STOPEM DO HISZPANI
Wspomnienia spisane na kolanie
przez Łukasza Stecko
Łowcę kilometrów
Ileś dni wcześniej 2011
Powstaje plan
Dziewczyny: jedźmy gdzieś!
Ok.
Pierwszy pomysł to wyspy brytyjskie. Mamy tam wszyscy kuzynów więc byłoby jako tako
z bazą noclegową. Po chwili jednak zaczynają przebijać się cieplejsze miejsca, jak Chorwacja czy
Hiszpania. Szybkie szperanie Marka na couchsurfingu i po obejrzeniu profilu Andre pada decyzja
na Hiszpanię.
Drużyna, ponieważ odpadł Arek (sprawy uczelniane), składa się z pięciu osób: Dama, Nina,
Marek, Adam i Ja. Nastawieni optymistycznie czekamy na dzień wyjazdu. Który i tak przesuwa się
z siedemnastego na osiemnasty...
18.02.2011
Z Wrocławia do Pragi
Myśl dnia: Raz pod wozem raz nad wozem, zawsze do przodu.
Budzik. Otwieram oczy. Sprawdzam czy dziewczyny aby się nie spóźnią. Nie. W takim
razie muszę wstać. Uśmiecham się do własnej głupoty. Zamiast się porządnie wyspać przed
podróżą, ostatnią noc spędziłem na imprezie roku drugiego.
Lecę po dziewczyny na dworzec PKP. Dama i Nina docierają do Wrocławia chwilę po
dziesiątej. Na Ciepłej zgrywamy muzykę, sprawdzamy czy nie odpisał ktoś nowy z couchsurfingu,
ja przepakowuję parokrotnie mój plecak. To wszystko zajmuje nam niemalże trzy godziny, tak więc
po Adama pojawiamy się przed godziną trzynastą.
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
1
Na Bielany Wrocławskie zawozi nas Arek. Przez pewien czas staramy się przez radio CB
znaleźć kogokolwiek kto kieruje się na Pragę. Mniej lub bardziej wulgarne odpowiedzi zmęczonych
kierowców sprawiają, że postanawiamy sprawę załatwić klasycznie. Znaczy się przy użyciu kartki
oraz uniesionego w górę kciuka.
O godzinie 14:00 na krajowej ósemce zaczynamy łowy w kierunku Kotliny Kłodzkiej. Jadę
z Niną. Mamy duże szczęście. Już po paru minutach zatrzymuje się przy nas beemka. I tutaj wielka
niespodzianka wychodzi z niej przyjaciel z liceum. Wrona wracał wraz z dziewczyną do Kotliny.
Serdeczne uściski i już jesteśmy w drodze. Wymieniamy się opowieściami, niestety rozmowa
urywa się czasami, ponieważ przysypiam ze zmęczenia.
W Kłodzku łapiemy stopa obok stacji na Lisiej. Po chwili zatrzymuje się jeden kierowca, ale
ma tylko jedno miejsce. Nie musimy czekać długo na młodego chłopaka. Podwozi nas paręnaście
kilometrów do Dusznik i życzy powodzenia. Życzenia się spełniają, zaledwie kilka minut później
spotykamy mojego braciszka. Maciek wraz ze znajomymi jechał na kręgle do Kudowy. Podwozi
nas do samych Czech.
Jesteśmy w Nachodzie. Parokrotnie zapominam się. Rozmawiam z Czechami po polsku i
parokrotnie używam słowa „szukam”. Trochę uśmiechów później ruszamy przed siebie.
Zatrzymuje się przy nas miły kierowca. Za dwie godziny rusza w trasę. Jesteśmy zmęczeni
więc korzystamy z jego propozycji. Wywozi nas za Nachod. Zostawia nam otwartą kabinę a sam
idzie do domu. Pijemy czeskie piwko i kimamy trochę.
Ruszamy. W trakcie podróży rozmawiamy właściwie po Polsku. Kierowca pracuje od paru
lat w naszym kraju przy odwiertach. Chwali się swoim nowym firmowym GPSem i opowiada o
życiu czeskiego kierowcy TiRa.
Wyrzuca nas na obrzeżach miasta. Do centrum docieramy tramwajem. Dwie godziny po
Damie i Adamie pojawiliamy się w Pradze.
Na początku mieli duże trudności ze złapaniem stopa, później jednak łapią samochód z
Kłodzka do Pragi i dostają dodatkowo 400 koron.
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
2
18.02.2011-19.02.2011
Parmeladowy Jo
Myśl dnia: Nigdy nie wiesz gdzie i kiedy się czegoś nauczysz.
To była bardzo pamiętna noc. Pierwsza w naszej podróży. Odcinek „Jak przetrwać w dzikim
mieście: nocleg w Pradze”.
Na samym początku było zabawnie. Spotkaliśmy się całą czwórką w Pradze. Pijąc piwko na
moście Karola wymienialiśmy się historiami z podróży. Ustalamy plan wg którego znajdziemy
buddystów z tego miasta i postaramy się u nich przekimać, albo jakiś kościół. Wystarczy nam
przecież zaledwie kawałek podłogi. Długo szukaliśmy diamentowej drogi. Przyszło nam wspinać
się pod górę, błądzić i opadać z sił. Na miejscu znaleźliśmy ruinę. Wracamy. Tylko gdzie?
Próbujemy spać na ławkach w parku. Nie wszyscy byli jednak na tyle ciepło ubrani.
Wymyśliliśmy aby dostać się na lotnisko. Docieramy do autobusu. Jedziemy w bliżej nieznanym
kierunku. Powoli zasypiamy. Nagle koniec. Pętla. Każą nam wysiąść. Pomysł lotniska odrzucamy.
Wracamy do centrum innym tramwajem. Tam właśnie zauważamy pewnego bezdomnego.
Podróżował w identyczny sposób jak my. Posiadał jednak niewątpliwie większe doświadczenie.
Przed podróżą zamykał wszystkie okna, układał się wygodnie i zasypiał.
Powtarzaliśmy taką podróż wielokrotnie i praktycznie za każdym razem jechał z nami.
Jeden raz próbował się z nami skontaktować, jednakże z jego bełkotu nic nie mogliśmy
wywnioskować. W każdym tramwaju zajmowaliśmy miejsca od końca. Z lewej Adam potem Dama,
z prawej Nina potem Ja. Jedno bądź dwa siedzenia przede mną siadał nasz mistrz. Ochrzciliśmy go
z Adamem Parmeladowym Jo.
Podróżowaliśmy w ten sposób pięć może sześć razy. Za każdym razem budził nas
motorniczy na pętli. Wysiadaliśmy i bezmyślnie wsiadaliśmy do najbliższego tramwaju. Byłoby
fajnie ale 40+30+35+15+30+30 minut w pozycji siedzącej wcale nie daje trzech godzin
regeneracyjnego snu.
Nad ranem opuszczamy tramwaj, oraz naszego mistrza. Lądujemy w Mac'u. Pijemy kawę
oraz zajmujemy się poranną toaletą. Postanawiamy znaleźć jakiś lepszy nocleg. Przez pewien czas
prowadzi propozycja kina. Bilet były dosyć tani a moglibyśmy przez dwie może trzy godziny spać z
wyprostowanymi nogami. Przez przypadek wygrywa inna opcja. Znajdujemy prawie nieużywaną
klatkę schodową w jednym z praskich centrów handlowych. Na najniższym piętrze podziemnego
parkingu nie było praktycznie samochodów. W górę można było dostać się windą więc raczej mało
kto używał schodów. Niestety nie dotyczyło to pewnej kobiety, która po godzinie naszego snu
zaalarmowała ochronę.
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
3
Spanie w pozycji wyprostowanej jest rzeczą cudowną i pozwalającą tułać się już bez
przypominania żywych trupów. Odprowadzani przez ochroniarzy, z uśmiechami na twarzach, do
wyjścia zakończyliśmy naszą pierwszą noc w Pradze. Była godzina 14:00.
19.02.2011
Praskie uroki
Myśl dnia: Nawet w najgłośniejszym miejscu odnaleźć można oazę ciszy.
Poprzednia noc dała nam się we znaki. Dlatego też staramy się wymyślić jakiś bardziej
rozsądny nocleg.
Tutaj przedstawię kwestię która delikatnie mnie zirytowała. Mianowicie chciałbym bardzo
podziękować prawdziwemu chrześcijaninowi, ks Maciejowi z Polski, który stacjonował na ulicy
Hovnej. Dziękuję mu serdecznie palcem środkowym. Ba! W ramach podziękowań użyję nawet i
dwóch dłoni. Dziękuję za zbycie rodaków. Dziękuję też za nie wysłuchanie. O niezwykłej chęci
pomocy nie wspomnę. I rozumiem, że misja „za godzinę idę z kolędą nie mam czasu” jest
genialnym wytłumaczeniem. Każdy musi jakoś zarobić na chleb.
Wielkim kontrastem była jego sąsiadka. Pani prowadząca sklep ze świecami. To dzięki niej
dowiedzieliśmy się o księdzu. Starała się nam pomóc jak potrafiła na samym końcu załatwiając
nam miejsca w tanim hostelu. Niestety nie udało nam się kupić dla niej kwiatka, ale i tak przed
odjazdem szczerze jej podziękowaliśmy za pomoc i za serdeczność.
Nie będę się w tym dniu przejmował tak bardzo chronologią związaną z szukaniem noclegu.
W każdym bądź razie spędziliśmy trochę czasu w restauracji u Szwejka. Pyszne czeskie piwo, miła
obsługa i darmowe precle! I to całkiem dobre darmowe precle.
W restauracji zostawiamy plecaki i spotykamy się na moście Karola z Kubasem. Przyjechał
stopem do Pragi się z nami spotkać. Poznajemy jego znajomego z couchsurfingu – Saszę. Ukraiński
informatyk, pracujący i żyjący w Pradze. Zaprowadza nas do niezwykłej knajpki – Czytelni.
Ukryta w samym centrum miasta w starej kamienicy. Dosłownie odchodząc na paręnaście
metrów od gwaru głównego placu, pełnego turystów i naganiaczy, skręcamy w niedużą bramę. Tam
mijamy salon tajskiego masażu i podchodzimy do zwyczajnych drzwi. Sasza dzwoni domofonem,
krótka wymiana zdań po czesku i wchodzimy na klatkę schodową. Wspinamy się na najwyższe
piętro po stromych schodach.
Wkraczamy do Czytelni. Nazwa pochodzi zapewne od wszędzie piętrzących się książek.
Jeśli tylko ma się ochotę można po jakąś sięgnąć. Sami przez pewien czas oglądamy wielki
oprawiony tom zbioru jakiegoś dziennika. Lokal mieści się w zmienionym mieszkaniu, może
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
4
dwóch połączonych. Ciężko stwierdzić. Jest jedno wielkie pomieszczenie i wiele mniejszych. Gdy
się tam pojawiliśmy trwał turniej szachowy, na stolikach rozstawione szachownice i ludzie przy
piwku, kawie i papierosie rozgrywali swoje partie. Widać tam było zarówno naszych rówieśników
jak i emerytów. Gdzieś w bocznym pomieszczeniu ktoś pociągał sobie z sziszy. Cudowne miejsce.
Po pewnym czasie żegnamy się z Saszą i idziemy po Marka. Zwiedzamy trochę Pragę by
wrócić znów do magicznej Czytelni. Częstując się piwem i innymi czeskimi rarytasami świętujemy
udany dzień. Żegnamy się z Kubasem – będzie miał bardzo ciekawą podróż do domu i oddajemy
się upragnionemu odpoczynkowi. Regenerujemy się śpiąc po 12 godzin.
20.02.2011
Ucieczka z Czech
Myśl dnia: Uśmiechnij się. Na świecie jest wielu szaleńców uśmiechających się w tym
momencie tak jak i ty.
Wczesnym południem zbieramy się nad mapą w jadalni hostelu. Zastanawiając się nad
różnymi trasami, w pewnym momencie palec pada na Lyon. Wraz z Markiem poznaliśmy na
winobraniu pewnego francuza z Lyonu. Dzwonimy do Karola. Jak później wspomniał na początku
myślał, że ktoś robi sobie z niego jaja. Usłyszał jednak „Le dimanche matin” i przekonał się, że to
my. Zaskoczony zaprosił nas do siebie. Skoro pojawił nam się nocleg w Lyonie możemy ruszać w
drogę.
Jest nas teraz cała piątka, dlatego dzielimy się trochę inaczej. Marek dostaje wsparcie
dziewczyn i już po paru minutach ruszają w drogę. Wraz z Adamem z genialnymi nastrojami
wygłupiamy się, rapujemy i śmiejemy. Mimo, a może przez, naszego pozytywnego nastawienia
czekamy ponad godzinę, marznąć na okazję.
Do Plzna podwożą nas śmieszni ludzie. Praktycznie się do nas nie odzywają. Może wiąże
się to z tym, że zatrzymali się przy samotnie stojącym Adamie a tu nagle pojawia się drugi,
uśmiecha się, wrzuca plecak do bagażnika i nim ktoś powie czeskie „ale” wskakuje na tylną
kanapę? Może. Byliśmy zmęczeni i strasznie zmarznięci.
W Plznie po krótkiej chwili spotykamy Milana. Chłopak cofał się swoim busem pięć
kilometrów z autostrady by po nas podjechał. Staliśmy z napisem „France” na wjeździe a on
zmierzał na Paryż.
Bardzo szybko nawiązaliśmy ciekawą i długą konwersację w polsko-czesko-angielskim
języku. Opowiadaliśmy sobie tak kawały, historie z życia, rozmawialiśmy o polityce, komunizmie,
Bogu, imigrantach, kobietach, wierzeniach, przyszłości, pracy, podróżach i o wielu bardziej bądź
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
5
mniej istotnych rzeczach.
Pamiętam dwa czeskie kawały które opowiedział:
I. Jak nazywa się pszczoła po węgiersku?
Sere med (czyli sra miód).
A jak osa?
Ne sera medu.
A trzmiel?
Ne sera medu super turbo.
II. Amerykanin, Rusek, Czech i Dwóch Cyganów leci samolotem. Nagle bum. Płonie prawy
silnik. Pojawia się kapitan i mówi, że są tylko trzy spadochrony. On i drugi pilot wykorzystują dwa.
Amerykanin patrzy na pozostałych, pije whisky i z okrzykiem „za Amerykę” skacze. Rusek pije
wódkę, krzyczy „Matka Rosja” i skacze. Czech pije piwo, kopie cyganów w tyłki i sam skacze ze
spadochronem.
W kabinie pojawia się wiele historii. Chociażby jedna znana wielu osobom: Impreza na
osiedlu domków jednorodzinnych. Gospodarz posiada rosłego owczarka niemieckiego. Gdy
wszyscy już ostro popili pojawia się owy pies z pudlem w zębach. Pudel należy do sąsiada.
Delikatna panika, ale już po chwili wszyscy myją go, zszywają, ogólnie doprowadzają do
normalnego wyglądu. Podrzucają go do jego budy. Nad ranem dzwonek do drzwi. Stoi tam
zapłakany sąsiad: „tydzień minie jak Czarka samochód przyjechał i go musiałem w ogródku
zakopać, a on ciągle wiernie wraca...”
Jest to jedna z Urban Legend's krążąca tak w Polsce jak i w Czechach. Okazało się, że takie
historie są ponad językowe.
Millan wyrzuca nas na stacji benzynowej niedaleko Metz. Moglibyśmy podróżować z nim
do samej Hiszpanii, przy okazji zwiedzając trochę Francję, ale jesteśmy umówieni w Lyonie.
21.02.2011
Zdobyć Lyon
Myśl dnia: Nawet w piekle czy w luku Davi'ego Jonesa da radę złapać stopa.
Adam śpi na ławce na stacji, ja czuwam. Podchodzę do każdego kto pojawia się na stacji.
Bez skutecznie. W ciągu godziny pojawia się tutaj zaledwie osiem osób. Nie poddaję się.
Pałętając się po stacji spotykam pozytywnego człowieka. Zaczyna rozmowę od tego, że jest
cholernie zmęczony. W przeciwieństwie jednak do francuzów rozmawia po angielsku. Nie jedzie w
naszym kierunku, ale chętnie wdaje się ze mną w rozmowę przy kawie. Wysłuchuje historii naszej
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
6
podróży, mówi też trochę o sobie. Mieszka w Niemczech, pracuje w Paryżu a pochodzi z Indii.
Kupuje nam redbulla i kanapki oraz życzy powodzenie w podróży.
Chwilę później zmieniam Adama na ławce. Jest naprawdę wygodnie. Po mniej więcej
godzinie jestem budzony. Jakiś kierowca zgodził się nas podwieść 50-80km w dobrym kierunku.
Oczywiście nie mówi po angielsku. W tym kraju będzie to jednak dla nas standardem. Częstuje nas
kawą i wysadza na innej stacji benzynowej.
Mamy większy ruch niż poprzednio. Niestety każda napotkana osoba kieruje się na Paryż. I
tak nieustannie przez parę godzin. Wreszcie decydujemy się na marsz autostradą w poszukiwaniu
jakiegoś zjazdu albo innej stacji benzynowej.
Konsultujemy się na migi z kierowcami, pomagamy sobie mapą i ruszamy. Poranny
spacerek z ciężkimi plecakami. Jakieś cztery kilometry i to jak się okazuje w złym kierunku.
Postanawiamy zawrócić, więc przebiegamy autostradę. Nie spodobało się to francuskiej policji
która już po chwili zatrzymała się przy nas. Podwożą nas na naszą ulubioną stację i oświadczają, że
następne spotkanie skończy się mandatem.
Nie zamierzamy zostać na tej koszmarnej stacji ani minuty dłużej. Dokonujemy korekty w
naszym planie, wybierając drugi z dwóch kierunków. Ruszamy poboczami autostrady, ukrywając
się przed policją. Jeden raz musimy przebyć długi odcinek przechodzący nad rzeką. Robimy to
imponującym sprintem przy akompaniamencie klaksonów TiRów. By uniknąć stróżów prawa, dalej
biegniemy przez pola i lasy.
Lądujemy na podrzędnej drodze w kierunku Lyonu. Wspaniale. Gdyby nie fakt, że
będziemy teraz łapali stopa na krótkie dystanse. Ludzie podwożą nas zazwyczaj dwadzieścia,
maksymalnie czterdzieści km. Mogę nie pamiętać wszystkich osób ponieważ zazwyczaj zarz po
złapaniu okazji zapadaliśmy w krótkie drzemki. Dzięki nim tylko uda nam się wytrwać do samego
wieczoru.
Był młody człowiek i był leśniczy. Potem długa podróż z buta. W pewnym momencie
zatrzymała się nawet młoda dziewczyna – miała tylko jedno miejsce, ale była strasznie zdziwiona
naszą obecnością z karteczką Lyon w takim miejscu. Proponowała nam byśmy zawrócili i dostali
się na autostradę. My jednak po dwóch przygodach na stacjach benzynowych obraziliśmy się na
lepsze drogi.
Z braku snu i zmęczenia pozytywnie nam odbija. Pozwalamy myślom na najdziwniejsze
pomysły. Raz jesteśmy w grze komputerowej, innym razem w jakimś horrorze. Znajdujemy
gospodarstwo w którym wspinamy się na stogi siana.
Łapiemy tapicarza który tak samo jak poprzednia dwójka nie zna słowa po angielsku.
Zaprasza nas migami na kawę. Przyjmujemy z miłą chęcią ofertę. Lądujemy w zapyziałym domu,
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
7
gdzie syn gospodarza, jako tako znający angielski, stara się z nami rozmawiać. Pojawia się też jego
córka. Ciężko jest przekonać rozmówcę, że z Polski do Hiszpanii wcale nie jest pięć tysięcy
kilometrów. Podaje nam również informację, że jesteśmy w najmniej zaludnionym rejonie Francji.
To nas mobilizuje by podziękować za kawę i próbować szczęścia ze stopem.
Jedna z moich roboczych teorii dotyczących stopa mówi, że właśnie w takich mniej
ruchliwych miejscach łatwiej jest o stopa. Zwyczajnie ciężko w tym momencie pomyśleć sobie: „ja
się nie zatrzymam ale na pewno zaraz ktoś ich weźmie”. Dlatego też jak się już pojawiał jakiś
samochód to zazwyczaj się koło nas zatrzymywał.
Ruszamy dalej, podwozi nas młody chłopak.
Wreszcie łapiemy stopa na dłuższą podróż. Zatrzymuje się busem dziwny człowiek (w busie
było gorąco jak w piekle, a on jechał w swoim grubym swetrze). Większą część czasu kimamy,
resztę staramy się rozmawiać, choć z naszym francuskim i jego angielskim nie jest to łatwą sztuką.
Z uśmiechem na twarzy podwozi nas blisko autostrady na Lyon.
Udaje nam się złapać człowieka który podrzuca nas na pewien zjazd na autostradzie,
następnie spotykamy Annę. Nikt nie mówi po angielsku, ale nie przeszkadza to im w tym by nam
pomóc. Anna dowozi nas na stację metra i nawet pokazuje którą linią metra dostać się do Karola.
Charles Fountaine. Naprawdę zdumiewający człowiek. Student dziennikarstwa pochodzący
z Normandii. Częstuje cały świat uśmiechem na twarzy. Zamierza zostać satyrykiem bądź
komikiem. I jest to rzecz do której posiada zarówno talent jak i serce. Posiada mnóstwo cech które
sprawiają, że ciężko jest go nie szanować i nie polubić.
Nim przyjeżdża Marek, Dama i Nina musimy iść po nowy zapas win. Karol częstuje nas
serami, winem, chlebem i mięsnymi specjałami Francji.
22.02.2011
Lyon
Myśl dnia: Jeśli tylko chcesz to wejdziesz na każdy szczyt.
Od paru dni czułem się przeziębiony. Rano budzę się bardziej chory. Nafaszerowany
czosnkiem, cytryną i dziwnym lekarstwem Karola dowiaduję się, że Adam będzie musiał wracać do
Polski. Wychodzi na to, że z Hiszpanii stopem będę musiał wrócić sam.
Wspomniane już rano było znowu wczesnym południem. Po dwóch dniach podróży
potrzebowaliśmy czasu na zregenerowanie sił. Nasz gospodarz proponuje oprowadzić nas po
Lyonie. Przestajemy płacić za metro – znajdujemy osoby z biletem i przeskakujemy za nimi nim
zamknie się bramka.
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
8
Zwiedzamy miasto gdy nagle zaczyna padać. Przez ostatnie parę tygodni nie spadła ponoć
ani kropla, jakby czekając na nasze przybycie. Wędrujemy jednak zadaszonymi galeriami.
Odwiedzamy przy okazji wiele interesujących sklepów. Noże, parasole, obrazy, laski, zapalniczki,
fajki – to jedne z wielu rzeczy które oglądamy.
Przewodnik prowadzi nas do małej knajpki. Kupujemy tam dobre wino, chleb z serem i
miodem oraz śmieszny jabłkowy napój. Śmiejemy się, rozmawiamy i pijemy. Kelner jest
pozytywnie zaskoczony naszą wizytą. Może nawet bardziej faktem, że z jego rodakiem
rozmawialiśmy po angielsku? Specjalnie dla nas wyszukuje dawno nie używane angielskie
tłumaczenia menu.
Deszcz ustaje więc wspinamy się na wzgórze górujące nad miastem. Oglądamy, niestety tym
razem tylko z zewnątrz, przepiękny kościół św. Maryi Panny. Oglądamy panoramę Lyonu nocą.
Przeskakujemy przez ogrodzenie szukając alternatywnego wejścia do Kościoła, po czym lądujemy
w różanym parku. Pijemy szampana Andre, rozmyślamy i obserwujemy śpiące miasto.
Przez całą podróż po Lyonie napływają do mnie wspomnienia minionego lata...
Lądujemy w końcu u Karola, dalej pijemy i rozmawiamy. Ponieważ nasz gospodarz musi się
pouczyć, my wyskakujemy na miasto a dziewczyny zostają. Oczywiście zaglądamy w każdy
zaułek. Znajdujemy śmieszną klatkę schodową na której w różnych miejscach są nowe pary
damskich butów. Na górze słychać jakąś imprezę. Podążając za butami znajdujemy otwarte okno.
Wyskakujemy przez nie. I tak jakoś śmieszną kombinacją lądujemy na pierwszym dachu.
Spacerujemy po mieście, zdobywając piwka i inne specjalności Lyonu. Postanawiamy
skonsumować zdobycze na nowym dachu. Wspinamy się po rusztowaniu. Znajdujemy ładnie
wyglądający spadek. Rozsiadamy się, rozmawiamy i pijemy.
Po pewnym czasie już inną drogą pojawia się policja. Na początku myślimy, że to
ochroniarze co trochę ich bulwersuje, jednakże odznaki i pistolety wyprowadzają nas z błędu.
Pokazujemy im w jaki sposób dostaliśmy się na dach, niejednokrotnie pomagając im w zejściu.
Kończy się pouczeniem i uśmiechami. Wracamy do Karola spać.
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
9
23.02.2011
Ucieczka z Francji
Myśl dnia: Kawa łączy ludzi.
Pobudka o 8 rano. Godzinę później żegnamy się z Karolem. On pędzi na egzamin my do
kawiarenki internetowej. Czerwone budki telefoniczne stylizowane na Anglię. Właściciel
kawiarenki daje nam zniżkę dla specjalnych gości z Polski.
Zamawiamy mój bilet lotniczy – będę wracał samolotem z poznańczykami. Adam natomiast
dowiaduje się, że jedyną opłacalną opcją jest powrót stopem do domu. Ostatnie pożegnalne fotki na
placu Belcour i rozjeżdżamy się. My na Marsylię on na Paryż.
Znowu podróżuję z Niną. Bardzo szybko łapiemy pierwszego stopa do Orange. Jedziemy z
miłym dostawcą. Oczywiście rozmowa po angielsku nie wchodzi w grę, więc podróż spędzamy w
milczeniu. Następnie zabiera nas genialna kobieta. Mimo iż twierdziła, że angielskiego nie używała
od lat to spokojnie się z nią dogadujemy. Jest prawnikiem biznesowym. Część rozmowy dotyczy
francuskiego prawa i polityki. Naprawdę miło posłuchać, że nie tylko w naszym kraju ludzie nie
lubią własnego rządu i politykę własnego kraju uważają za bezsensowną, polityków za złodziei.
Prócz tego opowiada nam o swoich podróżniczych planach. Wraz z mężem i dwójką małych
dzieci zamierzają ruszyć RV w roczną podróż do Japonii i z z powrotem. Trzymam kciuki za
realizację tego marzenia.
Wysadza nas na rondzie, z którego po godzinie zabiera nas strasznie krzyczący francuz.
Przyjął dobrą taktykę. Ja nie mówiłem po francusku, on po angielsku. Ale kiedy gadał szybko i
głośno używając (na ile pozwalało mu prowadzenie pojazdu) gestykulacji bez problemu się
rozumiemy. Podwozi nas w miejsce skąd łatwiej będzie nam złapać stopa.
Rzeczywiście. Krótką chwilę później zabiera nas człowiek, który co prawda nigdy sam
stopem nie jeździł, ale całą drogę opowiada mi o kuzynie który wygrał rajd autostopowy. Spod
kolejnych bramek zabiera nas stary hippis z małym synkiem. Wysadza nas na strasznym odludziu.
Po paru godzinach decydujemy się na marsz. Do najbliższej stacji benzynowej mamy ponad
dziewięć kilometrów. Na przekór bocznym wiatrom, nierównemu terenowi, zmęczeniu i ciężkim
plecakom maszerujemy.
Dochodzimy do stacji benzynowej Carrefoura. Znajdujemy fajny stolik w rogu jadalni.
Śpimy na nim na przemian.
Kiedy jest moja chwila czuwania spotykam bardzo rozmownego Holendra. Kolejny mój
kawowy rozmówca nie jedzie w moim kierunku ale i tak wdajemy się w długą rozmowę przy kawie
z automatu.
Głównie on opowiada o sobie. Ma trzydzieści parę lat, jest kierowcą tira. Bardzo dobrze zna
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
10
angielski. W przyszłym tygodniu leci do Brazylii – ma tam jedną dziewczynę, drugą w Bułgarii.
Bardzo podoba mu się Bułgarska uroda. Nie zna żadnej z nich przez internet. Na razie kontakt
utrzymywali przez internet. Ciekawie spędzam na rozmowie pół godziny. Później długo rozmyślam
na temat „nowoczesnego” podejścia do sprawy. W międzyczasie szukam okazji.
24.02.2011
Santa Colona de Farners
Myśl dnia: Długo możesz szukać kogoś kto również szuka.
Rano, wyspani (o ile można powiedzieć tak po 3 godzinach na stole) ruszamy po parkingu.
Zagadujemy do różnych kierowców. Znajdujemy Słowaka który rusza za dwie godziny, potem
polaka który rusza za godzinę, a na końcu dwóch polaków (dwa tiry) które właśnie startują w
kierunku Barcelony.
Ja jadę z Andrzejem. Opowiada mi w drodze wiele ciekawych i życiowych historii. O
kierowcach tirów, o tym, że niestety na Rusków, Słowaków i Słoweńców można bardziej liczyć niż
na swoich. O tym jak się niemieccy kierowcy boją francuskich parkingów. O młodym Czechu który
przeżył rok w Barcelonie budując zamki z piasku. O różnych ciekawych mijanych miejscach i
ogólnie o jego pracy.
Wysadzają nas paręnaście kilometrów od celu. Dość szybko łapiemy naszego ostatniego
stopa. Młoda hiszpanka rozmawia całą drogę z Niną, ja natomiast podziwiam widoki. Lądujemy w
Santa Colona de Farners.
Informacja od Marka i Damy: czekajcie na nas, będziemy niedługo. Ok. Podróżnicze
śniadanie na placu przed kościołem - bagietka, ser i szparagi ze słoika. Spanie w pozycji siedzącej
na ławce z głową opartą na plecaku. I miła hiszpanka która podchodzi, pyta czy wszystko w
porządku i oferuje nawet obiad. Grzecznie odmawiam.
Zwiedzamy uliczki tego uroczego miasteczko. Zdobywamy piwo. Potem degustujemy je w
parku.
Po blisko ośmiu godzinach oczekiwania dzwonię do Marka. Okazuje się, że są już na
miejscu.
-Ok gdzie?
-Spotkajmy się pod placem przy kościele.
Kończą mi się środki na koncie. W parę minut pojawiamy się na placu. Nie ma Marka.
SMS: czekają koło kościoła, na jakiś schodach. Nina ma wyładowany telefon. Zaczynam biegać po
mieście, zostawiając ją w punkcie spotkania. Okazuje się, że Marek z Damą robią dokładnie to
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
11
samo. Dziewczyny siedzą w miejscu a panowie chaotycznie biegają po mieście. Wszystko fajnie.
Tylko, że w drodze do drugiego kościoła wstępujemy do fryzjera i podładowujemy telefon.
Dzwonimy. Oni są w Gironie.
Po godzinie docierają wreszcie do nas. Dzwonimy do Andre. Krótko przedstawiamy się
sobie przy herbacie ziołowej i momentalnie zasypiamy.
25.02.2011
Zamek i Girona
Myśl dnia: My tylko udajemy, że nie zostało w nas nic z dziecka...
Wstajemy o dziesiątej, znowu odsypiając dwa dni podróży.
Chwilę wcześniej krzątam się po domu. Andre spotykam w ogrodzie. Oprowadza mnie,
prezentując nieznane mi rośliny. Oglądam mączniki, morwy, korkowce i wiele innych. Jedne
występują również i u nas, inne są typowe dla klimatu Hiszpanii.
Wspólne śniadanie i ruszamy w drogę. Gospodarz obiecał pokazać nam pobliski zame
Krótkie śniadanie i ruszamy w drogę. Andre obiecał pokazać nam pobliski zamek. Jest to
wieża obserwacyjna która w średniowieczu zapewniała bezpieczeństwo okolicy. Droga na szczyt to
genialne widoki. Grzeje słońce, więc idziemy w krótkich koszulkach. Oglądamy odrastające
korkowce. Te ciekawe drzewa raz na paręnaście lat ścina się w odpowiednim miejscu aby robić z
nich korki. One jednak zwyczajnie odrastają. Nowa część drzewa różni się od starej, jest często
szersza i jakby bardziej spękana. Wygląda to naprawdę fantastycznie.
Pod drodze Andre uczy nas medytacji. Na początku idąc, potem w bezruchu. Bardzo
interesujące doznania. Ogólnie wszystko obraca się wokół świadomości samego siebie i tego co się
robi. Skupialiśmy się na własnym ciele a myślom pozwalaliśmy przepływać przez nas. Krótka
lekcja ale w przyjemny sposób otworzyła oczy na nowe możliwości.
Sam szczyt i widoki zapierają dech w piersiach. Ponoć czasem można stąd dostrzec linię
morza oraz Pireneje. My nie mamy dzisiaj takiego szczęścia. Fort jest świeżo po renowacji, więc
prezentuje się doskonale.
Wspinamy się na skałki. Tam też możemy spojrzeć na widoki z innej perspektywy.
Rozsiadamy się na szczycie i długo rozmawiamy. O hiszpańskiej polityce, medytacji, nacjach
żyjących na hiszpańskich ziemiach, problemach ludzi, wojnach.
Powrót. Szybki obiad i ruszamy zwiedzić Gironę. Andre podwozi nas na stację kolejową. Z
prędkością 180 km mkniemy do centrum miasta.
Obchodzimy miasto murami. Kombinujemy szampana (tam oczywiście to nie szampan bo
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
12
to nie Szampania tylko jakoś w stylu „Coche”) i inne specjały Hiszpańskie. Znajdujemy sobie
odpowiednie ruiny.
Sporo czasu siedzimy, dyskutujemy i śmiejemy się. Wreszcie stwierdzamy, że musimy
poczuć się jak dzieci które znalazły się na wycieczce z dala od rodziców i opiekunów. Możemy
robić wszystko. Czujemy się wolni i szczęśliwi, jeszcze bardziej niż normalnie. Medytujemy,
śmiejemy się, udajemy różne postacie, gramy w gry. Jak w przedszkolu.
Oglądamy potem miasto z perspektywy uliczek. Jest cudownie.
26.02.2011
ku Barcelonie
Myśl dnia: Zwiedzać można a można też poznawać.
Andre wysadza nas na stacji benzynowej niedaleko autostrady skierowanej na Barcelonę.
Żegnamy się ciepło i bierzemy się do roboty. Profesjonalnie znajdujemy kartony, szkicujemy nasze
cele i ruszamy po ludziach.
Na stacji ciężko, więc ruszamy z buta do bramek. Tam zatrzymują się Armeńczycy.
Zabierają naszą całą czwórkę ze sobą. Siedzimy ściśnięci na trzyosobowej kanapie. Jedzie się nam
bardzo miło. Szczególnie kiedy słyszą od Damy parę słów po Armeńsku.
Zwiedzanie Barcelony zaczynamy od pchliego targu a następnie trzech godzin wyżerki bez
granic. Najedzeni możemy oglądać dzieła Gandiego. Przecudne budynki, a już w szczególności
katedra. Nie mamy ochoty wydawać więcej pieniędzy więc nie wchodzimy do środka żadnej z jego
słynnych budowli.
Jak zwykle zwiedzamy trochę inaczej niż inni. Spędzamy sporo czasu słuchając ulicznych
grajków. Akordeon przykuwa naszą uwagę na dwa utwory, za to śpiewak operowy może cieszyć się
naszą obecnością przez parędziesiąt minut. Lądujemy również w świetnej galerii sztuki.
Prowadzący ją Hiszpan zaprasza do siebie różnych artystów a Ci tworzą u niego na zapleczu. Dama
nawet robi zdjęcie nazwy ulicy owej galerii.
Autobusem dostajemy się na obrzeża miasta. Szukaliśmy co prawda parku w którym
moglibyśmy przespać się na ławkach, znaleźliśmy jedno z lepszych miejsc obserwacyjnych.
Wzgórze artyleryjskie.
Strażnik każe nam po hiszpańsku spadać, ale gdy słyszy mowę ojczystą uśmiecha się i
pozwala nam pooglądać z różnych miejsc miasto. Opowiada nam o tym jak musiał uciec z polski
przed policją.
To właśnie on i jego hiszpański kolega podsuwają nam pomysł aby spróbować zdobyć od
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
13
policji dokument, że nas okradli. Miało by to nam pomóc dostać się za darmo do Madrytu. Albo
miałby to być dokument uprawniający nas do przejazdu za darmo pociągiem, albo mielibyśmy
wykorzystać go by nie płacić kary za brak biletu. Niestety nasza bajka nie pomaga. Tracimy dwie
godziny próbując zrealizować ten szalony plan.
27.02.2011
Ucieczka z Barcelony
Myśl dnia: Ludzie lubią tworzyć głupoty.
Lądujemy pod dworcem kolejowym. Czekajmy trzy godziny.
Okazuje się, że na daremno – na dziko na pociąg się nie wbijemy, a bilety strasznie drogie.
Ok. Idziemy zobaczyć jak sprawa ma się z autobusami. Wyglądamy niczym zombie, niewyspani
przemierzając nad ranem miasto. Postanawiamy kupić bilet.
Dojeżdżamy do Saragozy. Przez trzy godziny możemy się wyspać. Nie udało nam się
przespać naszego przystanku i dotrzeć do Madrytu.
Ruszamy na autostradę w poszukiwaniu stacji bądź jakichś bramek. Policja pozwala nam iść
obok autostrady ale grożą mandatem jeśli będziemy łapali na niej stopa. Cały czas koszmarnie
wieje. Mimo słońca jesteśmy zmarznięci.
W końcu decydujemy się nie ryzykować kupionych biletów powrotnych i ruszamy znowu
na dworzec. Wyszło na to, że ostatniego dnia postanowiliśmy sobie zrobić dziesięciokilometrowy
spacer z plecakami wokół Saragozy.
Jesteśmy w strasznie durnym miejscu. Ogromny dworzec. 160 na 180 metrów. 18,8 ha
zajmuje cały kompleks a budynek to 40 000 m kwadratowych. Wysokość tego czegoś to trzydzieści
metrów. Wszystko fajnie. Ale cały obiekt nieustannie świeci pustką... A aby od wejścia dojść do
poczekalni przy autobusach trzeba poświęcić parę dobrych minut.
W okolicach 24:00 lądujemy na lotnisku w Madrycie.
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
14
28.02.2011
Home, sweet home
Myśl dnia:
Myśl: Podróż nie kończy się nigdy.
Na lotnisku możemy legalnie przespać się w śpiworach. Potem następuje kompresja. Należy
doprowadzić do tego aby z wielkiego turystycznego plecaka uzyskać bagaż podręczny. Innego nie
mam wykupionego.
Zakładamy na siebie większość ubrań. Część niepotrzebnych rzeczy wyrzucam. Cuda się
zdarzają, kontrolerzy przepuszczają nas bez mrugnięcia okiem.
W Krakowie postanawiamy z Markiem złapać ostatniego stopa. Delikatny spacerek,
rozmowa z policjantami no i już znamy kierunek.
Na bramkach nim zdążył nas stamtąd wygonić człowiek z obsługi, zatrzymuje się młody
biznesmen. Z zawrotną prędkością wiezie nas na Bielany Wrocławskie.
Później Marek zostaje u nas i świętujemy urodziny Arka, ale to już zupełnie inna historia.
STOPEM DO HISZPANI
Łukasz Stecko
15