Baer Tracy Pułapka zwana miłością

Tracy Baer

Pułapka zwana miłością

Przełożyła Renata Kochan

Rozdział 1

Tej zimowej nocy było bardzo zimno. Dobywająca się z nozdrzy końskich para momentalnie zmieniała się w biały obłoczek, kopyta wystukiwały twarde stakkato na zamarzniętym śniegu, a mimo to Abby Mills czuła nieodpartą potrzebę, by pędzić przed siebie, wciąż dalej i dalej, wydającą się nie mieć końca, rozległą równiną. Wiedziała, że albo znajdzie odpowiedź na dręczące ją pytanie, której tak długo szuka, albo wyczerpana do reszty osunie się z siodła.

Miała uczucie, że stanowi jedność z koniem i wszechświatem. Tu, na tej pokrytej śniegiem równinie nie było autobusów i samochodów, przypominających boleśnie, że już wkrótce upomni się o nią dzień powszedni ze wszystkimi swymi problemami.

Drobniutkie lodowate płatki śniegu kłuły niby cienkimi igiełkami jej twarz. Była wdzięczna za ten niewielki ból, pozwalał jej nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Przechyliła się ponad szyją klaczy.

-  Właśnie tego potrzebuję, Malinko - szepnęła do zwierzęcia - szalonego pędu i wiatru we włosach. Uleć ze mną daleko, daleko stąd, zawieź mnie do oazy spokoju.

Oaza spokoju to było miejsce ze snów, do którego często uciekała w myślach, będąc jeszcze małym, często smutnym dzieckiem. Co prawda miała rodziców, lecz mimo iż ją kochali i robili wszystko, aby ją uszczęśliwić, nie umieli nawiązać z nią bliższego uczuciowego kontaktu. Ów chłód emocjonalny, kładący się cieniem na jej dzieciństwie, sprawił, że w Abby nigdy nie zrodziło się pragnienie, aby wyjść za mąż i samej mieć dzieci. Było wręcz przeciwnie.

Jako mała dziewczynka nigdy nie bawiła się z koleżankami w rodzinę, za to zawsze sobie wyobrażała, że lalki są jej braćmi i siostrami, których nie miała. W szkole uchodziła za doskonałą, a przy tym pewną siebie uczennicę, była ładna i powszechnie lubiana, nie miała zatem powodu się skarżyć. Wszakże jej dzieciństwo i wczesna młodość nie należały do najszczęśliwszych, a i teraz, przy swoich dwudziestu czterech latach czuła, że to, co naprawdę liczy się w życiu, po prostu przeszło niepostrzeżenie obok niej...

Na czternaste urodziny otrzymała od rodziców w prezencie lekcje jazdy konnej. Od tego czasu regularnie odwiedzała stadninę. Malinka była jeszcze źrebięciem, kiedy Abby znalazła się tam po raz pierwszy, za małym, aby pokonać nawet najmniejszą przeszkodę. Przez długi czas musiała więc jeździć na innym koniu, lecz jej serce nieodwołalnie należało do Malinki.

To na Malince pokłusowała któregoś dnia do wytęsknionej oazy spokoju, siedząc na jej grzbiecie oddawała się marzeniom i snuła plany na przyszłość. Podczas jednej z takich wypraw zdecydowała się studiować rolnictwo, na długo przedtem, zanim jej szkolne koleżanki podjęły jakąkolwiek decyzję w tym względzie. Absolutnie przekonana o słuszności swego wyboru, ukończyła z odznaczeniem college, a w niedługi czas potem uzyskała jeszcze dyplom z zakresu hodowli bydła.

Życie w Deerfield, z jego ruchem ulicznym, zatłoczonymi chodnikami i sklepami, biurowcami i lokalami tanecznymi nie dawało jej wszakże zadowolenia, choć znalazła ciekawą pracę w działającym dla potrzeb rolnictwa instytucie badawczym. Nie, nie mogła tu znaleźć swojej oazy spokoju, musiała jej szukać poza Deerfield. Zanim to sobie jednak ostatecznie uświadomiła, spędziła wiele bezsennych nocy.

Każdego dnia zaraz po pracy jeździła do stadniny, aby odbyć przejażdżkę na Malince. Od razu z pierwszej pensji wpłaciła za nią zaliczkę, a potem co miesiąc wpłacała pewną sumę. Młodszy koń z pewnością byłby lepszym interesem, lecz Abby od samego początku chciała zostać właścicielką wyłącznie Malinki. Pragnęła mieć ją zawsze obok siebie, niestety w Deerfield nie miała jej gdzie trzymać.

To Paul, kolega, z którym od czasu do czasu wychodziła tu i tam, pomógł jej podjąć decyzję. Już podczas nauki w High Scool i potem, gdy był w college’u, każdego lata pracował na farmie, więc zaproponował Abby to samo.

Kiedy Paul mówił o przyrodzie, czynił to niemal tak, jak gdyby był poetą. Nieraz nachodziła ją myśl, aby zabrać go ze sobą do stadniny i wyruszyć wraz z nim konno do krainy marzeń. Nie mogła się jednak przemóc. Nie chciała nikogo ze sobą zabierać do własnego, intymnego świata, a już z pewnością żadnego mężczyzny.

Abby była pewna, że zdarzy się coś, co całkowicie odmieni jej życie. Nie miała konkretnego wyobrażenia, co to miałoby być, wolała na razie o tym nie rozmyślać.

Przy tym wszystkim bardzo lubiła Paula i ceniła sobie jego rady, przyjaźń i szczerość. Praca w instytucie badawczym trzymała ją przez całe lato w mieście. Gdyby mogła ten czas spędzać na wsi, z pewnością by lepiej rozumiała, o czym Paul mówił przez cały czas. Może udałoby jej się coś znaleźć dla siebie i dla Malinki, jakąś stodołę czy starą farmę, którą dałoby się doprowadzić do porządku.

W dwa tygodnie później Abby znalazła dokładnie to, czego szukała. Był to stary młyn usytuowany na niewielkim wzniesieniu. W pobliżu przepływał najczystszy potok, jaki kiedykolwiek widziała. Nieco z tyłu stała mała stodoła. Naokoło rozciągały się sady, warzywniki i pełne kwiatów ogrody.

Ku swemu zaskoczeniu, a przy tym wielkiej radości stwierdziła, że młyn po dokonaniu drobnych napraw i przeprowadzeniu gruntownych porządków da się znowu uruchomić. Znajdowało się tam parę antycznych mebli, oczywiście dość zniszczonych, ale Abby wiedziała, jak je odnowić, a brakujące sztuki umeblowania postanowiła kupić na aukcjach i wyprzedażach, oczywiście zwracając uwagę na to, aby pasowały do reszty i razem tworzyły stylową całość.

Młyn był oddalony dobry kawałek drogi od stadniny. Abby przywiozła Malinkę specjalnym samochodem do przewozu zwierząt, aby się przekonać, czy klacz będzie się tam dobrze czuć. Kiedy stwierdziła, że jej ulubienicy podoba się nowe schronienie, od razu postanowiła kupić młyn i stodołę. Na szczęście okazało się, że może zrobić to w formie miesięcznych rat.

Z początku trudno jej się było dogadać z właścicielem, lecz gdy ten zobaczył, że jej zamiary są naprawdę poważne i jak umiejętnie obchodzi się z koniem, odniósł wrażenie, że oddaje swoją posiadłość w dobre ręce.

-  Ten młyn ma sto pięćdziesiąt lat - poinformował. - Zbudował go mój dziadek.

Abby wiedziała, że kupno takiego gospodarstwa wiąże się ze sporą odpowiedzialnością. Owo historyczne miejsce należało za wszelką cenę utrzymać w charakterystycznym dla niego stylu.

Natychmiast podzieliła się tą wielką nowiną z rodzicami, a nieco później podpisała akt kupna i rozpoczęła przygotowania do przeprowadzki. Zamiast, jak dotychczas, spędzać tylko lato na wsi, miała tu pozostać do końca życia.

Samochodem jechało się tu z Deerfield niecałą godzinę, lecz młyn znajdował się dostatecznie daleko od zgiełku wielkiego miasta, zatem Abby musiał gruntownie zmienić swój dotychczasowy styl życia.

Paul bardzo się cieszył z jej decyzji i podarował jej z tej okazji zestaw przyrządów do badania gleby.

Abby nazwała swój nowy dom „Oazą Spokoju”.

Rozdział 2

Z grubej deski znalezionej w stodole Abby sporządziła szyld. Wycięła w drewnie za pomocą specjalnych narzędzi stylowane litery nowej nazwy posiadłości, zabejcowała deskę i polakierowała, po czym z nieopisaną dumą przytwierdziła ją nad drzwiami wejściowymi.

Od pierwszej chwili miała wrażenie, że pod tym dachem ciągle jeszcze żyją duchy przeszłości. Dowodem na to wydawały się być stare lalki z gałganków znalezione w jednym z pokoi, a także wycięta z kolby kukurydzy oryginalna fajka.

Poprzedni właściciel nie powiedział jej za wiele o swych > przodkach, którzy tutaj żyli i gospodarowali, ale już po kilku dniach, kiedy szukając zapomnianych skarbów przejrzała zawartość wybudowanych szaf i strychu, traktowała wszystkie przedmioty naokoło jak starych przyjaciół.

Był początek maja, gdy z radosnym sercem przystąpiła do prac renowacyjnych. Wykorzystując światło dzienne starannie pociągnęła ramy okienne i żaluzje ciepłą w tonacji, żółtą farbą. Nad oknami w części mieszkalnej młyna i pod okapem stodoły wymalowała ornamenty kwietne i symbole, mające jej zapewnić ciche szczęście i dobre zbiory. Wieczorami, po mozolnym przekopywaniu ogrodu i pracach zmierzających do przywrócenia meblom ich pierwotnego wyglądu, wertowała zakupione przez siebie, poświęcone ogrodnictwu książki, aby jak najszybciej przystąpić do uprawy warzyw.

O tej porze roku sady stanowiły prawdziwą rozkosz dla oczu. Drzewa owocowe, okryte wręcz rozrzutną ilością kwiecia, zapowiadały bogate zbiory. Upajająca woń wpadała przez szeroko otwarte okna docierając do najdalszych zakątków domu.

Pod koniec pierwszego tygodnia spędzonego w „Oazie Spokoju” Abby zajęła się warzywnikiem. Pieczołowicie przygotowała grządki i wytyczyła ścieżki, wydając jednocześnie bezlitosną walkę chwastom. Ogródka kwiatowego nie chciała jednak zakładać według z góry ustalonego planu. Cieszył ją urzekający barwami gąszcz rozkwitłych kwiatów i ziół rosnących gdzie popadnie, zważała tylko, aby nic nie wybujało zbyt wysoko, bo wtedy zasłoniłoby słońce innym roślinom.

Tuż pod oknami kuchennymi znajdowały się jeszcze resztki dawnych grządek z ziołami. Abby posiała obok roślin wieloletnich także inne: bazylię, pietruszkę, szczypiorek i majeranek. Jesienią zamierzała te wszystkie zioła ususzyć.

Miała nawet ochotę sprawić sobie parę kur, bo to oznaczało codziennie świeże jajka, lecz ostatecznie odłożyła tę sprawę do następnego roku. Najpierw musiała zająć się czym innym. Przede wszystkim należało doprowadzić dom do połysku, gdyż na następny weekend zapowiedzieli swą wizytę rodzice, nie wolno jej było też zapominać o Malince, która musiała regularnie zażywać ruchu. Gdyby nie klacz, Abby od rana do nocy kręciłaby się po domu i ogrodzie, a tak każdego dnia wyjeżdżała w innym kierunku, poznając w ten sposób okolicę.

Na dwa dni przed przyjazdem rodziców wyfroterowała wszystkie podłogi, a w oknach zawiesiła nowe firanki. Na razie mieli się zadowolić rozkładanymi leżankami, gdyż zakup czegoś wygodniejszego Abby pozostawiła do letniej aukcji.

Właściwie powinnam zaprosić też Paula, myślała. Pierwszy na to zasłużył, poddając jej pomysły i zachęcając do ich realizacji.

Tego popołudnia wybrała się do właścicieli tych farm w sąsiedztwie, gdzie przy wejściu widniał napis, że można tam kupić owoce i jarzyny. Do tej pory zaopatrywała się we wszystko w supermarkecie w pobliskim miasteczku, na ten weekend chciała się jednak zaopatrzyć w produkty pochodzące bezpośrednio ze wsi, ażeby podkreśliły sielską atmosferę „Oazy Spokoju”.

Jako pierwszą odwiedziła panią Wilkins, której farma leżała najbliżej młyna. Starsza pani już nieraz widziała młodą sąsiadkę jeżdżącą konno i była rada, że wreszcie znalazła się okazja do pogawędki.

Abby powiedziała, że z pewnością w niedługim czasie zjawi się u niej z wizytą, ale że w tej chwili jest bardzo zajęta, bo oczekuje rodziców, którzy mają przyjechać w pierwsze odwiedziny. Potem spytała panią Wilkins, czy ta nie mogłaby jej sprzedać trochę chrupiącej sałaty prosto z grządki.

-  Ależ oczywiście - zapewniła ucieszona sąsiadka. - A może chciałaby pani spróbować moich marynat?

-  Boskie! - zachwycała się Abby, spróbowawszy różnych marynowanych specjałów, konfitur i zawekowanych kompotów. - Wezmę po jednym słoiku z każdego rodzaju. Pewnie nie zdradzi mi pani swoich smakowitych przepisów?

-  Zwykle tego nie robię - roześmiała się pani Wilkins - ale w pani wypadku zrobię wyjątek.

-  Dzięki - ucieszyła się Abby.

-  Wie pani co? - rzuciła skwapliwie farmerka. - Po prostu zadzwonię do pani, gdy następnym razem będę coś takiego przygotowywała. Będzie pani mogła zobaczyć na własne oczy, jak to się robi.

-  Jest pani aniołem, pani Wilkins! Dokładnie tego sobie życzyłam, lecz nie śmiałam o to poprosić.

-  Jednego się pani musi nauczyć zaraz na początku, Abby, bo przecież chyba mogę tak do pani mówić, prawda? My tu na wsi nie bawimy się w formalności. Po prostu nie mamy na to czasu.

-  Dobrze, będę o tym pamiętać. Potrwa jeszcze trochę, zanim będę mogła coś zebrać w mym ogrodzie, więc na pewno będę zachodzić do pani. A przy okazji, studiowałam rolnictwo. Gdyby pani zechciała kiedyś zasięgnąć książkowej porady, jestem do dyspozycji.

Żegnając się za panią Wilkins Abby wiedziała już, że z tą sąsiadką jej stosunki ułożą się najlepiej, jak tylko można sobie życzyć.

W poniedziałek rano Abby wróciła z powrotem do pracy w instytucie. Był piękny słoneczny dzień i Paul pootwierał w laboratorium wszystkie okna. Choć w powietrzu czuć było przede wszystkim spaliny, pachniało jednak także trochę wiosną. Kiedy tak siedziała nad probówkami, tęsknota za „Oazą Spokoju” rosła w niej z przemożną siłą.

-  To śmieszne, wcześniej w ogóle nie zwracałam uwagi na złe powietrze tu w mieście - powiedziała do Paula.

-  Wygląda na to, że wiejskie powietrze lepiej ci służy - stwierdził. - Sprawiasz wrażenie zdrowszej i szczęśliwszej.

-  Masz ochotę obejrzeć z końcem tygodnia mój nowy dom? - spytała. - Moi rodzice też przyjadą, lecz chcę mieć w tobie honorowego gościa. Przecież tyle ci zawdzięczam! Gdyby nie twe sugestie, sama z siebie prawdopodobnie nigdy bym się na to nie zdobyła.

-  To brzmi naprawdę zachęcająco, niestety nie będę mógł przyjechać do ciebie w piątek po pracy. Muszę załatwić sprawy związane z moim letnim zajęciem. Jeśli dopisze mi szczęście, będę pracować nie tak daleko od twego młyna. Co o tym myślisz?

-  Cudownie, Paul! Odmieniłeś całe moje życie i naprawdę nie wiem, jak ci za to dziękować.

-  Odstąp mi trochę marynat i konfitur, gdyż z pewnością będziesz je w jesieni przygotowywać. To wszystko, czego sobie życzę.

Kiedy Abby w piątek po pracy wróciła da domu, jej rodzice czekali już pod drzwiami. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Widocznie byli tak ciekawi jej nowego mieszkania, że przyjechali dwie godziny wcześniej, niż się spodziewała.

Oczekiwała tej wizyty także z pewną obawą, spodziewając się, że matka skrytykuje w jej nowym domu absolutnie wszystko. W mniemaniu pani Mills nawet najpiękniejszy zamek nie mógł konkurować z zaciszem jej własnego domowego ogniska. Ku jej zdumieniu matka wydawała się całkowicie zadowolona z jej wyboru.

-  Ale mimo wszystko powinnaś zawiesić nie takie przezroczyste firanki, moje dziecko - nie mogła się powstrzymać od uwagi. - Jeśli chodzi o mnie, to nie mogłabym mieszkać w domu gdzie sąsiedzi zaglądają do okien i widzą, co się robi.

Abby o mały włos nie wybuchnęła głośnym śmiechem. Młyn stał na wzniesieniu, więc gdyby ktoś chciał zajrzeć w okna, musiałby wpierw przytaszczyć ze sobą drabinę.

Pani Mills wysunęła jeszcze parę propozycji, które nie były dalekie od krytyki, lecz wreszcie, trochę stropiona swym niefortunnym wystąpieniem w sprawie firanek, poddała się i tylko kiwała potakująco głową.

Ojciec Abby za to mówił niewiele, ale było widać, jaki jest dumny z córki.

Kiedy Abby przygotowywała świąteczny obiad w kuchni, układając sobie w głowie, jak to postawi na stole zapalone świece, mające przydać staremu młynowi właściwego efektu, doszła ją z pokoju rozmowa rodziców. Nieokreślone uczucie kazało jej naraz podejść pod drzwi i nadstawić uszu.

-  Przecież chyba jej nie pozwolisz mieszkać tu na tym pustkowiu? - usłyszała głos matki.

-  Al»ż uspokój się, moja droga. Abby jest dorosła i ma prawo układać sobie życie, tak jak chce.

-  Ale przecież jesteśmy ostatecznie jej rodzicami, mamy zatem prawo zabrać w tej sprawie głos!

-  Oczywiście. Ale nie mamy już prawa niczego jej narzucać.

-  Na szczęście pozostaje dla nas jeszcze jedna nadzieja. Zaprosiła też tego miłego chłopca, Paula. Już nam więcej nie wmówi, że nie zależy jej na nim. Ze wszystkimi innymi zrywała od razu.

-  Co chcesz przez to powiedzieć, Joan? - spytał pan Mills zdziwiony.

-  Że ten Paul jest być może naszą ostatnią szansą. Może wreszcie dożyjemy chwili, że się opamięta i zrobi coś rozsądnego z własnym życiem.

-  Przypuszczam, że mówisz o małżeństwie i wnukach.

-  Tak, właśnie tak.

Abby dosłownie trzęsła się ż oburzenia. Czyż matka nie rozumie, że ona nie jest już małym dzieckiem? Na szczęście w tym momencie nadjechał Paul, zrobiwszy wszystko, aby jednak móc skorzystać z zaproszenia, bo inaczej jak nic wpadłaby do pokoju i urządziła rodzicom scenę. Ponieważ już go znali, mogła spokojnie zostać w kuchni i skończyć przygotowywanie obiadu, a przy okazji nieco się uspokoić.

Prawdopodobnie matka będzie natychmiast próbowała przeciągnąć Paula na swoją stronę, myślała gniewnie, wiedziała jednak, że może polegać na przyjacielu. Doskonale orientował się w planach pani Mills, nie marzącej o niczym innym, tylko o wydaniu córki za mąż, była więc pewna, że tego rodzaju rozmowę, a niechybnie należało się jej spodziewać, przerwie taktownie pod byle pretekstem, lub zręcznie skieruje na inne tory. Najkomiczniejsze jednak w tym wszystkim było to, że to właśnie z Paulem miałaby się związać na poważnie, choć prawdę mówiąc i jej samej nieraz to przychodziło do głowy. Rozumieli się przecież doskonale, mieli podobne zainteresowania, a Paul niejednokrotnie dawał wyraz temu, że życzy sobie, aby jego przyszła żona miała własne zdanie.

Zgadzali się też co do tego, że praca jest najważniejsza w ich życiu, postanowili też, że nigdy nie staną się ofiarami jakichkolwiek konwencji, Abby wszakże zaskoczył sposób, w jaki Paul odnosił się do jej matki. Czynił to bowiem z taką atencją, że wszystko wskazywało na to, iż nie miałby nic przeciwko poślubieniu jej córki. Kiedy wniosła jedzenie, gawędzili ciągle jeszcze o tym, jak dobrze byłoby osiedlić się na stałe w takim uroczym zakątku i wychowywać w czystym powietrzu zdrowe dzieci.

Tą ostatnią uwagą Paul raz na zawsze przekreślił się w oczach Abby. Miała wrażenie, iż ją zdradził przechodząc w tak oczywisty sposób do obozu rodziców. Naraz poczuła się bardzo samotna, ale nie zamierzała zejść z raz obranej drogi. Oznaczałoby to przecież rezygnację z marzeń i pogrzebanie ambitnych planów na przyszłość.

Rozdział 3

Przez resztę weekendu Abby bacznie zważała na to, aby rozmowa dotyczyła wyłącznie spraw związanych z zagospodarowaniem ogrodu i ponownego uruchomienia młyna.

Kiedy wczesnym rankiem wyruszyła z Paulem na konną przejażdżkę w pola, próbowała mu wyjaśnić, co ją tak bardzo przygnębiło poprzedniego wieczoru, że nawet tu na zewnątrz nie umie się pozbyć uczucia przymusu.

Paul co prawda powiedział, że ją doskonale rozumie. Abby jednak podświadomie czuła, że wypowiedzi jej matki w kwestii małżeństwa i dzieci zrobiły swoje. Kiedy bowiem przejeżdżali obok farmy bawiło się z pół tuzina dzieci, Paul zauważył, że to taki miły widok i że sam chętnie widziałby się w roli ojca. Mógł oczywiście rzucić tę uwagę ot, tak sobie, nie podkładając pod nią żadnych głębszych treści, lecz Abby w mgnieniu oka dosłownie cała się najeżyła i świadomie ociągała się z powrotem do domu.

W niedzielę wieczorem, tuż przed wyjazdem rodziców, musiała przyrzec matce, że w środku tygodnia wpadnie do nich na obiad, lecz wcale nie zamierzała dotrzymać obietnicy. Jeśli chodzi o Paula, to do letniej przerwy zostały zaledwie dwa tygodnie, a przez ten czas mieli jeszcze< tyle do zrobienia, że spokojnie mogła ograniczyć rozmowy z nim do minimum.

Potem chciała się całkowicie skoncentrować na „Oazie Spokoju”. W wielkim domu towarowym Stamptona poczyniła zakupy za ponad dwieście dolarów. Była w tym przede wszystkim sekretarka automatyczna. Co prawda mogła te pieniądze włożyć w urządzenie domu, lecz uznawszy, że przede wszystkim liczy się spokój, wolała je zużyć na ten cel niż na nowy dywan, który uznała za mniej ważny.

Ostatniego piątku Paul wyszedł gdzieś na jakiś czas, postanowiła zatem co prędzej jechać do domu, aby oszczędzić sobie pożegnania z nim, czuła jednak, że musi mu zostawić choć parę słów, bo inaczej przez całe lato miałaby wyrzuty sumienia.

Był to dla niej najtrudniejszy list, jaki kiedykolwiek pisała. Ostatecznie Paul przez tyle lat był jej przyjacielem. Gdyby nie dał do zrozumienia, że myśli o niej poważnie, z pewnością zapraszałaby go częściej do „Oazy Spokoju”.

Zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem - zaczęła - / wiele Ci zawdzięczam. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, dlatego Cię proszę, abyś nie przyjeżdżał do , , Oazy Spokoju”, dopóki nie dam Ci znać. Nie myśl, że nie chcę już Twej przyjaźni, ale tylko w ten sposób będę się mogła sama odnaleźć. Uwierz, to dla mnie niesłychanie ważne. Nie kłopocz się o mnie, nie jestem sama. Mam przecież Malinkę i własny kąt.

Abby

List to rodziców wysłała pocztą. Wiedziała, że unikać w ten sposób kłótni to czyste tchórzostwo, lecz nie umiała inaczej.

Było wspaniałe słoneczne popołudnie, kiedy samochód Abby, wypełniony po brzegi artykułami żywnościowymi i wszelkim innymi potrzebnymi w gospodarstwie rzeczami, opuszczał miasto. Nie zamierzała wrócić przed początkiem września do Deerfield.

W pierwszy wakacyjny weekend zamierzała ostatecznie skończyć renowację mebli do jadalni i wyplewić grządki. Na poniedziałek była już umówiona z panią Wilkins, która miała ją nauczyć, jak się robi wino z wiśni i marmoladę z truskawek.

Miała przy sobie wszystkie instrumenty do badania gleby, uzupełniwszy otrzymany od Paula zestaw dodatkowymi przyrządami, zabrała też na wieś mikroskop. Chciała sprawdzić, jakie ma szanse na dobre zbiory, nie używając, w przeciwieństwie do sąsiadów, nawozów sztucznych i nie stosując chemicznych oprysków.

Abby doskonale wiedziała, dlaczego w swych projektach zagospodarowania farmy kieruje się chłodną naukową rzeczowością, choć sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać. „Oaza Spokoju” ze względu na swe przepiękne położenie w malowniczej okolicy miała w sobie coś niepokojąco romantycznego, a romantyczność była tym, czego Abby lękała się jak ognia.

Liczyła się dla niej tylko nauka. Mogła się tutaj bez reszty poświęcić swym zainteresowaniom, wykluczyć, przynajmniej na razie, wszelkie życie uczuciowe. Praca naukowa wymagała jej zdaniem absolutnej koncentracji.

Kiedy wszakże jechała tak wśród szmaragdowych pól i kwitnących łąk, zobaczyła naraz wszystko w innym. świetle, a gdy skręcała w wąską drogę polną wiodącą do „Oazy Spokoju”, na jej wargach igrał lekki uśmiech. Trzeźwe spojrzenie na czekające ją obowiązki zagubiło się widać gdzieś na drodze między przedmieściami Deerfield a tonącymi w zieleni farmami.

Mniej więcej pół mili przed „Oazą Spokoju” zatrzymała samochód na poboczu i wysiadła, po czym wspięła się na niewielki pagórek, z którego miała doskonały widok na swą nową siedzibę. Z radosną dumą stwierdziła, jak pięknie wyglądają kwiaty posadzone wokół przerobionej na stajnię stodoły, gdzie pomieściła Malinkę, i jak dobrze prezentują się pomalowane na żółto futryny okienne.

-  Ładny widok, prawda? - wyrwał ją nagle z zamyślenia jakiś przyjemnie brzmiący, sympatyczny męski głos. Nieco przestraszona rozejrzała się wokoło. Widocznie była tak zatopiona w myślach, że nie słyszała nadjeżdżającego starego wozu terenowego ani nie zauważyła stojącego teraz tuż za nią mężczyzny.

-  Przepraszam, że panią wystraszyłem - ciągnął. - Jestem tu już od paru minut, ale była pani tak zajęta kontemplacją krajobrazu i najwyraźniej tak szczęśliwa, że nie chciałem przeszkadzać. Jeśli się nie mylę, panna Mills, prawda? To pani kupiła stary młyn.

-  Tak. Ale kim...

-  Nazywam się Grant - pospieszył z wyjaśnieniem. - Ted Grant. Moja farma przytyka z tyłu do farmy Wilkinsów. Widziałem już panią kilka razy przejeżdżającą na koniu, ale wyglądało na to, że nie ma pani czasu nawet na krótkie rozmowy. Zachodziłem już parę razy do pani, aby się przestawić, a przy okazji przynieść parę świeżych jajek, ale nigdy nie miałem szczęścia pani zastać.

-  Do dziś pracowałam w Deerfield - wyjaśniła Abby. - Spędzę tutaj lato. Cieszę się, że pana poznałam. - Obrzuciła go przy tym taksującym spojrzeniem. - Wolno mi o coś zapytać?

-  Ależ oczywiście. My tu nie mamy żadnych tajemnic, a rodziny znają się od pokoleń.

^ - Wiem. Pani Wilkins już mi o tym mówiła. Nie jest pan aby za młody, aby gospodarować na takiej rozległej farmie?

Ted Grant spojrzał na nią rozbawiony.

-  Droga panno Mills, zdążyłem się poinformować, że jest pani w tym samym wieku co ja. Pani też przecież kupiła młyn.

-  Poddaję się. Proszę wybaczyć - roześmiała się Abby.

-  Nie ma sprawy. Moja matka umarła, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, a ojciec dosłownie w parę lat później, wcześnie więc mi przyszło uczyć się samodzielności. Zresztą nie podobało mi się, co pod koniec swego życia zrobił z farmą mój ojciec. Prawdę powiedziawszy, nie przynosiła żadnego dochodu. Mój dziadek był jednym z pierwszych osadników tutaj, czułem się zatem w obowiązku za wszelką cenę utrzymać farmę i przestawić ją na nowoczesne zarządzanie.

-  Bardzo słusznie - przytaknęła Abby. - Studiowałam rolnictwo i wiem, że jest jeszcze tyle do zrobienia w tej dziedzinie.

-  Stop! - przerwał jej ze śmiechem. - Zanim wygłosi pani wykład na temat nowoczesnych sposobów gospodarowania, sam chciałbym jeszcze wtrącić słówko. Nie powinno się tak całkiem odchodzić od starych chłopskich mądrości. Niektóre rzeczy są godne uwagi nawet w naszych nowoczesnych czasach i nie należy z nich rezygnować. Założę się, że mógłbym tu przytoczyć całe mnóstwo interesujących spraw, na przykład jak trzymać szkodniki z dala od grządek z jarzynami sadząc naokoło aksamitki. Takie współzależności istnieją także między innymi kwiatami i roślinami uprawnymi.

Abby słuchała przyglądając mu się ukradkiem. Młody mężczyzna wydał jej się nad wyraz sympatyczny, poza tym sprawiał wrażenie, iż jego wykształcenie nie skończyło się na zwykłej szkole średniej. Nie miał w sobie nic z arogancji, choć był bardzo bezpośredni. Nosił takie same farmerki jak wszyscy naokoło, lecz wypłowiałe od słońca jasne włosy miał nieco dłuższe, niż było w zwyczaju, a wokół jego szyi widniał kolorowy łańcuszek.

Naraz zapragnęła go bliżej poznać. Jego szaroniebieskie oczy świadczyły o szczerości i otwartym sposobie bycia, a chociaż odznaczał się wyjątkowo szczupłą sylwetką, z jego postaci emanowała jakaś wyjątkowa siła, głos zaś był miękki i godny zaufania...

W mgnieniu oka wszystko w Abby zawołało na alarm. Znajomość z tym człowiekiem mogła się okazać niebezpieczna! Ted uosabiał dokładnie typ mężczyzny mogącego z powodzeniem uśpić jej czujność! Z początku będą rozmawiać o gospodarstwie i tym podobnych rzeczach, potem poznają się lepiej i wreszcie ani się obejrzy, a znajdzie się w pułapce zwanej miłością... To byłoby straszne!

Ale z drugiej strony był jej sąsiadem, musiała więc okazywać mu przynajmniej uprzejmość. Poza tym mogła się przecież nauczyć od niego tylu rzeczy...

-  Ależ pani mnie nie słucha...

Abby uśmiechnęła się przepraszająco.

-  Przypatrywałam się mojej „Oazie Spokoju”...

-  „Oaza Spokoju?” - powtórzył. - Nazwa pasująca do urody tego miejsca. Ojciec nazwał naszą farmę po prostu „Farma Granta”, i tak nazywałaby się do dziś, gdybym jej nie przemianował na „Drugą Nadzieję”.

-  Po tym wszystkim, co mi pan tu opowiedział, uważam, że jest to odpowiednia nazwa - pochwaliła Abby. - A teraz proszę wybaczyć, muszę wreszcie dojechać do domu i zająć się Malinką, zanim zrobi się ciemno. Jeśli pańska oferta dotycząca jajek jest aktualna, jutro rano chętnie bym wzięła kilka.

-  Pewnie, że aktualna, pod warunkiem, że zaprosi mnie pani na filiżankę • kawy. Kiedyś często bywałem w młynie. Gdy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem tu przychodzić i zawsze wyobrażałem sobie, że mieszkają tu dobre duchy.

-  Naprawdę? To dziwne, ja też miałam takie wrażenie, gdy się wprowadzałam. Wcale się ich jednak nie boję, gdyż wydaje się, że to przyjaźnie usposobione istoty, i dobrze się czuję w ich towarzystwie.

-  Tak jak ja w towarzystwie pani - rzekł z uśmiechem Ted. - Czy myślała już pani o tym, aby uruchomić młyn? Nieco się na tym znam, mógłbym więc pani powiedzieć, co trzeba naprawić. Nie wiem, czy interesuje panią szybkie dorobienie się, ale jestem pewien, że mogłaby pani zrobić na tym niezły interes. Okoliczne gospodynie same pieką chleb, a gdyby jeszcze mogły do niego używać mąki z własnego ziarna, smakowałby im podwójnie.

-  Myślałam już o tym, choć nie jako o źródle dochodu. Miałam ochotę sama z niego korzystać, bo chcę się nauczyć wypiekać chleb. Zakupiłam już wszelkie możliwe książki: o pieczeniu chleba, sporządzaniu marynat i kompotów, smażeniu konfitur, uprawie warzyw, stolarstwie, odświeżaniu mebli, zakładaniu ogrodu i...

-  Proszę skończyć! - zaniósł się serdecznym śmiechem Ted. - Mogę to sobie doskonale wyobrazić. Zamierza pani otworzyć w swym domu wiejski oddział wypożyczalni miejskiej.

-  Niechże pan sobie ze mnie nie żartuje! - obruszyła się Abby. - Robię wszystko, aby się nauczyć czegoś z książek, a pan...

-  Panno Mills...

-  Proszę mówić do mnie Abby.

-  Dobrze, Abby. Nie mogę nie wyrazić mego zdania. Nie powinnaś trzymać swego ślicznego noska wiecznie w książkach, lecz spróbować zastosować te wiadomości praktycznie. Dopiero w ten sposób zdobędziesz właściwie podejście do pracy.

Mówi jak Paul, pomyślała Abby. Musiała jednak przyznać, że to, co mówi, i sposób, w jaki to robi, bardzo jej się podoba. Nic nie mogła na to poradzić, że jej serce dosłownie rwie się do niego, kiedy z takim zaangażowaniem mówi o życiu na farmie. Czuła, że Ted i ona bardzo szybko zbliżą się do siebie, choćby nawet czyniła wszystko, aby tego uniknąć.

Odprowadził ją do samochodu.

-  Moja farma nie wygląda stąd tak pięknie jak twoja, ale mogę cię zapewnić, że w całej okolicy nie dostaniesz tak dobrej szarlotki jak u mnie.

-  Z pewnością wkrótce skorzystam z zaproszenia, a jutro rano ty przyjdziesz do mnie na kawę. Może być o siódmej? Przypuszczam, że wstajesz tak wcześnie jak ja.

-  Dokładnie o tej porze zamierzałem do ciebie wpaść. Wiesz, bardzo podoba mi się twoja klacz. To taki piękny rasowy koń. Nie myślałaś, żeby wykorzystać ją do hodowli?

-  Malinka nie jest dla mnie tylko zwierzęciem, jest dla mnie czymś więcej. Mając ją przy sobie mogę stawić czoło reszcie świata. Ze strachem myślę o chwili, w której może mi jej zabraknąć. Nie jest już taka młoda...

-  Czyżby więc w twym życiu nie było miejsca na dobrego przyjaciela?

-  Ależ jest, Ted.

Dopóki pozostanie to w granicach przyjaźni, dodała w duchu. Ted był rzeczywiście mężczyzną, który łatwo mógł zagrozić jej wolności.

Odjeżdżając przyglądała mu się w lusterku wstecznym. Znajomość z Tedem oznaczała przyjemne wzbogacenie jej nowego życia, zresztą po zerwaniu z Paulem potrzebowała przyjaciela.

Paul zrozumiałby, gdyby opowiedziała mu o Tedzie. On sam, raczej przecież teoretyk, nie mógł konkurować z gospodarzem, korzystającym z doświadczeń trzech generacji w zakresie uprawy roli i hodowli bydła. Napisze mu o nim, bo postanowiła ostatecznie raz na tydzień przesyłać mu parę słów.

i - Widzimy się jutro rano! - zawołał jeszcze za nią Ted. - Najchętniej pijam kawę mocną i czarną.

Abby poczuła się naraz szczęśliwa i zadowolona. W takim nastroju zajechała przed dom, nie weszła jednak do środka, lecz zajrzała najpierw do Malinki.

-  Ach, Malinko... - szepnęła klaczy do ucha. - Naprawdę wystartowałyśmy. Nowy dom, nowe życie, znalazłyśmy nawet nowego przyjaciela.

Wyczyściwszy zgrzebłem konia nasypała mu obroku i nalała świeżej wody, po czym zabrała się do wyładowywania samochodu. Pierwszą rzeczą, jaką wniosła do domu, była automatyczna sekretarka. Dopiero kiedy ją zainstalowała i stwierdziła, że działa, przy jej cichutkim brzęczeniu zajęła się pozostałymi rzeczami.

Abby wiedziała, że nie ma dla niej odwrotu, spaliła przecież za sobą wszystkie mosty. Bez jej zgody nikt z przeszłości nie miał przekroczyć progu „Oazy Spokoju”.

Uporawszy się z przywiezionymi rzeczami, włożyła najstarsze dżinsy, narzuciła ubrudzony farbą kitel i zaczęła kłaść ostatnią warstwę lakieru na odnawiane przez siebie meble. Była bardzo dumna z siebie, bo rzeczywiście wyjątkowo jej poszło.

Potem zasiadła na wyściełanej ławie i przez firanki z żółtego tiulu rozkoszowała się zachodzącym stopniowo ponad łąkami słońcem. Miała przy tym uczucie, że mieszka tu od dawna, choć przecież jej życie w „Oazie Spokoju” dopiero się zaczęło. Nie wiedziała jeszcze, jakie miejsce zajmie w jej nowym życiu Ted, miała wszakże świadomość, że musi się bardzo strzec, gdyż inaczej jej zamysły spełzną na niczym.

Na razie w gruncie rzeczy nie było powodu do niepokoju. Zresztą w ten urzekający pięknem, romantyczny wieczór nie chciała sobie łamać nad tym głowy, wolała przyglądać się fascynującej grze barw, rozkoszować się napływającymi zza otwartego okna zapachami, upajać wieczorną ciszą. Zadumana i wyciszona wewnętrznie puściła wodze wyobraźni...

Rozdział 4

Ted też podziwiał zachód słońca z okien swego pokoju, lecz w przeciwieństwie do Abby zajmował się bardziej jej osobą niż ona jego.

Wrócił do domu z postanowieniem, że powinien tak szybko, jak to możliwe, zapomnieć o Abby, która zdążyła się już zakraść do jego serca. Często bywał w interesach w Deerfield i przy okazji, gdzie tylko się dało, zawierał znajomości z dziewczętami. Niektóre z nich były bardzo ładne, inne interesujące i inteligentne, żadna jednak nie zawładnęła jego sercem.

Z Abby rzecz się miała inaczej. Była ładniejsza niż wszystkie inne, wydawała mu się też dużo mądrzejsza od nich, a przy tym wszystkim wywierała jakiś dziwny magiczny wpływ.

Dlaczego ciągle brzmiał w jego uszach jej głos? Dlaczego ciągle czuł zapach jej perfum? Przecież ich rozmowa trwała krótko, a on miał uczucie, jak gdyby spędzili na pogawędce wiele godzin. Prawie jej nie znał, a wydawało mu się, że ich znajomość ciągnie się już całe wieki. Nie był marzycielem, o nie, wręcz przeciwnie. Zawsze był dumny z tego, że w każdej sytuacji potrafi zachować zimną krew. Owszem, lubił się zabawić, lecz w pierwszym rzędzie chodziło mu o to, aby podźwignąć „Drugą Nadzieję”, zatem całe jego działanie było podporządkowane temu celowi.

W takim razie dlaczego naszła go raptem ochota, aby wyciągnąć gitarę? Właściwie powinien się przecież zająć księgą gospodarską, obliczyć dochód ze sprzedaży mleka, podsumować ostatnie wydatki.

Próbował skoncentrować się na tym zajęciu, lecz na próżno. Cyfry skakały mu przed oczami, rozpływały się, a na ich miejscu pojawiała się urocza, a zarazem nieco smutna i zamyślona twarz Abby.

Zapytywał siebie, jakie zmartwienie może mieć dziewczyna taka jak Abby, że nie daje jej spokoju. Chciał stanąć u jej boku, służyć pomocą, najlepiej jak potrafi - gdyby tylko na to pozwoliła. Co prawda sprawiała wrażenie, że doskonale obchodzi się bez towarzystwa, lecz mimo to obudziła w nim instynkty opiekuńcze.

Podchodził parę razy do telefonu, aby ją spytać, czy nie miałaby ochoty na mały spacer, lecz ostatecznie zaniechał tego. Jeszcze gotowa pomyśleć, że się narzuca. Z pewnością jest teraz w ferworze pracy, naokoło niej leżą porozrzucane narzędzia, które widział w samochodzie.

Dziewczyna, która z takim zajęciem mówi o politurowaniu mebli, a teraz zakasawszy rękawy robi generalne porządki, prawdopodobnie nie tęskni za towarzystwem, a już na pewno nie za nim, znajomym zaledwie od paru godzin.

Kiedy weszła Kay, Ted ciągle jeszcze stał w ciemnym pokoju, zapatrzony w rozgwieżdżone niebo. Nie mógł się doczekać siódmej rano.

-  Kay, to ty? - spytał przez ramię.

-  Tak, Ted - odparła nieco zdziwiona gospodyni. - Stało się coś?

-  Skądże, wszystko w porządku. Mamy jeszcze szarlotkę?

-  Zostało prawie pół, ale jeśli chcesz jutro zanieść coś takiego tej nowej sąsiadce, to mogę jeszcze dziś wieczór upiec świeżą.

Ted nie po raz pierwszy się zdumiał, jak Kay umie czytać w jego myślach. Ale nie to było ważne, nieważna była buchalteria. Ważna była tylko Abby. Jeśli chce coś u niej wskórać, nie wolno mu się narzucać. Musi uzbroić się w cierpliwość, choć zawsze przychodziło mu to z trudem.

Co się ze mną dzieje? Czyżby to tylko wiosna? Mam nadzieję, że do jutra rana się opamiętam, pomyślał. Nawet jeśli ucieszy się jajkami i szarlotką, nie będę natarczywy, najwyżej zaproponuję swą pomoc, jak to jest w zwyczaju między sąsiadami.

Znowu próbował skoncentrować się na pracy, lecz i tym razem mu się nie udało. Za to wyobrażał sobie, co Abby w tej chwili robi, i czy o nim myśli.

Znowu naszła go ochota, aby do niej zatelefonować, przemyśliwał już nawet nad stosownym rozpoczęciem pogawędki, choć żaden sensowny pretekst nie przychodził mu do głowy. Wreszcie zrezygnował z tego, zły sam na siebie. Ostatecznie przecież miał własną dumę.

Gdyby wiedział, że Abby rzeczywiście o nim w tej chwili myśli, dręczona tymi samymi pytaniami i wątpliwościami, z pewnością spałby lepiej tej nocy...

Także Abby próbowała się tego wieczoru uporać z różnymi zaplanowanymi pracami, lecz poza wyczesaniem Malinki, zadaniem jej obroku i pociągnięciu politurą mebli nie zdobyła się na nic więcej. Zamiast tego usiadła przy oknie i zatonęła w marzeniach.

To była urzekająca, romantyczna noc, z wszechogarniającą ciszą, jaka bywa tylko na wsi. W Deerfield nocne niebo wyglądało inaczej, nie było takie czarnogranatowe, a gwiazdy nie lśniły jak diamenty.

Dokładnie tak jak Ted, i Abby nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o nim. Żałowała teraz, że zachowała się wobec niego z taką rezerwą. Czy coś by się stało, gdyby go natychmiast zaprosiła do siebie i pokazała, co zrobiła ze starego młyna?

Otrząsnęła się z rozmarzenia i zasiadła za maszyną do szycia, aby skończyć szycie poduszek na krzesła w jadalni, ale ponieważ przez nieuwagę przeszyła sobie palec, a ścieg wypadł wyjątkowo krzywo, zaniechała z westchnieniem tego zajęcia i położyła się spać.

Niestety nie mogła zasnąć i przewracała się z boku na bok w swoim wielkim łożu z baldachimem. Zdrowy rozsądek ją tym razem całkiem zawiódł, a do głosu doszły romantyczne odczucia, przybierając z każdą minutą na sile.

Z determinacją powtarzała sobie raz po raz, że w jej życiu nie ma miejsca na miłość. Gdyby miała zakochać się w jakimś mężczyźnie, to byłoby lepiej, gdyby została w Deerfield i wyszła za mąż za Paula.

Może nie powinnam jutro rano otwierać drzwi Tedowi, przemknęło jej przez głowę. Później mogłaby tak urządzić, że gdyby przyszedł ponownie, pracowałaby na pełnych obrotach, miałaby więc wymówkę, że nie może go przyjąć.

Ostatecznie i ta myśl wydała jej się dziecinna. Powinna przecież umieć przyjaźnić się z mężczyzną, nie padając mu przy tym z uniżeniem do nóg. Przecież zawsze byłam dumna z własnej samodyscypliny, powtarzała samej sobie.

W takim mężczyźnie jak Ted na pewno nie mogła się poważne zakochać. Nie dorównywał jej wykształceniem, zresztą na jej gust był za młody. Gdyby rzeczywiście miała kiedyś wyjść za mąż, musiałby to być dużo starszy mężczyzna, który dał coś już z siebie w swym zawodzie.

Ted nie spełniał tych wymagań. Chociaż zdawało się, że potrafi być poważny, w sumie brał życie lekko. Świadczyły o tym jego swawolne oczy i sposób, w jaki się ubierał i zachowywał. Gdyby straciła dla niego serce, doszłoby do tego, że zamiast zajmować się domem i gospodarstwem, spędziłaby lato chodząc nad rzekę popływać, łowić ryby, a resztę czasu poświęciłaby na zabawy w wiejskim klubie.

Jeszcze bardziej nęciła ją stara gitara, którą widziała u Teda w samochodzie. Nade wszystko lubiła pieśni ludowe, lecz nie miała czasu na słuchanie muzyki. Mimo to postanowiła nauczyć się grać na gitarze, oczywiście dopiero wtedy, gdy pokończy wszystkie inne prace.

A jeśli Ted będzie koniecznie chciał się do niej zbliżyć? Szybko jednak odsunęła od siebie tę myśl. Nie chciała się angażować, bo oznaczałoby to pogrzebanie jej planów dotyczących „Oazy Spokoju”. Nie powinna zresztą zanadto wybiegać naprzód. Będą mieli dość czasu, aby pogłębić swą znajomość, a później się zobaczy. Wszystko musi się odbywać zgodnie z planem.

Naraz zaczęła się śmiać z samej siebie. To był czysty bezsens, że chciała wieść życie uczuciowe zgodnie z planem. Przecież miłość i pokrewne jej porywy serca nie kierują się rozsądkiem.

Na razie w jej życiu nie było miejsca na miłość. Po prostu nie była na to jeszcze gotowa. Mimo wszelkich zastrzeżeń musiała jednak przyznać się sama przed sobą, że nietrudno jej przyszłoby obdarzenie Teda głębszym uczuciem.

Aż za dobrze wiedziała, że mogłaby stracić dla niego głowę. Niewykluczone, że uświadomiła sobie to już w momencie, gdy stanął obok niej. Przeskoczyło między nimi coś w rodzaju iskry elektrycznej, choć przecież ich rozmowa była powierzchowna, rozmawiali tylko o gospodarstwie, a Ted jej nawet nie dotknął. Mimo to czuła się teraz tak szczęśliwa, jak gdyby dopiero co wysunęła się z jego objęć. Jeszcze nigdy nie owładnęło nią takie uczucie do mężczyzny, nie był jego obiektem ani Paul, ani nikt inny.

A czy Ted czuł podobnie? Naturalnie nie mogła tego wiedzieć, lecz miała uczucie, że i jemu zależy na bliższej znajomości. Wydawało jej się, że dało się to wyczytać z jego oczu.

Jak łatwo przyszło jej wyobrazić siebie i Teda, ciasno objętych i spoglądających z dumą na swoje plony. Był to przepiękny obraz, który zapierał jej dech w piersiach. Musi poskromić swą fantazję! Zbyt wielką przypisuje wagę temu, co prawdopodobnie jest tylko tworem jej imaginacji.

Może Ted już wcale o niej nie myślał. Z pewnością nie była jedyną dziewczyną, wobec której był szarmancki i której prawił komplementy.

W gruncie rzeczy tak nawet byłoby lepiej. Czuła się teraz śmiertelnie zmęczona i choć nie do końca jeszcze uporała się ze swymi skomplikowanymi uczuciami wobec Teda, przyszło odprężenie i miała nadzieję, że wreszcie zaśnie.

Kiedy otwarła oczy, słońce stało już wysoko. Spojrzała sennie na budzik i usiadła przerażona na łóżku. Była za kwadrans siódma! Za parę minut Ted stanie pod jej drzwiami, a ona nawet jeszcze nie była ubrana! Pędem pobiegła do łazienki, umyła się zimną wodą, po czym wskoczyła w dżinsy, związała włosy w koński ogon i pociągnęła tuszem rzęsy, ale bardzo lekko, ostatecznie przecież była na wsi.

Właśnie zagotowała się woda na kawę, kiedy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Punkt siódma, stwierdziła z zadowoleniem. Ceniła punktualnych mężczyzn.

Ted był podobnie ubrany jak ona. Uśmiechnęła się mimo woli. Ponieważ obydwoje mieli jasne włosy, w pierwszej chwili można ich było wziąć za brata i siostrę.

-  Mam nadzieję, że poczekałaś na mnie ze śniadaniem - rzekł z uśmiechem wręczając jej koszyk okryty kraciastą serwetą.

-  Mmm, szarlotka pachnie bosko - oświadczyła wciągając smakowity zapach. - A jakie wielkie jajka!

Jakże miałabym jeść śniadanie nie mając takich wspaniałości?

-  Czuję, że zdążyłaś już zaparzyć kawę. To będzie już druga od świtu - powiedział sięgając po napełnioną przez nią filiżankę.

-  Zawsze dotrzymuję słowa, Ted. Masz chwilę czasu? Chciałam się ciebie poradzić, jak zasadzić aksamitki.

Gdy wypili kawę i skosztowali szarlotki, wyszli na dwór. Abby zapytywała siebie w duchu, czy Ted zauważył, że ona przy śniadaniu mówiła cokolwiek za szybko, wręcz nerwowo, a gdy wychodząc otarł się o nią, umknęła od razu na bok.

Przedstawiła mu swoje problemy związane z zagospodarowaniem ogrodu. Ted wyjaśnił jej, że wydzielające mocny zapach rośliny, takie jak papryka, aksamitki i nasturcja, chronią sadzonki także od szkodników, zatem sadząc je może zrezygnować z chemicznych oprysków, ona natomiast wytłumaczyła, dlaczego z każdego rodzaju warzyw wysadziła aż tyle gatunków. Chciała mianowicie stwierdzić, który z nich nadaje się najlepiej do uprawy w tej okolicy, a potem podzielić się wynikami z sąsiedztwem.

Abby sprawiała wrażenie nieco oficjalnej, ograniczając tematy rozmowy do spraw gospodarskich, Ted był szarmancki i gotów w każdej chwili służyć pomocą, a przy tym obydwoje starali się zachować dystans i ta świadomość przysparzała im bólu. Abby czuła, że Ted ją obserwuje z niepokojem, lecz nie zdobyła się na cieplejszy gest, pozostała uprzejma i nieprzystępna, próbując za wszelką cenę ukryć własne uczucia. Unikała jego wzroku, gdyż cokolwiek wytrącał ją z równowagi, choć zdawała sobie sprawę, że w przypadku innego mężczyzny byłoby jeszcze gorzej.

Ted okazał się prawdziwą encyklopedią wiedzy o gospodarstwie. Swoje rady wygłaszał sucho, choć z humorem, ilustrując je wesołymi zdarzeniami z życia własnej farmy.

Kiedy opowiadał, jak to szczeniaki rozgrzebały mu kiedyś całą grządkę cebuli, albo jak kotka okociła się na zagonku kapusty przeznaczonej na wystawę, miała ochotę wybuchnąć serdecznym śmiechem, ale ograniczyła się jedynie do uprzejmego uśmiechu, nie mogąc pozbyć się uczucia skrępowania.

Tedowi widać nigdzie się tego ranka nie spieszyło, co było po myśli Abby, która nie życzyła sobie niczego innego, jak tego, aby został jak najdłużej. Wszakże jeszcze nigdy nie znajdowała się w takiej sytuacji. Czuła się niemal jak zakochana nastolatka. Kiedyś nie miała takich problemów. Gdy któryś z mężczyzn się nią zainteresował, czuła się pochlebiona, ale nie traciła głowy. Tym razem nie było to takie proste. Kosztowało ją wiele trudu, aby zwalczyć w sobie rosnący pociąg do Teda. Ale właściwie dlaczego tak się przed nim broniła?

-  To prawdziwa radość, gdy się widzi, co zrobiłaś z tego starego opuszczonego młyna - ciągnął Ted, nie będąc wszakże pewnym, czy do Abby dotarły jego wcześniejsze słowa. - Byłoby grzechem pozwolić leżeć takiej urodzajnej ziemi odłogiem.

-  Masz zupełną rację - odparła wracając do rzeczywistości. - Praca w ogrodzie pomaga mi się pogodzić z resztą świata.

-  W końcu następnego tygodnia - wtrącił niby mimochodem - w starej stodole odbędzie się zabawa. My tutaj bardzo lubimy takie imprezy.

-  Czy będzie między innymi taniec w kwadracie?

-  Na pewno. Tańczyłaś to już kiedyś?

-  Nie. W Deerfield nie znają czegoś takiego. W zwykłych lokalach i nocnych klubach tego się nie tańczy.

-  U nas nie ma za wielu miejsc, gdzie można się zabawić.

-  Muszę się przyznać, że lubiłam od czasu do czasu gdzieś wyjść.

-  Nie będzie ci brakowało życia miejskiego?

-  Nie - oświadczyła z przekonaniem. - Wszystko, czego potrzebuję, to świeże powietrze.

-  Czy mogę cię w takim razie zaprosić na tańce? - Ted zdjął z głowy sfatygowany kowbojski kapelusz i skłonił się z przesadną galanterią przed Abby. Wyglądało to tak komicznie, że zapomniała, iż przyrzekła sobie zachowywać się z rezerwą, i wybuchnęła głośnym śmiechem.

-  Twój śmiech, mam nadzieję, oznacza „tak” - upewniał się, udając, że się nie może wyprostować jak dotknięty ischiasem farmer.

Abby nie przestawała się śmiać.

-  Oczywiście, Ted. Nie mogłabym odrzucić twego zaproszenia, skoro kosztowało cię ono tyle wysiłku. Chodź, pomogę ci wsiąść do samochodu, mój ty biedny staruszku.

Wsunęła mu rękę pod ramię rozweselona żartem, choć od razu przemknęło jej przez głowę, czy jednak nie przesadziła, dotknąwszy bowiem jego ciała odniosła wrażenie, że wpadła na parkan pod napięciem elektrycznym.

Ted wyprostował się gwałtownie i spojrzał na nią, lecz uśmiech znikł z jego twarzy, a w oczach czaiło się nieme pytanie, na które nie ważyła się odpowiedzieć.

Przez moment stali bez ruchu. Abby nie wiedziała, czy nie byłoby lepiej puścić jego ramię, Ted też wyglądał na speszonego.

Abby opanowała się pierwsza. Na szczęście przypomniała sobie w porę, że woli trzymać się z daleka od tego mężczyzny.

-  Jest już późno, sir - rzuciła siląc się na beztroskę i puściła jego ramię. - Jak pan myśli, dojdzie pan o własnych siłach do samochodu?

-  Oczywiście. Serdeczne dzięki, Lady Abby. Proszę się za bardzo nie przejmować mym stanem. W tym schorowanym ciele mimo wszystko tkwi trochę siły.

Aby to udowodnić, jednym susem skoczył na przyczepę swego samochodu. Tam stanął na szeroko rozstawionych nogach i wydał okrzyk, który mógłby zrobić konkurencję Tarzanowi.

Po zachowawczości Abby nie zostało śladu. Śmiejąc się do łez postąpiła w jego stronę, choć właściwie dopiero co zamierzała się z nim jak najszybciej pożegnać. W tym momencie jednak myślała tylko o tym, jak dobrze jej robi jego obecność i że Ted wygląda naprawdę atrakcyjnie.

Kiedy tak stanęła naprzeciw niego z rozpromienioną twarzą, zeskoczył nagle z przyczepy, okręcił ją wokół siebie i uniósł wysoko na rękach, a potem, przeskoczywszy bloki skalne i parkan, popędził z nią w kierunku domu wydając przy tym indiańskie okrzyki.

Bezbronna leżała na jego piersi, a śmiała się tak, że z jej oczu puściły się łzy. Ted je natychmiast scałował, musiało mu jednak w tym momencie przyjść do głowy, że trochę przesadził, bo przybrał zbolałą minę i posadził ją ostrożnie w bujaku stojącym na werandzie. Żartobliwy nastrój ulotnił się jak sen.

-  Wybacz, nie miałem prawa tak się zachowywać, Abby - zaczął się usprawiedliwiać. - Tak mi przykro... Jeżeli w tej sytuacji nie zechcesz przyjąć mego zaproszenia na tańce, zrozumiem to.

- No cóż, ja... - zaczęła zmieszana, lecz zaraz uświadomiła sobie, że byłoby dziecinadą z jej strony, gdyby chciała go ukarać za swawolne zachowanie - ... nie ma powodu robić całej historii z niewinnego żartu. Oczywiście, że pójdę z tobą na tańce, ale tylko wtedy, gdy przyrzekniesz, że nie będziesz mnie wlókł za sobą po całej okolicy.

-  Przyrzekam - odetchnął z ulgą i uśmiechnął się szeroko. - Będę się z tobą obchodził jak z prawdziwą damą, bo nią jesteś.

-  Znakomicie, sir. Czy istnieją tu jakieś przepisy dotyczące stroju?

-  Właściwie nie. Ale czy nie mówiłaś, że w najbliższych dniach masz odwiedzić panią Wilkins?

-  Tak. W następny poniedziałek ma mnie uczyć smażyć konfitury.

-  A więc zapytaj ją o odpowiednią sukienkę. Panie tutaj szyją sobie własnoręcznie kostiumy na takie okazje.

-  Mnie też to sprawi przyjemność. Chciałabym brać pełny udział w tutejszym życiu.

-  To mnie cieszy. Zatem jeżeli nie jesteś na mnie zła, wpadnę tu w następnym tygodniu i przyniosę ci trochę sadzonek aksamitek i nasturcji z mojej szklarni. Gdybyś dopiero teraz wysiała nasiona, twoje jarzyny nie miałyby z tego wielkiego pożytku.

-  To byłoby miło z twej strony, Ted. Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się przygotować parę słoików z domowymi specjałami, aby ci się zrewanżować.

-  To brzmi kusząco, Abby. Mam wrażenie, że wszystko, czego się tkniesz, musi się udać.

Spłonęła lekkim rumieńcem pod jego spojrzeniem.

-  A teraz już idź, Ted. My farmerzy nie możemy spędzać całego dnia na pogaduszkach, bo nasze pola uduszą się w natłoku chwastów.

Ted uśmiechnął się. Doskonale wiedział, co Abby chciała przez to powiedzieć. Tylko dotąd, a dalej już nie, drogi przyjacielu, a w każdym razie nie w tym momencie.

Pożegnał się i skierował do swej ciężarówki. Abby patrzyła za nim, dopóki nie wsiadł i nie pomachał jej, mając nadzieję, że jej twarz jest beznamiętna i nie zdradza żadnych uczuć.

Ted natomiast nie zadawał sobie trudu, aby z czymkolwiek się kryć. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, wiedziała już, że pierwsze wrażenie jej nie myliło. Ted najwidoczniej widział w niej więcej niż tylko nową sąsiadkę, która potrzebuje pomocy. Nie za bardzo wiedziała, co zrobić, aby temu przeciwdziałać, lecz ciągle jeszcze wierzyła, że może odnosić się do niego przyjacielsko, a przecież z dystansem. Z pewnością będą ze sobą omawiać różne sprawy związane z gospodarstwem, ale mogą to robić czysto po kupiecku, bez żadnych zobowiązań. Tyle że rozsądek i uczucia to dwie różne rzeczy i najczęściej nie idą w parze...

Z tą zabawą też był problem. Na pewno pozna wielu ludzi i nowe kroki taneczne, ale Ted, jej partner na ten wieczór, raczej nie będzie zachwycony, gdy ona zacznie mówić o gospodarstwie. W końcu przy takiej okazji każdy chce się zabawić. Ale nawet jeżeli uda jej się przetrwać ten wieczór i nie pozwolić na to, aby się do siebie zbliżyli, to i tak będzie się musiała mieć na baczności. Znajdzie się przecież tyle powodów do zacieśnienia znajomości...

Rozdział 5

Abby na powrót rzuciła się w wir pracy, lecz dopiero po południu udało jej się na jakiś czas przepędzić Teda ze swych myśli.

Najpierw zabrała się do czyszczenia stajni Malinki, koniem też zresztą należało się zająć, a odwiedziny Teda zburzyły cały rozkład dnia. Nie mogło zdarzać się to zbyt często, bo inaczej nie zdążyłaby z pracą.

Koło południa zabłąkało się do niej paru turystów, pytając, czy ma jarzyny na sprzedaż. Chociaż Abby nie mogła im nic zaoferować, ogarnęło ją przyjemne uczucie, że „Oaza Spokoju” jest już regularną farmą. Do wieczora czas zajęły jej eksperymenty z hodowlą różnych rodzajów bakterii, udało jej się nawet dojść, co trzeba zrobić, aby uruchomić młyn. W końcu śmiertelnie zmęczona runęła na łóżko i rozkoszowała się ciszą i spokojem panującym wokoło. Nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwała samotności, jak obawiała się jej matka.

W niedzielę rano obudziło ją bicie dzwonów. Wcześniej tylko z rzadka zachodziła do kościoła, lecz teraz, przystosowując się do życia na wsi, uznała, że to jest ze wszech miar wskazane, jakkolwiek nie wiedziała, jakiego wyznania są tutejsi ludzie.

Jedyną przeszkodą w jej teraźniejszym życiu był Ted. Poprzedniego dnia pracowała do upadłego, aby nie musieć o nim myśleć, ale w przyszłości postanowiła postawić sprawę jasno. Miała za dużo pracy, aby jeszcze zaprzątać sobie głowę jakimiś głupstwami.

Odbyła na Malince długą przejażdżkę i wróciła zmęczona, lecz szczęśliwa do młyna. Zwykle po takiej wyprawie kładła się na chwilę, tym razem jednak nie dane jej było odpocząć. Nie mogła uleżeć spokojnie, musiała coś robić, bo ta nerwowa krzątanina pozwalała jej nie myśleć o Tedzie.

Były właściciel dał jej adres rzemieślnika, który mógł jej pomóc przy rozruchu młyna. Abby uznała, że nadszedł czas, aby zająć się i tą sprawą. Tak naprawdę to chciała zrobić wszystko sama, zasięgnąwszy wcześniej u tego człowieka rady. Oczywiście nie zapomniała, że Ted jej oferował pomoc w tym względzie, nie chciała jednak z niej skorzystać. Czy powodem tej decyzji było, iż koniecznie chce to zrobić po swojemu, czy też podyktowana ona została obawą przed jego bliskością, tego nie była w pełni .. świadoma.

Odszukała zatem pana Gurneya, wysłuchała jego rad, a wróciwszy do „Oazy Spokoju” przygotowała wszystko, co było konieczne do rozpoczęcia naprawy. Towarzyszyła jej radosna świadomość, że już tego lata jej młyn będzie mełł ziarno na mąkę. Czekająca ją praca nie wyglądała na zbyt ciężką i niekoniecznie wymagała doświadczenia. Oczywiście za niewielką opłatą mogłaby nająć kogoś do pomocy, ale wolała zrobić to sama.

Zaczęła od wyczyszczenia kamieni młyńskich, a potem sprawdziła koła zębate, jak jej radził pan Gurney. Mogło się przecież zdarzyć, że coś się jednak w tej całej maszynerii wypaczyło, a efektem tego byłaby nie najlepsza mąka.

Trwało trochę, zanim uporała się z wieloletnim brudem i wszystko naoliwiła. Dopiero teraz mogła zacząć rozglądać się za gatunkami zboża, z których miałaby w przyszłości piec chleb. Musiała się też rozejrzeć za jakimś elektrykiem, gdyż nie dało się wieczorem pracować tylko przy lampie naftowej.

Kiedy dzień chylił się ku zachodowi, wzięła gorącą kąpiel i przygotowała sobie kolację, na którą składała się zupa z puszki i kilka kanapek, a potem usadowiła się pod oknem z jedną ze swych książek poświęconych przetworom domowym. Następnego dnia z rana miała przecież iść do pani Wilkins.

W Abby wzrastało przekonanie, że tylko wtedy odnajdzie się w swoim nowym, tak przecież odmiennym od jej dotychczasowych doświadczeń życiu, jeśli będzie podchodzić do niego trzeźwo i od ściśle naukowej strony. Tylko przy takim nastawieniu można było liczyć na sukces. Ted ze swoją beztroską nie zaszedłby daleko będąc w jej sytuacji.

Zrobiła wszystko, aby ten weekend minął szybko, kładła się spać wyczerpana i zasypiała kamiennym snem, lecz nie umiała sobie odpowiedzieć na pytanie, co ją tak gna z miejsca na miejsce, od jednego zajęcia do drugiego...

Poniedziałkowy ranek był tak piękny, że do pani Wilkins postanowiła udać się na Malince. Jej sportowy samochód nie pasował zresztą do okolicy i stylu życia, jakie teraz prowadziła.

Pani Wilkins już na nią czekała. Z miejsca zaprowadziła ją do przestronnej, lśniącej czystością kuchni, a tam pożyczyła jej fartuszek i zaprezentowała różne naczynia i urządzenia, potrzebne przy smażeniu konfitur. Abby zdążyła się już czegoś dowiedzieć na ten temat z książek, miała więc jakie takie rozeznanie, co ją tego popołudnia czeka, a w tej chwili rozkoszowała się nadzieją, że już niedługo sama będzie umiała sporządzać takie rzeczy.

Pani Wilkins nie miała jednak zamiaru smażyć konfitur według przepisu z książki kucharskiej, robiła to po swojemu tłumacząc Abby ze śmiechem, że ludzie na wsi mają swoje własne metody, sprawdzone przez wiele pokoleń.

Obierając truskawki z szypułek i przygotowując syrop, opowiedziała Abby stare i nowe historie z okolicy, przeplatając je instrukcjami, z jakich owoców najlepiej sporządzać konfitury, a jakie nadają się bardziej na galaretki, wyjaśniła jej też, gdzie i w jakich warunkach najlepiej przetwory przechowywać.

Abby w gruncie rzeczy mogła zapomnieć wszystko, czego się nauczyła z książek, przyznając teraz w duchu, że praktyka wygląda całkiem inaczej niż teoria. Mogła co prawda wygłosić wykład na temat nawożenia gleby, ale nie miała pojęcia, w jakich miesiącach dojrzewają poszczególne rodzaje jerzyn.

Pani Wilkins odnosiła się do niej serdecznie, lecz Abby wracała do domu z uczuciem, że jest na powrót głupiutką, nic nie wiedzącą uczennicą. Mimo całych lat, które poświęciła rolnictwu jako przedmiotowi studiów, miała wrażenie, że o prawdziwej praktyce rolniczej nie wie nic.

Tego, jak pani Wilkins smażyła konfitury, nie wyczytałaby w żadnej książce. Miała na to przepis podyktowany doświadczeniem całych generacji. Czyżby właśnie o to chodziło Tedowi, gdy mówił, że samą teorią nie osiągnie się rekordowych wyników?

Abby straciła pewność siebie i to ją niezmiernie martwiło, lecz z samozaparciem pracowała dalej próbując uruchomić młyn. Kiedy skaleczyła się o jedno z kół zębatych, z jej ust wyrwało się przekleństwo. Niestety co dzień zdarzały jej się takie małe wypadki. Mimo to zacisnęła zęby i pracowała niezmordowanie dalej.

W czwartek wieczorem przypomniała sobie, że w sobotę ma się odbyć zabawa wiejska, a ona zapomniała spytać panią Wilkins, jak się powinna ubrać na taką okazję.

Ale właściwie po co? Gdyby Ted poważnie myślał o zaproszeniu jej, na pewno by już dawno zadzwonił z pytaniem, kiedy ma po nią przyjechać.

Przyłapała się na tym, że krąży wściekła jak osa no domu, wmawiając sobie raz po raz, że nie ma czasu na jakieś głupie zabawy w stodole. Mimo to spoglądała ciągle w kierunku telefonu pytając siebie, dlaczego jest taki uparty i nie dzwoni.

W piątek rano podjęła decyzję. Zrezygnowała z zajęć na farmie i pojechała do pobliskiego miasteczka, gdzie wyszukała sklep tekstylny, który prowadził również sprzedaż gotowych wykrojów.

Właścicielka zadowolona, że ma nową klientkę, pokazała Abby cały szereg drukowanych materiałów, a także łatwe do uszycia wykroje strojów, wkładanych specjalnie z okazji tańca w kwadracie. Abby była pewna, że do soboty z pewnością uszyje jedną z tych ładnych sukienek. Prawdopodobnie będzie to strata czasu, gdyż zdawało się, że Ted o niej zapomniał, ale czuła, że uszycie tego kostiumu tak czy tak sprawi jej przyjemność.

Wybrała różowy kreton, z którego zamierzała uszyć bluzkę z krótkimi bufiastymi rękawami, prawdziwie ludową w stylu, a do obszycia ciemnozieloną taśmę. Spódnica miała być z wełny, z szeroką falbaną u dołu, a lamówka o nieco jaśniejszym odcieniu zieleni. Do tego Abby zamierzała uszyć z ciemnoróżowego materiału szeroki pasek.

W sobotę rano sukienka była praktycznie gotowa, Abby brakowało tylko czarnych pantofli, jakie widziała na wystawie jednego ze sklepów obuwniczych, gdzie reklamowano je jako obuwie przeznaczone do tańca ludowego.

Dlaczego nie miałabym sobie ich kupić?, pytała samą siebie wyjeżdżając ponownie do miasteczka. Przynajmniej będę miała skompletowany cały strój, nawet jeślibym miała nosić te rzeczy tylko w domu. Planowała zresztą urządzić grillparty dla przyjaciół z miasta, a wtedy jako gospodyni byłaby stylowo ubrana.

Kupiwszy pantofle i załatwiwszy jeszcze trochę innych sprawunków, zjadła lunch w przyjemnie urządzonej restauracji na obrzeżu miasta, którą ostatnio odkryła. W domu podbiegła najpierw do sekretarki automatycznej, aby przesłuchać taśmę. Ostatecznie nigdy nic nie wiadomo. Ktoś przecież mógł zostawić ważną wiadomość.

Były dokładnie cztery, a wszystkie pochodziły od Teda. Zawiadamiał, że ma kłopoty z chorym cielakiem, lecz że zwierzę prawdopodobnie wyzdrowieje do sobotniego wieczoru. Druga i trzecia były prośbami o jak najszybszy telefon. W czwartej przekazał wiadomość, że zabierze ją następnego dnia o siódmej, aby mogli jeszcze zjeść obiad w małej stylowej restauracyjce, usytuowanej przy wylocie drogi z miasta.

Abby wybuchnęła śmiechem. Ted z pewnością myślał o lokalu, z którego właśnie wróciła. Zdjęła strój z wieszaka i przyłożyła do siebie, po czym nucąc melodię zakręciła się kilka razy po pokoju. Naraz wpadło jej do głowy, że jeszcze nie zastanowiła się nad odpowiednią na jutrzejszy wieczór fryzurą, a co gorsze, nie zadzwoniła do Teda z potwierdzeniem, że siódma godzina jutro wieczór całkiem jej odpowiada.

Abby nie należała do dziewcząt, które celowo trzymają mężczyzn w niepewności, mimo to sprawiała jej przyjemność myśl, że Ted może chodzi nerwowo tam i z powrotem po pokoju wyczekując jej telefonu. Ona sama prawie cały dzień czekała na telefon od niego, nie czuła więc teraz wyrzutów sumienia. Zaraz jednak wyśmiała samą siebie. Ostatecznie nie miała powodu, aby w ten sposób go karać, podeszła więc zdecydowanym krokiem do telefonu.

-  Czy pan Grant jest w domu? - spytała kobiety która podniosła słuchawkę. Abby przypuszczała, że to gospodyni Teda, wypiekająca takie pyszne szarlotki, ale mimo to owładnął nią niejasny gniew na nią, choć nie umiała sobie wytłumaczyć dlaczego.

-  Czy to panna Mills? - spytała serdecznie Kay i niechęć Abby znikała w jednej chwili. Gospodyni najwyraźniej oczekiwała jej telefonu.

-  Tak - odparła już całkiem przyjaźnie.

-  Pan Grant czekał na telefon od pani, lecz właśnie wyszedł do obory, aby zajrzeć do chorego cielęcia. Zaraz go zawołam.

Teraz Abby zrozumiała, dlaczego Ted tak ciepło wyraża się o Kay. Jego dobro musiało jej najwyraźniej leżeć na sercu, skoro się tak ucieszyła, że znalazła się dziewczyna, która choć odrobinę się nim zajmie.

-  Halo, Abby? - Głos Teda wydał jej się zaspany i pełen oczekiwania. Raptem zrobiło jej się przykro, że nie zadzwoniła od razu. Takie zagrywki z mężczyzną tak otwartym i szczerym były nie fair.

-  Tak, to ja.

-  Przykro mi, że to nie ja zadzwoniłem pierwszy.

-  Nie masz powodu się usprawiedliwiać. Jak tam z cielakiem? Przeżyje? Mogę coś dla ciebie zrobić?

-  Miło, że o to pytasz. Wygląda na to, że wszystko będzie w porządku. Ten mały dzikus przyplątał się do większych cieląt i został przez nie stratowany. W pierwszym momencie myślałem, że będzie z nim źle, ale dziś jest już lepiej. Na razie trochę się jeszcze chwieje na nogach, ale to wszystko.

-  Cieszę się - odetchnęła Abby. - Wiesz, ja też studiowałam hodowlę bydła, wiem chyba wszystko o wadach dziedzicznych i innych chorobach, ale obawiam się, że w takim wypadku byłabym bezradna. Im dłużej tu jestem, tym bardziej sobie uświadamiam, jak uboga jest moja wiedza.

Jeśli chodzi o młode sztuki, zwykle nie jest tak źle, jak na to wygląda. Troskliwą opieką można zdziałać cuda. Ale takiej rady nie wyczytasz w swoich książkach. Tę cudowną formułę można zastosować do wszystkich istot żywych i często tylko ona pozostaje, kiedy inne środki zawodzą. Sam już doświadczyłem tego wiele razy. Cieszyłbym się, gdybym także i w innych dziedzinach mógł ci pokazać, że uczone księgi nie zawierają całej wiedzy. Praktyka na farmie pozwala zaobserwować także inne rzeczy.

-  Wierzą ci, Ted - przyznała Abby - i mam nadzieję wiele się od ciebie nauczyć.

-  Jestem na twoje usługi. Ale jutro wieczór chciałbym pokazać ci coś innego; „Tańczącą Królową” i jej znakomitą pieczeń z kluskami.

Abby już już miała mu powiedzieć, że sama odkryła ten klejnot pomiędzy restauracjami, ale w porę ugryzła się w język nie chcąc psuć Tedowi radości. Jeszcze niedawno taka myśl nie przyszłaby jej do głowy. Ze zdziwieniem stwierdziła, że coraz częściej wstawia się w jego położenie.

-  Cudownie! - powiedziała zamiast tego. - Czekam na ciebie punktualnie o siódmej.

-  Tak się na to cieszę, Abby - rzekł ciepło i odwiesił słuchawkę.

Abby natomiast odwiesiła swoją dopiero wtedy, gdy usłyszała dalekie szczęknięcie. Chciała być przez to dłużej blisko Teda.

Następnego dnia już za dwadzieścia siódma była gotowa i czekała na niego z niecierpliwością. Pani Wilkins poradziła jej jeszcze przez telefon, aby pod sukienkę włożyła sutą halkę, więc teraz wyglądała ona szczególnie strojnie.

Kiedy o siódmej usłyszała samochód Teda, wybiegła mu na spotkanie, zanim jeszcze zdążył zadzwonić. Był zachwycony jej widokiem. W stylowym wieśniaczym stroju, z jasnymi lokami opadającymi na ramiona wyglądała jak najprawdziwsza wiejska piękność. Z zadowoleniem stwierdził też, że jej makijaż jest delikatniejszy niż zwykle. W ogóle zapytywał siebie w duchu, dlaczego ona tu na wsi używa wszystkich tych szminek. Abby ze swą świeżą, dziewczęcą urodą podobała mu się bardziej bez makijażu.

Zauważył też od razu, że tego dnia zachowuje się inaczej. Nie była taka zachowawcza wobec niego, uśmiechała się promiennie i wydawała się zadowolona z jego towarzystwa. A więc chyba się nie mylił mając wrażenie, że jej chłodny sposób bycia i narzucony przez nią dystans służy tylko skrywaniu prawdziwych uczuć. Teraz stała przed nim czarująca, nie mogąca doczekać się zabawy roześmiana dziewczyna.

Ted już od dawna kochał się w Abby, ale nie był tego jeszcze do końca świadomy. Dopiero teraz uzmysłowił to sobie z absolutną jasnością. Skłonił się przed nią dwornie i podał jej ramię, aby powieść dziewczynę do samochodu, a dopiero kiedy upewnił się, że siedzi wygodnie, sam zajął miejsce za kierownicą.

Podczas jazdy raz po raz nachodziła go ochota, aby uścisnąć jej rękę. Byłby to ostatecznie niewinny gest, lecz mimo to nie odważył się na to. Tak się cieszył, że wreszcie odtajała w jego obecności, i za żadne skarby nie chciał tego zniszczyć. Mogłaby się przecież na nowo od niego odwrócić.

Przy obiedzie też nie pozwolił sobie na żadne czulsze słówko czy gest, zadowalając się opowiadaniem Abby wesołych zdarzeń ze swego dzieciństwa, a ona zaśmiewała się do łez.

Kiedy sączyli po obiedzie brandy, Ted wiedział już z całą pewnością, że nie wytrzyma, jeżeli tego wieczoru nie weźmie jej przynajmniej raz w ramiona. Jeśliby się taka okazja nie miała nadarzyć, to powinien chociaż dać wyraz swoim uczuciom dla niej.

-  Nie weźmiesz mi za złe, jeśli ci powiem, że wyglądasz fantastycznie? - spytał ostrożnie.

-  Za złe? - posłała mu zadowolone spojrzenie. - Od samego początku czekam na to, kiedy wreszcie wyjedziesz z jakimś komplementem. Ale mimo wszystko obawiam się, że reszta towarzystwa już na pierwszy rzut oka odkryje we mnie przebraną turystkę z wielkiego miasta. Kto wie, czy nie zostanę przepędzona belami siana.

Ted roześmiał się.

-  Z pewnością ściągniesz na siebie spojrzenia wszystkich, ale nie musisz się bać, że nie zostaniesz zaakceptowana. Przeciwnie, będę musiał staczać boje z innymi mężczyznami, aby móc choć raz z tobą zatańczyć.

-  Ach Ted - uśmiechnęła się szczęśliwa jak nigdy - jeśli naprawdę chcesz, mogę zarezerwować dla ciebie wszystkie tańce.

Rozdział 6

Kiedy znaleźli się wreszcie w stodole, zabawa trwała już w najlepsze. Abby była zadowolona, że przystanęli na chwilę w drzwiach spoglądając na tańczących. Miała niemal tremę, więc uczepiła się ramienia Teda i przez moment nie chciała wejść do środka.

-  Co się stało, Abby? - spytał.

-  Sama nie wiem, co się ze mną dzieje - odparła żałośnie. - Byłam już na tylu zabawach i potańcówkach, a teraz nagle strasznie boję się wejść. Co będzie, jeśli ci ludzie mnie odrzucą?

-  Odrzucą?! Oni będą oczarowani! - oświadczył z przekonaniem. - Chodź, właśnie ustawiają się do tańca w kwadracie. Wystarczy, że będziesz słuchała poleceń wodzireja i dasz się prowadzić. Zaczynają zwykle od najprostszych figur, a potem początkujący wycofują się i poprzestają na przyglądaniu się.

Spojrzała na niego niepewnie.

-  Ale musisz mi przyrzec, że nie zostawisz mnie na środku samej.

-  Parę razy zmienimy partnerów, ale tylko na krótko. Nie martw się, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie z tobą dalej tańczył. Pomyśl tylko, my tutaj jesteśmy jedną wielką rodziną.

-  Zatem dobrze, Ted. Jeśli uważasz, że...

Z ociąganiem weszła za nim do środka, a resztę ułatwili jej inni. Jak powiedział Ted, wszyscy byli bardzo mili i wyglądali na szczerze zadowolonych z jej przyjścia. Nie miała zresztą czasu się nad tym zastanawiać, bo właśnie rozbrzmiały dźwięki muzyki, więc musiała uważać, żeby się nie potknąć i nie wypaść z rytmu.

Szło jej wszakże lepiej, niż przewidywała. Poszczególne kroki okazały się nie takie trudne, stopniowo też pozbywała się swego skrępowania, a nawet rozluźniła się na tyle, że mogła w tańcu myśleć o czym innym, a nie tylko o tym, aby nie zgubić kroku.

Komiczne, nigdy nie miałam oporów przekraczając próg przepełnionej sali balowej, a tutaj przyszło mi to z takim trudem, pomyślała. Dlaczego tym razem było inaczej? Oczywiście, że to wiązało się z Tedem. Zależało jej na tym, co on o niej myśli, tym bardziej, że to on ją tu wprowadził, a więc w jakiś sposób za nią ręczył. Chciała, bardzo chciała, także ze względu na niego, aby ją polubiono.

Owo przeświadczenie powinno właściwie być powodem ostrożniejszego postępowania z nim, lecz tego wieczoru nie pragnęła niczego więcej, jak się zabawić.

Muzyka rozbrzmiała na nowo. Ted szeptał jej wskazówki do ucha i prawił komplementy, że tak dobrze jej idzie. Abby cieszyło to bardzo. Ten wieczór wart był tego, aby choć na chwilę zapomnieć o mocnych postanowieniach, według których zamierzała ułożyć sobie tu życie.

Taniec sprawiał jej przyjemność, ale czuła też narastające zmęczenie. W którymś momencie nawet zatoczyła się z wyczerpania, poprosiła więc Teda, aby na moment wyszli na dwór.

Ted przyjął to z wyraźną ulgą.

-  Tak się cieszę, że to ty zaproponowałaś.

-  Dlaczego? - spojrzała na niego zdziwiona.

-  Nie chciałem się przyznać, że już mam dość, przynajmniej na razie. Jesteś z miasta, a tańczysz jak najlepsi stąd. A ty się bałaś, że się zblamujesz!

-  To już jest poza mną. Ted, popatrz na ten księżyc! To rozgwieżdżone niebo wygląda wprost bajecznie!

-  Tym bardziej, że ty pod nim stoisz - rzucił pieszczotliwie.

Coś w Abby szepnęło o ostrożności, lecz nie chciała niszczyć uroku tego wieczoru niechętnym gestem czy zimnym słowem. Od miesięcy nie czuła się tak lekko. Byłaby szkoda, gdyby sobie teraz zepsuła te piękne godziny.

Ku swemu zaskoczeniu uznała uwagę Teda za absolutnie w porządku, nie miała jednak uczucia, że musi coś odpowiedzieć.

Także Ted milczał przez chwilę, a potem naraz ujął jej dłoń.

-  Przed czym tak się bronisz, Abby? - szepnął tkliwie. - Najwyraźniej czegoś się boisz.

Podniosła głowę i zajrzała w jego pełne czułości oczy. Ted miał rację. Rzeczywiście było coś, czego się bała. Właściwie nie chodziło jej o to, że mógłby zranić jej uczucia, lękała się, że może stracić kontrolę nad sobą i w ten sposób postradać niezależność, którą z takim trudem sobie wywalczyła.

Może zresztą chodziło o jedno i drugie. Może tym swoim powściągliwym zachowaniem chciała się ustrzec przed nieszczęśliwą miłością, a Ted zdołał ją przejrzeć? Tego nie wiedziała, wiedziała tylko, że od momentu poznania Teda jej życie uległo zmianie. Gdy była w jego towarzystwie, świat wydawał jej się piękniejszy, poza tym mogła się od niego wiele nauczyć. Miała tylko pewne wątpliwości, czy zdoła uporać się z tą sytuacją.

Dlaczego ten wieczór musiał być aż taki piękny, a ona tak podatna na romantyczne nastroje?

Jak gdyby odgadując jej myśli, Ted mocniej ścisnął jej dłoń. Kto wie, czy nie odczuwał lekkiego dreszczu, jaki przebiegł przy tym jej ciało... Jeśli tak, to znał już odpowiedź, której ona rozpaczliwie szukała.

Ted delikatnie pociągnął Abby za sobą na wąską ścieżkę, a ta zaprowadziła ich nad staw. Tam zdjął marynarkę, rozłożył ją na brzegu i usiadł, zapraszając ją, aby zrobiła to samo.

Abby jednak nie chciała na razie siadać. Miejsce było wyjątkowo piękne, miała więc ochotę okrążyć staw i rozejrzeć się po okolicy, choć było już ciemno. Żałowała, że nie może widzieć kwiatów porastających jego brzegi, za to czuła przynajmniej ich upojny zapach.

Ted postępował za nią w milczeniu.

-  Przypuszczam, że to jest główny powód, dla którego sprowadziłaś się na wieś - powiedział w którymś momencie, jak gdyby wiedząc doskonale, co się z nią dzieje.

-  Tak - potwierdziła. - Kocham naturę, świeże powietrze i wszystko, co zielone.

-  Wiem. Ale nie to miałem na myśli. Ty szukasz tutaj spokoju, prawda?

-  Masz rację. Nie przyznaję się zbyt chętnie do tego, ale moje życie w Deerfield było bardzo stresujące. Musiałam się stamtąd wynieść, aby odnaleźć siebie samą.

-  Pozwolisz, abym ci w tym pomógł? - spytał poważnie.

W pierwszym odruchu chciała się nie zgodzić. Instynktownie broniła się przed nim, aby nie dowiedział się o niej całej prawdy. Ale naraz puściły się jej łzy z oczu i sama nie wiedząc jak znalazła się w jego ramionach i przywarła twarzą do jego piersi.

Trwali tak przez chwilę. Ted głaskał ją uspokajająco po głowie, a ona była wdzięczna, że nie posuwa się do innych czułości. Nie rzekł słowa, dając jej czas, aż się uspokoi.

-  Nie wiem, co się ze mną stało - wyznała zakłopotana. - To było bardzo głupio z mojej strony. I w dodatku ubrudziłam ci koszulę tuszem do rzęs.

-  To drobiazg. Cóż znaczy kilka plam wobec tego że mogłem cię trzymać w ramionach, że okazałaś mi tyle zaufania i wypłakałaś się na mej piersi. Już ci lepiej?

-  Tak, o wiele lepiej. Jestem ci wdzięczna, że nie stawiasz żadnych pytań. Nie byłoby mi łatwo na nie w tej chwili odpowiedzieć.

-  Wiem - szepnął poważnie. - W przyszłości też nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz. Będę zawsze przy tobie, gdy będziesz potrzebowała mej pomocy, ale nigdy o nic nie zapytam.

Dzięki za zrozumienie, Ted. Twoja przyjaźń znaczy dla mnie bardzo wiele. Czy wolno mi wyrazić jakieś życzenie?

-  Już jest spełnione.

-  Możesz mnie po przyjacielsku pocałować w policzek?

Rzuciła to tak po prostu, bez zastanowienia. Wiedział to od razu, ponieważ cały czas uważnie studiował jej twarz.

-  Dziękuję, Ted - westchnęła z zadowoleniem, gdy spełnił jej prośbę. - Jeśli o mnie chodzi, to możemy teraz z powrotem wmieszać się w tłum, ale najpierw muszę doprowadzić się do porządku. Oni tam pewnie tańczą już trudniejsze tańce. Wytłumaczysz mi zasady? Niestety będę musiała przy tym siedzieć, bo mam całkiem obrzmiałe stopy.

-  Naturalnie. W ogóle już dziś nie musisz tańczyć, jeśli nie chcesz. Teraz tańczą „Łańcuch filiżanek”, a potem przyjdzie kolej na „Bąka”, „Stokrotkę Południa” i „Fruwające koło”. Te nazwy są dość skomplikowane, a i kroków nie nauczysz się tak od razu. Ale popatrzeć na innych też jest przyjemnie. Nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybyśmy się wspięli po drabinie na stryszek z sianem? Stamtąd będzie wszystko jeszcze lepiej widać...

Rozdział 7

Wracała wesoła i zrelaksowana. Ted pomógł jej się wspiąć na drabinę i stamtąd obserwowali radosny, rozbawiony tłum. Abby klaskała tak jak inni w takt muzyki, wypytując Teda o reguły poszczególnych tańców. O swoim niedawnym wybuchu zdążyła już zapomnieć i rozkoszowała się teraz wieczorem jeszcze bardziej niż poprzednio. Nie czuła w sobie tego nerwowego napięcia, gdy Ted obejmował ją ramieniem lub od czasu do czasu całował w policzek, i była naprawdę rozczarowana, kiedy zabawa się skończyła.

A przecież ta noc zdawała się nie mieć końca. Abby nie mogła się oprzeć i mimo pęcherzy na stopach nie zrezygnowała z ostatnich tańców. Miała wrażenie, że nie zrobi jednego kroku, a i tak było jej przykro, gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić. Oznaczało to przecież także koniec mile spędzonego czasu z Tedem.

Pragnęła zbliżyć się do niego, może nawet go pokochać, lecz w kontekście jej planów na przyszłość nie miało to sensu. Ted stanowił poważne zagrożenie dla jej zamierzeń, , choć zmaganie się z uczuciami do niego przychodziło jej coraz ciężej.

Ów rozdźwięk między uczuciem a rozsądkiem sprawił, że w drodze do domu była bardzo milcząca. Dlatego też, gdy Ted chciał ją otoczyć ramieniem, zareagowała całkiem inaczej, po prostu odtrąciła go i wbiła się w kąt samochodu, jak najdalej od niego.

Ted nie nalegał, lecz gdy zajechali przed młyn, najwyraźniej nie spieszył się z otwarciem drzwi samochodu, aby mogła wysiąść.

-  Wiem, że jesteś bardzo zmęczona, ja zresztą też - zaczął - ale mimo to chciałbym wiedzieć, czy coś z tego, co dziś wieczór było między nami, sprawiło ci przykrość. Jeśli o mnie chodzi, to zapewniam, że nie żałuję niczego.

-  Ja też nie - odparła cicho nie patrząc na niego.

-  A więc o co chodzi?

-  O nic. Jestem tylko śmiertelnie zmęczona, Ted. Nie pogniewasz się, jeśli teraz się pożegnam? Miałam zamiar zaprosić cię jeszcze na kawę, ale po prostu jestem do niczego. Moje nogi całkiem odmówiły posłuszeństwa. Chyba to rozumiesz.

Ted nie rozumiał, lecz mimo to rzekł:

-  Oczywiście Abby. Odprowadzę cię tylko do drzwi.

Wysiadł i pomógł wysiąść także i jej, Abby wszakże nie chciała, aby jej towarzyszył.

-  Nie, tych parę kroków przejdę sama. Ostatecznie nie jesteśmy w Deerfield, gdzie za każdym drzewem czai się napastnik.

-  To prawda, ale tak czy tak będę czekał w samochodzie, dopóki nie znajdziesz się w domu. A może i to ci przeszkadza?

Przełknęła głośno ślinę.

-  Ach, Ted... - wykrztusiła. Na więcej nie umiała się zdobyć.

-  Co ci jest?

-  Nic. Jestem po prostu skonana i to wszystko. To był cudowny wieczór, dziękuję ci. Zadzwonisz do mnie?

-  Tak - odrzekł krótko.

Spuściwszy głowę ruszyła wykładaną płytami dróżką prowadzącą do werandy. W drzwiach miała jeszcze ochotę się obejrzeć, lecz nie zdobyła się na odwagę. Bała się, że wybuchnie łzami albo nawet pobiegnie do niego i rzuci mu się w ramiona. Naprawdę wstydziła się swej słabości.

Ted nie odjechał od razu. Patrzył za nią, jak manipuluje przy drzwiach, a później wchodzi. To. że porusza się powoli, z widocznym trudem, podpowiedziało mu, że znowu coś ją dręczy. Najchętniej pobiegłby za nią, przytulił i pocieszył, ale nie ruszył się z miejsca. Nawet kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, nie był zdolny obrócić kluczyka w stacyjce i odjechać. Czekał, aż zapalą się światła w domu.

Wyglądało na to, że Abby poszła najpierw do kuchni, pewnie aby się czegoś napić, a potem zabłysło światło w jej sypialni.

Robiło mu się coraz ciężej na duszy. Właściwie dlaczego nie odjeżdża? Co Abby sobie o nim pomyśli? Naraz zapragnął znaleźć się możliwie jak najdalej, zapalił więc silnik starając się robić jak najmniej hałasu.

Ale ona i tak usłyszała warkot motoru. Już się zaczynała dziwić, dlaczego nie słyszała, jak odjeżdża, lecz nie przyszło jej do głowy, że ciągle jeszcze stoi pod domem. Podeszła do okna i przez szczelinę w zasłonie widziała, jak Ted ostrożnie nawraca samochód. Nie obejrzał się przy tym ani razu, jak gdyby czuł, że ona go obserwuje. Był wściekły na samego siebie. Jak ma wytłumaczyć Abby swoje dziwne zachowanie?

Abby nie była ani rozgniewana, ani wytrącona z równowagi, tylko wyczerpana do reszty, czuła jednak przy tym coś jakby satysfakcję, że Ted najwyraźniej też nie ma więcej odwagi niż ona. W gruncie rzeczy to, że dwoje dorosłych ludzi nie umie przezwyciężyć własnej dumy, wydało jej się śmieszne.

Za żadne skarby wszakże nie chciała dopuścić, aby ich kontakty przybrały inną formę, niż wymaga tego zwykła znajomość. Gdyby stało się inaczej, z pewnością odwiodłoby to ją od pracy, a takie coś oznaczało zaniedbanie, a może nawet i przekreślenie zamysłów związanych z „Oazą Spokoju”.

Nie przyszło jej trudno wynalezienie z tysiąca powodów, dla których powinna zerwać z Tedem, a im więcej ich wynajdywała, tym łatwiej mogła ukryć przed samą sobą prawdę.

Skoncentruj się na „Oazie Spokoju” i trzymaj swe serce na wodzy, powiedziała zdecydowanie do swego odbicia w lustrze, kiedy siedziała przed toaletką przygotowując się do pójścia spać.

Długo nie dane jej było zaznać spokoju, dopiero po dwóch godzinach udało jej się nabrać niejakiego dystansu do Teda i zasnąć męczącym, pełnym koszmarów snem.

Zerwała się z samego rana, a jej pierwsza myśl dotyczyła Malinki. Długa przejażdżka powinna im obu dobrze zrobić, pomyślała.

Osiodławszy konia wyjechała na wąską ścieżkę, po czym puściła się kłusem. Schyliła się przy tym nad głową klaczy, opowiadając jej o wszystkim, co przeżyła poprzedniego wieczoru. Malinka była dla niej jak przyjaciółka albo matka, której można ze wszystkiego się zwierzyć, a już na pewno była cierpliwą słuchaczką.

-  Będę się musiała nauczyć z tym żyć - zwierzyła się koniowi - zagrzebię się po uszy w pracy i tym razem już nikt ani nic mnie od tego nie odciągnie.

Ponieważ było jeszcze za wcześnie na składanie wizyt, ściągnęła lejce i skierowała Malinkę z powrotem na drogę do młyna, choć miała szaloną ochotę zamienić z kimś parę słów, nie mówiąc o tym, że marzyła jej się dłuższa pogawędka z miłą panią Wilkins.

Właściwie dlaczego nie zrobić tego później? zapytała samą siebie. To była wspaniała myśl. Weźmie jedną ze swych książek kucharskich i wyczaruje coś, co mogłaby jej zanieść jako podziękowanie za naukę kiszenia kapusty. W końcu zdecydowała się, że upiecze chleb, i wyszukała w miarę łatwy przepis, przy którym nie było możliwości popełnienia zbyt wielu omyłek.

Wszystko skończyło się wielkim bałaganem w kuchni: zasypanymi mąką i lepkimi kawałkami ciasta stołem i podłogą. Ona sama miała na twarzy i ubraniu mąkę, ale czuła się przy tym wspaniale. Kiedy miała konkretne zajęcie, łatwiej jej było rozeznać się w charakterze uczuć, jakie nią owładnęły, i uporać się z ich natłokiem.

Zostawiła ciasto do wyrośnięcia, a sama na cały głos nastawiła płytę z muzyką rockową i zabrała się do sprzątania. Prace domowe skutecznie przepędzały jej wewnętrzną nerwowość, pozwalając wreszcie się odprężyć.

Mimo to nie opuszczało jej pragnienie, aby podejść do telefonu. Aparat był dla niej wyzwaniem, ale pozostała nieugięta. Rzucając raz po raz okiem na ciasto pracowała zawzięcie, aż wreszcie nadeszła pora wsadzania chleba do pieca. Zrobiwszy to od razu zadzwoniła do pani Wilkins, zapowiadając swe odwiedziny.

Abby coraz bardziej uświadamiała sobie, jak bardzo tęskni za towarzystwem. Jeszcze do niedawna uważała to za niemożliwe, teraz jednak samotność działała jej na nerwy.

Pani Wilkins sprawiała wrażenie zadowolonej, że Abby do niej zadzwoniła.

-  Właśnie o tobie myślałam. Na mojej kuchni skwierczy olbrzymia pieczeń, którą mogłabym nakarmić całą armię. Byłaby szkoda, gdybyś zjadła samotnie niedzielny obiad, proszę zatem do mnie.

Abby z radością przyjęła zaproszenie. Jak to dobrze, że upiekła chleb. W ten sposób mogła wnieść własną część do świątecznego posiłku.

Przypuszczała, że będzie to coś w rodzaju spotkania rodzinnego, wyszukała więc w szafie skromną w kroju, ale twarzową sukienkę, odpowiednią jej zdaniem na wiejskie niedzielne spotkanie. Co prawda wóz sportowy nie pasował do wiejskiej scenerii, uznała jednak, że na proszony obiad nie wypada przyjeżdżać konno, zresztą i tak było na to za późno. Pani Wilkins zaprosiła ją na czwartą, zostało jej więc dosłownie tyle czasu, aby się przebrać, owinąć bochenek chleba celofanem i przewiązać wstążką. Po drodze do samochodu ścięła jeszcze szybko parę dopiero co rozkwitłych kwiatów. W Deerfield Abby nigdy nie zdecydowałaby się wziąć udziału w obiedzie rodzinnym, ale na wizytę u pani Wilkins cieszyła się, i to nie tylko dlatego, że tęskniła do towarzystwa. Była to dla niej doskonała okazja, aby choć na chwilę zapomnieć o Tedzie. Przy nim znowu owładnęłaby nią słabość, a doskonale wiedziała, że coraz mniej może liczyć na własną samodyscyplinę.

Otwarte drzwi domu pani Wilkins zapraszały już z daleka. Kiedy Abby wchodziła po kilku stopniach na werandę niosąc swój mały podarek, z wnętrza doszedł ją śmiech mężczyzny, a także obcy damski głos.

Najwidoczniej pani Wilkins miała większą rodzinę, niż Abby przypuszczała. Czy aby jej obecność nie będzie komuś przeszkadzać?

Ładna młoda dziewczyna krążyła z zastawionymi tacami między kuchnią i jadalnią. Miała na sobie dżinsy i podkoszulek w paski, a kasztanowate długie włosy związała w koński ogon.

W jadalni siedziało dwóch młodych mężczyzn mniej więcej w tym samym wieku co Abby, a także jakiś starszy pan w okularach i z brodą. Prowadzili właśnie ożywioną rozmowę z... O mój Boże, nie, tylko nie to!

Na widok Teda w sztruksowych spodniach i w swetrze z golfem, siedzącego na sofie i roztaczającego cały swój wdzięk, jej ręce zaczęły nerwowo drżeć.

Gdy obca dziewczyna wróciła z kuchni, Abby od razu zauważyła spojrzenia, jakimi obrzucała Teda. Nie było wątpliwości, ta mała musiała się w nim zadurzyć. Kto wie, jak długo się znają, przemknęło Abby przez głowę.

Nie mogła się zdobyć, aby wejść, ale właśnie nadeszła pani Wilkins z olbrzymią misą sałatki. Na widok Abby uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej wolną rękę.

-  Tak się cieszę, że przyszłaś, Abby - rzekła serdecznie. - Panowie wprost nie mogą się doczekać, tak chcą cię poznać. Teda już znasz, a Karen to moja siostrzenica. Spędza u mnie weekendy. W przyszłości będziecie się tu u mnie spotykały, ale tamci panowie nie pozostaną zbyt długo.

Pani Wilkins nie zdradziła, co to za goście, a Abby też nie chciała o to pytać, czekając, aż pani domu ją przedstawi.

Wchodząc skinęła przelotnie głową Tedowi i przywitała się z pozostałymi trzema mężczyznami. Okazało się, że są to naukowcy z zagranicy, którzy zajmują się problemami rolnictwa i odbywają podróż naukową po Stanach - Mieli mieszkać przez parę tygodni u pani Wilkins, bo tylko ona w całej okolicy dysponowała odpowiednią liczbą wolnych pokoi.

-  To profesor Gunyar ze Szwecji - zaczęła prezentację pani Wilkins - a to jego asystenci Lars i Alex. Moi panowie, to Abby Mills, o której już opowiadałam. Ona też skończyła rolnictwo, z pewnością więc znajdziecie państwo wspólne tematy.

-  Nie zapominaj o mnie, Martho - wmieszał się Ted. - Tam gdzie spotykają się bardzo wykształceni ludzie, łatwo przeoczą się fakt, że matka natura rządzi się własnymi prawami i że istnieją metody, sprawdzone już od stuleci. Obojętne, jak szybki jest postęp techniki i jakie eksperymenty przeprowadza się na tym polu, bez samej natury się nie obejdzie.

-  Och, Ted - zaszczebiotała Karen siadając obok niego na sofie - wyglądasz naprawdę bojowo, gdy rozprawiasz o takich rzeczach.

-  On jest prawdziwie wojowniczą naturą - wyrwało się Abby. Zabrzmiało to sarkastycznie, choć nie było to jej zamierzeniem.

-  Miło cię widzieć, Abby - rzucił chłodno Ted, ona zresztą też poprzestała na skinięciu głową. Nie mogła się przemóc, aby przywitać się z nim mniej oficjalnie.

Czyżby gniewał się na nią, że wczoraj tak pospiesznie się pożegnała? Może stracił zainteresowanie dla jej osoby? Pewnie ta ładna dziewczyna koło niego, nie spuszczająca ani na moment z niego wzroku, jest jego najnowszym podbojem, w każdym razie wydawał się nią zajęty, a na nią, Abby, nie zwracał uwagi.

Przez parę sekund stała zbita z tropu i jakby zagubiona, ale na szczęście pani Wilkins tak serdecznie się nią zajęła, że Abby mimo wszystko poczuła się dobrze w jej domu.

-  Jakie piękne kwiaty, Abby - zawołała uradowana. - A co to tak pachnie w tym wytwornym opakowaniu?

-  To chleb z mąki owsianej i melasy. Mam nadzieję, że przyda się jako dodatek do obiadu, którym chce pani podjąć gości.

-  Własnoręcznie upieczony chleb doskonale pasuje do mojej wiejskiej duszonej pieczeni - zapewniła pani Wilkins. - Poza tym spokojnie możesz mówić mi po imieniu. - A teraz chodź ze mną do kuchni i spróbuj sosu. Wydaje mi się, że czegoś mu jeszcze brakuje.

Objęła Abby ramieniem i zaprowadziła ją do kuchni. Karen wyglądała na nieco znużoną poważną rozmową prowadzoną w salonie, bo też weszła za nimi.

Abby spróbowała sosu, a jego smak wydał jej się znakomity, kolor zresztą też.

-  Mieszkasz w mieście? - zwróciła się do Karen.

Postanowiła być uprzejma dla tej dziewczyny, gdyż była to siostrzenica pani Wilkins, ale w jej głosie pobrzmiewała nutka zazdrości. Miała nadzieję, że Karen tego nie zauważyła, choć Abby sama czuła, jakie to żałosne. Karen i Ted znali się prawdopodobnie od lat, a ona nie miała w końcu do niego prawa, zatem zazdrość była tu nie na miejscu.

-  Tak - odparła dziewczyna - ale urodziłam się tutaj, gdyż moi rodzice po ślubie mieszkali przez pewien czas u cioci Marthy. Co prawda już od wielu lat mieszkam w mieście, ale na wsi bardziej mi się podoba, dlatego też odwiedzam ciocię, jak tylko mogę.

-  A więc znasz też ludzi, którzy tu mieszkają.

-  Oczywiście - przytaknęła Karen. - Przede wszystkim Teda. Już jako mała dziewczynka podkochiwałam się w nim, lecz dopiero teraz jestem na tyle dorosła, aby móc stwierdzić, jaki jest cudowny. To prawdziwy skarb, prawda?

-  Tak, prawdziwy skarb - mruknęła do siebie Abby, po czym się odwróciła i podeszła do Marthy stojącej przy kuchni. Czuła, że jest bliska utraty panowania nad sobą, co niechybnie skończyłoby się powiedzeniem czegoś niemiłego dziewczynie, scena zazdrości jednak była ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła. Nigdy by sobie nie pozwoliła na coś takiego.

-  To zupa tak pachnie, Martho? - spytała odrobinę za głośno starszej pani.

. Wyrzucała z siebie słowa nieledwie w pośpiechu, czując jednocześnie na sobie wzrok Karen. Tak nagle wykluczona z rozmowy, myślała pewnie teraz, że Abby nie jest za dobrze wychowana. Ostatecznie jednak to było lepsze, niż gdyby miała uchodzić w jej oczach za zżeraną zazdrością kobietę, w dodatku zazdrością bezpodstawną.

We trzy nałożyły potrawy na półmiski i wniosły do jadalni. Abby uspokoiła się przy tym nieco. Jej pierwsze podejrzenie, że Martha celowo zaprosiła Teda, aby nieco wyręczyć los, z pewnością nie było uzasadnione, tak samo jak i przypuszczenie, że Ted sam się wprosił, gdy usłyszał, że na obiedzie będzie także Abby. Pani Wilkins zaprosiła go na pewno tylko z powodu zagranicznych gości, zastanawiała się stawiając na stole koszyk z kromkami chleba i bułkami. Zatem nie było to spotkanie rodzinne, jeśli przy stole mieli zasiąść fachowcy od rolnictwa z różnych stron.

Z zainteresowaniem przysłuchiwała się potem profesorowi Gunyarowi, gdy ten mówił o płodozmianie i przygotowaniu zboża do siewu. Niewątpliwie znał się na rzeczy.

U jego młodych asystentów podobała jej się gorliwość, z jaką stawiali wszelkie możliwe pytania, poza tym obaj byli bardzo przystojni. Dopóki będą mieszkać, wypadałoby dotrzymać im towarzystwa i choć trochę oprowadzić po okolicy.

Oczywiście nie zamierzała na oślep szukać nowej przygody miłosnej, przeciwnie, była najdalsza od tego. Nie miała jednak nic przeciwko temu, aby poświęcić tym młodym ludziom trochę czasu. Byłoby to zresztą z pożytkiem, mogliby się od siebie z pewnością czegoś nauczyć. Naturalnie oznaczało to dodatkowe zajęcie, ale właśnie czegoś takiego chciała, aby mieć czas wypełniony po brzegi, Po raz pierwszy od momentu, kiedy weszła do domu pani Wilkins, na jej twarzy zagościł uśmiech. Teraz już była pewna, że przetrwa wieczór nie wywołując sceny zazdrości, nie wyglądało też na to, że miałaby obrażona wrócić wcześniej do domu.

Wnosząc następny półmisek posłała nawet uśmiech Tedowi i z zadowoleniem stwierdziła, że napięcie między nimi jakby opadło.

Ted wszakże ciągle jeszcze był skoncentrowany, jakkolwiek silił się na wesołość. Nie umiał dojść, co spowodowało, że ubiegłego wieczoru rozstali się niemal skłóceni. Abby nadal stanowiła dla niego zagadkę. Najchętniej wziąłby ją na bok i nie owijając w bawełnę spytał, co się stało, niestety w tym momencie musiał zadowolić się patrzeniem na nią poprzez stół. Ich spojrzenia raz po raz się spotykały, lecz zarówno jemu, jak i jej, trudno było z nich cokolwiek wyczytać.

Przy stole panowała ożywiona atmosfera. Goście ze Szwecji wydawali się doskonale czuć w towarzystwie gościnnej pani domu i ładnych dziewcząt, wiedli błyskotliwie rozmowę i rozkoszowali się wspaniałym jedzeniem.

Ted nie sprawiał wrażenia zazdrosnego o to, że Alex zajmuje się przede wszystkim Abby. Zakres studiów, jakie miała za sobą, był nieledwie taki sam jak i młodego Szweda, nic więc dziwnego, że mieli sobie wiele do powiedzenia.

-  Wydaje mi się, jakbyśmy znali się od wielu lat - zauważył w pewnym momencie. - Jaka szkoda, że politycy nie umieją tak się dogadać jak my, szarzy ludzie.

-  Całkowicie się z panem zgadzam - przytaknął Alex - ale gdyby politycy znaleźli się w tak uroczym towarzystwie, z pewnością nie myśleliby o pracy.

Przy tych słowach spojrzał znacząco na Abby, a potem już nie odrywał od niej wzroku. Siedział naprzeciwko niej i robił wszystko, aby ich ręce niby przypadkiem się dotykały, gdy sięgała po sztućce czy przyprawy.

Nie uszło to uwagi Teda, choć inni wydawali się tego nie zauważać. Za to on sam ją nieustannie obserwował.

Alex rzeczywiście spodobał się Abby. Był czarujący, a choć nie budził w niej żadnych romantycznych uczuć, nie miała powodu, aby nie odpowiedzieć mu odrobiną zainteresowania.

Kątem oka zauważyła, że Karen stara się ściągnąć na siebie uwagę Teda, zarzucając go pytaniami i wciągając w rozmowę.

Przy deserze Alex i Lars zamienili się miejscami. Alex koniecznie chciał usiąść koło Abby, aby móc z nią swobodniej rozmawiać. Jego wyraźne zainteresowanie pochlebiało jej, pozwalało przy tym choć na chwilę zapomnieć o zimnej wojnie, jaką wiodła z Tedem. Najgorsze jednak było to, że to ona sama tę wojnę wywołała. Wymagała od niego, aby ją rozumiał tam, gdzie ona sama nie umiała siebie zrozumieć. Tego była absolutnie świadoma.

Chciała, aby trzymał się z daleka, bo obawiała się, że zakocha się w nim po uszy i straci w ten sposób wolność, a gdy rzeczywiście zachowywał dystans, trzęsła się ze złości i gotowa była utopić w łyżce wody dziewczynę, którą z grzeczności się zajmował. Po prostu żądała od niego dwóch absolutnie różnych rzeczy w tym samym czasie, co oczywiście było niemożliwe do wykonania.

Nie było łatwo siedzieć w towarzystwie przy świątecznie nakrytym stole i bić się z tymi wszystkimi myślami. Na szczęście Alex starał się zaprzątać całą jej uwagę. Miała nadzieję, że Ted widzi owe starania młodego Szweda i że to choć trochę wywołuje w nim zazdrość.

Abby wiedziała, że zachowuje się jak nieprzytomnie zakochana nastolatka, ale nie umiała tu nic zmienić. Kiedy po obiedzie przeszli do salonu na kawę, usiadła obok Alexa, a podczas rozmowy przysunęła się tak blisko do niego, jak gdyby w obawie, aby nikt im nie przeszkodził.

Karen tymczasem nie odstępowała Teda i usiadła mu niemal na kolanach, zalewając go potokiem słów. Najwidoczniej jednak nie było to zbyt interesujące, bo Ted rozmawiał z nią mało, co ku swemu zadowoleniu stwierdziła Abby. Właściwie to Ted powinien jej być obojętny, a przecież świadomość, że nie jest uszczęśliwiony bliskością Karen, wyraźnie ją cieszyła.

Raz Ted przyłapał Abby na tym, że go obserwuje, i wytrzymał jej spojrzenie, a bolesny, pytający wyraz jego oczu sprawił, że serce w niej stopniało.

Panie w którymś momencie opuściły pokój, aby zająć się zmywaniem, a gdy wróciły uporządkowawszy kuchnię, panowie dyskutowali zajadle na temat cen zboża.

Abby od razu wyczuła napięcie wiszące w powietrzu. Rozmawiali przed wszystkim Alex i Ted. Ich głosy, choć uprzejme, a przede wszystkim spojrzenia powiedziały jej całą prawdę. Mierzyli się wzrokiem jak dwaj bokserzy, którzy właśnie stanęli naprzeciwko siebie w ringu.

Karen oczywiście od razu przysiadła się do Teda, a Abby zapragnęła naraz zaczerpnąć świeżego powietrza. Chłodny wieczorny wiatr z pewnością ochłodzi jej rozpaloną twarz i przyniesie ulgę skołatanej duszy. Z tą myślą wyszła do ogrodu.

W chwilę potem usłyszała na werandzie kroki. Wyjrzała ostrożnie zza drzewa, sama nie będąc widziana. Gdy zobaczyła, że to Alex, czym prędzej skryła się w cieniu, chodź nie bardzo wiedziała, dlaczego się przed nim chowa.

Raptem ktoś ujął ją za ramię i odwrócił do siebie. Przerażona chciała krzyknąć, ale napastnik zamknął jej dłonią usta, zanim wydała pierwszy dźwięk. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Na szczęście zorientowała się, że to tylko Ted. Strach przemienił się natychmiast we wściekłość.

-  Co ci przyszło do głowy, aby mnie napadać po nocy i straszyć? - syknęła.

-  Dlaczego miałbym cię straszyć. Czekałaś na kogoś? Może na Alexa?

-  Nonsens. A nawet gdybym na niego czekała, ciebie nie powinno to obchodzić.

-  A jednak mnie obchodzi, Abby. Nie igraj z mymi uczuciami, bo nie ręczę za siebie.

Wyraził tymi słowami więcej, niż chciała. Były tak znaczące i pełne treści, że bardziej ją przeraziły niż jego nagłe pojawienie się przed nią w ciemności. Miała rozpaczliwą ochotę uciec i skryć się w najciemniejszym kącie.

Odwróciła się, chcąc wrócić do domu, gdzie czuła się w miarę bezpieczna, lecz Ted nie pozwolił jej odejść.

-  Puść mnie, Ted - prosiła - jest mi zimno.

-  Przykro mi, że zachowałem się wobec ciebie tak gwałtownie, lecz będziesz mogła stąd odejść dopiero wtedy, gdy mi wytłumaczysz, dlaczego nagle zaczęłaś się do mnie tak dziwnie odnosić.

Rozdział 8

-  Nie wiem, co miałabym wyjaśniać - obruszyła się Abby, lecz sama nie wierzyła, że Ted da się tak łatwo odprawić. Czuła, że nie zabrzmiało to przekonywująco, nie odważyła się więc podnieść na niego oczu.

Ted za to nie odrywał od niej wzroku i nie uszła jego uwadze jej niepewność.

-  Nie interesują mnie miłosne historie - wybuchnęła wreszcie - a wczoraj wieczorem podczas tańca miałam wrażenie, że dokładnie o to ci chodzi. Ale nie chciałam zranić twoich uczuć. Nie mam ci nic do zarzucenia, naprawdę...

-  To nie jest przyjemne, gdy nagle zostaje się tak po prostu odsuniętym - burknął.

-  Czy aby nie przesadzasz, Ted? Nabrałeś o mnie fałszywego wyobrażenia, a tak naprawdę to między nami przecież nic nie było. A teraz chodź, bo jest mi zimno.

-  Tak łatwo nie uda ci się z tego wywikłać, Abby, nawet nie próbuj. Nie jestem głupi. Wczoraj wieczorem zauważyłem, że się mną interesujesz, a w każdym razie do owej chłodnej sceny pożegnania przed twoim domem. Prawdopodobnie to były jedynie gierki rozpieszczonej dziewczyny z miasta. Szukasz tylko przyjemności, a gdy ten ktoś ci się znudzi, po prostu go odtrącasz i wypatrujesz następnej ofiary!

-  Nie potrzebuję słuchać takich grubiańskich oskarżeń! - krzyknęła tracąc panowanie nad sobą.

-  A jednak wysłuchasz, co ci mam do powiedzenia, moja droga. I nie wmawiaj mi, że nie wiesz, o czym mówię. Dziś wieczór dosłownie wieszałaś się na Alexie. Czy on będzie tym następnym?

Najchętniej by powiedziała Tedowi, że przywiązuje zbyt wielką wagę do tego, co jakoby zaobserwował. Miała ochotę go zapewnić, że myli się wytaczając wobec niej takie oskarżenia, ale nie zrobiła tego.

Bała się, że jeżeli zacznie cokolwiek wyjaśniać, nie zapanuje nad swymi uczuciami i ze łzami w oczach po prostu rzuci się Tedowi w ramiona. Ów lęk nie pozwolił jej powiedzieć nic rozsądnego.

-  Cóż, jeśli koniecznie tego chcesz, to ci powiem - rzuciła niewiele myśląc. W głowie miała tylko zarzuty, jakie zrobił jej Ted. - Owszem, flirtowałam dziś wieczór z Alexem. Miałam nadzieję, że tym razem nie okażesz się tak uparty jak wczoraj w nocy, kiedy to najwyraźniej nie mogłeś zdobyć się, aby odjechać spod mego domu. Przypuszczam, że sądziłeś, iż między nami może być coś więcej niż tylko przyjaźń, - Proszę sobie tym nie zawracać głowy, panno Mills - odparł lodowato Ted. - Wiem już wszystko. Nie ma obawy, nie będzie mnie już pani więcej oglądać pod swym domem.

-  Ted, proszę... Naprawdę nie to miałam na myśli...

-  Zrozumiałem, panno Mills. Teraz już nie ma żadnych niejasności.

-  Wieczór jest taki piękny. Dlaczego mamy go psuć kłótnią?

-  Jestem najdalszy od tego, aby cokolwiek pani psuć. Dlatego powiem teraz dobranoc.

Z tymi słowami przyciągnął ją raptownie do siebie. Ani się obejrzała, a już leżała w jego ramionach. Objął ją rękami i z całej mocy przycisnął do siebie. Podniosła głowę, chcąc coś powiedzieć, ale nie było jej to dane, gdyż w tym momencie uczuła jego wargi na swych ustach.

Pocałunek Teda był, twardy i żądający, nieomal brutalny, lecz zaraz potem stał się miękki i czuły, a jego dłonie zaczęły pieszczotliwie głaskać jej ciało.

Równie nagle, jak ją przyciągnął do siebie, wypuścił ją z objęć i nie oglądając się ruszył w kierunku domu. Abby została na miejscu oszołomiona jak nigdy.

-  Sama znajdziesz drogę! - rzucił jeszcze przez ramię. - Przychodzi ci to z łatwością, obojętne, jaki wybierzesz kierunek. Pozostaje mi tylko życzyć Alexowi szczęścia z tobą. Będzie mu potrzebne.

Wszystko poszło nie tak. Ted opacznie zrozumiał to, co próbowała mu wytłumaczyć. Chciała tylko sprowadzić ich kontakty do ram zwykłej przyjaźni. Uparcie wierzyła, że mężczyzna i kobieta mogą być dobrymi przyjaciółmi nie oczekując od siebie niczego więcej. A teraz on był na nią wściekły, mało tego, wyglądało na to, że już nie odezwie się do niej słowem.

Patrzyła za nim ze łzami w oczach.

-  O Ted - szepnęła - naprawdę nie chciałam cię zranić. Ale tak będzie dla nas lepiej. Gdyby to wszystko nie było takie skomplikowane...

Płakała rozpaczliwie, nie mogąc się uspokoić. Wiedziała, że nie wróci do gości, dopóki nie odzyska panowania nad sobą. Zresztą jeszcze bardziej niż przedtem potrzebowała świeżego powietrza i czasu do przemyślenia całej sytuacji. Miała tylko nadzieję, że jej długa nieobecność nie rzuci się nikomu w oczy.

Praca była treścią jej życia, dopóki nie poznała Teda. Teraz zapytywała samą siebie, czy to wszystko warte było tych cierpień, jakie przyszło im obydwojgu znosić. Przecież tylko uczucie się liczy, ale zrozumiała to dopiero teraz, gdy wszystko wydawało się stracone.

-  Abby? Gdzie jesteś?

To wołał Alex. Ruszyła powoli w kierunku domu. Może istotnie będzie lepiej, jak z kimś porozmawia. Nie było sensu dręczyć się rzeczami, których nie mogła ani nawet nie chciała zmienić.

-  Jestem tutaj, Alex - zawołała. - Już idę.

Alex czekał na nią na werandzie, a gdy tylko podeszła do schodów, zbiegł i wyciągnął rękę, aby jej pomóc.

Jego opiekuńczość i nieco staroświecka rycerskość działały na nią kojąco, ale w duchu czuła, że szorstki sposób bycia Teda daleko bardziej ją fascynuje.

Podobało jej się, że potrafi powiedzieć bez ogródek, co myśli, a także i to, że nie kryje się ze swymi uczuciami. Tyle że to ostatnie nie czyniło jej życia prostszym...

Do tej pory zawsze starała się być wobec niego zimna i powściągliwa. Uważała, że jeśli chce się odnieść sukces w życiu, należy trzymać uczucia na wodzy i w miarę możności ich nie okazywać. To była jej dewiza.

Alex przeciwnie, nie stanowił dla niej niebezpieczeństwa, w dodatku pojawił się w odpowiednim czasie. Posłała mu uśmiech, tym razem szczery.

Alex był szarmanckim młodym mężczyzną. Z pewnością spędzi z nim wiele miłych godzin, bez względu na to, co ją łączy z Tedem.

-  Wszystko w porządku? - spytał zatroskany prowadząc ją do salonu.

-  Tak, w najlepszym, dzięki. Chciałam tylko odetchnąć świeżym powietrzem. Na czym to przerwaliśmy? Aha, miałaś mi opowiedzieć, jak wygląda u was w Szwecji system kształcenia. Czy to prawda, że wasze uniwersytety różnią się od naszych?

Próbowała słuchać Alexa, lecz jednocześnie rozglądała się naokoło. Od razu zauważyła, że Teda już nie ma.

Karen też gdzieś znikła. Pani Wilkins podawała właśnie profesorowi kawę.

Ona też była spostrzegawcza, zaraz więc właściwie odebrała nerwowe spojrzenia Abby.

-  Ted mnie prosił, abym usprawiedliwiła jego nieobecność - rzekła życzliwie, jakby dorozumiewając się, co Abby dręczy. - Chciał pokazać Karen cielątko, a potem iść z nią na spacer. Zapewne wrócą późno, więc kto wie, czy jeszcze ciebie tu zastaną.

-  Dziękuję - wykrztusiła Abby, po czym prędko się odwróciła, zanim Martha zdążyła wyczytać z jej twarzy rozczarowanie. Dobrze, że Alex był obok, bo inaczej czułaby się strasznie.

-  Słyszałem, że kupiłaś i wyremontowałaś stary młyn. - Wydawał się tym bardzo zainteresowany.

-  Tak, to prawda. Młyna co prawda jeszcze nie uruchomiłam, ale jest już prawie gotowy. Wszystkie prace wykonałam sama.

-  Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym go kiedyś zobaczyć. Interesują mnie stare wiejskie budowle.

-  Ja... tak, oczywiście, chętnie ci wszystko pokażę. Nie miałbyś ochoty wyjść teraz na mały spacer? Jest tak pięknie na dworze...

Twarz Alexa rozpromieniła się.

-  To doskonały pomysł.

Alex wiedział, jak wykorzystać niezbyt przestronne wnętrze sportowego wozu Abby, i usiadł tak blisko, że ich ramiona się dotykały. Abby mówiła o życiu w Deerfield, on zaś rozwodził się nad samotnością człowieka przebywającego w obcym kraju. Gdy rozmowa zeszła na Malinkę, zdążył już objąć ją ramieniem, a ona nie miała możliwości mu się wywinąć. To prawda, był czarujący i szarmancki, lecz jego zamiary nie ulegały już teraz najmniejszej wątpliwości. Miała uczucie, że wpadła z deszczu pod rynnę.

Najgorsze jednak, że dręczyły ją wyrzuty sumienia, iż tak bezlitośnie obeszła się z Tedem, a przy tym była na niego wściekła. Jeśli rzeczywiście tak za nią szalał, to dlaczego tak szybko pocieszył się szukając towarzystwa Karen? Gdyby z nią nie pojechał pod byle pretekstem, i jej, Abby, nie przyszłoby do głowy, żeby zakręcić się koło Alexa. Choć w gruncie rzeczy nie była to taka zła myśl, bo przynajmniej na chwilę mogła zapomnieć o Tedzie. Oczywiście nie posunie się tak daleko, jak przypuszczała, że zrobi to Ted. Z pewnością skręcił z Karen na jakąś boczną drogę i tam zaparkował samochód...

Owo wyobrażenie sprawiło, że naraz odechciało jej się wszystkiego. Zapragnęła natychmiast wrócić do domu... bez Alexa. Kiedy zaczęła nawracać samochód, aby odwieźć go do Marthy, nie krył swego zaskoczenia.

-  Nie jedziemy zatem do młyna? - spytał jakby nieco rozzłoszczony.

-  Jest już późno, więc pomyślałam, że lepiej będzie, jak odwiozę cię z powrotem. Na pewno masz wypełnione jutrzejsze przedpołudnie, więc musisz się dobrze wyspać.

Twarz Alexa wyraźnie zdradzała, że jego umysł pracuje gorączkowo.

-  Czyżbyś uznała, że jestem zbyt natrętny?

Zabrzmiało to co prawda w miarę uprzejmie, lecz w tonie jego głosu było coś, co świadczyło, jak bardzo jest rozczarowany. To coś przypominało nie znoszące sprzeciwu żądanie. Spróbował przyciągnąć ją do siebie.

-  Jesteś czarującą dziewczyną, Abby - rzucił szorstko - ale nie wiem, dlaczego tak się bronisz. Przecież jeden mały całus dla samotnego cudzoziemca to chyba niezbyt wygórowane żądanie, prawda? Ostatecznie po to wyjechaliśmy na ten spacer.

Abby dosłownie zesztywniała. Czy naprawdę taki był cel ich przejażdżki? Oszołomiona do reszty, nie umiała sobie odpowiedzieć na to proste pytanie. Ale prawdopodobnie jej wcześniejsze zachowanie dało Alexowi prawo mieć nadzieję...

-  Alex, naprawdę nie wiem, co ci na to odpowiedzieć - szepnęła żałośnie.

Puścił ją wzdychając przy tym z rezygnacją.

-  Wcale nie musisz tego robić, Abby. Teraz już wiem, o co chodzi. To, że się tak wzbraniasz, wszystko mi powiedziało. Jest dla mnie absolutnie jasne, że szukałaś mej bliskości tylko dlatego, by wzbudzić zazdrość w tym Tedzie. Nie mylę się, prawda?

-  To po prostu śmieszne - wybuchnęła nerwowo. - Jak możesz... Jak możesz mi coś takiego przypisywać?

-  To jest prawda - odparł spokojnie Alex. - Wiem, że chcesz mnie teraz jak najszybciej odstawić do pani Wilkins, ale pozwól dać sobie dobrą radę.

-  O co... o co ci chodzi? - Abby była kompletnie zbita z tropu.

-  Nie wykorzystuj nigdy żadnego mężczyzny, tak jak mnie na przykład, aby wzbudzić uczucia w kim innym, bo z pewnością go wtedy stracisz.

-  A więc myślisz, że nie będzie zazdrosny? - spytała niepewnie.

-  Naturalnie, że z początku będzie zazdrosny. Każdy mężczyzna byłby szczęśliwy, gdyby zainteresowała się nim taka dziewczyna jak ty. I każdego dotknęłoby do żywego, gdyby nagle zwróciła się ku innemu. W pierwszym rzędzie byłby jednak wściekły, że nie waha się igrać z jego uczuciami. A Ted wydaje się bardzo dumny.

Uśmiechnęła się do niego.

-  Jestem ci wdzięczna, że mi to wytłumaczyłeś. Masz rację, ten spacer wymyśliłam w określonym celu. Tak mi przykro... Wybacz, proszę...

-  Tu nie ma nic do wybaczenia. Tak czy tak jest to dla mnie czymś w rodzaju wyróżnienia, że to właśnie mnie wybrałaś do rozegrania tej małej gierki.

Abby zatrzymała samochód przed domem Marthy, po czym impulsywnie pocałowała Alexa w policzek.

-  A czymże to sobie na to zasłużyłem? - spytał zdziwiony.

-  Tym, że zachowałeś się wobec mnie tak uczciwie i po przyjacielsku, gdy tymczasem ja...

-  Przecież to zrozumiałe. Ty po prostu budzisz w mężczyźnie potrzebę opiekowania się tobą, chęć niesienia ci pomocy. Nie wiedziałaś o tym? Tedowi można naprawdę pogratulować. Musi być w nim coś szczególnego, skoro taka dziewczyna jak ty cierpi z jego powodu. Powinien się uważać za szczęściarza.

Zanim wszedł do domu, jeszcze raz jej pomachał. Abby właśnie nawracała samochód, gdy jeszcze raz podbiegł do niej, dając znaki, by zaczekała.

-  Dobrze, że jeszcze nie pojechałaś. Chciałem ci tylko szybko powiedzieć, że Karen musiała dawno wrócić, skoro zdążyła już nakręcić włosy na wałki.

-  Alex, jesteś prawdziwym skarbem! - uśmiechnęła się z ulgą. - Jeździsz może konno? Nie, nie obawiaj się, nie mam żadnych ukrytych myśli. Gdybyś miał ochotę, mógłbyś pożyczyć konia od pani Wilkins i jutro o siódmej rano wyruszyć ze mną na przejażdżkę. Naprawdę cieszyłabym się, gdybyś zechciał mi towarzyszyć.

-  Jeśli tak, to chętnie z tobą pojadę - zapewnił Alex promieniejąc radością.

Po drodze do „Oazy Spokoju” czuła się już zdecydowanie lepiej. Miała uczucie, że w Alexie znalazła prawdziwego przyjaciela. Na tę poranną przejażdżkę zaprosiła go całkiem szczerze i już się na nią cieszyła. Przynajmniej na chwilę będzie mogła zapomnieć o dręczącym ją chaosie uczuć, poczuje się wesoła i uwolniona od nich. Chciała pokazać Alexowi tyle rzeczy, okolicę i pobliskie farmy. Przede wszystkim powinna go zainteresować farma, gdzie tytułem próby prowadzono uprawę tarasową. Abby już od dawna zamierzała ją odwiedzić, ale jak do tej pory nie znalazła na to czasu.

Właśnie w ten sposób chciała ułożyć sobie życie. Praca, odrobina rozrywki i dobry przyjaciel, z którym łączą jedynie zainteresowania, nic więcej.

W ostatnim czasie zapędziła się w ślepą uliczkę, ale ostatecznie nie było przecież za późno, aby wszystko zacząć od nowa, dokładnie tak, jak to sobie wcześniej zaplanowała. Od tej pory nie pozwoli już na to, aby ktokolwiek pokrzyżował jej plany i zachwiał uczuciową równowagą.

Kiedy siedziała z Alexem w samochodzie, czuła się zgnębiona i rozbita, teraz wszakże patrzyła już na świat innymi oczyma.

Po powrocie udało jej się prędko przygotować do snu i paść na łóżko, nie poświęcając nawet jednej jedynej myśli Tedowi. Wcześniej nastawiła budzik na szóstą. W ten sposób będzie miała czas wziąć prysznic, zjeść śniadanie, nakarmić Malinkę i przygotować ją do drogi.

Tej nocy spała nadspodziewanie dobrze i czuła się bardziej pewna siebie niż poprzedniego dnia.

Alex już na nią czekał. Tuż obok, uwiązany do parkanu, skubał trawę koń. W zielonych, gabardynowych spodniach, sztruksowej bluzie i chustce zawiązanej pod szyją Alex wyglądał jak wytworny ziemianin, nie mogła więc nie uśmiechnąć się na jego widok. Miał w sobie coś, co decydowało o nienagannym, poprawnym wyglądzie, a przecież nie było w nim sztywności właściwej jego koledze czy profesorowi. Gdyby w miejsce Alexa czekał na nią Ted, z pewnością siedziałby teraz w znoszonych dżinsach i kraciastej koszuli na poręczy werandy wymachując nogami, Alex zaś stał w nienagannej postawie, chłodny i z rezerwą, i tylko sposób, w jaki uderzał się po łydce trzymanymi w ręku okularami słonecznymi, zdradzał, jak niecierpliwie na nią czeka.

Doszła do wniosku, że pod tym względem jest do niej podobny. Za tym chłodnym opanowaniem kryły się z pewnością te same uczucia, które Ted wyrażał całkiem otwarcie. Alex lepiej potrafił się kontrolować. To czyniło go w jej oczach jeszcze sympatyczniejszym. Naprawdę była zadowolona, że spędzi z nim ten poranek.

Na widok Abby twarz Alexa rozjaśniła się, nie zarzucił jednak przy tym powściągliwego sposobu bycia. Z tym swoim nieco staroświeckim zachowaniem był dżentelmenem w każdym calu. Tak bardzo różnił się od Teda, że tym łatwiej przyszło jej na chwilę zapomnieć o tamtym.

-  Przejażdżka z tak ładną amazonką to prawdziwa przyjemność - zauważył wsiadając na konia. - Prawdziwy szczęściarz ze mnie.

-  Alex, byłeś wczoraj wieczór taki miły dla mnie - zaczęła rozpromieniona. - Poza tym, jak widzę, umiesz obchodzić się z końmi, a to budzi we mnie jeszcze większą sympatię dla ciebie. Myślę, że my dwoje będziemy się doskonale rozumieć.

Odwzajemnił jej uśmiech.

-  Twoja Malinka to naprawdę ideał konia - rzekł z uznaniem. - I tak dobrze utrzymana. Od razu widać, że pielęgnujesz ją z prawdziwym oddaniem. To naprawdę smutne, jak niektórzy traktują te szlachetne zwierzęta, widząc w nich tylko lokatę kapitału. Z pewnością lepiej by się chowały, gdyby odnoszono się do nich z odrobiną uczucia.

-  Zaskakujesz mnie - zauważyła uradowana. - Sądziłam, że sprawy hodowli rozpatrujesz zwykle tylko od strony naukowej. Wiesz już, co mam na myśli.

Spojrzał na nią pytająco.

-  Nie, obawiam się, nie.

-  Chciałam przez to powiedzieć, że warunki, w jakich trzymane są konie, i specjalnie dobrany pokarm uważasz za istotniejsze niż odnoszenie się do nich z miłością.

-  Nie jesteś daleka od prawdy - przyznał się Alex - bo kiedyś naprawdę tak myślałem. Wzruszałem ramionami, gdy starsi mówili, że odpowiednim podejściem i cierpliwością można osiągnąć więcej. Ale gdy wczoraj rozmawiałem o tym z Tedem, trafiło mi do przekonania jego zdanie w tej kwestii, więcej, uznałem je za naprawdę rozsądne. Prawdę mówiąc, nie widziałem jeszcze jego zwierząt. Czy nie mówiłaś, że będziemy przejeżdżać koło jego farmy?

-  Tak.

Wysunęła się naprzód i dojechawszy do rozwidlenia dróg wybrała ścieżkę, która wiodła obok farmy Teda do miejsca na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na plantację tarasową, będącą tego dnia ich celem.

Właściwie zamierzała przejechać obok farmy Teda tak szybko, jak to możliwe, nie rozwodząc się zbytnio nad „Drugą Nadzieją”. Ostatecznie jednak doszła do wniosku, że wyglądałoby to śmiesznie, gdyby nie zatrzymali się tam bodaj na krótko.

-  Jeśli chcesz, możemy zobaczyć, czy Ted jest w domu, i złożyć mu krótką wizytę - zaproponowała wiedząc, że nie da się tego uniknąć.

Po drodze pokazywała mu różne farmy, wyjaśniając, w czym każda z nich się specjalizuje oraz jakie stosuje metody.

Wszystko przebiegało tak, jak Abby sobie życzyła, ale gdy za zakrętem ukazała się „Druga Nadzieja”, zdjął ją nerwowy niepokój. Nie mogła skoncentrować się na tym, co Alex do niej mówi, i dawała nie mające związku z rozmową odpowiedzi.

-  Jeżeli nie zatrzymamy się zbyt długo na farmie Teda, to znaczy... hm, myślę, że powinniśmy się raczej pospieszyć, aby starczyło nam czasu na obejrzenie farmy tarasowej, skoro mamy wrócić na lunch. Możemy przywiązać konie i wbiec na górę do Framptonow, to właściciele. Właściwie powinniśmy byli wcześniej zadzwonić... trochę głupio, ale pójdziemy tam... I... tak, powinniśmy też...

-  Abby, co się z tobą dzieje? - potrząsnął głową Alex. - Tak ściągnęłaś wodze, że mało brakowało, a Malinka wpadłaby w wykrot. Na szczęście stąpa pewnie, bo inaczej leżałabyś teraz w trawie. Poza tym jesteś blada jak ściana. Źle się czujesz?

Abby rzeczywiście nie dojrzała wykrotu na drodze, bo jak zahipnotyzowana wpatrywała się w farmę Teda, gdzie o bielejący z daleka drewniany parkan opierały się obok siebie dwie postacie. Mniejsza z nich, z włosami uczesanymi w kucyki, w opiętych dżinsach, to była Karen. Powyginany kapelusz kowbojski Teda można było poznać nawet z odległości mili.

Dałaby teraz wszystko, aby po prostu zawrócić Malinkę i umknąć z tego miejsca, ale jej duma na to nie pozwoliła, choć Alex prawdopodobnie by to zrozumiał.

Jego wzrok powędrował od jej nagle pobladłej twarzy do przekomarzającej się przy płocie pary.

-  Wiem, co się z tobą dzieje, Abby - szepnął współczująco, pojąwszy, co ją tak wyprowadziło z równowagi - ale choćby dla pozoru musimy zamienić z nimi parę słów. Już nas przecież zobaczyli.

-  No i co z tego? - żachnęła się podenerwowana, ale zaraz odzyskała panowanie nad sobą. - Wybacz, Alex. Masz zupełną rację. Chodź, przywitamy się z nimi.

Alex pomógł jej zsiąść z konia, a kiedy szli w górę dróżką do miejsca, gdzie stali Ted i Karen, Abby ujęła bezwiednie Alexa za rękę. Był to niewinny przyjacielski gest, któremu nie towarzyszyły żadne ukryte myśli.

Ted miał najwyraźniej inne zdanie na ten temat, mówiły to jego oczy, lecz Abby tego nie zauważyła. Nie odrywała oczu od Karen, która przyglądała jej się z dziwnym wyrazem twarzy. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna wiedziała, że Ted interesuje się Abby, i oceniała swoje szanse u niego.

Ted podniósł głowę znad prospektu, który właśnie pokazywał Karen, i pozdrowił nadchodzących. Abby uśmiechnęła się do niego uprzejmie, jak gdyby między nimi nic nie było, nie doszło do żadnej sprzeczki, ot, po prostu sąsiedzi, spotykający się na krótką pogawędkę.

-  Halo Abby, jak miło cię widzieć - zawołała udając radość Karen. - Nie wiedziałam, że dziewczęta z wielkich miast wstają tak wcześnie.

-  Nie masz pojęcia, do czego my, wielkomiejskie dziewczyny, jeszcze jesteśmy zdolne, moja kochana - odparowała Abby, po czym odwróciła się do niej plecami. - Co z cielęciem, Ted? Alex i ja chętnie byśmy je zobaczyli, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Interesują mnie również nowe odmiany zboża, z którymi eksperymentujesz.

-  A czego niby miałbym mieć coś przeciwko temu? Alex, chyba ci opowiadałem wczoraj o eksperymencie w szklarni.

-  Tak, wspomniałeś o tym, a Abby wyjaśniła mi, na czym rzecz polega. Można w ten sposób oszczędzić czas i pieniądze. Ja sam mam ochotę podjąć podobne próby, ale jak mówiła Abby, potrzebne są do tego specjalne lampy, niestety nie do dostania u nas w Szwecji.

-  Żaden problem, przecież możemy ci je posłać, prawda. Ted? - rzuciła spontanicznie.

W mgnieniu oka zagłębili się w fachowej rozmowie. Na Karen nikt nie zwracał uwagi. Dziewczyna stała niezdecydowana, co ma robić, i ze zdenerwowania wykręcała sobie palce u rąk. Chrząknęła nawet kilkakrotnie, w nadziei, że ktoś sobie o niej przypomni, ale to nie odniosło skutku.

Po chwili poddała się. Nie mogła konkurować z tymi zapaleńcami, wzruszyła więc tylko ramionami i wskoczyła na rower.

-  Ciocia Martha z pewnością już się o mnie niepokoi - krzyknęła głośno, jak gdyby to było konieczne. - Spała jeszcze, kiedy wyjeżdżałam, więc będzie lepiej, gdy jak najszybciej wrócę.

Ted musnął ją w policzek na pożegnanie, Alex skinął jej tylko przelotnie głową, a Abby udawała, że jej nie dostrzega. Przez cały czas miała nadzieję, że dziewczyna w końcu zrezygnuje i odejdzie, i dopiero teraz, kiedy to się naprawdę stało, nieco się rozluźniła.

Ted spoglądał w milczeniu na Abby, a udręczony wyraz jego oczu, którego nie potrafił dłużej skrywać, peszył ją i zbijał z tropu. Choć nie powiedział słowa, wydawał się prosić o wyjaśnienie. Musiała się odwrócić do Alexa i zagadnąć go o coś, bo inaczej z pewnością wybuchnęłaby łzami.

Szczerze mówiąc, Alex też czuł się nieswojo, w przeciwieństwie jednak do Karen nie mógł tak po prostu zniknąć. Musiał więc spróbować jakoś wyjść z sytuacji.

-  Właśnie jedziemy obejrzeć farmę tarasową - powiedział dlatego do Teda.

-  Ach tak - mruknął od niechcenia Ted wpatrując się w plecy Abby.

-  Pojedziesz z nami? - zaproponował Alex. - Potem moglibyśmy zjeść lunch w tutejszym klubie, a może nawet i trochę popływać.

Ted rzucił szybkie spojrzenie na Abby, aby się przekonać, czy i ona go zaprasza na wspólną przejażdżkę, ale że nie powiedziała słowa, uśmiechając się tylko beznamiętnie odmówił.

-  Szkoda, że ta propozycja nie miała miejsca parę minut wcześniej - dodał chłodno. - Karen z pewnością by chętnie z wami pojechała.

Abby drgnęła, co nie uszło uwagi Alexa.

-  Myślę, że Martha nie byłaby zachwycona, gdybyśmy zabrali jej siostrzenicę na cały dzień - rzekła sztywno.

-  To prawda. Zresztą Karen tak czy tak mnie prosiła, abym towarzyszył jej dziś wieczorem, ponieważ chce odwiedzić przyjaciół, których poznała ubiegłego lata - oznajmił spokojnie Ted. - Dlatego przynajmniej w ciągu dnia powinna być z ciotką.

-  Wygląda na to, że masz przed sobą ekscytującą noc - rzuciła drwiąco Abby - zatem lepiej będzie, jeśli teraz trochę wypoczniesz. Takie wyrośnięte dzieci potrafią umęczyć człowieka.

-  A szczególnie takie ładne stworzenie jak Karen. Ma szalony temperament i dosłownie tryska szalonymi pomysłami. Już się cieszę na ten wieczór.

-  Ja natomiast nie miałbym na coś takiego ochoty - wmieszał się co prędzej Alex próbując ratować sytuację. Doskonale wiedział, jak bardzo te słowa zraniły Abby. - Wolę rozejrzeć się po okolicy, potem przekąsić coś siedząc pod drzewem na trawie. W takim razie nie jedziesz z nami, Ted?

Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Alex specjalnie tak je sformułował, aby Ted nie miał wyboru. Czuł, że nie byłoby dobrze, gdyby Ted wybrał się z nimi.

-  Nie, dziękuję - brzmiała zwięzła odpowiedź. - Co prawda nie będę wypoczywał, mam jeszcze wiele do zrobienia przed wieczorem. Poza tym trójka to niewygodna liczba.

-  Gdyby Karen została, nie namyślając się pojechałbyś z nami - zauważyła cierpko Abby.

Nie czekając na odpowiedź wspięła się na płot i wskoczyła na grzbiet Malinki. Ted i Alex popatrzyli na siebie bez słowa, dziwiąc się w duchu, co jej się nagle stało.

Abby zdążyła jeszcze usłyszeć, jak Alex mamrocze jakieś słowa przypominające przeprosiny. Gdyby co prędzej nie podbiegł do niej, puściłaby się galopem ze wzgórza.

Ściągnęła wodze, lecz w tym momencie poczuła jego rękę na swej nodze.

-  Tylko żadnych łez, Abby, bo inaczej i ja się rozpłaczę - zażartował. - I jak bym wtedy wyglądał przed Tedem?

Zagryzła wargi, aby się nie rozszlochać. Łzy napłynęły jej do oczu i spłynęły po policzkach, nie odważyła się wszakże ich otrzeć, gdyż Ted mógłby to zauważyć.

-  Nie ma obawy, nie zrobię sceny - rzuciła zdławionym głosem.

-  Mam nadzieję. W końcu mamy określone plany na dzisiejszy dzień, nie mówiąc o tym, że chciałbym go przyjemnie spędzić. W Ameryce będę krótko i mam zamiar spędzić ten czas z tobą, jeśli na to pozwolisz, ale proszę, nie psuj mi go. Szwedzkie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które dało mi stypendium, nigdy by się na to nie zgodziło.

Abby udało się uśmiechnąć.

-  Skoro tak, to naturalnie nie mogę z powodu takiej drobnostki narażać na szwank stosunków zagranicznych.

Jej głos zdradzał jeszcze udrękę, ale przynajmniej odzyskała panowanie nad sobą.

-  Jedźmy - powiedziała do Alexa. - Musimy się teraz pospieszyć, jeśli mamy zrealizować wszystko, co sobie na dziś zaplanowaliśmy.

Odjechali roześmiani. Zmiana nastroju Abby, od wściekłości i łez aż do nie najgorszego humoru w końcu, była tak szybka i niespodziewana, że Ted, stojący ciągle jeszcze przy płocie, w ogóle nie pojął, co naprawdę się stało. Słyszał tylko śmiech Abby, odniósł więc wrażenie, że są z Alexem szczęśliwi.

W rzeczywistości Abby czuła się podle. Ted nie miał bladego pojęcia, jak bardzo się dręczy i że jej myśli i czucia są przy nim.

Do diabła z tym człowiekiem, zaklęła w skrytości ducha. Ale i to jej nie pomogło.

Rozdział 9

Zaskakujące, że mimo wszystko był to miły dzień. Abby mężnie zwalczyła uczucie gniewu i całą swą energię wykorzystała na to, aby się rozerwać najlepiej jak można.

Zgodnie z oczekiwaniami Alex okazał się wyjątkowo miłym kompanem. Bardzo go zainteresował nietypowy sposób uprawy na farmie tarasowej i stawiał całe mnóstwo pytań.

Gdyby Abby była w lepszym nastroju, pewnie by to wszystko bardziej ją obeszło, w tej sytuacji wszakże chodziło jej tylko o to, aby spędzić wolny od trosk dzień.

Alex niezbyt znał się na nurkowaniu, za to okazał się doskonałym pływakiem i założył się z Abby o to, kto prędzej przepłynie aż cztery długości basenu przy wiejskim klubie.

Próbowała wyładować swoją nadmierną energię na trampolinie, a jej skoki do wody i nurkowanie były więcej niż odważne. W normalnych okolicznościach nie zachowałaby się tak lekkomyślnie.

Lunch zjedli nad brzegiem basenu, a potem opowiadali sobie historie z dzieciństwa, aż wreszcie nadszedł czas powrotu. Mieli się przebrać, po czym jechać do miasta, gdzie po obejrzeniu ciekawszych miejsc wybierali się na tańce. To była propozycja Abby, a Alex przystał na to z ochotą.

Wrócili o drugiej nad ranem. Oczywiście plan zajęć Abby na następny dzień musiał zostać skorygowany, najważniejsze dla niej jednak było to, że jej życie jakby wróciło do normy.

Musiała się przyznać sama przed sobą, że w towarzystwie Alexa czuje się doskonale. Dlaczego więc nie miałaby mu poświęcić trochę czasu, nawet gdyby część pracy musiała przez to poczekać?

Przemknęło jej przez głowę, że Ted i Karen też pewnie miło spędzili wieczór, ale co prędzej przegnała tę myśl. Ona i Alex wiele zaplanowali na najbliższe tygodnie, zdążyli się też umówić na spotkania ze znajomymi. Musiała się zatem szybciej niż zwykle uporać z pracą i nie w głowie jej były smutne rozmyślania. Ostatecznie przecież miała Malinkę, ogród, a także program badawczy, który przywiozła ze sobą z Deerfield i nad którym chciała pracować przez lato.

Była więc tak zajęta, że nie miała czasu myśleć o Tedzie i tylko wtedy, gdy zobaczyła z daleka powyginany kowbojski kapelusz albo ktoś wymówił w jej obecności jego imię, czuła, że coś ją ściska w gardle. Był to jedyny odruch celowo usuwanego w niepamięć uczucia, na jaki sobie pozwalała. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła, choć w gruncie rzeczy nie miała nań żadnego wpływu.

Dni lata mijały, a Abby coraz bardziej dochodziła do przekonania, że owa narzucona sobie samej dyscyplina funkcjonuje doskonale i że tym samym raz na zawsze zostało zażegnane niebezpieczeństwo, iż jej uczucia dla Teda mogłyby wybuchnąć na nowo.

Po lipcu pozostało tylko wspomnienie, nadszedł sierpień, lecz Abby nie zdołała jeszcze uruchomić młyna. Zresztą nadszedł czas zbiorów, a z nim pora sporządzania kompotów i marynat, a także smażenia konfitur. Od czasu do czasu jeździła z Alexem do Deerfield i innych okolicznych miasteczek, aby się nieco zabawić i w ten sposób odpocząć od szarzyzny codziennego dnia.

Niekiedy spotykała Teda, ale najczęściej byli obydwoje w towarzystwie. Wyglądało na to, że nie najlepiej układa mu się z Karen, gdy tymczasem między nią i Alexem panowała absolutna harmonia. W każdym razie Ted nie dawał nic poznać po sobie, choć kilka razy Abby udało się pochwycić jego dziwnie udręczone spojrzenie.

Kiedy pani Wilkins chciała znowu wszystkich zaprosić na obiad, Abby uprzejmie odmówiła, zasłaniając się jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawą. Później dowiedziała się, że i Ted wykręcił się od zaproszenia.

Mimo to, kiedy usłyszał, że Abby chce wreszcie naprawić napęd i uruchomić młyn, z czym nosiła się od dawna, od razu zaoferował swą pomoc, a że z niej nie skorzystała, ograniczył się do udzielenia Alexowi paru rad w tym względzie, po czym dowiadywał się od niego lub od pani Wilkins, jak postępują prace.

Abby i Alexa łączyła wspólna praca i te same zainteresowania. Każdego ranka wyjeżdżali konno, przy okazji odwiedzali kogoś z sąsiedztwa, a potem zabierali się do pracy. Zwykle w pierwszym rzędzie szli do małej szklarni, którą wznieśli z tego, co mieli pod ręką, na lekkim południowym skłonie za stajnią, i tam przeprowadzali różne eksperymenty. Późnym popołudniem zabierali się do pracy nad uruchomieniem młyna.

Spędzany wspólnie czas sprzyjał lepszemu poznaniu się, lecz nie rozwinęło się z tego nic więcej poza autentyczną przyjaźnią. Nie mogło być o tym mowy, bo cień Teda prześladował ją wszędzie. Gdy nie rozmawiali z Alexem o pracy czy swych zainteresowaniach, rozmowa od razu schodziła na niego.

Któregoś dnia czyścili olbrzymie młyńskie koło.

-  Naprawdę mnie dziwi, że dziewczyna twojego pokroju zakochała się bez pamięci w takim mężczyźnie jak Ted - wybuchnął raptem, nie zastanawiając się, co mówi.

~\

Abby z miejsca zajęła pozycję obronną, sama nie wiedząc dlaczego.

-  Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała ostrożnie podnosząc głowę.

-  W każdym razie nic złego. Jest inteligentny, ujmujący, przy tym traktuje swoje zajęcie poważnie. Ale on nie jest taki chłodny i opanowany jak ty. Ty na pierwszym miejscu stawiasz pracę, co nieraz mogłem stwierdzić, od kiedy jesteśmy razem. Zresztą takie nastawienie mi się podoba, sam taki jestem, choć i ja od czasu do czasu pragnę jakiejś rozrywki, a gdy się nadarza okazja, nie Stronię od niej. Uważam, że ty i Ted bardzo się różnicie pod względem emocjonalnym. Nigdy bym nie uwierzył, że uczucia potrafią wyprowadzić cię z równowagi, a w każdym razie pokrzyżować twe plany. Niekiedy wręcz odnoszę wrażenie, że takie rzeczy cię nie wzruszają.

Abby nie umiała na to odpowiedzieć. Kiedyś myślała równie trzeźwo i rozsądnie jak Alex. Teraz jednak niczego bardziej nie pragnęła, jak pozbyć się owych narzuconych przez samą siebie ograniczeń i kochać Teda, tak jak na to zasługuje, ale nawet przed samą sobą wzdragała się do tego przyznać.

Alex uważnie studiował jej twarz, usiłując rozeznać, jaki wpływ wywarły na nią jego słowa. Kiedy zauważył, że najwyraźniej rozważa je w myślach, zadał następne pchnięcie.

-  Zastanawiasz się nad tym, jak to się stało, że ty, taka, rozsądna, uwikłałaś się na dobre?

-  Nie, to nie jest tak, jak myślisz. Stanęło mi tylko przed oczami nasze pierwsze spotkanie. Na początku wszystko było takie cudownie nieskomplikowane. Ted mi pomagał zaaklimatyzować się w nowym środowisku, a przy tym nieco zmienić moje trzeźwe nastawienie do życia. Zrozumieliśmy się od razu. Obawiam się, że to bardziej moja wina niż jego, że to wszystko tak wyszło. Ted przez cały czas prowadził uczciwą grę i zawsze był wobec mnie szczery.

-  W tym być może leży problem - wyraził swe przypuszczenie Alex. - Po tym, jak był dla ciebie miły i otwarcie zabiegał o twe względy, doszłaś do wniosku, że jesteś mu winna miłość. Założę się, że tak właśnie było.

Odetchnęła ciężko, próbując stłumić łkanie. Zanosiło się na to, że Alex za wszelką cenę będzie próbował wydrzeć jej prawdę. Czuła, że będzie to dla niej bolesne, wiedziała jednak, że jest winna przyjacielowi szczerość. Najważniejsze jednak, że nie mogła dopuścić, aby Alex widział Teda w fałszywym świetle i sądził, że Ted nie jest godzien jej miłości. Nawet jeśli Ted nigdy się nie dowie, z jakim przekonaniem ona go broniła, zrobi to. Nikomu nie wolno myśleć, że nie jest dla niej wystarczająco dobry.

-  Nic nie rozumiesz, Alex - oświadczyła z naciskiem. - Gdybym kiedyś zdecydowała się założyć rodzinę, tylko Ted wchodziłby w grę. Cudownie się uzupełniamy, a ja staram się respektować jego stanowisko w kwestiach, w których się różnimy. Problem w tym, że ja jeszcze nie jestem na tym etapie, aby dzielić życie z mężczyzną, nie mówiąc o dzieciach. Ted natomiast wydaje się myśleć odwrotnie. To wszystko sprawa nieodpowiedniego momentu, nic innego. Za parę lat ta cała historia mogłaby wyglądać inaczej.

Alex obrzucił ją pełnym zwątpienia spojrzeniem.

-  Jeśli taka wersja ci odpowiada, to przy niej pozostań. Pozwól jednak sobie powiedzieć, jak ja to widzę: niezależność i kariera to wszystko, co się dla ciebie liczy.

-  Owszem, nie wypieram się, że to dla mnie ważne, ale stopniowo zaczynam pojmować, że jest jeszcze coś więcej. Teda nastawienie do życia jest równie słuszne jak i moje. Każdą rzecz należy rozpatrywać z dwóch stron.

Alex przyglądał jej się nieufnie, a jego twarz sposępniała.

-  Gdybym nie znał sytuacji, powiedziałbym, że jesteś w nim beznadziejnie zakochana.

Przekładała z ręki do ręki trzymany przez siebie przedmiot szukając gorączkowo odpowiednich słów. Alex jednak już jej nie słuchał, lecz wrócił do pracy i czyścił teraz kamień młyński z jeszcze większym zapamiętaniem niż przedtem.

Abby zdołała po chwili również wziąć się w garść. Pracowali w milczeniu obok siebie, a każde było zajęte przy tym własnymi myślami, lecz nie dzieliło się nimi, w obawie, żeby tego drugiego nie zranić.

Abby pierwsza przerwała milczenie, wybuchając naraz śmiechem i dając Alexowi przyjacielskiego kuksańca w bok.

-  Kiedy się ciebie słucha, można dojść do wniosku, że cierpię na nieuleczalną chorobę. Uważaj, Alex, bo mogę ciebie zarazić. Ostatecznie jest tu jeszcze w pobliżu mała Karen. Siedzi u Marthy i tylko czeka na to, aby któryś z was się nią zajął.

Alex chętnie podjął jej lekki ton.

-  Szkoda tylko, że ona wydaje się interesować wyłącznie Tedem. To naprawdę ładna dziewczyna i myślę, że za jej roztrzepaniem kryje się poważnie myślący człowiek. W każdym razie uważam, że jest czarująca, nie wiem tylko, jak ją poderwać.

-  Czyż nie przepowiedziałam ci tego? - uśmiechnęła się Abby. - Zdradzasz już pierwsze objawy.

-  Moja kochana, mam coś lepszego do roboty - oświadczył żartobliwie. - Obawiam się, że nie wywierasz na mnie korzystnego wpływu. Jeśli będę się z tobą dłużej zadawał, wkrótce całkowicie mnie odmienisz.

-  To będzie tylko z korzyścią dla siebie - przekomarzała się z nim.

-  Jeżeli już jesteśmy przy temacie, powiedz, czy nie moglibyśmy choć przez minutę zachować powagi?

-  A musimy? - naraz poczuła się nieswojo.

-  Boję się, że tak. Może nie jesteś tego świadoma, ale ten żartobliwy nastrój, jaki narzuciłaś, zdradza więcej w kwestii twych uczuć dla Teda, niżbyś chciała. Odpowiedz, tylko poważnie, na moje poważne pytanie: jak się teraz zachowasz?

Abby wpatrywała się w niego nie rozumiejąc. Raptem zaczęło narastać w niej coś, co przypominało strach. Zadała sobie tyle trudu, aby ukryć swe prawdziwe uczucia dla Teda, a tymczasem...

-  Nie wiem, Alex, naprawdę nie wiem, co mam robić, lecz przynajmniej jestem już świadoma, że ta historia miłosna jest dla mnie ważna, ważniejsza niż praca.

-  To naprawdę dziwne, że uczucie do mężczyzny potrafiły ciebie, świadomą celu i odnoszącą sukcesy kobietę postawić przed takim dylematem. W takim razie musisz rzeczywiście coś przedsięwziąć i zrobić w swym życiu miejsce miłości, jeżeli nie umiesz wygnać jej z serca. A może uważasz się za superkobietę, która i coś takiego potrafi, jeśli da się jej trochę czasu?

-  Alex! Proszę, nie żartuj ze mnie! Wiem, że chcesz mi pomóc to znieść i jestem ci niezmiernie wdzięczna. Otworzyłeś mi oczy i już wiem, że sytuacja jest niewesoła. Muszę się zdobyć na decyzję, lecz nie mam pojęcia, jak ona powinna wyglądać. Mam uczucie, że tak czy tak będzie zła, bez względu na co się zdecyduję. Będę musiała się przyznać do błędu, iść na ustępstwa, a to z pewnością nie przyjdzie mi łatwo. Jeśli wybiorę przyszłość u boku Teda, będę musiała zrezygnować z pewnych rzeczy, które do tej pory uważałam za cel swego życia, a to naprawdę nie jest śmieszne.

-  Wiem, że to nie jest łatwe, Abby - szepnął miękko Alex - mimo to powinnaś wszystko jeszcze raz przemyśleć. Życzysz sobie przyszłości z Tedem? Mam wrażenie, że tak. Co więc zamierzasz zrobić, aby na powrót między wami się ułożyło? W dodatku jest jeszcze ten flirt z Karen czy co tam jest między nimi.

-  Ach, to - machnęła ręką.

-  Tak, to - powtórzył z naciskiem Alex. - Co prawda wydaje się, że nie łączy ich nic poważnego, i najprawdopodobniej tak jest, lecz w końcu nieraz się zdarzało, że z niewinnej zabawy wyrastała wielka miłość. A tak przy okazji, założę się o wszystko, że Ted dokładnie to samo myśli o nas.

-  Jeśli Ted naprawdę mnie kocha, te nasze chwilowe sprzeczki nie powinny odgrywać roli. A co się tyczy Karen, ta z pewnością nie ma szans.

-  Mówisz jak małe dziecko - potrząsnął głową Alex. - Każdy przecież w końcu wie, że miłość chadza najdziwniejszymi ścieżkami. Nawet jeśli dwoje ludzi jeszcze się kocha, tragiczne okoliczności mogą spowodować, że ich drogi ostatecznie się rozejdą. Gdy będziesz za długo zwlekać z podjęciem decyzji, Karen tymczasem może cię prześcignąć i pierwsza dopaść celu.

Abby rzuciła mu udręczone spojrzenie.

-  Proszę, nie zmuszaj mnie do niczego. Nie jestem w tym momencie zdolna uczynić takiego decydującego kroku, zresztą nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze coś do uratowania.

-  Czekaj sobie tak, czekaj, aż będzie za późno. Utracisz Teda - na rzecz Karen.

Alex wymówił imię tamtej dziewczyny ze szczególnym naciskiem. Abby słysząc to wzdrygnęła się mimo woli, co nie uszło jego uwagi.

-  Widzę, że moje słowa zaczynają odnosić skutek - stwierdził zadowolony.

Abby spojrzała na niego żałośnie.

-  Chyba rzeczywiście można tak powiedzieć. Ostrzegłeś mnie nie tylko przed tym, że mogę stracić Teda uzmysłowiłeś mi naocznie, jak bardzo ucierpi moja duma, jeśli przegram właśnie z taką Karen.

-  W końcu taka jest rola przyjaciela.

-  A jeśli chodzi o moją dumę, która ewentualnie może zostać zraniona, to jak myślisz, co powinnam zrobić? Wiesz chyba, że nie wskoczę po prostu na grzbiet Malinki i nie popędzę do Teda. Skoro swym zachowaniem wprowadziłam go w błąd, nie przyjdzie mi teraz łatwo zapewnić go o dozgonnej miłości.

-  Masz absolutną rację. Musimy coś wymyślić.

-  Jesteś naprawdę wspaniałym przyjacielem - rzekła poruszona. - Nie rozumiem tylko, dlaczego to wszystko dla mnie robisz, tym bardziej że mam wrażenie, iż coś dla ciebie znaczę.

Spojrzał na nią z powagą.

-  Tak, Abby, znaczysz, i to bardzo wiele. Nie ma powodu, abyś o tym nie wiedziała. W moim życiu w tym momencie też właściwie nie ma miejsca na miłość, a skoro nie mogę ciebie mieć - i to z różnych przyczyn - chciałbym przynajmniej, abyś była szczęśliwa z innym. Bez względu na to, co o nim mówiłem, szanuję, a nawet podziwiam Teda, obawiam się tylko, że będę musiał nakłonić go siłą do szczęścia, jakie się przed nim otwiera.

Abby roześmiała się i ucałowała Alexa w policzek, on natomiast zrewanżował się braterskim uściskiem.

-  Komiczne, że choć skonfrontowałeś mnie z całym mnóstwem problemów, o jakich nie miałam pojęcia, czuję się szczęśliwa i to twoja zasługa - powiedziała szczerze.

-  A ja się cieszę, że mogę ci pomóc. To zresztą dopiero początek. Dopiero gdy przezwyciężysz wszystkie trudności, będziesz mogła powiedzieć, że jesteś naprawdę szczęśliwa. Chciałbym, aby na twej twarzy zawsze gościł taki promienny uśmiech jak w tej chwili.

-  Naprawdę aż tyle dla ciebie znaczę?

-  Tak, Abby, lecz nie pytaj mnie, ile, bo i tak ci nie powiem. Do jednego tylko muszę się przyznać: ostatnio stwierdziłem, że i mnie można zranić, choć do wszystkiego staram się podchodzić z dystansem.

Poderwał się raptownie i wyszedł. Przez okno dojrzała, że podszedł do starej studni i wyciągnął wiadro wody, lecz miała wrażenie, że nie chodziło mu tylko o ugaszenie pragnienia. Nie chcąc okazać uczuć, jakie żywi do niej, próbował odzyskać panowanie nad sobą, była więcej niż pewna.

Rozumiała go aż za dobrze. Przecież i ona długi czas narzucała sobie takie właśnie postępowanie, uważając powściągliwość i chłód emocjonalny za dwie największe cnoty. Teraz wszakże, kiedy się przekonała, do czego to prowadzi, była pewna, że już więcej nie wkroczy na tę drogę. Jej teorie rozpadły się jak domek z kart w konfrontacji z prawdziwym życiem. Po prostu nie miały z nim nic wspólnego.

Zraniła Teda, a więc to ona powinna uczynić pierwszy krok zmierzający do pojednania. Musiała jednak znaleźć sposób, w jaki to zrobić, aby nie ucierpiała przy tym jej duma. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie będzie to proste, lecz Ted wart był tego, aby się o niego starać.

Dobry Boże, daj, aby nie było za późno, szepnęła, po czym wyszła na dwór, chcąc zaoferować Alexowi szklankę lemoniady.

Rozdział 10

Tego samego popołudnia Karen przymierzała w swym pokoju nową sukienkę. Aby ją sobie sprawić, zażądała od rodziców przysłania pieniędzy pocztą. W sobotę wieczór miała się znowu odbyć zabawa i Karen była zdecydowana zaćmić wszystkie inne dziewczęta swoim strojem, a przede wszystkim Abby. Z zadowoleniem stwierdziła, że ta nie zadaje sobie nawet najmniejszego trudu, aby walczyć o Teda, a i Ted nie wydawał się wcale nią tak zainteresowany, jak utrzymywała ciotka Martha, bo w przeciwnym razie już dawno znalazłby drogę do młyna.

Karen nikomu nie życzyła nic złego, ta sytuacja jednakże wyjątkowo ją cieszyła. Zresztą Ted był wolny, od kiedy Abby odwróciła się do niego plecami, wybierając Alexa, poza tym ona, Karen, miała większe prawa do Teda. Znali się przecież od dzieciństwa, a Abby po prostu wtargnęła w ich życie sprawiając swoją osobą zamieszanie.

Mimo to Karen nie była aż tak naiwna, aby wierzyć, że Ted bezspornie należy tylko do niej i nikt nie ma prawa tego kwestionować. Będzie kosztowało ją jeszcze wiele zachodu, zanim powie, że jest już pewna swego, nosząc na palcu jego pierścionek. W każdym razie postawiła sobie za cel zdobycie jego miłości i wszystko inne się nie liczyło.

Ciotka Martha dokładnie opisała jej strój, jaki Abby uszyła sobie na ostatnią zabawę, lecz Karen nie zadowoliła się samodzielnym uszyciem sukni i tak długo szukała, aż wreszcie znalazła coś odpowiedniego w ekskluzywnym sklepie w Deerfield. Ta sukienka spodobała się jej od razu, a teraz, kiedy przeglądała się w lustrze u siebie w pokoju, utwierdziła się w przekonaniu, że dokonała znakomitego wyboru i że wygląda w niej porywająco.

Wyszczotkowała swoje długie włosy, aż zalśniły, po czym związała kilka pasem z tyłu głowy jasnoniebieską wstążką, harmonizującą z kolorem bluzki w liliowe i granatowe. motyle. Do niebieskiej spódnicy włożyła krótki gorsecik z białym sznurowaniem z przodu. W podobny sposób były też wykończone małe bufiaste rękawki.

Okręciła się przed lustrem konstatując z przyjemnością swoją wąską talię i opadającą miękko spódnicę, a także sięgające kolan, obszyte falbanką majteczki, jakie dawniej noszono do ludowego stroju. Tak ubrana, z pewnością ściągnie na siebie wszystkie spojrzenia i nie pozwoli, aby Ted podniósł oczy na inną.

Miała co prawda czarne pantofle, ale na tę okazję wydała ostatnie pieniądze, aby sprawić sobie jasnoniebieskie, pasujące do sukni. Na taki luksus w zwykłych okolicznościach by sobie nie pozwoliła, lecz jeśli miała odnieść sukces, musiała w to zainwestować.

Puściła się w tany po pokoju, rozkoszując się pięknie rozkładającą się przy tym spódnicą, po czym zadowolona z efektu ściągnęła strój i ukryła za szafą. Ciotka miała go zobaczyć dopiero w ostatniej chwili. W każdym razie Karen była święcie przekonana, że ma wszelkie atuty w ręku, aby zdobyć Teda.

Natychmiast się zgodził, gdy go poprosiła, aby towarzyszył jej na zabawie. Na wszelki wypadek poinformowała o niej także gości ciotki, posunęła się nawet do tego, że zaproponowała Alexowi, by zabrał ze sobą Abby. Ten uznał to za doskonały pomysł i zadzwonił do Abby, pragnąc się umówić.

Wszystko przebiegało zgodnie z planem, ku wielkiemu zadowoleniu Karen. Ciotka Martha okazała się wielkoduszna, że wystąpiła z propozycją, aby młodzi zebrali się u niej i pojechali na tańce jej samochodem kombi Tak więc wieczorem w salonie pani Wilkins zebrali się goście ze Szwecji, Ted i Abby, i to dokładnie w momencie aby przeżyć wielki występ Karen. Z gracją, powabna jak narzeczona, schodziła powoli po schodach, pewna wrażenia, jakie robi na obecnych. Z zadowoleniem stwierdziła, że na jej widok wszystkie rozmowy umilkły i każdemu jej krokowi towarzyszą zachwycone spojrzenia.

Alex podszedł do niej podając jej z dwornym ukłonem ramię, lecz Karen miała dla niego tylko lodowate spojrzenie i wyminąwszy go ruszyła w kierunku Teda i Abby stojących z boku.

Alex nie dał się jednak tak łatwo spławić.

-  Twój trud się opłacił, Karen. Wyglądasz olśniewająco.

Abby oczywiście od razu zauważyła, o co toczy się gra, lecz pozostała damą w każdym calu. Uśmiechnęła się promiennie do Karen.

-  Twoja sukienka jest naprawdę fantastyczna. Okręć się, proszę. O, tak! Będziesz w niej gwiazdą wieczoru. Skąd wytrzasnęłaś coś tak wystrzałowego?

-  Kupiłam w „Bon Soir” w Deerfield. Rzeczywiście ci się podoba?

-  Komu by się nie podobała! - wmieszał się Alex, zanim Abby zdążyła coś odpowiedzieć, lecz Karen zignorowała jego uwagę, traktując go jak powietrze. Nie zdążyła się jednak odwrócić, bo on ujął ją władczym gestem pod ramię i pociągnął do drzwi.

-  Myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli zostaniesz mą partnerką na dzisiejszy wieczór. Nie będę tu przecież długo, może jeszcze tydzień, nie więcej. Wiem, że jesteś mistrzynią w tańcu ludowym, gdy tymczasem Abby i ja jesteśmy zaledwie początkujący i prawdopodobnie deptalibyśmy sobie tylko po stopach. Bądź więc tak miła i pomóż mi choć z początku.

-  Ale przecież obydwoje mamy już partnerów na dzisiejszy wieczór! - zaoponowała Karen i odwróciła się szukając wzrokiem pomocy u Teda.

-  Wśród przyjaciół jest przyjęte, że mogą się wymieniać partnerami, prawda? - spytał Teda Alex.

-  Oczywiście, że tak - potwierdził żywo Ted, sprawiając wrażenie ucieszonego.

Karen była bliska łez. Wpatrzyła się błagalnie w Alexa, jak gdyby zaklinając go, aby nie niweczył jej planów związanych z Tedem, lecz napotkała tylko jego zimny, obojętny wzrok. Od niego nie mogła spodziewać się pomocy. Próbowała uwolnić rękę, ale trzymał ją mocno i w bezlitosnym pośpiechu prowadził do wyjścia, że ledwie zdążyła zarzucić na ramiona chustę. Profesor i Lars podążyli za nimi. Abby i Ted zostali sami.

Ted otulił Ramiona Abby narzutką.

-  Jeśli jesteś gotowa, możemy iść - powiedział.

Towarzyszyła temu nieprzenikniona mina i może Abby nawet by i uwierzyła, że jest mu już obojętna, gdyby nie jego dziwnie ściszony głos i dłonie... tak, jego dłonie spoczywały na jej ramionach, jakby zapomniane przez właściciela...

Najchętniej by mu szepnęła, że wszystko jest już znowu w porządku, że od tamtego niefortunnego rozstania po zabawie wiele się zmieniło, ale słowa uwięzły jej w gardle, a do oczu cisnęły się łzy. Nie wolno mi się rozpłakać, nie wolno... tylko nie to... powtarzała sobie rozpaczliwie w duchu zmuszając się do uśmiechu. Może gdyby powiedział coś więcej, jedno jedyne słowo, byłaby zdolna wyznać mu miłość, ale tak...

-  Dobrze, chodźmy - odparła drżącym głosem siląc się na oficjalny ton. Zaraz jednak, nie mogąc oprzeć się wewnętrznemu impulsowi, będącemu jawnym świadectwem jej stanu ducha, dodała pospiesznie: - Przykro mi, że Alex wtargnął pomiędzy ciebie i Karen. To się da zmienić i wtedy będziecie mogli być razem...

Jest mi obojętne, czy będę z nią tańczył czy nie - odparł szorstko. - W ogóle nie mam ochoty iść na tę zabawę.

Abby przysłuchiwała się uważnie każdemu jego słowu. W swej odpowiedzi Ted zawarł więcej, niż prawdopodobnie sobie uświadamiał. Sam o tym nie wiedząc zdradził, że na Karen mu nie zależy, mało tego, odniosła wrażenie, że jest na nią wściekły. Widocznie musiało coś między nimi zajść, co było powodem takiej reakcji.

Kiedy Ted otworzył przed nią drzwi, Abby położyła delikatnie rękę na jego ramieniu, przy tym jednak odwróciła twarz, aby nie mógł wyczytać z jej oczu, co do niego czuje. Chciała być dla niego w tym momencie tylko dobrym przyjacielem, nikim więcej.

-  Ted, co się stało? - spytała miękko nie kryjąc swej troski o niego.

Ted wpatrywał się posępnie w podłogę.

-  Co ci przyszło do głowy? - rzucił wreszcie siląc się na obojętność, lecz najwyraźniej przyszło mu to z trudem.

W lot pojęła, że Ted nie chce w tej chwili o tym rozmawiać. Zresztą mógł mieć też inne kłopoty, ona jednak myślała tylko o rozdźwięku, jaki powstał między nimi. Nie zdoławszy się powstrzymać wybuchnęła:

-  Ted, co się z nami stało? Wiem, że to przynajmniej częściowo moja wina, ale ty nie pozwoliłeś sobie wytłumaczyć, dlaczego zachowywałam się tak chłodno wobec ciebie. A teraz stanęła między nami Karen.

-  Nie sprawiłoby różnicy, gdyby jej w ogóle nie było. Zresztą to nie ja zacząłem tę historię, jeśli cię to interesuje.

Alex jest co najmniej tak samo wielką przeszkodą jak Karen. To wszystko wyszło od ciebie, ty ponosisz tu winę.

Abby miała mu tyle do wyjaśnienia, tyle odpowiedzi cisnęło jej się na usta. Mogliby się rozmówić i pogodzić, tego była pewna, lecz w tym momencie nie było czasu na takie wynurzenia. Lars trąbił niecierpliwie, a w pobliżu kręciła się Martha. Abby rozpaczliwie pragnęła zamienić z Tedem na osobności parę słów i ta chwila nadeszła, lecz w wyjątkowo niesprzyjającym momencie.

Nie wiedziała, czy to sprawa napięcia panującego od dłuższego czasu między nimi, a może powodem tego była reakcja na jego zadawanie się z Karen, w każdym razie nie mogła się przemóc i nie zdobyła się na cieplejsze słowo, pogarszając tym samym jeszcze sytuację.

-  Nie wmawiaj, że jesteś o mnie zazdrosny, Ted. A może powinnam mówić do ciebie pieszczotliwie „Teddy”, jak Karen?

Ted roześmiał się, lecz w tym śmiechu zabrzmiał ponury ton.

-  Dlaczego miałbym być zazdrosny? - żachnął się i nie oglądając się na nią ruszył ku wyjściu. - W końcu dałaś mi wyraźnie do zrozumienia, że w twoim życiu liczy się tylko wiedza, praca i tym podobne sprawy - rzucił jeszcze przez ramię. - Czyż mężczyzna może być zazdrosny o przyrządy do testowania i tym podobne? A jeśli Alex jest na tyle głupi, że wierzy, iż potrafi w końcu odciągnąć się od książek, to mogę mu jedynie współczuć. Mężczyźni są dla ciebie tylko zabawką pozwalającą przyjemnie spędzić czas i to mi w tobie przeszkadza.

Rzuciła mu rozzłoszczone spojrzenie.

-  Nie wmawiaj mi, że co innego robisz z Karen!

Jej głos zabrzmiał wyjątkowo ostro. W bezsilnej wściekłości zacisnęła pięści. Tak bardzo tęskniła za pocałunkami Teda, a skończyło się na tym, że znów zaczęli się kłócić.

-  Co prawda nic cię to nie obchodzi - wybuchnął - ale znam Karen od dziecka. Nigdy nie było między nami nic oprócz przyjaźni, i teraz też nie ma.

-  To tylko tobie tak się wydaje. Karen na pewno myśli inaczej. Zgrywa się na niewinną, ale w rzeczywistości to wyrafinowane stworzenie, które doskonale wie, do czego zmierza.

-  Jest mi obojętne, co o tym myślisz. Dałaś mi do zrozumienia, że nie interesujesz się moją osobą, zatem nie mieszaj się do moich spraw. Sam sobie dam radę z Karen.

Z tymi słowami zbiegł po schodach. Abby pospiesznie otarła łzy. Teraz już na pewno wiedziała, że nigdy nie odnajdą się z Tedem, nawet nie powinna była próbować. Te jej żałosne usiłowania pogorszyły jeszcze sytuację.

Ted wcisnął się na środkowe siedzenie między profesora i Alexa. Na przodzie obok Larsa siedziała Karen z olbrzymim półmiskiem sałatki jarzynowej i dwiema szarlotkami, stanowiącymi wkład ciotki Marthy do zabawowego bufetu.

Abby była pewna, że to Alex zaaranżował rozmieszczenie wszystkich w samochodzie, nie przyszło mu jednak do głowy, że ona zostanie całkiem sama na tylnym siedzeniu, ponieważ w środku zabrakło miejsca.

Po drodze nie rzekła ani słowa, gdyż nic sensownego nie przyszło jej do głowy, wpatrywała się tylko niemo w plecy Teda. Ted też się nie odzywał. Za to inni okazali się nad wyraz rozmowni, więc nikt nie zwrócił na to uwagi. Lars i profesor zastanawiali się, jak wyszukać miłe partnerki do tańca, a Karen opisała im dziewczęta, które są bardzo sympatyczne i z pewnością ucieszą się, że nadarza im się takie interesujące towarzystwo.

Kiedy przybyli na miejsce, zabawa już była w toku. Karen i Abby zaniosły do bufetu sałatkę i szarlotki, po czym Karen zaznajomiła ich z dziewczętami, które miały dołączyć do ich grupy.

Orkiestra grała tak głośno, a w stodole było tłoczno, zatem Abby i Ted nie mogliby spokojnie porozmawiać, nawet gdyby chcieli.

Dopóki byli w grupie, niewiele mogło się zdarzyć. W którymś momencie Karen zaproponowała spacer przy świetle księżyca, lecz Ted nie chciał jej towarzyszyć. Abby przyjęła to z prawdziwą ulgą. Czyżby jeszcze nie wszystko było stracone?

Sama robiła wszystko, aby podtrzymać dobry nastrój. Odnosiła się do innych uprzejmie i dla każdego znalazła przyjazne słowo, nawet dla Karen. Czuła przy tym, że Ted śledzi każdy jej ruch, zważała więc bacznie na to, aby nie poświęcać Alexowi więcej uwagi niż innym mężczyznom.

Choć wieczór zaczął się dla niej deprymująco, przebiegał teraz zaskakująco radośnie i harmonijnie. Ted okazał się prawdziwym dyplomatą i przyniósł poncz nie tylko Karen, ale także i jej. Karen co prawda ciągle od nowa próbowała go zabawiać rozmową, ale Ted nie dał się odciągnąć na bok konwersując równocześnie przynajmniej z jeszcze jedną osobą.

Zimna wojna między Abby i Tedem nie została co prawda zakończona, lecz zapanowało między nimi coś w rodzaju milczącego zawieszenia broni. Kiedy Lars odwoził ich po zabawie z powrotem do domu, kazała się wysadzić najwcześniej. Ted życzył jej uprzejmie, lecz przy tym oficjalnie dobrej nocy, co utwierdziło ją w przekonaniu, że już na zawsze wyrósł między nimi mur nie do sforsowania. Choć z drugiej strony bąknął coś o tym, że wkrótce się zobaczą. Nie było to wiele, ale zawsze coś.

Mimo zmęczenia i obolałych stóp nie zaznała tej nocy spokoju. Nie miała ochoty się położyć, więc w szlafroku zeszła na werandę i zasiadłszy w bujanym fotelu wpatrzyła się w usiane gwiazdami niebo.

Nie jest tak całkiem obojętna Tedowi, pocieszała się w duchu. Przypuszczalnie ją nawet kochał. Przecież tyle razy i na różne sposoby okazywał jej swe uczucia, że nie miała powodu, aby w nie wątpić. To czyniło ją niewypowiedzianie szczęśliwą.

Mimo to czuła się nieswojo. To przecież chyba ona musi zrobić następny krok i otwarcie mu powiedzieć, co do niego czuje. Było jednak coś, co przeszkadzało jej to zrobić.

To tylko ta moja duma, przyznała się sama przed sobą. Ta nierozsądna, wręcz śmiesznie dziecinna duma była przypuszczalnie powodem, dla którego nie potrafili się odnaleźć i nie mogli być szczęśliwi. W każdym razie postanowiła przyznać się do winy i pierwsza wyciągnąć rękę do zgody.

Ale właściwie dlaczego ona? spytała na głos i od razu odpowiedziała sobie: ponieważ w tej kwestii mam staroświeckie poglądy. A przecież zawsze starała się być nowoczesna i otwarta w kontaktach z innymi...

Jeśli ma odzyskać miłość Teda, musi przezwyciężyć własną dumę i grać z nim w otwarte karty. Naraz wydało jej się to najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.

Rozdział 11

Ta decyzja nie przyszła Abby łatwo, lecz jej wykonanie okazało się jeszcze trudniejsze. Każdego dnia obiecywała sobie, że pojedzie do Teda i poprosi go o rozmowę, lecz nic z tego nie wychodziło. Przez cały ten czas ciągle jeszcze była zajęta pracami związanymi z uruchomieniem młyna, a w następnym tygodniu musiała wrócić do laboratorium badawczego w Deerfield. W dodatku akurat w tych ostatnich dniach sierpnia nastąpiło oberwanie chmury, jakiego nie pamiętali najstarsi ludzie, które wyrządziło wiele szkód i sprawiło, że drogi były praktycznie nieprzejezdne. Farmerzy zatem, a w tym i ona, mieli pełne ręce roboty usuwając skutki niebywałej ulewy i doprowadzając do porządku pola i ogrody.

Zanim jeszcze udało jej się przynajmniej częściowo uporządkować po burzy swe małe gospodarstwo, niespodziewanie przyjechali do niej rodzice z zamiarem spędzenia w młynie paru dni. Abby nie odważyła się zaprosić Teda. On i jej matka pod jednym dachem - to byłoby nie do zniesienia...

Alex, profesor i Lars mieli odjechać w nadchodzący piątek, Karen zresztą też. Martha wydała na ich cześć pożegnalne party, na które zaproszeni zostali oczywiście także Abby i Ted. Była wtedy okazja, aby wyciągnąć Teda na krótki spacer po ogrodzie i powiedzieć o wszystkim, co jej leży na sercu. Niestety nie potrafiła się zdobyć na ten decydujący krok, choć spojrzeniami, uśmiechami i drobnymi gestami nie zawahała się okazywać mu swych uczuć nawet w obecności innych.

Następnego dnia dowiedziała się, że Ted wyjechał na parę tygodni do Kansas, gdzie można było kupić najlepsze bydło. Nawet nie zadzwonił, aby się pożegnać...

A potem nadszedł poniedziałkowy ranek i Abby musiała wrócić do Deerfield. Paul od razu stwierdził, że się zmieniła. Właściwie nie sprawiała wrażenia nieszczęśliwej czy choćby tylko smutnej, ale wyglądało na to, że w jej życiu uczuciowym musiało się wiele wydarzyć. Żyjąc w ustawicznej rozterce miała spore trudności z ponownym wejściem w problemy zawodowe. Nie chciała jednak z nikim o tym mówić, z Paulem także nie. Próbował kilka razy nakłonić ją do zwierzeń, lecz tylko potrząsała głową obstając przy tym, że sama musi się uporać z własnymi problemami.

Nie zadowolił się tą odpowiedzią i wciąż zachodził w głowę, jak jej pomóc, nie przyszło mu jednakże na myśl, że powodem udręki jest nieszczęśliwa miłość. Znał przecież jej nastawienie do życia i uparcie głoszoną opinię, że miłość jest słabością, dlatego też zresztą sam nigdy nie wyznał jej uczuć. Tyle razy rozmawiali o tym, że praca jest ważniejsza niż wszystko inne i że takie romantyczne nastroje są tylko dla nastolatków. Jakże więc miałby jej się przyznać, że i jego coś takiego dopadło?

Miał przy tym wrażenie, że Abby znalazła się na rozdrożu i że owa sytuacja odbija się niekorzystnie na pracy. Stłumił swe uczucia do niej, ale nie mógł przyglądać się bezczynnie, jak się dręczy, gotowa zaprzepaścić własne umiejętności i przekreślić w ten sposób dotychczasowe sukcesy, nie mógł mówić już o tym, że zagrożona była jej zawodowa przyszłość.

Minęło parę tygodni. Abby dosłownie chudła w oczach i była coraz bledsza, co z niepokojem obserwował Paul, a pojawiający się z rzadka na jej twarzy tajemniczy, a zarazem smutny uśmiech Mony Lizy zdradzał mu, jak bardzo cierpi.

Pewnego dnia, kiedy po prostu nie mógł już dłużej na to patrzeć, wyjął jej zdecydowanym gestem probówkę z ręki i obrócił ją do siebie na taborecie, aby nie mogła mu się wywinąć.

-  Nie pozwolę, żebyś marniała na moich oczach - zaczął nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Teraz wreszcie mi powiesz, co cię tak odmieniło.

Odwróciła głowę starając się uniknąć jego wzroku.

-  Po pierwsze, robisz wiele hałasu o nic, a po drugie, to nie twoja sprawa.

-  O nie, Abby, jestem twoim przyjacielem, więc to także i moja sprawa. Odwiedziłaś ostatnio rodziców? Jeśli tak, to chyba powiedziałaś matce, że wypróbowujesz na sobie nową dietę.

-  Już dobrze, dobrze, rzeczywiście schudłam parę funtów, ale to tylko dlatego, że przez całe lato ciężko pracowałam.

-  A te cienie pod oczami? Nie wmówisz mi, że pracowałaś przez całe noce przy płomyku świecy.

-  Paul, niepotrzebnie zaprzątasz sobie tym głowę. Nie mam żadnych problemów, nie jestem też chora. Miło z twej strony, że tak się o mnie troszczysz, ale to jest absolutnie zbędne. I przestań mnie wypytywać. Tu nie ma nic do wyjaśnienia.

Odwróciła się z zamiarem zabrania się na powrót do pracy, lecz Paul nie dał za wygraną. Wiedział, że Abby nie będzie do niego należeć, mimo to nadal bardzo ją kochał i nie mógł patrzeć, jak cierpi. Jej nastrój przygnębienia udzielał się także i jemu. Ujął zatem jej ręce i przyciągnął ją do siebie.

-  Abby, jesteśmy przyjaciółmi od lat - rzekł z naciskiem - więc dlaczego naraz zaczęłaś się ze mną bawić w chowanego? Wiesz przecież, że nie wypytuję ciebie z czystej ciekawości. Bez względu na to, o co chodzi i jak skomplikowana jest ta sprawa, pragnę ci tylko pomóc. Tym razem utrafił we właściwy ton. Raptem poczuła się niezdolna do dalszego ukrywania swej tajemnicy i dziwnie bezbronna. Paul miał rację i rzeczywiście mógł jej pomóc, chociażby radą. Westchnąwszy ciężko zdobyła się wreszcie na to, aby wyznać przyjacielowi całą prawdę.

-  Nie pytaj mnie, jak to się stało, bo ja sama sobie nie umiem tego wytłumaczyć, po prostu przyjmij to jako niezaprzeczalny fakt. Zakochałam się, i to na poważnie.

-  Co takiego?! Chyba nie mówisz poważnie! Ze wszystkim się liczyłem, ale z tym nie.

Wyznanie Abby dotknęło go do żywego. Jego twarz nagle pobladła i sprawiał teraz wrażenie zdruzgotanego, a z jego oczu wyczytała rozpacz. Od razu jej się przypomniało, jak chętnie rozprawiał z jej matką o małżeństwie. Nie chciała mu za żadne skarby przyczynić bólu, ale nie było wyjścia, jeżeli miała mu powiedzieć o swych kłopotach.

-  Tak mi przykro, Paul. Naprawdę tego nie chciałam i nigdy mi nie przyszło do głowy, że coś takiego spotka właśnie mnie. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie chciałam o tym mówić. Widocznie mym udziałem musiało się stać i to doświadczenie, że to nie fraszka, gdy się kogoś naprawdę pokocha.

-  Sprawił ci ból? - spytał ponuro Paul. - Jeżeli tak było, to ja...

-  Daj spokój, Paul - przerwała mu - denerwujesz się bez powodu. Ted, bo tak ma na imię, nie jest niczemu winien, a jeśli już ktoś komuś sprawił ból, to tym kimś byłam ja. Zadałam ból najpierw jemu, a teraz widzę, że także i tobie.

-  Mnie? Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież widzisz, że nic mi się nie dzieje. Opowiedz mi teraz o Tedzie.

-  Jeśli już udało ci się wyciągnąć ze mnie prawdę i mamy być ze sobą szczerzy, muszę ci się też przyznać, że wiedziałam o twym uczuciu do mnie. Jesteś cudownym człowiekiem, Paul, i dziewczyna, która dostanie ciebie za męża, będzie się mogła naprawdę uważać za szczęśliwą. Sama sobie to często powtarzałam, trwałam jednak uparcie w przekonaniu, że najważniejsza jest praca zawodowa, i stawiałam ją ponad wszystkim. Myślałam zresztą, że i ty masz podobną hierarchię wartości.

-  Owszem, miałem - odparł poważnie Paul. - Moja miłość do ciebie nie była w żadnym wypadku zaplanowana, dokładnie tak jak twoja do Teda. Widocznie tam, gdzie w grę wchodzą uczucia, człowiek jest z góry na przegranej pozycji. Tutaj nie ma mocnego.

-  Przekonałam się o tym podczas tego lata. Zapewniam cię, broniłam się, walczyłam jak umiałam. Moja duma i upór sprawiły, że nie chciałam słyszeć o niczym, co nie odpowiadało dokładnie moim własnym wyobrażeniom o życiu i nie przystawało do zasad, jakie sobie narzuciłam. Ted ma inne poglądy, a ja nie chciałam o nich słyszeć i dlatego tak dotkliwie go zraniłam, że trzyma się teraz ode mnie z daleka. To prawda, miałam okazję, aby to naprawić, lecz nie umiałam jej wykorzystać.

-  W niczym już nie przypominasz tej trzeźwo myślącej Abby - stwierdził w zamyśleniu Paul.

-  Wiem. I nie zachowałam się najmądrzej, prawda?

-  Rzeczywiście nic takiego nie da się powiedzieć - roześmiał się Paul.

Abby też się roześmiała. Rozmowa z Paulem dobrze jej zrobiła, uwalniając od wewnętrznego napięcia, z którym tak się skrzętnie ukrywała. Gdyby nie udało jej się teraz roześmiać, pewnie wybuchnęłaby łzami. Tak dobrze było zrzucić ciężar z serca i przyznać się szczerze do popełnionych błędów. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jakie głupie było to jej wieczne wahanie, opory przed wyciągnięciem ręki do zgody. Jeśli nie pójdzie jak najszybciej do Teda i nie wyzna mu otwarcie, co się z nią dzieje i jak bardzo zmieniły się jej zapatrywania na życie, owa pełna udręki, a zarazem cudowna miłość skończy się niechybną tragedią. Im dłużej będzie z tym zwlekała, tym trudniejsze okaże się wyjaśnienie nieporozumień, jakie ich rozdzieliły.

-  Powinnaś od razu do niego zadzwonić - radził jej Paul. - Jeśli ten Ted rzeczywiście aż tyle dla ciebie znaczy, liczy się każda minuta.

-  Którego dziś mamy?

-  Siedemnastego.

-  Zatem Ted powinien był wrócić wczoraj wieczorem. Dziękuję ci za wszystko, Paul.

-  Nie ma za co dziękować. Po prostu cię wysłuchałem.

-  Nic więcej nie możesz dla mnie zrobić. Zawrzemy pakt?

-  Masz na myśli braterstwo krwi?

-  Skądże. Chciałabym tylko, abyśmy na zawsze zostali takimi dobrymi przyjaciółmi, jakimi jesteśmy teraz, nawet jeżeli ja odzyskam Teda, a ty któregoś dnia znajdziesz dziewczynę, z którą się ożenisz, czego ci z całego serca życzę.

-  Oczywiście, że zostaniemy przyjaciółmi, możesz na mnie pod tym względem liczyć - przyrzekł uroczyście Paul. - Życzę ci szczęścia z Tedem, i robię to szczerze. Ale masz przy okazji mu coś ode mnie przekazać.

-  Co takiego?

-  Powiedz, że będzie miał ze mną do czynienia, jeśli cię kiedykolwiek skrzywdzi lub choćby trochę unieszczęśliwi.

-  Paul, jesteś po prostu cudowny! - krzyknęła i spontanicznie ucałowała go w policzek.

Abby nie mogła się doczekać chwili, kiedy znajdzie się w „Oazie Spokoju”. Stamtąd chciała zadzwonić do Teda, a że tego dnia skończyli pracę wcześniej niż zwykle, od razu wyjechała z miasta. Postanowiła wytłumaczyć mu wszystko przez telefon i zaprosić go do siebie. Gdyby nie jej duma, już od dawna przecież mogli być razem... Cały czas miała ochotę to zrobić, ale dopiero rozmowa z Paulem dodała jej odwagi, aby obrócić zamiar w czyn.

Kiedy dotarła do młyna, nie poszła, jak to zwykle czyniła, od razu do Malinki, tylko usiadła przy telefonie i wybrała numer Teda.

-  Halo, Kay. Mogę rozmawiać z Tedem?

-  Och, to panna Abby, jakże się cieszę. Tak naturalnie, tyle że potrwa to parę minut. Jest właśnie w szklarni z panną Reynolds. Pewnie już pani o niej słyszała. To reporterka pracująca dla „Nowoczesnego Farmera”. Pisze właśnie całą serię artykułów o pomysłach młodych ludzi gospodarujących na roli.

Och... tak, tak... naturalnie... - wykrztusiła Abby, mając przed oczyma duszy zdjęcie Janice Reynolds zamieszczone w ostatnim wydaniu poczytnego magazynu.

Janice była młoda i atrakcyjna, a przy tym inteligentna i dość swobodna w sposobie bycia. Niebezpieczna kombinacja, przemknęło przez głowę Abby, szczególnie w sytuacji, kiedy ona sama tak źle obeszła się z Tedem. W swej zranionej dumie z pewnością był wrażliwy na wdzięki innych kobiet. Kto wie, czy jej decyzja nie przyszła za późno...

Panno Abby - usłyszała na nowo głos Kay - panna Reynolds ma zostać na kolacji. Nie chciałaby pani przyjść? Panna Reynolds robi właśnie zdjęcia, wolałabym więc im teraz nie przeszkadzać. Proszę zadzwonić później, zresztą Ted może zadzwonić do pani jutro rano, kiedy już odwiezie pannę Reynolds do miasta.

W Abby narastało poczucie totalnej klęski. Ta cała panna Reynolds nie tylko że zostanie na kolacji, ale spędzi cały wieczór z Tedem i przenocuje na farmie. A jutro rano mają jeszcze dla siebie długą drogę do Deerfield!

Ale ostatecznie przecież wystarczyło tylko przyjąć zaproszenie Kay, aby przeszkodzić Janice Reynolds w wypróbowaniu swego słynnego uwodzicielskiego kunsztu na Tedzie. Jej nazwisko często pojawiało się w plotkarskich rubrykach magazynów ilustrowanych i Abby doskonale wiedziała, że preferuje mężczyzn w typie Teda. Zawsze widywano ją w takim towarzystwie, zatem było więcej niż pewne, że i Tedowi nie przepuści, choć nie nosi liczącego się nazwiska. Ted zaś, rozzłoszczony na Abby, na pewno ulegnie jej czarowi, tym bardziej że Janice jest o całe niebo przystępniejsza.

Najchętniej by tak zrobiła, ale niezręcznie jej było teraz wtargnąć do domu Teda i wydać otwartą walkę tamtej obcej kobiecie, a wszystko z jego powodu. Nie pozwalała jej na to duma.

-  Abby? Halo... Abby? Jest pani tam jeszcze? - wołała do słuchawki Kay.

-  Co takiego? Ach, tak, najmocniej przepraszam, zamyśliłam się. Właśnie sobie przypomniałam, że jeszcze dziś muszę załatwić coś ważnego. Dopiero co przyjechałam, nie miałam jeszcze nawet czasu zajrzeć do Malinki.

-  A więc nie przyjdzie pani na kolację?

-  Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale naprawdę nie mogę. I proszę nie przeszkadzać teraz Tedowi, zadzwonię jutro albo pojutrze.

-  Dobrze, panno Abby. Przekażę Tedowi, że pani dzwoniła.

-  Będę wdzięczna.

Powoli odłożyła słuchawkę i sztywnym krokiem wyszła zająć się Malinką, a potem wróciła do domu, przyrządziła sobie zupę i przygotowała kanapkę.

Przez cały wieczór pozostała zimna i opanowana, nawet szyła trochę na maszynie i oglądała telewizję. Dopiero kiedy tuż przed pójściem spać szczotkowała włosy i dojrzała w lustrze własną zaciętą twarz, wszystko się w niej załamało.

-  Ty oszustko! - syknęła do swego odbicia. - Skończy się na tym, że zmarnujesz sobie życie, i dobrze wiesz, dlaczego.

Łkając z bezsilnej złości rzuciła się na łóżko. Znowu pozwoliła, aby ta jej przeklęta duma stanęła między nią a Tedem! Co jej z tego przyjdzie? Prawdopodobnie teraz Ted spaceruje przy świetle księżyca ze swym czarującym gościem. Taka piękna noc jak dzisiejsza była wymarzonym tłem dla romantycznych historii, jakby stworzona po to, aby się kochać... Oczyma duszy widziała tych dwoje w czułym uścisku pod wygwieżdżonym niebem.

Samo wyobrażenie takiej sceny sprawiło, że rozszlochała się na dobre i za nic nie mogła się uspokoić. O śnie w takiej sytuacji nie było mowy, a że nie mogła się uwolnić od prześladującego ją obrazu Teda i Janice w objęciach, zmusiła się do czytania, lecz już po trzech stronach odłożyła książkę. To nie miało sensu, nie potrafiła się skoncentrować.

Gdyby miała mniej dumy, a więcej zdecydowania, zadzwoniłaby teraz do Teda, chociaż była już prawie pierwsza w nocy. Tamta historia z Karen skończyła się w miarę bezboleśnie, tym razem zaś Abby z powodu swego uporu i braku odwagi przybyła o parę godzin za późno, Ted zwrócił się już do innej. Nietrudno jej było to sobie wyobrazić. Nawet jeżeli nie wiąże go nic poważnego z Janice Reynolds, to z pewnością pochlebia mu jej zainteresowanie i czarujące towarzystwo. Zresztą nie musi to być Janice, może być każda inna kobieta. Z taką ujmującą powierzchownością łatwo nawiązuje się kontakty.

Najchętniej by sama siebie spoliczkowała. Mogła mieć Teda, zanim jeszcze na horyzoncie pojawiła się Karen, lecz nigdy nie zdobyła się na to, aby okazać mu choć odrobinę uczucia, wręcz przeciwnie, pozowała na chłodną i nieprzystępną i w ogóle zachowywała się odpychająco. A teraz lato minęło, a wraz z nim prawdopodobnie ostatnia szansa zdobycia Teda.

No cóż, nic się tu już nie da zmienić, myślała zrezygnowana. Tak, popełniła wiele błędów, w dodatku nie umiała się tak szybko przestawić, gdy pojęła, o co toczy się gra, jak prawdopodobnie uczyniłaby na jej miejscu inna kobieta. W każdym razie potrafiła teraz spojrzeć na całą sytuację innymi oczami i zrewidować własne poglądy. Nawet jeżeli wróciła za późno i definitywnie utraciła Teda, zdobyła nową samoświadomość i to napawało ją niejaką dumą. Ta historia pozwoliła jej dowiedzieć się czegoś o życiu i przede wszystkim o sobie samej. Właściwie była zadowolona, że stała się bogatsza o to doświadczenie. Nie żałowała tej miłości, dopiero dzięki niej poczuła się pełnowartościową kobietą. A że pozostanie ona nie odwzajemniona? Cóż, nie pozostaje jej nic innego, jak zachować ją na zawsze w sercu i strzec niby bezcennego skarbu.

Niezauważenie jej myśli powędrowały do innych spraw. Nadszedł wreszcie moment uruchomienia młyna. Następnego ranka chciała się zaopatrzyć w różne rodzaje zboża. Znalazła obiecujące przepisy na chleb, które zamierzała wypróbować, trzeba też było natychmiast przystąpić do przygotowania zapasów na zimę. W dalszym planie, już po zebraniu warzyw, miała przekopać ogród, a przedtem jeszcze zebrać nasiona przekwitłych kwiatów.

W „Oazie Spokoju” było całe mnóstwo roboty, przede wszystkim jednak zbliżały się dożynki. Zastanawiała się, czy nie zaprosić rodziców i Paula i doszła do wniosku, że to niezła myśl. Może powinna też zaprosić panią Wilkins. Martha o tej porze roku była zwykle sama, jak raz napomknęła, a Abby darzyła ją szczerą sympatią. W takiej sytuacji już w tej chwili musiała przystąpić do wyszukania najlepszych przepisów na domowe przetwory, a przede wszystkim słynny sos brzoskwiniowy, którymi chciała zadziwić i Marthę, i własną, zwykle sceptycznie usposobioną matkę.

Właśnie zasypiała, gdy przypomniał jej się Ted. Co będzie, jeśli zadzwoni? Kay przecież przyrzekła powiedzieć mu o jej telefonie. To nawet nie byłoby złe, uspokajała siebie samą, porozmawiają uprzejmie o mało istotnych sprawach, bo tak ostatnio wyglądały ich kontakty.

I z tą sytuacją się uporam, zawsze tak było, zdążyła jeszcze pomyśleć, a potem zapadła w głęboki sen.

<

Rozdział 12

Szybko mijały jesienne dni. Skończył się wrzesień, nastał październik, a wraz z nim pora smażenia konfitur, gotowania kompotów i sporządzania marynat. Mimo iż czas miała wypełniony intensywną pracą, każdego ranka znajdowała czas na przejażdżkę konną. Odważyła się nawet wybierać ścieżki wiodące obok farmy Teda. Teraz, kiedy już zwieziono ostatnie plony i pola stały puste, było mało prawdopodobne, że się spotkają twarzą w twarz.

Zawsze bardzo lubiła jesień, z jej chłodnym, przejrzystym powietrzem i stale zmieniającymi się, przepysznymi barwami krajobrazu. Jesień napełniała ją spokojem, pozwalała wyciszyć się wewnętrznie. Tym razem też tak się stało: odzyskała równowagę po burzliwych przeżyciach lata i nie czuła się już taka nieszczęśliwa.

Praca sprawiała jej radość, dawała ukojenie, dlatego też w pewnym momencie ze zdwojoną energią podjęła zaniedbane przez siebie badania w laboratorium, zaskakując tym Paula, który do tej pory nie widział u niej aż takiej aktywności, ale nie zadawał więcej pytań. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z poczuciem pełni szczęścia, lecz o tym wiedziała tylko ona sama. A przecież mogło być inaczej...

Wbrew pozorom nie sypiała najlepiej, apetyt też jej nie dopisywał. Co prawda ból w sercu nieco przycichł, skutecznie tłumiony narzuconym sobie tempem pracy, ale on tam był i raz po raz dawał znać o sobie.

Nic nie mogło zastąpić utraconej miłości, nawet sukcesy w pracy zawodowej, którymi się naturalnie cieszyła, zapełnić dręczącej po nocach, dojmującej pustki. Ted mieszkał tak blisko, na Malince mogła dojechać tam w parę minut. Poza tym istniał telefon... a przecież Abby miała uczucie, że mieszkają na dwóch krańcach świata.

Parę razy zostawała na wieczór w Deerfield, szła do restauracji z Paulem lub odwiedzała rodziców, ale gdy tylko z powrotem znalazła się w domu, od razu z nerwową niecierpliwością przesłuchiwała taśmę sekretarki automatycznej. Wreszcie jednak z tego zrezygnowała, nie oczekując już żadnych wiadomości.

Często myślała o swej krótkiej rozmowie z Kay, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć, kto miał pierwszy zadzwonić: Ted czy ona. Może Kay zapomniała przekazać mu wiadomość albo, co jeszcze gorsze, Tedowi było to obojętne.

A jednak Ted otrzymał wiadomość i wcale nie była mu ona obojętna, wręcz przeciwnie, oznaczała coś bardzo ważnego, tyle że zrozumiał ją tak, iż to Abby ponownie zadzwoni. Korciło go, aby samemu sięgnąć po telefon i wybrać jej numer, ale nie pozwoliła mu na to własna duma. Nie chciał być tym, kto robi następny krok, choć czuł, że ten idiotyczny - sam go tak określił - opór wewnętrzny jest tu nie na miejscu. W końcu Abby i on mogli być przynajmniej przyjaciółmi. Mieli przecież tyle wspólnych zainteresowań, o których mogli godzinami rozmawiać. Od jej chłodnego zachowania względem niego z początku lata i od tej historii z Alexem minęło sporo czasu i można to było puścić w niepamięć. Alex dawno wyjechał, a na ostatnim wieczorku tanecznym Abby odnosiła się do niego zadziwiająco serdecznie. Biorąc to pod uwagę, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby teraz zadzwonił.

Niestety, nie dowierzał swej umiejętności panowania nad sobą. Łatwo dawał się ponosić emocjom, wątpił więc, że potrafi się zachować z przyjazną powściągliwością. Niczego tak nie pragnął, jak móc powiedzieć Abby, jak bardzo ją kocha, jak dotkliwie go zraniła i że nie pojmuje, jak mogło dojść do zerwania. Chciał znać powód takiego nieoczekiwanego obrotu rzeczy.

Abby jednak nie dawała znaku życia, zatem z wolna doszedł do wniosku, że dzwoniła z czystej uprzejmości, jak przypadkowa znajoma, i tylko on przypisał telefonowi od niej zbyt wielkie znaczenie. Wiele razy miał ochotę zadzwonić do niej pod byle pretekstem, ale nie zdobył się na to, a po upływie paru dni doszedł do wniosku, że byłoby to niestosowne.

W poczuciu klęski chodził jak struty, a potem ten jego nastrój przygnębienia przemienił się w złość. Abby najwyraźniej kpiła sobie z niego. Gdyby było inaczej, przecież by się wreszcie odezwała. Wprawdzie zdawał sobie jasno sprawę, że obydwoje zachowują się jak uparte dzieci, a mimo to powtarzał sobie w duchu, że to Abby powinna uczynić pierwszy krok. Miłość do niej uświadomiła mu, że nie może i nie chce żyć samotnie, a że ona wydawała się nieosiągalna w swej nieprzystępności, postanowił rozejrzeć się za kimś innym. Po prostu potrzebował kogoś obok siebie, nawet gdyby chodziło tylko o miłe spędzenie czasu. Z tego powodu nie musiał tłumić swych uczuć do Abby, i nawet nie próbował tego robić.

Ale tak jak nie usiłował wyrzucić Abby ze swego serca, tak i nie szukał kontaktu z nią. Wierzył, że czas leczy wszystkie rany, i w przekonaniu, że miłość do Abby pozostanie nie spełniona, poddał się nie próbując walczyć. Oznaczało to jednocześnie, że w przyszłości postara się nie wiązać z żadną kobietą. Lepiej, aby to były powierzchowne znajomości, przelotne flirty tu czy tam, nic nie znaczące spotkania dla zabicia czasu. Wydawało mu się to tysiąc razy lepsze niż samotność. W domu niekiedy miał wrażenie, że lada chwila sufit zwali mu się na głowę. Obawiał się, że dłużej tego nie zniesie i że w którymś momencie nie oglądając się na nic pobiegnie do Abby szukać u niej ratunku.

Nie było mu łatwo podjąć decyzję, co będzie dla niego boleśniejsze: przezwyciężenie własnej dumy i uczynienie pierwszego kroku do pojednania czy zadręczanie się miłością do Abby z daleka.

Za najskuteczniejsze lekarstwo uważał ciężką pracę od świtu do późnej nocy. Poza tym umawiał się z dziewczętami z innych miejscowości, a po długiej, wyczerpującej jeździe powrotnej rzucał się na łóżko i momentalnie zasypiał. Żadna mu się specjalnie nie podobała. Zresztą nawet piękność Janice i jej przymilny sposób zwracania na siebie uwagi nie potrafiły przegnać z jego serca tęsknoty za Abby. Chętnie pokazywał się z tak znaną osobą, dawał się zabierać na eleganckie przyjęcia, lecz w głębi duszy pozostał samotny. Szybko zorientował się, że te wszystkie wysiłki niczemu nie służą. Każdej nocy, we śnie brał Abby w ramiona, a gdy się budził, był znowu sam i czuł się jeszcze bardziej rozbity niż przed pójściem na spoczynek.

Doszło do tego, że zaczął zaniedbywać swe obowiązki, co powodowało, że złościł się sam na siebie.

Zbliżały się dożynki. Miał ochotę spędzić je tylko z nią. Jaki to byłby dla niego zaszczyt, gdyby przedstawiła go swym rodzicom! Niestety, nie było na to widoków...

Spodziewał się, że nie takie już dalekie Boże Narodzenie i Nowy Rok też przyjdzie mu spędzić samotnie. Nie miał krewnych, a Kay zamierzała wyjechać do rodziny. Jak bardzo by się cieszył, gdyby mógł spędzić święta w towarzystwie Abby! O tej porze zwykle już leży śnieg, mógłby zatem jeździć do niej saniami, tak jak kiedyś jeździł w konkury jego dziadek. Mogliby tak mile spędzić świąteczne dni i ostatnie godziny starego roku, zaplanować na ten czas tyle ciekawych rzeczy...

Ale to były tylko marzenia, i miały nimi pozostać, jeżeli nie zdecyduje się wyciągnąć ręki do zgody. Co z tego? Choć bardzo chciał to zrobić, licząc, że odzyska wreszcie spokój ducha, nie potrafił się przemóc. Brakowało mu odwagi i pogardzał sobą za to.

Któregoś ranka wszedł na moment do domu, aby odszukać rękawice robocze, i akurat wtedy rozległ się tętent kopyt końskich. Jego serce zaczęło dziko bić, a myśli zdominowało jedno pragnienie: wybiec na dwór, zanim Abby przejedzie. Nogi wszakże odmówiły mu posłuszeństwa. Stał jak wryty w miejscu nadsłuchując i dopiero gdy odgłos uderzających o bruk końskich kopyt ścichł, odważył się podejść do okna.

Przeczucie go nie myliło: to Abby znikała w oddali, nieledwie poczuł przez otwarte okno delikatny zapach jej perfum. Z przemożną siłą powróciły wspomnienia minionej wiosny i letnich dni, tego pięknego okresu, kiedy nieśmiało, z wolna rodziła się ich miłość. Tęsknił za Abby tak bardzo, że czuł niemal fizyczny ból. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha. Jak w ogóle mogło dojść do oziębienia stosunków między nimi? Dlaczego od razu nie rozwiązali zaistniałych między nimi problemów, kiedy tylko się pojawiły? Jak by to było pięknie, gdyby wspólnie mogli przeżywać rozkwit własnej miłości...

Abby go kochała. Nie mogło być inaczej. Już przy pierwszym spotkaniu przeskoczyła między nimi iskra i za każdym razem, kiedy się spotykali, czuli na sobie działanie dziwnego fluidu, który popychał ich ku sobie.

Wszystkie te rzeczy nie miały nic wspólnego z rozsądkiem, a on, aby się w tym nie pogubić, musiał podchodzić do całej sprawy z chłodną rezerwą.

Pozostały mu tylko marzenia, lecz nikogo nie obchodziło, o czym on śni na jawie. Gdyby zadzwonił do Abby, zdradziłby się tylko ze swą słabością i ośmieszył...

Któregoś dnia towarzyszył w Deerfield Janice Reynolds na uroczystym bankiecie, który zgromadził całą śmietankę towarzyską. Jakiś nadgorliwy fotograf zrobił im przy okazji zdjęcie, zamieszczone później naturalnie w miejscowym magazynie. Janice siedziała na nim bardzo blisko Teda, może zresztą właśnie dlatego tak spodobało się ono Kay, że wycięła je i wkleiła do rodzinnego albumu. Zbierała wszystko, co dotyczyło „Drugiej Nadziei”.

Sam Ted najchętniej wykupiłby cały nakład pisma i od razu go spalił. Był pewien, że Abby miała je w rękach, a jeśli jeszcze w tym momencie tliła się w niej iskierka skłonności do niego, to taki niedwuznaczny dowód jego zażyłych stosunków z Janice prawdopodobnie zgasił ją raz na zawsze...

Jak to miała w planie, Abby zaprosiła na doroczne święto dożynek rodziców i Paula. Nie zapomniała też oczywiście o pani Wilkins, zadała też sobie wiele trudu, aby przygotować własnoręcznie wyszukane menu.

Ku jej zaskoczeniu w „Oazie Spokoju” pojawił się jeszcze inny gość. Paul miał dziewczynę! Była asystentką na uniwersytecie, gdzie kończył studia podyplomowe, nazywała się Fran i z miejsca zdobyła jej sympatię.

Abby naprawdę bardzo się ucieszyła. Paul nie mógł lepiej wybrać. Rzucająca się w oczy harmonia panująca między nim a Fran nadała szczególnie uroczysty charakter całemu spotkaniu, a sama Abby była tego wieczoru tak wesoła, jaką nie zdarzyło jej się być od całych miesięcy.

Za to pani Mills z początku miała minę. jak gdyby spotkało ją największe z nieszczęść. Rozchmurzyła się jednak prędko dzięki pani Wilkins, z którą od razu przypadły sobie do serca. Rozmawiały długo i serdecznie na temat prowadzenia gospodarstwa domowego, dzieląc się radami i wymieniając przepisy.

Rodzice Abby nie zabawili długo, zdecydowani wcześnie wrócić do Deerfield, to samo zrobili Paul i Fran, natomiast Martha została dłużej. Coś jej podpowiedziało, że Abby mimo całej swej zewnętrznej wesołości ukrywa przed nią jakieś zmartwienie.

-  Chodzi o Teda, prawda? - spytała domyślnie, kiedy siedziały przy drugiej filiżance kawy.

-  Tak... - przyznała się niechętnie Abby po chwili milczenia. - Między nami wszystko skończone, po prostu muszę się jeszcze tylko z tym uporać, a to niestety wymaga czasu...

-  Nie sądzę, aby wszystko było stracone - zaoponowała żywo Martha.

Abby westchnęła ciężko.

-  Gdybym tylko wiedziała, jak dać do zrozumienia Tedowi, co do niego czuję, nie upokarzając się przy tym, od razu bym to zrobiła. Nie mogę bez niego żyć, ale widocznie tak mi sądzone i nie widzę wyjścia z tej sytuacji.

-  Nonsens. Znam Teda już bardzo długo i jestem pewna, że ma dokładnie te same trudności z przezwyciężeniem własnej dumy co ty, Abby. To ona mu nie pozwala uczynić pierwszego kroku. Jedno z was musi się przemóc, a ręczę, że później już wszystko się ułoży.

-  Nigdy się na to nie zdobędę! - zawołała z rozpaczą Abby. - Wolałabym sto razy umrzeć niż iść do Teda - i wyznać mu miłość!

Martha spojrzała na nią z powagą.

-  W takim razie zapytaj samej siebie, drogie dziecko, co ma dla ciebie większą wartość: twoja duma czy Ted.

Abby poczuła się niezręcznie i utkwiła wzrok w podłodze, ale dociekliwe pytanie Marthy odniosło skutek.

Zawstydzona jak nigdy, raptem ujrzała całą sprawę od innej strony. Czyż naprawdę jest aż tak uparta i małoduszna, że nie poświęci odrobiny swej dumy, choć wie, że to może uszczęśliwić Teda i ją?

Wprawdzie była jeszcze inna przeszkoda: Abby po prostu się bała. Bała się spojrzeć w oczy Tedowi i przyznać do winy, bała się, że Ted nie przyjmie do wiadomości jej tłumaczeń, dlaczego tak się wobec niego zachowała.

Ale macierzyńsko usposobiona pani Wilkins, której Abby była serdecznie wdzięczna za okazywaną na każdym kroku przyjaźń, znała już chyba odpowiedź na owo trwożne pytanie o ewentualną reakcję Teda.

-  Martho, załóżmy, że pójdę do Teda i wyjawię, że bardzo go kocham... jak myślisz, co mi odpowie? - Wyraz jej oczu zdradzał dręczący ją niepokój. - Przecież on może nawet nie zechce mnie wysłuchać...

-  Ależ odpowie ci, że tak samo bardzo cię kocha.

-  Naprawdę w to wierzysz, Martho?

-  W końcu sam mi to powiedział, i to niejeden raz.

-  Ale z pewnością nie ostatnio. Teraz jest przecież z tą Janice Reynolds.

-  Zachowałabym się nie fair wobec ciebie, gdybym przemilczała, że Ted zna całe mnóstwo dziewcząt, ale jestem święcie przekonana, że one niewiele dla niego znaczą.

-  Gdybym tylko mogła w to uwierzyć - westchnęła Abby.

-  Jest tylko jedna droga, aby się ostatecznie upewnić.

Abby skinęła w zamyśleniu głową. Martha miała rację.

Nie było powodu dłużej unikać Teda, należało przełamać opory i odrzucić strach przed kontaktem z nim.

Żeby tylko to się jej udało! Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała, choć przecież trudności były po to. aby je pokonywać. Ale właściwie czego tak się lękała? Przecież chyba nie Teda i nie rozmowy z nim. Rozprawiła się także z jeszcze niedawnym przekonaniem, że miłość pokrzyżuje jej plany i postawi pod znakiem zapytania zawodową przyszłość. To był jedynie wykręt, aby nie spojrzeć prawdzie w oczy. Na własną dumę też już nie mogła się powołać, gdyż Martha skutecznie skruszyła i tę ostatnią flankę. Pozostała tylko naga prawda, przed którą nie sposób było się ukryć: Abby po prostu bała się samej miłości.

Bez względu na to jednak poprzysięgła sobie, że już nie będzie uciekać przed Tedem i swoim uczuciem do niego. Z pomocą Marthy z pewnością uda jej się zrobić decydujący krok i wyznać mu, co się z nią dzieje.

Pożegnawszy serdecznym uściskiem panią Wilkins stała jeszcze długo w drzwiach domu i spoglądała z dumą na swe małe królestwo.

Jutro pojadę na Malince do Teda, przyrzekła sobie solennie, lecz nic nie mogła poradzić na to, że już na samą myśl o tym jej serce zaczęło bić jak szalone.

Rozdział 13

To była najdłuższa noc w moim życiu, pomyślała Abby, gdy do jej sypialni wkradły się poprzez firanki pierwsze promienie słońca. Dopiero wybiła szósta, lecz na szczęście na wsi wstawało się wcześnie. O tej porze już właściwie każdy był na nogach, a niektórzy zrywali się nawet przed wschodem słońca.

Jeśli się pospieszy, może uda jej się przyjechać w momencie, kiedy Ted będzie otwierał drzwi.

W najwyższym pośpiechu wskoczyła na konia, aby przybyć na czas, lecz kilkadziesiąt metrów od farmy Teda puściła wodze i dalej jechała stępa. Na próżno próbowała doprowadzić do porządku rozrzucone przez wiatr włosy, a przy tym dręczył ją śmieszny problem, czy nie powinna była włożyć czerwonego swetra zamiast niebieskiego, jaki miała na sobie.

W ten sposób dawało o sobie znać zdenerwowanie. W ostatniej chwili odwaga znów ją opuściła i niechybnie popędziłaby cwałem, byłe dalej od domu Teda, gdyby właśnie nie wyjechał z bramy na swym Jasperze. Wyraz jego twarzy świadczył o ponurym nastroju i wyglądało na to, że poprzez szaleńczą jazdę Ted pragnie dać upust miotającej nim złości.

Pokusa była wielka: oto teraz podjedzie do niego znienacka i rzuci mu się w ramiona, lecz jego widok wywołał w niej prawdziwy uczuciowy zamęt i dosłownie ją sparaliżował.

Choć była bardzo blisko, nie zauważył jej, a ona nie zdobyła się na to, aby do niego podjechać. W końcu postanowiła, że pozwoli sobie na mały żart. Jechała więc za nim, trzymając się w pewnym oddaleniu, lecz starając się nie stracić go z oczu. Przebyli tak może z pół mili, gdy Ted nagle zeskoczył z siodła i przywiązawszy wodze do pnia drzewa, ruszył przed siebie kopiąc z wściekłością leżące na polnej drodze kamienie. Nie potrzebowała słyszeć słów, aby wiedzieć, że klnie. Domyśliła się tego też ze sposobu, w jaki przywiązywał konia do drzewa, lecz nie wiedziała, co jest przyczyną aż takiej frustracji.

Uśmiechnęła się sama do siebie, licząc na to, że uda się jej go zaskoczyć. Ostrożnie skierowała Malinkę do miejsca, gdzie stał przywiązany Jasper. Obydwa konie od razu zaczęły się pocierać głowami, jak gdyby i je łączyła jakaś miłosna przygoda.

Ted opierał się o pień drzewa, wpatrzony w ciągnące się aż po horyzont pola. Abby podkradła się do niego i stanąwszy z tyłu zasłoniła mu szybko oczy dłońmi.

-  Nareszcie cię dopadłam - szepnęła mu do ucha. Towarzyszył temu przypominający muśnięcie wiatru pocałunek.

-  Abby, mój Boże, Abby! Mam wrażenie, że śnię! - wykrzyknął oszołomiony odrywając jej dłonie od swych oczu i odwracając się. - Nie wierzę własnym oczom!

Roześmiała się uszczęśliwiona.

-  Ponieważ nasze konie są zajęte sobą - rzekła wskazując na Malinkę i Jaspera, najwyraźniej czulących się do siebie - żadne z nas nie ucieknie przed decydującą rozmową, którą trzeba było już dawno odbyć.

Ted również się roześmiał, lecz zaraz spoważniał.

-  Mam nadzieję, że się nie pobijemy. Nie zniósłbym tego, Abby.

-  Ja też nie. Ja naprawdę nie chciałam, aby stało się to, co się stało. I ty z pewnością też nie.

-  Oczywiście, że nie. Moje zachowanie było tylko odpowiedzią na to, co mi wyrządziłaś. Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia, proszę, uwierz mi.

-  Ze mną było nie inaczej - zapewniła pospiesznie - tylko za żadne skarby nie chciałam się do tego przyznać, nawet sama przed sobą. Przez cały ten czas pragnęłam ci wytłumaczyć, z jakiego powodu nie chciałam przyjąć tego do wiadomości, lecz brakowało mi odwagi.

-  A ja tak długo czekałem na jakieś wyjaśnienie, Abby. Jakimś dziwnym sposobem nie opuszczała mnie pewność, że ty czujesz do mnie to samo co ja do ciebie, nawet wtedy, gdy odwracałaś się do mnie plecami. To mnie frustrowało coraz bardziej, aż wreszcie skończyło się tym, że byłem wściekły na ciebie.

-  Czy to może było powodem, dla którego tak zajmowałeś się Karen i z coraz to inną kobietą u boku rozpaczliwie szukałeś rozrywki w nocnych lokalach, jak słyszałam?

-  Częściowo tak - potwierdził. - A poza tym był tutaj jeszcze Alex. Jeśli naprawdę byłaś we mnie zakochana, jak mówisz, to czemu tak cię ciągnęło do niego? I dlaczego zawsze mi się wymykałaś? Swoim sposobem bycia tak mnie speszyłaś i wytrąciłaś z równowagi, że nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć.

-  Och, Ted, nie jest mi łatwo to wytłumaczyć. Wmówiłam sobie, że nie da się pogodzić życia uczuciowego z planami zawodowymi. Byłam nawet przekonana, że sukces w pracy badawczej jest jedyną rzeczą, jakiej mi trzeba do szczęścia.

Wpatrywał się w nią z czułością.

-  A teraz już tak nie jest?

-  Nie. Moja filozofia załamała się tego dnia, kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy. Bałam się, że ulegnę twemu urokowi, dlatego trzymałam cię na dystans. W ten sposób chciałam się bronić, teraz już wiem. Alex nie był dla mnie nikim więcej, tylko dobrym przyjacielem. Pomógł mi zresztą zrozumieć pewne rzeczy, gdy się zorientował, że między nami nigdy nie będzie nic poza przyjaźnią. Myślałam, że mając go obok siebie łatwiej mi przyjdzie zapomnieć o tobie, ale mi się to nie udało. Przeciwnie, z każdym dniem kochałam cię bardziej i czułam się bezbronna wobec tego uczucia. Dlatego wpadłam w panikę i tak źle się z tobą obeszłam. Potrafisz mi to wybaczyć. Ted? Byłam taka głupia. - Jej glos drżał zdradliwie.

-  Nie ma tu nic do wybaczenia, Abby. Ja także popełniłem błędy. I ja miałem swoje wyobrażenia o życiu. Zanim cię poznałem, uganiałem się za każdą spódniczką. Żadnej nie przepuściłem. Miałem rozliczne znajomości i zmieniałem dziewczyny jak rękawiczki. W ciągu dnia pracowałem na farmie, ale noce były według mnie po to, aby się wyszumieć. Wydawało mi się, że to najlepszy sposób na życie. Tak było do chwili, kiedy poznałem ciebie.

-  A teraz? - spytała cicho.

-  Teraz jesteś ty. Od tamtej chwili myślałem tylko o tobie. Pragnąłem cię tak rozpaczliwie, że prawdopodobnie dlatego wszystko robiłem źle. Z tobą musiałem się obchodzić ostrożniej niż z innymi dziewczętami, a z dawnych poglądów nie zostało nic.

Abby musiała się oprzeć o pień drzewa, gdyż nogi miała jak z waty. Wyjawienie całej prawdy kosztowało ją więcej, niż myślała, ale słuchając wyznania Teda powoli przychodziła do siebie. Nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewała się usłyszeć od niego takich słów...

Szczęście zalało ją gorącą falą. Osunęła się na kolana w słodkiej niemocy. Świat, który przed chwilą zdawał jej się pozbawiony wszelkiej nadziei, wydał się naraz nieskończenie piękny, tak piękny, że się rozpłakała. Od kiedy znała Teda, zdarzało jej się to często, tym razem jednak płakała ze szczęścia.

Kiedy podniosła na niego mokre od łez oczy, wyczytał z nich całą miłość, jaką dla niego miała, miłość skrywaną tak długo, wszystkie tęsknoty, obawy i udręki, jakich przyszło jej zaznać, zanim zrozumiała, co tak naprawdę liczy się w życiu. Był w nich żal, że stracili tyle cennego czasu, który przecież mogli spędzić na wzajemnym poznawaniu się i budowaniu prawdziwego uczucia...

Ted ukląkł obok Abby i wziął ją delikatnie w ramiona.

-  Nie płacz, kochanie - szepnął gorąco - to już przeszłość. Nareszcie jesteśmy razem i to jest najważniejsze.

-  Ach, Ted, obejmij mnie mocno i powiedz, że nie śnię, że to rzeczywistość...

Przycisnął ją czule do piersi.

-  To naprawdę rzeczywistość - zapewnił - i zawsze będę cię tulił, jeśli mi na to pozwolisz. Właściwie wszystko zaczęło się dopiero dziś, bo przedtem nie byliśmy wobec siebie szczerzy. Ale to się nigdy nie powtórzy.

Ujął jej twarz w dłonie i zaczął scałowywać łzy. Z nieba padały białe płatki, pierwszy śnieg w tym roku, lecz oni, ciasno objęci w miłosnym uniesieniu nie czuli zimna.

Malinka podeszła do Abby i skubnęła ją w ramię. Grzywę klaczy zdążył już całkiem przyprószyć śnieg, zwierzęciu więc najwyraźniej było pilno wrócić do stajni.

-  Malinka ma rację - odezwał się Ted. - Lepiej wracajmy, bo inaczej zamarzniemy i będziemy zmuszeni czekać do wiosny, aby odtajać.

-  Nawet nie zauważyłam, że zrobiło się bardzo zimno - szepnęła zdziwiona.

Wracali szybko na farmę, a w powietrzu wirowało coraz więcej płatków śniegu, że chwilami nic nie było widać. Zima zaczęła się na dobre, lecz oni przeżywali wiosnę swej miłości. Zsiedli z koni prowadząc je za uzdy i trzymając się za ręce podeszli do bramy prowadzącej na farmę Teda. Niewiele przy tym mówili. Przecież najważniejsze zostało już powiedziane. Ich miłość nie potrzebowała słów. Wreszcie się odnaleźli i to napełniało ich szczęściem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Baer Tracy Pulapka zwana miloscia
Baer Tracy Pułapka zwana miłością
X3 Baer Tracy Pulapka zwana miloscia
173 Cartland Barbara Pułapka miłości
Warren Tracy Anne Miłosna pułapka 02 Miłosny fortel
milosc jest jak bezmiar wod www prezentacje org
De Sade D A F Zbrodnie miłości
Jest na swiecie milosc solo viol
30 JAK BYĆ ŚWIADKIEM BOŻEJ MIŁOŚCI
Miłość matki
boza milosc w sercu
99 SPOSOBÓW OKAZYWANIA DZIECIOM MIŁOŚCI, Różne Spr(1)(4)
MILOSC, Wypracowania
Czekam na twą miłość mała, Teksty
35 - FILMOWA MIŁOŚĆ, Teksty piosenek