Antologia SF Stało się jutro 5 Tadeusz Twarogowski

background image
background image

Tadeusz Twarogowski

Stało się jutro 3

1- Klęska dyktatora

2- Tajemnica zaginionego lądu

background image

3- Typ spod ciemnej gwiazdy

Klęska dyktatora

Nocna wizyta

Helikopter zaczął gwałtownie wytracać

prędkość. Pablo odczuł to natychmiast,

mimo że trwał w tępym odrętwieniu.

Uniósł wspartą na dłoniach głowę i

powiódł pytającym wzrokiem po twarzach

towarzyszących mu osobników. Malowała

się na nich przeraźliwa obojętność, pod

którą czaiła się jednak skupiona czujność.

Pablo odczytał ją wyraźnie w czarnych

oczach generała, siedzącego na wprost w

głębokim, wygodnym fotelu. W kabinie

panowała c'sza, mącona jedynie szumem

rytmicznie pracującego silnika. Nagle z

przodu pyreksowe szyby rozbłysły

jaskrawym światłem. W nieprzeniknioną

ciemność wystrzeliły oślepiające kolorowe

smugi. Skrzyżowały się hen w górze w

stożkowaty namiot, którego wierzchołek

począł się zniżać, aż wreszcie obramował

szeroki plac-lądowisko.

background image

Pilot osadził maszynę pośrodku betonowej

płyty, okolonej balustradą wysokich

kolumn.

- Wysiadamy - rzucił rozkazująco milczący

dotąd generał.

- Proszę się spieszyć, nie mamy chwili do

stracenia. Każda minuta jest na wagę

złota.

Pablo chciał coś powiedzieć, jednakże

generał nakazał mu władczym ruchem

dłoni milczenie. Łączył się w tej chwili z

kimś odległym, kto najwidoczniej

oczekiwał jego przybycia. Nastawiał

bowiem na ręcznym telezystorze długość

fali, regulował odbiór i śledził

miniaturowy ekran, który połyskiwał jak

fosforyzowana tarcza zegarka. Rozległo się

cichutkie brzęczenie. Pablo nie mógł

jednak usłyszeć rozmowy, gdyż w tej chwili

ktoś z zewnątrz otworzył drzwi kabiny.

Trzeba było wysiadać.

Pablo czuł lęk. Mimo to opuścił kabinę

pozornie opanowany i spokojny. Udawał,

że jest mu zupełnie obojętne, dokąd go

background image

wiodą, choć pożerała go ciekawość

zaprawiona obawą o najbliższą przyszłość.

Towarzyszący mu od kilku godzin

oficerowie nie zdradzali w dalszym ciągu

chęci do nawiązania rozmowy. Milczeli

uparcie, wykonując jak bezduszne

mechanizmy ciche i krótkie rozkazy

generała. Pablo jakby dla nich nie istniał. I

to było szczególnie denerwujące. Pablo nie

daruje im tego. Myśl ta przeradzała się w

nagłą decyzję. Gdyby wiedzieli, że z

postanowień swych nie rezygnuje nigdy,

na pewno nie byliby tak spokojni, tak

butni i tak pewni siebie. Upokorzyli go,

zdeptali jego dumę i godność. Przypomni

im to kiedyś niezawodnie. Zapłaci im za to.

Wywlekli go o północy z domu. Jego, Pabla

Millero, docenta sławnego uniwersytetu!

Jutro na całe Gracias

gruchnie wieść o porwaniu doktora

Millero, uczonego, którym się chlubi

wydział lekarski uczelni, o uwięzieniu

znakomitego lekarza, którym szczyci się

całe Wybrzeże Moskitowe od cudnego

background image

Gracias aż po San Juan del Norte. Nie, tego

darować nie można. A czyż można

darować wtargnięcie tej uzbrojonej

watahy do jego ustronia, do jego pięknej

villa bianca.

Villa bianca! - wspomnienia cisną się

gwałtownie. Czyż zobaczy ją jeszcze? Była

jego dumą, jego wymarzonym dziełem.

Architekt zrealizował w gładkim

marmurze jego najskrytsze idee:

szlachetną prostotę, lekkość, komfort. Z

tarasu okalającego budowlę rozciągał się

widok na wiecznie zielone palmy

kokosowe i gładkie wody zacisznej zatoki.

Pablo lubił odpoczywać tu i chłonąć

wzrokiem białe płachty żagli na jachtach.

Lubił też zbiegać schodami w dół, aż nad

sam brzeg, gdzie woda liże uparcie żółty

piasek, i obserwować gramolące się

niezdarnie wielkie żółwie. Tego

wszystkiego pozbawiała go czyjaś

przemoc. - Racja stanu wymaga pańskiej

obecności w stolicy, doktorze - powiedział

mu ów wysoki generał, o twarzy bladej i

background image

zimnej, nie rozjaśnionej żadnym chyba

uczuciem. To było wszystko, co mu na

wyspie zakomunikowano. Na pytania,

które rzucał gorączkowo, nie otrzymał

odpowiedzi. Zaczął go opanowywać lęk.

Kilka uzbrojonych postaci, tajemnicze

miny, wydawane szeptem polecenia,

ciemna noc, szum palm za oknami -

wszystko to składało się na atmosferę

naładowaną niebezpieczeństwem.

Wiedział, a raczej wyczuwał, że na nic zda

się tu opór, że ludziom, którzy zburzyli

jego spokój, musi być posłuszny, że musi

bez sprzeciwu podporządkować się ich

woli. Żył przecież w dziwnym i

niespokojnym kraju. Bunty wojska, pucze,

zamachy, rewolty zmiatały rządy i

dyktatorów. Ci, którzy wczoraj byli u

steru, przed którymi drżał lud, następnego

dnia wędrowali do więzień, ginęli lub

ratowali się ucieczką, by obmyślać nowe

zamachy i snuć plany zemsty. Małe

państwo od lat pławiło się we krwi. Naród,

rozdarty pomiędzy kilka skłóconych

background image

stronnictw politycznych, cierpiał nędzę.

Kopalnie złota przeszły w ręce obcych

właścicieli, upadł przemysł i rolnictwo,

zmarniała prawie zupełnie wspaniała

kiedyś hodowla bydła, zdewastowano

sławne plantacje palm kokosowych. Każdy

z szybko zmieniających się dyktatorów

rządził metodą terroru. Sprzeciw karano

bezlitośnie. Nikt z obywateli nie był pewny

dnia ani godziny. Czarna milicja obecnego

dyktatora Salvatore siała trwogę i śmierć.

Nic więc dziwnego, że Pablo na widok

czarnych mundurów

swych nocnych gości stracił pewność

siebie, że opuściła go

nagle zwykła dzielność i odwaga. Bez

słowa ubrał się

i wyszedł w ciemną gorącą noc.

Wyprowadzono go nad zatokę. Słyszał

monotonny szum

przypływu. Pod nogami chrzęścił piasek

plaży. Na jego tle

srebrzył się długi kadłub helikoptera.

- Proszę zająć miejsce - posłyszał głos

background image

generała, i bez

sprzeciwu wszedł w otwarte drzwi kabiny.

Po chwili rozległ się warkot silnika.

Maszyna poderwała się

z ziemi i popłynęła na zachód.

Salvatore

Dyktator dogorywał. Leżał blady, szeroko

otwartymi oczami wpatrując się w sufit.

Wychudłą, żółtą twarz szpecił grymas

zaciśniętych warg i głębokie bruzdy

przecinające zapadłe policzki. Z ust

chwilami wyrywał się cichy jęk. Wtedy do

szerokiego łoża podbiegał lekarz. Leżącego

obserwował z niepokojem minister Diego,

prawa ręka dyktatora. Diego zawdzięczał

dyktatorowi wszystko: godność ministra,

stopień generała, bogactwo. Salvatore

dźwignął go z upadku i wyniósł wbrew

opinii wysoko. Zresztą nie tylko do Diega

uśmiechnęło się szczęście. Nowemu

dyktatorowi potrzebni byli właśnie tacy

ludzie. Im powierzył urzędy, im zaufał i na

nich oparł swe rządy. On zawdzięczał im

wiele, a oni jemu wszystko. Stanęło między

background image

nimi porozumienie, sojusz silny i trwały,

którego n'c nie mogło zerwać. Im

konieczny był jego geniusz organizacyjny,

odwaga nie znająca gramc, siła płynąca z

bezwzględności i wola łamiąca przeszkody,

jemu - ich służalcze posłuszeństwo,

oddanie. Wyszukał ich w tłumie, wybrał

ich z mierzwy ludzkiej. Salvatore miał przy

tym niezawodne oko. Oceniał ludzi

bezbłędnie. Nie zawiódł się na wiernej

kohorcie. Dotrzymywała mu kroku w

zwycięskim pochodzie do władzy. Zmiotła

w ciągu trzech dni przeciwników i

wprowadziła Salvatore do rezydencji

byłego dyktatora, który ratował się

ucieczką.

Diego jest zdenerwowany do najwyższych

granic. Trzykrotnie już łączył się

telezystorem z generałem Coiba, którego

wysłał po doktora Pabla Millero. Nie mógł

doczekać się ich przybycia. Minuty

wydłużają się w godziny, godziny w wieki.

Lęk opanowywał ministra, że doktor Pablo

się spóźni, że jego pomoc może się okazać

background image

zbyteczna. Salvatore bowiem gonił resztką

sił. Lekarz wróżył mu tylko

godziny życia. Co się stanie w przypadku

jego śmierci? Diego wyrzuca sobie, że zbyt

późno zdecydował się wezwać doktora

Pabla. Chorobę dyktatora utrzymywano w

tajemnicy. Sam Salvatore tego żądał.

„Dowie się Rodriguez, podniosą łby

przeciwnicy" - syczał zaciskając z bólu

usta. Jednakże z miesiąca na miesiąc stan

zdrowia dyktatora stale się pogarszał.

Przyboczny lekarz, człowiek bezgranicznie

oddany, był bezradny.

- Jedyny ratunek - rzekł któregoś wieczora

złamanym głosem - to wezwać docenta

Millero.

- Ależ to niemożliwe! - wykrzyknął

minister Diego.

- Leczenie musi się odbyć w tajemnicy. Czy

pan o tym zapomniał? Nikt nie powinien

dowiedzieć się o chorobie dyktatora. Musi

pan, doktorze, zmobilizować całą swą

wiedzę i za wszelką cenę przywrócić

choremu zdrowie.

background image

- Robię, ekscelencjo, wszystko, co mogę.

Niestety, medycyna nie zna środka na

dolegliwości dyktatora.

- A któż to jest ów cuda czyniący Millero?

- Pablo Millero, ekscelencjo, jest

człowiekiem godnym ze wszech miar

zaufania, a przy tym sławą w świecie

naukowym. Ostatnie jego prace zjednały

mu szeroki rozgłos poza granicami

naszego kraju. Szczególnie zdumiewające

wyniki osiągnął w dziedzinie elektroniki w

zastosowaniu do medycyny. Do jego villa

bianca, położonej na Wybrzeżu

Moskitowym niedaleko Gracias, ciągną

pielgrzymki chorych z najodleglejszych

wsi i miast. Ekscelencjo, proszę mi

wierzyć! Wyczerpałem wszystkie środki,

którymi dysponuje klasyczna medycyna.

Jestem bezradny. Proszę więc pana

usilnie, niech pan sprowadzi Pabla

Millero. I proszę się spieszyć, gdyż lada

chwila nastąpić może katastrofa. Proszę .

nie zwlekać, ekscelencjo!

Rozmowa ta zdecydowała o losie docenta

background image

Pabla Millero. Na rozkaz ministra Diego

wyruszył do villa bianca generał Coiba,

adiutant dyktatora Salvatore. Wyruszył

nocą w asyście oficerów czarnej policji na

pokładzie helikoptera. Po kilku godzinach

wrócił do stolicy.

W patacu dyktatora

Ciężkie drzwi otworzyły się bezszelestnie.

Długi korytarz tonął w potokach światła,

mieniącego się bajecznymi odblaskami w

kryształach, złoceniach i okuciach. „Jak w

bajce" - przemknęło przez myśl doktora. -

Proszę za mną - Pablo usłyszał głos

idącego przed nim generała Coiba. -

Czekają na nas.

Znowu drzwi. Uchyla się ciężka,

zasłaniająca je kotara i Pablo staje przed

ministrem Diego. Poznał go natychmiast.

Ileż razy widział tę twarz na szpaltach

gazet, tygodników ilustrowanych, na

ekranach telewizorów. Prawa ręka

dyktatora Salvatore, wszechmocny

minister! Teraz wpatrywał się bacznie w

bladą twarz doktora, jakby chcąc

background image

zapamiętać każdy jej szczegół, każdy

najdrobniejszy rys.

- Bardzo pana, doktorze, przepraszam -

odezwał się wreszcie przyciszonym

głosem. - Przepraszam, że pozwoliłem

sobie zaprosić pana o tej porze i w tak

niezwykłych okolicznościach. Sądzę, że

wybaczy mi to pan, gdy zrozumie powody,

które skłoniły mnie do tego kroku. Jestem

panu winien wytłumaczenie. Przedtem

jednak, doktorze, mała prośba. To, o czym

będziemy w tym gabinecie mówili, to, co

pan następnie zobaczy, i to, co pan będzie

musiał czynić, powinno zostać tajemnicą.

Pablo skłonił się lekko na znak, że przyjął

życzenie ministra do wiadomości.

- Proszę siadać, doktorze - Diego wskazał

zielony fotel. -Porozmawiamy. Słyszałem o

panu bardzo pochlebne opinie.

Podziwiałem pańskie sukcesy naukowe.

Cieszyłem się n'mi, byłem jako minister

tego kraju dumny z pana. I zawsze moim

życzeniem było poznać tak wybitnego

człowieka osobiście.

background image

Pablo słuchał potoku słów ministra z coraz

większym zadowoleniem. „Nie musi być ze

mną źle, skoro groźny Diego rozmawia tak

łagodnie i sypie wdzięcznymi

pochlebstwami" - mówił sobie w duchu.

Poczuł się raźniej. Twarzy nadał wyraz

skupienia i wytężonej uwagi.

- Niestety, chęciom moim, doktorze -

ciągnął minister -stawał zawsze na

przeszkodzie nawał prac, obowiązki.

Rozumie pan. Ale będę się streszczał.

Powiedziawszy to, podszedł do siedzącego,

oparł dłonie na jego barkach i wpatrując

się w twarz uczonego, wyszeptał:

- Wezwałem pana do ciężko chorego

człowieka. Być może jego godziny są

policzone. Pan jeden może go wyleczyć.

Jeżeli się to uda, czeka pana wspaniała

przyszłość. Żadna nagroda, na jaką się

może zdobyć nasz kraj, nie będzie za

wysoka. Jednakże, doktorze, jeszcze raz

uprzedzam, że liczę na pańską dyskrecję.

Liczę na nią, doktorze - powtórzył Diego z

naciskiem. - A teraz proszę za mną. Pablo

background image

uniósł się z fotela i podążył za ministrem.

Minęli kilka urządzonych z przepychem

pokoi i znaleźli się wreszcie w sypialni.

- Teraz kolej na pana, doktorze! - usłyszał

głos ministra.

Cudotwórcza terapia

- Diagnoza kolegi Soyela, ekscelencjo, jest

najzupełniej słuszna. Stan chorego jest

bardzo ciężki. Kompletne wyczerpanie

fizyczne uniemożliwia zastosowanie

radykalnych środków zapobiegawczych.

Jednakże...

- Co chce pan przez to powiedzieć,

doktorze Millero? Czyżby istniała

nadzieja?

- Tak jest, ekscelencjo. Jednakże leczenie

pot -wa długo. Nie mogę dać pełnej

gwarancji. Mogę wszakże zapewnić, że

sprawa nie jest beznadziejna. Mimo

zniszczenia, które choroba poczyniła w

organizmie, dyktator zadziwia

żywotnością...

Rozmowa ta odbywała się w gabinecie,

który opuścili przed godziną. Pod

background image

wpływem słów doktora twarz ministra

Diego, niedawno tak pochmurną i

zatroskaną, rozjaśnił błysk nadziei.

- Proszę tylko, ekscelencjo - podjął na

nowo Pablo -zwrócić uwagę, że wyleczyć

dyktatora Salvatore może tylko jeden

człowiek.

- Tym człowiekiem jest pan, doktorze -

wtrącił minister.

- Czy dobrze zrozumiałem?

- Tak, ekscelencjo. Jednakże nie mogę się

tego podjąć.

- Dlaczego?

- Z tej prostej przyczyny, że nie mam do

dyspozycji odpowiedniej aparatury,

szeregu skomplikowanych urządzeń

zapewniających skuteczne stosowanie

odpowiedniej terapii. Chory musi być

przez pewien ściśle określony czas

umieszczony w polu elektrycznym i

poddany wpływowi impulsów drgań

elektromagnetycznych. Bez koniecznych

urządzeń, ekscelencjo, nie będę mógł

podjąć się leczenia dyktatora Salvatore.

background image

- Ależ, kochany doktorze, to żadna

przeszkoda. Proszę o trochę cierpliwości.

Przekona się pan za chwilę, że wszystko, o

czym pan wspomniał, znajdziemy tu, na

miejscu.

- To niemożliwe, ekscelencjo.

- Możliwe, możliwe, doktorze. Byliśmy na

tyle przewidujący, że urządziliśmy panu

wspaniały gabinet, wyposażony we

wszystko, co potrzeba. Nawiasem mówiąc

- tu Diego uśmiechnął się - gabinet ten

przywieźliśmy z villa bianca. Pablo

poderwał się z miejsca.

- Proszę mnie tam zaprowadzić. Obawiam

się, że ten pośpieszny transport mógł

poważnie zaszkodzić moim aparatom. Nie

będę miał, ekscelencjo, chwili spokoju,

dopóki nie sprawdzę, że wszystko działa

jak należy.

Diego nacisnął jeden z kolorowych

guzików na białej płycie

biurka. Prawie natychmiast uchyliły się

drzwi i na progu stanął wysoki oficer w

czarnym mundurze. - Proszę zaprowadzić

background image

doktora do jego gabinetu. Jest pan,

majorze, przydzielony do osoby doktora

Pabla Millero. Proszę pamiętać, by

naszemu wielkiemu uczonemu na niczym

nie zbywało.

Powiedziawszy to, Diego skłonił się

doktorowi i znikł za ciężką, brązową

kotarą.

Pablo udał się za majorem. Zrozumiał

doskonale polecenie ministra. Wiedział, że

od tej chwili każdy jego krok będzie

śledzony, każdy gest obserwowany, każde

słowo nagrane na taśmę. Nie przejmował

się tym jednak zbytnio. Wręcz przeciwnie.

Jakiś tajemniczy głos szeptał mu do ucha,

że nadarza się wspaniała okazja, że los

zsyła mu wielką szansę, której nie wolno

przegapić. Nie wiedział jeszcze, jakie z tego

wyciągnie korzyści, ale wyczuwał, że w

życiu jego następuje gwałtowna i

decydująca zmiana. Był na tyle bystrym

obserwatorem, że tych kilka godzin

wystarczyło, by spostrzegł ogólne

podniecenie, graniczący z paniką stan

background image

zdenerwowania, przestrach malujący się

na twarzach czarno umundurowanych

dygnitarzy, oficerów i służby. Pojął

momentalnie, że stan ten wywołała ciężka

choroba dyktatora Salvatore. Pojął

również to, że on, doktor Pablo Millero,

los tych wszystkich ludzi trzyma w swych

rękach. Jeżeli pozwoli zginąć dyktatorowi,

zginą ministrowie i generałowie, zginie

utrzymana geniuszem i wolą Salvatore

czarna kohorta, siła, na której wsparte są

urzędy i stanowiska. Jeżeli uratuje

złożonego chorobą starca, uratuje również

ministra Diego, generała Coiba i innych

groźnych władców tego kraju. Jak więc

postąpić? Co począć? Jaką podjąć decyzję?

Myśli kłębią się w głowie don Pablo. Nagle

rodzi się decyzja śmiała i ryzykowna. Jest

szansa, jest okazja, jedyna, być może -

niepowtarzalna. Trzeba ją chwycić, trzeba

ją koniecznie wykorzystać! „Wyleczę don

Salvatore! Wyleczę go, przywrócę do sił i

postawię na czele tej zgrai. Ale za cenę,

którą im wyznaczę".

background image

- Oto pański gabinet, doktorze - rozległ się

głos oficera. Don Pablo natychmiast

ochłonął. Rzucił się do poustawianych

wzdłuż ścian aparatów. Dotykał ich

dłońmi, gładził pieszczotliwie, oczyszczał z

kurzu.

- Jeżeli miałbym być panu w czym

pomocny, oto moja

fala: „O. X. 85", Proszę zanotować,

doktorze - odezwał się

major.

- Pańskie nazwisko, majorze?

- Gonzales.

- Jeszcze jedno, majorze Gonzales, zanim

mnie pan pożegna. Proszę mi powiedzieć,

czy gabinet ten przylega do sypialni

ekscelencji Salvatore i czy można

wchodzić do niej stąd bezpośrednio.

- Tak. Tu są drzwi. - Mówiąc to major

nacisnął niklową dźwigienkę. W tej samej

chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej

różdżki, ściana rozsunęła się

bezszelestnie, tworząc szerokie przejście,

przez które widać było leżącego na

background image

szerokiej sofie dyktatora.

- Doskonale - szepnął don Pablo -

doskonale, drogi majorze. Natychmiast

zastosujemy elektrosen.

- Sądzę, doktorze, że moja obecność jest

teraz zbyteczna. Pozwoli pan, że go

pożegnam. Życzę powodzenia. Po wyjściu

Gonzalesa Pablo zaczął montować

aparaturę, której trzon stanowiły cztery

generatory. Trwało to zaledwie kilka

minut. Zdecydował się początkowo

zastosować impulsy prądu elektrycznego

w kształcie prostokątnym, by wywołać u

chorego stan elektrosnu.

- Zaczynamy zatem leczenie, doktorze

Millero!

Pablo odwrócił się. Z tyłu stał minister

Diego i obserwował

z zainteresowaniem czynności lekarza.

Wszedł do gabinetu

niepostrzeżenie.

- Tak jest, ekscelencjo. Zastosowałem ze

względu na stan chorego natężenie

zaledwie około stu mikroamperów. To w

background image

zupełności wystarcza. Zresztą, proszę

sprawdzić. Don Salvatore śpi. Sen

regeneruje jego siły. Z kolei zastosujemy

elektrostymulację mięśnia sercowego. To

będzie następna faza leczenia. Oczywiście

zabieg ten przeprowadźmy z doktorem

Soyela przy zastosowaniu elektronarkozy.

Trzecią fazą, gdy zaistnieje konieczność,

będzie operacja.

- Zadziwiające - wyszeptał minister Diego.

- Nic w tym nadzwyczajnego, ekscelencjo.

Umieścimy po prostu chorego w polu

elektromagnetycznym, którego fale

przebiegają w kształcie zębów piły. Zresztą

podobne pole wytwarza się i w tej chwili,

tylko częstotliwość impulsów jest inna, a

wykres prądu układa się, jak ekscelencja

widzi na tym ekranie, w kształcie spiral. -

Udzielając tych wyjaśnień don Pablo

uśmiechnął się z zadowoleniem. Czuł, że

imponuje prostackiemu ministrowi.

Cieszył się w duchu, że może go wprawić w

podziw i zdumienie. A przecież pokazał

mu tak mało.

background image

Przecież nie zademonstrował mu

złożonego działania ulepszonych

elektroencefalografów. rejestrujących na

odległość najskrytsze myśli znajdujących

się w pobliżu ludzi, hipnotyzerów

elektronowych kierujących procesem

myślowym i czynami człowieka, którego

poddano by działaniu tych aparatów,

elektromiografów. automatycznych

rejestratorów i liczników wykreślających

stan napięć duchowych oraz innych

przyrządów, których części mieściły się w

skrzyniach ustawionych wzdłuż ścian

gabinetu.

Plany don Pabla

Od przybycia don Pabla do pałacu

dyktatora Salvatore upłynęło kilka dni.

Uczony miał pełne ręce roboty. Od

wczesnych godzin rannych do późna w noc

był bez przerwy na nogach. Sił jego nie

wyczerpywały jednak ani wielogodzinne

dyżury u łoża chorego, ani stała praca przy

montowaniu i ulepszaniu skomplikowanej

aparatury elektroleczniczej. ani wreszcie

background image

ciągłe napięcie myślowe. Nic nie zdołało

osłabić jego energii. Chciał bowiem jak

najszybciej przystąpić do realizacji ^wych

zamierzeń, które straciły już początkową

mglistość. Doktor obmyślił w

najdrobniejszych szczegółach plan

działania. Aparaty skonstruowane w

cichym ustroniu villa bianca, które służyć

miały człowiekowi, których zadaniem

miało być zwalczanie ludzkich cierpień,

postanowił wykorzystać dla uchwycenia

wład/y. D/ięki nim dokona rewolucji

pałacowej. Wystarczy tylko, gdy wzmocni

zasięg działania systemu połączonych

urządzeń elektronicznych.

Zacznie niebawem. Wszystko w zasadzie

ma do akcji przygotowane. Aparatura jest

już zmontowana. Ustawione generatory

wytworzą prądy o żądanych kształtach, na

ekranach rejestratory i animomctry

wykreślą kolorowymi liniami myślowe

procesy każdego, kogo on, doktor Pablo,

zechce poddać eksperymentowi.

Specjalny, podłożony pod linie alfabet przy

background image

naciśnięciu niebieskiego kontaktu

przemieni się na płycie w dźwięki, w

słowa, w /dania. zdradzające najtajniejsze

zamiary, najskrytsze myśli i pragnienia

każdego, kto tylko znajduje się w pałacu.

Lecz nie koniec na tym. Oto podłużna

skrzynia z tubą wykonaną z materiału

migocącego jak kryształ skomplikowanymi

nacięciami. Wystarczy przesunąć wzdłuż

czerwonej strzałki przełącznik, by tuba

wysłała w przestrzeń niewidzialne fale

hipnotyzujące. Fale dyktujące zgodnie /

wolą operatora nakazy, polecenia, którym

nikt nie może

się oprzeć. Skrzynia ta to duma dokiora

Pabla. Skuteczność tego przyrządu

sprawdził już wiele razy w villa bianca.

Doktor Pablo postanawia zacząć jutro.

Leżąc obmyśla jeszcze raz całą akcję. Ufa

swoim aparatom. Wierzy w ich precyzję, w

nieomylność działania. Upaja się wizją

zwycięstwa. On, przed kilkoma zaledwie

dniami docent uniwersytetu, cichy, choć

pełen ambicji młody uczony, staje dziś do

background image

walki z systemem dyktatora Salvatore.

Przedtem ani mu się śniło, by przyrządy

swe wykorzystać do tego celu. Dopiero tu,

w pałacu, zrodziła się ta idea. Dopiero tu,

widząc ludzi, którzy trzęśli państwem,

którzy decydowali o losie kilku milionów

obywateli, powstało pytanie: dlaczego

Salvatore, Diego, Coiba, a nie on jest

rządcą tego kraju. Czym oni zasłużyli na

ten przywilej ? Czyż są od niego lepsi,

mądrzejsi? Już jutro pytanie to zacznie się

rozstrzygać. Już jutro okaże się, kto

silniejszy.

Zacznie działać ostrożnie. Cały pałac

znajdzie się w polu elektromagnetycznym.

Ludzie przebywający w jego zasięgu

zostaną poddani wpływowi impulsów.

Zaczną więc wykonywać jego wolę.

Oczywiście nie będzie działał gwałtownie,

nie będzie żądał od swych przyrządów

natychmiastowych rezultatów. Ma czas.

Mieszkańcy pałacu nie mogą spostrzec, że

działają, postępują i myślą tak, jak chce

tego doktor Pablo. To byłaby katastrofa.

background image

Trzeba działać nadzwyczaj ostrożnie. Nikt

nie może zauważyć zmian w swym

sposobie myślenia, zachowania się,

reakcji. A to jest przecież łatwe.

Wystarczy, że znajdzie się poza zasięgiem

pola. Doktor Pablo wie o tym doskonale.

Jest ponadto człowiekiem przewidującym.

Jest uczonym, którego cechuje rozwaga.

To prawda. Ale ponad tę rozwagę wybijać

się zaczęła inna cecha jego charakteru, z

której nie zdawał sobie dotąd sprawy. Jest

nią żądza władzy, podporządkowania

sobie milionów ludzi, rozkazywania,

decydowania o losach państwa i narodu.

To dopiero mogło zaspokoić jego ambicję,

która jeszcze niedawno była jedynie

ambicją uczonego dążącego do uzyskania

sukcesów w dziedzinie nauki. Żądza ta

jednak zrodzić się mogła u człowieka

próżnego i pozbawionego skrupułów. I

takim w istocie był don Pablo Millero.

Zwycięstwo

Dyktator Salvatore czuł się na tyle dobrze,

że zaczął załatwiać niektóre sprawy

background image

państwowe i przyjmować ministrów oraz

posłów zagranicznych, składających mu

gratulacje z powodu tak szybkiego

powrotu do zdrowia. W czasie oficjalnych

audiencji Salvatore przedstawał gościom

doktora Pabla, nazywając go swym

wybawcą, najlepszym przyjacielem,

największym lekarzem wszystkich czasów.

Don Millero chodził w glorii sławy.

Otrzymał najwyższe odznaczenie

państwowe - Order Złotego Kondora,

katedrę elektrolecznictwa na

uniwersytecie stołecznym oraz nagrodę

państwową pierwszego stopnia za

działalność szczególnie ważną dla dobra

republiki. Nagroda ta prócz najwyższego

wyróżnienia stanowiła niemałą korzyść

materialną: don Pablo stał się

właścicielem książeczki czekowej,

uwalniającej go na całe życie od wszelkich

kłopotów materialnych.

„Warto leczyć dyktatorów" - pomyślał, gdy

książeczkę tę wręczył mu minister Diego.

Te wszystkie wyróżnienia, nagrody i

background image

wyrazy wdzięczności, którymi go tak

szczodrze w pałacu dyktatora darzono, już

mu wszakże nie wystarczyły. Nie

wystarczało mu nawet to, że Salvatore

wprowadził go do rady przybocznej, że

uczynił go równym ministrowi Diego,

generałowi Coiba, generalnemu

dyrektorowi finansów i ministrowi spraw

wojskowych. Nie wystarczyło mu, że

wszechmocny Salvatore mianował go

ministrem - doradcą nadzwyczajnym,

Ambicje don Millero sięgały dalej. Dawny

docent pragnął większych zaszczytów.

Ambasadorowie i posłowie akredytowani

przy rządzie dyktatora w lot pojęli, że

Pablo jest nową, wschodzącą gwiazdą, że

warto zyskać jego przychylność, że jest to

człowiek o coraz to większych wpływach.

Nikt jednak z ludzi obserwujących jego

zawrotną karierę nie wiedział naprawdę,

dzięki czemu piął się on z każdym dniem

coraz wyżej. Uważano powszechnie, że

dzieje się tak wskutek wdzięczności

Salvatore... Tymczasem don Pablo

background image

wszystkie honory i zaszczyty zawdzięczał

wyłącznie swym wspaniałym przyrządom.

Od rana do nocy, od chwili budzenia się

życia w pałacu aż do momentu udania s'ę

na spoczynek don Salvatore, doktor

Millero czuwał nad pracą aparatury.

Wyłączał ją tylko w czasie swej

nieobecności w pracowni, gdy musiał brać

udział w posiedzeniach rady lub

towarzyszyć w czasie spacerów

dyktatorowi.

W pierwszych dniach pobytu w stolicy

doktor otoczony był ścisłym nadzorem. Z

biegiem czasu jednak inwigilacja stawała

się mniej ścisła. I wreszcie doszło do tego,

że doktora nie śledzono zupełnie. Rola

Gonzalesa ograniczyła

się do ochrony don Pablo jako członka

rządu przed możliwością napadu lub

zamachu ze strony przeciwników

Salvatore.

Don Pablo miał więc zupełnie wolne ręce.

Mógł bez obawy przeprowadzać swe

doświadczenia. Zresztą miał pewność, że

background image

nikt w pałacu nie rozumie pracy maszyn i

aparatów, zapełniających jego

laboratorium. Nic więc mu nie groziło.

Przebywanie w pracowni, obserwowanie

pracy posłusznych jego woli aparatów,

wsłuchiwanie się w głosy, sączące się z

mikromegatbnów, śledzenie błysków

pojawiających się na ekranach w postaci

kolorowych punktów, których znaczenie

on jeden tylko rozumiał, stanowiło dla

doktora Pabla najwyższą rozkosz.

Szczególnie lubił wsłuchiwać się w

plątaninę cudzych myśli odtwarzanych w

postaci dźwięków za pomocą aparatury

fonicznej. Z nich odczytywał zamiary

przeciwników, ich plany, zanim zyskały

ostateczny kształt decyzji. Jeśli chciał,

mógł je w każdej chwil" pokrzyżować lub

zdusić w zarodku. Wystarczyło, by rzucił

jedno polecenie do membrany

hipnotyzera. Wiele już razy uciekał się don

Pablo do jego pomocy, po raz pierwszy zaś

po przesileniu się choroby dyktatora.

Pewnego dnia wkrótce po swym

background image

wyzdrowieniu don Salvatore w rozmowie z

ministrem Diego i generałem Coiba

wysunął sprawę lekarza Pabla Millero.

Całe szczęście, że doktor znajdował się w

swej pracowni i że nastawiona była

aparatura odbiorcza. Usłyszał więc całą

rozmowę dokładnie.

- Panowie - chrypiał w membranie starczy

glos dyktatora.

- Panowie, czuję się tak zdrowy jak nigdy

przedtem. Wróciły mi siły. Starczy ich.

mój Diego, na długie jeszcze lata.

- Ekscelencjo - don Pablo poznał głos

generała Coiba -cały naród składa za to

dzięki opatrzności. Rozpogodziły się czoła

i znowu błoga radość zapanuje w naszym

kraju.

- Hę! Hę! Hę! Nie przesadzaj, generale, nie

przesadzaj. Powiedz raczej, co porabia

mój wybawca, cudotwórczy don Pablo

Millero.

Doktor przekręcił gałkę regulacji

dźwiękowej, by uchwycić najmniejsze

drgnienie głosu.

background image

- Millero. ekscelencjo, powinien być

zadowolony. Zyskał światowy rozgłos.

Leczył przecież z powodzeniem

największego w historii naszego kraju

męża. Powinien to sobie uświadomić.

- Nie wiem. drogi Diego, czy to mu

"wystarczy. Czy to jest dostateczna

satysfakcja. Don Pablo wytężył uwagę.

- Wobec tego, ekscelencjo, w jaki sposób

należałoby doktora Millero

usatysfakcjonować? - zapytał Coiba.

- Pomyślcie, panowie. Pomyślcie. Jestem

przecież doktorowi szczególnie

zobowiązany.

- Tak, to prawda, ekscelencjo - zaczął

minister Diego. -Dlatego też sądzę, że...

Santa Monica... Doktorowi zjeżyły się

włosy na głowie. Te dwa krótkie słowa

zawierały straszną treść. Santa Monica

była więzieniem o okrutnej sławie. Ten,

kto dostał się za jej stalowe bramy, ginął

dla świata i ludzi. Ginęła o nim również

pamięć.

- Sądzę, że to jest dobra myśl - zasyczał

background image

generał Coiba.

- Minister Diego, ekscelencjo, podał

właściwe rozwiązanie.

- Proponujecie więc, panowie, Santa

Monica - zaczął na

nowo Salvatore. - Hm, no dobrze. Niech

tak będzie.

Don Pablo opanował zdenerwowanie. Był

spokojny, zimny.

- Proszę, generale Coiba, jeszcze dziś

sprawę tę załatwić!

- Nie, nie, nie! - rzucił doktor w

membranę hipnotyzera. To wystarczyło.

Spiskująca trójka znalazła się natychmiast

w zasięgu działania aparatu. Don Pablo był

uratowany. Jednakże od owego dnia

doktor starał się przebywać, szczególnie w

początkowym okresie walki, stale w

pracowni. Później, gdy niebezpieczeństwo

nie było już tak groźne, pozwalał sobie na

mniejszą czujność. Zresztą małe

usprawnienie w aparaturze zwalniało

uczonego z ustawicznej kontroli otoczenia.

Don Pablo wprowadził do rejestratorów

background image

samoczynne zapisywacze i wywoływacze

chwyconych myśli i rozmów. Teraz mógł

spokojnie opuszczać pracownię, bo po

powrocie rozwijająca się taśma

magnetofonowa odtwarzała wiernie to

wszystko, co zaszło podczas jego

nieobecności.

Tak więc don Pablo mógł wpływać nie

tylko na procesy myślowe swych

niedoszłych zabójców, ale również na ich

postępowanie. Początkowo sączył w ich

świadomość za pomocą hipnotyzera

przekonanie, że on, Pablo, jest

człowiekiem opatrznościowym,

największym uczonym tej części świata,

chlubą narodu. Z kolei spowodował, że

zarówno Salvatore, jak i wszyscy z jego

otoczenia zaczęli zasięgać jego rad w

zakresie zagadnień państwowych.

Pozbawił cały gabinet dyktatora inicjatywy

w myśleniu i działaniu. Wreszcie doszło do

tego, że bez zezwolenia don Pabla nie

przeprowadzano żadnej akcji, nie podjęto

żadnej decyzji. Stawał się przez to

background image

faktycznym i prawie absolutnym rządcą

kraju, wszechmocną szarą eminencją.

Wreszcie zapragnął czarnego munduru

dyktatora. Salvatore był stary, Salvatore o

osłabionej woli przestał być

groźnym lwem, przed którym drżała

stolica, kraj, przeciwnicy. ,,Salvatore musi

odejść" - postanowił któregoś wieczoru

don Pablo. Sytuacja dojrzała. Aparaty

zaczęły pracować ze wzmożoną siłą.

Hipnotyzer obezwładniał dyktatora coraz

bardziej. Po tygodniu stało się to, czego

don Pablo z niecierpliwością oczekiwał. Do

sali recepcyjnej w pałacu dyktatora

wezwani zostali ministrowie,

gubernatorowie prowincji, wyżsi

oficerowie oraz przedstawiciele państw

obcych. Wszyscy oczekiwali w podnieceniu

na wejście dyktatora. Wreszcie w

drzwiach, prowadzących do

apartamentów prywatnych, ukazał się w

pełnej gali stary Salvatore. Szedł

wspierając się na ramieniu don Pabla

Millero.

background image

- Panowie! - wyszeptał pobladłymi,

starczymi ustami. -Panowie! - powtórzył

głośniej. - Pozwoliłem sobie wezwać

panów dziś, gdyż pragnę zakomunikować

im swoją nieodwołalną decyzję. Od jutra,

panowie, wszelkie funkcje związane ze

stanowiskiem głowy państwa przejmuje -

tu Salvatore zatrzymał się na chwilę, żuł

jakieś słowa, wreszcie podniesionym

głosem powiedział: - przejmuje don Pablo

Millero, wielki polityk, mąż stanu,

człowiek godny tego urzędu. Panowie,

jestem szczęśliwy, że złożyć mogę moją

godność i odpowiedzialność za losy

państwa w jego ręce. Jestem stary, pragnę

odpocząć po trudach rządzenia. Zastąpi

mnie człowiek młody o wielkim geniuszu...

Don Pablo stał spokojny i zimnym

wzrokiem mierzył zgromadzonych na sali

dostojników.

W gabinecie profesora Rosario

W zielonym Gracias, mieście tak zawsze

cichym i spokojnym, panowało od kilku

dni niezwykłe ożywienie. Codziennie przed

background image

olbrzymimi ekranami telewizorów.

ustawionymi w najruchliwszych punktach

miasta, gromadziły się niezliczone tłumy.

Spragnieni wiadomości ludzie z napięciem

obserwowali uroczystości, które odbywały

się w stolicy w związku z przejmowaniem

władzy przez nowego dyktatora, i z

zapartym tchem słuchali jego

lakonicznych przemówień. Gdy gasły

ekrany, rzucano się na dzienniki

miejscowe. Połykano treść komunikatów

donoszących o zmianach na czołowych

stanowiskach w armii i rządzie.

Rozchwytywano rozsiewane z

helikopterów i olbrzymich latających

platform ulotki i odezwy. Każdego, kto w

tych dniach przybywał ze stolicy,

zmuszano do szczegółowych radiowych

relacji. Do miasta ściągali plantatorzy,

hodowcy

bydła, robotnicy z zakładów garbarskich,

górnicy i wrzaskliwi łowcy żółwi. Zaludniły

się ulice, zatłoczyły hotele, kawiarnie i

bary. Wszędzie prowadzono gorączkowe

background image

rozmowy, namiętne dyskusje. W rojne jak

nigdy ulice Gracias spadała jedna wieść za

drugą, a każda ważna, rozpłomieniająca

nadzieje, wyzwalająca skryte do niedawna

urazy, protestująca przeciwko krzywdzie i

samowoli wczorajszych władców. Ze

szczególną radością przyjęli mieszkańcy

miasta wiadomość o podaniu się do

dymisji ministra Diego, prawej ręki

starego dyktatora. Z uczuciem ulgi

dowiedziano się o przejściu w stan

spoczynku generała Coiba, krwawego

Coiba, sławnego z bezlitosnego tłumienia

buntów. Entuzjazm ogarnął tłum, gdy

olbrzymie tuby magnetofonów

rozbrzmiewały wieścią, że don Pablo

polecił otworzyć bramy zamku Santa Lucia

i więzienia Santa Monica i wypuścić na

wolność wszystkich więźniów

politycznych, przeciwników dawnego

dyktatora. Milczący dotąd ludzie otworzyli

usta. Ze szczególną pasją atakowano don

Salvatore. - Niech wraca, skąd przyszedł! -

rozległy się okrzyki na ulicach stolicy. -

background image

Odejdzie on. zniknie z Wybrzeża

Moskitowego niepokój i zbrodnia. W

okrzykach tych tętniła tęsknota za dn'em,

w którym nie trzeba będzie lękać się o

życie. Ludzie marzyli, by wyjeżdżać ze

śpiewem na dalekie wody karaibskie,

zrywać owoce z palm, cieszyć się życiem,

śmiać się i tańczyć na zakończenie zbiorów

trzciny cukrowej. Dlatego też zmiany w

stolicy przyjęli wszyscy z uczuciem

prawdziwej ulgi i głębokim zadowoleniem.

Wszystkim wydało się nagle, że jakaś

cudowna ręka zdjęła z ich grzbietów

gniotący ciężar. Prostowały się plecy,

radością pałały twarze, śmiały się oczy. Ale

nade wszystko górowało uczucie dumy.

Obywatele Gracias dumni byli z don Pabla.

Szczycili się, że najwyższym dostojnikiem

w kraju, głową państwa jest człowiek,

który chodził ulicami ich miasta, który

rósł, działał i pracował na ich oczach.

Wielu mieszkańców Gracias odwiedzało

nieraz zatopioną w gaju palm kokosowych

villa bianca, wielu z nich ściskało dłoń

background image

wysokiego, przystojnego doktora,

dziękując mu za porady lekarskie, wielu

spotykało go na dalekich, pieszych

wędrówkach za miastem. Równie żywo i

gorąco, równie namiętnie przeżywał

zmiany, jakie nastąpiły w stolicy, stary

uniwersytet. W korytarzach i w salach

wykładowych, w aulach i gabinetach,

wśród młodzieży akademickiej i

profesorów trwały nie kończące się

rozmowy, urząd dyktatora objął przecież

jeden z wykładowców, niedawny kolega,

chluba fakultetu.

- Znam go od dziecka - mówił cicho,

smutnie zwiesiwszy głowę, profesor

Rosario. - Znałem jego ojca, który

przywędrował tu do nas z dalekiej Europy.

Uciekł z Niemiec, z kraju, który przegrał

wojnę. Musiał opuścić ojczyznę, bo groził

mu sąd za jakieś przewinienia. Przyjęliśmy

go, nie pytając o nic. Ożenił się z

dziewczyną z naszego miasta. Pablo był

jego jedynym synem. Jakżeż go lubiłem.

Często przybiegał do mnie. Był nadzwyczaj

background image

rozwinięty, miał fantastyczną pamięć. Ten

zdumiewający chłopak zachwycał

zdolnościami, niepokoił jednak

chorobliwą wprost ambicją, która

przeszkadzała mu w stosunkach z

kolegami i nie zjednywała przyjaciół. Był

niezmiernie trudnym dzieckiem, o czym

przekonałem się sam, gdy ojciec jego

umierając prosił mnie o dalszą opiekę nad

synem.

Pablo zdradzał od najwcześniejszych lat

zainteresowanie techniką. Nie

sprzeciwiałem się więc, gdy postanowił

studiować na politechnice. Później, gdy

został inżynierem elektrotechnikiem,

opanowała go nieprzeparta chęć

poświęcenia się naukom medycznym. I tu

nie stałem mu na przeszkodzie,

aczkolwiek nie rozumiałem tej nagłej

zmiany zainteresowań. Później pojąłem to

dokładnie. Zdałem sobie sprawę z ogromu

zamierzeń, które kłębiły się w

niespokojnej głowie Pabla. Zapragnął

zrewolucjonizować medycynę. Uważał, że

background image

dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie

to jedynie kontynuacja, to podążanie

utartymi drogami. „Leczyć należy nie

środkami chemicznymi - głosił uparcie

Pablo. - Tu powinna wstąpić

elektryczność, elektronika". Realizacja

tego zamierzenia stała się jego idee fixe.

Nie rozumiem więc zupełnie tego, co się

stało. Przecież Pablo nie interesował się

zupełnie polityką. Poza nauką i

eksperymentowaniem, w które

wtajemniczał tylko niewielu spośród nas,

nic dla niego nie istniało. Skąd więc ten

nagły zwrot! I jakie siły wysunęły go na to

wysokie stanowisko?

- Czyżbyś nie był zadowolony? - spytał

profesora kolega uniwersytecki, dziekan

wydziału. Juarez.

- Nie jestem zadowolony, drogi Juarezie.

nie jestem. Pablo powinien znajdować się

wśród nas. Miał tu wspaniałe warunki

pracy. Obawiam się, że w stolicy, otoczony

pochlebcami, zabrnie w machinacje

polityczne i prędzej czy później skończy

background image

tak, jak jego poprzednicy. W ciągu

ostatnich piętnastu lat mieliśmy przecież

aż ośmiu dyktatorów. Czyż może go czekać

inny los? Przyjaciele długo jeszcze

rozmawiali. Profesor Rosario był

niepocieszony. Gdy opuszczał gmach

uniwersytetu, zapadał

już zmrok. Szybko nadchodziła noc. Od

morza nióst się daleki poszum. Don

Rosario zwiesiwszy głowę zdążał głęboko

zamyślony w kierunku dzielnicy

profesorskiej. Raptem przystanął. -

Czyżby? - wyszeptał.

Gdyby ktoś obserwował starego uczonego

z boku, spostrzegłby, że jego smutna twarz

pokryła się bladością. Nagle profesor

ruszył, przyśpieszając kroku, w kierunku

morza. Przypomniał sobie, że kiedyś don

Pablo demonstrował mu działanie jednego

ze swych przyrządów. Przed oczyma starca

ukazał się wtedy niezapomniany widok. W

małym pokoju, przedzielonym szybą

lustrzaną, Rosario zobaczył nagiego,

chudego człowieka. „Profesorze -

background image

powiedział wówczas Pablo - proszę

spojrzeć! Ten człowiek zacznie za chwilę

tańczyć. O, proszę" - don Pablo nacisnął

jeden z guzików na czarnej tarczy

przyrządu i po upływie kilku sekund

pacjent zaczął wykonywać ruchy

przypominające sambę. ,,Zaręczam panu,

że nigdy w życiu człowiek ten nie tańczył

samby. A teraz zacznie skakać." I znowu

przyciśnięcie jakiejś gałki spowodowało,

że nagi człowiek począł wykonywać długie

susy. „To jest elektrogimnastyka,

profesorze. Przyrząd ten powoduje, że

poddany jego działaniu osobnik zmuszony

jest do wykonywania najprzeróżniejszych

czynności" - w głosie don Pabla tętniła

duma i chełpliwość. Stary profesor idąc

wśród ciemności przypomniał sobie ze

wszystkimi szczegółami tę odrażającą

scenę. Pamiętał, co mówił mu wtedy

Pablo: ,,Aparat, profesorze, jest sprzężony

z elektroencefalografem. W umyśle

badanego powoduje on procesy myślowe,

które ten uważa za własne. Ulega po

background image

prostu sugestii. I absolutnie nie zdaje

sobie sprawy, że to, co robi, jest co

najmniej dziwne. Można więc, jak pan

widzi, zmusić człowieka do wykonywania

nie tylko określonych czynności, ale

nakazać mu, by w odpowiedni sposób

myślał". Profesor był wstrząśnięty.

„Pablo - powiedział wtedy - zbudował rzecz

wielką, ale i zarazem straszną. W rękach

lekarza jest to wspaniała zdobycz. Ale w

rękach złoczyńcy... nie, nie chcę nawet

myśleć".

Profesor Rosario znalazł się w gaju

palmowym. Znał tu każde drzewo. Szedł

pewnie. Tak, tu powinien być podjazd.

Zaskrzypiał żwir pod nogami. Wokół

panowała pustka. Villa bianca. Wszedł

ostrożnie po schodach, pchnął drzwi

i nacisnął kontakt. Światło elektryczne

ukazało wnętrze domu. Wszędzie panował

nieład. Pootwierane drzwi, w pośpiechu

wypróżnione skrzynie w laboratorium.

Ani jednego przyrządu.

Profesor był wstrząśnięty. Zrozumiał

background image

wszystko w jednej chwili. Don Pablo

Millero zdobył władz? dzięki swemu

wynalazkowi.

Stary profesor stał dłuższą chwilę blady.

Opuścił ramiona. Przybyło mu wiele lat.

Wzbudzał litość. Stał jak nad grobem

ukochanej istoty, której powrót jest

niemożliwy.

Tymczasem w stolicy...

Tymczasem w stolicy nowy dyktator Pablo

Millero coraz energiczniej przystępował

do pełnienia swych obowiązków. Z miejsca

pojął, że aby rządzić tym krajem, trzeba

nie lada siły. pomysłowości i woli. Trzeba

przede wszystkim postępować ostrożnie,

wymierzać każdy krok. ważyć każde słowo.

Nikomu nie mógł ufać. Nadskakująca

gorliwość, przymilne uśmiechy,

grzeczność uprzedzająca każde życzenie -

wszystko to wydawało mu się

nienaturalne. Był pewny, że gdyby osłabił

czujność lub gdyby aparatura uległa

uszkodzeniu, panowanie jego w tym kraju

nie trwałoby długo. Ale nie chciał o tym

background image

myśleć. Władza upajała go, przenosząc w

królestwo przeżyć dotąd nie znanych.

Nikomu nie podlegał. Rozkosz

rozkazywania, świadomość, że jedno jego

skinienie stanowi o życiu lub śmierci

ludzkiej - była źródłem nie znanego dotąd

szczęścia. Nie chciałby za nic utracić

zdobytej władzy. Pragnął dzierżyć ją aż do

końca swoich dni. Ale w tym

niespokojnym kraju, tak rozdzieranym

namiętnościami, tak skłóconym, jakżeż

łatwo ó bunt, rewoltę, przewrót. Sam

przecież doskonale wie, jak zastraszająco

łatwe było usunięcie Salvatore. Przecież

może narodzić się i jego przeciwnik.

Należy więc ugruntować władzę. Należy

podporządkować sobie wszystkich. Wybić

przeto trzeba przeciwnikom z głów chęć

oporu, zniszczyć w zarodku każdy,

najmniejszy nawet przejaw wrogości.

Łatwo to zrobić z poszczególnymi ludźmi.

Zresztą don Pablo już to uczynił. Usunął

ministrów, generałów. podporządkował

sobie wyższych urzędników. Tych miał pod

background image

ręką. w pałacu, w którym mieściły się

poszczególne resorty, najwyższe urzędy,

znajdowali się w zasięgu działania

aparatów, byli więc pozbawieni własnej

woli. Sam dyktował ich myśli, decydował o

ich zachowaniu. Ale jak postąpić z całym

narodem, z odległymi miastami, z

instytucjami

w dalekich prowincjach, urzędami,

ośrodkami fabrycznymi, gdzie nie dociera

wpływ i działanie jego aparatury? Don

Pablo znalazł i na to sposób. Był to pomysł

dość skomplikowany, jednakże jego

realizacja usuwała na zawsze groźbę

przewrotu, gruntowała władzę dyktatora,

zabezpieczała ją przed wszelkimi

niespodziankami. Sprawa polegała na tym,

by całe państwo, najdalsze ośrodki,

wszystkie miasta znalazły się w polu

elektromagnetycznym. Zatem cały kraj

pokryć należało siecią specjalnych

urządzeń.

Krotka narada

- Panowie, przystępujemy do olbrzymiego

background image

dzieła, które położy kres wszelkiej niedoli

narodu. Liczę na panów współpracę -

kończył don Pablo. - Liczę, że oddacie tej

sprawie swe siły, zdolność, talent. Każdy z

was obdarzony jest moim zaufaniem i

wszelkimi pełnomocnictwami. Proszę po

powrocie do swych zakładów pracy

przystąpić niezwłocznie do działania.

Oczekuję jak najszybszego zrealizowania

poruszonych na tej konferencji

problemów... Na sali rozległy się oklaski,

zgotowano głośną owację na cześć

dyktatora. Mimo że końcowy fragment

przemówienia don Pabla utrzymany był w

tonie kurtuazyjnym, brzmiał w nim

rozkaz, któremu nikt nie mógł się

sprzeciwić. Dyktator przemawiał z trybuny

górującej znacznie ponad audytorium.

Każdy jego gest, każde poruszenie śledziły

dziesiątki wpatrzonych w niego oczu. Ze

wszystkich wyzierało służalcze oddanie.

Pablo śledził zebranych z natężoną uwagą.

Inżynierowie, kierownicy zakładów

przemysłowych, fabryk siedzieli w

background image

fotelach, w które wmontowano aparaty

elektrosugestii. Wiedział, że poddani

działaniu tych aparatów ludzie będą bez

szmeru i sprzeciwu wykonywać polecenia

dyktatora przez określony czas. Czas ten

wynosi dokładnie 3 miesiące. Po upływie

tego czasu należy ich znowu zebrać i

ponownie „naładować". Konferencja

trwała przez cztery dni. W olbrzymiej sali

strzeżonej przez policję ciągnęły się długie

narady. Don Pablo szkicował na dużej

tablicy wykresy, które kopiowali zebrani

inżynierowie. Wiedział również, że dla

zachowania tajemnicy należy później

wszystkich uczestników poddać innemu

eksperymentowi, w którego wyniku

popadną w stan amnezji. Utracą pamięć.

Wszystko więc będzie w porządku. Gdy

wykonają polecenia, do których w tej

chwili są psychicznie i umysłowo

zmobilizowani, zgromadzi ich tu znowu i

odbierze im pamięć. Nie będą nawet

wiedzieli, że

sami stan&wili narzędzie działające

background image

przeciwko sobie. Owacje trwały długo.

Don Pablo stał przy pulpicie i naciskając to

ten, to inny guzik wywoływał zamierzone

reakcje tłumu. Śmiał się w duchu z

poważnych, szczerych, doświadczonych

pracowników nauki i techniki, którzy

zachowywali się jak dzieci. Sprawdzał w

ten sposób jeszcze raz już po wielokroć

sprawdzony system. Impulsy pola

elektromagnetycznego zmuszały

zebranych do wykonywania odpowiednich

ruchów, gestów, okrzyków. Upewniał się,

że wszystko pójdzie torem wytyczonym

przez jego geniusz. Stał i uśmiechał się do

wiwatującego tłumu, a zarazem pogardzał

nim. Byli mali, bezsilni, a on, wielki

dyktator, panował nad nimi

wszechwładnie.

Gdy gasną światła

Gdy gasną światła w stolicy, don Pablo nie

przerywa swej pracy. Zewsząd napływają

meldunki. Prace postępują zgodnie z

planem. Ale to dopiero połowa dzieła,

dopiero połowa drogi don Pabla. Ileż

background image

wysiłku i trudu! Nikt nie przypuszcza, że

dyktator śpi zaledwie po dwie, trzy

godziny na dobę, że spieszy się z

uruchomieniem aparatury, której

działanie obejmie cały rozległy kraj. Don

Pablo siedzi w swym gabinecie, w którym

krząta się kilkunastu ludzi. Rozstawiają

oni wzdłuż ścian wysokie tablice

sterownicze. Dyktator sam dozoruje.

Kieruje montażem. Nad ranem praca jest

skończona. Don Pablo prosi swych

pracowników do przyległego apartamentu.

- Proszę za mną - odzywa się zmęczonym

głosem. -Zasłużyliśmy sobie na

odpoczynek i kieliszek dobrego wina.

Weszli do olbrzymiego pokoju, którego

środek zajmował wielki stół. Naokoło stołu

krzesła. Spodziewano się, że za chwilę

służba poda posiłek. Jakież jednak było

zdziwienie zebranych, gdy natychmiast po

zajęciu miejsc z wnętrza stołu jak z

zaczarowanej kuchni zaczęły się wyłaniać

coraz to inne przysmaki. Don Pablo

obserwował zdumienie malujące się na

background image

twarzach zebranych.

- To nic nadzwyczajnego, proszę panów.

Jest to stół elektronowy. Działa on na

prostej zasadzie. Wystarczy, że wypowiem

żądanie. Membrana odbiera fale głosowe i

przekazuje treść żądania do aparatury

elektronowej, sterującej zespołem

urządzeń elektromechanicznych

znajdujących się wewnątrz tego stołu. Tam

znajduje się swego rodzaju kuchnia,

przygotowująca owe potrawy, które mam

nadzieję, panom smakują.

Gdy dyktator wymawiał te słowa, nad

stołem zapaliło się

niebieskie światełko.

- Przepraszam - wzywają mnie.

Po chwili był w sąsiednim gabinecie. Nikt

go nie wzywał. Podszedł do małego

ekranu, na którym odbijał się obraz.

Widać było siedzących przy stole gości.

Uśmiechając się włączył podobny do

archaicznego budzika aparat. Rozległo się

ciche brzęczenie. Pablo wpatrywał się

uważnie w ekran. Goście zgromadzeni

background image

przy stole zaczęli nagle zasypiać. Po chwili

pogrążeni byli w głębokim śnie. Strzałka

przesuwała się wolno w kierunku cyfry 15.

Gdy ją osiągnęła, włączył inny aparat.

Goście zaczęli przecierać oczy i spoglądać

na siebie ze zdumieniem, nie rozumiejąc,

skąd się tu wzięli.

- Trzeba do nich wyjść - wyszeptał Pablo. -

Trzeba im coś powiedzieć. Nie pamiętają,

co przez całą noc robili. Muszą więc

wiedzieć, dlaczego tu się znajdują.

- Trochę za mocne wino, prawda, proszę

panów. Napracowaliśmy się solidnie.

Byliśmy zmęczeni i trunek na niektórych z

panów podziałał. Ale obicia, które

założyliście, są wspaniałe. Remont sali

udał się znakomicie. Bardzo panom

dziękuję. Intendent pałacu wypłaci

odpowiednie wynagrodzenie. Żegnam

panów.

Departamenty

Don Pablo wkroczył do olbrzymiej,

wyłożonej białymi taflami sali. Była to

raczej długa hala z mnóstwem pulpitów,

background image

oszklonych gablot, ekranów, rur

przypominających teleskopy

astronomiczne lub przywodzących na myśl

muzealne gramofony, zegarów o

nieruchomych wahadłach i wielu czarnych

tablic, na których ukazywały się kolorowe

linie punktowane co chwila mknącym

szeregiem światełek. Twarz don Pabla

pałała zadowoleniem. Szedł powoli,

splótłszy ręce na piersiach, z głową

dumnie wzniesioną. Wzrok jego

zatrzymywał się na tarczach zegarów, na

wykresach i wahaniach wskazówek.

Dyktator stanął na małej w szachownicę

ułożonej platformie, która uniosła go

natychmiast na wysokość około 3 metrów,

po czym przesunęła się w kierunku małej

stalowej balustrady okalającej wyłożoną

puszystym dywanem galeryjkę. Stąd

roztaczał się widok na całą halę. Było to

ulubione miejsce don Pabla. Tu spędzał po

kilka godzin dziennie. Stąd rządził swym

państwem i upajał się władzą. Dwa lata

minęły od chwili objęcia władzy. Don

background image

Pablo nie ma czasu na wspomnienia. Nie

było w jego państwie

kronikarza, który zanotowałby dla

potomności wszystkie fakty i zdarzenia z

tego okresu. A przecież stało się tak wiele.

Reforma szła za reformą. Zarządzenie za

zarządzeniem. Zlikwidowano policję i

straż więzienną, rozpuszczono do domu

wojsko, zwolniono ze służby oficerów,

rozwiązano sądy, zniesiono wysokie

urzędy, departamenty i ministerstwa.

Początkowo decyzje te wywoływały

zdumienie i niepokój. Sądzono, że

wzrośnie przestępczość, że na kraj

napadną wrogie armie, że obywatele nie

będą płacić podatków, że przeciwnicy

dyktatora podniosą głowy. Nic się jednak

takiego nie stało. Wypuszczeni z więzień

przestępcy nie powrócili do swego

procederu. Dwa razy tylko za rządów don

Pabla wtargnęły na terytorium kraju

wojska północnego sąsiada. Jednakże w

pierwszym przypadku już po jednym dniu

złożyły broń i oddały się w niewolę,

background image

aczkolwiek "przeciwko nim nie stanął

żaden żołnierz don Pabla. Na wieść o

napadzie dyktator w gronie kilku tylko

osób wyjechał na pole bitwy. Tam czekał

na niego pancerny helikopter. Unosząc się

w nim nad pozycjami wroga Pablo

skierował przeciwko nieprzyjacielowi swe

aparaty. Hipnotyzory i animatory wygrały

bitwę. Zmusiły wojska przeciwników do

złożenia broni. Don Pablo był dla nich

pobłażliwy. Odbył tylko triumfalny powrót

do stolicy na czele armii jeńców, po czym

rozpuścił ją do domów. Tak. don Pablo nie

boi się niczego. Nie wie. co to niepokój.

Jest pewny swej władzy. Panuje nad

czynami i wolą kilku milionów ludzi,

rządzi ich działaniem i myślą, włada ich

świadomością, a nawet snem. Włada

poprzez zespół genialnych przyrządów

zapełniających tę salę, poprzez aparaturę

obejmującą cały kraj. Tu w tej dużej sali

znajduje się urządzenie sterujące

skomplikowaną aparaturą wytwarzającą

odpowiednie pole elektromagnetyczne.

background image

Urządzenie to nazywa don Pablo

imperorem generalnym. Imperor dzieli się

z kolei na szereg departamentów

działających we wzajemnych

powiązaniach. Wszystkie stanowią jak

gdyby obwód zamknięty, w którym

działanie jednego departamentu

warunkuje czynności pozostałych. Oto

podstawowe z tych departamentów:

departament spraw wewnętrznych,

departament psychologii,

departament wojny i departament

finansów. K-ażdy z nich

samoczynnie, automatycznie, bez udziału

człowieka spełnia

odpowiednie funkcje. Wszystkie

urządzenia działają

z największą precyzją, niezawodnie.

Oto na przykład, w jaki sposób działa

departament spraw

wewnętrznych. Mieści się on w przedniej

części hali,

oddzielony od następnego z

departamentów zieloną liną. Całe

background image

urządzenie składa się z trzech olbrzymich

tablic i jednego kwadratowego ekranu z

wyskalowanym układem współrzędnych.

W tablice wmurowane są aparaty-

rejestratory nastrojów panujących w

społeczeństwie, sądów, opinii, stanu

napięć duchowych. Ilość tych zegarów

odpowiada ilości obwodów

administracyjnych, na które zostało

podzielone całe państwo. Zegary te

przekazują dane do tak zwanego

przelicznika cnót i wad, w którym zostaje

wykalkulowana przeciętna stanu

moralnego narodu, ukazująca się na

ekranie w postaci czerwonej lini'

przebiegającej odpowiednio w układzie

współrzędnych. Jeżeli linia ta, będąca

graficznym obrazem nastrojów

społeczeństwa, osiągnie punkt

kulminacyjny, to znaczy dozwoloną przez

wolę wynalazcy granicę, momentalnie

zaczyna działać aparatura departamentu

psychologii. Departament ten to zespół

hipnotyzerów o dalekim zasięgu,

background image

animatorów oraz dyspozytorów, którym

podporządkowane są baterie

hipnotyzerów i animatorów rozsiane po

całym państwie. . W praktyce wygląda to

mniej więcej tak. Oto w dalekim Tamalan

lub Piraca ludzie zaczynają sarkać, że w

kraju panuje nadal głód, że wzrasta liczba

bezrobotnych, że fabryki budują

tajemnicze przyrządy i aparaty zamiast

rzeczy ułatwiających życie. Zresztą

niekoniecznie ludzie muszą o tym

wszystkim mówić, wystarczy, że pomyślą.

Natychmiast, ponieważ znajdują się w

zasięgu rejestratorów

encefalograficznych, myśli ich zostaną

uchwycone i przekazane do centrali

departamentu spraw wewnętrznych. Tu,

jeżeli sprawa jest poważna i wymaga

natychmiastowej interwencji, zapada

decyzja, jakich użyć środków. Z

departamentu spraw wewnętrznych

przebiega błyskawicznie polecenie do

departamentu psychologii. Dyspozytory

zostają wprawione w ruch. We wszystkich

background image

kierunkach biegną fale radiowe. Do

najodleglejszych zakątków kraju, jeżeli

zachodzi potrzeba, lub też tylko w

żądanym kierunku, gdzie istnieje groźba

wybuchu. Tam natychmiast zaczynają

działać hipnotyzory. Rejon zagrożony

objęty zostaje polem

elektromagnetycznym. Drgania impulsów

układające się w kształt rombów

przywracają wiarę w wielkiego dyktatora.

Jeśli zajdzie potrzeba, drgania przybierają

postać specjalnych spiral. Wówczas

wzmaga się w kraju entuzjazm, chęć do

największych poświęceń, uczucia

patriotyczne. Jeżeli konieczne są nastroje

wrogości w stosunku do przeciwników,

impulsy układają się elipsoidalnie.

Na podobnych zasadach działa również

departament wojny. Aczkolwiek państwo

don Pabla nie ma ani jednego żołnierza

pod bronią, jest dobrze strzeżone.

Przekonali się o tym niespokojni i

zaborczy sąsiedzi.

Wzdłuż granic od strony lądu i morza

background image

ustawione są jak baterie dział

przeciwlotniczych dobrze zabezpieczone

defenzory wytwarzające szeroki pas

nieprzerwanego pola

elektromagnetycznego. Defenzory

normalnie są nieczynne. Wystarczy

jednak, że właściwy rejestrator w

departamencie bezpieczeństwa odbierze

sygnał alarmu, a z centrali, z imperora

popłynie rozkaz, który natychmiast

uruchomi mechanizmy defenzorów.

Wytworzy się w tej samej chwili pole

elektromagnetyczne o specjalnych

właściwościach. Nieprzyjaciel, który by

znalazł się w jego zasięgu, rzuci broń i

odda się do niewoli. O skuteczności tego

systemu obrony przekonał się kilka

miesięcy temu po raz wtóry północny

sąsiad państwa don Pabla. Oto

dowiedziawszy się, że granice nie są

strzeżone, wyruszył kilkoma korpusami

pancernymi, sforsował rzeki i rozlał się

szeroką falą po okolicznych polach. Stolica

święciła wtedy wielką uroczystość urodzin

background image

dyktatora. Wiem przed wiwatującymi

tłumami ukazał się na balkonie pałacu don

Pablo Millero.

- Rodacy! - rozległ się nagle jego głos,

spotęgowany tubami megafonów. - Muszę

zakomunikować wam smutną wiadomość.

Oto wróg pogwałcił nietykalność naszych

granic. Ale drogo za to zapłaci...

Gdy dyktator wymawiał te słowa, nad jego

głową czyjeś niewidzialne ręce rozpięły

biały ekran telewizora.

- Za chwilę - ciągnął don Pablo - armia

awanturników przestanie być groźna.

Spójrzcie! - zawołał wskazując ręką

czworokąt ekranu.

Zgromadzeni zobaczyli krótki film. Trwał

on zaledwie parę minut. Przez pola sunęły

czołgi, ciągnęły długie kolumny artylerii,

maszerowała zmęczona piechota. Raptem

wszystko się zatrzymało. Zamarł wszelki

ruch, uczyniło się cicho i... tysiące rąk

wyciągnęły się w górę.

- W tej chwili rzucą broń! - zawołał don

Pablo. Rzeczywiście! Karabiny legły z

background image

chrzęstem pod nogami piechoty.

- Za chwilę podpalą czołgi i działa - brzmiał

głos dyktatora

- po czym rozwiną białe flagi na znak

poddania się i pod dowództwem swych

oficerów ruszą do niewoli. Tak się stało!

-"' Wielki jest nasz dyktator! Wielki jest

don Pablo! Niech żyje nasz wódz!

W odpowiedzi na te okrzyki don Pablo

przesłał tłumom radosny uśmiech. Cieszył

się nie tyle z uznania i zwycięstwa, ile z

poczucia swej siły, swej wielkości, swej

mocy, której nic nie zdoła pokonać i której

nic nie potrafi się oprzeć. Gdy don Pablo

przebywa w sali departamentów, w

genialnie skonstruowanej galerii

przyrządów, duma rozpiera jego serce. Tu

popada w stan błogiej kontemplacji,

niczym nie zmąconego zadowolenia. Ciche

brzęczenie aparatów, błyski zegarów,

kolorowe linie na ekranach zdradzają

potężną pracę wielkiego mózgu

mechanicznego, kierującego samodzielnie

życiem państwa.

background image

Jakżeż chętnie podzieliłby się don Pablo

swą radością z kimś bliskim, z kimś, kto by

go rozumiał. Jakżeż byłby zadowolony,

gdyby w zawieszonej nad halą imperatora

loży znalazł się stary, dobry profesor - don

Rosario. Radość zyskuje dopiero wtedy

pełny kształt, gdy można ją z kimś dzielić

lub choćby wtedy, gdy wzbudza zazdrość

innych. Don Pablo mimo swych genialnych

zdolności był człowiekiem próżnym.

Chciał być podziwiany. Mógł to oczywiście

uczynić, posługując się odpowiednią

aparaturą, ale byłoby to graniem komedii

przed samym sobą.

- Wyruszy pan do Gracias - zwrócił się

pewnego dnia dyktator do swego

adiutanta, komandora Albedo. -Wyruszy

pan jeszcze dziś i odnajdzie tam profesora

don Rosario, aby wręczyć mu list oraz

maleńką paczkę. Misję tę proszę traktować

jako zadanie niezwykle ważne, zadanie

natury państwowej.

- A jeśli profesora Rosario w Gracias nie

zastanę?

background image

- Jest pan oficerem, komandorze.

Otrzymuje pan rozkaz:

stawić się z profesorem Rosario w stolicy

w ciągu miesiąca. Rozkaz musi być

wykonany. Liczę na pana, komandorze.

Daleko od brzegu

- Jaki jest zasięg stacji w Rewila Cigedo? -

spytał Albano Rosario profesora Bolize.

- Stacja hipnotyzerów, don Rosario, która

wznosi się na wzgórzu w pobliżu Rewila

Cigedo, nie może mieć większego zasięgu

niż 150 mil.

- Jesteśmy bezpieczni.

- Oczywiście, profesorze. Naszą wyspę

dzieli od wybrzeży kraju ponad tysiąc mil.

- Tak, rzeczywiście, drogi przyjacielu - w

głosie don Rosario czuć było

przygnębienie. Ten czerstwy jeszcze

niedawno człowiek miał wygląd steranego

życiem starca.

Gorący patriota oddany bez reszty nauce,

szlachetny i skromny, bolał nad losami

swej ojczyzny, bolał również nad losem

swego wychowanka don Pabla Millero.

background image

Dręczyły go wyrzuty sumienia. Ojciec

Pabla powierzył mu los swego dziecka.

Tymczasem dziecko to stało się hańbą jego

życia. Dlaczego nie umiał wychować go na

szlachetnego człowieka? „To moja wina" -

po wielekroć powtarzał sobie profesor. W

jeszcze większym stopniu niepokoiły go

wieści, które napływały z ojczyzny. Przed

oczyma stoją mu stale czerwone rzędy liter

artykułu jednego z dziennikarzy

zagranicznych, który zwiedzał ojczyznę

profesora w kilka miesięcy po objęciu

władzy przez don Pabla Millero. ..Sytuacja

materialna ludności jest wprost

beznadziejna. Inwestycje, które

przeprowadza i zamierza przeprowadzić

dyktator, pożerają olbrzymie sumy. Naród

cierpi nędzę. Oddaje bez szemrania plony

swoich pól, pracę swych rąk, oszczędności,

wszystko, co ma, dyktatorowi. Żyje jak

gdyby w narkozie, w stanie ogłupienia.

Wzbudza dla siebie litość, a nienawiść do

człowieka o chorobliwej żądzy panowania.

W ojczyźnie Don Pabla mieszka parę

background image

milionów biednych,

jakże biednych ludzi."

- Narodowi naszemu - przerywa

rozmyślania don Rosario -grozi zagłada.

Grozi, profesorze, śmierć umysłowa.

Należy temu położyć kres. Każda chwila

zwłoki to krzywda, która spotyka naszych

braci i siostry. Krzywda niezawiniona!

- To prawda, drogi Rosario. Ale co my

poczniemy? Co należy w tej sytuacji robić?

Jakie podjąć kroki? Zapanowało

milczenie. Starcy pochylili głowy,

pogrążając si? w rozmyślaniu. W pewnej

chwili zostało ono przerwane. Do gabinetu

wszedł młody asystent profesora Rosario.

- Ktoś do pana, profesorze, w pilnej

sprawie. Czy 'noże go

pan przyjąć?

- Któż to jest?

- Mówi, że chce się koniecznie z panem

widzieć, że przybył

tu od dyktatora don Millero.

- Co? Od docenta Millero? - profesor

Rosario poderwał

background image

się z fotela. - Czego chce?

- Uspokój się, przyjacielu! Trzeba go

przyjąć - odezwał się

profesor Bolize. - Ciekawe, z czym

przybywa.

- Dobrze zatem, niech wejdzie.

Po chwili profesor Albano Rosario

drżącymi rękami

rozrywał kopertę, w której znajdował się

list dyktatora.

„Kochany profesorze - zaczął czytać don

Rosario. -

Uprzejmie proszę o wnikliwe przeczytanie

tego listu

i przychylne ustosunkowanie się do

prośby, z którą zwraca

się do Pana jego uczeń i wychowanek.

Zapraszam Pana gorąco do odwiedzenia

mnie w stolicy naszego kraju. Pragnę

podzielić się z Panem wieloma projektami

i ideami, które służyć mogą ojczyźnie.

Wiem, że może mieć Pan wiele zastrzeżeń,

jeśli chodzi o system, który zastosowałem

w organizacji państwa. Chciałbym się

background image

przed Panem wytłumaczyć. Wiem

również, że może Pan nie popierać metod,

do których się uciekłem, by uchwycić

władzę. Sądzę jednak, że mój Profesor

łatwo mnie zrozumie i wytłumaczy przed

samym sobą. Zapraszam Pana gorąco,

proszę przyjechać. Oddawca tego listu

wręczyć ma Panu mały aparacik, który

zabezpieczy Pana całkowicie przed

działaniem pól. Jest to tak zwany

niwelator, zbudowany na zasadzie

interferencji. W promieniu kilkudziesięciu

metrów wytwarza się wokół aparatu strefa

neutralna, której nie zdoła przeniknąć

żadna fala elektromagnetyczna. Musiałem

go zbudować,by uniezależnić się od

wpływu aparatury, którą stworzyłem.

Profesorze, nie obawiam się aparatu tego

przesłać Panu, gdyż wiem, że nie

wykorzysta go Pan przeciwko mnie.

Zresztą nie zdoła tego uczynić nikt, gdyż

jestem przygotowany na każdą

ewentualność. Po prostu niwelator działa

na takich półprzewodnikach, których nikt

background image

poza mną nie potrafi wytworzyć.

Kochany Profesorze, jeśli przesyłam Panu

niwelator, czynię to dlatego, by Pan

zrozumiał, że mam jak najlepsze intencje.

Pragnę, żeby zobaczył Pan wszystko, czego

tu dokonałem, i ocenił obiektywnie moją

najlepszą wolę i chęci. Będzie Pan gościem

uprzywilejowanym i z niecierpliwością

oczekiwanym. Gdyby pobyt w stolicy

państwa Panu nie odpowiadał, będzie Pan

mógł ją w każdej chwili bez przeszkód

opuścić. Zaręczam to słowem oraz

wdzięcznością, którą jestem Panu winien.

Liczę, Drogi Profesorze, godziny, które

mnie dzielą od spotkania z Panem.

Oczekuję Pana z niecierpliwością

zawsze ten sam Pablo Millero".

- I cóż, drogi przyjacielu - wyszeptał don

Rosario składając list. - Cóż o tym sądzisz?

- Trzeba się zastanowić - odparł don

Bolize.

- Drogi panie - profesor zwrócił się do

wysłannika dyktatora. - Zechce pan

odpocząć po podróży. Jutro dam panu

background image

odpowiedź. Dobrej nocy.

- Zdecydowałem się jechać, może uda mi

się zapobiec złu. Może zdołam przekonać

don Millero, by zaprzestał swych niecnych

praktyk - mówił profesor Rosario w kilka

godzin po przybyciu wysłannika dyktatora.

- Nie sądzę, przyjacielu - odparł don

Bolize. - W każdym razie podróż ta będzie

pożyteczna, jeśli oczywiście nic się

panu nie stanie.

- Jestem stary, bardzo stary. Niewiele już

dni przede mną.

Ryzyko więc niewielkie. Pojadę.

W rok później

- Każdy z was, przyjaciele, otrzymał szkic

sytuacyjny oraz plan działania. „La

Managua" podnosi za godzinę kotwicę i

bierze kurs ku zachodnim brzegom naszej

ojczyzny. Przestudiujcie plan tak, by znać

na pamięć każdy jego punkt. Jesteście

młodzi i śmiali. Nie dajcie się jednak

ponieść temperamentowi. Działajcie

rozważnie. Od tego zależeć będzie los

naszego narodu. Żałuję, że starość nie

background image

pozwala mi być razem z wami. Żegnajcie,

młodzi przyjaciele! Życzę

wam powodzenia.

Don Rosario skończył. Otarł pot z czoła, po

czym zaczął ściskać dłonie spiskowców,

życząc im powodzenia. Minęło pół roku od

chwili, gdy wrócił ze stolicy. Dyktator nie

stawiał mu przeszkód. Namawiał jedynie

do pozostania, prosił, nalegał.

Bezskutecznie. Profesor czuł się w pałacu

don Pabla jak w klatce. Obserwował ludzi,

stosunki, sytuacje. Ubolewał nad dolą

nieszczęsnego kraju. Smucił go los

obywateli. Nie poznawał również swego

ucznia. Don Pablo upojony władzą zatracił

całkowicie poczucie godności. Opanowała

go chorobliwa ambicja i egoizm. Nie

widział nędzy, w której pogrążył się kraj.

Nie trafiały do jego świadomości żadne

argumenty. Ponad rozsądek wyrastała

maniacka pycha i buta.

Profesor Rosario próbował zawrócić

dyktatora z drogi

występku. Wszelkie jego argumenty

background image

trafiały jednak na

przeszkodę nie do przezwyciężenia: don

Pablo był

przekonany, że to, co robi, jest jedynie

słuszne.

Don Rosario postanowił więc powrócić na

wyspę. Gdy przy

pożegnaniu chciał niwelator zwrócić

dyktatorowi, ten

odezwał się:

- Proszę, profesorze, zatrzymać go przy

sobie.

- Dlaczego?

- Przyda się panu w przypadku, gdyby

przyszła panu chęć

kiedyś mnie odwiedzić.

- To bardzo ryzykowne — rzucił profesor.

- Przypuszcza pan, że można go użyć

przeciwko mnie?

- Tak.

- Absolutnie się tego nie obawiam. Jest to

urządzenie proste,

łatwe do wykonania, jednakże zawiera

pewną tajemnicę,

background image

której nikt z żyjących nie zdoła

odszyfrować.

W głosie dyktatora tętniła chełpliwa

pewność siebie.

- Gdyby ktoś zdołał tę tajemnicę odkryć -

ciągnął - byłby godzien zająć moje miejsce.

Ale, profesorze, taki człowiek jeszcze się

nie narodził. Tu potrzebna jest olbrzymia

wiedza oraz geniusz wynalazcy.

Profesor słuchał tych słów ze spuszczoną

głową. „Cóż za brak skromności u tego

awanturnika - pomyślał. - Czyż zapomniał

on, że wiedzę, którą zdobył, ma do

zawdzięczenia staremu uniwersytetowi w

Gracias? Jakżeż można tak lekceważąco

traktować innych?"

- Żegnam ekscelencję - wyszeptał. - Żałuję,

że spotkaliśmy się w takich

okolicznościach. Życzę panu opamiętania.

I im szybciej to nastąpi, tym lepiej.

Profesor wrócił na wyspę.

Mylił się don Pablo, przypuszczając, że

żaden z żyjących uczonych nie zdoła

odkryć tajemnicy niwelatora. Człowiek

background image

taki się znalazł. Był nim stary przyjaciel

profesora Albano Rosario, sędziwy don

Bolize.

- Mogę umierać w spokoju - powiedział

przed tygodniem do profesora Rosario. -

Mamy w tej chwili broń, z którą możemy

śmiało wystąpić przeciwko dyktatorowi.

Rzecz w zasadzie nie była tak trudna. Jak

sądził don Pablo. Rozwiązanie zagadki

sprowadzało się do wytworzenia

analogicznego półprzewodnika w

aparacie. Udało się nam to w stosunkowo

krótkim czasie. Obecnie możemy mieć

dowolną ilość niwelatorów. Pewność i

zarozumiałość don Pabla stanie się jego

zgubą.

- Dziękuję, przyjacielu - odparł don

Rosario. - Powiedz, co należy czynić dalej,

ażeby położyć kres niedoli naszego ludu.

- Sądzę, że znajdzie się dość młodych ludzi,

gotowych do działania.

Bolize nie mylił się. Wkrótce na pokład

statku „La Managua", będącego bazą

profesora Rosario, zgłaszać się zaczęli

background image

ochotnicy. Z nich właśnie uformował się

oddział operacyjny, który po gruntownym

przeszkoleniu miał udać się do kraju i

stoczyć walkę z dyktatorem. W tej właśnie

chwili odpływał w kierunku oddalonego o

tysiąc mil kraju. Dowódca oddziału stał

oparty o stół i wpatrując się w wąski pasek

papieru utrwalał w pamięci zapisane na

nim słowa:

„l. Na granicy zasięgu pola

elektromagnetycznego, na 14°21'

geograficznej szerokości północnej, opuści

pokład pierwsza grupa desantowa

zaopatrzona w cichobieżne pontony

motorowe.

2. Na 10° szerokości geograficznej opuści

pokład druga

grupa desantowa.

3. Po osiągnięciu brzegów grupy rozdzielą

się i ich członkowie pojedynczo,

zachowując wszelkie środki ostrożności,

przenikną do stolicy.

4. Po rozpoznaniu rejonu pałacu dyktatora

jedna z grup opanuje podziemia pałacu, w

background image

których znajdują się urządzenia zasilające

w energię aparaturę departamentów.

5. Druga grupa opanuje wyższe

kondygnacje pałacu w tym momencie,

kiedy Pablo Millero uda się na spoczynek i

kiedy wyłączony zostanie dopływ energii

do halii przyrządów.

6. Don Pabla należy ująć i internować w

miejscu, gdzie byłby zabezpieczony przed

zemstą tłumów.

7. Grupy komunikują się za pomocą

telezystorów, pracujących na jednej fali

M.23.0.Z.

A mogło być ioaczej

W brudny żagiel dął zachodni wiatr. Pchał

starą łódź coraz dalej od brzegów

niknącego w oddali lądu. Na zbutwiałej

ławeczce spinającej burty łodzi siedział

człowiek. Oparł na rękach głowę i trwał

bez ruchu nie zważając na trzeszczący

maszt i głośne pluski rzucających się ryb.

Wreszcie westchnął głęboko, rozprostował

barki i spojrzał w kierunku lądu

znaczącego się gdzieś daleko siną linią.

background image

Patrzył dość długo, wreszcie uniósł rękę i

grożąc niewidocznemu przeciwnikowi,

wykrzyknął przekleństwo w jakimś obcym

języku. Człowiekiem tym był niedawny

dyktator, absolutny władca państwa,

wielki don Pablo. Uchodził ze swego kraju.

Umykał przed zemstą ludu. Miał mimo

wszystko szczęście. Pamiętać będzie te

chwile do śmierci. Kładł się właśnie spać,

gdy w jego sypialni zgasła lampa

sygnalizatora. Był to znak, że coś się stało.

Szybko ubrał się i zbiegł do hali imperora.

Niestety, za późno. Aparatura nie działała.

Gdy ruszył w kierunku siłowni, bo tam

jedynie tkwiła przyczyna unieruchomienia

urządzeń, drogę zabiegło mu kilka postaci.

Zaczął uciekać. Uratowało go jedynie to, że

napastnicy niezbyt dokładnie orientowali

się w rozkładzie pałacu. Początkowo chciał

dotrzeć do siłowni, by uruchomić

aparaturę i obezwładnić wrogów. Nie

udało się. W siłowni byli obcy ludzie. Pojął

natychmiast, że wszystko stracone, że

jedyny ratunek - to ucieczka. Dostał się

background image

jakoś nad brzeg morza, trafił na

opuszczoną łódź i nie czekając powierzył

jej swój los.

Tajemnica zaginionego lądu

Gdy profesor Jarosław Bielica ocknął się z

zamroczenia, znajdował się już w

odległości prawie dwu tysięcy kilometrów

nad powierzchnią Ziemi. Świadomość

utracił wskutek gwałtownego zwiększenia

się przyśpieszenia rakiety. Jak długo to

trwało, nie wiedział - zresztą mało go to w

tej pełnej napięcia chwili obchodziło.

Uwagę jego pochłaniał widok globu

ziemskiego opasanego welonami chmur,

mieniących się najprzeróżniejszymi

barwami. Ziemia obserwowana z rakiety

przez okrągły otwór iluminatora wydawała

się profesorowi olbrzymią tarczą, jakimś

gigantycznym, wypukłym dyskiem

pokrytym przedziwną płaskorzeźbą lądów

i mórz. Dysk ten malał w oczach, gdyż

statek pokonywał już barierę pierwszej

prędkości kosmicznej. Gdzieś tam w dole,

na oddalającej się planecie, była równina,

background image

na niej zaś aerodrom - „Piazza

Astronautica" -niewielki spłacheć

apulijskiej plaży nadmorskiej - jeszcze

przed paru minutami falował jak wielkie

mrowisko. Stutysięczny tłum żegnał

pierwszą w dziejach ludzkości wyprawę

rekonesansową na Marsa. Żegnał grupę

śmiałków, którzy odważyli się sięgnąć po

tajemnice kryjące się w pustce^ Układu

Słonecznego. Do nich należał profesor

Jarosław Bielica, jedyny z Polaków,

któremu udało się dostać na pokład

lśniącej „Eterry". Zaledwie przed kilkoma

dniami siedział w zacisznej pracowni

Instytutu Archeologii, nie przypuszczając

nawet, by wyrażone przed rokiem na

zjeździe paryskim życzenie stało się

faktem... A jednak leci... Leci na spotkanie

wielkiej tajemnicy, na spotkanie

pasjonującej zagadki. Czy lot ten

potwierdzi jego przypuszczenia? A może

brutalnie przekreśli przez tyle lat

budowaną hipotezę? Profesor przymknął

oczy i pogrążył się w głębokim zamyśleniu.

background image

Trwało to jednak krótko, gdyż z głośnika

zawieszonego u sufitu kabiny rozległ się

dobrze znany głos kierownika wyprawy

akademika Smagina, który zawiadamiał,

że „Eterra" wchodzi już na orbitę

„Columbii" i za chwilę znajdzie się na

największym z krążących wokół Ziemi

satelitów, będącym stacją przesiadkową w

komunikacji na linii Ziemia - Księżyc. Stąd

„Eterra" wróci na „Piazza Astronautica",

oni zaś po krótkim

wypoczynku i zwiedzeniu stacji ruszą w

kilkutygodniową podróż na Marsa.

„Columbia" była pierwszym kamieniem

milowym na drodze do gwiazd, drodze do

Marsa, do nie tkniętej jeszcze stopą

współczesnego człowieka planety. Bielica

nie spodziewał się, że stacja przesiadkowa,

będąca tryumfem współczesnej

techniki, jest konstrukcją tak olbrzymią i

skomplikowaną. Stanowiła ona

zagmatwany labirynt składów,

pomieszczeń, laboratoriów naukowych,

obserwatoriów, wszelkiego rodzaju

background image

warsztatów i urządzeń technicznych.

Przypominała gigantyczne rzucone w

przestrzeń kosmiczną koło od wozu, które

obracając się wokół swej osi zakreślało

pełną elipsę koło Ziemi. Ruch obrotowy

,,Columbii" wywołujący wielką siłę

odśrodkową powodował, że w

pomieszczeniach znajdujących się wzdłuż

ściany zewnętrznej pierścienia panowało

takie ciążenie jak w warunkach ziemskich.

To napawało optymizmem. Człowiek

bowiem czuł się pewniej. Odzyskał

ważkość swego ciała i świadomość, że nie

jest igraszką potężnych sił kosmosu.

Satelita obiegał Ziemię w ciągu zaledwie

dwu godzin. Gdy Bielica wraz z innymi

członkami wyprawy znalazł się w

komfortowo umeblowanym salonie stacji.

Ziemia była olbrzymim, rozpiętym na

połowie nieba sierpem, który rósł w

oczach. Po kilkunastu zaledwie minutach

glob znalazł się już w pełni, a po upływie

dalszych dwóch kwadransów -w następnej

fazie. W ciągu dwu godzin, w czasie

background image

których „Columbia" zdołała przebyć swą

okołoziemską drogę, Ziemia przeszła

przez wszystkie cztery fazy. Bielica, jak

urzeczony, śledził przesuwające się za

oknem oblicze Ziemi, która na tle czarnej

aksamitnej nocy wydała mu się szczególnie

bliska. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że

jest z nią tak silnie związany. Upłynęło

dopiero kilka godzin, a opanowywać go

zaczęła nostalgia. Nie chcąc poddać się

temu uczuciu, zaczął przysłuchiwać się

głośnej rozmowie zebranych w salonie

astronautów. Jednak myśl o Ziemi wracała

uparcie i nie dawała spokoju. Nawet

wyprawa na Marsa, o której marzył od lat i

która spełniała się właśnie teraz, była

ściśle związana z Ziemią...

Zaczęło się właściwie od Egiptu przed z

górą dwudziestu laty. Bielica wracał wtedy

z pierwszej swej wyprawy naukowej z

centrum Afryki. Zatrzymał się w drodze

powrotnej w rejonie Aleksandrii, by

spotkać przebywającą tam ekspedycję

egiptologiczną Polskiej Akademii Nauk.

background image

- Mamy coś dla ciebie, Jarek! - odezwał się

na wstępie kierownik ekspedycji. -

Popatrz! Był to zwój pożółkłego papirusu,

znaleziony w grobowcu Heta, kapłana

boga Ammona.

- Czy znacie już treść papirusu?

- Zachował się doskonale! Pomyśl, te

hieroglify mają na

pewno ponad trzy tysiące lat. I są zupełnie

czytelne.

- Oczywiście! - Kierownik ekspedycji zaczął

czytać:

„W pierwszej połowie miesiąca Tobi, kiedy

księżyc ukazał część swej twarzy, przed

oblicze dostojnego Otoesa doprowadzono

nędznego kupca z miasta Sochem, który

ośmielił się twierdzić, że odbył daleką

drogę morzem i odkrył w głębi wód

olbrzymi ląd, rozciągający się tam, gdzie

zachodzi słońce. Kupiec ów uparcie

wmawiał dostojnemu Otoesowi, że ląd ów,

do którego ruszył w miesiącu Farmoti, a

dotarł w miesiącu Paofi, jest większy od

Egiptu, państwa Faraona. Czcigodny Otoes

background image

wysłuchiwał spokojnie bluźnierczych słów

kupca z Sochem, po czym rozkazał

oćwiczyć go i wrzucić do ciemnicy. Gdy to

się stało, dostojny Otoes zwrócił swe

łaskawe słowa do mnie, nędznego sługi

boga Ammona. Powiedział: kapłanie Het,

Egipt jest jeden, a kupiec z Sochem zginie,

gdyż oczy jego nie widziały tego, o czym

mówiły jego kłamliwe usta. Nie dziwiły

mnie te słowa. W starych papirusach

wielkiej świątyni boga Ammona jest

napisane: Najpierw brzegi Egiptu oblewają

wody morza mniejszego, które rozciąga się

daleko na zachód i przez wąskie wrota

łączy się z morzem niezmierzonym. Na

morzu tym rozciągał się kiedyś wielki ląd,

zamieszkany przez ludy wyklęte,

znienawidzone przez bogów..."

Na tym kończyła się relacja kapłana Heta.

Niestety, dalszego jej ciągu, który spisany

był zapewne na innym papirusie, mimo

dokładnych poszukiwań, nie odnaleziono.

- To by się zgadzało - mruknął Bielica.

- Nie rozumiem, co masz na myśli - odparł

background image

kierownik ekspedycji wykopaliskowej.

- Zaraz ci to dokładniej wytłumaczę -

zaczął Bielica. -Papirus Heta wspomina

niewątpliwie o Atlantydzie. Jest to więc

dokument niezmiernej wagi. Dzięki niemu

w innym zupełnie świetle przedstawia się

sprawa Solona i Platona, których przekazy

traktowano dotychczas jako legendy.

- Znowu nie rozumiem - wtrącił kierownik.

- Mówisz zbyt tajemniczo.

- Czyżby? Mnie się wydaje, że sprawa jest

zupełnie jasna. W VI wieku przed naszą

erą kapłani egipscy przekazali jakoby

Solonowi wiadomość, że według zapisków

istniał kiedyś za słupami Heraklesa, to jest

za Cieśniną Gibraltarską, tajemniczy ląd

zamieszkany przez wojownicze plemiona.

Pisze o tym filozof grecki Platon,

powołując się właśnie na owe zapiski

egipskie. Ląd ów Platon nazywa Atlantydą,

jego mieszkańców zaś - Atlantydami.

Egipcjanie

utrzymywali, że z Atlantydy, większej od

ówcześnie znanych krajów, dostrzec

background image

można szereg wysp leżących na drodze do

olbrzymiego lądu ograniczającego

Atlantyk od zachodu, to jest do dzisiejszej

Ameryki. Czy Atlantydzi docierali do

owego leżącego za morzem lądu? Być

może. gdyż Egipcjanie o tym wspominają.

Wspominają również, jak wynika z

informacji udzielonych Solonowi, że

zbrojne oddziały Atlantydów przybijały

także do brzegów Afryki, wdzierały się na

terytorium Libii i podchodziły do granic

ówczesnego Egiptu, godząc w jego

.interesy. W związku z tym zupełnie

zrozumiały jest zwrot w papirusie Heta,

określający Atlantydów mianem „ludu

wyklętego, znienawidzonego przez

bogów". Atlantydzi musieli być ludem

niezwykle wojowniczym, skoro mimo

wielkich posiadłości na oceanie, w

Ameryce i w Afryce podbili jakoby tereny

dzisiejszej Hiszpanii i Francji oraz

uderzyli w końcu na Egipt oraz Półwysep

Bałkański. Te ostatnie wyprawy

zakończyły się ich klęską. Atlantyda - jak

background image

pisze Platon w oparciu o owe informacje -

znikła w ciągu doby wskutek trzęsienia

ziemi...

- Wydaje się - ciągnął Bielica - że

potwierdzeniem informacji egipskiej,

jakoby Atlantydzi dotarli do Ameryki, są

pieśni i podania niektórych plemion

indiańskich. Otóż według tych podań

przodkowie Indian przybyli zza morza, z

tej strony, z której wychodzi słońce.

Przeczy to oczywiście ogólnie przyjętemu

mniemaniu, jakoby zaludnienie Ameryki

postępowało z zachodu, z Azji, przez

Cieśninę Beringa. Dlatego leż legenda o

przybyciu przodków Indian ze wschodu

nie była brana poważnie. Obecnie

jednakże sprawa przedstawia się zgoła

inaczej. Niedawno bowiem odkryto w

rejonie Los Angeles szczątki człowieka,

który żył tam przed około 24 tysiącami lat.

Fakt ten jest oczywistym dowodem, że

człowiek zamieszkujący wówczas Amerykę

przybyć mógł również ze wschodu,

ponieważ przed 24 tysiącami lat cała

background image

północ Ameryki okryta była pokrywą

lodową, uniemożliwiającą wszelką podróż

przy użyciu ówczesnych prymitywnych

środków. Fakt ten wskazuje również

pośrednio na możliwość istnienia

Atlantydy jako pomostu między Europą i

Północną Ameryką.

- Ale czy taka przeprawa przez Atlantyk

była wtedy możliwa?

- wyraził wątpliwość któryś z członków

ekspedycji.

- Udowodnił to przecież przed

kilkudziesięciu laty odważny Norweg Thor

Heyerdahl, przepływając Pacyfik na Kon-

Tiki - odparował Bielica.

- Tak, to prawda.

- Oczywiście - podjął Bielica - ani podania

Platona, ani też legend i pieśni plemion

indiańskich nie można traktować jako

wystarczających dowodów naukowych.

Zbieżność jednak jest tu zastanawiająca.

Gdyby istniały zapiski egipskie w formie

oryginalnych papirusów, zagadnienie

Atlantydy nabrałoby innego wyrazu,

background image

aczkolwiek i bez nich to, co napisał Platon,

chociażby ze względu na jego autorytet,

nie może być bez znaczenia. Dlatego też

sądzę, że znaleziony przez was papirus

Heta posiada olbrzymią wartość. Myślę, że

takich papirusów musieli Egipcjanie

pozostawić więcej. Na pewno znajdowały

się one w sławnej ongiś Bibliotece

Aleksandryjskiej.

- Tak, być może - wtrącił kolega Bielicy. -

Ale niestety, ze zbiorów aleksandryjskich

nic nie udało się ocalić. Pożar, który

strawił w 391 roku bibliotekę, spopielił

wszystko.

- Czy wiadomo, profesorze, kiedy

nastąpił ów kataklizm, w wyniku którego

Atlantyda znikła w wodach Atlantyku?

- zapytał jeden z członków ekspedycji

archeologicznej.

- Według Platona stać się to musiało jakieś

dziewięć tysięcy pięćset lat przed nim, a

więc licząc od dziś, przed około

dwunastoma tysiącami lat. Jeśli zaś chodzi

o przyczyny zniknięcia Atlantydy, uczeni,

background image

którzy zajmowali się tym zagadnieniem,

podają kilka ewentualności. Szczególnie

atrakcyjna wydaje się hipoteza, według

której ląd Atlantydy zniknął wskutek

zbombardowania jej przez olbrzymich

rozmiarów meteoryt. Za hipotezą tą

przemawiają ostatnie badania dotyczące

pochodzenia rojów planetoid, krążących

między orbitami Marsa i Jowisza, oraz

badania ruchu systemu słonecznego w

galaktyce. Według tych badań ustalono

mianowicie, że padające na Ziemię

meteoryty są szczątkami istniejącej

niegdyś planety, która krążyła między

Marsem i Jowiszem. Planeta ta rozpadła

się prawdopodobnie przed trzema

przeszło miliardami lat na rój krążących

,:^, planetoid. Niektóre z nich mają 40, a

nawet 80 km średnicy^

:;,; Przed kilkudziesięciu laty jeden z

uczonych obliczył, jaką y,' energię

kinetyczną mogłyby posiadać meteoryty o

takich „s/,

i rozmiarach, gdyby dostały się do

background image

atmosfery naszej planety. ^;. Otóż energia

kinetyczna meteorytu o średnicy 10 km

przy yg minimalnej prędkości spadania

wynoszącej 4 km/sek równałaby się

energii bomb atomowych o wadze 74500

ton. Gdyby meteoryt miał średnicę 100

km, energia jego byłaby jeszcze większa,

równałaby się energii bomb atomowych o

ogólnej wadze 74,5 miliona ton.

Jeśli przyjmiemy, że na Ziemię spadały,

podobnie jak na Księżyc, meteoryty tej

wielkości, to w przypadku trafienia

w morze musiały one wyrzucić kolosalne

masy wody, które mogły zatopić najwyżej

nawet położone kontynenty bądź też zmyć

je lub przenieść na znaczne odległości...

Podobnie stać się mogło z Atlantydą -

podjął po chwili profesor Bielica. - Za

hipotezą tą przemawiają podania ustne

niektórych plemion indiańskich,

zamieszkujących Amerykę, szczególnie zaś

Majów, którzy uważali się za potomków

ludu przybyłego ze wschodu, z morza.

Podania te wspominają między innymi o

background image

głazach lecących z góry, o potopie i o

deszczu ognistym, który spadł z nieba i

zniszczył jakoby ląd praprzodków Majów.

Upłynęły dwa lata. Legendarny ląd

Atlantydy bez przerwy zaprzątał uwagę

profesora Bielicy. Zagadka była zbyt

intrygująca, by nie podjąć się jej

rozwiązania. Kryła ją głębia Oceanu

Atlantyckiego. Kto wie, czy na jego dnie

nie znajdowały się ruiny budowli

wzniesionych przed tysiącami lat przez

Atlantydów, kto wie, czy nie tam właśnie

należało szukać początków

najwcześniejszego okręgu kultury

człowieka. To, co przekazał Platon, oraz

legendy stanowiły jedyny trop, nikły

zaledwie ślad, po którym należało pójść,

ażeby odkryć wielką tajemnicę. Profesor

Bielica postanowił podjąć się tego zadania.

Dalsze ślady

Zbadanie dna oceanu to sprawa niezwykle

skomplikowana. Wymagała czasu i przede

wszystkim odpowiedniego sprzętu,

wymagała długich przygotowań i środków.

background image

Dotychczasowe metody i sposoby nie

gwarantowały pożądanych wyników. Do

zadania należało zabrać się w sposób

pionierski, trzeba było opracować nowy

system pomiarów głębinowych, wynaleźć

nowe, doskonalsze aparaty, przeszkolić

ludzi, przede wszystkim zaś stworzyć

odpowiednią, doskonale wyposażoną bazę

pływającą. Bielica należał jednak do ludzi,

którzy niełatwo ustępują z raz obranej

drogi. Cechował go upór prawdziwego

uczonego, nie zrażał się niepowodzeniami,

ponadto był optymistą. Te cechy ułatwiały

mu pracę, zjednywały szacunek i sympatię.

Wierząc w powodzenie swych zamierzeń,

nakreślił szczegółowy plan pracy

związanej z badaniami i przedstawił do

zatwierdzenia władzom

naukowym.

Należało czekać. Nie chcąc jednak tracić

czasu, profesor

postanowił przeprowadzić dodatkowe

poszukiwania

badawcze w Ameryce Środkowej i

background image

Południowej. Meksyk, Jukatan, Peru - to

były zasadnicze etapy jego podróży. Zajęła

mu ona wiele długich miesięcy. Przez ten

czas przebywał wśród dziewiczych lasów,

prymitywnych ludzi, zadziwiających

zjawisk. Żył jak w zaczarowanej krainie.

Przebiegał z przewodnikiem jukatańskie

puszcze, wspinał się na rozwaliska

przedziwnych budowli, zbierał legendy,

pieśni, rozmawiał ze starcami, gromadził

spostrzeżenia, notował je i wyciągał

wnioski. Każdy swój krok, każdą rozmowę

z tubylcami, każde badanie

podporządkowywał głównemu celowi swej

podróży, którym było gromadzenie

dowodów, że istniała Atlantyda.

Wychodząc z założenia, że ląd ten stanowił

pomost między Europą i Ameryką, sądził,

że właśnie w Meksyku oraz w państwach

Środkowej i Południowej Ameryki

znajdzie ślady przenikania tu wpływów z

Atlantydy, że tu właśnie dowie się znacznie

więcej o tym tajemniczym lądzie niż z

legend europejskich. Wreszcie w umyśle

background image

uczonego poczęły się zarysowywać

pierwsze kontury dowodów. Jednym z

podstawowych była przede wszystkim

zadziwiającą zbieżność między .

poszczególnymi zjawiskami

występującymi po obu stronach Atlantyku.

Bielica stwierdził na przykład, że u wielu

plemion indiańskich Ameryki Północnej i

u przodków dzisiejszych Meksykanów oraz

mieszkańców Antyli istniał zwyczaj

sztucznego spłaszczania czaszek. Zwyczaj

taki istniał też swego czasu w południowej

Europie, o czym wspominają w swoich

dziełach niektórzy pisarze greccy i

rzymscy. Ktoś zatem ten zwyczaj musiał

przynieść. Albo z półkuli wschodniej

przeniknął on na półkulę zachodnią, albo

odwrotnie. Niewykluczona była również

trzecia ewentualność, ale wówczas istnieć

musiałaby Atlantyda, z której mieszkańcy

przedostawaliby się zarówno na wschód -

do Europy i Afryki, jak też na zachód - do

Ameryki. Inną przesłanką, którą należało

uwzględnić przy rozpatrywaniu

background image

zagadnienia Atlantydy, była zgodność

kalendarza egipskiego z meksykańskim.

Rok według tych kalendarzy liczył 365 dni

i składał się z 12 jednakowych miesięcy i 4

dni dopełniających.

Bielica szukając dalszych dowodów

istnienia legendarnego lądu Atlantydy

ustalił ponadto niezmiernie ważną - jak

mu się wydawało - zbieżność dwóch

zdarzeń. Otóż studiując historię Morza

Karaibskiego stwierdził, że w rejon tego

morza z Atlantyku dwukrotnie

przełamywał się prąd ciepły - Golfstrom.

Pierwszy raz nastąpiło to przed około

dwunastoma, drugi zaś raz przed trzema

lub pięcioma

tysiącami lat. Pierwsza data zbiega się

dokładnie z datą pogrążenia się Atlantydy

w wodach oceanu. Jaki stąd można było

wyciągnąć wniosek? Atlantyda - ląd

rozciągający się na. Atlantyku - stanowiła

naturalną przeszkodę dla prądu ciepłego z

Zatoki Meksykańskiej. Gdy znikła, prąd

ten mógł płynąć w kierunku północno-

background image

wschodnim, w kierunku Europy i dalej aż

do Morza Karskiego.

Jeślibyśmy przyjęli - rozumował uczony -

że Atlantyda nie istniała, to w jaki sposób

wyjaśnić, dlaczego data zniknięcia tego

lądu, podana przez Platona, dokładnie

zgadza się z datą zakończenia ostatniego

okresu lodowcowego w Europie i

Północnej Ameryce? I dalej. Jak wyjaśnić

fakt, że w samym centrum Północnej

Ameryki żyli ,,biali Indianie", którzy

kolorem skóry, włosów i oczu

przypominali Europejczyków. Skąd wzięła

się u nich legenda o przybyciu ze wschodu,

a równocześnie dlaczego ich obyczaje

religijne nie mają nic wspólnego z

obyczajami dawnych ludów europejskich?

Na pytania te łatwo odpowiedzieć - ale

wtedy przyjąć trzeba

możliwość istnienia Atlantydy.

Bielica szukał jednak dalej. O wyspach i

lądzie leżącym na Atlantyku pisał w

starożytności nie tylko Platon. Wzmianki o

tym znalazł profesor również u Plutarcha,

background image

który wspomina o wyspach znajdujących

się ,,tysiące stadiów za słupami

Heraklesa", oraz u Diodora, którego opis

tych wysp zgadza się bardzo z opisem

podanym przez Platona. Jeśli zaś chodzi o

starożytność, profesora zastanawiał

ponadto jeszcze taki fakt. Jednym z

najdawniejszych bóstw greckich był Pan,

żoną zaś jego - Maja. Otóż boga tego

czczono w całym Meksyku i w Środkowej

Ameryce. Bielica stwierdził również, że

Pan i Maja często występują w słownictwie

Majów. Od Mai pochodzi także nazwa tego

plemienia, a z połączenia Maja i Pan

nazwa miasta -Mayapan. Były to zatem

stwierdzenia zastanawiające. Profesor

wytłumaczył je w następujący sposób.

Bóstwa te cieszyły się szerokim kultem na

Atlantydzie i właśnie Atlantydzi przynieśli

go do Grecji, gdy wdzierali się tam

zbrojnie, oraz do Ameryki.

Platon w swej legendzie o Atlantydzie

opisuje bardzo dokładnie Miasto Złotych

Wrót, składające się z szeregu regularnych

background image

pierścieni poprzedzielanych pasmami

głębokiej wody. W środku znajdowała się

wyspa, na której mieściły się pałace i

świątynie, wśród nich zaś najwspanialsza -

świątynia Posejdona.

I otóż Bielica przebywając w Peru

stwierdził ponad wszelką

wątpliwość, że świątynie Słońca i Księżyca

do złudzenia

przypominały ową opisaną przez Platona

świątynię w Mieście Złotych Wrót. Czyż

podobieństwo to było tylko przypadkowe?

Na pewno nie! Stanowiło ono widomy

przykład wpływu Atlantydy na dalekie

Peru, przykład, który przetrwał

dotychczas.

A dalej - skąd się wzięła nazwa Atlantyk?

Niektórzy twierdzą - że od położonych w

Afryce gór Atlas, A nazwa tych gór?

Właśnie. ,,Atlas" i „Atlantyk", biorąc rzecz etymologicznie, nie mają źródłosłowu w

żadnym ze znanych języków europejskich.

Natomiast w języku Azteków istnieje słowo

,,atl" oznaczające wodę lub wojnę oraz

„tlan" -wśród wody. Gdy Kolumb przybył

background image

w 1492 roku do Ameryki, spotkał w

zalewie Uraba miasto Atlan, a więc w

tłumaczeniu na język polski - ,,Miasto

Wśród Wody". Tak więc mamy: góry Atlas

na brzegu Afryki, miasto Atlan na brzegu

Ameryki, Atlantydów żyjących kiedyś na

północnym i zachodnim wybrzeżu Afryki -

o czym wspomina Herodot, naród

Azteków z Aztlanu w Środkowej Ameryce,

Ocean Atlantycki i stare podanie o

Atlantydzie. Czyżby była to tylko zwykła

przypadkowość? Profesor Bielica o

spostrzeżeniach swych oraz wynikach

badań donosił wielu pismom naukowym.

Niektóre z nich zaczęły drukować

obserwacje uczonego. Początkowo

wzbudzały one duże zainteresowanie,

później zaś, gdy stawały się coraz śmielsze,

wywoływać zaczęły sprzeciw. Kiedyś po

otrzymaniu korespondencji Bielica

pokazując jednemu z przyjaciół atakujący

go artykuł, powiedział:

- Zarzucają mi, że jestem fantastą, że

naciągam fakty. Dobrze. Wobec tego

background image

przypuśćmy, że nie było Atlantydy, że nie

było w owych zamierzchłych czasach

łączności między Afryką i Ameryką, która

umożliwiałaby przenikanie kultury. W

takim razie, jak wytłumaczyć wielkie

podobieństwo systemu urbanistycznego

stolicy Atlantydy z systemem

urbanistycznym stolicy azteckiego

państwa Tenochtitlanu, miasta

położonego na wyspie pośrodku jeziora,

otoczonego koncentrycznymi kanałami i

połączonego z wybrzeżem szeregiem

grobli? Przecież miasto to do złudzenia

przypomina opisane przez Platona Miasto

Złotych Wrót. Ponadto trzeba pamiętać, że

według jednej z legend Tenochtitlan

zbudowany został na wzór stolicy

praojczyzny Azteków - Aztlanu. Albo jak

wytłumaczyć, że bursztyn występujący

tylko nad Bałtykiem znaleziono w

egipskich grobowcach faraonów piątej

dynastii i w Ameryce? Widocznie ci sami

kupcy przewoź'!! go • tu, i tu. Jak

wytłumaczyć legendę, że pokryte rzeźbami

background image

ruiny Guamanga

w Peru stanowiły pozostałość miasta

wzniesionego na wiele wieków przed

Inkami przez białych, brodatych ludzi?

Dziełem tych ludzi są również nie

dokończone budowle, pałace i świątynie w

pobliżu Tiaguanako. Według dawnych

legend peruwiańskich budowle te są

,,starsze od słońca" i powstały jakoby w

czasie wielkiego potopu i straszliwego

kamiennego deszczu. Wskutek właśnie

tego budowniczowie nie ukończyli pracy,

siedli bowiem na kanoe i uciekli. Wreszcie

jak wytłumaczyć - jeśli Atlantydy nie było -

przedziwną zbieżność między legendą

Platona a tym, co rzeczywiście istnieje w

przyrodzie? Platon zapewnia, że

Atlantydzi budowali mury forteczne z

bloków i płyt ciosanych z białego, czarnego

i czerwonego kamienia. Skały o podobnych

barwach występują na Wyspach

Azorskich. Platon w swoim podaniu

wspomina o istnieniu w państwie

Atlantydów gorących i zimnych źródeł.

background image

Źródła takie wytryskają właśnie znowu na

Azorach. Czyż zatem Azory nie stanowią

szczątków olbrzymiego, kiedyś

rozciągającego się w tym rejonie Atlantyku

lądu? I czyż nie tu należy szukać śladów

dawnych ludów?

Na dnie oceanu

Po opuszczeniu bazy na Azorach „Mewa"

znalazła się setki mil morskich na zachód

od ich wybrzeży. Bielica uważnie śledził

czarną linię wykresu radiosondy.

Równocześnie wpatrywał się uważnie w

obraz dna, który przesuwał się na ekranie

telewizora. Radiosonda rejestrowała stale

rosnące} głębokość, telewizja natomiast

ukazywała szarą, zamgloną panoramę

znanego, widzianego już kiedyś

krajobrazu. Gdyby właśnie nie owa

szarość, spowodowana obecnością wody,

obraz można by uważać za normalne

zdjęcie podgórskiej okolicy.

- Profesorze! - zawołał jeden z asystentów

Bielicy. - Ten krajobraz przypomina do

złudzenia góry!

background image

- Tak jest. I nic w tym dziwnego. Dno

Atlantyku mogło się przecież po prostu

osunąć, nie zmieniając przy tym zupełnie

swego ukształtowania, swej rzeźby.

Jeżelibyśmy zaś przyjęli, że dno to

wystawało kiedyś ponad powierzchnię

wody i że zapadając się w otchłań nie

zmieniło swej powierzchni, to znaleźć tam

powinniśmy również pozostałości dzieł

człowieka, których woda nie zdążyła

jeszcze zniszczyć. I pozostałości te, jestem

pewny - musimy znaleźć. Oto dlaczego

przydzielony profesorów Bielicy statek

oceanograficzny „Mewa" znajdował się od

dłuższego czasu

na wodach Atlantyku. Uczony otrzymał go

do swej dyspozycji zaraz po przyjeździe z

Ameryki. Profesor promieniał z

zadowolenia. Statek był bowiem

nowocześnie wyposażony, posiadał w

kabinach i na -pokładzie wszystko, czego

może sobie życzyć najbardziej

wymagający kapitan: sprawnie pracujące

maszyny, komfortowe i wygodne

background image

pomieszczenia, doskonałą aparaturę.

Bielica szczególnie jednak cieszył się z

potężnej, zdalnie sterowanej batysfery-

robota.

Była to wielka kula o własnym napędzie, z

wysuwanymi łapami, które mogły unosić

ciężary, drążyć doły, usuwać rumowiska,

piasek i muł. Podobna była do olbrzymiej

meduzy, z której co chwila wysuwają się

na dowolną długość chwytliwe macki.

Rozmieszczone pośrodku wielkie ślepia -*

lampy reflektorów - błyskały polerowanym

szkłem. W batysferze Bielica pokładał,

jeśli chodzi o poszukiwania na dnie

oceanu, wielkie nadzieje. Była ona bowiem

urządzeniem nadzwyczaj pomysłowym.

Obserwując na ekranie telewizora jej ruch

po zanurzeniu, można było kierować ją

zarówno na dowolną głębokość, jak też

dowolne miejsce, ponadto polecać

wykonywanie najprzeróżniejszych

czynności. Poszukiwania postanowił

uczony przeprowadzić w rejonie Wysp

Azorskich. Okrążył je już dwukrotnie,

background image

otrzymując na podstawie radiosondażu

kilka interesujących wykresów dna. Nie

dawały one wszakże tak plastycznego

obrazu rejonów podwodnych jak obrazy

telewizyjne naniesione na taśmę

magnetyczną, dzięki której profesor mógł

odtwarzać dowolną ilość razy obraz

uzyskany w kamerze telewizyjnej i

dokładnie badać poszczególne wycinki dna

morskiego. Początkowo przedstawiało ono

zniżającą się pochyłość w kierunku

zachodnim, później jednak nastąpił

gwałtowny spad, postrzępione złomami

skał zbocze i obszerna -wydawałoby się -

jak okiem sięgnąć płaszczyzna. Rejon ten

wzbudził żywe zainteresowanie profesora.

Po stromych szczytach, rozpadlinach,

wąwozach, żlebach i uskokach, tworzących

typowo górski obraz dna, nagle

rozpostarła się olbrzymia równina.

Jednakże o ile dno oceanu w innych

okolicach rysowało się na ekranie dość

wyraźną linią, o tyle tu było szarawe i jak

gdyby porosłe gęstą chwiejącą się na

background image

wietrze turzycą. Profesor z wypiekami na

twarzy wpatrywał się w ten smutny, a

zarazem tak tajemniczy krajobraz. Raptem

spostrzegł na mglistym tle ciemniejsze

kręgi. Widziane z wysokości dwóch

kilometrów dno podobne było do

olbrzymiej tarczy strzeleckiej z szeregiem

białych i czarnych koncentrycznych kół.

- Proszę dokładnie określić współrzędne

tego rejonu -polecił Bielica, w którego

głosie drżało podniecenie - potem

zmieniamy kurs. Trzeba poszukać również

w kierunku południowo-zachodnim.

Profesor spodziewał się odszukać

podobnych miejsc więcej. Rzeczywiście w

odległości kilkuset mil morskich od linii

brzegowej Azorów, prawie równolegle do

niej. znaleziono jeszcze kilkanaście

płaszczyzn dna morskiego, na którym

widoczne były owe charakterystyczne

ciemne i jasne koliste smugi wodne.

Różniły się one jedynie rozmiarami lub

regularnością. Rzecz charakterystyczna,

że rozmieszczone były wokół Wysp

background image

Azorskich również pierścieniowato.

- Sądzę - powiedział profesor do

otaczających go asystentów i załogi statku -

że rozrzucone wokół Azorów koła

zdradzają system budowy osiedli

atlantyckich. Ciemne stanowią pasy, na

których wznosiły się budowle

mieszkańców, jasne zaś są fosami. Tak

samo zupełnie jak w opisanym przez

Platona Mieście Złotych Wrót. Obecnie

czeka nas. przyjaciele, duża praca, która

zapoczątkowuje nowy dział nauki -

atlantoarcheologię. A teraz, kapitanie -do

Miasta Złotych Wrót. Zaczniemy od stolicy

Atlantydów.

- Przecież nie wiemy, profesorze, gdzie to

jest.

- Tam gdzie znajduje się największa tarcza

- odpowiedział

Bielica.

Wszystkie miejsca w olbrzymiej sali

wykładowej Pałacu Nauki były zajęte.

Tysiące par oczu wpatrywały się w rozpięte

wysoko płótno ekranu. Z głośnika płynął

background image

spokojny równy glos spikera. - Proszę

państwa, profesor Jarosław Bielica

dokonał zadziwiających odkryć

podmorskich, które rozsławiły szeroko

imię nauki polskiej. ,,Mewa" znajduje się

w tej chwili na terenie, gdzie prowadzone

są badania atlantoarcheologiczne. Na

pokładzie profesor Bielica wydaje ostatnie

polecenia przed opuszczeniem na dno

baterii batysfer. Widzą je państwo przy

prawej burcie okrętu. Te olbrzymie roboty

za chwilę spiyną, kierowane falami

radiowymi, w głębiny oceanu.

Słowom spikera zawtórował plusk

opadających z pokładu kuł. Chybotały się

przez kilka chwil na spokojnej

powierzchni wody, po czym zaczęły dzięki

własnemu napędowi odpływać od okrętu

na pełne morze. Po kilkunastu minutach

batysfery ustawiły się w regularne koło,

następnie zniknęły pod powierzchnią

wody. Pozostały po nich duże regularne

kręgi rozchodzące się wokół fali. Na

ekranie widać było, jak batysfery spływają

background image

ze znaczną prędkością w dół. Podobne były

z daleka do małych, srebrzystych,

mieniących się pereł, nanizanych na

niewidoczny, poziomo rzucony sznur.

Schodziły coraz głębiej - tysiąc, tysiąc

pięćset, dwa tysiące metrów -informował

głos spikera. I nagle pod batysferą ukazała

się olbrzymia tarcza z ciemnymi i jasnymi

pierścieniami.

- To pole Miasta Złotych Wrót - płynęły z

głośnika objaśnienia spikera. Tu opadają

batysfery i tu rozpoczną się prace

archeologiczne.

Tymczasem batysfery osiadły na ciemnym

kolistym pasie. Z ich pokryw wysunęły się

długie, zakończone czerpakami

ramiona, które nabierały wielkie porcje

mułu i wysypywały go opodal.

- Roboty - wyjaśnił spiker - usuwają

wierzchnią warstwę mułu, powstałego z

rozmaitych skał i roślinności, która przed

dziesiątkami tysięcy lat pokrywała ten ląd,

gdy wznosił się on ponad powierzchnią

wód. Spod warstwy tej ukazać się powinny

background image

ruiny stolicy potężnego państwa

Atlantydów -Miasta Złotych Wrót.

Po chwili oczom zdumionych widzów

ukazał się - zgodnie z zapowiedzią spikera

- baśniowy obraz zatopionego miasta,

wynik pracy batysfer. Na całym przeszło

trzy kilometry liczącym w obwodzie

pierścieniu wznosiły się budowle. Niektóre

z nich, ozdobione smukłymi kolumnami,

podobne były do greckich świątyń,

niektóre miały kształt piramidy, inne

wreszcie zwykłych, potężnych sześcianów.

Pośrodku pierścienia ciągnęła się szeroka

ulica wykładana kwadratowymi płytami

kamiennymi. Co kilkanaście metrów

wystawały z niej wysokie słupy.

- To latarnie uliczne - dał się słyszeć głos

spikera. - Te zaś prostopadłe do głównej

ulicy pasy są wyjściami w kierunku fosy.

Istniały tu prawdopodobnie mosty

spinające pierścień z sąsiednimi, jeszcze

nie odkopanymi dzielnicami miasta.

Zawaliły się one podczas kataklizmu i ich

szczątki leżą zapewne na dnie głębokiego

background image

kanału. W tej chwili, proszę państwa,

batysfery pracują przy oczyszczaniu

drugiego pierścienia. Profesor Bielica

komunikuje, że prace archeologiczne na

dnie Atlantyku zostaną ukończone nie

wcześniej jak za sześć miesięcy. Wtedy

dopiero odsłoni się cały obraz owego do

niedawna legendarnego miasta. W każdym

razie już to, co państwo zobaczył', stanowi

niezaprzeczalny dowód, że Atlantyda

istniała. Uczonych

czeka jeszcze wiele trudu i badań, zanim

ustalą historię tego zaginionego lądu i

odczytają dzieje ludu, który tu mieszkał.

Praca to niezwykle mozolna i trudna.

Miast takich, jak Miasto Złotych Wrót,

choć nie tak rozległych, w kraju

Atlantydów jest więcej...

Hipoteza profesora Bielicy

Wieść o odkryciu przez polskiego

archeologa miasta Atlantydów obiegła

lotem błyskawicy cały świat. Ze wszystkich

stron kuli ziemskiej wyruszyły w rejon

Azorów wyprawy badawcze. Ocean zaroił

background image

się tam od pływających stacji

archeologicznych. Cały obszar dna

morskiego wokół archipelagu podzielony

został na szereg sektorów, na których

działać miały ekspedycje poszczególnych

krajów. Dzięki tej organizacji praca

postępowała szybko i każdy miesiąc

przynosił nowe, rewelacyjne odkrycia.

Ekspedycja polska pod kierunkiem

profesora Bielicy pracowała na terenie

Miasta Złotych Wrót, tak bowiem przyjęto

za Platonem nazywać stolicę Atlantydy.

Wreszcie po kilku latach kopania zostały

ukończone. Wtedy na międzynarodowym

zjeździe archeologów profesor Bielica

wystąpił z fantastyczną hipotezą-Oto

wyjątek z jego referatu:

„Szczątki znalezionych maszyn,

szczególnie zaś instrumenty

astronomiczne, dowodzą, że tysiące lat

przed nami istniał w Atlantydzie wysoko

rozwinięty przemysł. Zadziwiający jest

przede wszystkim fakt, że prawie w

każdym z odkrytych przez nas miast

background image

wznosiło się doskonale wyposażone

obserwatorium. Dowodzi to, że nauka

astronomii wśród Atlantydów była

niezwykle popularna i stać musiała na

bardzo wysokim poziomie. Niestety, jak

dotychczas nie udało się żadnej ekspedycji

trafić na ślad jakiejkolwiek biblioteki lub

książki. Pismo pozostawione w formie

znaków wyrytych na ścianach budowli,

obeliskach i pomnikach, nie zostało dotąd

odczytane. Kto wie, czy pod owymi liniami

i kropkami, będącymi tajemniczym

alfabetem Atlantydów, nie kryje się

historia osiągnięć i zamierzeń tego ludu.

Materiał dowodowy, którym dysponujemy

w tej chwili, pozwala jednak na wysunięcie

wiele mówiących wniosków. Wiemy już

bez żadnych wątpliwości, że Atlantydzi byli

ludźmi niezwykle przedsiębiorczymi.

Wiemy, że docierali na swych okrętach do

Europy i Ameryki. Wiemy, że pozostawili

ślady swej bytności w Europie, Grecji,

Hiszpanii i Anglii, jak również w Peru i

Meksyku. Wydaje się. że interesować ich

background image

musiał także świat pozaziemski, świat

Układu Słonecznego. Świadczą o tym tak

licznie rozsiane na dnie Atlantyku

obserwatoria astronomiczne. Jeżeli

przyjmiemy, że dysponowali ponadto

wysoko rozwiniętą techniką, jeżeli

wynaleźli pojazdy mechaniczne, jeżeli, na

co istnieje wiele dowodów, znali

elektryczność, to nie będzie dziwne, gdy

założymy możliwość dokonywania przez

Atlantydów prób lotów kosmicznych. Nie

jest wykluczone, że wyprawa na Marsa,

którą uczeni doby obecnej planują, będzie

nie pierwszą, lecz jedną z wielu już dawno

przed nami urzeczywistnionych. Kto wie,

czy w tej chwili na Marsie nie istnieje

druga Atlantyda, i kto wie, czy tam,

podobnie jak tu, nie zamierzają ludzie

dalekich wypraw kosmicznych. Kto wie,

czy potomkowie dawnych odważnych

Atlantydów nie wybierają się z wizytą do

nas"... Referat Bielicy wywołał burzę.

Profesora zaatakowali najwybitniejsi

uczeni. Zarzucono mu, że nie liczy się ż

background image

obiektywnymi wynikami badań

naukowych. Na Marsie według ich opinii

nie może istnieć życie w tych formach, w

jakich się ono rozwija na powierzchni

Ziemi. Nie ma tam bowiem odpowiednich

warunków dla egzystencji istot wysoko

rozwiniętych. Poza tym, gdyby istnieli

Atlantydzi na tej planecie, musieliby już

skomunikować się z Ziemią. Profesor

Bielica mimo autorytetu, jakim się cieszył

w świecie naukowym, był w swych

rewelacyjnych przewidywaniach

osamotniony. Życzliwością darzył go

jedynie organizator pierwszej ekspedycji

na Marsa - akademik Smagin. Tylko jemu

zawdzięczał swój udział w ekspedycji.

Spotkanie

Statek kosmiczny „Alfa" oderwał się lekko

od platformy startowej, wyszedł z orbity

„Columbii" i skierował się na długie ramię

paraboli prowadzące na odległego Marsa.

Uczestnicy ekspedycji czekali na tę chwilę

dość długo. Chodziło bowiem o to, by

droga na planetę była możliwie jak

background image

najkrótsza, by „Alfa" wylądowała wtedy,

gdy Mars znajdzie się w opozycji i jego

odległość od Ziemi wyniesie zaledwie

około 56 milionów kilometrów. Gdyby

przegapiono ten moment, na podobną

okazję trzeba by czekać od piętnastu do

siedemnastu lat, to znaczy do chwili

ponownej wielkiej opozycji Marsa.

Profesor Bielica siedział w głębokim,

wygodnym fotelu, wspominając etapy swej

długiej pracy związanej z Atlantydą. W tej

samej kabinie podobnej do olbrzymiej kuli

przebywali również inni członkowie

wyprawy. Od czasu

do czasu przez niewidzialne głośniki

nadawano komunikaty z kabiny

nawigacyjnej, która znajdowała się w

drugiej sferze statku kosmicznego. Tu,

gdzie się znajdowali, nie dochodził szum

silników, łagodnie jarzyło się światło, było

cicho, ciepło, przytulnie; poza tym nie

odczuwało się absolutnie prędkości, z

którą „Alfa" płynęła w przestworzach.

Profesor, który tak źle zniósł start z Ziemi,

background image

tu czuł się zupełnie dobrze. Nawet wtedy

gdy „Alfa" na podobieństwo olbrzymich

hantli oderwała się od orbity stacji i kiedy

z każdą sekundą wzrastało przyspieszenie

jej ruchu, nawet wtedy nic nie zmąciło jego

przytomności. Cały czas kontrolował swe

samopoczucie, odczuwając głęboką

rozkosz unoszenia się i nieważkości. Nigdy

nie przypuszczał, że dawać to może tyle

zadowolenia. Zapomniał nawet o

cierpkich, aczkolwiek utrzymanych w

kulturalnej formie, wypowiedziach

niektórych z członków wyprawy. Kryła się

w tych wypowiedziach zaprawiona ironią

kpina. Bielica wiedział, że wszelka

dyskusja nic tu nie wyjaśni.

- Poczekajmy kilka tygodni - odpowiadał

na zaczepki.

- Oczywiście, nic nam lepszego nie

pozostało. Sądzimy, że to są ostatnie dni

żywota pańskiej, profesorze, hipotezy.

- Być może, być może - uśmiechał się

Bielica.

Czas mijał powoli. „Alfa" przebywała w

background image

przestrzeni

kosmicznej prawie miesiąc. Odległość od

Ziemi rosła

w zawrotnym tempie. Statek minął już

półmetek

i z prędkością pięćdziesięciu tysięcy

kilometrów na godzinę

zmierzał w kierunku Marsa.

W kabinie panował gwar. Kilku

astronautów grało

w szachy, kilku ze słuchawkami na uszach

prowadziło

rozmowy z Ziemią, reszta zatopiona była w

lekturze.

Raptem dał się słyszeć głos akademika

Smagina:

- Uwaga, uwaga! Z kierunku Marsa zbliża

się tajemniczy pojazd kosmiczny. Staramy

się nawiązać z nim łączność. Proszę

profesora Bielicę do kabiny nawigacyjnej!

Uczony podniósł się z fotela i wolno ruszył

w stronę korytarza. Wszystkie głowy

zwróciły się w jego kierunku. W oczach

astronautów jarzyło się podniecenie i

background image

ciekawość.

- Czyżby ktoś przed nami wylądował na

Marsie i teraz wraca na Ziemię? - padło

pytanie.

- Wykluczone! Absolutnie wykluczone!

- W takim razie...

- W takim razie wydaje się, że hipoteza

Bielicy już się sprawdziła. Sprawdziła się.

zanim wylądowaliśmy na Marsie.

Typ spod ciemnej gwiazdy

Gdzie jest profesor Tarnów?

- Upłynęło już - rozpoczął redaktor

Regnard - szesnaście miesięcy od chwili,

gdy wyjechał do Meksyku. I jak dotychczas

wszelkie poszukiwania są bezskuteczne.

Pan, panie Hoff, jako przyjaciel doktora

Tarnowa, powinien wiedzieć, po co się tam

profesor wybrał. Przecież on był fizykiem.

- Tak, tak, panie Regnard - podjął na nowo

adwokat Hoff.

- Ma pan rację. Profesor Tarnów był

fizykiem. Zanim udał się na Jukatan, aby

poszukiwać śladów starych kultur,

pracował w instytucie. Badał promienie.

background image

Państwowe subsydia pozwalały mu

prowadzić prace na szeroką skalę. Dniami

i nocami przesiadywał w laboratorium.

Dokonał wielkiego dzieła i zdobył sławę.

Udało mu się uchwycić promienie

świetlne, które przed wiekami odbiła w

przestrzeń kosmiczną Ziemia. Wybaczcie,

panowie, jeżeli wyrażam się niezbyt ściśle i

mało fachowo. W tej dziedzinie nie jestem

mocny. Poza tym profesor Tarnów tak

mało o swym wynalazku mówił. Może

sądził, że my, profani, mało się na tym

rozumiemy. Kto wie? Prac nad

wynalazkiem profesor nie dokończył -

podjął po chwili cichym głosem Hoff. -

Wstrzymano subsydia. Co prawda,

urządził sobie skromną pracownię w

domu, ale badania nie miały już tego

rozmachu, co przedtem. Przypominacie

sobie, panowie, jaką niespodzianką była

dla nas wiadomość o wyjeździe Tarnowa.

- Wtedy chciałem wydostać dla pisma

trochę informacji. Pragnąłem wyjaśnić

przyczyny, które skłoniły profesora do

background image

zainteresowania się nagle archeologią.

Jednakże nie jestem z siebie zadowolony.

Zresztą, moi panowie, nawet doktor Tor,

aczkolwiek był asystentem profesora,

nawet on -

powtarzam - nie zna właściwych powodów

tej nieszczęśliwej w skutkach decyzji

Tarnowa.

- Profesor popłynął z doktorem Torem

statkiem linii Holandia-Ameryka -

przerwał redaktorowi adwokat Hoff.

- Wyruszył z Rotterdamu przez Hawanę

do Vera Cruz. Tu poczynił przygotowania

do ekspedycji, której celem był Jukatan, a

ściślej, pewien rejon w pobliżu północnej

granicy Hondurasu. By opłynąć półwysep,

profesor wynajął łódź motorową oraz

zwerbował załogę. Po przybyciu do

wyznaczonego punktu drogą morską

należało z kolei zapuścić się w dżunglę.

Tutaj, w dziewiczych lasach, w odległości

około pięćdziesięciu kilometrów od

morza, wyprawa dotarła do miasta ruin,

celu ekspedycji profesora Tarnowa. O

background image

istnieniu tego miasta nie wiedział nawet

rząd

meksykański. Być może profesor w czasie

doświadczeń widział na ekranie swego

cudownego aparatu to nrasto w jego

pierwotnym kształcie, miasto pełne

wspaniałych pałaców, rojne, wielkie. Być

może widział również zagładę tego miasta.

Kto wie, czy nie to właśnie było głównym

powodem zwrotu jego dotychczasowych

zainteresowań w kierunku archeologii.

Profesor Tarnów rozpoczął poszukiwania

według sporządzonego przez siebie szkicu.

Prace postępowały co prawda powoli,

jednakże wyniki były doskonałe. Raptem

tragedia. Profesor, który miał zwyczaj

chodzić wśród ruin samotnie, z jednej ze

swych wędrówek nie wrócił. Wszelkie

wysiłki doktora Tora, by odszukać

zaginionego, nie dały wyniku. Nie można

było znaleźć najmniejszego śladu. Po dwu

miesiącach wyprawa zwinęła obóz i

ruszyła w kierunku zatoki, w której stała

zakotwiczona łódź... To wszystko, co mi

background image

wiadomo o losie profesora... Poszukiwania

podjęło następnie kilka jeszcze ekspedycji,

lecz wszystkie wysiłki - jak panowie

pamiętacie -były bezskuteczne. Doktor Tor

wrócił, by prowadzić dalej prace profesora

Tarnowa. Udało mu się nawet przejąć na

własność pracownię swego byłego szefa.

- A co się stało z wynalazkiem? - zapytał

doktor Berger.

- Pracuje nad nim Tor.

- Dlaczego nie syn? Doktor Piotr Tarnów

jest przecież

również fizykiem - rzucił Regnard.

- Piotr Tarnów - odpowiedział Hoff -

pomagał kiedyś ojcu, obecnie zaś pracuje

intensywnie nad własnym wynalazkiem,

ponadto warunki zmusiły zarówno Piotra,

jak i jego matkę, panią Tarnów, do

sprzedania wszystkiego byłemu

asystentowi.- Hoff przerwał na chwilę, by

zapalić cygaro, po czym podjął na nowo. -

Piotr Tarnów ma pewien plan. Chce

mianowicie po zakończeniu swoich prac,

może już za dwa-trzy miesiące, wyruszyć

background image

do Meksyku, aby podjąć na nowo

poszukiwania. Jest zdania, że Tor nie

uczynił wszystkiego, by odnaleźć

profesora. Szkoda, że nie przyszedł tu

dzisiaj, na pewno dowiedzielibyśmy się

czegoś

więcej.

Spojrzenie w przeszłość

Doktor Tor ukłonił się i powiedział:

- Witam państwa serdecznie i dziękuję za

zainteresowanie,

które okazujecie mojej pracy. Szczególną

jednak przyjemność sprawia mi fakt, że

mogę zademonstrować aparat przed panią

Tarnów, gdyż właśnie nad tym

aparatem pracował przez długi czas jej

mąż, a mój profesor. Z kolei doktor Tor

zwrócił się do Piotra.

- Panu, panie doktorze Tarnów, na pewno

sprawi satysfakcję, że prace badawcze

pańskiego czcigodnego ojca

doprowadzone zostały do końca.

Uważałem za swój obowiązek zaprosić

również pana, panie Hoff, jako

background image

długoletniego przyjaciela profesora. Pana,

panie Regnard, proszę o odpowiednią

publikację w pańskim poczytnym piśmie.

W przekonaniu, że wynalazek znajdzie

zastosowanie w dziedzinie historii

powszechnej i geografii, zaprosiłem pana,

profesorze Czechin z Europejskiego

Towarzystwa Geograficznego, oraz pana,

panie profesorze Decker z uniwersytetu w

Leyden.

Po tym wstępie Tor przystąpił do

rzeczowych wyjaśnień:

- Jeżeli światło pada na jakiś przedmiot, to

zostaje ono przez ten przedmiot częściowo

pochłonięte i zamienione na ciepło, po

części zaś odbite. Właśnie dzięki temu

odbitemu światłu możemy przedmiot ów

widzieć. Od milionów lat promienie Słońca

padają na powierzchnię Ziemi. Od

milionów lat Ziemia odbija te promienie w

przestrzeń kosmiczną. Znaczy to, że od

milionów lat obrazy powierzchni Ziemi,

wszystkie wydarzenia historyczne,

wszystkie zjawiska przyrody, obrazy fauny

background image

i flory z różnych epok znajdują się w

przestrzeni międzygwiezdnej. Regnard nie

powstrzymał się, aby wtrącić:

- Wszechświat, kosmos, jest przecież

nieskończony. Jak pan chce zatem te

odbite promienie, niosące z sobą obrazy,

znowu sprowadzić na Ziemię?

Doktor Tor uśmiechnął się i podniósł ze

stołu gumowy balon.

- Proszę sobie wyobrazić - powiedział - że

po tym balonie biegnie mrówka. Dla niej

droga nie ma końca, a jednak balon jest

ograniczony. Ograniczony jest również

mimo swej nieskończoności wszechświat.

W tym nieskończonym, a jednak

ograniczonym wszechświecie światło

odbite przez Ziemię przebiega w każdej

sekundzie przestrzeń długości około 300

000 km. W ciągu roku światło to przebywa

w swej nie kończącej się wędrówce około

9,5 biliona kilometrów. Jest to znana

jednostka astronomiczna, rok świetlny. A

oto kilka przykładów liczbowych, które

dają dobry pogląd, jeżeli chodzi o

background image

odległości astronomiczne. Światło

potrzebuje na przykład 5,5 godziny, aby

dotrzeć do granicy naszego systemu

słonecznego, ale 35 tysięcy lat, aby

osiągnąć centrum Drogi Mlecznej.

Najbliżej Ziemi położona gwiazda. Alfa

Centauri, jest oddalona od nas o cztery

lata

świetlne. Jej światło, które trafia teraz na

Ziemię, wysłane zostało przed czterema

laty. Światło zaś gwiazd z konstelacji

Oriona przed 400 laty, a więc wtedy, gdy w

Niemczech szalały wojny chłopskie, gdy w

Polsce panował ostatni z dynastii

Jagiellonów Zygmunt August. Jeszcze

wcześniej wysłały swe światło gwiazdy z

Tarczy Sobieskiego lub mgławica

Andromedy. Pierwsze - gdy w Egipcie

wznoszono olbrzymie piramidy, drugie

zaś, gdy ziemie Europy pokrywał lodowiec.

Redaktor Regnard robił szybko zapiski.

- Światło odbite od Ziemi staje się na swej

drodze coraz

słabsze - ciągnął doktor Tor. - Kiedy po

background image

wielu latach

wraca na Ziemię, jest tak słabe, że nie

można go dostrzec.

Trzeba potężnych wzmacniaczy, aby stało

się znowu

widoczne.

Po tym dość ogólnym wstępie prelegent

przeszedł do opisu

wynalazku.

- Pierwsze prace profesora Tamowa

obejmowały budowę aparatu odbiorczego i

wzmacniacza tych nadzwyczaj słabych

promieni świetlnych. Profesor zbudował

na dachu tego domu wielką instalację

zwierciadeł wklęsłych, obracających się we

wszystkich kierunkach. Instalacja ta przez

szczególny układ zwierciadeł wyłącza

aktualną widoczność światła Słońca,

Księżyca oraz gwiazd i planet. Ponadto jest

ona zdalnie sterowana. Nieco później

udała się konstrukcja specjalnego

wzmacniacza dla promieni świetlnych,

których siła, mówiąc obrazowo, wystarcza

jeszcze do uwidocznienia światła odbitego

background image

od Ziemi przed 5000-6000 lat. Najnowszy

wzmacniacz pozwala już na odbiór światła,

którego fale odbiła Ziemia przed 20 000

lat. Obrazy z czasów jeszcze odleglejszych

są niestety zamglone. Aby móc na przykład

śledzić epoki geologiczne, które trwały

miliony lat, należy zainstalować nowy

wzmacniacz, bardziej precyzyjny, bardziej

skomplikowany i o większej mocy.

Niestety, możliwości techniczne naszego

przemysłu są jak dotychczas pod tym

względem ograniczone. Być może w

niedalekiej przyszłości i ta trudność będzie

pokonana. Tor zrobił małą pauzę. Dwaj

zaproszeni uczeni spoglądali na niego jak

na maga. Jedynie Piotr Tarnów siedział

nieporuszony.

- Mankamentem mego aparatu - podjął na

nowo doktor Tor - jest również to, że nie

potrafi on rejestrować na swym ekranie

obrazów z okresu po 1200 roku naszej ery.

Zło, że tak powiem, polega na tym, iż

światło, biegnąc po najkrótszej krzywej,

zużywa 800 lat, by wrócić na Ziemię.

background image

- Jeżeli pana dobrze zrozumiałem - wtrącił

profesor Decker

- aparat pański nie uwidoczni na przykład

walk Flandrii o wolność w 1302 roku.

- Tak, to się zgadza. Podkreślam raz

jeszcze, że zdarzenia

po 1200 roku, aż do naszych czasów, nie

mogą być

uchwycone.

Profesor Decker skinął głową.

- Szczególną trudność konstrukcyjną -

ciągnął dalej Tor -sprawiała budowa

odpowiedniego wykrywacza kontynentów.

Bez niego bowiem byłoby niemożliwe

uzyskanie na ekranie telewizyjnym

określonego terytorium. Dzięki zaś

wykrywaczowi każdy dowolny wycinek

powierzchni Ziemi może być powiększony

lub zmniejszony przez proste przekręcenie

odpowiedniej gałki. Największa

powierzchnia, którą aparat może objąć,

odpowiada mniej więcej wielkości

kontynentu Północnej Ameryki.

- Po prostu niepojęte - wykrzyknął

background image

profesor Czechin.

- Teraz państwo pozwolą do laboratorium.

- Mówiąc to doktor Tor otworzył duże

szklane drzwi, które prowadziły do

okrągłego pokoju, zastawionego

mnóstwem aparatów, tablic rozdzielczych,

zegarów i błyszczących różnokolorowym

światłem lamp. Naprzeciwko wejścia

rzucał się w oczy matowy ekran

telewizora.

Gdy goście zajęli miejsca w ustawionych w

półkole fotelach, doktor Tor zbliżył się do

pulpitu sterowego i wykonał kilka

manipulacji na przełącznikach i

dźwigniach. W pracowni rozległo się ciche

brzęczenie, równocześnie zaś na ekranie

telewizora ukazały się dziwnych kształtów

chmury. Kłębiły się i przelewały jak

podczas burzy. Wreszcie zarysowywać się

zaczęły kontury lądu. Wśród ciszy rozległ

się nagle głos Tora:

- Jest to półwysep Jukatan. W tej chwili

widać już wyraźnie ten ląd w szczegółach.

Oto miasto, jego ulice, ludzie. Oto co

background image

skłoniło Tarnowa do zorganizowania

ekspedycji archeologicznej i poszukiwania

wykopalisk. W naprężeniu i ciszy oczy

widzów śledziły przesuwające się obrazy,

które stawały się coraz ostrzejsze. Widać

było pełne zatok wybrzeże morskie. Jak

srebrna wstęga wiła się wśród zielonej

dżungli rzeka. Z lewej strony, na końcu

ekranu, wyłaniały się z mgły Kordyliery.

Doktor Tor przybliżył się z boku do

telewizora i zakreślając linijką koło na

ekranie, powiedział:

- Tę część kraju pokażę teraz w wycinku

powiększonym. Po chwili rozległy się

trzaski, po czym zamigotały na ekranie

kolorowe ognie, wreszcie przesuwać się

począł

krajobraz wybrzeża Jukatanu. Raptem

całą płaszczyznę ekranu wypełnił obraz

miasta.

- Tu, w tym mieście, zaginął profesor

Tarnów - powiedział' stłumionym głosem

Tor. - To znaczy w ruinach tego miasta -

poprawił się po chwili i wyłączył aparat.

background image

Profesor Czechin poprosił jednak, by Tor

pokazał jakiś kraj europejski, Włochy lub

Grecję.

Były asystent profesora Tarnowa zaczął

manipulować przy pulpicie sterowym.

- Trudno jest o tej porze roku pokazać

Europę, spróbuję

jednak.

Znowu ukazały się chmury. Niekiedy

błysnęła gładka płaszczyzna,

prawdopodobnie morze; wtem wyłoniły

się z mgły trzy wyspy, a u brzegów

największej cztery okręty.

- Przecież to fregaty! - zawołał zdumiony

profesor Decker. Dalsze jego słowa

zagłuszył trzask. Doktor Tor potrącił jedną

z dźwigni i obraz znikł.

- To niemożliwe! Pan się pomylił, panie

profesorze! Aparat nie mógł tego pokazać!

Przed 1200 rokiem, jak pan wie, nie było

tego rodzaju okrętów - odparł szybko Tor.

W zatoce jednak okręty były. Widzieli je

wszyscy. Piotr Tarnów uważnie

przypatrywał się byłemu asystentowi

background image

swego ojca. Głęboka zmarszczka

przecinała czoło syna. Zamyślenie jego

przerwał głos adwokata Hoffa:

- Proszę, panie doktorze, włączyć jeszcze

raz aparat, a sprawa się wyjaśni.

- To, niestety, niemożliwe, moi panowie.

Uległa przez moją nieuwagę uszkodzeniu

jedna z lamp. Z chwilą gdy otrzymam

nową, seans możemy powtórzyć. Proszę

mi jednak wierzyć, że profesor Decker się

pomylił. Okrętów na pewno nie było.

Ciemna Gwiazda

- Tu widzi pan dokumentację najnowszego

urządzenia astroradarowego. Dzięki

niemu, panie doktorze Tarnów,

zdołaliśmy zlokalizować i zmierzyć

ogromne, ciemne

gwiazdy.

Doktor Felsztyński udzielał informacji z

wyraźnym

zadowoleniem. Był dumny z osiągnięć

swego instytutu.

- Czy pan, panie doktorze, już opublikował

wyniki swych badań? - zapytał Tarnów.

background image

- Nie. Dotychczas jeszcze nie. Należy pan

do niewielu ludzi, którzy dane te ode mnie

uzyskali.

- Jestem panu bardzo wdzięczny za

informacje. Wizyta w pańskim instytucie

ma dla mnie szczególne znaczenie.

Dlatego też jeszcze raz dziękuję panu za

życzliwość. Doktor Felsztyński spojrzał

pytająco na swego gościa.

- Bawię się w Sherlocka Holmesa.

Interesują mnie ciemni. panowie i ciemne

gwiazdy - zagadkowo rzucił Tarnów.

- Czy mógłby mi pan, doktorze, podać, w

jakiej odległości znajdują się te gwiazdy od

Ziemi?

- Najbliższa leży w konstelacji Oriona i

oddalona jest od nas o dwie trzecie roku

świetlnego.

- Co, dwie trzecie? - wykrzyknął Tarnów. -

To przecież osiem miesięcy!

- Naturalnie. Cóż w tym dziwnego, panie

Tarnów?

- To czyni razem szesnaście miesięcy.

- Co to ma znaczyć?

background image

- Wszystko proste, proste, proste -

powtarzał Piotr Tarnów

nie zważając na gospodarza. - Światło, by

przebyć drogę od

Ziemi do pańskiej ciemnej gwiazdy,

potrzebuje 8 miesięcy

i na drogę powrotną, by wrócić na Ziemię,

również

8 miesięcy.

Felsztyński nie rozumiał zachowania

swego gościa.

- Może chce pan pomierzyć gwiazdę

radarem? No, to życzę powodzenia. Musi

pan jednak czekać 16 miesięcy, aż pan coś

odbierze.

Tarnów jednak nie słyszał ironicznej

uwagi Felsztyńskiego. Siedział w głębokim

fotelu i patrzył gdzieś w dal, szepcąc cicho:

- Szesnaście miesięcy, szesnaście miesięcy.

Gdyby doktor Felsztyński wiedział, że

prawie tyle czasu mija od tajemniczego

zniknięcia profesora Tarnowa, nie

dziwiłby się z pewnością zachowaniu

gościa.

background image

- Kochany przyjacielu - ocknął się wreszcie

Tarnów -

proszę mi podać dokładnie położenie

pańskiej ciemnej

gwiazdy z konstelacji Oriona.

Felsztyński sięgnął po notatnik i

podyktował kilka liczb.

Piotr szybko notował. Gdy skończył,

spojrzał na zegarek

i prawie bez pożegnania wybiegł z

instytutu.

Doktor Felsztyński patrzył za nim długo i

kiwał głową.

- Jak on się zmienił. Nie ten sam chłopak.

Nocny gość

Piotr obejrzawszy się, czy nikt go nie

obserwuje, podciągnął się wysoko na

rękach, przerzucił nogi na drugą stronę

parkanu i opuścił się lekko na ziemię.

Nasłuchiwał jakiś czas, po czym zaczął się

skradać ku domowi. Zatrzymał si? w

cieniu drzewa.

Na parterze świeciło się w dwu pokojach.

Na wzorzystych

background image

firankach rysował się cień ludzkiej

postaci. Tarnów rzucił się w kierunku

bramy. Powoli nacisnął lśniącą klamkę

drzwi, które ustąpiły pod naporem jego

ramienia. Znalazł się w ciemnym hallu. Na

lewo od wejścia przez wąską szparę padała

smuga światła. Tam znajdowały się drzwi

do gabinetu. Otworzył je gwałtownie i

stanął w progu.

- Dobry wieczór, panie Tor.

Zagadnięty odwrócił się gwałtownie od

okna. Zbladł.

- Jak pan się tu dostał? - odezwał się po

chwili.

- Widzi pan przecież, przez te drzwi - padła

ironiczna odpowiedź.

- To jest bezczelność! Czego pan chce?

- Porozmawiać z panem, doktorze. -

Mówiąc to Piotr ruszył w głąb pokoju.

Prawą rękę trzymał w kieszeni płaszcza.

Tor śledził każdy jego krok.

Panie doktorze Tor - brzmiał głos

Tarnowa - panie doktorze Tor, obwiniam

pana o morderstwo. Pan zamordował

background image

mego ojca.

- Pan chyba oszalał!

- Nie, doktorze. I nie rzucam słów na

wiatr.

Były asystent profesora Tarnowa poderwał

się błyskawicznie

z krzesła i wrzasnął przeraźliwie:

- Precz! Wynosić się stąd natychmiast!

Piotr cofnął się ku drzwiom.

Równocześnie błysnęła lufa

pistoletu.

- Tor, porzuć pan tę grę - powiedział. -

Złapałem pana w porę, zanim zdołał pan

uciec z aparatem za granicę. Asystent

usiadł znowu na krześle.

- Co zrobię ze swoim aparatem, to pana nie

powinno obchodzić. A to - wskazał ręką na

pistolet - będzie pana jeszcze drogo

kosztowało. I proszę mi wyraźnie

powiedzieć, czego pan ode mnie żąda?

- Drobiazgu - odpowiedział Tarnów. - Po

prostu drobiazgu. Proszę mi aparatem,

który - jak widzę - jest jeszcze nie

zdekompletowany, ujawnić ostatnie

background image

wypadki w mieście ruin. Chcę wiedzieć, co

się stało z moim ojcem.

- Przecież pan wie, że aparat nie obejmuje

tego okresu.

- Ach, co pan powie - ironizował Piotr. -

Twierdzi pan, że aparat wyświetla tylko

obrazy z okresu do 1200 roku. Otóż, panie

Tor, gdy wczorajszej nocy pan smacznie

chrapał, zakradłem się do pańskiego

laboratorium i zbadałem, że aparat ma

urządzenie dodatkowe, którym można

odtworzyć obrazy z przeszłości prawie

bezpośredniej. Dzięki zastosowaniu

specjalnych filtrów uzyskuje się - jak pan

doskonale wie - odbicie promieni

podczerwonych wysłanych z wielkich,

ciemnych gwiazd. Promienie te odbiły się

swego czasu od powierzchni Ziemi,

następnie w swej wędrówce w przestrzeni

trafiły na ciemne gwiazdy, by znowu się od

nich odbić i wrócić do punktu wyjścia. Nie

muszę dodawać, że promienie te niosą z

sobą obrazy aktualnych zdarzeń, faktów i

sytuacji. A więc może pan ujawnić

background image

wszystko, co się stało z moim ojcem. To

jasne. Tor zacisnął kurczowo ręce na

oparciu krzesła.

- Pańskie wiadomości - rzucił - na nic się

nie zdadzą. Aparat nie funkcjonuje. Brak

ważnej lampy.

- Nie opowiadaj pan głupstw. Ta gra na

zwłokę nie ma sensu. Albo włączysz,

morderco, aparat, albo... Złowieszcza cisza

zapanowała w pracowni. Tor był trupio

blady. Krople potu perliły się na jego czole.

Zrozumiał, że Piotr jest zdecydowany na

wszystko. Podniósł się ociężale z krzesła i

podszedł zgarbiony do pulpitu sterowego.

- Na co mam nastawiać? - zapytał.

- Wie pan zupełnie dokładnie, którą z

gwiazd mam na myśli. Nastaw pan

odbiornik na Oriona. Oto dane. Tu są

dokładne wartości pozycyjne - wskazał na

kartkę z szeregiem liczb, które podał mu

doktor Felsztyński. Tor ujął mechanicznie

kartkę i patrzył na nią przez kilka sekund.

Oddychając ciężko, włączył aparat.

Tarnów nie ruszał się z miejsca. Stał

background image

chłodny i stanowczy na wprost swego

przeciwnika, obserwując każdy jego ruch.

W pokoju rozległo się charakterystyczne

brzęczenie. Aparat zaczął pracować. Na

ekranie ukazały się potargane obłoki,

które po chwili ułożyły się w zarysy lądu.

Piotr poznał wielką zatokę morską. Na

prawo wrzynała się w morze podobna do

wielkiego przecinka Floryda, na lewo zaś

wysuwał się obraz Jukatanu.

Półwysep stawał się coraz większy, aż

wypełnił całkowicie płaszczyznę ekranu.

Piotr miał wrażenie, że obserwuje

przesuwający się krajobraz z góry, jak z

samolotu. Pod sobą miał zbitą masę

drzew. Dżungla. Nagle las przerzedził się i

oczom Piotra ukazało się dziko porośnięte

rumowisko, z którego wystawała ogromna

piramida schodowa. Leżała pośrodku

miasta ruin. Wzdłuż piramidy rozciągało

się jak szeroka wstęga pasmo wolne od

gruzów. Była to ulica. Na jej krańcu widać

było jasny punkt. Piotr rozkazał nastawić

aparat na to miejsce. Wkrótce punkt

background image

przybrał kształt białego namiotu,

rozpiętego tuż obok budowli. Za bramą w

pobliżu namiotu krzątał się człowiek. Był

to profesor Tarnów, ojciec Piotra.

Profesor z aparatem fotograficznym w

ręku zmierzał

w kierunku bramy. Obok wejścia do

namiotu stał asystent

profesora, doktor Tor. Nachylał się nad

małym stołem,

na którym leżały różne przedmioty. Wtem

Tor podniósł

błyszczący posążek. Odbijały się od niego

promienie słońca.

Był ze szczerego złota.

Piotr chciał już zapytać asystenta o ten

przedmiot, gdy

raptem spadł na niego wymierzony z dołu

cios. Atakujący

wyłączył błyskawicznie aparat i jednym

susem znalazł się

w hallu. W pracowni zaległa ciemność.

Gdy Piotr odzyskał przytomność, po

asystencie nie było

background image

śladu.

W następnych godzinach

Trzej mężczyźni w zamyśleniu spoglądali

na siebie. Relacja Piotra Tarnowa o

wypadkach ubiegłego wieczoru, które

rozegrały się w pracowni doktora Tora,

wzburzyła wszystkich do głębi.

- Od wczoraj wieczór jest już dla mnie

zupełnie jasne -ciągnął Piotr - dlaczego Tor

usunął mego ojca. Nie wiem, czy

przypominacie sobie - zwróć'} się do

Regnarda i Hoffa

- że mój ojciec wspominał w jednym ze

swych listów o znalezionych w ruinach

cennych przedmiotach. I me tylko, moi

panowie, były to przedmioty cenne pod

względem archeologicznym. Przekonałem

się o tym wczoraj. Ojciec mój znalazł w

ruinach złoty skarb, który asystent

zapragnął posiąść. Dlatego też profesor

Tarnów musiał zginąć.

- Można się z tym zgodzić, doktorze

Tarnów - zabrał głos Regnard. - Tak,

można się z tym zgodzić. Ale to trzeba

background image

udowodnić. Przecież na ekranie telewizora

nie widział pan, że doktor Tor był sprawcą

zabójstwa, że dokonał go na osob'e

pańskiego ojca. Cały materiał, którym pan

w tej chwili dysponuje, to w zasadzie

poszlaki. A te nie stanowią jeszcze

dostatecznego dowodu winy.

- Zgadzam się z panem, panie Regnard -

odparł Piotr. -Ale zaręczam, że ostateczny

materiał będę miał, być może za dwa, trzy

dni.

- A to w jaki sposób? - spytał adwokat

HofT.

- Aparat od wczoraj rejestruje cały

przebieg ekspedycji. Po ucieczce doktora

Tora w laboratorium dyżuruje stale mój

asystent albo ja sam. Całe szczęście, że

zdecydowałem się na wczorajszy krok.

Gdybym nie wtargnął brutalnie do

pracowni Tora we właściwym czasie,

musiałbym czekać na

podobną okazję nie wiadomo jak długo.

Gwiazda w następnych godzinach zdradzi

sprawcę. Jeśli przepuścimy tę okazję, to

background image

wydarzenie na półwyspie Jukatan mogłoby

być odtworzone za pomocą aparatu

dopiero po wielu stuleciach. Czy wobec

tego mogą mnie panowie rozgrzeszyć z

owego najścia na dom doktora Tora?

- Tak, to była jedyna słuszna droga -

potwierdził Hoff.

- Aparat jest stale w ruchu - podjął Piotr. -

Stale obserwuje się ekspedycję, jej

poczynania i prace. Gdy nadejdzie chwila

krytyczna, proszę panów, jako moich i

mego ojca przyjaciół, by byli łaskawi udać

się do laboratorium.

- Oczywiście, oczywiście, panie doktorze -

odparł Regnard.

Los profesora Tarnowa

Doktor Dolega, kolega uniwersytecki

Piotra Tarnowa, nastawił przy pomocy

jednego ze studentów kamerę filmową

przed telewizorem. Zaproponował

sfilmowanie seansu. Była godzina ósma

rano. Redaktor siedział tuż obok

adwokata. Nieco z boku stał Piotr. Wszyscy

obserwowali ekran telewizora.

background image

Znowu ukazał się namiot. Profesor

Tarnów stał z doktorem Torem przy

stoliku polowym, na którym leżała mapa

lub plan miasta ruin. Coś omawiali, bo

profesor wskazywał palcem na mapę.

Nieco z tyłu pracowało kilku tubylców.

Usuwali gruzy sprzed bramy, wycinali

krzewy. W pewnej chwili Tor wszedł do

namiotu, profesor zaś ruszył poprzez

ruiny. Przedzierał się wśród zarośli, by w

końcu dostać się do wysokiej ściany.

Zatrzymał się przed otworem, obok

którego stały oparte o mur kilof i łopata.

- Patrzcie, panowie, oto Tor! - wybuchnął

adwokat Hoff Rzeczywiście, za

profesorem, oglądając się na wszystkie

strony, przemykał się asystent. Nie chciał,

by go ktoś spostrzegł. Biegł schylony,

przyczajał się za bryłami gruzów, wreszcie

dopadł krzewów, które tworzyły wokół

miejsca pracy profesora gęstą barierę.

Profesor tymczasem zaczął poszerzać

otwór w murze. Tor znajdował się tuż za

nim, zaledwie dwa, trzy kroki. W ręce

background image

trzymał grubą pałkę. Profesor był tak

zajęty pracą, że zupełnie nie wyczuwał

obecności asystenta. Piotr, blady, trzymał

się kurczowo pulpitu. Przeczuwał, że teraz

stanie się rzecz najstraszniejsza.

Rzeczywiście, Tor wyskoczył z krzaków i z

całej siły wymierzył cios w głowę

nachylonego profesora. Napadnięty

zachwiał się, uniósł ręce i runął na ziemię.

Kapelusz

potoczył się kilka metrów w dół pagórka i

zatrzymał się na

krzaku.

Tor obserwował przez chwilę leżącego,

następnie chwycił kilof i zaczął

pośpiesznie rozszerzać szczelinę w murze.

W krótkim czasie była ona na tyle duża, że

Tor mógł zmieścić w niej ciało zabitego. Z

kolei morderca zasypał szczelinę, oparł

kilof i łopatę o ścianę i wycofał się z

powrotem w gąszcza.

Adwokat HofT uniósł się z fotela i podszedł

do Piotra, który blady jak płótno

wpatrywał się w ekran telewizora. Doktor

background image

Dolega dał znak swemu pomocnikowi, by

wyłączył kamerę. W tej chwili jednak

okrzyk redaktora Regnarda skierował

znowu uwagę obecnych na ekran. Oto z

gąszczy, tuż obok pryzmy gruzów, wysunął

się Indianin. Jego ruch, sposób posuwania

się, czujność, elestyczność przypominały

bohaterów powieści Maya. Stąpał tak

lekko, że nie drgnęła żadna gałązka. Sunął

bezgłośnie w kierunku zasypanej

szczeliny. W kilka minut odgrzebał ciało

profesora Tarnowa. Pochylił się nad nim i

przyłożył ucho do jego piersi. Badał, czy

żyje. Nagle chwycił łopatę i zasypał gruzem

otwór, z kolei podniósł bez wysiłku ciało

profesora, zarzucił je sobie na plecy ' znikł

w gąszczu jukatańskiej dżungli. W miejscu

gdzie popełniono zbrodnię, znowu

zapanował spokój. Żaden szczegół nie

zdradzał, że przed paroma minutami

rozegrał się tu wstrząsający dramat. Kilof i

łopata stały oparte o mur starodawnej

bramy miasta. Słońce rzucało jaskrawe

błyski na rude rumowisko. W pracowni

background image

słychać było tylko przyśpieszone oddechy

kilku mężczyzn.

Powrót profesora Tarnowa

Na dworcu pani Tarnów oraz kilku

przyjaciół rodziny witało powracającego z

Meksyku profesora. O dniu przyjazdu

zawiadomił ich Piotr. Przed kilkoma

dniami pisał do adwokata Hoffa. List był

wysłany z z meksykańskiego miasta

Reales. W tej to miejscowości młody

Tarnów zetknął się z przewodnikiem-

tubylcem Maro Perucho, Indianinem,

który wyratował pogrzebanego w gruzach

profesora. Przewodnik ten poprowadził

Piotra w głąb dziewiczych lasów.

,,Morderca - relacjonował w swym liście

Piotr rozmowę z Indianinem - zagrzebał

pańskiego ojca i oddalił się od miejsca

zbrodni w przekonaniu, że nie miał

żadnego świadka. Według mnie ojciec

pański na skutek uderzenia

mógł być tylko ogłuszony. Gdy go

odgrzebałem, stwierdziłem, że moje

przypuszczenie było słuszne. Jeszcze żył.

background image

Zabrałem go do moich przyjaciół w lesie.

Rana na głowie zagoiła się szybko, ale

umysł jego ulotnił się. Sam siebie nie

poznaje. Nic nie pamięta". Sądziłem - pisał

Piotr - że ojciec, gdy mnie zobaczy,

odzyska pamięć. Niestety... W liście swym

donosił również Piotr o losie, jaki spotkał

doktora Tora. Otóż asystent profesora po

ucieczce z Europy wrócił na miejsce

zbrodni. Działał szybko. Pragnął, zanim

czyn jego stanie się głośny, dostać się do

miasta ruin, zrabować ukryte tam jeszcze

skarby i ulotnić się przed ewentualnym

pościgiem. Nie miał jednak szczęścia.

Natknął się na owego Indianina, który

rozpoznał w nim sprawcę zamachu na

życie Tarnowa. Reszty dokonała już

meksykańska policja...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Antologia SF Stało się jutro 31 Andrzej Ziemniak
Antologia SF Stało się jutro 2 Fiałkowski Konrad
Antologia SF Stało się jutro 25 Węzeł
Antologia SF Stało się jutro 30 Marcin Wolski
Antologia SF Stało się jutro 8 Zwikiewicz Wiktor
Antologia SF Stało się jutro 20 Różni
Antologia SF Stało się jutro 11
Antologia SF Stało się jutro 6 Zajdel Janusz
Antologia SF Stało się jutro 21 Różni
Antologia SF Stało się jutro 17 Instar omnium
Antologia SF Stało się jutro 12 Janusz Szablicki
Antologia SF Stało się jutro 28 Małgorzata Kondas
Antologia SF Stało się jutro 9 Różni
Antologia SF Stało się jutro 22
Antologia SF Stało się jutro 33 Piekara Jacek
Antologia SF Stało się jutro 19 Bułyczow Kiryl
Antologia SF Stało się jutro 18 Manekin
Antologia SF Stało się jutro 7 Janusz A Zajdel
Antologia SF Stało się jutro 30 Marcin Wolski

więcej podobnych podstron