Gdy już prysły zmysły / 28 wrzesień 2007
Zofia Milska-Wrzosińska
Zdarza się, że ktoś, kto wzbudzał niewiarygodne pragnienia, powoli staje się uciążliwym petentem w obligatoryjnie wspólnym łóżku. A niegdyś nieustannie gotów do seksu partner odsuwa się niepostrzeżenie, w oczach ma coraz więcej urazy i wciąż mniej zachwytu. Co zrobić, by początkowa fascynacja nie zmieniła się w jałowe znużenie, jakich błędów unikać?
W gabinetach psychoterapeutycznych wiele mówi się o seksie. Wprawdzie współcześni psychoterapeuci nie traktują już erotyki jako podstawowego motoru ludzkiej aktywności, ale by dobrze zrozumieć pacjenta, powinni wiedzieć, jak przeżywa on swoją seksualność: czy jako obszar nieistniejący, kłopotliwy, wstydliwy, źródło cierpienia, dumy, bliskości bądź spełnienia. Terapeuci małżeńscy wiedzą z doświadczenia, że pełna prawda o parze ujawnia się dopiero wtedy, gdy uwzględnia istotę łączącej ludzi relacji erotycznej. Współczesne związki często zaczynają się od namiętnego zauroczenia seksualnego i emocjonalnego. Taka intensywna namiętność trwa około 2 lata, potem jej siła nieuchronnie słabnie. Każda para we właściwy dla siebie sposób przechodzi tę transformację. Niestety często jest to niszczące dla związku. Zdarza się, że ktoś, kto kiedyś wzbudzał niewiarygodne pragnienia, powoli staje się nudnym towarzyszem rozczarowującej codzienności, uciążliwym petentem w obligatoryjnie wspólnym łóżku. A niegdyś nieustannie gotów do seksualnego spotkania partner czy partnerka odsuwa się niepostrzeżenie, w oczach ma coraz więcej urazy i wciąż mniej zachwytu. Aby początkowa fascynacja nie zmieniła się w jałowe znużenie, para powinna na bazie seksualnego olśnienia wytworzyć własną niepowtarzalną intymność, zażyłą bliskość. Ponieważ nie dzieje się to automatycznie, możemy nieświadomie zmarnować szansę, a potem przez resztę życia czuć nostalgię za czymś nieuchwytnym. Oto niektóre błędy, których warto uniknąć.
Seksualna panika, czyli dramatyczna reakcja na normalne zmiany.
Większość par ma świadomość, że związek nie jest wieczny (w niektórych krajach Europy Zachodniej średni czas trwania małżeństwa wynosi 5 lat), a rozstanie jest nieskomplikowane. Z drugiej strony każda para liczy, że z nimi będzie inaczej, i jest zakochana w swoim zakochaniu. Dlatego tak naturalne zjawisko jak zmniejszenie częstotliwości kontaktów seksualnych po ustabilizowaniu się związku (bo odpadły różne nieseksualne powody uprawiania seksu, np. lękowe czy narcystyczne) czy po przyjściu na świat dziecka (bo prokreacyjna część seksualnej motywacji została na jakiś czas zaspokojona) wzbudza panikę i jest przeżywane jako własne lub partnera ostudzenie, nieuchronnie prowadzące do zlodowacenia.
Tymczasem na przykład niektóre kobiety funkcjonują w rytmie cyklu menstruacyjnego i autentyczną ochotę na seks miewają przez kilka dni w miesiącu. To pewna trudność, zwłaszcza jeśli hormonalny cykl mężczyzny jest dzienny, ale dałaby się ona rozwiązać, gdyby para traktowała tę różnicę jako utrudnienie natury, by tak rzec, organizacyjnej, a nie niepokojący sygnał spadku zainteresowania.
Seksualne roszczenia, czyli przeświadczenie, że coś się nam należy.
Przez wiele lat tradycyjnym egzekutorem seksualnych powinności był mężczyzna, który zasadniczo chciał zawsze, a z racji zasług (łożenie na rodzinę, wyrzeczenie się jawnych związków z innymi kobietami) sądził, że ma prawo wymagać, by kobieta spełniała „obowiązek małżeński”, czyli godziła się na seks wtedy, kiedy on zapragnie. Jej pragnienia nie były istotne, a jeśli czuła jakąś niechęć (którą oczywiście czuła, bo to naturalna reakcja na mus), to powinna ją ukrywać. I ukrywała, jak mogła - na przykład pod pozorem bólu głowy czy dwutygodniowej miesiączki.
Teraz rozpowszechnia się alternatywny model seksualnej roszczeniowości - żąda kobieta, a mężczyznę boli głowa. Nie zawsze ma on ochotę konfrontować się z otwarcie objawianymi wymaganiami partnerki. Raczej to go zniechęca, niż ekscytuje. Kiedyś mężczyzna szukał fachowej pomocy, bo „chciał, ale nie mógł”. Teraz często może, ale nie chce. Woli masturbację przy obrazkach z Internetu niż kontakt z wymagającą, punktującą i triumfującą partnerką.
Seksualna gnuśność, czyli rezygnacja z wysiłku.
Jeśli nas życie męczy i rozczarowuje, mamy tendencję, by ograniczać naszą aktywność, w tym erotyczną. Oczekiwania - niekoniecznie wybujałe - partnera traktujemy jak szykanę i migamy się od nich, jak tylko można. Nie widzimy, że folgując swojej bierności, nie tylko frustrujemy najbliższą nam osobę, ale i ranimy głęboko jej poczucie własnej wartości. Nawet jeśli jedno chce ciągle, a drugie nigdy, nie należy rezygnować z próby kompromisu. Gdy nie czuje się głębokiego żalu, urazy czy obrzydzenia (wtedy sytuacja jest poważniejsza), a jedynie gnuśną niechęć, to lepiej nie dramatyzować i przynajmniej czasem wyjść naprzeciw pragnieniom partnera, pamiętając, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. W wielu przypadkach seksualnej abstynencji nie tyle jesteśmy zbyt zmęczeni na seks, ale raczej przeciwnie: staramy się prowadzić tak męczące życie, by w rezultacie nie było w nim miejsca na erotyczną bliskość.
Seksualny wyczyn, czyli fiksacja techniczna.
W tym sportowym ujęciu istota seksualności sprowadza się do sprawnego wykonawstwa, a miarą wszechrzeczy jest orgazm, najlepiej wielokrotny. Kobieta, która orgazm osiąga trudno (albo wręcz wcale), czuje się niepełnowartościową frygidą (kobieta zimna) i koncentruje się w seksie wyłącznie na tym, by ten magiczny stan wreszcie przeżyć, i to koniecznie jednocześnie z partnerem. A jeśli orgazm przychodzi jej łatwo, to dla odmiany ma wątpliwości, czy jej łóżkowe umiejętności są wystarczające. Z kolei mężczyzna bywa skoncentrowany na timingu: Czy gra wstępna trwa, tyle ile trzeba? Czy wytrysk nie jest za wcześnie, za późno, a może lepiej powstrzymać go w ogóle? Nie ma wtedy pragnienia, wyobraźni, oczekiwania, jest prosty fizjologiczny konkret. Zamiast intymności jest konsumpcja, ćwiczenie pozycji i szukanie punktów.
Seksualni wyczynowcy zapominają, że orgazm i przyjemność to zupełnie nie to samo. Orgazm może być tylko doznaniem ulgi w napięciu i jako taki bywa słabszym przeżyciem od bardzo intensywnego doznania intymnej seksualnej bliskości z partnerem. Istnieją kobiety, które lubią seks, chociaż nie doznają orgazmu. I odwrotnie - są takie, które orgazm osiągają stosunkowo łatwo, a mimo to kontakty seksualne są dla nich mało ciekawym obowiązkiem. Bo przecież gdyby szło tylko o techniczną wydolność, kobiety przepadałyby za viagrą jako wsparciem męskości swoich partnerów. Tymczasem większości młodych żon nie cieszy perspektywa, że wigor męża miałby wynikać z chemicznego wspomagania.
Seksualna otwartość, czyli niszczenie tajemnicy.
Coraz popularniejsze zalecenia, by o seksie rozmawiać otwarcie, bez skrępowania i odważnie, nie uwzględniają faktu, że istotą bliskości seksualnej jest pewien wyjątkowy kontakt o charakterze w dużej mierze niewerbalnym i domyślnym, co stanowi o jego uroku. Obiecująca prostota wskazań typu: „Chcesz, żeby cię dotykał tu i tu? Po prostu mu o tym powiedz!” (w wersji łagodniejszej: „Podrzuć mu podręcznik seksuologiczny przypadkowo otwarty na odpowiedniej stronie”) - uderza niezrozumieniem potrzeby erotycznego niedopowiedzenia jako jednego ze źródeł wspólnej intymności. Stopniowe uczenie się siebie nawzajem wiąże ludzi bardziej niż „bezpruderyjna” ekspozycja katalogów swoich oczekiwań i umiejętności.
Seksualny perfekcjonizm, czyli koncentracja na własnych niedostatkach.
Kontakt erotyczny wiąże się z obnażeniem, i to nie tylko dosłownym. U wielu osób odsłonięcie własnej intymności wzbudza obawę przed oceną. Żeby mieć większe prawdopodobieństwo aprobaty, kobiety stosują drastyczne diety i spędzają godziny w solariach, mężczyźni z kolei budują imponującą muskulaturę na siłowni, a obie strony ćwiczą błyskotliwe łóżkowe bon moty. Wszystko to z nadzieją, że w krytycznym momencie wzbudzi się w drugiej osobie podziw i aplauz.
Niestety tak duże skupienie na własnej atrakcyjności utrudnia prawdziwy kontakt z partnerem, gdyż służy nam on przede wszystkim jako lustro. Do tego, będąc wrażliwi na siebie, nie jesteśmy dość wrażliwi na nią lub niego i nierzadko zachowujemy się w sposób raniący albo bezmyślnie urażający („Chyba biust ci zmalał ostatnio”). Czyli robimy komuś to, czego tak bardzo się obawiamy wobec siebie. W rezultacie, mimo ciężkiej pracy nad sobą, druga strona raczej unika seksu z nami, a i nam zaczyna on się wydawać nieciekawy. I tak siłownia wraz z solarium przestają być środkiem do celu, a stają się celem samym w sobie.
Wiele innych pułapek czyha na drodze do dobrej relacji erotycznej. Tylko nieliczne wiążą się z trudnościami natury ściśle fizjologicznej. Większość wynika z niepewności, lęku, uprzedzeń czy fałszywych wyobrażeń o drugim człowieku. Warto pamiętać, że udany związek seksualny zaczyna się w mózgu, a nie tam, gdzie nam się czasem wydaje.