NORA ROBERTS
TAJEMNICZY SĄSIAD
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Rozmawiałaś z nim?
- Hmmm? - Cybil Campbell siedziała przy desce do rysowania i wprawnie dzieliła
kartkę papieru na równe prostokąty. - Z kim?
Rozległo się długie, dramatyczne westchnienie, a Cybil z trudem opanowała śmiech.
Dobrze znała Jody Myers, sąsiadkę z pierwszego piętra, i doskonale wiedziała, kogo dotyczy
jej pytanie.
- Chodzi mi o tego tajemniczego przystojniaka z mieszkania 3B - wyjaśniła Jody. -
Daj spokój, przecież wiesz, o kim mówię. Wprowadził się tydzień temu i jeszcze do nikogo
nie odezwał się ani słowem. Mieszkasz dokładnie naprzeciw. Mów, czego się o nim
dowiedziałaś.
- Ostatnio byłam zajęta. - Cybil zerknęła na przyjaciółkę niespokojnie krążącą po
pracowni. - Prawie nie zauważyłam, że wprowadził się ktoś nowy.
Jody prychnęła z niedowierzaniem.
- Akurat. Zawsze wszystko zauważasz. - Podeszła do deski, zajrzała Cybil przez ramię
i zmarszczyła nos. Na kartce nadal widniały jedynie puste prostokąty. Jody lubiła patrzeć, jak
Cybil wypełnia je rysunkami. - Jeszcze nie umieścił nazwiska na skrzynce pocztowej. Nikt
nie widział, żeby wychodził z domu za dnia. Nawet pani Wolinsky, a przecież nic nie umknie
jej uwadze.
- Może nasz nowy sąsiad jest wampirem.
- Ojej! - Pełne wyrazu brązowe oczy Jody rozszerzyły się z przejęcia. - To by dopiero
było fajnie!
Bardzo fajnie - zgodziła się Cybil i znów zajęła się wykreślaniem ramek do kolejnego
odcinka komiksu. Jody tymczasem wciąż krążyła po pracowni i paplała jak najęta.
Towarzystwo nigdy nie przeszkadzało Cybil w pracy. Prawdę mówiąc, bardzo je
lubiła. Nie przepadała za samotnością i ciszą. Właśnie dlatego w Nowym Jorku czuła się
szczęśliwa. Łatwo przywykła do życia w domu zamieszkałym przez bezwstydnie wścibskich
sąsiadów.
Takie otoczenie nie tylko bardzo jej odpowiadało, ale na dodatek dostarczało
ciekawego materiału do pracy zawodowej.
Ze wszystkich mieszkańców starego składu, przerobionego na dom mieszkalny,
najbardziej lubiła lody Myers. Trzy lata temu, kiedy Cybil się tu wprowadziła, energiczna
Jody była świeżo upieczoną mężatką i głęboko wierzyła, że wszyscy powinni być tak
niebiańsko szczęśliwi jak ona.
To znaczy, że powinni wstąpić w związki małżeńskie.
Teraz, jako matka prześlicznego, ośmiomiesięcznego synka o imieniu Charlie, Jody z
jeszcze większym zapałem starała się wprowadzić swoje przekonanie w życie. A Cybil była
głównym celem jej zabiegów.
- A może wpadłaś na niego w korytarzu? - dopytywała się Jody.
- Jeszcze nie. - Cybil w zamyśleniu wzięła ołówek i lekko uderzała nim o pełne wargi.
Jej migdałowe oczy były zielone jak czyste morze o świcie i gdyby nie migoczące w nich w
tej chwili iskierki humoru, mogłyby wydawać się tajemnicze i uwodzicielskie. - Wiesz, pani
Wolinsky robi się chyba coraz mniej spostrzegawcza. Widziałam go, jak wychodził z domu w
dzień. To oznacza, że jednak nie jest wampirem.
- Widziałaś go? - zapytała Jody z niedowierzaniem i przysunęła taboret bliżej deski. -
Kiedy? Gdzie? Jak ci się to udało?
- Kiedy? O świcie. Gdzie? Na ulicy. Oddalił się w kierunku wschodnim. Jak mi się to
udało? Z powodu bezsenności.
- Udzielił się jej ożywiony nastrój sąsiadki. Oczy rozbłysły z rozbawienia. -
Obudziłam się wcześnie i przypomniałam sobie o ciasteczkach czekoladowych, które zostały
po przyjęciu.
- Pamiętam je. Prawdziwe bomby kaloryczne.
- Właśnie. Nie mogłam znów zasnąć. Musiałam jedno zjeść. A kiedy wstałam,
poszłam do pracowni. Myślałam, że może uda mi się coś narysować, ale w końcu po prostu
stanęłam przy oknie i gapiłam się na ulicę. Wtedy zobaczyłam, że wychodzi. Trudno go nie
zauważyć. Ma chyba z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. No i te ramiona... - Obie w
niekłamanym zachwycie wzniosły oczy do nieba.
- Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę, niósł torbę sportową, więc domyślam się, że
szedł do siłowni trochę poćwiczyć. Ktoś, kto nie ćwiczy, tylko cały dzień się wyleguje, pije
piwo i je chipsy, nie ma takich mięśni.
- A więc jednak jesteś nim zainteresowana! - Jody triumfalnie uniosła palec w górę.
- Przecież ja żyję i mam oczy! Ten facet jest nieziemsko przystojny. Nie dość, że ma
zgrabny tyłeczek, to jeszcze otacza go aura tajemnicy... - Cybil rozłożyła ręce. - Czy w takim
wypadku dziewczyna może się oprzeć ciekawości?
- A dlaczego miałabyś się opierać? Zapukaj do jego drzwi, zanieś mu trochę ciastek.
Powitaj go w nowym mieszkaniu. Wtedy będziesz mogła się dowiedzieć, co robi całymi
dniami, czy jest żonaty, gdzie pracuje. Najważniejsze, czy jest żonaty. Bo... - Urwała, czujnie
nadstawiając ucha. - Charlie się obudził.
- Nic nie słyszałam. - Cybil zwróciła głowę ku drzwiom i nasłuchiwała chwilę. Potem
wzruszyła ramionami. - Wiesz, od urodzenia synka masz słuch jak nietoperz.
- Przewinę małego i zabiorę go na spacer. Wybierzesz się z nami?
- Nie, nie mogę. Mam sporo pracy.
- W takim razie zobaczymy się wieczorem. Kolacja o siódmej.
- Dobrze. - Cybil uśmiechnęła się z przymusem, a Jody pobiegła do sypialni, gdzie
zostawiła śpiącego synka.
Kolacja o siódmej. W towarzystwie nudnego i denerwującego kuzyna Jody - Franka.
Cybil po raz kolejny zadała sobie pytanie, kiedy wreszcie zdobędzie się na odwagę i powie
przyjaciółce, żeby przestała umawiać ją na siłę z kolejnymi kandydatami na męża.
Uświadomiła sobie, że to samo musi powiedzieć pani Wolinsky. No i pani Peebles z
pierwszego piętra, i właścicielowi pralni. Dlaczego wszyscy jej znajomi popadali w obsesję i
za wszelką cenę chcieli ją swatać?
Miała dwadzieścia cztery lata, nie była z nikim związana i prowadziła bardzo
szczęśliwe życie. Oczywiście pragnęła kiedyś założyć rodzinę. Czasami wyobrażała sobie
ładny dom z ogródkiem dla dzieci w jakiejś miłej podmiejskiej okolicy. I psa. Na pewno
będzie miała psa. Ale dopiero w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Na razie była zado-
wolona ze swojej sytuacji.
Pochyliła się nad deską, wsparła głowę na rękach i pogrążyła się w marzeniach. To
pewnie wiosna tak mnie usposabia, pomyślała. Czuła jakiś wewnętrzny niepokój i roz-
pierającą ją energię.
Doszła do wniosku, że może jednak dobrze by było pójść na spacer z Jody i Charliem,
ale w tej samej chwili usłyszała trzask zamykających się za nimi drzwi.
Ze spaceru nici.
Przypomniała sobie, że ma pracę do skończenia, i zaczęła szkicować pierwszą scenkę
do kolejnego odcinka swojego komiksu „Sąsiedzi i przyjaciele”.
Rysowała wprawnie, pewnymi ruchami. Umiejętność rysowania nabyła w sposób
naturalny. Jej matka była znaną artystką, odnoszącą sukcesy w kraju i za granicą. Ojciec na-
tomiast wsławił się jako autor popularnego komiksu „Macintosh”, który od wielu lat
ukazywał się w gazetach. Oboje rodzice zaszczepili Cybil i jej rodzeństwu umiłowanie sztuki,
obdarzyli zdolnością wychwytywania życiowych absurdów i wyposażyli w mocne zasady.
Opuszczając bezpieczny dom rodzinny w Maine, Cybil wiedziała, że jeśli w Nowym
Jorku jej się nie powiedzie, w każdej chwili będzie mogła wrócić do rodziny i zostanie
przywitana z otwartymi ramionami.
Jednak Nowy Jork stał się dla niej drugim domem.
Od trzech lat jej komiks zyskiwał coraz większą popularność. Była z niego dumna. Jej
historyjki były proste, ciepłe i pełne humoru, a występowali w nich zwykli ludzie w
codziennych sytuacjach. Nie próbowała naśladować ironicznego stylu ojca ani ostrej
politycznej satyry, którą często uprawiał. Ją rozśmieszało samo życie. Długie oczekiwanie w
kolejce do kina, poszukiwanie odpowiedniej pary butów, kolejna nieudana randka w ciemno.
Wiele osób widziało w Emily, bohaterce komiksu, odbicie samej autorki. Ona jednak
nie dostrzegała żadnego podobieństwa. Przecież Emily była zgrabną, wysoką blondynką,
która miała trudności z utrzymaniem pracy i znalezieniem odpowiedniego mężczyzny.
Cybil była brunetką średniego wzrostu i odnosiła sukcesy zawodowe. Jeśli zaś chodzi
o mężczyzn, to nie odgrywali w jej życiu na tyle znaczącej roli, żeby się nimi przejmowała.
Spostrzegła, że przestała rysować i mechanicznie uderza ołówkiem o deskę.
Niezadowolona zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Jakoś nie mogła się skoncentrować. Prze-
czesała palcami włosy i lekko wzruszyła ramionami. Pewnie lepiej jej się będzie pracowało,
jeśli zrobi sobie krótką przerwę i szybko coś przekąsi. Może trochę czekolady pomoże jej się
zmobilizować?
Wstała i odruchowo włożyła ołówek za ucho, chociaż starała się wykorzenić ten
nabyty jeszcze w dzieciństwie nawyk. Energicznym krokiem wyszła ze słonecznej pracowni i
zbiegła na dół.
Bardzo lubiła swoje dwupoziomowe mieszkanie. Było przestronne i właśnie to
zadecydowało, że szybko je wynajęła. Na niższym poziomie znajdował się duży pokój od-
dzielony od kuchni tylko długim blatem. Przez okna wpadało do wnętrza światło słoneczne i
hałas z ulicy, który przez pierwsze tygodnie budził ją w nocy i dawał miłe poczucie, że wokół
toczy się ciekawe życie miasta.
Cybil poruszała się z wdziękiem odziedziczonym po matce. Jej ojciec nazywał to
gracją w wielkim stylu. Jako dziecko ubłagała rodziców, żeby zapisali ją na lekcje baletu, ale
szybko się nimi znudziła, chociaż jej długie nogi były stworzone do tańca.
Boso weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i z namysłem zajrzała do środka. Mogłaby
przyrządzić coś dobrego. Kiedyś chodziła też na lekcje gotowania. Zrezygnowała nie z nudy,
lecz dlatego że pomysłowością prześcignęła nauczyciela.
Nagle usłyszała jakiś cichy dźwięk i westchnęła. Muzyka dobiegała zza ściany, z
mieszkania po drugiej stronie korytarza. Smutne, zmysłowe zawodzenie saksofonu. To grał
tajemniczy sąsiad spod 3B. Cybil żałowała, że nie robi tego częściej.
Długie, tęskne nuty, pełne burzliwych uczuć poruszały ją do głębi i uruchamiały
wyobraźnię.
Czyżby nieznajomy był ubogim muzykiem? Może przyjechał do Nowego Jorku w
nadziei, że znajdzie tu lepsze życie. Bez wątpienia ktoś złamał mu serce. Cybil układała w
myślach kolejny scenariusz, wyjmując produkty z lodówki. Na pewno stoi za tym kobieta.
Jakaś rudowłosa piękność, która go omotała, skradła duszę, a potem podeptała krwawiące
serce wysokim obcasem eleganckich włoskich pantofelków.
Kilka dni temu wymyśliła inną historię życia sąsiada. W tej wersji uciekł on jako
szesnastoletni chłopak od swojej obrzydliwie bogatej, okrutnej rodziny. Zarabiał na życie,
grając na ulicach Nowego Orleanu - było to jedno z jej ulubionych miast - a potem musiał
uciekać na północ, ponieważ jego podstępna rodzinka, na której czele stał szalony wuj,
przetrząsała cały kraj w poszukiwaniu zbiega.
Jeszcze nie wymyśliła, dlaczego właściwie rodzina tak zawzięcie go poszukiwała, ale
nie miało to znaczenia. Tajemniczy nieznajomy musiał uciekać, a jedyne pocieszenie
znajdował w muzyce.
A może to agent rządowy, który wykonuje jakieś niebezpieczne tajne zadanie?
Albo złodziej klejnotów, który ucieka przed ścigającym go agentem?
Albo seryjny zabójca, polujący na kolejną ofiarę?
Roześmiała się sama do siebie i spojrzała na produkty, które mechanicznie wyjęła z
lodówki. Kimkolwiek był tajemniczy nieznajomy, najwyraźniej zamierzała upiec dla niego
ciasteczka.
Nieznajomy zaś nazywał się Preston McQuinn i wcale nie uważał siebie za
szczególnie tajemniczego człowieka. Po prostu trzymał się na uboczu i nie lubił, kiedy ktoś
narzucał mu swoje towarzystwo. To właśnie potrzeba anonimowości rzuciła go w samo serce
jednego z największych miast świata.
Rzecz jasna, zamierzał mieszkać tu tylko przez jakiś czas, najwyżej przez kilka
miesięcy, dopóki nie dobiegnie końca remont jego domu na skalistym wybrzeżu Connecticut.
Rozmyślał o tym, chowając saksofon do futerału. Niektórzy nazywali ten dom jego fortecą,
ale właśnie to odpowiadało mu w nim najbardziej. W takiej fortecy można przez długie
tygodnie cieszyć się samotnością. Nikt tam nie wchodził nieproszony, a dostępu broniła
ciężka brama.
Wyszedł z niemal pustego salonu i ruszył na górę. Korzystał z tego pokoju na niższym
poziomie tylko wtedy, gdy chciał grać, ponieważ miał tu świetną akustykę, albo kiedy
zamierzał trochę poćwiczyć, a nie chciało mu się iść do klubu sportowego kilka przecznic
dalej.
Właściwie mieszkał na górnym poziomie. Tymczasowo, powtórzył w myślach. W tym
przejściowym mieszkaniu potrzebował jedynie łóżka, szafy, odpowiedniego oświetlenia i
biurka, na którym zmieściłby się jego komputer, monitor i potrzebne do pracy papiery.
Chętnie zrezygnowałby z telefonu, ale jego agentka siłą wyposażyła go w telefon
komórkowy i nalegała, żeby go nie wyłączał.
Rzeczywiście, na ogół tego nie robił, chyba że akurat nie miał ochoty z nikim
rozmawiać.
Usiadł za biurkiem zadowolony, że chwila gry na saksofonie ożywiła mu umysł i
napełniła energią. Mandy, jego agentka, obgryzała długie, lakierowane paznokcie z niepokoju
o to, czy jej podopieczny robi jakieś postępy w pracy nad najnowszą sztuką. Powinien jej
powiedzieć, żeby na darmo nie niszczyła sobie lakieru. Sztuka będzie gotowa, kiedy
nadejdzie odpowiednia pora i ani minuty wcześniej.
Doszedł do wniosku, że sukces przynosi wiele kłopotów, ponieważ bardzo szybko
zaczyna żyć własnym życiem. Jeśli stworzy się coś, co podoba się publiczności, ludzie
natychmiast chcą dostać następne dzieło - jeszcze bardziej udane. Preston miał w nosie to,
czego oczekuje od niego publiczność. Było mu wszystko jedno, czy ludzie wyważą drzwi
teatru, żeby zobaczyć jego nową sztukę, czy obsypią go nagrodami i obrzucą pieniędzmi.
Równie dobrze mogli poddać kolejne dzieło miażdżącej krytyce i zażądać zwrotu pieniędzy
za bilety.
Dla niego liczyła się sama praca. Tylko to miało znaczenie.
Jego sytuacja finansowa była bardzo dobra, zresztą nie od dzisiaj. Mandy twierdziła,
że tu po części leży przyczyna jego kłopotów. Nie kierowała nim żądza zysku, nie pisał dla
pieniędzy i dlatego nie zależało mu na reakcji publiczności. Z tego samego zresztą powodu,
zdaniem Mandy, tworzył tak genialne sztuki. Nie zależało mu na nich.
Siedział teraz przy komputerze, wysoki, muskularny, z grzywą potarganych włosów w
kolorze ciemnoblond. Chłodne, niebieskie oczy wpatrywały się w napisany tekst. Usta miał
surowo zaciśnięte, a pociągła, męska twarz przybrała poważny wyraz.
Zapomniał o odgłosach ulicy, które dzień i noc wdzierały się przez okno do
mieszkania, i postarał się wniknąć w duszę mężczyzny, który żył jedynie we wnętrzu kompu-
tera, mężczyzny, który desperacko zmagał się ze swoimi pragnieniami. Był on ważną postacią
w jego nowej sztuce.
Zaklął pod nosem, kiedy nieprzyjemny dźwięk dzwonka przeniósł go z powrotem do
pustego pokoju. Zastanowił się, czy nie udać, że nie ma go w domu, ale znał ludzką naturę,
więc był pewien, że intruz nie da za wygraną i będzie wracał, dopóki ktoś mu nie otworzy.
To pewnie ta kobieta o sokolim wzroku, z parteru, pomyślał, schodząc na dół. Już dwa
razy próbowała go osaczyć, kiedy szedł wieczorem do klubu. Udało mu się uniknąć zasadzki,
ale to zaczynało być irytujące. Lepiej będzie, jeśli stanie z nią twarzą w twarz, powie jej coś
niegrzecznego, a obrażona sąsiadka odejdzie jak niepyszna i nie będzie mu więcej zawracała
głowy, najwyżej zacznie z jeszcze większym zapałem plotkować na jego temat.
Spojrzał przez wizjer i zobaczył, że przed drzwiami stoi nie schludna staruszka o
bystrym wzroku, tylko ładna brunetka o wielkich, zielonych oczach i krótko, po chłopięcemu
przystrzyżonych włosach.
Przypomniał sobie, że to dziewczyna z naprzeciwka. Czego, u diabła, chce ode mnie,
pomyślał rozdrażniony. Miał nadzieję, że skoro przez tydzień dała mu spokój, nie będzie
próbowała narzucić mu swojego towarzystwa także w przyszłości. Właśnie taką sąsiadkę
uznałby za idealną.
Gniewnie otworzył drzwi i oparł się o framugę.
- Słucham?
- Cześć. - O tak, z bliska wydał się Cybil jeszcze przystojniejszy. - Nazywam się Cybil
Campbell. Mieszkam pod 3A. - Z radosnym, przyjacielskim uśmiechem wskazała drzwi po
drugiej stronie korytarza.
Preston tylko uniósł brew.
- Tak?
Doszła do wniosku, że nieznajomy jest po prostu małomówny i nadal uśmiechała się
przyjaźnie. Żałowała, że ani na chwilę nie spuszczał jej z oka i nie mogła niepostrzeżenie
zerknąć w głąb jego mieszkania. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, że jest ciekawska. Przecież
wcale taka nie jest. Naprawdę.
- Słyszałam, że przed chwilą grałeś na saksofonie. Pracuję w domu, a te ściany nie są
zbyt grube.
Jeśli przyszła tu skarżyć się na hałas, to nic nie wskóra, stwierdził w myślach Preston.
Gra, kiedy ma na to ochotę. Chłodno spoglądał na jej zgrabny, trochę zadarty nosek,
zmysłowe, pełne usta i wąskie stopy z pomalowanymi na różowo paznokciami.
- Zwykle zapominam włączyć muzykę, kiedy pracuję - ciągnęła radośnie. Zauważył,
że kiedy mówi, w kąciku ust robi się jej wesoły dołeczek. - Z przyjemnością słuchałam, jak
grasz. Ralph i Sissy uwielbiali Vivaldiego. To piękna muzyka, ale trochę nudna, jeśli słucha
się jej bez przerwy. Ralph i Sissy mieszkali tu, zanim ty się wprowadziłeś - wyjaśniła,
wskazując jego mieszkanie. - Przeprowadzili się do White Plains po tym, jak Ralph miał
romans ze sprzedawczynią z Saksa. No, tak naprawdę to może nic między nimi nie było, ale
Ralph miał na to ochotę, więc Sissy powiedziała, że albo się przeprowadzą do innego miasta,
albo się z nim rozwiedzie i zostawi go bez grosza. Pani Wolinsky daje im pół roku, ale ja nie
byłabym taka pewna. Może jeszcze wszystko się między nimi naprawi. W każdym razie... -
Wyciągnęła przed siebie ładny, żółty talerz, na którym piętrzył się stos ciasteczek z
kawałkami czekolady, przykryty przezroczystą, różową folią. - Przyniosłam ci trochę ciastek.
Spojrzał na nie, tym samym dając Cybil okazję zerknięcia w głąb mieszkania, na pusty
salon.
Biedny facet, nawet go nie stać na kanapę, pomyślała ze współczuciem. Preston
podniósł wzrok i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego przyniosłaś mi ciastka?
- Właśnie je upiekłam. Czasami robię coś do jedzenia, kiedy nie mogę się skupić na
pracy. To pomaga mi pozbierać myśli. Pieczenie działa na mnie najlepiej. Jeśli zostawiłabym
te ciastka dla siebie, w końcu bym je wszystkie zjadła i znienawidziłabym siebie za to. -
Znów ukazał się dołeczek w policzku. - Nie lubisz ciastek?
- Nie mam nic przeciwko nim.
- W takim razie smacznego. - Włożyła mu talerz w ręce. - I witaj w nowym domu.
Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz się do mnie zwrócić. Zwykle jestem u siebie. -
Machnęła drobną dłonią o szczupłych palcach. - A jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o
sąsiadach, też mogę ci w tym pomóc. Mieszkam tu już od kilku lat i znam wszystkich.
- Nic mnie to nie obchodzi. - Cofnął się i bez pożegnania zamknął drzwi.
Cybil przez chwilę stała bez ruchu, oszołomiona tak nagłym końcem rozmowy.
Chodziła po tym świecie od dwudziestu czterech lat, a jeszcze nikt nie zatrzasnął jej drzwi
przed nosem. Zdarzyło jej się to pierwszy raz i miała nadzieję, że ostatni. Doświadczenie było
bardzo nieprzyjemne.
Miała ochotę załomotać do drzwi sąsiada i zażądać zwrotu ciastek, ale się opanowała.
Nie upadnę tak nisko, powiedziała sobie. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do
swojego mieszkania.
Teraz wiedziała, że tajemniczy nieznajomy jest nieziemsko przystojny, zbudowany jak
grecki bóg i niegrzeczny jak rozkapryszony bachor, któremu dobrze by zrobił klaps w pupę i
krótka drzemka. Skoro tak jest, to trudno. Nie będzie mu się narzucała.
Nie trzasnęła drzwiami. Pewnie tylko uśmiechnąłby się z satysfakcją. Ale kiedy już
była w środku, niczym rozzłoszczone dziecko zaczęła stroić najróżniejsze miny, grać na nosie
i pokazywać język w stronę mieszkania nowego sąsiada.
Kiedy zakończyła tę dziecinną demonstrację uczuć, poczuła się trochę lepiej.
Fakty jednak pozostały niezmienione. Lokator spod 3B dostał ciasteczka na jej
ulubionym deserowym talerzu i udało mu się wzbudzić jej niechęć. Ona natomiast nadal nie
znała nawet jego imienia.
Preston nie żałował tego, co zrobił. Ani przez chwilę. Specjalnie zachował się
grubiańsko, w nadziei że ta rozszczebiotana, impertynencka dziewczyna o zadartym nosku i
seksownych, różowych paznokciach nie będzie mu zawracała głowy do końca jego pobytu w
tym domu. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował, to stado sąsiadów, którzy pukają do jego
drzwi, żeby radośnie powitać go w nowym miejscu zamieszkania. Zwłaszcza jeśli na czele
tego stada miała stać gadatliwa brunetka o oczach wróżki z bajki.
Do diabła, zaklął pod nosem. A mówią, że w Nowym Jorku ludzie ignorują się
nawzajem. Miał nadzieję, że jest to wręcz żelazna zasada, obowiązująca w tym mieście.
Wścibska sąsiadka na pewno była panną - gdyby miała męża, z pewnością nie
omieszkałaby z zachwytem opisać wszystkich jego zdumiewających zalet. Prawdziwy pech.
W dodatku pracowała w domu i bardzo łatwo będzie się na nią natknąć w korytarzu. Kolejny
minus.
Musiał też uczciwie przyznać, że w życiu nie jadł lepszych ciasteczek niż te, które mu
przyniosła. To już było wprost niewybaczalne.
Na szczęście udało mu się o nich zapomnieć, gdy zasiadł do pisania. Ogarnięty pasją
twórczą, nie zwróciłby uwagi nawet na wybuch jądrowy. Kiedy jednak wrócił do rzeczy-
wistości, natychmiast pomyślał o wesołym, żółtym talerzu i ułożonych na nim wypiekach
dziewczyny z sąsiedztwa.
Myślał o nich, kiedy brał prysznic, kiedy się ubierał i usiłował rozluźnić mięśnie
zesztywniałe po wielu godzinach siedzenia w postawie, którą siostra Maria Józefa, jego na-
uczycielka ze szkoły podstawowej, określała jako godną nagany.
Kiedy więc zszedł na dół, żeby się napić piwa, co mu się należało po długiej pracy,
spojrzał na talerz łakomie. Otworzył butelkę i z namysłem pociągnął długi łyk. Może się skusi
i zje kilka? Wyrzucenie ich do śmietnika byłoby zupełnie niepotrzebnym gestem. I tak już
udało mu się zniechęcić do siebie tę rozgadaną Cybil.
Na pewno będzie chciała, żeby zwrócił talerzyk. Nic się nie stanie, jeśli skosztuje
ciastek, zanim podrzuci jej talerz pod drzwi.
Włożył jedno do ust i z uznaniem mruknął coś pod nosem. Zjadł drugie i cicho
gwizdnął z zachwytu.
Po dwudziestym zaklął cicho.
Te ciastka są jak narkotyk, pomyślał. Było mu trochę mdło i czuł, że chyba nie jest w
stanie ruszyć się z miejsca. Patrzył na niemal pusty talerz z mieszaniną pożądania i ob-
rzydzenia do samego siebie. Przywołał resztki silnej woli i przełożył pozostałe ciastka do
plastikowego pojemnika, a potem wrócił do salonu po saksofon.
Miał zamiar trochę pospacerować przed wizytą w klubie.
Już miał wyjść na korytarz, kiedy usłyszał, że ktoś z hałasem idzie na górę. Skrzywił
się i cofnął za drzwi, nie zamykając ich jednak. Przez szparę usłyszał, jak Cybil wyrzuca z
siebie słowa z zawrotną szybkością, co bardzo go zdziwiło, ponieważ dziewczyna była sama.
- Nigdy więcej - mamrotała cicho. - Niech mnie posieka na kawałki, niech mnie
przypala żywym ogniem. Nigdy więcej nie dam się do tego namówić. Za żadne skarby świata.
Postanowione i koniec.
Preston zauważył, że się przebrała. Miała teraz na sobie obcisłe czarne spodnie i
dopasowany czarny blezer, a pod nim bluzkę w kontrastowym kolorze dojrzałych truskawek.
W uszach dziewczyny kołysały się długie kolczyki.
Nadal mówiąc do siebie, otworzyła torebkę wielkości znaczka pocztowego.
- Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować dwie godziny na nudne rozmowy o niczym.
Więcej nie dam się jej na to namówić. Nie zrobi mi tego. Przecież potrafię mówić nie. Muszę
to tylko trochę poćwiczyć, i tyle. Gdzie, u diabła, podziały się te klucze?
Gdy usłyszała, że drzwi za nią się otwierają, podskoczyła i odwróciła się gwałtownie.
Preston zauważył, że kolczyki w jej uszach różnią się od siebie i zastanowił się, czy teraz jest
taka moda, czy to tylko roztargnienie właścicielki. Nie mogła znaleźć kluczy w
mikroskopijnej torebce, więc pewnie w grę wchodziła druga możliwość.
Była zarumieniona, zdyszana i wręcz biła od niej świeżość. A pachniała nawet ładniej
niż ciasteczka. Preston zauważył to natychmiast i jeszcze bardziej go to zirytowało.
- Zaczekaj - nakazał jej krótko i wrócił do mieszkania po talerz.
Cybil nie miała zamiaru czekać. W końcu udało jej się znaleźć klucz w małej
wewnętrznej kieszonce torebki, czyli dokładnie tam, gdzie go schowała.
Preston okazał się szybszy. Wyszedł na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi. W jednej
ręce niósł saksofon w futerale, w drugiej żółty talerz.
- Masz. - Nie miał zamiaru się dopytywać, co sprawiło, że jej twarz leśnej wróżki
przybrała taki zagniewany wyraz. Bez wątpienia opowiedziałaby mu wszystko ze
szczegółami, co zabrałoby co najmniej pół godziny.
- Nie musisz mi tak wylewnie dziękować - warknęła i wyrwała mu talerz. Głowa
pękała jej z bólu po dwóch godzinach słuchania monotonnych wynurzeń kuzyna Jody, Fran-
ka, na temat operacji giełdowych, więc postanowiła dać upust złości i powiedzieć kilka słów
prawdy opryskliwemu facetowi z przeciwka. - Słuchaj, koleś, nie chcesz zawierać
znajomości, w porządku. Ja nie narzekam na brak przyjaciół. - Z emfazą machnęła talerzem. -
Mam ich tylu, że zanim zaprzyjaźnię się z kimś nowym, muszę poczekać, aż ktoś ze starych
znajomych wyprowadzi się za granicę. To jednak wcale nie jest powód, żeby zachowywać się
bezczelnie. Przecież ja ci się tylko przedstawiłam i dałam trochę ciastek!
Miał ochotę się uśmiechnąć, ale się opanował.
- Bardzo dobre ciastka - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język. Natychmiast
tego pożałował, kiedy zobaczył, że złość w oczach Cybil zmienia się w rozbawienie.
- Naprawdę?
- Owszem. - Odszedł, a ona patrzyła za nim lekko zaintrygowana. Teraz już zupełnie
nie wiedziała, co o nim myśleć.
Postąpiła więc tak, jak nakazał jej odruch chwili. Często tak robiła. Szybko zostawiła
talerz na stole i zamknąwszy drzwi do mieszkania, podążyła za nieznajomym. Starała się przy
tym stąpać tak cicho, jak to tylko możliwe.
Świetny pomysł do mojego komiksu, pomyślała. Przygoda w sam raz dla Emily. Jeśli
dobrze to rozegram, wystarczy na kilka odcinków.
Oczywiście Emily musi oszaleć na punkcie tego faceta, zadecydowała Cybil, gdy
próbowała bezszelestnie zbiec po schodach. U bohaterki komiksu nie będzie to zwykła, znana
wszystkim ciekawość, tylko odbierająca zdrowy rozsądek fascynacja.
Podekscytowana pogonią, z głową rozpaloną od pomysłów, bez tchu wybiegła przed
dom i rozejrzała się na wszystkie strony.
Przystojny sąsiad był już dość daleko. Szybko chodzi, pomyślała z uznaniem.
Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła za nim.
Emily, rzecz jasna, kryłaby się w cieniu, przeskakiwała od latarni do latarni,
przywierała do ściany, na wypadek, gdyby śledzony nagle się odwrócił, ale...
Cybil z cichym okrzykiem ukryła się za słupem latarni, kiedy obiekt jej pogoni z
roztargnieniem obejrzał się przez ramię. Wyjrzała zza słupa, przyciskając rękę do serca i zo-
baczyła, że znika za rogiem.
Była zła, że na kolację z Frankiem włożyła szpilki zamiast butów na płaskim obcasie.
Zaczerpnęła powietrza i biegiem rzuciła się w pościg.
Podążała za swoją zwierzyną przez dwadzieścia minut, aż rozbolały ją nogi, a
początkowe podniecenie pogonią ustąpiło miejsca znużeniu. A może tajemniczy sąsiad co
wieczór krąży bez celu po mieście, dźwigając futerał z saksofonem? Może jest nie tylko
grubianinem, ale i wariatem? Pewnie niedawno wypuścili go ze szpitala - dlatego nie potrafi
nawiązywać normalnych kontaktów z ludźmi. Jego obrzydliwie bogata i okrutna rodzinka w
końcu go dopadła i zamknęła w szpitalu dla obłąkanych, żeby nie mógł się upomnieć o
należny mu spadek po ukochanej babci, która zmarła w podejrzanych okolicznościach i
zostawiła mu cały swój majątek. Długie lata zamknięcia w szpitalu prowadzonym przez
nieuczciwego psychiatrę spowodowały fatalne zmiany w jego osobowości.
Tak, właśnie taką historię wymyśliłaby sobie Emily. I byłaby pewna, że jej czuła
opieka i bezgraniczna miłość uleczyłyby nieszczęśnika. Potem zaś wszyscy sąsiedzi i
przyjaciele staraliby się wybić jej z głowy takie pomysły, a ona próbowałaby wciągnąć ich w
swoje plany.
A zanim wszystko by się wyjaśniło, tajemniczy sąsiad okazałby się...
Ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła się na progu jakiegoś małego, mrocznego
klubu o nazwie U Delty.
No, nareszcie, pomyślała, przeczesując włosy dłonią. Teraz wystarczy, że wślizgnie
się do środka i znajdzie sobie ciemny kąt. Ciekawe, co się będzie działo dalej.
ROZDZIAŁ DRUGI
Klub przesiąknięty był zapachem whisky i dymu papierosowego. Nie przeszkadzało to
Cybil, raczej pozwalało lepiej wczuć się w panującą tu atmosferę. Wokół było mroczno, a
jasnoniebieski blask oświetlał niewielką scenę. Przy większości ciasno ustawionych stolików
siedzieli goście. Nie było tu wcale głośno, wszyscy rozmawiali ściszonymi głosami.
Cybil wydało się to naturalne. Przecież w takich miejscach na pewno odbywają się
tajemne schadzki, ludzie nawiązują sekretne romanse lub omawiają jakieś zagadkowe sprawy.
Przy długim drewnianym barze pod ścianą klienci siedzieli na wysokich stołkach,
pochyleni nad drinkami, jakby strzegli ich przed jakimś niebezpieczeństwem.
Ten klub był jakby żywcem przeniesiony w teraźniejszość z czarno - białych filmów z
lat czterdziestych. W takich filmach bohaterka nosiła długie, powłóczyste suknie, miała
mocno umalowane usta i opadające na jedno oko platynowoblond włosy. Stawała na scenie w
snopie światła pojedynczego reflektora i śpiewała tęskne piosenki o okrutnych mężczyznach,
którzy ją skrzywdzili. W tym samym czasie mężczyzna, który jej pragnął i który kiedyś
również ją skrzywdził, siedział w zadumie nad niedopitą szklaneczką whisky, spoglądając
znużonym wzrokiem spod ronda sfatygowanego kapelusza.
Innymi słowy, klub ten bardzo się Cybil spodobał. Uśmiechnęła się do siebie z
satysfakcją.
W nadziei że nikt nie zwróci na nią uwagi, przemknęła pod ścianą, usiadła przy
wolnym stoliku i przyglądała się Prestonowi przez kłęby dymu i opary whisky.
Preston był ubrany na czarno. Miał na sobie czarne dżinsy i czarny bawełniany
podkoszulek. Przed chwilą zdjął skórzaną kurtkę, w której przyszedł. Rozmawiał z jakaś
piękną czarnoskórą kobietą w jaskrawoczerwonym kombinezonie, opinającym ciasno każdą
wypukłość jej bujnego ciała. Miała co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Kiedy odrzuciła
głowę w tył i roześmiała się, jej matowy, niski śmiech wypełnił całe pomieszczenie.
Po raz pierwszy Cybil zobaczyła, jak tajemniczy mężczyzna się uśmiecha. Patrząc na
jego odmienioną twarz, nadal zabójczo urodziwą, ale teraz pozbawioną surowości, doszła do
wniosku, że jego uśmiech nie ma sobie równych. Zresztą słowo „uśmiech” było zbyt łagodne.
Cała jego twarz się zmieniła, nabrała ciepła, rozjaśniła się.
Cybil bezwiednie oparła głowę na dłoniach i uśmiechnęła się do siebie. Wyobraźnia
zaczęła działać...
Ta piękna Amazonka była jego kochanką. Upewniła się o tym, gdy kobieta ujęła jego
twarz w dłonie i obdarzyła go długim pocałunkiem. Oczywiście, taki mężczyzna jak on -
pełen tajemnic, o złamanym sercu i burzliwej przeszłości - musiał mieć egzotyczną kochankę,
z którą spotykał się w mrocznych zadymionych barach, gdzie razem słuchali sennej, tęsknej
muzyki.
Boże, jakie to romantyczne. Westchnienie samo wyrwało się z piersi Cybil.
Na nierozświetlonej jeszcze scenie Delta z czułością uszczypnęła Prestona w policzek.
- Doszło do tego, że śledzą cię kobiety, mój słodki?
- To jakaś wariatka.
- Chcesz, żebym ją stąd wyrzuciła?
- Nie. - Nie obejrzał się, ale czuł na sobie spojrzenie tych wielkich, zielonych oczu. -
Jestem pewien, że to tylko nieszkodliwa wariatka.
W ciemnych oczach Delty znać było rozbawienie.
- W takim razie pogadam z nią. Sprawdzę, co to za jedna. Jeśli ktoś śledzi mojego
słodkiego Prestona, muszę sprawdzić, co jest grane. Prawda, Andre?
Chudy czarnoskóry mężczyzna przy fortepianie zdjął palce z klawiszy i uniósł twarz
tak zniszczoną, jak wysłużony instrument, na którym grał.
- Prawda. Tylko nie zrób jej krzywdy - powiedział z uśmiechem. - To jeszcze prawie
dziecko. Gotowy? - zwrócił się do Prestona.
- Ty zacznij. Włączę się za chwilę.
Delta zeszła ze sceny, a długie, szczupłe palce Andre zaczęły wyczarowywać cudowne
dźwięki. Preston z wolna dawał się ponieść nastrojowi. Zamknął oczy i czuł, jak porywa go
muzyka.
Muzyka przenosiła go w inny świat. Wyganiała z głowy słowa, ludzi i sceny, które
wdzierały się do niej nieproszone. Kiedy dmuchał w saksofon, nie istniało nic innego, tylko
radosny trud grania.
Kiedyś powiedział Delcie, że granie jest jak seks. Coś człowiekowi odbiera, coś
innego daje. I zawsze kończy się zbyt szybko.
Cybil również dała się oczarować dźwiękom. Zasłuchana w niskie, smutne nuty,
wzbijała się na nich pod niebo, żeby po chwili znów opaść na ziemię. Kiedy patrzyła, jak
Preston gra na saksofonie, czuła się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy tylko słyszała
dobiegające zza ściany strzępki melodii. W jego graniu było teraz więcej mocy, docierało ono
do głębi jej serca, budziło zmysły.
Przy takiej muzyce można było płakać. Kochać się. Marzyć.
Zasłuchana i wpatrzona w scenę nie zauważyła, kiedy do jej stolika podeszła Delta.
- Co cię tu sprowadza, siostrzyczko?
- Hmmm? - Wytrącona nagle z zasłuchania Cybil podniosła wzrok i uśmiechnęła się z
roztargnieniem. - Co za cudowna muzyka. Aż mnie ściska za serce.
Delta uniosła brwi. Zauważyła, że dziewczyna ma inteligentną, miłą twarz o
regularnych, delikatnych rysach. Wcale nie wyglądała na wariatkę.
- Pijesz coś, czy tylko siedzisz i zajmujesz miejsce?
- Och... - Oczywiście. Cybil uświadomiła sobie, że w takim klubie należy zamówić
jakiegoś drinka. - Taka muzyka pasuje do whisky - stwierdziła z uśmiechem. - Napiję się więc
whisky.
Brwi Delty uniosły się jeszcze wyżej.
- Wyglądasz tak młodo, że nie wiem, czy możesz już zamawiać whisky.
Cybil nawet się nie skrzywiła. Bardzo często słyszała takie uwagi. Otworzyła torebkę i
wyjęła prawo jazdy.
Delta przyjrzała mu się uważnie.
- W porządku, Cybil Angelo Campbell. Dostaniesz swoją whisky.
- Dzięki. - Zadowolona Cybil znów oparła głowę na dłoniach i zasłuchała się. Była
zdziwiona, kiedy Delta wróciła do jej stolika, niosąc nie jedną, ale dwie szklaneczki, i usiadła
obok niej.
- Co robisz w takim miejscu, siostrzyczko? Twoja słodka buzia bardziej pasuje do
pokoju dziecinnego.
Cybil już miała wyjaśnić, skąd się tu wzięła, ale przecież nie mogła powiedzieć, że
trafiła do klubu, podążając ukradkiem przez całe Soho za tajemniczym sąsiadem z przeciwka.
- Mieszkam niedaleko. Zdaje się, że trafiłam tu przypadkiem, idąc za głosem serca. -
Uniosła szklaneczkę w stronę sceny. - I bardzo się cieszę, że tu jestem - oznajmiła i
przechyliła jej zawartość.
Delta spojrzała na nią zaskoczona. Ta dziewczyna wyglądała jak grzeczna pensjonarka
z dobrego domu, ale whisky piła jak mężczyzna.
- Jeśli będziesz się włóczyła nocami po ulicach, to ktoś może cię schrupać,
siostrzyczko.
Cybil spojrzała na nią znad brzegu szklanki.
- Dam sobie radę... siostro.
Delta z zastanowieniem kiwnęła głową.
- Może tak, a może nie. Jestem Delta Pardue. - Stuknęła swoją szklaneczką o
szklaneczkę Cybil. - Ten lokal należy do mnie.
- Bardzo mi się tu podoba, Delto.
- Może tak, a może nie. - Roześmiała się swoim niskim, zmysłowym śmiechem. - Ale
nie mam wątpliwości, że podoba ci się mój przyjaciel. Odkąd przyszłaś, patrzysz na niego jak
kot na mysz.
Cybil zakołysała whisky, zastanawiając się, jak dalej rozegrać tę rozmowę. Chociaż
nie miała wątpliwości, że doskonale sobie poradzi na ulicy, a w zasadzie wszędzie, jednak
Delta była od niej cięższa co najmniej o dziesięć kilogramów. Jak sama powiedziała, to był jej
lokal. Jej mężczyzna. Nie było sensu robić sobie wroga z potencjalnej nowej przyjaciółki.
- Jest bardzo przystojny - powiedziała obojętnie. - Trudno na niego nie patrzeć. Więc
jeśli nie masz nic przeciwko temu, jeszcze trochę sobie popatrzę. On na pewno nie zwróci na
mnie uwagi, skoro ma przy sobie kogoś takiego jak ty.
Zęby Delty błysnęły w szerokim uśmiechu.
- Zdaje się, że rzeczywiście dasz sobie radę w każdej sytuacji. Bystra z ciebie
dziewczyna, co?
Cybil parsknęła śmiechem.
- O, tak. I naprawdę bardzo mi się tutaj podoba. Jak długo jesteś właścicielką klubu?
- Dwa lata.
- A co robiłaś przedtem? Po twoim akcencie poznaję, że pochodzisz z Nowego
Orleanu. Nie mylę się?
Delta kiwnęła głową.
- Masz dobre ucho.
- Owszem, umiem rozpoznawać po akcencie, skąd kto pochodzi, a już na pewno
rozpoznam kogoś z Nowego Orleanu. Moja mama się tam wychowała.
- Nie znam żadnych Campbellów. Jakie jest nazwisko panieńskie twojej matki?
- Grandeau.
Delta odchyliła się w tył.
- Znam wiele osób o tym nazwisku. Jesteś krewną pani Adelajdy?
- To siostra mojego dziadka.
- Niezwykła dama.
Cybil prychnęła lekko i wypiła łyk whisky.
- Nadęta, denerwująca i zimna jak ryba. W dzieciństwie ja i bliźniaki, czyli mój brat i
siostra, myśleliśmy, że to zła czarownica.
- Ma władzę, ale taką, którą dają pieniądze i koligacje. A więc jesteś z rodziny
Grandeau. Kim jest twoja mama?
- To Genvieve Grandeau Campbell, malarka.
- Pani Gennie... - Delta odstawiła szklankę, przyłożyła dłoń do serca i zaniosła się
śmiechem. - Coś podobnego! Córka pani Gennie przyszła do mojego klubu. Na tym świecie
zdarzają się jednak prawdziwe cuda.
- Znasz moją matkę?
- Moja mama sprzątała u twojej grand - mere, siostrzyczko.
- Mazie? Jesteś córką Mazie? Och! - Ostatnie lody zostały przełamane i Cybil
chwyciła Deltę za rękę. - Moja mama często opowiadała mi o Mazie. Kiedy byłam małą
dziewczynką, poszliśmy do niej z wizytą. Poczęstowała nas domowymi pączkami, były
świeże i pyszne. Siedzieliśmy razem na ganku i popijaliśmy lemoniadę, a tata naszkicował jej
portret.
- Powiesiła go w salonie i była z niego bardzo dumna. Byłam w mieście wtedy, kiedy
ją odwiedziliście całą rodziną, ale pracowałam. Mama tygodniami opowiadała o tej wizycie.
Panna Gennie miała w jej sercu swoje stałe miejsce.
- Zaczekaj tylko, aż powiem swoim rodzicom, że cię spotkałam w Nowym Jorku. A
jak się teraz miewa twoja mama, Delto?
- Zmarła w zeszłym roku.
- Och... - Cybil ciepłym gestem ujęła rękę Delty w obie dłonie. - Tak mi przykro.
- Miała udane życie, odeszła we śnie, dobrą śmiercią. Twoi rodzice przyjechali na
pogrzeb. Siedzieli z nami w kościele. Stali nad grobem. Pochodzisz z bardzo dobrej rodziny,
moja mała Cybil.
- Ty też, Delto. Ty też.
Preston nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Oto Delta, najrozsądniejsza kobieta
jaką znał, gawędziła sobie w najlepsze z tą postrzeloną dziewczyną i najwyraźniej obie w
ekspresowym tempie zostały przyjaciółkami. Popijały whisky, śmiały się wesoło, trzymały za
ręce.
Siedziały razem w zacisznym kącie sali przez ponad godzinę. Co jakiś czas Cybil
wygłaszała jeden z tych swoich ożywionych monologów, energicznie przy tym gestykulując i
strojąc najróżniejsze miny. Delta odchylała się w tył i wybuchała śmiechem, a potem znów
przysuwała się do nowej przyjaciółki i ze zdziwieniem kręciła głową.
- Spójrz no tylko na to, Andre. - Preston oparł się o fortepian.
Andre rozprostował palce i zapalił papierosa.
- Wyglądają jak dwie kokoszki w kojcu. To bardzo ładna dziewczyna, przyjacielu. Ma
w sobie jakąś iskrę.
- Nie znoszę takich iskrzących dziewczyn - burknął Preston. Nie miał ochoty więcej
grać, więc schował saksofon do futerału. - Do następnego razu.
- Na pewno mnie tu znajdziesz.
Wiedział, że najlepiej by było, gdyby po prostu wyszedł bez słowa, ale trochę go
zirytowało, że jego dobra znajoma tak się zaprzyjaźniła z tą narwaną trzpiotką. Poza tym
chciał pokazać wścibskiej sąsiadce, że przejrzał jej grę i nie da się podejść.
Kiedy jednak stanął przy stoliku, Cybil tylko zerknęła na niego przelotnie i
uśmiechnęła się.
- Nie będziesz już więcej grał? Bardzo mi się podobało.
- Śledziłaś mnie.
- Owszem. To było niegrzeczne. Ale wcale nie żałuję. Słuchałam cię z przyjemnością.
Poza tym inaczej nigdy nie poznałabym Delty. Właśnie mówiłyśmy o...
- Nie rób tego więcej - powiedział krótko i pomaszerował do drzwi.
- O, ale się wkurzył. - Delta parsknęła śmiechem. - Patrzył tak lodowato, że aż
przeszedł mnie dreszcz.
- Powinnam go przeprosić. - Cybil zerwała się na równe nogi. - Nie chcę, żeby się na
ciebie gniewał.
- Na mnie? Ale...
- Jeszcze tu wrócę. - Pocałowała Deltę w policzek, a ta ze zdziwienia zamrugała
oczami. - Nie martw się, wszystko mu wyjaśnię.
Wybiegła z klubu, a Delta przez chwilę patrzyła za nią oszołomiona. W końcu
roześmiała się głęboko i serdecznie.
- Siostrzyczko, nie masz nawet pojęcia, w co się pakujesz. No, ale nasz słodki Preston
też jeszcze nic nie przeczuwa - dodała w zadumie.
Tymczasem Cybil biegła już chodnikiem w ślad za Prestonem.
- Hej! - krzyknęła, ale on nawet się nie obejrzał. Że też nie zapytała Delty
przynajmniej o to, jak się nazywa ten ponurak. Co za brak rozsądku. - Hej! - Narażając się na
zwichnięcie kostki, przyśpieszyła jeszcze bardziej i wreszcie udało jej się go dogonić.
- Przepraszam... - zaczęła, chwytając mężczyznę za rękaw kurtki. - Naprawdę
przepraszam. To wszystko moja wina.
- Całkowicie się z tobą zgadzam.
- Nie powinnam cię śledzić. Nie zastanowiłam się nad tym, co robię. Działałam
impulsywnie. Często mi się to zdarza. No i byłam zdenerwowana, ponieważ ten kretyn
Frank... zresztą nieważne. Chciałam tylko... Czy mógłbyś trochę zwolnić?
- Nie.
Cybil wzniosła oczy do nieba.
- Dobrze, już dobrze. Wiem, że życzysz mi wszystkiego najgorszego, ale nie masz
żadnego powodu, żeby się wściekać na Deltę. Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się, że jej
matka pracowała kiedyś u mojej babci, a ona, to znaczy Delta, zna moich rodziców i kilku
kuzynów z rodziny Grandeau. Bardzo dobrze nam się rozmawiało.
Preston zatrzymał się nagle i spojrzał na nią chłodno.
- Że też akurat musiałaś trafić do tego klubu, chociaż tyle jest ich w mieście - mruknął,
co bardzo ją rozśmieszyło.
- No właśnie. W dodatku udało mi się zaprzyjaźnić z twoją dziewczyną. Przepraszam.
- Z moją dziewczyną? Chodzi ci o Deltę?
Ku wielkiemu zaskoczeniu Cybil, jej tajemniczy sąsiad okazał się zdolny do wesołego
śmiechu. Roześmiał się głośno cudownym głębokim barytonem, który mógłby roztopić lód. Z
jej piersi wyrwało się westchnienie.
- Czy Delta wygląda na Czyjąkolwiek dziewczynę? Ty chyba spadłaś z Marsa.
- To tylko takie wyrażenie. Nie chciałam wysnuwać zbyt śmiałego wniosku i nazywać
ją twoją kochanką.
Patrzył na nią zaciekawiony, a w jego oczach nadal migotały ogniki śmiechu.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, ale tak się składa, że facet, z którym dzisiaj
grałem, to jej maż i mój przyjaciel.
- Ten chudzielec przy fortepianie? Naprawdę? - Złożyła buzię w ciup i zastanowiła się
chwilę. Co za cudowna romantyczna sytuacja. - To wspaniałe, prawda? - Preston tylko po-
trząsnął głową i ruszył przed siebie. - To znaczy, chciałam powiedzieć coś innego - ciągnęła
Cybil, biegnąc obok truchtem. Nie zdziwiło to Prestona. Był pewien, że dziewczyna tak łatwo
się od niego nie odczepi. - Jestem pewna, że przysiadła się do mnie po to, żeby mnie
sprawdzić. Chciała się upewnić, że nie sprawię ci kłopotu. A potem już tak się jakoś samo
zgadało. Nie chcę, żebyś się na nią złościł.
- Wcale nie jestem na nią zły. Natomiast to, co ty wyczyniasz, przechodzi wszelkie
granice. Powiedzieć, że jestem na ciebie zły, byłoby mało.
Urażona wydęła usta.
- Cóż, bardzo mi przykro. Postaram się więcej nie wchodzić ci w drogę, bo widzę, że
bardzo ci to przeszkadza.
Zadarła dumnie nosek, przeszła na drugą stronę ulicy i pomaszerowała w przeciwnym
kierunku, oddalając się od domu.
Preston patrzył przez chwilę, jak stukając obcasami o chodnik, niknie w głębi ulicy.
Wzruszył ramionami i skręcił za róg, wmawiając sobie, że teraz, kiedy pozbył się wścibskiej
gaduły, humor od razu mu się poprawi. Przecież to nie jego zmartwienie, że młoda
dziewczyna idzie sama ulicą w środku nocy. Przecież nie musiałaby się błąkać po mieście w
tych bez wątpienia niewygodnych pantofelkach na wysokich, cienkich obcasach, gdyby nie
strzeliło jej do głowy, żeby go śledzić.
Nie, nie zamierzał się o nią martwić.
Zaklął pod nosem, odwrócił się i podążył śladem Cybil. No dobrze, upewni się tylko,
że dziewczyna bezpiecznie dotrze do domu i to wszystko. Potem będzie spokojnie mógł umyć
ręce od wszelkiej odpowiedzialności i zapomnieć o całym zdarzeniu.
Dzieliła go od niej odległość jednej przecznicy, kiedy nagle zauważył coś dziwnego.
Jakiś mężczyzna wysunął się z cienia i rzucił na dziewczynę. Cybil krzyknęła przeszywająco i
zaczęła się mu wyrywać. Preston bez namysłu cisnął na ziemię futerał i biegiem pomknął na
pomoc, bojowo zaciskając pięści.
Zatrzymał się jak wryty, kiedy spostrzegł, że Cybil nie tylko się wyswobodziła, ale w
dodatku unieszkodliwiła napastnika mocnym kopniakiem w krocze. Bandyta zgiął się w pół, a
ona zręcznie wymierzyła mu od dołu cios w szczękę, po którym wylądował bezwładnie na
chodniku.
- Mam przy sobie tylko dziesięć dolarów! Nędzne dziesięć dolarów, ty łobuzie! -
wołała wzburzona. - Jeśli potrzebujesz pieniędzy, trzeba było o nie zwyczajnie poprosić!
Preston doszedł już do siebie i w kilku susach znalazł się przy niej.
- Jesteś ranna?
- Tak, do diabła, jestem. A wszystko przez ciebie. Nie uderzyłabym go tak mocno,
gdybym nie była taka wkurzona. Na ciebie! - wyrzuciła, rozcierając kostki u prawej dłoni.
Preston chwycił ją za nadgarstek.
- Daj, zobaczę. Wyprostuj palce.
- Idź sobie.
- No, dalej, wyprostuj palce.
- Hej tam! - Jakaś kobieta wyjrzała przez otwarte okno po drugiej stronie ulicy. -
Chcecie, żebym wezwała policję?
- Tak! - ze złością odkrzyknęła Cybil i poruszyła palcami obolałej dłoni. Preston
zbadał je ostrożnie, a ona odetchnęła głębiej. - Tak, proszę wezwać policję. Dziękuję - dodała
spokojniejszym tonem.
- Jaka uprzejma, nawet jako ofiara napadu - wymruczał Preston. - Kości są całe. Ale
lepiej będzie, jeśli zrobisz prześwietlenie.
- Dzięki za radę, doktorze z koszmarnego snu. - Wyrwała dłoń z jego uścisku, uniosła
z dumą głowę i odprawiła go ruchem drugiej ręki, niczym królowa łaskawie zezwalająca
odejść poddanemu. - Możesz iść. Nic mi nie jest.
Rozciągnięty na chodniku człowiek poruszył się z jękiem, więc Preston postawił mu
stopę na karku.
- Chyba zostanę tu jeszcze przez chwilę. Może przyniesiesz mój saksofon? Upuściłem
go, ponieważ wtedy jeszcze wierzyłem, że zły wilk zjadł Czerwonego Kapturka.
Już miała mu powiedzieć, żeby sam sobie przyniósł swój głupi saksofon, ale dotarło
do niej, że gdyby jeszcze raz miała uderzyć leżącego na chodniku łobuza, sprawiłoby jej to
niemal taki sam ból jak jemu. Godnie wyprostowana poszła więc po saksofon i przyniosła go
Prestonowi.
- Dziękuję - powiedziała.
- Za co?
- Za to, że o mnie pomyślałeś.
- Nie ma o czym mówić. - Człowiek na chodniku zaczął ordynarnie kląć, więc Preston
trochę mocniej przycisnął go nogą.
Odsunął się od napastnika dopiero dziesięć minut później, kiedy przyjechał radiowóz.
Cybil bez trudu ze szczegółami opisała policjantom całe wydarzenie, miał więc nadzieję, że
uda mu się ujść ich uwadze i nie będzie musiał niczego zeznawać. Nadzieja ta rozwiała się w
jednej chwili, gdy policjanci zwrócili się do niego:
- Widział pan, co tutaj zaszło?
- Tak - odpowiedział Preston z ciężkim westchnieniem.
Zbliżała się druga nad ranem, kiedy wraz z Cybil wchodzili po schodach na górę do
swoich mieszkań. W ustach nadal czuł nieprzyjemny smak podłej kawy, jaką podano im na
posterunku policji. W dodatku wypity w klubie alkohol wywołał u niego lekki ból głowy.
- Wieczór pełen emocji, co? - zagadnęła Cybil. - Ci wszyscy gliniarze i przestępcy...
W biurze detektywów trudno było odróżnić, kto jest kto. No, może nie do końca, bo dete-
ktywi muszą nosić krawaty. Ciekawe, dlaczego. To miło z ich strony, że oprowadzili mnie po
posterunku. Żałuj, że z nami nie poszedłeś. Pokoje przesłuchań wyglądały dokładnie tak, jak
sobie wyobrażałam. Były ciemne i ponure. Czułam ciarki na plecach. - Preston nie miał
wątpliwości, że Cybil jest jedyną osobą pod słońcem, która dostrzega jasne strony nawet w
tak nieprzyjemnym zdarzeniu, jak napad. - Wciąż jestem spięta - dodała. - A ty? Nie jesteś
zdenerwowany? Może masz ochotę na ciastko? Zostało mi jeszcze kilka.
Starał się nie zwracać uwagi na jej paplaninę. Wyjął klucze i już miał włożyć je do
zamka, gdy żołądek przypomniał mu, że od ośmiu godzin nic nie jadł. A doskonale pamiętał
cudowny smak ciasteczek gadatliwej sąsiadki.
- No dobrze.
- Świetnie. - Weszła do swojego mieszkania i zrzuciwszy buty, podążyła do kuchni,
nie zamykając za sobą drzwi. - Możesz wejść! - zawołała przez ramię. - Przełożę kilka ciastek
na talerz, żebyś mógł je zabrać i zjeść spokojnie u siebie, ale przecież nie musisz czekać na
korytarzu.
Wszedł do środka, zostawiając drzwi otwarte. Tak jak można było przewidzieć,
mieszkanie okazało się jasne i wesołe, z mnóstwem ładnych stylowych bibelotów. Krążył po
pokoju z rękami w kieszeniach i starał się nie słuchać paplania Cybil, która wykładała ciastka
z pojemnika w kształcie głupkowato uśmiechniętej krowy na jaskrawożółty talerz, ten sam
którego używała wcześniej.
- Za dużo mówisz, wiesz?
- Wiem. - Przygładziła dłonią włosy. - Zwłaszcza kiedy jestem podekscytowana lub
spięta.
- A czy kiedykolwiek jesteś w innym nastroju?
- Od czasu do czasu.
Rozejrzał się uważniej wokół siebie. Zauważył oprawione w ramki fotografie, kilka
par kolczyków, pojedynczy but i jakiś romans. Wokół roznosił się zapach kwiatów jabłoni.
Wszystko to doskonale mu pasowało do właścicielki mieszkania. Nagle zatrzymał się i z
zainteresowaniem spojrzał na wiszący na ścianie odcinek komiksu.
- „Sąsiedzi i przyjaciele” - stwierdził zaskoczony. Przyjrzał się podpisowi pod
ostatnim obrazkiem. Widniało tam tylko imię: Cybil. - Jesteś jego autorką?
Zerknęła przez ramię.
- Tak. To mój komiks. Pewnie bardzo rzadko czytujesz komiksy w gazetach?
W głosie dziewczyny usłyszał zaczepną nutę. Mimo później pory i burzliwych przeżyć
wyglądała świeżo, ładnie i urzekająco.
- Grant Campbell, ten od „Macintosha”, to twój stary?
- Nie jest stary, ale owszem, to mój ojciec. Campbellowie natychmiast skojarzyli się
Prestonowi z MacGregorami, Czyż to nie zadziwiający zbieg okoliczności? Stanął po drugiej
stronie blatu i sięgnął po jedno z ciastek, które Cybil starannie układała na talerzu.
- Lubię jego komiksy. Ostre i celne.
- Gdyby to usłyszał, na pewno byłoby mu przyjemnie. - Preston sięgnął po następne
ciastko, a Cybil się uśmiechnęła. - Nalać ci trochę mleka?
- Nie. Masz piwo?
- Piwo do ciastek? - Skrzywiła się, ale otworzyła lodówkę. Preston miał okazję
zauważyć, że była wypełniona zapasami. A kiedy Cybil się pochyliła, nie mógł nie spostrzec,
że zgrabna dziewczęca pupa bardzo ładnie się prezentuje w czarnych, obcisłych spodniach.
- Może być takie? - Podała mu butelkę z ciemnym płynem. - Chuck takie pija.
- Chuck zna się na rzeczy. To twój chłopak?
Uśmiechnęła się kącikiem ust i wyjęła szklankę, zanim Preston zdążył jej powiedzieć,
że będzie pił z butelki.
- Czyli że ja mogę mieć chłopaka, ale kiedy cię zapytałam, czy Delta to twoja
dziewczyna, wyśmiałeś mnie. Nie, Chuck nie jest moim chłopakiem. To mąż Jody. Jody i
Chuck Myersowie mieszkają piętro niżej, pod 2B. Byliśmy dzisiaj razem na kolacji: ja, oni
oraz wyjątkowo nudny kuzyn Jody - Frank.
- To o tym mamrotałaś pod nosem, kiedy spotkałem cię dziś na korytarzu?
- Mamrotałam? - Zmarszczyła brwi, oparła się o kontuar i zjadła jedno z ułożonych na
talerzu ciastek. Mamrotanie pod nosem było kolejnym nawykiem, którego usiłowała się
pozbyć. - Pewnie tak. Jody już trzeci raz wrobiła mnie w randkę z Frankiem. To makler
giełdowy. Ma trzydzieści pięć lat. Kawaler, przystojny, jeśli ktoś lubi taki filmowy typ o
kwadratowej szczęce i szerokim czole. Jeździ BMW coupe, ma piękne mieszkanie na Upper
East Side i letni dom w Hampton, nosi garnitury od Armaniego, lubi regionalną kuchnię
francuską i ma nieskazitelnie białe zęby. Wystarczy?
Rozbawiony Preston popił ciastko zimnym piwem.
- Dlaczego więc jeszcze nie wyszłaś za niego za maż i nie przeprowadziłaś się do
jakiegoś pięknego domu w Westchester?
- Właśnie streściłeś marzenie mojej przyjaciółki Jody. Zaraz ci powiem, dlaczego
jeszcze tego nie zrobiłam. - Machnęła ciasteczkiem i odgryzła kawałek. - Po pierwsze, nie
chcę wychodzić za mąż ani przeprowadzać się do Westchester. Po drugie, i najważniejsze,
wolałabym raczej przejść się po rozżarzonych węglach niż związać się z Frankiem.
- Coś z nim nie tak?
- Śmiertelnie mnie nudzi - wyznała i zrobiła skruszoną minę. - Nieładnie tak o kimś
mówić, prawda?
- Dlaczego? To po prostu szczere stwierdzenie faktu.
- Tak, mówię szczerze. - Sięgnęła po kolejne ciastko i zjadła je z umiarkowanym
poczuciem winy. - To naprawdę miły człowiek, ale wydaje mi się, że w ciągu ostatnich pięciu
lat nie przeczytał żadnej książki ani nie był w kinie. Pewnie ogląda jakieś starannie wybrane
filmy, ale na pewno nie chodzi do kina ot, tak, dla przyjemności. A jak już obejrzy jakiś film,
poddaje go drobiazgowej krytyce.
- Nie znam człowieka, a już mnie znudził. Roześmiała się i wzięła następne ciastko.
- Na własne oczy widziałam, jak przy stole przeglądał się w łyżce, żeby sprawdzić,
czy czasem nie przekrzywił mu się krawat i czy każdy włos jest na swoim miejscu. Przez całe
życie mógłby mówić tylko o akcjach, obligacjach i rentach kapitałowych. Nie
wytrzymałabym tego. A poza tym, całuje się jak ryba.
- Naprawdę? - Preston zapomniał już, że chciał tylko chwycić talerz z ciastkami i
uciec do siebie. - To znaczy jak?
- No, wiesz. - Ułożyła wargi w kształt litery O, a potem roześmiała się. - Możesz
chyba sobie wyobrazić, jak całuje się ryba. To znaczy, ryby pewnie się nie całują, ale gdyby
się całowały, to właśnie tak. O mały włos, a udałoby mi się dzisiaj uniknąć tego przykrego
doświadczenia, ale Jody nie chciała ustąpić.
- Nie przyszło ci do głowy, żeby powiedzieć nie?
- Oczywiście, że mi przyszło. - Uśmiechnęła się z ironią. - Tylko nie potrafię
wprowadzić myśli w czyn. Jody bardzo mnie lubi i z przyczyn, których absolutnie nie umiem
pojąć, uwielbia Franka. Jej zdaniem byłaby z nas wspaniała para. Wiesz, jak to jest, kiedy
ktoś, na kim ci zależy i kogo bardzo lubisz, poddaje cię tego rodzaju naciskowi.
- Nie, nie wiem.
Cybil przechyliła głowę w bok. Przypomniała sobie jego pusty salon. Nie miał mebli,
a teraz okazało się, że nie ma rodziny.
- Szkoda. Czasami jest to bardzo uciążliwe, ale nie wyrzekłabym się tego za nic na
świecie.
- Jak ręka? - zapytał, widząc, że rozciera kostki dłoni.
- A, ręka. Jeszcze trochę boli. Jutro pewnie trudno mi będzie pracować. Ale może uda
mi się przekształcić dzisiejsze doświadczenie w ciekawą historyjkę komiksową.
- Nie bardzo sobie wyobrażam, żeby Emily mogła znokautować napastnika w ciemnej
ulicy.
Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- A więc jednak czytasz mój komiks.
- Od czasu do czasu.
Ta dziewczyna jest taka ładna i taka pogodna, zauważył Preston mimo woli. Nagle
nabrał ochoty, żeby sprawdzić, jak smakują jej usta.
Zaraz jednak zdegustowany pomyślał, że to pewnie efekt jedzenia domowych
ciasteczek w środku nocy w towarzystwie kogoś, kto zarabia na siebie, wyszukując najzabaw-
niejsze momenty codziennego życia.
- Nie odziedziczyłaś ostrego pióra po ojcu ani malarskiego geniuszu po matce, ale
masz całkiem niezły talencik i zdolność do spostrzegania absurdu.
Roześmiała się niepewnie.
- Bardzo dziękują za tę nieproszoną analizę krytyczną mojej pracy.
- Nie ma za co. - Sięgnął po talerz i ruszył do drzwi. - Dzięki za ciastka.
Patrzyła za nim spod zmrużonych powiek. Jeszcze mu pokaże, jaki ma talent do
wyławiania życiowych absurdów. Przekona się o tym wkrótce, kiedy przeczyta nowe odcinki
jej komiksu.
- Hej!
Przystanął i obejrzał się.
- Co znowu?
- Nazywasz się jakoś, lokatorze spod 3B?
- Owszem, nazywam się, lokatorko spod 3A McQuinn. Postawił butelkę piwa na
talerzu obok ciastek i zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy w głowie Cybil roiło się od pomysłów na nowe postacie i scenki, mogła
pracować do upadłego, dopóki zesztywniałe palce nie odmówiły jej posłuszeństwa i ołówek
nie wypadł z rąk.
Cały następny dzień żywiła się wyłącznie ciasteczkami. Popijała je dietetycznymi
napojami, jak zwykle oszukując się, że to zrównoważy olbrzymią liczbę kalorii
pochłanianych w postaci ciastek. Tymczasem na papierze, obrazek po obrazku, Emily z
przyjaciółką Cari - która przez ostatnie dwa lata coraz bardziej upodobniała się do Jody -
knuły spiski i planowały, jak odkryć sekrety Tajemniczego Sąsiada.
Cybil miała zamiar nazwać go Quinn, ale dopiero w którymś z kolejnych odcinków.
Przez trzy następne dni prawie nie odchodziła od deski do rysowania. Jody miała
klucz, więc Cybil nie musiała za każdym razem zbiegać na dół, żeby otworzyć drzwi
przyjaciółce, kiedy ta przychodziła z wizytą. A sama Jody zawsze chętnie biegła na dół
wpuścić panią Wolinsky czy kogoś innego z sąsiadów, kto akurat miał ochotę odwiedzić
Cybil.
Trzeciego dnia wieczorem, kiedy Cybil zajęta była kolorowaniem niedzielnego
odcinka komiksu, w mieszkaniu zebrało się tyle osób, że zrobiło się z tego małe, nieformalne
przyjęcie.
Ktoś włączył stereo. Zagrzmiała muzyka, ale Cybil wcale to nie przeszkadzało. Z dołu
dobiegały do pracowni śmiechy i rozmowy, od czasu do czasu ktoś głośnym krzykiem oz-
najmiał swoje przyjście, albo wchodził na górę popatrzeć, jak pracuje gospodyni.
Wyczuła zapach prażonej kukurydzy. Miała nadzieję, że ktoś wpadnie na pomysł,
żeby jej trochę przynieść.
Odchyliła się w tył i krytycznie spojrzała na swoje dzieło. Rzeczywiście, nie miała tak
ostrego pióra jak ojciec ani nie była tak genialną artystką jak matka. Ale miała „niezły
talencik”, sama musiała to przyznać.
Rysowała sprawnie i pomysłowo. Mogłaby malować, i to całkiem dobrze, jeśli
miałaby na to ochotę. Jednak krótkie komiksowe historyjki najlepiej odpowiadały jej
temperamentowi i dawały możliwość wygłaszania komentarzy na najróżniejsze życiowe
tematy.
Nie poruszała bolesnych zagadnień społecznych i nie uprawiała satyry politycznej, ale
jej rysunki rozśmieszały ludzi. Dotrzymywały im towarzystwa przy wypijanej na chybcika
porannej kawie lub przy długim, leniwym niedzielnym śniadaniu.
A przede wszystkim czyniły ją samą szczęśliwszą. Do takiego wniosku doszła,
podpisując ostatni rysunek.
Jeśli McQuinnowi spod 3B wydaje się, że jego niedbały komentarz na temat jej pracy
ją zranił, to bardzo się myli. Była więcej niż zadowolona, że ma „niezły talencik”.
Z satysfakcją przyglądała się owocom minionych trzech dni pracy, gdy zadzwonił
telefon. Natychmiast podniosła słuchawkę.
- Halo! - odezwała się radośnie, niemal wyśpiewując to słowo.
- To się nazywa wesołe powitanie.
- Dziadek! - Cybil usiadła wygodnie w fotelu i rozciągnęła zesztywniałe mięśnie. -
Tak, jest mi bardzo wesoło, a w dodatku nie ma człowieka, z którym rozmawiałabym chętniej
niż z tobą.
W zasadzie Daniel MacGregor nie był jej dziadkiem, ale żadnemu z nich to nie
przeszkadzało. Uczucie nie dba o genealogiczne zawiłości.
- Naprawdę? W takim razie dlaczego tak rzadko dzwonisz do mnie i do babci? Wiesz,
jak się o ciebie martwi, samą w wielkim mieście.
- Samą? - Rozbawiona wyciągnęła słuchawkę w stronę drzwi, tak żeby odgłosy
toczącego się na dole przyjęcia dotarły aż do domu dziadków w Hyannis Port. - Jak słyszysz,
nie można powiedzieć, że jestem sama.
- Znów masz dom pełen gości?
- Owszem. Jak się miewasz? Co u was wszystkich słychać? Opowiedz mi wszystko.
Wygodnie usadowiona, z radością gawędziła z nim o rodzinie, ciotkach i wujach,
kuzynach i ich dzieciach.
Śmiejąc się, słuchała jego opowieści, dodawała swoje komentarze i z radością przyjęła
wiadomość, że latem szykuje się zjazd rodzinny.
- To cudownie. Nie mogę się doczekać, kiedy znów wszystkich zobaczę. Od ślubu
Jana i Naomi zeszłej jesieni upłynęło już tyle czasu. Tęsknię za wami.
- Dlaczego czekać do lata? Przyjedź, cały czas jesteśmy na miejscu.
- Może rzeczywiście zrobię wam niespodziankę.
- Teraz ja mam dla ciebie niespodziankę. Założę się, że jeszcze nie słyszałaś. Nasza
mała Naomi spodziewa się dziecka! Na święta przybędzie nam pod choinką następny maluch!
- Och, dziadku, to wspaniale. Jeszcze dzisiaj do nich zadzwonię. Darcy i Mac też lada
chwila będą mieli dziecko. W tym roku będzie dużo dzidziusiów do przytulania.
- Tylko dlaczego młoda kobieta, która przepada za dziećmi, nie chce się postarać o
własne?
Nie był to nowy temat, więc Cybil tylko uśmiechnęła się do siebie.
- Moje kuzynki starają się za siebie i za mnie.
- Ha! Owszem, prawda. Co nie znaczy, że możesz się wymigiwać od obowiązku, moja
mała. Nosisz nazwisko Campbell, ale masz serce MacGregorów.
- Cóż, mogę się ugiąć i wyjść za Franka.
- To ten, co ma usta jak ryba?
- Nie, tylko całuje jak ryba. Ale... no tak, można powiedzieć, że ma usta jak ryba.
Razem obdarzylibyśmy cię stadkiem małych karpi.
- E, tam. Tobie potrzeba mężczyzny, a nie jakiegoś śledzia we włoskim garniturze!
Człowieka, który myśli nie tylko o pieniądzach, który rozumie sztukę i który jest na tyle
rozsądny, żeby nie dać ci się wpakować w jakieś kłopoty, jasne?
- Sama potrafię się ustrzec przed kłopotami, dziadku - przypomniała mu. Postanowiła
jednak nic nie wspominać o niedawnym zdarzeniu na ulicy. - Poza tym, jedynym mężczyzną,
który ma wszystkie wymienione przez ciebie cechy, jesteś ty sam, a babcia na pewno mi
ciebie nie odda. Muszę więc usychać z samotności w tym wielkim, niedobrym mieście.
Roześmiał się szczerze.
- W takim wielkim mieście musi być mnóstwo mężczyzn. Na pewno w końcu
znajdziesz kogoś odpowiedniego. Spotykasz się z ludźmi, wychodzisz z domu, prawda? - za-
niepokoił się. - Nie siedzisz chyba całymi dniami w pracowni nad tymi swoimi śmiesznymi
rysunkami?
- Akurat przez ostatnie trzy dni niewiele wychodziłam, ale miałam tak dużo
pomysłów, że musiałam je wszystkie od razu przelać na papier. Do mieszkania naprzeciwko
wprowadził się nowy lokator. Zainspirował mnie. Jest trochę małomówny i trzyma się na
uboczu. Nie, powiem wprost: jest niegrzeczny i gburowaty. Zdaje się, że nie ma pracy, tylko
od czasu do czasu gra na saksofonie w takim klubie, niedaleko stąd. To wprost wymarzony
sąsiad dla Emily.
- Doprawdy?
- Całymi dniami siedzi w mieszkaniu i z nikim nie rozmawia. Nazywa się McQuinn.
- Skoro z nikim nie rozmawia, skąd wiesz, jak się nazywa?
- Dziadku... - Cybil pozwoliła sobie na pobłażliwy uśmiech. - Nie wiesz, że jeśli się
uprę, porozmawiam z każdym, nawet z największym mrukiem? Ten nowy sąsiad to
prawdziwy milczek. Nawet kiedy nakarmiłam go ciasteczkami, niewiele się odzywał. Ale
udało mi się wyciągnąć z niego nazwisko.
- No, a jak on ci się podoba, drogie dziecko? Jest chociaż przystojny?
- O tak, bardzo. Emily oszaleje na jego punkcie.
- Naprawdę? - Daniel roześmiał się uszczęśliwiony. Dowiedziawszy się wszystkiego,
czego chciał od swojej honorowej wnuczki, Daniel MacGregor wykonał następny telefon.
Czekając na połączenie, nucił wesoło pod nosem. Roześmiał się po raz kolejny, kiedy
usłyszał w słuchawce zniecierpliwiony głos Prestona.
- Tak, słucham?
- Ach, jaki ty masz miły, otwarty charakter, McQuinn. Po prostu serce mi rośnie!
- Witam, panie MacGregor. - Preston bez trudu rozpoznał ten tubalny głos i szkocki
akcent. Od razu poczuł, że poprawia mu się humor. Uśmiechnął się ciepło i wstał od
komputera.
- Tak, to ja. Jak ci się podoba w nowym mieszkaniu?
- usłyszał. - Zadomowiłeś się już?
- Owszem. Jeszcze raz dziękuję, że pozwolił mi pan je zająć na czas renowacji mojego
domu. Na pewno nie mógłbym pracować z ekipą remontową pod bokiem. - Skrzywił się
lekko, kiedy zza ściany dał się słyszeć kolejny głośny wybuch śmiechu i dźwięki muzyki. -
Co prawda, dzisiaj nie jest tu wiele ciszej. Moja sąsiadka chyba świętuje jakieś radosne
wydarzenie.
- Cybil? Bardzo towarzyska dziewczyna. A wiesz, że ona jest moją wnuczką?
- Coś takiego. Nie wiedziałem.
- No, powiedzmy, że prawie wnuczką. Powinieneś się trochę rozerwać, chłopcze.
Dlaczego nie dołączysz do jej towarzystwa?
- Nie, dziękuję. - Wolałby już raczej wizytę u dentysty.
- Zebrała się tam pewnie połowa mieszkańców Soho. Pana dom, panie MacGregor,
jest pełen ludzi, którzy ponad wszystko uwielbiają gadać. A pana wnuczka bije wszelkie re-
kordy.
- To przyjacielskie stworzenie. Czuję się spokojniejszy, kiedy wiem, że mieszkasz
naprzeciw niej. Nie brakuje ci zdrowego rozsądku. Chciałbym cię prosić, żebyś miał na nią
oko. Potrafi być naiwna. Wiesz, o co mi chodzi. Martwię się o nią.
Preston przypomniał sobie, jak Cybil z szybkością i precyzją boksera wagi lekkiej
znokautowała napastnika, i uśmiechnął się do siebie.
- Na pana miejscu nie zamartwiałbym się zbytnio.
- Cóż, teraz, kiedy jesteś w pobliżu niej, już się tak bardzo nie niepokoję. Taka
młodziutka, śliczna dziewczyna jak Cybil... Jest bardzo ładna, nie sądzisz?
- Śliczna jak obrazek.
- A do tego inteligentna. I odpowiedzialna, chociaż na pierwszy rzut oka może się
wydawać, że to beztroski motylek. Jej komiks w odcinkach ukazuje się codziennie w gazecie,
regularnie jak w zegarku. Co chyba dowodzi, że jest dojrzała i sumienna, prawda? Do takiej
pracy nadaje się jedynie osoba twórcza, z duszą artysty, ale również praktyczna i trzeźwa.
Wszystko musi mieć gotowe w ściśle określonym terminie. Ale przecież ty też wiesz o tym.
Pisanie sztuk teatralnych nie jest łatwym kawałkiem chleba.
- Zgadza się. - Preston przetarł oczy. Pod powiekami czuł pieczenie po długich
godzinach spędzonych przed komputerem. Dzisiaj praca szła mu ciężko.
- Ale ty masz talent, bardzo rzadki talent. Podziwiam cię za to.
- Ostatnio wena twórcza nie bardzo mi dopisuje, ale dziękuję za słowa uznania.
- Powinieneś więcej wychodzić z domu, oderwać się od pracy. Spotkać się z jakąś
ładną dziewczyną. Oczywiście niewiele wiem o pisaniu, chociaż dwoje moich wnuków
właśnie z tego się utrzymuje i żyją całkiem nieźle. No, ale mniejsza z tym... Powinieneś
skorzystać ze wszystkich uroków wielkiego miasta, zanim wrócisz do swojej twierdzy i
zamkniesz się w niej na cztery spusty.
- Może tak zrobię.
- Aha, McQuinn, bądź tak uprzejmy i nie wspominaj Cybil, że prosiłem cię o opiekę
nad nią. Bardzo by ją to rozzłościło. Ale jej babcia martwi się o nią, rozumiesz...
- Nic jej nie powiem - obiecał.
Hałas zza ściany doprowadzał go do szału, więc Preston postanowił wyjść z domu.
Długo grał w klubie, ale nawet muzyka nie uciszyła szalejących w jego głowie myśli.
Ciągle wyobrażał sobie, że Cybil siedzi przy stoliku w głębi sali i z głową opartą na
dłoniach, lekko uśmiechnięta, przygląda mu się rozmarzonym wzrokiem.
Do licha, wtargnęła do najtajniejszych zakamarków jego życia, co bardzo mu się nie
podobało.
Klub U Delty był jedną z jego ulubionych kryjówek. Czasami przyjeżdżał tu aż z
Connecticut tylko po to, żeby wejść na scenę i grać z Andre, dopóki muzyka nie wypędzi z
niego napięcia i trosk, jakie przyniósł dzień.
Potem wracał do domu lub jeśli robiło się zbyt późno, spędzał noc na leżance w
pokoju na zapleczu.
W klubie nikt nie narzucał mu swojego towarzystwa ani nie oczekiwał od niego
więcej, niż on sam chciał dać.
Teraz jednak, po tym, jak przyszła tu Cybil, co chwila spoglądał ze sceny na stolik w
odległym kącie sali, jakby oczekiwał, że dziewczyna za chwilę znów się tu pojawi i spojrzy
na niego wielkimi zielonymi oczami.
- Oj, przyjacielu... - W przerwie między utworami Andre łyknął drinka z wysokiej
szklanki, stojącej na jego ukochanym fortepianie. - Coś mi się wydaje, że dzisiaj nie tylko
grasz bluesa, ale sam czujesz się bluesowo.
- Chyba masz rację.
- Jeśli facet wygląda tak jak ty dzisiaj, to zwykle oznacza, że w grę wchodzi jakaś
kobieta.
Preston skrzywił się i potrząsnął głową.
- Nie, nie chodzi o kobietę, tylko o pracę - oznajmił stanowczo, unosząc saksofon.
Andre tylko wydął usta.
- Skoro tak twierdzisz, bracie...
Dotarł do domu o trzeciej nad ranem, gotów załomotać do drzwi Cybil i zażądać, żeby
rozbawione towarzystwo natychmiast się uciszyło. Poczuł lekkie rozczarowanie, kiedy
stwierdził, że przyjęcie dobiegło końca. Z mieszkania dziewczyny nie dobiegał żaden dźwięk.
Zamknął za sobą drzwi i postanowił wykorzystać panujący wokół spokój. Zaparzył
sobie dzbanek czarnej jak smoła kawy i usiadł przy komputerze. Po chwili znów znalazł się w
świecie swojej sztuki, w umysłach jej bohaterów, którzy niszczyli sobie życie, ponieważ nie
umieli słuchać tego, co podpowiada im serce.
Przestał uderzać w klawisze, kiedy wstało słońce i energia opuściła go równie nagle,
jak się pojawiła. Uświadomił sobie, że pierwszy raz od niemal tygodnia wykonał solidny
kawał roboty. Zaraz potem, tak jak stał, kompletnie ubrany, padł na łóżko twarzą w dół.
Natychmiast nawiedziły go sny.
Śniła mu się śliczna dziewczęca twarz w obramowaniu lśniących ciemnych włosów,
twarz o wielkich, migdałowych oczach koloru młodych wiosennych liści. Słyszał głos,
wesoły jak szmer górskiego strumienia.
Dziewczyna pytała go, czy wszystko w jego życiu musi być takie poważne. Ze
śmiechem przesunęła dłońmi po jego piersi, objęła go za szyję.
Przecież życie to bardzo poważna sprawa, wyjaśnił jej surowo.
To tylko jedna strona jednej monety, upierała się. A takich monet jest całe mnóstwo.
Nie zatańczysz ze mną?
Po chwili już tańczyli. Znaleźli się U Delty i chociaż poza nimi nikogo tam nie było,
grała cicha, zmysłowa muzyka.
Nie będę się tobą opiekował. To dla mnie zbyt wiele, tłumaczył jej.
Ależ przecież już to robisz, odparła rozbawiona.
Czubek jej głowy sięgał mu pod brodę. Nagle spojrzała na niego i leniwie przesunęła
językiem po jego podbródku. Usłyszał szum własnej krwi w żyłach.
Naprawdę nie chcesz się mną zająć? - pytała z domyślnym uśmiechem.
Nie chcę cię, odparł gniewnie.
Roześmiała się lekko, perliście. Jej śmiech był jak bąbelki w szampanie. Dlaczego
kłamiesz, dziwiła się. To nie ma sensu, przecież to twój własny sen. We śnie możesz robić ze
mną, co zechcesz. Nie będzie to miało żadnego znaczenia.
Nie chcę cię, powtórzył, jednocześnie osuwając się z nią na podłogę...
Obudził się mokry od potu, zaplątany w prześcieradło, przerażony, zadziwiony, ale
kiedy już uspokoił rozszalałe tętno, sytuacja zaczęła go bawić.
Ta kobieta jest zagrożeniem, zdecydował stanowczo. Jedynym elementem tego
niewątpliwie erotycznego snu, który znajdował choćby mgliste odbicie w rzeczywistości, był
fakt, że jej nie chce.
Potarł dłońmi twarz i zerknął na zegarek. Minęła czwarta po południu, więc łatwo
obliczył, że po raz pierwszy od tygodnia przespał osiem godzin jak zabity. Co z tego, że
pomylił dzień z nocą?
Zszedł do kuchni, wypił resztę kawy i sięgnął po jedyną bułkę, która jeszcze
wyglądała na jadalną. Będzie musiał wyjść i kupić coś do zjedzenia.
Przez godzinę ćwiczył, mechanicznie wykonując poszczególne ruchy, żeby
zesztywniałe od siedzenia przy komputerze mięśnie nie odzwyczaiły się od wysiłku. Kiedy
skończył, znów był mokry od potu, ale na szczęście tym razem nie miało to nic wspólnego z
erotycznymi fantazjami. Z przyjemnością spędził dwadzieścia minut pod gorącym
prysznicem, a następnie starannie się ogolił, pierwszy raz od trzech, a może czterech dni.
Przyszło mu do głowy, że mógłby sobie zafundować porządną kolację. Byłaby to miła
odmiana. Dopiero potem wybrałby się po zakupy, które zawsze napawały go odrazą.
Ubrany, odświeżony, w wyjątkowo pogodnym nastroju, otworzył drzwi na korytarz.
Na progu jego mieszkania stała Cybil, z ręką uniesioną do przycisku dzwonka.
- Dzięki Bogu, jesteś w domu.
Nastrój natychmiast mu się pogorszył, a do głowy znów wróciły sceny ze snu,
zwłaszcza te na podłodze w klubie.
- O co chodzi?
- Musisz wyświadczyć mi przysługę.
- Wcale nie muszę.
- To nagły wypadek. - Chwyciła go za rękaw, zanim zdążył jej uciec. - Sprawa życia
lub śmierci. W grę wchodzi moje życie i życie, a może śmierć Johnny'ego, siostrzeńca pani
Wolinsky. Nie wykluczone, że jedno z nas zejdzie z tego świata, jeśli będę musiała się z nim
dzisiaj spotkać. Pani Wolinsky chce nas ze sobą umówić, więc jej powiedziałam, że właśnie
wybieram się na randkę.
- A co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
- Och, przestań, McQuinn. Nie bądź taki nadęty. Masz przed sobą zdesperowaną
kobietę. Wszystko dlatego, że pani Wolinsky nie dała mi czasu do namysłu, a ja beznadziejnie
kłamię. To znaczy, kłamstwo zdarza mi się rzadko i źle mi wychodzi. Wypytywała mnie, z
kim się umówiłam i nikt jakoś nie przychodził mi do głowy, więc wymieniłam ciebie.
Nie żartowała, mówiąc, że jest zdesperowana. Kiedy chciał odejść, stanowczo
zastąpiła mu drogę.
- Wiesz co, mała, powiem ci wprost. To nie mój kłopot, więc nie zawracaj mi głowy.
- Wiem, wiem. Jasne, że to mój kłopot. Wymyśliłabym coś lepszego, ale zaskoczyła
mnie przy pracy. Dałam się jej podejść. - Zatopiła palce we włosach i wzburzyła krótkie
kosmyki. - Nie rozumiesz, że będzie wyglądała przez okno, żeby mnie sprawdzić? Jeśli nie
wyjdziemy razem, domyśli się, że coś kręcę. - Zaczęła krążyć niespokojnie tam i z powrotem,
rozcierając skronie dłońmi, jakby chciała pobudzić mózg do sprawniejszej pracy. -
Wystarczy, że wyjdziemy razem z domu, wyglądając tak, jakbyśmy się wybierali na miłą,
niezobowiązującą randkę. Pójdziemy sobie na kawę albo coś w tym rodzaju i wrócimy po
jakichś dwóch godzinach. Jeśli wrócimy osobno, na pewno to zauważy i wszystko się wyda.
Nic nie ujdzie jej uwagi. No, zgódź się. Dam ci sto dolarów.
Stanął jak wryty u szczytu schodów. Co za absurdalna propozycja.
- Zapłacisz mi za to, że pójdę z tobą na kawę?
- Można tak to ująć. Wiem, że pieniądze ci się przydadzą. No i przecież jakoś muszę ci
wynagrodzić stracony czas. Sto dolarów, McQuinn, za dwie godziny w moim towarzystwie.
Kawę też ja stawiam.
Oparł się o ścianę i przyjrzał jej się uważnie. Wszystko to wydało mu się tak
absurdalne, że aż zabawne. Przecież on także miał poczucie humoru, chociaż ostatnio chyba o
tym zapomniał.
- A ciastko?
Roześmiała się z wyraźną ulgą.
- Ciastko? Chcesz ciastko? Będzie ciastko.
- A gdzie zielony papierek?
- Zielony... Aha, pieniądze. Zaczekaj.
Pomknęła do mieszkania. Słyszał tupot jej nóg na schodach do pracowni, a potem
jakieś odgłosy otwieranych szaf, przestawianych sprzętów.
- Zaczekaj chwilę. Muszę się trochę przygotować - zawołała.
- Licznik już tyka.
- Dobrze, dobrze. Gdzie do diabła jest moja... A, jest! Dwie minuty, tylko dwie
minuty! Nie chcę, żeby mnie potem pouczała, że powinnam malować usta, bo inaczej nigdy
nie znajdę sobie narzeczonego.
Preston musiał przyznać, że przygotowania nie zajęły Cybil dłużej niż obiecane dwie
minuty. Kiedy wybiegła na korytarz, miała na sobie buty na wysokim obcasie, różową
szminkę na ustach, a w uszach kołysały się długie kolczyki. Znów nie do pary, jak nie
omieszkał zauważyć, kiedy wręczała mu szeleszczący studolarowy banknot.
- Jestem ci bardzo wdzięczna. Wiem, że wszystko to nie ma sensu, ale nie
potrafiłabym zranić uczuć poczciwej pani Wolinsky.
- Jeśli jej uczucia warte są dla ciebie sto dolarów, twoja sprawa. - Rozbawiony wsunął
banknot do kieszeni. - Idziemy. Jestem głodny.
- Masz ochotę coś zjeść? Mogę cię zaprosić na kolację. Niedaleko jest taka fajna
knajpka. Dają tam dobre włoskie jedzenie. Dobrze, uwaga. Zachowuj się tak, jakbyś nie wie-
dział, że nas obserwuje - wyszeptała konspiracyjnie, kiedy doszli do drzwi wyjściowych. -
Staraj się, żebyśmy wyglądali naturalnie. Weź mnie za rękę, dobrze?
- Dlaczego?
- Na litość boską! - syknęła zniecierpliwiona. Chwyciła go mocno za rękę i posłała mu
promienny uśmiech. - Idziemy na pierwszą randkę. Postaraj się wyglądać tak, jakbyś się
dobrze bawił.
- Nie wiem, czy to nie za trudne zadanie. Dostałem tylko sto dolarów - przypomniał
jej, a ona ku jego zaskoczeniu roześmiała się rozbawiona.
- Ale z ciebie trudny człowiek, 3B. Naprawdę trudny. Zobaczymy, może gorący
posiłek poprawi ci nastrój.
I tak się rzeczywiście stało. Ale tylko człowiek z kamienia nie oparłby się olbrzymiej
porcji spaghetti z Mopsikami i wesołemu towarzystwu Cybil Campbell.
- Doskonałe, prawda? - Z przyjemnością patrzyła, jak jej towarzysz pochłania swoją
porcję. Biedaczysko, pomyślała. Pewnie od tygodni nie jadł takiego dużego posiłku. -
Zawsze, kiedy tu przychodzę, zjadam za dużo. Jedną porcją można by nakarmić sześcioro
wygłodniałych nastolatków. Jeśli nie dam rady zjeść wszystkiego, zabieram resztę do domu,
więc i następnego dnia jestem przejedzona. Może mnie tym razem uchronisz przed takim
obżarstwem i weźmiesz sobie resztę mojego dania?
- Dobrze. - Dolał jej wina.
- Założę się, że niejeden klub w mieście byłby zainteresowany twoimi występami.
- Słucham?
- Twoją grą na saksofonie. - Uśmiechnęła się, a on nie mógł oderwać wzroku od jej ust
i pojawiającego się w ich kąciku dołeczka. - Jesteś doskonałym muzykiem. Na pewno
wkrótce znajdziesz jakąś stałą pracę.
Rozbawiony wypił łyk wina. A więc sądziła, że jest bezrobotnym muzykiem. Niech i
tak będzie. Po co wyprowadzać ją z błędu?
- Trafiają mi się różne chałtury.
- Występujesz czasami na prywatnych imprezach?
- Pochyliła się ku niemu z przejęciem. - Znam mnóstwo ludzi. Ciągle słyszę, że ktoś
wydaje jakieś przyjęcie.
- Nie wątpię, że twoje towarzystwo bardzo często się bawi.
- Mogłabym tu i tam szepnąć słówko o tobie. Lubisz podróżować?
- A gdzie miałbym jechać?
- Moi krewni są właścicielami kilku hoteli. Atlantic City leży niedaleko. Pewnie nie
masz samochodu?
W wynajętym garażu w centrum miasta stało jego nowiutkie porsche.
- Nie przy sobie.
Roześmiała się i włożyła do ust kawałek chleba.
- Nawet bez samochodu łatwo dojechać z Nowego Jorku do Atlantic City.
Chociaż bawiła go ta sytuacja, uznał, że lepiej będzie zmienić temat.
- Cybil, nie musisz urządzać mi życia.
- Wiem, to jedno z moich okropnych przyzwyczajeń.
- Niezrażona przełamała kawałek chleba na pół i podała mu część. - Wciągają mnie
sprawy innych. A przecież sama się denerwuję, kiedy inni wtrącają się w moje życie. Jak na
przykład pani Wolinsky, honorowa prezeska klubu poszukiwaczy odpowiedniego mężczyzny
dla Cybil. Doprowadza mnie to do szału.
- Dlatego że nie chcesz poznać żadnego odpowiedniego mężczyzny?
- Och, pewnie kiedyś znajdę kogoś takiego. Pochodzę z dużej rodziny, więc naturalnie
też chciałabym kiedyś założyć własną. Ale mam na to mnóstwo czasu. Podoba mi się życie w
mieście, wolność, niezależność. Nie zniosłabym pracy w narzuconych mi z góry godzinach i
właśnie dlatego tak lubię rysowanie komiksów. Nie zrozum mnie źle, to też jest praca
wymagająca dyscypliny. Ale właśnie ta praca najbardziej mi odpowiada. Jestem panią
swojego czasu. Ty chyba tak samo odnosisz się do swojego grania.
- Chyba tak. - Praca rzadko wydawała mu się przyjemnością, w przeciwieństwie do
gry na saksofonie.
Cybil odsunęła swój talerz na bok. Reszta porcji przyda się McQuinnowi na później.
- Powiedz mi, jak często na tyle rozwiązuje ci się język, że wypowiadasz więcej niż,
powiedzmy, trzy zdania pod rząd?
Przełknął ostatni kawałek klopsika i spojrzał na nią z namysłem.
- Bardzo lubię listopad. W listopadzie jestem bardzo gadatliwy. To taki przejściowy
miesiąc, który nastraja mnie filozoficznie.
- Trzy zdania jak na zawołanie. I w dodatku z sensem. - Roześmiała się. - Więc jednak
masz poczucie humoru, co? - Odchyliła się w tył i westchnęła z satysfakcją. - Chcesz deser?
- Jasne, że tak.
- Tylko nie zamawiaj tiramisu, bo na pewno nie będę się mogła oprzeć pokusie,
zacznę ci podjadać z talerza, w końcu zjem połowę, a wtedy na pewno zapadnę w śpiączkę z
przejedzenia.
Patrząc jej prosto w oczy, przywołał kelnerkę niedbałym gestem człowieka
przyzwyczajonego do wydawania poleceń, co trochę zdziwiło Cybil.
- Proszę jedną porcję tiramisu - powiedział. - I dwa widelce - dodał, a Cybil zaniosła
się śmiechem. - Może jak zapadniesz w śpiączkę, przestaniesz wreszcie tyle mówić.
- Nie przestanę. - Uderzyła się w pierś. - Gadam nawet przez sen. Moja siostra zawsze
mnie straszyła, że przydusi mi głowę poduszką.
- Wydaje mi się, że polubiłbym twoją siostrę.
- Adria jest cudowna. Pewnie w twoim typie. Zrównoważona, z klasą, inteligentna.
Prowadzi galerię sztuki w Portsmith.
Preston rozlał resztę wina do kieliszków. Bardzo mu smakowało i pewnie dlatego czuł
się tak dobrze. Od tygodni nie był do tego stopnia rozluźniony. Może nawet od miesięcy,
poprawił się w myślach. A może i od lat.
- To co? Umówisz mnie z nią?
- Całkiem prawdopodobne, że byś się jej spodobał - stwierdziła z namysłem Cybil,
spoglądając na niego znad kieliszka. W głowie czuła miły szum. - Jesteś przystojny, ale nie
lalusiowaty. Grasz na saksofonie, a ona jest wielką miłośniczką wszelkiej sztuki. Na dodatek
jesteś tak opryskliwy, że na pewno nie traktowałbyś jej jak księżniczki. Zbyt wielu mężczyzn
traktuje ją właśnie w ten sposób.
- Tak? - Zdał sobie sprawę, że jego gadatliwa towarzyszka zaczyna być trochę
wstawiona.
- Adria jest piękna, więc nie potrafią się jej oprzeć. Co gorsza, cielęcy zachwyt bardzo
ją denerwuje i zwykle kończy znajomość z takim zakochanym na zabój nieszczęśnikiem.
Pewnie złamałaby ci serce - dodała Cybil, energicznie machając ręką z kieliszkiem. - Ale
może byłaby to dla ciebie dobra nauczka.
- Ja nie mam serca. - Umilkł na chwilę, kiedy kelnerka stawiała przed nim deser. -
Myślałem, że już zdążyłaś to zauważyć.
- Ależ masz. - Westchnęła bezsilnie, sięgnęła po widelec, przełknęła kęs deseru i
jęknęła z rozkoszy. - Masz serce, tylko otoczyłeś je twardą skorupą, żeby już więcej nikt nie
mógł cię zranić. Boże, co za pyszności! Mam nadzieję, że nie pozwolisz mi więcej zjeść.
Preston patrzył na nią zdumiony, że mała, postrzelona gaduła z sąsiedztwa
podsumowała go tak trafnie i tak łatwo. Bardzo szybko pojęła to, czego nie mogło pojąć wielu
bliskich mu ludzi.
- Skąd ci przyszło do głowy coś takiego?
- Co takiego? A, to... Przecież cię prosiłam, żebyś mi nie dawał deseru. Chyba jesteś
sadystą.
- Nie o deser mi chodziło, ale nieważne. - Nie chciał drążyć tego tematu. Odsunął
talerz poza zasięg jej ręki. - To moje - oznajmił stanowczo i zabrał się do jedzenia.
Tylko raz musiał dźgnąć ją widelcem, żeby uchronić przed nią resztę tiramisu.
- Muszę przyznać, że bardzo dobrze się bawiłam. - Wsunęła mu dłoń pod ramię, gdy
jakiś czas później wolno zbliżali się do domu. - Naprawdę. Rozmowa z tobą była o wiele
przyjemniejsza niż pilnowanie, żeby Johnny nie próbował mi włożyć ręki pod spódnicę.
Nie wiedział dlaczego, ale poczuł, że ogarnia go złość na myśl, że jakiś facet mógłby
włożyć jej rękę pod spódnicę. Nic jednak nie dał po sobie poznać, tylko zerknął na nią z
powątpiewaniem.
- Przecież masz na sobie spodnie.
- Właśnie. Nie byłam pewna, czy uda mi się wykręcić od tej randki, więc na wszelki
wypadek uruchomiłam system obronny.
Cienkie pomarańczowożółte spodnie leżały na niej bardzo zgrabnie, wcale nie
kojarzyły się z „systemem obronnym”.
- Skoro Johnny na tyle sobie pozwala, dlaczego go po prostu nie znokautujesz, jak
tego złodziejaszka, wtedy na ulicy?
- Dlatego że pani Wolinsky go uwielbia i nie miałabym sumienia jej powiedzieć, że
źrenica jej oka ma łapy jak małpa.
- Co za oryginalna przenośnia. Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Jednym słowem,
masz słaby charakter.
- Wcale że nie!
- Wcale że tak - odparował, ale natychmiast się opanował i nie dał się wciągnąć w tę
dziecinną gierkę. - Pozwalasz swojej przyjaciółce Joannie...
- Jody.
- Tak, Jody. Pozwalasz Jody, żeby narzucała ci towarzystwo swojego kuzyna, a
staruszka z parteru stale cię umawia ze swoim siostrzeńcem o ruchliwych palcach. Ciekawe,
ilu jeszcze znajomych uszczęśliwia cię towarzystwem swoich niewydarzonych kuzynów.
Wszystko dlatego, że nie potrafisz im powiedzieć, żeby się od ciebie odczepili.
- Mają dobre intencje.
- Wtrącają się w twoje życie. Ich intencje nie mają większego znaczenia.
- Sama nie wiem. - Westchnęła i spojrzała z uśmiechem na dwoje młodych ludzi po
drugiej stronie ulicy.
- Weźmy na przykład mojego dziadka. Tak naprawdę nie jest moim prawdziwym
dziadkiem. Jest teściem siostry mojego ojca, Shelby. Natomiast moja mama jest
spokrewniona ze współmałżonkami dwojga z jego dzieci. Jeśli chciałbyś się zagłębić w
szczegóły, to wszystko wyda ci się bardzo skomplikowane.
- Nie chcę zagłębiać się w szczegóły.
- Tak myślałam. W każdym razie między Danielem i Anną MacGregorami a moimi
rodzicami istnieją pewne dość zawiłe więzy rodzinne. Nie będziemy się nad tym rozwodzić.
Moja ciotka Shelby wyszła za mąż za syna Daniela, Alana MacGregora. Może o nim
słyszałeś? Mieszkał kiedyś w Białym Domu.
- To nazwisko coś mi mówi.
- A moja mama, Genvieve, z domu Grandeau, jest kuzynką Justina i Diany Blade,
którzy poślubili dwoje innych dzieci Daniela i Anny, czyli Serenę i Caine'a MacGregorów.
Tak więc Daniel i Anna to moi dziadkowie. Czy to jasne?
- Owszem, nadążam za twoim wywodem, tylko już całkiem zapomniałem po co.
- Ja też. - Roześmiała się serdecznie i mocniej chwyciła go za ramię, żeby nie stracić
równowagi. - Wypiłam trochę za dużo wina - wyjaśniła. - Zaraz, niech no się zastanowię.
Aha, mówiliśmy o wtrącaniu się w nie swoje sprawy. W tej dziedzinie mój dziadek, czyli
Daniel MacGregor, jest niezwyciężonym mistrzem. Jeśli chodzi o kojarzenie ludzi w pary, nie
ma sobie równych. Mówię ci, McQuinn, ten człowiek to po prostu czarodziej. Mam... -
Przystanęła i zaczęła odliczać na palcach. - Tak, mam chyba siedmioro kuzynów, których
udało mu się wyswatać. To wręcz przerażające.
- Jak to wyswatać?
- Nie wiem jak, ale potrafi znaleźć każdemu odpowiedniego pailnera. Potem wymyśla
jakiś sposób, żeby ich ze sobą poznać, a resztę zostawia naturalnemu biegowi rzeczy. I zanim
ktokolwiek zdoła się spostrzec, już słychać dzwony weselne i trzeba kupować kołyskę.
Właśnie mi powiedział, że mój kuzyn Jan i jego żona oczekują pierwszego dziecka. Pobrali
się zeszłej jesieni. Zawsze trafia w dziesiątkę.
- Nikt mu nigdy nie powiedział, żeby się nie wtrącał?
- Och, stale mu to mówią. - Zadarła ku niemu głowę z uśmiechem. - Nie zwraca
najmniejszej uwagi na takie gadanie. Jestem pewna, że wkrótce zajmie się Adria i Melem.
Mojemu bratu Matthew zostawi trochę czasu, żeby dojrzał.
- A co z tobą?
- Ja jestem za sprytna. Nie dam mu się podejść. Znam jego chytre sztuczki i jeszcze
długo się nie zakocham. A ty? Byłeś kiedykolwiek w tej krainie?
- To znaczy gdzie?
- Nie udawaj głupiego. Byłeś kiedyś zakochany?
- To nie żadna kraina, tylko sytuacja. I nie ma w niej nic ciekawego.
- Wydaje mi się, że jest - oznajmiła rozmarzonym głosem. - Kiedyś się o tym
przekonam. - Zatrzymała się gwałtownie. - O, nie! To samochód Johnny'ego! Więc jednak
przyjechał z New Jersey. Diabli nadali... Już wiem, co zrobimy. - Odwróciła się do niego tak
gwałtownie, aż zakręciło jej się w głowie. Potrząsnęła nią, żeby odzyskać jasność myśli. - Nie
powinnam pić tego ostatniego kieliszka. Nic nie szkodzi. Nadal jestem panią własnego losu.
- Nie mam co do tego wątpliwości, mała.
- Jestem na tyle przytomna, żeby wiedzieć, że mówisz do mnie „mała”, bo daje ci to
poczucie wyższości. Posłuchaj mnie teraz. Przejdziemy spokojnie jeszcze kilka metrów, aż
znajdziemy się pod jej oknem. Swobodnie i naturalnie, dobrze?
- Jak dla mnie to chyba za trudne zadanie. Ale zobaczę, co da się zrobić.
- Uwielbiam takie złośliwe komentarze. Dobrze, właśnie tak. Swobodnie i naturalnie.
Zatrzymajmy się teraz. Właśnie tu, pod oknem. Zapewniam cię, że już nas obserwuje. Zaraz
poruszy się firanka. Uważaj...
Sytuacja wydawała mu się całkiem nieszkodliwa, a bliskość Cybil sprawiała mu
przyjemność. Zerknął w górę, ponad jej głową.
- Rzeczywiście. Jak na zawołanie. I co dalej?
- Będziesz musiał mnie pocałować.
Drgnął zaskoczony i spojrzał jej prosto w oczy.
- Koniecznie?
- Tak. I pocałunek ma wyglądać przekonująco. Jeśli dobrze to odegrasz, pani
Wolinsky zrozumie, że Johnny nie ma żadnych szans, przynajmniej na jakiś czas. Dam ci je-
szcze pięćdziesiąt dolarów.
Przesunął językiem po zębach. Spoglądała na niego z głową odchyloną w tył. W tej
pozycji wyglądała kusząco i niewinnie, niczym samotna róża w ogrodzie.
- Zapłacisz mi pięćdziesiąt dolarów za to, że cię pocałuję?
- Tak. Potraktuj to jak premię. Dzięki temu może uda mi się skutecznie zniechęcić
Johnny'ego do siebie. Wyobraź sobie, że jesteś na scenie. Taki pocałunek nie będzie miał
żadnego znaczenia. Czy pani Wolinsky nadal się nam przygląda?
- Tak - powiedział, chociaż wcale nie patrzył na okno i nie miał pojęcia, co robi
wścibska staruszka.
- Świetnie. Bardzo dobrze. Przyłóż się, McQuinn. Niech to wygląda romantycznie.
Otocz mnie powoli ramionami, potem się nachyl i...
- Wiem, jak się całuje kobietę, Cybil.
- Jasne, że tak. Nie chciałam cię urazić. Ale musimy wszystko starannie zaplanować,
żeby...
Jedynym sposobem, żeby zamknąć jej usta, było przystąpienie do rzeczy. Nie
zamierzał słuchać jej wskazówek. Postanowił działać po swojemu. Nie otoczył jej powoli ra-
mionami, tylko gwałtownie przyciągnął ku sobie, niemal odrywając ją od ziemi. Przez chwilę
widział rozszerzone ze zdumienia wielkie zielone oczy Cybil, a potem przywarł ustami do jej
ust, tłumiąc następne słowa.
Mówił prawdę, pomyślała, zanim ostatecznie straciła kontakt z rzeczywistością.
Dobrze wiedział, jak się całuje kobietę.
Musiała chwycić go za ramiona i wspiąć się na palce.
Głęboki jęk sam wydarł się jej z gardła.
W głowie się jej kręciło, serce uwięzło w krtani, tak że nie mogła chwycić tchu. Czuła,
że jest bezradna, zagubiona. Drżała jak liść na wietrze, kiedy jego usta napełniały ją żarem,
który palił całe ciało.
Mężczyzna miał twarde, zgłodniałe wargi. Nie zostawił jej wyboru, musiała mu
pozwolić nasycić się sobą.
Dokładnie tak jak we śnie, myślał Preston. Tylko lepiej. O wiele, wiele lepiej. We śnie
nie czuł jej smaku, jedynego w swoim rodzaju. Jej ciało nie dygotało delikatnie, jakby
przechodził przez nie prąd. Jej ręce nie gładziły go po włosach, a z ust nie wyrywał się cichy
jęk czystej przyjemności.
Odsunął dziewczynę od siebie, ale tylko po to, żeby sprawdzić, czy jej oczy są nadal
pociemniałe i czy żar, ten sam, który ogarnął jego ciało, wywołał rumieniec na jej policzkach.
Patrzyła na niego, oddychając szybko i spazmatycznie przez rozchylone usta. Nadal trzymała
ręce na jego włosach.
Znów gwałtownie przyciągnął ją do siebie.
Zadźwięczał klakson. Ktoś zaklął głośno. Obok przemknął samochód. Otworzyło się
jakieś okno, buchnęła z niego głośna muzyka i rozeszła się gryząca woń przypalonej potrawy.
Cybil nie zauważała niczego. Równie dobrze mogłaby się znajdować na bezludnej
wyspie, obmywanej błękitnymi wodami czystego jak kryształ morza.
Tym razem odsunął ją od siebie wolno, przesuwając dłonie w dół po jej ramionach,
potem znów w górę, gestem, który był niemal pieszczotą. Miała wrażenie, że jej głowa obraca
się powoli, jak karuzela na filmie wyświetlanym w zwolnionym tempie. Dopiero po dłuższej
chwili głowa wróciła na swoje miejsce na karku.
Preston miał ochotę rzucić się na Cybil tam gdzie stał, okryć pocałunkami każdy
centymetr jej skóry, wchłonąć jej naturalną radość, która promieniowała z niej jak światło sło-
neczne. Chciał okiełznać tę żywiołową energię, mieć ją tylko dla siebie.
Wiedział jednak, że jeśli to zrobi, oboje gorzko się później rozczarują.
Rozluźnił uścisk i Cybil mogła znów postawić stopy na chodniku. Pomógł jej
utrzymać równowagę, kiedy się zachwiała, ale w końcu cofnął dłonie.
- Myślę, że to powinno zadziałać.
- Zadziałać? - powtórzyła, patrząc na niego w oszołomieniu.
- Pani Wolinsky chyba została przekonana.
- Pani Wolinsky? - Nadał nie rozumiała, co do niej mówi. Potrząsnęła głową. - A,
tak... - Odetchnęła głęboko. Miała wrażenie, że po tym przeżyciu jej organizm dojdzie do
siebie dopiero za jakieś sto lat. - Jeśli ten sposób nie poskutkuje, to znaczy, że nic mi już nie
pomoże. Potrafisz się całować, McQuinn.
Mimo woli uśmiechnął się lekko. Tej kobiecie naprawdę trudno się oprzeć, pomyślał.
Wziął ją pod ramię i poprowadził do domu.
- Tobie też nieźle to wychodzi, mała.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Cybil podśpiewywała przy pracy, tworząc udany duet z Arethą Franklin. Przez otwarte
okno swobodnie wpadał do pracowni chłodny kwietniowy wietrzyk i cudowne odgłosy
miejskich ulic, zalanych jasnym wiosennym słońcem.
Nastrój Cybil był co najmniej tak radosny, jak słoneczny blask.
Spojrzała w wiszące obok lustro i postarała się zrobić zszokowaną minę, żeby pomóc
sobie w narysowaniu twarzy jednej z postaci komiksu. Była jednak w stanie tylko uśmiechać
się szeroko.
Nie raz już się całowała. Nie raz obejmował ją i przytulał jakiś mężczyzna. A jednak
nie miała wątpliwości, że wszystkie jej wcześniejsze doświadczenia w porównaniu z tym
oszałamiającym pocałunkiem na środku ulicy miały się jak noworoczna petarda do wybuchu
nuklearnego.
Petarda jakiś czas syczy, potem rozlega się huk i cała zabawa kończy się w mgnieniu
oka. Po wybuchu jądrowym zaś wszystko zmienia się nieodwracalnie i na zawsze.
Jeszcze przez kilka godzin po tym wiekopomnym zdarzeniu cudownie kręciło jej się w
głowie. Z przyjemnością wspominała te chwile oszołomienia, czysto kobiecej ekscytacji. Czy
może być coś cudowniejszego niż poczucie jednoczesnej słabości i siły, zagubienia i jasności
umysłu, całkowitego zatracenia się i skupienia?
Teraz wystarczyło, że zamykała oczy i zaczynała wspominać, a to wspaniałe uczucie
znów ją ogarniało.
Zastanawiała się, co on myślał i czuł. Przecież nikt nie może pozostać obojętny na
doświadczenie o takiej... mocy. A on brał w nim udział. Żaden mężczyzna nie może tak ca-
łować kobiety, samemu pozostając chłodnym i obojętnym.
Nigdy się nie spodziewałam, że coś takiego mi się przytrafi, myślała, czując miłe
dreszcze na całym ciele.
Roześmiała się sama do siebie, a potem westchnęła głęboko. Pochyliła się nad deską i
znów do wtóru Arecie Franklin zaczęła śpiewać o radościach, jakie niesie ze sobą bycie .
zwyczajną kobietą.
- Cybil, tu można zamarznąć!
Uniosła głowę znad rysunku i uśmiechnęła się promiennie.
- Cześć, Jody. Jak się masz, mój słodki Charlie. Chłopczyk uśmiechnął się do niej
sennie. Jody trzymała go na biodrze.
- Siedzisz tuż przy otwartym oknie - zganiła przyjaciółkę. - Na dworze jest najwyżej
szesnaście stopni. - Cicho sapnęła z oburzenia i zamknęła okno.
- Było mi raczej gorąco. - Cybil odłożyła ołówek i pogłaskała Charliego po
pucołowatym policzku. - Czy to nie zadziwiające, że każdy mężczyzna kiedyś mniej więcej
tak wyglądał? Był ślicznym, małym bobaskiem. A potem... wyrasta na całkiem odmienne
stworzenie.
- Taaak... - odparła Jody z zastanowieniem. Uważnie spojrzała w lekko nieprzytomne
oczy Cybil. - Dziwnie dzisiaj wyglądasz. Dobrze się czujesz? - Macierzyńskim gestem
położyła dłoń na jej czole. - Nie masz gorączki. Pokaż język.
Cybil posłusznie wysunęła język i jednocześnie zrobiła zeza. Na ten widok Charlie
roześmiał się rozbawiony.
- Nie jestem chora. Czuję się cudownie jak nigdy w życiu, jak milion dolarów po
opłaceniu podatku.
- Hm... - Nadal pełna wątpliwości Jody ściągnęła usta. - Położę Charliego na
poobiednią drzemkę. Widzę, że oczy mu się kleją. Potem zrobię dla nas kawy, a ty mi
opowiesz, co się dzieje.
- Dobrze. Jasne. - Cybil znów pogrążyła się w marzeniach. Bezwiednie sięgnęła po
czerwoną kredkę i na kawałku papieru zaczęła rysować zgrabne małe serduszka.
Bardzo jej się spodobały, więc narysowała kilka większych. W jednym z nich
naszkicowała twarz Prestona.
Stwierdziła, że bardzo jej się ta twarz podoba. Zdecydowany zarys ust, chłodne
spojrzenie, bardzo mocne rysy, no i gęste ciemnoblond włosy. Jednak kiedy się uśmiechał,
linia ust łagodniała, a oczy spoglądały ciepło.
Lubiła go rozśmieszać. Miała wrażenie, że rzadko zdarza mu się wybuchać szczerym
śmiechem. Postanowiła, że w przyszłości da mu więcej do tego okazji. Jeszcze raz na-
szkicowała jego twarz, tym razem pogodną i wesołą. Przecież ma talencik do rozśmieszania
ludzi.
A kiedy już pomoże mu znaleźć stałą pracę, nie będzie musiał chodzić taki zatroskany.
Znajdzie mu pracę, dopilnuje, żeby odżywiał się dobrze i regularnie - i tak zawsze
gotowała za dużo jak na jedną osobę - no i na pewno ktoś z jej przyjaciół ma używaną
kanapę, którą zechce odsprzedać po umiarkowanej cenie.
Znała tylu ludzi, że na pewno uda jej. się mu pomóc w wielu sprawach. A kiedy
finansowa i zawodowa sytuacja McQuinna się poprawi, on sam na pewno odzyska pogodę
ducha. Czy nie wtrąca się w ten sposób w nie swoje sprawy? Ależ skąd! Wtrącanie się w
cudze życie to specjalność dziadka. Ona po prostu pomoże sąsiadowi.
Niesamowicie przystojnemu, seksownemu sąsiadowi, który potrafi jednym
pocałunkiem przenieść kobietę prosto do raju.
Oczywiście nie dlatego zamierza mu pomagać, że jest taki przystojny. Cybil otrząsnęła
się z zamyślenia i z lekkim poczuciem winy odwróciła kartkę papieru na drugą stronę. Czyż
nie pomogła panu Peeblesowi znaleźć dobrego specjalisty od pielęgnacji stóp? A pan Peebles
na pewno nie jest przystojniakiem, któremu trudno się oprzeć.
Tak, tak, postępuje całkowicie bezinteresownie.
Tak samo postąpiłaby każda dobra sąsiadka. A jeśli w grę wchodzą jeszcze inne...
korzyści, co z tego?
Usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem, zadowolona z planów na przyszłość, z
powrotem wzięła się do pracy.
Jody tymczasem ułożyła synka do snu i jak zwykle przy tej okazji doszła do wniosku,
że to najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek pojawiło się na świecie. Kiedy Charlie
wreszcie zmrużył oczy, wygładziła otulający go kocyk, postawiła na straży ulubionego przez
synka pluszowego misia i pobiegła na dół, żeby ściszyć muzykę.
W kuchni Cybil czuła się jak w swojej własnej. Nalała kawę do dwóch grubych,
żółtych kubków, kierując się węchem znalazła babeczki z jagodami i ustawiła wszystko na
tacy.
Ten przedpołudniowy rytuał był jednym z jej ulubionych punktów dnia.
W ciągu minionych lat stały się sobie z Cybil bliskie jak rodzone siostry. A może
nawet bliższe, pomyślała Jody, marszcząc nos. Jej własne siostry nieustannie przechwalały się
swoimi mężami, dziećmi, domami, a przecież każdy widzi, że Chuck i Charlie przerastali
szwagrów i siostrzeńców o całe niebo. Cybil zaś potrafiła słuchać. Wspierała ją w trudnym
okresie, kiedy Jody podjęła decyzję o rezygnacji z pracy i została w domu, żeby cały swój
czas poświęcić dziecku. To Cybil nie opuściła jej i Chucka podczas tych pierwszych trudnych
dni rodzicielstwa, kiedy każde westchnienie i kichnięcie dziecka wywoływało u nich
paniczny lęk o jego zdrowie.
Nie było lepszej przyjaciółki pod słońcem. I właśnie dlatego Jody z takim zapałem
starała się pomóc Cybil w ułożeniu sobie osobistego życia.
Zaniosła tacę na górę, postawiła na stole i podała kubek przyjaciółce.
- Dzięki, Jody.
- Świetny jest dzisiejszy odcinek „Sąsiadów i przyjaciół”. Nie mogłam uwierzyć, że
Emily w prochowcu i kapeluszu śledzi Tajemniczego Sąsiada po całym Soho. Skąd ona
bierze takie pomysły?
- Działa impulsywnie i uwielbia, kiedy dzieje się coś dramatycznego. - Cybil odłamała
kawałek babeczki. Zawsze rozmawiały o Emily i innych postaciach z komiksu jak o
prawdziwych, żyjących ludziach. - Poza tym jest ciekawska. Musi wszystko wiedzieć.
- A ty? Dowiedziałaś się już czegoś o tym tajemniczym nowym lokatorze?
- Owszem - odparła Cybil z westchnieniem. - Nazywa się McQuinn.
- Słyszałam to. - Jody natychmiast nabrała czujności. Oskarżycielsko wskazała
przyjaciółkę palcem. - Westchnęłaś.
- Tylko głębiej odetchnęłam.
- Właśnie że nie. Westchnęłaś. Co się dzieje?
- No, właściwie... - Nie mogła się doczekać, kiedy opowie wszystko przyjaciółce. -
Wczoraj poszliśmy razem na kolację do włoskiej restauracji.
- Poszliście na kolację? A więc można powiedzieć, że mieliście randkę. - Jody
przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Cybil. - Jak to się stało? Opowiedz mi zaraz wszystko,
ze szczegółami.
- Dobrze, a więc... - Cybil odwróciła się twarzą do Jody. - Pamiętasz, mówiłam ci, że
pani Wolinsky ciągle mnie umawia ze swoim siostrzeńcem.
- Znowu chciała to zrobić? - Jody uniosła oczy do nieba. - Czy ona nie widzi, że wy
dwoje zupełnie do siebie nie pasujecie?
Tylko wielka sympatia dla przyjaciółki powstrzymała Cybil przed stwierdzeniem, że
być może takie zachowanie jest spowodowane tą samą selektywną ślepotą, która nie pozwala
Jody dostrzec, że Frank to równie nieodpowiedni partner.
- Ona go uwielbia - powiedziała tylko. - W każdym razie, wczoraj wieczorem znów
sobie wymyśliła, że powinnam się z nim spotkać, a ja po prostu na samą myśl o tym
dostawałam gęsiej skórki. Przysięgnij, że nic nie powiesz, ani jej, ani nikomu innemu.
- Z wyjątkiem Chucka.
- Zgoda, w tym wypadku jesteś zwolniona z przysięgi dozgonnego milczenia.
Powiedziałam jej, że już jestem umówiona - z McQuinnem.
- A rzeczywiście byłaś umówiona z 3B?
- Coś ty! Tak jej tylko powiedziałam, bo wpadłam w popłoch i nic innego nie przyszło
mi do głowy. Wiesz, jak zaczynam się plątać, kiedy usiłuję kłamać.
- Powinnaś więcej ćwiczyć. - Jody poważnie skinęła głową i odgryzła kawałek
babeczki. - Wtedy lepiej by ci to wychodziło.
- Może. Kiedy już jej tak odpowiedziałam, uświadomiłam sobie, że cały wieczór
będzie wyglądała przez okno, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście mam z nim randkę. Mu-
siałam więc namówić jakoś McQuinna, żeby wyszedł razem ze mną. Dałam mu sto dolarów i
postawiłam obiad.
- Zapłaciłaś mu? - Oczy Jody rozszerzyły się ze zdumienia, a potem natychmiast
zwęziły z namysłem. - Co za genialny pomysł! Pamiętasz, jak ci opowiadałam o moim
okresie posuchy na drugim roku studiów? Że też wtedy nie przyszło mi do głowy, żeby
zaproponować jakiemuś chłopakowi pieniądze za wspólne zjedzenie kolacji. A jak
ustaliliście, że to ma być sto dolarów? Myślisz, że taka jest teraz stawka?
- Po prostu wydało mi się, że tyle będzie w sam raz. Wiesz, on nie ma stałej pracy.
Pomyślałam, że pieniądze mu się na pewno przydadzą i z przyjemnością zje dobrą kolację.
Dobrze się bawiliśmy - dodała z uśmiechem. - Naprawdę dobrze. Nie robiliśmy nic
nadzwyczajnego. Zjedliśmy spaghetti, trochę rozmawialiśmy. W zasadzie była to dość
jednostronna rozmowa, bo McQuinn jest małomówny.
- McQuinn. - Jody z przyjemnością powtórzyła nazwisko. - Nadal brzmi tajemniczo.
Wciąż nie znasz jego imienia?
- Jakoś się nie złożyło. Ale słuchaj dalej. Wracaliśmy sobie spokojnie do domu. Chyba
w moim towarzystwie trochę się rozluźnił. Wydawało mi się, że jest w dobrym nastroju. Był
niemal przyjacielski. Aż tu nagle widzę samochód Johnny'ego. Wpadłam w panikę.
Pomyślałam sobie, że pani Wolinsky pewnie nadal będzie usiłowała mnie z nim swatać,
chyba że zobaczy, że już kogoś mam. Szybko więc dobiłam następnego targu z McQuinnem.
Obiecałam, że dam mu pięćdziesiąt dolarów, jeśli mnie pocałuje.
Jody krytycznie wydęła usta i wypiła łyk kawy.
- Powinnaś mu powiedzieć, że sto dolarów pokrywa również pocałunek.
- Nie. Już przedtem ustaliliśmy warunki i nie było czasu na renegocjowanie umowy.
Pani Wolinsky patrzyła na nas przez okno. Więc mnie pocałował, tam gdzie staliśmy, na
chodniku pod domem.
- O, jasny gwint. - Jody włożyła do ust resztę babeczki. - Jaką technikę zastosował?
- Tak jakoś przyciągnął mnie do siebie...
- Bardzo lubię pocałunki z przyciąganiem.
- Przyciągnął mnie i mocno trzymał, aż musiałam stanąć na palcach, ponieważ jest
bardzo wysoki.
- Mhm. - Jody zlizała okruszki z warg. - Wysoki i dobrze zbudowany.
- Oj, tak. Bardzo dobrze zbudowany. Mięśnie ma twarde jak kamień.
- Boże... - jęknęła Jody, lekko rozmarzona. - No dobrze, stoisz na palcach, on cię
mocno trzyma przy sobie. I co dalej?
- Potem tak jakby spadł na mnie nagle z góry.
- No, no, no... Przyciągnięcie i nagły atak z góry! - Jody z zachwytem rozłożyła ręce,
aż posypały się okruszki babeczki. - To wręcz klasyka. Tylko nie każdy facet potrafi wykonać
taki pocałunek. Chuckowi się to udało na szóstej randce. Dzięki temu wylądowaliśmy w
moim mieszkaniu i zakończyliśmy spotkanie, jedząc w łóżku chińszczyznę na wynos.
- McQuinn potrafi to robić. Naprawdę dobrze mu wyszło. A kiedy miałam wrażenie,
że za chwilę eksploduję, odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy.
- Ojej...
- A potem... pocałował mnie jeszcze raz. W ten sam sposób.
- Podwójne przyciągnięcie z atakiem z góry - z uznaniem stwierdziła Jody. Udzieliło
jej się podniecenie przyjaciółki. Rozgorączkowana chwyciła Cybil za rękę. - Zaliczyłaś
podwójne przyciągnięcie z atakiem z góry! Są kobiety, którym nigdy się to nie przydarza.
Marzą o tym, ale bez skutku.
- Mnie się coś takiego zdarzyło pierwszy raz - wyznała Cybil. - Było cudownie.
- Dobrze, dobrze, a teraz pocałunek właściwy. Co z wargami, językiem, zębami?
- Sama nie wiem. Było mi bardzo gorąco.
- O, jasny gwint. Chyba otworzę okno. Ja też zaczynam się pocić.
Jody podbiegła do okna, otworzyła je i głęboko zaczerpnęła powietrza.
- A więc było ci gorąco, bardzo gorąco. Co dalej?
- Czułam się tak, jakby mnie pochłaniał, wciągał w siebie. Wszystko we mnie... - Nie
mogła znaleźć odpowiednich słów, więc bezradnie machnęła rękami. - Miałam wrażenie, że
głowa oderwała mi się od ramion i szybuje gdzieś w powietrzu. Nie potrafię tego opisać.
- Musisz. - Zdesperowana Jody potrząsnęła Cybil za ramiona. - Nie zniosę, jeśli nie
powiesz mi wszystkiego. Spróbujmy tak: ile dałabyś mu punktów w skali od jednego do
dziesięciu?
Cybil zamknęła oczy.
- Nie ma takiej skali, w której można by zmierzyć ten pocałunek.
- Zawsze jest jakaś skala. Można najwyżej powiedzieć, że została przekroczona, ale
zawsze jakaś się znajdzie.
- Nie, Jody. W tym wypadku nie ma odpowiedniej skali. Nie odrywając wzroku od
przyjaciółki, Jody cofnęła się o krok.
- Pocałunek, dla którego nie ma żadnej skali porównawczej, nie istnieje. To legenda.
- Ależ istnieje - oznajmiła trzeźwo Cybil. - Istnieje i właśnie wczoraj mi się
przydarzył.
- Dobry Boże, muszę usiąść. - Usiadła, nadal wpatrując się w Cybil. - Doświadczyłaś
pocałunku, który nie da się ocenić na żadnej skali. Wierzę ci. Miliony kobiet by cię wyśmiały,
ale ja ci wierzę.
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
- Wiesz, co to oznacza, prawda? Zepsuł cię. Teraz już nic innego cię nie
usatysfakcjonuje. Nawet całkiem przyzwoity pocałunek za dziesięć punków. Zawsze będziesz
szukała takiego, dla którego nie ma odpowiedniej skali.
- Też o tym myślałam. - Cybil w zadumie postukała ołówkiem o deskę. - Wydaje mi
się jednak, że nawet po takim doświadczeniu można prowadzić względnie szczęśliwe życie,
jeśli od czasu do czasu trafi się coś między siódemką a dziesiątką. Niektórym ludziom zdarza
się polecieć w przestrzeń kosmiczną, a nawet wylądować na księżycu. Zawsze jednak w
końcu muszą wrócić na ziemię i żyć dalej.
- Jakie mądre, głębokie stwierdzenie - wyszeptała Jody i wyjęła z kieszeni chusteczkę.
- Jesteś taka dzielna.
- Dziękuję - odpowiedziała Cybil. Po chwili zaś dodała z figlarnym uśmiechem. - Ale
przecież nikomu nie zaszkodzi, jeśli od czasu do czasu zapukam do drzwi naprzeciwko.
Na razie jednak postanowiła, że wykaże się cierpliwością i opanowaniem, więc całe
przedpołudnie spędziła przy desce. Ugięła się dopiero o drugiej, kiedy przyszło jej do głowy,
że tajemniczy sąsiad na pewno z przyjemnością napije się dobrej kawy, a może nawet da się
namówić na miły spacer w kwietniowym słońcu.
Naprawdę powinien częściej wychodzić na powietrze, pomyślała z troską. Powinien
korzystać z uroków miejskiego życia. Wyobraziła go sobie w ponurej zadumie, samego w
pustym mieszkaniu, zamartwiającego się brakiem pracy i niezapłaconymi rachunkami.
Nie wątpiła, że potrafi mu pomóc w kłopotach. Zwróci się do kogo trzeba i załatwi mu
kilka występów, co trochę mu ulży w finansowych trudnościach.
Malując się w sypialni, usłyszała tęskny szloch saksofonu za ścianą. Niskie, zmysłowe
dźwięki sprawiły, że znów poczuła dreszcz na całym ciele.
Trzeba mu jakoś pomóc, zgasić ten cyniczny błysk w jego oczach, zdecydowała. Musi
mu udowodnić, że życie jest pełne miłych niespodzianek. Wyczuwała, że w głębi serca jest
nieszczęśliwy i nie potrafiła się z tym pogodzić.
Przecież umiała go rozśmieszyć, a to już pierwszy krok we właściwym kierunku. Przy
niej się rozluźnił. Skoro raz jej się to udało, uda się i w przyszłości. Bardzo chciała znów
usłyszeć jego śmiech, wyłowić w głosie żartobliwe, ironiczne nuty, zobaczyć, jak z
rozpromienionej twarzy spada maska chłodnego cynika.
A jeśli zapłoną miedzy nimi erotyczne ogniki, co w tym złego?
Schodziła do salonu, nucąc coś wesoło pod nosem, kiedy usłyszała brzęczyk
domofonu.
- Słucham?
- Szukam McQuinna. Czy to mieszkanie 3A?
- Nie, 3B.
- Do licha. Dlaczego on nie odpowiada?
- Pewnie nie słyszy. Właśnie ćwiczy.
- Wpuścisz mnie, skarbie? Jestem jego agentką i bardzo mi się śpieszy.
Jego agentka. Cybil od razu się ożywiła. Skoro McQuinn ma agentkę, to ona musi ją
poznać. Mogła jej podać nazwiska co najmniej kilkunastu osób, które być może zatrudnią
McQuinna.
- Jasne. Wchodź.
Odblokowała drzwi wejściowe, a sama wyszła na korytarz i czekała.
Z lekkim zaskoczeniem stwierdziła, że osoba, która wyszła z windy, wygląda na
profesjonalistkę i kobietę sukcesu.
Miała na sobie elegancki, doskonale skrojony, jaskrawoczerwony kostium. Była
szczupła i zgrabna, o ostrych rysach twarzy i ciemnoniebieskich oczach, które spoglądały
nieco gniewnie. Gęste, długie blond włosy mogły wzbudzić zazdrość każdej kobiety.
Kobieta poruszała się energicznie i precyzyjnie, jak dobrze zaprogramowana maszyna.
Jej skórzana, czarna teczka kosztowała zapewne tyle, co miesięczna opłata za wynajem
dobrego mieszkania w centrum miasta.
Cybil zastanawiała się, jak to możliwe, że McQuinn wciąż nie ma pracy, skoro jego
agentkę stać na kostium od najlepszego projektanta i kosztowne dodatki.
- Mieszkasz pod 3A?
- Tak. Nazywam się Cybil.
- Amanda Dresher. Dzięki, Cybil. Mój podopieczny nie odbiera telefonu i chyba
zapomniał, że o pierwszej byliśmy umówieni w Four Seasons.
- W Four Seasons? - powtórzyła zdumiona. - Przy Central Parku?
- A jest jakaś inna restauracja o tej nazwie? - Mandy ze śmiechem nacisnęła dzwonek
do mieszkania 3B i znając swojego klienta, długo trzymała palec na guziku. - Nasz Preston
ma wielki talent, ale sprawia mi najwięcej kłopotu ze wszystkich autorów.
- Preston?
Zaraz, zaraz. A, więc to tak! Po chwili wszystko było jasne.
- Preston McQuinn - powiedziała Cybil i gwałtownie wzięła drżący oddech. Co za
upokorzenie! A na dodatek oszustwo. - Autor sztuki „Zagubione dusze” - dodała.
- Ten sam, żaden inny - przytaknęła radośnie Mandy.
- No, McQuinn, otwórz te cholerne drzwi! Nie mam czasu czekać! Kiedy na kilka
miesięcy postanowił przeprowadzić się do miasta, byłam zachwycona. Wydawało mi się, że
będzie łatwiej utrzymać z nim kontakt. Ale to dalej ciężkie zadanie. No, nareszcie.
Obie usłyszały szczęk otwieranych ze złością zamków. Drzwi otworzyły się
gwałtownie.
- Co się tu, u diabła... Mandy?
- Nie przyszedłeś na umówione spotkanie - warknęła.
- Nie odpowiadasz na telefony.
- O spotkaniu zapomniałem, a telefon nie dzwonił.
- Naładowałeś go?
- Zdaje się, że nie. - Znieruchomiał w progu, spoglądając na Cybil. Stała pobladła w
drugim końcu korytarza i patrzyła na niego zranionym wzrokiem. - Wejdź, Mandy. Daj mi
jeszcze minutę.
- Dałam ci już godzinę. - Zerkając przez ramię, agentka weszła do mieszkania
Prestona. - Dzięki, skarbie, że wpuściłaś mnie na górę.
- Nie ma za co, to drobiazg. - Cybil zimno spojrzała Prestonowi w oczy. - Ty draniu -
wycedziła cicho i zamknęła drzwi.
- Nie masz tu żadnego mebla, na którym można by było usiąść? - zapytała z pretensją
w głosie Mandy.
- Nie... To znaczy tak. Na górze. Cholera - wymamrotał. Poczucie winy nieznośnie
szarpnęło go za serce, a ponieważ nie znosił tego uczucia, robił co mógł, żeby je stłumić. -
Prawie nie korzystam z tego pokoju - wyjaśnił.
- Nigdy bym się nie domyśliła. A kim jest ta ładna dziewczyna z przeciwka? -
zapytała, stawiając teczkę na kuchennym blacie.
- Nikim. Campbell, Cybil Campbell.
- Właśnie mi się wydawało, że skądś ją znam. „Sąsiedzi i przyjaciele”, no tak. Znam
jej agenta. Szaleje na jej punkcie. Twierdzi, że nigdy jeszcze nie miał tak mało rozka-
pryszonej, pozbawionej wszelkich neurotycznych kompleksów klientki. Nie narzeka,
dotrzymuje terminów, nie wymaga, żeby ją nieustannie dopieszczać i zarabia dla niego górę
pieniędzy na sprzedaży książek, kalendarzy i najróżniejszych gadżetów z postaciami z jej
komiksów. - Spojrzała na niego groźnie. - Bardzo jestem ciekawa, jak to jest, kiedy się ma
klienta bez kompleksów, który pamięta o umówionych spotkaniach i przysyła prezenty w
dniu urodzin.
- Moje neurotyczne kompleksy wchodzą w zakres naszego kontraktu, ale za to, że
zapomniałem o naszym spotkaniu, bardzo cię przepraszam.
Zdenerwowanie Amandy zmieniło się w troskę.
- Co się dzieje, Preston? Wyglądasz okropnie. Nie idzie ci pisanie?
- Ależ idzie, i to lepiej, niż się spodziewałem. Po prostu jestem niewyspany.
- Pewnie znowu do rana grałeś na tej swojej fujarce.
- Nic podobnego. - Myślałem o dziewczynie z mieszkania 3A, dodał w duchu.
Krążyłem po mieszkaniu. Pragnąłem jej. To straszne: pragnął kobiety, która teraz uważała go
za najnędzniejszego z robaków pełzających po ziemi. - Tylko nie mogłem zasnąć.
- Dobrze. - Preston często denerwował Mandy, jednak bardzo go lubiła. Podeszła
bliżej i rozmasowała mu zesztywniały kark. - Jesteś mi winien zaproszenie na lunch. Masz
może kawę?
- Trochę chyba zostało. Stoi w dzbanku, na kuchence. O szóstej rano była jeszcze
świeża.
- Zaparzę nową. - Stanęła za kuchennym blatem. Przygotowując kawę, zaglądała do
szafek. Uważała, że opieka nad Prestonem stanowi część jej pracy. - Boże, McQuinn,
ogłosiłeś strajk głodowy? Nie ma tu nic oprócz resztki pokruszonych chipsów i kawałka
razowego chleba, który zamienił się w hodowlę pleśni.
- Nie udało mi się wczoraj zrobić zakupów. - Znów wrócił myślą do Cybil. - Zwykle
zamawiam coś do jedzenia przez telefon.
- Przez ten sam telefon, którego nie odbierasz, bo ma wyczerpaną baterię?
- Naładuję ją, przyrzekam.
- Nie zapomnij. Gdybyś o tym pamiętał, siedziałbyś teraz w Four Seasons i popijał
szampana, żeby uczcić swój sukces. - Uśmiechnęła się szeroko. - Wynegocjowałam umowę,
Preston. Według „Zagubionych dusz” zostanie nakręcony pełnometrażowy film fabularny.
Pozyskałam tego producenta i reżysera, których sobie życzyłeś. Poza tym załatwiłam ci
możliwość opracowania scenariusza. To wszystko, no i oczywiście całkiem niezłe
honorarium.
Podała mu siedmiocyfrową liczbę.
- Tylko żeby nic nie schrzanili - wyrwało się Prestonowi.
- Oto cały ty - stwierdziła Mandy z westchnieniem. - Jeśli jest choćby jedna ciemna
chmurka na horyzoncie, zaraz ją wypatrzysz. Skoro tak ci zależy, żeby wszystko było jak
chcesz, spróbuj sam napisać scenariusz.
- Nie. - Potrząsnął głową i podszedł do okna. Chwilę trwało, zanim przetrawił tę
wiadomość. Na ekranie jego sztuka utraci tę intymność, którą zyskiwała na scenie teatru. Ale
jednocześnie efekt kilkumiesięcznej pracy trafi do milionów widzów. Na tym najbardziej mu
zależało. - Nie chcę znów do tego wracać. Omawialiśmy to już bardzo dokładnie.
Nalała kawy do dwóch kubków i stanęła obok niego przy oknie.
- Może więc przejmiesz nadzór na scenariuszem? Albo zostaniesz konsultantem.
- Tak. Coś takiego by mi odpowiadało. Załatwisz to, prawda?
- Postaram się. A teraz przestań podskakiwać z radości i porozmawiajmy o sztuce, nad
którą teraz pracujesz.
Powiedziała to tak sucho i dobitnie, że wargi lekko mu drgnęły z rozbawienia.
Postawił kubek z kawą na parapecie i ujął jej drobną twarz w dłonie.
- Jesteś najlepszą i z całą pewnością najcierpliwszą agentką, o jakiej może marzyć
pisarz.
- Zgadzam się z tobą. Mam nadzieję, że jesteś tak dumny z siebie, jak ja z ciebie.
Zadzwonisz do rodziny?
- Zaczekam kilka dni.
- Wiadomość o tym i tak się rozejdzie. Nie chcesz chyba, żeby dowiedzieli się z gazet.
- Masz rację. Zadzwonię. - W końcu się uśmiechnął.
- Jak tylko naładuję telefon. A może szybko doprowadzę się do porządku i jednak
wypijemy razem tego szampana?
- Dobry pomysł. A, jeszcze o coś chciałam cię zapytać - dodała, kiedy zaczął
wchodzić na górę. - O tę śliczną pannę spod 3A Opowiesz mi, co jest między wami?
- Nie mam pewności, czy jeszcze jest o czym opowiadać - mruknął niechętnie.
Nadal nie był tego pewien, kiedy późnym popołudniem zapukał do jej drzwi. Wiedział
tylko, że powinien jakoś załatwić tę sprawę. Wyraz oczu Cybil nie dawał mu spokoju.
Oczywiście, wcale nie musiał się przed nią tłumaczyć. Stale to sobie powtarzał. Nie
zabiegał o tę znajomość. Wręcz przeciwnie - zrobił wszystko, żeby dziewczynę do siebie
zniechęcić.
Aż do poprzedniego dnia, pomyślał i głęboko wciągnął powietrze.
Doszedł do wniosku, że popełnił błąd. Źle ocenił sytuację. Nie powinien ulegać
nastrojowi chwili. Zrobił niedobrze, ulegając jej namowom. A jeszcze większym błędem było
to, że tak dobrze się z nią bawił.
No i rzecz jasna nie powinien jej całować.
Ale przecież nie pocałowałby jej, gdyby go o to nie poprosiła.
Kiedy otworzyła drzwi, gotów był ją przeprosić.
- Słuchaj, naprawdę bardzo mi przykro - zaczął tonem, w którym pobrzmiewało
zniecierpliwienie i irytacja. - Ale przecież moje życie to nie twoja sprawa. Wyjaśnijmy to
sobie raz na zawsze.
Już miał wejść do środka, ale powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie chcę cię tutaj.
- Na litość boską. Sama wszystko zaczęłaś. Może pozwoliłem, żeby sprawy wyrwały
się spod kontroli, ale...
- Co zaczęłam?
- No, to... - Był wściekły, że nie może znaleźć odpowiednich słów. Trudno mu było
znieść jej spojrzenie skrzywdzonej sarenki.
- Dobrze, niech będzie. Sama zaczęłam. Nie powinnam zanosić ci ciastek. To
rzeczywiście był z mojej strony obrzydliwy podstęp. Niepotrzebnie się zamartwiałam, że nie
masz pracy, niepotrzebnie zaprosiłam cię na dobrą kolację, bo myślałam, że cię na to nie stać.
- Do diabła, Cybil...
- Pozwoliłeś mi tkwić w błędzie. Pozwoliłeś mi wierzyć, że jesteś biednym,
bezrobotnym muzykiem i pewnie zaśmiewałeś się z tego do rozpuku. Wspaniały
dramatopisarz, zdobywca wielu nagród Preston McQuinn, autor wzruszających „Zagubionych
dusz”. Pewnie jesteś zaskoczony, że znam twoją sztukę. Co taka głupia sroka jak ja może
wiedzieć, prawda? - Popchnęła go mocniej, tak że musiał się cofnąć. - Czy rozchichotana
autorka komiksu może się znać na prawdziwej literaturze, na teatrze, na poważnej sztuce?
Dlaczego nie zabawić się moim kosztem? Ty ograniczony, arogancki gburze! - Głos jej się
załamał, chociaż sobie obiecywała, że będzie nad sobą panować. - A ja tylko chciałam ci
pomóc...
- O nic nie prosiłem. Nie chciałem żadnej pomocy. - Zauważył, że jest bliska łez. Im
bliżej podchodziła, tym większa ogarniała go wściekłość. Wiedział, że kobieta umie płakać na
zawołanie, jeśli chce omotać mężczyznę. Nie, nie pozwoli sobą manipulować. - Moja praca to
wyłącznie moja prywatna sprawa.
- Twoja sztuka jest wystawiana na Broadwayu, więc nie jest to już taka prywatna
sprawa - odparowała. - I nie ma to nic wspólnego z udawaniem biednego muzyka.
- Gram na cholernym saksofonie, bo lubię, i tyle. Nikogo nie udawałem. Sama
wyciągnęłaś fałszywe wnioski.
- Pozwoliłeś mi na to.
- No i co z tego? Wprowadziłem się tutaj, ponieważ szukałem ciszy i spokoju.
Chciałem, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Tymczasem niemal natychmiast zjawiasz się ty z
talerzem ciastek, potem śledzisz mnie na ulicy, a ja spędzam pół nocy na komisariacie policji.
Potem namawiasz mnie, żebym poszedł z tobą na kolację, ponieważ nie masz odwagi
powiedzieć starszej kobiecie, żeby nie wtrącała się w twoje życie osobiste. Na koniec
oferujesz mi pięćdziesiąt dolarów, żebym cię pocałował. - Upokorzona Cybil nie mogła
powstrzymać płaczu. Pierwsza łza spłynęła jej po policzku, a on poczuł ucisk w żołądku. -
Przestań - rzucił ostro. - Nie zaczynaj się mazać.
- Mam nie płakać, kiedy tak mnie poniżasz? Zawstydziłeś mnie, ośmieszyłeś, zrobiłeś
ze mnie kompletną idiotkę! - Nie próbowała nawet wycierać łez, tylko spoglądała na niego
wilgotnymi oczami. - Przykro mi, ale ja tak nie potrafię. Płaczę, kiedy coś mnie boli.
- Sama jesteś sobie winna. - Musiał to powiedzieć. Bardzo chciał w to wierzyć.
Poczuł, że musi uciec, i ruszył w stronę swojego mieszkania.
- Dokładnie zapamiętałeś fakty, Preston - powiedziała cicho. - Wymieniłeś je
wszystkie w prawidłowej kolejności. Ale nie wziąłeś pod uwagę uczuć, które kryją się za
czynami. Przyniosłam ci ciastka, ponieważ myślałam, że się ucieszysz z nowej znajomości.
Już cię przeprosiłam za to, że cię śledziłam, ale przepraszam cię jeszcze raz...
- Nie chcę...
- Jeszcze nie skończyłam - przerwała mu tak spokojnie i dumnie, że ogarnęło go
jeszcze większe poczucie winy.
- Zabrałam cię na kolację, ponieważ nie chciałam zranić bardzo miłej kobiety i
sądziłam, że jesteś głodny. Dobrze się bawiłam w twoim towarzystwie, a kiedy mnie pocało-
wałeś, coś poczułam. Myślałam, że ty też. Masz rację...
- skinęła chłodno głową, chociaż kolejna łza spływała jej po policzku - sama jestem
sobie winna. Ty pewnie przelewasz wszystkie swoje uczucia w pracę i dla prawdziwych ludzi
nic już nie zostaje. Żal mi ciebie. I przepraszam, że się wdarłam na twój zastrzeżony teren.
Więcej już tego nie zrobię.
Zanim zdążył pomyśleć, co odpowiedzieć, zamknęła drzwi. Słyszał, jak szybkimi,
zdecydowanymi ruchami przekręca wszystkie zamki. Wrócił do swojego mieszkania i
również zamknął drzwi na wszystkie zamki.
Osiągnąłem to, czego chciałem, powiedział sobie. Samotność. Spokój. Cybil już nie
zapuka do drzwi, nie przerwie biegu jego myśli, nie oderwie go od pracy. Nie wciągnie go w
rozmowę i w świat uczuć, których nie chciał. Przecież i tak by nie wiedział, co zrobić z tymi
uczuciami.
Stał na środku pustego pokoju, wyczerpany burzliwą rozmową, wściekły na samego
siebie i niewidzącym wzrokiem patrzył w przestrzeń.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Preston spał niespokojnym, przerywanym snem. Kiedy zasypiał, natychmiast
zaczynało mu się coś śnić. W snach widział siebie i Cybil. Stał naprzeciw niej, w załomie
muru, na skraju stromego urwiska. Miał wrażenie, że to ona zapędziła go w miejsce, z którego
nie miał innego wyjścia, jak tylko w jej ramiona.
A gdy się do niej zbliżał, sen przekształcał się w erotyczną wizję. Budził się
podniecony, wściekły, czując na ustach smak warg Cybil, pamiętając każdy szczegół ich na-
miętnego pocałunku.
Nie miał apetytu, a kiedy już zdecydował się coś zjeść, śniadanie nie chciało przejść
mu przez gardło. Nic mu nie smakowało; wciąż przypominał sobie ten prosty posiłek, który
kilka dni temu zjedli razem we włoskiej knajpce.
Pił jedynie kawę, dopóki nerwy nie stały się napięte jak postronki, a żołądek nie
zareagował palącym bólem.
Praca natomiast szła mu doskonale. Wszystkie emocje przelewał w swoich bohaterów,
w sytuacje na scenie. Z bólem wyrywał uczucia z własnego serca i rzucał je na pożarcie
fikcyjnym postaciom sztuki. Efekt był zdumiewający.
Przypomniał sobie, co powiedziała Cybil, zanim zatrzasnęła przed nim drzwi.
Zarzuciła mu, że wkłada wszystkie swoje uczucia w pracę i nie zostawia nic dla prawdziwych
ludzi.
Miała rację, ale czy tak nie było najlepiej? Przecież miał wokół siebie zaledwie kilka
osób, którym mógł powierzyć swoje uczucia. Rodzice, siostra. Ale nawet w ich przypadku
sytuację komplikował fakt, że czuł się zobowiązany spełniać ich oczekiwania.
Byli też Delta i Andre. Rzadko decydował się z kimś zaprzyjaźnić. Największą zaletą
tych dwojga było, że nie oczekiwali od niego więcej, niż sam chciał im dać.
Była Mandy, która mobilizowała go do działania, kiedy sam nie potrafił się
zmobilizować, wysłuchiwała go, gdy chciał się wygadać i dbała o niego, chociaż on sam o
siebie nie dbał.
Nie życzył sobie, żeby jakaś kobieta wdzierała się do jego serca. Nigdy więcej. Dostał
już nauczkę, więc od czasu Pameli skutecznie odstraszał każdą, która chciała się zbytnio
zbliżyć do tego niebezpiecznego terytorium.
To Pamela wyleczyła go z uczuć swoimi kłamstwami, oszustwem, zdradą. W wieku
dwudziestu pięciu lat można się wiele nauczyć i zapamiętać to na całe życie. Odkąd przestał
wierzyć w miłość, nie tracił czasu na jej szukanie.
A jednak nie potrafił przestać myśleć o Cybil.
Przez ostatnie trzy dni kilka razy słyszał, jak gdzieś wychodziła. Nie raz dochodząca
zza ściany muzyka i śmiech odrywały go od pracy. Powtarzał sobie, że przecież dziewczyna
najwyraźniej wcale nie cierpi. Dlaczego więc on czuł się tak podle?
Doszedł do wniosku, że nęka go poczucie winy. Zranił ją, a nie było to ani konieczne,
ani zamierzone. Urzekła go. Niechętnie, ale jednak poddał się jej urokowi. Nie chciał jej
zawstydzić, zranić jej uczuć. Widok łez nadal go poruszał, chociaż wiedział, że kobiecy płacz
może być tylko podstępnym środkiem, ułatwiającym osiągnięcie jakiegoś pokrętnego celu.
Łzy na policzku Cybil nie wyglądały jednak na fałszywe. Były tak naturalne, jak
wiosenny deszcz.
Wiedział, że nie osiągnie spokoju, dopóki nie załatwi tej sprawy do końca. Musiał
przyznać sam przed sobą, że nie przeprosił dziewczyny jak należy. Postanowił, że przeprosi ją
jeszcze raz. Teraz pewnie jest już bardziej opanowana i nie zacznie płakać.
Przecież nie musieli zostawać wrogami. Była wnuczką człowieka, którego podziwiał i
szanował. Wątpił, czy Daniel MacGregor odwzajemniłby te uczucia, gdyby się dowiedział, że
Preston McQuinn doprowadził jego ukochaną wnusię do łez.
Nie po raz pierwszy uświadomił sobie, że bardzo liczy się z opinią Daniela
MacGregora. Jakiś denerwujący wewnętrzny głos szeptał, że zależy mu jednak również na
opinii Cybil.
Dlatego właśnie Preston niespokojnie krążył po mieszkaniu, zamiast pracować.
Usłyszał, że Cybil znów wychodzi, ale nie zdążył złapać jej w korytarzu.
Pomyślał sobie, że zaczeka na nią. Przecież dziewczyna kiedyś wróci do domu. A
kiedy wreszcie wróci, wtedy on przeprosi ją w bardziej cywilizowany sposób. Boże, nawet
ślepy by zauważył, że ta kobieta ma miękkie serce. Będzie musiała mu wybaczyć. Gdy zaś
mu już wybaczy, znów zostaną dobrymi sąsiadami.
Zostawała jeszcze do załatwienia sprawa stu dolarów, która początkowo tak go
rozbawiła, a teraz sprawiała, że czuł się wyjątkowo podle. Och, .był pewien, że Cybil będzie
gotowa zbyć wszystko śmiechem. Czy tak pogodna osoba może się długo na kogoś gniewać?
Mylił się jednak w swoich przypuszczeniach. Byłby zaskoczony, jak długo i jak
głęboko Cybil potrafi przeżywać doznaną urazę, gdyby zobaczył jej minę, kiedy wjeżdżała
windą na swoje piętro.
Złościło ją niezmiernie, że wracając do domu, musi mijać drzwi McQuinna. Była
wściekła, ponieważ wtedy za każdym razem zaczynała o nim myśleć i uświadamiała sobie
swoją głupotę oraz to, jak okropnie się przez niego czuła.
W tej chwili ruchy miała utrudnione, bo niosła w ramionach dwie wielkie papierowe
torby z zakupami, więc już w windzie zaczęła szukać klucza, żeby nie stać w korytarzu ani
sekundy dłużej, niż to było absolutnie konieczne.
Po dojechaniu na trzecie piętro winda zatrzymała się z charakterystycznym głuchym
stukiem. Szukając klucza, który jak zwykle gdzieś przepadł, Cybil wyszła z kabiny.
Na widok McQuinna zacisnęła zęby, a jej spojrzenie stało się lodowate.
- Cybil... - Nigdy nie widział, żeby jej oczy przybrały taki zimny wyraz i to zbiło go z
tropu. - Pomogę ci zanieść te torby.
- Dziękuję, nie potrzebuję pomocy. - Jak na złość bardzo przydałaby się jej trzecia
ręka, ponieważ nadal nie mogła znaleźć tego przeklętego klucza.
- Widzę, że potrzebujesz. - Z uśmiechem sięgnął po torby. Uśmiech natychmiast
zniknął mu z twarzy, kiedy Cybil stawiła opór. Każde ciągnęło torby w swoją stronę, aż w
końcu Preston wyrwał je siłą. - Daj spokój! Przecież już cię przeprosiłem! Ile razy muszę to
powtórzyć, żebyś przestała się złościć?
- Idź do diabła - warknęła. - Ile razy muszę to powtórzyć, zanim zrozumiesz, że mówię
poważnie? - Wreszcie znalazła klucz i włożyła go do zamka. - Oddaj mi zakupy.
- Wniosę ci je do domu.
- Powiedziałam, oddaj. - Znów zaczęli wyrywać sobie torby, aż Cybil syknęła
zrezygnowana: - Proszę bardzo, zatrzymaj je sobie.
Otworzyła drzwi, ale zanim zdążyła zatrzasnąć mu je przed nosem, zablokował je
nogą i wszedł do środka. Spojrzeli sobie prosto w oczy, a Prestonowi wydało się, że dostrzegł
w jej spojrzeniu błysk agresji.
- Nawet tego nie próbuj - ostrzegł ją. - Nie jestem jakimś chuderlawym ulicznym
rzezimieszkiem.
Nie wątpiła, że mogłaby mu nieźle dołożyć, ale nie chciała, żeby sobie pomyślał, że
jego obecność tak bardzo wyprowadza ją z równowagi. Odwróciła się więc tylko na pięcie i
tupiąc obcasami pantofelków z różowego zamszu, poszła do kuchni. Położyła torbę z
zakupami na blacie, a Preston postawił drugą obok.
- Dzięki. Wniosłeś moje zakupy, tak jak chciałeś. Czekasz na napiwek?
- Bardzo śmieszne. Załatwmy to od razu. - Sięgnął do kieszeni po banknot, ten sam,
który mu dała. - Proszę.
Obojętnie spojrzała na pieniądze.
- Nie wezmę ich z powrotem. Zarobiłeś je.
- Nie przyjmę pieniędzy za coś, co się okazało kiepskim dowcipem.
- Kiepskim dowcipem! - Lód w jej oczach zamienił się w zielony płomień. - A więc
według ciebie to był kiepski dowcip! Skoro już mowa o kiepskich dowcipach, to jestem ci
winna jeszcze pięćdziesiąt dolarów, prawda?
Ta uwaga go dotknęła. Z zaciśniętymi zębami patrzył, jak Cybil otwiera torebkę.
- Nie przeciągaj struny, Cybil. Przyjmij zwrot pieniędzy.
- Nie.
- Powiedziałem: weź te cholerne pieniądze. - Chwycił ją za rękę, przyciągnął bliżej i
wcisnął jej banknot w dłoń. - No, nareszcie... - Zabrakło mu słów, kiedy podarła sto dolarów
na drobne kawałki i podrzuciła w górę jak konfetti.
- Proszę. I po kłopocie.
- To było bardzo niemądre. - Miał nadzieję, że jego słowa zabrzmiały spokojnie.
- Niemądre? A dlaczego miałabym postępować inaczej niż zwykle? Możesz odejść.
Jej głos przybrał tak władczy, niemal królewski ton, że Preston zdezorientowany
zamrugał oczami.
- Bardzo skuteczne zagranie - wymamrotał. - Ten ton wielkiej damy to dla mnie
zaskoczenie.
Jej następna sugestia, wygłoszona tym samym pełnym wyższości tonem, była równie
zaskakująca, choć zupełnie nie pasowałaby do wielkiej damy. Preston znów zamrugał oczami
ze zdziwienia.
- To też skuteczne - przyznał. - I zdaje się, że nie miałaś na myśli romantycznej
pieszczoty.
Cybil odwróciła się na pięcie i zaczęła wykładać z toreb zakupy. Jeśli przekleństwa i
obelgi na niego nie działały, to może pójdzie sobie, gdy zacznie go ignorować.
Ta metoda być może okazałaby się skuteczna, gdyby Preston nie zobaczył, że
dziewczynie drżą ręce. Na ten widok na nowo zalało go poczucie winy i zagłuszyło wszystkie
inne uczucia.
- Cybil, naprawdę mi przykro. - Spostrzegł, że na chwilę zawahała się, ale zaraz
chwyciła puszkę zupy i znów zajęła się rozpakowywaniem toreb. - Sprawy wymknęły mi się
spod kontroli, nie wiedziałem, jak zatrzymać bieg wypadków. A powinienem był to zrobić.
- Nie musiałeś mnie okłamywać. Zostawiłabym cię w spokoju.
- Nie okłamywałem cię, przynajmniej nie od początku i nie celowo. Po prostu nie
wyprowadziłem cię z błędu, kiedy wyciągnęłaś fałszywe wnioski. Strzegłem swojej prywat-
ności. Bardzo sobie ją cenię.
- A więc masz swoją prywatność. Ale nie ja wdarłam się przed chwilą do twojego
mieszkania.
- Nie, nie ty. - Włożył ręce do kieszeni, zaraz je wyjął i oparł na kuchennym blacie. -
Zraniłem cię, zupełnie niepotrzebnie. Bardzo cię przepraszam.
Zamknęła oczy. Czuła, że w jej sercu otwierają się jakieś drzwi, które tak bardzo
chciała zamknąć na zawsze.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Myślałem, że w ten sposób cię zniechęcę do wkraczania na mój teren. Czułem się
niepewnie, bo wywarłaś na mnie zbyt duże wrażenie. No i trochę mnie bawiło, że tak się
starasz mi pomóc w znalezieniu pracy. - Zobaczył, że na chwilę zesztywniała, i natychmiast
pośpieszył z wyjaśnieniem. - Nie chciałem cię urazić. Pomyśl tylko. Czy mogłem nie śmiać
się w duchu, kiedy zaproponowałaś mi sto dolarów za to, że się z tobą wybiorę na kolację?
Zdecydowałaś się wydać sto dolarów, żeby nie zranić uczuć jakiejś staruszki i zafundować
bezrobotnemu saksofoniście gorący posiłek. To było takie... urocze. Rzadko używam tego
słowa.
- Co za upokorzenie - wymamrotała, po czym zaczęła wyjmować sprawunki z drugiej
torby i układać je na półkach w lodówce.
- Nawet nie myśl w ten sposób. - Okrążył kontuar i teraz oboje znajdowali się w
kuchni. - To wszystko nie wypaliło z mojej winy. Wydarzenia nastąpiły w złej kolejności.
Gdybym przy kolacji powiedział ci, kim naprawdę jestem, tak jak należało zrobić, oboje
byśmy się śmiali z całej tej historii. Tymczasem doprowadziłem cię do płaczu i nie mogę
sobie tego wybaczyć.
Stała bez ruchu, wpatrując się we wnętrze lodówki. Nie spodziewała się, że tyle
myślał o tym, co między nimi zaszło, że obchodziły go jej uczucia. A jednak. Nigdy nie po-
trafiłaby odepchnąć człowieka o wrażliwym sercu.
Wzięła głęboki oddech i postanowiła, że zaczną wszystko od nowa. Zostaną
zaprzyjaźnionymi sąsiadami.
- Napijesz się piwa? - zapytała niedbale. Preston poczuł, jak wszystko się w nim
rozluźnia.
- Tak, chętnie.
- Tego się spodziewałam. - Wzięła butelkę, otworzyła, sięgnęła po szklankę. - Odkąd
cię poznałam, nie słyszałam, żebyś tyle mówił. - Odwróciła się do niego i spostrzegła, że
patrzy na nią z uśmiechem w oczach. - Pewnie zaschło ci w gardle.
- Dzięki.
W kąciku ust Cybil ukazał się znajomy dołeczek.
- Ale nie mam już ciastek.
- Zawsze możesz upiec następne.
- Zobaczymy. - Ponownie zajęła się układaniem zakupów. - Myślałam o tym, żeby
upiec ciasto. - Zerknęła za siebie. - Nigdy jeszcze nie jedliśmy razem ciasta.
- Nie, nie jedliśmy.
Znów uświadomił sobie, że Cybil za bardzo mu się podoba. Niepokoiło go to. Miała
na sobie trochę za dużą białą bluzkę, leginsy w kolorze letniego nieba i zupełnie niepoważne
różowe buciki.
Ponieważ wracała z zakupów, Preston uznał, że perfumowała się wyłącznie dla
własnej przyjemności, tym bardziej że otaczający ją zapach był ledwie wyczuwalny. Nie miał
natomiast pojęcia, dlaczego jedno ucho ozdobiła dwoma złotymi kółkami, w drugie zaś
włożyła tylko mały kolczyk z pojedynczym brylancikiem.
Wszystko razem składało się jednak na fascynującą całość.
Kiedy sięgała do torby po kolejne zakupy, wolną ręką chwycił ją za nadgarstek.
- Więc wszystko między nami w porządku? - zapytał.
- Na to wygląda.
- Chcę ci jeszcze coś powiedzieć. - Odstawił piwo. - Śnisz mi się.
Teraz z kolei jej zaschło w gardle. Poczuła, że coś ją ściska w żołądku.
- Co takiego?
- Śnisz mi się - powtórzył Preston. Zbliżył się do niej i przyparł ją do drzwi lodówki.
Tym razem to ona nie ma drogi ucieczki, pomyślał z satysfakcją. - Śnię o tym, że jestem
blisko ciebie, dotykam cię... - Wpatrując się w jej twarz dotknął czubkami palców jej piersi. -
Budzę się z twoim smakiem na ustach.
- O, Boże!
- Powiedziałaś, że kiedy cię pocałowałem, coś poczułaś. Ja też coś poczułem. - Nie
odrywając od niej wzroku, przesunął dłońmi po jej bokach, aż do bioder. - Miałaś rację.
Kolana miała miękkie, nerwowo przełykała ślinę.
- Miałam rację?
- Tak. Chciałbym poczuć to znowu.
Gdy się ku niej pochylił, Cybil zrobiła unik.
- Zaczekaj!
Jego usta zatrzymały się w odległości jednego oddechu od ust dziewczyny.
- Dlaczego?
Nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć.
- Nie wiem - rzekła bezradnie. Uśmiechnął się, co nie zdarzało mu się często.
- Kiedy już będziesz wiedziała, wtedy mi powiedz - zaproponował i chwycił ją w
objęcia.
Stało się dokładnie tak, jak za poprzednim razem. Była pewna, że to niemożliwe, żeby
znowu poczuła takie samo wirowanie w głowie, sercu i całym ciele. Miała jednak wrażenie,
że wszystko w niej czekało na ten pocałunek, żeby natychmiast zareagować jak poprzednio.
Jody się nie myliła, pomyślała jeszcze, zachowując resztki przytomności. Żadne inne
pocałunki nie dadzą mi już satysfakcji.
Miękka, świeża, radosna jak promień słońca. Takie określenia przychodziły
Prestonowi do głowy. Ciepła, słodka, szczodra. Zapomniał już, jak bardzo potrzebuje tych
doznań. Przypomniał sobie teraz, kiedy trzymał w ramionach drżącą Cybil.
Znów chciał przeżywać to samo. Nie spodziewał się, że tak bardzo tego pragnie.
Łapczywie całował jej szyję.
- Tutaj... zaraz... - wyszeptał.
- Nie. - To było ostatnie słowo, jakie spodziewała się usłyszeć ze swoich własnych ust.
Tak, pożądała go, ale chociaż z każdym ruchem jego rąk pragnienie stawało się silniejsze,
powtórzyła jeszcze raz: - Nie. Zaczekaj.
Podniósł głowę. Zobaczyła, że jego oczy przybrały kolor wzburzonego morza.
- Dlaczego?
- Ponieważ ja... - Z westchnieniem odchyliła głowę w tył i zamknęła oczy, kiedy jego
ręce wolnym, zdecydowanym ruchem przesunęły się po jej ciele, pobudzając wszystkie
zmysły.
- Pragnę cię. - Kciukami zakreślał kręgi na jej piersiach. - Ty też mnie pragniesz.
- Tak, ale... - Zacisnęła dłonie na jego ramionach, starając się nie dać unieść nowej fali
pożądania. - Jest kilka rzeczy, których nigdy nie robię pod wpływem impulsu. Przykro mi, ale
to jest właśnie jedna z nich.
Otworzyła oczy i wzięła drżący oddech. Spostrzegła, że Preston cały czas uważnie jej
się przygląda, chociaż najwyraźniej ogarnęła go gorączka namiętności. Mimo to potrafił
zachować chłodny osąd sytuacji.
- To nie jest żadna gra - zapewniła go.
Uniósł brew, zaskoczony, że tak trafnie odgadła jego myśli.
- Nie? - zapytał. - Rzeczywiście, nie jest. - Uznał po chwili, że wierzy jej bez
zastrzeżeń. - Nie potrafiłabyś prowadzić takiej gry, prawda?
Domyśliła się, że kiedyś ktoś w ten sposób się z nim zabawił, i natychmiast ogarnęło
ją współczucie.
- Nie wiem, czy bym potrafiła. Nigdy nie próbowałam. Preston wypuścił ją z objęć i
cofnął się. Wydawał się całkiem opanowany, podczas gdy ona nadal nie mogła wrócić do
równowagi. Bezwiednie uniosła dłoń do szyi, na której wciąż czuła elektryzujący dotyk jego
ust.
- Potrzebuję trochę czasu, zanim się sobą z kimś podzielę. Kochanie się, seks... to
niezwykły dar i nie należy go dawać bezmyślnie.
Te słowa poruszyły go i uspokoiły, chociaż nie wiedział, dlaczego.
- Ludzie często dają sobie taki prezent bez głębszego zastanowienia.
- Nie ja. - Cybil potrząsnęła głową. - Mnie się coś takiego nigdy nie zdarza.
Miał nieprzepartą ochotę pogładzić ją po policzku, więc z determinacją wsunął ręce do
kieszeni. Doszedł do wniosku, że będzie lepiej, jeśli powstrzyma się przed dotykaniem Cybil.
Jeszcze za wcześnie na taką pieszczotę.
- I myślisz, że jak mi to powiesz, uda ci się mnie powstrzymać?
- Mówię ci to, żebyś zrozumiał, dlaczego odmawiam, chociaż mam ochotę powiedzieć
tak. Oboje wiemy, że łatwo mógłbyś mnie skłonić, żebym się zgodziła.
Znów poczuł, że zalewa go żar.
- Takie szczere wyznania mogą być bardzo niebezpieczne.
- Ty potrzebujesz prawdy. - Od początku czuła, że nic nie zraziłoby go bardziej niż
kłamstwo. - A ja nie oszukuję mężczyzn, wobec których mam plany na przyszłość.
Preston podszedł bliżej. Jej usta zaczęły drżeć, oddech stał się urywany. Mógł sprawić,
żeby się zgodziła. Świadomość własnej siły uderzała mu do głowy. Wiedział jednak, że jeśli z
niej skorzysta, to coś między nimi zostanie nieodwracalnie zepsute.
- Potrzebujesz czasu - powiedział. - Wiesz mniej więcej, ile?
Znów niepewnie wciągnęła powietrze.
- Teraz wydaje mi się, że już jestem gotowa. Ale... - Uśmiechnęła się z wysiłkiem,
kiedy zobaczyła, że twarz na chwilę mu poweselała. - Trudno mi powiedzieć. Mogę ci tylko
obiecać, że kiedy będę gotowa, dowiesz się o tym pierwszy.
- Może uda nam się skrócić ten czas o kilka dni - wyszeptał i ulegając pokusie,
przesunął wargami po jej wargach.
Dziewczyna nie zamykała oczu w nadziei, że pozwoli jej to zachować przytomność
umysłu. Jednak kontury przedmiotów szybko zaczęły się rozmywać.
- Tak, to może być skuteczna metoda.
- Umówmy się, że twoje zastanawianie się nie potrwa dłużej niż tydzień. - Całował ją
coraz mocniej, aż poczuł, że robi się miękka i uległa.
Kiedy się cofnął, przyłożyła rękę do serca.
- Dwa tygodnie. To chyba dobry termin. Niespodziewanie dla samego siebie Preston
roześmiał się serdecznie.
- Chyba po prostu musimy czekać. Sami będziemy wiedzieli, kiedy nadejdzie
odpowiedni czas.
- Dobrze. Mądra decyzja. - Starała się wyrównać oddech. Preston sięgnął po piwo. -
Kupiłam tyle... - Brakowało jej słowa.
- Jedzenia? - podpowiedział. Z satysfakcją patrzył na jej zagubioną minę.
- Właśnie, jedzenia. Pomyślałam sobie, że mogłabym przygotować jakąś...
Zaczekał chwilę, a Cybil bezradnie przyłożyła dłoń do czoła i popatrzyła na kuchenkę.
- Jakaś kolację?
- O, właśnie. Kolację. Zabawne, jak czasami trudno sobie przypomnieć najprostsze
słowo. - Odetchnęła głębiej. - Miałbyś ochotę zostać na kolację?
Wypił łyk piwa, oparł się o kuchenny blat.
- A będę mógł patrzyć, jak gotujesz?
- Jasne. Usiądziesz z boku i na przykład pomożesz mi kroić warzywa.
- Dobrze. - Propozycja bardzo mu się spodobała. Usiadł na stołku przy kontuarze. -
Często gotujesz?
- Dosyć. Lubię gotować. To proces pełen niespodzianek. Różne składniki, ogień,
odpowiedni czas, mieszanina smaków, zapachów, konsystencji.
- A... gotujesz czasami nago?
Znieruchomiała z błyszczącą, czerwoną papryką w ręku. Zachichotała i odłożyła ją na
blat.
- McQuinn, powiedziałeś coś śmiesznego. - Lekko ścisnęła jego rękę. - Jestem z ciebie
dumna.
- To nie był żart, tylko całkiem poważne pytanie. - Kiedy roześmiała się żywiołowo,
ujęła jego twarz w dłonie i głośno pocałowała w usta, Preston uśmiechnął się takim
rozanielonym uśmiechem, że chyba nie rozpoznałby własnego odbicia w lustrze. - A wiec
gotujesz nago?
- Nie wtedy, kiedy podsmażam kurczaka. A właśnie za chwilę mam zamiar to zrobić.
- Nic nie szkodzi. Mam bujną wyobraźnię.
Znów się roześmiała. Gdy spostrzegła rozmarzony błysk w jego oku, odchrząknęła
trochę skrępowana.
- Mam ochotę na kieliszek wina. Ty też? Uniósł tylko niemal pełną szklankę piwa.
- Ach, no tak. - Wyjęła z lodówki butelkę białego wina. Nagle odwróciła się i znowu
zachichotała. - Przestań.
- Co mam przestać?
- Tak na mnie patrzysz, jakbym rzeczywiście była naga. Włącz lepiej jakąś muzykę -
poleciła, wskazując na salon. - Otwórz też okno, bo zrobiło się tu trochę za gorąco. I daj mi
trochę czasu, żebym wymyśliła jakiś obojętny temat do rozmowy, bo na razie mogę myśleć
tylko o jednym.
- Tobie nigdy nie brakuje tematów do rozmowy.
- Zabrzmiało to jak zniewaga. Ale rzeczywiście. Jestem miłośniczką konwersacji.
- Czy to nowoczesne określenie gaduły? - zapytał wstając.
- Strasznie jesteś dzisiaj dowcipny, prawda?
- To pewnie zasługa odpowiedniego towarzystwa - wymamrotał i zaczął przeglądać jej
płyty kompaktowe. - Masz dobry gust, jeśli chodzi o muzykę.
- Spodziewałeś się czegoś innego?
- Na pewno nie spodziewałem się Fatsa Wallera, Arethy i B.B Kinga. Masz też dużo
radosnej, beztroskiej muzyczki.
- A co w tym złego?
W odpowiedzi pokazał jej płytę „Największe przeboje The Partridge Family”
- Nie mam nic więcej do dodania - stwierdził.
- Bardzo przepraszam, ale to prezent od drogiego mi przyjaciela. A poza tym to już
klasyka.
- Klasyka czego?
- Najwyraźniej nie doceniasz piosenek i seriali telewizyjnych z lat siedemdziesiątych.
Chętnie o nich z tobą porozmawiam.
- Pewnie znasz słowa wszystkich piosenek z tej płyty. Prychnęła rozbawiona i zaczęła
myć warzywa.
- Oczywiście, że znam. Był taki czas w mojej wspanialej młodości, kiedy sama byłam
w zespole muzycznym.
- Aha. - Preston wybrał B.B. Kinga.
- Śpiew i gitara rytmiczna w grupie Turbo. - Z uśmiechem podeszła do blatu. - Jesse,
gitarzysta prowadzący, bardzo interesował się samochodami.
- Więc umiesz grać na gitarze.
- Tak. A raczej kiedyś grywałam. Miałam piękną, czerwoną gitarę fendera. Moja
mama pewnie nadal przechowuje ją w moim dawnym pokoju, razem z baletkami, zestawem
„Mały chemik”, szkicami, które zrobiłam, kiedy chciałam zostać projektantką mody, i z
książkami o hodowli zwierząt. Marzyłam o tym, żeby być weterynarzem, dopóki sobie nie
uświadomiłam, że musiałabym również usypiać zwierzęta, a nie tylko się z nimi bawić. -
Położyła na blacie deskę do krojenia i wzięła odpowiedni nóż ze stojaka. - To wszystko były
moje wielkie pasje. Słuchał jej zafascynowany.
- Gitara elektryczna i baletki to były twoje pasje?
- Tak. Nie mogłam się tylko zdecydować, kim chcę zostać. Wszystko, czego
próbowałam, najpierw było zabawne, a potem okazywało, się ciężką pracą. Wiesz, jak się
kroi paprykę?
- Nie. Czy to, co teraz robisz, nie jest pewnego rodzaju pracą?
Westchnęła i zaczęła kroić sama.
- To też jest praca, i nie „pewnego rodzaju”, tylko praca z prawdziwego zdarzenia. Jest
ciężka, ale mimo to dobrze się przy niej bawię. A ty nie lubisz pisać?
- Raczej nie.
Spojrzała na niego znad deski.
- W takim razie dlaczego piszesz?
- Nie potrafiłbym robić nic innego. Pisanie to moja... pasja.
Ze zrozumieniem skinęła głową i sięgnęła po okazałe jasne pieczarki.
- Moja mama jest w podobnej sytuacji. Nigdy nie chciała robić nic innego tylko
malować. Czasami, kiedy obserwuję ją przy pracy, widzę, jaki to dla niej bolesny proces.
Musi bardzo się starać, żeby przelać na płótno wszystko, co chce powiedzieć. Ale kiedy
skończy, kiedy jest zadowolona z wyniku, cała promienieje. Przeżywa wielką satysfakcję,
może nawet wstrząs, kiedy widzi, na ile ją stać. Z tobą pewnie jest tak samo. - Podniosła
wzrok i zauważyła, że Preston przygląda się jej z namysłem. - Zawsze jesteś zaskoczony,
kiedy widzisz, że potrafię zrozumieć nie tylko to, co oczywiste?
Chwycił ją za rękę, zanim zdążyła się odsunąć.
- Jeśli nawet tak jest, to tylko dlatego, że ja sam nie potrafię cię rozszyfrować. Dopóki
cię do końca nie zrozumiem, na pewno jeszcze nieraz zdarzy mi się ciebie urazić.
- Ależ mnie wyjątkowo łatwo zrozumieć.
- Ja też tak z początku myślałem. Myliłem się. Jesteś prawdziwą zagadką, Cybil.
Kryjesz w sobie mnóstwo nieoczekiwanych, najróżniejszych niespodzianek.
Uśmiechnęła się łagodnie, a jej twarz stała się jeszcze piękniejsza.
- To najmilsza rzecz, jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś.
- Nie mam miłego charakteru. Dowiodłabyś swojej inteligencji, gdybyś mnie
natychmiast stąd wyrzuciła, dokładnie zamknęła drzwi i nie dała mi się więcej do siebie zbli-
żyć.
- Jestem inteligentna, więc już dawno to zrozumiałam. Ale... - Pogładziła go delikatnie
po policzku. - Chyba zostaniesz moją kolejną pasją.
- Dopóki nie skończy się zabawa i nie zacznie się ciężka praca?
Patrzył na nią bardzo poważnie. Widać było, że jest przygotowany na najgorsze.
- McQuinn, ty już jesteś dla mnie ciężką pracą, a jednak wciąż siedzisz w mojej
kuchni. Wiesz, jak się kroi marchewkę w słupki?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Wobec tego patrz i ucz się. Następnym razem nie pozwolę ci się obijać. - Kilkoma
szybkimi, wprawnymi ruchami obrała marchewkę. Nagle zerknęła na niego z ukosa. - Dalej
jestem naga?
- A chciałabyś?
Roześmiała się tylko i wypiła łyk wina.
Kiedy w końcu usiedli razem do stołu, Cybil zdała sobie sprawę, że zaczyna się
zakochiwać w siedzącym naprzeciw niej mężczyźnie.
Rozpoznawała charakterystyczne oznaki tego stanu - nieregularne uderzenia serca,
puls przyśpieszony rosnącym pożądaniem, rozmarzony uśmiech, ciche westchnienia. Naj-
wyraźniej miłość była niedaleko.
Bardzo ją ciekawiło, jak to będzie, kiedy zakocha się na dobre.
Długo się żegnali, całując się w progu na dobranoc.
Potem jeszcze dłużej nie mogła zasnąć. Ciało nie mogło się uspokoić, a w głowie roiło
się od marzeń.
Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała zza ściany ciche dźwięki saksofonu. Wkrótce
ukołysały ją do snu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Z włosami mokrymi po porannym prysznicu Preston siedział w swojej kuchni na
stołku, który pożyczył od Cybil, ulegając usilnym namowom właścicielki. Przeglądał gazetę,
jedząc płatki kukurydziane z zimnym mlekiem i bananem. Kiedy Cybil zobaczyła jego puste
szafki, przyniosła mu trochę zapasów spożywczych.
Powiedziała mu, że nawet kompletna kuchenna niedorajda - czyli na przykład on -
umie zalać płatki mlekiem i pokroić banana.
Nie obraził się na nią za takie stwierdzenie, chociaż nie uważał się za skończoną
niedorajdę. Przecież wczoraj zrobił bardzo dobrą sałatkę, w czasie kiedy Cybil wyczyniała ja-
kieś niewiarygodne cuda z kurczakiem.
Jego sąsiadka gotowała doskonale, przez co nie miał już ochoty żywić się robionymi
naprędce kanapkami, jak mu się to przedtem często zdarzało.
Nie przeszkadzało jej, że od czasu pierwszego wspólnego posiłku w jej kuchni nigdy
nie wyszli razem na kolację. Spodziewał się, że wkrótce zmęczy ją codzienne przyrządzanie
wieczornych posiłków i zażąda zaproszenia do restauracji. Coś, co na początku jest miłą
odmianą, myślał, po pewnym czasie zmienia się w nudną rutynę. Normalni ludzie na ogół
dążą do jej zmiany.
A zdaje się, że oboje zaczynali właśnie z wolna popadać w rutynę. Dni spędzali
osobno, każde u siebie. No, może z wyjątkiem tych kilku okazji, kiedy Cybil wyciągnęła go
na spacer czy namówiła na wspólny zakup nowej lampy.
Zerknął w głąb salonu na dziwaczną żabę z brązu, trzymającą trójkątny abażur. Nadal
nie bardzo wiedział, jak jej się udało namówić go do nabycia czegoś takiego, a także do
kupienia od pani Wolinsky używanego fotela z podnóżkiem, którego sąsiadka chciała się
pozbyć.
Nie dziwił się wcale, że staruszka miała go dosyć. Kto chciałby trzymać w salonie
rozkładany fotel z obiciem w zielonożółtą kratę? Wkrótce się przekonał, że fotel co prawda
wygląda okropnie, ale jest zaskakująco wygodny.
Jeśli ma się już fotel i lampę, konieczny jest i stół. Wkrótce Preston stał się więc
posiadaczem całkiem solidnego chippendale'a, który gwałtownie domagał się renowacji.
Właśnie dlatego kosztował tak tanio, czego nie omieszkała podkreślić Cybil.
Tak się szczęśliwie złożyło, że miała przyjaciela, zajmującego się w wolnych chwilach
renowacją starych mebli. Chętnie go z nim skontaktuje.
Równie szczęśliwym zbiegiem okoliczności inny z jej znajomych prowadził
kwiaciarnię, dlatego też w kuchni Prestona pojawił się wesoły bukiet stokrotek.
Kolejny przyjaciel - musiała ich mieć całą armię - malował sceny z życia Nowego
Jorku i sprzedawał je na ulicy. Jego obrazy wydały się po prostu stworzone do mieszkania
Prestona. Bardzo rozweseliłyby wnętrze.
Preston upierał się, że niczego nie chce rozweselać, ale trzy całkiem przyzwoite
akwarele już wisiały na jego ścianach, natomiast Cybil zaczynała już przebąkiwać coś o dy-
wanie.
Zastanawiał się, jak ona to robi, ale nie potrafił tego wyjaśnić. Potrząsnął głową i dalej
jadł śniadanie. Nie przestawała mówić, dopóki nie wyjmował portfela i nie godził się na
kolejny zakup.
Poza tym nie wchodzili sobie w drogę.
Jeśli nie liczyć pewnego sobotniego popołudnia, kiedy wtargnęła do jego mieszkania,
obładowana kubłami, szczotkami, ścierkami i Bóg wie, czym jeszcze. Oznajmiła, że jeśli
zamierza nadal tu mieszkać, powinien mieć porządek. Sam nie wiedział, jak się to stało, ale
następne trzy godziny deszczowego popołudnia spędził na myciu, szorowaniu i wycieraniu
kurzu, zamiast nad następnym aktem sztuki.
No, ale dzięki temu prawie udało mu się zaciągnąć ją do łóżka. Prawie. Kiedy bowiem
stanęła w progu sypialni, ze zgrozy odebrało jej mowę.
Szybko odzyskała głos i wygłosiła wykład. Powinien wykazać więcej szacunku dla
pomieszczenia, które najwyraźniej służy mu nie tylko za sypialnię, ale również za miejsce
pracy. Dlaczego, u diabła, przez cały dzień ma zasłonięte okna? Może marzy o mieszkaniu w
jaskini? I czy religia zakazuje mu prania pościeli?
W samoobronie rzucił się na nią i zamknął jej usta w bardzo przyjemny sposób -
pocałunkiem.
Gdyby w drodze do łóżka nie potknęli się o stos bielizny do prania, na pewno ten
dzień nie zakończyłby się wspólną wyprawą do pralni.
Musiał jednak przyznać, że ingerencja Cybil w jego życie miała swoje zalety. Chociaż
przedtem bałagan mu nie przeszkadzał, teraz z przyjemnością przebywał w swoim
wysprzątanym mieszkaniu. Lubił zasypiać w świeżo upranej pościeli, chociaż wolałby to
robić w towarzystwie Cybil. I czy można narzekać, że kuchnia jest dobrze zaopatrzona?
Nawet frustracja seksualna wychodziła mu na dobre. Dzięki niej słowa wylewały się z
niego same, pisanie szybko biegło naprzód. Nastrój w sztuce trochę się zmienił. Teraz
centralną postacią stała się kobieta, naiwna i pełna entuzjazmu, kipiąca energią i
optymizmem. Kobieta, która łatwo dałaby się uwieść i zniszczyć mężczyźnie o zupełnie
innym charakterze; takiemu, który nie cofnąłby się przed odebraniem jej wszelkiej radości
życia i złamaniem jej serca.
Doskonale widział, że to, o czym pisze, niepokojąco przypomina rzeczywistość, ale
postanowił, że nie będzie się tym martwić.
Wypił łyk kawy i zanotował sobie w myślach, żeby zapytać Cybil, jak to się dzieje, że
parzona przez niego kawa zawsze smakiem przypomina wodę bagienną. Rozłożył gazetę,
ciekaw, o czym jest dzisiejszy odcinek jej komiksu.
Szybko przebiegł go wzrokiem, zmarszczył czoło, wrócił do pierwszego obrazka i
uważniej przeczytał całość.
Cybil tymczasem siedziała już przy desce kreślarskiej. Otworzyła szeroko okno,
ponieważ wiosna w tym roku nadeszła wyjątkowo wcześnie. Cudowny ciepły wietrzyk wpa-
dał do pracowni wraz z ulicznym hałasem.
Podzieliła na prostokąty kartkę papieru, starannie wyskalowała i odłożyła
przykładnicę na miejsce. Z przechyloną głową wpatrywała się w pierwszy pusty prostokąt.
Był dwa razy większy od tego, który za dwa tygodnie w gotowej postaci ukaże się w gazecie.
Miała już gotowy pomysł - ustawienie postaci, sytuację i pointę, która połączy pięć kolejnych
obrazków w jedną całość i rozweseli czytelników przy porannej kawie.
Tajemniczy Sąsiad, występujący teraz jako Quinn, siedział w swojej mrocznej
kryjówce i pisał dzieło życia - wspaniałą, wiekopomną powieść. Przystojny, kapryśny,
fascynujący Quinn był tak pogrążony w swoim światku, że wcale nie zauważył Emily, która
przykucnęła za oknem, na schodach pożarowych, i przez szczelinę między stale zaciągniętymi
zasłonami starała się za pomocą lornetki odczytać pisane słowa.
Śmiejąc się sama z siebie - przecież Cybil również starała się dowiedzieć, chociaż w
trochę bardziej cywilizowany sposób, jak przebiega praca nad sztuką Prestona - zaczęła
szkicować komiksową wersję sąsiada z naprzeciwka.
Przesadzała przy tym znacznie, zarówno jeśli chodziło o jego dobre, jak i o złe cechy.
Rosłe, umięśnione ciało, męska twarz, chłodne spojrzenie. Jego opryskliwość, poczucie
humoru i nieustanne zdziwienie światem, w którym obracała się Emily.
Biedaczek, pomyślała, zupełnie nie ma pojęcia, jak z nią postępować.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Wsunęła ołówek za ucho, przekonana, że to Jody
zapomniała klucza.
Po drodze dolała sobie kawy do kubka.
- Zaczekaj chwilę. Już idę.
Otworzyła drzwi i na widok Prestona nie pierwszy raz poczuła, jak coś w niej topnieje.
Był jeszcze trochę mokry po kąpieli i nie włożył koszuli. Boże, co za mięśnie, pomyślała,
niemal się oblizując.
Miał na sobie wyblakłe dżinsy, stał boso, a jego twarz przybrała cudownie poważny,
rozsądny wyraz.
- Cześć. - Postarała się, żeby zabrzmiało to beztrosko, chociaż w myślach widziała, jak
rzuca się na niego z pożądaniem. - Zabrakło ci mydła, kiedy byłeś pod prysznicem?
Przyszedłeś pożyczyć je ode mnie?
- Co? Nie. - Zapomniał, że jest niekompletnie ubrany. - Chcę z tobą porozmawiać o
tym. - Pokazał jej gazetę.
- Jasne, wejdź. - Do niczego nie dojdzie, zapewniała się w myślach. Jody zjawi się tu
za chwilę, a to na pewno ją powstrzyma przed rzuceniem się na Prestona. - Nalej sobie kawy i
chodź do pracowni. Zaczęłam już rysować i nieźle mi dzisiaj idzie.
- Nie chcę ci przeszkadzać, ale...
- Niewiele rzeczy jest w stanie przeszkodzić mi w pracy - oznajmiła radośnie i ruszyła
schodami w górę. - Jeśli masz ochotę, weź sobie bułeczkę cynamonową.
- Nie. - Mimo to skusił się i po chwili już nalewał sobie kawy i sięgał po bułeczkę.
Jeszcze nie był w pracowni Cybil, ponieważ nigdy nie przychodził do niej, kiedy
pracowała. Po drodze zerknął do sypialni, na wielkie łoże, przykryte jaskrawoniebieską
narzutą, na którym piętrzyła się góra różnobarwnych poduszek. Wyobrażał sobie, jak by było,
gdyby przycisnął jej dłonie do cienkich, żelaznych słupków zagłówka i wreszcie mógł zrobić
z nią wszystko, czego by zapragnął. I czego ona by zapragnęła.
W sypialni czuć było delikatną, zmysłową woń. Świeży, kobiecy zapach, z nutą
wanilii.
Zauważył płatki róż w misie, książkę na nocnym stoliku i świece na parapecie
okiennym.
- Znalazłeś wszystko? - zawołała z góry. Otrząsnął się z zamyślenia.
- Tak. Słuchaj, Cybil... - Wszedł do pracowni. - Chryste, jak możesz pracować w tym
hałasie?
Nawet nie podniosła wzroku znad deski.
- W jakim hałasie? A, to. - Szkicowała dalej, używając nowego ołówka, ponieważ
poprzedni nadal tkwił za jej uchem. - Dla mnie ten hałas jest jak relaksująca muzyka.
Przeważnie go nie słyszę.
Pracownia wyglądała bardzo profesjonalnie i artystyczne zarazem. Materiały
rysownicze leżały starannie ułożone na półkach obok ładnych i zabawnych drobiazgów. W
jednym z obrazów na ścianie rozpoznał pracę znajomego już specjalisty od nowojorskich scen
ulicznych. Wisiały tu też dwa wspaniałe dzieła jej matki.
W kącie stała skomplikowana i fascynująca rzeźba z metalu. Mały bukiecik fiołków
niebieszczył się w szklanym kałamarzu, a na leżance pod ścianą piętrzyły się poduszki.
Cybil z podwiniętymi pod siebie nogami siedziała przy dużej pochyłej desce do
szkicowania. Paznokcie u nóg miała pomalowane na różowo, za jednym uchem tkwił ołówek,
a w drugim złote kółko.
W tej niedbałej pozie wyglądała bardzo pociągająco.
Zaciekawiony stanął za nią i zajrzał jej przez ramię. Gdyby ktoś odważył się tak
zachować wobec niego, zginąłby szybką i bolesną śmiercią.
- Po co te niebieskie linie?
- To skalowanie. Dla oznaczenia perspektywy. Zanim zacznę rysować, muszę dokonać
kilku obliczeń. Dla gazet codziennych rysuję pięcioobrazkowe odcinki - wyjaśniała,
wprawnie nanosząc kolejny szczegół. - Muszę wykreślić ramki, wymyślić temat, gagi i
główny dowcip, żeby obrazki utworzyły jedną sensowną całość z początkiem i zakończeniem.
- Zadowolona zaczęła szkicować kolejny obrazek. - Najpierw powstaje szkic, ty byś to
pewnie nazwał brudnopisem. Potem robię drobne poprawki, dodaję szczegóły, zmieniam, co
trzeba. Dopiero na końcu rysuję tuszem ostateczną wersję. Spojrzał na pierwszy rysunek i
zmarszczył brwi.
- To mam być ja?
- Mhm. Usiądź sobie. Zasłaniasz mi światło.
- A co ona tu robi? - Nie zwracając uwagi na jej słowa, stuknął palcem w drugi
obrazek. - Szpieguje mnie. Ty mnie szpiegujesz?
- Nie bądź śmieszny. Przecież nawet nie masz schodów pożarowych za oknem
sypialni. - Spojrzała w lustro i zrobiła kilka różnych min, a potem zajęła się trzecim
obrazkiem.
- A co powiesz na to? - zapytał, uderzając ją gazetą w ramię.
- Na co? Boże, jak ładnie pachniesz. - Odwróciła się i powąchała go z przyjemnością.
- Jakiego mydła używasz?
- Pewnie twój bohater w następnym odcinku będzie brał prysznic. - Ściągnęła usta,
najwyraźniej rozważając ten pomysł. Preston potrząsnął głową. - Nie. Są jakieś granice. Z
początku trochę mnie bawiło, kiedy wprowadziłaś do swojego komiksu moją karykaturę,
ale... - Urwał, ponieważ drzwi wejściowe otworzyły się z głośnym trzaskiem. - Kto to?
- Pewnie Jody i Charlie. Więc spodobała ci się nowa postać? - Przestała rysować i
uśmiechnęła się do niego. - Miałam cię o to zapytać, bo sam z siebie nic nie powiedziałeś.
Wiesz, niektórzy ludzie nawet siebie nie rozpoznają Chyba brak im samokrytycyzmu. Ale co
do ciebie, to byłam pewna, że zauważysz podobieństwo. Cześć, Jody. O, jest nasz słodki
Charlie.
- Cześć. - Nawet szczęśliwej mężatce, takiej jak Jody, trudno było nie gapić się z
pożądaniem na męską, umięśnioną pierś Prestona. - Eee... Cześć. Nie przeszkadzamy?
- Nie. Preston właśnie wypytywał mnie o komiks.
- Strasznie mi się podoba ten nowy facet. Zawrócił Emily w głowie jak nikt przedtem.
Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. - Uśmiechnęła się, kiedy Charlie zaczął wesoło
gaworzyć.
- Tata! - zawołał malec radośnie.
- Mówi tata do wszystkich panów. Chucka to trochę wkurza, ale w ten sposób Charlie
po prostu chce się zaprzyjaźnić.
- Aha. - Preston nieuważnie pogładził ciemną główkę chłopca. - Chciałbym coś
wyjaśnić, zanim to wszystko zajdzie za daleko... - zaczął.
- Tata! - powtórzył Charlie i z ufnym uśmiechem wyciągnął rączki do Prestona.
- Jak dokładnie trzymasz się rzeczywistości? - zapytał Preston, odruchowo biorąc
dziecko na ręce.
Serce Cybil stopniało w ułamku sekundy.
- Lubisz dzieci!
- Nie, przy każdej okazji wyrzucam je z okna na trzecim piętrze - odparł
zniecierpliwiony, ale słysząc wystraszony pisk Jody, potrząsnął głową. - Nie denerwuj się.
Nic mu nie grozi. Teraz chcę porozmawiać o tym odcinku. - Przełożył dziecko na jedno ramię
i rozłożył gazetę na desce.
- Aha, chodzi ci o odcinek z pocałunkiem. Tak naprawdę to pierwsza część, jutro mają
wydrukować zakończenie. Wydaje mi się udany.
- Chuck i ja mało nie pękliśmy ze śmiechu, kiedy to zobaczyliśmy - wtrąciła Jody.
Całkiem uspokojona patrzyła, jak Preston bezwiednie poklepuje malca, który właśnie spo-
kojnie zasypiał w jego ramionach.
- Narysowałaś tu dwie kobiety...
- Emily i Cari...
- Przecież wiem, jak się nazywają - mruknął, obrzucając obie znaczącym spojrzeniem.
- Rozmawiają, a właściwie oceniają to, jak Quinn pocałował Emily.
- Aha. Chuck też się śmiał? - zaciekawiła się Cybil.
- Nie byłam pewna, czy ten odcinek rozśmieszy mężczyzn, czy tylko kobiety.
- O, tak. Śmiał się do łez.
- Bardzo przepraszam. - Preston opanował się resztką silnej woli. Podniósł rękę do
góry, żeby uciszyć przyjaciółki.
- Chciałbym wiedzieć, czy wy obie spotykacie się tutaj po to, żeby dyskutować na
temat swoich przygód erotycznych, oceniać je w skali od jednego do dziesięciu, a potem
Cybil przerabia je na zabawne historyjki, żeby wszyscy w kraju mieli się z czego pośmiać
przy śniadaniu?
- Dyskutować? - Cybil spoglądała na Prestona wzrokiem niewiniątka. - Daj spokój,
McQuinn, przecież to tylko komiks. Zbyt poważnie go traktujesz.
- Więc ten tekst o pocałunku, którego się nie da zmierzyć w żadnej skali, to tylko taki
dowcip?
- A co innego? Przyjrzał jej się badawczo.
- Kiedy wreszcie pójdziemy do łóżka, nie chciałbym zobaczyć tego na obrazkach w
porannej gazecie.
- Ojej! - Jody przyłożyła rękę do serca. - Chyba muszę położyć Charliego. - Wyjęła
synka z ramion Prestona i z pośpiechem wyszła.
Cybil uśmiechnęła się i stuknęła ołówkiem o deskę.
- Wiesz, mam przeczucie, że to wydarzenie będzie warte rozszerzonego niedzielnego
wydania.
- To groźba czy żart? - W odpowiedzi tylko się roześmiała. Obrócił ją wraz ze
stołkiem i pocałował do utraty tchu. - Odpraw swoją przyjaciółkę, a zaraz się przekonamy,
czy będzie warte.
- Nie ma mowy. Jody zostaje. Tylko dzięki temu, że byłam pewna jej wizyty, nie
rzuciłam się na ciebie, kiedy stanąłeś w progu.
- Chcesz, żebym tu zwariował?
- Wcale nie. To może być skutek uboczny. - Krew coraz szybciej pulsowała jej w
żyłach. - Lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz. Pierwszy raz w życiu coś jest w stanie ode-
rwać mnie od pracy. A tym czymś jest twoja obecność.
Nie widział powodu, dla którego tylko on miał się męczyć, więc pochylił się i jeszcze
raz pocałował ją w usta.
- Kiedy będziesz znów opisywała to... - Delikatnie, zmysłowo chwycił zębami jej
dolną wargę i lekko pociągnął. - A spodziewam się, że będziesz, to przynajmniej zrób to
dokładnie. - Ruszył do wyjścia, po drodze oglądając się przez ramię. Zauważył, że Cybil
lekko zadrżała. - Nie można znaleźć odpowiedniej skali, co? - Zaskoczony stwierdził, że nie
tylko go to rozbawiło, ale i sprawiło wielką satysfakcję.
Nie była w stanie nic odpowiedzieć, tylko bezradnie uniosła dłonie, a on się roześmiał.
Zbiegając po schodach, nadal miał na twarzy pełen satysfakcji uśmiech.
- Droga wolna? - zapytała szeptem Jody, wsuwając głowę przez uchylone drzwi.
- O, Boże, Boże... Jody, co ja teraz zrobię? - Wzburzona Cybil zatknęła drugi ołówek
za ucho, strącając na podłogę inny, tkwiący tam wcześniej, i nawet tego nie zauważyła. -
Myślałam, że wszystko już sobie dobrze ułożyłam. No bo powiedz, czy jest coś złego w
gorącym, niesamowitym romansie z nieprzyzwoicie przystojnym, inteligentnym i ciekawym
mężczyzną?
- Niech pomyślę... - Jody uniosła palec, weszła do pracowni i wzięła kubek z kawą,
której Preston nawet nie tknął. - Już wiem. Nic. Pełna odpowiedź brzmi: nie ma w tym
absolutnie nic złego.
- A jeśli przy okazji troszeczkę się w nim zakochasz, to jeszcze lepiej, prawda?
- Oczywiście. Inaczej romans daje przyjemność, ale czujesz się trochę tak, jak wtedy,
gdy zjesz zbyt dużo czekolady za jednym podejściem. Jest bosko, kiedy to robisz, ale po
wszystkim trochę ci wstyd i ogarniają cię lekkie mdłości.
- Ale co się dzieje, jeśli pójdziesz na całość? Co się z tobą stanie, kiedy przekroczysz
granicę?
Jody odstawiła kubek z kawą.
- Przekroczyłaś granicę?
- Przed chwilą.
- Och, kochana. - Jody ze współczuciem objęła koleżankę i zaczęła kołysać ją w
ramionach. - Nie martw się. To się musiało zdarzyć, prędzej czy później.
- Wiem, ale zawsze myślałam, że coś takiego przydarzy mi się raczej później.
- Wszyscy mamy taką nadzieję.
- Przecież on na pewno nie chce, żebym się w nim kochała. To go tylko zdenerwuje. -
Wtuliła twarz w ramię Jody i westchnęła drżąco. - Sama nie jestem zbyt szczęśliwa z tego
powodu, ale jakoś pogodzę się z losem.
- Ależ na pewno się pogodzisz. Biedny Frank. - Jody poklepała przyjaciółkę po
ramieniu i cofnęła się. - Nigdy nie miał u ciebie najmniejszej szansy, tak?
- Przykro mi.
- Ach, trudno. - Jody niedbale machnęła ręką, jakby uznała sprawę swojego
ulubionego kuzyna za całkiem nieważną. - Co teraz zrobisz?
- Nie wiem. Chyba ucieknę i schowam się w jakąś dziurę.
- To rozwiązanie dla mięczaków.
- Masz rację. A może będę udawać, że mi to minie samo.
- Takie rozwiązanie jest dobre dla idiotek.
Cybil zebrała się w sobie i zaproponowała rozwiązanie ostateczne:
- W takim razie może wybierzemy się na zakupy?
- No, nareszcie rozsądna propozycja. - Jody żartobliwie zasalutowała jej z szacunkiem
i ruszyła do drzwi. - Poproszę panią Wolinsky, żeby została z Charliem, a my uporamy się z
twoim kłopotem jak prawdziwe kobiety.
Cybil postanowiła osłodzić sobie problemy, robiąc zakupy. Kupiła nową sukienkę.
Czarne, jedwabne cudo, na widok którego Jody tylko wzniosła oczy do nieba i oznajmiła:
- Oho, facet już przepadł z kretesem.
Zdecydowała się również na nowe buty na niebotycznie wysokich szpilkach.
Kupiła też bieliznę. Kiedy kobieta wkłada taką bieliznę, to oczekuje, że mężczyzna,
który ją w niej zobaczy, natychmiast będzie miał ochotę ją z niej zerwać.
Cybil wyobraziła sobie, jak Preston swoimi dużymi dłońmi o długich palcach zsuwa
cienkie niczym pajęczyna pończoszki z jej nóg.
Starannie wybrała kwiaty, świece i wino.
Kupiła wszystko, co potrzebne do przygotowania posiłku, który poruszyłby zmysły i
pobudził inny rodzaj apetytu.
Do domu wróciła obładowana torbami i całkiem już spokojna.
Teraz skupi się na przygotowaniu odpowiedniego otoczenia. Wiedziała, że przez
resztę dnia będzie zajęta, skoro wszystko miało być dopięte na ostatni guzik, więc napisała do
Prestona krótki liścik i wetknęła go w drzwi.
Potem zamknęła się w mieszkaniu, wzięła głęboki oddech i przystąpiła do pracy.
Ułożyła delikatne lilie i wonne róże w piękne bukiety i rozstawiła je w wazonach w całej
sypialni: na stolikach, na toaletce, na parapetach. Wszędzie poustawiała też białe świece,
pojedynczo lub w grupkach, a kilka małych i pachnących umieściła na okrągłym lustrze.
Niektóre od razu zapaliła, żeby ich miękkie światło i delikatny zapach towarzyszyły
jej w pracy.
Rozpakowała kieliszki na smukłych nóżkach, ustawiła je na niskim stole przy
wygodnej wiklinowej kanapce. Przypomniała sobie, że trzeba schłodzić wino.
Stanęła przy łóżku i zamyśliła się. Czy jeśli odchyli kołdrę, będzie to zbyt oczywiste?
Roześmiała się sama z siebie. Dlaczego zatrzymywać się w pół drogi?
Kiedy sypialnia wyglądała dokładnie tak, jak Cybil sobie wymarzyła, można było
zacząć przygotowania do wieczornego posiłku.
Nadstawiała uszu w nadziei, że Preston zacznie grać i ona poczuje się tak, jakby był tu
przy niej. W jego mieszkaniu panowała jednak cisza.
Po długim namyśle wybrała odpowiedni zestaw płyt kompaktowych i ułożyła je w
odtwarzaczu.
Zadowolona pomaszerowała na górę, rozłożyła nową sukienkę na łóżku. Drżąc na
myśl o tym, co się dzisiaj może zdarzyć, ułożyła obok prowokacyjny komplecik bielizny:
czarny koronkowy stanik i pas do pończoch. Ciekawe, jak się będzie w tym stroju czuła.
Taka bielizna na pewno dodaje pewności siebie, uroku i siły, pomyślała.
Znów zadrżała, czując, jak budzą się w niej wszystkie zmysły. Po chwili poszła do
łazienki i zrobiła sobie długą kąpiel w pianie.
Zanim zanurzyła się w wodzie, nalała sobie kieliszek wina i zapaliła jeszcze więcej
świec, żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że to
nie ciepła woda pieści jej skórę, ale dłonie Prestona. Mniej więcej godzinę później starannie
wcierała pachnący balsam w każdy centymetr ciała.
W tym czasie Preston właśnie odczytywał jej liścik.
McQuinn, mam pewne plany. Zobaczymy się później.
Cybil
Plany? Ona ma jakieś plany, wtedy gdy jego przez cały dzień nękają uporczywe myśli
właśnie o niej?
Jeszcze raz przeczytał list, wściekły na nich oboje. Tak bardzo chciał spędzić z nią ten
wieczór. Cały czas o tym myślał.
Na litość boską, przecież nawet kupił dla niej kwiaty. Nie kupował kobiecie kwiatów
od czasu...
Zmiął kartkę w kulkę. Czego innego mógł się spodziewać? Kobiety dbają przede
wszystkim o siebie i swoje sprawy. Od dawna to wiedział, zdołał się z tym pogodzić i jeśli w
przypadku Cybil znów pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, to mógł za to winić tylko i
wyłącznie siebie.
Zobaczymy się później?
A więc jednak umiała stosować kobiece gierki. Ale on nie zamierzał się na nie nabrać.
Wrócił do mieszkania i cisnął wielki bukiet bzu na kuchenny blat. Rzucił w kąt zmięty
list i sięgnął po saksofon. Doszedł do wniosku, że U Delty szybciej minie mu gniew.
Dokładnie o wpół do ósmej Cybil wyjęła z piekarnika faszerowane pieczarki, które
sama pracowicie przygotowała. Stół był nakryty dla dwojga, udekorowany świecami i pięk-
nymi kompozycjami z kwiatów. W lodówce chłodziła się pięknie wyglądająca kolorowa
sałatka z pomidorów i awokado oraz butelka wina.
Kiedy zjedzą przystawkę i pierwsze danie, użyje jeszcze silniejszej broni, czyli
francuskich naleśników z owocami morza. To powinno skruszyć resztki oporu.
Jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, zakończą posiłek zimnym szampanem i
świeżymi truskawkami z bitą śmietaną. Oczywiście w łóżku.
- Do dzieła, Cybil - powiedziała głośno.
Zdjęła fartuch i stanęła przed lustrem, żeby sprawdzić, czy sukienka dobrze na niej
leży. Włożyła szpilki, jeszcze raz się uperfumowała i uśmiechnęła do siebie w lustrze, żeby
dodać sobie odwagi.
Stanęła przed drzwiami Prestona, przycisnęła dzwonek i czekała z bijącym sercem.
Przestępując z nogi na nogę, zadzwoniła jeszcze raz.
- Dlaczego nie ma cię w domu? Jak możesz? Nie znalazłeś mojego listu? Na pewno
znalazłeś. Przecież nie ma go w drzwiach. Napisałam wyraźnie, że zobaczymy się później.
Jęknęła i uderzyła pięścią w drzwi. Nagle drgnęła i zamrugała powiekami.
- Napisałam, że mam pewne plany - wyszeptała do siebie. - O, mój Boże. Nic nie
zrozumiałeś, prawda? Biedny osiołku. Te plany to było spotkanie z tobą!
Pobiegła do siebie po klucz. Uświadomiła sobie, że nie ma gdzie go schować. Po
chwili namysłu wsunęła go za stanik. Nie zamierzała tracić czasu na poszukiwanie torebki.
Dokładnie po trzydziestu sekundach pędziła na złamanie karku po schodach w dół.
Preston tymczasem nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nawet klub przestał być
bezpiecznym azylem.
- Masz kłopoty z kobietami, mój słodki?
Spojrzał na Deltę z ukosa. Właśnie zrobił przerwę w graniu, żeby zwilżyć usta.
- Nie mam żadnych kłopotów, tym bardziej z kobietami.
- Nie zapominaj, do kogo mówisz. To ja, Delta. - Uszczypnęła go w policzek. - Przez
tydzień przychodziłeś tu co wieczór i grałeś, jakbyś cały czas myślał o kobiecie. I widać było,
że wcale ci to nie przeszkadza. Dzisiaj przychodzisz dużo wcześniej i grasz jak ktoś, kto ma
kłopot z kobietą. Pokłóciłeś się z tą śliczną dziewczyną z przeciwka?
- Nie. Oboje mamy co innego do roboty.
- Wciąż cię trzyma na dystans, tak? - Roześmiała się, ale w jej śmiechu słychać było
nutę współczucia. - Niektóre kobiety potrzebują więcej romantyzmu niż inne.
- Moim zdaniem romantyzm nie ma tu nic do rzeczy.
- I właśnie dlatego masz takie problemy. - Delta objęła go ramieniem i lekko
uścisnęła. - Kupujesz jej kwiaty? Mówisz, że ma piękne oczy?
- Nie. - Do diabła, przecież kupił jej kwiaty. Nie dał ich, bo miała jakieś tajemnicze
plany i na pewno gdzieś wyszła.
- Przeważnie chodzi o seks, a nie o romantyczne słówka.
- Skarbie, jeśli pragniesz tego pierwszego, to w przypadku takiej kobiety jak Cybil
musisz zadbać o to drugie.
- I właśnie dlatego wcale nie potrzebuję takiej kobiety. Nie chcę komplikacji. -
Unosząc brew, sięgnął po saksofon.
- Pozwolisz mi grać czy nadal będziesz mi dawała rady na temat mojego życia
uczuciowego?
Odsunęła się i potrząsnęła głową.
- Kiedy już będziesz miał jakieś życie uczuciowe, wtedy z chęcią udzielę ci rad.
Zaczął improwizować, słuchając muzyki, która dźwięczała mu w głowie i tętniła we
krwi. Nuty same do niego przychodziły, ale nie potrafił przestać myśleć o Cybil. Powtarzał
sobie, że i to powinien wykorzystać dla sztuki. Muzyką potrafił wyrazić wszystko. Słowa zaś
często niosły ze sobą ból.
Grał przejmująco, dźwięki saksofonu drżały w powietrzu, zawodziły i łkały.
I właśnie wtedy w drzwiach stanęła Cybil.
Spojrzała mu głęboko w oczy poprzez kłęby papierosowego dymu. Osuwając się na
krzesło, posłała taki uśmiech, że aż zwilgotniały mu dłonie. Zwilżyła wargi i przesunęła
palcem tam i z powrotem po wycięciu dekoltu obcisłej czarnej sukni.
Krew zahuczała mu w uszach, kiedy patrzył, jak zakłada nogę na nogę, ruchem tak
wolnym i wystudiowanym, że musiał być zamierzony. Przesunęła dłonią po łydce i udzie,
zapewne tylko po to, żeby podążył za nią wzrokiem.
Nie potrafił się oprzeć jej zabiegom. Serce uderzało mu coraz mocniej, jak wilkowi
szykującemu się do skoku.
Wysłuchała całego utworu, siedząc w prowokacyjnej pozie, z ramieniem odrzuconym
za oparcie krzesła. Kiedy umilkły ostatnie nuty, leniwie przesunęła językiem po czerwonych
wargach.
Potem wstała, nadal patrząc mu w oczy. Przesunęła dłonią po udzie i stukając
zabójczo wysokimi obcasami ruszyła do wyjścia. Zerknęła przez ramię, unosząc brwi. Trudno
było o wyraźniejsze zaproszenie. Po chwili zniknęła za rozkołysanymi drzwiami.
Preston zaklął cicho pod nosem i opuścił saksofon.
- Pójdziesz za nią, przyjacielu? Wsunął instrument do futerału.
- Andre, czy ja wyglądam na głupca?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Czekała na niego przed klubem, stojąc w białym kręgu światła ulicznej latarni. Jedną
rękę opierała na biodrze, głowę przechyliła na bok, a na jej ustach igrał zaledwie cień uśmie-
chu. Widok ten przywodził mu na myśl artystyczną fotografię z jakiegoś eleganckiego
czasopisma.
Studium seksu w czerni i bieli.
Kiedy się do niej zbliżył, dostrzegł więcej szczegółów. Krótko przystrzyżone ciemne
włosy podkreślały delikatne rysy twarzy. Krótka, czarna sukienka doskonale leżała na jej
zgrabnym ciele.
Żadna biżuteria nie rozpraszała uwagi patrzącego.
W zabójczo wysokich szpilkach jej długie nogi wyglądały jeszcze zgrabniej.
Jedynym kolorowym akcentem były wielkie zielone oczy, ocienione czarnymi
rzęsami, i czerwone usta, lekko wygięte w wyrazie kobiecej satysfakcji.
Gdy był trzy kroki od niej, uderzył go zapach perfum i jak magnes przyciągnął go
bliżej.
- Witaj, sąsiedzie - powiedziała cichym, zmysłowym szeptem, a jego zalała nowa fala
gorąca.
Przechylił głowę, uniósł brew.
- Zmiana planów... sąsiadko?
- Mam nadzieję, że nie. - Zrobiła krok ku niemu i przesunęła dłońmi po jego bokach,
ramionach, a w końcu objęła go za szyję. Przywarła do niego całym ciałem. Nagle roześmiała
się i potrząsnęła głową. - Przecież to ciebie miałam w planach na dzisiejszy wieczór, ośle.
Czy to na skutek jej oświadczenia, czy obraźliwego epitetu, lekko drgnął i spojrzał na
nią zwężonymi oczami.
- Czyżby?
- McQuinn... - Przysunęła się bliżej, tak że jej usta znalazły się tuż przy jego ustach.
Spojrzała mu prosto w oczy. - Przecież ci powiedziałam, że dowiesz się pierwszy.
- Aha. - Położył jej rękę na karku, żeby nie mogła cofnąć ust. - Jak szybko możesz
chodzić na tych obcasach?
Znów się roześmiała, tym razem trochę mniej pewnie.
- Niezbyt szybko. Ale przed nami cała noc, prawda?
- Może nawet potrwa to dłużej. - Odstąpił o krok i wyciągnął do niej rękę. - Skąd masz
tę śmiercionośną broń? Chodzi mi o sukienkę - wyjaśnił, kiedy spojrzała na niego pytająco.
- A, o tę szmatkę. - Tym razem jej śmiech zabrzmiał ciepło i głęboko. - Kupiłam ją
dzisiaj, z myślą o tobie. Kiedy ją wkładałam, zastanawiałam się, jak będzie, kiedy ją ze mnie
zdejmiesz.
- Chyba masz duże doświadczenie - powiedział, kiedy już odzyskał głos. - Całkiem
nieźle ci to idzie.
- Prawdę mówiąc, działam na wyczucie.
- Świetnie, rób tak dalej.
Zadziwiające, ale rześki wiosenny wieczór nagle wydał jej się tak upalny, jak lato w
tropikach.
- Szkoda, że w tym liściku nie wyraziłam się ściślej. Miałam dziś tyle do zrobienia. - Z
zadowoleniem stwierdziła, że dzięki wysokim obcasom jej oczy znalazły się dokładnie na
wysokości jego ust. - Myślałam o tylu sprawach.
- Trochę się wkurzyłem. - To wyznanie przyszło mu z niespodziewaną łatwością.
- Wiesz, odbieram to jako komplement. Kiedy do ciebie zapukałam i nikt mi nie
odpowiedział, w zasadzie zareagowałam tak samo. Tyle czasu się przygotowywałam do na-
szego spotkania. Myślę, że to z kolei komplement dla ciebie.
- Wciągnięcie tej sukienki na pewno chwilę trwało. Jest obcisła jak rękawiczka.
- Zrobiłam o wiele więcej. - Udało jej się uspokoić rozszalałe bicie serca, ale kiedy
stanęli przy wejściu do domu, znów zaczęło uderzać jak młotem. - Przygotowałam kolację.
- Naprawdę? - Nie tylko mu pochlebiła i rozbudziła zmysły. Ujęła go tym, że zadała
sobie tyle trudu.
- Śmiało mogę powiedzieć, że to bardzo smaczna kolacja - dodała, wchodząc do
budynku. - Będzie też wino i dobry, schłodzony szampan do deseru. - Poszła do windy,
nacisnęła guzik i oparła się o ścianę. - Tak sobie pomyślałam, że deser najbardziej będzie nam
smakował w łóżku.
Stał o krok od niej, ponieważ wiedział, że jeśli ją dotknie, to długo nie wyjdą z tej
windy.
- Czy jeszcze coś powinienem wiedzieć o twoich planach na dzisiaj?
- Och, chyba nie muszę ci pisać wszystkiego na kartce. - Wyszła z kabiny i rzuciwszy
mu uwodzicielski uśmiech, poszła do drzwi swojego mieszkania.
Obiecał sobie, że jeśli uda mu się nie eksplodować zanim wejdą do środka, pokaże jej,
że on również potrafi snuć własne plany.
- Klucz?
- A, klucz. ~ Patrząc mu w oczy, wsunęła palec za dekolt i wyczuła chłód metalu.
Preston obserwował ją rozpalonym wzrokiem. - Ojej... - Wyjęła palec zza dekoltu i leniwie
przesunęła nim po szyi. - Nie mogę go znaleźć. Może mi pomożesz?
Doszedł do wniosku, że medycyna nie zanotowała jeszcze takiego przypadku, jaki mu
się właśnie zdarzył. Mimo że cała krew odpłynęła mu z głowy, nie stracił przytomności i
nadal stał na własnych nogach.
Położył dłoń na kuszącej wypukłości tuż nad czarnym jedwabiem sukni. Poczuł, że
Cybil drży i z trudem chwyta powietrze. Nie śpiesząc się, wsunął palce niżej, leniwie gładząc
rozgrzaną skórę i lekko dotykając czubka piersi. Oczy Cybil zaszły mgłą.
- Powiedziałabym, że to ty masz duże doświadczenie - wyszeptała z trudem, a on
uśmiechnął się mimo woli.
- Prawdę mówiąc, działam na wyczucie.
- Mmmm... świetnie, rób tak dalej. Miał zamiar spełnić jej życzenie.
- Zdaje się, że go znalazłem - powiedział cicho, wyjmując klucz zza dekoltu.
- Rzeczywiście. - Odetchnęła głęboko. - Wiedziałam, że ci się uda.
Wsunął klucz do zamka i przekręcił.
- Zaproś mnie, Cybil.
- Zapraszam cię.
Po chwili znaleźli się w środku. Preston sięgnął za siebie i zamknął drzwi. Położył
ręce na biodrach stojącej przed nim Cybil i lekko popchnął ją w głąb mieszkania.
- Kolacja? - spytała.
- Może zaczekać. - Mijając telefon, zdjął słuchawkę z widełek i odłożył na bok.
- Wino?
- Później. Dużo później. - Uderzyła tyłem obcasa o pierwszy stopień schodów i
Preston uśmiechnął się znacząco. - Idź dalej. Poproś mnie, żebym cię dotknął.
- Dotknij mnie. - Westchnęła, kiedy przesunął dłonie po jej ciele.
- Poproś, żebym spróbował, jak smakujesz.
- Spróbuj, jak smakuję. - Musnął ustami wypukłość jej piersi, aż jęknęła bezsilnie.
Dotarli do drzwi sypialni. Jego usta wędrowały po jej dekolcie, szyi, podbródku, ale
wciąż omijały wargi.
- Pocałuj mnie.
- Zrobię to. - Jednak tylko dotknął czubkiem języka kącików jej ust. - Zapal światło.
- Nie. Mam tu mnóstwo świec. Wszędzie je porozstawiałam. - Wyrwała mu się, żeby
je zapalić, ale ręce nagle odmówiły jej posłuszeństwa. - Nie mogę. Cała się trzęsę. Czy to nie
śmieszne?
Odebrał jej zapałki, jednocześnie gładząc ją po udzie.
- Pragnę cię. Nie ruszaj się stąd - nakazał, po czym szybko zapalił wszystkie świece.
Blask zamigotał na ścianach, rozeszła się delikatna woń. Rzucił na bok zapałki i
wrócił do Cybil. W jej rozszerzonych oczach odbijało się pragnienie, napięcie i światło świec.
- Poproś mnie, żebym cię wziął. - Otoczył jej talię rękami, przesunął je w dół.
Nie odrywała od niego wzroku.
- Weź mnie.
Pocałował ją mocno, łapczywie, aż ugięły się pod nią kolana. Objął ją, jakby chciał
rozładować rosnące między nimi napięcie i jednocześnie jeszcze je zwiększyć. Właśnie tego
chciała, coraz większego żaru, zderzenia zmysłów, wojny pożądania.
- Pragnę cię. - Obsypywała gorączkowymi pocałunkami jego twarz. - Chodźmy do
łóżka.
Zabrakło jej tchu, kiedy obrócił ją w miejscu i stanął za nią. Oszołomiona zobaczyła
ich odbicie w lustrze. Z oczu Prestona biła żądza.
- Mamy całą noc dla siebie - przypomniał jej. - Patrz. Pochylił głowę ku jej szyi i
lekko chwytał skórę zębami, aż głos uwiązł jej w gardle.
Widziała jego wędrujące w górę dłonie. Poczuła, jak obejmują jej piersi, zaciskają się,
rozluźniają, wsuwają się pod sukienkę. Czekała, kiedy usłyszy trzask rozrywanego jedwabiu.
Zadrżała, gdy jego dłonie znów powędrowały w dół. Nie mogła powstrzymać krzyku,
kiedy dotknął najwrażliwszego miejsca.
Podniósł głowę i chwycił ją zębami za płatek ucha. Ich oczy spotkały się w lustrze.
Dzisiaj w klubie omal nie doprowadziła go do szaleństwa. Zamierzał odwdzięczyć się jej tym
samym.
- Powiedz, że chcesz więcej.
Miała wrażenie, że za chwilę jej ciało rozpłynie się jak stopiony wosk.
- Preston...
Wodził palcami w górę i w dół po jej udach. Czuł drżenie jej mięśni, narastający żar
ciała.
- Powiedz, że chcesz więcej - powtórzył.
- O, Boże... - Odchyliła głowę w tył i oparła na jego ramieniu, oddychała z trudem. -
Tak, chcę więcej.
- Ja też.
Nad jedwabistymi pończochami odnalazł gładką skórę. Jej zapach go obezwładniał,
dotyk sprawiał, że chciał posiąść ją całą natychmiast. Ale opanował się, chociaż i on z trudem
chwytał powietrze. Ostatnim wysiłkiem woli poskromił budzące się w nim dzikie zwierzę.
Wiedział, że jeszcze musi nad sobą panować, bo inaczej to zwierzę pożarłoby ich
oboje.
Pokrył drobnymi pocałunkami jej szyję i kark, jednocześnie rozpinając suwak
sukienki. Kiedy cienki jedwab zsunął się z jej ramion, Preston zdusił jęk.
Studium seksu w czerni i bieli, przypomniał sobie.
Chociaż oczy przesłaniała jej mgła pożądania, Cybil zauważyła zmianę w spojrzeniu
Prestona. Pojawił się w nim jakiś niebezpieczny błysk. Wstrząśnięta stwierdziła, że właśnie
tego chce: niebezpieczeństwa, ryzyka, radości ze zrywania więzów samokontroli, którymi
Preston tak starannie się skrępował.
Poczuła narastającą w niej siłę. Nakryła dłońmi jego ręce i prowadziła je po swoim
ciele.
- Specjalnie kupiłam tę suknię i bieliznę - wyszeptała, przytrzymując jego ręce na
piersiach. - Żebyś mógł je ze mnie zerwać.
Zacisnęła mu palce na cienkim jedwabiu i koronkach. Kiedy rozdarł jej sukienkę,
wydała cichy okrzyk.
Słysząc to, Preston ostatecznie stracił panowanie nad sobą. Odwrócił ją ku sobie,
pocałował drapieżnie i niemal brutalnie pociągnął na łóżko.
Wydawało mu się, że potrafiłby wchłonąć ją w siebie całą. Nie mógł się opanować.
Pod dotykiem jego dłoni wygięła ciało w łuk i jęknęła, niesiona pierwszą falą rozkoszy. Zdarł
z niej resztę jedwabiu i koronki, desperacko pragnąc jej jeszcze bardziej.
Sycił się jej piersiami, ich wonną wypukłością. Ustami wyczuwał oszalałe bicie jej
serca. Cybil zerwała z niego koszulę i na plecach poczuł ostre paznokcie.
Jej usta były równie zachłanne jak jego usta, ręce tak samo brutalne i niecierpliwe,
kiedy ściągała z niego dżinsy. Preston miał wrażenie, że zamiast krwi ma w sobie żywy
ogień.
Wreszcie opadli na łóżko, burząc pościel i plącząc prześcieradła, które tak starannie
wygładziła. Dysząc i drżąc, oplotła go sobą, żądając więcej.
Kiedy w nią wszedł, dodając żar do żaru, rozkosz eksplodowała w nim z niespotykaną
siłą. Nie mógł się nią nasycić. Przycisnął jej ramiona do metalowych drążków zagłówka i
wszedł głębiej. Cybil wygięła się przyzwalająco. Po wyrazie jej twarzy poznał, że wzlatuje
coraz wyżej, coraz szybciej, aż wreszcie dotarła do szczytu i ze szlochem wyszeptała jego
imię. Oczy jej pociemniały i patrzyły w przestrzeń, nic nie widząc. Jej ciało wtopiło się w
niego, a wtedy i on również doszedł do końca i oddał jej cząstkę siebie, jakby w akcie
poddania.
Kilka chwil później nadal przyciskał ramiona Cybil do zagłówka, chociaż jego palce
traciły czucie. Jej ciało drżało lekko, nakryte jego ciałem. Wciąż byli ciasno zespoleni.
- Czy jeszcze oddychamy? - usłyszał.
Odwrócił się i wyczuł puls na jej szyi.
- Serce ciągle jeszcze ci bije.
- To dobrze. A twoje?
- Chyba tak.
- Świetnie. W takim razie możemy się stąd nie ruszać przez następne pięć lat. Zresztą
nie wiem, czy nawet za pięć lat będę się w stanie poruszyć.
Uniósł głowę. Chociaż oczy miała zamknięte, wyczuła, że się jej przygląda.
Uśmiechnęła się.
- Uwiodłam cię tak sprawnie, że nie miałeś żadnych szans, McQuinn. Ale muszę z
przyjemnością wyznać, że tobie też udało się mnie uwieść.
- Nie musisz dziękować. Miło mi, że chociaż w ten sposób mogłem ci się
odwdzięczyć.
- Z nikim tak się nie czułam. - Otworzyła oczy. - Nikt nigdy tak mnie nie dotykał.
Natychmiast uświadomiła sobie, że te słowa to błąd. Preston odwrócił wzrok, jakby za
wszelką cenę chciał uniknąć intymnych wyznań. Ich znajomość miała być lekka, przesycona
seksem i ekscytująca. Żadnej czułości, sentymentalnych słówek, zaangażowania, zmiany
układu sił.
Zabolało ją to, ale nic nie dała po sobie poznać.
- Masz piękne dłonie. - Uśmiechnęła się i splotła palce z jego palcami. - Można
powiedzieć, że to dłonie pierwsza klasa.
- Twoje też wiele potrafią.
Przewrócił się na plecy. Trochę go zdenerwowało, że tak bardzo poruszyło go jej
pełne uczucia spojrzenie.
Nie dopuści do zmiany natury ich związku. Wiedział, że jeśli tak się stanie, to
wszystko między nimi się skończy. Jego serce od dawna nie było zdolne do żadnych ciepłych,
intymnych uczuć. Stracił już wszelką nadzieję, że kiedyś coś się zmieni.
Cybil miała ochotę wtulić się w niego, nacieszyć się ciepłem jego ciała, ale bała się, że
znów go spłoszy. Nie komplikuj, niczego nie oczekuj, nakazała sobie w duchu. Bo inaczej on
ci ucieknie.
Usiadła i przeczesała dłonią wzburzone włosy.
- Z przyjemnością napiłabym się teraz wina. A ty?
- O, tak. - Lekko przesunął palcami po jej łydce. Wciąż odczuwał potrzebę dotykania
jej, ciągłego utrzymywania fizycznej łączności. - Wspomniałaś coś o kolacji.
- Owszem, McQuinn, przygotowałam dla ciebie coś wspaniałego. - Nachyliła się i
pocałowała go niedbale. - Wszystko gotowe, oprócz naleśników. Usmażę je na twoich
zadziwionych oczach.
- Będziesz coś robiła w kuchni?
- Aha.
Wstała z łóżka i podeszła do szafy. Z zachwytem patrzył na jej długie nogi.
- A to co? - zapytał zdziwiony, kiedy zobaczył, co zdjęła z wieszaka.
- To się nazywa szlafrok - wyjaśniła ze śmiechem, wkładając go na siebie. - Zwykle
używa się czegoś takiego, żeby ukryć nagość.
Wstał, zbliżył się do niej i rozwiązał pasek.
- Zdejmij to.
Poczuła dreszczyk na plecach.
- Wydawało mi się, że masz ochotę na kolację.
- Owszem, mam. I chcę patrzeć, jak ją przyrządzasz.
- W takim razie... Ach! - Przypomniała sobie ich dawną rozmowę i znów się
roześmiała. Zebrała poły szlafroka. - Nie będę smażyć naleśników nago. Nici z twojej
fantazji. Nie zamierzał ustąpić.
- Tak się zastanawiam, czy masz jeszcze coś w tym rodzaju... - Odnalazł na łóżku
strzępy koronkowego pasa do pończoch i stanika. - No, wiesz, coś takiego jak to...
Zaskoczona i rozbawiona uniosła brwi.
- Żadna inteligenta kobieta nie kupuje takich rzeczy pojedynczo. Mam jeszcze taki
sam komplet, tylko czerwony. Wyzywająco, bezwstydnie czerwony.
Uśmiech wolno wypływał mu na twarz.
- To może go włożysz? Jestem bardzo głodny.
Przygotowywanie naleśników, kiedy się jest ubranym jedynie w seksowną bieliznę,
nie jest pozbawione ryzyka. Cybil miała okazję przekonać się, jak smakuje miłość przy
drzwiach kuchennego schowka.
Cudownie.
Dowiedziała się też, co znaczy dać się zdobyć na dywanie w salonie.
Niewiarygodne doświadczenie.
A miłosne zapasy pod prysznicem okazały się przeżyciem, które w każdej chwili
gotowa była powtórzyć.
Preston przez całą noc nie mógł się nią nasycić. Ani ona nim. Byli doskonale zgrani,
jakby nastrojeni na tę samą falę; tak dobrze do siebie pasowali, że czasami miała wrażenie,
jakby jego serce biło w jej piersi.
Świece wypaliły się, pozostawiając po sobie małe kałuże pachnącego wosku, przez
okno miękko sączyło się światło poranka, kiedy wreszcie zasnęła wyczerpana.
Obudziła się i stwierdziła, że jest sama.
Wiedziała, że nie powinna się przejmować, że nie został z nią do rana i nie obudził się
przy niej. Między nimi miało przecież być inaczej. Była tego świadoma, zaakceptowała to.
Nie będzie żadnych czułych słów i odkrywania duszy. W ich związku intymność kończyła się
na fizycznej bliskości, po stronie Prestona dalej był już tylko gruby mur. A to, co się dzieje w
sercu Cybil, to już jej problem.
Czy mógł wiedzieć, że jeszcze żadnemu mężczyźnie nie oddała siebie tak absolutnie i
do końca jak jemu? Jak miał się domyślić, że jej pożądanie bierze się z miłości?
Przetarła zmęczone oczy i z niechęcią wstała z łóżka.
Wiedziałam, w jaki związek się angażuję, myślała, porządkując sypialnię. Znam
granice. Możemy być razem, cieszyć się sobą nawzajem, ale nie wolno wam przekraczać tych
granic.
Cóż, w porządku. Nie będzie się tym zadręczała. Przecież umie panować nad
emocjami, odpowiada za swoje czyny. I na pewno nie będzie szlochała po kątach, dlatego że
zaangażowała się w związek z ekscytującym, budzącym jej fascynację, ciekawym mężczyzną.
- Cholera! - Cisnęła buty w głąb szafy. - Cholera! Cholera! Rzuciła się na łóżko i
chwyciła za słuchawkę telefonu.
Musiała komuś o tym opowiedzieć, z kimś porozmawiać. A gdy działo się coś
naprawdę ważnego, tylko jedna osoba się do tego nadawała.
- Mama? Mamo, zakochałam się - powiedziała Cybil i wybuchnęła płaczem.
Podczas gdy Cybil płakała w słuchawkę, palce Prestona tańczyły po klawiaturze. Spał
nie dłużej niż trzy godziny, ale cały jego organizm działał na najwyższych obrotach, a umysł
pracował jak precyzyjna maszyna. Pierwszą słynną sztukę tworzył w mękach, każde słowo
sprawiało mu ból. Teraz słowa wylewały się z niego jak wino z magicznej karafki bez dna.
Sztuka w pełni ożyła. On też po raz pierwszy od wielu lat czuł, że żyje w pełni.
Widział wszystko wyraźnie: dekoracje, postacie i to, co się działo w ich duszy.
Wszystkie wzloty i upadki.
Cały świat w trzech aktach.
W ludziach, na razie żyjących jedynie na stronach jego dzieła, czaiła się energia,
gotowa wybuchnąć na scenie, którą już widział oczami wyobraźni. Znał ich, wiedział, jakim
rytmem biją ich serca i co może je złamać.
Iskra nadziei pojawiała się w ich życiu niespodziewanie. Sami w nią nie wierzyli, ale
jednak tam była. Sam Preston zaczynał w nią wierzyć.
Pisał, dopóki nie poczuł, że już więcej nie może. Rozejrzał się po pokoju, jakby
zbudzony ze snu. Wokół panowała ciemność, rozświetlana jedynie światłem lampy i
niebieskawym blaskiem komputerowego monitora. Nie miał pojęcia, która godzina, ani nawet
jaki to dzień tygodnia. Czuł, że ma zesztywniały kark i pusty żołądek. Zaschnięte resztki
kawy na dnie kubka wyglądały odrażająco.
Wstał, przeciągnął się i podszedł do okna. Na zewnątrz szalała wiosenna burza. W
ogóle jej przedtem nie zauważył. Patrzył na błyskawice przecinające niebo, na przechodniów,
którzy uciekali przed deszczem albo spieszyli się na jakieś spotkania.
Sprzedawca parasoli na rogu ulicy robił świetny interes.
Kiedy w Nowym Jorku zaczyna padać, prawie nikt z przechodniów nie ma parasolki,
jakby wszyscy je wyrzucali zaraz po ustaniu poprzedniej ulewy.
Zastanawiał się, czy Cybil ze swojego okna obserwuje tę samą scenę. Ciekawe, co o
niej myśli i czy przekształci coś tak prostego i zwykłego, jak burza w mieście, w dowcipną i
pomysłową historyjkę.
Doszedł do wniosku, że na pewno wykorzysta postać sprzedawcy parasoli, nada mu
imię, wymyśli cały życiorys, rodzinę i zawiły charakter. W ten sposób anonimowy handlarz
uliczny stanie się częścią jej świata.
Miała dar wciągania ludzi do swojego świata.
Sam się w nim znalazł. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie otworzyć wiodących do
niego kolorowych drzwi i nie wskoczyć w jego zamęt, radość i energię.
I tylko szkoda, że Cybil nie potrafiła zrozumieć, że on zupełnie do jej świata nie
pasuje.
Kiedy akurat się w nim znajdował, czasami wydawało mu się, że mógłby tam zostać
na dobre, że gdyby się na to zdecydował, jego życie również byłoby proste, barwne i
wspaniałe.
Tak jak burza w mieście, pomyślał.
Ale przecież burza przemija.
Dzisiejszej nocy świat Cybil niemal go wchłonął. Mało brakowało, a zapomniałby się
i został w ciepłym łóżku, czując przy sobie jej rozgrzane od snu ciało.
Wyglądała tak łagodnie, jakby go do siebie przyzywała. Kiedy tak na nią patrzył,
śpiącą w świetle poranka, nie odczuwał zwykłego głodu pożądania. Było to coś innego, jakiś
inny głód, pragnienie spełnienia marzeń.
Lepiej dla nich obojga, że wrócił do siebie, zanim się obudziła.
Zaciągnął zasłony w oknie i zszedł na dół.
Zaparzył dzbanek kawy, poszukał czegoś do jedzenia. Zastanowił się, czy nie
pozwolić sobie na krótką drzemkę.
Pomyślał jednak o Cybil, o ich wspólnej nocy, i już wiedział, że wewnętrzny niepokój
nie da mu zmrużyć oka.
Ciekawe, co ona robi?
Nie miał żadnego powodu, żeby pukać do jej drzwi i przerywać jej pracę tylko
dlatego, że on sam nie mógł już dłużej pisać. Dlatego że słuchając uderzającego o szyby
deszczu, czuł się samotny i ogarniało go napięcie. Dlatego że jej pragnął.
Przecież lubię samotność, powtarzał sobie w duchu, gdy krążył po salonie. A napięcie
pomaga mi pisać.
A jednak nie chciał być sam. Chciał usiąść z nią przy oknie i patrzeć na deszcz,
kochać się niespiesznie, leniwie, słuchając dudnienia deszczu o chodniki i dachy domów.
Pragnął jej tak bardzo, że zaczynało to budzić jego niepokój.
Powtarzał sobie, że nic mu nie grozi, dopóki po prostu pożąda jakiejś kobiety. Gorzej,
jeśli zacząłby jej potrzebować. Jak blisko się znalazł od przekroczenia tej cienkiej, niepewnej
granicy?
Kiedy mężczyzna da się tak opętać jakiejś kobiecie, zmienia się, staje się bezbronny i
popełnia niebezpieczne błędy.
Cybil bardzo różniła się od Pameli, to prawda. Nawet on, Preston McQuinn, nie był
zaślepiony do tego stopnia, żeby twierdzić, że każda kobieta kłamie, oszukuje i ma serce z
kamienia. Nie znał nikogo o bardziej szczerym i miękkim sercu niż Cybil Campbell. To
jednak nie zmieniało ostatecznej prawdy.
Od pragnienia do potrzeby droga krótka, a od potrzeby już tylko krok do miłości.
Mężczyzna, który kiedyś otrzymał miażdżący cios, szybko się uczy, jak zachować zimną
krew i równowagę. Nie chciał więcej się narażać na to, co niesie ze sobą prawdziwie intymny
związek: cierpienie, bezbronność, utratę własnego ja. Poza tym nie wierzył, że kiedykolwiek
będzie w stanie związać się z kimś naprawdę.
A to oznaczało, że nie ma się czym martwić. Ta konkluzja stała się dla niego
pocieszeniem, kiedy tak popijał kawę i gapił się na drzwi, jakby chciał przebić je wzrokiem i
zobaczyć, co się dzieje w mieszkaniu po drugiej stronie korytarza. Cybil przecież nie prosiła
go o nic więcej niż o namiętność i wspólne miłe spędzanie czasu.
Jemu chodziło dokładnie o to samo.
Zdawała sobie sprawę, że ich związek jest niezobowiązujący i tymczasowy.
Za kilka tygodni i tak się stąd wyprowadzi i każde z nich bez żadnych wzajemnych
pretensji pójdzie w swoją stronę. Ona w towarzystwie licznego grona przyjaciół, on - z włas-
nego wyboru - samotnie.
Z głośnym hukiem odstawił kubek i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ta
perspektywa bardzo go zdenerwowała.
No, ale przecież nadal będą mogli spotykać się od czasu do czasu, tłumaczył sobie,
znów krążąc nerwowo po pokoju. Jego dom w Connecticut nie jest tak daleko. Łatwo stamtąd
dojechać do Nowego Jorku. Właśnie dlatego zdecydował się w nim zamieszkać. Często
przyjeżdżał do miasta, a teraz wizyty mogłyby stać się jeszcze częstsze. Odwiedzałby Cybil,
dopóki ta nie znalazłaby sobie kogoś innego.
Włożył ręce do kieszeni. Dlaczego taka wspaniała kobieta jak ona miałaby poświęcać
się dla kogoś, kto wciąż pojawiałby się w jej życiu i znikał?
Wmawiał sobie, że tak właśnie jest dobrze, chociaż czuł, że ogarnia go coraz większy
gniew. Kto ją prosi, żeby na niego czekała, żeby się dla niego poświęcała? Niech się zde-
cyduje na któregoś z tych kretynów, których wynajdywali dla niej jej wścibscy przyjaciele.
Ale jeszcze nie teraz, kiedy on jest tak blisko. Nie teraz, gdy mieszka w tym samym
domu.
Zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi. Zamierzał wyjaśnić kilka spraw.
Wyszedł na korytarz dokładnie w chwili, kiedy Cybil radośnie rzucała się w ramiona jakiegoś
wysokiego młodzieńca o wypłowiałych od słońca włosach.
- Wciąż jesteś najładniejszą dziewczyną w Nowym Jorku - powiedział nieznajomy. W
jego głosie słychać było nowoorleański akcent. - Daj mi całusa.
Cybil pocałowała go bez namysłu, a Preston natychmiast zaczął się zastanawiać, jak
można zadać komuś śmierć w tak wymyślny i okrutny sposób.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Matthew! Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś, że wybierasz się do Nowego Jorku?
Kiedy przyjechałeś? Jak długo zostaniesz? Taka jestem szczęśliwa, że cię widzę! Jesteś cały
mokry. Wejdź do środka, zdejmij kurtkę. Kiedy wreszcie kupisz sobie nową? W tej
wyglądasz, jakbyś wracał z wojny - paplała Cybil jak najęta.
Roześmiał się tylko, uniósł ją lekko do góry i znów pocałował.
- A ty nadal bez przerwy gadasz.
- Dużo mówię, kiedy jestem szczęśliwa. A czy...? O, Preston. - Uśmiechnęła się do
niego. W jej oczach błyszczała radość. - Nie zauważyłam cię.
- Najwyraźniej. - Preston właśnie doszedł do wniosku, że najbardziej
usatysfakcjonowałoby go, gdyby mógł gołymi rękami rozerwać na kawałki tego pewnego
siebie faceta w zniszczonej, skórzanej kurtce. A każdy kawałek rzucałby pod nogi Cybil. -
Nie przeszkadzaj sobie. Widzę, że spotkała cię miła niespodzianka.
- O tak, wspaniała niespodzianka! Matthew, to jest Preston McQuinn.
- McQuinn? - Matthew z namysłem przesunął językiem po zębach. Z całą pewnością
wyczuwał, że facet w korytarzu ma ochotę mu je wybić. - Dramatopisarz. Widziałem twoją
sztukę, kiedy ostatnio byłem w mieście. Cybil płakała rzewnymi łzami. Niemal musiałem
wynieść ją z teatru.
- Nie było tak źle - zaprotestowała Cybil.
- Owszem, było. Inna sprawa, że ty bardzo łatwo się wzruszasz. Kiedyś płakałaś nawet
przy reklamach telewizyjnych.
- Nic podobnego, a poza tym... O, dzwoni telefon. Zaczekaj chwilę. - Wbiegła do
mieszkania, zostawiając ich obu w korytarzu.
Mężczyźni zmierzyli się czujnym wzrokiem.
- Jestem rzeźbiarzem - oświadczył Matthew spokojnym powolnym głosem człowieka
z południowych stanów. - Ponieważ sprawne ręce potrzebne mi są do pracy, zanim podam ci
dłoń, od razu wyjaśnię, że jestem bratem Cybil.
- Bratem? - Morderczy błysk w oku Prestona trochę przygasł, ale nie zniknął
całkowicie. - Nie widzę rodzinnego podobieństwa.
- Fakt, nie jesteśmy do siebie zbyt podobni. Mam ci pokazać jakiś dokument,
McQuinn?
- To była pani Wolinsky - oznajmiła Cybil, stając ponownie w drzwiach. - Widziała,
jak wchodzisz, ale nie zdążyła cię dopaść w holu. Mam ci powiedzieć, że od ostatniego razu
jeszcze bardziej wyprzystojniałeś. - Parsknęła śmiechem i uszczypnęła go w oba policzki. -
Śliczny chłopak, prawda?
- Nie zaczynaj.
- Ależ jesteś śliczny. Taka śliczna buźka. Dziewczyny mdleją na jej widok. - Znów się
roześmiała i chwyciła Prestona za rękę. - Chodźcie, napijemy się czegoś, żeby to uczcić.
Już miał odmówić, ale się rozmyślił. Może przecież poświęcić parę minut, żeby
sprawdzić, co to za jeden, ten brat Cybil.
- W czym rzeźbisz? - zapytał.
- Zwykle pracuję w metalu. - Matthew zdjął kurtkę i niedbale rzucił na poręcz fotela.
Nie zdążyła tam jeszcze wylądować, kiedy Cybil chwyciła ją w locie.
- Powieszę ją w łazience, żeby przeschła. Preston, nalej nam trochę wina, dobrze?
- Jasne.
- A może jest jakieś piwo? - zapytał Matthew. Stanął oparty o blat, a Preston przeszedł
do kuchni. Po tym, jak się po niej poruszał, można było poznać, że jest tu częstym gościem.
- Jest piwo. - Wyjął z lodówki dwie butelki, otworzył, a potem poszukał wina dla
Cybil. - Mieszkasz na Południu?
- Zgadza się - odparł Mathew. - Nowy Orlean bardziej mi się podoba niż Nowa
Anglia. Klimat jest lepszy, zawsze mogę pracować na świeżym powietrzu. Cybil nic mi o
tobie nie wspominała. Kiedy się wprowadziłeś?
Preston podniósł butelkę. Zauważył, że oczy Matthew mają ten sam kolor, co włosy
Cybil - kolor dobrej, starej whisky.
- Niedawno.
- Szybko działasz, co?
- To zależy.
- Preston! - Cybil wróciła z łazienki. - Nie mogłeś rozlać piwa do szklanek?
- Nie potrzebujemy szklanek. - Matthew uśmiechnął się łobuzersko i spojrzał
zaczepnie na Prestona. - Wypijemy je jak prawdziwi mężczyźni, a na koniec zjemy butelki.
- W takim razie pewnie nie chcecie też żadnych krakersów z serem ani z jakimś tam
babskim pasztetem?
- Kto tak powiedział? - Matthew usiadł na stołku.
- Kiedyś miałaś cztery takie stołki - zauważył.
- Jeden pożyczyłam Prestonowi. Co cię sprowadza do Nowego Jorku, Matthew? -
Wsunęła głowę do lodówki.
- Mam tu małą sprawę do załatwienia, w związku z moją jesienną wystawą.
Przyjechałem tylko na kilka dni.
- I pewnie zamieszkałeś w hotelu, tak?
- Twoja polityka otwartych drzwi doprowadza mnie do szału. - Matthew spojrzał na
Prestona. - Jakiś czas już mieszkasz naprzeciw niej, prawda? Więc pewnie wiesz, co się tu
wyrabia. To przerażające. - Wzdrygnął się teatralnie.
- Ona tu wpuszcza gości.
- Matthew to zaprzysięgły samotnik - wyjaśniła Cybil zwięźle i zaczęła
przygotowywać niewielką przekąskę. - Powinniście przypaść sobie do gustu. Preston też nie
znosi ludzi.
- No, nareszcie jakiś rozsądny facet. - Matthew uśmiechnął się do Piestona przelotnie.
Pomyślał sobie, że może jednak polubi nowego sąsiada siostry. - Kiedyś uległem jej
namowom i zatrzymałem się tutaj - ciągnął, sięgając po krakersa. - Co to był za koszmar!
Przez trzy dni ludzie przychodzili tu nieustannie, rozmawiali, jedli, pili, łazili po całym
mieszkaniu, sprowadzali krewnych i zwierzęta domowe.
- Był tylko jeden malutki piesek.
- Który ciągle wchodził mi nieproszony na kolana, a w końcu zjadł mi skarpetki.
- Nie zjadłby ich, gdybyś nie zostawił ich na podłodze. A w ogóle to tylko trocheje
nadgryzł.
- To wszystko kwestia odpowiedniej perspektywy - kontynuował Matthew. - W hotelu
jedyni ludzie, którzy cię odwiedzają, to pokojówki i obsługa. Zanim wejdą, pukają i rzadko
przynoszą ze sobą małe złośliwe psy. - Uszczypnął ją w podbródek. - Ale pozwolę ci
ugotować dla mnie obiad.
- Jakiś ty łaskawy.
- Próbowałeś kiedyś jej domowej zapiekanki z kurczaka, McQuinn?
- Nie próbowałem.
- No to muszę namówić Cybil, żeby ją dla nas przygotowała.
Wieczór okazał się całkiem interesujący. Preston z zaciekawieniem obserwował, jak
odnoszą się do siebie Matthew i Cybil - swobodnie, z niewymuszoną serdecznością,
humorem, czasami ze zniecierpliwieniem. Pamiętał, że między nim a siostrą również kiedyś
tak było. Zanim pojawiła się Pamela.
Potem nadal mieli dla siebie wiele uczucia i serdeczności, ale swoboda gdzieś
zniknęła. Często czuli się skrępowani swoim towarzystwem, choć nigdy przedtem im się to
nie zdarzało.
Rodzeństwo Campbellów nie miało takich problemów. Wesoło opowiadali o sobie
nawzajem kompromitujące historie, a kiedy znudziło im się plotkowanie, zaczęli mu opo-
wiadać o nieobecnej, a przez to bezbronnej siostrze oraz licznych kuzynach.
Od razu po powrocie do siebie Preston zaczął obmyślać, jak by tu wkomponować ich
do drugiego aktu jako humorystyczny przerywnik. Zdecydował, że powinien teraz skupić się
na pracy, skoro Cybil przez kilka następnych dni najprawdopodobniej poświęci się życiu
rodzinnemu.
- Podoba mi się ten twój przyjaciel. - Matthew rozprostował nogi i zakołysał szklanką
z brandy. Cybil na jego cześć otworzyła nową butelkę.
- To dobrze, bo mnie też.
- Jak dla ciebie, wydaje mi się trochę za rozsądny.
- Cóż... - Usiadła obok niego na kanapie. - Czasami drobna odmiana w życiu nie
zaszkodzi.
- Tak właśnie go traktujesz? - Brat pociągnął ją za ucho. - Zauważyłem, że nie
traciliście ani chwili, kiedy poszedłem na górę, żeby zadzwonić. Od razu się na siebie
rzuciliście.
- Skoro dzwoniłeś, skąd wiesz, co tutaj robiliśmy? Chyba że podglądałeś. -
Uśmiechnęła się słodko i niewinnie zatrzepotała rzęsami, za co została ukarana kolejnym po-
ciągnięciem za ucho.
- Nie podglądałem. Po prostu akurat w strategicznym momencie zerknąłem na dół. A
ponieważ przez cały wieczór patrzył tak, jakby miał na ciebie większy apetyt niż na twoją
zapiekankę z kurczakiem - nawiasem mówiąc, była doskonała - inteligentnie dodałem dwa do
dwóch i wszystko stało się dla mnie jasne.
- Zawsze byłeś bystry, Matthew. Zdradzę ci więc, ponieważ jesteś taki ciekawski, że
Preston i ja jesteśmy razem.
- Sypiasz z nim?
Cybil spojrzała na niego z udawanym oburzeniem.
- Ależ skąd! Postanowiliśmy, że zostaniemy partnerami od gry w karty. Zdajemy sobie
sprawę, że to wielka odpowiedzialność, ale wierzymy, że będziemy w stanieją unieść.
- Widzę, że nie straciłaś poczucia humoru.
- Dzięki niemu zyskuję sławę i majątek.
- A teraz wykorzystujesz w pracy sąsiada z przeciwka. Zrobiłaś z niego tajemniczego
Quinna, który doprowadza Emily do szaleństwa.
- Czy mogłam przepuścić taką okazję?
Matthew zabębnił palcami o kanapę i poruszył się niespokojnie.
- Emily myśli, że się w nim zakochała.
Cybil przez chwilę nic nie mówiła. W końcu potrząsnęła głową.
- Emily to postać z komiksu, która robi to, co jej każę. To nie jestem ja.
- Ma niektóre twoje cechy, te najsympatyczniejsze i te najbardziej irytujące.
- To prawda. I dlatego właśnie tak ją lubię. Matthew wbił wzrok w brandy i
zmarszczył brwi.
- Słuchaj, Cyb, nie chcę się wtrącać w twoje prywatne życie, ale jednak jestem twoim
starszym bratem.
- I to bardzo udanym starszym bratem. - Pocałowała go w policzek. - Nie musisz się o
to martwić. Preston nie wykorzystał twojej małej siostrzyczki. - Sięgnęła po szklankę
Matthew, wypiła łyk brandy i oddała mu drinka z powrotem. - To ja go wykorzystałam.
Upiekłam mu ciastka i od tego czasu stał się moim miłosnym niewolnikiem.
- Znowu za dużo mówisz. - Lekko skrępowany wstał z kanapy i przeszedł się po
pokoju. - No dobrze, nie chcę znać szczegółów, ale...
- Jaka szkoda. Tak bardzo chciałam ci wszystko opowiedzieć. I pokazać filmy z naszej
prywatnej wideoteki.
- Cicho siedź! - To zaczynało być żenujące. Mathew przeciągnął dłonią po włosach i
zmienił ton: - Wiem, że jesteś dorosła i wyjątkowo ładna, mimo tego nosa...
- Mam bardzo zgrabny nos.
- Cała rodzina ciężko pracowała, żebyś w to uwierzyła. To dobrze, że udało ci się
pogodzić z tą niewielka deformacją twarzy. Chciałem jednak powiedzieć... żebyś uważała.
Rozumiesz? Bądź ostrożna.
Wstała i spojrzała na niego czule.
- Kocham cię, Matthew. Mimo tego irytującego tiku lewej powieki.
- Nie mam żadnego tiku lewej powieki.
- Cała rodzina ciężko pracowała, żebyś w to uwierzył. - Znów się roześmiała, objęła
go i serdecznie uściskała. - Jak to dobrze, że przyjechałeś. Nie możesz zostać dłużej?
- Nie mogę. - Oparł policzek o jej głowę. - Jadę na kilka dni do Hyannis Port. Posiedzę
tam trochę, porysuję. Dziadek wymusił na mnie tę wizytę.
- Gdy chodzi o wymuszanie, nie ma sobie równych. Mówił ci, że babcia usycha z
tęsknoty za tobą? - Spojrzała na niego z figlarnym uśmiechem.
- Tak, podobno ginie w oczach. Może i ty się do nich wybierzesz? Dziadek się
ucieszy. No a kiedy zacznie nas wypytywać, dlaczego jeszcze nie założyliśmy rodzin i nie
wychowujemy gromadki dzieciaków, będziemy mogli obwiniać się nawzajem.
- Hmmm... Dzwonił tu kilka razy w ciągu minionych tygodni. - Rozważyła w
myślach, czy może sobie pozwolić na wyjazd. - Narysowałam tyle nowych odcinków, że nie
zawalę żadnego terminu, jeśli zrobię sobie krótki urlop.
Mam tylko jedno ważne spotkanie, pojutrze. Muszę na nim być.
- Wyjedź potem. - Widział, że się waha, więc dodał: - I poproś swojego partnera od
kart, żeby pojechał z tobą Urządzimy sobie turniej.
- Może mu się tam spodoba? - powiedziała cicho. - Zapytam, co on na to. Tak czy
inaczej, przyjadę.
- Świetnie! - Matthew miał nadzieję, że Preston przyjmie zaproszenie. Miło będzie
popatrzeć, jak Daniel MacGregor bierze go w obroty.
Ponieważ Matthew wyszedł po północy, Cybil uznała, że najlepiej będzie, jeśli położy
się do łóżka. Ostatniej nocy niewiele spała - tak samo jak Preston. Tak, każda rozsądna
dziewczyna zgasiłaby światło i poszła spać, żeby zregenerować organizm.
Zanim się spostrzegła, stała przed jego drzwiami i naciskała dzwonek.
Już myślała, że śpi albo jest w klubie, kiedy usłyszała szczęk otwieranych zamków.
- Cześć. Może napijemy się czegoś przed snem? Zerknął w głąb korytarza, a potem
znów na nią.
- A gdzie twój brat?
- Pojechał do hotelu. Otworzyłam butelkę brandy i... Nie zdążyła dokończyć ani nawet
pisnąć z zaskoczenia, kiedy wciągnął ją do środka, zatrzasnął drzwi kopniakiem i przyparł ją
do nich. Ich usta zwarły się w gwałtownym pocałunku.
Dopiero kiedy zaczął całować jej szyję, Cybil zdołała chwycić oddech.
- Widzę, że nie masz ochoty na brandy. - Zobaczyła, że gorączkowo zdejmuje z siebie
koszulę, i sama również zaczęła się rozbierać. - Ani na deser.
Preston był zaskoczony siłą, z jaką zapragnął Cybil, kiedy zobaczył ją na swoim
progu. Nagle dotarło do niego, jak bardzo jej potrzebuje. Nie wiedział, skąd wzięło się to
uczucie. Jeszcze raz łapczywie wpił się w jej usta.
Przywarła do niego równie niecierpliwie, z takim samym pożądaniem. Jęknęła z
rozkoszy, kiedy zaczął zsuwać z niej spodnie.
Teraz należała do niego.
Nakrył jej piersi dłońmi, potem pieścił je ustami, a ona bezwiednie wbiła mu
paznokcie w kark aż do bólu. Jej skóra była jak ciepły jedwab. Chciał posiąść ją całą. Pieścił
ją, aż chwyciła się kurczowo jego ramion, a jej oddech zamienił się w urywany szloch.
To chyba niemożliwe, żeby tyle naraz odczuwać, pomyślała resztką świadomości.
Jego wargi, zęby i język doprowadzały ją na skraj szaleństwa.
Zaskoczona usłyszała własny krzyk, a potem w jej ciele eksplodowała rozkosz.
Bezwładnie oparła się o drzwi, całkowicie uległa Prestonowi.
Jej poddanie tylko podsyciło w nim płomień pożądania. Gładził rękami jej wilgotną
skórę, usta niestrudzenie żądały od niej coraz więcej, aż jej ciało znów wpadło w drżenie, a
ona sama zaczęła się wspinać na kolejny szczyt.
Jej skóra miała ekscytujący smak soli i kobiecości. Ruchem bardziej gwałtownym, niż
zamierzał, pociągnął ją za sobą na fotel i uniósł jej biodra do góry.
Opuszczając ją na siebie, cały czas patrzył jej prosto w oczy. Widział, jak ich ciepła
zieleń ciemnieje i zasnuwa się mgłą, a migdałowe powieki drgają.
Zacisnęła się wokół niego, otoczyła go śliskim ciepłem. Ich jęki zmieszały się.
Odrzuciła głowę w tył, a jej szyja, na której bił pośpieszny puls, wygięła się w cudowny biały
łuk.
Zaczęli poruszać się rytmicznie.
Teraz ona narzucała tempo, szybkie i gorączkowe. Za każdym ruchem zapadali coraz
głębiej w czarny wir zatracenia. Nie mógł się już doczekać, kiedy opadną na samo dno.
Rozkosz przeszywała go niczym złote ostrze. Na ustach czuł smak jej ciała, rękami
wyczuwał jego wilgotną gładkość. Cybil jęczała cicho, a jej twarz wykrzywiona była ekstazą.
Chciał jeszcze chwilę wytrwać na skraju przepaści. Nie potrafił powiedzieć, gdzie
kończy się jego ciało, a zaczyna jej. Nagle zacieśniła uchwyt i triumfalnie szepcząc jego imię,
pociągnęła go za sobą w otchłań.
Potem zaś, jak za pierwszym razem, osunęła się bezwładnie, jakby opuściły ją
wszystkie siły. Oparła mu głowę na ramieniu, ustami dotknęła szyi. Preston zamknął oczy i
już spokojnie cieszył się bliskością i zespoleniem.
Przypomniał sobie, co mu kiedyś powiedziała: nikt nigdy tak jej nie dotykał. On
mógłby powiedzieć to samo. Z żadną kobietą nie przeżył tego, co z nią. Wniknęła w jego
duszę. I chociaż potrafił sprawnie przelewać słowa na papier, teraz nie wiedział, jak jej to
wyznać.
- Cały wieczór marzyłem o tym, żeby cię dostać w swoje ręce. - Tyle mógł
powiedzieć, nic nie ryzykując.
- Mmm... I pomyśleć, że już miałam iść spać. - Westchnęła z zadowoleniem. -
Wiedziałam, że ten fotel jest w sam raz dla ciebie.
Roześmiał się cicho.
- Miałem zamiar zmienić na nim obicie. Ale teraz chyba każę go pozłocić.
Wyprostowała się i objęła jego twarz rękami.
- Bardzo lubię, kiedy tak nieoczekiwanie powiesz coś zabawnego.
- To wcale nie było zabawne - odparł poważnie. - Zapłacę za to fortunę.
Spodziewał się, że usłyszy jej śmiech - coraz bardziej przywiązywał się do tego
dźwięku - tymczasem ona tylko uśmiechnęła się tęsknie, a jej oczy przybrały łagodny wyraz.
- Preston - wyszeptała i nachyliła się do jego ust. Powolny, głęboki, delikatny
pocałunek raczej poruszył duszę niż wzburzył krew. Dotarł do samego serca i sprawił, że
Preston zatęsknił za czymś, w co już nie chciał wierzyć.
Budziły się w nim uczucia. Nie chciał do tego dopuścić, ale zalewała go jakaś słodycz,
od której kręciło mu się w głowie. Przekroczył tę cienką linię między pożądaniem a potrzebą,
znalazł się niebezpiecznie blisko miłości.
Cybil westchnęła i przytuliła policzek do jego policzka. O czym myślała?
- Zmarzłaś - wyszeptał, czując, że jej skóra robi się chłodna.
- Tak, trochę. - Oczy miała zamknięte. Powtarzała sobie, że nie zawsze można mieć to,
czego się pragnie. - Chce mi się pić. Przynieść ci wody?
- Ja przyniosę.
- Nie, sama to zrobię. - Zsunęła się z niego, a Prestona ogarnęło dziwne poczucie
straty. - Gdzie jest szlafrok?
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Masz jakąś obsesję na punkcie szlafroków?
- Nieważne. - Włożyła jego koszulę. - Matthew cię polubił - oznajmiła, idąc do
kuchni.
- Ja też go lubię. - Teraz mógł wziąć głębszy oddech. Może nawet odzyskać
równowagę. - Czy ta rzeźba u ciebie w pracowni jest jego dziełem?
- Tak. Wspaniała, prawda? On ma taki oryginalny sposób widzenia różnych rzeczy.
Obserwowanie go przy pracy to niesamowite przeżycie. Oczywiście, jeśli przedtem Matthew
cię nie zamorduje.
Otworzyła butelkę wody, napełniła po brzegi wysoką szklankę i wypiła niemal jedną
trzecią, zanim wróciła do Prestona. Nie zauważyła jego zaskoczenia, kiedy jak kot usadowiła
mu się wygodnie na kolanach.
- Masz ochotę na krótką podróż? - zapytała, podając mu szklankę.
- Na podróż?
- Pojechalibyśmy na kilka dni do Hyannis Port. Matthew wybiera się w odwiedziny do
naszych dziadków, MacGregorów, wiec pomyślałam sobie, że i ja mogłabym złożyć im
wizytę. To bardzo ciekawe miejsce. Dom jest... nie potrafię go opisać. Ale spodoba ci się.
Moi dziadkowie też ci się spodobają. Przydałby ci się urlop, McQuinn.
- Wygląda mi to na rodzinną okazję. - Na myśl, że mogłaby na jakiś czas wyjechać,
ogarnął go smutek. To było zupełnie do niego niepodobne.
- Dla MacGregorów warto skorzystać z takiej okazji. Dziadek uwielbia ludzi.
Przekroczył już dziewięćdziesiątkę, ale nadal rozpiera go energia. Nie przestaje mnie
zadziwiać.
- Wiem. To fascynujący człowiek. Jego żona też.
- Spojrzała na niego zaskoczona, więc wyjaśnił: - Znam ich. Niezbyt blisko, ale znam.
To znajomi moich rodziców.
- Naprawdę? Nie wiedziałam. Kiedyś tłumaczyłam ci nasze skomplikowane układy
rodzinne. MacGregorowie są spokrewnieni z Blade'ami, Blade'owie z Grandeau, Grandeau z
Campbellami, a Campbellowie z MacGregorami. Może trochę pokręciłam kolejność.
- Nie zaczynaj. Już mi dzwoni w uszach. Roześmiała się i szybko pocałowała go w
ucho.
- Skora znasz ich, a dzisiaj poznałeś mojego brata, nie będziesz się tam czuł obco.
Pojedź ze mną. - Przesunęła ustami po jego szyi. - To będzie zabawne.
- W tym fotelu możemy jeszcze lepiej się zabawić, bez potrzeby ruszania się z
miejsca.
Roześmiała się ciepło.
- W zamku MacGregorów jest mnóstwo pokoi - wyszeptała. - W wielu z nich stoją
duże, miękkie łoża...
- Kiedy wyruszamy?
- Zgadzasz się? - Wyprostowała się uradowana. - Możesz pojutrze? Przed południem
mam spotkanie, lecz zaraz potem możemy jechać. Wypożyczę samochód.
- Mam własny.
- Aha. - Przechyliła głowę w bok. - Hmmm... Czy to jakiś fajny wóz?
- Lubisz czterodrzwiowe kombi?
- Kombi, solidny, niezawodny samochód. I na pewno bardzo pakowny. Potrafię to
docenić.
- W takim razie nie spodoba ci się moje porsche.
- Porsche? - powtórzyła z zachwytem. - Powiedz mi jeszcze, że to kabriolet.
- A jak inaczej?
- Powiedz mi, że ma pięć biegów.
- Niestety, nie mogę. Ma sześć. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Naprawdę? I dasz mi poprowadzić?
- Oczywiście. Jeśli pojutrze tu mi wyrośnie kaktus, wtedy pozwolę ci usiąść za
kierownicą.
Zrobiła tylko trochę obrażoną minę i zaczęła bawić się jego włosami.
- Jestem doskonałym kierowcą.
- Nie wątpię. - Uznał, że lepiej będzie odwrócić jej uwagę, niż opierać się namowom.
Dotknął zimną szklanką nagich pleców dziewczyny. Krzyknęła cicho i przywarła do niego,
tak że poczuł nacisk jej piersi. - Jak myślisz, czego nam się uda dokonać, jeśli rozłożymy
oparcie fotela?
- Na pewno wielu cudownych rzeczy - zamruczała i nadstawiła szyję do pocałunku. -
Wiedziałeś, że ten budynek należy do mojego dziadka?
- Jasne. To on mi powiedział o tym mieszkaniu, kiedy szukałem czegoś do wynajęcia.
Odwróć się w tę stronę... O, dokładnie tak.
- On ci powiedział o mieszkaniu? - Jakimś sposobem udało mu się tak ułożyć, że
nakrył ją ciałem i w ten sposób odciągnął jej myśli od tematu rozmowy. - A kiedy ci...? O, nie
wiedziałam, że jesteś w tym taki dobry.
- Dziękuję. Ale zapewniam cię, że to nie jest szczyt moich możliwości.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dom Daniela MacGregora stał dumnie na wysokiej skale nad wzburzonym morzem.
Wzniesiono go z szarego kamienia, ale nie wyglądał surowo i nieprzystępnie. Wyniosłe ba-
szty i wieżyczki, powiewająca na wietrze flaga z herbem klanu MacGregorów - wszystko to
świadczyło, że wybudował go człowiek zadowolony ze swojego życia.
Wybudował go dokładnie tak, jak chciał: na mocnych fundamentach, według śmiałej
wizji. Ten dom miał przetrwać wieki.
Rosnące wokół niego dzikie róże, które latem zakwitały mnóstwem pąków, nie
łagodziły tego wrażenia, ale dodawały rezydencji uroku i otaczały ją jakąś magią.
- Zatrzymaj się. - Preston położył rękę na dłoni Cybil. - Zatrzymaj samochód.
Zahamowała łagodnie. Odgadła, jakie uczucia owładnęły Prestonem na widok tej
oryginalnej budowli. Doświadczała ich sama za każdym razem, kiedy odwiedzała dziadków.
- Wygląda jak zamek z bajki, prawda? - Oparła się o kierownicę i przez zasłonę
deszczu patrzyła na dom. - I to nie z takiej taniej bajeczki dla najmłodszych dzieci, ale
prawdziwej, z duchami i rycerzami.
- Widziałem zdjęcia, ale rzeczywistość zdecydowanie je przerasta.
- To nie tylko budynek. Jest jak gościnne gniazdo, które zawsze przyjmuje cię z
otwartymi ramionami. Przy każdej wizycie znajdowaliśmy tu coś nowego, coś cudownego. -
Miała przeczucie, że tym razem też coś tu znajdzie. Z Prestonem. - Pięknie się prezentuje w
deszczu, co?
- Wydaje mi się, że wygląda pięknie przy każdej pogodzie - odparł.
- Racja. Powinieneś obejrzeć go w zimie. Zawsze przyjeżdżamy tu na święta. Śnieg i
wiatr zamieniają go w zjawisko z lodowej, nieziemskiej krainy. W zeszłym roku, pod sam
koniec lata, kiedy wszędzie kwitły róże, a niebo było niebieskie jak farbka, mój kuzyn
Duncan wziął tu ślub. Ale w deszczu... - Uśmiechnęła się rozmarzona. - Kiedy widzę go w
deszczu, wydaje mi się, że jestem w Szkocji.
- Byłaś tam kiedyś?
- Tak. Dwa razy. A ty?
- Nie.
- Musisz pojechać. Tam są twoje korzenie. Sam się zdziwisz, jak bardzo chwyci cię za
serce widok szkockich gór i jezior.
- Może kiedyś pojadę. Przyda mi się kilka tygodni na regenerację sił, kiedy skończę
pisać sztukę. - Spojrzał na nią i uniósł brew. - Jak ci się prowadzi? - zapytał.
- Dałeś mi usiąść za kierownicą niecałą minutę temu, więc trudno mi coś konkretnego
powiedzieć. Jeśli pozwolisz mi się jutro przejechać...
- Nawet komuś, kto tak potrafi stawiać na swoim jak ty, nie dam prowadzić mojego
porsche dłużej niż przez pięć minut.
Cybil obojętnie wzruszyła ramionami. Jeszcze zobaczymy, pomyślała. Wolno, z
godnością wjechała na szczyt wzgórza i zaparkowała.
- Bardzo dziękuję. - Pocałowała go lekko i oddała kluczyki.
- Nie ma za co.
- Nie zawracajmy sobie teraz głowy bagażami. Biegnijmy prosto do domu. Zaraz
pewnie posadzą nas przy kominku, dadzą nam whisky i świeże bułeczki.
Otworzyła drzwi samochodu, przebiegła jak błyskawica przez zalany deszczem
dziedziniec. Zatrzymała się pod osłoną ganku i ze śmiechem potrząsnęła głową, jak
otrząsający się z wody pies.
Preston przez całe dziesięć sekund siedział skamieniały. Mógł tylko patrzeć na nią
przez migotliwą kurtynę deszczu. Włosy miała mokre, ociekające wodą, twarz rozjaśnioną
szczęściem. Chciałby wierzyć, że ogarnia go pożądanie, uczucie pospolite i
nieskomplikowane. Ale pożądanie rzadko tak mocno wnika w głąb serca i nie sprawia, że
żołądek ściska się ze strachu.
Nie potrafił ignorować tego uczucia, ale mógł próbować je przezwyciężyć. Wyszedł
na deszcz i w smagającym policzki wietrze podążył za Cybil. Śmiała się nadal, kiedy mocno
przyciągnął ją do siebie i pocałował gwałtownie, władczo.
Wówczas zamachała bezradnie ramionami i zachwiała się, zaskoczona tym nagłym,
niemal brutalnym atakiem. Wyczuła jego desperację, ledwie hamowaną furię w jego ciele,
które tak ciasno przywierało do jej ciała. Objęła go ramionami, pogładziła łagodnie.
- Preston...
Usłyszał jej szept, chociaż w głowie mu huczało, jakby tam również padał ulewny
deszcz albo tańczyło rozszalałe morze. Łagodny dźwięk głosu Cybil sprawił, że jego uchwyt
się rozluźnił. Usta napierały mniej agresywnie i w końcu z wysiłkiem wypuścił ją z objęć.
- Czeka nas kilka dni w otoczeniu twojej rodziny - powiedział, kiedy odzyskał głos.
Odsunął ociekający wodą kosmyk jej włosów za ucho, a Cybil poczuła, że jej niemądre serce
podskakuje z radości. - Pewnie przez jakiś czas nie będę mógł sobie na to pozwolić.
- W takim razie dobrze, że pocałowałeś mnie na zapas. - Odetchnęła głębiej, żeby się
uspokoić. Potem wzięła go za rękę i poprowadziła do środka.
Natychmiast ogarnęło ich przyjemne, gościnne ciepło.
Na ścianach połyskiwały miecze i tarcze. W końcu był to dom wojownika. Wokół
unosiła się woń kwiatów, drewna i starego, szacownego domostwa.
- Cybil! - Anna MacGregor schodziła po szerokich schodach, a twarz jej rozjaśniało
szczęście. Miała ciemne, gładko zaczesane w tył włosy i przejrzyste, dobre, ciemnobrązowe
oczy. Wyciągnęła do wnuczki rozwarte ramiona.
- Babcia... - Cybil wzięła głęboki oddech. - Babciu, co ty robisz, że zawsze jesteś taka
piękna?
Anna roześmiała się i uścisnęła ją mocno.
- Jeśli w moim wieku wygląda się jako tako, wtedy jest już całkiem dobrze.
- To ciebie nie dotyczy. Ty jesteś po prostu piękna! Zgadzasz się, Preston?
- Jak najbardziej.
- Nigdy nie jest się zbyt starym, żeby z radością przyjąć drobne kłamstewko od
przystojnego młodzieńca. - Anna objęła Cybil w talii i wyciągnęła dłoń do Prestona. - Witaj.
Pewnie mnie nie pamiętasz. Kiedy cię ostatnio widziałam, miałeś nie więcej niż szesnaście
lat.
- Mniej więcej tyle - zgodził się, ujmując jej dłoń. - Ale dobrze panią pamiętam, pani
MacGregor. To było na wiosennym balu w Newport. Była pani bardzo miła dla młodego
chłopaka, który czuł się tam, jakby go kto rzucił na rozżarzone węgle.
- A więc pamiętasz. Bardzo mi przyjemnie. Chodźcie, musicie się ogrzać. O tej porze
roku deszcze są zimne.
- Gdzie jest dziadek i Matthew?
- Och! - Anna roześmiała się beztrosko i poprowadziła ich do wielkiego pokoju, który
rodzina nazywała salą tronową. - Daniel zapędził biednego Matthew do naprawiania pompy
przy basenie. Twierdzi, że coś się tam psuje, a wiesz, jaką wagę twój dziadek przywiązuje do
codziennego pływania. Mówi, że dzięki temu wciąż jeszcze jest młody.
- Dziadkowi wszystko służy.
Nazwa pokoju była odpowiednia do wrażenia, jakie robił. Przede wszystkim rzucał się
tu w oczy wielki fotel o wysokim oparciu, stojący na purpurowym dywanie. Stały tu też
ciężkie stare meble, bogato zdobione rzeźbieniami. Zaczął zapadać zmrok, więc świeciły się
lampy, a w wielkim kominku buzował ogień.
- Napijemy się herbaty. Daniel pewnie będzie się upierał, żebyśmy dodali do niej
whisky. Wykorzysta waszą wizytę jako pretekst. Siadajcie i rozgośćcie się - zachęcała. -
Muszę mu powiedzieć, że już jesteście, bo inaczej nigdy się go nie doczekamy.
- Ty usiądź, babciu - zaproponowała Cybil. - Ja pójdę po dziadka. Po drodze poproszę,
żeby przygotowano nam herbatę.
- Dobra z ciebie dziewczyna. - Anna poklepała wnuczkę po ręce i usiadła przy
komiku. - Zawsze byłaś taka. - Wskazała krzesło obok siebie. - Prestonie, widzieliśmy z
Danielem twoją sztukę, kilka miesięcy temu, w Bostonie. Zrobiła na mnie wielkie wrażenie.
Rodzina na pewno jest bardzo dumna z twoich sukcesów.
- Powiedziałbym, że raczej są zaskoczeni.
- Czasami to jedno i to samo. Na ogół nie spodziewamy się, że nasze dzieci czy
rodzeństwo mogą wykazać się prawdziwym geniuszem, chociaż przecież kochamy ich
gorąco. Zwykle stanowi to dla nas zaskoczenie. Myślimy sobie, jak to możliwe, że przez te
wszystkie lata nic nie zauważyliśmy?
- Zna pani moją rodzinę - powiedział cicho. - Wie pani więc, że moja sztuka jest
bardzo bliska prawdziwego życia.
- Tak, wiem. Czasami ranę trzeba oczyścić, bo inaczej zaczyna się jątrzyć. Jak się
miewa twoja siostra?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Teraz dzieci są dla niej sensem życia.
- A co dla ciebie jest sensem życia, Prestonie? Zapewne praca?
- Najprawdopodobniej.
- Bardzo cię przepraszam. - Zła na siebie samą, Anna uniosła ramiona. - Wypytuję cię
o osobiste sprawy, a to zwykle pozostawiam mojemu mężowi. Zapytałam o twoją siostrę,
ponieważ pamiętam, jak troskliwie się nią opiekowałeś na tamtym balu wiosennym. Tak
samo Alan i Caine opiekowali się Sereną. Ją denerwowało to tak samo jak... Jennę? Twojej
siostrze na imię Jenna, prawda?
- Tak. - Uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów. - Doprowadzałem ją do
szału. - Uśmiech szybko zniknął. - Gdybym później lepiej się nią opiekował, nie zostałaby tak
dotkliwie skrzywdzona.
- Przecież to nie ty ją skrzywdziłeś - zauważyła. - Naprawdę nie chciałam
przypominać ci o tych bolesnych sprawach. Opowiedz mi lepiej, nad czym teraz pracujesz. A
może takie sprawy to tajemnica?
- Piszę historię miłosną, dziejącą się w Nowym Jorku. Przynajmniej ostatnio zaczęło
się to zmieniać w historię miłosną.
Odwrócił na chwilę wzrok, kiedy na korytarzu rozległ się tubalny śmiech. Tak, to się
chyba zamienia w historię miłosną, pomyślała Anna, uśmiechając się w duchu. .
- Nie poczęstowałaś gościa whisky, Anno?
Daniel wszedł do pokoju i natychmiast zdominował całe otoczenie. Mimo podeszłego
wieku nadal był potężnie zbudowanym energicznym mężczyzną o donośnym głosie. Nie-
bieskie oczy błyszczały jak jeziora rodzinnej Szkocji. Włosy i gęsta broda przybrały
śnieżnobiałą barwę.
- Czy tak się wita kogoś, kto przyjechał do nas mimo deszczu i przywiózł z miasta
moją ulubioną wnuczkę?
- No, pięknie - wymamrotał Matthew, stając za dziadkiem. - Kiedy trzeba było
naprawić pompę, to ja byłem ulubionym wnuczkiem.
- No i pompa naprawiona, prawda? - Daniel roześmiał się głośno i poklepał Matthew
po ramieniu z czułością, jaką niedźwiedź grizzly przejawia wobec swoich małych pociech.
- Cieszę się, że pana widzę, panie MacGregor. - Preston podszedł do niego i wyciągnął
rękę do powitania. Gdy Daniel kogoś naprawdę lubił, taki gest zwykle mu nie wystarczał.
Tym razem także chwycił gościa w ramiona i uścisnął z siłą zamykającego się potrzasku.
- Dobrze wyglądasz, McQuinn. Szklaneczka dobrej whisky zawsze służy
prawdziwemu Szkotowi.
- Dostaniesz kroplę whisky do herbaty, Danielu - powiadomiła go Anna i poszła po
karafkę.
- Kroplę! - Senior rodu wzniósł oczy do nieba. - To już lepiej nie pić w ogóle.
Powiedz mi, Preston, palisz cygara?
- Z zasady nie.
Anna spojrzała na męża ostrzegawczo.
- W takim razie, jeśli zobaczę cię z cygarem w ręku, Prestonie, łatwo się domyśle, kto
ci je dał, zanim uciekł z pokoju.
- Ta kobieta swoim zrzędzeniem wpędzi mnie do grobu - wymamrotał Daniel. -
Siadaj, chłopcze, i opowiedz mi, jak wam się z Cybil układa.
Preston drgnął z niepokojem. Wkraczali na niebezpieczny teren.
- Jak nam się układa? - powtórzył ostrożnie.
- No, przecież jesteście sąsiadami.
- A, tak. - Z ulgą usiadł w fotelu. - Mieszkamy naprzeciwko siebie.
- Śliczna jak pierwiosnek, co?
- Dziadku! - z przyganą jęknęła Cybil, wtaczając do pokoju pełną tacę. - Nie zaczynaj.
McQuinn jest tutaj od niecałych dziesięciu minut.
- Czego mam nie zaczynać? - Daniel zmrużył powieki.
- Jesteś śliczna czy nie?
- Jestem prześliczna. - Roześmiała się i pocałowała go w czubek nosa. Korzystając z
okazji, konspiracyjnie wyszeptała mu do ucha: - Jak będziesz grzeczny, doleję ci więcej
whisky do herbaty, kiedy babcia nie będzie patrzyła.
Daniel błysnął zębami w uśmiechu i wesoło poruszył brwiami.
- To się nazywa wnuczka!
- McQuinn, spróbuj tych bułeczek. Są nie z tej ziemi. - Zadowolona, że udało jej się
przekupić dziadka, Cybil położyła kilka małych, słodkich bułeczek na talerzyku. - Ja nie
potrafię takich upiec. Wychodzą mi całkiem niezłe, ale daleko im do tych.
- Cybil jest doskonałą kucharką - poświadczył Daniel. Skrzywił się, widząc, jak żona
wlewa do jego filiżanki skąpe dwie krople whisky. - Mam nadzieję, że od czasu do czasu
podkarmiasz trochę tego młodego człowieka? Jak przystało na dobrą sąsiadkę.
- Niedawno zrobiła nam zapiekankę z kurczaka. - Matthew posmarował bułeczkę
dżemem truskawkowym. Obiecał siostrze, że będzie odwodził dziadka od niebezpiecznych
tematów. - Preston, napijesz się whisky czy wystarczy ci herbata?
- Chętnie napiję się whisky. Bez wody i lodu.
- A jak inaczej miałby pić whisky prawdziwy mężczyzna? - wymamrotał Daniel pod
nosem, z niechęcią patrząc na swoją filiżankę. - A więc już wiesz, jak smakuje nasza Cybil -
zwrócił się do Prestona i z trudem powstrzymując śmiech, patrzył, jak gość omal nie udławił
się bułeczką.
- Słucham? - wykrztusił.
- No, już wiesz, jak dobrze gotuje. - Daniel popatrzył na niego niewinnie, chociaż w
duchu cieszył się jak dziecko, że udało mu się wprawić Prestona w zakłopotanie. - Kobieta,
która gotuje tak wspaniale, jak moja kochana wnuczka, powinna mieć rodzinę.
- Dziadku... - Cybil znacząco stuknęła palcem w swoją szklaneczkę whisky.
- O co ci chodzi? Tylko ostatni gamoń nie doceni dobrego, gorącego posiłku. Nie
możesz się ze mną nie zgodzić, prawda, młodzieńcze?
Preston nadal miał poczucie, że rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku.
- Zgadzam się - powiedział tylko.
- A widzisz! - Daniel uderzył pięścią w stół, aż podskoczyły talerze. - Ha! McQuinn to
dobre, godne szacunku nazwisko! A ty zasługujesz na to, żeby je nosić!
- Dziękuję - odrzekł czujnie Preston.
- Ale mężczyzna w twoim wieku musi zacząć się zastanawiać, co po sobie zostawi.
Masz już pewnie trzydzieści lat, co?
- Zgadza się.
- Trzydziestoletni mężczyzna powinien dokonać pewnych podsumowań, rozważyć
swoje obowiązki wobec nazwiska i rodziny.
- Mnie to czeka za kilka lat - wyszeptał Matthew do siostry.
Gorączkowo trąciła go łokciem.
- Zrób coś! - syknęła.
- Jeśli teraz czepi się mnie, zapłacisz mi za to.
- Wyznacz cenę.
- Nie martw się, wyznaczę - odparł Matthew, po czym z radosną miną ruszył prosto w
paszczę smoka. - Dziadku, nie opowiadałem ci jeszcze o kobiecie, z którą się ostatnio
spotykam...
- Kobieta? - Daniel stracił wątek, zamrugał oczami i przeniósł uwagę na wnuka. - A
cóż to za kobieta? Myślałem, że jesteś zbyt zajęty robieniem tych swoich wielkich,
metalowych zabawek, żeby zwracać uwagę na kobiety.
- Zwracam na nie wielką uwagę. - Matthew uśmiechnął się i znacząco uniósł szklankę
whisky. - Ta jest zupełnie wyjątkowa.
- Naprawdę? - zaciekawił się Daniel. - Rzeczywiście musi być niezwykła, skoro na
dłużej cię zainteresowała.
- O tak, nieustannie pobudza moje zainteresowanie. Nazywa się Lulu - wymyślił
Matthew na poczekaniu. - Lulu LaRue. Ale to chyba jej pseudonim sceniczny. To tancerka.
Tańczy w barze, na stołach.
- Tańczy na stołach! - ryknął Daniel. Anna z wielkim trudem zdusiła wybuch śmiechu
i dalej spokojnie nalewała herbatę. - Pewnie nago?
- Oczywiście, że nago. Przecież inaczej nie miałoby to żadnego sensu. Ma
niesamowity tatuaż na...
- Naga, wytatuowana tancerka! A niech mnie! Matthew, czy ty chcesz złamać serce
swojej matce! Anno, czy ty to słyszałaś?
- Naturalnie, że słyszałam. Matthew, przestań drażnić się z dziadkiem.
- Tak jest, babciu. - Matthew uśmiechnął się od ucha do ucha i spojrzał w oczy
Daniela, które zamieniły się w wąskie szparki. - Nie rozumiem jednak, dlaczego nie mógłbym
sobie znaleźć jakiejś wytatuowanej, nagiej tancerki, gdybym tylko miał na to ochotę.
Deszcz przestał padać, zapadła noc i Preston zakradł się do pokoju Cybil, gdzie
skorzystali z wygody, jaką zapewniało wielkie łoże z baldachimem.
Cybil zadowolona nuciła pod nosem. To był wspaniały dzień.
Tak wspaniały, że mogła się przytulić do ukochanego mężczyzny i udawać przed samą
sobą, że Preston, jak w bajce, wspiął się tu do niej po murach zamku. I że ją kocha. I że
zostanie z nią na zawsze.
- Powiedz mi coś... - zaczął szeptem. Był zbyt rozluźniony, żeby się niepokoić tym,
jak bardzo go cieszy jej bliskość i intymne ciepło.
- Dobrze, powiem ci coś. Mimo wyczerpujących badań, nie udało się z całą pewnością
stwierdzić, ile dokładnie aniołów zmieści się na główce od szpilki.
- Myślałem, że 634.
- To tylko domysły. Nie ustalono też, chociaż przeprowadzone zostały długoletnie
studia, ile żab trzeba pocałować, żeby trafić na księcia.
- Nie dziwi mnie to. Ale... - Przysunął się bliżej niej.
- Tak naprawdę chciałem się dowiedzieć, a ty na pewno jesteś w stanie mi to
wytłumaczyć, o co, u diabła, chodziło twojemu dziadkowi, kiedy rozmawialiśmy przy
herbacie.
- Który fragment rozmowy masz na myśli? - Spojrzała na niego, odgarnęła włosy z
czoła i wzniosła oczy do nieba.
- A, ten. Nie ostrzegłam cię, ponieważ miałam niemądrą nadzieję, że okaże się to
zbędne. Wina leży wyłącznie po mojej stronie. - Ułożyła się tak, że jej ciało spoczywało teraz
na jego ciele. - Wiesz, McQuinn, że masz piękne oczy? Są takie przejrzyste i błękitne jak
woda. Można by się w nich utopić.
- Czy to szczera opinia, czy jedynie próba zmiany tematu?
- I to, i to - odparła, wiedziała jednak, że nie uda jej się uciec od tej rozmowy. Usiadła,
pocałowała go i sięgnęła po leżący w nogach łóżka szlafrok.
- Dlaczego zawsze się ubierasz, kiedy chcesz ze mną porozmawiać?
Zerknęła na niego przez ramię i ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że lekko się
zarumieniła.
- Może w głębi duszy jestem purytanką?
- Jeśli tak, to naprawdę w głębi - mruknął cicho, a potem z uśmiechem patrzył, jak
Cybil zawiązuje pasek. - A wracając do twojego dziadka i jego nagłego zainteresowania
moim nazwiskiem, czy jak to nazwał przy kolacji, dobrą krwią przodków...
- Cóż, McQuinn, przecież jesteś Szkotem.
- Moja rodzina od trzech pokoleń mieszka na Rhode Island.
- Jakie to ma znaczenie na tle wielowiekowej historii rodu?
Wstała, wzięła z nocnego stolika dzbanek z wodą i napełniła jedną szklankę dla nich
obojga.
- Najpierw cię przeproszę - powiedziała, nie patrząc na niego. - Mam nadzieję, że
rozumiesz dobre chęci dziadka. To wszystko z miłości. I nie zrobiłby tego, gdyby cię nie
lubił.
Preston poczuł w żołądku lekki ucisk, najprawdopodobniej wywołany
zdenerwowaniem.
- Czego by nie zrobił?
- Nie domyśliłam się, albo po prostu nie uświadomiłam sobie tego jasno, dopóki tu nie
przyjechaliśmy. A szkoda - powiedziała cicho. Usiadła na łóżku i podała mu szklankę.
- Kiedy mi powiedziałeś, że się znacie i że właśnie on powiedział ci o tym mieszkaniu,
powinnam się była nad tym zastanowić. Cóż... - wzruszyła ramionami. - To i tak nic by nie
zmieniło.
- Co takiego, Cybil?
Westchnęła, uniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
- Wybrał cię specjalnie dla mnie. To dlatego że mnie kocha - dodała szybko. - Myśli,
że wie, co jest dla mnie najlepsze: małżeństwo, rodzina, dom. I najwyraźniej widzi ciebie w
roli mojego męża.
To nie z nerwów ściskało Prestona w żołądku. Uświadomił sobie, że to najczystsze
przerażenie.
- Skąd mu to, u diabła, przyszło do głowy? - zapytał gniewnie i gwałtownie odstawił
szklankę na stolik.
- To nie jest zniewaga, McQuinn. - Jej głos brzmiał o wiele chłodniej. - To
komplement. Jak już mówiłam, dziadek bardzo mnie kocha, więc sam rozumiesz, że musi
mieć o tobie bardzo dobre mniemanie, skoro uznał, że nadajesz się na mojego męża i na ojca
jego licznych prawnuków, na które ma wielką nadzieję.
- Myślałem, że nie chcesz wychodzić za mąż.
- Nie powiedziałam, że chcę, tylko że on tego dla mnie pragnie. - Uniosła dumnie
głowę i znów podniosła się z łóżka. Wzięła szczotkę i zaczęła przeczesywać nią włosy.
- Natomiast fakt, że taka myśl najwyraźniej cię przeraża, jest dla mnie obelgą.
- Bo ty pewnie uważasz, że to zabawne.
- Wydaje mi się to... bardzo miłe.
- Wydaje ci się miłe, że twój dziewięćdziesięcioparoletni dziadek wybiera ci
kandydata na męża?
- Przecież nie porywa ich z ulicy i nie przesłuchuje w piwnicach swojego domu. -
Urażona rzuciła szczotkę na toaletkę. - Nie wpadaj w panikę, McQuinn. Jeszcze nie wy-
drukowałam zaproszeń i nie zamówiłam tortu weselnego. Jestem w stanie sama sobie znaleźć
kandydata, kiedy będę chciała wyjść za mąż. A jak już mówiłam, nie chcę. - Nie wiedziała, co
zrobić z rękami, więc nabrała ze słoiczka kremu i zaczęła go wcierać w dłonie. - Jestem
zmęczona i chciałabym się położyć. A ponieważ nie lubisz zostawać ze mną w łóżku do rana,
powinieneś już wyjść.
Zastanawiał się, czy w jej odbitych w lustrze oczach widzi tylko złość, czy coś
jeszcze.
- Dlaczego się złościsz?
- Dlaczego się złoszczę? - powtórzyła cicho. Nie wiedziała, czy ma ochotę krzyczeć,
czy płakać. - Jak ktoś, kto tak trafnie i z taką wrażliwością pisze o tym, co się dzieje w lu-
dzkich sercach, może zadać tego rodzaju pytanie? Dlaczego się złoszczę? A jak myślisz,
Preston? - Odwróciła się do niego.
- Dlatego że siedzisz na łóżku, w którym przed chwilą byliśmy razem, w pościeli
jeszcze ciepłej od naszych ciał i jesteś strasznie przerażony, ponieważ ktoś, kto mnie kocha,
sądzi, że między nami powinno być coś więcej niż tylko seks.
- Ależ między nami jest coś więcej niż seks. - Poczuł, że i w nim narasta gniew.
Szybkim ruchem włożył spodnie.
- Jest coś więcej? Czyżby?
Jej chłodny, obojętny ton sprawił, że Prestona zakłuło poczucie winy.
- Zależy mi na tobie, Cybil. Wiesz o tym.
- Dobrze się ze mną bawisz. To nie to samo.
Tak, w jej oczach lśniło coś więcej niż złość. Do takiego wniosku doszedł, zanim się
odwróciła. Czaił się w nich ból. Chociaż nie chciał tego zrobić, znów ją zranił.
Wziął ją za ramię i odwrócił twarzą do siebie.
- Zależy mi na tobie.
- W porządku. - Dotknęła jego ręki, ścisnęła ją i szybko cofnęła dłoń. - Zapomnijmy o
tym.
Chciał się na to zgodzić, żeby bardziej nie komplikować sytuacji, ale zauważył, że w
uśmiechu, jaki mu posłała, zanim podeszła do okna, krył się smutek. Jej oczy nadal wyrażały
ból.
- Cybil, nic więcej nie potrafię ci dać.
- O nic więcej nie prosiłam. O, wyszedł księżyc. Wiatr rozwiał wszystkie chmury.
Jutro pójdziemy nad urwisko. - Bezwiednie roztarta ramiona. Serce w niej krwawiło. - Trzeba
chyba dorzucić drewna do kominka, zrobiło się zimno.
- Zaraz to zrobię.
Ogień w kominku z polnych kamieni płonął jasnym, wesołym płomieniem. Mimo to
Preston wziął spore polano z rzeźbionej skrzyni i włożył w ogień, który natychmiast zaczął je
lizać chciwymi językami.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem w pokoju były trzaski i syczenie palącego się
drewna.
Może właśnie dlatego, że Cybil o nic go nie pytała, nie żądała żadnych wyjaśnień,
poczuł, że musi jej o sobie coś opowiedzieć.
- Może usiądziesz? - zaproponował.
- Wolę stać tu i patrzeć na gwiazdy. W Nowym Jorku nie widać gwiazd. Za dużo
świateł. Zapominamy, że można patrzeć w niebo, nie zastanawiamy się nawet, gdzie podziały
się gwiazdy. W Maine, gdzie dorastałam, na niebie roiło się od nich. Nie zdaję sobie sprawy,
jak bardzo mi ich brakuje, dopóki ich znów nie zobaczę. To zadziwiające, bez jak wielu
rzeczy można się obyć przez jakiś czas i nawet nie zauważyć, że ich nie ma. - Zesztywniała,
kiedy położył jej ręce na ramionach, ale zaraz całym wysiłkiem woli rozluźniła mięśnie.
Odwróciła się do niego z uśmiechem.
- Skoro już jesteśmy na wsi, to może pójdziemy na spacer, żeby trochę popatrzeć na
rozgwieżdżone niebo?
- Nie. Usiądź i posłuchaj mnie.
- Dobrze. - Bardzo starała się zachowywać spokojnie. Podeszła do głębokiego fotela
przy kominku i usiadła.
- Słucham cię, Preston.
Usiadł w fotelu obok niej, pochylił się naprzód i patrząc jej prosto w oczy, zaczął
mówić:
- Zawsze chciałem pisać. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek myślał o innym zajęciu.
Nie powieści, chociaż takie było marzenie mojego ojca. Od początku wiedziałem, że to będą
sztuki teatralne. Wszystko miałem jasno ułożone. Scenografia, każdy akt, ruchy aktorów,
dokładny kąt i natężenie świateł. Często, może zbyt często, to był jedyny mój świat, świat, w
którym żyłem. Pochodzisz z wybitnej rodziny. Znacie mnóstwo ludzi, macie wiele
obowiązków towarzyskich, prawda?
- Tak, prawda.
- Moja rodzina jest podobna. Znosiłem takie życie, czasami nawet sprawiało mi ono
przyjemność, ale najczęściej starałem się go unikać.
- Cenisz swoją prywatność. Rozumiem to - stwierdziła. - Mój ojciec jest taki sam. I
Matthew.
- Ceniłem swoją prywatność i bardzo jej potrzebowałem. - Preston był zbyt
niespokojny, żeby usiedzieć w miejscu, więc zaczął krążyć po pokoju. - Kocham rodziców i
siostrę, chociaż niekiedy wcale się nie rozumiemy. Na pewno zraniłem ich wiele razy, przez
bezmyślność i nieuwagę, ale naprawdę ich kocham.
- Ależ oczywiście... - zaczęła, jednak zamilkła, kiedy w odpowiedzi tylko potrząsnął
głową.
- Moja siostra, Jenna, zawsze była towarzyska i przez wszystkich lubiana. To
wspaniała kobieta. Nie miała jeszcze dwudziestu jeden lat, kiedy wyszła za mąż za mojego
najlepszego przyjaciela z college'u. Sam ich ze sobą poznałem.
Wciąż jeszcze odczuwał palący ból, kiedy o tym myślał. To on zapoczątkował ciąg
wydarzeń, który doprowadził do nieszczęśliwego końca. Zerknął na wodę w szklance i po-
żałował, że to nie whisky.
- Świetnie do siebie pasowali - mówił dalej. - Kochali się, byli pełni nadziei i planów
na przyszłość. Jacob urodził się prawie rok po ślubie, a w niecały rok później Jenna znów
zaszła w ciążę i bardzo się z tego cieszyła. - Wsunął ręce do kieszeni i stanął przy oknie, ale
nie widział gwiazd. - Mniej więcej w tym samym czasie wystawiano moją pierwszą sztukę.
Grali miejscowi aktorzy, ale ich teatr cieszył się świetną opinią. Mój ojciec jest znanym
pisarzem, więc praca jego syna wzbudziła zainteresowanie.
- Sama w sobie jest interesująca - oświadczyła Cybil. Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Teraz już w to wierzę. Ale wtedy, na samym początku, miałem mnóstwo
wątpliwości. Bardzo chciałem wybić się sam, nie polegać na sławie ojca. Oczywiście, wiele w
tym było pychy - stwierdził z namysłem. - Ale też wiele szacunku dla ojca. Cokolwiek się za
tym kryło, ta pierwsza sztuka była dla mnie ogromnie ważna.
Odwrócił się od niej, jakby potrzebował chwili na zebranie myśli, więc Cybil
odezwała się znowu:
- Kiedy miał się ukazać pierwszy odcinek mojego komiksu, całą noc nie spałam.
Kocham swoją pracę, ale nie zniosłabym, gdyby ludzie myśleli, że chcę się posłużyć na-
zwiskiem ojca dla osiągnięcia popularności.
- Niektórzy ludzie będą tak myśleć, choćbyś dokonała nie wiem czego - powiedział
Preston. - Nie wolno się nimi przejmować. Najważniejsza jest praca. Wtedy dla mnie naj-
bardziej liczyła się moja sztuka. Brałem udział we wszystkich stadiach przygotowań, w
projektowaniu scenografii, kostiumów, wyborze obsady, w próbach i ustawieniu świateł.
Wszystkiego chciałem sam dopilnować.
Uśmiechnęła się leciutko.
- Założę się, że doprowadzałeś wszystkich do szału, włącznie z sobą samym.
- Oczywiście. Cały zespół był jednak nie tylko bardzo uzdolniony, ale i bardzo
cierpliwy. Aktorka grająca główną rolę oszołomiła mnie urodą. Nigdy przedtem nie
spotkałem tak pięknej kobiety. Właśnie skończyłem dwadzieścia pięć lat i zakochałem się w
niej bez pamięci. Każda minuta spędzona w jej towarzystwie była dla mnie darem.
Wystarczyło mi, że patrzyłem, jak gra, słuchałem, jak wypowiada kwestie, które wyszły spod
mojego pióra. Cieszyłem się jak dziecko, kiedy na mnie patrzyła i pytała, czy tak właśnie ma
to zagrać. Im bardziej zacieśniał się nasz związek, tym mniej liczyła się dla mnie sztuka. Ona
była taka łagodna, taka słodka, a nawet trochę nieśmiała, kiedy schodziła ze sceny.
Wykorzystywałem każdy pretekst, żeby z nią być. Potem zauważyłem, że ona również szuka
mojego towarzystwa. Zostaliśmy kochankami pewnego niedzielnego popołudnia, w jej łóżku.
Potem rozpłakała się i powiedziała mi, że mnie kocha. W tamtej chwili chyba dałbym sobie
za nią uciąć rękę.
Cybil splotła dłonie na kolanach i zaczęła sobie wyobrażać, jak to jest być tak mocno
kochaną przez takiego mężczyznę jak Preston. Nie odzywała się, ponieważ wiedziała, że
jeszcze nie skończył, a to, co miał powiedzieć, ciągle jeszcze jest dla niego bolesne.
- Całymi tygodniami mój świat kręcił się wokół niej - ciągnął. - Odbyła się premiera,
sztuka zebrała bardzo przyzwoite recenzje. A ja myślałem tylko o tym, że dzięki tej sztuce
poznałem ją. Tylko to się dla mnie liczyło.
- Miłość zawsze powinna się liczyć najbardziej.
- Czyżby? - Roześmiał się krótko, w jego oczach rozbłysły iskierki cynizmu. - Ale
słowa są trwalsze, Cybil. Dlatego właśnie pisarz powinien przywiązywać wagę do nich. Tylko
do nich.
Miłość jest trwalsza, pomyślała. Chciała powiedzieć to głośno, ale domyśliła się, że w
tym wypadku prawda była inna.
- Kupowałem jej prezenty, ponieważ ją uszczęśliwiały - mówił Preston - zabierałem
na tańce i do klubu, bo uwielbiała towarzystwo. Była taka piękna, zasługiwała na odpo-
wiednią oprawę. A do tego potrzeba eleganckich strojów, drogiej biżuterii, prawda? Dlaczego
miałem jej tego nie kupić? A jeśli potrzebowała trochę pieniędzy na jakieś drobne wydatki,
dlaczego nie wypisać czeku? Przecież to tylko pieniądze, a tych mi nie brakowało.
Cybil widziała, dokąd zmierza ta opowieść, a przynajmniej tak jej się wydawało. Tak
bardzo chciała do niego podejść, objąć go, pocieszyć. Jednak w jego głosie nie słyszała
smutku, tylko gorycz.
- Miała talent, a ja chciałem jej pomóc zostać gwiazdą. Dlaczego więc dla dobra jej
kariery nie wykorzystać moich znajomości, wpływów ojca, rodziny?
- Kochałeś ją - powiedziała Cybil cicho. - Dla kogoś, kogo kochamy, jesteśmy w
stanie zrobić więcej niż dla siebie.
- I to ma być wytłumaczenie? - Potrząsnął głową. - Nie, wykorzystywanie innych
nigdy nie jest w porządku. Ale wtedy tak nie myślałem. Zaczęła coś wspominać o mał-
żeństwie, z początku nieśmiało, niemal z lękiem. Wahałem się. Powinna całą uwagę
poświęcić karierze. Z założeniem domu mogliśmy poczekać. Powiedziałem jej, że kiedy sztu-
ka zejdzie z afisza, a jej kariera nabierze rozpędu, pojedziemy do Nowego Jorku i kupimy
sobie własny teatr. Razem zostaniemy właścicielami teatru. Któregoś dnia przyszła do mnie
zapłakana, roztrzęsiona i tak blada, że pod jej piękną skórą można było dostrzec każdą żyłkę.
Wyznała mi, że jest w ciąży. Z jej ślicznych oczu popłynęły łzy strachu.
Obwiniała siebie i błagała mnie, żebym jej nie opuszczał. Gdzie by się podziała, co by
zrobiła? Miała tak mało pieniędzy. Bała się. Myślała, że ją znienawidzę.
- Przecież na pewno jej wtedy nie znienawidziłeś - wyszeptała Cybil.
- Oczywiście, że nie. Nie znienawidziłem jej, nie winiłem za nic. Bałem się, byłem
zaskoczony, ale również szczęśliwy. Decyzja zapadła jakby bez naszego udziału. Stało się i
teraz już nie musiałem myśleć rozsądnie, ale po prostu mogliśmy się zaraz pobrać i zacząć
wspólne życie.
- Znów zaczął krążyć po pokoju, jak niespokojne zwierzę w klatce. - Pieniądze nie
stanowiły problemu. W wieku dwudziestu pięciu lat uzyskałem prawo do części spadku po
dziadkach. Jeszcze więcej miałem dostać po skończeniu trzydziestego roku życia. Pieniądze
nie stanowiły problemu - powtórzył. Wziął pogrzebacz i z wściekłością rozgarnął płonące
bierwiona. - Osuszyłem jej łzy, przytuliłem, zapewniłem, że wszystko będzie dobrze. Będzie
wręcz cudownie. Zostaniemy w Newport do narodzin dziecka, potem wyjedziemy do Nowego
Jorku, tak jak wcześniej planowaliśmy. Będzie nas troje, a nie dwoje i będziemy szczęśliwi...
Nasze pożegnanie było wzruszające. Ja płakałem, a ona wróciła do swojego małego
mieszkanka, żeby trochę odpocząć i zadzwonić do rodziny z cudowną wiadomością. Umówi-
liśmy się, że tego samego dnia, po przedstawieniu, złożymy wizytę moim rodzicom i
wszystko im powiemy. Natychmiast zacząłem robić plany. Wyobrażałem sobie siebie jako
męża, ojca naszego dziecka...
- Chciałeś tego dziecka - stwierdziła Cybil. Przypomniała sobie, jak naturalnie wziął
na ręce małego Charliego.
- Tak, chciałem. - Stanął plecami do kominka i spojrzał na Cybil. Wzrok miał chłodny.
- Chciałem i jej, i dziecka. Cieszyłem się perspektywą wspólnego życia. Byłem niemal w
siódmym niebie, kiedy zjawiła się u mnie siostra.
Zamilkł na chwilę. Wciąż dobrze pamiętał każdy jej ruch i gest. Jakby to była jeszcze
jedna sztuka na scenie teatru.
- Jenna płakała i drżała tak samo jak Pamela. I tak jak Pamela była w ciąży. Bardziej
zaawansowanej. Bałem się, że sobie zaszkodzi. Rzuciła się w moje ramiona, szlochając bez
końca. Wreszcie, kiedy odzyskała głos, powiedziała mi, że jej mąż ma romans. - Głos mu się
teraz zmienił, stał się bardziej ponury. - Opowiedziała mi, jak zostawiła małego Jacoba z
matką i wróciła do domu, ponieważ czegoś zapomniała. Miały gdzieś jechać na cały dzień,
więc maż oczekiwał jej powrotu później niż godzinę po wyjściu. Nie spodziewał się, że Jenna
wejdzie do sypialni i zastanie go z kochanką. Zobaczyła obcą kobietę we własnym łóżku i
męża nerwowo wciągającego spodnie.
- Och, Preston. Jakie to musiało być dla niej okropne. - Cybil wstała i podeszła do
niego, żeby go pocieszyć. - Jakie straszne dla całej twojej rodziny. Ona pewnie... - Nagle
domyśliła się, co usłyszy. Przypomniały jej się niektóre sceny z jego najsłynniejszej sztuki. -
Och nie, Boże...
Nie chciał przyjąć jej współczucia.
- W „Zagubionych duszach” nosi imię Leanna, ale to dokładny portret Pameli - mówił.
- Piękna, sprytna i zimna. Kobieta, która grała na scenie i w życiu. Potrafiła manipulować
mężczyzną jak marionetką. Dla pieniędzy, wpływów, kariery wyszłaby za mnie. W ten
sposób dałaby znaczące w towarzystwie nazwisko dziecku, którego ojcem był mój najbliższy
przyjaciel, mąż mojej siostry. Ale ja już nie byłem tym zainteresowany.
- Kochałeś ją, a ona cię zraniła. Okaleczyła cię. Tak mi przykro...
- Owszem, kochałem ją i odebrałem od niej cenną lekcję. Nie należy ufać sercu. Moja
siostra zaufała swojemu i omal jej to nie zniszczyło. Gdyby nie Jacob i dziecko, które dopiero
miało się urodzić, nie przeżyłaby tego. Dzieci jej potrzebowały, dlatego jakoś to wszystko
wytrzymała.
- Ale ty nie miałeś takiego oparcia.
- Miałem pracę i satysfakcję z ostatniej rozmowy z kobietą, która odcisnęła takie
piętno na naszym życiu. Płakała i zaklinała się, że to wszystko kłamstwa, jakaś straszliwa
pomyłka. Błagała mnie, żebym jej uwierzył, i prawie dopięła swego. Umiała kłamać po
mistrzowsku.
- Kochałeś ją i chciałeś jej wierzyć - wyszeptała Cybil.
- Może i tak. Zaczęliśmy się kłócić i wtedy maska opadła z jej twarzy. Wreszcie
zobaczyłem jej prawdziwe oblicze - oblicze złej, kłamliwej kobiety. Kobiety, która dla czystej
przyjemności, bez skrupułów uwiodła cudzego męża, a ze mną była dla pieniędzy i sławy. -
Uśmiechnął się blado. - Do końca grała w mojej sztuce. Nie można przerywać
przedstawienia.
- Jak to zniosłeś?
- Była doskonałą aktorką, a ja powtarzałem sobie, że moja praca jest ważniejsza od
niej, ważniejsza niż cokolwiek innego. - Uniósł brew. - Uważasz, że to była z mojej strony
wyrachowana decyzja?
- Nie. - Położyła mu dłonie na ramionach, potem na policzkach. Zastanawiała się, czy
Preston nie rozumie, że jeszcze nie otrząsnął się po tamtych wydarzeniach, nie wyleczył ran. -
Zachowałeś się dzielnie. - Przytuliła się do niego i westchnęła głęboko, kiedy otoczył ją
ramionami. - Ona nie zasługiwała nawet na najmniejszy kawałek twojego serca. Ani wtedy,
ani teraz.
- Teraz jest tylko interesującą postacią dramatu. Nigdy już nie dam nikomu tyle z
siebie. Nie mam nic więcej do ofiarowania.
- Jeśli naprawdę w to wierzysz, ona nadal jest w twoim sercu. - Do oczu Cybil
napłynęły łzy. - W ten sposób pozwalasz jej wygrać.
- Nikt z nas nie wygrał, ani ja, ani moja siostra, ani przyjaciel. Troje głęboko
zranionych ludzi. Pamela zyskała tylko kilka propozycji pracy. Nikt nie wygrał - powtórzył
szeptem i otarł łzę z jej policzka. - Nie płacz. Nie opowiedziałem ci tego po to, żeby
doprowadzić cię do płaczu. Chciałem tylko, żebyś zrozumiała, kim jestem.
- Wiem, kim jesteś. I nic nie poradzę, że czuję twój ból.
- Cybil... - Przyciągnął ją do siebie. - Jeśli nadal będziesz nosiła serce na dłoni, ktoś ci
je w końcu złamie.
Zamknęła oczy. Co miała mu powiedzieć? Że już się to stało?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Daniel uznał, że najwyższa pora porozmawiać z młodym Prestonem na osobności. Z
łatwością zwabił go do swojego gabinetu w wieży, kiedy Cybil i Anna były zajęte w innej
części domu, a Matthew gdzieś przepadł, zapewne w poszukiwaniu inspiracji do swojej
kolejnej metalowej zabawki.
Rzeźby wnuka niezmiennie napawały Daniela dumą, ale też zadziwiały.
- Siadaj, chłopcze. Rozprostuj nogi. - Daniel podszedł do półki z książkami i wziął
egzemplarz „Wojny i pokoju”. Z wyciętej w tomie skrytki wyjął cygaro. - Skusisz się?
Preston spojrzał na niego zaskoczony.
- Nie, dziękuję. Bardzo interesująca lektura, panie MacGregor.
- Człowiek robi, co może, żeby żona nie zrzędziła nad uchem. - Daniel przesunął
cygaro pod nosem, z uznaniem wciągnął jego zapach, westchnął uszczęśliwiony i wolno za-
palił. Ten rytuał był ważną częścią przyjemności.
Otworzył kluczykiem dolną szufladę wielkiego dębowego biurka i wyjął dużą muszlę.
Miała mu służyć za popielniczkę. Obok postawił miniaturowy wiatraczek na baterię. To był
jego najnowszy sprzęt, za pomocą którego chciał wywieść w pole Annę.
- Żona zabrania mi palić. - Żeby podkreślić tragizm tej sytuacji, Daniel smutno
potrząsnął głową. - A im jest starsza, tym ma ostrzejszy węch. Wywęszy wszystko, jak pies
gończy - westchnął i usiadł wygodniej w wielkim, skórzanym fotelu.
- A co będzie, jeśli tu wejdzie? - zaciekawił się Preston.
- Będziemy się tym martwić, kiedy już się to stanie. Powiedz mi tymczasem, chłopcze,
jak ci idzie pisanie.
- Bardzo dobrze.
- Wiedz, że pytam o to jako inwestor. Jestem tobą zainteresowany.
- Rozumiem.
- Podziwiam książki twojego ojca. Mam tu kilka. - Wypuścił w powietrze kłąb dymu.
- A wróble ćwierkają, że Hollywood zainteresował się twoją sztuką.
- Ma pan dobre ucho.
- Owszem. Jak się odnosisz do tego pomysłu, żeby zamienić sztukę w film?
- To może być ciekawe.
- Grywasz w pokera, prawda?
- Zdarzało się, że siadałem do stolika.
- Założę się, że potrafisz grać. Trudno poznać, co masz w kartach. Podoba mi się to. -
Z namysłem strzepnął popiół do muszli. - Zamierzasz zostać w Nowym Jorku jeszcze przez
kilka miesięcy, tak?
- Na pewno co najmniej przez miesiąc. Do tego czasu zakończą się główne prace w
moim domu.
- To piękny, duży dom, do tego nad morzem. - Daniel uśmiechnął się, kiedy Preston
spojrzał na niego czujnie. - Wróble ćwierkają mi o różnych rzeczach. Dobrze, gdy mężczyzna
ma własny dom. Niektórzy z nas nie nadają się do życia w ulu. Konieczna nam przestrzeń dla
siebie i dla rodziny, żeby móc się rozwijać. Potrzebujemy miejsca, gdzie można spokojnie
wypalić cygaro! - Dramatycznym gestem uniósł ramiona, a Preston z trudem zapanował nad
sobą, żeby się nie roześmiać.
- Święta prawda - zgodził się. - Oczywiście, mój dom nie może się równać z pana
domem.
- Jesteś jeszcze młody. Masz czas. Zbudujesz kiedyś większy. Na pewno też nad
morzem, bo nad morzem się wychowałeś.
- Nie chciałbym mieszkać w mieście. - Preston cały czas był spięty. Nie bardzo
wiedział, dokąd zmierza ich rozmowa. - A gdybym wylądował na jakimś podmiejskim
osiedlu, po tygodniu poderżnąłbym sobie gardło.
Daniel roześmiał się i spojrzał na niego przez kłąb dymu.
- Pilnie strzeżesz swojej niezależności, co jest całkiem rozsądne. Ale kiedy
niezależność i potrzeba prywatności zamienia się w izolację, sytuacja przestaje być zdrowa,
prawda?
- Kiedy wyglądam z okna pana zamku, nie widzę jakoś żadnych sąsiadów
zaglądających przez żywopłot.
- Rzeczywiście - ze śmiechem odrzekł Daniel. - Owszem, dbamy o zachowanie
prywatności, ale nie izolujemy się od ludzi. Wiesz, że Cybil też wychowała się nad morzem?
- Wsunął cygaro między zęby. - W domu na wybrzeżu stanu Maine, gdzie jej ojciec strzegł
swojej prywatności jak lew.
- Tak, słyszałem - odrzekł Preston ostrożnie.
- Jej ojciec to przyzwoity człowiek, chociaż Campbell. - Stary MacGregor zabębnił
palcami o skraj biurka. - Były takie czasy, że szkocki góral za żadne skarby nie wpuściłby
Campbella za próg. Mam nadzieję, że nie żywisz nienawiści do niego ani nikogo z tego rodu?
Upłynęła minuta, a może nawet dwie, zanim Preston zrozumiał, że Daniel ma na myśli
wypadki podczas szkockiego powstania sprzed dwustu lat. Wiedząc, że wybuch śmiechu
byłby tu nie na miejscu, udał, że dostał ataku kaszlu.
- Nie - odparł poważnie. - Czasy się zmieniają. Trzeba iść naprzód.
- Słuszne słowa! - Zadowolony Daniel uderzył pięścią w biurko. - Jak już mówiłem, to
przyzwoity człowiek, a jego żona to wspaniała kobieta. Też płynie w niej dobra krew. Mogą
być dumni ze swoich dzieci.
- Na pewno ma pan rację.
- Oczywiście, że mam. Sam widziałeś, prawda? Moja Cybil to piękna i mądra młoda
kobieta. Serce ma wielkie jak księżyc, a gorące jak słońce. Przyciąga do siebie ludzi jak
magnes. Jest w niej jakieś światło, nie sądzisz?
- Tak. To wyjątkowa osoba.
- Nie ma w niej ani krzty fałszu i przebiegłości - ciągnął Daniel, spoglądając bystro na
swojego rozmówcę. - Zbyt często zapomina jednak o własnych uczuciach, żeby czasem nie
zranić kogoś innego. Nie, nie jest słaba. Nikt, w kim płynie tyle dobrej szkockiej krwi, nie
może być słaby. Zapędzona w róg będzie się bronić do ostatka, ale prędzej zada ból sobie, niż
skrzywdzi innego człowieka. Trochę się więc o nią martwię...
Wszystko to, co mówił Daniel, było Prestonowi wiadome, mimo to niespokojnie
poruszył się w fotelu.
- Moim zdaniem nie musi się pan martwić o Cybil.
- Martwienie się o wnuki to prawo, obowiązek i miły przywilej każdego dziadka.
Cybil szuka miejsca, gdzie mogłaby przelać całą miłość, jaką w sobie nosi. Mężczyzna, który
zdobędzie jej serce, będzie do końca życia szczęśliwy.
- Niewątpliwie.
- Wiem, że wpadła ci w oko, McQuinn. - Daniel pochylił się ku swemu rozmówcy. -
Nie muszę słuchać żadnych wróbli, żeby to wiedzieć.
- Jak pan sam mówił, to piękna kobieta.
- A ty jesteś trzydziestoletnim kawalerem. Jakie masz intencje wobec niej?
No, wreszcie przechodzimy do rzeczy, stwierdził w duchu Preston.
- Nie mam żadnych - odrzekł.
- A więc najwyższa pora, żebyś je znalazł. - Dla podkreślenia wagi swoich słów
Daniel uderzył dłonią w biurko. - Chyba nie jesteś ślepy ani głupi, co?
- Nie jestem.
- Więc co cię powstrzymuje? Ta dziewczyna to dokładnie to, czego ci w życiu
potrzeba! Przy niej nie byłbyś taki śmiertelnie poważny, nie zakopałbyś się w swojej norze
jak niedźwiedź liżący rany! - Znacząco wskazał na niego cygarem. - A gdybym nie był
pewny, że jesteś odpowiednim mężczyzną dla mojej wnuczki, na pewno nie znalazłbyś się w
jej pobliżu. Zapewniam cię.
- Wiem. To pan mnie rzucił pod jej próg, niby to wyświadczając mi przysługę. -
Zdenerwowany Preston zerwał się z fotela. Czuł się tak, jakby schwytano go w pułapkę.
- Oddałem ci największą przysługę w życiu. Powinieneś mi dziękować, a nie patrzeć
tak, jakbyś miał ochotę skręcić mi kark.
- Nie wiem, jak rodzina i przyjaciele traktują pana manipulacje, ale mnie się one nie
podobają i wcale ich nie potrzebuję.
- Ależ potrzebujesz, potrzebujesz! - zagrzmiał Daniel. - Gdyby było inaczej, nie
zadręczałbyś się czymś, co dawno minęło, a zająłbyś się teraźniejszością.
Gniewne płomienie w oczach Prestona zamieniły się w lód.
- To moja prywatna sprawa.
- Raczej twoja wada - zaoponował Daniel. Z przyjemnością patrzył, jak Preston
doskonale panuje nad swoim wzburzeniem. - Każdy może mieć jedną czy dwie. Żyję na tym
świecie ponad dziewięćdziesiąt lat, obserwuję ludzi, oceniam ich, widzę takimi, jacy są w
rzeczywistości. Coś ci powiem, McQuinn. Ty jeszcze tego nie wiesz, bo jesteś albo zbyt
młody, albo zbyt uparty. Pasujecie do siebie. Uzupełniacie się.
- Myli się pan.
- W żadnym wypadku! Moja wnuczka nie zaprosiłaby cię do tego domu, gdyby cię nie
kochała. A ty byś z nią tu nie przyjechał, gdybyś nie czuł tego samego.
Tym razem Daniel zauważył z satysfakcją, że Preston pobladł. Cóż, niektórzy ludzie
boją się miłości.
- Źle pan ocenił sytuację. - Preston mówił spokojnie, chociaż szalała w nim burza
uczuć. - To, co jest miedzy mną a Cybil, nie ma nic wspólnego z miłością. A jeśli ją zranię,
pan również będzie za to odpowiedzialny. - Z tymi słowy wymaszerował gniewnie z gabinetu.
Daniel wypuścił kłąb dymu z cygara. Wiedział, że ból jest nieodłączną częścią
miłości. Z niechęcią przyznał przed sobą, że jego ukochaną wnuczkę zapewne czekają trudne
chwile. Owszem, częściowo i on ponosił za to winę. Ale kiedy Preston przestanie się wić jak
uparty pstrąg na haczyku i da jej wreszcie szczęście...
Ciekawe, komu wtedy będą się należały podziękowania, jeśli nie Danielowi
MacGregorowi, pomyślał i z błogim uśmiechem dokończył cygaro.
Cybil martwiła się, że wizyta w Hyannis Port wprawiła Prestona w rozdrażnienie.
Nawet po powrocie do Nowego Jorku nie opuścił go zły nastrój.
Nie winiła go za to. Pogodziła się z faktem, że to trudny człowiek. Czy mogło być
inaczej po tym, co go spotkało?
Musi długo trwać, zanim taki wrażliwy człowiek, którego ktoś tak okrutnie zranił,
znów komuś zaufa i zdecyduje się okazać uczucie.
Oczywiście mogła na niego zaczekać.
Ale to bardzo bolało. Nie mogła nie czuć bólu, kiedy Preston odwracał się od niej
trochę zbyt szybko, zamykał się przed nią u siebie i pogrążał w pracy, uciekał do klubu lub na
spacer. Często teraz wychodził o najróżniejszych godzinach i jasno dawał jej do zrozumienia,
że chce spacerować sam, bez jej towarzystwa.
Powtarzała sobie, że to praca wprawia go w taki nastrój, chociaż nie mogła być tego
pewna, ponieważ przestał z nią rozmawiać o sztuce. Zapewne uznał, że Cybil nie zrozumie
cierpienia, radości i frustracji, jakie niesie ze sobą pisanie. Bolało, ale postanowiła
zaakceptować ten ból.
Jej własna praca weszła zresztą na nowe tory i wymagała teraz od niej więcej czasu i
energii. Spotkanie, które odbyła przed wyjazdem, okazało się bardzo udane. Nikomu jeszcze
o tym nie mówiła, ani rodzinie, ani przyjaciołom, ani Prestonowi.
To dlatego, że nie chciałam zapeszać, myślała, wysiadając przed domem z taksówki.
Bała się, że kiedy komuś o tym powie, cała rzecz nie dojdzie do skutku.
Teraz wszystko było już załatwione.
Poczuła, że z radości serce wali jej jak młotem. Roześmiała się sama do siebie. Nie
mogła się doczekać, kiedy przekaże wszystkim nowinę.
Może wyda przyjęcie, żeby uczcić tę okazję? Głośne, zwariowane, wesołe przyjęcie.
Szampan i balony. Pizza i kawior.
W radosnych podskokach wbiegła na górę. Musi zadzwonić do rodziców, do reszty
rodziny, musi spotkać się z Jody, żeby mogły razem piszczeć z uciechy.
Ale przed wszystkim musi powiedzieć Prestonowi.
Obiema pięściami zadudniła energicznie do jego drzwi, wybijając wesoły rytm.
Pewnie pracuje, ale jej nowina nie może czekać. Na pewno ją zrozumie.
Muszą wspólnie to uczcić. Wypiją szampana, chociaż to dopiero wczesne popołudnie,
trochę się wstawią, będą się wygłupiać, a potem kochać bez pamięci.
Kiedy otworzył drzwi, stała w progu, rozpromieniona jak słońce.
- Cześć! Właśnie wróciłam! Nie uwierzysz, jak ci wszystko opowiem!
Miał na sobie zmięte ubranie, był nieogolony. Od razu zdenerwowało go to, że na jej
widok był w stanie zapomnieć o pracy. Wystarczyło jedno spojrzenie.
- Cybil, jestem zajęty...
- Wiem. Przepraszam. Ale chyba pęknę, jeśli komuś o tym nie opowiem. - Objęła
dłońmi jego zarośnięte policzki. - A tobie przyda się krótka przerwa.
- Jestem w środku pisania - zaczął, ale ona już weszła do mieszkania.
- Założę się, że nic nie jadłeś. A ja właśnie wracam z tej nowej restauracji, którą
wszyscy się zachwycają. Zrobię ci kanapkę i...
- Nie chcę kanapki - warknął i nalał sobie zaparzonej przed kilkoma godzinami kawy.
- Nie mam czasu na przerwę. Chcę wracać do pracy.
- Musisz coś zjeść. - Wsunęła głowę do lodówki, ale zaraz się cofnęła, kiedy usłyszała,
że Preston idzie na górę. - Na litość boską! Daj spokój! - Zniecierpliwiona wzniosła oczy do
nieba i ruszyła jego śladem. - Dobrze, nie zrobię ci kanapki. Muszę ci jednak opowiedzieć,
jak spędziłam dzień. Ojej, ciemno tu jak w grobie. - Bez namysłu podeszła do okna i zaczęła
rozsuwać zasłony.
- Zostaw to, do cholery!
Zamarła w bezruchu, a potem wolno opuściła ramię. Dobry humor w jednej chwili
gdzieś zniknął. Preston siedział już przy komputerze, nie zwracając na nią najmniejszej
uwagi. Odciął się od niej, tak samo jak odciął się od świata za oknem.
Zupełnie nie dbał o jej uczucia.
- Tak łatwo wyrzucasz mnie ze swoich myśli. Barykadujesz się przede mną -
wyszeptała.
W jej głosie wyraźnie słychać było ból. Postanowił, że tym razem nie da się wpędzić
w poczucie winy.
- Nie przychodzi mi to łatwo, ale w tej chwili jest konieczne.
- No tak. Ty pracujesz, a ja bezczelnie przeszkadzam genialnemu twórcy.
Uniemożliwiam tworzenie wielkiego dzieła, z którego pewnie i tak bym nic nie zrozumiała.
- Ty potrafisz pracować, kiedy ktoś zagląda ci przez ramię. Ja nie - wyjaśnił
zirytowany.
- Kiedy nie pracujesz, równie łatwo o mnie zapominasz. Odprawiasz mnie, kiedy masz
mnie dość. A to nie ma nic wspólnego z twoją pracą.
Odsunął się od komputera i zwrócił w jej stronę.
- Nie jestem w nastroju do kłótni.
- No właśnie. Twój nastrój zawsze o wszystkim decyduje. Liczy się tylko to, czy ty
masz ochotę na moje towarzystwo, czy nie; czy chcesz rozmawiać, czy milczeć; dotykać mnie
czy odwrócić się plecami.
Po tonie dziewczyny poznał, że podjęła jakąś ostateczną decyzję i ogarnęła go panika.
- Dlaczego nic nie mówiłaś, skoro ci to nie odpowiadało?
- Masz rację. Nie mówiłam. Ale teraz nie mam ochoty, żebyś mnie traktował jak jakaś
uciążliwą przeszkodę. Nie mam ochoty czekać, kiedy będziesz w nastroju do rozmowy. Nie
podoba mi się, że moje sprawy nie są dla ciebie godne uwagi.
- Mam przerwać pracę, żeby wysłuchać, jak udały ci się zakupy i gdzie zjadłaś lunch?
Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała, tylko wydała cichy, bolesny okrzyk.
- Przepraszam. - Wstał, wściekły na siebie samego. Cybil wyglądała tak, jakby
wymierzył jej policzek. - Dochodzę już do końca sztuki, więc jestem trochę rozkojarzony i
zły - wyjaśnił. Nie ruszyła się z miejsca, tylko patrzyła na niego zranionym wzrokiem. -
Chodźmy na dół.
- Nie. Muszę już iść. - Cybil czuła, że łzy palą ją pod powiekami, spływają do gardła. -
Rozbolała mnie głowa, a jeszcze powinnam zadzwonić w kilka miejsc. Najlepiej będzie, jak
wezmę aspirynę i trochę się prześpię.
Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się, kiedy położył jej dłoń na ramieniu. Poczuł, że
zadrżała. Było mu wstyd.
- Cybil...
- Źle się czuję. Pójdę do domu i położę się do łóżka. Wyrwała mu się i wybiegła. Po
chwili trzasnęły drzwi.
- Ty głupi sukinsynu - zaklął pod nosem i potarł oczy.
- Zachowujesz się jak ostatni łajdak.
Zaczął krążyć po pokoju, pełen obrzydzenia do samego siebie. Stanął przy oknie i
gwałtownie rozsunął zasłony.
Zmrużył oczy, kiedy do środka wdarło się jaskrawe światło słońca. Chyba
rzeczywiście odizolował się od świata za oknem. Ale przecież w izolacji zawsze lepiej mu się
pracowało. Zresztą nie musi nikomu się tłumaczyć ze swoich nawyków i przyzwyczajeń.
Co jednak w niego wstąpiło, że tak grubiańsko się wobec niej zachował?
Do diabła, przecież wpadła nieproszona, w najgorszym z możliwych momentów. Miał
prawo do prywatności, do własnej przestrzeni, zwłaszcza gdy praca szła mu szybko, a słowa
same wypływały z niego strumieniem.
Nie chciał jej odprawić ani ignorować. Jak można zignorować kogoś, o kim stale się
myśli?
Jednak częściowo była to prawda. Od czasu rozmowy z Danielem MacGregorem w
Hyannis Port z rozmysłem próbował wykreślić Cybil ze swojego serca.
A wszystko dlatego, że ten sprytny, wścibski, podstępny starzec miał rację: Preston
już był zakochany w jego wnuczce.
Starał się to uczucie zignorować, stłumić, odepchnąć od siebie, licząc na to, że samo
minie, zanim na dobre rozgości się w jego sercu.
Nie zamierzał jeszcze raz narażać się na miłość, ponieważ dokładnie wiedział, jak
odmienia ona serce i duszę, jak wyciska z nich ostatnią kroplę krwi. Nie pozwoli sobie więcej
na popadniecie w taki stan zupełnej bezbronności wobec kobiety.
Znów zaciągnął zasłony w oknach. Przywróci ich stosunkom równowagę i oboje będą
wtedy szczęśliwsi.
Jeśli zaś chodzi o jego nieznośne zachowanie w ciągu ostatnich dni, wynagrodzi jej to
jakoś. Przecież w niczym sobie na nie nie zasłużyła.
Wiedział, że nie będzie w stanie pracować, więc zszedł na dół. Zastanowił się, czy nie
zapukać do drzwi po drugiej stronie korytarza i nie przeprosić. Ale ona również miała prawo
do prywatności. Nie będzie jej nachodził, wybierze się na spacer.
Dopiero kiedy zobaczył kolorowe kwiaty na ulicznym wózku, przyszło mu do głowy,
żeby je kupić. Nie róże. Wydały mu się zbyt oficjalne. Nie stokrotki - były wesołe, ale zbyt
zwyczajne. Zdecydował się na jasnożółte i białe tulipany.
Gdy już miał je w ręku, od razu zrobiło mu się lżej na sercu.
Wciąż szedł przed siebie. Zrozumiał, że od dawna już nie pozwolił sobie na chwilę
oddechu, nie uporządkował myśli. Teraz miał okazję zastanowić się nad słowami Cybil,
wypowiedzianymi podczas tej krótkiej sceny w zaciemnionym pokoju.
Jak często się zdarzało, że zapominała o tym, na co ma ochotę, żeby jemu dogodzić?
Tutaj też stary MacGregor się nie pomylił. Cybil miała taką naturę, że najpierw myślała o
potrzebach innych, a dopiero na końcu o sobie.
Nie znał drugiej tak bezinteresownej, szczodrej osoby, w dodatku potrafiącej do tego
stopnia cieszyć się życiem. On kiedyś też taki był, ale teraz zdarzało mu się to tylko czasami -
w towarzystwie Cybil.
Była bardzo przejęta, kiedy wpadła do jego mieszkania. Często widywał ją w takim
stanie, więc uznał to za naturalne. Nie zastanawiał się, co wywołało ten niezwykły, radosny
błysk w oczach.
Tym razem bardzo szybko udało mi się zgasić ten błysk, pomyślał wściekły na
samego siebie.
Zdał sobie sprawę, że niemal od pierwszej chwili znajomości traktował ją źle. Czy
potrafi to zmienić? Tak, potrafi.. I zmieni. Da jej tyle, ile od niej wziął. Zrównoważy ich
układ. Każde z nich będzie zadowolone, więc kiedy nadejdzie czas, że będą musieli rozluźnić
łączące ich więzy - a tak się na pewno kiedyś stanie - zostaną przyjaciółmi.
Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że mogłaby zupełnie zniknąć z jego życia.
Spacerował przez całe popołudnie. Kiedy wieczorem stanął pod jej drzwiami z
bukietem kwiatów, wcale nie czuł się głupio. Był spokojny. Wiedział, że robi dobrze.
Otworzyła mu drzwi po drugim dzwonku.
- Odpoczęłaś trochę?
- Tak. - Po ich rozmowie zasnęła tak szybko, jakby sen był ucieczką przed
problemami. - Dziękuję.
- Masz ochotę na moje towarzystwo? - Wyjął bukiet zza pleców. - I na tulipany?
- Eee... Oczywiście. Jakie piękne. Zaraz przyniosę wazon. Jak okropnie musiał się do
niej odnosić, skoro zwykły bukiet kwiatów był dla Cybil takim zaskoczeniem.
- Przykro mi z powodu tego, co dzisiaj między nami zaszło.
A więc te kwiaty to przeprosiny, pomyślała, wyjmując z szafki wazon z niebieskiego
szkła. Ogarnęło ją lekkie rozczarowanie, że nie kupił jej kwiatów ot tak, bez okazji. Szybko je
stłumiła i uśmiechnęła się.
- Nic się nie stało. Trzeba się liczyć z czymś takim, jeśli się wtargnie do jaskini
niedźwiedzia.
- Ależ stało się. - Wziął ją za rękę. - I bardzo cię za to przepraszam.
- W porządku.
- Tylko tyle? Wiele kobiet nie pozwoliłoby mężczyźnie tak łatwo się wywinąć.
Musiałby trochę się poczołgać.
- Nie zależy mi na tym, żeby ktoś się przede mną czołgał. Prawdziwy z ciebie
szczęściarz, co?
Uniósł jej rękę do ust i pocałował.
- Tak, jestem szczęściarzem. - Znów spostrzegł w jej oczach zaskoczenie. Zrozumiał,
że jeszcze nigdy dotąd nie dał jej czułości, nie obdarzył romantycznym gestem. Zadziwiła go
własna głupota. - Pomyślałem sobie, że jeśli czujesz się lepiej, to moglibyśmy gdzieś wyjść
na kolację.
- Wyjść? - Zamrugała oczami.
- Jeśli masz ochotę. A jeśli nie czujesz się na siłach, to zjemy spokojnie w domu. Jak
sobie życzysz. - Ujął jej twarz w dłonie i lekko dotknął ustami czoła.
- Kim ty jesteś? - zapytała podejrzliwie. - Co robisz w ciele Prestona?
Roześmiał się i pocałował ją w policzki.
- Powiedz mi, co chcesz robić, Cybil. To spojrzenie, ten dotyk...
- Ja... ja... chyba sama zrobię coś do jedzenia.
- Jeśli nie chcesz nigdzie wychodzić, sam się zajmę kolacją.
- Ty? Ty? No dobrze, dość tego. Dzwonię po policję. Przyciągnął ją do siebie i mocno
objął.
- Nie, nie będę gotował. Mogłabyś tego nie przeżyć.
- Pogłaskał ją po głowie. - Zamówię coś na wynos.
- No dobrze.
- Jesteś spięta - wyszeptał i rozmasował jej ramiona.
- Jeszcze nigdy nie byłaś taka spięta. Ciągle boli cię głowa?
- Nie, już mi prawie przeszło.
- A może pójdziesz na górę i zrobisz sobie kąpiel? To cię powinno rozluźnić. Potem
włożysz jeden z tych szlafroków, które tak lubisz, i spokojnie sobie coś zjemy.
- Nic mi nie jest. Mogę sama coś ugotować... - Słowa uwięzły jej w gardle, kiedy
delikatnie dotknął ustami jej ust.
- Idź na górę. - Odsunął ją od siebie i uśmiechnął się na widok jej rozmarzonych,
półprzytomnych oczu. - Ja się wszystkim zajmę.
- No dobrze. Zdaje się, że nie jestem jeszcze w pełnej formie. Aha, numer pizzerii jest
obok telefonu.
- Dam sobie radę. - Popchnął ją ku schodom. - Zrób sobie pachnącą kąpiel.
- Dobrze. - W połowie schodów zatrzymała się i spojrzała na niego uważnie. -
Preston?
- Słucham?
- Czy ty... - Roześmiała się cicho i potrząsnęła głową. - Nic. Nieważne. Postaram się
szybko zejść na dół.
- Nie śpiesz się. - Potrzebował trochę czasu, żeby wszystko przygotować przed jej
powrotem.
Gdy zniknęła na górze, uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Jego czułość i troska
niemal odebrały jej mowę. Kiedy zobaczy, co dla niej zaplanował, nie uwierzy własnym
oczom.
Podniósł słuchawkę i nacisnął guzik obok imienia Jody.
- Jody? Tu Preston McQuinn. Czy Cybil ma tu w pobliżu jakąś ulubioną restaurację?
Nie, nie chodzi mi o tę włoską knajpkę. Mam na myśli coś bardziej eleganckiego, na przykład
z francuskim jedzeniem.
Najpierw się uśmiechnął, słysząc pełne zaskoczenia „Oooo!”, a potem szybko zapisał
nazwę, którą mu podała.
- Pewnie nie masz ich numeru telefonu pod ręką? Masz? Jesteś niesamowita! A może
wiesz jeszcze, jakiemu deserowi z ich menu nie potrafi się oprzeć? Zapisałem, dziękuję.
Okazja? Nie, to żadna okazja. Zwykła kolacja w domu. Dzięki za informacje. - Roześmiał się
głośno, kiedy Jody zalała go potokiem pytań. - Hej, przecież oboje wiemy, że jutro Cybil
opowie ci wszystko ze szczegółami.
Zadzwonił szybko do restauracji i powiedział, czego potrzebuje. Potem zaś zabrał się
do pracy.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Zrobiła tak, jak sugerował Preston. Nie śpieszyła się. Musiała przywyknąć do jego
nowego, dziwnego nastroju. A może nie było to nic nowego, tylko po prostu wcześniej nie
ujawnił przed nią tej strony swojego charakteru?
Skąd mogła wiedzieć, że potrafi być taki dobry i czuły? Nie mogła też przewidzieć, że
przez to jeszcze trudniej jej będzie zapanować nad własnymi uczuciami.
Kochała go. Kochała, kiedy traktował ją niedbale i opryskliwie, kiedy ją rozśmieszał i
śmiał się z jej żartów, kiedy był rozpalony i namiętny. Kochała mimo wszystko. Czy teraz,
kiedy okazywał jej dobroć i troskę, jej miłość się pogłębi? Och, na pewno.
Pewnie stara się jej wynagrodzić to, że ją zranił. Pewnie nie zdaje sobie nawet sprawy,
jak bardzo cierpiała, jednak postanowił wszystko naprawić.
Czy mogła mu odmówić?
Cichy, spokojny wieczór w domu dobrze im zrobi. On nie znosi tłumów, a ona akurat
dzisiaj nie miała ochoty na wyprawę do miasta. Zjedzą sobie pizzę przed telewizorem, w
swobodnej atmosferze. Będą się śmiać, rozmawiać o głupstwach, kochać się, a na ekranie
będzie leciał jakiś stary film. Wszystko znowu stanie się proste, bo tak jest najlepiej dla nich
obojga.
Uspokojona włożyła długi szlafrok z niebieskiego jedwabiu, przeczesała palcami
wilgotne włosy i wyszła z łazienki.
Najpierw usłyszała muzykę, cichą i zmysłową. Taka muzyka nastraja do miłości. Nie
zdziwiło jej to. W końcu Preston lubi muzykę i zna się na niej.
Będąc w połowie schodów, zobaczyła płonące świece. Całe tuziny płomyków kołysały
się i tańczyły wokół. W kręgu łagodnego światła stał Preston. Czekał na nią.
Przebrał się i teraz miał na sobie czarne spodnie i czarną koszulę. Zgolił też
dwudniowy zarost. Wyciągnął do niej rękę, a kiedy zeszła ze schodów, ujął jej dłoń.
Oszołomiona patrzyła, jak światło świec kładzie jasne błyski na jego włosach i pogłębia błękit
oczu.
- Lepiej się czujesz?
- Czuję się doskonale. Co się tutaj dzieje?
- Zamówiłem dla nas kolację.
- Bardzo ładnie przygotowałeś pokój. Tyle wysiłku, a przecież mamy zjeść zwykłą... -
Uniósł jej dłoń do ust i chwycił zębami kostki palców, więc głos na chwilę uwiązł jej w
gardle. - ... zwykła pizzę - dokończyła dopiero po chwili.
- Lubię na ciebie patrzeć w świetle świec, Cybil. Twoje oczy robią się wtedy takie
wielkie, niezwykłe. - Przyciągnął ją bliżej i ucałował w powieki. - A twoja skóra... - przesunął
ustami po policzku - jest taka gładka. Pewnie nie raz dotykałem cię zbyt szorstko.
- Co? - spytała niezbyt przytomnie, bowiem od tych komplementów zaczynało
szumieć jej w głowie.
- Traktowałem cię bez należytej dbałości. Dzisiaj będzie inaczej. - Znów ucałował jej
ręce. - Mam coś dla ciebie - oznajmił i pokazał jej małe pudełeczko, ozdobione dużą, różową
kokardą.
Cybil natychmiast schowała ręce za siebie.
- Nie potrzebuję prezentów. Nic nie chcę. Zmarszczył brwi, zdziwiony jej nagłym
zdenerwowaniem. Uprzytomnił sobie, że pomyślała o Pameli.
- Nie daję ci prezentu dlatego, że tego ode mnie wymagasz czy potrzebujesz. Kupiłem
ci ten drobiazg, bo... po prostu skojarzył mi się z tobą. - Podał jej pudełeczko.
- Otwórz, a potem zdecydujesz, czy to przyjąć. Proszę.
Czuła się trochę głupio. Wzięła od niego pudełko i ostrożnie zdjęła kokardę.
- Cóż, wszyscy lubimy prezenty - oznajmiła w końcu beztrosko. - No a poza tym
przegapiłeś moje urodziny.
- Naprawdę?
Powiedział to z taką rozpaczą w głosie, że musiała się roześmiać.
- Tak, były w styczniu, a to że mnie wtedy jeszcze nie znałeś, nie jest żadnym
usprawiedliwieniem. Uznam więc, że ten prezent... - Zajrzała do środka i zobaczyła długie
kolczyki z hematytu, w kształcie ustawionych jedna za drugą małych rybek. Wybuchnęła
śmiechem, wyjęła kolczyki z opakowania i potrząsnęła nimi tak, że uderzyły jeden o drugi. -
Strasznie śmieszne.
- Wiem.
- Bardzo mi się podobają.
- Tego się spodziewałem. Roześmiana włożyła je w uszy.
- No i jak?
- Pasują. Jakby dla ciebie stworzone.
- To bardzo miły prezent. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała z zapałem, od
którego zrobiło mu się gorąco. Nagle usłyszał, że pociąga nosem.
- Cybil, nie. Nie rób tego.
- Przepraszam. - Wtuliła zapłakaną twarz w jego szyję. - Ja tylko... Te kwiaty, świece,
rybki, wszystko na raz... Tyle troski... - Wzięła głęboki oddech i powstrzymała łzy
wzruszenia. - Już, niebezpieczeństwo minęło.
- Dzięki Bogu. - Preston otarł kciukiem łzę wisząca na rzęsach. - Możemy się teraz
napić szampana?
- Szampana? - Zdumiona uniosła brwi. - Na szampana zawsze mam ochotę.
Poszedł do kuchni, wyjął butelkę z kubełka z lodem i zaczął ją otwierać. Co w niego
dzisiaj wstąpiło? Nagle zrobił się taki rozluźniony, szczęśliwy, skory do romantycznych
gestów...
- Skończyłeś sztukę! Och, wszystko teraz rozumiem. Skończyłeś pisać sztukę,
prawda?
- Nie, jeszcze nie skończyłem. Nie całkiem.
Korek wyskoczył z cichym puknięciem i Preston nalał szampana do kieliszków. Podał
jej jeden, wypełniony jasnym, pełnym bąbelków trunkiem, a ona zaintrygowana przechyliła
głowę.
- W takim razie na czyją cześć ta uroczystość?
- Na twoją - Stuknęli się szkłem. - Tylko na twoją. - Pogłaskał ją po policzku i
przystawił swój kieliszek do jej ust.
Cybil poczuła na języku bąbelki szampana, chłodny strumień spłynął do gardła. Ale to
od jego spojrzenia zakręciło jej się w głowie.
- Boże, nie wiem, co mam powiedzieć.
- Naprawdę? To bardzo rzadkie zjawisko.
- Ach, więc to wszystko po to, żebym przestała tyle gadać! - Roześmiała się, już
rozluźniona, i zaczęła delektować się szampanem. - Jesteś bardzo sprytny.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Wyjął kieliszek z jej dłoni i odstawił na bok, a potem
wziął ją w ramiona. Uniosła głowę, oczekując gwałtownego, łapczywego pocałunku, lecz on
tylko przytulił policzek do jej policzka i zaczął poruszać się w rytm muzyki. - Wiesz, że
jeszcze nigdy nie poprosiłem cię do tańca?
- Rzeczywiście, nie poprosiłeś. - Zamknęła oczy.
- Zatańcz więc ze mną, Cybil.
Przesunęła rękami po jego plecach, oparła mu głowę na ramieniu i zaczęła się
poruszać w zgodnym rytmie. Tańczyli przy łagodnej muzyce, w kuchni zalanej światłem
świec.
Kiedy dotknął wargami jej policzka, uniosła głowę i po chwili ich usta się zetknęły.
Czuła wolne, mocne bicie serca i miękkość w nogach.
- Preston - wyszeptała, stając na palcach, żeby mocniej go pocałować.
- To chyba nasza kolacja - powiedział.
- Co takiego?
- Kolacja. Dzwonił domofon.
- Och... - Myślała, że jej się zdawało. Kiedy Preston wypuścił ją z objęć i poszedł
odblokować drzwi wejściowe, musiała oprzeć się o blat, żeby nie stracić równowagi.
- Mam nadzieję, że nie będziesz rozczarowana - powiedział, przekręcając zamek. - Nie
zamówiłem pizzy.
- Nic nie szkodzi. Będę zadowolona, cokolwiek zamówiłeś. - Tylko czy będę w stanie
coś przełknąć, jeśli w żołądku czuję trzepotanie dziesiątków małych, ale bardzo energicznych
motylków, dodała w duchu.
Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia, kiedy zamiast chłopaka z pizzerii na progu
stanęło dwóch kelnerów w smokingach. Zaskoczona patrzyła, jak dyskretnie i sprawnie
rozstawiają potrawy na stole, który Preston już wcześniej nakrył, używając jej najlepszej
zastawy. Nie minęło dziesięć minut, kiedy wyszli, a ona nadal nie mogła odzyskać głosu.
- Głodna?
- Jak... jak to pięknie wygląda.
- Usiądź. - Poprowadził ją do stołu, a kiedy usiadła, lekko pocałował.
Tego, co działo się potem, Cybil nie byłaby w stanie odtworzyć. Zapewne zjadła ten
posiłek, choć nigdy nie zdołała sobie przypomnieć, co to było i jak smakowało. Zupełnie nie
zwróciła na to uwagi, bowiem patrzyła tylko na Prestona. Zapamiętała więc, jak przelotnie
dotykał jej dłoni, jak całował jej palce, jak uśmiechał się i dolewał wina, aż od alkoholu
zakręciło jej się w głowie.
Kiedy skończyli, podał jej dłoń i pomógł wstać od stołu. Potknęła się, więc wziął ją na
ręce. Była oszołomiona, pijana ze szczęścia.
On również był oszołomiony. Cybil zdawała mu się taka delikatna, bezbronna i
drżąca. Nawet gdyby nie miał na to ochoty, musiał postępować z nią delikatnie.
Wniósł ją na górę do sypialni i ułożył na poduszkach. Tak jak kiedyś zapalił świece,
ale tym razem nie rzucił się na nią drapieżnie. Jego dotyk był miękki jak piórko.
Pocałował ją wolno, z rozmarzeniem. Nie wiedział, że ma w sobie takie pokłady
uczucia, że jest w stanie tyle jej dać. Jej reakcje, otwarte i szczere, dostarczyły mu nowych
wrażeń. Kiedy znów zadrżała, nie czuł triumfu, tylko czułość. I czułość ta dała mu nową,
nieznaną wcześniej radość. Wolne, jedwabiste, piękne pocałunki. Długie, niespieszne,
łagodne pieszczoty, przenoszące Cybil w jakąś zaczarowaną krainę, gdzie nie liczył się
prawdziwy świat.
Delikatnie zsunął z niej szlafrok i gładził lekko jej ciało. Patrzyła zamglonym
wzrokiem, jak przesuwa palcem po nagiej skórze, a on wpatrywał się w nią z zachwytem.
Każdy jej dreszcz i w nim budził dreszcz rozkoszy.
- Jesteś taka piękna. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Tyle razy zapomniałem ci to
powiedzieć i okazać.
- Preston...
- Nic nie mów. Dzisiaj chcę to wszystko nadrobić. Chcę patrzeć, jak cieszysz się
moim dotykiem. Chcę, żebyś to ty się mną nasyciła.
Spazmatycznie chwyciła powietrze. Poczuła, że cały świat zaczyna się kołysać.
Preston wodził teraz ustami po jej brzuchu, równie delikatnie i czule, jak przedtem dłonią, ona
zaś miała wrażenie, że tonie, wolno dryfuje pod powierzchnią jakiegoś ciepłego, ciemnego
morza. Nie miała żadnego punktu oparcia prócz jego rąk i ust. Pierwsza fala rozkoszy zalała
łagodnie wszystkie jej zmysły, po niej przyszły następne...
Preston chciał, żeby jak najdłużej trwała w tym stanie, nasyciła się nim do końca. Tym
razem nie miał to być krótki, ogłuszający błysk, ale wolno spalający się płomień. Badał więc
każdy zakamarek jej ciała, zatrzymywał się dłużej, kiedy czuł, że Cybil wznosi się i ulatuje w
bezkresną przestrzeń szczęścia. A potem znów zaczynał, każdym kolejnym ruchem starając
się spotęgować jej doznania.
Jego krew również się burzyła, serce biło coraz mocniej, aż zatracił się tak samo jak
ona. Wyszeptał wtedy jej imię i wsunął się w nią, a kiedy objęła go całym ciałem, jęknął
bezwiednie i oddał się całkowicie władzy zmysłów.
Ich ruchy były długie, rytmiczne. Poruszali się wolno i płynnie. Usta zwarły się w
głębokim pocałunku. Dłonie splotły się, tworząc jeszcze jedno ogniwo, łączące zespolone
ciała.
Wczepili się w siebie kurczowo, kiedy wstrząsnął nimi wybuch rozkoszy - ostatecznej,
potężnej, unieważniającej wszystko co było przedtem.
Kiedy Cybil się obudziła, Preston był obok niej i nadal obejmował ją czule.
- To bez wątpienia numer jeden na liście dziesięciu najbardziej romantycznych
wieczorów naszej ery. - Jody wprawnie zmieniała pieluchę Charliego, co jakiś czas gaworząc
do niego z matczyną czułością. - Strącił na drugie miejsce walentynkową przejażdżkę dorożką
po parku, tuzin białych róż i diamentowe kolczyki, które dostała moja kuzynka Sharon. Jak jej
to powiem, to się wścieknie.
- Nikt jeszcze nie kochał się ze mną tak czule i z taką uwagą - wyznała Cybil, tuląc
misia z licznej kolekcji Charliego. - I nie chodzi mi tylko o... no, wiesz.
- Ale „no, wiesz” też było w porządku? - upewniła się Jody.
- Było niesamowicie. Jak w tym filmie, który kiedyś oglądałyśmy razem, kiedy
kochankowie znajdują się po długiej rozłące.
- Niemożliwe.
- Możliwe. Chyba nawet było lepiej. Czułam się tak, jakby wyjął ze mnie serce,
przytulił do swojego, a potem oddał z powrotem.
- Ojej... - Rozmarzona Jody położyła synka na podłodze, gdzie mógł swobodnie
ćwiczyć raczkowanie, sama zaś osunęła się na krzesło. - Jakie to piękne. Po prostu piękne.
Powinnaś zacząć pisać romanse.
- Cały wieczór był magiczny. Od początku do końca. - Wciąż oszołomiona Cybil
zaczęła tańczyć po pokoju, aż Charlie usiadł ze zdziwienia i zaklaskał w rączki. - Tak bardzo
go kocham, Jody. Nie przypuszczałam, że można być aż tak zakochanym. Trudno uwierzyć,
że w człowieku mieści się tyle uczucia.
Jody westchnęła głośno i przeciągle.
- A kiedy mu o tym powiesz?
- Nie mogę powiedzieć. - Cybil westchnęła równie głośno i równie przeciągle. Wzięła
plastykowy młotek, zabawkę Charliego, i uderzyła nim o dłoń. - Nie mam na tyle odwagi,
żeby wyznać mu coś, o czym on nawet nie chce słyszeć.
- Cyb, ten facet szaleje za tobą.
- Tak, ma dla mnie jakieś uczucia i może, jeśli będę umiała cierpliwie czekać i jeśli on
zda sobie sprawę, że go nie zawiodę, pozwoli sobie poczuć do mnie coś głębszego.
- Że go nie zawiedziesz? - Sam pomysł wywołał wzburzenie Jody. - Ty nigdy nikogo
nie zawiodłaś! Ale coś mi się wydaje, że tym razem zawodzisz sama siebie.
- Zrozum. On ma powody, żeby zachowywać ostrożność. - Pokręciła głową, zanim
Jody zdołała zadać pytanie. - Nie mogę ci nic więcej powiedzieć, to jego sprawy osobiste.
- W porządku.
- Dzięki. Ja już uciekam. Mam całe mnóstwo zakupów do zrobienia. Potrzebujesz
czegoś?
- Właściwie tak. Skoro i tak wychodzisz...
- Dopiszę twoje zamówienie do listy. Muszę kupić kilka rzeczy dla pani Wolinsky,
obiecałam panu Peeblesowi, że znajdę mu na targu jakieś ładne zielone winogrona. Do licha,
gdzie się schowała ta lista? A, jest. To co chcesz?
- Proszę cię, żebyś mi to kupiła, bo jesteś moją przyjaciółką i mam do ciebie
zaufanie... - Jody zagryzła wargę i uśmiechnęła się tajemniczo. - Nie wygadaj nikomu, że mi
to kupiłaś, dobrze?
- Nie powiem. Mów szybko, o co chodzi.
Zakupy zajęły jej więcej czasu, niż się spodziewała - ale tak zwykle bywa z zakupami.
Zanim zaniosła sprawunki pani Wolinsky i winogrona panu Peeblesowi, była już piąta. Pięć
po piątej zapukała do drzwi przyjaciółki, lecz nikt jej nie otworzył, syknęła więc
zniecierpliwiona. Najwyraźniej Jody zabrała Charliego na spacer albo poszła z wizytą do
kogoś z sąsiadów. Trudno, będzie musiała zaczekać. A właściwie obie będą musiały
zaczekać.
Wsiadła do windy, obładowana torbami. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, kiedy
zobaczyła, że Preston czeka na nią na piętrze.
- Cześć - powitała go.
- Cześć, sąsiadko. - Wziął od niej zakupy i pocałował ją na powitanie. - Zaczekaj -
powiedział, kiedy już chciała z palców opaść na pięty. - Zróbmy to jeszcze raz.
- Dobrze. - Ze śmiechem zarzuciła mu ramiona na szyję, znów stanęła na palcach i
pocałowała z dużo większym zapałem. - Jak było tym razem?
- Teraz lepiej. Co ty masz w tych torbach? - zainteresował się. - Cegły?
Znów się roześmiała, szukając klucza, który jak zwykle gdzieś się zawieruszył.
- Głównie jedzenie i trochę środków czystości. To i owo. Kilka rzeczy kupiłam z
myślą o tobie. Jabłka prezentowały się bardo apetycznie, a poza tym są zdrowsze od
batoników i czerstwych bułek, którymi zwykle się żywisz, kiedy piszesz. - Z triumfalnym
okrzykiem odnalazła klucz i włożyła do zamka. - A, kupiłam ci też amoniak, do
wyczyszczenia tego brudu, który wyhodowałeś na oknach.
- Jabłka i amoniak. - Preston postawił torby na kuchennym blacie. - O cóż więcej
może prosić mężczyzna?
- Na przykład o sernik, prosto z delikatesów. Nie mogłam się oprzeć.
- Będzie musiał zaczekać. - Odwrócił ją ku sobie, podniósł do góry i zaczął wraz z nią
wirować po pokoju.
- Ależ masz dzisiaj świetny humor, co? - Nachyliła się i pocałowała go prosto w usta. -
Szerzej już chyba nie można się uśmiechać.
- Dostaniesz coś lepszego niż sernik. Skończyłem sztukę.
- Skończyłeś? - Zarzuciła mu ramiona na szyję. - To cudownie! Wspaniale!
- Jeszcze nigdy nie pisało mi się tak szybko. Muszę jeszcze dopracować szczegóły, ale
fabuła jest już skończona. A ty masz w niej swój wielki udział.
- Ja?
- Ciągle coś z ciebie chciało się wcisnąć między wiersze. Kiedy przestałem cię
stamtąd wypychać, pisanie ruszyło z kopyta.
- Brak mi słów. I co o mnie napisałeś? Jaka jestem? Co tam robię? Mogę sama
przeczytać?
- Rzeczywiście, słyszę, że brak ci słów - zakpił i postawił ją na ziemi. - Poczekaj.
Kiedy wygładzę ostatnie kanty, będziesz mogła ją przeczytać. A teraz chodźmy do tej małej
restauracji, żeby to uczcić.
- Do tej włoskiej? Chcesz uczcić takie wielkie wydarzenie, jedząc spaghetti z
Mopsikami?
- Właśnie tak. W twoim towarzystwie i w miejscu, gdzie kiedyś zafundowałaś posiłek
biednemu muzykowi bez pracy.
- Czy o tym też napisałeś? I o tym, że ci zapłaciłam?
- Spodoba ci się, bądź pewna.
- A jak się nazywam? To znaczy, w sztuce.
- Zoe.
- Zoe? - Zastanawiała się chwilę, a potem na jej policzku ukazał się znajomy dołeczek.
- Bardzo ładnie.
- Nie pasowało mi żadne zwykłe imię. Moja bohaterka odrzucała je jedno po drugim.
- Masz taką uszczęśliwioną minę. - Pogładziła go po głowie. - Miło na ciebie patrzeć,
kiedy tak się uśmiechasz.
- Ostatnio często się uśmiecham. Chodź, idziemy.
- Zaraz. Muszę wypakować zakupy i poprawić makijaż.
- Popraw, co chcesz poprawić, a ja rozpakuję te zakupy.
- Zgoda. Tylko pamiętaj, że wszystko w kuchni ma swoje miejsce - zawołała,
wbiegając po schodach. - Nie wrzucaj nic na oślep do szafek.
- A ty nie siedź tam zbyt długo - odkrzyknął i wyjął sprawunki z pierwszej torby.
Przez ostatnią godzinę szalał z niecierpliwości. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie
powie jej o zakończeniu pracy. Chciał, żeby dowiedziała się pierwsza. Postanowił też jej
wyznać, że w ciągu ostatnich tygodni, choć sam nie wiedział, jak to się stało, zaszła w nim
wielka zmiana. Starał się tej zmianie zapobiec, opierał się jej, nie dopuszczał do świadomości,
a jednak się dokonała. Po raz pierwszy od długiego - zbyt długiego - czasu po prostu czuł się
szczęśliwy.
Cybil nie myliła się. Miał szczęśliwą minę, ponieważ był szczęśliwy. I nie chodziło
tylko o sztukę. To ona się do tego przyczyniła.
To ona go uszczęśliwiła, Cybil Campbell.
Widać to było w jego pracy. W nowej sztuce czuć było nadzieję, chociaż z początku
wcale nie zamierzał nadawać jej tak optymistycznego tonu. Szczęście i nadzieja pojawiły się
w jego życiu - i sztuce - wraz z Cybil, z jej ciasteczkami, paplaniną i wielkim sercem, z jej
szczodrością, śmiechem i energią.
To, co do niej czuł - a czy mógł czuć coś innego do tak wspaniałej dziewczyny? -
wypełniło jego wewnętrzną pustkę, ocaliło go. Właśnie to napisał w ostatniej linijce sztuki.
Miłość leczy.
Wierzył, że jeśli trochę się postara, będzie mógł wieść z nią życie, w jakie dawno już
przestał wierzyć.
Sięgnął do drugiej torby, wyjął niewielkie pudełeczko. I nagle świat, który przed
chwilą wyglądał tak radośnie i pewnie, zawirował mu przed oczami.
- Wiesz, miałam się przebrać, ale doszłam do wniosku, że szkoda czasu... - Stukając
obcasami, Cybil zbiegła po schodach. W jej uszach kołysały się kolczyki, które wczoraj jej
podarował. - Muszę tylko zadzwonić do Jody, żeby sprawdzić, czy już wróciła. Zaraz potem
wychodzimy. Stało się coś? - spytała, widząc jego zachmurzoną minę.
- Co to jest, do cholery?
Z zimną furią rzucił na blat test ciążowy.
- To...
- Jesteś w ciąży?
- Ja...
- Podejrzewasz, że jesteś w ciąży, ale nic mi o tym nie mówisz, tak? Chciałaś wybrać
właściwy czas i miejsce? Powiedzieć mi o tym, kiedy będziesz w odpowiednim nastroju?
Radość i ożywienie zniknęły z jej twarzy w jednej sekundzie. Ona również pobladła.
- O to mnie podejrzewasz?
- A co innego mam, u diabła, myśleć? Zbiegasz tu radosna, cała w uśmiechach, jakbyś
nie miała żadnych trosk, a ja znajduję to. - Stuknął palcem w pudełko. - Stale twierdzisz, że
nie potrafisz udawać i grać, że nie umiesz kłamać. A czy ukrywanie tego przede mną to nie
gra i kłamstwo?
- A więc jestem taka sama jak Pamela, tak? - spytała zdławionym głosem. - Jestem
wyrachowana i kłamliwa. Chcę cię wykorzystać.
Chciał się uspokoić, ale nie potrafił. Taka gorycz, taki zawód. Kiedy wreszcie udało
mu się komuś zaufać, znów został boleśnie zdradzony.
- To sprawa tylko nas dwojga, nikogo więcej - odezwał się nieco spokojniej. - Żądam
wyjaśnień.
- Wątpię, czy kiedykolwiek byliśmy tylko we dwoje - wyszeptała. - Ale dobrze, zaraz
ci wszystko wyjaśnię. Kupiłam jabłka dla ciebie, winogrona dla sąsiada spod 1B i kilka
drobiazgów dla pani Wolinsky. Natomiast ten poręczny wynalazek nabyłam dla Jody. Mają z
Chuckiem nadzieję, że wkrótce pojawi się na świecie braciszek lub siostrzyczka Charliego.
- Dla Jody?
- Zgadza się. - Słowa z trudem przeciskały się przez gardło, sprawiały ból. - Nie
jestem w ciąży, więc możesz się o nic nie martwić.
- Ja... w takim razie przepraszam. Bardzo mi przykro.
- Mnie też jest przykro. - Wzięła pudełeczko z testem i spojrzała na nie smutnym
wzrokiem. - Jody była taka przejęta, kiedy mnie prosiła, żeby jej to kupić. Miała tyle nadziei.
Niektórych cieszy perspektywa posiadania dziecka. Ale dla ciebie... - Odłożyła pudełko i
spojrzała na Prestona. - Dla ciebie to zagrożenie, koszmarne wspomnienie z przeszłości.
- Źle zareagowałem, ale to był odruch.
- Można powiedzieć, że zareagowałeś instynktownie. A co byś zrobił, gdyby ten test
rzeczywiście był przeznaczony dla mnie? Gdybym była w ciąży? Pomyślałbyś sobie, że cię
oszukałam, zwabiłam w pułapkę, specjalnie zaszłam w ciążę, żeby ci zrujnować życie? A
może zastanawiałbyś się, czy to twoje dziecko?
- Nie, na pewno tak bym nie pomyślał. Nie bądź śmieszna.
- A co w tym śmiesznego? Ona tak zrobiła, więc dlaczego nie ja? Pozwoliłeś jej wejść
między nas, Preston. To ty zostawiłeś dla niej otwarte drzwi.
- Masz rację. Musisz jednak wiedzieć... Odskoczyła w tył, kiedy wyciągnął rękę.
- Przestań. Sama nie wiem, czy masz mnie za wyrachowaną dziwkę, czy za żałosne
popychadło. Wiedz, że nie jestem ani jednym, ani drugim. Jestem sobą. Nigdy cię nie
okłamałam, nie masz więc prawa tak mnie ranić. Źle robiłam, że ci na to pozwalałam. Ale to
już koniec. Masz stąd wyjść.
- Nigdzie nie pójdę, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.
- Wszystko jest już jasne. Nie winię cię. To również moja wina. Za dużo ci dawałam, a
za mało od ciebie oczekiwałam. Przecież byłeś ze mną szczery. Mówiłeś: „Tylko tyle mam,
nie proś o więcej”, albo: „Taki już jestem, czy ci się to podoba, czy nie”. Godziłam się na
takie traktowanie, więc dlatego powtarzam: to także moja wina. Ale od tej chwili przestaję się
godzić. Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie szanował i ufał mi. Nie zgodzę się na żadne
ustępstwa od tego warunku. - Otworzyła z rozmachem drzwi. - A teraz wynoś się stąd do
diabła.
Patrzyła na niego gniewnie, lecz w jej oczach lśniły łzy. Ręce zacisnęła w pięści, nie
mogła jednak opanować ich drżenia. Preston wyszedł na korytarz.
Zatrzymał się tuż za progiem.
- Myliłem się, Cybil. Popełniłem wielki błąd. Przykro mi.
- Mnie też. - Już miała zatrzasnąć drzwi, ale wzięła jeszcze głęboki oddech i wyznała:
- Raz cię okłamałam. Nie byłam do końca szczera, ale teraz będę. Kocham cię, Preston. I to
jest w tym wszystkim najgorsze.
Dobijał się głośno do jej mieszkania, przeklinał, groził. Potem zaś długo krążył po
korytarzu, by wreszcie wrócić do siebie i chwycić za słuchawkę. Zadzwonił do Cybil. Nie
odpowiadała.
Znów zaczął walić do jej drzwi. Zaczął ją błagać. Błagać o litość. Ona jednak go nie
słyszała. Z głową nakrytą poduszką szlochała samotnie w pogrążonej w ciemnościach
sypialni.
ROZDZIAŁ DWUNAŚTY
- Powinienem znaleźć tego drania i połamać mu wszystkie żebra. A potem skręcić
kark!
Grant Campbell krążył po kuchni domu, który zbudował wraz z żoną. Jego myśli były
tak wzburzone i groźne, jak huczące za oknem morze.
- Wcale by wtedy mniej nie cierpiała. Gennie odwróciła się od okna, przy którym
wypatrywała powrotu córki. Spojrzała na męża - wysoki, szczupły i muskularny, nadal mógł
być groźny. Widziała w nim tego samego mężczyznę, w którym zakochała się wiele lat temu.
Teraz zresztą chyba nawet jeszcze bardziej ją fascynował.
- Ale ja poczułbym się o wiele lepiej - wymamrotał. - Pójdę po nią.
- Nie rób tego. - Powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu. - Niech trochę
pobędzie sama.
- Ściemnia się.
- Wróci, kiedy poczuje, że już czas.
- Nie zniosę tego. Nie mogę patrzeć na jej smutną buzię.
- Musi boleć, zanim czas zagoi rany. Oboje o tym wiemy. - Objęła męża i położyła mu
głowę na ramieniu. - Wie, że tu na nią czekamy. To wystarczy.
- Łatwiej było, kiedy dzieci były małe. Płakały, bo upadły albo się podrapały, a nie...
- Wtedy tak nie myślałeś - przerwała mu z łagodnym uśmiechem, tak samo ciepłym i
pogodnym, jak wtedy, gdy się poznali. - Poza tym zawsze bardziej się przejmowałeś, gdy
któreś z dzieci się zraniło.
- Tak, teraz też chciałbym wziąć ją na kolana i utulić. - Spojrzał na żonę, westchnął. -
A potem wyrwałbym temu draniowi nogi z tyłka!
- Ja też mam na to ochotę - odparła i z przyjemnością usłyszała, że parsknął
rozbawiony.
Właśnie wtedy wróciła do domu Cybil. Zobaczyła rodziców stojących w objęciach,
wpatrzonych w siebie z miłością, i poczuła, jak żal ściskają w gardle. Właśnie czegoś takiego
pragnęła - bliskości, zrozumienia, czułości. To chciała z siebie dać.
Podeszła do nich i objęła ich ramionami tak, że utworzyli krąg.
- Masz mokre włosy. - Grant przytulił policzek do jej głowy.
- Patrzyłam, jak fale rozbijają się o brzeg. - Uniosła głowę i pocałowała go w ogolony
policzek. - Przestań się o mnie martwić, tato.
- Kiedyś może przestanę. Kiedy skończysz pięćdziesiąt lat. Napijesz się kawy?
- Nie, dziękuję. Chyba wezmę gorącą kąpiel, a potem położę się do łóżka z jakąś
książką. To mi zawsze pomagało, kiedy jako nastolatka zadurzyłam się w jakimś chłopaku.
- Wtedy zwykle ja przygotowywałam ci kąpiel - przypomniała jej matka. - Nie
zmieniajmy tradycji, dobrze?
- Nie musisz tego robić, mamo.
- Pozwól, że trochę ci dogodzę.
Cybil dała się wyprowadzić matce z kuchni.
- Wiesz, mamo, w głębi duszy miałam nadzieję, że to zrobisz.
- Twój ojciec musi na chwilę zostać sam, żeby mógł spokojnie przeklinać tego
twojego chłopca.
- To nie jest żaden „mój chłopiec” - wymamrotała Cybil. Wchodziły na górę wąskimi,
spiralnymi schodami, zbudowanymi na wzór schodów w latarni morskiej, która stała
nieopodal. - Nigdy nie był mój - dodała i łzy znów spłynęły po jej policzkach. - Och, mamo...
Weszły do dawnego pokoju Cybil i usiadły na łóżku, przykrytym narzutą z
różnokolorowych kawałków materiału.
- Cicho, kochanie. Uspokój się już.
- Tak bardzo bym chciała go znienawidzić. - Wtuliła się w matkę, szukając w jej
ramionach pocieszenia. - Gdybym mogła choć przez chwilę go nienawidzić, to może prze-
stałabym go kochać.
- Chciałabym ci powiedzieć, że tak się kiedyś stanie. Niektórzy mężczyźni są tacy
trudni, że za nic nie można ich zrozumieć. - Gennie kołysała córkę w ramionach. - Znam cię
jednak, moje kochanie, i wiem, że jeśli go pokochałaś, to musi w nim być coś wartościowego.
- Jest cudowny... I okropny. Och, mamo - znów zaniosła się szlochem. - Zupełnie taki
jak tatuś.
- Niech więc ci Bóg dopomoże, moje dziecko. - Gennie roześmiała się krótko i
mocniej przytuliła córkę.
- Zawsze lubiłam słuchać historii o tym, jak się poznaliście. - Cybil wzięła chusteczkę
z pudełka przy łóżku. - Twój samochód się popsuł, wokół szalała burza, więc weszłaś do
latarni morskiej, gdzie tata żył jak pustelnik. Był taki zły i niegrzeczny, prawda? Przerwała i
wydmuchnęła nos.
- Prawda. Jak najszybciej chciał się mnie pozbyć - odparła Gennie.
- On twierdzi, że po prostu go wtedy napadłaś. A był zły, ponieważ byłaś taka piękna,
chociaż cała przemoczona, że od razu się tobą zachwycił. - Cybil przyjrzała się twarzy matki,
okolonej ciemnymi włosami. - Nadal jesteś taka piękna, mamo.
- Masz moje oczy - powiedziała Gennie cicho. - Dzięki temu czuję się piękna.
Wyczerpana płaczem, Cybil wytarła ostatnie łzy.
- A co do Prestona... - westchnęła - to po prostu nie pasujemy do siebie. On to
urodzony samotnik, pochłonięty pracą. Ale ma też poczucie humoru. - Podeszła do okna,
przez które było widać odbijający się w morzu księżyc. - Czasami niespodziewanie mówi coś
pięknego, urzekającego. Ma takie zmienne nastroje, że nigdy nie można być pewnym, jak za-
reaguje. No i jest tak niesamowicie wrażliwy. Boi się komuś zaufać, tłumi w sobie dobre
uczucia. A kiedy cię dotyka, zapominasz o wszystkim. W tym dotyku wyraża się cały on. Ale
mimo to nadal nie chce cię wpuścić do swojej duszy.
- Rzeczywiście, jest taki sam jak twój ojciec. Skoro tak bardzo go kochasz, być może
nigdy nie będziesz szczęśliwa, jeśli przynajmniej nie spróbujesz się z nim porozumieć.
- Ale jak? On mnie uważa za niemądrą gadułę. - W jej głosie znów dały się słyszeć
bojowe nuty, co bardzo ucieszyło Gennie. - Wydaje mu się, że moja praca jest mniej ważna
od jego pracy. Nie ufa mi. Sądzi, że może mnie odpędzić od siebie jak uciążliwą muchę, a jak
mu tylko przyjdzie ochota, przychodzi do mnie jakby nigdy nic. - Zobaczyła, że jej matka się
uśmiecha, i spytała: - O co chodzi? Powiedziałam coś śmiesznego?
- Nie, tylko... zastanawiam się, jak ci się udało znaleźć, drugi taki egzemplarz.
Myślałam, że istnieje tylko jeden.
- To nie ja. Dziadek go znalazł.
Uśmiech Gennie zniknął, szlachetnie zarysowane brwi, lekko się uniosły.
- Doprawdy? - zapytała chłodnym, arystokratycznym tonem, który nie wróżył nic
dobrego, a wtedy Cybil, po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin, szeroko się
uśmiechnęła.
Preston skrzywił się i schował saksofon do futerału. Do diabła z tym wszystkim.
Nawet muzyka nie rozładowała jego frustracji. Nie mógł też pisać. Przez cały wczorajszy
dzień albo bezczynnie spoglądał w monitor komputera, albo pukał do drzwi Cybil.
W końcu zrozumiał, że nie ma jej w domu.
Opuściła go. To pewnie najlepsze jej posunięcie od czasu, gdy go poznała. Po długich
rozmyślaniach doszedł do wniosku, że i on powinien się wynieść z tego domu, żeby go tu nie
zastała, kiedy wróci.
Rano miał zamiar wrócić do Connecticut. Jakoś zniesie obecność robotników,
hydraulików i elektryków. Ale na pewno nie zniesie kolejnego dnia obok pustego mieszkania
kobiety, którą kochał i którą stracił przez własną głupotę.
Wszystko, co mu powiedziała, było prawdą. Nie miał nic na swoją obronę.
- Przez jakiś czas się tu nie pokażę, Andre. Pianista spojrzał na niego poprzez dym
unoszący się z papierosa.
- A to dlaczego?
- Jutro jadę do Connecticut.
- Kobieta cię tam wygania? - Andre przeciągnął się, patrząc na niego domyślnie. - Coś
mi się zdaje, że uciekasz z podwiniętym ogonem, bracie.
Preston roześmiał się ponuro i chwycił futerał.
- Do następnego razu.
- Zastaniesz mnie tu na pewno.
Kiedy Preston się odwrócił, Andre gwałtownie skinął na żonę i wskazał na przyjaciela.
Delta skinęła głową i zastąpiła Prestonowi drogę.
- Jakoś wcześnie dzisiaj wychodzisz, mój słodki.
- Nie idzie mi granie, a jutro muszę rano wstać. Wracam do Connecticut.
- Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc? - Objęła go ramieniem. - Napijmy się na
pożegnanie. Będzie mi brakowało twojej przystojnej buźki.
- Mnie twojej też.
- Nie tylko mojej. - Pokazała barmanowi dwa palce. - Przez tę dziewczynę czujesz się
bluesowo i nawet muzyka ci nie pomaga. Nie tym razem. Nie w jej przypadku.
- Nie w jej przypadku - przyznał i uniósł szklankę. - To już skończone.
- A to dlaczego?
- Sama tak zadecydowała. - Wypił, ale palący alkohol wcale nie rozgrzał mu serca.
- Od kiedy to mężczyzna tak łatwo godzi się z odmową? - zapytała ze śmiechem.
- Jeśli kobieta mówi poważnie, mężczyzna musi się z tym pogodzić.
- Głupiec z ciebie, McQuinn. - Poklepała go po policzku.
- Nie będę się o to kłócił. Właśnie dlatego wszystko skończone. Sam to popsułem i
teraz muszę z tym żyć.
- Skoro sam popsułeś, to sam napraw.
- Jeśli kogoś mocno zranisz, ten ktoś ma prawo zaniknąć przed tobą drzwi na zawsze,
nie sądzisz?
- Skarbie, jeśli tak mocno kochasz tego kogoś, to masz prawo te drzwi wyłamać, a
potem czołgać się przed tym kimś i błagać o wybaczenie. - Popatrzyła na niego z namysłem. -
Rzeczywiście aż tak ją kochasz?
Spojrzał pod światło na whisky.
- Nie wiedziałem, że można kogoś kochać aż tak.
- Musisz więc wyłamać te drzwi, mój słodki.
Jednym haustem wypił resztę alkoholu i wyszedł z klubu. Powtarzał sobie, że Delta
się myli. Są sprawy, których nie da się naprawić. Nie można wyważyć drzwi, lepiej nawet nie
próbować. Dlaczego miałaby go wpuścić? Przecież tak bardzo ją skrzywdził.
Nie, nie miał prawa prosić jej o rozmowę. Nie miał nawet prawa czołgać się przed nią
i błagać o wybaczenie, licząc na jej miękkie serce.
Dopiero gdy zdyszany stanął przed drzwiami Jody, zdał sobie sprawę, że całą drogę
biegł.
- Na litość boską! - Jody spojrzała przez wizjer i otworzyła mu, owijając się ciaśniej
szlafrokiem. Gdyby Chuck nie spal jak zabity, nie musiałaby biec do drzwi, żeby zdążyć,
zanim hałas obudzi synka. - Jest po północy! Zwariowałeś?
- Gdzie ona jest, Jody? Dokąd pojechała? Zmarszczyła nos i uniosła głowę z
godnością, którą dość trudno utrzymać, kiedy ma się na sobie szlafrok w różowe kotki.
- Jesteś pijany?
- Wypiłem tylko jedną whisky. Nie jestem. - Rzeczywiście, chyba w całym swoim
życiu nie myślał jaśniej. - Gdzie jest Cybil?
- Myślisz, że ci powiem, po tym jak złamałeś jej serce? Wracaj do swojej jaskini -
rozkazała mu, dramatycznym gestem wskazując przed siebie. - Uważaj tylko, żeby cię
sąsiedzi nie zlinczowali. Wszyscy tu kochają Cybil, a ty...
- Ja też ją kocham.
- Akurat. Dlatego przez ciebie wypłakała sobie oczy? Nękany poczuciem winy Preston
spuścił wzrok.
- Błagam, powiedz mi, gdzie ona jest.
- A po co ci ta wiadomość?
- Żebym mógł rzucić się przed nią na kolana i błagać o wybaczenie. Niech zrobi ze
mną, co zechce! Jody, proszę... Muszę się z nią zobaczyć.
Gniew Jody trochę zelżał. Uważnie przyjrzała się bladej twarzy Prestona.
- Naprawdę ją kochasz?
- Tak bardzo, że odejdę, jeśli powie mi w oczy, że nie chce mnie więcej widzieć. Ale
najpierw muszę z nią porozmawiać.
- Dobrze, powiem ci. - Jody usłuchała nakazu romantycznej duszy. - Pojechała do
rodziców, do Maine. Zapiszę ci adres.
- Dziękuję. - Ogarnęło go obezwładniające poczucie ulgi i wielka wdzięczność.
- Ale jeśli znowu ją skrzywdzisz... - mamrotała Jody, pisząc adres na odwrocie
koperty - znajdę cię i zamorduję gołymi rękami.
- Nawet nie będę się bronić. - Wziął głębszy oddech.
- A czy ty jesteś... eee...?
Zerknęła na niego, uśmiechnęła się i położyła rękę na brzuchu.
- Tak, jestem „eee”. Z wyliczeń wynika, że dziecko przyjdzie na świat w Walentynki.
Doskonały termin, co?
- Wspaniała wiadomość. Moje gratulacje. - Wziął od niej kopertę i wsunął do kieszeni.
Następnie ujął jej twarz w dłonie i serdecznie ucałował. - Wielkie dzięki!
Jody zaczekała, aż Preston zniknie na schodach, a potem głęboko wciągnęła
powietrze.
- Ojej... - wyszeptała. - Ten facet potrafi całować. Od razu widać, że ma potencjał. -
Zacisnęła kciuki. - Powodzenia, Cybil!
- Daniel MacGregor - wycedził Grant przez zaciśnięte zęby, a w jego ciemnych
oczach błysnęła żądza mordu.
- Stary osioł, co wtyka nos w nie swoje sprawy!
Ponieważ Grant wielokrotnie wyrażał podobne opinie, odkąd minionego wieczora
dowiedział się, że to Daniel skojarzył Prestona z jego córką, Gennie uśmiechnęła się roz-
bawiona. Tak naprawdę bowiem jej maż uwielbiał Daniela.
- Myślałam, że to „wścibski stary dureń”.
- To też. Gdyby nie miał sześciuset lat, osobiście kopnąłbym go w tyłek!
- Grant... - Gennie odłożyła szkicownik. - Przecież wiesz, że zrobił to z miłości.
- Ale mu się nie udało, prawda?
Chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz usłyszała warkot samochodu. Osłoniła oczy
przed słońcem i spojrzała na drogę. Coś lekko ścisnęło ją za serce.
- Wcale nie jestem pewna, czy mu się nie udało.
- Kogo tam, u diabła, niesie? - Była to zwykła reakcja Granta, gdy ktoś się zbliżał do
jego domostwa. - Jeśli to znowu jakiś turysta, zaraz wyjmę strzelbę.
- Przecież nie masz strzelby.
- To sobie kupię!
Gennie wstała, rzuciła szkicownik na bujaną ławeczkę i ciasno objęła męża.
- Tak bardzo cię kocham.
Jej bliskość natychmiast rozpędziła czarne chmury, zbierające się w jego sercu.
- Genvieve - wyszeptał i pocałował ją w usta. - Powiedz temu nieproszonemu
gościowi, żeby się stąd wyniósł i nigdy nie wracał.
Gennie nie wypuszczała go z objęć. Ponad jego ramieniem patrzyła na ładny, mały
samochód zmagający się z wąską, pobrużdżoną koleinami drogą, której Grant nigdy nie
chciał naprawić.
- Zdaje się, że to będzie zadanie Cybil.
- Co takiego? Myślisz, że to on? - Odepchnąłby żonę od siebie, ale nie dała mu się
ruszyć z miejsca. - A więc jednak będę miał okazję mu dołożyć!
- Proszę cię, zachowaj spokój.
- Nie licz na to!
Preston zauważył ich z daleka, podskakując na wyjątkowo złośliwym wyboju. Dwoje
ludzi przed dużym, białym domem. Obejmując się, stali na zielonej trawie obok staromodnej
bujanej ławeczki. Rodzice kobiety, którą kochał.
Ciekawe, które z nich go zamorduje i gdzie go pochowają.
Rozejrzał się po okolicy. Uświadomił sobie, że już widział te widoki na obrazach
Genvieve Campbell. To tutaj je malowała, z miłością i wielkim talentem. Romantyczną, starą
latarnię morską wznoszącą się na skale, spadziste urwisko, wiekowe drzewa, biały, przyjazny
dom z werandą - to wszystko przenosiła na swoje obrazy.
Tutaj dorastała Cybil, w tym dzikim, pięknym miejscu.
Zatrzymał samochód i wysiadł. Nawet z daleka widział, że ogorzała od wiatru twarz
ojca wyraża wiele uczuć.
Nie były to uczucia przyjazne.
Postanowił, że nie da się zabić, zanim nie zobaczy Cybil. A potem niech się dzieje, co
chce.
Patrząc na Prestona, Gennie zrozumiała, co przeżywa jej córka. Poczuła, że Grant
spiął się jak tygrys czający się do skoku, więc ostrzegawczo zacisnęła palce na jego ramieniu.
- Dzień dobry państwu. - Preston skinął na powitanie głową, ale na wszelki wypadek
postanowił nie wyciągać ręki. Pisarz musi mieć w końcu sprawne palce. - Jestem Preston
McQuinn. Chciałbym Cybil... To znaczy, chciałbym się zobaczyć z Cybil - poprawił się
zmieszany.
- Ile masz lat, McQuinn?
Pytanie było dość nieoczekiwane, zadane spokojnym, choć zarazem groźnym tonem.
- Trzydzieści.
- Jeśli chcesz dożyć trzydziestych pierwszych urodzin, to wsiadaj do samochodu,
wrzuć wsteczny bieg i nigdy tu nie wracaj - poradził mu Grant.
Preston nie spuścił wzroku. Odruchowo poruszył kilka razy ramionami jak bokser
rozgrzewający się przed walką.
- Najpierw porozmawiam z Cybil. Potem może mnie pan rozerwać na strzępy. Jeśli
oczywiście będzie pan miał ochotę.
- Nie zbliżysz się do mojej córki. - Grant odsunął od siebie żonę, jakby była dziecięcą
zabawką, i zrobił krok naprzód.
Preston wciąż stał z opuszczonymi ramionami. Niech ojciec Cybil zada pierwszy cios,
pomyślał. Ma do tego prawo.
- Przestańcie! - Gennie stanęła między nimi i rozdzieliła ich od siebie. Spojrzała
groźnie na męża, potem na Prestona, który miał wrażenie, jakby dostał naganę od królowej.
Zaraz jednak uderzyło go coś innego.
- Ona ma pani oczy. - Ze wzruszenia przełknął ślinę. - Cybil ma pani oczy.
- Owszem, ma. - Serce Gennie zaczęło topnieć. - Poszła nad urwisko za latarnią.
- Do diabła, Gennie!
- Dziękuję pani! - Serce załomotało mu jak szalone. Spojrzał Grantowi prosto w oczy i
obiecał: - Już nigdy nie skrzywdzę pana córki.
- Do diabła - wymamrotał znowu Grant, kiedy Preston zdecydowanym krokiem ruszył
w stronę urwiska. - Dlaczego to zrobiłaś?
Gennie objęła twarz męża dłońmi.
- Ponieważ on mi kogoś przypomina.
- Akurat!
- I wydaje mi się, że już wkrótce nasza córka będzie bardzo szczęśliwą kobietą -
dodała ze śmiechem.
Grant westchnął z rezygnacją.
- Szkoda, że choć raz nie dałem mu w szczękę, tak dla zasady. Czułem, że nawet nie
stawiałby oporu. - Spojrzał za Prestonem, który niknął właśnie za latarnią. - Może miałbym
okazję, gdyby nie to, że na widok twoich oczu zupełnie zbaraniał. Od razu widać, że kocha
Cybil do szaleństwa.
- Też to zauważyłam. Pamiętasz, jakim lękiem potrafi napawać to uczucie?
- Ja nadal czasami czuję lęk. - Przyciągnął ją do siebie ze śmiechem. - Ten chłopak nie
jest mięczakiem. A Cybil, jako twoja nieodrodna córka, nieźle da mu popalić, zanim mu
wybaczy.
- Oczywiście, że tak. Zasłużył sobie na to. Tak czy inaczej, Daniel znów się nie
pomylił.
- Wiem, wiem - przyznał Grant, a potem uśmiechnął się chytrze do żony. - Ale nie
powiemy mu o tym od razu. Niech się trochę pomęczy.
Siedziała na skale i rysowała z pochyloną głową, a wiatr rozwiewał jej włosy. Na jej
widok zabrakło mu tchu. Jechał całą noc, wyobrażając sobie, co poczuje, kiedy ją znów zo-
baczy. Tym razem wyobraźnia go zawiodła. Preston wyszeptał jej imię, lecz wiatr i szum fal
zagłuszyły jego głos. Ruszył ku niej wąską ścieżką.
Może usłyszała jego kroki albo jego cień położył się na jej rysunku, a może po prostu
wyczuła jego obecność. Podniosła głowę i spojrzała prosto na niego. Przez chwilę w jej
oczach szalała burza uczuć, jednak zaraz znów stały się chłodne niczym morska woda. Cybil
spokojnie wróciła do szkicowania.
- Znalazłeś się daleko od domu, McQuinn.
- Posłuchaj, Cybil... - zaczął, lecz głos nie chciał wydobyć się z gardła.
- Rzadko miewamy tu gości. Ojciec grozi, że całkiem zlikwiduje tę drogę. Szkoda, że
jeszcze tego nie zrobił.
- Cybil... - powtórzył bezradnie.
- Gdybym miała ci coś więcej do powiedzenia, powiedziałabym to w Nowym Jorku.
- To ja chcę ci coś powiedzieć. Spojrzała na niego obojętnie.
- Gdybym chciała cię wysłuchać, wysłuchałabym cię... i tak dalej, jak wyżej. -
Zamknęła szkicownik, wstała. - A teraz...
- Proszę. - Uniósł rękę, ale natychmiast ją opuścił, kiedy spojrzała na niego
ostrzegawczo. - Wysłuchaj mnie. Jeśli potem każesz mi odejść, odejdę.
- Dobrze. - Znów usiadła na skale. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, będę rysować
dalej.
- Ja... - Nie wiedział, od czego zacząć. Tyle razy układał sobie w myślach prośby i
błagania, ale teraz wszystkie gdzieś mu umknęły. - Moja agentka spotkała wczoraj twojego
agenta.
- Naprawdę? No popatrz, jaki ten świat mały. Nawet nie zauważył jej uszczypliwego
tonu.
- Powiedział jej o serialu telewizyjnym, który ma powstać na podstawie twojego
komiksu. To podobno duży kontrakt.
- Być może.
- Nic mi o tym nie powiedziałaś.
- Przecież nie interesuje cię moja praca.
- To nieprawda. Ale nie dziwię się, że tak sądzisz. Wszystko teraz rozumiem. Kiedy
przyszłaś do mnie taka uradowana, chciałaś mi powiedzieć o serialu, a ja zepsułem twoje
święto... - Znów zamilkł i przez chwilę patrzył na wzburzone morze. - Byłem rozkojarzony,
myślałem o sztuce, a jeszcze bardziej o moich uczuciach do ciebie. Wtedy bardzo chciałem je
stłumić.
Nacisnęła mocniej i złamała czubek ołówka. Wściekła na siebie wyjęła drugi z małej
torby z przyborami.
- Jeśli przyjechałeś tu po to, żeby mi o tym opowiedzieć, to już to zrobiłeś. Teraz
możesz odejść.
- Nie po to przyjechałem, ale przepraszam za tamto wydarzenie. I chciałbym ci
powiedzieć, że cieszę się razem z tobą.
- Hura.
Zamknął oczy i zacisnął pięści. A więc jednak potrafi być okrutna, kiedy ktoś sobie na
to zasłuży.
- Wszystko, co mi powiedziałaś w naszej ostatniej rozmowie, jest prawdą.
Pozwoliłem, żeby stanęła między nami moja przeszłość. Użyłem jej, żeby się odgrodzić od
najlepszej rzeczy, jaka mi się w życiu przytrafiła. Widziałem, jak runął świat mojej siostry,
jak zdrada i ból niemal jej nie powaliły. Musiała sama wychowywać dziecko, a drugie
urodziła, kiedy jeszcze nie wysechł atrament na papierach rozwodowych.
Czy mogła pozostać obojętna wobec takiego cierpienia?
- Wiem, że przeszła przez piekło - rzekła, zamykając szkicownik. - Z pewnością nie
zasłużyła sobie na taki los.
- Tak. Ale czasami życie jest okrutne. - Spojrzał jej w oczy i ze zdziwieniem zobaczył
w nich współczucie. - Udałoby mi się ciebie przebłagać, gdybym posłużył się siostrą,
prawda? Ale nie chcę grać na twoim współczuciu.
Podszedł do skraju urwiska, gdzie w dole burzyło się morze. Nad głową krzyczały
mewy, to rzucając się w dół, to szybując w górę. Cybil przychodziła tutaj, kiedy odwiedzała
rodzinny dom, kiedy chciała zostać sam na sam ze swoimi myślami. Właśnie w tym miejscu
powinien wyjawić jej swoje najtajniejsze przemyślenia i kryjące się za nimi uczucia.
- Kochałem Pamelę - wyznał. - To, co się między nami zdarzyło, odmieniło mnie.
- Wiem. - Uświadomiła sobie, że będzie musiała mu przebaczyć. Już czuła, że mięknie
jej serce. Przebaczy mu, a potem każe odejść.
- Kochałem ją - powtórzył, odwracając się od urwiska. - Ale to, co do niej czułem, nie
jest nawet cieniem, nawet namiastką tego, co czuję do ciebie, co czuję, kiedy myślę o tobie i
kiedy na ciebie patrzę. Miłość do ciebie mnie przytłacza, Cybil, daje cierpienie, ale i nadzieję.
Rozchyliła drżące wargi. Serce zaczęło jej bić radosnym rytmem. Na twarzy Prestona
zobaczyła coś, co ją zaskoczyło.
- O jakiej nadziei mówisz? - zapytała zduszonym głosem.
- O nadziei na cud. Zraniłem cię i nie znajduję na to wytłumaczenia. Zaatakowałem
cię, kiedy myślałem, że jesteś w ciąży. Byłem wściekły na samego siebie. Wściekły,
ponieważ gdzieś na dnie duszy pomyślałem, że dziecko byłoby niezłym sposobem na to...
żebyś ze mną została.
Gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała na niego wstrząśnięta. On tymczasem
przeczesał włosy palcami i mówił dalej, jakby bał się, że nie zdąży powiedzieć wszystkiego:
- Wiedziałem, że nie chcesz wychodzić za mąż, ale jeśli byś była... Mógłbym cię do
tego skłonić. Nie wiedziałem, jak się przed takimi myślami bronić, więc przypisałem je tobie.
- Chciałeś skłonić mnie do małżeństwa?
Tylko tyle była w stanie powiedzieć. Po tych słowach wstała chwiejnie i spojrzała w
dół na morze. Wszystko tak szybko się zmieniało.
- To żadne usprawiedliwienie, ale wiedz, że nigdy cię nie podejrzewałem o jakieś
kalkulacje czy oszustwo. Nie znam nikogo mniej wyrachowanego niż ty. Jesteś taka ciepła,
szczodra, masz takie radosne, otwarte usposobienie. Kiedy zjawiłaś się w moim życiu...
uszczęśliwiłaś mnie, choć myślałem, że już nigdy nie będę szczęśliwy.
- Och, Preston - spojrzała na niego przez zasłonę łez - przestań już, proszę.
- Wysłuchaj mnie do końca. - Chwycił ją mocno za ręce. - Kocham cię, Cybil.
Wszystko w tobie mnie zachwyca. Powiedziałaś, że mnie kochasz, a przecież ty nie kłamiesz.
- Nie. - Przetarła oczy. Teraz widziała go wyraźnie. W zwężonych źrenicach kryło się
napięcie, twarz miał zmęczoną. Gdyby nie trzymał jej dłoni w mocnym uścisku, pogładziłaby
go po policzku. - Nie kłamię.
- I za to też cię kocham. I potrzebuję cię o wiele bardziej niż ty mnie. Wiem, że
potrafiłabyś się podnieść i iść dalej. Jesteś taka silna, tak kochasz życie. Nadal byłabyś sobą.
Możesz mi powiedzieć, żebym sobie poszedł. Zapomnisz o mnie i jeszcze będziesz kiedyś
szczęśliwa. Ale ja nigdy ciebie nie zapomnę. Nigdy nie przestanę cię kochać ani żałować, że
zraziłem cię do siebie. Jeśli powiesz mi, żebym odszedł, zrobię to - zapewnił drżącym z
napięcia głosem, po czym opuścił głowę. - Ale... ale proszę, nie każ mi odchodzić.
- Czy ty wierzysz w to, co mówisz? - zapytała cicho, zaskoczona, że jej głos brzmi tak
pewnie, a serce bije tak równo. - Wierzysz, że mogłabym o tobie zapomnieć? Może
rzeczywiście potrafiłabym się podnieść i jeszcze znalazłabym szczęście, ale po co
ryzykować? I dlaczego miałabym kazać ci odejść, skoro chcę, żebyś został?
Preston poczuł się tak, jakby ktoś zdjął mu z piersi stutonowy ciężar. Objął ją,
przyciągnął do siebie i położył głowę na jej ramieniu.
- A więc nie pozwoliłaś, żebym wszystko zepsuł - powiedział z wdzięcznością.
- Nie pozwoliłam. - Czuła, że jego ciało drży, a serce bije jak szalone. Ten mocny,
uparty, poważny mężczyzna z miłości do niej był bezsilny jak dziecko. - Nie mogłam na to
pozwolić. Ja też cię potrzebuję.
Odsunął ją od siebie i pogłaskał po policzku.
- Myślałem już, że cię straciłem, Cybil. Nie potrafię nawet...
Nie dokończył. Pocałował ją. Chciał to zrobić delikatnie, żeby jej dowieść, jak ją sobie
ceni, ale emocje wzięły górę, dzikie i nieokiełznane jak szalejące w dole morze. Kiedy na nią
spojrzał, znów miała oczy mokre od łez.
- Proszę, tylko nie płacz.
- Będziesz musiał się do tego przyzwyczaić. My, Campbellowie jesteśmy bardzo
uczuciowi.
- Domyśliłem się tego. Zdaje się, że twój ojciec ma ochotę rozerwać mnie na strzępy.
Roześmiała się.
- Kiedy zobaczy, że dzięki tobie jestem szczęśliwa, daruje ci życie. Pokocha cię i on, i
moja mama. Po pierwsze dlatego, że ja cię kocham, no i dla ciebie samego, za to kim jesteś.
- Opryskliwy ponurak, łatwo wpadający w gniew?
- Tak! - Znów się roześmiała, widząc jego urażoną minę. - Mogłabym temu
zaprzeczyć, ale nie umiem kłamać. - Wzięła go za rękę i poszli wzdłuż urwiska. - Uwielbiam
to miejsce. To właśnie tutaj moi rodzicie zakochali się w sobie. Tata mieszkał wtedy w
latarni, niczym pustelnik. Był wściekły, że jakaś kobieta zakłóca mu spokój i odrywa go od
pracy. - Zerknęła na Prestona z ukosa. - Mój tata to także opryskliwy ponurak, który łatwo
wpada w gniew.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- To musi być bardzo rozsądny człowiek. - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. -
Pojedziesz ze mną do Newport, żebym mógł ci przedstawić swoją rodzinę?
- Chętnie. - Spostrzegła, że przygląda się jej z uwagą, więc spytała: - O co chodzi?
Preston zatrzymał się i odwrócił ją ku sobie.
- Wiem, że nie chcesz wychodzić za mąż ani wyprowadzać się na wieś. Lubisz Nowy
Jork i nie oczekuję...
Pomyślałem sobie jednak, że mój dom bardzo by ci się spodobał. To piękna, stara
rezydencja nad brzegiem morza. - Cybil milczała, więc wrócił do przerwanego wątku: - Nie
oczekuję - powtórzył - że zechcesz zmienić styl życia, ale jeśli kiedyś zdecydujesz, że
pragniesz za mnie wyjść, mieszkać ze mną pod jednym dachem i założyć rodzinę, to powiedz
mi o tym, dobrze?
Jej serce podskoczyło trzy razy jak cyrkowiec na trampolinie, ale tylko poważnie
skinęła głową.
- Dowiesz się o tym pierwszy - obiecała.
- Świetnie.
Znów ruszyli przed siebie, lecz po kilku krokach Cybil nagle się zatrzymała.
- Preston?
- Słucham.
- Chcę za ciebie wyjść, mieszkać z tobą pod jednym dachem i założyć rodzinę.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Ale...
- Widzisz? Dowiedziałeś się pierwszy.
- Hm, rzeczywiście - przyznał. - Ale czy musiałaś tak długo trzymać mnie w
niepewności?
Roześmiała się głośno, a on uniósł ją w ramionach i razem zaczęli wirować w
szalonym, radosnym pędzie.