NORA ROBERTS
REGUŁY GRY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Marge Whittier, to twoja szansa na wygranie dziesięciu tysięcy dolarów. Jesteś
gotowa?
Marge Whittier, czterdziestoośmioletnia nauczycielka z Kansas City, babcia dwójki
wnucząt, drgnęła niespokojnie w fotelu. Oświetlały ją reflektory, w uszach dudniła muzyka.
Była bliska paniki.
- Tak, jestem gotowa.
- Powodzenia, Marge. Zegar ruszy przy pierwszej odpowiedzi. Zaczynaj.
Zadrżała i wybrała numer szósty. Sześćdziesiąt sekund zaczęło się kurczyć, a napięcie
rosło, kiedy Marge i jej sławna partnerka wysilały umysły w poszukiwaniu prawidłowych
odpowiedzi. Oczywiście wiedziały, kto stworzył podwaliny psychoanalizy i ile jardów mieści
się w mili, ale jaki pierwiastek wchodzi w skład wszystkich związków organicznych? Zapach-
niało klęską.
Marge zbladła, jej usta zadrżały. Była nauczycielką angielskiego, interesowała się
historią i filmem, ale nauki przyrodnicze były jej obce. Popatrzyła błagalnie na partnerkę,
bardziej znaną ze swojej błyskotliwości niż inteligencji. Mijały cenne sekundy. Nagle rozległ
się dźwięk dzwonka. Dziesięć tysięcy dolarów przeszło Marge koło nosa.
Publiczność w studiu jęknęła rozczarowana.
- Przykro mi, Marge. - John Jay Johnson, wysoki i elegancki gospodarz teleturnieju,
położył rękę na ramieniu nauczycielki. Jego głęboki, gardłowy głos wyrażał idealną
mieszankę rozczarowania i nadziei. - Byłaś tak blisko zwycięstwa. Jednak dzięki ośmiu
prawidłowym odpowiedziom możesz dodać kolejne osiemset dolarów do swojej wygranej. I
to dużej wygranej. - Uśmiechnął się do kamery. - Po przerwie podamy państwu, ile dokładnie
wygrała Marge oraz jaka jest prawidłowa odpowiedź na ostatnie pytanie. Zostańcie z nami.
Muzyka umilkła. John Jay nadal miał na obliczu dobroduszny uśmiech. Wykorzystał
dziewięćdziesięciosekundową przerwę, żeby zbliżyć się do urodziwej partnerki Marge.
- Nadęty dureń - mruknęła Johanna.
Niestety jego uroda i maniery sprawiały, że „Czas na ciekawostki" utrzymywał się na
wysokiej pozycji w rankingach. Będąc producentką, traktowała Johna Jaya jako element
dekoracji. Zerknęła na zegarek, po czym podeszła do przegranych. Uśmiechnęła się, wyraziła
współczucie, a potem pogratulowała. Na zakończenie programu musiała mieć obie panie w
zasięgu kamery.
- Wchodzimy za pięć sekund - oznajmiła i dała znać, aby rozległy się oklaski i
muzyka. - Już.
John Jay objął ramieniem Marge i ukazał w uśmiechu komplet kosztownych koronek.
Kiedy asystent reżysera wyłączył stoper, wyglądali jak szczęśliwa rodzina.
- Koniec - oznajmił.
Kiki Wilson, partnerka Marge i gwiazda popularnego serialu telewizyjnego,
rozmawiała jeszcze przez chwilę z Marge po to, żeby nauczycielka dobrze ją wspominała.
Kiedy Kiki wstała i podeszła do Johna Jaya, nadal uśmiechała się szeroko.
- Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, będziesz potrzebował lekarza - odezwała się
cicho.
John Jay odwzajemnił uśmiech. Wiedział, że chodzi jej o sprytny, jak sam by to
określił, manewr ręką, jaki wykonał tuż przed przerwą.
- To wliczone w koszty - powiedział. - A co do tego drinka, skarbie...
- Kiki? - Johanna zręcznie zabrała ją na stronę. - Chciałam ci podziękować za to, że
zgodziłaś się wystąpić w naszym programie. Domyślam się, jak bardzo jesteś zajęta.
Ciepły głos i łagodne usposobienie Johanny sprawiły, że napięcie Kiki nieco zelżało.
- Podobało mi się tutaj. - Aktorka wyciągnęła papierosa i postukała nim o
papierośnicę. - To interesujący teleturniej, a poza tym częste pokazywanie się w telewizji nie
zaszkodzi.
Chociaż Johanna nie paliła, nosiła ze sobą małą, złotą zapalniczkę. Teraz wyjęła ją i
przypaliła papierosa Kiki.
- Byłaś cudowna - powiedziała. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś u nas wystąpisz.
Kiki wypuściła dym z płuc i przyjrzała się Johannie. Pomyślała, że ta kobieta zna się
na swojej pracy, mimo że wygląda jak fotomodelka reklamująca szampony albo jogurt. Dzień
był długi i męczący, ale jedzenie dostarczone na kolację okazało się doskonałej jakości, a
publiczność w studiu nie szczędziła oklasków. Tak czy inaczej agent Kiki powiedział jej, że
„Czas na ciekawostki" to najpopularniejszy teleturniej w tym sezonie. Właśnie ze względu na
to i na swoje poczucie humoru Kiki uśmiechnęła się do Johanny.
- Być może. Macie dobrych ludzi, z jednym wyjątkiem.
Johanna nie musiała się odwracać, żeby domyślić się, na kim spoczęło spojrzenie
Kiki. Johna Jaya można było albo pokochać, albo znienawidzić. Nie pozostawiał miejsca na
letnie uczucia.
- Muszę cię przeprosić za wszystkie kłopoty.
- Nie przejmuj się. W tym biznesie jest mnóstwo palantów. - Kiki znowu przyjrzała się
Johannie. Ciekawa uroda, uznała, nawet przy minimalnym makijażu. - Dziwne, że nie masz
na twarzy śladów pazurów.
- Mam bardzo grubą skórę - uśmiechnęła się Johanna.
Każdy, kto ją znał, mógłby przytaknąć. Johanna Patterson wyglądała delikatnie i
świeżo, ale miała energię Amazonki. Przez półtora roku harowała i wykłócała się, żeby
wprowadzić na antenę „Czas na ciekawostki". Nie była nowicjuszką w przemyśle roz-
rywkowym i wiedziała, że tym światem nadal rządzą mężczyźni.
To się kiedyś zmieni, ale Johanna była zbyt niecierpliwa, żeby czekać, aż drzwi
otworzą się same.
Kiedy czegoś naprawdę pragnęła, wyważała zamki, chwytała za klamkę lub pukała,
zależnie od okoliczności. Przemysł rozrywkowy nie miał przed nią tajemnic. Znała się na
robocie, rozumiała panujące układy, wiedziała, czym jest umowa, kompromis i ustępstwo.
Nic nie miało znaczenia, byle tylko produkt końcowy był najwyższej jakości.
Musiała schować dumę i kilka zasad do kieszeni, aby uratować swój teleturniej. Na
przykład na końcu programu nie pojawiało się jej nazwisko, ale logo firmy jej ojca: Carl W.
Patterson Productions.
Jego poważali notable z sieci i jemu wierzyli, zaś ona skrzętnie, choć ze skrywaną
niechęcią, wykorzystywała to, aby załatwiać sprawy po swojemu. Rodzinna współpraca nie
była łatwa, trwała jednak już drugi rok. Johanna, znając dobrze biznes i swojego ojca,
zakładała, że potrwa jeszcze jakiś czas.
Harowała bez opamiętania. Świetnie radziła sobie z problemami, starannie dobierała
współpracowników. Była w szczególnej sytuacji, bowiem walczyła o sukces nie po to, by
zaistnieć w świecie i zapełnić konto. Pod tym względem była niezależna. Toczyła jednak bój
o stawkę najwyższą: pragnęła zrealizować swoje marzenia i zyskać szacunek dla samej siebie.
Publiczność wyszła ze studia. Była ósma wieczorem, minęła czternasta godzina pracy
Johanny.
- Bill, masz taśmy? - Wzięła kopie programu od montażysty. Jednego dnia zdołali
nagrać aż pięć odcinków. Pięcioro sławnych gości, pięć kreacji Johna Jaya, który za każdym
razem przebierał się od stóp do głów. Jego eleganckie garnitury i dopasowane do nich
krawaty odsyłano do krawca z Beverly Hills, który wymieniał je na inne w zamian za
reklamę.
John Jay skończył już swoją pracę, ale Johanna dopiero zaczynała. Trzeba było
obejrzeć taśmy, zmontować je i idealnie zmieścić się w czasie. Johanna doglądała
wszystkiego. Musiała także przejrzeć pocztę, spotkać się z szefem zespołu układającego
pytania do kolejnych odcinków, a także zapoznać się z nowymi zawodnikami wybranymi
przez kierownika castingu.
Skandale związane z teleturniejami w latach pięćdziesiątych należały do historii, ale
nikt nie chciał powtórki. Standardy były bardzo surowe, zasady i reguły jasno określone.
Johanna nigdy ich nie omijała, osobiście sprawdzała każdy szczegół.
Kiedy uczestnicy pojawiali się na nagraniu, zajmowali się nimi pracownicy, którzy
oddzielali ich od reszty ekipy, widowni i sławnych partnerów. Zabawiali ich, uspokajali,
trzymali z dala od programu, aż nadchodziła ich kolej.
Pytania spoczywały w sejfie. Jedynie Johanna i jej osobista asystentka znały szyfr.
Trzeba się też było zająć sławnymi gośćmi. Domagali się ulubionych kwiatów i
napojów w garderobach. Niektórzy nie utrudniali Johannie życia, inni zachowywały się
nieznośnie tylko po to, żeby pokazać, jacy są ważni. Było oczywiste, że brali udział w
porannych teleturniejach nie dla pieniędzy ani zabawy, lecz po to, aby się pokazać,
zaznaczyć, że liczą się w branży.
Na szczęście wielu z nich, niezależnie od innych motywów, traktowało teleturniej jak
świetną zabawę, jednak większość wymagała opieki, nadskakiwania i pochlebstw. A Johanna
im to zapewniała, jako że dzięki nim program utrzymywał się na antenie. Kiedy ktoś dorasta
wśród artystów i od kołyski ma do czynienia z przemysłem rozrywkowym, mało co potrafi go
zdziwić.
- Johanno?
Niechętnie zrezygnowała z wizji gorącej kąpieli i masażu stóp.
- Tak, Beth? - Wrzuciła taśmy do olbrzymiej torby i poczekała na swoją asystentkę.
Bethany Landman była młoda, sprawna i energiczna. Teraz też wyglądała tak, jakby za
chwilę miała wyjść z siebie. - Tylko niech to będzie dobra wiadomość. Potwornie bolą mnie
stopy.
- To bardzo dobra wiadomość. - Ciemnowłosa Bethany stanowiła idealne
przeciwieństwo chłodnej, jasnowłosej Johanny. Ni stąd, ni zowąd zaczęła tańczyć. - Mamy
go!
- Kogo mamy i co z nim zrobimy?
- Sama Weavera. - Beth przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się do Johanny. - Uff,
mogę sobie wyobrazić mnóstwo rzeczy, które chętnie bym z nim zrobiła.
Fakt, że Bethany była na tyle niewinna, by ulegać urokowi umięśnionego ciała i
szorstkiej, męskiej urody, sprawił, iż Johanna poczuła się stara i cyniczna. Co gorsza miała
wrażenie, że właśnie taka się urodziła. O Samie Weaverze marzyły wszystkie kobiety. Johan-
na wprawdzie nie odmawiała mu talentu, ale już dawno przestało na nią działać seksowne
spojrzenie i bezczelny uśmiech.
- Może podasz mi tę najbardziej prawdopodobną?
- Johanno, nie masz w sobie odrobiny romantyzmu.
- Nie, nie mam. Czy możemy o tym porozmawiać w drodze, Beth? Chcę sprawdzić,
czy wszystko w porządku.
- Czytałaś, że Sam Weaver nakręcił swój pierwszy film telewizyjny?
- Miniserial - poprawiła ją Johanna, kiedy skręciły na studyjny korytarz.
- W reklamie nazywają to czterogodzinnym widowiskiem filmowym.
- Kocham Hollywood. Bethany zachichotała.
- Tak czy inaczej, zaryzykowałam i skontaktowałam się z jego agentem. Ten film leci
w naszej stacji.
Johanna otworzyła drzwi do studia i z lubością głęboko odetchnęła. Mimo że w
kalifornijskim mieście Burbank powietrze dalekie było od świeżości, powitała je z radością.
- Zaczynam rozumieć, o co chodzi.
- Wprawdzie agent nie chciał się do niczego zobowiązywać, ale...
- Chyba spodoba mi się to „ale" - mruknęła.
- Dzwonili do mnie z zarządu. Chcą, żeby to zrobił. Musimy puścić odcinki z
Weaverem na tydzień przed premierą filmu, i to dzień po dniu. Dzięki temu na pewno go
dostaniemy.
- Sam Weaver - mruknęła Johanna. Nie można było zaprzeczyć, że bardzo pociągał
kobiety. Był wysoki, szczupły i przystojny w surowy, ale nienachalny sposób. To jednak nie
wszystko. Pięć czy sześć lat wcześniej wystąpił w epizodzie i został zauważony. Od tego
czasu piął się do góry, ceniono go. Zapewne będzie sprawiał kłopoty, ale jego występ mógł
okazać się tego wart. Pomyślała o milionach odbiorników telewizyjnych w całym kraju i o
oglądalności. Tak, to będzie tego warte.
- Dobra robota, Beth. Tylko trzeba to potwierdzić.
- To już pewne. - Bethany stała przy małym mercedesie, do którego wsiadła Johanna. -
Czy mnie zwolnisz, jeśli zacznę się ślinić na jego widok?
- Z całą pewnością. - Johanna uśmiechnęła się. - Do zobaczenia rano.
Błyskawicznie wyjechała z parkingu. Sam Weaver, pomyślała. Niezła zdobycz.
Naprawdę niezła.
Sam czuł się jak ryba z haczykiem w pysku i bardzo mu się to nie podobało. Zatonął w
zniszczonym fotelu w biurze swojego agenta, wyciągnął długie nogi, a na jego twarzy
zagościł ten bolesny wyraz, który tak uwielbiały kobiety.
- Boże drogi, Marv. Teleturniej? Może każesz mi się przebrać za banana i wystąpić w
reklamówce?
Marvin Jabłoński pogryzał kandyzowane migdały, czyli substytut papierosów.
Przyznawał się do czterdziestu trzech lat, co oznaczało, że jest o dziesięć lat starszy od
swojego klienta. Był schludny i ubrany z elegancją, która świadczyła o zamożności i
pewności siebie. Tak samo ubierał się dawniej, gdy jego biuro składało się z budki
telefonicznej i aktówki, znał bowiem potęgę pozorów. Wiedział również, że klient powinien
czuć się szczęśliwy i nie może dostrzec, że jest manipulowany.
- Sam, twoją największą wadą jest brak otwartości. Ten urażony ton... Oto biedny,
pełen poświęcenia agent, który próbuje wywiązać się ze swoich obowiązków. Marv nie był
biedny i nigdy się nie poświęcał, ale to działało. Sam westchnął.
- Brak mi otwartości? A pamiętasz ten talk - show, w którym zgodziłem się wystąpić?
W przyjemnym barytonie Sama pobrzmiewał akcent z jego rodzinnej Wirginii, ale w
Los Angeles aktor wcale nie uchodził za poczciwego wiejskiego dżentelmena. Przeciwnie,
sprawiał wrażenie kogoś, kto dobrze zna życie i wie, czego chce.
Tak też uważał Marv. W innym wypadku sześć lat temu ten wybredny i odnoszący
sukcesy agent nie zająłby się młodym aktorem. Jak lubił mawiać Marv, instynkt jest równie
ważny jak pożywne śniadanie.
- Promocja to część tego biznesu, Sam - zauważył.
- Przecież robię, co do mnie należy. Ale teleturniej? Po to, by poprawić oglądalność
„Róż", mam zgadywać, co się kryje za bramką numer trzy?
- Skądże. W „Czasie na ciekawostki" nie ma żadnych bramek.
- Chwalmy Pana na wysokościach.
Marv nie przejął się tym sarkazmem, dysponował bowiem tajną bronią. Odkrył
bowiem i skrzętnie zachował dla siebie, że Samem Weaverem można łatwo manipulować
przy użyciu takich słów, jak „odpowiedzialność" i „zobowiązanie".
- To poprawi oglądalność, gdyż miliony telewizorów przez pięć dni w tygodniu
odbierają ten program. Ludzie uwielbiają teleturnieje, Sam. Miliony telewizorów... -
powtórzył i uśmiechnął się szeroko. - Wiesz, co wykazały badania? Większością domowych
odbiorników rządzą kobiety. Te same kobiety, które kupują gros produktów wytwarzanych
przez sponsorów. A ten gazowany napój, który jest głównym sponsorem „Róż", reklamuje się
także w „Ciekawostkach". To się spodoba w naszej stacji. Wszystko zostaje w rodzinie.
- W porządku. - Sam zahaczył kciuki o kieszenie dżinsów. - Ale obaj wiemy, że nie
przyjąłem tej roli w filmie telewizyjnym po to, żeby reklamować napoje gazowane.
Marv uśmiechnął się i przejechał ręką po włosach. Jego nowy tupecik był
prawdziwym dziełem sztuki.
- No to dlaczego przyjąłeś tę rolę? - spytał.
- Bo scenariusz był świetny. Potrzeba było czterech godzin, żeby właściwie pokazać tę
historię. Film przeznaczony do kin, trwający najwyżej dwie godziny, byłby barbarzyństwem.
- Więc wykorzystałeś telewizję. - Marv lekko zetknął palce, jakby zamykał pułapkę. -
Teraz telewizja chce wykorzystać ciebie. To uczciwe, Sam.
Uczciwość była kolejnym słowem, do którego Sam miał słabość.
Rzeczywiście poczuł się jak w pułapce. Zaklął, a potem zapatrzył się w okno.
Rachunek był prosty: po latach posuchy i biedowania wreszcie się wybił, a zawdzięczał to w
dużej mierze Marvowi, który zaryzykował i postawił na niego. Wiedział, co robi, niemniej
zaryzykował czas i pieniądze, a Sam już był taki, że spłacał swoje długi. Lecz z drugiej strony
nienawidził robić z siebie głupca.
- Nie lubię teleturniejów ani gier - mruknął. - Chyba że to ja ustanawiam reguły.
- Mówisz o polityce czy teleturniejach? - spytał.
- Nie widzę specjalnej różnicy.
W odpowiedzi Marv znowu się uśmiechnął.
- Twardy z ciebie facet, Sam.
Marv spojrzał Samowi w oczy. One właśnie przeważyły, że zawarł kontrakt z
kompletnie nieznanym aktorem. Duże, niezwykle wyraziste, przenikliwe i elektryzująco
błękitne. Równie intrygująca była pociągła twarz Sama i mocne usta. Broda była nie tyle
wystająca, co mocno wyrzeźbiona, zdolna do przyjęcia niejednego ciosu. Nos był nieco
krzywy, właśnie dlatego, że przyjmował takie ciosy.
Słońce Kalifornii spaliło skórę Sama na ciemny brąz i dodało mu drobnych
zmarszczek, na widok których drżą kobiety, wyobrażając sobie doświadczenia, które je
wyżłobiły. W twarzy Sama kryła się tajemnica ekscytująca kobiety, a także twardość,
zaskarbiająca mu przychylność mężczyzn. Miał ciemne włosy, na tyle długie, że kręciły się
na wszystkie strony.
Nie była to twarz, której zdjęcie mogłoby się znaleźć na ścianie w pokoju nastolatki,
ale właśnie takie oblicza nawiedzały kobiety w najskrytszych snach.
- Jaki mam wybór? - spytał w końcu Sam.
- Właściwie żadnego. - Marv doszedł do wniosku, że nadszedł czas na prawdę. -
Umowa zobowiązuje cię do promocji. Oczywiście moglibyśmy się z tego wyplątać, ale
fatalnie by to zaważyło na przyszłych stosunkach. Szefowie stacji mają dobrą pamięć. Dużo
byś na tym stracił.
Sam miał gdzieś, co jest dobre dla niego, a co nie. Film był jednak ważny.
- Kiedy?
- Za dwa tygodnie. Będziesz musiał na to zarezerwować cały dzień.
- Tak. - Kiedyś szansę wystąpienia w teleturnieju potraktowałby jak dar niebios. -
Marv... - Zatrzymał się przy drzwiach. - Jeśli zrobię z siebie głupca, odkleję ci te włosy od
czaszki.
Dziwne, że dwoje ludzi mogło załatwiać swoje interesy w tym samym budynku, a
jednak nigdy się nie spotkać. Sam niezbyt często jeździł z Malibu do biura swojego agenta.
Teraz, gdy jego kariera nabierała rozmachu, zajęty był próbami, spotkaniami albo kręceniem
filmów. Kiedy trafiało mu się kilka wolnych tygodni, nie marnował ich na walkę z korkami w
Los Angeles, ani też nie zamykał się w pełnych przepychu ścianach Century City. Wolał
samotnię swojego rancza.
Johanna z kolei codziennie jeździła do swojego biura w Century City. Od dwóch lat
nie wzięła urlopu i poświęcała swojemu programowi około sześćdziesięciu godzin
tygodniowo. Gdyby ktokolwiek nazwał ją pracoholiczką, wzruszyłaby tylko ramionami.
Praca to nie choroba, tylko środek do osiągnięcia celu. Przynajmniej tak uważała Johanna.
Całkowite poświęcenie i długi dzień pracy przyniosły jej sukces. Robiła wszystko, aby nikt
nie oskarżył jej o to, że wykorzystuje pozycję ojca.
Biuro zajmowane przez zespół „Czasu na ciekawostki" było wygodne, lecz za małe.
Gabinet Johanny był na tyle duży, aby nie dostała w nim klaustrofobii i na tyle praktyczny,
żeby nazwać go miejscem pracy. Johanna pojawiała się tu o wpół do dziewiątej rano,
wychodziła na lunch jedynie wtedy, kiedy miała się z kimś spotkać, po czym pracowała tak
długo, aż wypełniła cały plan dnia. Oddana bez reszty, niczym matka swemu dziecku,
„Ciekawostkom", opracowała zarazem konspekt teleturnieju słowotwórczego. Jeszcze trochę i
będzie mogła przedstawić go zarządowi stacji.
Teraz przeglądała pytania do następnych odcinków „Ciekawostek". Musiała niemal
dotykać nosem kartek, bo nie chciała nosić szkieł do czytania.
- Johanno?
- Hm? Wiedziałaś, że Howdy Doody miał brata bliźniaka?
- Tak blisko nigdy ze sobą nie byliśmy - powiedziała Bethany.
- Nazywał się Double Doody - poinformowała ją Johanna. - To dobre pytanie na
końcówkę. Widziałaś dzisiejszy program?
- Prawie cały.
- Naprawdę uważam, że powinniśmy znowu namówić do współpracy Hanka Lomana.
Gwiazdy telenowel bardzo poprawiają oglądalność.
- Skoro już mowa o gwiazdach... - Bethany położyła na biurku Johanny stos papierów.
- Tu jest umowa dla Sama Weavera. Pomyślałam, że będziesz chciała ją przejrzeć, zanim
zaniosę ją do jego agenta.
- Dobrze. - Znalazła umowę i zbliżyła ją do oczu. - Wyślijmy mu taśmę z programem.
- Czy mam dostarczyć owoce i ser do garderoby, jak zawsze?
- Uhm. Naprawiono automat do kawy?
- Przed chwilą.
- Świetnie. - Zerknęła na zegarek. Zwykły, z czarnym skórzanym paskiem. Ten z
brylantami, który w zeszłym roku wybrała na jej urodziny sekretarka ojca, wciąż leżał w
swoim pudełku. - Idź na lunch. Ja się tym zajmę.
- Johanno, znowu zapominasz, jak to jest zwalać obowiązki na innych.
- Nie, po prostu tym razem biorę je na siebie.
- Wycelowała pilotem w telewizor. Pojawiły się obraz i dźwięk. - Czy wciąż
spotykasz się z tym ambitnym scenarzystą?
- Jak tylko mam czas.
Johanna wzruszyła ramionami i włożyła na siebie żakiet.
- To lepiej się pośpiesz. Dziś po południu mamy burzę mózgów w związku z
konkursem dla telewidzów. Chcę, żeby się odbył w przyszłym miesiącu. - Podniosła umowy i
wsunęła je oraz kasetę do skórzanej teczki.
- I przypomnij mi, żebym wykręciła rękę Johnowi Jayowi, dobrze? Znowu obciążył
program kosztami skrzynki szampana.
- Bardzo chętnie. - Bethany zapisała polecenie drukowanymi literami.
Johanna zachichotała i otworzyła drzwi.
- Wyniki castingu o trzeciej - ciągnęła. - Żona Randy'ego, wiesz, technika, trafiła do
szpitala na jakąś drobną operację. Wyślij jej kwiaty. - Johanna uśmiechnęła się do asystentki.
- I kto powiedział, że nie umiem wysługiwać się innymi?
Jadąc windą, nadal uśmiechała się do siebie. Miała szczęście, że pracuje dla niej Beth,
choć nie potrwa to długo. Asystentka była inteligentna i utalentowana, więc szybko awansuje.
Z nią też tak było. Na razie jednak Beth i inni starannie dobrani członkowie zespołu
wspomagają ją, by na dobre zaistniała w telewizyjnej branży.
Gdyby tylko udało się jej przepchnąć nowy projekt... Potem wzięłaby się za film, taki
z żywą akcją i rozbudowanym wątkiem miłosnym. Miała już pomysł na scenariusz. Musiała
też doprowadzić do tego, by „Ciekawostki" były nadawane w godzinach wieczornych. No i
najważniejsze: finalizowała trwające od pięciu lat prace nad założeniem własnej firmy
producenckiej.
Winda zatrzymała się. Johanna przygładziła włosy i obciągnęła poły żakietu.
Wiedziała, że profesjonalny i znamionujący energię wygląd jest równie ważny jak talent.
Ruszyła w kierunku biura Jabłońskiego. Agent miał rozmach. Na korytarzu stały
olbrzymie chińskie urny wypełnione piórami i wachlarzami, obok lśniła mosiężna rzeźba,
która chyba miała przedstawiać męski tors. Dywan był niewiarygodnie biały, a szerokie fotele
z czarnej i czerwonej skóry stały obok szklanych stolików. Czasopisma i świeże gazety
ułożono w schludne stosy. Wynikało z tego, że Jabłoński często każe swoim klientom czekać.
W recepcji siedziała atrakcyjna brunetka emablowana przez Sama Weavera. Johanna
lekko uniosła brew.
Nie była zdumiona tym, że aktor flirtuje z dziewczyną. Po takich mężczyznach
niczego innego nie można się spodziewać. W końcu jej ojciec też romansował z każdą
sekretarką, recepcjonistką i asystentką, z jaką przyszło mu pracować.
Zdumiała się natomiast tym, że Sam Weaver lepiej wyglądał na żywo niż na ekranie.
To wielka rzadkość wśród aktorów.
Robił wrażenie.
Pasowały do niego obcisłe dżinsy i zwykła koszula w kratę. Żadnego złota, żadnych
brylantów. Po co mu one, gdy potrafił tak patrzeć na kobiety, jak na ową recepcjonistkę?
- Jest piękna, Glorio. - Sam pochylił się nad zdjęciami, które pokazywała mu
dziewczyna. Wyglądało to tak, jakby szeptał czułe słówka. - Szczęściara.
- Dziś skończyła pół roku. - Uśmiechnęła się do fotografii swojej córeczki, a następnie
do Sama. - Cudownie, że pan Jabłoński pozwolił mi na tak długi urlop macierzyński.
Oczywiście cieszę się, że wróciłam do pracy, ale już za nią tęsknię.
- Wygląda tak jak ty.
Gloria zaczerwieniła się z dumy i radości.
- Naprawdę?
- Pewnie. Spójrz tu. - Sam postukał lekko w brodę Glorii. - I oczy. - Nie był tak po
prostu uprzejmy, przepadał bowiem za dziećmi. - Założę się, że masz przy niej co robić.
- Nie uwierzyłbyś... - Młoda matka szykowała się do dłuższej opowieści o swoim
dziecku, szczęśliwie jednak uniosła wzrok. Zawstydzona, szybko wsunęła zdjęcia do
szuflady. Pan Jabłoński był wyrozumiały i hojny, ale pewnie by się nie ucieszył, że pierwszy
dzień w pracy spędzała na chwaleniu się zdjęciami swojej córeczki.
- Dzień dobry - powiedziała. - Czym mogę służyć? Johanna lekko skinęła jej głową i
przeszła przez pomieszczenie. Kiedy to zrobiła, Sam odwrócił się od biurka i spojrzał na nią.
Nie wytrzeszczył szeroko oczu, ale mało brakowało.
Była piękna. Do tego przywykł. Z pozoru nie różniła się od szczupłych i długonogich
kalifornijskich blondynek, które krążyły po plażach i ozdabiały lśniące okładki pism. Miała
złocistą skórę i sięgające ramion ciemnoblond włosy. Jej twarz była owalna, o klasycznym
kształcie, wystających kościach policzkowych i pełnych ustach, a oczy, delikatnie
podkreślone różowofioletowym cieniem, lśniły jak błękit górskiego jeziora.
Była seksowna. Subtelnie seksowna. Do tego także przywykł. Ale było coś w jej
ruchach, spojrzeniu, wyrazie twarzy... po prostu było w niej coś, co czyniło ją wyjątkową.
Ubrana była w długi, luźny żakiet i prostą spódnicę, a wąskie stopy zakrywały
kremowe buty na płaskim obcasie.
Nawet na niego nie spojrzała. I dobrze, bo dzięki temu mógł spokojnie napawać się jej
widokiem. Zaraz i tak go rozpozna, a wtedy czar pryśnie.
- Mam przesyłkę dla pana Jabłońskiego - oznajmiła.
Jej głos też był idealny. Delikatny, łagodny, dosyć chłodny.
- Z przyjemnością mu ją dostarczę. - Gloria uśmiechnęła się.
Johanna nie spojrzała na Sama, chociaż wiedziała, że się jej przygląda.
- To umowy dla Weavera, a także taśma z „Ciekawostkami". - Wyjęła papiery i kasetę
z torby.
- Ale...
- Zanieś je, Glorio - rzucił szybko Sam. - Poczekam. Gloria odchrząknęła.
- No dobrze. Chwileczkę. - Wyszła na korytarz.
- Pracuje pani przy tym teleturnieju? - spytał ją Sam.
- Tak. - Johanna uśmiechnęła się najbardziej obojętnym ze swoich uśmiechów. - Jest
pan fanem, panie...?
Nie rozpoznała go. Sam najpierw się zdumiał, potem zaniepokoił, wreszcie uznał, że
to nawet zabawne. Uśmiechnął się.
- Mów mi Sam. - Chwycił ją za rękę.
- Johanna. - Uścisnęła jego dłoń. Sam swoim zachowaniem zawstydził ją, poczuła się
małostkowa. Już miała mu wszystko wyjaśnić, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że nie puścił
jej dłoni. Miał twarde i silne ręce. Podobnie jak twarz, jak głos.
Musi się pilnować. Dlaczego tak reaguje na tego faceta? Nadal będzie więc udawać, że
go nie poznaje, a potem zrzuci na niego winę.
- Pracujesz dla pana Jabłońskiego?
Sam znowu się uśmiechnął. To był taki specjalny uśmiech, który ostrzegał kobiety, by
nie czuły się bezpiecznie.
- W pewnym sensie. Czym się zajmujesz w programie?
- Tym i owym - odparła całkiem szczerze. - Nie będę cię zatrzymywać.
- Nie mam nic przeciwko temu. - Puścił jednak jej rękę, gdyż Johanna zaczęła się
szarpać. - Masz ochotę na lunch?
Uniosła brew. Przed chwilą zalecał się do brunetki, teraz zapraszał na lunch kobietę,
którą dopiero co poznał. Typowe.
- Przykro mi, jestem już zajęta.
- Na jak długo?
- Na długo. - Johanna spojrzała na Glorię.
- Pan Jabłoński podpisze umowy i zwróci je pani Patterson jutro po południu.
- Dziękuję. - Johanna zamknęła teczkę i ruszyła do wyjścia, lecz Sam położył rękę na
jej ramieniu. Odwróciła się.
- Do zobaczenia.
Uśmiechnęła się do niego obojętnie i odeszła. Chichotała, kiedy dotarła do wind.
Sam obserwował ją, dopóki nie skręciła za róg.
- Wiesz, Glorio - powiedziała z zadumie - chyba jednak będę się dobrze bawił podczas
tego teleturnieju.
ROZDZIAŁ DRUGI
W dniu nagrania Johanna zawsze pojawiała się na planie o dziewiątej. Oczywiście
ufała swojej ekipie, ale sobie jeszcze bardziej. Była spokojna dopiero wtedy, kiedy wszystko
sprawdziła osobiście.
Uczestnicy teleturnieju zapraszani byli na pierwszą, ale i tak większość z nich
pojawiała się wcześniej, by gapić się w sufit i nerwowo obgryzać paznokcie. Natomiast znani
goście z zasady pojawiali się punktualnie o pierwszej.
John Jay przychodził o drugiej i zaczynał dzień pracy od narzekania na swoje
garnitury. Następnie zamykał się w garderobie i dalej się dąsał, aż wreszcie szedł na makijaż.
Kiedy był już ubrany, upudrowany i uczesany, ożywiał się, gotów błyszczeć przed kamerami.
Johanna programowo ignorowała jego tak zwany artystyczny temperament, a resztę
tolerowała. No cóż, cieszył się olbrzymią popularnością. To dla niego przed studiem
ustawiały się kolejki po bilety na nagrania.
Johanna robiła swoje i sprawdzała, jak spisali się inni. Przez lata pracy stało się to jej
obsesją. W południe przełknęła coś, co przypominało sałatkę z krewetek.
Nagranie zaczynało się o trzeciej i z bożą pomocą miało się skończyć po ósmej.
Nie poświęciła Samowi Weaverowi żadnej myśli.
Tak sobie przynajmniej powtarzała.
Uznała, że kiedy się pojawi, odda go w ręce Bethany. Jej asystentka się ucieszy, a ona
będzie miała ten obiekt żeńskich westchnień z głowy.
Liczyła, że Weaver sobie poradzi. Pytania były na ogół zabawne, ale nie zawsze łatwe.
Znani goście nieraz uskarżali się, że nie potrafią na nie odpowiedzieć, przez co wychodzą na
głupców. Johanna pilnowała, żeby w każdym zestawie znalazły się zarówno pytania banalne,
zabawne, jak i te trudniejsze.
Nie będzie jej winą, jeśli okaże się, że Sam Weaver ma pusto w głowie. I tak
wystarczy, że się uśmiechnie, a natychmiast zyska przychylność widowni.
Przypomniała sobie, jak uśmiechał się do niej, kiedy spytała, czy pracuje dla
Jabłońskiego. To wystarczało, żeby każda kobieta poczuła się wniebowzięta, a widownia
miękła jak wosk. Rzecz jasna ona była odporna na ten uśmiech.
- Sprawdź dzwonek - powiedziała do dźwiękowca i stanęła na środku planu. Rozległ
się żywy, wesoły dzwonek oznajmiający zwycięstwo. - I brzęczyk. - Zabrzmiał płaski dźwięk
na znak porażki. - Zapal światła oświetlające zwycięzcę.
Gdy rozbłysły reflektory, pokiwała z zadowoleniem głową.
- Zawodnicy?
- Ulokowani w osobnych garderobach. - Bethany zerknęła na plan. - Mamy
księgowego z ubiegłego tygodnia. Wygrał trzy programy pod rząd. Jest jeszcze gospodyni
domowa z Ohio, przyjechała z wizytą do siostry. Zdenerwowana jak diabli.
- Dobrze, pomóż Dotty ją uspokoić. Ja zerknę na garderoby.
Johanna wyszła na korytarz. Obok Sama, znanym gościem programu była Marsha
Tuckett, sympatyczna, matkująca wszystkim osoba, która już trzeci rok z rzędu grała w
popularnym serialu. Johanna pomyślała, że to dobry kontrast dla Weavera. Upewniła się, że
na stoliku znalazły się świeże róże i mnóstwo gazowanej wody z lodem. Zadowolona, że
wszystko jest w porządku, przeszła przez wąski korytarz do kolejnego pomieszczenia.
Ponieważ uznała, że róże nie pasują do Sama Weavera, zdecydowała się na paprotkę
ustawioną w kącie pokoju. Sprawdziła światła, poprawiła poduszki na wąskiej sofie i
upewniła się, czy przyniesiono czyste ręczniki. Zadumana wzięła miętówkę ze stołu i wrzuci-
ła ją do ust, po czym odwróciła się, żeby wyjść.
Sam stał w drzwiach.
- Witaj ponownie. - I tak zamierzał jej poszukać, nie przypuszczał jednak, że będzie
miał tyle szczęścia. Wszedł do pokoju i postawił swoją torbę na krześle.
Johanna wepchnęła cukierka w policzek. Garderoba była mała, ale nigdy dotąd nie
czuła się w niej jak w pułapce.
- Pan Weaver. - Uśmiechnęła się swoim najbardziej oficjalnym uśmiechem i
wyciągnęła rękę.
- Sam. Zapomniałaś? - Ujął jej dłoń i podszedł tak blisko, że poczuła się niepewnie.
Oboje wiedzieli, że to nie przypadek.
- No tak, Sam. Wszyscy bardzo się cieszymy, że do nas dołączyłeś. Zaraz skończymy
przegląd. Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebował. - Ze zdumieniem zerknęła na drzwi.
- Jesteś sam?
- A miałem kogoś przyprowadzić?
- Nie. - Gdzie się podziała jego sekretarka, jego asystentka, jego goniec, czyli jego
obecna kochanka?
- Według instrukcji będę potrzebował tylko pięciu strojów. Nieoficjalnych. Czy to
nada się na początek?
Przyjrzała się granatowemu pulowerowi i szarym spodniom.
- Dobrze wyglądasz.
Sam był pewien, że od początku wiedziała, kim jest. Zaintrygowało go to. Zauważył
też, że teraz nie czuła się przy nim swobodnie. Nad tym także należałoby się zastanowić.
Wziął miętówkę i oparł się biodrem o toaletkę. Dzięki temu znalazł się bliżej Johanny.
Zauważył, że starła się jej szminka. Uznał, że pełne i niepomalowane usta są bardzo
apetyczne.
- Obejrzałem taśmę, którą mi przyniosłaś.
- To dobrze. Będziesz się lepiej bawił, skoro już znasz zasady. Rozgość się. - Mówiła
z profesjonalnym chłodem. Lata praktyki. Chciała się jednak stąd wydostać, i to szybko. -
Zaraz przyjdzie ktoś z ekipy, żeby cię zaprowadzić na makijaż.
- Czytałem też napisy końcowe. - Zablokował drzwi ręką. - Zauważyłem, że
producentką wykonawczą jest Johanna Patterson. To ty?
- Tak. - Cholera, zaczynała się niepokoić. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio ktoś zdołał
ją zdenerwować. Chłodna, opanowana, energiczna. Wszyscy uważali, że jest właśnie taka.
Zerknęła wymownie na zegarek. - Przykro mi, że nie mogę dłużej z tobą gawędzić. Czas goni.
Sam nawet nie drgnął.
- Większość producentów nie dostarcza osobiście umów.
Uśmiechnęła się. Mimo że pozornie był to słodki uśmiech, Sam ujrzał pod nim lód. Co
u diabła? - pomyślał.
- W takim razie nie należę do większości - odparła.
- Z tym nie zamierzam się spierać. - Już nie był po prostu zainteresowany. Johanna
stała się zagadką, którą należało rozwiązać. Mógł oprzeć się każdej kobiecie, ale jak nie ulec
zagadce? - Skoro poprzednio przepadł nam lunch, co powiesz na kolację?
- Przykro mi, jestem...
- Zajęta. Tak, już to mówiłaś. - Kobiety zwykle przybiegały do niego na skinienie ręki,
a ta bez pardonu go spławiała. - Nie nosisz obrączki.
- Jesteś spostrzegawczy.
- Zajęta?
- Czym?
Musiał się roześmiać. Nie miał aż tak rozdętego ego, żeby nie potrafił pogodzić się z
odmową. Po prostu lubił znać jej przyczyny.
- O co chodzi, Johanno? Nie podobał ci się mój ostatni film?
- Wybacz, nie widziałam go - skłamała z uśmiechem. - A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę.
Mam dużo do zrobienia.
- Wciąż stał w drzwiach, ale tym razem przecisnęła się obok niego. Dotknęła go.
Oboje przeszył dreszcz, nieoczekiwany i gwałtowny.
Zdenerwowana Johanna poszła przed siebie.
Zaintrygowany Sam wciąż patrzył za nią.
Musiała przyznać, że był zawodowcem. W połowie nagrywania pierwszego programu
zręcznie zareklamował swój nowy miniserial „Nie ma róż dla Sary". Zrobił to tak
przekonująco, że Johanna postanowiła obejrzeć ten film. Sponsorzy i zarząd stacji będą
uszczęśliwieni. Oczarował swoją partnerkę, matkę dwójki dzieci z Columbus, która weszła na
plan tak spięta, że ledwie wydobywała z siebie głos. Zdołał nawet kilka razy poprawnie
odpowiedzieć na pytanie.
Trudno było nie znaleźć się pod wrażeniem, chociaż Johanna bardzo się starała.
Podczas nagrywania programu Sam zachowywał się jak ideał prawdziwej gwiazdy w dobrym
tego słowa znaczeniu. Wygłupy i wyszczerzone zęby Johna Jaya spadły na drugi plan.
Nie wszyscy uczestnicy dobrze się czuli przed żywą publicznością, ale Sam tak.
Potrafił się włączyć dokładnie w chwili, gdy publiczność reagowała z odpowiednią dawką
entuzjazmu, ale także zabawiał ją podczas przerw, żartując z zawodniczką i odpowiadając na
pytania, które od czasu do czasu wykrzykiwali do niego widzowie.
Wydawał się autentycznie zadowolony, kiedy jego partnerka wygrała pięćset dolarów
w premiowanej rundzie. Nawet jeśli robił dobrą minę do złej gry, Johanna nie mogła go za to
winić. Pięćset dolarów to była duża suma dla matki dwójki dzieci z małego miasteczka.
Podobnie znaczące było pięć minut sławy w świetle jupiterów.
- Proszę państwa, zbliżamy się do niezwykle ważnej chwili. - John Jay uśmiechnął się
z wyższością do kamery. - Ostatnie pytanie wyłoni dzisiejszego czempiona, który znajdzie się
w zwycięskim kręgu i będzie walczył o dziesięć tysięcy dolarów. Ręce na brzęczyki. -
Wyciągnął kartkę. - Oto pytanie, które jest przepustką do finału. Kto stworzył Kubusia
Puchatka?
Sam szybko nacisnął brzęczyk. Kobieta z Columbus popatrzyła na niego błagalnie.
John Jay nakazał gestem ręki ciszę.
- A. A. Milne.
- Panie i panowie, mamy nowego czempiona! Kiedy widownia zaczęła wiwatować, a
partnerka Sama zarzuciła mu ręce na szyję, dostrzegł pełne zdumienia spojrzenie Johanny. No
cóż, nie postrzegała go jako mężczyzny, który czytał i pamiętał książki, a już zwłaszcza
dziecięcą klasykę.
John Jay oficjalnie pożegnał się z księgowym z Venice i zapowiedział przerwę na
reklamy. Sam musiał niemal zawlec swoją partnerkę do zwycięskiego kręgu. Kiedy znów
usiadł w fotelu, zerknął na Johannę.
- Jak sobie radzę?
- Masz sześćdziesiąt sekund - oparła, ale jej głos brzmiał przyjaźniej, gdyż zauważyła,
że trzymał za rękę swoją partnerkę, aby ją uspokoić.
Kiedy nadszedł czas, John Jay, objaśniając zasady, zdołał sprawić, że zawodniczka
poczuła się jeszcze bardziej zdenerwowana. Zegar ruszył przy pierwszym pytaniu. Sam
uświadomił sobie, że pytania nie są trudne. To napięcie sprawiało, że takie się wydawały. On
także nie był na nie całkiem uodporniony. Naprawdę chciał, żeby kobieta wygrała. Kiedy
zauważył, że zaczęła się jąkać, zasłonił światła i kamerę. Mógł odpowiedzieć za nią tylko na
dwa pytania. Kiedy to zrobił i przez cały czas pozwalał jej trzymać się za rękę, kryzys minął.
Zostało jedynie dziesięć sekund, kiedy John Jay pełnym napięcia głosem zadał
ostatnie pytanie.
- Gdzie Napoleon poniósł ostateczną klęskę? Znała odpowiedź. Oczywiście, że ją
znała. Problem w tym, żeby zdołała ją z siebie wykrztusić. Sam modlił się, żeby wreszcie
wyrzuciła z siebie to słowo.
- Waterloo! - krzyknęła na ułamek sekundy przed brzęczykiem. Nad ich głowami
pojawił się migoczący, czerwony napis: 10000. Partnerka Sama krzyknęła, pocałowała go
prosto w usta, po czym znowu zaczęła krzyczeć. Kiedy nadeszła pora na reklamy, Sam kazał
jej trzymać głowę między kolanami i głęboko oddychać.
- Pani Cook? - Johanna uklękła pomiędzy nimi i zaczęła sprawdzać puls kobiety. Nie
po raz pierwszy zawodnik reagował tak emocjonalnie. - Nic pani nie jest?
- Wygrałam. Wygrałam dziesięć tysięcy dolarów.
- Gratuluję. - Johanna uniosła głowę kobiety, aby upewnić się, że to jedynie przypadek
hiperwentylacji. - Zrobimy piętnastominutową przerwę. Chciałaby pani się położyć?
- Nie. Przepraszam. - Pani Cook odzyskiwała rumieńce. - Nic mi nie jest.
- Może pójdzie pani z Beth? Przyniesie pani trochę wody.
- Dobrze. Nic mi nie jest, naprawdę. - Pani Cook była zbyt podniecona, aby czuć się
zakłopotana. Zdołała wstać, Johanna ujęła ją pod jedno ramię, Sam pod drugie. - Chodzi o to,
że dotąd nigdy niczego nie wygrałam. Mój mąż nawet nie przyszedł na nagranie. Zabrał
dzieci na plażę.
- A więc będzie pani miała dla niego wspaniałą niespodziankę - powiedziała łagodnie
Johanna. - Proszę chwilę odpocząć, a potem zacząć myśleć o tym, na co wyda pani te
pieniądze.
- Dziesięć tysięcy dolarów - powiedziała słabo pani Cook, kiedy przeszła w ręce Beth.
- Dużo osób wam mdleje? - spytał Sam.
- Trochę. Kiedyś musieliśmy przerwać nagranie, bo pewien budowlaniec ześliznął się
z fotela podczas rundy finałowej. Dzięki. Szybko zareagowałeś.
- Nie ma sprawy. Znam się trochę na tym. Pomyślała o kobietach mdlejących u jego
stóp.
- Nie wątpię. W garderobie znajdziesz zimne napoje i świeże owoce. Kiedy pani Cook
dojdzie do siebie, rozpoczniemy nagranie.
Zanim zdążyła odejść, złapał ją za rękę.
- Johanno, jeśli nie chodzi o mój ostatni film, to o co? - zapytał.
- Nie rozumiem.
- Te wszystkie subtelne szpileczki, które mi wtykasz. Czy ja ci w czymś
przeszkadzam?
- Oczywiście, że nie. Bardzo się cieszymy, że tu jesteś.
- Nie my. Ty.
- Bardzo się cieszę, że tu jesteś - poprawiła się, marząc, by wreszcie przestał stawać
tak blisko. Przez te płaskie obcasy jej oczy znajdowały się na poziomie jego ust. Nie był to
najbardziej komfortowy punkt widzenia. - Te programy, podobnie jak twój film, ukażą się w
maju. Cóż lepszego mogłoby się zdarzyć?
- Przyjacielska rozmowa przy kolacji.
- Ależ pan uparty, panie Weaver.
- Tylko zdumiony, pani Patterson.
Jego usta lekko drgnęły. Podobał się jej sposób, w jaki wymówił jej nazwisko.
- Zwykłe „nie" nie powinno zdumiewać mężczyzny, który tak szybko myśli. - Znowu
wymownie popatrzyła na zegarek. - Minęła połowa twojej przerwy. Lepiej się przebierz.
Ponieważ wszystko szło sprawnie, udało im się nagrać trzy programy przed przerwą
na kolację. Johan - na zaczęła fantazjować, że zmieszczą się w wyznaczonym czasie, ale nie
zdradzała się z tym przed nikim, by nie zapeszyć. Kolacja nie była zbyt wykwintna, za to
sycąca. Johanna nie oszczędzała pieniędzy na takich drobiazgach jak posiłki. Chciała, aby
znani goście czuli się szczęśliwi, a zawodnicy zrelaksowani.
Podczas przerwy z talerzem w ręku krążyła po planie. Widownia opustoszała, lada
chwila mieli ją zapełnić nowi ludzie. Musiała tylko zapobiegać ewentualnym załamanion
nerwowym wśród zawodników, utrzymać odpowiedni poziom energii i dopilnować, aby John
Jay nie robił propozycji kobietom na planie.
Pamiętając o pierwszym zadaniu, wpatrywała się w nową zawodniczkę, młodą kobietę
z Orange County, która była w szóstym miesiącu ciąży.
- Jakiś problem? - usłyszała znajomy głos.
No tak, zapomniała, że jej kolejnym zadaniem było unikanie Sama Weavera. Z drugiej
jednak strony powinna uszczęśliwiać znanych gości. Taka praca. Odwróciła się do niego i
nabiła na widelec małą krewetkę.
- Nie, dlaczego?
- Nie odpoczywasz, co? - Nie czekając na odpowiedź, zabrał marchewkę z jej sałatki. -
Zauważyłem, że wpatrujesz się w Audrey niczym jastrząb.
Nie zdziwiło jej, że znał już imię przyszłej matki.
- Po prostu jestem ostrożna. - Ugryzła krewetkę i odprężyła się na tyle, że zdołała się
do niego uśmiechnąć. W końcu dzień miał się ku końcowi. - Kiedy zaczynaliśmy ten
program, pewna kobieta zaczęła rodzić w zwycięskim kręgu. Coś takiego niełatwo
zapomnieć.
- I co urodziła?
- Chłopca. - Tym razem uśmiechnęła się szerzej. To było jedno z najprzyjemniejszych
wspomnień.
- Kiedy jechała do szpitala, zakładaliśmy się o płeć dziecka. Wygrałam.
A więc lubiła się zakładać. Zapamiętał to.
- Nie sądzę, żebyś musiała przejmować się Audrey. Ma rodzić dopiero na początku
sierpnia. - Zauważył, że Johanna wpatruje się w niego zdumionym wzrokiem.
- Spytałem - wyjaśnił. - Czy mogę ci teraz zadać pytanie? Zawodowe - dodał,
zauważywszy jej opór.
- Oczywiście.
- Jak często musisz pacyfikować Johna Jaya? Szczerze się roześmiała i nawet nie
zaprotestowała, kiedy wykradł kawałek sera z jej talerza.
- Raczej uspokajać. Tak naprawdę jest całkiem nieszkodliwy. Tylko myśli, że za nic
nie można mu się oprzeć.
- Powiedział, że się... przyjaźnicie.
- Naprawdę? Optymista. - Zerknęła przez ramię w kierunku gospodarza programu.
To wyniosłe spojrzenie było tak naturalne, że Sam aż się uśmiechnął. Bo też miał
powód do radości.
- Robi, co do niego należy - dodała Johanna. - Wypracował swój styl: w połowie
cheerleaderka, w połowie ojciec spowiednik.
Łatwo wygłaszała opinie zawodowe, lecz skrzętnie ukrywała prywatne. Dla niej
rozrywka była przede wszystkim interesem.
- Mieliśmy szczęście, że związał się z nami. Dawniej prowadził inny teleturniej, więc
nie tylko zna się na tym, ale także dobrze kojarzy się widowni.
- Zamierzasz jeść tę kanapkę?
Johanna w milczeniu podała mu pół kanapki z rostbefem.
- Dobrze się bawisz? - spytała.
- Lepiej niż myślałem. - Ugryzł kawałek. A więc lubiła ostrą musztardę. Też lubił
ostre przyprawy, zarówno przy stole, jak i w życiu. - Obrazisz się, jeśli ci powiem, że trochę
się przed tym wzbraniałem?
- Nie. Wiem, że teleturniej to nie Szekspir, ale spełnia swoje zadania. A co ci się
spodobało?
Unikał oczywistej odpowiedzi. Ona. Lecz to, co powiedział, także było prawdą.
- Podoba mi się, kiedy ci ludzie wygrywają - odparł. - No i wzruszyła mnie pani Cook.
Dlaczego to robisz?
Ona także uniknęła kilku możliwych odpowiedzi, lecz to, co mu powiedziała, było
zgodne z prawdą.
- Bo sprawia mi to przyjemność.
Kiedy podał jej szklankę gazowanej wodyzlimonką, przyjęła ją bez zastanowienia.
Była zrelaksowana, optymistycznie nastawiona do reszty dnia i chociaż nie zdawała sobie z
tego sprawy, dobrze się czuła w jego towarzystwie.
- Waham się, czy ci to powiedzieć, ale wygląda na to, że w końcu jemy razem kolację
- oznajmił Sam.
Przyjrzała mu się z uwagą. Gdyby miała inne pochodzenie, inne wspomnienia,
przeżyła mniej rozczarowań, jego zachowanie pewnie by jej pochlebiało. Co więcej, mogłaby
się skusić. Patrzył na nią tak, jakby byli zupełnie sami. Jakby w pokoju pełnym ludzi wybrał
ją, tylko ją, właśnie ją.
Zawodowa sztuczka, powiedziała sobie, i nie poczuła do siebie sympatii za ten
cynizm.
- Czyli że mamy już to z głowy. - Oddała mu szklankę.
- Najtrudniej jest pierwszy raz. O powtórkę już łatwiej.
Dała znać, by zaczęto sprzątać.
- Nie chciałabym cię pośpieszać, ale za piętnaście minut znowu zaczynamy
nagrywanie.
- Nigdy nie zaniedbuję obowiązków. - Przesunął się tak, żeby nie mogła go ominąć.
Potrafi się poruszać, pomyślała Johanna. Bardzo płynnie i sprawnie. - Mam wrażenie, że
lubisz gry, Johanno.
W jego głosie było wyzwanie. Znalazła się w pułapce. Wytrzymała jego spojrzenie.
- Zależy, jaka jest stawka - odparła opanowanym głosem.
- Co powiesz na to? Jeśli wygram kolejne dwie gry, zjesz ze mną kolację. Ja wybiorę
miejsce i dzień.
- Nie podoba mi się ta stawka.
- Jeszcze nie skończyłem. Jeśli ja przegram, wrócę tu za pół roku. Bez wynagrodzenia.
- Zauważył, że to ją zainteresowało. No cóż, lubiła się zakładać i była gotowa wiele poświęcić
dla programu.
- Za pół roku - powtórzyła, przyglądając się Samowi, by ocenić, czy może mu ufać. W
wielu kwestiach ani trochę, uznała. Ale nie wyglądał na człowieka, który oszukiwałby przy
zakładach.
- Umowa stoi? - powiedział zaczepnie i wyciągnął rękę.
Propozycja była kusząca, a poza tym ta drwina w jego głosie... Nie mogła tego
odpuścić.
- Stoi. - Szybko uścisnęła jego dłoń. - Dziesięć minut, panie Weaver.
Johanna miała złe przeczucia, kiedy Sam i jego partnerka rozpoczęli grę. Nigdy nie
opowiadała się za którąś ze stron, byłoby to bowiem nieprofesjonalne, mimo że nikt nie znał
jej myśli. Ale ona je znała.
A teraz kibicowała jednej z drużyn.
To dlatego, że chciała, aby wrócił do teleturnieju, powtarzała sobie, kiedy rozpoczęło
się ostatnie nagranie. To producentka się założyła, a nie Johanna Patterson. W najgorszym
razie zje kolację z tym facetem. Wcale się tego nie obawia. Ot, drobna przykrość, jak
łyżeczka niesmacznego lekarstwa.
Stała jednak za kamerą numer dwa i w duchu kibicowała drużynie przeciwników.
Sam nie okazywał zdenerwowania. Był zbyt doświadczonym aktorem, żeby tracić
pewność siebie przed kamerą. A jednak nerwy go zżerały. Powtarzał sobie, że chodzi o
zasadę. To była jedyna przyczyna, dla której tak mu zależało, żeby wygrać i zmusić Johannę,
by poszła z nim na kolację. Z całą pewnością nie zadurzył się w niej. Za długo żył, żeby
zakochać się w kobiecie wyłącznie ze względu na jej urodę. I powściągliwość, dodał w myśli.
I upór, i sprzeciw. I niesamowity seksapil.
Nie był zadurzony. Po prostu organicznie nienawidził przegrywać.
Oba zespoły szły łeb w łeb. Publiczność hałasowała, zawodnicy przeżywali istne
męki. Johanna była coraz bardziej zdenerwowana. Kiedy podczas przerwy na reklamy Sam
odwrócił się do niej i mrugnął, cicho zaklęła.
Szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę jednej, raz na stronę drugiej drużyny.
Johanna wiedziała, że w takich sytuacjach teleturniej gromadził przed ekranami większą
widownię. W końcu to było celem tej gry.
Kiedy pojawiło się ostatnie pytanie, które dotyczyło „Czarnoksiężnika z Krainy Oz",
wstrzymała oddech. Sam błyskawicznie nacisnął guzik, ale jego partnerka była szybsza.
Niemal zaklął. Brzemienna kobieta z Orange County trzymała w rękach nie tylko swój los.
- Poddaj się, Dorotko! - krzyknęła.
Kiedy zapaliły się światła, Sam ujął twarz kobiety w swoje ręce i mocno pocałował.
Audrey będzie miała co wspominać w nadchodzących miesiącach. Sam obejmował ją, kiedy
podążali do kręgu zwycięzców. Posadził ją na fotelu, podszedł powoli do Johanny i pochylił
się nad nią.
- W tę sobotę o siódmej - szepnął jej do ucha. - Przyjadę po ciebie.
W odpowiedzi tylko skinęła głową. Trudno jest coś powiedzieć z zaciśniętymi zębami.
Kiedy nagranie się skończyło, Johanna nagle stała się bardzo zajęta. Wbrew utartemu
zwyczajowi nie podziękowała osobiście sławnym gościom, tylko zrzuciła to na Bethany.
Ukrywała się przez pół godziny, dopóki nie upewniła się, że ma z głowy Sama Weavera. Do
soboty.
Jakoś nie była w dobrym nastroju, który zazwyczaj ogarniał ją po zakończeniu
nagrania. Zabrała się za listę zadań na następny dzień. Zwykła robota, powtarzała sobie i
złamała ołówek.
- Wszyscy są zadowoleni - poinformowała ją Bethany. - Pytania, które nie padły w
finałowej rundzie, już są w sejfie. Zawodnicy, którzy dzisiaj nie wystąpili, chcą wrócić w
przyszłym tygodniu. - Wręczyła Johan - nie taśmy. - To był świetny show. Zwłaszcza ostatni
program. Nawet technicy się wciągnęli. Pokochali Sama. - Bethany odgarnęła włosy z czoła. -
A wiesz, jak oni potrafią się nudzić. Miło wiedzieć, że nie tylko jest wspaniały i seksowny,
ale także ma co nieco w głowie.
Johanna mruknęła i wrzuciła taśmy do torby. Bethany przyjrzała się jej.
- Chciałam cię zapytać, czy zabierzesz do domu trochę owoców, które zostały z
nagrania, ale wygląda na to, że dziś wolałabyś świeże mięso.
- To był długi dzień.
- Uhm. - Bethany dobrze znała swoją szefową. Właśnie wyciągnęła z torby fiolkę
tabletek na żołądek i wrzuciła dwie do ust. Nieuchronny znak, że nadciągają kłopoty. -
Chcesz iść na drinka i o tym pogadać?
Johanna nie miała zwyczaju zwierzać się ludziom, bo niewielu było takich, którym
mogłaby ufać. Znała jednak Beth. Asystentka była młoda i pełna energii, ale także godna
zaufania. Gdyby Johanna miała prawdziwą przyjaciółkę, byłaby właśnie taka.
- Daruję sobie drinka, ale może odprowadzisz mnie do samochodu?
- Pewnie.
Słońce jeszcze nie zaszło. Po całym dniu w studiu Johanna uznała to za dobry znak.
Pomyślała, że opuści dach i szybko pojedzie do domu. Miała ochotę na brawurową jazdę. Jak
zwykle, choć zawsze tłumiła to w sobie. Umiłowanie do drogowych szaleństw odziedziczyła
po ojcu, z tym że on łatwo sobie folgował. Dziś i ona postanowiła sobie trochę odpuścić.
- Co myślisz o Samie Weaverze? Bethany uniosła brew.
- Przed czy po, jak się zaśliniłam?
- Po.
- Spodobał mi się - odparła bez ogródek. - Nie oczekiwał czerwonego dywanu, nie
zachowywał się protekcjonalnie i nie wyśmiewał się z zawodników.
- Cały czas używasz zaprzeczeń - zauważyła Johanna.
- Dobrze, więc podobał mi się sposób, w jaki żartował z ekipą. I to, jak rozdawał
autografy, swobodnie, przyjaźnie, bez tej bufonady, jakby komuś robił łaskę. - Nie dodała, że
sama wzięła od niego autograf.
- Był ważną personą, o to przecież chodziło i to się czuło, ale bez tego okropnego
zadęcia.
- Interesujące spostrzeżenie - mruknęła Johanna.
- Ciągle masz tę książeczkę, gdzie oceniasz sławnych ludzi?
Beth zarumieniła się. Pracowała w przemyśle rozrywkowym, ale była także fanką
wielu aktorów.
- Tak. Sam dostał pięć gwiazdek.
Johanna wydęła lekko usta. Pięć gwiazdek to była najwyższa ocena.
- To dobrze, bo w sobotę jem z nim kolację.
- O rany - szepnęła Bethany.
- To tajemnica.
- W porządku. Johanno, wiem, że dorastałaś wśród takich ludzi i wielki Gary Grant
pewnie kołysał cię na kolanach, ale czy Sam cię w ogóle nie rusza?
- Tak, rusza jak cholera. Przyprawia mnie o ból głowy. Aktorzy nie są w moim typie.
- Uogólniasz.
- Dobrze, niebieskoocy przystojniacy, którzy przeciągają samogłoski, nie są w moim
typie.
- Jesteś chora, Johanno. Naprawdę chora. Chcesz, żebym poszła w twoim zastępstwie?
- Nie. - Johanna zachichotała i weszła do samochodu. - Dam sobie radę z Samem
Weaverem.
- Szczęściara z ciebie. Słuchaj, nie chciałabym być natrętna...
- Ale?
- Zapamiętasz wszystkie szczegóły? Może kiedyś będę chciała napisać książkę.
- Idź do domu, Beth. - Silnik zaskoczył. Och, jak zaraz ruszy z kopyta!
- Ale powiesz mi chociaż, czy zawsze tak ładnie pachnie? To mi będzie musiało
wystarczyć.
Johanna pokręciła głową i wyjechała z parkingu. Nie była na tyle zainteresowana, aby
zauważyć, jak pachnie Sam Weaver.
Jak mężczyzna, podpowiedziała jej pamięć. Pachniał jak mężczyzna.
ROZDZIAŁ TRZECI
To tylko kolacja. Nie ma się czym przejmować. Szybko o tym zapomni. Oczywiście
pójdą do jakiejś modnej, snobistycznej restauracji w Los Angeles, gdzie Sam obejrzy
rozmaite osoby, a także zostanie obejrzany. Pomiędzy pasztetem a czekoladowym musem
będzie gawędził z innymi sławami, które tłumnie odwiedzają takie lokale.
Zakłady mięsne, tak nazywała je druga macocha Johanny. Nie ze względu na menu,
lecz na eksponujące się ciała. Darlene była jedną z najuczciwszych i najmniej zepsutych
miłości ojca Johanny.
No cóż, potraktuje tę kolację jako spotkanie zawodowe. Zwyczajna gra, tak konieczna
w tym biznesie. Ileż już takich kolacji zjadła, przeżywając istne katusze, ale przy tym
zachowując się czarująco, z wdziękiem to dyskutując na poważne tematy, to paplając? Nawet
lekko flirtując. A potem wracała do domu i spuszczała zasłonę milczenia. Tak będzie i teraz.
Nie lubiła upartych mężczyzn.
Nie lubiła mężczyzn z reputacją.
Nie lubiła Sama Weavera.
Tak było, zanim pojawiły się kwiaty.
Johanna spędziła sobotni poranek, uprawiając ogródek i licząc na to, że Sam Weaver
nie zdobędzie jej adresu. Nie zadzwonił do niej, żeby o niego zapytać, nie potwierdził
spotkania. Ponieważ czekała na ten telefon przez cały tydzień, stała się jeszcze bardziej
drażliwa. Kolejny powód, by nie lubić Sama Weavera.
Kiedy pracowała poza domem, brała ze sobą telefon bezprzewodowy, bo nawet w
weekendy mogło zdarzyć się coś ważnego w pracy. Dziś jednak udawała, że o nim
zapomniała i spędziła ciepły, przyjemny poranek na uprawie grządek orlika.
Kwiaty to było jej wytchnienie, wręcz jej słabość. Nagradzały ją, rok po roku
powracając do życia. Ta prawidłowość zawsze ją uspokajała.
Kwiaty trwały. Ludzie w jej życiu nie.
Miała ubrudzone na kolanach dżinsy i dłonie poplamione ziemią, kiedy pojawił się
posłaniec.
- Pani Patterson?
- Tak.
- Proszę tu podpisać. - Posłaniec wręczył Johannie kartkę, a następnie długie, białe
pudło przewiązane czerwoną wstążką z atłasu. - Ładny ma pani ogród - dodał, uchylając
kapelusza, i poszedł sobie.
Otworzyła pudło. Były w nim róże. Nie tuzin czerwonych albo tuzin różowych, ale
starannie dobrane we wszelkich możliwych kolorach. Oczarowana pochyliła głowę i z
lubością syciła się oszałamiającym zapachem kwiatów.
Róże zawsze były oszałamiające, piękne i bezwstydnie zmysłowe.
Nie miała dziś urodzin. A nawet gdyby, to sekretarka ojca, bo on się takimi sprawami
nie zajmował, nie dysponowała wystarczająco bujną wyobraźnią, żeby pomyśleć o takim
słodkim i czarującym prezencie. Otworzyła bilecik doczepiony do bukietu.
Nie wiem, jaki jest twój ulubiony kolor.
Jeszcze nie wiem.
Sam
Chciała to zbyć. Piękne gesty przychodziły niektórym ludziom bez trudu. Wystarczyło
tylko polecić asystentce, żeby wysłała kwiaty. Johanna dobrze o tym wiedziała. A więc ją
odnalazł, pomyślała, idąc przez trawnik. Będzie musiała wywiązać się z umowy.
Usiłowała zapomnieć o różach i skoncentrować się na kwiatach, które sama zasadziła.
Nie mogła jednak ich zlekceważyć, nie miała serca pozbawiać się tej przyjemności.
Uśmiechała się, wąchając je ponownie. Nadal się uśmiechała, kiedy weszła do domu, żeby je
ułożyć.
Już od dawna nie czekał z takim utęsknieniem na wieczór. Lubił wygrywać, a teraz
miał zgarnąć zwycięską pulę. Jak na wyścigach lub przy pokerze. Przynajmniej wmawiał
sobie, że tak właśnie jest, bo w rzeczywistości nie mógł się doczekać, kiedy spędzi kilka
godzin w towarzystwie Johanny Patterson.
Ignorowała go, odtrącała... Jaki mężczyzna nie podjąłby takiego wyzwania? Gdyby
nie te jej fochy, pewnie już dawno zjedliby miły lunch i być może na tym by się skończyło.
Ale swoim oporem prowokowała go, zmuszała do natarcia.
Kobiety do niego lgnęły i kiedyś czerpał z tego pełnymi garściami, ale znów do głosu
doszło staroświeckie wychowanie. Sam wrócił do niemodnych, tradycyjnych wartości i
zmienił styl życia. Zaczął cenić romantyzm, mierziło go przeskakiwanie z łóżka do łóżka.
Istniało dwóch Samów Weaverów. Jeden chronił swoją prywatność, nie opowiadał o
rodzinie i związkach, o sprawach, które naprawdę się liczyły. Drugi był aktorem, realistą,
który akceptował cenę sławy. Udzielał wywiadów. Nie bił paparazzich i chętnie rozdawał
autografy. Nie przejmował się tym, że prasa wciąż opisywała jego nowe podboje, najczęściej
wyssane z palca.
Którego Sama Johanna zrozumiałaby lepiej?
Była jedynym dzieckiem znanego producenta Carla Pattersona z jego pierwszego i
najbardziej burzliwego małżeństwa. Po rozwodzie matka Johanny zniknęła, czy też, jak
czasami pisano, „udała się w odosobnienie". Johanna dorastała w luksusach Beverly Hills,
chodziła do najlepszych szkół. Ponoć uwielbiała swojego ojca, jednak inni twierdzili, że nie
było między nimi miłości. Tak czy inaczej była jedynym dzieckiem, jakiego dochował się
Patterson po czterech małżeństwach i licznych romansach.
Sam był zdumiony, że mieszkała za miastem, a nie w jakimś luksusowym
apartamencie lub w rezydencji ojca. Surowa profesjonalistka szukająca odosobnienia? A co z
życiem towarzyskim, tak nieodzownym w tej branży?
Jeszcze bardziej się zdumiał, gdy ujrzał jej dom.
A raczej wiejską chatę, zbudowaną z niepomalowanego drewna. Przeszklone okna
lśniły w słońcu. Ziemi było niewiele, w oddali znajdowały się drzewa. Teren wydawał się
nierówny i skalisty. Żeby złagodzić to surowe wrażenie, wszędzie posadzono kwiaty. Zapar-
kowany na podjeździe niewielki mercedes był tu zupełnie nie na miejscu.
Rozejrzał się dokoła. Brak sąsiadów, niezbyt urodziwy teren... Odosobnienie. Azyl.
Johanna stworzyła sobie azyl. Sam docenił to.
Poczuł słodką woń pachnącego groszku. Jego matka sadziła go każdej wiosny przed
oknami kuchni.
- Niezwykły dom - powiedział, gdy Johanna mu otworzyła. Zaskoczył ją. - Jakby
wyczarowała go jakaś dobra wróżka.
Niech go diabli, pomyślała. Ledwie zdołała zapomnieć o różach, a oto znów ten jego
wzrok i cudowne słowa...
- Nie byłam pewna, czy tu trafisz.
- Mam niezły zmysł orientacji. Zazwyczaj. - Zerknął na kwiaty, które otaczały dom. -
Widzę, że przesadziłem z tymi różami.
- Nie, wcale! - zaprzeczyła spontanicznie. - To bardzo miło, że je przysłałeś. - Ubrany
był swobodnie, w płócienną koszulę i cienkie spodnie. Johanna była zadowolona, że
zrezygnowała z wieczorowej sukni na rzecz prostej białej sukienki. - Wejdź na chwilę, wezmę
żakiet.
Salon był mały, ale przytulny. Fotele przed kominkiem zarzucono dziesiątkami
poduszek. Cudowne miejsce na odpoczynek po długim dniu pracy.
- Nie tego się spodziewałem.
- Nie? - Włożyła jaskrawoczerwony żakiet. - Mnie się podoba.
- Też mi się podoba, ale nie tego się spodziewałem. - Jego róże stały na honorowym
miejscu na kominku, ustawione w przeźroczystym, szerokim wazonie, na którego dnie
błyszczały różnokolorowe kamyki. - Która podoba ci się najbardziej?
Zerknęła na róże.
- Po prostu lubię kwiaty. - Rubiny w jej uszach błysnęły, kiedy poprawiła kolczyki. -
Idziemy?
- Za chwilę. - Podszedł do niej i zauważył, że zesztywniała. Mimo to ujął jej rękę. -
Dasz sobie radę?
- Myślałam o tym. - Lekko westchnęła.
- I?
- Uznałam, że mogę sobie na to pozwolić.
- Głodna?
- Trochę.
- Zgodzisz się na małą przejażdżkę?
- Tak, jasne - odparła wyraźnie zaciekawiona.
- To dobrze. - Nie puścił jej ręki, kiedy wyszli na zewnątrz.
Powinna była przewidzieć, że coś knuł. Nie pojechali do miasta, jak się tego
spodziewała. Johanna nie komentowała tego, tylko pozwoliła, by rozmowa toczyła się
swobodnie.
Tak naprawdę nie wiedziała, jak powinna traktować Sama. Aktorzy byli trudni do
rozpracowania. Potrafili improwizować, dostosowywać się do sytuacji lub inscenizować
zdarzenia. W tej chwili Sam grał przyjacielsko usposobionego kumpla, w którego
towarzystwie kobieta może się odprężyć. Johanna nie zamierzała niczego mu ułatwiać.
Jechał bardzo szybko, na krawędzi bezpieczeństwa. Nawet kiedy zjechali z autostrady
na wyboistą drogę, Sam nie zwolnił.
- Mogłabym zapytać, dokąd właściwie jedziemy? Wcześniej zastanawiał się, ile czasu
upłynie, zanim Johanna o to zapyta.
- Na kolację - odparł. Przemierzali kompletne pustkowie.
- Na łonie natury, przy ognisku? - zapytała.
Uśmiechnął się. Znowu posłużyła się swoim wyniosłym tonem, i niech go diabli, jeśli
nie sprawiło mu to przyjemności.
- Nie, zjemy u mnie.
U niego. Nie zaniepokoiła się. Była pewna, że poradzi sobie w każdej sytuacji.
Natomiast zaintrygowało ją, że Sam ma jakiś dom tak daleko od zgiełku miasta.
- Czyżbyś mieszkał w jaskini? - spytała z rozbawieniem.
- Nie jest aż tak źle. - Roześmiał się. - Nie jedziemy do restauracji, bo ich nie cierpię.
- Dlaczego?
- Albo ubija się tam interesy, albo wszyscy się na ciebie gapią. Nie mam ochoty ani na
jedno, ani na drugie. - Przejechał przez zwykłą drewnianą bramę.
- Takie są reguły gry.
- Jasne, ale trzeba mieć powody, żeby w nią grać. - Zahamował przez ładnym białym
domem z niebieskimi okiennicami, po czym dwukrotnie nacisnął klakson. - Tu mieszka mój
zarządca z rodziną. Muszę go uprzedzić, że to ja, bo inaczej zacznie szukać intruzów.
Minęli stodoły i stajnie. Johanna była zdumiona, bo nie była to zwykła imitacja
wiejskiej posiadłości. Zauważyła wybiegi dla koni ze śladami kopyt, gdzieś szczekały psy.
Za rozwidleniem Johanna zauważyła ranczo. Także było białe, ale miało szare
okiennice i trzy ciemnoczerwone kominy. Dom był szeroki i niski. Mimo imponujących
rozmiarów nie dominował nad otoczeniem. Na werandzie stały bujane fotele z drewna. W
jasnoczerwonych skrzynkach na kwiaty rosły bratki i niecierpki. Mimo że powietrze było
gorące i suche, rośliny były nawodnione i dobrze utrzymane.
Johanna wysiadła z samochodu i powoli obeszła dom. Wyglądało na to, że ktoś tu
mieszkał na stałe.
- Imponujące miejsce - zauważyła.
- Mnie się podoba - powiedział, przedrzeźniając ją. Uśmiechnęła się.
- Musisz mieć kłopoty z dojazdem.
- Mam mieszkanie w Los Angeles. - Wzruszył ramionami, jakby mówił o zwykłym
schowku. - Dla mnie prawdziwym happy endem każdego filmu, w którym gram, jest to, że po
zakończeniu zdjęć mogę tu przyjechać i pokopać w ziemi. Zanim zająłem się aktorstwem,
chciałem wyjechać na zachód i pracować na ranczu. - Ujął ją pod ramię, kiedy wchodzili po
drewnianych schodkach na werandę. - Miałem na tyle szczęścia, że mogę robić jedno i drugie.
Zerknęła na aroganckie twarzyczki bratków rodem z „Alicji w Krainie Czarów".
- Hodujesz bydło?
- Konie. Kupiłem to ranczo trzy lata temu. Przekonałem swojego księgowego, że
będziemy mieli wielką ulgę podatkową. Dzięki temu poczuł się lepiej.
Drewniane podłogi zostały wypolerowane na wysoki połysk i przykryte ręcznie
wyplatanymi dywanikami w pastelowych kolorach. W wejściu, na niewielkim stoliku
ustawiono kolekcję naczyń z cyny - miski, łyżki, kubki, nawet lichtarz. Przez okna zaczął się
zakradać wczesny zmierzch.
W domu panowała dobra aura. Solidność, bezpieczeństwo. Johanna mocno reagowała
na domy, wyczuwała ich osobowość. Bo każdy dom miał jakąś osobowość, była tego pewna.
Swój dom wybrała dlatego, że czuła się w nim bezpiecznie i wygodnie. Zostawiła rezydencję
ojca, gdyż była zaborcza i nieuczciwa.
- Często tu bywasz? - spytała Sama.
- Zbyt rzadko. - Popatrzył na ściany, które sam malował. Dom, podobnie jak kariera,
nie spadł mu z nieba. Choć Sam nigdy nie doświadczył prawdziwej biedy, nauczono go cenić
ekonomiczne bezpieczeństwo. Zapracował na nie własnymi rękami. - Masz ochotę na drinka
czy wolałabyś coś zjeść?
- Zjeść - oświadczyła stanowczo. W żadnym wypadku nie powinna pić na pusty
żołądek.
- Miałem nadzieję, że to powiesz. - Od niechcenia, jak to on, ujął ją za rękę i
poprowadził wzdłuż korytarza do dużej wiejskiej kuchni. Pomieszczenie było zastawione
szafkami i kredensami po jednej stronie, z drugiej zaś znajdował się niewielki kamienny piec.
Okna wychodziły na wyłożony mozaiką taras, nad którym osiadł zmierzch. Pomyślała,
że zaraz natkną się na służbę przygotowującą posiłek. Nie widziała jednak nikogo, czuła
jedynie zapach jedzenia.
- Cudownie pachnie.
- To dobrze. - Sam włożył rękawice, uklęknął przy piekarniku i wyciągnął okrągłą
misę z lasagne.
Johanna zwykle niezbyt zwracała uwagę na jedzenie, ale ten zapach sprawił, że stanęła
u boku Sama. Już dawno nie widziała, żeby ktoś wyciągał domowy posiłek z pieca.
- Wygląda także cudownie.
- Matka zawsze mi powtarzała, że jedzenie smakuje lepiej, jeśli dobrze wygląda. -
Wyciągnął długą bagietkę i zaczął ją kroić.
- Chyba sam tego nie przygotowałeś?
- Dlaczego nie? - Zerknął przez ramię, rozbawiony, że znowu zmarszczyła brwi. -
Gotowanie to bardzo łatwa umiejętność, jeśli ma się właściwe podejście i odpowiednią
motywację.
Johanna zazwyczaj zadowalała się jedzeniem na wynos albo daniami z mikrofalówki.
- A ty masz jedno i drugie? - zapytała.
- Chciałem być aktorem, ale nie głodującym aktorem. - Nasmarował bułkę masłem
czosnkowym i wsunął do piekarnika. - Kiedy przyjechałem do Kalifornii, biegałem z castingu
na casting i od jednej budki z jedzeniem do drugiej. Wystarczyło parę miesięcy, żebym
zadzwonił do domu i poprosił matkę o kilka przepisów. Ona świetnie gotuje. - Otworzył
butelkę wina. - Kombinowanie, jak przygotować pstrąga sauté, zajęło mi mniej czasu niż
zdobycie jakiejś znaczącej roli.
- A teraz, skoro masz już znaczące role na swoim koncie, jak się motywujesz?
- Żeby gotować? - Wzruszył ramionami i wyjął sałatę z lodówki. - Ja to lubię.
Weźmiesz wino? Pomyślałem, że usiądziemy na zewnątrz.
Problem z Hollywood polega na tym, że nic nigdy nie jest takie, na jakie wygląda,
pomyślała Johanna, wychodząc przed dom. Wcześniej była pewna, że rozgryzła Sama
Weavera. Oceniła go i spisała na straty. A okazało się, że brał przepisy od swojej matki. To
zupełnie nie pasowało do tamtego wizerunku. Jak i to, że przygotował czarującą kolację na
świeżym powietrzu, w pięknych naczyniach z kamionki, przy grubych, żółtych świecach.
Było to zarówno przyjacielskie, jak i romantyczne. Spodziewała się romantyzmu i wiedziała,
jak się przed nim bronić, ale oferta przyjaźni była czymś zupełnie innym.
- Zapal świece, dobrze? Ja przyniosę resztę.
Z głębi domu rozległa się muzyka, jakiś blues z solową partią saksofonu. Kiedy Sam
wrócił, nalała wina.
Kiedy ustawiał jedzenie na stole, był już pewien, że intuicja go nie zawiodła. Miał
zrobić rezerwację w jakiejś modnej restauracji, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Gotował
już dla kobiet, ale nigdy tutaj. Nigdy nie przywiózł nikogo na ranczo, gdyż tu był jego dom.
Azyl niedostępny dla prasy i fanów, schronienie przed światem. Tutaj był Samem Weaverem
z Wirginii. No i złamał te zasady dla Johanny. Bo chciał tu być razem z nią.
Była uprzejma, nawet miła, ale jeszcze trochę skrępowana. Już nie darzyła go jawną
niechęcią, lecz wciąż mu nie dowierzała. Musiał się dowiedzieć, dlaczego tak się dzieje.
Może miała za sobą nieudany związek? Złamane serca z trudem się goją. Pewnie
zawiodła się na jakimś mężczyźnie i wybudowała wokół siebie mur obronny. Zburzenie go
nie będzie łatwe, ale Sam miał przeczucie, że warto zaryzykować. Zaczął od bezpiecznego
tematu, czyli od pracy.
- Podobało ci się nagranie?
- Nawet bardzo. - Na szczęście nie musiała go okłamywać. - Dobrze się spisałeś, nie
tylko jeśli chodzi o pytania, ale tak w ogóle. Często ludzie nieźle radzą sobie z pytaniami, lecz
są śmiertelnie nudni. - Uderzył we właściwą nutę, bo zawsze się relaksowała, rozmawiając o
interesach. - Mieliśmy szczęście, że się zgodziłeś.
- Pochlebiasz mi.
Popatrzyła na niego swoimi chłodnymi, błękitnymi oczami.
- Wątpię, czy łatwo by ci było pochlebić.
- Aktor zawsze pragnie być rozchwytywany. Przynajmniej do pewnego stopnia. -
Uśmiechnął się. - Czy wiesz, ile ofert z teleturniejów odrzuciłem przez kilka ostatnich dni?
Uśmiechnęła się i zaczęła sączyć swoje wino.
- Mogę się domyślać.
- Jak się zajęłaś produkcją?
- To dziedziczne. - Zacisnęła usta. - Pewnie lubię pociągać za sznurki.
- Mogłaś uczyć się od małego, skoro Carl Patterson to twój ojciec. - Zauważył na jej
twarzy niechęć, może nawet ból. - Wyprodukował kilka znakomitych programów
telewizyjnych i sporo filmów. Wyobrażam sobie, że nie jest łatwo być jego dzieckiem.
- Można sobie z tym poradzić. - Lasagne była pełna sera i przypraw. Johanna skupiła
się na jedzeniu. - To naprawdę znakomite. Przepis twojej matki?
- Z pewnymi modyfikacjami. - A więc nie zamierzała dyskutować o swoim ojcu. Mógł
to uszanować, przynajmniej chwilowo. - A teleturniej? Jak to się zaczęło?
- Od grypy. - Znów rozluźniona uśmiechnęła się i zjadła następny kawałek.
- Mogłabyś rozwinąć temat?
- Dwa lata temu miałam wyjątkowo paskudną grypę. Musiałam leżeć w łóżku przez
tydzień, a ponieważ oczy mnie tak bolały, że nie mogłam czytać, godzinami oglądałam
telewizję. Wciągnęły mnie teleturnieje. - Nie zaprotestowała, kiedy ponownie napełnił jej
kieliszek. Dobrze wiedziała, ile może wypić. - Człowiek się identyfikuje z graczami. Po
pewnym czasie zaczyna im kibicować, chce, żeby wygrali. A w domu człowiek jest zawsze
mądrzejszy, bo się nie denerwuje. To miłe uczucie.
Była podniecona, jak wtedy, kiedy krążyła po planie i sprawdzała, czy wszystko jest
dopięte na ostatni guzik.
- I kiedy wyzdrowiałaś, postanowiłaś wyprodukować teleturniej?
- Mniej więcej. - Początkowo zarząd stacji nie zgadzał się i w końcu musiała poprosić
o pomoc ojca.
- W każdym razie miałam pomysł i doświadczenie w produkcji. Zrobiłam kilka
dokumentów dla publicznej telewizji i pracowałam przy magazynie nadawanym w czasie
największej oglądalności. Pociągnęliśmy za kilka sznurków i wyprodukowaliśmy odcinek
pilotażowy. Teraz brakuje nam jedynie kilku punktów, żeby znaleźć się na szczycie. Czekam
tylko na pozwolenie, żeby przenieść „Ciekawostki" na wieczór.
- I co wtedy?
- Większa oglądalność. Dojdą dzieci, które skończyły odrabiać pracę domową,
urzędnicy, którzy chcą przez pół godziny odpocząć. Ceny reklam wzrosną. Wzrośnie pula
nagród, samochody za zwycięstwo...
Ze zdumieniem zauważyła, że zjadła wszystko z talerza. Zazwyczaj zadowalała się
kilkoma kęsami, a następnie dziobała widelcem w talerzu, ze zniecierpliwieniem czekając na
koniec posiedzenia przy stoliku.
- Chcesz jeszcze?
- Nie, dziękuję. - Podniosła kieliszek. - Przegrałam zakład, lecz wygląda na to, że
całkiem dobrze na tym wyszłam.
- Ale siedzisz za daleko.
Zmroziło ją. No proszę, jedno swobodniejsze zdanko i od razu się wycofała. Sam
wstał i wyciągnął rękę.
- Chcesz się przespacerować? Księżyc świeci. Johanna nie chciała być nieuprzejma, a
w tych okolicznościach spacer był całkiem niewinną propozycją.
- Jasne. Nigdy nie widziałam prawdziwego rancza. Sam pozbierał resztki chleba i
wręczył je Johannie.
- Pójdziemy nad staw. Będziesz mogła pokarmić kaczki.
- Masz kaczki?
- Kilka kaczek z nadwagą. - Objął ją ramieniem, żeby nią pokierować. Pachniała jak
wieczór, spokojnie i obiecująco. - Lubię im się przyglądać, szczególnie rano.
- Twój Jake z „Mieszańca" pożarłby je na śniadanie.
- A więc jednak widziałaś mój ostatni film. Johanna ugryzła się w język.
- To ten był ostatni? - wyjąkała.
- Za późno. Już mi pochlebiłaś.
Uśmiechnął się tak miło... Odwróciła wzrok i spojrzała na dom.
- Bardzo tu ładnie. Sam mieszkasz?
- Od czasu do czasu lubię samotność. Oczywiście zatrudniam kilku ludzi, którzy
zajmują się wszystkim, kiedy pracuję, a dwa razy w tygodniu przychodzi Mae, żeby
odkurzyć. - Ujął rękę Johanny. - Moja rodzina przyjeżdża kilka razy w roku i przewraca
wszystko do góry nogami.
- Rodzice cię tu odwiedzają?
- Rodzice, brat, dwie siostry, ich rodziny. Rozmaici kuzyni. Weaverowie to duża i
głośna banda.
- Rozumiem. - Nie rozumiała. Mogła to sobie tylko wyobrazić. I zazdrościć. - Muszą
być z ciebie dumni.
- Zawsze mnie wspierali, nawet wtedy, kiedy uważali, że zwariowałem.
Staw znajdował się pół kilometra od domu, ale spacer sprawiał jej przyjemność. Było
jasne, że Sam często chodził tą ścieżką. Johanna poczuła zapach cytrusów, a potem jeszcze
silniejszy zapach wody. Księżyc oświetlał wysoką trawę. Wyczuwając gości, kilka brązowych
i nakrapianych kaczek podpłynęło do brzegu.
- Nie odważyłbym się przyjść tu z pustymi rękami - powiedział Sam. - Wtedy na
pewno ruszyłyby za mną do domu.
Johanna rozwinęła płócienną serwetkę i wyciągnęła z niej kawałeczek chleba. Nie
zdążył nawet wpaść do wody, kiedy został pożarty przez kaczki. Roześmiała się uroczo.
Oderwała następny kawałek i rzuciwszy go bardzo daleko, przyglądała się, jak podpłynął po
niego jeden z kaczorów.
- Fajnie byłoby popatrzeć od dołu, żeby zobaczyć, jak ruszają łapami. - Cały czas
rzucała ptakom chleb. Kaczki stadkami podpływały do jedzenia, zażarcie walcząc o kęski. -
Mama i ja też chodziłyśmy karmić kaczki. Nadawałyśmy im głupie imiona, a potem spraw-
dzałyśmy, czy następnym razem zdołamy je odróżnić.
Zamilkła. Była zdumiona, że to wspomnienie wydostało się na powierzchnię,
oszołomiona, że się z niego zwierzyła. Jej ręka zacisnęła się w pięść.
- Kiedy byłem dzieckiem, jakieś dziesięć kilometrów od naszego domu znajdował się
staw - powiedział Sam, udając, że nie dostrzegł zmiany jej nastroju. - Podkradaliśmy w
kuchni herbatniki lub chleb i karmiliśmy kaczki, no i te nadęte łabędzie. Nieraz wpadaliśmy
do wody. - Zerknął na staw. - Wygląda na to, że ktoś założył rodzinę.
Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i ujrzała brązową kaczkę, za którą ciągnął
sznur kacząt.
- Czy to nie słodkie? - Przyklękła, żeby lepiej się przyjrzeć. Maluchy płynęły za mamą
prosto jak strzała. - Szkoda, że nie jest jaśniej.
- Wróć tu, kiedy będzie.
Johanna podniosła głowę. W świetle księżyca twarz Sama wydawała się mocniejsza,
bardziej atrakcyjna. Te oczy, które tak pociągały kobiety, były równie ciemne jak
nieprzenikniona toń i równie tajemnicze. Odwróciła się i nadal rzucała okruchy kaczkom.
Podobał mu się sposób, w jaki włosy Johanny okalały jej twarz, opadając na ramiona.
Miał ochotę zanurzyć w nich dłonie...
Kaczki umilkły, kiedy pożarły ostatni kawałek chleba. Poszwendały się jeszcze trochę
przy brzegu, a następnie, upewniwszy się, że posiłek dobiegł już końca, odpłynęły. W nagłą
ciszę wdarł się śpiew słowika i szelest biegnącego w krzakach królika.
- To śliczne miejsce - powiedziała, strzepując okruchy z ręki. - Rozumiem, dlaczego je
tak lubisz.
- Chciałbym, żebyś tu wróciła.
Powiedział to zupełnie zwyczajnie, więc pewnie nie znaczyło zbyt wiele. Lecz dla niej
tak. Nie mogła jednak z tym się zdradzić.
Co się z nią dzieje? Nie, to tylko nastrój chwili. Wieczór, woda, księżyc... Gdy wróci
do domu, wszystko znów znajdzie się na swoim miejscu.
- Założyliśmy się. Przegrałam. Ale to już załatwiliśmy.
- To nie ma nic wspólnego z zakładem. - Dotknął jej włosów. - Chcę, żebyś wróciła.
Powinna strząsnąć jego rękę, zniszczyć to, co zaczynało między nimi kiełkować.
Niełatwo było jej przywołać na twarz zimny uśmiech.
- Dlaczego?
Na jego twarzy powoli pojawił się uśmiech.
- Teraz jeszcze nie wiem - przyznał. - Ale jeśli wrócisz, znajdziemy odpowiedź. A na
razie może choć to pytanie będziemy mieli z głowy?
Pochylił się ku niej. Powiedziała sobie, że nie chce być całowana. Że jej się to nie
spodoba. Nie lubiła demonstracji uczuć i dla niej pocałunek nie był zwykłym muśnięciem
warg. Mimo że dorastała w świecie, gdzie pocałunek nie miał większego znaczenia niż uścisk
dłoni, dla niej było to coś osobistego, świadczyło o uczuciu i zaufaniu.
Powtarzała sobie, że nie chce być całowana. Ale ten księżyc i śpiew słowika...
W oczach Johanny czaiła się nieufność. Widział to, nawet kiedy delikatnie musnął
wargami jej wargi. Chciał, aby ten pocałunek był miły, ale niezbyt namiętny, żeby stał się
czymś w rodzaju fajki pokoju. Johanna była taka chłodna i śliczna, taka opanowana, że nie
mógł się oprzeć.
Zwyczajny pocałunek. Przyjacielski pocałunek. Taki właśnie miał być, zanim Sam
posmakował jej warg.
Odsunął się, niepewny, co się dzieje. Nie był przygotowany na to, co w niego
wstąpiło. Słysząc za sobą pluskanie wody, popatrzył na Johannę. Jej twarz była skąpana w
świetle księżyca. Dotknął jej policzka. Nie poruszyła się.
Przejechał palcami po jej włosach i zacisnął na nich rękę. Wciąż nie drgnęła. Kiedy
jednak ponownie dotknął jej warg, zareagowała namiętnie.
Nie chciała, żeby tak się właśnie stało. Przepełniało ją pożądanie, które nie pozwalało
się cofnąć. Usta Sama wędrowały wzdłuż jej policzka, sprawiając, że drżała z rozkoszy, ale
wykręciła głowę, aby ich wargi ponownie się spotkały.
Pożądanie, o które się nie podejrzewała... Marzenie, na które nigdy sobie nie
pozwalała... Tym właśnie był Sam. Ogarnięta falą rozkoszy, przywarła do niego.
On także nie mógł się nasycić. Odchylił jej głowę i pogłębił pocałunek. Johanna
smakowała jak noc, ciemna, tajemnicza. Musiał uważać, aby nie rozerwać cienkiego jedwabiu
pod jej żakietem. Pragnął jej całej. Tu, w tej wysokiej, wilgotnej trawie, pragnął odkryć jej
sekrety i sprawić, by należały do niego.
Brakowało jej tchu, kiedy wreszcie się od siebie oderwali. To ją przestraszyło. Kiedyś
musiała nauczyć się samokontroli i ostrożności, i zawsze już towarzyszyły jej w życiu. Nagle
utraciła je pod wpływem dotyku warg Sama.
Musiała sobie przypomnieć, że był aktorem, i to nie tylko w pracy. Co więcej, musiała
też pamiętać, kim ona jest. W jej życiu nie było miejsca na lekkomyślną namiętność w świetle
księżyca.
Sam delikatnie przejechał palcami po jej policzku. Ponieważ nawet ten gest na nią
podziałał, odsunęła się na bok.
- To nie jest dobre dla żadnego z nas - powiedziała pełnym napięcia, niskim głosem.
- To o wiele więcej niż się spodziewałem. - Znowu stanął przed murem, lecz dostrzegł
w nim, malejący niestety, wyłom. Ujął Johannę za rękę. - Poczułem coś, kiedy ujrzałem cię
po raz pierwszy. Teraz zaczynam rozumieć, co to było.
- Pożądanie od pierwszego wejrzenia?
- Do diabła, Johanno!
Musiała to powiedzieć, choć znienawidziła siebie za to. I nie mogła się już wycofać,
bo przegrałaby.
- Dajmy sobie spokój, Sam. Będę szczera, było mi bardzo przyjemnie, ale nie jestem
zainteresowana ciągiem dalszym.
Poczuł gniew, lecz zdołał się opanować. Nigdy nie uderzył kobiety.
- A czym jesteś zainteresowana?
Ledwie powstrzymywał furię. To dobrze, bo gdyby był uprzejmy i tylko nalegał,
mogłaby się złamać.
- Swoją pracą. - Próbowała się uśmiechnąć. - Mam wystarczająco dużo problemów.
- Panienko, każdy, kto się tak całuje, aż prosi się o problemy.
Nie wiedziała, że „tak" się całuje. Nie wiedziała, że tego właśnie pragnęła. Co gorsza,
nadal miała na to ochotę.
- To pewnie miał być komplement - powiedziała. - Może zgodzimy się, że to był
interesujący wieczór i tak to zostawimy?
- Nie.
- Tylko tyle mogę zrobić.
Ponownie dotknął jej włosów. Tym razem zaborczo.
- W porządku. Nauczysz się z czasem. Naprawdę się przeraziła. Nie tego, że Sam
przewróci ją na ziemię i dokończy to, co obydwoje zaczęli, ale że okaże się silniejszy i
bardziej zdeterminowany niż ona.
Trzymaj się od niego z daleka, podpowiadał jej rozsądek. I zacznij już teraz.
- To był zbyt miły wieczór, żebyśmy mieli kończyć go kłótnią. Robi się jednak późno,
a ponieważ czeka nas długa droga, powinniśmy już jechać.
- Dobrze. - Był zbyt zirytowany, żeby z nią walczyć. Pomyślał, że lepiej będzie zrobić
dokładnie to, o co prosiła, a następnie ponownie przemyśleć sytuację. Skręcając w kierunku
domu, sięgnął po rękę Johanny, aby ją poprowadzić. Kiedy się wzdrygnęła, znowu się
uśmiechnął i poczuł, jak jego irytacja ulatnia się bez śladu.
- Najdłuższa droga jest często najciekawsza, nie sądzisz?
Uznała, że najlepiej będzie nie odpowiadać na to pytanie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Ile mamy skrzynek dietetycznej oranżady? - Johanna czekała, aż Bethany sprawdzi
swoją listę.
- Odliczywszy to, co zwędziła ekipa, jakieś sto pięćdziesiąt. Wystarczy nam
upominków i encyklopedii. - Bethany przewróciła kartkę. Choć uznała za dziwne, że Johanna
wygląda przez okno zamiast sprawdzać własną listę, nie napomknęła o tym ani słowem.
- A co do konkursu dla widzów...
- Hm?
- Konkurs dla widzów.
- Och. - Johanna zaklęła w duchu, po czym oderwała spojrzenie od okna, a myśli od
Sama Weavera.
- Chcę mieć to już z głowy. - Wyciągnęła z biurka teczkę. - Chodzi o to, żeby w
trakcie programu John Jay czytał pytanie. Oczywiście każdego dnia o innej porze i nigdy na
początku. Jeśli mamy przyciągnąć ludzi, chcę, żeby oglądali program przez cały tydzień. Czy
udało się rozwiązać sprawę samochodu dla zwycięzcy?
- Prawie. Chcemy mieć amerykański produkt, najlepiej w okolicach czwartego lipca.
- Dobrze, ale ja chcę dwa.
- Co dwa?
- Dwa samochody, Beth. Oglądaj „Ciekawostki" i wygraj. - Uśmiechnęła się i
postukała końcem ołówka o biurko. - Dwa luksusowe auta. Jedno powinno być kabrioletem.
Małżeństwo z Omaha z dwójką dzieci raczej nie kupuje kabrioletów. Niech będzie czerwony,
przynajmniej w reklamach. Oprócz tego potrzebne nam białe kombi i John Jay w granatowym
garniturze.
- Chcesz zagrać na patriotycznej nucie?
- Coś w tym rodzaju. Zobacz, czy uda nam się wyciągnąć pięćdziesiąt tysięcy.
- Jasne. - Bethany odgarnęła włosy z czoła. - Użyję swojego wdzięku. A jeśli to nie
zadziała, chwycę za broń.
- Lepiej posłuż się notowaniami. Chcę mieć wielkie ogłoszenie w magazynie
telewizyjnym i wszystkich niedzielnych dodatkach do gazet. Czarno - białe w programie
telewizyjnym, kolorowe w dodatkach. Dziesięciosekundowa reklama o dziesiątej jest już
załatwiona. Nagramy ją, jak tylko dostaniemy te samochody. Musimy wybrać pięć pytań z
listy. - Wręczyła Bethany kartkę. - Ta lista nie może się stąd wydostać.
Bethany zerknęła na pytania.
- Gdzie Betty poznała wokalistkę? - Wydęła usta i spojrzała na Johannę. - Jaka znowu
Betty?
- Rusz głową. Rock and roli z wczesnych lat sześćdziesiątych.
- Trudne - skrzywiła się Bethany. To właśnie Johanna chciała usłyszeć.
- Więc są warte pięćdziesięciu tysięcy.
Bethany mruknęła potakująco i sprawdziła kolejne pytanie.
- Johanno, skąd ktoś ma wiedzieć, ile czarownic spalono w Salem?
- Ani jednej. - Johanna usiadła wygodniej i zaczęła bawić się ołówkiem. - Powieszono
je.
Kiedy telefon Johanny zadzwonił, Bethany znów skoncentrowała się na pytaniach.
- Pan Weaver na linii, pani Patterson.
Johanna otworzyła usta i ze zdumieniem zorientowała się, że nie wydobył się z nich
żaden dźwięk.
- Pani Patterson?
- Co? A, powiedz panu Weaverowi, że jestem na zebraniu.
Kiedy Johanna odłożyła słuchawkę, Bethany popatrzyła na szefową.
- Mogłam poczekać - stwierdziła.
- Wątpię, żeby zadzwonił po to, aby porozmawiać o programie. - Johanna z trudem
skoncentrowała się na pracy. - Co myślisz o numerze szóstym?
- Też nie znam odpowiedzi. Johanno... - Choć sama towarzyska i skłonna do zwierzeń,
Bethany rozumiała i szanowała powściągliwość swojej szefowej. - Czy wczoraj wszystko
było w porządku?
- Tak, wszystko w porządku. Było bardzo przyjemnie. - Johanna zanurzyła rękę w
kieszeni, żeby znaleźć tabletki na żołądek. - Skłaniam się ku numerowi pierwszemu,
czwartemu, szóstemu, dziewiątemu i trzynastemu.
Beth popatrzyła na wszystkie pytania, stwierdziła, że zna odpowiedź na pytanie
trzynaste, po czym skinęła głową.
- Weźmy je. - Oddała Johannie listę. - Możemy udawać, że jesteśmy w domu, z
nogami na stole i z na wpół wypitą butelką winą? - zapytała.
Johanna przekręciła kluczyk w zamku szuflady i schowała go do kieszeni.
- Masz jakiś problem, Beth?
- Nie, ale dałabym głowę, że ty tak.
- Nic mi nie jest. - Johanna zaczęła przekładać papiery na biurku. - Zjedliśmy
przyjacielską kolację, trochę sobie porozmawialiśmy, i to wszystko. Nie mam pojęcia, po co
Sam dzwoni do mnie do biura, i nie mam czasu, żeby ucinać sobie z nim pogawędki.
- Nic nie mówiłam o Samie - zauważyła Bethany. - Ty o nim wspomniałaś. Ja
mówiłam tylko, że masz problem. - Uśmiechnęła się ze współczuciem. - Mam wrażenie, że
jedno wiąże się z drugim.
Johanna wstała i podeszła do okna.
- On po prostu nie rozumie, że nie jestem zainteresowana - przyznała.
- A nie jesteś?
- Nie chcę być zainteresowana. Na jedno wychodzi.
- Nie. Jeśli nie byłabyś zainteresowana, to byś poklepała go po głowie i powiedziała:
„Dzięki, ale nie skorzystam". Jeśli nie chcesz być zainteresowana, to oznacza, że jesteś, ale
chcesz się od tego uwolnić, unikając jego telefonów i wykręcając się od spotkań.
- Jak to się stało, że jesteś taką specjalistką?
- Niestety większość z tego, co mówię, wynika z obserwacji, a nie z doświadczenia.
On wygląda na miłego faceta, Johanno.
- Może i tak, ale w tej chwili nie ma w moim życiu miejsca dla mężczyzn, a tym
bardziej dla aktorów.
- To będzie trudne.
- To trudne miasto.
Bethany nie bardzo w to wierzyła. Co prawda mieszkała w Los Angeles już od trzech
lat, ale nadal ją fascynowało. Dla niej było to miejsce, w którym człowiek mógł zrealizować
swoje marzenia.
- Mam nadzieję, że nie złamiesz mi serca i nie powiesz, że to palant - westchnęła.
- Nie, nie jest palantem. Masz rację, to miły facet, nawet czarujący, i znakomity
rozmówca.... Oczywiście jak na aktora - zakończyła szybko.
- Sprawia, że w środku cała drżę - wyznała bezceremonialnie Bethany.
Ja też, pomyślała Johanna. I właśnie dlatego nie zamierzała więcej się z nim spotykać.
- Powinnaś skoncentrować się na swoim scenarzyście. - Zamilkła, kiedy zobaczyła
wyraz twarzy Bethany. - Jakieś problemy?
- Wystawił mnie do wiatru - niedbale wzruszyła ramionami Beth. Johanna musiała
spojrzeć jej w oczy, żeby zobaczyć, jak bardzo czuje się zraniona. - To nic, naprawdę. To nie
było nic poważnego.
Może dla niego, pomyślała Johanna z mieszaniną współczucia i rezygnacji.
- Przykro mi - powiedziała. - Wszyscy się kłócą, kryzysy to normalna sprawa.
- To coś poważniejszego. Tak jest lepiej, naprawdę. Myślałam, że jest mną
zainteresowany, ale kiedy odkryłam, że bardziej interesuje go moje stanowisko...
- Ugryzła się w język, zaklęła cicho, po czym uśmiechnęła się do Johanny. -
Nieważne. To była jedna z wielu ropuch, które trzeba pocałować, zanim w końcu trafi się na
księcia.
- Co z tym stanowiskiem? Czyżby chciał, żebyś przepchnęła jakiś jego scenariusz?
Bethany niepewnie poruszyła się na krześle.
- Niezupełnie.
- Powiedz to wreszcie, Beth.
- To miała być piętrowa intryga. Ja przekonam ciebie, żebyś ty wpłynęła na swojego
ojca, by zrealizował jego scenariusz. Tak sobie to wymyślił, ale odmówiłam. Wtedy się
wściekł, ja też, no i koniec pieśni.
Nie powiedziała, jak bardzo było to nieprzyjemne. Nie musiała.
- Rozumiem. - Dlaczego na tym świecie było tylu kretynów, którzy za wszelką cenę
chcieli wykorzystywać innych? - Tak mi przykro, Beth.
- Rany się goją - odpowiedziała beztrosko, chociaż wiedziała, że długo będzie
cierpiała. - Poza tym mam nadzieję, że przez najbliższe dwadzieścia lat sprzeda co najwyżej
jakieś scenariusze do reklamówek.
- Następnym razem zakochaj się w agencie ubezpieczeniowym. Lepiej na tym
wyjdziesz. Jak najdalej od facetów z branży - doradziła Johanna.
Do pokoju weszła sekretarka.
- Telegram, pani Patterson.
Johanna wzięła kartkę. Nie bądź głupia, powiedziała do siebie, kiedy jej palce
zacisnęły się na papierze. Minęło niemal dwadzieścia pięć lat od chwili, gdy dostała krótki i
rozdzierający serce telegram od swojej matki. Była wtedy tak mała, że właściwie znała to z
opowieści. Odepchnęła na bok to wspomnienie i rozdarła kopertę.
Potrafię być równie uparty jak ty.
Sam
Zmrużyła brwi, zmięła papier w kulkę, spojrzała na kosz... i wsunęła telegram do
kieszeni.
- Złe wieści? - spytała Bethany.
- Nic poważnego. - Wzięła do ręki pilota. - Czas zacząć program.
Ta przeklęta kobieta doprowadzała go do szaleństwa. Sam oporządził klacz, która
urodziła się zaledwie kilka godzin przed jego najpiękniejszym ogierem. Nadal lubiła się
bawić i była trochę narowista. Rasowa i pełna temperamentu, przez co kojarzyła się Samowi z
Johanną. Pewnie Johanna nie byłaby zachwycona, że porównuję ją z klaczą, a nie z dziką
łabędzicą, pomyślał i uśmiechnął się ponuro.
Nie odpowiedziała na żaden z jego telefonów. „Pani Patterson nie może podejść".
„Pani Patterson jest na zebraniu". „Pani Patterson...".
Zaczynał się czuć jak niezdarny nastolatek zakochany w klasowej księżniczce.
Powtarzał sobie, że powinien spisać Johannę na straty i znaleźć mniej skomplikowaną
kobietę, z którą mógłby spędzać wieczory.
Klacz odwróciła łeb i usiłowała uderzyć go w ramię. Sam odskoczył, nie przestając jej
głaskać. Pomyślał, że nie chce spędzać wieczorów z mniej skomplikowaną kobietą. Chciał je
spędzać z Johanną.
Z drugiej strony byłoby lepiej, gdyby już nigdy się nie spotkali. Mężczyzna miał o
wiele więcej wolności, jeśli zajmował się wieloma kobietami, a nie koncentrował się na
jednej. Oczywiście nie zamierzał koncentrować się na Johannie, tylko w tych dniach za dużo
o niej myślał.
Jakie tajemnice kryła w sobie? Musiał się dowiedzieć.
Kiedy go pocałowała... W tym nie było tajemnicy, tylko szczera, jawna,
niepohamowana namiętność. Podobnie reagował on.
A potem wyglądała na oszołomioną i zdenerwowaną. Czyżby nie chciała znać prawdy,
dlaczego to wszystko się stało?
Do diabła z tym, czego chce Johanna, pomyślał Sam i zamknął drzwi stajni. On musiał
wiedzieć, dlaczego. Czy Johanna tego chce, czy nie, będzie miała do czynienia z Samem
Weaverem.
Johanna była całkowicie wyczerpana. Połknęła dwie aspiryny i popiła jogurtem. Całe
popołudnie miała wypełnione zebraniami, i choć powinna świętować wieczorną edycję
teleturnieju, zaszyła się w domu. W przyszłym tygodniu będzie musiała wydać przyjęcie dla
ekipy. Zasłużyli sobie na to. Musi też dopilnować, żeby Beth dostała podwyżkę. Dziś jednak
nie chciała już myśleć o pracy. Pragnęła zająć się kwiatami.
Wyszła do słonecznego ogrodu. Róże, które pięły się na kratownicach z boku domu,
prosiły się o przycięcie, musiała też wypielić lwie paszcze i malwy. Zachwycona aromatami i
barwami, zanurzyła ręce w ziemi.
Spędziła wiele popołudni z ogrodnikiem w posiadłości ojca, poznając nazwy roślin i
sposoby ich pielęgnacji. Poznała też trudną sztukę ogrodowej kompozycji kwiatów.
Nigdy nie zapomniała tamtych aromatów, duchoty, upału, zapachu nawodnionej
ziemi. Ogrodnik był dobrym człowiekiem, nieco zgarbionym i otyłym. Kiedyś Johanna
wyobrażała sobie, że jest jej ojcem i że razem prowadzą rodzinny interes.
Nie wiedziała, dlaczego tak serdecznie się nią zajmował, dopóki nie usłyszała, jak
opowiadał innemu służącemu, że jest mu jej żal.
Wiele osób współczuło małej, samotnej dziewczynce, którą ojciec zajmował się
wyłącznie wtedy, kiedy miał taki kaprys. Podarował jej dwupiętrowy domek dla lalek, zestaw
do herbaty z angielskiej porcelany i białe futro. Uczęszczała na lekcje baletu, gry na
fortepianie i francuskiego. Inne dziewczynki marzyły o tym, co Johanna miała na
wyciągnięcie ręki.
Gdy skończyła sześć lat, jej zdjęcie ukazało się w gazetach. Miała na nim czerwoną
aksamitną sukienkę do kostek i mały brylantowy diadem. Fotografię zrobiono na drugim
ślubie jej ojca. Wyglądała jak hollywoodzka księżniczka.
Panną młodą była włoska aktorka ze skłonnością do napadów złości. Podczas
dwuletniego związku ojciec większość czasu spędzał na włoskiej Riwierze, Johanna zaś w
ogrodach jego posiadłości w Beverly Hills.
Potem wybuchł skandal, a następnie odbył się rozwód. Aktorka zatrzymała dom we
Włoszech, a ojciec wdał się w płomienny romans i zajął się kolejną produkcją. W wieku
ośmiu lat Johanna nabrała chłodnego dystansu do wszelkich związków.
Wolała kwiaty. Z zapałem pracowała w ziemi, rzadko robiła sobie manikiur. Krótko
obcinała paznokcie i nie zawracała sobie głowy lakierem.
Mało kobieca. Tak właśnie nazwalają Lydia, bardzo wygadana i stosunkowo długo
panująca kochanka ojca. Była piękna i niezwykle samolubna. Na szczęście nie chciała
poślubić Carla Pattersona, on zresztą też do tego się nie palił.
„Wyślij małą do zakonnic w Szwajcarii, skarbie. Tylko siostry potrafią nauczyć
dziewczynkę kobiecości i wdzięku".
Jako dwunastolatka Johanna żyła w ciągłym przerażeniu, że zostanie wysłana za
granicę, jednak Lydia została zastąpiona inną kobietą, zanim zdołała przekonać Carla
Pattersona, aby zapłacił czesne za szkołę.
Mało kobieca. Od czasu do czasu te słowa wciąż rozlegały się w głowie Johanny.
Zazwyczaj je ignorowała. Odnalazła własny sposób na życie. Mimo to, niczym dawna blizna,
czasem ją bolały.
Usłyszała samochód, ale nawet nie uniosła wzroku, gdyż była pewna, że auto minie jej
dom. Lecz tak się nie stało. Z samochodu wysiadł Sam.
Zamurowało ją.
Gdy jechał tu z rancza, roznosiła go furia, że jak głupi ściga piekielną blondynkę o
zimnych oczach, a teraz, kiedy przed nią stanął, myślał tylko o tym, jak pięknie wyglądała
nad stawem, w blasku księżyca.
Zapadał zmierzch. Johanna klęczała w morzu kwiatów niczym jakaś pogańska
boginka przyrody. Jej ręce były brudne od ziemi. Powietrze pachniało słodko i upajająco.
- Po co ci sekretarka automatyczna, skoro nie odpowiadasz na wiadomości? - zapytał.
- Byłam zajęta.
- Jesteś nieuprzejma.
Bardzo jej się to nie podobało... gdyż mówił prawdę.
- Przepraszam. - Uśmiechnęła się swoim najzimniejszym i najbardziej oficjalnym
uśmiechem. - Przenosimy program na wieczór, miałam mnóstwo zebrań i papierkowej roboty.
Czy chodzi o coś ważnego?
- Świetnie wiesz, że to cholernie ważne.
- Jeśli masz jakieś prawne wątpliwości co do swojej umowy...
- Przestań, Johanno. Interesy mamy już za sobą. To minęło.
- Tak, to prawda. - Spojrzała na niego.
Sam włożył ręce do kieszeni, by jej nie udusić.
- Nie lubię czuć się jak idiota.
- Tego jestem pewna. - Wstała, uważając, żeby nie zmniejszyć dystansu między nimi.
- Zaraz będzie ciemno, Sam. Jeśli to wszystko... - Reszta słów uwięzła jej w gardle, kiedy
złapał ją za koszulę.
- Zaraz odwrócisz się ode mnie o ten jeden raz za dużo - powiedział cicho. - Zawsze
uważałem się za człowieka łagodnego, ale najwyraźniej się myliłem.
- Twój charakter to nie mój problem.
- Owszem, twój. - Aby udowodnić, że ma rację, pociągnął ją ku sobie. Wyciągnęła
przed siebie ręce, by złapać równowagę, ale jego wargi spoczywały już na jej ustach.
Tym razem to nie był sondujący ani przyjacielski pocałunek. Kryła się w nim
namiętność, niecierpliwość i pożądanie. Johanna nie walczyła. Nie chciała nawet myśleć o
tym, jak zachowałby się Sam, gdyby się opierała. Zamiast tego stała zupełnie nieruchomo,
pełna zimnej, odpychającej pogardy.
Prawie go zwiodła, gdy nagle jęknęła z dziwną uległością i rozpaczą. Zarzuciła ręce na
szyję Sama i wpiła palce w jego ramiona.
Robiło się coraz ciemniej i chłodniej, ale Johanna czuła tylko gorące ciało Sama.
Pachniał końmi i skórą. Dzikością i pożądaniem.
Musiała uciec od niego i od siebie.
Dotykał ustami jej twarzy, czuł miękkość jej ciała. Ona także chciała więcej.
- Pragnę cię, Johanno. Nie mogłem przestać o tobie myśleć od wielu dni. I nocy. Chcę
być z tobą. Teraz.
Ona także tego pragnęła. Chciała odrzucić precz samokontrolę, przez lata
wystudiowany chłód. Czuła, że z Samem mogłaby przeżyć coś, co odmieniłoby ją na zawsze.
Wreszcie oderwała się od niego i poczuła porażający smutek. Uśmiechnęła się z
wysiłkiem, kiedy ujrzała smugi na jego ramionach.
- Miałam brudne ręce - powiedziała. Ujął je w swoje dłonie.
- Wejdźmy do środka.
- Nie. - Delikatnie uwolniła się jego uścisku. - Nic by z tego nie wyszło, Sam. Nic by
nam nie wyszło.
- Dlaczego?
- Bo ja tego nie chcę. Nie pozwoliłabym na to.
- Nieprawda. - Ujął dłonią jej brodę.
- Nie pozwoliłabym. Podobasz mi się, temu nie zaprzeczam. Ale to by nas
zaprowadziło donikąd.
- Przecież już nas dokądś zaprowadziło.
- I wystarczy. Uwierz mi, kiedy mówię, że jest mi przykro, ale lepiej, żebyśmy teraz
stawili temu czoło.
- Nigdy się z tym nie pogodzę. - Czule przesunął dłonią po jej policzku. - Nie licz, że
odejdę i zostawię cię w spokoju.
Johanna wzięła głęboki oddech i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie zamierzam się z tobą przespać, Sam.
- Teraz czy w ogóle? - Uniósł brew.
Ostatnie, czego się po sobie spodziewała, to śmiech, ale nie potrafiła powstrzymać
chichotu.
- Dobranoc, Sam.
- Chwileczkę, jeszcze nie skończyliśmy. - W jego głosie słychać było rozbawienie,
kiedy wskazał ręką na schodki prowadzące do jej domu. - Może usiądziemy? Przyjemny
wieczór. - Kiedy się zawahała, uniósł ręce w obronnym geście. - Żadnego kontaktu.
- No dobrze. - Nie czuła się swobodnie, ale uznała, że jest to winna im obojgu. -
Napijesz się czegoś?
- A co masz?
- Poranną kawę.
- Chyba sobie daruję, dzięki. - Usiadł obok niej, niemal dotykając biodrem jej biodra. -
Podoba mi się twój dom, Johanno - zaczął, zastanawiając się, czy dzięki temu otoczeniu zdoła
ją lepiej zrozumieć. - Tu jest cicho, intymnie i porządnie. Od jak dawna tu mieszkasz?
- Pięć lat.
- Sama to wszystko zasadziłaś?
- Tak.
- Co to za kwiaty?
- Te? Niecierpki.
- Brzydka nazwa dla tak ładnej rośliny. - Małe różowe i delikatne kwiatki rosły sobie
jak chciały. - Wiesz, przyszło mi do głowy, że niezbyt dobrze się znamy.
- Nie - odparła nieufnie. - Prawie się nie znamy.
- Co myślisz o randkach?
- Miłe zajęcie dla nastolatków. - Uśmiechnęła się.
- Nie wierzysz, że dorosłym też może to sprawiać przyjemność?
Wzruszyła ramionami.
- Większość kobiet, które znam, ma kochanków, nie chłopaków.
- A ty nie masz ani kochanka, ani chłopaka.
- I dobrze mi z tym.
Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że Sam znowu popatrzył na drobne, różowe
kwiatki.
- A co myślisz o kumplu? Może przez jakiś czas spróbujemy być kumplami. To takie
miłe, niezobowiązujące słowo. Żadnych problemów.
Tak brzmiało, to prawda, ale Johanna miała swój rozum. Kumpel, przyjaciel, bliska
osoba. Tak to się zaczyna, a potem...
- To, co mówiłam przed chwilą, mówiłam poważnie.
- Nie wątpię. Dlatego uznałem, że nie będziesz się bała lepiej mnie poznać.
- Nie boję się - odparła natychmiast, zdradzając, że uderzył we właściwą nutę.
- To dobrze. W piątek w Beverly Wilshire jest impreza charytatywna. Przyjadę po
ciebie o siódmej.
- Nie przyjeżdżaj.
- Popierasz zbieranie datków na bezdomnych, prawda?
- Oczywiście, ale...
- A ponieważ się mnie nie boisz, na pewno będziesz mi chętnie towarzyszyła.
Wprawdzie nie przepadam za takimi imprezami, ale cel jest zbożny.
- Doceniam twoją propozycję, ale nie zdążę wrócić do domu po pracy i przebrać się na
oficjalne przyjęcie w Wilshire. - To powinno go zniechęcić, pomyślała.
- No dobrze, przyjadę po ciebie do biura. Wobec tego o wpół do ósmej.
Johanna sapnęła gniewnie.
- Sam, dlaczego próbujesz mną manipulować?
- Johanno... - Ujął ją za rękę i pocałował jej palce, zbyt szybko, aby zdążyła
zaprotestować. - Potrafię manipulować o wiele lepiej.
- Nie wątpię.
- Uwielbiam, kiedy posługujesz się tym tonem.
- Uśmiechnął się z zachwytem. - Jest taki wyniosły. Od razu mam ochotę cię
wytargać.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Jakie pytanie? A, tamto - dodał pośpiesznie, kiedy zmrużyła oczy. - Nie usiłuję tobą
manipulować. Usiłuję umówić się z tobą na randkę. Nie, nie na randkę - poprawił się. -
Dorośli nie umawiają się na randki. Nie możemy nazwać tego spotkaniem w interesach, to
brzmi zbyt oficjalnie. A co powiesz na zwykłe spotkanie? Podoba ci się?
- Nie za bardzo.
- Jednego już się o tobie dowiedziałem, a mianowicie, że bardzo trudno cię zadowolić.
- Wyciągnął się z westchnieniem. - Ale to nic. Posiedzę sobie tu, aż znajdziesz odpowiednie
słowo. Pojawiają się gwiazdy.
Zerknęła na niebo. Często sama siadywała wieczorami na schodkach. Noc wydawała
się ładniejsza w towarzystwie Sama, i to martwiło Johannę.
- Robi się chłodno - mruknęła.
- Czyżbyś zapraszała mnie do środka?
- Nie aż tak chłodno. - Zapadła cisza. W oddali rozległ się krzyk kozodoja. - Dlaczego
nie siedzisz w mieście w jakimś modnym klubie, w towarzystwie młodej, obiecującej aktorki
z nowym, równiutkim uzębieniem?
Sam w głębokiej zadumie oparł łokieć na schodku.
- Naprawdę nie wiem. Dlaczego nie siedzisz w mieście w jakimś modnym klubie w
towarzystwie wziętego reżysera o doskonalej opaleniźnie i odessanym tłuszczu?
- Ja pierwsza zapytałam.
- Uwielbiam grać - odpowiedział po chwili. Jego głos był tak spokojny i poważny, że
Johanna odwróciła głowę. - Naprawdę uwielbiam, kiedy wszystko jest tak, jak trzeba,
scenariusz, plan, ekipa. I nie mam nic przeciwko temu, że dobrze mi za to płacą. Zostało mi
kilka tygodni do zdjęć. Kiedy już się zaczną, będę miał bardzo dużo pracy. Nie chcę
marnować tej odrobiny wolnego czasu, jaki mi pozostał, na przesiadywanie w klubach. -
Dotknął jej włosów. Wprawdzie obiecał, że nie będzie żadnego kontaktu, ale Johanna nie
zaprotestowała. - Wrócisz i nakarmisz moje kaczki, Johanno?
Popełniła błąd, bo uśmiechnęła się. Głupi, lecz całkiem świadomie popełniony błąd.
- Chyba dam radę w piątek wieczorem, jeśli wyjdziemy wcześniej z tej imprezy
dobroczynnej. Cały dzień będę miała zajęty.
- O wpół do ósmej w twoim biurze?
- Zgoda. Bez zobowiązań?
- Jasne.
Kiedy się nad nią pochylił, natychmiast wyciągnęła rękę.
- Nie całuj mnie, Sam. Odsunął się z wysiłkiem.
- Teraz czy nigdy? - zapytał. Wstała i otrzepała dżinsy.
- Przynajmniej teraz. Do zobaczenia jutro.
- Johanno. - Zatrzymała się u szczytu schodów i odwróciła się. - Nic takiego -
powiedział. - Chciałem tylko jeszcze raz na ciebie spojrzeć. Dobranoc.
- Jedź ostrożnie. Masz przed sobą długą drogę.
- Coraz krótszą.
ROZDZIAŁ PIĄTY
O wpół do szóstej biuro przypominało katakumby. Johanna cieszyła się, że w ciszy
może nadrobić papierkową robotę, z którą zawsze zalegała.
Walka o realizację nowego projektu wkraczała w decydującą fazę. Jeszcze jeden
sukces, i firma producencka Johanny Patterson zacznie walczyć na rynku.
„Ogrody rozmaitości". Oczami duszy już widziała to logo. Za jakiś czas ujrzą je także
inni. I zapamiętają.
Oczywiście nadal będzie produkowała teleturnieje, ale zacznie poszerzać horyzonty.
Telewizyjny serial obyczajowy, kilka filmów, serial na weekend. Już widziała, jak wszystko
będzie się rozwijało, krok po kroku.
Posprzątała biurko i wydobyła swój sekret. Wcześniej ukryła torbę w dolnej
szufladzie. I tak zrobiło się zamieszanie, kiedy przyniosła do biura wieczorową suknię. Teraz
Johanna wyciągnęła pudełko z torby, otworzyła je i dwa razy uważnie przeczytała instrukcję.
Potem przyjrzała się uważnie swoim dłoniom. Sprzedawczyni nie myliła się, mówiąc, że
paznokcie Johanny są w okropnym stanie. Dlatego postanowiła przeprowadzić eksperyment.
Takie małe wyzwanie.
Przycięła pierwszy sztuczny paznokieć. Położyła go na niepomalowanym paznokciu
kciuka, aż wreszcie uznała, że długość jest w sam raz. Jeszcze tylko dziewięć, pomyślała, i
wzięła się do roboty.
Kiedy leżało przed nią dziesięć paznokci odpowiedniej długości, przeszła do
następnego etapu. Instrukcja głosiła, że to proste, szybkie i schludne. Johanna oderwała taśmę
klejącą i przycisnęła ją do paznokcia. Ostrożnie złapała szczypczykami taśmę i zaczęła ją
zdzierać. Taśma zwinęła się w kulkę. Johanna spróbowała jeszcze raz. Za trzecim razem jej
się udało. Zadowolona, wzięła sztuczny paznokieć i przycisnęła go do swojego. Następnie
puściła go i oceniła rezultat. Uznała, że jeśli pomaluje plastik jasnoróżowym lakierem, będzie
wyglądał jak naturalny paznokieć.
Praca nad jedną ręką zajęła jej dwadzieścia minut. Musiała oczywiście włożyć
okulary, czego nigdy nie robiła w czyjejś obecności. Przeklinała sprzedawczynię, siebie i
producenta paznokci. Nagle zadzwonił telefon. Wcisnęła linię numer jeden i oderwała
paznokieć na palcu wskazującym.
- Johanna Patterson - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Tu John Jay, skarbie. Cieszę się, że taka z ciebie pracoholiczka.
Johanna zerknęła na swój palec wskazujący.
- O co chodzi?
- Mam maleńki problem, skarbie, i chcę cię prosić, żebyś przyszła mi z pomocą. -
Kiedy nic nie powiedziała, odchrząknął: - Posłuchaj, wygląda na to, że moje konto jest niemal
puste i znalazłem się w kłopotliwej sytuacji. Czy mogłabyś porozmawiać z kierownikiem z
Chasen's? Mówi, że cię zna.
- Daj mi go. - Pełna niesmaku przejechała dłonią po włosach, no i odkleił się kolejny
paznokieć. Wyciągnięcie Johna Jaya z kłopotliwej sytuacji zajęło jej niecałe dwie minuty.
Kiedy odłożyła słuchawkę, popatrzyła na swoją rękę. Dwa paznokcie odleciały, a palce miała
wysmarowane klejem. Westchnęła głośno i zaczęła odklejać pozostałe paznokcie.
Przypomniała sobie, że jest inteligentną, zdolną kobietą. Zbliżała się do trzydziestki i
miała skomplikowaną i wymagająca pracę. Zarazem była jedyną kobietą w tym kraju, która
nie potrafiła przykleić sobie sztucznych paznokci.
Cisnęła wszystko do kosza na śmieci.
W toalecie dla pań zrobiła, co mogła ze swoimi włosami. Ponieważ nadal czuła się
mało kobieca, nałożyła mocny makijaż. Rozpięła torbę z suknią. Ten strój miała na sobie
tylko raz. Sukienka była obcisła, bez ramiączek, zupełnie inna od zwykłych ubrań Johanny.
Wciągnęła na siebie suknię, po czym przystąpiła do walki z zamkiem błyskawicznym.
Zaklęła i zaczęła się zastanawiać, dlaczego w ogóle zgodziła się iść na tę imprezę.
Dobry wybór, uznała w końcu, przeglądając się w lustrze. Kolor podkreślał jej urodę.
Suknia miała rozcięcie odsłaniające nogi. Johanna zmieniła codzienne kolczyki na kółka z
perłami i brylantami, a następnie nałożyła pasującą do nich kolię.
Lepiej nie będzie, pomyślała. Dobrze, że umówiła się tutaj z Samem. Dzięki temu to
spotkanie nie tylko mniej kojarzyło się z randką, ale również Sam będzie musiał ją odwieźć
do firmy, a ona wróci do domu własnym autem.
Jak tchórz. Nie, jak osoba przezorna. To, co czuła do Sama, było zbyt nagłe i zbyt
intensywne. Romans nie leżał w jej planach. Widziała zbyt wiele romansów ojca. Jej życie
nigdy nie będzie takie jak jego.
Jeśli zaś chodzi o Sama Weavera, będzie rozsądna, ostrożna, a przede wszystkim
zachowa całkowitą kontrolę nad sytuacją.
Boże, wyglądał wspaniale.
Stał w jej gabinecie obok okna, z rękami w spodniach smokingu, pogrążony w
myślach. Poczuła niepokojące zadowolenie. Jeśli wierzyłaby w szczęśliwe zakończenia,
uwierzyłaby w Sama.
Nie słyszał jej, ale myślał o niej tak intensywnie, że od razu wiedział, kiedy pojawiła
się na progu. Odwrócił się.
Wyglądała tak krucho z włosami upiętymi nad karkiem i odsłoniętymi ramionami.
Oficjalny kostium pasował do kobiety, którą widział po raz pierwszy. Piękny ogród i dom na
uboczu pasowały do kobiety, która śmiała się razem z nim nad stawem. To jednak była
zupełnie nowa Johanna, która wydawała się zbyt delikatna, aby ją dotknąć.
Westchnął z podziwem.
- Już myślałem, że uciekłaś.
- Przebierałam się. - Bardzo chciała zachowywać się naturalnie, więc zmusiła się, żeby
przejść do szafki. - Przepraszam, że trochę się spóźniam. Miałam sporo rzeczy do zrobienia.
Praca - dodała i zerknęła szybko w kierunku kosza, żeby upewnić się, że nie widać
plastikowych paznokci i lakieru.
- Wyglądasz wspaniale, Johanno.
- Dziękuję. - Zamknęła drzwi szafki, usiłując potraktować komplement z taką samą
nonszalancją, z jaką został wypowiedziany. - Ty też. Jestem gotowa.
- A ja potrzebuję jeszcze minuty. - Podszedł do niej i zauważył zdumienie w jej
oczach, gdy objął ją za nagie ramiona i pocałował. Starał się, żeby pocałunek był lekki i
delikatny. - Po prostu musiałem się upewnić, że jesteś prawdziwa.
Była bardzo prawdziwa.
- Powinniśmy już iść - powiedziała.
- Wolałbym zostać tutaj i oddać się czułościom. Ale może kiedy indziej - dodał, kiedy
zobaczył, jak uniosła brew. Złapał ją za rękę i wyszedł z gabinetu w kierunku wind. - Jeśli
będzie nudno, wyjdziemy wcześniej. Przejedziemy się.
- Hollywoodzkie gale nigdy nie są nudne. - Oznajmiła to z takim przekąsem, że musiał
się roześmiać.
- Nie lubisz ich.
- Nie uważam za konieczne na nie chodzić. Weszli do windy.
- Trudno należeć do jakiegoś świata i go ignorować.
- Nie, to wcale nie jest trudne. - Robiła to od lat. - Niektórzy z nas lepiej sobie radzą
poza sceną. Widziałam jedną z reklam twojego miniserialu - zmieniła szybko temat. -
Wyglądała nieźle, z klasą i seksownie.
- To marketing - powiedział niedbale, kiedy winda dojechała na podziemny parking. -
Film nie jest pełen seksu, tylko romantyczny. To pewna różnica.
Tak było, ale zaskoczyło ją, że i on to wiedział.
- Kiedy zdejmujesz koszulę i świecisz nagim torsem, ludzie zaczynają myśleć o
seksie.
- I to wystarczy? Mogę w pięć sekund wyskoczyć z tego ubranka.
Wsiedli do samochodu.
- Dziękuję, ale już widziałam twój tors. Dlaczego zdecydowałeś się na telewizję?
Chodzi mi o to, dlaczego robisz to akurat w tym punkcie swojej kariery?
- Dlatego, że większość ludzi nie wysiedzi w kinie przez cztery godziny, a ja chciałem
nakręcić ten film. Mały ekran jest bardziej osobisty, intymny, tak jak scenariusz. - Ruszyli w
drogę. - Ta bohaterka, Sara, jest taka krucha, taka tragiczna. Ufna i naiwna. To, jak Lauren
poradziła sobie z rolą, niemal zbiło mnie z nóg - dodał, mając na myśli swoją partnerkę w
filmie.
- Naprawdę odnalazła istotę tej niewinności.
Zdaniem prasy Sama i Lauren łączyła namiętność nie tylko na ekranie. Johanna
zamierzała o tym nie zapominać.
- To dziwne, kiedy aktor mówi o postaci, której sam nie zagrał - zauważyła.
- Luke to sukinsyn. Godny pogardy oportunista i lowelas. Czarujący i wyszczekany.
- Czy ty odnalazłeś jego istotę?
- Będziesz musiała obejrzeć film i mi powiedzieć.
- Co masz teraz w planach?
- Komedię.
- Nie wiedziałam, że występujesz w komediach.
- Musiałaś przegapić moją rolę w pewnym serialu komediowym wiele lat temu.
- Wstyd mi się przyznać, ale to widziałam. - Zachichotała.
- A ja się wstydzę, że tego nie widziałem. To było tuż przed tym, jak wystąpiłem w
reklamówce wody Mano. „Która kobieta oprze się mężczyźnie pachnącemu jak mężczyzna?".
- Cóż, taki casting wygrałeś i zrobiłeś swoje.
- Dzięki tej reklamówce dostałem rolę w „Tajniaku".
Tego była pewna. Widziała tamte reklamy. Sam był w nich niesłychanie seksowny,
wyjątkowo męski i tak zadziorny, że kobiety wręcz śliniły się na jego widok. Jego bohater z
„Tajniaka" był niby taki sam, ale Sam nadał mu głębię, która zadziwiła zarówno widownię,
jak i krytyków.
- Takie rzeczy nie dzieją się zbyt często - powiedziała. - A jeśli tak, zazwyczaj są
zasłużone.
- No cóż... - przeciągnął to słowo. - To chyba był komplement.
Johanna wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie twierdziłam, że jesteś zły w tym, co robisz.
- Dlaczego nie powiesz po prostu, że jestem dobry w tym, co robię?
Johanna uznała dyskusję za skończoną. Wreszcie dojechali do pełnego limuzyn
Beverly Wilshire.
- Wygląda na to, że zjawił się tłum ludzi - stwierdziła.
- Zawsze możemy wrócić do twojego gabinetu i oddać się czułościom.
Popatrzyła na niego wymownie. Umundurowany parkingowy otworzył drzwi
samochodu. Kiedy znalazła się na chodniku, zaczęły błyskać flesze.
Nienawidziła tego wprost organicznie. Oczywiście jak zwykle panowała nad sobą.
Chłodna, zimna, profesjonalna. Gdy Sam objął ją ramieniem, rozbłysło jeszcze więcej fleszy.
- Współpracuj z nimi, uśmiechnij się, to szybciej dadzą ci spokój - mruknął jej do
ucha.
- Panie Weaver! Panie Weaver! Co może nam pan powiedzieć o nowym miniserialu?
Sam uśmiechnął się do tłumu reporterów.
- Przy dobrym scenariuszu i obsadzie, w której znalazła się Lauren Spencer, myślę, że
zdoła się wybronić - odparł, nie przestając iść przed siebie.
- Czy pana związek z panną Spencer się skończył?
- Nigdy się nie zaczął.
Jeden z reporterów podszedł na tyle blisko, że zdołał złapać Johannę za rękę.
- Możemy poznać pani nazwisko?
- Patterson - odparła i strząsnęła jego dłoń.
- Od Carla Pattersona - usłyszała, jak mówi ktoś z tłumu. - To córka starego. Pani
Patterson, czy to prawda, że małżeństwo pani ojca przeżywa kryzys? Jak się pani czuje,
wiedząc, że związał się z kobietą dwa razy młodszą od siebie?
Johanna nic nie odpowiedziała i prześliznęła się przez drzwi prowadzące do recepcji.
- Przepraszam. - Sam wciąż ją obejmował. Była wściekła, zarazem wewnętrznie
rozdygotana.
- Nie masz z tym nic wspólnego. - Potrzebowała chwili, żeby się uspokoić. Tak, to był
gniew, ale też ów powodujący ból brzucha niepokój, który dopadał ją za każdym razem, kiedy
stawała w obliczu natarczywych pytań dotyczących jej ojca.
- Chcesz wymknąć się do baru na drinka? Posiedzieć przez chwilę w jakimś ciemnym
kącie?
- Nie, naprawdę nic mi nie jest. - Napięcie nieco opadło, Johanna uśmiechnęła się do
Sama. - Nie dałabym rady przechodzić przez to tak często jak ty.
- To część mojej pracy. - Podniósł palcem jej brodę. - Na pewno nic ci nie jest?
- Na pewno. Chyba chciałabym...
Niestety o rejteradzie nie było mowy, gdyż podeszło kilka osób, aby przywitać się z
Samem.
Znała ich, niektórych z widzenia, innych z plotek. Partnerka Sama z ostatniego filmu
przyszła z mężem. Była w ciąży. Elita reporterska, która została wpuszczona do budynku,
zrobiła jej sporo zdjęć.
Kiedy szli w kierunku sali balowej, wciąż podchodzili do nich ludzie, aby się
przywitać lub przedstawić. Johanna znała wielu z nich dzięki swojemu ojcu. Trzeba było
całować policzki, ściskać ręce, wymieniać uściski. Stary aktor o srebrnej grzywie i twarzy,
która wciąż przyciągała uwagę, uścisnął ją serdecznie. Johanna odwzajemniła uścisk z
niekłamaną sympatią. Nigdy nie zapomniała, jak wiele lat temu, podczas jednego z przyjęć
ojca Johanny, przyszedł do jej pokoju i zabawiał ją opowieściami.
- Wujaszku Maksie, jesteś jeszcze przystojniejszy niż zwykle.
- Jo - jo, kiedy na ciebie patrzę, czuję się stary - roześmiał się, nie wypuszczając jej z
uścisku.
- Nigdy nie będziesz stary.
- Mary chciałaby się z tobą przywitać. - Miał na myśli swoją długoletnią i jedyną
żonę. - Uciekła do toalety dla pań. - Ponownie pocałował Johannę w policzek, po czym
odwrócił się do Sama. - A więc w końcu się złamałaś i zaczęłaś umawiać się z aktorem.
Przynajmniej wybrałaś sobie kogoś utalentowanego. Podziwiam pańskie dokonania.
- Dziękuję. - Po sześciu latach w tym biznesie Sam myślał, że gwiazdy nie robią już na
nim wrażenia. - To zaszczyt pana poznać, panie Heddison - dodał. Naprawdę tak uważał. -
Widziałem wszystkie pana filmy.
- Mała Jo - jo zawsze miała dobry gust. Chciałbym kiedyś z panem pracować.
Niewielu aktorów z pana pokolenia mogłoby to ode mnie usłyszeć.
- Proszę tylko powiedzieć, gdzie i kiedy. Max zmrużył oczy i powoli pokiwał głową.
- Jest pewien scenariusz, nad którym się zastanawiam. Wyślę go panu, żeby rzucił pan
na niego okiem. Jo - jo, chciałbym częściej widywać twoją śliczną buzię.
- Pocałował ją raz jeszcze, po czym udał się na poszukiwanie żony.
- Pewnie cię zatkało - odezwała się Johanna, kiedy Sam w milczeniu wpatrywał się w
plecy odchodzącego Maksa.
- Nie ma żyjącego aktora, którego podziwiałbym bardziej od Maksa Heddisona.
Rzadko pojawia się na przyjęciach, a kiedy widziałem go poprzednio, nie miałem odwagi
podejść i się przedstawić.
- Ty, nieśmiały?
- Może raczej wystraszony.
Johanna wzięła go za rękę, wzruszona jego słowami.
- To najmilszy człowiek, jakiego znam - powiedziała. - Kiedyś na urodziny podarował
mi szczeniaka. Ojciec był wściekły, bo nienawidzi psów, ale nie mógł nic powiedzieć, bo to
był podarunek od wujaszka Maksa.
- Jo - jo?
Zerknęła na niego z ukosa.
- Tak może mnie nazywać tylko wujaszek Max.
- Podoba mi się. - Przejechał palcem po jej nosie. - Ciekawe, jak wyglądałaś w
warkoczykach i słomkowym kapeluszu. O Boże!
Nagle zauważyła, jak z jego twarzy znika rozbawienie i pojawia się rezygnacja.
Moment później Sam utonął w uścisku szczupłych białych ramion.
- Och, Sam, nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu. - Kobieta o gęstej szopie
rudych loków odwróciła twarz, aby fotografowie mogli zrobić jej zdjęcie z lepszej strony. -
Skarbie, gdzie się ukrywałeś?
- Tu i tam. - Sam z trudem zdołał się w końcu wyplątać z jej uścisku. - Jak się
miewasz, Toni?
- A jak wyglądam? - Odrzuciła do tyłu głowę i wybuchnęła śmiechem. - Byłam tak
zajęta, że straciłam kontakt ze wszystkimi. Właśnie zaczęłam zdjęcia, ledwie zdołałam się tu
wyrwać. To okropne, jeśli nie można widywać się z przyjaciółmi.
- Johanna Patterson, Toni DuMonde.
- Miło mi panią poznać. - Johanna słyszała, że DuMonde jest przeciętną aktorką, a jej
jedyną zaletą jest seksapil. Dwukrotnie dobrze wyszła za mąż i obaj mężowie pomogli jej w
karierze.
- Przyjaciele Sama... - Kobieta urwała nagle. - Jesteś córką Carla, prawda? - Zanim
Johanna zdążyła odpowiedzieć, DuMonde odrzuciła głowę, upewniwszy się, że włosy spłyną
kaskadą, i wybuchnęła śmiechem. - Co za zbieg okoliczności! Skarbie, marzyłam, żeby cię
poznać! - Położyła dłoń na ramieniu Johanny i omiotła wzrokiem pokój. Jej oczy, bystre i
ciemne, omijały mniej znaczące osoby, uśmiechały się do godnych zauważenia i mrużyły,
gdy wyśledziły jakąś rywalkę. - Co za radosny zbieg okoliczności - ciągnęła Toni. - Jestem
pewna, że zrozumiesz, jaką mi to sprawia radość. Kochanie, patrz, kogo znalazłam.
Johanna popatrzyła na swojego ojca, kiedy Toni prześliznęła się obok niego.
- Johanno, nie wiedziałem, że cię tu zastanę. - Carl musnął jej policzek jak policzki
tysiąca przygodnych znajomych.
Był wysokim mężczyzną o szerokich ramionach i płaskim brzuchu. Na jego twarzy
pojawiły się zmarszczki, gdyż bał się noża, nawet skalpela chirurga plastycznego. Nie
pozwolił jednak, aby jego ciało straciło jędrność. W wieku pięćdziesięciu trzech lat był w
świetnej formie. Kobiety lgnęły do niego równie mocno jak trzydzieści lat wcześniej. Nawet
bardziej, gdyż teraz dysponował władzą.
- Dobrze wyglądasz - powiedziała Johanna. Sam zauważył, że w jej głosie nie ma
ciepła, zupełnie inaczej niż przy spotkaniu z Maksem Heddisonem. - Carl Patterson, Sam
Weaver.
- Miło mi. - Carl ujął rękę Sama w swoją potężną, wypielęgnowaną dłoń. - Mam oko
na pana karierę. Mówi się, że niedługo zacznie pan kręcić film z Berlitzem. Pewnie się
spotkamy.
- Mam nadzieję.
- Czy to nie urocze? - wtrąciła się Toni, obejmując wolną ręką Sama. - To, że nasza
czwórka na siebie wpadła. Musimy usiąść razem, prawda, Carl? Chciałabym lepiej poznać
twoją córkę, w końcu będziemy rodziną.
Johanna nawet nie zareagowała. Ojciec nie mógł jej już niczym zaskoczyć.
- Gratulacje. - Skrzywiła się lekko, kiedy błysnął flesz.
- Jeszcze nie ustaliliśmy daty. - Toni uśmiechnęła się do Carla. - Ale chcemy, żeby
ślub odbył się szybko, jak tylko załatwimy kilka drobnych formalności.
Czyli sfinalizujesz czwarty rozwód, pomyślała Johanna. Na szczęście coraz to nowe
macochy nie robiły już na niej wrażenia.
- Jestem pewna, że będziecie bardzo szczęśliwi - powiedziała.
- Zamierzamy. - Carl poklepał Toni po ręce, patrząc na nią, zamiast na swoją córkę.
- A więc usiądźmy, Carl, i napijmy się, żeby to uczcić. - Toni objęła obu mężczyzn,
jednak Sam delikatnie wysunął się z jej uścisku i wziął za rękę Johannę. Jej dłoń była
lodowato zimna i sztywna.
- Przepraszamy, ale nie możemy tu długo zabawić.
- W czarującym uśmiechu Sama kryła się lekka skrucha.
- E tam, na pewno macie czas na jednego szybkiego drinka, zanim to miejsce zamieni
się w zoo. - Toni przejechała palcami po ramieniu Carla.
- Chętnie wypiję za twoje szczęście. - Jednak miłym słowom Johanny nie towarzyszył
uśmiech.
- Cudownie. - Toni była wniebowzięta, bowiem wszyscy ujrzeli ją w towarzystwie
wpływowego Carla i atrakcyjnego Sama. - Johanno, kochanie, nie wolno ci wierzyć w te
wszystkie okropne rzeczy, jakie wypisywano o mnie i Samie. Wiesz, że ludzie w tym mieście
uwielbiają plotki. - Uśmiechnęła się nieszczerze do Johanny.
- Dlaczego to robisz, do diabła? - spytał Sam.
- To część gry. - Johanna uniosła głowę i ruszyła do sali balowej.
W pomieszczeniu panował niezwykły gwar. Było bardzo wystawnie, tak jak powinno
być na tego rodzaju imprezach, żeby dobrze prezentowały się w prasie. Zapewne nikt nie
będzie szczędził grosza i bezdomnym skapnie sto, może nawet sto pięćdziesiąt tysięcy
dolarów. Jedzenie było wspaniałe.
Johanna jednak nie jadła. Ledwie dostrzegała, co znajduje się na półmiskach, choć
Toni cmokała nad każdą potrawą i zawracała wszystkim głowę kaloriami. Robiła żartobliwe
uwagi na temat tego, że Sam powinien zachowywać się jak dżentelmen w stosunku do jej
przyszłej pasierbicy, chichotała, że będzie miała córkę w swoim wieku i całowała Carla w
policzek, kiedy akurat robiła sobie przerwę we flirtowaniu z innymi mężczyznami.
Carl był nią oczarowany. Johanna sączyła szampana i przyglądała się, jak jej ojciec
puchnie z dumny, kiedy rudowłosa prawiła mu komplementy. Dotąd nie widziała, żeby jakaś
kobieta robiła na nim takie wrażenie. Często był pełen pożądania, rozwścieczony, ale nigdy
zaślepiony.
- Jeszcze tylko odrobinkę - powiedziała Toni, kiedy Carl nalewał wino. - Wiesz, jaka
robię się niemądra, kiedy za dużo wypiję. - Rzuciła mu wymowne spojrzenie. - Ależ tu tłum. -
Pomachała radośnie komuś przy sąsiednim stoliku. - Boże, jaka okropna sukienka. Wszystkie
te brylanty nie zamaskują złego gustu, prawda? Sam, skarbie, słyszałam, że Lauren widuje się
z jakimś francuskim kierowcą wyścigowym. Złamała ci serce?
- Nie - odparł bezbarwnie i odsunął się, kiedy Toni poklepała go po kolanie.
- To dlatego, że zawsze ty łamiesz im serca. Bądź ostrożna z tym faceten, Johanno,
twardsze ode mnie płakały z jego powodu.
- Z pewnością - odparła słodko Johanna i upiła jeszcze trochę szampana.
- Powiedz, dlaczego nie poprosisz taty, żeby załatwił ci jakąś rolę w filmie? - Toni
popatrzyła na nią porozumiewawczo.
- Nie gram w filmach.
- A czym się zajmujesz?
- Johanna produkuje programy telewizyjne - wtrącił się Carl. - Tak przy okazji,
ostatnie dane, które znalazły się na moim biurku, były bardzo obiecujące.
- Dziękuję.
- Co z wieczorną emisją?
- Właśnie to finalizujemy. Wysłałabym ci notatkę służbową, ale myślałam, że
wyjechałeś.
- Ostatnio spędziliśmy dwa tygodnie na wyjątkowo ponurym planie w Arizonie. - Toni
poklepała Carla po ręce. - Dzięki Bogu, Carl był na miejscu, żeby dopilnować, abym się nie
załamała. Sam, słyszałam same cudowne rzeczy o tym twoim filmie telewizyjnym. Pokażą go
za parę tygodni, prawda?
Uśmiechnął się do niej i skinął głową. Wiedział, że starała się o rolę Sary i jeszcze mu
nie przebaczyła, że się za nią nie wstawił.
- Musimy razem nakręcić film, a Carl powinien go wyprodukować - powiedziała Toni.
Prędzej mnie piekło pochłonie, pomyślał Sam.
- Naprawdę miło się rozmawia, ale Johanna i ja jesteśmy już spóźnieni. - Wstał, zanim
ktokolwiek zdążył zaprotestować, i wyciągnął dłoń. - Miło mi było pana poznać, panie
Patterson, i gratuluję panu ostatniego filmu. - Wziął Johannę za rękę i uśmiechnął się do Toni.
- Nigdy się nie zmieniaj, skarbie.
- Dobranoc - powiedziała Johanna do ojca. - I wszystkiego najlepszego. - Nie
protestowała, kiedy Sam wyprowadzał ją z sali balowej. - Nie musiałeś psuć sobie wieczoru z
mojego powodu.
- Wychodzę wcześniej nie tylko z twojego powodu. Nie lubię spędzać czasu w
towarzystwie takich piranii jak Toni. Poza tym przyda ci się świeże powietrze.
- Nie jestem pijana.
- Niewiele brakowało.
- Nigdy się nie upijam, bo nie lubię tracić kontroli. Tego akurat był więcej niż pewny.
- Doskonale, ale tak czy inaczej musimy coś zjeść. - Wręczył banknot
dwudziestodolarowy chłopcu, który przyprowadził samochód, i wpuścił do niego Johannę. -
Masz ochotę na hamburgera?
- Nie jestem głodna. Uparta jak zwykle, pomyślał.
- No dobra, ja mam ochotę na hamburgera. Zaczęła prychać i w tej samej chwili
uświadomiła sobie, że zachowuje się niegrzecznie.
- Sam, doceniam to, ale naprawdę nie mam na nic ochoty. Odwieź mnie na parking, a
potem pojadę do siebie.
- Wypiłaś pięć kieliszków wina. Liczyłem. - On wypił tylko jeden, gdy zorientował
się, w jakim nastroju jest Johanna. - Odwiozę cię do domu, ale najpierw coś zjemy.
- Nie mogę zostawić samochodu w mieście.
- Załatwię kogoś, kto odstawi ci go jutro.
- To zbyt dużo kłopotu. Mogę...
- Johanno, pozwól mi być przyjacielem, dobrze? Zamknęła oczy, rozpaczliwie pragnąć
zrobić coś, na co nigdy by sobie nie pozwoliła. Rozpłakać się, głośno, długo i bez powodu.
- Dziękuję. Myślę, że dobrze mi zrobi jedzenie i świeże powietrze.
Sam wszedł w smokingu do jednego z fastfoodów, zamówił hamburgery, frytki i
kawę, rozdał kilka autografów i wypadł na zewnątrz.
- Życie rzadko kiedy bywa proste - powiedział do Johanny, stawiając torbę z
jedzeniem pomiędzy jej stopami. - Dziewczyna za ladą bardzo chciała mi zafundować to
wszystko i wiem, że wrzuciła do torby swój numer telefonu. A na pewno nie miała więcej niż
dziewiętnaście lat.
- Powinieneś był pozwolić mi pójść.
- Każde z nas musi dźwigać swoje brzemię. - Odjechał spod restauracji. - Johanno,
zazwyczaj nigdy nie interesuję się tym, co wypisują o mnie w gazetach, chyba że to recenzja,
ale tym razem uczynię wyjątek, żeby ci powiedzieć, że Toni i ja nigdy nie byliśmy ze sobą.
- Sam, to nie moja sprawa.
- Niezależnie od tego, czy uważasz to za swoją sprawę, czy nie, chcę, abyś mi
wierzyła. Wystarczająco kiepsko wygląda, że wyobrażasz sobie, jakobym z nią był. Jeśli
jednak dodasz do tego jeszcze fakt, że ona zamierza poślubić twojego ojca, to po prostu
idiotyczne.
- Zawstydziła cię. Przykro mi.
- Nie podobało mi się, że sugerowała... - Sugerowała, akurat. Niemal wywiesiła
ogłoszenie. - Czułbym się lepiej, gdybyś zrozumiała, że nigdy nic nas nie łączyło. - Resztę
zatrzymał dla siebie, nie mógł bowiem szczerze powiedzieć, co myśli o kobiecie, która
wkrótce miała wejść do rodziny Johanny. - Tak czy inaczej, nie taki wieczór planowałem.
Chwilę później dojechał na szczyt wzgórza. Stąd rozpościerał się wspaniały widok na
Los Angeles. Sam opuścił dach, a potem sięgnął po torbę i wierzchem dłoni musnął policzek
Johanny.
- Muszę ci coś wyznać - powiedział.
- Co?
- Masz niesamowite nogi.
- Daj mi hamburgera.
- Pachnie ładniej niż cielęce medaliony.
- A to jedliśmy?
- Nie, tego nie jadłaś. Masz tu keczup. Upewnił się, że zaczęła jeść. Gdyby
kiedykolwiek widział kogoś bardziej nieszczęśliwego niż Johanna przy pięknym, ozdobionym
kwiatami stole z mnóstwem gwiazd dookoła, na pewno by go zapamiętał. Najgorsze było to,
że bardzo starała się niczego po sobie nie pokazać.
- Chcesz o tym pogadać? - Kiedy wzruszyła ramionami, postanowił nacisnąć nieco
mocniej. - Rozumiem, że nic nie wiedziałaś o kolejnym małżeństwie swojego ojca.
- Nie wiedziałam, że znowu zamierza się rozwodzić. Nie uzgadnia tego ze mną.
- Podoba ci się twoja przyszła macocha?
- Przyszła żona mojego ojca - poprawiła go. - Nie wiem, właściwie jej nie znam.
Dziwne, gdyż ojciec zazwyczaj nie planuje małżeństwa, nie skończywszy wcześniej
poprzedniego. Na ogół robi sobie rok albo dwa lata przerwy.
- Będzie miał kilka miesięcy, żeby lepiej poznać Toni. Może zmieni zdanie.
- Jestem pewna, że on doskonale wie, jaka jest. Z całą pewnością nie jest głupi.
- Może powiesz mu wprost, że jesteś na niego zła? Czasami to coś zmienia.
- Nie jestem na niego zła.
- A czujesz się zraniona? - Przejechał dłonią po jej policzku.
Potrząsnęła głową. Przez chwilę nie wierzyła, że zdoła wydobyć z siebie głos.
- On żyje własnym życiem - odparła. - Jak zawsze. I dzięki temu ja też mogę żyć jak
chcę.
- Wiesz, ja też kłóciłem się z ojcem. - Potrząsnął torbą frytek, wciskając ją Johannie.
- Poważnie?
- Walczyliśmy ze sobą. - Sam roześmiał się. - Weaverowie mają temperament.
Lubimy krzyczeć. Między piętnastym a dwudziestym rokiem życia wciąż ścierałem się z
moim staruszkiem. Przecież fakt, że rozwaliłem samochodem płot Greenleyów, nie
usprawiedliwiał odebrania mi na półtora miesiąca prawa jazdy, prawda?
- Pewnie Greenley był innego zdania. I co, udawało ci się postawić na swoim?
- Przegrywałem w stosunku jeden do czterech. Udawało mi się czasem tylko dlatego,
że ojciec musiał też wrzeszczeć na mojego brata i siostry.
- Musi być zupełnie inaczej, kiedy ma się taką dużą rodzinę. Zawsze sobie
wyobrażałam...
- Co?
Wino rozplatało jej język.
- Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie, że fajnie byłoby mieć braci i siostry. No i
dziadków, którym można by składać wizyty. Organizować zjazdy rodzinne. Oczywiście
trafiało mi się przyszywane rodzeństwo. Ale małżeństwa ojca rozpadały się, zanim
nawiązywała się jakaś nić porozumienia.
- Przysuń się. - Objął ją ramieniem. - Trochę lepiej?
- O wiele - westchnęła i oparła na nim głowę.
- Doceniam to.
Jej włosy pachniały jak powietrze za oknem. Czystością i spokojem. Miał ochotę
wtulić w nie twarz.
- Szkoda, że wypiłaś tyle wina - szepnął.
- Dlaczego?
- Bo to byłoby wbrew moim zasadom, gdybym zaczął cię uwodzić.
Nie podobało się jej słowo „uwodzić". Zakładało brak woli. Teraz jednak zabrzmiało
kusząco.
- Żyjesz według zasad? - zapytała.
- Niewiele ich jest. - Podniósł rękę do jej włosów.
- Chcę się z tobą kochać, Johanno, i chciałbym też, żebyś wtedy była w pełni
świadoma. Tak więc chwilowo zadowolę się czymś drobniejszym.
Dotknął ustami jej warg. Były ciepłe, wręcz gorące. Wyczuwał w Johannie akceptację.
Prawie się poddała.
Mogła się wyrwać. Jego dotyk był tak łagodny. Wiedziała, że nie będzie nalegał. Nie
tym razem. Lecz w przyszłości...
Z tym już się pogodziła. Podczas innej nocy, kiedy wiatr także szeleścił wśród liści, a
Sam trzymał ją w ramionach, był o wiele bardziej niecierpliwy. Ona, niestety, także. Coś się
wydarzyło, niezależnie od tego, jak bardzo chciała o tym zapomnieć. Westchnęła i dotknęła
jego twarzy.
- Chciałabym wiedzieć, co czuję - mruknęła, kiedy znowu mogła mówić.
Sam wiedział, że mógłby ją teraz mieć. Jeszcze trochę pieszczot i zostaliby
kochankami.
Przypomniał sobie o zasadach i o kruchych kobietach.
- Będziemy musieli o tym porozmawiać. I coś z tym zrobimy. To stanie się już
wkrótce, Joanno. Teraz jednak odwiozę cię do domu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Johanna w soboty nadrabiała całotygodniowe zaległości, nigdy zaś nie wylegiwała się
w łóżku, nawet jeśli dręczył ją kac i była niewyspana. Pieliła ogródek, robiła zakupy,
odpisywała na listy i zajmowała się księgowością. Ot, zwykły dzień pracy, jak wszystkie inne.
Dobrze wykorzystywała każdą godzinę, bo właściwa organizacja gwarantowała bezpieczne
życie.
Najpierw sprzątanie. Wprawdzie nie uważała się za domatorkę, nie zatrudniła jednak
nikogo do tych prac. Dom był jej prywatnym azylem i wolała dbać o niego sama.
Odkurzanie, czyszczenie i polerowanie nie były nużącymi obowiązkami, a nawet,
przez swą prostotę, przyjemnie relaksowały. Poza tym miała poczucie, że jej dom zasługuje
na szczególną uwagę. Było w tym coś intymnego.
Nastawiła głośno radio, potem pomyślała o samochodzie, a więc i o Samie. Miała
nadzieję, że nie zapomniał o swojej obietnicy i ktoś podrzuci auto, bo inaczej musiałaby
zrezygnować z zakupów i poprosić Bethany, żeby zawiozła ją w poniedziałek do pracy.
Johanna nigdy nie polegała na cudzej pamięci ani obietnicach.
A jeśli chodzi o Sama... No cóż, okazał się milszy i subtelniejszy, niż się spodziewała.
Nie dało się ukryć, działał na nią. Gdy z nim przebywała, kusiło ją, żeby zapomnieć o
umowie, którą zawarła sama ze sobą wiele lat temu: żadnych poważnych związków, które tak
łatwo mogą wymknąć się spod kontroli, żadnych zobowiązań czy obietnic.
I oto Sam sprawił, że była gotowa zaprzeć się samej siebie. Niepokojące i jakże
zdumiewające.
Co takiego miał w sobie, że za każdym razem, gdy przebywała w jego towarzystwie,
czuła się coraz mniej pewnie? Oczywiście był niezwykle przystojny, ale dla wyglądu nie
straciłaby głowy. Śmieszyły ją kobiety, które opierały swoje związki na mocnej linii szczęki
partnera albo wspaniałych bicepsach.
Zaś romansowa reputacja Sama i fakt, że był aktorem, jednoznacznie przemawiały
przeciwko niemu. Dlaczego więc, na Boga, traciła przy nim głowę?
Och, nic takiego się nie działo! Mop wściekle zafurczał po kuchennej podłodze,
mydliny rozprysły się wokół.
Oczywiście wiedziała, że plotkarskie gazety często przesadzały lub kłamały, opisując
prywatne życie osób ze świecznika, zdarzało się też jednak, że nie potrafiły dotrzeć do
najbardziej dramatycznej prawdy.
Prasa nigdy nie poznała prawdy o niej i o jej matce... Johanna szybko stłumiła dawne
wspomnienia.
Nie chodziło też o sławę Sama, bo to zupełnie na nią nie działało. Wszak wychowała
się wśród samych znakomitości. Ani o jego talent, chociaż go podziwiała. Ani o pozycję
zawodową, która w niewidzialny sposób zwykła przeradzać się we władzę. Na to też była
absolutnie odporna. Twardo walczyła o swoje miejsce w branży i była zbyt ambitna, by
wspierać się na innych.
Dlaczego więc wciąż myślała o Samie?
Ziarno zostało zasiane już przy pierwszym spotkaniu. Gdyby tak nie było, nie
wychodziłaby z siebie, byle tylko utrudnić mu życie. Zwykły mechanizm obronny.
A może to sprawa wdzięku, osobistego uroku? Sam się z nim urodził, bo gdyby
stylizował się na urokliwego faceta, imitował, natychmiast by to wyczuła i odrzuciła ze
wstrętem.
Natomiast on zachowywał się naturalnie, swobodnie i przyjacielsko. To lekko
nadkruszyło mur, którym się obwarowała. Róże dokonały pierwszego małego wyłomu, a
pocałunek wprawił ją w głęboki niepokój, bo forteca zadrżała w posadach.
Niepokój. Tak, to było dominujące uczucie. Musiała zastanowić się, co z tym zrobić.
Zignorować Sama? Wiedziała, że to nic nie da, bo Sam nie pozwoli siebie ignorować.
Pójść za jego sugestią i ostrożnie poznawać się nawzajem? Lub też, jak to miała w zwyczaju,
twardo pilnować, by znajomość nie przerodziła się w jakąkolwiek zażyłość...
Musiało być jakieś wyjście. Odnajdzie je i następnym razem, kiedy spotka się z
Samem, będzie dobrze przygotowana.
Na pewno sobie poradzi. Mop zafurczał w jej dłoniach.
Była niezwykła. Sam stał w progu kuchni i patrzył, jak Johanna zmywa podłogę.
Pukał, ale głośna muzyka zagłuszała wszystkie dźwięki. Ponieważ drzwi nie były zamknięte,
wszedł do środka, obszedł cały dom, aż ją znalazł.
Johanna Patterson. Za każdym razem, kiedy ją widział, wydawała się inna. W jednej
chwili wyrafinowana, w innej cudownie prosta. Kusząca albo chłodna. Nerwowa i twarda.
Mężczyzna musiałby spędzić lata, chcąc ją dobrze poznać. Sam uznał, że ma czas.
Teraz Johanna ubrana była w spłowiale bawełniane spodnie podwinięte nad kostkami i
wielką męską koszulę. Miała bose stopy i niedbale upięte włosy. Wycierała podłogę
płynnymi, fachowymi ruchami, nie wymigiwała się od pracy ani też nie klęła ze zmęczenia.
Pomyślał, że sprząta dom równie porządnie i metodycznie, jak robi wszystko inne. Podobało
mu się to.
Dobrze wiedział, dlaczego Johanna go pociąga. Była piękna, ale to by nie wystarczyło,
podobnie jak jej inteligencja.
Była zarazem bezbronna i ostra, stanowcza. Nie miała łatwego charakteru i ktoś, kto
chciał się do niej zbliżyć, musiał liczyć się z kłopotami. Ostrożna, zdystansowana,
nieulegająca innym. Życie ją poturbowało, więc uważnie rozglądała się wokół siebie i nie
poddawała się złudzeniom. Trudno jej zaimponować. I właśnie ta kombinacja tak go
pociągała.
A ona wolałaby, żeby tak nie było, pomyślał. Przynajmniej pozornie wydawało się, że
chciałaby, aby trzymał się od niej z daleka. Wierzył jednak, że w głębi duszy nadal szukała...
Musiał sprawdzić, czy tak jest w istocie.
Stał bez ruchu, aż zbliżyła się do niego. Kiedy się zderzyli, złapał ją za ramię, żeby się
nie przewróciła.
Johanna odwróciła się błyskawicznie i wyciągnęła przed siebie mopa niczym broń.
Ulga, którą poczuła na widok Sama, szybko zamieniła się w złość.
- Jak się tutaj dostałeś, do diabła? - zapytała.
- Przez drzwi - odparł spokojnie. - Nie były zamknięte. Pukałem. Rozumiem, że mnie
nie słyszałaś.
- Nie, nie słyszałam. - Starała się przekrzyczeć muzykę. - Najwyraźniej uznałeś to za
zaproszenie.
- Uznałem, że mnie nie słyszysz. - Podał jej kluczyki od mercedesa. - Pomyślałem, że
będziesz chciała mieć z powrotem swoje auto.
- Dzięki. - Była nie tyle zła, co zakłopotana. Nie lubiła być zaskakiwana.
- Proszę bardzo. - Wręczył jej bukiet stokrotek i lwich paszczy. Jak się spodziewał,
natychmiast zmiękła. - Ukradłem je z ogrodu Mae. Mam nadzieję, że nie zauważy.
- Jakie ładne. - Z westchnieniem, które tylko częściowo świadczyło o rezygnacji,
wzięła kwiaty. - Naprawdę doceniam to, że odprowadziłeś mój samochód. - Wiedziała, że
mięknie, i usiłowała z tym walczyć. - Zjawiłeś się w kiepskim momencie. Nie mogę nawet
zaproponować ci drinka, bo podłoga jest mokra, a poza tym jestem naprawdę zajęta.
- Chętnie zabiorę cię na drinka lub na lunch.
- Nie mogę. Nie zrobiłam nawet połowy tego, co chciałam, i nie jestem ubrana do
wyjścia. Poza tym...
- Dobrze wyglądam - dokończył za nią. - Lepiej włóż je do wody. Zaczynają więdnąć.
Mogła zachować się nieuprzejmie. Johanna była do tego zdolna, ale akurat nie w tej
chwili. Wybrała więc milczenie. Zdjęła z półki starą, kwadratową butelkę i poszła do łazienki,
aby napełnić ją wodą. Usłyszała, że muzyka przycichła. Kiedy wróciła, Sam był w salonie i
przyglądał się kolekcji starego szkła.
- Moja matka miała kilka takich talerzy jak te zielone - zauważył.
- Sam, nie powinieneś trzymać osoby, która tu za tobą przyjechała, na zewnątrz.
- Nikt ze mną nie przyjechał. - Wsadził kciuki do kieszeni i uśmiechnął się do
Johanny. Ktoś mógłby uznać ten uśmiech za pełen zmieszania, ale Johanna nie dała się
zwieść.
- A teraz pewnie chcesz, żeby cię odwiozła.
- Prędzej czy później.
- Zadzwonię po taksówkę - powiedziała. - Nawet za nią zapłacę.
Kiedy sięgała po słuchawkę, nakrył jej dłoń swoją.
- Johanno, znowu zachowujesz się nieprzyjaźnie.
- Bo się rządzisz.
- Tak, ale subtelności na ciebie nie działają. - Sięgnął, żeby poprawić spinkę w jej
włosach. Tylko na tyle sobie pozwolił. - No to co powiesz na lunch?
- Nie jestem głodna.
- A więc najpierw się przejedziemy. - Pogłaskał ją po policzku. - Myślę, że
powinniśmy, bo jeśli dłużej tu zostaniemy, będę chciał się z tobą kochać, a ponieważ wiem,
że nie jesteś na to jeszcze gotowa, przejażdżka wydaje się lepszym pomysłem.
Johanna odchrząknęła i spróbowała ponownie.
- Doceniam twoją logikę, ale na przejażdżkę też nie mam czasu.
- Jesteś umówiona?
- Nie - odparła i ugryzła się w język. - To znaczy, ja...
- Już powiedziałaś, że nie. - Patrzył, jak Johanna mruży oczy. Zła czy rozbawiona,
zawsze wyglądała równie pięknie. Sam wiedział już z całą pewnością, że wpadł po uszy.
Jeszcze trochę, a pogrąży się wraz z czubkiem głowy. Ale co tam. - Dzień jest zbyt ładny,
żeby sprzątać dom, który jest wystarczająco czysty.
- To moja sprawa.
- Dobrze, więc poczekam, aż skończysz, i dopiero później gdzieś pojedziemy.
- Sam...
- Jestem uparty, Johanno. Wiesz o tym.
- Wiem. No dobrze, odwiozę cię do domu - stwierdziła, poddawszy się.
- To mi nie wystarczy. - Znowu ją złapał, tym razem za ramiona. Było coś
niezwykłego w sposobie, w jaki kładł na niej swoje palce, w jaki jego dłoń przywierała do jej
ciała. Jego wyraz twarzy zmienił się, rozbawienie zastąpiła determinacja. - Chcę spędzić ten
dzień z tobą. Doskonale wiesz, że chciałbym spędzić z tobą także noc, ale na razie zadowolę
się dniem. Podaj mi pięć powodów, dlaczego nie, a pójdę na autostradę i złapię okazję.
- Bo nie chcę.
- To nie jest konkretny powód, tylko deklaracja. Zresztą i tak tego nie kupuję.
- Twoja próżność tego nie kupuje.
- Niech ci będzie. - Powiedział sobie, że nie pozwoli się zdenerwować. - Posłuchaj,
mam wolny dzień. Mogę tu posiedzieć, aż skończysz walkę z nieistniejącym kurzem. Do
diabła, nawet ci pomogę, ale potem stąd wyjdziemy, bo przebywanie z tobą sam na sam przez
dłuższy czas nie jest łatwe. - Chciała mu przerwać, ale jej nie pozwolił. - Wciąż pragnę cię
dotykać, Johanno, dosłownie wszędzie.
- Wyjdziemy - powiedziała szybko, zanim zdążyła się przyznać, że ona także tego
pragnie.
- Dobry pomysł. Może ja poprowadzę.
Dla zasady zaczęła protestować, potem jednak uznała, że Sam sprawi jej mniej
kłopotów, jeśli będzie musiał wpatrywać się w drogę.
- Dobrze. - Wyłączyła radio i wręczyła mu kluczyki. - Potrzebuję paru minut, żeby się
przebrać.
- Dobrze wyglądasz - powiedział ponownie i ujął ją za rękę. - Ta Johanna podoba mi
się równie mocno jak wszystkie inne, które widziałem przez ostatnie dwa tygodnie.
- Wobec tego skromny lunch.
- Obiecuję.
Zamierzał dotrzymać słowa.
Hot dog ociekał musztardą, a poziom hałasu był bardzo wysoki. Johanna siedziała w
cieniu i obserwowała różowe słonie nad swoją głową. To nie był sen ani pozostałości po kacu.
To był Disneyland.
- Nie wierzę. - Obok Johanny przemknął chłopczyk w czapce z mysimi uszami,
ścigany przez zadyszanych rodziców.
- Nieźle, prawda? - Sam miał na sobie okulary przeciwsłoneczne i kowbojski
kapelusz. Johanna niechętnie przyznawała, że było mu w nim do twarzy. Podobnie jak w
luźnych spodniach i zwykłym podkoszulku. Przebranie nie było zbyt pomysłowe i Sam
zostałby natychmiast rozpoznany, gdyby ktoś mu się przyjrzał. Uważał jednak, że tłum to
najlepsze miejsce, by pozostać anonimowym.
- Często przychodzisz tu na lunch?
- W „Świecie Fantazji" mają świetne hot dogi. - Ugryzł olbrzymi kawałek, żeby to
udowodnić. - Poza tym uwielbiam „Nawiedzony Dwór". Nie uważasz, że jest wspaniały?
- Nie wiem. Nigdy tam nie byłam.
- Nigdy? - Był szczerze zaskoczony. - Przecież tutaj dorastałaś, prawda?
Tylko wzruszyła ramionami. Tak, urodziła się w pobliżu Anaheim, ale ani jej ojciec,
ani żadna z macoch czy też licznych „cioć", jak kazano jej nazywać inne kobiety ojca, nigdy
nie wybrali się z nią do parku rozrywki.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że dotąd nie byłaś w Disneylandzie?
- To nie jest obowiązek.
Sam przypomniał sobie chłodny pocałunek, jakim wczoraj obdarzył ją ojciec. Jego
rodzina zawsze demonstracyjnie okazywała uczucia. Nie, Disneyland, jak i inne drobne
przyjemności, nie był obowiązkiem. Chociaż powinien.
- Ruszmy się. Masz braki w wykształceniu.
- Dokąd idziemy?
- Przejechać się kolejką pana Ropucha. Spodoba ci się.
O dziwo, tak było.
Johanna sapała z przejęcia i chichotała, gdy pojazd mknął przez tunele. Ledwie
postawiła nogę na ziemi, Sam zaciągnął ją do następnej kolejki.
Teraz przeprawiali się tratwą przez górę, a ostatni wodospad sprawił, że zaczęła
krzyczeć. Potem znowu gdzieś ją pociągnął. Kiedy zaliczyli „Krainę Fantazji", Johanna była
przemoczona i oszołomiona. Podwieczorek u szalonego Kapelusznika wywołał w niej
zawroty głowy. Absolutnie nie miała poczucia, że poznała coś nowego. Po prostu się bawiła.
Sam kupił mysie uszy z wypisanym na nich jej imieniem i przyczepił do jej włosów,
za nic mając wszelkie protesty.
- Ładnie wyglądasz - stwierdził, a następnie ją pocałował. Naprawdę była odprężona. -
Myślę, że jesteś już gotowa na „Nawiedzony Dwór".
- Czy tam kołysze?
- Nie, ale naprawdę się przerazisz. Dlatego będziesz musiała trzymać się mnie i
sprawić, żebym poczuł się dzielny. - Objął ją ramieniem i zaczął iść. Było oczywiste, że
doskonale znał ten park.
- Często tu przychodzisz, prawda?
- Kiedy przyjechałem do Kalifornii, miałem dwa cele. Zdobyć pracę jako aktor i
poznać Disneyland. Kiedy przyjeżdża moja rodzina, spędzamy tutaj przynajmniej jeden dzień.
Johanna rozejrzała się wokół. Było tu mnóstwo rodzin. Niemowlaki i maluchy
rozpychały się w wózkach, dzieci o lepkich buziach jeździły na karuzeli i wypatrywały
następnych przygód.
- To zadziwiające miejsce. Wszystko wydaje się takie prawdziwe.
- Bo jest prawdziwe. - Po chwili wahania przyznał: - Przez półtora miesiąca byłem
Pluto.
- Pluto?
- Tym psem.
- Wiem, kim jest Pluto - mruknęła. Poprawiła swoje mysie uszy i zmarszczyła brwi. -
Pracowałeś tutaj?
- W psim kostiumie. Bardzo ciepłym psim kostiumie. Z tego zapłaciłem miesięczne
komorne.
- Co dokładnie robiłeś? - Kolejka ruszyła do przodu.
- Maszerowałem na paradzie, pozowałem do zdjęć, machałem ręką i się pociłem. Tak
naprawdę chciałem być kapitanem Hakiem, bo on musi się pojedynkować i groźnie wyglądać,
ale wolny był tylko etat Pluto.
- Zawsze uważałam, że Pluto jest uroczy.
- Byłem wspaniałym Pluto. Uroczym i lojalnym. Potem Marv nakłonił mnie, abym
usunął to ze swojego życiorysu.
- Marv? To twój agent?
- Uznał, że nie ma się co chwalić odgrywaniem prawie dwumetrowego psa.
Wreszcie wprowadzono ich do środka. Wstępna przemowa była afektowana i pełna
kiepskich dowcipów, ale i tak jej wysłuchała. Obrazy na ścianach się zmieniły, pomieszczenie
skurczyło, pogasły światła. Nie było już odwrotu.
Kiedy znaleźli się w wagoniku i ruszyli w drogę, odkryła w sobie ducha, jeśli można
tak powiedzieć, przygody.
Jako producentka naprawdę była pod wrażeniem przedstawienia. Hologramy, muzyka
i wyszukane rekwizyty bawiły, wywoływały gęsią skórkę i nerwowe chichoty. Nie było to tak
przerażające, żeby maluchy miały potem nocne koszmary, lecz zarazem nie tak łagodne, by
dorośli żałowali pieniędzy wydanych na bilety, uznała Johanna, patrząc na duchy i upiory
wirujące w rozsypującej się, pełnej pajęczyn jadalni.
Sam miał rację, to rzeczywiście wydawało się prawdziwe. W przeciwieństwie do
niektórych rzeczy w prawdziwym życiu.
Chętnie odwiedziła kryjówkę piratów, wybrała się na spływ Amazonką i przejechała
pociągiem przez terytorium Indian. Zapomniała, że jest dorosłą kobietą, która widziała Paryż i
jadała w angielskich dworach, ale nigdy nie była w Disneylandzie.
Kiedy ruszyli do samochodu, była cudownie zmęczona.
- Nie krzyczałam - upierała się, trzymając małego pluszowego Pluto, którego kupił jej
Sam.
- Cały czas wrzeszczałaś - sprostował Sam. - Od chwili, kiedy samochodzik ruszył
przez Kosmiczną Górę aż do chwili, gdy się zatrzymał. Masz pojemne płuca.
- To inni krzyczeli.
- Chcesz wrócić i to powtórzyć?
- Nie - odparła stanowczo. - Jeden raz wystarczy. Nim wsiedli do samochodu, spytał:
- Lubisz dreszcze, Johanno?
- Od czasu do czasu.
- A teraz? - Ujął jej twarz. - I później. Pocałował ją, tak jak tego pragnął od chwili,
gdy ujrzał ją dzisiaj rano. Wahała się między odtrąceniem i oddaniem. To było intrygujące,
podniecające i bardzo słodkie.
Całował ją dłużej, niż zamierzał. To nie było mądre. Kiedy zaczęła się wycofywać,
mocniej przytulił ją do siebie i nadal całował.
To nie tak miało być, powiedziała sobie Johanna, gdy przestała się opierać. Powinna
mieć wszystko pod kontrolą, stawać się przystępną tylko wtedy, gdy sama tak zdecyduje. A
wystarczyło, że jej dotknął...
Nie chcę tego. Jej umysł rozpaczliwie uczepił się tej myśli, podczas gdy serce mówiło
swoje. Nadal była silna i zdecydowana, ale zarazem żałośnie krucha.
- Chcę być z tobą sam na sam, Johanno - wymruczał do jej ust, a następnie do
policzka. - Gdziekolwiek, byle gdzie, pod warunkiem, że będziemy tam tylko my dwoje. Nie
mogę o tobie zapomnieć.
- Nie sądzę, żebyś się odważył.
- Mylisz się. - Pocałował ją ponownie, czując, jak jej opór zamienia się w namiętność.
Wycofywała się, a potem znów pragnęła. Właśnie to było w niej najbardziej podniecające i
urokliwe. - Robiłem, co w mojej mocy. Wciąż powtarzałem sobie, że jesteś zbyt skom-
plikowana, zbyt spięta, zbyt zaangażowana w pracę.
- Zauważył, że zacisnęła usta, więc znowu je pocałował.
- A potem szukałem pretekstu, żeby cię zobaczyć.
- Nie jestem spięta.
Wyczuł zmianę jej nastroju, ale to go rozbawiło. Rozwścieczona Johanna była
fascynująca.
- Panienko, zwykle zachowujesz się jak za mocno rozciągnięta sprężyna, która lada
chwila pęknie. A ja zamierzam być na miejscu, kiedy to się stanie.
- To idiotyczne. I nie nazywaj mnie panienką. - Wyrwała mu z ręki kluczyki, gdyż tym
razem sama zamierzała prowadzić.
- Zobaczymy. - Wsiadł do samochodu. - Podrzucisz mnie do domu?
Kusiło ją, i to bardzo, żeby wyrzucić go z auta i zostawić na parkingu tuż pod
radosnym dziobem Kaczora Donalda. Zamiast tego postanowiła zabrać go na przejażdżkę,
której nigdy nie zapomni.
- Jasne. - Uruchomiła silnik.
Ostrożnie wycofała się z zatłoczonego parkingu, wszystko jednak się zmieniło, kiedy
wyjechała na autostradę. Wyprzedziła trzy samochody, zjechała na pas szybkiego ruchu i
nacisnęła pedał gazu.
Jechała jak szalona, jednak Sam nic nie powiedział. Licznik zbliżał się do stu
osiemdziesięciu kilometrów, ale Johanna pewnie trzymała ręce na kierownicy. Musiała jakoś
rozładować ten gniew, który w niej wybuchł, kiedy Sam nazwał ją spiętą.
Wściekała się, bo miał rację. Właśnie to było najgorsze. Doskonale wiedziała, że jest
kłębkiem nerwów i kompleksów. Całe życie walczyła z tym i skrzętnie ukrywała. A ten
cholerny Sam wytknął jej to ot tak, od niechcenia.
Kiedy po długim, starannym namyśle podjęła decyzję, żeby kochać się z kolegą ze
studiów, on także nazwał ją spiętą. Seksualnie. „Rozluźnij się", radził jej przemądrzale. Nie
mogła, nie potrafiła, nie z nim, choć jej się podobał, ani z nikim innym, z kim wdawała się w
ostrożne związki. W końcu więc przestała próbować.
Nie czuła nienawiści do mężczyzn. To byłoby absurdalne. Po prostu nie chciała się
przywiązywać do żadnego faceta ani seksualnie, ani psychicznie. Już w młodości otworzyły
się jej oczy i nigdy nie zapomniała, jak z nich korzystać. Może i była spięta, chociaż
nienawidziła tego słowa. Lepiej być spiętą niż na tyle rozluźnioną, żeby zakochać się w
błękitnych oczach i interesującym głosie.
Jest wściekła jak diabli, pomyślał Sam. I dobrze. Lubił silne emocje, szczególnie gdy
szalały one w Johannie. Nie przeszkadzało mu, że jest na niego zła, bo dowodziło to, że
myślała o nim.
To była niebezpieczna przejażdżka, ale cieszył się każdą minutą.
Będzie miał Johannę, prędzej czy później. Oby prędzej, bo jeśli zbyt się to przedłuży,
zamiast w jej łóżku, wyląduje na kozetce u psychiatry.
Kiedy zobaczył, że zamierza minąć zjazd, machnął ręką.
- Powinnaś tu skręcić.
Zmieniła pas, niemal nie zwracając uwagi na inne pojazdy, i zjechała z autostrady.
- Masz ochotę na kolację w przyszłym tygodniu? - powiedział od niechcenia. Kiedy
milczała, z trudem stłumił uśmiech. - Pasuje mi środa. Mogę po ciebie przyjechać do biura.
- W przyszłym tygodniu będę zajęta.
- Czasem musisz jadać. Umówmy się o szóstej. Zwolniła, żeby skręcić.
- Musisz zajrzeć do słownika i sprawdzić, co znaczy małe słówko „nie".
- Mogę zajrzeć, ale to nic nie da. Skręć w lewo.
- Pamiętam - mruknęła wściekle, chociaż nie pamiętała.
Gdy przejechała przez bramę rancza, Sam nacisnął klakson. Kiedy zatrzymali się
przed domem, przez chwilę nie ruszał się z miejsca, jakby zbierał myśli.
- Chcesz wejść?
- Nie.
- Chcesz się kłócić?
Postanowiła nie dać się rozbawić, oczarować czy uspokoić.
- Nie.
- No dobrze, pokłócimy się innym razem. Chcesz poznać moją teorię? Zresztą
nieważne, i tak ci ją wyłożę. Moim zdaniem istnieją trzy fazy udanego związku. Pierwsza:
ktoś ci się podoba. Druga: zaczyna ci na nim zależeć. Trzecia: zakochujesz się.
- Bardzo interesujące. Gdyby tylko życie było takie proste.
- Zawsze uważałem, że jest, gdy mu się na to pozwoli. Tak czy owak, Johanno,
wczoraj przeszedłem z fazy pierwszej do drugiej. Kobieta taka jak ty zawsze chce poznać
powody takich uczuć, ale ja dopiero muszę się nad nimi zastanowić.
- Sam, mówiłam już wcześniej, że nie jest to dobry pomysł. Nadal w to wierzę.
- Nie, ty chcesz wierzyć. - Poczekał, aż spojrzy na niego. - A to wielka różnica. Zależy
mi na tobie i pomyślałem, że pójdzie nam lepiej, jeśli ci o tym powiem. Masz czas do środy,
żeby to przemyśleć.
- Wysiadł z samochodu i wetknął głowę przez okno.
- Jedź ostrożnie, dobrze? Jeśli po powrocie do domu nadal będziesz wściekła, możesz
coś kopnąć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
To były długie i ciężkie dni. Johannie to odpowiadało. Praca od świtu do nocy nie
pozwalała jej myśleć o życiu osobistym.
Oświetleniowiec akurat w poniedziałek, czyli w dzień nagrań, wybrał się do szpitala,
by pozbyć się wyrostka robaczkowego. Nie tylko z altruistycznych powodów wysłała mu
kwiaty i życzyła szybkiego powrotu do pracy. John Jay w samym środku renegocjacji umowy
postanowił zachorować na zapalenie krtani. Johanna musiała podlizywać się i pochlebiać mu,
a także wypowiedzieć kilka zawoalowanych gróźb, żeby spowodować cudowne ozdrowienie.
Mimo że zastępca oświetleniowca okazał się kompetentny i spokojny, praca trwała o dwie
godziny dłużej, niż planowano.
Wtorek okazał się jeszcze dłuższy, bowiem omawiano problemy związane z sesją
fotograficzną do reklam i przyszłotygodniowym konkursem. Podjęto nadzwyczajne środki
ostrożności, by strzec zestawu pytań. Zakupiono specjalny sejf i tylko Johanna znała szyfr.
Poza nią jedynie Bethany znała treść tych pytań.
Spotkanie z ojcem było wyczerpujące i trudne. O statusie programu i planach rozwoju
rozmawiali jak profesjonaliści. Ojciec od niechcenia wspomniał o przyjęciu zaręczynowym i
oznajmił Johannie, że skontaktuje się z nią jego sekretarka.
Oczywiście Johanna każdego ranka oglądała „Ciekawostki", gdyż uważała to za swój
zawodowy obowiązek. Los chciał, że akurat w tym tygodniu leciała seria z Samem. I tak
wystarczająco trudno było jej o nim nie myśleć, a okazało się to niemożliwe, gdy musiała
oglądać go każdego dnia. Do środy przyszło sporo listów od zachwyconych widzów.
Środa.
Dał jej czas do środy, żeby wszystko przemyślała. Żeby pomyślała o nim. I o nich.
Zajmowała się czym tylko mogła, byle tego nie robić, sama przed sobą tłumaczyła się
brakiem czasu. Gdyby poważnie zastanowiła się nad tym problemem, wymyśliłaby jakiś
rozsądny pretekst, żeby wykręcić się od kolacji, na którą nawet nie wyraziła zgody.
Rozległa się żywa, skoczna muzyka i zapaliły się światła. Dwoje znanych gości
przeszło pod łukiem, zatrzymało się, gdy rozległy się brawa, po czym zajęło swoje miejsca.
Johanna usiłowała ogarnąć wzrokiem całość, ale wciąż patrzyła tylko na Sama.
Jak zwykle był odprężony i pewny siebie. Nic nie mogła poradzić na to, że wzbudzało
to w niej podziw. Był rozluźniony, dzięki czemu jego partnerka także poczuła się swobodnie,
a jednocześnie promieniał czymś niezwykłym, a tego właśnie oczekuje się od gwiazd.
Jest dobry w tym, co robi, pomyślała Johanna. Co oczywiście nie oznacza, że jest nim
zauroczona.
Nadal jednak oglądała program. To moja praca, pomyślała. Nagle przypomniała sobie,
że po nagraniu tego odcinka odbyła swoją pierwszą prawdziwą rozmowę z Samem.
Zaryzykowała i przegrała. Od tamtej pomyłki wszystko się zmieniło.
A nie powinno. Stłumiła w zarodku panikę i usiłowała myśleć logicznie. Chciała, żeby
wszystko było po staremu, kiedy to całą energię i ambicje lokowała w pracy. Wtedy nie
zdarzały się bezsenne noce. Napięcie, chwilowe zwątpienia tak, lecz nie bezsenne noce.
Ale wtedy nie było też żadnych przejażdżek na tratwie...
Nie potrzebowała ich. Sam mógł sobie zatrzymać swoje dreszcze. Ona pragnęła
jedynie spokoju.
Stał w zwycięskim kręgu, otoczony światłami i akceptacją widowni. Johanna
przypomniała sobie ten przelotny, zawadiacki uśmiech, którym wtedy ją obdarzył. Kiedy
rozległy się oklaski, wyłączyła telewizor.
Pod wpływem impulsu podeszła do telefonu. Zamiast łączyć się przez sekretarkę,
wybrała bezpośrednie połączenie. Takie drobne środki ostrożności były spóźnione, gdyż jej
zdjęcie z Samem ukazało się już w gazetach i wywołało plotki w biurze, ale Johanna nie
chciała dawać do nich nowego powodu.
Jestem spokojna, powtarzała sobie. Nie była uparta ani mściwa, jedynie rozsądna.
Telefon odebrała jakaś kobieta. Słysząc jej głos, Johanna poczuła się w pełni
usprawiedliwiona. Mężczyzna taki jak Sam zawsze musiał mieć jakąś kobietę obok siebie. I
właśnie takich mężczyzn powinna unikać.
- Chciałabym mówić z panem Weaverem. Nazywam się Johanna Patterson.
- Nie ma Sama. Chętnie przekażę mu wiadomość. - Mae zaczęła szukać notesu, który
zawsze nosiła w kieszeni fartucha. - Sam mówił mi o pani. To pani produkuje „Czas na
ciekawostki".
Johanna zmarszczyła brwi na myśl o tym, że Sam rozmawia o niej z jedną ze swoich
kochanek.
- Tak, to ja. Czy mogłaby pani...
- Zawsze go oglądam - ciągnęła Mae. - A potem przy kolacji sprawdzam, czy Joe
potrafi odpowiedzieć na któreś z pytań. Joe to mój mąż. Jestem Mae Błock.
A więc to była ta Mae, która wycierała kurze i uprawiała lwie paszcze. Wizja uroczej
przyjaciółki Sama zniknęła sprzed oczu Johanny. Poczuła, że robi się jej wstyd.
- Cieszę się, że podoba się pani program - powiedziała.
- Uwielbiam go - zapewniła ją Mae. - Teraz też mam włączony telewizor. Bardzo się
ucieszyłam, kiedy zobaczyłam naszego Sama. Nieźle sobie poradził. Nastawiłam wideo, żeby
Joe też mógł obejrzeć. Wszyscy szalejemy za Samem. On bardzo dobrze się o pani wyraża.
Podobały się pani kwiaty?
- Kwiaty? - wykrztusiła Johanna.
- Sam myśli, że nie widziałam, jak je wykradał.
- Były śliczne. - Johanna, mimo wcześniejszych postanowień, wyraźnie miękła. -
Mam nadzieję, że nie pogniewała się pani.
- Mam ich mnóstwo, a kwiaty powinny sprawiać przyjemność, prawda?
- Oczywiście, pani Błock.
- Mae. Mów mi Mae, skarbie.
- Mae, powtórz Samowi, że dzwoniłam. I że...
- Sama mu to powiedz, skarbie, bo właśnie wszedł. Poczekaj chwilę.
Zanim Johanna zdążyła wymamrotać jakąś wymówkę, usłyszała okrzyk Mae:
- Sam, dzwoni ta pani, do której wzdychasz. I chciałabym wiedzieć, po co wkładasz
białą koszulę, kiedy idziesz szaleć z końmi? Za nic potem nie wywabię tych plam. Wytarłeś
nogi? Właśnie wymyłam podłogę w kuchni.
- To stara koszula - powiedział żartobliwym tonem.
- Stara czy nie, teraz nadaje się tylko na szmatę. Facet w twoim wieku powinien
wiedzieć pewne rzeczy. Nie trzymaj swojej pani na linii. Przygotuję ci kanapkę.
- Dzięki. Witaj, Johanno.
Mae nie wymieniła jej imienia. „Ta pani, do której wzdychasz". Johanna postanowiła,
że zastanowi się nad tym później.
- Przepraszam, że przeszkadzam ci w środku dnia - powiedziała. - Pewnie jesteś
zajęty.
- Nadwerężyłem sobie nadgarstek. - Wyciągnął chustkę i otarł pot z czoła. - Cieszę się,
że zadzwoniłaś. Myślałem o tobie.
- No cóż... - Gdzie podziały się wszystkie wymówki, które sobie przygotowała? - Co
do dzisiejszego wieczoru...
- Tak?
Bardzo starannie odwinęła sznur telefonu z palca.
- Zostały mi pewne rzeczy do zrobienia i okazało się, że mam dziś zebranie. Nie
wiem, o której się skończy, więc...
- Może przyjedziesz tutaj, kiedy będziesz wolna? - Bez trudu rozpoznał kłamstwo. -
Powinnaś już znać drogę.
- Tak, ale to się może przeciągnąć. Nie chcę psuć ci wieczoru.
- Zepsujesz go, jeśli się nie zjawisz.
Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć.
- Tak naprawdę nigdy nie powiedziałam, że się zgadzam. - Ale nigdy też nie
odmówiła, przypomniała sobie. - Może umówimy się kiedy indziej?
- Johanno - powiedział bardzo powoli - nie chcesz chyba, żebym znowu pojawił się na
progu twojego domu, prawda?
- Pomyślałam tylko, że będzie lepiej...
- Bezpieczniej.
Miał rację, bez dwóch zdań.
- Lepiej - upierała się.
- Wszystko jedno. Jeśli nie przyjedziesz do ósmej, ja przyjadę po ciebie. Wybieraj.
- Nie lubię, kiedy stawia mi się ultimatum - powiedziała ostrzejszym tonem.
- Jaka szkoda. Do zobaczenia, kiedy przyjedziesz. I nie pracuj zbyt ciężko.
Johanna zmarszczyła brwi, słysząc sygnał w słuchawce, a następnie odłożyła ją na
widełki. Nie pojedzie. Niech ją diabli, jeśli pojedzie.
Oczywiście pojechała.
Tylko po to, by udowodnić sobie, że nie jest tchórzem, zapewniała samą siebie. Tak
czy inaczej chowanie się w kącie nie rozwiązywało, tylko odwlekało pewne sprawy. Nie
mogła pozwolić sobie na niedomówienia.
To prawda, że dobrze się czuła w jego towarzystwie, nie było więc powodów do
zdenerwowania. Tyle że znowu pozwoliła sobą manipulować. Właściwie to nie on nią
manipulował. Sama sobie to zawdzięczała. Gdyby nie chciała jechać, nigdy by nie
zadzwoniła, aby powiedzieć, że nie przyjedzie. W głębi duszy chciała, by nalegał, gdyż
musiała stanąć twarzą w twarz z problemami, które trzeba było rozwiązać.
Z pewnością mogła stanąć twarzą w twarz z Samem Weaverem.
Powtarzała sobie, że przecież to zwykła kolacja. Z przyjacielem. Bo byli już chyba
przyjaciółmi? Rozmowa nie mogła zaszkodzić, zwłaszcza rozmowa dwojga ludzi, którzy
pracowali w biznesie rozrywkowym. Wcisnęła mocniej pedał gazu i wiszące za nią plas-
tikowe torby z pralni chemicznej zaszeleściły na wieszakach.
Przynajmniej tym razem miała własne auto, więc odjedzie, kiedy będzie chciała. To
dawało poczucie bezpieczeństwa.
Gdy przejechała przez bramę prowadzącą na ranczo, obiecała sobie, że będzie się
dzisiaj dobrze bawiła. Taka sympatyczna kolacja z przyjacielem. Zatrzymała się przed
domem i wysiadła, nie zerknąwszy wcześniej do lusterka. Postanowiła nie odświeżać
makijażu, tak jak wcześniej się nie przebrała. Szary kostium był stylowy, ale bardzo oficjalny,
jak pozostałe trzy w jej samochodzie. Czółenka na płaskim obcasie były wygodne i właśnie
dlatego je kupiła, a nie ze względu na modę.
Sam pomyślał, że Johanna wygląda tak samo jak pierwszego dnia. Zorganizowana,
chłodna, subtelnie seksowna. I zareagował na nią dokładnie tak jak wtedy. Poczuł
natychmiastową fascynację. Z uśmiechem zszedł z werandy.
- Cześć.
- Witaj. - Ostrożnie odwzajemniła jego uśmiech i ruszyła po schodkach. Jego następny
ruch był tak nieoczekiwany, że nie miała możliwości go powstrzymać.
Położył rękę na jej karku i pocałował ją, nie namiętnie, nie z pasją, lecz z niedbałą
poufałością, która przeszyła ją na wskroś. Witaj w domu, zdawał się mówić ten pocałunek.
Johanna nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa.
- Uwielbiam cię w takich kostiumach, Johanno.
- Nie miałam czasu się przebrać.
- Cieszę się. - Zerknął za nią, słysząc silnik furgonetki. - Zapomniałaś zatrąbić.
- Wszystko w porządku, Sam? - W kabinie auta siedział barczysty mężczyzna około
pięćdziesiątki.
- Wszystko jak trzeba. - Sam objął Johannę w talii. Mężczyzna zachichotał.
- Rozumiem. Dobranoc.
- To był Joe - wyjaśnił Sam, kiedy patrzyli, jak furgonetka jedzie z powrotem po
żwirowej drodze. - On i Mae mają oko na ranczo. I na mnie.
- Rozumiem. - To było zbyt łatwe, stać tak na werandzie, objęta jego ręką w
promieniach zachodzącego słońca. Johanna odruchowo odsunęła się. - Twoja gospodyni
powiedziała mi, że ogląda „Ciekawostki".
Powiedziała też, że do mnie wzdychasz, dodała w duchu. Dobrze jednak wiedziała, że
tacy mężczyźni jak Sam Weaver do nikogo nie wzdychają.
- I to z nabożeństwem - mruknął, wpatrując się w nią uważnie. Była zdenerwowana.
Myślał, że mają to już za sobą. Nie wiedział, cieszyć się czy też martwić, że jest inaczej. -
Mae uważa ten... hm... występ za największe osiągnięcie w mojej karierze.
Johanna wreszcie uśmiechnęła się i rozluźniła uścisk na poręczy.
- Zasłużyłeś na nagrodę Emmy.
- Próbujesz być zgryźliwa?
- Nigdy nie jestem zgryźliwa, zwłaszcza jeśli chodzi o mój program. Być może
sprawię, że woda sodowa uderzy ci do głowy, ale w tym tygodniu dostaliśmy bardzo dużo
listów. „Sam Weaver to najseksowniejsze stworzenie na ziemi" - zacytowała i z
rozbawieniem zauważyła, że się skrzywił. - To napisała siedemdziesięciopięcioletnia pani z
Tucson.
- Tak. - Ujął ją za rękę i wciągnął do środka. - Kiedy przestaniesz być zgryźliwa...
- Mówiłam ci, że nigdy nie bywam zgryźliwa.
- Dobrze, więc kiedy skończysz, zastanowimy się, co z kolacją. Pomyślałem, że zjemy
coś z grilla, bo nie byłem pewien, kiedy uporasz się z tym zebraniem.
- Z zebraniem? - wyrwało jej się. Chwilę później zrobiła coś, co nie zdarzyło się jej
już od bardzo dawna:
zaczerwieniła się. Tylko trochę, ale zauważalnie. - No cóż, poszło szybciej, niż
oczekiwałam.
- No to oboje mieliśmy szczęście. - Sam nie zamierzał wytykać jej kłamstwa. Znał ją
na tyle, by wiedzieć, że już jest na siebie zła zarówno za wymówkę, jak i za to, że się
wygadała. - Mam rybę. Może nalejesz sobie wina, a ja tymczasem rozpalę grilla?
- Dobrze. - Butelka była już otwarta. Johanna napełniła dwa kieliszki, które Sam
postawił na kuchennej ladzie, po czym wyszedł przez tylne drzwi.
A więc doskonale wiedział, że to zebranie było jedynie zmyślonym pretekstem. A
zazwyczaj ludzie mieli problemy z rozpracowaniem Johanny. Odpuścił jej, by nie poczuła się
zażenowana, co tylko pogarszało sprawę. No cóż, spróbuje być dla niego miła...
Basen wyglądał bardzo zachęcająco. Kiedy mieszkała w domu ojca, pływała każdego
dnia, lecz teraz nie miała czasu na podobne przyjemności. Podeszła do Sama, który stał przy
kamiennym grillu z dwoma rybnymi filetami na półmisku, ale pożądliwie spoglądała na
wodę.
- Chcesz trochę popływać przed kolacją? - zapytał. To była kusząca propozycja. W
obecności Sama Johanna zbyt często czuła się kuszona.
- Nie, dziękuję.
- Zawsze możemy zrobić to później. - Położył filety na grillu i wziął od Johanny
kieliszek. - Napijmy się za twoje zdrowie. - Spełnili toast. - Usiądź, to nie potrwa długo.
Zamiast tego odeszła kawałek i rozejrzała się po posiadłości. Sam wydawał się tutaj
szczęśliwy, bo tu było jego miejsce. Łatwo można by go wziąć za zwyczajnego ranczera.
Przypomniała sobie jednak, że dziś rano czytała o nim artykuł.
- W tygodniowym programie telewizyjnym jest ciekawy artykuł o „Nie ma róż dla
Sary" - powiedziała.
- Wiem.
- „Variety" też zareagowało entuzjastycznie. Niezwykłe, obejrzyjcie koniecznie i tak
dalej. - Odwróciła się do niego i uśmiechnęła. - Jakiego to przymiotnika użyli, żeby cię
opisać? - Umilkła, jakby nie potrafiła sobie przypomnieć, chociaż doskonale pamiętała. -
Weaver stworzył... zaraz, czy to była „niezapomniana kreacja?".
Sam przewrócił filety na drugą stronę. Nad grillem uniósł się gęsty, aromatyczny dym.
- Błyskotliwa - poprawił ją.
- Tak, błyskotliwa kreacja pechowego tułacza, który z wielkim wdziękiem uwodzi
zarówno Sarę, jak i widownię. Z wdziękiem - powtórzyła. - To nieźle brzmi, prawda?
- Nie wiedziałem, że trzymasz rękę na pulsie, Johanno.
Roześmiała się i podeszła do niego.
- Jestem tylko człowiekiem. Nic nie oderwie mnie od telewizora w niedzielę, kiedy
pokażą pierwszą część.
- A w poniedziałek?
- Zależy od tego, jak błyskotliwy będziesz w niedzielę.
Uśmiechnął się z wielką pewnością siebie.
- Rzuć okiem na rybę, dobrze? Zaraz wrócę. Miała nadzieję, że nic się nie stanie z
filetami do jego powrotu. Z utęsknieniem ponownie zerknęła na basen. Naprawdę ją kusiło.
Gdyby między nią i Samem była tylko zwyczajna sympatia, najpierw w świetnej
komitywie zjedliby kolację, a potem wskoczyliby do wody. Jak ludzie, którzy cieszą się
swoim towarzystwem i pięknym wieczorem. W blasku księżyca pławiliby się w basenie,
leniwie rozmawiali, dotykali się. Powoli przeszliby do nieco intymniejszej formy
odprężenia... Sam nastawiłby muzykę, a świece na stole wypaliłyby się do końca.
Kiedy coś otarło się o jej nogi, podskoczyła, rozlewając wino na rękę. Fantazja
okazała się zbyt wyrazista. Johanna odwróciła się od basenu i odsunęła na bok niebezpieczne
pomysły. Popatrzyła na tłustego, szarego kota. Zwierzę znowu otarło się o jej łydkę, posłało
przeciągłe, bystre spojrzenie, a następnie zaczęło się myć.
- Skąd się tu wziąłeś? - mruknęła Johanna i pochyliła się, żeby podrapać kota za
uszami.
- Ze stajni - odparł Sam, zachodząc ją od tyłu. - Silas to jeden ze stajennych kotów.
Pewnie wyczuł ryby, więc przyszedł sprawdzić, czy uda mu się nas oczarować.
Nie od razu spojrzała na Sama, najpierw skoncentrowała się na kocie. Marzenia na
jawie okazały się zbyt silne.
- Myślałam, że takie podwórkowe koty są szybkie i chude.
- Nie wtedy, kiedy są specjalistami od wyłudzania smakowitych kąsków - powiedział
Sam, stawiając miskę sałatki makaronowej na stoliku i przekładając ryby na półmisek. - Silas
naprawdę potrafi być czarujący.
- Jest olbrzymi.
- Nie lubisz kotów?
- Owszem, lubię. Nawet myślałam, żeby sobie sprawić kota. Dlaczego ma na imię
Silas?
- Na cześć Silasa Marnera - wyjaśnił Sam, jednocześnie ją obsługując. - Pamiętasz, jak
gromadził złoto? Silas gromadzi myszy.
- Och.
Roześmiał się na widok wyrazu jej twarzy i napełnił kieliszki.
- Chciałaś wiedzieć. A ja chciałem cię zapytać, kiedy pokażecie się w nowym czasie
antenowym.
- Za dwa tygodnie. - Powiedziała sobie, że wcale się nie denerwuje, ani trochę. - To
znaczy nagrywamy pierwszą serię za dwa tygodnie, a wchodzimy na antenę za cztery.
- Powiększacie ekipę?
- Trochę. Będziemy nagrywali przez dwa dni w tygodniu zamiast jednego. Chciałbyś
ponownie wystąpić?
- Przez pewien czas będę dosyć zajęty.
- Nowy film. - Nieco się odprężyła. Tak właśnie wyobrażała sobie ten wieczór:
zwykła pogawędka o interesach. - Kiedy zaczynasz?
- Za tydzień albo dwa. Najpierw praca w studiu, potem wyjeżdżamy na wschód.
Spędzimy jakieś trzy tygodnie w Marylandzie, w okolicach Baltimore.
- Pewnie chciałbyś już zacząć.
- Zawsze się rozleniwiam między filmami. Nie ma to jak pobudki o szóstej rano,
szybko wrócę do formy. Jak tam twoja ryba?
- Wspaniała. - Zjadła dwie porcje. - Kilka miesięcy temu sama kupiłam grill, ale
przypalałam wszystko, co na nim położyłam.
- Mały płomień - powiedział i coś w jego głosie sprawiło, że Johanna poczuła dreszcz.
- Uważne oko. - Wziął ją za rękę. - Oraz cierpliwość.
- Ja... - Patrzyła, jak Sam uniósł jej dłoń do swoich ust i pocałował ją. - Będę musiała
jeszcze raz spróbować.
- Twoja skóra zawsze pachnie tak, jakbyś spacerowała w deszczu. Nawet kiedy cię tu
nie ma, nie mogę przestać o tym myśleć.
- Powinniśmy... - Przestań udawać, pomyślała. Pogódź się z tym. Zrób to, czego oboje
chcecie. - Pójść na spacer - wykrztusiła. - Chciałabym jeszcze raz zobaczyć twój staw.
- Dobrze. - Cierpliwości, przypomniał sobie Sam. Płomień jednak nie był tak mały,
jak powinien. - Poczekaj chwilę.
Rzucił w trawę kilka kawałków ryby, zanim pozbierał talerze. Powinna zaproponować
mu pomoc, ale bardzo potrzebowała chwili samotności.
Patrzyła, jak kot z arogancką pewnością siebie podchodzi do ryby. Ten spryciarz od
początku był przekonany, że dostanie to, na co ma ochotę. Sam też zachowuje się podobnie,
pomyślała ze strachem.
Nie bała się go... bała się siebie.
Znalazła się tutaj, bo chciała tu przyjechać. Czy nie nadszedł czas, aby stawić temu
czoło? Nie zjawiła się tu dlatego, że padła ofiarą manipulacji Sama.
Nadal się wzbraniała, lecz zarazem coraz mocniej pragnęła. Coraz wyraźniej
wiedziała, czego tak naprawdę chce. Kogo chce. No cóż, popełniła straszliwy błąd,
zakochując się w Samie. Johanna nagle to zrozumiała.
Zanim jednak uporała się z tą świadomością, Sam wrócił, niosąc ze sobą wielką torbę
pełną herbatników.
- Będą się spodziewały... Nic ci nie jest? Była blada, a jej oczy wydawały się
ogromne.
- Wszystko w porządku. - Dzięki Bogu, jej głos był spokojny. Przynajmniej to
kontrolowała. - Twoje zwierzaki trzymają cię pod pantoflem, prawda?
- Na to wygląda. - Gdy dotknął jej twarzy, wyraźnie zesztywniała. - Wyglądasz,
jakbyś była oszołomiona.
„Przerażona" byłoby bardziej odpowiednim słowem. Zakochana, powtarzała w duchu.
Dobry Boże!
- To pewnie przez wino - odparła. - Przespaceruję się i mi przejdzie.
Sam oczywiście jej nie uwierzył. Mocno ujął jej dłoń i ruszyli w kierunku ścieżki.
- Kiedy przyjedziesz następnym razem, będziesz musiała się odpowiednio ubrać.
Chociaż te buty są praktyczne, coś do kolan byłoby odpowiedniejsze do wędrówki.
Praktyczne. Johanna zmrużyła brwi i popatrzyła na swoje wąskie, włoskie czółenka na
niskim obcasie. Cholera, były praktyczne. Udało się jej stłumić westchnienie. Praktyczne. Jak
ona cała.
- Mówiłam ci, że nie miałam czasu się przebrać.
- W porządku, zawsze mogę cię ponosić.
- To nie będzie konieczne.
- Zobaczymy.
Znowu mówił tym niskim, odprężonym tonem. I nawet nie próbował ukryć uśmiechu.
Słońce niemal już zaszło, jego blask był miękki, opalizujący. Wzdłuż ścieżki rosły
dzikie kwiatki, które nie kwitły, gdy Johanna była tu poprzednio. Sam pomyślał, że na pewno
wiedziała, jak się nazywają, ale nie zapytał jej o to, bo wolał, żeby wyrastały z ziemi
anonimowo.
Poczuł wilgoć i usłyszał, jak woda lekko uderzała o porośnięty wysoką trawą brzeg.
W ciągu ostatnich tygodni, za każdym razem, kiedy tędy szedł, myślał o Johannie. Ptaki
ucichły, przygotowując się na nadejście nocy. Inne, które śpiewały nocą, jeszcze nie
rozpoczęły swoich treli. Lubił ciche, tajemnicze zmierzchy. Zastanawiał się, czy Johanna
czuje to samo. Pewnie tak, kochała przecież kwiaty, przyrodę...
Drzewa rzucały na staw długie, mroczne cienie. Johanna znowu uśmiechnęła się na
widok kaczek, które natychmiast ku nim ruszyły.
- Rozumiem, że Silas i jego koledzy ich nie niepokoją - powiedziała.
- Są na to za leniwi. Moczyć się i walczyć z ptactwem, skoro w stajni jest pełno
myszy? Szkoda zachodu. Masz. - Wręczył jej torbę. Tak jak poprzednio, Johanna śmiała się,
obserwując bijatykę kaczek o herbatniki.
- Pewnie nikt ich tak nie rozpieszcza, kiedy wyjeżdżasz.
- Mae to robi. Ale nigdy się do tego nie przyzna.
- O, wcześniej nie widziałam tego kaczora. - Podała mu herbatnika. - Jest piękny.
Popatrz, jak wyrosły te maluchy. - Rzucała okruszki do wody, aż torba zrobiła się pusta.
Wepchnęła ją do kieszeni. - Tak tu ładnie - mruknęła. - Tylko woda i trawa.
I ty, pomyślała. Nie spojrzała jednak na niego aż do chwili, gdy jego ręka spoczęła na
jej policzku.
Było tak jak za pierwszym razem, a jednak zupełnie inaczej. Tym razem Johanna
wiedziała doskonale, co będzie czuła, czego będzie pragnęła, kiedy Sam ją pocałuje.
Wiedziała, a jednak to ją oszołomiło.
Sam czuł się tak, jakby czekał całą wieczność, mimo że minęło dopiero kilka tygodni,
kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Wtedy nieodwołalnie zagościła w jego sercu. Stała się jego
największym marzeniem, najpotężniejszym pragnieniem.
Ona jednak nadal nie była pewna. Sam wyczuwał jej wahanie i jednocześnie szalejącą
w niej namiętność.
To musiało stać się tutaj, gdzie po raz pierwszy poczuli do siebie namiętność. To
musiało stać się tutaj, przed nadejściem nocy.
Johanna przytulała się do Sama, to znów cofała. Wiedziała, że lada chwila nie będzie
w stanie trzeźwo myśleć. Powinna się teraz wycofać. Ale jego usta pieściły ją i błagały, żeby
została. Żeby zaufała.
Mruknęła cicho i zesztywniała, kiedy poczuła, że zsunął jej żakiet z ramion. Pierwszy
krok został zrobiony. Jeden po drugim rozpinał guziki jej bluzki, obiecując słodycz i
namiętność. Kiedy poczuła jego palce na nagiej skórze, zadrżała i zaczęła szukać w sobie siły,
by to przerwać.
Jednak jego usta pieściły jej szyję, i oto bluzka zsunęła się jej z ramion. Johann była
bezradna, lecz nie czuła już strachu.
Czy właśnie tak czuje się kobieta, która się poddaje czemuś, czego nie zna, a jedynie
przeczuwa? Czyż nie czekała na to, nawet kiedy z tym walczyła?
Sam z całych sił pilnował się, by nie ponaglać Johanny. Wiedział, że potrzebowała
dużo czasu i czułości.
Spódnica zsunęła się jej z bioder.
Słońce już zaszło, ale on nadal ją widział, jej włosy okalające szczupłą twarz, szeroko
otwarte i pełne niepewności oczy. Ponownie ją pocałował i ściągnął koszulę. Widział, że
Johanna wyciąga ku niemu ręce i znowu się waha. Dotknął jej dłonią swoich ust. Johanna
zwiotczała.
Położył ją na chłodnej, wilgotnej od rosy, miękkiej trawie. Johanna wiedziała, że już
na zawsze zapamięta to doznanie. Usłyszała pohukiwanie sowy... a potem był już tylko Sam.
Smakował ją, a ona jego. Nagle odpłynął gdzieś lęk, zniknęły zahamowania.
Była taka miękka, taka hojna. Wciąż zdumiewały go jej coraz to nowe oblicza. Teraz
jakby stała się kimś zupełnie innym niż dotąd, całkiem się przed nim otworzyła.
W jej dotyku wciąż jednak kryła się nieśmiałość, starał się więc być jak najczulszy.
Powoli stawała się jego kobietą.
Delikatnie prowadził ją ku krainie rozkoszy.
Już byli całkiem nadzy.
Chwyciła się trawy, kiedy Sam zaczął muskać jej usta. Drżała, aż nagle wybuchła w
niej wprost niewyobrażalna rozkosz. Johanna wpiła palce w jego ramiona.
Spełniło się.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nieważne, czym to było. Namiętnością, pożądaniem, czy jak nazywają to niektórzy,
chemią? Ważne było to, że stworzyło między nimi więź.
Na niebie wciąż pojawiały się gwiazdy, woda pluskała. Johanna czuła serce Sama przy
swojej piersi. Nie miała pojęcia, że zdolna jest dawać i odczuwać taką rozkosz. Nie wiedziała,
że będzie umiała komuś się oddać całkowicie, bez reszty.
Uniosła rękę i pogłaskała Sama po włosach. Tak spontaniczne, czułe odruchy były jej
dotąd obce. Sam uchwycił się tej myśli. Zwykle nie zwracał uwagi na takie subtelności, ale
teraz chodziło o Johannę.
A więc prawie niezauważalnie przeszedł do fazy trzeciej, czyli miłości.
- Johanno... Jesteś taka śliczna. Uśmiechnęła się delikatnie i dotknęła palcami jego
twarzy.
- Nie sądziłam, że to się stanie. Nie sądziłam, że to możliwie.
- A ja sobie to wszystko wyobraziłem. W tym miejscu, tak jak się stało. - Musnął ją
ustami. - Ale fantazja ma się nijak do prawdy. - Jego słowa zaniepokoiły ją. Wyczuł to. Ujął
dłońmi jej twarz. - Ty i tylko ty.
Jego oczy mówiły prawdę, ale nie potrafiła w to do końca uwierzyć.
- Pragnęłam cię. - To mogła mu wyznać. - Nie mogę nawet myśleć o tym, co teraz
będzie.
- Oboje musimy o tym pomyśleć. Nie mam zamiaru cię puścić. - Spłoszyła się, była
bliska paniki, kiedy poczuła, że Sam znowu chce się z nią kochać. Lecz on był stanowczy. -
Nie ma mowy - mruknął, a potem było już tylko pożądanie.
A gdy już było po, Johanna znów usiłowała się wycofać. Potrzebowała czasu, żeby
spojrzeć z boku, żeby sobie wszystko poukładać. Nie chciała łudzić się zbyt wielkimi
oczekiwaniami.
Coś ich połączyło. Coś nadzwyczajnego, jednak Johanna wiedziała, że każdy związek
ma swoje ograniczenia. Nie wolno jej o tym zapominać. Kochała Sama, ale nie mogła
pozwolić sobie na to, żeby przytulić się do niego i planować wspólną przyszłość.
- Już późno. - Przejechała rękami po włosach i usiadła. - Muszę jechać.
Sam był pewien, że w ciągu najbliższych ośmiu godzin nie zdoła nawet kiwnąć
palcem.
- Dokąd?
- Do domu. - Zaczęła szukać body, ale Sam złapał ją za nadgarstek.
- Jeśli myślisz, że puszczę cię dziś gdziekolwiek, to chyba oszalałaś.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Z rozbawieniem usiłowała wyszarpnąć rękę. - Po
pierwsze nie jesteś od tego, by mi na coś pozwać lub nie. Po drugie nie mogę spać przez całą
noc w trawie. - Wreszcie znalazła body.
- Masz absolutną rację. - Gdyby nie była taka rozluźniona, uznałaby za podejrzane, że
tak szybko się z nią zgodził. - Włóż moją koszulę. Łatwiej ci będzie przebrać się w domu.
Ponieważ brzmiało to sensownie, Johanna tak zrobiła. Koszula pachniała Samem...
- Pozwól, że je poniosę - powiedział, wciągając dżinsy, a potem wziął od niej jej
ubranie. - Pójdę pierwszy, bo jest ciemno.
Johanna ruszyła za nim, mając nadzieję, że zachowuje się równie swobodnie i
naturalnie jak on. To, co wydarzyło się nad stawem, było piękne. Nie lekceważyła tego,
zarazem jednak starała się nie nadawać temu zbyt wielkiej rangi.
„Ty i tylko ty".
Nie, nie była taka głupia, żeby w to uwierzyć i mieć nadzieję. Pewnie Sam był
szczery, gdy wypowiadał te słowa, nigdy bowiem nie kłamał. Naprawdę zależało mu na niej.
W tamtej chwili.
Intensywne uczucia szybko przemijają, tak jak nadzieje i obietnice na nich budowane.
Musi o tym pamiętać.
Sam wiedział, że czeka ich długa droga. Johanna nie była gotowa, by wziąć to, co miał
jej do zaofiarowania. Jednak teraz, gdy naprawdę się zakochał, nie będzie już taki cierpliwy.
Nie utrzyma siebie na wodzy, dlatego Johanna będzie musiała dotrzymać mu kroku.
Kiedy weszli na taras, położył jej ubrania na stoliku.
Johanna zmarszczyła brwi, kiedy ujrzała, że Sam ściąga dżinsy.
- Co robisz?
Z uśmiechem, który ostrzegł ją o sekundę za późno, wziął ją w ramiona.
- Co my robimy - poprawił ją i wskoczył wraz z nią do basenu.
Woda była o kilka stopni cieplejsza niż powietrze, ale Johanna i tak przeżyła szok.
Zanim zanurkowała, zdążyła tylko krzyknąć ze zdumienia. Jej nogi splątały się z jego
nogami, a koszula zaplątała się wokół jej głowy. Następnie dotknęła stopami podłoża i
instynktownie wybiła się ku powierzchni.
- Cholera! - Machnęła pięścią, a potem ochlapała uśmiechniętą twarz Sama.
- Nie ma to jak kąpiel o północy, prawda, Jo - jo?
- Nie nazywaj mnie tak. Chyba zwariowałeś.
- Na twoim punkcie - powiedział, po czym ochlapał ją energicznie. Johanna
powtarzała sobie w duchu, że w ogóle jej to nie bawi.
- Co byś zrobił, do diabła, gdybym nie potrafiła pływać?
- Ocaliłbym cię. Urodziłem się, by zostać bohaterem.
- Palantem - poprawiła go. Odwróciła się i dwukrotnie machnąwszy ramionami,
dopłynęła do brzegu. Zanim zdążyła wyjść, Sam objął ją w talii.
- Kiedy przestaniesz się wściekać, sama dojdziesz do wniosku, że ci się podoba. -
Pocałował ją w szyję. - Chcesz się ścigać?
- Chcę... - Odwróciła się: znowu błąd. Jego ręce prześliznęły się po wilgotnej skórze
do jej piersi.
- Ja też - mruknął.
Podniosła dłoń do jego ramienia i poczuła, jak chłodna skóra zaczyna się rozgrzewać.
- Sam, nie mogę...
- Nic nie szkodzi. Ja mogę.
Johanna obudziła się z cichym jękiem i usiłowała przewrócić się na bok. Dopiero po
kilku pełnych zdumienia sekundach zorientowała się, że przygniata ją ramię Sama. Leżąc
nieruchomo, odwróciła ostrożnie głowę, żeby na niego popatrzeć.
Spał na jej poduszce zamiast na swojej. Zaraz, przecież obie poduszki należały do
niego, przypomniała sobie. To jego łóżko, jego dom. Czy uzna ją za idiotkę albo wariatkę,
jeśli powie mu, że pierwszy raz w życiu budzi się w łóżku mężczyzny? Zresztą to nie miało
znaczenia: nie powie mu o tym. Jak mogła mu powiedzieć, że jest pierwszym mężczyzną, na
którym zależało jej na tyle, by dzielić z nim sen?
Nadal nie była pewna, jak zdołał ją na to namówić. W jednej chwili stała, naga i
ociekająca wodą, na brzegu basenu, a w następnej... Nawet się tu nie kochali, tylko
kompletnie wyczerpani ze śmiechem opadli na łóżko.
Teraz jednak nastał ranek i Johanna ponownie musiała sobie przypomnieć, że jest
poważna i odpowiedzialna. Pragnęli siebie nawzajem, dobrze im było razem. Nie należało
wprowadzać dodatkowych komplikacji. Wtedy nikt nie będzie miał żalu. Żal oznaczał
poczucie winy, a ona tego nie chciała. Podjęła już decyzję. Właśnie dlatego zdecydowała się
na seks z Samem. Nie chciała używać słowa „romans".
Teraz, kiedy to się już stało, musiała być realistką. Ta intensywność, te uczucia
zbledną, a kiedy to się stanie, ona poczuje się zraniona. Nie mogła temu zapobiec, ale mogła
się na to przygotować.
Bezwiednie odsunęła włosy z czoła Sama.
O Boże, zakochałam się w nim. Idiotycznie się zakochałam i z pewnością zrobię z
siebie idiotkę.
Kiedy otworzył oczy, przestała się tym przejmować.
- Cześć. Zawstydzona opuściła rękę.
- Dzień dobry - odparła.
To nie zniknęło nawet po wspólnej nocy. Wstydliwość, która tak go pociągała i
podniecała. Ponieważ nie chciał dać Johannie czasu, by znowu schowała się za swoimi
murami, wtoczył się na nią.
- Sam...
- Właśnie przyszło mi do głowy, że jeszcze nigdy nie kochaliśmy się w łóżku.
Owinęła się wokół niego i natychmiast zapomniała o wszystkim.
Zatraciła poczucie czasu. Wszystko zatraciłam, pomyślała, wychodząc spod prysznica
i wycierając się ręcznikiem. Gdyby szybko się ubrała, wysuszyła włosy podczas jazdy i
radykalnie przekroczyła dopuszczalną prędkość, miała szansę zdążyć.
Szybko zrobiła makijaż, w sypialni ściągnęła folię z kostiumu, który Sam przyniósł jej
z samochodu. Do tego musiała włożyć wczorajszą bluzkę. Przeklinając się w duchu za brak
przezorności, zapięła zamek spódnicy i wypadła na korytarz z butami w ręku.
- Gdzie się pali? - spytał Sam, kiedy oparła się o ścianę i zaczęła nakładać buty.
- Spóźnię się.
- Czyżby obcinali ci pensję za spóźnienia?
- Nigdy się nie spóźniam.
- To dobrze, wobec tego tym razem możesz. Napij się kawy.
- Dzięki. - Wzięła od niego kubek. - Naprawdę muszę uciekać.
- Nic nie zjadłaś.
- Nigdy nie jadam śniadań.
- Dzisiaj zjesz. - Ujął jej ramię. Żeby nie wylać kawy z kubka na kostium, posłusznie
poszła za nim. - Pięć minut, Johanno. Złap oddech, wypij kawę. Jeśli będziesz się
sprzeciwiała, przedłużę ten czas do dziesięciu minut.
Zaklęła, ale upiła jeszcze trochę kawy.
- Sam, to ty jesteś na urlopie, a nie ja. Mam przed sobą cały dzień pracy, przy
odrobinie szczęścia może zdołam skończyć do szóstej.
- Tym bardziej powinnaś zjeść przyzwoite śniadanie. Usiądź, zrobię ci jajka.
Zaczynała się denerwować, więc upiła jeszcze trochę kawy.
- Doceniam to, naprawdę, ale nie mam czasu. Dziś kręcimy reklamy do konkursu dla
widzów i tylko ja potrafię dać sobie radę z Johnem Jayem.
- Wątpliwy talent. - Bułeczka, którą włożył do tostera, właśnie wyskoczyła. - Możesz
przynajmniej to zjeść.
Zirytowana wyrwała mu ją, ignorując masło i dżem.
- Proszę. - Przełknęła kęs. - Zadowolony?
Jej włosy wciąż ociekały wodą. Nieco podkrążone z niewyspania oczy wpatrywały się
w niego. Sam uśmiechnął się i strzepnął okruszek z jej brody.
- Kocham cię, Johanno - powiedział.
Gdyby walnął ją pięścią w twarz, byłaby mniej zaszokowana. Wpatrywała się w
niego, a bułeczka wyśliznęła się z jej palców. Johanna instynktownie zrobiła krok do tyłu.
Sam uniósł brew, ale nic nie powiedział.
- Nie mów tak do mnie - zdołała w końcu wykrztusić. - Nie chcę tego słuchać!
Ale powinnaś, pomyślał. Zamierzał dopilnować, żeby słyszała to często, w
regularnych odstępach czasu. Teraz jednak znowu zbladła.
- Dobrze - powiedział powoli. - To i tak niczego nie zmienia.
- Muszę... Muszę iść. - Rozpaczliwie zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu
kluczyków. - Spóźnię się. - Co należy powiedzieć rano po takiej nocy? - Do widzenia.
- Odprowadzę cię. - Objął ją ramieniem. Próbowała się nie usztywniać. Próbowała nie
opierać się o niego. Czuła narastające między nimi napięcie. - Chciałbym ci coś powiedzieć,
Johanno.
- To nie jest konieczne. Umówiliśmy się, że nie będzie żadnych zobowiązań.
- Naprawdę? - Nawet jeśli tak było, nie zamierzał dotrzymywać obietnicy. - Będziemy
musieli o tym porozmawiać.
- Dobrze. - Zgodziłaby się niemal na wszystko, byle tylko ją wypuścił. Bo tak
naprawdę chciała zostać.
Bardziej niż czegokolwiek pragnęła wyrzucić kluczyki i rzucić się w ramiona Sama.
- Chciałbym, żebyś o czymś się dowiedziała. Nigdy nie miałem innej kobiety w tym
łóżku. - Zauważył w jej oczach źle maskowane powątpiewanie. Spontanicznie chwycił ją za
klapy żakietu. - Cholera, człowiek się męczy, kiedy widzi, jak wszystko rozkładasz na części
pierwsze. Nie powiedziałem, że nie było innych kobiet, Johanno, tylko że nie było żadnej
kobiety tutaj. Dlatego, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. - Puścił ją. - Zastanów się nad
tym przez chwilę.
Johanna wyjęła z fiolki kolejną tabletkę na żołądek. Kiedy mówiła Samowi, że tylko
ona potrafi sobie radzić z Johnem Jayem, nie kłamała, tyle że dzisiaj niespecjalnie jej to
wychodziło. Dwugodzinna sesja fotograficzna przeciągnęła się do trzech godzin i wszystkim
puszczały nerwy. Wiedziała, że jeśli nie wyprowadzi ze studia ekipy, sprzętu i dwóch
samochodów, za czterdzieści pięć minut będzie miała na karku producenta „Południa z Niną".
Zrezygnowana rozgryzła tabletkę. Ogłosiła przerwę, mając nadzieję, że
pięciominutowy odpoczynek powstrzyma fotografa od uduszenia nadętego prezentera.
- John Jay. - Wiedziała, jak się zachować. Tylko uśmiech i spokój. - Możemy chwilę
porozmawiać? Takie sesje są bardzo denerwujące, prawda?
Uczepił się jej współczucia.
- Nawet nie masz pojęcia jak, Johanno. Wiesz, że chcę wszystkiego co najlepsze dla
tego programu, ale ten facet... - Z nienawiścią zerknął na fotografa. - On nie ma pojęcia o
nastroju ani robieniu zdjęć.
„Ten facet" był jednym z najlepszych w swojej specjalności i płacono mu niesamowite
sumy od godziny. Johanna z trudem stłumiła przekleństwo.
- Wiem, ale musimy z nim współpracować. Mamy opóźnienie, a nie chcę, żeby robił
zdjęcia samym samochodom. - Urwała, by John Jay przetrawił tę zawoalowaną groźbę. - W
końcu mamy tu aż trzy gwiazdy. Samochody, sam program i oczywiście ciebie. Przy okazji,
zajawki wyszły wspaniale.
- Bo nie byłem zmęczony.
- Doskonale cię rozumiem. Muszę cię jednak prosić, żebyś wytrzymał jeszcze parę
minut. Bardzo ci do twarzy w tym garniturze, John Jay.
- Prawda? - Wyciągnął ręce i z uwagą zaczął przyglądać się rękawom.
- Te zdjęcia naprawdę zrobią wrażenie. - Chyba że wcześniej cię uduszę, pomyślała. -
Chcę tylko, żebyś ustawił się między tymi dwoma samochodami i błysnął uśmiechem, który
tak kocha Ameryka.
- Robię to tylko dla ciebie, skarbie. - Był gotów poświęcić się dla mas. - Wiesz,
wyglądasz na trochę wyczerpaną.
Uśmiech zamarł na jej ustach.
- To szczęście, że nie mnie robią zdjęcia.
- Zdecydowanie - zgodził się i poklepał ją po ręce. Zdążył się już nauczyć, że gdyby
próbował poklepać ją gdzie indziej, mogłaby zrobić mu krzywdę. - Musisz trochę więcej
wypoczywać, Johanno, i brać te witaminy, o których ci wspominałem. Nie dałbym sobie bez
nich rady. - Przyglądał się, jak fotograf wraca na plan. John Jay parsknął i dał ręką znak
makijażystce. - Johanno, krążą plotki, że widujesz się z Samem Weaverem.
- Naprawdę? - Zmęła w ustach przekleństwo, gdy John Jay zniknął w chmurze pudru.
- Czego to ludzie nie wymyślą.
- Co za miasto. - Zadowolony z idealnego wyglądu odszedł, by wypełnić swoje
obowiązki.
To zajęło jeszcze tylko dwadzieścia minut. Po odesłaniu prezentera do domu Johanna
przeprosiła fotografa, zaproponowała mu i jego asystentowi lunch na swój koszt i wręczyła
im bilety na niedzielne nagranie.
Kiedy dojechała ze studia do swojego biura w Century City, była już dwie godziny
spóźniona i połknęła pół fiolki tabletek na żołądek.
- Masz sześć wiadomości - poinformowała ją Bethany. - Na dwie powinnaś
odpowiedzieć wczoraj. Skontaktowałam się z agentem Toma Bradleya. Tom chce wystąpić w
odcinku pilotażowym.
- Dobrze. Ustalmy wszystko. - W gabinecie Johanna rzuciła aktówkę, wzięła od
Bethany filiżankę kawy i usiadła na skraju biurka. - Wymyśliłam dziś dwadzieścia siedem
sposobów na zamordowanie Johna Jaya Johnsona.
- Mam je spisać?
- Jeszcze nie. Poczekam, aż będzie pełna trzydziestka. - Johanna sączyła kawę i
marzyła o pięciu minutach idealnej samotności. - Bradley ma opinię prawdziwego
zawodowca.
- To weteran. Pierwszy teleturniej nakręcił w siedemdziesiątym drugim roku, kiedy
był jeszcze dzieckiem. Prowadził go przez pięć lat, a potem przeniósł się do „Bingo".
Nadawali je od siedemdziesiątego siódmego do osiemdziesiątego piątego. Zadziwiające. Prze-
szedł na emeryturę jako guru teleturniejów, ale od czasu do czasu pojawia się gościnnie w
kilku programach. Ściągnięcie go do nas wymagało nie lada wysiłku, ale się udało.
Umilkła, gdyż Johanna popijała kawę i wyglądała przez okno. Bethany zauważyła, że
jej szefowa ma cienie pod pełnymi melancholii oczami.
- Johanno, wyglądasz okropnie.
- Już mi to mówiono.
- Wszystko w porządku?
- Wszystko. - Poza tym, że Sam wyznał jej miłość, a ona tak się przeraziła, że chciała
wskoczyć w samochód i pognać przed siebie. Wyciągnęła tabletki.
Beth zmarszczyła brwi.
- Czy dziś rano to była nowa fiolka? - spytała.
- Owszem, ale większość dnia spędziłam z Johnem Jayem.
- Jadłaś lunch?
- Nie pytaj.
- Johanno, może weźmiesz sobie wolne, pojedziesz do domu, zdrzemniesz się albo
obejrzysz jakieś telenowele?
Uśmiechnęła się blado.
- Muszę odpowiedzieć na te pytania na wczoraj. Beth, sprawdźmy, czy uda nam się
nakręcić tego pilota w przyszłym tygodniu. Zawiadom Patterson Productions.
Bethany wzruszyła ramionami.
- Ty tu rządzisz - powiedziała i położyła stos papierów na biurku.
Masz absolutną rację, pomyślała, kiedy Bethany zamknęła za sobą drzwi. Ona tu
rządziła. Johanna potarła skronie, czując nadciągający ból głowy.
Sam nie wiedział, co tu robi, siedząc na schodkach jej domu jak zakochany nastolatek.
Bo jestem zakochany, stwierdził w duchu.
Ostatni raz czuł się podobnie, kiedy zakochał się w Mary Alice Reeder. Była od niego
starsza, wyrafinowana, mądra i, podobnie jak większość szesnastolatek, zupełnie
niezainteresowana czternastoletnim wyrostkiem. Kochał jednak Mary Alice z pełnym czci po-
święceniem przez niemal dziewięć miesięcy.
Szczenięca miłość, tak nazywała to jego matka.
Od tamtego czasu osiągnął drugą fazę, w której zaczynało mu zależeć, z wieloma
kobietami. Nigdy jednak nie pokochał żadnej z nich. Dopiero Johannę.
Niemal żałował, że nie może powrócić do tej szczeniącej miłości. Choć była bolesna,
minęła, zostawiając po sobie mgliste, słodkie wspomnienia. Serca i inicjały wyrzeźbione
niezdarnie w korze drzewa, fantazje, które zawsze kończyły się ratowaniem ukochanej z
jakiejś potwornej katastrofy, dzięki czemu dziewczynie otwierały się oczy i dostrzegała jego
wdzięk oraz odwagę.
Sam roześmiał się i popatrzył na niebieskie kwiaty, które właśnie zaczynały kwitnąć w
ogrodzie Johanny. Czasy się zmieniły. Mary Alice wymknęła mu się z drżących palców. Nie
miał już jednak czternastu lat i Johanna, czy tego chciała czy nie, nie mogła go opuścić.
Pragnął jej. Nawet siedząc przed jej pustym, spokojnym domem, pragnął jej. Na
zawsze. To nie była łatwa decyzja, chociaż jej mogło się tak wydawać. To mu się po prostu
przytrafiło, choć tego nie planował. Do tej pory wszystko w jego życiu kręciło się wokół
kariery.
Gdyby miał jakiś wybór, nie wiązałby się z nikim. Ale już nie miał wyboru.
Tak niedawno tłumaczył Johannie, że powinni lepiej się poznać. Ot, koledzy bez
żadnych zobowiązań. Mówił poważnie, tak samo uczciwie jak wtedy, gdy powiedział jej, że
ją kocha.
Wprawdzie z oporami, ale zaakceptowała to pierwsze, natomiast miłosne wyznanie
przyjęła z przerażeniem.
Dlaczego była taka nerwowa? Z powodu innego mężczyzny? Nigdy o nim nie
wspomniała, a poza tym Johanna, gdy się z nią kochał, wydawała się kompletnie niewinna.
Jeśli więc została zraniona, musiało się to stać w odległej przeszłości. Nadszedł już czas, aby
dała sobie z tym spokój.
Czas. Nie mam go zbyt wiele, pomyślał, podnosząc wieko koszyka, aby zerknąć na
swój podarunek. Każdego dnia spodziewał się telefonu, po którym będzie musiał wyjechać
tysiące kilometrów stąd. Miną tygodnie, zanim znowu ją zobaczy. Z tym sobie poradzi, jeśli
Johanna da mu coś, co będzie mógł ze sobą zabrać.
Kiedy usłyszał silnik, starannie przykrył koszyk. Cały trząsł się z nerwów. Jesteś
chory z miłości, pomyślał.
Johanna zaparkowała za autem Sama i zaczęła się zastanawiać, co ma, u diabła,
zrobić. Była pewna, że przyjedzie do domu, wskoczy do łóżka i będzie bardzo długo spała,
odpędzając wszelkie myśli. Sam tu jednak był, naruszał jej prywatność, kradł jej godziny
spokoju. Najgorsze było to, że ucieszyła się na jego widok.
- Długo pracowałaś. - Wstał, ale nie podszedł do niej.
- Miałam mnóstwo spraw na głowie.
- Wiem, jak to jest. - Delikatnie pogłaskał ją po policzku. - Wyglądasz na zmęczoną.
- Tak mi mówiono, i to regularnie.
- Wpuścisz mnie?
- Dobrze. - Nie pocałował jej. Johanna oczekiwała pocałunku, ale się nie doczekała.
Sam zrobił tak specjalnie, pomyślała. Zauważyła wiklinowy koszyk. - Co to, przyniosłeś
sobie kanapki na wypadek, gdybym się spóźniała?
- Niezupełnie. - Wszedł za nią do środka. Jak zwykle było tu czysto, domowo, unosił
się delikatny zapach potpourri i świeżych kwiatów. Tym razem były to ogromne czerwone
peonie stojące w granatowym wazonie.
Johanna postawiła na ziemi teczkę.
- Chcesz się czegoś napić?
- Usiądź, a ja coś przygotuję. - Postawił koszyk obok wazonu. - To ja mam wakacje,
zapomniałaś?
- Zazwyczaj piję kawę, ale..
- Dobrze. Przygotuję ci kawę.
- Ale...
- Odpręż się, Johanno. To potrwa tylko minutę.
Odszedł. O ile dobrze pamiętała, jeszcze nikt jej tyle razy nie przerywał. Cóż, sam się
zaprosił. Równie dobrze mógł przygotować kawę. Ona tylko chciała choćby na chwilę usiąść.
Opadła na sofę. Chciała trochę odpocząć, dopóki Sam nie wróci. Stłumiła ziewnięcie,
zamknęła oczy i zapadła w sen.
Tak samo nagle się obudziła. Nie pamiętała, by przykrywała się kapą. Kiedy usiadła,
zauważyła, że Sam siedzi naprzeciwko niej i popija kawę.
- Przepraszam. - Odchrząknęła. - Chyba przysnęłam.
Spała jak kamień przez pół godziny. To Sam ją przykrył.
- Jak się czujesz?
- Zakłopotana.
Uśmiechnął się i podszedł do imbryka z kawą, który stał na podgrzewaczu.
- Masz ochotę?
- Tak, poproszę.
- Wczoraj niewiele spałaś.
- Racja. Ty też.
- Ale nie pracowałem przez dziesięć godzin.
- Usiadł obok niej. Natychmiast się wyprostowała.
- Umieram z głodu - powiedziała pośpiesznie.
- Niewiele zostało w kuchni, ale mogę przygotować kilka kanapek.
- Pomogę ci.
Kiedy wstał, zaczęła ściągać z siebie żakiet.
- W porządku, poradzę sobie sama. - Nerwowo wywróciła żakiet na lewą stronę,
wysypując zawartość z kieszeni. Sam schylił się i podniósł drobne, spinkę do włosów i resztę
tabletek na żołądek.
- Po co ci to?
- Do przeżycia. - Zabrała mu wszystko i położyła na stoliku.
- Bierzesz na siebie za dużo obowiązków. Ile tego łykasz?
- Na litość boską, Sam, to bardziej cukierek niż lekarstwo.
Jej ton sprawił, że zmrużył oczy. A więc połykała ich za dużo.
- Mam prawo się o ciebie martwić. - Kiedy zaczęła potrząsać głową, ujął jej brodę w
swoje ręce. - Owszem, mam. Kocham cię, Johanno, niezależnie od tego, czy potrafisz sobie z
tym teraz poradzić, czy nie.
- Za bardzo naciskasz.
- Nawet jeszcze nie zacząłem.
Pocałował ją. Jego wargi domagały się odpowiedzi, nie były łagodne, nie były
spokojne. Wyczuwała w nich gniew i odrobinę frustracji, a w niej samej odezwało się
pożądanie. Gdyby tylko mogła, natychmiast by to zakończyła. Ale nie mogła.
I znowu porwała ją karuzela emocji, szybka i zażarta. Tym razem to Johanna zaczęła
rozpinać jego koszulę. Runęli na sofę. Nawet ostatniej nocy nie było tak jak teraz. Johanna
drżała jak poprzednio, lecz tym razem pełna niecierpliwego oczekiwania. Wystarczyła jedna
noc, by uświadomiła sobie własną siłę. Teraz musiała ponownie ją sprawdzić.
- Johanno. - Dla jej i własnego dobra usiłował zwolnić tempo. Wtedy jej usta
przykryły jego wargi, uciszając go, pozbawiając resztek kontroli.
Ostatnie światło dnia wpadało przez okna pokoju wypełnionego zapachem kwiatów.
Sam wiedział, że do końca życia będzie kojarzył Johannę z miękkim światłem i zapachem
kwiatów.
Nie wiedziała, że potrafi być taka, tak pełna pożądania, tak spragniona spełnienia.
Szalona, wyzywająca, nieostrożna. Body, które tak delikatnie zdejmował z niej ubiegłej nocy,
podarło się na strzępy.
Wtedy złapała Sama za ramiona i przyciągnęła do siebie. Szybko, jeszcze szybciej, aż
do oszałamiającego spełnienia.
Sam przylgnął do niej. Jej wstyd go zachwycał, uwodził, ale Johanna, która potrafiła
rozpalić go do czerwoności, mogła uczynić z niego niewolnika. Nie był pewien, co robił,
pamiętał jedynie tę gigantyczną rozkosz.
- Czy zrobiłem ci krzywdę? - spytał.
- Nie. - Była zbyt oszołomiona swoim zachowaniem, żeby zauważyć jakieś siniaki. -
A ja zrobiłam ci krzywdę?
Uśmiechnął się do niej.
- Nic nie czułem. - Usiłował zmienić pozycję na bardziej wygodną i zauważył resztki
body na podłodze. - Jestem ci winien bieliznę - mruknął, podnosząc strzępy stroju.
Johanna popatrzyła na zerwane ramiączko i dziurę na szwie. Roześmiała się.
- Dotąd nigdy nie zaatakowałam żadnego mężczyzny - wykrztusiła.
- Możesz na mnie ćwiczyć do woli. Proszę. - Podniósł swoją koszulę i nakrył ramiona
Johanny. - Wciąż ci pożyczam koszulę. Chcę, żebyś mi powiedziała, jak się czujesz. Muszę to
wiedzieć.
- Mam powody... Nie mogę o nich mówić, Sam, ale mam powody, dla których nie
chcę, żeby pewne sprawy stały się zbyt poważne.
- Pewne sprawy już są poważne. Wiedziała, że miał rację.
- Jak poważne?
- Myślę, że wiesz. Ale i tak ci powiem. Pomyślała, że istnieje zbyt wiele rzeczy, o
których nie może mu powiedzieć, bo nigdy by ich nie zrozumiał.
- Potrzebuję czasu.
- Mam kilka godzin.
- Sam...
- No dobrze. - To nie było łatwe, ale obiecał sobie, że da jej czas, mimo że mu go
brakowało. Włożył dżinsy, po czym przypomniał sobie o koszyku. - Niemal zapomniałem.
Przyniosłem ci prezent.
Wziął koszyk i postawił jej na kolanach. Nie zamierzał naciskać. Spojrzała na niego i
uśmiechnęła się.
- Co to, piknik? - Otworzyła wieczko, ale zamiast kurczaka na zimno ujrzała
maleńkiego, pogrążonego we śnie kociaka. Johanna wyciągnęła go i natychmiast się
zakochała. - Och, Sam! Jest boski!
Kotek miauknął sennie i potarł rdzawym futerkiem o jej policzek.
- Blanche okociła się w zeszłym miesiącu. - Sam podrapał kotka za uszami.
- Blanche? Jak Blanche Dubois?
- Widzę, że zrozumiałaś. To też taka starzejąca się południowa piękność, która lubi
zwabiać kocury. Stąd wziął się ten maluch.
Kotek oparł się o Johannę i zaczął bawić się guzikiem koszuli.
- Dziękuję. - Johanna odwróciła się do Sama, nie przestając głaskać kotka po głowie.
Po raz pierwszy zarzuciła ramiona na szyję mężczyzny.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wiedział, że nie powinien się denerwować. To był doskonały film, z dobrym
scenariuszem, wspaniałą obsadą i utalentowanym reżyserem. Sam uczestniczył w pokazie dla
prasy i wiedział, że odwalił kawał dobrej roboty. Mimo to chodził dookoła pokoju, wpatrywał
się w zegar i marzył o tym, żeby była już dziewiąta.
Nie, marzył, żeby była jedenasta i żeby ten cholerny film dobiegł końca.
Było jeszcze gorzej, bo Johanna zajęła się czytaniem scenariusza, który wysłał mu
Max Heddison. Tak więc Sam denerwował się, popijał brandy, na którą wcale nie miał
ochoty, i chodził po salonie Johanny. Nawet Lucy, ruda kotka, była zbyt zajęta, żeby zwracać
na niego uwagę. Pochłonęła ją zabawa motkiem.
Sam zmusił się, żeby usiąść, zerknął na niedzielne gazety, po czym znowu wstał.
- Pobiegaj po ogrodzie, to się uspokoisz - zasugerowała Johanna z pokoju obok.
- Ona jednak mówi! Może wybierzemy się na przejażdżkę?
- Muszę to skończyć. Michael to wspaniała rola, naprawdę wspaniała.
On także doszedł do tego wniosku, ale to Luke, postać, którą za pół godziny miały
zobaczyć miliony telewidzów, naprawdę go przejmowała. Jeśli przyjmie rolę Michaela,
będzie się nią gryzł dopiero za jakiś czas.
- Tak, Johanno. Zaszkodzi ci, jeśli będziesz trzymała kartki tak blisko oczu.
Natychmiast je odsunęła. Niespełna minutę później znowu miała je przed samym
nosem.
- To cudowne, naprawdę cudowne. Przyjmiesz tę rolę, prawda?
- Żeby pracować z Maksem Heddisonem, przyjąłbym ją, nawet gdyby się do niczego
nie nadawała.
- No to masz szczęście, że jest świetna. Boże, ta scena podczas Wigilii naprawdę
poraża.
Przestał na chwilę chodzić i znowu na nią zerknął. Czytała scenariusz raz jeszcze,
równie gorliwie jak poprzednio. A kartki znajdowały się dwa centymetry od jej twarzy.
- Czytaj tak dalej, a wkrótce będziesz potrzebowała okularów. - Widział jej
zmarszczone brwi i uśmiechnął się. - Chyba że już potrzebujesz.
Nawet nie podniosła wzroku, tylko przewróciła stronę.
- Zamknij się, Sam, nie mogę się skoncentrować. Zamiast tego wyciągnął jej
scenariusz z rąk i oddalił go na pewną odległość.
- Przeczytaj mi linijkę - zażądał.
- Przecież wiesz, co tam jest napisane. - Sięgnęła po kartki, ale nie pozwolił ich sobie
zabrać.
- Nie możesz, prawda? Gdzie są twoje okulary, Johanno?
- Nie potrzebuję okularów.
- No to przeczytaj mi linijkę.
Zmrużyła powieki, ale słowa nadal zlewały się ze sobą.
- Mam zmęczone oczy.
- Akurat. - Odłożył scenariusz i ujął ją za rękę. - Nie mów mi, że moja praktyczna
Johanna jest zbyt próżna, żeby nosić okulary.
- Nie jestem próżna i nie potrzebuję okularów.
- Ładnie byś w nich wyglądała. Naprawdę seksowne. Ciemne oprawki, tak, takie
byłyby najlepsze. Bardzo konserwatywne. Chętnie wziąłbym cię do łóżka, gdybyś miała je na
nosie.
- Nigdy ich nie noszę.
- A, czyli je masz. Gdzie?
Znowu usiłowała wziąć scenariusz, ale jej nie pozwolił.
- Przeszkadzasz mi, bo się nudzisz.
- Masz rację, Johanno. Zaraz umrę.
Zmiękła na tyle, żeby dotknąć jego twarzy. Nadal robiła to bardzo rzadko. Ujął ją za
przegub.
- Recenzje nie mogły być lepsze, Sam - powiedziała. - Ameryka czeka na dziewiątą,
wstrzymując oddech.
- A piętnaście po dziewiątej zacznie chrapać.
- Mowy nie ma. - Sięgnęła po pilota i włączyła telewizor. - Usiądź. Zanim się zacznie,
obejrzymy sobie coś innego.
Opadł na fotel tuż obok niej i wiercił się tak długo, aż usiadła mu na kolanach.
- Wolałbym raczej pobawić się twoim uchem.
- No to przegapimy pierwszą scenę. - Z zadowoleniem oparła głowę o jego ramię.
To był dziwny weekend. Sam spędził go w jej domu. Po początkowym skrępowaniu
popadli w rutynę, która wcale nie była rutyną. Kochanie się, sen, spacery, domowe
obowiązki, wycieczka do sklepu i wybrzydzanie nad warzywami.
Przez czterdzieści osiem godzin nie czuła się jak producentka i nie myślała o Samie
jako o aktorze. Był jej kochankiem. Życie byłoby cudowne, gdyby wszystko wyglądało tak
prosto.
Zmieniła jego życie. Nie wiedział, jak to wytłumaczyć, ale naprawdę je zmieniła.
Ostatecznie to zrozumiał, kiedy dostał scenariusz.
Max Heddison dotrzymał obietnicy. Sam czuł się jak student pierwszego roku szkoły
aktorskiej, który dostał główną rolę w filmie. Oferta przeszła oczywiście przez Marva.
Spotkanie dawnego z nowym, duża szansa na sukces, wysokie honorarium... Sam wysłuchał
tego wszystkiego. Nie zapominał, że show - biznes to jednak biznes. Następnie zaś rzucił się
na scenariusz.
Denerwował się na myśl o nowej roli. Michael, bohater filmu, był złożony,
pogmatwany, rozpaczliwie usiłował poznać tajemnicę swojego ukochanego i jednocześnie
znienawidzonego ojca. Sam świetnie wyobrażał sobie Maksa Heddisona w tej roli. Powoli, z
uwagą przeczytał go raz jeszcze.
Już wiedział. Musi to zagrać.
Jeśli Marv mógł dla niego wytargować pięć milionów, znakomicie. Jeśli miałby dostać
za to tylko miskę fistaszków i kufel piwa, też dobrze. Jednak zamiast podnieść słuchawkę i
zadzwonić do agenta z przyzwoleniem, Sam wziął pod pachę scenariusz i zaniósł go do
Johanny.
Chciał, żeby go przeczytała. Potrzebował jej opinii, chociaż dotąd zawsze polegał na
swojej intuicji. Ostateczna decyzja należała do Sama. Teraz to się zmieniło.
Pomyślał, że w ciągu kilku tygodni Johanna stała się nieodłącznym elementem jego
życia, jego myśli, wyborów. Chociaż nigdy nie uważał się za samotnika, dopiero teraz
przestał być sam.
To nic, że Johanna nadal trzymała go na dystans, ale w ciągu ostatnich dwóch dni
zdołała się nieco rozluźnić. Powoli, stopniowo pewne rzeczy się zmieniały. Tego ranka
wydawało się, że niemal przywykła do budzenia się u jego boku.
Dam jej czas, pomyślał i musnął wargami jej włosy.
- Są zapowiedzi - mruknęła Johanna, a on powrócił do rzeczywistości. Poczuł ucisk w
żołądku. Zaklął ze złością, ale nic nie pomogło, zawsze czuł się tak samo, obserwując siebie
w filmach. Pokazał się na ekranie w spłowiałych dżinsach, zniszczonym kapeluszu i z
uśmiechem na twarzy, a głos zza kadru obiecywał widzom namiętność i szok.
- Ładny tors. - Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.
- Cały czas dla ładnego połysku spryskiwali mnie aerozolem. Czy kobiety naprawdę
uwielbiają spocone klatki piersiowe?
- No pewnie - odparła i usiadła wygodniej, kiedy pojawiły się napisy.
Wciągnęła się w akcję już po pięciu minutach. Luke przybył do miasta z dwoma
dolarami w kieszeni, opinią hulaki i apetytem na kobiety. Wiedziała, że to Sam, aktor, oraz
scenariusz, ale wszystko wydawało się takie prawdziwe... Niemal wyczuwała zapach potu i
nudy w sennym małym miasteczku w Georgii.
Podczas pierwszej przerwy na reklamy Sam zsunął się na podłogę, żeby Johanna
mogła usiąść wygodniej. Nie chciał jej teraz o nic pytać, nie chciał wybijać jej z rytmu. Cały
czas trzymał rękę na jej łydce.
Przez dwie godziny nie odzywali się do siebie. Raz Johanna wstała i wróciła z
zimnymi napojami, ale nie zamienili ze sobą ani słowa. Na ekranie obserwowała mężczyznę,
z którym sypiała, którego kochała, jak uwodził inne kobiety. Patrzyła, jak wykręcił się od
jednej bójki i jak wznosił pięści w drugiej. Upił się. Krwawił. Kłamał.
Przestała jednak myśleć o nim jak o Samie. Mężczyzna, którego obserwowała, to był
Luke.
Uroczy i okropny.
Kiedy odcinek dobiegł końca i róże Sary umierały w wazonie, Johanna wiedziała, że
na pewno obejrzy dalszy ciąg.
Sam nadal się nie odzywał. Intuicja podpowiadała mu, że jest dobrze. Lepiej niż
dobrze. To była najlepsza z jego ról. Wszystko wyszło tak, jak trzeba, aktorzy, atmosfera.
Chciał jednak usłyszeć to od niej.
Wstał i przysiadł na oparciu fotela. Johanna, jego Johanna, ze zmarszczonymi brwiami
nadal wpatrywała się w ekran.
- Jak on mógł jej to zrobić? - odezwała się. - Jak mógł ją tak wykorzystać?
- On wykorzystuje ludzi - odparł ostrożnie. - Nic innego nie potrafi.
- Ale ona mu ufa. Wie, że kłamał i oszukiwał, ale nadal mu ufa. A on...
- Co?
- To sukinsyn, ale... Do diabła, jest w nim coś, co przykuwa uwagę, coś, co wzbudza
sympatię. Człowiek chciałby wierzyć, że on się zmieni, że to ona go zmieni. - Niespokojna,
poruszona, popatrzyła na niego. - Z czego się cieszysz?
- Udało się. - Podniósł ją i pocałował. - Udało się, Johanno.
Odsunęła się, żeby złapać oddech.
- Nie powiedziałam ci, jaki, moim zdaniem, byłeś dobry.
- Właśnie powiedziałaś. - Pocałował ją ponownie, po czym zaczął rozpinać jej bluzkę.
- Sam...
- Nagle poczułem, że mam mnóstwo energii. Pozwól, że ci to udowodnię.
Opadł na fotel i pociągnął ją za sobą.
- Czekaj chwilę. - Roześmiała się, a potem jęknęła, gdy jego dłonie zaczęły błądzić po
jej ciele. - Sam, daj mi chwilę.
- Mogę dać ci wiele godzin. Bardzo wiele.
- Sam. - Odepchnęła go z uśmiechem. - Chcę z tobą porozmawiać.
- Czy to długo potrwa? - Zaczął się szarpać z paskiem jej spodni.
- Nie. - Żeby go uspokoić, ujęła jego twarz w dłonie. - Chcę ci powiedzieć, że jesteś
naprawdę wyjątkowy. Kiedyś udawałam, że nie zwracam uwagi na twoje filmy, ale to
nieprawda. I nigdy nie byłeś lepszy niż dzisiaj.
- Dzięki. Te słowa w twoich ustach wiele dla mnie znaczą.
Odetchnęła głęboko i wstała.
- Sporo włożyłeś w tę rolę.
Dokądś zmierzała. Nie był pewien, czy mu się to spodoba.
- Inaczej rola nie jest nic warta.
- Kiedy tak siedzimy, niemal zapominam, kim jesteś. Ranczer, kucharz, facet
podkradający kwiaty swojej gospodyni... Nie tak, zdawałoby się, powinien żyć wielki Sam
Weaver.
Zaintrygowany stanął koło niej.
- Johanno, chcesz mi powiedzieć, że aktorzy cię onieśmielają? Przecież od urodzenia
obracasz się wśród takich ludzi.
- Od urodzenia - powtórzyła. Wcale nie chciała go kochać. Nikogo nie chciała kochać,
a zwłaszcza nie chciała kochać aktora, gwiazdora znanego w całym kraju. Problem polegał na
tym, że już go pokochała.
- Tu nie chodzi o onieśmielenie, tylko o to, że bardzo łatwo zapomnieć, że nie jesteś
zwykłym mężczyzną, na którego wpadłam i który mi się spodobał.
- Spodobał - powiedział, przeciągając to słowo.
- Poprawiasz się. - Przytrzymał ją za ramiona. - Nie wiem, o co ci chodzi, ale zaraz do
tego dojdziemy. Teraz jednak chcę, żebyś na mnie popatrzyła. Popatrz na mnie, Johanno -
powtórzył i potrząsnął nią lekko. - I powiedz mi, czy mnie kochasz.
- Nigdy nie mówiłam...
- Nikt nie wie lepiej ode mnie, czego nigdy nie mówiłaś. - Przyciągnął ją trochę bliżej,
zmuszając, żeby patrzyła mu w oczy. - Chcę usłyszeć to teraz i to nie ma nic wspólnego z
tym, jak zarabiam na życie, co piszą krytycy i jaka jest moja rynkowa wartość. Kochasz
mnie?
Chciała potrząsnąć głową, ale jak mogła skłamać, kiedy na nią patrzył, kiedy jej
dotykał? Odetchnęła głęboko.
- Tak - powiedziała.
To było zbyt mało. Musiała powiedzieć to najważniejsze słowo.
- Co tak?
- Tak, kocham cię.
Patrzył na nią przez długą chwilę. Johanna drżała lekko, więc przycisnął usta do jej
czoła. Nie wiedział, dlaczego tak trudno było jej to powiedzieć.
Jeszcze nie. Ale dowie się.
- To powinno wszystko ułatwić.
- Ale nie ułatwia - szepnęła. - To niczego nie zmienia.
- Porozmawiamy o tym. Usiądźmy.
Skinęła głową. Usiłując zachowywać się normalnie, ruszyła w kierunku drzwi, żeby
zamknąć je na noc. W tej samej chwili usłyszała fragment wieczornych wiadomości.
- Nasze źródła donoszą, że Carl W. Patterson, znany producent, miał dziś wieczorem
atak serca. Do jego rezydencji w Beverly Hills, w której mieszka ze swoją narzeczoną, Toni
DuMonde, przyjechało pogotowie. Lekarze określają stan pana Pattersona jako krytyczny.
- Johanno. - Sam położył rękę na jej ramieniu. Nie krzyknęła ani się nie rozpłakała. W
jej oczach nie było łez. Po prostu zatrzymała się, jakby wpadła na niewidzialną ścianę. - Bierz
torebkę. Zawiozę cię do szpitala.
- Co?
- Zawiozę cię. - Wyłączył telewizor i poszedł po jej torebkę. - Idziemy.
Tylko skinęła głową i pozwoliła się wyprowadzić.
Jechali windą na kardiologię. To dziwne, pomyślał Sam. Ojciec Johanny miał atak
serca, a jej o tym nie zawiadomiono. Nikt do niej nie zadzwonił.
Przed rokiem, kiedy jego matka złamała nogę w kostce po upadku na lodowisku, w
ciągu godziny zadzwoniły do niego trzy osoby: siostra, ojciec i wreszcie sama matka, która
oznajmiła, że siostra i ojciec robią niepotrzebne zamieszanie.
Sam był tak bardzo poruszony owym złamaniem, że zmienił swoje plany i poleciał na
wschód. Miał tylko trzydzieści sześć godzin, ale to wystarczyło, żeby zobaczył się z matką.
Podpisał się na jej gipsie i uspokoił.
A złamana noga w kostce to nie to samo co atak serca.
Johanna była jedynym dzieckiem Pattersona, a jednak dowiedziała się o chorobie ojca
z telewizyjnych wiadomości. Wprawdzie nie byli sobie bliscy, co łatwo było wydedukować,
stanowili jednak rodzinę. A rodzina w chwilach kryzysu powinna trzymać się razem.
Johanna była mocno oszołomiona, prawie się nie odzywała. Usiłował ją pocieszać, ale
nie reagowała. Po jakimś jednak czasie, dzięki silnej samokontroli, zebrała się w sobie. Gdy
szła do pomieszczenia dla pielęgniarek, miała nieruchome ręce, opanowany i rozsądny głos.
- Dziś wieczorem przyjęto tu Carla Pattersona. Powiedziano mi, że leży na kardiologii.
Pielęgniarka, krępa kobieta po czterdziestce, ledwie uniosła wzrok.
- Przykro mi, nie wolno nam udzielać informacji o pacjencie.
- To mój ojciec - powiedziała bezbarwnie Johanna.
Pielęgniarka popatrzyła na nią. Dziennikarze posługiwali się rozmaitymi podstępami,
żeby zdobyć informacje o sławnych ludziach. Tego wieczoru odesłała z kwitkiem kilka osób.
Johanna domyśliła się, w czym rzecz, i wyciągnęła prawo jazdy.
- Chciałabym go zobaczyć, jeśli to możliwe, i porozmawiać z lekarzem.
Pielęgniarka spojrzała na nią ze współczuciem. Zerknęła też na Sama i oczywiście go
rozpoznała. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Pewnie czytała w jakimś plotkarskim piśmie, że
Sam Weaver ma romans z córką Carla Pattersona. A więc to była prawda.
- Pani Patterson, za chwilę wezwę lekarza. Po lewej znajduje się poczekalnia. Pani
DuMonde już tam jest.
- Dziękuję. - Johanna odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nie chciała teraz myśleć o
przyszłości, starała się skoncentrować na chwili obecnej.
Opanowała już panikę, teraz musiała zrobić to, co należało. Przywykła do tego, że
wszystko robi sama.
- Sam, nie mam pojęcia, ile to zajmie. Może pojedziesz do domu? Wrócę taksówką.
- Nie bądź śmieszna. - Tylko tyle powiedział. To wystarczyło, żeby wstrzymała
oddech. Chciała odwrócić się do Sama, przycisnąć twarz do jego piersi. Chciała, żeby ją
objął, żeby nie musiała nic robić, żeby on zajął się wszystkim. Jednak zamiast tego weszła do
poczekalni.
- Sam! - Toni zeskoczyła z krzesła i rzuciła się w jego ramiona. - Sam, tak się cieszę,
że przyszedłeś. Tak bardzo się bałam. To koszmar. Umieram z niepokoju, Sam. Nie wiem, co
zrobię, jeśli Carl umrze.
- Weź się w garść. - Posadził ją z powrotem na krześle. - Co mówi lekarz?
- Nie wiem. Był taki ponury i posługiwał się żargonem. - Wyciągnęła rękę i wskazała
blondyna w smokingu. - Nigdy nie dałabym sobie rady bez Jacka. To głaz, prawdziwy głaz,
nie człowiek. Witaj, Johanno. - Wydmuchała nos w koronkową chusteczkę.
- Sam. - Jack Vandear skinął głową, poklepując Toni po ręce. Reżyserował dwa filmy
dla Pattersona i kilka razy spotkał Sama na przyjęciach. - To była ciężka noc.
- Słyszałem. To córka Pattersona.
- Witam. - Jack wstał i wyciągnął dłoń.
- Chciałabym wiedzieć, co się stało.
- To było okropne. - Toni popatrzyła na Johannę przez łzy. - Po prostu okropne.
Jack popatrzył na nią współczująco, lecz także ze zniecierpliwieniem. Nie miał nic
przeciwko pocieszaniu Toni, ale przyszedł tutaj dla Carla. Pomyślał, że skoro zjawił się Sam,
może oddać rozmazaną Toni w jego ręce.
- Urządziliśmy sobie małe przyjęcie. Carl wydawał się trochę zmęczony, ale nie
zdziwiło mnie to, bo zawsze za dużo pracował. Opadł na krzesło, nie mógł oddychać,
narzekał na ból w piersi i w ramieniu. Zadzwoniliśmy po pogotowie. - Spojrzał na Johannę.
Wygląda na silną osobę, więc postanowił powiedzieć wszystko. - Prawie umarł, robili mu
sztuczne oddychanie. - Toni zaszlochała dramatycznie, co zostało przez wszystkich
zignorowane. - Lekarz stwierdził, że to rozległy zawał. Usiłują ustabilizować Carla.
Johanna miała nieruchome ręce i obojętny wyraz twarzy, ale nie potrafiła
powstrzymać drżenia nóg. Rozległy zawał. Darlene, bystra i cierpka trzecia żona ojca, często
powtarzała, że Carl W. Patterson nigdy nie robił niczego na pół gwizdka.
- Powiedzieli, jakie ma szanse?
- Niewiele nam mówili.
- Czekamy tu już nie wiem ile. - Toni znowu otarła oczy, po czym zaciągnęła się
papierosem. Na swój sposób lubiła Carla. Chciała za niego wyjść, nawet jeśli wiedziała, że za
jakiś czas czeka ją rozwód. Rozwód był prosty. Śmierć to co innego. - Prasa była tu pięć
minut po nas. Carl się wścieknie, jeśli to opiszą.
Johanna spojrzała na narzeczoną swojego ojca. Była, jaka była, ale rzeczywiście znała
Carla. Zawał był słabością i wielki Patterson dostałby furii, gdyby wiadomość o tym
przedostała się do mediów.
- Zajmę się prasą - stwierdziła bezbarwnie. - Toni, Jack, starajcie się mówić jak
najmniej, tak będzie najlepiej. Widzieliście go?
- Nie, odkąd go zabrali. - Toni znowu się zaciągnęła i popatrzyła na korytarz. -
Nienawidzę szpitali. W przyszłym tygodniu mieliśmy jechać do Monako. Carl chciał tam
pozałatwiać pewne sprawy, ale przede wszystkim miała to być wcześniejsza podróż poślubna.
Wydawał się taki męski... - Kiedy zaczęła płakać, do poczekalni wszedł lekarz.
- Pani DuMonde?
Zerwała się i złapała go za ręce jak zrozpaczona kochanka. Ze zdumieniem
uświadomiła sobie, że nie jest to tylko gra.
- Nic mu nie jest - wyszeptała. - Niech mi pan powie, że Carlowi nic nie jest.
- Jego stan się ustabilizował. Przeprowadzamy badania, żeby ustalić rozmiar szkód. To
silny mężczyzna, pani DuMonde, i poza sercem jest raczej w dobrej kondycji.
Johanna spojrzała na lekarza i od razu domyśliła się prawdy.
- Jest pani córką pana Pattersona?
- Tak, Johanna Patterson. Jak poważny jest jego stan?
- Bardzo poważny. Proszę jednak pamiętać, że pacjent znajduje się pod doskonałą
opieką.
- Chciałabym go zobaczyć.
- Za chwilę. Pani DuMonde?
- Byłby wściekły, gdybym pokazała mu się w takim stanie.
Była to prawda, więc Johanna powstrzymała się od komentarza i ruszyła za lekarzem.
- Jest pod wpływem leków - powiedział. - I starannie monitorowany. Najbliższa doba
rozstrzygnie o jego losie, ale pani ojciec jest stosunkowo młody, pani Patterson. Taki
wypadek często staje się ostrzeżeniem, że należy zwolnić oraz zastanowić się nad własną
śmiertelnością.
Musiała o to zapytać, chociaż wiedziała, że nie uzyska jednoznacznej odpowiedzi.
- Czy on umrze?
- Nie, jeśli ja będę miał coś do powiedzenia. - Lekarz popchnął szklane drzwi.
Tam leżał jej ojciec. Mieszkała w jego domu, jadła jego jedzenie, przestrzegała jego
zasad. A jednak prawie go nie znała. Maszyny, które pomagały oddychać i monitorowały
czynności życiowe, szumiały. Ojciec miał zamknięte oczy, spod opalenizny przebijała sza-
rość. Był stary. Po raz pierwszy tak o nim pomyślała. Zawsze wydawał się przystojny, silny,
męski.
Toni użyła tego słowa. Męski. To było bardzo ważne dla Carla. Często rozpisywano
się o jego dosadnym języku, szerokich ramionach, flirtach. Zawsze denerwowały go choroby,
wymówki, słabości. Może właśnie dlatego dobierał sobie coraz młodsze partnerki, jakby
chciał oszukać kalendarz.
Był trudnym, zimnym człowiekiem, ale niesłychanie witalnym. Miał też wielki talent,
co Johannę zarówno wprawiało w podziw, jak i napawało lękiem. Carl był uczciwym
człowiekiem. Dotrzymywał słowa, ale zawsze dawał tylko tyle, ile chciał.
Położyła rękę na jego dłoni. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na taki gest, gdyby ojciec
był przytomny.
- Czy to się powtórzy? - zapytała.
- Pani ojciec może całkowicie wyzdrowieć, jeśli wyrzuci cygara, odstawi alkohol i
ograniczy trochę pracę. No i musi przestrzegać diety.
Johanna potrząsnęła głową.
- Nie zrobi tego.
- Ludzie po pobycie na kardiologii często kompletnie zmieniają swój styl życia.
Wybór należy do pani ojca, ale przecież jest człowiekiem mądrym.
- Tak, jest mądry. - Puściła jego rękę. - Musimy wydać oświadczenie dla prasy. Ja się
tym zajmę. Kiedy odzyska przytomność?
- Najpewniej jutro rano będzie mogła pani z nim porozmawiać.
- Proszę o telefon, gdyby nagle coś się zmieniło. Zostawię numer pielęgniarce.
- Rano będę mógł pani więcej powiedzieć. - Lekarz otworzył drzwi. - Musi pani trochę
odpocząć. Rekonwalescenci po zawale potrafią być uciążliwi.
- Dziękuję. - Ruszyła długim korytarzem. Odsunęła od siebie obraz powalonego przez
chorobę ojca. Gdy weszła do poczekalni, Toni zerwała się z krzesła i złapała ją za ręce.
- Jak z nim, Johanno? Powiedz mi prawdę, powiedz mi wszystko.
- Odpoczywa. Lekarz jest dobrej myśli.
- Dzięki Bogu.
- Carl będzie musiał przejść na dietę, mniej pracować i tak dalej. Możesz się z nim
spotkać jutro.
- Och, wyglądam tak okropnie. - Toni wyjęła puderniczkę. - Nie chcę, żeby zobaczył
mnie z czerwonymi oczami i włosami w nieładzie.
Miała rację, więc Johanna powstrzymała się od sarkastycznej uwagi.
- Lekarz twierdzi, że nie obudzi się do jutra. Ja zajmę się prasą i dopilnuję, żeby
wydano oświadczenie. Minie dzień albo dwa, zanim ojciec będzie mógł podejmować takie
decyzje. - Umilkła na chwilę, usiłując wyobrazić sobie ojca, który nie jest w stanie podjąć
jakiejś decyzji. - Najważniejsze, by miał spokój. Idź do domu i trochę odpocznij. Zadzwonią,
jeśli coś się zmieni przed jutrzejszym porankiem.
- A ty? - zapytał ją Sam, kiedy Jack poprowadził Toni korytarzem. - Nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku.
Wziął ją pod brodę. W jej oczach było coś dziwnego. Była jeszcze w szoku, na pewno
przejmowała się chorobą ojca... ale kryło się tam jeszcze coś. Jakaś wielka tajemnica.
Głęboka obawa.
- Porozmawiaj ze mną, Johanno.
- Wszystko ci powiedziałam.
- Tak, o stanie swojego ojca. - Mimo że próbowała się wycofać, nie puszczał jej. - Ale
co z tobą?
- Jestem zmęczona. Chciałabym iść do domu.
- Dobrze. Wrócimy. Ale zostanę u ciebie.
- Sam, nie ma potrzeby.
- Owszem, jest. Idziemy do domu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Było już po pierwszej w nocy, kiedy dotarli do domu Johanny. Od razu złapała za
telefon.
- Powinnam to szybko załatwić, ale nie musisz czekać - powiedziała.
- Poczekam. - Były rzeczy, które należało powiedzieć, zanim Johanna znowu otoczy
się murem. Na pozór była zupełnie spokojna, ale zaczynał ją rozumieć. Na razie jednak
zostawił ją samą, by uporała się z telefonami.
Niewiele mogła zrobić. Wiedziała, że ojciec przełknie tylko minimalną ingerencję w
jego sprawy, ale z pewnością chciał, aby jego pracownicy dowiedzieli się o sytuacji. Johanna
przekazała wiadomość rzecznikowi, a następnie napisała notatkę prasową.
Kiedy uspokajała asystentkę ojca i upewniała się, że Patterson Productions będzie
funkcjonowało jak do tej pory, Sam wręczył jej kubek. Johanna z wdzięcznością upiła łyk,
spodziewając się kawy. Zamiast tego poczuła smak herbaty ziołowej, którą czasami popijała
po szczególnie męczącym dniu.
- Jutro powiem ci więcej, Whitfield... Nie, czego sam nie możesz załatwić, ty lub
któryś z pracowników, trzeba odwołać. Żadnych improwizacji, działań w ciemno... Nie
interesują mnie twoje obawy.
Sam uśmiechnął się, słysząc ten ton. Nigdy nie miał do czynienia z tak wymagającym
producentem.
- A gdzie Loman?... No to go ściągnij. - Zapisała coś na kartce. - Tak, to prawda, ale
jestem pewna, że za kilka dni sam ci to przekaże... Będziesz musiał zapytać o to lekarza, ale
wątpię, czy zdołasz cokolwiek omówić z Carlem w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu
godzin. - Jej głos się zmienił, stał się lodowaty. - To w ogóle nie wchodzi w rachubę,
Whitfield. Aż do odwołania musisz uważać Carla za nieosiągalnego... Nie, nie wezmę na
siebie odpowiedzialności, ty weźmiesz. Za to ci płacą.
Odłożyła słuchawkę, zdenerwowana brakiem wrażliwości Whitfielda.
- Idiota - mruknęła, popijając herbatę. - Najbardziej przejmuje się tym, że Carl chciał
osobiście doglądać montażu „Pól ognia", a ten zawał może opóźnić produkcję.
- Skończyłaś?
- Chyba nie zdołam zrobić nic więcej.
- No to usiądź. - Poczekał, aż usiądzie koło niego na sofie. Zaczął rozmasowywać jej
ramiona. - To trudne, gdy nie można nic zrobić i trzeba tylko czekać.
- Tak.
- Dobrze sobie radzisz, Johanno.
Popijała herbatę i wpatrywała się przed siebie.
- Miałam dobrego nauczyciela.
- Opowiedz mi o swoim ojcu.
- Powiedziałam ci wszystko, co mówił lekarz.
- Nie o to mi chodzi. - Znowu się spięła. - Opowiedz mi o nim. O sobie i o nim.
- Nie ma o czym mówić. Nigdy nie byliśmy sobie szczególnie bliscy.
- Ze względu na twoją matkę? Zesztywniała, słysząc te słowa.
- A co ma z tym wspólnego moja matka?
- Nie wiem. Ty mi powiedz. - Niby strzelał na ślepo, ale trafił. - Johanno, nie trzeba
być szczególnym miłośnikiem plotek, by wiedzieć, że twoi rodzice rozwiedli się, kiedy
miałaś... ile, cztery lata?
- Właśnie skończyłam pięć. - Nadal bolało. Wiedziała, że to głupie, wręcz niezdrowe,
ale wciąż czuła tamten ból i zagubienie. - To już historia, Sam.
Czuł, że także część teraźniejszości.
- Wróciła do Anglii - powiedział. - A twój ojciec zaopiekował się tobą.
- Nie miał wyboru - odparła gorzko, choć próbowała nie zdradzać swoich emocji. -
Ale to nie ma nic do rzeczy.
- Nie jestem Whitfieldem, Johanno - mruknął. - Porozmawiaj ze mną.
Długo milczała. Przymyśliwał już inną taktykę, gdy nagle Johanna zaczęła mówić:
- Moja matka wróciła do Anglii, żeby kontynuować sceniczną karierę, którą swoim
zdaniem poświęciła, wychodząc za mojego ojca. Dla mnie nie było tam miejsca.
- Musiałaś za nią tęsknić.
- Uporałam się z tym.
Wątpił w to.
- Myślę, że rozwód nigdy nie jest łatwy dla dziecka, ale musi być jeszcze gorzej, jeśli
jedno z rodziców wyjeżdża za ocean.
- Tak chyba było lepiej dla wszystkich. Strasznie się kłócili. Nie byli szczęśliwi w
małżeństwie ani ze... - Zamilkła, zanim zdążyła powiedzieć, jak wielką zawadą była dla
rodziców. - Ani w tej sytuacji - dokończyła.
- Byłaś dzieckiem, a już zdawałaś sobie z tego sprawę. - Pięcioletnia dziewczynka
borykająca się z problemami małżeńskimi swoich rodziców...
- Dzieci potrafią wiele dostrzec. Zresztą matka mi to wyjaśniała. Wysłała telegram z
lotniska.
„Telegram to taki list", wyjaśniła Johannie ładna i młoda pokojówka. Gdyby
dziewczyna miała więcej doświadczenia, telegram powędrowałby do Carla i został
zniszczony. Pokojówka jednak bardzo chciała poznać jego zawartość i chętnie przeczytała go
Johannie.
Moja droga córeczko. Jestem zrozpaczona, ze muszę cię zostawić, ale nie mam
wyboru. Moja sytuacja, moje życie, stały się nie do zniesienia. Uwierz mi, próbowałam, ale
zrozumiałam, że rozwód i całkowita separacja to jedyny sposób, żebym mogła ocaleć.
Nienawidzę się za to, że zostawiam cię w rękach ojca, ale jestem zbyt słaba, by się tobą zająć.
Pewnego dnia zrozumiesz to i wybaczysz. Kocham cię. Mama.
Wciąż to pamiętała, słowo po słowie, chociaż wtedy zrozumiała jedynie, że mama ją
opuszcza, ponieważ nie jest szczęśliwa.
- Wysłała ci telegram? - zapytał Sam.
- Tak. Byłam za mała, żeby wszystko zrozumieć, ale z grubsza pojęłam, o co chodzi.
Matka była bardzo nieszczęśliwa i chciała się od tego uwolnić.
Suka. To słowo rosło mu w gardle, ale musiał je przełknąć. Jak można być tak
skoncentrowanym na sobie, takim egoistą, by żegnać się ze swoim dzieckiem przy pomocy
telegramu? Wprawdzie Johanna opowiadała mu, jak razem z mamą karmiła kaczki, ale nie
mógł uwierzyć, że to ta sama kobieta.
- Musiało być ci ciężko. - Opiekuńczo objął ją ramieniem.
- Dzieci łatwo się dostosowują do nowej sytuacji. - Wstała. Nie chciała, żeby ją
pocieszał, bo wtedy załamałaby się. A przecież twardo trzymała się przez ponad dwadzieścia
lat. - Zrobiła to, co musiała zrobić, ale wątpię, żeby była szczęśliwa. Umarła dziesięć lat temu.
Samobójstwo. Zaklął w duchu, bo o tym zapomniał. Glenna Howard, nieszczęśliwa
matka Johanny, nigdy nie odzyskała dawnej sławy, której tak jej brakowało. Pojawiły się
środki uspokajające i alkohol, aż pewnego wieczoru świadomie przedawkowała jedno i
drugie.
- Przykro mi, Johanno. Straciłaś ją dwukrotnie. Musiało być ci bardzo ciężko.
- Zbyt dobrze jej nie znałam. A poza tym to było dawno temu.
Odwróciła się od niego, lecz on podszedł do niej. Delikatnie zmusił ją, żeby na niego
spojrzała.
- Nie sądzę, żeby taki ból mijał. Nie odwracaj się ode mnie, Johanno.
- Nie ma sensu tego wszystkiego wywlekać.
- Myślę, że jest. - Wziął ją za ramiona. - Cały czas się zastanawiałem, dlaczego
trzymasz się na dystans. Początkowo sądziłem, że masz złe doświadczenia z jakimś
mężczyzną. Widzę jednak, że to tkwi znacznie głębiej.
Wtedy na niego spojrzała oczami pełnymi rozpaczy. Powiedziała zbyt wiele, więcej
niż kiedykolwiek. A gdy to mówiła, powróciły wspomnienia.
- Nie jestem swoją matką.
- Nie. - Uniósł rękę, żeby pogłaskać ją po włosach. - Nie jesteś. Nie jesteś także swoim
ojcem.
- Nawet nie wiem, kto nim jest.
Kiedy to powiedziała, zrobiła się przeraźliwie blada. Nigdy dotąd nie wypowiedziała
tego głośno, choć cały czas o tym pamiętała. Teraz, gdy usłyszała te słowa, zrobiło jej się
słabo.
- Johanno, o czym ty mówisz?
Jego głos był cichy i spokojny, ale przeszył ją jak strzała.
- O niczym. Jestem przygnębiona. Jestem zmęczona. Jutro będę miała ciężki dzień,
Sam. Muszę się przespać.
- Jesteś zbyt zdenerwowana, żeby spać, i dobrze o tym wiesz. - Drżała w jego
objęciach. - I będziesz, chyba że opowiesz mi wszystko. Opowiedz mi o swoim ojcu,
Johanno. O Carlu.
- Zostawisz mnie w spokoju? - W jej głosie były łzy, które ją przeraziły. Czuła, jak
mury się walą, ale nie miała siły budować ich od nowa. - Na litość boską, nie widzisz, że
więcej już nie zniosę? Nie chcę rozmawiać o mojej matce. Nie chcę rozmawiać o nim. Być
może umiera. - Poczuła łzy na policzkach. Zrozumiała, że przegrała. - Może umiera, więc
powinnam coś czuć. Ale nie czuję. Nawet nie wiem, kim on jest. Nie wiem, kim ja jestem.
Walczyła z Samem, odpychała go i klęła, kiedy próbował ją przytulić, aż wreszcie
wybuchnęła płaczem.
Nie ofiarował jej słów pociechy. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Więc po prostu
wziął ją w ramiona. Szlochała, a on ją kołysał i głaskał po włosach. Nie wiedział, że można
mieć w sobie tyle łez.
Bolały ją gardło i oczy, czuła się chora, obolała. Straciła całą swoją siłę, determinację,
samokontrolę. Nie protestowała, kiedy Sam posadził ją obok siebie ani kiedy wstał. Zamierzał
odejść. Pogodziła się z tym, chociaż czuła ból w sercu.
Chwilę później znowu siedział przy niej i wkładał kieliszek w jej ręce.
- To ci pomoże - mruknął. - Tylko pij powoli. Gdyby miała w sobie jeszcze jakieś łzy,
znowu by się rozpłakała. Upiła łyk brandy.
- Zawsze go podziwiałam - zaczęła mówić, nie podnosząc wzroku. - Nawet nie wiem,
czy kochałam go jako dziecko, ale zawsze był największą i najważniejszą postacią w moim
życiu. Po tym, jak odeszła moja matka... - Przerwała i znowu wypiła łyk. - Kiedy odeszła,
okropnie się bałam, że on także mnie opuści albo gdzieś odeśle. Nie rozumiałam, jak bardzo
jest dla niego ważne, aby prywatne sprawy pozostały prywatnymi. Ludzie mogli akceptować
jego rozliczne romanse i małżeństwa, ale gdyby pozbył się jedynego dziecka, sytuacja
wyglądałaby inaczej. Nikt nie zapomniał, że był mężem Glenny Howard i że urodziła mu
dziecko. Nikt, z wyjątkiem niego samego.
Nie potrafiła mu wyjaśnić, jak bardzo czuła się zagubiona, kiedy jej ojciec zabawiał
inne kobiety, zupełnie jakby jej matka nigdy nie istniała.
- Kiedy ożenił się ponownie, zrobiło się strasznie. Odbył się wystawny ślub, pojawiło
się wielu fotografów, mikrofony, nieznajomi. Przebrali mnie i kazali się uśmiechać.
Nienawidziłam tych spojrzeń, tych aluzji dotyczących mojej matki. Szeptów o niej. On to
ignorował. Zawsze był taki, ale ja myślałam tylko o tym, że matkę zastąpiła osoba, której
nawet nie znam. I musiałam się uśmiechać.
Niewrażliwi, samolubni idioci, pomyślał z wściekłością Sam.
- Czy był ktoś inny... jakaś rodzina?
- Jego rodzice umarli wcześnie. Ktoś mi kiedyś wspominał, że wychowywała go
babcia, ale też już nie żyła. Miałam guwernantkę, która umierała z miłości do mojego ojca.
Kobiety tak na niego reagowały - powiedziała ze znużeniem. - A moja obecność na ślubie
była bardzo ważna. Media świetnie to kupiły. Ale zaraz potem wyjechał na trzy miesiące do
Włoch.
- A ty zostałaś tutaj.
- Chodziłam do szkoły. Zostawił mnie z nauczycielami i instrukcjami. No cóż, jego
druga żona nie tolerowała dzieci. Jak większość jego przyjaciółek.
Czuła, że Sam zaczyna jej współczuć, więc potrząsnęła głową.
- Tak było dla mnie lepiej. Bywałam nawet po dziecięcemu szczęśliwa, bo spędzałam
mnóstwo czasu z Heddisonami. Byli dla mnie cudowni.
- Cieszę się, że to słyszę. - Ujął ją za rękę. - Mów dalej.
- To było po jego drugim rozwodzie, kiedy związał się z... Nieważne z kim. Wróciłam
ze szkoły i zaczęłam się nad sobą rozczulać. Poszłam do jego pokoju. Taki impuls. Chciałam
tam być, sprawdzić, czy potrafię rozwiązać zagadkę swojego ojca. I rozwiązałam. - Przy-
mknęła na chwilę oczy. - W jego towarzystwie zawsze czułam się nie na miejscu, niezdarna,
niemądra. Wydawało mi się, że czegoś mi brakuje, i dlatego nie kocha mnie tak, jak
powinien. W jego pokoju było cudowne, dębowe biurko, pełne szuflad i zakamarków. Znowu
wyjechał, więc nie obawiałam się, że przyłapie mnie na szperaniu. Znalazłam listy. Niektóre
były od jego kobiet, a ja byłam już na tyle duża, żeby poczuć się zawstydzona, więc je
odłożyłam. A następnie znalazłam list od matki. Sprzed wielu lat, napisała go tuż po swoim
powrocie do Anglii. Kiedy wzięłam go do ręki, poczułam się tak, jakbym ją znowu zobaczyła.
Jej obraz zamazywał mi się już w pamięci, ale wtedy ujrzałam ją bardzo wyraziście. Boże,
była piękna, taka krucha i zaszczuta. Nawet usłyszałam jej głos, ten cudowny, niezwykły
głos. Tak bardzo ją kochałam.
Wziął od niej kieliszek i odstawił go na stół.
- Przeczytałaś list?
- Żałuję, że tak się stało. - Na chwilę mocno zacisnęła powieki. Chciała, ale nie mogła
się już wycofać. - Byłam tak spragniona wszystkiego, czego dotykała, że z początku nawet
nie zdawałam sobie sprawy z tego, że czytam. Musiała być wściekła, kiedy pisała ten list.
Złość, zgorzknienie, chęć ukarania ojca... Oczywiście wiedziałam, że w ich małżeństwie nie
układało się dobrze, jednak dopiero ten list mi uświadomił, jak wiele narosło między nimi
nienawiści.
- Ludzie mówią rzeczy, których wcale nie myślą, lub później żałują, że je
wypowiedzieli.
- Cóż, ona odeszła, naprawdę odeszła, i nie mam jak dowiedzieć się, czy faktycznie
tak myślała. Nie dowiem się tego ani ja, ani mój ojciec... ani Carl.
- Zacisnęła usta, zanim ponownie zaczęła mówić:
- Wyliczała w liście każde upokorzenie, każdą niedotrzymaną obietnicę, każdą
prawdziwą czy wyimaginowaną zdradę. A potem zaatakowała w najstraszliwszy sposób.
Zostawiła mnie z nim, bo uważała, że w ten sposób najokrutniej się zemści. Obarczyła go
cudzym dzieckiem. Zapewne cudzym. Być może jest moim prawdziwym ojcem, być może
nie. Oczywiście nie ujawniła, kim był ten drugi mężczyzna. Skazała go na piekło wątpliwości,
tak to ujęła. A ponieważ przeczytałam ten list, mnie spotkało to samo.
Przez długi czas Johanna wpatrywała się w ciemne okno. Była tak wściekła, że Sam
bał się cokolwiek powiedzieć. Dręczył ją bezsilny gniew, beznadziejny żal do świata.
Rozumiał to. Była dzieckiem niewinnym i bezradnym, ale nikogo to nie obchodziło.
- Rozmawiałaś z nim o tym?
- Po co? Nie zmienił swojego stosunku do mnie. Dbał o mnie, otrzymałam staranne
wykształcenie i mogłam robić to, co chciałam, o ile oczywiście go to nie kompromitowało.
- Nie zasłużyli na ciebie. Żadne z nich.
- To nie ma znaczenia. - Była bardzo wyczerpana. - Już nie jestem dzieckiem.
Nie była nim od chwili, w której przeczytała ten list.
- Dla mnie to ma znaczenie. - Ujął jej twarz w obie ręce. - Ty masz dla mnie
znaczenie, Johanno.
- Nigdy nie zamierzałam o tym mówić, ani tobie, ani komukolwiek innemu. Teraz
jednak, kiedy to się stało, musisz rozumieć, dlaczego nie chcę, aby sprawy między nami
zaszły zbyt daleko.
- Nie.
- Sam...
- Rozumiem tylko, że miałaś parszywe dzieciństwo i że działy się wokół ciebie
sprawy, na które nie zasłużyło żadne dziecko. I rozumiem, że to musiało zostawić blizny.
- Blizny? - Roześmiała się gorzko i wstała. - Czy nie rozumiesz, że moja matka była
chora? O tak, nie nagłaśniano tego w prasie, ale i tak zdołałam dotrzeć do prawdy. Przez
ostatnie lata życia wciąż trafiała do szpitali dla nerwowo chorych. Psychoza maniakalno -
depresyjna, zaburzenia, uzależnienie od alkoholu. I narkotyki... - Johanna przycisnęła dłonie
do oczu. - Nie wychowała mnie i nie jestem pewna, kto jest moim ojcem, ale to moja matka.
Nie wolno mi o tym zapominać, ani też o tym, co mogłam po niej odziedziczyć.
Podniósł się. Nie było już czasu na subtelności. Musiał szybko i brutalnie sprowadzić
Johannę na ziemię.
- Taki melodramatyzm jest do ciebie niepodobny.
Jego słowa wywołały taki efekt, na jaki liczył. W jej oczach pojawiła się złość, a na
policzkach wystąpiły rumieńce.
- Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób!
- Jak śmiesz wymyślać sobie kiepskie wymówki, by ze mną nie być!
- To nie wymówki, to fakty.
- Mam gdzieś, kim byli twoja matka i ojciec. Kocham cię, Johanno. Prędzej czy
później będziesz musiała się z tym pogodzić i zrobić kolejny krok.
- Mówiłam ci wiele razy, że to prowadzi donikąd. A teraz mówię ci, dlaczego. A to
dopiero połowa prawdy. Moja połowa.
- A więc jest coś jeszcze. - Wsadził kciuki do kieszeni i zakołysał się na obcasach. -
Dobrze, powiedz mi resztę.
- Jesteś aktorem.
- Od razu zgadłaś, ale nie licz na to, że ktoś nagrodzi cię oklaskami.
- Całe życie obracam się wśród aktorów - ciągnęła, starając się mówić cierpliwie. -
Rozumiem napięcia i wymagania związane z tą pracą, niemożność, zwłaszcza w wypadku
utalentowanego aktora, utrzymania prywatnego życia w sekrecie. I wiem, że nawet przy
najlepszych chęciach i wysiłkach po jakimś czasie wszystko się rozpada, a ludzie pozostają ze
swoim cierpieniem. Gdybym wierzyła w małżeństwo, a nie wierzę, na pewno nie
wierzyłabym w małżeństwo z aktorem.
- Rozumiem. - Trudno było się na nią nie złościć i nie można się było nie wściekać na
ludzi, którzy spowodowali, że tak myślała. - Mówisz, że skoro jestem aktorem, a co gorsza
niezłym, stanowię zbyt duże zagrożenie.
- Mówię, że to, co między nami jest, nie może przerodzić się w coś naprawdę
poważnego. - Urwała nagle. - Jeśli nie będziesz chciał mnie widywać, zrozumiem.
- Zrozumiesz? - Przyglądał się jej uważnie, jakby zastanawiał się nad tą
ewentualnością. Johanna przygotowywała się na to. Wiedziała, że czeka ją niewyobrażalne
cierpienie.
Kiedy Sam do niej podszedł, zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy, ale nie mogła w
nich niczego wyczytać.
- Jesteś idiotką, Johanno. - Przyciągnął ją do siebie tak gwałtownie, że aż jęknęła ze
zdumienia. - Myślisz, że pstryknę palcami i ot, moje uczucia wobec ciebie nagle się zmienią?
Myślisz tak, prawda? Wiem, że tak jest. Ale cóż, nie zamierzam wycofać się z twojego życia,
a jeśli uważasz, że zdołasz mnie do tego zmusić, to się rozczarujesz.
- Wcale nie chcę, żebyś odchodził. - Łzy zmąciły jej wzrok. - Po prostu nie myślę...
- To świetnie, nie myśl. - Przytulił ją mocno. - Za dużo myślisz.
Nie protestowała, kiedy niósł ją na górę. Nie potrafiła już się kłócić, dyskutować. Tak,
okazała słabość, bo pragnęła, by Sam zajął się nią. Miał rację, nie chciała o niczym myśleć
przez te godziny, które pozostały do świtu. Pierwszy raz w życiu poddała się uczuciom... i
przyszło jej to bez trudu.
Potrzebowała Sama. Gdyby nie była tak bardzo zmęczona, ta świadomość
przeraziłaby ją.
W sypialni było ciemno, ale Sam nie zapalił światła. Przez okno dolatywały zapachy z
ogrodu. W milczeniu położył Johannę na łóżku i usiadł koło niej.
Miał zbyt wiele do powiedzenia, by mówić. Kiedyś uważał, że Johanna jest zimna,
twarda i samowystarczalna. Ta kobieta go pociągała i intrygowała na tyle mocno, że zaczął
szukać głębiej. Im więcej o niej wiedział, tym więcej odkrywał.
Tak, była twarda, ale w najlepszym znaczeniu tego słowa. Przyjmowała ciosy,
rozczarowania i dawała sobie z nimi radę. Wiedział, że wielu ludzi by się poddało lub wręcz
załamało, ale nie ona. Znalazła sobie miejsce w życiu i osiągnęła to, co chciała.
Pod twardością odkrył uśpioną namiętność. Stało się tak, że znalazł do niej klucz i
wypuścił na wolność. Nie mógł pozwolić, by znów została uwięziona albo żeby czerpał z niej
ktoś inny.
Pod namiętnością kryła się wzruszająca wstydliwość. Słodycz, która sama w sobie
była cudem, zważywszy na dzieciństwo Johanny i bolesne rozczarowania, które tak wcześnie
ją dotknęły.
Pod tym wszystkim zaś znalazł źródło jej kruchości. Był zdecydowany strzec tej
bezbronności. I to z tą kruchą Johanną chciał się kochać dzisiejszej nocy.
Łagodnie i z miłością. Ze współczuciem i pożądaniem.
Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy, z policzków starł łzy. Nie mógł sprawić, aby
przestała płakać, ale był tu po to, żeby nie płakała w samotności.
Scałował jej łzy. Na jej twarzy tańczyły nocne cienie, ale Sam widział jej oczy, nieco
przymknięte ze zmęczenia, ale wpatrzone w niego.
- Chcesz spać? - zapytał.
- Nie. - Przykryła dłonią jego rękę. - Nie, nie chcę spać. I nie chcę, żebyś odchodził.
- To się odpręż. - Podniósł jej rękę do ust. - I pozwól, żebym cię kochał.
To było takie proste.
Nie wiedziała, że miłość potrafi być aż tak kojąca. Dotąd jej tego nie uświadomił.
Dziś, kiedy emocje były tak żywe, a ją dręczyły zmory przeszłości, pokazał jej inną stronę
pożądania. Taką, która miała sprawiać przyjemność, ukoić. Która miała leczyć.
Zdjął jej spódnicę i rozebrał się, cały czas patrząc w oczy Johanny. Kiedy sięgnęła po
niego, ujął ją za ręce i przycisnął do swoich ust.
Rozbierał ją powoli, ostrożnie, jakby spała, a on nie chciał jej budzić. Ta czułość
wywołała w niej dziwny ból. Choć była naga i gotowa na jego przyjęcie, Sam zadowalał się
długimi, leniwymi pocałunkami i dotykiem jej włosów.
Jej skóra wydawała się taka jasna na ciemnej narzucie. Dotykał jej twarzy, delikatnie
muskał palcami ramiona, dłonie, biodra. Dotąd nigdy się tak z nią nie obchodził. Johanna w
cichej, spokojnej rozkoszy przymknęła oczy. Obok namiętności Sam zawsze obdarzał ją
niewypowiedzianą słodyczą, to jednak było czymś nadzwyczajnym. Obietnica, która nigdy
nie zostanie złamana... Tak pojęła jego gesty. Poczuła dziwny, nieznany dotąd ucisk w sercu.
Sam odkrył w sobie niezwykłą moc biorącą się z łagodności. Nigdy nie pragnął
Johanny bardziej niż w tej chwili, zarazem jednak nie spieszył się, nie gnał ku spełnieniu. Był
tu po to, by dać swojej ukochanej ukojenie, by natchnąć ją spokojem.
Czas mijał niezauważalnie. Wreszcie, w najciemniejszych godzinach nocy, Sam uniósł
Johannę w radosny blask wyzwolenia.
Jej serce biło pod jego wargami, szybko, niespokojnie, lecz nierozpaczliwie.
Obejmowała go ramionami, przyciągała do siebie, ale nie wpijała palców w plecy. Poddała
się mu i było jej z tym dobrze. Była wdzięczna, że zrozumiał, czego najbardziej teraz
potrzebowała: jego troski. I otrzymała ją.
Był taki silny i prężny. Dotykała go już wcześniej, przywierała do niego, ale za
każdym razem była na krawędzi. Teraz wszystko odbywało się spokojnie i bez pośpiechu,
jakby te godziny miały trwać wiecznie.
Chciała okazać mu taką samą czułość. Dotykała go lekko, subtelnie. Gdy cicho
wymawiał jej imię, wiedziała, że czuł to samo co ona. Nigdy nie było im tak wspaniale jak
teraz, tak spokojnie.
Westchnęła cicho, gdy się połączyli. Bez ognia, bez dzikiego szaleństwa, za to z
ciepłem i troską.
A gdy niebo zaczęło się rozjaśniać, Johanna leżała obok Sama i patrzyła w okno,
spokojnie, równo oddychając.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mógłby ją udusić. Kiedy się obudził, odkrył, że leży w łóżku sam i że dom jest pusty.
W łazience z suszarki zwisał wilgotny ręcznik. W pokoju unosił się delikatny zapach
Johanny. Ubranie, które zdjął z niej w nocy, zniknęło. Na dole ujrzał, że brakuje jej walizki, a
na stole stoją świeże kwiaty. Z automatycznej sekretarki usunięto wszystkie wiadomości.
Nawet w chwilach kryzysu Johanna była doskonale zorganizowana.
Był pewien, że mógłby ją udusić.
W kuchni znalazł kieliszki, których używali w nocy, wymyte i wysuszone. Do
czajnika z kawą była przyklejona kartka:
Nie chciałam cię budzić. Muszę jechać do szpitala, a potem do studia. Zaparzyłam
kawę.
Napisała coś jeszcze, potem przekreśliła i skrobnęła swoje imię.
Sam pomyślał, że jego matka mogłaby napisać coś podobnego. Tyle że ona zapewne
dodałaby: „Nie nabrudź w kuchni". Cholerna Johanna.
Wrzucił jej kartkę do kosza. No cóż, ta kobieta stała obiema nogami na ziemi. Czasem
jednak nie było to potrzebne. Musiała pogodzić się z faktem, że w jej życiu pojawił się ktoś
inny. Myślał, że mu się udało, ale zapomniał o jej niewiarygodnym uporze.
W zamyśleniu pochylił się i podniósł kotkę, która bawiła się między jego nogami. Nie
była głodna. Johanna zaopatrzyła Lucy w miskę pełną przysmaków. Po prostu pragnęła trochę
czułości. Jak większość stworzeń, pomyślał Sam, głaszcząc jej futerko. Jednak Johannie
pieszczoty nie wystarczały, żeby zaczęła mruczeć i ułożyła się wygodnie w jego ramionach.
Wyglądało na to, że walka się jeszcze nie skończyła. On także potrafił być uparty.
Myślała o nim. Sam byłby zdumiony, gdyby wiedział, jak długo walczyła ze sobą,
pisząc do niego tych kilka prostych słów. Chciała mu podziękować, że z nią został, i co dla
niej znaczyły jego czułość i zrozumienie. Chciała napisać, że go kocha. Jednak słowa na
papierze wydawały się takie puste i niewłaściwe.
Jak trudno było jej się przyzwyczaić, że kogoś potrzebowała, skoro całe życie
przekonywała samą siebie, że ze wszystkim można dać sobie radę w pojedynkę. Jak by się
poczuł, gdyby wiedział, że prawie go obudziła i zamierzała poprosić, by pojechał razem z nią,
gdyż rozpaczliwie bała się samotnej walki z nadchodzącym dniem? Nie mogła go o to
poprosić i nie mogła zapomnieć, że nie miała już przed nim żadnych sekretów. Musiała sobie
z tym dniem poradzić na własną rękę, bo inaczej nie będzie już umiała obyć się bez Sama.
Pielęgniarka powiedziała Johannie, że jej ojciec odpoczywa, po czym poprosiła ją,
żeby usiadła i poczekała, aż przyjdzie doktor Merritt.
Johanna wybrała poczekalnię, gdyż korytarz był zbyt łatwo dostępny. Udało się jej
uniknąć reporterów przed szpitalem, ale nie chciała ryzykować konfrontacji z kimś, kto
zdołałby się wśliznąć do środka.
W poczekalni starsza pani i chłopak około dwudziestki drzemali na sofie, trzymając
się za ręce. Na ekranie przymocowanego do ściany telewizora pojawił się program o
wykwintnym gotowaniu. Johanna przeszła w kierunku stolika, na którym znajdowały się dwa
dzbanki z kawą i gorąca woda na podgrzewaczu. Zignorowała torebki z herbatą i nalała sobie
kubek mocnej czarnej kawy. Kiedy piła pierwszy łyk, usłyszała poranne wiadomości lokalne.
Informacja o Carlu W. Pattersonie znalazła się na pierwszym miejscu. Johanna bez
emocji słuchała, jak spiker czyta notatkę prasową, którą napisała ubiegłej nocy. Była w niej
mowa głównie o karierze Carla, o chorobie zaledwie napomknięto. Johanna wiedziała, że
ojciec by to docenił. Spiker zakończył informacją, że Toni DuMonde, narzeczona Pattersona,
jest nieosiągalna dla reporterów.
Przynajmniej nie jest idiotką, pomyślała Johanna, siadając na krześle. Wiedziała, że
wiele kobiet chętnie wypowiedziałoby się w świetle kamer, z radością odgrywając
melodramat. Gdyby Toni zrobiła coś takiego, po wyzdrowieniu Carl zerwałby z nią.
- Pani Patterson?
Johanna natychmiast podniosła się z krzesła. Gdy tylko ujrzała lekarza, poczuła
ogromne zdenerwowanie. Pielęgniarka powiedziała, że Carl wypoczywa, ale to było takie
szpitalne gadanie. Johanna ukryła gniew i wyciągnęła rękę.
- Mam nadzieje, że nie jestem zbyt wcześnie, doktorze. - Albo zbyt późno.
- Nie, pani ojciec jest przytomny i w niezłej formie. Na wszelki wypadek zatrzymamy
go na oddziale przez kolejną dobę. Jeśli jego stan nadal się będzie poprawiał, zgodzę się na
wypis.
- Jakie są prognozy?
- Dobre, jeśli będzie współpracował. Najważniejsze jest to, żeby mniej pracował. Czy
ma pani na niego duży wpływ?
- Żadnego. - Uśmiechnęła się niemal z rozbawieniem.
- No cóż, wobec tego może się okazać, że będzie musiał pozostać w szpitalu o dzień
czy dwa dłużej niż się spodziewa. Już mówiłem o tym pani wczoraj, że powinien zmienić tryb
życia. Pan Patterson musi sobie uświadomić, że tak jak inni, podlega pewnym ograniczeniom.
- Rozumiem. Życzę panu powodzenia, kiedy będzie pan mu to wyjaśniał.
- Już z nim trochę o tym rozmawiałam. - Merritt lekko się uśmiechnął. - Teraz
najważniejsze jest, żeby go wspierać. Wkrótce porozmawiamy o dalszej opiece medycznej.
Chciał zobaczyć się z panią DuMonde i z kimś o nazwisku Whitfield. Może i dobrze mu
zrobi, kiedy spotka się z narzeczoną, ale..
- Proszę nie przejmować się Whitfieldem. Zajmę się tym.
Merritt tylko skinął głowę. Już wcześniej uznał, że córka Pattersona ma głowę na
karku.
- Pani ojciec to szczęściarz. Jeśli będzie przestrzegał pewnych zasad, ma szansę na
długie i aktywne życie.
- Mogę go zobaczyć?
- Piętnaście minut, nie dłużej. Potrzebuje ciszy i spokoju.
Była spokojna, kiedy weszła do małego, oddzielonego zasłoną pomieszczenia na
oddziale kardiologii. Jej ojciec wyglądał tak samo jak ubiegłej nocy. Miał zamknięte oczy i
był podłączony do maszyn. Nie wydawał się jednak taki blady. Johanna stanęła obok łóżka i
przyglądała się mu, aż wreszcie uniósł powieki.
Chwilę trwało, zanim zorientował się, gdzie jest. Johannie przyszło do głowy, że
nigdy dotąd nie wpatrywali się w siebie tak długo. Wreszcie nachyliła się i musnęła go w
policzek.
- Dzień dobry - powiedziała ostrożnie, neutralnym tonem. - Przestraszyłeś nas.
- Johanno. - Wziął córkę za rękę, co ją zaskoczyło. Nigdy jeszcze nie był taki samotny
i słaby. - Co ci powiedzieli?
Jest przestraszony, pomyślała ze współczuciem. Nigdy nie przypuszczała, by ojciec
mógł się czegoś bać.
- Że masz szczęście - oznajmiła z ożywieniem. - I że jeśli będziesz rozsądny, świat
ujrzy jeszcze całkiem sporo filmów wyprodukowanych przez Carla W. Pattersona.
Właśnie to należało powiedzieć. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak dobrze
go zna.
- Moje ciało płata mi figle w cholernie nieodpowiednim momencie. - Rozejrzał się po
pomieszczeniu. Ulotna bliskość między nimi zniknęła.
- Szpital skontaktuje się z Toni - powiedziała Johanna. - Z pewnością wkrótce się tu
zjawi.
Usatysfakcjonowany Carl popatrzył na córkę.
- Podobno chcą mnie tu przetrzymać jeszcze przez jeden dzień.
- Tak. Albo dłużej, jeśli będziesz robił zamieszanie.
- Mam pracę, którą nie mogę się zająć na szpitalnym łóżku.
- Świetnie. Powiem im, żeby cię wypuścili. Może uda ci się zająć montażem „Pól
ognia", zanim na dobre padniesz.
Już nie był zniecierpliwiony, tylko zdumiony, a potem, co dla Johanny było
kompletnym zaskoczeniem - rozbawiony.
- Może jednak wezmę sobie kilka dni wolnego? Nie chcę jednak, żeby ten niezdara
Whitfield zajmował się wszystkim.
- Posłałam po Lomana. - Jego twarz natychmiast stężała. Stał się zimnym, pełnym
dezaprobaty mężczyzną, z którym spędziła większość życia. - Przepraszam, że przekroczyłam
swoje uprawnienia, ale kiedy wczoraj w nocy skontaktowałam się z Whitfieldem i
zobaczyłam, jak stoją sprawy, pomyślałam, że będziesz wolał Lomana.
- No dobrze, dobrze. - Machnął ręką. - Rzeczywiście wolę Lomana. Whitfield też się
przydaje, ale nie w montażowni. A co z prasą?
Już zapomniał o strachu. Johanna stłumiła westchnienie. A więc znowu wrócili do
interesów.
- Wszystko jest pod kontrolą. Twój rzecznik wydał dziś rano oświadczenie i uaktualni
je, kiedy nadejdzie pora.
- Dobrze, dobrze. Dziś po południu spotkam się z Lomanem. Załatw to, Johanno.
- Nie.
Był już wyczerpany rozmową i myśleniem o pracy, ale ta odmowa go rozwścieczyła.
- Nie? Co to ma znaczyć, do cholery?
- To wykluczone - powiedziała spokojnie, co ją ucieszyło. Dawniej, gdy używał tego
tonu, zaczynała się jąkać. - Spotkasz się z nim za dzień lub dwa, kiedy będziesz leżał w domu.
- Ja odpowiadam za swoje życie.
- Nikt nie wie o tym lepiej niż ja.
- Jeśli przyszło ci do głowy, że możesz przejąć mój interes, kiedy gorzej się czuję...
W jej oczach pojawiła się wściekłość, co sprawiło, że przerwał. Nigdy dotąd nie
widział jej w takim stanie. A może po prostu nie chciało mu się patrzeć.
- Niczego od ciebie nie chcę. Kiedyś chciałam, ale nauczyłam się bez tego żyć. A teraz
wybacz, ale mam swoją pracę.
- Johanno...
Już zaczęła odsuwać zasłonę, lecz drżenie w jego głosie ją powstrzymało.
- Tak?
- Przepraszam.
Kolejny pierwszy raz, pomyślała i odwróciła się do niego.
- No dobrze. Lekarz mówił, żebym nie siedziała zbyt długo. Pewnie cię zmęczyłam.
- Omal nie umarłem.
Powiedział to jak stary, przestraszony człowiek.
- Nic ci nie będzie.
- Omal nie umarłem - powtórzył. - I całe życie przeleciało mi przed oczami. -
Przymknął powieki. Rozwścieczało go, że musiał przerwać, aby nabrać sił. - Pamiętam, jak
wsiadałem do limuzyny, wybierałem się na lotnisko. Stałaś na schodkach z tym psem, którego
wepchnął nam Max. Wyglądałaś tak, jakbyś chciała mnie zawołać.
Johanna nie pamiętała akurat tej sceny, było ich bowiem zbyt wiele.
- Gdybym zawołała, zostałbyś?
- Nie. - Powiedział to nie z żalem, po prostu stwierdził fakt. - Praca zawsze była dla
mnie najważniejsza. Nigdy nie potrafiłem zmontować małżeństwa, tak jak potrafiłem
zmontować film. Twoja matka...
- Nie chcę rozmawiać o matce. Carl znowu otworzył oczy.
- Może kochałaby cię bardziej, gdyby mniej mnie nienawidziła.
Nawet po tylu latach to bolało.
- A ty?
- Praca zawsze była dla mnie najważniejsza - powtórzył. Był zbyt zmęczony, żeby
żałować albo przepraszać. - Wrócisz?
- Tak. Przyjdę po nagraniu. Spał, kiedy zaciągała zasłonę.
Posiadłość Maksa Heddisona była równie imponująca i dobrze utrzymana jak jej
właściciel. Na tarasie stały szezlongi i kilka wiklinowych krzeseł. Na jednym z nich leżał
zwinięty w kłębek stary retriever i chrapał.
Max Heddison pływał w lśniącym basenie w kształcie litery L. Po drugiej stronie
znajdowały się korty tenisowe, a dalej było pole golfowe.
Lokaj w nieskazitelnie białym uniformie podsunął Samowi krzesło. Sam liczył
okrążenia Maksa i zastanawiał się, ile starszy pan już przepłynął przed jego przybyciem.
Oficjalna biografia stwierdzała, że Max miał siedemdziesiąt lat. Gdyby odjął sobie piętnaście,
i tak wszyscy by uwierzyli.
Podziękował za kawę i czekał, aż gospodarz wyjdzie z basenu.
- Miło cię znowu widzieć. - Max przejechał ręcznikiem po włosach i włożył szlafrok.
- Cieszę się, że pozwoliłeś mi wpaść. - Sam podniósł się z krzesła.
- Usiądź, chłopcze. Przez ciebie czuję się jak król, który wkrótce straci tron. Jadłeś
śniadanie?
- Tak, dziękuję.
Kiedy Max usiadł, lokaj przyniósł tacę pełną świeżych owoców i grzanek.
- Dziękuję, Jose. Przynieś panu Weaverowi sok. Świeżo wyciskany z naszych
pomarańczy - powiedział do Sama. - Chyba kosztuje mnie tylko około trzech dolarów za
szklankę. - Z uśmiechem zabrał się do śniadania. - Moja żona ma bzika na punkcie zdrowia.
Żadnych dodatków, żadnych konserwantów. Wystarczy, żeby wpędzić człowieka w
alkoholizm. Jest na swoich porannych zajęciach, co oznacza, że mogę zapalić papierosa.
Sok został podany w rżniętym krysztale. Sam popijał, a Max rozprawiał o strzyżeniu
drzew i organicznych mieszankach.
- Ale nie przyszedłeś tutaj, żeby rozmawiać o nawozach. - Max sięgnął po paczkę
papierosów bez filtrów.
- Co myślisz o scenariuszu?
- Kogo muszę zabić, żeby dostać tę rolę?
Max zachichotał i z przyjemnością wciągnął dym do płuc.
- Tego ci jeszcze nie powiem. Nie mam specjalnego szacunku dla dzisiejszych
twórców filmowych. Chodzi im tylko o pieniądze. Dawniej tacy jak Meyer mogli sobie być
despotami, ale wiedzieli, jak się robi filmy. Dziś to banda cholernych księgowych z notat-
nikami i czerwonymi ołówkami. Bardziej interesują ich zyski niż rozrywka. Intuicja
podpowiada mi jednak, że tym razem możemy zapewnić im i jedno, i drugie.
- Cały aż spociłem się z przejęcia - powiedział po prostu Sam.
- Znam to uczucie. - Max poprawił się na krześle.
- Nie było cię jeszcze na świecie, kiedy zacząłem występować w filmach. Nakręciłem
ich ponad osiemdziesiąt, a tylko kilka sprawiło, że tak się czułem.
- Chciałbym ci podziękować za to, że o mnie pomyślałeś.
- Nie ma za co. Po dziesięciu stronach twoje nazwisko od razu przyszło mi do głowy.
Wciąż tam było, kiedy skończyłem. - Z żalem zgasił niedopałek.
- Oczywiście natychmiast udałem się do swojego konsultanta, czyli żony. -
Uśmiechnął się, wypił trochę kawy i pożałował, że żona kupiła bezkofeinową. - Polegam na
jej opinii od ponad czterdziestu lat.
Słysząc to, Sam przypomniał sobie, jak ważne było dla niego zdanie Johanny.
- Przeczytała scenariusz i powiedziała, że jeśli w tym nie zagram, oznaczać to będzie,
że zwariowałem. A potem poradziła mi, żebym przekonał młodego Sama Weavera do roli
Michaela. A tak przy okazji, podziwia twoją... sylwetkę - dodał. - Moja żona ma swoje
słabości.
Sam uśmiechnął się szeroko.
- Z przyjemnością ją poznam.
- Jakoś to zorganizujemy. Czy wspominałem, że Kincaid będzie reżyserował?
- Nie. - Zainteresowanie Sama jeszcze wzrosło. - Nie mogło być lepiej.
- Też tak pomyślałem. - Max przyglądał się Samowi spod krzaczastych, siwych brwi. -
A Patterson produkuje. - Ujrzał dziwny wyraz oczu młodego aktora i sięgnął po kawę. - Jakiś
problem?
- Być może. - Chciał tej roli bardziej niż jakiejkolwiek innej, ale nie kosztem swojego
wciąż niepewnego związku z Johanną.
- Jeśli przejmujesz się Jo - jo, to moim zdaniem niepotrzebnie. Nasza mała Jo - jo to
profesjonalistka. I szanuje pracę ojca. - Ujrzał gniew w oczach Sama i pokiwał głową. - A
więc to zaszło tak daleko, co? Nie byłem pewien, czy Johanna dopuści kogokolwiek do
siebie.
- To była nie tyle kwestia jej wyboru, ile okoliczności. - Umówił się z Maksem
głównie po to, by dowiedzieć się czegoś o Johannie. - Chyba jeszcze nie słyszałeś, że
Patterson miał wczoraj zawał?
- Nie. - Max natychmiast się zaniepokoił. Jego przyjaźń z Carlem trwała od ćwierć
wieku. - Nie włączyłem dzisiaj telewizora. Całymi dniami obywam się bez wiadomości. W
jakim jest stanie?
- Dosyć kiepskim, ale z tego co wiem, stabilnym. Johanna rano znów pojechała do
szpitala.
- Carl za ciężko pracuje - mruknął Max. - Nigdy nie potrafił odpoczywać, korzystać z
tego, co zdobył swoją harówką. Oby wciąż miał taką szansę. - Zamyślił się przez chwilę. -
Wiesz, mam trójkę dzieci, pięcioro wnucząt, a w drodze pierwszego prawnuka. Czasem
brakowało mi dla nich czasu i zawsze będę tego żałował. Łączenie rodziny i kariery w tym
biznesie przypomina żonglerkę jajami. Zawsze coś pęka.
- Niektórzy potrafią żonglować lepiej niż inni.
- To prawda. To wymaga ogromnego wysiłku i wielu wyrzeczeń.
- Mam wrażenie, że w wypadku Johanny były to wyłącznie wyrzeczenia.
Max przez chwilę milczał. Zastanawiał się, czy nie zapalić kolejnego papierosa, ale
uznał, że wrażliwy nos żony szybko by to wyczuł.
- Nie cierpię starych ludzi, którzy interesują się życiem młodych - powiedział. -
Powinni zająć się grą w szachy albo dokarmianiem gołębi. Ale... powiedz, jak poważny jest
twój związek z Jo - jo?
- Zamierzamy się pobrać - usłyszał ze zdumieniem swój głos. - Jak tylko zdołam ją na
to namówić.
- Powodzenia. I mówię to szczerze. Zawsze miałem do niej słabość. Ile ci powiedziała
o sobie?
- Na tyle dużo, abym zrozumiał, że mam przed sobą ciężką walkę.
- Jak bardzo ją kochasz?
- Żeby walczyć bez przerwy.
Max postanowił jednak wypalić kolejnego papierosa. Jeśli żona zacznie go
obwąchiwać, zawsze będzie mógł zwalić winę na Sama. Zaciągnął się z rozkoszą.
- Powiem ci coś, co Jo - jo mogłaby mieć mi za złe. Nie umiem ocenić, czy to ci w
czymś pomoże, ale mam nadzieję, że tak.
- Doceniam to.
Max spojrzał niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.
- Dobrze znałem jej matkę. To była piękna kobieta. Wspaniała, oryginalna twarz,
cudowna figura. Johanna przypomina ją fizycznie, ale na tym podobieństwo się kończy.
Nigdy nie znałem nikogo równie niezwykłego jak Johanna.
- Ja też nie - mruknął Sam. - I to czasem utrudnia sprawy.
- Jesteś zbyt młody, by pragnąć, żeby wszystko było proste - oznajmił Max z
wygodnej perspektywy siedemdziesięciu lat. - Kiedy coś łatwo przychodzi, zazwyczaj się
tego nie docenia. Taka jest moja filozofia. Glenna była samolubna, prześladowały ją jej
własne demony. Wyszła za Carla po krótkim i burzliwym romansie. Trzydzieści lat temu
romanse też były burzliwe, tylko nieco bardziej dyskretne. - Zaciągnął się dymem i
przypomniał sobie kilka własnych romansów. Wprawdzie gdy się ożenił, stał się zawziętym
monogamistą, nadal był za nie wdzięczny losowi. - Stanowili piękną parę, byli ulubieńcami
fotografów. Carl miał ciemne włosy, męską urodę, szerokie ramiona, zaś Glenna wyglądała
niemal jak sierotka, była blada i krucha. Wydawali niesamowite przyjęcia i mieli niesamowite
napady złości. Szczerze mówiąc, bawiło mnie jedno i drugie. Pewnie słyszałeś, że w młodości
byłem rozrabiaką.
- Słyszałem - zgodził się Sam. - Ale nie słyszałem, żeby tylko w młodości.
- Dobrze nam się będzie razem pracowało - stwierdził Max. Zaciągnął się po raz
ostatni i zgasił papierosa. - Kiedy Glenna była w ciąży, wydawała nieprawdopodobne sumy
na urządzanie pokoju dziecięcego. Potem straciła figurę i zaczęła siać zniszczenie. Pozowała
fotografom, wystylizowana na Madonnę, a następnie wypijała dużą szkocką i klęła jak szewc.
Uznawała jedynie skrajności.
- Johanna mówiła mi, że jej matka cierpiała na psychozę maniakalno - depresyjną.
- Możliwe. Nie będę udawał, że znam się na psychiatrii. Powiedziałbym, że była słaba,
nie na umyśle, ale na duchu, i rozdarta przez fakt, że nigdy nie stała się tak sławna, jak
pragnęła. Miała duży talent, ale brakowało jej siły i determinacji, by dotrzeć na szczyt. Winiła
za to Carla i małżeństwo, a potem dziecko. Po urodzeniu Johanny Glenna najpierw była pełną
poświęcenia, kochającą matką, jednak potem stała się wręcz oburzająco obojętna.
Małżeństwo się rozpadało. Carl miewał romanse, ona miewała romanse, żadne z nich nie
brało pod uwagę dobra dziecka. To nie leżało w ich naturze, Sam - dodał, kiedy ujrzał
wściekłość na jego twarzy. - I tak to wszystko się rozpadło. Carlowi było wszystko jedno, czy
Glenna ma jedno dziecko, czy trzydziestkę. Szybko przestało go to interesować. Kiedy w
końcu doszło do ostatecznego kryzysu, Glenna zaczęła używać dziecka jako broni. Nie chcę
robić z Carla bohatera, ale przynajmniej nigdy nie wykorzystywał Johanny. Choć z drugiej
strony nigdy nie była dla niego ważna.
- Jak dwoje takich ludzi mogło urodzić kogoś takiego jak Johanna?
- Kolejne pytanie, na które nie ma odpowiedzi.
- Czy Patterson jest jej ojcem?
- Dlaczego pytasz? - Max uniósł brwi.
Musiał to powiedzieć. Nie dla siebie, bo było mu to obojętne, jednak dla Johanny była
to niezwykle ważna sprawa. Pragnęła poznać prawdę.
- Bo kiedy Johanna była dzieckiem, znalazła list, który jej matka wysłała do
Pattersona z Anglii. Napisała mu, że nie wie, czy jest ojcem Johanny.
- Dobry Boże. - Max przetarł dłonią twarz. - Nie miałem o tym pojęcia. Zadziwiające,
że nie załamało to Johanny.
- Nie, nie załamało, ale narobiło mnóstwo szkód.
- Biedna Jo - jo - mruknął Max. - Zawsze była taką samotną dziewczynką. Większość
czasu spędzała w towarzystwie ogrodnika. Może nie miałoby to znaczenia, gdyby Carl był
innym człowiekiem. Szkoda, że nie przyszła z tym do mnie.
- Myślę, że aż do wczoraj nie powiedziała o tym nikomu.
- Lepiej, żebyś jej nie zawiódł.
- Nie zamierzam.
Max przez jakiś czas milczał i myślał. Przyjaźnił się z rodzicami Johanny. Akceptował
ich takimi, jakimi byli, ale bardzo współczuł dziecku.
- Uważam, że ten list to czysty nonsens. Gdyby inny mężczyzna był ojcem Johanny,
Glenna wygadałaby się na długo przed separacją. Nigdy nie potrafiła utrzymać niczego w
tajemnicy dłużej niż dwie godziny. Albo dwie minuty, jeśli się napiła. Carl o tym wiedział.
- Jego twarz zachmurzyła się, kiedy pochylił się nad stolikiem. - Przykro mi to mówić,
ale gdyby Carl podejrzewał, że Johanna nie jest jego dzieckiem, nigdy nie trzymałby jej pod
swoim dachem. Natychmiast wysłałby ją do Anglii, do matki.
- To nie najlepiej o nim świadczy.
- Ale świadczy o tym, że jest ojcem Johanny.
- Mamy coś specjalnego dla naszych widzów - zaczął John Jay, uśmiechając się
promiennie do kamery.
- Jeśli słuchaliście nas uważnie, wiecie, że lada chwila rozpocznie się nasz konkurs.
Wszyscy bardzo się cieszymy, że będziemy mogli wam pokazać, jak bardzo was doceniamy.
Żeby wygrać, wystarczy nas oglądać i odpowiedzieć na pytania, które będą podawane każ-
dego dnia przez cały tydzień. Dziś dowiecie się, co można wygrać.
Urwał, aby głos z offu mógł opisać samochody i warunki udziału w konkursie.
Publiczność w studiu zaczęła bić brawo i wznosić okrzyki radości.
- W tygodniu, w którym wypada 4 lipca - zaczął znowu John Jay - jeden z was wygra
nie jeden, ale dwa luksusowe auta. Musicie tylko odpowiedzieć na pięć pytań z rzędu.
Wyślijcie odpowiedzi do „Ciekawostek", Drive American, skrytka pocztowa 1776, Burbank,
Kalifornia 91501. A oto dzisiejsze pytanie. - Nastąpiła dramatyczna pauza, kiedy wyciągnął
zapieczętowaną kopertę. - Pytanie numer trzy. Jak ma na imię alter ego Kapitana Ameryki?
Proszę napisać odpowiedź i czekać jutro na pytanie czwarte. Wszystkie prawidłowe odpowie-
dzi wezmą udział w losowaniu. A teraz wracamy do gry.
Johanna spojrzała na zegarek i zastanawiała się, jak zdołają nakręcić jeszcze dwa
odcinki. Już mieli opóźnienie z winy zbyt entuzjastycznego widza, który wykrzykiwał
odpowiedzi w trakcie finałowej rundy. Musieli przerwać, uspokoić zawodnika i zacząć od
początku z nowym zestawem pytań. Zazwyczaj nie przejmowała się takimi rzeczami, ale
dzisiaj coś się zmieniło. Przez kilka ostatnich godzin Johanna walczyła o odzyskanie spokoju
umysłu.
Kiedy odcinek dobiegł końca, niemal jęknęła z ulgą. Miała piętnaście minut przerwy
przed nagraniem kolejnego odcinka.
- Beth, muszę zadzwonić - powiedziała. - Gdyby coś się działo, jestem u siebie.
Nie czekając na odpowiedź, uciekła z planu. Na końcu korytarza znajdował się mały
pokój. Był tam tylko telefon, biurko i krzesło. Johanna zadzwoniła do szpitala. Nadal miała
dziesięć minut, kiedy dowiedziała się, że stan Carla z krytycznego stał się poważny. Przetarła
oczy i pomyślała o kolejnym kubku kawy, kiedy drzwi się otworzyły.
- Beth, jeśli to nie jest kwestia życia lub śmierci, to lepiej zaczekaj.
- Może i jest.
Natychmiast się wyprostowała na dźwięk głosu Sama.
- O, witaj. Nie spodziewałam się ciebie.
- Bardzo często się mnie nie spodziewasz. - Zamknął za sobą drzwi. - Jak się masz?
- Nieźle.
- A ojciec?
- Lepiej. Pewnie jutro przeniosą go z kardiologii.
- To dobrze. - Podszedł do biurka i przysiadł na krawędzi, po czym popatrzył na nią
badawczo. - Wyglądasz jak chodząca śmierć, Johanno. Pozwól, że zabiorę cię do domu.
- Jeszcze nie skończyliśmy, a poza tym obiecałam, że po nagraniu wpadnę do szpitala.
- Wobec tego pojadę z tobą.
- Nie, proszę. To nie jest konieczne, a poza tym kiepski dzisiaj ze mnie kompan.
Popatrzył na jej ręce. Zaciskała je mocno. Delikatnie ujął je w swoje dłonie i
rozdzielił.
- Usiłujesz się wycofywać, Johanno?
- Nie. Nie wiem. - Odetchnęła głęboko i rozluźniła ręce. - Sam, doceniam to, co dla
mnie wczoraj zrobiłeś. To, że mnie słuchałeś i nie próbowałeś oceniać. Byłeś przy mnie,
kiedy cię potrzebowałam. Nigdy tego nie zapomnę.
- To brzmi jak pożegnanie - mruknął.
- Nie, oczywiście, że nie. Powinieneś jednak rozumieć, dlaczego tak bardzo nie chcę
się angażować w związek z tobą. Dlaczego nic by z tego nie wyszło.
- Pewnie jestem głupi, bo nie rozumiem. Nie rozumiem, czego się boisz. Johanno,
musimy porozmawiać.
- Muszę wracać. Mam jeszcze tylko kilka minut.
- Usiądź - zażądał, kiedy zaczęła podnosić się z krzesła. Zignorowałaby to polecenie,
ale wyraz jego oczu sprawił, że posłusznie usiadła z powrotem. - Będę się streszczał. Ja też
nie mam zbyt wiele czasu. Pojutrze wylatuję na wschód, na zdjęcia.
- Och. - Uśmiechnęła się z trudem. - To dobrze. Wiem, że bardzo chciałeś już zacząć.
- Nie będzie mnie przez trzy tygodnie, może dłużej. Nie mogę tego przełożyć.
- Jasne, że nie. Cóż, mam nadzieję, że powiesz mi, jak poszło.
- Johanno, chcę, żebyś ze mną pojechała.
- Ja... Ja nie mogę. Niby jak? Mam swoją pracę i...
- Nie proszę cię, żebyś dokonała wyboru między pracą a nami. Tak jak nie
spodziewam się, żebyś ty mi kazała wybierać.
- Nigdy bym tego nie zrobiła.
- Mam nadzieję, że mówisz poważnie. - Umilkł na chwilę i popatrzył na nią. - Co do
tego scenariusza, który wysłał mi Max, chcę to zrobić. Co tam chcę, po prostu muszę.
- Wiem. To doskonała rola.
- Dobrze, ale chcę wiedzieć, czy tobie także to odpowiada. Twój ojciec jest
producentem, Johanno.
- Och. - Przez chwilę wpatrywała się w swoje ręce, które nadal tkwiły w uścisku
Sama. - No cóż, to ci się trafiło.
- Chcę wiedzieć, co w związku z tym czujesz, Johanno. Jak się naprawdę czujesz.
- To raczej kwestia tego, jak ty się czujesz.
- Nie tym razem. Nie zmuszaj mnie, żeby użył sekatora.
- Sam, to ty musisz podejmować swoje zawodowe decyzje, ale moim zdaniem byłbyś
idiotą, gdybyś nie skorzystał z okazji, żeby pracować z Maksem i Patterson Productions. Ten
scenariusz jest napisany jakby dla ciebie i byłabym rozczarowana, gdybym nie zobaczyła cię
w tym filmie.
- Jak zawsze rozsądna.
- Mam nadzieję.
- No to bądź rozsądna i w tej sprawie. Weź kilka dni wolnego i wyjedź ze mną na
wschód. - Zanim zdążyła zaprotestować, dodał: - Masz zdyscyplinowaną ekipę, Johanno.
Widziałem, jak pracują. Wiesz, że poradzą sobie przez parę tygodni.
- Chyba tak, ale nie beze mnie. Poza tym jest jeszcze mój ojciec... - Pewnie istniały
jeszcze dziesiątki powodów, ale jakoś wyleciały jej z głowy.
- No dobrze. Zostań jeszcze tydzień, żeby upewnić się, że twoi ludzie sobie radzą, a
ojciec wraca do zdrowia. A potem dołącz do mnie.
- Dlaczego?
- Zastanawiałem się, kiedy zapytasz. - Sięgnął do kieszeni i wyciągnął stamtąd
pudełko. Przez całe życie robił wiele rzeczy pod wpływem impulsu, ale nie w tej chwili.
Starannie to sobie przemyślał i wciąż dochodził do tego samego wniosku. Potrzebował jej. -
Takie rzeczy zazwyczaj mówią same za siebie. - Otworzył je, wziął Johannę za rękę i położył
pudełko na jej dłoni.
- Chcę, żebyś za mnie wyszła.
Popatrzyła na nieskazitelny brylant. Był klasyczny, prosty. O takim pierścionku marzą
dziewczęta, kiedy wyobrażają sobie rycerzy na białym koniu i zamki.
- Nie mogę.
- Czego nie możesz?
- Nie mogę za ciebie wyjść. Wiesz, że nie mogę. Nie mam pojęcia, dlaczego ci to
przyszło do głowy.
- Ja też nie miałem pojęcia aż do dzisiaj. Kiedy zadzwonił Marv, wiedziałem, że mam
dwie możliwości. Mogłem jechać na wschód i gryźć się tym albo zrobić krok naprzód i
pozwolić, żebyś ty się tym gryzła.
- Delikatnie dotknął jej włosów. - Jestem pewny, Johanno.
- Przykro mi. - Oddała mu pudełko. Kiedy go nie przyjął, postawiła je na biurku. - Nie
chcę cię zranić, wiesz, że nie chcę. Dlatego nie mogę.
- Czas, żebyś zrzuciła to brzemię, które dźwigasz, Johanno. - Wstał i przyciągnął ją do
siebie. - Oboje wiemy, że to, co nas połączyło, nie przytrafia się codziennie. Możesz sobie
myśleć, że robisz mi przysługę, kiedy dajesz mi kosza, ale się mylisz. Bardzo się mylisz.
Jego palce wplątały się w jej włosy, gdy ją całował. Nie mogła mu się oprzeć, więc
złapała go za ramiona. Przytulała się do niego, choć w jej umyśle wirowały dziesiątki pytań.
- Czy wierzysz mi, kiedy mówię, że cię kocham?
- zapytał.
- Tak. - Przywarła do niego mocniej. - Sam, nie chcę, żebyś jechał. Wiem, że musisz, i
wiem, że będę bardzo za tobą tęskniła, ale nie mogę dać ci tego, czego pragniesz. Gdybym
mogła, byłbyś jedynym mężczyzną, któremu bym to dała.
Nie spodziewał się, że usłyszy aż tyle. Ktoś inny byłby na pewno rozczarowany, ale
on natrafił już na tyle przeszkód w swoim życiu, że nie zniechęcała go jeszcze jedna.
Zwłaszcza że był zdecydowany ją pokonać.
Pocałował Johannę w skroń.
- Już wiem, czego chcę i czego pragnę. Lepiej zacznij myśleć o sobie, Johanno. O tym,
czego ty pragniesz, czego potrzebujesz. Właśnie ty. Myślę, że wkrótce znajdziesz odpowiedź.
- Znowu ją pocałował, aż zabrakło jej tchu. - Do zobaczenia.
Nie miała na nic siły, mogła jedynie opaść na krzesło, kiedy wyszedł. Program już się
zaczynał, ale ona wciąż siedziała, wpatrując się w pierścionek.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Ten facet w coś grał. Johanna to wiedziała i chociaż starała się nie chwycić przynęty,
już się złapała. Nie było go od dwóch tygodni, ale ani razu do niej nie zadzwonił.
Za to przysyłał kwiaty.
Pojawiały się każdego ranka. Raz stokrotki, raz orchidee. Nie mogła wejść do żadnego
pokoju w domu, żeby o nim nie myśleć. Po pierwszym tygodniu zaczęły pojawiać się w jej
biurze, a to mały pęczek fiołków, a to wielki bukiet herbacianych róż. Nawet tutaj nie mogła
przed nim uciec.
Ten facet zdecydowanie w coś grał i nie grał fair.
Oczywiście nie zamierzała go poślubić. To absurdalne. Nie wierzyła, że ludzie mogą
kochać, szanować i uwielbiać kogoś przez całe życie. Powiedziała mu to i było jej przykro,
ale nie miała zamiaru zmieniać zdania.
Nosiła przy sobie pierścionek, żeby był bezpieczny, tylko po to, ale nie wyjmowała go
z pudełka. A przynajmniej nie więcej niż dwa albo trzy razy.
Cieszyła się, że wciąż jest zajęta i nie miała czasu o nim myśleć. Chyba że weźmie się
pod uwagę długie, samotne noce, kiedy czekała na telefon.
Powiedział jej, że będzie się kontaktował, ale nie zdradził, gdzie się zatrzymał. Gdyby
chciała, mogłaby się tego dowiedzieć. Co też uczyniła. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała
do niego dzwonić. Gdyby zadzwoniła, wiedziałby, że zadała sobie trochę trudu, cholera,
mnóstwo trudu, żeby dowiedzieć się, gdzie on jest.
I wtedy dowiedziałby się, że nie tylko skubała przynętę, ale że połknęła ją w całości.
Pod koniec drugiego tygodnia była na niego wściekła. Zapędził ją do narożnika, w
którym nie chciała się znaleźć, zablokował, a potem sobie poszedł, zostawiając ją w pułapce.
Mężczyzna nie prosi kobiety o rękę, nie ciska w nią pierścionkiem zaręczynowym po to tylko,
by potem zniknąć.
Raz pomyślała, żeby włożyć pudełko do koperty i mu wysłać. To było o trzeciej w
nocy, piętnastego dnia. Przewróciła się na bok, kilkakrotnie uderzyła pięścią w poduszkę i
przysięgła, że zrobi to natychmiast po otwarciu poczty.
I zrobiłaby to, gdyby nie wyszła o kilka minut za późno. Potem miała zajęty czas
podczas lunchu i do szóstej nie znalazła pięciu minut wolnego. Później zdecydowała, że nie
wyśle pierścionka pocztą, o wiele uprzejmiej będzie rzucić mu go w twarz, kiedy wróci do
miasta.
Miała pecha, że akurat tego dnia wysłał jej niezapominajki. Tak się składało, że
uwielbiała te kwiaty.
Kiedy nadszedł trzeci tydzień, była wrakiem. Wiedziała, że ekipa spogląda na nią ze
zdumieniem. Przebrnęła jakoś przez poniedziałkowe nagranie, narzekając przy każdym
potknięciu. Tłumaczyła się, że jest zdenerwowana, bo wieczorem miała dostarczyć ojcu
kopie.
Wiedziała, że nie jest specjalnie zainteresowany programem, ale denerwowała go
przymusowa rehabilitacja. Chciał żyć, więc słuchał zaleceń lekarzy, ale musiał uczestniczyć
we wszystkim, co miało związek z Patterson Productions. Johanna niecierpliwie czekała na
kopie, chodząc po planie i bawiąc się pierścionkiem w kieszeni.
- Proszę bardzo. - Bethany uśmiechnęła się do niej szeroko. - Postaraj się ich nie
zniszczyć w drodze do domu.
Johanna wrzuciła kasety do torby.
- Potrzebuję cię o dziewiątej. Będziemy pracować, aż nadejdzie czas nagrania.
- Jak sobie życzysz.
Johanna zmrużyła oczy, słysząc ten przesadnie rześki ton.
- Masz jakiś kłopot? - spytała.
- Ja? - Bethany wyglądała jak chodząca niewinność. - Ja nie. Może moje plecy.
- Twoje plecy? A co z nimi nie tak?
- Właściwie to nic. Zawsze mnie trochę boli, kiedy się mnie chłoszcze.
Johanna odchrząknęła nerwowo.
- Przepraszam. Byłam trochę rozdrażniona.
- Troszeczkę. Dziwne, bo gdybym to ja codziennie otrzymywała od kogoś kwiaty,
bardziej bym się cieszyła.
- On myśli, że to wystarczy, by owinąć mnie sobie wokół palca.
- To straszne, choć bywają gorsze sytuacje... O rany, zapomnij, że to powiedziałam. -
Bethany wzniosła dłoń w obronnym geście. - Tak, nie ma nic bardziej demonicznego niż kosz
tygrysich lilii. Ten facet musi być straszną świnią.
Johanna uśmiechnęła się po raz pierwszy od bardzo wielu dni.
- Jest cudowny - przyznała.
Ten uśmiech potwierdził to, co Bethany podejrzewała.
- Tęsknisz za nim? - spytała.
- Tak, tęsknię. Tak jak przewidział.
Bethany traktowała romans w najprostszy z możliwych sposobów. Jeśli ci na kimś
zależało, okazywałeś to i robiłeś wszystko, aby związek był udany. Jej rada dla Johanny była
prosta.
- Wiesz, Johanno, odległość z Zachodniego do Wschodniego Wybrzeża jest taka sama
jak ze Wschodniego na Zachodnie.
Myślała już o tym, żeby pojechać. Nie, żeby się nad tym poważnie zastanawiała, ale o
tym myślała.
- Nie mogę. - Nadal bawiła się pudełkiem w kieszeni. - To nie byłoby fair w stosunku
do niego.
- Dlaczego?
- Dlatego, że nie.. Nie mogę. - Spontanicznie wyjęła pudełko i otworzyła je. - Dlatego.
- O Boże. - Bethany głęboko westchnęła. - O Boże - powtórzyła. - Gratulacje,
najlepsze życzenia i szczęśliwej podróży. Gdzie butelka szampana?
- Nie przyjęłam tego. Nie zamierzam wychodzić za mąż. Odmówiłam mu.
- To dlaczego nadal masz pierścionek?
Pytanie było tak rozsądne, że Johanna mogła tylko zmarszczyć brwi i wpatrywać się w
brylant, który do niej mrugał.
- Bo wcisnął mi go w dłoń i wyszedł.
- Romantyczny diabeł, prawda?
- Niezupełnie... właściwie tak - uznała. - To było bardziej ultimatum niż oświadczyny,
ale i tak mu odmówiłam.
Bethany uznała, że to cudownie romantyczne.
- A więc postanowiłaś, że przez kilka dni ponosisz pierścionek w kieszeni.
- Nie, ja... - Musiało istnieć jakieś rozsądne wytłumaczenie. - Chciałam mieć go pod
ręką, żeby w razie czego natychmiast oddać.
Bethany uśmiechnęła się słodko.
- To pierwsze kłamstwo, jakie słyszę z twoich ust.
- Nie wiem, dlaczego nadal go mam. - Johanna zamknęła pudełko i wsunęła je do
kieszeni. - To nieważne.
- Nie, ja też uważam, że nie ma się co podniecać oświadczynami ani wspaniałymi
pierścionkami zaręczynowymi. - Położyła rękę na ramieniu Johanny.
- Potrzebujesz trochę świeżego powietrza.
- Nie wierzę w małżeństwo.
- To tak jakbyś nie wierzyła w Świętego Mikołaja. - Widząc uniesioną brew Johanny,
Bethany potrząsnęła głową. - Johanno, chyba nie chcesz powiedzieć, że w niego także nie
wierzysz? Może i jest fantazją, ale pojawił się już jakiś czas temu i prędko nie zniknie.
Trudno było dyskutować z taką logiką. Johanna uznała, że jest zbyt zmęczona, aby
próbować.
- Porozmawiamy o tym innym razem. Muszę odwieźć te taśmy. - Z Bethany u boku
ruszyła do wyjścia.
- Wolałabym, żebyś zatrzymała to dla siebie.
- Zabiorę ze sobą do grobu.
- Jesteś dla mnie za dobra - stwierdziła ze śmiechem Johanna. - Przykro mi będzie się
z tobą rozstać.
- Zwalniasz mnie?
- Prędzej czy później sama odejdziesz. Nie będziesz całe życie asystentką, to dla ciebie
zbyt mało.
- Gdy wyszły z budynku, Johanna odetchnęła głęboko.
- Niezależnie od Świętego Mikołaja, powiedz mi, czy wierzysz w małżeństwo, Beth?
- Jestem zwykłą, staroświecką dziewczyną o nieco feministycznych poglądach. Tak,
wierzę w małżeństwo pod warunkiem, że obie strony dadzą mu szanse.
- Wiesz, jakie szanse ma małżeństwo zawarte w tym mieście?
- Marne. Ale tak czy owak warto zaryzykować. Do zobaczenia jutro.
- Dobrej nocy, Beth.
Intensywnie myślała w drodze do Beverly Hills. Nie wszystko było jasne, ale każda
myśl dotyczyła Sama. Johanna zaczynała rozumieć, że tak będzie, niezależnie od tego, czy
Sam jest w pobliżu, czy go nie ma.
Wyciągnęła rękę i nacisnęła guzik interkomu, a następnie poczekała, aż gospodyni
ojca spyta ją o nazwisko. Po chwili brama otwarła się bezszelestnie.
Dom, w którym się wychowała, nie przywołał żadnych dziecięcych wspomnień.
Johanna patrzyła na posiadłość oczami dorosłej osoby. Może zawsze tak było. Rezydencja
robiła oszałamiające wrażenie: białe kolumny, tarasy i balkony. Na zewnątrz niewiele się
zmienił.
W środku jednak było inaczej, bo wystrój zawsze się zmieniał, gdy w życiu ojca
pojawiała się nowa kobieta. Matka Johanny lubiła delikatne i kobiece wnętrza. Darlene
wybrała art nouveau, łącznie z oświetleniem. Ostatnia żona ojca postawiła na pełną przepychu
elegancję. Johanna pomyślała, że wkrótce Toni zostawi tu swój znak.
Drzwi otworzyła ubrana na szaro pokojówka.
- Dobry wieczór, panno Patterson.
- Dobry wieczór. Czy pan Patterson mnie oczekuje?
- On i pani DuMonde są w salonie.
- Dziękuję.
Johanna przeszła po lśniących kafelkach i minęła wodne oczko, które zainstalowała
ostatnia żona ojca. Carl był w dobrym zdrowiu i zniecierpliwiony. Siedział w granatowym
fraku. Toni rozłożyła się na sofie naprzeciwko niego, popijała wino i przeglądała czasopismo.
Johanna uśmiechnęła się, kiedy ujrzała, że to magazyn o wystroju wnętrz.
- Oczekiwałem cię godzinę temu - oznajmił Carl bez żadnych wstępów.
- Mieliśmy opóźnienie. - Wyjęła taśmy z torby i położyła je na stoliku. - Dobrze
wyglądasz.
- Nic mi nie jest.
- Carl trochę się nudzi. - Naburmuszona Toni usiadła. Miała na sobie jedwabną
piżamę w kolorze dojrzałej brzoskwini. - Może tobie uda się go rozerwać lepiej niż mnie.
Wstała i z wdziękiem wyszła z pokoju. Johanna uniosła brew.
- Czyżbym zjawiła się nie w porę? - zapytała.
- Nie. - Carl wstał i ruszył do barku. Johanna stłumiła słowa protestu, ale z ulgą
ujrzała, że ojciec nalewa sobie wody sodowej. - Masz na coś ochotę?
- Nie, dziękuję. Muszę zaraz lecieć.
Carl bez przekonania wycisnął do wody limonkę.
- Myślałem, że zostaniesz, aż obejrzę taśmy.
- Nie jestem ci do tego potrzebna. - Nagle zrozumiała, że pragnął towarzystwa.
Pamiętała, jak stary i samotny wydawał się w szpitalu, więc ustąpiła. - Mogę je nastawić i
odpowiedzieć na twoje pytania dotyczące jednego czy dwóch odcinków.
- Już widziałem ten teleturniej, Johanno. Wątpię, żebym miał jakieś pytania dotyczące
własnego programu.
- Pewnie nie. - Podniosła torbę, którą właśnie postawiła. - No to zostawiam cię z nimi.
- Johanno. - Odchrząknął i odwrócił się od niej, po czym znowu usiadł. - Zrobiłaś
kawał dobrej roboty.
Tym razem Johanna uniosła obie brwi.
- Dziękuję. - Ponownie postawiła torbę i popatrzyła na zegarek.
- Jeśli masz jakieś cholerne spotkanie, to idź.
- Nie, właściwie to chciałam tylko sprawdzić godzinę. Ponieważ pierwszy raz w życiu
usłyszałam od ciebie jakiś komplement, postanowiłam zapamiętać, kiedy to się stało.
- Nie musisz być sarkastyczna.
- Może i nie. - Przeszła przez pokój i usiadła na skraju fotela. Nigdy nie czuła się
dobrze w tym domu. - Cieszę się, że zdrowiejesz. Jeśli będziesz zainteresowany, wyślę ci
kopie jutrzejszych nagrań na wieczorną emisję. Podczas rundy finałowej nagradzamy zawod-
ników dwuosobową wycieczką do Puerto Vallarta.
Tylko mruknął. Johanna złożyła ręce i ciągnęła:
- Jeśli zawodnik trafi do zwycięskiego kręgu i odpowie bez pomocy partnera na
wszystkie pytania, wygra samochód. W tym tygodniu czterodrzwiowego sedana.
- Nie interesują mnie nagrody.
- Może i nie, ale chętnie usłyszę twoje uwagi, jakie ci się nasuną podczas oglądania.
Na pewno potrafisz zrobić w domu tyle, co w biurze.
- Nie będę tu siedział wiecznie.
- W to nie wątpię. - Niedługo Carl znów ruszy pełną parą i stanie się prawie
nieuchwytny. Miała więc jedyną szansę. - Zanim stąd pójdę, chciałabym cię o coś zapytać.
- Jeśli to ma coś wspólnego z nowym pilotem, to już go widziałem i wydałem
pozytywną opinię.
- Nie, to pytanie osobiste.
Nie odpowiedział, tylko skinął głową.
- Dlaczego chcesz się ożenić z Toni DuMonde? To pytanie całkiem zaskoczyło Carla.
Dotąd nikt nie kwestionował jego działań ani motywów.
- Powiedziałbym, że to sprawa między Toni a mną. Jeśli denerwuje cię różnica
wieku...
- Nie ma dla mnie żadnego znaczenia - przerwała Johanna. - Po prostu jestem ciekawa.
- Żenię się z nią, bo chcę.
Spojrzała na ojca. Może to rzeczywiście było takie proste? Chcę, to robię. Podoba mi
się, to biorę.
- Zamierzasz być długo żonaty?
- Tak długo, jak taka sytuacja będzie odpowiadała nam obojgu.
Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Niczego nie upiększał, mówił wprost.
- Dlaczego ożeniłeś się z moją matką? Pierwsze pytanie go zaskoczyło, lecz to
odebrało mu mowę. Wpatrując się w Johannę, ujrzał podobieństwo, które zawsze ignorował.
Ona jednak miała w twarzy więcej charakteru. Więcej odwagi.
- Dlaczego pytasz o to teraz? Jest jakiś szczególny powód? Nigdy dotąd nie pytałaś.
- Może powinnam. Zaczęliśmy o niej rozmawiać, kiedy byłeś w szpitalu, ale ja nie
byłam na to gotowa. Teraz muszę podjąć ważną decyzję, ale nie mogę tego zrobić, dopóki nie
zdołam zrozumieć pewnych spraw. Kochałeś ją?
- Oczywiście. Była piękna, fascynująca. Oboje staraliśmy się zrobić karierę. Wtedy nie
było mężczyzny, który poznałby Glennę i nie zakochał się w niej.
To było zbyt mało. Gdzie miejsce na prawdziwą miłość i wierność?
- Ale tylko ty się z nią ożeniłeś. I tylko ty się z nią rozwiodłeś.
- Nasze małżeństwo okazało się pomyłką - powiedział, nagle czując się niezręcznie. -
Oboje zdaliśmy sobie z tego sprawę, nim upłynął rok. Chociaż pociągaliśmy się nawzajem.
Jak już mówiłem, była piękna, bardzo delikatna. Przypominasz ją. - Znieruchomiał, gdy ujrzał
wyraz twarzy córki. Może nigdy nie był kochającym ojcem, ale był bystrym człowiekiem. -
Jeśli martwisz się stanem jej zdrowia, to nie powinnaś. Glenna zawsze była
nieuporządkowana, a picie jeszcze to pogorszyło, ale z całą pewnością nie odziedziczyłaś
tego po niej. Wierz mi, obserwowałem cię.
- Czyżby? - mruknęła.
- Nigdy nie lubiłaś skrajności. Najwyraźniej po mnie odziedziczyłaś tyle, że to
przeważyło szalę.
- Naprawdę? - Tym razem jej głos był stanowczy, a wzrok wbity w ojca. - Zawsze się
zastanawiałam, co, jeśli cokolwiek, odziedziczyłam po tobie.
Miał tak zdumione spojrzenie, że nie mógł udawać.
- Jesteś producentką, prawda? I to dobrą. To powinno o czymś świadczyć.
Pattersonowie zawsze byli silnymi, praktycznymi ludźmi. Ambitnymi. Teraz, kiedy o tym
myślę, powiedziałbym, że przypominasz moją babcię. Była silną kobietą, nigdy nie siedziała
bezczynnie i nie pozwalała, by czas przeciekał jej przez palce. Włosy też masz po niej. - Po
raz pierwszy od lat uważnie spojrzał na córkę.
Zdumiona Johanna dotknęła swoich włosów.
- Po twojej babci? - zapytała.
- Na pewno nie po matce. - Roześmiał się gorzko. - Ona miała takie od fryzjera.
Strzegła tego sekretu niczym tajemnicy stanu. Jej włosy miały mysiobrązowy kolor. Talentu
też nie odziedziczyłaś po niej. Należysz do Pattersonów. - Nie powiedział tego z dumą, po
prostu stwierdził fakt.
A więc jednak był jej ojcem. Johanna siedziała, czekając, aż zaleje ją fala uczucia.
Kiedy tak się nie stało, cicho westchnęła. A więc nic się nie zmieniło. Chwilę później
uśmiechnęła się do siebie. Może jednak coś się zmieniło?
- Chciałabym się czegoś dowiedzieć o twojej babci. - Wstała i popatrzyła na zegarek. -
Teraz naprawdę muszę iść. Wyjeżdżam z miasta. Poradzą tu sobie beze mnie przez kilka dni.
- Wyjeżdżasz z miasta? Kiedy?
- Dziś w nocy.
Johanna złapała ostatni samolot. Przed wylotem zdążyła jedynie zadzwonić do
Bethany, by przekazać jej dość chaotyczne polecenia dotyczące zadań na najbliższe dni, a
także poprosić, by karmiła jej kota. Wyrwała Bethany z głębokiego snu, ale wiedziała, że
może na niej polegać.
Już z pokładu samolotu wpatrywała się w Los Angeles i patrzyła, jak znikają
postanowienia, według których dotąd żyła. Zrobiła krok, największy w swoimi życiu, i nawet
nie była pewna, czy wyląduje na twardym gruncie.
Nad Nevadą zapadła w drzemkę, a następnie z uczuciem paniki obudziła się nad
Nowym Meksykiem. Co ona, na Boga, zrobiła! Podróżowała przez tysiące kilometrów nawet
bez szczoteczki do zębów. To było zupełnie nie w jej stylu, tak nagle i bez planu. Jutro mieli
nagranie. Kto zajmie się szczegółami, kto wszystkiego dopilnuje? Kto sobie da radę z Johnem
Jayem?
Ktoś inny, powiedziała do siebie. Choć raz będzie to ktoś inny.
Podróżowała z jednego wybrzeża na drugie, zapadała w krótkie drzemki i
zastanawiała się, czy straciła rozum. W Houston cała odwaga niemal ją opuściła. Johanna
przesiadła się jednak do kolejnego samolotu i znowu poleciała, zdecydowana doprowadzić
sprawy do końca.
Może zachowywała się nieodpowiedzialnie, ale raz w życiu każdy ma prawo zrobić
coś pod wpływem impulsu. Nawet gdyby później miał tego żałować.
Niemal pewna, że tak się właśnie stanie, tuż po wschodzie słońca wylądowała w
Baltimore. Powietrze w Marylandzie było chłodne, niebo zachmurzone. Johanna ucieszyła
się, że wzięła ze sobą żakiet. Ten sam żakiet, który włożyła rano jako całkiem rozsądna
osoba.
Wsiadła do taksówki i podała kierowcy nazwę hotelu Sama.
I tyle, powiedziała do siebie.
W Los Angeles ludzie przewracali się na łóżkach, do świtu było jeszcze daleko. Tu się
właśnie budzili i przygotowywali na spotkanie dnia.
Tak jak ona.
Deszcz zaczął padać, jak tylko weszła do hotelowej recepcji.
Apartament 621. Poprawiła torbę na ramieniu i wjechała na szóste piętro. Z windy
wysiadła bez trudu, nawet zdołała przejść przez korytarz pod drzwi Sama.
A następnie zaczęła się w nie wpatrywać.
A jeśli jej tutaj nie chciał? Jeśli nie był sam? W końcu nie miała do niego żadnego
prawa, niczego mu nie obiecała. Mógł... mógł robić to, co chciał i z kim chciał.
Z pewnością nie będzie się narażała na żenującą scenę. Odwróciła się i odeszła dwa
kroki.
To absurdalne, powiedziała sobie. Właśnie spędziła wiele godzin w samolocie,
przeleciała tysiące kilometrów, a teraz brakowało jej odwagi, żeby zapukać do drzwi.
Z wyprostowanymi ramionami i podniesioną brodą zapukała. Kiedy poczuła ból w
żołądku, sięgnęła do kieszeni z tabletkami. Jej palce zacisnęły się na małym aksamitnym
pudełeczku. Zebrała się na odwagę i zapukała raz jeszcze.
Sam obudził się z przekleństwem na ustach. Pracowali wczoraj do drugiej w nocy i
ledwie wystarczyło mu energii, by się rozebrać i wczołgać do łóżka. A teraz cholerny asystent
reżysera walił w drzwi. Nawet idiota wiedział, że nie mogli kręcić zdjęć na powietrzu w takim
deszczu.
Zaspany i pałający żądzą mordu, ściągnął z łóżka prześcieradło i owinął je wokół
siebie. Potknął się o róg, zaklął, a potem otworzył drzwi.
- Cholera... - Słowa zamarły mu na ustach. Chyba śnił. Johanna znajdowała się w
drugim końcu kraju, pod swoją kołdrą. Nagle zobaczył, że jej usta wykrzywiają się, zanim
zaczęła bąkać przeprosiny.
- Przepraszam, że cię obudziłam. Powinnam była... poczekać. Zadzwonić. - Trzymać
się z daleka, pomyślała z rozpaczą.
A potem w ogóle przestała myśleć, gdyż wciągnął ją do środka. Drzwi zamknęły się z
hukiem, a on przyparł ją do nich i pocałował.
- Nic nie mów - szepnął, kiedy usiłowała złapać oddech. - Ani słowa. Jeszcze nie.
Nawet nie mogłaby nic powiedzieć. Ciągnął ją do pokoju, a po drodze ściągał z niej
żakiet, walczył z guzikami. Śmiejąc się, szarpał ją za bluzkę. Ruszyli do sypialni.
Potem zsunął jej spódnicę, a ona w tym samym czasie zrzuciła jeden but. W progu
sypialni pozbyła się drugiego.
A więc nawet się nie obudził. Sam uczepił się tej myśli, gdy oboje runęli na łóżko.
Była tutaj. Sen czy jawa, była tutaj. Jej skóra była taka miękka pod jego dłońmi, taka
pachnąca. Kiedy usta Johanny się rozchyliły, poczuł ten sam niezwykły smak, który go
zniewolił, gdy całował ją pierwszy raz. Westchnęła i otoczyła go ramionami, a on usłyszał
wszystko, co chciał usłyszeć.
Zachwyceni sobą, przetoczyli się po łóżku, a deszcz przybrał na sile i uderzał o okna.
Miała rację, że przyjechała. Cokolwiek zdarzyło się wcześniej, cokolwiek miało
zdarzyć się później, miała rację, że wykorzystała ten moment. Że podarowała swój czas
Samowi. Nie będzie żadnych pytań, żadnych wyjaśnień czy pretekstów, tylko przyjemność
przeradzająca się w rozkosz.
Dotarli na wyżyny w tym samym momencie, czerpiąc maksymalną rozkosz ze swoich
ciał.
Kiedy Sam wziął Johannę w ramiona, rozległ się grzmot. Może grzmiało już
wcześniej, a oni nic nie słyszeli. Teraz, kiedy burza szalała nad miastem, byli ze sobą, razem,
tak bardzo zakochani i szczęśliwi. I nic więcej się nie liczyło.
Trzymała rękę na jego sercu, a głowę opierała na ramieniu, kiedy znowu zeszli na
ziemię. Przez ten deszcz w pokoju było ciemno, ale dla Johanny był to najpiękniejszy poranek
w życiu.
- Przejeżdżałaś tędy przypadkiem? - mruknął Sam.
- Tak, nagłe sprawy na Wschodnim Wybrzeżu.
- Rozumiem. - Miał nadzieję, że rozumie, ale mógł poczekać. - Szukasz zawodników?
- Niezupełnie. - Znowu poczuła się zdenerwowana. - Chyba nie musisz iść dziś rano
do pracy?
- Jeśli deszcz będzie padał, i oby tak było, w ogóle nie będzie roboty. - Przeciągnął się
powoli, jak człowiek, który ma mnóstwo czasu. - Mamy dziś kręcić w Inner Harbor.
Wspaniałe miejsce. Nigdy nie jadłem lepszych krabów. - Już sobie wyobrażał, jak zawiezie ją
tam. - A potem wracamy.
Wydęła usta, czego nigdy dotąd nie robiła.
- Trwało to trochę dłużej niż trzy tygodnie. Ucieszył się, usłyszawszy w jej głosie
irytację.
- Trochę.
- Pewnie byłeś zbyt zajęty, żeby zadzwonić i powiedzieć mi, co słychać?
- Nie.
- Nie? - Podparła się na łokciu i spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie, nie byłem zbyt zajęty, żeby zadzwonić. Po prostu nie zadzwoniłem.
- Rozumiem. - Zaczęła siadać i nagle znalazła się znowu na plecach, a Sam pochylał
się nad nią.
- Chyba nie wychodzisz?
- Mówiłam ci, że mam coś do załatwienia.
- Mówiłaś. Przypadkiem wypadł ci jakiś interes w Baltimore, przypadkiem
zatrzymałaś się w tym samym hotelu, w moim pokoju...
- Nie zostanę tutaj.
- Masz jeszcze jedną odpowiedź. - Pocałował ją delikatnie w policzek. - Po co
przyjechałaś, Johanno?
- Nie chcę o tym rozmawiać. Daj mi moje ubranie - odparła sztywno.
- Jasne. Już ci je przynoszę. - Wyszedł, zostawiając Johannę nakrytą jedynie poduszką.
Zaczęła się podnosić, kiedy Sam wrócił z jej kostiumem w rękach. Następnie patrzyła z
otwartymi ustami, jak wyrzucił go przez okno.
- Co ty robisz, do diabła?! - Zapomniała o poduszce i pobiegła do okna. - Wyrzuciłeś
moje ubranie. - Oszołomiona, wpatrywała się w Sama. - Wyrzuciłeś je przez okno!
- Na to wygląda.
- Zwariowałeś? Przyleciałam tu w jednej koszuli na grzbiecie, a teraz moje ubranie
leży w kałuży sześć pięter niżej. Zostały mi tylko buty.
- Na to liczyłem. Najlepszy sposób, żebyś nie wyszła.
- Zwariowałeś. - Zaczęła wychylać się przez okno, potem przypomniała sobie, że jest
naga i wróciła na łóżko. - Co ja teraz zrobię?
- Pożyczysz ode mnie koszulę, jak to masz w zwyczaju. Proszę bardzo. - Machnął ręką
w kierunku szafki. - Przy okazji rzuć mi dżinsy. Nie potrafię z tobą rozsądnie rozmawiać,
kiedy odziani jesteśmy jedynie w uśmiechy.
- Ja się nie uśmiecham - powiedziała przez zaciśnięte zęby, rzucając mu dżinsy. - To
jeden z moich najlepszych kostiumów i... O Boże! O mój Boże, w kostiumie. Miałam go w
kostiumie!
W rozpiętej koszuli pobiegła do drzwi, Sam jednak zdążył je zamknąć, zanim
wybiegła na korytarz.
- Chyba nie jesteś odpowiednio ubrana na przechadzkę, Johanno. Chociaż wyglądasz
wspaniale. Właściwie to wyglądasz tak wspaniale, że poproszę swoją koszulę z powrotem.
- Przestaniesz zachowywać się jak idiota? - Usiłowała odsunąć go na bok, ale bez
powodzenia. - Aż trudno mi uwierzyć, jakim jesteś idiotą. Wyrzuciłeś przez okno mój
pierścionek.
- Czyj pierścionek?
- Mój pierścionek, ten, który mi dałeś. Na litość boską. - Zanurkowała pod jego
ramieniem, żeby znowu wyjrzeć przez okno. - Ktoś go zabierze.
- Twój kostium?
- Nie, mam w nosie kostium. Do diabła z kostiumem. Chcę swój pierścionek.
- Dobrze. Proszę. - Sam zdjął go z małego palca.
- Musiał ci wypaść z kieszeni, kiedy... kiedy się z tobą witałem.
Johanna wydała z siebie pełen ulgi okrzyk i wyciągnęła ręce, zanim zorientowała się,
że Sam ją nabiera.
- Cholera, miałeś go przez cały czas, ale pozwoliłeś mi wierzyć, że przepadł.
- Miło było się dowiedzieć, że jest dla ciebie ważny.
- Cały czas trzymał go w dłoni. - Pozwolisz mi nałożyć ci go na palec?
- Możesz go sobie wziąć i...
- Jestem otwarty na różne propozycje. - Uśmiechnął się do niej w sposób, który uznała
za całkiem nieuczciwy. Nawet przestała się denerwować.
- Chciałabym na chwilę usiąść. - Zatonęła na łóżku. Ulga zniknęła, gniew również.
Przyjechała tu w konkretnym celu. - Jestem tu, bo chciałam się z tobą zobaczyć.
- Nie? Poważnie? - Usiadł obok niej i objął ją ramieniem. - Więc chyba powinienem ci
powiedzieć, że gdybyś nie przyleciała ani nie zadzwoniła w ciągu najbliższej doby, miałem
ruszyć z powrotem, niezależnie od filmu.
- Nie zadzwoniłeś do mnie.
- Nie, nie zadzwoniłem, bo oboje wiedzieliśmy, że następny ruch należał do ciebie.
Miałem nadzieję, że cierpiałaś równie mocno jak ja. - Przycisnął usta do jej włosów. - No i co
będzie?
- Chciałam ci powiedzieć, że wczoraj rozmawiałam ze swoim ojcem. To mój ojciec.
Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy.
- Czy wszystko w porządku?
- To nie jest jak w bajkach, gdzie wszystko dobrze się kończy, ale w porządku.
Wątpię, czy kiedykolwiek będziemy sobie bliscy, ale mogę się z tym pogodzić. Nie jestem
taka jak on ani taka jak matka, ale dopiero teraz zrozumiałam, że nie ma w tym nic złego. Nie
ma nic złego we mnie.
Znowu pocałował jej włosy, rozkoszując się ich zapachem.
- Mógłbym ci to powiedzieć, gdybyś chciała mnie słuchać.
- Teraz chcę słuchać, bo sama to rozumiem. - Odetchnęła głęboko i ujęła go za ręce. -
Muszę cię o coś zapytać, Sam. Możesz to potraktować jako pytanie za najwyższą stawkę.
- Najlepiej pracuje mi się pod presją. W jej oczach nie było jednak uśmiechu.
- Dlaczego chcesz się ze mną ożenić?
- To już? - Uniósł brwi, po czym roześmiał się i mocno ją przytulił. - Myślałem, że
zapytasz o coś trudnego. Chcę się z tobą ożenić, bo cię kocham i potrzebuję. Moje życie się
zmieniło, kiedy się w nim pojawiłaś.
- A co będzie jutro?
- To dwuczęściowe pytanie - mruknął. - Mógłbym obiecać ci, co chcesz. To nie jest
takie trudne, marzenia zamienić w obietnicę. - Pocałował ją w policzek, w czoło, a potem w
usta. - Chciałbym, żeby istniały gwarancje, ale ich nie ma. Mogę ci tylko powiedzieć, że
kiedy myślę o najdalszej nawet przyszłości, myślę o tobie. Myślę o nas.
Nie mógłby wyrazić tego lepiej, pomyślała, kiedy dotknęła jego twarzy. Nie, nie było
żadnych gwarancji, ale mieli szansę. I to sporą.
- Mogę spytać cię o coś jeszcze?
- Jeśli tylko zdołam odpowiedzieć.
- Wierzysz w Świętego Mikołaja? Najwspanialsze, naprawdę najwspanialsze było to,
że nawet się nie zawahał.
- Pewnie. A są tacy, co nie wierzą? Teraz uśmiechnęła się radośnie.
- Kocham cię, Sam.
- Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
- Wygląda na to, że wygrałeś. - Wyciągnęła rękę, żeby mógł nałożyć pierścionek na jej
palec. Pasował idealnie. - Wygląda na to, że oboje wygraliśmy.