Opoczyński Perec Reportaże z warszawskiego getta ebook

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.

background image
background image

Copyright © for the translation by Stowarzyszenie Centrum Badań nad

Zagładą Żydów Copyright © for this edition by Stowarzyszenie Centrum

Badań nad Zagładą Żydów

Tłumaczenie z języka jidysz i redakcja merytoryczna: Monika Polit Redaktor

prowadzący:

Jakub Petelewicz Projekt graficzny serii:

Marianna Cielecka

Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów ul. Nowy Świat 72,

pok. 120

00-330 Warszawa

Informacje i zamówienia:

stowarzyszenie@holocaustresearch.pl

www. holocaustresearch.pl

Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma ul. Tłomackie

3/5

00-090 Warszawa

www.jhi.pl

ISBN: 978-83-63444-08-2

Redakcja i korekta oraz opracowanie typograficzne i skład:

Marianna Cielecka

Projekt okładki: Marianna Cielecka

Fotografie na 1. i 4. stronie okładki oraz na ss. 8, 33, 35, 72, 82, 88, 145,

146, 147, 148, 151, 152, 158, 187, 190, 196 znajdują się w zbiorach Działu

Dokumentacji Żydowskiego Instytutu Historycznego. Opisy pochodzą z kart

archiwalnych.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o. o.

background image

Spis treści

Wstęp
AUTOR I JEGO TEKSTY
REPORTAŻE Z WARSZAWSKIEGO GETTA

DOM NUMER 21

Wszystkie rozdziały dostępne w pełnej wersji książki.

background image

Wstęp

Wbrew oczekiwaniom, wbrew potocznym wyobrażeniom, wbrew regułom

prawdopodobieństwa pisanych świadectw z czasów Zagłady ocalało dużo.
Ci, którzy nadludzkim wysiłkiem podejmowali próbę pisania o katastro e
podczas trwania katastrofy, najczęściej adresowali swoje zapiski „do
przyszłego czytelnika”. Chcieli, aby świat ich usłyszał. Nie możemy
pozwolić, aby ich świadectwa pozostały nieme – przysypane kurzem
archiwów.

BIBLIOTEKA ŚWIADECTW ZAGŁADY zrodziła się z przeświadczenia, iż

pomimo różnych inicjatyw edytorskich wciąż zbyt mało tekstów,
w stosunku do istniejących zasobów archiwalnych, zostało opublikowanych
i udostępnionych czytelnikom. Zbyt mało wobec potrzeb badawczych
i czytelniczych zainteresowań, a także wobec obecnych niemal w każdym
ocalałym zapisie apeli, nakładających na nas wszystkich moralną
powinność lektury.

BIBLIOTEKA ŚWIADECTW ZAGŁADY skupia się na prezentacji

dzienników, zapisów pamiętnikarskich, relacji pozostających w kręgu form
autobiogra cznych i spisywanych hic et nunc, tzn. w gettach bądź
w ukryciu poza murami, ale jeszcze w czasie trwania wojny i okupacji.
Teksty publikowane są w ich kształcie integralnym, według jednolitych
zasad edycji krytycznej. Korzystamy przede wszystkim z zasobów Archiwum
Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie oraz Archiwum
Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie.

BIBLIOTEKA ŚWIADECTW ZAGŁADY jest wydawana przez

Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, we współpracy
z Żydowskim Instytutem Historycznym w Warszawie.

background image

Portret Pereca Opoczyńskiego autorstwa Herszla Anselewicza

background image

AUTOR I JEGO TEKSTY

Perec Opoczyński

1

urodził się 15 października 1892 roku w podłódzkim

Lutomiersku jako syn chasyda, zwolennika cadyka z Góry Kalwarii. Ojciec
pisarza Beniomen Lejzer łączył chasydzką pobożność z zainteresowaniem
ówczesną świecką literaturą i kulturą. Po jego śmierci chłopiec został
wysłany przez matkę do jesziwy w Łasku, a następnie do Kosowa na Litwie.
W tamtejszej postępowej uczelni talmudycznej o cjalnie zapoznawał się
z literaturą haskaliczną, uczył się rosyjskiego i polskiego. Ta nowoczesna
edukacja sprawiła, że w rodzinnym miasteczku okrzyknięto Pereca
Opoczyńskiego apikorsem, to znaczy odstępcą od wiary. Zniechęcony
porzucił naukę religii, postanawiając wyuczyć się jakiegoś fachu. Bez
powodzenia terminował u kamasznika i w sklepie z bawełną. Wszędzie
zarzucano mu brak zaangażowania, praktycznych zdolności, a przede
wszystkim przedkładanie lektury pobożnych ksiąg i książek świeckich nad
powierzone mu obowiązki. Opoczyński raz jeszcze podjął próbę kształcenia
się w jesziwie. Wyjechał do Frankfurtu nad Menem, ale cierpiąc tam na
brak pieniędzy, musiał wrócić do Polski. Tra ł do Kalisza, do fabryki
wyrobów tekstylnych i zamieszkał w komunie żydowskiej młodzieży tak jak
on wywodzącej się z tradycyjnych rodzin chasydzkich, ale otwierającej się
na świecką – żydowską i nieżydowską – edukację i kulturę.

W Kaliszu zetknął się też z młodymi żydowskimi literatami, między

innymi z Herszele Danielewiczem

2

i poetą-żołnierzem Oszerem

Szwarcmanem

3

. Pod wpływem tego ostatniego zaczął tworzyć w jidysz.

Wcześniej (od 12. roku życia) podejmował literackie próby, pisząc po
hebrajsku. Po wybuchu wojny Opoczyński został powołany do armii
carskiej. Ranny na froncie, tra ł na cztery lata do obozu jenieckiego na
Węgrzech. Tam wraz z krewnym Awromem Opoczyńskim redagował

background image

żydowską gazetkę jeniecką, pisał też opowiadania i szkice. Po zakończeniu
wojny był prywatnym nauczycielem hebrajskiego w Kłodawie, gdzie poznał
swoją żonę Mindlę Rrzeszewską. Po ślubie młoda para wyjechała do Łodzi.
Przez pewien czas Opoczyński próbował utrzymać się tam z prowadzenia
maleńkiego warsztatu szewskiego, w którym dość nieudolnie wykonywał
i naprawiał obuwie. Wreszcie dzięki przyjaźni i protekcji redaktora Jeszaji
ungera, oczarowanego jego literackim talentem, otrzymał w 1926 roku
pracę w gazecie „Lodżer Tageblat”, w której prawie co tydzień drukował
swoje teksty. Wydawał też cieszący się powodzeniem „Lodżer Wochnblat”.
Jego poezje zamieściło awangardowe pismo „Jung Jidysz”.

W dość zasobnym wówczas mieszkaniu Opoczyńskich bywali wybitni

żydowscy artyści i twórcy. Niestety, po śmierci dwojga dzieci, które
zachorowały na polio, pisarz przeżył załamanie psychiczne. W takim stanie
w 1935 roku przeniósł się do Warszawy, gdzie zaproponowano mu pracę
w gazecie „Dos Wort”, organie partii Poalej Syjon Prawica, której
Opoczyński był od 1927 roku żarliwym członkiem

4

. Mieszkając w stolicy,

swoje reportaże i opowiadania zamieszczał też w „Folksblat” i „Ekspresie”,
podpisując się pseudonimami Perec Opoczyner i Mojsze Mechujew. Wraz
z żoną i kilkuletnim synkiem Danielem cierpiał w Warszawie biedę. Nie
pozwalała mu ona się wynieść z dusznego i wilgotnego mieszkania przy
Wołyńskiej 21, z ulicy żydowskiej nędzy. Tam zastała go wojna, a potem
uwięziły mury getta, w którym stracił nawet ów skromny dziennikarski
dochód. Nie przerwał jednak pracy pisarskiej, a stało się tak
najprawdopodobniej z inicjatywy jego partyjnego i redakcyjnego kolegi
Elijahu Gutkowskiego

5

, redaktora Biuletynu Ojneg Szabes

6

, czyli

konspiracyjnego Archiwum getta, powołanego do życia przez historyka
Emanuela Ringelbluma.

Współpraca Opoczyńskiego z Ojneg Szabes była tak ścisła i wydajna, że

Rachela Auerbach, ocalała członkini zespołu archiwistów, nazwała go
w swoim powojennym wspomnieniu „Najpilniejszym ze wszystkich”

7

. Na

zamówienie Archiwum pisał reportaże i raporty. Ojneg Szabes wspierał go

background image

w tym niewielkimi stypendiami. Kiedy Opoczyński zachorował na tyfus,
Menachem Kon – skarbnik Archiwum – zdobył dla niego drogie lekarstwa,
a także postarał się o dodatkowe przydziały jedzenia, by pisarz wrócił do
zdrowia

8

. Być może to właśnie dzięki zaangażowaniu w prace Archiwum

Opoczyński dostał co prawda kiepsko, ale regularnie opłacaną posadę
listonosza w getcie

9

. Osłabiony głodem, z torbą pocztowca na ramieniu

przemierzał getto wzdłuż i wszerz. Nagrodą za jego mozół był zebrany
w czasie tych wędrówek drogocenny faktogra czny materiał wykorzystany
potem, między innymi, w reportażach.

Perec Opoczyński przeżył wielką lipcową akcję deportacyjną z 1942 roku.

Pracował w szopie obw (Ostdeutsche Bautischlerei-Werkstätte). Zginął
prawdopodobnie schwytany w obławie w styczniu 1943 roku

10

. Los jego

żony i synka jest nieznany. Jego teksty wraz z innymi świadectwami
pozostawionymi lub zebranymi przez członków Ojneg Szabes zostały
ukryte

11

.

Przed II wojną światową Opoczyński zdołał opublikować tylko jedną

książkę, prozę na motywach chasydzkich zatytułowaną Nawenad

12

. Nie

zdążył już wydać przygotowanych do druku przeżyć z okresu i wojny
światowej i reportaży z życia warszawskich Żydów. Po II wojnie staraniem
i sumptem siostry Opoczyńskiego Riny ukazał się w usa opatrzony
obszernym wstępem jej autorstwa zbiór opowiadań, reportaży, miniatur
i poezji Opoczyńskiego

13

. W Polsce pięć spośród jego gettowych reportaży

odnalezionych w zbiorach podziemnego Archiwum Ringelbluma wydał
w 1954 roku Bernard Mark

14

. Niestety, opublikowane wówczas teksty

znacznie się różniły się od swej archiwalnej podstawy. Ich edytor
i ówczesny dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego Bernard Mark
arbitralnie je skracał, nie zaznaczając zmian dokonanych w tekście, a także
najwyraźniej cenzurował ich treść, usuwając poszczególne passusy lub
łagodząc ich wymowę

15

. Zbiór reportaży Opoczyńskiego wydano również

po hebrajsku

16

. Niektóre z nich przetłumaczono na język angielski

17

.

background image

Ogromną i niezwykle wartościową spuściznę Opoczyńskiego przechowuje

Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie. Na wnikliwą lekturę
i staranną edycję czeka, między innymi, prowadzony przez Opoczyńskiego
w getcie od maja 1942 do stycznia 1943 roku dziennik

18

. Nie mniej

interesujące są raporty i sprawozdania sporządzane na zlecenie Ojneg
Szabes, a także spisane w jidysz lub po hebrajsku jego przedwojenne
i wojenne poezje, opowiadania oraz nowele.

*

Powołując do życia Ojneg Szabes, Emanuel Ringelblum wystrzegał się

angażowania w jego prace dziennikarzy. Pisał o celowym ich pomijaniu
w procesie rekrutowania współpracowników Archiwum. Obawiał się przede
wszystkim tego, że zawodowi dziennikarze nie ustrzegą się pokusy
literaturyzowania de niowanego przez niego jako naddatek fałszujący opis
nader dramatycznej rzeczywistości domagającej się jak największej
formalnej dyscypliny, prostoty i rzetelności. Ringelblum oceniał też nisko
zdolność dziennikarzy do dochowania tak ważnej dla istnienia Archiwum
i losu ludzi z nim związanych tajemnicy

19

.

A jednak w gronie stałych jego współpracowników znalazł się zawodowy

dziennikarz, człowiek żyjący przed wojną wyłącznie z honorariów
prasowych

20

. Był to właśnie Perec Opoczyński, znany zarówno z łamów

prasy partyjnej, jak i z popularnych dzienników

21

. Ów osobliwie

przychylny (w świetle relacjonowanej powyżej opinii) stosunek twórcy
Ojneg Szabes do Opoczyńskiegodziennikarza wynikał zapewne z kilku
przesłanek. Jedną z nich mógł być fakt, że Opoczyński wywodząc się
z „ludu”, dzięki własnemu wysiłkowi i samozaparciu stał się jednym z tak
cenionych przez Ringelbluma żydowskich inteligentów-samouków

22

zwracających się z serdecznym zatroskaniem ku światu, który ich wydał.
Inteligentem, który głównym tematem swych publikacji czynił kwestie
społeczne, a zbiorowym bohaterem „żydowski lud”, czyli ubogą, mówiącą
w jidysz ludność miast i miasteczek. Dodatkowym jego atutem były
doskonałe referencje jako oddanego i aktywnego działacza partyjnego

23

background image

w przedwojennej Łodzi i w Warszawie.

Gwarancją znakomitego wywiązania się z powierzonego przez Ojneg

Szabes zadania był przedwojenny dorobek Opoczyńskiego, dla którego
żydowska spauperyzowana Warszawa nie była egzotyczną terra incognita,
ale doskonale rozpoznaną, bo zamieszkiwaną przestrzenią. Od 1935 roku
zajmował przecież obskurne i wilgotne dwupokojowe mieszkanie
w dzielnicy żydowskiej biedoty na warszawskim Muranowie przy
nędzarskiej ulicy Wołyńskiej, w kamienicy oznaczonej numerem 21. O tym,
jak wpłynęło to na ducha pisarza, wspominała jego siostra Rina: „Bardzo
cierpiał z powodu swego wielkiego ubóstwa w domu przy ulicy numer 21,
a także z powodu całej biedy otoczenia. Napisał wtedy, że ilekroć wraca
z redakcji i widzi obdarte, głodne dzieci z warszawskiego podwórka, jest po
prostu chory”

24

. Postaci z przedwojennych reportaży, takich jak Szmates

(„Szmaty”), Af di treplech („Na schodkach”) czy Gandis, zaludniły też
gettowe teksty Opoczyńskiego. Tak dobrze mu znane dzieci z biednych
podwórek, szmaciarze z targowiska starzyzną – Wołówki, czy też drobni
rzemieślnicy z kamienic przy Wołyńskiej, Stawki, Niskiej, Lubeckiego czy
Ostrowskiej nie zmienili swoich adresów. Wojna i getto zastały ich w tych
samych kamienicach, tam, gdzie, jak pisał Opoczyński, „Świat jest […]
mały, ludzie niczym się nie wyróżniający”, gdzie każda ulica „jest jak
sztetl”

25

. To na jednym z owych istniejących od pokoleń podwórzy

żydowskiej Warszawy szczególnie skupił swoją uwagę Opoczyński. W trzech
odsłonach opowiedział historię mikrosztetla Wołyńska. Czasowe granice
jego opowieści wytyczyły z jednej strony – ujęte w retrospektywie –
bombardowania Warszawy w 1939, z drugiej zaś wydarzenia z końca 1942
roku.

Reportaż zatytułowany „Dom numer 21” wprowadza czytelnika in medias

res, w sam środek gorączkowej ludzkiej krzątaniny towarzyszącej próbie
odbudowywania normalności w częściowo zbombardowanej kamienicy,
w warunkach zaczynającej się właśnie niemieckiej okupacji. Wzmożona
aktywność, mobilizacja przemyślności i przebiegłości lokatorów domu przy

background image

Wołyńskiej 21 są tłem, na którym wyraźnie zarysowuje się kilka, obecnych
również w innych reportażach, sylwetek. O każdej z nich można by
powiedzieć, że doskonale wciela się w typ postaci znanej z klasyki
literatury jidysz. Krawcowa Perele – bezczelna i swarliwa – to nie tylko
krewna szolemalejchemowskich złośnic i plotkarek, ale i realizacja
kulturowego stereotypu żydowskiej Ksantypy, wiecznie niekontentej, nigdy
nie milknącej, nieprzejednanej Jente.

Natomiast jej mąż, krawiec wojskowy, wraz z przybyszem z prowincji,

zwanym Żelechowerem, którzy wybierają się na „tamtą stronę”, czyli na
okupowane przez Związek Radziecki wschodnie tereny Rzeczypospolitej,
przypominają chociażby niefortunnych bohaterów Podróży Beniamina
Trzeciego Mendele Mojchera Sforima oraz, może nawet wyraziściej,
zdeterminowanych, ale bardzo nieporadnych uciekinierów z Motl Pejsi dem
chazns („Motl Pejsi, syn kantora”) Szolema Alejchema, próbujących
pokonać granicę rosyjsko-austriacką, by wyrwać się ze sztetlowego
skrajnego ubóstwa i dotrzeć do wymarzonej, rzekomo mlekiem i miodem
płynącej „goldene medin” (złotej krainy), jak zwano w jidysz Amerykę.
Krawiec i Żelechower z reportażu Opoczyńskiego oraz tysiące warszawskich
i innych Żydów uwierzyli na początku niemieckiej okupacji w Polsce, że
nowym żydowskim Eldorado są Sowiety. Dramatyczne, grożące utratą życia
doświadczenia zarówno na granicy, jak i po jej przekroczeniu rozwiały ich
nadzieję na dostatnie i bezpieczne życie w „komunistycznym raju”. Ów
zawód zbiegł się w czasie z wydarzeniem, które zadało potężny cios
mozolnie odbudowywanej domowej normalności. Na podwórze przy
Wołyńskiej 21, tak jak i na inne podwórza żydowskich ulic, wkroczyły
oddziały sanitarne przeprowadzające na zlecenie niemieckich władz
parówkę, czyli akcję dezynfekcyjną mającą zapobiec epidemii tyfusu.
Dezynfekcję obszernie i w najdrastyczniejszych szczegółach przedstawił
Opoczyński w reportażu „Księga parówki”

26

. Jego tekst jest porażającą

ilustracją opinii wyrażonej przez Ludwika Hirszfelda w Historii jednego
życia. Słynny lekarz zapisał w niej, że „Niemieckie zarządzenia

background image

przeciwepidemiczne były gorsze od samej epidemii”

27

. Wierna detalowi

narracja i sugestywny język reportażu unaoczniają czytelnikowi cierpienie
lokatorów pędzonych na mrozie do łaźni, świadomych, że oto na podwórzu
płonie właśnie cały ich dobytek zakwali kowany przez bezwzględnych
dezynfektorów jako groźne siedlisko tyfusu.

Opoczyński, pisząc swój reportaż, nie miał wątpliwości, że parówka to

nowoczesna, bo mechaniczna, forma starego jak świat nękania,
prześladowania, a nawet wytracania Żydów

28

. Jak większość kronikarzy

Zagłady, zaświadczając współczesną gehennę swego narodu, szukał dla niej
analogii w długiej historii utrwalonego na piśmie żydowskiego cierpienia.
Archetyp akcji dezynfekcyjnych odnalazł przede wszystkim w żydowskiej
literaturze pogromowej

29

. Pod jego piórem w nowej scenerii ożyły więc

stare pogromowe toposy. Tak jak niegdyś w sztetlu, tak teraz przy
Wołyńskiej 21 w Warszawie leżała zdeptana, zabłocona pościel wywleczona
z domów, a żydowskie kobiety zakrywały chustkami głowy na znak
pohańbienia, tym razem fryzjerską golarką. W jego opowieści nie zabrakło
też podstawowego dla żydowskiego piśmiennictwa odniesienia do Pisma –
pierwsza część tytułu reportażu „Księga parówki” (w oryginale Megilas
parówke) oraz rozproszone w tekście cytaty wiążą go silnie z dramatyczną
opowieścią o próbie wytępienia Żydów przez okrutnego wezyra Hamana
zawartą w biblijnej Megilas Ester (Księdze Estery)

30

. Współczesna tragedia

narodu widziana oczami reportażysty przerastała jednak poprzednie,
opisane i utrwalone w żydowskiej tradycji. Porażał stopień uwikłania w nią
i współuczestnictwa w niej samych Żydów szukających uznania w oczach
prześladowców, po to by utrzymać się na powierzchni egzystencji.
Opoczyński nie znajdował słów potępienia chociażby dla żydowskiej policji
– okrutnych i przekupnych siepaczy. Z podobną surowością oceniał też
innych żydowskich uczestników dezynfekcyjnego procederu: lekarzy i ich
pomocników, którzy wykorzystując pełnione przez siebie funkcje, miast
pomóc nękanym, wyłudzali od nich pieniądze. Niezwykle krytyczny był też
wobec członków komitetu domowego wykorzystujących swoją

background image

uprzywilejowaną pozycję, a także kosztem ogółu zdobyte pieniądze, do
tego, by łapówką uwolnić się od dezynfekcji. Ostatnia, trzecia część
reportażowej trylogii, której miejscem akcji uczynił Opoczyński mikrosztetl
– podwórze przy Wołyńskiej 21 – przedstawia dzieje owego niesławnego
komitetu. Nie ma w nich budujących, a znanych skądinąd

31

, przykładów

sprawnego funkcjonowania tej obywatelskiej instytucji. Komitet na
Wołyńskiej był jej zaprzeczeniem. Niczym dawny oligarchiczny
i skorumpowany sztetlowy kahał, stanowił raczej intratne przedsięwzięcie
garstki zamożniejszych lokatorów niźli owoc demokratycznego
i solidarnościowego myślenia. Jego niedbale organizowane i nieudolnie
prowadzone akcje zawsze kończyły się niepowodzeniem. Wszelkie próby
reformowania go lub wzniecania buntu ostatecznie ponosiły klęskę,
ponieważ

najbardziej

niezadowoleni,

najgłośniejsi

podwórzowi

opozycjoniści, którym w końcu udało się dostać do komitetu,
posmakowawszy władzy i przywilejów z nią związanych, cichli nagle i nie
próbowali już forsować zmian. Interesujące, że w tym samym 1942 roku,
w którym powstał reportaż o komitecie domowym z Wołyńskiej,
Opoczyński spisał dzieje podobnej instytucji działającej przy Muranowskiej.
W czasie lektury trudno się oprzeć wrażeniu, że Muranowska 6 leży na
świetlistych antypodach mrocznej Wołyńskiej 21, że to zupełnie inny sztetl,
ponieważ dom przy Muranowskiej zamieszkiwali w większości Żydzi
zamożni i syci, zawsze jednak gotowi nieść pomoc uboższym sąsiadom.
Kierowani humanitarnym odruchem i nakazem religijnym, wspierali ich bez
względu na czas i okoliczności. Wojna jedynie wzmogła ich hojność.
Z najofiarniejszych i najaktywniejszych wyłonił się powszechnie szanowany
zarząd komitetu domowego, który nie trwonił wspólnotowych pieniędzy,
pilnie dbał o interesy domu i o dobro wszystkich jego mieszkańców. Jednak
mimo nagromadzonych pozytywów Opoczyński nadał swemu tekstowi tytuł
„Tragedia komitetu”. Nieszczęściem zarządzających wspólnotą przy
Muranowskiej nazywał paraliżujące ich bezmierne zaufanie lokatorów,
którzy uparcie nie dopuszczając do zmian w łonie komitetu, mieli go czynić

background image

mniej rzutkim i walecznym w codziennym zmaganiu z okropnościami
wojny. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że autor (sam entuzjasta idei
komitetów domowych i aktywny jej propagator

32

) bronił się w ten sposób

przed sformułowaniem wprost śmielszej, prawdziwszej i bardziej
pesymistycznej tezy: oto żaden ani uczciwy, ani przekupny komitet
domowy nie był w stanie zapobiec postępującemu wyniszczeniu Żydów
Warszawy. Nawet najszlachetniejsze intencje domowych działaczy nie
mogły ochronić lokatorów przed chorobami, głodem, morderczymi
parówkami i wywózkami do obozów pracy.

Kapitulacja wspólnotowej inicjatywy wobec potęgi zbrodniczej polityki

okupanta nie oznaczała rezygnacji Żydów z walki o przetrwanie,
szczególnie dramatycznej po utworzeniu getta. Jednym ze sposobów na
przeżycie w zamkniętej dzielnicy, w odcięciu od przedwojennych źródeł
zarobkowania oraz bez dostępu do większości produktów żywnościowych,
stał się przerzut towarów przez mury getta – szmugiel. Perec Opoczyński
poświęcił mu i ludziom zeń związanym wiele uwagi. Z niezwykłą wprost
drobiazgowością opisał jeden dzień z życia warszawskich szmuglerów na
granicznej uliczce getta Koźlej. Pozostanie rzeczą nierozstrzygniętą, skąd się
wzięła jego znajomość szczegółów utajonych i bardzo niebezpiecznych
szmuglerskich akcji. Większość sportretowanych przez niego w reportażu
przedstawicieli poszczególnych szmuglerskich kast również przed wojną
należała do półświatka

33

, prowadziła czarne interesy i ryzykowała życiem

dla zdobycia pieniędzy. Toteż na Koźlą w getcie altruizm i społecznikowskie
idee nie miały wstępu. Zapewne dlatego Opoczyński nie skrywał swej
niechęci żywionej do bohaterów – wszystkie uwiecznione przez niego
postaci wydają się jednakowo odpychające. Jednak w końcowych zdaniach
reportażu Opoczyński zaskakująco zmienił ton swojej opowieści. Surowa
moralna ocena szmuglerów najpierw ustąpiła miejsca rzeczowej konstatacji,
że bez Koźlej i załatwianych na niej czarnych interesów Żydzi Warszawy
pomarliby z głodu, a następnie przeszła nawet w patetyczne wezwanie do
uwiecznienia szmuglerskiej nieustraszoności

34

. Podobnej wolty w ocenie

background image

i moralnej kwali kacji zjawiska dokonał Opoczyński w reportażu „Goje
w getcie”. Już sam fakt użycia w tytule nacechowanego negatywnie,
a nawet pogardliwego w swej wymowie słowa „goje” sugeruje krytyczny
stosunek autora do opisywanych postaci. Zaludniający jego reportaż Polacy
handlujący z Żydami podobni są sępom lub hienom krążącym wokół
wycieńczonych wędrowców. Zachłanni, nienasyceni i pozbawieni
skrupułów, żerują na tragedii Żydów wtłoczonych w ciasne granice getta
i pozbawionych środków do życia. Na potęgę skupują i szmuglują na
aryjską stronę wyprzedawane w getcie za równowartość kawałka chleba
ubrania, pościel i kosztowności. I choć wydawałoby się, że owej polskiej
bezdusznej pazerności nic nie zdoła ocalić przed ostatecznym potępieniem,
to Opoczyński, tak zresztą jak i Emanuel Ringelblum, znajdują dla niej
usprawiedliwienie. Wedle obu kronikarzy Zagłady, trzeźwo przecież
oceniających sytuację, te z gruntu egoistyczne, nastawione na uzyskanie

nansowej korzyści działania polskich szmuglerów zyskiwały w rezultacie

niezamierzony ponadindywidualny wymiar, wymiar niesienia pomocy
głodującemu gettu oraz mimowolnie stawały się znakiem polsko-żydowskiej
solidarności w opieraniu się zbrodniczej polityce okupanta

35

.

Na Koźlą i na inne ulice getta skierowała Opoczyńskiego nie tylko

reporterska ciekawość. Przede wszystkim zawiodły go tam obowiązki
pracownika gettowej poczty. Schodząc do suteren albo pnąc się po
chybotliwych schodach na najwyższe piętra, dostarczał korespondencję
najuboższym, tym, którzy nie byli w stanie wyłożyć nawet 20 lub 30 groszy
obowiązkowej opłaty za dostarczenie listu. Na bogatsze, zatem czystsze
i wciąż dość syte ulice getta zachodził rzadko, nie należał bowiem do
pocztowej elity, czyli do środowiska polskojęzycznych zasymilowanych
Żydów, którzy podporządkowawszy sobie organizację poczty w getcie,
przydzielali do obsługi zamożniejszych rejonów wyłącznie ludzi z własnego
kręgu. Ów podział na uprzywilejowanych asymilantów i upośledzoną resztę
reprezentowaną przez jidyszowojęzyczne masy nie był specy czny dla
funkcjonowania poczty. Istniał przed wojną, a w getcie stał się bardzo

background image

wyraźny w każdej niemal instytucji. Opoczyński zarzucał „szmendrikom”

36

egoizm, bezwzględność, skorumpowanie i złą wolę. Twierdził, że
zdominowali wszystkie żydowskie instytucje, w tym te, które szczególnie
w najmłodszych miały krzewić miłość do kultury żydowskiej, i w ten sposób
sabotowali wysiłki czynione na rzecz przetrwania narodu

37

. Tę być może

nie zawsze sprawiedliwą ocenę roli asymilantów w getcie warszawskim
tłumaczyć można silnym ideowym zaangażowaniem Opoczyńskiego
łączącego syjonizm z silną fascynacją „żydowskimi masami”

38

.

W „Żydowskim listonoszu”, reportażu nagrodzonym w rozpisanym pod
koniec 1941 roku konkursie literackim Ojneg Szabes, Opoczyński splótł
dramatyczne dzieje instytucji – gettowej poczty – z przejmującą historią
ludzkiej nadziei, która nigdy nie chcąc zgasnąć, we wszystkim upatruje
dobrego znaku. Dla większości mieszkańców zamkniętej dzielnicy pomyślną
wróżbą na przyszłość było utworzenie na początku 1941 roku gettowej
poczty. W radosnej przesadzie skłonni byli widzieć w tym zdarzeniu nawet
namiastkę żydowskiej autonomii. Z entuzjazmem pomieszanym
z niedowierzaniem przyjmowali żydowskiego listonosza, który przynosił im
upragnione listy lub bardziej jeszcze od listów wyczekiwane paczki
żywnościowe słane z innych miast i państw. Niestety, tryby pocztowej
machiny szybko się zatarły. Zła organizacja pracy i panoszące się
złodziejstwo sprawiły, że poczta przestała sprawnie funkcjonować. Listy nie
dochodziły na czas, z paczek ginęły produkty. Rozwścieczeni klienci ciskali
gromy na zazwyczaj niewinne głowy wcześniej tak serdecznie
podejmowanych listonoszy. Gniew i rozżalenie na żydowską pocztę rosły
wraz z postępującym zbiednieniem i wygłodzeniem getta. Z biegiem
wojennych miesięcy każdy list z przemyconym między arkusikami
banknotem, a przede wszystkim każda paczka żywnościowa były już nie na
wagę złota, ale na wagę życia. List anonsujący nadejście paczki stał się
heroldem i symbolem nadziei na przetrwanie. W szczególnym napięciu
gettowe ulice oczekiwały listonosza niosącego wieści z terenów
okupowanych przez Sowiety, na które zbiegło wielu warszawskich Żydów.

background image

To od nadsyłanych przez nich produktów zależał los setek, jeśli nie tysięcy
mieszkańców getta. Kres tej pomocy położył wybuch wojny sowiecko-
niemieckiej. Opoczyński, czuły na najsubtelniejsze nawet zmiany
zachodzące w nastrojach getta, spostrzegł wówczas i odnotował, że wraz
z tym ciosem nieustępliwa dotąd i na przekór wszystkiemu tląca się
w warszawskich Żydach (również i w nim) nadzieja na przetrwanie zaczęła
wygasać. Nie miał złudzeń, że sytuacja mieszkańców zamkniętej dzielnicy
z dnia na dzień stawała się coraz bardziej dramatyczna, że od tej
systematycznie niszczonej społeczności niewiele już zależało. Nie potra ł
jednak wybaczyć jej tego, że z obojętnością patrzyła na los tysięcy
porzuconych, osieroconych, głodnych i żebrzących dzieci getta. Być może
naiwnie, ale szczerze wierzył, że zarówno warszawscy, jak i w ogóle polscy
Żydzi przy odrobinie samodyscypliny, dobrej woli i chęci zorganizowania
się mogli w porę zapobiec pladze głodowej śmierci wśród najmłodszych.
W gniewnym i jednocześnie rozpaczliwym w tonie reportażu „Dzieci na
bruku” napisanym w listopadzie 1941 roku zarzucił żydowskiej wspólnocie,
że ani nie pojęła lekcji tysięcy lat żydowskiej historii, ani też nie wczytała
się uważnie w słowa XIX-wiecznych autorytetów kultury jidysz

39

upominających się o ochronę żydowskiego dziecka, którego zyczny
i psychiczny dobrobyt stanowił warunek i gwarancję przetrwania narodu.

*

Pochylając się nad gettowymi tekstami Pereca Opoczyńskiego, warto się

zastanowić nad ich gatunkową kwali kacją. Bez wątpienia są to reportaże,
bowiem ich „przedmiotem są fakty zyczne, które zdarzyły się,
urzeczywistniły, są nieodwracalne, niepowtarzalne i sprawdzalne […],
mają metrykę autentyczności i najwyżej w makroskali podlegają prawom
probabilistyki”

40

. Nie sposób jednak nie dostrzec w nich jeszcze jednego

elementu, mianowicie literackiej kreacji. Znakomity badacz literatury
Zagłady David Roskies pisze o reportażach Opoczyńskiego jako
o gatunkowej hybrydzie, w której to, co osobiste, miesza się z obiektywnie
sprawozdawanym, a to, co faktyczne, z kcjonalnym; w której zaciera się

background image

granica między dziennikarstwem a pisarstwem. Dlatego właśnie klasy kuje
je jako documentary ction

41

– dokumentalną kcję. Jej autor jawi się

czytelnikowi jednocześnie jako obecny tam i wtedy świadek konkretnych
zdarzeń oraz jako wszechwiedzący, oceniający i generalizujący narrator.
Z jednej strony odbiorca ufa podawanym przez Opoczyńskiego szczegółom
faktogra cznym: datom, liczbom, nazwiskom, z drugiej zaś pozwala się
uwodzić beletrystycznej frazie. Wspominany już David Roskies zauważa
w swoim studium

42

, że ów typ mieszanej subiektywno-obiektywnej narracji

jest niezwykle charakterystyczny dla literatury żydowskiej. Używał jej
w swoich na poły dokumentalnych satyrach i scenkach podróżnych ojciec
literatury jidysz Salomon Rabinowicz piszący w XIX wieku pod
pseudonimem Szolem Alejchem. Bardzo udanie zastosował ją też w swoich
Bilder fun a prowincrajze in tomaszower powiat Icchak Lejbusz Perec.
Wydaje się, że właśnie ten zbiór fabularyzowanych reportaży mógł być
jedną z ważniejszych wskazówek dla Pereca Opoczyńskiego

43

. Z klasyki

literatury jidysz czerpał Opoczyński nie tylko wzorzec narracji, ale i modele
świata swych reportażowych opowieści. Nie bez kozery historia żydowskiej
kamienicy w okupowanej Warszawie, a potem w getcie utrzymana jest
w konwencji opowiadania o sztetlu. Niezrównany w swej badawczej
dociekliwości David Roskies odkrył również, że Opoczyński niejednokrotnie
stylizował język swych utworów na potoczystą, kolokwialną i jowialną
szolemalejchemowską frazę

44

. Dziewiętnastowieczna literatura jidysz, która

wywarła tak silny wpływ na pisarstwo Opoczyńskiego, nie była jedynym
źródłem jego inspiracji. Dużą rolę w kształtowaniu społecznej, a co za tym
idzie językowej wrażliwości Opoczyńskiego odegrał też dorobek żydowskich
(jidyszowych) pisarzy międzywojnia, twórców żydowskiego realizmu
społecznego. Przedstawiciele tego nurtu, wśród których wymienić można
chociażby Icyka Meira Weissenberga, autora Miasteczka, już nie sielskiego,
ale wstrząsanego rewolucyjnymi drgawkami 1905

45

roku, lub Ozera

Warszawskiego, opisującego dzieje szmuglerów w okupowanej przez
Niemców w latach 1915-1918 Warszawie

46

, dążyli do jak najwierniejszego

background image

sportretowania złożonej polsko-żydowskiej rzeczywistości, nakreślenia
specy ki poszczególnych warstw i grup społecznych oraz biegnących
między nimi ideologicznych i klasowych podziałów. Autentyczności opisu
sprzyjała stosowana przez realistów zasada indywidualizacji i specy kacji
języka poszczególnych bohaterów. Pilnie przestrzegał jej też Perec
Opoczyński. Jego teksty rezonują żywym dialektalnym, idiomatycznym
jidysz, szmuglerskim żargonem, tajnymi kodami półświatka, słownictwem,
którego częstokroć nie notują żadne słowniki. Wszystko to sprawia, że
Reportaże jawią się nie tylko jako unikatowy zapis żydowskiego
doświadczenia, ale i jako bezcenne świadectwo lingwistyczne

47

.

*

Wszystkie teksty umieszczone w niniejszym tomie pochodzą ze zbiorów

Żydowskiego Instytutu Historycznego, z zespołu Archiwum Ringelbluma
(arg). Każdy z opublikowanych tu reportaży opatrzony jest, widniejącą
w górnym lewym rogu tytułowej stronicy, archiwalną sygnaturą.
W przypadku siedmiu reportaży przekładu dokonano na podstawie
sporządzonych po wojnie maszynopisów. Wyjątek stanowi tekst
zatytułowany „Szmugiel w getcie”, którego rękopis ocalał.

Tytuł zbioru zapożyczono (w tłumaczeniu) od Bera Marka, który w 1954

wydał w jidysz pięć reportaży Pereca Opoczyńskiego.

Poszczególne teksty ułożono w porządku tematyczno-chronologicznym.
W edycji opuszczono poszczególne słowa lub (wyjątkowo) większe

fragmenty zdań, które były zupełnie nieczytelne lub wytarte. Te luki
w tekście zaznaczono znakiem opuszczenia […], a wszelkie uzupełnienia
redakcyjne wpisano w nawias kwadratowy, np. [warszawscy].

W tekście zastosowano uproszczoną, zgodną z fonetyką języka polskiego,

transkrypcję słów pochodzących z języków hebrajskiego i jidysz.

*

Tłumaczka i edytorka gorąco dziękuje za cenne sugestie i pomoc

w opracowaniu tomu: Magdalenie Bendowskiej, Natiemu Cohenowi,
Barbarze Engelking, Janowi Jagielskiemu, Arturowi Kuciowi, Jackowi

background image

Leociakowi, Awromowi Nowerszternowi, Szymonowi Rudnickiemu
i Maciejowi Wójcickiemu.

Monika Polit

background image

REPORTAŻE Z WARSZAWSKIEGO GETTA

background image

DOM NUMER 21

Na podwórze wjeżdża chłop z wózkiem kapusty, chleba i karto i. Za

karto e zapłacił wcześniej jeden z lokatorów, którzy wyczekiwał chłopa na
drodze Wolskiej. Ile mu za nie wtedy dał, nie wiadomo, ale ledwo pięć
minut później żądał za te karto e tyle, że oko bielało… Sąsiedzi kupują
więc chleb – kapustę i chleb. Panuje ogólny zamęt, ludzie się cisną, pchają,
szarpią. Płacą chłopu, ile sobie tylko zażyczy. Po złotówce za kilogram
gliniastego czarnego chleba i tyleż za kilogram kapusty. Jednak w tym
handlowym ferworze oszukują go. Za jego plecami biorą sobie bocheneczek
chleba albo i główkę kapusty i niosą do domu, nie płacąc ani grosza. Kiedy
chłop orientuje się wreszcie, że go okradają, bierze orczyk z wozu
i w straszliwym gniewie zamierza się na głowy cisnącej się dookoła
klienteli. Dopiero wtedy tłum się cofa. Kto sobie wziął, to sobie wziął i tyle,
cicho sza. Chłop stoi ze swoim wozem, a oczy ma jak dwa sztylety. Jego
żona przeklina i pomstuje na Żydów, i krzyczy, że wszystko, co ich spotyka,
to jeszcze mało.

Żelechower

48

złapał na lewo kilka główek kapusty i zaciera ręce

z uciechy: nie zginie ci on nawet w takich opałach… teraz ma dobrą passę –
jego dom się buduje, ściany są już obmurowane, ale dach jeszcze nie
pokryty. Padają teraz jesienne deszcze i woda płynie przez zniszczone
stropy na głowy lokatorów z niższych pięter; dosięgła już parteru
i u handlarza jajami stoi na podłodze.

Właścicielka domu wstaje teraz o piątej rano i sama czyści posesję; jej

mąż śpi sobie w najlepsze, ale ona nie może spocząć. Po tym, jak stróż
odmówił wykonywania swoich obowiązków, naszła ją dziwna chętka
samodzielnej pracy, harówki. Praca ją cieszy.

Przypominają się jej młode lata, kiedy w znoju i w pocie czoła własnymi

rękami dorabiała się tego domu.

background image

Ale napawać się tą radością jej nie dają. Co rusz z zalanych mieszkań

wbiega inny lokator i uświadamia jej, że własnymi rękami niszczy swój
dobytek, że przecież cały dom będzie zrujnowany, jeśli czym prędzej nie
dopilnuje, żeby odbudowano piętro.

Właścicielka wysłuchuje pretensji i podnosi się z miejsca. Tylko nie to,

tylko nie to! Jej dom pójdzie w ruinę, jej krew i pot?! Przyrzeka szybko
zakończyć prace budowlane, niech tylko przyjdą murarze, już ona będzie
naciskać, no, i przy okazji – myśli sobie po cichu – zacznie domagać się
komornego, mało to kosztuje odbudowanie piętra? Wie, że Żelechower
z szewcem i Perele wywlekli ze swoich zniszczonych mieszkań całe belki
z dachu i ścian, wszystko, i poukładali je pod łóżkami w „schronie”, żeby
zimą mieć czym palić. Ale nie mówi im o tym wcale, wie, że gdzie diabeł
nie może, tam babę pośle… Z Perele nie zadrze… ale nie szkodzi, komorne
to już oni zapłacą… Wyciera sobie usta i pracuje dalej, czyści, zamiata,
znosi na podwórko porozrzucane cegły i sprząta swoje wielkie mieszkanie,
cały dom.

Chłopi zjeżdżają ze wszystkich stron z wózkami zieleniny, karto i,

kapusty, drewna, a nawet węgla, bo Żydzi nie dostają opału na kolei.
Przypuszczalnie nie są to żadni chłopi, ale mieszkańcy podmiejskich okolic,
którzy chcą zarobić na życie, handlując z Żydami. Jak dostają pozwolenia
na wjazd wózkami do miasta, trudno orzec, ale prawdopodobnie lokalna
władza jest bardziej skłonna do ustępstw w tym względzie. Niemiecki
komendant z takiej małej miejscowości też chce żyć.

Cała Miła jest zapełniona chłopskimi wózkami. Zabłądziły też na

Lubeckiego, Wołyńską, są w całej dzielnicy, szczególnie te z węglem.

background image

Ul. Wołyńska (widok w kierunku wschodnim)

Przed sklepami Wedla na Marszałkowskiej, a także na Bielańskiej stoją

długie kolejki, stoją, niby tak sobie, bo każdy ma się na baczności. Przystaje
przechodzień i pyta, za czym ta kolejka, odpowiada się mu, że samemu się
nie wie, ot, tak się stoi. Ale przecież wiadomo, że za dwa złote dostaje się
u Wedla tabliczkę przedwojennej czekolady z torebką cukierków. Kupować
– nie kupuje się tego dla siebie, ale na handel, bo jest sporo Żydów, co
mogą sobie pozwolić na zjedzenie tabliczki dobrej czekolady, chociaż jest
i dużo, o wiele więcej Żydów, którzy zaczynają padać z głodu na ulicach.
Niechże więc będzie czekolada – aby tylko żyć!

W sklepach dzielnicy chrześcijańskiej, jak na przykład gdzieś het w dół

na Marszałkowskiej, można kupić mleko i cukierki. Kuśnierka z córką
rękawiczarki i z szewcową dowiedziały się o tym i wystają tam w kolejce
całe dnie, aż przyniosą do domu kilka tabliczek czekolady i trochę taniego
mleka. Mleko, które przywożą teraz chłopi z wiosek, tak jak masło, ser
i śmietana, są drogie.

Nagle pokazują się w mieście mężczyźni z żółtymi gwiazdami Dawida na

background image

rękawach

49

i kobiety w chustkach na głowie, z naszytymi na ubraniach

żółtymi łatami. Nadjeżdżają wielkie platformy z mężczyznami, kobietami
i z dziećmi o noskach zsiniałych od jesiennego chłodu i wilgoci. Hę? Co to
jest, kim oni są? Na ulicach, którymi przejeżdżają, krzyczą do nich: – Skąd
jesteście? – A Żydzi odpowiadają, rozdrażnieni niekończącymi się
pytaniami: – Z Raciąża, z Sierpca.

Do domu numer 21 przybyło czterdziestu sierpeckich Żydów i ulokowało

się od frontu, w pustym sklepie. Właścicielka nie mówi im złego słowa,
przeciwnie, rozmawia z komendantem

50

, że trzeba im jakoś pomóc. Jest

czwartek po południu i zrodził się plan, żeby zapewnić im czulent

51

na

szabas. Komendant chwali się potem, że ten czulent kosztował całe sto
złotych. Po szabasie biega po sąsiadach, którzy chcą wziąć sublokatorów,
i lokuje tych czterdziestu sierpczan w domu. Właścicielka konotuje to sobie:
Aha, skoro od sierpczan bierze się już pieniądze za te wydzielone im kąciki
w kuchniach przy zlewach, to czy i jej nie wolno by dopominać się
komornego?…

Cztery tysiące Żydów z Sierpca i tyle samo z Raciąża jest już

zakwaterowanych w mieście, ale słyszy się, że dalej wysiedla się z innych
miejscowości. Żydzi [warszawscy] nagle przestają robić zapasy – Kac złożył
wóz węgla w piwnicy i o drugi nie chce się już starać; rzeźnik i właścicielka
przestali skupować karto e i kapustę na zimę, kiszkarz nie kupuje soli,
a szewc skóry. Dlaczego? A bo to wiadomo, co z nami będzie?

Już od samego rana na podwórzu stoi chłop z wozem karto i. Zamiast
osiemdziesięciu złotych za korzec, jak sprzedawał wczoraj, żąda dziś tylko
siedemdziesięciu. W południe nie chce już więcej niż pięćdziesiąt, ale stoi aż
do wieczora, prosi, żeby u niego kupić. Niech już będzie czterdzieści pięć
złotych za korzec – ale nikt nie kupuje. Chłop nocuje na podwórku, rano
odjeżdża, przeklinając Żydów, w których nagle chyba jakiś zły duch
wstąpił, nie chcą żreć czy co?…

background image

Sprzedawca śledzi w żydowskiej dzielnicy. Ul. Wołyńska numery 6 i 8

Zamęt trwa dzień, dwa i nagle zaczyna się konspirowanie, jeden

drugiemu szepcze w ucho: idzie Ruski… jest już niedaleko Pragi… już
otwarto granice. Żydzi przechodzą swobodnie na „tamtą stronę”

52

.

Sąsiadom zaczyna się robić na podwórku jakoś ciasno. Nie tylko rzeźnik,

Żelechower i rozgorączkowany komendant, ale i pozostali przenoszą się
z podwórza na ulicę. Gromadnie wystaje się przed bramą i przekazuje się
nowiny, i nie tylko przed naszą bramą – przed wszystkimi bramami na ulicy
jest tak samo, wszędzie podwórka zrobiły się za małe. Na ulicy szybciej się
można dowiedzieć czegoś nowego, można zagadnąć przechodnia: No, co
tam? Naprawdę idzie?

– Pytanie! Zobaczycie, jutro będzie w Warszawie.
Żelechower czeka tylko na mieszkanie, a potem już będzie wiedział, co

robić. O, w ciemię bity to on nie jest… mruga sprytnym skośnym oczkiem,
nisko osadzone potężne, szerokie, kwadratowe plecy prostują się jak struna,
zaciąga pasek u spodni: He, he!…

I krawiec wojskowy nie przestaje konspirować. Nie zdradza się nawet

background image

przed własną żoną, Perele, planuje przejść na „tamtą stronę” razem
z Zalmanem, ale Perele wykrywa to szybko i można być pewnym: Zalmana,
swojego jedynaka, nie wypuści z domu, o tym może on – jej mąż –
zapomnieć, a poza tym po prostu nie podoba się jej ta cała rzecz. Tu też
można żyć i, przypuszczalnie, u Niemca lepiej niż tam.

Komendant niby to rozmyśla nad wyjazdem do szwagra do Tel Awiwu,

ale wie dobrze, że to tylko gadanie. Wprawdzie za dobre pieniądze Niemcy
pozwalają wyjechać z kraju, a włoscy Żydzi dają wizy, włoski konsulat
w Warszawie nie robi problemów, jeszcze nie.

Po spotkaniu Hitlera z Duce na przełęczy Brenner

53

będzie inaczej, ale na

razie trzeba tylko wkupić się w łaski Niemca, to znaczy kupić je sobie za
duże sumy.

Komendant wie to od Żydów, którzy już pojechali do Erec Izrael i którzy

dalej jeżdżą, ale za dużą sumę pieniędzy, na przykład za dwadzieścia
tysięcy złotych. Ma się tyle i nie trzeba już żadnego certy katu. Do Ameryki
też się jeździ. Jak? Nie pytajcie! Są od tego specjaliści… ale co z tego – on,
komendant, nie jest z tych Żydów, co mają pieniądze, jest człowiekiem
z przeszłością. 1905. Nic to jednak, myśli, żeby wysłać swoich synów na
„tamtą stronę” – w Małkini też ma szwagra…

Niemiec rozkazuje, żeby żydowskie sklepy miały szyldy z napisami

w jidysz, nie, jednak z hebrajskimi, tak jak wtedy, gdy „Po drugiej stronie
Rzeki mieszkali wasi przodkowie”

54

.

Dziwić – to nie dziwi. Widać w tym kontynuację polskiego zarządzenia

z czasów Ozonu

55

, wedle którego trzeba było wieszać na każdym sklepie

szyldzik z prawdziwym żydowskim nazwiskiem

56

. Zatem nie Hela

Wierzbicka czy Bernard Łęczycki, ale prawdziwie, biblijnie: Chana i Baruch.
I oto wyroili się nagle wykonawcy hebrajskich szyldów, zapełniający ulice
komicznie brzmiącymi napisami: „Wszystkie rodzaje różnego jedzenia do
spożywania”, „Z drugiej ręki kupuję żelastwo”, „Szycie ubrań osobistych”

57

oraz podobnymi językowymi niedorzecznościami. Wajnbojm wywiesza
szyld: „Dostawca chleba, jedzenia i wszystkiego do spożywania”, a jego

background image

nowa żona, siostra zmarłej [pierwszej] żony, którą wziął zamiast jakiejś
obcej, wbrew temu, co prorokowała Ruchcze piekarka, klaruje jidyszyście,
trykotażnikowi, który śmieje się z niej, pytając, dlaczego nie zrobiła szyldu
po żydowsku, że na nic się jej cały ten szyld, czy to po żydowsku, czy po
hebrajsku, nie zda, tylko cóż z tego, pójdzie zadzierać z Niemcem? Chce po
hebrajsku – niech będzie po hebrajsku, niech robi, co chce, byle tylko
pozwolił żyć!

Zabroniono już Żydom podróżować pociągami

58

, ale tymczasem nie

przestrzega się tego zakazu tak surowo. Dla warszawskich Żydów nie jest to
jeszcze takim nieszczęściem. Podróżować pociągiem na „tamtą stronę” –
podróżowały tylko jednostki, większość jechała autobusami, wozami albo
szła piechotą. Jeździć dokądkolwiek indziej to się nie jeździło, chyba że
wielcy ryzykanci, szmuglerzy i inni spryciarze z zakazanymi pyskami,
którzy za dobre pieniądze zdobywali papiery, aby móc podróżować prawie
po całej Polsce.

W mojej klatce huczy. Córka poborcy, której narzeczony zginął w czasie

obrony miasta, zaciągając się na ochotnika do oddziału „Dzieci Warszawy”,
zakochała się w złodzieju i wyszła za niego. Ojciec, chasyd, uciekł od niej
jeszcze w czasie bombardowań, ponieważ sprowadziła do mieszkania kilku
złodziei jako sublokatorów. Teraz wychodzi za mąż za jednego z nich. Ze
zgryzoty ojciec się rozchorował i odszedł z tego świata.

Perele opowiada o tym wszystkim z detalami i krzyczy:
– A nie wiadomo to było od razu, że tak będzie? Ten parch to przecież

córka chasyda! Żadna nasza by tego nie zrobiła, tylko córka chasyda może
ci się połaszczyć na złodzieja!

Szewcowa słyszy to i rozpływa się w uciesze i Żelechower też wysila swój

ciężko pracujący mózg, aby dojść do wniosku, że oni, ci chasydzi, te ofermy,
są od nas gorsi… tak, wie to jeszcze z Żelechowa.

Perele będzie tak jeszcze mówić i mówić w „schronie”, w którym wciąż

mieszka razem z Żelechowerem i szewcem. Pozostanie tam aż do chwili,
w której skończy się remont jej mieszkania (po cichutku szykuje się do tego,

background image

by lada dzień wziąć tych parę rzeczy i wprowadzić się do swojego
odświeżonego lokum). Kuchnię ma już gotową i zaczęła już tam przyrządzać
obiady, sąsiedzi ze „schronu” nie muszą wiedzieć, co ona je. Zleciła już też
malowanie. Każdego dnia stoi na Wołówce

59

i sprzedaje kurtki. Klepie się

więc po udach: Ha, jak się ma głowę na karku, to ma się wszystko!
I mieszkanie będzie miała nowe, i belki na opał, a komornego płacić nie
będzie.

Starszy syn piekarza Brodskiego dostał się na „tamtą stronę” autobusem.

Na Nalewkach stoją autobusy, które wożą do samego Białegostoku za
dwieście złotych. Ale gdzie na Nalewkach? Na którym podwórzu?
Komendant wie, gdzie. Też chce posłać swojego najstarszego syna
autobusem, ale przemyśliwa nad lepszym planem – sam go odwiezie do
Małkini pociągiem.

Syn Rywki, pracownik „gandi”

60

, też pojechał w tych dniach. Spośród

lokatorów wyjeżdża po kilka osób każdego dnia. We wszystkich izbach
mówi się tylko o jechaniu, wyruszaniu w drogę. Krawiec wojskowy
i Żelechower, którzy niecierpliwie czekają, aż ich mieszkania będą gotowe,
są jak dzieci i całymi dniami marzą o wyjeździe, o jechaniu do Rosji,
dotarciu do dużych miast, Moskwy, Leningradu, Charkowa, gdzie można
dostać wielkie, białe bochny chleba, pełne miski ryżu, ryby i mięso.

– S-słyszy pp-an, sąsiedzie, słyszy pp-an – jąka się Żelechower –

rozmawiałem z chłopakiem spod dziesiątki, co wczoraj wrócił stamtąd po
żonę i dzieci. Mówi, że ten, kto dostanie się na posadę u bolszewików, może
zarobić do pięciuset rubli na tydzień, jedzenia ma w bród, tylko trzeba mieć
szczęście.

– A jak się nie dostanie posady? – pyta krawiec wojskowy.
– Śpi się w bejt ha-midraszu

61

– odpowiada Żelechower – i też się dostaje

jedzenie. Dają trzy razy dziennie porcję chleba z zupą i się żyje.

Krawiec wojskowy przystałby już na wszystko, chociaż przeżył wielką

wojnę światową i nie wierzy zbytnio w łatwe szczęście, ale boi się żony –
Perele. Będzie się musiał jeszcze sporo napracować, zanim uda mu się ją

background image

przekonać, żeby pozwoliła mu jechać.

Żelechower i wojskowy krawiec nie mogą usiedzieć w izbie. Co rusz

wybiegają przed bramę i słuchają toczących się tam rozmów.

Nagle wjeżdża w ulicę wóz, taki, jakie widać na ulicach miasteczek

w Lubelskiem – wypełniony Żydami i Żydówkami. Żydzi wyglądają jak
weselni goście – kobiety pięknie wystrojone, trzymają walizki na
podołkach, mają rozpalone twarze. Dokąd to jadą?!

– Na tamtą stronę!
– Tak? Nie wierzę!
Wierz pan czy nie wierz, ale to prawda. Jadą na „tamtą stronę”.
Teraz będą się już z dnia na dzień mnożyć na ulicy te naładowane

pasażerami wozy jadące na „tamtą stronę”. Żaden z sąsiadów nie może już
wysiedzieć w domu, nie handluje się, nie pracuje się, wyprzedaje się
z domu, co tylko się da, i marzy się tylko o przejściu na „tamtą stronę”.
Krawiec wojskowy, co bywał w świecie, wie już wszystko: przez Małkinię
pociągiem, przez Otwock kolejką, a potem pociągiem, przez Hrubieszów
i Zamość albo przez Siedlce pociągiem i przez Sokołów i Białą autobusem.
Autobus od Bonifratrów jedzie prosto do Sokołowa, ale co z tego – po bilet
trzeba stać w kolejce cały tydzień i zapłacić za niego podwójną cenę.

Syn Rywki, który nie ma pieniędzy, poszedł na Pragę. Straż na moście

przepuściła go za piątaka, którego dał w łapę polskiemu policjantowi.
Niemiec udał, że nie widzi, i tak chłopak doszedł pieszo do Małkini,
a stamtąd prosto przez granicę. Co prawda, przeleżał przy niej, na „ziemi
niczyjej”, cały tydzień, ale potem przyszedł lepszy czas i żołnierze zawołali:
„Towariszczi, perechoditie!”, to znaczy: „Towarzysze, przechodźcie”,
i przeszedł. Teraz jest nie w Białymstoku, ale zupełnie gdzie indziej,
w jakimś małym miasteczku i jest mu bardzo dobrze. Pracuje i pisze do
matki, że ją tam zabierze.

List od syna Rywki krąży po całym domu. Czyta się go i dotyka z każdej

strony, jak cudownego talizmanu, jak czarodziejskiego pierścienia. Co rusz
biegnie do niej inny sąsiad:

background image

– Dzień dobry, Ryweczka.

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Życie codzienne warszawskiego getta, Żydzi
Warszawa Miniprzewodnik ebook
Bednarczyk Tadeusz Zycie codzienne warszawskiego getta
Maciej Kubicki O niemieckim filmie propagandowym z warszawskiego getta Przyczynek do analizy
„Jestem Żydem, chcę wejść” Hotel Polski w Warszawie, 1943 ebook
T Bednarczyk Życie codzienne warszawskiego getta
Historycy holokaustu podzieleni w sprawie muzeum warszawskiego getta
Gąbiński Satnisław Wspomnienia policjanta z getta warszawskiego fragment
Niezatarte ślady getta warszawskiego. Artykuł
Tłumacz reportaż z życia ebook
»Żydów łamiących prawo należy karać śmiercią!« „Przestępczość” Żydów w Warszawie 1939 1942 ebook
I L Perec, Boncie Szwajg, Warszawa 1925(1)
Mary Berg Dziennik z getta warszawskiego
Warszawa kryminalna II Helena Kowalik ebook
Mary Berg Dziennik z getta warszawskiego
Zagłada getta warszawskiego
ebook warszawa metodyAutoprezentacji
Berg Mary Dziennik z getta warszawskiego

więcej podobnych podstron