Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 20 Skrzydła kruka

background image
background image

Margit Sandemo

SKRZYDŁA KRUKA

background image

SAGA O LUDZIACH LODU

Tom XX

1

ROZDZIAŁ I

W roku 1793 w miasteczku Stregesti w Siedmiogrodzie zniknęli bez śladu dwaj mężczyźni.

Nie ich pierwszych spotkał taki los. W nieustającym szepcie wiatru żyły opowieści o tych, którzy
przepadali i których nigdy już więcej nie widziano.

Ale jeden z potomków Ludzi Lodu sprawił, że ci dwaj byli ostatnimi...

Ów dotknięty z Ludzi Lodu, wykorzystując swe niezwykłe zdolności, nawiązał kontakt z wieloma
szczególnymi istotami, których normalnym śmiertelnikom nie było dane ujrzeć. Nikt jednak z Ludzi
Lodu nie przeżył dotychczas nic równie straszliwego jak to, co wydarzyło się w Stregesti.

Niezwykły był to las. Wydawało się, że trwa tak już od dziesiątków tysięcy lat, pogrążony w
głębokim śnie, oczekując, aż zbudzą go trąby sądnego dnia.

Przez leśny gąszcz ledwie przedostawało się światło. Ziemię, kamienie i połamane konary porastał
mech i pnącza, pnie drzew pokrywał bluszcz. Wszystko zlewało się w jedno, tworząc pofałdowany,
falujący krajobraz, spowity w miękki, zielony całun.

Całun... Nieprzyjemne słowo, które niestety pasowało aż nazbyt dobrze...

Zielone gałęzie drzew prastarego lasu sennie zwisały nad ziemią. Nie śpiewał tutaj żaden ptak.
Nawet mały niepozorny słowik nie ośmielił się swym cudnym głosem zmącić zaległej w gąszczu
ciszy.

Las ten rósł w Siedmiogrodzie, na wschodnim krańcu Austro-Węgier. W tej dzikiej górskiej krainie
nadal żyły niesamowite podania i legendy, mrożące krew w żyłach historie o wilkołakach,
wampirach i innych siłach ciemności tak strasznych, że obcy przybysze wzdragali się przed
zapuszczeniem w głębokie, pełne tajemnic doliny.

Miejscowa ludność stanowiła konglomerat Wołochów, madziarskich Szeklerów, Saksów, Rumunów
oraz resztek plemion, które przywędrowały tu w pradawnych czasach, jak Goci, Hunowie, Gepidzi i
Awarowie z Azji Środkowej. Dominującą grupą byli Rumuni wraz z Madziarami czy, jak mówiono,
Węgrami.

Rumuni zwali swój kraj Ardeal, Węgrzy - Erdely. Inni powiadali - Transylwania. Jednakże oficjalną
nazwą nadaną krainie przez jej ostatnich władców, Habsburgów, był Siedmiogród, ze względu na
siedem wielkich miast.

background image

Martwy, choć jednocześnie żywy las otaczał niewielkie, położone na uboczu miasteczko Stregesti.

Trudno dociec, skąd wzięła się taka nazwa, jako że przez wieki wiele plemion podbijało te tereny,
faktem jednak pozostawało, że słowo „strega” w języku włoskim oznacza czarownicę.

2

Dwaj obcy przybysze dotarli do Siedmiogrodu dziwnymi drogami. Jednym z nich był

francuski szlachcic, zbiegły przed trwającą od czterech lat w jego ojczyźnie rewolucją. Wielu
arystokratów zawarło bliższą znajomość z gilotyną, ale ów mężczyzna, baron de Conte, zdołał
umknąć z kraju wraz ze swym bratankiem Yvesem.

Kto wie, może lepiej byłoby dla nich, gdyby wybrali gilotynę?

Z początku byli tak przerażeni samą myślą, że mogliby wpaść w ręce francuskiego pospólstwa, iż nie
śmieli zbliżyć się do ludzi i ukrywali się po lasach wśród gór. Dlatego właśnie nie wiedzieli, że w
drodze na wschód dawno już przekroczyli granice Francji.

Cała Europa znajdowała się w stanie wrzenia - rewolucja francuska zataczała coraz szersze kręgi.
Podobnie było i w Wiedniu, który pod gilotyną stracił swą Marię Antoninę. Dwaj szlachcice parli
więc do przodu z nadzieją na znalezienie bodaj odrobiny spokoju.

Z czasem, naturalnie, zrozumieli, iż dotarli do obcych krajów. Nerwy jednak mieli już do tego stopnia
zszarpane, że nie byli w stanie nikomu zaufać.

Zabłąkali się aż do Siedmiogrodu...

O, tu nareszcie znaleźli spokój! Nigdzie nie mogło być spokojniej niż w tutejszych milczących,
tajemniczych dolinach.

Kiedy szuka się jakiegoś większego miasta we wschodniej części Siedmiogrodu, po przekroczeniu
doliny rzeki Maruszy nietrudno zabłądzić. Baronowi i jego bratankowi okolice te były całkiem
nieznane i powtórzyli błąd, który przed nimi popełnili już inni, nawet ci bardziej obeznani z terenem.
Nagle znaleźli się na obszarze Karpat Transylwańskich, a wtedy byli już straceni...

Jechali przez dwa dni, mijając kolejne doliny, coraz głębsze i bardziej dzikie. Od czasu do czasu
napotykali maleńkie wioski, ale trudności z porozumiewaniem się z ich mieszkańcami okazały się
zbyt wielkie. Nie zdołali nawet wyjaśnić, że pragną dotrzeć do dużego cywilizowanego miasta,
wszystko jedno jakiego. Tu właśnie bowiem, w tej krainie, z dala od zamętu rewolucji, pragnęli się
osiedlić.

Nie mieli jednak zamiaru zostawać na takim pustkowiu!

A potem nadszedł dzień, kiedy to po raz ostatni obrali niewłaściwą drogę. Znaleźli się w kolejnej
przełęczy - głębokiej szczelinie, do której ledwie docierało światło słońca. Przełęcz leżała wysoko
w górach, a gdy ją pokonali, byli już w zaczarowanym lesie.

background image

Wstrzymali konie.

Powoli chłonęli atmosferę ciepłego, wilgotnego popołudnia. Gałęzie drzew opadały prawie na ich
głowy, gałęzie tak ciężkie i pradawne, jakby liczyły sobie co najmniej tysiąc lat.

3

Zwisający z nich mech był lepki, oślizgły od starości i stęchłego powietrza. Znikąd nie dochodził
żaden dźwięk, panowała absolutna cisza, która zdawała się bezgłośnie oddychać.

Jakby las oniemiał z chwilą, gdy się w nim znaleźli.

- Ruszajmy dalej - mruknął baron. - Jestem głodny. Ta droga musi wszak dokądś prowadzić.

I tak w istocie było. Jeszcze pół godziny przedzierali się przez upiorny las, gdy nagle otworzyła się
przed nimi dolina i roztoczył widok na niewielkie miasteczko.

Dolina stanowiła jakby kocioł między górami, ale nie było widać żadnego traktu, który wiódłby
dalej. Baron zadrżał; spłynęło nań przeczucie, że znaleźli się u kresu drogi, kresu swej podróży.

Miasteczko leżało na samym dnie kotła. Gęsta zabudowa sprawiała wrażenie, że domy tulą się do
siebie ze strachu. Z lęku przed wznoszącymi się wokół masywami? Czy przed czymś innym?

- Ależ tak, droga prowadzi dalej - wskazał Yves. - Popatrz, tam zakręca i ginie za tym wielkim
urwiskiem po drugiej stronie doliny.

- Tak, być może - w głosie barona zadrgało powątpiewanie. - Ale to najwidoczniej rzadko
uczęszczany trakt.

Pomimo sporej odległości Yves także to dostrzegał. Nie dawało się rozróżnić kolein, które kiedyś
musiały być wyraźne.

A może właśnie dlatego, że stali tak daleko, mogli w ogóle dostrzec drogę? Może z bliska, wśród
rosnącej wokół trawy, w ogóle nie było jej widać?

Yves, który najwyraźniej czuł się nieswojo, zauważył:

- Ten straszny las ciągnie się także i po drugiej stronie miasteczka.

- Otacza całą dolinę - przyznał baron. - Obawiam się, że będziemy musieli wrócić tą samą drogą,
którą przyjechaliśmy. Nie brzmi to szczególnie przyjemnie, bo sporo czasu upłynęło, odkąd
minęliśmy ostatnie rozstaje. Ale skoro już tu jesteśmy, jedźmy do miasteczka.

Dostaniemy tam coś do jedzenia i jakiś nocleg. Wczesnym rankiem zawsze wyrusza się w drogę w
lepszym nastroju, z nową porcją nadziei i sił.

Yves w pełni się z nim zgadzał. Spięli więc konie i powoli, ostrożnie, zaczęli spuszczać się w dół

background image

wąską, krętą drogą, nie będącą właściwie niczym więcej niż ścieżką.

Baron i jego bratanek byli przystojnymi mężczyznami, mieli orle nosy i czarne oczy. We Francji
prowadzili gnuśne, leniwe życie. Moralnie zdegenerowani, jak zresztą większa część arystokracji,
byli aroganccy i do cna zblazowani. Pełna trudów podróż przez Europę 4

jednakże zahartowała ich, czyniąc z nich niemal prawdziwych mężczyzn. Udało im się potajemnie
wywieźć ze sobą ogromne bogactwa, nigdy więc nie cierpieli biedy, a przynajmniej nie powinni. Ale
na cóż mogły zdać się bogactwa w tej dzikiej, górskiej krainie?

Ciągle jeszcze mieli większą część majątku zaszytą w pasach, bo z początku nie śmieli stykać się z
ludźmi. Przezornie zabrali ze sobą prowiant i nim w samotności się pożywiali.

Ale zapasy dawno się skończyły. Tego dnia jechali już tak długo, że w całym ciele wyraźnie czuli
skutki wyczerpania. Obydwaj byli poirytowani dającym się we znaki głodem i zmęczeniem, a
zwłaszcza niekończącą się jazdą przez dzikie ostępy, jazdą, która, jak słusznie przeczuwali, nie
przybliżyła ich wcale ku wymarzonym miastom. Las, który właśnie opuścili, zdawał się niczym lepki
ciężar przytłaczać ich ramiona.

Przystanęli w punkcie, skąd roztaczał się znacznie lepszy widok na miasteczko położone na dnie
doliny.

Podnieśli oczy ku niebu, śledząc wzrokiem dwa krążące w powietrzu kruki. Czarne ptaszyska
poderwały się do lotu z urwiska, groźnie wznoszącego się po drugiej stronie osady. Bezszelestnie
przecinały powietrze, zataczając koła coraz bliżej mężczyzn na ścieżce.

Francuzi obserwowali je z zapartym tchem.

W końcu jeden z kruków znalazł się tak blisko, że magli spojrzeć prosto w błyszczące, czarne jak
węgiel ptasie oko. A potem jeden ruch silnych, lśniących skrzydeł i ptaki, uznając swą wyprawę
zwiadowczą za zakończoną, zawróciły do gniazda, które musiało znajdować się gdzieś na porośniętej
lasem skale.

Mężczyźni wymienili spojrzenia i popędzili konie.

- Miasteczko sprawia wrażenie wymarłego - zauważył Yves.

- Mamy już późne popołudnie. Ludzie pewnie poszli na nieszpory.

W gromadzie domów dostrzegli nieduży kościółek; ale nie był on podobny do ich rzymskokatolickich
świątyń. W tym kraju ludzie najwyraźniej byli wyznania prawosławnego, stwierdzili.

Znaleźli się teraz na dnie doliny i nareszcie mogli poruszać się po płaskim terenie. Jechali powoli,
jakby niechętnie, z wahaniem.

To sprawił ten las, myślał Yves, trzydziestoletni kawaler. Ten las jakby odebrał nam całą odwagę i
pozostawił jedynie niewiarę we własne siły i zniechęcenie.

background image

Stryj był starszy od niego jedynie o dziesięć lat. I on także był zatwardziałym kawalerem. We Francji
cieszyli się wielką sławą niepoprawnych uwodzicieli i to napawało ich dumą. Teraz 5

wszystko, co łączyło się z ojczyzną, stało się tak odległe, zarówno w czasie, jak i przestrzeni...

Zdawali sobie sprawę, że nigdy nie będą mogli tam powrócić.

- Wiem, że w tym przeklętym kraju jest gdzieś duże miasto - rzekł baron. - Nazywa się Kluż albo
Klausenburg i jest stolicą Siedmiogrodu. Jeszcze inne nazywa się Sybin, a w obu miastach mówi się i
po niemiecku, i po węgiersku. Niemiecki przynajmniej choć trochę znamy. Ale dlaczego, dlaczego
nie możemy tam dotrzeć? Jak długo będziemy musieli wałęsać się po tych lasach i dolinach, z dala od
wszelkiej cywilizacji, wśród ludzi tak prymitywnych, że nie rozumieją nawet mowy gestów?

Miły baron oceniał sytuację cokolwiek niesprawiedliwie. Można się było domyślić, że mieszkańcy
tutejszych okolic nie lubią być traktowani przez obcych niczym krowie łajno.

Dlaczego więc mieliby odpowiadać arogantom? Jeśli ci dwaj chcą się pysznić i spoglądać z
pogardą, to niech radzą sobie sami!

Tak jak ten ostatni człowiek, którego spotkali niedaleko rozstajów. Z pewnością widział, że
zadzierający nosa obcy przybysze o wyszukanych manierach pojechali w złą stronę, kierując się ku
pustkowiom. Ale to wyłącznie ich sprawa. Jeśli oni chcą jechać przez bezdroża, mnie to nie
obchodzi, pomyślał góral, nie przerywając wędrówki. Nie był wcale człowiekiem o kamiennym
sercu, ale czy musi godzić się na to, by przywoływano go niczym psa?

Dlatego właśnie baron i Yves znaleźli się teraz w drodze ku przylegającym do siebie domom
wyrosłym prosto z ziemi, o dachach krytych poczerniałym pofałdowanym gontem. Ponieważ
większość domów nie miała okien wychodzących na ulicę, z początku osada sprawiała wrażenie
wymarłej. Jechali powoli małą uliczką, rozglądając się uważnie dokoła, gdy nagle zauważyli, że
droga na przeciwległym krańcu doliny pnie się w górę.

- Spójrz! - zawołał Yves. - Droga, która z daleka wyglądała na całkiem zarośniętą, w rzeczywistości
jest porządnym traktem!

- Tak, to prawda! Znika w dali za tą skałą. Prawdopodobnie jutro będziemy mogli ruszyć dalej.
Musimy tylko najpierw się dowiedzieć, jak dotrzeć do Klausenburga.

- Kluża - poprawił Yves.

- Tak, oczywiście. Ci tubylcy nie rozumieją cywilizowanego języka, jakim jest niemiecki. O, słońce
zniknęło za grzbietem górskim i w tej zapomnianej przez Boga dolinie zrobiło się nagle wprost
makabrycznie. Czyżbyśmy naprawdę trafili na opuszczone miasteczko? Tego jeszcze brakowało!

Yves odpowiedział w zamyśleniu:

6

background image

- Jedno mnie niepokoi. Cesarstwo austro-węgierskie nie ciągnie się w nieskończoność.

Musimy uważać, byśmy nie dotarli do krainy barbarzyńców.

- Masz rację - kiwnął głową baron. - Rozmawialiśmy wszak z owym cywilizowanym człowiekiem w
Peszcie. To on poradził nam, byśmy skierowali się tutaj, jako że i w Peszcie dało się odczuć
niepokój niesiony prądem rewolucji. Mówił także, że na wschód od Siedmiogrodu rozciąga się
chanat turecki, na południu także. Musimy się strzec, by nie wpaść w ręce Turków, z nimi nie ma
żartów.

- Ale spójrz, tam! Tam są przecież ludzie!

Dotarli do niewielkiego, wyłożonego brukiem rynku. Najwyraźniej tu właśnie zbierali się po
całodziennym znoju mieszkańcy osady. Francuzi dostrzegli także karczmę, a jej najbardziej
potrzebowali. Znów obudziła się w nich iskra życia.

Stukot końskich kopyt zgasił rozmowy zgromadzonych ludzi i wszystkie twarze zwróciły się ku
obcym.

Baron i Yves podczas swej wędrówki po Europie widzieli wiele rozmaitych kolorowych strojów
ludowych. Tutaj jednak królował smutek. Czerń, niemal tylko czerń, gdzieniegdzie przełamana
brązowymi lub szarymi wstawkami w kamizelce czy koszuli. Kobiety całe spowite były w czerń,
spod chustek ledwie dostrzec się dało jaśniejsze plamy niechętnych, surowych twarzy. Oblicza i
sylwetki mężczyzn przypominały skamieniałe drewno.

Mężczyzn zresztą znalazła się ledwie garstka, wśród ludzi zebranych na rynku ogromną większość
stanowiły kobiety.

Francuscy szlachcice wstrzymali konie i przyglądali się zgromadzonym. Na rynku zaległa cisza, gdy
tak na-wzajem mierzyli się wzrokiem. Nadspodziewanie szybko zapadł zmierzch.

- Ty tam - władczo odezwał się baron do człowieka, który wyglądał na właściciela karczmy.

Na wydatnym brzuchu zawiązany miał fartuch. - Podejdź tutaj.

Mężczyzna usłuchał bardzo niechętnie. Górale nie lubili, gdy im rozkazywano.

- Mówisz po niemiecku? - wrzasnął baron, przekonany, że krzyk jest najlepszym sposobem osadzania
ludzi na właściwym miejscu.

Karczmarz wzruszył ramionami. Nikt inny nie zareagował, baron zrozumiał więc, że tutaj mówiono
tylko miejscowym językiem, musiał zatem poprzestać na władczych, wymownych gestach. Nocleg,
posiłek... Tylko na jedną noc.

Tyle zrozumieli. To dało się załatwić.

Yvesowi jednak nie spodobał się złośliwy uśmieszek, który na ułamek sekundy zagościł na twarzy

background image

jednego ze stojących bliżej mężczyzn.

7

Baron wolał jak najdłużej nie schodzić z końskiego grzbietu. Czuł się wtedy pewniej, patrzył

na innych z góry.

- Czy możecie nam powiedzieć, jak daleko jest do Klausenburga?

- Kluża - poprawiając go mruknął Yves.

- Tak, naturalnie, Kluża.

Baron pytającym tonem powtórzył nazwę miasta, wskazując przy tym na wszystkie strony świata.

Ludzie spoglądali po sobie, nie odzywając się ani słowem.

- Hermannstadt - spróbował baron.

- Sybin - poprawił Yves.

- Tak, tak, Sybin - parsknął gniewnie jego stryj. - Kto prowadzi tę rozmowę, ty czy ja?

Yves z doświadczenia wiedział, że najmądrzej będzie, gdy zachowa milczenie.

Nazwa „Sybin” wywołała jednak pewien oddźwięk wśród zebranych. Francuzi usłyszeli, jak ktoś
mruknął słowo Nagyszeben, węgierską nazwę Sybina; czy, jak mówili Niemcy, Hermannstadt.

- Jesteście Madziarami? - zapytał zdumiony baron, sądził bowiem, że tych można spotkać dalej na
wschodzie.

Pokręcili głowami, miał więc mimo wszystko rację.

- Czy Sybin jest madziarskim miastem?

- Nie, niemieckim - odparł karczmarz swym własnym językiem, ale jednak zrozumiale dla
Francuzów.

Tak, to właśnie słyszeli: Sybin było ponoć całkowicie niemieckie, założone przez Niemców wiele
setek lat temu. Słyszeli także, że duże obszary Siedmiogrodu zamieszkiwali Madziarzy; nie dotarli oni
jednak aż tak daleko na zachód.

Czy los nie mógłby choć trochę im sprzyjać i zetknąć z ludźmi, z którymi można się porozumieć?

Widać jednak mieszkańcy wioski wiedzieli, gdzie leży Sybin, zaczęli bowiem przekrzykiwać się
teraz nawzajem, wpadając sobie w słowo. Towarzyszyły temu zamaszyste ruchy rozłożonych rąk...

background image

8

Ze słów i gestów wynikało, że Sybin znajduje się daleko, Francuzi będą musieli zawrócić i odjechać
tą samą drogą, którą przybyli, a później - to pozostawało niejasne - w jakimś miejscu skręcić.

Baron dał do zrozumienia, że zastanawia się, czy nie mogliby się trzymać drogi wiodącej przez
dolinę.

Uśmiechnęli się wtedy tylko, kręcąc głowami.

- Jak nazywa się to miasteczko? - zapytał Yves.

Zanim otrzymał odpowiedź, musiał powtórzyć pytanie na wiele sposobów.

- Targul Stregesti.

Baron niepewnie popatrzył na bratanka.

- Targul oznacza miasteczko, tyle zdążyliśmy się już nauczyć. Ale to wskazuje, że istnieje również
coś innego, co nosi nazwę Stregesti.

Yves skinął głową.

- Zwykle bywa to twierdza albo jezioro.

- Ale tu przecież nie ma żadnego jeziora, nie widzę także twierdzy. Niemniej faktem pozostaje, że
określenia

„Targul” używa się tutaj tylko wtedy, gdy chce się odróżnić miasteczko od czegoś innego.

- Może chodzi o las lub o rzekę, która przepływa przez miasteczko. Ale cóż, idziemy do karczmy?

W tej samej chwili dobiegł ich zbliżający się tętent końskich kopyt i turkot kół powozu. Oczy
wszystkich skierowały się na ulicę, na której zza zakrętu wyłonił się zmierzający w kierunku rynku
czarny ekwipaż. Ludzie wstali i skłonili się głęboko. Francuzi nareszcie zsiedli z koni.

Ubrany ciemno woźnica był blady i tak chudy, jakby składał się z samej tylko skóry i kości.

Zasłony w oknie krytego powozu zostały odciągnięte na bok i pojawiła się w nim głowa
zawoalowanej damy. Woźnica zsiadł z kozła i otworzył drzwi. Baron i Yves do tego stopnia
zaciekawieni byli, któż to mógł przyjechać, że zrazu nie zauważyli, iż mieszkańcy miasteczka jeden za
drugim znikali z rynku. Kiedy się wreszcie zorientowali, został przy nich już tylko karczmarz. I on
także nie wyglądał na zachwyconego.

Francuzi nie byli w stanie oderwać oczu od dwóch dam, które wysiadły z powozu. Jedna z nich
pełnym gracji ruchem uniosła woalkę przysłaniającą twarz, ukazując nadzwyczaj piękne oblicze.
Mogła mieć około czterdziestu lat i widać było wyraźnie, że przywykła do rządzenia i 9

background image

wydawania rozkazów. Włosy miała czarne, jedwabiście błyszczące niczym ptasie skrzydła, a oczy
warte były opisu z „Pieśni nad Pieśniami”.

Druga kobieta, właściwie bardzo młoda jeszcze dziewczyna, miała w ciemnych oczach wyraz
onieśmielenia, niemal wręcz strachu. Bez wątpienia musiały być ze sobą spokrewnione, miały
podobną karnację i tak samo piękne rysy. Znać też było, że starsza w pełni zdominowała młodszą.
Tak, Yves nawet odniósł wrażenie, że oczy młodej piękności desperacko błagały go o pomoc.

To obudziło w nim instynkty rycerza.

Władcza dama zwróciła się do karczmarza:

- Zeno, widzę, że mamy gości. Przedstaw nas.

Karczmarz Zeno sprawiał wrażenie zmieszanego. Baron, który nie rozumiał tych słów, lecz mimo to
pojął ich znaczenie, odwrócił się ku niej. Uprzejmie się ukłonił i powiedział po niemiecku,
zakładając, że dama jest osobą na tyle kulturalną, by znać ten język:

- Madame, nasz przyjazd nastąpił tak niedawno, że ten dobry człowiek jeszcze nie zdążył

poznać naszych imion. Pozwólcie nam się przedstawić. Jesteśmy francuskimi szlachcicami; baron de
Conte, a to mój bratanek Yves. Do waszych usług, madame!

Ku wielkiemu zdumieniu barona dama odpowiedziała w jego ojczystym języku:

- Ach, Francuzi! Cóż za wspaniała wizyta w tej odciętej od świata dolinie! Moi panowie, jestem
księżniczka Feodora, córka wojewody tej części kraju, a to moja kuzynka Nicola. Czy zamówiliście
już nocleg w gospodzie?

- Tak, księżniczko - odparł baron, z ulgą przyjmując fakt, iż nie musi już posługiwać się swym jakże
nieporadnym niemieckim.

- Cóż, nie będziemy więc sprawiać zawodu temu dobremu człowiekowi. Ale jutro musicie
koniecznie nas odwiedzić. Wystarczy trzymać się drogi, którą przybyłyśmy.

Pobiegli oczami za jej wzrokiem ku skalnemu urwisku i gorąco podziękowali za zaproszenie.

Ustalono porę odwiedzin i damy natychmiast się pożegnały, tłumacząc się koniecznością załatwienia
spraw, dla których przybyły do miasteczka. Powóz wytoczył się z rynku.

Po kolacji dwaj szlachcice udali się do zaoferowanej im przez karczmarza izby, co prawda
urządzonej skromnie i staroświecko, lecz czystej i schludnej. Już leżąc w łóżkach wsłuchiwali się w
niesamowitą ciszę, zaległą wśród gór.

- Czy nic cię nie zastanowiło na dole, w jadalnej, Yvesie?

Yves, który już zasypiał, drgnął i zapytał sennie:

background image

10

- Nie, a co?

- Chodzi mi o to, że przemierzając tak długo wschodnie krańce cesarstwa habsburskiego często
spotykaliśmy się z ich jakże powszechnymi przesądami. Ślady...

- Ależ tak! - wykrzyknął Yves. - Wiem już, co masz na myśli, stryju. Te wielkie warkocze czy też
wiązki czosnku które oni tak kochają wieszać po gospodach jako ochronę przed wampirami. Tutaj
tego nie ma!

- No właśnie, a w każdym razie nie więcej niż kucharz potrzebuje w kuchni. O czym by to zatem
świadczyło?

- Że możemy czuć się bezpieczni i nie bać się wampirów - roześmiał się Yves.

- Podzielam twoją wesołość - odparł baron. - Dla nas Francuzów, wampiry i wilkołaki to jedynie
przesądy. Muszę jutro zapytać księżniczkę Feodorę, czy te okolice uchroniły się przed takimi
zabobonami.

- Tak musi być - stwierdził Yves. - Bo przecież na ogół mieszkańcy Siedmiogrodu wprost panicznie
boją się tych powstających z grobów krwiopijców, Wszędzie napotykaliśmy czosnek; krzyże i
rozsypane ciernie róży. A tutaj tego nie ma.

- No cóż, dobrze to wiedzieć - zaśmiał się baron. - Wspaniale, że spotkała my kogoś, kto zna
francuski; Księżniczka sprawia wrażenie osoby bardzo kulturalnej. Cieszę się na jutrzejszą wizytę.

- Mmm - w głosie Yvesa zabrzmiała nuta powątpiewania. - Czy zauważyłeś, stryju, jak despotycznie
zachowywała się w stosunku do tej biednej młodej dziewczyny? To nieszczęsne dziecko było tak
wystraszone, że aż wstyd.

- Nie zastanawiałem się nad tym. Miałem oko tylko na piękną Feodorę.

Yves nadal był zamyślony.

- Czy nie planowaliśmy jechać dalej, gdy tylko nastanie świt?

- To prawda, ale nie możemy urazić tak dostojnej damy.

- Córka wojewody... - powiedział Yves. - Kto to jest wojewoda?

- To bardzo wysoki tytuł. Kiedyś był to dowódca, osoba, która wodziła woje. Obecnie oznacza chyba
wybranego księcia lub władcę. Są panami wielkich obszarów.

- I osiedlają się w zapomnianym przez Boga górskim miasteczku, takim jak to? Coś tu się nie zgadza.

11

background image

- To jej ojciec był władcą. Ona mogła zamieszkać tutaj z przyczyn, których nie znamy. Ale zaraz po
wizycie u owych dwu dam opuścimy miasteczko. Z pewnością będą umiały wytłumaczyć nam, jak
dojechać do Hermannstadt, Sybina albo Nagyszeben czy też jak oni je zwą.

W głosie barona drgała nuta irytacji. Jak większość Francuzów nie potrafił pojąć, że nie wszyscy
ludzie na świecie mówią w jego języku.

W chwilę później równy oddech zdradzał, że baron śpi. Yves jednak nie mógł zasnąć. Po pierwsze
znów dręczył go ból w prawym boku; bóle w czasie podróży wielokrotnie się powtarzały, a ostatnio
występowały coraz częściej. A po drugie, jego myśli nie mogły oderwać się od młodej Nicoli, która
wyraźnie błagała go o pomoc.

Kim jest? Żądną przygód młodą damą, której nie podoba się, iż założono jej zbyt krótkie cugle? Czy
też naprawdę dzieje się jej krzywda?

Yves skłonny był przypuszczać raczej to drugie.

Wokół panowała przerażająca cisza. Daleko, daleko wznosiły się wierzchołki Karpat, jakby
trzymając straż. Tu w najbliższej okolicy, krajobraz nie był wysokogórski, dominowały wzgórza, co
prawda dość wyniosłe, ale porośnięte lasem.

O właśnie, las. Nieprzyjemne uczucie owładnęło Yvesem na samą myśl, że chcąc wydostać się z
doliny, ponownie będą musieli przejechać przez ten przeklęty obszar.

No cóż, jeśli zdołają ruszyć w drogę jeszcze za dnia, jakoś to pewnie przeżyją.

Wysoko w górach rozległo się wycie, zaraz odpowiedziały mu inne. Yves pamiętał, że Siedmiogród
był ostoją dzikiej zwierzyny. W lasach i na wyżynach roiło się od wilków.

To przynajmniej jakaś oznaka życia, pomyślał z iście wisielczym humorem. Nigdy jeszcze nie
doświadczył podobnie kamiennej, grobowej ciszy.

Wampiry... Yves czuł, że w tej krainie mogą już nie przejmować się owymi paskudnymi stworami.

Ale jest coś innego...

W całej okolicy unosiła się atmosfera jakby czegoś chorego. Las był tego najokropniejszym
przykładem.

I ta młodziutka dziewczyna, przerażona do obłędu!

Nicola musiała o czymś wiedzieć.

Yves postanowił uczynić wszystko, by zabrać ją z tego strasznego, tajemniczego miejsca.

12

background image

Stryj może mówić, co chce, Yves i tak porwie dziewczynę!

13

ROZDZIAŁ II

Yves przebudził się o świcie, odczuwając ból silniejszy niż kiedykolwiek. Że też atak musiał

przyjść akurat w tym odciętym od świata miasteczku! Na pewno nie ma tu nikogo, kto by choć trochę
znał się na leczeniu, a jeżeli już, to najwyżej jakiś znachor, który zajmuje się czarami.

Yves nie miał ochoty mieć do czynienia z kimś takim.

Czuł się na tyle źle, że musiał obudzić stryja. Przez cały ranek baron robił mu gorące okłady albo
biegał, by opróżnić drewniane wiadro, które stało przy łóżku Yvesa.

Stryj nie był szczególnie zachwycony koniecznością wypełniania takich zadań.

Choroba bratanka budziła jego niepokój. Myśl o utracie towarzysza podróży stała się nagle
nieznośna.

Obydwaj więc odetchnęli z wyraźną ulgą, gdy około pory obiadowej atak zaczął mijać.

Yves wycieńczony opadł na poduszki. Wargi miał pobielałe, głos słaby.

- Czuję, że to przechodzi, stryju. Ale nie sądzę, bym był w stanie iść z wizytą do dam.

- Nie, nie, rozumiem. Czy chcesz, bym został przy tobie?

- Tym razem atak już minął, ale gdy tylko dotrzemy do ludzi, muszę iść do lekarza. Szkoda jedynie...
Tak bardzo chciałem zrobić coś dla tej udręczonej istoty, Nicoli. Czy mógłbyś, stryju, wybadać, jak
się sprawy mają? A jeśli zorientujesz się, że dziewczynie dzieje się krzywda, to postaraj się zabrać
ją z tego miasteczka!

Baron ukrył grymas zniecierpliwienia.

- Zobaczę, co się da zrobić - obiecał pospiesznie. - Nie rozumiem jedynie, gdzie też one mieszkają.
Pozostaje tylko trzymać się drogi, a dotrę pewnie do jakiegoś domu lub kolejnej wioski.

- Nie wygląda na to, by za urwiskiem było szczególnie wiele miejsca - stwierdził Yves. - Czy
zechcesz przeprosić damy w moim imieniu?

- Naturalnie! Spróbuj teraz zasnąć!

- To chyba nie będzie trudne.

Wkrótce okazało się, że miał rację. Sen nadszedł natychmiast, gdy tylko baron opuścił izbę.

background image

Gdy się przebudził, było ciemno.

14

A właściwie nie tak całkiem ciemno. Niebo na wschodzie zaczęło się już rozjaśniać w oczekiwaniu
na pojawienie się słońca.

Spałem niemal całą dobę, pomyślał przerażony Yves. Co powie na to stryj, na pewno jest
rozgniewany.

Barona jednak nie było w łóżku, wydawało się, że od poprzedniej nocy nikt nie ruszał

pościeli. Kamizelka, którą nosił na co dzień, i kordzik leżały na kapie, tam gdzie stryj je położył,
zanim wyszedł.

Z podwórza dobiegał gwar, ludzie z karczmy przygotowywali się do nowego dnia. Yves szybko się
zebrał. Z ulgą stwierdził, że ból w boku był teraz już tylko tępym pobolewaniem, i pospieszył do
jadalni.

Żona karczmarza właśnie tam sprzątała.

Do diaska, że też nie znał tutejszego języka! A raczej że też oni nie znali francuskiego!

Dostrzegł także kilka dziewcząt zajętych pracą w kuchni i wynoszących pomyje. Na podwórzu
podstarzały parobek ładował warzywa na wóz.

I znów uderzyło go niezwykłe zjawisko: było tu tak wiele kobiet i tak mało mężczyzn. A mężczyźni,
których widział, to albo starcy, albo wręcz jeszcze dzieci lub też osobnicy wyjątkowo mało
pociągający.

Gdyby nie owych kilku względnie młodych, choć z wyglądu odpychających, których widzieli na
rynku w dniu, gdy przybyli do wioski, Yves sądziłby, że kraj niedawno był w stanie wojny i stracił w
niej wszystkich mężczyzn w sile wieku.

Nieporadnie zaczął wypytywać karczmarkę o swego towarzysza.

Nie zrozumiała go.

- Mój stryj! Baron.

Wskazał obok siebie, jak gdyby chciał przedstawić niewidzialnego przyjaciela.

Kobieta tylko potrząsnęła głową i znów zabrała się za zamiatanie podłogi w jadalni.

Z kuchni wyszedł karczmarz i dość zrozumiale zapytał, czy Yves chce jeść.

Nie, pragnął tylko się dowiedzieć, gdzie jest baron.

background image

- Aha - rozjaśnił się karczmarz.

15

Nastąpiła długa tyrada w owym niepojętym języku. Yvesowi udało się jednak wyłapać z niej kilka
słów. Nic dziwnego, przecież rumuński i francuski należą do tej samej grupy języków romańskich.

Mężczyzna wskazał ręką na skalne urwisko. Ach tak, pomyślał Yves i podziękował.

Najwyraźniej widzieli, jak stryj jechał tamtą drogą, lecz nie spostrzegli, by wracał.

Ale to było poprzedniego dnia! Baron miałby tam zostać przez pół dnia i całą noc, nic nie mówiąc o
tym choremu Yvesowi?

Karczmarz powrócił do swoich zajęć, nie zwracając już na Yvesa uwagi. Dotknięty obojętnością
gospodarza Francuz miał ochotę powiedzieć mu parę słów do słuchu, ale karczmarz zniknął już z
pola jego widzenia, a zresztą gdyby nawet go odnalazł i wygarnął, co myśli o takim lekceważeniu, i
tak przecież nie zostałby zrozumiany.

Yves był poruszony. Czy trafił do jakiegoś przeklętego gniazda złoczyńców, napadających na swoich
gości i ograbiających ich z majątku? Czy oni...?

Nie, to Yves trzymał podróżną kasę. Schował ją w izbie sypialnej. Pospieszył na górę, by ją
sprawdzić.

Leżała nie naruszona.

Osłabiony, lecz silny na tyle, by wyruszyć w drogę, wyjaśnił domownikom, że ma zamiar jechać w
ślad za stryjem. Pokiwali tylko głowami, niemal nie odrywając się od swoich zajęć.

Jedynie w oczach młodziutkiej dziewczyny dojrzał coś na kształt prośby. Prośby i ostrzeżenia?

Głupstwa! Jeśli nawet księżniczka albo stryj będą się gniewać, to co z tego? Yves musi przecież
wykazać bodaj odrobinę zainteresowania losem starszego krewniaka!

A poza tym stryj powinien się wstydzić, że spędza czas nie wiadomo gdzie, prawdopodobnie na
zabawie i przyjemnościach, nie poświęcając ani jednej myśli swemu biednemu, choremu bratankowi.

Yves nie chciał teraz nic jeść i wcale się tym nie przejmował. Jeśli zgłodnieje, z pewnością ugoszczą
go tam, dokąd zmierzał. Księżniczce ani chybi świetnie się powodzi, sądząc po ponurym, co prawda,
lecz jakże wytwornym ekwipażu.

Słońce zdążyło już wstać; ukośnie padające promienie rozjaśniały niewielki rynek. W świetle dnia
miasteczko, utrzymane w dość staroświeckim stylu, jak zresztą większość osad tutaj w
Siedmiogrodzie, wyglądało naprawdę ładnie. Nowe prądy mody późno docierały do odległej, ukrytej
pośród gór doliny. Cały Siedmiogród, czy też, jak kto woli, Transylwania, leżał na rozległym
płaskowyżu... Mon Dieu, jakież to skomplikowane: tak wiele nazw na to samo miejsce!

background image

16

Z leżących po drugiej stronie łąk, na których się znalazł, unosiły się opary. Przeklęty las, jak go zwał
w myślach, także był jakby spowity w chmury. Wstawała poranna mgła.

Nadchodził nowy, wilgotny, ciepły dzień.

Yves zmarnował całą poprzednią dobę. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło, co oznaczało, że choroba
osiągnęła poważne stadium. Dobrze byłoby jak najszybciej poradzić się lekarza!

Kręta droga pięła się w górę, do stóp urwiska. Przez dolinę leniwie płynął niewielki strumień.

Yves miał teraz miasteczko za plecami.

Piękna to była okolica, to prawda, lecz zbyt zduszona, zbyt szczelnie otoczona ze wszystkich stron
gęstwiną lasu, by przypaść Yvesowi do gustu. Tęsknił ogromnie za swym francuskim miastem,
rządzonym teraz przez rewolucjonistów. Prawdopodobnie ich dwór także wpadł w ręce tych
nędznych plebejuszy.

Nie, nie chciał myśleć o rewolucji, wspomnienia wywoływały rozdzierający ból. Zamierzali teraz
rozpocząć nowe życie w Klużu albo Sybinie, z dala od łajdaków, którzy przepędzili francuską
szlachtę.

Droga skręciła i za zakrętem wyłoniła się kolejna łąka. I na niej, wśród wysokich traw, pasł

się wierzchowiec stryja! Doprawdy, jakaż pogodna to oznaka życia!

Koń zarżał radośnie. Bijąc kopytami rączo podbiegł, ucieszony z towarzystwa. Yves przemówił do
zwierzęcia i przyjaźnie poklepał je po grzbiecie. Koń poczłapał za jego wierzchowcem.

U stóp urwiska droga gwałtownie skręciła. Yves zdumiony, ściągnął wodze.

Przed jego oczami wyrósł zamek! Zamek, którego poszukiwali! Twierdza Stregesti; bez wątpienia
nosiła taką nazwę. Była to zdecydowanie bardziej twierdza aniżeli zamek, gdyż budowlę utrzymano
w starym stylu: czworoboczna, bez nadmiernej liczby ozdób, wieżyczek, powiewających chorągwi i
zwodzonych mostów.

Kiedy po raz pierwszy, ledwie kącikiem prawego oka, dostrzegł twierdzę, wydała mu się olbrzymią
ruiną, wznoszącą się nad jego głową na szczycie stromizny. Było to jednak tylko pierwsze wrażenie.
Gdy podniósł wzrok, zobaczył, że budowla w pełni nadawała się do zamieszkania. Stara, to prawda,
zbudowana z grubo ciosanych kamiennych bloków, lecz dobrze utrzymana. Wielki portal zamykał
drogę, którą jechał Yves, a liczne małe okienka w murze jakby zapraszały do środka. Piękne drzewa,
najwyraźniej zasadzone ręką człowieka, rosły po obu stronach drogi na ostatnim jej odcinku, tworząc
aleję wiodącą ku portalowi.

Przejechawszy końcowy fragment drogi, Yves zobaczył, jak niezwykły widok roztacza się z twierdzy.
Pod jego stopami w tej części doliny znajdowało się małe jezioro, wokół którego dostrzegł resztki

background image

fundamentów - ślady po dawnej zabudowie. Może kiedyś przeniesiono stąd całe miasteczko, a może
było znacznie większe niż obecnie... Musi wypytać o to damy.

17

Dzięki Bogu, że księżniczka zna francuski! Miał nadzieję, że młodziutka Nicola także włada jego
ojczystym językiem. Wszystko stałoby się wówczas o wiele łatwiejsze. Choć naturalnie język miłości
często obywa się bez słów...

Dużo myślał o Nicoli i o tym, co mógłby dla niej zrobić. Przede wszystkim musi wyrwać ją spod
władzy pięknej, ale jakże apodyktycznej księżniczki.

Brama była ciężka, masywna, wykonana z pociemniałego dębu. Yves zsiadł z wierzchowca i puścił
go wolno. Konie od razu znalazły dla siebie miejsce: łąkę, na której rosła soczysta trawa.

Yves podszedł do bramy i zastukał w ciężkie odrzwia.

Uderzenia w drewno rozniosły się głuchym echem wśród murów. Niemal od razu pojawił się
kościsty woźnica i otworzył bramę. Bez słowa skłonił się przed Yvesem.

Co można rzec komuś, kto nie zna żadnego cywilizowanego języka? zastanawiał się młody Francuz.

- Mój stryj? Czy jest tutaj? I czy mogę złożyć damom wizytę?

Nie wiadomo, czy woźnica zrozumiał słowa młodzieńca, czy też nie, w każdym razie płynnym ruchem
chudej dłoni zaprosił Yvesa do środka. Francuz podziękował skinieniem głowy i wszedł na niewielki
dziedziniec otoczony budynkami.

Śliczne wykusze z oknami o małych szybkach tu i ówdzie ożywiały monotonię kamiennych murów.
Yves dojrzał też nieduży balkon. Twierdza miała dwa poziomy; najbliżej bramy usytuowane były
budynki, w których pewnie musiały się mieścić stajnie, kuchnia i pokoje służby. Woźnica wskazał
Yvesowi drzwi znajdujące się dokładnie naprzeciwko portalu, prowadzące najwyraźniej do głównej
części budowli.

Młodzieniec znalazł się w ciemnym hallu. Z początku niczego nie widział, gdyż przejście z jasności
słonecznego dnia w mrok było zbyt gwałtowne. Ale woźnica szedł przed nim, wskazując mu drogę, i
zaraz otworzył drzwi do wielkiej, utrzymanej w starodawnym stylu sali. Yvesowi nasunęło się na
myśl określenie „sala rycerska”. Nie przestawał porównywać twierdzy ze swym jakże wygodnym
domem we Francji i stwierdził po raz kolejny, że mieszkańcy tych okolic nie nadążają za modą.

Ale przecież nie wolno mu było zapominać, że znalazł się w barbarzyńskim kraju!

Dla Yvesa wszystko, co nie francuskie, równało się barbarzyństwu.

W drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia ukazała się księżniczka Feodora i
rozpromieniona wyciągnęła ku niemu ręce.

background image

18

- Ach, monsieur Yves, czy nic już wam nie dolega? Słyszałam od waszego stryja, że chorowaliście.

- To prawda, łaskawa pani - odparł Yves i ucałował jej dłoń. - A jak wy się czujecie?

- Dziękuję, wyśmienicie.

- Mój stryj...? Czy nadal przebywa tutaj? - zapytał uprzejmie Yves.

Księżniczka Feadora wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.

- O, z waszego stryja ranny ptaszek! Musicie wybaczyć jemu i nam, Yvesie, lecz tak długo
zasiedzieliśmy się wieczorem, zagłębieni w rozmowie, iż nie było sensu, by baron wracał do
gospody. Dla mnie i dla Nicoli to wyjątkowe przeżycie: spotkać tak wykształconą i kulturalną osobę.
Bardzo jesteśmy spragnione kultury. A więc, gdy tylko zaświtał nowy dzień, wasz stryj wstał
promienny jak skowronek i uparł się, by obejrzeć nasze wielkie tereny łowieckie, rozciągające się
wokół jeziora. Nie, nie kryją one w sobie żadnego niebezpieczeństwa, tu w dolinie bowiem nie ma
żadnej dzikiej zwierzyny, można ją natomiast spotkać w otaczających lasy górach. Powiedział, że
wróci za godzinę, licząc od teraz, i wtedy zje z nami skromne śniadanie. Gdybyście wy nie przyszli
tutaj, udałby się, rzecz jasna, do karczmy, by was doglądać. Ale po prawdzie nie niepokoił się tak
bardzo waszym stanem; kiedy wychodził, czuliście się już o wiele lepiej, prawda?

- Owszem. A zatem spodziewaliście się mnie?

- O, tak. Nicola!

Skierowała okrzyk w stronę komnaty, z której wyszła. Natychmiast też pojawiła się nieśmiała
dziewczyna i skłoniła przed Yvesem, który ucałował także i jej dłoń. Zwrócił uwagę, że Nicola drży.

Księżniczka Feodora zaproponowała tonem nie znoszącym sprzeciwu:

- Może dotrzymasz towarzystwa panu Yvesowi, podczas gdy ja pójdę wydać polecenia o
dodatkowym nakryciu do śniadania?

- Oczywiście - szepnęła dziewczyna.

Była jeszcze bardziej zachwycająca, niż ją zapamiętał. Poprosiła, by usiadł na pokrytej aksamitem
ławie pod oknem, przysłoniętym kotarami.

Po krótkiej chwili Yves zagadnął:

- Czy mówicie po francusku?

19

Skinęła głową, śląc pełne lęku spojrzenie za ciotką, czy też kim była księżniczka w stosunku do

background image

młodej dziewczyny.

Yves przyglądał się Nicoli ukradkiem. Widać było wyraźnie, że jest ona dzieckiem dręczonym
rozmaitymi troskami, bez przerwy bowiem ogryzała i tak już ogryzione paznokcie. Zresztą
niewłaściwe było używanie w stosunku do niej określenia „dziecko”, z pewnością skończyła już
dwadzieścia lat, lecz jakże często się zdarza, że dziewczęta wychowywane tak surowo zatrzymują się
w rozwoju gdzieś na progu dzieciństwa.

Yves nie przestawał się zastanawiać, dlaczego dziewczyna tak lęka się swej kuzynki, księżniczki.

Nicola była bardzo pociągającą młodą panną. Miała nieco wystające zęby, akurat na tyle, by usta
układały się w słodką podkówkę, co sprawiało nad wyraz czarujące wrażenie. Oczy miała wielkie,
ciemnobrązowe, a włosy czesane z przedziałkiem, lśniąco czarne i z pewnością bardzo długie. Teraz
splecione były w ciężki węzeł na karku, dokładnie taki sam, jaki nosiła jej kuzynka.

Poza tym jednak bardzo różniły się od siebie. Jak księżniczka Feodora była władcza i pewna siebie,
tak Nicola nieśmiała i wystraszona. Yves odczuł przemożną chęć, by przygarnąć ją do serca, utulić i
zapewnić, że już na zawsze będzie jej strzegł.

Nigdy dotąd nie spotkał dziewczyny, która w tak bezpośredni sposób poruszyłaby jego uczucia.

- Tu... tutaj jest bardzo pięknie - zaczął.

Uśmiechnęła się słodko, poczuł, że za ten uśmiech mógłby oddać życie. Spłynęło na niego
przeświadczenie, że właśnie dlatego księżniczka Feodora tak surowo traktowała Nicolę: widziała w
dziewczynie swą rywalkę. Niczym Śnieżka i zła królowa?

Takich wyroków nie można jednak wydawać, znając osobę ledwie kilka minut. Yves zawstydził się
przed samym sobą.

Woskowe świece płonące w srebrnych kandelabrach oświetlały pomieszczenie, do którego nie
docierał blask słońca, powstrzymywany przez zaciągnięte zasłony.

Komnata, w której siedzieli, była ponura. Ściany nie zostały wykonane z kamienia, lecz z grubych
drewnianych bali. Pokrywały je rustykalne gobeliny. Pomieszczenie umeblowano sprzętami
utrzymanymi w starym wiejskim stylu, jak zresztą można się było tego spodziewać tutaj, w górskim
pustkowiu Siedmiogrodu. Stoły i ławy wyciosane zostały z niezwykle grubych desek. Na podłodze z
bali tak szerokich, że trudno sobie wyobrazić, jak ogromne musiały być drzewa, z których je
zrobiono, leżały skóry. Yvesa zdumiało zatęchłe powietrze w komnacie. Chociaż nic to pewnie
dziwnego w kamiennej twierdzy. Miał wrażenie, że wyczuwa wilgoć, spływającą kroplami po
kamiennych murach, ukrytych za gobelinami i 20

drewnianymi belkami. Z pewnością niezdrowo jest mieszkać tu przez dłuższy czas, pomyślał.

Znów ogarnęło go pragnienie, by zabrać stąd dziewczynę...

Nie był w stanie oderwać od niej oczu. Miała taką cudowną szyję, co podkreślał jeszcze ciężki

background image

węzeł włosów.

Długą, łagodnie wygiętą, pełną gracji szyję, o skórze tak gładkiej, że chciało się ją pieścić, poczuć
pod palcami. Od tej szyi biła nieprawdopodobna zmysłowość, choć należała ona przecież do tak
skromnego młodego stworzenia.

Nicola ubrana była w sposób dalece odbiegający od najświeższej mody, jaką Yves znał z Paryża.
Suknia z pewnością utrzymana była w tonie strojów odpowiednich dla wyższych sfer tej części
krainy, dostojna, w nieco staroświeckim stylu. Spodnia suknia z ciemnego złotogłowiu, a na niej
kaftan czy sarafan, jak zwano owe proste, do stóp sięgające wierzchnie szaty bez rękawów. Myliły
mu się te nazwy, a po prawdzie też niewiele go obchodziły. Strój w każdym razie nie krył, że Nicola
ma wyjątkowo piękne ciało, drażniące zmysły i niewinne zarazem.

- Panno Nicolo... - zaczął mówić, jąkając się z przejęcia. - Czy wiele świata widzieliście?

- Nie! Nic poza tą doliną.

- Och - szepnął Yves. - Tak bardzo chciałbym pokazać wam wszystkie cuda, jakie na nim istnieją...

Pochyliła się w przód, a w jej oczach zapłonęła nagle gorąca tęsknota.

- A więc zabierzcie mnie ze sobą! Nie odjeżdżajcie beze mnie! Tak bardzo proszę, żyję tutaj jak w
więzieniu, ja...

Wystraszona rozejrzała się dokoła, jakby obawiając się, że ściany mają uszy. Potem szepnęła:

- Moja ciotka... Właściwie nie jest moją ciotką, lecz znacznie dalszą krewną, ale tak ją nazywam.
Ona mnie pilnuje! Nie wolno mi niczego robić! Tak bardzo chciałabym się stąd wydostać!

Yves poczuł, jak nagły strach pełznie mu wzdłuż kręgosłupa. W głosie i panicznym lęku, bijącym z
oczu dziewczyny, było coś, co sprawiało, że wyczuwał niebezpieczeństwo. Mimo wszystko jednak
powiedział:

- Ale wasza ciotka wydała mi się taka życzliwa?

- Ona jest niebezpieczna - szepnęła Nicola. - Potrafi...

21

- No, co takiego? - dopytywał się Yves, gdy głos dziewczyny jakby zamarł.

- Nie, nic. O tym nie powinno się głośno mówić.

- Czarować? - podsunął z wesołym uśmiechem.

Nicola jednak potraktowała jego słowa poważnie.

background image

- Ciii... - szepnęła, kładąc palec na ustach i z przerażeniem rozglądając się dokoła. - Ja nic nie
mówiłam! Bardzo proszę!

- Będę milczał jak grób. Ale wy, panienko, nie możecie tu zostać...

- Tak, teraz, kiedy was spotkałam, nie wytrzymam tutaj ani jednego dnia dłużej! Musimy...

Urwała nagle na widok nadchodzącej księżniczki Feodory. Yves natychmiast poderwał się z miejsca.

- Śniadanie czeka w jadalni, dzieci - zwróciła się księżniczka do młodych. - Choć może nie
należałoby nazywać tego posiłku śniadaniem, pora wszak już tak późna.

- Mój stryj...? - zaczął Yves.

Księżniczka uniosła dłoń.

- Nie lękajcie się, proszę. Tak łatwo tutaj zapatrzeć się w uroki natury. Bywali tu goście, którzy
krążyli po okolicy przez dwa dni tylko dlatego, że po prostu nie byli w stanie oderwać się od tego
cudownego lasu.

Cudownego? powtórzył w myślach Yves, drżąc na samo wspomnienie gąszczu, przez który
przejeżdżali. Wciąż miał w pamięci to wrażenie śmierci i zagłady... Wokół twierdzy rósł

podobny las. Przedziwny, zarośnięty, z wilgocią skapującą z gałęzi drzew, otaczał całą dolinę,
tworząc jakby ochronny mur wokół niej.

Yvesowi ten las wcale się nie spodobał i nie potrafił zrozumieć, czemu stryj tak nagle miałby się nim
zachwycić.

Yves pospieszył za damami do jadalni, nie przestając troskać się o barona. Najchętniej wyprawiłby
się na poszukiwania, i to od razu, ani chwili nie zwlekając! Ale może stryj powrócił już do karczmy?
Ta myśl nieco go uspokoiła.

Księżniczka odwróciła się ku Yvesowi, a jemu, ostrzeżonemu już słowami Nicoli, wydało się, że jej
czarne oczy skrywają tajemnice uroków i zaklęć. Ale nie wolno mi być tak niesprawiedliwym,
pomyślał. Nie można osądzać ludzi, nie mając ku temu żadnych podstaw!

Księżniczka odezwała się łagodnym, lecz znać nawykłym do wydawania rozkazów głosem: 22

- Poleciłam służącym, by nakryli do stołu i później już nie zakłócali naszego spokoju. Nie chcemy, by
nam przeszkadzano teraz, gdy mamy takich dostojnych, kulturalnych gości.

Mruknął, że to, zbyt łaskawie powiedziane, choć właściwie w pełni się z nią zgadzał. Stryj i on byli z
pewnością nadzwyczaj kulturalni, zwłaszcza w tej barbarzyńskiej części Europy.

Kiedy szedł za księżniczką Feodorą, zwrócił uwagę na to, że jej wysoko ułożone włosy muszą być
jeszcze dłuższe niż włosy Nicoli. Czarne, niezwykle lśniące, przywiodły mu na myśl kruki krążące

background image

nad ich głowami i trzepoczące czarnymi skrzydłami. Księżniczka nosiła podobny strój jak Nicola,
różniący się tylko kolorami, lecz równie ciemny i tajemniczo powabny.

Czary, powiedziała Nicola czy też raczej on sam to powiedział.

No cóż, to wcale nie takie bezsensowne. Księżniczka Feodora sprawiała wrażenie osoby, która
niejedno potrafi.

Stół do śniadania gustownie nakryto, na posiłek składały się dania pochodzące z doliny: warzywa,
mięso, ryby. Ale Yves, który nawet w domu był ogromnie wymagający i wybredny, uważał, że
wszystko smakuje jak siano. To z pewnością niepokój o stryja sprawiał, że nie mógł się w niczym
rozsmakować. Bezustannie myślał też o Nicoli. Przez cały czas! W jaki sposób zabrać ją ze sobą, gdy
będą stąd odjeżdżać? Jasne było, że księżniczka nie może o niczym wiedzieć. Wydawała się, jak
ostrzegła Nicola, prawdziwie niebezpieczna. Czarne oczy, w których czaiły się błyskawice, głos,
który w jednej chwili był łagodny, przymilny, by zaraz zmienić się w kamień. I ta straszliwa ostrość
we wzroku, za każdym razem gdy spoglądała na Nicolę! Niemal jak nienawiść!

Dlaczego? Yves nie musiał wcale mieć zbyt wielkiego mniemania o sobie, by zauważyć, że Feodora
pragnie wzbudzić jego zainteresowanie jako mężczyzny. Innymi słowy, między dwiema kobietami
toczyła się walka o jego względy!

Choć, oczywiście, Nicola nie walczyła. Nie musiała. I tak był nią całkowicie zauroczony.

Poza tym w jej nieśmiałej, cnotliwej, dziewczęcej naturze nie leżało narzucanie się mężczyźnie.

Natomiast księżniczka Feodora! Jedyne, co przemawiało przeciw niej, to wiek. Yves był co prawda
o kilka lat od niej młodszy, lecz nie na tyle, by w innych okolicznościach bez skrupułów nie nawiązać
z nią flirtu. Była wszak olśniewająco piękną kobietą, promieniującą silną zmysłowością.

On jednak już dokonał wyboru. Nicola albo żadna!

Dlatego miękka dłoń starszej kobiety, spoczywająca na jego ramieniu, jej wiele mówiące spojrzenie
i wyraźne zaproszenia nieco go zawstydzały. Chociaż z drugiej strony dumny był

jak paw z okazywanego mu przez Feodorę podziwu, bo prawdę mówiąc Yves miał dość wysokie
mniemanie o sobie.

23

A może tak obydwie? Księżniczka taka pociągająca...

Och, nie, nie, o czymże to on myśli? Nicola była przecież dla niego wszystkim, a ponadto
przypuszczał, że stryj wybrał już starszą z dam dla siebie.

Dlaczego stryj nie nadchodził?

Yves zaczął wypytywać o ruiny nad jeziorem leżącym u stóp twierdzy.

background image

Tak, potwierdziła księżniczka. Snuł właściwe przypuszczenia. Kiedyś ta właśnie dolina stanowiła
centrum regionu, tu, w tej twierdzy, wojewoda miał swą siedzibę. Ale na dolinę spadło
nieszczęście....

- Zaraza? - zapytał Yves.

- Hm, w pewnym sensie - dość niejasno odparła Feodora. - Mieszkańcy miasteczka wymarli

- mówiła dalej - a nieliczni, którzy zdołali przeżyć, przenieśli się do drugiej jego części. Tej, którą
poznaliście, tam gdzie mieści się gospoda. Nicola i ja jesteśmy ostatnimi potomkami dumnego rodu
wojewody i nie chcemy opuszczać Stregesti.

No cóż, pomyślał Yves. To ty nie chcesz stąd odejść. Ale Nicola...? Czy kiedykolwiek pytałaś ją o
zdanie?

- Miasteczko musiało wymrzeć już dawno temu - zauważył Yves. - Widziałem, że las wdziera się
pomiędzy fundamenty zniszczonych domów, a bluszcz obrósł welonem ruiny.

- Tak, to już dawno temu - odparła Feodora łagodnie.

Yves nie powiedział głośno tego, co ciążyło mu na sercu: że las usiłuje wedrzeć się także do
twierdzy. Niczym groźba czai się pod murami, gotów w każdej chwili pochłonąć je i zdusić w swych
zielonych objęciach.

Przypuszczał, że z daleka twierdza musi wywierać odpychające wrażenie: niezgrabna, czworokątna
wieża, blanki z szeregiem otworów strzelniczych, wieńczące kamienne mury, wyłaniające się z lasu,
który zdawał się żyć własnym życiem.

Ale wewnątrz była piękna. Ponura, przytłaczająca, lecz piękna.

Po posiłku damy zabrały go na zwiedzanie twierdzy, prawdopodobnie by odwieść jego myśli od
ciągłej nieobecności stryja.

Stali w komnacie oświetlonej kandelabrami i rozmawiali. Yves czuł się oszołomiony kobiecością
emanującą od obu dam. Od księżniczki promieniował czysty erotyzm, Nicola sprawiała wrażenie
bardziej przytłumionej.

24

- A więc tędy nie da się dojechać do Sybina? - zapytał Yves wskazując wzdłuż doliny ku
wschodowi. W każdym razie sądził, że tam właśnie ciągnie się dolina; na tę stronę nie wychodziły
żadne okna. - Musimy wrócić do gospody i jechać tą samą drogą, którą przybyliśmy?

Księżniczka Feodora utkwiła w nim swe wyraziste oczy. Spoglądając prosto w nie czuł

zawrót głowy.

background image

- Oczywiście, da się tędy przejechać! Jest tu stara, zarośnięta droga. Przypominam sobie teraz, że
wasz stryj, baron, pytał dokładnie o to samo. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby starał się odszukać
tę drogę i dlatego tak się spóźnia.

- Ale to może być dla niego niebezpieczne!

- Skądże, na pewno nie! Widzieliście nasze owce w dolinie, prawda? Jak spokojnie i bezpiecznie się
pasły! Wierzcie mi, gdyby w okolicy pojawiły się drapieżniki, owce od razu szukałyby schronienia
tutaj w domu, w twierdzy.

Yves nie chciał głośno przyznać się do tego, ale przeraziły go jego własne myśli. Wcale nie brał pod
uwagę drapieżników.

Chodziło mu o las.

Mijali kolejne piękne komnaty, a księżniczka nie przestawała opowiadać i wyjaśniać. Yves poznał
całą historię twierdzy.

Zwrócił jednak uwagę, że choć szczodrze pokazywała mu wszystko, co miało jakąkolwiek wartość
historyczną, a było tego niemało, to starannie omijała jedną komnatę, mimo że wielokrotnie
przechodzili obok wiodących do niej ciemnych rzeźbionych drzwi. Z tej właśnie komnaty wyszły
księżniczka i Nicola, by powitać Yvesa. I jeśli się nie mylił, w głębi za owymi drzwiami musiało
znajdować się jeszcze jedno pomieszczenie, a może nawet było ich więcej? Prawdopodobnie
sypialnie dam. Doskonale rozumiał, że nie wypadało pokazywać mężczyźnie prywatnych komnat.

Wiele się jednak dowiedział o twierdzy i zagmatwanej historii kraju. Niegdyś Stregesti było bardzo
ważnym punktem strategicznym, broniła kraju przed zajęciem go przez napierające obce ludy. Teraz
dolina przestała już mieć tak ogromne militarne znaczenie. Turcy wciąż jednak nie byli daleko,
władali Wołoszczyzną, ledwie kilka dolin stąd.

W twierdzy znajdowały się niezwykłe wprost drogocenności. Yves obejrzał koronę ojca Feodory,
piastującego urząd wojewody tej części krainy. Księżniczka pokazała mu też szablę, której używał
podczas bitwy i którą obciął głowę piętnastu wrogom. Yves z bardzo umiarkowanym podziwem
potraktował chłód, z jakim mu to relacjonowała.

Większe poruszenie wykazała opowiadając legendę o Anciol, młodziutkiej pannie młodej z dawnych
czasów. Pokazała mu też suknię ślubną, która nadal wisiała na wieszaku. Suknia, 25

choć teraz tknięta zębem czasu i cienka jak pajęczyna, była prawdziwym dziełem sztuki z brokatu i
złotogłowiu, zdobiona koronkami i szlachetnymi kamieniami.

- Nigdy nie została założona - rzekła Feodora ze smutkiem w głosie. - Anciol na próżno czekała na
pana młodego. W dniu ślubu porzucił ją dla innej kobiety. Przez tydzień leżała jak rażona gromem,
cierpiąc nieznośny wstyd. A potem podniosła się z łoża i rzuciła ze skały w przepaść.

Feodora przeszła dalej i zatrzymała się przy ogromnym stole. Teraz się uśmiechała.

background image

- Zauważyliście te znaki na stole? To ślady Dzikiego Bogdana, również jednego z moich przodków;
on także był wojewodą. Wjechał do tej sali na koniu podczas wielkiej uczty, na której mieli się
pojednać jego wrogowie. A kiedy wszyscy zebrani siedzieli przy tym właśnie stole, objedzeni i
pijani, wjechał konno na stół i wielu powalił. Ci, którzy usiłowali uciec, zostali pojmani przez jego
wiernych wojowników i powieszeni za nogi. Wisieli w palących promieniach słońca tak długo, aż
pomarli. Za bramą ciągle jeszcze można znaleźć ślady miejsc, w których wbito słupy...

Yves uznał, że opowieści księżniczki stały się makabryczne, zwłaszcza że w jej oczach pojawił się
błysk zadowolenia.

Nicola nie odzywała się ani słowem, wydawało się, że źle się w tym wszystkim czuje. Jej wzrok
często szukał oczu Yvesa. Młodzieniec uśmiechał się do niej, a w uśmiechu tym tkwiła obietnica, że
zabierze ją z niewoli w Stregesti.

Wszedł wychudzony woźnica i mruknął coś do Feodory. Księżniczka rozjaśniła się i odwróciła do
Yvesa.

- Jak dobrze! Wasz stryj przekazał właśnie wiadomość że powrócił do gospody. Ponieważ był
śmiertelnie zmęczony, po prostu położył się spać. Przesyła pozdrowienia i mówi, że czuje się dobrze.
Spodziewa się was jutro rano, jest bowiem przekonany, że rozmowa z nami zainteresuje was na tyle,
że przeciągnie się i na wieczór.

Yves wcale nie był tego taki pewien. Dość już miał krwawych opowieści związanych z historią
twierdzy, którymi tak hojnie raczyła go Feodora. Pragnął jednak zostać, choć zupełnie z innych
powodów. Być może nadarzy się sposobność, by mógł zabrać Nicolę ze sobą.

Uradowała go wiadomość, że stryj jest bezpieczny.

- Wasz stryj powiedział, że macie zamiar wyruszyć w dalszą drogę już jutro rano. Och, jakże będzie
nam was brakowało! Rozumiem jednak, że nie możemy was zatrzymywać.

Yves uśmiechnął się przepraszająco i rozłożył ręce.

26

- To prawda, musimy jechać dalej - stwierdził nie bez ulgi. - Ale muszę przyznać, że ta
nieoczekiwana przerwa w podróży okazała się nadzwyczaj przyjemna!

Późnym popołudniem wreszcie nadarzyła się okazja, by porozmawiać z Nicolą w cztery oczy. Ciotka
otaczała ją bardzo surowym nadzorem, jakby wciąż o coś podejrzewając.

Młodzi odbyli szybką, prowadzoną podnieconym szeptem rozmowę. Po krótkiej naradzie ustalili, że
Nicola późnym wieczorem wślizgnie się do jego komnaty i tam zaczeka, aż o szarym cichym świcie,
kiedy wszyscy śpią, będą mogli się wymknąć.

- Ale będziemy musieli zachowywać się w waszej komnacie bardzo cicho - szepnęła Nicola.

background image

- Księżniczka Feodora sypia obok i maże wejść w każdej chwili, jeśli nie zabarykadujemy drzwi.
Ona ma wiele metod.

Ta informacja sprawiła, że Yves przeraził się nie na żarty, wiedział bowiem, że Feodora ma na niego
chrapkę.

Możliwe, że będzie chciała odwiedzić go w wiadomej sprawie.

- Czy nie moglibyśmy zaczekać w waszej komnacie? - zapytał.

- Och, nie - szepnęła przerażona. - Nie przejdziecie tam pozostając niezauważonym.

Bądźcie spokojny, ja przyjdę!

I będziemy mieć dla siebie całą, calutką noc, pomyślał Yves zachwycony. Nie mam zamiaru
zmarnować tego czasu.

Nad doliną łagodnie zapadał zmierzch, otulając ją welonem tajemnicy. Biedny Yves, niczego się nie
spodziewając, z niecierpliwością wyglądał księżyca. Nie zdawał sobie sprawy, co oznacza
spędzenie nocy w twierdzy Stregesti...

27

ROZDZIAŁ III

Długo siedzieli we troje, pochłonięci rozmową. Zbyt długo, zdaniem Yvesa. Wieczorna mgła niczym
wilgotny dym już dawno podniosła się z doliny i lasu. Ciemności nie pozwalały jej dostrzec, lecz bez
trudu można sobie było wyobrazić zimne, zwiewne pasma ślizgające się i przylepiające do ukrytych
za zasłonami okien jak gdyby w poszukiwaniu ludzkiego ciepła.

Wewnątrz było zacisznie, ale Yves nie mógł pozbyć się nieprzyjemnej świadomości, że w powietrzu,
mimo wielu zapalonych woskowych świec, dominuje wilgoć. Miał wrażenie, że za gobelinami i
boazerią z drewnianych bali zbiera się w krople, spływa po kamiennych murach i paruje z każdej
szpary w podłodze pokrytej zwierzęcymi skórami.

W komnacie panowała jeszcze bardziej ponura atmosfera, jeszcze straszniejsza. Jak gdyby
przesiąknięta zapachem grobu i zgniłej ziemi. Wraz z zapadnięciem nocy stęchlizna stawała się coraz
silniejsza, co było dość naturalne, albowiem nocny chłód wdzierał się przez stare nieszczelne mury.

Konwersację prowadziła księżniczka Feodora, czarująca, pociągająca i tajemnicza.

Siedziała bardzo blisko Yvesa, a płomienie świec odbijały się w jej oczach i tańczyły na strojnej
jedwabnej sukni. Młodzieniec starał się jak mógł, był szarmancki, elokwentny i czarował ją może
nawet aż za bardzo. Musiał się pilnować, by przypadkiem to nie ona zawitała nocą do jego komnaty.

Młodziutka Nicola siedziała w milczeniu z dłońmi splecionymi na kolanach. Robiła wrażenie istoty
przygnębionej i głęboko nieszczęśliwej. Próby włączenia jej w rozmowę, podejmowane przez

background image

Yvesa, za każdym razem wypadały niepomyślnie. Nieodmiennie inicjatywę przejmowała księżniczka
i odpowiadała na pytania zamiast Nicoli. Niezmiernie irytowało to Yvesa.

Z drugiej jednak strony nie mógł okazywać Nicoli zbyt wyraźnego zainteresowania.

Rozmowa jako żywo przypominała taniec na linie pomiędzy uwodzącą go zazdrosną księżniczką a
osamotnioną Nicolą. Yves ku swemu wielkiemu rozżaleniu był świadom, że z tym tańcem sobie nie
radzi.

Księżniczka Feodora zadziwiająco dobrze znała stare dzieje i doprawdy słuchało jej się z
niekłamanym zainteresowaniem, ale przecież nie w nieskończoność! Yves niecierpliwił się coraz
bardziej.

Opowiadała łagodnym, usypiającym głosem o czasach, gdy twierdza została oblężona przez Turków,
o zwycięskim odparciu napastników i uratowaniu całego Ardeal przed jarzmem tureckim. Władał
tutaj wówczas wojewoda Borys. Miał on cztery małżonki, które trzymał w zamknięciu, każdą
oddzielnie, gdyż inaczej pomordowałyby się nawzajem, tak wielkie wzbudzał pożądanie. Właśnie w
komnacie należącej niegdyś do jednej z jego żon miał

nocować Yves. Księżniczka wspomniała także wojewodę, który brał udział w bitwie pod 28

Mohaczem w roku 1526, kiedy to część Ardeal dostała się pod panowanie tureckie, ale nie był to
rejon, w którym się teraz znajdowali.

- Ale Ardeal znalazł się w końcu pod wpływem Austro-Węgier - wtrącił Yves. - I został

przemianowany na Siedmiogród.

Nie powinien był tego mówić. Feodora najwyraźniej nie lubiła, by przypominano jej o tej hańbie.

Wolałby, aby księżniczka nie siedziała przy nim tak blisko. W całym ciele odczuwał

przedziwny niepokój, którego źródeł nie potrafił ustalić. Ogarniały go dreszcze, do głowy
przychodziły niezwykłe myśli o śmierci. Z wielkim trudem zachowywał opanowanie.

Dlatego właśnie, że czuł się tak poirytowany, zapytał dość ostro:

- Ale skąd wzięła się nazwa Transylwania? I tak wiele sposobów jej pisania? Jedno lub dwa

„s”, „i” lub „y” we wszelkich możliwych kombinacjach.

- Dla mnie kraj nazywa się Ardeal - przerwała mu. - Wszystkie inne nazwy są wymyślone.

Aha, a więc nie jest Madziarką, pomyślał Yves. Węgrzy bowiem zwali tę krainę Erdely.

Ardeal to rumuńska nazwa Transylwanii, czy też, jak kto woli, Siedmiogrodu.

background image

Wreszcie Feodora wstała i tym samym dała znak, że rozmowa została zakończona. Nastały już
najczarniejsze godziny nocy. Yves był przekonany, że gdyby w tym prastarym zamczysku znalazła się
taka nowinka jak zegar, z pewnością usłyszałby, jak wybija północ.

Wkrótce noc przerodzi się w początek nowego dnia. Dnia, w którym miał stąd odjechać, trzymając
przed sobą na siodle Nicolę.

Ale najpierw spędzą resztę nocy razem, w jego komnacie...

Na tę myśl Yvesa oblało gorąco.

Jej drobne, kuszące ciało było tak blisko niego, gdy trzymając świece szli do jego pokoju.

Idąc zadumał się nad tym, jak zastanawiająco mało księżniczka Feodora interesowała się
teraźniejszością, a zwłaszcza tym, co dzieje się na świecie. Raz po raz usiłował wtrącić coś o swym
ojczystym kraju i o Europie, którą przemierzali ze stryjem w swej podróży, ale jej wszystko to było
obojętne. Żyła przeszłością i nie chciała się od niej oderwać. Przyznawał, że zamierzchłe czasy były
fascynujące, owszem, ale izolacja małej Nicoli była w ten sposób jeszcze głębsza.

Wkrótce jednak dziewczyna opuści to zamczysko przeszłości. Jakaż to dla niej będzie radość?

29

Na moment Yves przestał myśleć wyłącznie o sobie. Ale czy na pewno? Był przecież zauroczony
dziewczyną, pragnął jej, a jednocześnie chciał się poczuć jak szlachetny rycerz.

Ale czy są uczynki, które nie wywodzą się z egoistycznych pobudek? Yves nie był chyba gorszy od
większości ludzi. A w każdym razie nie dużo gorszy.

Nocą zamczysko wydało się straszniejsze niż kiedykolwiek. W migotliwym blasku świec sale i
komnaty stawały się jeszcze bardziej niesamowite. Znów szli przez galerię, gdzie zmarli członkowie
rodu zerkali na nich z zawieszonych na ścianach malowideł. Podczas gry światła i cienia portrety
zdawały się ożywać.

Był tam Bogdan Dziki, który konno wjechał na stół, by wyciąć w pień swych nieprzyjaciół.

Jakiż musiał być to okrutnik! Lodowate spojrzenie śledziło trzyosobową grupę wędrującą
korytarzem. A oto Borys i jego cztery żony. Czy ich oczy się nie poruszyły? Do której z nich należała
kiedyś sypialnia przeznaczona na nocleg dla Yvesa? Do tej w czarnym nakryciu głowy, której usta
wykrzywiały się w pogardliwym, jakby wszystkowiedzącym grymasie?

Ale wizerunku Anciol, wzgardzonej narzeczonej, nie było na galerii, jej portretu nie zdążono
namalować. A tu piękna władczyni, tak bardzo przypominająca Feodorę. Nic w tym dziwnego, wszak
była jej potomkinią. I podobizny dwóch braci, zgładzonych przez Turków pod Mohaczem. O
wszystkich tych postaciach i wydarzeniach księżniczka opowiadała już wcześniej z jawnym
zachwytem.

background image

Yves odetchnął z ulgą, kiedy nareszcie minęli niewielkie drzwi kończące galerię.

Jakże zdoła, uciekając bladym świtem, odnaleźć ze swej komnaty drogę do wyjścia?

Ach, będzie z nim przecież Nicola, o to więc nie musi się martwić.

Oby tylko udało im się ujść cało i zdrowo!

Nareszcie dotarli do jego sypialni.

Yves poczuł, jak ciarki przebiegają mu po plecach. Cóż, u licha, mogło się tu kryć, że wystraszyło go
niemal do szaleństwa?

Jeśli go wzrok nie mylił, nic.

Pokój nie był duży. Królowało w nim łoże z baldachimem, wsparte na czarnych, rzeźbionych nogach.
Ściany, tak jak gdzie indziej, pokryte były gobelinami, tutaj z motywami myśliwskimi.

Ponieważ jednak Yves nigdy nie darzył zwierząt szczególnym uczuciem, krwawe sceny wcale go nie
poruszyły.

Nie, przeraziła go raczej owa chorobliwa atmosfera panująca w komnacie. Jakiś zapach czy też
zatęchłe, stojące powietrze? Nie potrafił tego określić.

30

- Powinniście znaleźć tu wszystko, czego wam potrzeba - powiedziała Feodora z nieskrywaną
namiętnością w głosie, podejmując ostatnią próbę pozyskania jego względów.

Tak przynajmniej Yves rozumiał jej przymilne słowa i fakt, że nie odstępowała go ani o krok.

Na próżno, moja śliczna, nie ciebie wybrałem, powinnaś to mimo wszystko zrozumieć!

Trochę się też bał. Z księżniczką Feodorą nie ma żartów! A jeśli ona rzeczywiście zna się na
czarach? Będzie z nim wtedy krucho!

Och, cóż za głupstwa, zawsze przecież byłem trzeźwa myślącym realistą. Teraz z pewnością udziela
mi się posępny nastrój panujący w starym zamczysku, uspokajał sam siebie.

Nareszcie odeszły, zastawiając go w ogromnej, niezwykłej ciszy. Teraz znajdował się daleko, bardzo
daleko od bramy. Trzeba przejść przez galerię...

Oby tylko Nicola przyszła szybko!

Nie wiedział, czy ma się rozebrać, czy też nie, spodziewał się wszak wizyty damy! W tym
barbarzyńskim świecie nie było widać nocnego stroju, wcale go zresztą się tu nie spodziewał.

background image

Zdjął więc tylko wierzchnie części garderoby i został w koszuli i spodniach. Dojrzał w kącie
prastare lustro o nierównej powierzchni, przyjrzał się swemu krzywemu odbiciu i z
samouwielbieniem uznał, że miło na niego patrzeć.

Nagle nadstawił uszu.

Głosy? W sąsiedniej komnacie?

To przecież głosy dam! Najwyraźniej się spierały w swym niezrozumiałym dla niego języku.

Rozróżniał ostry, kąśliwy głos księżniczki i słaby, rozszlochany Nicoli.

Bez wątpienia kłóciły się o niego!

Usiłował ocenić, gdzie się znajdują, starał się wyobrazić sobie rozkład twierdzy.

Czworoboczna budowla, zamykająca dziedziniec... Którędy doszli do tego punktu?

Nie, nie mógł zorientować się w tych zawiłościach, zwłaszcza że na zewnątrz panowała
nieprzenikniona ciemność. Ale możliwe... Tak, absolutnie możliwe, że wydzielona część twierdzy
należąca do dam graniczyła z jego sypialnią.

Wpatrywał się w ścianę, zza której dochodziły głosy.

31

Wisiał na niej ogromny gobelin, przedstawiający jedną z owych ociekających krwią scen
myśliwskich, w których tak lubowano się w piętnastym wieku. Yvesa doszły odgłosy stłumionej
walki, usłyszał uderzenie, a zaraz po tym łkanie Nicoli.

Miał ochotę rzucić się na bezwzględną księżniczkę w obronie swej wybranki. Naturalnie nie mógł
tego zrobić. Oby tylko Feodora nie powstrzymała Nicoli, oby nie udaremniła ich spotkania! On sam
nie mógł wyruszyć na poszukiwanie dziewczyny, od razu by zabłądził.

Ściana? Podszedł bliżej. Samotna woskowa świeca którą mu zostawiono, słabo oświetlała komnatę,
ale musiała wystarczyć.

Bardzo ostrożnie poruszył gobelin, jak gdyby lękiem napawał go sam fakt, że musi dotykać materii.
Pod palcami wyczuł nieprzyjemną chropawość, podobną do tej, jaką czuje się dotykając warzyw
korzennych, oblepionych wyschniętą ziemią.

Gdy poruszył krawędź gobelinu odsuwając go od ściany, buchnął i zawirował w powietrzu szary pył.
Yves zajrzał pod materię.

Drzwi! Za gobelinem znajdowały się drzwi, zamaskowane i zapieczętowane. Głosy słychać było
teraz wyraźniej. Nicola nadal usiłowała słabo protestować, lecz stale przerywał jej ostry głos
księżniczki.

background image

Do czorta, czy miało to znaczyć, że ich plan został odkryty? I Nicola nie będzie mogła przyjść do
niego? Nie uciekną razem dziś w nocy? A może Feodora wygrała walkę i sama zamierza odwiedzić
komnatę Yvesa?

Przekleństwo!

Przyjrzał się drzwiom, pieczęcie jednak wydawały się zbyt solidne, by mógł je złamać.

Czy powinien zapukać? Chyba nie, mógłby pogorszyć i tak trudną sytuację Nicoli.

Biedna, nieszczęśliwa istota! Z każdą upływającą minutą czuł się coraz bardziej do niej przywiązany.

Musiał się opanować, pozostawało jedynie mieć nadzieję, że sprawy przyjmą pomyślny obrót.
Wszystko zależało teraz tylko od niej. Czuł się bezsilny, jakby związano mu nogi i ręce w tym
straszliwym zamczysku, w którym nie potrafił odnaleźć drogi. Jedyne, co mógł zrobić, to czekać. Do
głowy przyszła mu przerażająca myśl: nawet jeśli on nie może otworzyć tych drzwi od swej strony, to
może jednak da się to uczynić od drugiej? Jeśli ktoś niezauważenie wślizgnie się tu do niego nocą?
Ze wszech miar niepożądany gość?

Nie, nie chciał w to uwierzyć. Drzwi wyglądały tak solidnie, nie może myśleć jak wystraszony
dzieciak!

Głosy umilkły, najwyraźniej kobiety udały się na spoczynek.

32

Poza chudym woźnicą nie spotkał nikogo ze służby. Księżniczka dała im wychodne, by nikt nie
przeszkadzał w podejmowaniu dostojnych gości.

Yves zastanawiał się, gdzie mogli przebywać służący. Część budowli, mieszcząca pokoje dla służby,
przez cały wieczór pogrążona była w ciemnościach.

Może poszli do wioski? Do karczmy?

Właściwie im zazdrościł, pragnął w tej chwili znaleźć się na ich miejscu.

Ale była przecież Nicola!

Z pewnością wprawi stryja w zdumienie, gdy wczesnym rankiem przyprowadzi ze sobą dziewczynę.
Baron jednak nie powinien się gniewać. Dobra partia, świetne nazwisko w kraju, w którym
zamierzali się osiedlić. Panna z rodu wojewody. Przypuszczał, że to zrobi dobre wrażenie.

A może jednak stryjowi wcale się to nie spodoba? Może poprzedniej nocy on i księżniczka przeżyli
wspólnie miłosną przygodę? I dlatego baron będzie zły na Yvesa, że sprzeciwił się pięknej
czarownicy?

Nie zdając sobie sprawy, że nazwa „Stregesti” pochodzi właśnie od słowa „czarownica”, Yves

background image

nazwał tak księżniczkę Feodorę. Przedziwny zbieg okoliczności.

Yves stał przez chwilę, nie mogąc się zdecydować co do dalszych działań. Kiedy jednak zza ściany
nie dobiegały już żadne odgłosy i nic więcej się nie wydarzyło, niechętnie podszedł

do łoża. Miał wrażenie, że powinien całkowicie zarzucić szlachetne myśli o ratowaniu zadręczanej
panny. Pozostawała jedynie nadzieja, że ranek przyniesie nowe możliwości, ale szanse na to były
raczej nikłe.

Yves przysiadł na brzegu łoża, nie miał wcale ochoty się kłaść. Wydawało mu się, że sufit z grubych
bali zaraz go przygniecie, przerażały go także ciemne, zakurzone fałdy baldachimu.

A najmniejszą już miał ochotę na zgaszenie świecy!

Zastanawiał się, czy będzie się palić przez całą noc, czy wystarczy jej do chwili, gdy wstanie świt?

Jesteś durniem, Yves, powiedział sam do siebie. Mieszkasz tu jak książę, ty, który sypiałeś po
stodołach i w przydrożnych rowach w czasie wędrówki przez Europę. Nie bądź śmieszny!

Wokół twierdzy zapadła cisza, jak gdyby nagle ustały wszystkie wichry świata i umilkły wszelkie
odgłosy życia.

Zesztywniał. Czy nie słyszał przypadkiem czyichś drobnych kroków?

33

W korytarzu? Jakby z galerii? Ktoś przechodził przez nią i zbliżał się do jego komnaty?

Nadchodziła jedna z kobiet. Ale która?

Odczuł niewypowiedzianą ulgę, gdy w drzwiach pojawiła się wdzięczna postać Nicoli. Chciał

podbiec do niej i porwać ją w ramiona, ale ona położyła palec na ustach, wskazując dłonią na ścianę
zakrytą gobelinem.

W jej oczach igrały szelmowskie błyski. W milczeniu, bezszelestnie podeszła do niego, ubrana tylko
w zwiewną przezroczystą koszulę. Cienka niczym welon materia wdzięcznie falowała wokół jej
ciała. Dziewczyna uniosła ramiona i wpadła w jego objęcia.

Jakaż ona lekka! Niczym leśny elf! Przyciskając usta do jej ucha szepnął:

- Czy to wszystko, co masz zamiar zabrać ze sobą podczas ucieczki?

- Och, nie, nie - odszepnęła i gestem wskazała, że bagaż zostawiła za drzwiami.

Nieco ryzykowne w wypadku, gdyby księżniczka wybrała się na nocną przechadzkę, lecz Yves był
tak upojony bliskością Nicoli, którą trzymał w ramionach, że nie dbał o niebezpieczeństwo.

background image

Nareszcie byli razem, życie stało przed nimi otworem, we dwójkę byli niezwyciężeni!

Nicola rozpuściła swe gęste czarne włosy, sięgały jej teraz do bioder. Yves był jednak przekonany,
że włosy księżniczki są jeszcze dłuższe, aż do kolan. Pieścił gęste sploty dziewczyny, nareszcie mógł
poczuć, jak są gładkie. W kobiecych włosach jest coś zmysłowego, myślał. To ich atut w uwodzeniu
wielkich, silnych mężczyzn. Zawsze miał

słabość do długich, ciemnych loków; już gdy ich dotykał, jego ciało reagowało podnieceniem, snuł
fantazje o tym, co później może się wydarzyć...

- Zimno mi - szepnęła.

O, tak, ucieszył się. Przemykała przez zionące chłodem korytarze twierdzy tak cienko ubrana. Czuł
chłód jej skóry przy swojej.

- Chodź, ogrzeję cię - szepnął i poniósł ją do łoża, tak jak przed nią nosił wiele młodych i trochę
starszych kobiet. Ale teraz tkwiło w tym coś szczególnego. Nigdy dotąd nie trzymał w objęciach tak
tajemniczej, podniecającej dziewczyny! Ogromną rolę w jego odczuciach odgrywało z pewnością
otoczenie i niezwykła sytuacja. Wyrwać ją spod władzy pięknej acz złej czarownicy, uratować i
przywrócić do życia wśród ludzi, pojąć za żonę - ją, pannę z książęcego rodu... A przede wszystkim
kobietę, którą naprawdę mógł nauczyć kochać! Do tej pory miłosne przygody Yvesa były bardzo
zwyczajne. Teraz wszystko będzie inaczej!

Był pewien, że młodziutka Nicola stanie się miłością jego życia!

34

Okrył ją starannie i ułożył się obok niej pod kołdrą. W blasku świecy obserwował jej regularny,
delikatny profil.

Położyła mu dłonie na piersiach.

- Bardzo proszę - odezwała się błagalnie. - Jestem cnotliwą dziewczyną! Bądź dla mnie dobry!

Jeśli dobrze zrozumiał jej słowa, nie była mu wcale niechętna. On sam wprost płonął z pożądania,
ale wiedział, że dziewice zdobywa się łagodnością.

- Najdroższa - szepnął czule. - Nawet przez myśl by mi nie przeszło zhańbić twoją czystość!

Przy mnie możesz czuć się całkiem bezpieczna. Moja miłość do ciebie jest tak wielka, że nie śmiem
cię tknąć.

Pod przykryciem było chłodno, a ona nie dawała z siebie ani odrobiny ciepła, tak bardzo zdążyła
przemarznąć. To on musiał rozgrzać ich oboje.

Wydawało się właściwie, że słowa młodzieńca sprawiły Nicoli zawód. Uśmiechnął się ukradkiem.
Zrozumiał, że jest ona kobietą o gorącej krwi, zmuszoną do życia w cnocie przez swą zaborczą

background image

ciotkę. Teraz była bardziej niż dojrzała do miłosnej przygody, lecz jej kawaler okazał się nazbyt
rycerski. Cóż za szkoda!

Kiedy Yves pojął, z jaką kobietą ma do czynienia, zdecydował się zagrać w otwarte karty.

- Ach, najdroższa! - jęknął. - Myślę, że nie będę mógł nas rozgrzać!

- Ale dlaczego?

- Delikatność zabrania mi o tym mówić.

- Drażnisz moją ciekawość! Chcę to usłyszeć!

Uniósłszy się nieco, wsparła się na łokciu, a prześliczne włosy miękko spadały jej na twarz.

Ach, Boże, jakże pragnął się w nie zanurzyć; rozpalił się jeszcze bardziej, aż mówienie przychodziło
mu z trudem.

- Droga panno Nicolo, rozumiesz chyba, co się ze mną dzieje?

- Ależ nie, skąd mogłabym wiedzieć - odparła naiwnie.

- Twoja bliskość... Jestem tak wzburzony, iż obawiam się, że nie będę mógł dotrzymać danej ci
obietnicy, ja...

Odwrócił się, udając, że zaraz wybuchnie płaczem.

35

- Ależ, najdroższy przyjacielu - powiedziała zmartwiona. - Nie chcę, byś musiał ze względu na mnie
opuścić łoże! Już raczej ja wstanę.

- Och, nie, nie! - wykrzyknął. Znów pochwycił ją w objęcia i nie wypuszczał. A potem odegrał

cały przećwiczony już wcześniej rytuał: z trudem chwytał oddech, jak osoba porażona miłością i
pożądaniem, drżąc na całym ciele przyciągnął jej głowę jak najbliżej do swojej.

Właściwie w jego zachowaniu nie było nic nienaturalnego, gdyż wcale nie udawał

namiętności. Grać musiał jedynie rozpacz, którą odczuwał na myśl o zhańbieniu jej czystości.

Nicola jednak zrezygnowała już z walki, sama ogarnięta namiętnością i gwałtowną burzą doznań,
jaką wzbudziła w niej bliskość mężczyzny. Yves pochlebiał samemu sobie, myśląc, że nie każdemu
oddałaby się tak gorączkowo. Wzdychała cicho, jak gdyby wstydziła się własnych uczuć, ale była,
tak jak i on, bezpowrotnie stracona. Jeszcze tylko odrobina wahania... Odegnał resztki niepewności
czułymi pocałunkami, obsypał nimi jej twarz, ramiona i piersi, osłonięte cieniutkim płótnem.
Nawinął jej włosy na dłoń i poczuł, że tonie w zmysłowej ekstazie.

background image

- Bardzo proszę - szepnęła. - Tak bardzo, bardzo proszę.

A on nie wiedział, czy błaga go o litość, czy też prosi, by się pospieszył...

Niezwykła była to noc. Yves nigdy jeszcze nie znalazł takiej rozkoszy w objęciach kobiety.

Choć miał trudności z rozgrzaniem jej biednego zziębniętego ciała, to jednak wydawało mu się, że
całe łoże wibruje z gorąca. On sam był spocony i rozpalony niczym w gorączce, przechodził samego
siebie w dawaniu jej dowodów miłości. Z początku, oczywiście, była wystraszona i onieśmielona,
ale Yves okazał cierpliwość i wyrozumiałość, aż w końcu poddała się, przełamując wszelkie
bariery.

Ach, cóż to była za noc!

W końcu zasnęli, po prostu z wycieńczenia, nie myśląc wcale o tym, że o świcie mają wyruszyć,
zanim jeszcze ciemność ustąpi miejsca światłu czy zapieje kogut.

Yves miał wrażenie, że znajduje się w niebie, na miękkiej chmurze, i zapadał coraz mocniej w
głęboki, zasłużony sen.

Obudził się z wrażeniem, że w komnacie unosi się jakiś dziwny zapach.

Szare światło poranka sączyło się przez pomarszczoną szybę małego okienka, delikatnie oświetlając
przeciwległą ścianę. Nicola jeszcze spała, głęboko zakopana w poduszki.

Na miłość boską! pomyślał. Mieliśmy przecież wyruszyć! Musimy się spieszyć!

W komnacie jednak znajdowało się coś obcego, coś, co go obudziło.

36

Szeleszczący, ledwie słyszalny dźwięk... Dochodził od strony ściany z gobelinem.

Yvesa zdjął przedziwny lęk, nieodparta, gwałtowna chęć ucieczki.

Nie może zbudzić Nicoli, zanim nie dowie się, co się wokół niego dzieje. Nie chciał jej
niepotrzebnie straszyć.

Kiedy ostrożnie usiadł i zwiesił nogi nad krawędzią łoża, zauważył jeszcze jedną, bardziej
zdumiewającą okoliczność. Nadal był - jeśli można tak powiedzieć - zdolny do kochania. To prawda,
w ciągu nocy zwrócił uwagę, że siła jego męskości zdawała się niewyczerpana, ale spodziewał się,
że zmęczenie, a później sen położą kres jego podnieceniu. Ale nie, tak się nie stało.

Choć, naturalnie... to przecież powszechnie znany fenomen poranny, wkrótce więc ten stan ustąpi.

Gorzej przedstawiała się sprawa z tym, co działo się przy gobelinie.

background image

W komnacie było zbyt ciemno, by mógł rozróżnić szczegóły. Ale tam wyraźnie coś było.

Z lękiem przypomniał sobie, z jaką łatwością tkanina odsuwała się od ściany. A drzwi ukryte za nią...
Może od tamtej strony dało się je otworzyć?

Gniew zazdrosnej kobiety jest niebezpieczniejszy niźli wszystko inne na ziemi, wiedział o tym z
doświadczenia. Yves był we Francji bardzo popularnym mężczyzną. Kobiety, które czuły się przez
niego pominięte lub oszukane, często wyładowywały swój gniew na nim lub jego aktualnej
wybrance.

Musiał ochronić Nicolę.

Nie mógł tego uczynić nagi i bez broni. Po omacku szukał swej garderoby i korda, zanim jednak je
odnalazł, zamarł w półruchu i stanął jak skamieniały ze wzrokiem utkwionym w gobelinie.

Tam, wysoko na ścianie, między twarzą myśliwego a rogami jelenia, znajdowało się coś, co
poruszało się i przesuwało po tkaninie. I nagle z szumem oderwało się od ściany, uderzyło o jego
twarz i upadło na łoże.

- Nicola - szepnął Yves przerażony.

Nadal nie mógł zobaczyć, co to jest, ale zakładał, że ma do czynienia ze zwierzęciem.

- Nicolo!

Dziewczyna nie budziła się. W geście rozpaczy zerwał z niej przykrycie.

37

Nic więcej nie zdążył uczynić, gdyż owo coś ze straszliwym szelestem rzuciło się na niego, oplatając
go tak ciasno, że całą energię musiał skoncentrować na obronie przed lepkim, duszącym uściskiem.

Teraz Yves rzeczywiście bliski był utraty zmysłów z przerażenia. Krzyczał bezradnie, rozdzierająco,
walił rękami na oślep, walczył z całych sił, chcąc się uwolnić i uciec.

Albowiem teraz zobaczył.

Półmrok świtu nie skrywał już przed nim tego, co rozgrywało się w tej komnacie grozy.

- Nicolo! - wrzasnął oszalały z przerażenia. - Nicolo!

To coś legło mu na ustach i zdusiło krzyk. Oplotło ciało, uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza.
Rozpaczliwym wysiłkiem udało mu się to pochwycić, oderwać i odrzucić daleko od siebie.

Do łoża już się nie zbliżał. Uciekał, nie oglądając się na Nicolę. Jedyne co mógł robić, to ratować
własną skórę. Serce waliło mu w piersi, jakby miało zaraz ją rozsadzić. Wytoczył się przez drzwi
bez ubrania i broni, mając przed sobą jeden, jedyny cel: uciec, uciec jak najdalej!

background image

Potykając się, z dławiącym szlochem w gardle biegł przez galerię.

W tym samym momencie usłyszał przerażający syk tego, co go ścigało, poczuł, jak śmignęło mu nad
głową i znalazło się na końcu galerii przed nim. Szszuuu, i znów zawisło mu na szyi.

Yves charczał i wrzeszczał, rozpaczliwie walczył ze straszliwym przeciwnikiem, aż wreszcie zdołał
się wyrwać. Zatrzasnął drzwi do galerii za sobą, ale nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, zapomniał,
którędy szli poprzedniego wieczoru.

Biegnąc na oślep mijał komnatę za komnatą, pędził korytarzami, skręcał. Przez małe okienka nadal
wpadało zbyt mało światła, by mógł się rozeznać, gdzie jest.

Zatoczył się pod jakieś drzwi i otworzył je mocnym szarpnięciem.

Zbyt późno uprzytomnił sobie, że ledwie widoczne rzeźbienia na płycie odrzwi wskazywały, iż
prowadzą one do tajemnych kobiecych komnat.

Natychmiast usiłował wydostać się stamtąd, lecz drzwi się zatrzasnęły. Nie pomogło szarpanie i
ciągnięcie, nie dawały się otworzyć.

No, cóż, w każdym razie uchronił się od tego okropieństwa! Stąd na pewno nie było innego wyjścia,
chyba że połączenie z pokojami dla służby.

Służba! Cóż za cudowne słowo! Oni go uratują...

38

Oczy powoli przywykły do panujących tu ciemności. Szedł dalej, minął jeszcze jedne drzwi i wszedł
do...

Ale co tam leży pod następnymi drzwiami? Tymi, które z pewnością muszą prowadzić do wyjścia?

To człowiek! Człowiek wpatrujący się w przestrzeń pozbawionymi życia oczami. Uduszony, martwy,
z paznokciami zdartymi do krwi o drzwi...

Nagi, ze znakami na skórze pozostawionymi jakby przez zaciśnięte, cienkie sznurki... Ze swą męską
dumą w pełnej gotowości. Dokładnie tak samo jak on! Pomimo opętańczego strachu, mimo męczącej
ucieczki korytarzami twierdzy jego męskość nadal przedstawiała się imponująco. Niepojęte, to... to...

Słabe światło wschodzącego słońca wydobyło z mroku twarz leżącego mężczyzny.

- Stryju! - krzyknął Yves w przypływie bezdennej rozpaczy.

Coś z szumem opuszczało się z belek na suficie...

Parę dni później karczmarz Zeno wybrał się do ogrodu po warzywa. Wtedy właśnie zauważył dwa
konie pasące się na łące nad rzeką.

background image

Zeno westchnął głęboko.

- Matko! - zawołał do żony, stojącej w oknie na piętrze. - Możesz sprzątnąć izbę Francuzów.

Sprawdź, czy w ich rzeczach nie ma czegoś, co nam się przyda. Resztę wyrzucimy.

Do tego właśnie miasteczka późnym latem tego samego roku przybył Heike Lind z Ludzi Lodu.

39

ROZDZIAŁ IV

Heikemu dobrze się wiodło u przybranych rodziców.

W ogromnym stopniu było to jego własną zasługą, ale też nie bez znaczenia była dobroć i
wyrozumiałość Eleny oraz Milana.

Kiedy ta para wraz ze swym przybranym synem osiedliła się w Planinie w Słowenii, nie obyło się,
rzecz jasna, bez kłopotów. W wiosce niechętnym okiem patrzono na odmieńca.

Pięciolatek nie był wszak podobny do ludzi. A sądząc po jego złym ojcu... Wielu uważało, że jest on
dzieckiem samego diabła.

Naturalnie chłopcu niełatwo było przystosować się do świata ludzi. Spędziwszy tak wiele lat w
ciasnej klatce, nie od razu stał się grzecznym dzieckiem. Elena przeżyła wiele gorzkich chwil, często
zastanawiając się, czy słusznie postąpiła, podejmując się jego wychowania.

Pierwsze, co musiała zrobić, gdy już znaleźli się w domu, to odebrać chłopca z ramion Milana i
wykąpać go w gorącej wodzie. Milan przyniósł nożyce do strzyżenia owiec i ściął

malcowi skołtunione włosy do gołej skóry. Wydawać by się mogło, że nie są to czynności
wymagające wielkiego trudu, ale tym razem było inaczej. Zarówno kąpiel, jak i strzyżenie Heike
uznał za straszliwe tortury i jedynie dzięki sile i cierpliwości Milana udało się te zabiegi
doprowadzić do szczęśliwego końca.

Pierwszy dzień był dla wszystkich koszmarem.

Elenę i Milana przerażała także mistyczna mandragora. Bali się jej dotykać, gdyż tam, tak niedaleko
Morza Śródziemnego, dobrze znano opowieści o niezwykłej mocy alrauny.

Pozwolili jednak chłopcu ją zatrzymać, nie śmieli się przeciwstawiać.

Tej nocy Heike nareszcie spał w prawdziwym łóżku. Leżąc już, z policzkami ciągle mokrymi od łez,
wpatrywał się w Elenę i Milana oczami połyskującymi żółto w brzydkiej, zdeformowanej twarzy i
czuł się bardzo, bardzo nieszczęśliwy i zagubiony, choć jednocześnie ciało było pełne nowych,
rozkosznych wrażeń.

background image

Z czasem się przyzwyczaił. Przywiązał się da obojga i wprost śmiertelnie się bał, gdy nawet na
chwilę znikali z pola jego widzenia.

W wiosce jednak nie układało się równie łatwo po tym, jak Elena i Milan pobrali się i przenieśli do
domu Milana. Ludzie znaczyli krzyżem drzwi swych domostw, Milan i Elena czuli się odsunięci od
wspólnoty, a wychowanie tak bardzo zaniedbanego Heikego sprawiało im naprawdę nie lada
kłopoty.

Tak upłynął pierwszy rok.

Później zaczęto akceptować chłopca, zwłaszcza że wokół niego nie działo się nic niesamowitego.

40

A potem przyszły na świat kolejne dzieci, własne potomstwo Milana i Eleny. Rodziły się co rok i
nikt chyba nie miał lepszego opiekuna niż one. Heike gotów był nieba im przychylić i wprost nie
wiedział, co dobrego maże jeszcze uczynić dla swego młodszego rodzeństwa.

Zajmował się nim od urodzenia, pomagał Elenie w domu i Milanowi w pracach na polu.

Dzieci rosły i z czasem zaczęły traktować starszego brata jak bohatera. Również inni malcy z wioski
uwielbiali Heikego. Dzieci nie dostrzegały, jak bardzo zniekształcona jest jego twarz.

Heike urósł, nabrał niezwykłej siły, a jego włosy odzyskały normalną długość. Dzieci były
przekonane, że Heike może „wszystko”.

Wkrótce Heike nawet pozyskał w wiosce przyjaciela. Był nim młody chłopak, obcy tak jak on
przybysz, który z pewnych przyczyn musiał opuścić swe rodzinne strony, Wołoszczyznę. Z

początku wszyscy mieszkańcy Planiny byli przeciwni przyjęciu Dimitriego - takie bowiem imię nosił
chłopak - do wioskowej wspólnoty, przede wszystkim dlatego, iż nie rozumiano, co mówił.

Mały Heike postanowił więc zająć się chłopcem, by ten nie czuł się tak bardzo samotny. Na początku
Dimitrie opędzał się od niego jak mógł, nie chcąc mieć do czynienia z takim stworem. Wkrótce
jednak zostali przyjaciółmi.

Heike nauczył Dimitriego mowy mieszkańców Planiny, jednocześnie, co było wszak naturalne, ucząc
się języka, jakim posługiwano się na Wołoszczyźnie, czyli po prostu rumuńskiego. Później miało mu
się to bardzo przydać!

Rzecz jasna mały Heike na razie nic o tym nie wiedział.

Jego talent językowy był niespotykany. W niezwykle krótkim czasie nauczył się słoweńskiego,
wcześniej opanował szwedzki i niemiecki, a teraz dołączył jeszcze rumuński.

Oczywiście nie znał tego języka doskonale, ale wystarczająco, by porozumiewać się z Dimitriem.

background image

Przez trzy lata spędzili razem wiele czasu, a później Rumun zapragnął wyruszyć do Wenecji, by tam
szukać szczęścia. Z jego decyzją łączyła się pewna historia, z dziewczyną z wioski, która wybrała
innego. Dimitrie ciężko to przeżył i Heike przez całą noc musiał go pocieszać, podczas gdy Dimitrie
wlewał w siebie śliwowicę i wpadał w coraz bardziej sentymentalny nastrój. Powiedział nawet o
Heikem „mój kochany diabeł” w swoim języku.

Rozstanie było bardzo smutne, Heike jeszcze długo tęsknił za przyjacielem.

Ale nie miał na co narzekać w domu Eleny i Milana, którzy naprawdę potrafili docenić tego chłopca
o straszliwie zniekształconej twarzy, lecz gorącym sercu. Nie umieli sobie wyobrazić, co zrobiliby
bez niego.

Heikego zaakceptowali także dorośli mieszkańcy wioski, no, może z wyjątkiem kilku starców, którzy
upatrywali w nim wroga kościoła. Ale ich i tak nikt nie słuchał.

41

Gdy zdarzyło się, że jakaś owca zabłąkała się w niebezpiecznym lesie, wysyłano po nią Heikego, on
bowiem ani trochę nie obawiał się lasu i zawsze udawało mu się odnaleźć zagubione zwierzę, i to
najczęściej żywe. Ale nawet jeśli było martwe, przynosił je do wioski, by ludzie wiedzieli, co się
wydarzyło.

Jego wyprawy do lasu dziwiły wielu. Nigdy natomiast nie zapuszczał się do gęstwin wokół

Adelsbergu. Były to, co prawda, najbardziej niebezpieczne okolice, ale większość ludzi uważała, iż
niechęć Heikego wynikała z faktu, że tam właśnie powieszono jego ojca.

Nic nie wiedzieli o przyjacielu Heikego, tym, którego zwano Wędrowcem w Mroku.

Widywano go teraz rzadziej i nikt nie przypuszczał, że to właśnie owa postać powstrzymywała
Heikego od zbliżania się do miejsca, w którym spoczywał Tengel Zły. Gdy tylko chłopiec znalazł się
zbyt blisko adelsberskich lasów, pojawiał się tajemniczy, milczący olbrzym i ostrzegając,
wstrzymywał go przed dalszą wędrówką. Heike uśmiechał się wtedy, kiwał głową i posłusznie
zawracał.

Można by przypuszczać, iż to Tengel Dobry trzymał chroniącą dłoń nad swym dalekim krewnym, ale
tak nie było. Kim naprawdę był ów tajemniczy wędrowiec, okaże się dopiero znacznie później, a
wówczas zagadka Ludzi Lodu zacznie układać się w bardziej logiczną całość.

Kiedy Heike miał czternaście lat, zaszły osobliwe wydarzenia. Jedynie on wiedział, co działo się
naprawdę, ale wszyscy w wiosce i tak łączyli owe wydarzenia z nim.

Elena i Milan mieli już dużo dzieci i Milan wielce się trudził, by wyżywić całą rodzinę.

Ogromną pomocą był mu przybrany syn, który pracował od świtu do nocy, by jałowa, kamienista
ziemia Milana wydała plon.

background image

Zagroda Milana zawsze należała do najbiedniejszych w całej wiosce. Gospodarstwo było nawet
dość spore, ale co z tego, jeśli zamiast ziemi miał twardą skałę i usłane kamieniami pola.

Pewnego dnia, kiedy cały drobiazg ułożono już spać, Heike i jego przybrani rodzice siedzieli przy
stole w kuchni. Na podłodze, w łóżkach i gdzie tylko znalazło się miejsce w małej ciasnej chatce
leżały dzieci.

Elena i Milan tracili nadzieję. Plony w tym roku okazały się marne, z pożywieniem na zimę mogło
być krucho.

- Ojcze i matko - odezwał się Heike; tak właśnie bowiem zwracał się do swych przybranych
rodziców. - Wiecie, że pochodzę z niezwykłego rodu...

Pokiwali głowami. Nie musiał przekonywać, to widać było już na pierwszy rzut oka.

42

- Solve wiele opowiadał o moich przodkach - ciągnął Heike. - Noszę w sobie złe dziedzictwo, ale
byłem świadkiem, co uczyniło ono z Solvem. Wiem też, że najwięksi z moich przodków zdołali
zwalczyć zło i przemienić je w równie silne dobro.

Milan przykrył dłonią kościstą, brązowoszarą rękę chłopca.

- Sądzę, że idziesz w ich ślady, Heike - rzekł ciepło.

- Staram się. Ale to trudniejsze, niż wam się wydaje. Zdarza się, że narasta we mnie ogromna chęć
czynienia zła. To bardzo niszczące uczucie i wykorzystuję całą siłę swej woli, by je zdławić. W
ostatnich latach tkwiące we mnie zło staje się coraz słabsze.

- Wiemy o tym - roześmiała się Elena. - Na początku rzeczywiście umiałeś się gniewać.

Kiedy coś nie szło po twojej myśli, kubki i talerze tylko świstały nam koło uszu. Ale to było już
dawno, teraz jesteś naszym największym skarbem, Heike.

- Zaraz po dzieciach.

- Jesteś jednym z dzieci, Heike.

- Dziękuję - mruknął wzruszony. - Ale nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że złemu dziedzictwu
towarzyszy coś jeszcze: zdolność dokonywania rzeczy, których nie potrafią inni ludzie.

- Tak - w głosie Milana zabrzmiał smutek. - Zauważyłem to i owo, ale nie chciałem się wtrącać. Tak
jak wtedy, gdy Elena wydała na świat najmłodszego chłopczyka... Gdybyś nie był wówczas przy niej
i nie przyłożył do niej dłoni, żadne nie żyłoby dzisiaj. Co wtedy mruczałeś pod nosem?

- To było w moim języku - odparł Heike wymijająco. - Ale nigdy nie wykorzystywałem swoich
zdolności, by czynić zło.

background image

- O tym wiemy.

- No, cóż, wszyscy teraz jesteśmy świadomi, że głód puka do naszych drzwi. Czy... czy pozwolicie
mi spróbować? Czegoś, czego nigdy dotąd nie robiłem, a co według słów Solvego da się zrobić?

Wiedzieli, że Heike nigdy nie nazywał Solvego ojcem, nie miał zresztą ku temu powodów.

Człowiek, który przez pięć lat dręczył i zadawał cierpienia dziecku, nie ma żadnego prawa, by zwać
się jego ojcem.

Milan zapytał z wahaniem:

- To, o czym myślisz... czy może wyrządzić komuś krzywdę?

43

- Nie.

- A czy łączy się z jakimkolwiek niebezpieczeństwem?

- Nie sądzę. Wiem jedynie, że muszę złamać wszelkie przyjęte normy, nie powinniście więc
rozpowiadać o tym w wiosce. A zwłaszcza nie mówić nic księdzu!

- Nie zgadzamy się na czczenie Szatana.

Heike potrząsnął głową.

- To nie ma nic wspólnego z Szatanem.

- Czy nie mógłbyś powiedzieć nam...?

- Nie wolno mi - odrzekł Heike. - Inni mogliby się o tym dowiedzieć i zapragnęliby zdobyć...

Milan domyślił się już, jakie zamiary ma Heike. Skinął głową z przyzwoleniem.

Elena przyglądała im się pytająco, ale nie powiedzieli już nic więcej.

Tego wieczoru Heike poszedł spać do małej obórki, musiał bowiem zostać sam. Milan pomógł mu
przygotować posłanie obok przegrody dla owiec, a potem kiwnął głową, wyrażając tym zrozumienie
dla tajemnego przedsięwzięcia, i wrócił do domu.

Heike miał zaledwie czternaście lat. Bał się, ale musiał pomóc tym, którzy tak wielkodusznie
zajmowali się nim od wielu lat.

Kiedy w całym gospodarstwie zapadła cisza, Heike zdjął mandragorę, którą zawsze nosił na szyi.
Zapatrzył się w stary, pokrzywiony korzeń, którego nie czuł podczas noszenia. A Solve prawie nigdy
nie mógł go nawet dotknąć.

background image

Mandragora była świadkiem wielu wydarzeń. Większość z nich przesłaniała przed Heikem mgła
tajemnicy. Wiedział, że kiedyś należała do Tengela Złego, ale on musiał się jej pozbyć.

Tym samym mandragora dała dowód, że stoi po stronie dobra, zwalcza Tengela Złego.

Później następowała ogromna przepaść w czasie aż do chwili, gdy pojawiła się u Tengela Dobrego.
Następnie odziedziczyła ją Sol, w której przekleństwo Ludzi Lodu tkwiło zbyt mocno, by
odpowiadało to mandragorze. Tarjei nie miał żadnej pociechy ze starego korzenia, może dlatego, że
nie wierzył w jego działanie. Ale Kolgrim, biedny Kolgrim, zabrał

mandragorę ze sobą do grobu. Zniknęła wtedy z powierzchni ziemi na całe osiemdziesiąt lat aż do
czasu, gdy ci szaleńcy, Ulvhedin, Ingrid i Dan, wyprawili się do Doliny Ludzi Lodu na jej
poszukiwanie.

Odkryli wówczas przerażającą prawdę: mandragora o własnych siłach, bez niczyjej pomocy, zdołała
wydostać się z grobu i usiłowała dotrzeć do ludzi.

44

Nie zaszła daleko. Przejście kilku zaledwie łokci zajęło jej osiemdziesiąt lat.

Dostała ją Ingrid. A potem mandragora okazała wyraźnie, że pragnie należeć do Daniela, syna Ingrid
i Dana. Wielokrotnie ratowała mu życie i pośrednio dzięki niej Shira mogła odbyć swą śmiertelnie
niebezpieczną wędrówkę przez grotę w Górze Czterech Wiatrów.

Daniel przekazał mandragorę swemu synowi Solvemu - dlatego że chłopak o to błagał.

Potężny talizman nie czuł się jednak dobrze u Solvego, nie pomagał też dłużej Danielowi.

Dopiero gdy przyszedł na świat Heike, mandragora obudziła się do życia z nową mocą. Z

całych sił chroniła bezbronnego malca przed Solvem, a także przed bliskością Tengela Złego.

Bez wątpienia należała teraz do Heikego.

Oznaczało to, że ma w tym jakiś cel, podobnie jak wówczas gdy wspomagała Daniela w jego
wyprawie do odległej krainy Taran-gai.

Teraz Heike po raz pierwszy pragnął wystawić ją na próbę.

Dokładnie wiedział, do czego może jej użyć. Solve opowiedział mu o tym. Wśród wielu właściwości
mandragory znajdowała się także i ta, że potrafiła ona dopomóc swemu właścicielowi w zdobyciu
bogactwa.

Heike nie chciał robić niczego, co mogłoby wyrządzić krzywdę innym, nie życzył sobie na przykład,
by mandragora przyciągnęła do niego cudzy majątek.

background image

Z powagą wpatrywał się w korzeń i powiedział łamiącym się głosem czternastolatka:

- Jesteś moim przyjacielem, tak jak ja jestem twoim. Wiesz o tym. Musimy zrobić coś dla ludzi,
którzy przez tyle lat użyczali nam schronienia, ofiarowali życzliwość. Daj mi znak, w jaki sposób
mam im pomóc! Pragnę dokonać tego uczciwie, dzięki sile swych własnych rąk, ale nie wiem, jak. Za
to ty możesz rozpalić we mnie iskrę działania. Czy obiecujesz mi, że to uczynisz?

Mandragora nie poruszyła się, zresztą Heike wcale się tego nie spodziewał. Tak wyraźne znaki
dawała tylko w wypadkach, gdy zaistniało prawdziwe niebezpieczeństwo.

Heikego uderzyła nagle pewna myśl:

- A może oszczędzasz siły czekając, aż dorosnę na tyle, by powędrować w świat? Do domu, do
Skandynawii? Może nie masz ochoty nic teraz robić? Ale musimy przecież im pomóc, tak dobrze nas
traktowali. Ja sam sobie z tym nie poradzę. Proszę cię, przyjacielu, który towarzyszyłeś mi we
wszystkim przez te długie lata, których wspomnienie nawiedza mnie w koszmarach i które sprawiły,
że nie znoszę pozostawać w jakimkolwiek zamknięciu. Wiesz o tym, prawda? Wiesz, że ogarnia mnie
paniczny lęk, gdy przestrzeń wokół mnie staje się za 45

ciasna, gdy muszę wejść do jam pod ziemią lub zostanę zamknięty. Matka i ojciec mają tego
świadomość; musieli mnie bić po twarzy, bym się uspokoił, po tym jak znalazłem się w
pomieszczeniu bez wyjścia, przytrzymywany tam siłą, albo gdy dręczyły mnie złe sny.

Heike wpatrywał się w korzeń mandragory, korzeń tak przerażająco podobny do ludzkiej istoty. W
niezwykle dobrym stanie trwał przez stulecia. Choć często musiał być używany i dotykany, nie było
tego jednak po nim widać.

Dlatego właśnie sprawiał wrażenie, że żyje.

Heike powiesił amulet na haczyku obok posłania i wsunął się pod przykrycie. Czy i w jaki sposób
mandragora zareaguje, zależało tylko od niej.

Nawet przez moment nie czuł, że postępuje śmiesznie. Zwyczajny człowiek, ujrzawszy chłopca
przemawiającego do starego, poskręcanego korzenia, uznałby go za szaleńca. Ale Heike nie miał
takich myśli.

W nocnej ciszy, przerywanej jedynie przez zwierzęta, które przeżuwały czy też przekręcały się w
swych przegrodach, Heike śnił.

Sen był jedną z możliwości, jakie brał pod uwagę. Z opowieści wiedział, że mandragora często
przemawia podczas snu. Tak było z Ingrid, jego... kim ona była? Prababką, matką jego dziada.

To właśnie przydarzyło się Heikemu, małemu pączkowi na pniu drzewa Ludzi Lodu, który znalazł się
daleko od swego rodu, a tak bardzo tęsknił do Północy, do innych jemu podobnych, którzy by go
zrozumieli.

We śnie ukazała mu się stara chata Eleny, wokół której nadal na jałowych zboczach wypasali kozy.

background image

Domu Solvego, gdzie Heike cierpiał tak nieludzko, w ogóle tam nie było.

Ujrzał natomiast zbocza porośnięte dziwnymi roślinami, jakby krzewami... Z początku nie mógł się
zorientować, cóż to takiego, ale w końcu zrozumiał, że widzi krzewy winorośli.

Jęknął we śnie. Jakiej ciężkiej pracy wymagać będzie ich uprawa na tych suchych zboczach! Nikt w
Planinie nie uprawiał winorośli, nie dało się. Owszem, w bogatych rejonach południowej Słowenii,
ale nie tutaj!

Heike śnił, że Milan i on tyrają jak woły, by osiągnąć możliwie dobre zbiory. Ale później pojawiła
się cała gromada ludzi, którzy podziwiali ich i chwalili, kupowali od nich wino, dziękując, iż
spróbowali dokonać niemożliwego.

Potem sen był już tylko bezładną mieszaniną zdarzeń i postaci, z której na ogół składają się wszystkie
sny i z której następnego ranka niewiele się pamięta.

Ale sen o winnicy pozostał w pamięci Heikego, gdy rano się zbudził. Opowiedział o nim przybranym
rodzicom.

46

Elena zaczęła wymachiwać rękami, nie mogła zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Ale Milan
uważnie wpatrywał się w swego zadziwiającego wychowanka. Przez długą chwilę nie spuszczali z
siebie wzroku.

W końcu Milan zdecydował:

- Spróbujemy.

- Oszaleliście! - jęknęła Elena.

Ale stało się tak, jak postanowił Milan. Nie zważając na prześmiewki i drwiny, sprowadził z
południa krzewinki winorośli, w pierwszym roku niewiele, i zasadził je w przygotowanej przez
Heikego ziemi na zboczach, przylegających do chaty Eleny. Dom Solvego zburzono, tym zajął się
Milan sam, by zaoszczędzić chłopcu złych wspomnień, i przygotowano więcej ziemi pod uprawę.
Nigdy jeszcze nie nanosili się tylu kamieni co tego lata! Milan cierpiał na bóle w krzyżu, Heike więc
często musiał pracować samotnie.

Ale plantacja winorośli powstała.

Pięć lat później Milan był najbogatszym człowiekiem w Planinie. Inni również spróbowali uprawy
winorośli, i to z powodzeniem, nikt jednak nie miał tak rozległych plantacji jak Milan.

Sława jego wina rozciągała się poza region. Nazwano je imieniem Heikego, a ceniono za szczególny,
pełny aromat, który cieszył się ogromnym uznaniem.

Heike wyrósł na przystojnego młodzieńca, co prawda przystojnego z daleka, kiedy patrzyło się na

background image

jego wysoką, mocno zbudowaną sylwetkę, o niezwykle szerokich, ostro zakończonych ramionach,
które odebrały życie jego matce. Z bliska natomiast odpychająco działała straszliwie brzydka twarz -
aż do chwili, gdy spojrzało się w żółte oczy i dostrzegło promieniujące z nich ludzkie ciepło. W
piersiach wzbierał nagle jakby płacz, rozsadzały uczucia, jakich nie dawało się wyjaśnić.
Oszołomienie szczęściem, wzruszenie? Trudno to było wyrazić.

Włosy Heike miał czarne, szczeciniaste, dłonie duże, dające poczucie bezpieczeństwa.

Nosił w sobie wielką moc, a była nią miłość do wszystkich, których uważał za swych najbliższych.
Eleny, Milana i licznego rodzeństwa.

Wiedział jednak, że zbliża się moment rozstania. Dom pełen był dorastających już dzieci, a i tęsknota
Heikego do rodzinnej krainy, do Ludzi Lodu, prawdziwych krewnych, z dnia na dzień stawała się
coraz silniejsza.

Elena płakała.

- Nie możemy cię utracić, Heike!

- Takie są prawa życia, matko. Dzieci opuszczają rodzinny dom, kiedy są już dorosłe. I będziecie
mieć o jedno miejsce do spania więcej i mniej o jedną gębę do wyżywienia.

47

- Nie mów tak, chłopcze - rzekł Milan nabrzmiałym od łez głosem. Jak zwykle wieczorem siedzieli
razem przy stole rozmawiając. Heike był o wiele starszy od pozostałych dzieci, zawsze traktowano
go raczej jak jednego z dorosłych. - Mieliśmy nadzieję, że osiądziesz tutaj, w wiosce. Wybierzesz
sobie dziewczynę...

Heike uśmiechnął się krzywo.

- To wcale nie najgorsze rozwiązanie, ale moim obowiązkiem jest wrócić do Skandynawii.

Solve przejąć miał gospodarstwo w Norwegii, a jego siostra nic nie wie o tym, co się z nim stało.
Nie mam zamiaru opowiadać szczegółowo o jego losach, ale przynajmniej powinna dowiedzieć się,
że on nie żyje. Moje miejsce jest teraz przy moim rodzie. Gospodarstwo stoi być może opuszczone,
bez właściciela. To moje dziedzictwo.

- Rozumiemy cię - powiedział Milan. - Ale twoje rodzeństwo będzie za tobą gorzko tęsknić.

Cała wioska także! Dzieci, starcy...

- Jak sobie dasz radę w tak długiej podróży? - płakała Elena.

- Oczywiście dostaniesz ode mnie konia - rzekł Milan. - Tyle przynajmniej mogę dla ciebie zrobić.

- Nie o tym myślałam - załkała Elena. - Czy ludzie cię zrozumieją? Czy nie będą zważać jedynie na

background image

twój wygląd, nie dostrzegając wspaniałego wnętrza, które kryje się pod paskudną maską?

Heike uśmiechnął się.

- Myślałem już o tym, matko. Wiem, że nie jestem szczególnie urodziwy.

- To nie tylko to. Na pierwszy rzut oka nie wydajesz się ludzką istotą. Na tym polega twoje
nieszczęście. Ogromna niesprawiedliwość losu.

- Nie troskaj się, matko - odparł Heike. - Mam przy sobie bardzo możnego obrońcę, wiecie o tym
oboje.

Milan kiwnął głową.

- Tak, i dobrze o tym wiedzieć. I... Heike... nie chciałem przedtem o tym mówić, ale ty potrafisz o
wiele więcej, prawda?

Heike zapatrzył się przed siebie.

- Tak. To prawda. Ale boję się wykorzystywać swe zdolności.

Teraz Elena utkwiła w nim wzrok.

48

- Drogie dziecko, tak wiele razy zastanawiałam się... Kiedy byłeś mały, śpiewałeś jakieś przedziwne
zaklęcia, z których nie mogłam zrozumieć ani słowa. Później przestałeś je powtarzać. Dlaczego tak
się stało i co one miały znaczyć?

- Noszę je w sobie - odpowiedział ze spokojnym uśmiechem. - Są we mnie, ale teraz pozostają
nieme. - Roześmiał się. - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co znaczą. Nie są w języku Solvego, ja
też ich zupełnie nie rozumiem. Po prostu są.

- Pewnego dnia je zrozumiesz - orzekł Milan.

- Ja też tak sądzę. Jeden z moich przodków, nazywał się Ulvhedin, także znał podobne zaklęcia, które
nie wiadomo skąd się brały. I jeszcze Hanna, ona żyła bardzo, bardzo dawno temu. Ulvhedin posłużył
się nimi w walce ze złymi istotami, które wyszły z pogańskiej ziemi w kraju daleko stąd.

Elena zadrżała.

- Strasznie to brzmi. Cieszę się, że nie posłużyłeś się swymi zdolnościami tutaj, Heike. Nie
spodobałoby się to sąsiadom.

Nadszedł dzień pożegnania. Ponieważ chwila była niezmiernie trudna dla wszystkich, nie będziemy
się nad nią rozwodzić.

background image

Wszyscy wiedzieli, że szanse, by mogli się zobaczyć jeszcze raz, są znikome. Droga Heikego do
domu była daleka, poza tym chłopiec miał zamiar osiedlić się tam na stałe na dworze noszącym
długą, zawiłą nazwę, której nie potrafili powtórzyć: Grastensholm.

Oblicza smutku bywają różne. Tego dnia objawił się jako łagodny, chmurny żal, lecz i wdzięczność,
że los zetknął ze sobą Heikego i jego przybraną rodzinę. Że przeżyli wspólnie czternaście pięknych
lat.

Kiedy Heike znalazł się na szczycie jednego ze wzgórz, otaczających wioskę, przystanął i odwrócił
się. Długo spoglądał na garstkę domostw, których nigdy więcej miał już nie oglądać.

Potem skierował wzrok na las.

Tak jak oczekiwał, na jednym ze wzgórz pojawiła się tajemnicza postać. Jakże często w ciągu tych
lat spotykał ją w lesie! Nigdy nie zamienili ani słowa, bo przecież nie da się rozmawiać z cieniem.

Ale teraz Heike szepnął stojącemu daleko Wędrowcowi w Mroku:

- Do zobaczenia!

Mroczna postać uniosła dłoń w geście pożegnania.

49

Było to jakby potwierdzenie.

Heike uśmiechnął się uspokojony i ruszył naprzód.

Opuszczając Słowenię popełnił jeden wielki błąd. W jego pamięci długa podróż z Wiednia do
Salzburga, która miała miejsce tak dawno temu, jawiła się jako ciągła wędrówka na zachód, w stronę
gdzie słońce znika za horyzontem.

Jak mógł pięciolatek, przez cały czas zamknięty w ukrytej w powozie klatce, zauważyć, że posuwają
się także na południe? A w Planinie nic nie wiedziano o świecie.

Pomyłka ta okazała się fatalna w skutkach dla Heikego. Wkrótce bowiem przekonał się, że nikogo nie
może spytać o drogę. Ludzie na jego widok przerażeni odskakiwali w tył, a potem uciekali w
popłochu.

Dlatego jechał teraz na koniu, którego podarował mu Milan, kierując się prosto na wschód.

Minął Zagrzeb i węgierski Segedyn, a po długim miesiącu wędrówki przekroczył dolinę Maruszy i
znalazł się w Siedmiogrodzie. Posuwał się śladem dwóch Francuzów, zapuszczając się zbyt daleko
na wschód.

Kiedy lato z wolna zaczynało przeradzać się w jesień, znalazł się na przełęczy, którą zamykał
straszny, chory las...

background image

Ale wtedy nie był już sam.

50

ROZDZIAŁ V

Właśnie wchodząc w dolinę Maruszy spotkał swego towarzysza podróży. Nad rzeką, akurat w
miejscu, gdzie spływała ona z wyżyn Siedmiogrodu w węgierską pusztę, usytuowane było nieco
większe miasteczko.

Heikemu doskwierał głód i szukał jedzenia. Zapasy podróżne już się wyczerpały. Z

bolesnego doświadczenia wiedział, że jego wygląd przeraża ludzi, nieodmiennie spotykał się z
gestem oznaczającym „zgiń, przepadnij, Szatanie!”

Teraz nie było już rady, musiał się pożywić. Ale długo stał przyczajony w cieniu drzew przy rynku,
wahając się, czy wyjść z ukrycia. Czuł się jak w matni, opuszczony przez cały świat.

Nie mógł pojąć odrazy, jaką wywoływał w ludziach jego widok. Heike miał dobrą, życzliwą duszę i
bolało go takie traktowanie. Przecież w domu, w wiosce, wszyscy go lubili.

Wielokrotnie już żałował, że w ogóle ją porzucił.

Ale innego wyjścia nie było, musiał się na to zdobyć, o tym dobrze wiedział.

Zdał sobie także sprawę, że podróż na Północ będzie znacznie trudniejsza, niż mu się wydawało.

W miasteczku odbywał się akurat jarmark. Tłoczyły się kramy, pełno było krów i wędrownych
kuglarzy. Heike ogromnymi oczami wpatrywał się w owo nowe, niespotykane zjawisko, Planina była
wszak bardzo małym i spokojnym zakątkiem świata. Tutaj panowały zgiełk i rwetes, tętniło życie.

Jego szczególne zainteresowanie wzbudził pewien obrazek. Na małej scenie stał jakiś młody
człowiek i usiłował zaimponować tłumowi czarodziejskimi sztuczkami. Heikemu spodobała się jego
twarz - otwarta, inteligentna i po szelmowsku uśmiechnięta, z opadającą gęstą grzywą brązowych
włosów, która dawno już nie widziała nożyc. Oczy chłopaka były piwne, bystre, usta szerokie i
uśmiechnięte, a nos dość frywolnie zadarty, nadający całemu obliczu wyraz optymizmu. Młodzieniec
skakał po scenie jak piłka z gutaperki i wykonywał

niezwykle proste sztuczki równie niezwykle niezgrabnie.

Publiczność wyraźnie nie była zadowolona. W powietrzu fruwały zgniłe pomidory i inne owoce.
Okrzyki gniewu i dezaprobaty zagłuszały wypowiadane po niemiecku tyrady kuglarza, w końcu
chłopak musiał się schować.

Heike z wahaniem przeszedł na tyły podartego namiotu, będącego tłem dla sceny. Zastał

tam młodzieńca, którego opuścił już cały zapał. Pracowicie ścierał z twarzy sok pomidorowy.

background image

Kiedy ujrzał buty Heikego koło siebie, oblizał palce i rzekł z wisielczym humorem:

- Coś w każdym razie człowiekowi skapnie! - Roześmiał się.

- Czy chcesz, bym ci pomógł? - zapytał Heike.

51

Kuglarz podniósł wzrok i zaraz zerwał się na równe nogi.

- Kim jesteś? - zapytał, cofając się i ruchem dłoni jak gdyby odpędzając przybysza. - Czy to sam
Kusy oferuje mi swe usługi? W zamian za co? Za moją duszę?

- Duszę możesz sobie zatrzymać - uśmiechnął się Heike. - Nie mam nic wspólnego z diabłem. Ale
jeśli możesz zdobyć dla mnie jedzenie, spróbuję pomóc ci w czarach.

Chłopak dokładnie rozważał jego słowa, nadal zachowując rezerwę. Potem zadał dość logiczne
pytanie:

- Jeśli jesteś czarownikiem, to dlaczego nie zdobędziesz pożywienia za pomocą czarnej magii?

- Nie przeszłoby mi przez gardło - łagodnie odparł Heike. - Ale sam widzisz, jak wyglądam, i ciebie
także to przeraziło. Trudno jest mi pomówić z kimkolwiek i dlatego mam kłopoty ze zdobyciem
czegoś do jedzenia.

- Nie jesteś w tym osamotniony.

- Wiem, widziałem. A może pomożemy sobie nawzajem?

- W jaki sposób? - z wyczekiwaniem w głosie zapytał chłopak.

- Czy jeszcze wracasz na scenę?

- Tak, niedługo.

- Nie wiem, ile potrafię, bo nigdy właściwie nie czarowałem, ale myślę, że poradzę sobie z prostą
sztuczką. Musisz patrzeć mi prosto w oczy ze sceny, a jednocześnie publiczność nie może mnie
widzieć.

- To da się zrobić. - Chłopak był teraz wyraźnie zaciekawiony. - Możesz ukryć się za zasłoną,
nieznacznie odsuniętą, a ja stanę odwrócony w twoją stronę.

Heike z aprobatą skinął głową.

- Doskonale! Tylko nie możesz stać, musisz siedzieć.

- Co masz zamiar zrobić? Nie na wszystko się zgodzę. Nie chcę żadnego rżnięcia piłą!

background image

- Nie, nic z tych rzeczy. Ale najpierw musimy spróbować, czy to potrafię i czy ty przyjmiesz moje
impulsy, a dopiero potem urządzimy przedstawienie. Czy możemy wejść do namiotu?

Tutaj jeszcze ktoś nas zobaczy.

- Oczywiście. A po występie po równo podzielimy się zgniłymi pomidorami.

52

Heike uśmiechnął się. Był pewien, że polubi chłopca.

Nadszedł czas, by rozpocząć przedstawienie. Peter, bo tak na imię miał chłopak, wyszedł na scenę i
skłonił się zgromadzonym. Wyraźnie znać było po nim zdenerwowanie. W czymś takim nigdy nie brał
udziału. Od strony gawiedzi natychmiast rozległy się gwizdy.

- Moje panie i panowie! - zawołał. - Spróbuję teraz przeprowadzić pewien eksperyment.

Potrzebna mi jest chwila skupienia, proszę więc o ciszę.

Niewiele osób rozumiało jego niemiecki, ale po pewnym czasie wśród publiczności zapanował jako
taki spokój.

Peter usadowił się na podłodze z nogami skrzyżowanymi po turecku. Intensywnie wpatrywał

się w Heikego, ukrytego za zasłoną.

Część publiczności, która nie zrozumiała zapowiedzi Petera, z zaciekawieniem zaczęła się
przyglądać i zastanawiać, co też z tego wyniknie. Wśród widzów rosło napięcie. Najbardziej
hałaśliwym zawadiakom znudził się już kuglarz, odeszli więc gdzieś dalej.

Jakiś mały chłopiec z publiczności już uniósł rękę, by posłać ku scenie naprawdę wielkiego,
wyjątkowo soczystego pomidora, ale ramię dorosłego powstrzymało go w pół ruchu.

- Poczekaj i popatrz! Jeśli nic się nie stanie, dopiero wtedy rzucisz.

Nagle oczy Petera ze zdziwienia zaczęły otwierać się coraz szerzej i szerzej, w następnej chwili
jakiś pomruk, jak gdyby westchnienie, przepłynął po tłumie.

Rozległy się piski kobiet.

Peter siedział całkiem nieruchomo, ale powoli, bardzo powoli unosił się znad podłogi, aż wreszcie
zawisł w powietrzu dobry łokieć nad sceną.

Heike był co najmniej równie zadziwiony. Zdał sobie sprawę, że do tej chwili tak naprawdę nie
wierzył w możliwość powodzenia sztuczki. Efekt tak go przeraził, że wypadł z transu i Peter z
hukiem wylądował na podłodze.

background image

Wstał, krzywiąc się z bólu, ale zaraz triumfalnie zamachał do publiczności, która tymczasem oszalała
z zachwytu. Posypały się monety, mniejsze i większe, a Peter starannie je pozbierał. Ludzie
najwyraźniej pragnęli dalszych pokazów.

Na dzisiaj jednak było już dosyć. Peter twierdził, że wykonywanie sztuki do tego stopnia pozbawiło
go sił, iż przez resztę dnia musi odpoczywać.

Zaciągnął więc zasłonę i dwaj chłopcy zajęli się liczeniem pieniędzy.

53

Niedługo było im dane posiedzieć w spokoju, gdyż zaraz nadbiegł jakiś człowiek. Heike zaszył się w
kącie, zasłaniając się połami namiotu.

Mężczyzna chciał zatrudnić Petera na stałe jako artystę. Mogliby wtedy jeździć po kraju i zarabiać
wielkie pieniądze. Peter, który był inteligentnym młodym człowiekiem, zapytał

natychmiast, jak ów pan wyobraża sobie swoją rolę.

- Oczywiście będę się tobą zajmował - odparł mężczyzna. - Będę pilnował, by nikt nie zabrał

ci twoich pieniędzy, zapowiadał twój numer i rozgłaszał o nim wszem i wobec.

- Serdeczne dzięki - uprzejmie odrzekł Peter. - Ale do tej pory radziłem sobie doskonale sam,
niepotrzebni mi są wyzyskiwacze. Dziękuję, ale teraz muszę jechać dalej.

Mężczyzna zmienił ton i chciał zmusić Petera do posłuchu groźbami. Chłopak odparł na to, iż jest
niezwykle wrażliwy i gdy ktoś wywoła jego wzburzenie, nie może występować. W

końcu mężczyzna odszedł z przekleństwem na ustach, zapowiadając, że wkrótce wróci.

- Musimy się stąd zabierać jak najprędzej - szepnął Peter Heikemu. - Jadę na wschód...

- Bardzo mi to odpowiada - ucieszył się Heike. - Ja także zmierzam w tym kierunku.

W pośpiechu zwinęli płótno i biegiem opuścili rynek. Ponieważ Peter nie miał konia, załadowali
prymitywny namiot na wierzchowca Heikego, a sami szli po bokach zwierzęcia.

Rączym krokiem opuścili miasteczko i wkrótce droga zaczęła się wznosić.

- Razem wiele możemy zdziałać - radował się Peter. - Ty pokażesz mi sztuczki, a ja je wykonam. To
chyba nie będzie wyzysk?

- Oczywiście, że nie, ja sam nie mogę pokazać się na scenie. Ludzie gotowi pomyśleć, że to sam Zły
urządza sobie zabawę. O, ale teraz to już naprawdę jestem głodny.

Dotarli do małej wioski, przycupniętej u stóp wzgórza. Peter od razu pobiegł w kierunku domostw i

background image

kupił trochę chleba, mięsa i mleka. Później siedli na porośniętym lasem zboczu i zabrali się do
jedzenia.

Dzień się kończył, zaczynało zmierzchać. Nie mogli za długo odpoczywać, chcieli bowiem dotrzeć
do położonej nieco wyżej wsi, o której ktoś poinformował Petera. Podobno była tam gospoda.

- Dokąd właściwie zmierzasz? - zapytał Peter. -”Na wschód” to bardzo ogólne pojęcie. ja jadę do
miasta, które nazywa się Klausenburg, mam tam krewnych.

- A ja do Wiednia - odrzekł Heike z dumą. - Tam się urodziłem i dlatego znam twój język na tyle, by
się z tobą dogadać. Ale Wiedeń będzie tylko pośrednią stacją. Później wyruszam do...

54

Pomimo zapadającego zmroku dostrzegł, że Peter od dobrej chwili wpatruje się weń ze zdumieniem.

- Do Wiednia? - powtórzył Peter. - Ale ja właśnie stamtąd przybywam!

Heike zastygł w pół ruchu.

- Co takiego?

- No tak! Z każdą chwilą coraz bardziej oddalasz się od tego miasta!

- Co ty mówisz? Ale byłem pewien, że Solve i ja... No, cóż, takie są skutki, gdy nie można spytać
ludzi o drogę.

Przysiadł na kępie trawy.

- I co mam teraz robić? - zapytał zniechęcony. - Zawrócić?

- To niekonieczne. Chyba że chciałeś jechać do samego Wiednia.

- Nie, wybieram się daleko na północ. Do Skandynawii. Do kraju, który nazywa się Norwegia, i do
innego, do Szwecji. Tam mieszka moja ciotka. A nie wiem nawet, gdzie leżą te kraje! - Ukrył twarz
na kolanach.

- Przestań się tak roztkliwiać, na pewno zdołamy sprowadzić cię na właściwy kurs. Nie możesz
zawrócić samotnie, to niebezpieczna okolica. Dojedziemy do wioski, w której jest gospoda, tam
prześpimy się z problemem, a rano będziesz widział świat w jaśniejszych barwach.

Heike wstał z westchnieniem. Wszystko wydawało mu się takie bezsensowne. Cały miesiąc jazdy, a
był dalej od celu swej podróży niż kiedykolwiek przedtem!

Podjęli wędrówkę. Zapadła już noc, w ciemności z trudem odnajdowali drogę. Nie mieli odwagi
jednak się zatrzymać, potrzebowali dachu nad głową.

background image

Peter opowiadał o sobie. Studiował w Wiedniu i był bardzo światłym i oczytanym młodzieńcem.
Rodzina jednak zaczęła mieć kłopoty i rozpadła się, Peter musiał więc przerwać studia. Wyruszył na
wędrówkę do krewnych w Siedmiogrodzie i aby po drodze nie umrzeć z głodu, próbował pokazywać
czarodziejskie sztuczki, całkiem bez powodzenia, aż do chwili pojawienia się Heikego.

- A ja myślałem, że jesteś kuglarzem - śmiał się Heike. - Na takiego wyglądasz.

- Mam to potraktować jako komplement czy obelgę?

- Moim zdaniem kuglarze to sympatyczni ludzie - wielkodusznie odparł Heike.

55

Rozmawiali dalej. Peter rzeczywiście był bardzo miłym kompanem, optymistą jakich mało i wkrótce
humor poprawił się Heikemu na tyle, że nie patrzył już w przyszłość tak czarno.

Mógł zatrzymać się u krewnych Petera w Klausenburgu do czasu, gdy dowie się dokładnie, którędy
ma jechać, i...

Peter zatrzymał się.

- Zadziwiające! Do gospody nie miało być aż tak daleko! Z tego, co mówili w poprzedniej wiosce,
powinniśmy już tam dotrzeć.

Rozejrzeli się dokoła w ciemnościach, ale zdołali jedynie zobaczyć postrzępione szczyty gór,
rysujące się czarno na tle granatowego nieba. W pobliżu szumiała rzeka lub strumień, poza tym
panowała cisza.

- Droga jest zastanawiająco wąska - mruknął Peter, pochylając się. - Sądzisz, że zabłądziliśmy w
ciemności?

- To możliwe - przyznał Heike.

- Co teraz zrobimy? - zapytał Peter już nie tak pewnym głosem. - Okolica pełna jest dzikich zwierząt.
Krucho będzie i z nami, i z koniem, jeśli nas zwietrzą.

Heike rozejrzał się dokoła.

- Nie przejmuj się drapieżnikami - rzekł w zamyśleniu. - Długo już podróżuję, i z bardzo daleka.
Mijałem najdziksze górskie pustkowia, gdzie dokoła wyły wilki. Żaden nie tknie ani nas, ani konia,
Peterze.

Kompan popatrzył nań badawczo.

- Masz może Anioła Stróża? A może jakiś amulet?

- To drugie - spokojnie odparł Heike.

background image

Peter nie pytał już więcej. Uznał swego towarzysza za niezwykłą osobę, ale jeśli miał on powiązania
z jakimś innym światem, na pewno nie było to królestwo Szatana!

Wszystko jedno więc, co to było.

Pod półką skalną rozpięli płótno namiotu, osłaniające zarówno ich, jak i konia ze wszystkich stron.
Ułożyli się do snu, słysząc, jak dokoła krążą w poszukiwaniu zdobyczy wszystkie drapieżniki
Transylwanii. Heikego i jego towarzyszy zostawiły jednak w spokoju. Wokół jamy nad półką skalną
zataczały wielki łuk.

- Kim jesteś, Heike? - szepnął Peter w ciemnościach.

56

Upłynęła dobra chwila, zanim otrzymał odpowiedź.

- Nie wiem, Peterze. Właśnie dlatego jadę do Skandynawii. Muszę poznać prawdę. Bo widzisz,
należę do rodu, który nosi w sobie zarówno dobre, jak i złe dziedzictwo. I, na wszystkie moce, żywię
nadzieję, że mam w sobie owe dobre siły.

Następnego dnia stało się dla nich całkiem jasne, że zbłądzili. Odeszli tak daleko od ścieżki, że
nawet jej nie znaleźli. W jaki więc sposób mieli odnaleźć gościniec?

Rozglądali się za głębokim korytarzem wydrążonym w ziemi, doliną Maruszy, ale wokół nich
rozciągał się jedynie lekko pofałdowany krajobraz: łagodne trawiaste wzgórza, głębokie lasy i
doliny. Doliny i doliny, jak okiem sięgnąć doliny.

Pogubili się ze szczętem, nie wiedzieli nawet, czy znajdują się na północ, czy na południe od
Maruszy.

- Na południe od rzeki znajduje się część Karpat, zwana Alpami Transylwańskimi - wyjaśnił

Peter. - Na północy leżą Góry Bihorskie. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy!

- Dużo wiesz. - Peter wyraźnie zaimponował Heikemu.

- Mówiłem już, że jestem bardzo oczytany - roześmiał się Peter, ale w jego śmiechu zabrzmiał
wyczuwalny lęk. Zdawali sobie sprawę, że jeśli obiorą zły kierunek marszu, będą się coraz bardziej
oddalać od doliny Maruszy.

Można by sądzić, że powinni przynajmniej wiedzieć, po której stronie rzeki się znajdują, ale w
ciemnościach nocy przechodzili przez tak wiele mostów, że stracili rachubę, a na ich
usprawiedliwienie trzeba dodać, że byli przy tym zmęczeni i wystraszeni.

- W każdym razie dobrze, że zdobyłeś aż tyle jedzenia - powiedział Heike.

- Tak, nieźle zarobiliśmy na tym numerze z unoszeniem się w powietrzu. Ale lądowanie było

background image

doprawdy twarde, nie wolno ci tego powtarzać! Choć pewnie nigdy już nie nadarzy się możliwość,
by występować...

Pesymistyczny nastrój Petera nigdy nie trwał długo.

- Głupstwa plotę! Nie jesteśmy jeszcze straceni! Mamy jedzenie, jesteśmy młodzi, silni i bardzo
mądrzy. Prawda?

- Oczywiście, że tak - uśmiechnął się Heike.

Tak bardzo się cieszył, że znalazł sobie towarzysza podróży. Peter był co prawda ubogi, ale i Heike
nie był bogaczem. Moralność Petera być może pozostawiała wiele do życzenia, ale był wesołym
kompanem, i to wystarczyło.

57

Nie wolno im było martwić się na zapas, każdy dzień musieli traktować oddzielnie.

Górskie pustkowia zdawały się nie mieć końca. Nigdzie nie widać było bodaj śladu ludzkich osad.

Ale późnym popołudniem, kiedy słońce zawisło niepokojąco nisko nad horyzontem, a cienie stawały
się coraz dłuższe i posępniejsze, Peter nagle zawołał:

- Spójrz, tam, na kolejnym wzgórzu! Jeśli to nie droga, to gotów jestem oddać cały swój majątek!

- Taka obietnica z łatwością przychodzi komuś, kto w ogóle go nie ma! Ale masz rację.

Chodźmy!

Wstąpiły w nich nowe siły, przemierzyli kolejną dolinę i...

Rzeczywiście była tam dróżka. Peter z radości aż uklęknął i ucałował zarośniętą trawą ziemię.

Rozejrzeli się dokoła. Heike zwrócił się do towarzysza:

- Jak sądzisz, w którą stronę?

Peter wahał się chwilę.

Stali właśnie na drodze, którą wcześniej tego lata jechali dwaj Francuzi. Chłopcy jednak nic o tym
nie wiedzieli.

- Tędy - orzekł Peter i dokonał złego wyboru.

Nie zdążyli ujść daleko, gdy na skraju drogi ujrzeli coś przed sobą.

- To ludzie! - zawołał Heike zdumiony. - A już prawie uwierzyłem, że jesteśmy sami na ziemi.

background image

- I ja także. To dziewczyna... Pochyla się nad leżącym mężczyzną. Chodź, pospieszmy się!

Dziewczyna zauważyła podróżnych i podbiegła w ich stronę.

- Ach, czy jesteście aniołami, które przybywają w potrzebie? - zawołała po niemiecku. Nagle
zatrzymała się. Obrzuciwszy Heikego spojrzeniem stwierdziła: - Nie, nie jesteście aniołami.

Bez wątpienia w jej glosie brzmiała trwoga.

- Nie bój się - uśmiechnął się Peter. - To jagnię w wilczej skórze. Jeśli ktoś jest aniołem, to jest nim
na pewno mój towarzysz Heike. Czy możemy ci w czymś pomóc?

58

Dziewczyna nie była pięknością, wydawała się jednak szczera i miła. Miała prostą, chłopską twarz,
bez śladu duchowego wyrafinowania, ale na co ono komu na takim pustkowiu?

- Mój ojciec - powiedziała. - On nie żyje. Zabłądziliśmy i nie mógł już znieść męczącej wędrówki.

- Przykro nam o tym słyszeć - powiedział Peter.

Dziewczyna wcale nie sprawiała wrażenia pogrążonej w głębokim żalu.

- Ani słowa złego o zmarłych - rzekła krótko. - Czy możecie mi pomóc go pochować?

Kiedy podeszli bliżej, lepiej ją zrozumieli. Leżący na ziemi mężczyzna cuchnął podłą gorzałką, choć
przecież już nie oddychał. Nieboszczyk wydawał się wulgarną, nędzną kreaturą. Na pierwszy rzut
oka widać było, że to wędrowny oszust. Twarz poorana zbyt wczesnymi zmarszczkami, sterana
rozpustnym, łajdackim życiem. Wystrojony w barwne szatki, pomimo prostackiej pseudoelegancji był
niewiarygodnie brudny i zaniedbany.

Młodzieńcy niewielkie mieli pole do popisu. Zaraz zabrali się za przygotowywanie odpowiedniego
grobu, co okazało się wcale niełatwe, gdyż nie mieli łopat ani żadnych narzędzi, mogących im
ułatwić kopanie. Pochówek odbył się w milczeniu; w ten sposób okazali szacunek zmarłemu. Peter
odmówił krótką modlitwę, po czym szybko oddalili się z tego miejsca.

Dziewczyna, nazywała się Mira, nie miała pojęcia, gdzie się znajdują. Ona i jej ojciec przybyli mniej
więcej z tej samej strony co chłopcy. Zostali przepędzeni z małej górskiej wioski, w której ojciec
przywłaszczył sobie zbyt wiele rzeczy, należących do jej mieszkańców.

Ku jego wielkiemu zmartwieniu wieśniacy zdołali odebrać mu wszystko, co tak uczciwie nakradł, tak
więc ani on, ani córka nie posiadali już nic. Mira przyrzekła kiedyś matce, że będzie zajmować się
ojcem, ale zadanie to okazało się nad wyraz trudne, gdyż ojciec pomiatał nią, rozkazywał i bił, kiedy
za dużo wypił, a tak było ciągle.

- Wybaczcie, że tak mówię - urwała. - Mimo wszystko był moim ojcem.

background image

Peter uśmiechnął się do niej czarująco.

- Czasami ma się prawo wylać całą żółć, jaka nagromadzi się w człowieku.

- Tak, ale nie jest dobrze...

Lękliwie rozejrzała się dokoła. Wiedzieli, o co jej chodzi. Gdy źle mówi się o zmarłym, jego duch
może prześladować tego, kto nierozważnie wypowiadał takie słowa.

Peter odwrócił się i przez chwilę szedł tyłem mówiąc głośno i wyraźnie: 59

- Pokój twej duszy, niech spoczywa w pokoju!

Po czym dostojnie uczynił w powietrzu święty znak krzyża, taki, jak czynią księża, kierując go ku
drodze, która znikała za nimi w ciemnościach.

Dwie godziny później, kiedy naprawdę zaczęło zmierzchać, znaleźli się w pobliżu położonej wysoko
przełęczy, którą jakiś czas temu sforsowali Yves i jego stryj. A kiedy z niej wyszli...

- Do licha - szepnął Peter. - Czy to las, czy żywy trup?

Wypowiedź tę można było uznać za absurdalną, lecz Heikemu wydała się całkiem na miejscu. Przez
chwilę stali nieruchomo, wdychając wilgotne, duszne powietrze zaległe między drzewami.
Przerażony koń zarżał i położył uszy po sobie.

Było już późne lato i rozpad lasu tym bardziej rzucał się w oczy. Mira, siedząca na końskim
grzbiecie, zadrżała.

- Czuć tu śmiercią - bezgłośnie powiedział Peter.

- Tak - odmruknął Heike.

- Czy las może być tak...?

Peter nie dokończył zdania, ale Heike świetnie go zrozumiał.

- Jak gdyby miał oczy - dodał, bardzo cicho ze względu na Mirę.

- Może zawrócimy? - bąknął Peter.

- Nie wiem - odparł Heike. - Coś się tutaj kryje.

- Dlaczego tak jęknąłeś?

- Mój... amulet.

- Co on ma z tym wspólnego?

background image

- Nie spodobało mu się, że chcę zawrócić.

Peter wpatrywał się w przyjaciela.

- Cóż ty, u diabła, wygadujesz?

Heike rozpiął koszulę i pokazał mu amulet.

Peter ze zdumienia rozdziawił usta.

60

- Mandragora? Święty Boże!

- Czuwała nade mną przez dziewiętnaście lat, Peterze.

- I teraz życzy sobie, byśmy jechali dalej?

- Tego nie powiedziałem. Wiem jedynie, że skuliła się na znak protestu.

- Nic z tego nie pojmuję!

- Boję się! - rozpłakała się Mira. - O czym wy mówicie?

- O niczym - uciął Peter.

- Zostałem do czegoś wybrany - mówił Heike. - Wszyscy, do których mandragora pragnęła należeć,
zostali wybrani do zwalczania złych mocy. Nie wiem teraz, co mam robić. Nie śmiem się jej
sprzeciwiać.

- Sądzisz, że las jest złą mocą?

Heike patrzył na niego żółtymi jak siarka oczami.

- A jak ty sądzisz?

Peter zaśmiał się nerwowo.

- No, w każdym razie nie jest dobry! - Westchnął. - Ale masz rację. Nie wiadomo, dokąd zajedziemy,
gdy zawrócimy. A las musi się przecież kiedyś kończyć.

- Właśnie - cicho odparł Heike. - Tego właśnie się obawiam.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Peter, jak zawsze bystry.

- Chodzi mi o to, co może kryć ten las.

Odpowiedź ta odebrała Peterowi mowę. W milczeniu posuwali się naprzód, prowadząc między sobą

background image

opierającego się konia. Mira ze strachu zamknęła oczy.

Czuli się bardzo niepewnie, gorzej nawet niż Francuzi. Trójka młodych ludzi była bowiem bardziej
wrażliwa niż francuscy szlachcice. Tamci, siedząc na koniach, byli bezpieczniejsi niż bezbronni
chłopcy. Przyznać też trzeba, że czuć już było jesienną zgniliznę, odór unosił się z nasiąkniętej
wilgocią ziemi i zatrzymywał w powietrzu. Bluszcz przybrał chorobliwie żółtą barwę, a wstęgi
porostów zwisające z gałęzi wydawały się bardziej lepkie niż normalnie.

Wszystko to wywarło niesamowite wrażenie na chłopcach, a zwłaszcza na Heikem. Mira zasłaniała
teraz rękami także i uszy. Nie patrzeć, nie słyszeć, nie wiedzieć!

61

- Wyczuwa się tutaj coś niezdrowego, Peterze - powiedział cicho Heike.

- Nie musisz mi o tym mówić!

- Chodzi mi o coś głębszego. Wszystko inne widzimy. Ale jest coś, czego nie dostrzegamy, a co jest o
wiele bardziej niebezpieczne. Las jest jedynie osłoną.

- Osłoną? Chcesz powiedzieć, że coś znajduje się w głębi, pod tym ohydnym poszyciem?

Heike zastanawiał się.

- Albo w środku - powiedział wolno. - W głębi lasu.

- I twierdzisz, że mamy to zbadać?

- Jeśli się wahasz, to nie.

- Do diaska! Rozbudziłeś moją ciekawość. Idę z tobą!

Przeszli jeszcze kawałek, ale Heike znów przystanął.

- Nie, nie chcę was w to wciągać. Zawracamy!

- Nigdy w życiu - sprzeciwił się Peter. - Nie widzisz, że ta napuchnięta wodą gęstwina zaczyna
rzednąć? Przeszliśmy przez nią, nie natykając się na nic okropnego!

Jego optymizm zaraził Heikego.

- A więc dobrze, jedźmy dalej. Właściwie to dość podniecające, prawda?

- Najciekawsza przygoda, w jakiej brałem udział - stwierdził Peter. - W twoim towarzystwie zdarzy
się człowiekowi co nieco przeżyć. Zastanawiam się, jakbym się czuł, gdybym musiał

iść tędy sam!

background image

- Mnie także nie przypadłoby to do gustu - zapewnił go Heike na swój powolny, dający poczucie
bezpieczeństwa sposób. - A teraz mamy jeszcze pod opieką dziewczynę!

Uśmiechnęli się do siebie.

Ich dusze przenikał jednak lęk, ale starali się go nie okazywać. Las nie zdjął z nich jeszcze swego
dławiącego uścisku, choć na horyzoncie wyraźnie zaczęło się przejaśniać.

Niedługo potem zostawili za sobą ostatnie drzewa i roztoczyła się przed nimi nieduża dolina.

Na jej dnie usytuowane było miasteczko.

- Hura! - zawołał Peter. - Dotarliśmy do ludzi!

62

- Gdzie? - spytał Heike.

- Nie widzisz? Tam, w dole widać gromadkę domostw!

Teraz także i Mira ośmieliła się odjąć dłonie od uszu i otworzyć oczy.

- Naprawdę nie widzisz, Heike? - wykrzyknęła. - Ach, mój Boże, dotarliśmy do ludzi! Dzięki ci,
Święta Mario!

- Tak, teraz widzę - uśmiechnął się Heike. - Wydawało mi się, że to rozrzucone kamienie. Ale tam
przecież jest nawet kościół!

- O zmroku lepiej widzę niż ty, zauważyłem to już wczoraj. Chodźmy, pospieszmy się, zanim zapadną
ciemności!

W pół drogi Heike jeszcze raz wstrzymał prowadzonego przez siebie konia.

- Słyszeliście?

- Nie - zdziwił się Peter, który szedł przodem i teraz odwrócił się, nasłuchując.

- Uderzenia skrzydeł jakiegoś wielkiego ptaka, a raczej dwu. Ale jest tak ciemno...

Mira uderzyła w krzyk:

- Coś koło mnie przeleciało ze świstem, a potem coś żywego uderzyło we mnie, otarło się o moją
twarz! Chcę zejść na dół, do was!

Heike pomógł jej zsiąść z konia.

- Już odleciały - powiedział cicho do dziewczyny.

background image

- Nic nie słyszałem - wyznał Peter.

- Były bardzo blisko - rzekł Heike w zamyśleniu.

Jedynie jemu nie przyniosła ulgi świadomość, że wydostali się ze strasznego lasu.

63

ROZDZIAŁ VI

Mira w dalszym ciągu nie ufała Heikemu, nie chciała patrzeć na jego ogromną postać, która w
milczeniu posuwała się z tyłu. Kurczowo ściskała Petera za rękę, jak gdyby on był jedyną ostoją w
tym przerażającym świecie. Heike prowadził konia i tak schodzili w dół, niewygodną, wąską
ścieżką, w ciemności.

- Aach! - jęknęła Mira. - Byłam naprawdę bliska śmierci w tym straszliwym, podmokłym lesie!

Wydawało mi się, że zewsząd obserwują nas złe ślepia, czają się w drzewach, w mchu, czyhają w
bagnie. Musiałam zamknąć oczy, by nie natrafić na żaden zły wzrok.

- Ale to już minęło - uśmiechnął się Peter. - Wiesz, człowiek potrafi tak wiele sobie wmówić.

Dopiero później widzi, jak histerycznie się zachowywał. Ale posłuchaj, coś przyszło mi do głowy...
Nie będzie zbyt dobrze wyglądało, gdy nagle pojawimy się w wiosce jako troje zupełnie obcych
sobie ludzi. Może powiemy, że ty, Miro, jesteś siostrą jednego z nas?

- Tak, twoją! - wykrzyknęła, przysuwając się do Petera. W następnej chwili zdała sobie sprawę, że
palnęła głupstwo, bo wcale nie marzyła o tym, by być siostrą czarującego Petera. Ale z drugiej strony
nie chciała, by ktoś pomyślał, że jest spokrewniona z Heikem.

Był tak odmienny od niej, jej zdaniem właściwie niepodobny do nikogo na świecie.

Kiedyś, w pradawnej przeszłości, musiał wynurzyć się z jakiejś otchłani...

Choć przecież Peter ręczył za niego.

I tak delikatnie zdjął ją z grzbietu konia, mimo że wzbraniała się przed jego dotknięciem.

Ale jak szkaradnie wygląda!

Właściwie nie miało większego znaczenia, za czyją siostrę będzie uchodzić, wszak potrzebowali
schronienia zaledwie na jedną noc.

Tak przynajmniej wydawało się Mirze...

Późna pora odebrała jej siły. Myśli kłębiły się w głowie. Ojciec... Ojciec, śpiący teraz wiecznym
snem w grobie, którego nikt nie odnajdzie! Sam...

background image

Nie, nie chciała płakać! Raczej powinna myśleć o wszystkich tych dniach, gdy musiała ratować ojca
z opresji, w które się wplątał, wypraszała wolność u władz, odnosiła skradzione przedmioty,
uprzedzała wspólników, by wystrzegali się jego matactw, zajmowała się cuchnącym gorzałą
bezwładnym cielskiem, jakim stawał się po hałaśliwych biesiadach z podobnymi sobie...

A te wszystkie razy, które na nią spadły! Po jednej z kolejnych awantur ogłuchła na jedno ucho. Tylko
dlatego, że nie zgadzała się sprzedawać swego ciała, gdy brakło mu pieniędzy.

64

On jednak i tak zdołał ją upokorzyć. Sprowadzał dla niej „klientów”, natrętnych, ohydnych mężczyzn,
których wpuszczał do jej izdebki, do szopy czy gdzie tam zdobyli dach nad głową. Wybuchał
śmiechem, słysząc jej rozdzierające krzyki i wołanie o ratunek. Dostawał

przecież pieniądze, za które mógł kupić sobie więcej wódki.

Nad tym, owszem, mogła płakać, ale nie nad nim.

Czy też może powinna odczuwać żal? Czyż nie jest obowiązkiem córki szanować ojca nawet po jego
śmierci? Czy nigdy nie zdoła się od niego uwolnić?

I jeszcze śmiała snuć marzenia o Peterze!

Odruchowo wysunęła dłoń z jego dłoni.

Przedziwne, ale miała wrażenie, że od tyłu napływa ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Jak gdyby ten
okropny Heike... rozumiał?

Niemądre myśli

- Dokąd zmierzaliście? - zapytał ją Peter. - Ty i twój ojciec?

- Och, dokądkolwiek. Kiedy taki człowiek jak on da się poznać we wszystkich cywilizowanych
okolicach, pozostają tylko bezludne pustkowia.

- Wiele jest takich niebieskich ptaków - stwierdził Peter. - Ja byłem jednym z nich.

- Ty? Ależ ty wyglądasz na szlachetnie urodzonego!

- Naprawdę? - roześmiał się. - Ja mam jedynie szlachetne serce, ale z powodu ubóstwa nie mogę z
niego korzystać. Miałem być profesorem, a zamiast tego zostałem marnym kuglarzem. Heike mnie
uratował.

- Czy... czy on także jest błędnym rycerzem?

- Heike? Nie, on zmierza do domu, na Północ, do Skandynawii. Tam ma przejąć rodowy dwór albo
nawet dwa dwory.

background image

Mira odwróciła się i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Heikego. W ciemności dostrzegała
jedynie olbrzymią sylwetkę z niezwyczajnie szerokimi ramionami. Twarz szczęśliwie skrywał cień,
nie miała ochoty znów jej zobaczyć.

Czy naprawdę uśmiechnął się do niej przyjaźnie, czy też było to tylko złudzenie?

Peter westchnął:

65

- Czeka nas jeszcze jeden kłopot. W jaki sposób mieszkańcy miasteczka zrozumieją, o co nam
chodzi? I jak my pojmiemy ich mowę?

- W wiosce, w której byliśmy z ojcem ostatnio, nie zrozumieliśmy ani słowa - przyznała Mira.

- I tutaj też pewnie mówią tym samym językiem.

- Wielce obiecujące - cierpko rzekł Peter.

Kiedy nareszcie dobrnęli do miasteczka, zapadła już głęboka noc, ale okna świeciły ciepłym, żółtym
blaskiem. Wkrótce dotarli do rynku, przy którym mieściła się karczma. Uwiązali konia i weszli do
izby szynkowej.

Siedząca tam garstka mężczyzn umilkła, zwracając ku nim zastygłe nagle twarze. Po pierwsze, było
już podejrzanie późno, a po drugie, tu, na południu, nigdy nie akceptowano obecności kobiet w tak
męskim rejonie, jakim była izba szynkowa. Wszyscy czterej poderwali się z miejsc, gdy tylko Heike
znalazł się w kręgu światła. Energicznie zaczęli czynić znak krzyża, a potem ruchy mające
powstrzymać Heikego przed zbliżeniem się do nich.

- Gruss Gott - powiedział swym jasnym głosem Peter.

Zalali go potokiem wzburzonych słów, wskazując przy tym na Heikego. Najwyraźniej życzyli sobie,
by jak najszybciej opuścił ich przybytek. I Mira także, tak, właściwie cała trójka powinna w jednej
chwili odejść z miasteczka.

Ale Heike drgnął, słysząc ich głosy. Przecież to język Dimitriego! pomyślał.

Pozdrowił obecnych, lekko się kłaniając, i rzekł w ich mowie:

- Nie zwracajcie uwagi na mój nieszczęsny wygląd, nikt nie pytał mnie o zdanie, gdy przyszedłem na
świat. Zapewniam was, że nie macie do czynienia z siłami ciemności, ale nie zaprzeczam, że moja
twarz zawsze utrudniała mi nawiązywanie kontaktów z ludźmi.

Bardzo proszę, sądźcie mnie według mego usposobienia, nie po wyglądzie!

Natura obdarzyła Heikego głębokim, przyjemnym głosem, który zawsze wywierał dobre wrażenie.
Było tak i teraz. Mężczyźni nieco się uspokoili, ale nadal stali, gotowi rzucić się do ucieczki na

background image

pierwszą oznakę niebezpieczeństwa.

- Ja i moi przyjaciele, rodzeństwo Peter i Mira, jedziemy z daleka i zabłądziliśmy. Czy możecie
powiedzieć nam, gdzie jesteśmy, i czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia i schronienie na dzisiejszą
noc?

Mężczyźni, z ulgą przyjmując możliwość złożenia kłopotu na barki kogoś innego, zawołali zaraz:

- Zeno!

66

Wyszedł karczmarz w swym wielkim fartuchu i jeden z mężczyzn rzekł, wskazując na Heikego:

- On twierdzi, że nie jest niebezpieczny i, na Boga, niemal mu wierzę. Chcą coś zjeść i przenocować.

Zeno w milczeniu przyglądał się gościom, szczególnie długo zatrzymując badawcze spojrzenie na
Heikem.

Wreszcie skinął lekko głową i dłonią dał znać, że mają usiąść i czekać na podanie posiłku.

Mężczyźni zaprosili ich do dużego stołu, obcy przybysze wyraźnie wzbudzili ciekawość
miejscowych.

Przez chwilę panowało milczenie, wszyscy obecni mierzyli się tylko wzrokiem. W końcu Heike
odezwał się łagodnie:

- Zdaje się, że macie tu w wiosce jakieś kłopoty?

Peter i Mira naturalnie nic nie zrozumieli, ale mężczyźni gwałtownie zadrżeli. Zeno wyszedł

właśnie z kuchni i usłyszał słowa Heikego.

Nikt mu nie odpowiedział. Popatrzyli po sobie, niepewni i podejrzliwi.

Zeno usiadł przy stole i zachowując kamienny wyraz twarzy, ze wzrokiem utkwionym w Heikego,
zapytał:

- Dlaczego tak uważasz?

Z żółtych oczu Heikego promieniowała łagodność.

- Trudno na to odpowiedzieć, ale jeśli dowiem się czegoś więcej, być może będę mógł wam pomóc.

Wsłuchiwali się z uwagą, ale jakby napięcie nieco z nich opadło. Siedli wygodniej i odetchnęli.

- Jak ty, taki młody chłopak, możesz mówić nam takie rzeczy? - Na twarzy Zeno malowała się
surowość.

background image

- Ponieważ wywodzę się z rodu, który posiadł moc zwalczania zła.

Z trudem chwytali oddechy, lękliwie rozglądając się dokoła, jak gdyby coś mogło kryć się w
zakamarkach izby.

67

- Tu nie ma niczego złego - stwierdził Zeno, ale wyraz jego oczu przeczył tym słowom. - Tu nie ma
absolutnie nic złego, nie pojmuję, jak mogła przyjść ci do głowy taka absurdalna myśl!

Heike wzrokiem omiótł pomieszczenie.

- Ten las... - rzekł powoli. - Czarne ptaki, krążące nocą... I dlaczego nie ma u was wianków z
czosnku, jak we wszystkich gospodach Słowenii, Węgier i tutejszych okolic?

- Nie rozumiem, o czym mówisz - mruknął Zeno.

- Powiedz więc przynajmniej, gdzie jesteśmy!

- Miasteczko nazywa się Stregesti i leży w Ardeal.

Peter, który na próżno usiłował zrozumieć rozmowę, nagle się ocknął.

- Ardeal to rumuńska nazwa Siedmiogrodu, a „strega” oznacza, Boże, zmiłuj się nad nami,
czarownicę!

Heike odetchnął z ulgą.

- Ach, tak - rzekł po prostu. I dalej mówił po niemiecku: - Wyraźnie widzę, że ci mężczyźni pragną
podzielić się ze mną jakimiś troskami, ale nie mają odwagi tego uczynić. Boją się kogoś lub czegoś.
Prawdopodobnie osobie, która ma za długi język, grozi straszliwa kara.

- Ale o czym rozmawialiście? Oni wyglądają na śmiertelnie wystraszonych!

- Później ci to wyjaśnię.

Znów zwrócił się do mężczyzn:

- Nie ma tu czosnku powiązanego w wianki... Czy to znaczy, że nie ma tu również wampirów?

Znaleźli się teraz na bezpiecznym gruncie. Na twarzach mężczyzn odmalowała się ulga.

- Nie! Nie ma żadnych wampirów!

- Ale jest za to coś innego?

I znów dało się wyczuć strach, choć twarze pozostały kamienne, nieprzeniknione.

background image

- Co innego? - niefrasobliwie powtórzył Zeno. - A cóż by to miało być? No, jedzenie już chyba
goto...

Urwał w pół słowa. Wszyscy nasłuchiwali. Na twarzach widać teraz było już wyraźny strach.

68

Z zewnątrz dobiegł odgłos wtaczającego się na rynek powozu.

Peter uśmiechnął się.

- Któż to urządza sobie przejażdżkę o tak późnej porze?

Mężczyźni wyglądali, jakby mieli ochotę rozpłynąć się w powietrzu, a nie mogli wyjść z szynku, nie
napotykając w drzwiach pasażerów powozu.

Otworzyły się drzwi, do środka weszły dwie damy. Wyższa i starsza gwałtownie się zatrzymała.
Nosiła czarną woalkę, ale pod nią można było dostrzec niezwykle urodziwą twarz, parę wielkich
czarnych oczu i drgające nozdrza.

Starsza dama zawróciła na pięcie i popychając przed sobą młodszą, prześliczną dziewczynę,
opuściła karczmę. Wkrótce dało się słyszeć turkot odjeżdżającego w szalonym pędzie powozu.

W karczmie zapadła grobowa cisza. Mężczyźni stali jak wryci, spoglądając na siebie z
niedowierzaniem. Później zwrócili oczy ku Heikemu.

Nie spuszczali z niego wzroku.

- Cóż to za piękne damy? - zapytał Peter.

Heike przetłumaczył jego pytanie.

Mówienie sprawiało Zeno wyraźną trudność.

- To księżniczka Feodora i jej kuzynka Nicola. Mieszkają w pobliżu.

W izbie znów zapanowało milczenie.

I nagle Zeno przemówił do Heikego, powoli, jak gdyby się budził:

- Zaiste, z niezwykłego musisz wywodzić się rodu. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło.

Mężczyźni rozeszli się do domów i goście w samotności spożywali posiłek.

Zeno krążył między kuchnią a izbą szynkową niczym zdezorientowana kura, nie mając odwagi
odezwać się do Heikego.

Dopiero gdy zaprowadził ich na piętro, by pokazać pokoje, zdobył się na kilka znaczących słów.

background image

- Ta izba nada się może dla młodych panów? - zapytał otwierając drzwi do pokoju będącego kiedyś
sypialnią Yvesa i barona. - A panienka niech zajmie sąsiedni pokój?

69

- Dziękujemy - powiedział Heike. - Bardzo nam to odpowiada.

Zeno podszedł bliżej i mruknął tak cicho, że ledwie było go słychać:

- Najlepiej będzie, jeśli panienka będzie miała okno zamknięte. Tyle tu robactwa...

Mira, zorientowawszy się, czego dotyczy rozmowa, gdyż Zeno dokładnie sprawdzał okno, zawołała z
żalem:

- Ale tutaj jest tak gorąco!

Heike wtrącił się natychmiast:

- Zrób tak, jak mówi gospodarz, Miro! To bardzo ważne. Bez względu na wszystko nie otwieraj
okna! Mają tu pewien gatunek niebezpiecznej muchy...

Dziewczynę zadowoliło to wyjaśnienie i przyglądała się już tylko w milczeniu, jak Zeno i Heike
starannie zatykają szczeliny w oknie.

- Naturalnie drzwi także nie wolno ci otwierać - nakazał Heike. - Jest tu nocnik, nie będziesz więc
musiała wychodzić. Zostań u siebie aż do czasu, gdy rano cię obudzimy.

Odwrócił się ku karczmarzowi Zeno.

- A więc ta... mucha jest szczególnie niebezpieczna dla kobiet?

- Tak - mruknął Zeno. - Nie lubi młodych dziewcząt.

Heike zrozumiał teraz, że karczmarz dopuścił się czegoś niezwykłego. Po raz pierwszy usiłował
ostrzec swoich gości!

Wielkie nadzieje pokładał widać w Heikem.

Ogromny był to ciężar dla kogoś, kto nigdy nie miał okazji wypróbować siły swych wrodzonych
zdolności. Ale takie zaufanie również zobowiązywało.

Gdyby tylko Heike mógł dowiedzieć się czegoś więcej!

Kiedy wrócił do swojej izby, natychmiast i w niej zabrał się za uszczelnianie okien i drzwi.

Peter, który już się położył, wysunął głowę spod przykrycia i zapytał zniecierpliwiony:

- Co tu się właściwie dzieje?

background image

- Nie wiem jeszcze - odparł Heike. Przysiadł na brzegu łóżka i zaczął ściągać buty. - Ale musimy
uważać na Mirę, nie wolno zostawiać jej samej.

70

- Ale przecież właśnie teraz została sama!

- Zamknęła się od środka i obiecała, że nie ruszy się z łóżka przez całą noc.

Heike zadumał się z jednym butem w dłoni.

- To ma coś wspólnego z owymi dwiema damami.

Peter natychmiast usiadł na łóżku.

- Na pewno nie z tą śliczną. Sprawiała wrażenie takiej stłamszonej.

- Nie zwróciłem na nią uwagi, przyglądałem się tej dominującej osobowości.

- Piękna smoczyca - zachichotał Peter. - Ale ja patrzyłem tylko na Nicolę. Może ona jest w niewoli u
smoka? Biedna istota, wyglądało, jakby szukała ratunku.

- Być może. Ale sądzę, że nie powinieneś mieszać się w ich stosunek strażnika i więźnia, w każdym
razie dopóki nie dowiemy się czegoś więcej.

Peter z powrotem opadł na poduszki.

- Nicola... - powiedział rozmarzony. - Takie cudowne imię...

- Myśl raczej o bezpieczeństwie Miry!

- Mira! Ta krowa! Za dużo fantazjujesz, Heike, to wszystko nie może być aż tak niebezpieczne! Stary,
niszczejący las, czego tu się bać? - Westchnął. - Nie mogę oderwać myśli od Nicoli. Taka delikatna
postać, te wystraszone oczy błagalnie wpatrujące się w moje...

- Doprawdy, wiele zdołałeś zaobserwować przez tak krótką chwilę!

- To był moment, w którym czas jakby się zatrzymał. Jej los wydał mi się taki gorzki. Muszę jej
pomóc, muszę!

Heike stłumił westchnienie i wsunął się do łóżka, dręczony niepewnością. Jego myśli wciąż
zaprzątało zło kryjące się w dolinie, nie mógł zasnąć.

Udręką było dla niego także przebywanie w ciasnej, zamkniętej izbie, ale powtarzał sobie, że na
zewnątrz jest jeszcze gorzej, a to trochę pomogło przezwyciężyć atak klaustrofobii.

Bezgranicznie tęsknił także za domem, za Eleną i Milanem, za młodszym rodzeństwem.

background image

Czuł się zbyt młody i niedoświadczony, by podjąć walkę ze złem zalegającym w miasteczku, w całej
dolinie.

71

Uczynił więc to, co zwykle robił wtedy, gdy siedział w klatce, czując się zagubiony i nieszczęśliwy.
Delikatnie ujął mandragorę i ułożył ją blisko siebie, nie wypuszczając z dłoni.

Potrzebował teraz jej wsparcia.

Mira śniła.

We śnie rzucała się na łóżku, cicho pojękując. Wokół niej rozlegały się ciche kroki i tajemnicze
szepty. Znajdowała się w pomieszczeniu najbardziej przypominającym komorę grobową. Nad nią
stali zmarli i mamrotali coś głuchymi głosami, kołysząc się powoli raz w jedną, raz w drugą stronę.
Wpatrywali się w nią leżącą na łóżku.

Chwilami wzrok jej padał na okno, znajdujące się za nimi. Na zewnątrz było coś jeszcze...

Blade twarze? Dłonie przesuwające się po szybie, pragnące dostać się do środka? Nie...

Nie widziała dobrze. We śnie panował półmrok. Zza okna także dochodziły kroki i szepty, ale jakieś
inne.

Ptasie oczy? Małe, połyskujące czarno? Złośliwie patrzące z ukosa?

Nie.

Ale tam bez wątpienia coś było. Kołyszący się ludzie, którzy tak bezradnie wzdychali, znów
przesłonili jej okno i cały widok.

Teraz to widziała, tak, bez wątpienia. Coś z całych sił próbowało wedrzeć się przez okno.

Szumiało, szeleściło.

Cóż to, na Boga, mogło być?

W pomruku brzmiała coraz wyraźniejsza groźba, coraz bardziej przerażająca, narastała aż do
crescendo. Mira wiła się po łóżku, jęczała, aż w końcu się obudziła.

Na moment wstrzymała oddech. W izbie panował dławiący zaduch.

Było cicho, spokojnie. Powoli wracała do rzeczywistości i nocny koszmar zaczął mijać, łagodnie
wycofywał się do ukrytych zakamarków jej podświadomości.

Była mokra od potu. Koniecznie trzeba otworzyć okno, pomyślała.

background image

Uczyniła już ruch, by usiąść, gdy nagle przypomniała sobie ostrzeżenie Heikego.

Z powrotem się położyła. Tym razem traktowała jego słowa poważnie.

72

Leżała nasłuchując dźwięków doliny, ale było cicho jak w grobie. Ogarnęło ją uczucie, że
przekroczyła już granicę, dzielącą ją od świata zmarłych. Odmówiła pospiesznie modlitwę, ale jej
słowa zabrzmiały dziwnie mało znacząco.

To śmierć ojca tak na mnie wpłynęła, tłumaczyła sobie w myśli. Nic dziwnego, że dręczą mnie
koszmary o zmarłych.

Gdyby tylko nie była tak bardzo sama! Czy mogła zapukać w ścianę, do chłopców?

I co by im powiedziała? Chodźcie, trzymajcie mnie za rękę, mam takie straszne sny?

Zorientowała się nagle, że drży na całym ciele i że stan ten trwa już od momentu przebudzenia.

Przypomniała sobie, że karczmarz Zeno dokładnie zatkał także i dziurkę od klucza w jej drzwiach!

Nie wiedziała, czy uznać ten fakt za niepokojący, czy może raczej uspokajający.

Chyba i taki, i taki.

Dopiero gdy światło poranka zajrzało przez małe okienko, Mira zasnęła.

Peter przez całą noc spał spokojnie. Często na wargach wykwitał mu uśmiech zadowolenia, jak
gdyby śnił cudowne sny, w których nikomu innemu nie wolno było uczestniczyć.

Tylko Heike na krótką chwilę przebudził się, zatrzymując stan świadomości w połowie drogi
pomiędzy jawą a snem.

W jego wrażliwą duszę wryła się atmosfera zalegająca w dolinie. Gnijąca śpiączka milczącego lasu,
wilgoć spływająca kroplami po gałęziach, miarowy chlupot wody przy bagnistych brzegach rzeki,
cisza, wyczekująca w próżnej nadziei, westchnienia wszystkiego, co trwało, pojękując...

I jeszcze do tego ten drażniący niepokój, biorący swój początek u nieznanego źródła.

Heike obrócił się w łóżku. Jego dłoń instynktownie mocniej zacisnęła się na mandragorze.

Niejasne, niepewne myśli zaczęły się formułować.

Muszę ich stąd zabrać. Jak najprędzej. Nie możemy zostać tu nawet o moment dłużej, niż to
konieczne. Jestem tylko młodym, niedoświadczonym chłopakiem. Jak mam się temu przeciwstawić?

Peter i Mira...

background image

73

Trzeba się spieszyć. Obydwoje są w niebezpieczeństwie, każde na swój sposób. To ja muszę być
silny, przeprowadzić ich przez las. Natychmiast!

Tyle tylko zdążył pomyśleć, nim sen znów nie ukołysał go w swych objęciach. Prawie nie dotarło do
jego świadomości, że w ogóle się obudził.

74

ROZDZIAŁ VII

Heike wstał przed Peterem.

Ubrał się po cichu, tak by nie zbudzić towarzysza, i chwilę później znalazł się w drzwiach
prowadzących na rynek. Pobielona wapnem gospoda skąpana była w porannym słońcu. Na
opustoszałym rynku wokół studni fruwało kilka pożółkłych liści, a ostatnie kwiaty lata barwną plamą
rozświetlały balkon domu naprzeciwko karczmy. Ten bardziej elegancki budynek miał

także niewielkie wybrukowane podwórko, na którym drobne kamyki układały się w delikatny
mozaikowy wzór. Heikemu przyszło do głowy, że może właśnie tutaj mieszkają dostojne damy. Ale
nie, przecież przyjechały powozem.

Śliczne miasteczko, ale stare, jakież stare...

Szedł dalej przez rynek, aż dotarł do miejsca, gdzie między dwoma domami było nieco wolnej
przestrzeni. Łączyła je tylko balustrada, za którą roztaczał się widok na łąki ciągnące się nad rzeką.

Pasły się na nich dwa konie.

Heike patrzył na rozpościerającą się dalej dolinę. Poranek niósł już wieść o kolejnym ciepłym dniu i
opary unoszące się między chłodną od nocy ziemią a nagrzanym powietrzem skrywały krajobraz w
coraz bledszej, łagodniejszej im dalej, szarozielonej mgle.

Dzień miał być wilgotny, ciepły niemal nieznośnym upałem. Jakby lato brało ostatni oddech pełną
piersią, zanim umrze, zginie, podcięte skradającym się chłodem jesieni.

Nad najdalszą częścią doliny dominowało ogromne urwisko. Heike zastanawiał się, co też może kryć
się za nim. Prawdopodobnie nic, pomyślał. Nad urwiskiem zataczały kręgi dwa czarne ptaszyska,
głodne kruki, wypatrujące zdobyczy w dolinie.

Niepostrzeżenie zjawił się Zeno, karczmarz. Stanął obok Heikego.

- Piękne zwierzęta - rzekł chłopak, wskazując na konie. - Niepodobne do tutejszych.

- To prawda. Należały do dwóch francuskich szlachciców. Powinniście zabrać je ze sobą, jeśli
opuścicie Stregesti. Nie mamy dla nich miejsca w stajni ani też paszy. Nie przeżyją surowej zimy.

background image

Heike zwrócił uwagę, że Zeno powiedział: jeśli opuszczą miasteczko, nie chciał jednak czepiać się
akurat tego słowa. Zeno wyraźnie pragnął nawiązać z nim kontakt, ale musiał

uważać na to, co mówi, i Heike miał tego świadomość.

Wobec tego zapytał, może zbyt bezpośrednio, ale na to nie było już rady:

- Dlaczego Francuzi nie zabrali ze sobą koni?

75

Zeno zawahał się odrobinę, zanim odparł dwuznacznie:

- Zniknięcie.

Heike pojął, że karczmarz ma na myśli Francuzów, ale celowo udał, że źle zrozumiał.

- Czy... wiele koni już zniknęło?

- Tak - krótko odparł Zeno, także świadom faktu, iż obaj porozumiewają się właściwie poza
słowami.

- W lesie?

- Prawdopodobnie.

Wahanie Zeno wskazywało na co innego. Heike rzekł bardziej otwarcie:

- Moi towarzysze jeszcze śpią. Mam ochotę przejść się trochę po miasteczku przed śniadaniem. Czy
jest tu coś szczególnego, co powinienem zobaczyć?

Zeno odruchowo przeniósł wzrok na urwisko, ale spłoszony zaraz znowu spojrzał na Heikego.

- Może kościół? - rzekł powoli, jakby niechętnie.

Co takiego ten człowiek starał się przekazać Heikemu? Chłopak nie mógł tego uchwycić.

- Masz czas, by pójść tam ze mną? - zapytał.

Zeno odwrócił się ku gospodzie.

- Jeszcze nie teraz. Ale później przyjdę.

- Dobrze.

Rozstali się. Heike powędrował dalej w prześwietlonej promieniami słońca delikatnej mgle.

Miasteczko nie było duże. Dwa czy trzy przyzwoite domy stały wokół rynku; na resztę zabudowy

background image

składały się nędzne gliniane chałupy, ciągnące się po obu stronach nieopisanie brudnych, cuchnących
zaułków. Kobiety we wdowich welonach, wynoszące pościel do wietrzenia, szybko znikały w głębi
domostw, przerażone niezwykłym wyglądem Heikego.

Stały potem schowane, przyglądając mu się ukradkiem.

Jedynymi mężczyznami, których widział od czasu, gdy przybył do miasteczka, był Zeno i owi czterej
spotkani w karczmie poprzedniego wieczoru. Wszyscy oni osiągnęli już podeszły wiek i byli bardzo
mało pociągający, no, może z wyjątkiem Zeno.

76

W tym miasteczku musi być wiele wdów, pomyślał Heike.

Zrobił zaledwie kilka kroków i już znalazł się przy kościele. Był to malutki, prawosławny, jak
przypuszczał, kościółek.

Heike dokładnie oglądał go z zewnątrz, gdyż jako jednemu z dotkniętych z Ludzi Lodu z trudem
przychodziło mu przestępowanie progu świątyni. Ta niechęć doprowadzała do wielu konfliktów w
domu, w Planinie, ale w końcu Elena i Milan musieli przystać na kompromis.

Heike pokazywał się w kościele dwa razy w roku. Na tym koniec. Jeśli chciał, mógł

oczywiście wejść do środka, ale zawsze było to dla niego ogromnie trudne.

Przez chwilę przyglądał się budynkowi z zewnątrz, ale nie znalazł w nim nic szczególnie
interesującego. Następnie wszedł na cmentarz, nieduży, ogrodzony żelazną kratą.

Cmentarz był bardzo stary, najwidoczniej nowy musiał mieścić się zupełnie gdzie indziej.

Grube korzenie i rozłożyste pnącza dzikiego wina otulały płyty nagrobne, skrywając je pod misterną
plecionką brązu i zieleni. Wystawało spod niej kilka kamieni nagrobnych, ale ku zdumieniu Heikego
napisy - czy też raczej to, co zdołał dostrzec - wyryte były nieznanym mu alfabetem, nie umiał
powiedzieć jakim.

Cmentarz więc niewiele mu pomógł w rozwikłaniu tajemnicy miasteczka.

Nagle u jego boku pojawił się Zeno. Nadszedł bezszelestnie przez miękkie listowie, zalegające
cmentarz. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego.

- Czy możemy wejść do kościoła?

Krew Ludzi Lodu, płynąca w żyłach Heikego, gwałtownie protestowała. Wydawało się jednak, że
dla Zeno ma to ogromne znaczenie, kiwnął więc głową i wszedł za nim do wnętrza małej świątyni.

Zeno odmówił szeptem modlitwę pod starym wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa.

background image

Prawdę powiedziawszy, Heike nigdy jeszcze nie widział tak zniszczonego krucyfiksu. Niemal cała
farba gdzieś zniknęła, a drewno zdawało się wytarte, wprost wypolerowane do połysku tysiącami
dłoni.

A kiedy ujrzał, jak Zeno z całych sił uchwycił się ręką figury na krzyżu, zrozumiał, że tak właśnie
musiało się dziać przez dziesiątki czy może nawet setki lat. Czy kościół był jedynym miejscem, w
którym nieszczęśliwi ludzie z miasteczka mogli odnaleźć spokój?

Nieszczęśliwi, pomyślał Heike. A przecież nie widział jeszcze nic z tego, co ujrzał Yves.

- Tutaj jesteśmy bezpieczni - wyszeptał Zeno z przerażeniem w oczach. - Czy chciałeś się czegoś
dowiedzieć?

77

- Bardzo wiele! Przede wszystkim o tych zaginionych mężczyznach. Co się z nimi stało?

- Skąd możemy wiedzieć, gdzie znajdują się ludzie, którzy zniknęli?

- Nigdy żadnego nie odnaleźliście?

- Owszem, jednego. Żył jeszcze, ale tylko przez moment. Wiele już lat upłynęło od tamtej pory.

Żył? Czy miało to oznaczać, że inni umarli? Czy Zeno wiedział więcej, niż chciał wyjawić?

- Ten, który żył...? - zapytał Heike. - Czy udało się wam coś z niego wyciągnąć?

- Tylko dwa słowa, to wszystko.

- Jakie dwa słowa?

Zeno ogromnie pobladł. Wyrzucał z siebie wyrazy, jąkając się, jakby nie był w stanie uporać się z
przywołanym w myślach obrazem.

- Wyglądał strasznie. Przerażająco. Znaleźliśmy go... całkiem nagiego. Całe ciało pokryte miał
dziwnymi znakami, pręgami. A najdziwniejsze ze wszystkiego było, że jego...

męskość... była całkiem...

Dalsze słowa najwyraźniej nie mogły przejść mu przez gardło, mocno zawstydzony, a zarazem
wstrząśnięty,

Wyprostował tylko palec wskazujący.

Heike zarumienił się.

- Mów dalej! Jak brzmiały te dwa słowa?

background image

- No tak. On przecież umierał. Był niezwykle wysokim, silnym, przystojnym mężczyzną. To, co mu
się przydarzyło, przeżył z pewnością tylko dzięki sile swej woli. Ale wpatrywał się w nas z
nieopisanym wprost przerażeniem wyrytym na twarzy, a następnie wydusił z siebie słowa: „Skrzydła
kruka!” Patrzył na nas z rozpaczą, jak gdyby chciał przed czymś przestrzec, a potem zgasło w nim
życie.

Heike miał na końcu języka pytanie, gdzie go znaleziono, gdy otworzyły się drzwi kościoła i do
środka weszła żona Zeno.

- A więc tutaj jesteś - szepnęła do męża, zdjęta panicznym lękiem. - Chodź, zanim sprowadzisz
nieszczęście na nas wszystkich!

- Ale ja bardzo chciałbym się dowiedzieć... - zaczął Heike.

78

- Ani słowa więcej - ucięła ostrym tonem, spoglądając nań surowo.

Na nic zdały się prośby! Zeno, jak skarcony dzieciak, w poczuciu winy poczłapał za żoną.

Normalnie wrzasnąłby pewnie: „Nie wtrącaj się, babo!”, ale tym razem sprawa była najwyraźniej
zbyt poważna. Takich tajemnic nie wolno zdradzać!

Zanim jednak mężczyźni wyszli z kościoła, Heikemu udało się szepnąć do karczmarza:

- Te dwie kobiety...?

- Ciii! - syknął śmiertelnie przerażony Zeno i Heike wiedział, że to wcale nie obawa przed żoną
powodowała nim w tej chwili.

Heike postanowił być nieugięty

- Muszę to wiedzieć!

Zeno uczepił się rzeźbionej kolumny, podtrzymującej galerię niedaleko od drzwi, jak gdyby musiał
mieć łączność z jakimkolwiek świętym elementem, by o tym mówić. Podczas gdy jego żona już
znikała w przedsionku, szepnął do Heikego:

- Księżniczka... śmiertelnie niebezpieczna! Gwałtem trzyma tę drugą biedaczkę.

- Dlaczego księżniczka jest niebezpieczna?

Zeno, w największej tajemnicy, z oczami okrągłymi z przerażenia i podniecenia, odparł

szeptem:

- Oszalała na punkcie mężczyzn.

background image

- Zeno? - Z zalanego słońcem dziedzińca dobiegł gniewny głos żony karczmarza. - Gdzie ty się
podziewasz?

Wyszli z kościoła. Heike podążał za parą, starając się zapanować nad wzburzonymi myślami.

Heike był młodym chłopcem o czystym sercu. W domu Eleny nie rozmawiano z dziećmi o stosunkach
pomiędzy mężczyzną a kobietą. To było tabu, mówienie na ten temat równało się grzechowi. Dlatego
Heike wiedział tak mało. Nie był wprawdzie całkiem nieświadom, lecz to, co wiązało się z erotyką,
pozostawało dla niego mroczne, niejasne i zakazane.

Informacje przekazane mu przez Zeno wstrząsnęły więc nim do głębi. Znaczenia słów

„oszalała na punkcie mężczyzn” z pewnością nie zrozumiał do końca.

Dogonił małżonków nieco poirytowany.

- Po śniadaniu opuszczamy miasteczko - rzekł krótko.

79

- Doskonale - odparła karczmarzowa, ale Zeno jęknął z rozpaczą.

- Ale dlaczego? Sądziłem... - zaczął.

Heike był zdecydowany.

- Jestem odpowiedzialny za tamtych dwoje. A skoro nie mogę się od was niczego dowiedzieć, nie
mogę też wam pomóc.

- Sama słyszysz - ze złością zwrócił się karczmarz do żony.

- Nie przypuszczasz chyba, że ten gołowąs jest w stanie coś dla nas zrobić? - odparowała.

Znaleźli się już przy karczmie; w miasteczku wszędzie było blisko.

Mira przywitała ich w drzwiach, w blasku słońca widać było, że jest wyspana i świeża. W

swej młodzieńczej żywiołowości doprawdy wyglądała ślicznie.

- Nareszcie jesteś - nieśmiało uśmiechnęła się do Heikego. - Pukałam do waszych drzwi, ale nikt nie
odpowiadał.

Heike uśmiechnął się.

- Peter najwyraźniej mocno śpi. Zaraz go obudzę.

Kilkoma susami pokonał schody i zapukawszy, otworzył drzwi.

background image

Izba była pusta.

Zaskoczony wrócił na dół. Mira przestraszyła się nie na żarty, widząc jego wyraz twarzy.

- Nie ma go tam - oznajmił Heike zdumiony. - Zaraz się rozpytam.

Zeno naturalnie nic nie wiedział, wszak nie było go w karczmie, jego żony także. Ale jedna z
podkuchennych wyraźnie zareagowała wzburzeniem na pytanie Heikego. Zaczerwieniła się i głęboko
pochyliła nad jarzynami, których krojeniem właśnie była zajęta.

- Mów, co wiesz - nakazał Zeno.

- On... pytał o...

- Peter nie mógł o nic pytać, nie zna przecież tutejszego języka - wtrącił się Heike.

- On zapytał tylko... Wypowiedział jedno jedyne słowo. Imię.

Heike wiedział już wszystko, zanim jeszcze dziewczyna zdążyła skończyć.

80

- Nicola?

Ze łzami w oczach pokiwała głową. Była to ta sama dziewczyna, która kiedyś tak długo, z żalem,
spoglądała za Yvesem.

- Pan Peter był takim ślicznym chłopcem - szepnęła. - Oni wszyscy tacy byli.

Był? Heike poczuł, jak strach pazurami chwyta go za serce.

- I potem poszedł? Pokazałaś mu drogę?

Odpowiedzią było kolejne mokre od łez skinięcie głową.

- Dokąd?

Zeno odparł za dziewczynę:

- Młoda Nicola zawsze błaga o pomoc. Zawsze. I to z rozpaczą, która rozdziera wprost serce. I za
każdym razem to się źle kończy. Księżniczka...

- Milcz? - zawołała jego żona głosem nabrzmiałym histerią. - Chcesz sprowadzić zagładę na nas
wszystkich? My nic nie wiemy? Nic! Dotarło to do was, panie Heike?

Heike pozostał niewzruszony.

- Dokąd on poszedł?

background image

- Musisz wyjść z Targul Stregesti - odparł Zeno wyczerpany. - Potem trzeba iść dalej wzdłuż doliny,
a dotrzesz na miejsce. Ale czy naprawdę masz zamiar...?

- Niech idzie! - wrzasnęła karczmarzowa. - On tylko napyta nam wszystkim biedy, sprowadzi na nas
nieszczęście!

Heike natychmiast ruszył z miejsca, ale zaraz podbiegła do niego Mira.

- Będziesz szukał Petera? Idę z tobą.

- Nie, ty...

Przyjrzał się dziewczynie uważniej, dostrzegł wyraźny strach bijący z jej oczu.

- Czy w nocy coś się wydarzyło? - zapytał cicho po niemiecku.

Z powagą skinęła głową.

- Okno... Oczywiście tylko śniłam, ale...

81

- A więc chodź ze mną - postanowił Heike.

Gospodarz uznał, że najpierw powinni zjeść śniadanie. Zgodzili się w końcu wypić kilka łyków
mleka i wzięli też w rękę po kawałku chleba na drogę.

Zeno spoglądał za nimi z troską. Snuł swoje marzenia o tym, jak Heike zdoła ocalić Petera i Targul
Stregesti.

Jego żona natomiast nie miała żadnych złudzeń.

Kiedy wyszli z karczmy, Heike poprosił Mirę:

- Opowiedz mi o tym, co ci się śniło!

- Ale to był tylko koszmarny sen!

- Pozwól mnie o tym zdecydować. Mów!

Heikego zdumiała stanowczość, która tak nagle się w nim ujawniła. W nim, dobrodusznym Heikem,
któremu wszyscy rodzice w Planinie powierzali opiekę nad dziećmi! Teraz stanął

wobec nowego wyzwania i uświadomił sobie, że tkwi w nim nieznana siła.

Nigdy nie zastanawiał się, jakie właściwie moce nosi w sobie, ale też nigdy dotąd nie było takiej
potrzeby.

background image

Co innego teraz...

Boże, dopomóż nam, myślał. To miasteczko, ta dolina przeraża mnie ponad wszelkie granice!

Mira opowiedziała mu o zmarłych i owym niewyraźnym, strasznym, co we śnie usiłowało wedrzeć
się przez jej okno. Ku jej zdumieniu Heike odniósł się do jej słów z powagą.

- Że też Peter wyszedł akurat teraz - rzekł głęboko wstrząśnięty. - Musimy stąd odejść! Jak
najprędzej! Przeceniałem swoje możliwości, sądząc, że wybawię mieszkańców miasteczka z
kłopotów. Teraz czuję, że żadną miarą sobie z tym nie poradzę.

- Ale przecież Peter? Czy nie...?

- Tak, tak, oczywiście! Musimy go przyprowadzić i wtedy wyruszymy jak najprędzej w dalszą drogę!
Widzisz te konie? Są bezpańskie i właściwie już nam je podarowano - dokończył

Heike, kiedy wyszli na łąki.

- Naprawdę? Dostaliśmy je?

- Tak. Oni nie mogą się nimi zająć.

82

- Ach, to wspaniale! Wszyscy troje będziemy więc mogli jechać konno! Nigdy nie miałam własnego
konia, choć oczywiście także i teraz nie będzie on mój...

- Naturalnie, że będzie! Zasłużyłaś na to, przez tyle lat zajmując się ojcem.

- Och - westchnęła. - A1e czy one nie są bardzo drogie?

- Tak, to rasowe wierzchowce. Myślisz, że będą miały ochotę na chleb?

Zawołał je. Konie zastrzygły uszami i odbiegły dalej.

Kiedy Heike usiłował się zbliżyć, uciekały.

- Ależ, na litość boską, one niemal całkiem zdziczały - powiedział zdumiony. - Czyżby nikt się nimi
nie zajmował?

Zostawił konie w spokoju i rozejrzał się po dolinie.

- No tak... Którędy teraz pójdziemy?

- Dalej drogą - powiedziała Mira, jakby to było oczywiste.

Spojrzał za jej oczyma.

background image

- Ach, tak, drogą, naturalnie!

Mira popatrzyła na niego badawczo.

- Chyba nie za dobrze widzisz?

- Tak - odparł Heike zatopiony w myślach. - Chyba nie najlepiej.

Śledził wzrokiem dwa kruki, które zerwały się z porośniętego lasem urwiska i krążyły nad ich
głowami.

Ciekawe, czy to one zaatakowały Mirę wczoraj wieczorem, zadawał sobie pytanie. Wtedy, na drodze
do miasteczka. Są dość duże.

„Skrzydła kruka”?

Mira nie przestawała mówić. Jej niepokój o Petera był rozczulający, wprost wzruszający.

A Peter powiedział o niej: „ta krowa”...

Jakie to niesprawiedliwe! Choć Heike nie zdążył poprzedniego wieczoru przyjrzeć się Nicoli,
rozumiał, że Peterowi z pewnością żal dziewczyny, która nie może wyrwać się ze szponów
księżniczki, ale jeśli nie dostrzegł zalet Miry, to chyba jest po prostu ślepy i głupi.

83

Odjechali skalne urwisko. Wzgórza zamykające dolinę ginęły w błękitnej mgle.

- Spójrz! Ach, zobacz! - zawołała Mira.

Heike patrzył.

- Och, mój Boże - szepnął. - Och, mój Boże!

Poczuł, że nogi miękną mu w kolanach, musiał wesprzeć się na ramieniu Miry.

- Ach, Boże! - powtórzył drżącym głosem.

- Tak, czyż to nie wspaniałe? - szepnęła w uniesieniu. - Popatrz tylko!

- Ja... ja nie widzę tak wyraźnie - skłamał Heike.

- Naprawdę nie widzisz? Prawdziwy zamek, a raczej twierdza! Z murami obronnymi, zwieńczonymi
blankami, i olbrzymią bramą! Droga, która do niej prowadzi obsadzona jest drzewami. To
prawdziwa aleja! Z pewnością tu właśnie musiał przyjść Peter!

Heike spojrzał na nią z ukosa. Oddychał z trudem. Dopiero teraz musiał przyznać, że on widzi co
innego niż Mira i Peter. Jego oczy umiały patrzeć przez zasłony zawieszone przed wzrokiem innych.

background image

Wielokrotnie przełykał ślinę, by powstrzymać mdłości. Peter, ach, kochający życie, miły Peter, jego
ulubiony towarzysz podróży! Co się z nim stanie?

Heike jak zaczarowany wpatrywał się w straszliwy, budzący grozę obraz, roztaczający się przed jego
oczami. Nie był w stanie oderwać od niego wzroku, choć najbardziej tego właśnie pragnął.

Ale to wcale nie on został zaczarowany, lecz Mira, Peter, Francuzi i wszyscy inni, po których
wszelki ślad zaginął z chwilą, gdy przeszli przez bramę.

Peter? Ach, mój Boże!

Mira dostrzegła, jak bardzo zafascynował, wręcz oszołomił Heikego ten widok i oczywiście źle go
zrozumiała.

- Prawda, że to fantastyczne? Chodźmy, szybko, idziemy na górę!

- O, nie - jęknął zduszonym głosem. Strach chwytał go za gardło. - Nie, nie, zawracamy!

Chwycił ją za ramię i z całej siły pociągnął za sobą z powrotem ku miasteczku, aż minęli urwisko.

84

- Ale Peter...?

- Spróbuję go uratować, ale muszę to zrobić sam.

- Uratować?

- Tak. Nie pytaj więcej.

Mira widziała jego wzburzenie i nie śmiała się mu sprzeciwiać. Jakby chodziło o życie, biegł

ku Targul Stregesti, ciągnąc ją za sobą, i wcale nie dostrzegał, że dziewczyna z trudem wytrzymuje
przekraczające jej możliwości tempo.

Gdy dotarli do łąki, na której pasły się konie, Heike nareszcie się zatrzymał.

Mira nie była w stanie zrozumieć, czemu wcześniej lękała się jego osobliwego wyglądu.

Teraz już popatrzyła w jego oczy i poznała go...

- Weź, Miro, pożyczę ci...

Przyglądała się zaskoczona, jak zdejmował z szyi rzemień, na którym zawieszona była mandragora.

- Ach - szepnęła, szeroko otwierając oczy. - Cóż to takiego?

- To najcenniejsze, co posiadam - odparł. - Miro, to miejsce jest zauroczone, przeklęte, śmiertelnie

background image

niebezpieczne! Zawieś ją na szyi tak, by nikt jej nie widział. Dopóki ją nosisz, jesteś bezpieczna. Ona
będzie cię chronić, by nie dosięgło cię to, co chciało dostać się do ciebie dziś w nocy.

Mira tym razem z powagą potraktowała słowa Heikego.

- Czy wiesz, co to było?

- Nie mam pojęcia. Ale dowiem się. Weź teraz ten amulet, to korzeń mandragory, alrauna. To ona
sprawiła, że księżniczka Feodora zawróciła w drzwiach wczoraj wieczorem. Nie mogę jej teraz
nosić, bo z nią nigdy nie dostanę się do twierdzy, jestem o tym przekonany.

O ile rzeczywiście przyczyną tego była mandragora, pomyślał z powątpiewaniem. A może to on sam?
Krew Ludzi Lodu płynąca w jego żyłach?

Nie, to mandragora! Teraz, gdy się odwrócił, tam gdzie wcześniej widział jedynie zarośnięte trawą
ślady kół, ujrzał szeroką dobrze utrzymaną drogę prowadzącą w stronę urwiska.

Głośno powiedział:

- Czy wiesz, jaką ona ma moc?

85

Mira skinęła głową. Mandragora łaskotała jej skórę, ale była ciepła!

- Zdołasz uratować Petera? - zapytała z błyszczącymi oczami.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, obiecuję.

- I tę biedną, nieszczęśliwą dziewczynę? Tę o pięknych, smutnych oczach?

- Nicolę? To będzie znacznie trudniejsze, bo ona jest jak w niewoli u tej księżniczki. Ale oczywiście,
będę się starał. Tylko nie oczekuj ode mnie zbyt wiele! Nie mam pojęcia, jak powinienem
postępować. Wiem jedynie, że muszę uwolnić Petera.

Mira zerknęła na niego ukradkiem.

- Czy ty się... boisz?

- Tak. Bardzo się boję.

- Ale twierdza wyglądała tak pięknie.

Heike nie odpowiedział. Mira zauważyła tylko oznaczające napięcie drganie w kąciku ust.

Kiedy Heike wraz z nią skierował się ku karczmie, szybko zaprotestowała.

- Nie, nie trać czasu na mnie, sama sobie poradzę!

background image

- I tak muszę pomówić z Zeno.

- Ale Peter...

Zmarszczył czoło.

- Może to niemądre z mojej strony, ale sądzę, że prawdziwe niebezpieczeństwo budzi się dopiero po
zapadnięciu ciemności. Takie mam przeczucie.

Szybko przeszli przez rynek.

- Niech cię nie zwiedzie jasny blask słońca - powiedziała Mira.

- jesteś mądrą dziewczynką - uśmiechnął się Heike, ale przez cały czas widać było, że jest bardzo
spięty.

- Postaram się nie ulegać omamom. No, jesteśmy na miejscu.

Szybko rozmówił się z Zeno i jego żoną.

86

- Zostawiam dziewczynę pod waszą opieką. Nie pozwólcie jej wychodzić samej! I przestrzegajcie
tych reguł bezpieczeństwa, co wczoraj wieczorem. Teraz sam pójdę do twierdzy. Gdybym nie
wrócił, wsadźcie ją na konia i wyprowadźcie z lasu.

- Jak długo mamy czekać?

- O ile dobrze rozumiem, mam tylko tę jedną noc. Gdybyście tylko chcieli powiedzieć mi coś więcej!

Twarze ich zastygły w kamiennym wyrazie.

- Nie możemy - cicho powiedział Zeno.

Dali mu jedzenie i napitek na drogę, i poszedł.

Ale tym razem wszyscy mieszkańcy miasteczka stali w drzwiach lub oknach, odprowadzając go
wzrokiem. W oczach mieli coś, czego nie można było nazwać nadzieją, ale nie było też całkowitym
zwątpieniem.

Już raczej i jednym, i drugim.

Przypuszczali, że jeśli ktokolwiek może ocalić ich przeklęte miasteczko, uczyni to tylko ten za młody
na to chłopak o diabelsko dzikim wyglądzie i łagodnym spojrzeniu.

Heike szedł przez łąki, skąpane teraz w gorącym, prażącym słońcu. Rozgrzane powietrze drgało,
wibrowało, aż wzgórza w oddali wydawały się bladą, błękitnozieloną żywą masą, spowitą w

background image

chmury. Zaczarowaną. Jasny przejrzysty dzień powinien sprzyjać opanowaniu i trzeźwości, ale na
Heikego sprowadzał jedynie poczucie coraz większego zagubienia.

Bez mandragory był jak nagi, miał uczucie, że ją zdradził. Ale mając amulet przy sobie nigdy nie
zdołałby dostać się do twierdzy, nie mógłby wczuć się w iluzoryczny świat Petera, nie odnalazłby go
na czas.

Kruki krążyły wysoko, wysoko nad jego głową. Nie przejmował się nimi, nie na kruki powinien
zwracać uwagę. Tak przynajmniej sądził.

Ale jeśli w tym momencie popełnia fatalny w skutkach błąd?

Nie, odrzucił tę myśl od siebie. Z pewnością chodzi tu o księżniczkę. La strega.

Czarownica...

Dotarł do wznoszącego się w górę urwiska, minął zakręt. Z ogromną niechęcią podniósł

wzrok.

87

Wówczas ujrzał twierdzę - taką, jaką widzieli ją inni? Majestatyczną, dostojną powagą lat, prastarą.
Patrzył na nią oczyma Miry, Petera, Francuzów i wszystkich pozostałych, teraz bowiem nie miał
mandragory, która ujawniłaby prawdę.

Twierdza była naprawdę piękna. Grube mury zbudowano z białego i szarego kamienia. I ten
imponujący portal...

A jeżeli to właśnie jest prawdą? Jeśli twierdza rzeczywiście wygląda tak, jak ją teraz ujrzał?

Byłoby to przecież logiczniejsze. Siedziba naprawdę godna księżniczki.

Cóż więc takiego oglądał wcześniej? Alegorię, porównanie, które pokazać mu chciała mandragora
jako ostrzeżenie, by postępował rozważnie? Był ostrożny? To najbardziej prawdopodobne. To
mandragora odmieniła jego wzrok, a nie czarownica omamiła oczy wszystkich innych.

Tak, tak właśnie musiało być, myślał. Twierdza bowiem sprawiała wrażenie rzeczywistej, solidnej. I
jakże by inaczej Peter mógł wejść do środka?

Aleja prowadząca do masywnej, dostojnej bramy...

Tam w środku był Peter. Heike musi go odnaleźć. Jeśli księżniczka Feodora pozwoli mu na to...

Poczuł, jak ciarki przebiegają mu po krzyżu, i westchnął. Odruchowo sięgnął do piersi, ale dłoń
szukająca niosącej otuchę mandragory natrafiła na pustkę.

background image

88

ROZDZIAŁ VIII

Heike przymknął oczy, przez moment stał nieruchomo na więdnącej, prześwietlonej słońcem łące.

Nie ma mandragory. Nie ma przyjaciół takich jak w Planinie.

Czyż można być jeszcze bardziej samotnym?

- Nocny wędrowcze, który byłeś mi przyjacielem i obrońcą przez tak wiele lat - szepnął. -

Gdybyś mógł mnie usłyszeć! Jestem taki osamotniony, taki niedoświadczony. Nic nie wiem i muszę
przyznać, że śmiertelnie się boję! Przedtem, kiedy jakieś dziecko lub zwierzę zgubiło się w wiosce
lub gdy nękały mnie inne troski, mogłem zwrócić się do ciebie. Ale teraz jesteś tak daleko!

Heike czuł się rozpaczliwie opuszczony. Nie wiedział już, gdzie jest jego miejsce. Nikt nie będzie
się o niego dopytywał, gdy nie zdoła wydostać się z miasteczka. Rodzinę w Słowenii opuścił już na
zawsze. Ludzie Lodu w Norwegii i Szwecji nie wiedzieli nawet o jego istnieniu.

Czy w ogóle są na tym świecie bardziej zagubione dusze? Wyrwane z korzeniami, bezdomne,
unoszące się gdzieś w przestrzeni?

I jak tu jeszcze porywać się z motyką na słońce?

Ale któż zatroszczy się o Petera? Może jedna Mira, ale ona przecież w niczym nie może mu pomóc.

Heike był świadom, że jedynie on może uratować tego młodego, kochającego życie chłopaka.

W gardle uwiązł mu suchy szloch, z wysiłkiem przełknął ślinę. Wspominał wizję, która nawiedziła
go tak niedawno.

Nagle coś niezwykłego przywołało go do rzeczywistości.

Spłynęło nań łagodne, dające poczucie bezpieczeństwa ciepło.

Ktoś przy nim był!

- Czy to ty, Wędrowcze w Mroku? - szepnął.

Poczuł dłoń na ramieniu, ale wcale jej się nie obawiał. To była dobra moc. Nie dostrzegał

dłoni, gdyż tkwiące w nim nadprzyrodzone zdolności nie były jeszcze dostatecznie rozwinięte. Ale
usłyszał głos, głęboki i ciepły, przemawiający doń w języku bardzo podobnym do tego, w jakim
Solve dawno, dawno temu opowiadał mu historię Ludzi Lodu. Do języka zwanego szwedzkim ta
mowa była tak podobna, iż bez trudu ją rozumiał.

background image

89

- Nie, Heike z Ludzi Lodu. Twój Wędrowiec w Mroku nie może teraz dotrzeć do ciebie, ma bowiem
do spełnienia swoją misję. Ale nie jesteś sam. Zadanie, które czeka cię tutaj, jest trudne. Zbyt trudne
dla samotnego młodego chłopca. Ale my nie pokonamy królującego tu zła, gdyż nie jesteśmy w stanie
do niego dotrzeć. Możemy jednak działać poprzez ciebie, jeśli oczywiście będziesz dość silny i nie
zlękniesz się.

Heike kiwnął głową.

- Dziękuję - wyjąkał. - Mówiono mi, że moja prababka Villemo także otrzymała pomoc od zmarłych
dotkniętych, którzy zwalczyli zło, rozumiem więc, że i mnie się to przydarzyło. Kim jesteście?

- Jest nas troje. Połączyliśmy najsilniejsze moce, jakie możemy poświęcić zadaniu, przed którym
stoisz. Z pewnością o nas słyszałeś.

- Ty jesteś... Tengel Dobry?

- Zgadłeś. Jest ze mną Sol, która lubi krzyżować plany bezwzględnym kobietom. Trzecim jest Mar, on
wie wszystko o sile i słabości zła. Idź już! Jesteśmy tu, by ci pomóc, ale od tej chwili nie wyczujesz
już naszej obecności. Będziesz musiał myśleć i działać samodzielnie.

Bądź ostrożny, by ona cię nie przechytrzyła!

Dłoń zniknęła. Heike poczuł, że znów stoi sam na łące.

Trzy razy odetchnął głęboko i podjął wędrówkę w górę ku twierdzy.

Peter był w siódmym niebie.

Siedział wraz z obiema damami, księżniczką Feodorą i młodziutką, przerażoną Nicolą, przy stole
nakrytym w wielkiej sali na zamku. Co prawda jedzenie wydawało mu się bez smaku, niczym trawa,
ale nic w tym dziwnego, był przecież tak podniecony, że w ustach odczuwał

jedynie suchość.

Księżniczka Feodora prowadziła konwersację z lekkością i wydawała się zachwycona obecnością
tak oczytanego i wykształconego gościa.

Peter brylował. Czuł się wyśmienicie; żonglował słowami, błyskotliwie operował cytatami i
wygłaszał głębokie refleksje.

W każdym razie on sam uważał je za głębokie.

Tak bardzo zależało mu, by wywrzeć wrażenie na młodej, cichutkiej Nicoli.

Raz po raz ich spojrzenia krzyżowały się nad stołem; uśmiechał się wtedy, chcąc podtrzymać ją na

background image

duchu. Kiedy bowiem przez moment został z nią sam na sam chwilę po tym, jak przyszedł, uczepiła
się jego dłoni i z wyrazem oczu jak u zranionej sarny szepnęła: 90

- Zabierz mnie stąd, tak bardzo cię proszę! Ona... ona jest... czarownicą! Uwięziła mnie tutaj.

Nie mogę się uwolnić własnymi siłami, zostałam zauroczona!

Peter uroczyście przysiągł, że ją uratuje. Od tej chwili dziewczyna wpatrywała się weń oczyma
pełnymi uwielbienia, a młody student z Wiednia czuł, jak serce mu rośnie, pierś zaś rozsadza duma i
budzący się instynkt rycerski.

Feodorze najwidoczniej przestała się podobać jego obecność, choć naturalnie była na tyle uprzejma,
by tego nie okazywać. Widać poczuła, że ma w nim wroga - groźnego, zdecydowanego na wszystko
wroga.

Nicola mogła poczuć się bezpieczna: Peter nie wyjedzie bez niej!

Momentami odczuwał ukłucia wyrzutów sumienia. Wymknął się wszak z gospody pod nieobecność
Heikego.

Heike zabronił mu poszukiwać Nicoli, w każdym razie samodzielnie. Mieli wspólnie uzgodnić plan
uratowania nieszczęsnej dziewczyny.

Ale Peter nie miał czasu, by czekać na Heikego. Ogień miłości już w nim płonął, dłonie zaczęły
poruszać się nerwowo, nawet ustać nie mógł spokojnie. Wysłuchawszy wskazówek podkuchennej,
jak podcinany batem pognał przez łąki.

Jakim błagalnym wzrokiem wpatrywała się w niego mała służąca! Jak gdyby nie chciała, by szedł do
Nicoli. Oczywiście, zakochała się w nim. Nieszczęsna dziewczyna! I biedna Mira, która jawnie go
uwielbiała. On jednak nie był w stanie zainteresować się żadną z nich.

Ten, kto raz zobaczył Nicolę, nie patrzył już na inne.

Dzięki Bogu, że Heike nie przyjrzał się jej uważniej poprzedniego wieczoru. Jak nieszczęśliwy
poczułby się ten poczciwiec! Wyraźne bowiem było, że Nicola świata nie widzi poza Peterem.

Wszedł ów przerażająco chudy woźnica i szepnął księżniczce parę słów. Z wyraźnym lękiem
zatrzepotała powiekami i ostro, a potem pytająco odpowiedziała coś w ich języku. Woźnica
wyglądał na zmartwionego, przez dobrą chwilę wymieniali pytania i odpowiedzi. Ale w końcu
uśmiechnęła się. Nie był to przyjemny uśmiech, mieszało się w nim wyczekiwanie i triumf.

Wreszcie księżniczka dała znak woźnicy.

Odwróciła się ku dwojgu młodym. Miękkim głosem odezwała się po niemiecku, którym to językiem
obie damy dobrze władały.

- Przybywa gość, muszę się nim zająć. Kochana Nicolo, bądź tak dobra i zabierz młodego Petera do

background image

sali rycerskiej. Opowiedz mu o historii naszego zamczyska.

I znów w oczach Nicoli pojawił się strach.

91

- Oczywiście, ciotko Feodoro.

Ujęła Petera za rękę i pociągnęła do wielkiej, mrocznej sali, w której belki w suficie -

olbrzymie, pociemniałe i wypaczone - zwielokrotniały jeszcze wrażenie przytłaczającego ciężaru.

Nicola na moment oparła się o Petera.

- Tak bardzo się cieszę, że to ty przyszedłeś, a nie twój straszny towarzysz.

Peter, który poczuł, jak promiennym szczęściem napełniają go jej słowa, uznał, iż postępuje
nielojalnie wobec przyjaciela.

- Heike to bardzo dobry chłopak - bąknął, pragnąc stłumić wyrzuty sumienia.

Nicola gwałtownie zadrżała.

- Ale tak okropnie wygląda! Jest taki brzydki! Ty jesteś przystojny, Peterze!

Objął ramieniem delikatną kibić i popatrzył w jej błagające oczy.

- Opuścimy Targul Stregesti we czworo! Ty i ja, Heike i Mira.

- Tylko ty i ja! Tylko ty i ja! - załkała żałośnie.

- Dobrze, dobrze, tamci i tak znajdą drogę - zgodził się. - Bylebym w ogóle zdołał cię stąd zabrać!

- Ach, tak, postaraj się, Peterze! Wiem że to potrafisz!

- Może uciekniemy już teraz?

- Nie, to się nie uda. Woźnica strzeże bramy. Ale w nocy, o szarym świcie, kiedy wszyscy będą
spać...

Peter czuł się jak w upojnym transie. Fakt, iż Heike, Mira i on nie mogą czekać aż tak długo, przestał
mieć dla niego znaczenie w momencie, gdy stawką stało się życie Nicoli.

Peter niewiele się dowiedział o dziejach twierdzy. Młodzi całkiem pochłonięci byli sobą.

Przysiedli na ławie i szeptem omawiali plany na przyszłość, delikatnie dotykali się koniuszkami
palców; ustami i wzrokiem, zdradzającym o wiele więcej niż ich niezdarne ruchy.

background image

Peter nie mógł się napatrzeć na dziewczynę. Jej usta przywodziły na myśl płatki dzikiej róży, czarne
jak noc włosy były niczym najdelikatniejszy jedwab, a oczy błyszczące jak gwiazdy.

92

- Ach, Peterze, jakże pragnę, by się nam poszczęściło. Zawsze, zawsze udawało jej się w ostatniej
chwili udaremnić każdą próbę ucieczki, ale tym razem...

- Zawsze? - zapytał Peter z zazdrością.

- Usiłowałam, oczywiście, uciec w pojedynkę, to chyba jasne! Nie zaprzeczę, że znaleźli się i inni,
którzy pragnęli mi pomóc. Ale ciotka Feodora nieodmiennie obraca wniwecz każdy plan. Ach,
Peterze, nie masz pojęcia, jakie to straszne, nie da się tego opisać. To zła, przewrotna czarownica!

Nicola wybuchnęła płaczem, wspierając się na jego silnym ramieniu.

Peterowi z gniewu pociemniały oczy.

- Gotów jestem zabić tę wiedźmę! Co za despotka!

- Tak - łkała Nicola. - Bo widzisz, jej się wydaje, że jest taka piękna. Chciałaby zagarnąć wszystkich
mężczyzn, którzy odwiedzają twierdzę, mieć ich tylko dla siebie...

- Owszem, zauważyłem, jak z początku usiłowała mnie uwieść - przytaknął Peter. - A kiedy
zorientowała się, że poza tobą świata nie widzę, wręcz się na mnie rozgniewała. .

- Nienawidzi mnie właśnie dlatego, że jestem młoda i mam życie przed sobą. Obawia się, że odbiorę
jej mężczyzn, jest zazdrosna i posługuje się najohydniejszymi wybiegami. Nie uwierzyłbyś, jakimi!

Popatrzył na nią czule.

- Jutro rano będziesz już daleko stąd, obiecuję ci.

- Ach, Peterze! Chodź! Przejdziemy do innej komnaty.

Heike nie spodziewał się, że zostanie wpuszczony do twierdzy. Stało się jednak inaczej.

Długo rozmyślał pod bramą, nie mogąc się zdecydować. Przyglądał się grubym murom, zbudowanym
jedynie z wielkich bloków kamiennych, bez śladów żadnego spoiwa.

Wielokrotnie już wyciągał palce, by ich dotknąć, ale nie śmiał. Obraz, który ujrzał wcześniej tego
dnia, przez cały czas stał mu przed oczami. W końcu zebrał się na odwagę i błyskawicznych ruchem
dotknął kamienia, by zaraz przyciągnąć dłoń do siebie, jakby się sparzył.

Ale kamień był tylko kamieniem i niczym innym. Znów przyłożył więc dłoń, gładząc chłodną
powierzchnię.

background image

93

A zatem tamten straszny widok był tylko iluzją, wywołaną przez mandragorę. Prosiła go, by
postępował ostrożnie, niezwykle sugestywnie przedstawiała niebezpieczeństwo tylko po to, by nie
podejmował zbędnego ryzyka.

Heike nadal pamiętał tamten dźwięk... Ohydny, niosący się echem skrzek drapieżnych ptaków. A
może były to ptaki żywiące się padliną, nie umiał tego rozstrzygnąć, jako że w upiornej wizji, którą
nadal miał w pamięci, nie dostrzegł żadnych ptaków.

W końcu zdecydował się zapukać do bramy.

Otworzył mu niezwykle blady i wychudzony mężczyzna. Heike wyłożył sprawę, w jakiej przybywa.
Rzekł, iż spodziewa się zastać tu swego przyjaciela, z którym pragnie pomówić.

Mężczyzna w skupieniu wysłuchał Heikego, po czym poprosił go o chwilę cierpliwości, a następnie
zamknął bramę i zniknął.

Heike czekał.

Spoglądał w dół, w dolinę, patrzył na ruiny miasteczka znacznie większego niż Targul Stregesti.
Widział owce pasące się między fundamentami i wstrętny las, wżerający się coraz głębiej w dolinę,
podkradający się aż do murów twierdzy.

Dreszcz odrazy przebiegł mu po krzyżu. Musi wyciągnąć stąd Petera, a potem odjechać tak szybko,
jak konie poniosą.

No właśnie, konie... W jaki sposób zdoła je pojmać? Są niemal zdziczałe.

Powrócił chudy jak śmierć odźwierny. Jeśli pan będzie tak uprzejmy i...

Heike przeszedł przez bramę.

A więc znalazł się we wnętrzu twierdzy. Sycił oczy jej widokiem, starając się zapamiętać każdy
swój krok, każdy zakamarek. Być może okaże mu się to pomocne.

Jakże przydałby mu się teraz jego najdroższy, najwierniejszy przyjaciel - mandragora. Heike był
jednak przekonany, że postąpił właściwie pożyczając ją Mirze. Po części dla dobra dziewczyny, a po
części dla własnego.

Dlaczego, na Boga, zgodzili się wpuścić go do środka?

Czyżby wiedzieli, że nie ma przy sobie mandragory?

A może powód był inny?

Nie był pewien, czy rzeczywiście pragnie poznać odpowiedź na to pytanie. Mogła ona się okazać,

background image

łagodnie rzecz ujmując, nieprzyjemna.

94

A jeśli dał się złapać w pułapkę? On, jedyny, który może tu pomóc?

Wiedział jednak, że z zewnątrz nic nie był w stanie zdziałać. Jeśli miał uratować Petera, musiał
wejść do środka, i to zanim nie będzie za późno.

Heikego wprowadzono do wielkiej sali, najwyraźniej służącej jako jadalnia. Dostojna dama, którą
widział już poprzedniego wieczoru, wyszła mu na spotkanie.

Nigdzie ani śladu Petera. Nie widać też młodej Nicoli, której nie zdążył przyjrzeć się uważnie.

I znów nawiedziła go myśl: czy mają zamiar go przechytrzyć i unieszkodliwić?

Myśląc „oni” miał na myśli księżniczkę Feodorę i dziwnego odźwiernego, jej oddanego sługę.

Uśmiech wytwornej damy był doprawdy promienny.

- Witam, młody człowieku! Widzieliśmy się już wczoraj wieczorem w gospodzie, kiedy to moja
młoda kuzynka nagle źle się poczuła.

Źle się poczuła? Nie składaj winy na innych, to tobie spieszyło się do wyjścia, pomyślał

Heike. Wyciągnęła do niego dłoń, by mógł ją ucałować, gdyby zechciał, ale Heike nie został

wychowany w wyższych sferach. Znał tylko proste, zgodne z naturą życie słoweńskich chłopów, ujął
więc ją za rękę, ukłonił się głęboko, uprzejmie, i puścił dłoń.

Księżniczka, rzecz jasna, zwróciła uwagę na jego prostackie zachowanie i tym samym Heike został
odpowiednio zaklasyfikowany.

W jaki sposób należy się do niej zwracać? Po raz pierwszy zrozumiał, jak wielkie ma braki w
wychowaniu. Gdy chodziło o miłość bliźniego, nauczył się bardzo wiele, ale z zasadami etykiety
zdecydowanie pozostawał na bakier.

- Wasza książęca wysokość - powiedział i nie był to wcale zły początek, przynajmniej nie powinna
poczuć się urażona. - Wybaczcie, iż ośmieliłem się zakłócić spokój waszego pięknego domostwa, ale
mój przyjaciel przybył tutaj dziś rano, a że musimy opuścić Targul Stregesti wcześniej, niż nam się
wydawało, przyszedłem po niego. Czy znajdę go tutaj?

Jeśli to oszustwo czy jakieś diabelskie sztuczki, to księżniczka z pewnością zaprzeczy. Stało się
jednak inaczej. Księżniczka Feodora zdumiała go po raz kolejny.

- Ach, tak, młody Peter - uśmiechnęła się. - Jest tutaj, ale właśnie zwiedza twierdzę wraz z Nicolą.
Wkrótce będą tu z powrotem. Czy w tym czasie wolno mi będzie zaproponować wam mały

background image

poczęstunek?

- Serdecznie dziękuję, ale dopiero co jadłem.

95

- Wiem zatem, co zrobimy! My także pójdziemy się rozejrzeć. Może ich spotkamy, choć twierdza jest
taka wielka. Opowiadanie o dawnej świetności jest moim ulubionym zajęciem, a tak rzadko bywają
tu goście.

Poufale ujęła go pod ramię i przeprowadziła do następnej komnaty. Heike zwrócił uwagę na
promieniującą od niej zmysłowość, niezwykle silną, zwłaszcza dla kogoś, kto tak mało miał

do czynienia z kobietami.

Przechodzili coraz dalej i dalej, a Feodora nie przestawała mówić. Niczym wyuczoną lekcję
recytowała jednym tchem opowieść o Dzikim Bogdanie, który sprosił do siebie nieprzyjaciół i
wyrżnął ich w pień, wjeżdżając przedtem konno na stół. Opowiadała o sukni ślubnej Anciol, o
Borysie, wojewodzie, który uratował Ardeal przed Turkami, i o jego czterech żonach, szukających
okazji, by wydrapać sobie oczy. O dwóch braciach, zgładzonych przez Turków pod Mohaczem w
roku 1526...

- Jak rozumiem, wywodzicie się, dostojna pani, z rodu wojewodów - uprzejmie zauważył

Heike.

Stali właśnie podziwiając wspaniałą suknię ślubną Anciol. Feodora ze smutkiem dotknęła
delikatnego jedwabiu sukni.

- Tak, to prawda. Mój ojciec był ostatnim wojewodą w tym wspaniałym rodzie.

Heike nie potrafił dopatrzeć się niczego wspaniałego w obcinaniu ludziom głów czy też zamykaniu
małżonek w komnatach - celach.

- Jak udało wam się zachować suknię Anciol przez tyle setek lat? - zapytał z wyraźnym podziwem w
głosie.

- Ponieważ jest ona nieskończenie piękna - łagodnie odparła Feodora. - I dlatego, że Anciol
przysięgła sobie, że założy ją dopiero w dniu swego ślubu, który, jak wiadomo, nie doszedł

do skutku.

Heike ze zrozumieniem pokiwał głową:

- Z tego, co opowiadaliście, wnoszę, iż Anciol musiała być bardzo pociągająca. Dlaczego więc
została porzucona?

background image

- Ach, z pewnością wiecie, że miłość potrafi mieć swoje humory. Zwraca się czasami ku całkiem
niegodnym tego osobom, jaką na przykład była nowa wybranka jej narzeczonego, nic nie warta w
porównaniu z Anciol. Choć i Anciol miała pewną słabostkę...

Urwała, jak gdyby powiedziała za dużo.

Żółte oczy Heikego z zaciekawieniem wpatrywały się w księżniczkę.

96

- Jaką słabostkę?

- Nic takiego. - Feodora machnęła ręką i odwróciła się od niego. - Po prostu zbyt otwarcie dawała
do zrozumienia, że pragnie być kochana. To może czasem działać odstraszająco.

Ale proszę spojrzeć tutaj, to książęca korona mego ojca, o, jakże pięknymi kamieniami wysadzana!
Sam tylko rubin wart jest dzisiaj fortunę...

- Oczywiście - przytaknął Heike w roztargnieniu.

Cóż takiego Zeno powiedział o księżniczce? Oszalała na punkcie mężczyzn?

Owszem, już sam sposób, w jaki się poruszała w obecności brzydkiego, niedoświadczonego Heikego
na to wskazywał, nawet on to zrozumiał.

A jej słowa dotyczące Anciol... „Zbyt otwarcie dawała do zrozumienia, że pragnie być kochaną.”
Słowo „kochać” ma dwa znaczenia, tyle to i on wiedział. Jedno dotyczące uczuć, i to drugie, bardziej
ziemskie.

Oszalała na punkcie mężczyzn - pragnęła być kochaną, w łóżku, nazywając rzecz po imieniu. Czy to
nie to samo?

A jeśli chodzi o tę samą osobę?

Heike, idąc z Feodorą, poczuł, jak strach niczym zimna jaszczurka pełznie mu po krzyżu.

Biodra damy kołysały się wyzywająco, ciemna jedwabna suknia doskonale podkreślała kształty, a
ciężki węzeł włosów dodawał uroku smukłej białej szyi, wprost zachęcając do pieszczot. Pomyślał
sobie, że włosy z pewnością sięgają jej dalej niż do kolan, i po raz pierwszy w życiu odniósł
wrażenie, iż wie, czym może być pociąg do kobiety. On, który dotychczas wiódł tak cnotliwe życie,
któremu Elena nie pozwalała nawet popatrzeć na wiejskie dziewczęta.

I Heike rozumiał, że robiła to, by nie został odtrącony i tym samym głęboko zraniony. Heike nie miał
żadnych złudzeń co do własnej atrakcyjności, od czasu do czasu oglądał przecież swoje oblicze w
kałużach i wypolerowanych metalowych przedmiotach.

Dłoń Feodory pieszcząca materię sukni Anciol... Tak czule, z takim smutkiem! Heike nie mógł

background image

oderwać się od tej myśli.

Jak gdyby to była jej własna suknia, w której miała iść do ślubu!

- Pójdziemy teraz obejrzeć galerię przodków - Feodora radosnym głosem wyrwała go z zamyślenia. -
Może i młodzi tam się znajdą?

Odwróciła się do niego.

97

- Uważam, że koniecznie powinniście jak najszybciej zabrać stąd Petera - oznajmiła, po kociemu
mrużąc oczy. - Spróbujemy go znaleźć.

W tym momencie Heike pojął dwie istotne sprawy:

Feodora była zazdrosna o Nicolę! Pragnęła mieć młodych mężczyzn wyłącznie dla siebie -

jeśli nie, mogli iść do diabła. Jeśli udało się jej odebrać młodzieńca Nicoli, była szczęśliwa.

Osoba Heikego nie miała w tym momencie żadnego znaczenia, wszak Nicola także ani trochę nie była
nim zainteresowana.

Drugą myślą, jaka uderzyła Heikego, było przekonanie, iż musi opuścić twierdzę. Tu, w zamczysku,
nie mógł zwyciężyć złej mocy.

Musiało się to dokonać na starym zarośniętym cmentarzu, miejscu wiecznego spoczynku panów
twierdzy, ogrodzonym misternie wykutą w żelazie kratą.

Tam powinien odnaleźć grób nieszczęsnej Anciol, czyli - jak należało uściślić - księżniczki Feodory.
Jednej i tej samej osoby!

To przekonanie natychmiast przywiodło mu na myśl straszliwą wizję, jakiej doświadczył

rano. I poczuł dławiący strach, idąc za księżniczką wiodącą go krętymi korytarzami ku galerii. Miał
wrażenie, że ponownie słyszy ochrypły skrzek padlinożernych ptaków. Czuł, że ciemny belkowany
sufit sal i korytarzy zaraz spadnie mu na głowę. Słyszał, jak odgłos spływającej kroplami wilgoci
odbija się echem od zapleśniałych ścian, wydawało mu się, że zwierzęce skóry na podłodze na jego
oczach gniją, odsłaniając wijące się pod nimi robactwo. Bezustannie powtarzał sobie, że to wszystko
jest tylko wytworem jego makabrycznej wyobraźni.

Ale jednemu nie dało się zaprzeczyć.

Gdzieś na samym początku przechadzki po twierdzy minęli piękne rzeźbione drzwi. Feodora nawet
się do nich nie zbliżyła. Przez cały czas tłumaczyła mu coś z ożywieniem, jak gdyby z całych sił
starając się odwrócić jego uwagę, byle tylko nie zapytał o te drzwi.

background image

Ale Heike, dzięki swym ostatnio niezwykle wyostrzonym zmysłom, natychmiast wyczuł, że za owymi
drzwiami kryć się musi coś szczególnego. Tam, w głębi, zapewne znajduje się jądro twierdzy, samo
serce, źródło panującego tu zła.

Starał się połączyć wrażenie z tym, co ujrzał rano, kiedy miał przy sobie mandragorę. W jaki sposób
powiązać to w całość? Gdyby oba obrazy, ohydne ruiny i przepiękną twierdzę, nałożyć na siebie, to
w którym miejscu znalazłoby się owo jądro?

Nie mógł dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż Feodora mówiąc nieprzerwanie, otwierała łukowato
sklepione drzwi do galerii.

Jednej wszak rzeczy był pewien: musi iść na cmentarz.

98

Do grobu Anciol, zdradzonej narzeczonej.

To ona jest upiorem, którego należy unicestwić.

Później, jeśli zajdzie taka potrzeba, zajmie się twierdzą, ale wtedy, miał nadzieję, zła moc zostanie
już pokonana.

Nie mający doświadczenia Heike nie brał jednak pod uwagę, że żaden upiór nie odda swej mocy bez
walki!

99

ROZDZIAŁ IX

Nowe odkrycie Heikego wzburzyło go tak bardzo, iż w pierwszej chwili nie zorientował się, że Peter
i Nicola są w galerii. Młodzi odskoczyli od siebie jak oparzeni, jakby przyłapano ich na gorącym
uczynku.

Peter zaczerwienił się i powitał przyjaciela.

A Heike nareszcie miał okazję przyjrzeć się Nicoli.

Łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu. Taka młoda i bezbronna! Nie mogła mieć więcej niż
szesnaście lat, choć Feodora twierdziła, że jej kuzynka skończyła już dwadzieścia. Nicola była tak
zachwycająca, tak śliczna, że dotknęła milczących dotąd czułych strun w duszy Heikego. Z bolesną
rezygnacją musiał jednak przyznać, iż nie mógłby odebrać jej swemu przyjacielowi Peterowi. Nie
pragnął tego i prawdopodobnie nie przystałby na to, nawet gdyby Nicola nagle zmieniła zdanie i
wolała go od Petera. Cieszył się jedynie, że nie przyjrzał się jej uważniej poprzedniego wieczoru,
marnowałby tylko czas na płonne, gorzkie marzenia. A tak Nicola dokonała już wyboru i Heike z
większym spokojem przyjął fakt, że dla niego jest nieosiągalna.

Muszę ją stąd wydostać. To niezwykle ważne!

background image

Zastanawiał się nad źródłem przemożnego wpływu, jaki ma na nią Feodora. Dlaczego upiór trzyma w
niewoli młodziutką, żywą dziewczynę?

Heike nabrał pewności siebie. Teraz naprawdę ma o co walczyć. Przed nim szlachetny bój o
przyjaciela i najcudowniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się spotkać.

Nieważne, że nie ma żadnych szans u Nicoli, to tylko czyni jego misję jeszcze bardziej wzniosłą.

Ach, tak, tu jesteście przywitała ich Feodora.

Pozwólcie, panie Heike, że przedstawię wam moją młodszą kuzynkę Nicolę. Nicolo, to przyjaciel
Petera.

Heike miał zamiar podać Nicoli rękę, ale dziewczyna odsunęła się z niesmakiem. Nigdy dotąd nie
poczuł się tak odrażający jak teraz!

Peterze, twój przyjaciel przybył, by cię stąd zabrać - rzekła księżniczka. - Najlepiej chyba będzie,
jeśli z nim pójdziesz. Ale najpierw chciałabym pokazać panu Heikemu z Ludzi Lodu naszych
przodków...

Peter solidarnie stanął u boku Nicoli. Atmosfera stała się wyraźnie napięta.

100

- Nie wyjdę stąd bez Nicoli - zdecydowanie oświadczył Peter, ale kiedy usiłował popatrzeć w oczy
księżniczki, drżące powieki zdradziły jego strach. Dziewczyna także wyglądała na panicznie
przerażoną.

- Peterze, poczekaj - szepnęła, zakładając, być może, że nikt inny jej nie słyszy. - Nie z nim!

Heikego słowa te ubodły tak dotkliwie, tak niewiarygodnie mocno, iż nie był w stanie poprzeć
Petera, choć jeszcze przed chwilą uważał, że zabranie stąd Nicoli jest jego najświętszym
obowiązkiem.

- Dziewczyna zostanie tutaj - oznajmiła księżniczka głosem ostrym jak uderzenie bata.

- Ale... - zaczął Peter.

Nicola błagała cichym szeptem, który jednak dzięki świetnej akustyce pomieszczenia dotarł

do wszystkich.

- Nie teraz, Peterze! Wracaj! Pamiętasz naszą umowę?

Potakująco skinął głową.

Heike nie wiedział, co robić. Ogromnie ważne było wyprowadzenie Petera z twierdzy i

background image

niedopuszczenie, by tutaj powrócił. A przecież muszą zabrać ze sobą Nicolę!

Feodora pokazała swoją siłę. Nie wyrzekła już ani słowa, ucinając dalszą dyskusję. Swym dostojnym
i władczym milczeniem pokonała wszystkich. Heike zaczął pojmować, jaką władzę miała nad
dziewczyną.

Ale dlaczego, dlaczego? W jaki sposób zostały ze sobą związane? Czy są spokrewnione? A może
Nicola była zwykłą, wcale nie wywodzącą się ze szlachty dziewczyną, wybraną przez księżniczkę po
to, by przyciągała do twierdzy młodych mężczyzn? Których później Feodora odbierała jej i niszczyła,
odnosząc w ten sposób triumf nad młodszą kobietą?

Heike nie miał już czasu na dalsze rozmyślania. Feodora znów ujęła go pod ramię i zaczęła
oprowadzać po galerii. Peter i Nicola szli za nimi w bezpiecznej odległości, ale księżniczka
udawała, że ich nie widzi.

- To musi być Bogdan Dziki. - Heike wskazał na dziarsko wyglądającego wojaka z olbrzymim
wąsem, w futrzanej czapce na bakier i szpicrutą w dłoni. Oczy spoglądające z portretu zdawały się
na wskroś przenikać patrzącego, ale mogło to być winą kiepskiej techniki artysty albo sztucznego
stylu malarskiego epoki.

- Piętnasty wiek - mruknął znający się na sztuce Peter.

- To prawda - chłodno odparła księżniczka. - Był synem Borysa, tego tutaj przystojnego wojewody,
który miał cztery żony!

101

Istotnie, oczy Borysa miały ten osobliwy wyraz, który tak bardzo pociągał płeć piękną.

- Interesują mnie kobiety - wtrącił Heike. Masywna podłoga aż drżała od jego ciężkich kroków. -
Wydaje się, że wszystkie w waszym rodzie jesteście niespotykanymi pięknościami.

Rzekł to w głębokiej zadumie, a jednocześnie z takim przekonaniem, iż nie można było potraktować
jego wypowiedzi jak czczą galanterię. Księżniczka gorąco podziękowała za komplement.

Z ożywieniem zaczęła opisywać nieliczne portrety kobiet.

- A to - Heike wskazał na obraz przedstawiający kobietę uderzająco podobną do Feodory. -

To musi być Anciol.

- Nie, jej portretu, niestety, nie zdążono namalować. To jedna z wielu przedstawicielek naszego rodu,
noszących imię Feodora. Żyła stosunkowo niedawno. Gdy popatrzycie tutaj, na ukochaną żonę
Borysa, z pewnością dostrzeżecie podobieństwo, prawda? Pochodziła z Rusi. To pierwsza Feodora,
później jej imieniem chętnie nazywano dziewczynki w naszym rodzie.

- Owszem, dostrzegam podobieństwo - odparł Heike. - Między tymi dwoma portretami a wami.

background image

Był przekonany, że i Anciol była do nich uderzająco podobna. Zwłaszcza do księżniczki...

Nabierał coraz większej pewności, że są one jedną i tą samą osobą.

Pewien był także czego innego, choć przecież wcale nie znał się na sztuce. Zorientował się, że
wszystkie portrety muszą sobie liczyć po kilkaset lat. Nie widział żadnych współczesnych obrazów.

To spostrzeżenie ugruntowało teorię, która powoli zaczynała krystalizować się w jego głowie.

Gdyby rano nie miał tej ohydnej wizji, jak inni przypadkowi goście sądziłby, iż znalazł się w całkiem
zwyczajnej twierdzy, z wizytą u całkiem zwyczajnych dam.

Teraz jednak dojrzała w nim myśl, iż Feodora była dawno zmarłą Anciol, Nicola zaś młodą
dziewczyną, którą nienasycony upiór wziął w niewolę, by przyciągała dlań mężczyzn.

Heike był odpowiedzialny za życie Petera i tej młodej panny. To on musiał wydostać ich z twierdzy,
nie wzbudzając przy tym podejrzeń Feodory.

Otrzymał pomoc. Wiedział, że troje dotkniętych z Ludzi Lodu wesprze jego działania. Ale to on
musiał myśleć!

102

A jeśli jego teoria okaże się nieprawdziwa? Jeśli Feodora jest rzeczywistą, żywą kobietą, a poranna
wizja była jedynie omamem?

Heike postanowił sprowokować księżniczkę: chciał, by się przed nim odkryła.

- I wszyscy wasi przodkowie pogrzebani zostali przy kościółku w Targul Stregesti?

- Prawie wszyscy. Zbyt trudno było zbudować kryptę tu na górze, na urwisku.

Heike pokiwał głową.

- Mam ochotę po południu zwiedzić cmentarz.

Po raz kolejny księżniczce udało się wprawić go w zdumienie: ujrzał łzy napływające jej do oczu!

- Ach, jakże będę wam wdzięczna, jeśli to uczynicie! Może uda wam się trochę pogonić kościelnego,
nasze biedne groby są takie zaniedbane. Bardzo mnie to boli! Ach, jak się cieszę, że zechcieliście nas
odwiedzić!

Doprawdy? pomyślał Heike z goryczą. Cóż to za przebiegła gra!

Lepiej zrozumiał ją, słysząc kolejne słowa:

- Nie będę was już dłużej zatrzymywać. Zabierzcie także waszego przyjaciela, ale jeśli będziecie

background image

mieć czas, panie Heike, to serdecznie zapraszamy do nas wieczorem!

Tu cię mam! Nie zaprasza Petera, to mnie chce pochwycić w szpony, bo dopiero nocą ożywa jej siła.
Właśnie w nocy znikają tu wszyscy mężczyźni.

Chce mnie zwabić i rozprawić się ze mną!

Ciekawe, czy wie, że wywodzę się ze szczególnego rodu? Nie wydaje się, by miała tę świadomość.

A zatem czeka ją niespodzianka!

Kiedy wszyscy czworo szli ku wyjściowym drzwiom, Peter słał mu wściekłe spojrzenia. Ale Heike
uśmiechał się tylko swym spokojnym i teraz także przepraszającym uśmiechem, udając, że nic nie
rozumie. Miał zamiar rozmówić się z Peterem, gdy znajdą się w bezpiecznym miejscu.

Księżniczka nie wyszła, przytrzymała także Nicolę i obie zostały w ponurym, ciemnym przedsionku,
pozbawionym okien. Nic dziwnego, upiory przecież unikają dziennego światła i słońca.

103

Natomiast gdy żegnali się z damami, Heikego czekała kolejna niespodzianka. Nie zdziwiło go, że
księżniczka Feodora okazała mu nadzwyczajną wprost życzliwość i gorąco prosiła, by powrócił
wieczorem. Ta kobieta po prostu czyniła wszelkie niezbędne przygotowania, by zadać mu śmiertelny
cios.

Ale Nicola...

Ta cudownie piękna, łagodna dziewczyna przez cały czas powstrzymująca się od płaczu z rozpaczy,
patrzyła teraz na Heikego, jak się wydawało, całkiem nowymi oczami. Nie wzięła go za rękę, ale jej
wzrok przemawiał wyraźnie, a zaraz potwierdziły to wypowiadane szeptem słowa:

- Błagam, byście przyszli tu dziś wieczorem z Peterem! Wybaczcie, iż niewłaściwie was oceniłam.
Teraz wiem, że w waszej piersi bije gorące, szlachetne serce. Wybaczcie więc, że tak po
dziecinnemu patrzyłam jedynie na wasz wygląd!

Powiedziała to szybko, jednym tchem, nie chciała, by ciotka usłyszała jej słowa. Zaraz też dodała,
jeszcze ciszej i jeszcze szybciej:

- I nie chodźcie na cmentarz, ani wy, ani Peter! Nie wierzcie jej prośbom i zachętom. To przywiedzie
was do zatracenia. Ludzie z miasteczka twierdzą, że nad grobami czuwają duchy zmarłych i ci, którzy
zakłócą ich spokój, są dręczeni i kaleczeni w najbardziej okrutny sposób. Nie chcę, by któremuś z
was stała się krzywda!

W jej oczach błyszczały łzy. Heike walczył z ogarniającą go nagle słabością.

- Poradzimy sobie - uśmiechnął się. - Chyba mieszkańcy wioski odwiedzają cmentarz, i to w różnych
porach dnia?

background image

- Nie starą jego część, tę, gdzie mieszczą się groby mieszkańców Cetatea de Strega, groby
wojewodów i ich potomków...

A więc nareszcie poznał nazwę twierdzy! Cetatea de Strega - Twierdza Czarownicy. Peter z wielkim
zapałem opowiadał mu o językach romańskich i o związkach istniejących między nimi. Nic
dziwnego, że nazwa miasteczka i twierdzy wywodziła się z włoskiego słowa

„czarownica”, wszak w dawnych czasach właśnie cesarstwo rzymskie zagarnęło tę krainę, zwaną
wówczas Dacją. Później coraz bardziej znaczące stały się wpływy słowiańskie, zarówno jeśli chodzi
o język, jak i zwyczaje, i, jak Heike ośmielił się zgadywać, także o alfabet cyrylicki, który widział na
nagrobkach w Targul Stregesti. Pierwsza Feodora pochodziła przecież z Rusi.

Heike jednakże nie umiał czytać nawet łacińskich liter, właściwie więc było mu obojętne, jakim
alfabetem posługiwano się tutaj.

Dłoń Nicoli delikatnie dotknęła jego ramienia.

104

- Bardzo proszę, uważajcie na siebie, nie chodźcie tam! Jeśli okaże się, że nie wrócicie wieczorem,
nie będę miała po co żyć!

Heike lękliwie obejrzał się na księżniczkę, ale ona, pogrążona w wyraźnie chłodnej rozmowie z
Peterem, niczego nie słyszała.

Heike, któremu obcy był egoizm, z rozkoszą wsłuchiwał się w łagodny, ciepły głos Nicoli i cieszył
się, że Peter, jego przyjaciel, znalazł tak cudowną dziewczynę. Wpatrywała się teraz w Heikego
oczami, w których malowała się ufność, ba, nawet podziw. Ta delikatna istota tak bardzo niepokoiła
się o los Petera i prosiła Heikego, by go chronił! Błagała także o pomoc dla siebie, o pomoc w
wyrwaniu się spod uroku rzuconego na nią w twierdzy. Ale lękała się także o Heikego! Miał uważać
na siebie!

W uniesieniu odetchnął głęboko, pragnąc stłumić wzruszenie, ściskające go w piersi.

Ta cudowna dziewczyna bała się o niego! To było o wiele więcej, niż mógł się spodziewać.

Wkrótce schodzili aleją w dół ku łąkom. Słońce dawno już minęło zenit i pochylało się coraz niżej
nad horyzontem. Nadal jednak było duszno i upalnie.

Peter był zawiedziony i rozgniewany.

- Po co przyszedłeś i zabrałeś mnie z zamku? Nie mogłeś darować mi jednego dnia spędzonego
razem z Nicolą?

- Peterze, musisz mnie zrozumieć! Znalazłeś się w śmiertelnym niebezpieczeństwie!

Przyjaciel w odpowiedzi tylko parsknął. Nie przestawał słać tęsknych spojrzeń za siebie, w kierunku

background image

twierdzy.

- Śmiertelne niebezpieczeństwo?! Jakie masz na to dowody?

Heike już otworzył usta, ale zaraz zamknął je znowu. Peter, żądając dowodów, zasiał w nim
niepewność. Cóż miał powiedzieć? W zamczysku wszystko przebiegało normalnie, zupełnie
naturalnie. Życzliwa gospodyni z dumą oprowadzała ich po twierdzy.

Przecudna młoda dziewczyna, która usiłowała sprzeciwić się swej opiekunce i nazywała ją
czarownicą... Cóż w tym wyjątkowego? Ile takich historii miało już miejsce?

W ostrych, gorących promieniach popołudniowego słońca Heike zaczął zastanawiać się, czy nie
maluje diabła czarniejszym, niż jest w rzeczywistości.

Podczas gdy Peter, idąc, złorzeczył mu w coraz bardziej gorzkich słowach, Heike stopniowo nabierał
przekonania, że się omylił. Księżniczka Feodora, która tak poufale trzymała go pod ramię, miałaby
być zjawą? Niewiarygodne! Przecież cały czas czuł jej rękę!

105

Całą swą wiedzę o siłach ciemności, z jakimi może zetknąć się człowiek, Heike wyniósł ze
Słowenii. W tej dziedzinie otrzymał niezwykle staranną edukację.

Wiedział, że należy odróżnić zjawę od upiora. Zjawa to dusza człowieka, twór bezcielesny, ciało
astralne. Upiór natomiast jest jakby żywą istotą, która nigdy tak naprawdę nie umarła, nie obróciła
się w proch. Do upiorów zalicza się wampiry, a także niektóre czarownice.

Istnieje jeszcze wiele, wiele innych istot ze świata cieni, które także należą do tej grupy.

Wszystkie one, by przetrwać, muszą się posilać, na przykład krwią żywych ludzi lub w inny równie
osobliwy sposób.

Heike dotychczas sądził, że taką właśnie istotą jest księżniczka Feodora, ale nie mógł pojąć, w jaki
sposób - jeśli można to tak określić - utrzymuje się ona przy życiu. Teraz czuł się zdezorientowany,
być może omylił się w ocenie jej osoby, być może jest ona zwykłym, niewinnym człowiekiem, a
twierdza tym, na co wygląda: piękną, dobrze utrzymaną budowlą.

W takim razie bez powodu wdarł się brutalnie w miłosną przygodę Petera. Było to ostatnie, co chciał
zrobić, i myśl o tym sprawiła mu ogromną przykrość.

Co właściwie miał na poparcie swej chorej idei?

Prymitywne przesądy mieszkańców Stregesti? Słowa Nicoli o tym, że ciotka jest czarownicą?
Poranne przywidzenie? Boże, jakże to było dawno!

Co jeszcze? Mira, która twierdziła, że ktoś usiłował wedrzeć się do jej izby w gospodzie? Ale
przecież to był sen!

background image

Droga, której najpierw nie było, a potem się pojawiła. Nie, to znów sprawka mandragory, tego nie
można brać pod uwagę.

Las?

Las, tak, to prawda, ale czy wydarzyło się w nim coś poza tym, że zdjął ich niewytłumaczalny strach?

Opowiadanie Zeno o człowieku, którego znaleźli. Wyszeptał dwa słowa: „skrzydła kruka”...

Wszyscy mężczyźni, którzy zniknęli. Bezpańskie konie...

Ptaki w ciemnościach...

Było coś jeszcze, czego nie mógł sobie przypomnieć, wydarzyło się już tak dawno...

I najważniejsze ze wszystkiego: troje z Ludzi Lodu twierdziło, że grozi mu tak wielkie
niebezpieczeństwo, iż będą musieli mu pomagać.

106

Ich Heike nie mógł zlekceważyć, choćby wszystko pozostałe wydawało się niejasne.

W jego głosie znów zabrzmiała stanowczość:

- Peterze, posłuchaj mnie! Spotkasz się jeszcze z Nicolą i wyprowadzimy ją z twierdzy. Ale później,
wieczorem, jak proponowałeś. Najpierw musimy unieszkodliwić straszną Feodorę.

Dlatego chciałbym, byś poszedł ze mną na cmentarz i odnalazł jej grób...

- Chyba oszalałeś!

- Nie, mówię poważnie. Nie wydostaniemy Nicoli z twierdzy, dopóki czarownica nie zginie.

Dziewczynę przytrzymują zaklęte więzy, których nie będziemy w stanie rozerwać.

- Wydaje mi się, że przed chwilą powiedziałeś, że czarownica nie żyje.

- Proszę, nie drwij ze mnie! To nie pora na żarty. Nie będę już więcej nudził na ten temat, rozumiem
tak samo niewiele jak ty. Ale czy widzisz te konie? Są teraz nasze, ich właściciele zniknęli już dawno
temu, prawdopodobnie w lesie. Tak więc Mira i ty będziecie mieć każde swojego wierzchowca, a
Nicolę możesz posadzić na siodle przed sobą, kiedy będziemy stąd odjeżdżać.

Heike bardzo się cieszył, że może przekazać przyjacielowi tak radosną nowinę.

- Co ty mówisz? Konie są nasze? Kto...

Heike jeszcze raz opowiedział o zaginionych Francuzach i mieszkańcach miasteczka, którzy nie mieli
dla koni miejsca w stajni ani też paszy na długą, mroźną zimę.

background image

- To naprawdę fantastyczne! Muszę opowiedzieć o tym Nicoli.

- Przyjdzie na to czas. Kłopot w tym, że zwierzęta zdziczały, nie dają się złapać.

- Ja się tym zajmę. Kiedy byłem dzieckiem, mój ojciec miał zawsze wiele koni.

Peter włożył dwa palce do ust i gwizdnął. Konie natychmiast zastrzygły uszami.

- Och, naprawdę... - Heike wyraził szczere zdumienie.

Piękne zwierzęta były lekko spłoszone, ale Peter najwyraźniej umiał odpowiednio je podejść, kusił i
wabił, aż w końcu znalazły się tak blisko, że czuł na dłoniach ich oddech.

Delikatnie, ostrożnie pogłaskał jednego, przemawiając pieszczotliwie jak do dziecka.

- Nigdy czegoś podobnego nie widziałem - zachwycił się Heike. - Mnie by się to z pewnością nie
udało.

107

- Jeśli nie wiem czegoś o koniu, to znaczy, że nie warto tego wiedzieć. - Peter uśmiechnął

się z zadowoleniem.

- Ponieważ i tak nie mamy uprzęży, niech sobie tutaj chodzą. Sprowadzę je później. Dokąd idziemy
teraz?

- Najpierw do karczmy. Później musimy iść na cmentarz, czy tego nie pojmujesz? Jeśli nie, to dziś w
nocy ja wyprowadzę stamtąd Nicolę, nie ty.

- Dlaczego? - oburzył się Peter, nadzwyczaj czujny, gdy padło imię Nicoli. - Czego ty chcesz od
mojej dziewczyny?

- Uspokój się! Jeśli nie zdołamy unieszkodliwić księżniczki Feodory, nocą w twierdzy będzie dla
ciebie zbyt niebezpiecznie.

- I znów zaczynasz - westchnął Peter. - Powtarzasz to już chyba po raz setny. Dobrze, pójdę z tobą na
cmentarz, żebyś mógł się przekonać, jak bardzo się mylisz.

- Nic by mnie bardziej nie uradowało, niż gdybym się mylił.

Peter potrząsnął głową.

- Dziwny jesteś, Heike. Czy naprawdę nic nie zdoła wprawić cię w gniew?

- O, tak - dobrodusznie odparł Heike. - Z pewnością. W tej dolinie jest coś, co porusza we mnie
struny gniewu. Dlatego właśnie postanowiłem to zwalczyć.

background image

- Bóg z tobą - rzekł Peter cierpko.

Ludzie z miasteczka nie wierzyli własnym oczom, gdy ujrzeli dwóch młodzieńców idących ulicą i
wchodzących na rynek. Szeptem coraz dalej przekazywano sobie niecodzienną nowinę.

Zeno i jego żona dosłownie otworzyli usta ze zdumienia, gdy chłopcy stanęli w drzwiach karczmy, a
Mira przypadła do nich uszczęśliwiona.

- Odnalazłeś Petera, Heike! Dziękuję ci, dziękuję!

- Odnalazł - mruknął Peter z kwaśną miną. - Czyżby ta miała być aż tak wielka sztuka?

- Naprawdę, wróciliście? - Zeno i cała obsługa kuchenna nie posiadali się ze zdumienia. - A może
wcale tam nie byliście?

Heike uśmiechnął się.

108

- Jeśli chodzi o Cetatea de Strega, to owszem, byliśmy w niej. Mówiłem przecież, że sprowadzę
Petera do domu.

W izbie szynkowej zapadła cisza, w której wyczuć się dało zaskoczenie i zdumienie.

- Ale... ale... nikt dotąd...

Heike przerwał karczmarzowi:

- Czy możemy dostać teraz solidny posiłek? Później pójdziemy na cmentarz.

Zeno odetchnął głęboko.

- Kim ty właściwie jesteś? Bo rozumiem, że to twoja zasługa, a nie twego sympatycznego, ale
całkiem zwyczajnego kompana?

- Tego nie wiem - roześmiał się Heike, potrząsając głową.

W karczmarza nagle jakby wstąpił nowy duch.

- Dziewczęta, dalej! - wołał. - Na co czekacie? Ruszajcie! Podajcie to, co mamy najlepszego!

Kiedy zasiedli do wystawnego posiłku, Heike wypytywał Zeno.

- Muszę znaleźć kogoś, kto dobrze zna stary cmentarz. Ksiądz? A może kościelny? Albo ktoś inny?

- Zajmę się tym - zapewnił go karczmarz. - Zaufaj mi.

Mira, siedząca między chłopcami, użaliła się:

background image

- Peter jest taki odmieniony! Gdzie się podział miły, rozgadany chłopak, którego poznałam?

- Wcale się nie zmieniłem - parsknął Peter.

Heike uniósł głowę.

- Owszem, właśnie, że tak - odparł spokojnie. - Teraz nie jesteś sobą.

- Ach, tak? A jaki niby jestem?

Odpowiedziała mu Mira:

- Masz kwaśną minę. Jesteś zły i rozgniewany, niedobry i niemiły. Wczoraj taki nie byłeś.

- On jest po prostu niespokojny, Miro - usprawiedliwił przyjaciela Heike. - Wówczas tak właśnie
człowiek się zachowuje.

109

Sam martwił się nagłą zmianą, jaka zaszła w przyjacielu. To nie był ten Peter, którego znał i lubił.

Skończyli posiłek najszybciej jak mogli, nie mieli czasu do stracenia. Słońce stało niepokojąco nisko
nad górami, a żadne z nich nie miało ochoty na spędzenie kolejnej doby w Targul Stregesti.

Zanim opuścili gospodę, Heike ujął Mirę za ręce i zapytał cicho:

- Jak się miewasz?

Dziewczyna przymknęła oczy.

- Czuję się tak cudownie bezpieczna, Heike. Ten amulet... Powiedz mi, czy on żyje? Wiem, że to
brzmi niemądrze, ale mam wrażenie, że chce mi powiedzieć: „Nie bój się!”

- To wcale nie jest niemądre. Jak sądzisz, dlaczego ci go pożyczyłem?

- Dziękuję, Heike! Wiesz, w innej sytuacji odrzuciłabym go daleko od siebie, bo jestem bardzo
wierząca. Ale wydaje mi się, że jesteś szlachetnym człowiekiem, który niesie ze sobą samo dobro.

Heike poczuł ogarniające go wzruszenie.

- Twoje słowa cieszą mnie bardziej, niż przypuszczasz, bo właściwie zrodzony zostałem, by służyć
ciemności. Ale moje przeżycia w dzieciństwie sprawiły, że z całych sił staram się zwalczyć zło
istniejące na świecie, a przede wszystkim to, które tkwi we mnie.

Mira nie bardzo pojmowała, co mówił Heike, nie znała bowiem historii jego życia.

Powiedziała tylko ciepło:

background image

- W takim razie udało ci się, Heike!

To się jeszcze okaże, pomyślał. Czeka mnie długie życie, przynajmniej taką mam nadzieję.

- Uważajcie teraz na siebie - szepnęła. - Pilnuj Petera, zrób to dla mnie! A może chcesz, bym poszła z
wami?

- Nie, pod żadnym pozorem nie wolno ci wyjść za te drzwi! Pamiętaj o tym! A nocą dobrze się
zamknij, tak jak wczoraj wieczorem, to ogromnie ważne!

Przeraziła się.

- Czy nie wrócicie przed zapadnięciem ciemności?

110

- Nie, kiedy uporamy się ze wszystkim na cmentarzu, pójdziemy do twierdzy, by wydostać Nicolę.

Na szczerej buzi Miry odmalował się żal.

- Ach, tak, Nicola! Oczywiście, musimy jej pomóc. Ale czy nie chcesz z powrotem swego amuletu...
Jak go nazwałeś?

- Alrauny? Wiele bym dał, by móc mieć ją przy sobie, ale tym razem ona mi przeszkadza.

Nie pozwala mi widzieć tego samego co Peter, a w dodatku księżniczka nie znosi jej obecności,
jakże więc mógłbym coś zdziałać?

Tobie przyda się bardziej, jesteś tu całkiem bezbronna, a księżniczka traktuje cię jak rywalkę.
Pragnie mieć wszystkich mężczyzn tylko dla siebie, dlatego tak straszliwie dręczy Nicolę.

- Rozumiem. Zaczyna się starzeć i boi się, że nie będzie już mogła uwodzić.

- Tak, tak właśnie jest.

Nie chciał wyjaśniać, że Feodora to Anciol, zdradzona narzeczona, która pragnie zemścić się na
wszystkich przedstawicielach męskiego rodu i na wszystkich młodych kobietach, ponieważ jedna z
nich odebrała jej przyszłego męża. To przecież była tylko jego teoria.

Uścisnął ręce Miry.

- Bądź przy nas myślami, Miro!

- Obiecuję. Pomodlę się do Boga za was obu.

Heike odchodząc uśmiechał się ze smutkiem. Bardzo pragnął należeć do świata Boga, ale był on
przed nim zamknięty. Złe dziedzictwo nie pozwalało mu przestąpić jego progu. Musiał

background image

więc żyć najlepiej jak potrafił i mieć nadzieję, że litościwy Stwórca w swym miłosierdziu dostrzeże
jego dobre uczynki i nie osądzi go zbyt surowo.

Heike nie należał do świata zwykłych ludzi. Akurat w tej chwili był przez to bardzo samotny.

Dotknięci z Ludzi Lodu zwykle odczuwali dumę ze swego szczególnego pochodzenia, z możliwości
służenia złu, ale nie Heike. On, tak jak kiedyś dawno temu Tengel Dobry, musiał

zupełnie sam toczyć walkę o swoje człowieczeństwo.

Tengelowi powiodło się, zwłaszcza po tym, jak spotkał Silje. Ale Heike?

Któż mógł być bardziej samotny niż on owego sądnego dnia w nawiedzonym miasteczku Stregesti, w
Siedmiogrodzie, w roku 1793?

111

Przez moment zbierał siły, po czym skinął na Petera i opuścili względnie bezpieczną przystań, jaką
była gospoda.

112

ROZDZIAŁ X

Kiedy wyszli z karczmy, ujrzeli wszystkich mieszkańców miasteczka stojących wokół rynku: wiele
kobiet we wdowich welonach i garstkę mężczyzn o mniej lub bardziej odpychającym wyglądzie.

Wpatrzeni w Heikego i Petera skrywali nieśmiało rodzącą się nadzieję. Potomek Ludzi Lodu
dostrzegł jednak w ich oczach rozpaczliwe błaganie, niemą prośbę, by przerwał niekończące się
pasmo udręki i cierpienia, trwające od tak wielu lat, że trudno wyobrazić sobie jego rozmiary.

Po plecach przebiegły mu ciarki. A jeśli mu się nie powiedzie? Jeśli nie spełni ich oczekiwań?
Przecież niczego tak naprawdę nie wiedział.

Ku zaskoczeniu chłopców od zachodu nadciągnęły lekkie chmury. Niedobrze, pomyśleli obaj.
Przydałby się blask księżyca w pełni, choć po prawdzie bardzo jeszcze bladego, gdyż słońce dopiero
znikało za górskim grzbietem.

- Powinniśmy byli zabrać pochodnię - mruknął Peter.

- Przy cmentarzu jest latarnia - odparł Heike. - Zeno mi o tym powiedział.

- Wspaniale! Ale mam nadzieję, że sporo zdążymy zdziałać jeszcze przy dziennym świetle.

- Oczywiście. Ciemności nie zapanują tak od razu.

Gdy wyszli zza węgła domu, przed oczami mieli już kościół. W wejściu oczekiwał ich jakiś

background image

człowiek, prawdopodobnie przewodnik, którego ugodził Zeno.

W tej samej chwili zaszło słońce i na dolinę padły długie cienie. Nagle jakby śmierć wzięła ich w
swoje chłodne objęcia... Peter gwałtownie zawrócił.

- Chyba jednak nie pójdę. Nie chcę błąkać się wieczorem między grobami, zwłaszcza że wiem, o
czym myślisz.

- I o czym to ja myślę?

- Sądzisz, że nie słyszałem, jak postępuje się z upiorami? W jaki sposób się je unicestwia?

- A więc dobrze, odjedziemy stąd. Bez Nicoli.

- Nie! - gwałtownie sprzeciwił się Peter. - Chodźmy, niech to się już wreszcie raz na zawsze
skończy!

Przywitali się ze starym, zgiętym wpół mężczyzną.

113

- Jesteś księdzem? - zapytał Heike.

- Nie, nie mamy już księdza, księżniczka się na to nie godziła. Opiekuję się cmentarzem.

Właściwie to już prawie nie wstaję z łóżka - drżącym głosem wyjaśniał starzec. - Ale kiedy
dowiedziałem się, o co chodzi, to... Ale nie chcę iść z wami!

- Nie musisz. Jeśli tylko wskażesz nam groby, sami poradzimy sobie z resztą.

Kiedy obchodzili kościół, kierując się do ogrodzonego cmentarza, Peter wyraźnie czuł się nieswojo.
Bezustannie rozglądał się dokoła i Heike z niepokojem zauważył, że spojrzenia przyjaciela kierują
się ku twierdzy.

- Późno przyszliście - rzekł staruszek ze strachem. - Słońce już zaszło, tak być nie powinno.

Heike rozumiał jego obawy. Za dnia upiory są bezbronne, można je pojmać w grobach.

Nocą budzą się do życia, a wówczas nie ma na nie siły.

Na razie jednak było jeszcze widno. Za górami słońce nadal świeciło mocnym blaskiem, tylko tutaj,
w wąskiej dolinie Stregesti, królowały cienie.

Kiedy jednak ciemności ostatecznie zwyciężą, z twierdzy może nadjechać powóz. A wówczas nikt
już nie oprze się damie z wysokiego rodu i jej dziwacznemu woźnicy.

- Musimy się spieszyć - Heike wpadł w popłoch.

background image

Starzec pokiwał głową. Wykrzywione palce mocowały się z zamkiem przy bramie.

Nareszcie stanęła otworem, zaskrzypiała, jakby lata całe jej nie otwierano. Weszli na cmentarz.

- Nie potrafię odczytać napisów - oznajmił Heike, przemilczając fakt, że nie zna żadnych liter.

- Ja sobie z tym poradzę - odrzekł Peter. - Dobrze, że mogę się na coś przydać!

Powiedział to z nieskrywanym gniewem. Przez cały czas w Stregesti tak się zachowywał.

Heike miał wyrzuty sumienia, że zmusza Petera do udziału w makabrycznym przedsięwzięciu, ale
sam nie dałby sobie rady z ogromnymi ciężarami, jakie prawdopodobnie trzeba będzie dźwigać.

Cmentarz był straszliwie zaniedbany, Feodora miała rację. Korzenie, grube jak ramię dorosłego
mężczyzny, wiły się wszędzie. Przerażony Heike nagle zrozumiał, że to był las.

Wdarł się aż na tyły murów cmentarza i stał tak, ociekając wilgocią, oślizły, z gałęziami zwisającymi
nad grobami, z korzeniami zaciskającymi pętle na nagrobkach. Las chciał i tutaj wedrzeć się
podstępnie, tak by nikt tego nie zauważył.

114

Napisy na stojących pionowo kamieniach nagrobnych nietrudno było odczytać, ale nie te mogiły są
teraz najważniejsze, wyjaśnił staruszek. Bardziej czcigodni członkowie rodu pogrzebani zostali pod
płytami leżącymi na ziemi.

- Czy ten cmentarz jest bardzo stary? - zapytał Heike.

- O, tak! Wiekowy, tak stary, że nawet nie warto o tym myśleć.

Heike pod kubrakiem miał ukryty kołek, a także niewielki młotek. Nie chciał nikomu pokazywać
narzędzi, znalazł je na podwórzu gospody i przez nikogo nie zauważony, pożyczył bez pytania. Nawet
Peter o tym nie wiedział.

Peter rozgarnął nogą przegniłe liście na najbliższej płycie nagrobnej i odczytał napis:

- ”Sabin de Muntele”. Czy ci wojewodowie nazywali się Muntele?

Heike musiał przetłumaczyć pytanie przyjaciela.

- Tak - kiwnął głową starzec. - Wzięli nazwisko od szczytu tam dalej na południu. To także był
wojewoda, niech jego dusza spoczywa w pokoju.

Słowom towarzyszył szybki znak krzyża.

Heike znów musiał przetłumaczyć te słowa Peterowi.

background image

Ich przewodnik wyraźnie był zdenerwowany, dreptał w kółko niepewnym krokiem starego
człowieka, rozglądał się na wszystkie strony, bez przerwy oblizywał wargi.

Peter szedł dalej.

- ”Wojewoda Mihail de Muntele”... Uff, zawsze miałem kłopoty z odczytywaniem dat! „Zmarł

MDLXXIV”. Który to rok? Tysiąc pięćset siedemdziesiąty czwarty?

- To by się zgadzało - drżącym głosem odparł staruszek, gdy Heike mu przetłumaczył. - Ale jeśli
pójdziecie teraz ze mną, to znajdziemy właściwe groby...

Szli za nim aż do chwili, gdy przystanął tak gwałtownie, że wpadli na niego.

- Nie mogę zostać tu dłużej - szepnął, rozglądając się dookoła z przerażeniem. - To zbyt
niebezpieczne dla mnie i dla mojej rodziny. Groby znajdziecie tam, najbliżej muru, sami się
zorientujecie, o które chodzi - poinformował tak ściszonym szeptem, iż ledwie go dosłyszeli, gestem
wskazując przy tym najbardziej zniszczoną część cmentarza. Tutaj las jakby wspiął

się po murze i skrył groby w plątaninie gałęzi i korzeni.

Sędziwy przewodnik umknął tak szybko, jak tylko pozwalały na to jego stare nogi.

115

Heike z lękiem spojrzał na niebo, na którym widniała teraz cała paleta barw - od bladoszarej przez
pomarańczową aż do ognistej czerwieni. Ku tej feerii kolorów nadciągały z północy czarne ptaki.
Wrony i kruki płynęły w powietrzu, kierując się na urwisko dzielące dolinę na dwie części, na żywe i
wymarłe miasteczko. Między nimi, z lasu wysoko po drugiej stronie urwiska, wznosiła się Cetatea de
Strega. Stąd oczywiście nie było jej widać.

Części miasteczka, usytuowanej bezpośrednio pod twierdzą, nie dane było przeżyć...

- Musimy się spieszyć - rzekł Heike przytłumionym głosem. - Na razie jest jeszcze jasno.

Później być może zjawi się...

- Powóz? - równie cicho dopowiedział Peter. - Cały czas nasłuchuję jego turkotu.

Ale z zupełnie innego powodu niż ja, przyszło do głowy Heikemu. Masz nadzieję raz jeszcze ujrzeć
swą Nicolę.

Heike był w stanie zrozumieć Petera, ale przyjaciel powinien okazać cierpliwość. Wszystko w
swoim czasie!

Peter, wyraźnie podenerwowany, poganiany niepokojem, już doszedł do splątanych korzeni.

background image

W ręku trzymał siekierkę, którą dostał od staruszka.

- Tutaj! - zawołał cicho. - Chodź tutaj!

Heike wdrapał się na potężny korzeń, przypominający żywego węża, i pochylił nad ledwie widoczną
marmurową płytą.

Peter odsunął warstwę przegniłych liści I usiłował podnieść kilka mniejszych korzeni, ale te trzymały
się mocno.

- Spójrz, co tu jest napisane! „[Fiodoro]”.

- Och - szepnął Heike.

Peter powiedział cierpko:

- To wcale nie takie dziwne: Popatrz na tamten nagrobek, ten skrzywiony. Na nim wyryto takie samo
imię.

Nadzieje Heikego prysnęły jak bańka mydlana.

- Nic dziwnego, sama przecież powiedziała, że to imię popularne w rodzie. Ale nie tego imienia
szukamy, Peterze.

- Wiem o tym. Patrzmy dalej!

116

Petera ogarnęła gorączka poszukiwania. Rzucił się na kolana, odgarniając liście i gałęzie.

Heike pomagał mu jak umiał.

Odnaleźli olbrzymi grobowiec, niemal całkowicie ukryty wśród roślinności.

- ”Bogdan” - odczytał Peter. - Bez wątpienia Bogdan Dziki.

- A tu musi spoczywać Borys i jego cztery żony - zawyrokował Heike. - Jest jedna wielka płyta, a
wokół niej cztery mniejsze. Ale gdzie...

Najwyraźniej znaleźli się w samym sercu cmentarzyska. Kolejne nagrobki, coraz większe i bardziej
zdobione, znakomicie odzwierciedlały czasy świetności rodu.

- Heike, podejdź tutaj! - ochrypłym głosem nakazał Peter. - Spójrz tu, przy samym murze!

Z trudem dokopał się do ogromnej płyty nagrobnej, będącej, jak przypuszczał, jedną z najnowszych
na cmentarzu, choć i ona wydawała się prastara.

- Znaleźliśmy - szeptem oznajmił Heikemu, jak gdyby obawiał się, że ktoś może ich usłyszeć. -

background image

Zobacz! To podwójny grób! Imię na górze rozpoznajesz, prawda?

- Tak. Kolejna Feodora.

- A drugie... - Peter przeliterował: -A-n-c-i-o-l!

- A więc jest! Jest! - zawołał podniecony Heike. - Teraz szybko! Siekiera, zanim zniknie światło
dzienne. Zobacz, niebo szarzeje coraz bardziej!

Las, który zdołał przedrzeć się przez mury, niewiele grobów opanował tak zachłannie jak ten.
Niesamowita plątanina korzeni skrywała mogiłę, a czego nie zdołała przykryć, przysłoniły
wieloletnie pokłady butwiejących liści. Peter naprawdę dzielnie się spisał, odnajdując prawie
niewidoczną płytę.

- Siekierą nie dam rady - poskarżył się. - Odbija się jak od grubej skóry.

- Powinna być dostatecznie ostra. Poczekaj, pozwól mnie spróbować!

Heike, rozgorączkowany pośpiechem, chwycił siekierę i zamachnął się na pierwszy torujący drogę
korzeń. Na powierzchni nie pojawił się nawet ślad zadrapania.

Spróbował jeszcze raz.

- To bez sensu - mruknął Peter. Pochylony badał ziemię wokół nagrobka.

- Co robisz? - zapytał Heike.

117

- Szukam dziury.

Heike popatrzył na niego ze zrozumieniem. Doskonale wiedział, do czego pije jego towarzysz. Gdy
chodziło o wampiry, wokół ich grobów szukano zwykle małych otworów pozostawionych jakby
przez węże lub dżdżownice, by sprawdzić, którędy przedostają się nocą. Wampiry mogły przybrać
niemal każdą postać.

Ale Anciol-Feodora nie była wampirem, wszyscy w miasteczku gotowi byli to przysiąc.

- Znalazłeś coś?

- Nie, zresztą specjalnie na to nie liczyłem.

Heike tylko kiwnął głową. Znów wycelował w korzeń siekierą, ale równie dobrze mógł walić głową
m mur.

- Chyba będziemy musieli się poddać - Peter nie ukrywał, że pragnie opuścić cmentarz i pobiec do
Nicoli.

background image

Ale w tej chwili Heikego naszło wspomnienie, wspomnienie długich godzin, kiedy pozostawiony
samemu sobie siedział zamknięty w klatce. Wspomnienie pieśni, napływających mu do ust, słów,
których sensu nie rozumiał.

- Poczekaj - rzekł do Petera.

Towarzysz usłuchał niechętnie.

Nieznane słowa powróciły do Heikego, układały się w sekwencje. Same cisnęły się na usta, zrazu
ciche nieporadne...

Peter wpatrywał się w Heikego jak urzeczony.

- Boże - wyszeptał w końcu. - To są przecież zaklęcia! Zauberlieder! Du bist doch ein Mahner!

Heike jednym tylko uchem słuchał, jak Peter nazywa go zaklinaczem duchów, a jego śpiew -

czarami, zaklęciami. Heike nie był teraz całkiem sobą, porwała go pieśń, tak jak kiedyś porwała
Ulvhedina i jak umiała zatracić się w niej Hanna.

Peter ciągle w osłupieniu patrzył na przyjaciela, nie będąc w stanie podjąć żadnych rozsądnych
działań, na przykład sięgnąć po siekierę. Dopiero Heike ją uniósł i nie przerywając zaklęć, uderzył.

Korzeń pękł z trzaskiem, zwinął się jak w przedśmiertnym skurczu. Peter na ten widok tylko z
niedowierzaniem potrząsnął głową. Nadal nie mógł zrobić choćby kroku. Heike ciął korzeń 118

za korzeniem. Wokół grobu powstał stos na kształt wijącego się kłębowiska splątanych ze sobą węży.

Korzenie w konwulsyjnych drgawkach skręcały się wśród szelestu opadłych liści.

W końcu kamienna płyta była wolna. Peter nareszcie ocknął się i pospiesznie zaczął

odgarniać liście. Były tak przegniłe, oślizłe, że z obrzydzeniem ocierał ręce.

Popatrzyli po sobie, obaj równie przerażeni. Zaklęcia Heikego ucichły.

Mocno chwycili płytę.

Okazała się niezwykle ciężka, stanęli więc obok siebie i unosili ją w stronę muru, tak jak podnosi się
klapę od piwnicy.

Szare światło zmierzchu pozwoliło im zajrzeć do grobu.

Wewnątrz ujrzeli wielką, ciemną trumnę, niezwyczajnie szeroką.

- Pochowano je w tej samej trumnie - z niedowierzaniem jęknął Peter. - Nigdy nie słyszałem o czymś
podobnym!

background image

- Ja także nie. Ale to musi być nasza Anciol.

- Na pewno.

Znów popatrzyli po sobie pytająco, a potem zeskoczyli w dół do niezbyt głębokiego grobu, by
dokładniej przyjrzeć się trumnie. Nie potrafili rozpoznać naruszonego zębem czasu materiału, z
którego została wykonana.

- Nie z drewna - szepnął Peter i Heike zrozumiał, o co mu chodzi. Najwidoczniej chciano mieć
gwarancję, że zmarły nie powstanie z grobu.

Trumna była tak stara, że liczne zabezpieczenia z upływem czasu przegniły, nie było więc większych
kłopotów z jej otwarciem. Ostrożnie unieśli wieko, przestraszeni tym, co mogą pod nim ujrzeć. Jeśli
w środku był wampir, zwłoki wyglądałyby jak ciało żywego człowieka, być może ze śladami świeżej
krwi. Wszelkie inne upiory także byłyby pozbawione piętna śmierci.

Pokrywa została zdjęta.

Nic takiego nie zobaczyli, ale mimo wszystko widok wprawił ich w zdumienie.

W środku znajdowały się dwa szkielety. Jeden z nich był szkieletem dorosłej kobiety, która ciągle,
nawet po śmierci, obejmowała ramieniem mały szkielet dziecka.

119

Zrazu niczego nie mogli zrozumieć.

- Czy Anciol miała dziecko? - szeptem zapytał Peter. - Zanim wyszła za mąż?

- Najwyraźniej. Nikt nic nam o tym nie powiedział.

Heike, wpatrując się we wzruszający obraz, rzekł przygnębiony:

- Nic nam to nie dało, tutaj nie ma upiora. Zbezcześciliśmy tylko grób!

- I nasza teoria okazała się błędna.

- Tak. A może niezupełnie, sam nie wiem. Bo jeśli mamy do czynienia ze zjawą, to pamiętaj, że ich
doczesne szczątki gniją.

- Może powinniśmy położyć tu żelazo?

- Mam ze sobą kołek - przyznał Heike. - Wziąłem go, by wbić go prosto w serce upiora. Ale w tym
wypadku nic to nie pomoże. Nie, gdybym był chrześcijaninem, położyłbym tu krzyż jako
zadośćuczynienie za naruszenie pokoju grobowca.

Peter już przekładał przez głowę łańcuszek; wisiał na nim mały krzyżyk.

background image

- Ja także mam wyrzuty sumienia - wyznał. - Położę go między zmarłe. Czy mam się pomodlić?

- A potrafisz?

- Oczywiście!

Położył krzyżyk w trumnie, a kiedy ją na powrót zamknęli i wyszli z grobu, złożył ręce i odmówił
krótką modlitwę za dusze zmarłych, prosząc jednocześnie, by grzech popełniony przez naruszenie
grobu został im wybaczony. Później znów nakryli grób ciężką płytą. Na Heikego spłynęło uczucie
niezwykłego spokoju.

- Nie rozumiem tego - powiedział Peter, ponownie przyglądając się napisom na płycie. - O, ale co
to?

- Co się stało?

- Teraz już niczego nie pojmuję! Popatrz! „Feodora - urodzona 1580, zmarła 1618, Anciol -

urodzona i zmarła w roku 1618”.

- Ty i te twoje cyfry, z którymi sobie nie radzisz! To znaczy, że tym małym dzieckiem była Anciol!

120

- Ale to z niczym się nie zgadza!

- To prawda - Heike zatroskany rozglądał się dokoła. - Musimy szukać dalej właściwej Anciol,
zdradzonej narzeczonej.

- Dziś wieczorem nic już nie zdziałamy, chyba sam rozumiesz - z irytacją zaprotestował

Peter. - Dzień się skończył. Niebo poszarzało, niedługo całkiem się ściemni.

- Ależ my musimy ją odnaleźć, Peterze! Jak inaczej masz zamiar uwolnić Nicolę?

- Z pewnością jakoś sobie poradzę. To, co mówisz, że księżniczka Feodora jest zdradzoną Anciol,
jest tylko bzdurną teorią.

- To więcej niż teoria, nie widziałeś, jak Feodora pieściła suknię ślubną!

- Ale ja nie mogę już dłużej czekać! Muszę iść do Nicoli, czy tego nie rozumiesz? Tak jak musiałem
iść rano. Przecież ja ją kocham!

Heike zbliżył się do niego o krok.

- Nie wolno ci tam iść dziś wieczorem. Chyba postradałeś zmysły, człowieku! To właśnie nocą giną
ludzie! Dzisiaj nas wypuszczono, to niepojęte dla nikogo z miasteczka. Nikt inny dotychczas nie

background image

uszedł z twierdzy z życiem! Nie rozumiem, dlaczego księżniczka pozwoliła nam odejść, ale obawiam
się najgorszego. Chodź, poszukamy dalej, gdzieś przy bramie podobno jest latarnia.

- Nic mnie to nie obchodzi - odparł wściekły Peter.

- Nie komplikuj sytuacji jeszcze bardziej - prosił Heike.

- Wszystko malujesz w czarnych barwach!

- Bo nie chcę ryzykować, że coś przeoczę.

Od strony gór podstępnie nadciągnął nocny chłód. Heike zrozumiał, dlaczego piękne konie mogą nie
przetrzymać tutaj zimy.

Znów zaczął się zastanawiać, co właściwie przydarzyło się Francuzom.

Wraz z nadejściem wieczoru powrócił strach, trzymany do tej chwili w szachu przez światło dnia.

Gdyby tylko Peter okazał większą gotowość do współdziałania! On jednak zachowywał się, jak
gdyby rzucono nań urok, a stan ten wraz z zapadnięciem ciemności jeszcze się pogłębił.

121

Księżyc świecił teraz jaśniej, ale jego blask nie był szczególnie pomocny, gdyż wzmagający się wiatr
od gór przygnał chmury. Heike zrozumiał, że tego wieczoru światło księżyca będzie na przemian
pojawiać się i znikać.

Nie uświadamiał sobie, jak imponujące sprawia wrażenie, kiedy tak pogrążony w myślach stoi na
małym, strasznym cmentarzu. Teraz, gdy półmrok skrywał jego niespotykanie brzydką twarz,
wyglądał na nadzwyczaj przystojnego. Peter nagle dostrzegł niezwykłe walory swego przyjaciela i
obudziła się w nim zazdrość, o której istnieniu nie wiedział, dopóki nie przybył tu do Stregesti i nie
spotkał Nicoli.

Ach, Nicola, jego nieszczęśliwa ukochana!

Ogarnięty nieznanymi wcześniej uczuciami zerkał z ukosa na Heikego. Potomek Ludzi Lodu,
niezwykle barczysty, o wąskich biodrach, podkreślonych jeszcze pasem ściągającym kurtkę, z
czarnymi, dziko wzburzonymi włosami do ramion, przedstawiał teraz sobą uosobienie erotyzmu. I te
powolne, po kociemu miękkie ruchy... Peter zrozumiał, że Heike, zupełnie nieświadom siły
przyciągania emanującej od jego sylwetki, wciąż trwa w przeświadczeniu, że wygląda jak
przerażająco wstrętny dzikus. Ale Peter już wiedział, że gdy ten chłopak za kilka lat przeistoczy się w
dojrzałego mężczyznę, posiądzie niezwykłą moc.

Jakież znaczenie będzie wówczas miało szatańsko brzydkie oblicze?

Doda mu tylko tajemniczości!

background image

Zazdrość w duszy Petera rozgorzała mocniejszym płomieniem.

- Musimy szukać dalej. - Heike ocknął się z zamyślenia i postanowił działać. - Gdzie jest latarnia?
Widziałeś ją?

Peter westchnął.

- Tak, była przy bramie. Ale czy naprawdę...?

Teraz w miejscu wiecznego spoczynku rodu Muntele było naprawdę strasznie. Dopiero w tej chwili
Heike uświadomił sobie, jak stary jest cmentarz.

- Peterze, z którego roku pochodzi najświeższy grób, który znalazłeś?

- Nie sprawdziliśmy przecież wszystkich, ale to chyba ten, który oglądaliśmy ostatnio. Z

tysiąc sześćset osiemnastego.

- Czy sądzisz, że istnieją jakieś nowsze mogiły?

- Nie mów takich makabrycznych rzeczy! Księżniczka Feodora żyje przecież w twierdzy. I Nicola
także. A ojciec Feodory był wojewodą!

122

- Nicola z pewnością nie jest żadną krewną Feodory, przypuszczam raczej, że to dziewczyna z
miasteczka schwytana w niewolę przez czarownicę - rzekł Heike. - A to, że ojciec Feodory był
wojewodą... Kiedy właściwie skończyło się panowanie wojewodów w Siedmiogrodzie? Co nam o
tym wiadomo?

- Chyba masz rację. - Słowa Heikego najwyraźniej zbiły Petera z pantałyku. - A może nadal istnieją
wojewodowie? A w ogóle to przestań mnie straszyć - syknął rozzłoszczony nie na żarty. - Chcę stąd
odejść.

Heike jednak był uparty i w końcu Peter przystał na to by jeszcze przez jakiś czas prowadzić
poszukiwania.

Kiedy księżyc w pełnej krasie pojawił się na sklepieniu niebieskim, chłopcy pospiesznie sprawdzali
groby na cmentarzu wojewodów. Peterowi ciarki przechodziły po plecach, gdy raz za razem natykali
się na imię Feodory.

Nigdzie jednak nie znaleźli żadnej innej Anciol.

Wiedzieli, że nie wszystkie groby obejrzeli. Niektóre płyty okazały się tak zniszczone, że nie sposób
było odcyfrować wyrytych na nich napisów. Inne pokrywały straszliwe, zdradzieckie pnącza. Jeszcze
inne, najstarsze, nie miały żadnych napisów, grób zaznaczony był jedynie płytą.

background image

Został im tylko niewielki fragment cmentarza, ale Peter wykazywał coraz mniejszą chęć do
współpracy. Nagle Heike uniósł głowę.

- Posłuchaj!

Peter nastawił uszu, ale dotarł do nich jedynie cichy szelest liści i coś, co mogło wydawać się
szeptem zmarłych, którzy ze smutkiem żalili się, iż ktoś ośmielił się zakłócić ich spokój.

Peter każdym nerwem wyczuwał strach, nie śmiał się odwrócić, przekonany, że za jego plecami
czyha coś potwornego.

- Nie, nic nie słyszę.

Heike starał się napotkać w ciemnościach jego wzrok.

- Nie słyszysz skrzeku padlinożernych ptaków?

- Padlinożernych ptaków? Oszalałeś?

- Wsłuchaj się w te rozdzierające dźwięki! Jak się niosą echem wśród ścian doliny!

Ptaszyska szukają czegoś po ciemku! Zbierają się, krążą wokół zdobyczy.

- Zdobyczą padlinożernych ptaków są zmarli - z przerażeniem w głosie rzekł Peter.

123

- Tak - odparł Heike. - Albo skazani na śmierć. Nie słyszysz ich?

- Żadnego dźwięku!

- Nie rozumiem... - zadumał się Heike.

- Specjalnie mnie straszysz!

- Cóż za pomysł... Ciii! Co to? Teraz słyszę co innego! A ty?

Peter nasłuchiwał, ale tylko dlatego, by już nie sprzeciwiać się towarzyszowi. Nagle drgnął.

Teraz obaj usłyszeli to samo: ostry turkot kół po żwirze i kamieniach, odgłos kopyt koni biegnących
ostrym kłusem.

- Powóz! - krzyknął Peter, niespokojny. - Powóz się zbliża. Dojeżdża teraz pod gospodę! Po mnie! A
mnie tam nie ma!

Heike złapał chłopaka za ramię w momencie, gdy ten już chciał puścić się biegiem.

- Zaczekaj! Co robisz, chcesz wpaść wprost w objęcia śmierci?

background image

- Puść mnie!

- Nie odnaleźliśmy czarownicy!

- Głupstwa! I tak jest za późno, zapadły ciemności, już jej tutaj nie znajdziemy!

Heike musiał przyznać mu rację. Upiór nigdy nie spoczywa w swym grobie nocą. A mimo wszystko
za wszelką cenę powinien powstrzymać przyjaciela.

- Peterze, zaczekaj!

- Puść, mówię!

- Nie chcę, byś zginął.

- Nie zginę. Nicola mnie potrzebuje. Och, nie, powóz odjeżdża! - zawołał zrozpaczony. -

Czekaj! Zaczekaj na mnie, tu jestem!

Ale dłoń Heikego trzymała jego ramię w żelaznym uścisku. Peter, jakby postradawszy wszystkie
zmysły, uderzył przyjaciela obuchem siekiery. Heike zdążył się nieco uchylić, ale uderzenie i tak było
dość mocne. Puścił Petera i skulił się w przypływie bólu, sięgając rękami głowy.

Cios trafił go przy uchu, siekiera ześlizgnęła się następnie po mięśniach szyi i zatrzymała na
ramieniu.

124

Heikemu w oczach pokazały się gwiazdy. Jęknął cicho, czując, że uginają się pod nim nogi.

Mimo to starał się złapać oszalałego Petera i zatrzymać go.

Peter spostrzegł, że Heike bliski jest utraty przytomności. Przez chwilę stał, nie mogąc podjąć
decyzji.

A potem powlókł oszołomionego, słaniającego się na nogach przyjaciela do małej kostnicy,
usytuowanej niedaleko miejsca spoczynku wojewodów, wepchnął go do środka i zamknął

drzwi od zewnątrz.

Co sił w nogach pobiegł za powozem, który opuścił już miasteczko.

- Poczekaj! Poczekaj na mnie, już idę! Jestem tutaj! - wołał tak głośno, że wszyscy mieszkańcy
musieli go słyszeć.

Ale powóz zniknął już w ciemnościach za wystającym grzbietem urwiska.

Peter pędził jak mógł najszybciej, potykając się o niewidzialne przeszkody. W gardle czuł

background image

narastający szloch. Sam zdoła wyrwać Nicolę ze szponów Feodory! Miłość wszystko zwycięży!

125

ROZDZIAŁ XI

Heikego otaczał gęsty mrok.

Nie zdawał sobie sprawy, gdzie jest i jak się w tym miejscu znalazł, na przemian tracił i odzyskiwał
przytomność. Zapamiętał jednak głuchy dźwięk, jak gdyby ktoś zatrzasnął jakieś drzwi, a potem
zgrzyt i szczęk, świadczące o tym, że zostały zamknięte od zewnątrz.

Teraz wokół panowała cisza.

Z jednej strony karku odczuwał silny ból, nie mógł poruszyć głową.

Musiał przez jakiś czas poleżeć spokojnie, poczekać, aż ból nieco ustąpi lub raczej aż on się z nim
oswoi.

Pod palcami poczuł ubitą ziemię. Ohydny zapach zatęchłego powietrza i zgnilizny zaświdrował mu w
nosie.

Z trudem zebrał siły i stanął na nogi. Głową uderzył w sufit; wokół posypało się próchno.

Jęknął, odczuwając kolejny przypływ ostrego bólu, choć przecież wcale mocno się nie uraził.

Gdzie jest?

Cmentarz... Peter... To ostatnie, co pamiętał.

Najważniejsze - odnaleźć drzwi.

Postąpił krok naprzód, roztropnie pochylając głowę i wyciągając przed siebie ręce. Palce
natychmiast napotkały przeszkodę, ścianę. Dotykając nierównej powierzchni wkrótce dotarł

do rogu. Potem przesuwał dłoń po kolejnej pokrytej kurzem ścianie, tak samo nierównej jak
poprzednia, zbudowanej z nie heblowanych, pionowo ustawionych belek.

Następny róg, w odległości zaledwie kilku łokci od pierwszego. I znowu ściana.

Heikemu na czoło wystąpił zimny pot. Jeśli natknie się na jeszcze jeden róg...

Tak się właśnie stało, i to niemal natychmiast.

Ręce zaczęły mu drżeć, tracił panowanie nad sobą. Pozostawała jeszcze tylko jedna ściana,
przeraźliwie krótka jak tamte. Tu musiały być drzwi.

Rzeczywiście, były. Heike po omacku szukał zamka.

background image

Nie ma!

126

Dłonie nerwowo przesuwały się po drewnianej powierzchni, w górę i w dół, palce obmacywały
futrynę, oddech stawał się coraz szybszy i świszczący, pot zalewał twarz.

Nigdzie ani szpary.

Rzucił się na drzwi całym ciałem, ale znów zabolało go ramię, a ból w głowie wybuchł pełną siłą.

Drzwi ani drgnęły.

Wiedział już, gdzie jest. Kiedy przyszli na cmentarz, dostrzegł małą kostnicę, ale nawet się jej nie
przyglądał. Wówczas go nie interesowała.

- Peterze! - krzyknął przerażony.

Na zewnątrz panowała jednak iście cmentarna cisza.

Heike cierpiał na klaustrofobię. To była jego największa słabość. Gorzkie przeżycia w dzieciństwie,
kiedy to przez całe lata siedział zamknięty w małej drewnianej klatce, odcisnęły piętno na jego duszy.
Teraz znalazł się w sytuacji, która była dla niego koszmarem.

Z trudem chwytał oddech. Wpatrując się w ciemność nic nie widzącymi oczami, czuł, jak ogarnia go
paniczny wprost lęk. Z gardła wyrwał mu się dziki, przeciągły krzyk.

Oszalały ze strachu miotał się od ściany do ściany, obijał o drzwi, zdzierał palce do krwi o nierówną
powierzchnię ścian i sufitu, próbował podnieść dach, wyważyć drzwi, podkopać się dołem. Nie
przestawał krzyczeć ogarnięty przerażeniem. Głowa bolała go tak, jak gdyby zaraz rozpaść się miała
na kawałki, ale nawet o tym nie myślał, opętany jedyną szaleńczą ideą: wyjść! wydostać się! Z gardła
wyrywał mu się histeryczny, bezradny szloch, kopał i walił w belki, wzbijając tumany kurzu, biegał
w kółko jak wiewiórka w klatce, kaszlał, jęczał...

Słyszał uderzenia własnego serca bijącego w oszalałym tempie.

Do zupełnie już zamroczonego strachem chłopaka dotarł nagle głęboki, uspokajający głos:

- Heike!

Upłynęło kilka sekund, zanim zdołał się trochę opanować.

- Heike - powtórzył głos, dochodzący z bliska. - Uspokój się, zaraz nadejdzie pomoc. Już jest w
drodze.

Płuca nie zdołały jeszcze odnaleźć właściwego rytmu, ale Heike z całych sił starał się odzyskać

background image

spokój. Wcisnął się plecami w kąt. Gdy pojął, że ktoś doń przemawia, bezwładnie osunął się na
ziemię.

127

Znów był dzieckiem prowadzącym przegraną z góry walkę z samotnością, strachem i złem.

Po raz kolejny ogarnęło go przeświadczenie, że nigdy nie zdoła się uwolnić, wydostać na zewnątrz.

Dla Heikego było to niczym piekło.

- Już dobrze, Heike - powiedział życzliwy głos.

- Tengel Dobry? - spytał szeptem.

- Tak, to ja. Nie mieliśmy już zamiaru ingerować w twe poczynania, ale to nie w porządku wobec
ciebie. Masz przecież tak bolesne wspomnienia! Nie możesz już dłużej tu pozostawać, a przede
wszystkim musisz zachować trzeźwość umysłu.

- Muszę stąd wyjść, natychmiast, nie wytrzymam...

- Pomoc już nadchodzi, jest już niedaleko.

- Czy ty nie możesz...?

- Nic, drzwi otworzyć może tylko osoba ze świata żywych.

Heikego znów ogarnęła panika, rzucił się na drzwi.

- Oszczędzaj siły! Dziś w nocy będziesz ich potrzebował. A więc... Spokojnie, nie jesteś sam.

Heike znów skulił się w rogu. Głowę oparł o ścianę, raz po raz wstrząsały nim dreszcze.

Starał się uspokoić, ale bez Powodzenia. Szloch wyrywał mu się z piersi, zęby szczękały.

Mówił z najwyższym trudem.

- Zostań ze mną - szepnął bezradny. - Inaczej on... znów przyjdzie ze szpikulcem... i będzie mnie
kłuł...

Silna, dająca poczucie bezpieczeństwa dłoń dotknęła jego ramienia. Heike pochylił ku niej głowę, z
piersi wciąż dobywał mu się głęboki, bolesny szloch.

Peter spoglądał w najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział. Stali w sali rycerskiej Cetatea de
Strega, a on trzymał w dłoniach delikatnie ręce Nicoli, tuląc je do piersi.

Dziewczyna znajdowała się tak cudownie blisko niego.

background image

- Mojej ciotki nie ma - szepnęła. - Nie wiem, gdzie się podziała, ale z nią nigdy nic nie wiadomo.
Miewa najprzedziwniejsze pomysły.

- Czy wobec tego nie możemy uciec od razu? - odszepnął. - Muszę się spieszyć, zamknąłem mojego
przyjaciela w pomieszczeniu bez wyjścia. On nie może siedzieć tam przez całą wieczność!

128

Z lekkim zawstydzeniem zaśmiał się na wspomnienie swego czynu.

- Nie, nie możemy, jeszcze nie. - W wielkich oczach Nicoli znów objawiło się przerażenie. -

Jest jeszcze on! Nasz woźnica i odźwierny... On nie śpi. Musimy czekać aż do świtu, bo to jej
sprzymierzeniec, oddany sługa. Natychmiast nas zatrzyma. Poza tym ciotka Feodora znajduje się
gdzieś tutaj w twierdzy, pewnie się ukryła. W takich sytuacjach bywa najbardziej niebezpieczna,
zwykle wówczas coś warzy, coś przygotowuje albo też planuje kolejne okropieństwo. Och, dobrze ją
znam i boję się teraz, Peterze! Bądź przy mnie, zostań ze mną dziś w nocy! Spróbujemy wykraść się
stąd przed świtem!

Miłość malująca się na twarzy Nicoli sprawiła, że Peter przestał myśleć o Heikem.

Wydawało mu się, że tej nocy po twierdzy hulają przeciągi. Lodowaty wiatr od gór świszczał

w komnatach przenikał do szpiku kości, wzdychał i jęczał wśród starych kamieni w murach.

Niósł też ze sobą wstrętny odór pleśni, najwidoczniej wydobywający się gdzieś z dołu, spod
podłogi. Prawdopodobnie twierdza miała także piwnice, choć nie pokazano mu ich, gdy zwiedzał
zamczysko.

- Dziękuję ci, Nicolo, że po mnie przyjechałaś - powiedział. - Przykro mi, że nie było mnie wówczas
w karczmie ale spieszyłem się tu jak mogłem. Szkoda, bo gdybyś mnie tam zastała, moglibyśmy być
już daleko stąd.

- Nie z woźnicą - przypomniała mu. - Przecież to on mnie zawiózł do miasteczka. A więc zamknąłeś
gdzieś Heikego? To nieładnie z twojej strony - roześmiała się. - Ale chodź, wskażę ci twoją
sypialnię. Możesz zaczekać w niej, a ja w tym czasie spróbuję odnaleźć moją ciotkę i zorientować
się, czym się teraz zajmuje. Ogromnie niepokoi mnie jej zniknięcie!

Przytuleni, spleceni ramionami szli przez mroczną galerię. Nicola zapytała:

- A więc jednak poszliście na cmentarz? Chociaż was przestrzegałam?

- To Heike nalegał.

Utrzymanie świecznika w jednej ręce, podczas gdy drugą usiłuje się jak najmocniej przytulić do
siebie dziewczynę, jest sztuką niezwykle trudną. Peter miał okazję się o tym przekonać.

background image

Ale gdy naprawdę się czegoś pragnie, można dokonać rzeczy niemożliwych.

- Czy na cmentarzu znaleźliście coś interesującego?

- Nic! Absolutnie nic! Nie wiem, czego Heike tam szukał!

- Nie goniły was duchy zmarłych?

- Nie, ale las był paskudny. Heike musiał uciec się do czarodziejskich zaklęć, by porąbać korzenie.

129

Nicola przystanęła. Bardzo pobladła, a w świetle księżyca wpadającym do galerii jej drobna
twarzyczka wydawała się jeszcze bielsza.

- Czarodziejskie zaklęcia? Nie chcesz chyba powiedzieć, że on jest czarownikiem?

- Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.

Nicola ruszyła dalej.

- Co prawda ma niezwykły wygląd. Dobrze, że go zamknąłeś. Nie chcę tu widzieć żadnych pogan,
pomyśl, jakie zło mogą sprowadzić. A oto i twoja komnata, będziesz w niej bezpieczny. Czy mógłbyś
zaczekać tu na mnie?

- Tak, oczywiście - odparł Peter z pewnym wahaniem w głosie, gdyż ogromny gobelin
przedstawiający ociekającą krwią scenę myśliwską sprawił, iż poczuł się nieswojo, zwłaszcza
patrząc nań w migotliwym blasku świecy.

Podszedł do łoża i dotknął ciemnych, rzeźbionych kolumn.

- Wspaniałe łoże!

- Było kiedyś przeznaczone dla świeżo poślubionych małżonków - rzekła obojętnie. - Ale nigdy nie
odegrało swej roli.

Ślubne łoże Anciol!

- Czy nie jest trochę ryzykowne kłaść się do niego? - wyrwało się Peterowi.

Roześmiała się.

- Ryzykowne? A cóż to ma znaczyć? Chcesz powiedzieć, że zachęciłoby nas do...? Och, nie, chyba
pomyliłeś się co do mojej osoby! Dla mnie dzielenie łoża z mężczyzną nie jest zwyczajnym
wydarzeniem.

- Ach, oczywiście nie to miałem na myśli. Właściwie nie wiem, o co mi chodziło.

background image

Wpatrywał się jednak w łoże nieufnie. Ślubne łoże księżniczki, do którego nigdy nie wstąpiła!

Znał przyjemniejsze miejsca do spania.

Nicola wyczuła jego wahanie.

- Mój drogi, od tamtego czasu sypiało na nim wiele pokoleń! Poczekaj tu na mnie, przeszukam całą
twierdzę. Nie uspokoję się, póki nie zobaczę, czym zajmuje się ciotka Feodora.

130

Peter ujął jej prześliczną twarz w dłonie.

- Widzę, że naprawdę niepokoisz się jej zniknięciem - rzekł ze zdziwieniem.

- Tak, to prawda. Dotychczas nigdy nie przepadała na tak długo. Na pewno w głowie zalągł

jej się jakiś szatański pomysł, jestem o tym przekonana! Zamyka się wtedy w swej tajemnej
komnacie, a to nigdy nie wróży nic dobrego!

Tajemna komnata? Peter natychmiast pomyślał o rzeźbionych drzwiach, za które podczas zwiedzania
twierdzy nie wpuszczono ani jego, ani Heikego.

- Nie zostawiaj mnie na długo - powiedział, gdy odchodziła. Nagle poczuł lęk przed mrokiem, piękna
komnata wcale mu się nie podobała. Było w niej tak ponuro i zimno, zewsząd ciągnęło chłodem, a
kiedy lepiej się wsłuchał, jego uszu doszedł osobliwy dźwięk, który, jak mu się wydawało, słyszał
gdzieś całkiem niedawno. Tajemnicze szelesty i trzaski.

Ach, tak, jasne, już sobie przypomniał i roześmiał się z ulgą. Stare korzenie na cmentarzu wydawały
podobne dźwięki, z udręką wijąc się wśród liści, gdy Heike je rąbał. Szczęśliwie nie mają one nic
wspólnego z twierdzą.

Stał niezdecydowany na środku komnaty, nie wiedząc właściwie, czego się po nim teraz
spodziewano. Czy ma się położyć, czy raczej nie? Z niesmakiem odwrócił się plecami do gobelinu,
uznając przedstawioną na nim scenę za makabryczną. Cóż za gust mieli kiedyś ludzie!

Teraz właściwie nie było wcale lepiej, ale Peter lubił zwierzęta i nie chciał przyglądać się ich
cierpieniom. Przeklinał gobelin, który wzburzył go w takiej chwili, gdy czekał na Nicolę, swą pannę
młodą...

Och, nie, co za niezręczne porównanie przyszło mu do głowy w tej komnacie! Ale tak bardzo za nią
tęsknił, przeczuwał, że trudno mu będzie utrzymać się w ryzach, jeśli miałaby czuwać wraz z nim tej
nocy. A na to się przecież zanosiło!

Wzdragał się na myśl o jej powrocie, zdając sobie sprawę, jak może na niego wpłynąć jej bliskość, a
zarazem drżał z podniecenia, nie mogąc się doczekać, kiedy ją znów zobaczy.

background image

Nareszcie przyszła.

Peter nie był w stanie oczu od niej oderwać, gdy stanęła w drzwiach ze świecą w dłoni.

Przebrała się. W nocnej koszuli z koronkami, z głębokim dekoltem i delikatnymi falbankami
wyglądała tak prześlicznie, że łzy zakręciły mu się w oczach.

Moja panna młoda! Moja własna panna młoda! Pragnę tylko jej, żadnej innej!

131

W pierwszej chwili ledwie ją poznał, bo rozpuściła węzeł włosów i czarne lśniące sploty niczym
welon okrywały jej wiotkie ciało. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, odsłaniając śliczne, odrobinę
wystające zęby, które nadawały jej twarzy frywolny, nieco dziecinny wyraz.

- Jeszcze nie śpisz? - szepnęła, czerwieniąc się, i zrozumiał, że zawstydziło ją to, że był

zupełnie ubrany. - Noc będzie długa, nie możemy tak siedzieć i czekać chłód jesieni daje się już we
znaki. Chodź, położymy się. Nie ma w tym nic złego, mój drogi!

Powiedziała to figlarnie, jak dziecko, które psoci w świecie dorosłych, lecz nie pojmuje, jak
niebezpieczne mogą być tego następstwa. Ciągnęła:

- Łoże jest tak szerokie, iż nikt nie powinien pomyśleć sobie o nas nic złego, mimo że je dzielimy.
Wiem, że szanujesz mnie na tyle, że nic nieprzystojnego się nie wydarzy.

- Oczywiście, nie! - wyjąkał Peter dość dwuznaczną odpowiedź, ale ściągnął ubranie, nieco
zawstydzony i onieśmielony, gdyż do tej pory nie leżał w łóżku z dziewczyną. Przeżył coś kiedyś w
stogu siana w pewną letnią noc, ale to zupełnie inna sprawa.

- Czy znalazłaś swoją ciotkę? - zapytał, wślizgnąwszy się do lodowatego łoża. Ona już tam była,
skromnie ułożona po swojej stronie.

- Nie, nigdzie jej nie widziałam i bardzo mnie to niepokoi. Ale nie myślmy teraz o tym! Ach, takie
nadzieje wiążę z tą nocą, może nareszcie tym razem się uda!

- O czym mówisz?

- Rozmawialiśmy już o tym. Jak dotąd nie powiodła mi się ucieczka, ona zawsze mnie powstrzymuje.
Za każdym razem wymyśla coraz straszniejsze i ohydniejsze sposoby. Ale teraz mam przecież ciebie!

Petera zdjął strach, obudziły się także dotkliwe wyrzuty sumienia. Jeśli Feodorze zawsze udawało się
udaremnić ucieczkę Nicoli... Może i tym razem do niej nie dopuści? A on z pewnością nie będzie w
stanie odparować ciosów zadanych przez czarodziejskie moce tej kobiety.

Może Heike by to potrafił?

background image

Prawdopodobnie!

A ja zamknąłem go w kostnicy!

Jak mogłem zrobić coś takiego! jęknął w duchu.

Zaraz jednak jego myśli obrały inny kierunek. Przecież Heike nie mógł mu towarzyszyć w takiej
chwili... teraz, kiedy był razem z Nicolą!

132

A więc jednak postąpił słusznie.

Uśmiechnął się pod nosem. Cóż miałby zrobić z Heikem w takiej chwili upojnego szczęścia, kiedy
spełnić się mają miłosne marzenia? Pozostawić go na pastwę księżniczki, by opóźnił

jej niecne działania? Czy to byłoby w porządku wobec przyjaciela, który tak dobrze mu życzył?

- Mój najdroższy, dokąd uciekają twoje myśli? - zagruchała Nicola, w swej bezbronności bardziej
niż kiedykolwiek przypominająca zranionego ptaka. Jej dłoń delikatnie pogładziła go po głowie i od
razu zapomniał o Heikem.

Uniósł się na łokciu i czule popatrzył na dziewczynę. Długie włosy niby połyskliwy welon
obramowały ukochaną twarz.

Peter dotknął ich ostrożnie, jego dłoń wyczuła kształt głowy. Jak jedwabiste były to włosy, jak
lśniąco czarne w blasku woskowej świecy! I jeszcze przyszło mu do głowy, że z kobiecych włosów
emanuje szczególna zmysłowość, zwłaszcza gdy są takie długie i wypielęgnowane jak włosy Nicoli.

- Podobają ci się? - zapytała szeptem, jakby z lękiem.

- Są cudowne! - odszepnął. - Wspaniałe! Najpiękniejsze, jakie widziałem!

- Dziękuję ci, mój drogi, to bardzo miło słyszeć! Ktoś, kto chciał być dla mnie niedobry, powiedział,
że nie ma w nich nic szczególnego.

Peter w lot zrozumiał, o kim mowa: to zazdrosna księżniczka Feodora! Jej włosy były jeszcze dłuższe
i bardziej czarne. Że też ktoś mógł postąpić tak podle wobec tej młodej, nieśmiałej dziewczyny!

- Nie słuchaj takich głupstw - pocieszał ją. - To wszystko z zazdrości.

Pieszcząc kruczoczarne sploty poczuł, jak rośnie jego pożądanie, ale się hamował. Nie chciał
wystraszyć tego małego pisklęcia, które znalazło się pod jego opieką! Nicola powierzyła mu swą
duszę i swoje ciało, przeświadczona, że jest silny i dobry, że nie wyrządzi jej krzywdy. Musi okazać
się godny jej zaufania.

A nie było to wcale łatwe!

background image

Prawdę powiedziawszy, Peter tak samo szukał ochrony i pociechy u niej, jak ona u niego.

Cała twierdza, a w szczególności ta komnata, budziła w nim grozę, a jeszcze gorzej było teraz, gdy
zabrakło przy nim Heikego. Zrozumiał, jaką siłę, jaki spokój miał w sobie przyjaciel. Obecność
Heikego dawała mu poczucie bezpieczeństwa nawet w tym średniowiecznym otoczeniu. W twierdzy
czaiło się coś rzeczywiście straszliwego, coś, czego nie umiał nazwać. Miał wrażenie, że to coś
skryło się tuż za łożem z baldachimem. Jak wygląda - tego Peter nie umiał sobie nawet wyobrazić,
nie dostawało mu fantazji. Ale czuł, 133

jak dreszcz przebiega mu po plecach, i odruchowo szukał bliskości Nicoli. Rozumiał teraz, jakim
piekłem musiało być dla niej życie tutaj razem z czarownicą, czy, jak twierdził Heike, upiorem. To,
co mówił Heike, wydawało mu się absolutnie niemożliwe, przerastało możliwości jego pojmowania,
ale już sam fakt, że dziewczyna mieszka pod jednym dachem z kimś takim, to dosyć, by pragnęła stąd
uciec. Nietrudno to zrozumieć.

Ciekawe, gdzie przebywa teraz księżniczka? A jej straszny sługa, woźnica? I gdzie są wszyscy
służący?

Młodzi leżeli razem, poszeptując od pół godziny, i nie było wyłącznie winą Petera, iż po pewnym
czasie znaleźli się bliżej siebie, bardziej pośrodku łoża. W lodowato zimnym pokoju trudno było się
rozgrzać, zrozumiałe więc, że starali się skraść od siebie nawzajem choć trochę ciepła.

Zrozumiałe jest także, że po następnej połowie godziny leżeli już w swoich objęciach i mało
doświadczony Peter przeżył swe, jak dotychczas, najszczęśliwsze chwile w życiu. Wstydził

się tylko, że tak niewiele wie o postępowaniu w miłości cielesnej.

Dziewka w stogu siana nie była wszak mistrzynią godną naśladowania.

Starał się jednak okazać jak najwięcej czułości i delikatności tej młodziutkiej dziewczynie, której
sprawił tyle bólu. Wydawało się, że Nicola bardzo sobie ceni jego troskliwość, choć wypłakiwała
gorzkie łzy ze wstydu i strachu, że tak dała się ponieść uczuciom. Mimo jego zapewnień, że się z nią
ożeni!

Wreszcie, wyczerpana, zasnęła w jego ramionach.

- Obudź mnie na czas - poprosiła. - Musimy uciec przed świtem, w ostatniej godzinie nocy.

Wtedy wszyscy będą spać.

Peter obiecał, że zbudzi ją o właściwej porze. Wkrótce zasnął.

W karczmie Mira siedziała razem z Zeno i jego żoną, w napięciu wyczekiwali na powrót chłopców.
Małżonkowie obiecali nie spuszczać oka z Miry i dotrzymywali słowa. Zeno był

odpowiedzialnym człowiekiem.

background image

- Nigdy już ich nie ujrzymy - z przekonaniem rzekła karczmarzowa.

- Milcz, babo! Widziałaś, co się wydarzyło? Był tutaj powóz i musiał wrócić bez nich, bo nie
zdradziliśmy, gdzie są. Nie odkryli, że chłopcy poszli na cmentarz!

- Ale ten durny chłopak mówił przecież, że później mają zamiar iść do twierdzy! Całkiem oszalał?

- Zamknij wreszcie tę przeklętą jadaczkę! Tamten drugi może nas uratować, wierz mi!

Posiada niezwykłą moc, sama to chyba zauważyłaś! Czy komukolwiek udało się ujść z 134

życiem z twierdzy? Nigdy, powtarzam, nigdy! Przypomnij tytko sobie wszystkich młodzieńców z
miasteczka, których straciliśmy! Zaciągnięci do twierdzy przez siły niepojęte dla nikogo z nas. Ona
ma w sobie taką zmysłowość, ta księżniczka, że...

- Ciii, przestań o tym mówić, nie wiesz, że to niebezpieczne? Pamiętasz tę, która próbowała
powiedzieć kilka ostrzegawczych słów obcemu przybyszowi? Pamiętasz, w jakim stanie ją
znaleźliśmy? Była rozszarpana na strzępy jakby przez dzikie zwierzęta! A przecież zamknęła się w
swej izbie!

Mira rozumiała niewiele z tego, co mówili, ale dostrzegała ich wzburzenie i wielokrotnie słyszała
powtarzające się słowo „cetate”, twierdza. Miała więc jako takie pojęcie, co jest przedmiotem
rozmowy.

- Mnie nigdy nie ruszyła - mruknął Zeno.

- To prawda. A to dlatego, że jesteś taki szpetny, że żadna oprócz mnie cię nie chciała. Poza tym
jesteś jej potrzebny, karczma przyciąga mężczyzn, młodszych i starszych. Może sobie wybrać, kogo
tylko jej się spodoba. Ale dość już o tym! To sprowadzi na nas nieszczęście!

Obydwoje zwrócili się ku Mirze, która nagle jęknęła.

Najpierw dziewczyna przeraziła się, czując na ramieniu czyjąś dłoń: lekką, miękką dłoń kobiety.
Wkrótce jednak odkryła, jak uspokajająco podziałał dotyk tej ręki na stan wzburzenia, w jakim
znajdowała się przez cały wieczór.

- Co się stało? - zapytała karczmarzowa.

Ale Mira nie mogła odpowiedzieć, gestem dała tylko znak, by poczekali i przez chwilę byli cicho.

Mandragora już od dłuższego czasu zachowywała się niespokojnie i dziewczyna nie wiedziała, co ma
robić. Doprawdy przerażającą rzecz zostawił Heike pod jej opieką, ale jeśli amulet ma ją chronić,
ona musi przyjąć go na dobre i na złe.

Ogromnie się jednak przelękła, czując, że korzeń zgina się wpół jakby ze strachu i bólu. A nie mogła,
ani też nie chciała, mówić o tym Zeno i jego rozkrzyczanej żonie.

background image

Ale teraz...? Teraz ktoś jej pomagał, wyczuwała to, choć nie mogła pojąć, kto. Nie księżniczka, gdyż
spływała na nią dobra moc, to było wyraźne. Nicola? Nie, Nicola jest zwyczajną dziewczyną i nie
ma żadnych powodów, by pomagać Mirze.

Ach, ten Heike, cóż za dziwna istota! Mira nie miała nawet cienia wątpliwości co do tego, że jest on
czarownikiem, ale ufnie przyjęła amulet, choć drżała na samą myśl o jego wielkiej mocy. Dłoń
spoczywająca na ramieniu dziewczyny nie budziła jej zdumienia, jak nie zaskoczyłoby jej chyba nic,
co miało związek z Heikem, ale w jaki sposób mogła zrozumieć...

135

- Poczekaj - powiedziała w swoim języku. - Teraz coś nadchodzi...

Małżonkowie przyglądali się jej badawczo, niczego nie pojmując, nie rozumiejąc nawet jej słów.

Nagle na Mirę spłynęła pewność.

Poderwała się z miejsca.

- Chodźmy, panie Zeno. Heike jest w niebezpieczeństwie!

Karczmarz wyłowił imię Heikego i poruszył się niespokojnie, lecz jego żona zareagowała gniewem i
szorstko zapytała, dlaczego dziewczyna zachowuje się tak dziwacznie.

Mira była teraz rozedrganym kłębkiem nerwów.

- Heike! - zawołała do nich wielkim głosem jak do głuchych. - Chodźcie, prędko! On... on...

Poczekajcie, już wiem! Tak! Został gdzieś zamknięty i potrzebuje mojej pomocy. Otrzymałam
przesłanie, muszę mu pomóc, natychmiast!

Nie zrozumieli, ale Mira chwyciła Zeno za rękę i pociągnęła za sobą.

- Co ty wyprawiasz? - zaniosła się krzykiem karczmarzowa. - Chcesz uciec z moim mężem?

Na szczęście Zeno pojął, że dziewczyna z niepokoju wprost odchodzi od zmysłów, i ruszył

za nią. Żona pobiegła za obojgiem, ale zatrzymała się w drzwiach oświetlona blaskiem bijącym z
wnętrza gospody.

- Nie do twierdzy! Nie zabieraj go do twierdzy! - płakała. - Jest jednym z ostatnich, jacy nam
pozostali!

Zeno, którego Mira ciągnęła w przeciwnym kierunku, odpowiedział:

- Nie, chyba raczej idziemy na cmentarz. Zobaczę, czego ona chce.

background image

- Na cmentarz? - załkała karczmarzowa. - To jeszcze gorzej!

Krzyki obudziły mieszkańców miasteczka. We wszystkich oknach Targul Stregesti tej nocy rozbłysły
światła.

Mira i Zeno biegiem pokonali krótki odcinek dzielący ich od kościoła. Dziewczyna nie próbowała
nawet niczego tłumaczyć, bo przecież i tak by się nie zrozumieli, ale czuła, że nie są sami. Wąska,
delikatna kobieca dłoń trzymała ją za rękę, wskazując drogę.

Wkrótce znaleźli się na cmentarzu i Mira została podprowadzona do kostnicy.

136

- To tutaj! - zawołała i Zeno ją zrozumiał.

Biegli tak szybko, że latarnia, którą niósł karczmarz, omal nie zgasła. Szczęśliwie nadal się paliła i
Zeno uniósł ją do góry, oświetlając drzwi.

Nie musieli pytać, czy Heike jest w środku. Usłyszał, jak nadchodzą, i od dłuższej chwili rozlegało
się walenie w drewniane ściany, świadczące o panicznym, histerycznym lęku.

Zachowanie Heikego ogromnie zdumiało Mirę i Zeno. Nikt, rzecz jasna, nie lubi, by go zamykano na
cmentarzu, ale żeby do tego stopnia!

I to Heike, noszący w sobie tak wielki spokój!

Zeno potrzebował zaledwie paru sekund, by poradzić sobie z drzwiami.

Stanął w nich Heike, ale musiał wesprzeć się o futrynę. Oddychał głęboko, ciężko.

Przyglądali się jego twarzy. Mimo grubej warstwy kurzu, oblepiającej całego chłopaka, widoczne
było jego wzburzenie, ślady panicznego lęku i łez.

- Co się stało? - drżącym głosem spytał 2eno. - Czy jakiś zmarły powstał z grobu?

- Nie - jęknął Heike. - Wspomnienie z dzieciństwa... przez cztery lata... byłem zamknięty... w klatce.

- Święta Matko Boża! - westchnął Zeno.

- Co takiego się stało? - dopytywała się Mira.

Heike musiał jeszcze raz wyjaśnić, tym razem po niemiecku.

- Ach! - westchnęła współczująco. - I teraz tu cię uwięziono! Jakie to okropne!

- Dziękuję, że przyszliście - powiedział Heike. - Ale teraz musimy... Gdzie jest Peter? W

gospodzie?

background image

- Sądziliśmy, że jest razem z tobą - odparł Zeno.

- Niestety, nie - odparł Heike z goryczą.

Mira chustką usiłowała obetrzeć mu twarz.

- Czy to on...? - zapytał Zeno.

- Tak, ale nie był wtedy sobą - usprawiedliwiał przyjaciela Heike. - Chciał iść do twierdzy.

- Wszyscy się tacy stają - mruknął Zeno. - To znaczy, że jest stracony.

137

- Będzie nas dwóch - powiedział Heike przez zaciśnięte zęby. - Przeklęci z Ludzi Lodu nie poddają
się tak łatwo. Ale najpierw muszę się dowiedzieć... Czy wiesz, gdzie znajdę grób Anciol?
Przeszukaliśmy prawie cały cmentarz.

Twarz Heikego była teraz już niemal czysta i w blasku latarni ukazała się cała jej szpetota.

Jednak i Mira, i Zeno przestali się jej bać. Nauczyli się słuchać łagodnego, ciepłego głosu i
dostrzegali głęboką, zabarwioną smutkiem życzliwość w oczach chłopca.

Prawdą było, że Zeno widział w nim zbawcę, szczególnego zbawcę, który mógł uwolnić Targul
Stregesti od zła.

- Nie, księżniczka Anciol nie została pochowana tutaj - powoli odparł karczmarz. - To wykluczone,
przecież była samobójczynią!

Heike puknął się palcem w głowę.

- Naturalnie! Cóż ze mnie za idiota, nie pomyślałem o tym wcześniej! Rzuciła się w dół ze skały, czyż
nie tak?

- Właśnie.

- Ale czy wiesz, gdzie złożono jej ciało? To niezwykle istotne. Bo to ona jest czarownicą, prawda?

- Oczywiście, to Anciol, zdradzona narzeczona! Mówię, jak jest, rozumiem bowiem, że jeśli masz
nam pomóc, musisz o wszystkim wiedzieć. Niech już raczej przyjdzie i rozerwie mój nędzny zewłok
na kawałki!

- Dobrze, że o tym mówisz! Czy to dzikie zwierzęta rozszarpały kobietę, która miała za długi język?
Wspomniałeś kiedyś o tym przypadkiem.

- Nie - krótko odparł Zeno. - To nie dzikie zwierzęta. To było to c o ś.

background image

- To, przed czym usiłujecie uszczelnić okna i zatkać dziurki od klucza? Co to właściwie jest?

- My tego nie wiemy. Jedynie zmarli wiedzą.

Ta informacja niewiele pomogła Heikemu.

- A więc gdzie znajduje się grób Anciol?

Zeno zniżył głos.

- Powiadają, że pochowano ją w piwnicach twierdzy.

Heike odetchnął głęboko, zapatrzony w ciemność.

138

- Tak, to przecież jedyne logiczne rozwiązanie. Piwnice twierdzy...

Przypomniał sobie straszliwą wizję, która nawiedziła go rano. Wiedział teraz, że mandragora ukazała
rzeczywisty obraz. Wszystko inne było tylko omamem, wywołanym czarami księżniczki.

- Muszę tam iść - powiedział zdecydowanie. - Trzymaj się blisko Miry, ona ma amulet, który chroni
ją przed złą mocą. Gdybyście ty lub twoja żona mieli jakieś trudności, poproście, by Mira wyjęła
amulet. Wówczas będziecie bezpieczni.

Karczmarz na dowód, że ufa jego słowom, natychmiast ujął Mirę za rękę i ukłonił się niezwykłemu
młodzieńcowi.

Mira natomiast, zorientowawszy się w zamiarach Heikego, wybuchnęła płaczem.

- Nie, nie! Ty także?! Nikt mi już nie zostanie!

- Czy chcesz, bym ci z powrotem przyprowadził Petera? - zapytał Heike z uśmiechem.

- On jest już stracony. Nie wolno ci iść w jego ślady!

- Mam większe możliwości niż on. I mam także pomocników.

- Wiem o tym - rozpromieniła się Mira. - Przyszła do mnie pewna szlachetna dama i przyprowadziła
mnie tutaj. Ale nie mogłam jej zobaczyć...

- A więc to ona - Heike uśmiechnął się szeroko. - Miała na imię Sol, była czarownicą i żyła w
szesnastym wieku. Ale ona była dobrą czarownicą. Czasami - dodał w zamyśleniu.

Wszak po Sol można się było wszystkiego spodziewać.

Ale z pewnością dobrze jest mieć ją blisko.

background image

- Jest jeszcze dwóch moich pomocników - wyjaśnił najpierw Mirze, a potem przetłumaczył

swoje słowa karczmarzowi. - Jeden z nich to najlepszy człowiek, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.
Czarownik w służbie dobra. I jeszcze jeden, o którym nie wiem zbyt wiele, lecz on najlepiej zna
istotę zła, gdyż sam mu kiedyś służył. Zdołał się jednak wyratować i należy do najsilniejszych
duchem z moich przodków.

- Masz naprawdę możnych sprzymierzeńców - rzekł Zeno.

- Owszem - zgodził się Heike i dodał z autoironią: - Nie wolno mi też zapominać o mych własnych
zdolnościach. Zaczynam rozumieć, na czym one polegają. Księżniczka przeżyje dziś w nocy piekło!

139

Życzył im wszystkiego dobrego i zniknął w ciemnościach, zanim zdążyli pomodlić się za niego.
Zawołali jedynie:

- Niech wszystkie dobre moce mają cię w opiece, Heike!

Nie dostrzegli już jego krzywego uśmiechu. Co sił w nogach biegł do twierdzy.

140

ROZDZIAŁ XII

Kiedy Heike wyszedł na łąkę po drugiej stronie urwiska, chmury odsłoniły księżyc i oświetlona jego
blaskiem twierdza wynurzyła się z ohydnego lasu niczym odwieczna groźba.

Objawiła mu się tak samo jak wszystkim innym, ani trochę nie przypominała porannej wizji.

Teraz Heike musiał postrzegać ją właśnie w ten sposób, inaczej nigdy nie odnalazłby Petera.

Zatrzymał się na chwilę, zbierając siły i odwagę. Czuł się jak zagubione dziecko, bojące się
ciemności.

Ale troska o Petera, który znajdował się tam, na górze, być może jeszcze żywy, dodała mu sił.

Szedł naprzód, a kłębiące się myśli wciąż nie dawały mu spokoju. Czuł, że jest coś, o czym powinien
pamiętać. Jakieś ulotne wrażenie, które nawiedziło go na cmentarzu... Instynkt podpowiadał mu, że
jest bardziej istotne, niż mu się to zrazu wydało. I jeszcze słowa Zeno, które nie wiedzieć czemu tak
go zdumiały...

Nie mógł sobie jednak nic przypomnieć. Był pewien jedynie, że to ważne, ale jak do tego dojść?

Grzebał w zakamarkach pamięci, ale nic z nich nie wydobył. W końcu zrezygnował.

W miarę zbliżania się do twierdzy jego kroki stawały się wolniejsze. Wmawiał sobie, że to droga

background image

prowadząca pod górę odbiera mu siły. Na próżno jednak starał się oszukać samego siebie.

- Pomóż mi, Tengelu - szeptał. - Tengelu, Sol, Marze, wesprzyjcie mnie! Chyba rozumiecie, że
niełatwo jest znaleźć wyjście z takiej sytuacji komuś, kto wcześniej nie wypróbował

swoich mocy.

I wtedy zorientował się, że w tej wędrówce pod górę ku czarnej, rozdziawionej paszczy bramy nie
jest już sam. Słyszał nawet odgłos kroków. Odróżniał ciężkie stąpanie dwóch mężczyzn i lekkie,
kobiece. Wszyscy w miękkich trzewikach... Heike uśmiechnął się do siebie. No, księżniczko, już
możesz sobie ostrzyć pazury! To dopiero będzie walka!

Pierwszą przeszkodę stanowiła brama. W jaki sposób ją pokonać?

Kiedy rano wraz z księżniczką i Nicolą zwiedzali twierdzę, nie pokazano im części, w której
mieściły się pokoje służby. Heike nie wiedział więc, gdzie mieszka woźnica - odźwierny.

Uprzytomnił sobie, że nie widział żadnego innego służącego.

Teraz głębiej się nad tym zastanowił. Gdzie są konie, ciągnące ów upiorny powóz? Wszak konie to
żywe istoty. Ale rankiem ani ich nie widział, ani nie słyszał.

141

Rankiem? A gdzie właściwie podziało się przedpołudnie, południe i popołudnie? Poszedł do
twierdzy rano, by sprowadzić Petera, i to mu się udało. Ale... kiedy wyszli z zamczyska, słońce
dawno już minęło zenit i chyliło się nad horyzontem. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

Jeszcze jedna czarodziejska sztuczka, to jasne. Przez moment przeraził się, że w trakcie ich

„krótkiego” pobytu w twierdzy mogły upłynąć lata, ale nie, Mira i Zeno powiedzieliby coś o tym. No
i były przecież konie, które wciąż pasły się na łące.

Wiedział, że żadne z trojga jego towarzyszy nie będzie w stanie otworzyć bramy, z tym musi poradzić
sobie sam.

Brama, jak zresztą było do przewidzenia, okazała się zamknięta, a przecież nie mógł

zapukać! Trzeba zachować ostrożność. Wszak licho nie śpi! Czy nie tak się mówi? Ale jedna
zamknięta brama nie mogła pokrzyżować planów Heikego. Poczekał, aż księżyc schowa się za wielką
chmurą, i podjął wspinaczkę pod górę ku dwóm nierównym, wystającym z muru kamieniom
niedaleko bramy.

Był młody, silny i wytrzymały, na razie więc wszystko szło gładko.

Ale mur był wysoki. W tym miejscu zdawał się sięgać nieba. No cóż, musiał wspinać się wyżej z
nadzieją, że nie spadnie.

background image

Księżyc wyłaniał się zza chmur i znów zachodził, niewielką niosąc pomoc Heikemu.

Najwyraźniej zawarł pakt z księżniczką, bo gdy tylko Heike znalazł w murze szczelinę lub wystający
kant, którego mógł się uchwycić i posunąć choć trochę dalej, znikał. Heike musiał

czekać, aż spoza chmury wychyli się choć jego rąbek. Powtarzało się to po wielekroć, utrudniało
wspinaczkę i pochłaniało wiele sił.

Raz wydawało mu się, że utknął w martwym punkcie, zawieszony nad ziemią, bez możliwości
posuwania się w górę. Przemieścił się jednak nieco w bok i szczęśliwie otworzyły się przed nim
nowe drogi.

Nareszcie dłoń Heikego dosięgła górnej krawędzi muru i mógł wciągnąć się na sam szczyt.

Znalazł się teraz na zębatym zwieńczeniu murów wśród blanków, za którymi rozpościerał się dach
twierdzy, okrążający otwarty dziedziniec. A więc wspiął się tu niepotrzebnie!

I co dalej?

Co robić? Gdzie szukać Petera?

I, najważniejsze, gdzie znajduje się księżniczka?

Heike wytężał słuch.

142

Jeśli miał nadzieję usłyszeć rozmowy lub też inne dźwięki, które by oznaczały, że żyją tu ludzie,
czekało go rozczarowanie. Do jego uszu doszły natomiast bardziej przerażające odgłosy:
przytłumione głuche bulgotanie zmieszane z żałosnym, przepojonym skargą tajemniczym szelestem,
jakby węże przekradały się przez zgniłe listowie.

Takie same odgłosy, jakie wydawały korzenie, które porąbał na cmentarzu!

Zimny dreszcz wstrząsnął ciałem Heikego, gdy pojął prawdę.

Księżniczka rzuciła zaklęcie na wszystkich, widzieli więc twierdzę taką, jaką była teraz. Ale poprzez
moc uroku przedzierały się dźwięki identyczne jak w wizji, która nawiedziła go rano

- dźwięki z prawdziwej Cetatea de Strega.

Gdy Heike to zrozumiał, poczuł, że nagle posiadł moc spojrzenia na przestrzał przez mury twierdzy.
Nie na długo i niezbyt wyraźnie, ale widział, i dziwnym zrządzeniem losu patrzył

prosto w miejsce, w którym znajdował się Peter. Peter i Nicola.

Obraz zniknął błyskawicznie. Czarownica wygrała z potomkiem Ludzi Lodu. On przecież był

background image

tak niedoświadczony, taki młody, ale wewnętrzny głos podpowiadał mu, że tej nocy jego siły
rozkwitną w pełni - tajemne moce kolejnego dotkniętego w rodzie.

To przekonanie dodało mu otuchy. W walce, którą miał dzisiaj stoczyć, dziedzictwo mogło okazać
się zbawienne.

- Ach, Peterze, mój biedny przyjacielu - szepnął. - W coś ty się wplątał?

Peter pogrążony był we śnie, tyle Heike zdążył zauważyć. Spał, obejmując prześliczną Nicolę, ale
niebezpieczeństwo czyhało. Heike wyczuł je raczej niż zobaczył, na razie bowiem niczego
konkretnego nie dostrzegał.

Było mu przykro, że musi przerwać tę idyllę, ale jeśli miał uratować czyjeś życie, nie było innego
wyjścia. Wiedział teraz, w której komnacie przebywa Peter. Ostrożnie przesuwał się wzdłuż dachu,
aż natrafił na otwarte okno, wychodzące na dziedziniec. Opuścił się w dół i stanął na krawędzi okna.
Wsunął stopy do środka.

Jeśli czarownica pociągnie mnie teraz za nogi, zacznę wrzeszczeć, pomyślał Heike, pragnąc żartem
zagłuszyć lęk. Nic takiego jednak się nie stało. Wślizgnął się przez wąski otwór do niskiego
pomieszczenia na piętrze, którego rano nie zwiedzali.

Była to najwyraźniej nie używana kondygnacja, przypominająca raczej strych w zwykłych domach.
Heike odnalazł schody i zebrał się na odwagę, by zejść w dół. Odruchowo sięgnął

ręką do piersi, by sprawdzić, czy mandragora jest na swoim miejscu, ale oczywiście dłoń trafiła na
pustkę.

143

Ruch ten jednak przywołał wspomnienie. Przypomniał sobie nagle uczucie, jakie spłynęło nań na
cmentarzu, nagłe wrażenie spokoju i... czyjejś wdzięczności? A potem w uszach zadźwięczały mu
słowa Zeno: „Wszyscy się tacy stają”.

- Ach! - jęknął Heike, tłumiąc okrzyk dłonią przyciśniętą do ust. - Ach, Peterze, Peterze!

Jakimż durniem się okazałem, że też wcześniej nie zrozumiałem prawdy!

W jaki sposób teraz uratuję Petera?

- Tengelu! Sol! Marze! Pomóżcie mi, nigdy sobie z tym nie poradzę - wyrwało mu się z głębi duszy.

Lekkie, jakby szydercze klepnięcie w ramię poderwało go do przodu. Zrozumiał, że to Sol.

Znalazł się w pobliżu galerii. W zimnym niebieskim świetle księżyca oczy z portretów śledziły każdy
jego krok, gdy jak kot przemykał się korytarzem. Musiał się spieszyć, Peterowi groziło
niebezpieczeństwo - większe, niż mógł sobie wyobrazić.

background image

Ale na czym polegało? Czym było owo coś, o którym mówili wszyscy? Co przyśniło się Mirze, co z
sykiem usiłowało wedrzeć się przez jej okno? Co okaleczyło i zabiło tak wielu mężczyzn?

„Skrzydła kruka”.

Zmarli, znalezieni z pręgami na ciele? Z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia i z męskością gotową
do miłosnych uciech?

Nie ma co, przyjemna perspektywa!

Kiedy tak Heike szedł przez galerię, cały czas słyszał stąpanie czterech par stóp. W pewnej chwili
dotarł do drzwi, które przypomniały mu o innych drzwiach widzianych wcześniej w odległej części
zamczyska - tych wiodących wprost do serca twierdzy. Niestety, nie dostrzegł

ich podczas ulotnej wizji, której doznał stojąc na dachu. Postanowił, że jeśli nadarzy się okazja,
zbada, co kryje się za nimi. „Jeśli nadarzy się okazja?” Cóż za posępne przewidywania? Przecież
jeszcze nie przegrał.

Nie, ale wciąż nie znał mocy przeciwnika. Przeczuwał jedynie, że może okazać się straszliwa!

Znalazł się w kolejnej komnacie, tu nie było okien, nie zaglądało więc światło księżyca.

Musiał zatrzymać się na chwilę, by oczy przyzwyczaiły się do ciemności.

Gdyby miał latarenkę Zeno! Choć może by mu tylko zawadzała? Przestraszyłaby wroga i sprawiła, że
Heike musiałby zrezygnować ze swych działań?

144

Nareszcie w mroku rozróżnił kontury drzwi. O ile dobrze pamiętał, powinien znajdować się
dokładnie pod tym miejscem, w którym stał na dachu i rozglądał się dokoła.

Za tymi drzwiami musiał znajdować się Peter.

Heike nie mógł ot tak, po prostu, gwałtownie wedrzeć się do komnaty i krzyknąć przyjacielowi, by
wychodził stąd jak najszybciej. To było niemożliwe. Musiał wślizgnąć się niepostrzeżenie.

Kochankowie spali. Jeśli Heike będzie miał szczęście, nie usłyszą go. Może wówczas zdoła znaleźć
sobie kryjówkę, w której poczeka, aż nadejdzie owo nieznane, tajemnicze coś.

Żywił tylko nadzieję, że Peter i Nicola nie zaczną od nowa miłosnych igraszek. Heike nie miał
najmniejszej ochoty być świadkiem ich rozkoszy.

Drzwi pod naciskiem dłoni otworzyły się bez szmeru. Wszedł do przestronnej sypialni, w której
uwagę przykuwało ogromnych rozmiarów łoże z baldachimem. Widział je wyraźnie, gdyż okno było
dość duże i wpadał przez nie blask księżyca, a poza tym w świeczniku płonęła jeszcze woskowa
świeca.

background image

Jakie to nierozważne z ich strony, ale tym lepiej dla mnie! pomyślał.

Wzrok jego przyciągnął olbrzymi gobelin, zawieszony na jednej ze ścian. Zaraz jednak odwrócił się z
grymasem bólu i odrazy. Heike kochał zwierzęta, były jego przyjaciółmi i nie mieściło mu się w
głowie, jak ktokolwiek mógł zawiesić w sypialni tkaninę, przedstawiającą tak obrzydliwą scenę.

Peter spał głęboko, na ustach malował mu się błogi uśmiech szczęścia, Nicolę niemal bez reszty
przykrywały włosy, układające się w fale. Heike dojrzał jedynie cudownie ukształtowane okolice
oczu i nosa dziewczyny.

Rozejrzał się po komnacie. Tam, wysoko, na zwieńczeniu jednej z belek wspierających sufit, mógł
usiąść. Uznał, że to będzie dobra kryjówka.

Przekradł się na palcach i wspiął na górę. Miał teraz widok na całą komnatę i prędko mógł

zeskoczyć, gdyby zaszła taka potrzeba.

Poza tym człowiek zawsze czuje się pewniej, gdy spogląda na innych z wysokości.

Odwrócił się plecami do gobelinu, nie chciał na niego patrzeć.

Usadowił się wygodnie, opierając o słup. Zastanawiał się, jaka to może być pora, choć w Planinie
nie było zegarów, a czas odmierzano według słońca i własnego wyczucia.

Przypuszczał, że wkrótce nastanie świt, północ bowiem minęła już jakiś czas temu.

145

Mógł oczywiście zbudzić Petera i w ciszy wyprowadzić go z komnaty, ale w ren sposób straciłby
jedyną szansę rozprawienia się ze złem. Teraz życie Petera było w niebezpieczeństwie, na niego miał
się skierować kolejny atak.

Heike mógł jedynie czekać.

Gdyby tylko wiedział, na co!

Poza tym wątpił, że zdoła wyciągnąć stąd Petera po cichu, a wyczuwał, że zachowanie spokoju jest
niezbędne.

Czy scena myśliwska na gobelinie mogła odgrywać jakąś rolę?

Heike nie chciał się odwracać i oglądać jej jeszcze raz. Nie przypuszczał, by w niej tkwiła
tajemnica. Gobelin był po prostu okropny, wręcz odrażający. Obnażał ludzkie okrucieństwo.

Księżyc nie był wiernym sprzymierzeńcem. Świecił tylko przez krótkie chwile, a za każdym razem,
gdy chował się za chmurami, Heikego ogarniał lęk, gdyż płomień świecy migotał już niebezpiecznie
blisko świecznika i światło w każdej chwili mogło zgasnąć.

background image

Jeśli w krytycznym momencie księżyc skryje się za chmury, Heike nie dojrzy absolutnie nic z tego, co
wydarzy się w komnacie, i przegra walkę o życie Petera.

Uf, w jakże czarnych barwach wszystko widzi! To ponura atmosfera zamczyska tak na niego działa!

W komnacie panował chłód, Heike nie rozumiał, jak Peter może to znieść. Co prawda przyjaciel był
otulony ze wszystkich stron ciepłą kołdrą, osłonięty od przeciągów zakurzonymi draperiami łoża.

Jaka brudna jest ta komnata! Czy kiedykolwiek ścierano tutaj kurze?

Uprzytomnił sobie nagle, że kiedy się tu znalazł, pierwsze wrażenie było zupełnie inne. Gdy wszedł,
komnata wydawała się ładna, czysta i dobrze utrzymana.

Teraz obserwował, jak stopniowo, powoli rozpada się na jego oczach. Nie wiadomo skąd zaczął
nagle dobywać się przykry zapach.

Heike ostrożnie zmienił pozycję. Siedział już tak długo, że nogi zupełnie mu zdrętwiały i rozbolały
wszystkie mięśnie.

Marzł nielitościwie, a w dodatku z wolna ogarniało go przedziwne znużenie. Owszem, zwrócił
uwagę na ciężki oddech Petera. Jego sen nie był całkiem naturalny, najwidoczniej komnata miała taki
właśnie wpływ na parę w łożu.

Albo...

146

Nie był o tym przekonany. Wiedział jedynie, że z całych sił musi przeciwstawić się tej niezwyczajnej
senności. A jeśli naprawdę zapadnie w sen? Siedząc tu, pod sufitem! Dopiero byłaby heca, gdyby
zleciał na podłogę jak pijany cietrzew!

Zaiste, poczucie humoru objawiało się u Heikego w niezwykłych momentach.

Czas płynął. Niebo, a wraz z nim księżyc, bladło, a nic się nie działo. Świeca dawno już się
wypaliła, kiedy nagle Heike ocknął się z drzemki i gwałtownie wyprostował.

Lekko szara poświata brzasku wpadała do komnaty, wypełniając ją tajemniczym, czarodziejskim
półmrokiem. Scena myśliwska na gobelinie straciła nagle barwy, wszystko na niej wyblakło,
przybrało odcienie bieli, szarości i czerni. W całej komnacie zapanowała atmosfera rozkładu.

Najsilniej jednak Heike zareagował na unoszący się w powietrzu odór, odór przywodzący na myśl
zgniliznę i śmierć.

Był tak ohydny, że przyprawiał o mdłości. W szarym półmroku oczy Heikego poszukiwały łoża. W
końcu znalazł je i dech mu zaparło ze zdumienia.

- Peterze - szepnął. - Peterze!

background image

Kiedy towarzysz najmniejszym bodaj drgnieniem nie okazał, że się budzi, zawołał

gwałtownie:

- Peterze! Strzeż się!

Zaspany Peter uniósł powieki, a w tej samej chwili Heike zeskoczył na podłogę.

- Cóż ty, u diabła, tutaj robisz? - krzyknął Peter rozgniewany, ale Heike już był przy nim i wyciągał
go z łoża.

- Spójrz! - zawołał. - Uważaj! Uciekaj stąd! Szybko!

Oszołomiony Peter odwrócił głowę, patrząc za wzrokiem Heikego, i otworzył usta, by krzyknąć z
przerażenia, ale żaden dźwięk nie wydostał się spomiędzy jego warg. Jak sparaliżowany wpatrywał
się w łoże i w tę, z którą przed chwilą je dzielił.

Światło świtu było już dostatecznie silne, by ujawnić owo niepojęte. Leżała tam szczerząca zęby
czaszka z pustymi oczodołami, a kościotrupie ramię spoczywało na narzucie w miejscu, gdzie jeszcze
przed chwilą znajdowała się piękna, kształtna ręka Nicoli.

Nie to jednak było najgorsze.

147

Po łożu, ku Peterowi, sunęły przecudnie piękne włosy, czarne jak skrzydła kruka. Świadome celu
przemieszczały się powoli, torując sobie drogę i grożąc śmiertelnym niebezpieczeństwem
oniemiałemu kochankowi.

- Uciekaj stąd! - krzyknął Heike, ciągnąc Petera za sobą. Biedny chłopak był oczywiście nagi, a jego
męska duma wyraźnie wskazywała, iż gorąco pragnąłby kontynuować miłosne igraszki. Heike porwał
ubranie Petera leżące na krześle, i wcisnął mu je do rąk. Potem pchnął przyjaciela ku drzwiom.

Niestety, za późno. Ze straszliwym sykiem włosy prześlizgnęły się po podłodze, jak strzała popędziły
ku wyjściu, odcinając chłopcom drogę, i niczym wąż owinęły się wokół ciała Petera.

Chłopak w amoku, nie przestając krzyczeć, ciągnął i szarpał za włosy, które owinęły mu się wokół
głowy i szyi. Wypluwał długie czarne kosmyki, wciskające mu się w usta, z całych sił

czepiał się Heikego, aż ten musiał go od siebie odepchnąć.

Heike jednym ruchem uchwycił zmierzwione kłębowisko włosów i odrzucił je daleko w głąb
komnaty. Poczuł, jak zaciskają się wokół jego dłoni, ale udało mu się otworzyć drzwi i wypchnąć
przez nie Petera. Sam także wybiegł.

Kiedy jednak usłyszał wściekły szum i trzask jakby błyskawicy, zorientował się, że drzwi zamknął za
późno. Włosy przecisnęły się wraz z nim i Peterem.

background image

Heike chwycił przyjaciela za rękę i jak szaleniec ruszył pędem przez galerię. Obok nich po podłodze
sunęło czarne, przypominające węża niepojęte zjawisko.

Peter nie przestawał histerycznie krzyczeć.

- Nie zdołamy uciec, zginiemy! To już koniec, koniec!

- Przestań wrzeszczeć! Otwieraj drzwi, a ja zajmę się tą zmorą!

Ale włosy ścigały Petera, kochanka. Kiedy dotarli do drugiego końca galerii, nigdzie nie było ich
widać. Peter już odetchnął z ulgą i otworzył drzwi. Biegli przez kolejne komnaty, jakby czuli na
plecach lodowaty oddech śmierci.

Nagle Heike przystanął:

- Gdzie my jesteśmy? Znaleźliśmy się w ślepym zaułku, tu dalej nie ma już żadnych drzwi.

Odwrócili się. Poranek nadal był jedynie szarą zapowiedzią, lecz chłopcy doskonale widzieli, co
powoli zsuwa się z belki przy drzwiach.

- Do diabła! - zaklął Heike.

148

Ze świstem włosy przeszyły powietrze i znów rzuciły się Peterowi do gardła. Błyskawicznie oplotły
całe ciało, wpiły się we wszystkie jego części, lecz przede wszystkim skupiły się na szyi.

- Ratuj mnie, Heike, ratuj! - zawołał bezradny nieszczęśnik zduszonym głosem.

Mam mało czasu, myślał zrozpaczony Heike. Wiedział jednak, że musi spróbować, nie miał

innego wyjścia. przymknął oczy i starał się skupić.

O, wszystkie moce Ludzi Lodu, ześlijcie na mnie teraz zaklęcia!

Peter wydał zduszony jęk i osunął się na podłogę, spętany obrzydlistwem, które z okrutną
konsekwencją zaciskało się coraz ciaśniej wokół niego.

Heike wyczuwał bliskość swoich przodków, tych, którzy sami niczego nie byli w stanie zrobić, ale
mogli działać poprzez niego.

Napłynęły słowa, których znaczenia nigdy nie nauczył się rozumieć.

Usłyszał teraz, że nie recytuje ich sam. Ktoś jeszcze odmawiał zaklęcia wraz z nim, ktoś, kto
doskonale znał język magicznych formuł. To musi być Mar, pomyślał Heike. Solve opowiadał

przecież o plemieniu z syberyjskiej tundry. Dzięki! Dzięki, Marze!

background image

Słowa same cisnęły się na wargi Heikego. I już po chwili Peter mógł odetchnąć swobodniej.

Włosy bezwładnie upadły na podłogę.

Heike przestał odmawiać zaklęcia. Pomógł przyjacielowi stanąć na nogi i ujął go za rękę.

- Chodź! Nie mamy czasu do stracenia.

Głos Petera był ochrypły.

- Czy pokonaliśmy tę ohydę?

- Wątpię. To było jedynie zaklęcie, które na chwilę powstrzymało atak. Chodź!

Biegali jak szaleni po komnatach i korytarzach twierdzy, ale wydawało się, że jakaś tajemna siła
skrywa przed nimi wyjście.

A potem powtórzyli błąd, który popełniło przed nimi tak wielu kochanków Anciol: przekroczyli próg
drzwi znaczonych rzeźbieniami.

Błąd ten nietrudno wytłumaczyć, ich wzrok bowiem został omamiony tak, że nie dostrzegli
czarodziejskich runów wyrytych w mrocznym rogu. Widzieli jedynie drzwi, których wcześniej nie
otwierali, a drzwi oznaczały dla nich możliwość wydostania się na wolność.

149

Zamiast tego znaleźli się w sercu twierdzy.

- Wychodzimy! - krzyknął Heike, nareszcie zrozumiawszy, gdzie są. - Wychodź, szybko, jeśli ci życie
miłe!

Niewiele będzie mógł zdziałać i nie zwalczy złej mocy ukrytej w twierdzy, jeśli nie wyprowadzi
Petera w bezpieczne miejsce. To jednak zdawało się niemożliwe. W

którąkolwiek stronę się obrócili, wszędzie napotykali przeszkody.

Peter, ostatni kochanek Anciol, miał umrzeć.

I tym razem także wpadli w pułapkę. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i nie dawały się poruszyć bodaj o
ćwierć palca. To było do przewidzenia, pomyślał Heike.

Do cna wyczerpany dziką ucieczką przez komnaty w poszukiwaniu wyjścia nie miał pojęcia, co czeka
ich teraz, ale obawiał się najgorszego.

Anciol z pewnością tak łatwo nie zrezygnuje.

Zirytowany mruknął do Petera:

background image

- Mógłbyś przynajmniej się ubrać! Wyglądasz idiotycznie!

Nieszczęsny Peter starał się ukryć swój żenujący wygląd, choć tu, co prawda, nie miało to większego
znaczenia, gdyż wokół panowały ciemności. Z sąsiedniej komnaty sączyła się ledwie odrobina
światła. Podczas gdy Peter po omacku zakładał nieliczne części garderoby, Heike pospieszył zbadać
kolejne pomieszczenie. Już w drzwiach stanął jak wryty.

- Aaach! - jęknął. - Och, nie, nie!

Peter, podskakując na jednej nodze, ruszył za nim, usiłując w biegu dokończyć ubieranie, i zatrzymał
się na progu.

- Ach... Heike, niedobrze mi!

- Przestań - cierpko odrzekł Heike. - Wstrzymaj się chociaż do czasu, dopóki nie wyjdziemy na
zewnątrz.

Jeśli w ogóle wyjdziemy? dopowiedział w myślach.

I tu było ciemno, nie na tyle jednak, by nie zobaczyli tego, co leżało na podłodze pod kolejnymi
drzwiami. Zwłoki dwóch mężczyzn: jedne zaczynały się już rozkładać, drugie wyglądały nieco lepiej.

150

- Dobry Boże - szepnął Peter. - Dobry Boże! Zostali uduszeni, wiesz przez co. Usiłowali wydostać
się przez te drzwi, bez powodzenia. Spójrz na te wąskie smugi na ciele! I wokół

szyi! Heike, ja także mógłbym teraz tu leżeć, gdybyś nie przyszedł w porę!

- Jeszcze nie wyszliśmy - przypomniał mu przyjaciel, sam do głębi wstrząśnięty. - Ale jest ich tylko
dwóch Peterze, tylko dwóch!

- To najpewniej Francuzi.

- Bez wątpienia. Ale gdzie są pozostali? Z tego, co nam wiadomo, ci na pewno nie byli pierwszymi,
wprost przeciwnie! Przecież ona w swej żądzy miłości pochłonęła połowę miasteczka, nie mówiąc
już o przyjezdnych, tych, którzy zabłądzili do tej przeklętej doliny.

Peter słuchał go jednym uchem.

- Oni mają... Oni nadal są gotowi do kochania! - rzekł z niedowierzaniem, na próżno starając się
wygładzić spodnie, by ukryć swój godny pożałowania stan. - W każdym razie ten ostatni.

Ten drugi zaczyna już być nieco...

Nie mógł dokończyć zdania.

background image

Heike myślał bardziej trzeźwo.

- Prawdopodobnie przez jakiś czas wykorzystywała ich jako swoich kochanków. Tutaj jest
dostatecznie sucho i chłodno, by zwłoki mogły zachować się stosunkowo długo.

Peter odwrócił się, pozieleniały na twarzy.

- Zamilcz - wymamrotał. - Pomyśl, że ja mógłbym...

- Przepraszam - powiedział Heike. - Ale musimy się stąd wydostać, przynajmniej ty.

- A co z tobą?

- Obiecałem zdjąć przekleństwo wiszące nad doliną. A ty mi w tym najbardziej przeszkadzasz.

Peter odetchnął głęboko.

- Będę już teraz silny. Chciałbym ci pomóc.

- Dziękuję. - Heike był naprawdę wzruszony. - Ale wiesz przecież, że ona ściga właśnie ciebie?
Tobie będzie trudniej...

Nie dokończył zdania, bowiem Peter wrzasnął:

151

- Heike! Nad twoją głową!

Heike odruchowo uskoczył, Z belki w suficie zwieszał się śliski węgorz, czarny, połyskujący.

- No, źle z nami teraz - zawołał Heike, odciągając Petera. - Bo stąd nie ma wyjścia!

- To niemożliwe, jakieś wyjście musi być!

- A jak sądzisz, dlaczego ci dwaj tutaj leżą? Nie, teraz już utknęliśmy na dobre. Ale nie mam zamiaru
się poddawać.

Uskoczył znów wraz z Peterem, gdy włosy ponowiły atak.

- Tengelu! Sol! Marze! - krzyknął. - Nie wiem, co mam robić!

Słyszał o wszystkim, co przodkowie z Ludzi Lodu uczynili dla swych potomków, o tym, jak pewnego
razu zauroczyli kapitana piratów, nakazując mu wierzyć w niesamowite wizje, o ich walce o
nawrócenie Ulvhedina na dobrą drogę. Ale zawsze mieli do czynienia ze zwykłymi, żywymi ludźmi.
Teraz było inaczej.

Anciol to czarownica, zmarła jak oni sami. Musieli działać poprzez Heikego, od niego wszystko
zależało, od jego umiejętności współpracy z nimi.

background image

Jasne było, że Anciol nie chce z nim zaczynać, że czuje wobec niego respekt, być może nawet obawia
się jego mocy.

A może raczej tych, którzy za nim stoją. Nie wolno mu przeceniać własnych możliwości!

Peter znowu się bronił. Krzycząc z całych sił, starał się uwolnić. Co prawda Heike zdołał

wyrwać kilka pasem włosów i odrzucić je daleko, ale z ohydnym świstem znów rzuciły się na Petera.

Ani jeden kochanek nie ujdzie przed straszliwą żądzą zemsty Anciol!

Heike westchnął, poczuł się bezsilny. Tak dłużej nie można, aż nazbyt jasne było, kto wygra tę walkę.
W końcu chłopcy będą zupełnie wyczerpani, a wówczas zdradzieckie włosy zdecydowanie ruszą do
ataku.

Gdyby tylko miał czas, by spokojnie pomyśleć... Nic było jednak ani chwili wytchnienia, wiedźma
nawet na moment nie ustawała w atakach.

Tak, tak właśnie Heike myślał o włosach: ona, wiedźma.

W tym momencie zaczęły torować sobie drogę przesłane do jego świadomości myśli. Z

początku niejasne, niewyraźne, trudne do zrozumienia, z wolna nabierające kształtu.

152

„Słońce, Heike, słońce!”

Niewiele mówiąca była to wskazówka, zwłaszcza tu, w tej ciemnej komnacie!

Skoncentrował się i wreszcie sobie przypomniał.

Twierdza nie miała żadnych okien czy bodaj otworów wychodzących na słoneczną stronę.

Ani jednego!

Że też nie pomyślał o tym wcześniej!

Owszem, gdy patrzyło się na budowlę z dołu, uderzała mnogość zapraszających okien. Ale to było
jedynie złudzenie jak wszystko inne. Wędrując po zamczysku odkryli, że okna od słonecznej strony
były ślepe. W żadnym miejscu nie dało się wyjrzeć na dolinę.

Skąpe światło wpadało do twierdzy od strony wychodzącej na góry, tam gdzie nigdy nie było słońca,
albo też od pogrążonego w wiecznym cieniu dziedzińca.

Tak więc wąziutki otwór, jaki znajdował się w tej komnacie, wychodził albo na góry, albo na
dziedziniec, gdzie dokładnie - to już obojętne. Z pewnością jednak nie na dolinę, w której musiało

background image

już wzejść słońce.

Walcząc o uwolnienie słaniającego się na nogach Petera, myślał dalej. Bacznie przypatrywał

się przeciwległej ścianie, która musiała według jego obliczeń wychodzić na dolinę.

Wydawała się nie do ruszenia. Kolosalne kamienne bloki...

- Dobrze, Heike! - pochwalił go szepcząc wprost do ucha Tengel Dobry. - Jesteś silny, poczwórnie
silny!

- Peterze! - zawołał Heike, przekrzykując zduszone jęki przyjaciela. - Podciągnij się tutaj! I staraj się
przez moment wytrzymać! Ja zaraz...

- Tak! Właśnie ten kamień! - powiedział głos Tengela. - Teraz, szybko!

Heike podparł ramieniem kamienny blok w ścianie i natychmiast ból przypomniał mu o wczorajszym
zajściu. Zagryzł jednak zęby i parł dalej.

Poczuł, jak wzbiera w nim olbrzymia siła. Nie był sam!

Z gardła Petera dobywał się charkot, chłopak dławił się, walcząc o każdy oddech.

Kamień zaszurał, zazgrzytał i przesunął się kawałeczek w przód.

- Heike! Pomocy! - wykrztusił Peter ostatkiem sił. - Nie dam już rady, tym razem mnie dopadła!

153

- Wytrzymaj jeszcze tylko trochę!

W tej samej chwili zły duch jakby nagle zorientował się w poczynaniach Heikego. Cała masa
włosów przerzuciła się teraz na niego, zatykając mu usta i nos i starając się go zadusić.

- O, tego już doprawdy za wiele - usłyszał spokojny głos Sol. - Słyszysz, przeklęta babo?

Łapy precz od naszego chłopca! Marze, odmów „modlitwę”, chłopak nie może przecież wydusić z
siebie ani słowa!

W komnacie rozległy się niesamowite, monotonne zaklęcia, wypowiadane przez głos, który wcale nie
był głosem, lecz jedynie ułudą. Język owych zaklęć był tak całkowicie obcy Peterowi, iż,
półprzytomny, sądził, iż przeniósł się do świata demonów. Ale Heike zdołał się uwolnić, włosy
bezwładnie opadły z jego twarzy.

Zaklęcia umilkły. Ciemna, kipiąca masa rzuciła się znów na Petera; nie podejmowała już więcej prób
unicestwienia mocy Heikego.

background image

W tej chwili nikt nie miał czasu dla Petera, musiał radzić sobie sam. Był to może dość brutalny, lecz
niestety jedyny sposób, by go ocalić.

Heike ponowił próbę. Kamień nagle przechylił się i ze straszliwym łomotem runął ze skały aż na
samo dno doliny.

Do środka wpadły ostre promienie porannego słońca, które właśnie wstało na wschodzie; złote,
rozgrzewające i tak prawdziwe, że Heike głęboko westchnął z ulgą.

Nie tracąc czasu rzucił się na pomoc Peterowi, całkiem już oplątanemu. Cienkie pasma włosów
zaczynały przecinać ubranie i wpijać się coraz głębiej w skórę biedaka.

Heike, świadom konieczności bezwzględnego działania, powlókł przyjaciela ku światłu, mocno
chwycił czarne pasmo obejmujące jego szyję i gwałtownym ruchem pociągnął, tak iż cały pęk -
każdy, jak sądził, co do ostatniego włosa - oderwał się od ciała Petera. Wówczas wyrzucił ohydztwo
przez dziurę w murze.

Nie poddało się ono dobrowolnie, o, nie! Stawiało tak zaciekły opór, że Heikemu powiodło się
zaledwie częściowo, choć nie tylko jego siły zostały zaangażowane w tę walkę.

Obrzydliwie żywa wiązka włosów leżała na samym brzegu w dziurze po kamieniu. Przez moment
przerażonemu Heikemu wydawało się, że włosy zwiną się i znów wpadną do komnaty, ale było już
za późno. Moc słońca zwyciężyła.

Chłopcy szeroko otwartymi oczyma patrzyli, jak skręcają się w świetle z sykiem, jak gdyby się
spalały. Długie, połyskliwe włosy kurczyły się niby w ogniu, ostry, nieprzyjemny zapach uderzył ich
w nozdrza. Nie upłynęła nawet minuta, a włosy obróciły się wniwecz, została po nich jedynie
niewielka, lepka plama.

154

Peter osunął się na podłogę, z trudem chwytając oddech.

- Jak się czujesz? - zapytał Heike.

- Dobrze - jęknął Peter. - Najgorsze już minęło, prawda? Ach, jak mnie wszystko boli! I tak mnie
mdli!

- Nic dziwnego, musi cię boleć. Całe ciało masz pokryte długimi, czerwonymi pręgami.

Heike podszedł do kamiennej ściany i badał ją palcami.

- Twierdza stoi jak stała - stwierdził z niedowierzaniem. - Peterze... Wybacz mi obcesowe pytanie,
ale czy nadal... Czy ciągle jeszcze masz... Wiesz, o co mi chodzi?

Peter z zażenowaniem skinął głową, usiłując dłońmi zasłonić swój wstyd.

background image

- I ci zmarli mężczyźni również. To ogromnie niepokojące. Tak, bardziej przerażające, niż mogę
wyrazić!

- O czym mówisz?

- Można z tego wyciągnąć tylko jeden wniosek, prawda?

- Jaki? - spytał Peter i niemal w tej samej chwili krzyknął przerażony.

Heike zaraz zobaczył, co się stało. Pojedynczy włos, ostatni, owinął się wokół szyi chłopaka i
zacisnął tak mocno jak napięta struna skrzypiec. Heike nie mógł sobie z nim poradzić, włos
wyślizgiwał mu się spomiędzy palców. Peter posiniał już na twarzy, gdy znów rozległ się monotonny,
gardłowy głos. Włos rozluźnił uścisk. Heike zdołał nawinąć go sobie na dłoń i wynieść na słońce.
Spalił się z sykiem. Odrażający napastnik przestał istnieć.

Peter oddychał z trudem:

- No więc jaki wniosek należałoby wyciągnąć?

- Że Anciol, którą Sol nazwała przeklętą babą, nadal żyje. Jeśli oczywiście można mówić o życiu,
gdy ma się do czynienia z upiorem. Wskazuje na to fakt, że nic się nie zmieniło.

Musimy ją odnaleźć, Peterze!

- Ale czy ona... nie leżała w tym łożu?

- Tak, w swym własnym ślubnym łożu! Do niego zaciągała wszystkich kochanków. Ale teraz na
pewno już jej tam nie ma. Obawiam się, że czeka cię kolejny wstrząs. To nieuniknione.

Muszę ci pokazać, co widziałem wczoraj rano.

155

ROZDZIAŁ XIII

- Nie chcę już więcej żadnych wstrząsów - stwierdził Peter, ledwie powstrzymując się od płaczu. -
Chcę się stąd wydostać! Ale jak my wyjdziemy?

Dobre pytanie, pomyślał Heike, nie mogli bowiem zostać w tych dwu małych komnatach, a oba
wyjścia były na amen zamknięte.

Heike zdążył już sprawdzić jedne i drugie drzwi. Najpierw te w zewnętrznej komnacie, te, które od
strony korytarza naznaczone były magicznymi runami. Potem drugie. Stąpał koło nich ostrożnie, by
ominąć trupy. Jak można się było spodziewać, drzwi okazały się zamknięte, i to tak, jakby nigdy ich
nie otwierano. Ale Peterowi nie podobał się sposób, w jaki Heike się o nie opierał, jak gdyby
nasłuchiwał albo...

background image

- Co się stało, Heike?

- Ciiicho! Wyczuwam trzy rzeczy. Po pierwsze, tutaj najwyraźniej słychać owe przytłumione trzaski i
szelesty. Po drugie, czuje się tu przeciąg, dochodzący jak gdyby od dołu. A po trzecie, aż nos mi
zatyka ten wstrętny odór, z pewnością właśnie tędy się wydostaje.

- Chcesz powiedzieć, że tu znajduje się jądro twierdzy?

- Tak. A może raczej należałoby powiedzieć: jądro wszelkiego zła?

- Heike, chyba nie mam ochoty tędy przechodzić!

- Ja także. Ta droga nie prowadzi do wyjścia, lecz dalej w głąb, do środka.

- Może w dół, do samego piekła?

- Jeśli chcesz, możesz to tak nazwać.

- Ale jak się stąd wydostaniemy?

Peter naprawdę był bliski łez.

Ale Heike nie rezygnował, już położył się na brzuchu w dziurze, która pozostała po kamieniu, by
poszukać jakiejś drogi wyjścia. Peter zauważył, że Heike bardzo uważa, by nie dotknąć lepkiej
plamy.

W końcu Heike wsunął się z powrotem do komnaty.

- To da się zrobić - rzekł z wahaniem. - Tuż poniżej jest gzyms, ale straszliwie wąski.

- Nie ma innej rady. Każdą możliwość wydostania się stąd trzeba przyjąć z otwartymi ramionami.
Czy daleko do ziemi?

156

- Nie, dalej, z boku, nie. Ale w tym miejscu dolina jest bardzo, bardzo głęboka.

Podejrzewam, że właśnie stąd Anciol rzuciła się w dół, oczywiście z samego szczytu murów.

- Bardzo proszę, nie wspominaj tego imienia - Peter zadrżał. - I tak jestem już bliski utraty zmysłów,
chyba to rozumiesz?

- Naturalnie, wybacz mi moją bezmyślność!

Nie było na co czekać, postanowili więc ruszyć natychmiast. Peter jako pierwszy, nie mógł

bowiem znieść myśli, że pozostanie choćby przez moment sam we wnętrzu upiornej budowli. On
także starał się nie dotknąć obrzydliwej plamy.

background image

Heike pomógł mu stanąć na gzymsie.

- Wszystko w porządku?

- Tak - odparł Peter. - Na razie. Ale w jaki sposób zdołamy zejść na ziemię? Czego się trzymać?

- Rozglądaj się za nierównościami w murze! Za szczelinami i występami. Musimy przejść tylko
kawałeczek, zaledwie parę łokci.

- Zaczekam na ciebie - Peter nie śmiał podejmować tak ryzykownej wyprawy samodzielnie.

Heike nie bez ulgi opuścił twierdzę i rozpoczęła się żmudna przeprawa. Balansowali jak na linie,
cały czas z sercem w gardle.

Nigdy dotąd nie pokonywali tak krótkiego odcinka przez tak długi czas. A kiedy Peter i zaraz za nim
Heike nareszcie mogli zeskoczyć na zbocze, w milczeniu podali sobie ręce i razem ruszyli ku
płaskiemu terenowi przed bramą.

- Jak to możliwe, by takie piękne zamczysko kryło w sobie tyle zła? - zadumał się Peter.

Na jego twarzy nadal odbijały się przeżyte chwile grozy i szaleństwa; wciąż nie mógł

zapanować nad głosem.

- Piękne? - powtórzył Heike. - Poczekaj, aż zabierzemy z gospody mandragorę, ujrzysz wówczas
twierdzę taką, jaka jest naprawdę.

- Jeśli dojdę do gospody, to nigdy, przenigdy tu nie wrócę - zapewnił Peter z niezwykłym
przekonaniem w głosie.

- I ja także nie - rzekł Heike zadumany. - Ja także nie, nie zniósłbym tego. Ale w jaki sposób zdołamy
pokonać czarownicę? Trzeba to zrobić teraz. Nie możemy wejść do środka tak jak poprzednio. Nie
jestem w stanie tego zrobić. Brama jest zamknięta, wspinaczka na dach była niebywale trudna. Nie
mam zamiaru tego powtarzać!

157

Podświadomie zaczęli schodzić w dół ścieżką oświetloną porannym blaskiem słońca, nie mieli
odwagi zostać w tym miejscu ani chwili dłużej.

- Ale Feodora? Księżniczka? Nic z tego nie rozumiem, Heike. Wszyscy przecież mówili, że Feodora
jest czarownicą. Czy to znaczy, że były dwie czarownice? I co się z nią stało?

- Nie było dwóch czarownic, Peterze, były natomiast dwie księżniczki. Anciol to także księżniczka,
lecz ani ty, ani ja nie zastanawialiśmy się nad tym. Sądziliśmy, że Nicola jest niczemu niewinną
dziewczyną z tych okolic. Ale kiedy Zeno i inni mieszkańcy miasteczka mówili o czarownicy i
księżniczce, nigdy nie wymieniali przy tym imienia Feodory. Myśleli o Nicoli. Ale skąd my

background image

mogliśmy o tym wiedzieć?

Peter dyskretnie otarł ręką oczy.

- Ale gdzie ona teraz jest? - zapytał niewyraźnie.

- Feodora? Jeszcze tego nie zrozumiałeś? - zapytał Heike ze zdumieniem. - Nie pojąłeś, że sam
uwolniłeś ją od uroku, który najprawdopodobniej rzuciła na nią Anciol?

- Ja?

- Tak. Kiedy położyłeś swój krzyżyk w jej grobie, wówczas odnalazła spokój. To musiała być

„nasza” Feodora. Natychmiast zniknęła z twierdzy i Nicola nie na żarty się zaniepokoiła, prawda?

- Tak, masz rację. Wiesz, ja, który umiem czytać i pisać, powinienem był zrozumieć, kim była Anciol.
Jeśli A z początku przeniesie się na koniec jej imienia i zamieni na miejsca I i C, to wyjdzie z tego
dokładnie Nicola. Poza tym i wiekiem także lepiej pasowała na pannę młodą, prawda?

Heike milczał. On przecież nie znał liter. Co prawda także zastanawiał się nad podobieństwem
imion, ale coś mu się jednak nie zgadzało. Nie wiedział, że w jednym przypadku C wymawia się jak
C, a w drugim jak K. Niełatwo to zrozumieć komuś, kto nie umie czytać.

Peter ciągnął podniecony:

- Pomyśl tylko, że mój krzyżyk mógł pomóc udręczonej duszy. Jednak na coś się przydałem.

- Nie poradziłbym sobie bez ciebie.

- Beze mnie nigdy byś nie wpadł w takie tarapaty - sucho przerwał mu Peter. - Ale wobec tego
Feodora musiała być zjawą?

- Tak, ona była zjawą. To Anciol jest upiorem.

158

- A woźnica?

- Nie wiem nic o nim ani o jego ekwipażu. Zgaduję jednak, że był związany z Nicolą w ten sam
sposób co Feodora, musiał jej służyć.

- A kruki? - Peter śledził wzrokiem parę krążących wysoko ptaków. - One mnie zwiodły.

- Mnie także. Słowa o skrzydłach kruka nawiązywały jedynie do włosów upiora.

- Uff, nie przypominaj mi o tym - zadrżał Peter. - Czy wiesz, że ja sam, dureń, paplałem o tym, że jej
włosy błyszczą równie pięknie jak skrzydła kruka? Nie umiejąc dodać dwa do dwóch!

background image

- Chyba można ci to wybaczyć - uśmiechnął się Heike. - Nie, myślę, że ptaki to zwyczajne kruki, być
może mają za zadanie szpiegować dla Anciol, ale to tylko domysły.

Peter pokiwał głową.

- Jak sądzę, dość bliskie prawdy.

Jeszcze nie doszedł do siebie. Szczególnie trudno było mu mówić o chwilach miłosnych uniesień,
jakie spędził z Nicolą. Heike doskonale go rozumiał.

- A ludzie z miasteczka? - zapytał Peter. - Dlaczego żyją tutaj w ciągłym strachu? Dlaczego nie
opuszczą doliny?

- Podejrzewam, że nie mogą. Myślę, że las ich nie puszcza.

- Chcesz powiedzieć, że zagradza im drogę, zamyka dolinę? Że nie ma stąd żadnego wyjścia?

- Tak właśnie uważam. Istnieje jedynie droga prowadząca do środka, taka jak otworzyła się przed
nami. Niczym morskie anemony, słyszałeś o nich? To stworzenia, które żyją na dnie morza, otwierają
swe przepiękne, przypominające kwiaty kielichy, zapraszając do środka niczego nie podejrzewające
ryby, a potem kielich się zamyka. Ryba nie może się wydostać, a anemon najada się do syta.

- Opowiadasz makabryczne historie, Heike. - Peter był wzburzony. - Ale w jaki sposób my się
wydostaniemy?

- Dlatego właśnie musimy unieszkodliwić upiora. Dla własnego dobra i, rzecz jasna, dla dobra
mieszkańców miasteczka.

Znajdowali się teraz na niewielkim płaskim terenie, mniej więcej w połowie drogi ku łąkom.

Przystanęli i popatrzyli w górę na majestatyczną budowlę twierdzy.

159

- Upiór - powiedział Heike w zamyśleniu. - Gdzieś tutaj odłożyłem w nocy kołek i młotek.

Muszę rozprawić się z czarownicą Anciol teraz, za dnia, kiedy jeszcze jest bezbronna.

- Ale przecież miałeś nie wracać do twierdzy - ostro zaprotestował Peter.

- Nie do takiej twierdzy, jaką teraz widzimy - odparł Heike. - Spotkalibyśmy wtedy wdzięczną i
powabną Nicolę, taką, jak widzieliśmy ją wczoraj. Nic byśmy nie mogli jej zrobić, choć co prawda
jest teraz sama, Feodora spoczywa w pokoju. Nie, muszę ujrzeć prawdziwą twierdzę.

- Prawdziwą twierdzę? Nie rozumiem, o czym mówisz - Peter zaczynał się niecierpliwić.

Heike westchnął.

background image

- Jedynie mandragora jest dostatecznie silna, by zniszczyć fałszywy obraz. A ja nie mam ochoty...

Zastanawiał się przez chwilę.

- Chyba że...? Moi sprzymierzeńcy! - zawołał cicho. - Czy jeszcze tu jesteście? Możecie się na coś
przydać? Czy posiadacie dostateczną moc, by zerwać zasłony z naszych oczu? Czy jesteście silniejsi
od Anciol?

Odpowiedzią był cichy śmiech kilku osób.

- Zrozumieliśmy prowokację! - zawołała żartobliwie Sol.

- Będzie, jak sobie życzysz - powiedział Tengel. - Ale czy twój przyjaciel zniesie prawdę?

Heike starał się nakłonić Petera, by sam wrócił do gospody, ale chłopiec za wszelką cenę pragnął
teraz zachować się lojalnie wobec przyjaciela. Twierdził, że musi odpokutować.

Z miejsca, w którym stali, roztaczał się doskonały widok na twierdzę. Stąd droga zakrętami schodziła
w dół ku dolinie.

- Przyjrzyj się teraz dokładnie, Peterze - zapowiedział Heike. - Bo już ostatni raz widzisz twierdzę w
pełnej krasie. Teraz nastąpi powrót do gorzkiej rzeczywistości.

- Nie chcę jej oglądać! - wyrwało się Peterowi. Odwrócił się plecami, a Heike wbił w niego wzrok,
prosząc, by przyjaciel wziął się w garść.

Kiedy razem spojrzeli na twierdzę, Peterowi zaparło dech w piersiach i musiał złapać Heikego za
ramię, by się nie przewrócić. Heike widział ten przerażający obraz już wcześniej, lecz mimo to był
równie głęboko wstrząśnięty.

160

Same już tylko dźwięki budziły grozę. Jakby całe stado padlinożernych ptaków unosiło się nad
doliną, skrzek i wrzask echem odbijał się od skał. A spoza ptasich krzyków przedostawał

się jeszcze inny odgłos, ten, który wielokrotnie przedtem już słyszeli, tym razem głośniejszy.

Trzask i szelest korzeni wijących się wśród liści, torujących sobie drogę.

A widok!

Peter otwierał oczy coraz szerzej i szerzej.

- Boże - szepnął. - Święty Boże, co to takiego?

Widok, jaki roztaczał się przed nimi, był całkowicie niepojęty, trudno go opisać słowami. Z

background image

tego, co z pewnością było kiedyś zachwycającą budowlą, pozostały zaledwie resztki murów.

Na oczach chłopców ciągle jeszcze sypały się w dół kamienie i ogromne bloki skalne, toczyły się w
głąb doliny. Kikuty ścian, wyszczerbione mury niczym szczęka potwora...

Zrozumieli, jak wiele czasu musiało upłynąć od chwili, gdy twierdza była zamieszkana. Setki lat!

Nie to jednak było najgorsze.

Z postrzępionych, wyszczerbionych ruin wylewała się masa tak straszliwa, że nigdy im się o czymś
takim nie śniło. To był las, ten ohydny, przerażający las, który tu właśnie brał swój początek, tu miał
swoje jądro. Nie było więc wcale tak, jak kiedyś sądzili - że to las stara się przysunąć, przekraść jak
najbliżej twierdzy. On właśnie z niej wyrastał, z trzaskiem i jękiem rozprzestrzeniał się coraz dalej i
dalej, zagarniając nowe obszary. Otoczył już całą dolinę, pochłonął miasteczko w dole i wkrótce w
swej nieprzerwanej wędrówce naprzód miał

dotrzeć także do Targul Stregesti.

I jeszcze ta straszna mgła unosząca się z jądra twierdzy. Widzieli snujące się opary, wyczuwali odór:
mdły, duszący zapach śmierci. Odruchowo uskoczyli w tył.

- Och, nie - szepnął Peter, pozieleniały na twarzy. - Och, nie, to nie może być prawda!

- To właśnie jest najprawdziwsza prawda. I mam teraz zamiar tam pójść, z kołkiem i młotkiem...

- Nie, nie wolno ci! Chodź, musimy stąd uciekać!

- Dokąd? Nie przedrzemy się przez las. Chcesz umrzeć, zduszony przez gałęzie?

- Czy twoi przyjaciele nie pomogą nam się wydostać?

- Oni mają swoje poczucie honoru i ja także. A Mira? A mieszkańcy miasteczka? Czy mamy ich
zostawić na pastwę okrutnego losu?

161

Peter wyprostował się, raz po raz przełykał ślinę. Oczy podejrzanie mu błyszczały.

- Idę z tobą.

Heike zawahał się.

- Prawdopodobnie poradziłbym sobie lepiej, gdyby nie ciążyło na mnie poczucie odpowiedzialności
za ciebie. Ale potrzebuję cię, Peterze, jestem teraz tak bezradny i samotny.

- No, no, z tego co wiem, nie zostałbyś sam - mruknął Peter. - Ale rozumiem, o czym mówisz. Chodź,
idziemy!

background image

Heike wziął głęboki oddech i ruszyli ku straszliwemu zjawisku. Trudno było na ich twarzach
odnaleźć bodaj odrobinę zapału.

- Heike, muszę ci się do czegoś przyznać. Wczoraj byłem o ciebie tak niewiarygodnie zazdrosny,
ponieważ Nicola... Ach, Boże, jakże brzydzi mnie wymawianie tego imienia!

Ponieważ Nicola rozmawiała z tobą, gdy już wychodziliśmy, i prosiła, byś wrócił do twierdzy.

- Nie było powodu do zazdrości - krzywo uśmiechnął się Heike. - Jej nagłe zainteresowanie moją
osobą wzięło się stąd, że wyraziłem chęć odwiedzenia cmentarza.

- To prawda, ostrzegała nas, byśmy tam nie szli. Twierdziła, że możemy paść ofiarą złych duchów.
To oczywisty nonsens!

- Naturalnie! Obawiała się, że odnajdziemy grób Feodory i pokonamy moc czarodziejskiego uroku,
jaki ona sama rzuciła. I dokładnie tak się stało.

- Pytała mnie później, czy znaleźliśmy coś na cmentarzu. Powiedziałem, że nic, absolutnie nic.

- Mądrze postąpiłeś - pochwalił go Heike. - A to, że chciała, bym wrócił do twierdzy... Myślę, że
moja osoba zasiała w niej niepewność. Zorientowała się, że wspierają mnie niebezpieczne moce, i
chciała trochę powęszyć.

- Z pewnością! Ale czy pamiętasz, jak siedzieliśmy w karczmie pierwszego wieczoru?

Przybyły damy i zaraz w drzwiach zawróciły.

- Tak, z powodu mandragory. To właśnie mnie zwiodło. Bo przecież to Feodora zareagowała tak
szybko!

- Mówisz tak, bo nie patrzyłeś wtedy na Nicolę. Za to ja nie spuszczałem z niej oczu. I to ona
powiedziała coś cicho, ale stanowczo do ciotki. Wówczas Feodora odwróciła się i wypchnęła
dziewczynę przed sobą.

162

- Ach, tak! To wiele wyjaśnia! A zatem to Nicola nie mogła znieść obecności mandragory. A tak w
ogóle, „ciotka”... Ciekaw jestem, w jakim stopniu były ze sobą spokrewnione, to dość interesujące.
Ale pewnie nigdy się tego nie dowiemy.

Znaleźli się już na górze przy twierdzy i ze zgrozą popatrzyli na panujący wokół niej chaos.

Korzenie wijące się pośród ruin, opary spowijające wszystko w niesamowitej mgle...

- Jakże chciałbym mieć przy sobie mandragorę - westchnął Heike.

- Cicho, tchórzu, masz przecież nas - rozległ się wesoły szczebiot Sol. - No, dalej, do roboty!

background image

Czas płynie, a dzień nie będzie trwał wiecznie!

Chłopcy byli tego świadomi. Wraz z nastaniem ciemności budziła się na nowo moc upiora.

Po bramie został jedynie ślad w postaci przerwy w murze. Wypełniały ją jednak pnie drzew i
pełzające po ziemi korzenie.

- Tędy, kawałek dalej, możemy wejść do środka - stwierdził Peter, już spokojniejszy, przynajmniej
na pozór.

Doszli do tego miejsca, wdrapując się na rozsypane kamienie.

- O, do licha! - zdenerwował się Peter. - Spójrz na tę gmatwaninę! Jak zdołamy się w tym połapać?
Jak się nie zaplątać?

Odór był nie do zniesienia. Korzenie i cieńsze konary zdawały się żywe, w każdej chwili gotowe
przypuścić atak i pochłonąć chłopców.

Heike zastanawiał się nad czymś.

- Pamiętasz, że kiedy stałem na dachu, przez moment mogłem spojrzeć przez całą twierdzę na
przestrzał?

- Wspomniałeś o tym.

- Nie interesuje cię, co widziałem w twojej komnacie? Właśnie wtedy ujrzałem prawdziwy obraz
ciebie i jej, leżących w łożu z baldachimem, nie fałszywy omam.

Peter odwrócił się i spoglądał z wyczekiwaniem.

- A więc...?

Kącik ust Heikego zadrgał nerwowo.

- Najpierw zobaczyłem twoje ubranie, ułożone na porośniętym mchem kamieniu. Później popatrzyłem
na ciebie. Leżałeś na ziemi, przykryty świerkowymi gałęziami.

163

- Nic dziwnego, że zmarzłem - ironicznie zauważył Peter. - A... ona?

- Nie zdążyłem przyjrzeć się jej dokładnie, zauważyłem tylko, że nie jesteś sam w „łożu”.

- Ach, tak! A teraz chcesz powiedzieć, że mamy szukać kamienia, i w ten sposób trafimy do tej
komnaty.

- Tak, ale to właściwie zbędne. Wiemy przecież, w którym miejscu wybiliśmy dziurę w murze.

background image

Niedaleko stamtąd powinno znajdować się jądro twierdzy. Za tamtymi zamkniętymi drzwiami musi
być zejście do piwnic.

- Czy nie mówiono ci, że Anciol została pochowana w piwnicy?

- Tak właśnie przypuszczano. Musimy odnaleźć jej grób.

Rozmawiali nie ustając we wspinaczce wśród skalnych odłamków i plątaniny oślizłych korzeni i
gałęzi.

- Wiesz, Heike, zastanawiam się, czy Feodora czasami nie próbowała się sprzeciwić swej złej
władczyni.

- Jestem o tym przekonany. Na pewno nie raz dochodziło do ostrych kłótni. Och, chyba nigdy nie
odnajdziemy właściwej drogi. - Heike z rezygnacją popatrzył na wszechogarniający chaos. - W jaki
sposób zdołamy odkryć jakąkolwiek piwnicę?

- Niestety, chyba masz rację - przyznał Peter.

Zadanie wydawało się zaiste nadludzkie. Gdziekolwiek znajdowała się Anciol, obwarowała się
znakomicie.

- To podobno normalne - stwierdził Peter. - Słyszałem, że wampiry postępują tak samo.

Niemożliwością jest odnalezienie ich grobów.

- Ale nie mamy do czynienia z wampirem.

- Niedaleko jej do tego - mruknął Peter i Heike musiał przyznać mu rację.

Ogarnęło ich zniechęcenie i właściwie już skłonni byli się poddać. Kopanie i przerąbywanie się
przez taką gęstwinę wydawało się całkiem bez sensu, ani trochę nie przybliżało ich do celu,
zwłaszcza że mieli na to tylko jeden dzień.

Ale nagle całkiem nieoczekiwanie wydarzyło się coś dziwnego.

Daleko przed sobą ujrzeli wysoki, wąski cień. Był to naprawdę jedynie cień, ale zdawało się, że na
nich czeka.

164

Stał osłonięty mrokiem muru, jakby obawiał się ostrego słońca. Stanowił jedynie ciemniejszą smugę.

- Chodź, Peterze - rzekł Heike niemal bezgłośnie.

Peter zawahał się, ale powoli ruszył za przyjacielem.

background image

Gdy się zbliżyli, Peter ujrzał, jak Heike kłania się cieniowi. Cień odkłonił się i ruchem dłoni wskazał
na splątane gałęzie. Zaraz potem zniknął.

- To przyjaciel czy wróg? - zapytał Peter, gdy kierowali się we wskazane miejsce.

- Woźnica - krótko odparł Heike. - I gotów jestem oddać duszę w zastaw, że widzi w nas swych
wybawców.

Nie było czasu na dalsze rozważania. Przed sobą ujrzeli wąską jamę prowadzącą gdzieś w głąb.

Popatrzyli po sobie. Czy będą mieli dość odwagi?

Heike skinął głową i zaczął spuszczać się w dół. Peter za nim, święcie przekonany, że gałęzie zaraz
zasuną się za nimi, chwytając ich w pułapkę. Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie.

Schodzenie w dół okazało się wcale niełatwe. Kilkakrotnie omal się całkiem nie zakleszczyli, ale nie
zrezygnowali. I wkrótce stanęli na twardym gruncie.

Kiedy Heike nogą odsunął nasiąknięty wodą mech, wyłoniła się spod niego kamienna posadzka.
Trudno właściwie powiedzieć, że chłopcy stali, musieli kucać, a miejscami nawet się czołgać.

Nagle Peter krzyknął:

- Heike! Spójrz!

Niedaleko od nich leżały zwłoki dwóch Francuzów, dokładnie w takiej pozycji, jak widzieli je
wcześniej, tyle że teraz w nieco innym otoczeniu.

- No, cóż, wiemy więc, gdzie są drzwi - powiedział Heike. - Musiały być tutaj, tuż przy dłoni
starszego z mężczyzn...

- I tu jest zejście w dół! - zawołał Peter. - Po drugiej stronie drzwi, tak jak przypuszczaliśmy!

W kamiennej podłodze zionęła jama. Być może kiedyś w dół prowadziły schody, teraz nie było już
niczego. Jedynie otchłań.

165

- Czy naprawdę musimy tam zejść? - szepnął Peter. - A w jaki sposób wrócimy na górę?

Heike rozejrzał się dokoła. Nie ufał pełzającym, płożącym się gałęziom. Na nie rzucone były czary.
Jej czary.

- Sprawdzimy najpierw, jak tu głęboko!

Wyszukał odpowiednio duży kamień i wrzucił go w otwór. Łomot rozległ się bardzo szybko.

background image

- Pomagając sobie nawzajem poradzimy sobie z wyjściem - oświadczył. - Chodź! Trzymaj mnie
mocno za rękę, spróbuję spuścić się w dół!

Peter jęknął ze strachu, ale usłuchał Heikego. Wkrótce z dołu dobiegło wołanie:

- Chodź, wszystko w porządku. Tylko strasznie tu ciemno! Co prawda tego właśnie należało
oczekiwać. Mamy do czynienia z istotami, które panicznie boją się światła.

Peter życzyłby sobie, by Heike tak wyraźnie nie okazywał braku szacunku dla przeciwnika, ale nagle
uderzyła go pewna myśl.

- Heike, mam przy sobie krzesiwo! Czy rozpalić ogień tu na górze? Chciałem powiedzieć, w słońcu,
ale, doprawdy, nie ma go za wiele.

- Niech cię Bóg błogosławi, chłopcze! Ale pospiesz się, nie czuję się tu najlepiej. Nie wiem, co mam
wokół siebie.

Nerwowo, drżącymi palcami Peterowi udało się zsunąć na kupkę trochę suchych liści, znalazł też
kawałek drewna, który, jak się wydawało, nie pochodził z diabelskiego lasu.

Najpierw zatliły się liście, zaraz potem rozżarzyło się drewienko.

- Już idę!

Skoczył do dziury, ufając, że Heike wie, co robi.

Kiedy blask prymitywnej pochodni rozświetlił kryptę Anciol, chłopcy zastygli w pół ruchu.

Skamienieli. Pomieszczenie było co prawda niskie, ale dosyć spore. To, co się w nim znajdowało,
przerastało granice najbardziej chorej wyobraźni.

Na samym środku omszałej kamiennej posadzki stał wielki sarkofag z żelaza albo ołowiu, chłopcy
nie mogli rozpoznać materiału. Kiedyś pokrywa sarkofagu musiała zostać szczególnie starannie
przymocowana, nadal widoczne były tego ślady. Ale pieczęcie zostały złamane - od środka! Pokrywę
zwalono na podłogę.

Wewnątrz metalowego sarkofagu znajdowała się nieco mniejsza drewniana trumna, a z jej ścian
wyrastały długie czułki, wijące się z trzaskiem w ciągłym ruchu. Jądro lasu! Tutaj znajdowały się
główne korzenie, stąd rozprzestrzeniały się coraz dalej i dalej. Już dawno 166

temu przedarły się przez sufit i kamienne ściany, pochłaniając coraz większe obszary.

Olbrzymie pnie, drzewo-matka! Żywiące się zawartością trumny i...

Peter znów odczuł falę mdłości. Wokół trumny leżały stosy ludzkich zwłok. Niektóre były już tylko
szkieletami, na innych trzymały się jeszcze resztki mięśni i skóry. Ale wszędzie wpijały się w nie
owe straszliwe korzenie, wyrastające z trumny.

background image

- Las żywi się... - niedowierzająco zaczął Peter z twarzą ściągniętą grymasem obrzydzenia.

- Tak - przerwał mu Heike. - Ale ci dwaj Francuzi są jeszcze dostatecznie świeży, by... dało się ich
wykorzystać. Nie marnujmy czasu, bierzmy się do roboty, Peterze!

Heike podszedł do trumny. Peter musiał wytężyć całą siłę woli, by pójść w jego ślady.

Kiedy przecisnęli się wreszcie między korzeniami i gałęziami, Peter poświecił do wnętrza trumny. Z
ust wyrwał mu się okrzyk przerażenia.

W drewnianej skrzyni leżała z przymkniętymi oczami jego najdroższa Nicola. Z jedną tylko drobną
różnicą w wyglądzie...

Peter usłyszał gdzieś koło siebie perlisty śmiech, Zrozumiał, że to towarzyszka Heikego, którą
nazywał imieniem Sol. Śmiech był szczery, nieopanowany i niezwykle zaraźliwy. Peter zobaczył, że
Heike się uśmiecha, w końcu i jemu samemu zadrgały kąciki ust.

Nicola, czy raczej Anciol, bo przecież tak naprawdę miała na imię, leżała w trumnie całkiem naga.
Skończenie piękna, budząca pożądanie. Ale włosów, swej najważniejszej ozdoby, już nie miała.

Sol zanosiła się śmiechem.

- Ach, nigdy nie widziałam czegoś zabawniejszego! - szczebiotała. - Ta niebezpieczna kusicielka
całkiem łysa!

Wtedy Anciol otworzyła oczy. Nie mogła się poruszyć, nie mogła nic zrobić, ale jej nienawistny
wzrok utkwiony był w Sol, która ukazała się teraz u boku Heikego wraz z dwoma mężczyznami o
niezwykłym wyglądzie. Peter nie spuszczał z nich oczu.

- Dzie-dzie-dzie-dzień dobry - wyjąkał onieśmielany. - Sol... Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką
kiedykolwiek widziałem! Jakie przecudne włosy!

Komplement jeszcze bardziej rozbawił Sol.

- Słyszałaś, stara diablico? Tak, tak, widzę, że gdyby wzrok mógł zabijać, byłoby ze mną źle.

Ale, rozumiesz, ja już umarłam, więc z twojej strony nic mi nie grozi! Podczas gdy ty... ty nie
umarłaś, upiorze!

167

Peter niemal zapomniał o straszliwej istocie w trumnie. Nie mógł oderwać wzroku od przodków
Heikego. Heike także spoglądał, oniemiały. Stali tak, wpatrując się w sobowtóra Heikego, tylko
nieco starszego.

- Tengel Dobry? - szepnął Heike.

background image

- Tak, to ja. Jak widzisz, nie ty jeden przeżywałeś udręki z powodu swego wyglądu. Moje
dzieciństwo i młodość także były naznaczone cierpieniem. Ale jakoś udaje nam się przetrwać. Kiedy
już pozyskamy ludzki szacunek, rany się zabliźniają, już tak nie bolą.

Heike pokiwał głową. Obaj chłopcy przenieśli wzrok na drugiego mężczyznę.

- Demon? - szeptem zapytał Peter, mimowolnie dając krok do tyłu.

- To Mar - odparł Tengel Dobry. - Podpora Shiry, mistrz w zaklinaniu duchów. A tutaj jego
umiejętności mogą się bardzo przydać!

- Tak - odparł Heike całkowicie oszołomiony.

Wokół nich znów bulgotało z sykiem, trzeszczało i skowyczało, wszystko rosło na ich oczach, wiło
się bez przerwy.

- Kiedy już będzie po wszystkim, uciekajcie, chłopcy. Uciekajcie stąd najszybciej, jak się da!

- ostrzegł Tengel. - Inaczej możecie zostać tu żywcem pogrzebani, bez możliwości odwrotu.

- Będziemy o tym pamiętać - zapewnił Heike. - Ale wyjaśnij, kto wskazał nam drogę tutaj? Ta
woźnica, prawda? Ale kim on jest naprawdę?

- Nie zrozumieliście tego? To człowiek, który miał ją poślubić, lecz zdradził.

- Ale on był przecież taki stary i chudy!

- Pozwoliła mu przeżyć życie do końca, dopiero potem zapanowała nad nim, upokorzyła, zmuszając,
by służył jej przez całą wieczność. No, ale bierz się do roboty. To ty musisz tego dokonać, Heike!

Chłopak z wahaniem wyjął zza pazuchy kołek i młotek. Starał się nie spoglądać na Anciol; wiedział,
że jej wzrok poszukuje teraz jego oczu, jest ostry, morderczy.

- Nie patrz na nią, Peterze! - uprzedził.

- Nie mam na to wcale ochoty - odparł przyjaciel. - Co teraz zrobisz? Nie masz chyba zamiaru...

Sol pomagała Heikemu.

168

- Tutaj, Heike, tu ma serce ta wiedźma, jeśli w ogóle coś tam bije!

Heike ustawił kołek. Mar, stojący u wezgłowia trumny, zaczął odmawiać zaklęcia. Z ust popłynęła
mu tajemnicza pieśń.

- To konieczne - wyjaśnił Tengel. - Cały las na wskroś przesiąknięty jest złem. Jedyne, co trzymało tę

background image

kobietę przy tym dość szczególnym życiu, to żądza zemsty. A to straszliwie niszcząca siła. Mar stara
się ujarzmić wszechobecne zło. Ty zajmij się nią.

Sol nie przestawała drażnić upiora.

- No, kochaniutka, teraz dopiero będziesz piękna! Wiek zaraz da ci się we znaki, a jest o czym
mówić, prawda? Dwieście lat? Trzysta? A może jeszcze więcej? Pomyśl sobie o zmarszczkach, które
zaraz naznaczą ci twarz! Pomyśl o tych przystojnych mężczyznach, którzy wkrótce będą świadkami
twojej przemiany. Gdzie się podzieje twoja słynna zmysłowość? Ty, która za życia nie mogłaś ani
przez mgnienie oka obejść się bez mężczyzny, czyż nie tak było? I nawet po śmierci nie byłaś w
stanie zaprzestać tych praktyk!

Nie będzie to dla ciebie miły koniec, o nie! Już my się o to postaramy!

Anciol z całych sił starała się ściągnąć wzrok Heikego, by zdobyć nad nim władzę, ale żaden z
chłopców nie patrzył w jej stronę. Widać było, że nienawidzi także Mara za jego czarodziejskie
zaklęcia. Patrzyli, jak się wije, jak stara się poruszyć, ale tak naprawdę nie jest w stanie tego
uczynić. Była uwięziona w swej trumnie, jak zawsze bywa z upiorami za dnia. Nie mogła przywołać
wizji Nicoli ani też fałszywego obrazu pięknej twierdzy, gdyż wszyscy obecni już ją przejrzeli,
dotarli aż do samego rdzenia. A najsłabszy z nich, Peter, znajdował się pod opiekuńczymi skrzydłami
Ludzi Lodu.

Była bezsilna! Wszyscy w krypcie odczuwali wzbierający w niej gniew.

Heike trzykrotnie głęboko odetchnął i wzniósł młotek.

- Nie patrzcie na nią później - ostrzegł Tengel. - Wyjdźcie na górę i biegnijcie, nie myśląc o niczym
innym!

Heike kiwnął głową. Peter stał już gotowy do ucieczki. Zobaczył teraz tkwiące w murze uchwyty,
ułatwiające wyjście.

Zaklęcia Mara nabrały mocy, choć wciąż brzmiały jednakowo monotonnie.

Heike starannie wycelował i uderzył ze wszystkich sił. Potem puścił młotek i rzucił się do ucieczki.

Krzyk, wycie tak straszliwe, iż zdawało się, że popękają im bębenki w uszach, przeszył

kryptę. Podobnym wrzaskiem odpowiedziały rośliny skręcające się w śmiertelnych skurczach niczym
ranne węże. Peter już wspinał się do góry, Heike za nim, w głowę uderzył

169

go wijący się w agonalnych drgawkach korzeń, ale zdołali wyjść. O troje z Ludzi Lodu nie musieli
się martwić, oni bowiem byli nietykalni, potrafili się przemieszczać tak jak chcieli.

Na górze zapanował najdzikszy chaos. Korzenie wyrywały ze ścian bloki skalne i wywracały

background image

kamienie, mury waliły się z hukiem. Drzewa splatały się ze sobą, budując zapory przed chłopcami,
którzy raz po raz musieli się uchylać, wyrywać z oślizłych objęć, omijać śmiertelnie niebezpieczne
pułapki. Kiedy jednak wydostali się na powierzchnię, poszło im łatwiej.

Nareszcie byli za bramą i nie rozglądając się, co sił w nogach gnali ku dolinie. Peter wpadł w jakąś
dziurę, zranił się w nogę i teraz kulał, ale nawet słyszeć nie chciał o tym, by się zatrzymać.

W całej dolinie rozbrzmiewało dudnienie wydobywające się z twierdzy. Konie na łące spłoszyły się,
ale Peter zdołał je uspokoić. Przywołał zwierzęta i chłopcy na oklep wjechali do Targul Stregesti.
Oczekiwali ich już wszyscy mieszkańcy, pragnący godnie powitać swoich bohaterów.

Przybiegła także Mira i rzuciła się na szyję Peterowi, który całkowicie zapomniał już o jej istnieniu.

- Och, dziękuję, Heike, dziękuję - ze łzami w oczach szeptała przez ramię Petera. -

Dziękuję, że go przyprowadziłeś!

Heike był rozgorączkowany.

- Musimy natychmiast stąd odjechać - powiedział. - Czy nasze rzeczy są przygotowane, Miro?

Dziewczyna skinęła głową i zaraz zajęła się bagażem.

Poświęcili chwilę na pożegnanie ze wzruszonym Zeno i jego żoną.

- Nareszcie odzyskamy spokój - rzekł karczmarz, potrząsając dłonią Heikego. - Nie macie pojęcia,
jakie to dla nas ma znaczenie.

- Owszem - cicho powiedział Heike. - Ja mam pojęcie.

Teraz wiedział już bowiem, co powinien był pamiętać - to, co wydarzyło się tak dawno temu.

Może byłoby lepiej, gdyby jednak o wszystkim zapomniał!

Podczas gdy trzaski i dudnienia wzmagały się i przenosiły na las wokół całej doliny, a drzewa
zaczynały umierać, opuścili miasteczko, machając na pożegnanie tym, których mijali. Mira pożyczyła
konia od Heikego, a chłopcy dosiedli pół dzikich francuskich wierzchowców.

170

Dopiero gdy zaczęli wspinać się po zboczu w stronę umierającego lasu, Peterowi wpadła do głowy
pewna myśl. Powiedział o niej Heikemu, który w zamyśleniu pokiwał głową.

Wtedy, w twierdzy, nie zastanawiali się nad tym, ale teraz stwierdzili, że obaj rozumieli wszystko, co
mówili przodkowie Heikego. A przecież mówili w obcym języku! I Anciol także rozumiała Sol,
wyraźnie było przecież widać, jak bardzo rozgniewała się czarownica w trumnie.

background image

A więc niezwykła trójka musiała przemawiać raczej za pomocą myśli niż słów.

Skołatany umysł Petera nie mógł tego wszystkiego objąć, zakręciło mu się tylko w głowie.

Kiedy byli już pod lasem, Peter i Mira wstrzymali konie. Heike postąpił jak oni, aczkolwiek uczynił
to niechętnie. Znajdowali się teraz w miejscu, z którego po raz pierwszy ujrzeli miasteczko w dolinie
w dniu, w którym tu przybyli.

- Nie odwracajcie się! - szybko powiedział Heike.

Naturalnie słysząc to od razu odwrócili głowy.

Mira uderzyła w krzyk.

- Ale... - zdumiał się Peter. - Tam jest tylko zbiorowisko szarych kamieni...

- Ruiny domów - sucho powiedział Heike. - Targul Stregesti jest z dawien dawna wymarłym
miasteczkiem. Ruszajmy, musimy jak najprędzej przedrzeć się przez las.

171

ROZDZIAŁ XIV

Las umierał na ich oczach. Pnie z trzaskiem waliły się na ziemię, wypełniając straszliwym odgłosem
całą dolinę. Patrzyli na agonię lasu, pragnąc tylko jednego: jak najprędzej opuścić to upiorne
miejsce.

Przed nimi panował coraz dzikszy chaos.

Było rzeczywiście tak jak ktoś, być może nawet sam Heike, wspomniał: nie istniała droga
prowadząca do wyjścia, była tylko ta, która wiodła do wewnątrz. W miejscu, gdzie bity trakt
docierał do skraju lasu, zaczynał się gąszcz.

Ale moc czarownicy została złamana. Teraz musieli wykrzesać z siebie resztki odwagi, by przejść
przez zielone piekło.

I nie zabłądzić.

Spłoszone konie wierzgały i stawały dęba, nie chciały wejść w gęstwinę spadających gałęzi, które
czyniły piekielny wprost hałas.

- Miro! - zawołał Heike przekrzykując dudnienie dobiegające z lasu. - Czy nie masz przypadkiem
czegoś, co należy do mnie?

- Koń? - powiedziała na próbę.

- Wiesz dobrze, że nie o niego chodzi.

background image

Westchnęła.

- Och, Heike, miałam nadzieję, że nie zapytasz! Czy naprawdę nie mogę jej zatrzymać?

- Niestety, Miro, możesz dostać ode mnie wszystko, tylko nie mandragorę! Ona i ja należymy do
siebie, zrozum to, a poza tym ona musi pozostać w rodzie. Jesteśmy panem i sługą; nie wiem jedynie,
kto jest kim. Łączą nas nierozerwalne więzy!

- Z nią czułam się tak bezpieczna. Wiedziałam nawet, że będę miała odwagę, by przejechać przez ten
las. Pogodziłam się także ze świadomością, że tyle czasu spędziłam w gospodzie, której nie było.
Wszystko tylko dlatego, że miałam ją przy sobie.

Z głębokim westchnieniem zdjęła mandragorę z szyi, podjechała bliżej i podała ją Heikemu.

- W każdym razie dziękuję ci za to, że mi ją pożyczyłeś! Nie wiem, gdzie takiej szukać?

- Popytaj u drogisty - wtrącił się Peter. - Na pewno coś będą wiedzieli, ale pamiętaj, że nie
wszystkie mają taką moc. Żeby mandragora spełniała swą magiczną funkcję, musi mieć odpowiednią
człekokształtną formę. A poza tym powinna zostać wyciągnięta z ziemi pod 172

szubienicą przez czarnego psa, któremu przywiązuje się ją do ogona. Czarny pies zdycha od krzyku
alrauny, kiedy korzeń zostaje wyciągnięty z ziemi.

- Czy z tą mandragorą było tak samo, Heike? - zapytała Mira z powątpiewaniem.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Wiem jedynie, że jest niezwykle stara. Ma co najmniej pięćset lat, a
może i więcej.

- Ale wcale nie wygląda na tak starą!

- Tak, to prawda.

Bo przecież ona żyje, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.

Mandragora Ludzi Lodu charakteryzowała się pewnym niezwykłym szczegółem. Rozetka, z której
wyrastają liście, ta część, która znajdowała się nad ziemią, została kiedyś poszarpana, pozostały na
niej jedynie nerwy liści. Przypominały one teraz do złudzenia prawdziwe włosy, grzywą spadające
na „głowę” i „twarz”.

Mandragora nabrała przez to jeszcze bardziej „ludzkiego” wyglądu.

A może włosy były jedynie delikatnymi korzeniami? Tego Heike nie wiedział.

- Pokochałam ten korzeń - wyznała Mira. - Nie powinieneś był mi go pożyczać.

- Wydaje mi się, że uratował ci życie - roześmiał się Heike.

background image

- To prawda - odparła poważnie. - Jestem o tym przekonana.

Wszyscy troje wymienili spojrzenia. Heike z nieskrywanym zadowoleniem wsunął

mandragorę pod koszulę i byli już gotowi do przekroczenia progu lasu.

Gdyby dało się dojrzeć słońce, stałoby teraz w zenicie, ale nie wiadomo skąd napłynęły gęste
chmury. Nic już nie było jasne, przejrzyste, rozświetlone promieniami.

Konie za nic nie chciały wejść w gęstwinę, musieli je zmuszać do marszu. Dla pewności związali
wszystkie trzy wierzchowce razem, by żaden przypadkiem nie poniósł.

Jako pierwszy gałęzią w głowę dostał Peter. Zatrzymali się na chwilę i rozejrzeli dookoła.

Drzewa poddawały się i waliły na ziemię, korzenie wiły się konwulsyjnie, a rozedrgane opary
unosiły się z podmokłego gruntu pośród głośnego trzasku łamiących się omszałych gałęzi.

Las konał. Zewsząd czyhało niebezpieczeństwo, ale nie pozostawało im nic innego, jak wydostać się
z gąszczu, choć obawiali się, że będą kręcić się w kółko i znów znajdą się w dolinie grozy.

173

Teraz już wiedzieli, że tam w dole nie ma żadnych ludzi, owce nie pasą się i nie pasły od wielu już
setek lat, nie ma domów; nie ma gospody i kościoła... Zostały jedynie skrzeczące kruki.

Tam skubały trawę na łąkach samotne i opuszczone dwa francuskie konie... W tej dolinie bez
wyjścia, w której nie było żadnej żywej istoty, póki nie zjawił się Heike ze swymi towarzyszami!

Zadrżał na myśl o wielkiej pustce, jaką zostawiali za sobą.

Wśród ruin zapewne tylko cmentarz pozostał taki, jakim go widzieli. A na cmentarzu, pośród swych
przodków, spoczywała księżniczka Feodora ze swą małą córeczką. Woźnica i jego koń, gdziekolwiek
teraz przebywali, odnaleźli nareszcie spokój. A okrutna Anciol miała kołek wbity w serce i nie
mogła wyrządzić już więcej zła.

Las, ucieleśnienie jej żądzy zemsty, inkarnacja nienasyconych erotycznych żądz, umierał na ich
oczach, wijąc się w śmiertelnych skurczach. Niedługo, za rok albo dwa, nowy, prawdziwy las
zapuści tu korzenie i przejmie okolicę we władanie.

Przeklęta dolina została oczyszczona.

Kiedy przedzierali się przez mokradła, omijając drzewa z pluskiem wpadające w bagniska, Heike
cicho odezwał się do Petera:

- A jak z twoją...? Czy nadal masz trudności z...?

Nieśmiałość nie pozwalała mu nazwać rzeczy po imieniu.

background image

- Nie, nie - pospieszył z odpowiedzią Peter. - Nareszcie się uspokoiło. Stało się to wkrótce po tym,
jak wbiłeś kołek w jej serce.

- To dobrze - pokiwał głową Heike. - Mamy zatem pewność, że ona nie żyje. Cieszę się, że mimo
wszystko poszło nam tak łatwo. Istnieją bowiem pewne stwory, którym trzeba oddzielić głowę od
ciała, by zniszczyć ich moc.

- Uff - zadrżał Peter. - Wiesz, myślałem o Francuzach i innych zmarłych, których zwłoki znaleźliśmy
w krypcie... Powinniśmy chyba coś dla nich zrobić? Może porozmawiać gdzieś z księdzem...

- Pewnie masz rację - Heike nie w pełni podzielał zdanie przyjaciela. - Ala ja nie mam zamiaru
wracać tam, by wskazać drogę.

- Ja także nie. Coś wymyślimy.

Podniósł głos do normalnego tonu, schylając jednocześnie głowę pod spróchniałą, porośniętą mchem
gałęzią, która w każdej chwili groziła złamaniem.

174

- Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem bystry - stwierdził. - Ja, który tyle czytałem, zetknąłem się
już kiedyś z podobną historią! Legendą ze wschodnich krain...

- Naprawdę?

Zsiedli z koni, by poprowadzić je bezpieczniejszą drogą. W tym miejscu gęstwina była niemal nie do
przebycia, przewrócone drzewa prawie bez reszty zagradzały drogę.

- Tak - mówił Peter. - Nazywała się chyba „Czarne włosy” i brała swój początek w odległej krainie
położonej na wschodzie, którą nazywają Japonią. Legenda, czy też raczej prawdziwa historia o
duchach, opowiadała o mężczyźnie, który na jakiś czas opuścił swą żonę, by dla ich wspólnego dobra
związać się z bogatszą kobietą. Żona wiernie czekała na niego, bo obiecał przynieść majątek.
Mężczyzna powrócił po wielu latach, przeżyli wspaniałą miłosną noc, a rano znalazł jej kości przy
łóżku i sam został uduszony przez jej włosy.

- Ależ to przecież prawie dokładnie to, co wydarzyło się tutaj! - wykrzyknął Heike.

- To prawda, ale nie mogłem sobie wyobrazić, że ta cudowna Nicola... Przecież tamto było tylko
historią o duchach!

- Z pewnością tkwiło w tym coś więcej - stwierdził Heike. - To, co może zdarzyć się w jednym
miejscu, może również wydarzyć się gdzie indziej.

Nagle Mira zawołała:

- Patrzcie w górę! Wysokie zbocza po obu stronach! Jak myślicie, czy to może być przełęcz?

background image

- O ile tylko nie jest to „nasza” dolina, to jest mi wszystko jedno - oświadczył Peter. - Ale tak, to
przełęcz, poznaję tamten szczyt! Wychodzimy z lasu! Heike, udało się!

- Trudno mi w to uwierzyć - powiedział Heike spokojnie, ale wyczuli radość i ulgę w jego głosie.

Rzeczywiście była to przełęcz. Ta, która prowadziła ich z powrotem do świata żywych ludzi.

Co prawda nie od razu. Kiedy nareszcie zostawili za sobą trzaskający i bulgoczący las, stanęli w
najwyższym punkcie przełęczy i zobaczyli rozciągające się przed nimi bezdroża, wzgórza i doliny,
zaczęli podejrzewać, że ich kłopoty jeszcze się nie skończyły. Po drodze bowiem, którą tu przybyli,
nie było ani śladu.

Fakt, że moc czarownicy rozciągała się także i za przełęcz, podziałał na nich deprymująco.

Szczęśliwie jednak, gdy zjechali w najbliższą dolinę, napotkali prawdziwą drogę. Jedynie ostatni jej
odcinek - prowadzący do przełęczy i dalej w głąb lasu - okazał się omamem.

Kiedyś, wieki temu, z pewnością wiódł tędy trakt, ale obecnie należał on jedynie do świata zjaw i
upiorów.

175

Łatwo było teraz obrać kierunek dalszej podróży, gdyż w jedną stronę droga przemieniała się w
wyraźnie rzadko uczęszczaną ścieżkę, w drugą zaś była wydeptana i wyjeżdżona, co oczywiście
wydało im się niezwykle obiecujące.

- Czy naprawdę mamy w to uwierzyć? - z wahaniem zapytał Peter.

- Peter Niedowiarek - uśmiechnął się Heike. - Tak, sądzę, że tym razem ta droga zaprowadzi nas do
ludzi.

Mira nic nie mówiła, nie spuszczała tylko wzroku z pleców Petera i potakiwała z uwielbieniem
każdemu jego słowu.

Długo jechali tego popołudnia, momentami cisi i zamyśleni, to znów zajęci ożywioną rozmową. O
dziwo, najbardziej posępny wydawał się wesołek Peter, on najczęściej popadał

w przygnębienie. A może to wcale nie takie dziwne, pomyślał Heike. Był przecież tak bardzo
zakochany, a potem przeżył zawód i wstrząs!

Co do jednego wszyscy byli zgodni: doskwierał im nieopisany głód, a ich kasa podróżna świeciła
pustkami.

- Kiedy tak naprawdę jedliśmy po raz ostatni? - zastanawiała się Mira, gdy odpoczywali na zboczu
nad małym jeziorkiem. Nazbierali jagód, a Peterowi gołymi rękami udało się złowić rybę. Piekli ją
właśnie, z niecierpliwością czekając, aż będzie gotowa.

background image

- Nie myśl o tym - ostrzegł ją Peter. - Jeśli zaczniesz zadawać sobie podobne pytania, niedługo
dojdziesz do wniosku, że oszalałaś.

- Sądzę, że jedliśmy w Targul Stregesti - powiedziała Mira. - Ale co? Nie, na to nie śmiem
odpowiedzieć.

Heike rozwiązał ich zagadkę.

- Kiedy przed kilkoma dniami znaleźliśmy się na tej prastarej drodze, wiodącej przez przełęcz,
przeszliśmy po prostu w minioną epokę - stwierdził. - Przenieśliśmy się aż do czasu... Jak sądzisz,
Peterze?

Przyjaciel zdjął rybę z węgli, podmuchał na sparzone koniuszki palców i odparł:

- To trudno powiedzieć. Feodora zmarła w roku tysiąc sześćset osiemnastym, to wiemy na pewno.
Miasteczko istniało jeszcze przez jakiś czas. Nie, nie wiem, czy było to przed, czy po tym roku. Mów
dalej, Heike!

- Moim zdaniem w karczmie dostaliśmy prawdziwe jedzenie; jedzenie mieszkańców miasteczka. Ale
w twierdzy...

176

- Tam wszystko smakowało jak siano - dokończył Peter. - Masz rację, Heike. W minionych czasach,
w jakich się znaleźliśmy, Feodora i Nicola już były duchami, nawiedzającymi miasteczka. Och, nie,
to zbyt trudne do pojęcia! Miasteczko duchów, w którym grasują jeszcze starsze duchy! No cóż, w
każdym razie uwolniliśmy ich od przekleństwa i uratowaliśmy dusze, które nie mogły znaleźć
spokoju, prawda? A właściwie to ty tego dokonałeś, Heike.

Ku zdumieniu swych towarzyszy Peter wybuchnął płaczem. Starał się to ukryć, zasłaniając twarz, ale
słyszeli jego łkania. Ze zrozumieniem czekali, aż chłopak się uspokoi. Mimo wszystko odczuwali
zażenowanie, jak zawsze bywa, gdy jest się świadkiem wybuchu czyichś silnych uczuć. W końcu
udało mu się stłumić płacz, kilka razy odetchnął głęboko, a potem pociągał już tylko nosem.

- Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo trudny - usprawiedliwiał się, ocierając oczy. - Jak mogłem, ja,
który tak bardzo cię podziwiam, Heike, zachowywać się tak w stosunku do ciebie? Złościłem się,
byłem nieprzyjemny i jeszcze zaatakowałem cię siekierą! Mogłem cię przecież zabić, niewiele
brakowało! To wcale do mnie niepodobne nie mogę tego zrozumieć.

Tak żałuję tego, co zrobiłem, że gotów jestem umrzeć!

- Anciol rzuciła na ciebie miłosny czar - usprawiedliwiał przyjaciela przed nim samym Heike.

- Rozumiałem to przez cały czas, dlatego potrafiłem wytłumaczyć sobie twoje zachowanie.

Omyliłem się jedynie sądząc, że chodzi o zwykłą, ziemską miłość i że ona potrafi opętać człowieka
do szaleństwa. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że Nicola jest upiorem i że rzuciła na ciebie urok.

background image

- Czy możesz mi to wszystko wybaczyć? - zapytał Peter, kładąc rękę na dłoni przyjaciela.

- Już ci wybaczyłem. Czy myślisz, że inaczej tak bardzo bym się starał wyrwać cię z twierdzy?

- Dziękuję ci, Heike! Dziękuję za moje życie! A ty, Miro, czy ty mi przebaczysz? I dla ciebie byłem
nieznośny.

Promienny blask jej oczu dał wystarczającą odpowiedź. Peter był zaskoczony podziwem, z jakim
patrzy na niego dziewczyna. A on nazwał ją krową!

Aby ukryć zdumienie, zajął się dzieleniem ryby na trzy części.

Zaspokoili głód i to dodało im otuchy. A kiedy szarość wieczoru zapanowała już nad światem,
roztoczyła się przed nimi duża dolina, przez którą wiodła o wiele szersza droga. Tu i ówdzie widać
było rozsypane nad szeroką rzeką wioski.

- To nie może być złudzenie - z niedowierzaniem powiedział Heike.

- Nie, te wsie są prawdziwe - stwierdził Peter. - Wróciliśmy do doliny Maruszy, moi drodzy, a to
znaczy, że do cywilizacji już niedaleko!

177

Uszczęśliwieni zjechali w dolinę, która co prawda nie była jeszcze ostatnią, którą mieli pokonać, ale
to nie miało już większego znaczenia. Znaleźli się na właściwej drodze, czego im więcej było
trzeba?

- Powiedzcie mi - śmiał się Peter. - Czy naprawdę przeżyliśmy to wszystko? Byliśmy w Targul
Stregesti i w Cetatea de Strega?

- Tak, teraz wydaje się to nierzeczywiste - uśmiechnął się do niego Heike. - Ale wszystkim trojgu
zadano tam rany na ciele i na duszy.

- Tak, masz rację - przyświadczyła Mira.

Dwa dni później dotarli nareszcie do krewnych Petera, mieszkających w wielkim mieście.

Przyjęto ich serdecznie i szczodrze ugoszczono. Nareszcie mogli odpocząć w prawdziwych łóżkach.

Po długiej i wyczerpującej podróży uznali to za niezwykły luksus!

Następnego dnia Peter zwrócił się do swego krewniaka z prośbą o radę i otrzymał od niego adres
pewnego historyka, który zajmował się dziejami Siedmiogrodu. Człowiek ten prowadził

muzeum i chłopcy postanowili tam go odwiedzić. Mira wolała zostać w domu, nie chciała słyszeć już
ani słowa o strasznej dolinie.

background image

Profesor, skurczony, łysy człowieczek, zaprosił ich do swego wypełnionego książkami gabinetu i
zapytał, w jakiej sprawie przybywają.

Cóż, chcieli się dowiedzieć, czy istniało kiedyś miasteczko zwane Targul Stregesti i twierdza, pod
zarząd której podlegało miasteczko.

- Ach, o to wam chodzi! - roześmiał się profesor, który dobrze znał niemiecki. - To przecież tylko
legenda!

- My nie jesteśmy tego tacy pewni - rzekł Peter.

Historyk przeniósł wzrok na swego drugiego, niezwykłego, gościa. Chłopcy musieli opowiedzieć
wszystko od początku.

Niewiele zdążyli przekazać, gdy profesor wstał i podszedł do drzwi.

- Poczekajcie chwilę, moi koledzy muszą to także usłyszeć.

Sprowadził etnografa, specjalistę od folkloru Siedmiogrodu, i drugiego, geografa. Chłopcy
powtórzyli początek historii i dopiero potem pozwolono im mówić dalej.

Trzej uczeni słuchali w napięciu, na początku z rozbawieniem, później ze zmarszczonymi czołami i ze
zdumieniem na twarzach. Znawca folkloru wykazał szczególne 178

zainteresowanie. Surowo pytał, czy chłopcy słyszeli wcześniej legendę o złej czarownicy ze
Stregesti, ale obydwaj zapewnili, iż przybywają z daleka i nigdy przedtem nie byli w tym kraju.

Kiedy skończyli opowiadać, uczeni popatrzyli po sobie.

- Gdzie leży ta dolina? - dopytywali się.

- Nie wiemy - odparł Peter. - Odeszliśmy od doliny Maruszy i zabłądziliśmy. Przez długi czas nie
spotkaliśmy ludzkich osad.

- Oficjalnie nie istnieje miasteczko o takiej nazwie, ale historia o nim należy do bogatego skarbu
legend Ardeal - rzekł geograf.

- To prawda - wtrącił się etnograf. - Legenda głosi, że miasteczko znajduje się w górach na
południowym zachodzie. Ale nikt do tej pory nigdy go nie widział.

- Nie ma się czemu dziwić - sucho powiedział Heike. - Nikt nigdy nie wydostał się stamtąd żywy.
Dopiero my jako pierwsi.

Historyk popadł w zadumę.

- Prawdą jest, że od dawien dawna w tamtych okolicach ginęli ludzie, przypuszczaliśmy jednak, że
porywały ich dzikie zwierzęta.

background image

- Czy moglibyśmy usłyszeć tę legendę? - zaproponował Heike. - W ten sposób może i nam także
rozjaśni się w głowach. Nadal nie umiemy odpowiedzieć sobie na wiele pytań.

- Chętnie ją opowiem - oświadczył etnograf. - Ale czy najpierw możemy zaproponować szklaneczkę
wina?

Przyjęli poczęstunek z ochotą i uczony zaczął opowiadać:

- Legenda mówi o księżniczce z gepidzkiego rodu, która nazywała się Anciol...

- Czy wolno nam będzie przerywać pytaniami? - wtrącił Peter.

- Ależ oczywiście, bardzo proszę!

- Anciol to dziwne imię. Skąd się wzięło?

- To prawdopodobnie imię pochodzenia gepidzkiego. Gepidowie zajęli Ardeal na początku naszej
rachuby czasu i zniknęli z historii w roku pięćset sześćdziesiątym szóstym, kiedy zostali pokonani
przez Longobardów. Naturalnie reszta ludu żyła dalej, choć ciemiężona przez innych. Anciol według
legendy oznacza „jedyna, wyjątkowa”. Podobno imię to doskonale pasowało do czarownicy. Jej
żądza wyjątkowości była wprost niezwykła! Apetyt 179

na mężczyzn także. Wszyscy musieli ją kochać, gdyż piękniejszej od niej i bardziej godnej pożądania
nie było na całym świecie.

Chłopcy popatrzyli na siebie i pokiwali głowami.

- To nasza Anciol - stwierdził Heike. - Ale kiedy naprawdę żyła ta kobieta?

Badacz obyczajów wzruszył ramionami.

- To przecież legenda, moi panowie. Jak dotąd nikt w nią nie wierzył. Ale zgaduję, że chodzi o
średniowiecze. Kobietę tę opisywano jako bardzo piękną, niewinną jak dziecko, a jednocześnie
przepojoną zmysłowością. Mimo to nie poszczęściło jej się w życiu. Jej ojciec obiecał ją za żonę
synowi księcia z Mołdawii, ale ten niewdzięcznik okazał się na tyle bezczelny, że pokochał inną, i to
już po spotkaniu pięknej Anciol. Obdarzył swymi względami kuzynkę Anciol, mieszkającą w tym
samym zamku. Anciol nie mogła przeboleć, że jego nowa wybranka była od niej starsza. Miała na
imię Feodora, ale jeśli wasza opowieść jest prawdziwa, nie była to ta Feodora, którą spotkaliście.
Ona dopiero później wkracza do historii. W każdym razie narzeczony ośmielił się twierdzić, iż
Feodora ma o wiele piękniejsze włosy niż Anciol. Włosy Anciol kojarzyły mu się z czymś strasznym,
przywodziły na myśl skrzydła kruka. Związane to było prawdopodobnie ze sposobem, w jaki je
układała: długie, przedzielone pośrodku, spływały gładko wokół twarzy, lśniąc granatowoczarnym
blaskiem. A Anciol była taka dumna ze swych włosów! Cóż za śmiertelna obraza!

Książę zabrał swą młodą żonę Feodorę do Mołdawii, a Anciol rozgniewała się tak bardzo -

zwróćcie uwagę: rozgniewała się, ale nie płakała - iż święcie poprzysięgła sobie, że stanie się

background image

prawdziwą czarownicą. Już przedtem zresztą uprawiała czary. Teraz jednak, po śmierci, miała stać
się upiorem. A kto powinien zapłacić za upokorzenia, jakich doznała? Oczywiście ci, którzy
dopuścili się takiej zniewagi, a także wszyscy inni mężczyźni. Chciała, by odpokutowali za
wyrządzaną jej krzywdę, a za narzędzie zemsty miały służyć jej własne włosy.

No i pozostawała jeszcze jej namiętność, która wcale nie wygasła, gdy Anciol stała się upiorem,
wprost przeciwnie!

Dawny narzeczony nie mógł znaleźć spokoju w domu, w Mołdawii. Żona Feodora urodziła mu
dziecko, ale on już dłużej nie był w stanie się opierać. Ancioł postanowiła ściągnąć go z powrotem i
jak szalony gnał przez góry do twierdzy. Niestety, nie przeczuwał, że spotka go okrutna kara. Upiór
co noc zmuszał go do miłości, powoli wysysając zeń wszystkie siły. A kiedy jako stary,
sponiewierany człowiek zmarł, stał się zjawą. Anciol upokorzyła książęcego syna, zmuszając go, by
został jej woźnicą i sługą.

W Mołdawii nastały burzliwe czasy. Prawnuczka Feodory, młoda kobieta także nosząca to imię,
musiała uciekać z kraju wraz ze swą nowo narodzoną córeczką i ojcem wojewodą.

Skierowali się do twierdzy w południowo-zachodniej części Ardeal, o której tak wiele słyszeli.

Tam mieszkali ich krewni.

180

Ale niestety! Wszystko tam było odmienione. Wokół doliny wyrósł las, karmiący się złem i chorym
pożądaniem. Połowa miasteczka poddała się, druga część nawiedzana była przez okrutną marę,
porywającą mężczyzn i kochającą się z nimi do upojenia. Po zaspokojeniu swych żądz uśmiercała
kochanków. Feodora wielce bolała nad losem swej pięknej twierdzy, której była teraz ostatnią
dziedziczką. Okazała się na tyle naiwna, by ochrzcić swą maleńką córeczkę imieniem Anciol,
postanowiła także, że dziecko odziedziczy przepiękną suknię ślubną, która nadal wisiała w twierdzy.
Być może Feodora sądziła, że upiór ustąpi?

Nie zdawała sobie jednak sprawy z prawdziwej natury Anciol. Anciol - „jedyna”! Nikomu nie wolno
było nosić jej imienia ani też założyć sukni. Cóż one sobie wyobrażają?

Cała sprawa skończyła się tragicznie. Oto zjawia się prawnuczka jej rywalki, piękna, o włosach
znacznie przewyższających długością i pięknością włosy Anciol, i takim samym imieniu jak jej
konkurentka!

Czarownica uderzyła. Matka i córka zostały zgładzone, dziecko właściwie jej nie obchodziło, ale
miała możliwość zemścić się na swej rywalce - pierwszej Feodorze. Ponieważ w miasteczku nie
było już księdza, zmarłe zostały pochowane w nie poświęcanej ziemi.

I także księżniczka Feodora została zjawą, zmuszoną służyć Anciol. Miasteczko wymarło, nie było w
nim wszak mężczyzn. Las zamknął się na zawsze wokół Targul Stregesti i stało się ono jedynie
legendą w zbiorach ludowych podań Ardeal.

background image

Przez dłuższą chwilę panowała cisza.

- Źle zrozumieliśmy Feodorę - powiedział wreszcie Heike. - Ona starała się zwabić mężczyzn do
siebie, by uchronić ich przed Anciol-Nicolą. Chciała przeciwstawić się czarownicy.

Profesor historii wyraził swoją opinię:

- Zawsze uważałem, iż jako legenda opowieść ta została źle skomponowana. Kompozycja jest
niestała, trudno ją przekazać dzieciom i wnukom.

- Bardziej przypomina historię opartą na prawdziwych wydarzeniach niż legendę - stwierdził

profesor geografii.

- Równie zmienna w nastrojach jak życie. Ale teraz młodzi przyjaciele, rozbudziliście naszą
ciekawość! Musicie nas tam zaprowadzić.

- Za nic na świecie! - chórem zaoponowali obaj chłopcy.

Heike cieszył się, że może wymówić się koniecznością wyruszenia w dalszą podróż do Skandynawii,
i tak był już o miesiąc opóźniony. A Petera nawet setką koni nie dałoby się zaciągnąć w tamte
okolice.

181

Stanęło na tym, że wyrysowali w miarę możliwości dokładną mapę trasy, jaką przebyli.

Sprawę ułatwił fakt, że znali nazwę wioski, do której dotarli po zejściu z gór.

Geograf natychmiast oznajmił, iż ma zamiar wysłać ekspedycję, by odszukała miasteczko.

Chłopcy bardzo się z tego ucieszyli, myśląc o zmarłych, znalezionych w twierdzy. Ktoś powinien
odmówić modlitwę za ich dusze.

Nadszedł czas rozstania z Heikem. Krewniacy Petera okazali się ludźmi dość zamożnymi i
obdarowali Heikego zarówno prowiantem na drogę, jak i pieniędzmi. Gotowi mu byli nieba
przychylić za to, że uratował życie Peterowi.

Kiedy mieli się żegnać, Heike zauważył, że Peter i Mira trzymają się za ręce. Zaczerwienili się,
chichocząc z zawstydzeniem. Peter powiedział, że znalazł Mirze mieszkanie w mieście i z czasem
być może zwiążą się na stałe, kto wie? Heike serdecznie im pogratulował, nie mogąc pojąć, kiedy
zdążyli uświadomić sobie swoje uczucia, ale miłość przecież potrafi rozkwitnąć w każdych
okolicznościach. Jak i kiedy, wiedzą o tym tylko zainteresowani.

Późną jesienią ekspedycja naukowa dotarła do Targul Stregesti. Badacze z przerażeniem stwierdzili,
iż chłopcy mówili prawdę. Las był już teraz całkiem martwy. Znaleźli ruiny i cmentarz, który
pobłogosławił ksiądz będący jednym z członków ekspedycji, resztki kościoła, starsze miasteczko i

background image

Cetatea de Strega!

Głęboko wśród ruin twierdzy odnaleźli zwłoki Francuzów i innych zmarłych mężczyzn, leżące wokół
trumny. Ciała pochowano na cmentarzu i odmówiono modlitwy za pokój ich dusz. Nie ruszano jednak
zawartości trumny. W środku znajdowała się straszliwa mumia z ziejącą otchłanią ust, całkowicie
łysa. Nikt nie mógł znieść jej widoku, wszyscy odwracali się w popłochu, bez końca czyniąc znak
krzyża. Nawet ksiądz nie chciał mieć do czynienia z nieziemską szkaradą.

Zasypali tylko piwnicę kamieniami, a potem opuścili dolinę, ukrytą w najdzikszych górskich
okolicach po drugiej stronie przełęczy.

Ale wówczas Heike Lind z Ludzi Lodu był już daleko w Europie, w drodze przez Danię na Północ,
do swych krewniaków w Szwecji i Norwegii. W drodze do tych, których nigdy nie widział i którzy
nie wiedzieli nawet o istnieniu potomka Solvego, zaginionego syna Daniela.

182


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 20 Skrzydła kruka
Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (20) Skrzydła kruka
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Skrzydła Kruka
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu Skrzydla kruka
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu Skrzydła kruka
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 25 Anioł o czarnych skrzydłach
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 25 Anioł o czarnych skrzydłach
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 25 Anioł o czarnych skrzydłach
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Córka Hycla
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Dom Upiorów
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tomF
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Grzech Śmiertelny
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom1 Przewoźnik
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom" ?mon I Panna
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Zauroczenie
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu TomF Woda Zła
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Tęsknota

więcej podobnych podstron