background image

A

GATHA 

C

HRISTIE

 

 
 
 

M

ORDERSTWO NA POLU 

GOLFOWYM

 

 

T

ŁUMACZYŁ 

J

AN 

S.

 

Z

AUS

 

T

YTUŁ ORYGINAŁU

:

 

T

HE 

M

URDER ON THE 

L

INKS

 

background image

R

OZDZIAŁ PIERWSZY

 

T

OWARZYSZKA PODRÓŻY

 

 
Sądzę,  że  nadal  krąży  znana  anegdota  o  młodym  pisarzu,  który  chcąc  już  od  pierwszego 

słowa  wzbudzić  zainteresowanie  wielce  zblazowanego  wydawcy,  rozpoczął  powieść 
następującym zdaniem: 

— Do diabła! — powiedziała księżna. 
Dziwnym zbiegiem okoliczności moja opowieść zaczyna się w ten sam sposób. Tylko, że 

dama, która wydała ów okrzyk, bynajmniej nie była księżną. 

Na  początku  lipca,  po załatwieniu  kilku  spraw  w Paryżu,  wracałem  porannym  ekspresem 

do  Londynu.  Ciągle  dzieliłem  mieszkanie  z  moim  starym  przyjacielem,  Herkulesem 
Poirotem, jeszcze do niedawna belgijskim detektywem. 

Ekspres, jadący z Calais, był osobliwie pusty i poza mną w przedziale znajdowała się tylko 

jedna osoba. Hotel opuściłem w pośpiechu i teraz zająłem się sprawdzaniem bagaży.  Z tego 
też powodu ledwo zwróciłem uwagę na towarzyszkę podróży, która nagle przypomniała mi o 
swej obecności. Zerwała się ze swego miejsca, opuściła okno, wychyliła się, ale zaraz cofnęła 
wykrzykując z całym przekonaniem: 

— Do diabła! 
Przyznaję, jestem człowiekiem staromodnym. Według mnie kobieta powinna być kobieca. 

Nie  mam  cierpliwości  do  tych  wszystkich  nowoczesnych  neurotycznych  dziewcząt 
słuchających  od  rana  do  wieczora  jazzu,  palących  i  dymiących  jak  komin  i  mówiących 
językiem, który mógłby wywołać rumieniec na twarzy przekupki z Billingsgate! Podniosłem 
głowę  i  zmarszczyłem  brwi.  Pod  krzykliwym,  czerwonym  kapelusikiem  ujrzałem  ładną, 
bezczelną  twarzyczkę  okoloną  gęstymi,  czarnymi  lokami  zakrywającymi  uszy.  Choć 
dziewczyna miała niewiele ponad siedemnaście lat, jej policzki pokrywała warstwa pudru,  a 
wargi były nienaturalnie czerwone. 

Nie  speszona,  śmiało  zniosła  moje  spojrzenie  i  odpowiedziała  na  nie  wymownym 

grymasem. 

— O,  mój  Boże,  zaszokowaliśmy  pewnego  dżentelmena!  —  zwróciła  się  do  nie 

istniejącego audytorium. — Uprzejmie przepraszam za mój sposób wyrażania się! Przyznaję, 
to nie przystoi prawdziwej damie, ale — o, Boże, miałam poważny powód! Czy pan wie, że 
straciłam jedyną siostrę? 

— Doprawdy? — powiedziałem uprzejmie. — To godne pożałowania. 
— On mnie potępia! — zauważyła młoda panna. — Najwyraźniej potępia… mnie i moją 

siostrę, a to ostatnie jest nie fair, bo nawet jej nie widział! 

Otworzyłem usta, ale nie dopuściła mnie do słowa. 
— Niech  pan  nic  nie  mówi!  Nikt  mnie  nie  kocha!  Za  karę  powinnam  iść  do  ogrodu  i 

zjadać szkodniki. Buuu…! Zostałam ukarana! 

Zasłoniła  się  płachtą  francuskiego  czasopisma  satyrycznego.  Za  chwilę  zauważyłem,  że 

zerka na mnie ukradkowo ponad pismem. Na przekór sobie nie mogłem się powstrzymać od 
uśmiechu i w tym momencie odrzuciła czasopismo i roześmiała się perliście. 

— Wiem, że nie jest pan takim strasznym ponurakiem, na jakiego pan wygląda — rzekła. 
Jej  śmiech  był  tak  zaraźliwy,  że  nie  mogłem  dłużej  zachowywać  powagi,  mimo,  że 

określenie „ponurak” nie przypadło mi do gustu. 

— Nareszcie!  A  więc  jesteśmy  już  przyjaciółmi!  —oświadczyła  pannica.  —  Niech  pan 

powie, że jest mu przykro z powodu mojej siostry… 

— Jestem zrozpaczony… 
— Dobry chłopiec! 

background image

— Proszę  pozwolić  mi  dokończyć.  Chciałem  dodać,  że  chociaż  jestem  zrozpaczony, 

doskonale mogę znieść jej nieobecność. 

Przy tych słowach skłoniłem trochę głowę. Ale ta młoda, i w istocie nieobliczalna, istotka 

zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. 

— Dosyć.  Wolę  już  pańską  dostojną  dezaprobatę.  Och,  ten  wyraz  twarzy!  Widać  na  niej 

wypisane  słowa:  „To  nie  jest  osoba  z  naszego  towarzystwa”.  I  nie  myli  się  pan,  chociaż  w 
dzisiejszych  czasach  trudno  odróżnić  księżnę  od  kobiety  z  półświatka.  Masz  tobie,  znowu 
pana zaszokowałam, prawda? Pan z pewnością niedawno wyszedł z dżungli, ale mnie to nie 
przeszkadza. Żałuję, że ludzie pańskiego pokroju, to dziś przeżytek. Nienawidzę ludzi, którzy 
są zbyt śmiali. Natychmiast się wściekam. 

Potrząsnęła energicznie głową. 
— Jak pani wygląda, gdy się wścieka? — zapytałem z uśmiechem. 
— Wtedy  wstępuje  we  mnie  diabeł.  Nie  zwracam  uwagi  na  to,  co  mówię  i  co  robię. 

Załatwiłam tak pewnego faceta. Naprawdę. Ale zasłużył na to. 

— No to — powiedziałem błagalnie — niech się pani na mnie nie wścieka. 
— Nie będę. Lubię pana… polubiłam pana od pierwszej chwili. Ale sprawiał pan wrażenie 

takiego zdegustowanego, że pomyślałam, iż nigdy się nie zaprzyjaźnimy. 

— A jednak zostaliśmy przyjaciółmi. Proszę mi powiedzieć coś o sobie. 
— Jestem  aktorką.  Nie…  nie  taką,  jak  pan  myśli.  Występuję  na  scenie  od  szóstego  roku 

ż

ycia. Wywracam koziołki. 

— Pani wybaczy, ale… — zacząłem zaskoczony. 
— Nigdy nie widział pan dzieci robiących różne sztuczki akrobatyczne? 
— Ach tak, rozumiem! 
— Z  urodzenia  jestem  Amerykanką,  ale  prawie  całe  życie  spędziłam  w  Anglii.  Właśnie 

opracowałyśmy nowy numer… 

— My? 
— Moja  siostra  i  ja.  Taka  mieszanka,  trochę  śpiewu,  trochę  tańca,  potem  odklepujemy 

tekst  i  do  tego  stare  sztuczki.  W  sumie  nowy  pomysł,  który  zawsze  bierze.  I  daje  szansę  na 
niezły zarobek… 

Moja nowa znajoma pochyliła się i mówiła dalej z zapałem, używając niezrozumiałych dla 

mnie  określeń.  Ale  mimo  to  zauważyłem,  że  coraz  bardziej  mnie  interesuje.  Wydawała  się 
ciekawą mieszaniną dziecka i kobiety. Chociaż życiowo doświadczona i — jak twierdziła — 
zdolna o siebie zadbać, w jej prostych poglądach na życie i determinacji, aby odnieść sukces, 
było coś interesująco naiwnego. 

Minęliśmy  Amiens.  Ta  nazwa  wywołała  wspomnienia.  Moja  towarzyszka  zdawała  się 

czytać w moich myślach. 

— Myśli pan o wojnie? 
Skinąłem głową. 
— Brał pan w niej udział, jak sądzę? 
— A jakże. Zostałem ranny i po bitwie nad Sommą odesłano mnie do domu. Teraz jestem 

kimś w rodzaju prywatnego sekretarza posła do parlamentu. 

— O Boże! Ma pan głowę na karku! 
— Nie,  to  nic  ciekawego.  W  istocie  nie  mam  wiele  do  roboty.  Najwyżej  dwie  godziny 

dziennie. A poza tym to nudna praca. I doprawdy nie wiem, co bym robił, gdybym nie miał 
innego, bardziej interesującego zajęcia. 

— Niech pan nie mówi, że kolekcjonuje owady! 
— Nie.  Mieszkam  z  bardzo  interesującym  człowiekiem.  To  Belg  —  były  detektyw. 

Obecnie mieszka w Londynie i zajmuje się niezwykłymi sprawami. To doprawdy wspaniały 
człowiek. Niejeden raz rozwiązał sprawę, z którą policja nie potrafiła sobie poradzić. 

Moja towarzyszka słuchała z szeroko otwartymi oczami. 

background image

— To  fascynujące!  Ubóstwiam  zbrodnie.  Oglądam  wszystkie  filmy  kryminalne.  A  kiedy 

wydarzy się jakieś morderstwo, po prostu pożeram dzienniki. 

— Pamięta pani morderstwo w Styles

*

? — zapytałem. 

— Chwileczkę… czy to wtedy otruto starszą panią? Gdzieś w hrabstwie Essex? 
Skinąłem głową. 
— To  była  pierwsza  wielka  sprawa  Poirota.  Gdyby  nie  on,  morderca  uszedłby  bezkarnie. 

To był cudowny popis zręczności detektywistycznej. 

Zapaliwszy  się  do  tematu,  zacząłem  opisywać  główne  etapy  śledztwa,  aż  do 

zaskakującego, triumfalnego zakończenia. 

Dziewczyna  słuchała  oczarowana.  Byliśmy  tak  zaabsorbowani,  że  nawet  nie 

zauważyliśmy, że pociąg zatrzymał się na dworcu w Calais. 

Zawołałem dwóch bagażowych i wysiedliśmy na peron. Moja towarzyszka podała mi rękę. 
— Do widzenia. W przyszłości będę się starała lepiej wyrażać. 
— Och, ale pozwoli pani, że zaopiekuję się nią na statku? 
— Może  nie  wsiądę  na  ten  statek.  Wpierw  muszę  poszukać  siostry  i  upewnić  się,  czy 

jechała razem z nami. W każdym razie dziękuję. 

— Ale  z  pewnością  jeszcze  się  spotkamy,  prawda?  Nie  podała  mi  pani  swojego  imienia! 

— krzyknąłem, gdy odwracała się. 

Spojrzała na mnie przez ramię. 
— Kopciuszek — odparła i zaśmiała się. 
Wtedy  nawet  nie  przyszło  mi  do  głowy,  kiedy  i  w  jakich  okolicznościach  znowu  ją 

spotkam. 

                                                 

*

 Patrz A. Christie Tajemnicza historia w Styles 

background image

R

OZDZIAŁ DRUGI

 

W

EZWANIE NA POMOC

 

 
Następnego dnia pięć po dziewiątej wszedłem do naszego wspólnego salonu na śniadanie. 

Mój przyjaciel, Poirot, jak zawsze punktualny, właśnie rozbijał skorupkę drugiego jajka. 

Uśmiechnął się promiennie na mój widok. 
— Dobrze  spałeś?  Odpocząłeś  po  tej  okropnej  podróży?  To  wspaniale,  dziś  rano  jesteś 

wyjątkowo  punktualny.  Pardon,  ale  twój  krawat  leży  niesymetrycznie.  Pozwolisz,  że  go 
poprawię? 

Herkulesa  Poirota  opisałem  już  w  innej  książce.  To  niezwykły  człowieczek!  Jego  wzrost 

nie  przekracza  metra  sześćdziesięciu  centymetrów;  ma  owalną  głowę,  zwykle  przechyloną 
nieco  na  bok;  oczy,  gdy  jest  podniecony,  rzucają  zielone  błyski;  wąs  zakręcony  sztywno  po 
wojskowemu;  zawsze  elegancki  jak  dandys.  A  poza  tym  jest  we  wszystkim  niesamowitym 
pedantem. Na widok krzywo stojącego bibelotu, śladu kurzu, czy też najmniejszej niedbałości 
w czyimś stroju, cierpi istne tortury, dopóki nie zaprowadzi porządku. Porządek i Metoda, to 
jego  bóstwa.  Gardzi  namacalnymi  dowodami,  takimi  jak  ślady  stóp  i  popiół  z  papierosa, 
twierdząc,  że  tego  rodzaju  rzeczy  nigdy  nie  doprowadzą  detektywa  do  rozwiązania  zagadki. 
Wykładając to zwykle pukał się z zadowoleniem w jajowatą głowę i powtarzał z satysfakcją: 

— Małe, szare komórki — zawsze pamiętaj o małych, szarych komórkach, mon ami. 
Usiadłem  na  swoim  miejscu  i  w  odpowiedzi  na  powitanie  Poirota  zauważyłem  od 

niechcenia, że godzinną podróż z Calais do Dover trudno nazwać okropną. 

— Nie ma nic interesującego w dzisiejszej poczcie? — zapytałem. 
Poirot potrząsnął z niezadowoleniem głową. 
— Jeszcze  nie  przejrzałem  wszystkich  listów,  ale  dotychczas  nie  przyszło  nic 

interesującego. Wielcy zbrodniarze, przemyślne zbrodnie, to wszystko nie istnieje. 

Potrząsnął głową przygnębiony, a ja roześmiałem się. 
— Nie  przejmuj  się,  Poirot,  jeszcze  uśmiechnie  się  do  ciebie  szczęście.  Otwórz  listy. 

Każdy z nich może zawierać jakąś sprawę rysującą się na horyzoncie. 

Poirot uśmiechnął się, chwycił mały nożyk do otwierania listów i zaczął rozcinać pierwszą 

z brzegu kopertę leżącą na wierzchu kilku listów znajdujących się obok jego talerza. 

— Rachunek. Następny rachunek. Na starość robię się rozrzutny. Ach! Otóż i wiadomość 

od Jappa. 

— Doprawdy? — Nadstawiłem uszu. Inspektor Scotland Yardu niejeden raz wciągnął nas 

w interesującą sprawę. 

— Tylko  dziękuje  mi  (na  swój  własny  sposób)  za  pomoc  w  sprawie  Aberystwitha,  kiedy 

skierowałem go na właściwy trop. Z przyjemnością mu pomagałem. 

Poirot nadal bez entuzjazmu przeglądał korespondencję. 
— Prośba o wykład dla naszych miejscowych skautów. 
Hrabina  Forfanock  będzie  zobowiązana,  jeśli  ją  odwiedzę.  Pewnie  następny  piesek 

salonowy! Ina koniec… Ach… W jego głosie zaszła nagła zmiana. Podniosłem wzrok. Poirot 
czytał z uwagą. Po chwili podsunął mi kartkę papieru. 

— To coś niezwykłego, mon ami. Przeczytaj. 
List, na zagranicznym papierze, napisany był pewną ręką. 
 

WILLA GENEVIÉVE, 

MERLINVJLLE–SUR–MER, 

FRANCJA 

Szanowny Panie, 

background image

Potrzebuję usług dobrego detektywa, ponieważ z pewnych względów — które podam panu 

później — nie chcę powiadamiać policji. Słyszałem o Panu z wielu różnych źródeł i wszyscy 
twierdzą,  że  jest  Pan  nie  tylko  bardzo  zdolny,  ale  również  dyskretny.  Nie  chcę  podawać  w 
liście szczegółów, ale z uwagi na posiadaną tajemnicę obecnie żyję w ciągłym strachu. Jestem 
przekonany,  że  niebezpieczeństwo  jest  bliskie,  i  dlatego  błagam,  żeby  nie  tracił  Pan  czasu  i 
jak  najszybciej  przybył  do  Francji.  Proszę  przysłać  depeszę  z  datą  przyjazdu,  to  przyślę  po 
Pana  samochód  do  Calais.  Byłbym  zobowiązany,  gdyby  porzucił  Pan  prowadzone  obecnie 
dochodzenia i całkowicie poświęcił się moim sprawom. Jestem przygotowany zapłacić każde 
honorarium. Być może będę potrzebował Pańskich usług przez dłuższy czas i może zaistnieć 
konieczność udania się do Santiago, gdzie mieszkałem przez wiele lat. 

Jeszcze raz zapewniam Pana, że sprawa jest niezwykle pilna. 

Z poważaniem  

P. T. Renauld 

 
Pod podpisem skreślone były drżącą ręką prawie nieczytelne słowa: 
„Na litość boską, niech pan przyjedzie”. 
Z przyspieszonym biciem serca zwróciłem Poirotowi list. 
— Nareszcie coś niezwykłego! —powiedziałem. 
— Istotnie — odparł Poirot w zamyśleniu. 
— Oczywiście pojedziesz—dodałem. 
Poirot  skinął  głową.  Myślał  intensywnie.  W  końcu  ocknął  się  i  spojrzał  na  zegarek.  Jego 

twarz była bardzo poważna. 

— Jak  wiesz,  przyjacielu,  nie  mamy  czasu  do  stracenia.  Jednak  ekspres  na  kontynent 

odjeżdża  z  dworca  Victoria  dopiero  o  jedenastej,  więc  nie  denerwuj  się,  mamy  dość  czasu. 
Możemy poświęcić dziesięć minut na dyskusję. Będziesz mi towarzyszył, n‘est–ce pas! 

— No… 
— Mówiłeś,  ze  twój  pracodawca  nie  będzie  ciebie  potrzebował  przez  następne  kilka 

tygodni. 

— Och, tak, wszystko się zgadza. Ale pan Renauld dał niedwuznacznie do zrozumienia, że 

to sprawa prywatna. 

— Dobrze, dobrze. Załatwię to z panem Renauldem. A przy okazji, chyba znam skądś to 

nazwisko? 

— Znany  południowoamerykański  milioner  nazywa  się  Renauld.  Nie  wiem,  czy  to  ten 

sam. 

— Niewątpliwie. To wyjaśnia Santiago. Santiago jest w Chile, a Chile leży w Południowej 

Ameryce!  No,  w  każdym  razie  zrobiliśmy  postępy!  Zwróciłeś  uwagę  na  dopisek?  Co  cię  w 
nim uderzyło? 

Zamyśliłem się. 
— Wyraźnie  cały  list  napisał  pewną  ręką,  ale  pod  koniec  przestał  się  kontrolować  i  pod 

wpływem nagłego impulsu dopisał te sześć słów. 

Mój przyjaciel potrząsnął energicznie głową. 
— Mylisz  się.  Nie  zauważyłeś,  że  atrament  podpisu  jest  wyraźnie  czarny,  a  w  dopisku 

blady? 

— I co z tego? — zapytałem z ciekawością. 
— Mon Dieu, mon ami

*

użyj swoich szarych komórek. Czy to nie oczywiste? Pan Renault 

napisał  cały  list.  Nie  osuszając  go  bibułą  przeczytał  uważnie.  Następnie,  nie  powodowany 
impulsem, ale rozmyślnie, dodał ostatnie słowa i natychmiast wysuszył je bibułą. 

— Dlaczego? 

                                                 

*

 fr. Mój Boże, przyjacielu 

background image

— Parbleu! Aby wywrzeć na mnie odpowiednie wrażenie — takie jakie wywołał na tobie. 
— Co? 
— Mais  oui…  chciał  być  pewien,  że  przyjadę!  Przeczytał  napisany  list  i  nie  był  z  niego 

zadowolony. Nie był wystarczająco przekonujący! 

Przerwał, a po chwili — z świadczącym o wewnętrznym podnieceniu zielonym błyskiem 

w oczach — dodał łagodnie: 

— Tak  więc,  mon  ami,  skoro  nie  pod  wpływem  impulsu,  ale  na  trzeźwo,  z  zimną  krwią 

dodał to postscriptum, sprawa jest niezwykle pilna i musimy dotrzeć do niego tak szybko, jak 
to tylko możliwe. 

— Merlinville–Sur–Mer…—mruknąłem w zamyśleniu. 
— Wydaje mi się, że słyszałem już tę nazwę. 
Poirot skinął głową. 
— To  spokojna,  mała  miejscowość  —  ale  szykowna!  Leży  w  połowie  drogi  między 

Boulogne i Calais. Jak sądzę, pan Renauld ma dom w Anglii? 

— Tak, o ile dobrze pamiętam, przy Rutland Gate. I jakąś dużą posiadłość na prowincji, w 

Hertfordshire. Prawdę mówiąc mało o nim wiem, nie lubi się udzielać towarzysko. Chyba ma 
w City biuro prowadzące jakieś interesy z Południową Ameryką i większość życia spędził w 
Chile i Argentynie. 

— Wszystkich  szczegółów  dowiemy  się  od  niego  samego.  Chodźmy  się  spakować. 

Wystarczy jedna mała walizka dla każdego, a potem taksówka na dworzec Victoria. 

O  jedenastej  pociąg  ruszył  w  kierunku  Dover.  Przed  odjazdem  Poirot  wysłał  depeszę  do 

pana Renaulda, podając czas przybycia do Calais. 

Wiedziałem,  że  na  statku  lepiej  nic  zakłócać  samotności  mojego  przyjaciela.  Była 

wspaniała pogoda i morze gładkie jak lustro, więc nie byłem zaskoczony, gdy po przybiciu do 
Calais  Poirot  dołączył  do  mnie  z  uśmiechem.  Ale  czekało  nas  rozczarowanie;  nie  przysłano 
po nas samochodu. Wyglądało na to, że depesza Poirota utknęła gdzieś po drodze. 

— Musimy  wynająć  taksówkę  —  oświadczył  wesoło.  Po  kilku  minutach,  jechaliśmy  do 

Merlinville w okropnie rozklekotanym aucie. 

Byłem w dobrym nastroju, ale mój mały przyjaciel obserwował mnie posępnie. 
— Zachowujesz się jak niespełna rozumu, Hastings. A to wróży nieszczęście. 
— Nonsens. W każdym razie ty nie podzielasz moich uczuć. 
— Nie, ale boję się. 
— Czego? 
— Nie wiem. Mam przeczucie …je ne sais quoi!

*

 

Powiedział to tak poważnie, że wbrew wszystkiemu i mnie się to udzieliło. 
— Czuję — powiedział wolno — że to będzie duża sprawa — długi, nużący i niełatwy do 

rozwiązania problem. 

Nie  zadawałem  dalszych  pytań,  bo  właśnie  przyjechaliśmy  do  małego  miasteczka 

Merlinville i zwolniliśmy, żeby zapytać o drogę do willi Geneviève. 

— Prosto,  monsieur,  przez  miasto.  Willa  Geneviève  znajduje  się  osiemset  metrów  za 

miastem. Nie zabłądzicie. To duża willa z widokiem na morze. 

Podziękowaliśmy  informatorowi  i  pojechaliśmy  wedle  wskazówek.  Drugi  raz 

zatrzymaliśmy  się  na  rozwidleniu  dróg.  W  naszym  kierunku  wlókł  się  jakiś  wieśniak  i 
czekaliśmy,  aż  się  zbliży,  żeby  znowu  zapytać  o  drogę.  Po  prawej  stronie  drogi  stała 
niewielka willa — zbyt mała na tę, której szukaliśmy. Nagle otworzyła się furtka i wyszła z 
niej jakaś dziewczyna. 

Szofer wychylił się przez okno i zapytał mijającego nas wieśniaka o drogę. 

                                                 

*

 fr. To coś trudnego do określenia 

background image

— Willa  Geneviève?  To  kilka  kroków  stąd,  trzeba  skręcić  w  drogę  po  prawej,  monsieur. 

Moglibyście ją widzieć, gdyby nie stała za zakrętem. 

Szofer  podziękował  i  ruszyliśmy.  Patrzyłem  zafascynowany  na  stojącą  dziewczynę. 

Trzymała rękę na klamce furtki i patrzyła na nas. Jestem wielbicielem piękna, a teraz miałem 
przed  sobą  istotę,  obok  której  nie  sposób  przejść  obojętnie.  Wysoka,  o  proporcjach  młodej 
boginki,  złote  włosy  błyszczały  w  słońcu.  Mógłbym  przysiąc,  że  nigdy  nie  widziałem 
piękniejszej dziewczyny. Mijając ją, odwróciłem głowę i patrzyłem oczarowany. 

— Na Boga, Poirot — wykrzyknąłem — zauważyłeś tę młodą boginię? 
Poirot uniósł brwi. 
— Ça commence!

*

 — mruknął. — Już zdążyłeś zobaczyć boginię! 

— Niech to diabli, czy to nie była bogini? 
— Możliwe, ale ja tego nie zauważyłem. 
— Nie zauważyłeś jej? 
— Mon ami, dwóch ludzi rzadko widzi to samo. Ty, na przykład, widziałeś boginię, a ja… 

— zawahał się. 

— A ty…? 
— Widziałem tylko dziewczynę o niespokojnych oczach — odparł poważnie Poirot. 
W  rym  momencie  zajechaliśmy  przed  wielką,  zieloną  bramę  i  oboje  równocześnie 

wydaliśmy  okrzyk  zdumienia.  Przed  bramą  stał  imponującego  wzrostu  policjant,  który  na 
nasz widok podniósł rękę. 

— Zakaz wjazdu, messieurs. 
— Ale  my  chcemy  się  widzieć  z  panem  Renauldem  —  wykrzyknąłem.  —  Jesteśmy 

umówieni na spotkanie. To przecież jego willa, prawda? 

— Tak, monsieur, ale… 
Poirot pochylił się do przodu. 
— Ale co? 
— Monsieur Renauld został dziś rano zamordowany. 

                                                 

*

 fr. Zaczyna się 

background image

R

OZDZIAŁ TRZECI

 

W

 WILLI 

G

ENEVIÈVE

 

 
Poirot wyskoczył z samochodu, jego oczy błyszczały z podniecenia. 
— O czym pan mówi? Zamordowany? Kiedy? Jak? 
Policjant wyprostował się. 
— Nie wolno mi odpowiadać na żadne pytanie, monsieur. 
— Tak, to prawda. Rozumiem. — Poirot zastanawiał się przez chwilę. — Niewątpliwie w 

willi jest teraz komisarz policji? 

— Tak, monsiuer. 
Poirot wyjął wizytówkę i napisał kilka słów. 
— Voilà! Czy będzie pan tak dobry i natychmiast przekaże ten bilecik panu komisarzowi? 
Mężczyzna wziął wizytówkę, odwrócił głowę i zagwizdał. Po chwili zjawił się jego kolega 

i  odebrał  wizytówkę  Poirota.  Po  kilku  minutach  pojawił  się  niski,  otyły  mężczyzna  z 
sumiastym wąsem. Szybko podszedł do bramy. 

— Drogi monsieur Poirot! — wykrzyknął. — Jakie to szczęście, że się pan tu zjawił. 
Twarz Poirota rozpromieniła się. 
— Monsieur Bex! Jestem zachwycony. — Odwrócił się do mnie. — Pozwolą panowie, że 

ich przedstawię. Oto mój angielski przyjaciel, kapitan Hastings, a to monsieur Lucien Bex. 

Skłoniliśmy się sobie ceremonialnie i pan Bex zwrócił się do Poirota: 
— Mon vieux, nie widziałem pana od 1909 roku, gdy spotkaliśmy się w Ostendzie. Ma pan 

jakieś informacje? 

— Może już je pan zna. Wie pan, że zostałem tu wezwany listownie? 
— Nie. Przez kogo? 
— Przez  zamordowanego.  Wydaje  się,  że  wiedział,  iż  ktoś  nastaje  na  jego  życie.  Na 

nieszczęście wezwał mnie za późno. 

— Sacre tonnerre!

*

 wykrzyknął Francuz. — Zatem przewidział własne morderstwo. To w 

znacznym stopniu podważa nasze teorie! Ale wejdźmy do środka. 

Otworzył bramę i ruszyliśmy w kierunku domu. Monsieur Bex kontynuował: 
— Natychmiast musi pan to powtórzyć sędziemu śledczemu, monsieur Hautetowi. Właśnie 

skończył badanie miejsca zbrodni i teraz przesłuchuje świadków. 

— Kiedy popełniono zbrodnię? — zapytał Poirot. 
— Ciało  znaleziono  dziś  rano  około  dziewiątej.  Według  zeznania  pani  Renauld  i 

orzeczenia  lekarzy,  śmierć  musiała  nastąpić  około  drugiej  w  nocy.  Ale  proszę,  wejdźmy  do 
ś

rodka. 

Pokonaliśmy kilka stopni wiodących do frontowych drzwi willi. W holu siedział następny 

policjant. Wstał na widok komisarza. 

— Gdzie teraz jest monsieur Hautet? — zapytał Bex. 
— W salonie, proszę pana. 
Komisarz otworzył drzwi po lewej stronie i weszliśmy do salonu. Monsieur Hautet siedział 

ze  swoim  sekretarzem  przy  dużym  okrągłym  stole.  Spojrzał,  gdy  wchodziliśmy.  Komisarz 
przedstawił nas i wyjaśnił naszą obecność. 

Sędzia  śledczy,  monsieur  Hautet,  był  wysokim,  chudym  mężczyzną,  o  przenikliwych 

oczach  i  starannie  przyciętej  bródce,  którą  miał  zwyczaj  gładzić,  gdy  mówił.  Przy  kominku 
stał  starszy,  trochę  przygarbiony  mężczyzna,  którego  przedstawiono  nam  jako  doktora 
Duranda. 

                                                 

*

 fr. Do stu piorunów! 

background image

— To doprawdy niezwykłe — zauważył monsieur Hautet, gdy komisarz skończył. — Ma 

pan przy sobie ten list ? 

Poirot podał mu list i sędzia zaczął czytać. 
— Hm…  Pisze  o  jakiejś  tajemnicy.  Jaka  szkoda,  że  nie  wyjaśnił  tego  bliżej.  Jesteśmy 

bardzo wdzięczni, że pan przyjechał, panie Poirot. Mam nadzieję, że uczyni nam pan łaskę i 
weźmie udział w śledztwie. A może musi pan wracać do Londynu? 

— Panie sędzio, zamierzam zostać. Nie przyjechałem w porę, aby zapobiec śmierci mego 

klienta, i mój honor nakazuje mi teraz wykryć mordercę. 

Sędzia skłonił się. 
— To  bardzo  chwalebne.  Bez  wątpienia  madame  Renauld  również  zechce  skorzystać  z 

pańskich usług. W każdej chwili spodziewamy się pana Girauda z Sûreté w Paryżu i jestem 
pewien, że wzajemnie będziecie się wspomagać w śledztwie. A tymczasem mam nadzieję, że 
uczyni mi pan grzeczność i weźmie udział w przesłuchaniu; chyba nie muszę dodawać, że w 
razie potrzeby służymy pomocą. 

— Dziękuję. Obecnie, jak pan wie, poruszam się w kompletnych ciemnościach. Nie mam 

o niczym pojęcia. 

Sędzia kiwnął na komisarza, który zaczął relacjonować: 
— Dziś  rano  stara  służąca,  Françoise,  zeszła  na  dół,  aby  zacząć  codzienne  zajęcia  i 

zauważyła,  że  frontowe  drzwi  są  otwarte.  Obawiając  się,  że  do  domu  weszli  złodzieje, 
zajrzała  do  jadalni,  ale  przekonawszy  się,  że  srebra  są  w  komplecie,  przestała  się  martwić. 
Doszła do wniosku, że niewątpliwie jej pan wstał wcześnie i wyszedł na spacer. 

— Przepraszam, monsieur, że przerwę, ale czy leżało to w jego zwyczaju? 
— Nie, ale stara Françoise ma wyrobione zdanie na temat Anglików — uważa, że wszyscy 

są  pomyleni  i  często  postępują  w  sposób  niewytłumaczalny!  Gdy  pokojówka  Léonie,  młoda 
dziewczyna, poszła zbudzić swoją panią, z przerażeniem odkryła, że leży na łóżku związana i 
zakneblowana.  Niemal  w  tej  samej  chwili  nadeszły  wiadomości,  że  znaleziono  ciało  pana 
Renaulda z sztyletem w plecach. 

— Gdzie? 
— Otóż to właśnie jest najdziwniejsze w tej sprawie, panie Poirot. Ciało leżało twarzą do 

ziemi… w otwartym grobie. 

— Co? 
— Tak. Grób był świeżo wykopany — zaledwie kilka metrów za ogrodzeniem. 
— Kiedy nastąpiła śmierć? 
Na to pytanie odpowiedział doktor Durand. 
— Zbadałem  ciało  o  dziesiątej  rano.  Śmierć  musiała  nastąpić  co  najmniej  siedem  albo 

dziesięć godzin wcześniej. 

— Hmmm… To znaczy, że mieczy północą i trzecią nad ranem. 
— Zgadza się, a poza tym zeznanie pani Renauld wskazuje na drugą, co dokładnie określa 

czas  popełnienia  zbrodni.  Śmierć  musiała  nastąpić  natychmiast  i  oczywiście  wyklucza  się 
samobójstwo. 

Poirot skinął głową i komisarz kontynuował: 
— Przerażona  służba  szybko  uwolniła  panią  Renauld  z  więzów.  Była  niezmiernie 

osłabiona, prawie nieprzytomna z bólu, jaki spowodowały sznury. Okazało się, że do sypialni 
wdarło  się  dwóch  zamaskowanych  mężczyzn,  zakneblowali  ją  i  związali,  potem  siłą 
uprowadzili jej męża. Ale o tym dowiedzieliśmy  się z drugiej ręki, od służby. Gdy nadeszły 
tragiczne  wieści,  pani  Renauld  wpadła  w  czarną  rozpacz.  Doktor  Durand  po  przybyciu 
natychmiast  podał  jej  środek  nasenny.  Teraz  niewątpliwie  śpi  spokojnie  i  odpoczywa  po 
napięciu wywołanym przesłuchaniem. 

— Kto mieszka w tym domu? 

background image

— Gospodyni,  stara  Françoise.  Od  wielu  lat  służyła  u  poprzednich  właścicieli  willi. 

Następnie  mamy  dwie  młode  dziewczyny,  siostry  Denise  i  Léonie  Oulard.  Pochodzą  z 
Merlinville i mają bardzo porządnych rodziców. Dalej, szofer, którego pan Renauld przywiózł 
z Anglii. Obecnie jest na urlopie. Wreszcie sama pani Renauld i jej syn, Jack Renauld. Ale i 
on w tej chwili jest nieobecny. Poirot skinął głową. 

— Marchaud! — zawołał Hautet. Pojawił się policjant. 
— Przyprowadź Françoise. 
Policjant zasalutował i wyszedł. Po chwili przyprowadził wystraszoną gospodynię. 
— Nazywa się pani Françoise Arrichet? 
— Tak, proszę pana. 
— Od jak dawna służy pani w willi Geneviève? 
— Przez  jedenaście  lat  służyłam  u  pani  wicehrabiny.  Potem  wiosną  sprzedała  willę  i 

ugodziłam się na służbę do tego angielskiego milorda. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że… 

Sędzi a krótko jej przerwał. 
— Niewątpliwie,  niewątpliwie.  Niech  nam  pani  powie,  Françoise,  kto  zwykle  zamyka  na 

noc drzwi frontowe? 

— Ja, proszę pana. 
— A wczoraj wieczorem? 
— Zamknęłam je, jak zwykle. 
— Jest pani tego pewna? 
— Przysięgam na wszystkie świętości, monsieur. 
— O której godzinie? 
— Normalnie, o wpół do jedenastej. 
— Czy inni mieszkańcy udali się już na spoczynek? 
— Madame dawno już poszła do siebie. Denise i Léonie poszły ze mną na górę. Monsieur 

został w gabinecie. 

— A zatem jeśli ktoś potem otworzył drzwi, to mógł to zrobić tylko pan Renauld? 
Françoise wzruszyła szerokimi ramionami. 
— A  po  co  miałby  to  robić?  Przecież  ciągle  kręcą  się  tutaj  złodzieje  i  bandyci!  Co  za 

pomysł! Monsieur nie był głupcem. Przecież nie musiał wpuszczać tej damy… 

Sędzia szybko przerwał: 
— Dama? O jakiej damie pani mówi? 
— O tej, co przyszła do niego. 
— Wczoraj wieczorem odwiedziła go jakaś kobieta? 
— Ależ tak, proszę pana… Często przychodziła wieczorem. 
— Kto to był? Zna ją pani? 
Kobieta skrzywiła się chytrze. 
— A  skąd  niby  to  miałabym  wiedzieć?  —  mruknęła.  —  Ja  jej  wczoraj  wieczorem  nie 

wpuszczałam. 

— Hola! — krzyknął sędzia, uderzając pięścią w stół. — Chce się pani bawić z policją w 

kotka  i  myszkę?  Proszę  natychmiast  powiedzieć  nazwisko  tej  kobiety,  która  wieczorami 
odwiedzała pana Renaulda. 

— Policja…  policja  —  mruczała  Françoise.  —  Nigdy  nie  myślałam,  że  będę  miała  do 

czynienia z policją… Wiem dobrze, kto to był. Pani Daubreuil. 

Komisarz wydał cichy okrzyk zaskoczenia. 
— Pani Daubreuil… z położonej w pobliżu willi Marguerite? 
— Zgadza się, monsiuer. Och, ładny z niej numerek. Kobieta pokiwała głową pogardliwie. 
— Pani Daubreuil… — mruczał komisarz. — Niemożliwe. 
— Voilà — dodała Françoise. — Oto co mnie spotyka za to, że wyznałam prawdę. 

background image

— Ależ  nie  —  odparł  sędzia  uspokajająco.  —  Tylko  byliśmy  tym  zaskoczeni.  A  więc 

madame  Daubreuil  i  monsieur  Renauld,  oni  byli…?  —  przerwał  taktownie.  —  No? 
Niewątpliwie o to chodziło, prawda? 

— A  skąd  mam  wiedzieć?  O  czym  pan  mówi?  Przecież  mój  pan  był  angielskim 

dżentelmenem…  bardzo  bogatym…  a  pani  Daubreuil  jest  biedna,  ale  bardzo  szykowna.  A 
poza tym ona mieszka spokojnie z córką. Niewątpliwie to kobieta z przeszłością! I nie jest już 
młoda — chociaż ma foi! A ja, która panu o tym mówię, widziałam, jak mężczyźni odwracają 
się i gapią na nią, gdy idzie ulicą. Ostatnio wydawała więcej pieniędzy — wszyscy w mieście 
o tym wiedzą! — Françoise potrząsnęła głową z absolutną pewnością. 

Pan Hautet głaskał brodę w zamyśleniu. 
— A pani Renauld? — zapytał. — Jak ona odnosiła się do tej… przyjaźni? 
Françoise wzruszyła ramionami. 
— Zawsze  była  bardzo  miła…  bardzo  uprzejma.  Ktoś  mógłby  powiedzieć,  że  niczego 

sienie domyśla. Ale mimo wszystko — czy nie jest tak, że serce cierpi, prawda proszę pana? 
Obserwowałam,  jak  z  dnia  na  dzień  pani  stawała  się  coraz  bledsza,  coraz  szczuplejsza.  Nie 
była  już  tą  samą  kobietą,  która  przybyła  tu  miesiąc  temu.  Monsieur  też  się  zmienił.  On  też 
miał  swoje  zmartwienia.  Każdy  mógł  zauważyć,  że  znajduje  się  na  skraju  wyczerpania 
nerwowego.  I  czy  można  się  temu  dziwić,  skoro  tak  pokierował  swoim  romansem?  Żadnej 
powściągliwości, żadnej dyskrecji. To zupełnie w angielskim stylu! 

Oburzony poruszyłem się na krześle, ale sędzia, nie zrażony tymi dygresjami, kontynuował 

pytania. 

— Więc mówi pani, że monsieur Renauld nie musiał sam wypuszczać madame Daubreuil. 

No, ale w końcu wyszła? 

— Tak, proszę pana. Słyszałam, jak oboje wychodzą z gabinetu i idą do drzwi. Monsieur 

Renauld pożegnał ją i zamknął drzwi. 

— Która to była godzina? 
— Chyba dwadzieścia pięć minut po dziesiątej. 
— Słyszała pani, o której pan Renauld poszedł spać? 
— Słyszałam,  jak  poszedł  na  górę  mniej  więcej  dziesięć  minut  po  nas.  Schody  tak 

trzeszczą, że słychać, jak się po nich chodzi. 

— I to wszystko? Słyszała pani coś niepokojącego w nocy? 
— Nie, nic takiego nie słyszałam. 
— Kto ze służby zszedł rano pierwszy na dół? 
— Ja. I zaraz zobaczyłam otwarte drzwi. 
— Czy wszystkie okna na parterze były zamknięte? 
— Tak, panie sędzio. Nie zauważyłam nic podejrzanego. 
— Dobrze, może pani odejść, Françoise. 
Stara kobieta powlokła się do drzwi. W progu obejrzała się. — Chcę panu coś powiedzieć. 

Ta  madame  Daubreuil,  to  zła  kobieta!  O  tak,  kobieta  zawsze  pozna  się  na  drugiej  kobiecie. 
Ona  jest  zła,  proszę  to  zapamiętać  —  przy  tych  słowach  potrząsnęła  ze  znawstwem  głową  i 
wyszła z pokoju. — Léonie Oulard! — krzyknął sędzia. Pojawiła się Léonie, tonąc we łzach, 
skłonna  do  histerii.  Pan  Hautet  zajął  się  nią  zręcznie.  Pokojówka  potwierdziła,  że  jej  pani 
została  zakneblowana  i  związana.  Fakty  te  znacznie  wyolbrzymiła  i  udramatyzowała.  Ale, 
podobnie jak Françoise, w nocy nic nie słyszała. 

Denise  potwierdziła  zeznania  siostry.  I  ona  też  zauważyła,  że  jej  pan  ostatnio  bardzo  się 

zmienił. 

— Z  dnia  na  dzień  stawał  się  coraz  bardziej  markotny.  Jadł  mniej.  Ciągle  był 

przygnębiony.  —  Denise  miała  co  do  tego  własną  teorię.  —  Niewątpliwie  mafia  wpadła  na 
jego ślad! Dwóch zamaskowanych mężczyzn… Kto inny, jak nie mafia? To straszne! 

background image

— Tak,  tak,  oczywiście  —  stwierdził  sędzia  pojednawczo.  —  A  teraz,  moja  droga, 

powiedz nam, czy to ty wczoraj wieczorem wpuściłaś do domu madame Daubreuil? 

— Nie wczoraj wieczorem, tylko przedwczoraj. 
— Ale  Françoise  przed  chwilą  powiedziała,  że  madame  Daubreuil  była  tu  wczoraj 

wieczorem? 

— Nie.  Wczoraj  wieczorem  do  naszego  pana  przyszła  kobieta,  ale  to  nie  była  pani 

Daubreuil. 

Zaskoczony  sędzia  zaczął  się  upierać,  ale  dziewczyna  nie  ustąpiła.  Znała  dobrze  panią 

Daubreuil z widzenia. A ta kobieta, chociaż też ciemnowłosa, była niższa i młodsza. Nic nie 
mogło zachwiać jej przekonania. 

— Widziałaś ją już przedtem? 
— Nigdy. — Ale myślę, że to była Angielka. 
— Angielka? 
— Tak, proszę pana. Zapytała o monsieur Renaulda po francusku, ale z takim akcentem… 

po tym każdy by poznał. Poza tym, gdy wychodzili z gabinetu, mówili po angielsku. 

— Słyszałaś, co mówili? Jak sądzę zrozumiałaś? 
— Mówię dość dobrze po angielsku — odparła Denise z dumą. — Jednak ta pani mówiła 

za szybko, żebym mogła ją zrozumieć, ale gdy pan otwierał przed nią drzwi, usłyszałam, jak 
do niej mówił… — przerwała, a następnie powtórzyła starannie i mozolnie: — „Ta… ta… ale 
teraz, na miłość boską, niech już pani idzie!” 

— Tak, tak, ale teraz, na miłość boską, niech już pani idzie! — powtórzył sędzia. 
Zwolnił  Denise  i  po  chwili  zastanowienia  polecił  wezwać  Françoise.  Zaraz  na  wstępie 

zapytał,  czy  przypadkiem  nie  pomyliła  się  co  do  wieczoru,  w  którym  złożyła  wizytę  pani 
Daubreuil.  Jednak  Françoise  okazała  niespodziewany  upór.  Madame  Daubreuil  przyszła 
wczoraj wieczorem. Bez wątpienia to była ona. Denise chciała na siebie zwrócić uwagę, voilà 
tout!

*

  Dlatego  snuła  opowieść  o  jakiejś  dziwnej  kobiecie.  No  i  z  pewnością  chciała  się 

pochwalić znajomością angielskiego! Pewnie jej pan nigdy nie wypowiedział takiego zdania 
po angielsku, ale — nawet gdyby wypowiedział — to i tak o niczym nie świadczy, ponieważ 
pani  Daubreuil  doskonale  mówi  po  angielsku  i  zwykle  używa  tego  języka  w  rozmowie  z 
państwem Renauld. 

— Widzi  pan,  panicz  Jack,  syn  naszego  pana,  prawie  zawsze  tu  przebywał,  a  on  mówi 

bardzo źle po francusku. 

Sędzia nie upierał się więcej. Zmienił temat i zapytał o szofera. W odpowiedzi usłyszał, że 

wczoraj pan Renauld oświadczył, iż nie będzie potrzebował samochodu i szofer może wziąć 
urlop. 

Poirot zmarszczył w zamyśleniu brwi. 
— O co chodzi? — wyszeptałem. Potrząsnął głową niecierpliwie i zapytał: 
— Przepraszam, panie Bex, monsieur Renauld z pewnością miał prawo jazdy? 
Sędzia spojrzał na Franpoise i stara kobieta natychmiast odparła: 
— Nie, proszę pana, on nie potrafił prowadzić samochodu. 
Poirot jeszcze mocniej zmarszczył brwi. 
— Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? — zniecierpliwiłem się. 
— Nie rozumiesz? W liście napisał, że przyśle po nas samochód do Calais. 
— Może miał na myśli samochód wynajęty — podsunąłem. 
— Niewątpliwie,  choć  po  co  wynajmować  samochód,  skoro  ma  się  własny?  Dlaczego 

akurat  wczoraj,  w  dzień  naszego  przyjazdu,  nagle  wysłał  szofera  na  urlop?  Czy  istniał  jakiś 
powód, dla którego chciał się go pozbyć przed naszym przybyciem? 

                                                 

*

 fr. To wszystko! 

background image

R

OZDZIAŁ CZWARTY

 

L

IST OD 

B

ELLI

 

 
Françoise opuściła pokój. Sędzia w zamyśleniu bębnił palcami po stole. 
— Monsieur  Bex  —  powiedział  w  końcu  —  mamy  wyraźną  sprzeczność  zeznań.  Której 

powinniśmy wierzyć? Françoise czy Denise? 

— Denise — odparł zdecydowanym tonem komisarz. — To ona otworzyła drzwi tej pani. 

Françoise  jest  stara  i  uparta,  a  w  dodatku  wyraźnie  nie  lubi  pani  Daubreuil.  Poza  tym 
posiadamy dokument świadczący, że Renauld uwikłał się w intrygę miłosną z inną kobietą. 

— Tiens!  —  wykrzyknął  monsieur  Hautet.  —  Zapomnieliśmy  o  tym  poinformować 

monsieur  Poirota.  —  Poszukał  między  papierami  leżącymi  na  stole  i  wręczył  jeden  z  nich 
mojemu  przyjacielowi.  —  Ten  list,  monsieur  Poirot,  znaleźliśmy  w  kieszeni  płaszcza 
zamordowanego 

Poirot rozłożył list. Był bardzo pognieciony. Napisała go po angielsku niewprawna ręka: 
 
Mój Najdroższy, 
Dlaczego tak długo do mnie nie piszesz? Czy kochasz mnie jeszcze? Twoje ostatnie listy 

były  takie  inne,  zimne  i  obce,  a  teraz  takie  długie  milczenie.  Boję  się.  Czyżbyś  już  przestał 
mnie kochać? Ależ to niemożliwe — jaka ja głupia — po co wyobrażam sobie takie straszne 
rzeczy!  Gdybyś  n a p r a w d ę   przestał  mnie  kochać,  nie  wiem,  co  bym  zrobiła.  Pewnie 
zabiłabym się! Nie mogę żyć bez Ciebie. Czasem wyobrażam sobie, że stoi między nami inna 
kobieta. Powiedz, żeby się strzegła… i ty też strzeż się! Prędzej cię zabiję, niż oddam innej! 
Przysięgam! 

Ale  po  co  wypisuję  takie  bzdury.  Ty  mnie  kochasz  i  ja  kocham  ciebie…  tak,  kocham, 

kocham, kocham! 

Twoja i tylko twoja, ubóstwiająca cię 

Bella 

 
Nie  było  daty  ani  adresu  nadawcy.  Poirot  z  poważnym  wyrazem  twarzy  zwrócił  list 

sędziemu. 

— I jakie są panów przypuszczenia…? 
Sędzia wzruszył ramionami. 
— Monsieur Renauld z pewnością miał kochankę w Anglii… o imieniu Bella! Przyjechał 

tutaj,  poznał  madame  Daubreuil  i  zaczął  z  nią  romansować.  Wtedy  jego  stosunek  do  tamtej 
stał  się  chłodniejszy,  a  ona  natychmiast  zaczęła  coś  podejrzewać.  Ten  list  zawiera  wyraźną 
pogróżkę. Na pierwszy  rzut oka sprawa wydaje się bardzo prosta. Zazdrość! To, że Renauld 
otrzymał cios w plecy, wydaje się wskazywać, że zabiła go kobieta. 

Poirot skinął głową. 
— Sztylet w plecach, tak… ale nie grób! Kopanie grobu to ciężka i żmudna praca, której 

nie podoła kobieta. To może wykonać tylko mężczyzna. 

— Tak,  tak,  ma  pan  rację!  —  wykrzyknął  podniecony  komisarz.  —  Nie  pomyśleliśmy  o 

tym. 

— Jak powiedziałem — ciągnął sędzia — na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się bardzo 

prosta,  ale  zamaskowani  mężczyźni  i  list,  który  otrzymał  pan  od  Renaulda,  bardzo  ją 
komplikują. To zupełnie zmienia sytuację, wydaje się, że mamy dwie, nie powiązane ze sobą 
i różniące się okoliczności. Czy sądzi pan, że list, który pan otrzymał, może dotyczyć Belli i 
jej pogróżek? 

Poirot potrząsnął głową. 

background image

— Nie.  Taki  człowiek  jak  Renauld,  który  obijał  się  po  całym  świecie  i  prowadził 

awanturnicze życie, nie będzie prosił o pomoc w obawie przed kobietą. 

Sędzia skinął głową z głębokim przekonaniem. 
— Zgadzam się z panem. Zatem rozwiązania zagadki tego listu musimy poszukać… 
— W  Santiago  —  dokończył  komisarz.  —  Niezwłocznie  wyślę  telegram  do  policji  w 

Santiago  z  prośbą  o  informacje  dotyczące  zamordowanego  z  czasów  jego  pobytu  w  tym 
mieście.  Musimy  się  dowiedzieć  o  jego  romansach,  jakie  prowadził  interesy,  jakich  miał 
przyjaciół  i  wrogów.  Byłoby  dziwne,  gdybyśmy  w  ten  sposób  nie  znaleźli  klucza  do 
rozwiązania zagadki morderstwa. 

Komisarz rozejrzał się, oczekując aprobaty. 
— Wspaniale!  —  powiedział  Poirot  z  uznaniem.  —  Czy  wśród  papierów  Renaulda 

znaleźliście inne listy Belli? —— zapytał. 

— Nie, ale oczywiście w pierwszym rzędzie przejrzeliśmy tylko dokumenty znajdujące się 

w jego gabinecie. Jednak nie znaleźliśmy nic interesującego. Wszystko wydaje się normalne i 
uczciwe. Natomiast zainteresował nas jego testament. Oto on. 

Poirot zaczął czytać. 
— Tak. Zapis tysiąca funtów dla pana Stonora… Kim jest pan Stonor? 
— To sekretarz Renaulda. Został w Anglii, ale przyjeżdżał tu kilka razy na weekendy. 
— Cały  majątek  zapisuje  bez  zastrzeżeń  swej  ukochanej  żonie,  Eloise.  Prosty,  legalny 

zapis.  Podpisany  przez  dwóch  świadków,  Denise  i  Françoise.  Nie  widzę  w  nim  nic 
niezwykłego. 

Poirot zwrócił testament sędziemu. 
— Być może — wtrącił Bex — ale nie zwrócił pan uwagi na… 
— Datę?  —  szybko  przerwał  Poirot.  —  Ależ  tak,  zauważyłem.  Sprzed  dwóch  tygodni. 

Zapewne  wtedy  otrzymał  pierwszą  pogróżkę.  Wielu  bogatych  ludzi  umiera  bez  testamentu, 
ponieważ  nie  przychodzi  im  do  głowy,  że  mogliby  umrzeć.  Ale  niebezpiecznie  jest 
przedwcześnie  wyciągać  wnioski.  Jednak  w  tym  wypadku  wyraźnie  widać  uczucie  i 
przywiązanie do żony, mimo różnych miłosnych intryg. 

— Tak  —  odparł  z  powątpiewaniem  pan  Hautet.  —  Lecz  może  to  nie  w  porządku  w 

stosunku do syna, którego całkowicie uzależnił od matki. Gdyby wyszła powtórnie za mąż za 
kogoś,  kto  by  ją  całkowicie  zdominował,  mogłoby  się  okazać,  że  chłopiec  nigdy  nie  ujrzy 
grosza z pieniędzy ojca. Poirot wzruszył ramionami. 

— Człowiek,  to  stworzenie  próżne.  Monsieur  Renauld  bez  wątpienia  wyobrażał  sobie,  że 

wdowa  po  nim  nigdy  powtórnie  nie  wyjdzie  za mąż.  A  jeśli  chodzi  o  syna  —  to  uważał,  że 
bezpieczniej  będzie  pozostawić  pieniądze  w  rękach  matki.  Synowie  bogaczy  bywają 
przysłowiowo rozrzutni. 

— Może ma pan rację. A teraz, monsieur Poirot, z pewnością zechce pan obejrzeć miejsce 

zbrodni. Przykro mi, ale ciało zostało zabrane. Jednak mamy fotografie zrobione pod różnymi 
kątami i otrzyma je pan, jak tylko zostaną wywołane. 

— Dziękuję. Jest pan bardzo uprzejmy. Komisarz wstał. 
— Panowie, proszę za mną. 
Otworzył  drzwi  i  skłonił  się  ceremonialnie,  puszczając  przodem  Poirota.  Poirot,  również 

bardzo uprzejmy, cofnął się i skłonił przed komisarzem. 

— Pan pierwszy. 
— Ależ pan, monsieur. 
W końcu jakoś udało im się wyjść do holu. 
— Czy to tu jest gabinet? — zapytał nagle Poirot, wskazując drzwi położone naprzeciwko. 
— Tak. Chce pan tam wejść? 
— Komisarz,  otworzył  drzwi  i  weszli  do  środka.  Pokój,  który  Renauld  wybrał  do 

prywatnego  użytku,  był  mały,  ale  umeblowany  wygodnie  i  z  dużym  smakiem.  Przy  oknie 

background image

umieszczono  duże  biurko  z  wieloma  szufladkami.  Przed  kominkiem  stały  dwa  skórzane 
fotele, a między nimi okrągły stół pokryty książkami i czasopismami. 

Poirot  stał  przez  chwilę,  uważnie  się  przyglądając.  Potem  podszedł  do  foteli,  lekko 

przeciągnął  dłonią  po  ich  oparciach,  podniósł  ze  stolika  czasopismo,  a  następnie  delikatnie 
przesunął  palcem  po  dębowym  blacie  kredensu.  Na  jego  twarzy  ukazał  się  wyraz 
zadowolenia. 

— Ani śladu kurzu? — zapytałem z uśmiechem. Spojrzał na mnie z uznaniem, doceniając 

moją wiedzę na temat jego szczególnych upodobań. 

— Ani śladu, mon ami! I być może tym razem szkoda, że nie ma. 
Jego bystre, sokole oczy, przesuwały się z miejsca na miejsce. 
— Ach! — zauważył z ulgą — dywanik przed kominkiem leży krzywo  — i pochylił się, 

aby  go wyprostować. Nagle wydał okrzyk i wyprostował się. Trzymał w ręce mały kawałek 
różowego papieru. 

— We Francji, podobnie jak w Anglii — stwierdził — służba też ma zwyczaj podmiatać 

ś

mieci pod dywan? 

Bex wziął od niego skrawek papieru i zaczął go oglądać. 
— Poznajesz to… Hastings? 
Potrząsnąłem głową zaintrygowany — a jednak ten szczególny różowawy odcień papieru 

był mi skądś znany. Komisarz skojarzył szybciej ode mnie. 

— To fragment czeku! — wykrzyknął. 
Skrawek  papieru  miał  około  trzech  centymetrów  kwadratowych  i  widniało  na  nim 

napisane atramentem słowo „Duveen”. 

— Bien! — rzekł Bex. — Ten czek albo miał opiewać na jakiegoś Duveena, albo był przez 

niego wystawiony. 

— Prędzej  to  pierwsze  —  stwierdził  Poirot.  —  Ponieważ,  o  ile  się  nie  mylę,  napisała  to 

ręka pana Renaulda. 

Wkrótce  jego  domysł  się  potwierdził;  wystarczyło  porównać  charakter  pisma  z  notatką 

leżącą na biurku. 

— Mój  Boże  —  mruczał  strapiony  komisarz  —  wprost  nie  mogę  sobie  wyobrazić,  jak 

mogłem to przeoczyć. 

Poirot zaśmiał się. 
— Płynie z tego nauczka — zawsze zaglądaj pod dywan! Mój przyjaciel, Hastings, może 

panu coś powiedzieć na temat tego, jak bardzo denerwuje mnie bałagan. Gdy tylko ujrzałem, 
ż

e  ten  dywanik  leży  krzywo,  powiedziałem  sobie  tiens!  Nie  dał  się  odsunąć,  bo  zahaczył  o 

nogi fotela. Może leżeć pod nim coś, co przeoczyła nasza dobra Françoise. 

— Françoise? 
— Albo  Denise,  czy  Léonie.  Ten,  kto  tu  sprzątał.  A  musiał  ktoś  sprzątać  dziś  rano,  nie 

znalazłem  bowiem  śladu  kurzu.  Zrekonstruujmy  więc  wydarzenia:  wczoraj,  być  może 
wieczorem,  monsieur  Renauld  wypisał  czek  komuś  o  nazwisku  Duveen.  Potem  podarł  go  i 
rzucił na podłogę. Dziś rano… 

Monsieur Bex niecierpliwie nacisnął dzwonek. 
Zjawiła się Françoise. Tak, na podłodze było pełno skrawków papieru. Co z nimi zrobiła? 

Oczywiście spaliła w kuchennym piecu! A co innego mogła zrobić? 

Bex  zwolnił  ją  gestem  rozpaczy.  Po  chwili  jego  twarz  rozpromieniła  się  i  podbiegł  do 

biurka.  Po  chwili  znalazł  książeczkę  czekową  zamordowanego.  Jednak  czekało  go 
rozczarowanie. Ostatni odcinek czeku był czysty. 

— Odwagi!  —  wykrzyknął  Poirot,  klepiąc  go  po  plecach.  —  Niewątpliwie  madame 

Renauld  będzie  mogła  powiedzieć  nam  coś  na  temat  owej  tajemniczej  osoby  nazwiskiem 
Duveen. 

— Racja — twarz komisarza rozjaśniła się. — Przejdźmy zatem do oględzin ciała. 

background image

Już miał wychodzić, gdy Poirot zauważył zdawkowo: 
— To w tym pokoju monsieur Renauld przyjmował gościa wczoraj wieczorem, prawda? 
— Tak. Ale na jakiej podstawie pan tak sądzi? 
— Na  podstawie  tego.  Znalazłem  to  na  oparciu  fotela  —  pokazał  trzymany  między 

kciukiem a palcem wskazującym długi czarny włos. Włos kobiety! 

Pan Bex zaprowadził nas za dom, do malej szopy przylegającej do willi. Wyjął z kieszeni 

klucz i otworzył drzwi. 

— Ciało leży tutaj. Usunęliśmy je z miejsca zbrodni tuż przed przybyciem panów, zaraz po 

sporządzeniu odpowiednich zdjęć. 

Weszliśmy  do  środka.  Zamordowany  leżał  na  ziemi,  przykryty  prześcieradłem.  Bex 

zręcznie odsłonił nakrycie. Renauld był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu. Miał około 
pięćdziesięciu  lat,  jego  ciemne  włosy  zaczynały  siwieć.  Był  gładko  ogolony,  miał  długi, 
cienki  nos  i  blisko  osadzone  oczy.  Oliwkowa  cera  świadczyła  o  długim  przebywaniu  pod 
niebem tropików. Rozchylone wargi ukazywały zęby, a na twarzy zastygł wyraz absolutnego 
zdumienia i grozy. 

— Już z twarzy ktoś mógłby wyczytać, że otrzymał cios w plecy — zauważył Poirot. 
Bardzo  delikatnie  odwrócił  ciało.  Między  łopatkami  widniała  okrągła  ciemna  plama.  W 

ś

rodku niej znajdował się w płaszczu otwór. Poirot obejrzał go z bliska. 

— Wiecie, jakim narzędziem popełniono zbrodnię? 
— Tkwił  w  ranie.  —  Komisarz  podał  detektywowi  szklany  słój.  Leżał  w  nim  mały 

przedmiot, przypominający nóż do rozcinania papieru. Miał czarną rękojeść i wąskie, lśniące 
ostrze. Całość nie miała więcej jak dwadzieścia pięć centymetrów długości. Poirot sprawdził 
palcem ostrze. 

— Ma foi! Ostry jak brzytwa! Piękne narzędzie zbrodni! 
— Niestety, nie znaleźliśmy na nim żadnych odcisków palców — zauważył z żalem Bex. 

— Morderca zapewne nosił rękawiczki. 

— To zupełnie oczywiste — powiedział Poirot w zamyśleniu. — Nawet w Santiago znają 

się na tym. Także w Anglii wiedzą o tym różni amatorzy — a to dzięki rozreklamowaniu w 
prasie metody Bertillona. Mimo wszystko, to bardzo ciekawe, że nie było odcisków palców. 
Przecież  to  zdumiewająco  proste  —  zostawić  odciski  kogoś  innego.  A  policja  byłaby 
zachwycona.  —  Potrząsnął  głową.  —  Obawiam  się,  że  nasz  morderca  nie  jest  człowiekiem 
metodycznym — albo nie miał czasu. Ale to się okaże. 

Ostrożnie odwrócił ciało, układając je w poprzedniej pozycji. 
— Jak widzę, pod płaszczem miał na sobie tylko bieliznę — rzekł. 
— Tak. Badający go sędzia również był tym zdziwiony. 
W  tym  momencie  usłyszeli  pukanie  do  drzwi.  Bex  otworzył.  Była  to  Françoise.  Z 

niezdrową ciekawością zerknęła do środka. 

— O co chodzi? — zapytał Bex niecierpliwie. 
— Pani czuje się lepiej i może już odpowiadać na pytania sędziego. 
— Dobrze  —  rzucił  żywo  komisarz.  —  Proszę  to  powtórzyć  monsieur  Hautetowi  i 

powiedzieć, że zaraz przyjdziemy. 

Poirot  ociągał  się  przez  chwilę,  spoglądając  na  zwłoki.  Przez  moment  pomyślałem,  że 

zamierza  do  nieboszczyka  przemówić,  oświadczając  mu,  że  nigdy  nie  spocznie,  dopóki  nie 
znajdzie  mordercy.  Ale  gdy  przemówił,  zabrzmiało  to  jakoś  niezręcznie  i  komentarz 
ś

miesznie nie pasował do powagi chwili. 

— Ten jego płaszcz jest dziwnie długi — zauważył z zażenowaniem. 

background image

R

OZDZIAŁ PIĄTY

 

O

POWIEŚĆ PANI 

R

ENAULD

 

 
Razem z Hautetem, który  czekał na nas w holu, weszliśmy za Françoise na piętro. Poirot 

szedł  po  schodach  zygzakiem,  co  bardzo  mnie  zaciekawiło.  Moje  zdziwienie  ustąpiło,  gdy 
szepnął do mnie, krzywiąc się: 

— Nic  dziwnego,  że  służba  słyszała,  jak  Renauld  wchodził  po  schodach.  To  nie  jedna 

deska, ale całe schody tak skrzypią, że mogłyby obudzić umarłego! 

Od szczytu schodów odchodził w bok wąski korytarz. 
— Prowadzi do pomieszczeń dla służby — wyjaśnił Bex. 
Françoise zapukała do ostatnich drzwi po prawej stronie głównego korytarza. 
Słaby  głos  powiedział  „proszę”.  Weszliśmy  do  dużego,  słonecznego  pokoju  z  oknami 

wychodzącymi na morze, które w odległości około pół kilometra połyskiwało błękitem. 

Obłożona  poduszkami,  obsłużona  już  przez  doktora  Duranda,  spoczywała  na  kanapie 

wysoka,  zwracająca  na  siebie  uwagę  kobieta.  Była  w  średnim  wieku,  i  chociaż  jej  czarne 
włosy  przyprószyła  siwizna,  najwyraźniej  promieniowała  żywotnością  i  siłą  osobowości. 
Każdy  natychmiast  mógł  się  zorientować,  że  stoi  przed  osobą,  którą  Francuzi  nazywają  une 
maîtresse femme

*

. 

Powitała nas dostojnym skinieniem głowy. 
— Proszę, niech panowie usiądą. 
Zajęliśmy miejsca, a sekretarz sędziego śledczego usiadł przy okrągłym stole. 
— Mam  nadzieję,  madame  —  zaczął  monsieur  Hautet  —  że  nie  zmęczy  panią 

zrelacjonowanie nam wypadków, jakie ostatnio się wydarzyły? 

— Nie  zmęczy,  proszę  pana.  Wiem,  jak  cenny  jest  czas,  jeśli  ci  podli  mordercy  mają 

zostać ujęci i skazani. 

— Doskonale.  Chyba  mniej  się  pani  zmęczy,  jeśli  będę  zadawał  pytania,  na  które  pani 

będzie odpowiadała. O której udała się pani wczoraj na spoczynek? 

— O wpół do dziesiątej. Byłam zmęczona. 
— A pani mąż? 
— Zdaje się, że godzinę później. 
— Czy zdradzał jakiś niepokój… był czymś poruszony? 
— Nie, nie bardziej niż zwykle. 
— Co się potem wydarzyło? 
— Zasnęliśmy.  Obudziłam  się,  czując,  że  ktoś  przyciska  mi  dłoń  do  ust.  Próbowałam 

krzyknąć, ale nie mogłam. W pokoju znajdowało się dwóch mężczyzn. Obaj zamaskowani. 

— Może ich pani opisać? 
— Jeden  wysoki,  z  długą  czarną  brodą,  drugi  niski,  gruby  i  miał  rudą  brodę.  Obaj  nosili 

zasłaniające oczy kapelusze. 

— Hm… — mruknął sędzia w zamyśleniu — obawiam się, że coś tu za dużo tych bród. 
— Myśli pan, że były fałszywe? 
— Tak, madame. Ale proszę mówić dalej. 
— Trzymał mnie ten niższy. Wetknął mi w usta knebel, a potem związał ręce i nogi. Drugi 

stał  nad  moim  mężem.  Chwycił  z  toaletki  nóż  do  przecinania  papieru  i  przytknął  ostrze  do 
jego piersi. Gdy niższy skończył mnie wiązać, przyłączył się do tamtego i obaj zmusili mego 
męża,  żeby  wyszedł  z  nimi  do  ubieralni.  Leżałam  niemal  omdlała  ze  strachu,  ale  mimo  to 
rozpaczliwie nadsłuchiwałam. 

                                                 

*

 fr. Energiczna kobieta 

background image

Mówili  za  cicho,  żebym  zrozumiała  słowa.  Ale  rozpoznałam  język,  jakąś  wulgarną, 

hiszpańską  gwarę,  jaką  posługują  się  w  pewnych  częściach  Ameryki  Południowej.  Zdawało 
się,  że  domagają  się  czegoś  od  męża  i  kiedy  gniewnie  podnieśli  głos  usłyszałam,  jak  ten 
wyższy powiedział: „Wiesz, czego chcemy? Musisz nam zdradzić t a j e m n i c ę !” Nie wiem, 
co  mój  mąż  odpowiedział,  ale  ten  drugi  odparł  z  wściekłością:  „Łżesz!  Wiemy,  że  to  masz. 
Gdzie są klucze?” 

Potem  usłyszałam,  jak  wysuwają  szuflady.  W  ubieralni  znajdowała  się  w  ścianie  kasa 

pancerna,  w  której  mąż  zwykle  trzymał  dość  dużą  sumę  pieniędzy  na  bieżące  wydatki. 
Później Léonie powiedziała mi, że kasa jest otwarta i pieniądze zniknęły, ale najwyraźniej nie 
znaleźli tego, czego szukali, ponieważ ten niższy zaklął i rozkazał mojemu mężowi ubrać się. 
Krótko  potem  zaniepokoił  ich  jakiś  hałas  w  domu  i  na  pół  ubranego  męża  wepchnęli  z 
powrotem do sypialni. 

— Przepraszam — wtrącił Poirot — czy nie ma innego wyjścia z ubieralni? 
— Nie, proszę pana, tylko przez sypialnię. Niższy mężczyzna szedł przed moim mężem, a 

wysoki za nim, ciągle z nożem w ręce. Paul próbował podejść do mnie. Ujrzałam jego pełen 
cierpienia  wzrok.  Odwrócił  się  do  swoich  prześladowców.  „Muszę  z  nią  porozmawiać”, 
powiedział. Potem zbliżył się do łóżka i rzekł: „Wszystko w porządku, Eloise. Nie bój się, do 
rana  wrócę”.  Ale  chociaż  próbował  mówić  spokojnie,  wyraźnie  widziałam  w  jego  oczach 
grozę.  Potem  popędzili  go  do  drzwi  i  wysoki  powiedział:  „Wydasz  jakiś  dźwięk  —  i  jesteś 
martwy,  pamiętaj”.  Później  musiałam  zemdleć.  Następną  rzeczą,  jaką  pamiętam,  to  jak 
Léonie rozcierała mi ręce i podawała brandy. 

— Pani Renauld — spytał sędzia — domyśla się pani, czego bandyci szukali? 
— Ani trochę. 
— Wiedziała pani, że mąż się czegoś bał? 
— Tak. Zauważyłam w nim zmianę. 
— Kiedy? 
Pani Renauld zastanawiała się. 
— Jakieś dziesięć dni temu. 
— Nie dawniej? 
— Możliwe, ale wtedy to zauważyłam. 
— Nie pytała pani męża o powód tej zmiany? 
— Tylko raz, ale udzielił mi jakiejś wymijającej odpowiedzi. Niemniej byłam przekonana, 

ż

e coś go strasznie gnębi. Jednak, skoro wyraźnie chciał coś przede mną ukryć, próbowałam 

udawać, że nic nie dostrzegam. 

— Wiedziała pani, że zwrócił się o pomoc do detektywa? 
— Do detektywa? — wykrzyknęła pani Renauld, zaskoczona. 
— Tak, do tego dżentelmena — do monsieur Herkulesa Poirota. — (Poirot skłonił się.) — 

Przyjechał dziś rano w odpowiedzi na wezwanie pani męża. 

Sędzia wyjął z kieszeni list Renaulda i wręczył go pani Renauld. 
Przeczytała go z niekłamanym zdumieniem. 
— Nie  miałam  o  tym  pojęcia.  Wyraźnie  uświadamiał  sobie  grożące  mu 

niebezpieczeństwo. 

— Proszę, żeby była pani ze mną zupełnie szczera. Czy w życiu pani męża, z czasu pobytu 

w Ameryce Południowej, wydarzyło się coś, co mogłoby rzucić światło na powód jego nagłej 
ś

mierci? 

Pani Renauld zamyśliła się głęboko, ale w końcu potrząsnęła przecząco głową. 
— Nic  takiego  nie  przychodzi  mi  na  myśl.  Mój  mąż  z  pewnością  miał  wielu  wrogów, 

ludzi,  z  którymi  stykał  się  w  różnych  sprawach,  ale  nie  wiem  o  niczym  szczególnym.  Nie 
mogę też powiedzieć, że nie było różnych incydentów — ja po prostu o nich nie wiedziałam. 

Sędzia z roztargnieniem gładził brodę. 

background image

— Może pani podać godzinę napadu? 
— Tak,  doskonale  pamiętam,  jak  zegar  na  gzymsie  kominka  wybił  drugą.  —  Wskazała 

głową stojący na środku gzymsu podróżny zegar w skórzanym futerale. 

Poirot wstał, obejrzał dokładnie zegar i kiwnął głową zadowolony. 
— A tutaj — wykrzyknął Bex — leży zegarek na rękę. Najwyraźniej strącił go z toaletki 

któryś z bandytów i zgniótł butem. Zapewne nie sądzili, że będzie świadczyć przeciwko nim. 

Ostrożnie  pozbierał  okruchy  szkiełka.  Nagle  jego  twarz  zmieniła  się  pod  wpływem 

zdumienia. 

— Mon Dieu! — wykrzyknął. 
— O co chodzi? 
— Wskazówki zatrzymały się na siódmej! 
— Co  takiego?  —  sędzia  śledczy  był  również  zdumiony.  Jednak  Poirot,  ze  zwykłą  sobie 

zręcznością, wziął od zaskoczonego komisarza zegarek, przyłożył do ucha i uśmiechnął się. 

— Szkło jest zbite, ale zegarek ciągle chodzi. 
To wyjaśnienie powitano uśmiechem ulgi. Ale sędzia myślał już o czymś innym. 
— Przecież teraz nie jest godzina siódma? 
— Nie — odparł Poirot łagodnie — teraz jest kilka minut po piątej. Czy pani zegarek się 

spieszy, madame? 

Pani Renauld zmarszczyła brwi zakłopotana. 
— Spieszy się — przyznała — ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo. 
Sędzia  z  gestem  zniecierpliwienia  zostawił  na  boku  problem  zegarka  i  wrócił  do 

przesłuchania. 

— Madame,  frontowe  drzwi  znaleziono  otwarte.  To  prawie  pewne,  że  mordercy  tą  drogą 

dostali się do domu, ale nie było żadnych śladów włamania. Jak pani to wytłumaczy? 

— Może mój mąż przed udaniem się na spoczynek wyszedł na przechadzkę i zapomniał za 

sobą zamknąć drzwi. 

— Pani uważa, że coś takiego mogło się zdarzyć? 
— Tak. Mój mąż był bardzo roztargniony. 
Mówiąc to lekko zmarszczyła brwi, jakby kiedyś denerwowała ją ta cecha zmarłego. 
— Myślę, że możemy z tego wysnuć tylko jeden wniosek — zauważył nagle komisarz. — 

Ponieważ  ci  ludzie  nalegali,  żeby  monsieur  Renauld  ubrał  się,  można  przyjąć,  że  chcieli  go 
zabrać  do  miejsca,  w  którym  ukryta  była  owa  „tajemnica”.  A  to  miejsce  znajduje  się  gdzieś 
daleko poza obrębem willi. 

Sędzia skinął głową. 
— Tak, daleko, a jednak nie tak daleko, przecież mówił, że wróci rano. 
— O której odchodzi ostatni pociąg z Merlinville? — zapytał Poirot. 
— O 11.50 w jednym kierunku, a o 12.17 w drugim, ale bardziej prawdopodobne, że mieli 

do dyspozycji jakiś własny pojazd. 

— Oczywiście — zgodził się Poirot, wyglądając na strapionego. 
— Może  nie  będzie  trudno  ich  wyśledzić  —  kontynuował  sędzia.  —  Motocykl  z  dwoma 

obcokrajowcami  z  pewnością  został  przez  kogoś  zauważony.  To  bardzo  ważny  punkt, 
monsieur Bex. 

Uśmiechnął się do siebie, ale zaraz spoważniał i zwrócił się z pytaniem do pani Renauld: 
— Zna pani kogoś o nazwisku Duveen? 
— Duveen  —  powtórzyła  pani  Renauld,  zastanawiając  się.  —  Nie.  Nie  mogę  sobie 

przypomnieć. 

— Nigdy pani nie słyszała, żeby mąż wymieniał to nazwisko? 
— Nigdy. 
— Zna pani kogoś imieniem Bella? 

background image

W  tym  momencie  pilnie  obserwował  panią  Renauld.  Spodziewał  się  zaskoczenia,  jakichś 

oznak gniewu lub błysku świadczących o znajomości tego imienia, ale ona tylko potrząsnęła 
głową przecząco. 

— Wie pani, że mąż miał wczoraj wieczorem gościa? — kontynuował. 
Zobaczył, że jej policzki lekko się zaróżowiły, jednak odparła spokojnie: 
— Nie, kto to był? 
— Kobieta. 
— Doprawdy? 
Chwilowo  sędzia  nie  uważał  za  stosowne  zdradzać  więcej.  Wydawało  się 

nieprawdopodobne,  aby  pani  Daubreuil  miała  coś  wspólnego  z  morderstwem  i  nie  chciał 
niepokoić pani Renauld bardziej niż to konieczne. Skinął na komisarza, który wstał i podszedł 
z szklanym słojem, który widzieliśmy w szopie. Wyjął z niego sztylet. 

— Madame ~ powiedział łagodnie — poznaje pani ten przedmiot? 
Wydała cichy okrzyk. 
— Tak,  to  mój  sztylecik.  —  Ujrzawszy  plamę,  cofnęła  się  gwałtownie,  jej  oczy 

rozszerzyły się ze zgrozy. — Czy to… krew? 

— Tak,  madame.  Tym  sztyletem  zamordowano  pani  męża.  —  Szybko  schował  broń.  — 

Jest pani całkiem pewna, że właśnie ten nóż leżał wczoraj wieczorem na pani toaletce? 

— Och… tak. To prezent od mojego syna. W czasie wojny służył w lotnictwie. Sfałszował 

datę  urodzenia,  podając,  że  jest  starszy.  —  W  głosie  matki  zabrzmiała  nuta  dumy.  —  Ten 
sztylet wykonano z części samolotu i otrzymałam go od syna jako pamiątkę z wojny. 

— Rozumiem, madame. To nasuwa nam następne pytanie. Chodzi o pani syna, gdzie jest 

teraz? Należy go bezzwłocznie zawiadomić telegraficznie. 

— Jack? Jest w drodze do Buenos Aires. 
— Co takiego? 
— Tak.  Mąż  wczoraj  do  niego  telegrafował.  Wysłał  go  w  interesach  do  Paryża,  ale 

wczoraj  dowiedział  się,  że  musi  natychmiast  udać  się  do  Ameryki  Południowej.  W  nocy  z 
Cher—bourga odpływał statek do Buenos Aires i mąż zatelegrafował do syna, żeby na niego 
wsiadł. 

— Wie pani, co miał załatwić w Buenos Aires? 
— Nie,  monsieur,  nie  mam  pojęcia,  ale  Buenos  Aires  nie  było  docelowym  miastem.  Syn 

miał się stamtąd udać do Santiago. 

— Santiago! Znowu Santiago! —wykrzyknę! i jednocześnie sędzia i komisarz. 
Nie zdołaliśmy się jeszcze otrząsnąć ze zdumienia kiedy Poirot podszedł do pani Renauld. 

Dotąd stał przy oknie, sprawiając wrażenie pogrążonego w zadumie, i wątpiłem, czy zwracał 
uwagę na to, co się dzieje w pokoju. 

— Pardon, madame — skłonił się — czy mogę obejrzeć nadgarstki pani rąk? 
Pani  Renauld,  trochę  zaskoczona,  podała  mu  obie  ręce.  Wokół  nadgarstków  widniały 

czerwone  ślady  okrutnie  zaciśniętych  sznurów.  Wydawało  mi  się,  że  w  oczach  Poirota 
dostrzegam błysk zaciekawienia. 

— To  musiało  pani  sprawić  wielki  ból  —  zauważył  i  znowu  odniosłem  wrażenie,  że  był 

tym mocno zaintrygowany. 

— Trzeba  natychmiast  wysłać  depeszę  do  pana  Renauld  juniora.  Musimy  się  od  niego 

dowiedzieć, po co jedzie do Santiago. — Zawahał się. — Miałem nadzieję, że będzie tutaj, co 
oszczędziłoby pani wiele bólu, madame. — Przerwał. 

— Ma pan na myśli identyfikację ciała mojego męża? — zapytała cicho. 
Sędzia skinął głową. 
— Jestem  silną  kobietą.  Zniosę  wszystkie  niezbędne  formalności.  Jestem  gotowa… 

możemy iść. 

— Och… zapewniam panią, że wystarczy, jak jutro… 

background image

— Wolę to mieć za sobą — przerwała stanowczo. Przez jej twarz przemknął skurcz bólu. 

— Może mi pan podać ramię, doktorze? 

Doktor podszedł szybko, narzucił na ramiona pani Renauld płaszcz i zeszli na parter. Pan 

Bex pobiegł przodem i otworzył drzwi szopy. Po chwili pojawiła się w progu pani Renauld. 
Była bardzo blada, ale zdecydowana. Uniosła rękę do twarzy. 

— Chwileczkę, panowie, muszę się przedtem przygotować. 
Opuściła  rękę  i  spojrzała  na  leżącego  mężczyznę.  Wówczas  dotychczasowe  opanowanie 

opuściło ją i krzyknęła rozdzierająco: 

— Paul! Mój mąż! O, Boże! — postąpiła krok do przodu i upadła zemdlona. 
W  jednej  chwili  Poirot  znalazł  się  przy  niej,  uniósł  powieki  i  zbadał  puls.  Przekonawszy 

się, że naprawdę zemdlała, odsunął się. 

— Drogi  przyjacielu  —  powiedział,  chwytając  mnie  za  ramię  —  jestem  skończonym 

osłem!  Jeżeli  kiedykolwiek  słyszałem  miłość  i  rozpacz  w  głosie  kobiety,  to  właśnie  teraz 
byłem tego świadkiem. Miałem pewien pomysł, ale okazał się zły. Eh bien! Muszę zacząć od 
początku! 

background image

R

OZDZIAŁ SZÓSTY

 

M

IEJSCE ZBRODNI

 

 
Lekarz i sędzia zanieśli nieprzytomną kobietę do domu. Komisarz potrząsnął głową. 
— Pauvre femme

*

 — mruczał do siebie. — To dla niej zbyt wielki wstrząs. No cóż, nic na 

to nie możemy poradzić. A teraz, monsieur Poirot, zechce pan obejrzeć miejsce zbrodni? 

— Jeśli  będzie  pan  tak  łaskaw,  monsieur  Bex.  Wyszliśmy  z  domu  frontowymi  drzwiami. 

W holu Poirot spojrzał na mijane schody i pokiwał z niezadowoleniem głową. — To wprost 
niewiarygodne,  żeby  służba  niczego  nie  słyszała.  Trzech  mężczyzn  schodzących  po 
trzeszczących schodach… Przecież to może obudzić umarłego! 

— Proszę pamiętać, że to był środek nocy. Wszyscy już spali. 
Ale  Poirot  nadal  kiwał  głową,  jakby  nie  w  pełni  akceptując  to  wyjaśnienie.  Gdy 

znaleźliśmy się przed willą, odwrócił się i spojrzał na fasadę. 

— Dlaczego  napastnicy  w  ogóle  sprawdzili,  czy  drzwi  frontowe  są  otwarte?  Przecież  to 

było mało prawdopodobne. Powinni raczej zainteresować się oknami. 

— Okna na parterze mają metalowe żaluzje — przypomniał komisarz. 
Poirot wskazał okna na piętrze. 
— To okno sypialni pani Renauld, prawda? Widzi pan przed nim drzewo, po którym łatwo 

można się wspiąć? 

— Możliwe — przyznał komisarz. — Ale wtedy zostawiliby ślady stóp na klombach. 
Uważałem,  że  była  to  słuszna  uwaga.  Po  obu  stronach  stopni  wiodących  do  drzwi 

frontowych  znajdowały  się  owalne  klomby,  obsadzone  szkarłatnym  geranium.  Wspomniane 
drzewo  rosło  tuż  przy  jednym  z  klombów  i  nie można  się  było  do  niego  dostać  bez  wejścia 
między kwiaty. 

— W  czasie  bezdeszczowej  pogody  na  ścieżkach  nie  mogły  się  odbić  ślady  — 

kontynuował komisarz — ale na miękkiej ziemi klombu to zupełnie coś innego. 

Poirot podszedł do klombu i zaczął go dokładnie badać. Tak jak powiedział Bex, miękka 

ziemia była zupełnie gładka, kwiaty nienaruszone. 

Poirot  skinął  głową,  sprawiając  wrażenie  przekonanego  i  ruszyliśmy  dalej.  Nagle  szybko 

podszedł do drugiego klombu i zaczął go badać. 

— Monsieur  Bex!  —  zawołał.  —  Proszę  spojrzeć.  Znajdzie  pan  tu  wiele  interesujących 

ś

ladów. 

Komisarz podszedł… i uśmiechnął się. 
— Drogi  monsieur  Poirot,  to  są  niewątpliwie  ślady  podkutych  butów  ogrodnika.  W 

każdym razie nie mają one żadnego znaczenia, w tym miejscu bowiem nie rośnie drzewo, po 
którym można się wspiąć na piętro. 

— To  prawda  —  zgodził  się  niechętnie  Poirot.  —  Zatem  uważa  pan,  że  te  ślady  są  bez 

znaczenia? 

— Całkowicie bez znaczenia. 
W tym momencie, ku mojemu zaskoczeniu, Poirot powiedział: 
— Nie  zgadzam  się  z  panem.  Mam  pewien  pomysł  i  moim  zdaniem  te  ślady  są 

najważniejszą rzeczą, jaką dotąd widzieliśmy. 

Bex w milczeniu tylko wzruszył ramionami. Był zbyt uprzejmy, aby wydać w tej sprawie 

swojąopinię. 

— Możemy już iść? — zapytał. 
— Oczywiście. Zajmę się tymi śladami później — odparł Poirot wesoło. 

                                                 

*

 fr. Biedna kobieta 

background image

Bex nie prowadził nas do bramy, skręcił w alejkę biegnącą wzdłuż żywopłotu i okrążającą 

willę.  Nagle  znaleźliśmy  się  na  niewielkiej  polance,  z  której  otwierał  się  widok  na  morze. 
Stała  tu  ławka,  a  niedaleko  od  niej  widać  było  dość  zniszczoną  szopę.  W  odległości  kilku 
kroków  od  niej  ciągnęła  się  równa  linia  niskich  krzaków  znaczących  granicę  posiadłości. 
Komisarz  rozgarnął  krzewy  i  po  chwili  znaleźliśmy  się  na  rozległym,  otwartym  terenie. 
Rozejrzałem się i zobaczyłem coś, co napełniło mnie zdumieniem. 

— Przecież to pole golfowe! — wykrzyknąłem. 
Bex skinął głową. 
— Jeszcze  nie  jest  ukończone  —  wyjaśnił  —  mam  nadzieję,  że  zostanie  udostępnione  w 

przyszłym miesiącu. Właśnie tu wcześnie rano robotnicy znaleźli ciało. 

Wydałem cichy okrzyk. Trochę na lewo ode mnie przy długim, wąskim rowie, twarzą do 

ziemi  leżał  jakiś  człowiek!  Serce  zabiło  mi  gwałtownie  i  przez  chwilę  pomyślałem,  że 
powtórzyła  się  wczorajsza  tragedia.  Ale  komisarz  rozwiał  moje  złudzenie.  Podszedł  do 
„nieboszczyka” i zawołał z gniewem: 

— Gdzie  jest  policja?  Przecież  wydałem  wyraźny  rozkaz,  że  nikomu  nie  wolno  tu 

wchodzić bez odpowiedniego zezwolenia! 

Człowiek leżący na ziemi odwrócił głowę. 
— Mam odpowiednie zezwolenie — wyjaśnił i wolno podniósł się z ziemi. 
— Ach, to przecież monsieur Giraud — zawołał komisarz. Nie miałem pojęcia, że pan już 

przyjechał. Sędzia śledczy niecierpliwie czeka na pana. 

W  czasie,  gdy  to  mówił,  przyglądałem  się  z  wielkim  zainteresowaniem  przybyłemu. 

Znałem  z  nazwiska  słynnego  detektywa  z  paryskiej  Sûreté  i  bardzo  chciałem  go  poznać 
osobiście. Był bardzo wysoki, miał około trzydziestu łat, kasztanowe włosy, wąsy i wojskową 
postawę. W jego zachowaniu znać było arogancję świadczącą o tym, że jest w pełni świadom 
wagi swego stanowiska. Gdy Bex przedstawił nas, nadmieniając, że Poirot jest jego kolegą po 
fachu, w oczach Francuza pojawił się błysk zainteresowania. 

— Słyszałem o panu, monsieur Poirot — rzekł. — Niegdyś był pan bardzo znany, prawda? 

Ale teraz metody śledztwa bardzo się zmieniły. 

— Jednak zbrodnie pozostały takie same — zauważył Poirot łagodnie. 
Od razu zauważyłem, że Giraud był wrogo nastawiony. Nie chciał z nikim współpracować 

i czułem, że jeśli wpadnie na jakiś ważny trop, to bardziej niż prawdopodobne, że zatrzyma to 
dla siebie. 

— Sędzia śledczy… — zaczął znowu Bex. Ale Giraud przerwał mu szorstko: 
— Gwiżdżę na sędziego śledczego! Najważniejsza rzecz to dobre światło. Za pół godziny 

praktycznie  nic  nie  będzie  widać.  Wiem  wszystko  na  temat  tej  sprawy.  Przesłuchania  mogą 
zaczekać  do  jutra,  ale  jeśli  mordercy  zostawili  jakieś  ślady,  to  tu  należy  ich  szukać.  Czy  to 
pańscy  funkcjonariusze  zadeptali  tu  wszystko?  Myślałem,  że  w  dzisiejszych  czasach  policja 
jest bystrzejsza. 

— Zapewniam,  że  to  nie  oni.  Te  wszystkie  ślady  pozostawili  robotnicy,  którzy  odkryli 

ciało. 

Giraud chrząknął niezadowolony. 
— Przez  żywopłot  wyraźnie  przedzierało  się  trzech  mężczyzn  —  jednak  byli  bardzo 

sprytni. W środku można rozpoznać ślady stóp  Renaulda, ale ślady pozostałych dwóch osób 
zostały  starannie  zatarte.  Nie  chcieli  ryzykować,  chociaż  na  tym  twardym  gruncie  byłyby 
prawie niewidoczne. 

— Pan szuka śladów zewnętrznych — zauważył Poirot. — Prawda? 
Detektyw spojrzał na niego zdumiony. 
— Oczywiście. 
Na  ustach  Poirota  ukazał  się  nikły  uśmieszek.  Zdawało  się,  że  chce  jeszcze  coś 

powiedzieć, ale powstrzymał się. Pochylił się w miejscu, gdzie leżała łopata. 

background image

— Grób wykopano tą łopatą — wyjaśnił Girauld. — Ale nic z tego nie wynika. Należała 

do  Renaulda,  a  ten  kto  kopał,  założył  rękawiczki.  Oto  one.  —  Wskazał  nogą  leżące  obok 
łopaty pobrudzone ziemią rękawiczki. One też należą do Renaulda… albo do jego ogrodnika. 
Mówię  panu,  ci,  którzy  popełnili  tę  zbrodnię,  nie  chcieli  ryzykować.  Zamordowano  go 
własnym sztyletem i miał zostać pochowany w grobie wykopanym należącą do niego łopatą. 
Nie zamierzali zostawiać żadnych śladów! Ale ja ich dopadnę. Zawsze coś się znajdzie! 

Uwagę Poirota zwróciło coś innego: leżący obok łopaty kawałek ołowianej rurki. Dotknął 

ją delikatnie końcem palca. 

— To też należało do zamordowanego? — zapytał i wydało mi się, że dosłyszałem w jego 

głosie cień ironii. 

Giraud wzruszył ramionami na znak, że nie jest tym zainteresowany. 
— Mogła tu leżeć od wielu tygodni. To nic ciekawego. 
— Przeciwnie, uważam, że bardzo ciekawe — sprzeciwił się łagodnie Poirot. 
Pomyślałem, że chce po prostu rozdrażnić paryskiego detektywa, co mu się w zupełności 

udało,  Giraud  bowiem  nagle  odwrócił  się,  mówiąc,  że  nie  ma  ochoty  marnować  czasu,  i 
znowu pochylił się, badając uważnie ziemię. 

Tymczasem  Poirot,  jakby  pod  wpływem  jakiegoś  nowego  pomysłu,  wrócił  na  teren 

posiadłości, podszedł do małej szopy i spróbował otworzyć drzwi. 

— Zamknięte  na  klucz  —  rzucił  przez  ramię  Giraud.  —  Ale  tam  są  tylko  narzędzia 

ogrodnika. Ta łopata nie pochodzi stąd, tylko z szopy na narzędzia przy domu. 

— To niesamowite — mruknął do mnie podniecony monsieur  Bex. — Jest tu dopiero od 

pół  godziny,  a  już  wszystko  wie!  Co  za  człowiek!  Niewątpliwie  Giraud  jest  największym 
ż

yjącym detektywem. 

Chociaż  szczerze  nie  spodobał  mi  się  ten  detektyw,  w  duszy  byłem  pod  wrażeniem. 

Zdawała się promieniować z niego sprawność. Nie mogłem oprzeć się uczuciu, że jak dotąd 
Poirot  nic  nie  zrobił  i  to  mnie  zdenerwowało.  Wydawało  się,  że  zanadto  się  rozprasza, 
zwracając uwagę na jakieś nie mające nic wspólnego ze sprawą nieistotne drobiazgi. Jakby na 
potwierdzenie tego w pewnym momencie zapytał Bexa: 

— Błagam,  niech  mi  pan  powie,  co  oznacza  ta  wyznaczona  wapnem  linia  wokół  grobu? 

Czy to jakiś znak zrobiony przez policję? 

— Nie,  monsieur  Poirot,  to  związane  jest  z  grą  w  golfa.  Pokazuje,  gdzie  znajduje  się 

zawada w grze. 

— Zawada?  —  Poirot  zwrócił  się  do  mnie.  —  Czy  to  nieregularna  dziura  wypełniona 

piaskiem, z nasypem z jednej strony? 

Przytaknąłem. 
— Monsieur Renauld niewątpliwie grał w golfa? 
— Tak, był zapalonym graczem. To pole głównie było jego dziełem i to on w większości 

finansował prowadzone roboty. Brał nawet udział w projektowaniu. 

Poirot w zamyśleniu skinął głową. Potem zauważył: 
— Niezbyt szczęśliwie wybrano miejsce na pochowanie ciała, prawda? Przecież robotnicy 

przekopując teren mogli znaleźć ciało. 

— Właśnie — wykrzyknął triumfalnie Giraud. — A to dowodzi, że mordercy byli w tych 

stronach obcy. W ten sposób mamy wspaniały dowód pośredni. 

— Tak  —  rzekł  z  powątpiewaniem  Poirot.  —  Nikt  nie  pochowałby  w  tym  miejscu  ciała, 

chyba że… chciał, aby je odkopano. Ale przecież to absurd, prawda? 

Giraud nawet nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć. 
— Tak  —  dodał  Poirot,  z  jakiegoś  powodu  niezadowolony.  —  Tak…  to  niewątpliwie… 

absurd! 

background image

R

OZDZIAŁ SIÓDMY

 

T

AJEMNICZA MADAME 

D

AUBREUIL

 

 
W  drodze  powrotnej  do  willi  pan  Bex  przeprosił,  że  musi  nas  opuścić,  ale  powinien 

uprzedzić sędziego śledczego o przybyciu Girauda. Sam Giraud oczywiście był zachwycony, 
gdy Poirot oświadczył, że widział już wszystko, co chciał widzieć. Przed opuszczeniem pola 
golfowego  zobaczyliśmy  jeszcze,  jak  Giraud  czołga  się  na  czworakach,  z  godną  podziwu 
gorliwością badając każdy skrawek terenu. Gdy zostaliśmy sami Poirot, zgadując moje myśli, 
zauważył ironicznie, 

— Nareszcie zobaczyłeś detektywa, którego możesz podziwiać — pies gończy w ludzkim 

ciele. Czy nie tak, mój przyjacielu? 

— On, w każdym razie, coś robi w tej sprawie — stwierdziłem dość szorstko. — Jeśli jest 

coś do znalezienia, on to z pewnością znajdzie. Natomiast ty… 

— Eh bien! Ja także coś znalazłem! Kawałek ołowianej rury. 
— Bzdura,  Poirot.  Bardzo  dobrze  wiesz,  że  to  bez  znaczenia.  Ja  mam  na  myśli  drobne 

rzeczy — ślady mogące nas nieomylnie zaprowadzić do morderców. 

— Mon ami, trop długości metra jest tak samo ważny jak ten, który mierzy dwa milimetry! 

Co  za  romantyczny  pomysł,  że  wszystkie  ważne  ślady  muszą  być  nieskończenie  małe. 
Uważasz, że ten kawałek ołowianej rurki nie ma nic wspólnego ze zbrodnią, ponieważ tak ci 
powiedział  Giraud.  Nie  —  sprzeciwił  się,  gdy  próbowałem  się  wtrącić  —  nie  będziemy 
więcej  na  ten  temat  mówić.  Niech  Giraud  kontynuuje  swoje  poszukiwania,  a  mnie  pozwól 
snuć moje domysły. Cała ta sprawa wydaje się dosyć prosta… a jednak… a jednak, mon ami, 
nie  jestem  zadowolony  !  A  wiesz  dlaczego?  Dlatego,  że  zegarek  na  rękę  spieszy  się  dwie 
godziny.  Poza  tym  są  też  inne,  ciekawe,  nie  pasujące  do  siebie  drobne  fakty.  Na  przykład, 
jeżeli motywem zbrodni była zemsta, to dlaczego nie zasztyletowali Renaulda we śnie? 

— Chcieli znać jakąś tajemnicę — przypomniałem. 
Poirot z wyrazem niezadowolenia strzepnął z rękawa jakiś pyłek. 
— No więc, gdzie znajduje się ta tajemnica? Z pewnością gdzieś daleko, skoro kazali mu 

się ubrać. A jednak ciało znaleziono blisko domu. A poza tym, czy to nie czysty przypadek, 
ż

e taka broń jak sztylet była na wierzchu, pod ręką? 

Przerwał, zmarszczył brwi i ciągną! dalej: 
— Dlaczego służba nic nie słyszała? Może dostali środek nasenny? Czy mieli wspólnika i 

czy ten wspólnik dopilnował, żeby frontowe drzwi nie były zamknięte na klucz? Zastanawiam 
się, czy… 

Nagle  zatrzymał  się  i  odwrócił  do  mnie.  Właśnie  znaleźliśmy  się  na  głównej  alei 

prowadzącej do willi. 

— Drogi  przyjacielu,  teraz  cię  zaskoczę  —  sprawię  ci  przyjemność!  Wziąłem  sobie  do 

serca twoje wyrzuty! Obejrzymy sobie ślady stóp! 

— Gdzie? 
— Na klombie położonym po prawej stronie od wejścia. Bex twierdził, że to ślady butów 

ogrodnika. Sprawdzimy. Popatrz, właśnie zbliża się z taczką. 

Istotnie, aleją szedł stary człowiek pchając przed sobą taczkę. Poirot zawołał go. Ogrodnik 

postawił taczkę i utykając podszedł do nas. 

— Poprosisz go o but, żeby sprawdzić ślady? — zapytałem bez tchu. Wróciła moja wiara 

w Poirota. Jeżeli uważa, że ślady na tym klombie maj ą znaczenie, to z pewnością są ważne! 

— Tak — odparł Poirot. 
— Czy jednak nie pomyśli, że to bardzo dziwne? — Nie będzie się nad tym zastanawiał. 
Nie mogliśmy dłużej o tym mówić, ogrodnik bowiem był już blisko nas. 

background image

— Życzy pan sobie coś, monsieurl 
— Tak. Dawno pracujecie w tym domu? 
— Dwadzieścia cztery lata. 
— I macie na imię…? 
— Auguste, monsieur. 
— Podziwiałem  to  wspaniałe  geranium.  Jest  naprawdę  wyjątkowe.  Dawno  je 

zasadziliście? 

— Dość  dawno.  Ale  po  to,  aby  klomb  wyglądał  ładnie,  od  czasu  do  czasu  trzeba  coś 

dosadzić, usunąć zwiędłe kwiaty, przepikować… 

— Wczoraj zasadziliście nowe flance? Tam pośrodku i w tym drugim klombie. 
— Monsieur  ma  bystre  oko.  Zawsze  minie  dzień  lub  dwa,  zanim  zrównają  się  z  innymi. 

Tak, wczoraj wieczorem w każdym klombie umieściłem po dziesięć sadzonek. Jak pan  wie, 
nie należy sadzić, gdy grzeje słońce. 

Auguste był zachwycony zainteresowaniem Poirota i stał się gadatliwy. 
— Och,  widzę  tu  szczególnie  piękny  okaz  —  rzekł  Poirot,  wskazując  wybrany  kwiat.  — 

Możecie mi go wyjąć z ziemi? 

— Ależ naturalnie, monsieur. 
Stary wszedł na klomb i ostrożnie wyjął podziwianą przez Poirota sadzonkę. 
Poirot serdecznie podziękował i Auguste odszedł z taczką. 
— Widzisz? — powiedział z uśmiechem Poirot, pochylając się nad klombem i porównując 

pozostawione przez ogrodnika ślady podkutych butów. — To zupełnie proste. 

— Nie wiedziałem… 
— Tego,  że  w  bucie  będzie  stopa?  Nie  wykorzystujesz  wystarczająco  możliwości  swego 

wspaniałego umysłu. No więc, co z tymi śladami? 

Zbadałem dokładnie klomb. 
— Wszystkie ślady na klombie pozostawiły te same buty — stwierdziłem. 
— Tak myślisz? Eh bien! Zgadzam się z tobą — odparł Poirot. Wydawało się, że przestało 

go to interesować i myśli o czymś innym. 

— W każdym razie — zauważyłem — teraz pozbyłeś się już jednej ze swoich obsesji. 
— Mon Dieu! Skąd ci to przyszło do głowy? Co masz na myśli? 
— Chciałem powiedzieć, że teraz przestaniesz się już zajmować tymi śladami butów. 
Ale, ku memu zaskoczeniu, Poirot potrząsną głową. 
— Nie,  nie,  mon  ami.  W  końcu  trafiłem  na  właściwy  trop.  Błądzę  jeszcze  w  ciemności, 

ale, jak już wspomniałem komisarzowi, te ślady są najbardziej interesującą rzeczą w sprawie! 
Biedny Giraud — nie byłbym zdziwiony, gdyby nie zwrócił na nieuwagi. 

W  tej  chwili  otworzyły  się  drzwi  frontowe  i  ukazał  się  w  nich  pan  Hautet,  a  za  nim 

komisarz Bex. 

— Ach, monsieur Poirot, szukaliśmy pana—rzekł sędzia. — Robi się późno, a ja chciałem 

jeszcze  złożyć  wizytę  madame  Daubreuil.  Z  pewnością  będzie  bardzo  wytrącona  z 
równowagi  wiadomością  o  śmierci  Renaulda,  ale  może  udzieli  nam  jakiejś  pomocnej 
wskazówki. Renauld mógł jej powiedzieć coś, czego nie chciał mówić żonie. Może zwierzył 
się kobiecie, której miłość uczyniła go niewolnikiem. Wiemy, jaką słabość wykazujemy my, 
Samsonowie, wobec Dalili, prawda? 

Milczeliśmy, ale podzielaliśmy jego zdanie. Poirot szedł z sędzią, a ja z komisarzem kilka 

kroków za nimi. 

— Nie  ma  wątpliwości,  że  opowieść  Françoise  jest  w  znacznym  stopniu  prawdziwa  — 

zwrócił się do mnie poufnym tonem. — Telefonowałem do komendy głównej i dowiedziałem 
się,  że  pani  Daubreuil  trzy  razy  w  ciągu  ostatnich  sześciu  tygodni  —  to  jest  od  przybycia 
Renaulda do Merlinville — wpłacała duże sumy na swoje konto bankowe. Łącznie ulokowała 
w banku dwieście tysięcy franków! 

background image

— O, Boże! — zawołałem, szybko przeliczając  w myślach. — To około czterech tysięcy 

funtów! 

— Dokładnie.  Tak,  niewątpliwie  musiał  być  bardzo  w  niej  zakochany.  Tylko  czy 

powierzył jej swój sekret? Sędzia ma taką nadzieją, ale ja się z nim nie bardzo zgadzam. 

Rozmawiając  dotarliśmy  do  rozwidlenia  dróg,  gdzie  przed  kilkoma  godzinami  zatrzymał 

się nasz samochód, i w następnej chwili stwierdziłem, że willa Marguerite, w której mieszka 
tajemnicza  madame  Daubreuil,  to  właśnie  ów  niewielki  budynek,  z  którego  wyszła 
dziewczyna uznana przeze mnie za boginię. 

— Mieszka  tu  od  wielu  lat  —  powiedział  komisarz,  wskazując  głową  na  dom.  —  Żyje 

bardzo  spokojnie,  nikomu  nie  wchodzi  w  drogę.  Nic  nie  wiadomo  ojej  krewnych  czy 
przyjaciołach  z  przeszłości,  styka  się  tylko  z  ludźmi  poznanymi  w  Merlinville.  Nigdy  nie 
mówi o swojej przeszłości ani o mężu. Nikt nie wie, czy żyje. Otacza ją kompletna tajemnica. 

Skinąłem głową, czując rosnącą ciekawość. 
— A… córka? — zaryzykowałem. 
— To naprawdę piękna dziewczyna… skromna, pobożna, ma wszystkie niezbędne zalety. 

Można jej współczuć, ponieważ nic nie wie o swej przeszłości, a mężczyzna, który poprosi ją 
o  rękę,  będzie  chciał  coś  o  niej  wiedzieć,  a  poza  tym…  —  komisarz  wzruszył  cynicznie 
ramionami. 

— Przecież to nie jej wina! —wykrzyknąłem oburzony. 
— Oczywiście.  Ale  odpowiadałoby  to  panu?  Mężczyzna  chce  wiedzieć  wszystko  o 

przeszłości swojej żony. 

Urwaliśmy dyskusję, gdyż staliśmy już na progu domu. Hautet nacisnął dzwonek. Po kilku 

minutach  usłyszeliśmy  kroki  i  drzwi  się  otworzyły.  Na  progu  ukazała  się  moja  bogini, 
ujrzawszy  nas  zbladła,  jej  oczy  rozszerzyły  się  z  lęku.  Co  do  tego  nie  miałem  żadnej 
wątpliwości — ona się nas przestraszyła! 

— Mademoiselle  Daubreuil  —  rzekł  Hautet,  zdejmując  kapelusz  —  przykro  mi,  że 

musimy panie niepokoić, ale, sama pani rozumie, prawo jest prawem. Proszą złożyć wyrazy 
uszanowania matce i zapytać ją, czy byłaby tak uprzejma i poświęciła nam kilka minut. 

Dziewczyna przez chwilę stała bez ruchu. Lewą rękę trzymała przyciśniętą do piersi, jakby 

chciała uspokoić gwałtowne bicie serca. Po chwili opanowała się i odpowiedziała cicho: 

— Proszę wejść. Zaraz do niej pójdę. 
Weszła  do  pokoju  położonego  po  lewej  stronie  holu  i  usłyszeliśmy  jej  przyciszony  głos. 

Potem drugi, podobnie brzmiący, ale nieco niższy i ostrzejszy, odpowiedział: 

— Ależ oczywiście. Poproś, żeby weszli. 
W następnej chwili stanęliśmy przed tajemniczą madame Daubreuil. 
Była  nieco  niższa  od  córki  i  miała  pełniejsze  kształty,  a  jej  uroda  nosiła  cechy  dojrzałej 

kobiety.  Jej  włosy,  w  przeciwieństwie  do  włosów  córki,  były  ciemne,  z  przedziałkiem  na 
ś

rodku,  jak  u  Madonny.  Oczy,  do  połowy  ukryte  pod  przymkniętymi  powiekami,  były 

niebieskie.  Chociaż  dobrze  się  trzymała,  jej  młodość  minęła  już  dawno,  ale  pozostał 
niezależny od wieku urok. 

— Panowie życzą sobie czegoś ode mnie? — zapytała. 
— Tak, madame. — Monsieur Hautet chrząknął. — Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci 

pana Renaulda. Niewątpliwie słyszała pani o tym? 

W milczeniu pochyliła głowę. Jej zachowanie nie uległo zmianie. 
— Chcemy  panią  zapytać,  czy  pani  może…  hm…  rzucić  światło  na  towarzyszące  temu 

okoliczności? 

— Ja? — Była wyraźnie zaskoczona. 
— Tak,  madame.  Mamy  podstawę  sądzić,  że  często  wieczorami  odwiedzała  pani 

nieboszczyka. Może pani to potwierdzić? 

Policzki kobiety zabarwił rumieniec, ale odparła spokojnie: 

background image

— Nie ma pan prawa zadawać mi tego rodzaju pytania! 
— Madame, ja prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. 
— Co z tego? Nie mam nic wspólnego z morderstwem. 
— Ani przez chwilę tego nie twierdziliśmy. Ale za to pani dobrze znała zamordowanego. 

Może zwierzał się pani, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo? 

— Nigdy o tym nie mówił. 
— Nie wspominał o swoim życiu w Santiago, o tamtejszych wrogach? 
— Nie. 
— Zatem nie może nam pani pomóc? 
— Obawiam się, że nie. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego panowie zwrócili się do mnie. 

Nie mogli panowie o to wszystko spytać jego żony? — w jej głosie zabrzmiał ślad ironii. 

— Pani Renauld powiedziała nam wszystko, o czym wie. 
— Ach! — rzekła madame Daubreuil. — Ciekawe… 
— Co, madame? 
— 
Nic. 
Sędzia  śledczy  spojrzał  na  nią.  Czuł,  że  prowadzi  pojedynek  i  że  ma  przed  sobą 

niebezpiecznego przeciwnika. 

— Podtrzymuje pani, że pan Renauld z niczego się pani nie zwierzył? 
— Dlaczego pan myśli, że miałby mi się z czegoś zwierzać? 
— Ponieważ, madame — odparł Hautet z zamierzoną brutalnością — mężczyzna spowiada 

się kochance z tego, co nie zawsze chce mówić żonie. 

— Ach!  —  zerwała  się  z  krzesła.  Jej  oczy  ciskały  błyskawice.  —  Monsieur,  pan  mnie 

obraża! I to w obecności mojej córki ! Nic panu nie powiem. Proszę natychmiast opuścić mój 
dom! 

Miała  rację  i  w  tej  sytuacji  nie  pozostało  nam  nic  innego,  tylko  opuścić  willę  Marguerite 

jak zawstydzeni uczniowie. 

Sędzia  mruczał  gniewnie  do  siebie.  Poirot  wydawał  się  pogrążony  w  myślach.  Nagle 

wyrwał się z zadumy i zapytał monsieur Hauteta, czy w pobliżu jest jakiś dobry hotel. 

— Po  tej  stronie  miasta  jest  niewielki  hotelik.  Nazywa  się  Hotel  des  Bains.  Tą  drogą, 

kilkaset  metrów  stąd.  Będzie  tam  panu  wygodnie.  Przypuszczam,  że  zobaczymy  się  jutro 
rano? 

— Tak, dziękuję, monsieur Hautet. 
Pożegnaliśmy  się  uprzejmie.  Poirot  i  ja  pomaszerowaliśmy  w  kierunku  Merlinville, 

natomiast sędzia z komisarzem wrócili do willi Geneviève. 

— Francuska policja jest doskonale zorganizowana — zauważył Poirot, patrząc w ślad za 

nimi.  —  Posiada  szczegółowe  informacje  o  życiu  każdego  obywatela.  Dobrze  znali 
przyzwyczajenia  i  gusty  monsieur  Renaulda,  chociaż  przebywał  tu  dopiero  od  sześciu 
tygodni.  Podobnie  szybko  uzyskali  informacje  o  sumach,  jakie  madame  Daubreuil  wpłaciła 
do banku! Niewątpliwie dobra kartoteka to wspaniała rzecz. Ale co to? Odwrócił się szybko. 

Ktoś biegł za nami. Była to Marthe Daubreuil. 
— Proszę  mi  wybaczyć  —  zawołała  bez  tchu,  zbliżając  się  do  nas.  —  Ja…  ja  nie 

powinnam  tego  robić.  Wiem  o  tym.  Proszę  nie  mówić  mamie.  Czy  to  prawda,  co  ludzie 
mówią, że pan Renauld przed śmiercią wezwał detektywa i… i że tym detektywem jest pan? 

— Tak, mademoiselle — potwierdził Poirot łagodnie. — To prawda. Ale skąd pani o tym 

wie? 

— Françoise  powiedziała  to  naszej  Amelie  —  wyjaśniła  Marthe,  czerwieniąc  się.  Poirot 

skrzywił się. 

— W  takich  sprawach  niemożliwe  jest  zachowanie  dyskrecji!  Cóż,  mademoiselle,  a  o  co 

chciała pani zapytać? 

background image

Dziewczyna zawahała się. Wydawało się, że pragnie się czegoś dowiedzieć, jednak boi się 

pytać. W końcu zapytała niemal szeptem: 

— Czy… ktoś jest podejrzany? 
Poirot spojrzał na nią ostro, a potem odparł wymijająco: 
— Podejrzany może być każdy, mademoiselle. 
— Tak, wiem… ale… czy jest ktoś szczególnie podejrzany? 
— Dlaczego chce pani to wiedzieć? 
Zdawało  się,  że  dziewczynę  przestraszyło  to  pytanie.  W  tym  momencie  przypomniałem 

sobie  słowa,  jakie  Poirot  wypowiedział  wcześniej  na  jej  widok:  „Widziałem  dziewczynę  o 
niespokojnych oczach”. 

— Pan Renauld zawsze był dla mnie bardzo dobry —odpowiedziała w końcu. — Dlatego 

tak bardzo mnie to interesuje. 

— Rozumiem  —  rzekł  Poirot.  —  No  więc,  mademoiselle,  obecnie  podejrzewamy  dwie 

osoby. 

— Dwie? 
Mógłbym przysiąc, że w jej głosie zabrzmiały jednocześnie ulga i zaskoczenie. 
— Nie  znamy  ich  nazwisk,  ale  sądzimy,  że  są  Chilijczykami  z  Santiago.  Widzi  pani, 

mademoiselle, co może uroda i młodość! Zdradziłem pani tajemnicę zawodową! 

Dziewczyna roześmiała się wesoło, a potem podziękowała trochę zawstydzona. 
— Muszę już wracać. Mama może zauważyć moją nieobecność. 
Odwróciła  się  i  pobiegła  do  domu.  Przypominała  mi  współczesną  Atalantę.  Nie  mogłem 

oderwać od niej wzroku. 

— Mon  ami  —  rzekł  Poirot,  swoim  delikatnie  ironicznym  tonem  —  czy  mamy  tu  na  noc 

zapuścić korzenie tylko dlatego, że zobaczyłeś ładną dziewczynę i straciłeś dla niej głowę? 

Zaśmiałem się i przeprosiłem go. 
— Ależ, Poirot, ona jest piękna. To może każdego usprawiedliwić. 
Ku memu zaskoczeniu, Poirot bardzo poważnie potrząsnął głową. 
— Ach, mon ami, nie łam sobie serca z powodu Marthe Daubreuil. Ona nie jest dla ciebie! 

Posłuchaj rady papcia Poirota! 

— Dlaczego?  —  wykrzyknąłem.  —  Przecież  komisarz  zapewnił  mnie,  że  jest  tak  samo 

dobra, jak piękna! To prawdziwy anioł! 

— Niektóre  znane  mi  wielkie  zbrodniarki  miały  twarze  aniołów  —  odparł  wesoło  Poirot. 

— Twarz Madonny nie wyklucza degeneracji szarych komórek. 

— Poirot! — krzyknąłem ze zgrozą. — Chyba nie podejrzewasz tego niewinnego dziecka? 
— Ta–ta–ta!  Nie  podniecaj  się!  Nie  powiedziałem,  że  ją  podejrzewam.  Ale  musisz 

przyznać, że jej niepokój o to, kogo podejrzewamy, jest czymś niezwykłym. 

— Po  raz  pierwszy  widzę  dalej  niż  ty  —  stwierdziłem.  —  Ona  niepokoi  się  nie  o  siebie, 

tylko o matkę. 

— Drogi przyjacielu — rzekł Poirot — ty jak zwykle nic nie widzisz. Madame Daubreuil 

potrafi  bardzo  dobrze  zadbać  o  siebie  bez  pomocy  córki.  Przyznaję,  że  trochę  z  ciebie 
drwiłem,  ale  powtarzam  to,  co  już  powiedziałem  —  nie  łam  sobie  serca  z  powodu  tej 
dziewczyny. Ona nie jest dla ciebie! Ja, Herkules Poirot, wiem o tym. Sacre! Gdybym tylko 
mógł sobie przypomnieć, gdzie widziałem tę twarz! 

— Czyją twarz? — zapytałem zaskoczony. — Córki? 
— Nie. Matki. 
Zauważywszy moje zaskoczenie, skinął głową z głębokim przekonaniem. 
— Ależ  tak…  mówię  ci.  To  było  dawno  temu,  gdy  służyłem  w  policji  belgijskiej.  Nigdy 

tej  kobiety  osobiście  nie  widziałem,  ale  widziałem  jej  zdjęcie…  w  związku  z  jakąś  sprawą. 
Przypuszczam, że… 

— Że co? 

background image

— Może się mylę, ale przypuszczam, że była to sprawa morderstwa. 

background image

R

OZDZIAŁ ÓSMY

 

N

IESPODZIEWANE SPOTKANIE

 

 
Następnego  dnia  przybyliśmy  do  willi  bardzo  wcześnie.  Tym  razem  policjant  stojący  na 

straży przy bramie wpuścił nas salutując bez słowa. Ze schodów właśnie schodziła pokojówka 
Léonie i wydawało się, że ma ochotę z nami porozmawiać. 

Poirot zapytał o zdrowie pani Renauld. 
Léonie potrząsnęła głową. 
— Biedna pani jest bardzo roztrzęsiona! Nic nie je… absolutnie nic! Jest blada jak upiór. 

Serce pęka, jak się na nią patrzy. Ach, ja nie rozpaczałabym tak po człowieku, który zdradzał 
mnie z inną kobietą! 

Poirot pokiwał głową ze współczuciem. 
— Masz  zupełną  rację,  ale  co  ty  byś  zrobiła?  Serce  kochającej  kobiety  zdolne  jest 

wszystko  wybaczyć.  Niewątpliwie  w  ciągu  minionych  kilku  miesięcy  dochodziło  między 
nimi do wielu kłótni z wzajemnymi oskarżeniami? 

Léonie znowu potrząsnęła głową. 
— Nigdy, monsieur. Nigdy nie słyszałam z ust pani ani jednego słowa potępienia… nawet 

wymówki! Ma naturę i usposobienie anioła. Nie to co jej mąż. 

— Pan Renauld nie miał natury anioła? 
— Pewnie, że nie miał. Jak mu się coś nie spodobało, cały dom o tym wiedział. Tego dnia, 

gdy pokłócił się z paniczem Jackiem, tak wrzeszczeli, że pewnie słyszano ich na rynku! 

— Naprawdę? — rzekł Poirot. — A kiedy ta kłótnia miała miejsce? 
— Och, to było przed wyjazdem panicza Jacka do Paryża. Wtedy omal nie spóźnił się na 

pociąg.  Wyszedł  z  biblioteki  i  chwycił  walizkę,  którą  zostawił  w  holu.  Ponieważ  samochód 
był w naprawie, musiał  biec całą drogę na dworzec. Byłam wtedy w salonie i widziałam go 
przez  okno…  był  blady,  z  dwoma  czerwonymi  plamami  na  policzkach.  Ale  był  wściekły! 
Léonie rozkoszowała się opowieścią. 

— O co się kłócili? 
— Ach, tego nie wiem — wyznała. — Co prawda krzyczeli, ale ich głosy były takie głośne 

i  piskliwe,  mówili  tak  szybko,  że  mógłby  ich  zrozumieć  tylko  rodowity  Anglik.  Potem  pan 
cały dzień chodził jak chmura gradowa! W niczym nie można mu było dogodzić! 

Potok słów Léonie przerwał hałas zatrzaskiwanych drzwi. 
— Czeka  na  mnie  Françoise!  —  wykrzyknęła,  dość  późno  przypominając  sobie  o 

obowiązkach. — Ta stara zawsze mnie beszta. 

— Jeszcze chwilkę, mademoiselle. Gdzie teraz jest sędzia śledczy? 
— Wyszedł do garażu obejrzeć samochód. Monsieur komisarz myśli, że posłużono się nim 

w noc zbrodni. 

— Quelle idee

*

 — mruknął Poirot, gdy dziewczyna odeszła. — Pójdziesz do nich? 

— Nie,  zaczekam  na  ich  powrót  w  salonie.  Tam  jest  za  chłodno  jak  na  dzisiejszy  gorący 

ranek. 

Taki plan mi nie odpowiadał. 
— Jeżeli nie masz nic przeciwko… — zawahałem się. 
— Absolutnie. Chcesz przeprowadzić dochodzenie na własną rękę, prawda? 
— No, chciałbym zobaczyć, co porabia Giraud. Jeśli kręci się tu gdzieś w pobliżu… 
— To pies gończy w ludzkiej skórze — mruknął Poirot, sadowiąc się wygodnie w fotelu i 

zamykając oczy. — Bardzo proszę, idź. Au revoir. 

                                                 

*

 fr. Co za pomysł 

background image

Wyszedłem  z  domu.  Ranek  był  naprawdę  ciepły.  Skierowałem  się  na  ścieżkę,  którą 

szliśmy  wczoraj.  Miałem  zamiar  sam  jeszcze  raz  obejrzeć  miejsce  zbrodni.  Jednak  nie 
chciałem  iść  tam  wprost,  tylko  skróciłem  drogę,  przecinając  zarośla,  aby  wyjść  na  pole 
golfowe  jakieś  sto  metrów  dalej  na  prawo.  Zarośla  rosły  tu  gęściej  i  z  trudem  przebijałem 
sobie drogę. Gdy  w końcu nagle i  gwałtownie wynurzyłem się na polu  golfowym, wpadłem 
na młodą kobietę stojącą tyłem do krzaków. 

Zaskoczona,  wydała  stłumiony  okrzyk.  Ja  również  krzyknąłem  ze  zdumienia.  Była  to 

bowiem moja przyjaciółka z pociągu. Kopciuszek! 

— To pan! — zawołała. 
— To pani? — spytałem z niedowierzaniem. Dziewczyna pierwsza odzyskała zimną krew. 
— Co pan tu robi, na miłość boską? 
— Mogę panią zapytać o to samo — zareplikowałem. 
— Przedwczoraj, gdy ostatni raz pana widziałam, udawał się pan jak grzeczny chłopiec do 

domu, do Anglii. 

— Kiedy  ja  panią  ostatni  raz  widziałem  —  odparłem  —  udawała  się  pani  z  siostrą  do 

domu, jak grzeczna dziewczynka. A przy okazji, jak się miewa pani siostra? 

Wynagrodziła mnie błyskiem białych ząbków w uśmiechu. 
— Miło, że pan o nią pyta! Dziękuję, miewa się dobrze. 
— Jest tutaj z panią? 
— Została w mieście — wyjaśniła z godnością. 
— Nie wierzę, że ma pani siostrę— zażartowałem. — A jeśli tak, to ma na imię Harris! 
— Pamięta pan moje imię? —zapytała z uśmiechem. 
— Kopciuszek. Ale teraz zdradzi mi pani swoje prawdziwe imię, prawda? 
Potrząsnęła głową i rzuciła mi filuterne spojrzenie. 
— Nawet nie zdradzi mi pani, po co tutaj przyjechała? 
— Och,  o  to  chodzi!  Przypuszczam,  że  słyszał  pan,  że  ludzie  mojego  zawodu  też 

odpoczywają. 

— W luksusowych francuskich kąpieliskach? 
— Jest bardzo tanio, jeśli się wie, gdzie pojechać. Spojrzałem na nią badawczo. 
— Jednak  nie  miała  pani  zamiaru  przyjeżdżać  tutaj,  gdy  spotkałem  panią  przed  dwoma 

dniami? 

— Wszyscy  doświadczamy  zawodów  —  odparła  sentencjonalnie  panna  Kopciuszek.  — 

No, powiedziałam tyle, ile może pan wiedzieć. Grzeczni chłopcy nie powinni za dużo pytać. 
Ale pan jeszcze mi nie powiedział, co tu robi?? 

— Pamięta pani, jak mówiłem, że mój przyjaciel jest detektywem? 
— Tak. I co z tego? 
— A może słyszała pani, że w willi Geneviève popełniono zbrodnię…? 
Patrzyła na mnie zdumiona. 
— Chce pan powiedzieć, że… pan się tym zajmuje? 
Skinąłem  głową.  W  ten  sposób  niewątpliwie  wiele  zyskałem  w  oczach  dziewczyny, 

zaczęła  mi  się  bowiem  przypatrywać  z  większym  zainteresowaniem.  Potem  skinęła 
energicznie głową. 

— A niech mnie! Musi mi pan pokazać te wszystkie okropności. 
— Co pani ma na myśli? 
— To,  co  powiedziałam.  Drogi  chłopcze,  czy  nie  mówiłam  panu,  że  szaleję  za 

zbrodniami?  Mogę  węszyć  całymi  godzinami.  To  naprawdę  szczęście,  że  pana  spotkałam. 
Dalej, niech mi pan wszystko pokaże. 

— Ależ… chwileczkę. Nie mogę. Tam nikogo nie wpuszczają. Jest surowy zakaz. 
— Czy pan i pański przyjaciel nie jesteście ważnymi osobami? 
Bardzo nie chciałem rozwiewać tego jej złudzenia. 

background image

— Dlaczego tak się pani do tego zapaliła? — zapytałem słabo. —1 co chce pani zobaczyć? 

—  Och,  wszystko!  Miejsce  i  narzędzie  zbrodni,  odciski  palców  i  te  wszystkie  interesujące 
rzeczy.  Nigdy  nie  miałam  okazji  zetknąć  się  tak  blisko  ze  zbrodnią.  Będę  to  wspominała 
przez całe życie. 

Odwróciłem  się  z  niesmakiem.  Oto  dzisiejsze  kobiety!  Upiorna  ciekawość  dziewczyny 

przyprawiła mnie o mdłości. 

— Spuść pan z tonu —  powiedziała nagle. — Czy, jak poproszono was o rozwiązanie tej 

sprawy, zadarł pan nosa i oświadczył, że nie chce się pakować w taki paskudny interes? 

— Nie o to chodzi, tylko… 
— Gdyby  przyjechał  pan  tu  na  urlop,  to  czy  nie  węszyłby  pan  tak  samo  jak  ja?  Z 

pewnością by to pan robił. 

— Ja jestem mężczyzną, a pani kobietą. 
— Pan uważa, że wszystkie kobiety na widok myszy wrzeszczą i wskakują na krzesło. To 

prehistoria.  No  więc  pokaże  mi  pan  wszystko,  czy  nie?  To  może  mieć  dla  mnie  wielkie 
znaczenie. 

— Dlaczego? 
— Przecież pan wie, że nie wpuszczono żadnych reporterów. Mogę napisać wielki szlagier 

do jakiejś znanej gazety. Zdaje pan sobie sprawę, ile oni za coś takiego płacą? 

Zawahałem się. Wsunęła w moją dłoń drobną, miękką rączkę. 
— Proszę … niech pan będzie miły. Skapitulowałem. W duszy czułem, że z przyjemnością 

będę służył tej dziewczynie za przewodnika. 

Wpierw  skierowaliśmy  się  na  miejsce,  gdzie  znaleziono  ciało.  Stał  tam  policjant,  ale  na 

mój  widok  zasalutował  i  nie  pytał  o  moją  towarzyszkę.  Z  pewnością  uznał,  że  ręczę  za  nią. 
Objaśniłem  Kopciuszkowi,  jak  znaleziono  ciało.  Słuchała  uważnie,  zadając  inteligentne 
pytania.  Potem  zaczęliśmy  zbliżać  się  do  domu.  Szedłem  bardzo  ostrożnie,  bo  prawdę 
mówiąc nie chciałem, żeby nas ktoś zobaczył. Przeprowadziłem dziewczynę przez krzaki do 
miejsca,  w  którym  stała  mała  szopa.  Przypomniałem  sobie,  że  wczoraj  wieczorem  po 
zamknięciu drzwi monsieur Bex przekazał klucz policjantowi, Marchaudowi — „na wypadek, 
gdyby  monsieur  Giraud  chciał  tam  wejść,  gdy  my  będziemy  na  piętrze”.  Pomyślałem,  że  to 
całkiem  prawdopodobne,  iż  detektyw  z  Sûreté  zwrócił  klucz  Marchaudowi.  Zostawiłem 
dziewczynę  ukrytą  w  krzakach  i  wszedłem  do  domu.  Marchaud  pełnił  wartę  przy  drzwiach 
salonu. Zza drzwi dochodził pomruk głosów. 

— Pan chce się widzieć z monsieur Hautetem? On teraz przesłuchuje Françoise. 
— Nie — odparłem szybko. — Nie chcę z nim rozmawiać. Byłbym wielce zobowiązany, 

gdyby dał mi pan klucz do szopy przy domu. Naturalnie, jeśli to nie będzie wbrew przepisom. 

— Ależ  oczywiście,  monsieur.  —  Podał  mi  klucz.  —  Pan  sędzia  polecił,  żeby  nie  robić 

panu żadnych trudności. Proszę go później zwrócić. 

— Dobrze. 
Poczułem dreszcz satysfakcji na myśl, że w oczach Marchauda jestem tak samo ważny jak 

Poirot.  Dziewczyna  czekała  na  mnie  w  krzakach.  Wydała  okrzyk  zadowolenia  widząc  w 
moim ręku klucz. 

— Ma go pan! 
— Jasne — odparłem chłodno. — Jednak, jak pani wie, to co robię jest nielegalne. 
— Jest pan kochany. Idziemy. Nie będą nas widzieć z domu, prawda? 
— Chwileczkę.  —  Musiałem  ją  uprzedzić.  —  Nie  mogę  pani  powstrzymać,  jeżeli 

naprawdę  chce  pani  tam  wejść.  Chce  pani?  Widziała  pani  grób,  cały  teren,  usłyszała  pani 
wszystkie  szczegóły  sprawy.  Czy  to  nie  wystarczy?  To,  co  teraz  pani  zobaczy,  jest 
makabryczne i… nieprzyjemne. 

Patrzyła  na  mnie  przez  chwilę  z  wyrazem,  który  nie  bardzo  mogłem  zgłębić,  a  potem 

zaśmiała się. 

background image

— Lubię  makabrę  —  odparła.  —  Idziemy.  Podeszliśmy  w  milczeniu  do  drzwi  szopy. 

Otworzyłem  i  weszliśmy  do  środka.  Zbliżyłem  się  do  ciała  i  ostrożnie  zsunąłem 
prześcieradło,  podobnie  jak  uczynił  to  wczoraj  komisarz  Bex.  Moja  towarzyszka  wydała 
cichy  okrzyk.  Na  jej  twarzy  malował  się  wyraz  przerażenia.  Zniknął  jej  dobry  nastrój.  Nie 
posłuchała  mnie  i  została  ukarana.  Postanowiłem  być  bezlitosny.  Delikatnie  odwróciłem 
ciało. 

— Widzi pani, otrzymał cios w plecy. Zapytała niemal szeptem: 
— Czym? Wskazałem szklany słój. 
— Tym sztyletem. 
Nagle  dziewczyna  zachwiała  się  i  zaczęła  osuwać  się  na  ziemię.  Podskoczyłem,  żeby  j  ą 

podtrzymać. 

— Słabo pani. Wyjdźmy stąd. To dla pani za wiele. 
— Wody — wymamrotała — szybko. Wody. 
Zostawiłem ją i pobiegłem do domu. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo ze służby i 

mogłem niezauważenie napełnić szklankę wodą. Wlałem kilka kropli brandy i wróciwszy po 
kilku  minutach  zastałem  dziewczynę  leżącą  w  takiej  pozycji,  w  jakiej  ją  opuściłem. 
Wystarczyło kilka kropli wody z domieszką brandy, aby całkowicie odzyskała przytomność. 

— Proszę mnie stąd zabrać… och, szybko, szybko! — wykrzyknęła, drżąc. 
Podtrzymując  dziewczynę  ramieniem,  wyprowadziłem  ją  na  zewnątrz.  Gdy  zamknęła  za 

nami drzwi szopy, odetchnęła głęboko. 

— Już lepiej. Och, to było okropne! Dlaczego pozwolił mi pan tam wejść? 
Nie  mogłem  powstrzymać  uśmiechu  na  tę  typowo  kobiecą  logikę.  W  duszy  byłem 

zadowolony z jej zachowania, gdyż dowodziło ono, że nie była taka nieczuła, za jaką chciała 
uchodzić.  Była  przecież  jeszcze  bardzo  młoda  i  jej  ciekawość  mogła  wypływać  z 
bezmyślności. 

— Niech  pani  nie  zapomina,  że  próbowałem  panią  powstrzymać  —  powiedziałem 

łagodnie. 

— Tak, to prawda. No, teraz już pożegnam pana. 
— Chwileczkę,  nie  może  pani  tak  sama  odejść.  Jeszcze  nie  czuje  się  pani  dobrze. 

Odprowadzę panią do Merlinville. 

— Nonsens. Czuję się zupełnie dobrze. 
— A jeżeli pani po drodze zasłabnie? Nie, muszę pani towarzyszyć. 
Opierała  się  stanowczo,  ale  w  końcu  pozwoliła  się  odprowadzić  do  skraju  miasta. 

Poszliśmy tą samą drogą przez krzaki i obok grobu, a potem skręciliśmy na drogę. Zatrzymała 
się przy pierwszych domach przedmieścia i wyciągnęła rękę. 

— Do widzenia i jeszcze raz dziękuję za wszystko. 
— Jest pani pewna, że może iść sama? 
— Tak, dziękuję. Mam nadzieję, że nie będzie pan miał z mojego powodu kłopotów. 
Zapewniłem ją, że nie będę miał najmniejszych kłopotów. 
— No to żegnam. 
— Do zobaczenia — sprostowałem. — Jeżeli zatrzymała się pani w mieście, to się jeszcze 

spotkamy. 

Posłała mi uśmiech. 
— Dobrze, a zatem do zobaczenia. 
— Chwileczkę, nie podała mi pani swojego adresu. 
— Och, zatrzymałam się w Hotelu du Phare. To mały hotel, ale całkiem wygodny. Proszę 

mnie jutro odwiedzić. 

— Będę na pewno — odparłem z być może nie zamierzoną skwapliwością. 
Patrzyłem  za  nią,  aż  znikła  mi  z  oczu,  potem  odwróciłem  się  i  skierowałem  do  willi. 

Przypomniałem sobie, że nie zamknąłem szopy na klucz. Na szczęście nikt tego nie zauważył, 

background image

obróciłem  więc  klucz  w  zamku  i  oddałem  go  policjantowi.  Nagle  uzmysłowiłem  sobie,  że 
chociaż otrzymałem od Kopciuszka adres, to nadal nie znam jej imienia ani nazwiska. 

background image

R

OZDZIAŁ DZIEWIĄTY

 

M

ONSIEUR 

G

IRAUD ZNAJDUJE POSZLAKI

 

 
W  salonie  zastałem  sędziego  śledczego  zajętego  przesłuchiwaniem  starego  ogrodnika. 

Obecni  przy  tym  Poirot  i  komisarz  przywitali  mnie  uprzejmym  uśmiechem  i  skinieniem 
głowy. Usiadłem cicho. Hautet prowadził śledztwo niezwykle drobiazgowo, ale jak dotąd nie 
udało mu się natrafić na nic ważnego. 

Auguste przyznał, że rękawice ogrodowe należą do niego. Nosił je sadząc pewne odmiany 

pierwiosnków, które są dla niektórych szkodliwe. Nie pamięta, kiedy zakładał je ostatni raz. Z 
pewnością ich nie zgubił. Gdzie je zawsze trzymał? Czasem w tym, czasem w innym miejscu. 
Łopatę  można  było  zwykle  znaleźć  w  szopie  na  narzędzia.  Czy  była  zamknięta  na  klucz? 
Oczywiście, że była zamknięta. A gdzie był klucz? Parbleu, klucz rzecz jasna tkwił w zamku. 
Tam  nie  było  nic  cennego,  co  warto  by  ukraść.  Kto  mógłby  się  spodziewać  bandytów  albo 
morderców? Takie rzeczy nie zdarzały się w czasach pani wicehrabiny. 

Sędzia  dał  znać,  że  skończył  i  stary  pomrukując  zbierał  się  do  odejścia.  Pamiętając,  jak 

wielką wagę Poirot przywiązywał do śladów na klombie, obserwowałem uważnie ogrodnika 
podczas zeznań. Albo nie miał on nic wspólnego ze zbrodnią, albo był doskonałym aktorem. 
Nagle, gdy był już prawie przy drzwiach, wpadł mi do głowy pewien pomysł. 

— Przepraszam, panie sędzio — zwołałem — czy pozwoli pan, że zadam jedno pytanie? 
— Oczywiście, monsieur. 
Zachęcony zwróciłem się do Auguste’a: 
— Gdzie trzymacie swoje robocze buty? 
— Noszę je na nogach — warknął ogrodnik. — A gdzie niby miałyby być? 
— Gdzie się znajdują, gdy idziecie spać? 
— Pod łóżkiem. 
— A kto je czyści? 
— Nikt.  Po  co  miałby  ktoś  je  czyścić?  Czy  wychodzę  w  nich  na  promenadę,  jak  jakiś 

fircyk? W niedzielę noszę buty na niedzielę, a na co dzień… — wzruszył ramionami. 

Potrząsnąłem głową zniechęcony. 
— No  i  nie  posunęliśmy  się  dalej  —  rzekł  sędzia.  —  I  niewątpliwie  nie  posuniemy  się, 

dopóki  nie  nadejdzie  odpowiedź  z  Santiago.  Czy  ktoś  widział  Girauda?  Doprawdy,  temu  to 
brak dobrego wychowania! Już chciałem po niego posłać i… 

— Nie musi pan daleko posyłać. 
Spokojny głos zaskoczył nas. Giraud stał na zewnątrz budynku i zaglądał do pokoju przez 

otwarte okno. Wskoczył do środka i podszedł do stołu. 

— Oto jestem! Do usług! Proszę przyjąć moje przeprosiny, że nie zjawiłem się wcześniej. 
— Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi — odparł sędzia trochę zbity z tropu. 
— Ja, oczywiście, jestem tylko detektywem i nie znam się na formalnych przesłuchaniach 

—  kontynuował  Giraud.  —  Ale  gdybym  kogoś  przesłuchiwał,  nie  robiłbym  tego  przy 
otwartym oknie. Ktoś może stać na zewnątrz i wszystko słyszeć. Ale nie ma o czym mówić. 

Monsieur Hautet zaczerwienił się z gniewu. Wyraźnie obaj mężczyźni nie pałali do siebie 

miłością.  Od  początku  wzajemnie  wytykali  sobie  popełniane  błędy  i  napadali  na  siebie.  Dla 
Girauda  wszyscy  sędziowie  śledczy  byli  głupcami,  a  dla  Hauteta  zachowanie  przybyłego  z 
Paryża detektywa było obraźliwe. — Eh bien, monsieur Giraud — powiedział ostro sędzia. — 
Niewątpliwie  doskonale  wykorzystał  pan  czas!  Zna  pan  może  nazwiska  zbrodniarzy?  I  z 
pewnością zlokalizował pan miejsce ich pobytu? 

Pan Giraud odparł, nie zrażony ironią: 
— Przynajmniej wiem, skąd mogli przybyć. 

background image

Giraud wyjął z kieszeni dwa małe przedmioty i położył je na stole. 
Zbliżyliśmy  się.  Nie  było  to  nic  nadzwyczajnego:  niedopałek  papierosa  i  nie  używana 

zapałka. Detektyw zwrócił się do Poirota: 

— Co pan tu widzi? — zapytał. 
W tonie jego  głosu zabrzmiała jakaś zaczepna nuta, która  wywołała na  moich policzkach 

rumieniec. Ale Poirot pozostał obojętny i tylko wzruszył ramionami. 

— Niedopałek papierosa i zapałkę. 
— I co to panu mówi? Poirot rozłożył ręce. 
— Nic. 
— Ach! — wykrzyknął Giraud z zadowoleniem. — Pan się tymi rzeczami nie interesował. 

To nie jest zwyczajna zapałka — przynajmniej nie w naszym kraju. Takich zapałek używają 
w Ameryce Południowej. Na szczęście nie została spalona. Inaczej nie byłbym jej rozpoznał. 
Najwyraźniej  jeden  z  mężczyzn  wyrzucił  niedopałek  i  zapalił  następnego  papierosa,  przy 
okazji gubiąc zapałkę z pudełka. 

— A ta druga zapałka? — zapytał Poirot. 
— Jaka druga? 
— Ta, którą zapalił papierosa. Znalazł ją pan? 
— Nie. 
— Może nie szukał jej pan dość starannie. 
— Nie szukałem… — przez chwilę zdawało się, że detektyw wybuchnie gniewem, jednak 

się  opanował,  choć  z  trudem.  —  Widzę,  że  lubi  pan  dowcipy,  monsieur  Poirot.  Nieważna 
zapałka,  wystarczy  niedopałek  papierosa.  To  papieros  pochodzący  z  Ameryki  Południowej, 
którego bibułka wykonana jest z papieru wyprodukowanego z liści lukrecji. 

Poirot skłonił się. 
— Niedopałek  papierosa  i zapałka  mogły  należeć  do  pana  Renaulda  —  wtrącił  komisarz. 

— Pamiętajmy, że upłynęły zaledwie dwa lata od jego powrotu z Ameryki Południowej. 

— Nie  —  zaprzeczył  Giraud.  —  Przeszukałem  już  rzeczy  Renaulda.  Palił  zupełnie  inne 

papierosy i używał innych zapałek. 

— Nie sądzi pan, że to dziwne — zapytał Poirot — iż ci obcy zjawili się tu bez broni, bez 

rękawiczek i łopaty i że wszystko to bez problemu znaleźli na miejscu? 

Giraud uśmiechnął się z wyższością. 
— Tak, to jest niewątpliwie dziwne. Możliwe do wyjaśnienia tylko na gruncie mojej teorii. 
— Ach! — wykrzyknął monsieur Hautet. — Mieli w domu wspólnika! 
— Albo poza domem — uzupełnił Giraud z dziwnym uśmieszkiem na ustach. 
— Ale  ktoś  musiał  ich  wpuścić  do  domu.  Przecież  nie  możemy  przyjąć,  że  jakimś 

wyjątkowym kaprysem losu znaleźli drzwi otwarte, prawda? 

— Drzwi  zostały  specjalnie  otwarte;  z  łatwością  mógł  je  z  zewnątrz  otworzyć  ten,  kto 

posiadał klucz. 

— Ale kto posiadał klucz? 
Giraud wzruszył ramionami. 
— Jeśli o to chodzi, to nikt się do tego nie przyzna. Ale klucz mogło posiadać wielu ludzi. 

Na  przykład  syn,  monsieur  Jack  Renauld.  To  prawda,  że  jest  w  drodze  do  Ameryki 
Południowej,  ale  przecież  mógł  go  zgubić  albo  ktoś  mógł  mu  ukraść.  Potem  ogrodnik  — 
służy tu od wielu lat. Któraś z młodych służących może mieć kochanka. Łatwo jest wykonać 
odcisk klucza i sporządzić duplikat. Istnieje wiele możliwości. Jest jeszcze jedna osoba, która 
prawdopodobnie posiadała coś takiego na własność. 

— Kto? 
— Madame Daubreuil — odparł detektyw. 
— Ho, ho! — zdziwił się sędzia. — A więc i o tym pan wie? 
— Ja wiem wszystko — stwierdził Giraud niewzruszony. 

background image

— Mogę  przysiąc,  że  o  pewnej  rzeczy  pan  nie  wie  —  rzekł  pan  Hautet,  rozkoszując  się 

faktem,  że  teraz  może  pochwalić  się  większą  wiedzą  i  bez  dalszych  ceregieli  zrelacjonował 
opowieść  o  tajemniczym  wieczornym  gościu.  Poruszył  też  temat  czeku  z  nazwiskiem 
„Duveen”, a na koniec wręczył Giraudowi list z podpisem „Bella”. 

— To wszystko jest bardzo interesujące, ale w niczym nie przeczy mojej teorii. 
— A jaka jest ta pańska teoria? 
— Na razie wolę nie mówić. Proszę pamiętać, że dopiero zacząłem śledztwo. 
— Monsieur  Giraud  —  wtrącił  nagle  Poirot  —  proszę  mi  coś  wyjaśnić.  Pańska  teoria 

przyjmuje,  że  drzwi  były  otwarte.  To  jednak  nie  wyjaśnia,  dlaczego  p o z o s t a ł y   otwarte. 
Kiedy odeszli, to czy nie jest rzeczą naturalną, że powinni je zamknąć za sobą? Gdyby wtedy 
podszedł  do  domu  jakiś  policjant,  co  często  się  zdarza,  aby  się  przekonać,  czy  wszystko  w 
porządku, bandyci zostaliby prawie natychmiast ujęci. 

— No cóż, zapewne zapomnieli o tym. Przyznaję, że popełnili błąd. 
Wtedy, ku mojemu zdumieniu, Poirot powtórzył niemal te same słowa, jakie wypowiedział 

przed Bexem wczoraj wieczorem: 

— N i e   z g a d z a m   s i ę   z   p a n e m .  Drzwi  pozostawili  otwarte  albo  rozmyślnie,  albo  z 

konieczności i każda nie licząca się z tym teoria prowadzi donikąd. 

Wszyscy  ze  zdumieniem  spojrzeliśmy  na  Poirota.  Myślałem,  że  upokorzył  go  brak 

rozeznania  dotyczący  pochodzenia  zapałki,  ale  teraz  był  jak  zawsze  w  dobrym  nastroju  i 
traktował Girauda bez żadnych uprzedzeń. 

Detektyw kręcił wąsem, spoglądając kpiąco na mojego przyjaciela. 
— A  zatem  nie  zgadza  się  pan  ze  mną?  A  co  pana  szczególnie  uderzyło  w  tej  sprawie? 

Chciałbym na ten temat usłyszeć pańskie zdanie. 

— Obecnie  jedna  rzecz  wydaje  mi  się  szczególnie  znacząca.  Niech  mi  pan  powie, 

monsieur  Giraud,  czy  nie  widzi  pan  nic  znajomego  w  tej  sprawie?  Czy  nic  ona  panu  nie 
przypomina? 

— Coś znajomego? Nie mogę panu tak zaraz odpowiedzieć. Jednak nie sądzę. 
— Myli się pan — rzekł spokojnie Poirot. — Już kiedyś miała miejsca prawie identyczna 

zbrodnia. 

— Kiedy? Gdzie? 
— Ach, niestety, w tej chwili nie pamiętam, ale przypomnę sobie. Miałem nadzieję, że mi 

pan w tym pomoże. 

Giraud parsknął niedowierzająco. 
— W  wielu  sprawach  występują  zamaskowani  przestępcy.  Nie  pamiętam  szczegółów 

wszystkich takich przypadków. W mniejszym lub większym stopniu wszystkie zbrodnie są do 
siebie podobne. 

— A  jednak  każda  ma  w  sobie  coś  indywidualnego.  —  Poirot  nagle  przybrał  ton 

wykładowcy  i  zwrócił  się  do  wszystkich:  —  Będę  teraz  mówił  o  psychologii  zbrodni. 
Monsieur Giraud doskonale wie, że każdy zbrodniarz ma swój własny sposób postępowania i 
dlatego policja —  wezwana, powiedzmy, do włamania — może z łatwością ująć przestępcę. 
(Japp  mógłby  to  potwierdzić,  Hastings.)  Człowiek  nie  jest  zbyt  oryginalnym  stworzeniem. 
Nie jest oryginalny w uczciwym życiu codziennym, i jest równie mało oryginalny w czynach 
niezgodnych  z  prawem.  Jeśli  człowiek  raz  popełni  zbrodnię,  każda  następna  będzie  do  niej 
podobna. Dobrym przykładem może być angielski morderca, który topił swe żony w wannie. 
Gdyby  zmienił  metodę,  być  może  do  dziś  dnia  nie  zostałby  ujęty.  Uległ  jednak  dyktatowi 
wspólnej  dla  wszystkich  ludzi  natury  —  wierze,  że  jeśli  raz  się  coś  uda,  musi  się  zawsze 
udawać. I za ten brak pomysłowości został ukarany. 

— I co z tego wynika? — zaśmiał się ironicznie Giraud. 
— To,  że  jeżeli  mamy  przed  sobą  dwie  zbrodnie,  podobnie  zaplanowane  i  wykonane, 

możemy sądzić, iż stał za nimi ten sam mózg. Właśnie szukam tego mózgu, monsieur Giraud 

background image

—  i  znajdę  go.  To  bardzo  ważna  poszlaka  —  poszlaka  psychologiczna.  Pan  może  wiedzieć 
wszystko  o  papierosach  i  zapałkach,  monsieur  Giraud,  ale  ja,  Herkules  Poirot,  znam  ludzki 
umysł. 

Zdawało się, że Giraud nie przejął się tym szczególnie. 
— Mogę  pana  poinformować  —  ciągnął  Poirot  —  o  pewnym  fakcie,  który  mógł  ujść 

pańskiej uwadze. Mam na myśli zegarek na rękę, należący do madame Renauld. Następnego 
dnia po tragedii spieszył się dwie godziny. 

Giraud spojrzał na Poirota badawczo. 
— Może zawsze się spieszy? 
— Istotnie, tak mi powiedziano. 
— W takim razie wszystko w porządku. 
— Dwie godziny, to jednak trochę dużo — zauważył Poirot. — Pozostaje jeszcze sprawa 

odcisków stóp na klombie. 

Kiwnął głową w stronę otwartego okna. Giraud szybko podszedł i wyjrzał przez okno. 
— Nie widzę żadnych śladów. 
— Nie — rzekł Poirot, poprawiając stosik książek leżących na stole. — Bo ich tam nie ma. 
Na chwilę na twarzy Girauda odbiła się mordercza wściekłość. Ruszył w kierunku swego 

dręczyciela, ale w tym momencie otworzyły się drzwi i Marchaud zaanonsował: 

— Właśnie przybył z Anglii sekretarz pana Renaulda, pan Stonor. Czy może wejść? 

background image

R

OZDZIAŁ DZIESIĄTY

 

G

ABRIEL 

S

TONOR

 

 
Powierzchowność  mężczyzny,  który  wszedł  do  pokoju,  mogła  zwrócić  na  siebie  uwagę. 

Bardzo wysoki, o atletycznej budowie ciała, a jego twarz i szyja były spalone na brąz. Nawet 
Giraud wydawał się przy nim jakiś anemiczny. Gdy poznałem go bliżej, przekonałem się, że 
Gabriel  Stonor  miał  nieprzeciętną  osobowość.  Anglik  z  urodzenia,  wiele  podróżował  po 
całym  świecie.  Polował  w  Afryce,  przemierzył  Koreę,  prowadził  fermę  w  Kalifornii  i 
handlował na wyspach mórz południowych. 

Spojrzał badawczo na Hauteta. 
— Pan  jest  prowadzącym  tę  sprawę  sędzią  śledczym?  Miło  mi  pana  poznać.  Straszna 

historia!  Jak  się  czuje  pani  Renauld?  Jak  zniosła  ten  cios?  To  musiał  być  dla  niej  straszny 
szok. 

— Straszny,  przerażający  —  odparł  monsieur  Hautet.  —  Pozwoli  pan,  że  przedstawię 

komisarza  Bexa  z  miejscowej  policji  i  monsieur  Girauda  z  Sûreté.  Ten  pan,  to  monsieur 
Herkules Poirot. Posiał po niego pan Renauld, ale przybył za późno, aby zapobiec tragedii. A 
oto przyjaciel monsieur Poirota, kapitan Hastings. 

Stonor spojrzał na Poirota z pewnym zaciekawieniem. 
— Pan Renauld wezwał pana? 
— Nie  wiedział  pan,  że  monsieur  Renauld  miał  zamiar  wezwać  detektywa?  —  zapytał 

Bex. 

— Nie. Ale nie jestem tym zaskoczony. 
— Dlaczego? 
— Ponieważ wyraźnie był roztrzęsiony. Nie wiem, z jakiego powodu, nie zwierzył mi się. 

Nie  łączyły  nas  na  tyle  bliskie  stosunki.  Ale  wyraźnie  miał  jakieś  przykrości…  duże 
przykrości. 

— Hm… — mruknął Hautet. — Nie podejrzewał pan, co to mogły być za przykrości? 
— Mówiłem już, że nie wiem. 
— Proszę  mi  wybaczyć,  panie  Stonor,  ale  musimy  zacząć  od  kilku  formalności.  Pańskie 

nazwisko? 

— Gabriel Stonor. 
— Od kiedy był pan sekretarzem pana Renaulda? 
— Mniej więcej od dwóch lat, od czasu gdy przybył z Ameryki Południowej. Poznałem go 

przez  naszego  wspólnego  przyjaciela  i  wtedy  zaproponował  mi  to  stanowisko.  Był  bardzo 
dobrym szefem. 

— Czy rozmawiał z panem na temat swego życia w Południowej Ameryce? 
— Tak, dość często. 
— Wie pan, czy często bywał w Santiago? 
— Odniosłem wrażenie, że bywał tam wiele razy. 
— Wspomniał  o  jakimś  szczególnym  incydencie,  jaki  miał  tam  miejsce  —  o  czymś,  co 

mogłoby wywołać przeciwko niemu coś w rodzaju wendety? 

— Nie. 
— Mówił o jakiejś tajemnicy, którą posiadł? 
— Nie  przypominam  sobie.  Ale  wiem,  że  jego  samego  otaczała  jakaś  tajemnica.  Na 

przykład  nigdy  nie  słyszałem,  żeby  mówił  o  swojej  młodości  ani  o  tym,  co  robił  przed 
przyjazdem  do  Ameryki  Południowej.  Z  pochodzenia  był,  ja  się  wydaje,  kanadyjskim 
Francuzem, ale nigdy nie mówił o swoim życiu w Kanadzie. W pewnych wypadkach zamykał 
się w skorupie jak ostryga. 

background image

— Zatem nie znał pan jego wrogów i nie może nam udzielić informacji co do charakteru 

posiadanej przez niego tajemnicy, z powodu której prawdopodobnie został zamordowany? 

— Niestety, nie. 
— Panie Stonor, czy w związku z panem Renauldem słyszał pan nazwisko Duveen? 
— Duveen,  Duveen.  —  Powtórzył  to  nazwisko  w  zamyśleniu.  —  Nie  sądzę.  A  jednak 

brzmi jakoś znajomo. 

— Zna pan przyjaciółkę monsieur Renaulda o imieniu Bella? 
Pan Stonor znowu potrząsnął głową. 
— Bella  Duveen?  Tak  brzmi  jej  pełne  nazwisko?  To  ciekawe.  Jestem  pewien,  że  je 

słyszałem. Jednak nie mogę sobie przypomnieć, w związku z czym. 

Sędzia chrząknął. 
— Niech  pan  zrozumie,  że  w  tego  rodzaju  sprawie  nie  można  mieć  zastrzeżeń  i  oporów. 

Nie wolno nic ukrywać. Pan, być może ze względu na szacunek żywiony względem madame 
Renauld, chce zataić pewne fakty, a tego w żadnym wypadku nie wolno robić! 

Stonor spojrzał na niego uważnie, a w jego oczach pojawił się wyraz zdziwienia. 
— Niezupełnie  pana  rozumiem  —  powiedział  łagodnie.  —  Co  ma  z  tym  wspólnego  pani 

Renauld?  Żywię  dla  niej  bardzo  wiele  szacunku  i  darzę  dużą  sympatią;  to  wspaniała, 
nieprzeciętna  kobieta  i  doprawdy  nie  mam  pojęcia,  w  czym  mogłaby  jej  zaszkodzić  moja 
niedyskrecja. 

— Nawet  gdyby  dowiedziono,  że  Bella  Duveen  była  kimś  więcej  niż  przyjaciółką  jej 

męża? 

— Ach!  Teraz  pana  rozumiem.  Ale  założę  się  o  ostatniego  dolara,  że  jest  pan  w  błędzie. 

Mój szef nigdy nie latał za spódniczkami. Uwielbiał żonę. Byli bardzo kochającą się parą. 

Sędzia Hautet pokiwał z powątpiewaniem głową. 
— Panie Stonor, my mamy na to niezbite dowody — list miłosny napisany do Renaulda i 

podpisany „Bella”, w którym wyrzuca mu, iż ją zaniedbuje. Ponadto mamy dalsze dowody na 
to, że w wieczór przed śmiercią monsieur Renauld był wplątany w romans z inną kobietą, z 
Francuzką nazwiskiem Daubreuil, która wynajmuje sąsiednią willę. Sekretarz zmrużył oczy. 

— Chwileczkę, panie sędzio. Pan chyba znajduje się na fałszywym tropie. Dobrze znałem 

Paula  Renaulda.  To,  co  pan  twierdzi,  moim  zdaniem  jest  zupełnie  niemożliwe.  Musi  być 
jakieś inne wyjaśnienie. 

Sędzia śledczy wzruszył ramionami. 
— Jakie może być inne wyjaśnienie? 
— Co nasunęło panu myśl, że to był romans? 
— Madame Daubreuil miała zwyczaj odwiedzać  go wieczorami. Od czasu, gdy  monsieur 

Renauld  wprowadził  się  do  willi  Geneviève,  madame  Daubreuil  wpłaciła  dużą  sumę 
pieniędzy w swoim banku. W sumie było to, licząc w pańskiej walucie, cztery tysiące funtów 
angielskich. 

— Zgadza  się  —  odparł  spokojnie  Stonor.  —  Na  życzenie  pana  Renaulda  przekazałem 

taką sumę. Ale tu nie chodziło o żadną miłosną intrygę. 

— Więc o co chodziło? 
— O szantaż — rzucił Stonor ostro, uderzając pięścią w stół. — O to chodziło. 
— Ach! — wykrzyknął mimowolnie sędzia. 
— Szantaż  —  powtórzył  Stonor.  —  Żyłowała  go  —  wyciągnęła  z  niego  dużo  pieniędzy. 

Cztery tysiące w ciągu dwóch miesięcy! Nieźle, co? I mówię panu, że dotyczyło to tajemnicy 
otaczającej  Renaulda.  Widocznie  madame  Daubreuil  wiedziała  tyle,  żeby  go  zmusić  do 
płacenia. 

— Tak,  to  możliwe  —  wykrzyknął  poruszony  komisarz.  —  Tak,  oczywiście,  to  bardzo 

możliwe! 

background image

— Możliwe?  —  ryknął  Stonor.  —  To  pewne!  Niech  mi  pan  powie,  czy  rozmawiano  z 

panią Renauld o tej aferze miłosnej męża? 

— Nie,  monsieur.  Nie  chcieliśmy  przyczyniać  jej  więcej  przykrości,  niż  to  niezbędnie 

konieczne. 

— Przykrość? Ależ ona wyśmiałaby was. Mówię wam, to było kochające się, przykładne 

małżeństwo. 

— To  mi  coś  przypomniało  —  rzekł  monsieur  Hautet.  —  Czy  pracodawca  wtajemniczył 

pana w dyspozycje zawarte w testamencie? 

— Znam  treść  testamentu  —  zdeponowałem  go  u  rejenta.  Mogę  panom  podać  nazwiska 

jego  prawników.  To  bardzo  prosty  zapis.  Połowa  majątku  przechodzi  dożywotnio  na  żonę, 
drugą połowę dziedziczy syn. Poza tym jest kilka legatów. Zdaje się, że mnie zostawił tysiąc 
funtów. 

— Kiedy sporządził testament? 
— Och, około półtora roku temu. 
— Czy byłby pan bardzo zaskoczony, monsieur Stonor, gdyby dowiedział się pan, że pan 

Renauld, przed niespełna dwoma tygodniami, sporządził inny testament? 

Stonor był wyraźnie bardzo zaskoczony. 
— Nie miałem o tym pojęcia. Jaka jest jego treść? 
— Cały majątek zapisał bez żadnych zastrzeżeń żonie. Nie ma wzmianki dotyczącej syna. 
Stonor przeciągle zagwizdał. 
— To będzie ciężki cios dla tego chłopca. Matka oczywiście kocha go, ale wszyscy będą w 

tym widzieć brak zaufania ojca do syna. To ciężka próba dla jego dumy. Ale potwierdza moje 
słowa, że Renauld żył z żoną w doskonałej harmonii. 

— Właśnie, właśnie — rzekł Hautet. — Możliwe, że będziemy musieli zrewidować nasze 

pomysły.  Oczywiście  zatelegrafowaliśmy  do  Santiago  i  w  każdej  chwili  spodziewamy  się 
odpowiedzi.  Wtedy  z  dużym  prawdopodobieństwem  wszystko  zostanie  wyjaśnione.  Jeżeli 
jednak  słuszna  jest  pańska  sugestia  szantażu,  pani  Daubreuil  powinna  dostarczyć  nam  wielu 
cennych informacji. 

— Monsieur  Stonor  —wtrącił  Poirot  —  czy  szofer,  Masters,  długo  służył  u  pana 

Renaulda? 

— Ponad rok. 
— Wie pan, czy był kiedyś w Ameryce Południowej? 
— Jestem pewien, że nie był. Przed zatrudnieniem się u pana Renaulda pracował u moich 

dobrych znajomych z Gloucestershire, w Anglii. 

— A zatem może pan stanowczo stwierdzić, że jest poza podejrzeniem? 
— Mogę. 
Poirot wydawał się nieco zbity z tropu. Tymczasem sędzia wezwał Marchauda. 
— Proszę  złożyć  pani  Renauld  wyrazy  uszanowania  i  powiedzieć,  że  chciałbym  z  nią 

porozmawiać przez kilka minut. Niech się nie fatyguje, ja pójdę do niej na górę. 

Marchaud zasalutował i wyszedł. 
Czekaliśmy kilka minut, a następnie ku naszemu zdumieniu otworzyły się drzwi i stanęła 

w nich śmiertelnie blada pani Renauld w ciężkiej żałobie. 

Pan  Hautet  podsunął  jej  krzesło,  usprawiedliwiając  się,  ale  ona  tylko  podziękowała  mu  z 

uśmiechem. Stonor, wyraźnie nie mogąc wydobyć słowa, ze współczuciem ujął jej rękę. Pani 
Renauld zwróciła się do sędziego: 

— Chciał mnie pan o coś zapytać? 
— Tak,  jeśli  tylko  pani  pozwoli,  madame.  Jak  się  dowiedziałem,  pani  mąż  był 

Kanadyjczykiem pochodzenia francuskiego. Może pani coś powiedzieć o jego młodości albo 
wychowaniu? 

Potrząsnęła przecząco głową. 

background image

— Mój  mąż  nigdy  o  sobie  nie  mówił,  monsieur.  Wiem,  że  pochodził  gdzieś  z  okręgu 

północno–zachodniego,  ale  przypuszczam,  że  nie  miał  szczęśliwego  dzieciństwa,  ponieważ 
nie lubił tego wspominać. Żyliśmy teraźniejszością i przyszłością. 

— Czy w jego przeszłości kryła się jakaś tajemnica? Pani Renauld uśmiechnęła się słabo i 

potrząsnęła głową. 

— Jestem  pewna,  że  nie  było  to  nic  tak  romantycznego.  Monsieur  Hautet  również 

uśmiechnął się. 

— To  prawda,  nie  można  się  doszukiwać  we  wszystkim  melodramatu.  Ale  jest  coś 

jeszcze… — zawahał się. 

Stonor wtrącił gwałtownie: 
— Ci  panowie  wpadli  na  dość  oryginalny  pomysł.  Przypuszczają,  że  pan  Renauld  miał 

romans z państwa sąsiadką, madame Daubreuil. 

Policzki pani Renauld pokryły szkarłatne rumieńce. Uniosła wyżej głowę i zagryzła wargi, 

twarz  drgała  konwulsyjnie.  Stonor  patrzył  na  nią  ze zdumieniem,  ale  komisarz  Bex  pochylił 
się i powiedział łagodnie: 

— Przykro nam, że sprawiamy pani ból, ale czy  ma pani jakiś powód sądzić, że madame 

Daubreuil była kochanką pani męża? 

Pani  Renauld  ze  szlochem  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Łkania  wstrząsały  jej  ramionami, 

nagle podniosła głowę i powiedziała przerywanym głosem: 

— Może była. 
Nigdy  jeszcze  nie  widziałem  na  czyjejś  twarzy  wyrazu  takiego  zdumienia,  jakie  teraz 

ukazało się na twarzy Stonora. Był kompletnie zaskoczony. 

background image

R

OZDZIAŁ JEDENASTY

 

J

ACK 

R

ENAULD

 

 
Nie wiem, jak potoczyłaby się dalsza rozmowa, gdyby w tym momencie nie otworzyły się 

gwałtownie drzwi i nie wpadł przez nie do pokoju wysoki młodzieniec. 

Przez chwilę miałem niesamowite wrażenie, że widzę przed sobą zamordowanego. Jednak 

natychmiast zorientowałem się, że jego czarnych włosów nie tknęła siwizna i że mężczyzna, 
który  tak  bezceremonialnie  zjawił  się  przed  nami,  jest  bardzo  młody.  Nie  zwracając  na  nas 
uwagi, podszedł prosto do pani Renauld. 

— Mamo! 
— Jack!  —  Z  płaczem  objęła  go  ramionami.  —  Mój  najdroższy!  Skąd  się  tu  wziąłeś? 

Przecież  dwa  dni  temu  odpłynąłeś  z  Cherbourga  na  „Anzorze”?  —  Potem,  nagle 
przypomniawszy  sobie  o  naszej  obecności,  odwróciła  się  z  godnością  i  dodała:  —  To  mój 
syn. 

— Ach!  —  odezwał  się  sędzia  i  składając  ukłon  przybyłemu  zauważył:  —  Zatem  nie 

odpłynął pan na statku „Anzora”? 

— Nie,  monsieur.  Mogę  to  wyjaśnić;  „Anzora”  miała  dwudziestoczterogodzinne 

opóźnienie  z  powodu  jakichś  kłopotów  z  silnikiem.  Zamiast  przedwczoraj,  odpłynąłbym 
wczoraj wieczorem, ale kupiłem wieczorną gazetę i rzucił mi się w oczy artykuł opisujący to 
straszne  nieszczęście,  które…  tak  nagle  na  nas  spadło…  —  Jego  głos  załamał  się  i  z  oczu 
popłynęły łzy. — Biedny ojciec… mój biedny ojciec. 

Patrząc na niego nieprzytomnie, pani Renauld powtórzyła: 
— Więc nie odpłynąłeś? 
A potem z gestem nieopisanego znużenia, wymamrotała jakby do siebie: 
— Teraz… to i tak nie ma już żadnego znaczenia. 
— Proszę  usiąść,  panie  Renauld  —  rzekł  Hautet,  wskazując  krzesło.  —  Bardzo  panu 

współczuję.  To  musiał  być  dla  pana  prawdziwy  szok.  Jednak  dobrze  się  stało,  że  pan  nie 
wypłynął. Mam nadzieję, że będzie pan mógł udzielić nam informacji, których potrzebujemy 
do wyjaśnienia tajemnicy. 

— Jestem do panów dyspozycji. Proszę pytać. 
— Jak dobrze zrozumiałem, podjął pan podróż na życzenie ojca? 
— Zgadza  się,  monsieur.  Otrzymałem  telegram,  w  którym  ojciec  nakazał  mi,  abym 

natychmiast wyruszył do Buenos Aires, a stamtąd przez Andy do Valparaiso i Santiago. 

— Ach! A jaki miał być cel tej podróży? — Nie mam pojęcia. 
— Co takiego? 
— Naprawdę. Oto ten telegram. Sędzia odczytał na głos: 
— „Jedź  natychmiast  do  Cherbourga  i  wsiądź  na  «Anzorę»,  odpływającą  wieczorem  do 

Buenos  Aires.  Ostateczny  cel  Santiago.  Dalsze  instrukcje  otrzymasz  w  Buenos  Aires.  Bądź 
posłuszny. Sprawa wyjątkowej wagi. Renauld”. Była jeszcze jakaś inna korespondencja w tej 
sprawie? 

Jack Renauld potrząsnął przecząco głową. 
— To jedyna wiadomość, jaką otrzymałem. Wiem oczywiście, że ojciec, mieszkając długo 

w Buenos Aires, prowadził tam wiele różnych interesów, ale nigdy ze mną o nich nie mówił i 
nie zamierzał mnie tam wysłać. 

— Pan oczywiście dobrze zna Amerykę Południową? 
— Mieszkałem  tam  będąc  dzieckiem.  Kształciłem  się  w  Anglii  i  tam  przeważnie 

spędzałem wakacje, więc znam ten kraj gorzej, niż można by się tego spodziewać. Potem, gdy 
miałem siedemnaście lat, wybuchła wojna. 

background image

— Pan służył w brytyjskich siłach powietrznych? 
— Tak, monsieur. 
Monsieur  Hautet  skinął  głową  i  rutynowo  zadawał  następne  pytania.  Jack  Renauld 

twierdził  stanowczo,  że  nic  nie  wie  o  wrogach  ojca  w  Santiago  ani  w  innym  miejscu 
kontynentu południowoamerykańskiego; ostatnio nie zauważył żadnej zmiany w zachowaniu 
ojca i nigdy nie słyszał o żadnej tajemnicy. Swój wyjazd do Ameryki Południowej kojarzył z 
interesami ojca. 

Gdy sędzia przerwał na chwilę, odezwał się spokojny głos Girauda: 
— Jeśli pan pozwoli, panie sędzio, to chciałbym zadać kilka pytań. 
— Bardzo proszę, monsieur Giraud — odparł chłodno sędzia. 
Giraud przysunął krzesło bliżej stołu. 
— Czy był pan w dobrych stosunkach z ojcem, monsieur Renauld? 
— Oczywiście — odparł młodzieniec wyniośle. 
— Stanowczo tak pan twierdzi? 
— Tak. 
— Nigdy żadnych sprzeczek, nieporozumień? 
Jack wzruszył ramionami. 
— Wszystkim zdarzają się różnice poglądów na to czy owo. 
— Właśnie,  właśnie…  Gdyby  jednak  ktoś  twierdził, że  w  wieczór  pańskiego  wyjazdu  do 

Paryża miał pan ostrą sprzeczkę z ojcem, to bez wątpienia ta osoba mówiłaby nieprawdę? 

Musiałem  przyznać,  że  Giraud  okazał  przebiegłość.  Nie  na  darmo  chwalił  się,  że  wie 

wszystko. Jack Renauld wyraźnie był zakłopotany. 

— No tak… posprzeczaliśmy się — przyznał. 
— Ach,  posprzeczaliście  się!  l  podczas  tej  sprzeczki  powiedział  pan:  „Jak  umrzesz,  będę 

mógł robić, co mi się podoba!” 

— Możliwe — mruknął młodzieniec. — Nie pamiętam. 
— Pański  ojciec  w  odpowiedzi  rzekł:  „Ale  jeszcze  nie  umarłem!”  Na  co  pan  krzyknął: 

„Szkoda”. 

Młodzieniec milczał. Nerwowo bawił się przedmiotami, leżącymi przed nim na stole. 
— Proszę, aby udzielił mi pan odpowiedzi, monsieur Renauld — ponaglił go ostro Giraud. 
Z okrzykiem gniewu młodzieniec strącił na podłogę masywny nóż do papieru. 
— I  co  to  ma  za  znaczenie?  Mogę  panu  powiedzieć.  Tak,  pokłóciłem  się  z  ojcem.  Może 

mówiłem to wszystko — byłem zły i teraz już nie pamiętam, co powiedziałem! Wpadłem w 
furię — wtedy pewnie mógłbym go nawet zabić — a teraz zróbcie z tym, co chcecie! 

Rozparł  się  w  krześle,  patrząc  na  zebranych  wyzywająco.  Giraud  uśmiechnął  się,  potem 

cofnął trochę krzesło i powiedział: 

— To wszystko. Pan niewątpliwie, zechce kontynuować przesłuchanie, monsieur Hautet. 
— No tak, z pewnością — odparł Hautet. — A jaki był powód tej sprzeczki? 
— Stanowczo odmawiam odpowiedzi na to pytanie. 
Sędzia wyprostował się. 
— Monsieur  Renauld,  nie  wolno  kpić  z  prawa!  —  zagrzmiał.  —  Jaki  był  powód  tej 

sprzeczki? 

Młody Renauld milczał, jego chłopięca twarz zachmurzyła się. W tym momencie odezwał 

się niewzruszony, spokojny głos Herkulesa Poirota: 

— Jeśli panowie pozwolą, mogę to wyjaśnić. 
— Pan wie? 
— Tak, wiem. Powodem tej kłótni była mademoiselle Marthe Daubreuil. 
Renauld drgnął gwałtownie. Sędzia pochylił się ku niemu. 
— Czy to prawda, monsieur! 
Jack Renauld pochylił głowę. 

background image

— Tak  —  przyznał.  —  Kocham  mademoiselle  Daubreuil  i  chcę  się  z  nią  ożenić.  Kiedy 

powiedziałem o tym ojcu, natychmiast wpadł w szał. Oczywiście nie mogłem pozwolić, żeby 
obrażał drogą mi dziewczynę i… straciłem równowagę. 

Monsieur Hautet spojrzał na panią Renauld. 
— Wiedziała pani o tym… zaangażowaniu uczuciowym syna, madame? 
— Obawiałam się tego — odpowiedziała po prostu. 
— Mamo! — wykrzyknął chłopiec. — Ty też! Marthe jest tak samo dobra, jak piękna. Co 

masz przeciwko niej? 

— Osobiście  nic  nie  mam  przeciwko  mademoiselle  Daubreuil.  Wolałabym  jednak,  abyś 

poślubił Angielkę, a jeśli już ma to być Francuzka, to nie taka, której matka ma wątpliwych 
przodków! 

W  jej  głosie  wyraźnie  można  było  dosłyszeć  niechęć  do  pani  Daubreuil  i  pojąłem,  jak 

bardzo musiała cierpieć, gdy dowiedziała się, że jedyny syn zakochał się w córce jej rywalki. 

Pani Renauld kontynuowała, zwracając się do sędziego: 
— Może powinnam o tym powiedzieć mężowi, ale miałam nadzieję, że to tylko obopólne 

młodzieńcze zauroczenie, które tym szybciej przeminie, im mniej się będzie na nie zwracało 
uwagi.  Teraz  winię  siebie  za  to  milczenie,  jednak  —  jak  już  panom  mówiłam  —  mąż 
wydawał  się  taki  niespokojny,  taki  odmieniony,  że  postanowiłam  oszczędzić  mu 
dodatkowych zmartwień. 

Monsieur Hautet skinął głową. 
— Czy ojciec był zaskoczony, gdy go pan poinformował co do swych zamiarów względem 

mademoiselle Daubreuil? 

— Wydawał  się  kompletnie  wyprowadzony  z  równowagi.  Potem  apodyktycznie  rozkazał 

mi wybić to sobie z głowy. Powiedział, że nigdy nie zgodzi się na to małżeństwo. Zacząłem 
domagać  się,  żeby  powiedział,  co  ma  przeciwko  panie  Daubreuil,  ale  nie  otrzymałem 
zadowalającej  odpowiedzi,  tylko  jakieś  mętne  wzmianki  o  tajemnicy  otaczającej  matkę  i 
córkę.  Odpowiedziałem,  że  chcę  się  ożenić  z  Marthe,  a  nie  z  jej  przodkami,  ale  zakrzyczał 
mnie  i  odmówił  dalszej  dyskusji  na  ten  temat.  Musiałem  się  poddać.  Niesprawiedliwość  i 
despotyzm  ojca  oburzyły  mnie  tym  bardziej,  że  sam  zawsze  nadskakiwał  obu  paniom 
Daubreuil i ciągle je zapraszał. Straciłem  głowę i zaczęliśmy się kłócić.  Ojciec przypomniał 
mi, że jestem całkowicie od niego zależny i zapewne wtedy krzyknąłem,  że po jego śmierci 
zrobię to, co będę chciał… 

W tej chwili Poirot szybko wtrącił: 
— Czy zna pan treść testamentu ojca? 
— Wiem, że połowę majątku zapisał mnie, a drugą powierzył dożywotnio matce — odparł 

chłopiec. 

— Proszę mówić dalej — rzekł sędzia. 
— Potem już tylko wrzeszczeliśmy na siebie ze złości. Nagle zorientowałem się, że mogę 

się  spóźnić  na  pociąg  do  Paryża.  Biegnąc  na  dworzec,  cały  czas  czułem  zalewającą  mnie 
wściekłość.  Jednak  w  miarę  oddalania  się  od  domu  powoli  uspokajałem  się.  Napisałem  do 
Marthe o tym, co się wydarzyło, i jej odpowiedź uspokoiła mnie całkowicie. Pisała, żebym się 
trzymał,  a  ojciec  prędzej  czy  później  się  złamie.  Musimy  udowodnić,  że  nasze  uczucia  oprą 
się  wszelkim  próbom  i  kiedy  rodzice  przekonają  się  o  naszej  stałości,  z  pewnością  ulegną  i 
zgodzą się na nasz związek. Oczywiście nie napisałem jej o głównych obiekcjach ojca co do 
naszego małżeństwa. Zrozumiałem też, że na siłę niczego nie zyskam. 

— Przejdźmy do innej sprawy. Czy znane jest panu nazwisko Duveen, monsieur Renauld? 
— Duveen?  —  zastanawiał  się  Jack.  —  Duveen?  —  Pochylił  się  i  powoli  podniósł 

zrzucony ze stołu na podłogę nóż do papieru. Gdy się wyprostował i podniósł głowę, spotkał 
wzrok Girauda. — Duveen? Nie, chyba nie. 

background image

— Może pan przeczytać ten list, monsieur Renauld? I powiedzieć mi, czy ma pan pojęcie, 

kim może być kobieta, która napisała go do pańskiego ojca? 

Jack Renauld zaczął czytać. Na jego policzki wpłynął silny rumieniec. 
— Napisała go do mojego ojca? — w jego głosie wyraźnie zabrzmiało oburzenie. 
— Tak. Znaleźliśmy go w kieszeni jego płaszcza. 
— Czy… — zawahał się, zerkając kątem oka w stronę matki. 
Sędzia zrozumiał. 
— Jak dotąd… nie. Może pan podać jakąś wskazówkę, kto go napisał? 
— Nie mam najmniejszego pojęcia. 
Pan Hautet westchnął. 
— Bardzo  tajemnicza  sprawa.  No  dobrze.  Na  razie  zostawmy  ten  list  na  boku.  Co  my  tu 

mamy  dalej?  Aha,  narzędzie  zbrodni.  Obawiam  się,  że  to  może  sprawić  panu  ból,  monsieur 
Renauld. Jak się dowiedziałem, sprezentował pan ten nóż matce. To bardzo smutne… bardzo 
tragiczne… 

Jack  Renauld  pochylił  się  do  przodu.  Jego  twarz,  zaczerwieniona  podczas  lektury,  teraz 

ś

miertelnie zbladła. 

— Twierdzi pan, że… tym nożem do papieru, zabito mojego ojca? Ależ to niemożliwe! On 

jest taki mały! 

— Niestety, monsieur Renauld, to prawda! Obawiam się, że to małe narzędzie jest bardzo 

wygodne w użyciu. Ostre jak brzytwa. 

— Gdzie on jest? Mogę go zobaczyć? Czy ciągle jeszcze… tkwi w ciele? 
— Och,  nie,  został  wyjęty.  Chce  pan  go  obejrzeć?  Aby  mieć  pewność?  Chociaż  pańska 

matka  już  go  zidentyfikowała,  to  jednak…  może…  Monsieur  Bex,  jeśli  nie  sprawi  to  panu 
kłopotu…? 

— Oczywiście. Zaraz przyniosę. 
— Może  lepiej  zaprowadzić  monsieur  Renaulda  do  szopy?  —  zasugerował  Giraud.  — 

Niewątpliwie zechce obejrzeć ciało ojca. 

Młodzieniec  zaprzeczył  gestem  ręki  i  sędzia,  zawsze  starając  się  sprzeciwić  Giraudowi, 

odparł: 

— Jeszcze nie…nie teraz. Monsieur Bex będzie tak uprzejmy i przyniesie nóż tutaj. 
Komisarz opuścił pokój. Stonor podszedł do Jacka i w milczeniu uścisnął mu dłoń. Poirot 

wstał i poprawił dwa krzywo ustawione świeczniki. Sędzia jeszcze raz przeczytał tajemniczy 
list miłosny, rozpaczliwie trzymając się pierwotnej teorii zbrodni z zazdrości, w której kobieta 
posługuje się sztyletem, zadając cios w plecy. 

Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wbiegł komisarz. 
— Panie sędzio! Panie sędzio! 
— Co się stało? 
— Sztylet! Zniknął! 
— Jak to, zniknął? 
— Zniknął. Przepadł. Słój, w którym się znajdował, jest pusty. 
— Co?  —  krzyknąłem.  —  To  niemożliwe.  Przecież  dziś  rano  widziałem…  —  w  tym 

momencie ugryzłem się w język. 

Ale było już za późno, wszyscy w pokoju zwrócili na mnie wzrok. 
— Co pan powiedział? — wykrzyknął komisarz. — Dziś rano? 
— Widziałem go dziś rano — odparłem powoli. — Dokładnie półtorej godziny temu. 
— A zatem wchodził pan do szopy? Skąd pan miał klucz? 
— Poprosiłem policjanta, żeby mi go dał. 
— I wszedł pan do środka? Po co? 
Zawahałem się, ale pomyślałem, że lepiej wyznać całą prawdę. 

background image

— Monsieur  Hautet  —  powiedziałem  —  popełniłem  straszny  błąd  i  teraz  muszę  pana 

błagać o wybaczenie. 

— Co się stało? 
— Faktem jest — ciągnąłem, pragnąc znaleźć się wszędzie tylko nie w tym miejscu — że 

spotkałem  młodą  dziewczynę,  moją  znajomą.  Bardzo  chciała  wszystko  zobaczyć,  a  ja…  no, 
krótko mówiąc, wziąłem klucz i pokazałem jej ciało. 

— Ach! — zawołał z oburzeniem sędzia. — Kapitanie Hastings, popełnił pan błąd nie do 

wybaczenia.  To  wbrew  wszelkim  przepisom.  Nie  powinien  był  pan  pozwalać  sobie  na  takie 
głupstwo. 

— Wiem  —  odparłem  potulnie.  —  Nic,  cokolwiek  pan  powie,  nie  będzie  dla  mnie 

dostatecznie surowe, monsieur. 

— Chyba nie zaprosił pan tej dziewczyny, aby tu przyszła? 
— Oczywiście, że nie. Spotkaliśmy się przypadkowo. Ona jest Angielką i tak się złożyło, 

ż

e  przyjechała  do  Merlinville  na  wypoczynek  i  do  naszego  spotkania  nie  miała  pojęcia,  że 

miało tu miejsce morderstwo. 

— No cóż — rzekł sędzia łagodniej. — Postąpił pan nie w porządku, ale ta dziewczyna z 

pewnością  jest  bardzo  młoda  i  ładna!  Co  to  znaczy  być  młodym!  —  westchnął 
sentymentalnie. 

Ale komisarz, mniej sentymentalny i bardziej praktyczny, zaczął mnie naciskać: 
— Ale wychodząc, chyba nie zapomniał pan zamknąć drzwi na klucz? ‘ 
Właśnie  o  to  chodzi  —  odparłem  wolno.  —  Z  tego  powodu  robię  sobie  największe 

wyrzuty.  Na  widok  zwłok  moja  przyjaciółka  doznała  takiego  wstrząsu,  że  prawie  zemdlała. 
Pobiegłem  do  domu  po  wodę  z  brandy,  a  potem  odprowadziłem  ją  do  miasta.  W 
zdenerwowaniu zapomniałem zamknąć drzwi szopy i zrobiłem to dopiero po powrocie. 

— Zatem co najmniej przez dwadzieścia minut… — zaczął powoli komisarz. 
— Zgadza się — potwierdziłem. 
— Dwadzieścia minut — powtórzył cicho komisarz. 
— To godne ubolewania — rzekł monsieur Hautet, wracając do poprzedniej surowości. 
Nagle rozległ się spokojny głos: 
— Twierdzi pan, że to godne ubolewania? — zapytał Giraud. 
— Tak. 
— A ja twierdzę, że to wspaniale! — odparł detektyw niewzruszony. 
Ten nieoczekiwany sojusznik bardzo mnie zdumiał. 
— Wspaniałe, monsieur Giraud? — zdziwił się sędzia, wpatrując się w niego uważnie. 
— Tak, wspaniale. 
— Dlaczego? 
— Ponieważ  teraz  wiemy,  że  zabójca,  albo  jego  wspólnik,  zaledwie  ponad  godzinę  temu 

znajdował się w pobliżu willi i byłoby dziwne, gdybyśmy mając taką informację, nie zdołali 
go szybko złapać. — W jego głosie zabrzmiała groźba. — Dużo ryzykował, żeby zdobyć ten 
sztylet. Może bał się, że odkryjemy na nim jakieś odciski palców. 

— Pan twierdził, że na sztylecie nie ma odcisków palców? — zauważył Poirot, zwracając 

się do Bexa. 

Giraud wzruszył ramionami. — Może nie był tego pewny. Poirot spojrzał na niego. 
— Myli  się  pan,  monsieur  Giraud.  Morderca  nosił  rękawiczki.  Dlatego  nie  musiał  się 

niczego obawiać. 

— Nie  twierdzę,  że  to  był  sam  morderca.  To  mógł  być  jego  wspólnik,  który  o  tym  nie 

wiedział. 

Sekretarz  sędziego  zaczął  składać  papiery  na  stole.  Sędzia  Hautet  zwrócił  się  do 

wszystkich: 

background image

— Nasze  czynności  tutaj  zostały  zakończone.  Monsieur  Renauld  będzie  tak  łaskaw  i 

wysłucha swoich zeznań. Całe postępowanie starałem się prowadzić w sposób maksymalnie 
nieformalny. Mówi się, że mam oryginalne metody, a ja uważam, że oryginalność nie jest zła. 
Teraz  sprawa  spoczywa  w  doświadczonych  rękach  monsieur  Girauda.  Nie  wątpię,  że  nie 
zawiedzie i dziwiłbym się, gdyby już wkrótce nie ujął mordercy! Madame, proszę jeszcze raz 
przyjąć wyrazy mego najszczerszego współczucia. Panowie, życzę dobrego dnia. 

Z tymi słowami, w towarzystwie swego sekretarza i komisarza policji, opuścił pokój. 
Poirot wyjął z kieszonki swój olbrzymi zegarek i sprawdził godzinę. 
— Czas wracać do hotelu na lunch, przyjacielu — rzekł. — Chciałbym od ciebie usłyszeć 

dokładną relację z dzisiejszego ranka. Nikt na nas nie zwraca uwagi. Ulatniamy się po cichu. 

Szybko  wymknęliśmy  się  z  pokoju.  Sędzia  właśnie  odjeżdżał  swoim  samochodem. 

Schodziłem ze stopni, gdy nagle Poirot zatrzymał mnie: 

— Zaczekaj, mój drogi. 
Zręcznie  wyjął  z  kieszeni  miarkę  i  z  całą  powagą  zaczął  od  kołnierza  do  dołu  mierzyć 

wiszący  w  holu  płaszcz.  Nie  widziałem  go  tam  przedtem  i  zgadywałem,  że  należał  albo  do 
Stonora, albo do Jacka Renaulda. 

Potem  Poirot  cicho  mruknął  z  zadowoleniem,  schował  miarkę  do  kieszeni  i  wyszedł  ze 

mną na świeże powietrze. 

background image

R

OZDZIAŁ DWUNASTY

 

P

OIROT WYJAŚNIA NIEKTÓRE SPRAWY

 

 
— Po co mierzyłeś ten płaszcz? — zapytałem z ciekawością, gdy wolnym krokiem szliśmy 

rozpaloną, zakurzoną drogą. 

— Parbleu! Aby przekonać się, jaki jest długi — odparł spokojnie mój przyjaciel. 
Byłem  tym  trochę  dotknięty.  Poirot  miał  nieuleczalny  zwyczaj  robienia  ze  wszystkiego 

tajemnicy,  co  zawsze  mnie  denerwowało.  Milczałem  zatem,  śledząc  własne  myśli.  Chociaż 
nie  słuchałem  specjalnie  uważnie,  niektóre  adresowane  do  syna  słowa  pani  Renauld  teraz 
zaczynały  nabierać  nowego  znaczenia.  „Więc  nie  odpłynąłeś?”  —  powiedziała  do  syna,  a 
potem dodała: „Teraz… to i tak nie ma już żadnego znaczenia”. 

Co chciała przez to powiedzieć? Te słowa były zagadkowe — i znaczące. Czy to możliwe, 

ż

eby wiedziała więcej, niż przypuszczaliśmy? Zaprzeczyła, że wie o tajemniczej misji, z jaką 

jej mąż wysłał syna. Ale czy naprawdę nie wiedziała, czy tylko udawała, że nie wie? Może, 
gdyby  chciała,  mogłaby  nas  oświecić,  a  jej  milczenie  było  częścią  dobrze  przemyślanego 
planu? 

Im więcej nad tym myślałem, tym bardziej byłem przekonany, że mam rację. Pani Renauld 

z pewnością wiedziała więcej, niż powiedziała, l na widok syna była tak zaskoczona, że mimo 
woli zdradziła się. Byłem przekonany, że znała, jeśli nie morderców, to przynajmniej motyw 
zbrodni. Jednak, ze względu na jakieś poważne okoliczności, postanowiła milczeć. 

— Widzę,  że  głęboko  się  zamyśliłeś,  przyjacielu  —  naraz  przerwał  mi  Poirot.  —  Co  cię 

tak bardzo zaintrygowało? Powiedziałem mu, pewien swoich domniemań, chociaż czułem, że 
mnie wyśmieje. Ale, ku memu zaskoczeniu, skinął w zamyśleniu głową. 

— Masz całkowitą rację, Hastings. Od początku czułem, że ona coś ukrywa. Od początku 

podejrzewałem, że jeśli nie była inspiratorką, to brała udział w tym morderstwie. 

— Podejrzewałeś ją? — wykrzyknąłem. 
— Oczywiście.  Odniosła  z  niego  ogromne  korzyści  —  w  świetle  nowego  testamentu  jest 

jedyną osobą, która skorzystała na zbrodni. Tak, od pierwszej chwili zwróciłem na nią baczną 
uwagę. Przypominasz sobie, że jak tylko nadarzyła się okazja, obejrzałem przeguby jej  rąk? 
Chciałem  się  przekonać,  czy  mogła  sama  się  zakneblować  i  związać.  Eh  bien,  otóż 
przekonałem  się,  że  nie  udawała,  więzy  zaciśnięte  były  tak  mocno,  iż  sznury  wżarły  się  w 
skórę.  To  wykluczyło  możliwość,  że  to  ona  popełniła  zbrodnię.  Ale  nadal  istniało 
prawdopodobieństwo,  że  była  w  zmowie  albo  że  podżegała  do  niej,  posługując  się  jakimś 
wspólnikiem.  Ponadto  cała  jej  opowieść  brzmiała  mi  dziwnie  znajomo  —  zamaskowani 
mężczyźni,  których  nie  można  rozpoznać,  oraz  wspomniana  „tajemnica”  —  już  kiedyś 
słyszałem  albo  czytałem  o  czymś  takim.  Jest  jeszcze  jeden  drobny  szczegół,  potwierdzający 
moje przekonanie, że nie mówiła prawdy. Z e g a r e k   n a   r ę k ę , Hastings, z e g a r e k ! 

Znowu ten zegarek! Poirot patrzył na mnie uważnie. 
— Widzisz, mon ami? Rozumiesz? 
— Nie — odparłem z rozdrażnieniem. — Ani nie widzę, ani nie rozumiem. Nagromadziłeś 

tyle przeklętych tajemnic i nawet nie warto prosić, żebyś je wyjaśnił. Ty zawsze do ostatniej 
chwili chowasz asa w rękawie. 

— Nie gniewaj się, przyjacielu — odparł Poirot z uśmiechem. — Ale jeśli chcesz, mogę ci 

wszystko  wyjaśnić.  Tylko  ani  słowa  Giraudowi,  c‘est  entendu?

*

  Traktuje  mnie  jak  starego 

pryka, który już się nie liczy! Ale jeszcze zobaczymy! Przez zwykłą uprzejmość podsunąłem 
mu pewną wskazówkę. To, czy ją wykorzysta, pozostaje jego prywatną sprawą. 

                                                 

*

 fr. zrozumiałeś 

background image

.Zapewniłem Poirota, że może liczyć na moją dyskrecję. 
— C’est bien! A teraz zatrudnijmy nasze szare komórki. Powiedz mi, drogi przyjacielu, o 

której godzinie twoim zdaniem rozegrała się ta tragedia? 

— No,  około  drugiej  w  nocy  —  odparłem  zaskoczony.  —  Pamiętasz,  jak  pani  Renauld 

mówiła, że słyszała, jak zegar bił drugą w chwili, gdy bandyci byli w pokoju. 

— Tak,  pamiętam.  I  na  tym  zeznaniu  oparli  się  sędzia,  komisarz  Bex  i  cała  reszta, 

akceptując je bez zastrzeżeń. Ale ja, Herkules Poirot, twierdzę, że madame Renauld skłamała. 
Zbrodnię popełniono dwie godziny wcześniej! 

— Ale lekarze… 
— Po przeprowadzeniu obdukcji ciała lekarze stwierdzili, że śmierć nastąpiła od dziesięciu 

do  siedmiu  godzin  wcześniej.  Mon  ami,  z  jakiegoś  powodu  konieczne  było  stworzenie 
pozorów,  że  zbrodnię  popełniono  później  niż  w  rzeczywistości.  Z  pewnością  czytałeś  o 
rozbitych zegarach, które dokładnie wskazywały godzinę popełnienia zbrodni? Aby czasu nie 
ustalać  wyłącznie  na  podstawie  zeznań  pani  Renauld,  ktoś  przesunął  o  dwie  godziny 
wskazówki  jej  zegarka,  a  potem  rzucił  nim  silnie  o  podłogę.  Ale,  jak  się  to  często  zdarza, 
przypadek pokrzyżował ich plany. Co prawda szkło się stłukło, ale zegarek nadal chodził. To 
było  z  ich  strony  duże  niedopatrzenie,  gdyż  natychmiast  zwróciło  uwagę  na  dwa  punkty: 
pierwszy,  że  madame  Renauld  kłamie  i  drugi,  że  musiał  istnieć  jakiś  ważny  powód,  aby 
sądzono, że zbrodnię popełniono później niż w rzeczywistości. 

— Ale jakiż mógł być tego powód? 
— Ach,  w  tym  właśnie  cały  problem!  W  tym  tkwi  cała  tajemnica.  Na  razie  nie  mogę  jej 

wyjaśnić. Moim zdaniem jest tylko jedno wyjaśnienie. 

— Jakie? 
— Ostatni pociąg odchodził z Merlinville siedemnaście po dwunastej w nocy. 
Przez chwilę zastanawiałem się nad tym. 
— A ponieważ zadbano o to, żeby wszyscy byli przekonani, że morderstwo wydarzyło się 

dwie godziny później, więc ten, kto odjechał tym pociągiem, miałby niezbite alibi! 

— Doskonale, Hastings! Właśnie o to chodzi! 
Podskoczyłem. 
— Musimy  zasięgnąć  informacji  na  dworcu  kolejowym!  Z  pewnością  nie  mogli  nie 

zauważyć dwóch obcokrajowców, którzy odjechali pociągiem! Musimy tam iść natychmiast! 

— Tak sądzisz, Hastings? 
— Oczywiście. Zaraz tam idziemy. 
— Poirot położył mi rękę na ramieniu. Jeśli chcesz, idź, mon ami — ostudził mój zapał — 

jednak nie radziłbym ci pytać o tych dwóch obcokrajowców. 

Spojrzałem zdziwiony, ale on, trochę zniecierpliwiony, dodał tylko: 
— Là, là, chyba nie wierzysz w te wszystkie bzdury? W tych zamaskowanych bandytów i 

całą resztę tej historyjki? 

Te słowa tak mnie zaskoczyły, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć. 
— Słyszałeś,  co  powiedziałem  Giraudowi  —  ciągnął  łagodnie  —  że  wszystkie  szczegóły 

tej  zbrodni  sami  skądś  znane?  Eh  bien,  to  oznacza  jedno  z  dwojga:  albo  że  mózg,  który 
zaplanował  tamtą  zbrodnię,  zaplanował  też  tę,  albo  że  w  pamięci  mordercy  zakorzenił  się 
przeczytany  opis  poprzedniej  zbrodni  i  został  podświadomie  wykorzystany.  W  tej  sprawie 
wypowiem się ostatecznie dopiero po… — nagle przerwał. 

Gorączkowo rozważałem rozmaite możliwości. 
— A co z listem pana Renaulda? Przecież wyraźnie w nim wspomniał o jakiejś tajemnicy i 

o Santiago! 

— W życiu monsieur Renaulda niewątpliwie istnieje jakaś tajemnica. Ale z drugiej strony 

Santiago  to  tylko  przynęta,  mająca  nas  zwabić  na  fałszywy  trop.  Możliwe,  że  podobną  rolę 
odegrało  w  przypadku  Renaulda,  aby  stłumić  jego  podejrzenia.  Och,  zapewniam  cię, 

background image

Hastings, że grożące mu niebezpieczeństwo nie pochodziło aż z Santiago, ono było tu blisko, 
we  Francji.  Mówił  tak  poważnie  i  z  taką  pewnością  siebie,  że  i  mnie  się  to  udzieliło. 
Wysunąłem ostatnie zastrzeżenie: 

— A zapałka i niedopałek papierosa, znalezione w pobliżu ciała? Jak je wyjaśnisz? 
Na twarzy Poirota ukazał się błysk rozbawienia. 
— Podrzucone!  Rozmyślnie  podrzucone  dla  kogoś  takiego  jak  Giraud!  O,  Giraud  jest 

przebiegły! Zna wszystkie sztuczki! Zupełnie jak pies myśliwski. Znajduje w tym prawdziwą 
rozkosz.  Potrafi  godzinami  czołgać  się  na  brzuchu.  „Widzicie,  co  tu  znalazłem”,  mówi.  A 
potem  zwraca  się  do  mnie:  „Co  pan  o  tym  sądzi?”  A  ja  na  to  odpowiadam  szczerze,  z 
głębokim  przekonaniem:  „Nic”.  Na  to  Giraud,  wielki  Giraud,  śmieje  się  i  myśli:  „Och,  ten 
stary to kompletny kretyn!” No, ale jeszcze zobaczymy! 

— Zatem ta cała historia z zamaskowanymi bandytami…? — powróciłem do zasadniczego 

tematu. 

— Jest zmyślona. 
— Więc jak było naprawdę? 
Poirot wzruszył ramionami. 
— Tylko jedna osoba może odpowiedzieć na to pytanie — pani Renauld. Tylko że ona nic 

nie  powie.  Nie  poruszą  ją  ani  groźby,  ani  prośby.  To  niezwykła  kobieta,  Hastings.  Gdy  ją 
zobaczyłem,  od  razu  zorientowałem  się,  że  mam  do  czynienia  z  kobietą  niezwykłą.  Z 
początku, jak już mówiłem, podejrzewałem, że brała udział w zbrodni, ale potem zmieniłem 
zdanie. 

— Co cię do tego skłoniło? 
— Jej  spontaniczna  i  głęboka  rozpacz  na  widok  zwłok  męża.  Mógłbym  przysiąc,  że  ten 

okrzyk ogromnego bólu był zbyt szczery. 

— Tak — zgodziłem się w zamyśleniu — w takich sprawach trudno się mylić. 
— Przepraszam cię, drogi przyjacielu, ale w takich sprawach właśnie można się pomylić. 

Weź na przykład wielkich aktorów; czy aktorka nie mogłaby tak odegrać sceny rozpaczy, że 
byłbyś  nią  głęboko  poruszony?  Nie,  mogę  być  o  czymś  głęboko  przekonany,  ale  aby  się 
całkowicie  upewnić,  muszę  mieć  inne  dowody.  Wielcy  zbrodniarze  mogą  też  być  wielkimi 
aktorami.  W  tej  sprawie  opieram  się  nie  na  osobistych  przeświadczeniach,  ale  na 
niepodważalnym fakcie, że madame Renauld autentycznie zemdlała. Podniosłem jej powieki i 
zbadałem puls. Nie udawała — naprawdę zemdlała. To mnie upewniło, że jej cierpienie było 
prawdziwe. Poza tym jest jeszcze jeden drobny fakt. Madame Renaud nie musiała okazywać 
aż  tak  wielkiego  bólu.  Już  wystarczająco  okazała  rozpacz,  gdy  po  raz  pierwszy  dowiedziała 
się  o  śmierci  męża,  nie  musiała  więc  symulować  następnego,  tak  gwałtownego  paroksyzmu 
bólu  na  widok  jego  zwłok.  Nie,  madame  Renauld  nie  zabiła  męża.  Ale  dlaczego  kłamała? 
Kłamała  o  zegarku  na  rękę,  kłamała  o  zamaskowanych  bandytach  —  i  skłamała  też  po  raz 
trzeci. Powiedz mi, Hastings, jak wyjaśnisz te otwarte drzwi? 

— No  —  odparłem,  nieco  zaambarasowany  —  sądzę,  że  to  była  zwykła  nieuwaga. 

Zapomnieli je zamknąć. Poirot potrząsnął głową i westchnął. 

— Tak to wyjaśnia Giraud. Mnie jednak ono nie zadowala. Te otwarte drzwi mają jakieś 

znaczenie, którego jeszcze nie rozumiem. Ale jednego jestem pewien — oni nie wyszli tymi 
drzwiami. Wyszli oknem. 

— Co? 
— Tak, z pewnością oknem. 
— Na klombie nie było śladów stóp! 
— Nie było — a powinny być. Posłuchaj, Hastings. Jak sam słyszałeś, ogrodnik, Auguste, 

po  południu  zasadził  na  obu  klombach  geranium.  Na  jednym  klombie  znajduje  się  wiele 
ś

ladów  podkutych  butów  —  a  na  drugim  nie  ma  ż a d n e g o !  Rozumiesz?  Ktoś,  kto  po  nim 

background image

przeszedł  —  obojętnie  kto  —  zatarł  ślady  i  wygładził  powierzchnię  ziemi  na  klombie 
grabiami. 

— Skąd wzięli grabie? 
— Z  tego  samego  miejsca,  skąd  zabrali  łopatę  i  rękawice  ogrodnicze  —  odparł 

niecierpliwie Poirot. — Nie mieli z tym żadnych trudności. 

— Dlaczego  przypuszczasz,  że  wyszli  oknem?  Czy  nie  byłoby  bardziej  prawdopodobne, 

ż

e weszli oknem, a wyszli drzwiami? 

— To oczywiście jest możliwe. Jednak jestem głęboko przekonany, że wyszli oknem. 
— Myślę, że się mylisz. 
— Możliwe, mon ami. 
Zamyśliłem  się  nad  nowymi  możliwościami,  jakie  otworzyły  dedukcje  Poirota. 

Wspominałem  jego  zagadkowe  uwagi  dotyczące  klombu  i  zegarka  na  rękę.  Wtedy  te 
wydawały  mi  się  bez  znaczenia,  a  teraz  po  raz  pierwszy  zorientowałem  się,  jak  wspaniale  z 
kilku  drobnych  faktów  odgadł  tajemnicę  otaczającą  tę  sprawę.  Wyraziłem  memu 
przyjacielowi nieco spóźnione uznanie. 

— A tymczasem — powiedziałem — chociaż teraz wiemy dużo więcej, nie zbliżyliśmy się 

do rozwiązania tajemnicy, kto zabił pana Renaulda. 

— Nie — zgodził się wesoło Poirot. — A nawet jesteśmy dalej niż przedtem. 
Stwierdzenie  tego  faktu  zdawało  się  sprawiać  mu  tak  wielką  przyjemność,  że  spojrzałem 

na niego ze zdziwieniem. Spotkał mój wzrok i uśmiechnął się. 

Nagle zrozumiałem. 
— Poirot! Pani Renauld! Teraz rozumiem. Ona wyraźnie kogoś osłania! 
Ze  spokoju,  z  jakim  Poirot  przyjął  moją  uwagę,  wywnioskowałem,  że  ta  myśl  i  jemu 

przyszła  do  głowy.  —  Tak—  odparł  zamyślony.  —  Kogoś  osłania.  Gdy  wchodziliśmy  do 
hotelu, gestem nakazał mi milczenie. 

background image

R

OZDZIAŁ TRZYNASTY

 

D

ZIEWCZYNA O NIESPOKOJNYCH OCZACH

 

 
Przez jakiś czas w milczeniu z wielkim apetytem jedliśmy lunch, a potem Poirot zauważył 

złośliwie: 

— Eh bien! I ta twoja nieostrożność! Nie chcesz o tym mówić? 
Czułem, że się czerwienię. 
— Och, myślisz o tym, co się stało dziś rano? — usiłowałem nadać głosowi swobodny ton. 
Ale z Poirotem nie mogłem prowadzić tego rodzaju gry. W ciągu kilku minut z filuternym 

błyskiem w oku wyciągnął ze mnie całą prawdę. 

— Tiens! Bardzo romantyczna historia. Jakie jest imię tej czarującej damy? 
Musiałem wyznać, że nie wiem. 
— To  jeszcze  bardziej  romantyczne!  Pierwsze  spotkanie  w  pociągu  z  Paryża,  a  drugie 

tutaj. Koniec podróży w spotkaniu kochanków, czy tak to się określa? 

— Nie błaznuj, Poirot. 
— Wczoraj  mademoiselle  Daubreuil,  a  dzisiaj  mademoiselle  Kopciuszek!  Hastings,  ty 

masz serce pojemne jak Turek! Powinieneś założyć harem! 

— Dobrze  ci  ze  mnie  kpić.  Medemoiselle  Daubreuil  jest  bardzo  piękną  dziewczyną, 

szczerze ją podziwiam i nie zamierzam się tego wypierać. Natomiast ta druga nie ma w sobie 
nic nadzwyczajnego i nie sądzę, żebym ją jeszcze spotkał. 

— Nie zamierzasz się z nią spotkać? 
Spojrzał na mnie badawczo. Wtedy ujrzałem przed oczami wielki napis „Hotel du Phare”, 

znowu  usłyszałem  jej  głos,  mówiący:  „Proszę  przyjść  mnie  odwiedzić”  i  moją  gorliwą 
odpowiedź: „Przyjdę”. 

Jednak Poirotowi odpowiedziałem beztrosko: 
— Zaprosiła mnie do siebie, ale oczywiście nie skorzystam z tego. 
— Dlaczego „oczywiście”? 
— No, bo nie chcę. 
— Mówiłeś, że panna Kopciuszek zatrzymała się w hotelu d’Angleterre, prawda? 
— Nie, w hotelu du Phare. 
— Prawda, zapomniałem. 
W  tej  chwili  ogarnęło  mnie  złe  przeczucie.  Na  pewno  nie  wymieniłem  Poirotowi  żadnej 

nazwy  hotelu.  Spojrzałem  na  niego  i  uspokoiłem  się.  Kroił  chleb  na  równe  kwadraty, 
całkowicie  pochłonięty  tym  zajęciem.  Pewnie  miał  złudzenie,  że  powiedziałem,  gdzie  się  ta 
dziewczyna zatrzymała. 

Kawę  wypiliśmy  na  zewnątrz  hotelu,  skąd  roztaczał  się  widok  na  morze.  Poirot  zapalił 

jeden ze swoich cienkich papierosów i wyciągnął zegarek z kieszeni. 

— Pociąg do Paryża odchodzi o drugiej dwadzieścia pięć — powiedział. — Muszę już iść. 
— Do Paryża? — wykrzyknąłem. 
— Tak, mon ami. 
— Chcesz jechać do Paryża? Po co? 
— Aby poszukać mordercy monsieur Renaulda — odparł bardzo poważnie. 
— Myślisz, że znajdziesz go w Paryżu? 
— Jestem zupełnie pewien, że go tam nie ma. Niemniej właśnie tam muszę go szukać. Nie 

rozumiesz,  ale  wyjaśnię  ci  to  w  odpowiednim  czasie.  Wierz  mi,  ta  podróż  do  Paryża  jest 
niezbędna.  Nie  będę  tam  zbyt  długo.  Najprawdopodobniej  wrócę  jutro.  Nie  proponuję  ci, 
ż

ebyś mi towarzyszył. Zostań tu i obserwuj Girauda. A także postaraj się dużo przebywać w 

towarzystwie monsieur Renaulda–syna. 

background image

— To mi przypomina — wtrąciłem — że nie powiedziałeś mi, skąd wiedziałeś o związku 

tych dwojga? 

— Mon  ami,  znam  ludzką  naturę.  Doprowadź  do  spotkania  takiego  chłopca,  jak  młody 

Renauld,  z  tak  piękną  dziewczyną,  jaką  jest  mademoiselle  Marthe  i  efekt  będzie  łatwy  do 
przewidzenia.  No  i  wiedziałem  o  kłótni!  Mogła  być  tylko  albo  o  pieniądze,  albo  o  kobietę. 
Pamiętając słowa Léonie na temat gniewu chłopca — doszedłem do przekonania, że chodziło 
o kobietę. Zaryzykowałem, wymieniłem tę dziewczynę— i zgadłem. 

— Ty już przedtem podejrzewałeś, że kocha się w młodym Renauldzie? 
Poirot uśmiechnął się. 
— Ja  w  każdym  razie  widziałem,  że  ona  ma  n i e s p o k o j n e   o c z y .  Zawsze  tak 

określałem w myślach mademoiselle Daubreuill — dziewczyna o niespokojnych oczach. 

Jego głos brzmiał tak poważnie, że poczułem niejasny lęk. 
— Co chcesz przez to powiedzieć, Poirot? 
— Mam nadzieję, drogi przyjacielu, że niedługo dowiemy się tego. Ale muszę już iść. 
— Odprowadzę cię — powiedziałem, podnosząc się. 
— Nie rób tego. Zabraniam. 
Powiedział  to  tak  stanowczo,  że  spojrzałem  na  niego  zaskoczony.  Skinął  energicznie 

głową. 

— Mówię poważnie, mon ami. Do widzenia. 
Po odejściu Poirota poczułem się trochę zagubiony.  Zszedłem na plażę, aby przyjrzeć się 

kąpiącym,  ale  nie  miałem  dość  sił,  żeby  się  do  nich  przyłączyć.  Myślałem,  że  może  znajdę 
Kopciuszka  w  jakimś  fantazyjnym  kostiumie,  ale  nie  dostrzegłem  żadnych  śladów  jej 
obecności. Spacerowałem po piasku bez celu, kierując kroki ku drugiemu końcowi miasta. W 
czasie  tej  wędrówki  przyszło  mi  na  myśl,  że  być  może  niezbyt  grzecznie  postąpiłem,  nie 
zjawiając  się  u  dziewczyny  w  hotelu.  Może  wtedy  cała  sprawa  zostałaby  definitywnie 
zakończona. Nie chciałem kontynuować naszej znajomości. Jeśli jednak tego nie zrobię, może 
przyjść i zacząć mnie szukać w willi. 

Skutkiem tego szybko opuściłem plażę i ruszyłem do miasta. Wkrótce znalazłem skromny 

hotel du Phare. Zły byłem, że nie znałem nazwiska dziewczyny, ale aby  zachować  godność, 
postanowiłem wejść do środka i rozejrzeć się. Może znajdę ją w holu. Wszedłem do środka, 
ale  nigdzie  jej  nie  dostrzegłem.  Jakiś  czas  czekałem,  aż  w  końcu  zniecierpliwiony 
postanowiłem zasięgnąć języka. Podszedłem do portiera i wsunąłem mu do ręki pięć franków. 

— Chciałbym  się  widzieć  z  pewną  młodą  panną,  która  zatrzymała  się  w  tym  hotelu.  To 

Angielka, niewysoka, ciemnowłosa. Nie pamiętam jej nazwiska. 

Portier skinął głową i wydało mi się, że ukrył uśmiech. 
— Nie mieszka u nas osoba odpowiadająca temu opisowi. 
— Ależ ta pani powiedziała mi, że tu mieszka. 
— Monsieur zapewne się pomylił — albo może ta pani się pomyliła. Przed panem był tu 

już ktoś inny i pytał o to samo. 

— Co pan mówi? — wykrzyknąłem zaskoczony. 
— Tak, monsieur. Ten pan opisał ją w ten sam sposób. 
— Jak on wyglądał? 
— Niski, bardzo elegancki, z bardzo starannie ułożonymi wąsami, z głową o szczególnym 

kształcie i zielonymi oczami. 

Poirot!  To  dlatego  zabronił  mi  odprowadzić  się  na  dworzec.  Co  za  impertynencja!  Już  ja 

mu  podziękuję  za  wtrącanie  się  w  moje  sprawy.  Czy  on  wyobrażał  sobie,  że  musi  mnie 
niańczyć? 

Podziękowałem portierowi i wyszedłem nie wiedząc co począć, ale zarazem rozzłoszczony 

postępowaniem przyjaciela. 

background image

Ale  co  się  stało  z  dziewczyną?  Poskromiłem  gniew  i  starałem  się  rozwiązać  tę  zagadkę. 

Pewnie  przez  roztargnienie  pomyliła  nazwę  hotelu.  Potem  zadałem  sobie  pytanie:  czy  na 
pewno przez roztargnienie? A może celowo zataiła nazwisko i podała fałszywy adres? 

Im więcej o tym myślałem, tym bardziej byłem przekonany, że to ostatnie było prawdą. Z 

tego czy innego powodu nie chciała, aby nasza znajomość przerodziła się w głębszą przyjaźń. 
I chociaż pół godziny wcześniej i ja tego nie chciałem, teraz nie byłem zadowolony, że pobiła 
mnie  moją  własną  bronią.  Cała  ta  przygoda  była  wysoce  nieprzyjemna.  Zły,  skierowałem 
kroki  do  willi  Geneviève.  Nie  wszedłem  do  domu,  ale  udałem  się  na  ławeczkę  w  pobliżu 
szopy, gdzie usiadłem, aby trochę ochłonąć. 

Dochodzące z bliska głosy zakłóciły moje myśli. W chwilę później zorientowałem się, że 

nie dochodzą z ogrodu madame Renaud, ale z ogrodu sąsiedniej willi Marguerite, i szybko się 
ku mnie zbliżają. Poznałem głos kobiety, pięknej Marthe. 

— Chèri — mówiła — Czy to prawda? Wszystkie nasze kłopoty już minęły? 
— Przecież wiesz, Marthe — odparł Jack Renauld. — Nic już nas nie rozdzieli, ukochana. 

Przestała istnieć ostatnia przeszkoda zagrażająca naszemu związkowi. Nic i nikt mi ciebie nie 
odbierze. 

— Nic i nikt? — wyszeptała dziewczyna. — Och, Jack, Jack… boję się. 
Już miałem wstać i odejść, nie chcąc być mimowolnym świadkiem ich rozmowy. Wstając, 

zobaczyłem  ich  przez  lukę  w  żywopłocie.  Stali  blisko  siebie,  mężczyzna  otoczył  ramieniem 
dziewczynę  i  patrzył  jej  w  oczy.  Tworzyli  piękną  parę;  ciemny,  tryskający  zdrowiem 
młodzieniec  i  niewinnie  piękna  młoda  bogini.  Zdawali  się  stworzeni  dla  siebie,  szczęśliwi 
mimo strasznej tragedii kładącej cień na ich młode życie. 

Ale twarz dziewczyny wyrażała udrękę i Jack Renauld wyraźnie to zauważył, przytulił ją 

bowiem mocniej i zapytał: 

— Czego się boisz, kochana? Czego można się obawiać… teraz? 
Wtedy  dostrzegłem  wyraz  jej  oczu,  spojrzenie  o  którym  mówił  Poirot.  Wyszeptała  coś. 

czego nie słyszałem dokładnie, ale domyśliłem się słów: 

— Boję się… o   c i e b i e . 
Nie  dosłyszałem  odpowiedzi  Renaulda,  gdyż  mój  ą  uwagę  przyciągnęło  coś  dziwnego  w 

ż

ywopłocie.  Dostrzegłem  jakiś  brązowy  krzew,  co  wczesnym  latem  wydało  mi  się  dziwne. 

Ruszyłem  w  tym  kierunku.  Nagle  krzak  odwrócił  się  w  moją  stronę,  trzymając  palec  na 
ustach. Okazało się, że to Giraud. Nakazując ostrożność, poprowadził mnie wokół szopy. Gdy 
znaleźliśmy się poza zasięgiem głosu, zapytałem: 

— Co pan tu robi? 
— Dokładnie to, co pan. Podsłuchiwałem. 
— Ale ja tu nie przyszedłem w tym celu! 
— A ja tak — odparł Giraud. 
Jak zwykle nie mogłem oprzeć się podziwowi dla człowieka, którego przecież nie lubiłem. 

Zmierzył mnie niechętnym wzrokiem. 

— Niepotrzebnie  mi  pan  przeszkodził.  Jeszcze  chwila  i  usłyszałbym  coś  interesującego. 

Co pan zrobił ze swoją skamieliną? 

— Monsieur  Poirot  wyjechał  do  Paryża  —  odparłem  zimno.  Giraud  pstryknął  palcami 

pogardliwie. 

— Zatem  wyjechał  do  Paryża?  Dobrze  zrobił.  Im  dłużej  tam  zostanie,  tym  lepiej.  Ale 

czego tam szuka? 

Wydawało mi się, że w tym pytaniu kryje się pewien niepokój. Zatrzymałem się. 
— Nie jestem upoważniony odpowiadać na to pytanie — powiedziałem spokojnie. 
Giraud rzucił mi przenikliwe spojrzenie. 
— Pewnie  był  na  tyle  rozsądny,  że  nie  powiedział  panu  —  zauważył  gburowato.  — 

Ż

egnam pana. Jestem bardzo zajęty. 

background image

Odwrócił się na pięcie i bezceremonialnie zostawił mnie samego. 
Wydawało  się,  że  w  willi  Geneviève  nic  się  nie  zmieniło.  Giraud  wyraźnie  nie  pragnął 

niego towarzystwa, również Jack Renauld nie bardzo miał na to ochotę. 

Wróciłem  do  miasta,  z  rozkoszą  wykąpałem  się  w  morzu  i  poszedłem  do  hotelu. 

Położyłem się wcześnie, zastanawiając się, czy jutrzejszy dzień przyniesie coś interesującego. 

Jednak nie byłem w najmniejszym stopniu przygotowany na to, co się stało. Jadłem moje 

petit  dejeuner

*

  w  jadalni,  gdy  kelner,  który  rozmawiał  z  kimś  na  zewnątrz,  wrócił  wyraźnie 

podniecony. Wahał się przez minutę, mnąc w ręku serwetkę, a potem wybuchnął: 

— Monsieur,  proszę  mi  wybaczyć,  ale  czy  jest  pan  związany  z  tą  sprawą  w  willi 

Geneviève? 

— Tak — odparłem żywo. — Ale o co chodzi? 
— Słyszał pan nowiny? 
— Jakie nowiny? 
— Wczoraj wieczorem popełniono tam następne morderstwo! 
— Co ??? 
Zostawiłem  niedokończone  śniadanie.  Chwyciłem  kapelusz  i  wybiegłem  z  hotelu. 

Następne morderstwo — a Poirota nie ma! Co za pech! Kogo zamordowano? 

Wbiegłem przez bramę. Na podjeździe do willi zgromadziła się służba, żywo dyskutując i 

gestykulując. Chwyciłem za ramię Françoise. 

— Co się stało? 
— Och,  monsieur,  monsieur!  Drugie  morderstwo!  To  straszne.  Na  ten  dom  spadło 

przekleństwo. Tak, powtarzam, przekleństwo! Powinni posłać po egzorcystę, żeby przyszedł 
tu ze święconą wodą. Pod tym dachem nie prześpię już ani jednej nocy. Kto wie, może teraz 
na mnie kolej? 

Przeżegnała się. 
— Dobrze — krzyknąłem — ale kogo zabito? 
— Nie  wiem…  To  jakiś  mężczyzna…  obcy.  Znaleźli  go  tam…  w  szopie…  może  sto 

metrów od tego miejsca, w którym znaleziono biednego pana. Ale to nie wszystko. On został 
zasztyletowany — otrzymał cios prosto w serce tym samym sztyletem, co monsieur Renauld! 

                                                 

*

 fr. śniadanie 

background image

R

OZDZIAŁ CZTERNASTY

 

D

RUGIE CIAŁO

 

 
Nie  słuchając  dłużej  Françoise,  pobiegłem  ile  sił  do  szopy.  Na  mój  widok  odsunęło  się 

dwóch policjantów stojących na straży. Wszedłem skrajnie podniecony. 

W  szopie  o  ścianach  wykonanych  z  surowego  drewna  panował  mrok.  Magazynowano  tu 

stare  doniczki  i  narzędzia  ogrodowe.  Wpadłem  do  środka  gwałtownie,  ale  na  progu 
zastopowałem, bo uderzył mnie fascynujący widok. 

Giraud  pełzał  na  czworakach  z  latarką  w  ręku  i  badał  dokładnie  ziemię  cal  po  calu. 

Słysząc,  jak  wpadam  do  środka,  uniósł  głowę  i  zmarszczył  brwi,  ale  zaraz  na  jego  twarzy 
pojawił się pogardliwy uśmieszek. 

— On tam leży! — powiedział i skierował promień latarki w kąt szopy. 
Podszedłem bliżej. 
Nieżywy  mężczyzna  leżał  na  plecach.  Był  średniego  wzrostu,  o  ciemnej  cerze  i  liczył 

około pięćdziesięciu lat. Miał na sobie podniszczony, choć dobrze skrojony ciemnoniebieski 
garnitur,  pochodzący  prawdopodobnie  od  drogiego  krawca.  Jego  twarz  była  okropnie 
wykrzywiona, a po lewej stronie piersi widać było wystającą lśniącoczarną rękojeść sztyletu. 
Poznałem ją. To był ten sam sztylet, który poprzedniego dnia rankiem widziałem w szklanym 
słoju! 

— Lada  moment  spodziewam  się  przybycia  lekarza  —  wyjaśnił  Giraud.  —  Chociaż  tak 

naprawdę, to nie jest nam potrzebny. Ten człowiek jest martwy jak głaz. Otrzymał cios prosto 
w serce i śmierć nastąpiła natychmiast. 

— Kiedy to się stało? Wczoraj wieczorem? Giraud potrząsnął głową. 
— Nie  sądzę.  Nie  mam  prawa  wydawania  orzeczeń  medycznych,  ale  uważam,  że  ten 

człowiek z pewnością nie żyje od dobrych dwunastu godzin. Kiedy ostatni raz widział pan ten 
sztylet? 

— Wczoraj, około dziesiątej rano. 
— Jestem skłonny sądzić, że zbrodnia miała miejsce wkrótce potem. 
— Ale wokół tej szopy nieustannie kręciło się wielu ludzi. 
Giraud zaśmiał się nieprzyjemnie. 
— Robi pan zdumiewające postępy! Kto panu powiedział, że zamordowano go w szopie? 
— No… — zacząłem, zmieszany. — Ja… byłem o tym przekonany. 
— Och, ładny z pana detektyw! Niech pan na niego spojrzy. Czy  człowiek, który zostaje 

ś

miertelnie zraniony  ciosem prosto w serce, pada w ten sposób — wyprostowany, z nogami 

złączonymi  i  rękoma  ułożonymi  wzdłuż  ciała?  Nie.  A  może  kładzie  się  na  plecach  i 
dobrowolnie pozwala się zadźgać? To absurd, prawda? Ale niech pan spojrzy tu… i tam… — 
Rzucił promień światła latarki na ziemię. Dostrzegłem dziwne, nieregularne ślady na miękkiej 
ziemi. — Został tu przywleczony po śmierci. Częściowo ciągnięty, częściowo niesiony przez 
dwie osoby. Na zewnątrz szopy na twardym gruncie nie widać śladów, a tutaj zostały zatarte; 
ale, młody przyjacielu, wiem, że jedna z dwóch osób była kobietą. 

— Kobietą? 
— Tak. 
— Skąd pan wie, skoro ślady zostały zatarte? 
— Ponieważ  odciski  kobiecego  bucika,  nawet  zatarte,  są  zawsze  rozpoznawalne.  Ale 

poznałem też po tym…— pochylił się, zdjął coś z rękojeści sztyletu i pokazał mi. Był to długi 
czarny kobiecy włos, podobny do tego, jaki Poirot znalazł na poręczy fotela w bibliotece. 

Giraud z ironicznym uśmiechem owinął go z powrotem wokół rękojeści sztyletu. 

background image

— Tak  długo,  jak  to  możliwe,  musimy  wszystko  pozostawić  w  nienaruszonym  stanie  — 

wyjaśnił. — To uszczęśliwi sędziego śledczego. Zauważył pan coś jeszcze? 

Byłem zmuszony odpowiedzieć przecząco. 
— Proszę spojrzeć na ręce. 
Spojrzałem.  Paznokcie  były  połamane  i  odbarwione,  a  skóra  dłoni  zgrubiała.  Nie 

wiedziałem, co mam z tego wnioskować. Spojrzałem na Girauda. 

— To  nie  są  ręce  dżentelmena  —  wyjaśnił  w  odpowiedzi  na  mój  pytający  wzrok.  —  W 

przeciwieństwie do ubrania, które wskazuje na człowieka zamożnego. Prawda, że to dziwne? 

— Bardzo dziwne — zgodziłem się. 
— Na  żadnej  części  ubrania  nie  ma  znaków  firmowych.  O  czym  to  świadczy?  Ten 

człowiek  usiłował  uchodzić  za  kogoś  innego,  niż  był  w  rzeczywistości.  Był  w  przebraniu. 
Dlaczego? Bał się czegoś? Próbował się ukryć? Tego jeszcze nie wiemy, ale wiemy jedno — 
ż

e ze strachu próbował ukryć swoją tożsamość. 

Spojrzał na ciało. 
— Teraz  też  nie  ma  odcisków  palców  na  rękojeści  sztyletu.  Morderca  znowu  nosił 

rękawiczki. 

— Myśli pan, że to był ten sam morderca? — zapytałem szybko. 
Giraud stał się tajemniczy. 
— Nieważne, co myślę. Zobaczymy. Marchaud! 
W drzwiach pojawił się policjant. 
— Słucham, monsieurl 
— Dlaczego jeszcze nie przyszła tu madame Renauld? Posłałem po nią przed kwadransem. 
— Właśnie nadchodzi z synem. 
— Dobrze.  Chcę  ich  tu  mieć,  ale  pojedynczo.  Marchaud  zasalutował  i  zniknął.  Po  chwili 

pojawił się zpaniąRenauld. 

— Proszę wejść, madame. 
Giraud postąpił do przodu ze zdawkowym ukłonem. 
— Tędy, madame. — Podprowadził j ą do ciała i odsunął się nagle na bok. — Tu jest ten 

mężczyzna. Zna go pani? 

Mówiąc  to,  patrzył  na  nią  uważnie,  jakby  chciał  przeniknąć  jej  myśli,  zanotować  każdą 

zmianę zachowania. 

Ale pani Renauld pozostała zupełnie spokojna — według mnie zbyt spokojna. Patrzyła na 

ciało niemal obojętnie, nie zdradzając żadnych uczuć lub śladu rozpoznania. 

— Nie — powiedziała. — Nigdy w życiu go nie widziałam. Jest dla mnie zupełnie obcy. 
— Jest pani pewna? 
— Całkiem pewna. 
— A może rozpoznaje pani w nim jednego z napastników? 
— Nie.  —  Zawahała  się,  jakby  nagle  uderzyła  ją  jakaś  myśl.  —  Nie,  nie  sądzę.  Oni 

przecież  mieli  brody…  Chociaż  sędzia  śledczy  twierdził,  że  były  fałszywe,  jednak…  nie, 
chyba nie. — Teraz wydawała się zupełnie pewna. — Jestem przekonana, że to nie jest żaden 
z tych dwóch napastników. 

— No cóż, madame. Zatem to wszystko. 
Wyszła z podniesioną  głową, promień słońca zalśnił w srebrnych nitkach jej włosów. Do 

szopy  wszedł  Jack  Renauld.  On  również,  zupełnie  spokojnie,  stanowczo  zaprzeczył,  jakoby 
znał zamordowanego. 

Giraud  tylko  mruknął  coś  pod  nosem.  Nie  miałem  pojęcia,  czy  był  zadowolony,  czy 

rozczarowany. Zawołał Marchauda. 

— Masz tam tę drugą? 
— Tak, monsieur. 
— Przyprowadź. 

background image

„Tą  drugą”  była  madame  Daubreuil.  Weszła  oburzona  i  zaczęła  od  progu  gwałtownie 

protestować: 

— Stanowczo się temu sprzeciwiam! To wyraźne szykany! Co ja mam z tym wspólnego? 
— Madame  —  rzucił  brutalnie  Giraud  —  prowadzę  śledztwo  w  sprawie  d w ó c h  

morderstw! Skąd mam wiedzieć, czy to nie pani je popełniła? 

— Jak  pan  śmie!  —  krzyknęła.  —  Jak  pan  śmie  obrażać  mnie  podobnie  niedorzecznym 

oskarżeniem? To skandal! 

— Twierdzi  pani,  że  to  skandal?  A  co  pani  powie  na  to?  —  Po  raz  drugi  odwinął  włos  i 

podniósł  go  wyżej.  —  Widzi  pani,  madame?  —  Podszedł  do  niej.  —  Pozwoli  pani,  że 
porównam? 

Zbladła i odskoczyła z krzykiem. 
— To nieprawda, przysięgam! Nic nie wiem o tej zbrodni — ani o żadnej zbrodni. Każdy, 

kto twierdzi inaczej… kłamie! Ach, mon Dieu, co mam robić? 

— Proszę  się  uspokoić,  madame  —  odparł  zimno  Giraud.  —  Jeszcze  nikt  pani  nie 

oskarżył. Jednak dobrze pani zrobi, odpowiadając na moje pytania bez dalszych ceregieli. 

— Zrobię wszystko, co pan zechce, monsieur. 
— Proszę się przyjrzeć zamordowanemu. Czy kiedyś go pani widziała? 
Madame  Daubreuil  podeszła  do  zwłok;  jej  twarz  nabrała  kolorów.  Spojrzała  na  ofiarę  z 

pewną dozą zainteresowania. Potem potrząsnęła głową. 

— Nie znam go. 
Wydawało  się  niemożliwe  wątpić  w  jej  szczerość,  wypowiedziała  te  słowa  w  sposób 

zupełnie naturalny. Giraud odprawił ją skinieniem głowy. 

— Pozwolił  jej  pan  odejść?  —  zapytałem  cicho.  —  Czy  to  rozsądne?  Ten  czarny  włos 

niewątpliwie do niej należy. 

— Nie musi mnie pan uczyć fachu — odparł Giraud sucho. 
— Ona  jest  pod  stałym  nadzorem.  Nie  zamierzam  jej  jeszcze  aresztować.  Potem 

zmarszczył brwi, spoglądając na zwłoki. 

— Czy on pańskim zdaniem może przedstawiać typ hiszpański? — zapytał nagle. 
Przyjrzałem się badawczo twarzy. 
— Nie — odparłem. — Zdecydowanie określiłbym go jako Francuza. 
Giraud chrząknął niezadowolony. 
— Ja też tak sądzę. 
Przez chwilę stał bez ruchu, a następnie stanowczym gestem odsunął mnie na bok i znowu 

przypadł  do  ziemi  na  czworakach,  kontynuując  przeszukiwanie  szopy.  Był  w  tym  naprawdę 
wspaniały. Nic nie uszło jego uwagi. Posuwał się cal za calem, odwracał doniczki, szperał w 
starych workach. Rzucił się skwapliwie na jakiś tobołek przy drzwiach, ale okazało się, że to 
tylko  zniszczona  marynarka  i  spodnie.  Odrzucił  je  z  przekleństwem.  Natomiast 
zainteresowały go dwie pary rękawic, jednak ostatecznie potrząsnął głową i odłożył je na bok. 
Wrócił  do  doniczek  i  zaczął  je  po  kolei  odwracać.  W  końcu  wstał,  kiwając  głową  w 
zamyśleniu. Wydawał się zaskoczony i zakłopotany. Miałem wrażenie, że zapomniał o mojej 
obecności. 

W tym momencie na zewnątrz rozległy się kroki i w drzwiach ukazał się sędzia śledczy, w 

towarzystwie swojego sekretarza i komisarza Bexa. Za nimi szedł lekarz. 

— To  niesamowite,  monsieur  Giraud!  —  wykrzyknął  Hautet.  —  Następne  morderstwo! 

Nie, my jeszcze nie dotarliśmy do sedna tej sprawy! W tym tkwi jakaś głębsza tajemnica. Kto 
tym razem jest ofiarą? 

— Tego  właśnie  nikt  nam  nie  może  powiedzieć,  monsieur.  Zamordowany  nie  został 

zidentyfikowany. 

— Gdzie jest ciało? — zapytał lekarz. Giraud odsunął się trochę na bok. 

background image

— Tam,  w  kącie.  Jak  pan  widzi,  otrzymał  cios  w  serce.  Posłużono  się  skradzionym 

wczoraj  sztyletem.  Mam  wrażenie,  że  morderstwo  popełniono  wkrótce  po  kradzieży,  ale  to 
sprawa,  którą  pan  musi  ustalić.  Może  pan  dotykać  rękojeści  sztyletu  —  nie  ma  na  niej 
odcisków palców. 

Lekarz ukląkł przy zwłokach, a Giraud zwrócił się do sędziego śledczego: 
— Piękny problem, prawda? Ale ja go rozwiążę. 
— A więc nikt go nie rozpoznał — mruknął sędzia. — Czy to możliwe, żeby to był jeden z 

morderców? Może doszło miedzy nimi do kłótni? 

Giraud potrząsnął głową. 
— Mógłbym przysiąc, że to Francuz. 
Lekarz, który kucał przy zwłokach, spojrzał na nich zdumionym wzrokiem. 
— Pan twierdzi, że został zabity wczoraj rano? — spytał. 
— Opieram  się  na  fakcie  kradzieży  sztyletu  —  wyjaśnił  Giraud.  —  Mógł  oczywiście 

zostać zabity później. 

— Tego samego dnia o późniejszej porze? To zupełnie niemożliwe! Ten człowiek nie żyje 

co najmniej od czterdziestu ośmiu godzin, a może nawet dłużej. 

Spojrzeliśmy po sobie zupełnie oszołomieni. 

background image

R

OZDZIAŁ PIĘTNASTY

 

F

OTOGRAFIA

 

 
Słowa  lekarza  były  tak  zdumiewające,  że  przez  chwilę  wszyscy  staliśmy  oniemieli. 

Mężczyznę zamordowano sztyletem, który — jak wiedzieliśmy — został skradziony zaledwie 
przed dwudziestoma czterema godzinami, a jednak doktor Durand twierdził stanowczo, że ten 
człowiek nie żyje już od czterdziestu ośmiu godzin! To było coś absolutnie fantastycznego. 

Zaledwie przyszliśmy nieco do siebie, gdy doręczono mi telegram. Przyniósł go posłaniec 

z  hotelu.  Otworzyłem.  Nadał  go  Poirot,  donosząc,  że  wróci  do  Merlinville  pociągiem  o 
dwunastej dwadzieścia osiem. 

Spojrzałem  na  zegarek  i  stwierdziłem,  że  zdążę  jeszcze  wyjść  po  niego  na  dworzec. 

Czułem, że powinien natychmiast dowiedzieć się o nieoczekiwanym rozwoju sytuacji. 

Pomyślałem, że Poirot najwyraźniej nie miał trudności w znalezieniu w Paryżu tego, czego 

szukał. Świadczył o tym jego szybki powrót — zaledwie po kilku godzinach. Zastanawiałem 
się, jak przyjmie wiadomość, którą miałem mu przekazać. 

Pociąg  spóźniał  się  i  spacerując  bez  celu  po  peronie  wpadłem  na  myśl,  że  mogę  zapytać, 

kto w wieczór tragedii ostatnim pociągiem opuścił Merlinville. 

Podszedłem do szefa tragarzy, człowieka o inteligentnym wyglądzie, i bez trudu udało mi 

się  go  naprowadzić  na  interesujący  mnie  temat.  Głośno  wyraził  rozgoryczenie  działaniem 
policji.  Jeśli  dalej  tak  będzie,  to  wszyscy  bandyci  i  mordercy  ujdą  bezkarnie.  Wtedy 
podsunąłem  mu  myśl,  że  może  właśnie  umknęli  nocnym  pociągiem,  ale  zdecydowanie 
odrzucił  tę  możliwość.  Na  pewno  zauważyłby  dwóch  obcokrajowców  —  tym  pociągiem 
odjechało tylko około dwudziestu pasażerów i z pewnością by ich nie przeoczył. 

Nie wiem, skąd mi ta myśl przyszła do głowy, może podsunęła mi ją nuta niepokoju, jaką 

dosłyszałem w głosie Marthe Daubreuil. Nagle zapytałem: 

— A młody monsieur Renauld — czy on też odjechał tym pociągiem? 
— Ach,  nie,  monsieur.  Po  co  miałby  wyjeżdżać,  skoro  przyjechał  zaledwie  godzinę 

wcześniej! 

Spojrzałem zdumiony na bagażowego.  Z początku nie mogłem zrozumieć znaczenia tych 

słów. Nagle pojąłem. 

— Chce  pan  powiedzieć  —  rzekłem,  czując,  jak  serce  wali  mi  w  piersi  —  że  monsieur 

Jack Renauld przybył tego wieczoru do Merlinville? 

— Ależ tak, monsieur. Ostatnim pociągiem, o jedenastej czterdzieści. 
Czułem  w  głowie  zamęt.  Zatem  Marthe  miała  powód  do  niepokoju!  Jack  Renauld  był  w 

Merlinville  w  noc  zbrodni.  Ale  dlaczego  się  do  tego  nie  przyznał?  Dlaczego  kazał  nam 
wierzyć,  że  znajdował  się  wtedy  w  Cherbourgu?  Przypominając  sobie  jego  szczerą,  młodą 
twarz,  z  trudem  mogłem  uwierzyć,  żeby  miał  jakiś  związek  z  morderstwem.  Ale  co  miało 
znaczyć  jego  milczenie  w  tak  ważnej  sprawie?  Jedno  było  pewne:  Marthe  o  wszystkim 
wiedziała. Stąd jej niepokój i pytanie, jakie zadała Poirotowi, czy ktoś jest podejrzany. 

Moje  rozmyślania  przerwało  przybycie  pociągu  i  chwilę  później  witałem  Poirota. 

Promieniował. Był pełen energii i w doskonałym nastroju. Zapomniawszy o mojej angielskiej 
powściągliwości, uściskał mnie serdecznie na peronie. 

— Mon cher ami, powiodło mi się — nadspodziewanie powiodło! 
— Doprawdy? Miło mi to słyszeć. Znasz tutejsze nowiny? 
— A  powinienem  je  znać?  Poczyniono  jakieś  postępy  w  śledztwie,  co?  Wielkiemu 

Giraudowi  udało  się  kogoś  aresztować?  Ach,  aleja  go  dopiero  zaskoczę!  Dokąd  mnie 
prowadzisz,  przyjacielu?  Nie  idziemy  do  hotelu?  Muszę  doprowadzić  do  porządku  wąsy  — 

background image

po podróży kompletnie opadły. A poza tym mój płaszcz jest niewątpliwie zakurzony, l muszę 
na nowo zawiązać krawat… 

— Mój  drogi  —  przerwałem  jego  protesty  —  to  wszystko  jest  nieważne.  Natychmiast 

musimy iść do willi. Popełniono tam drugie morderstwo! 

Nigdy jeszcze nie widziałem człowieka do tego stopnia oszołomionego. Wpatrywał się we 

mnie z otwartymi ustami, zniknął cały jego dobry nastrój . 

— Coś  ty  powiedział?  Następne  morderstwo?  W  takim  razie  pomyliłem  się.  Popełniłem 

błąd. Giraud będzie mógł ze mnie kpić — będzie miał całkowitą rację! 

— Nie spodziewałeś się tego? 
— Ja?  Nigdy  w  świecie.  To  obala  moją  teorię,  całkowicie  ją  rujnuje…  to…  ale,  nie!  — 

przerwał  i  uderzył  się  w  piersi.  —  To  niemożliwe!  Nie  mogę  się  mylić!  Fakty,  rozpatrzone 
metodycznie  i  we  właściwym  porządku,  dają  tylko  jedno  rozwiązanie.  Z  pewnością  mam 
rację. Na pewno mam rację! 

— Ale… Przerwał mi: 
— Zaczekaj,  przyjacielu.  Jeżeli  mam  rację,  to  nowe  morderstwo  jest  niemożliwe,  chyba 

ż

e… chyba że… Zaraz, błagam, nic nie mów. 

Po chwili milczenia, całkowicie już opanowany, powiedział spokojnie: 
— Ofiarą jest mężczyzna w średnim wieku. Ciało znaleziono w zamkniętej na klucz szopie 

w pobliżu miejsca pierwszej zbrodni. Nie żyje od co najmniej czterdziestu ośmiu godzin. 

Najprawdopodobniej  został  zabity  w  podobny  sposób  jak  pan  Renauld,  ale  niekoniecznie 

ciosem w plecy. 

Teraz  ja  z  kolei  oniemiałem.  W  ciągu  całej  naszej  znajomości  Poirot  nigdy  nie  zrobił 

czegoś tak zdumiewającego. I nieuchronnie w mojej głowie zrodziło się podejrzenie. 

— Poirot! — krzyknąłem — kpisz sobie ze mnie! Ty już o tym słyszałeś? 
Spojrzał na mnie z wyrzutem. 
— Dlaczego miałbym z ciebie kpić? Zapewniam cię, że nic o tym nie słyszałem. Czy nie 

zauważyłeś, jakie to na mnie zrobiło wrażenie? 

— Ale skąd, na Boga, to wszystko wiedziałeś? 
— A więc mam rację, tak? Wiedziałem. To małe, szare komórki, przyjacielu. Małe, szare 

komórki powiedziały mi, w jaki sposób mogło zostać popełnione drugie morderstwo. A teraz 
opowiedz  mi  wszystko.  Jeśli  skręcimy  tu  na  lewo,  przetniemy  tereny  golfowe  i  szybciej 
znajdziemy się w willi Geneviève. 

Po drodze relacjonowałem wypadki. Poirot słuchał uważnie. 
— Mówisz, że sztylet tkwił w ranie? To ciekawe. Jesteś pewien, że to ten sam? 
— Absolutnie pewien. I to właśnie wydaje się zupełnie niemożliwe. 
— Wszystko jest możliwe. Mogły być dwa identyczne sztylety. 
Zdziwiony uniosłem brwi. 
— Ależ to zupełnie nieprawdopodobne? Byłby to nadzwyczajny zbieg okoliczności. 
— Jak  zwykle  mówisz  bezmyślnie,  Hastings.  W  pewnych  wypadkach  istnienie  dwóch 

identycznych  narzędzi  zbrodni  byłoby  czymś  nieprawdopodobnym.  Ale  w  naszym  wypadku 
ten sztylet był pamiątką z wojny i został wykonany na zamówienie Jacka Renaulda. Jeśli się 
dobrze  zastanowisz,  dojdziesz  do  wniosku,  że  jest  wysoce  nieprawdopodobne,  aby  polecił 
wykonać tylko jeden egzemplarz. Z pewnością zamówił drugi dla siebie. 

— Jednak nikt nawet o tym nie wspomniał — sprzeciwiłem się. 
Poirot odparł tonem wykładowcy: 
— Drogi  przyjacielu,  pracując  nad  jakąś  sprawą,  nie  bierze  się  pod  uwagę  tylko  tego,  co 

ktoś  „wspomni”.  Nie  ma  powodu  wspominać  o  wielu  rzeczach,  które  mogą  być  ważne. 
Równocześnie niekiedy istnieją powody, by o niektórych rzeczach nie wspominać. Masz dwa 
motywy do wyboru. 

background image

Milczałem,  mimo  woli  poruszony  jego  słowami.  Po  kilku  minutach  stanęliśmy  przy 

sławetnej  szopie.  Zastaliśmy  tu  wszystkich  naszych  przyjaciół  i  po  wymianie  uprzejmości 
Poirot zabrał się do roboty. 

Ponieważ 

wcześniej 

obserwowałem 

Girauda 

przy 

pracy, 

tym 

większym 

zainteresowaniem  przyglądałem  się  Poirotowi.  Mój  przyjaciel  pobieżnie  obrzucił  wzrokiem 
wnętrze  szopy.  Bliżej  obejrzał  tylko  leżące  przy  drzwiach  zniszczoną  marynarkę  i  spodnie. 
Na wargach Girauda ukazał się pogardliwy uśmieszek i Poirot, jakby  go  widząc, odrzucił je 
na ziemię. 

— To stare ubranie ogrodnika? — zapytał. 
— Zgadza się — odparł Giraud. 
Poirot  ukląkł  przy  zwłokach.  Jego  palce  poruszały  się  szybko,  lecz  metodycznie.  Zbadał 

materiał  ubrania  i  sprawdził,  czy  nie  ma  metki  firmowej.  Szczególnie  starannie  obejrzał 
obuwie, a potem brudne, połamane paznokcie. Oglądając je, rzucił krótkie pytanie Giraudowi: 

— Widział pan? 
— Tak, widziałem — odparł detektyw. Jego twarz pozostała niewzruszona. 
Nagle Poirot wyprostował się. 
— Doktorze Durand! 
— Słucham? — powiedział lekarz, podchodząc. 
— Widzę pianę na ustach. Zauważył pan? 
— Muszę przyznać, że nie zwróciłem na to uwagi. 
— Ale teraz widzi pan? 
— Tak, widzę! 
Poirot znowu rzucił pytanie Giraudowi: 
— Pan niewątpliwie ją zauważył? 
Giraud milczał. Poirot badał dalej. Wyjęty z rany sztylet spoczywał teraz w stojącym przy 

zwłokach  szklanym  słoju.  Poirot  zbadał  go,  a  potem  uważnie  obejrzał  ranę.  Gdy  podniósł 
głowę, jego oczy z podniecenia rzucały dobrze mi znane zielone błyski. 

— To bardzo dziwna rana! Zupełnie nie krwawiła. Nie ma plam na ubraniu. Tylko ostrze 

jest trochę zabarwione. Co pan o tym myśli, monsieur le docteur? 

— Mogę tylko stwierdzić, że to bardzo niezwykłe. 
— Nie  ma  w  tym  nic  niezwykłego.  To  zupełnie  proste.  Ten  człowiek  został 

zasztyletowany po śmierći. — I Poirot, uciszając gestem ręki podnoszące się protesty, zwrócił 
się do Girauda: — Zgadza się pan ze mną, monsieur Giraud, prawda? 

Bez  względu  na  to,  w  co  Giraud  wierzył,  zaakceptował  pogląd  Poirota  bez  drgnienia 

powiek i odpowiedział spokojnie, prawie pogardliwie: 

— Oczywiście. 
Wśród zgromadzonych rozszedł się pomruk zdziwienia. 
— Cóż  to  za  pomysł!  —  wykrzyknął  sędzia.  —  Zasztyletować  człowieka  po  śmierci! 

Barbarzyństwo! To niebywałe! Może to akt jakiej ś obłędnej nienawiści? 

— Nie — wtrącił Poirot. — Myślę, że zrobiono to z zimną krwią… aby stworzyć pewną 

iluzję. 

— Jaką iluzję? 
— Taką właśnie, jaką niemal udało się stworzyć — odciął się Poirot proroczo. 
Monsieur Bex zamyślił się. 
— Zatem jak ten człowiek został zabity? 
— Nie został zabity. On umarł. Umarł, jeśli się nie mylę, w ataku epilepsji! 
To  oświadczenie  Poirota  ponownie  wywołało  wielkie  poruszenie.  Doktor  Durant  znowu 

ukląkł, szczegółowo obejrzał zwłoki i wstał. 

background image

— Monsieur  Poirot,  jestem  skłonny  uznać  słuszność  pańskiej  diagnozy.  Pomyliłem  się. 

Bezsporny  fakt,  że  ten  mężczyzna  otrzymał  cios  sztyletem,  odwrócił  moją  uwagę  od  innych 
objawów. 

Poirot stał się bohaterem chwili. Sędzia śledczy sypał komplementami. Poirot odpowiadał 

z  wdziękiem,  a  potem,  tłumacząc,  że  ani  on,  ani  ja  nie  jedliśmy  jeszcze  lunchu  i  chce  się 
przebrać  po  podróży,  powiedział,  że  musimy  odejść.  Gdy  wychodziliśmy  z  szopy,  podszedł 
do nas Giraud. 

— Jeszcze  coś,  monsieur  Poirot  —  odezwał  się  uprzejmie  kpiącym  głosem.  —  Otóż 

znaleźliśmy na rękojeści sztyletu… kobiecy włos. 

— Ach! — wykrzyknął Poirot. — Kobiecy włos? Czyj? 
— Też chciałbym wiedzieć — odparł Giraud. Potem z ukłonem odszedł. 
— Natarczywy jest ten nasz dobry Giraud — powiedział Poirot w zamyśleniu, gdy szliśmy 

w  kierunku  hotelu.  —  Zastanawiam  się,  na  jaki  fałszywy  trop  miał  zamiar  mnie  skierować? 
Kobiecy włos… hm! 

Zjedliśmy  lunch  z  wielkim  apetytem,  ale  Poirot  był  nieco  roztargniony  i  nie  zwracał  na 

mnie uwagi. Potem przeszliśmy do naszego salonu i tam poprosiłem go, żeby opowiedział mi 
o swojej tajemniczej podróży do Paryża. 

— Chętnie, mój drogi. Pojechałem do Paryża, aby znaleźć to! 
Wyjął  z  kieszeni  wycinek  z  gazety.  Była  to  fotografia  kobiety.  Podał  mi  ją.  Wydałem 

okrzyk zdziwienia. 

— Poznajesz ją? 
Skinąłem głową. Chociaż fotografia wyraźnie pochodziła sprzed wielu lat i kobieta miała 

inną fryzurę, podobieństwo było uderzające. 

— Madame Daubreuil! —wykrzyknąłem. 
Poirot z uśmiechem potrząsnął głową. 
— Niezupełnie,  mój  drogi.  Wtedy  nie  nosiła  tego  nazwiska.  To  fotografia  osławionej 

madame Beroldy! 

Madame  Beroldy!  Nagle  doznałem  olśnienia.  Proces  o  morderstwo,  który  wzbudził 

ś

wiatowe zainteresowanie. 

P r o c e s   B e r o l d y . 

background image

R

OZDZIAŁ SZESNASTY

 

P

ROCES 

B

EROLDY

 

 
Przed około dwudziestu laty pan Arnold Beroldy, pochodzący z Lyonu, przybył do Paryża 

w  towarzystwie  pięknej  żony  i  córeczki,  jeszcze  niemowlęcia.  Pan  Beroldy,  młodszy 
wspólnik firmy handlującej winem, dość tęgi mężczyzna w średnim wieku, lubił dobrze żyć, 
oddany czarującej żonie, ale poza tym był pod każdym względem człowiekiem przeciętnym. 
Firma,  w  której  pracował,  nie  była  duża  i,  chociaż  dobrze  prosperowała,  nie  przynosiła  mu 
wielkich zysków. Beroldowie zajmowali niewielkie mieszkanie i z początku prowadzili dość 
skromne życie. 

Jeśli jednak pan Beroldy był człowiekiem przeciętnym, jego żonę natura hojnie obdarzyła. 

Młoda,  przystojna,  o  nieprzeciętnym  uroku  osobistym,  pani  Beroldy  natychmiast  stała  się 
sensacją dzielnicy, a szczególnie wtedy, gdy zaczęto szeptać, że jej dzieciństwo otoczone jest 
jakąś  interesującą  tajemnicą.  Krążyły  plotki,  że  jest  nieślubnym  dzieckiem  rosyjskiego 
wielkiego księcia. Inni z kolei zapewniali, że jest owocem legalnego, choć morganatyczncgo 
małżeństwa austriackiego arcyksięcia. Jednak we wszystkich historiach osoba Jeanne Beroldy 
była centrum jakiejś interesującej tajemnicy. 

W  gronie  przyjaciół  i  znajomych  Beroldów  znajdował  się  też  młody  prawnik,  Georges 

Conneau.  Wkrótce  stało  się  wyraźnie  widoczne,  że  jego  sercem  całkowicie  zawładnęła 
fascynacja  Jeanne  Beroldy.  Madame  Beroldy  w  dyskretny  sposób  ośmielała  młodego 
człowieka,  zapewniając  go  jednocześnie  o  swej  wierności  do  męża  w  średnim  wieku. 
Niemniej  złośliwi  nie  wahali  się  twierdzić,  że  młody  Conneau  był  jej  kochankiem  —  i  nie 
tylko on! 

Trzy  miesiące  po  przybyciu  Beroldów  do  Paryża  na  scenie  pojawiła  się  jeszcze  jedna 

postać.  Był  nią  niezwykle  bogaty  Amerykanin,  Hiram  P.  Trapp.  Przedstawiony  czarującej  i 
tajemniczej madame Beroldy, natychmiast zakochał się w niej bez pamięci. Jego uwielbienie 
było wyraźnie widoczne, chociaż okazywał je z pełnym szacunku dystansem. 

W  tym  czasie  madame  Beroldy  stała  się  bardziej  wylewna  w  swych  zwierzeniach. 

Wielokrotnie  mówiła  swoim  przyjaciołom,  że  bardzo  niepokoi  się  o  męża.  Wyjaśniła,  iż 
wplątał się w jakieś sprawy natury politycznej i wspominała, że powierzono mu pewne ważne 
dokumenty, które zawierają „tajemnicę” mającą ogólnoeuropejskie znaczenie. Przekazano mu 
te  dokumenty,  aby  zmylić  ślady.  Madame  Beroldy  denerwowała  się,  gdyż  rozpoznała  wielu 
ważnych członków z kręgu rewolucjonistów paryskich. 

Tragedia  wydarzyła  się  dwudziestego  ósmego  listopada.  Kobieta,  która  codziennie 

sprzątała u państwa Beroldy, ze zdziwieniem znalazła drzwi do mieszkania szeroko otwarte. 
Słysząc dochodzące z sypialni słabe jęki, weszła do środka. Oczom jej ukazał się przerażający 
widok. Pani Beroldy leżała na podłodze z związanymi rękoma i nogami, wydając słabe jęki, 
ponieważ  udało  jej  się  jakoś  wypchnąć  knebel  z  ust.  Na  łóżku  w  kałuży  krwi  leżał  pan 
Beroldy z nożem w sercu. 

Historia,  jaką  opowiedziała  pani  Beroldy,  była  zupełnie  prosta.  Obudziła  się  nagle  i 

zobaczyła  pochylonych  nad  sobą  dwóch  zamaskowanych  mężczyzn.  Związali  ją  i 
zakneblowali,  żeby  nie  krzyczała.  Potem  zaczęli  się  domagać  od  jej  męża,  aby  zdradził  im 
ową sławetną „tajemnicę”. 

Ale nieustraszony handlarz win kategorycznie odmówił. Jeden z napastników, wściekły za 

ten upór, wbił mu nóż w serce. Potem znalezionym kluczem otworzyli stojący w kącie sejf i 
zabrali  z  niego  cały  plik  dokumentów.  Obaj  mieli  długie  brody,  nosili  maski  i  madame 
Beroldy twierdziła kategorycznie, że byli Rosjanami. 

background image

Cała  ta  sprawa  natychmiast  wywołała  niezwykłą  sensację.  Czas  płynął,  ale  nigdzie  nie 

natrafiono  na  ślad  brodatych  mężczyzn.  A  kiedy  już  zainteresowanie  osłabło,  wydarzyło  się 
coś  zdumiewającego:  madame  Beroldy  została  aresztowana  pod  zarzutem  zamordowania 
męża. 

Proces  wzbudził  ogromne  zainteresowanie.  Oskarżona  była  młodą  i  piękną  kobietą  o 

tajemniczym pochodzeniu, co wystarczyło, żeby uczynić z całej historii cause célèbre

*

. 

Zostało  udowodnione  ponad  wszelką  wątpliwość,  że  rodzice  Jeanne  Beroldy  byli  godną 

szacunku, normalną parą sprzedawców owoców i mieszkali na przedmieściu Lyonu. Rosyjski 
wielki  książę,  dworskie  intrygi  i  polityczne  związki  —  wszystkie  te  opowieści  okazały  się 
jedynie  wytworem  fantazji  pani  Beroldy!  Cała  jej  przeszłość  nie  miała  w  sobie  nic 
romantycznego.  Odkryto  też  motyw  zbrodni.  Pan  Hiram  Trapp,  poddany  bezlitosnemu 
badaniu,  przyznał,  że  kochał  ją  i,  gdyby  była  wolna,  z  pewnością  poprosiłby,  żeby  została 
jego  żoną.  Fakt,  że  łączył  ich  tylko  stosunek  platoniczny,  świadczył  przeciwko  oskarżonej. 
Nie  mogąc  zostać  kochanką  Trappa,  który  nie  obraziłby  jej  tego  rodzaju  propozycją,  Jeanne 
Beroldy uknuła szatański plan pozbycia się męża, aby móc poślubić bogatego Amerykanina. 

W czasie rozprawy madame Beroldy w konfrontacji z oskarżeniami wykazała zimną krew 

i  duże  opanowanie.  Nie  zmieniła  swoich  zeznań.  Nadal  twierdziła,  że  ma  królewskie 
pochodzenie i że w niemowlęctwie została oddana na wychowanie małżeństwu zajmującemu 
się  handlem  owocami.  Mimo  że  te  opowieści  były  kompletnym  absurdem,  wiele  osób 
uwierzyło jej bez zastrzeżeń. 

Jednak  sąd  był  nieubłagany.  Dowiedziono,  iż  zamaskowani  Rosjanie  są  wytworem 

wyobraźni  i  orzeczono,  że  zbrodnię  popełniła  madame  Beroldy  i  jej  kochanek,  Georges 
Conneau.  Wydano  rozkaz  aresztowania  Conneau,  ale  był  na  tyle  przebiegły,  że  zdążył 
zniknąć.  Śledztwo  wykazało,  że  madame  Beroldy  skrępowana  była  na  tyle  luźno,  iż  z 
łatwością sama się mogła uwolnić. 

Pod  koniec  procesu  oskarżyciel  publiczny  otrzymał  list  nadany  z  Paryża.  Georges 

Conneau,  nie  zdradzając  miejsca  swego  pobytu,  podawał  w  nim  pełen  opis  zbrodni. 
Przyznawał  w  nim,  ze  to  on  zadał  śmiertelny  cios,  za  namową  madame  Beroldy.  Zbrodnię 
zaplanowali oboje. Wierząc, że mąż ją źle traktował, zaślepiony własną do niej namiętnością, 
którą  jak  sądził  odwzajemniała,  postanowił  go  zbić  i  zadał  fatalny  cios,  który  miał  uwolnić 
ukochaną  kobietę  od  znienawidzonego  małżeństwa.  Teraz  dopiero  dowiedział  się,  że 
ubóstwiana  przez  niego  kobieta  zdradziła  go  z  panem  Hiramem  P.  Trappem!  A  więc  nie  z 
miłości  do  niego  chciała  być  wolna,  ale  planowała  małżeństwo  z  tym  bogatym 
Amerykaninem.  Był  narzędziem  w  jej  ręku.  Oszalały  z  zazdrości,  postanowił  ją  wydać,  i 
oświadcza, iż działał na jej polecenie. 

Wtedy  madame  Beroldy  udowodniła,  że  była  naprawdę  niezwykłą  kobietą.  Bez  wahania 

porzuciła  poprzednią  linię  obrony  i  przyznała,  że  ci  Rosjanie  byli  jedynie  tworem  jej 
wyobraźni.  Natomiast  rzeczywistym  mordercą  jest  Georges  Conneau.  Popełnił  tę  zbrodnię z 
szalonej do niej namiętności, przysięgając, że jeśli go zdradzi, straszliwie się na niej zemści. 
Zgodziła się, sterroryzowana pogróżkami — ale zgodziła się też w obawie o to, że jeśli powie 
prawdę,  może  zostać  oskarżona  o  współudział  w  popełnieniu  zbrodni.  Po  zbrodni  zerwała 
kontakty  z  mordercą  męża  i  twierdziła,  że  oskarżający  ją  list  był  zemstą  za  to  zerwanie. 
Przysięgła uroczyście, że nie brała udziału w planowaniu zbrodni i że kiedy owej pamiętnej 
nocy  obudziła  się,  ujrzała  Georges’a  Conneau  stojącego  nad  nią  z  zakrwawionym  nożem  w 
ręce.  Cała  ta  opowieść  była  dość  mętna  i  nie  bardzo  wiarygodna.  Jednak  madame  Beroldy 
potrafiła  wywrzeć  wrażenie  na  sędziach  przysięgłych  i  posiadała  niezwykły  dar 
przekonywania. Ze łzami w oczach mówiła o córce, o swoim kobiecym honorze, o pragnieniu 
zachowania  dla  dobra  dziecka  nieskazitelnej  opinii.  Przyznała,  że  Georges  Conneau  był  jej 

                                                 

*

 fr. głośna sprawa 

background image

kochankiem i że być może moralnie jest odpowiedzialna za popełnioną przez niego zbrodnię 
—  ale,  przysięga  przed  Bogiem,  nic  więcej!  Wie,  że  popełniła  niewybaczalny  błąd,  nie 
wydając Georges’a Conneau, jednak, zapytała łamiącym się głosem, która kobieta zdobyłaby 
się na tak rozpaczliwy czyn? Przecież ona go kochała! Czy mogła go bez wahania posłać na 
gilotynę? Była, oczywiście, winna, ale nie popełniła tego straszliwego morderstwa. 

Jej  cała  postawa,  czar  i  dar  przekonywania  wywołały  pożądany  skutek.  Odniosła 

zwycięstwo.  Pośród  niesłychanej  wrzawy  i  okrzyków  podniecenia,  uniewinniono  madame 
Beroldy. 

Mimo wysiłków policji, nigdy nie znaleziono Georges’a Conneau. Nikt więcej nie słyszał 

madame Beroldy. Razem z córką opuściła Paryż, aby zacząć nowe życie. 

background image

R

OZDZIAŁ SIEDEMNASTY

 

P

ROWADZIMY DALSZE BADANIA

 

 
Przedstawiłem  sprawę  Beroldy  w  całości.  Oczywiście  nie  pamiętałem  wszystkich 

szczegółów  tak,  jak  je  zrelacjonowałem,  niemniej  sprawę  dobrze  znałem,  gdyż  swego  czasu 
wzbudziła  wielkie  zainteresowanie  i  była  szczegółowo  opisywana  w  angielskich  gazetach. 
Nie musiałem więc wielce wysilać pamięci, aby przypomnieć ją sobie wystarczająco dobrze. 

Pod  wpływem  podniecenia  przez  moment  wydawało  mi  się,  że  to  nowe  odkrycie 

rozwiązuje  całą  sprawę.  Przyznaję,  że  jestem  impulsywny  —  Poirot  nie  znosi  mojego 
zwyczaju  pochopnego  wyciągania  wniosków  —  ale  myślę,  że  w  tym  wypadku  byłem 
usprawiedliwiony. Natychmiast uderzyło mnie, jak bardzo to odkrycie usprawiedliwia punkt 
widzenia Poirota. 

— Poirot  —  rzekłem  —  gratuluję  ci.  Teraz  wszystko  rozumiem.  Poirot,  jak  zwykle 

pedantycznie zapalił cienkiego papierosa, potem spojrzał na mnie. 

— A cóż takiego teraz rozumiesz, mon ami? 
— No,  że  to  madame  Daubreuil  —  Beroldy  —  zamordowała  pana  Renaulda.  Dowodzi 

tego ponad wszelką wątpliwość podobieństwo obu spraw. 

— Zatem uważasz, że madame Beroldy została niesłusznie uniewinniona? Że była winna i 

współuczestniczyła w zamordowaniu męża? 

Otworzyłem szeroko oczy. — Oczywiście! Ty tak nie uważasz? Poirot wolno przeszedł na 

drugi  koniec  pokoju,  po  drodze  odruchowo  poprawił  dwa  krzesła  i  rzekł  z  zamyśleniem:  — 
Tak,  ja  też  tak  uważam.  Ale  nie  użyłbym  słowa  „oczywiście”,  drogi  przyjacielu.  Ujmując 
sprawę proceduralnie, madame Beroldy jest niewinna. 

— Może w wypadku tamtej zbrodni, ale nie tej. 
Poirot usiadł i patrzył na mnie, zamyślony głębiej niż poprzednio. 
— Więc według ciebie, Hastings, madame Daubreuil zamordowała Renaulda? 
— Tak. 
— Dlaczego? 
Rzucił to pytanie tak nagle, że poczułem się oszołomiony. 
— Dlaczego? — powtórzyłem. — Dlaczego? Och, ponieważ… — przerwałem. 
Poirot pokiwał głową. 
— No widzisz. Natychmiast natrafiasz na trudność. Dlaczego madame Daubreuil (będę ją 

tak nazywał dla większej jasności) zamordowała monsieur Renaulda? Nie znajdujemy nawet 
cienia  motywu.  Nie  miała  żadnej  korzyści  z  jego  śmierci;  gdyby  była  jego  kochanką,  albo 
gdyby  go  szantażowała,  mogła  by  na  tym  tylko  stracić.  Nie  ma  morderstwa  bez  motywu. 
Pierwsza  zbrodnia  była  zupełnie  inna  —  mieliśmy  bogatego  kochanka,  który  chciał  zająć 
miejsce męża. 

— Pieniądze nie są jedynym motywem zbrodni — zauważyłem. 
— To prawda — zgodził się łagodnie Poirot. — Są jeszcze dwie inne możliwości. Jedną z 

nich jest zbrodnia z namiętności. Trzecią możliwością, chociaż bardzo rzadką, jest zabójstwo 
dla jakiejś idei, ale najczęściej dowodzi ona zaburzeń umysłowych. Do tego rodzaju zbrodni 
należą: mania mordowania i fanatyzm religijny. W naszym przypadku możemy to wykluczyć. 

— A  co  z  zabójstwem  na  tle  namiętności?  Czy  wykluczasz  też  tę  możliwość?  Jeśli 

madame Dabreuil była kochanką Renaulda i stwierdziła, że jego miłość stygnie, albo jeżeli z 
jakiegoś powodu stała się zazdrosna, to czy nie mogła zabić go w chwili złości? 

Poirot potrząsnął głową. 
— Jeżeli  —  ale  zwróć  uwagę,  że  mówię  „jeżeli”  —  madame  Daubreuil  była  kochanką 

Renaulda,  nie  miał  czasu  znużyć  się  nią.  A  tak  ogólnie,  to  mylisz  się  co  do  oceny  jej 

background image

charakteru.  To  wspaniała  aktorka.  Potrafi  symulować  nawet  największy  stres  emocjonalny. 
Ale  naprawdę  nic  takiego  nie  przeżywa  —  spójrz  tylko  obiektywnie  na  jej  życie.  Zawsze 
działała  z  zimną  krwią  —  jej  postępowaniem  kieruje  jedynie  zimna  kalkulacja.  Planując 
zamordowanie męża, nie robiła tego po to, aby połączyć się z kochankiem. Jej prawdziwym 
celem był bogaty Amerykanin, który uczuciowo prawdopodobnie guzik ją obchodził. Gdyby 
popełniła  zbrodnię,  zawsze  uczyniłaby  to  dla  jakiejś  korzyści.  A  w  naszym  przypadku  nie 
miałaby z niej żadnego zysku. Poza tym jak wyjaśnisz ten świeżo wykopany grób? To zrobił 
mężczyzna. 

— Może miała wspólnika — podsunąłem, niezadowolony, że muszę zrezygnować z moich 

teorii. 

— Przejdźmy do następnego zarzutu. Mówiłeś o podobieństwie obu zbrodni. Powiedz mi, 

w czym widzisz to podobieństwo? 

Wpatrywałem się w niego zdumiony. 
— Ależ,  Poirot,  przecież  ty  sam  zwróciłeś  mi  na  nie  uwagę!  Zamaskowani  napastnicy, 

tajemnica, dokumenty! 

Poirot uśmiechnął się. 
— Błagam  cię,  nie  oburzaj  się.  Niczemu  nie  przeczę.  Podobieństwo  tych  dwóch 

przypadków  niewątpliwie  zbliża  je  do  siebie.  Jednak  zastanów  się  nad  jednym  bardzo 
ciekawym punktem. To nie madame Daubreuil relacjonuje nam ten napad — wtedy wszystko 
byłoby bardzo proste — ale madame Renauld. Czyżby działała w zmowie z tamtą kobietą? 

— W  to  nie  mogę  uwierzyć  —  odparłem  wolno.  —  A  gdyby  tak  było,  to  musiałaby  być 

aktorką, jakiej jeszcze nie ma na świecie. 

— Ta, ta, ta! — rzucił Poirot niecierpliwie. — Znowu przeważają u ciebie sentymenty nad 

logiką!  Jeżeli  zbrodniarka  musi  być  dobrą  aktorką,  to  należy  przyjąć,  że  nią  jest.  Ale  czy  to 
było konieczne? Z wielu powodów nie wierzę, żeby pani Renauld była w zmowie z madame 
Dau—breuil.  Niektóre  z  nich  już  ci  podałem.  Inne  są  zupełnie  oczywiste.  Tak  więc,  po 
wyeliminowaniu  tej  możliwości,  zbliżyliśmy  się  do  prawdy,  która  jest  jak  zawsze  bardzo 
interesująca. 

— Poirot! —wykrzyknąłem—ty wiesz coś jeszcze! 
— Mon ami, powinieneś sam wyciągnąć wnioski. Masz dostęp do faktów. Zatrudnij swoje 

szare komórki. Rozumuj — nie jak Giraud, ale jak Herkules Poirot! 

— Jesteś p e w n y ? 
— Mój przyjacielu, w niejednym byłem głupcem. Ale teraz wszystko widzę jasno. 
— Znasz prawdę? 
— Odkryłem to, co zlecił mi odkryć monsieur Renauld. 
— I znasz mordercę? 
— Znam jednego z morderców. 
— Co masz na myśli? 
— Chyba  się  nie  rozumiemy.  Nie  mamy  jednego  zabójstwa,  ale  dwa.  Pierwsze 

rozwiązałem, natomiast drugie… eh bien, przyznaję, nie jestem pewien! 

— Ależ,  Poirot,  myślałem,  że  powiedziałeś,  iż  ten  mężczyzna  w  szopie  zmarł  śmiercią 

naturalną? 

— Ta, ta, ta! — zniecierpliwił się Poirot. — Ciągle nie rozumiesz. Można mieć zbrodnię 

bez mordercy, ale żeby mieć dwie zbrodnie, trzeba mieć dwa trupy. 

Ta uwaga wydała mi się tak szczególna i mętna, że spojrzałem na niego z niepokojem. Ale 

Poirot wyglądał zupełnie normalnie. Nagle wstał i podszedł do okna. 

— Otóż i on — powiedział. 
— Kto? 
— Jack Renauld. Posłałem mu liścik z prośbą, żeby tu przyszedł. 

background image

To zmieniło tok moich myśli i zapytałem Poirota, czy wie, że Jack Renauld był w wieczór 

zbrodni  w  Merlinville.  Miałem  nadzieję,  że  złapię  mego  przebiegłego  przyjaciela  na 
niedbalstwie, ale on jak zwykle o wszystkim wiedział. Również rozpytywał na dworcu. 

— Niewątpliwie  nie  byliśmy  w  tym  zbytnio  oryginalni,  Hastings.  Ten  nasz  znakomity 

Giraud prawdopodobnie zadał podobne pytania. 

— Myślisz… — przerwałem. — Ach, nie, to byłoby zbyt przerażające! 
Poirot  spojrzał  na  mnie  pytająco,  ale  milczałem.  Nagle  wpadło  mi  do  głowy,  że  mamy 

siedem kobiet, pośrednio i bezpośrednio zamieszanych w tę sprawę — pani Renauld, madame 
Daubreuil  i  jej  córka,  tajemnicza  nieznajoma  i  trzy  służące.  Natomiast  z  mężczyzn 
dysponowaliśmy  tylko  starym  Auguste’em  (którego  trudno  liczyć)  i  Jackiem  Renauldem.  A  
g r ó b   m ó g ł   w y k o p a ć   t y l k o   m ę ż c z y z n a ! 

Nie  miałem  czasu  dłużej  się  nad  tym  zastanawiać,  do  pokoju  bowiem  wszedł  Jack 

Renauld. 

— Proszę  siadać,  monsieur.  Bardzo  przepraszam  za  fatygę,  ale  zapewne  rozumie  pan,  że 

nie odpowiada mi atmosfera panująca w willi. Monsieur Giraud i ja nie patrzymy na sprawę 
w podobny sposób. Nie był dla mnie zbyt uprzejmy i dlatego nie mam zamiaru dzielić się z 
nim moimi drobnymi odkryciami. 

— Zgadzam  się  z  panem,  monsieur  Poirot  —  odparł  młodzieniec.  —  Ten  Giraud,  to  źle 

wychowany facet i byłbym bardzo rad, gdyby ktoś nauczył go rozumu. 

— Czy wobec tego mogę pana poprosić o pewną przysługę? 
— Oczywiście. 
— Chciałbym,  aby  pan  poszedł  na  dworzec  kolejowy  i  pojechał  do  następnej  stacji, 

Abbalac.  Tam  zapyta  pan  w  przechowalni  bagażu,  czy  w  wieczór  zbrodni  dwóch 
obcokrajowców  złożyło  w  depozycie  walizkę.  To  mała  stacja  i  z  pewnością  będą  pamiętać. 
Zrobi pan to? 

— Naturalnie! — odparł zaintrygowany młodzieniec z ochotą. 
— Rozumie  pan,  że  ja  i  mój  przyjaciel  mamy  inne  zadania  do  wykonania  —  wyjaśnił 

Poirot. — Pociąg odchodzi za kwadrans. Proszę nie wracać do willi, nie chcę, aby Giraud coś 
podejrzewał. 

— Dobrze, pójdę prosto na dworzec. 
Już wstawał, ale powstrzymał go głos Poirota: 
— Chwileczkę, monsieur Renauld, jest coś, co mnie trochę zastanawia. Dlaczego wczoraj 

nie powiedział pan sędziemu śledczemu, że był pan w wieczór zbrodni w Merlinville? 

Jack Renauld zaczerwienił się. Opanował się z wysiłkiem. 
— Myli się pan. Tak jak powiedziałem sędziemu śledczemu, byłem w Cherbourgu. 
Poirot  spojrzał  na  niego  zmrużonymi  jak  u  kota  oczami,  w  których  błysnęło  zielone 

ś

wiatełko. 

— W  takim  razie  zaistniała  dziwna  pomyłka,  pomyliłem  się  razem  z  służbą  kolejową. 

Poinformowano mnie, że przyjechał pan pociągiem o jedenastej czterdzieści. 

Jack Renauld wahał się przez moment. 
— A  jeśli  nawet  przyjechałem?  Chyba  nie  oskarża  mnie  pan  o  udział  w  zamordowaniu 

ojca? 

Rzucił to pytanie wyniośle, z wysoko podniesioną głową. 
— Wolałbym wiedzieć, po co przyjechał pan o tej porze. 
— To  bardzo  proste.  Chciałem  się  spotkać  z  moją  narzeczoną,  mademoiselle  Daubreuil. 

Miałem  przed  sobą  perspektywę  dalekiej  i  długiej  podróży  i  nie  wiedziałem,  kiedy  wrócę. 
Chciałem się z nią zobaczyć przed wyjazdem i zapewnić o moim całkowitym oddaniu. 

— I widział się pan z nią? — zapytał Poirot, nie spuszczając z niego oczu. 
Renauld odpowiedział po dłuższej chwili: 
— Tak. 

background image

— A potem? 
— Stwierdziłem,  że  spóźniłem  się  na  ostatni  pociąg.  Poszedłem  pieszo  do  St.  Beauvais, 

gdzie udało mi się dostać samochód, który zawiózł mnie do Cherbourga. 

— Do St. Beauvais? To piętnaście kilometrów. Długa droga, monsieur Renauld. 
— Ja… ja miałem ochotę się przejść. 
Poirot skinął głową na znak, że przyjmuje to wyjaśnienie. Jack Renauld chwycił kapelusz i 

laseczkę i wyszedł. Poirot natychmiast zerwał się z miejsca. 

— Szybko, Hastings. Musimy go śledzić. 
Trzymając  się  w  bezpiecznej  odległości  od  naszego  młodzieńca,  szliśmy  za  nim  ulicami 

Merlinville. Ale, gdy Poirot stwierdził, że skręca na dworzec, zatrzymał się. 

— Wszystko  w  porządku.  Złapał  przynętę.  Pojedzie  do  Abbalac  i  zapyta  o  tę  mityczną 

walizkę zostawioną przez mitycznych obcokrajowców. Tak, mon ami, to był tylko taki mały 
wybieg. 

— Chciałeś się go na jakiś czas pozbyć! — wykrzyknąłem. 
— Jesteś zdumiewająco przenikliwy, Hastings! A teraz, jeśli pozwolisz, udamy się do willi 

Geneviève. 

background image

R

OZDZIAŁ OSIEMNASTY

 

G

IRAUD DZIAŁA

 

 
Po  przybyciu  na  miejsce  Poirot  skierował  kroki  do  szopy,  gdzie  znaleziono  drugie  ciało. 

Jednak  nic  wszedł  do  środka,  tylko  zatrzymał  się  przy  ławce,  która,  jak  już  wspomniałem, 
stała  w  odległości  kilku  metrów  od  szopy.  Przez  chwilę  przyglądał  się  jej,  potem 
odmierzonymi krokami  podszedł do żywopłotu rozgraniczającego tereny  willi Geneviève od 
terenów  willi  Marguerite.  Następnie  wrócił  tą  sama  drogą  i  potrząsnął  głową.  Jeszcze  raz 
wrócił do żywopłotu i rozgarnął krzaki. 

— Gdybym miał szczęście — rzucił przez ramię — to zastałbym mademoiselle Marthe w 

ogrodzie.  Chciałbym  z  nią  porozmawiać,  ale  wolę  nie  robić  tego  formalnie  w  willi 
Marguerite. Ach, doskonale, otóż i ona! Halo, panienko! Halo! Un moment, s‘il vous plait

*

. 

Dołączyłem  do  niego  w  chwili,  gdy  nieco  zaskoczona  Marthe  Daubreuil  podchodziła  do 

ż

ywopłotu. 

— Chciałbym z panią zamienić kilka słów, jeśli pani pozwoli. 
— Proszę bardzo, monsieur Poirot. 
Mimo wrażenia zgody, jej oczy patrzyły niepewnie i ze strachem. 
— Mademoiselle,  czy  pamięta  pani,  jak  pobiegła  za  mną  tego  dnia,  gdy  przyszedłem  do 

was do domu razem z sędzią śledczym? Zapytała mnie pani wtedy, czy ktoś jest podejrzany o 
popełnienie tego morderstwa. 

— A pan powiedział mi, że podejrzani są dwaj Chilijczycy. 
Zdawało się, że jej głos trochę drży. Przycisnęła lewą rękę do piersi. 
— Czy teraz chce mi pani zadać to samo pytanie, mademoiselle? 
— O co panu chodzi? 
— O to, że gdyby mnie pani teraz zapytała, udzieliłbym innej odpowiedzi. Podejrzewamy 

kogoś — tylko że to nie jest Chilijczyk. 

— A kto? — zapytała słabo, na pół rozchylonymi wargami. 
— Monsieur Jack Renauld. 
— Co? — krzyknęła. — Jack? To niemożliwe. Kto śmie go podejrzewać? 
— Giraud. 
— Giraud!  —  Twarz  dziewczyny  poszarzała.  —  Boję  się  tego  człowieka.  Jest  okrutny… 

On chce… on chce… — przerwała. Na jej twarzy  ukazał się wyraz odwagi i zdecydowania. 
W tej chwili przekonałem się, że jest osobą, która walczy o swoje. Poirot również przyglądał 
jej się uważnie. 

— Pani oczywiście wie, że był tutaj w wieczór popełnienia morderstwa? — zapytał. 
— Tak — odparła odruchowo — mówił mi o tym. 
— To było bardzo nierozsądne, że ukrył ten fakt — kontynuował Poirot. 
— Tak, tak — odparła niecierpliwie. — Ale nie marnujmy czasu na ubolewania. Musimy 

w jakiś sposób go ocalić! On jest oczywiście niewinny, ale nic mu to nie pomoże, jak ma do 
czynienia  z  takim  człowiekiem  jak  Giraud,  który  przede  wszystkim  dba  o  swoją  opinię.  On 
musi kogoś aresztować i tym kimś ma być Jack. 

— Fakty  świadczą  przeciwko  niemu  —  zauważył  Poirot.  —  Zdaje  pani  sobie  z  tego 

sprawę? 

Spojrzała na niego badawczo. 

                                                 

*

 fr. Proszą na chwilą 

background image

— Nie  jestem  dzieckiem,  monsieur.  Mam  tyle  odwagi,  żeby  spojrzeć  faktom  prosto  w 

oczy.  On  jest  niewinny  i  musimy  go  ocalić.  Mówiła  z  jakąś  rozpaczliwą  energią.  Potem 
umilkła i wydawała się nad czymś głęboko zastanawiać. 

— Mademoiselle — powiedział Poirot, przyglądając się jej bardzo uważnie — czy jest coś, 

czego nam pani nie powiedziała? 

Skinęła głową zakłopotana. 
— Tak, jest coś, ale nie wiem, czy mi pan uwierzy — wydaje się takie nieprawdopodobne. 
— Mimo wszystko niech nam pani powie, mademoiselle. 
— Monsieur  Giraud  wezwał  mnie,  abym  spróbowała  zidentyfikować  tego  człowieka.  — 

Ruchem  głowy  wskazała  szopę.  —  Ale  nie  udało  się.  To  znaczy  nie  rozpoznałam  go  w 
pierwszej chwili. Ale potem, po zastanowieniu się… 

— Tak? 
— To  wydaje  się  takie  dziwaczne,  a  jednak  jestem  prawie  pewna.  Rano,  w  dniu,  gdy 

zamordowano monsieur Renaulda, przechadzałam się po ogrodzie i usłyszałam głosy dwóch 
kłócących  się  mężczyzn.  Rozsunęłam  gałęzie  i  zajrzałam  do  sąsiedniego  ogrodu.  Jednym  z 
tych mężczyzn był monsieur Renauld, drugim jakiś obrzydliwy włóczęga w łachmanach. Na 
zmianę to prosił, to znów groził. Wydawało mi się, że chciał pieniędzy, ale w tym momencie 
z domu odezwało się wołanie mamy i odeszłam od żywopłotu. To wszystko, tylko że… teraz 
jestem prawie pewna, iż ten włóczęga i nieżywy mężczyzna w szopie, to ta sama osoba. 

Poirot wydał okrzyk. 
— Ale dlaczego od razu nie powiedziała pani tego, mademoiselle? 
— Dlatego, że na początku miałam tylko niejasne wrażenie, że widziałam kiedyś tę twarz. 

Jednak ten mężczyzna był zupełnie inaczej ubrany i najwyraźniej pochodził z innych sfer. 

Od strony domu rozległo się wołanie. 
— Maman — wyszeptała Marthe. — Muszę iść. I zniknęła między drzewami. 
— Idziemy — rozkazał Poirot, chwytając mnie za ramię i zwracając się w kierunku willi. 
— Co  o  tym  wszystkim  myślisz?  —  spytałem  zaciekawiony.  —  Czy  ta  dziewczyna 

mówiła prawdę, czy też próbowała odwrócić podejrzenie od ukochanego? 

— To  interesująca  historia  —  stwierdził  Poirot.  —  Ale  myślę,  że  jest  całkowicie 

prawdziwa. Mademoiselle Marthe niechcący powiedziała prawdę o czymś zupełnie innym — 
przypadkowo  udowodniła,  że  Jack  Renauld  kłamał.  Przypominasz  sobie  jego  wahanie,  gdy 
zapytałem, czy w wieczór morderstwa widział się z Marthe Daubreuil? Przez chwilę milczał, 
a potem powiedział „tak”. Wtedy podejrzewałem, że skłamał. Musiałem więc zobaczyć się z 
Marthe, zanim uzgodnią zeznania. Wystarczyły jej cztery słowa, abym otrzymał interesującą 
mnie informację. Kiedy zapytałem, czy wie, że Jack Renauld był tutaj w wieczór morderstwa, 
odpowiedziała:  „mówił  mi  o  tym”.  A  zatem,  Hastings,  co  Jack  Renauld  robił  tutaj  w  ów 
fatalny wieczór? A jeżeli nie spotkał się z mademoiselle Marthe, to z kim się widział? 

— Ależ,  Poirot  —  wykrzyknąłem  osłupiały  —  przecież  nie  wierzysz,  że  ten  chłopiec 

zamordował własnego ojca? 

— Mon  ami  —  odparł  Poirot  —  ty  ciągle  jesteś  niepoprawnie  sentymentalny!  Widziałem 

matki,  które  dla  zdobycia  pieniędzy  z  ubezpieczenia  mordowały  własne  dzieci!  Można 
uwierzyć we wszystko. 

— A motyw? 
— Oczywiście  pieniądze.  Przypomnij  sobie,  że  Jack  Renauld  był  przekonany,  iż 

odziedziczy połowę majątku ojca. 

— A ten włóczęga? Co on ma z tym wspólnego? Poirot wzruszył ramionami. 
— Giraud  powiedziałby,  że  był  jego  wspólnikiem  —  jakiś  pospolity  bandyta,  który 

pomógł młodemu Renauldowi popełnić morderstwo, i został potem usunięty. 

— Jest  jeszcze  ten  włos  na  rękojeści  sztyletu.  Co  z  tym  kobiecym  włosem?  —  Ach!  — 

Poirot uśmiechnął się szeroko. — Dowcipniś z tego naszego Girauda. On jest przekonany, że 

background image

wcale  nie  chodzi  o  włos  kobiety.  Pamiętaj,  że  dzisiejsi  młodzi  mężczyźni  noszą  włosy 
zaczesane  do  tyłu  i  pomadują  je,  żeby  dobrze  leżały.  W  ten  sposób  niektóre  włosy  osiągają 
znaczną długość. 

— I ty sądzisz, że w tym wypadku o to chodzi? 
— Nie  —  odparł  Poirot  z  dziwnym  uśmiechem.  —  Dlatego,  że  ja  wiem,  iż  to  był  włos 

kobiety — co więcej, wiem której. 

— Madame Daubreuil — stwierdziłem kategorycznie. 
— Być  może  —  rzekł  Poirot,  spoglądając  na  mnie  ironicznie.  Ale  nie  dałem  się  zbić  z 

tropu. 

— Co teraz zrobimy? — zapytałem, gdy znaleźliśmy się w holu willi Geneviève. 
— Zamierzam przejrzeć rzeczy Jacka Renaulda. Dlatego pozbyłem się go na kilka godzin. 
Poirot starannie i metodycznie otwierał po kolei wszystkie szuflady, badał ich zawartość i 

zasuwał  tak,  aby  niczego  nie  można  było  poznać.  Była  to  żmudna  i  nudna  czynność.  Poirot 
grzebał w kołnierzykach, piżamach i skarpetkach. Wtem usłyszałem za oknem warkot, który 
poderwał mnie z miejsca. 

— Poirot!  —  wykrzyknąłem.  —  Właśnie  zajechał  jakiś  samochód.  Wysiadają  z  niego 

Giraud, Jack Renauld i dwóch żandarmów. 

— Sacre  tonnerre!  —  mruknął  Poirot.  —  Ten  bydlak  Giraud  nie  mógł  zaczekać?  Chyba 

nie zdążę już ułożyć rzeczy w ostatniej szufladzie. Pospieszmy się. 

Bezceremonialnie  wyrzucił  zawartość  ostatniej  szuflady  na  podłogę  —  w  większości 

krawaty  i  chusteczki.  Nagle  z  okrzykiem  triumfu  podniósł  mały  kartonik,  najwyraźniej 
fotografię. Szybko schował ją do kieszeni, wepchnął cały bałagan do szuflady i chwyciwszy 
mnie  za  ramię  pociągnął  na  schody.  W  holu  spotkaliśmy  Girauda,  który  w  milczeniu 
przyglądał się swemu więźniowi. 

— Witam, monsieur Giraud — rzekł Poirot. — Co my tu mamy? 
Giraud wskazał ruchem głowy Jacka. 
— Próbował  uciec,  ale  okazałem  się  przewidujący.  Jest  aresztowany  pod  zarzutem 

zamordowania ojca, monsieur Paula Renaulda. 

Poirot  odwrócił  się  gwałtownie  i  spojrzał  na  pobladłego  młodzieńca,  opartego  o  framugę 

drzwi. 

— Co pan na to, jeune homme?

*

 

Jack Renauld wpatrywał się w niego zimnym wzrokiem. 
— Nic — odparł. 

                                                 

*

 fr. Młody człowiek 

background image

R

OZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

 

Z

ATRUDNIAM SWOJE SZARE KOMÓRKI

 

 
Byłem zupełnie oszołomiony. Nie mogłem uwierzyć, że Jack Renauld jest winny. Po tym 

pytaniu  Poirota  spodziewałem  się  gwałtownych  protestów,  błagania,  zapierania  siej,  że  nie 
jest  winny.  Ale  teraz,  patrząc  na  niego,  gdy  tak  stał  oparty  o  ścianę,  jakby  życie  z  niego 
uciekło i słysząc odpowiedź, jaka padła z jego ust — porzuciłem wszelkie wątpliwości. 

— Na jakiej podstawie aresztował go pan? — spytał Girauda Poirot. 
— Spodziewa się pan, że udzielę na to pytanie odpowiedzi? 
— Tak, choćby przez zwykłą uprzejmość. 
Giraud  spojrzał  na  niego  nieufnie.  Pragnienie  brutalnego  odmówienia  odpowiedzi 

walczyło w nim z chęcią zatriumfowania nad swym konkurentem. 

— Zapewne sądzi pan, że popełniłem pomyłkę? — zapytał szyderczo. 
— Nie byłbym tym zaskoczony — odparł Poirot, rewanżując się ironią. 
Twarz Girauda pokryła się ciemnym rumieńcem. 
— Eh bien, niech pan wejdzie. Sam pan osądzi. Otworzył drzwi do salonu i weszliśmy do 

ś

rodka, zostawiając Jacka Renaulda pod strażą dwóch żandarmów. 

— A teraz, monsieur Poirot — rzekł Giraud z nie ukrywanym sarkazmem, kładąc kapelusz 

na stole — pozwoli pan, że wygłoszę mały  wykład na temat pracy detektywa. Pokażę panu, 
na czym polega nowoczesna praca. 

— Bien! — odparł Poirot, przygotowując się do słuchania. 
— A ja pokażę panu, jak potrafi słuchać stara  gwardia. — Oparł się wygodnie  w fotelu i 

przymknął  oczy.  Otworzył  je  na  moment  i  dodał:  —  Proszę  się  nie  obawiać,  że  zasnę. 
Słucham z największą uwagą. 

— Oczywiście  —  zaczął  Giraud  —  bardzo  szybko  rozszyfrowałem  całą  tę  błazenadę  z 

Chilijczykami.  Istotnie,  mamy  w  tej  sprawie  dwóch  mężczyzn  —  tylko  że  nie  są  oni 
tajemniczymi obcokrajowcami! To zwykłe mydlenie oczu. 

— Jak  dotąd  wszystko  jest  bardzo  prawdopodobne,  drogi  Giraud  —  mruknął  Poirot.  — 

Szczególnie  po  tym  wspaniałym  dowcipie,  jaki  zrobiono  panu,  z  niedopałkiem  papierosa  i 
zapałką 

Giraud przeszył go lodowatym wzrokiem, ale mówił dalej: 
— Z tą sprawą musiał być związany mężczyzna, który wykopał grób. Wiemy, że żaden z 

mężczyzn  nie  odniósł  korzyści  z  morderstwa,  ale  wiemy  też,  iż  jest  jeden,  który  myślał,  że 
będzie miał z niego korzyść. Dowiedziałem się o kłótni Jacka Renaulda z ojcem i o tym, że 
mu groził. Zatem ustaliłem motyw. A teraz zastanówmy się, jak to się stało. Jack Renauld był 
w  Merlinville  tego  wieczoru.  Ukrył  to  —  co  zmieniło  podejrzenie  w  pewność.  Potem 
znaleźliśmy  drugą  ofiarę  —  ugodzoną  tym  samym  sztyletem.  Wiemy,  kiedy  go  skradziono. 
Kapitan  Hastings  może  nam  podać  dokładny  czas.  Tylko  Jack  Renauld,  po  przybyciu  z 
Cherbourga, mógł ukraść sztylet. Ustaliłem, gdzie w tym czasie przebywali domownicy. 

Poirot przerwał: 
— Myli się pan. Jest jeszcze inna osoba, która mogła ukraść sztylet. 
— Ma  pan  na  myśli  monsieur  Stonora?  Przywiózł  go  do  drzwi  willi  samochód  jadący 

prosto z Calais. Ach, może mi pan wierzyć, wszystko dokładnie sprawdziłem. Monsieur Jack 
Renauld  przyjechał  pociągiem.  Od  przyjazdu  na  dworzec  do  przybycia  do  willi  minęła 
godzina. Niewątpliwie widział kapitana Hastingsa, jak ze swoją towarzyszką opuszcza szopę, 
wśliznął się do środka, zabrał sztylet i potem w szopie zabił nim wspólnika… 

— Który już wtedy nie żył! 
Giraud wzruszył ramionami. 

background image

— Zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy. Może sądził, że śpi. Niewątpliwie mieli tam 

wyznaczone  spotkanie.  W  każdym  razie  wiedział,  że  to  drugie  morderstwo  bardzo 
skomplikuje sprawę. No i skomplikowało. 

— Ale nie oszukało detektywa, monsieur Girauda — mruknął Poirot. 
— Pan kpi ze mnie! Ale zaraz przedstawię panu ostatni, niepodważalny dowód! Opowieść 

madame  Renauld  była  kłamstwem  —  była  od  początku  do  końca  zmyślona.  Jesteśmy 
przekonani,  że  kochała  męża  —  a  jednak  kłamała,  aby  osłonić  jego  mordercę.  Z  jakiego 
powodu  kobieta  kłamie?  Czasem  robi  to  ze  względu  na  siebie,  zwykle  ze  względu  na 
mężczyznę, którego kocha, i z a w s z e  dla swoich dzieci. I to jest ten ostatni, niepodważalny 
dowód. Nie może go pan podważyć — skończył Giraud triumfalnie. 

Poirot obserwował go spokojnie. 
— Oto, jak ja widzę tę sprawę — rzekł Giraud. — Co może pan ze swej strony dodać? 
— Tylko to, że zapomniał pan o jednej rzeczy. 
— O czym? 
— Jack  Renauld  z  pewnością  wiedział  o  pracach  prowadzonych  na  polu  golfowym  i 

wiedział też, że ciało zostanie szybko odkryte, gdy robotnicy zaczną w tym miejscu kopać. 

Giraud zaśmiał się głośno. 
— Ależ to, co pan powiedział jest zupełną bzdurą! Przecież on właśnie chciał, żeby ciało 

szybko znaleziono! Dopóki ciało nie zostałoby znalezione, nikt by nie wiedział o śmierci ojca 
i Jack Renauld nie mógłby przejąć odziedziczonego majątku. 

— Wobec  tego,  po  co  go  grzebał?  —  zapytał  bardzo  łagodnie  Poirot,  podnosząc  się  z 

fotela.  Jego  oczy  błyszczały  na  zielono.  —  Zastanów  się,  Giraud.  Jeżeli  zależało  mu,  aby 
ciało znaleziono szybko, to po co je grzebał? 

Giraud milczał. Nie był przygotowany na to pytanie. Wzruszył ramionami, jakby chciał w 

ten sposób pokazać, że dla niego fakt ten nie ma najmniejszego znaczenia. 

Poirot skierował się do drzwi. Poszedłem za nim. 
— Zapomniał pan jeszcze o jednej rzeczy — rzucił przez ramię. 
— O czym? 
— O kawałku ołowianej rurki — odparł Poirot i wyszedł z pokoju. 
Jack  Renauld  ciągle  stał  w  holu,  milczący,  z  bladą  twarzą.  Gdy  wyszliśmy  z  salonu, 

spojrzał  na  nas  uważnie.  W  tej  samej  chwili  rozległy  się  kroki  na  schodach.  Schodziła  pani 
Renauld. Na widok syna między dwoma żandarmami zatrzymała się jak skamieniała. 

— Jack  —  zaczęła  niepewnie.  —  Jack,  co  to  ma  znaczyć?  Spojrzał  na  nią  i  powiedział 

bezbarwnym głosem: 

— Zostałem aresztowany, mamo. 
— Co? 
Krzyknęła  przeraźliwie  i,  zanim  ktoś  zdążył  ją  pochwycić,  upadła  bezwładnie  na  wznak. 

Podbiegliśmy do niej. Po chwili Poirot wyprostował się. 

— Uderzyła silnie głową o stopień. Sądzę, że ma lekki wstrząs mózgu. Jeśli Giraud chce ją 

przesłuchać,  będzie  musiał  z  tym  poczekać.  Sądzę,  że  przynajmniej  przez  tydzień  będzie 
nieprzytomna. 

Denise  i  Françoise  przybiegły  na  ratunek  swojej  pani  i  Poirot,  zostawiwszy  ją  pod  ich 

opieką,  opuścił  dom.  Szedł  milczący,  z  opuszczoną  głową  i  zmarszczonymi  brwiami.  Przez 
jakiś  czas  również  milczałem,  ale  w  końcu  nie  wytrzymałem  i  zapytałem:  —  Czy  mimo 
wszystkich pozorów, wierzysz w winę Jacka Renaulda? 

Poirot nie odpowiedział natychmiast. Po dłuższej chwili rzekł ponuro: 
— Nie wiem, Hastings. Istnieje taka możliwość. Oczywiście Giraud całkowicie się myli — 

myli się od początku do końca. Jeżeli Jack Renauld jest winny, to nie dowodzą o jego winie 
argumenty Girauda. A tylko ja znam coś, co go najbardziej oskarża. 

— Co to jest? — zapytałem zaskoczony. 

background image

— Gdybyś użył swoich szarych komórek i zobaczył całą sprawę tak jasno, jak ja ją widzę, 

drogi przyjacielu, sam byś się domyślił. 

Była  to  jedna  z  odpowiedzi  Poirota,  które  zawsze  mnie  irytowały.  Nie  czekając,  co 

powiem, kontynuował: 

— Przejdźmy się nad morze. Usiądziemy na wydmie, popatrzymy na plażę i zastanowimy 

się  nad  naszą  sprawą.  Powinieneś  wiedzieć  wszystko  to,  co  ja  wiem,  ale  chciałbym,  żebyś 
sam odkrył prawdę — nie będę prowadził cię za rękę. 

Usiedliśmy, tak jak chciał Poirot, na piaszczystej wydmie, i patrzyliśmy na morze. 
— Myśl,  drogi  przyjacielu  —  rzekł  zachęcająco  Poirot.  —  Uporządkuj  myśli.  Bądź 

metodyczny. Bądź zdyscyplinowany. W tym tkwi tajemnica powodzenia. 

Usiłowałem  być  mu  posłuszny,  rozważając  w  myślach  wszystkie  szczegóły  sprawy.  I 

nagle  wpadła  mi  do  głowy  świetna  myśl.  Podniecony,  z  drżeniem  budowałem  własną 
hipotezę. 

— Widzę, że wpadłeś na jakiś pomysł, mon ami! Wspaniale. Robimy postępy. 
Wyprostowałem się i zapaliłem fajkę. 
— Poirot  —  powiedziałem  —  wydaje  mi  się,  że  dopuściliśmy  się  karygodnego 

niedbalstwa.  Powiedziałem  m y ,  chociaż  prawdę  mówiąc  powinienem  powiedzieć  j a .  Ale 
musisz  teraz  płacić  za  swoją  dotychczasową  tajemniczość.  Powtarzam  raz  jeszcze, 
popełniliśmy karygodne niedbalstwo. Istnieje jeszcze ktoś, o kim zapomnieliśmy. 

— A któż to taki? — zapytał Poirot z przekornym błyskiem w oku. 
— Georges Conneau! 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY

 

Z

DUMIEWAJĄCE OŚWIADCZENIE

 

 
W chwilę potem Poirot objął mnie i serdecznie ucałował w oba policzki. 
— Nareszcie!  Doszedłeś  do  tego!  I  to  zupełnie  sam.  To  nadzwyczajne!  Myśl  dalej.  Masz 

rację. Zdecydowanie popełniliśmy błąd, zapominając o Georges’u Conneau. 

Byłem tak wstrząśnięty zachowaniem mego przyjaciela, że z trudem mogłem mówić dalej. 

Jednak jakoś udało mi się zebrać myśli i dodałem: 

— Georges Conneau zniknął dwadzieścia lat temu, ale nie mamy żadnych podstaw sądzić, 

ż

e nie żyje. 

— Żadnych — przyznał Poirot. — Mów dalej. 
— A zatem przyjmijmy, że żyje. 
— Dobrze. 
— Albo żył jeszcze do niedawna. 
— Coraz lepiej, coraz lepiej! 
— Możemy  też  przyjąć  —  ciągnąłem  z  rosnącym  entuzjazmem  —  że  znalazł  się  w 

kłopotach.  Stał  się  pospolitym  przestępcą,  został  włóczęgą  —  jak  wolisz.  Przypadek 
sprowadził go do Merlinville. I tu spotkał kobietę, której nigdy nie przestał kochać. 

— No, no, tylko bez sentymentalizmu — ostrzegł Poirot. 
— Tam gdzie jest nienawiść, jest też miłość — zacytowałem, chociaż wydawało mi się, że 

coś  pokręciłem.  —  W  każdym  razie  znalazł  się  tutaj  i  zamieszkał  pod  przybranym 
nazwiskiem.  Ale  ona  miała  już  nowego  kochanka,  Anglika,  Renaulda.  Georges  Conneau, 
owładnięty wspomnieniami dawnych przejść, wdał się w awanturę z Renauldem. Zaczaił się 
na  niego  i  gdy  wracał  z  odwiedzin  u  kochanki,  zadał  mu  cios  w  plecy.  Potem,  przerażony 
swoim  czynem,  zaczyna  kopać  grób.  Przypuszczam,  że  istnieje  możliwość,  iż  madame 
Daubreuil wyszła za swym dawnym kochankiem. Wtedy między nią a Georges’em Conneau 
dochodzi  do  okropnej  sceny.  Wlecze  ją  do  szopy,  ale  tam  nagle  pada  dotknięty  atakiem 
epilepsji.  Wyobraźmy  sobie,  że  w  tym  momencie  pojawia  się  Jack  Renauld.  Madame 
Dubreuil opowiada mu o wszystkim, wskazując na straszliwe konsekwencje dla jej córki, jeśli 
wyjdzie na jaw jej skandaliczna przeszłość. Zabójca jego ojca nie żyje, zatem muszą wszystko 
zatuszować.  Jack  Renauld  wyraża  zgodę.  Wraca  do  domu,  przekonuje  matkę  i  instruuje,  co 
ma  robić.  Zgodnie  z  opowieścią  madame  Daubreuil,  która  dała  mu  opis  własnych 
doświadczeń, matka zgadza się na skrępowanie i zakneblowanie. No i co o tym myślisz? 

Oparłem się wygodnie, dumny z tak zręcznie przeprowadzonej rekonstrukcji. 
Poirot patrzył na mnie w zamyśleniu. 
— Myślę, że powinieneś pisać scenariusze filmowe, mon ami — stwierdził w końcu. 
— To znaczy… 
— To znaczy, że z tej historii, jaką mi opowiedziałeś, można by zrobić doskonały film — 

ale nie ma ona żadnego związku z rzeczywistością. 

— Przyznaję, że nie podałem wszystkich szczegółów, ale… 
— Nie tylko ich nie podałeś, ale całkowicie je pominąłeś. Co, na przykład, oznaczał strój 

tych dwóch mężczyzn? Czy sugerujesz, że Conneau, po zasztyletowaniu swojej ofiary, zdjął z 
niej ubranie, przebrał się w nie i ponownie wbił sztylet? 

— Nie rozumiem jakie to ma znaczenie — zaperzyłem się, trochę dotknięty. — Pieniądze i 

ubranie mógł dostać tego dnia od madame Daubreuil. Pewnie jej groził. 

— Groził? Naprawdę tak przypuszczasz? 
— Naprawdę. 

Mógł 

grozić, 

ż

zdradzi 

jej 

tożsamość 

Renauldowi, 

który 

najprawdopodobniej udaremniłby wszelkie nadzieje na małżeństwo jej córki. 

background image

— Mylisz  się,  Hastings.  Nie  szantażował  jej,  to  ona  trzymała  go  w  garści.  Pamiętaj,  że 

Georges Conneau ciągle jest poszukiwany w związku z popełnieniem morderstwa. Jedno jej 
słowo może go zaprowadzić na gilotynę. 

Z wielkim żalem musiałem mu przyznać rację. 
— Nie wątpię, że t w o j a  teoria jest doskonała w każdym szczególe — rzekłem kwaśno. 
— Moja  teoria  jest  zgodna  z  prawdą  —  odparł  spokojnie  Poirot.  —  A  prawda  wszystko 

wyjaśnia.  Ty  w  swojej  teorii  popełniłeś  fundamentalny  błąd.  Pozwoliłeś  ponieść  się  fantazji 
dotyczącej  wszystkich  nocnych  spotkań  i  namiętnych  scen  miłosnych.  Ale  w  śledztwie 
dotyczącym  morderstwa  musimy  opierać  się  na  sprawach  zwyczajnych,  przyziemnych. 
Chcesz, abym zapoznał cię z moimi metodami? 

— Ależ tak, zademonstruj je! 
Poirot  usiadł  prosto  i  zaczął  mówić,  podkreślając  palcem  wskazującym  co  ważniejsze 

punkty. 

— Zacznę podobnie jak ty, od najważniejszej osoby jaką jest Georges Conneau. Opowieść 

madame  Beroldy  przed  sądem  o  tych  Rosjanach  była  oczywiście  zmyślona.  Gdyby  była 
niewinna, to zgodnie z tym, co oświadczyła, mogła tę historię wymyślić tylko sama. Ale jeśli 
nie była niewinna, to mogła ją obmyślić sama albo mógł to zrobić Georges Conneau. 

Teraz  w  sprawie,  którą  badamy,  mamy  do  czynienia  z  podobną  bajeczką.  Jak  ci  już 

mówiłem,  fakty  zdają  się  przeczyć  uczestnictwu  madame  Daubreuil.  Wróćmy  więc  do 
hipotezy, że ta historia zrodziła się w mózgu Georges’a Conneau. Doskonale. W takim razie 
Georges  Conneau  zaplanował  zbrodnię  przy  współudziale  pani  Renauld.  I  tak  oto  pani 
Renauld  wysuwa  się  na  pierwszy  plan,  a  za  nią  kryje  się  w  cieniu  postać,  której  obecnego 
imienia, niestety, nie znamy. 

Prześledźmy  więc  całą  sprawę  Renaulda  od  początku,  notując  wszystkie  ważniejsze 

punkty w porządku chronologicznym. Masz notes i ołówek? Dobrze. Co zatem zanotujesz w 
pierwszym punkcie? 

— List do ciebie? 
— To  pierwszy  punkt,  o  którym  wiemy,  ale  nie  jest  to  początek  całej  sprawy.  Według 

mnie  pierwszym  punktem  jest  przemiana,  jaka  nastąpiła  u  monsieur  Renaulda  wkrótce  po 
przybyciu  do  Merlinville,  a  którą  potwierdza  wielu  świadków.  Mamy  też  nawiązanie 
przyjaznych  stosunków  z  madame  Daubreuil  i  przelanie  ogromnych  sum  na  jej  konto.  Od 
tego przechodzimy wprost do daty dwudziestego trzeciego maja. 

Poirot przerwał, odchrząknął i polecił, żebym zapisał: 
— 23  maja.  Monsieur  Renauld  kłóci  się  z  synem,  który  zamierza  się  ożenić  z  Marthe 

Daubreuil. Syn wyjeżdża do Paryża. 

24 maja. Monsieur Renauld zmienia testament, pozostawiając żonie wyłączną kontrolę nad 

majątkiem. 

7 czerwca. Kłótnia w ogrodzie z włóczęgą. Świadkiem jest Marthe Daubreuil. 
List wysłany do Herkulesa Poirota, z błaganiem o pomoc. 
Telegram wysłany do Jacka Renaulda, z poleceniem, aby na statku „Anzora” popłynął do 

Buenos Aires. 

Szofer Masters zostaje wysłany na urlop. 
Wieczorem  willę  odwiedza  jakaś  kobieta.  Odprowadzając  ją  do  wyjścia,  Renauld  mówi: 

„Tak, tak… ale na litość boską, idź już…” 

Poirot przerwał. 
— A  teraz,  Hastings,  weź  każdy  z  tych  faktów  z  osobna  i  zbadaj  dokładnie,  a  potem 

porównaj z innymi i powiedz mi, czy nie rzucają nowego światła na sprawę. 

Postanowiłem  postąpić  według  jego  rady.  Ale  po  jakimś  czasie  powiedziałem  z 

powątpiewaniem:  —  Ciągle  nasuwa  mi  się  pytanie  związane  z  pierwszymi  punktami.  Nie 
wiem, czy należy przyjąć hipotezę szantażu, czy też fakt namiętności do tej kobiety. 

background image

— Zdecydowanie  szantaż.  Słyszałeś,  co  Stonor  mówił  o  jego  charakterze  i 

przyzwyczajeniach. 

— Pani Renauld nie potwierdziła tego — zauważyłem. 
— Zdążyliśmy się już przekonać, że nie możemy polegać na zeznaniach madame Renauld. 

Natomiast możemy wierzyć w to, co powiedział Stonor. 

— Jeżeli  jednak  Renauld  miał  romans  z  kobietą  o  imieniu  Bella,  to  nie  wydaje  się 

nieprawdopodobne, że miał też inny — z madame Daubreuil. 

— Absolutnie się z tobą zgadzam. Hastings. Ale pytanie, czy miał romans z Bellą? 
— List, Poirot. Zapomniałeś o liście. 
— Nie,  nie  zapomniałem.  Ale  co  cię  skłoniło  do  twierdzenia,  że  ten  list  pisany  był  do 

monsieur Renaulda? 

— No, znaleziono go w jego kieszeni i… i… 
— I to wszystko! — przerwał Poirot. — Ani razu nie ma w nim .imienia tego, do kogo list 

był adresowany. Przyjęliśmy, że adresowany był  do nieboszczyka, ponieważ znaleźliśmy  go 
w  jego  płaszczu.  Ale,  mon  ami,  coś  mnie  w  tym  płaszczu  uderzyło.  Zmierzyłem  go  i 
zauważyłem,  że  Renaud  nosił  dziwnie  długi  płaszcz.  Ta  uwaga  powinna  dać  ci  coś  do 
myślenia. 

— Pomyślałem, że powiedziałeś to tylko po to, aby coś powiedzieć — przyznałem. 
— Ach,  quelle  idee!  Potem  widziałeś,  jak  mierzę  płaszcz  Jacka  Renaulda.  Eh  bien, 

monsieur Jack Renauld nosi bardzo krótki płaszcz. Porównaj ze sobą te dwa fakty i dołącz do 
nich trzeci, mianowicie to, że Jack Renauld wybiegł z domu spiesząc się na pociąg do Paryża, 
i powiedz, jaki z tego płynie wniosek? 

— Wnioskuję — odparłem wolno, gdy zaczęło  docierać do mnie znaczenie uwag Poirota 

— że list był pisany do Jacka Renaulda — a nie do jego ojca. W zdenerwowaniu i pośpiechu 
chwycił nie swój płaszcz. Poirot skinął głową. 

— Doskonale!  Później  wrócimy  do  tego  punktu.  Tymczasem  musimy  przyjąć,  że  ten  list 

nie był adresowany do monsieur Renaulda ojca i przejdźmy do następnego punktu z porządku 
chronologicznego. 

— „23  maja  —  odczytałem.  —  Monsieur  Renauld  kłóci  się  z  synem,  który  zamierza  się 

ożenić z Marthe Daubreuil. Syn wyjeżdża do Paryża”. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego i 
zmiana testamentu następnego dnia wydaje się zupełnie jasna. Był to skutek owej kłótni. 

— Zgadzamy  się,  mon  ami  —  przynajmniej  w  tym  punkcie.  Jaki  jest  jednak  bezpośredni 

motyw takiej decyzji monsieur Renaulda? 

Otworzyłem szeroko oczy zaskoczony. — Był oczywiście wściekły na syna. 
— A jednak pisał do niego do Paryża serdeczne listy? 
— Tak twierdził Jack Renauld, ale nie pokazał ich. 
— Dobrze, idźmy dalej. 
— Teraz  mamy  dzień  tragedii.  Ustaliłeś  porządek  rannych  wypadków.  Czym  się 

kierowałeś? 

— Przekonałem  się,  że  list,  który  otrzymałem,  był  wysłany  jednocześnie  z  nadaniem 

telegramu. Wkrótce potem Masters dowiedział się, że może wziąć urlop. Według mnie kłótnia 
z włóczęgą miała miejsce w trakcie tych wypadków. 

— Nie wiem, jak to można dokładnie ustalić, chyba że zapytasz madame Daubreuil. 
— Nie muszę. Wiem dokładnie. A jeśli ty tego nie wiesz, Hastings, to nic nie rozumiesz. 
Patrzyłem na niego przez chwilę. 
— Oczywiście! Ale ze mnie głupiec. Jeżeli włóczęgą był Georges Conneau, to dopiero po 

tej  awanturze  pan  Renauld  uświadomił  sobie,  że  grozi  mu  niebezpieczeństwo.  Odprawił 
szofera, Mastersa, którego podejrzewał, że jest na usługach tamtego, wysłał telegram do syna, 
a potem wezwał ciebie. Na wargach Poirota pojawił się słaby uśmiech. 

background image

— Nie  wydaje  ci  się  dziwne,  że  użył  w  liście  tych  samych  określeń,  którymi  później 

posłużyła się madame Renauld? Jeżeli wzmianka o Santiago miała na celu wprowadzenie w 
błąd, to dlaczego Renauld wspomniał o tym i — co więcej — wysłał tam syna? 

— Tak, przyznaję, to zagadkowe. Ale może później znajdziemy jakieś wyjaśnienie. Teraz 

zbliżamy  się  do  wieczoru  i  wizyty  owej  tajemniczej  kobiety.  Przyznaję,  że  byłbym 
zaskoczony, gdyby to nie była madame Daubreuil, jak cały czas utrzymywała Françoise. 

Poirot potrząsnął głową. 
— Przyjacielu, drogi przyjacielu, co się stało z twoim rozumem? Zapomniałeś o skrawku 

czeku  i  fakcie,  że  nazwisko  Bella  Duveen  nie  było  obce  Stonorowi.  Myślę,  iż  możemy 
przyjąć,  że  Bella  Duveen  była  ową  tajemniczą  korespondentką  Jacka  i  że  to  ona  była  tego 
wieczoru w willi Geneviève. Nie mamy pewności, czy chciała się widzieć z Jackiem, czy też 
miała  zamiar  rozmówić  się  z  jego  ojcem.  Jednak  możemy  sobie  wyobrazić  przebieg 
wypadków.  Zaczęła  występować  z  żądaniami  pod  adresem  Jacka,  a  potem  prawdopodobnie 
pokazała  mu  listy,  które  do  niej  napisał,  a  jego  ojciec  próbując  je  od  niej  odkupić,  wypisał 
czek,  który  z  oburzeniem  podarła.  Treść  listu  zdradzała  kobietę  naprawdę  zakochaną. 
Dziewczyna  była  zapewne  głęboko  dotknięta  i  odmówiła  przyjęcia  pieniędzy.  W  końcu 
pozbył się jej. Słowa, które wypowiedział przy pożegnaniu, są znaczące. 

— „Tak,  tak,  ale  na  litość  boską  idź  już”—  zacytowałem.  —  Według  mnie  zachował  się 

trochę zbyt gwałtownie i to wszystko. 

— Ale  to  wystarczy.  Rozpaczliwie  chciał,  żeby  dziewczyna  już  poszła.  Dlaczego?  Nie 

dlatego, że sama rozmowa nie była przyjemna. Nie, chodziło o to, że czas mijał, a czas był dla 
niego najdroższy. 

— Dlaczego? — zapytałem zdumiony. 
— Takie  właśnie  musimy  sobie  zadać  pytanie.  Dlaczego,  A  potem  nastąpił  incydent  z 

zegarkiem na rękę — który znowu wskazuje nam, że czas odgrywa ważna rolę w tej zbrodni. 
Teraz szybko zmierzamy do rzeczywistej tragedii. Jest wpół do jedenastej. Bella Duveen już 
odeszła, a z rozbitego zegarka wiemy, że zbrodnię popełniono — albo ją zainscenizowano —
— przed północą. Sprawdziliśmy wszystkie fakty poprzedzające morderstwo i pozostał tylko 
jeden,  którego  nie  możemy  umiejscowić.  Według  orzeczenia  lekarskiego  w  chwili,  gdy 
znaleziono włóczęgę, nie żył już od co najmniej czterdziestu ośmiu godzin — a może nawet o 
dwadzieścia  cztery  godziny  dłużej.  Tak  więc,  opierając  się  na  znanych  nam  faktach,  mogę 
twierdzić, że nie żył już od rana siódmego czerwca. 

Wpatrywałem się w niego zdumiony. 
— Ale jak? Dlaczego? Skąd to przypuszczenie? 
— Ponieważ tylko w ten sposób możemy logicznie wyjaśnić następstwo wypadków. Mon 

ami, przez całą drogę prowadziłem cię krok po kroku. Jeszcze nic dostrzegasz tego, co rzuca 
się wyraźnie w oczy? 

— Drogi Poirot, mnie nic się wyraźnie nie rzuca w oczy. Na początku wszystko wydawało 

się  takie  jasne,  ale  teraz  czuję  się  bezradny,  tonę  w  absolutnych  ciemnościach.  Na  litość 
boską, zdradź mi w końcu, kto zabił Renaulda. 

— Sam tego jeszcze nie jestem pewien. 
— Przecież powiedziałeś, że to się rzuca wyraźnie w oczy! 
— Oboje mamy co innego na myśli, drogi przyjacielu. Pamiętaj, że mamy do rozwiązania 

zagadkę  d w ó c h   zbrodni  —  do  których,  jak  już  zaznaczyłem,  mamy  dwa  niezbędne  ciała. 
Zaraz,  zaraz,  nie  bądź  taki  niecierpliwy!  Wszystko  wyjaśnię.  Przede  wszystkim  rozważmy 
sprawę  pod  kątem  psychologicznym.  Zanotowaliśmy,  że  monsieur  Renauld  trzykrotnie 
wyraźnie zmienił poglądy i sposób zachowania — dlatego mamy trzy psychologiczne punkty 
zwrotne. Pierwszy raz natychmiast po przybyciu do Merlinville, drugi raz po kłótni z synem, 
która miała konkretne podłoże; oraz trzeci raz rankiem siódmego czerwca. Za każdym razem 
z trzech różnych przyczyn. Zbadajmy teraz przyczyny. Pierwszą możemy przypisać spotkaniu 

background image

z  madame  Daubreuil.  Druga  związana  jest  z  nią pośrednio,  skoro  chodzi o  małżeństwo  jego 
syna z jej córką. Ale trzecia przyczyna jest nam nie znana. Musimy dedukować. A teraz, mon 
ami, 
pozwól, że zadam ci jedno pytanie: kto twoim zdaniem zaplanował tę zbrodnię? 

— Georges Conneau — odparłem z powątpiewaniem, ostrożnie zerkając na Poirota. 
— Doskonale!  Pamiętaj,  że  Giraud  twierdzi,  że  kobieta  kłamie  wtedy,  gdy  chce  ratować 

samą  siebie,  swego  kochanka  lub  dziecko.  Jeśli  mamy  podstawę  sądzić,  że  kłamstwo 
podyktował jej Georges Conneau i że Georges Conneau nie jest Jackiem Renauldem, oznacza 
to, że nasza trzecia hipoteza upada. Ale, jeśli przypiszemy zbrodnię Georgesowi Conneau, to 
pierwsza  też  jest  wykluczona.  Wobec  tego  musimy  zastanowić  się  nad  drugą  —  czyli  że 
madame  Reanuld  kłamała  po  to,  aby  osłonić  kochanego  przez  siebie  mężczyznę,  aby  ocalić 
Georgesa Conneau. Zgadzasz się ze mną? 

— Tak — przyznałem. — To wydaje się dość logiczne. 
— Bien!  Madame  Renauld  kochała  Georges’a  Conneau.  Kto  zatem  jest  Georges’em 

Conneau? 

— Ten włóczęga. 
— Czy mamy jakiś dowód na to, że kochała włóczęgę? 
— Nie, ale… 
— Doskonale.  Porzuć  teorię,  której  przeczą  fakty.  Zadaj  sobie  pytanie,  kogo  madame 

Renauld kochała. 

Potrząsnąłem głową zakłopotany. 
— Mais oui, wiesz doskonale. Kogo madame Renauld kochała tak szczerze, że ujrzawszy 

go martwego padła zemdlona? 

Wpatrywałem się w Poirota oniemiały ze zdumienia. 
— Męża…? — wykrztusiłem. Poirot skinął głową. 
— Tak, męża albo Georges’a Conneau, jeśli wolisz go tak nazywać. 
Próbowałem się skupić. 
— Ależ to niemożliwe. 
— Dlaczego  niemożliwe?  Czyż  obaj  nie  zgodziliśmy  się,  że  madame  Daubreuil 

szantażowała Georgesa Conneau? 

— Tak, ale… 
— Czy nie szantażowała z dużym powodzeniem monsieur Renaulda? 
— To może i prawda, ale… 
— I  czy  nie  jest  to  faktem,  iż  nic  nie  wiemy  o  młodości  monsieur  Renaulda?  Nagle  — 

dokładnie  dwadzieścia  dwa  lata  temu  —  wypłynął  jako  Kanadyjczyk  pochodzenia 
francuskiego. 

— To wszystko jest prawdą —  stwierdziłem bardziej stanowczo — ale  wydaje mi się, że 

przeoczyłeś dość istotny punkt. 

— Co masz na myśli, drogi przyjacielu? 
— Przyjęliśmy,  że  Georges  zaplanował  zbrodnię.  A  to  prowadzi  nas  do  śmiesznej 

konkluzji, że z a p l a n o w a ł   z a m o r d o w a n i e   s a m e g o   s i e b i e ! 

— Eh bien, mon ami — rzekł spokojnie Poirot — on właśnie to zrobił! 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

 

R

OZWAŻANIA 

H

ERKULESA 

P

OIROTA

 

 
Poirot zaczął mówić miarowym głosem: 
— Dziwne  ci  się  wydaje,  mon  ami,  że  człowiek  może  zaplanować  własną  śmierć?  Tak 

dziwne, że wolisz odrzucić prawdę jako zbyt fantastyczną i zaakceptować historię, która jest 
dziesięć razy mniej prawdopodobna. Tak, monsieur Renauld zaplanował własną śmierć, tylko 
ż

e jest jeden szczegół, który być może ci umknął — on wcale nie miał zamiaru umierać. 

Potrząsnąłem niedowierzająco głową. 
— Ależ  tak,  to  wszystko  jest  bardzo  proste  —  ciągnął  łagodnie  Poirot.  —  Do  zbrodni, 

którą  sobie  zaplanował  monsieur  Renauld,  nie  był  potrzebny  morderca,  ale  —  jak  już 
wspomniałem  —  trup.  Spróbujmy  wszystko  zrekonstruować,  śledząc  sprawę  pod  innym 
kątem. 

Georges  Conneau  umknął  do  Kanady  przed  wymiarem  sprawiedliwości.  Tam,  pod 

zmienionym nazwiskiem, ożenił się i zbił fortunę w Ameryce Południowej. Jednak dręczy go 
tęsknota  za  rodzinnym  krajem.  Minęło  dwadzieścia  lat,  zmienił  się  fizycznie,  a  ponadto  stał 
się  człowiekiem  tak  poważanym,  że  nikomu  nie  przyszłoby  do  głowy,  iż  łączy  go  coś  ze 
zbiegłym  przed  wielu  laty  przestępcą.  Doszedł  więc  do  wniosku,  że  może  całkiem 
bezpiecznie  wrócić.  Zakłada  swoją  główną  kwaterę  w  Anglii,  ale  każde  lato  postanawia 
spędzać we Francji. Jakiś fatalny traf albo mroczny wyrok losu, który kieruje ludzkimi losami 
nie  pozwalając  uniknąć  konsekwencji  popełnionych  czynów,  sprawia,  że  trafia  właśnie  do 
Merlinville.  A  tu  mieszka  jedyna  w  całej  Francji  osoba,  która  może  go  rozpoznać.  Renauld, 
oczywiście, jest dla madame Daubreuil kopalnią złota, z której nie waha się czerpać pełnymi 
garściami. Jest bezradny, znajduje się całkowicie w jej rękach. A ona bezlitośnie upuszcza mu 
krwi. 

Nadchodzi nieuniknione. Jack Renauld zakochuje się w pięknej dziewczynie, którą widuje 

niemal  codziennie,  i  chce  ją  poślubić.  To  budzi  wściekłość  ojca.  Za  wszelką  cenę  chce 
przeszkodzić  małżeństwu  syna  z  córką  tej  podłej  kobiety.  Jack  Renauld  nie  zna  przeszłości 
ojca, ale zna ją madame Renauld. To kobieta o bardzo silnym charakterze i namiętnie oddana 
mężowi.  Postanawiają  się  naradzić.  Renauld  widzi  tylko  jedno  wyjście  —  śmierć.  Musi 
pozornie  umrzeć,  ale  w  rzeczywistości  ucieknie  do  innego  kraju,  gdzie  znowu  rozpocznie 
nowe  życie  pod  przybranym  nazwiskiem  i  gdzie  madame  Renauld,  grając  chwilowo  rolę 
wdowy,  przyłączy  się  do  niego.  Ale  ponieważ  muszą  mieć  kontrolę  nad  całym  majątkiem, 
zmienia  testament.  Nie  wiem,  jak  naprawdę  wyobrażali  sobie  całą  tę  historię  z  trupem  — 
może jakiś spalony szkielet odkupiony od studenta Akademii Sztuk Pięknych czy coś w tym 
rodzaju — ale zanim do końca obmyślili swój plan, zdarzył się wypadek, który dostarczył im 
okazji  do  jego  urzeczywistnienia.  Otóż  do  ich  ogrodu  dostaje  się  jakiś  wulgarny,  obcesowy 
włóczęga.  Wywiązuje  się  walka,  Renauld  stara  się  go  wyrzucić,  ale  nagle  włóczęga, 
epileptyk, dostaje ataku, pada na ziemię i umiera. Renauld wzywa żonę. Razem wloką go do 
szopy  —  jak  wiemy,  wypadek  wydarzył  się  na  zewnątrz  —  i  wtedy  dostrzegają,  jaka  to 
nadarzyła im się wspaniała okazja. Włóczęga absolutnie nie jest podobny do Renaulda, ale nie 
jest już młody i ma typowo francuskie rysy. To wystarczy. 

Wyobrażam sobie, że usiedli na stojącej w pobliżu ławce, której nie widać z okien domu, i 

omówili  całą  sprawę.  Szybko  nakreślili  plan  działania.  Rozpoznanie  zwłok  musiało  się 
opierać  wyłącznie  na  zeznaniu  madame  Renauld.  Należy  usunąć  z  domu  Jacka  Renaulda  i 
szofera, który służył u nich od dwóch lat. Wątpliwe, żeby służba miała powód, by zbliżyć się 
do  zwłok,  a  w  każdym  razie  Renauld  zamierzał  podjąć  kroki,  by  zwieść  każdego,  kto  nie 
będzie  zbytnio  zwracał  uwagi  na  szczegóły.  Wysłał  Mastersa  na  urlop,  nadał  telegram  do 

background image

Jacka  —  nakazując  mu  udanie  się  do  Buenos  Aires,  co  jeszcze  bardziej  uprawdopodobni 
przygotowaną  przez  Renaulda  opowieść.  Ponieważ  słyszał  o  mnie,  jako  o  dość  nieznanym  i 
podstarzałym  już  detektywie,  pisze  list,  w  którym  wzywa  mnie  na  pomoc.  Wiedział, że  gdy 
przyjadę, przedstawię list, który wywrze na sędzim śledczym odpowiednio silne wrażenie — 
co, naturalnie, sprawdziło się w praktyce. 

Przebrali  trupa  włóczęgi  w  garnitur  Renaulda,  jego  zaś  łachmany  rzucili  przy  drzwiach 

szopy,  nie  mając  odwagi  zanieść  ich  do  domu.  Aby  historię,  którą  miała  opowiedzieć  pani 
Renauld, uczynić bardziej prawdopodobną, wbili mu w serce sztylet. Tej nocy Renauld miał 
związać  i  zakneblować  żonę,  a  potem  wziąć  łopatę  i  wykopać  grób  w  miejscu,  gdzie 
prowadzono  roboty  na  terenie  pola  golfowego.  Szczególnie  ważne  było,  żeby  znaleziono 
trupa  —  madame  Daubreuil  nie  mogła  nabrać  żadnych  podejrzeń.  Jednak  z  drugiej  strony, 
gdyby  upłynęło  trochę  czasu,  zmalałoby  niebezpieczeństwo  zbyt  dokładnego  rozpoznania 
ciała.  Potem  Renauld  miał  przebrać  się  w  łachmany  włóczęgi,  pójść  na  dworzec,  skąd  nie 
zauważony  odjechałby  pociągiem  o  dwunastej  dziesięć  w  nocy.  Stwarzając  pozory,  że 
morderstwo  zostało  popełnione  dwie  godziny  później,  nikt  nie  mógłby  go  podejrzewać  o 
udział w zbrodni. 

Teraz  rozumiesz,  dlaczego  wpadł  w  złość  z  powodu  niespodzianej  wizyty  Belli.  Każda 

chwila zwłoki mogła być fatalna dla jego planów. Szybko się jej pozbył. Następnie zabrał się 
do  pracy.  Zostawił  frontowe  drzwi  uchylone,  aby  stworzyć  pozory  ucieczki  złoczyńców  tą 
drogą.  Związał  i  zakneblował  madame  Renauld,  naprawiając  popełniony  przed  dwudziestu 
dwu  laty  błąd,  kiedy  więzy  były  zbyt  słabe,  co  rzuciło  podejrzenie  na  jego  wspólniczkę. 
Resztę  pozostawił  bez  zmian  w  stosunku  do  poprzedniej  historii.  Noc  była  chłodna,  więc 
narzucił  płaszcz  na  piżamę,  mając  potem  zamiar  wrzucić  go  do  grobu  razem  z  trupem. 
Wyszedł  przez  okno,  zacierając  starannie  grabiami  ślady  na  klombie  —  co  jest  najsilniej 
ś

wiadczącą  przeciwko  niemu  poszlaką.  Poszedł  na  puste  pole  golfowe,  zaczął  kopać…  A 

potem… 

— Właśnie… 
— Potem  —  ciągnął  Poirot  poważnie  —  dosięgła  go  wreszcie  sprawiedliwość,  której  tak 

długo  się  wymykał.  Jakaś  nieznana  ręka  wbiła  mu  sztylet  w  plecy.  Czy  teraz  rozumiesz, 
Hastings,  co  miałem  na  myśli,  mówiąc  o  d w ó c h   zbrodniach?  Pierwsza,  którą  monsieur 
Renauld  w  swej  arogancji  chciał,  żebyśmy  zbadali  —  została  wyświetlona.  Ale  pod  tą 
zbrodnią kryje się inna, znacznie bardziej skomplikowana i wyświetlenie jej będzie trudne — 
tym  bardziej,  że  morderca  sprytnie  posłużył  się  w  niej  pomysłami  Renaulda.  I  to  właśnie 
czyni tę sprawę zaskakującą i szczególnie kłopotliwą do rozwiązania. 

— Jesteś nadzwyczajny, Poirot — zauważyłem z podziwem. — Absolutnie nadzwyczajny. 

Nikomu nie udałoby się tego wszystkiego dokonać! 

Odniosłem  wrażenie,  że  te  słowa  sprawiły  mu  przyjemność.  Po  raz  pierwszy  w  życiu 

wydawał się zakłopotany. 

— Biedny  Giraud  —  rzekł  Poirot,  próbując  bez  powodzenia  udawać  skromność.  — 

Niewątpliwie  nie  wszystko,  co  robił,  było  głupie.  Po  prostu  kilka  razy  miał  pecha.  Na 
przykład ten czarny włos owinięty wokół rękojeści sztyletu. To każdego by zbałamuciło. 

— Mówiąc prawdę, Poirot — powiedziałem wolno — nawet teraz niezupełnie rozumiem, 

czyj jest ten włos. 

— Oczywiście  madame  Renauld.  To  właśnie  był  ten  pech  Girauda.  Jej  z  natury  ciemne 

włosy  teraz  są  niemal  całkiem  siwe.  Mógłby  to  być  całkiem  dobrze  włos  siwy  —  wtedy 
Giraud, choćby nie wiem, jak się upierał, nie mógłby twierdzić, że pochodził z głowy Jacka 
Renaulda! Ten człowiek jest niezwykle uparty. 

Zawsze nagina fakty do wypracowanej przez siebie teorii! Madame Renauld, gdy odzyska 

ś

wiadomość, niewątpliwie dużo nam powie. Nigdy nie przyszło jej na myśl, że syn zostanie 

oskarżony  o  popełnienie  morderstwa.  Nie  mogło,  ponieważ  wierzyła,  że  jest  bezpieczny, 

background image

płynąc  na  pokładzie  „Anzory”.  Ach!  Voilà  une  femme,  Hastings!  Co  za  siła,  jakie 
opanowanie!  Popełniła  tylko  jeden  mały  błąd.  Na  jego  niespodziany  powrót  powiedziała,  że 
t e r a z  to już nie ma znaczenia. I nikt na to nie zwrócił uwagi — nikt nie pojął znaczenia tych 
słów.  Jak  straszna  rola  przypadła  w  udziale  tej  nieszczęsnej  kobiecie.  Wyobraź  sobie  szok 
przy  identyfikacji  ciała.  Zamiast  tego,  kogo  się  spodziewała,  widzi  nieruchome  ciało  męża, 
który — jak sądziła — znajduje się teraz daleko stąd. Nic dziwnego, że zemdlała! Ale od tej 
chwili,  mimo  bólu,  mimo  wielkiego  cierpienia,  jakże  rozpaczliwie  musiała  grać  swoją  rolę! 
Nie mogła powiedzieć prawdy, aby naprowadzić nas na ślad prawdziwych zabójców jej męża. 
Ze  względu  na  syna  nie  mogła  zdradzić,  że  Paul  Renauld  był  przestępcą,  Georges’em 
Conneau.  Ostatecznym  i  najgorszym  ciosem  musiało  być  dla  niej  publiczne  przyznanie,  że 
madame Daubreuil była kochanką jej męża — bowiem napomknięcie tylko o szantażu, mogło 
się fatalnie skończyć dla jej tajemnicy. Jak sprytnie odpowiedziała sędziemu śledczemu, gdy 
zapytał, czy w życiu jej męża istnieje jakaś tajemnica. „Jestem pewna, że nie było w nim nic 
romantycznego,  monsieur”…  Wypowiedziała  to  tonem  doskonale  swobodnym,  niemal 
ironicznym.  Monsieur  Hautet  poczuł  się  głupio,  melodramatycznie.  Tak,  to  niezwykła 
kobieta! Jeżeli kochała zbrodniarza, to kochała go po królewsku! 

Poirot zamyślił się. 
— Jest coś jeszcze, Poirot — zauważyłem. — Co z tym kawałkiem ołowianej rurki? 
— Nie  rozumiesz?  Miała  posłużyć  do  zniekształcenia  twarzy  ofiary  tak,  aby  nikt  jej  nie 

mógł  rozpoznać.  To  przede  wszystkim  ona  naprowadziła  mnie  na  właściwy  trop.  A  ten 
kretyn, Giraud, dwoił się i troił, badając niedopałek papierosa i zapałkę. Czy nie mówiłem ci, 
ż

e każdy ślad jest ważny, bez względu na jego wielkość? Jak widzisz, Hastings, teraz musimy 

zaczynać od początku. Kto zamordował monsieur Renaulda? Ktoś, kto był w pobliżu willi tuż 
przed dwunastą w nocy; ktoś, kto mógł odnieść z tej śmierci korzyści — i opis ten, aż nadto 
dobrze, pasuje do Jacka Renaulda. To nie musiała być zbrodnia popełniona z premedytacją. I 
do tego ten sztylet! 

Nareszcie zrozumiałem. Aż podskoczyłem z wrażenia. — Oczywiście — powiedziałem — 

ten sztylet, który znaleźliśmy w ciele włóczęgi, był sztyletem pani Renauld? Czyżby istniały 
dwa identyczne sztylety? 

— Z  pewnością.  A  ponieważ  mamy  do  czynienia  z  dwoma  identycznymi  sztyletami,  ten 

należał  do  Jacka  Renaulda.  Ale  nie  to  jest  dla  mnie  najważniejsze.  Przyznam  się,  że  mam 
pewien  pomysł,  jeśli  chodzi  o  te  sztylety.  Dla  mnie  najbardziej  obciąża  go  coś  z  zakresu 
psychologii  —  dziedziczność,  mon  ami,  dziedziczność!  Podobieństwo  ojca  i  syna  —  Jack 
Renauld jest nieodrodnym dzieckiem Georges’a Conneau. 

Mówił z całą surowością i powagą i ten ton mimo woli zrobił na mnie wrażenie. 
— Ale co to za pomysł, o którym wspomniałeś? — spytałem. 
Poirot w odpowiedzi zerknął na swój ogromny zegarek i zapytał: 
— O której godzinie po południu wypływa statek z Calais? 
— Sądzę, że około piątej. 
— Doskonale. Mamy dosyć czasu. 
— Chcesz popłynąć do Anglii? 
— Tak, przyjacielu. 
— Po co? 
— Aby znaleźć tam pewnego świadka. 
— Kto nim jest? 
Poirot odpowiedział z trochę ironicznym uśmiechem: 
— Panna Bella Duveen. 
— Jak ją znajdziesz? Co o niej wiesz? 
— Nic  o  niej  nie  wiem  —  ale  wielu  rzeczy  mogę  się  domyślić.  Możemy  przyjąć,  że 

istotnie  nazywa  się  Bella  Duveen,  a  skoro  jej  nazwisko  nie  jest  zupełnie  obce  Stonorowi, 

background image

chociaż  wyraźnie  nie  łączy  go  z  rodziną  Renauldów,  to  możemy  przypuszczać,  że  zna  je  ze 
sceny.  Jack  Renauld,  to  bogaty  dwudziestoletni  mężczyzna.  Możliwe,  że  jego  pierwszą 
miłością była aktorka. To tłumaczyłoby, dlaczego monsieur Renauld usiłował udobruchać ją 
za pomocą czeku. Myślę, że znajdę ją z łatwością — szczególnie posługując się t y m . 

Wyjął z kieszeni fotografię, którą znalazł w szufladzie Jacka Renaulda. W rogu nakreślone 

były  słowa:  „Od  kochającej  Belli”.  Jednak  nie  to  przyciągnęło  moje  zdumione  spojrzenie. 
Poczułem lodowaty ucisk, jakby spadło na mnie jakieś niewyobrażalne nieszczęście. 

Zdjęcie przedstawiało Kopciuszka. 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

 

Z

NAJDUJĘ SWOJĄ MIŁOŚĆ

 

 
Trzymając  fotografię  w  ręku,  siedziałem  przez  chwilę  jak  skamieniały.  Potem  zebrałem 

całą  odwagę  i  udając  obojętność  oddałem  ją  Poirotowi,  rzucając  mu  jednocześnie  badawcze 
spojrzenie. Czy coś zauważył? Odetchnąłem, gdyż zdawało mi się, że nie obserwuje mnie. Z 
pewnością nie zauważył nic niezwykłego w moim zachowaniu. Nagle wstał. 

— Nie mamy czasu do stracenia. Musimy się pospieszyć. Wszystko się dobrze składa —

morze jest spokojne! 

W zamieszaniu poprzedzającym podróż nie miałem czasu wiele się zastanawiać, ale kiedy 

znalazłem  się  na  pokładzie  statku,  spokojny,  że  Poirot  mnie  nie  obserwuje,  zebrałem  się  w 
sobie i zacząłem chłodno rozmyślać nad zaistniałymi faktami.  Ile Poirot  wiedział i dlaczego 
chciał  odszukać  tę  dziewczynę?  Czy  podejrzewa,  że  widziała,  jak  Jack  Renauld  popełnia 
zbrodnię?  Albo  może  podejrzewa,  że  to  ona…  Nie,  to  niemożliwe!  Przecież  nic  nie  miała 
przeciwko  staremu  Renauldowi!  Nic  nie  zyskiwała  na  jego  śmierci.  Co  ją  sprowadziło  na 
miejsce  zbrodni?  Dokładnie  rozważałem  wszystkie  znane  mi  fakty.  Musiała  wysiąść  z 
pociągu w Calais, gdzie się rozstaliśmy. Nic dziwnego, że nie spotkałem jej na statku. Jeżeli 
zjadła  kolację  w  Calais  i  potem  wsiadła  do  pociągu  jadącego  do  Merlinville,  to  przybyła  do 
willi  Geneviève  akurat  o  godzinie,  którą  podała  stara  Françoise.  Wyszła  o  dziesiątej.  Co 
robiła  potem?  Z  pewnością  albo  udała  się  do  hotelu,  albo  wróciła  do  Calais.  A  później? 
Zbrodnia  została  popełniona  we  wtorek  wieczorem.  W  czwartek  rano  znowu  była  w 
Merlinville. Czy w ogóle opuszczała Francję? Bardzo w to wątpiłem. Co ją tu zatrzymywało? 
Nadzieja,  że  spotka  się  z  Jackiem  Renauldem?  Powiedziałem  jej  (wtedy  byłem  o  tym 
przekonany), że Jack Renauld jest w drodze do Buenos Aires. Może wiedziała, że „Anzora” 
nie  wypłynęła.  Jednak  żeby  o  tym  wiedzieć,  musiała  się  widzieć  z  Jackiem.  Czy  Poirot 
właśnie  to  chciał  wyświetlić?  Czy  Jack  Renauld,  wracając,  aby  spotkać  się  z  Marthe 
Daubreuil,  zamiast  tego  stanął  twarz  w  twarz  z  Bellą  Duveen,  dziewczyną,  którą  tak 
bezlitośnie porzucił? 

Zacząłem  dostrzegać  światełko  w  tunelu.  Jeśli  to  była  prawda,  to  fakt  ten  mógł  stanowić 

dla Jacka Renaulda znakomite alibi. Jednak w tych okolicznościach jego milczenie wydawało 
się trudne do wyjaśnienia. Dlaczego tak uparcie milczał? Czy bał się, aby wiadomość o jego 
byłym  romansie  dotarła  do  uszu  Marthe  Daubreuil?  Potrząsnąłem  głową,  niezadowolony  z 
siebie.  Przecież  cały  ten  romans  był  taki  niewinny,  ot  taka  przelotna  afera  miłosna  młodego 
chłopca  i  młodej  dziewczyny.  Powiedziałem  też  sobie  cynicznie,  że  aby  biedna  Francuzka 
odrzuciła  syna  milionera,  którego  poza  tym  szczerze  kocha,  przyczyna  musiałaby  być 
znacznie poważniejsza. 

Poirot  zszedł  na  ląd  w  Dover  wesoły  i  promieniujący  i  nasza  dalsza  droga  do  Londynu 

upłynęła bez żadnych wydarzeń. Przybyliśmy po dziewiątej. Sądziłem, że pojedziemy prosto 
do naszego mieszkania i nic nie będziemy robić do rana. 

Ale Poirot miał inne plany. 
— Nie  powinniśmy  tracić  czasu,  mon  ami.  Wiadomości  o  aresztowaniu  pojawią  się  w 

angielskiej prasie dopiero pojutrze, ale mimo to nie możemy tracić czasu. 

Nie  bardzo  rozumiałem,  o  co  mu  chodzi,  więc  zapytałem,  jak  chce  odnaleźć  tę  młodą 

dziewczynę. 

— Pamiętasz  agenta  teatralnego,  Josepha  Aaronsa?  Nie?  Pomogłem  mu  w  sprawie 

japońskiego zapaśnika. Piękny problem, kiedyś ci o nim opowiem. Niewątpliwie będzie nam 
mógł udzielić wszystkich niezbędnych informacji. 

background image

Zmarnowaliśmy dużo czasu, aby zlokalizować pana Aaronsa i w końcu po północy udało 

nam  się  go  znaleźć.  Bardzo  serdecznie  przywitał  Poirota  i  oświadczył,  że  jest  gotów  nam 
pomóc. 

— W świecie teatru mało jest rzeczy, o których bym nie wiedział — orzekł z promiennym 

uśmiechem. 

— Eh bien, monsieur Aarons, chcę znaleźć młodą dziewczynę nazwiskiem Bella Duveen. 
— Bella Duveen… Znam to nazwisko, ale w tej chwili nie mogę go skojarzyć. Czym ona 

się zajmuje? 

— Tego też nie wiem… Ale tu mam jej fotografię. 
Pan Aarons przyglądał się przez chwilę. Nagle jego twarz rozjaśniła się. 
— Mam! — klepnął się w kolano. — Na Boga, to zespół Dulcibella Kids! 
— Dulcibella Kids? 
— Tak. Siostry. Akrobatki, tancerki i piosenkarki. Cieszą się dużym wzięciem. Teraz, jak 

sądzę, występują gdzieś na prowincji — o ile nie zrobiły sobie wakacji. Przez ostatnie dwa — 
trzy tygodnie przebywały w Paryżu. 

— Może pan dokładnie określić, gdzie teraz można je znaleźć? 
— Z łatwością. Wracajcie do domu, a ja rano przyślę wam wiadomość. 
Uzyskawszy tę obietnicę, pożegnaliśmy się. Pan Aarons okazał się tak samo sprawny, jak 

był  słowny.  Następnego  dnia  około  jedenastej  otrzymaliśmy  kartkę  z  notatką:  „Siostry  z 
Dulcibella Kids występują w Pałace, w Coventry. Życzę szczęścia”. 

Natychmiast wyruszyliśmy do Coventry. Poirot nie zadawał żadnych pytań w teatrze, tylko 

zadowolił się zarezerwowaniem dwóch miejsc na wieczorne przedstawienie. 

Spektakl był niezwykle nudny — albo tak mi się wydawało ze względu na nastrój, w jakim 

się  wówczas  znajdowałem.  Występowała  jakaś  japońska  rodzina,  która  utrzymywała 
równowagę  w  jakiś  nieprawdopodobnie  ryzykowny  sposób;  pseudomodni  mężczyźni  w 
zielonych frakach i wypomadowanych włosach pletli jakieś bzdury i cudownie tańczyli. Otyła 
primadonna śpiewała drąc się wniebogłosy; jakiś komik usiłował bez powodzenia naśladować 
znanego komika. 

W końcu zapowiedziano numer Dulcibella Kids. Czułem, jak serce zaczyna mi szybko bić. 

Pojawiły  się,  jedna  o  włosach  koloru  lnu,  druga  ciemna,  jednakowego  wzrostu,  w  krótkich 
zwiewnych  spódniczkach,  z  ogromnymi  kokardami  we  włosach.  Sprawiały  wrażenie  pary 
dość  pikantnych  dziewczynek.  Zaczęły  śpiewać.  Ich  głosy  były  świeże,  naturalne,  nieco 
piskliwe i rewiowe, ale mimo to miłe dla ucha. 

Był  to  całkiem  sympatyczny  występ.  Ładnie  tańczyły,  zrobiły  kilka  zręcznych  sztuczek 

akrobatycznych.  Słowa  ich  piosenek  były  proste,  łatwe  do  zapamiętania.  Kiedy  opadła 
kurtyna,  ozwały  się  gorące  oklaski.  Najwyraźniej  siostry  Dulcibella  Kids  cieszyły  się 
powodzeniem. 

Nagle  poczułem,  że  nie  mogę  tu  zostać  ani  minuty  dłużej.  Musiałem  wyjść  na  świeże 

powietrze. Zaproponowałem Poirotowi, żebyśmy opuścili teatr. 

— Wyjdź, nie krępuj się, mon ami. Ja się świetnie bawię i zostanę do końca. Spotkamy się 

później. 

Z teatru do hotelu miałem tylko kilka kroków. Usiadłem w salonie, zamówiłem whisky z 

wodą  sodową  i  piłem  wolno,  patrząc  w  zamyśleniu  w  pusty  kominek.  Usłyszałem  odgłos 
otwieranych  drzwi  i  odwróciłem  głowę,  myśląc,  że  to  Poirot.  Jednak  natychmiast  zerwałem 
się  na  równe  nogi.  W  progu  stał  Kopciuszek.  Zdyszana  zaczęła  szybko  mówić,  z  trudem 
chwytając powietrze. 

— Widziałam  pana  na  widowni.  Pana  i  pańskiego  przyjaciela.  Kiedy  pan  wstał,  wyszłam 

przed  teatr  i  poszłam  za  panem.  Dlaczego  przyjechaliście  tu…  do  Coventry?  Co  tu  robicie? 
Czy ten człowiek, który jest z panem to… detektyw? 

background image

Stała w progu. Płaszcz, który narzuciła na teatralny kostium, zsunął się z jej ramion i upadł 

na podłogę. Jej twarz pod makijażem była blada, a w głosie dosłyszałem przerażenie. W tym 
momencie wszystko zrozumiałem — zrozumiałem, dlaczego Poirot jej szukał, czego się bała i 
nareszcie zrozumiałem własne serce… 

— Tak — odparłem łagodnie. 
— On szuka mnie…? — zapytała niemal szeptem. Milczałem. Dziewczyna osunęła się na 

podłogę obok fotela i zaczęła gorzko szlochać. 

Ukląkłem przy niej, objąłem ramieniem i odganiałem opadające na twarz włosy. 
— Nie  płacz,  dziecko,  na  litość  boską,  nie  płacz.  Tutaj  jesteś  bezpieczna.  Zaopiekuję  się 

tobą. Tylko nie płacz, kochanie, nie płacz. Ja wiem… wiem wszystko. 

— Och, nie, to niemożliwe! 
— A jednak myślę, że wiem. 
Chwilę później, gdy nieco się uspokoiła, zapytałem: 
— To pani zabrała sztylet, prawda? 
— Tak. 
— Dlatego  chciała  pani,  żebym  jej  wszystko  pokazał?  I  udała  pani  omdlenie?  Skinęła 

głową. 

— Dlaczego zabrała pani sztylet? — zapytałem. 
Odpowiedziała po prostu, jak dziecko: 
— Bałam się, że mogą na nim być odciski palców. 
— Zapomniała pani, że wtedy miała rękawiczki? 
Potrząsnęła głową, jakby trochę zdziwiona, a potem powiedziała wolno: 
— Czy pan… czy pan odda mnie w ręce policji? 
— Dobry Boże! Nie! 
Posłała  mi  poważne  spojrzenie,  a  następnie  zapytała  spokojnie  głosem,  w  którym  znać 

było obawę: 

— Dlaczego? 
Było  to  niestosowne  miejsce  i  niewłaściwa  pora  na  deklaracje  miłości  —  i  Bóg  mi 

ś

wiadkiem,  nigdy  nie  wyobrażałem  sobie,  aby  to  uczucie  nawiedziło  mnie  w  taki  sposób. 

Mimo to odpowiedziałem prosto i spokojnie: 

— Ponieważ kocham cię, Kopciuszku. 
Pochyliła głowę, jakby zawstydzona, i szepnęła jąkając się: 
— Pan  nie  może…  pan  nie  może…  nie,  jeśli  pan  wie…  —  A  potem,  jakby  próbując  się 

uspokoić, spojrzała mi prosto w oczy i zapytała: 

— Ale co pan wie? 
— Wiem,  że  przyjechała  pani  spotkać  się  tego  wieczoru  z  panem  Renauldem.  Ofiarował 

pani czek, ale podarła go pani z oburzeniem. Potem opuściła pani jego dom… — przerwałem. 

— Proszę dalej… co potem? 
— Nie wiem, czy pani  wiedziała, że tej nocy ma przyjechać Jack Renauld, czy po prostu 

czekała pani w nadziei, że spotka go przypadkowo, niemniej czekała pani. A może, czując się 
strasznie  nieszczęśliwa,  przechadzała  się  pani  bez  celu  —  w  każdym  razie  krótko  przed 
północą  ciągle  znajdowała  się  pani  w  pobliżu  willi  i  wtedy  ujrzała  pani  mężczyznę  na  polu 
golfowym… 

Znowu  przerwałem.  W  chwili,  gdy  Bella  wchodziła  do  pokoju,  nagle  ujrzałem  całą 

prawdę,  ale  teraz  jej  obraz  ukazał  mi  się  jeszcze  jaśniej  i  wyraźniej.  Dostrzegłem  wyraźnie 
dziwnie  krótki  płaszcz  na  zwłokach  pana  Renaulda  i  przypomniałem  sobie  zdumiewające 
podobieństwo między ojcem i synem, podobieństwo tak uderzające, że w chwili, gdy wszedł 
do salonu, miałem wrażenie, że widzę zmartwychwstałego nieboszczyka. 

— Niech pan mówi dalej — powtórzyła dziewczyna uparcie. 

background image

— Wyobrażam sobie, że stał do pani tyłem — ale poznała go pani albo sądziła, że poznaje. 

Poznała go pani po ruchach i postawie oraz po kroju płaszcza. — Przerwałem. — W jednym 
ze  swoich  listów  groziła  pani  Jackowi  Renauldowi.  Kiedy  więc  ujrzała  go  pani,  gniew  i 
zazdrość  doprowadziły  panią  do  szaleństwa  —  i  wtedy  go  pani  zaatakowała!  Ani  przez 
moment nie wierzyłem, że chciała go pani zabić. Ale zabiła go pani, Kopciuszku. 

Ukryła twarz w dłoniach i powiedziała zdławionym głosem: 
— Ma  pan  rację…  tak,  ma  pan  rację…  Widzę  to  wszystko  tak,  jak  pan  opisał.  —  Naraz 

zwróciła się do mnie z gniewem: — I pan mnie kocha? Może mnie pan kochać, wiedząc, co 
zrobiłam? 

— Sam  tego  nie  rozumiem  —  odparłem  słabo.  —  Miłość  to  coś,  czemu…  czemu  nie 

można  się  oprzeć.  Próbowałem,  broniłem  się  —  od  pierwszego  dnia,  gdy  panią  spotkałem. 
Ale miłość jest silniejsza ode mnie. 

Wtedy  nagle,  gdy  się  tego  najmniej  spodziewałem,  znowu  się  załamała,  osunęła  na 

podłogę i zaczęła rozpaczliwie szlochać. 

— Och, nie mogę! — krzyknęła. — Nie wiem, co robić! Nie wiem, dokąd mam iść! Och 

litości, niech się pan zlituje i powie, co mam teraz zrobić? 

Ponownie ukląkłem, starając się ją uspokoić. 
— Mnie się nie musisz obawiać, Bello. Na litość boską, nie obawiaj się mnie. Kocham cię, 

to  prawda,  ale  nie  żądam  nic  w  zamian.  Pozwól  tylko  sobie  pomóc.  Kochaj  go  nadal,  jeśli 
tego pragniesz, ale pozwól sobie pomóc. On ci nie pomoże. 

Wydawało  się,  że  skamieniała  na  dźwięk  tych  słów.  Uniosła  głowę  i  wpatrywała  się  we 

mnie badawczo. 

— Pan  naprawdę  tak  myśli?  —  wyszeptała.  —  Jest  pan  przekonany,  że  kocham  Jacka 

Renaulda? 

Potem  na  pół  śmiejąc  się,  na  pół  płacząc,  objęła  mnie  namiętnie  za  szyję,  przytulając 

słodką twarzyczkę do mojego policzka. 

— Nie kocham go tak, jak pana — wyszeptała. — Nigdy nie kochałam tak, jak pana! 
Wargami  dotknęła  mojego  policzka,  a  potem  poszukała  ust  i  całowała  raz  za  razem,  

niesłychaną słodyczą i ogniem namiętności. Było to takie cudowne, takie namiętne, że nigdy 
nie zapomnę… tak, zapamiętam to na całe życie! 

Nagle  jakiś  dźwięk  od  drzwi  spowodował,  że  spojrzałem  w  tę  stronę.  W  drzwiach  stał 

Poirot patrząc na nas. 

Nie  wahałem  się.  Jednym  skokiem  znalazłem  się  przy  nim  i  chwyciłem  go  mocno  za 

ramię. 

— Szybko  —  rzuciłem  dziewczynie.  —  Uciekaj.  Tak  szybko  jak  tylko  możesz. 

Zatrzymam go. 

Rzuciła  mi  ostatnie  spojrzenie  i  wybiegła  z  pokoju.  Trzymałem  Poirota  w  żelaznym 

uścisku. 

— Mon ami — powiedział spokojnie — świetnie opanowałeś tego rodzaju ćwiczenia. Gdy 

trzyma mnie silny mężczyzna, jestem bezradny jak dziecko. Ale to niezbyt wygodna pozycja, 
a przy tym bardzo śmieszna. Pozwól, że usiądziemy spokojnie. 

— Nie będziesz jej ścigał? 
— Mon Dieu! Nie. Czy ja jestem Giraudem? Puść mnie, drogi przyjacielu. 
Patrzyłem na niego podejrzliwie, że nie mogę rywalizować z jego przebiegłością. Puściłem 

go i Poirot osunął się na fotel, rozcierając ramię. 

— Jesteś  niesamowicie  silny,  gdy  jesteś  rozdrażniony,  Hastings!  Eh  bien,  czy  sądzisz,  że 

to  było  grzeczne  w  stosunku  do  starego  przyjaciela?  Pokazałem  ci  zdjęcie  dziewczyny  i 
rozpoznałeś ją, ale nie powiedziałeś ani słowa. 

— Nie musiałem, skoro i tak wiedziałeś, że ją rozpoznałem — odparłem z goryczą. Zatem 

Poirot wiedział o wszystkim! Nawet na moment nie dał się oszukać. 

background image

— Ta,  ta!  Nie  miałeś  pojęcia,  że  o  tym  wiem.  A  dziś  wieczorem  pomogłeś  dziewczynie 

uciec, kiedy z takim trudem udało nam się ją znaleźć. Eh bien! A więc wszystko sprowadziło 
się do tego — pracujesz ze mną, Hastings, czy przeciwko mnie? 

Milczałem przez chwilę. Zerwanie współpracy z moim przyjacielem sprawiłoby mi wiele 

bólu. A jednak teraz musiałem stanąć po przeciwnej stronie barykady. Czy mi kiedykolwiek 
wybaczy? Był dziwnie spokojny, ale wiedziałem, że wspaniale umiał panować nad sobą. 

— Poirot  —  powiedziałem  —  bardzo  mi  przykro.  Przyznaję,  że  brzydko  postąpiłem.  Ale 

czasem nie ma się wyboru. W przyszłości będę musiał iść własną drogą. 

Poirot skinął kilka razy głową. 
— Rozumiem  —  odparł.  Ironiczny  błysk  w  jego  oczach  zgasł  i  mówił  z  łaskawością  i 

szczerością,  która  mnie  zaskoczyła:  —  A  więc  ostatecznie  stało  się  to,  co  się  stać  musiało? 
Zakochałeś się, ale ta miłość zaskoczyła cię, gdyż nie pojawiła się radośnie, w całym blasku, 
ale zrodziła się w bólu i męce. No, no… uprzedzałem cię. Ostrzegałem, gdy zrozumiałem, że 
ta dziewczyna zabrała sztylet. Przypomnij sobie. Ale wtedy i tak było już za późno. Powiedz 
mi jednak, co wiesz? 

Wytrzymałem jego wzrok bez mrugnięcia. 
— Nic z tego, co mi powiedziałeś, nie zaskoczyło mnie, Poirot. Proszę to zrozumieć. Ale 

na wypadek, gdybyś chciał odszukać pannę Duveen, musisz jasno wiedzieć o pewnej rzeczy. 
Jeżeli uważasz, że była zamieszana w zamordowanie pana Renaulda i że to ona była u niego 
tego  wieczoru,  to  mylisz  się.  Tego  dnia  jechałem  z  nią  z  Francji  do  Anglii  i  tego  wieczoru 
rozstaliśmy  się  na  dworcu  Victoria,  jasne  jest  więc,  że  nie  mogła  być  w  tym  czasie  w 
Merlinville. 

— Ach! — Poirot patrzył na mnie zamyślony. — I mógłbyś to przysiąc przed sądem? 
— Z całą pewnością. Poirot wstał i skłonił się. 
— Mon  ami!  Vive  l‘amour!  Miłość  sprawia  cuda.  To,  co  wymyśliłeś  na  jej  obronę, 

doprawdy jest niezwykłe. Pokonałeś nawet mnie, Herkulesa Poirota! 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

 

P

IĘTRZĄ SIĘ TRUDNOŚCI

 

 
Po  stresie,  jaki  opisałem,  musi  nastąpić  reakcja.  Resztę  nocy  spędziłem  pławiąc  się  w 

triumfie, ale obudziwszy się rano stwierdziłem, że moje problemy nie minęły. Co prawda nie 
widziałem  luki  W  co  dopiero  wymyślonym  alibi.  Jeśli  będę  się  go  ściśle  trzymał,  nie 
widziałem możliwości, by oskarżyć Bellę. 

Czułem  jednak,  że  muszę  działać  ostrożnie.  Niełatwo  pokonać  Poirota.  Wiedziałem,  że 

będzie usiłował odwrócić role i to w chwili, w której najmniej się spodziewam. 

Następnego  dnia  jakby  nigdy  nic  spotkaliśmy  się  na  śniadaniu.  Chociaż  Poirot  był  w 

normalnym nastroju, czułem w stosunku do siebie rezerwę. Po śniadaniu oznajmiłem, że mam 
ochotę udać się na spacer. W oczach Poirota błysnął złośliwy uśmieszek. 

— Jeśli  wychodzisz,  by  zdobyć  jakąś  informację,  to  trudzisz  się  daremnie.  Możesz  się 

wszystkiego  dowiedzieć  ode  mnie.  Siostry  z  zespołu  Dulcibella  Kids  zerwały  kontrakt  i 
opuściły Coventry, udając się w nieznanym kierunku. 

— Doprawdy, Poirot? — zdziwiłem się. 
— Możesz mi wierzyć, Hastings. Od samego rana zasięgnąłem już informacji. A ty czego 

się spodziewałeś? 

To  prawda,  w  tych  okolicznościach  niczego  innego  nie  mogłem  się  spodziewać. 

Kopciuszek skorzystał z mojej pomocy i z pewnością nie tracił czasu, aby zniknąć i ukryć się 
przed pościgiem. Zrobiła to, co chciałem i co planowałem. Niemniej czułem, że wikłam się w 
sieci nowych trudności. 

Nie  miałem  żadnych  możliwości  skontaktowania  się  z  dziewczyną,  a  przecież  powinna 

wiedzieć, jaką nakreśliłem dla niej linię obrony, której miałem zamiar trzymać się za wszelką 
cenę.  Możliwe,  że  w  jakiś  sposób  spróbuje  przesłać  mi  wiadomość,  ale  nie  bardzo 
wiedziałem, jak to zrobi. Mogła się obawiać, że list wpadnie w ręce Poirota, a to z kolei zaraz 
naprowadzi  go  na  jej  trop.  W  tej  sytuacji  nie  pozostało  jej  nic  innego,  jak  natychmiast 
zniknąć. 

Ale  co  tymczasem  będzie  robił  Poirot?  Przyglądałem  mu  się  uważnie.  Siedział  z 

najniewinniejszą  miną  na  świecie  i  w  zamyśleniu  wpatrywał  się  gdzieś  w  przestrzeń. 
Równocześnie  był  zbyt  spokojny  i  pogodny,  aby  mu  ufać.  Długie  lata  wspólnego 
przebywania  nauczyły  mnie,  że  im  bardziej  Poirot  sprawiał  wrażenie  niewinnego,  tym 
bardziej  był  niebezpieczny.  Teraz  ten  jego  spokój  niepokoił  mnie.  Widocznie  zauważył  w 
moim wzroku ten niepokój, uśmiechnął się bowiem dobrodusznie. 

— Jesteś ciekaw, Hastings, dlaczego nie rzuciłem się w pościg? 
— No… w pewnym sensie. 
— Ty niewątpliwie zrobiłbyś to na moim miejscu. Ale ja nie należę do ludzi ganiających 

po całym kraju w poszukiwaniu igły w stogu siana. Nie — niech mademoiselle idzie, dokąd 
chce. Niewątpliwie znajdę ją, gdy będę jej potrzebował. Do tej pory mogę poczekać. 

Patrzyłem na niego z powątpiewaniem. Chciał mnie oszukać? Denerwowało mnie, że teraz 

to  on  był  panem  sytuacji.  Powoli  traciłem  poczucie  wyższości.  Ułatwiłem  dziewczynie, 
ucieczkę,  opracowałem  doskonały  plan  uchronienia  jej  sprzed  konsekwencjami  okropnego 
czynu — a mimo to nie byłem spokojny. Spokój Poirota budził we mnie tysiące obaw. 

— Mam  wrażenie,  Poirot  —  powiedziałem  trochę  nieśmiało  —  że  nie  mam  już  prawa 

pytać cię, jakie masz plany? 

— Ależ masz prawo. To nie żadna tajemnicy. Bezzwłocznie wracamy do Francji. 
— M y ? 

background image

— Oczywiście, że my!  Dobrze wiesz, że nie możesz spuścić oka z papy  Poirota. Czy nie 

tak, drogi przyjacielu? Ale jeśli chcesz, możesz zostać w Anglii… 

Potrząsnąłem  głową.  Zabił  mi  porządnego  ćwieka.  Rzeczywiście  nie  mogłem  go  tracić  z 

oczu. Po tym, co się stało, nie mogłem się spodziewać, że będzie ze mną szczery, ale mogłem 
ś

ledzić  jego  działania.  Belli  groziło  niebezpieczeństwo  tylko  z  jego  strony.  Dla  Girauda  i 

francuskiej policji nie istniała. Za wszelką cenę musiałem trzymać się blisko Poirota. 

Poirot obserwował mnie uważnie przez cały czas, gdy nad tym wszystkim rozmyślałem, i 

skinął głową z zadowoleniem. 

— Mam  rację,  prawda?  Oczywiście  mógłbyś  próbować  mnie  śledzić  jakoś  absurdalnie 

przebrany, z fałszywą brodą czy czymś w tym rodzaju, ale to niewątpliwie zwróciłoby tylko 
na ciebie uwagę. Zatem lepiej, żebyśmy pojechali razem. Byłoby mi bardzo przykro, gdybyś 
naraził się na śmieszność. 

— A więc dobrze. Ale lojalnie cię ostrzegam, że… 
— Wiem…  wszystko  wiem.  Jesteś  moim  wrogiem!  Zatem  bądź  moim  wrogiem.  Wcale 

mnie to nie martwi. 

— To dobrze. Nie mam nic przeciwko temu, dopóki wszystko jest jasne i uczciwe. 
— Doceniam  twoją  angielską  namiętność  do  przestrzegania  zasady  fair  play\  Teraz,  gdy 

pozbyłeś  się  już  skrupułów,  możemy  natychmiast  ruszać  w  podróż.  Nie  ma  czasu  do 
stracenia. Nasz pobyt w Anglii był krótki, ale owocny. Wiem to, co chciałem wiedzieć. 

Mówił swobodnie, ale wyczytałem w jego słowach jakąś groźbę. 
— Jednak… — zacząłem. 
— A jednak — jak powiedziałeś. Niewątpliwie jesteś zadowolony z roli, jaką tu odegrałeś. 

Ja obecnie interesuję się Jackiem Renauldem. 

Jack Renauld! Te słowa  przejęły mnie dreszczem. Zupełnie zapomniałem  o tym  aspekcie 

naszej sprawy. Jack Renauld w więzieniu, z cieniem wznoszącej się nad jego głową gilotyny. 
Nagle ujrzałem moją rolę w bardziej ponurym świetle. Może uda mi się ocalić Bellę — tak, 
ale robiąc to ryzykowałem posłanie niewinnego człowieka na śmierć. 

Odepchnąłem  tę  myśl  ze  zgrozą.  To  się  nie  zdarzy.  On  zostanie  uniewinniony!  Z 

pewnością będzie uniewinniony. Jednak poczułem mrożący krew w żyłach strach. A jeśli nie 
zostanie uniewinniony? Co wtedy? Czy miałem jego śmierć wziąć na swoje sumienie? Co za 
przerażająca  myśl!  Miałem  do  tego  dopuścić?  Miałem  wybierać  między  nim  i  Bellą?  Serce 
mówiło mi, że za zapłacę każdą cenę, aby ocalić dziewczynę, którą kocham. Ale jeśli zapłacić 
miałby ktoś inny, sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. 

Co  by  na  to  powiedziała  Bella?  Przypomniałem  sobie,  że  nie  wspomniałem  jej  o 

aresztowaniu Jacka Renaulda. Tak więc nic nie wiedziała, że jej były kochanek znajduje się w 
więzieniu, oskarżony o ohydne morderstwo, którego nie popełnił. Jak się zachowa, gdy się o 
tym  dowie?  Czy  zechce  ocalić  swe  życie  kosztem  jego  życia?  Z  pewnością  nie  wolno  jej 
podjąć  żadnej  pochopnej  decyzji.  Jack  Renauld  może,  a  nawet  powinien,  zostać  zwolniony 
bez interwencji z jej strony. Jeśli się tak stanie — to dobrze. Ale jeśli nie zostanie zwolniony? 
Wtedy  powstanie  przerażający,  niemożliwy  do  rozwiązania  problem.  Wydawało  mi  się,  że 
Bella nie musi obawiać się kary śmierci. W jej sprawie okoliczności popełnienia zbrodni były 
zupełnie  odmienne.  Mogła  ją  usprawiedliwić  zazdrość  i  skrajna  prowokacja  ze  strony 
zamordowanego,  a  poza  tym  mogła  jej  też  pomóc  uroda  i  młodość.  Fakt,  że  przez tragiczną 
pomyłkę ofiarą zbrodni padł pan Renauld, a nie jego syn, który teraz płaci za to więzieniem, 
w niczym nie zmieniał motywu zbrodni. Mimo to, nawet gdyby wyrok sądu był łagodny, na 
pewno czekało ją wieloletnie więzienie. 

Nie, Bellę należało chronić. A jednocześnie należało ocalić Jacka Renaulda. Tylko w jaki 

sposób  to  zrealizować?  Tego  nie  wiedziałem.  Cała  nadzieja  w  Poirocie;  on  wiedział. 
Cokolwiek  się  zdarzy,  on  z  pewnością  ocali  niewinnego  człowieka.  Musi  znaleźć  jakiś 
pretekst.  To  mogło  być  trudne,  ale  jakoś  to  załatwi.  Bella  niczego  nie  będzie  podejrzewać, 

background image

Jack  Renauld  zostanie  uniewinniony  i  wszystko  dobrze  się  skończy.  Ciągle  to  sobie 
powtarzałem, ale w głębi duszy nadal czułem mrożący krew w żyłach strach. 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

 

„R

ATUJCIE GO

!” 

 
Opuściliśmy  Anglię  wieczornym  statkiem,  a  następnego  dnia  rano  znaleźliśmy  się  w  St. 

Omer, dokąd przewieziono Jacka Renaulda. Poirot natychmiast udał się do monsieur Hauteta. 
Towarzyszyłem Poirotowi, widząc, że nie przeszkadza mu moja obecność. 

Po długich i skomplikowanych formalnościach wstępnych zaprowadzono nas do gabinetu 

sędziego śledczego, który przywitał nas serdecznie. 

— Mówiono, że wrócił pan do Anglii, monsieur Poirot. Cieszę się, że stało się inaczej. 
— To  prawda,  byłem  w  Anglii,  monsieur,  ale  tylko  przelotnie.  Chciałem  zbadać  pewne 

drugorzędne poszlaki. 

— Tak? I zbadał pan? 
Poirot wzruszył ramionami. Monsieur Hautet skinął głową z westchnieniem. 
— Obawiam  się,  że  musimy  się  poddać.  Ten  gbur  Giraud,  chociaż  jego  maniery  są 

odrażające,  trzeba  przyznać,  że  osiąga  dobre  rezultaty!  Nie  ma  raczej  nadziei,  że  popełnił 
pomyłkę. 

— Tak pan sądzi? 
Tym razem sędzia śledczy wzruszył ramionami. 
— No  dobrze,  pomówmy  szczerze  —  oczywiście  w  zaufaniu  —  czy  potrafi  pan  znaleźć 

inne wyjście? 

— Szczerze mówiąc mam wrażenie, że wiele punktów wymaga wyjaśnienia. 
— Na przykład…? 
Ale Poirot nie dał się sprowokować. 
— Jeszcze  dokładnie  nie  ustaliłem  —  stwierdził.  —  To  była  tylko  uwaga  ogólna. 

Polubiłem  tego  młodzieńca  i  przykro  by  mi  było,  gdybym  musiał  uznać,  że  jest  winny  tak 
potwornej zbrodni. A przy okazji, co on sam mówi o tej sprawie? 

Sędzia zmarszczył brwi. 
— Nie mogę go zrozumieć. Wydaje się nie zainteresowany obroną swej skóry. Ogromnie 

trudno wydobyć z niego odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Ciągle wszystkiemu zaprzecza, 
a  potem  chroni  się  w  uparte  milczenie.  Jutro  zamierzam  ponownie  przeprowadzić 
przesłuchanie, może chcecie być przy tym obecni? 

Zgodziliśmy się z wielka ochotą. 
— To przygnębiająca sprawa — dodał sędzia z westchnieniem. — Darzę madame Renauld 

dużą sympatią. 

— A jak się miewa madame Renauld? 
~  Jeszcze  nie  odzyskała  przytomności.  W  pewnym  sensie  to  zbawienne  dla  tej  biednej 

kobiety,  w  ten  sposób  uniknie  wielu  bolesnych  przeżyć.  Lekarze  mówią,  że  nie  ma 
niebezpieczeństwa, ale gdy odzyska przytomność, będzie potrzebowała absolutnego spokoju. 
Jej stan obecny, jak zrozumiałem, wywołany jest w równym stopniu upadkiem, co przeżytym 
wstrząsem  psychicznym.  To  byłoby  straszne,  gdyby  jej  umysł  miał  doznać  jakiejś  szkody; 
jednak nie dziwiłbym się wcale… tak, doprawdy, nie byłoby w tym nic dziwnego. 

Sędzia  usiadł  wygodniej  w  fotelu  i  potrząsnął  głową,  jakby  w  tej  ponurej  perspektywie 

znajdował sadystyczne zadowolenie. Nagle wyprostował się i powiedział z podnieceniem: 

— To mi coś przypomniało. Mam dla pana list, monsieur Poirot. Chwileczkę, gdzież on się 

podział? 

Zaczął grzebać w stosie papierów. W końcu znalazł i podał Poirotowi grubą kopertę. 
— Przyszedł do mnie w drugiej kopercie z prośbą, abym go panu doręczył — wyjaśnił. — 

Ponieważ nic zostawił pan swojego adresu, nie mogłem tego zaraz uczynić. 

background image

Poirot  studiował  z  ciekawością  kopertę.  Pismo  było  pochyłe,  litery  wydłużone, 

nieangielskie. Wyraźnie wyczuwało się kobiecą rękę. Poirot nie otworzył koperty. Wsunął ją 
do kieszeni i wstał. 

— A zatem do jutra. Bardzo dziękuję za uprzejmość. 
— Nie ma za co. Jestem zawsze do pańskiej dyspozycji. 
Wychodząc z budynku, spotkaliśmy Girauda. Był bardziej elegancki niż zwykle i wydawał 

się niezwykle z siebie zadowolony. 

— Ach, monsieur Poirot! — zawołał wesoło. — A więc wrócił pan z Anglii? 
— Jak pan widzi — odparł Poirot. 
— Wydaje mi się, że wkrótce nastąpi wyjaśnienie naszej sprawy. 
— Zgadzam się z panem, monsieur Giraud. 
Poirot odpowiedział cicho. Jego przygnębienie zdawało się wprawiać Girauda w zachwyt. 
— Ten  nasz  zbrodniarz,  to  kompletny  mięczak!  Nawet  nie  zamierza  się  bronić.  To  coś 

absolutnie niezwykłego! 

— Tak niezwykłe, że daje nam wiele do myślenia, prawda? — podsunął łagodnie Poirot. 
Ale Giraud nie słuchał. Bawił się niedbale laską. 
— No  to  do  zobaczenia,  monsieur  Poirot.  Cieszę  się,  że  nareszcie  przekonał  się  pan  do 

winy Jacka Renaulda. 

— Pardon! Ja jednak wcale nie jestem o tym przekonany. Jack Renauld jest niewinny. 
Giraud przez chwilę stał zaskoczony — potem zaczął się głośno śmiać i stuknął się palcem 

w czoło. 

— Toque!

*

 

Poirot wyprostował się. W jego oczach pojawił się niebezpieczny ogień. 
— Monsieur  Giraud,  przez  cały  czas  prowadzenia  tej  sprawy  zachowywał  się  pan  w 

stosunku  do  mnie  szczególnie  arogancko.  Należy  się  panu  za  to  nauczka.  Gotów  jestem 
założyć  się  z  panem  o  pięćset  franków,  że  znajdę  zabójcę  monsieur  Renaulda  wcześniej  niż 
pan. Zgadza się pan? 

Giraud wpatrywał się oszołomiony w mojego przyjaciela i znowu mruknął: 
— Toque! 
— No więc — ponaglił Poirot — zgadza się pan? 
— Nie mam zamiaru wyciągać od pana pieniędzy. 
— Niech się pan nie obawia. Nie wyciągnie ich pan ode mnie! 
— Zatem  dobrze,  zgadzam  się!  Powiedział  pan,  że  moje  zachowanie  było  obraźliwe.  No 

cóż, kilka razy pańskie zachowanie również i mnie zdenerwowało. 

— Miło  mi  to  słyszeć  —  odparł  Poirot.  —  Do  widzenia,  monsieur  Giraud.  Idziemy, 

Hastings. 

Szliśmy  ulicą  w  milczeniu.  Czułem  na  sercu  ciężar.  Poirot  zupełnie  jasno  wyłożył  swoje 

zamiary. Coraz bardziej wątpiłem, czy moje wysiłki ocalenia Belli przed konsekwencjami jej 
czynu okażą się skuteczne. To niefortunne spotkanie z Giraudem ubodło Poirota do żywego. 

Nagle  poczułem  rękę  na  ramieniu  i  odwróciwszy  się  ujrzałem  Gabriela  Stonora. 

Zatrzymaliśmy się, aby się z nim przywitać. Zaproponował, że odprowadzi nas do hotelu. 

— Co pana tu sprowadziło, monsieur Stonor? — zapytał Poirot. 
— Należy  wspierać  duchowo  przyjaciół  —  odparł  sucho.  —  Szczególnie  wtedy,  gdy  są 

niesłusznie oskarżani. 

— A więc pan nie wierzy, że Jack Renauld popełnił tę zbrodnię? — zapytałem szybko. 
— Oczywiście, że nie wierzę. Znam dobrze tego chłopca. Przyznaję, że w tej sprawie jest 

kilka punktów, które zupełnie zbiły mnie z tropu, ale mimo to — i mimo jego biernej postawy 
godzenia się z oskarżeniem — nigdy nie wierzyłem, że Jack Renauld jest mordercą. 

                                                 

*

 fr. Stuknięty 

background image

Poczułem  do  sekretarza  ogromna  sympatię.  Jego  słowa  zdawały  się  zdejmować  ciężar  z 

mego serca. 

— Nie  wątpię,  że  wielu  ludzi  też  tak  uważa!  —  wykrzyknąłem.  —  Za  mało  dowodów 

przemawia przeciwko niemu. Ja osobiście twierdzę, że powinni go uniewinnić. 

Ale Stonor nie odpowiedział tak, jak to sobie wyobrażałem. 
— Dużo bym dał, żeby być tak przekonany o tym, jak pan — odparł ponuro. — A jaka jest 

pańska opinia, monsieur? — zwrócił się do Poirota. 

— Myślę, że jego przyszłość jawi się w czarnych barwach — rzekł spokojnie Poirot. 
— Pan wierzy w jego winę? — zdziwił się Stonor. 
— Nie wierzę, ale myślę, że trudno będzie tego dowieść. 
— Piekielnie dziwnie się zachowuje — mruknął Stonor. 
— Oczywiście pewien jestem, że w tej sprawie kryje się więcej, niż widać gołym okiem. 

Ale  Giraud  niczego  nie  dostrzega,  dlatego  że  jest  z  zewnątrz,  a  poza  tym  cała  sprawa  jest 
cholernie dziwna. Lepiej o tym wszystkim za dużo nie mówić. Jeżeli pani Renauld chce coś 
ukryć, to ja biorę z niej przykład. To jej sprawa i tylko ona o tym decyduje. Mam dla niej zbyt 
wiele szacunku, żeby się wtrącać, jednak nie mogę zrozumieć postępowania jej syna. Można 
by pomyśleć, że on chce zostać uznany winnym. 

— Ależ  to  absurd!  —  wykrzyknąłem.  —  Po  pierwsze  ten  sztylet…  —  przerwałem, 

niepewny,  czy  Poirot  życzy  sobie,  abym  zdradzał  nasze  tajemnice.  Po  chwili  podjąłem  na 
nowo,  starannie  dobierając  słowa:  —  Wiemy,  że  owego  wieczoru  sztylet  nie  mógł  się 
znajdować w posiadaniu Jacka Renaulda. Pani Renauld też o tym wie. 

— To prawda — rzekł Stonor. — Gdy odzyska świadomość, na pewno wyjaśni to i wiele 

innych spraw. No, ale muszę już panów opuścić. 

— Chwileczkę — powstrzymał go Poirot. — Czy może mi pan dać znać natychmiast, gdy 

pani Renauld odzyska przytomność? 

— Oczywiście. Nic łatwiejszego. — Czy dobrze powiedziałem o tym sztylecie, Poirot? — 

zapytałem, gdy znaleźliśmy się w naszym pokoju. — Nie mogłem więcej mówić Stonorowi. 

— Postąpiłeś  zupełnie  prawidłowo.  Ale  lepiej  zachowywać  w  tej  sprawie  tajemnicę  tak 

długo, jak tylko można. Jeśli chodzi o ten sztylet, to niewiele pomogłeś Jackowi Renauldowi. 
Przypominasz sobie, że tego ranka, gdy wybieraliśmy się do Londynu, byłem nieobecny przez 
godzinę? 

— Tak. 
— Próbowałem  odnaleźć  firmę,  która  wyprodukowała  dla  Jacka  te  pamiątki  z  wojny. 

Okazało się to zupełnie łatwe. Eh bien, Hastings, wykonano na jego zamówienie nie dwa noże 
do papieru, ale trzy. 

— Zatem… 
— Zatem jeden otrzymała jego matka, jeden Bella Duveen, a trzeci niewątpliwie zachował 

dla siebie. Nie, Hastings, obawiam się, że sprawa sztyletu nie pomoże nam ocalić jego głowy 
od gilotyny. 

— Nie  może  dojść  do  tego!  —  krzyknąłem  z  przerażeniem.  Poirot  pokręcił  niepewnie 

głową. 

— Ty go ocalisz! — wykrzyknąłem z głębokim przekonaniem. 
Poirot spojrzał na mnie poważnie. 
— A czy przypadkiem ty sam mi tego nie uniemożliwiasz, mon ami! 
— Istnieją różne sposoby…—mruknąłem. 
— Ach! Sapristi! Żądasz ode mnie cudu. Nie… nie mów więcej. Zobaczmy, co jest w tym 

liście. 

Wyjął z kieszeni na piersi kopertę. Przeczytał w skupieniu, po czym podał mi małą kartkę 

papieru. 

— Są na tym świecie jeszcze inne cierpiące kobiety, Hastings. 

background image

Litery były niewyraźne, najwyraźniej pisała je ręka osoby bardzo podnieconej. 
 
Drogi monsieur Poirot, 
Jeśli  otrzyma  pan  ten  list,  błagam  pana  o  przybycie  na  pomoc!  Nie  mam  się  do  kogo 

zwrócić,  a  Jacka  za  wszelką  cenę  uratować.  Błagam  pana  na  klęczkach,  niech  pan  nam 
pomoże. 

Marthe Daubreuil 

 
Wzruszony oddałem mu list. 
— Udzielisz jej pomocy? 
— Natychmiast. Musimy zamówić samochód. 
W  ciągu  pół  godziny  przybyliśmy  przed  willę  Marguerite.  Marthe  wyszła  na  nasze 

spotkanie. Zobaczywszy Poirota, schwyciła obydwiema rękami jego rękę. 

— Ach,  jednak  pan  przyjechał.  Jaki  pan  dobry.  Byłam  zrozpaczona  i  nie  wiedziałam,  co 

robić. Nie pozwolili mi odwiedzić go w więzieniu. Okropnie cierpię! Jestem na pół obłąkana. 
Czy  to  prawda,  co  mówią,  że  nie  wypiera  się  tej  zbrodni?  To  niemożliwe,  aby  on  to  zrobił! 
Nigdy w to nie uwierzę. 

— Ja też w to nie wierzę, mademoiselle — stwierdził łagodnie Poirot. 
— To dlaczego nie chce mówić? Nie rozumiem. 
— Może kogoś osłania — podsunął Poirot, patrząc na nią uważnie. 
Marthe zmarszczyła brwi. 
— Kogoś  osłania?  Ma  pan  na  myśli  jego  matkę?  Ach,  podejrzewałam  ją  od  samego 

początku.  Kto  dziedziczy  cały  ten  ogromny  majątek?  Ona.  Łatwo  jest  przywdziać  wdowie 
szaty i grać rolę hipokrytki. Mówiono, że gdy Jacka aresztowano, padła zemdlona! Dobrze to 
zagrała! — Marthe uczyniła dramatyczny gest. — I niewątpliwie monsieur Stonor jej w tym 
pomagał.  To  niezła  parka.  To  prawda,  że  ona  jest  od  niego  starsza  —  ale  co  to  znaczy  dla 
mężczyzny, gdy kobieta jest bogata! W jej głosie wyczuwało się gorycz. 

— Stonor był w tym czasie w Anglii — wtrąciłem. 
— To on tak twierdzi… ale kto to sprawdził? 
— Mademoiselle  —  rzekł  spokojnie  Poirot  —  jeżeli  mamy  współpracować,  to  musimy 

sobie wszystko jasno powiedzieć. Na początek chcę pani zadać pytanie. 

— Słucham, monsieur. 
— Czy  pani  zna  prawdziwe  nazwisko  swojej  matki?  Marthe  patrzyła  na  niego  przez 

chwilę, potem powoli skinęła głową i wybuchnęła płaczem. 

— Spokojnie,  spokojnie  —  powiedział  Poirot,  gładząc  ją  po  ramieniu.  —  Proszę  się 

uspokoić, petite, widzę, że pani zna. Teraz drugie pytanie — czy pani wie, kim naprawdę był 
monsieur Renauld? 

— Monsieur Renauld? — uniosła głowę i patrzyła na niego zdziwiona. 
— No tak, tym razem widzę, że pani nie wie. A więc proszę uważnie słuchać. 
Opowiedział jej po kolei całą sprawę, tak jak przedstawił ją mi w dniu, gdy opuszczaliśmy 

Anglię. Marthe słuchała w milczeniu. Gdy skończył, dziewczyna głęboko westchnęła. 

— Pan jest wspaniały… cudowny! Jest pan największym detektywem na świecie. 
Szybkim ruchem zsunęła się z krzesła i klęcząc przed Poirotem wyrzuciła z siebie z iście 

francuskim temperamentem: 

— Pan go ocali, monsieur! — wykrzyknęła. — Ja go tak kocham. Och, niech go pan ocali, 

niech go pan ocali! 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

 

N

IESPODZIEWANE ROZWIĄZANIE

 

 
Następnego  ranka  byliśmy  obecni  przy  przesłuchaniu  Jacka  Renaulda.  Mimo  krótkiego 

czasu,  jaki  upłynął  od  uwięzienia,  w  jego  wyglądzie  nastąpiła  wstrząsająca  zmiana. 
Zapadnięte policzki, podkrążone oczy i wyraz twarzy świadczyły o tym, że daremnie usiłował 
zasnąć przez wiele nocy. Na nasz widok nie zdradził żadnych uczuć. 

— Renauld  —  zaczął  sędzia  —  czy  pan  zaprzecza,  że  w  noc  popełnienia  zbrodni  był  w 

Merlinville? 

Jack  odpowiedział  dopiero  po  chwili  i  to  z  wahaniem,  mogącym  wzbudzić  praw  dziwa 

litość: 

— Ja… ja… powiedziałem już, że byłem w Cherbourgu. 
Sędzia odwrócił się szybko. 
— Wezwać świadków. 
Po chwili otworzyły się drzwi i wszedł mężczyzna, w którym poznałem tragarza z dworca 

w Merlinville. 

— Pan miał służbę w nocy siódmego czerwca? 
— Tak, monsieur. 
— Był pan przy nadejściu pociągu o jedenastej czterdzieści? 
— Tak, monsieur. 
— Proszę  spojrzeć  na  więźnia.  Czy  pan  poznaje  w  nim  jednego  z  pasażerów,  którzy 

wysiedli z tego pociągu? 

— Tak, monsieur. 
— Jest pan zupełnie pewien? 
— Tak, monsieur. Znam dobrze monsieur Jacka Renaulda. 
— Nie myli się pan co do daty? 
— Nie,  monsieur.  Następnego  dnia  rano,  to  jest  ósmego  czerwca,  dowiedziałem  się  o 

morderstwie. 

Wprowadzono  następnego  pracownika  kolei,  który  potwierdził  zeznania  swego 

poprzednika. Sędzia spojrzał na Jacka Renaulda. 

— Ci ludzie rozpoznali pana. Co pan na to? Jack wzruszył ramionami. 
— Nic. 
— Renauld — kontynuował sędzia — czy pan to poznaje? Wziął jeden z leżących na stole 

przedmiotów  i  wyciągnął  rękę  w  kierunku  więźnia.  Drgnąłem.  Był  to  sztylet  wykonany  z 
części samolotu. 

— Chwileczkę!  —  krzyknął  mecenas  Grosier,  obrońca  Jacka.  —  Chcę  porozmawiać  z 

klientem, zanim udzieli na pańskie pytanie odpowiedzi. 

Ale Jack Renauld nie miał żadnych względów dla swego nieszczęsnego obrońcy, odsunął 

go na bok i odparł spokojnie: 

— Oczywiście, że poznaję. To prezent, jaki ofiarowałem matce. Jest pamiątką z wojny. 
— Czy istnieje drugi identyczny sztylet? 
Mecenas Grosier ponownie interweniował, ale Jack znowu go zlekceważył. 
— Nic o tym nie wiem. Osobiście go zaprojektowałem. 
Ten upór więźnia zdziwił nawet sędziego. Zdawało się, że Jack Renauld naprawdę pragnie 

przyspieszenia własnej zguby. Ja oczywiście wiedziałem, że robiąc to wszystko dla ocalenia 
Belli, chciał za wszelką cenę ukryć fakt istnienia drugiego identycznego noża do papieru. Tak 
długo,  jak  wszyscy  są  przekonani,  że  nie  ma  duplikatu,  nikt  nie  może  jej  podejrzewać. 
Bohatersko  krył  kobietę,  którą  niegdyś  kochał  —  ale  za  jaką  cenę!  Zacząłem  zdawać  sobie 

background image

sprawę,  jak  trudne  zadanie  złożyłem  na  barki  mego  przyjaciela.  Niełatwo  będzie  uwolnić 
Jacka Renaulda, nie wyjawiając całej prawdy. 

— Madame  Renauld  zeznała  —  powiedział  Hautet  ironicznym  tonem  —  że  w  noc 

popełnienia morderstwa  sztylet leżał na jej toaletce. Ale madame Renauld jest matką! Może 
to  pana  zaskoczy,  Renauld,  ale  uważam  za  bardzo  prawdopodobne,  że  madame  Reanuld 
myliła się i że — być może przez nieuwagę — zabrał pan ten sztylet ze sobą do Paryża. Może 
będzie pan chciał mi zaprzeczyć… 

Dostrzegłem,  że  skute  kajdankami  ręce  młodzieńca  zaciskają  się  w  pięści.  Na  czole 

pojawił się perlisty pot. 

— Nie będę panu zaprzeczał — powiedział z wyraźnym wysiłkiem, ochrypłym głosem. — 

To możliwe. 

Jego  słowa  wywarły  piorunujące  wrażenie  na  zebranych.  Mecenas  Grosier  zerwał  się  na 

równe nogi. 

— Mój  klient  doznał  wstrząsu  psychicznego  —  zawołał  —  i  jego  nerwy  nie  wytrzymują 

napięcia.  Proszę  zanotować,  że  uważam,  że  nie  jest  zdolny  w  pełni  odpowiadać  za  swoje 
słowa. 

Sędzia śledczy z gniewem nakazał mu milczenie, ale przez moment zdawało się, że w jego 

umyśle  zrodziło  się  podobne  podejrzenie.  Tym  razem  Jack  Renauld  nieco  przeszarżował. 
Sędzia pochylił się do przodu i wpatrywał się przenikliwie w więźnia. 

— Czy  pan  w  pełni  rozumie,  Renauld,  że  udzielane  odpowiedzi  upoważniają  mnie  do 

postawienia pana w stan formalnego oskarżenia? 

Blada  twarz  Jacka  spłonęła  krwistym  rumieńcem.  Patrzył  bez  mrugnięcia  prosto  w  oczy 

sędziego. 

— Monsieur Hautet, przysięgam, że nie zabiłem mojego ojca. 
Ale chwila zwątpienia sędziego już minęła. Zaśmiał się nieprzyjemnie. 
— Niewątpliwie! Niewątpliwie! Nasi więźniowie są zawsze niewinni! Ale oskarżają pana 

własne  słowa.  Nie  podał  nam  pan  żadnego  dowodu  na  swoją  obronę,  żadnego  alibi  —  w 
zamian  podając  oświadczenia  o  swej  niewinności,  które  nie  zwiodłoby  nawet  dziecka.  Pan 
zabił  ojca,  Renauld  —  w  sposób  okrutny  i  podstępny  —  i  to  dla  pieniędzy,  które  jak  pan 
sądził  otrzyma  po  jego  śmierci.  Matka  jest  pańską  wspólniczką.  —  Ze  względu  na  fakt,  że 
działała  z  pobudek  macierzyńskich,  sąd  zapewne  okaże  jej  pobłażliwość,  której  nie  będzie 
miał dla pana. I całkiem słusznie! Popełnił pan potworną zbrodnię — godną potępienia przez 
ludzi i Boga! 

Uchyliły się drzwi, pan Hautet z wielkim niezadowoleniem musiał przerwać. 
— Panie sędzio! Panie sędzio! — wyjąkał woźny. — Przyszła jakaś pani, która mówi, że… 

mówi, że… 

— Co  mówi?  —  zawołał  sędzia  ze  złością.  —  To  wbrew  przepisom.  Zabraniam… 

Kategorycznie zabraniam. 

Ale  w  tym  momencie  smukła  postać  odsunęła  woźnego  i  wślizgnęła  się  do  sali.  Ubrana 

była na czarno, a twarz kryła gęsta woalka. 

Serce  zabiło  mi  gwałtownie.  A  więc  przybyła!  Wszystkie  moje  wysiłki  były  daremne! 

Musiałem podziwiać odwagę, która nakazała jej posunąć się do takiego kroku. 

Uniosła  woalkę  —  i  zamarłem  ze  zdumienia.  Mimo  łudzącego  podobieństwa  to  nie  był 

Kopciuszek!  Teraz,  gdy  zobaczyłem  ją  bez  teatralnej  peruki  z  blond  włosów,  poznałem,  że 
była to dziewczyna z fotografii znalezionej w pokoju Jacka Renaulda. 

— Czy pan jest sędzią śledczym? Nazywa się pan Hautet? — zapytała. 
— Tak, ale zabraniam… 
— Nazywam się Bella Duveen. To ja zabiłam pana Renaulda. 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

 

O

TRZYMUJĘ LIST

 

 
Mój przyjacielu, 
gdy  dostanie  Pan  ten  list,  będzie  Pan  już  wszystko  wiedział.  Moje  słowa  nie  wywarły  na 

Belli najmniejszego wrażenia. Pojechała, aby oddać się w  ręce policji. Jestem już zmęczona 
walką. 

Już  Pan  wie,  że  oszukałam  Pana,  że  kłamstwem  odpłaciłam  się  za  okazane  mi  zaufanie. 

Może się to Panu wydać czymś nie do wybaczenia, ale zanim na zawszę zniknę z Pańskiego 
ż

ycia,  chcę  żeby  Pan  wiedział  o  wszystkim.  Byłoby  mi  lżej  na  tym  świecie,  gdybym 

wiedziała, że może mi Pan wybaczyć. Ale nie robiłam tego wszystkiego we własnym interesie 
— i tylko tyle mogę powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. 

Zacznę  od  dnia,  w  którym  spotkałam  Pana  w  pociągu  z  Paryża.  Byłam  wtedy  bardzo 

niespokojna z powodu Belli. Szalała z miłości do Jacka Reanulda, najchętniej zmiatałaby pył 
sprzed jego stóp, a gdy bardzo się zmienił, przestał do niej tak często pisać, była bliska utraty 
zmysłów. Wtedy nabrała przekonania, że kocha inną i oczywiście, jak się później okazało, nie 
myliła  się.  Postanowiła  pojechać  do  Merlinville  i  spróbować  spotkać  się  z  Jackiem. 
Wiedziała,  że  byłam  temu  przeciwna,  i  usiłowała  pojechać  tam  w  tajemnicy.  Kiedy 
przekonałam  się,  że  nie  ma  jej  w  pociągu  do  Calais,  postanowiłam  bez  niej  nie  wracać  do 
Anglii. Czułam, że jeśli jej nie powstrzymam, stanie się coś niedobrego. 

Wyszłam  na  następny  pociąg  z  Paryża.  Znalazłam  siostrę  i  przekonałam  się,  że  zamierza 

natychmiast  jechać  do  Merlinville.  Perswadowałam  jej  jak  tylko  mogłam,  ale  to  nic  nie 
pomogło. Uparła się i chciała wszystko załatwić na swój własny sposób. Wtedy umyłam ręce 
i postanowiłam się nie  wtrącać.  Zrobiłam wszystko, co możliwe. Robiło się późno. Poszłam 
do hotelu, a Bella wyruszyła do Merlinville. Ciągle nie mogłam się pozbyć przeczucia, że —
jak to piszą w książkach — w powietrzu wisi nieszczęście. 

Następnego dnia Bella nie wróciła. Umówiła się ze mną w hotelu, ale nie zjawiła się. Cały 

dzień nie dała znaku życia. Byłam bardzo niespokojna. Potem ukazały się wieczorne gazety z 
wiadomościami o zbrodni. 

To  było  straszne!  Nie  miałam  oczywiście  pewności,  ale  bardzo  się  bałam.  Wyobrażałam 

sobie, że spotkała papcię Renaulda, powiedziała mu o sobie i Jacku, a on ją obraził, czy coś w 
tym rodzaju. Obie z natury jesteśmy bardzo gwałtowne. 

Potem pojawiła się ta historia z zamaskowanymi cudzoziemcami i nabrałam trochę otuchy. 

Jednak nadal dręczył mnie fakt, że Bella nie zjawiła się u mnie o umówionej porze. 

Następnego dnia rano byłam już tak roztrzęsiona, że postanowiłam pojechać do Merlinville 

i  przekonać  się,  co  się  stało.  Zaraz  po  przybyciu  na  miejsce  wpadłam  na  Pana.  Pan  o  tym 
wszystkim  wie…  Kiedy  ujrzałam  trupa  podobnego  do  Jacka  i  w  jego  płaszczu,  wszystko 
zrozumiałam! A potem zobaczyłam ten nóż — ten straszny nóż — identyczny jak ten, który 
Jack podarował Belli. Dziesięć do jednego, że są na nim odciski jej palców! Nie potrafię Panu 
opisać  dręczącego  mnie  wtedy  lęku  i  uczucia  bezradności.  Wiedziałam  jasno  tylko  jedno: 
muszę zabrać stąd ten sztylet i uciec, zanim ktoś odkryje, że zniknął. Udałam omdlenie i, gdy 
Pan poszedł po wodę, ukryłam go pod suknią. 

Powiedziałam  Panu,  że  zatrzymałam  się  w  hotelu  du  Phare,  ale  w  istocie  natychmiast 

wróciłam do Calais i tam wsiadłam na pierwszy statek płynący do Anglii. Na środku kanału 
wyrzuciłam sztylet do wody. I wtedy naprawdę odetchnęłam z ulgą. 

Bella  znajdowała  się  już  w  naszym  londyńskim  mieszkaniu.  Była  w  okropnym  stanie. 

Powiedziałam,  co  zrobiłam,  i  że  na  razie  jest  zupełnie  bezpieczna.  Spojrzała  na  mnie 
badawczo,  a  potem  zaczęła  się  śmiać…  i  śmiała  się,  śmiała…  to  było  przerażające! 

background image

Pomyślałam, że trzeba ją czymś zająć. Zwariuje, jeśli zacznie rozpamiętywać swój czyn. Na 
szczęście natychmiast otrzymałyśmy angaż. 

A  potem  ujrzałam  w  Coventry  Pana  z  przyjacielem…  Byłam  przerażona.  Z  pewnością 

nabrał  Pan  podejrzeń,  inaczej  nie  śledzilibyście  nas  aż  do  Coventry.  Musiałam  poznać 
najgorsze,  dlatego  śledziłam  Pana.  Byłam  zdesperowana.  Ale  potem,  zanim  zdążyłam  Panu 
coś  powiedzieć,  zorientowałam  się,  że  to  mnie  Pan  podejrzewa,  a  nie  Bellę!  A  dokładniej, 
odkąd dowiedział się Pan, że ukradłam sztylet, myślał Pan, iż to ja jestem Bellą. 

Chciałabym, mój drogi, aby Pan wiedział, co siedziało w mojej duszy… a wtedy może mi 

Pan  wybaczy…  Tak  strasznie  się  bałam,  taka  byłam  zrozpaczona  i  zdecydowana  na 
wszystko…  Rozumiałam  tylko,  że  próbuje  mnie  Pan  ocalić  —  ale  nie  wiedziałam,  czy 
chciałby Pan pomóc prawdziwej Belli… Zapewne nie — to nie byłoby to samo! Nie mogłam 
ryzykować! Bella jest moją siostrą–bliźniaczką — muszę dla niej robić wszystko, co tylko w 
mojej  mocy.  Więc  dalej  brnęłam  w  kłamstwie.  Wtedy  czułam,  i  czują  też  dzisiaj,  dla  siebie 
pogardę.  To  wszystko…  Pan  pewnie  powie,  że  wystarczy.  Powinnam  była  Panu  zaufać… 
Gdybym zaufała… 

Od  chwili,  gdy  pojawiły  się  w  gazetach  wieści  o  aresztowaniu  Jacka  Renaulda,  wszystko 

rozsypało się w gruzy. Bella nawet nie chciała czekać, jak się sprawy dalej potoczą… 

Jestem bardzo zmęczona. Nic mogę już dalej pisać. 
 
Zaczęła podpisywać się „Kopciuszek”, ale przekreśliła i napisała: „Dulcie Duveen”. 
Cały  list  napisany  był  nierównym  pismem,  pełno  w  nim  było  plam  atramentu  —  ale 

zachowałem go do dnia dzisiejszego. 

Poirot był przy mnie, gdy czytałem. Kartki wypadły mi z ręki. Spojrzałem na niego. 
— Cały czas wiedziałeś, że to była — tamta? 
— Tak, drogi przyjacielu. 
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? 
— Na  początku  nie  mogłem  uwierzyć,  że  możesz  popełnić  taką  pomyłkę.  Widziałeś  jej 

fotografię. Siostry są do siebie bardzo podobne, ale nie aż do tego stopnia. 

— Jednak te jasne włosy…? 
— Peruka,  założona  dla  uzyskania  kontrastu  na  scenie.  Czy  można  sobie  wyobrazić,  że 

jedna z bliźniaczek jest blondynką, a druga brunetką? 

— Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wieczorem w hotelu w Coventry? 
— Uciekłeś  się  do  trochę  gwałtownych  metod,  mon  ami  —  odparł  sucho  Poirot.  —  Nie 

dałeś mi szansy. 

— Ale potem? 
— Ach,  potem!  Dobrze,  powiem  ci  dlaczego.  Przede  wszystkim  byłem  dotknięty,  że 

straciłeś wiarę we mnie. Ponadto chciałem się przekonać, czy twoje uczucie wytrzyma próbę 
czasu. Musiałem wiedzieć, czy chodzi tu o prawdziwą miłość, czy tylko o przelotną miłostkę. 
Ale i tak długo nie pozostawiłbym cię w błędzie. 

Skinąłem  głową.  W  tonie  jego  głosu  brzmiało  tyle  uczucia,  tyle  przyjaźni,  że  dłużej  nie 

mogłem  czuć  do  niego  żalu.  Spojrzałem  na  porzucone  kartki  listu.  Nagle  podniosłem  je  z 
podłogi i podałem mu ze słowami: 

— Przeczytaj. Zrobisz mi tym przyjemność. Przeczytał list w milczeniu i spojrzał na mnie. 
— Coś cię dręczy, Hastings? 
Wydawało się, że Poirot się zmienił, zachowywał się zupełnie inaczej niż zwykle.  Znikła 

jego ironia. Teraz mogłem mu powiedzieć wszystko, co mi leżało na sercu. 

— Ona nie napisała… nie powiedziała mi… no, nie wiem czyjej na mnie zależy. 
Poirot jeszcze raz przejrzał list. 
— Moim zdaniem mylisz się, Hastings. 
— Gdzie to jest? — wykrzyknąłem, pochylając się z podnieceniem. 

background image

Poirot uśmiechnął się. 
— Kryje się w każdej linijce tego listu, mon ami. 
— Ale  gdzie  mam  ją  znaleźć?  Nie  podała  żadnego  adresu.  Jest  tylko  francuski  znaczek 

pocztowy. 

— Nie  denerwuj  się!  Zostaw  to  ojczulkowi  Poirotowi.  Znajdę  ci  tę  dziewczynę  —  jak 

tylko będę miał pięć minut wolnego czasu. 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

 

O

POWIADANIE 

J

ACKA 

R

ENAULDA

 

 
— Gratuluję panu, monsieur Jack — powiedział Poirot, ściskając serdecznie jego dłoń. 
Młody  Renauld  zjawił  się  u  nas  zaraz  po  zwolnieniu  z  więzienia  —  jeszcze  przed 

wyjazdem do Merlinville, gdzie miał się spotkać z matką i Marthe. Towarzyszył mu Stonor. 
Jego wesołość stała  w jaskrawej sprzeczności z mizernym wyglądem chłopca.  Było całkiem 
jasne,  że  Jack  znajdował  się  na  skraju  załamania  nerwowego.  Posłał  Poirotowi  smutny 
uśmiech i rzekł cicho: 

— Chciałem ją osłonić i wszystko poszło na marne. 
— Nie  mógł  się  pan  spodziewać,  że  dziewczyna  przyjmie  ofiarę  z  pańskiego  życia— 

zauważył  sucho  Stonor.  —  To  zrozumiałe,  że  przybyła  w  chwili,  gdy  dowiedziała  się,  że 
zmierza pan prosto pod gilotynę. 

— Eh,  ma  foi!  Co  z  pewnością  wkrótce  by  nastąpiło  —  dodał  Poirot  z  przelotnym 

uśmiechem. — Gdyby pan nadal trzymał się tej linii postępowania, miałby  pan na sumieniu 
mecenasa Grosiera. Zapewne umarłby ze złości. 

— Na  pewno  miał  dobre  chęci  —  stwierdził  Jack.  —  Tylko  że  potwornie  mnie 

denerwował. Widzi pan, nie bardzo mogłem mu się zwierzać. Ale, mój Boże, co się stanie z 
Bellą? 

— Na pańskim miejscu — powiedział Poirot szczerze — nie przejmowałbym się tym tak 

bardzo.  Francuskie  sądy  są  bardzo  wyrozumiałe  dla  piękna,  młodości  i  dla  zbrodni  z 
namiętności! Sprytny adwokat z pewnością postawi na tego rodzaju okoliczności łagodzące. 
Ale nie będzie to dla pana przyjemne… 

— Nie  dbam  o  to.  Pan  rozumie,  monsieur  Poirot,  że  w  pewnym  sensie  czuję  się.  winny 

ś

mierci ojca. Byłby dzisiaj żył, gdyby nie mój romans z tą dziewczyną. No i do tego to moje 

niedbalstwo  z  zamianą  płaszcza.  Nie  mogę  pozbyć  się  uczucia  odpowiedzialności  za  jego 
ś

mierć. Będzie mnie prześladować do końca życia! 

— Nie, nie — powiedziałem uspokajająco. 
— Oczywiście  to  straszne  myśleć,  że  Bella  zabiła  mojego  ojca  —  podjął  Jack  —  ale 

potraktowałem  ją  w  tak  haniebny  sposób.  Po  spotkaniu  Marthe  doszedłem  do  wniosku,  że 
popełniłem pomyłkę. Powinienem jej o tym szczerze napisać. Jednak bałem się awantury, nie 
chciałem, żeby Marthe się o tym dowiedziała i pomyślała, że jest to coś poważniejszego niż w 
rzeczywistości.  Po  prostu  stchórzyłem,  mając  nadzieję,  że  wszystko  jakoś  samo  się  ułoży. 
Pozwoliłem  wypadkom  toczyć  się  bez  mojego  udziału  —  nie  zdając  sobie  sprawy,  że 
pogrążam  to  biedne  dziecko  w  rozpaczy.  Gdyby  mnie  zabiła,  tak  jak  zamierzała,  dostałbym 
to,  na  co  sobie  zasłużyłem.  Ale  sposób,  w  jaki  teraz  przybyła,  żeby  się  oskarżyć,  jest 
dowodem jej ogromnej odwagi. Ja osobiście zniósłbym wszystko — od początku do końca. 

Przez chwilę milczał, potem pod wpływem jakiejś myśli wykrzyknął: 
— Dziwi mnie tylko, dlaczego ojciec w nocy chodził po ogrodzie, w samej bieliźnie, tylko 

na  ramiona  narzucił  mój  płaszcz!  Czyżby  uciekał  przed  bandytami,  o  których  mówiła  moja 
matka? Ale przecież musiała się pomylić mówiąc, że wtargnęli o drugiej w nocy. Albo… albo 
może to wszystko było tylko zaaranżowane? Przecież matka chyba nie wierzyła… nie mogła 
w to wierzyć… że to byłem ja! 

Poirot szybko go uspokoił: 
— Nie, nie, monsieur Jack. Tego nie musi się pan obawiać. Resztę wyjaśnię panu w ciągu 

kilku dni. To bardzo interesująca historia. Czy zechce pan dokładnie przedstawić nam, co się 
wydarzyło owej tragicznej nocy? — Niewiele mam do powiedzenia. Wróciłem z Cherbourga, 
aby  przed  wyjazdem  na  koniec  świata  spotkać  się.  jeszcze  z  Marthe.  Pociąg  się.  spóźnił, 

background image

postanowiłem  więc  skrócić  drogę  i  pójść  przez  pole  golfowe.  Stamtąd  łatwo  mogłem  się 
dostać do willi Marguerite. Byłem już prawie na miejscu, gdy… 

Przerwał i przełknął ślinę. 
— Proszę dalej. 
— Usłyszałem straszny krzyk. Nie był zbyt głośny — raczej zduszony jęk, charczenie — 

ale  bardzo  mnie  przestraszył.  Przez  moment  stałem  jak  skamieniały.  Potem  ruszyłem, 
okrążając krzewy. Świecił księżyc. Ujrzałem grób i leżącą twarzą do ziemi postać z nożem w 
plecach. A potem… potem… podniosłem wzrok i zobaczyłem j ą ! Wpatrywała się we mnie, 
jakby  ujrzała  ducha  —  i  zapewne  w  pierwszej  chwili  miała  takie  wrażenie  —  na  jej  twarzy 
malował się wyraz skrajnego przerażenia. Krzyknęła i uciekła. 

Znowu przerwał, próbując opanować emocje. 
— A później…? — zapytał łagodnie Poirot. 
— Naprawdę  nie  wiem,  co  się  działo  później.  Przez  jakiś  czas  stałem  oszołomiony,  nie 

mogąc ruszyć się z miejsca. Potem doszedłem do wniosku, że lepiej szybko uciekać. Wtedy 
nie zdawałem sobie sprawy, że zostanę podejrzanym, ale bałem się, że będę musiał zeznawać 
przeciwko  niej.  Tak  jak  panu  powiedziałem,  pobiegłem  do  St.  Beauvais  i  stamtąd  wróciłem 
samochodem do Cherbourga. 

Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł posłaniec z telegramem do Stonora. 
— Pani Renauld odzyskała przytomność — oznajmił Stonor, przeczytawszy treść. 
— Ach!  —  zawołał  Poirot,  zrywając  się  z  krzesła.  —  Natychmiast  jedziemy  do 

Merlinville! 

Zebraliśmy się pospieszne. Jednak na prośbę Jacka Stonor został, aby zrobić wszystko, co 

tylko  możliwe,  dla  Belli  Duveen.  Poirot,  Jack  Renauld  i  ja  wsiedliśmy  do  samochodu 
Renaulda. 

Jazda  trwała  ponad  czterdzieści  minut.  Gdy  zbliżaliśmy  się  do  willi  Marguerite,  Jack 

Renauld rzucił Poirotowi pytające spojrzenie. 

— Może byłoby lepiej, gdyby pan poszedł sam i uprzedził matkę, że jestem wolny…? 
— A  tymczasem  pan  zaniósłby  osobiście  tę  nowinę  mademoiselle  Marthe,  co?  — 

dokończył  Poirot  z  mrugnięciem.  —  Ależ  tak,  dobrze,  właśnie  chciałem  to  samo 
zaproponować. 

Jack  Renauld  nie  ociągał  się.  Zatrzymał  samochód,  wyskoczył  i  pobiegł  do  drzwi  willi 

Marguerite. My tymczasem pojechaliśmy do willi Geneviève. 

— Poirot  —  zapytałem  —  pamiętasz,  jak  przyjechaliśmy  tu  pierwszego  dnia?  I  jak 

powitała nas wiadomość o zamordowaniu pana Reanulda? 

— Ależ  tak,  jasne,  że  pamiętam.  To  było  tak  niedawno.  Ale  ile  się  od  tego  czasu 

wydarzyło, szczególnie w twoim życiu, drogi przyjacielu. 

— Tak, masz rację — westchnąłem. 
— Ty to postrzegasz z sentymentalnego punktu  widzenia, Hastings. Ale  ja tak nie myślę. 

Ja mam nadzieję, że mademoiselle Bella zostanie potraktowana pobłażliwie, a poza tym Jack 
Reanuld  nie  może  poślubić  dwóch  kobiet  naraz.  Teraz  mówię  z  zawodowego  punktu 
widzenia.  To  nie  była  zbrodnia  porządnie  zaplanowana  i  wykonana,  taka  zbrodnia  nie  daje 
detektywowi  żadnej  satysfakcji.  Inscenizacja,  opracowana  przez  Georges’a  Conneau  była 
istotnie  perfekcyjna,  tylko  jej  realizacja…  ach,  nie!  Człowiek,  który  zginął  przypadkowo  z 
ręki oszalałej z gniewu dziewczyny… Tak, rzeczywiście, gdzież w tym wszystkim porządek i 
metoda? 

Zaśmiewałem się z tych dziwnych upodobań Poirota, gdy drzwi otworzyła nam Françoise. 
Poirot  oznajmił  jej,  że  natychmiast  musi  się  widzieć  z  panią  Renauld  i  służąca 

zaprowadziła  go  na  piętro.  Zostałem  w  salonie.  Upłynęło  trochę  czasu,  zanim  Poirot  wrócił. 
Był niezwykle poważny. 

— Vous voilà, Hastings! Sacré tonnerre! Czeka nas nie byle jaka przeprawa! 

background image

— Co masz na myśli? — spytałem. 
— Nie  przyszło  mi  to  do  głowy  —  odparł  Poirot  w  zamyśleniu  —  ale  kobiety  są  takie 

nieprzewidywalne. 

— Właśnie idzie Jack z Marthe Daubreuil! — wykrzyknąłem, patrząc przez okno. 
Poirot  wybiegł  z  pokoju  i  zatrzymał  ich  na  schodkach  przed  domem.  —  Nie  wchodźcie. 

Lepiej tego nie róbcie. Pańska matka jest wytrącona z równowagi. 

— Wiem, wiem — odparł Jack Renauld. — Natychmiast muszę iść do niej. 
— Niech pan nie idzie. Radzę panu. Lepiej nie. 
— Ale Marthe i ja… 
— A  w  każdym  razie  niech  pan  nie  idzie  razem  z  mademoiselle.  Ostatecznie  niech  pan 

idzie sam, ale lepiej pan zrobi słuchając mojej rady. 

W tym momencie zaskoczył nas głos dochodzący ze schodów za naszymi plecami: 
— Dziękuję za pańskie dobre rady, monsieur Poirot, ale poradzę sobie sama. 
Patrzyliśmy  zdumieni.  Po  schodach,  prowadzona  przez  Léonie,  schodziła  wolno  pani 

Renauld  z  obandażowaną  głową.  Francuska  służąca  płacząc  próbowała  ją  nakłonić  do 
powrotu do łóżka. 

— Pani się zabija. To wbrew zaleceniom lekarzy! 
Pani Renauld nie słuchała. 
— Mamo! — zawołał Jack, podbiegając do niej. Jednak powstrzymała go ruchem ręki. 
— Nie  jestem  już  twoją  matką!  A  ty  nie  jesteś  moim  synem!  Od  dziś,  od  tej  chwili, 

wyrzekam się ciebie. 

— Mamo! — powtórzył Jack w osłupieniu. 
Zawahała się, przez moment wydawało się, że ulegnie. Poirot uczynił gest, jakby chciał w 

tym pośredniczyć, ale opanowała się i powiedziała stanowczo: 

— Na  twoich  rękach  jest  krew  ojca.  Jesteś  moralnie  odpowiedzialny  za  jego  śmierć. 

Wystąpiłeś przeciwko niemu, zlekceważyłeś jego słowa, i to wszystko dla tej dziewczyny. A 
przez  bezwzględne  odepchnięcie  innej  sprowadziłeś  na  niego  śmierć.  Wynoś  się  z  mojego 
domu.  Jutro  podejmę  kroki,  aby  na  zawsze  pozbawić  cię  praw  do  majątku  ojca.  Nigdy  nie 
otrzymasz  ani  pensa.  Idź  swoją  drogą  w  świat  i  niech  ci  pomaga  ta,  która  jest  córką 
najzaciętszego wroga twojego ojca! 

Odwróciła się i wolno, z trudem wróciła na górę. 
Staliśmy  kompletnie  oszołomieni  —  zupełnie  nie  przygotowani  na  tego  rodzaju 

wystąpienie.  Jack  Renauld,  wyczerpany  już  niedawnymi  przejściami,  omal  nie  upadł 
zemdlony. Podbiegłem z Poirotem i podtrzymaliśmy go. 

— Jest zupełnie wykończony — mruknął Poirot. — Gdzie go umieścimy? 
— U  nas  w  domu!  W  willi  Marguerite.  Zaopiekujemy  się  nim,  ja  i  moja  matka.  Mój 

biedny Jack! 

Zabraliśmy chłopca do sąsiedniej willi, gdzie na pół oszołomiony padł bezwładnie na fotel. 

Poirot dotknął jego czoła i zbadał puls. 

— Ma  gorączkę.  Zaczyna  dawać  znać  o  sobie  długotrwałe  napięcie.  A  teraz  jeszcze  ten 

wstrząs. Połóżcie go do łóżka, a Hastings i ja sprowadzimy lekarza. 

Wkrótce  zjawił  się  lekarz.  Po  zbadaniu  pacjenta  oznajmił,  że  to  normalny  objaw 

wyczerpania  nerwowego.  Przy  zupełnym  spokoju  i  odpoczynku  chłopiec  nazajutrz  będzie 
prawie  zdrów.  Ale  jeżeli  nadal  będzie  w  stanie  podniecenia,  może  się  to  przerodzić  w 
zapalenie mózgu. Ktoś powinien czuwać przy nim przez całą noc. 

Uczyniliśmy  wszystko,  czego  od  nas  wymagał  obowiązek,  teraz  mogliśmy  pozostawić 

Jacka pod czułą opieką Marthe i jej matki i wrócić do miasta. 

Minęła  już  pora  naszego  zwykłego  posiłku  i  obaj  byliśmy  bardzo  głodni.  Głód 

zaspokoiliśmy w pierwszej napotkanej restauracji, gdzie spożyliśmy wspaniały omlet i równie 
doskonały antrykot. 

background image

— A teraz musimy znaleźć jakieś lokum na noc — zauważył Poirot przy kawie kończącej 

ucztę. — Może pójdziemy do naszego ulubionego hotelu de Bains? 

Nie zwlekając skierowaliśmy tam kroki. 
— Tak,  panowie,  mamy  dla  was  dwa  ładne  pokoje  z  widokiem  na  morze  —  oznajmił 

portier. 

Wtedy Poirot zadał pytanie, które mnie zaskoczyło: 
— Czy przybyła już Angielka, panna Robinson? 
— Tak, monsieur. Czeka w małym salonie. 
— Ach! 
— Poirot!  —  wykrzyknąłem,  idąc  za  nim  korytarzem  —  kim,  na  Boga,  jest  ta  panna 

Robinson? 

Poirot rzucił mi promienne spojrzenie. 
— To osoba, z którą chcę cię ożenić, Hastings. 
— Ale już mówiłem… 
— Ba!  —  rzucił  Poirot  i  wepchnął  mnie  do  pokoju.  —  Myślisz,  że  chciałem,  aby  całe 

Merlinville trąbiło, że przyjechała panna Duveen? 

To naprawdę był mój Kopciuszek! Chwyciłem jej ręce; oczy wyraziły resztę. 
Poirot chrząknął. 
— Mes enfants

*

 — rzekł — teraz nie mamy  czasu na sentymenty. Czeka  nas dużo pracy. 

Mademoiselle, zrobiła pani to, o co prosiłem? 

Kopciuszek  w  odpowiedzi  wyciągnął  z  torebki  jakiś  przedmiot  owinięty  w  papier  i  w 

milczeniu wręczył go Poirotowi. 

Mój przyjaciel odwinął papier. Zadrżałem, widząc sztylet wykonany z części samolotu ten 

sam,  który  —  jak  sądziłem  —  spoczywa  na  dnie  morza.  To  dziwne,  jak  kobiety  niechętnie 
pozbywają się najbardziej kompromitujących przedmiotów i dokumentów! 

— Tres bien, mon enfant

*

 — rzekł Poirot. — Jestem z pani zadowolony. A teraz niech pani 

idzie trochę odpocząć. A ja i Hastings mamy jeszcze coś do zrobienia. Zobaczy go pani jutro. 

— Dokąd idziecie? — zapytała dziewczyna. 
— Jutro się pani o wszystkim dowie. 
— Dokądkolwiek idziecie, idę z wami. 
— Ależ, mademoiselle… 
— Powiedziałam, że idę z wami. 
Poirot poddał się widząc, że nie ma sensu dyskutować. 
— No,  dobrze,  niech  pani  idzie.  Ale  nie  będzie  to  zabawne.  Według  wszelkiego 

prawdopodobieństwa nie wydarzy się nic ciekawego. 

Dziewczyna nie odpowiedziała. 
Po  upływie  dwudziestu  minut  wyruszyliśmy  w  drogę.  Było  już  zupełnie  ciemno.  Poirot 

poprowadził nas za miasto, w kierunku willi Geneviève. Gdy dotarliśmy do willi Marguerite, 
zatrzymał się. 

— Chciałbym przekonać się, czy Jack Renauld dobrze się czuje. Chodź ze mną, Hastings. 

Niech pani tu zaczeka. Madame Daubreuil mogłaby powiedzieć coś, co by panią uraziło. 

Otworzyliśmy  furtkę  i  skierowaliśmy  się  ścieżką  do  wejścia.  Gdy  okrążyliśmy  dom, 

zwróciłem  uwagę  Poirota  na  okno  pierwszego  piętra.  Na  zaciągniętej  zasłonie  wyraźnie 
rysował się cień profilu panny Marthe Daubreuil. 

— Ach!  —  westchnął  Poirot.  —  Sądzę,  że  w  tym  pokoju  powinniśmy  znaleźć  Jacka 

Renaulda. 

Drzwi  otworzyła  nam  madame  Daubreuil.  Powiedziała,  że  stan  Jacka  nie  zmienił  się,  ale 

jeśli  chcemy,  sami  możemy  się  przekonać.  Zaprowadziła  nas  do  sypialni  na  pierwszym 

                                                 

*

 fr. Moje dzieci 

*

 fr. Doskonale, moje dziecko 

background image

piętrze. Marthe siedziała przy stole, na którym stała zapalona lampa. Widząc, że wchodzimy, 
przytknęła palec do ust. 

Jack Renauld spał niespokojnie, oddychając nieregularnie i często obracając z boku na bok 

głowę, jego twarz ciągle była nadmiernie zaczerwieniona. 

— Czy lekarz jeszcze przyjdzie? — zapytał Poirot szeptem. 
— Nie, chyba że go wezwiemy. Teraz śpi — a to już sukces. Mama podała mu ziółka. 
Gdy  wychodziliśmy  z  pokoju,  ponownie  usiadła  z  robótką.  Madame  Daubreuil 

sprowadziła  nas  na  parter.  Odkąd  poznałem  jej  przeszłość,  przyglądałem  się  tej  kobiecie  z 
rosnącym  zainteresowaniem.  Stała  ze  spuszczonymi  oczami,  z  ciągle  tym  samym  słabym, 
tajemniczym uśmieszkiem na ustach. Nagle poczułem, że się jej boję, tak jak się można bać 
pięknej jadowitej żmii. 

— Mam nadzieję, że nie zakłóciliśmy pani spokoju, madame ~ rzekł uprzejmie Poirot, gdy 

otwierała nam drzwi. 

— Proszę się o to nie martwić, monsieur. 
— A  przy  okazji  —  wtrącił  Poirot,  jakby  wpadło  mu  to  do  głowy  w  ostatniej  chwili  — 

monsieur Stonor nie przybył dzisiaj do Merlinville, prawda? 

Nie  wiedziałem,  jaki  sens  ma  to  pytanie,  tym  bardziej,  że  w  sprawach  interesujących 

Poirota nie miało znaczenia. Madame Daubreuil odpowiedziała całkiem spokojnie: 

— Nic mi o tym nie wiadomo. 
— W takim razie nie rozmawiał z madame Renauld? 
— Skąd mam wiedzieć, monsieur? 
— To  prawda  —  odparł  Poirot.  —  Pomyślałem  tylko,  że  może  pani  widziała,  jak 

przyjechał i wszedł do domu, to wszystko. Dobranoc, madame. 

— Dlaczego…— zacząłem. 
— Żadnego „dlaczego”, Hastings. Będzie na to czas później. 
Spotkaliśmy  się  z  Kopciuszkiem  i  natychmiast  pospieszyliśmy  w  kierunku  willi 

Geneviève.  Poirot  rzucił  jeszcze  okiem  na  oświetlone  okno  i  profil  pochylonej  nad  robótką 
Marthe. 

— Jest dobrze strzeżony — mruknął. 
Po  przybyciu  do  willi  Geneviève  Poirot  obrał  sobie  punkt  obserwacyjny  za  krzakami 

rosnącymi  po  lewej  stronie  od  podjazdu,  skąd  —  samemu  będąc  niewidocznym  —  mógł 
widzieć  wszystko,  co  się  działo  w  otoczeniu  domu.  Willa  pogrążona  była  w  kompletnych 
ciemnościach, wszyscy z pewnością już spali. Znajdowaliśmy się prawie pod oknem sypialni 
pani  Renauld.  Zauważyłem,  że  było  otwarte.  Wydawało  mi  się,  że  Poirot  wpatruje  się  w  to 
miejsce. 

— Co my tu mamy robić? — zapytałem szeptem. 
— Obserwować. 
— Ale… 
— Spodziewam się, że przez godzinę — dwie nic się nie będzie działo, choć… 
Przerwał mu długi, piskliwy okrzyk: 
— Pomocy! 
W oknie na pierwszym  piętrze, po prawej stronie frontowych drzwi, zabłysło światło. To 

stamtąd dobiegł okrzyk. Patrząc w okno, ujrzeliśmy na zasłonie cienie dwóch walczących ze 
sobą postaci. 

— Mille tonnerres! — wykrzyknął Poirot. — Zmieniła pokój! Poirot rzucił się do drzwi i 

zaczął w nie walić pięściami. 

Potem  podbiegł  do  drzewa  rosnącego  na  klombie  pod  oknem  i  wspiął  się  na  nie  z  kocią 

zręcznością.  Poszedłem w  jego  ślady,  gdy  on  tymczasem  wskoczył  do  pokoju  przez  otwarte 
okno. Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem, że Dulcie chwyta gałąź tuż za mną. 

— Uważaj! — krzyknąłem. 

background image

— Sam uważaj! — odkrzyknęła mi dziewczyna. — To dla mnie dziecinna zabawa. Poirot 

przebiegł jak burza przez pokój i zaczął walić w drzwi. 

— Zamknięte na klucz i zaryglowane z zewnątrz — mruknął. 
— Trzeba dużo czasu, żeby je wyłamać. 
Wołanie  o  pomoc  stawało  się  coraz  słabsze.  Ujrzałem  rozpacz  w  oczach  Poirota.  Razem 

rzuciliśmy  się  na  drzwi,  próbując  je  wyważyć.  Naraz  usłyszeliśmy  od  strony  okna  spokojny 
głos Kopciuszka: 

— Nie zdążycie. Tylko ja mogę wam pomóc. 
Zanim zdążyłem ją po wstrzymać, skoczyła. Podbiegłem do okna i ze zgrozą ujrzałem, jak 

wisząc na rękach na skraju dachu, powoli zbliża się do oświetlonego okna. 

— Wielkie nieba! Ona się zabije! — krzyknąłem. 
— Zapomniałeś,  że  to  zawodowa  akrobatka,  Hastings.  Opatrzność  nam  ją  zesłała.  Modlę 

się tylko, żeby zdążyła. Ach! 

W końcu dziewczyna dotarła pod okno pani Renauld. Zaczęła wchodzić do środka. Nagle, 

ciszę  nocną  rozdarł  przerażający  krzyk,  a  po  chwili  usłyszeliśmy  jasny  wyraźny  głos 
Kopciuszka: 

— Nie, nic z tego! Mam cię… a moje ręce są jak ze stali! 
W  tym  momencie  drzwi  naszego  więzienia  uchyliły  się  i  ukazała  się  w  nich  Françoise. 

Poirot  odepchnął  ją  bezceremonialnie  i  pobiegł  do  drzwi,  przy  których  zgromadziła  się 
służba. 

— Zamknięte od środka, monsieur. 
Usłyszeliśmy,  jak  za  drzwiami  ktoś  ciężko  upadł.  Po  chwili  w  zamku  zgrzytnął  klucz  i 

drzwi wolno się otwarły. Kopciuszek, bardzo blady, dał nam znak, żebyśmy weszli. 

— Bezpieczna? — zapytał Poirot. 
— Tak, przybyłam w porę. Była już bardzo wyczerpana. Pani Renauld, ciężko dysząc, na 

pół leżała na łóżku. 

— Omal mnie nie udusiła… — wyjąkała z trudem. Dziewczyna podniosła coś z podłogi i 

podała Poirotowi. 

Była to jedwabna sznurowa drabinka, bardzo cienka, ale bardzo mocna. 
— Przygotowana  do  ucieczki  —  mruknął  Poirot.  —  Przez  okno,  podczas  gdy  my 

będziemy wyważać drzwi. Gdzie… ona jest? 

Dziewczyna  odsunęła  się  na  bok  i  wskazała  ręką.  Na  podłodze  leżała  postać  owinięta  w 

jakiś czarny materiał, który zasłaniał jej twarz. 

— Nie żyje? Skinęła głową. 
— Tak sądzę. Uderzyła głową o marmurowy gzyms kominka. 
— Kto to jest? — wykrzyknąłem. 
— Morderczyni Renaulda, Hastings. I niedoszła morderczyni pani Renauld. 
Nic  nie  rozumiejąc,  zaciekawiony  ukląkłem,  uniosłem  brzeg  materiału  i  oczom  moim 

ukazała się piękna twarz Marthe Daubreuil! 

background image

R

OZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

 

K

ONIEC PODRÓŻY

 

 
Mętnie  wspominam  dalsze  wypadki  tej  nocy.  Poirot  zdawał  się  być  głuchy  na  moje 

powtarzające się pytania. Nieustannie  czynił  Françoise wymówki, że nie powiedziała mu, iż 
pani Renauld zmieniła miejsce nocnego spoczynku. 

Chwyciłem  go za ramię, zdecydowany zmusić go, aby wreszcie zwrócił na mnie uwagę i 

ż

eby mnie wysłuchał. 

— Przecież ty m u s i a ł e ś  wiedzieć — robiłem mu wymówki. — Byłeś tu i widziałeś się z 

nią tamtego popołudnia. 

Poirot raczył poświęcić mi chwilę uwagi. 
— Leżała wtedy  na kanapie, która stała  w środkowym pokoju — który  jest jej buduarem 

— wyjaśnił. 

— Ależ,  monsieur!  —  wykrzyknęła  Françoise  —  madame  zmieniła  pokój  prawie 

natychmiast po tych zbrodniach. Miała złe wspomnienia związane z tym pokojem. 

— Dlaczego więc nie zostałem o tym poinformowany? — upierał się Poirot, uderzając ze 

złością pięścią w stół. — Domagam się odpowiedzi na pytanie, d l a c z e g o   n i k t   m n i e   o  
t y m   n i e   p o i n f o r m o w a ł ! Pani jest kompletnie skretyniałą staruszką! A Léonie i Denise 
też  nie  są  lepsze.  Wszystkie  zachowujecie  się  jak  kompletne  idiotki!  Wasza  głupota  mogła 
przyczynić się do śmierci madame Renauld. Tylko dzięki odwadze tego dziecka… 

Przerwał  i  podbiegł  do  dziewczyny,  która  pochylona  obejmowała,  tuliła  i  pocieszała 

madame Renauld z iście francuską serdecznością. Przyznam, że trochę jej tego zazdrościłem. 

Z tego stanu lekkiego otumanienia wyrwało mnie ostre polecenie Poirota, bym sprowadził 

lekarza.  Następnie  należało  zawiadomić  policję.  A  potem  dodał  jeszcze,  aby  mnie  do  reszty 
zniechęcić: 

— Jak  już  wszystko  załatwisz,  to  właściwie  nie  masz  tu  po  co  wracać.  Będę  zbyt  zajęty, 

ż

eby  poświęcać  ci  uwagę.  Wystarczy,  że  zostanie  ze  mną  mademoiselle  i  zaopiekuje  się 

chorą. 

Oddaliłem  się  z  godnością  i  po  wykonaniu  poleceń  wróciłem  do  hotelu.  Nic  z  tego 

wszystkiego  nie  rozumiałem.  To,  co  się  wydarzyło,  wydawało  się  zbyt  fantastyczne,  wprost 
niemożliwe.  Nie  uzyskałem  odpowiedzi  na  żadne  pytanie.  Nikt  mnie  nie  słuchał.  Wściekły 
położyłem się spać i zasnąłem kompletnie oszołomiony i skrajnie wyczerpany. 

Gdy się obudziłem, pokój zalewały wpadające przez otwarte okna promienie słońca. Przy 

łóżku siedział Poirot. Był elegancko ubrany i uśmiechnięty. 

— No,  w  końcu  się  obudziłeś!  Masz  zdrowy  sen,  Hastings!  Czy  wiesz,  że  jest  już  blisko 

jedenasta? 

Jęknąłem i chwyciłem się za głowę. 
— Miałem  okropny  sen  —  powiedziałem.  —  Czy  wiesz,  że  śniło  mi  się,  iż  znaleźliśmy 

ciało  Marthe  Daubreuil  w  pokoju  pani  Renauld,  a  ty  oświadczyłeś,  że  to  ona  zamordowała 
pana Renaulda? 

— To nie był sen, to wszystko działo się naprawdę. 
— Ale przecież to Bella Duveen zabiła pana Renaulda? 
— O  nie,  Hastings,  nie  zabiła!  Tak  oświadczyła…  to  prawda…  ale  chciała  w  ten  sposób 

ocalić ukochanego od gilotyny. 

— Co? 
— Przypomnij  sobie  opowiadanie  Jacka  Renaulda.  Oboje  zjawili  się  na  scenie  w  tym 

samym  momencie  i  każde  myślało,  że  drugie  jest  sprawcą  zbrodni.  Dziewczyna  wpatrywała 
się  w  niego  z  przerażeniem,  a  następnie  z  krzykiem  uciekła.  Ale  gdy  usłyszała,  że  został 

background image

aresztowany  pod  zarzutem  popełnienia  morderstwa,  nie  mogła  znieść  tej  myśli  i  wróciła  tu, 
aby oskarżyć siebie, a przez to ocalić go od pewnej śmierci. 

Poirot oparł się wygodnie i zetknął palce czubkami w swoim ulubionym geście. 
— Ta  sprawa  ciągle  nie  dawała  mi  spokoju  —  rzekł.  —  Przez  cały  czas  odnosiłem  silne 

wrażenie, że mamy do czynienia ze zbrodnią z premedytacji, popełnioną z zimną krwią przez 
kogoś, kto potrafił (bardzo sprytnie) wykorzystać opracowany przez monsieur Renaulda plan 
wprowadzenia policji w błąd. Wielcy zbrodniarze (może przypominasz sobie, jak ci już o tym 
kiedyś wspominałem) zawsze działają w sposób bardzo prosty. 

Skinąłem głową. 
— Dla  potwierdzenia  mojej  teorii  konieczne  było,  aby  zbrodniarz  dokładnie  znał  plany 

monsieur Renaulda. A to prowadzi nas do pani Renauld. Jednak fakty nie potwierdzały teorii 
o  jej  winie.  Czy  wobec  tego  ktoś  jeszcze  mógł  je  znać?  Tak.  Od  samej  Marthe  Daubreuil 
wiemy,  że  podsłuchała  kłótnię  pana  Renaulda  z  włóczęgą.  A  jeżeli  podsłuchała  to,  równie 
dobrze mogła podsłuchać całą resztę, szczególnie jeśli państwo Renauld byli .tak nieostrożni, 
by  omawiać  swoje  plany  na  ławce  koło  szopy.  Przypomnij  sobie,  z  jaką  łatwością  ty  sam 
podsłuchałeś z tego miejsca rozmowę Marthe z Jackiem Renauldem. 

— Ale jaki motyw miała Marthe, aby zamordować pana Renaulda? — sprzeciwiłem się. 
— Motyw?  Pieniądze!  Renauld  był  milionerem  i  wraz  z  jego  śmiercią  (w  co  ona  i  Jack 

wierzyli)  połowa  ogromnego  majątku  przechodziła  w  ręce  jego  syna.  Zrekonstruujmy  więc 
wszystko z punktu widzenia Marthe Daubreuil. 

Marthe  Daubreuil  podsłuchała  rozmowę  Renaulda  z  żoną.  Dotychczas  był  on  źródłem 

całkiem  milutkich  dochodzików  dla  matki  i  córki.  Ale  teraz  postanowił  wymknąć  się  i 
przestać płacić haracz. Prawdopodobnie pierwszą jej myślą było przeszkodzić mu w realizacji 
tego zamiaru. Potem jednak zaświtał jej w głowie odważniejszy pomysł, który bynajmniej nie 
przeraził  córki  Jeanne  Beroldy!  Renauld  nieubłaganie  sprzeciwiał  się  jej  małżeństwu  z 
Jackiem. Jeśli Jack przeciwstawi się jego woli, może zostać wydziedziczony — a to wcale się 
nie  podobało  mademoiselle  Marthe.  Prawdę  mówiąc,  poważnie  wątpię,  czy  kiedykolwiek 
darzyła  głębszym  uczuciem  Jacka  Renaulda.  Potrafi  udawać  uczucia,  ale  w  rzeczywistości 
jest  podobna  do  matki,  zimna  i  wyrachowana.  Wątpię  też,  czy  była  całkiem  pewna  jego 
uczuć.  Oczarowała  go  i  miała  na  niego  wielki  wpływ,  ale  jeśli  się  rozdzielą  —  co,  jak  się 
trafnie  domyślała,  było  celem  jego  ojca  —  to  łatwo  mogła  stracić  nad  nim  władzę.  Gdyby 
jednak Renauld umarł, Jack odziedziczyłby połowę majątku. Mogłaby natychmiast wyjść za 
niego za mąż i od razu zdobyłaby bogactwo — nie jakieś nędzne kilka tysięcy franków, jakie 
dotychczas  udało  się  wyciągnąć  od  Renaulda.  Prostota  rozwiązania  przemówiła  do  jej 
inteligencji.  Wszystko  pójdzie  łatwo.  Renauld  już  zaplanował  okoliczności  własnej  śmierci. 
Wystarczy tylko, żeby pojawiła się w odpowiednim momencie, aby zmienić farsę w tragiczną 
rzeczywistość. A teraz drugi punkt, który bezbłędnie wskazał na Marthe Daubreuil — sztylet! 
Jack  Renauld  wykonał  trzy  egzemplarze  tej  pamiątki.  Jeden  dał  matce,  drugi  Belli  Duveen. 
Czy zatem nie zachodziło prawdopodobieństwo, że trzeci ofiarował Marthe Daubreuil? 

A teraz podsumujmy. Mamy cztery punkty przemawiające przeciwko Marthe Daubreuil: 
1. Marthe Daubreuil podsłuchała plany Renauldów. 
2. Marthe Daubreuil była bezpośrednio zainteresowana śmiercią Renaulda. 
3.  Marthe  Daubreuil  była  córką  osławionej  madame  Beroldy,  według  mnie  moralnie  i 

faktycznie  winnej  śmierci  swojego  męża,  chociaż  być  może  śmiertelny  cios  zadała  ręka 
Georges’a Conneau. 

4.  Marthe  Daubreuil  była  jedyną  osobą  —  poza  Jackiem  Renauldem  —  która 

najprawdopodobniej posiadała trzeci sztylet. Poirot przerwał i odchrząknął. 

— Oczywiście,  gdy  się  dowiedziałem  o  istnieniu  innej  dziewczyny,  Belli  Duveen, 

pomyślałem, że to całkiem możliwe, iż to o n a  właśnie zamordowała Renaulda. Jednak takie 
rozwiązanie nie przemawiało mi do przekonania, ponieważ — jak ci już nadmieniłem — taki 

background image

ekspert  jak  ja  lubi  mieć  do  czynienia  z  godnym  przeciwnikiem.  Jednak  ktoś  musi  się  zająć 
zbrodniami  takimi  jakie  są,  a  nie  takimi  jakie  chciałby,  żeby  były.  Nie  wydawało  mi  się 
prawdopodobne,  żeby  Bella  Duveen  krążyła  po  okolicy  z  nożem  do  przecinania  papieru  w 
ręce,  ale  oczywiście  cały  czas  mogła  nosić  w  sercu  myśl  o  zemście  na  Jacku  Renauld.  Gdy 
rzeczywiście posunęła się do tego, aby przyznać się do morderstwa, wydawało się, że sprawa 
jest  zamknięta.  A  jednak  —  nie  byłem  co  do  tego  przekonany,  mon  ami,  nie  byłem 
przekonany… 

Przeanalizowałem całą sprawę punkt po punkcie i doszedłem do tego samego wniosku jak 

na  początku.  Jeżeli  to  nie  była  Bella  Duveen,  to  jedyną  osobą,  która  mogła  tej  zbrodni 
dokonać była Marthe Daubreuil. Ale nie miałem przeciwko niej najmniejszego dowodu! 

Kiedy  przeczytałem  list  od  mademoiselle  Dulcie,  dostrzegłem  szansę  ostatecznego 

zakończenia  tej  sprawy.  Pierwszy  sztylet  ukradła  Dulcie  Duveen  i  wrzuciła  go  do  morza  — 
przekonana, iż jest to sztylet jej siostry. Jeżeli jednak, przez jakiś przypadek, nie należał do jej 
siostry, ale do Marthe Daubreuil — wtedy Bella Duveen nadal powinna mieć swój w domu! 
Nic ci nie powiedziałem, Hastings (to nie był właściwy czas na sentymenty), ale odszukałem 
mademoiselle  Dulcie,  powiedziałem  jej  tyle,  ile  uważałem  za  stosowne,  i  poleciłem 
przeszukać  rzeczy  siostry.  Wyobraź  sobie  moją  radość,  gdy  zgłosiła  się  do  mnie  (zgodnie  z 
podanymi instrukcjami) jako panna Robinson, i przywiozła ze sobą ten cenny prezent! 

Tymczasem poczyniłem pewne kroki, aby zmusić mademoiselle Marthe do ujawnienia się. 

Na  moje  polecenie  madame  Renauld  wyklęła  syna  i  oznajmiła,  że  następnego  dnia  zmieni 
swój testament, tak aby syn nigdy nie miał dostępu do najmniejszej części majątku ojca. Był 
to  krok  zaiste  rozpaczliwy,  ale  konieczny,  aby  z  kolei  zmusić  mademoiselle  Marthe  do 
podjęcia  ryzyka  —  na  nieszczęście  madame  Renauld  nie  wspomniała,  że  zmieniła  pokój. 
Przypuszczalnie  myślała,  że  wiem  o  tym.  Wszystko  potoczyło  się  tak,  jak  przewidywałem. 
Marthe Daubreuil uczyniła ostatni rozpaczliwy wysiłek, aby zdobyć miliony Renauldów — i 
przegrała! 

— Mnie  najbardziej  zdumiewa  —  stwierdziłem  —  że  weszła  do  willi,  a  myśmy  jej  nie 

widzieli.  To  wygląda  na  jakiś  cud.  Zostawiliśmy  ją  w  domu  i  poszliśmy  prosto  do  willi 
Geneviève — a jednak była już tam przed nami! 

— Ach, ale ona wcale nie została w willi Marguerile. Wyszła tylnymi drzwiami w czasie, 

gdy  w  holu  zajęci  byliśmy  rozmową  z  matką.  Udało  jej  się  wpuścić  w  maliny  Herkulesa 
Poirota! 

— Ale ten cień na zasłonie? Widzieliśmy z drogi. 
— Eh bien, kiedy spojrzeliśmy w to okno, madame Daubreuil zdążyła już wbiec na górę i 

zająć jej miejsce. 

— Madame Daubreuil? 
— Tak. Jedna jest starsza, druga młodsza; jedna brunetka, druga blondynka, ale gdy ogląda 

się  tylko  cień  ich  profilu  na  zasłonie  —  są  nie  do  odróżnienia.  Nawet  ja  nie  podejrzewałem 
podstępu  —  taki  ze  mnie  patentowany  osioł!  Myślałem,  że  mam  mnóstwo  czasu  i  że  tak 
szybko  nie  odważy  się  zakraść  do  willi  Geneviève.  Ale  piękna  mademoiselle  Marthe  miała 
główkę nie od parady! 

— I chciała zamordować panią Renauld? 
— Tak. Wtedy cały majątek przeszedłby w ręce  jej syna. Ale to miało być  samobójstwo, 

mon  ami!  Na  podłodze,  obok  ciała  Marthe  Daubreuil,  znalazłem  watę,  buteleczkę  z 
chloroformem  i  strzykawkę  zawierającą  śmiertelną  dawkę  morfiny.  Rozumiesz?  Najpierw 
chloroform, a potem, gdy ofiara straci przytomność, zastrzyk z morfiny. A rano, gdy rozwieje 
się zapach chloroformu, na podłodze zostanie tylko strzykawka, która wypadła z ręki madame 
Renauld. I co na to powiedziałby nasz wspaniały monsieur Hautet? „Biedna kobieta! To było 
do przewidzenia. Szok wywołany radością. To było dla niej zbyt wiele. Czy nie mówiłem, że 
jej umysł nie wytrzyma? Doprawdy, wyjątkowo tragiczna sprawa!” 

background image

A  jednak,  Hastings,  nie  wszystko  odbyło  się  tak,  jak  sobie  zaplanowała  mademoiselle 

Marthe.  Zacznijmy od tego, że madame Renauld  nie spała, tylko czekała  na nią. Wywiązała 
się walka. Madame Renauld była jeszcze bardzo słaba. Tu Marthe Daubreuil widziała swoją 
ostatnią szansę. Nie da się wprawdzie upozorować samobójstwa, ale swoimi silnymi dłońmi 
może  uciszyć  madame  Renauld,  a  potem  uciec  przez  ono  po  jedwabnej  drabince,  w  czasie 
gdy  my  będziemy  wyważać  drzwi.  Zanim  zdążylibyśmy  wrócić  do  willi  Marguerite, 
siedziałaby  już  na  swoim  miejscu  przy  stole  i  trudno  byłoby  znaleźć  przeciwko  niej  jakiś 
dowód. Ale została pokonana — i to nie przez Herkulesa Poirota, ale przez la petite acrobate

*

 

o stalowych rękach. 

Zastanawiałem się nad tym, co usłyszałem od Poirota. 
— Kiedy  po  raz  pierwszy  zacząłeś  podejrzewać  Marthe  Daubreuil?  Czy  wtedy,  gdy 

powiedziała nam, że podsłuchała kłótnię w ogrodzie? 

Poirot uśmiechnął się. 
— Drogi  przyjacielu,  przypominasz  sobie  nasz  przyjazd  do  Merlinville?  I  piękną 

dziewczynę, którą ujrzałeś stojącą przy furtce? Zapytałeś mnie, czy widziałem młodą boginię, 
a ja odpowiedziałem, że widziałem tylko dziewczynę o niespokojnych oczach.  I tak właśnie 
od  samego  początku  myślałem  o  Marthe  Daubreuil.  D z i e w c z y n a   o   n i e s p o k o j n y c h  
o c z a c h ! Dlaczego były niespokojne? Nie z powodu Jacka Renaulda, przecież nie wiedziała, 
ż

e był w Merlinville poprzedniego wieczoru. 

— A przy okazji — wtrąciłem —jak się miewa Jack Renauld? 
— Znacznie lepiej. Ciągle jest w willi Marguerite. Ale madame Daubreuil znikła. Szuka jej 

policja. 

— Myślisz, że była wspólniczką córki? 
— Tego się nigdy nie dowiemy. To kobieta, która potrafi strzec swych tajemnic. I bardzo 

wątpię, czy policja ją kiedykolwiek znajdzie. 

— A… Jack Renauld? Czy on o tym wie? 
— Jeszcze nie. 
— To będzie dla niego straszny szok! 
— Oczywiście.  Ale  tak  naprawdę,  Hastings,  to  wątpię,  czy  jego  serce  było  poważnie 

zaangażowane.  A  ty  jak  myślisz?  Dotychczas  obaj  uważaliśmy,  że  Bella  Duveen  jest 
uwodzicielką,  natomiast  Marthe  Daubreuil  to  dziewczyna,  która  potrafi  prawdziwie  kochać. 
Myślę  jednak,  że  będziemy  bliżsi  prawdy,  jeśli  odwrócimy  role.  Marthe  Daubreuil  była 
bardzo  ładna.  Postanowiła  usidlić  Jacka  i  udało  jej  się,  ale  nie  zapominaj  o  jego  osobliwej 
niechęci zerwania z tą drugą dziewczyną, dla której gotów był nawet pójść na szafot. Wydaje 
mi  się,  że  gdy  dowie  się  prawdy,  będzie  przerażony  i  tak  przepełniony  wstrętem,  że  szybko 
zapomni o swej wielkiej miłości do Marthe. 

— A co z Giraudem? 
— Przeżył  biedak  kryzys  nerwowy!  Musiał  wrócić  do  Paryża.  Uśmiechnęliśmy  się 

jednocześnie. 

Sprawdziły się przewidywania Poirota. Kiedy lekarz oznajmił, że Jack Renauld jest na tyle 

silny, iż może dowiedzieć się prawdy, Poirot podjął się tej trudnej misji. To, co chłopiec od 
niego  usłyszał,  rzeczywiście  wywołało  wielki  szok.  Jednak,  jak  się  okazało,  szybciej  niż  się 
można było spodziewać odzyskał równowagę psychiczną. Miłość matki pozwoliła mu łatwiej 
przeżyć te ciężkie dni. Teraz matka i syn byli nierozłączni. 

Potem  czekało  go  jeszcze  jedno  trudne  zadanie.  Poirot  wyznał  pani  Renauld,  że  zna  jej 

tajemnicę i przekonał ją, że nie powinna ukrywać przed synem przeszłości ojca. 

— Ukrywanie prawdy nigdy nie przynosi pożytku, madame! Proszę zdobyć się na odwagę 

i wyznać mu wszystko. 

                                                 

*

 fr. Mała akrobatka 

background image

Pani Renauld z ciężkim sercem wyraziła zgodę i Jack dowiedział się, że ojciec, którego tak 

kochał, był zbiegiem poszukiwanym przez wymiar sprawiedliwości. Na jego trwożne pytanie 
Poirot natychmiast udzielił odpowiedzi: 

— Niech się pan uspokoi, monsieur Jack. Nikt nie zna tej tajemnicy. Ja osobiście nie czuję 

się  zobowiązany  zdradzać  jej  policji.  Nie  pracowałem  dla  nich,  ale  na  polecenie  pańskiego 
ojca. Sprawiedliwość i tak już go dosięgła i nikt nie musi wiedzieć, że on i Georges Conneau, 
to jedna i ta sama osoba. 

Naturalnie  policja  była  zainteresowana  wieloma  szczegółami  tej  sprawy,  ale  Poirot 

wyjaśnił wszystko w zadowalający sposób. 

Wkrótce  po  powrocie  do  Londynu  zauważyłem  na  gzymsie  kominka  w  domu  mego 

przyjaciela  wspaniała  rzeźbę  psa  gończego.  W  odpowiedzi  na  mój  pytający  wzrok,  Poirot 
rzekł: 

— Mais oui! Wygrałem pięćset franków! Czy nie jest wspaniały? Nazwę tego psa Giraud! 
Kilka  dni  później  odwiedził  nas  Jack  Renauld.  Na  jego  twarzy  malował  się  wyraz 

zdecydowania. 

— Monsieur  Poirot,  przyszedłem  się  pożegnać.  Wyruszam  do  Ameryki  Południowej. 

Ojciec prowadził za oceanem duże interesy i zamierzam tam rozpocząć nowe życie. 

— Płynie pan sam, monsieur Jack? 
— Towarzyszy mi matka i… zatrzymam też Stonora jako sekretarza. Lubi podróżować po 

ś

wiecie. 

— Nikt więcej z panem nie płynie? 
Jack zaczerwienił się. 
— Kogo ma pan na myśli? 
— Dziewczynę, która kocha pana tak gorąco, że skłonna była oddać za pana życie. 
— Jakże mógłbym ją o to prosić? — wyszeptał chłopiec. — Miałbym po tym wszystkim, 

co się stało, iść do niej i… Wszystko, co mógłbym jej powiedzieć, będzie strasznie kulawe. 

— Les femmes

*

… mają cudowną zdolność wspierania kulejących. 

— Tak, ale… ja byłem takim piekielnym głupcem. 
— Niekiedy wszyscy bywamy głupcami — odparł filozoficznie Poirot. 
Na twarzy Jacka malował się upór. 
— Jest  coś  jeszcze.  Chodzi  o  mojego  ojca.  Jestem  przecież  jego  synem.  Czy  ktoś  zechce 

mnie poślubić, wiedząc, jakiego miałem ojca? 

— Mówi pan, że jest synem takiego ojca. Obecny  tu Hastings może panu powiedzieć, że 

wierzę w dziedziczność… 

— No właśnie… 
— Chwileczkę.  Ale  znam  też  pewną  kobietę,  kobietę  dzielną,  cierpliwą  i  niezwykle 

wytrzymałą, zdolną do wielkiej miłości, do skrajnego poświęcenia… 

Chłopiec podniósł wzrok. Jego oczy napełniły się łzami. 
— Moja matka! 
— Tak. Jest pan też synem swojej matki. A więc niech pan idzie do mademoiselle Belli. I 

wszystko jej wyzna. Niech się pan nie waha — a zobaczymy, co ona na to powie! 

Jack sprawiał wrażenie niezdecydowanego. 
— Niech  pan  postąpi  nie  jak  chłopiec,  ale  jak  mężczyzna  —  mężczyzna,  który  ugiął  się 

pod  jarzmem  przeszłości  i  teraz  dźwiga  ciężar  teraźniejszości,  ale  który  patrzy  śmiało  w 
przyszłość,  chcąc  rozpocząć  nowe,  wspaniałe  życie.  Niech  pan  zapyta,  czy  chce  je  z  panem 
dzielić. Może pan nie zdaje sobie z tego sprawy, ale pańska miłość zwycięsko przeszła próbą 
ogniową. Przecież oboje chcieliście za siebie oddać życie. 

 

                                                 

*

 fr. Kobiety 

background image

*

 

*

 

 
A co z kapitanem Arthurem Hastingsem, skromnym autorem tych stron? 
Mówiło się o jego wizycie na ranczo państwa Renauld za oceanem, ale aby zakończyć tą 

opowieść, wolę się cofnąć do pewnego ranka w ogrodzie willi Geneviève. 

— Nie mogę nazywać pani Bellą — oświadczyłem — ponieważ nie jest to pani prawdziwe 

imię. A Dulcie wydaje mi się takie obce. A więc niech zostanie Kopciuszek. Jak pani pamięta, 
Kopciuszek poślubił księcia. Nie jestem księciem, ale… 

Przerwała mi: 
— O  ile  wiem,  Kopciuszek  ostrzegał  go.  Ona  bynajmniej  nie  twierdziła,  że  zmieni  się  w 

księżniczkę. W końcu była tylko biedną, umorusaną dziewczynką… 

— Czas na to, by książę jej przerwał — wtrąciłem. — Wie pani, co wtedy powiedział? 
— Nie. 
— „Do diabła”, wykrzyknął książę i… pocałował ją! 
Zrobiłem dokładnie to samo.