TRACY BAER
PUŁAPKA ZWANA MIŁOŚCIĄ
Przełożyła Renata Kochan
ROZDZIAŁ 1
Tej zimowej nocy było bardzo zimno. Dobywająca się z nozdrzy końskich para
momentalnie zmieniała się w biały obłoczek, kopyta wystukiwały twarde stakkato na
zamarzniętym śniegu, a mimo to Abby Mills czuła nieodpartą potrzebę, by pędzić przed
siebie, wciąż dalej i dalej, wydającą się nie mieć końca, rozległą równiną. Wiedziała, że albo
znajdzie odpowiedź na dręczące ją pytanie, której tak długo szuka, albo wyczerpana do reszty
osunie się z siodła.
Miała uczucie, że stanowi jedność z koniem i wszechświatem. Tu, na tej pokrytej
śniegiem równinie nie było autobusów i samochodów, przypominających boleśnie, że już
wkrótce upomni się o nią dzień powszedni ze wszystkimi swymi problemami.
Drobniutkie lodowate płatki śniegu kłuły niby cienkimi igiełkami jej twarz. Była
wdzięczna za ten niewielki ból, pozwalał jej nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Przechyliła
się ponad szyją klaczy.
- Właśnie tego potrzebuję, Malinko - szepnęła do zwierzęcia - szalonego pędu i
wiatru we włosach. Uleć ze mną daleko, daleko stąd, zawieź mnie do oazy spokoju.
Oaza spokoju to było miejsce ze snów, do którego często uciekała w myślach, będąc
jeszcze małym, często smutnym dzieckiem. Co prawda miała rodziców, lecz mimo iż ją
kochali i robili wszystko, aby ją uszczęśliwić, nie umieli nawiązać z nią bliższego
uczuciowego kontaktu. Ów chłód emocjonalny, kładący się cieniem na jej dzieciństwie,
sprawił, że w Abby nigdy nie zrodziło się pragnienie, aby wyjść za mąż i samej mieć dzieci.
Było wręcz przeciwnie.
Jako mała dziewczynka nigdy nie bawiła się z koleżankami w rodzinę, za to zawsze
sobie wyobrażała, że lalki są jej braćmi i siostrami, których nie miała. W szkole uchodziła za
doskonałą, a przy tym pewną siebie uczennicę, była ładna i powszechnie lubiana, nie miała
zatem powodu się skarżyć. Wszakże jej dzieciństwo i wczesna młodość nie należały do
najszczęśliwszych, a i teraz, przy swoich dwudziestu czterech latach czuła, że to, co naprawdę
liczy się w życiu, po prostu przeszło niepostrzeżenie obok niej...
Na czternaste urodziny otrzymała od rodziców w prezencie lekcje jazdy konnej. Od
tego czasu regularnie odwiedzała stadninę. Malinka była jeszcze źrebięciem, kiedy Abby
znalazła się tam po raz pierwszy, za małym, aby pokonać nawet najmniejszą przeszkodę.
Przez długi czas musiała więc jeździć na innym koniu, lecz jej serce nieodwołalnie należało
do Malinki.
To na Malince pokłusowała któregoś dnia do wytęsknionej oazy spokoju, siedząc na
jej grzbiecie oddawała się marzeniom i snuła plany na przyszłość. Podczas jednej z takich
wypraw zdecydowała się studiować rolnictwo, na długo przedtem, zanim jej szkolne
koleżanki podjęły jakąkolwiek decyzję w tym względzie. Absolutnie przekonana o słuszności
swego wyboru, ukończyła z odznaczeniem college, a w niedługi czas potem uzyskała jeszcze
dyplom z zakresu hodowli bydła.
Życie w Deerfield, z jego ruchem ulicznym, zatłoczonymi chodnikami i sklepami,
biurowcami i lokalami tanecznymi nie dawało jej wszakże zadowolenia, choć znalazła
ciekawą pracę w działającym dla potrzeb rolnictwa instytucie badawczym. Nie, nie mogła tu
znaleźć swojej oazy spokoju, musiała jej szukać poza Deerfield. Zanim to sobie jednak
ostatecznie uświadomiła, spędziła wiele bezsennych nocy.
Każdego dnia zaraz po pracy jeździła do stadniny, aby odbyć przejażdżkę na Malince.
Od razu z pierwszej pensji wpłaciła za nią zaliczkę, a potem co miesiąc wpłacała pewną
sumę. Młodszy koń z pewnością byłby lepszym interesem, lecz Abby od samego początku
chciała zostać właścicielką wyłącznie Malinki. Pragnęła mieć ją zawsze obok siebie, niestety
w Deerfield nie miała jej gdzie trzymać.
To Paul, kolega, z którym od czasu do czasu wychodziła tu i tam, pomógł jej podjąć
decyzję. Już podczas nauki w High Scool i potem, gdy był w college’u, każdego lata pracował
na farmie, więc zaproponował Abby to samo.
Kiedy Paul mówił o przyrodzie, czynił to niemal tak, jak gdyby był poetą. Nieraz
nachodziła ją myśl, aby zabrać go ze sobą do stadniny i wyruszyć wraz z nim konno do krainy
marzeń. Nie mogła się jednak przemóc. Nie chciała nikogo ze sobą zabierać do własnego,
intymnego świata, a już z pewnością żadnego mężczyzny.
Abby była pewna, że zdarzy się coś, co całkowicie odmieni jej życie. Nie miała
konkretnego wyobrażenia, co to miałoby być, wolała na razie o tym nie rozmyślać.
Przy tym wszystkim bardzo lubiła Paula i ceniła sobie jego rady, przyjaźń i szczerość.
Praca w instytucie badawczym trzymała ją przez całe lato w mieście. Gdyby mogła ten czas
spędzać na wsi, z pewnością by lepiej rozumiała, o czym Paul mówił przez cały czas. Może
udałoby jej się coś znaleźć dla siebie i dla Malinki, jakąś stodołę czy starą farmę, którą dałoby
się doprowadzić do porządku.
W dwa tygodnie później Abby znalazła dokładnie to, czego szukała. Był to stary młyn
usytuowany na niewielkim wzniesieniu. W pobliżu przepływał najczystszy potok, jaki
kiedykolwiek widziała. Nieco z tyłu stała mała stodoła. Naokoło rozciągały się sady,
warzywniki i pełne kwiatów ogrody.
Ku swemu zaskoczeniu, a przy tym wielkiej radości stwierdziła, że młyn po
dokonaniu drobnych napraw i przeprowadzeniu gruntownych porządków da się znowu
uruchomić. Znajdowało się tam parę antycznych mebli, oczywiście dość zniszczonych, ale
Abby wiedziała, jak je odnowić, a brakujące sztuki umeblowania postanowiła kupić na
aukcjach i wyprzedażach, oczywiście zwracając uwagę na to, aby pasowały do reszty i razem
tworzyły stylową całość.
Młyn był oddalony dobry kawałek drogi od stadniny. Abby przywiozła Malinkę
specjalnym samochodem do przewozu zwierząt, aby się przekonać, czy klacz będzie się tam
dobrze czuć. Kiedy stwierdziła, że jej ulubienicy podoba się nowe schronienie, od razu
postanowiła kupić młyn i stodołę. Na szczęście okazało się, że może zrobić to w formie
miesięcznych rat.
Z początku trudno jej się było dogadać z właścicielem, lecz gdy ten zobaczył, że jej
zamiary są naprawdę poważne i jak umiejętnie obchodzi się z koniem, odniósł wrażenie, że
oddaje swoją posiadłość w dobre ręce.
- Ten młyn ma sto pięćdziesiąt lat - poinformował. - Zbudował go mój dziadek.
Abby wiedziała, że kupno takiego gospodarstwa wiąże się ze sporą
odpowiedzialnością. Owo historyczne miejsce należało za wszelką cenę utrzymać w
charakterystycznym dla niego stylu.
Natychmiast podzieliła się tą wielką nowiną z rodzicami, a nieco później podpisała akt
kupna i rozpoczęła przygotowania do przeprowadzki. Zamiast, jak dotychczas, spędzać tylko
lato na wsi, miała tu pozostać do końca życia.
Samochodem jechało się tu z Deerfield niecałą godzinę, lecz młyn znajdował się
dostatecznie daleko od zgiełku wielkiego miasta, zatem Abby musiał gruntownie zmienić
swój dotychczasowy styl życia.
Paul bardzo się cieszył z jej decyzji i podarował jej z tej okazji zestaw przyrządów do
badania gleby.
Abby nazwała swój nowy dom „Oazą Spokoju”.
ROZDZIAŁ 2
Z grubej deski znalezionej w stodole Abby sporządziła szyld. Wycięła w drewnie za
pomocą specjalnych narzędzi stylowane litery nowej nazwy posiadłości, zabejcowała deskę i
polakierowała, po czym z nieopisaną dumą przytwierdziła ją nad drzwiami wejściowymi.
Od pierwszej chwili miała wrażenie, że pod tym dachem ciągle jeszcze żyją duchy
przeszłości. Dowodem na to wydawały się być stare lalki z gałganków znalezione w jednym z
pokoi, a także wycięta z kolby kukurydzy oryginalna fajka.
Poprzedni właściciel nie powiedział jej za wiele o swych > przodkach, którzy tutaj żyli
i gospodarowali, ale już po kilku dniach, kiedy szukając zapomnianych skarbów przejrzała
zawartość wybudowanych szaf i strychu, traktowała wszystkie przedmioty naokoło jak
starych przyjaciół.
Był początek maja, gdy z radosnym sercem przystąpiła do prac renowacyjnych.
Wykorzystując światło dzienne starannie pociągnęła ramy okienne i żaluzje ciepłą w tonacji,
żółtą farbą. Nad oknami w części mieszkalnej młyna i pod okapem stodoły wymalowała
ornamenty kwietne i symbole, mające jej zapewnić ciche szczęście i dobre zbiory.
Wieczorami, po mozolnym przekopywaniu ogrodu i pracach zmierzających do przywrócenia
meblom ich pierwotnego wyglądu, wertowała zakupione przez siebie, poświęcone
ogrodnictwu książki, aby jak najszybciej przystąpić do uprawy warzyw.
O tej porze roku sady stanowiły prawdziwą rozkosz dla oczu. Drzewa owocowe,
okryte wręcz rozrzutną ilością kwiecia, zapowiadały bogate zbiory. Upajająca woń wpadała
przez szeroko otwarte okna docierając do najdalszych zakątków domu.
Pod koniec pierwszego tygodnia spędzonego w „Oazie Spokoju” Abby zajęła się
warzywnikiem. Pieczołowicie przygotowała grządki i wytyczyła ścieżki, wydając
jednocześnie bezlitosną walkę chwastom. Ogródka kwiatowego nie chciała jednak zakładać
według z góry ustalonego planu. Cieszył ją urzekający barwami gąszcz rozkwitłych kwiatów i
ziół rosnących gdzie popadnie, zważała tylko, aby nic nie wybujało zbyt wysoko, bo wtedy
zasłoniłoby słońce innym roślinom.
Tuż pod oknami kuchennymi znajdowały się jeszcze resztki dawnych grządek z
ziołami. Abby posiała obok roślin wieloletnich także inne: bazylię, pietruszkę, szczypiorek i
majeranek. Jesienią zamierzała te wszystkie zioła ususzyć.
Miała nawet ochotę sprawić sobie parę kur, bo to oznaczało codziennie świeże jajka,
lecz ostatecznie odłożyła tę sprawę do następnego roku. Najpierw musiała zająć się czym
innym. Przede wszystkim należało doprowadzić dom do połysku, gdyż na następny weekend
zapowiedzieli swą wizytę rodzice, nie wolno jej było też zapominać o Malince, która musiała
regularnie zażywać ruchu. Gdyby nie klacz, Abby od rana do nocy kręciłaby się po domu i
ogrodzie, a tak każdego dnia wyjeżdżała w innym kierunku, poznając w ten sposób okolicę.
Na dwa dni przed przyjazdem rodziców wyfroterowała wszystkie podłogi, a w oknach
zawiesiła nowe firanki. Na razie mieli się zadowolić rozkładanymi leżankami, gdyż zakup
czegoś wygodniejszego Abby pozostawiła do letniej aukcji.
Właściwie powinnam zaprosić też Paula, myślała. Pierwszy na to zasłużył, poddając
jej pomysły i zachęcając do ich realizacji.
Tego popołudnia wybrała się do właścicieli tych farm w sąsiedztwie, gdzie przy
wejściu widniał napis, że można tam kupić owoce i jarzyny. Do tej pory zaopatrywała się we
wszystko w supermarkecie w pobliskim miasteczku, na ten weekend chciała się jednak
zaopatrzyć w produkty pochodzące bezpośrednio ze wsi, ażeby podkreśliły sielską atmosferę
„Oazy Spokoju”.
Jako pierwszą odwiedziła panią Wilkins, której farma leżała najbliżej młyna. Starsza
pani już nieraz widziała młodą sąsiadkę jeżdżącą konno i była rada, że wreszcie znalazła się
okazja do pogawędki.
Abby powiedziała, że z pewnością w niedługim czasie zjawi się u niej z wizytą, ale że
w tej chwili jest bardzo zajęta, bo oczekuje rodziców, którzy mają przyjechać w pierwsze
odwiedziny. Potem spytała panią Wilkins, czy ta nie mogłaby jej sprzedać trochę chrupiącej
sałaty prosto z grządki.
- Ależ oczywiście - zapewniła ucieszona sąsiadka. - A może chciałaby pani
spróbować moich marynat?
- Boskie! - zachwycała się Abby, spróbowawszy różnych marynowanych specjałów,
konfitur i zawekowanych kompotów. - Wezmę po jednym słoiku z każdego rodzaju. Pewnie
nie zdradzi mi pani swoich smakowitych przepisów?
- Zwykle tego nie robię - roześmiała się pani Wilkins - ale w pani wypadku zrobię
wyjątek.
- Dzięki - ucieszyła się Abby.
- Wie pani co? - rzuciła skwapliwie farmerka. - Po prostu zadzwonię do pani, gdy
następnym razem będę coś takiego przygotowywała. Będzie pani mogła zobaczyć na własne
oczy, jak to się robi.
- Jest pani aniołem, pani Wilkins! Dokładnie tego sobie życzyłam, lecz nie śmiałam o
to poprosić.
- Jednego się pani musi nauczyć zaraz na początku, Abby, bo przecież chyba mogę
tak do pani mówić, prawda? My tu na wsi nie bawimy się w formalności. Po prostu nie mamy
na to czasu.
- Dobrze, będę o tym pamiętać. Potrwa jeszcze trochę, zanim będę mogła coś zebrać
w mym ogrodzie, więc na pewno będę zachodzić do pani. A przy okazji, studiowałam
rolnictwo. Gdyby pani zechciała kiedyś zasięgnąć książkowej porady, jestem do dyspozycji.
Żegnając się za panią Wilkins Abby wiedziała już, że z tą sąsiadką jej stosunki ułożą
się najlepiej, jak tylko można sobie życzyć.
W poniedziałek rano Abby wróciła z powrotem do pracy w instytucie. Był piękny
słoneczny dzień i Paul pootwierał w laboratorium wszystkie okna. Choć w powietrzu czuć
było przede wszystkim spaliny, pachniało jednak także trochę wiosną. Kiedy tak siedziała nad
probówkami, tęsknota za „Oazą Spokoju” rosła w niej z przemożną siłą.
- To śmieszne, wcześniej w ogóle nie zwracałam uwagi na złe powietrze tu w mieście
- powiedziała do Paula.
- Wygląda na to, że wiejskie powietrze lepiej ci służy - stwierdził. - Sprawiasz
wrażenie zdrowszej i szczęśliwszej.
- Masz ochotę obejrzeć z końcem tygodnia mój nowy dom? - spytała. - Moi rodzice
też przyjadą, lecz chcę mieć w tobie honorowego gościa. Przecież tyle ci zawdzięczam!
Gdyby nie twe sugestie, sama z siebie prawdopodobnie nigdy bym się na to nie zdobyła.
- To brzmi naprawdę zachęcająco, niestety nie będę mógł przyjechać do ciebie w
piątek po pracy. Muszę załatwić sprawy związane z moim letnim zajęciem. Jeśli dopisze mi
szczęście, będę pracować nie tak daleko od twego młyna. Co o tym myślisz?
- Cudownie, Paul! Odmieniłeś całe moje życie i naprawdę nie wiem, jak ci za to
dziękować.
- Odstąp mi trochę marynat i konfitur, gdyż z pewnością będziesz je w jesieni
przygotowywać. To wszystko, czego sobie życzę.
Kiedy Abby w piątek po pracy wróciła da domu, jej rodzice czekali już pod drzwiami.
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Widocznie byli tak ciekawi jej nowego mieszkania,
że przyjechali dwie godziny wcześniej, niż się spodziewała.
Oczekiwała tej wizyty także z pewną obawą, spodziewając się, że matka skrytykuje w
jej nowym domu absolutnie wszystko. W mniemaniu pani Mills nawet najpiękniejszy zamek
nie mógł konkurować z zaciszem jej własnego domowego ogniska. Ku jej zdumieniu matka
wydawała się całkowicie zadowolona z jej wyboru.
- Ale mimo wszystko powinnaś zawiesić nie takie przezroczyste firanki, moje dziecko
- nie mogła się powstrzymać od uwagi. - Jeśli chodzi o mnie, to nie mogłabym mieszkać w
domu gdzie sąsiedzi zaglądają do okien i widzą, co się robi.
Abby o mały włos nie wybuchnęła głośnym śmiechem. Młyn stał na wzniesieniu, więc
gdyby ktoś chciał zajrzeć w okna, musiałby wpierw przytaszczyć ze sobą drabinę.
Pani Mills wysunęła jeszcze parę propozycji, które nie były dalekie od krytyki, lecz
wreszcie, trochę stropiona swym niefortunnym wystąpieniem w sprawie firanek, poddała się i
tylko kiwała potakująco głową.
Ojciec Abby za to mówił niewiele, ale było widać, jaki jest dumny z córki.
Kiedy Abby przygotowywała świąteczny obiad w kuchni, układając sobie w głowie,
jak to postawi na stole zapalone świece, mające przydać staremu młynowi właściwego efektu,
doszła ją z pokoju rozmowa rodziców. Nieokreślone uczucie kazało jej naraz podejść pod
drzwi i nadstawić uszu.
- Przecież chyba jej nie pozwolisz mieszkać tu na tym pustkowiu? - usłyszała głos
matki.
- Al»ż uspokój się, moja droga. Abby jest dorosła i ma prawo układać sobie życie, tak
jak chce.
- Ale przecież jesteśmy ostatecznie jej rodzicami, mamy zatem prawo zabrać w tej
sprawie głos!
- Oczywiście. Ale nie mamy już prawa niczego jej narzucać.
- Na szczęście pozostaje dla nas jeszcze jedna nadzieja. Zaprosiła też tego miłego
chłopca, Paula. Już nam więcej nie wmówi, że nie zależy jej na nim. Ze wszystkimi innymi
zrywała od razu.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Joan? - spytał pan Mills zdziwiony.
- Że ten Paul jest być może naszą ostatnią szansą. Może wreszcie dożyjemy chwili, że
się opamięta i zrobi coś rozsądnego z własnym życiem.
- Przypuszczam, że mówisz o małżeństwie i wnukach.
- Tak, właśnie tak.
Abby dosłownie trzęsła się ż oburzenia. Czyż matka nie rozumie, że ona nie jest już
małym dzieckiem? Na szczęście w tym momencie nadjechał Paul, zrobiwszy wszystko, aby
jednak móc skorzystać z zaproszenia, bo inaczej jak nic wpadłaby do pokoju i urządziła
rodzicom scenę. Ponieważ już go znali, mogła spokojnie zostać w kuchni i skończyć
przygotowywanie obiadu, a przy okazji nieco się uspokoić.
Prawdopodobnie matka będzie natychmiast próbowała przeciągnąć Paula na swoją
stronę, myślała gniewnie, wiedziała jednak, że może polegać na przyjacielu. Doskonale
orientował się w planach pani Mills, nie marzącej o niczym innym, tylko o wydaniu córki za
mąż, była więc pewna, że tego rodzaju rozmowę, a niechybnie należało się jej spodziewać,
przerwie taktownie pod byle pretekstem, lub zręcznie skieruje na inne tory. Najkomiczniejsze
jednak w tym wszystkim było to, że to właśnie z Paulem miałaby się związać na poważnie,
choć prawdę mówiąc i jej samej nieraz to przychodziło do głowy. Rozumieli się przecież
doskonale, mieli podobne zainteresowania, a Paul niejednokrotnie dawał wyraz temu, że
życzy sobie, aby jego przyszła żona miała własne zdanie.
Zgadzali się też co do tego, że praca jest najważniejsza w ich życiu, postanowili też, że
nigdy nie staną się ofiarami jakichkolwiek konwencji, Abby wszakże zaskoczył sposób, w
jaki Paul odnosił się do jej matki. Czynił to bowiem z taką atencją, że wszystko wskazywało
na to, iż nie miałby nic przeciwko poślubieniu jej córki. Kiedy wniosła jedzenie, gawędzili
ciągle jeszcze o tym, jak dobrze byłoby osiedlić się na stałe w takim uroczym zakątku i
wychowywać w czystym powietrzu zdrowe dzieci.
Tą ostatnią uwagą Paul raz na zawsze przekreślił się w oczach Abby. Miała wrażenie,
iż ją zdradził przechodząc w tak oczywisty sposób do obozu rodziców. Naraz poczuła się
bardzo samotna, ale nie zamierzała zejść z raz obranej drogi. Oznaczałoby to przecież
rezygnację z marzeń i pogrzebanie ambitnych planów na przyszłość.
ROZDZIAŁ 3
Przez resztę weekendu Abby bacznie zważała na to, aby rozmowa dotyczyła
wyłącznie spraw związanych z zagospodarowaniem ogrodu i ponownego uruchomienia
młyna.
Kiedy wczesnym rankiem wyruszyła z Paulem na konną przejażdżkę w pola,
próbowała mu wyjaśnić, co ją tak bardzo przygnębiło poprzedniego wieczoru, że nawet tu na
zewnątrz nie umie się pozbyć uczucia przymusu.
Paul co prawda powiedział, że ją doskonale rozumie. Abby jednak podświadomie
czuła, że wypowiedzi jej matki w kwestii małżeństwa i dzieci zrobiły swoje. Kiedy bowiem
przejeżdżali obok farmy bawiło się z pół tuzina dzieci, Paul zauważył, że to taki miły widok i
że sam chętnie widziałby się w roli ojca. Mógł oczywiście rzucić tę uwagę ot, tak sobie, nie
podkładając pod nią żadnych głębszych treści, lecz Abby w mgnieniu oka dosłownie cała się
najeżyła i świadomie ociągała się z powrotem do domu.
W niedzielę wieczorem, tuż przed wyjazdem rodziców, musiała przyrzec matce, że w
środku tygodnia wpadnie do nich na obiad, lecz wcale nie zamierzała dotrzymać obietnicy.
Jeśli chodzi o Paula, to do letniej przerwy zostały zaledwie dwa tygodnie, a przez ten czas
mieli jeszcze< tyle do zrobienia, że spokojnie mogła ograniczyć rozmowy z nim do
minimum.
Potem chciała się całkowicie skoncentrować na „Oazie Spokoju”. W wielkim domu
towarowym Stamptona poczyniła zakupy za ponad dwieście dolarów. Była w tym przede
wszystkim sekretarka automatyczna. Co prawda mogła te pieniądze włożyć w urządzenie
domu, lecz uznawszy, że przede wszystkim liczy się spokój, wolała je zużyć na ten cel niż na
nowy dywan, który uznała za mniej ważny.
Ostatniego piątku Paul wyszedł gdzieś na jakiś czas, postanowiła zatem co prędzej
jechać do domu, aby oszczędzić sobie pożegnania z nim, czuła jednak, że musi mu zostawić
choć parę słów, bo inaczej przez całe lato miałaby wyrzuty sumienia.
Był to dla niej najtrudniejszy list, jaki kiedykolwiek pisała. Ostatecznie Paul przez tyle
lat był jej przyjacielem. Gdyby nie dał do zrozumienia, że myśli o niej poważnie, z pewnością
zapraszałaby go częściej do „Oazy Spokoju”.
Zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem - zaczęła - / wiele Ci zawdzięczam.
Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, dlatego Cię proszę, abyś nie przyjeżdżał do , , Oazy
Spokoju”, dopóki nie dam Ci znać. Nie myśl, że nie chcę już Twej przyjaźni, ale tylko w ten
sposób będę się mogła sama odnaleźć. Uwierz, to dla mnie niesłychanie ważne. Nie kłopocz
się o mnie, nie jestem sama. Mam przecież Malinkę i własny kąt.
Abby
List to rodziców wysłała pocztą. Wiedziała, że unikać w ten sposób kłótni to czyste
tchórzostwo, lecz nie umiała inaczej.
Było wspaniałe słoneczne popołudnie, kiedy samochód Abby, wypełniony po brzegi
artykułami żywnościowymi i wszelkim innymi potrzebnymi w gospodarstwie rzeczami,
opuszczał miasto. Nie zamierzała wrócić przed początkiem września do Deerfield.
W pierwszy wakacyjny weekend zamierzała ostatecznie skończyć renowację mebli do
jadalni i wyplewić grządki. Na poniedziałek była już umówiona z panią Wilkins, która miała
ją nauczyć, jak się robi wino z wiśni i marmoladę z truskawek.
Miała przy sobie wszystkie instrumenty do badania gleby, uzupełniwszy otrzymany od
Paula zestaw dodatkowymi przyrządami, zabrała też na wieś mikroskop. Chciała sprawdzić,
jakie ma szanse na dobre zbiory, nie używając, w przeciwieństwie do sąsiadów, nawozów
sztucznych i nie stosując chemicznych oprysków.
Abby doskonale wiedziała, dlaczego w swych projektach zagospodarowania farmy
kieruje się chłodną naukową rzeczowością, choć sama przed sobą nie chciała się do tego
przyznać. „Oaza Spokoju” ze względu na swe przepiękne położenie w malowniczej okolicy
miała w sobie coś niepokojąco romantycznego, a romantyczność była tym, czego Abby lękała
się jak ognia.
Liczyła się dla niej tylko nauka. Mogła się tutaj bez reszty poświęcić swym
zainteresowaniom, wykluczyć, przynajmniej na razie, wszelkie życie uczuciowe. Praca
naukowa wymagała jej zdaniem absolutnej koncentracji.
Kiedy wszakże jechała tak wśród szmaragdowych pól i kwitnących łąk, zobaczyła
naraz wszystko w innym. świetle, a gdy skręcała w wąską drogę polną wiodącą do „Oazy
Spokoju”, na jej wargach igrał lekki uśmiech. Trzeźwe spojrzenie na czekające ją obowiązki
zagubiło się widać gdzieś na drodze między przedmieściami Deerfield a tonącymi w zieleni
farmami.
Mniej więcej pół mili przed „Oazą Spokoju” zatrzymała samochód na poboczu i
wysiadła, po czym wspięła się na niewielki pagórek, z którego miała doskonały widok na swą
nową siedzibę. Z radosną dumą stwierdziła, jak pięknie wyglądają kwiaty posadzone wokół
przerobionej na stajnię stodoły, gdzie pomieściła Malinkę, i jak dobrze prezentują się
pomalowane na żółto futryny okienne.
- Ładny widok, prawda? - wyrwał ją nagle z zamyślenia jakiś przyjemnie brzmiący,
sympatyczny męski głos. Nieco przestraszona rozejrzała się wokoło. Widocznie była tak
zatopiona w myślach, że nie słyszała nadjeżdżającego starego wozu terenowego ani nie
zauważyła stojącego teraz tuż za nią mężczyzny.
- Przepraszam, że panią wystraszyłem - ciągnął. - Jestem tu już od paru minut, ale
była pani tak zajęta kontemplacją krajobrazu i najwyraźniej tak szczęśliwa, że nie chciałem
przeszkadzać. Jeśli się nie mylę, panna Mills, prawda? To pani kupiła stary młyn.
- Tak. Ale kim...
- Nazywam się Grant - pospieszył z wyjaśnieniem. - Ted Grant. Moja farma przytyka
z tyłu do farmy Wilkinsów. Widziałem już panią kilka razy przejeżdżającą na koniu, ale
wyglądało na to, że nie ma pani czasu nawet na krótkie rozmowy. Zachodziłem już parę razy
do pani, aby się przestawić, a przy okazji przynieść parę świeżych jajek, ale nigdy nie miałem
szczęścia pani zastać.
- Do dziś pracowałam w Deerfield - wyjaśniła Abby. - Spędzę tutaj lato. Cieszę się,
że pana poznałam. - Obrzuciła go przy tym taksującym spojrzeniem. - Wolno mi o coś
zapytać?
- Ależ oczywiście. My tu nie mamy żadnych tajemnic, a rodziny znają się od pokoleń.
^ - Wiem. Pani Wilkins już mi o tym mówiła. Nie jest pan aby za młody, aby
gospodarować na takiej rozległej farmie?
Ted Grant spojrzał na nią rozbawiony.
- Droga panno Mills, zdążyłem się poinformować, że jest pani w tym samym wieku
co ja. Pani też przecież kupiła młyn.
- Poddaję się. Proszę wybaczyć - roześmiała się Abby.
- Nie ma sprawy. Moja matka umarła, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, a ojciec
dosłownie w parę lat później, wcześnie więc mi przyszło uczyć się samodzielności. Zresztą
nie podobało mi się, co pod koniec swego życia zrobił z farmą mój ojciec. Prawdę
powiedziawszy, nie przynosiła żadnego dochodu. Mój dziadek był jednym z pierwszych
osadników tutaj, czułem się zatem w obowiązku za wszelką cenę utrzymać farmę i przestawić
ją na nowoczesne zarządzanie.
- Bardzo słusznie - przytaknęła Abby. - Studiowałam rolnictwo i wiem, że jest jeszcze
tyle do zrobienia w tej dziedzinie.
- Stop! - przerwał jej ze śmiechem. - Zanim wygłosi pani wykład na temat
nowoczesnych sposobów gospodarowania, sam chciałbym jeszcze wtrącić słówko. Nie
powinno się tak całkiem odchodzić od starych chłopskich mądrości. Niektóre rzeczy są godne
uwagi nawet w naszych nowoczesnych czasach i nie należy z nich rezygnować. Założę się, że
mógłbym tu przytoczyć całe mnóstwo interesujących spraw, na przykład jak trzymać
szkodniki z dala od grządek z jarzynami sadząc naokoło aksamitki. Takie współzależności
istnieją także między innymi kwiatami i roślinami uprawnymi.
Abby słuchała przyglądając mu się ukradkiem. Młody mężczyzna wydał jej się nad
wyraz sympatyczny, poza tym sprawiał wrażenie, iż jego wykształcenie nie skończyło się na
zwykłej szkole średniej. Nie miał w sobie nic z arogancji, choć był bardzo bezpośredni. Nosił
takie same farmerki jak wszyscy naokoło, lecz wypłowiałe od słońca jasne włosy miał nieco
dłuższe, niż było w zwyczaju, a wokół jego szyi widniał kolorowy łańcuszek.
Naraz zapragnęła go bliżej poznać. Jego szaroniebieskie oczy świadczyły o szczerości
i otwartym sposobie bycia, a chociaż odznaczał się wyjątkowo szczupłą sylwetką, z jego
postaci emanowała jakaś wyjątkowa siła, głos zaś był miękki i godny zaufania...
W mgnieniu oka wszystko w Abby zawołało na alarm. Znajomość z tym człowiekiem
mogła się okazać niebezpieczna! Ted uosabiał dokładnie typ mężczyzny mogącego z
powodzeniem uśpić jej czujność! Z początku będą rozmawiać o gospodarstwie i tym
podobnych rzeczach, potem poznają się lepiej i wreszcie ani się obejrzy, a znajdzie się w
pułapce zwanej miłością... To byłoby straszne!
Ale z drugiej strony był jej sąsiadem, musiała więc okazywać mu przynajmniej
uprzejmość. Poza tym mogła się przecież nauczyć od niego tylu rzeczy...
- Ależ pani mnie nie słucha...
Abby uśmiechnęła się przepraszająco.
- Przypatrywałam się mojej „Oazie Spokoju”...
- „Oaza Spokoju?” - powtórzył. - Nazwa pasująca do urody tego miejsca. Ojciec
nazwał naszą farmę po prostu „Farma Granta”, i tak nazywałaby się do dziś, gdybym jej nie
przemianował na „Drugą Nadzieję”.
- Po tym wszystkim, co mi pan tu opowiedział, uważam, że jest to odpowiednia
nazwa - pochwaliła Abby. - A teraz proszę wybaczyć, muszę wreszcie dojechać do domu i
zająć się Malinką, zanim zrobi się ciemno. Jeśli pańska oferta dotycząca jajek jest aktualna,
jutro rano chętnie bym wzięła kilka.
- Pewnie, że aktualna, pod warunkiem, że zaprosi mnie pani na filiżankę • kawy.
Kiedyś często bywałem w młynie. Gdy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem tu przychodzić i
zawsze wyobrażałem sobie, że mieszkają tu dobre duchy.
- Naprawdę? To dziwne, ja też miałam takie wrażenie, gdy się wprowadzałam. Wcale
się ich jednak nie boję, gdyż wydaje się, że to przyjaźnie usposobione istoty, i dobrze się
czuję w ich towarzystwie.
- Tak jak ja w towarzystwie pani - rzekł z uśmiechem Ted. - Czy myślała już pani o
tym, aby uruchomić młyn? Nieco się na tym znam, mógłbym więc pani powiedzieć, co trzeba
naprawić. Nie wiem, czy interesuje panią szybkie dorobienie się, ale jestem pewien, że
mogłaby pani zrobić na tym niezły interes. Okoliczne gospodynie same pieką chleb, a gdyby
jeszcze mogły do niego używać mąki z własnego ziarna, smakowałby im podwójnie.
- Myślałam już o tym, choć nie jako o źródle dochodu. Miałam ochotę sama z niego
korzystać, bo chcę się nauczyć wypiekać chleb. Zakupiłam już wszelkie możliwe książki: o
pieczeniu chleba, sporządzaniu marynat i kompotów, smażeniu konfitur, uprawie warzyw,
stolarstwie, odświeżaniu mebli, zakładaniu ogrodu i...
- Proszę skończyć! - zaniósł się serdecznym śmiechem Ted. - Mogę to sobie
doskonale wyobrazić. Zamierza pani otworzyć w swym domu wiejski oddział wypożyczalni
miejskiej.
- Niechże pan sobie ze mnie nie żartuje! - obruszyła się Abby. - Robię wszystko, aby
się nauczyć czegoś z książek, a pan...
- Panno Mills...
- Proszę mówić do mnie Abby.
- Dobrze, Abby. Nie mogę nie wyrazić mego zdania. Nie powinnaś trzymać swego
ślicznego noska wiecznie w książkach, lecz spróbować zastosować te wiadomości
praktycznie. Dopiero w ten sposób zdobędziesz właściwie podejście do pracy.
Mówi jak Paul, pomyślała Abby. Musiała jednak przyznać, że to, co mówi, i sposób,
w jaki to robi, bardzo jej się podoba. Nic nie mogła na to poradzić, że jej serce dosłownie rwie
się do niego, kiedy z takim zaangażowaniem mówi o życiu na farmie. Czuła, że Ted i ona
bardzo szybko zbliżą się do siebie, choćby nawet czyniła wszystko, aby tego uniknąć.
Odprowadził ją do samochodu.
- Moja farma nie wygląda stąd tak pięknie jak twoja, ale mogę cię zapewnić, że w
całej okolicy nie dostaniesz tak dobrej szarlotki jak u mnie.
- Z pewnością wkrótce skorzystam z zaproszenia, a jutro rano ty przyjdziesz do mnie
na kawę. Może być o siódmej? Przypuszczam, że wstajesz tak wcześnie jak ja.
- Dokładnie o tej porze zamierzałem do ciebie wpaść. Wiesz, bardzo podoba mi się
twoja klacz. To taki piękny rasowy koń. Nie myślałaś, żeby wykorzystać ją do hodowli?
- Malinka nie jest dla mnie tylko zwierzęciem, jest dla mnie czymś więcej. Mając ją
przy sobie mogę stawić czoło reszcie świata. Ze strachem myślę o chwili, w której może mi
jej zabraknąć. Nie jest już taka młoda...
- Czyżby więc w twym życiu nie było miejsca na dobrego przyjaciela?
- Ależ jest, Ted.
Dopóki pozostanie to w granicach przyjaźni, dodała w duchu. Ted był rzeczywiście
mężczyzną, który łatwo mógł zagrozić jej wolności.
Odjeżdżając przyglądała mu się w lusterku wstecznym. Znajomość z Tedem oznaczała
przyjemne wzbogacenie jej nowego życia, zresztą po zerwaniu z Paulem potrzebowała
przyjaciela.
Paul zrozumiałby, gdyby opowiedziała mu o Tedzie. On sam, raczej przecież teoretyk,
nie mógł konkurować z gospodarzem, korzystającym z doświadczeń trzech generacji w
zakresie uprawy roli i hodowli bydła. Napisze mu o nim, bo postanowiła ostatecznie raz na
tydzień przesyłać mu parę słów.
i - Widzimy się jutro rano! - zawołał jeszcze za nią Ted. - Najchętniej pijam kawę
mocną i czarną.
Abby poczuła się naraz szczęśliwa i zadowolona. W takim nastroju zajechała przed
dom, nie weszła jednak do środka, lecz zajrzała najpierw do Malinki.
- Ach, Malinko... - szepnęła klaczy do ucha. - Naprawdę wystartowałyśmy. Nowy
dom, nowe życie, znalazłyśmy nawet nowego przyjaciela.
Wyczyściwszy zgrzebłem konia nasypała mu obroku i nalała świeżej wody, po czym
zabrała się do wyładowywania samochodu. Pierwszą rzeczą, jaką wniosła do domu, była
automatyczna sekretarka. Dopiero kiedy ją zainstalowała i stwierdziła, że działa, przy jej
cichutkim brzęczeniu zajęła się pozostałymi rzeczami.
Abby wiedziała, że nie ma dla niej odwrotu, spaliła przecież za sobą wszystkie mosty.
Bez jej zgody nikt z przeszłości nie miał przekroczyć progu „Oazy Spokoju”.
Uporawszy się z przywiezionymi rzeczami, włożyła najstarsze dżinsy, narzuciła
ubrudzony farbą kitel i zaczęła kłaść ostatnią warstwę lakieru na odnawiane przez siebie
meble. Była bardzo dumna z siebie, bo rzeczywiście wyjątkowo jej poszło.
Potem zasiadła na wyściełanej ławie i przez firanki z żółtego tiulu rozkoszowała się
zachodzącym stopniowo ponad łąkami słońcem. Miała przy tym uczucie, że mieszka tu od
dawna, choć przecież jej życie w „Oazie Spokoju” dopiero się zaczęło. Nie wiedziała jeszcze,
jakie miejsce zajmie w jej nowym życiu Ted, miała wszakże świadomość, że musi się bardzo
strzec, gdyż inaczej jej zamysły spełzną na niczym.
Na razie w gruncie rzeczy nie było powodu do niepokoju. Zresztą w ten urzekający
pięknem, romantyczny wieczór nie chciała sobie łamać nad tym głowy, wolała przyglądać się
fascynującej grze barw, rozkoszować się napływającymi zza otwartego okna zapachami,
upajać wieczorną ciszą. Zadumana i wyciszona wewnętrznie puściła wodze wyobraźni...
ROZDZIAŁ 4
Ted też podziwiał zachód słońca z okien swego pokoju, lecz w przeciwieństwie do
Abby zajmował się bardziej jej osobą niż ona jego.
Wrócił do domu z postanowieniem, że powinien tak szybko, jak to możliwe,
zapomnieć o Abby, która zdążyła się już zakraść do jego serca. Często bywał w interesach w
Deerfield i przy okazji, gdzie tylko się dało, zawierał znajomości z dziewczętami. Niektóre z
nich były bardzo ładne, inne interesujące i inteligentne, żadna jednak nie zawładnęła jego
sercem.
Z Abby rzecz się miała inaczej. Była ładniejsza niż wszystkie inne, wydawała mu się
też dużo mądrzejsza od nich, a przy tym wszystkim wywierała jakiś dziwny magiczny wpływ.
Dlaczego ciągle brzmiał w jego uszach jej głos? Dlaczego ciągle czuł zapach jej
perfum? Przecież ich rozmowa trwała krótko, a on miał uczucie, jak gdyby spędzili na
pogawędce wiele godzin. Prawie jej nie znał, a wydawało mu się, że ich znajomość ciągnie
się już całe wieki. Nie był marzycielem, o nie, wręcz przeciwnie. Zawsze był dumny z tego,
że w każdej sytuacji potrafi zachować zimną krew. Owszem, lubił się zabawić, lecz w
pierwszym rzędzie chodziło mu o to, aby podźwignąć „Drugą Nadzieję”, zatem całe jego
działanie było podporządkowane temu celowi.
W takim razie dlaczego naszła go raptem ochota, aby wyciągnąć gitarę? Właściwie
powinien się przecież zająć księgą gospodarską, obliczyć dochód ze sprzedaży mleka,
podsumować ostatnie wydatki.
Próbował skoncentrować się na tym zajęciu, lecz na próżno. Cyfry skakały mu przed
oczami, rozpływały się, a na ich miejscu pojawiała się urocza, a zarazem nieco smutna i
zamyślona twarz Abby.
Zapytywał siebie, jakie zmartwienie może mieć dziewczyna taka jak Abby, że nie daje
jej spokoju. Chciał stanąć u jej boku, służyć pomocą, najlepiej jak potrafi - gdyby tylko na to
pozwoliła. Co prawda sprawiała wrażenie, że doskonale obchodzi się bez towarzystwa, lecz
mimo to obudziła w nim instynkty opiekuńcze.
Podchodził parę razy do telefonu, aby ją spytać, czy nie miałaby ochoty na mały
spacer, lecz ostatecznie zaniechał tego. Jeszcze gotowa pomyśleć, że się narzuca. Z
pewnością jest teraz w ferworze pracy, naokoło niej leżą porozrzucane narzędzia, które
widział w samochodzie.
Dziewczyna, która z takim zajęciem mówi o politurowaniu mebli, a teraz zakasawszy
rękawy robi generalne porządki, prawdopodobnie nie tęskni za towarzystwem, a już na pewno
nie za nim, znajomym zaledwie od paru godzin.
Kiedy weszła Kay, Ted ciągle jeszcze stał w ciemnym pokoju, zapatrzony w
rozgwieżdżone niebo. Nie mógł się doczekać siódmej rano.
- Kay, to ty? - spytał przez ramię.
- Tak, Ted - odparła nieco zdziwiona gospodyni. - Stało się coś?
- Skądże, wszystko w porządku. Mamy jeszcze szarlotkę?
- Zostało prawie pół, ale jeśli chcesz jutro zanieść coś takiego tej nowej sąsiadce, to
mogę jeszcze dziś wieczór upiec świeżą.
Ted nie po raz pierwszy się zdumiał, jak Kay umie czytać w jego myślach. Ale nie to
było ważne, nieważna była buchalteria. Ważna była tylko Abby. Jeśli chce coś u niej
wskórać, nie wolno mu się narzucać. Musi uzbroić się w cierpliwość, choć zawsze
przychodziło mu to z trudem.
Co się ze mną dzieje? Czyżby to tylko wiosna? Mam nadzieję, że do jutra rana się
opamiętam, pomyślał. Nawet jeśli ucieszy się jajkami i szarlotką, nie będę natarczywy,
najwyżej zaproponuję swą pomoc, jak to jest w zwyczaju między sąsiadami.
Znowu próbował skoncentrować się na pracy, lecz i tym razem mu się nie udało. Za to
wyobrażał sobie, co Abby w tej chwili robi, i czy o nim myśli.
Znowu naszła go ochota, aby do niej zatelefonować, przemyśliwał już nawet nad
stosownym rozpoczęciem pogawędki, choć żaden sensowny pretekst nie przychodził mu do
głowy. Wreszcie zrezygnował z tego, zły sam na siebie. Ostatecznie przecież miał własną
dumę.
Gdyby wiedział, że Abby rzeczywiście o nim w tej chwili myśli, dręczona tymi
samymi pytaniami i wątpliwościami, z pewnością spałby lepiej tej nocy...
Także Abby próbowała się tego wieczoru uporać z różnymi zaplanowanymi pracami,
lecz poza wyczesaniem Malinki, zadaniem jej obroku i pociągnięciu politurą mebli nie
zdobyła się na nic więcej. Zamiast tego usiadła przy oknie i zatonęła w marzeniach.
To była urzekająca, romantyczna noc, z wszechogarniającą ciszą, jaka bywa tylko na
wsi. W Deerfield nocne niebo wyglądało inaczej, nie było takie czarnogranatowe, a gwiazdy
nie lśniły jak diamenty.
Dokładnie tak jak Ted, i Abby nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o nim.
Żałowała teraz, że zachowała się wobec niego z taką rezerwą. Czy coś by się stało, gdyby go
natychmiast zaprosiła do siebie i pokazała, co zrobiła ze starego młyna?
Otrząsnęła się z rozmarzenia i zasiadła za maszyną do szycia, aby skończyć szycie
poduszek na krzesła w jadalni, ale ponieważ przez nieuwagę przeszyła sobie palec, a ścieg
wypadł wyjątkowo krzywo, zaniechała z westchnieniem tego zajęcia i położyła się spać.
Niestety nie mogła zasnąć i przewracała się z boku na bok w swoim wielkim łożu z
baldachimem. Zdrowy rozsądek ją tym razem całkiem zawiódł, a do głosu doszły
romantyczne odczucia, przybierając z każdą minutą na sile.
Z determinacją powtarzała sobie raz po raz, że w jej życiu nie ma miejsca na miłość.
Gdyby miała zakochać się w jakimś mężczyźnie, to byłoby lepiej, gdyby została w Deerfield i
wyszła za mąż za Paula.
Może nie powinnam jutro rano otwierać drzwi Tedowi, przemknęło jej przez głowę.
Później mogłaby tak urządzić, że gdyby przyszedł ponownie, pracowałaby na pełnych
obrotach, miałaby więc wymówkę, że nie może go przyjąć.
Ostatecznie i ta myśl wydała jej się dziecinna. Powinna przecież umieć przyjaźnić się
z mężczyzną, nie padając mu przy tym z uniżeniem do nóg. Przecież zawsze byłam dumna z
własnej samodyscypliny, powtarzała samej sobie.
W takim mężczyźnie jak Ted na pewno nie mogła się poważne zakochać. Nie
dorównywał jej wykształceniem, zresztą na jej gust był za młody. Gdyby rzeczywiście miała
kiedyś wyjść za mąż, musiałby to być dużo starszy mężczyzna, który dał coś już z siebie w
swym zawodzie.
Ted nie spełniał tych wymagań. Chociaż zdawało się, że potrafi być poważny, w
sumie brał życie lekko. Świadczyły o tym jego swawolne oczy i sposób, w jaki się ubierał i
zachowywał. Gdyby straciła dla niego serce, doszłoby do tego, że zamiast zajmować się
domem i gospodarstwem, spędziłaby lato chodząc nad rzekę popływać, łowić ryby, a resztę
czasu poświęciłaby na zabawy w wiejskim klubie.
Jeszcze bardziej nęciła ją stara gitara, którą widziała u Teda w samochodzie. Nade
wszystko lubiła pieśni ludowe, lecz nie miała czasu na słuchanie muzyki. Mimo to
postanowiła nauczyć się grać na gitarze, oczywiście dopiero wtedy, gdy pokończy wszystkie
inne prace.
A jeśli Ted będzie koniecznie chciał się do niej zbliżyć? Szybko jednak odsunęła od
siebie tę myśl. Nie chciała się angażować, bo oznaczałoby to pogrzebanie jej planów
dotyczących „Oazy Spokoju”. Nie powinna zresztą zanadto wybiegać naprzód. Będą mieli
dość czasu, aby pogłębić swą znajomość, a później się zobaczy. Wszystko musi się odbywać
zgodnie z planem.
Naraz zaczęła się śmiać z samej siebie. To był czysty bezsens, że chciała wieść życie
uczuciowe zgodnie z planem. Przecież miłość i pokrewne jej porywy serca nie kierują się
rozsądkiem.
Na razie w jej życiu nie było miejsca na miłość. Po prostu nie była na to jeszcze
gotowa. Mimo wszelkich zastrzeżeń musiała jednak przyznać się sama przed sobą, że
nietrudno jej przyszłoby obdarzenie Teda głębszym uczuciem.
Aż za dobrze wiedziała, że mogłaby stracić dla niego głowę. Niewykluczone, że
uświadomiła sobie to już w momencie, gdy stanął obok niej. Przeskoczyło między nimi coś w
rodzaju iskry elektrycznej, choć przecież ich rozmowa była powierzchowna, rozmawiali tylko
o gospodarstwie, a Ted jej nawet nie dotknął. Mimo to czuła się teraz tak szczęśliwa, jak
gdyby dopiero co wysunęła się z jego objęć. Jeszcze nigdy nie owładnęło nią takie uczucie do
mężczyzny, nie był jego obiektem ani Paul, ani nikt inny.
A czy Ted czuł podobnie? Naturalnie nie mogła tego wiedzieć, lecz miała uczucie, że i
jemu zależy na bliższej znajomości. Wydawało jej się, że dało się to wyczytać z jego oczu.
Jak łatwo przyszło jej wyobrazić siebie i Teda, ciasno objętych i spoglądających z
dumą na swoje plony. Był to przepiękny obraz, który zapierał jej dech w piersiach. Musi
poskromić swą fantazję! Zbyt wielką przypisuje wagę temu, co prawdopodobnie jest tylko
tworem jej imaginacji.
Może Ted już wcale o niej nie myślał. Z pewnością nie była jedyną dziewczyną,
wobec której był szarmancki i której prawił komplementy.
W gruncie rzeczy tak nawet byłoby lepiej. Czuła się teraz śmiertelnie zmęczona i choć
nie do końca jeszcze uporała się ze swymi skomplikowanymi uczuciami wobec Teda,
przyszło odprężenie i miała nadzieję, że wreszcie zaśnie.
Kiedy otwarła oczy, słońce stało już wysoko. Spojrzała sennie na budzik i usiadła
przerażona na łóżku. Była za kwadrans siódma! Za parę minut Ted stanie pod jej drzwiami, a
ona nawet jeszcze nie była ubrana! Pędem pobiegła do łazienki, umyła się zimną wodą, po
czym wskoczyła w dżinsy, związała włosy w koński ogon i pociągnęła tuszem rzęsy, ale
bardzo lekko, ostatecznie przecież była na wsi.
Właśnie zagotowała się woda na kawę, kiedy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Punkt
siódma, stwierdziła z zadowoleniem. Ceniła punktualnych mężczyzn.
Ted był podobnie ubrany jak ona. Uśmiechnęła się mimo woli. Ponieważ obydwoje
mieli jasne włosy, w pierwszej chwili można ich było wziąć za brata i siostrę.
- Mam nadzieję, że poczekałaś na mnie ze śniadaniem - rzekł z uśmiechem wręczając
jej koszyk okryty kraciastą serwetą.
- Mmm, szarlotka pachnie bosko - oświadczyła wciągając smakowity zapach. - A
jakie wielkie jajka!
Jakże miałabym jeść śniadanie nie mając takich wspaniałości?
- Czuję, że zdążyłaś już zaparzyć kawę. To będzie już druga od świtu - powiedział
sięgając po napełnioną przez nią filiżankę.
- Zawsze dotrzymuję słowa, Ted. Masz chwilę czasu? Chciałam się ciebie poradzić,
jak zasadzić aksamitki.
Gdy wypili kawę i skosztowali szarlotki, wyszli na dwór. Abby zapytywała siebie w
duchu, czy Ted zauważył, że ona przy śniadaniu mówiła cokolwiek za szybko, wręcz
nerwowo, a gdy wychodząc otarł się o nią, umknęła od razu na bok.
Przedstawiła mu swoje problemy związane z zagospodarowaniem ogrodu. Ted
wyjaśnił jej, że wydzielające mocny zapach rośliny, takie jak papryka, aksamitki i nasturcja,
chronią sadzonki także od szkodników, zatem sadząc je może zrezygnować z chemicznych
oprysków, ona natomiast wytłumaczyła, dlaczego z każdego rodzaju warzyw wysadziła aż
tyle gatunków. Chciała mianowicie stwierdzić, który z nich nadaje się najlepiej do uprawy w
tej okolicy, a potem podzielić się wynikami z sąsiedztwem.
Abby sprawiała wrażenie nieco oficjalnej, ograniczając tematy rozmowy do spraw
gospodarskich, Ted był szarmancki i gotów w każdej chwili służyć pomocą, a przy tym
obydwoje starali się zachować dystans i ta świadomość przysparzała im bólu. Abby czuła, że
Ted ją obserwuje z niepokojem, lecz nie zdobyła się na cieplejszy gest, pozostała uprzejma i
nieprzystępna, próbując za wszelką cenę ukryć własne uczucia. Unikała jego wzroku, gdyż
cokolwiek wytrącał ją z równowagi, choć zdawała sobie sprawę, że w przypadku innego
mężczyzny byłoby jeszcze gorzej.
Ted okazał się prawdziwą encyklopedią wiedzy o gospodarstwie. Swoje rady
wygłaszał sucho, choć z humorem, ilustrując je wesołymi zdarzeniami z życia własnej farmy.
Kiedy opowiadał, jak to szczeniaki rozgrzebały mu kiedyś całą grządkę cebuli, albo
jak kotka okociła się na zagonku kapusty przeznaczonej na wystawę, miała ochotę wybuchnąć
serdecznym śmiechem, ale ograniczyła się jedynie do uprzejmego uśmiechu, nie mogąc
pozbyć się uczucia skrępowania.
Tedowi widać nigdzie się tego ranka nie spieszyło, co było po myśli Abby, która nie
życzyła sobie niczego innego, jak tego, aby został jak najdłużej. Wszakże jeszcze nigdy nie
znajdowała się w takiej sytuacji. Czuła się niemal jak zakochana nastolatka. Kiedyś nie miała
takich problemów. Gdy któryś z mężczyzn się nią zainteresował, czuła się pochlebiona, ale
nie traciła głowy. Tym razem nie było to takie proste. Kosztowało ją wiele trudu, aby
zwalczyć w sobie rosnący pociąg do Teda. Ale właściwie dlaczego tak się przed nim broniła?
- To prawdziwa radość, gdy się widzi, co zrobiłaś z tego starego opuszczonego młyna
- ciągnął Ted, nie będąc wszakże pewnym, czy do Abby dotarły jego wcześniejsze słowa. -
Byłoby grzechem pozwolić leżeć takiej urodzajnej ziemi odłogiem.
- Masz zupełną rację - odparła wracając do rzeczywistości. - Praca w ogrodzie
pomaga mi się pogodzić z resztą świata.
- W końcu następnego tygodnia - wtrącił niby mimochodem - w starej stodole
odbędzie się zabawa. My tutaj bardzo lubimy takie imprezy.
- Czy będzie między innymi taniec w kwadracie?
- Na pewno. Tańczyłaś to już kiedyś?
- Nie. W Deerfield nie znają czegoś takiego. W zwykłych lokalach i nocnych klubach
tego się nie tańczy.
- U nas nie ma za wielu miejsc, gdzie można się zabawić.
- Muszę się przyznać, że lubiłam od czasu do czasu gdzieś wyjść.
- Nie będzie ci brakowało życia miejskiego?
- Nie - oświadczyła z przekonaniem. - Wszystko, czego potrzebuję, to świeże
powietrze.
- Czy mogę cię w takim razie zaprosić na tańce? - Ted zdjął z głowy sfatygowany
kowbojski kapelusz i skłonił się z przesadną galanterią przed Abby. Wyglądało to tak
komicznie, że zapomniała, iż przyrzekła sobie zachowywać się z rezerwą, i wybuchnęła
głośnym śmiechem.
- Twój śmiech, mam nadzieję, oznacza „tak” - upewniał się, udając, że się nie może
wyprostować jak dotknięty ischiasem farmer.
Abby nie przestawała się śmiać.
- Oczywiście, Ted. Nie mogłabym odrzucić twego zaproszenia, skoro kosztowało cię
ono tyle wysiłku. Chodź, pomogę ci wsiąść do samochodu, mój ty biedny staruszku.
Wsunęła mu rękę pod ramię rozweselona żartem, choć od razu przemknęło jej przez
głowę, czy jednak nie przesadziła, dotknąwszy bowiem jego ciała odniosła wrażenie, że
wpadła na parkan pod napięciem elektrycznym.
Ted wyprostował się gwałtownie i spojrzał na nią, lecz uśmiech znikł z jego twarzy, a
w oczach czaiło się nieme pytanie, na które nie ważyła się odpowiedzieć.
Przez moment stali bez ruchu. Abby nie wiedziała, czy nie byłoby lepiej puścić jego
ramię, Ted też wyglądał na speszonego.
Abby opanowała się pierwsza. Na szczęście przypomniała sobie w porę, że woli
trzymać się z daleka od tego mężczyzny.
- Jest już późno, sir - rzuciła siląc się na beztroskę i puściła jego ramię. - Jak pan
myśli, dojdzie pan o własnych siłach do samochodu?
- Oczywiście. Serdeczne dzięki, Lady Abby. Proszę się za bardzo nie przejmować
mym stanem. W tym schorowanym ciele mimo wszystko tkwi trochę siły.
Aby to udowodnić, jednym susem skoczył na przyczepę swego samochodu. Tam
stanął na szeroko rozstawionych nogach i wydał okrzyk, który mógłby zrobić konkurencję
Tarzanowi.
Po zachowawczości Abby nie zostało śladu. Śmiejąc się do łez postąpiła w jego
stronę, choć właściwie dopiero co zamierzała się z nim jak najszybciej pożegnać. W tym
momencie jednak myślała tylko o tym, jak dobrze jej robi jego obecność i że Ted wygląda
naprawdę atrakcyjnie.
Kiedy tak stanęła naprzeciw niego z rozpromienioną twarzą, zeskoczył nagle z
przyczepy, okręcił ją wokół siebie i uniósł wysoko na rękach, a potem, przeskoczywszy bloki
skalne i parkan, popędził z nią w kierunku domu wydając przy tym indiańskie okrzyki.
Bezbronna leżała na jego piersi, a śmiała się tak, że z jej oczu puściły się łzy. Ted je
natychmiast scałował, musiało mu jednak w tym momencie przyjść do głowy, że trochę
przesadził, bo przybrał zbolałą minę i posadził ją ostrożnie w bujaku stojącym na werandzie.
Żartobliwy nastrój ulotnił się jak sen.
- Wybacz, nie miałem prawa tak się zachowywać, Abby - zaczął się usprawiedliwiać.
- Tak mi przykro... Jeżeli w tej sytuacji nie zechcesz przyjąć mego zaproszenia na tańce,
zrozumiem to.
• - No cóż, ja... - zaczęła zmieszana, lecz zaraz uświadomiła sobie, że byłoby
dziecinadą z jej strony, gdyby chciała go ukarać za swawolne zachowanie - ... nie ma powodu
robić całej historii z niewinnego żartu. Oczywiście, że pójdę z tobą na tańce, ale tylko wtedy,
gdy przyrzekniesz, że nie będziesz mnie wlókł za sobą po całej okolicy.
- Przyrzekam - odetchnął z ulgą i uśmiechnął się szeroko. - Będę się z tobą obchodził
jak z prawdziwą damą, bo nią jesteś.
- Znakomicie, sir. Czy istnieją tu jakieś przepisy dotyczące stroju?
- Właściwie nie. Ale czy nie mówiłaś, że w najbliższych dniach masz odwiedzić panią
Wilkins?
- Tak. W następny poniedziałek ma mnie uczyć smażyć konfitury.
- A więc zapytaj ją o odpowiednią sukienkę. Panie tutaj szyją sobie własnoręcznie
kostiumy na takie okazje.
- Mnie też to sprawi przyjemność. Chciałabym brać pełny udział w tutejszym życiu.
- To mnie cieszy. Zatem jeżeli nie jesteś na mnie zła, wpadnę tu w następnym
tygodniu i przyniosę ci trochę sadzonek aksamitek i nasturcji z mojej szklarni. Gdybyś
dopiero teraz wysiała nasiona, twoje jarzyny nie miałyby z tego wielkiego pożytku.
- To byłoby miło z twej strony, Ted. Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się
przygotować parę słoików z domowymi specjałami, aby ci się zrewanżować.
- To brzmi kusząco, Abby. Mam wrażenie, że wszystko, czego się tkniesz, musi się
udać.
Spłonęła lekkim rumieńcem pod jego spojrzeniem.
- A teraz już idź, Ted. My farmerzy nie możemy spędzać całego dnia na
pogaduszkach, bo nasze pola uduszą się w natłoku chwastów.
Ted uśmiechnął się. Doskonale wiedział, co Abby chciała przez to powiedzieć. Tylko
dotąd, a dalej już nie, drogi przyjacielu, a w każdym razie nie w tym momencie.
Pożegnał się i skierował do swej ciężarówki. Abby patrzyła za nim, dopóki nie wsiadł
i nie pomachał jej, mając nadzieję, że jej twarz jest beznamiętna i nie zdradza żadnych uczuć.
Ted natomiast nie zadawał sobie trudu, aby z czymkolwiek się kryć. Kiedy ich
spojrzenia się spotkały, wiedziała już, że pierwsze wrażenie jej nie myliło. Ted najwidoczniej
widział w niej więcej niż tylko nową sąsiadkę, która potrzebuje pomocy. Nie za bardzo
wiedziała, co zrobić, aby temu przeciwdziałać, lecz ciągle jeszcze wierzyła, że może odnosić
się do niego przyjacielsko, a przecież z dystansem. Z pewnością będą ze sobą omawiać różne
sprawy związane z gospodarstwem, ale mogą to robić czysto po kupiecku, bez żadnych
zobowiązań. Tyle że rozsądek i uczucia to dwie różne rzeczy i najczęściej nie idą w parze...
Z tą zabawą też był problem. Na pewno pozna wielu ludzi i nowe kroki taneczne, ale
Ted, jej partner na ten wieczór, raczej nie będzie zachwycony, gdy ona zacznie mówić o
gospodarstwie. W końcu przy takiej okazji każdy chce się zabawić. Ale nawet jeżeli uda jej
się przetrwać ten wieczór i nie pozwolić na to, aby się do siebie zbliżyli, to i tak będzie się
musiała mieć na baczności. Znajdzie się przecież tyle powodów do zacieśnienia znajomości...
ROZDZIAŁ 5
Abby na powrót rzuciła się w wir pracy, lecz dopiero po południu udało jej się na jakiś
czas przepędzić Teda ze swych myśli.
Najpierw zabrała się do czyszczenia stajni Malinki, koniem też zresztą należało się
zająć, a odwiedziny Teda zburzyły cały rozkład dnia. Nie mogło zdarzać się to zbyt często, bo
inaczej nie zdążyłaby z pracą.
Koło południa zabłąkało się do niej paru turystów, pytając, czy ma jarzyny na
sprzedaż. Chociaż Abby nie mogła im nic zaoferować, ogarnęło ją przyjemne uczucie, że
„Oaza Spokoju” jest już regularną farmą. Do wieczora czas zajęły jej eksperymenty z
hodowlą różnych rodzajów bakterii, udało jej się nawet dojść, co trzeba zrobić, aby
uruchomić młyn. W końcu śmiertelnie zmęczona runęła na łóżko i rozkoszowała się ciszą i
spokojem panującym wokoło. Nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwała samotności, jak
obawiała się jej matka.
W niedzielę rano obudziło ją bicie dzwonów. Wcześniej tylko z rzadka zachodziła do
kościoła, lecz teraz, przystosowując się do życia na wsi, uznała, że to jest ze wszech miar
wskazane, jakkolwiek nie wiedziała, jakiego wyznania są tutejsi ludzie.
Jedyną przeszkodą w jej teraźniejszym życiu był Ted. Poprzedniego dnia pracowała
do upadłego, aby nie musieć o nim myśleć, ale w przyszłości postanowiła postawić sprawę
jasno. Miała za dużo pracy, aby jeszcze zaprzątać sobie głowę jakimiś głupstwami.
Odbyła na Malince długą przejażdżkę i wróciła zmęczona, lecz szczęśliwa do młyna.
Zwykle po takiej wyprawie kładła się na chwilę, tym razem jednak nie dane jej było
odpocząć. Nie mogła uleżeć spokojnie, musiała coś robić, bo ta nerwowa krzątanina
pozwalała jej nie myśleć o Tedzie.
Były właściciel dał jej adres rzemieślnika, który mógł jej pomóc przy rozruchu młyna.
Abby uznała, że nadszedł czas, aby zająć się i tą sprawą. Tak naprawdę to chciała zrobić
wszystko sama, zasięgnąwszy wcześniej u tego człowieka rady. Oczywiście nie zapomniała,
że Ted jej oferował pomoc w tym względzie, nie chciała jednak z niej skorzystać. Czy
powodem tej decyzji było, iż koniecznie chce to zrobić po swojemu, czy też podyktowana ona
została obawą przed jego bliskością, tego nie była w pełni .. świadoma.
Odszukała zatem pana Gurneya, wysłuchała jego rad, a wróciwszy do „Oazy Spokoju”
przygotowała wszystko, co było konieczne do rozpoczęcia naprawy. Towarzyszyła jej
radosna świadomość, że już tego lata jej młyn będzie mełł ziarno na mąkę. Czekająca ją praca
nie wyglądała na zbyt ciężką i niekoniecznie wymagała doświadczenia. Oczywiście za
niewielką opłatą mogłaby nająć kogoś do pomocy, ale wolała zrobić to sama.
Zaczęła od wyczyszczenia kamieni młyńskich, a potem sprawdziła koła zębate, jak jej
radził pan Gurney. Mogło się przecież zdarzyć, że coś się jednak w tej całej maszynerii
wypaczyło, a efektem tego byłaby nie najlepsza mąka.
Trwało trochę, zanim uporała się z wieloletnim brudem i wszystko naoliwiła. Dopiero
teraz mogła zacząć rozglądać się za gatunkami zboża, z których miałaby w przyszłości piec
chleb. Musiała się też rozejrzeć za jakimś elektrykiem, gdyż nie dało się wieczorem pracować
tylko przy lampie naftowej.
Kiedy dzień chylił się ku zachodowi, wzięła gorącą kąpiel i przygotowała sobie
kolację, na którą składała się zupa z puszki i kilka kanapek, a potem usadowiła się pod oknem
z jedną ze swych książek poświęconych przetworom domowym. Następnego dnia z rana
miała przecież iść do pani Wilkins.
W Abby wzrastało przekonanie, że tylko wtedy odnajdzie się w swoim nowym, tak
przecież odmiennym od jej dotychczasowych doświadczeń życiu, jeśli będzie podchodzić do
niego trzeźwo i od ściśle naukowej strony. Tylko przy takim nastawieniu można było liczyć
na sukces. Ted ze swoją beztroską nie zaszedłby daleko będąc w jej sytuacji.
Zrobiła wszystko, aby ten weekend minął szybko, kładła się spać wyczerpana i
zasypiała kamiennym snem, lecz nie umiała sobie odpowiedzieć na pytanie, co ją tak gna z
miejsca na miejsce, od jednego zajęcia do drugiego...
Poniedziałkowy ranek był tak piękny, że do pani Wilkins postanowiła udać się na
Malince. Jej sportowy samochód nie pasował zresztą do okolicy i stylu życia, jakie teraz
prowadziła.
Pani Wilkins już na nią czekała. Z miejsca zaprowadziła ją do przestronnej, lśniącej
czystością kuchni, a tam pożyczyła jej fartuszek i zaprezentowała różne naczynia i
urządzenia, potrzebne przy smażeniu konfitur. Abby zdążyła się już czegoś dowiedzieć na ten
temat z książek, miała więc jakie takie rozeznanie, co ją tego popołudnia czeka, a w tej chwili
rozkoszowała się nadzieją, że już niedługo sama będzie umiała sporządzać takie rzeczy.
Pani Wilkins nie miała jednak zamiaru smażyć konfitur według przepisu z książki
kucharskiej, robiła to po swojemu tłumacząc Abby ze śmiechem, że ludzie na wsi mają swoje
własne metody, sprawdzone przez wiele pokoleń.
Obierając truskawki z szypułek i przygotowując syrop, opowiedziała Abby stare i
nowe historie z okolicy, przeplatając je instrukcjami, z jakich owoców najlepiej sporządzać
konfitury, a jakie nadają się bardziej na galaretki, wyjaśniła jej też, gdzie i w jakich
warunkach najlepiej przetwory przechowywać.
Abby w gruncie rzeczy mogła zapomnieć wszystko, czego się nauczyła z książek,
przyznając teraz w duchu, że praktyka wygląda całkiem inaczej niż teoria. Mogła co prawda
wygłosić wykład na temat nawożenia gleby, ale nie miała pojęcia, w jakich miesiącach
dojrzewają poszczególne rodzaje jerzyn.
Pani Wilkins odnosiła się do niej serdecznie, lecz Abby wracała do domu z uczuciem,
że jest na powrót głupiutką, nic nie wiedzącą uczennicą. Mimo całych lat, które poświęciła
rolnictwu jako przedmiotowi studiów, miała wrażenie, że o prawdziwej praktyce rolniczej nie
wie nic.
Tego, jak pani Wilkins smażyła konfitury, nie wyczytałaby w żadnej książce. Miała na
to przepis podyktowany doświadczeniem całych generacji. Czyżby właśnie o to chodziło
Tedowi, gdy mówił, że samą teorią nie osiągnie się rekordowych wyników?
Abby straciła pewność siebie i to ją niezmiernie martwiło, lecz z samozaparciem
pracowała dalej próbując uruchomić młyn. Kiedy skaleczyła się o jedno z kół zębatych, z jej
ust wyrwało się przekleństwo. Niestety co dzień zdarzały jej się takie małe wypadki. Mimo to
zacisnęła zęby i pracowała niezmordowanie dalej.
W czwartek wieczorem przypomniała sobie, że w sobotę ma się odbyć zabawa
wiejska, a ona zapomniała spytać panią Wilkins, jak się powinna ubrać na taką okazję.
Ale właściwie po co? Gdyby Ted poważnie myślał o zaproszeniu jej, na pewno by już
dawno zadzwonił z pytaniem, kiedy ma po nią przyjechać.
Przyłapała się na tym, że krąży wściekła jak osa no domu, wmawiając sobie raz po
raz, że nie ma czasu na jakieś głupie zabawy w stodole. Mimo to spoglądała ciągle w
kierunku telefonu pytając siebie, dlaczego jest taki uparty i nie dzwoni.
W piątek rano podjęła decyzję. Zrezygnowała z zajęć na farmie i pojechała do
pobliskiego miasteczka, gdzie wyszukała sklep tekstylny, który prowadził również sprzedaż
gotowych wykrojów.
Właścicielka zadowolona, że ma nową klientkę, pokazała Abby cały szereg
drukowanych materiałów, a także łatwe do uszycia wykroje strojów, wkładanych specjalnie z
okazji tańca w kwadracie. Abby była pewna, że do soboty z pewnością uszyje jedną z tych
ładnych sukienek. Prawdopodobnie będzie to strata czasu, gdyż zdawało się, że Ted o niej
zapomniał, ale czuła, że uszycie tego kostiumu tak czy tak sprawi jej przyjemność.
Wybrała różowy kreton, z którego zamierzała uszyć bluzkę z krótkimi bufiastymi
rękawami, prawdziwie ludową w stylu, a do obszycia ciemnozieloną taśmę. Spódnica miała
być z wełny, z szeroką falbaną u dołu, a lamówka o nieco jaśniejszym odcieniu zieleni. Do
tego Abby zamierzała uszyć z ciemnoróżowego materiału szeroki pasek.
W sobotę rano sukienka była praktycznie gotowa, Abby brakowało tylko czarnych
pantofli, jakie widziała na wystawie jednego ze sklepów obuwniczych, gdzie reklamowano je
jako obuwie przeznaczone do tańca ludowego.
Dlaczego nie miałabym sobie ich kupić?, pytała samą siebie wyjeżdżając ponownie do
miasteczka. Przynajmniej będę miała skompletowany cały strój, nawet jeślibym miała nosić te
rzeczy tylko w domu. Planowała zresztą urządzić grillparty dla przyjaciół z miasta, a wtedy
jako gospodyni byłaby stylowo ubrana.
Kupiwszy pantofle i załatwiwszy jeszcze trochę innych sprawunków, zjadła lunch w
przyjemnie urządzonej restauracji na obrzeżu miasta, którą ostatnio odkryła. W domu
podbiegła najpierw do sekretarki automatycznej, aby przesłuchać taśmę. Ostatecznie nigdy
nic nie wiadomo. Ktoś przecież mógł zostawić ważną wiadomość.
Były dokładnie cztery, a wszystkie pochodziły od Teda. Zawiadamiał, że ma kłopoty z
chorym cielakiem, lecz że zwierzę prawdopodobnie wyzdrowieje do sobotniego wieczoru.
Druga i trzecia były prośbami o jak najszybszy telefon. W czwartej przekazał wiadomość, że
zabierze ją następnego dnia o siódmej, aby mogli jeszcze zjeść obiad w małej stylowej
restauracyjce, usytuowanej przy wylocie drogi z miasta.
Abby wybuchnęła śmiechem. Ted z pewnością myślał o lokalu, z którego właśnie
wróciła. Zdjęła strój z wieszaka i przyłożyła do siebie, po czym nucąc melodię zakręciła się
kilka razy po pokoju. Naraz wpadło jej do głowy, że jeszcze nie zastanowiła się nad
odpowiednią na jutrzejszy wieczór fryzurą, a co gorsze, nie zadzwoniła do Teda z
potwierdzeniem, że siódma godzina jutro wieczór całkiem jej odpowiada.
Abby nie należała do dziewcząt, które celowo trzymają mężczyzn w niepewności,
mimo to sprawiała jej przyjemność myśl, że Ted może chodzi nerwowo tam i z powrotem po
pokoju wyczekując jej telefonu. Ona sama prawie cały dzień czekała na telefon od niego, nie
czuła więc teraz wyrzutów sumienia. Zaraz jednak wyśmiała samą siebie. Ostatecznie nie
miała powodu, aby w ten sposób go karać, podeszła więc zdecydowanym krokiem do
telefonu.
- Czy pan Grant jest w domu? - spytała kobiety która podniosła słuchawkę. Abby
przypuszczała, że to gospodyni Teda, wypiekająca takie pyszne szarlotki, ale mimo to
owładnął nią niejasny gniew na nią, choć nie umiała sobie wytłumaczyć dlaczego.
- Czy to panna Mills? - spytała serdecznie Kay i niechęć Abby znikała w jednej
chwili. Gospodyni najwyraźniej oczekiwała jej telefonu.
- Tak - odparła już całkiem przyjaźnie.
- Pan Grant czekał na telefon od pani, lecz właśnie wyszedł do obory, aby zajrzeć do
chorego cielęcia. Zaraz go zawołam.
Teraz Abby zrozumiała, dlaczego Ted tak ciepło wyraża się o Kay. Jego dobro
musiało jej najwyraźniej leżeć na sercu, skoro się tak ucieszyła, że znalazła się dziewczyna,
która choć odrobinę się nim zajmie.
- Halo, Abby? - Głos Teda wydał jej się zaspany i pełen oczekiwania. Raptem zrobiło
jej się przykro, że nie zadzwoniła od razu. Takie zagrywki z mężczyzną tak otwartym i
szczerym były nie fair.
- Tak, to ja.
- Przykro mi, że to nie ja zadzwoniłem pierwszy.
- Nie masz powodu się usprawiedliwiać. Jak tam z cielakiem? Przeżyje? Mogę coś
dla ciebie zrobić?
- Miło, że o to pytasz. Wygląda na to, że wszystko będzie w porządku. Ten mały
dzikus przyplątał się do większych cieląt i został przez nie stratowany. W pierwszym
momencie myślałem, że będzie z nim źle, ale dziś jest już lepiej. Na razie trochę się jeszcze
chwieje na nogach, ale to wszystko.
- Cieszę się - odetchnęła Abby. - Wiesz, ja też studiowałam hodowlę bydła, wiem
chyba wszystko o wadach dziedzicznych i innych chorobach, ale obawiam się, że w takim
wypadku byłabym bezradna. Im dłużej tu jestem, tym bardziej sobie uświadamiam, jak uboga
jest moja wiedza.
Jeśli chodzi o młode sztuki, zwykle nie jest tak źle, jak na to wygląda. Troskliwą
opieką można zdziałać cuda. Ale takiej rady nie wyczytasz w swoich książkach. Tę cudowną
formułę można zastosować do wszystkich istot żywych i często tylko ona pozostaje, kiedy
inne środki zawodzą. Sam już doświadczyłem tego wiele razy. Cieszyłbym się, gdybym także
i w innych dziedzinach mógł ci pokazać, że uczone księgi nie zawierają całej wiedzy.
Praktyka na farmie pozwala zaobserwować także inne rzeczy.
- Wierzą ci, Ted - przyznała Abby - i mam nadzieję wiele się od ciebie nauczyć.
- Jestem na twoje usługi. Ale jutro wieczór chciałbym pokazać ci coś innego;
„Tańczącą Królową” i jej znakomitą pieczeń z kluskami.
Abby już już miała mu powiedzieć, że sama odkryła ten klejnot pomiędzy
restauracjami, ale w porę ugryzła się w język nie chcąc psuć Tedowi radości. Jeszcze
niedawno taka myśl nie przyszłaby jej do głowy. Ze zdziwieniem stwierdziła, że coraz
częściej wstawia się w jego położenie.
- Cudownie! - powiedziała zamiast tego. - Czekam na ciebie punktualnie o siódmej.
- Tak się na to cieszę, Abby - rzekł ciepło i odwiesił słuchawkę.
Abby natomiast odwiesiła swoją dopiero wtedy, gdy usłyszała dalekie szczęknięcie.
Chciała być przez to dłużej blisko Teda.
Następnego dnia już za dwadzieścia siódma była gotowa i czekała na niego z
niecierpliwością. Pani Wilkins poradziła jej jeszcze przez telefon, aby pod sukienkę włożyła
sutą halkę, więc teraz wyglądała ona szczególnie strojnie.
Kiedy o siódmej usłyszała samochód Teda, wybiegła mu na spotkanie, zanim jeszcze
zdążył zadzwonić. Był zachwycony jej widokiem. W stylowym wieśniaczym stroju, z
jasnymi lokami opadającymi na ramiona wyglądała jak najprawdziwsza wiejska piękność. Z
zadowoleniem stwierdził też, że jej makijaż jest delikatniejszy niż zwykle. W ogóle
zapytywał siebie w duchu, dlaczego ona tu na wsi używa wszystkich tych szminek. Abby ze
swą świeżą, dziewczęcą urodą podobała mu się bardziej bez makijażu.
Zauważył też od razu, że tego dnia zachowuje się inaczej. Nie była taka zachowawcza
wobec niego, uśmiechała się promiennie i wydawała się zadowolona z jego towarzystwa. A
więc chyba się nie mylił mając wrażenie, że jej chłodny sposób bycia i narzucony przez nią
dystans służy tylko skrywaniu prawdziwych uczuć. Teraz stała przed nim czarująca, nie
mogąca doczekać się zabawy roześmiana dziewczyna.
Ted już od dawna kochał się w Abby, ale nie był tego jeszcze do końca świadomy.
Dopiero teraz uzmysłowił to sobie z absolutną jasnością. Skłonił się przed nią dwornie i podał
jej ramię, aby powieść dziewczynę do samochodu, a dopiero kiedy upewnił się, że siedzi
wygodnie, sam zajął miejsce za kierownicą.
Podczas jazdy raz po raz nachodziła go ochota, aby uścisnąć jej rękę. Byłby to
ostatecznie niewinny gest, lecz mimo to nie odważył się na to. Tak się cieszył, że wreszcie
odtajała w jego obecności, i za żadne skarby nie chciał tego zniszczyć. Mogłaby się przecież
na nowo od niego odwrócić.
Przy obiedzie też nie pozwolił sobie na żadne czulsze słówko czy gest, zadowalając
się opowiadaniem Abby wesołych zdarzeń ze swego dzieciństwa, a ona zaśmiewała się do
łez.
Kiedy sączyli po obiedzie brandy, Ted wiedział już z całą pewnością, że nie
wytrzyma, jeżeli tego wieczoru nie weźmie jej przynajmniej raz w ramiona. Jeśliby się taka
okazja nie miała nadarzyć, to powinien chociaż dać wyraz swoim uczuciom dla niej.
- Nie weźmiesz mi za złe, jeśli ci powiem, że wyglądasz fantastycznie? - spytał
ostrożnie.
- Za złe? - posłała mu zadowolone spojrzenie. - Od samego początku czekam na to,
kiedy wreszcie wyjedziesz z jakimś komplementem. Ale mimo wszystko obawiam się, że
reszta towarzystwa już na pierwszy rzut oka odkryje we mnie przebraną turystkę z wielkiego
miasta. Kto wie, czy nie zostanę przepędzona belami siana.
Ted roześmiał się.
- Z pewnością ściągniesz na siebie spojrzenia wszystkich, ale nie musisz się bać, że
nie zostaniesz zaakceptowana. Przeciwnie, będę musiał staczać boje z innymi mężczyznami,
aby móc choć raz z tobą zatańczyć.
- Ach Ted - uśmiechnęła się szczęśliwa jak nigdy - jeśli naprawdę chcesz, mogę
zarezerwować dla ciebie wszystkie tańce.
ROZDZIAŁ 6
Kiedy znaleźli się wreszcie w stodole, zabawa trwała już w najlepsze. Abby była
zadowolona, że przystanęli na chwilę w drzwiach spoglądając na tańczących. Miała niemal
tremę, więc uczepiła się ramienia Teda i przez moment nie chciała wejść do środka.
- Co się stało, Abby? - spytał.
- Sama nie wiem, co się ze mną dzieje - odparła żałośnie. - Byłam już na tylu
zabawach i potańcówkach, a teraz nagle strasznie boję się wejść. Co będzie, jeśli ci ludzie
mnie odrzucą?
- Odrzucą?! Oni będą oczarowani! - oświadczył z przekonaniem. - Chodź, właśnie
ustawiają się do tańca w kwadracie. Wystarczy, że będziesz słuchała poleceń wodzireja i dasz
się prowadzić. Zaczynają zwykle od najprostszych figur, a potem początkujący wycofują się i
poprzestają na przyglądaniu się.
Spojrzała na niego niepewnie.
- Ale musisz mi przyrzec, że nie zostawisz mnie na środku samej.
- Parę razy zmienimy partnerów, ale tylko na krótko. Nie martw się, zawsze znajdzie
się ktoś, kto będzie z tobą dalej tańczył. Pomyśl tylko, my tutaj jesteśmy jedną wielką
rodziną.
- Zatem dobrze, Ted. Jeśli uważasz, że...
Z ociąganiem weszła za nim do środka, a resztę ułatwili jej inni. Jak powiedział Ted,
wszyscy byli bardzo mili i wyglądali na szczerze zadowolonych z jej przyjścia. Nie miała
zresztą czasu się nad tym zastanawiać, bo właśnie rozbrzmiały dźwięki muzyki, więc musiała
uważać, żeby się nie potknąć i nie wypaść z rytmu.
Szło jej wszakże lepiej, niż przewidywała. Poszczególne kroki okazały się nie takie
trudne, stopniowo też pozbywała się swego skrępowania, a nawet rozluźniła się na tyle, że
mogła w tańcu myśleć o czym innym, a nie tylko o tym, aby nie zgubić kroku.
Komiczne, nigdy nie miałam oporów przekraczając próg przepełnionej sali balowej, a
tutaj przyszło mi to z takim trudem, pomyślała. Dlaczego tym razem było inaczej?
Oczywiście, że to wiązało się z Tedem. Zależało jej na tym, co on o niej myśli, tym bardziej,
że to on ją tu wprowadził, a więc w jakiś sposób za nią ręczył. Chciała, bardzo chciała, także
ze względu na niego, aby ją polubiono.
Owo przeświadczenie powinno właściwie być powodem ostrożniejszego
postępowania z nim, lecz tego wieczoru nie pragnęła niczego więcej, jak się zabawić.
Muzyka rozbrzmiała na nowo. Ted szeptał jej wskazówki do ucha i prawił
komplementy, że tak dobrze jej idzie. Abby cieszyło to bardzo. Ten wieczór wart był tego,
aby choć na chwilę zapomnieć o mocnych postanowieniach, według których zamierzała
ułożyć sobie tu życie.
Taniec sprawiał jej przyjemność, ale czuła też narastające zmęczenie. W którymś
momencie nawet zatoczyła się z wyczerpania, poprosiła więc Teda, aby na moment wyszli na
dwór.
Ted przyjął to z wyraźną ulgą.
- Tak się cieszę, że to ty zaproponowałaś.
- Dlaczego? - spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie chciałem się przyznać, że już mam dość, przynajmniej na razie. Jesteś z miasta,
a tańczysz jak najlepsi stąd. A ty się bałaś, że się zblamujesz!
- To już jest poza mną. Ted, popatrz na ten księżyc! To rozgwieżdżone niebo wygląda
wprost bajecznie!
- Tym bardziej, że ty pod nim stoisz - rzucił pieszczotliwie.
Coś w Abby szepnęło o ostrożności, lecz nie chciała niszczyć uroku tego wieczoru
niechętnym gestem czy zimnym słowem. Od miesięcy nie czuła się tak lekko. Byłaby szkoda,
gdyby sobie teraz zepsuła te piękne godziny.
Ku swemu zaskoczeniu uznała uwagę Teda za absolutnie w porządku, nie miała
jednak uczucia, że musi coś odpowiedzieć.
Także Ted milczał przez chwilę, a potem naraz ujął jej dłoń.
- Przed czym tak się bronisz, Abby? - szepnął tkliwie. - Najwyraźniej czegoś się
boisz.
Podniosła głowę i zajrzała w jego pełne czułości oczy. Ted miał rację. Rzeczywiście
było coś, czego się bała. Właściwie nie chodziło jej o to, że mógłby zranić jej uczucia, lękała
się, że może stracić kontrolę nad sobą i w ten sposób postradać niezależność, którą z takim
trudem sobie wywalczyła.
Może zresztą chodziło o jedno i drugie. Może tym swoim powściągliwym
zachowaniem chciała się ustrzec przed nieszczęśliwą miłością, a Ted zdołał ją przejrzeć?
Tego nie wiedziała, wiedziała tylko, że od momentu poznania Teda jej życie uległo zmianie.
Gdy była w jego towarzystwie, świat wydawał jej się piękniejszy, poza tym mogła się od
niego wiele nauczyć. Miała tylko pewne wątpliwości, czy zdoła uporać się z tą sytuacją.
Dlaczego ten wieczór musiał być aż taki piękny, a ona tak podatna na romantyczne
nastroje?
Jak gdyby odgadując jej myśli, Ted mocniej ścisnął jej dłoń. Kto wie, czy nie
odczuwał lekkiego dreszczu, jaki przebiegł przy tym jej ciało... Jeśli tak, to znał już
odpowiedź, której ona rozpaczliwie szukała.
Ted delikatnie pociągnął Abby za sobą na wąską ścieżkę, a ta zaprowadziła ich nad
staw. Tam zdjął marynarkę, rozłożył ją na brzegu i usiadł, zapraszając ją, aby zrobiła to samo.
Abby jednak nie chciała na razie siadać. Miejsce było wyjątkowo piękne, miała więc
ochotę okrążyć staw i rozejrzeć się po okolicy, choć było już ciemno. Żałowała, że nie może
widzieć kwiatów porastających jego brzegi, za to czuła przynajmniej ich upojny zapach.
Ted postępował za nią w milczeniu.
- Przypuszczam, że to jest główny powód, dla którego sprowadziłaś się na wieś -
powiedział w którymś momencie, jak gdyby wiedząc doskonale, co się z nią dzieje.
- Tak - potwierdziła. - Kocham naturę, świeże powietrze i wszystko, co zielone.
- Wiem. Ale nie to miałem na myśli. Ty szukasz tutaj spokoju, prawda?
- Masz rację. Nie przyznaję się zbyt chętnie do tego, ale moje życie w Deerfield było
bardzo stresujące. Musiałam się stamtąd wynieść, aby odnaleźć siebie samą.
- Pozwolisz, abym ci w tym pomógł? - spytał poważnie.
W pierwszym odruchu chciała się nie zgodzić. Instynktownie broniła się przed nim,
aby nie dowiedział się o niej całej prawdy. Ale naraz puściły się jej łzy z oczu i sama nie
wiedząc jak znalazła się w jego ramionach i przywarła twarzą do jego piersi.
Trwali tak przez chwilę. Ted głaskał ją uspokajająco po głowie, a ona była wdzięczna,
że nie posuwa się do innych czułości. Nie rzekł słowa, dając jej czas, aż się uspokoi.
- Nie wiem, co się ze mną stało - wyznała zakłopotana. - To było bardzo głupio z
mojej strony. I w dodatku ubrudziłam ci koszulę tuszem do rzęs.
- To drobiazg. Cóż znaczy kilka plam wobec tego że mogłem cię trzymać w
ramionach, że okazałaś mi tyle zaufania i wypłakałaś się na mej piersi. Już ci lepiej?
- Tak, o wiele lepiej. Jestem ci wdzięczna, że nie stawiasz żadnych pytań. Nie byłoby
mi łatwo na nie w tej chwili odpowiedzieć.
- Wiem - szepnął poważnie. - W przyszłości też nie musisz tego robić, jeśli nie
chcesz. Będę zawsze przy tobie, gdy będziesz potrzebowała mej pomocy, ale nigdy o nic nie
zapytam.
Dzięki za zrozumienie, Ted. Twoja przyjaźń znaczy dla mnie bardzo wiele. Czy wolno
mi wyrazić jakieś życzenie?
- Już jest spełnione.
- Możesz mnie po przyjacielsku pocałować w policzek?
Rzuciła to tak po prostu, bez zastanowienia. Wiedział to od razu, ponieważ cały czas
uważnie studiował jej twarz.
- Dziękuję, Ted - westchnęła z zadowoleniem, gdy spełnił jej prośbę. - Jeśli o mnie
chodzi, to możemy teraz z powrotem wmieszać się w tłum, ale najpierw muszę doprowadzić
się do porządku. Oni tam pewnie tańczą już trudniejsze tańce. Wytłumaczysz mi zasady?
Niestety będę musiała przy tym siedzieć, bo mam całkiem obrzmiałe stopy.
- Naturalnie. W ogóle już dziś nie musisz tańczyć, jeśli nie chcesz. Teraz tańczą
„Łańcuch filiżanek”, a potem przyjdzie kolej na „Bąka”, „Stokrotkę Południa” i „Fruwające
koło”. Te nazwy są dość skomplikowane, a i kroków nie nauczysz się tak od razu. Ale
popatrzeć na innych też jest przyjemnie. Nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybyśmy się
wspięli po drabinie na stryszek z sianem? Stamtąd będzie wszystko jeszcze lepiej widać...
ROZDZIAŁ 7
Wracała wesoła i zrelaksowana. Ted pomógł jej się wspiąć na drabinę i stamtąd
obserwowali radosny, rozbawiony tłum. Abby klaskała tak jak inni w takt muzyki, wypytując
Teda o reguły poszczególnych tańców. O swoim niedawnym wybuchu zdążyła już zapomnieć
i rozkoszowała się teraz wieczorem jeszcze bardziej niż poprzednio. Nie czuła w sobie tego
nerwowego napięcia, gdy Ted obejmował ją ramieniem lub od czasu do czasu całował w
policzek, i była naprawdę rozczarowana, kiedy zabawa się skończyła.
A przecież ta noc zdawała się nie mieć końca. Abby nie mogła się oprzeć i mimo
pęcherzy na stopach nie zrezygnowała z ostatnich tańców. Miała wrażenie, że nie zrobi
jednego kroku, a i tak było jej przykro, gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić. Oznaczało to
przecież także koniec mile spędzonego czasu z Tedem.
Pragnęła zbliżyć się do niego, może nawet go pokochać, lecz w kontekście jej planów
na przyszłość nie miało to sensu. Ted stanowił poważne zagrożenie dla jej zamierzeń, , choć
zmaganie się z uczuciami do niego przychodziło jej coraz ciężej.
Ów rozdźwięk między uczuciem a rozsądkiem sprawił, że w drodze do domu była
bardzo milcząca. Dlatego też, gdy Ted chciał ją otoczyć ramieniem, zareagowała całkiem
inaczej, po prostu odtrąciła go i wbiła się w kąt samochodu, jak najdalej od niego.
Ted nie nalegał, lecz gdy zajechali przed młyn, najwyraźniej nie spieszył się z
otwarciem drzwi samochodu, aby mogła wysiąść.
- Wiem, że jesteś bardzo zmęczona, ja zresztą też - zaczął - ale mimo to chciałbym
wiedzieć, czy coś z tego, co dziś wieczór było między nami, sprawiło ci przykrość. Jeśli o
mnie chodzi, to zapewniam, że nie żałuję niczego.
- Ja też nie - odparła cicho nie patrząc na niego.
- A więc o co chodzi?
- O nic. Jestem tylko śmiertelnie zmęczona, Ted. Nie pogniewasz się, jeśli teraz się
pożegnam? Miałam zamiar zaprosić cię jeszcze na kawę, ale po prostu jestem do niczego.
Moje nogi całkiem odmówiły posłuszeństwa. Chyba to rozumiesz.
Ted nie rozumiał, lecz mimo to rzekł:
- Oczywiście Abby. Odprowadzę cię tylko do drzwi.
Wysiadł i pomógł wysiąść także i jej, Abby wszakże nie chciała, aby jej towarzyszył.
- Nie, tych parę kroków przejdę sama. Ostatecznie nie jesteśmy w Deerfield, gdzie za
każdym drzewem czai się napastnik.
- To prawda, ale tak czy tak będę czekał w samochodzie, dopóki nie znajdziesz się w
domu. A może i to ci przeszkadza?
Przełknęła głośno ślinę.
- Ach, Ted... - wykrztusiła. Na więcej nie umiała się zdobyć.
- Co ci jest?
- Nic. Jestem po prostu skonana i to wszystko. To był cudowny wieczór, dziękuję ci.
Zadzwonisz do mnie?
- Tak - odrzekł krótko.
Spuściwszy głowę ruszyła wykładaną płytami dróżką prowadzącą do werandy. W
drzwiach miała jeszcze ochotę się obejrzeć, lecz nie zdobyła się na odwagę. Bała się, że
wybuchnie łzami albo nawet pobiegnie do niego i rzuci mu się w ramiona. Naprawdę
wstydziła się swej słabości.
Ted nie odjechał od razu. Patrzył za nią, jak manipuluje przy drzwiach, a później
wchodzi. To. że porusza się powoli, z widocznym trudem, podpowiedziało mu, że znowu coś
ją dręczy. Najchętniej pobiegłby za nią, przytulił i pocieszył, ale nie ruszył się z miejsca.
Nawet kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, nie był zdolny obrócić kluczyka w stacyjce i
odjechać. Czekał, aż zapalą się światła w domu.
Wyglądało na to, że Abby poszła najpierw do kuchni, pewnie aby się czegoś napić, a
potem zabłysło światło w jej sypialni.
Robiło mu się coraz ciężej na duszy. Właściwie dlaczego nie odjeżdża? Co Abby
sobie o nim pomyśli? Naraz zapragnął znaleźć się możliwie jak najdalej, zapalił więc silnik
starając się robić jak najmniej hałasu.
Ale ona i tak usłyszała warkot motoru. Już się zaczynała dziwić, dlaczego nie słyszała,
jak odjeżdża, lecz nie przyszło jej do głowy, że ciągle jeszcze stoi pod domem. Podeszła do
okna i przez szczelinę w zasłonie widziała, jak Ted ostrożnie nawraca samochód. Nie obejrzał
się przy tym ani razu, jak gdyby czuł, że ona go obserwuje. Był wściekły na samego siebie.
Jak ma wytłumaczyć Abby swoje dziwne zachowanie?
Abby nie była ani rozgniewana, ani wytrącona z równowagi, tylko wyczerpana do
reszty, czuła jednak przy tym coś jakby satysfakcję, że Ted najwyraźniej też nie ma więcej
odwagi niż ona. W gruncie rzeczy to, że dwoje dorosłych ludzi nie umie przezwyciężyć
własnej dumy, wydało jej się śmieszne.
Za żadne skarby wszakże nie chciała dopuścić, aby ich kontakty przybrały inną formę,
niż wymaga tego zwykła znajomość. Gdyby stało się inaczej, z pewnością odwiodłoby to ją
od pracy, a takie coś oznaczało zaniedbanie, a może nawet i przekreślenie zamysłów
związanych z „Oazą Spokoju”.
Nie przyszło jej trudno wynalezienie z tysiąca powodów, dla których powinna zerwać
z Tedem, a im więcej ich wynajdywała, tym łatwiej mogła ukryć przed samą sobą prawdę.
Skoncentruj się na „Oazie Spokoju” i trzymaj swe serce na wodzy, powiedziała
zdecydowanie do swego odbicia w lustrze, kiedy siedziała przed toaletką przygotowując się
do pójścia spać.
Długo nie dane jej było zaznać spokoju, dopiero po dwóch godzinach udało jej się
nabrać niejakiego dystansu do Teda i zasnąć męczącym, pełnym koszmarów snem.
Zerwała się z samego rana, a jej pierwsza myśl dotyczyła Malinki. Długa przejażdżka
powinna im obu dobrze zrobić, pomyślała.
Osiodławszy konia wyjechała na wąską ścieżkę, po czym puściła się kłusem. Schyliła
się przy tym nad głową klaczy, opowiadając jej o wszystkim, co przeżyła poprzedniego
wieczoru. Malinka była dla niej jak przyjaciółka albo matka, której można ze wszystkiego się
zwierzyć, a już na pewno była cierpliwą słuchaczką.
- Będę się musiała nauczyć z tym żyć - zwierzyła się koniowi - zagrzebię się po uszy
w pracy i tym razem już nikt ani nic mnie od tego nie odciągnie.
Ponieważ było jeszcze za wcześnie na składanie wizyt, ściągnęła lejce i skierowała
Malinkę z powrotem na drogę do młyna, choć miała szaloną ochotę zamienić z kimś parę
słów, nie mówiąc o tym, że marzyła jej się dłuższa pogawędka z miłą panią Wilkins.
Właściwie dlaczego nie zrobić tego później? zapytała samą siebie. To była wspaniała
myśl. Weźmie jedną ze swych książek kucharskich i wyczaruje coś, co mogłaby jej zanieść
jako podziękowanie za naukę kiszenia kapusty. W końcu zdecydowała się, że upiecze chleb, i
wyszukała w miarę łatwy przepis, przy którym nie było możliwości popełnienia zbyt wielu
omyłek.
Wszystko skończyło się wielkim bałaganem w kuchni: zasypanymi mąką i lepkimi
kawałkami ciasta stołem i podłogą. Ona sama miała na twarzy i ubraniu mąkę, ale czuła się
przy tym wspaniale. Kiedy miała konkretne zajęcie, łatwiej jej było rozeznać się w
charakterze uczuć, jakie nią owładnęły, i uporać się z ich natłokiem.
Zostawiła ciasto do wyrośnięcia, a sama na cały głos nastawiła płytę z muzyką
rockową i zabrała się do sprzątania. Prace domowe skutecznie przepędzały jej wewnętrzną
nerwowość, pozwalając wreszcie się odprężyć.
Mimo to nie opuszczało jej pragnienie, aby podejść do telefonu. Aparat był dla niej
wyzwaniem, ale pozostała nieugięta. Rzucając raz po raz okiem na ciasto pracowała
zawzięcie, aż wreszcie nadeszła pora wsadzania chleba do pieca. Zrobiwszy to od razu
zadzwoniła do pani Wilkins, zapowiadając swe odwiedziny.
Abby coraz bardziej uświadamiała sobie, jak bardzo tęskni za towarzystwem. Jeszcze
do niedawna uważała to za niemożliwe, teraz jednak samotność działała jej na nerwy.
Pani Wilkins sprawiała wrażenie zadowolonej, że Abby do niej zadzwoniła.
- Właśnie o tobie myślałam. Na mojej kuchni skwierczy olbrzymia pieczeń, którą
mogłabym nakarmić całą armię. Byłaby szkoda, gdybyś zjadła samotnie niedzielny obiad,
proszę zatem do mnie.
Abby z radością przyjęła zaproszenie. Jak to dobrze, że upiekła chleb. W ten sposób
mogła wnieść własną część do świątecznego posiłku.
Przypuszczała, że będzie to coś w rodzaju spotkania rodzinnego, wyszukała więc w
szafie skromną w kroju, ale twarzową sukienkę, odpowiednią jej zdaniem na wiejskie
niedzielne spotkanie. Co prawda wóz sportowy nie pasował do wiejskiej scenerii, uznała
jednak, że na proszony obiad nie wypada przyjeżdżać konno, zresztą i tak było na to za
późno. Pani Wilkins zaprosiła ją na czwartą, zostało jej więc dosłownie tyle czasu, aby się
przebrać, owinąć bochenek chleba celofanem i przewiązać wstążką. Po drodze do samochodu
ścięła jeszcze szybko parę dopiero co rozkwitłych kwiatów. W Deerfield Abby nigdy nie
zdecydowałaby się wziąć udziału w obiedzie rodzinnym, ale na wizytę u pani Wilkins
cieszyła się, i to nie tylko dlatego, że tęskniła do towarzystwa. Była to dla niej doskonała
okazja, aby choć na chwilę zapomnieć o Tedzie. Przy nim znowu owładnęłaby nią słabość, a
doskonale wiedziała, że coraz mniej może liczyć na własną samodyscyplinę.
Otwarte drzwi domu pani Wilkins zapraszały już z daleka. Kiedy Abby wchodziła po
kilku stopniach na werandę niosąc swój mały podarek, z wnętrza doszedł ją śmiech
mężczyzny, a także obcy damski głos.
Najwidoczniej pani Wilkins miała większą rodzinę, niż Abby przypuszczała. Czy aby
jej obecność nie będzie komuś przeszkadzać?
Ładna młoda dziewczyna krążyła z zastawionymi tacami między kuchnią i jadalnią.
Miała na sobie dżinsy i podkoszulek w paski, a kasztanowate długie włosy związała w koński
ogon.
W jadalni siedziało dwóch młodych mężczyzn mniej więcej w tym samym wieku co
Abby, a także jakiś starszy pan w okularach i z brodą. Prowadzili właśnie ożywioną rozmowę
z... O mój Boże, nie, tylko nie to!
Na widok Teda w sztruksowych spodniach i w swetrze z golfem, siedzącego na sofie i
roztaczającego cały swój wdzięk, jej ręce zaczęły nerwowo drżeć.
Gdy obca dziewczyna wróciła z kuchni, Abby od razu zauważyła spojrzenia, jakimi
obrzucała Teda. Nie było wątpliwości, ta mała musiała się w nim zadurzyć. Kto wie, jak
długo się znają, przemknęło Abby przez głowę.
Nie mogła się zdobyć, aby wejść, ale właśnie nadeszła pani Wilkins z olbrzymią misą
sałatki. Na widok Abby uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej wolną rękę.
- Tak się cieszę, że przyszłaś, Abby - rzekła serdecznie. - Panowie wprost nie mogą
się doczekać, tak chcą cię poznać. Teda już znasz, a Karen to moja siostrzenica. Spędza u
mnie weekendy. W przyszłości będziecie się tu u mnie spotykały, ale tamci panowie nie
pozostaną zbyt długo.
Pani Wilkins nie zdradziła, co to za goście, a Abby też nie chciała o to pytać, czekając,
aż pani domu ją przedstawi.
Wchodząc skinęła przelotnie głową Tedowi i przywitała się z pozostałymi trzema
mężczyznami. Okazało się, że są to naukowcy z zagranicy, którzy zajmują się problemami
rolnictwa i odbywają podróż naukową po Stanach - Mieli mieszkać przez parę tygodni u pani
Wilkins, bo tylko ona w całej okolicy dysponowała odpowiednią liczbą wolnych pokoi.
- To profesor Gunyar ze Szwecji - zaczęła prezentację pani Wilkins - a to jego
asystenci Lars i Alex. Moi panowie, to Abby Mills, o której już opowiadałam. Ona też
skończyła rolnictwo, z pewnością więc znajdziecie państwo wspólne tematy.
- Nie zapominaj o mnie, Martho - wmieszał się Ted. - Tam gdzie spotykają się bardzo
wykształceni ludzie, łatwo przeoczą się fakt, że matka natura rządzi się własnymi prawami i
że istnieją metody, sprawdzone już od stuleci. Obojętne, jak szybki jest postęp techniki i jakie
eksperymenty przeprowadza się na tym polu, bez samej natury się nie obejdzie.
- Och, Ted - zaszczebiotała Karen siadając obok niego na sofie - wyglądasz naprawdę
bojowo, gdy rozprawiasz o takich rzeczach.
- On jest prawdziwie wojowniczą naturą - wyrwało się Abby. Zabrzmiało to
sarkastycznie, choć nie było to jej zamierzeniem.
- Miło cię widzieć, Abby - rzucił chłodno Ted, ona zresztą też poprzestała na
skinięciu głową. Nie mogła się przemóc, aby przywitać się z nim mniej oficjalnie.
Czyżby gniewał się na nią, że wczoraj tak pospiesznie się pożegnała? Może stracił
zainteresowanie dla jej osoby? Pewnie ta ładna dziewczyna koło niego, nie spuszczająca ani
na moment z niego wzroku, jest jego najnowszym podbojem, w każdym razie wydawał się
nią zajęty, a na nią, Abby, nie zwracał uwagi.
Przez parę sekund stała zbita z tropu i jakby zagubiona, ale na szczęście pani Wilkins
tak serdecznie się nią zajęła, że Abby mimo wszystko poczuła się dobrze w jej domu.
- Jakie piękne kwiaty, Abby - zawołała uradowana. - A co to tak pachnie w tym
wytwornym opakowaniu?
- To chleb z mąki owsianej i melasy. Mam nadzieję, że przyda się jako dodatek do
obiadu, którym chce pani podjąć gości.
- Własnoręcznie upieczony chleb doskonale pasuje do mojej wiejskiej duszonej
pieczeni - zapewniła pani Wilkins. - Poza tym spokojnie możesz mówić mi po imieniu. - A
teraz chodź ze mną do kuchni i spróbuj sosu. Wydaje mi się, że czegoś mu jeszcze brakuje.
Objęła Abby ramieniem i zaprowadziła ją do kuchni. Karen wyglądała na nieco
znużoną poważną rozmową prowadzoną w salonie, bo też weszła za nimi.
Abby spróbowała sosu, a jego smak wydał jej się znakomity, kolor zresztą też.
- Mieszkasz w mieście? - zwróciła się do Karen.
Postanowiła być uprzejma dla tej dziewczyny, gdyż była to siostrzenica pani Wilkins,
ale w jej głosie pobrzmiewała nutka zazdrości. Miała nadzieję, że Karen tego nie zauważyła,
choć Abby sama czuła, jakie to żałosne. Karen i Ted znali się prawdopodobnie od lat, a ona
nie miała w końcu do niego prawa, zatem zazdrość była tu nie na miejscu.
- Tak - odparła dziewczyna - ale urodziłam się tutaj, gdyż moi rodzice po ślubie
mieszkali przez pewien czas u cioci Marthy. Co prawda już od wielu lat mieszkam w mieście,
ale na wsi bardziej mi się podoba, dlatego też odwiedzam ciocię, jak tylko mogę.
- A więc znasz też ludzi, którzy tu mieszkają.
- Oczywiście - przytaknęła Karen. - Przede wszystkim Teda. Już jako mała
dziewczynka podkochiwałam się w nim, lecz dopiero teraz jestem na tyle dorosła, aby móc
stwierdzić, jaki jest cudowny. To prawdziwy skarb, prawda?
- Tak, prawdziwy skarb - mruknęła do siebie Abby, po czym się odwróciła i podeszła
do Marthy stojącej przy kuchni. Czuła, że jest bliska utraty panowania nad sobą, co
niechybnie skończyłoby się powiedzeniem czegoś niemiłego dziewczynie, scena zazdrości
jednak była ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła. Nigdy by sobie nie pozwoliła na coś takiego.
- To zupa tak pachnie, Martho? - spytała odrobinę za głośno starszej pani.
. Wyrzucała z siebie słowa nieledwie w pośpiechu, czując jednocześnie na sobie
wzrok Karen. Tak nagle wykluczona z rozmowy, myślała pewnie teraz, że Abby nie jest za
dobrze wychowana. Ostatecznie jednak to było lepsze, niż gdyby miała uchodzić w jej oczach
za zżeraną zazdrością kobietę, w dodatku zazdrością bezpodstawną.
We trzy nałożyły potrawy na półmiski i wniosły do jadalni. Abby uspokoiła się przy
tym nieco. Jej pierwsze podejrzenie, że Martha celowo zaprosiła Teda, aby nieco wyręczyć
los, z pewnością nie było uzasadnione, tak samo jak i przypuszczenie, że Ted sam się wprosił,
gdy usłyszał, że na obiedzie będzie także Abby. Pani Wilkins zaprosiła go na pewno tylko z
powodu zagranicznych gości, zastanawiała się stawiając na stole koszyk z kromkami chleba i
bułkami. Zatem nie było to spotkanie rodzinne, jeśli przy stole mieli zasiąść fachowcy od
rolnictwa z różnych stron.
Z zainteresowaniem przysłuchiwała się potem profesorowi Gunyarowi, gdy ten mówił
o płodozmianie i przygotowaniu zboża do siewu. Niewątpliwie znał się na rzeczy.
U jego młodych asystentów podobała jej się gorliwość, z jaką stawiali wszelkie
możliwe pytania, poza tym obaj byli bardzo przystojni. Dopóki będą mieszkać, wypadałoby
dotrzymać im towarzystwa i choć trochę oprowadzić po okolicy.
Oczywiście nie zamierzała na oślep szukać nowej przygody miłosnej, przeciwnie, była
najdalsza od tego. Nie miała jednak nic przeciwko temu, aby poświęcić tym młodym ludziom
trochę czasu. Byłoby to zresztą z pożytkiem, mogliby się od siebie z pewnością czegoś
nauczyć. Naturalnie oznaczało to dodatkowe zajęcie, ale właśnie czegoś takiego chciała, aby
mieć czas wypełniony po brzegi, Po raz pierwszy od momentu, kiedy weszła do domu pani
Wilkins, na jej twarzy zagościł uśmiech. Teraz już była pewna, że przetrwa wieczór nie
wywołując sceny zazdrości, nie wyglądało też na to, że miałaby obrażona wrócić wcześniej
do domu.
Wnosząc następny półmisek posłała nawet uśmiech Tedowi i z zadowoleniem
stwierdziła, że napięcie między nimi jakby opadło.
Ted wszakże ciągle jeszcze był skoncentrowany, jakkolwiek silił się na wesołość. Nie
umiał dojść, co spowodowało, że ubiegłego wieczoru rozstali się niemal skłóceni. Abby nadal
stanowiła dla niego zagadkę. Najchętniej wziąłby ją na bok i nie owijając w bawełnę spytał,
co się stało, niestety w tym momencie musiał zadowolić się patrzeniem na nią poprzez stół.
Ich spojrzenia raz po raz się spotykały, lecz zarówno jemu, jak i jej, trudno było z nich
cokolwiek wyczytać.
Przy stole panowała ożywiona atmosfera. Goście ze Szwecji wydawali się doskonale
czuć w towarzystwie gościnnej pani domu i ładnych dziewcząt, wiedli błyskotliwie rozmowę
i rozkoszowali się wspaniałym jedzeniem.
Ted nie sprawiał wrażenia zazdrosnego o to, że Alex zajmuje się przede wszystkim
Abby. Zakres studiów, jakie miała za sobą, był nieledwie taki sam jak i młodego Szweda, nic
więc dziwnego, że mieli sobie wiele do powiedzenia.
- Wydaje mi się, jakbyśmy znali się od wielu lat - zauważył w pewnym momencie. -
Jaka szkoda, że politycy nie umieją tak się dogadać jak my, szarzy ludzie.
- Całkowicie się z panem zgadzam - przytaknął Alex - ale gdyby politycy znaleźli się
w tak uroczym towarzystwie, z pewnością nie myśleliby o pracy.
Przy tych słowach spojrzał znacząco na Abby, a potem już nie odrywał od niej
wzroku. Siedział naprzeciwko niej i robił wszystko, aby ich ręce niby przypadkiem się
dotykały, gdy sięgała po sztućce czy przyprawy.
Nie uszło to uwagi Teda, choć inni wydawali się tego nie zauważać. Za to on sam ją
nieustannie obserwował.
Alex rzeczywiście spodobał się Abby. Był czarujący, a choć nie budził w niej żadnych
romantycznych uczuć, nie miała powodu, aby nie odpowiedzieć mu odrobiną
zainteresowania.
Kątem oka zauważyła, że Karen stara się ściągnąć na siebie uwagę Teda, zarzucając
go pytaniami i wciągając w rozmowę.
Przy deserze Alex i Lars zamienili się miejscami. Alex koniecznie chciał usiąść koło
Abby, aby móc z nią swobodniej rozmawiać. Jego wyraźne zainteresowanie pochlebiało jej,
pozwalało przy tym choć na chwilę zapomnieć o zimnej wojnie, jaką wiodła z Tedem.
Najgorsze jednak było to, że to ona sama tę wojnę wywołała. Wymagała od niego, aby ją
rozumiał tam, gdzie ona sama nie umiała siebie zrozumieć. Tego była absolutnie świadoma.
Chciała, aby trzymał się z daleka, bo obawiała się, że zakocha się w nim po uszy i
straci w ten sposób wolność, a gdy rzeczywiście zachowywał dystans, trzęsła się ze złości i
gotowa była utopić w łyżce wody dziewczynę, którą z grzeczności się zajmował. Po prostu
żądała od niego dwóch absolutnie różnych rzeczy w tym samym czasie, co oczywiście było
niemożliwe do wykonania.
Nie było łatwo siedzieć w towarzystwie przy świątecznie nakrytym stole i bić się z
tymi wszystkimi myślami. Na szczęście Alex starał się zaprzątać całą jej uwagę. Miała
nadzieję, że Ted widzi owe starania młodego Szweda i że to choć trochę wywołuje w nim
zazdrość.
Abby wiedziała, że zachowuje się jak nieprzytomnie zakochana nastolatka, ale nie
umiała tu nic zmienić. Kiedy po obiedzie przeszli do salonu na kawę, usiadła obok Alexa, a
podczas rozmowy przysunęła się tak blisko do niego, jak gdyby w obawie, aby nikt im nie
przeszkodził.
Karen tymczasem nie odstępowała Teda i usiadła mu niemal na kolanach, zalewając
go potokiem słów. Najwidoczniej jednak nie było to zbyt interesujące, bo Ted rozmawiał z
nią mało, co ku swemu zadowoleniu stwierdziła Abby. Właściwie to Ted powinien jej być
obojętny, a przecież świadomość, że nie jest uszczęśliwiony bliskością Karen, wyraźnie ją
cieszyła.
Raz Ted przyłapał Abby na tym, że go obserwuje, i wytrzymał jej spojrzenie, a
bolesny, pytający wyraz jego oczu sprawił, że serce w niej stopniało.
Panie w którymś momencie opuściły pokój, aby zająć się zmywaniem, a gdy wróciły
uporządkowawszy kuchnię, panowie dyskutowali zajadle na temat cen zboża.
Abby od razu wyczuła napięcie wiszące w powietrzu. Rozmawiali przed wszystkim
Alex i Ted. Ich głosy, choć uprzejme, a przede wszystkim spojrzenia powiedziały jej całą
prawdę. Mierzyli się wzrokiem jak dwaj bokserzy, którzy właśnie stanęli naprzeciwko siebie
w ringu.
Karen oczywiście od razu przysiadła się do Teda, a Abby zapragnęła naraz zaczerpnąć
świeżego powietrza. Chłodny wieczorny wiatr z pewnością ochłodzi jej rozpaloną twarz i
przyniesie ulgę skołatanej duszy. Z tą myślą wyszła do ogrodu.
W chwilę potem usłyszała na werandzie kroki. Wyjrzała ostrożnie zza drzewa, sama
nie będąc widziana. Gdy zobaczyła, że to Alex, czym prędzej skryła się w cieniu, chodź nie
bardzo wiedziała, dlaczego się przed nim chowa.
Raptem ktoś ujął ją za ramię i odwrócił do siebie. Przerażona chciała krzyknąć, ale
napastnik zamknął jej dłonią usta, zanim wydała pierwszy dźwięk. Jej oczy rozszerzyły się z
przerażenia. Na szczęście zorientowała się, że to tylko Ted. Strach przemienił się natychmiast
we wściekłość.
- Co ci przyszło do głowy, aby mnie napadać po nocy i straszyć? - syknęła.
- Dlaczego miałbym cię straszyć. Czekałaś na kogoś? Może na Alexa?
- Nonsens. A nawet gdybym na niego czekała, ciebie nie powinno to obchodzić.
- A jednak mnie obchodzi, Abby. Nie igraj z mymi uczuciami, bo nie ręczę za siebie.
Wyraził tymi słowami więcej, niż chciała. Były tak znaczące i pełne treści, że bardziej
ją przeraziły niż jego nagłe pojawienie się przed nią w ciemności. Miała rozpaczliwą ochotę
uciec i skryć się w najciemniejszym kącie.
Odwróciła się, chcąc wrócić do domu, gdzie czuła się w miarę bezpieczna, lecz Ted
nie pozwolił jej odejść.
- Puść mnie, Ted - prosiła - jest mi zimno.
- Przykro mi, że zachowałem się wobec ciebie tak gwałtownie, lecz będziesz mogła
stąd odejść dopiero wtedy, gdy mi wytłumaczysz, dlaczego nagle zaczęłaś się do mnie tak
dziwnie odnosić.
ROZDZIAŁ 8
- Nie wiem, co miałabym wyjaśniać - obruszyła się Abby, lecz sama nie wierzyła, że
Ted da się tak łatwo odprawić. Czuła, że nie zabrzmiało to przekonywująco, nie odważyła się
więc podnieść na niego oczu.
Ted za to nie odrywał od niej wzroku i nie uszła jego uwadze jej niepewność.
- Nie interesują mnie miłosne historie - wybuchnęła wreszcie - a wczoraj wieczorem
podczas tańca miałam wrażenie, że dokładnie o to ci chodzi. Ale nie chciałam zranić twoich
uczuć. Nie mam ci nic do zarzucenia, naprawdę...
- To nie jest przyjemne, gdy nagle zostaje się tak po prostu odsuniętym - burknął.
- Czy aby nie przesadzasz, Ted? Nabrałeś o mnie fałszywego wyobrażenia, a tak
naprawdę to między nami przecież nic nie było. A teraz chodź, bo jest mi zimno.
- Tak łatwo nie uda ci się z tego wywikłać, Abby, nawet nie próbuj. Nie jestem głupi.
Wczoraj wieczorem zauważyłem, że się mną interesujesz, a w każdym razie do owej chłodnej
sceny pożegnania przed twoim domem. Prawdopodobnie to były jedynie gierki
rozpieszczonej dziewczyny z miasta. Szukasz tylko przyjemności, a gdy ten ktoś ci się
znudzi, po prostu go odtrącasz i wypatrujesz następnej ofiary!
- Nie potrzebuję słuchać takich grubiańskich oskarżeń! - krzyknęła tracąc panowanie
nad sobą.
- A jednak wysłuchasz, co ci mam do powiedzenia, moja droga. I nie wmawiaj mi, że
nie wiesz, o czym mówię. Dziś wieczór dosłownie wieszałaś się na Alexie. Czy on będzie
tym następnym?
Najchętniej by powiedziała Tedowi, że przywiązuje zbyt wielką wagę do tego, co
jakoby zaobserwował. Miała ochotę go zapewnić, że myli się wytaczając wobec niej takie
oskarżenia, ale nie zrobiła tego.
Bała się, że jeżeli zacznie cokolwiek wyjaśniać, nie zapanuje nad swymi uczuciami i
ze łzami w oczach po prostu rzuci się Tedowi w ramiona. Ów lęk nie pozwolił jej powiedzieć
nic rozsądnego.
- Cóż, jeśli koniecznie tego chcesz, to ci powiem - rzuciła niewiele myśląc. W głowie
miała tylko zarzuty, jakie zrobił jej Ted. - Owszem, flirtowałam dziś wieczór z Alexem.
Miałam nadzieję, że tym razem nie okażesz się tak uparty jak wczoraj w nocy, kiedy to
najwyraźniej nie mogłeś zdobyć się, aby odjechać spod mego domu. Przypuszczam, że
sądziłeś, iż między nami może być coś więcej niż tylko przyjaźń, - Proszę sobie tym nie
zawracać głowy, panno Mills - odparł lodowato Ted. - Wiem już wszystko. Nie ma obawy,
nie będzie mnie już pani więcej oglądać pod swym domem.
- Ted, proszę... Naprawdę nie to miałam na myśli...
- Zrozumiałem, panno Mills. Teraz już nie ma żadnych niejasności.
- Wieczór jest taki piękny. Dlaczego mamy go psuć kłótnią?
- Jestem najdalszy od tego, aby cokolwiek pani psuć. Dlatego powiem teraz dobranoc.
Z tymi słowami przyciągnął ją raptownie do siebie. Ani się obejrzała, a już leżała w
jego ramionach. Objął ją rękami i z całej mocy przycisnął do siebie. Podniosła głowę, chcąc
coś powiedzieć, ale nie było jej to dane, gdyż w tym momencie uczuła jego wargi na swych
ustach.
Pocałunek Teda był, twardy i żądający, nieomal brutalny, lecz zaraz potem stał się
miękki i czuły, a jego dłonie zaczęły pieszczotliwie głaskać jej ciało.
Równie nagle, jak ją przyciągnął do siebie, wypuścił ją z objęć i nie oglądając się
ruszył w kierunku domu. Abby została na miejscu oszołomiona jak nigdy.
- Sama znajdziesz drogę! - rzucił jeszcze przez ramię. - Przychodzi ci to z łatwością,
obojętne, jaki wybierzesz kierunek. Pozostaje mi tylko życzyć Alexowi szczęścia z tobą.
Będzie mu potrzebne.
Wszystko poszło nie tak. Ted opacznie zrozumiał to, co próbowała mu wytłumaczyć.
Chciała tylko sprowadzić ich kontakty do ram zwykłej przyjaźni. Uparcie wierzyła, że
mężczyzna i kobieta mogą być dobrymi przyjaciółmi nie oczekując od siebie niczego więcej.
A teraz on był na nią wściekły, mało tego, wyglądało na to, że już nie odezwie się do niej
słowem.
Patrzyła za nim ze łzami w oczach.
- O Ted - szepnęła - naprawdę nie chciałam cię zranić. Ale tak będzie dla nas lepiej.
Gdyby to wszystko nie było takie skomplikowane...
Płakała rozpaczliwie, nie mogąc się uspokoić. Wiedziała, że nie wróci do gości,
dopóki nie odzyska panowania nad sobą. Zresztą jeszcze bardziej niż przedtem potrzebowała
świeżego powietrza i czasu do przemyślenia całej sytuacji. Miała tylko nadzieję, że jej długa
nieobecność nie rzuci się nikomu w oczy.
Praca była treścią jej życia, dopóki nie poznała Teda. Teraz zapytywała samą siebie,
czy to wszystko warte było tych cierpień, jakie przyszło im obydwojgu znosić. Przecież tylko
uczucie się liczy, ale zrozumiała to dopiero teraz, gdy wszystko wydawało się stracone.
- Abby? Gdzie jesteś?
To wołał Alex. Ruszyła powoli w kierunku domu. Może istotnie będzie lepiej, jak z
kimś porozmawia. Nie było sensu dręczyć się rzeczami, których nie mogła ani nawet nie
chciała zmienić.
- Jestem tutaj, Alex - zawołała. - Już idę.
Alex czekał na nią na werandzie, a gdy tylko podeszła do schodów, zbiegł i wyciągnął
rękę, aby jej pomóc.
Jego opiekuńczość i nieco staroświecka rycerskość działały na nią kojąco, ale w duchu
czuła, że szorstki sposób bycia Teda daleko bardziej ją fascynuje.
Podobało jej się, że potrafi powiedzieć bez ogródek, co myśli, a także i to, że nie kryje
się ze swymi uczuciami. Tyle że to ostatnie nie czyniło jej życia prostszym...
Do tej pory zawsze starała się być wobec niego zimna i powściągliwa. Uważała, że
jeśli chce się odnieść sukces w życiu, należy trzymać uczucia na wodzy i w miarę możności
ich nie okazywać. To była jej dewiza.
Alex przeciwnie, nie stanowił dla niej niebezpieczeństwa, w dodatku pojawił się w
odpowiednim czasie. Posłała mu uśmiech, tym razem szczery.
Alex był szarmanckim młodym mężczyzną. Z pewnością spędzi z nim wiele miłych
godzin, bez względu na to, co ją łączy z Tedem.
- Wszystko w porządku? - spytał zatroskany prowadząc ją do salonu.
- Tak, w najlepszym, dzięki. Chciałam tylko odetchnąć świeżym powietrzem. Na
czym to przerwaliśmy? Aha, miałaś mi opowiedzieć, jak wygląda u was w Szwecji system
kształcenia. Czy to prawda, że wasze uniwersytety różnią się od naszych?
Próbowała słuchać Alexa, lecz jednocześnie rozglądała się naokoło. Od razu
zauważyła, że Teda już nie ma.
Karen też gdzieś znikła. Pani Wilkins podawała właśnie profesorowi kawę.
Ona też była spostrzegawcza, zaraz więc właściwie odebrała nerwowe spojrzenia
Abby.
- Ted mnie prosił, abym usprawiedliwiła jego nieobecność - rzekła życzliwie, jakby
dorozumiewając się, co Abby dręczy. - Chciał pokazać Karen cielątko, a potem iść z nią na
spacer. Zapewne wrócą późno, więc kto wie, czy jeszcze ciebie tu zastaną.
- Dziękuję - wykrztusiła Abby, po czym prędko się odwróciła, zanim Martha zdążyła
wyczytać z jej twarzy rozczarowanie. Dobrze, że Alex był obok, bo inaczej czułaby się
strasznie.
- Słyszałem, że kupiłaś i wyremontowałaś stary młyn. - Wydawał się tym bardzo
zainteresowany.
- Tak, to prawda. Młyna co prawda jeszcze nie uruchomiłam, ale jest już prawie
gotowy. Wszystkie prace wykonałam sama.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym go kiedyś zobaczyć. Interesują mnie
stare wiejskie budowle.
- Ja... tak, oczywiście, chętnie ci wszystko pokażę. Nie miałbyś ochoty wyjść teraz na
mały spacer? Jest tak pięknie na dworze...
Twarz Alexa rozpromieniła się.
- To doskonały pomysł.
Alex wiedział, jak wykorzystać niezbyt przestronne wnętrze sportowego wozu Abby, i
usiadł tak blisko, że ich ramiona się dotykały. Abby mówiła o życiu w Deerfield, on zaś
rozwodził się nad samotnością człowieka przebywającego w obcym kraju. Gdy rozmowa
zeszła na Malinkę, zdążył już objąć ją ramieniem, a ona nie miała możliwości mu się
wywinąć. To prawda, był czarujący i szarmancki, lecz jego zamiary nie ulegały już teraz
najmniejszej wątpliwości. Miała uczucie, że wpadła z deszczu pod rynnę.
Najgorsze jednak, że dręczyły ją wyrzuty sumienia, iż tak bezlitośnie obeszła się z
Tedem, a przy tym była na niego wściekła. Jeśli rzeczywiście tak za nią szalał, to dlaczego tak
szybko pocieszył się szukając towarzystwa Karen? Gdyby z nią nie pojechał pod byle
pretekstem, i jej, Abby, nie przyszłoby do głowy, żeby zakręcić się koło Alexa. Choć w
gruncie rzeczy nie była to taka zła myśl, bo przynajmniej na chwilę mogła zapomnieć o
Tedzie. Oczywiście nie posunie się tak daleko, jak przypuszczała, że zrobi to Ted. Z
pewnością skręcił z Karen na jakąś boczną drogę i tam zaparkował samochód...
Owo wyobrażenie sprawiło, że naraz odechciało jej się wszystkiego. Zapragnęła
natychmiast wrócić do domu... bez Alexa. Kiedy zaczęła nawracać samochód, aby odwieźć
go do Marthy, nie krył swego zaskoczenia.
- Nie jedziemy zatem do młyna? - spytał jakby nieco rozzłoszczony.
- Jest już późno, więc pomyślałam, że lepiej będzie, jak odwiozę cię z powrotem. Na
pewno masz wypełnione jutrzejsze przedpołudnie, więc musisz się dobrze wyspać.
Twarz Alexa wyraźnie zdradzała, że jego umysł pracuje gorączkowo.
- Czyżbyś uznała, że jestem zbyt natrętny?
Zabrzmiało to co prawda w miarę uprzejmie, lecz w tonie jego głosu było coś, co
świadczyło, jak bardzo jest rozczarowany. To coś przypominało nie znoszące sprzeciwu
żądanie. Spróbował przyciągnąć ją do siebie.
- Jesteś czarującą dziewczyną, Abby - rzucił szorstko - ale nie wiem, dlaczego tak się
bronisz. Przecież jeden mały całus dla samotnego cudzoziemca to chyba niezbyt wygórowane
żądanie, prawda? Ostatecznie po to wyjechaliśmy na ten spacer.
Abby dosłownie zesztywniała. Czy naprawdę taki był cel ich przejażdżki?
Oszołomiona do reszty, nie umiała sobie odpowiedzieć na to proste pytanie. Ale
prawdopodobnie jej wcześniejsze zachowanie dało Alexowi prawo mieć nadzieję...
- Alex, naprawdę nie wiem, co ci na to odpowiedzieć - szepnęła żałośnie.
Puścił ją wzdychając przy tym z rezygnacją.
- Wcale nie musisz tego robić, Abby. Teraz już wiem, o co chodzi. To, że się tak
wzbraniasz, wszystko mi powiedziało. Jest dla mnie absolutnie jasne, że szukałaś mej
bliskości tylko dlatego, by wzbudzić zazdrość w tym Tedzie. Nie mylę się, prawda?
- To po prostu śmieszne - wybuchnęła nerwowo. - Jak możesz... Jak możesz mi coś
takiego przypisywać?
- To jest prawda - odparł spokojnie Alex. - Wiem, że chcesz mnie teraz jak
najszybciej odstawić do pani Wilkins, ale pozwól dać sobie dobrą radę.
- O co... o co ci chodzi? - Abby była kompletnie zbita z tropu.
- Nie wykorzystuj nigdy żadnego mężczyzny, tak jak mnie na przykład, aby wzbudzić
uczucia w kim innym, bo z pewnością go wtedy stracisz.
- A więc myślisz, że nie będzie zazdrosny? - spytała niepewnie.
- Naturalnie, że z początku będzie zazdrosny. Każdy mężczyzna byłby szczęśliwy,
gdyby zainteresowała się nim taka dziewczyna jak ty. I każdego dotknęłoby do żywego,
gdyby nagle zwróciła się ku innemu. W pierwszym rzędzie byłby jednak wściekły, że nie
waha się igrać z jego uczuciami. A Ted wydaje się bardzo dumny.
Uśmiechnęła się do niego.
- Jestem ci wdzięczna, że mi to wytłumaczyłeś. Masz rację, ten spacer wymyśliłam w
określonym celu. Tak mi przykro... Wybacz, proszę...
- Tu nie ma nic do wybaczenia. Tak czy tak jest to dla mnie czymś w rodzaju
wyróżnienia, że to właśnie mnie wybrałaś do rozegrania tej małej gierki.
Abby zatrzymała samochód przed domem Marthy, po czym impulsywnie pocałowała
Alexa w policzek.
- A czymże to sobie na to zasłużyłem? - spytał zdziwiony.
- Tym, że zachowałeś się wobec mnie tak uczciwie i po przyjacielsku, gdy tymczasem
ja...
- Przecież to zrozumiałe. Ty po prostu budzisz w mężczyźnie potrzebę opiekowania
się tobą, chęć niesienia ci pomocy. Nie wiedziałaś o tym? Tedowi można naprawdę
pogratulować. Musi być w nim coś szczególnego, skoro taka dziewczyna jak ty cierpi z jego
powodu. Powinien się uważać za szczęściarza.
Zanim wszedł do domu, jeszcze raz jej pomachał. Abby właśnie nawracała samochód,
gdy jeszcze raz podbiegł do niej, dając znaki, by zaczekała.
- Dobrze, że jeszcze nie pojechałaś. Chciałem ci tylko szybko powiedzieć, że Karen
musiała dawno wrócić, skoro zdążyła już nakręcić włosy na wałki.
- Alex, jesteś prawdziwym skarbem! - uśmiechnęła się z ulgą. - Jeździsz może konno?
Nie, nie obawiaj się, nie mam żadnych ukrytych myśli. Gdybyś miał ochotę, mógłbyś
pożyczyć konia od pani Wilkins i jutro o siódmej rano wyruszyć ze mną na przejażdżkę.
Naprawdę cieszyłabym się, gdybyś zechciał mi towarzyszyć.
- Jeśli tak, to chętnie z tobą pojadę - zapewnił Alex promieniejąc radością.
Po drodze do „Oazy Spokoju” czuła się już zdecydowanie lepiej. Miała uczucie, że w
Alexie znalazła prawdziwego przyjaciela. Na tę poranną przejażdżkę zaprosiła go całkiem
szczerze i już się na nią cieszyła. Przynajmniej na chwilę będzie mogła zapomnieć o
dręczącym ją chaosie uczuć, poczuje się wesoła i uwolniona od nich. Chciała pokazać
Alexowi tyle rzeczy, okolicę i pobliskie farmy. Przede wszystkim powinna go zainteresować
farma, gdzie tytułem próby prowadzono uprawę tarasową. Abby już od dawna zamierzała ją
odwiedzić, ale jak do tej pory nie znalazła na to czasu.
Właśnie w ten sposób chciała ułożyć sobie życie. Praca, odrobina rozrywki i dobry
przyjaciel, z którym łączą jedynie zainteresowania, nic więcej.
W ostatnim czasie zapędziła się w ślepą uliczkę, ale ostatecznie nie było przecież za
późno, aby wszystko zacząć od nowa, dokładnie tak, jak to sobie wcześniej zaplanowała. Od
tej pory nie pozwoli już na to, aby ktokolwiek pokrzyżował jej plany i zachwiał uczuciową
równowagą.
Kiedy siedziała z Alexem w samochodzie, czuła się zgnębiona i rozbita, teraz wszakże
patrzyła już na świat innymi oczyma.
Po powrocie udało jej się prędko przygotować do snu i paść na łóżko, nie poświęcając
nawet jednej jedynej myśli Tedowi. Wcześniej nastawiła budzik na szóstą. W ten sposób
będzie miała czas wziąć prysznic, zjeść śniadanie, nakarmić Malinkę i przygotować ją do
drogi.
Tej nocy spała nadspodziewanie dobrze i czuła się bardziej pewna siebie niż
poprzedniego dnia.
Alex już na nią czekał. Tuż obok, uwiązany do parkanu, skubał trawę koń. W
zielonych, gabardynowych spodniach, sztruksowej bluzie i chustce zawiązanej pod szyją Alex
wyglądał jak wytworny ziemianin, nie mogła więc nie uśmiechnąć się na jego widok. Miał w
sobie coś, co decydowało o nienagannym, poprawnym wyglądzie, a przecież nie było w nim
sztywności właściwej jego koledze czy profesorowi. Gdyby w miejsce Alexa czekał na nią
Ted, z pewnością siedziałby teraz w znoszonych dżinsach i kraciastej koszuli na poręczy
werandy wymachując nogami, Alex zaś stał w nienagannej postawie, chłodny i z rezerwą, i
tylko sposób, w jaki uderzał się po łydce trzymanymi w ręku okularami słonecznymi,
zdradzał, jak niecierpliwie na nią czeka.
Doszła do wniosku, że pod tym względem jest do niej podobny. Za tym chłodnym
opanowaniem kryły się z pewnością te same uczucia, które Ted wyrażał całkiem otwarcie.
Alex lepiej potrafił się kontrolować. To czyniło go w jej oczach jeszcze sympatyczniejszym.
Naprawdę była zadowolona, że spędzi z nim ten poranek.
Na widok Abby twarz Alexa rozjaśniła się, nie zarzucił jednak przy tym
powściągliwego sposobu bycia. Z tym swoim nieco staroświeckim zachowaniem był
dżentelmenem w każdym calu. Tak bardzo różnił się od Teda, że tym łatwiej przyszło jej na
chwilę zapomnieć o tamtym.
- Przejażdżka z tak ładną amazonką to prawdziwa przyjemność - zauważył wsiadając
na konia. - Prawdziwy szczęściarz ze mnie.
- Alex, byłeś wczoraj wieczór taki miły dla mnie - zaczęła rozpromieniona. - Poza
tym, jak widzę, umiesz obchodzić się z końmi, a to budzi we mnie jeszcze większą sympatię
dla ciebie. Myślę, że my dwoje będziemy się doskonale rozumieć.
Odwzajemnił jej uśmiech.
- Twoja Malinka to naprawdę ideał konia - rzekł z uznaniem. - I tak dobrze
utrzymana. Od razu widać, że pielęgnujesz ją z prawdziwym oddaniem. To naprawdę smutne,
jak niektórzy traktują te szlachetne zwierzęta, widząc w nich tylko lokatę kapitału. Z
pewnością lepiej by się chowały, gdyby odnoszono się do nich z odrobiną uczucia.
- Zaskakujesz mnie - zauważyła uradowana. - Sądziłam, że sprawy hodowli
rozpatrujesz zwykle tylko od strony naukowej. Wiesz już, co mam na myśli.
Spojrzał na nią pytająco.
- Nie, obawiam się, nie.
- Chciałam przez to powiedzieć, że warunki, w jakich trzymane są konie, i specjalnie
dobrany pokarm uważasz za istotniejsze niż odnoszenie się do nich z miłością.
- Nie jesteś daleka od prawdy - przyznał się Alex - bo kiedyś naprawdę tak myślałem.
Wzruszałem ramionami, gdy starsi mówili, że odpowiednim podejściem i cierpliwością
można osiągnąć więcej. Ale gdy wczoraj rozmawiałem o tym z Tedem, trafiło mi do
przekonania jego zdanie w tej kwestii, więcej, uznałem je za naprawdę rozsądne. Prawdę
mówiąc, nie widziałem jeszcze jego zwierząt. Czy nie mówiłaś, że będziemy przejeżdżać koło
jego farmy?
- Tak.
Wysunęła się naprzód i dojechawszy do rozwidlenia dróg wybrała ścieżkę, która
wiodła obok farmy Teda do miejsca na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na plantację
tarasową, będącą tego dnia ich celem.
Właściwie zamierzała przejechać obok farmy Teda tak szybko, jak to możliwe, nie
rozwodząc się zbytnio nad „Drugą Nadzieją”. Ostatecznie jednak doszła do wniosku, że
wyglądałoby to śmiesznie, gdyby nie zatrzymali się tam bodaj na krótko.
- Jeśli chcesz, możemy zobaczyć, czy Ted jest w domu, i złożyć mu krótką wizytę -
zaproponowała wiedząc, że nie da się tego uniknąć.
Po drodze pokazywała mu różne farmy, wyjaśniając, w czym każda z nich się
specjalizuje oraz jakie stosuje metody.
Wszystko przebiegało tak, jak Abby sobie życzyła, ale gdy za zakrętem ukazała się
„Druga Nadzieja”, zdjął ją nerwowy niepokój. Nie mogła skoncentrować się na tym, co Alex
do niej mówi, i dawała nie mające związku z rozmową odpowiedzi.
- Jeżeli nie zatrzymamy się zbyt długo na farmie Teda, to znaczy... hm, myślę, że
powinniśmy się raczej pospieszyć, aby starczyło nam czasu na obejrzenie farmy tarasowej,
skoro mamy wrócić na lunch. Możemy przywiązać konie i wbiec na górę do Framptonow, to
właściciele. Właściwie powinniśmy byli wcześniej zadzwonić... trochę głupio, ale pójdziemy
tam... I... tak, powinniśmy też...
- Abby, co się z tobą dzieje? - potrząsnął głową Alex. - Tak ściągnęłaś wodze, że
mało brakowało, a Malinka wpadłaby w wykrot. Na szczęście stąpa pewnie, bo inaczej
leżałabyś teraz w trawie. Poza tym jesteś blada jak ściana. Źle się czujesz?
Abby rzeczywiście nie dojrzała wykrotu na drodze, bo jak zahipnotyzowana
wpatrywała się w farmę Teda, gdzie o bielejący z daleka drewniany parkan opierały się obok
siebie dwie postacie. Mniejsza z nich, z włosami uczesanymi w kucyki, w opiętych dżinsach,
to była Karen. Powyginany kapelusz kowbojski Teda można było poznać nawet z odległości
mili.
Dałaby teraz wszystko, aby po prostu zawrócić Malinkę i umknąć z tego miejsca, ale
jej duma na to nie pozwoliła, choć Alex prawdopodobnie by to zrozumiał.
Jego wzrok powędrował od jej nagle pobladłej twarzy do przekomarzającej się przy
płocie pary.
- Wiem, co się z tobą dzieje, Abby - szepnął współczująco, pojąwszy, co ją tak
wyprowadziło z równowagi - ale choćby dla pozoru musimy zamienić z nimi parę słów. Już
nas przecież zobaczyli.
- No i co z tego? - żachnęła się podenerwowana, ale zaraz odzyskała panowanie nad
sobą. - Wybacz, Alex. Masz zupełną rację. Chodź, przywitamy się z nimi.
Alex pomógł jej zsiąść z konia, a kiedy szli w górę dróżką do miejsca, gdzie stali Ted i
Karen, Abby ujęła bezwiednie Alexa za rękę. Był to niewinny przyjacielski gest, któremu nie
towarzyszyły żadne ukryte myśli.
Ted miał najwyraźniej inne zdanie na ten temat, mówiły to jego oczy, lecz Abby tego
nie zauważyła. Nie odrywała oczu od Karen, która przyglądała jej się z dziwnym wyrazem
twarzy. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna wiedziała, że Ted interesuje się Abby, i oceniała
swoje szanse u niego.
Ted podniósł głowę znad prospektu, który właśnie pokazywał Karen, i pozdrowił
nadchodzących. Abby uśmiechnęła się do niego uprzejmie, jak gdyby między nimi nic nie
było, nie doszło do żadnej sprzeczki, ot, po prostu sąsiedzi, spotykający się na krótką
pogawędkę.
- Halo Abby, jak miło cię widzieć - zawołała udając radość Karen. - Nie wiedziałam,
że dziewczęta z wielkich miast wstają tak wcześnie.
- Nie masz pojęcia, do czego my, wielkomiejskie dziewczyny, jeszcze jesteśmy
zdolne, moja kochana - odparowała Abby, po czym odwróciła się do niej plecami. - Co z
cielęciem, Ted? Alex i ja chętnie byśmy je zobaczyli, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Interesują mnie również nowe odmiany zboża, z którymi eksperymentujesz.
- A czego niby miałbym mieć coś przeciwko temu? Alex, chyba ci opowiadałem
wczoraj o eksperymencie w szklarni.
- Tak, wspomniałeś o tym, a Abby wyjaśniła mi, na czym rzecz polega. Można w ten
sposób oszczędzić czas i pieniądze. Ja sam mam ochotę podjąć podobne próby, ale jak
mówiła Abby, potrzebne są do tego specjalne lampy, niestety nie do dostania u nas w
Szwecji.
- Żaden problem, przecież możemy ci je posłać, prawda. Ted? - rzuciła spontanicznie.
W mgnieniu oka zagłębili się w fachowej rozmowie. Na Karen nikt nie zwracał uwagi.
Dziewczyna stała niezdecydowana, co ma robić, i ze zdenerwowania wykręcała sobie palce u
rąk. Chrząknęła nawet kilkakrotnie, w nadziei, że ktoś sobie o niej przypomni, ale to nie
odniosło skutku.
Po chwili poddała się. Nie mogła konkurować z tymi zapaleńcami, wzruszyła więc
tylko ramionami i wskoczyła na rower.
- Ciocia Martha z pewnością już się o mnie niepokoi - krzyknęła głośno, jak gdyby to
było konieczne. - Spała jeszcze, kiedy wyjeżdżałam, więc będzie lepiej, gdy jak najszybciej
wrócę.
Ted musnął ją w policzek na pożegnanie, Alex skinął jej tylko przelotnie głową, a
Abby udawała, że jej nie dostrzega. Przez cały czas miała nadzieję, że dziewczyna w końcu
zrezygnuje i odejdzie, i dopiero teraz, kiedy to się naprawdę stało, nieco się rozluźniła.
Ted spoglądał w milczeniu na Abby, a udręczony wyraz jego oczu, którego nie
potrafił dłużej skrywać, peszył ją i zbijał z tropu. Choć nie powiedział słowa, wydawał się
prosić o wyjaśnienie. Musiała się odwrócić do Alexa i zagadnąć go o coś, bo inaczej z
pewnością wybuchnęłaby łzami.
Szczerze mówiąc, Alex też czuł się nieswojo, w przeciwieństwie jednak do Karen nie
mógł tak po prostu zniknąć. Musiał więc spróbować jakoś wyjść z sytuacji.
- Właśnie jedziemy obejrzeć farmę tarasową - powiedział dlatego do Teda.
- Ach tak - mruknął od niechcenia Ted wpatrując się w plecy Abby.
- Pojedziesz z nami? - zaproponował Alex. - Potem moglibyśmy zjeść lunch w
tutejszym klubie, a może nawet i trochę popływać.
Ted rzucił szybkie spojrzenie na Abby, aby się przekonać, czy i ona go zaprasza na
wspólną przejażdżkę, ale że nie powiedziała słowa, uśmiechając się tylko beznamiętnie
odmówił.
- Szkoda, że ta propozycja nie miała miejsca parę minut wcześniej - dodał chłodno. -
Karen z pewnością by chętnie z wami pojechała.
Abby drgnęła, co nie uszło uwagi Alexa.
- Myślę, że Martha nie byłaby zachwycona, gdybyśmy zabrali jej siostrzenicę na cały
dzień - rzekła sztywno.
- To prawda. Zresztą Karen tak czy tak mnie prosiła, abym towarzyszył jej dziś
wieczorem, ponieważ chce odwiedzić przyjaciół, których poznała ubiegłego lata - oznajmił
spokojnie Ted. - Dlatego przynajmniej w ciągu dnia powinna być z ciotką.
- Wygląda na to, że masz przed sobą ekscytującą noc - rzuciła drwiąco Abby - zatem
lepiej będzie, jeśli teraz trochę wypoczniesz. Takie wyrośnięte dzieci potrafią umęczyć
człowieka.
- A szczególnie takie ładne stworzenie jak Karen. Ma szalony temperament i
dosłownie tryska szalonymi pomysłami. Już się cieszę na ten wieczór.
- Ja natomiast nie miałbym na coś takiego ochoty - wmieszał się co prędzej Alex
próbując ratować sytuację. Doskonale wiedział, jak bardzo te słowa zraniły Abby. - Wolę
rozejrzeć się po okolicy, potem przekąsić coś siedząc pod drzewem na trawie. W takim razie
nie jedziesz z nami, Ted?
Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Alex specjalnie tak je sformułował, aby Ted
nie miał wyboru. Czuł, że nie byłoby dobrze, gdyby Ted wybrał się z nimi.
- Nie, dziękuję - brzmiała zwięzła odpowiedź. - Co prawda nie będę wypoczywał,
mam jeszcze wiele do zrobienia przed wieczorem. Poza tym trójka to niewygodna liczba.
- Gdyby Karen została, nie namyślając się pojechałbyś z nami - zauważyła cierpko
Abby.
Nie czekając na odpowiedź wspięła się na płot i wskoczyła na grzbiet Malinki. Ted i
Alex popatrzyli na siebie bez słowa, dziwiąc się w duchu, co jej się nagle stało.
Abby zdążyła jeszcze usłyszeć, jak Alex mamrocze jakieś słowa przypominające
przeprosiny. Gdyby co prędzej nie podbiegł do niej, puściłaby się galopem ze wzgórza.
Ściągnęła wodze, lecz w tym momencie poczuła jego rękę na swej nodze.
- Tylko żadnych łez, Abby, bo inaczej i ja się rozpłaczę - zażartował. - I jak bym
wtedy wyglądał przed Tedem?
Zagryzła wargi, aby się nie rozszlochać. Łzy napłynęły jej do oczu i spłynęły po
policzkach, nie odważyła się wszakże ich otrzeć, gdyż Ted mógłby to zauważyć.
- Nie ma obawy, nie zrobię sceny - rzuciła zdławionym głosem.
- Mam nadzieję. W końcu mamy określone plany na dzisiejszy dzień, nie mówiąc o
tym, że chciałbym go przyjemnie spędzić. W Ameryce będę krótko i mam zamiar spędzić ten
czas z tobą, jeśli na to pozwolisz, ale proszę, nie psuj mi go. Szwedzkie Ministerstwo Spraw
Zagranicznych, które dało mi stypendium, nigdy by się na to nie zgodziło.
Abby udało się uśmiechnąć.
- Skoro tak, to naturalnie nie mogę z powodu takiej drobnostki narażać na szwank
stosunków zagranicznych.
Jej głos zdradzał jeszcze udrękę, ale przynajmniej odzyskała panowanie nad sobą.
- Jedźmy - powiedziała do Alexa. - Musimy się teraz pospieszyć, jeśli mamy
zrealizować wszystko, co sobie na dziś zaplanowaliśmy.
Odjechali roześmiani. Zmiana nastroju Abby, od wściekłości i łez aż do nie
najgorszego humoru w końcu, była tak szybka i niespodziewana, że Ted, stojący ciągle
jeszcze przy płocie, w ogóle nie pojął, co naprawdę się stało. Słyszał tylko śmiech Abby,
odniósł więc wrażenie, że są z Alexem szczęśliwi.
W rzeczywistości Abby czuła się podle. Ted nie miał bladego pojęcia, jak bardzo się
dręczy i że jej myśli i czucia są przy nim.
Do diabła z tym człowiekiem, zaklęła w skrytości ducha. Ale i to jej nie pomogło.
ROZDZIAŁ 9
Zaskakujące, że mimo wszystko był to miły dzień. Abby mężnie zwalczyła uczucie
gniewu i całą swą energię wykorzystała na to, aby się rozerwać najlepiej jak można.
Zgodnie z oczekiwaniami Alex okazał się wyjątkowo miłym kompanem. Bardzo go
zainteresował nietypowy sposób uprawy na farmie tarasowej i stawiał całe mnóstwo pytań.
Gdyby Abby była w lepszym nastroju, pewnie by to wszystko bardziej ją obeszło, w
tej sytuacji wszakże chodziło jej tylko o to, aby spędzić wolny od trosk dzień.
Alex niezbyt znał się na nurkowaniu, za to okazał się doskonałym pływakiem i założył
się z Abby o to, kto prędzej przepłynie aż cztery długości basenu przy wiejskim klubie.
Próbowała wyładować swoją nadmierną energię na trampolinie, a jej skoki do wody i
nurkowanie były więcej niż odważne. W normalnych okolicznościach nie zachowałaby się
tak lekkomyślnie.
Lunch zjedli nad brzegiem basenu, a potem opowiadali sobie historie z dzieciństwa, aż
wreszcie nadszedł czas powrotu. Mieli się przebrać, po czym jechać do miasta, gdzie po
obejrzeniu ciekawszych miejsc wybierali się na tańce. To była propozycja Abby, a Alex
przystał na to z ochotą.
Wrócili o drugiej nad ranem. Oczywiście plan zajęć Abby na następny dzień musiał
zostać skorygowany, najważniejsze dla niej jednak było to, że jej życie jakby wróciło do
normy.
Musiała się przyznać sama przed sobą, że w towarzystwie Alexa czuje się doskonale.
Dlaczego więc nie miałaby mu poświęcić trochę czasu, nawet gdyby część pracy musiała
przez to poczekać?
Przemknęło jej przez głowę, że Ted i Karen też pewnie miło spędzili wieczór, ale co
prędzej przegnała tę myśl. Ona i Alex wiele zaplanowali na najbliższe tygodnie, zdążyli się
też umówić na spotkania ze znajomymi. Musiała się zatem szybciej niż zwykle uporać z pracą
i nie w głowie jej były smutne rozmyślania. Ostatecznie przecież miała Malinkę, ogród, a
także program badawczy, który przywiozła ze sobą z Deerfield i nad którym chciała pracować
przez lato.
Była więc tak zajęta, że nie miała czasu myśleć o Tedzie i tylko wtedy, gdy zobaczyła
z daleka powyginany kowbojski kapelusz albo ktoś wymówił w jej obecności jego imię,
czuła, że coś ją ściska w gardle. Był to jedyny odruch celowo usuwanego w niepamięć
uczucia, na jaki sobie pozwalała. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła, choć w gruncie
rzeczy nie miała nań żadnego wpływu.
Dni lata mijały, a Abby coraz bardziej dochodziła do przekonania, że owa narzucona
sobie samej dyscyplina funkcjonuje doskonale i że tym samym raz na zawsze zostało
zażegnane niebezpieczeństwo, iż jej uczucia dla Teda mogłyby wybuchnąć na nowo.
Po lipcu pozostało tylko wspomnienie, nadszedł sierpień, lecz Abby nie zdołała
jeszcze uruchomić młyna. Zresztą nadszedł czas zbiorów, a z nim pora sporządzania
kompotów i marynat, a także smażenia konfitur. Od czasu do czasu jeździła z Alexem do
Deerfield i innych okolicznych miasteczek, aby się nieco zabawić i w ten sposób odpocząć od
szarzyzny codziennego dnia.
Niekiedy spotykała Teda, ale najczęściej byli obydwoje w towarzystwie. Wyglądało
na to, że nie najlepiej układa mu się z Karen, gdy tymczasem między nią i Alexem panowała
absolutna harmonia. W każdym razie Ted nie dawał nic poznać po sobie, choć kilka razy
Abby udało się pochwycić jego dziwnie udręczone spojrzenie.
Kiedy pani Wilkins chciała znowu wszystkich zaprosić na obiad, Abby uprzejmie
odmówiła, zasłaniając się jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawą. Później dowiedziała się, że i Ted
wykręcił się od zaproszenia.
Mimo to, kiedy usłyszał, że Abby chce wreszcie naprawić napęd i uruchomić młyn, z
czym nosiła się od dawna, od razu zaoferował swą pomoc, a że z niej nie skorzystała,
ograniczył się do udzielenia Alexowi paru rad w tym względzie, po czym dowiadywał się od
niego lub od pani Wilkins, jak postępują prace.
Abby i Alexa łączyła wspólna praca i te same zainteresowania. Każdego ranka
wyjeżdżali konno, przy okazji odwiedzali kogoś z sąsiedztwa, a potem zabierali się do pracy.
Zwykle w pierwszym rzędzie szli do małej szklarni, którą wznieśli z tego, co mieli pod ręką,
na lekkim południowym skłonie za stajnią, i tam przeprowadzali różne eksperymenty.
Późnym popołudniem zabierali się do pracy nad uruchomieniem młyna.
Spędzany wspólnie czas sprzyjał lepszemu poznaniu się, lecz nie rozwinęło się z tego
nic więcej poza autentyczną przyjaźnią. Nie mogło być o tym mowy, bo cień Teda
prześladował ją wszędzie. Gdy nie rozmawiali z Alexem o pracy czy swych
zainteresowaniach, rozmowa od razu schodziła na niego.
Któregoś dnia czyścili olbrzymie młyńskie koło.
- Naprawdę mnie dziwi, że dziewczyna twojego pokroju zakochała się bez pamięci w
takim mężczyźnie jak Ted - wybuchnął raptem, nie zastanawiając się, co mówi.
~\
Abby z miejsca zajęła pozycję obronną, sama nie wiedząc dlaczego.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała ostrożnie podnosząc głowę.
- W każdym razie nic złego. Jest inteligentny, ujmujący, przy tym traktuje swoje
zajęcie poważnie. Ale on nie jest taki chłodny i opanowany jak ty. Ty na pierwszym miejscu
stawiasz pracę, co nieraz mogłem stwierdzić, od kiedy jesteśmy razem. Zresztą takie
nastawienie mi się podoba, sam taki jestem, choć i ja od czasu do czasu pragnę jakiejś
rozrywki, a gdy się nadarza okazja, nie Stronię od niej. Uważam, że ty i Ted bardzo się
różnicie pod względem emocjonalnym. Nigdy bym nie uwierzył, że uczucia potrafią
wyprowadzić cię z równowagi, a w każdym razie pokrzyżować twe plany. Niekiedy wręcz
odnoszę wrażenie, że takie rzeczy cię nie wzruszają.
Abby nie umiała na to odpowiedzieć. Kiedyś myślała równie trzeźwo i rozsądnie jak
Alex. Teraz jednak niczego bardziej nie pragnęła, jak pozbyć się owych narzuconych przez
samą siebie ograniczeń i kochać Teda, tak jak na to zasługuje, ale nawet przed samą sobą
wzdragała się do tego przyznać.
Alex uważnie studiował jej twarz, usiłując rozeznać, jaki wpływ wywarły na nią jego
słowa. Kiedy zauważył, że najwyraźniej rozważa je w myślach, zadał następne pchnięcie.
- Zastanawiasz się nad tym, jak to się stało, że ty, taka, rozsądna, uwikłałaś się na
dobre?
- Nie, to nie jest tak, jak myślisz. Stanęło mi tylko przed oczami nasze pierwsze
spotkanie. Na początku wszystko było takie cudownie nieskomplikowane. Ted mi pomagał
zaaklimatyzować się w nowym środowisku, a przy tym nieco zmienić moje trzeźwe
nastawienie do życia. Zrozumieliśmy się od razu. Obawiam się, że to bardziej moja wina niż
jego, że to wszystko tak wyszło. Ted przez cały czas prowadził uczciwą grę i zawsze był
wobec mnie szczery.
- W tym być może leży problem - wyraził swe przypuszczenie Alex. - Po tym, jak był
dla ciebie miły i otwarcie zabiegał o twe względy, doszłaś do wniosku, że jesteś mu winna
miłość. Założę się, że tak właśnie było.
Odetchnęła ciężko, próbując stłumić łkanie. Zanosiło się na to, że Alex za wszelką
cenę będzie próbował wydrzeć jej prawdę. Czuła, że będzie to dla niej bolesne, wiedziała
jednak, że jest winna przyjacielowi szczerość. Najważniejsze jednak, że nie mogła dopuścić,
aby Alex widział Teda w fałszywym świetle i sądził, że Ted nie jest godzien jej miłości.
Nawet jeśli Ted nigdy się nie dowie, z jakim przekonaniem ona go broniła, zrobi to. Nikomu
nie wolno myśleć, że nie jest dla niej wystarczająco dobry.
- Nic nie rozumiesz, Alex - oświadczyła z naciskiem. - Gdybym kiedyś zdecydowała
się założyć rodzinę, tylko Ted wchodziłby w grę. Cudownie się uzupełniamy, a ja staram się
respektować jego stanowisko w kwestiach, w których się różnimy. Problem w tym, że ja
jeszcze nie jestem na tym etapie, aby dzielić życie z mężczyzną, nie mówiąc o dzieciach. Ted
natomiast wydaje się myśleć odwrotnie. To wszystko sprawa nieodpowiedniego momentu,
nic innego. Za parę lat ta cała historia mogłaby wyglądać inaczej.
Alex obrzucił ją pełnym zwątpienia spojrzeniem.
- Jeśli taka wersja ci odpowiada, to przy niej pozostań. Pozwól jednak sobie
powiedzieć, jak ja to widzę: niezależność i kariera to wszystko, co się dla ciebie liczy.
- Owszem, nie wypieram się, że to dla mnie ważne, ale stopniowo zaczynam
pojmować, że jest jeszcze coś więcej. Teda nastawienie do życia jest równie słuszne jak i
moje. Każdą rzecz należy rozpatrywać z dwóch stron.
Alex przyglądał jej się nieufnie, a jego twarz sposępniała.
- Gdybym nie znał sytuacji, powiedziałbym, że jesteś w nim beznadziejnie
zakochana.
Przekładała z ręki do ręki trzymany przez siebie przedmiot szukając gorączkowo
odpowiednich słów. Alex jednak już jej nie słuchał, lecz wrócił do pracy i czyścił teraz
kamień młyński z jeszcze większym zapamiętaniem niż przedtem.
Abby zdołała po chwili również wziąć się w garść. Pracowali w milczeniu obok
siebie, a każde było zajęte przy tym własnymi myślami, lecz nie dzieliło się nimi, w obawie,
żeby tego drugiego nie zranić.
Abby pierwsza przerwała milczenie, wybuchając naraz śmiechem i dając Alexowi
przyjacielskiego kuksańca w bok.
- Kiedy się ciebie słucha, można dojść do wniosku, że cierpię na nieuleczalną
chorobę. Uważaj, Alex, bo mogę ciebie zarazić. Ostatecznie jest tu jeszcze w pobliżu mała
Karen. Siedzi u Marthy i tylko czeka na to, aby któryś z was się nią zajął.
Alex chętnie podjął jej lekki ton.
- Szkoda tylko, że ona wydaje się interesować wyłącznie Tedem. To naprawdę ładna
dziewczyna i myślę, że za jej roztrzepaniem kryje się poważnie myślący człowiek. W każdym
razie uważam, że jest czarująca, nie wiem tylko, jak ją poderwać.
- Czyż nie przepowiedziałam ci tego? - uśmiechnęła się Abby. - Zdradzasz już
pierwsze objawy.
- Moja kochana, mam coś lepszego do roboty - oświadczył żartobliwie. - Obawiam
się, że nie wywierasz na mnie korzystnego wpływu. Jeśli będę się z tobą dłużej zadawał,
wkrótce całkowicie mnie odmienisz.
- To będzie tylko z korzyścią dla siebie - przekomarzała się z nim.
- Jeżeli już jesteśmy przy temacie, powiedz, czy nie moglibyśmy choć przez minutę
zachować powagi?
- A musimy? - naraz poczuła się nieswojo.
- Boję się, że tak. Może nie jesteś tego świadoma, ale ten żartobliwy nastrój, jaki
narzuciłaś, zdradza więcej w kwestii twych uczuć dla Teda, niżbyś chciała. Odpowiedz, tylko
poważnie, na moje poważne pytanie: jak się teraz zachowasz?
Abby wpatrywała się w niego nie rozumiejąc. Raptem zaczęło narastać w niej coś, co
przypominało strach. Zadała sobie tyle trudu, aby ukryć swe prawdziwe uczucia dla Teda, a
tymczasem...
- Nie wiem, Alex, naprawdę nie wiem, co mam robić, lecz przynajmniej jestem już
świadoma, że ta historia miłosna jest dla mnie ważna, ważniejsza niż praca.
- To naprawdę dziwne, że uczucie do mężczyzny potrafiły ciebie, świadomą celu i
odnoszącą sukcesy kobietę postawić przed takim dylematem. W takim razie musisz
rzeczywiście coś przedsięwziąć i zrobić w swym życiu miejsce miłości, jeżeli nie umiesz
wygnać jej z serca. A może uważasz się za superkobietę, która i coś takiego potrafi, jeśli da
się jej trochę czasu?
- Alex! Proszę, nie żartuj ze mnie! Wiem, że chcesz mi pomóc to znieść i jestem ci
niezmiernie wdzięczna. Otworzyłeś mi oczy i już wiem, że sytuacja jest niewesoła. Muszę się
zdobyć na decyzję, lecz nie mam pojęcia, jak ona powinna wyglądać. Mam uczucie, że tak
czy tak będzie zła, bez względu na co się zdecyduję. Będę musiała się przyznać do błędu, iść
na ustępstwa, a to z pewnością nie przyjdzie mi łatwo. Jeśli wybiorę przyszłość u boku Teda,
będę musiała zrezygnować z pewnych rzeczy, które do tej pory uważałam za cel swego życia,
a to naprawdę nie jest śmieszne.
- Wiem, że to nie jest łatwe, Abby - szepnął miękko Alex - mimo to powinnaś
wszystko jeszcze raz przemyśleć. Życzysz sobie przyszłości z Tedem? Mam wrażenie, że tak.
Co więc zamierzasz zrobić, aby na powrót między wami się ułożyło? W dodatku jest jeszcze
ten flirt z Karen czy co tam jest między nimi.
- Ach, to - machnęła ręką.
- Tak, to - powtórzył z naciskiem Alex. - Co prawda wydaje się, że nie łączy ich nic
poważnego, i najprawdopodobniej tak jest, lecz w końcu nieraz się zdarzało, że z niewinnej
zabawy wyrastała wielka miłość. A tak przy okazji, założę się o wszystko, że Ted dokładnie
to samo myśli o nas.
- Jeśli Ted naprawdę mnie kocha, te nasze chwilowe sprzeczki nie powinny odgrywać
roli. A co się tyczy Karen, ta z pewnością nie ma szans.
- Mówisz jak małe dziecko - potrząsnął głową Alex. - Każdy przecież w końcu wie,
że miłość chadza najdziwniejszymi ścieżkami. Nawet jeśli dwoje ludzi jeszcze się kocha,
tragiczne okoliczności mogą spowodować, że ich drogi ostatecznie się rozejdą. Gdy będziesz
za długo zwlekać z podjęciem decyzji, Karen tymczasem może cię prześcignąć i pierwsza
dopaść celu.
Abby rzuciła mu udręczone spojrzenie.
- Proszę, nie zmuszaj mnie do niczego. Nie jestem w tym momencie zdolna uczynić
takiego decydującego kroku, zresztą nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze coś do uratowania.
- Czekaj sobie tak, czekaj, aż będzie za późno. Utracisz Teda - na rzecz Karen.
Alex wymówił imię tamtej dziewczyny ze szczególnym naciskiem. Abby słysząc to
wzdrygnęła się mimo woli, co nie uszło jego uwagi.
- Widzę, że moje słowa zaczynają odnosić skutek - stwierdził zadowolony.
Abby spojrzała na niego żałośnie.
- Chyba rzeczywiście można tak powiedzieć. Ostrzegłeś mnie nie tylko przed tym, że
mogę stracić Teda uzmysłowiłeś mi naocznie, jak bardzo ucierpi moja duma, jeśli przegram
właśnie z taką Karen.
- W końcu taka jest rola przyjaciela.
- A jeśli chodzi o moją dumę, która ewentualnie może zostać zraniona, to jak myślisz,
co powinnam zrobić? Wiesz chyba, że nie wskoczę po prostu na grzbiet Malinki i nie popędzę
do Teda. Skoro swym zachowaniem wprowadziłam go w błąd, nie przyjdzie mi teraz łatwo
zapewnić go o dozgonnej miłości.
- Masz absolutną rację. Musimy coś wymyślić.
- Jesteś naprawdę wspaniałym przyjacielem - rzekła poruszona. - Nie rozumiem tylko,
dlaczego to wszystko dla mnie robisz, tym bardziej że mam wrażenie, iż coś dla ciebie
znaczę.
Spojrzał na nią z powagą.
- Tak, Abby, znaczysz, i to bardzo wiele. Nie ma powodu, abyś o tym nie wiedziała.
W moim życiu w tym momencie też właściwie nie ma miejsca na miłość, a skoro nie mogę
ciebie mieć - i to z różnych przyczyn - chciałbym przynajmniej, abyś była szczęśliwa z
innym. Bez względu na to, co o nim mówiłem, szanuję, a nawet podziwiam Teda, obawiam
się tylko, że będę musiał nakłonić go siłą do szczęścia, jakie się przed nim otwiera.
Abby roześmiała się i ucałowała Alexa w policzek, on natomiast zrewanżował się
braterskim uściskiem.
- Komiczne, że choć skonfrontowałeś mnie z całym mnóstwem problemów, o jakich
nie miałam pojęcia, czuję się szczęśliwa i to twoja zasługa - powiedziała szczerze.
- A ja się cieszę, że mogę ci pomóc. To zresztą dopiero początek. Dopiero gdy
przezwyciężysz wszystkie trudności, będziesz mogła powiedzieć, że jesteś naprawdę
szczęśliwa. Chciałbym, aby na twej twarzy zawsze gościł taki promienny uśmiech jak w tej
chwili.
- Naprawdę aż tyle dla ciebie znaczę?
- Tak, Abby, lecz nie pytaj mnie, ile, bo i tak ci nie powiem. Do jednego tylko muszę
się przyznać: ostatnio stwierdziłem, że i mnie można zranić, choć do wszystkiego staram się
podchodzić z dystansem.
Poderwał się raptownie i wyszedł. Przez okno dojrzała, że podszedł do starej studni i
wyciągnął wiadro wody, lecz miała wrażenie, że nie chodziło mu tylko o ugaszenie
pragnienia. Nie chcąc okazać uczuć, jakie żywi do niej, próbował odzyskać panowanie nad
sobą, była więcej niż pewna.
Rozumiała go aż za dobrze. Przecież i ona długi czas narzucała sobie takie właśnie
postępowanie, uważając powściągliwość i chłód emocjonalny za dwie największe cnoty.
Teraz wszakże, kiedy się przekonała, do czego to prowadzi, była pewna, że już więcej nie
wkroczy na tę drogę. Jej teorie rozpadły się jak domek z kart w konfrontacji z prawdziwym
życiem. Po prostu nie miały z nim nic wspólnego.
Zraniła Teda, a więc to ona powinna uczynić pierwszy krok zmierzający do
pojednania. Musiała jednak znaleźć sposób, w jaki to zrobić, aby nie ucierpiała przy tym jej
duma. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie będzie to proste, lecz Ted wart był tego, aby
się o niego starać.
Dobry Boże, daj, aby nie było za późno, szepnęła, po czym wyszła na dwór, chcąc
zaoferować Alexowi szklankę lemoniady.
ROZDZIAŁ 10
Tego samego popołudnia Karen przymierzała w swym pokoju nową sukienkę. Aby ją
sobie sprawić, zażądała od rodziców przysłania pieniędzy pocztą. W sobotę wieczór miała się
znowu odbyć zabawa i Karen była zdecydowana zaćmić wszystkie inne dziewczęta swoim
strojem, a przede wszystkim Abby. Z zadowoleniem stwierdziła, że ta nie zadaje sobie nawet
najmniejszego trudu, aby walczyć o Teda, a i Ted nie wydawał się wcale nią tak
zainteresowany, jak utrzymywała ciotka Martha, bo w przeciwnym razie już dawno znalazłby
drogę do młyna.
Karen nikomu nie życzyła nic złego, ta sytuacja jednakże wyjątkowo ją cieszyła.
Zresztą Ted był wolny, od kiedy Abby odwróciła się do niego plecami, wybierając Alexa,
poza tym ona, Karen, miała większe prawa do Teda. Znali się przecież od dzieciństwa, a
Abby po prostu wtargnęła w ich życie sprawiając swoją osobą zamieszanie.
Mimo to Karen nie była aż tak naiwna, aby wierzyć, że Ted bezspornie należy tylko
do niej i nikt nie ma prawa tego kwestionować. Będzie kosztowało ją jeszcze wiele zachodu,
zanim powie, że jest już pewna swego, nosząc na palcu jego pierścionek. W każdym razie
postawiła sobie za cel zdobycie jego miłości i wszystko inne się nie liczyło.
Ciotka Martha dokładnie opisała jej strój, jaki Abby uszyła sobie na ostatnią zabawę,
lecz Karen nie zadowoliła się samodzielnym uszyciem sukni i tak długo szukała, aż wreszcie
znalazła coś odpowiedniego w ekskluzywnym sklepie w Deerfield. Ta sukienka spodobała się
jej od razu, a teraz, kiedy przeglądała się w lustrze u siebie w pokoju, utwierdziła się w
przekonaniu, że dokonała znakomitego wyboru i że wygląda w niej porywająco.
Wyszczotkowała swoje długie włosy, aż zalśniły, po czym związała kilka pasem z tyłu
głowy jasnoniebieską wstążką, harmonizującą z kolorem bluzki w liliowe i granatowe.
motyle. Do niebieskiej spódnicy włożyła krótki gorsecik z białym sznurowaniem z przodu. W
podobny sposób były też wykończone małe bufiaste rękawki.
Okręciła się przed lustrem konstatując z przyjemnością swoją wąską talię i opadającą
miękko spódnicę, a także sięgające kolan, obszyte falbanką majteczki, jakie dawniej noszono
do ludowego stroju. Tak ubrana, z pewnością ściągnie na siebie wszystkie spojrzenia i nie
pozwoli, aby Ted podniósł oczy na inną.
Miała co prawda czarne pantofle, ale na tę okazję wydała ostatnie pieniądze, aby
sprawić sobie jasnoniebieskie, pasujące do sukni. Na taki luksus w zwykłych okolicznościach
by sobie nie pozwoliła, lecz jeśli miała odnieść sukces, musiała w to zainwestować.
Puściła się w tany po pokoju, rozkoszując się pięknie rozkładającą się przy tym
spódnicą, po czym zadowolona z efektu ściągnęła strój i ukryła za szafą. Ciotka miała go
zobaczyć dopiero w ostatniej chwili. W każdym razie Karen była święcie przekonana, że ma
wszelkie atuty w ręku, aby zdobyć Teda.
Natychmiast się zgodził, gdy go poprosiła, aby towarzyszył jej na zabawie. Na wszelki
wypadek poinformowała o niej także gości ciotki, posunęła się nawet do tego, że
zaproponowała Alexowi, by zabrał ze sobą Abby. Ten uznał to za doskonały pomysł i
zadzwonił do Abby, pragnąc się umówić.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem, ku wielkiemu zadowoleniu Karen. Ciotka
Martha okazała się wielkoduszna, że wystąpiła z propozycją, aby młodzi zebrali się u niej i
pojechali na tańce jej samochodem kombi Tak więc wieczorem w salonie pani Wilkins zebrali
się goście ze Szwecji, Ted i Abby, i to dokładnie w momencie aby przeżyć wielki występ
Karen. Z gracją, powabna jak narzeczona, schodziła powoli po schodach, pewna wrażenia,
jakie robi na obecnych. Z zadowoleniem stwierdziła, że na jej widok wszystkie rozmowy
umilkły i każdemu jej krokowi towarzyszą zachwycone spojrzenia.
Alex podszedł do niej podając jej z dwornym ukłonem ramię, lecz Karen miała dla
niego tylko lodowate spojrzenie i wyminąwszy go ruszyła w kierunku Teda i Abby stojących
z boku.
Alex nie dał się jednak tak łatwo spławić.
- Twój trud się opłacił, Karen. Wyglądasz olśniewająco.
Abby oczywiście od razu zauważyła, o co toczy się gra, lecz pozostała damą w
każdym calu. Uśmiechnęła się promiennie do Karen.
- Twoja sukienka jest naprawdę fantastyczna. Okręć się, proszę. O, tak! Będziesz w
niej gwiazdą wieczoru. Skąd wytrzasnęłaś coś tak wystrzałowego?
- Kupiłam w „Bon Soir” w Deerfield. Rzeczywiście ci się podoba?
- Komu by się nie podobała! - wmieszał się Alex, zanim Abby zdążyła coś
odpowiedzieć, lecz Karen zignorowała jego uwagę, traktując go jak powietrze. Nie zdążyła
się jednak odwrócić, bo on ujął ją władczym gestem pod ramię i pociągnął do drzwi.
- Myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli zostaniesz mą partnerką na
dzisiejszy wieczór. Nie będę tu przecież długo, może jeszcze tydzień, nie więcej. Wiem, że
jesteś mistrzynią w tańcu ludowym, gdy tymczasem Abby i ja jesteśmy zaledwie
początkujący i prawdopodobnie deptalibyśmy sobie tylko po stopach. Bądź więc tak miła i
pomóż mi choć z początku.
- Ale przecież obydwoje mamy już partnerów na dzisiejszy wieczór! - zaoponowała
Karen i odwróciła się szukając wzrokiem pomocy u Teda.
- Wśród przyjaciół jest przyjęte, że mogą się wymieniać partnerami, prawda? - spytał
Teda Alex.
- Oczywiście, że tak - potwierdził żywo Ted, sprawiając wrażenie ucieszonego.
Karen była bliska łez. Wpatrzyła się błagalnie w Alexa, jak gdyby zaklinając go, aby
nie niweczył jej planów związanych z Tedem, lecz napotkała tylko jego zimny, obojętny
wzrok. Od niego nie mogła spodziewać się pomocy. Próbowała uwolnić rękę, ale trzymał ją
mocno i w bezlitosnym pośpiechu prowadził do wyjścia, że ledwie zdążyła zarzucić na
ramiona chustę. Profesor i Lars podążyli za nimi. Abby i Ted zostali sami.
Ted otulił Ramiona Abby narzutką.
- Jeśli jesteś gotowa, możemy iść - powiedział.
Towarzyszyła temu nieprzenikniona mina i może Abby nawet by i uwierzyła, że jest
mu już obojętna, gdyby nie jego dziwnie ściszony głos i dłonie... tak, jego dłonie spoczywały
na jej ramionach, jakby zapomniane przez właściciela...
Najchętniej by mu szepnęła, że wszystko jest już znowu w porządku, że od tamtego
niefortunnego rozstania po zabawie wiele się zmieniło, ale słowa uwięzły jej w gardle, a do
oczu cisnęły się łzy. Nie wolno mi się rozpłakać, nie wolno... tylko nie to... powtarzała sobie
rozpaczliwie w duchu zmuszając się do uśmiechu. Może gdyby powiedział coś więcej, jedno
jedyne słowo, byłaby zdolna wyznać mu miłość, ale tak...
- Dobrze, chodźmy - odparła drżącym głosem siląc się na oficjalny ton. Zaraz jednak,
nie mogąc oprzeć się wewnętrznemu impulsowi, będącemu jawnym świadectwem jej stanu
ducha, dodała pospiesznie: - Przykro mi, że Alex wtargnął pomiędzy ciebie i Karen. To się da
zmienić i wtedy będziecie mogli być razem...
Jest mi obojętne, czy będę z nią tańczył czy nie - odparł szorstko. - W ogóle nie mam
ochoty iść na tę zabawę.
Abby przysłuchiwała się uważnie każdemu jego słowu. W swej odpowiedzi Ted
zawarł więcej, niż prawdopodobnie sobie uświadamiał. Sam o tym nie wiedząc zdradził, że na
Karen mu nie zależy, mało tego, odniosła wrażenie, że jest na nią wściekły. Widocznie
musiało coś między nimi zajść, co było powodem takiej reakcji.
Kiedy Ted otworzył przed nią drzwi, Abby położyła delikatnie rękę na jego ramieniu,
przy tym jednak odwróciła twarz, aby nie mógł wyczytać z jej oczu, co do niego czuje.
Chciała być dla niego w tym momencie tylko dobrym przyjacielem, nikim więcej.
- Ted, co się stało? - spytała miękko nie kryjąc swej troski o niego.
Ted wpatrywał się posępnie w podłogę.
- Co ci przyszło do głowy? - rzucił wreszcie siląc się na obojętność, lecz najwyraźniej
przyszło mu to z trudem.
W lot pojęła, że Ted nie chce w tej chwili o tym rozmawiać. Zresztą mógł mieć też
inne kłopoty, ona jednak myślała tylko o rozdźwięku, jaki powstał między nimi. Nie
zdoławszy się powstrzymać wybuchnęła:
- Ted, co się z nami stało? Wiem, że to przynajmniej częściowo moja wina, ale ty nie
pozwoliłeś sobie wytłumaczyć, dlaczego zachowywałam się tak chłodno wobec ciebie. A
teraz stanęła między nami Karen.
- Nie sprawiłoby różnicy, gdyby jej w ogóle nie było. Zresztą to nie ja zacząłem tę
historię, jeśli cię to interesuje.
Alex jest co najmniej tak samo wielką przeszkodą jak Karen. To wszystko wyszło od
ciebie, ty ponosisz tu winę.
Abby miała mu tyle do wyjaśnienia, tyle odpowiedzi cisnęło jej się na usta. Mogliby
się rozmówić i pogodzić, tego była pewna, lecz w tym momencie nie było czasu na takie
wynurzenia. Lars trąbił niecierpliwie, a w pobliżu kręciła się Martha. Abby rozpaczliwie
pragnęła zamienić z Tedem na osobności parę słów i ta chwila nadeszła, lecz w wyjątkowo
niesprzyjającym momencie.
Nie wiedziała, czy to sprawa napięcia panującego od dłuższego czasu między nimi, a
może powodem tego była reakcja na jego zadawanie się z Karen, w każdym razie nie mogła
się przemóc i nie zdobyła się na cieplejsze słowo, pogarszając tym samym jeszcze sytuację.
- Nie wmawiaj, że jesteś o mnie zazdrosny, Ted. A może powinnam mówić do ciebie
pieszczotliwie „Teddy”, jak Karen?
Ted roześmiał się, lecz w tym śmiechu zabrzmiał ponury ton.
- Dlaczego miałbym być zazdrosny? - żachnął się i nie oglądając się na nią ruszył ku
wyjściu. - W końcu dałaś mi wyraźnie do zrozumienia, że w twoim życiu liczy się tylko
wiedza, praca i tym podobne sprawy - rzucił jeszcze przez ramię. - Czyż mężczyzna może być
zazdrosny o przyrządy do testowania i tym podobne? A jeśli Alex jest na tyle głupi, że
wierzy, iż potrafi w końcu odciągnąć się od książek, to mogę mu jedynie współczuć.
Mężczyźni są dla ciebie tylko zabawką pozwalającą przyjemnie spędzić czas i to mi w tobie
przeszkadza.
Rzuciła mu rozzłoszczone spojrzenie.
- Nie wmawiaj mi, że co innego robisz z Karen!
Jej głos zabrzmiał wyjątkowo ostro. W bezsilnej wściekłości zacisnęła pięści. Tak
bardzo tęskniła za pocałunkami Teda, a skończyło się na tym, że znów zaczęli się kłócić.
- Co prawda nic cię to nie obchodzi - wybuchnął - ale znam Karen od dziecka. Nigdy
nie było między nami nic oprócz przyjaźni, i teraz też nie ma.
- To tylko tobie tak się wydaje. Karen na pewno myśli inaczej. Zgrywa się na
niewinną, ale w rzeczywistości to wyrafinowane stworzenie, które doskonale wie, do czego
zmierza.
- Jest mi obojętne, co o tym myślisz. Dałaś mi do zrozumienia, że nie interesujesz się
moją osobą, zatem nie mieszaj się do moich spraw. Sam sobie dam radę z Karen.
Z tymi słowami zbiegł po schodach. Abby pospiesznie otarła łzy. Teraz już na pewno
wiedziała, że nigdy nie odnajdą się z Tedem, nawet nie powinna była próbować. Te jej
żałosne usiłowania pogorszyły jeszcze sytuację.
Ted wcisnął się na środkowe siedzenie między profesora i Alexa. Na przodzie obok
Larsa siedziała Karen z olbrzymim półmiskiem sałatki jarzynowej i dwiema szarlotkami,
stanowiącymi wkład ciotki Marthy do zabawowego bufetu.
Abby była pewna, że to Alex zaaranżował rozmieszczenie wszystkich w samochodzie,
nie przyszło mu jednak do głowy, że ona zostanie całkiem sama na tylnym siedzeniu,
ponieważ w środku zabrakło miejsca.
Po drodze nie rzekła ani słowa, gdyż nic sensownego nie przyszło jej do głowy,
wpatrywała się tylko niemo w plecy Teda. Ted też się nie odzywał. Za to inni okazali się nad
wyraz rozmowni, więc nikt nie zwrócił na to uwagi. Lars i profesor zastanawiali się, jak
wyszukać miłe partnerki do tańca, a Karen opisała im dziewczęta, które są bardzo
sympatyczne i z pewnością ucieszą się, że nadarza im się takie interesujące towarzystwo.
Kiedy przybyli na miejsce, zabawa już była w toku. Karen i Abby zaniosły do bufetu
sałatkę i szarlotki, po czym Karen zaznajomiła ich z dziewczętami, które miały dołączyć do
ich grupy.
Orkiestra grała tak głośno, a w stodole było tłoczno, zatem Abby i Ted nie mogliby
spokojnie porozmawiać, nawet gdyby chcieli.
Dopóki byli w grupie, niewiele mogło się zdarzyć. W którymś momencie Karen
zaproponowała spacer przy świetle księżyca, lecz Ted nie chciał jej towarzyszyć. Abby
przyjęła to z prawdziwą ulgą. Czyżby jeszcze nie wszystko było stracone?
Sama robiła wszystko, aby podtrzymać dobry nastrój. Odnosiła się do innych
uprzejmie i dla każdego znalazła przyjazne słowo, nawet dla Karen. Czuła przy tym, że Ted
śledzi każdy jej ruch, zważała więc bacznie na to, aby nie poświęcać Alexowi więcej uwagi
niż innym mężczyznom.
Choć wieczór zaczął się dla niej deprymująco, przebiegał teraz zaskakująco radośnie i
harmonijnie. Ted okazał się prawdziwym dyplomatą i przyniósł poncz nie tylko Karen, ale
także i jej. Karen co prawda ciągle od nowa próbowała go zabawiać rozmową, ale Ted nie dał
się odciągnąć na bok konwersując równocześnie przynajmniej z jeszcze jedną osobą.
Zimna wojna między Abby i Tedem nie została co prawda zakończona, lecz
zapanowało między nimi coś w rodzaju milczącego zawieszenia broni. Kiedy Lars odwoził
ich po zabawie z powrotem do domu, kazała się wysadzić najwcześniej. Ted życzył jej
uprzejmie, lecz przy tym oficjalnie dobrej nocy, co utwierdziło ją w przekonaniu, że już na
zawsze wyrósł między nimi mur nie do sforsowania. Choć z drugiej strony bąknął coś o tym,
że wkrótce się zobaczą. Nie było to wiele, ale zawsze coś.
Mimo zmęczenia i obolałych stóp nie zaznała tej nocy spokoju. Nie miała ochoty się
położyć, więc w szlafroku zeszła na werandę i zasiadłszy w bujanym fotelu wpatrzyła się w
usiane gwiazdami niebo.
Nie jest tak całkiem obojętna Tedowi, pocieszała się w duchu. Przypuszczalnie ją
nawet kochał. Przecież tyle razy i na różne sposoby okazywał jej swe uczucia, że nie miała
powodu, aby w nie wątpić. To czyniło ją niewypowiedzianie szczęśliwą.
Mimo to czuła się nieswojo. To przecież chyba ona musi zrobić następny krok i
otwarcie mu powiedzieć, co do niego czuje. Było jednak coś, co przeszkadzało jej to zrobić.
To tylko ta moja duma, przyznała się sama przed sobą. Ta nierozsądna, wręcz
śmiesznie dziecinna duma była przypuszczalnie powodem, dla którego nie potrafili się
odnaleźć i nie mogli być szczęśliwi. W każdym razie postanowiła przyznać się do winy i
pierwsza wyciągnąć rękę do zgody.
Ale właściwie dlaczego ona? spytała na głos i od razu odpowiedziała sobie: ponieważ
w tej kwestii mam staroświeckie poglądy. A przecież zawsze starała się być nowoczesna i
otwarta w kontaktach z innymi...
Jeśli ma odzyskać miłość Teda, musi przezwyciężyć własną dumę i grać z nim w
otwarte karty. Naraz wydało jej się to najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
ROZDZIAŁ 11
Ta decyzja nie przyszła Abby łatwo, lecz jej wykonanie okazało się jeszcze
trudniejsze. Każdego dnia obiecywała sobie, że pojedzie do Teda i poprosi go o rozmowę,
lecz nic z tego nie wychodziło. Przez cały ten czas ciągle jeszcze była zajęta pracami
związanymi z uruchomieniem młyna, a w następnym tygodniu musiała wrócić do
laboratorium badawczego w Deerfield. W dodatku akurat w tych ostatnich dniach sierpnia
nastąpiło oberwanie chmury, jakiego nie pamiętali najstarsi ludzie, które wyrządziło wiele
szkód i sprawiło, że drogi były praktycznie nieprzejezdne. Farmerzy zatem, a w tym i ona,
mieli pełne ręce roboty usuwając skutki niebywałej ulewy i doprowadzając do porządku pola i
ogrody.
Zanim jeszcze udało jej się przynajmniej częściowo uporządkować po burzy swe małe
gospodarstwo, niespodziewanie przyjechali do niej rodzice z zamiarem spędzenia w młynie
paru dni. Abby nie odważyła się zaprosić Teda. On i jej matka pod jednym dachem - to
byłoby nie do zniesienia...
Alex, profesor i Lars mieli odjechać w nadchodzący piątek, Karen zresztą też. Martha
wydała na ich cześć pożegnalne party, na które zaproszeni zostali oczywiście także Abby i
Ted. Była wtedy okazja, aby wyciągnąć Teda na krótki spacer po ogrodzie i powiedzieć o
wszystkim, co jej leży na sercu. Niestety nie potrafiła się zdobyć na ten decydujący krok,
choć spojrzeniami, uśmiechami i drobnymi gestami nie zawahała się okazywać mu swych
uczuć nawet w obecności innych.
Następnego dnia dowiedziała się, że Ted wyjechał na parę tygodni do Kansas, gdzie
można było kupić najlepsze bydło. Nawet nie zadzwonił, aby się pożegnać...
A potem nadszedł poniedziałkowy ranek i Abby musiała wrócić do Deerfield. Paul od
razu stwierdził, że się zmieniła. Właściwie nie sprawiała wrażenia nieszczęśliwej czy choćby
tylko smutnej, ale wyglądało na to, że w jej życiu uczuciowym musiało się wiele wydarzyć.
Żyjąc w ustawicznej rozterce miała spore trudności z ponownym wejściem w problemy
zawodowe. Nie chciała jednak z nikim o tym mówić, z Paulem także nie. Próbował kilka razy
nakłonić ją do zwierzeń, lecz tylko potrząsała głową obstając przy tym, że sama musi się
uporać z własnymi problemami.
Nie zadowolił się tą odpowiedzią i wciąż zachodził w głowę, jak jej pomóc, nie
przyszło mu jednakże na myśl, że powodem udręki jest nieszczęśliwa miłość. Znał przecież
jej nastawienie do życia i uparcie głoszoną opinię, że miłość jest słabością, dlatego też zresztą
sam nigdy nie wyznał jej uczuć. Tyle razy rozmawiali o tym, że praca jest ważniejsza niż
wszystko inne i że takie romantyczne nastroje są tylko dla nastolatków. Jakże więc miałby jej
się przyznać, że i jego coś takiego dopadło?
Miał przy tym wrażenie, że Abby znalazła się na rozdrożu i że owa sytuacja odbija się
niekorzystnie na pracy. Stłumił swe uczucia do niej, ale nie mógł przyglądać się bezczynnie,
jak się dręczy, gotowa zaprzepaścić własne umiejętności i przekreślić w ten sposób
dotychczasowe sukcesy, nie mógł mówić już o tym, że zagrożona była jej zawodowa
przyszłość.
Minęło parę tygodni. Abby dosłownie chudła w oczach i była coraz bledsza, co z
niepokojem obserwował Paul, a pojawiający się z rzadka na jej twarzy tajemniczy, a zarazem
smutny uśmiech Mony Lizy zdradzał mu, jak bardzo cierpi.
Pewnego dnia, kiedy po prostu nie mógł już dłużej na to patrzeć, wyjął jej
zdecydowanym gestem probówkę z ręki i obrócił ją do siebie na taborecie, aby nie mogła mu
się wywinąć.
- Nie pozwolę, żebyś marniała na moich oczach - zaczął nie znoszącym sprzeciwu
tonem. - Teraz wreszcie mi powiesz, co cię tak odmieniło.
Odwróciła głowę starając się uniknąć jego wzroku.
- Po pierwsze, robisz wiele hałasu o nic, a po drugie, to nie twoja sprawa.
- O nie, Abby, jestem twoim przyjacielem, więc to także i moja sprawa. Odwiedziłaś
ostatnio rodziców? Jeśli tak, to chyba powiedziałaś matce, że wypróbowujesz na sobie nową
dietę.
- Już dobrze, dobrze, rzeczywiście schudłam parę funtów, ale to tylko dlatego, że
przez całe lato ciężko pracowałam.
- A te cienie pod oczami? Nie wmówisz mi, że pracowałaś przez całe noce przy
płomyku świecy.
- Paul, niepotrzebnie zaprzątasz sobie tym głowę. Nie mam żadnych problemów, nie
jestem też chora. Miło z twej strony, że tak się o mnie troszczysz, ale to jest absolutnie
zbędne. I przestań mnie wypytywać. Tu nie ma nic do wyjaśnienia.
Odwróciła się z zamiarem zabrania się na powrót do pracy, lecz Paul nie dał za
wygraną. Wiedział, że Abby nie będzie do niego należeć, mimo to nadal bardzo ją kochał i
nie mógł patrzeć, jak cierpi. Jej nastrój przygnębienia udzielał się także i jemu. Ujął zatem jej
ręce i przyciągnął ją do siebie.
- Abby, jesteśmy przyjaciółmi od lat - rzekł z naciskiem - więc dlaczego naraz
zaczęłaś się ze mną bawić w chowanego? Wiesz przecież, że nie wypytuję ciebie z czystej
ciekawości. Bez względu na to, o co chodzi i jak skomplikowana jest ta sprawa, pragnę ci
tylko pomóc. Tym razem utrafił we właściwy ton. Raptem poczuła się niezdolna do dalszego
ukrywania swej tajemnicy i dziwnie bezbronna. Paul miał rację i rzeczywiście mógł jej
pomóc, chociażby radą. Westchnąwszy ciężko zdobyła się wreszcie na to, aby wyznać
przyjacielowi całą prawdę.
- Nie pytaj mnie, jak to się stało, bo ja sama sobie nie umiem tego wytłumaczyć, po
prostu przyjmij to jako niezaprzeczalny fakt. Zakochałam się, i to na poważnie.
- Co takiego?! Chyba nie mówisz poważnie! Ze wszystkim się liczyłem, ale z tym
nie.
Wyznanie Abby dotknęło go do żywego. Jego twarz nagle pobladła i sprawiał teraz
wrażenie zdruzgotanego, a z jego oczu wyczytała rozpacz. Od razu jej się przypomniało, jak
chętnie rozprawiał z jej matką o małżeństwie. Nie chciała mu za żadne skarby przyczynić
bólu, ale nie było wyjścia, jeżeli miała mu powiedzieć o swych kłopotach.
- Tak mi przykro, Paul. Naprawdę tego nie chciałam i nigdy mi nie przyszło do
głowy, że coś takiego spotka właśnie mnie. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie chciałam o
tym mówić. Widocznie mym udziałem musiało się stać i to doświadczenie, że to nie fraszka,
gdy się kogoś naprawdę pokocha.
- Sprawił ci ból? - spytał ponuro Paul. - Jeżeli tak było, to ja...
- Daj spokój, Paul - przerwała mu - denerwujesz się bez powodu. Ted, bo tak ma na
imię, nie jest niczemu winien, a jeśli już ktoś komuś sprawił ból, to tym kimś byłam ja.
Zadałam ból najpierw jemu, a teraz widzę, że także i tobie.
- Mnie? Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież widzisz, że nic mi się nie dzieje.
Opowiedz mi teraz o Tedzie.
- Jeśli już udało ci się wyciągnąć ze mnie prawdę i mamy być ze sobą szczerzy,
muszę ci się też przyznać, że wiedziałam o twym uczuciu do mnie. Jesteś cudownym
człowiekiem, Paul, i dziewczyna, która dostanie ciebie za męża, będzie się mogła naprawdę
uważać za szczęśliwą. Sama sobie to często powtarzałam, trwałam jednak uparcie w
przekonaniu, że najważniejsza jest praca zawodowa, i stawiałam ją ponad wszystkim.
Myślałam zresztą, że i ty masz podobną hierarchię wartości.
- Owszem, miałem - odparł poważnie Paul. - Moja miłość do ciebie nie była w
żadnym wypadku zaplanowana, dokładnie tak jak twoja do Teda. Widocznie tam, gdzie w grę
wchodzą uczucia, człowiek jest z góry na przegranej pozycji. Tutaj nie ma mocnego.
- Przekonałam się o tym podczas tego lata. Zapewniam cię, broniłam się, walczyłam
jak umiałam. Moja duma i upór sprawiły, że nie chciałam słyszeć o niczym, co nie
odpowiadało dokładnie moim własnym wyobrażeniom o życiu i nie przystawało do zasad,
jakie sobie narzuciłam. Ted ma inne poglądy, a ja nie chciałam o nich słyszeć i dlatego tak
dotkliwie go zraniłam, że trzyma się teraz ode mnie z daleka. To prawda, miałam okazję, aby
to naprawić, lecz nie umiałam jej wykorzystać.
- W niczym już nie przypominasz tej trzeźwo myślącej Abby - stwierdził w
zamyśleniu Paul.
- Wiem. I nie zachowałam się najmądrzej, prawda?
- Rzeczywiście nic takiego nie da się powiedzieć - roześmiał się Paul.
Abby też się roześmiała. Rozmowa z Paulem dobrze jej zrobiła, uwalniając od
wewnętrznego napięcia, z którym tak się skrzętnie ukrywała. Gdyby nie udało jej się teraz
roześmiać, pewnie wybuchnęłaby łzami. Tak dobrze było zrzucić ciężar z serca i przyznać się
szczerze do popełnionych błędów. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jakie głupie było to jej
wieczne wahanie, opory przed wyciągnięciem ręki do zgody. Jeśli nie pójdzie jak najszybciej
do Teda i nie wyzna mu otwarcie, co się z nią dzieje i jak bardzo zmieniły się jej
zapatrywania na życie, owa pełna udręki, a zarazem cudowna miłość skończy się niechybną
tragedią. Im dłużej będzie z tym zwlekała, tym trudniejsze okaże się wyjaśnienie
nieporozumień, jakie ich rozdzieliły.
- Powinnaś od razu do niego zadzwonić - radził jej Paul. - Jeśli ten Ted rzeczywiście
aż tyle dla ciebie znaczy, liczy się każda minuta.
- Którego dziś mamy?
- Siedemnastego.
- Zatem Ted powinien był wrócić wczoraj wieczorem. Dziękuję ci za wszystko, Paul.
- Nie ma za co dziękować. Po prostu cię wysłuchałem.
- Nic więcej nie możesz dla mnie zrobić. Zawrzemy pakt?
- Masz na myśli braterstwo krwi?
- Skądże. Chciałabym tylko, abyśmy na zawsze zostali takimi dobrymi przyjaciółmi,
jakimi jesteśmy teraz, nawet jeżeli ja odzyskam Teda, a ty któregoś dnia znajdziesz
dziewczynę, z którą się ożenisz, czego ci z całego serca życzę.
- Oczywiście, że zostaniemy przyjaciółmi, możesz na mnie pod tym względem liczyć
- przyrzekł uroczyście Paul. - Życzę ci szczęścia z Tedem, i robię to szczerze. Ale masz przy
okazji mu coś ode mnie przekazać.
- Co takiego?
- Powiedz, że będzie miał ze mną do czynienia, jeśli cię kiedykolwiek skrzywdzi lub
choćby trochę unieszczęśliwi.
- Paul, jesteś po prostu cudowny! - krzyknęła i spontanicznie ucałowała go w
policzek.
Abby nie mogła się doczekać chwili, kiedy znajdzie się w „Oazie Spokoju”. Stamtąd
chciała zadzwonić do Teda, a że tego dnia skończyli pracę wcześniej niż zwykle, od razu
wyjechała z miasta. Postanowiła wytłumaczyć mu wszystko przez telefon i zaprosić go do
siebie. Gdyby nie jej duma, już od dawna przecież mogli być razem... Cały czas miała ochotę
to zrobić, ale dopiero rozmowa z Paulem dodała jej odwagi, aby obrócić zamiar w czyn.
Kiedy dotarła do młyna, nie poszła, jak to zwykle czyniła, od razu do Malinki, tylko
usiadła przy telefonie i wybrała numer Teda.
- Halo, Kay. Mogę rozmawiać z Tedem?
- Och, to panna Abby, jakże się cieszę. Tak naturalnie, tyle że potrwa to parę minut.
Jest właśnie w szklarni z panną Reynolds. Pewnie już pani o niej słyszała. To reporterka
pracująca dla „Nowoczesnego Farmera”. Pisze właśnie całą serię artykułów o pomysłach
młodych ludzi gospodarujących na roli.
Och... tak, tak... naturalnie... - wykrztusiła Abby, mając przed oczyma duszy zdjęcie
Janice Reynolds zamieszczone w ostatnim wydaniu poczytnego magazynu.
Janice była młoda i atrakcyjna, a przy tym inteligentna i dość swobodna w sposobie
bycia. Niebezpieczna kombinacja, przemknęło przez głowę Abby, szczególnie w sytuacji,
kiedy ona sama tak źle obeszła się z Tedem. W swej zranionej dumie z pewnością był
wrażliwy na wdzięki innych kobiet. Kto wie, czy jej decyzja nie przyszła za późno...
Panno Abby - usłyszała na nowo głos Kay - panna Reynolds ma zostać na kolacji. Nie
chciałaby pani przyjść? Panna Reynolds robi właśnie zdjęcia, wolałabym więc im teraz nie
przeszkadzać. Proszę zadzwonić później, zresztą Ted może zadzwonić do pani jutro rano,
kiedy już odwiezie pannę Reynolds do miasta.
W Abby narastało poczucie totalnej klęski. Ta cała panna Reynolds nie tylko że
zostanie na kolacji, ale spędzi cały wieczór z Tedem i przenocuje na farmie. A jutro rano mają
jeszcze dla siebie długą drogę do Deerfield!
Ale ostatecznie przecież wystarczyło tylko przyjąć zaproszenie Kay, aby przeszkodzić
Janice Reynolds w wypróbowaniu swego słynnego uwodzicielskiego kunsztu na Tedzie. Jej
nazwisko często pojawiało się w plotkarskich rubrykach magazynów ilustrowanych i Abby
doskonale wiedziała, że preferuje mężczyzn w typie Teda. Zawsze widywano ją w takim
towarzystwie, zatem było więcej niż pewne, że i Tedowi nie przepuści, choć nie nosi
liczącego się nazwiska. Ted zaś, rozzłoszczony na Abby, na pewno ulegnie jej czarowi, tym
bardziej że Janice jest o całe niebo przystępniejsza.
Najchętniej by tak zrobiła, ale niezręcznie jej było teraz wtargnąć do domu Teda i
wydać otwartą walkę tamtej obcej kobiecie, a wszystko z jego powodu. Nie pozwalała jej na
to duma.
- Abby? Halo... Abby? Jest pani tam jeszcze? - wołała do słuchawki Kay.
- Co takiego? Ach, tak, najmocniej przepraszam, zamyśliłam się. Właśnie sobie
przypomniałam, że jeszcze dziś muszę załatwić coś ważnego. Dopiero co przyjechałam, nie
miałam jeszcze nawet czasu zajrzeć do Malinki.
- A więc nie przyjdzie pani na kolację?
- Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale naprawdę nie mogę. I proszę nie przeszkadzać
teraz Tedowi, zadzwonię jutro albo pojutrze.
- Dobrze, panno Abby. Przekażę Tedowi, że pani dzwoniła.
- Będę wdzięczna.
Powoli odłożyła słuchawkę i sztywnym krokiem wyszła zająć się Malinką, a potem
wróciła do domu, przyrządziła sobie zupę i przygotowała kanapkę.
Przez cały wieczór pozostała zimna i opanowana, nawet szyła trochę na maszynie i
oglądała telewizję. Dopiero kiedy tuż przed pójściem spać szczotkowała włosy i dojrzała w
lustrze własną zaciętą twarz, wszystko się w niej załamało.
- Ty oszustko! - syknęła do swego odbicia. - Skończy się na tym, że zmarnujesz sobie
życie, i dobrze wiesz, dlaczego.
Łkając z bezsilnej złości rzuciła się na łóżko. Znowu pozwoliła, aby ta jej przeklęta
duma stanęła między nią a Tedem! Co jej z tego przyjdzie? Prawdopodobnie teraz Ted
spaceruje przy świetle księżyca ze swym czarującym gościem. Taka piękna noc jak dzisiejsza
była wymarzonym tłem dla romantycznych historii, jakby stworzona po to, aby się kochać...
Oczyma duszy widziała tych dwoje w czułym uścisku pod wygwieżdżonym niebem.
Samo wyobrażenie takiej sceny sprawiło, że rozszlochała się na dobre i za nic nie
mogła się uspokoić. O śnie w takiej sytuacji nie było mowy, a że nie mogła się uwolnić od
prześladującego ją obrazu Teda i Janice w objęciach, zmusiła się do czytania, lecz już po
trzech stronach odłożyła książkę. To nie miało sensu, nie potrafiła się skoncentrować.
Gdyby miała mniej dumy, a więcej zdecydowania, zadzwoniłaby teraz do Teda,
chociaż była już prawie pierwsza w nocy. Tamta historia z Karen skończyła się w miarę
bezboleśnie, tym razem zaś Abby z powodu swego uporu i braku odwagi przybyła o parę
godzin za późno, Ted zwrócił się już do innej. Nietrudno jej było to sobie wyobrazić. Nawet
jeżeli nie wiąże go nic poważnego z Janice Reynolds, to z pewnością pochlebia mu jej
zainteresowanie i czarujące towarzystwo. Zresztą nie musi to być Janice, może być każda
inna kobieta. Z taką ujmującą powierzchownością łatwo nawiązuje się kontakty.
Najchętniej by sama siebie spoliczkowała. Mogła mieć Teda, zanim jeszcze na
horyzoncie pojawiła się Karen, lecz nigdy nie zdobyła się na to, aby okazać mu choć odrobinę
uczucia, wręcz przeciwnie, pozowała na chłodną i nieprzystępną i w ogóle zachowywała się
odpychająco. A teraz lato minęło, a wraz z nim prawdopodobnie ostatnia szansa zdobycia
Teda.
No cóż, nic się tu już nie da zmienić, myślała zrezygnowana. Tak, popełniła wiele
błędów, w dodatku nie umiała się tak szybko przestawić, gdy pojęła, o co toczy się gra, jak
prawdopodobnie uczyniłaby na jej miejscu inna kobieta. W każdym razie potrafiła teraz
spojrzeć na całą sytuację innymi oczami i zrewidować własne poglądy. Nawet jeżeli wróciła
za późno i definitywnie utraciła Teda, zdobyła nową samoświadomość i to napawało ją
niejaką dumą. Ta historia pozwoliła jej dowiedzieć się czegoś o życiu i przede wszystkim o
sobie samej. Właściwie była zadowolona, że stała się bogatsza o to doświadczenie. Nie
żałowała tej miłości, dopiero dzięki niej poczuła się pełnowartościową kobietą. A że
pozostanie ona nie odwzajemniona? Cóż, nie pozostaje jej nic innego, jak zachować ją na
zawsze w sercu i strzec niby bezcennego skarbu.
Niezauważenie jej myśli powędrowały do innych spraw. Nadszedł wreszcie moment
uruchomienia młyna. Następnego ranka chciała się zaopatrzyć w różne rodzaje zboża.
Znalazła obiecujące przepisy na chleb, które zamierzała wypróbować, trzeba też było
natychmiast przystąpić do przygotowania zapasów na zimę. W dalszym planie, już po
zebraniu warzyw, miała przekopać ogród, a przedtem jeszcze zebrać nasiona przekwitłych
kwiatów.
W „Oazie Spokoju” było całe mnóstwo roboty, przede wszystkim jednak zbliżały się
dożynki. Zastanawiała się, czy nie zaprosić rodziców i Paula i doszła do wniosku, że to niezła
myśl. Może powinna też zaprosić panią Wilkins. Martha o tej porze roku była zwykle sama,
jak raz napomknęła, a Abby darzyła ją szczerą sympatią. W takiej sytuacji już w tej chwili
musiała przystąpić do wyszukania najlepszych przepisów na domowe przetwory, a przede
wszystkim słynny sos brzoskwiniowy, którymi chciała zadziwić i Marthę, i własną, zwykle
sceptycznie usposobioną matkę.
Właśnie zasypiała, gdy przypomniał jej się Ted. Co będzie, jeśli zadzwoni? Kay
przecież przyrzekła powiedzieć mu o jej telefonie. To nawet nie byłoby złe, uspokajała siebie
samą, porozmawiają uprzejmie o mało istotnych sprawach, bo tak ostatnio wyglądały ich
kontakty.
I z tą sytuacją się uporam, zawsze tak było, zdążyła jeszcze pomyśleć, a potem
zapadła w głęboki sen.
<
ROZDZIAŁ 12
Szybko mijały jesienne dni. Skończył się wrzesień, nastał październik, a wraz z nim
pora smażenia konfitur, gotowania kompotów i sporządzania marynat. Mimo iż czas miała
wypełniony intensywną pracą, każdego ranka znajdowała czas na przejażdżkę konną.
Odważyła się nawet wybierać ścieżki wiodące obok farmy Teda. Teraz, kiedy już zwieziono
ostatnie plony i pola stały puste, było mało prawdopodobne, że się spotkają twarzą w twarz.
Zawsze bardzo lubiła jesień, z jej chłodnym, przejrzystym powietrzem i stale
zmieniającymi się, przepysznymi barwami krajobrazu. Jesień napełniała ją spokojem,
pozwalała wyciszyć się wewnętrznie. Tym razem też tak się stało: odzyskała równowagę po
burzliwych przeżyciach lata i nie czuła się już taka nieszczęśliwa.
Praca sprawiała jej radość, dawała ukojenie, dlatego też w pewnym momencie ze
zdwojoną energią podjęła zaniedbane przez siebie badania w laboratorium, zaskakując tym
Paula, który do tej pory nie widział u niej aż takiej aktywności, ale nie zadawał więcej pytań.
Oczywiście nie miało to nic wspólnego z poczuciem pełni szczęścia, lecz o tym wiedziała
tylko ona sama. A przecież mogło być inaczej...
Wbrew pozorom nie sypiała najlepiej, apetyt też jej nie dopisywał. Co prawda ból w
sercu nieco przycichł, skutecznie tłumiony narzuconym sobie tempem pracy, ale on tam był i
raz po raz dawał znać o sobie.
Nic nie mogło zastąpić utraconej miłości, nawet sukcesy w pracy zawodowej, którymi
się naturalnie cieszyła, zapełnić dręczącej po nocach, dojmującej pustki. Ted mieszkał tak
blisko, na Malince mogła dojechać tam w parę minut. Poza tym istniał telefon... a przecież
Abby miała uczucie, że mieszkają na dwóch krańcach świata.
Parę razy zostawała na wieczór w Deerfield, szła do restauracji z Paulem lub
odwiedzała rodziców, ale gdy tylko z powrotem znalazła się w domu, od razu z nerwową
niecierpliwością przesłuchiwała taśmę sekretarki automatycznej. Wreszcie jednak z tego
zrezygnowała, nie oczekując już żadnych wiadomości.
Często myślała o swej krótkiej rozmowie z Kay, ale za nic nie mogła sobie
przypomnieć, kto miał pierwszy zadzwonić: Ted czy ona. Może Kay zapomniała przekazać
mu wiadomość albo, co jeszcze gorsze, Tedowi było to obojętne.
A jednak Ted otrzymał wiadomość i wcale nie była mu ona obojętna, wręcz
przeciwnie, oznaczała coś bardzo ważnego, tyle że zrozumiał ją tak, iż to Abby ponownie
zadzwoni. Korciło go, aby samemu sięgnąć po telefon i wybrać jej numer, ale nie pozwoliła
mu na to własna duma. Nie chciał być tym, kto robi następny krok, choć czuł, że ten
idiotyczny - sam go tak określił - opór wewnętrzny jest tu nie na miejscu. W końcu Abby i on
mogli być przynajmniej przyjaciółmi. Mieli przecież tyle wspólnych zainteresowań, o których
mogli godzinami rozmawiać. Od jej chłodnego zachowania względem niego z początku lata i
od tej historii z Alexem minęło sporo czasu i można to było puścić w niepamięć. Alex dawno
wyjechał, a na ostatnim wieczorku tanecznym Abby odnosiła się do niego zadziwiająco
serdecznie. Biorąc to pod uwagę, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby teraz zadzwonił.
Niestety, nie dowierzał swej umiejętności panowania nad sobą. Łatwo dawał się
ponosić emocjom, wątpił więc, że potrafi się zachować z przyjazną powściągliwością.
Niczego tak nie pragnął, jak móc powiedzieć Abby, jak bardzo ją kocha, jak dotkliwie go
zraniła i że nie pojmuje, jak mogło dojść do zerwania. Chciał znać powód takiego
nieoczekiwanego obrotu rzeczy.
Abby jednak nie dawała znaku życia, zatem z wolna doszedł do wniosku, że dzwoniła
z czystej uprzejmości, jak przypadkowa znajoma, i tylko on przypisał telefonowi od niej zbyt
wielkie znaczenie. Wiele razy miał ochotę zadzwonić do niej pod byle pretekstem, ale nie
zdobył się na to, a po upływie paru dni doszedł do wniosku, że byłoby to niestosowne.
W poczuciu klęski chodził jak struty, a potem ten jego nastrój przygnębienia
przemienił się w złość. Abby najwyraźniej kpiła sobie z niego. Gdyby było inaczej, przecież
by się wreszcie odezwała. Wprawdzie zdawał sobie jasno sprawę, że obydwoje zachowują się
jak uparte dzieci, a mimo to powtarzał sobie w duchu, że to Abby powinna uczynić pierwszy
krok. Miłość do niej uświadomiła mu, że nie może i nie chce żyć samotnie, a że ona
wydawała się nieosiągalna w swej nieprzystępności, postanowił rozejrzeć się za kimś innym.
Po prostu potrzebował kogoś obok siebie, nawet gdyby chodziło tylko o miłe spędzenie
czasu. Z tego powodu nie musiał tłumić swych uczuć do Abby, i nawet nie próbował tego
robić.
Ale tak jak nie usiłował wyrzucić Abby ze swego serca, tak i nie szukał kontaktu z nią.
Wierzył, że czas leczy wszystkie rany, i w przekonaniu, że miłość do Abby pozostanie nie
spełniona, poddał się nie próbując walczyć. Oznaczało to jednocześnie, że w przyszłości
postara się nie wiązać z żadną kobietą. Lepiej, aby to były powierzchowne znajomości,
przelotne flirty tu czy tam, nic nie znaczące spotkania dla zabicia czasu. Wydawało mu się to
tysiąc razy lepsze niż samotność. W domu niekiedy miał wrażenie, że lada chwila sufit zwali
mu się na głowę. Obawiał się, że dłużej tego nie zniesie i że w którymś momencie nie
oglądając się na nic pobiegnie do Abby szukać u niej ratunku.
Nie było mu łatwo podjąć decyzję, co będzie dla niego boleśniejsze: przezwyciężenie
własnej dumy i uczynienie pierwszego kroku do pojednania czy zadręczanie się miłością do
Abby z daleka.
Za najskuteczniejsze lekarstwo uważał ciężką pracę od świtu do późnej nocy. Poza
tym umawiał się z dziewczętami z innych miejscowości, a po długiej, wyczerpującej jeździe
powrotnej rzucał się na łóżko i momentalnie zasypiał. Żadna mu się specjalnie nie podobała.
Zresztą nawet piękność Janice i jej przymilny sposób zwracania na siebie uwagi nie potrafiły
przegnać z jego serca tęsknoty za Abby. Chętnie pokazywał się z tak znaną osobą, dawał się
zabierać na eleganckie przyjęcia, lecz w głębi duszy pozostał samotny. Szybko zorientował
się, że te wszystkie wysiłki niczemu nie służą. Każdej nocy, we śnie brał Abby w ramiona, a
gdy się budził, był znowu sam i czuł się jeszcze bardziej rozbity niż przed pójściem na
spoczynek.
Doszło do tego, że zaczął zaniedbywać swe obowiązki, co powodowało, że złościł się
sam na siebie.
Zbliżały się dożynki. Miał ochotę spędzić je tylko z nią. Jaki to byłby dla niego
zaszczyt, gdyby przedstawiła go swym rodzicom! Niestety, nie było na to widoków...
Spodziewał się, że nie takie już dalekie Boże Narodzenie i Nowy Rok też przyjdzie
mu spędzić samotnie. Nie miał krewnych, a Kay zamierzała wyjechać do rodziny. Jak bardzo
by się cieszył, gdyby mógł spędzić święta w towarzystwie Abby! O tej porze zwykle już leży
śnieg, mógłby zatem jeździć do niej saniami, tak jak kiedyś jeździł w konkury jego dziadek.
Mogliby tak mile spędzić świąteczne dni i ostatnie godziny starego roku, zaplanować na ten
czas tyle ciekawych rzeczy...
Ale to były tylko marzenia, i miały nimi pozostać, jeżeli nie zdecyduje się wyciągnąć
ręki do zgody. Co z tego? Choć bardzo chciał to zrobić, licząc, że odzyska wreszcie spokój
ducha, nie potrafił się przemóc. Brakowało mu odwagi i pogardzał sobą za to.
Któregoś ranka wszedł na moment do domu, aby odszukać rękawice robocze, i akurat
wtedy rozległ się tętent kopyt końskich. Jego serce zaczęło dziko bić, a myśli zdominowało
jedno pragnienie: wybiec na dwór, zanim Abby przejedzie. Nogi wszakże odmówiły mu
posłuszeństwa. Stał jak wryty w miejscu nadsłuchując i dopiero gdy odgłos uderzających o
bruk końskich kopyt ścichł, odważył się podejść do okna.
Przeczucie go nie myliło: to Abby znikała w oddali, nieledwie poczuł przez otwarte
okno delikatny zapach jej perfum. Z przemożną siłą powróciły wspomnienia minionej wiosny
i letnich dni, tego pięknego okresu, kiedy nieśmiało, z wolna rodziła się ich miłość. Tęsknił za
Abby tak bardzo, że czuł niemal fizyczny ból. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo ją
kocha. Jak w ogóle mogło dojść do oziębienia stosunków między nimi? Dlaczego od razu nie
rozwiązali zaistniałych między nimi problemów, kiedy tylko się pojawiły? Jak by to było
pięknie, gdyby wspólnie mogli przeżywać rozkwit własnej miłości...
Abby go kochała. Nie mogło być inaczej. Już przy pierwszym spotkaniu przeskoczyła
między nimi iskra i za każdym razem, kiedy się spotykali, czuli na sobie działanie dziwnego
fluidu, który popychał ich ku sobie.
Wszystkie te rzeczy nie miały nic wspólnego z rozsądkiem, a on, aby się w tym nie
pogubić, musiał podchodzić do całej sprawy z chłodną rezerwą.
Pozostały mu tylko marzenia, lecz nikogo nie obchodziło, o czym on śni na jawie.
Gdyby zadzwonił do Abby, zdradziłby się tylko ze swą słabością i ośmieszył...
Któregoś dnia towarzyszył w Deerfield Janice Reynolds na uroczystym bankiecie,
który zgromadził całą śmietankę towarzyską. Jakiś nadgorliwy fotograf zrobił im przy okazji
zdjęcie, zamieszczone później naturalnie w miejscowym magazynie. Janice siedziała na nim
bardzo blisko Teda, może zresztą właśnie dlatego tak spodobało się ono Kay, że wycięła je i
wkleiła do rodzinnego albumu. Zbierała wszystko, co dotyczyło „Drugiej Nadziei”.
Sam Ted najchętniej wykupiłby cały nakład pisma i od razu go spalił. Był pewien, że
Abby miała je w rękach, a jeśli jeszcze w tym momencie tliła się w niej iskierka skłonności
do niego, to taki niedwuznaczny dowód jego zażyłych stosunków z Janice prawdopodobnie
zgasił ją raz na zawsze...
Jak to miała w planie, Abby zaprosiła na doroczne święto dożynek rodziców i Paula.
Nie zapomniała też oczywiście o pani Wilkins, zadała też sobie wiele trudu, aby przygotować
własnoręcznie wyszukane menu.
Ku jej zaskoczeniu w „Oazie Spokoju” pojawił się jeszcze inny gość. Paul miał
dziewczynę! Była asystentką na uniwersytecie, gdzie kończył studia podyplomowe, nazywała
się Fran i z miejsca zdobyła jej sympatię.
Abby naprawdę bardzo się ucieszyła. Paul nie mógł lepiej wybrać. Rzucająca się w
oczy harmonia panująca między nim a Fran nadała szczególnie uroczysty charakter całemu
spotkaniu, a sama Abby była tego wieczoru tak wesoła, jaką nie zdarzyło jej się być od całych
miesięcy.
Za to pani Mills z początku miała minę. jak gdyby spotkało ją największe z
nieszczęść. Rozchmurzyła się jednak prędko dzięki pani Wilkins, z którą od razu przypadły
sobie do serca. Rozmawiały długo i serdecznie na temat prowadzenia gospodarstwa
domowego, dzieląc się radami i wymieniając przepisy.
Rodzice Abby nie zabawili długo, zdecydowani wcześnie wrócić do Deerfield, to
samo zrobili Paul i Fran, natomiast Martha została dłużej. Coś jej podpowiedziało, że Abby
mimo całej swej zewnętrznej wesołości ukrywa przed nią jakieś zmartwienie.
- Chodzi o Teda, prawda? - spytała domyślnie, kiedy siedziały przy drugiej filiżance
kawy.
- Tak... - przyznała się niechętnie Abby po chwili milczenia. - Między nami wszystko
skończone, po prostu muszę się jeszcze tylko z tym uporać, a to niestety wymaga czasu...
- Nie sądzę, aby wszystko było stracone - zaoponowała żywo Martha.
Abby westchnęła ciężko.
- Gdybym tylko wiedziała, jak dać do zrozumienia Tedowi, co do niego czuję, nie
upokarzając się przy tym, od razu bym to zrobiła. Nie mogę bez niego żyć, ale widocznie tak
mi sądzone i nie widzę wyjścia z tej sytuacji.
- Nonsens. Znam Teda już bardzo długo i jestem pewna, że ma dokładnie te same
trudności z przezwyciężeniem własnej dumy co ty, Abby. To ona mu nie pozwala uczynić
pierwszego kroku. Jedno z was musi się przemóc, a ręczę, że później już wszystko się ułoży.
- Nigdy się na to nie zdobędę! - zawołała z rozpaczą Abby. - Wolałabym sto razy
umrzeć niż iść do Teda - i wyznać mu miłość!
Martha spojrzała na nią z powagą.
- W takim razie zapytaj samej siebie, drogie dziecko, co ma dla ciebie większą
wartość: twoja duma czy Ted.
Abby poczuła się niezręcznie i utkwiła wzrok w podłodze, ale dociekliwe pytanie
Marthy odniosło skutek.
Zawstydzona jak nigdy, raptem ujrzała całą sprawę od innej strony. Czyż naprawdę
jest aż tak uparta i małoduszna, że nie poświęci odrobiny swej dumy, choć wie, że to może
uszczęśliwić Teda i ją?
Wprawdzie była jeszcze inna przeszkoda: Abby po prostu się bała. Bała się spojrzeć w
oczy Tedowi i przyznać do winy, bała się, że Ted nie przyjmie do wiadomości jej tłumaczeń,
dlaczego tak się wobec niego zachowała.
Ale macierzyńsko usposobiona pani Wilkins, której Abby była serdecznie wdzięczna
za okazywaną na każdym kroku przyjaźń, znała już chyba odpowiedź na owo trwożne pytanie
o ewentualną reakcję Teda.
- Martho, załóżmy, że pójdę do Teda i wyjawię, że bardzo go kocham... jak myślisz,
co mi odpowie? - Wyraz jej oczu zdradzał dręczący ją niepokój. - Przecież on może nawet nie
zechce mnie wysłuchać...
- Ależ odpowie ci, że tak samo bardzo cię kocha.
- Naprawdę w to wierzysz, Martho?
- W końcu sam mi to powiedział, i to niejeden raz.
- Ale z pewnością nie ostatnio. Teraz jest przecież z tą Janice Reynolds.
- Zachowałabym się nie fair wobec ciebie, gdybym przemilczała, że Ted zna całe
mnóstwo dziewcząt, ale jestem święcie przekonana, że one niewiele dla niego znaczą.
- Gdybym tylko mogła w to uwierzyć - westchnęła Abby.
- Jest tylko jedna droga, aby się ostatecznie upewnić.
Abby skinęła w zamyśleniu głową. Martha miała rację.
Nie było powodu dłużej unikać Teda, należało przełamać opory i odrzucić strach
przed kontaktem z nim.
Żeby tylko to się jej udało! Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała, choć przecież
trudności były po to. aby je pokonywać. Ale właściwie czego tak się lękała? Przecież chyba
nie Teda i nie rozmowy z nim. Rozprawiła się także z jeszcze niedawnym przekonaniem, że
miłość pokrzyżuje jej plany i postawi pod znakiem zapytania zawodową przyszłość. To był
jedynie wykręt, aby nie spojrzeć prawdzie w oczy. Na własną dumę też już nie mogła się
powołać, gdyż Martha skutecznie skruszyła i tę ostatnią flankę. Pozostała tylko naga prawda,
przed którą nie sposób było się ukryć: Abby po prostu bała się samej miłości.
Bez względu na to jednak poprzysięgła sobie, że już nie będzie uciekać przed Tedem i
swoim uczuciem do niego. Z pomocą Marthy z pewnością uda jej się zrobić decydujący krok
i wyznać mu, co się z nią dzieje.
Pożegnawszy serdecznym uściskiem panią Wilkins stała jeszcze długo w drzwiach
domu i spoglądała z dumą na swe małe królestwo.
Jutro pojadę na Malince do Teda, przyrzekła sobie solennie, lecz nic nie mogła
poradzić na to, że już na samą myśl o tym jej serce zaczęło bić jak szalone.
ROZDZIAŁ 13
To była najdłuższa noc w moim życiu, pomyślała Abby, gdy do jej sypialni wkradły
się poprzez firanki pierwsze promienie słońca. Dopiero wybiła szósta, lecz na szczęście na
wsi wstawało się wcześnie. O tej porze już właściwie każdy był na nogach, a niektórzy
zrywali się nawet przed wschodem słońca.
Jeśli się pospieszy, może uda jej się przyjechać w momencie, kiedy Ted będzie
otwierał drzwi.
W najwyższym pośpiechu wskoczyła na konia, aby przybyć na czas, lecz kilkadziesiąt
metrów od farmy Teda puściła wodze i dalej jechała stępa. Na próżno próbowała
doprowadzić do porządku rozrzucone przez wiatr włosy, a przy tym dręczył ją śmieszny
problem, czy nie powinna była włożyć czerwonego swetra zamiast niebieskiego, jaki miała na
sobie.
W ten sposób dawało o sobie znać zdenerwowanie. W ostatniej chwili odwaga znów
ją opuściła i niechybnie popędziłaby cwałem, byłe dalej od domu Teda, gdyby właśnie nie
wyjechał z bramy na swym Jasperze. Wyraz jego twarzy świadczył o ponurym nastroju i
wyglądało na to, że poprzez szaleńczą jazdę Ted pragnie dać upust miotającej nim złości.
Pokusa była wielka: oto teraz podjedzie do niego znienacka i rzuci mu się w ramiona,
lecz jego widok wywołał w niej prawdziwy uczuciowy zamęt i dosłownie ją sparaliżował.
Choć była bardzo blisko, nie zauważył jej, a ona nie zdobyła się na to, aby do niego
podjechać. W końcu postanowiła, że pozwoli sobie na mały żart. Jechała więc za nim,
trzymając się w pewnym oddaleniu, lecz starając się nie stracić go z oczu. Przebyli tak może z
pół mili, gdy Ted nagle zeskoczył z siodła i przywiązawszy wodze do pnia drzewa, ruszył
przed siebie kopiąc z wściekłością leżące na polnej drodze kamienie. Nie potrzebowała
słyszeć słów, aby wiedzieć, że klnie. Domyśliła się tego też ze sposobu, w jaki przywiązywał
konia do drzewa, lecz nie wiedziała, co jest przyczyną aż takiej frustracji.
Uśmiechnęła się sama do siebie, licząc na to, że uda się jej go zaskoczyć. Ostrożnie
skierowała Malinkę do miejsca, gdzie stał przywiązany Jasper. Obydwa konie od razu zaczęły
się pocierać głowami, jak gdyby i je łączyła jakaś miłosna przygoda.
Ted opierał się o pień drzewa, wpatrzony w ciągnące się aż po horyzont pola. Abby
podkradła się do niego i stanąwszy z tyłu zasłoniła mu szybko oczy dłońmi.
- Nareszcie cię dopadłam - szepnęła mu do ucha. Towarzyszył temu przypominający
muśnięcie wiatru pocałunek.
- Abby, mój Boże, Abby! Mam wrażenie, że śnię! - wykrzyknął oszołomiony
odrywając jej dłonie od swych oczu i odwracając się. - Nie wierzę własnym oczom!
Roześmiała się uszczęśliwiona.
- Ponieważ nasze konie są zajęte sobą - rzekła wskazując na Malinkę i Jaspera,
najwyraźniej czulących się do siebie - żadne z nas nie ucieknie przed decydującą rozmową,
którą trzeba było już dawno odbyć.
Ted również się roześmiał, lecz zaraz spoważniał.
- Mam nadzieję, że się nie pobijemy. Nie zniósłbym tego, Abby.
- Ja też nie. Ja naprawdę nie chciałam, aby stało się to, co się stało. I ty z pewnością
też nie.
- Oczywiście, że nie. Moje zachowanie było tylko odpowiedzią na to, co mi
wyrządziłaś. Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia, proszę, uwierz mi.
- Ze mną było nie inaczej - zapewniła pospiesznie - tylko za żadne skarby nie
chciałam się do tego przyznać, nawet sama przed sobą. Przez cały ten czas pragnęłam ci
wytłumaczyć, z jakiego powodu nie chciałam przyjąć tego do wiadomości, lecz brakowało mi
odwagi.
- A ja tak długo czekałem na jakieś wyjaśnienie, Abby. Jakimś dziwnym sposobem
nie opuszczała mnie pewność, że ty czujesz do mnie to samo co ja do ciebie, nawet wtedy,
gdy odwracałaś się do mnie plecami. To mnie frustrowało coraz bardziej, aż wreszcie
skończyło się tym, że byłem wściekły na ciebie.
- Czy to może było powodem, dla którego tak zajmowałeś się Karen i z coraz to inną
kobietą u boku rozpaczliwie szukałeś rozrywki w nocnych lokalach, jak słyszałam?
- Częściowo tak - potwierdził. - A poza tym był tutaj jeszcze Alex. Jeśli naprawdę
byłaś we mnie zakochana, jak mówisz, to czemu tak cię ciągnęło do niego? I dlaczego zawsze
mi się wymykałaś? Swoim sposobem bycia tak mnie speszyłaś i wytrąciłaś z równowagi, że
nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć.
- Och, Ted, nie jest mi łatwo to wytłumaczyć. Wmówiłam sobie, że nie da się
pogodzić życia uczuciowego z planami zawodowymi. Byłam nawet przekonana, że sukces w
pracy badawczej jest jedyną rzeczą, jakiej mi trzeba do szczęścia.
Wpatrywał się w nią z czułością.
- A teraz już tak nie jest?
- Nie. Moja filozofia załamała się tego dnia, kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy.
Bałam się, że ulegnę twemu urokowi, dlatego trzymałam cię na dystans. W ten sposób
chciałam się bronić, teraz już wiem. Alex nie był dla mnie nikim więcej, tylko dobrym
przyjacielem. Pomógł mi zresztą zrozumieć pewne rzeczy, gdy się zorientował, że między
nami nigdy nie będzie nic poza przyjaźnią. Myślałam, że mając go obok siebie łatwiej mi
przyjdzie zapomnieć o tobie, ale mi się to nie udało. Przeciwnie, z każdym dniem kochałam
cię bardziej i czułam się bezbronna wobec tego uczucia. Dlatego wpadłam w panikę i tak źle
się z tobą obeszłam. Potrafisz mi to wybaczyć. Ted? Byłam taka głupia. - Jej glos drżał
zdradliwie.
- Nie ma tu nic do wybaczenia, Abby. Ja także popełniłem błędy. I ja miałem swoje
wyobrażenia o życiu. Zanim cię poznałem, uganiałem się za każdą spódniczką. Żadnej nie
przepuściłem. Miałem rozliczne znajomości i zmieniałem dziewczyny jak rękawiczki. W
ciągu dnia pracowałem na farmie, ale noce były według mnie po to, aby się wyszumieć.
Wydawało mi się, że to najlepszy sposób na życie. Tak było do chwili, kiedy poznałem
ciebie.
- A teraz? - spytała cicho.
- Teraz jesteś ty. Od tamtej chwili myślałem tylko o tobie. Pragnąłem cię tak
rozpaczliwie, że prawdopodobnie dlatego wszystko robiłem źle. Z tobą musiałem się
obchodzić ostrożniej niż z innymi dziewczętami, a z dawnych poglądów nie zostało nic.
Abby musiała się oprzeć o pień drzewa, gdyż nogi miała jak z waty. Wyjawienie całej
prawdy kosztowało ją więcej, niż myślała, ale słuchając wyznania Teda powoli przychodziła
do siebie. Nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewała się usłyszeć od niego takich
słów...
Szczęście zalało ją gorącą falą. Osunęła się na kolana w słodkiej niemocy. Świat,
który przed chwilą zdawał jej się pozbawiony wszelkiej nadziei, wydał się naraz
nieskończenie piękny, tak piękny, że się rozpłakała. Od kiedy znała Teda, zdarzało jej się to
często, tym razem jednak płakała ze szczęścia.
Kiedy podniosła na niego mokre od łez oczy, wyczytał z nich całą miłość, jaką dla
niego miała, miłość skrywaną tak długo, wszystkie tęsknoty, obawy i udręki, jakich przyszło
jej zaznać, zanim zrozumiała, co tak naprawdę liczy się w życiu. Był w nich żal, że stracili
tyle cennego czasu, który przecież mogli spędzić na wzajemnym poznawaniu się i budowaniu
prawdziwego uczucia...
Ted ukląkł obok Abby i wziął ją delikatnie w ramiona.
- Nie płacz, kochanie - szepnął gorąco - to już przeszłość. Nareszcie jesteśmy razem i
to jest najważniejsze.
- Ach, Ted, obejmij mnie mocno i powiedz, że nie śnię, że to rzeczywistość...
Przycisnął ją czule do piersi.
- To naprawdę rzeczywistość - zapewnił - i zawsze będę cię tulił, jeśli mi na to
pozwolisz. Właściwie wszystko zaczęło się dopiero dziś, bo przedtem nie byliśmy wobec
siebie szczerzy. Ale to się nigdy nie powtórzy.
Ujął jej twarz w dłonie i zaczął scałowywać łzy. Z nieba padały białe płatki, pierwszy
śnieg w tym roku, lecz oni, ciasno objęci w miłosnym uniesieniu nie czuli zimna.
Malinka podeszła do Abby i skubnęła ją w ramię. Grzywę klaczy zdążył już całkiem
przyprószyć śnieg, zwierzęciu więc najwyraźniej było pilno wrócić do stajni.
- Malinka ma rację - odezwał się Ted. - Lepiej wracajmy, bo inaczej zamarzniemy i
będziemy zmuszeni czekać do wiosny, aby odtajać.
- Nawet nie zauważyłam, że zrobiło się bardzo zimno - szepnęła zdziwiona.
Wracali szybko na farmę, a w powietrzu wirowało coraz więcej płatków śniegu, że
chwilami nic nie było widać. Zima zaczęła się na dobre, lecz oni przeżywali wiosnę swej
miłości. Zsiedli z koni prowadząc je za uzdy i trzymając się za ręce podeszli do bramy
prowadzącej na farmę Teda. Niewiele przy tym mówili. Przecież najważniejsze zostało już
powiedziane. Ich miłość nie potrzebowała słów. Wreszcie się odnaleźli i to napełniało ich
szczęściem.