
- Dobry Boże, muszę usiąść. - Usiadła, nadal wpatrując się w Cybil. -
Doświadczyłaś pocałunku, który nie da się ocenić na żadnej skali. Wierzę ci. Miliony
kobiet by cię wyśmiały, ale ja ci wierzę.
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
- Wiesz, co to oznacza, prawda? Zepsuł cię. Teraz już nic innego cię nie
usatysfakcjonuje. Nawet całkiem przyzwoity pocałunek za dziesięć punków. Zawsze
będziesz szukała takiego, dla którego nie ma odpowiedniej skali.
- Też o tym myślałam. - Cybil w zadumie postukała ołówkiem o deskę. -
Wydaje mi się jednak, że nawet po takim doświadczeniu można prowadzić względnie
szczęśliwe życie, jeśli od czasu do czasu trafi się coś między siódemką a dziesiątką.
Niektórym ludziom zdarza się polecieć w przestrzeń kosmiczną, a nawet wylądować
na księżycu. Zawsze jednak w końcu muszą wrócić na ziemię i żyć dalej.
- Jakie mądre, głębokie stwierdzenie - wyszeptała Jody i wyjęła z kieszeni
chusteczkę. - Jesteś taka dzielna.
- Dziękuję - odpowiedziała Cybil. Po chwili zaś dodała z figlarnym
uśmiechem. - Ale przecież nikomu nie zaszkodzi, jeśli od czasu do czasu zapukam do
drzwi naprzeciwko.
Na razie jednak postanowiła, że wykaże się cierpliwością i opanowaniem,
więc całe przedpołudnie spędziła przy desce. Ugięła się dopiero o drugiej, kiedy
przyszło jej do głowy, że tajemniczy sąsiad na pewno z przyjemnością napije się
dobrej kawy, a może nawet da się namówić na miły spacer w kwietniowym słońcu.
Naprawdę powinien częściej wychodzić na powietrze, pomyślała z troską.
Powinien korzystać z uroków miejskiego życia. Wyobraziła go sobie w ponurej
zadumie, samego w pustym mieszkaniu, zamartwiającego się brakiem pracy i
niezapłaconymi rachunkami.
Nie wątpiła, że potrafi mu pomóc w kłopotach. Zwróci się do kogo trzeba i
załatwi mu kilka występów, co trochę mu ulży w finansowych trudnościach.
Malując się w sypialni, usłyszała tęskny szloch saksofonu za ścianą. Niskie,
zmysłowe dźwięki sprawiły, że znów poczuła dreszcz na całym ciele.
Trzeba mu jakoś pomóc, zgasić ten cyniczny błysk w jego oczach,
zdecydowała. Musi mu udowodnić, że życie jest pełne miłych niespodzianek.
Wyczuwała, że w głębi serca jest nieszczęśliwy i nie potrafiła się z tym pogodzić.
Przecież umiała go rozśmieszyć, a to już pierwszy krok we właściwym
kierunku. Przy niej się rozluźnił. Skoro raz jej się to udało, uda się i w przyszłości.
Bardzo chciała znów usłyszeć jego śmiech, wyłowić w głosie żartobliwe, ironiczne
nuty, zobaczyć, jak z rozpromienionej twarzy spada maska chłodnego cynika.
A jeśli zapłoną miedzy nimi erotyczne ogniki, co w tym złego?
Schodziła do salonu, nucąc coś wesoło pod nosem, kiedy usłyszała brzęczyk
domofonu.
- Słucham?
- Szukam McQuinna. Czy to mieszkanie 3A?
- Nie, 3B.
- Do licha. Dlaczego on nie odpowiada?
- Pewnie nie słyszy. Właśnie ćwiczy.
- Wpuścisz mnie, skarbie? Jestem jego agentką i bardzo mi się śpieszy.
Jego agentka. Cybil od razu się ożywiła. Skoro McQuinn ma agentkę, to ona
musi ją poznać. Mogła jej podać nazwiska co najmniej kilkunastu osób, które być
może zatrudnią McQuinna.
- Jasne. Wchodź.
Odblokowała drzwi wejściowe, a sama wyszła na korytarz i czekała.
Z lekkim zaskoczeniem stwierdziła, że osoba, która wyszła z windy, wygląda
na profesjonalistkę i kobietę sukcesu.
Miała na sobie elegancki, doskonale skrojony, jaskrawoczerwony kostium.
Była szczupła i zgrabna, o ostrych rysach twarzy i ciemnoniebieskich oczach, które
spoglądały nieco gniewnie. Gęste, długie blond włosy mogły wzbudzić zazdrość
każdej kobiety.
Kobieta poruszała się energicznie i precyzyjnie, jak dobrze zaprogramowana
maszyna. Jej skórzana, czarna teczka kosztowała zapewne tyle, co miesięczna opłata
za wynajem dobrego mieszkania w centrum miasta.
Cybil zastanawiała się, jak to możliwe, że McQuinn wciąż nie ma pracy, skoro
jego agentkę stać na kostium od najlepszego projektanta i kosztowne dodatki.
- Mieszkasz pod 3A?
- Tak. Nazywam się Cybil.
- Amanda Dresher. Dzięki, Cybil. Mój podopieczny nie odbiera telefonu i
chyba zapomniał, że o pierwszej byliśmy umówieni w Four Seasons.
- W Four Seasons? - powtórzyła zdumiona. - Przy Central Parku?
- A jest jakaś inna restauracja o tej nazwie? - Mandy ze śmiechem nacisnęła
dzwonek do mieszkania 3B i znając swojego klienta, długo trzymała palec na guziku.
- Nasz Preston ma wielki talent, ale sprawia mi najwięcej kłopotu ze wszystkich
autorów.
- Preston?
Zaraz, zaraz. A, więc to tak! Po chwili wszystko było jasne.
- Preston McQuinn - powiedziała Cybil i gwałtownie wzięła drżący oddech.
Co za upokorzenie! A na dodatek oszustwo. - Autor sztuki „Zagubione dusze” -
dodała.
- Ten sam, żaden inny - przytaknęła radośnie Mandy.
- No, McQuinn, otwórz te cholerne drzwi! Nie mam czasu czekać! Kiedy na
kilka miesięcy postanowił przeprowadzić się do miasta, byłam zachwycona.
Wydawało mi się, że będzie łatwiej utrzymać z nim kontakt. Ale to dalej ciężkie
zadanie. No, nareszcie.
Obie usłyszały szczęk otwieranych ze złością zamków. Drzwi otworzyły się
gwałtownie.
- Co się tu, u diabła... Mandy?
- Nie przyszedłeś na umówione spotkanie - warknęła.
- Nie odpowiadasz na telefony.
- O spotkaniu zapomniałem, a telefon nie dzwonił.
- Naładowałeś go?
- Zdaje się, że nie. - Znieruchomiał w progu, spoglądając na Cybil. Stała
pobladła w drugim końcu korytarza i patrzyła na niego zranionym wzrokiem. - Wejdź,
Mandy. Daj mi jeszcze minutę.
- Dałam ci już godzinę. - Zerkając przez ramię, agentka weszła do mieszkania
Prestona. - Dzięki, skarbie, że wpuściłaś mnie na górę.
- Nie ma za co, to drobiazg. - Cybil zimno spojrzała Prestonowi w oczy. - Ty
draniu - wycedziła cicho i zamknęła drzwi.
- Nie masz tu żadnego mebla, na którym można by było usiąść? - zapytała z
pretensją w głosie Mandy.
- Nie... To znaczy tak. Na górze. Cholera - wymamrotał. Poczucie winy
nieznośnie szarpnęło go za serce, a ponieważ nie znosił tego uczucia, robił co mógł,
ż
eby je stłumić. - Prawie nie korzystam z tego pokoju - wyjaśnił.
- Nigdy bym się nie domyśliła. A kim jest ta ładna dziewczyna z przeciwka? -
zapytała, stawiając teczkę na kuchennym blacie.
- Nikim. Campbell, Cybil Campbell.
- Właśnie mi się wydawało, że skądś ją znam. „Sąsiedzi i przyjaciele”, no tak.
Znam jej agenta. Szaleje na jej punkcie. Twierdzi, że nigdy jeszcze nie miał tak mało
rozkapryszonej, pozbawionej wszelkich neurotycznych kompleksów klientki. Nie
narzeka, dotrzymuje terminów, nie wymaga, żeby ją nieustannie dopieszczać i zarabia
dla niego górę pieniędzy na sprzedaży książek, kalendarzy i najróżniejszych gadżetów
z postaciami z jej komiksów. - Spojrzała na niego groźnie. - Bardzo jestem ciekawa,
jak to jest, kiedy się ma klienta bez kompleksów, który pamięta o umówionych
spotkaniach i przysyła prezenty w dniu urodzin.
- Moje neurotyczne kompleksy wchodzą w zakres naszego kontraktu, ale za to,
ż
e zapomniałem o naszym spotkaniu, bardzo cię przepraszam.
Zdenerwowanie Amandy zmieniło się w troskę.
- Co się dzieje, Preston? Wyglądasz okropnie. Nie idzie ci pisanie?
- Ależ idzie, i to lepiej, niż się spodziewałem. Po prostu jestem niewyspany.
- Pewnie znowu do rana grałeś na tej swojej fujarce.
- Nic podobnego. - Myślałem o dziewczynie z mieszkania 3A, dodał w duchu.
Krążyłem po mieszkaniu. Pragnąłem jej. To straszne: pragnął kobiety, która teraz
uważała go za najnędzniejszego z robaków pełzających po ziemi. - Tylko nie mogłem
zasnąć.
- Dobrze. - Preston często denerwował Mandy, jednak bardzo go lubiła.
Podeszła bliżej i rozmasowała mu zesztywniały kark. - Jesteś mi winien zaproszenie
na lunch. Masz może kawę?
- Trochę chyba zostało. Stoi w dzbanku, na kuchence. O szóstej rano była
jeszcze świeża.
- Zaparzę nową. - Stanęła za kuchennym blatem. Przygotowując kawę,
zaglądała do szafek. Uważała, że opieka nad Prestonem stanowi część jej pracy. -
Boże, McQuinn, ogłosiłeś strajk głodowy? Nie ma tu nic oprócz resztki pokruszonych
chipsów i kawałka razowego chleba, który zamienił się w hodowlę pleśni.
- Nie udało mi się wczoraj zrobić zakupów. - Znów wrócił myślą do Cybil. -
Zwykle zamawiam coś do jedzenia przez telefon.
- Przez ten sam telefon, którego nie odbierasz, bo ma wyczerpaną baterię?
- Naładuję ją, przyrzekam.
- Nie zapomnij. Gdybyś o tym pamiętał, siedziałbyś teraz w Four Seasons i
popijał szampana, żeby uczcić swój sukces. - Uśmiechnęła się szeroko. -
Wynegocjowałam umowę, Preston. Według „Zagubionych dusz” zostanie nakręcony
pełnometrażowy film fabularny. Pozyskałam tego producenta i reżysera, których sobie
ż
yczyłeś. Poza tym załatwiłam ci możliwość opracowania scenariusza. To wszystko,
no i oczywiście całkiem niezłe honorarium.
Podała mu siedmiocyfrową liczbę.
- Tylko żeby nic nie schrzanili - wyrwało się Prestonowi.
- Oto cały ty - stwierdziła Mandy z westchnieniem. - Jeśli jest choćby jedna
ciemna chmurka na horyzoncie, zaraz ją wypatrzysz. Skoro tak ci zależy, żeby
wszystko było jak chcesz, spróbuj sam napisać scenariusz.
- Nie. - Potrząsnął głową i podszedł do okna. Chwilę trwało, zanim przetrawił
tę wiadomość. Na ekranie jego sztuka utraci tę intymność, którą zyskiwała na scenie
teatru. Ale jednocześnie efekt kilkumiesięcznej pracy trafi do milionów widzów. Na
tym najbardziej mu zależało. - Nie chcę znów do tego wracać. Omawialiśmy to już
bardzo dokładnie.
Nalała kawy do dwóch kubków i stanęła obok niego przy oknie.
- Może więc przejmiesz nadzór na scenariuszem? Albo zostaniesz
konsultantem.
- Tak. Coś takiego by mi odpowiadało. Załatwisz to, prawda?
- Postaram się. A teraz przestań podskakiwać z radości i porozmawiajmy o
sztuce, nad którą teraz pracujesz.
Powiedziała to tak sucho i dobitnie, że wargi lekko mu drgnęły z rozbawienia.
Postawił kubek z kawą na parapecie i ujął jej drobną twarz w dłonie.
- Jesteś najlepszą i z całą pewnością najcierpliwszą agentką, o jakiej może
marzyć pisarz.
- Zgadzam się z tobą. Mam nadzieję, że jesteś tak dumny z siebie, jak ja z
ciebie. Zadzwonisz do rodziny?
- Zaczekam kilka dni.
- Wiadomość o tym i tak się rozejdzie. Nie chcesz chyba, żeby dowiedzieli się
z gazet.
- Masz rację. Zadzwonię. - W końcu się uśmiechnął.
- Jak tylko naładuję telefon. A może szybko doprowadzę się do porządku i
jednak wypijemy razem tego szampana?
- Dobry pomysł. A, jeszcze o coś chciałam cię zapytać - dodała, kiedy zaczął
wchodzić na górę. - O tę śliczną pannę spod 3A Opowiesz mi, co jest między wami?
- Nie mam pewności, czy jeszcze jest o czym opowiadać - mruknął niechętnie.
Nadal nie był tego pewien, kiedy późnym popołudniem zapukał do jej drzwi.
Wiedział tylko, że powinien jakoś załatwić tę sprawę. Wyraz oczu Cybil nie dawał
mu spokoju.
Oczywiście, wcale nie musiał się przed nią tłumaczyć. Stale to sobie
powtarzał. Nie zabiegał o tę znajomość. Wręcz przeciwnie - zrobił wszystko, żeby
dziewczynę do siebie zniechęcić.
Aż do poprzedniego dnia, pomyślał i głęboko wciągnął powietrze.
Doszedł do wniosku, że popełnił błąd. Źle ocenił sytuację. Nie powinien
ulegać nastrojowi chwili. Zrobił niedobrze, ulegając jej namowom. A jeszcze
większym błędem było to, że tak dobrze się z nią bawił.
No i rzecz jasna nie powinien jej całować.
Ale przecież nie pocałowałby jej, gdyby go o to nie poprosiła.
Kiedy otworzyła drzwi, gotów był ją przeprosić.
- Słuchaj, naprawdę bardzo mi przykro - zaczął tonem, w którym
pobrzmiewało zniecierpliwienie i irytacja. - Ale przecież moje życie to nie twoja
sprawa. Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze.
Już miał wejść do środka, ale powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie chcę cię tutaj.
- Na litość boską. Sama wszystko zaczęłaś. Może pozwoliłem, żeby sprawy
wyrwały się spod kontroli, ale...
- Co zaczęłam?
- No, to... - Był wściekły, że nie może znaleźć odpowiednich słów. Trudno mu
było znieść jej spojrzenie skrzywdzonej sarenki.
- Dobrze, niech będzie. Sama zaczęłam. Nie powinnam zanosić ci ciastek. To
rzeczywiście był z mojej strony obrzydliwy podstęp. Niepotrzebnie się zamartwiałam,
ż
e nie masz pracy, niepotrzebnie zaprosiłam cię na dobrą kolację, bo myślałam, że cię
na to nie stać.
- Do diabła, Cybil...
- Pozwoliłeś mi tkwić w błędzie. Pozwoliłeś mi wierzyć, że jesteś biednym,
bezrobotnym muzykiem i pewnie zaśmiewałeś się z tego do rozpuku. Wspaniały
dramatopisarz, zdobywca wielu nagród Preston McQuinn, autor wzruszających
„Zagubionych dusz”. Pewnie jesteś zaskoczony, że znam twoją sztukę. Co taka głupia
sroka jak ja może wiedzieć, prawda? - Popchnęła go mocniej, tak że musiał się
cofnąć. - Czy rozchichotana autorka komiksu może się znać na prawdziwej li-
teraturze, na teatrze, na poważnej sztuce? Dlaczego nie zabawić się moim kosztem?
Ty ograniczony, arogancki gburze! - Głos jej się załamał, chociaż sobie obiecywała,
ż
e będzie nad sobą panować. - A ja tylko chciałam ci pomóc...
- O nic nie prosiłem. Nie chciałem żadnej pomocy. - Zauważył, że jest bliska
łez. Im bliżej podchodziła, tym większa ogarniała go wściekłość. Wiedział, że kobieta
umie płakać na zawołanie, jeśli chce omotać mężczyznę. Nie, nie pozwoli sobą
manipulować. - Moja praca to wyłącznie moja prywatna sprawa.
- Twoja sztuka jest wystawiana na Broadwayu, więc nie jest to już taka
prywatna sprawa - odparowała. - I nie ma to nic wspólnego z udawaniem biednego
muzyka.
- Gram na cholernym saksofonie, bo lubię, i tyle. Nikogo nie udawałem. Sama
wyciągnęłaś fałszywe wnioski.
- Pozwoliłeś mi na to.
- No i co z tego? Wprowadziłem się tutaj, ponieważ szukałem ciszy i spokoju.
Chciałem, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Tymczasem niemal natychmiast zjawiasz się
ty z talerzem ciastek, potem śledzisz mnie na ulicy, a ja spędzam pół nocy na
komisariacie policji. Potem namawiasz mnie, żebym poszedł z tobą na kolację,
ponieważ nie masz odwagi powiedzieć starszej kobiecie, żeby nie wtrącała się w
twoje życie osobiste. Na koniec oferujesz mi pięćdziesiąt dolarów, żebym cię
pocałował. - Upokorzona Cybil nie mogła powstrzymać płaczu. Pierwsza łza spłynęła
jej po policzku, a on poczuł ucisk w żołądku. - Przestań - rzucił ostro. - Nie zaczynaj
się mazać.
- Mam nie płakać, kiedy tak mnie poniżasz? Zawstydziłeś mnie, ośmieszyłeś,
zrobiłeś ze mnie kompletną idiotkę! - Nie próbowała nawet wycierać łez, tylko
spoglądała na niego wilgotnymi oczami. - Przykro mi, ale ja tak nie potrafię. Płaczę,
kiedy coś mnie boli.
- Sama jesteś sobie winna. - Musiał to powiedzieć. Bardzo chciał w to
wierzyć. Poczuł, że musi uciec, i ruszył w stronę swojego mieszkania.
- Dokładnie zapamiętałeś fakty, Preston - powiedziała cicho. - Wymieniłeś je
wszystkie w prawidłowej kolejności. Ale nie wziąłeś pod uwagę uczuć, które kryją się
za czynami. Przyniosłam ci ciastka, ponieważ myślałam, że się ucieszysz z nowej
znajomości. Już cię przeprosiłam za to, że cię śledziłam, ale przepraszam cię jeszcze
raz...
- Nie chcę...
- Jeszcze nie skończyłam - przerwała mu tak spokojnie i dumnie, że ogarnęło
go jeszcze większe poczucie winy.
- Zabrałam cię na kolację, ponieważ nie chciałam zranić bardzo miłej kobiety i
sądziłam, że jesteś głodny. Dobrze się bawiłam w twoim towarzystwie, a kiedy mnie
pocałowałeś, coś poczułam. Myślałam, że ty też. Masz rację...
- skinęła chłodno głową, chociaż kolejna łza spływała jej po policzku - sama
jestem sobie winna. Ty pewnie przelewasz wszystkie swoje uczucia w pracę i dla
prawdziwych ludzi nic już nie zostaje. śal mi ciebie. I przepraszam, że się wdarłam
na twój zastrzeżony teren. Więcej już tego nie zrobię.
Zanim zdążył pomyśleć, co odpowiedzieć, zamknęła drzwi. Słyszał, jak
szybkimi, zdecydowanymi ruchami przekręca wszystkie zamki. Wrócił do swojego
mieszkania i również zamknął drzwi na wszystkie zamki.
Osiągnąłem to, czego chciałem, powiedział sobie. Samotność. Spokój. Cybil
już nie zapuka do drzwi, nie przerwie biegu jego myśli, nie oderwie go od pracy. Nie
wciągnie go w rozmowę i w świat uczuć, których nie chciał. Przecież i tak by nie
wiedział, co zrobić z tymi uczuciami.
Stał na środku pustego pokoju, wyczerpany burzliwą rozmową, wściekły na
samego siebie i niewidzącym wzrokiem patrzył w przestrzeń.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Preston spał niespokojnym, przerywanym snem. Kiedy zasypiał, natychmiast
zaczynało mu się coś śnić. W snach widział siebie i Cybil. Stał naprzeciw niej, w
załomie muru, na skraju stromego urwiska. Miał wrażenie, że to ona zapędziła go w
miejsce, z którego nie miał innego wyjścia, jak tylko w jej ramiona.
A gdy się do niej zbliżał, sen przekształcał się w erotyczną wizję. Budził się
podniecony, wściekły, czując na ustach smak warg Cybil, pamiętając każdy szczegół
ich namiętnego pocałunku.
Nie miał apetytu, a kiedy już zdecydował się coś zjeść, śniadanie nie chciało
przejść mu przez gardło. Nic mu nie smakowało; wciąż przypominał sobie ten prosty
posiłek, który kilka dni temu zjedli razem we włoskiej knajpce.
Pił jedynie kawę, dopóki nerwy nie stały się napięte jak postronki, a żołądek
nie zareagował palącym bólem.
Praca natomiast szła mu doskonale. Wszystkie emocje przelewał w swoich
bohaterów, w sytuacje na scenie. Z bólem wyrywał uczucia z własnego serca i rzucał
je na pożarcie fikcyjnym postaciom sztuki. Efekt był zdumiewający.
Przypomniał sobie, co powiedziała Cybil, zanim zatrzasnęła przed nim drzwi.
Zarzuciła mu, że wkłada wszystkie swoje uczucia w pracę i nie zostawia nic dla
prawdziwych ludzi.
Miała rację, ale czy tak nie było najlepiej? Przecież miał wokół siebie
zaledwie kilka osób, którym mógł powierzyć swoje uczucia. Rodzice, siostra. Ale
nawet w ich przypadku sytuację komplikował fakt, że czuł się zobowiązany spełniać
ich oczekiwania.
Byli też Delta i Andre. Rzadko decydował się z kimś zaprzyjaźnić. Największą
zaletą tych dwojga było, że nie oczekiwali od niego więcej, niż sam chciał im dać.
Była Mandy, która mobilizowała go do działania, kiedy sam nie potrafił się
zmobilizować, wysłuchiwała go, gdy chciał się wygadać i dbała o niego, chociaż on
sam o siebie nie dbał.
Nie życzył sobie, żeby jakaś kobieta wdzierała się do jego serca. Nigdy więcej.
Dostał już nauczkę, więc od czasu Pameli skutecznie odstraszał każdą, która chciała
się zbytnio zbliżyć do tego niebezpiecznego terytorium.
To Pamela wyleczyła go z uczuć swoimi kłamstwami, oszustwem, zdradą. W
wieku dwudziestu pięciu lat można się wiele nauczyć i zapamiętać to na całe życie.
Odkąd przestał wierzyć w miłość, nie tracił czasu na jej szukanie.
A jednak nie potrafił przestać myśleć o Cybil.
Przez ostatnie trzy dni kilka razy słyszał, jak gdzieś wychodziła. Nie raz
dochodząca zza ściany muzyka i śmiech odrywały go od pracy. Powtarzał sobie, że
przecież dziewczyna najwyraźniej wcale nie cierpi. Dlaczego więc on czuł się tak
podle?
Doszedł do wniosku, że nęka go poczucie winy. Zranił ją, a nie było to ani
konieczne, ani zamierzone. Urzekła go. Niechętnie, ale jednak poddał się jej urokowi.
Nie chciał jej zawstydzić, zranić jej uczuć. Widok łez nadal go poruszał, chociaż
wiedział, że kobiecy płacz może być tylko podstępnym środkiem, ułatwiającym
osiągnięcie jakiegoś pokrętnego celu.
Łzy na policzku Cybil nie wyglądały jednak na fałszywe. Były tak naturalne,
jak wiosenny deszcz.
Wiedział, że nie osiągnie spokoju, dopóki nie załatwi tej sprawy do końca.
Musiał przyznać sam przed sobą, że nie przeprosił dziewczyny jak należy.
Postanowił, że przeprosi ją jeszcze raz. Teraz pewnie jest już bardziej opanowana i
nie zacznie płakać.
Przecież nie musieli zostawać wrogami. Była wnuczką człowieka, którego
podziwiał i szanował. Wątpił, czy Daniel MacGregor odwzajemniłby te uczucia,
gdyby się dowiedział, że Preston McQuinn doprowadził jego ukochaną wnusię do łez.
Nie po raz pierwszy uświadomił sobie, że bardzo liczy się z opinią Daniela
MacGregora. Jakiś denerwujący wewnętrzny głos szeptał, że zależy mu jednak
również na opinii Cybil.
Dlatego właśnie Preston niespokojnie krążył po mieszkaniu, zamiast
pracować. Usłyszał, że Cybil znów wychodzi, ale nie zdążył złapać jej w korytarzu.
Pomyślał sobie, że zaczeka na nią. Przecież dziewczyna kiedyś wróci do
domu. A kiedy wreszcie wróci, wtedy on przeprosi ją w bardziej cywilizowany
sposób. Boże, nawet ślepy by zauważył, że ta kobieta ma miękkie serce. Będzie
musiała mu wybaczyć. Gdy zaś mu już wybaczy, znów zostaną dobrymi sąsiadami.
Zostawała jeszcze do załatwienia sprawa stu dolarów, która początkowo tak go
rozbawiła, a teraz sprawiała, że czuł się wyjątkowo podle. Och, .był pewien, że Cybil
będzie gotowa zbyć wszystko śmiechem. Czy tak pogodna osoba może się długo na
kogoś gniewać?
Mylił się jednak w swoich przypuszczeniach. Byłby zaskoczony, jak długo i
jak głęboko Cybil potrafi przeżywać doznaną urazę, gdyby zobaczył jej minę, kiedy
wjeżdżała windą na swoje piętro.
Złościło ją niezmiernie, że wracając do domu, musi mijać drzwi McQuinna.
Była wściekła, ponieważ wtedy za każdym razem zaczynała o nim myśleć i
uświadamiała sobie swoją głupotę oraz to, jak okropnie się przez niego czuła.
W tej chwili ruchy miała utrudnione, bo niosła w ramionach dwie wielkie
papierowe torby z zakupami, więc już w windzie zaczęła szukać klucza, żeby nie stać
w korytarzu ani sekundy dłużej, niż to było absolutnie konieczne.
Po dojechaniu na trzecie piętro winda zatrzymała się z charakterystycznym
głuchym stukiem. Szukając klucza, który jak zwykle gdzieś przepadł, Cybil wyszła z
kabiny.
Na widok McQuinna zacisnęła zęby, a jej spojrzenie stało się lodowate.
- Cybil... - Nigdy nie widział, żeby jej oczy przybrały taki zimny wyraz i to
zbiło go z tropu. - Pomogę ci zanieść te torby.
- Dziękuję, nie potrzebuję pomocy. - Jak na złość bardzo przydałaby się jej
trzecia ręka, ponieważ nadal nie mogła znaleźć tego przeklętego klucza.
- Widzę, że potrzebujesz. - Z uśmiechem sięgnął po torby. Uśmiech
natychmiast zniknął mu z twarzy, kiedy Cybil stawiła opór. Każde ciągnęło torby w
swoją stronę, aż w końcu Preston wyrwał je siłą. - Daj spokój! Przecież już cię
przeprosiłem! Ile razy muszę to powtórzyć, żebyś przestała się złościć?
- Idź do diabła - warknęła. - Ile razy muszę to powtórzyć, zanim zrozumiesz,
ż
e mówię poważnie? - Wreszcie znalazła klucz i włożyła go do zamka. - Oddaj mi
zakupy.
- Wniosę ci je do domu.
- Powiedziałam, oddaj. - Znów zaczęli wyrywać sobie torby, aż Cybil syknęła
zrezygnowana: - Proszę bardzo, zatrzymaj je sobie.
Otworzyła drzwi, ale zanim zdążyła zatrzasnąć mu je przed nosem,
zablokował je nogą i wszedł do środka. Spojrzeli sobie prosto w oczy, a Prestonowi
wydało się, że dostrzegł w jej spojrzeniu błysk agresji.
- Nawet tego nie próbuj - ostrzegł ją. - Nie jestem jakimś chuderlawym
ulicznym rzezimieszkiem.
Nie wątpiła, że mogłaby mu nieźle dołożyć, ale nie chciała, żeby sobie
pomyślał, że jego obecność tak bardzo wyprowadza ją z równowagi. Odwróciła się
więc tylko na pięcie i tupiąc obcasami pantofelków z różowego zamszu, poszła do
kuchni. Położyła torbę z zakupami na blacie, a Preston postawił drugą obok.
- Dzięki. Wniosłeś moje zakupy, tak jak chciałeś. Czekasz na napiwek?
- Bardzo śmieszne. Załatwmy to od razu. - Sięgnął do kieszeni po banknot, ten
sam, który mu dała. - Proszę.
Obojętnie spojrzała na pieniądze.
- Nie wezmę ich z powrotem. Zarobiłeś je.
- Nie przyjmę pieniędzy za coś, co się okazało kiepskim dowcipem.
- Kiepskim dowcipem! - Lód w jej oczach zamienił się w zielony płomień. - A
więc według ciebie to był kiepski dowcip! Skoro już mowa o kiepskich dowcipach, to
jestem ci winna jeszcze pięćdziesiąt dolarów, prawda?
Ta uwaga go dotknęła. Z zaciśniętymi zębami patrzył, jak Cybil otwiera
torebkę.
- Nie przeciągaj struny, Cybil. Przyjmij zwrot pieniędzy.
- Nie.
- Powiedziałem: weź te cholerne pieniądze. - Chwycił ją za rękę, przyciągnął
bliżej i wcisnął jej banknot w dłoń. - No, nareszcie... - Zabrakło mu słów, kiedy
podarła sto dolarów na drobne kawałki i podrzuciła w górę jak konfetti.
- Proszę. I po kłopocie.
- To było bardzo niemądre. - Miał nadzieję, że jego słowa zabrzmiały
spokojnie.
- Niemądre? A dlaczego miałabym postępować inaczej niż zwykle? Możesz
odejść.
Jej głos przybrał tak władczy, niemal królewski ton, że Preston
zdezorientowany zamrugał oczami.
- Bardzo skuteczne zagranie - wymamrotał. - Ten ton wielkiej damy to dla
mnie zaskoczenie.
Jej następna sugestia, wygłoszona tym samym pełnym wyższości tonem, była
równie zaskakująca, choć zupełnie nie pasowałaby do wielkiej damy. Preston znów
zamrugał oczami ze zdziwienia.
- To też skuteczne - przyznał. - I zdaje się, że nie miałaś na myśli
romantycznej pieszczoty.
Cybil odwróciła się na pięcie i zaczęła wykładać z toreb zakupy. Jeśli
przekleństwa i obelgi na niego nie działały, to może pójdzie sobie, gdy zacznie go
ignorować.
Ta metoda być może okazałaby się skuteczna, gdyby Preston nie zobaczył, że
dziewczynie drżą ręce. Na ten widok na nowo zalało go poczucie winy i zagłuszyło
wszystkie inne uczucia.
- Cybil, naprawdę mi przykro. - Spostrzegł, że na chwilę zawahała się, ale
zaraz chwyciła puszkę zupy i znów zajęła się rozpakowywaniem toreb. - Sprawy
wymknęły mi się spod kontroli, nie wiedziałem, jak zatrzymać bieg wypadków. A
powinienem był to zrobić.
- Nie musiałeś mnie okłamywać. Zostawiłabym cię w spokoju.
- Nie okłamywałem cię, przynajmniej nie od początku i nie celowo. Po prostu
nie wyprowadziłem cię z błędu, kiedy wyciągnęłaś fałszywe wnioski. Strzegłem
swojej prywatności. Bardzo sobie ją cenię.
- A więc masz swoją prywatność. Ale nie ja wdarłam się przed chwilą do
twojego mieszkania.
- Nie, nie ty. - Włożył ręce do kieszeni, zaraz je wyjął i oparł na kuchennym
blacie. - Zraniłem cię, zupełnie niepotrzebnie. Bardzo cię przepraszam.
Zamknęła oczy. Czuła, że w jej sercu otwierają się jakieś drzwi, które tak
bardzo chciała zamknąć na zawsze.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Myślałem, że w ten sposób cię zniechęcę do wkraczania na mój teren.
Czułem się niepewnie, bo wywarłaś na mnie zbyt duże wrażenie. No i trochę mnie
bawiło, że tak się starasz mi pomóc w znalezieniu pracy. - Zobaczył, że na chwilę ze-
sztywniała, i natychmiast pośpieszył z wyjaśnieniem. - Nie chciałem cię urazić.
Pomyśl tylko. Czy mogłem nie śmiać się w duchu, kiedy zaproponowałaś mi sto
dolarów za to, że się z tobą wybiorę na kolację? Zdecydowałaś się wydać sto dolarów,
ż
eby nie zranić uczuć jakiejś staruszki i zafundować bezrobotnemu saksofoniście
gorący posiłek. To było takie... urocze. Rzadko używam tego słowa.
- Co za upokorzenie - wymamrotała, po czym zaczęła wyjmować sprawunki z
drugiej torby i układać je na półkach w lodówce.
- Nawet nie myśl w ten sposób. - Okrążył kontuar i teraz oboje znajdowali się
w kuchni. - To wszystko nie wypaliło z mojej winy. Wydarzenia nastąpiły w złej
kolejności. Gdybym przy kolacji powiedział ci, kim naprawdę jestem, tak jak należało
zrobić, oboje byśmy się śmiali z całej tej historii. Tymczasem doprowadziłem cię do
płaczu i nie mogę sobie tego wybaczyć.
Stała bez ruchu, wpatrując się we wnętrze lodówki. Nie spodziewała się, że
tyle myślał o tym, co między nimi zaszło, że obchodziły go jej uczucia. A jednak.
Nigdy nie potrafiłaby odepchnąć człowieka o wrażliwym sercu.
Wzięła głęboki oddech i postanowiła, że zaczną wszystko od nowa. Zostaną
zaprzyjaźnionymi sąsiadami.
- Napijesz się piwa? - zapytała niedbale. Preston poczuł, jak wszystko się w
nim rozluźnia.
- Tak, chętnie.
- Tego się spodziewałam. - Wzięła butelkę, otworzyła, sięgnęła po szklankę. -
Odkąd cię poznałam, nie słyszałam, żebyś tyle mówił. - Odwróciła się do niego i
spostrzegła, że patrzy na nią z uśmiechem w oczach. - Pewnie zaschło ci w gardle.
- Dzięki.
W kąciku ust Cybil ukazał się znajomy dołeczek.
- Ale nie mam już ciastek.
- Zawsze możesz upiec następne.
- Zobaczymy. - Ponownie zajęła się układaniem zakupów. - Myślałam o tym,
ż
eby upiec ciasto. - Zerknęła za siebie. - Nigdy jeszcze nie jedliśmy razem ciasta.
- Nie, nie jedliśmy.
Znów uświadomił sobie, że Cybil za bardzo mu się podoba. Niepokoiło go to.
Miała na sobie trochę za dużą białą bluzkę, leginsy w kolorze letniego nieba i
zupełnie niepoważne różowe buciki.
Ponieważ wracała z zakupów, Preston uznał, że perfumowała się wyłącznie
dla własnej przyjemności, tym bardziej że otaczający ją zapach był ledwie
wyczuwalny. Nie miał natomiast pojęcia, dlaczego jedno ucho ozdobiła dwoma
złotymi kółkami, w drugie zaś włożyła tylko mały kolczyk z pojedynczym
brylancikiem.
Wszystko razem składało się jednak na fascynującą całość.
Kiedy sięgała do torby po kolejne zakupy, wolną ręką chwycił ją za
nadgarstek.
- Więc wszystko między nami w porządku? - zapytał.
- Na to wygląda.
- Chcę ci jeszcze coś powiedzieć. - Odstawił piwo. - Śnisz mi się.
Teraz z kolei jej zaschło w gardle. Poczuła, że coś ją ściska w żołądku.
- Co takiego?
- Śnisz mi się - powtórzył Preston. Zbliżył się do niej i przyparł ją do drzwi
lodówki. Tym razem to ona nie ma drogi ucieczki, pomyślał z satysfakcją. - Śnię o
tym, że jestem blisko ciebie, dotykam cię... - Wpatrując się w jej twarz dotknął
czubkami palców jej piersi. - Budzę się z twoim smakiem na ustach.
- O, Boże!
- Powiedziałaś, że kiedy cię pocałowałem, coś poczułaś. Ja też coś poczułem. -
Nie odrywając od niej wzroku, przesunął dłońmi po jej bokach, aż do bioder. - Miałaś
rację.
Kolana miała miękkie, nerwowo przełykała ślinę.
- Miałam rację?
- Tak. Chciałbym poczuć to znowu.
Gdy się ku niej pochylił, Cybil zrobiła unik.
- Zaczekaj!
Jego usta zatrzymały się w odległości jednego oddechu od ust dziewczyny.
- Dlaczego?
Nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć.
- Nie wiem - rzekła bezradnie. Uśmiechnął się, co nie zdarzało mu się często.
- Kiedy już będziesz wiedziała, wtedy mi powiedz - zaproponował i chwycił ją
w objęcia.
Stało się dokładnie tak, jak za poprzednim razem. Była pewna, że to
niemożliwe, żeby znowu poczuła takie samo wirowanie w głowie, sercu i całym ciele.
Miała jednak wrażenie, że wszystko w niej czekało na ten pocałunek, żeby
natychmiast zareagować jak poprzednio. Jody się nie myliła, pomyślała jeszcze,
zachowując resztki przytomności. śadne inne pocałunki nie dadzą mi już satysfakcji.
Miękka, świeża, radosna jak promień słońca. Takie określenia przychodziły
Prestonowi do głowy. Ciepła, słodka, szczodra. Zapomniał już, jak bardzo potrzebuje
tych doznań. Przypomniał sobie teraz, kiedy trzymał w ramionach drżącą Cybil.
Znów chciał przeżywać to samo. Nie spodziewał się, że tak bardzo tego
pragnie.
Łapczywie całował jej szyję.
- Tutaj... zaraz... - wyszeptał.
- Nie. - To było ostatnie słowo, jakie spodziewała się usłyszeć ze swoich
własnych ust. Tak, pożądała go, ale chociaż z każdym ruchem jego rąk pragnienie
stawało się silniejsze, powtórzyła jeszcze raz: - Nie. Zaczekaj.
Podniósł głowę. Zobaczyła, że jego oczy przybrały kolor wzburzonego morza.
- Dlaczego?
- Ponieważ ja... - Z westchnieniem odchyliła głowę w tył i zamknęła oczy,
kiedy jego ręce wolnym, zdecydowanym ruchem przesunęły się po jej ciele,
pobudzając wszystkie zmysły.
- Pragnę cię. - Kciukami zakreślał kręgi na jej piersiach. - Ty też mnie
pragniesz.
- Tak, ale... - Zacisnęła dłonie na jego ramionach, starając się nie dać unieść
nowej fali pożądania. - Jest kilka rzeczy, których nigdy nie robię pod wpływem
impulsu. Przykro mi, ale to jest właśnie jedna z nich.
Otworzyła oczy i wzięła drżący oddech. Spostrzegła, że Preston cały czas
uważnie jej się przygląda, chociaż najwyraźniej ogarnęła go gorączka namiętności.
Mimo to potrafił zachować chłodny osąd sytuacji.
- To nie jest żadna gra - zapewniła go.
Uniósł brew, zaskoczony, że tak trafnie odgadła jego myśli.
- Nie? - zapytał. - Rzeczywiście, nie jest. - Uznał po chwili, że wierzy jej bez
zastrzeżeń. - Nie potrafiłabyś prowadzić takiej gry, prawda?
Domyśliła się, że kiedyś ktoś w ten sposób się z nim zabawił, i natychmiast
ogarnęło ją współczucie.
- Nie wiem, czy bym potrafiła. Nigdy nie próbowałam. Preston wypuścił ją z
objęć i cofnął się. Wydawał się całkiem opanowany, podczas gdy ona nadal nie mogła
wrócić do równowagi. Bezwiednie uniosła dłoń do szyi, na której wciąż czuła
elektryzujący dotyk jego ust.
- Potrzebuję trochę czasu, zanim się sobą z kimś podzielę. Kochanie się,
seks... to niezwykły dar i nie należy go dawać bezmyślnie.
Te słowa poruszyły go i uspokoiły, chociaż nie wiedział, dlaczego.
- Ludzie często dają sobie taki prezent bez głębszego zastanowienia.
- Nie ja. - Cybil potrząsnęła głową. - Mnie się coś takiego nigdy nie zdarza.
Miał nieprzepartą ochotę pogładzić ją po policzku, więc z determinacją wsunął
ręce do kieszeni. Doszedł do wniosku, że będzie lepiej, jeśli powstrzyma się przed
dotykaniem Cybil. Jeszcze za wcześnie na taką pieszczotę.
- I myślisz, że jak mi to powiesz, uda ci się mnie powstrzymać?
- Mówię ci to, żebyś zrozumiał, dlaczego odmawiam, chociaż mam ochotę
powiedzieć tak. Oboje wiemy, że łatwo mógłbyś mnie skłonić, żebym się zgodziła.
Znów poczuł, że zalewa go żar.
- Takie szczere wyznania mogą być bardzo niebezpieczne.
- Ty potrzebujesz prawdy. - Od początku czuła, że nic nie zraziłoby go
bardziej niż kłamstwo. - A ja nie oszukuję mężczyzn, wobec których mam plany na
przyszłość.
Preston podszedł bliżej. Jej usta zaczęły drżeć, oddech stał się urywany. Mógł
sprawić, żeby się zgodziła. Świadomość własnej siły uderzała mu do głowy. Wiedział
jednak, że jeśli z niej skorzysta, to coś między nimi zostanie nieodwracalnie zepsute.
- Potrzebujesz czasu - powiedział. - Wiesz mniej więcej, ile?
Znów niepewnie wciągnęła powietrze.
- Teraz wydaje mi się, że już jestem gotowa. Ale... - Uśmiechnęła się z
wysiłkiem, kiedy zobaczyła, że twarz na chwilę mu poweselała. - Trudno mi
powiedzieć. Mogę ci tylko obiecać, że kiedy będę gotowa, dowiesz się o tym
pierwszy.
- Może uda nam się skrócić ten czas o kilka dni - wyszeptał i ulegając pokusie,
przesunął wargami po jej wargach.
Dziewczyna nie zamykała oczu w nadziei, że pozwoli jej to zachować
przytomność umysłu. Jednak kontury przedmiotów szybko zaczęły się rozmywać.
- Tak, to może być skuteczna metoda.
- Umówmy się, że twoje zastanawianie się nie potrwa dłużej niż tydzień. -
Całował ją coraz mocniej, aż poczuł, że robi się miękka i uległa.
Kiedy się cofnął, przyłożyła rękę do serca.
- Dwa tygodnie. To chyba dobry termin. Niespodziewanie dla samego siebie
Preston roześmiał się serdecznie.
- Chyba po prostu musimy czekać. Sami będziemy wiedzieli, kiedy nadejdzie
odpowiedni czas.
- Dobrze. Mądra decyzja. - Starała się wyrównać oddech. Preston sięgnął po
piwo. - Kupiłam tyle... - Brakowało jej słowa.
- Jedzenia? - podpowiedział. Z satysfakcją patrzył na jej zagubioną minę.
- Właśnie, jedzenia. Pomyślałam sobie, że mogłabym przygotować jakąś...
Zaczekał chwilę, a Cybil bezradnie przyłożyła dłoń do czoła i popatrzyła na
kuchenkę.
- Jakaś kolację?
- O, właśnie. Kolację. Zabawne, jak czasami trudno sobie przypomnieć
najprostsze słowo. - Odetchnęła głębiej. - Miałbyś ochotę zostać na kolację?
Wypił łyk piwa, oparł się o kuchenny blat.
- A będę mógł patrzyć, jak gotujesz?
- Jasne. Usiądziesz z boku i na przykład pomożesz mi kroić warzywa.
- Dobrze. - Propozycja bardzo mu się spodobała. Usiadł na stołku przy
kontuarze. - Często gotujesz?
- Dosyć. Lubię gotować. To proces pełen niespodzianek. Różne składniki,
ogień, odpowiedni czas, mieszanina smaków, zapachów, konsystencji.
- A... gotujesz czasami nago?
Znieruchomiała z błyszczącą, czerwoną papryką w ręku. Zachichotała i
odłożyła ją na blat.
- McQuinn, powiedziałeś coś śmiesznego. - Lekko ścisnęła jego rękę. - Jestem
z ciebie dumna.
- To nie był żart, tylko całkiem poważne pytanie. - Kiedy roześmiała się
ż
ywiołowo, ujęła jego twarz w dłonie i głośno pocałowała w usta, Preston uśmiechnął
się takim rozanielonym uśmiechem, że chyba nie rozpoznałby własnego odbicia w
lustrze. - A wiec gotujesz nago?
- Nie wtedy, kiedy podsmażam kurczaka. A właśnie za chwilę mam zamiar to
zrobić.
- Nic nie szkodzi. Mam bujną wyobraźnię.
Znów się roześmiała. Gdy spostrzegła rozmarzony błysk w jego oku,
odchrząknęła trochę skrępowana.
- Mam ochotę na kieliszek wina. Ty też? Uniósł tylko niemal pełną szklankę
piwa.
- Ach, no tak. - Wyjęła z lodówki butelkę białego wina. Nagle odwróciła się i
znowu zachichotała. - Przestań.
- Co mam przestać?
- Tak na mnie patrzysz, jakbym rzeczywiście była naga. Włącz lepiej jakąś
muzykę - poleciła, wskazując na salon. - Otwórz też okno, bo zrobiło się tu trochę za
gorąco. I daj mi trochę czasu, żebym wymyśliła jakiś obojętny temat do rozmowy, bo
na razie mogę myśleć tylko o jednym.
- Tobie nigdy nie brakuje tematów do rozmowy.
- Zabrzmiało to jak zniewaga. Ale rzeczywiście. Jestem miłośniczką
konwersacji.
- Czy to nowoczesne określenie gaduły? - zapytał wstając.
- Strasznie jesteś dzisiaj dowcipny, prawda?
- To pewnie zasługa odpowiedniego towarzystwa - wymamrotał i zaczął
przeglądać jej płyty kompaktowe. - Masz dobry gust, jeśli chodzi o muzykę.
- Spodziewałeś się czegoś innego?
- Na pewno nie spodziewałem się Fatsa Wallera, Arethy i B.B Kinga. Masz też
dużo radosnej, beztroskiej muzyczki.
- A co w tym złego?
W odpowiedzi pokazał jej płytę „Największe przeboje The Partridge Family”
- Nie mam nic więcej do dodania - stwierdził.
- Bardzo przepraszam, ale to prezent od drogiego mi przyjaciela. A poza tym
to już klasyka.
- Klasyka czego?
- Najwyraźniej nie doceniasz piosenek i seriali telewizyjnych z lat
siedemdziesiątych. Chętnie o nich z tobą porozmawiam.
- Pewnie znasz słowa wszystkich piosenek z tej płyty. Prychnęła rozbawiona i
zaczęła myć warzywa.
- Oczywiście, że znam. Był taki czas w mojej wspanialej młodości, kiedy sama
byłam w zespole muzycznym.
- Aha. - Preston wybrał B.B. Kinga.
- Śpiew i gitara rytmiczna w grupie Turbo. - Z uśmiechem podeszła do blatu. -
Jesse, gitarzysta prowadzący, bardzo interesował się samochodami.
- Więc umiesz grać na gitarze.
- Tak. A raczej kiedyś grywałam. Miałam piękną, czerwoną gitarę fendera.
Moja mama pewnie nadal przechowuje ją w moim dawnym pokoju, razem z
baletkami, zestawem „Mały chemik”, szkicami, które zrobiłam, kiedy chciałam zostać
projektantką mody, i z książkami o hodowli zwierząt. Marzyłam o tym, żeby być
weterynarzem, dopóki sobie nie uświadomiłam, że musiałabym również usypiać
zwierzęta, a nie tylko się z nimi bawić. - Położyła na blacie deskę do krojenia i wzięła
odpowiedni nóż ze stojaka. - To wszystko były moje wielkie pasje. Słuchał jej
zafascynowany.
- Gitara elektryczna i baletki to były twoje pasje?
- Tak. Nie mogłam się tylko zdecydować, kim chcę zostać. Wszystko, czego
próbowałam, najpierw było zabawne, a potem okazywało, się ciężką pracą. Wiesz, jak
się kroi paprykę?
- Nie. Czy to, co teraz robisz, nie jest pewnego rodzaju pracą?
Westchnęła i zaczęła kroić sama.
- To też jest praca, i nie „pewnego rodzaju”, tylko praca z prawdziwego
zdarzenia. Jest ciężka, ale mimo to dobrze się przy niej bawię. A ty nie lubisz pisać?
- Raczej nie.
Spojrzała na niego znad deski.
- W takim razie dlaczego piszesz?
- Nie potrafiłbym robić nic innego. Pisanie to moja... pasja.
Ze zrozumieniem skinęła głową i sięgnęła po okazałe jasne pieczarki.
- Moja mama jest w podobnej sytuacji. Nigdy nie chciała robić nic innego
tylko malować. Czasami, kiedy obserwuję ją przy pracy, widzę, jaki to dla niej
bolesny proces. Musi bardzo się starać, żeby przelać na płótno wszystko, co chce
powiedzieć. Ale kiedy skończy, kiedy jest zadowolona z wyniku, cała promienieje.
Przeżywa wielką satysfakcję, może nawet wstrząs, kiedy widzi, na ile ją stać. Z tobą
pewnie jest tak samo. - Podniosła wzrok i zauważyła, że Preston przygląda się jej z
namysłem. - Zawsze jesteś zaskoczony, kiedy widzisz, że potrafię zrozumieć nie tylko
to, co oczywiste?
Chwycił ją za rękę, zanim zdążyła się odsunąć.
- Jeśli nawet tak jest, to tylko dlatego, że ja sam nie potrafię cię rozszyfrować.
Dopóki cię do końca nie zrozumiem, na pewno jeszcze nieraz zdarzy mi się ciebie
urazić.
- Ależ mnie wyjątkowo łatwo zrozumieć.
- Ja też tak z początku myślałem. Myliłem się. Jesteś prawdziwą zagadką,
Cybil. Kryjesz w sobie mnóstwo nieoczekiwanych, najróżniejszych niespodzianek.
Uśmiechnęła się łagodnie, a jej twarz stała się jeszcze piękniejsza.
- To najmilsza rzecz, jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś.
- Nie mam miłego charakteru. Dowiodłabyś swojej inteligencji, gdybyś mnie
natychmiast stąd wyrzuciła, dokładnie zamknęła drzwi i nie dała mi się więcej do
siebie zbliżyć.
- Jestem inteligentna, więc już dawno to zrozumiałam. Ale... - Pogładziła go
delikatnie po policzku. - Chyba zostaniesz moją kolejną pasją.
- Dopóki nie skończy się zabawa i nie zacznie się ciężka praca?
Patrzył na nią bardzo poważnie. Widać było, że jest przygotowany na
najgorsze.
- McQuinn, ty już jesteś dla mnie ciężką pracą, a jednak wciąż siedzisz w
mojej kuchni. Wiesz, jak się kroi marchewkę w słupki?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Wobec tego patrz i ucz się. Następnym razem nie pozwolę ci się obijać. -
Kilkoma szybkimi, wprawnymi ruchami obrała marchewkę. Nagle zerknęła na niego
z ukosa. - Dalej jestem naga?
- A chciałabyś?
Roześmiała się tylko i wypiła łyk wina.
Kiedy w końcu usiedli razem do stołu, Cybil zdała sobie sprawę, że zaczyna
się zakochiwać w siedzącym naprzeciw niej mężczyźnie.
Rozpoznawała charakterystyczne oznaki tego stanu - nieregularne uderzenia
serca, puls przyśpieszony rosnącym pożądaniem, rozmarzony uśmiech, ciche
westchnienia. Najwyraźniej miłość była niedaleko.
Bardzo ją ciekawiło, jak to będzie, kiedy zakocha się na dobre.
Długo się żegnali, całując się w progu na dobranoc.
Potem jeszcze dłużej nie mogła zasnąć. Ciało nie mogło się uspokoić, a w
głowie roiło się od marzeń.
Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała zza ściany ciche dźwięki saksofonu. Wkrótce
ukołysały ją do snu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Z włosami mokrymi po porannym prysznicu Preston siedział w swojej kuchni
na stołku, który pożyczył od Cybil, ulegając usilnym namowom właścicielki.
Przeglądał gazetę, jedząc płatki kukurydziane z zimnym mlekiem i bananem. Kiedy
Cybil zobaczyła jego puste szafki, przyniosła mu trochę zapasów spożywczych.
Powiedziała mu, że nawet kompletna kuchenna niedorajda - czyli na przykład
on - umie zalać płatki mlekiem i pokroić banana.
Nie obraził się na nią za takie stwierdzenie, chociaż nie uważał się za
skończoną niedorajdę. Przecież wczoraj zrobił bardzo dobrą sałatkę, w czasie kiedy
Cybil wyczyniała jakieś niewiarygodne cuda z kurczakiem.
Jego sąsiadka gotowała doskonale, przez co nie miał już ochoty żywić się
robionymi naprędce kanapkami, jak mu się to przedtem często zdarzało.
Nie przeszkadzało jej, że od czasu pierwszego wspólnego posiłku w jej kuchni
nigdy nie wyszli razem na kolację. Spodziewał się, że wkrótce zmęczy ją codzienne
przyrządzanie wieczornych posiłków i zażąda zaproszenia do restauracji. Coś, co na
początku jest miłą odmianą, myślał, po pewnym czasie zmienia się w nudną rutynę.
Normalni ludzie na ogół dążą do jej zmiany.
A zdaje się, że oboje zaczynali właśnie z wolna popadać w rutynę. Dni
spędzali osobno, każde u siebie. No, może z wyjątkiem tych kilku okazji, kiedy Cybil
wyciągnęła go na spacer czy namówiła na wspólny zakup nowej lampy.
Zerknął w głąb salonu na dziwaczną żabę z brązu, trzymającą trójkątny abażur.
Nadal nie bardzo wiedział, jak jej się udało namówić go do nabycia czegoś takiego, a
także do kupienia od pani Wolinsky używanego fotela z podnóżkiem, którego
sąsiadka chciała się pozbyć.
Nie dziwił się wcale, że staruszka miała go dosyć. Kto chciałby trzymać w
salonie rozkładany fotel z obiciem w zielonożółtą kratę? Wkrótce się przekonał, że
fotel co prawda wygląda okropnie, ale jest zaskakująco wygodny.
Jeśli ma się już fotel i lampę, konieczny jest i stół. Wkrótce Preston stał się
więc posiadaczem całkiem solidnego chippendale'a, który gwałtownie domagał się
renowacji. Właśnie dlatego kosztował tak tanio, czego nie omieszkała podkreślić
Cybil.
Tak się szczęśliwie złożyło, że miała przyjaciela, zajmującego się w wolnych
chwilach renowacją starych mebli. Chętnie go z nim skontaktuje.
Równie szczęśliwym zbiegiem okoliczności inny z jej znajomych prowadził
kwiaciarnię, dlatego też w kuchni Prestona pojawił się wesoły bukiet stokrotek.
Kolejny przyjaciel - musiała ich mieć całą armię - malował sceny z życia
Nowego Jorku i sprzedawał je na ulicy. Jego obrazy wydały się po prostu stworzone
do mieszkania Prestona. Bardzo rozweseliłyby wnętrze.
Preston upierał się, że niczego nie chce rozweselać, ale trzy całkiem
przyzwoite akwarele już wisiały na jego ścianach, natomiast Cybil zaczynała już
przebąkiwać coś o dywanie.
Zastanawiał się, jak ona to robi, ale nie potrafił tego wyjaśnić. Potrząsnął
głową i dalej jadł śniadanie. Nie przestawała mówić, dopóki nie wyjmował portfela i
nie godził się na kolejny zakup.
Poza tym nie wchodzili sobie w drogę.
Jeśli nie liczyć pewnego sobotniego popołudnia, kiedy wtargnęła do jego
mieszkania, obładowana kubłami, szczotkami, ścierkami i Bóg wie, czym jeszcze.
Oznajmiła, że jeśli zamierza nadal tu mieszkać, powinien mieć porządek. Sam nie
wiedział, jak się to stało, ale następne trzy godziny deszczowego popołudnia spędził
na myciu, szorowaniu i wycieraniu kurzu, zamiast nad następnym aktem sztuki.
No, ale dzięki temu prawie udało mu się zaciągnąć ją do łóżka. Prawie. Kiedy
bowiem stanęła w progu sypialni, ze zgrozy odebrało jej mowę.
Szybko odzyskała głos i wygłosiła wykład. Powinien wykazać więcej
szacunku dla pomieszczenia, które najwyraźniej służy mu nie tylko za sypialnię, ale
również za miejsce pracy. Dlaczego, u diabła, przez cały dzień ma zasłonięte okna?
Może marzy o mieszkaniu w jaskini? I czy religia zakazuje mu prania pościeli?
W samoobronie rzucił się na nią i zamknął jej usta w bardzo przyjemny sposób
- pocałunkiem.
Gdyby w drodze do łóżka nie potknęli się o stos bielizny do prania, na pewno
ten dzień nie zakończyłby się wspólną wyprawą do pralni.
Musiał jednak przyznać, że ingerencja Cybil w jego życie miała swoje zalety.
Chociaż przedtem bałagan mu nie przeszkadzał, teraz z przyjemnością przebywał w
swoim wysprzątanym mieszkaniu. Lubił zasypiać w świeżo upranej pościeli, chociaż
wolałby to robić w towarzystwie Cybil. I czy można narzekać, że kuchnia jest dobrze
zaopatrzona?
Nawet frustracja seksualna wychodziła mu na dobre. Dzięki niej słowa
wylewały się z niego same, pisanie szybko biegło naprzód. Nastrój w sztuce trochę się
zmienił. Teraz centralną postacią stała się kobieta, naiwna i pełna entuzjazmu, kipiąca
energią i optymizmem. Kobieta, która łatwo dałaby się uwieść i zniszczyć mężczyźnie
o zupełnie innym charakterze; takiemu, który nie cofnąłby się przed odebraniem jej
wszelkiej radości życia i złamaniem jej serca.
Doskonale widział, że to, o czym pisze, niepokojąco przypomina
rzeczywistość, ale postanowił, że nie będzie się tym martwić.
Wypił łyk kawy i zanotował sobie w myślach, żeby zapytać Cybil, jak to się
dzieje, że parzona przez niego kawa zawsze smakiem przypomina wodę bagienną.
Rozłożył gazetę, ciekaw, o czym jest dzisiejszy odcinek jej komiksu.
Szybko przebiegł go wzrokiem, zmarszczył czoło, wrócił do pierwszego
obrazka i uważniej przeczytał całość.
Cybil tymczasem siedziała już przy desce kreślarskiej. Otworzyła szeroko
okno, ponieważ wiosna w tym roku nadeszła wyjątkowo wcześnie. Cudowny ciepły
wietrzyk wpadał do pracowni wraz z ulicznym hałasem.
Podzieliła na prostokąty kartkę papieru, starannie wyskalowała i odłożyła
przykładnicę na miejsce. Z przechyloną głową wpatrywała się w pierwszy pusty
prostokąt. Był dwa razy większy od tego, który za dwa tygodnie w gotowej postaci
ukaże się w gazecie. Miała już gotowy pomysł - ustawienie postaci, sytuację i pointę,
która połączy pięć kolejnych obrazków w jedną całość i rozweseli czytelników przy
porannej kawie.
Tajemniczy Sąsiad, występujący teraz jako Quinn, siedział w swojej mrocznej
kryjówce i pisał dzieło życia - wspaniałą, wiekopomną powieść. Przystojny, kapryśny,
fascynujący Quinn był tak pogrążony w swoim światku, że wcale nie zauważył Emily,
która przykucnęła za oknem, na schodach pożarowych, i przez szczelinę między stale
zaciągniętymi zasłonami starała się za pomocą lornetki odczytać pisane słowa.
Ś
miejąc się sama z siebie - przecież Cybil również starała się dowiedzieć,
chociaż w trochę bardziej cywilizowany sposób, jak przebiega praca nad sztuką
Prestona - zaczęła szkicować komiksową wersję sąsiada z naprzeciwka.
Przesadzała przy tym znacznie, zarówno jeśli chodziło o jego dobre, jak i o złe
cechy. Rosłe, umięśnione ciało, męska twarz, chłodne spojrzenie. Jego opryskliwość,
poczucie humoru i nieustanne zdziwienie światem, w którym obracała się Emily.
Biedaczek, pomyślała, zupełnie nie ma pojęcia, jak z nią postępować.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Wsunęła ołówek za ucho, przekonana, że to
Jody zapomniała klucza.
Po drodze dolała sobie kawy do kubka.
- Zaczekaj chwilę. Już idę.
Otworzyła drzwi i na widok Prestona nie pierwszy raz poczuła, jak coś w niej
topnieje. Był jeszcze trochę mokry po kąpieli i nie włożył koszuli. Boże, co za
mięśnie, pomyślała, niemal się oblizując.
Miał na sobie wyblakłe dżinsy, stał boso, a jego twarz przybrała cudownie
poważny, rozsądny wyraz.
- Cześć. - Postarała się, żeby zabrzmiało to beztrosko, chociaż w myślach
widziała, jak rzuca się na niego z pożądaniem. - Zabrakło ci mydła, kiedy byłeś pod
prysznicem? Przyszedłeś pożyczyć je ode mnie?
- Co? Nie. - Zapomniał, że jest niekompletnie ubrany. - Chcę z tobą
porozmawiać o tym. - Pokazał jej gazetę.
- Jasne, wejdź. - Do niczego nie dojdzie, zapewniała się w myślach. Jody zjawi
się tu za chwilę, a to na pewno ją powstrzyma przed rzuceniem się na Prestona. -
Nalej sobie kawy i chodź do pracowni. Zaczęłam już rysować i nieźle mi dzisiaj idzie.
- Nie chcę ci przeszkadzać, ale...
- Niewiele rzeczy jest w stanie przeszkodzić mi w pracy - oznajmiła radośnie i
ruszyła schodami w górę. - Jeśli masz ochotę, weź sobie bułeczkę cynamonową.
- Nie. - Mimo to skusił się i po chwili już nalewał sobie kawy i sięgał po
bułeczkę.
Jeszcze nie był w pracowni Cybil, ponieważ nigdy nie przychodził do niej,
kiedy pracowała. Po drodze zerknął do sypialni, na wielkie łoże, przykryte
jaskrawoniebieską narzutą, na którym piętrzyła się góra różnobarwnych poduszek.
Wyobrażał sobie, jak by było, gdyby przycisnął jej dłonie do cienkich, żelaznych
słupków zagłówka i wreszcie mógł zrobić z nią wszystko, czego by zapragnął. I czego
ona by zapragnęła.
W sypialni czuć było delikatną, zmysłową woń. Świeży, kobiecy zapach, z
nutą wanilii.
Zauważył płatki róż w misie, książkę na nocnym stoliku i świece na parapecie
okiennym.
- Znalazłeś wszystko? - zawołała z góry. Otrząsnął się z zamyślenia.
- Tak. Słuchaj, Cybil... - Wszedł do pracowni. - Chryste, jak możesz pracować
w tym hałasie?
Nawet nie podniosła wzroku znad deski.
- W jakim hałasie? A, to. - Szkicowała dalej, używając nowego ołówka,
ponieważ poprzedni nadal tkwił za jej uchem. - Dla mnie ten hałas jest jak relaksująca
muzyka. Przeważnie go nie słyszę.
Pracownia wyglądała bardzo profesjonalnie i artystyczne zarazem. Materiały
rysownicze leżały starannie ułożone na półkach obok ładnych i zabawnych
drobiazgów. W jednym z obrazów na ścianie rozpoznał pracę znajomego już spe-
cjalisty od nowojorskich scen ulicznych. Wisiały tu też dwa wspaniałe dzieła jej
matki.
W kącie stała skomplikowana i fascynująca rzeźba z metalu. Mały bukiecik
fiołków niebieszczył się w szklanym kałamarzu, a na leżance pod ścianą piętrzyły się
poduszki.
Cybil z podwiniętymi pod siebie nogami siedziała przy dużej pochyłej desce
do szkicowania. Paznokcie u nóg miała pomalowane na różowo, za jednym uchem
tkwił ołówek, a w drugim złote kółko.
W tej niedbałej pozie wyglądała bardzo pociągająco.
Zaciekawiony stanął za nią i zajrzał jej przez ramię. Gdyby ktoś odważył się
tak zachować wobec niego, zginąłby szybką i bolesną śmiercią.
- Po co te niebieskie linie?
- To skalowanie. Dla oznaczenia perspektywy. Zanim zacznę rysować, muszę
dokonać kilku obliczeń. Dla gazet codziennych rysuję pięcioobrazkowe odcinki -
wyjaśniała, wprawnie nanosząc kolejny szczegół. - Muszę wykreślić ramki, wymyślić
temat, gagi i główny dowcip, żeby obrazki utworzyły jedną sensowną całość z
początkiem i zakończeniem. - Zadowolona zaczęła szkicować kolejny obrazek. -
Najpierw powstaje szkic, ty byś to pewnie nazwał brudnopisem. Potem robię drobne
poprawki, dodaję szczegóły, zmieniam, co trzeba. Dopiero na końcu rysuję tuszem
ostateczną wersję. Spojrzał na pierwszy rysunek i zmarszczył brwi.
- To mam być ja?
- Mhm. Usiądź sobie. Zasłaniasz mi światło.
- A co ona tu robi? - Nie zwracając uwagi na jej słowa, stuknął palcem w drugi
obrazek. - Szpieguje mnie. Ty mnie szpiegujesz?
- Nie bądź śmieszny. Przecież nawet nie masz schodów pożarowych za oknem
sypialni. - Spojrzała w lustro i zrobiła kilka różnych min, a potem zajęła się trzecim
obrazkiem.
- A co powiesz na to? - zapytał, uderzając ją gazetą w ramię.
- Na co? Boże, jak ładnie pachniesz. - Odwróciła się i powąchała go z
przyjemnością. - Jakiego mydła używasz?
- Pewnie twój bohater w następnym odcinku będzie brał prysznic. - Ściągnęła
usta, najwyraźniej rozważając ten pomysł. Preston potrząsnął głową. - Nie. Są jakieś
granice. Z początku trochę mnie bawiło, kiedy wprowadziłaś do swojego komiksu
moją karykaturę, ale... - Urwał, ponieważ drzwi wejściowe otworzyły się z głośnym
trzaskiem. - Kto to?
- Pewnie Jody i Charlie. Więc spodobała ci się nowa postać? - Przestała
rysować i uśmiechnęła się do niego. - Miałam cię o to zapytać, bo sam z siebie nic nie
powiedziałeś. Wiesz, niektórzy ludzie nawet siebie nie rozpoznają Chyba brak im
samokrytycyzmu. Ale co do ciebie, to byłam pewna, że zauważysz podobieństwo.
Cześć, Jody. O, jest nasz słodki Charlie.
- Cześć. - Nawet szczęśliwej mężatce, takiej jak Jody, trudno było nie gapić się
z pożądaniem na męską, umięśnioną pierś Prestona. - Eee... Cześć. Nie
przeszkadzamy?
- Nie. Preston właśnie wypytywał mnie o komiks.
- Strasznie mi się podoba ten nowy facet. Zawrócił Emily w głowie jak nikt
przedtem. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. - Uśmiechnęła się, kiedy Charlie
zaczął wesoło gaworzyć.
- Tata! - zawołał malec radośnie.
- Mówi tata do wszystkich panów. Chucka to trochę wkurza, ale w ten sposób
Charlie po prostu chce się zaprzyjaźnić.
- Aha. - Preston nieuważnie pogładził ciemną główkę chłopca. - Chciałbym
coś wyjaśnić, zanim to wszystko zajdzie za daleko... - zaczął.
- Tata! - powtórzył Charlie i z ufnym uśmiechem wyciągnął rączki do
Prestona.
- Jak dokładnie trzymasz się rzeczywistości? - zapytał Preston, odruchowo
biorąc dziecko na ręce.
Serce Cybil stopniało w ułamku sekundy.
- Lubisz dzieci!
- Nie, przy każdej okazji wyrzucam je z okna na trzecim piętrze - odparł
zniecierpliwiony, ale słysząc wystraszony pisk Jody, potrząsnął głową. - Nie denerwuj
się. Nic mu nie grozi. Teraz chcę porozmawiać o tym odcinku. - Przełożył dziecko na
jedno ramię i rozłożył gazetę na desce.
- Aha, chodzi ci o odcinek z pocałunkiem. Tak naprawdę to pierwsza część,
jutro mają wydrukować zakończenie. Wydaje mi się udany.
- Chuck i ja mało nie pękliśmy ze śmiechu, kiedy to zobaczyliśmy - wtrąciła
Jody. Całkiem uspokojona patrzyła, jak Preston bezwiednie poklepuje malca, który
właśnie spokojnie zasypiał w jego ramionach.
- Narysowałaś tu dwie kobiety...
- Emily i Cari...
- Przecież wiem, jak się nazywają - mruknął, obrzucając obie znaczącym
spojrzeniem. - Rozmawiają, a właściwie oceniają to, jak Quinn pocałował Emily.
- Aha. Chuck też się śmiał? - zaciekawiła się Cybil.
- Nie byłam pewna, czy ten odcinek rozśmieszy mężczyzn, czy tylko kobiety.
- O, tak. Śmiał się do łez.
- Bardzo przepraszam. - Preston opanował się resztką silnej woli. Podniósł
rękę do góry, żeby uciszyć przyjaciółki.
- Chciałbym wiedzieć, czy wy obie spotykacie się tutaj po to, żeby dyskutować
na temat swoich przygód erotycznych, oceniać je w skali od jednego do dziesięciu, a
potem Cybil przerabia je na zabawne historyjki, żeby wszyscy w kraju mieli się z
czego pośmiać przy śniadaniu?
- Dyskutować? - Cybil spoglądała na Prestona wzrokiem niewiniątka. - Daj
spokój, McQuinn, przecież to tylko komiks. Zbyt poważnie go traktujesz.
- Więc ten tekst o pocałunku, którego się nie da zmierzyć w żadnej skali, to
tylko taki dowcip?
- A co innego? Przyjrzał jej się badawczo.
- Kiedy wreszcie pójdziemy do łóżka, nie chciałbym zobaczyć tego na
obrazkach w porannej gazecie.
- Ojej! - Jody przyłożyła rękę do serca. - Chyba muszę położyć Charliego. -
Wyjęła synka z ramion Prestona i z pośpiechem wyszła.
Cybil uśmiechnęła się i stuknęła ołówkiem o deskę.
- Wiesz, mam przeczucie, że to wydarzenie będzie warte rozszerzonego
niedzielnego wydania.
- To groźba czy żart? - W odpowiedzi tylko się roześmiała. Obrócił ją wraz ze
stołkiem i pocałował do utraty tchu. - Odpraw swoją przyjaciółkę, a zaraz się
przekonamy, czy będzie warte.
- Nie ma mowy. Jody zostaje. Tylko dzięki temu, że byłam pewna jej wizyty,
nie rzuciłam się na ciebie, kiedy stanąłeś w progu.
- Chcesz, żebym tu zwariował?
- Wcale nie. To może być skutek uboczny. - Krew coraz szybciej pulsowała jej
w żyłach. - Lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz. Pierwszy raz w życiu coś jest w
stanie oderwać mnie od pracy. A tym czymś jest twoja obecność.
Nie widział powodu, dla którego tylko on miał się męczyć, więc pochylił się i
jeszcze raz pocałował ją w usta.
- Kiedy będziesz znów opisywała to... - Delikatnie, zmysłowo chwycił zębami
jej dolną wargę i lekko pociągnął. - A spodziewam się, że będziesz, to przynajmniej
zrób to dokładnie. - Ruszył do wyjścia, po drodze oglądając się przez ramię.
Zauważył, że Cybil lekko zadrżała. - Nie można znaleźć odpowiedniej skali, co? -
Zaskoczony stwierdził, że nie tylko go to rozbawiło, ale i sprawiło wielką satysfakcję.
Nie była w stanie nic odpowiedzieć, tylko bezradnie uniosła dłonie, a on się
roześmiał. Zbiegając po schodach, nadal miał na twarzy pełen satysfakcji uśmiech.
- Droga wolna? - zapytała szeptem Jody, wsuwając głowę przez uchylone
drzwi.
- O, Boże, Boże... Jody, co ja teraz zrobię? - Wzburzona Cybil zatknęła drugi
ołówek za ucho, strącając na podłogę inny, tkwiący tam wcześniej, i nawet tego nie
zauważyła. - Myślałam, że wszystko już sobie dobrze ułożyłam. No bo powiedz, czy
jest coś złego w gorącym, niesamowitym romansie z nieprzyzwoicie przystojnym,
inteligentnym i ciekawym mężczyzną?
- Niech pomyślę... - Jody uniosła palec, weszła do pracowni i wzięła kubek z
kawą, której Preston nawet nie tknął. - Już wiem. Nic. Pełna odpowiedź brzmi: nie ma
w tym absolutnie nic złego.
- A jeśli przy okazji troszeczkę się w nim zakochasz, to jeszcze lepiej,
prawda?
- Oczywiście. Inaczej romans daje przyjemność, ale czujesz się trochę tak, jak
wtedy, gdy zjesz zbyt dużo czekolady za jednym podejściem. Jest bosko, kiedy to
robisz, ale po wszystkim trochę ci wstyd i ogarniają cię lekkie mdłości.
- Ale co się dzieje, jeśli pójdziesz na całość? Co się z tobą stanie, kiedy
przekroczysz granicę?
Jody odstawiła kubek z kawą.
- Przekroczyłaś granicę?
- Przed chwilą.
- Och, kochana. - Jody ze współczuciem objęła koleżankę i zaczęła kołysać ją
w ramionach. - Nie martw się. To się musiało zdarzyć, prędzej czy później.
- Wiem, ale zawsze myślałam, że coś takiego przydarzy mi się raczej później.
- Wszyscy mamy taką nadzieję.
- Przecież on na pewno nie chce, żebym się w nim kochała. To go tylko
zdenerwuje. - Wtuliła twarz w ramię Jody i westchnęła drżąco. - Sama nie jestem zbyt
szczęśliwa z tego powodu, ale jakoś pogodzę się z losem.
- Ależ na pewno się pogodzisz. Biedny Frank. - Jody poklepała przyjaciółkę
po ramieniu i cofnęła się. - Nigdy nie miał u ciebie najmniejszej szansy, tak?
- Przykro mi.
- Ach, trudno. - Jody niedbale machnęła ręką, jakby uznała sprawę swojego
ulubionego kuzyna za całkiem nieważną. - Co teraz zrobisz?
- Nie wiem. Chyba ucieknę i schowam się w jakąś dziurę.
- To rozwiązanie dla mięczaków.
- Masz rację. A może będę udawać, że mi to minie samo.
- Takie rozwiązanie jest dobre dla idiotek.
Cybil zebrała się w sobie i zaproponowała rozwiązanie ostateczne:
- W takim razie może wybierzemy się na zakupy?
- No, nareszcie rozsądna propozycja. - Jody żartobliwie zasalutowała jej z
szacunkiem i ruszyła do drzwi. - Poproszę panią Wolinsky, żeby została z Charliem, a
my uporamy się z twoim kłopotem jak prawdziwe kobiety.
Cybil postanowiła osłodzić sobie problemy, robiąc zakupy. Kupiła nową
sukienkę. Czarne, jedwabne cudo, na widok którego Jody tylko wzniosła oczy do
nieba i oznajmiła:
- Oho, facet już przepadł z kretesem.
Zdecydowała się również na nowe buty na niebotycznie wysokich szpilkach.
Kupiła też bieliznę. Kiedy kobieta wkłada taką bieliznę, to oczekuje, że
mężczyzna, który ją w niej zobaczy, natychmiast będzie miał ochotę ją z niej zerwać.
Cybil wyobraziła sobie, jak Preston swoimi dużymi dłońmi o długich palcach
zsuwa cienkie niczym pajęczyna pończoszki z jej nóg.
Starannie wybrała kwiaty, świece i wino.
Kupiła wszystko, co potrzebne do przygotowania posiłku, który poruszyłby
zmysły i pobudził inny rodzaj apetytu.
Do domu wróciła obładowana torbami i całkiem już spokojna.
Teraz skupi się na przygotowaniu odpowiedniego otoczenia. Wiedziała, że
przez resztę dnia będzie zajęta, skoro wszystko miało być dopięte na ostatni guzik,
więc napisała do Prestona krótki liścik i wetknęła go w drzwi.
Potem zamknęła się w mieszkaniu, wzięła głęboki oddech i przystąpiła do
pracy. Ułożyła delikatne lilie i wonne róże w piękne bukiety i rozstawiła je w
wazonach w całej sypialni: na stolikach, na toaletce, na parapetach. Wszędzie
poustawiała też białe świece, pojedynczo lub w grupkach, a kilka małych i
pachnących umieściła na okrągłym lustrze.
Niektóre od razu zapaliła, żeby ich miękkie światło i delikatny zapach
towarzyszyły jej w pracy.
Rozpakowała kieliszki na smukłych nóżkach, ustawiła je na niskim stole przy
wygodnej wiklinowej kanapce. Przypomniała sobie, że trzeba schłodzić wino.
Stanęła przy łóżku i zamyśliła się. Czy jeśli odchyli kołdrę, będzie to zbyt
oczywiste? Roześmiała się sama z siebie. Dlaczego zatrzymywać się w pół drogi?
Kiedy sypialnia wyglądała dokładnie tak, jak Cybil sobie wymarzyła, można
było zacząć przygotowania do wieczornego posiłku.
Nadstawiała uszu w nadziei, że Preston zacznie grać i ona poczuje się tak,
jakby był tu przy niej. W jego mieszkaniu panowała jednak cisza.
Po długim namyśle wybrała odpowiedni zestaw płyt kompaktowych i ułożyła
je w odtwarzaczu.
Zadowolona pomaszerowała na górę, rozłożyła nową sukienkę na łóżku. Drżąc
na myśl o tym, co się dzisiaj może zdarzyć, ułożyła obok prowokacyjny komplecik
bielizny: czarny koronkowy stanik i pas do pończoch. Ciekawe, jak się będzie w tym
stroju czuła.
Taka bielizna na pewno dodaje pewności siebie, uroku i siły, pomyślała.
Znów zadrżała, czując, jak budzą się w niej wszystkie zmysły. Po chwili
poszła do łazienki i zrobiła sobie długą kąpiel w pianie.
Zanim zanurzyła się w wodzie, nalała sobie kieliszek wina i zapaliła jeszcze
więcej świec, żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Zamknęła oczy i
wyobraziła sobie, że to nie ciepła woda pieści jej skórę, ale dłonie Prestona. Mniej
więcej godzinę później starannie wcierała pachnący balsam w każdy centymetr ciała.
W tym czasie Preston właśnie odczytywał jej liścik.
McQuinn, mam pewne plany. Zobaczymy się później.
Cybil
Plany? Ona ma jakieś plany, wtedy gdy jego przez cały dzień nękają
uporczywe myśli właśnie o niej?
Jeszcze raz przeczytał list, wściekły na nich oboje. Tak bardzo chciał spędzić z
nią ten wieczór. Cały czas o tym myślał.
Na litość boską, przecież nawet kupił dla niej kwiaty. Nie kupował kobiecie
kwiatów od czasu...
Zmiął kartkę w kulkę. Czego innego mógł się spodziewać? Kobiety dbają
przede wszystkim o siebie i swoje sprawy. Od dawna to wiedział, zdołał się z tym
pogodzić i jeśli w przypadku Cybil znów pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, to
mógł za to winić tylko i wyłącznie siebie.
Zobaczymy się później?
A więc jednak umiała stosować kobiece gierki. Ale on nie zamierzał się na nie
nabrać.
Wrócił do mieszkania i cisnął wielki bukiet bzu na kuchenny blat. Rzucił w
kąt zmięty list i sięgnął po saksofon. Doszedł do wniosku, że U Delty szybciej minie
mu gniew.
Dokładnie o wpół do ósmej Cybil wyjęła z piekarnika faszerowane pieczarki,
które sama pracowicie przygotowała. Stół był nakryty dla dwojga, udekorowany
ś
wiecami i pięknymi kompozycjami z kwiatów. W lodówce chłodziła się pięknie
wyglądająca kolorowa sałatka z pomidorów i awokado oraz butelka wina.
Kiedy zjedzą przystawkę i pierwsze danie, użyje jeszcze silniejszej broni, czyli
francuskich naleśników z owocami morza. To powinno skruszyć resztki oporu.
Jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, zakończą posiłek zimnym
szampanem i świeżymi truskawkami z bitą śmietaną. Oczywiście w łóżku.
- Do dzieła, Cybil - powiedziała głośno.
Zdjęła fartuch i stanęła przed lustrem, żeby sprawdzić, czy sukienka dobrze na
niej leży. Włożyła szpilki, jeszcze raz się uperfumowała i uśmiechnęła do siebie w
lustrze, żeby dodać sobie odwagi.
Stanęła przed drzwiami Prestona, przycisnęła dzwonek i czekała z bijącym
sercem. Przestępując z nogi na nogę, zadzwoniła jeszcze raz.
- Dlaczego nie ma cię w domu? Jak możesz? Nie znalazłeś mojego listu? Na
pewno znalazłeś. Przecież nie ma go w drzwiach. Napisałam wyraźnie, że zobaczymy
się później.
Jęknęła i uderzyła pięścią w drzwi. Nagle drgnęła i zamrugała powiekami.
- Napisałam, że mam pewne plany - wyszeptała do siebie. - O, mój Boże. Nic
nie zrozumiałeś, prawda? Biedny osiołku. Te plany to było spotkanie z tobą!
Pobiegła do siebie po klucz. Uświadomiła sobie, że nie ma gdzie go schować.
Po chwili namysłu wsunęła go za stanik. Nie zamierzała tracić czasu na poszukiwanie
torebki.
Dokładnie po trzydziestu sekundach pędziła na złamanie karku po schodach w
dół.
Preston tymczasem nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nawet klub przestał być
bezpiecznym azylem.
- Masz kłopoty z kobietami, mój słodki?
Spojrzał na Deltę z ukosa. Właśnie zrobił przerwę w graniu, żeby zwilżyć usta.
- Nie mam żadnych kłopotów, tym bardziej z kobietami.
- Nie zapominaj, do kogo mówisz. To ja, Delta. - Uszczypnęła go w policzek. -
Przez tydzień przychodziłeś tu co wieczór i grałeś, jakbyś cały czas myślał o kobiecie.
I widać było, że wcale ci to nie przeszkadza. Dzisiaj przychodzisz dużo wcześniej i
grasz jak ktoś, kto ma kłopot z kobietą. Pokłóciłeś się z tą śliczną dziewczyną z
przeciwka?
- Nie. Oboje mamy co innego do roboty.
- Wciąż cię trzyma na dystans, tak? - Roześmiała się, ale w jej śmiechu
słychać było nutę współczucia. - Niektóre kobiety potrzebują więcej romantyzmu niż
inne.
- Moim zdaniem romantyzm nie ma tu nic do rzeczy.
- I właśnie dlatego masz takie problemy. - Delta objęła go ramieniem i lekko
uścisnęła. - Kupujesz jej kwiaty? Mówisz, że ma piękne oczy?
- Nie. - Do diabła, przecież kupił jej kwiaty. Nie dał ich, bo miała jakieś
tajemnicze plany i na pewno gdzieś wyszła.
- Przeważnie chodzi o seks, a nie o romantyczne słówka.
- Skarbie, jeśli pragniesz tego pierwszego, to w przypadku takiej kobiety jak
Cybil musisz zadbać o to drugie.
- I właśnie dlatego wcale nie potrzebuję takiej kobiety. Nie chcę komplikacji. -
Unosząc brew, sięgnął po saksofon.
- Pozwolisz mi grać czy nadal będziesz mi dawała rady na temat mojego życia
uczuciowego?
Odsunęła się i potrząsnęła głową.
- Kiedy już będziesz miał jakieś życie uczuciowe, wtedy z chęcią udzielę ci
rad.
Zaczął improwizować, słuchając muzyki, która dźwięczała mu w głowie i
tętniła we krwi. Nuty same do niego przychodziły, ale nie potrafił przestać myśleć o
Cybil. Powtarzał sobie, że i to powinien wykorzystać dla sztuki. Muzyką potrafił wy-
razić wszystko. Słowa zaś często niosły ze sobą ból.
Grał przejmująco, dźwięki saksofonu drżały w powietrzu, zawodziły i łkały.
I właśnie wtedy w drzwiach stanęła Cybil.
Spojrzała mu głęboko w oczy poprzez kłęby papierosowego dymu. Osuwając
się na krzesło, posłała taki uśmiech, że aż zwilgotniały mu dłonie. Zwilżyła wargi i
przesunęła palcem tam i z powrotem po wycięciu dekoltu obcisłej czarnej sukni.
Krew zahuczała mu w uszach, kiedy patrzył, jak zakłada nogę na nogę, ruchem
tak wolnym i wystudiowanym, że musiał być zamierzony. Przesunęła dłonią po łydce
i udzie, zapewne tylko po to, żeby podążył za nią wzrokiem.
Nie potrafił się oprzeć jej zabiegom. Serce uderzało mu coraz mocniej, jak
wilkowi szykującemu się do skoku.
Wysłuchała całego utworu, siedząc w prowokacyjnej pozie, z ramieniem
odrzuconym za oparcie krzesła. Kiedy umilkły ostatnie nuty, leniwie przesunęła
językiem po czerwonych wargach.
Potem wstała, nadal patrząc mu w oczy. Przesunęła dłonią po udzie i stukając
zabójczo wysokimi obcasami ruszyła do wyjścia. Zerknęła przez ramię, unosząc brwi.
Trudno było o wyraźniejsze zaproszenie. Po chwili zniknęła za rozkołysanymi
drzwiami.
Preston zaklął cicho pod nosem i opuścił saksofon.
- Pójdziesz za nią, przyjacielu? Wsunął instrument do futerału.
- Andre, czy ja wyglądam na głupca?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Czekała na niego przed klubem, stojąc w białym kręgu światła ulicznej latarni.
Jedną rękę opierała na biodrze, głowę przechyliła na bok, a na jej ustach igrał
zaledwie cień uśmiechu. Widok ten przywodził mu na myśl artystyczną fotografię z
jakiegoś eleganckiego czasopisma.
Studium seksu w czerni i bieli.
Kiedy się do niej zbliżył, dostrzegł więcej szczegółów. Krótko przystrzyżone
ciemne włosy podkreślały delikatne rysy twarzy. Krótka, czarna sukienka doskonale
leżała na jej zgrabnym ciele.
ś
adna biżuteria nie rozpraszała uwagi patrzącego.
W zabójczo wysokich szpilkach jej długie nogi wyglądały jeszcze zgrabniej.
Jedynym kolorowym akcentem były wielkie zielone oczy, ocienione czarnymi
rzęsami, i czerwone usta, lekko wygięte w wyrazie kobiecej satysfakcji.
Gdy był trzy kroki od niej, uderzył go zapach perfum i jak magnes przyciągnął
go bliżej.
- Witaj, sąsiedzie - powiedziała cichym, zmysłowym szeptem, a jego zalała
nowa fala gorąca.
Przechylił głowę, uniósł brew.
- Zmiana planów... sąsiadko?
- Mam nadzieję, że nie. - Zrobiła krok ku niemu i przesunęła dłońmi po jego
bokach, ramionach, a w końcu objęła go za szyję. Przywarła do niego całym ciałem.
Nagle roześmiała się i potrząsnęła głową. - Przecież to ciebie miałam w planach na
dzisiejszy wieczór, ośle.
Czy to na skutek jej oświadczenia, czy obraźliwego epitetu, lekko drgnął i
spojrzał na nią zwężonymi oczami.
- Czyżby?
- McQuinn... - Przysunęła się bliżej, tak że jej usta znalazły się tuż przy jego
ustach. Spojrzała mu prosto w oczy. - Przecież ci powiedziałam, że dowiesz się
pierwszy.
- Aha. - Położył jej rękę na karku, żeby nie mogła cofnąć ust. - Jak szybko
możesz chodzić na tych obcasach?
Znów się roześmiała, tym razem trochę mniej pewnie.
- Niezbyt szybko. Ale przed nami cała noc, prawda?
- Może nawet potrwa to dłużej. - Odstąpił o krok i wyciągnął do niej rękę. -
Skąd masz tę śmiercionośną broń? Chodzi mi o sukienkę - wyjaśnił, kiedy spojrzała
na niego pytająco.
- A, o tę szmatkę. - Tym razem jej śmiech zabrzmiał ciepło i głęboko. -
Kupiłam ją dzisiaj, z myślą o tobie. Kiedy ją wkładałam, zastanawiałam się, jak
będzie, kiedy ją ze mnie zdejmiesz.
- Chyba masz duże doświadczenie - powiedział, kiedy już odzyskał głos. -
Całkiem nieźle ci to idzie.
- Prawdę mówiąc, działam na wyczucie.
- Świetnie, rób tak dalej.
Zadziwiające, ale rześki wiosenny wieczór nagle wydał jej się tak upalny, jak
lato w tropikach.
- Szkoda, że w tym liściku nie wyraziłam się ściślej. Miałam dziś tyle do
zrobienia. - Z zadowoleniem stwierdziła, że dzięki wysokim obcasom jej oczy
znalazły się dokładnie na wysokości jego ust. - Myślałam o tylu sprawach.
- Trochę się wkurzyłem. - To wyznanie przyszło mu z niespodziewaną
łatwością.
- Wiesz, odbieram to jako komplement. Kiedy do ciebie zapukałam i nikt mi
nie odpowiedział, w zasadzie zareagowałam tak samo. Tyle czasu się
przygotowywałam do naszego spotkania. Myślę, że to z kolei komplement dla ciebie.
- Wciągnięcie tej sukienki na pewno chwilę trwało. Jest obcisła jak
rękawiczka.
- Zrobiłam o wiele więcej. - Udało jej się uspokoić rozszalałe bicie serca, ale
kiedy stanęli przy wejściu do domu, znów zaczęło uderzać jak młotem. -
Przygotowałam kolację.
- Naprawdę? - Nie tylko mu pochlebiła i rozbudziła zmysły. Ujęła go tym, że
zadała sobie tyle trudu.
- Śmiało mogę powiedzieć, że to bardzo smaczna kolacja - dodała, wchodząc
do budynku. - Będzie też wino i dobry, schłodzony szampan do deseru. - Poszła do
windy, nacisnęła guzik i oparła się o ścianę. - Tak sobie pomyślałam, że deser
najbardziej będzie nam smakował w łóżku.
Stał o krok od niej, ponieważ wiedział, że jeśli ją dotknie, to długo nie wyjdą z
tej windy.
- Czy jeszcze coś powinienem wiedzieć o twoich planach na dzisiaj?
- Och, chyba nie muszę ci pisać wszystkiego na kartce. - Wyszła z kabiny i
rzuciwszy mu uwodzicielski uśmiech, poszła do drzwi swojego mieszkania.
Obiecał sobie, że jeśli uda mu się nie eksplodować zanim wejdą do środka,
pokaże jej, że on również potrafi snuć własne plany.
- Klucz?
- A, klucz. ~ Patrząc mu w oczy, wsunęła palec za dekolt i wyczuła chłód
metalu. Preston obserwował ją rozpalonym wzrokiem. - Ojej... - Wyjęła palec zza
dekoltu i leniwie przesunęła nim po szyi. - Nie mogę go znaleźć. Może mi pomożesz?
Doszedł do wniosku, że medycyna nie zanotowała jeszcze takiego przypadku,
jaki mu się właśnie zdarzył. Mimo że cała krew odpłynęła mu z głowy, nie stracił
przytomności i nadal stał na własnych nogach.
Położył dłoń na kuszącej wypukłości tuż nad czarnym jedwabiem sukni.
Poczuł, że Cybil drży i z trudem chwyta powietrze. Nie śpiesząc się, wsunął palce
niżej, leniwie gładząc rozgrzaną skórę i lekko dotykając czubka piersi. Oczy Cybil
zaszły mgłą.
- Powiedziałabym, że to ty masz duże doświadczenie - wyszeptała z trudem, a
on uśmiechnął się mimo woli.
- Prawdę mówiąc, działam na wyczucie.
- Mmmm... świetnie, rób tak dalej. Miał zamiar spełnić jej życzenie.
- Zdaje się, że go znalazłem - powiedział cicho, wyjmując klucz zza dekoltu.
- Rzeczywiście. - Odetchnęła głęboko. - Wiedziałam, że ci się uda.
Wsunął klucz do zamka i przekręcił.
- Zaproś mnie, Cybil.
- Zapraszam cię.
Po chwili znaleźli się w środku. Preston sięgnął za siebie i zamknął drzwi.
Położył ręce na biodrach stojącej przed nim Cybil i lekko popchnął ją w głąb
mieszkania.
- Kolacja? - spytała.
- Może zaczekać. - Mijając telefon, zdjął słuchawkę z widełek i odłożył na
bok.
- Wino?
- Później. Dużo później. - Uderzyła tyłem obcasa o pierwszy stopień schodów
i Preston uśmiechnął się znacząco. - Idź dalej. Poproś mnie, żebym cię dotknął.
- Dotknij mnie. - Westchnęła, kiedy przesunął dłonie po jej ciele.
- Poproś, żebym spróbował, jak smakujesz.
- Spróbuj, jak smakuję. - Musnął ustami wypukłość jej piersi, aż jęknęła
bezsilnie.
Dotarli do drzwi sypialni. Jego usta wędrowały po jej dekolcie, szyi,
podbródku, ale wciąż omijały wargi.
- Pocałuj mnie.
- Zrobię to. - Jednak tylko dotknął czubkiem języka kącików jej ust. - Zapal
ś
wiatło.
- Nie. Mam tu mnóstwo świec. Wszędzie je porozstawiałam. - Wyrwała mu
się, żeby je zapalić, ale ręce nagle odmówiły jej posłuszeństwa. - Nie mogę. Cała się
trzęsę. Czy to nie śmieszne?
Odebrał jej zapałki, jednocześnie gładząc ją po udzie.
- Pragnę cię. Nie ruszaj się stąd - nakazał, po czym szybko zapalił wszystkie
ś
wiece.
Blask zamigotał na ścianach, rozeszła się delikatna woń. Rzucił na bok zapałki
i wrócił do Cybil. W jej rozszerzonych oczach odbijało się pragnienie, napięcie i
ś
wiatło świec.
- Poproś mnie, żebym cię wziął. - Otoczył jej talię rękami, przesunął je w dół.
Nie odrywała od niego wzroku.
- Weź mnie.
Pocałował ją mocno, łapczywie, aż ugięły się pod nią kolana. Objął ją, jakby
chciał rozładować rosnące między nimi napięcie i jednocześnie jeszcze je zwiększyć.
Właśnie tego chciała, coraz większego żaru, zderzenia zmysłów, wojny pożądania.
- Pragnę cię. - Obsypywała gorączkowymi pocałunkami jego twarz. -
Chodźmy do łóżka.
Zabrakło jej tchu, kiedy obrócił ją w miejscu i stanął za nią. Oszołomiona
zobaczyła ich odbicie w lustrze. Z oczu Prestona biła żądza.
- Mamy całą noc dla siebie - przypomniał jej. - Patrz. Pochylił głowę ku jej
szyi i lekko chwytał skórę zębami, aż głos uwiązł jej w gardle.
Widziała jego wędrujące w górę dłonie. Poczuła, jak obejmują jej piersi,
zaciskają się, rozluźniają, wsuwają się pod sukienkę. Czekała, kiedy usłyszy trzask
rozrywanego jedwabiu.
Zadrżała, gdy jego dłonie znów powędrowały w dół. Nie mogła powstrzymać
krzyku, kiedy dotknął najwrażliwszego miejsca.
Podniósł głowę i chwycił ją zębami za płatek ucha. Ich oczy spotkały się w
lustrze. Dzisiaj w klubie omal nie doprowadziła go do szaleństwa. Zamierzał
odwdzięczyć się jej tym samym.
- Powiedz, że chcesz więcej.
Miała wrażenie, że za chwilę jej ciało rozpłynie się jak stopiony wosk.
- Preston...
Wodził palcami w górę i w dół po jej udach. Czuł drżenie jej mięśni,
narastający żar ciała.
- Powiedz, że chcesz więcej - powtórzył.
- O, Boże... - Odchyliła głowę w tył i oparła na jego ramieniu, oddychała z
trudem. - Tak, chcę więcej.
- Ja też.
Nad jedwabistymi pończochami odnalazł gładką skórę. Jej zapach go
obezwładniał, dotyk sprawiał, że chciał posiąść ją całą natychmiast. Ale opanował się,
chociaż i on z trudem chwytał powietrze. Ostatnim wysiłkiem woli poskromił
budzące się w nim dzikie zwierzę.
Wiedział, że jeszcze musi nad sobą panować, bo inaczej to zwierzę pożarłoby
ich oboje.
Pokrył drobnymi pocałunkami jej szyję i kark, jednocześnie rozpinając suwak
sukienki. Kiedy cienki jedwab zsunął się z jej ramion, Preston zdusił jęk.
Studium seksu w czerni i bieli, przypomniał sobie.
Chociaż oczy przesłaniała jej mgła pożądania, Cybil zauważyła zmianę w
spojrzeniu Prestona. Pojawił się w nim jakiś niebezpieczny błysk. Wstrząśnięta
stwierdziła, że właśnie tego chce: niebezpieczeństwa, ryzyka, radości ze zrywania
więzów samokontroli, którymi Preston tak starannie się skrępował.
Poczuła narastającą w niej siłę. Nakryła dłońmi jego ręce i prowadziła je po
swoim ciele.
- Specjalnie kupiłam tę suknię i bieliznę - wyszeptała, przytrzymując jego ręce
na piersiach. - śebyś mógł je ze mnie zerwać.
Zacisnęła mu palce na cienkim jedwabiu i koronkach. Kiedy rozdarł jej
sukienkę, wydała cichy okrzyk.
Słysząc to, Preston ostatecznie stracił panowanie nad sobą. Odwrócił ją ku
sobie, pocałował drapieżnie i niemal brutalnie pociągnął na łóżko.
Wydawało mu się, że potrafiłby wchłonąć ją w siebie całą. Nie mógł się
opanować. Pod dotykiem jego dłoni wygięła ciało w łuk i jęknęła, niesiona pierwszą
falą rozkoszy. Zdarł z niej resztę jedwabiu i koronki, desperacko pragnąc jej jeszcze
bardziej.
Sycił się jej piersiami, ich wonną wypukłością. Ustami wyczuwał oszalałe
bicie jej serca. Cybil zerwała z niego koszulę i na plecach poczuł ostre paznokcie.
Jej usta były równie zachłanne jak jego usta, ręce tak samo brutalne i
niecierpliwe, kiedy ściągała z niego dżinsy. Preston miał wrażenie, że zamiast krwi
ma w sobie żywy ogień.
Wreszcie opadli na łóżko, burząc pościel i plącząc prześcieradła, które tak
starannie wygładziła. Dysząc i drżąc, oplotła go sobą, żądając więcej.
Kiedy w nią wszedł, dodając żar do żaru, rozkosz eksplodowała w nim z
niespotykaną siłą. Nie mógł się nią nasycić. Przycisnął jej ramiona do metalowych
drążków zagłówka i wszedł głębiej. Cybil wygięła się przyzwalająco. Po wyrazie jej
twarzy poznał, że wzlatuje coraz wyżej, coraz szybciej, aż wreszcie dotarła do szczytu
i ze szlochem wyszeptała jego imię. Oczy jej pociemniały i patrzyły w przestrzeń, nic
nie widząc. Jej ciało wtopiło się w niego, a wtedy i on również doszedł do końca i
oddał jej cząstkę siebie, jakby w akcie poddania.
Kilka chwil później nadal przyciskał ramiona Cybil do zagłówka, chociaż jego
palce traciły czucie. Jej ciało drżało lekko, nakryte jego ciałem. Wciąż byli ciasno
zespoleni.
- Czy jeszcze oddychamy? - usłyszał.
Odwrócił się i wyczuł puls na jej szyi.
- Serce ciągle jeszcze ci bije.
- To dobrze. A twoje?
- Chyba tak.
- Świetnie. W takim razie możemy się stąd nie ruszać przez następne pięć lat.
Zresztą nie wiem, czy nawet za pięć lat będę się w stanie poruszyć.
Uniósł głowę. Chociaż oczy miała zamknięte, wyczuła, że się jej przygląda.
Uśmiechnęła się.
- Uwiodłam cię tak sprawnie, że nie miałeś żadnych szans, McQuinn. Ale
muszę z przyjemnością wyznać, że tobie też udało się mnie uwieść.
- Nie musisz dziękować. Miło mi, że chociaż w ten sposób mogłem ci się
odwdzięczyć.
- Z nikim tak się nie czułam. - Otworzyła oczy. - Nikt nigdy tak mnie nie
dotykał.
Natychmiast uświadomiła sobie, że te słowa to błąd. Preston odwrócił wzrok,
jakby za wszelką cenę chciał uniknąć intymnych wyznań. Ich znajomość miała być
lekka, przesycona seksem i ekscytująca. śadnej czułości, sentymentalnych słówek,
zaangażowania, zmiany układu sił.
Zabolało ją to, ale nic nie dała po sobie poznać.
- Masz piękne dłonie. - Uśmiechnęła się i splotła palce z jego palcami. -
Można powiedzieć, że to dłonie pierwsza klasa.
- Twoje też wiele potrafią.
Przewrócił się na plecy. Trochę go zdenerwowało, że tak bardzo poruszyło go
jej pełne uczucia spojrzenie.
Nie dopuści do zmiany natury ich związku. Wiedział, że jeśli tak się stanie, to
wszystko między nimi się skończy. Jego serce od dawna nie było zdolne do żadnych
ciepłych, intymnych uczuć. Stracił już wszelką nadzieję, że kiedyś coś się zmieni.
Cybil miała ochotę wtulić się w niego, nacieszyć się ciepłem jego ciała, ale
bała się, że znów go spłoszy. Nie komplikuj, niczego nie oczekuj, nakazała sobie w
duchu. Bo inaczej on ci ucieknie.
Usiadła i przeczesała dłonią wzburzone włosy.
- Z przyjemnością napiłabym się teraz wina. A ty?
- O, tak. - Lekko przesunął palcami po jej łydce. Wciąż odczuwał potrzebę
dotykania jej, ciągłego utrzymywania fizycznej łączności. - Wspomniałaś coś o
kolacji.
- Owszem, McQuinn, przygotowałam dla ciebie coś wspaniałego. - Nachyliła
się i pocałowała go niedbale. - Wszystko gotowe, oprócz naleśników. Usmażę je na
twoich zadziwionych oczach.
- Będziesz coś robiła w kuchni?
- Aha.
Wstała z łóżka i podeszła do szafy. Z zachwytem patrzył na jej długie nogi.
- A to co? - zapytał zdziwiony, kiedy zobaczył, co zdjęła z wieszaka.
- To się nazywa szlafrok - wyjaśniła ze śmiechem, wkładając go na siebie. -
Zwykle używa się czegoś takiego, żeby ukryć nagość.
Wstał, zbliżył się do niej i rozwiązał pasek.
- Zdejmij to.
Poczuła dreszczyk na plecach.
- Wydawało mi się, że masz ochotę na kolację.
- Owszem, mam. I chcę patrzeć, jak ją przyrządzasz.
- W takim razie... Ach! - Przypomniała sobie ich dawną rozmowę i znów się
roześmiała. Zebrała poły szlafroka. - Nie będę smażyć naleśników nago. Nici z twojej
fantazji. Nie zamierzał ustąpić.
- Tak się zastanawiam, czy masz jeszcze coś w tym rodzaju... - Odnalazł na
łóżku strzępy koronkowego pasa do pończoch i stanika. - No, wiesz, coś takiego jak
to...
Zaskoczona i rozbawiona uniosła brwi.
- śadna inteligenta kobieta nie kupuje takich rzeczy pojedynczo. Mam jeszcze
taki sam komplet, tylko czerwony. Wyzywająco, bezwstydnie czerwony.
Uśmiech wolno wypływał mu na twarz.
- To może go włożysz? Jestem bardzo głodny.
Przygotowywanie naleśników, kiedy się jest ubranym jedynie w seksowną
bieliznę, nie jest pozbawione ryzyka. Cybil miała okazję przekonać się, jak smakuje
miłość przy drzwiach kuchennego schowka.
Cudownie.
Dowiedziała się też, co znaczy dać się zdobyć na dywanie w salonie.
Niewiarygodne doświadczenie.
A miłosne zapasy pod prysznicem okazały się przeżyciem, które w każdej
chwili gotowa była powtórzyć.
Preston przez całą noc nie mógł się nią nasycić. Ani ona nim. Byli doskonale
zgrani, jakby nastrojeni na tę samą falę; tak dobrze do siebie pasowali, że czasami
miała wrażenie, jakby jego serce biło w jej piersi.
Ś
wiece wypaliły się, pozostawiając po sobie małe kałuże pachnącego wosku,
przez okno miękko sączyło się światło poranka, kiedy wreszcie zasnęła wyczerpana.
Obudziła się i stwierdziła, że jest sama.
Wiedziała, że nie powinna się przejmować, że nie został z nią do rana i nie
obudził się przy niej. Między nimi miało przecież być inaczej. Była tego świadoma,
zaakceptowała to. Nie będzie żadnych czułych słów i odkrywania duszy. W ich
związku intymność kończyła się na fizycznej bliskości, po stronie Prestona dalej był
już tylko gruby mur. A to, co się dzieje w sercu Cybil, to już jej problem.
Czy mógł wiedzieć, że jeszcze żadnemu mężczyźnie nie oddała siebie tak
absolutnie i do końca jak jemu? Jak miał się domyślić, że jej pożądanie bierze się z
miłości?
Przetarła zmęczone oczy i z niechęcią wstała z łóżka.
Wiedziałam, w jaki związek się angażuję, myślała, porządkując sypialnię.
Znam granice. Możemy być razem, cieszyć się sobą nawzajem, ale nie wolno wam
przekraczać tych granic.
Cóż, w porządku. Nie będzie się tym zadręczała. Przecież umie panować nad
emocjami, odpowiada za swoje czyny. I na pewno nie będzie szlochała po kątach,
dlatego że zaangażowała się w związek z ekscytującym, budzącym jej fascynację,
ciekawym mężczyzną.
- Cholera! - Cisnęła buty w głąb szafy. - Cholera! Cholera! Rzuciła się na
łóżko i chwyciła za słuchawkę telefonu.
Musiała komuś o tym opowiedzieć, z kimś porozmawiać. A gdy działo się coś
naprawdę ważnego, tylko jedna osoba się do tego nadawała.
- Mama? Mamo, zakochałam się - powiedziała Cybil i wybuchnęła płaczem.
Podczas gdy Cybil płakała w słuchawkę, palce Prestona tańczyły po
klawiaturze. Spał nie dłużej niż trzy godziny, ale cały jego organizm działał na
najwyższych obrotach, a umysł pracował jak precyzyjna maszyna. Pierwszą słynną
sztukę tworzył w mękach, każde słowo sprawiało mu ból. Teraz słowa wylewały się z
niego jak wino z magicznej karafki bez dna.
Sztuka w pełni ożyła. On też po raz pierwszy od wielu lat czuł, że żyje w
pełni.
Widział wszystko wyraźnie: dekoracje, postacie i to, co się działo w ich duszy.
Wszystkie wzloty i upadki.
Cały świat w trzech aktach.
W ludziach, na razie żyjących jedynie na stronach jego dzieła, czaiła się
energia, gotowa wybuchnąć na scenie, którą już widział oczami wyobraźni. Znał ich,
wiedział, jakim rytmem biją ich serca i co może je złamać.
Iskra nadziei pojawiała się w ich życiu niespodziewanie. Sami w nią nie
wierzyli, ale jednak tam była. Sam Preston zaczynał w nią wierzyć.
Pisał, dopóki nie poczuł, że już więcej nie może. Rozejrzał się po pokoju,
jakby zbudzony ze snu. Wokół panowała ciemność, rozświetlana jedynie światłem
lampy i niebieskawym blaskiem komputerowego monitora. Nie miał pojęcia, która
godzina, ani nawet jaki to dzień tygodnia. Czuł, że ma zesztywniały kark i pusty
ż
ołądek. Zaschnięte resztki kawy na dnie kubka wyglądały odrażająco.
Wstał, przeciągnął się i podszedł do okna. Na zewnątrz szalała wiosenna
burza. W ogóle jej przedtem nie zauważył. Patrzył na błyskawice przecinające niebo,
na przechodniów, którzy uciekali przed deszczem albo spieszyli się na jakieś
spotkania.
Sprzedawca parasoli na rogu ulicy robił świetny interes.
Kiedy w Nowym Jorku zaczyna padać, prawie nikt z przechodniów nie ma
parasolki, jakby wszyscy je wyrzucali zaraz po ustaniu poprzedniej ulewy.
Zastanawiał się, czy Cybil ze swojego okna obserwuje tę samą scenę.
Ciekawe, co o niej myśli i czy przekształci coś tak prostego i zwykłego, jak burza w
mieście, w dowcipną i pomysłową historyjkę.
Doszedł do wniosku, że na pewno wykorzysta postać sprzedawcy parasoli,
nada mu imię, wymyśli cały życiorys, rodzinę i zawiły charakter. W ten sposób
anonimowy handlarz uliczny stanie się częścią jej świata.
Miała dar wciągania ludzi do swojego świata.
Sam się w nim znalazł. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie otworzyć
wiodących do niego kolorowych drzwi i nie wskoczyć w jego zamęt, radość i energię.
I tylko szkoda, że Cybil nie potrafiła zrozumieć, że on zupełnie do jej świata
nie pasuje.
Kiedy akurat się w nim znajdował, czasami wydawało mu się, że mógłby tam
zostać na dobre, że gdyby się na to zdecydował, jego życie również byłoby proste,
barwne i wspaniałe.
Tak jak burza w mieście, pomyślał.
Ale przecież burza przemija.
Dzisiejszej nocy świat Cybil niemal go wchłonął. Mało brakowało, a
zapomniałby się i został w ciepłym łóżku, czując przy sobie jej rozgrzane od snu
ciało.
Wyglądała tak łagodnie, jakby go do siebie przyzywała. Kiedy tak na nią
patrzył, śpiącą w świetle poranka, nie odczuwał zwykłego głodu pożądania. Było to
coś innego, jakiś inny głód, pragnienie spełnienia marzeń.
Lepiej dla nich obojga, że wrócił do siebie, zanim się obudziła.
Zaciągnął zasłony w oknie i zszedł na dół.
Zaparzył dzbanek kawy, poszukał czegoś do jedzenia. Zastanowił się, czy nie
pozwolić sobie na krótką drzemkę.
Pomyślał jednak o Cybil, o ich wspólnej nocy, i już wiedział, że wewnętrzny
niepokój nie da mu zmrużyć oka.
Ciekawe, co ona robi?
Nie miał żadnego powodu, żeby pukać do jej drzwi i przerywać jej pracę tylko
dlatego, że on sam nie mógł już dłużej pisać. Dlatego że słuchając uderzającego o
szyby deszczu, czuł się samotny i ogarniało go napięcie. Dlatego że jej pragnął.
Przecież lubię samotność, powtarzał sobie w duchu, gdy krążył po salonie. A
napięcie pomaga mi pisać.
A jednak nie chciał być sam. Chciał usiąść z nią przy oknie i patrzeć na
deszcz, kochać się niespiesznie, leniwie, słuchając dudnienia deszczu o chodniki i
dachy domów.
Pragnął jej tak bardzo, że zaczynało to budzić jego niepokój.
Powtarzał sobie, że nic mu nie grozi, dopóki po prostu pożąda jakiejś kobiety.
Gorzej, jeśli zacząłby jej potrzebować. Jak blisko się znalazł od przekroczenia tej
cienkiej, niepewnej granicy?
Kiedy mężczyzna da się tak opętać jakiejś kobiecie, zmienia się, staje się
bezbronny i popełnia niebezpieczne błędy.
Cybil bardzo różniła się od Pameli, to prawda. Nawet on, Preston McQuinn,
nie był zaślepiony do tego stopnia, żeby twierdzić, że każda kobieta kłamie, oszukuje
i ma serce z kamienia. Nie znał nikogo o bardziej szczerym i miękkim sercu niż Cybil
Campbell. To jednak nie zmieniało ostatecznej prawdy.
Od pragnienia do potrzeby droga krótka, a od potrzeby już tylko krok do
miłości. Mężczyzna, który kiedyś otrzymał miażdżący cios, szybko się uczy, jak
zachować zimną krew i równowagę. Nie chciał więcej się narażać na to, co niesie ze
sobą prawdziwie intymny związek: cierpienie, bezbronność, utratę własnego ja. Poza
tym nie wierzył, że kiedykolwiek będzie w stanie związać się z kimś naprawdę.
A to oznaczało, że nie ma się czym martwić. Ta konkluzja stała się dla niego
pocieszeniem, kiedy tak popijał kawę i gapił się na drzwi, jakby chciał przebić je
wzrokiem i zobaczyć, co się dzieje w mieszkaniu po drugiej stronie korytarza. Cybil
przecież nie prosiła go o nic więcej niż o namiętność i wspólne miłe spędzanie czasu.
Jemu chodziło dokładnie o to samo.
Zdawała sobie sprawę, że ich związek jest niezobowiązujący i tymczasowy.
Za kilka tygodni i tak się stąd wyprowadzi i każde z nich bez żadnych
wzajemnych pretensji pójdzie w swoją stronę. Ona w towarzystwie licznego grona
przyjaciół, on - z własnego wyboru - samotnie.
Z głośnym hukiem odstawił kubek i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ta
perspektywa bardzo go zdenerwowała.
No, ale przecież nadal będą mogli spotykać się od czasu do czasu, tłumaczył
sobie, znów krążąc nerwowo po pokoju. Jego dom w Connecticut nie jest tak daleko.
Łatwo stamtąd dojechać do Nowego Jorku. Właśnie dlatego zdecydował się w nim
zamieszkać. Często przyjeżdżał do miasta, a teraz wizyty mogłyby stać się jeszcze
częstsze. Odwiedzałby Cybil, dopóki ta nie znalazłaby sobie kogoś innego.
Włożył ręce do kieszeni. Dlaczego taka wspaniała kobieta jak ona miałaby
poświęcać się dla kogoś, kto wciąż pojawiałby się w jej życiu i znikał?
Wmawiał sobie, że tak właśnie jest dobrze, chociaż czuł, że ogarnia go coraz
większy gniew. Kto ją prosi, żeby na niego czekała, żeby się dla niego poświęcała?
Niech się zdecyduje na któregoś z tych kretynów, których wynajdywali dla niej jej
wścibscy przyjaciele.
Ale jeszcze nie teraz, kiedy on jest tak blisko. Nie teraz, gdy mieszka w tym
samym domu.
Zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi. Zamierzał wyjaśnić kilka spraw.
Wyszedł na korytarz dokładnie w chwili, kiedy Cybil radośnie rzucała się w ramiona
jakiegoś wysokiego młodzieńca o wypłowiałych od słońca włosach.
- Wciąż jesteś najładniejszą dziewczyną w Nowym Jorku - powiedział
nieznajomy. W jego głosie słychać było nowoorleański akcent. - Daj mi całusa.
Cybil pocałowała go bez namysłu, a Preston natychmiast zaczął się
zastanawiać, jak można zadać komuś śmierć w tak wymyślny i okrutny sposób.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Matthew! Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś, że wybierasz się do Nowego
Jorku? Kiedy przyjechałeś? Jak długo zostaniesz? Taka jestem szczęśliwa, że cię
widzę! Jesteś cały mokry. Wejdź do środka, zdejmij kurtkę. Kiedy wreszcie kupisz
sobie nową? W tej wyglądasz, jakbyś wracał z wojny - paplała Cybil jak najęta.
Roześmiał się tylko, uniósł ją lekko do góry i znów pocałował.
- A ty nadal bez przerwy gadasz.
- Dużo mówię, kiedy jestem szczęśliwa. A czy...? O, Preston. - Uśmiechnęła
się do niego. W jej oczach błyszczała radość. - Nie zauważyłam cię.
- Najwyraźniej. - Preston właśnie doszedł do wniosku, że najbardziej
usatysfakcjonowałoby go, gdyby mógł gołymi rękami rozerwać na kawałki tego
pewnego siebie faceta w zniszczonej, skórzanej kurtce. A każdy kawałek rzucałby pod
nogi Cybil. - Nie przeszkadzaj sobie. Widzę, że spotkała cię miła niespodzianka.
- O tak, wspaniała niespodzianka! Matthew, to jest Preston McQuinn.
- McQuinn? - Matthew z namysłem przesunął językiem po zębach. Z całą
pewnością wyczuwał, że facet w korytarzu ma ochotę mu je wybić. - Dramatopisarz.
Widziałem twoją sztukę, kiedy ostatnio byłem w mieście. Cybil płakała rzewnymi
łzami. Niemal musiałem wynieść ją z teatru.
- Nie było tak źle - zaprotestowała Cybil.
- Owszem, było. Inna sprawa, że ty bardzo łatwo się wzruszasz. Kiedyś
płakałaś nawet przy reklamach telewizyjnych.
- Nic podobnego, a poza tym... O, dzwoni telefon. Zaczekaj chwilę. - Wbiegła
do mieszkania, zostawiając ich obu w korytarzu.
Mężczyźni zmierzyli się czujnym wzrokiem.
- Jestem rzeźbiarzem - oświadczył Matthew spokojnym powolnym głosem
człowieka z południowych stanów. - Ponieważ sprawne ręce potrzebne mi są do
pracy, zanim podam ci dłoń, od razu wyjaśnię, że jestem bratem Cybil.
- Bratem? - Morderczy błysk w oku Prestona trochę przygasł, ale nie zniknął
całkowicie. - Nie widzę rodzinnego podobieństwa.
- Fakt, nie jesteśmy do siebie zbyt podobni. Mam ci pokazać jakiś dokument,
McQuinn?
- To była pani Wolinsky - oznajmiła Cybil, stając ponownie w drzwiach. -
Widziała, jak wchodzisz, ale nie zdążyła cię dopaść w holu. Mam ci powiedzieć, że
od ostatniego razu jeszcze bardziej wyprzystojniałeś. - Parsknęła śmiechem i
uszczypnęła go w oba policzki. - Śliczny chłopak, prawda?
- Nie zaczynaj.
- Ależ jesteś śliczny. Taka śliczna buźka. Dziewczyny mdleją na jej widok. -
Znów się roześmiała i chwyciła Prestona za rękę. - Chodźcie, napijemy się czegoś,
ż
eby to uczcić.
Już miał odmówić, ale się rozmyślił. Może przecież poświęcić parę minut,
ż
eby sprawdzić, co to za jeden, ten brat Cybil.
- W czym rzeźbisz? - zapytał.
- Zwykle pracuję w metalu. - Matthew zdjął kurtkę i niedbale rzucił na poręcz
fotela. Nie zdążyła tam jeszcze wylądować, kiedy Cybil chwyciła ją w locie.
- Powieszę ją w łazience, żeby przeschła. Preston, nalej nam trochę wina,
dobrze?
- Jasne.
- A może jest jakieś piwo? - zapytał Matthew. Stanął oparty o blat, a Preston
przeszedł do kuchni. Po tym, jak się po niej poruszał, można było poznać, że jest tu
częstym gościem.
- Jest piwo. - Wyjął z lodówki dwie butelki, otworzył, a potem poszukał wina
dla Cybil. - Mieszkasz na Południu?
- Zgadza się - odparł Mathew. - Nowy Orlean bardziej mi się podoba niż
Nowa Anglia. Klimat jest lepszy, zawsze mogę pracować na świeżym powietrzu.
Cybil nic mi o tobie nie wspominała. Kiedy się wprowadziłeś?
Preston podniósł butelkę. Zauważył, że oczy Matthew mają ten sam kolor, co
włosy Cybil - kolor dobrej, starej whisky.
- Niedawno.
- Szybko działasz, co?
- To zależy.
- Preston! - Cybil wróciła z łazienki. - Nie mogłeś rozlać piwa do szklanek?
- Nie potrzebujemy szklanek. - Matthew uśmiechnął się łobuzersko i spojrzał
zaczepnie na Prestona. - Wypijemy je jak prawdziwi mężczyźni, a na koniec zjemy
butelki.
- W takim razie pewnie nie chcecie też żadnych krakersów z serem ani z
jakimś tam babskim pasztetem?
- Kto tak powiedział? - Matthew usiadł na stołku.
- Kiedyś miałaś cztery takie stołki - zauważył.
- Jeden pożyczyłam Prestonowi. Co cię sprowadza do Nowego Jorku,
Matthew? - Wsunęła głowę do lodówki.
- Mam tu małą sprawę do załatwienia, w związku z moją jesienną wystawą.
Przyjechałem tylko na kilka dni.
- I pewnie zamieszkałeś w hotelu, tak?
- Twoja polityka otwartych drzwi doprowadza mnie do szału. - Matthew
spojrzał na Prestona. - Jakiś czas już mieszkasz naprzeciw niej, prawda? Więc pewnie
wiesz, co się tu wyrabia. To przerażające. - Wzdrygnął się teatralnie.
- Ona tu wpuszcza gości.
- Matthew to zaprzysięgły samotnik - wyjaśniła Cybil zwięźle i zaczęła
przygotowywać niewielką przekąskę. - Powinniście przypaść sobie do gustu. Preston
też nie znosi ludzi.
- No, nareszcie jakiś rozsądny facet. - Matthew uśmiechnął się do Piestona
przelotnie. Pomyślał sobie, że może jednak polubi nowego sąsiada siostry. - Kiedyś
uległem jej namowom i zatrzymałem się tutaj - ciągnął, sięgając po krakersa. - Co to
był za koszmar! Przez trzy dni ludzie przychodzili tu nieustannie, rozmawiali, jedli,
pili, łazili po całym mieszkaniu, sprowadzali krewnych i zwierzęta domowe.
- Był tylko jeden malutki piesek.
- Który ciągle wchodził mi nieproszony na kolana, a w końcu zjadł mi
skarpetki.
- Nie zjadłby ich, gdybyś nie zostawił ich na podłodze. A w ogóle to tylko
trocheje nadgryzł.
- To wszystko kwestia odpowiedniej perspektywy - kontynuował Matthew. -
W hotelu jedyni ludzie, którzy cię odwiedzają, to pokojówki i obsługa. Zanim wejdą,
pukają i rzadko przynoszą ze sobą małe złośliwe psy. - Uszczypnął ją w podbródek. -
Ale pozwolę ci ugotować dla mnie obiad.
- Jakiś ty łaskawy.
- Próbowałeś kiedyś jej domowej zapiekanki z kurczaka, McQuinn?
- Nie próbowałem.
- No to muszę namówić Cybil, żeby ją dla nas przygotowała.
Wieczór okazał się całkiem interesujący. Preston z zaciekawieniem
obserwował, jak odnoszą się do siebie Matthew i Cybil - swobodnie, z niewymuszoną
serdecznością, humorem, czasami ze zniecierpliwieniem. Pamiętał, że między nim a
siostrą również kiedyś tak było. Zanim pojawiła się Pamela.
Potem nadal mieli dla siebie wiele uczucia i serdeczności, ale swoboda gdzieś
zniknęła. Często czuli się skrępowani swoim towarzystwem, choć nigdy przedtem im
się to nie zdarzało.
Rodzeństwo Campbellów nie miało takich problemów. Wesoło opowiadali o
sobie nawzajem kompromitujące historie, a kiedy znudziło im się plotkowanie,
zaczęli mu opowiadać o nieobecnej, a przez to bezbronnej siostrze oraz licznych
kuzynach.
Od razu po powrocie do siebie Preston zaczął obmyślać, jak by tu
wkomponować ich do drugiego aktu jako humorystyczny przerywnik. Zdecydował, że
powinien teraz skupić się na pracy, skoro Cybil przez kilka następnych dni
najprawdopodobniej poświęci się życiu rodzinnemu.
- Podoba mi się ten twój przyjaciel. - Matthew rozprostował nogi i zakołysał
szklanką z brandy. Cybil na jego cześć otworzyła nową butelkę.
- To dobrze, bo mnie też.
- Jak dla ciebie, wydaje mi się trochę za rozsądny.
- Cóż... - Usiadła obok niego na kanapie. - Czasami drobna odmiana w życiu
nie zaszkodzi.
- Tak właśnie go traktujesz? - Brat pociągnął ją za ucho. - Zauważyłem, że nie
traciliście ani chwili, kiedy poszedłem na górę, żeby zadzwonić. Od razu się na siebie
rzuciliście.
- Skoro dzwoniłeś, skąd wiesz, co tutaj robiliśmy? Chyba że podglądałeś. -
Uśmiechnęła się słodko i niewinnie zatrzepotała rzęsami, za co została ukarana
kolejnym pociągnięciem za ucho.
- Nie podglądałem. Po prostu akurat w strategicznym momencie zerknąłem na
dół. A ponieważ przez cały wieczór patrzył tak, jakby miał na ciebie większy apetyt
niż na twoją zapiekankę z kurczakiem - nawiasem mówiąc, była doskonała -
inteligentnie dodałem dwa do dwóch i wszystko stało się dla mnie jasne.
- Zawsze byłeś bystry, Matthew. Zdradzę ci więc, ponieważ jesteś taki
ciekawski, że Preston i ja jesteśmy razem.
- Sypiasz z nim?
Cybil spojrzała na niego z udawanym oburzeniem.
- Ależ skąd! Postanowiliśmy, że zostaniemy partnerami od gry w karty.
Zdajemy sobie sprawę, że to wielka odpowiedzialność, ale wierzymy, że będziemy w
stanieją unieść.
- Widzę, że nie straciłaś poczucia humoru.
- Dzięki niemu zyskuję sławę i majątek.
- A teraz wykorzystujesz w pracy sąsiada z przeciwka. Zrobiłaś z niego
tajemniczego Quinna, który doprowadza Emily do szaleństwa.
- Czy mogłam przepuścić taką okazję?
Matthew zabębnił palcami o kanapę i poruszył się niespokojnie.
- Emily myśli, że się w nim zakochała.
Cybil przez chwilę nic nie mówiła. W końcu potrząsnęła głową.
- Emily to postać z komiksu, która robi to, co jej każę. To nie jestem ja.
- Ma niektóre twoje cechy, te najsympatyczniejsze i te najbardziej irytujące.
- To prawda. I dlatego właśnie tak ją lubię. Matthew wbił wzrok w brandy i
zmarszczył brwi.
- Słuchaj, Cyb, nie chcę się wtrącać w twoje prywatne życie, ale jednak jestem
twoim starszym bratem.
- I to bardzo udanym starszym bratem. - Pocałowała go w policzek. - Nie
musisz się o to martwić. Preston nie wykorzystał twojej małej siostrzyczki. - Sięgnęła
po szklankę Matthew, wypiła łyk brandy i oddała mu drinka z powrotem. - To ja go
wykorzystałam. Upiekłam mu ciastka i od tego czasu stał się moim miłosnym
niewolnikiem.
- Znowu za dużo mówisz. - Lekko skrępowany wstał z kanapy i przeszedł się
po pokoju. - No dobrze, nie chcę znać szczegółów, ale...
- Jaka szkoda. Tak bardzo chciałam ci wszystko opowiedzieć. I pokazać filmy
z naszej prywatnej wideoteki.
- Cicho siedź! - To zaczynało być żenujące. Mathew przeciągnął dłonią po
włosach i zmienił ton: - Wiem, że jesteś dorosła i wyjątkowo ładna, mimo tego nosa...
- Mam bardzo zgrabny nos.
- Cała rodzina ciężko pracowała, żebyś w to uwierzyła. To dobrze, że udało ci
się pogodzić z tą niewielka deformacją twarzy. Chciałem jednak powiedzieć... żebyś
uważała. Rozumiesz? Bądź ostrożna.
Wstała i spojrzała na niego czule.
- Kocham cię, Matthew. Mimo tego irytującego tiku lewej powieki.
- Nie mam żadnego tiku lewej powieki.
- Cała rodzina ciężko pracowała, żebyś w to uwierzył. - Znów się roześmiała,
objęła go i serdecznie uściskała. - Jak to dobrze, że przyjechałeś. Nie możesz zostać
dłużej?
- Nie mogę. - Oparł policzek o jej głowę. - Jadę na kilka dni do Hyannis Port.
Posiedzę tam trochę, porysuję. Dziadek wymusił na mnie tę wizytę.
- Gdy chodzi o wymuszanie, nie ma sobie równych. Mówił ci, że babcia
usycha z tęsknoty za tobą? - Spojrzała na niego z figlarnym uśmiechem.
- Tak, podobno ginie w oczach. Może i ty się do nich wybierzesz? Dziadek się
ucieszy. No a kiedy zacznie nas wypytywać, dlaczego jeszcze nie założyliśmy rodzin i
nie wychowujemy gromadki dzieciaków, będziemy mogli obwiniać się nawzajem.
- Hmmm... Dzwonił tu kilka razy w ciągu minionych tygodni. - Rozważyła w
myślach, czy może sobie pozwolić na wyjazd. - Narysowałam tyle nowych odcinków,
ż
e nie zawalę żadnego terminu, jeśli zrobię sobie krótki urlop.
Mam tylko jedno ważne spotkanie, pojutrze. Muszę na nim być.
- Wyjedź potem. - Widział, że się waha, więc dodał: - I poproś swojego
partnera od kart, żeby pojechał z tobą Urządzimy sobie turniej.
- Może mu się tam spodoba? - powiedziała cicho. - Zapytam, co on na to. Tak
czy inaczej, przyjadę.
- Świetnie! - Matthew miał nadzieję, że Preston przyjmie zaproszenie. Miło
będzie popatrzeć, jak Daniel MacGregor bierze go w obroty.
Ponieważ Matthew wyszedł po północy, Cybil uznała, że najlepiej będzie, jeśli
położy się do łóżka. Ostatniej nocy niewiele spała - tak samo jak Preston. Tak, każda
rozsądna dziewczyna zgasiłaby światło i poszła spać, żeby zregenerować organizm.
Zanim się spostrzegła, stała przed jego drzwiami i naciskała dzwonek.
Już myślała, że śpi albo jest w klubie, kiedy usłyszała szczęk otwieranych
zamków.
- Cześć. Może napijemy się czegoś przed snem? Zerknął w głąb korytarza, a
potem znów na nią.
- A gdzie twój brat?
- Pojechał do hotelu. Otworzyłam butelkę brandy i... Nie zdążyła dokończyć
ani nawet pisnąć z zaskoczenia, kiedy wciągnął ją do środka, zatrzasnął drzwi
kopniakiem i przyparł ją do nich. Ich usta zwarły się w gwałtownym pocałunku.
Dopiero kiedy zaczął całować jej szyję, Cybil zdołała chwycić oddech.
- Widzę, że nie masz ochoty na brandy. - Zobaczyła, że gorączkowo zdejmuje
z siebie koszulę, i sama również zaczęła się rozbierać. - Ani na deser.
Preston był zaskoczony siłą, z jaką zapragnął Cybil, kiedy zobaczył ją na
swoim progu. Nagle dotarło do niego, jak bardzo jej potrzebuje. Nie wiedział, skąd
wzięło się to uczucie. Jeszcze raz łapczywie wpił się w jej usta.
Przywarła do niego równie niecierpliwie, z takim samym pożądaniem. Jęknęła
z rozkoszy, kiedy zaczął zsuwać z niej spodnie.
Teraz należała do niego.
Nakrył jej piersi dłońmi, potem pieścił je ustami, a ona bezwiednie wbiła mu
paznokcie w kark aż do bólu. Jej skóra była jak ciepły jedwab. Chciał posiąść ją całą.
Pieścił ją, aż chwyciła się kurczowo jego ramion, a jej oddech zamienił się w urywany
szloch.
To chyba niemożliwe, żeby tyle naraz odczuwać, pomyślała resztką
ś
wiadomości. Jego wargi, zęby i język doprowadzały ją na skraj szaleństwa.
Zaskoczona usłyszała własny krzyk, a potem w jej ciele eksplodowała rozkosz.
Bezwładnie oparła się o drzwi, całkowicie uległa Prestonowi.
Jej poddanie tylko podsyciło w nim płomień pożądania. Gładził rękami jej
wilgotną skórę, usta niestrudzenie żądały od niej coraz więcej, aż jej ciało znów
wpadło w drżenie, a ona sama zaczęła się wspinać na kolejny szczyt.
Jej skóra miała ekscytujący smak soli i kobiecości. Ruchem bardziej
gwałtownym, niż zamierzał, pociągnął ją za sobą na fotel i uniósł jej biodra do góry.
Opuszczając ją na siebie, cały czas patrzył jej prosto w oczy. Widział, jak ich
ciepła zieleń ciemnieje i zasnuwa się mgłą, a migdałowe powieki drgają.
Zacisnęła się wokół niego, otoczyła go śliskim ciepłem. Ich jęki zmieszały się.
Odrzuciła głowę w tył, a jej szyja, na której bił pośpieszny puls, wygięła się w
cudowny biały łuk.
Zaczęli poruszać się rytmicznie.
Teraz ona narzucała tempo, szybkie i gorączkowe. Za każdym ruchem
zapadali coraz głębiej w czarny wir zatracenia. Nie mógł się już doczekać, kiedy
opadną na samo dno.
Rozkosz przeszywała go niczym złote ostrze. Na ustach czuł smak jej ciała,
rękami wyczuwał jego wilgotną gładkość. Cybil jęczała cicho, a jej twarz
wykrzywiona była ekstazą.
Chciał jeszcze chwilę wytrwać na skraju przepaści. Nie potrafił powiedzieć,
gdzie kończy się jego ciało, a zaczyna jej. Nagle zacieśniła uchwyt i triumfalnie
szepcząc jego imię, pociągnęła go za sobą w otchłań.
Potem zaś, jak za pierwszym razem, osunęła się bezwładnie, jakby opuściły ją
wszystkie siły. Oparła mu głowę na ramieniu, ustami dotknęła szyi. Preston zamknął
oczy i już spokojnie cieszył się bliskością i zespoleniem.
Przypomniał sobie, co mu kiedyś powiedziała: nikt nigdy tak jej nie dotykał.
On mógłby powiedzieć to samo. Z żadną kobietą nie przeżył tego, co z nią. Wniknęła
w jego duszę. I chociaż potrafił sprawnie przelewać słowa na papier, teraz nie
wiedział, jak jej to wyznać.
- Cały wieczór marzyłem o tym, żeby cię dostać w swoje ręce. - Tyle mógł
powiedzieć, nic nie ryzykując.
- Mmm... I pomyśleć, że już miałam iść spać. - Westchnęła z zadowoleniem. -
Wiedziałam, że ten fotel jest w sam raz dla ciebie.
Roześmiał się cicho.
- Miałem zamiar zmienić na nim obicie. Ale teraz chyba każę go pozłocić.
Wyprostowała się i objęła jego twarz rękami.
- Bardzo lubię, kiedy tak nieoczekiwanie powiesz coś zabawnego.
- To wcale nie było zabawne - odparł poważnie. - Zapłacę za to fortunę.
Spodziewał się, że usłyszy jej śmiech - coraz bardziej przywiązywał się do
tego dźwięku - tymczasem ona tylko uśmiechnęła się tęsknie, a jej oczy przybrały
łagodny wyraz.
- Preston - wyszeptała i nachyliła się do jego ust. Powolny, głęboki, delikatny
pocałunek raczej poruszył duszę niż wzburzył krew. Dotarł do samego serca i sprawił,
ż
e Preston zatęsknił za czymś, w co już nie chciał wierzyć.
Budziły się w nim uczucia. Nie chciał do tego dopuścić, ale zalewała go jakaś
słodycz, od której kręciło mu się w głowie. Przekroczył tę cienką linię między
pożądaniem a potrzebą, znalazł się niebezpiecznie blisko miłości.
Cybil westchnęła i przytuliła policzek do jego policzka. O czym myślała?
- Zmarzłaś - wyszeptał, czując, że jej skóra robi się chłodna.
- Tak, trochę. - Oczy miała zamknięte. Powtarzała sobie, że nie zawsze można
mieć to, czego się pragnie. - Chce mi się pić. Przynieść ci wody?
- Ja przyniosę.
- Nie, sama to zrobię. - Zsunęła się z niego, a Prestona ogarnęło dziwne
poczucie straty. - Gdzie jest szlafrok?
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Masz jakąś obsesję na punkcie szlafroków?
- Nieważne. - Włożyła jego koszulę. - Matthew cię polubił - oznajmiła, idąc do
kuchni.
- Ja też go lubię. - Teraz mógł wziąć głębszy oddech. Może nawet odzyskać
równowagę. - Czy ta rzeźba u ciebie w pracowni jest jego dziełem?
- Tak. Wspaniała, prawda? On ma taki oryginalny sposób widzenia różnych
rzeczy. Obserwowanie go przy pracy to niesamowite przeżycie. Oczywiście, jeśli
przedtem Matthew cię nie zamorduje.
Otworzyła butelkę wody, napełniła po brzegi wysoką szklankę i wypiła niemal
jedną trzecią, zanim wróciła do Prestona. Nie zauważyła jego zaskoczenia, kiedy jak
kot usadowiła mu się wygodnie na kolanach.
- Masz ochotę na krótką podróż? - zapytała, podając mu szklankę.
- Na podróż?
- Pojechalibyśmy na kilka dni do Hyannis Port. Matthew wybiera się w
odwiedziny do naszych dziadków, MacGregorów, wiec pomyślałam sobie, że i ja
mogłabym złożyć im wizytę. To bardzo ciekawe miejsce. Dom jest... nie potrafię go
opisać. Ale spodoba ci się. Moi dziadkowie też ci się spodobają. Przydałby ci się
urlop, McQuinn.
- Wygląda mi to na rodzinną okazję. - Na myśl, że mogłaby na jakiś czas
wyjechać, ogarnął go smutek. To było zupełnie do niego niepodobne.
- Dla MacGregorów warto skorzystać z takiej okazji. Dziadek uwielbia ludzi.
Przekroczył już dziewięćdziesiątkę, ale nadal rozpiera go energia. Nie przestaje mnie
zadziwiać.
- Wiem. To fascynujący człowiek. Jego żona też.
- Spojrzała na niego zaskoczona, więc wyjaśnił: - Znam ich. Niezbyt blisko,
ale znam. To znajomi moich rodziców.
- Naprawdę? Nie wiedziałam. Kiedyś tłumaczyłam ci nasze skomplikowane
układy rodzinne. MacGregorowie są spokrewnieni z Blade'ami, Blade'owie z
Grandeau, Grandeau z Campbellami, a Campbellowie z MacGregorami. Może trochę
pokręciłam kolejność.
- Nie zaczynaj. Już mi dzwoni w uszach. Roześmiała się i szybko pocałowała
go w ucho.
- Skora znasz ich, a dzisiaj poznałeś mojego brata, nie będziesz się tam czuł
obco. Pojedź ze mną. - Przesunęła ustami po jego szyi. - To będzie zabawne.
- W tym fotelu możemy jeszcze lepiej się zabawić, bez potrzeby ruszania się z
miejsca.
Roześmiała się ciepło.
- W zamku MacGregorów jest mnóstwo pokoi - wyszeptała. - W wielu z nich
stoją duże, miękkie łoża...
- Kiedy wyruszamy?
- Zgadzasz się? - Wyprostowała się uradowana. - Możesz pojutrze? Przed
południem mam spotkanie, lecz zaraz potem możemy jechać. Wypożyczę samochód.
- Mam własny.
- Aha. - Przechyliła głowę w bok. - Hmmm... Czy to jakiś fajny wóz?
- Lubisz czterodrzwiowe kombi?
- Kombi, solidny, niezawodny samochód. I na pewno bardzo pakowny.
Potrafię to docenić.
- W takim razie nie spodoba ci się moje porsche.
- Porsche? - powtórzyła z zachwytem. - Powiedz mi jeszcze, że to kabriolet.
- A jak inaczej?
- Powiedz mi, że ma pięć biegów.
- Niestety, nie mogę. Ma sześć. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Naprawdę? I dasz mi poprowadzić?
- Oczywiście. Jeśli pojutrze tu mi wyrośnie kaktus, wtedy pozwolę ci usiąść za
kierownicą.
Zrobiła tylko trochę obrażoną minę i zaczęła bawić się jego włosami.
- Jestem doskonałym kierowcą.
- Nie wątpię. - Uznał, że lepiej będzie odwrócić jej uwagę, niż opierać się
namowom. Dotknął zimną szklanką nagich pleców dziewczyny. Krzyknęła cicho i
przywarła do niego, tak że poczuł nacisk jej piersi. - Jak myślisz, czego nam się uda
dokonać, jeśli rozłożymy oparcie fotela?
- Na pewno wielu cudownych rzeczy - zamruczała i nadstawiła szyję do
pocałunku. - Wiedziałeś, że ten budynek należy do mojego dziadka?
- Jasne. To on mi powiedział o tym mieszkaniu, kiedy szukałem czegoś do
wynajęcia. Odwróć się w tę stronę... O, dokładnie tak.
- On ci powiedział o mieszkaniu? - Jakimś sposobem udało mu się tak ułożyć,
ż
e nakrył ją ciałem i w ten sposób odciągnął jej myśli od tematu rozmowy. - A kiedy
ci...? O, nie wiedziałam, że jesteś w tym taki dobry.
- Dziękuję. Ale zapewniam cię, że to nie jest szczyt moich możliwości.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dom Daniela MacGregora stał dumnie na wysokiej skale nad wzburzonym
morzem. Wzniesiono go z szarego kamienia, ale nie wyglądał surowo i
nieprzystępnie. Wyniosłe baszty i wieżyczki, powiewająca na wietrze flaga z herbem
klanu MacGregorów - wszystko to świadczyło, że wybudował go człowiek
zadowolony ze swojego życia.
Wybudował go dokładnie tak, jak chciał: na mocnych fundamentach, według
ś
miałej wizji. Ten dom miał przetrwać wieki.
Rosnące wokół niego dzikie róże, które latem zakwitały mnóstwem pąków,
nie łagodziły tego wrażenia, ale dodawały rezydencji uroku i otaczały ją jakąś magią.
- Zatrzymaj się. - Preston położył rękę na dłoni Cybil. - Zatrzymaj samochód.
Zahamowała łagodnie. Odgadła, jakie uczucia owładnęły Prestonem na widok
tej oryginalnej budowli. Doświadczała ich sama za każdym razem, kiedy odwiedzała
dziadków.
- Wygląda jak zamek z bajki, prawda? - Oparła się o kierownicę i przez
zasłonę deszczu patrzyła na dom. - I to nie z takiej taniej bajeczki dla najmłodszych
dzieci, ale prawdziwej, z duchami i rycerzami.
- Widziałem zdjęcia, ale rzeczywistość zdecydowanie je przerasta.
- To nie tylko budynek. Jest jak gościnne gniazdo, które zawsze przyjmuje cię
z otwartymi ramionami. Przy każdej wizycie znajdowaliśmy tu coś nowego, coś
cudownego. - Miała przeczucie, że tym razem też coś tu znajdzie. Z Prestonem. -
Pięknie się prezentuje w deszczu, co?
- Wydaje mi się, że wygląda pięknie przy każdej pogodzie - odparł.
- Racja. Powinieneś obejrzeć go w zimie. Zawsze przyjeżdżamy tu na święta.
Ś
nieg i wiatr zamieniają go w zjawisko z lodowej, nieziemskiej krainy. W zeszłym
roku, pod sam koniec lata, kiedy wszędzie kwitły róże, a niebo było niebieskie jak
farbka, mój kuzyn Duncan wziął tu ślub. Ale w deszczu... - Uśmiechnęła się
rozmarzona. - Kiedy widzę go w deszczu, wydaje mi się, że jestem w Szkocji.
- Byłaś tam kiedyś?
- Tak. Dwa razy. A ty?
- Nie.
- Musisz pojechać. Tam są twoje korzenie. Sam się zdziwisz, jak bardzo
chwyci cię za serce widok szkockich gór i jezior.
- Może kiedyś pojadę. Przyda mi się kilka tygodni na regenerację sił, kiedy
skończę pisać sztukę. - Spojrzał na nią i uniósł brew. - Jak ci się prowadzi? - zapytał.
- Dałeś mi usiąść za kierownicą niecałą minutę temu, więc trudno mi coś
konkretnego powiedzieć. Jeśli pozwolisz mi się jutro przejechać...
- Nawet komuś, kto tak potrafi stawiać na swoim jak ty, nie dam prowadzić
mojego porsche dłużej niż przez pięć minut.
Cybil obojętnie wzruszyła ramionami. Jeszcze zobaczymy, pomyślała. Wolno,
z godnością wjechała na szczyt wzgórza i zaparkowała.
- Bardzo dziękuję. - Pocałowała go lekko i oddała kluczyki.
- Nie ma za co.
- Nie zawracajmy sobie teraz głowy bagażami. Biegnijmy prosto do domu.
Zaraz pewnie posadzą nas przy kominku, dadzą nam whisky i świeże bułeczki.
Otworzyła drzwi samochodu, przebiegła jak błyskawica przez zalany
deszczem dziedziniec. Zatrzymała się pod osłoną ganku i ze śmiechem potrząsnęła
głową, jak otrząsający się z wody pies.
Preston przez całe dziesięć sekund siedział skamieniały. Mógł tylko patrzeć na
nią przez migotliwą kurtynę deszczu. Włosy miała mokre, ociekające wodą, twarz
rozjaśnioną szczęściem. Chciałby wierzyć, że ogarnia go pożądanie, uczucie pospolite
i nieskomplikowane. Ale pożądanie rzadko tak mocno wnika w głąb serca i nie
sprawia, że żołądek ściska się ze strachu.
Nie potrafił ignorować tego uczucia, ale mógł próbować je przezwyciężyć.
Wyszedł na deszcz i w smagającym policzki wietrze podążył za Cybil. Śmiała się
nadal, kiedy mocno przyciągnął ją do siebie i pocałował gwałtownie, władczo.
Wówczas zamachała bezradnie ramionami i zachwiała się, zaskoczona tym
nagłym, niemal brutalnym atakiem. Wyczuła jego desperację, ledwie hamowaną furię
w jego ciele, które tak ciasno przywierało do jej ciała. Objęła go ramionami,
pogładziła łagodnie.
- Preston...
Usłyszał jej szept, chociaż w głowie mu huczało, jakby tam również padał
ulewny deszcz albo tańczyło rozszalałe morze. Łagodny dźwięk głosu Cybil sprawił,
ż
e jego uchwyt się rozluźnił. Usta napierały mniej agresywnie i w końcu z wysiłkiem
wypuścił ją z objęć.
- Czeka nas kilka dni w otoczeniu twojej rodziny - powiedział, kiedy odzyskał
głos. Odsunął ociekający wodą kosmyk jej włosów za ucho, a Cybil poczuła, że jej
niemądre serce podskakuje z radości. - Pewnie przez jakiś czas nie będę mógł sobie
na to pozwolić.
- W takim razie dobrze, że pocałowałeś mnie na zapas. - Odetchnęła głębiej,
ż
eby się uspokoić. Potem wzięła go za rękę i poprowadziła do środka.
Natychmiast ogarnęło ich przyjemne, gościnne ciepło.
Na ścianach połyskiwały miecze i tarcze. W końcu był to dom wojownika.
Wokół unosiła się woń kwiatów, drewna i starego, szacownego domostwa.
- Cybil! - Anna MacGregor schodziła po szerokich schodach, a twarz jej
rozjaśniało szczęście. Miała ciemne, gładko zaczesane w tył włosy i przejrzyste,
dobre, ciemnobrązowe oczy. Wyciągnęła do wnuczki rozwarte ramiona.
- Babcia... - Cybil wzięła głęboki oddech. - Babciu, co ty robisz, że zawsze
jesteś taka piękna?
Anna roześmiała się i uścisnęła ją mocno.
- Jeśli w moim wieku wygląda się jako tako, wtedy jest już całkiem dobrze.
- To ciebie nie dotyczy. Ty jesteś po prostu piękna! Zgadzasz się, Preston?
- Jak najbardziej.
- Nigdy nie jest się zbyt starym, żeby z radością przyjąć drobne kłamstewko od
przystojnego młodzieńca. - Anna objęła Cybil w talii i wyciągnęła dłoń do Prestona. -
Witaj. Pewnie mnie nie pamiętasz. Kiedy cię ostatnio widziałam, miałeś nie więcej
niż szesnaście lat.
- Mniej więcej tyle - zgodził się, ujmując jej dłoń. - Ale dobrze panią
pamiętam, pani MacGregor. To było na wiosennym balu w Newport. Była pani
bardzo miła dla młodego chłopaka, który czuł się tam, jakby go kto rzucił na
rozżarzone węgle.
- A więc pamiętasz. Bardzo mi przyjemnie. Chodźcie, musicie się ogrzać. O
tej porze roku deszcze są zimne.
- Gdzie jest dziadek i Matthew?
- Och! - Anna roześmiała się beztrosko i poprowadziła ich do wielkiego
pokoju, który rodzina nazywała salą tronową. - Daniel zapędził biednego Matthew do
naprawiania pompy przy basenie. Twierdzi, że coś się tam psuje, a wiesz, jaką wagę
twój dziadek przywiązuje do codziennego pływania. Mówi, że dzięki temu wciąż
jeszcze jest młody.
- Dziadkowi wszystko służy.
Nazwa pokoju była odpowiednia do wrażenia, jakie robił. Przede wszystkim
rzucał się tu w oczy wielki fotel o wysokim oparciu, stojący na purpurowym dywanie.
Stały tu też ciężkie stare meble, bogato zdobione rzeźbieniami. Zaczął zapadać
zmrok, więc świeciły się lampy, a w wielkim kominku buzował ogień.
- Napijemy się herbaty. Daniel pewnie będzie się upierał, żebyśmy dodali do
niej whisky. Wykorzysta waszą wizytę jako pretekst. Siadajcie i rozgośćcie się -
zachęcała. - Muszę mu powiedzieć, że już jesteście, bo inaczej nigdy się go nie
doczekamy.
- Ty usiądź, babciu - zaproponowała Cybil. - Ja pójdę po dziadka. Po drodze
poproszę, żeby przygotowano nam herbatę.
- Dobra z ciebie dziewczyna. - Anna poklepała wnuczkę po ręce i usiadła przy
komiku. - Zawsze byłaś taka. - Wskazała krzesło obok siebie. - Prestonie, widzieliśmy
z Danielem twoją sztukę, kilka miesięcy temu, w Bostonie. Zrobiła na mnie wielkie
wrażenie. Rodzina na pewno jest bardzo dumna z twoich sukcesów.
- Powiedziałbym, że raczej są zaskoczeni.
- Czasami to jedno i to samo. Na ogół nie spodziewamy się, że nasze dzieci
czy rodzeństwo mogą wykazać się prawdziwym geniuszem, chociaż przecież
kochamy ich gorąco. Zwykle stanowi to dla nas zaskoczenie. Myślimy sobie, jak to
możliwe, że przez te wszystkie lata nic nie zauważyliśmy?
- Zna pani moją rodzinę - powiedział cicho. - Wie pani więc, że moja sztuka
jest bardzo bliska prawdziwego życia.
- Tak, wiem. Czasami ranę trzeba oczyścić, bo inaczej zaczyna się jątrzyć. Jak
się miewa twoja siostra?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Teraz dzieci są dla niej sensem życia.
- A co dla ciebie jest sensem życia, Prestonie? Zapewne praca?
- Najprawdopodobniej.
- Bardzo cię przepraszam. - Zła na siebie samą, Anna uniosła ramiona. -
Wypytuję cię o osobiste sprawy, a to zwykle pozostawiam mojemu mężowi.
Zapytałam o twoją siostrę, ponieważ pamiętam, jak troskliwie się nią opiekowałeś na
tamtym balu wiosennym. Tak samo Alan i Caine opiekowali się Sereną. Ją
denerwowało to tak samo jak... Jennę? Twojej siostrze na imię Jenna, prawda?
- Tak. - Uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów. - Doprowadzałem
ją do szału. - Uśmiech szybko zniknął. - Gdybym później lepiej się nią opiekował, nie
zostałaby tak dotkliwie skrzywdzona.
- Przecież to nie ty ją skrzywdziłeś - zauważyła. - Naprawdę nie chciałam
przypominać ci o tych bolesnych sprawach. Opowiedz mi lepiej, nad czym teraz
pracujesz. A może takie sprawy to tajemnica?
- Piszę historię miłosną, dziejącą się w Nowym Jorku. Przynajmniej ostatnio
zaczęło się to zmieniać w historię miłosną.
Odwrócił na chwilę wzrok, kiedy na korytarzu rozległ się tubalny śmiech. Tak,
to się chyba zamienia w historię miłosną, pomyślała Anna, uśmiechając się w duchu. .
- Nie poczęstowałaś gościa whisky, Anno?
Daniel wszedł do pokoju i natychmiast zdominował całe otoczenie. Mimo
podeszłego wieku nadal był potężnie zbudowanym energicznym mężczyzną o
donośnym głosie. Niebieskie oczy błyszczały jak jeziora rodzinnej Szkocji. Włosy i
gęsta broda przybrały śnieżnobiałą barwę.
- Czy tak się wita kogoś, kto przyjechał do nas mimo deszczu i przywiózł z
miasta moją ulubioną wnuczkę?
- No, pięknie - wymamrotał Matthew, stając za dziadkiem. - Kiedy trzeba było
naprawić pompę, to ja byłem ulubionym wnuczkiem.
- No i pompa naprawiona, prawda? - Daniel roześmiał się głośno i poklepał
Matthew po ramieniu z czułością, jaką niedźwiedź grizzly przejawia wobec swoich
małych pociech.
- Cieszę się, że pana widzę, panie MacGregor. - Preston podszedł do niego i
wyciągnął rękę do powitania. Gdy Daniel kogoś naprawdę lubił, taki gest zwykle mu
nie wystarczał. Tym razem także chwycił gościa w ramiona i uścisnął z siłą
zamykającego się potrzasku.
- Dobrze wyglądasz, McQuinn. Szklaneczka dobrej whisky zawsze służy
prawdziwemu Szkotowi.
- Dostaniesz kroplę whisky do herbaty, Danielu - powiadomiła go Anna i
poszła po karafkę.
- Kroplę! - Senior rodu wzniósł oczy do nieba. - To już lepiej nie pić w ogóle.
Powiedz mi, Preston, palisz cygara?
- Z zasady nie.
Anna spojrzała na męża ostrzegawczo.
- W takim razie, jeśli zobaczę cię z cygarem w ręku, Prestonie, łatwo się
domyśle, kto ci je dał, zanim uciekł z pokoju.
- Ta kobieta swoim zrzędzeniem wpędzi mnie do grobu - wymamrotał Daniel.
- Siadaj, chłopcze, i opowiedz mi, jak wam się z Cybil układa.
Preston drgnął z niepokojem. Wkraczali na niebezpieczny teren.
- Jak nam się układa? - powtórzył ostrożnie.
- No, przecież jesteście sąsiadami.
- A, tak. - Z ulgą usiadł w fotelu. - Mieszkamy naprzeciwko siebie.
- Śliczna jak pierwiosnek, co?
- Dziadku! - z przyganą jęknęła Cybil, wtaczając do pokoju pełną tacę. - Nie
zaczynaj. McQuinn jest tutaj od niecałych dziesięciu minut.
- Czego mam nie zaczynać? - Daniel zmrużył powieki.
- Jesteś śliczna czy nie?
- Jestem prześliczna. - Roześmiała się i pocałowała go w czubek nosa.
Korzystając z okazji, konspiracyjnie wyszeptała mu do ucha: - Jak będziesz grzeczny,
doleję ci więcej whisky do herbaty, kiedy babcia nie będzie patrzyła.
Daniel błysnął zębami w uśmiechu i wesoło poruszył brwiami.
- To się nazywa wnuczka!
- McQuinn, spróbuj tych bułeczek. Są nie z tej ziemi. - Zadowolona, że udało
jej się przekupić dziadka, Cybil położyła kilka małych, słodkich bułeczek na
talerzyku. - Ja nie potrafię takich upiec. Wychodzą mi całkiem niezłe, ale daleko im
do tych.
- Cybil jest doskonałą kucharką - poświadczył Daniel. Skrzywił się, widząc,
jak żona wlewa do jego filiżanki skąpe dwie krople whisky. - Mam nadzieję, że od
czasu do czasu podkarmiasz trochę tego młodego człowieka? Jak przystało na dobrą
sąsiadkę.
- Niedawno zrobiła nam zapiekankę z kurczaka. - Matthew posmarował
bułeczkę dżemem truskawkowym. Obiecał siostrze, że będzie odwodził dziadka od
niebezpiecznych tematów. - Preston, napijesz się whisky czy wystarczy ci herbata?
- Chętnie napiję się whisky. Bez wody i lodu.
- A jak inaczej miałby pić whisky prawdziwy mężczyzna? - wymamrotał
Daniel pod nosem, z niechęcią patrząc na swoją filiżankę. - A więc już wiesz, jak
smakuje nasza Cybil - zwrócił się do Prestona i z trudem powstrzymując śmiech,
patrzył, jak gość omal nie udławił się bułeczką.
- Słucham? - wykrztusił.
- No, już wiesz, jak dobrze gotuje. - Daniel popatrzył na niego niewinnie,
chociaż w duchu cieszył się jak dziecko, że udało mu się wprawić Prestona w
zakłopotanie. - Kobieta, która gotuje tak wspaniale, jak moja kochana wnuczka,
powinna mieć rodzinę.
- Dziadku... - Cybil znacząco stuknęła palcem w swoją szklaneczkę whisky.
- O co ci chodzi? Tylko ostatni gamoń nie doceni dobrego, gorącego posiłku.
Nie możesz się ze mną nie zgodzić, prawda, młodzieńcze?
Preston nadal miał poczucie, że rozmowa zmierza w niebezpiecznym
kierunku.
- Zgadzam się - powiedział tylko.
- A widzisz! - Daniel uderzył pięścią w stół, aż podskoczyły talerze. - Ha!
McQuinn to dobre, godne szacunku nazwisko! A ty zasługujesz na to, żeby je nosić!
- Dziękuję - odrzekł czujnie Preston.
- Ale mężczyzna w twoim wieku musi zacząć się zastanawiać, co po sobie
zostawi. Masz już pewnie trzydzieści lat, co?
- Zgadza się.
- Trzydziestoletni mężczyzna powinien dokonać pewnych podsumowań,
rozważyć swoje obowiązki wobec nazwiska i rodziny.
- Mnie to czeka za kilka lat - wyszeptał Matthew do siostry.
Gorączkowo trąciła go łokciem.
- Zrób coś! - syknęła.
- Jeśli teraz czepi się mnie, zapłacisz mi za to.
- Wyznacz cenę.
- Nie martw się, wyznaczę - odparł Matthew, po czym z radosną miną ruszył
prosto w paszczę smoka. - Dziadku, nie opowiadałem ci jeszcze o kobiecie, z którą
się ostatnio spotykam...
- Kobieta? - Daniel stracił wątek, zamrugał oczami i przeniósł uwagę na
wnuka. - A cóż to za kobieta? Myślałem, że jesteś zbyt zajęty robieniem tych swoich
wielkich, metalowych zabawek, żeby zwracać uwagę na kobiety.
- Zwracam na nie wielką uwagę. - Matthew uśmiechnął się i znacząco uniósł
szklankę whisky. - Ta jest zupełnie wyjątkowa.
- Naprawdę? - zaciekawił się Daniel. - Rzeczywiście musi być niezwykła,
skoro na dłużej cię zainteresowała.
- O tak, nieustannie pobudza moje zainteresowanie. Nazywa się Lulu -
wymyślił Matthew na poczekaniu. - Lulu LaRue. Ale to chyba jej pseudonim
sceniczny. To tancerka. Tańczy w barze, na stołach.
- Tańczy na stołach! - ryknął Daniel. Anna z wielkim trudem zdusiła wybuch
ś
miechu i dalej spokojnie nalewała herbatę. - Pewnie nago?
- Oczywiście, że nago. Przecież inaczej nie miałoby to żadnego sensu. Ma
niesamowity tatuaż na...
- Naga, wytatuowana tancerka! A niech mnie! Matthew, czy ty chcesz złamać
serce swojej matce! Anno, czy ty to słyszałaś?
- Naturalnie, że słyszałam. Matthew, przestań drażnić się z dziadkiem.
- Tak jest, babciu. - Matthew uśmiechnął się od ucha do ucha i spojrzał w oczy
Daniela, które zamieniły się w wąskie szparki. - Nie rozumiem jednak, dlaczego nie
mógłbym sobie znaleźć jakiejś wytatuowanej, nagiej tancerki, gdybym tylko miał na
to ochotę.
Deszcz przestał padać, zapadła noc i Preston zakradł się do pokoju Cybil,
gdzie skorzystali z wygody, jaką zapewniało wielkie łoże z baldachimem.
Cybil zadowolona nuciła pod nosem. To był wspaniały dzień.
Tak wspaniały, że mogła się przytulić do ukochanego mężczyzny i udawać
przed samą sobą, że Preston, jak w bajce, wspiął się tu do niej po murach zamku. I że
ją kocha. I że zostanie z nią na zawsze.
- Powiedz mi coś... - zaczął szeptem. Był zbyt rozluźniony, żeby się niepokoić
tym, jak bardzo go cieszy jej bliskość i intymne ciepło.
- Dobrze, powiem ci coś. Mimo wyczerpujących badań, nie udało się z całą
pewnością stwierdzić, ile dokładnie aniołów zmieści się na główce od szpilki.
- Myślałem, że 634.
- To tylko domysły. Nie ustalono też, chociaż przeprowadzone zostały
długoletnie studia, ile żab trzeba pocałować, żeby trafić na księcia.
- Nie dziwi mnie to. Ale... - Przysunął się bliżej niej.
- Tak naprawdę chciałem się dowiedzieć, a ty na pewno jesteś w stanie mi to
wytłumaczyć, o co, u diabła, chodziło twojemu dziadkowi, kiedy rozmawialiśmy przy
herbacie.
- Który fragment rozmowy masz na myśli? - Spojrzała na niego, odgarnęła
włosy z czoła i wzniosła oczy do nieba.
- A, ten. Nie ostrzegłam cię, ponieważ miałam niemądrą nadzieję, że okaże się
to zbędne. Wina leży wyłącznie po mojej stronie. - Ułożyła się tak, że jej ciało
spoczywało teraz na jego ciele. - Wiesz, McQuinn, że masz piękne oczy? Są takie
przejrzyste i błękitne jak woda. Można by się w nich utopić.
- Czy to szczera opinia, czy jedynie próba zmiany tematu?
- I to, i to - odparła, wiedziała jednak, że nie uda jej się uciec od tej rozmowy.
Usiadła, pocałowała go i sięgnęła po leżący w nogach łóżka szlafrok.
- Dlaczego zawsze się ubierasz, kiedy chcesz ze mną porozmawiać?
Zerknęła na niego przez ramię i ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że lekko
się zarumieniła.
- Może w głębi duszy jestem purytanką?
- Jeśli tak, to naprawdę w głębi - mruknął cicho, a potem z uśmiechem patrzył,
jak Cybil zawiązuje pasek. - A wracając do twojego dziadka i jego nagłego zaintere-
sowania moim nazwiskiem, czy jak to nazwał przy kolacji, dobrą krwią przodków...
- Cóż, McQuinn, przecież jesteś Szkotem.
- Moja rodzina od trzech pokoleń mieszka na Rhode Island.
- Jakie to ma znaczenie na tle wielowiekowej historii rodu?
Wstała, wzięła z nocnego stolika dzbanek z wodą i napełniła jedną szklankę
dla nich obojga.
- Najpierw cię przeproszę - powiedziała, nie patrząc na niego. - Mam nadzieję,
ż
e rozumiesz dobre chęci dziadka. To wszystko z miłości. I nie zrobiłby tego, gdyby
cię nie lubił.
Preston poczuł w żołądku lekki ucisk, najprawdopodobniej wywołany
zdenerwowaniem.
- Czego by nie zrobił?
- Nie domyśliłam się, albo po prostu nie uświadomiłam sobie tego jasno,
dopóki tu nie przyjechaliśmy. A szkoda - powiedziała cicho. Usiadła na łóżku i podała
mu szklankę.
- Kiedy mi powiedziałeś, że się znacie i że właśnie on powiedział ci o tym
mieszkaniu, powinnam się była nad tym zastanowić. Cóż... - wzruszyła ramionami. -
To i tak nic by nie zmieniło.
- Co takiego, Cybil?
Westchnęła, uniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
- Wybrał cię specjalnie dla mnie. To dlatego że mnie kocha - dodała szybko. -
Myśli, że wie, co jest dla mnie najlepsze: małżeństwo, rodzina, dom. I najwyraźniej
widzi ciebie w roli mojego męża.
To nie z nerwów ściskało Prestona w żołądku. Uświadomił sobie, że to
najczystsze przerażenie.
- Skąd mu to, u diabła, przyszło do głowy? - zapytał gniewnie i gwałtownie
odstawił szklankę na stolik.
- To nie jest zniewaga, McQuinn. - Jej głos brzmiał o wiele chłodniej. - To
komplement. Jak już mówiłam, dziadek bardzo mnie kocha, więc sam rozumiesz, że
musi mieć o tobie bardzo dobre mniemanie, skoro uznał, że nadajesz się na mojego
męża i na ojca jego licznych prawnuków, na które ma wielką nadzieję.
- Myślałem, że nie chcesz wychodzić za mąż.
- Nie powiedziałam, że chcę, tylko że on tego dla mnie pragnie. - Uniosła
dumnie głowę i znów podniosła się z łóżka. Wzięła szczotkę i zaczęła przeczesywać
nią włosy.
- Natomiast fakt, że taka myśl najwyraźniej cię przeraża, jest dla mnie obelgą.
- Bo ty pewnie uważasz, że to zabawne.
- Wydaje mi się to... bardzo miłe.
- Wydaje ci się miłe, że twój dziewięćdziesięcioparoletni dziadek wybiera ci
kandydata na męża?
- Przecież nie porywa ich z ulicy i nie przesłuchuje w piwnicach swojego
domu. - Urażona rzuciła szczotkę na toaletkę. - Nie wpadaj w panikę, McQuinn.
Jeszcze nie wydrukowałam zaproszeń i nie zamówiłam tortu weselnego. Jestem w
stanie sama sobie znaleźć kandydata, kiedy będę chciała wyjść za mąż. A jak już
mówiłam, nie chcę. - Nie wiedziała, co zrobić z rękami, więc nabrała ze słoiczka kre-
mu i zaczęła go wcierać w dłonie. - Jestem zmęczona i chciałabym się położyć. A
ponieważ nie lubisz zostawać ze mną w łóżku do rana, powinieneś już wyjść.
Zastanawiał się, czy w jej odbitych w lustrze oczach widzi tylko złość, czy coś
jeszcze.
- Dlaczego się złościsz?
- Dlaczego się złoszczę? - powtórzyła cicho. Nie wiedziała, czy ma ochotę
krzyczeć, czy płakać. - Jak ktoś, kto tak trafnie i z taką wrażliwością pisze o tym, co
się dzieje w ludzkich sercach, może zadać tego rodzaju pytanie? Dlaczego się
złoszczę? A jak myślisz, Preston? - Odwróciła się do niego.
- Dlatego że siedzisz na łóżku, w którym przed chwilą byliśmy razem, w
pościeli jeszcze ciepłej od naszych ciał i jesteś strasznie przerażony, ponieważ ktoś,
kto mnie kocha, sądzi, że między nami powinno być coś więcej niż tylko seks.
- Ależ między nami jest coś więcej niż seks. - Poczuł, że i w nim narasta
gniew. Szybkim ruchem włożył spodnie.
- Jest coś więcej? Czyżby?
Jej chłodny, obojętny ton sprawił, że Prestona zakłuło poczucie winy.
- Zależy mi na tobie, Cybil. Wiesz o tym.
- Dobrze się ze mną bawisz. To nie to samo.
Tak, w jej oczach lśniło coś więcej niż złość. Do takiego wniosku doszedł,
zanim się odwróciła. Czaił się w nich ból. Chociaż nie chciał tego zrobić, znów ją
zranił.
Wziął ją za ramię i odwrócił twarzą do siebie.
- Zależy mi na tobie.
- W porządku. - Dotknęła jego ręki, ścisnęła ją i szybko cofnęła dłoń. -
Zapomnijmy o tym.
Chciał się na to zgodzić, żeby bardziej nie komplikować sytuacji, ale
zauważył, że w uśmiechu, jaki mu posłała, zanim podeszła do okna, krył się smutek.
Jej oczy nadal wyrażały ból.
- Cybil, nic więcej nie potrafię ci dać.
- O nic więcej nie prosiłam. O, wyszedł księżyc. Wiatr rozwiał wszystkie
chmury. Jutro pójdziemy nad urwisko. - Bezwiednie roztarta ramiona. Serce w niej
krwawiło. - Trzeba chyba dorzucić drewna do kominka, zrobiło się zimno.
- Zaraz to zrobię.
Ogień w kominku z polnych kamieni płonął jasnym, wesołym płomieniem.
Mimo to Preston wziął spore polano z rzeźbionej skrzyni i włożył w ogień, który
natychmiast zaczął je lizać chciwymi językami.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem w pokoju były trzaski i syczenie palącego
się drewna.
Może właśnie dlatego, że Cybil o nic go nie pytała, nie żądała żadnych
wyjaśnień, poczuł, że musi jej o sobie coś opowiedzieć.
- Może usiądziesz? - zaproponował.
- Wolę stać tu i patrzeć na gwiazdy. W Nowym Jorku nie widać gwiazd. Za
dużo świateł. Zapominamy, że można patrzeć w niebo, nie zastanawiamy się nawet,
gdzie podziały się gwiazdy. W Maine, gdzie dorastałam, na niebie roiło się od nich.
Nie zdaję sobie sprawy, jak bardzo mi ich brakuje, dopóki ich znów nie zobaczę. To
zadziwiające, bez jak wielu rzeczy można się obyć przez jakiś czas i nawet nie
zauważyć, że ich nie ma. - Zesztywniała, kiedy położył jej ręce na ramionach, ale
zaraz całym wysiłkiem woli rozluźniła mięśnie. Odwróciła się do niego z uśmiechem.
- Skoro już jesteśmy na wsi, to może pójdziemy na spacer, żeby trochę
popatrzeć na rozgwieżdżone niebo?
- Nie. Usiądź i posłuchaj mnie.
- Dobrze. - Bardzo starała się zachowywać spokojnie. Podeszła do głębokiego
fotela przy kominku i usiadła.
- Słucham cię, Preston.
Usiadł w fotelu obok niej, pochylił się naprzód i patrząc jej prosto w oczy,
zaczął mówić:
- Zawsze chciałem pisać. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek myślał o innym
zajęciu. Nie powieści, chociaż takie było marzenie mojego ojca. Od początku
wiedziałem, że to będą sztuki teatralne. Wszystko miałem jasno ułożone. Scenografia,
każdy akt, ruchy aktorów, dokładny kąt i natężenie świateł. Często, może zbyt często,
to był jedyny mój świat, świat, w którym żyłem. Pochodzisz z wybitnej rodziny.
Znacie mnóstwo ludzi, macie wiele obowiązków towarzyskich, prawda?
- Tak, prawda.
- Moja rodzina jest podobna. Znosiłem takie życie, czasami nawet sprawiało
mi ono przyjemność, ale najczęściej starałem się go unikać.
- Cenisz swoją prywatność. Rozumiem to - stwierdziła. - Mój ojciec jest taki
sam. I Matthew.
- Ceniłem swoją prywatność i bardzo jej potrzebowałem. - Preston był zbyt
niespokojny, żeby usiedzieć w miejscu, więc zaczął krążyć po pokoju. - Kocham
rodziców i siostrę, chociaż niekiedy wcale się nie rozumiemy. Na pewno zraniłem ich
wiele razy, przez bezmyślność i nieuwagę, ale naprawdę ich kocham.
- Ależ oczywiście... - zaczęła, jednak zamilkła, kiedy w odpowiedzi tylko
potrząsnął głową.
- Moja siostra, Jenna, zawsze była towarzyska i przez wszystkich lubiana. To
wspaniała kobieta. Nie miała jeszcze dwudziestu jeden lat, kiedy wyszła za mąż za
mojego najlepszego przyjaciela z college'u. Sam ich ze sobą poznałem.
Wciąż jeszcze odczuwał palący ból, kiedy o tym myślał. To on zapoczątkował
ciąg wydarzeń, który doprowadził do nieszczęśliwego końca. Zerknął na wodę w
szklance i pożałował, że to nie whisky.
- Świetnie do siebie pasowali - mówił dalej. - Kochali się, byli pełni nadziei i
planów na przyszłość. Jacob urodził się prawie rok po ślubie, a w niecały rok później
Jenna znów zaszła w ciążę i bardzo się z tego cieszyła. - Wsunął ręce do kieszeni i
stanął przy oknie, ale nie widział gwiazd. - Mniej więcej w tym samym czasie
wystawiano moją pierwszą sztukę. Grali miejscowi aktorzy, ale ich teatr cieszył się
ś
wietną opinią. Mój ojciec jest znanym pisarzem, więc praca jego syna wzbudziła
zainteresowanie.
- Sama w sobie jest interesująca - oświadczyła Cybil. Spojrzał na nią z
wdzięcznością.
- Teraz już w to wierzę. Ale wtedy, na samym początku, miałem mnóstwo
wątpliwości. Bardzo chciałem wybić się sam, nie polegać na sławie ojca. Oczywiście,
wiele w tym było pychy - stwierdził z namysłem. - Ale też wiele szacunku dla ojca.
Cokolwiek się za tym kryło, ta pierwsza sztuka była dla mnie ogromnie ważna.
Odwrócił się od niej, jakby potrzebował chwili na zebranie myśli, więc Cybil
odezwała się znowu:
- Kiedy miał się ukazać pierwszy odcinek mojego komiksu, całą noc nie
spałam. Kocham swoją pracę, ale nie zniosłabym, gdyby ludzie myśleli, że chcę się
posłużyć nazwiskiem ojca dla osiągnięcia popularności.
- Niektórzy ludzie będą tak myśleć, choćbyś dokonała nie wiem czego -
powiedział Preston. - Nie wolno się nimi przejmować. Najważniejsza jest praca.
Wtedy dla mnie najbardziej liczyła się moja sztuka. Brałem udział we wszystkich
stadiach przygotowań, w projektowaniu scenografii, kostiumów, wyborze obsady, w
próbach i ustawieniu świateł. Wszystkiego chciałem sam dopilnować.
Uśmiechnęła się leciutko.
- Założę się, że doprowadzałeś wszystkich do szału, włącznie z sobą samym.
- Oczywiście. Cały zespół był jednak nie tylko bardzo uzdolniony, ale i bardzo
cierpliwy. Aktorka grająca główną rolę oszołomiła mnie urodą. Nigdy przedtem nie
spotkałem tak pięknej kobiety. Właśnie skończyłem dwadzieścia pięć lat i
zakochałem się w niej bez pamięci. Każda minuta spędzona w jej towarzystwie była
dla mnie darem. Wystarczyło mi, że patrzyłem, jak gra, słuchałem, jak wypowiada
kwestie, które wyszły spod mojego pióra. Cieszyłem się jak dziecko, kiedy na mnie
patrzyła i pytała, czy tak właśnie ma to zagrać. Im bardziej zacieśniał się nasz
związek, tym mniej liczyła się dla mnie sztuka. Ona była taka łagodna, taka słodka, a
nawet trochę nieśmiała, kiedy schodziła ze sceny. Wykorzystywałem każdy pretekst,
ż
eby z nią być. Potem zauważyłem, że ona również szuka mojego towarzystwa.
Zostaliśmy kochankami pewnego niedzielnego popołudnia, w jej łóżku. Potem rozpła-
kała się i powiedziała mi, że mnie kocha. W tamtej chwili chyba dałbym sobie za nią
uciąć rękę.
Cybil splotła dłonie na kolanach i zaczęła sobie wyobrażać, jak to jest być tak
mocno kochaną przez takiego mężczyznę jak Preston. Nie odzywała się, ponieważ
wiedziała, że jeszcze nie skończył, a to, co miał powiedzieć, ciągle jeszcze jest dla
niego bolesne.
- Całymi tygodniami mój świat kręcił się wokół niej - ciągnął. - Odbyła się
premiera, sztuka zebrała bardzo przyzwoite recenzje. A ja myślałem tylko o tym, że
dzięki tej sztuce poznałem ją. Tylko to się dla mnie liczyło.
- Miłość zawsze powinna się liczyć najbardziej.
- Czyżby? - Roześmiał się krótko, w jego oczach rozbłysły iskierki cynizmu. -
Ale słowa są trwalsze, Cybil. Dlatego właśnie pisarz powinien przywiązywać wagę do
nich. Tylko do nich.
Miłość jest trwalsza, pomyślała. Chciała powiedzieć to głośno, ale domyśliła
się, że w tym wypadku prawda była inna.
- Kupowałem jej prezenty, ponieważ ją uszczęśliwiały - mówił Preston -
zabierałem na tańce i do klubu, bo uwielbiała towarzystwo. Była taka piękna,
zasługiwała na odpowiednią oprawę. A do tego potrzeba eleganckich strojów, drogiej
biżuterii, prawda? Dlaczego miałem jej tego nie kupić? A jeśli potrzebowała trochę
pieniędzy na jakieś drobne wydatki, dlaczego nie wypisać czeku? Przecież to tylko
pieniądze, a tych mi nie brakowało.
Cybil widziała, dokąd zmierza ta opowieść, a przynajmniej tak jej się
wydawało. Tak bardzo chciała do niego podejść, objąć go, pocieszyć. Jednak w jego
głosie nie słyszała smutku, tylko gorycz.
- Miała talent, a ja chciałem jej pomóc zostać gwiazdą. Dlaczego więc dla
dobra jej kariery nie wykorzystać moich znajomości, wpływów ojca, rodziny?
- Kochałeś ją - powiedziała Cybil cicho. - Dla kogoś, kogo kochamy, jesteśmy
w stanie zrobić więcej niż dla siebie.
- I to ma być wytłumaczenie? - Potrząsnął głową. - Nie, wykorzystywanie
innych nigdy nie jest w porządku. Ale wtedy tak nie myślałem. Zaczęła coś
wspominać o małżeństwie, z początku nieśmiało, niemal z lękiem. Wahałem się.
Powinna całą uwagę poświęcić karierze. Z założeniem domu mogliśmy poczekać.
Powiedziałem jej, że kiedy sztuka zejdzie z afisza, a jej kariera nabierze rozpędu,
pojedziemy do Nowego Jorku i kupimy sobie własny teatr. Razem zostaniemy
właścicielami teatru. Któregoś dnia przyszła do mnie zapłakana, roztrzęsiona i tak
blada, że pod jej piękną skórą można było dostrzec każdą żyłkę. Wyznała mi, że jest
w ciąży. Z jej ślicznych oczu popłynęły łzy strachu.
Obwiniała siebie i błagała mnie, żebym jej nie opuszczał. Gdzie by się
podziała, co by zrobiła? Miała tak mało pieniędzy. Bała się. Myślała, że ją
znienawidzę.
- Przecież na pewno jej wtedy nie znienawidziłeś - wyszeptała Cybil.
- Oczywiście, że nie. Nie znienawidziłem jej, nie winiłem za nic. Bałem się,
byłem zaskoczony, ale również szczęśliwy. Decyzja zapadła jakby bez naszego
udziału. Stało się i teraz już nie musiałem myśleć rozsądnie, ale po prostu mogliśmy
się zaraz pobrać i zacząć wspólne życie.
- Znów zaczął krążyć po pokoju, jak niespokojne zwierzę w klatce. - Pieniądze
nie stanowiły problemu. W wieku dwudziestu pięciu lat uzyskałem prawo do części
spadku po dziadkach. Jeszcze więcej miałem dostać po skończeniu trzydziestego roku
ż
ycia. Pieniądze nie stanowiły problemu - powtórzył. Wziął pogrzebacz i z
wściekłością rozgarnął płonące bierwiona. - Osuszyłem jej łzy, przytuliłem, zapew-
niłem, że wszystko będzie dobrze. Będzie wręcz cudownie. Zostaniemy w Newport
do narodzin dziecka, potem wyjedziemy do Nowego Jorku, tak jak wcześniej
planowaliśmy. Będzie nas troje, a nie dwoje i będziemy szczęśliwi... Nasze
pożegnanie było wzruszające. Ja płakałem, a ona wróciła do swojego małego
mieszkanka, żeby trochę odpocząć i zadzwonić do rodziny z cudowną wiadomością.
Umówiliśmy się, że tego samego dnia, po przedstawieniu, złożymy wizytę moim
rodzicom i wszystko im powiemy. Natychmiast zacząłem robić plany. Wyobrażałem
sobie siebie jako męża, ojca naszego dziecka...
- Chciałeś tego dziecka - stwierdziła Cybil. Przypomniała sobie, jak naturalnie
wziął na ręce małego Charliego.
- Tak, chciałem. - Stanął plecami do kominka i spojrzał na Cybil. Wzrok miał
chłodny. - Chciałem i jej, i dziecka. Cieszyłem się perspektywą wspólnego życia.
Byłem niemal w siódmym niebie, kiedy zjawiła się u mnie siostra.
Zamilkł na chwilę. Wciąż dobrze pamiętał każdy jej ruch i gest. Jakby to była
jeszcze jedna sztuka na scenie teatru.
- Jenna płakała i drżała tak samo jak Pamela. I tak jak Pamela była w ciąży.
Bardziej zaawansowanej. Bałem się, że sobie zaszkodzi. Rzuciła się w moje ramiona,
szlochając bez końca. Wreszcie, kiedy odzyskała głos, powiedziała mi, że jej mąż ma
romans. - Głos mu się teraz zmienił, stał się bardziej ponury. - Opowiedziała mi, jak
zostawiła małego Jacoba z matką i wróciła do domu, ponieważ czegoś zapomniała.
Miały gdzieś jechać na cały dzień, więc maż oczekiwał jej powrotu później niż
godzinę po wyjściu. Nie spodziewał się, że Jenna wejdzie do sypialni i zastanie go z
kochanką. Zobaczyła obcą kobietę we własnym łóżku i męża nerwowo wciągającego
spodnie.
- Och, Preston. Jakie to musiało być dla niej okropne. - Cybil wstała i podeszła
do niego, żeby go pocieszyć. - Jakie straszne dla całej twojej rodziny. Ona pewnie... -
Nagle domyśliła się, co usłyszy. Przypomniały jej się niektóre sceny z jego
najsłynniejszej sztuki. - Och nie, Boże...
Nie chciał przyjąć jej współczucia.
- W „Zagubionych duszach” nosi imię Leanna, ale to dokładny portret Pameli -
mówił. - Piękna, sprytna i zimna. Kobieta, która grała na scenie i w życiu. Potrafiła
manipulować mężczyzną jak marionetką. Dla pieniędzy, wpływów, kariery wyszłaby
za mnie. W ten sposób dałaby znaczące w towarzystwie nazwisko dziecku, którego
ojcem był mój najbliższy przyjaciel, mąż mojej siostry. Ale ja już nie byłem tym
zainteresowany.
- Kochałeś ją, a ona cię zraniła. Okaleczyła cię. Tak mi przykro...
- Owszem, kochałem ją i odebrałem od niej cenną lekcję. Nie należy ufać
sercu. Moja siostra zaufała swojemu i omal jej to nie zniszczyło. Gdyby nie Jacob i
dziecko, które dopiero miało się urodzić, nie przeżyłaby tego. Dzieci jej
potrzebowały, dlatego jakoś to wszystko wytrzymała.
- Ale ty nie miałeś takiego oparcia.
- Miałem pracę i satysfakcję z ostatniej rozmowy z kobietą, która odcisnęła
takie piętno na naszym życiu. Płakała i zaklinała się, że to wszystko kłamstwa, jakaś
straszliwa pomyłka. Błagała mnie, żebym jej uwierzył, i prawie dopięła swego.
Umiała kłamać po mistrzowsku.
- Kochałeś ją i chciałeś jej wierzyć - wyszeptała Cybil.
- Może i tak. Zaczęliśmy się kłócić i wtedy maska opadła z jej twarzy.
Wreszcie zobaczyłem jej prawdziwe oblicze - oblicze złej, kłamliwej kobiety.
Kobiety, która dla czystej przyjemności, bez skrupułów uwiodła cudzego męża, a ze
mną była dla pieniędzy i sławy. - Uśmiechnął się blado. - Do końca grała w mojej
sztuce. Nie można przerywać przedstawienia.
- Jak to zniosłeś?
- Była doskonałą aktorką, a ja powtarzałem sobie, że moja praca jest
ważniejsza od niej, ważniejsza niż cokolwiek innego. - Uniósł brew. - Uważasz, że to
była z mojej strony wyrachowana decyzja?
- Nie. - Położyła mu dłonie na ramionach, potem na policzkach. Zastanawiała
się, czy Preston nie rozumie, że jeszcze nie otrząsnął się po tamtych wydarzeniach,
nie wyleczył ran. - Zachowałeś się dzielnie. - Przytuliła się do niego i westchnęła
głęboko, kiedy otoczył ją ramionami. - Ona nie zasługiwała nawet na najmniejszy
kawałek twojego serca. Ani wtedy, ani teraz.
- Teraz jest tylko interesującą postacią dramatu. Nigdy już nie dam nikomu
tyle z siebie. Nie mam nic więcej do ofiarowania.
- Jeśli naprawdę w to wierzysz, ona nadal jest w twoim sercu. - Do oczu Cybil
napłynęły łzy. - W ten sposób pozwalasz jej wygrać.
- Nikt z nas nie wygrał, ani ja, ani moja siostra, ani przyjaciel. Troje głęboko
zranionych ludzi. Pamela zyskała tylko kilka propozycji pracy. Nikt nie wygrał -
powtórzył szeptem i otarł łzę z jej policzka. - Nie płacz. Nie opowiedziałem ci tego po
to, żeby doprowadzić cię do płaczu. Chciałem tylko, żebyś zrozumiała, kim jestem.
- Wiem, kim jesteś. I nic nie poradzę, że czuję twój ból.
- Cybil... - Przyciągnął ją do siebie. - Jeśli nadal będziesz nosiła serce na dłoni,
ktoś ci je w końcu złamie.
Zamknęła oczy. Co miała mu powiedzieć? śe już się to stało?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Daniel uznał, że najwyższa pora porozmawiać z młodym Prestonem na
osobności. Z łatwością zwabił go do swojego gabinetu w wieży, kiedy Cybil i Anna
były zajęte w innej części domu, a Matthew gdzieś przepadł, zapewne w po-
szukiwaniu inspiracji do swojej kolejnej metalowej zabawki.
Rzeźby wnuka niezmiennie napawały Daniela dumą, ale też zadziwiały.
- Siadaj, chłopcze. Rozprostuj nogi. - Daniel podszedł do półki z książkami i
wziął egzemplarz „Wojny i pokoju”. Z wyciętej w tomie skrytki wyjął cygaro. -
Skusisz się?
Preston spojrzał na niego zaskoczony.
- Nie, dziękuję. Bardzo interesująca lektura, panie MacGregor.
- Człowiek robi, co może, żeby żona nie zrzędziła nad uchem. - Daniel
przesunął cygaro pod nosem, z uznaniem wciągnął jego zapach, westchnął
uszczęśliwiony i wolno zapalił. Ten rytuał był ważną częścią przyjemności.
Otworzył kluczykiem dolną szufladę wielkiego dębowego biurka i wyjął dużą
muszlę. Miała mu służyć za popielniczkę. Obok postawił miniaturowy wiatraczek na
baterię. To był jego najnowszy sprzęt, za pomocą którego chciał wywieść w pole
Annę.
- śona zabrania mi palić. - śeby podkreślić tragizm tej sytuacji, Daniel smutno
potrząsnął głową. - A im jest starsza, tym ma ostrzejszy węch. Wywęszy wszystko,
jak pies gończy - westchnął i usiadł wygodniej w wielkim, skórzanym fotelu.
- A co będzie, jeśli tu wejdzie? - zaciekawił się Preston.
- Będziemy się tym martwić, kiedy już się to stanie. Powiedz mi tymczasem,
chłopcze, jak ci idzie pisanie.
- Bardzo dobrze.
- Wiedz, że pytam o to jako inwestor. Jestem tobą zainteresowany.
- Rozumiem.
- Podziwiam książki twojego ojca. Mam tu kilka. - Wypuścił w powietrze kłąb
dymu. - A wróble ćwierkają, że Hollywood zainteresował się twoją sztuką.
- Ma pan dobre ucho.
- Owszem. Jak się odnosisz do tego pomysłu, żeby zamienić sztukę w film?
- To może być ciekawe.
- Grywasz w pokera, prawda?
- Zdarzało się, że siadałem do stolika.
- Założę się, że potrafisz grać. Trudno poznać, co masz w kartach. Podoba mi
się to. - Z namysłem strzepnął popiół do muszli. - Zamierzasz zostać w Nowym Jorku
jeszcze przez kilka miesięcy, tak?
- Na pewno co najmniej przez miesiąc. Do tego czasu zakończą się główne
prace w moim domu.
- To piękny, duży dom, do tego nad morzem. - Daniel uśmiechnął się, kiedy
Preston spojrzał na niego czujnie. - Wróble ćwierkają mi o różnych rzeczach. Dobrze,
gdy mężczyzna ma własny dom. Niektórzy z nas nie nadają się do życia w ulu.
Konieczna nam przestrzeń dla siebie i dla rodziny, żeby móc się rozwijać.
Potrzebujemy miejsca, gdzie można spokojnie wypalić cygaro! - Dramatycznym
gestem uniósł ramiona, a Preston z trudem zapanował nad sobą, żeby się nie
roześmiać.
- Święta prawda - zgodził się. - Oczywiście, mój dom nie może się równać z
pana domem.
- Jesteś jeszcze młody. Masz czas. Zbudujesz kiedyś większy. Na pewno też
nad morzem, bo nad morzem się wychowałeś.
- Nie chciałbym mieszkać w mieście. - Preston cały czas był spięty. Nie bardzo
wiedział, dokąd zmierza ich rozmowa. - A gdybym wylądował na jakimś
podmiejskim osiedlu, po tygodniu poderżnąłbym sobie gardło.
Daniel roześmiał się i spojrzał na niego przez kłąb dymu.
- Pilnie strzeżesz swojej niezależności, co jest całkiem rozsądne. Ale kiedy
niezależność i potrzeba prywatności zamienia się w izolację, sytuacja przestaje być
zdrowa, prawda?
- Kiedy wyglądam z okna pana zamku, nie widzę jakoś żadnych sąsiadów
zaglądających przez żywopłot.
- Rzeczywiście - ze śmiechem odrzekł Daniel. - Owszem, dbamy o
zachowanie prywatności, ale nie izolujemy się od ludzi. Wiesz, że Cybil też
wychowała się nad morzem? - Wsunął cygaro między zęby. - W domu na wybrzeżu
stanu Maine, gdzie jej ojciec strzegł swojej prywatności jak lew.
- Tak, słyszałem - odrzekł Preston ostrożnie.
- Jej ojciec to przyzwoity człowiek, chociaż Campbell. - Stary MacGregor
zabębnił palcami o skraj biurka. - Były takie czasy, że szkocki góral za żadne skarby
nie wpuściłby Campbella za próg. Mam nadzieję, że nie żywisz nienawiści do niego
ani nikogo z tego rodu?
Upłynęła minuta, a może nawet dwie, zanim Preston zrozumiał, że Daniel ma
na myśli wypadki podczas szkockiego powstania sprzed dwustu lat. Wiedząc, że
wybuch śmiechu byłby tu nie na miejscu, udał, że dostał ataku kaszlu.
- Nie - odparł poważnie. - Czasy się zmieniają. Trzeba iść naprzód.
- Słuszne słowa! - Zadowolony Daniel uderzył pięścią w biurko. - Jak już
mówiłem, to przyzwoity człowiek, a jego żona to wspaniała kobieta. Też płynie w niej
dobra krew. Mogą być dumni ze swoich dzieci.
- Na pewno ma pan rację.
- Oczywiście, że mam. Sam widziałeś, prawda? Moja Cybil to piękna i mądra
młoda kobieta. Serce ma wielkie jak księżyc, a gorące jak słońce. Przyciąga do siebie
ludzi jak magnes. Jest w niej jakieś światło, nie sądzisz?
- Tak. To wyjątkowa osoba.
- Nie ma w niej ani krzty fałszu i przebiegłości - ciągnął Daniel, spoglądając
bystro na swojego rozmówcę. - Zbyt często zapomina jednak o własnych uczuciach,
ż
eby czasem nie zranić kogoś innego. Nie, nie jest słaba. Nikt, w kim płynie tyle
dobrej szkockiej krwi, nie może być słaby. Zapędzona w róg będzie się bronić do
ostatka, ale prędzej zada ból sobie, niż skrzywdzi innego człowieka. Trochę się więc o
nią martwię...
Wszystko to, co mówił Daniel, było Prestonowi wiadome, mimo to
niespokojnie poruszył się w fotelu.
- Moim zdaniem nie musi się pan martwić o Cybil.
- Martwienie się o wnuki to prawo, obowiązek i miły przywilej każdego
dziadka. Cybil szuka miejsca, gdzie mogłaby przelać całą miłość, jaką w sobie nosi.
Mężczyzna, który zdobędzie jej serce, będzie do końca życia szczęśliwy.
- Niewątpliwie.
- Wiem, że wpadła ci w oko, McQuinn. - Daniel pochylił się ku swemu
rozmówcy. - Nie muszę słuchać żadnych wróbli, żeby to wiedzieć.
- Jak pan sam mówił, to piękna kobieta.
- A ty jesteś trzydziestoletnim kawalerem. Jakie masz intencje wobec niej?
No, wreszcie przechodzimy do rzeczy, stwierdził w duchu Preston.
- Nie mam żadnych - odrzekł.
- A więc najwyższa pora, żebyś je znalazł. - Dla podkreślenia wagi swoich
słów Daniel uderzył dłonią w biurko. - Chyba nie jesteś ślepy ani głupi, co?
- Nie jestem.
- Więc co cię powstrzymuje? Ta dziewczyna to dokładnie to, czego ci w życiu
potrzeba! Przy niej nie byłbyś taki śmiertelnie poważny, nie zakopałbyś się w swojej
norze jak niedźwiedź liżący rany! - Znacząco wskazał na niego cygarem. - A gdybym
nie był pewny, że jesteś odpowiednim mężczyzną dla mojej wnuczki, na pewno nie
znalazłbyś się w jej pobliżu. Zapewniam cię.
- Wiem. To pan mnie rzucił pod jej próg, niby to wyświadczając mi przysługę.
- Zdenerwowany Preston zerwał się z fotela. Czuł się tak, jakby schwytano go w
pułapkę.
- Oddałem ci największą przysługę w życiu. Powinieneś mi dziękować, a nie
patrzeć tak, jakbyś miał ochotę skręcić mi kark.
- Nie wiem, jak rodzina i przyjaciele traktują pana manipulacje, ale mnie się
one nie podobają i wcale ich nie potrzebuję.
- Ależ potrzebujesz, potrzebujesz! - zagrzmiał Daniel. - Gdyby było inaczej,
nie zadręczałbyś się czymś, co dawno minęło, a zająłbyś się teraźniejszością.
Gniewne płomienie w oczach Prestona zamieniły się w lód.
- To moja prywatna sprawa.
- Raczej twoja wada - zaoponował Daniel. Z przyjemnością patrzył, jak
Preston doskonale panuje nad swoim wzburzeniem. - Każdy może mieć jedną czy
dwie. śyję na tym świecie ponad dziewięćdziesiąt lat, obserwuję ludzi, oceniam ich,
widzę takimi, jacy są w rzeczywistości. Coś ci powiem, McQuinn. Ty jeszcze tego nie
wiesz, bo jesteś albo zbyt młody, albo zbyt uparty. Pasujecie do siebie. Uzupełniacie
się.
- Myli się pan.
- W żadnym wypadku! Moja wnuczka nie zaprosiłaby cię do tego domu,
gdyby cię nie kochała. A ty byś z nią tu nie przyjechał, gdybyś nie czuł tego samego.
Tym razem Daniel zauważył z satysfakcją, że Preston pobladł. Cóż, niektórzy
ludzie boją się miłości.
- Źle pan ocenił sytuację. - Preston mówił spokojnie, chociaż szalała w nim
burza uczuć. - To, co jest miedzy mną a Cybil, nie ma nic wspólnego z miłością. A
jeśli ją zranię, pan również będzie za to odpowiedzialny. - Z tymi słowy
wymaszerował gniewnie z gabinetu.
Daniel wypuścił kłąb dymu z cygara. Wiedział, że ból jest nieodłączną częścią
miłości. Z niechęcią przyznał przed sobą, że jego ukochaną wnuczkę zapewne czekają
trudne chwile. Owszem, częściowo i on ponosił za to winę. Ale kiedy Preston
przestanie się wić jak uparty pstrąg na haczyku i da jej wreszcie szczęście...
Ciekawe, komu wtedy będą się należały podziękowania, jeśli nie Danielowi
MacGregorowi, pomyślał i z błogim uśmiechem dokończył cygaro.
Cybil martwiła się, że wizyta w Hyannis Port wprawiła Prestona w
rozdrażnienie. Nawet po powrocie do Nowego Jorku nie opuścił go zły nastrój.
Nie winiła go za to. Pogodziła się z faktem, że to trudny człowiek. Czy mogło
być inaczej po tym, co go spotkało?
Musi długo trwać, zanim taki wrażliwy człowiek, którego ktoś tak okrutnie
zranił, znów komuś zaufa i zdecyduje się okazać uczucie.
Oczywiście mogła na niego zaczekać.
Ale to bardzo bolało. Nie mogła nie czuć bólu, kiedy Preston odwracał się od
niej trochę zbyt szybko, zamykał się przed nią u siebie i pogrążał w pracy, uciekał do
klubu lub na spacer. Często teraz wychodził o najróżniejszych godzinach i jasno
dawał jej do zrozumienia, że chce spacerować sam, bez jej towarzystwa.
Powtarzała sobie, że to praca wprawia go w taki nastrój, chociaż nie mogła
być tego pewna, ponieważ przestał z nią rozmawiać o sztuce. Zapewne uznał, że
Cybil nie zrozumie cierpienia, radości i frustracji, jakie niesie ze sobą pisanie. Bolało,
ale postanowiła zaakceptować ten ból.
Jej własna praca weszła zresztą na nowe tory i wymagała teraz od niej więcej
czasu i energii. Spotkanie, które odbyła przed wyjazdem, okazało się bardzo udane.
Nikomu jeszcze o tym nie mówiła, ani rodzinie, ani przyjaciołom, ani Prestonowi.
To dlatego, że nie chciałam zapeszać, myślała, wysiadając przed domem z
taksówki. Bała się, że kiedy komuś o tym powie, cała rzecz nie dojdzie do skutku.
Teraz wszystko było już załatwione.
Poczuła, że z radości serce wali jej jak młotem. Roześmiała się sama do siebie.
Nie mogła się doczekać, kiedy przekaże wszystkim nowinę.
Może wyda przyjęcie, żeby uczcić tę okazję? Głośne, zwariowane, wesołe
przyjęcie. Szampan i balony. Pizza i kawior.
W radosnych podskokach wbiegła na górę. Musi zadzwonić do rodziców, do
reszty rodziny, musi spotkać się z Jody, żeby mogły razem piszczeć z uciechy.
Ale przed wszystkim musi powiedzieć Prestonowi.
Obiema pięściami zadudniła energicznie do jego drzwi, wybijając wesoły
rytm. Pewnie pracuje, ale jej nowina nie może czekać. Na pewno ją zrozumie.
Muszą wspólnie to uczcić. Wypiją szampana, chociaż to dopiero wczesne
popołudnie, trochę się wstawią, będą się wygłupiać, a potem kochać bez pamięci.
Kiedy otworzył drzwi, stała w progu, rozpromieniona jak słońce.
- Cześć! Właśnie wróciłam! Nie uwierzysz, jak ci wszystko opowiem!
Miał na sobie zmięte ubranie, był nieogolony. Od razu zdenerwowało go to, że
na jej widok był w stanie zapomnieć o pracy. Wystarczyło jedno spojrzenie.
- Cybil, jestem zajęty...
- Wiem. Przepraszam. Ale chyba pęknę, jeśli komuś o tym nie opowiem. -
Objęła dłońmi jego zarośnięte policzki. - A tobie przyda się krótka przerwa.
- Jestem w środku pisania - zaczął, ale ona już weszła do mieszkania.
- Założę się, że nic nie jadłeś. A ja właśnie wracam z tej nowej restauracji,
którą wszyscy się zachwycają. Zrobię ci kanapkę i...
- Nie chcę kanapki - warknął i nalał sobie zaparzonej przed kilkoma
godzinami kawy. - Nie mam czasu na przerwę. Chcę wracać do pracy.
- Musisz coś zjeść. - Wsunęła głowę do lodówki, ale zaraz się cofnęła, kiedy
usłyszała, że Preston idzie na górę. - Na litość boską! Daj spokój! - Zniecierpliwiona
wzniosła oczy do nieba i ruszyła jego śladem. - Dobrze, nie zrobię ci kanapki. Muszę
ci jednak opowiedzieć, jak spędziłam dzień. Ojej, ciemno tu jak w grobie. - Bez
namysłu podeszła do okna i zaczęła rozsuwać zasłony.
- Zostaw to, do cholery!
Zamarła w bezruchu, a potem wolno opuściła ramię. Dobry humor w jednej
chwili gdzieś zniknął. Preston siedział już przy komputerze, nie zwracając na nią
najmniejszej uwagi. Odciął się od niej, tak samo jak odciął się od świata za oknem.
Zupełnie nie dbał o jej uczucia.
- Tak łatwo wyrzucasz mnie ze swoich myśli. Barykadujesz się przede mną -
wyszeptała.
W jej głosie wyraźnie słychać było ból. Postanowił, że tym razem nie da się
wpędzić w poczucie winy.
- Nie przychodzi mi to łatwo, ale w tej chwili jest konieczne.
- No tak. Ty pracujesz, a ja bezczelnie przeszkadzam genialnemu twórcy.
Uniemożliwiam tworzenie wielkiego dzieła, z którego pewnie i tak bym nic nie
zrozumiała.
- Ty potrafisz pracować, kiedy ktoś zagląda ci przez ramię. Ja nie - wyjaśnił
zirytowany.
- Kiedy nie pracujesz, równie łatwo o mnie zapominasz. Odprawiasz mnie,
kiedy masz mnie dość. A to nie ma nic wspólnego z twoją pracą.
Odsunął się od komputera i zwrócił w jej stronę.
- Nie jestem w nastroju do kłótni.
- No właśnie. Twój nastrój zawsze o wszystkim decyduje. Liczy się tylko to,
czy ty masz ochotę na moje towarzystwo, czy nie; czy chcesz rozmawiać, czy
milczeć; dotykać mnie czy odwrócić się plecami.
Po tonie dziewczyny poznał, że podjęła jakąś ostateczną decyzję i ogarnęła go
panika.
- Dlaczego nic nie mówiłaś, skoro ci to nie odpowiadało?
- Masz rację. Nie mówiłam. Ale teraz nie mam ochoty, żebyś mnie traktował
jak jakaś uciążliwą przeszkodę. Nie mam ochoty czekać, kiedy będziesz w nastroju do
rozmowy. Nie podoba mi się, że moje sprawy nie są dla ciebie godne uwagi.
- Mam przerwać pracę, żeby wysłuchać, jak udały ci się zakupy i gdzie zjadłaś
lunch?
Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała, tylko wydała cichy, bolesny okrzyk.
- Przepraszam. - Wstał, wściekły na siebie samego. Cybil wyglądała tak, jakby
wymierzył jej policzek. - Dochodzę już do końca sztuki, więc jestem trochę
rozkojarzony i zły - wyjaśnił. Nie ruszyła się z miejsca, tylko patrzyła na niego
zranionym wzrokiem. - Chodźmy na dół.
- Nie. Muszę już iść. - Cybil czuła, że łzy palą ją pod powiekami, spływają do
gardła. - Rozbolała mnie głowa, a jeszcze powinnam zadzwonić w kilka miejsc.
Najlepiej będzie, jak wezmę aspirynę i trochę się prześpię.
Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się, kiedy położył jej dłoń na ramieniu.
Poczuł, że zadrżała. Było mu wstyd.
- Cybil...
- Źle się czuję. Pójdę do domu i położę się do łóżka. Wyrwała mu się i
wybiegła. Po chwili trzasnęły drzwi.
- Ty głupi sukinsynu - zaklął pod nosem i potarł oczy.
- Zachowujesz się jak ostatni łajdak.
Zaczął krążyć po pokoju, pełen obrzydzenia do samego siebie. Stanął przy
oknie i gwałtownie rozsunął zasłony.
Zmrużył oczy, kiedy do środka wdarło się jaskrawe światło słońca. Chyba
rzeczywiście odizolował się od świata za oknem. Ale przecież w izolacji zawsze
lepiej mu się pracowało. Zresztą nie musi nikomu się tłumaczyć ze swoich nawyków i
przyzwyczajeń.
Co jednak w niego wstąpiło, że tak grubiańsko się wobec niej zachował?
Do diabła, przecież wpadła nieproszona, w najgorszym z możliwych
momentów. Miał prawo do prywatności, do własnej przestrzeni, zwłaszcza gdy praca
szła mu szybko, a słowa same wypływały z niego strumieniem.
Nie chciał jej odprawić ani ignorować. Jak można zignorować kogoś, o kim
stale się myśli?
Jednak częściowo była to prawda. Od czasu rozmowy z Danielem
MacGregorem w Hyannis Port z rozmysłem próbował wykreślić Cybil ze swojego
serca.
A wszystko dlatego, że ten sprytny, wścibski, podstępny starzec miał rację:
Preston już był zakochany w jego wnuczce.
Starał się to uczucie zignorować, stłumić, odepchnąć od siebie, licząc na to, że
samo minie, zanim na dobre rozgości się w jego sercu.
Nie zamierzał jeszcze raz narażać się na miłość, ponieważ dokładnie wiedział,
jak odmienia ona serce i duszę, jak wyciska z nich ostatnią kroplę krwi. Nie pozwoli
sobie więcej na popadniecie w taki stan zupełnej bezbronności wobec kobiety.
Znów zaciągnął zasłony w oknach. Przywróci ich stosunkom równowagę i
oboje będą wtedy szczęśliwsi.
Jeśli zaś chodzi o jego nieznośne zachowanie w ciągu ostatnich dni,
wynagrodzi jej to jakoś. Przecież w niczym sobie na nie nie zasłużyła.
Wiedział, że nie będzie w stanie pracować, więc zszedł na dół. Zastanowił się,
czy nie zapukać do drzwi po drugiej stronie korytarza i nie przeprosić. Ale ona
również miała prawo do prywatności. Nie będzie jej nachodził, wybierze się na
spacer.
Dopiero kiedy zobaczył kolorowe kwiaty na ulicznym wózku, przyszło mu do
głowy, żeby je kupić. Nie róże. Wydały mu się zbyt oficjalne. Nie stokrotki - były we-
sołe, ale zbyt zwyczajne. Zdecydował się na jasnożółte i białe tulipany.
Gdy już miał je w ręku, od razu zrobiło mu się lżej na sercu.
Wciąż szedł przed siebie. Zrozumiał, że od dawna już nie pozwolił sobie na
chwilę oddechu, nie uporządkował myśli. Teraz miał okazję zastanowić się nad
słowami Cybil, wypowiedzianymi podczas tej krótkiej sceny w zaciemnionym
pokoju.
Jak często się zdarzało, że zapominała o tym, na co ma ochotę, żeby jemu
dogodzić? Tutaj też stary MacGregor się nie pomylił. Cybil miała taką naturę, że
najpierw myślała o potrzebach innych, a dopiero na końcu o sobie.
Nie znał drugiej tak bezinteresownej, szczodrej osoby, w dodatku potrafiącej
do tego stopnia cieszyć się życiem. On kiedyś też taki był, ale teraz zdarzało mu się to
tylko czasami - w towarzystwie Cybil.
Była bardzo przejęta, kiedy wpadła do jego mieszkania. Często widywał ją w
takim stanie, więc uznał to za naturalne. Nie zastanawiał się, co wywołało ten
niezwykły, radosny błysk w oczach.
Tym razem bardzo szybko udało mi się zgasić ten błysk, pomyślał wściekły na
samego siebie.
Zdał sobie sprawę, że niemal od pierwszej chwili znajomości traktował ją źle.
Czy potrafi to zmienić? Tak, potrafi.. I zmieni. Da jej tyle, ile od niej wziął.
Zrównoważy ich układ. Każde z nich będzie zadowolone, więc kiedy nadejdzie czas,
ż
e będą musieli rozluźnić łączące ich więzy - a tak się na pewno kiedyś stanie -
zostaną przyjaciółmi.
Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że mogłaby zupełnie zniknąć z jego życia.
Spacerował przez całe popołudnie. Kiedy wieczorem stanął pod jej drzwiami z
bukietem kwiatów, wcale nie czuł się głupio. Był spokojny. Wiedział, że robi dobrze.
Otworzyła mu drzwi po drugim dzwonku.
- Odpoczęłaś trochę?
- Tak. - Po ich rozmowie zasnęła tak szybko, jakby sen był ucieczką przed
problemami. - Dziękuję.
- Masz ochotę na moje towarzystwo? - Wyjął bukiet zza pleców. - I na
tulipany?
- Eee... Oczywiście. Jakie piękne. Zaraz przyniosę wazon. Jak okropnie musiał
się do niej odnosić, skoro zwykły bukiet kwiatów był dla Cybil takim zaskoczeniem.
- Przykro mi z powodu tego, co dzisiaj między nami zaszło.
A więc te kwiaty to przeprosiny, pomyślała, wyjmując z szafki wazon z
niebieskiego szkła. Ogarnęło ją lekkie rozczarowanie, że nie kupił jej kwiatów ot tak,
bez okazji. Szybko je stłumiła i uśmiechnęła się.
- Nic się nie stało. Trzeba się liczyć z czymś takim, jeśli się wtargnie do
jaskini niedźwiedzia.
- Ależ stało się. - Wziął ją za rękę. - I bardzo cię za to przepraszam.
- W porządku.
- Tylko tyle? Wiele kobiet nie pozwoliłoby mężczyźnie tak łatwo się wywinąć.
Musiałby trochę się poczołgać.
- Nie zależy mi na tym, żeby ktoś się przede mną czołgał. Prawdziwy z ciebie
szczęściarz, co?
Uniósł jej rękę do ust i pocałował.
- Tak, jestem szczęściarzem. - Znów spostrzegł w jej oczach zaskoczenie.
Zrozumiał, że jeszcze nigdy dotąd nie dał jej czułości, nie obdarzył romantycznym
gestem. Zadziwiła go własna głupota. - Pomyślałem sobie, że jeśli czujesz się lepiej,
to moglibyśmy gdzieś wyjść na kolację.
- Wyjść? - Zamrugała oczami.
- Jeśli masz ochotę. A jeśli nie czujesz się na siłach, to zjemy spokojnie w
domu. Jak sobie życzysz. - Ujął jej twarz w dłonie i lekko dotknął ustami czoła.
- Kim ty jesteś? - zapytała podejrzliwie. - Co robisz w ciele Prestona?
Roześmiał się i pocałował ją w policzki.
- Powiedz mi, co chcesz robić, Cybil. To spojrzenie, ten dotyk...
- Ja... ja... chyba sama zrobię coś do jedzenia.
- Jeśli nie chcesz nigdzie wychodzić, sam się zajmę kolacją.
- Ty? Ty? No dobrze, dość tego. Dzwonię po policję. Przyciągnął ją do siebie i
mocno objął.
- Nie, nie będę gotował. Mogłabyś tego nie przeżyć.
- Pogłaskał ją po głowie. - Zamówię coś na wynos.
- No dobrze.
- Jesteś spięta - wyszeptał i rozmasował jej ramiona.
- Jeszcze nigdy nie byłaś taka spięta. Ciągle boli cię głowa?
- Nie, już mi prawie przeszło.
- A może pójdziesz na górę i zrobisz sobie kąpiel? To cię powinno rozluźnić.
Potem włożysz jeden z tych szlafroków, które tak lubisz, i spokojnie sobie coś zjemy.
- Nic mi nie jest. Mogę sama coś ugotować... - Słowa uwięzły jej w gardle,
kiedy delikatnie dotknął ustami jej ust.
- Idź na górę. - Odsunął ją od siebie i uśmiechnął się na widok jej
rozmarzonych, półprzytomnych oczu. - Ja się wszystkim zajmę.
- No dobrze. Zdaje się, że nie jestem jeszcze w pełnej formie. Aha, numer
pizzerii jest obok telefonu.
- Dam sobie radę. - Popchnął ją ku schodom. - Zrób sobie pachnącą kąpiel.
- Dobrze. - W połowie schodów zatrzymała się i spojrzała na niego uważnie. -
Preston?
- Słucham?
- Czy ty... - Roześmiała się cicho i potrząsnęła głową. - Nic. Nieważne.
Postaram się szybko zejść na dół.
- Nie śpiesz się. - Potrzebował trochę czasu, żeby wszystko przygotować przed
jej powrotem.
Gdy zniknęła na górze, uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Jego czułość
i troska niemal odebrały jej mowę. Kiedy zobaczy, co dla niej zaplanował, nie
uwierzy własnym oczom.
Podniósł słuchawkę i nacisnął guzik obok imienia Jody.
- Jody? Tu Preston McQuinn. Czy Cybil ma tu w pobliżu jakąś ulubioną
restaurację? Nie, nie chodzi mi o tę włoską knajpkę. Mam na myśli coś bardziej
eleganckiego, na przykład z francuskim jedzeniem.
Najpierw się uśmiechnął, słysząc pełne zaskoczenia „Oooo!”, a potem szybko
zapisał nazwę, którą mu podała.
- Pewnie nie masz ich numeru telefonu pod ręką? Masz? Jesteś niesamowita!
A może wiesz jeszcze, jakiemu deserowi z ich menu nie potrafi się oprzeć?
Zapisałem, dziękuję. Okazja? Nie, to żadna okazja. Zwykła kolacja w domu. Dzięki
za informacje. - Roześmiał się głośno, kiedy Jody zalała go potokiem pytań. - Hej,
przecież oboje wiemy, że jutro Cybil opowie ci wszystko ze szczegółami.
Zadzwonił szybko do restauracji i powiedział, czego potrzebuje. Potem zaś
zabrał się do pracy.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Zrobiła tak, jak sugerował Preston. Nie śpieszyła się. Musiała przywyknąć do
jego nowego, dziwnego nastroju. A może nie było to nic nowego, tylko po prostu
wcześniej nie ujawnił przed nią tej strony swojego charakteru?
Skąd mogła wiedzieć, że potrafi być taki dobry i czuły? Nie mogła też
przewidzieć, że przez to jeszcze trudniej jej będzie zapanować nad własnymi
uczuciami.
Kochała go. Kochała, kiedy traktował ją niedbale i opryskliwie, kiedy ją
rozśmieszał i śmiał się z jej żartów, kiedy był rozpalony i namiętny. Kochała mimo
wszystko. Czy teraz, kiedy okazywał jej dobroć i troskę, jej miłość się pogłębi? Och,
na pewno.
Pewnie stara się jej wynagrodzić to, że ją zranił. Pewnie nie zdaje sobie nawet
sprawy, jak bardzo cierpiała, jednak postanowił wszystko naprawić.
Czy mogła mu odmówić?
Cichy, spokojny wieczór w domu dobrze im zrobi. On nie znosi tłumów, a ona
akurat dzisiaj nie miała ochoty na wyprawę do miasta. Zjedzą sobie pizzę przed
telewizorem, w swobodnej atmosferze. Będą się śmiać, rozmawiać o głupstwach,
kochać się, a na ekranie będzie leciał jakiś stary film. Wszystko znowu stanie się
proste, bo tak jest najlepiej dla nich obojga.
Uspokojona włożyła długi szlafrok z niebieskiego jedwabiu, przeczesała
palcami wilgotne włosy i wyszła z łazienki.
Najpierw usłyszała muzykę, cichą i zmysłową. Taka muzyka nastraja do
miłości. Nie zdziwiło jej to. W końcu Preston lubi muzykę i zna się na niej.
Będąc w połowie schodów, zobaczyła płonące świece. Całe tuziny płomyków
kołysały się i tańczyły wokół. W kręgu łagodnego światła stał Preston. Czekał na nią.
Przebrał się i teraz miał na sobie czarne spodnie i czarną koszulę. Zgolił też
dwudniowy zarost. Wyciągnął do niej rękę, a kiedy zeszła ze schodów, ujął jej dłoń.
Oszołomiona patrzyła, jak światło świec kładzie jasne błyski na jego włosach i
pogłębia błękit oczu.
- Lepiej się czujesz?
- Czuję się doskonale. Co się tutaj dzieje?
- Zamówiłem dla nas kolację.
- Bardzo ładnie przygotowałeś pokój. Tyle wysiłku, a przecież mamy zjeść
zwykłą... - Uniósł jej dłoń do ust i chwycił zębami kostki palców, więc głos na chwilę
uwiązł jej w gardle. - ... zwykła pizzę - dokończyła dopiero po chwili.
- Lubię na ciebie patrzeć w świetle świec, Cybil. Twoje oczy robią się wtedy
takie wielkie, niezwykłe. - Przyciągnął ją bliżej i ucałował w powieki. - A twoja
skóra... - przesunął ustami po policzku - jest taka gładka. Pewnie nie raz dotykałem
cię zbyt szorstko.
- Co? - spytała niezbyt przytomnie, bowiem od tych komplementów zaczynało
szumieć jej w głowie.
- Traktowałem cię bez należytej dbałości. Dzisiaj będzie inaczej. - Znów
ucałował jej ręce. - Mam coś dla ciebie - oznajmił i pokazał jej małe pudełeczko,
ozdobione dużą, różową kokardą.
Cybil natychmiast schowała ręce za siebie.
- Nie potrzebuję prezentów. Nic nie chcę. Zmarszczył brwi, zdziwiony jej
nagłym zdenerwowaniem. Uprzytomnił sobie, że pomyślała o Pameli.
- Nie daję ci prezentu dlatego, że tego ode mnie wymagasz czy potrzebujesz.
Kupiłem ci ten drobiazg, bo... po prostu skojarzył mi się z tobą. - Podał jej
pudełeczko.
- Otwórz, a potem zdecydujesz, czy to przyjąć. Proszę.
Czuła się trochę głupio. Wzięła od niego pudełko i ostrożnie zdjęła kokardę.
- Cóż, wszyscy lubimy prezenty - oznajmiła w końcu beztrosko. - No a poza
tym przegapiłeś moje urodziny.
- Naprawdę?
Powiedział to z taką rozpaczą w głosie, że musiała się roześmiać.
- Tak, były w styczniu, a to że mnie wtedy jeszcze nie znałeś, nie jest żadnym
usprawiedliwieniem. Uznam więc, że ten prezent... - Zajrzała do środka i zobaczyła
długie kolczyki z hematytu, w kształcie ustawionych jedna za drugą małych rybek.
Wybuchnęła śmiechem, wyjęła kolczyki z opakowania i potrząsnęła nimi tak, że
uderzyły jeden o drugi. - Strasznie śmieszne.
- Wiem.
- Bardzo mi się podobają.
- Tego się spodziewałem. Roześmiana włożyła je w uszy.
- No i jak?
- Pasują. Jakby dla ciebie stworzone.
- To bardzo miły prezent. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała z
zapałem, od którego zrobiło mu się gorąco. Nagle usłyszał, że pociąga nosem.
- Cybil, nie. Nie rób tego.
- Przepraszam. - Wtuliła zapłakaną twarz w jego szyję. - Ja tylko... Te kwiaty,
ś
wiece, rybki, wszystko na raz... Tyle troski... - Wzięła głęboki oddech i
powstrzymała łzy wzruszenia. - Już, niebezpieczeństwo minęło.
- Dzięki Bogu. - Preston otarł kciukiem łzę wisząca na rzęsach. - Możemy się
teraz napić szampana?
- Szampana? - Zdumiona uniosła brwi. - Na szampana zawsze mam ochotę.
Poszedł do kuchni, wyjął butelkę z kubełka z lodem i zaczął ją otwierać. Co w
niego dzisiaj wstąpiło? Nagle zrobił się taki rozluźniony, szczęśliwy, skory do
romantycznych gestów...
- Skończyłeś sztukę! Och, wszystko teraz rozumiem. Skończyłeś pisać sztukę,
prawda?
- Nie, jeszcze nie skończyłem. Nie całkiem.
Korek wyskoczył z cichym puknięciem i Preston nalał szampana do
kieliszków. Podał jej jeden, wypełniony jasnym, pełnym bąbelków trunkiem, a ona
zaintrygowana przechyliła głowę.
- W takim razie na czyją cześć ta uroczystość?
- Na twoją - Stuknęli się szkłem. - Tylko na twoją. - Pogłaskał ją po policzku i
przystawił swój kieliszek do jej ust.
Cybil poczuła na języku bąbelki szampana, chłodny strumień spłynął do
gardła. Ale to od jego spojrzenia zakręciło jej się w głowie.
- Boże, nie wiem, co mam powiedzieć.
- Naprawdę? To bardzo rzadkie zjawisko.
- Ach, więc to wszystko po to, żebym przestała tyle gadać! - Roześmiała się,
już rozluźniona, i zaczęła delektować się szampanem. - Jesteś bardzo sprytny.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Wyjął kieliszek z jej dłoni i odstawił na bok, a
potem wziął ją w ramiona. Uniosła głowę, oczekując gwałtownego, łapczywego
pocałunku, lecz on tylko przytulił policzek do jej policzka i zaczął poruszać się w
rytm muzyki. - Wiesz, że jeszcze nigdy nie poprosiłem cię do tańca?
- Rzeczywiście, nie poprosiłeś. - Zamknęła oczy.
- Zatańcz więc ze mną, Cybil.
Przesunęła rękami po jego plecach, oparła mu głowę na ramieniu i zaczęła się
poruszać w zgodnym rytmie. Tańczyli przy łagodnej muzyce, w kuchni zalanej
ś
wiatłem świec.
Kiedy dotknął wargami jej policzka, uniosła głowę i po chwili ich usta się
zetknęły. Czuła wolne, mocne bicie serca i miękkość w nogach.
- Preston - wyszeptała, stając na palcach, żeby mocniej go pocałować.
- To chyba nasza kolacja - powiedział.
- Co takiego?
- Kolacja. Dzwonił domofon.
- Och... - Myślała, że jej się zdawało. Kiedy Preston wypuścił ją z objęć i
poszedł odblokować drzwi wejściowe, musiała oprzeć się o blat, żeby nie stracić
równowagi.
- Mam nadzieję, że nie będziesz rozczarowana - powiedział, przekręcając
zamek. - Nie zamówiłem pizzy.
- Nic nie szkodzi. Będę zadowolona, cokolwiek zamówiłeś. - Tylko czy będę
w stanie coś przełknąć, jeśli w żołądku czuję trzepotanie dziesiątków małych, ale
bardzo energicznych motylków, dodała w duchu.
Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia, kiedy zamiast chłopaka z pizzerii na
progu stanęło dwóch kelnerów w smokingach. Zaskoczona patrzyła, jak dyskretnie i
sprawnie rozstawiają potrawy na stole, który Preston już wcześniej nakrył, używając
jej najlepszej zastawy. Nie minęło dziesięć minut, kiedy wyszli, a ona nadal nie mogła
odzyskać głosu.
- Głodna?
- Jak... jak to pięknie wygląda.
- Usiądź. - Poprowadził ją do stołu, a kiedy usiadła, lekko pocałował.
Tego, co działo się potem, Cybil nie byłaby w stanie odtworzyć. Zapewne
zjadła ten posiłek, choć nigdy nie zdołała sobie przypomnieć, co to było i jak
smakowało. Zupełnie nie zwróciła na to uwagi, bowiem patrzyła tylko na Prestona.
Zapamiętała więc, jak przelotnie dotykał jej dłoni, jak całował jej palce, jak uśmiechał
się i dolewał wina, aż od alkoholu zakręciło jej się w głowie.
Kiedy skończyli, podał jej dłoń i pomógł wstać od stołu. Potknęła się, więc
wziął ją na ręce. Była oszołomiona, pijana ze szczęścia.
On również był oszołomiony. Cybil zdawała mu się taka delikatna, bezbronna
i drżąca. Nawet gdyby nie miał na to ochoty, musiał postępować z nią delikatnie.
Wniósł ją na górę do sypialni i ułożył na poduszkach. Tak jak kiedyś zapalił
ś
wiece, ale tym razem nie rzucił się na nią drapieżnie. Jego dotyk był miękki jak
piórko.
Pocałował ją wolno, z rozmarzeniem. Nie wiedział, że ma w sobie takie
pokłady uczucia, że jest w stanie tyle jej dać. Jej reakcje, otwarte i szczere,
dostarczyły mu nowych wrażeń. Kiedy znów zadrżała, nie czuł triumfu, tylko czułość.
I czułość ta dała mu nową, nieznaną wcześniej radość. Wolne, jedwabiste, piękne
pocałunki. Długie, niespieszne, łagodne pieszczoty, przenoszące Cybil w jakąś
zaczarowaną krainę, gdzie nie liczył się prawdziwy świat.
Delikatnie zsunął z niej szlafrok i gładził lekko jej ciało. Patrzyła zamglonym
wzrokiem, jak przesuwa palcem po nagiej skórze, a on wpatrywał się w nią z
zachwytem. Każdy jej dreszcz i w nim budził dreszcz rozkoszy.
- Jesteś taka piękna. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Tyle razy zapomniałem ci
to powiedzieć i okazać.
- Preston...
- Nic nie mów. Dzisiaj chcę to wszystko nadrobić. Chcę patrzeć, jak cieszysz
się moim dotykiem. Chcę, żebyś to ty się mną nasyciła.
Spazmatycznie chwyciła powietrze. Poczuła, że cały świat zaczyna się
kołysać. Preston wodził teraz ustami po jej brzuchu, równie delikatnie i czule, jak
przedtem dłonią, ona zaś miała wrażenie, że tonie, wolno dryfuje pod powierzchnią
jakiegoś ciepłego, ciemnego morza. Nie miała żadnego punktu oparcia prócz jego rąk
i ust. Pierwsza fala rozkoszy zalała łagodnie wszystkie jej zmysły, po niej przyszły
następne...
Preston chciał, żeby jak najdłużej trwała w tym stanie, nasyciła się nim do
końca. Tym razem nie miał to być krótki, ogłuszający błysk, ale wolno spalający się
płomień. Badał więc każdy zakamarek jej ciała, zatrzymywał się dłużej, kiedy czuł, że
Cybil wznosi się i ulatuje w bezkresną przestrzeń szczęścia. A potem znów zaczynał,
każdym kolejnym ruchem starając się spotęgować jej doznania.
Jego krew również się burzyła, serce biło coraz mocniej, aż zatracił się tak
samo jak ona. Wyszeptał wtedy jej imię i wsunął się w nią, a kiedy objęła go całym
ciałem, jęknął bezwiednie i oddał się całkowicie władzy zmysłów.
Ich ruchy były długie, rytmiczne. Poruszali się wolno i płynnie. Usta zwarły
się w głębokim pocałunku. Dłonie splotły się, tworząc jeszcze jedno ogniwo, łączące
zespolone ciała.
Wczepili się w siebie kurczowo, kiedy wstrząsnął nimi wybuch rozkoszy -
ostatecznej, potężnej, unieważniającej wszystko co było przedtem.
Kiedy Cybil się obudziła, Preston był obok niej i nadal obejmował ją czule.
- To bez wątpienia numer jeden na liście dziesięciu najbardziej romantycznych
wieczorów naszej ery. - Jody wprawnie zmieniała pieluchę Charliego, co jakiś czas
gaworząc do niego z matczyną czułością. - Strącił na drugie miejsce walentynkową
przejażdżkę dorożką po parku, tuzin białych róż i diamentowe kolczyki, które dostała
moja kuzynka Sharon. Jak jej to powiem, to się wścieknie.
- Nikt jeszcze nie kochał się ze mną tak czule i z taką uwagą - wyznała Cybil,
tuląc misia z licznej kolekcji Charliego. - I nie chodzi mi tylko o... no, wiesz.
- Ale „no, wiesz” też było w porządku? - upewniła się Jody.
- Było niesamowicie. Jak w tym filmie, który kiedyś oglądałyśmy razem, kiedy
kochankowie znajdują się po długiej rozłące.
- Niemożliwe.
- Możliwe. Chyba nawet było lepiej. Czułam się tak, jakby wyjął ze mnie
serce, przytulił do swojego, a potem oddał z powrotem.
- Ojej... - Rozmarzona Jody położyła synka na podłodze, gdzie mógł
swobodnie ćwiczyć raczkowanie, sama zaś osunęła się na krzesło. - Jakie to piękne.
Po prostu piękne. Powinnaś zacząć pisać romanse.
- Cały wieczór był magiczny. Od początku do końca. - Wciąż oszołomiona
Cybil zaczęła tańczyć po pokoju, aż Charlie usiadł ze zdziwienia i zaklaskał w rączki.
- Tak bardzo go kocham, Jody. Nie przypuszczałam, że można być aż tak
zakochanym. Trudno uwierzyć, że w człowieku mieści się tyle uczucia.
Jody westchnęła głośno i przeciągle.
- A kiedy mu o tym powiesz?
- Nie mogę powiedzieć. - Cybil westchnęła równie głośno i równie przeciągle.
Wzięła plastykowy młotek, zabawkę Charliego, i uderzyła nim o dłoń. - Nie mam na
tyle odwagi, żeby wyznać mu coś, o czym on nawet nie chce słyszeć.
- Cyb, ten facet szaleje za tobą.
- Tak, ma dla mnie jakieś uczucia i może, jeśli będę umiała cierpliwie czekać i
jeśli on zda sobie sprawę, że go nie zawiodę, pozwoli sobie poczuć do mnie coś
głębszego.
- śe go nie zawiedziesz? - Sam pomysł wywołał wzburzenie Jody. - Ty nigdy
nikogo nie zawiodłaś! Ale coś mi się wydaje, że tym razem zawodzisz sama siebie.
- Zrozum. On ma powody, żeby zachowywać ostrożność. - Pokręciła głową,
zanim Jody zdołała zadać pytanie. - Nie mogę ci nic więcej powiedzieć, to jego
sprawy osobiste.
- W porządku.
- Dzięki. Ja już uciekam. Mam całe mnóstwo zakupów do zrobienia.
Potrzebujesz czegoś?
- Właściwie tak. Skoro i tak wychodzisz...
- Dopiszę twoje zamówienie do listy. Muszę kupić kilka rzeczy dla pani
Wolinsky, obiecałam panu Peeblesowi, że znajdę mu na targu jakieś ładne zielone
winogrona. Do licha, gdzie się schowała ta lista? A, jest. To co chcesz?
- Proszę cię, żebyś mi to kupiła, bo jesteś moją przyjaciółką i mam do ciebie
zaufanie... - Jody zagryzła wargę i uśmiechnęła się tajemniczo. - Nie wygadaj nikomu,
ż
e mi to kupiłaś, dobrze?
- Nie powiem. Mów szybko, o co chodzi.
Zakupy zajęły jej więcej czasu, niż się spodziewała - ale tak zwykle bywa z
zakupami. Zanim zaniosła sprawunki pani Wolinsky i winogrona panu Peeblesowi,
była już piąta. Pięć po piątej zapukała do drzwi przyjaciółki, lecz nikt jej nie otworzył,
syknęła więc zniecierpliwiona. Najwyraźniej Jody zabrała Charliego na spacer albo
poszła z wizytą do kogoś z sąsiadów. Trudno, będzie musiała zaczekać. A właściwie
obie będą musiały zaczekać.
Wsiadła do windy, obładowana torbami. Uśmiechnęła się od ucha do ucha,
kiedy zobaczyła, że Preston czeka na nią na piętrze.
- Cześć - powitała go.
- Cześć, sąsiadko. - Wziął od niej zakupy i pocałował ją na powitanie. -
Zaczekaj - powiedział, kiedy już chciała z palców opaść na pięty. - Zróbmy to jeszcze
raz.
- Dobrze. - Ze śmiechem zarzuciła mu ramiona na szyję, znów stanęła na
palcach i pocałowała z dużo większym zapałem. - Jak było tym razem?
- Teraz lepiej. Co ty masz w tych torbach? - zainteresował się. - Cegły?
Znów się roześmiała, szukając klucza, który jak zwykle gdzieś się zawieruszył.
- Głównie jedzenie i trochę środków czystości. To i owo. Kilka rzeczy
kupiłam z myślą o tobie. Jabłka prezentowały się bardo apetycznie, a poza tym są
zdrowsze od batoników i czerstwych bułek, którymi zwykle się żywisz, kiedy piszesz.
- Z triumfalnym okrzykiem odnalazła klucz i włożyła do zamka. - A, kupiłam ci też
amoniak, do wyczyszczenia tego brudu, który wyhodowałeś na oknach.
- Jabłka i amoniak. - Preston postawił torby na kuchennym blacie. - O cóż
więcej może prosić mężczyzna?
- Na przykład o sernik, prosto z delikatesów. Nie mogłam się oprzeć.
- Będzie musiał zaczekać. - Odwrócił ją ku sobie, podniósł do góry i zaczął
wraz z nią wirować po pokoju.
- Ależ masz dzisiaj świetny humor, co? - Nachyliła się i pocałowała go prosto
w usta. - Szerzej już chyba nie można się uśmiechać.
- Dostaniesz coś lepszego niż sernik. Skończyłem sztukę.
- Skończyłeś? - Zarzuciła mu ramiona na szyję. - To cudownie! Wspaniale!
- Jeszcze nigdy nie pisało mi się tak szybko. Muszę jeszcze dopracować
szczegóły, ale fabuła jest już skończona. A ty masz w niej swój wielki udział.
- Ja?
- Ciągle coś z ciebie chciało się wcisnąć między wiersze. Kiedy przestałem cię
stamtąd wypychać, pisanie ruszyło z kopyta.
- Brak mi słów. I co o mnie napisałeś? Jaka jestem? Co tam robię? Mogę sama
przeczytać?
- Rzeczywiście, słyszę, że brak ci słów - zakpił i postawił ją na ziemi. -
Poczekaj. Kiedy wygładzę ostatnie kanty, będziesz mogła ją przeczytać. A teraz
chodźmy do tej małej restauracji, żeby to uczcić.
- Do tej włoskiej? Chcesz uczcić takie wielkie wydarzenie, jedząc spaghetti z
Mopsikami?
- Właśnie tak. W twoim towarzystwie i w miejscu, gdzie kiedyś zafundowałaś
posiłek biednemu muzykowi bez pracy.
- Czy o tym też napisałeś? I o tym, że ci zapłaciłam?
- Spodoba ci się, bądź pewna.
- A jak się nazywam? To znaczy, w sztuce.
- Zoe.
- Zoe? - Zastanawiała się chwilę, a potem na jej policzku ukazał się znajomy
dołeczek. - Bardzo ładnie.
- Nie pasowało mi żadne zwykłe imię. Moja bohaterka odrzucała je jedno po
drugim.
- Masz taką uszczęśliwioną minę. - Pogładziła go po głowie. - Miło na ciebie
patrzeć, kiedy tak się uśmiechasz.
- Ostatnio często się uśmiecham. Chodź, idziemy.
- Zaraz. Muszę wypakować zakupy i poprawić makijaż.
- Popraw, co chcesz poprawić, a ja rozpakuję te zakupy.
- Zgoda. Tylko pamiętaj, że wszystko w kuchni ma swoje miejsce - zawołała,
wbiegając po schodach. - Nie wrzucaj nic na oślep do szafek.
- A ty nie siedź tam zbyt długo - odkrzyknął i wyjął sprawunki z pierwszej
torby.
Przez ostatnią godzinę szalał z niecierpliwości. Nie mógł się doczekać, kiedy
wreszcie powie jej o zakończeniu pracy. Chciał, żeby dowiedziała się pierwsza.
Postanowił też jej wyznać, że w ciągu ostatnich tygodni, choć sam nie wiedział, jak to
się stało, zaszła w nim wielka zmiana. Starał się tej zmianie zapobiec, opierał się jej,
nie dopuszczał do świadomości, a jednak się dokonała. Po raz pierwszy od długiego -
zbyt długiego - czasu po prostu czuł się szczęśliwy.
Cybil nie myliła się. Miał szczęśliwą minę, ponieważ był szczęśliwy. I nie
chodziło tylko o sztukę. To ona się do tego przyczyniła.
To ona go uszczęśliwiła, Cybil Campbell.
Widać to było w jego pracy. W nowej sztuce czuć było nadzieję, chociaż z
początku wcale nie zamierzał nadawać jej tak optymistycznego tonu. Szczęście i
nadzieja pojawiły się w jego życiu - i sztuce - wraz z Cybil, z jej ciasteczkami,
paplaniną i wielkim sercem, z jej szczodrością, śmiechem i energią.
To, co do niej czuł - a czy mógł czuć coś innego do tak wspaniałej
dziewczyny? - wypełniło jego wewnętrzną pustkę, ocaliło go. Właśnie to napisał w
ostatniej linijce sztuki.
Miłość leczy.
Wierzył, że jeśli trochę się postara, będzie mógł wieść z nią życie, w jakie
dawno już przestał wierzyć.
Sięgnął do drugiej torby, wyjął niewielkie pudełeczko. I nagle świat, który
przed chwilą wyglądał tak radośnie i pewnie, zawirował mu przed oczami.
- Wiesz, miałam się przebrać, ale doszłam do wniosku, że szkoda czasu... -
Stukając obcasami, Cybil zbiegła po schodach. W jej uszach kołysały się kolczyki,
które wczoraj jej podarował. - Muszę tylko zadzwonić do Jody, żeby sprawdzić, czy
już wróciła. Zaraz potem wychodzimy. Stało się coś? - spytała, widząc jego
zachmurzoną minę.
- Co to jest, do cholery?
Z zimną furią rzucił na blat test ciążowy.
- To...
- Jesteś w ciąży?
- Ja...
- Podejrzewasz, że jesteś w ciąży, ale nic mi o tym nie mówisz, tak? Chciałaś
wybrać właściwy czas i miejsce? Powiedzieć mi o tym, kiedy będziesz w
odpowiednim nastroju?
Radość i ożywienie zniknęły z jej twarzy w jednej sekundzie. Ona również
pobladła.
- O to mnie podejrzewasz?
- A co innego mam, u diabła, myśleć? Zbiegasz tu radosna, cała w
uśmiechach, jakbyś nie miała żadnych trosk, a ja znajduję to. - Stuknął palcem w
pudełko. - Stale twierdzisz, że nie potrafisz udawać i grać, że nie umiesz kłamać. A
czy ukrywanie tego przede mną to nie gra i kłamstwo?
- A więc jestem taka sama jak Pamela, tak? - spytała zdławionym głosem. -
Jestem wyrachowana i kłamliwa. Chcę cię wykorzystać.
Chciał się uspokoić, ale nie potrafił. Taka gorycz, taki zawód. Kiedy wreszcie
udało mu się komuś zaufać, znów został boleśnie zdradzony.
- To sprawa tylko nas dwojga, nikogo więcej - odezwał się nieco spokojniej. -
śą
dam wyjaśnień.
- Wątpię, czy kiedykolwiek byliśmy tylko we dwoje - wyszeptała. - Ale
dobrze, zaraz ci wszystko wyjaśnię. Kupiłam jabłka dla ciebie, winogrona dla sąsiada
spod 1B i kilka drobiazgów dla pani Wolinsky. Natomiast ten poręczny wynalazek
nabyłam dla Jody. Mają z Chuckiem nadzieję, że wkrótce pojawi się na świecie
braciszek lub siostrzyczka Charliego.
- Dla Jody?
- Zgadza się. - Słowa z trudem przeciskały się przez gardło, sprawiały ból. -
Nie jestem w ciąży, więc możesz się o nic nie martwić.
- Ja... w takim razie przepraszam. Bardzo mi przykro.
- Mnie też jest przykro. - Wzięła pudełeczko z testem i spojrzała na nie
smutnym wzrokiem. - Jody była taka przejęta, kiedy mnie prosiła, żeby jej to kupić.
Miała tyle nadziei. Niektórych cieszy perspektywa posiadania dziecka. Ale dla
ciebie... - Odłożyła pudełko i spojrzała na Prestona. - Dla ciebie to zagrożenie,
koszmarne wspomnienie z przeszłości.
- Źle zareagowałem, ale to był odruch.
- Można powiedzieć, że zareagowałeś instynktownie. A co byś zrobił, gdyby
ten test rzeczywiście był przeznaczony dla mnie? Gdybym była w ciąży? Pomyślałbyś
sobie, że cię oszukałam, zwabiłam w pułapkę, specjalnie zaszłam w ciążę, żeby ci
zrujnować życie? A może zastanawiałbyś się, czy to twoje dziecko?
- Nie, na pewno tak bym nie pomyślał. Nie bądź śmieszna.
- A co w tym śmiesznego? Ona tak zrobiła, więc dlaczego nie ja? Pozwoliłeś
jej wejść między nas, Preston. To ty zostawiłeś dla niej otwarte drzwi.
- Masz rację. Musisz jednak wiedzieć... Odskoczyła w tył, kiedy wyciągnął
rękę.
- Przestań. Sama nie wiem, czy masz mnie za wyrachowaną dziwkę, czy za
ż
ałosne popychadło. Wiedz, że nie jestem ani jednym, ani drugim. Jestem sobą. Nigdy
cię nie okłamałam, nie masz więc prawa tak mnie ranić. Źle robiłam, że ci na to
pozwalałam. Ale to już koniec. Masz stąd wyjść.
- Nigdzie nie pójdę, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.
- Wszystko jest już jasne. Nie winię cię. To również moja wina. Za dużo ci
dawałam, a za mało od ciebie oczekiwałam. Przecież byłeś ze mną szczery. Mówiłeś:
„Tylko tyle mam, nie proś o więcej”, albo: „Taki już jestem, czy ci się to podoba, czy
nie”. Godziłam się na takie traktowanie, więc dlatego powtarzam: to także moja wina.
Ale od tej chwili przestaję się godzić. Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie szanował i
ufał mi. Nie zgodzę się na żadne ustępstwa od tego warunku. - Otworzyła z
rozmachem drzwi. - A teraz wynoś się stąd do diabła.
Patrzyła na niego gniewnie, lecz w jej oczach lśniły łzy. Ręce zacisnęła w
pięści, nie mogła jednak opanować ich drżenia. Preston wyszedł na korytarz.
Zatrzymał się tuż za progiem.
- Myliłem się, Cybil. Popełniłem wielki błąd. Przykro mi.
- Mnie też. - Już miała zatrzasnąć drzwi, ale wzięła jeszcze głęboki oddech i
wyznała: - Raz cię okłamałam. Nie byłam do końca szczera, ale teraz będę. Kocham
cię, Preston. I to jest w tym wszystkim najgorsze.
Dobijał się głośno do jej mieszkania, przeklinał, groził. Potem zaś długo
krążył po korytarzu, by wreszcie wrócić do siebie i chwycić za słuchawkę. Zadzwonił
do Cybil. Nie odpowiadała.
Znów zaczął walić do jej drzwi. Zaczął ją błagać. Błagać o litość. Ona jednak
go nie słyszała. Z głową nakrytą poduszką szlochała samotnie w pogrążonej w
ciemnościach sypialni.
ROZDZIAŁ DWUNAŚTY
- Powinienem znaleźć tego drania i połamać mu wszystkie żebra. A potem
skręcić kark!
Grant Campbell krążył po kuchni domu, który zbudował wraz z żoną. Jego
myśli były tak wzburzone i groźne, jak huczące za oknem morze.
- Wcale by wtedy mniej nie cierpiała. Gennie odwróciła się od okna, przy
którym wypatrywała powrotu córki. Spojrzała na męża - wysoki, szczupły i mu-
skularny, nadal mógł być groźny. Widziała w nim tego samego mężczyznę, w którym
zakochała się wiele lat temu. Teraz zresztą chyba nawet jeszcze bardziej ją
fascynował.
- Ale ja poczułbym się o wiele lepiej - wymamrotał. - Pójdę po nią.
- Nie rób tego. - Powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu. - Niech trochę
pobędzie sama.
- Ściemnia się.
- Wróci, kiedy poczuje, że już czas.
- Nie zniosę tego. Nie mogę patrzeć na jej smutną buzię.
- Musi boleć, zanim czas zagoi rany. Oboje o tym wiemy. - Objęła męża i
położyła mu głowę na ramieniu. - Wie, że tu na nią czekamy. To wystarczy.
- Łatwiej było, kiedy dzieci były małe. Płakały, bo upadły albo się podrapały, a
nie...
- Wtedy tak nie myślałeś - przerwała mu z łagodnym uśmiechem, tak samo
ciepłym i pogodnym, jak wtedy, gdy się poznali. - Poza tym zawsze bardziej się
przejmowałeś, gdy któreś z dzieci się zraniło.
- Tak, teraz też chciałbym wziąć ją na kolana i utulić. - Spojrzał na żonę,
westchnął. - A potem wyrwałbym temu draniowi nogi z tyłka!
- Ja też mam na to ochotę - odparła i z przyjemnością usłyszała, że parsknął
rozbawiony.
Właśnie wtedy wróciła do domu Cybil. Zobaczyła rodziców stojących w
objęciach, wpatrzonych w siebie z miłością, i poczuła, jak żal ściskają w gardle.
Właśnie czegoś takiego pragnęła - bliskości, zrozumienia, czułości. To chciała z
siebie dać.
Podeszła do nich i objęła ich ramionami tak, że utworzyli krąg.
- Masz mokre włosy. - Grant przytulił policzek do jej głowy.
- Patrzyłam, jak fale rozbijają się o brzeg. - Uniosła głowę i pocałowała go w
ogolony policzek. - Przestań się o mnie martwić, tato.
- Kiedyś może przestanę. Kiedy skończysz pięćdziesiąt lat. Napijesz się kawy?
- Nie, dziękuję. Chyba wezmę gorącą kąpiel, a potem położę się do łóżka z
jakąś książką. To mi zawsze pomagało, kiedy jako nastolatka zadurzyłam się w
jakimś chłopaku.
- Wtedy zwykle ja przygotowywałam ci kąpiel - przypomniała jej matka. - Nie
zmieniajmy tradycji, dobrze?
- Nie musisz tego robić, mamo.
- Pozwól, że trochę ci dogodzę.
Cybil dała się wyprowadzić matce z kuchni.
- Wiesz, mamo, w głębi duszy miałam nadzieję, że to zrobisz.
- Twój ojciec musi na chwilę zostać sam, żeby mógł spokojnie przeklinać tego
twojego chłopca.
- To nie jest żaden „mój chłopiec” - wymamrotała Cybil. Wchodziły na górę
wąskimi, spiralnymi schodami, zbudowanymi na wzór schodów w latarni morskiej,
która stała nieopodal. - Nigdy nie był mój - dodała i łzy znów spłynęły po jej
policzkach. - Och, mamo...
Weszły do dawnego pokoju Cybil i usiadły na łóżku, przykrytym narzutą z
różnokolorowych kawałków materiału.
- Cicho, kochanie. Uspokój się już.
- Tak bardzo bym chciała go znienawidzić. - Wtuliła się w matkę, szukając w
jej ramionach pocieszenia. - Gdybym mogła choć przez chwilę go nienawidzić, to
może przestałabym go kochać.
- Chciałabym ci powiedzieć, że tak się kiedyś stanie. Niektórzy mężczyźni są
tacy trudni, że za nic nie można ich zrozumieć. - Gennie kołysała córkę w ramionach.
- Znam cię jednak, moje kochanie, i wiem, że jeśli go pokochałaś, to musi w nim być
coś wartościowego.
- Jest cudowny... I okropny. Och, mamo - znów zaniosła się szlochem. -
Zupełnie taki jak tatuś.
- Niech więc ci Bóg dopomoże, moje dziecko. - Gennie roześmiała się krótko i
mocniej przytuliła córkę.
- Zawsze lubiłam słuchać historii o tym, jak się poznaliście. - Cybil wzięła
chusteczkę z pudełka przy łóżku. - Twój samochód się popsuł, wokół szalała burza,
więc weszłaś do latarni morskiej, gdzie tata żył jak pustelnik. Był taki zły i
niegrzeczny, prawda? Przerwała i wydmuchnęła nos.
- Prawda. Jak najszybciej chciał się mnie pozbyć - odparła Gennie.
- On twierdzi, że po prostu go wtedy napadłaś. A był zły, ponieważ byłaś taka
piękna, chociaż cała przemoczona, że od razu się tobą zachwycił. - Cybil przyjrzała
się twarzy matki, okolonej ciemnymi włosami. - Nadal jesteś taka piękna, mamo.
- Masz moje oczy - powiedziała Gennie cicho. - Dzięki temu czuję się piękna.
Wyczerpana płaczem, Cybil wytarła ostatnie łzy.
- A co do Prestona... - westchnęła - to po prostu nie pasujemy do siebie. On to
urodzony samotnik, pochłonięty pracą. Ale ma też poczucie humoru. - Podeszła do
okna, przez które było widać odbijający się w morzu księżyc. - Czasami nie-
spodziewanie mówi coś pięknego, urzekającego. Ma takie zmienne nastroje, że nigdy
nie można być pewnym, jak zareaguje. No i jest tak niesamowicie wrażliwy. Boi się
komuś zaufać, tłumi w sobie dobre uczucia. A kiedy cię dotyka, zapominasz o
wszystkim. W tym dotyku wyraża się cały on. Ale mimo to nadal nie chce cię wpuścić
do swojej duszy.
- Rzeczywiście, jest taki sam jak twój ojciec. Skoro tak bardzo go kochasz, być
może nigdy nie będziesz szczęśliwa, jeśli przynajmniej nie spróbujesz się z nim
porozumieć.
- Ale jak? On mnie uważa za niemądrą gadułę. - W jej głosie znów dały się
słyszeć bojowe nuty, co bardzo ucieszyło Gennie. - Wydaje mu się, że moja praca jest
mniej ważna od jego pracy. Nie ufa mi. Sądzi, że może mnie odpędzić od siebie jak
uciążliwą muchę, a jak mu tylko przyjdzie ochota, przychodzi do mnie jakby nigdy
nic. - Zobaczyła, że jej matka się uśmiecha, i spytała: - O co chodzi? Powiedziałam
coś śmiesznego?
- Nie, tylko... zastanawiam się, jak ci się udało znaleźć, drugi taki egzemplarz.
Myślałam, że istnieje tylko jeden.
- To nie ja. Dziadek go znalazł.
Uśmiech Gennie zniknął, szlachetnie zarysowane brwi, lekko się uniosły.
- Doprawdy? - zapytała chłodnym, arystokratycznym tonem, który nie wróżył
nic dobrego, a wtedy Cybil, po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin, szeroko
się uśmiechnęła.
Preston skrzywił się i schował saksofon do futerału. Do diabła z tym
wszystkim. Nawet muzyka nie rozładowała jego frustracji. Nie mógł też pisać. Przez
cały wczorajszy dzień albo bezczynnie spoglądał w monitor komputera, albo pukał do
drzwi Cybil.
W końcu zrozumiał, że nie ma jej w domu.
Opuściła go. To pewnie najlepsze jej posunięcie od czasu, gdy go poznała. Po
długich rozmyślaniach doszedł do wniosku, że i on powinien się wynieść z tego
domu, żeby go tu nie zastała, kiedy wróci.
Rano miał zamiar wrócić do Connecticut. Jakoś zniesie obecność robotników,
hydraulików i elektryków. Ale na pewno nie zniesie kolejnego dnia obok pustego
mieszkania kobiety, którą kochał i którą stracił przez własną głupotę.
Wszystko, co mu powiedziała, było prawdą. Nie miał nic na swoją obronę.
- Przez jakiś czas się tu nie pokażę, Andre. Pianista spojrzał na niego poprzez
dym unoszący się z papierosa.
- A to dlaczego?
- Jutro jadę do Connecticut.
- Kobieta cię tam wygania? - Andre przeciągnął się, patrząc na niego
domyślnie. - Coś mi się zdaje, że uciekasz z podwiniętym ogonem, bracie.
Preston roześmiał się ponuro i chwycił futerał.
- Do następnego razu.
- Zastaniesz mnie tu na pewno.
Kiedy Preston się odwrócił, Andre gwałtownie skinął na żonę i wskazał na
przyjaciela. Delta skinęła głową i zastąpiła Prestonowi drogę.
- Jakoś wcześnie dzisiaj wychodzisz, mój słodki.
- Nie idzie mi granie, a jutro muszę rano wstać. Wracam do Connecticut.
- Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc? - Objęła go ramieniem. - Napijmy się na
pożegnanie. Będzie mi brakowało twojej przystojnej buźki.
- Mnie twojej też.
- Nie tylko mojej. - Pokazała barmanowi dwa palce. - Przez tę dziewczynę
czujesz się bluesowo i nawet muzyka ci nie pomaga. Nie tym razem. Nie w jej przy-
padku.
- Nie w jej przypadku - przyznał i uniósł szklankę. - To już skończone.
- A to dlaczego?
- Sama tak zadecydowała. - Wypił, ale palący alkohol wcale nie rozgrzał mu
serca.
- Od kiedy to mężczyzna tak łatwo godzi się z odmową? - zapytała ze
ś
miechem.
- Jeśli kobieta mówi poważnie, mężczyzna musi się z tym pogodzić.
- Głupiec z ciebie, McQuinn. - Poklepała go po policzku.
- Nie będę się o to kłócił. Właśnie dlatego wszystko skończone. Sam to
popsułem i teraz muszę z tym żyć.
- Skoro sam popsułeś, to sam napraw.
- Jeśli kogoś mocno zranisz, ten ktoś ma prawo zaniknąć przed tobą drzwi na
zawsze, nie sądzisz?
- Skarbie, jeśli tak mocno kochasz tego kogoś, to masz prawo te drzwi
wyłamać, a potem czołgać się przed tym kimś i błagać o wybaczenie. - Popatrzyła na
niego z namysłem. - Rzeczywiście aż tak ją kochasz?
Spojrzał pod światło na whisky.
- Nie wiedziałem, że można kogoś kochać aż tak.
- Musisz więc wyłamać te drzwi, mój słodki.
Jednym haustem wypił resztę alkoholu i wyszedł z klubu. Powtarzał sobie, że
Delta się myli. Są sprawy, których nie da się naprawić. Nie można wyważyć drzwi,
lepiej nawet nie próbować. Dlaczego miałaby go wpuścić? Przecież tak bardzo ją
skrzywdził.
Nie, nie miał prawa prosić jej o rozmowę. Nie miał nawet prawa czołgać się
przed nią i błagać o wybaczenie, licząc na jej miękkie serce.
Dopiero gdy zdyszany stanął przed drzwiami Jody, zdał sobie sprawę, że całą
drogę biegł.
- Na litość boską! - Jody spojrzała przez wizjer i otworzyła mu, owijając się
ciaśniej szlafrokiem. Gdyby Chuck nie spal jak zabity, nie musiałaby biec do drzwi,
ż
eby zdążyć, zanim hałas obudzi synka. - Jest po północy! Zwariowałeś?
- Gdzie ona jest, Jody? Dokąd pojechała? Zmarszczyła nos i uniosła głowę z
godnością, którą dość trudno utrzymać, kiedy ma się na sobie szlafrok w różowe
kotki.
- Jesteś pijany?
- Wypiłem tylko jedną whisky. Nie jestem. - Rzeczywiście, chyba w całym
swoim życiu nie myślał jaśniej. - Gdzie jest Cybil?
- Myślisz, że ci powiem, po tym jak złamałeś jej serce? Wracaj do swojej
jaskini - rozkazała mu, dramatycznym gestem wskazując przed siebie. - Uważaj tylko,
ż
eby cię sąsiedzi nie zlinczowali. Wszyscy tu kochają Cybil, a ty...
- Ja też ją kocham.
- Akurat. Dlatego przez ciebie wypłakała sobie oczy? Nękany poczuciem winy
Preston spuścił wzrok.
- Błagam, powiedz mi, gdzie ona jest.
- A po co ci ta wiadomość?
- śebym mógł rzucić się przed nią na kolana i błagać o wybaczenie. Niech
zrobi ze mną, co zechce! Jody, proszę... Muszę się z nią zobaczyć.
Gniew Jody trochę zelżał. Uważnie przyjrzała się bladej twarzy Prestona.
- Naprawdę ją kochasz?
- Tak bardzo, że odejdę, jeśli powie mi w oczy, że nie chce mnie więcej
widzieć. Ale najpierw muszę z nią porozmawiać.
- Dobrze, powiem ci. - Jody usłuchała nakazu romantycznej duszy. - Pojechała
do rodziców, do Maine. Zapiszę ci adres.
- Dziękuję. - Ogarnęło go obezwładniające poczucie ulgi i wielka
wdzięczność.
- Ale jeśli znowu ją skrzywdzisz... - mamrotała Jody, pisząc adres na odwrocie
koperty - znajdę cię i zamorduję gołymi rękami.
- Nawet nie będę się bronić. - Wziął głębszy oddech.
- A czy ty jesteś... eee...?
Zerknęła na niego, uśmiechnęła się i położyła rękę na brzuchu.
- Tak, jestem „eee”. Z wyliczeń wynika, że dziecko przyjdzie na świat w
Walentynki. Doskonały termin, co?
- Wspaniała wiadomość. Moje gratulacje. - Wziął od niej kopertę i wsunął do
kieszeni. Następnie ujął jej twarz w dłonie i serdecznie ucałował. - Wielkie dzięki!
Jody zaczekała, aż Preston zniknie na schodach, a potem głęboko wciągnęła
powietrze.
- Ojej... - wyszeptała. - Ten facet potrafi całować. Od razu widać, że ma
potencjał. - Zacisnęła kciuki. - Powodzenia, Cybil!
- Daniel MacGregor - wycedził Grant przez zaciśnięte zęby, a w jego
ciemnych oczach błysnęła żądza mordu.
- Stary osioł, co wtyka nos w nie swoje sprawy!
Ponieważ Grant wielokrotnie wyrażał podobne opinie, odkąd minionego
wieczora dowiedział się, że to Daniel skojarzył Prestona z jego córką, Gennie
uśmiechnęła się rozbawiona. Tak naprawdę bowiem jej maż uwielbiał Daniela.
- Myślałam, że to „wścibski stary dureń”.
- To też. Gdyby nie miał sześciuset lat, osobiście kopnąłbym go w tyłek!
- Grant... - Gennie odłożyła szkicownik. - Przecież wiesz, że zrobił to z
miłości.
- Ale mu się nie udało, prawda?
Chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz usłyszała warkot samochodu. Osłoniła
oczy przed słońcem i spojrzała na drogę. Coś lekko ścisnęło ją za serce.
- Wcale nie jestem pewna, czy mu się nie udało.
- Kogo tam, u diabła, niesie? - Była to zwykła reakcja Granta, gdy ktoś się
zbliżał do jego domostwa. - Jeśli to znowu jakiś turysta, zaraz wyjmę strzelbę.
- Przecież nie masz strzelby.
- To sobie kupię!
Gennie wstała, rzuciła szkicownik na bujaną ławeczkę i ciasno objęła męża.
- Tak bardzo cię kocham.
Jej bliskość natychmiast rozpędziła czarne chmury, zbierające się w jego
sercu.
- Genvieve - wyszeptał i pocałował ją w usta. - Powiedz temu nieproszonemu
gościowi, żeby się stąd wyniósł i nigdy nie wracał.
Gennie nie wypuszczała go z objęć. Ponad jego ramieniem patrzyła na ładny,
mały samochód zmagający się z wąską, pobrużdżoną koleinami drogą, której Grant
nigdy nie chciał naprawić.
- Zdaje się, że to będzie zadanie Cybil.
- Co takiego? Myślisz, że to on? - Odepchnąłby żonę od siebie, ale nie dała mu
się ruszyć z miejsca. - A więc jednak będę miał okazję mu dołożyć!
- Proszę cię, zachowaj spokój.
- Nie licz na to!
Preston zauważył ich z daleka, podskakując na wyjątkowo złośliwym wyboju.
Dwoje ludzi przed dużym, białym domem. Obejmując się, stali na zielonej trawie
obok staromodnej bujanej ławeczki. Rodzice kobiety, którą kochał.
Ciekawe, które z nich go zamorduje i gdzie go pochowają.
Rozejrzał się po okolicy. Uświadomił sobie, że już widział te widoki na
obrazach Genvieve Campbell. To tutaj je malowała, z miłością i wielkim talentem.
Romantyczną, starą latarnię morską wznoszącą się na skale, spadziste urwisko,
wiekowe drzewa, biały, przyjazny dom z werandą - to wszystko przenosiła na swoje
obrazy.
Tutaj dorastała Cybil, w tym dzikim, pięknym miejscu.
Zatrzymał samochód i wysiadł. Nawet z daleka widział, że ogorzała od wiatru
twarz ojca wyraża wiele uczuć.
Nie były to uczucia przyjazne.
Postanowił, że nie da się zabić, zanim nie zobaczy Cybil. A potem niech się
dzieje, co chce.
Patrząc na Prestona, Gennie zrozumiała, co przeżywa jej córka. Poczuła, że
Grant spiął się jak tygrys czający się do skoku, więc ostrzegawczo zacisnęła palce na
jego ramieniu.
- Dzień dobry państwu. - Preston skinął na powitanie głową, ale na wszelki
wypadek postanowił nie wyciągać ręki. Pisarz musi mieć w końcu sprawne palce. -
Jestem Preston McQuinn. Chciałbym Cybil... To znaczy, chciałbym się zobaczyć z
Cybil - poprawił się zmieszany.
- Ile masz lat, McQuinn?
Pytanie było dość nieoczekiwane, zadane spokojnym, choć zarazem groźnym
tonem.
- Trzydzieści.
- Jeśli chcesz dożyć trzydziestych pierwszych urodzin, to wsiadaj do
samochodu, wrzuć wsteczny bieg i nigdy tu nie wracaj - poradził mu Grant.
Preston nie spuścił wzroku. Odruchowo poruszył kilka razy ramionami jak
bokser rozgrzewający się przed walką.
- Najpierw porozmawiam z Cybil. Potem może mnie pan rozerwać na strzępy.
Jeśli oczywiście będzie pan miał ochotę.
- Nie zbliżysz się do mojej córki. - Grant odsunął od siebie żonę, jakby była
dziecięcą zabawką, i zrobił krok naprzód.
Preston wciąż stał z opuszczonymi ramionami. Niech ojciec Cybil zada
pierwszy cios, pomyślał. Ma do tego prawo.
- Przestańcie! - Gennie stanęła między nimi i rozdzieliła ich od siebie.
Spojrzała groźnie na męża, potem na Prestona, który miał wrażenie, jakby dostał
naganę od królowej. Zaraz jednak uderzyło go coś innego.
- Ona ma pani oczy. - Ze wzruszenia przełknął ślinę. - Cybil ma pani oczy.
- Owszem, ma. - Serce Gennie zaczęło topnieć. - Poszła nad urwisko za
latarnią.
- Do diabła, Gennie!
- Dziękuję pani! - Serce załomotało mu jak szalone. Spojrzał Grantowi prosto
w oczy i obiecał: - Już nigdy nie skrzywdzę pana córki.
- Do diabła - wymamrotał znowu Grant, kiedy Preston zdecydowanym
krokiem ruszył w stronę urwiska. - Dlaczego to zrobiłaś?
Gennie objęła twarz męża dłońmi.
- Ponieważ on mi kogoś przypomina.
- Akurat!
- I wydaje mi się, że już wkrótce nasza córka będzie bardzo szczęśliwą kobietą
- dodała ze śmiechem.
Grant westchnął z rezygnacją.
- Szkoda, że choć raz nie dałem mu w szczękę, tak dla zasady. Czułem, że
nawet nie stawiałby oporu. - Spojrzał za Prestonem, który niknął właśnie za latarnią. -
Może miałbym okazję, gdyby nie to, że na widok twoich oczu zupełnie zbaraniał. Od
razu widać, że kocha Cybil do szaleństwa.
- Też to zauważyłam. Pamiętasz, jakim lękiem potrafi napawać to uczucie?
- Ja nadal czasami czuję lęk. - Przyciągnął ją do siebie ze śmiechem. - Ten
chłopak nie jest mięczakiem. A Cybil, jako twoja nieodrodna córka, nieźle da mu
popalić, zanim mu wybaczy.
- Oczywiście, że tak. Zasłużył sobie na to. Tak czy inaczej, Daniel znów się
nie pomylił.
- Wiem, wiem - przyznał Grant, a potem uśmiechnął się chytrze do żony. - Ale
nie powiemy mu o tym od razu. Niech się trochę pomęczy.
Siedziała na skale i rysowała z pochyloną głową, a wiatr rozwiewał jej włosy.
Na jej widok zabrakło mu tchu. Jechał całą noc, wyobrażając sobie, co poczuje, kiedy
ją znów zobaczy. Tym razem wyobraźnia go zawiodła. Preston wyszeptał jej imię,
lecz wiatr i szum fal zagłuszyły jego głos. Ruszył ku niej wąską ścieżką.
Może usłyszała jego kroki albo jego cień położył się na jej rysunku, a może po
prostu wyczuła jego obecność. Podniosła głowę i spojrzała prosto na niego. Przez
chwilę w jej oczach szalała burza uczuć, jednak zaraz znów stały się chłodne niczym
morska woda. Cybil spokojnie wróciła do szkicowania.
- Znalazłeś się daleko od domu, McQuinn.
- Posłuchaj, Cybil... - zaczął, lecz głos nie chciał wydobyć się z gardła.
- Rzadko miewamy tu gości. Ojciec grozi, że całkiem zlikwiduje tę drogę.
Szkoda, że jeszcze tego nie zrobił.
- Cybil... - powtórzył bezradnie.
- Gdybym miała ci coś więcej do powiedzenia, powiedziałabym to w Nowym
Jorku.
- To ja chcę ci coś powiedzieć. Spojrzała na niego obojętnie.
- Gdybym chciała cię wysłuchać, wysłuchałabym cię... i tak dalej, jak wyżej. -
Zamknęła szkicownik, wstała. - A teraz...
- Proszę. - Uniósł rękę, ale natychmiast ją opuścił, kiedy spojrzała na niego
ostrzegawczo. - Wysłuchaj mnie. Jeśli potem każesz mi odejść, odejdę.
- Dobrze. - Znów usiadła na skale. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, będę
rysować dalej.
- Ja... - Nie wiedział, od czego zacząć. Tyle razy układał sobie w myślach
prośby i błagania, ale teraz wszystkie gdzieś mu umknęły. - Moja agentka spotkała
wczoraj twojego agenta.
- Naprawdę? No popatrz, jaki ten świat mały. Nawet nie zauważył jej
uszczypliwego tonu.
- Powiedział jej o serialu telewizyjnym, który ma powstać na podstawie
twojego komiksu. To podobno duży kontrakt.
- Być może.
- Nic mi o tym nie powiedziałaś.
- Przecież nie interesuje cię moja praca.
- To nieprawda. Ale nie dziwię się, że tak sądzisz. Wszystko teraz rozumiem.
Kiedy przyszłaś do mnie taka uradowana, chciałaś mi powiedzieć o serialu, a ja
zepsułem twoje święto... - Znów zamilkł i przez chwilę patrzył na wzburzone morze. -
Byłem rozkojarzony, myślałem o sztuce, a jeszcze bardziej o moich uczuciach do
ciebie. Wtedy bardzo chciałem je stłumić.
Nacisnęła mocniej i złamała czubek ołówka. Wściekła na siebie wyjęła drugi z
małej torby z przyborami.
- Jeśli przyjechałeś tu po to, żeby mi o tym opowiedzieć, to już to zrobiłeś.
Teraz możesz odejść.
- Nie po to przyjechałem, ale przepraszam za tamto wydarzenie. I chciałbym ci
powiedzieć, że cieszę się razem z tobą.
- Hura.
Zamknął oczy i zacisnął pięści. A więc jednak potrafi być okrutna, kiedy ktoś
sobie na to zasłuży.
- Wszystko, co mi powiedziałaś w naszej ostatniej rozmowie, jest prawdą.
Pozwoliłem, żeby stanęła między nami moja przeszłość. Użyłem jej, żeby się
odgrodzić od najlepszej rzeczy, jaka mi się w życiu przytrafiła. Widziałem, jak runął
ś
wiat mojej siostry, jak zdrada i ból niemal jej nie powaliły. Musiała sama
wychowywać dziecko, a drugie urodziła, kiedy jeszcze nie wysechł atrament na
papierach rozwodowych.
Czy mogła pozostać obojętna wobec takiego cierpienia?
- Wiem, że przeszła przez piekło - rzekła, zamykając szkicownik. - Z
pewnością nie zasłużyła sobie na taki los.
- Tak. Ale czasami życie jest okrutne. - Spojrzał jej w oczy i ze zdziwieniem
zobaczył w nich współczucie. - Udałoby mi się ciebie przebłagać, gdybym posłużył
się siostrą, prawda? Ale nie chcę grać na twoim współczuciu.
Podszedł do skraju urwiska, gdzie w dole burzyło się morze. Nad głową
krzyczały mewy, to rzucając się w dół, to szybując w górę. Cybil przychodziła tutaj,
kiedy odwiedzała rodzinny dom, kiedy chciała zostać sam na sam ze swoimi myślami.
Właśnie w tym miejscu powinien wyjawić jej swoje najtajniejsze przemyślenia i
kryjące się za nimi uczucia.
- Kochałem Pamelę - wyznał. - To, co się między nami zdarzyło, odmieniło
mnie.
- Wiem. - Uświadomiła sobie, że będzie musiała mu przebaczyć. Już czuła, że
mięknie jej serce. Przebaczy mu, a potem każe odejść.
- Kochałem ją - powtórzył, odwracając się od urwiska. - Ale to, co do niej
czułem, nie jest nawet cieniem, nawet namiastką tego, co czuję do ciebie, co czuję,
kiedy myślę o tobie i kiedy na ciebie patrzę. Miłość do ciebie mnie przytłacza, Cybil,
daje cierpienie, ale i nadzieję.
Rozchyliła drżące wargi. Serce zaczęło jej bić radosnym rytmem. Na twarzy
Prestona zobaczyła coś, co ją zaskoczyło.
- O jakiej nadziei mówisz? - zapytała zduszonym głosem.
- O nadziei na cud. Zraniłem cię i nie znajduję na to wytłumaczenia.
Zaatakowałem cię, kiedy myślałem, że jesteś w ciąży. Byłem wściekły na samego
siebie. Wściekły, ponieważ gdzieś na dnie duszy pomyślałem, że dziecko byłoby
niezłym sposobem na to... żebyś ze mną została.
Gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała na niego wstrząśnięta. On tymczasem
przeczesał włosy palcami i mówił dalej, jakby bał się, że nie zdąży powiedzieć
wszystkiego:
- Wiedziałem, że nie chcesz wychodzić za mąż, ale jeśli byś była... Mógłbym
cię do tego skłonić. Nie wiedziałem, jak się przed takimi myślami bronić, więc
przypisałem je tobie.
- Chciałeś skłonić mnie do małżeństwa?
Tylko tyle była w stanie powiedzieć. Po tych słowach wstała chwiejnie i
spojrzała w dół na morze. Wszystko tak szybko się zmieniało.
- To żadne usprawiedliwienie, ale wiedz, że nigdy cię nie podejrzewałem o
jakieś kalkulacje czy oszustwo. Nie znam nikogo mniej wyrachowanego niż ty. Jesteś
taka ciepła, szczodra, masz takie radosne, otwarte usposobienie. Kiedy zjawiłaś się w
moim życiu... uszczęśliwiłaś mnie, choć myślałem, że już nigdy nie będę szczęśliwy.
- Och, Preston - spojrzała na niego przez zasłonę łez - przestań już, proszę.
- Wysłuchaj mnie do końca. - Chwycił ją mocno za ręce. - Kocham cię, Cybil.
Wszystko w tobie mnie zachwyca. Powiedziałaś, że mnie kochasz, a przecież ty nie
kłamiesz.
- Nie. - Przetarła oczy. Teraz widziała go wyraźnie. W zwężonych źrenicach
kryło się napięcie, twarz miał zmęczoną. Gdyby nie trzymał jej dłoni w mocnym
uścisku, pogładziłaby go po policzku. - Nie kłamię.
- I za to też cię kocham. I potrzebuję cię o wiele bardziej niż ty mnie. Wiem,
ż
e potrafiłabyś się podnieść i iść dalej. Jesteś taka silna, tak kochasz życie. Nadal
byłabyś sobą. Możesz mi powiedzieć, żebym sobie poszedł. Zapomnisz o mnie i
jeszcze będziesz kiedyś szczęśliwa. Ale ja nigdy ciebie nie zapomnę. Nigdy nie
przestanę cię kochać ani żałować, że zraziłem cię do siebie. Jeśli powiesz mi, żebym
odszedł, zrobię to - zapewnił drżącym z napięcia głosem, po czym opuścił głowę. -
Ale... ale proszę, nie każ mi odchodzić.
- Czy ty wierzysz w to, co mówisz? - zapytała cicho, zaskoczona, że jej głos
brzmi tak pewnie, a serce bije tak równo. - Wierzysz, że mogłabym o tobie
zapomnieć? Może rzeczywiście potrafiłabym się podnieść i jeszcze znalazłabym
szczęście, ale po co ryzykować? I dlaczego miałabym kazać ci odejść, skoro chcę,
ż
ebyś został?
Preston poczuł się tak, jakby ktoś zdjął mu z piersi stutonowy ciężar. Objął ją,
przyciągnął do siebie i położył głowę na jej ramieniu.
- A więc nie pozwoliłaś, żebym wszystko zepsuł - powiedział z
wdzięcznością.
- Nie pozwoliłam. - Czuła, że jego ciało drży, a serce bije jak szalone. Ten
mocny, uparty, poważny mężczyzna z miłości do niej był bezsilny jak dziecko. - Nie
mogłam na to pozwolić. Ja też cię potrzebuję.
Odsunął ją od siebie i pogłaskał po policzku.
- Myślałem już, że cię straciłem, Cybil. Nie potrafię nawet...
Nie dokończył. Pocałował ją. Chciał to zrobić delikatnie, żeby jej dowieść, jak
ją sobie ceni, ale emocje wzięły górę, dzikie i nieokiełznane jak szalejące w dole
morze. Kiedy na nią spojrzał, znów miała oczy mokre od łez.
- Proszę, tylko nie płacz.
- Będziesz musiał się do tego przyzwyczaić. My, Campbellowie jesteśmy
bardzo uczuciowi.
- Domyśliłem się tego. Zdaje się, że twój ojciec ma ochotę rozerwać mnie na
strzępy.
Roześmiała się.
- Kiedy zobaczy, że dzięki tobie jestem szczęśliwa, daruje ci życie. Pokocha
cię i on, i moja mama. Po pierwsze dlatego, że ja cię kocham, no i dla ciebie samego,
za to kim jesteś.
- Opryskliwy ponurak, łatwo wpadający w gniew?
- Tak! - Znów się roześmiała, widząc jego urażoną minę. - Mogłabym temu
zaprzeczyć, ale nie umiem kłamać. - Wzięła go za rękę i poszli wzdłuż urwiska. -
Uwielbiam to miejsce. To właśnie tutaj moi rodzicie zakochali się w sobie. Tata
mieszkał wtedy w latarni, niczym pustelnik. Był wściekły, że jakaś kobieta zakłóca
mu spokój i odrywa go od pracy. - Zerknęła na Prestona z ukosa. - Mój tata to także
opryskliwy ponurak, który łatwo wpada w gniew.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- To musi być bardzo rozsądny człowiek. - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. -
Pojedziesz ze mną do Newport, żebym mógł ci przedstawić swoją rodzinę?
- Chętnie. - Spostrzegła, że przygląda się jej z uwagą, więc spytała: - O co
chodzi?
Preston zatrzymał się i odwrócił ją ku sobie.
- Wiem, że nie chcesz wychodzić za mąż ani wyprowadzać się na wieś. Lubisz
Nowy Jork i nie oczekuję...
Pomyślałem sobie jednak, że mój dom bardzo by ci się spodobał. To piękna,
stara rezydencja nad brzegiem morza. - Cybil milczała, więc wrócił do przerwanego
wątku: - Nie oczekuję - powtórzył - że zechcesz zmienić styl życia, ale jeśli kiedyś
zdecydujesz, że pragniesz za mnie wyjść, mieszkać ze mną pod jednym dachem i
założyć rodzinę, to powiedz mi o tym, dobrze?
Jej serce podskoczyło trzy razy jak cyrkowiec na trampolinie, ale tylko
poważnie skinęła głową.
- Dowiesz się o tym pierwszy - obiecała.
- Świetnie.
Znów ruszyli przed siebie, lecz po kilku krokach Cybil nagle się zatrzymała.
- Preston?
- Słucham.
- Chcę za ciebie wyjść, mieszkać z tobą pod jednym dachem i założyć rodzinę.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Ale...
- Widzisz? Dowiedziałeś się pierwszy.
- Hm, rzeczywiście - przyznał. - Ale czy musiałaś tak długo trzymać mnie w
niepewności?
Roześmiała się głośno, a on uniósł ją w ramionach i razem zaczęli wirować w
szalonym, radosnym pędzie.