~ 1 ~
~ 2 ~
Rozdział 1
Codie Marks zgubiła się beznadziejnie. Samo myślenie o tym wywołało dreszcz
niepokoju przebiegającego wzdłuż jej kręgosłupa. Zgubienie się w Parku Narodowym
Egypt Wadi el Gemal, na Wschodniej Pustyni, nie mogło być, pod żadnym względem,
uznane za idealną sytuację dla samotnej kanadyjskiej kobiety.
Planowała tę podróż od miesięcy. Zaciskała pasa i oszczędzała każdy dodatkowy
pens, jaki zarobiła, jako sekretarka, żeby zapłacić za te wakacje. Wydawało się, że
pomyślała o wszystkim, kiedy sporządzała trasę swojej podróży do Wadi el Gemali.
Zdecydowała się spędzić jeden tydzień w parku Eco-lodge, w obozie namiotowym
położonym w samym sercu parku. Chciała iść na wycieczkę z przewodnikiem przez
pustynię i być może zobaczyć jednego z wielu sokołów, żyjących tutaj. Jednak
zgubienie się na środku pustyni nie było na jej liście rzeczy, które chciała zrobić w
Egipcie.
Unosząc wyżej plecak na ramionach, Codie obróciła się wkoło, mając nadzieję
znaleźć jakiś ślad wycieczki, z którą była. Ta dziwna piaskowa burza, która nagle się
rozpętała, spowodowała, że odłączyła się od reszty grupy. I teraz Codie widziała tylko
piaszczystą pustynię, tak daleko jak tylko mogła sięgnąć okiem. Wiedziała, że jest w
tarapatach.
- Nie jest dobrze.
Czując, jak wpada w panikę, podniosła rękę i zawinęła palce wokół wisiorka, który
miała na szyi.
Naszyjnik z wisiorkiem był prezentem od jej babki na trzynaste urodziny.
Wisiorek to było złote Oko Horusa. Oko w samym środku zdobił duży turkus –
kamień jej urodzin. Codie nigdy go nie zdjęła. Od momentu, jak tylko go założyła,
czuła, że tak długo jak go nosi, będzie chroniona. Gdy zrobiła małe śledztwo, na temat
tego, co znaczyło Oko Horusa, Codie nie była wcale zaskoczona tym, że starożytni
Egipcjanie używali go, by chronić się przed złem.
Z mocnym uściskiem na wisiorku, Codie czuła, jak jej panika się zmniejsza.
Zmusiła się do zachowania spokojnego oddechu.
~ 3 ~
- Uspokój się, Codie.
Hiperwentylacja nie poprawi jej sytuacji na lepsze. Wiedziała, że przewodnik w
końcu zauważy jej zniknięcie. Kiedy tak się stanie, zostanie po nią wysłana ekipa
poszukiwawcza. Dlatego nie powinna zapuszczać się tak daleko na pustynię.
Przynajmniej miała nadzieję, że tak nie było.
Codie zrobiła bilans swojej sytuacji. Szła sama, co najmniej od godziny, zanim w
końcu przyznała, że się zgubiła. Znalazła się na otwartej przestrzeni ze słońcem
bijącym wprost na nią, ale wiedziała, że w nocy temperatura spadnie i zrobi się dość
zimno. Miała nikłą szansę, że zostanie uratowana przed zapadnięciem zmroku. Gdyby
tak się stało, Codie nie chciała utknąć na otwartej przestrzeni bez jakiegokolwiek
schronienia. Miała śpiwór w plecaku, ale nie miała namiotu. Musiała znaleźć jakieś
skupisko roślinności, wystarczająco dużej, by ocienić ją od promieni słonecznych w
ciągu dnia i zaoferować jej jakieś schronienie w nocy. To zostawiło jej tylko jedną
opcję – musiała zacząć szukać takiego miejsca.
Wiedziała, że będzie robiła to, co wszyscy specjaliści kazali nie robić, gdy się
zgubisz, ale nie sądziła, że ma jakąkolwiek inną opcję. Pocierając kciukiem po
powierzchni turkusa, Codie bardziej opuściła swoją bejsbolówkę na czoło i ruszyła
przed siebie.
Dzień stawał się coraz bardziej gorący. Na szczęście, zapobiegliwie założyła lekką
koszulę z długimi rękawami i spodnie. Mając naturalne kasztanowe włosy, wraz z
nimi otrzymała jasną skórę. Już byłaby spalona na wiórek, gdyby miała koszulkę bez
rękawów i krótkie spodenki. Pomimo tego, czuła, jak powoli jej twarz się opala.
Po następnej godzinie spaceru, Codie znalazła to, co szukała. Około
sześćdziesięciu stóp przed nią stało jakieś wysokie, krzaczaste drzewo, którego nie
potrafiła nazwać. Żadnej innej roślinności nie było wokół drzewa. Więc to musiało jej
wystarczyć. Nie mogła dalej iść przez pustynię. Chciało jej się pić. Na szczęście, rano
włożyła do plecaka dwie butelki wody, zanim poszła na tę wycieczkę. Gdyby mądrze
ją sobie racjonowała, woda powinna jej wystarczyć na dzień albo dwa.
Będąc już w cieniu krzaczastego drzewa, Codie zdjęła plecak i wyciągnęła jedną z
butelek. Piła ją oszczędnie. Decydując się założyć obóz, odwiązała śpiwór od plecaka i
rozłożyła pod drzewem. Przeczesała wzrokiem teren, zaskoczona znalezieniem tak
dużej ilości suchych gałęzi leżących na ziemi. A wiedząc, jak zimna staje się pustynia
w nocy, Codie zawsze nosiła ze sobą zapalniczkę, chociaż nie paliła. Z nią i gałęziami
będzie mogła rozpalić na noc ogień.
~ 4 ~
Zbierając drewno, Codie złożyła je koło swojego śpiwora. Zorganizowawszy już
swój obóz, nic więcej już nie mogła zrobić, jak usiąść i czekać.
Pozostałe godziny dnia wolno przemijały. Jak tylko czuła, że znowu ogarnia ją
panika, Codie sięgała do swojego naszyjnika z Okiem Horusa. Z turkusem trzymanym
w dłoni, wysyłała cichą modlitwę, żeby ktoś ją znalazł. Gdy zaczęła zapadać noc,
zaczęła nawet modlić się do Egipskiego boga, Horusa.
Zanim całkowicie się ściemniło, Codie rozpaliła mały ogień. Wiedząc, że będzie
musiała budzić się, co kilka godzin, by dodawać więcej drzewa do ognia, wczołgała
się do śpiwora. Stres dnia w końcu dał się jej we znaki. Oczy Codie zatrzepotały i się
zamknęły. Zanim zapadła w sen, wyciągnęła rękę, by pogłaskać turkus zwisający z jej
szyi. Ale czuła się tak zmęczona, że prawie nie zauważyła gorąca, które zaczęło
promieniować z niebieskiego kamienia i przesączyło się do koniuszków jej palców.
Trzymając wisiorek w ręce, zapadła w sen.
***
To musiał być sen. Codie rozejrzała się po luksusowym pokoju, w którym się
znalazła. Ściany były pomalowane na kolor klejnotu z egipskimi hieroglifami
wyrytymi w kamieniu. Po jego drugiej stronie, stało olbrzymie łóżko na
podwyższeniu, otulone zwiewnymi materiami. Para dymiących koksowników
wydzielała zapach kadzidła, które musiało być rzucone na żar. Ruszając w głąb
pokoju, Codie omiotła spojrzeniem stos kolorowych poduszek rzuconych na podłogę
obok jednego z koksowników. A potem zapatrzyła się w daleki kąt pokoju. Stał tam
duży tron, podobny do fotela, do tego na podwyższeniu. A na nim siedział mężczyzna,
który w ciszy jej się przyglądał.
Kiedy wstał i wolno do niej ruszył, Codie mogła tam tylko stać i się gapić. Nie był
podobny do żadnego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek wcześniej poznała. Wyglądał
tak, jakby zszedł z jednego ze starożytnych egipskich obrazów ze ściany. Miał na
sobie tylko biały lniany kilt, który pozostawiał resztę ciała obnażoną. Był tak
muskularny, że Codie mogła zobaczyć, jak te mięśnie poruszają się pod jego brązową
skórą, gdy idzie. Niezdolna do odwrócenia wzroku, przesunęła oczami po szerokiej
płaszczyźnie jego klatki piersiowej i w dół do dobrze widocznych mięśni jego brzucha.
Usta Codie wyschły. Zawsze pociągali ją muskularni faceci, im większe mieli mięśnie
~ 5 ~
tym bardziej podobał jej się mężczyzna. A samo patrzenie na jego pół nagie ciało
sprawiało, że zmiękły jej kolana, chociaż nawet jeszcze nie spojrzała na jego twarz.
Przesuwając oczy w górę jego ciała, Codie popatrzyła na jego twarz, dopiero gdy
przed nią stanął. Oddech zamarł jej w płucach. Miał twarz, która pasowała do jego
ciała. Przełykając mocno, pozwoliła swoim oczom prześlizgnąć się po mocnych
płaszczyznach i kątach jego twarzy. Składając go całego, zauważyła sięgające do
ramion proste czarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Jego wargi były ułożone w
półuśmiechu. I wydawał się taki wysoki, przeszło metr dziewięćdziesiąt, co również
podobało jej się w mężczyźnie. Mając prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, rzadko
znajdowała się w pozycji, kiedy musiała patrzeć w górę na mężczyznę, a to spotkało ją
właśnie z nim.
Codie oblizała swoje wyschnięte wargi. Jego oczy opuściły się na jej usta i tam
pozostały.
- Cześć. – Gdy jej głos się załamał, odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. –
Cześć.
- Cześć. – Przemówił z ciężkim angielskim akcentem. Unosząc spojrzenie do jej
oczu, zapytał. – Potrzebujesz mnie?
Oj, potrzebowała go, jak należy. Byłaby więcej niż szczęśliwa, by mieć go w
swoim łóżku, zajmującego się jej potrzebami przez całą noc. Zachichotał, jakby czytał
w jej myślach. Codie spróbowała oczyścić swój umysł, ale zupełnie nie mogła tego
zrobić, gdy stało przed nią to wspaniałe męskie ciało. Palce ją swędzały, by dotknąć
każdego jego centymetra, włącznie z tym, co miał pod swoim kiltem. Gdy zachichotał
jeszcze raz, zmusiła się do mówienia.
- Nie jestem pewna. Wiem, że to jest sen, i wymyśliłam sobie to wszystko w mojej
głowie.
- Tak, to jest sen. Wezwałaś mnie do siebie.
- Naprawdę? Nawet nie wiem, kim jesteś. – Niewiele myśląc, Codie podniosła
rękę, żeby dotknąć wisiorka. Jego oczy poszły za jej ruchem.
- Ależ wiesz. – Odsuwając jej palce, uniósł wisiorek znad jej skóry. – Nosisz moje
oko. Użyłaś wisiorka, by mnie wezwać.
~ 6 ~
- Jesteś Horus? Egipski bóg, Horus? – Teraz wiedziała już na pewno, że to
wszystko, to wytwór jej wyobraźni. Jej podświadomość stworzyła to miejsce, żeby
pomóc jej poradzić sobie z ekstremalną sytuacją, w jakiej się znalazła.
- To ja. A ty, kim jesteś?
- Codie. Mam na imię Codie.
- Minęło wiele lat, odkąd wezwał mnie śmiertelnik, celowo czy niechcący.
- Naprawdę? – Serce Codie zabiło gwałtowniej, gdy zrobił krok bliżej niej.
Zaledwie kilka centymetrów dzieliło ich ciała. Jak na sen, jej umysł zrobił dobrą
robotę, wyobrażając sobie Horusa w ten sposób. Wydawało się to być właściwe, że
egipski bóg miał tak doskonałą twarz i ciało.
- Więc skoro mnie wezwałaś, przypuszczam, że pilnie potrzebujesz mojej pomocy.
– Horus popatrzył na nią wymownie z góry na dół.
Wnętrzności Codie zamieniły się w galaretę. Wiedziała dokładnie, co miał na
myśli – seks. Że facet, jego kalibru, mógł być zainteresowany nią w ten sposób, mile
połechtało jej miłość własną. Zwykle, w rzeczywistości, faceci, tacy jak Horus, nie
dawali jej najmniejszej szansy. Jej wygląd można było nazwać przeciętnym, tak jak
większość rzeczy o niej. Jedyną rzeczą, przez którą była dostrzegana, był jej wzrost.
Zazwyczaj nie skakała na głęboką wodę z facetem, którego przed chwilą poznała,
ale to był jej sen i będąc takim, mogła zrobić, co tylko chciała bez żadnych
konsekwencji. A w tej chwili, odkryła, że jest więcej niż skłonna, by Horus zabrał ją
do łóżka.
Z większą śmiałością, niż Codie miała w realnym świecie, zniwelowała
pozostającą między nimi odległość, dopóki czubki jej turystycznych butów nie
dotknęły jego stóp w sandałach, i położyła rękę na jego twardej piersi.
- Mam jedną potrzebę, którą jak sądzę, będziesz w stanie zaspokoić.
Horus przykrył swoją dużą dłonią jej rękę.
- Bardziej niż sądzisz. – Pochylając się do przodu, łagodnie otarł się swoimi
wargami o jej.
Pozwalając opaść powiekom, Codie westchnęła, gdy jego wargi wróciły, by
całkowicie zawładnąć jej ustami. Jego twarde wargi poruszały się po jej z początku
łagodnie. Ale kiedy oddała mu pocałunek, stały się bardziej wymagające.
~ 7 ~
Gdy jego język przesunął się wzdłuż jej ust, Codie rozchyliła dla niego swoje
wargi. Jego język splótł się z jej, zanim zassał go do swoich ust. Codie jęknęła. Po tym
dźwięku, Horus puścił jej rękę i zawinął swoje ramiona wokół jej talii, przyciągając ją
do swojego twardego ciała. Twarda długość jego kutasa przycisnęła się do jej brzucha.
Chwytając się jego ramion, przycisnęła się jeszcze bliżej, czując narastający ból
między swoimi nogami. Jej cipka zwilgotniała w oczekiwaniu na to, co miało przyjść.
Horus zostawił jej usta i podążył wargami wzdłuż jej szczęki, w dół na bok jej
szyi. Lizał i całował swoją ścieżkę w dół długości jej gardła. Trzymając ją w ciasnych
objęciach, przegiął ją nieznacznie na swoim ramieniu, dając sobie lepszy dostęp do jej
piersi. Dotknął językiem jej sutki przez materiał koszuli. Sutka stwardniała pod jego
językiem, a piersi stały się ciężkie. Gwałtowny wdech uciekł z jej ust, gdy Horus wziął
sutek między swoje zęby i łagodnie pociągnął.
Chociaż Horus wciąż podsycał jej pożądanie, nagły chłód ogarnął ciało Codie.
Przyciągnęła Horusa z powrotem do swoich ust, przytulając się do niego mocniej, tak
że ich ciała dotykały się od piersi do ud. Gorąco jego ciała wsiąknęło w jej, ale to nie
powstrzymało jej ciała od drżenia z zimna. Codie jęknęła, ale nie od pożądania. Czuła,
jak robi jej się zimno. Jej ciało zaczęło drżeć, jak w febrze.
Wyczuwając, że coś jest nie w porządku, Horus odsunął się, by na nią spojrzeć.
- Co się dzieje?
- Zimno. Bardzo zimno.
Jak tylko wypowiedziała te słowa, Codie poczuła, jak odpływa ze świata swoich
snów. Wiedząc, że obudzi się sama, zagubiona na pustyni, Codie pozwoliła, by strach
uwidocznił się w jej oczach. Brwi Horusa ściągnęły się z niepokojem. Rozpaczliwie
pragnąc z nim zostać, próbowała mocno się go trzymać, ale jej palce straciły swoją
solidność. Z jękiem niezadowolenia, pokój się rozpłynął, pozostawiając tylko
otaczającą ją ciemność.
Tłumaczenie: panda68
~ 8 ~
Rozdział 2
Gdy Codie się obudziła jej ciałem wstrząsały dreszcze. Niemiła rzeczywistość
bycia zagubioną i samą uderzyła w nią z całą mocą. Bycie trzymaną w ciepłych
ramionach Horusa przez jedną minutę, nawet gdy to było sen, a potem wrzucenie z
powrotem do jej obecnych okoliczności, sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej.
Siadając w śpiworze, Codie zacisnęła szczęki, żeby nie szczękały jej zęby.
- O, do diabła – powiedziała do siebie głośno.
Zerknęła na małe ognisko, które rozpaliła zanim się położyła. Pozostało tylko kilka
żarzących się węgielków. Codie wysunęła się ze śpiwora i palcami sztywnymi od
zimna, niezdarnie wetknęła kilka małych gałązek, które zebrała wcześniej, do
żarzących się resztek. Łagodnie na nie dmuchnęła, zmuszając gałązki do zapalenia się.
Jak tylko płomienie łakomie je polizały, dołożyła większe kawałki drewna do ognia.
Teraz, kiedy znowu miała ognisko, wyciągnęła ręce nad jego przyjemne ciepło.
Popatrzyła na niebo. Z rozjaśnionego nieba domyśliła się, że musi już blisko być świt.
Jakoś zdołała przetrwać swoją pierwszą noc na pustyni.
Usiadła tak blisko ogniska, jak mogła, a potem Codie wyciągnęła butelkę wody z
plecaka. Wypiła to, co zostało z poprzedniego dnia. I została tylko z jedną butelką.
Jeśli ekipa poszukiwawcza dzisiaj jej nie znajdzie, Codie wiedziała, że znajdzie się w
poważnych tarapatach.
Bez wody, jej szanse przeżycia będą bliskie zeru.
***
Horus opuścił ramiona do swoich boków, skoro nie trzymał już w nich Codie. Jej
zniknięcie oznaczało, że opuściła swój sen i wróciła do śmiertelnego królestwa, ku
jego rozczarowaniu. Jego kutas pulsował pod kiltem, który miał na sobie. Nigdy
wcześniej, żadna śmiertelniczka nie podnieciła go tak szybko, ani tak mocno.
~ 9 ~
Skupiając się uważnie w sobie, przeszukał śmiertelne królestwo za Codie. Coś
było nie w porządku. Mogła nie wiedzieć, co robiła, gdy wezwała go na pomoc, ale jej
czyny nie były spowodowane zwykłym kaprysem. Strach, jaki zobaczył w jej oczach
zanim zniknęła, być zbyt rzeczywisty.
A to, że nosiła turkusowe oko na szyi, powodowało, że łatwiej będzie ją znaleźć.
Skupił się na kamieniu, mając klarowny obraz Codie w swojej głowie. Jego ciało
zesztywniało, gdy zobaczył jej otoczenie. Łącząc się z nią przez kamień, mógł poczuć
strach, który nią zawładnął. Dotykając jej umysłu, Horus dowiedział się, że zgubiła się
na pustyni, była sama, bez jedzenia i prawie bez wody. A to, że nie pozwoliła sobie na
panikę, dużo mówiło o jej sile wewnętrznej.
Chciał pójść do niej, ale wiedział, że nie może. Gdyby pojawił się w jej
śmiertelnym królestwie, przyciągnąłby tylko niechcianą uwagę swojego wuja. Seth i
on zostali wrogami w dniu, w którym jego wuj zabił i rozdarł na kawałki jego ojca,
Ozyrysa. Do dzisiaj pozostali wrogami, wciąż walcząc ze sobą na przestrzeni wieków.
Gdyby Horus pokazał jakiekolwiek zainteresowanie Codie, w jakiś sposób Seth
próbowałby wykorzystać ją przeciwko niemu.
Ponieważ słońce powoli wspinało się po niebie, Horus próbował zmusić Codie do
snu, jedyne miejsce gdzie mógł do niej przyjść, ale nie chciała się poddać. Łatwo
odczytywał niepokój, jaki czuła. Martwiła się, że gdy zaśnie, ci, którzy ją szukali,
mogą ją przegapić.
Ale zanim słońce stanie w swoim najgorętszy czasie, Horus nie może tak stać i
patrzeć bezradnie, jak Codie cierpi. Coś wyjątkowego musiało być w tej
śmiertelniczce, że chciał ją chronić, jakby należała do niego. Używając jedynej opcji,
jaką miał, Horus zamienił się w sokoła.
***
Dzień coraz bardziej ją dręczył. Gorąco dochodzące od piasku, przelewało się
przez Codie gorącymi falami, wysysając z niej całą wilgoć. Chociaż umierała z
pragnienia, nie pozwoliła sobie na zmniejszenie już i tak niewielkiej ilości wody, by
go ugasić. Kilka łyków wody, które brała za każdym razem, musiało wystarczyć tylko
na zwilżenie języka.
~ 10 ~
Ocieniając oczy ręką, Codie rozejrzała się po bezkresnym morzu piasku.
- Gdzie oni mogą być? – Nie mogła zrozumieć, dlaczego nikt po nią nie
przychodzi. Przecież na pewno już zauważyli, że zniknęła. Nie mogła pozbyć się
uczucia, że ktoś, albo coś, celowo zatrzymuje ją na tej pustyni.
Zamknęła oczy, nie chcąc niczego więcej, jak tylko położyć się w śpiworze i
zasnąć. Ale walczyła z tym pragnieniem. Nie mogła zasnąć, musiała wciąż
wypatrywać oznak ekipy ratunkowej. Teraz już wiedziała, dlaczego lokalne plemiona
niczego nie robiły podczas najgorętszej części dnia. Upał stawał się prawie nie do
zniesienia. Już nawet oddychanie sprawiało jej trudność. Temperatura była tak
wysoka, że miała wrażenie, jakby okropny ciężar usiadł na jej klatce piersiowej, nie
pozwalając zrobić głębokiego wdechu.
Krzyk sokoła, przeszukującego niebo, przyciągnął uwagę Codie. Gdy go
dostrzegła, patrzyła zaskoczona, jak bierze kurs prosto na nią. Zakołował nad nią dwa
razy, zanim wylądował na jednej z gałęzi drzewa, pod którym siedziała. Wyciągając
szyję, Codie popatrzyła w górę.
To był sokół śniady. Ich populację można było znaleźć w Wadi El Gemal Island,
więc zobaczenie jednego w parku narodowym nie było taką niespodzianką. Jednak to,
co naprawdę ją zaskoczyło, było zobaczenie go tak daleko na pustyni. Sokoły
zazwyczaj trzymały się skalistego wybrzeża Morza Czerwonego.
Sokół przesunął się na koniec gałęzi, która wisiała nad nią, i popatrzył na nią. Z
jego wielkości, Codie odgadła, że to był samiec. Samice były większe od samców.
Uśmiechnęła się do niego, ciesząc się z tego małego zakłócenia spokoju.
- Hej, tam.
Sokół krzyknął jeszcze raz, a potem nagle zeskoczył z gałęzi na ziemię u stóp
Codie.
Codie zamrugała ze zdziwieniem. To musiał być dziki sokół. Powinien uciekać
przed nią jak najdalej, a nie się zbliżać. Powoli, żeby go nie przestraszyć, podciągnęła
nogi i schowała pod siebie. Cały czas patrzyła na jego spiczasty dziób i szpony. Nie
chciała, do tego wszystkiego, jeszcze zostać zraniona. Przecież całkiem łatwo mogły
rozerwać jej skórę na strzępy.
Niewiarygodnie, ale sokół podskoczył bliżej. Podszedł tak blisko, że Codie mogła
wyciągnąć rękę i pogłaskać szare pióra pokrywające jego pierś. Jak tylko ta myśl
przyszła jej do głowy, Codie nabrała chęci, by to zrobić. Oblizując swoje suche,
~ 11 ~
popękane wargi, ostrożnie wyciągnęła rękę. Zanim jej palce nawiązały kontakt, sokół
wskoczył na jej wyciągnięte ramię.
Oszołomiona, Codie zamarła. Dziki sokół siedział na jej ramieniu. Czekała aż jego
szpony zanurzą się w jej nadgarstku, ale sokół tylko lekko go chwycił. W końcu
zdrętwiało jej ramię od trzymania go tak długo na wyciągnięcie. Tak płynnie, jak tylko
mogła, Codie przyciągnęła ramię do swojego boku, ale przedramię nadal zostawiła
wyciągnięte. Sokół został tam, gdzie siedział, niewzruszony tym ruchem.
Codie potrząsnęła głową i się uśmiechnęła.
- Przyleciałeś dotrzymać mi towarzystwa, czy zgubiłeś się na pustyni, tak jak ja? -
Sokół przesunął się na jej ramieniu i obrócił głowę, by na nią spojrzeć. – Najwyraźniej
nie boisz się ludzi. Zastanawiam się tylko dlaczego.
Zaglądając w oczy sokoła, Codie pomyślała, że widzi inteligencję czającą się na
ich dnie. Potrząsnęła głową. Ten upał musiał źle na nią wpłynąć, skoro już myślała, że
sokół rozumie to, co powiedziała. Ale bardzo chciała, żeby rozumiał. O ile łatwiej
rozwiązałaby swoją sytuację, gdyby mogła powiedzieć mu, żeby poleciał i sprowadził
dla niej pomoc, zamiast siedzieć tu i na nią czekać.
Kiedy tak mijały minuty, a sokół nie wydawał się być zainteresowany odleceniem,
Codie postanowiła, że będzie jej bardzo miło zostać w jego towarzystwie. Teraz
potrzebowała trochę więcej wody, więc sięgnęła po nią do plecaka. Udało jej się go
rozpiąć i wyjąć butelkę, ale z sokołem, siedzącym na ramieniu, miała trochę trudności
z jej otwarciem. Przesunęła się jeszcze raz, teraz siadając na tyłku, i Codie
przytrzymała butelkę między swoimi nogami i odkręciła nakrętkę.
Po wzięciu kilku małych łyków, uniosła butelkę do góry, by zobaczyć ile jeszcze
zostało wody. Wypiła już połowę butelki. Codie odwróciła się, by popatrzeć na sokoła.
Wydawało jej się, jakby on również popatrywał na wodę. Potrząsnęła głową.
- Przepraszam, mój przyjacielu, ale to wszystko, co mam. Nie mogę ci dać ani
kropelki. Ledwie starcza dla mnie. Jeśli jesteś spragniony, będziesz musiał sam sobie
znaleźć. To samo dotyczy jedzenia. Niczego nie jadłam od wczoraj rana.
Sokół krzyknął, zanim wystrzelił w powietrze. Zaskoczona jego nagłym odlotem,
Codie niemal wyskoczyła ze skóry. Patrzyła na odlatującego sokoła, dopóki nie stał się
maleńkim punktem na niebie.
- Co ja takiego powiedziałam? – zawołała za nim.
~ 12 ~
Przeszedł kolejny dzień i Codie musiała pogodzić się z koniecznością spędzenia
następnej nocy na pustyni. Zebrała trochę więcej drewna i przygotowała je do
rozpalenia, gdy zapadnie ciemność. Brzuch jej zaburczał, protestując przeciwko
brakowi jedzenia. Codie nie wiedziała, czy przeżyje kolejny dzień w piekącym słońcu,
bez jedzenia i prawie bez wody. To będzie kwestią czasu zanim załamie się
psychicznie. Gdyby tylko wrócił sokół. Nie czułaby się taka samotna, gdyby był blisko
niej.
***
Horus przecinał powietrze, szybko lecąc w stronę wybrzeża Morza Czerwonego.
Sytuacja Codie mogła być przedstawiona tylko, jako tragiczna. Potrzebowała jedzenia
i wody, jeśli miała nadzieję przeżyć więcej dni na pustyni. Jako egipski bóg nie
potrzebował ani jedzenia, ani wody, ale wiedział, że śmiertelnicy potrzebują obydwu
rzeczy, żeby podtrzymać swoje życie.
Widząc przed sobą migoczącą wodę morza, Horus zwiększył swoją prędkość.
Przeleciał nad wodą do miejsca, gdzie powinna być najgłębsza. Wisząc w powietrzu,
użył swoich mocy, by wezwać rybę, żeby podpłynęła do powierzchni. Prawdziwy
sokół nie łapał ryb. Przeważnie jadł owady i jaszczurki, ale Horus nie myślał, że Codie
będzie jadła którekolwiek z tych rzeczy, obojętnie jak byłaby głodna.
Nie trwało długo, jak duża ryby odpowiedziała na jego wezwanie. Jako tylko
podpłynęła do powierzchni, uchwycił ją z wody swoimi ostrymi szponami. Machając
silnymi skrzydłami, wzniósł się w powietrze i użył spiczastego dzioba, by zabić rybę.
Ciemność zaczęła powoli zapadać, gdy pojawił się z powrotem w małym obozie
Codie. Siedziała przed ogniskiem, który zrobiła, wpatrując się ze smutkiem w
płomienie. Na jego krzyk, popatrzyła w górę i uśmiechnęła się promiennie. Obleciał ją
raz, zanim podleciał bliżej ognia i rzucił rybę na gorące drwa przy samym jego brzegu.
Zadowolony, że Codie będzie mogła łatwo dostać się do ryby, jak się usmaży, Horus
ostrożnie wylądował na jej ramieniu. Codie niepewnie uniosła rękę i pogłaskała jego
pierś.
- Wróciłeś i przyniosłeś mi prezent. Zaczynam myśleć, że jesteś niezwykłym
sokołem.
~ 13 ~
Horus potarł swoją pierzastą głową o jej ucho. Na teraz, pozwoli jej myśleć, że jest
jednym z wielu dzikich sokołów na tym obszarze.
Gdy ryba, wystarczająco długo, smażyła się już na drwach, by można było ją zjeść,
obserwował jak Codie ją wyjmuje i łapczywie rozrywa na części swoimi gołymi
rekami i dostaje się do mięsa. Kiedy jadła, uruchomił swoje zmysły. Coś musiało być
nie w porządku w całej tej sytuacji. Wiedział, że ten obszar należał do parku
narodowego. Powinni tu być inni śmiertelnicy, a już przynajmniej jakieś lokalne
plemię, ale wyglądało na to, że nikogo w pobliżu nie było. Przeszukując głębiej, Horus
zesztywniał. Jego zmysły znalazły coś, czego nie powinno tu być.
Coś niewidocznego, podobnego do tarczy, otaczało Codie i jej obóz. Tarcza
wystarczała, by fizycznie powstrzymywać innych od zbliżania się do niej, a sama była
niewidzialna, jakby naprawdę jej tu nie było. Wychwycił zaklęcie, które było dodane
do bariery, takie, które sprawiało, że nic i nikt nie podchodził bliżej, tylko się odwracał
zanim tu dotarł. Cała rzecz śmierdziała sprawką jego wuja. Seth widocznie miał jakiś
powód, by odizolować Codie. Dlaczego to zrobił, Horus nie wiedział.
Po tym, jak Codie skończyła swój posiłek, Horus zeskoczył z jej ramienia i
umościł się na ziemi. Dołożyła więcej drewna do ognia, zanim wsunęła się do śpiwora.
Jak tylko zapadła w głęboki sen, zamknął oczy i dołączył do niej w jej śnie.
Tłumaczenie: panda68
~ 14 ~
Rozdział 3
Znalazła się z powrotem w pokoju, o którym śniła noc wcześniej. Wszystko w
nim, wydawało się być dokładnie takie samo, nawet bóg Horus, który stał obok
dużego podwyższenia z łóżkiem i najwyraźniej na nią czekał. Codie podniosła rękę i
dotknęła swojego wisiorka. Powiedział jej ostatnim razem, że wezwała go używając
do tego jego oka. Codie nie sądziła, że zrobiła to tym razem. Miała nadzieję, że
ponownie zobaczy go w swoich snach, zanim jeszcze zapadła w sen. I mógł być tylko
jeden powód, dla którego znalazła się tu po raz kolejny.
Horus wyciągnął do niej rękę.
- Codie, podejdź do mnie.
Brzmienie jego głębokiego głosu z akcentem, wypowiadającego jej imię, wysłało
dreszcze świadomości przez jej ciało. Codie skróciła odległość między nimi i wsunęła
swoją rękę w jego. Horus przyciągnął ją bliżej, ściskając ją mocno w ramionach.
Codie zamknęła oczy, ciesząc się samym odczuciem bycia trzymaną. Potrzebowała
tego bardziej niż czegokolwiek innego – kontaktu, odczucia kogoś, kto chciał
opiekuńczo trzymać ją w ramionach.
Wkrótce ją uwolnił i popchnął, by usiadła na łóżku. A wtedy, Horus zajął się
zdejmowaniem jej turystycznych butów i skarpet. Podciągając ją z powrotem na nogi,
powoli zdjął z niej koszulę i spodnie. Jego oczy łakomie objęły wzrokiem jej postać w
samym tylko staniku i majtkach. Kiedy się odsunął i podszedł do jednego z palących
się koksowników, Codie zastanowiła się, co Horus kombinuje.
Podniósł dużą miskę. Szybko wrócił do łóżka i postawił ją na podłodze u ich stóp.
Codie zdała sobie sprawę, co Horus planował zrobić, gdy zobaczyła parującą w niej
wodę. Na jej powierzchni pływał kwiat lotosu, napełniając powietrze jego zapachem.
Horus wyciągnął tkaninę, zamoczoną w wodzie, i wykręcił. Odwrócił się do niej i
łagodnie przesunął mokrą tkaniną po jej twarzy.
Codie poczuła, jak jej ciało wraca do życia. Uzmysłowiła sobie, że tak proste
zadanie, jakie wykonywał ten mężczyzna, ten bóg, jak mycie jej twarzy, może być
bardzo erotyczne. Jej tętno przyspieszyło, gdy powoli przesunął tkaninę w dół jej
gardła do piersi. Ponownie zamoczył tkaninę w misce i wykręcił, zanim przeciągnął
~ 15 ~
nią przez jej klatkę. Wydawało się, jakby się zawahał, gdy dotarł do stanika. Miała
przeczucie, że chciał go usunąć, ale nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Codie
wzięła sprawy w swoje ręce. Sięgnęła za siebie, szybko rozpięła stanik i rzuciła go na
podłogę.
Horus przeciągnął mokrą tkaniną po obu jej piersiach. Sutki stwardniały, błagając
o uwagę. Codie chciała poczuć jego usta na swojej skórze, ale on denerwująco dotykał
ją nadal tylko tkaniną.
Dokładnie umył każde jej ramię zanim ponownie skupił uwagę na jej piersiach.
Codie wzięła swoją dolną wargę między zęby, gdy Horus pochylił się i zawirował
językiem wokół każdego napiętego szczytu. Spróbowała przycisnąć swoje ciało bliżej
do niego, ale nie pozwolił na to.
- Pozwól najpierw mi to zrobić dla ciebie, Codie. To sprawi, że poczujesz się
lepiej. Połóż się na łóżku.
Codie zrobiła to, o co prosił. Horus zamoczył tkaninę w misce i dalej ją mył. To
było wspaniałe uczucie, ale Codie chciała więcej. Kiedy tkanina przesunęła się przez
jej żebra i brzuch, zacisnęła pięści na prześcieradle, na którym leżała. Gęsia skórka
pojawił się na całej jej skórze, gdy Horus dmuchnął na jej wilgotne ciało.
Przy jej biodrach, Horus tkaniną przetarł jedną z jej nóg. Codie ledwie
powstrzymała jęk frustracji. Popatrzył na nią i uśmiechnąć się domyślnie, zanim
wrócił do przebiegania tkaniną po jej drugiej nodze. Jak tylko skończył z jej nogami,
nakłonił ją, by przewróciła się na brzuch.
Odsuwając jej włosy, umył jej plecy i tyły nóg. Na odczucie tkaniny dotykającej
wnętrze jej ud, Codie wstrzymała oddech, czekając, aby Horus dotknął ją w bardziej
intymnych miejscach. Sapnęła, gdy koniuszki jego palców otarły się o jej gorące
wejście.
Skończywszy swoje zadanie, Horus wrzucił tkaninę do miski i przewrócił Codie z
powrotem na plecy. Spojrzał na nią z tęsknotą w swoich oczach. Codie uniosła ramię,
zawinęła rękę wokół jego szyi i przyciągnęła do siebie.
Pobudzona jego posługą z tkaniną, Codie przycisnęła swojego wargi do jego.
Przekrzywiając głowę i dopasowując swoje usta do jego, pocałowała go głęboko.
Wciąż ją całując, Horus przesuwał się, dopóki nie leżał na boku tuż przy niej. Codie
jęknęła w jego usta, gdy jedna z jego dużych rąk przykryła jej pierś.
~ 16 ~
Horus wzmógł nacisk swoich warg i użył języka, by nakłonić ją do otwarcia się dla
niego. Rozdzielając swoje wargi, przesunęła dłońmi po jego szerokich ramionach,
obejmując go mocniej. Pogłaskał wnętrze jej ust, dokładnie ją smakując. W
odpowiedzi, jej cipka zapulsowała z potrzeby.
Odrywając od niej usta, przesunął je niżej wzdłuż jej szczęki do gardła. Gdy
przycisnął się do niej, Codie poczuła twardą długość jego kutasa przy swoim biodrze.
A on nadal schodził w dół. Przykrył jej pierś i uniósł do swoich ust. Czubkiem języka,
podrażnił kilka razy jej sutek zanim zassał go głębiej do swoich ust. Codie jęknęła
jeszcze raz.
Przesuwając się do jej drugiej piersi, Horus pogłaskał ręką jej płaski brzuch.
Wsunął rękę pod gumkę jej majtek, a potem zanurzył ją głębiej. Używając palca,
pogłaskał jej łechtaczkę, zanim wepchnął go powoli do jej mokrego wejścia. Codie
wygięła biodra. Ściskając jego palec, poruszała się na nim w rytm jego pchnięć.
Biorąc w posiadanie jej usta w pożądliwym pocałunku, Horus usunął swój palec,
chwycił za gumkę jej majtek i ściągnął z niej całkowicie. Codie nie mogła się już
powstrzymać od dotykania go. Przesuwając się tak, że leżała na boku, sięgnęła między
nich i pogłaskała jego kutasa przez materiał kiltu. Podskoczył gwałtownie pod jej
palcami.
Horus podniósł się nieznacznie, a potem szybko zdjął kilt i przepaskę, którą nosił
pod tym. Teraz kompletnie nagi, tak jak ona, chwycił ją za rękę i poprowadził do
swojego w pełni nabrzmiałego fiuta. Jęknął, gdy Codie zawinęła palce wokół jego
grubego członka i go ścisnęła.
Codie poruszała po nim ręką, w dół i w górę, jęcząc na samą myśl, jak dobrze
będzie poczuć tą twardą długość, zanurzoną w głębi niej. Wilgoć wypłynęła
spomiędzy jej nóg. Zapragnęła gorąco, by ją posiadł.
Wkrótce Horus odsunął jej rękę i przetoczył ją na plecy. Uwalniając jej usta,
zsunął się w dół jej ciała, kładąc pocałunki na jej brzuch i biodra. Używając górnej
połowy ciała, rozszerzył jej nogi, eksponując jej wilgotne wejście na swój wzrok.
Przykrywając jej pośladki swoimi rękach, podniósł ją do siebie i polizał jej cipkę
językiem.
Codie opuściła powieki, gdy zaczął ją liznąć i ssać. Jęcząc, kołysała biodrami,
kiedy to drażnił jej łechtaczkę językiem, to znowu zasysał ją. Napięcie budowało się w
niej powoli, dopóki nie wbił w nią dwóch palców, poruszając nimi w tę i z powrotem,
jednocześnie ssąc jej łechtaczkę. Codie wiedziała, że nie potrzebuje już wiele, by
~ 17 ~
osiągnąć orgazm. Ale nie chciała dojść w ten sposób. Pragnęła go wewnątrz siebie,
kiedy dozna spełnienia.
Szarpiąc Horusa za włosy, podciągnęła go w górę swojego ciała. Przeczesując
palcami jego czarne włosy, pocałowała go gorąco. Wolną ręką, chwyciła jego
twardego kutasa i poprowadziła do swojego wejścia. Horus potarł o nią główką fiuta,
pokrywając go jej sokami. A potem centymetr po centymetrze, powoli, wszedł w nią.
Oboje jęknęli, gdy całkowicie schował się w niej aż po rękojeść.
Codie rozkoszowała się uczuciem jego w sobie, tym jak ją rozciąga, jak ją
wypełnia. To było takie cudowne. A potem nagle poruszył się w niej i zapomniała o
oddechu. Przyciskając stopy płasko do materaca, odpowiadała na każde jego
pchnięcie. Z początku, wbijał się w nią powoli, dopóki nie poczuł jak drapie jego
plecy.
Przyspieszając tempo, Horus umieścił pod nią swoje ręce i ustawił jej biodra tak,
że jego twardy członek pocierał jej łechtaczkę przy każdym pchnięciu. Codie chwyciła
się go kurczowo, gdy ścisnęła swoje wewnętrzne mięśnie wokół niego. Czuła, jak jej
spełnienie pomalutku zbliża się do krawędzi.
Horus wbijał się w nią teraz jeszcze szybciej, czując, jak jego kutas staje się
jeszcze twardszy. Zajęczała, gdy orgazm przetoczył się przez nią. Horus nadal
poruszał się w niej, kiedy jej ciało rytmicznie ściskało jego grubą długość. Kiedy jej
ciało zaczęło już wracać z obłoków, wbił się w nią jeszcze dwa razy zanim znalazł
swoje własne spełnienie. Jego fiut pulsował głęboko w niej, napełniając ją jego
wytryskiem.
Przytrzymując ich połączone ciała, Horus przetoczył się na bok. Przyciągnął Codie
bliżej i pocałował jej spocone czoło.
- Teraz jesteś moja.
Codie przytuliła się mocniej, ale teraz, kiedy już się nie kochali, poczuła, jak chłód
przebiega po jej ciele. Nie chcąc zostawiać Horusa, spojrzała na niego.
- Marznę. Ogień musiał przygasnąć. Nie chcę, żeby ten sen się skończył. Co
będzie, jeśli nie będę mogła tu wrócić?
Horus pogłaskał bok jej twarzy.
~ 18 ~
- Wrócisz do mnie. – Położył rękę na turkusowym oku, które nosiła na szyi. – Tak
długo jak to nosisz, mogę cię odnaleźć. Nie bój się, Codie, nie jesteś sama. Ile razy
zaśniesz, będę tu na ciebie czekał.
Czuła, jak się oddala. Szybko przycisnęła swoje wargi do jego, mając nadzieję, że
to, co powiedział Horus, nie okaże się być nieprawdziwe. I będzie mogła wrócić do
niego, ile razy zaśnie. Stał się teraz jej życiem. Gdyby go straciła, nie wiedziałaby, co
robić.
***
Po tym jak Codie zniknęła, Horus wypuścił jęk frustracji. Chciał ją mieć na stałe.
Ten jeden raz, kiedy ją miał, nie zaspokoi jego tęsknoty za nią. Chciał mieć ją tutaj,
leżącą w łóżku obok niego, przyciskającą swoje nagie ciało do jego. Wciąż czuł jej
smak na swoim języku, czuł jej zapach na swoim ciele. Tak, jego turkusowe oko
związało ich, ale to było coś o wiele więcej. Codie go dopełniała. Kochanie się z nią,
udowodniło, jak właściwe było trzymanie jej w ramionach, jak ich ciała łączyły się w
jedno.
Horus szybko wstał z łóżka. Nie zabrało mu dużo czasu nałożenie przepaski i kiltu.
Musiał wrócić do Codie w postaci sokoła. Jeśli Seth miał jakieś palny, co do Codie,
nie chciał, by była sama. Musiał uczynić ją swoją. Nie mógł pozwolić wujowi by ją
miał.
Tłumaczenie: panda68
~ 19 ~
Rozdział 4
Codie wypiła resztkę wody. Nic już nie zostało. Wiedziała, że zaczyna poważnie
się odwadniać. Jej język był gruby, a wargi popękane. Ledwie mogła przełknąć ślinę.
Odkładając z powrotem do plecaka pustą butelkę, Codie położyła się na śpiworze.
Straciła nadzieję, że kiedykolwiek zostanie znaleziona. Przez chwilę myślała o tym,
żeby samej spróbować odnaleźć drogę przez pustynię, ale szybko ten pomysł
zarzuciła. Bez wody, na otwartej przestrzeni, to był pewny sposób na śmierć. Oprócz
tego, czuła się zbyt słaba, by nawet próbować. Brak wody uczynił ją ospałą.
Zapatrzyła się w niebo. Sokół zniknął, zanim się obudziła. Musiała przemóc łzy,
które groziły wylaniem, gdy zauważyła, że ją zostawił. Płacz po ptaku nie byłby
niczym dobrym. Choćby ze względu na utratę, jeszcze tej pozostałej, wilgoci w jej
ciele przez wylanie niepotrzebnych łez. Codie zamknęła oczy i chwyciła swój
wisiorek. Chciała zasnąć, wrócić do swojego wymarzonego kochanka, ale sen nie
chciał przyjść. Zamiast tego, szeptała imię Horusa, chcąc by był tak rzeczywisty jak
Horus, z którym kochała się we śnie. Gdyby był prawdziwym bogiem, a nie częścią
urojeniowej fantazji, z pewnością byłby zdolny wyciągnąć ją z tej pustyni.
Krzyk sokoła sprawił, że szybko usiadła. Nie chcąc rozbudzać w sobie nadziei, że
to jest jej sokół, jak zaczęła myśleć, Codie ocieniła swoje oczy i patrzyła, jak ciemny
punkt coraz bardziej się zbliża. Widząc, że rzeczywiście to jest ten sam sokół, i w
dodatku niesie jej kolejną rybę, stłumiła podchodzące do jej oczu łzy ulgi.
Sokół zanurkował i upuścił rybę, tak że upadła na ziemi obok niej. Zrobił
okrążenie i wylądował tuż przy niej. Codie wyciągnęła ramię i uśmiechnęła się, gdy na
nie wskoczył.
Grzbietem ręki, pogłaskała pióra na jego piersi.
- A więc tam byłeś. Znowu łowiłeś dla mnie ryby. – Tak, jakby ją rozumiejąc,
sokół przekrzywił na bok głowę. Codie się uśmiechnęła.
Odwracając się, by spojrzeć na dużą rybę, zastanawiała się, czy ponownie rozpalić
ogień. Nie lubiła jeść sushi, ale ponieważ miała już mało drewna, tak naprawdę nie
~ 20 ~
miała wyboru. Mogła jeszcze połamać gałęzie drzewa, którego używała, jako szałasu.
Ale nie mogła pozwolić sobie na utracenie cienia.
Przełykając, Codie chwyciła rybę. Na jej szczęście, sokół już ją zabił. Sięgając do
plecaka, wyciągnęła narzędzie uniwersalne, które miała ze sobą. Po przejrzeniu
wszystkich ostrzy i zobaczeniu, w jaki sposób mogą one pomóc w przeżyciu, wybrała
jeden z nich. Uświadomiła też sobie, że jedzenie ryby na surowo pomoże zachować
trochę wilgoci w jej ciele. Dobrze było to wiedzieć, ale z drugiej strony jedzenie
surowej ryby było całkowicie inną sprawą.
Otwierając ostrze, Codie powoli rozkroiła brzuch ryby. Kiedy to robiła, sokół
znalazł sobie wygodniejsze miejsce na jej ramieniu. Próbując nie zwymiotować,
wypatroszyła wnętrzności. Odrzuciła je daleko od siebie, żeby potem zakopać w
piasku, razem z resztkami ryby z wczoraj. Jak tylko przecięła brzuch ryby, wykroiła
niewielki kawałek. Zanim naprawdę pomyślała o tym, co je, Codie wrzuciła surową
rybę do ust i przeżuła tak szybko, jak mogła. Kilka razy myślała, że zwymiotuje, ale
jednak przezwyciężyła ten odruch.
Zdołała zjeść ćwierć ryby zanim jej żołądek zaczął się buntować. Nie chcąc
zwymiotować tego, co już zjadła, Codie odłożyła rybę. Nie wiedziała, co zrobić z jej
resztką. Myśląc, że może sokół coś by zjadł, odkroiła kawałek i podała ptakowi.
Niezainteresowany jedzeniem, odwrócił swoją głowę.
Wzruszając ramionami, powiedziała.
- Przynajmniej ty możesz być wybredny.
Codie usunęła cały bałagan. Kiedy skończyła, użyła piasku i węgla drzewnego,
żeby usunąć zapach ryby z rąk. Sokół krzyknął, zeskoczył z jej ramienia, a potem
wzniósł się w powietrze. Zastanawiając się, co go zdenerwowało, Codie popatrzyła w
kierunku miejsca, gdzie poleciał sokół. W oddali, zobaczyła coś, co wyglądało jak
brązowa fala kierująca się w jej stronę. Kilka minut zabrało jej mózgowi
uświadomienie sobie, na co patrzy. Nadchodziła kolejna piaskowa burza.
Sokół nurkując uderzył w nią, popychając ją na śpiwór. Zdając sobie sprawę, że
śpiwór był jedynym, dostępnym jej nakryciem, Codie szybko weszła do niego i
zasunęła zamek. Wsuwając się głęboko do środka, dopóki nie nakryła również głowy,
zasunęła go do końca. Usłyszała jeszcze krzyk sokoła zanim sekundę później dotarła
do niej piaskowa burza. Leżąc i słuchając wycia wiatru wokół siebie, Codie miała
nadzieję, że sokół zdołał odlecieć na czas.
~ 21 ~
Codie straciła poczucie czasu. Nie miała pojęcia, jak długo trwała burza. Gdy wiatr
w końcu ucichł i już nie czuła walącego w nią piasku, powoli rozsunęła śpiwór znad
głowy. Widok, który ukazał się jej oczom, sprawił, że niemal się rozpłakała. Piasek
zniszczył jej obóz, zacierając wszystko po drodze. Drzewo, jej jedyna osłona przed
palącymi promieniami słońca, doznało najwięcej szkód. Większość gałęzi była
połamana, zostawiając ją odkrytą.
Zniechęcona, Codie naciągnęła śpiwór na swoją głowę. Pokonana, dotknęła
turkusa na swojej szyi i zapragnęła zasnąć.
***
Horus natychmiast wyczuł, jak tylko Codie zasnęła. W połowie lotu, chciał jej się
pokazać. Stała pośrodku sali zagubiona i opuszczona. Burza piaskowa dała jej się we
znaki. Jego temperament wybuchł. Zacisnął ręce w pięści przy swoich bokach. Jak
tylko burza uderzyła, wiedział, że to było dzieło jego wuja. W jakiś sposób, Seth
musiał zdać sobie sprawę, że przyszedł Codie na pomoc w postaci sokoła. Horus
szybko odłożył swój gniew, gdy Codie odwróciła się do niego. Na widok samotnej łzy
spływającej w dół jej policzka, rozłożył dla niej ramiona. Szybko przemierzyła
odległość między nimi i rzuciła się w jego objęcia.
Przytuliła się mocno, tak jakby się bała go puścić.
- Nie chcę już tego robić, Horus. To zbyt wiele. Nie chcę się już obudzić.
Łapiąc ją za ramiona, Horus odsunął Codie od siebie, żeby mógł spojrzeć jej w
oczy.
- Nie mów tak. Nie możesz porzucić nadziei. Przeżyjesz to.
- Jak? Wszystko zniszczone. Nie mam już wody. A burza zabrała jedyny cień, jaki
miałam. Spalę się na tym słońcu. Proszę. Chcę zostać tutaj z tobą.
Horus poczuł, jak Codie się wymyka. Nie z powrotem do śmiertelnego królestwa,
ale do miejsca, które prowadziło prosto do jej śmierci. Wiedząc, że ma tylko jeden
sposób na zatrzymanie jej tutaj z nim, przyciągnął ją do siebie i zawładnął jej wargami
w przejmującym pocałunku. Wlał w nią to wszystko, co do niej czuł. Wiedząc, jak
łatwo może ją stracić, wiedział też, że nigdy nie może pozwolić jej odejść. Kochał ją
~ 22 ~
tak, jak jeszcze nigdy nie kochał niczego w swoim bardzo długim życiu. Sprawiła, że
czuł rzeczy, jakich nie czuł nigdy wcześniej. Przeżyje to, i jak tylko wróci do zdrowia,
przyjdzie do niej i zatwierdzi ją, jako swoją partnerkę w realnym świecie.
Podniósł ją w swoich ramionach i zaniósł na łóżko. Położył ją na nim, a potem
dołączył do niej, na wpół przykrywając swoim ciałem. Nadal ją całując, napierał na jej
wargi, by się rozdzieliły i mógł poczuć jej smak. Jęknęła w jego usta, mówiąc w ten
sposób jak bardzo chce cała do niego wrócić.
Nie mając cierpliwości, by zrobić to w śmiertelny sposób, Horus sprawił, że jej
ubranie zniknęło. Odczucie jej nagiej skóry przyciśniętej do jego ciała, przyprawiło go
o zawrót głowy. Przykrywając jej pełne piersi dłońmi, zostawił jej usta i podrażnił
językiem jej naprężony sutek. Codie jęknęła jeszcze raz, chwytając się jego ramion.
Zabawiał się przez chwilę językiem jej sutkiem, a potem zassał go mocno do ust.
Codie przeczesała palcami jego włosy, przytrzymując się jego ramion, gdy ssał jej
pierś.
Puszczając jej sutek, Horus pociągnął językiem w górę jej klatki piersiowej aż do
brody, i uszczypnął zębami.
- Dotknij mnie, Codie. Muszę poczuć twoje ręce na moim ciele.
Codie przesunęła palcem wzdłuż jego warg.
- Chcę cię dotykać. Sama myśl posiadania cię, leżącego na plecach, biorącego cię
na mój sposób, pociąga mnie jak nic innego. Ostatnim razem nie miałam takiej okazji.
Jego kogut podskoczył na myśl o Codie, siedzącej na nim i przebiegającej swoimi
ustami i językiem po każdym centymetrze jego ciała. Przekręcając się na plecy,
pociągnął ją za sobą, więc teraz leżała rozłożona na nim.
- Teraz masz okazję potorturować mnie tymi swoimi słodkimi ustami.
Mały uśmiech zaigrał na wargach Codie.
- Oh, właśnie mam zamiar to zrobić.
Prostując się, usiadła okrakiem na jego biodrach, a potem Codie prześledziła
mięśnie jego klatki piersiowej głodnymi oczami. Odrzuciła swoje długie kasztanowe
włosy za ramiona, dając mu nieograniczony widok na jej pełne piersi. Okrążył
czubkiem palca jej różowe sutki. Codie odepchnęła jego rękę.
- Nie będziesz mnie rozpraszał. Nawet jeszcze nie zaczęłam.
~ 23 ~
Codie pochyliła się do przodu i zaczęła wyciskać drobne pocałunki na szerokości
jego klatki piersiowej. Gdy dotarła do jego męskich płaskich sutków, przeciągnęła po
nich językiem. A potem, z doprowadzającą do szału powolnością, pomalutku zaczęła
opuszczać się w dół jego ciała. Przyciskała swoje wargi do jego skóry, przesuwając po
niej językiem. Im niżej schodziła, tym bardziej jego penis pulsował.
Na pierwszy dotyk jej palców na swoim twardym fiucie, Horus jęknął. Niemal
odczuł to, jak torturę. Oparł się pragnieniu przerzucenia Codie na plecy i wbicia się w
jej wilgotne gorąco. Ale mógł powiedzieć, że cieszył się tym, co mu robiła. Nie chciał
zabierać jej tej przyjemności.
Łagodnie przeciągnęła paznokciami w górę jego pełnej długości. Na czubku,
używając palca, starła koralik wilgoci, który tam znalazła. Oblizała wargi, mocniej
ścisnęła jego fiuta i pochyliwszy się zaczęła okrążać główkę językiem. Horus znowu
jęknął. Odczucie jej ust na nim, dawało mu ogromną przyjemność, taką że omal to nie
było zbyt wiele. Odczucie jeszcze wzrosło, kiedy Codie otworzyła usta i wzięła go tyle
ile mogła do swoich ust. Poruszył biodrami, gdy zaczęła to ssać, to wirować językiem
wokół czubka jego kutasa.
Ale zanim doszedł do punktu, z którego nie było już odwrotu, Horus szarpnął się
pod Codie. Wiedząc, czego chce, uwolniła go i podniosła się tak, że jego fiut przytulił
się do jej wilgotnej cipki. Przesunęła się jeszcze raz i ustawiła. Gdy miała go tam,
gdzie chciała, wolno się obniżyła, nadziewając się na jego twardy członek.
Z dolną wargą między zębami, Codie się wyprostowała i powoli zaczęła go
ujeżdżać. Znajdując swoje tempo, wygięła biodra, gdy ślizgała się po jego grubym
fiucie. W tej pozycji, wchodził w nią tak głęboko, że główka jego koguta z każdym
pchnięciem uderzała w jej macicę. Jej silne wewnętrzne mięśnie zaciskały się
kurczowo wokół niego, ściskały go. Jej piersi podskakiwały nieznacznie, gdy się na
nim poruszała.
Horus czuł, jak buduje się w nim orgazm, ale chciał, żeby to Codie doszła
pierwsza. Kładąc palec tam, gdzie ich dwa ciała były złączone, potarł jej łechtaczkę.
Ruchy Codie stały się bardziej niespokojne. Niedługo potem, przeciągły jęk wydobył
się z jej ust, gdy zawładnął nią orgazm. Jak tylko jej mięśnie zacisnęły się na nim,
Horus już dłużej nie mógł pohamować swojego spełnienia. Mocno ściskając biodra
Codie, przytrzymał ją i wbił się głęboko ostatni raz. Intensywny orgazm wstrząsnął
jego ciałem, wyginając go w górę do niej, prawie unosząc ją nad łóżko.
~ 24 ~
Codie upadła na niego. Horus zawinął swoje ramiona wokół niej, mocno
obejmując. Powoli ich oddechy wracały do normy. Delikatnie odsunął włosy z jej
twarzy. Codie odwróciła głowę i pocałowała jego pierś. Oparła na niej brodę, żeby
mogła na niego popatrzeć.
- Nie chcę wracać, Horus. Zbyt dobrze mi tu, z tobą, tak jak teraz.
- Niczego więcej nie pragnę niż tego, żebyś została tu ze mną, Codie, ale musisz
wrócić. Jesteś moją partnerką. Nie oddam cię bez walki. Nie pozwolę śmierci, żeby mi
cię zabrała.
- Chcę zostać twoją partnerką. Ale nikt mnie nie znalazł i mój czasu ucieka.
Dlaczego mnie nie znaleźli?
Zanim Horus mógł jej odpowiedzieć, zesztywniał pod nią. Coś było nie tak.
Wciągnął powietrze, kiedy jakiś obraz ukazał się w jego głowie. Biorąc twarz Codie w
swoje ręce, wpatrzył się w jej oczy.
- Musisz się obudzić, Codie. Natychmiast. Jak tylko się obudzisz, nie ruszaj się,
dopóki nie przyjdę. Rozumiesz?
Codie kiwnęła głową. Mając nadzieję, że zrobi to, o co prosił, Horus posłał jej
umysłowego pchnięcie, które odesłało ją z powrotem do jej ciała i bezsenności.
Tłumaczenie: panda68
~ 25 ~
Rozdział 5
Nagle obudzona, Codie znalazła się z powrotem w dusznym, zamkniętym
śpiworze. Oblana potem, miała wrażenie, że nie ma wystarczająco tlenu. Chociaż w jej
śnie, Horus powiedział, żeby się nie ruszała, Codie potrzebowała powietrza. Nie
bardzo wiedząc, dlaczego Horus chciał, by pozostała nieruchoma, wolno wysunęła
głowę na zewnątrz śpiwora. Jak tylko jej głowa znalazła się na zewnątrz, zamarła.
Nie dalej, jak kilkanaście centymetrów od niej, leżała żmija, zwinięta i gotowa do
ataku. Biorąc płytkie oddechy, żeby nie wywołać ataku żmii, Codie wpatrywała się w
nią przerażona. Żmija była jednym z największych jadowitych węży w Egipcie.
Wiedziała, że jedno jej ugryzienie wystarczy, by zabić.
Język żmii wysunął się i zniknął, smakując powietrze. Jej mięśnie stężały z
wysiłku, żeby się nie poruszyć. Ale mózg krzyczał, żeby uciekać. Jednak wiedziała, że
to będzie najgorsza rzecz, jaką zrobi. Horus kazał jej czekać na siebie, że przyjdzie do
niej, zanim ją stąd zabierze. Realnie rzecz biorąc, Codie nie myślała, że ma szansę
zatrzymać prawdziwego egipskiego boga. Miała tylko nadzieję, że jeśli wytrzyma
nieruchomo w tej pozycji wystarczająco długo, żmija straci zainteresowanie i pójdzie
swoją drogą.
Gdy żmija zwinęła mocniej swoje ciało, Codie wiedziała już, że jej szczęście się
wyczerpało. Właśnie, kiedy czekała już tylko na atak żmii, jej sokół zanurkował w dół
i pochwycił ją w swoje spiczaste szpony. Spadając na piasek niedaleko od niej, wbił
swój ostry dziób w łeb węża, natychmiast go zabijając.
Codie rozpięła swój śpiwór i usiadła. Sokół uniósł nieżywego węża w dziobie i
odrzucił. Zobaczyła, jak to podskakuje w jej kierunku. Jednak sokół spadł z nieba,
celując bezpośrednio w węża. Codie zdała sobie sprawę, że to nie może być zwykły
sokół.
To nie mógł być zbieg okoliczności, że nosiła Oko Horusa na szyi, i że sokół
przyszedł do niej w czasie, kiedy go potrzebowała. Ani to, że za każdym razem, jak
zasypiała, śniła o Horusie i w dodatku to były erotyczne sny. W starożytnej egipskiej
sztuce Horus był prezentowany, jako bóg o głowie sokoła, albo po prostu, jako sokół.
Czy ten sokół naprawdę mógłby być Horusem?
~ 26 ~
Codie wpatrywała się w sokoła, kiedy podszedł i wskoczył na jej wyciągnięte
ramię.
- Horus? – szepnęła. Sokół przekrzywił głowę i też na nią spojrzał.
Codie potrząsnęła głową na swoją głupotę. To musiał być dziki sokół, który z
jakiegoś powodu się do niej przywiązał. Prawdopodobnie wyczuł, że potrzebuje
pomocy. Dzikie delfiny, jak zauważono, też pomagały tym, którzy ocaleli z katastrof
statków na oceanie. I podobno, niektóre z tych delfinów zdołały nawet odpędzić
rekiny, zanim te mogły zaatakować ludzi, których chroniły. Sokół zrobił to samo dla
niej, gdy zabił żmiję.
Dzień się ciągnął. Jej pragnienie stawało się coraz większe wraz z upływem
godzin. Pozbawiona cienia drzewa, upał wydawał się być jeszcze gorszy. Jej
bejsbolówka niewiele dawała, by zablokować promienie słoneczne. Codie nie chciała
niczego więcej, jak położyć się i zasnąć, ale za każdym razem, gdy próbowała to
zrobić, sokół krzyczał ostrzegawczo. Pierwszy raz, kiedy to zrobił, myślała, że
znalazła ją kolejna żmija. Przeszukała obóz jak oszalała, tylko po to, by zdać sobie
sprawę, że niczego tam nie było. Kiedy trzeci raz spróbowała zasnąć, sokół krzyknął
jak tylko jej głowa uderzyła o śpiwór. I wtedy zaświtało Codie, że robi to dlatego,
żeby nie dać jej zasnąć.
Późnym popołudniem, Codie zaczęła czuć się naprawdę chora. Czuła, już z
całkowitą pewnością, że jest bliska udaru słonecznego, jeśli już go nie ma. Chociaż
było niezwykle gorąco, jej ciało dręczyły dreszcze. I z trudnością już myślała
logicznie.
Sokół, w pewnej chwili, zeskoczył z jej ramienia i usiadł na śpiworze obok niej.
Ani razu jej nie opuścił, nawet wtedy, gdy słońce stało w najgorętszym punkcie, i nie
poszukał sobie jakiegoś schronienia od upału. Niezdolna już do skupienia myśli w
swoim ogłupiałym mózgu, głowa Codie opadła, stała się bardziej ospała. Sokół
krzyknął. Tym razem jednak, gdy spojrzała na niego, by powiedzieć, że denerwuje ją
za każdym razem, jak to robi, z zaskoczeniem stwierdziła, że nie patrzy na nią, ale na
coś w dali. Próbując skupić swoje oczy, Codie przesunęła spojrzeniem po piasku, by
zobaczyć, co zainteresowało sokoła.
Z początku nic nie zobaczyła. Dopiero potem, powoli, skupiła swoje oczy na
czymś, co wyglądało jak niewielki komin wirującego piasku. Ocieniając oczy, by
zyskać jeszcze lepsze spojrzenie, nie myślała, że to może być kolejna burza piaskowa.
To wyglądało na zbyt małe i zbyt zbite. Patrzyła, jak to coś się zbliżało.
~ 27 ~
- Oh, cholera.
Sokół zeskoczył ze śpiwora i ustawił się przed nią, u jej stóp.
Jak tylko wirujący komin piasku się przybliżył, zatrzymał się pośrodku jej obozu.
To było niewiarygodne, bo stało w jednym miejscu, wisząc w powietrzu kilkanaście
centymetrów nad ziemią. Sokół rozłożył swoje skrzydła, tak jakby chciał zatrzymać
komin i nie pozwolić mu się do niej zbliżyć. W reakcji na jego zachowanie, komin
piasku zaczął się zmieniać. Urósł w górę, ale piasek jednocześnie opadał na ziemię.
Powoli, z wirującego piasku zaczęła się ukazywać postać mężczyzny. Codie potarła
swoje oczy, myśląc, że płatają jej figla. Ale im dłużej patrzyła, tym bardziej
mężczyzna nabierał kształtu, nabierając spoistości kawałek po kawałku, by w końcu
stanąć przed nią wysoki i silny.
Codie wpatrzyła się w niego. Mężczyzna przypominał starożytnego Egipcjanina,
ubranego podobnie jak Horus w jej snach. Nie miał na sobie niczego innego, oprócz
nieskazitelnie białego lnianego kiltu. Pozwalając swoim oczom przemierzyć
płaszczyznę jego ciała, zauważyła, że jest tak samo muskularny jak Horus. Ale na
twarzy podobieństwa się kończyły. Mógł być uznany za przystojnego, ale miał okrutne
spojrzenie. Jego ciemno brązowe oczy spojrzały na nią w dół. Z pewnością widział, w
jak tragicznej sytuacji się znajdowała, ale z uśmiechu satysfakcji widniejącego na jego
wargach, mogła powiedzieć, że to, w jakiej widzi ją kondycji, przyprawia go o
dreszczyk zadowolenia.
Podskoczyła, gdy odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał. A potem spojrzał na
sokoła.
- No, no, jaka miła niespodzianka. Chociaż faktycznie żadna niespodzianka.
Wiedziałem, jak tylko ją zobaczyłem i zauważyłem, że nosi na szyi twoje oko, iż nie
będziesz w stanie jej się oprzeć. Ale to poszło nawet dalej, niż myślałem. Jakie to
uczucie, patrzeć na kogoś, kogo starasz się ochronić, a ona powoli marnieje i nie
możesz zrobić nic, by ją uratować, Horus? Z przyjemnością będę patrzył na twoje
żałosne próby utrzymywania jej przy życiu.
Codie zassała powietrze. Nazwał jej sokoła Horusem. A ona bardzo chciała, żeby
to była prawda. Wstrzymała swój oddech, kiedy postać sokoła zaczęła falować. A
potem, w kilka sekund, Horus z jej snów stanął w miejscu sokoła. Stał plecami do niej,
a twarzą do drugiego mężczyzny.
- Nie pozwolę ci jej skrzywdzić, Seth. Ona jest moja.
~ 28 ~
Umysł Codie zawirował. To Horus jest prawdziwy? Chociaż jej umysł miał
problemy z przyjęciem tego, co było prawdziwe, nie mogła pominąć faktu, że stał
przed nią, a raczej przed swoim wujem, Sethem. Ale z drugiej strony, to mogło być
tylko halucynacją.
- Zatwierdziłeś śmiertelniczkę na swoją partnerkę? Hmm, to zmienia parę planów,
jakie miałem względem tej kobiety. Sądzę, że teraz zamiast skończyć jej żałosne życie,
to ci ją zabiorę.
- Na to, nigdy nie pozwolę. – Powietrze zawirowało i w ręku Horusa pojawił się
miecz. – Tym razem nie wygrasz.
Seth uśmiechnął się, kiedy miecz podobny do tego, który trzymał Horus, pojawił
się w jego ręce.
- Zobaczymy, kto będzie zwycięzcą, Horusie.
Codie odpełzła od dwóch mężczyzn, kiedy ich miecze się zwarły. Obydwaj
poruszali się ze śmiertelną gracją, obydwaj mieli zamiar jak najbardziej zranić
przeciwnika. Zapomniana, mogła tylko w ciszy patrzeć i mieć nadzieję, że to Horus
będzie zwycięzcą. Gdyby jednak skończyła w rękach Setha, czuła, że sprawy potoczą
się o wiele gorzej, niż to, co przeżyła w ciągu ostatnich dni.
Mężczyźni zwierali się i odskakiwali. Dźwięki ich szczękających mieczy
wypełniały powietrze. Wydawało się, że mają podobną silę i umiejętności. I kiedy już
wydawało się, że żaden nie zdobywa przewagi, Horus zablokował miecz Setha i rzucił
się całym ciałem na swojego wuja. Horus przyszpilił Setha do ziemi, obezwładniając
go i przykładając miecz do gardła Setha.
- Poddaj się. To koniec, Seth. Usuń zaklęcie, które położyłeś na Codie, i które
trzymało ją w pułapce – warknął Horus do swojego wuja. – Są dwa rozwiązania. Albo
natychmiast usuniesz zaklęcie, albo pozbawię cię głowy, zapewniając tym samym
bezpieczeństwo Codie. – Horus skierował czubek miecza do jednego z oczu Setha. –
Albo nawet lepiej, oddam ci przysługę i zabiorę ci oko, tak jak ty wziąłeś moje.
Codie wstrzymała oddech. Wiedziała dokładnie, co Horus miał na myśli mówiąc o
przysłudze. Zgodnie ze starożytnym egipskim mitem, Seth zabił i rozczłonkował ojca
Horusa, Ozyrysa, żeby zdobyć dla siebie egipski tron. Pragnąc zemsty, Horus wyzwał
wuja na pojedynek. Ale podczas rozgrywającej się walki, Seth wyrwał Horusowi jedno
oko. Po walce, Thot, bóg księżyca, zwrócił i uleczył oko Horusa. Symbol Oka Horusa
był właśnie na pamiątkę utraty przez Horusa jego oka.
~ 29 ~
Seth prychnął na swojego bratanka.
- Tym razem wygrałeś. Usunę zaklęcie, ale zobaczymy, czy nadal będziesz mógł
uratować swoją partnerkę.
Seth machnął ręką w kierunku Codie. Ból wstrząsnął jej ciałem. Dreszcze, które
dręczyły jej ciało wzrosły dziesięciokrotnie. Zaatakowały ją zawroty głowy. Nie
zdolna już dłużej utrzymać się prosto, opadła bezwładnie na śpiwór. Zanim zawładnęła
nią ciemność, Codie wyciągnęła rękę do Horusa i wyszeptała jego imię.
***
Horus szybko obrócił się, żeby spojrzeć na Codie. W chwili, gdy stracił
zainteresowanie swoim wujem, Seth zniknął. Horus szybko sprawdził i upewnił się, że
Seth rzeczywiście usunął swoje zaklęcie, a potem popędził do boku Codie. Na
szczęście, już go nie wyczuł.
Unosząc Codie w swoich ramionach, Horus poczuł jej spazmatycznie drżenie.
Poczuł również, jak ucieka z niej życie. Wysyłając swoje zmysły, przeszukał
przestrzeń, dopóki nie znalazł grupy ratunkowej, która szukała Codie, odkąd została
oddzielona od swojej wycieczki. Wysłał im umysłową wskazówkę, żeby zjawili się tak
szybko, jak mogą.
Gdy ratownicy byli już prawie przy nich, Horus położył Codie z powrotem na
śpiwór. Nie chciał jej tu zostawiać, ale pragnął też, by wróciła do swojego starego
życia, zanim podejmie ostateczny krok i całkowicie zrobi z niej swoją partnerkę.
Musiał pozwolić jej podjąć decyzję według jej własnej woli.
Kładąc pocałunek na rozpalonym czole Codie, Horus cicho jej obiecał, że niedługo
po nią wróci. Zniknął, jako tylko grupa ratunkowa ukazała się w oddali.
Tłumaczenie: panda68
~ 30 ~
Rozdział 6
Codie obudziła się dzień później w szpitalnym łóżku. Kompletnie nie czuła się tak,
jak jej stare własne ja, ale wiedziała, że to była tylko kwestia czasu, zanim zostanie
zabrana z tej pustyni. Lekarz powiedział jej, że miała szczęście. Gdyby ekipa
poszukiwawcza jej nie znalazła, tylko godziny dzieliły ją od śmierci.
Tak naprawdę nie pamiętała zbyt dużo z tego, jak ją znaleziono. Jej pamięć z tego
wydarzenia była rozmazana. Ledwie zdołali ją dobudzić, by podać jej wodę, zanim
opuścili pustynię. To było wszystko, co mogła sobie przypomnieć.
Teraz obudzona i podłączona do kroplówki, wolno czuła jak wracają jej siły. A
wraz z nimi przyszła niepewność. Jej sny wydawały się być tak rzeczywiste, jak obraz
Horusa, kiedy przyszedł obronić ją tego ostatniego dnia, po tym jak się zgubiła. Tak
bardzo chciała uwierzyć w to, że to nie był produkt jej wyobraźni. Nie chciała myśleć,
że zakochała się w mężczyźnie, którego stworzył sobie jej mózg. Ale musiała
przyznać, że będąc tam, bliska śmierci, kiedy jej ciało słabło i było trawione gorączką,
mogła mieć halucynacje, co do walki między Horusem a Sethem.
Nie chciała stawiać czoła rzeczywistości, odkryć, że Horus nie istnieje. Codie
rozważała, czy nie spróbować wezwać go przy użyciu wisiorka, tak jak
prawdopodobnie zrobiła to, gdy pierwszy raz go zobaczyła. Ale w końcu, nie mogła
nie wiedzieć. Czekając aż zostanie sama w sali szpitalnej, Codie zacisnęła kurczowo
palce na swoim turkusowym Oku Horusa i zamknęła oczy. Skupiła swój umysł na
obrazie Horusa, który przyszedł do niej w snach, gdy go wezwała. Ale nic się nie stało.
Turkusowy kamień pośrodku oka pozostał chłodny. To nie mogło było prawdziwe.
Czując się tak, jakby straciła jedynego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek kochała,
Codie starła samotną łzę, która spłynęła w dół jej policzka.
Dwa dni później, lekarz informował ją, że w pełni odzyskała siły i może iść do
domu. Codie czuła się szczęśliwa, że została zwolniona ze szpitala, ale wiedziała, że
nie może wrócić do parku narodowego. Jedna osoba z personelu życzliwie spakowała
jej rzeczy i przyniosła, więc naprawdę nie miała żadnego powodu, by tam wrócić.
Zanim opuściła szpital, Codie zadzwoniła na lotnisko. Wciąż miała jeszcze jeden
dzień do odlotu do domu, do Kanady, ale chciała wyjechać już teraz. Niespodziewanie
~ 31 ~
okazało się, że dość łatwo poszła jej zmiana lotu na późniejszy tego samego dnia. Już
nawet miała przygotowaną całą ckliwą opowieść o zgubieniu się na pustyni przez kilka
dni, gdyby linia lotnicza odmówiła zamiany jej lotu. Ale okazało się to niepotrzebne.
Jak tylko powiedziała kobiecie przez telefon swoje nazwisko, kobieta już wiedziała, co
jej się przytrafiło. Najwyraźniej jej historię opowiadano w wiadomościach. Codie była
zadowolona, że nikt z jej rodziny już nie żył. Tylko martwiliby się o nią.
Codie jednak stwierdziła, że podróż powrotna do Toronto, będzie ciężka. Chociaż
pozornie wyzdrowiała po tej męce na pustyni, czuła, że dużo łatwiej się teraz męczy.
Ale zanim znalazła się w swoim mieszkaniu wszystko, co chciała, to spać.
Po spędzeniu kolejnej nocy bez zobaczenia Horusa w swoich snach, Codie wzięła
długi gorący prysznic zanim zaczęła buszować po kuchni w poszukiwaniu czegoś do
zjedzenia na śniadanie. Zanim wyruszyła na wakacje do Egiptu, wysprzątała lodówkę,
zostawiając tylko takie produkty, które nie zepsują się podczas jej nieobecności. I teraz
miała całkiem ograniczony wybór. W końcu, zadecydowała się tylko na herbatę, którą
musiała wypić bez mleka.
Zanim w czajniku zagotowała się woda, a herbata się zaciągnęła, poszła do salonu
i włączyła telewizor. Rozsunęła zasłony, żeby dostać się do szklanych drzwi,
prowadzących na balkon, i usiadła się na kanapie.
Przerzucając kanały, skrzywiła się, gdy złapała końcówkę wiadomości o historii jej
ratunku w Egipcie. Tak długo zmieniała kanały, dopóki nie znalazła programu o
gotowaniu. Zwykle nie oglądała telewizji w ciągu dnia. Talk show nie były jej
ulubionymi, więc program o gotowaniu będzie lepszy od nich.
Z początku myślała, że jej umysł płata jej figle. Usłyszała bowiem krzyk sokoła
dochodzący od balkonowych drzwi. Jednak, gdy Codie usłyszała go po raz drugi,
wiedziała, że musi spojrzeć. Przemierzywszy krótki dystans do drzwi balkonu,
wyjrzała przez szybę. Zamrugała, przetarła oczy i zamrugała jeszcze raz. Na
balustradzie balkonu siedział sokół. Z tego, co wiedziała, w Toronto nie było takich
sokołów.
Ostrożnie, odblokowała zasuwane drzwi i otworzyła. Sokół pozostał tam, gdzie
siedział, i spoglądał na nią. Codie szerzej otworzyła drzwi, żeby wyjść na balkon, a
wtedy sokół zeskoczył z balustrady i przelatując obok niej wślizgnął się do jej
mieszkania.
Obracając się wkoło, Codie znalazła sokoła na środku salonu, wpatrującego się w
nią. Codie potrząsnęła głową.
~ 32 ~
- Oh, nie. Nie możesz tu zostać. Wylatuj stąd. – Rozsunęła drzwi jeszcze szerzej,
mając nadzieję, że sokół zrozumie aluzję i wyleci. Nie chciała wyganiać biedactwa ze
swojego mieszkania.
Kiedy sokół się nie poruszył, Codie zrobiła krok w jego stronę. Jednak szybko się
cofnęła, kiedy postać sokoła zaczęła się zmieniać. Codie zrobiła głęboki wdech, gdy
tak patrzyła, jak wymarzony Horus zajmuje miejsce sokoła. Potrząsnęła głową, nie
mogąc uwierzyć, że oto stoi prawdziwy w jej mieszkaniu. Odetchnąwszy gwałtownie,
cofnęła się i zamknęła szklane drzwi balkonu, tak samo jak zaciągnęła zasłony. Gdyby
miała zemdleć, nie chciała, żeby zobaczył to cały świat. Pomijając fakt, że nikt by tego
nie zobaczył, bo mieszkała na szesnastym piętrze.
Horus uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę.
- Chodź do mnie, Codie?
Codie potrząsnęła głową. Powietrze uszło z jej płuc, kiedy gwałtownie odetchnęła.
- Nie jesteś prawdziwy. Wiem, że nie jesteś prawdziwy. Wyobraziłam cię sobie.
Ten cały czas, jaki spędziłam w palącym słońcu, musiał usmażyć mój mózg.
- Jestem prawdziwy, Codie. Tak prawdziwy, jak wszystko, co zdarzyło się na
pustyni. Dotknij mnie i będziesz wiedziała, że nie jestem wytworem twojej
wyobraźnia.
- Okej.
Codie zrobiła niepewny krok w stronę Horusa. Gdy go dotknie, a on zniknie,
będzie wiedziała, że jest stuknięta. Jeśli jednak go dotknie, a on będzie prawdziwy…
nie pozwoliła swojemu umysłowi pójść tą drogą jeszcze raz.
Robiąc ostatnie kroki, zmniejszające dystans między nimi, czuła się tak, jakby
wpadła w stan hiperwentylacji. Codie wzięła głęboki wdech, próbując spowolnić swój
oddech. Ale to nic nie pomogło. Zawahała się. Horus potrząsnął głową na jej
opieszałość, złapał jej rękę i położył na swojej piersi.
Na odczucie bicie jego serca pod jej ręką, Codie naprawdę zaczęła tracić kontrolę.
- O, Boże, o, Boże. Jesteś prawdziwy.
Horus wciągnął ją w swoje ramiona i przycisnął jej twarz do swojego torsu.
- Wszystko w porządku, Codie. Oddychaj.
~ 33 ~
Codie przylgnęła mocniej do Horusa.
- Myślałam, że już cię nigdy nie zobaczę. Tak bardzo chciałam, żebyś był
prawdziwy. Kiedy próbowałam się wezwać, gdy byłam w szpitalu, a ty nie
przyszedłeś, wtedy z całkowitą pewnością już wiedziałam, że cię wymyśliłam.
Podkładając palec pod jej brodę, Horus przechylił jej głowę do tyłu.
- Słyszałem, jak mnie wzywałaś, ale chciałem dać ci czas na odzyskanie sił.
Przepraszam, że sprawiłem, iż myślałaś, że cię nie słyszałem. Jesteś moją partnerką.
Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię.
Codie poczuła, jak całe powietrze uchodzi z jej płuc na wyznanie Horusa.
- Więc dlaczego do mnie nie przyszedłeś?
- Chciałem, żebyś sama podjęła decyzję, czy pragniesz zostać moją partnerką, czy
nie.
- Oczywiście, że chcę być…
Horus położył palec na jej wargach zanim mogła dokończyć swoje zdanie.
- To nie jest decyzja, którą możesz podjąć ot tak sobie, Codie. Pragnę cię, jako
prawdziwą partnerkę. Musiałabyś rezygnować ze swojego życia w śmiertelnym
królestwie. Ze swoich przyjaciół, swojej rodziny. Zrobię cię nieśmiertelną, taką jaką ja
jestem. Nigdy nie pozwolę ci odejść, jeśli tylko wybierzesz życie ze mną, jako moja
partnerka.
Codie odsunęła palec Horusa.
- Chcę być twoją partnerką, Horusie. Kocham cię bardziej niż kochałam
kogokolwiek wcześniej. Nie mam rodziny. Wszyscy odeszli. Zostałam wychowana
przez babcię, która umarła kilka lat temu. Wszystko, co mam, to ty.
Z jękiem, Horus pochylił głowę i zawładnął ustami Codie w zaborczym pocałunku.
Chwyciła się go, rozpaczliwie oddając mu pocałunek. Jak tylko ich ubrania zniknęły,
Codie szarpnęła za jego gęste czarne włosy i praktycznie wspięła się po ciele Horusa,
potrzebując poczuć go w sobie. Kiedy podłoga zbliżyła się do niej, a Horus się na niej
położył, Codie wiedziała, że nigdy nie rozstanie się z tym mężczyzną, z tym egipskim
bogiem. Na odczucie jego twardego kutasa wbijającego się głęboko w nią, pomyślała,
że nawet wieczność nie będzie wystarczająco długim czasem.