CARVER ALAN AMES
OCZAMI JEZUSA
OPOWIEŚĆ O ŻYCIU JEZUSA CHRYSTUSA
CZĘŚĆ DRUGA
tłum. Aleksandra Brożek
Kraków 2011
Cykl
Oczami Jezusa
tworzą następujące książki:
TOM 1
Oczami Jezusa
Opowieść o życiu Jezusa Chrystusa
TOM 2
Oczami Jezusa Chrystusa
Opowieść o życiu Jezusa Chrystusa. Część druga.
TOM 3
Oczami Jezusa
Opowieść o życiu Jezusa Chrystusa.
Czas nauczania aż do wskrzeszenia Łazarza.
IMPRIMATUR WYDANIA ORYGINALNEGO:
bp Precival Fernandez
Biskup Pomocniczy Bombaju
1 września 2003
O zgodności książki z nauką Kościoła świadczy również pisemne zezwolenie i poparcie dla posługi C.A.Amesa
udzielone przez jego arcybiskupa, Barry`ego Hickeya z katolickiej diecezji w Perth w Australii.
2
Pamięci Williego Hickeya,
dobrego przyjaciela i męża Bożego.
WSTĘP
Pan Bóg, Jezus Chrystus, zwraca się do mnie i ukazuje mi się od lutego 1994 roku. Na początku
niczego nie spisywałem. Później jednak nasz Pan poprosił mnie, abym wziął długopis i napisał o tym,
czego doświadczam. Poczynając od 6 lutego 1996 roku, Jezus zaczął ukazywać mi pewne wydarzenia,
które miały miejsce podczas Jego pobytu na ziemi.
Oczami Pana patrzyłem na Jego wędrówkę z uczniami przez wsie i miasta Ziemi Świętej. Pozwo-
lił mi jednocześnie poznać swoje myśli.
Kiedy widziałem i słyszałem te dowody miłości Bożej, często byłem tak poruszony, że do oczu
napływały mi łzy – z powodu smutku, ale i radości. Wydawało się, że każde objawienie jest rodzajem
lekcji – przedstawiając różne wydarzenia, Pan zmuszał nas do zastanowienia i uczył, jak należy żyć.
Uczył nas miłości.
W Judaszu dostrzegłem wszelkie słabości nieobce tak wielu z nas, a także przykład na to, jak ła-
two można oddalić się od Boga, gdy zacznie się ignorować Jego nauki lub gdy się o Nim nie pamięta.
Obserwując przypadek Judasza, zrozumiałem też, że Pan Jezus kocha nas tak mocno, iż gotów jest wy-
baczyć nam wszelkie błędy, jakie popełniamy w życiu. Musimy tylko przyjąć Jego miłość i błagać o
przebaczenie.
Nieobce dzisiejszym ludziom pokusy, problemy, uczucia i pragnienia są podobne do tych, które
znano w tamtych czasach. Być może jedną z przyczyn ,dla których Pan pozwala mi poznać Jego życie,
jest pragnienie pokazania nam, że można pokonać egoizm i grzech. Wystarczy wezwać imię Pana,
gdyż Jego pomoc nigdy nie zawodzi. „Proście, a będzie wam dane”. W myśl tych słów Jezus wskazuje
nam drogę.
Objawienia myśli i słów Pana nadal trwają.
C. Alan Ames
27 lipca 1996
JEZUS 5 SIERPNIA 1996
Nastał wieczór, więc rozpaliliśmy ogień, aby odpocząć. Siedziałem na kamieniu, patrząc, jak Moi
uczniowie przygotowują nocleg. Judasz znalazł sobie najwygodniejsze miejsce przy dużym drzewie, o
które mógł się oprzeć i które miało chronić go przed wiatrem. Jakub i Jan pomagali sobie nawzajem w
przygotowywaniu przytulnego zakątka na nocleg. Piotr siedział na kocu. Nie martwił się zbytnio o wy-
godę. Rzucił rzeczy tam, gdzie stał, usiadł i zapatrzył się w ogień. Bartłomiej, Mateusz, Tomasz, Szy-
mon, Andrzej i Judasz (nie Iskariota) zabrali się za szukanie drewna do podtrzymania ognia.
Pozostali uczniowie zaczęli przygotowywać posiłek. Nikt nic nie mówił, więc panowała niemal
całkowita cisza. Jedynymi dźwiękami, jakie dobiegały do Moich uszu, było trzaskanie ognia i szmer
dochodzący od strony krzątających się uczniów. Zamknąłem oczy i pomyślałem o tym, jak ci męż-
czyźni stworzyli rodzinę w imię Mojej miłości. Wejrzałem w przyszłość i zobaczyłem, jak miliony lu-
dzi robią to samo – stają się Bożą rodziną. Wiedziałem, że każdy z Moich uczniów jest inny, ludzie
różnią się od siebie, ale dzięki zaufaniu i miłości wszyscy mogą się zjednoczyć, by stać się braćmi i
siostrami w imię Boga. Wiedziałem też, że nikt nie jest wolny od wad. Patrząc jednak na Moich
uczniów, inni mogli zobaczyć, że słabości da się pokonać w imię Mojej Miłości, wystarczy tylko wiara
i zaufanie. Widziałem też na przykładzie Judasza, jak ciężko jest niektórym przezwyciężyć dumę, ego-
3
izm i pragnienie bogactwa. Modliłem się do Ojca, aby w dniu, gdy dobro zatryumfuje nad złem, Juda-
sze tego świata otworzyli serca i prosili miłosiernego Boga o przebaczenie.
– Panie – Judasz wyrwał mnie z zamyślenia – posiłek jest prawie gotowy. Czy rozpoczniemy
modlitwę?
Uśmiechnąłem się do Judasza, widząc, jak głęboko miłuje Boga, mimo że przez większość czasu
miłość tę skrywała duma.
– Tak, przyjacielu, dobrze, że to zaproponowałeś – odparłem, a Judasz uśmiechnął się, zadowo-
lony z siebie i z Mojej odpowiedzi. Następnie odmówiliśmy wspólne modlitwę do Ojca i rozpoczęli-
śmy posiłek.
Piotr siedział z boku, z dala od innych. Jadł niewiele i milczał, podczas gdy pozostali pogrążyli
się w dyskusji na temat okupujących ich kraj Rzymian. Podszedłem do Piotra, usiadłem obok i, mimo
iż znałem odpowiedź, zapytałem:
– Co z tobą, przyjacielu? Co cię trapi?
– Panie, myślę o tym. że nasz czas spędzony wspólnie z Tobą dobiegnie wkrótce końca, a wcale
tego nie chcę. Chciałbym być z Tobą zawsze, ale wiem, że to niemożliwe, bo pewnego dnia nas opu-
ścisz. Jak zdołamy przetrwać bez Ciebie? Jak stawimy czoło każdemu nadchodzącemu dniowi, wie-
dząc, że odszedłeś?
– Piotrze, Mój drogi przyjacielu, czy nie wiesz, że Ja zawsze będę z wami? Nawet gdy nie bę-
dziecie Mnie widzieli, będę z wami. Nigdy was nie zostawię, ponieważ was kocham. Nie martw się
zbytnio. Obiecuję, że zawsze będę u twego boku. Zawsze będę was kochał i nigdy was nie opuszczę.
Kiedy nadejdzie czas, abym się udał do domu Ojca Mego, zstąpi na was Mój Duch i będziecie wiedzie-
li, że nie umarłem. Dzięki Mojej miłości poczujecie się szczęśliwi i spełnieni – powiedziawszy to, ob-
jąłem go. – Piotrze, ufaj Mi, wierz we Mnie i pamiętaj, że nigdy się nie rozstaniemy.
Spojrzał na Mnie i uśmiechnął się nieznacznie:
– Wiem o tym, Panie, ale czasem się martwię – odparł.
– Piotrze, wkrótce przekonasz się, że to prawda, i przestaniesz wątpić. Do tego czasu cieszmy się
spędzanym razem czasem – odparłem i lekko go uścisnąłem.
Wówczas przyszedł Judasz.
– Uśmiechnij się, Piotrze. Nie smuć się – powiedział – Mamy jedzenie, ogień, wygodne miejsce
do spania i towarzystwo przyjaciół. Czego więcej można chcieć?
Piotr spojrzał ze smutkiem na Judasza i powiedział:
– Rozmyślam tylko.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 10 SIERPNIA 1996
Spojrzałem na uczniów i rzekłem:
– Przyjaciele, chciałbym opowiedzieć wam pewną historię. – Wszyscy popatrzyli na Mnie w mil-
czeniu , czekając na Moje słowa.
– Pewien człowiek udał się do świątyni w Jerozolimie. Kiedy wchodził do środka, opanowało go
wewnętrzne przeczucie, że nie ma prawa tam przebywać. Stanęły mu przed oczami wszelkie błędy, ja-
kie popełnił w życiu, i wszystkie chwile, kiedy to łamał Boskie przykazania. Usiadł z tyłu i począł się
zastanawiać nad tym, czy Bóg mu przebaczy… i czy pomoże mu zmienić się, aby mógł stać się Jego
prawdziwym synem.
Przypomniał sobie swoje postępowanie i pomyślał: „Nie, Bóg nie może mnie kochać, skoro je-
stem taki zły. Żałuję, że nie jestem taki jak ci ludzie, którzy modlą się teraz w przedniej części świąty-
ni. Niewątpliwie Bóg kocha ich bardziej niż mnie”. Na przodzie stało wielu ludzi pogrążonych w mo-
dlitwie bądź pochłoniętych dyskusją o Piśmie Świętym. Wyglądali na świętych mężów.
4
Człowiek wstał i wyszedł ze świątyni. Na zewnątrz spotkał wychudzonego, wygłodzonego że-
braka, który prosił o jałmużnę. Mężczyzna spojrzał na niego i pomyślał: „Biedny człowiek. Cierpi,
pomogę mu”. Wyciągnął z sakwy ostatnią monetę i oddał żebrakowi, który zobaczywszy, że jest to
ostatnia moneta, powiedział: „Ależ nie zostawiłeś nic dla siebie”. Mężczyzna odparł: „Tak, ale ty jesteś
w większej potrzebie niż ja. Mogę obyć się bez pieniędzy przez jakiś czas. Weź ją i kup sobie jedze-
nie”.
Biedak odrzekł: „Kupię jedzenie, jeśli zgodzisz się zjeść za mną, panie”.
Mężczyzna odpowiedział: „Z przyjemnością zjem razem z tobą”. Poszli więc zakupić jedzenie.
Po drodze spotkali kolejnego żebraka. Jego ubranie wisiało w strzępach, wyglądał na zmarzniętego –
była zima. Mężczyzna pomyślał: „Biedny człowiek, jest taki zziębnięty”. Spojrzał na swój płaszcz:
„Nie potrzebuję go. Mam inny”. Następnie ściągnął go z siebie i oddał żebrakowi, który uśmiechnął się
z wdzięcznością.
Potem żebrak spojrzał na mężczyznę, który trząsł się teraz z zimna po tym, jak oddał płaszcz.
Powiedział: „Nie mogę go wziąć, ponieważ teraz ty będziesz marzł”.
Mężczyzna uśmiechnął się do niego i rzekł: „Nic nie szkodzi. Mam w domu drugi”.
„Tak, ale teraz będzie ci zimno”, odparł obdarowany płaszczem.
Wówczas drugi żebrak powiedział: „Dał mi pieniądze na jedzenie, więc idziemy teraz razem coś
zjeść. Choć z nami, jeśli będziemy szli blisko siebie, będzie nam cieplej”. I tak cała trójka wyruszyła
razem, ramię w ramię, a człowiek, który oddał płaszcz, szedł w środku, ogrzewany przez ciała swoich
nowych przyjaciół.
Po drodze napotkali następnego żebraka. Jego nieobute stopy krwawiły. Mężczyzna spojrzał na
nogi biedaka i pomyślał: „Żal mi go. Ma tak okropnie pokaleczone stopy”. Następnie zdjął buty i po-
wiedział do żebraka: „Proszę, weź je, niech chronią twoje stopy”.
Żebrak z pokaleczonymi stopami ucieszył się, że dostał buty, a następnie odpowiedział: „Teraz ty
jesteś bosy. Pokaleczysz się o kamienie”.
Mężczyzna odpowiedział: „Nic nie szkodzi. Kiedy tylko wrócę do domu, mogę obmyć nogi i na-
łożyć inne buty”. Wówczas odezwał się pierwszy żebrak, który opowiedział jeszcze raz o pieniądzach i
zaprosił trzeciego, aby poszedł z nimi zjeść posiłek. Razem, ramię w ramię, czterej mężczyźni poszli
zakupić jedzenie. Trzech żebraków uniosło mężczyznę nieco w górę, aby nie pokaleczył sobie zbyt
mocno stóp.
Po drodze napotkali grupę mężczyzn, którzy wcześniej modlili się w przedniej części świątyni, a
teraz, zobaczywszy żebraków, przeszli na drugą stronę, aby się z nimi nie spotkać. Jeden powiedział
głośno: „W mieście jest teraz tylu szpecących je żebraków”.
Inny dodał: „To prawda, strażnicy świątyni powinni ich pobić i przegonić”.
Mężczyzna, który na początku tej historii przebywał w tylnej części świątyni, wyszedł do przodu
i zaprotestował: „Ci żebracy nie robią nikomu krzywdy, po prostu potrzebują pomocy”.
Mężczyźni roześmiali się, a jeden z nich powiedział: „Spójrzcie, żebrak broni żebraków”, a na-
stępnie zaczęli rzucać w niego kamieniami, krzycząc: „Wynoście się stąd, śmieci!”.
Kiedy zaczęły spadać na niego kamienie, mężczyzna zasłonił twarz rękoma, ale jeden trafił go w
głowę. Zakrwawiony, przewrócił się na ziemię. Trzej żebracy pospieszyli, aby osłonić go własnymi
ciałami, tymczasem mężczyźni dalej rzucali kamieniami, krzycząc: „Kanalie, jesteście zakałą tego
świata, wynoście się z naszych ulic”.
Trzej żebracy podnieśli mężczyznę i oddalili się razem z nim, podczas gdy nadal leciały w ich
kierunku kamienie i przekleństwa. Zabrali go do jego domu, gdzie mieszkał sam, i położyli na łóżku.
Kiedy zaczęli obmywać jego rany, podniósł powieki i powiedział: „Przyjaciele, umieram. Wiem o
tym”.
„Nie, nie”, protestowali, „wszystko będzie dobrze”.
„Przyjaciele, czuję, że uchodzi ze mnie życie, ale cieszę się, że umieram, mając was przy boku.
Cieszę się, że nazwano mnie jednym z was”, powiedział.
„Nie umrzesz”, zaprotestował pierwszy żebrak. „A co z naszym wspólnym posiłkiem? Obieca-
łeś”.
5
„Obawiam się, że nie będę mógł dotrzymać tej obietnicy, za to chciałbym, żebyście wy mi coś
obiecali”, powiedział słabym głosem.
„O co tylko poprosisz”, odpowiedzieli zgodnie.
„Módlcie się za mnie, ponieważ wiem, że obraziłem Boga, łamiąc Jego przykazania. Żałuję, że
nie zdążyłem okazać skruchy i odbyć pokuty”, powiedział, mrużąc oczy.
„Zrobimy to, zawsze będziemy się za ciebie modlić. Byłeś dla nas taki dobry i miły”, odrzekli.
„Przynajmniej tyle mogłem dla was zrobić”, odpowiedział, a następnie rozpłakał się. „Boże, wy-
bacz mi moje grzechy, kocham Cię, wyszeptał, a potem jego głowa bezwładnie opadła na bok. Umarł.
Mówię wam, człowiek, który obdarowuje biednych, obdarowuje Boga, więc kiedy dajecie coś
biednym, to tak, jakbyście dawali dar miłości Bogu. Człowiek, który obdarował miłością i przyjaźnią
biedaków, podzielił się także z Bogiem. Człowiek, który bronił żebraków i oddał za nich życie, oddał
życie Bogu. Albowiem kiedy poświęcacie się dla biednych, składacie ofiarę Bogu.
– Człowiek z opowieści widział swoje słabości, ale nie dostrzegał zalet. Błagał o wybaczenie z
powodu błędów, ale nigdy nie poprosił o nagrodę za dobre uczynki. Człowiek ten został przyjęty w
niebie w przeciwieństwie do tych, którzy paradują w strojnych szatach, siedzą na przodzie świątyni,
modlą się żarliwie, gdy widzą ich inni, a tymczasem na co dzień zachowują się niczym ci, którym wol-
no sądzić innych, jakby mieli już zagwarantowane miejsce w niebie.
Niebo to nagroda dla pokornych i miłujących Boga, a piekło jest nagrodą dla dumnych i samo-
lubnych. Jeśli chcecie służyć Bogu, bądźcie pokorni i pomagajcie innym, nie zważając na swoje po-
trzeby.
Uczniowie spojrzeli na Mnie, rozmyślając o tym, co właśnie usłyszeli.
– Wyobraźcie sobie, że oddajecie komuś buty. Co za głupota – odezwał się Judasz.
– Lepiej oddać buty niż duszę – odparłem. Wszyscy w ciszy myśleli o tym, co powiedziałem. –
Kiedy oddajecie coś biednym, Bóg obdarowuje was swoją łaską, a gdy dajecie to ze szczerego serca,
otrzymujecie dar w postaci Bożej miłości. Powiedziawszy te słowa, położyłem się spać.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 12 SIERPNIA 1996
Obudziłem się wcześniej i poszedłem na spacer, aby pomodlić się w samotności. Kiedy się mo-
dliłem, myślałem o tym, z jaką łatwością ludzie odrzucają Boga, nie widząc, jakie mogą być tego kon-
sekwencje. Ujrzałem, jak duma i powątpiewanie, nieobce tak wielu, zaślepiają ich i zamykają ich serca
dla Boga. W pewnym momencie usłyszałem w oddali rozmowę zbliżających się do Mnie ludzi.
– Wkrótce ich znajdziemy. Nie mogli odejść daleko – to był głos Justusa, Mojego przyjaciela.
– Mam nadzieję – odpowiedział mu inny głos, którego nie rozpoznałem. – Jestem naprawdę zmę-
czony po całonocnej wędrówce.
– Ja również – odparł trzeci. Był to głos, który znałem bardzo dobrze – należał do kolejnego z
Moich wyznawców, który wcześniej udał się z Justusem w podróż do domu Łazarza. W końcu pojawili
się w zasięgu Mojego wzroku. Kiedy Mnie zobaczyli, Justus krzyknął: „Panie!” i pobiegł w Moim kie-
runku z szerokim uśmiechem na twarzy. Drugi z Moich uczniów podążył za nim, także krzycząc: „Pa-
nie!”. Tymczasem towarzyszący im człowiek szedł ku Mnie powoli, z wahaniem.
– Justusie, przyjacielu – przywitałem go, gdy Mnie obejmował. – Dobrze cię widzieć, a także
ciebie, Jakubie – dodałem, kiedy uściskał Mnie drugi z wyznawców.
– Panie, tak długo się nie widzieliśmy – odezwał się Jakub.
– Minęło tylko kilka tygodni, a wydaje się, jakby minęły lata – dodał Justus.
– Jak udała się podróż? – zapytałem, mimo iż znałem odpowiedź.
6
– Panie, było wspaniale – odparł Justus z entuzjazmem. – Mówiliśmy o Tobie wielu ludziom, a
kiedy modliliśmy się z nimi, tak jak nas uczyłeś, wielu zostało uzdrowionych. Na początku trochę wąt-
piłem, ale, Panie, W Twoim imieniu uleczyliśmy tak wielu, że nie mogłem już dłużej wątpić.
– Tak, Panie – potwierdził Jakub – Justus modlił się z wieloma ludźmi i wszystkim mówił o To-
bie.
– A ty, Jakubie? – zapytałem.
– Och, ja tylko pomagałem i modliłem się cicho o uzdrowienie tych ludzi w Twoim imieniu. Ju-
stus jednak stał tam i śmiało mówił o Tobie do wielu – odpowiedział z wyrazem zakłopotania na twa-
rzy.
Wtedy podszedł do nas trzeci z mężczyzn, który, ciężko dysząc, rzekł:
– Jezusie, nareszcie.
– Przyjacielu, co mogę dla ciebie zrobić? – zapytałem.
– Błagam, uzdrów mojego syna, który jest tak bardzo chory, że modlitwy Justusa nie mogły mu
pomóc. Wiedziałem, że jeśli do Ciebie przyjdę, będziesz w stanie go uzdrowić. To dobry chłopiec, któ-
ry miłuje Boga.
– To prawda, Panie – powiedział Justus. – Chłopiec jest bardzo chory, bliski śmierci i w śpiączce,
a ja nie potrafiłem go uzdrowić!
– Justusie, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś chłopca, pomyślałeś: „Nic nie można dla niego zro-
bić!”. To twoje wątpliwości sprawiły, że Boska moc uzdrawiania nie mogła przez ciebie przepłynąć.
Justus patrzył w ziemię:
– To prawda, Panie, ale skąd o tym wiedziałeś?
– Wiem wszystko – odparłem.
Ojciec chłopca padł na ziemię i błagał:
– Panie Jezu, wierzę w Ciebie. Wiem, że możesz uleczyć mojego syna. Wyzdrowieje, kiedy tylko
odmówisz za niego modlitwę.
– Jakże wielka jest twoja wiara, skoro przeszedłeś tak długą drogę do modlitwy - odpowiedzia-
łem z miłością.
– Panie, poszedłbym na koniec świata, gdybyś tam był, ponieważ wiem, że jest z Tobą Bóg, a Ty
możesz uleczyć mojego syna – odparł ufnie.
– Właśnie w tej chwili twoja żona uśmiecha się radośnie i całuje swojego syna, który wyzdrowiał
– oznajmiłem mu.
– Dziękuję, Panie, dzięki Ci – odpowiedział, całując Moje dłonie.
– Wiara i miłość uleczyły twojego syna. Bóg go pobłogosławił – rzekłem.
– Dzięki Ci, Panie, dziękuję – powtarzał. – Teraz wrócę do domu, do rodziny.
– Nie zostaniesz z nami, aby zjeść i odpocząć chwilę? Musisz być zmęczony.
– Nie, Panie, chcę wrócić do rodziny – odpowiedział radośnie i pobiegł w kierunku, z którego
przyszedł. Wydawało się, że pragnienie powrotu do domu było silniejsze od głodu i zmęczenia.
– Czy to prawda, Panie? – zapytał Jakub. – Chłopiec wyzdrowiał?
– Gdybyście wy razem wzięci mieli tak wielką wiarę jak ten człowiek, nic nie byłoby dla was
niemożliwe – odparłem z lekkim smutkiem w głosie. – Tak, jego syn wyzdrowiał.
Jakub rzekł:
– Staram się mieć wiarę, Panie, ale ciężko mi znaleźć w sobie siłę. Kiedy się modlę, robię to po
cichu, pozwalając mówić Justusowi, ponieważ boję się, że nic się nie wydarzy.
Kiedy to powiedział, wtrącił się Justus:
– Ale twoje modlitwy pomagają. To nasza wspólna modlitwa odmawiana do Boga w imię Jezusa
uzdrawia ludzi.
Spojrzałem na Justusa i ujrzałem siłę, jaką nosił w sobie. Jednak czasem pozwalał, aby zawładnął
nim strach.
– Justus ma rację, Jakubie – odezwałem się. – Twoje modlitwy uzdrawiają tak samo jak modli-
twy Justusa. Mój Ojciec słucha twoich modlitw i odpowiada na nie, po prostu ty tego nie widzisz.
Wiem, że trudno jest ci przemawiać głośno, ale powinieneś Mi zaufać. Wiedz, że kiedy będziesz wy-
7
stępować w Moim imieniu, nie opuszczę cię, lecz dam ci moc potrzebną do wypełnienia Mojego dzie-
ła. Będę przy tobie, będę cię prowadzić i kochać, jeśli tylko Mi zaufasz.
– Spróbuję, Panie, ale proszę, bądź dla mnie cierpliwy, ponieważ muszę się wiele nauczyć – po-
wiedział Jakub.
– Oczywiście, że będę cierpliwy, a ty musisz być cierpliwy względem samego siebie. Musisz
zrozumieć, że to może zająć trochę czasu i że niekiedy możesz mieć wrażenie, że niczego się nie
uczysz lub że nie wiesz, do czego zmierzasz. Zrozum, taka jest właśnie ścieżka, po której stąpasz. Proś
Mnie o pomoc w pokonaniu trudności, a zawsze będę z tobą – powiedziałem, wiedząc, że wątpiącym
często trudno jest się modlić, ponieważ myśli swe koncentrują przede wszystkim na tym, czy czeka na
nich obiecana nagroda. Jednocześnie nie są pewni, czy zdołają kontynuować to, co robią. Gdyby tylko
wzięli za wzór Moje słowa i Moje życie, znaleźliby odpowiedzi na wszystkie pytania.
– Chciałbym mieć taką wiarę jak ten człowiek – powiedział Jakub.
– Ja także – odparł Justus. Obaj patrzyli teraz na oddalającego się mężczyznę.
– Możecie ją mieć, jeśli tylko zwrócicie się do Mnie, kiedy przyjdą trudne czasy, a wszelkie wąt-
pliwości złożycie w Moje ręce – odparłem. – To wasze wahanie i strach osłabiają wiarę, a choć są one
nieobce także i ludziom o silnej wierze, ci pokonują je dzięki Mnie. Róbcie to samo, a zobaczycie, jak
wasza wiara się umocni.
Następnie ruszyliśmy w stronę obozu. Justus powiedział:
– Modlę się, by pewnego dnia mieć taką wiarę, Panie.
– Będziesz ją miał – odparłem, widząc, że jego ufność sprawi, że poświęci się miłości, co otwo-
rzy mu drogę do Moich ramion w Niebie.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 17 SIERPNIA 1996
Kiedy dotarliśmy do obozu, Moi uczniowie zebrali się wokół Jakuba i Justusa, witając ich i cie-
sząc się z ich przybycia. Piotr powiedział:
– Panie, połączmy się w modlitwie do Ojca, aby podziękować za bezpieczny powrót naszych
braci.
Zaczęliśmy się modlić, przepełnieni radością z powrotu naszych przyjaciół, szczęśliwi i przenik-
nięci Bożą miłością.
Nim skończyliśmy modlitwy, minęło trochę czasu. Było już około południa.
– Posilmy się i świętujmy powrót naszych braci – odezwał się Judasz, który myślał nie tyle o
powrocie przyjaciół, ile o własnym żołądku.
Podczas posiłku zapytałem Jakuba i Justusa:
– Co z Łazarzem? Co porabia Mój przyjaciel?
Jakub odpowiedział:
– Panie, on i jego siostry są w dobrym zdrowiu. Są szczęśliwi, ale zastanawiają się, kiedy znów
ich odwiedzisz.
– Kiedy przyjdzie na to czas – odrzekłem, myśląc o tym, jak za pośrednictwem Łazarza pokażę
światu moc Bożej miłości, Mojej miłości.
– Łazarz przesyła Ci to, Panie. Pragnie pomóc Tobie i Twojemu dziełu – powiedział Justus, się-
gając po dużą sakwę.
Hojność Łazarza przypomniała Mi o tym, że bogactwo można wykorzystać w dobrym celu. Jego
szczodrość świadczyła też o pokorze, ponieważ zawsze był przekonany, że dał za mało i chciał dać
więcej… Pomagał biednym, karmił głodnych i leczył chorych. Łazarz był prawdziwym przyjacielem
8
Boga, który w swój własny, subtelny sposób okazywał, że bogactwo także może być źródłem radości,
którą da się podzielić z innymi.
Z zamyślenia wyrwał Mnie Judasz, który wziął ode Mnie sakwę i powiedział:
– Zajmę się tym.
Następnie z uśmiechem zajrzał do wypełnionej monetami torby.
– Judaszu, mój przyjacielu, nie dźwigaj zbyt wiele. Sakwa jest ciężka, a razem z tym, co już mu-
sisz nosić, możesz się przedźwignąć – odezwał się Piotr, który chciał w ten sposób dać Judaszowi do
zrozumienia, że wie, iż zgromadził on już pewną liczbę monet.
– To żaden problem – odpowiedział Judasz ze szczęśliwą miną. – Nie przeszkadza mi, że będę
musiał nieść więcej, jeśli dzięki temu mogę odciążyć innych.
Wszyscy teraz spojrzeli na niego, jako że nikt inny mu, niestety, nie uwierzył. Wszyscy znali
prawdziwą przyczynę jego zapału.
– Powiedzcie nam coś więcej o Łazarzu – odezwałem się do Jakuba i Justusa.
– Panie – powiedział Jakub – to, co on robi, jest wspaniałe; gromadzi ludzi, którzy słuchali Two-
ich nauk, i razem o nich dyskutują. Przychodzą też tacy, którzy jeszcze Cię nie słyszeli, ale chcą do-
wiedzieć się więcej i porozmawiać o tym, o czym mówiłeś. Na koniec wszyscy łączą się w modlitwie,
szczęśliwi i pełni radości.
– Tak, Panie – wtrącił Justus. – A kiedy zastanawiają się nad Twoimi słowami, odkrywają w nich
tak wiele prawdy. Byłem zdumiony, widząc, jak wiele ludzie uczą się z Twoich przypowieści.
– Łazarz, usłyszawszy niedużo, rozumie wiele – powiedział Jakub. – A jego siostry są bardzo
pomocne. Przynoszą jedzenie i napoje, a potem siedzą z tyłu i słuchają – dodał.
– Dobra rodzina – stwierdziłem.
Justus zamyślił się, a potem rzekł:
– Zauważyłem, że czasami przychodzili tam faryzeusze, którzy zadawali pytania dotyczące
wszystkiego, co usłyszeli, a często też zapisywali Twoje słowa. Nie wyglądali na ludzi, którzy mają
wiele miłości w sercach.
– Jak Łazarz sobie z nimi radził? – zapytał Piotr ze szczerym zaciekawieniem.
Odezwał się Jakub:
– Bracie, nie wyglądało na to, aby się nimi przejmował. Odpowiadał im szczerze, z miłością.
Widziałem Łazarza odpowiadającego na szereg trudnych pytań, Łazarza, który wcale nie gniewał
się na tych, którzy się z nim kłócili, lecz traktował ich przyjaźnie. Człowiek ten był przykładem dla in-
nych. Pokazywał, jak służyć Bogu z pokorą, miłością i wiarą.
– Czy wspominał o mnie? – zapytał Judasz.
– Nie. Dlaczego? – zdziwił się Jakub.
– A nic, tak tylko pytam – odparł Judasz, zadowolony, że nikt nie zauważył, iż podczas ostatniej
wizyty w domu Łazarza podkradł trochę monet. Nie wiedział, że Łazarz zauważył ich brak, ale w swej
miłości wybaczył mu. Judasz ucieszył się, że nikt nie wie o jego przestępstwie, i uważał, że może już o
nim zapomnieć, tak jakby nic się nie stało. Podobnie jak wielu innych, uwierzył, że jeśli jego występek
nie miał żadnych konsekwencji, to znaczy, że odniósł zwycięstwo i nie musi już o nim więcej myśleć.
Jakże łatwo zło zwodzi na fałszywym poczuciem bezpieczeństwa i jakże smutnym dniem będzie dzień
Sądu Ostatecznego dla tych, którzy żyją w ten sposób.
Przemówiłem z ciężkim sercem:
– Niektórzy popełniają w życiu wiele złych czynów, wcale się nimi przejmując. Uważają, że to
jedyny sposób na życie, więc często, kiedy spotykają ludzi wiodących prawe życie, potępiają ich i od-
pychają od siebie. Wielu sądzi, że kierowanie się w życiu dobrocią jest śmieszne i świadczy o naiwno-
ści. Niejeden wykorzystuje dobroć innych, wzbogacają się ich kosztem, obrażając i wyśmiewając ich,
równocześnie myśląc, że głupi są ci, którzy na to pozwalają. Złoczyńcy nie wiedzą, że to dzięki dobro-
ci, miłości i nadziei Boża miłość wciąż jest obecna na świecie.
Potem dodałem:
– Jakże smutne byłoby życie, gdyby na świecie nie było dobroci.
Moi uczniowie skinęli głowami. Zgodził się ze Mną nawet Judasz, który nie rozumiał, że mówię
właśnie o nim, a także o faryzeuszach przeciwnych temu, co Łazarz mówił i robił w Moim Imieniu.
9
– Czy pójdziemy dalej tej nocy, Panie? – zapytał Bartłomiej. – Czy zostaniemy tutaj? – Wiedzia-
łem, że woli zostać, ponieważ tu było mu wygodnie i mógł spokojnie ułożyć się do snu.
– Zostańmy tu jeszcze przez jedną noc, aby Jakub i Justus mieli czas na odpoczynek - odparłem.
Zadowolony Bartłomiej położył się więc i pogrążył we śnie.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 5 GRUDNIA 1996
O świcie przepiękne kolory ozdobiły poranne niebo. Wstałem i przeciągnąłem się, nabierając
głęboko w płuca rześkiego, rannego powietrza. Spojrzałem na pogrążonych we śnie uczniów. Judasz
leżał, trzymając sakwę z monetami, którą przesłał dla Mnie Łazarz. Uśmiechał się przez sen. Postano-
wiłem pójść na spacer, nim przebudzą się Moi przyjaciele, ale ledwie zdążyłem zrobić kilka kroków,
pojawił się obok Mnie Piotr.
– Obudziłem cię, przyjacielu? – zapytałem.
– Nie, Panie. Przebudziłem się, kiedy się przeciągałeś, a kiedy zobaczyłem, że idziesz na prze-
chadzkę, pomyślałem, że chętnie do Ciebie dołączę. Możemy się razem pomodlić.
– Piotrze, mieć cię u swego boku to dla Mnie radość, a modlitwa z tobą uczyni Mnie szczęśli-
wym – odpowiedziałem, a następnie rozpocząłem recytować psalm, po czym razem otworzyliśmy ser-
ca, modląc się do Mojego Ojca w Niebie.
Podczas modlitwy poczułem, jak wypełnia Mnie miłość Ojca, w Moim sercu gości Duch Święty.
Radowałem się, będąc częścią Trójcy, która jest Miłością. Wydawało się, że minęła wieczność. W
pewnej chwili skończyłem modlitwę, przypomniawszy sobie, że jest ze Mną Piotr. Gdy odwróciłem się
ku niemu, leżał na ziemi, a jego twarz wyrażała trwogę.
– Przyjacielu, czy wszystko w porządku? – zapytałem, mimo iż znałem odpowiedź.
– Pa… Pan… Panie, ja… ja… - jąkał się. Brakowało mu słów.
– Tak, Piotrze? – odrzekłem, schyliwszy się, aby pomóc mu wstać.
Roztrzęsiony spojrzał Mi w oczy i powiedział:
– Panie, to niesamowite. Kiedy się modliłeś, najpierw zobaczyłem promieniujące od Ciebie świa-
tło, a później zrobiłeś się przezroczysty. Zobaczyłem w Twoim sercu białego gołębia, a także starszego
mężczyznę o miłym wyglądzie, który obejmował Cię ramionami. Wokół byli aniołowie, którzy pięk-
nymi głosami śpiewali: „Hosanna na wysokościach”. W powietrzu można było wyczuć radosne ciepło.
Nie potrafię tego opisać. Nie bałem się, Panie. Po prostu poczułem się mały i niegodny tego, by tu być.
Kiedy patrzyłem na Ciebie, wydawało się, że Ty, Gołąb i starszy mężczyzna jesteście jednością, ale
równocześnie byliście trzema istotami. Poczułem się jeszcze bardziej zdezorientowany, gdy zobaczy-
łem, że z Twojego boku tryska krew, która zalewała świat niczym morze. Panie, przez chwilę myśla-
łem, że umieram, ponieważ poczułem tak silną wewnętrzną radość, jakiej nigdy wcześniej nie zazna-
łem. Panie, to było wspaniałe, ale nie wiem, jak mam to opisać.
– Nie musisz, Piotrze. To było dla ciebie. Zobaczysz wiele znaków, o których będziesz musiał
opowiedzieć ludziom, ale ten możesz zachować dla siebie. W chwilach zwątpienia, gdy będziesz miał
kłopoty i będzie nękał cię strach, przypomnij sobie ten moment – odpowiedziałem łagodnie.
– Ale, Panie, co to wszystko znaczy? zapytał z wyrazem zakłopotania na twarzy.
– Piotrze, mój przyjacielu, widziałeś prawdę: Boga, Trójcę Świętą, Ojca, Syna i Ducha Świętego.
To prawda o Bogu, jaką zaniesiesz światu. Jedyna prawda.. prawda, której nigdy nie zrozumiesz. Wi-
działeś Trójcę Świętą. Uwierz w to i zanieś swoją wiarę światu, aby ludzie także mogli żyć w prawdzie
– odpowiedziałem.
– Panie, wiem tylko, że jesteś Mesjaszem, a ja Cię kocham. Nie wiem, co dzisiaj widziałem, ani
nie rozumiem Twojego wyjaśnienia, ale wierzę Twoim słowom – rzekł, nadal zdezorientowany.
10
– Piotrze, twoja miłość i wiara są bardzo silne… Chciałbym, aby wszyscy byli tacy jak ty – od-
powiedziałem. Następnie odwróciliśmy się i ruszyliśmy w stronę obozu. Po powrocie Piotr usiadł z da-
la od innych i przez jakiś czas nic nie mówił.
Podszedł do Mnie Jakub:
– Co się stało Piotrowi, Panie?
– Otarł się dziś o prawdę, a teraz potrzebuje trochę czasu, aby ją zrozumieć – odparłem i wziąłem
kawałek chleba ogrzanego przy ogniu.
– A więc to nic takiego – odpowiedział Jakub. – Myślałem, że to coś ważnego.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 7 GRUDNIA 1996
Przed wyruszeniem w stronę następnej miejscowości zebraliśmy się na modlitwę.
– Przyjaciele, opuszczając to miejsce, podziękujmy Ojcu w niebiosach za Jego dary… wygodne
miejsce na spoczynek, miłość i towarzystwo przyjaciół.
Chwaliliśmy Boga i dziękowaliśmy Mu za wszystko, co dał nam do tej pory, a także za to, czym
nas obdarowuje.
Pod koniec modlitwy przemówił Piotr:
– Panie, jak dobrze jest się modlić. Dzięki temu moje serce zwraca się ku Bogu. Czuję się, jak
gdybym unosił się w powietrzu. Wydaje mi się, że dzisiaj zbliżyłem się do Boga jeszcze bardziej. –
Wiedziałem, że ma na myśli wydarzenia tego ranka, kiedy to zobaczył prawdziwe oblicze Boga.
– Wiem, co masz na myśli – odezwał się Judasz (nie Iskariota). – Kiedy się modlę, czuję, że serce
bije mi szybciej i mocniej. Jestem podekscytowany. Myślę, że w takich chwilach jest ze mną Bóg.
– Tak, tak – zgodził się Jakub. – Jakiś czas temu rozmawiałem o tym z Jezusem. Modlitwa jest
ekscytująca, prawda? – uśmiechnął się, a z jego oczu wyzierała radość. Wkrótce wszyscy Moi ucznio-
wie dyskutowali o tym, jak czuli się podczas modlitwy. Znaleźli wiele podobieństw.
– Czas wyruszać – powiedział do Mnie Piotr. – Inaczej nie dotrzemy do następnego miasta przed
północą, Panie.
– Tak, przyjacielu. Musimy ruszać – odparłem.
Następnie Piotr zwrócił się do wszystkich:
– Zbierzcie swoje rzeczy, czas na nas.
Spojrzałem na uczniów i poczułem, że Moje serce przepełnia radość z powodu tego, jak chętnie
za Mną podążyli… jak oddali Mi swoje życie pomimo wszelkich wątpliwości i mimo tego, że nie zaw-
sze byli pewni, kim jestem. Widziałem, że każdy z nich Mnie kocha… tak, każdy, nawet Judasz Iska-
riota. Kochał Mnie, ale niestety jego miłość własna nieraz przesłaniała mu miłość do Mnie.
Gdy szliśmy ulicą, nagle rozerwał się pasek u sandała Piotra, a ten potknął się i upadł twarzą na
ziemię. Judasz śmiał się histerycznie, kiedy Piotr, z zakrwawioną twarzą i dłońmi pokaleczonymi o le-
żące na drodze kamienie, podnosił się z ziemi. Wszyscy pobiegli, aby mu pomóc, podczas gdy Judasz
śmiał się dalej, po czym powiedział:
– To było strasznie śmieszne, Piotrze. Wyglądałeś niezwykle głupio.
Podszedłem do Piotra.
– Piotrze, przyjacielu – rzekłem, ocierając krew z jego twarzy. – Usiądź i pozwól Mi opatrzyć
swoje rany.
Piotr usiadł, ale przez cały czas ze złością wpatrywał się w Judasza.
– Piotrze, nie bądź zły. Wiem, że to był bolesny upadek, ale nie powinieneś z powodu bólu za-
pomnieć o miłości i przebaczeniu. Judasz lekceważy innych, bo brakuje mu współczucia. Zrozum, że
11
jest to jego słabość, która jednak nie powinna osłabiać ciebie. Wybacz mu i zrozum, że on rani bardziej
siebie niż ciebie; twój ból wkrótce przeminie, ale jego nie – powiedziałem.
Piotr rozpłakał się.
– Panie, czy kiedykolwiek się czegoś nauczę? Ciągle Cię zawodzę, pozwalając, aby złość brała
nade mną górę, i dopuszczając do siebie złe myśli dotyczące innych. Czy kiedykolwiek nauczę się, jak
postępować, abyś był ze mnie zadowolony?
– Nie płacz, przyjacielu. Cały czas się uczysz, jestem z ciebie zadowolony – powiedziałem, ob-
mywając jego rany.
Judasz krzyknął:
– To nie bolało aż tak bardzo, Piotrze. Płaczesz jak małe dziecko.
Odwróciłem się od niego i powiedziałem delikatnie:
– Lepiej być podobnym do dziecka, niż być człowiekiem, który nie ma miłości w sercu. Dziecko
kocha każdego i każdemu daje swą miłość, ale dorośli często kochają tylko siebie, nie dając nic innym.
Judasz umilkł i spochmurniał, tymczasem Piotr odezwał się do niego:
– Judaszu, już dobrze. Domyślam się, że mój upadek wyglądał śmiesznie. Cieszę się, że mogłem
dostarczyć ci nieci rozrywki i poprawić ci dzisiaj humor.
Judasz, podobnie jak inni, spojrzał na niego z niedowierzaniem, a ja, patrząc na Piotra, widzia-
łem, że stopniowo staje się człowiekiem o coraz większym sercu.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 8 GRUDNIA 1996
Po opatrzeniu Piotra ruszyliśmy w stronę następnego miasta. Kiedy mijaliśmy róg ulicy, zoba-
czyliśmy grupę zgromadzonych tam ludzi. Podeszliśmy do nich, a Szymon zapytał:
– Co się dzieje? Dlaczego tu stoicie?
Jeden z gromady liczącej mniej więcej pięćdziesiąt osób odwrócił się i powiedział:
– Pewien człowiek twierdzi, że jest prorokiem i uzdrowicielem. Codziennie o tej porze przema-
wia i leczy wszelkiego rodzaju schorzenia. Przychodzi tu wielu ludzi, którzy pragną go zobaczyć.
Wkrótce pojawi się tu więcej osób. Często jego słowom przysłuchuje się tłum liczący dwustu-trzystu
ludzi.
– Kim jest ten człowiek? – zapytał Jakub, patrząc na Mnie niepewnie.
– Ma na imię Tomasz. Nazywamy go Tomaszem Mądrym.
Mój uczeń Tomasz spojrzał na Mnie, jak gdyby to o nim mówiono. Uśmiechnąłem się do niego,
aby dodać mu otuchy, a tymczasem mężczyzna kontynuował:
– Zatrzymajcie się i posłuchajcie sami. To kosztuje tylko szekla od osoby.
– Co takiego? Płacicie za to, aby go posłuchać? – krzyknął Judasz Iskariota.
– Tak, to dobry i święty człowiek – odpowiedział mężczyzna.
– Zostaniemy, Panie? – szepnął Piotr.
– Tak, zostańmy chwilę – odpowiedziałem. Wkrótce pojawiło się więcej ludzi, którzy stali, cze-
kając na kazanie Tomasza, podczas gdy dwóch mężczyzn zbierało pieniądze.
Podszedł do Mnie Judasz.
– Być może właśnie to powinniśmy robić, Panie – zaproponował. – Zobacz, ile udało im się ze-
brać!
Spojrzałem na niego tylko i uśmiechnąłem się łagodnie.
Tomasz Mądry stanął na kamieniu i przemówił: – Przyjaciele, dziękuję za to, że przyszliście.
Proszę, abyście po odejściu stąd opowiedzieli o mnie znajomym i rodzinie, aby oni także mogli przyjść
tu po błogosławieństwo.
12
– Dziś chciałbym opowiedzieć wam o człowieku, który znalazł sakwę monet, kiedy wracał do
domu. Zajrzał do niej i zobaczył, że w środku jest ilość pieniędzy wystarczająca, aby wykarmić jego
biedną rodzinę przez co najmniej rok. Zastanawiał się, co powinien zrobić: zatrzymać pieniądze czy też
zanieść je do synagogi, aby dowiedzieć się, do kogo należą, a następnie zwrócić je właścicielowi. To-
czył wewnętrzną walkę, ponieważ nie wiedział, która decyzja będzie właściwa. W końcu zatrzymał
pieniądze, mając na względzie dobro ubogiej rodziny, a przechodząc nieopodal synagogi, wszedł do
środka i złożył dziesięcinę. Teraz, zadowolony, że oddał Bogu należną Mu część, wrócił do domu. Pie-
niądze pomogły podnieść standard życia jego rodziny. Kilka tygodni później zauważył, że dzięki zło-
żonej dziesięcinie otrzymał lepsze miejsce w synagodze. Teraz do jego przyjaciół należeli także kapła-
ni i lewici. Żył coraz lepiej, był szczęśliwy, znalazł uznanie wśród społeczności. A wszystko dzięki te-
mu, że oddał Bogu to, co powinien. Zatem mówię wam: im więcej dajecie tym, którzy służą Bogu, tym
więcej otrzymacie w zamian. Bądźcie hojni, a Bóg będzie hojny dla was.
Tłum słuchał jego słów jak zahipnotyzowany. Tomasz dodał jeszcze:
– Jak możecie prosić Boga o uzdrowienie, jeśli nie jesteście hojni przy składaniu datków?
Ludzie zaczęli rzucać w jego kierunku pieniądze, krzycząc:
– Uzdrów mnie, to mój dar dla Boga, uzdrów mnie.
Tomasz Mądry poszedł do ludzi, a rzucali w niego pieniędzmi lub wręczali mu je. Dotykał ich,
mówiąc:
– Uzdrawiam cię w imię Boga. Pozbądź się dumy i przyjmij Boską pomoc. Nie odrzucaj Boskiej
pomocy. Otwórz serce i pozwól, aby Bóg cię uleczył. Bądź dla Niego hojny, a poznasz Jego szczo-
drość.
Tomasz Mądry przechadzał się teraz pośród tłumu, a ludzie niemal odchodzili od zmysłów.
– Panie – odezwał się Piotr. – To z pewnością nie jest dobre.
– To prawda, przyjacielu – odparłem, podchodząc do Tomasza, który zwrócił się do Mnie, krzy-
cząc:
– Chcesz wyzdrowieć? Złóż Bogu ofiarę, a zostaniesz uleczony. – Spojrzał Mi w oczy i zamarł.
Tłum ucichł, gdy Tomasz zapytał: – Kim jesteś?
– Jestem Prawdą – odpowiedziałem. – Prawdą, która rozrywa łańcuchy fałszu, unicestwia pokła-
dy zła, opiera się każdej niegodziwości.
– Co… co masz na myśli? – wyszeptał Tomasz Mądry.
– Spójrz w swoje serce, a będziesz wiedział, co mam na myśli. Zobaczysz, kto tobą kieruje i po-
przez ciebie sprowadza na manowce dzieci Boga, ucząc je samolubstwa i grzechu.
– Zabierzcie Go stąd – krzyknął w stronę tłumu ludzi, którzy patrzyli na nas w ciszy. Skrzywił się
i wykrztusił:
– Znam Cię.
Potem zaczął Mi złorzeczyć. Powiedziałem:
– Nakazuję ci opuścić ciało tego człowieka. Przepadnij, zły duchu.
Tomasz Mądry z krzykiem upadł na ziemię i począł się na niej zwijać, a na usta wystąpiła mu
piana. Wówczas dał się słyszeć głos opuszczającego go ducha: „Oszczędź mnie, oszczędź”. Głos prze-
brzmiał i zamilkł, a Tomasz odzyskał zmysły.
Przemówiłem do tłumu:
– Człowiekiem tym zawładnął duch nieczysty, który uczył was chciwości i egoizmu. Uczył grze-
chu, wmawiając wam, że taka jest wola Boska. Jakże niemądrzy byliście, słuchając go. Bóg chce od
was tylko miłości, chce, abyście wypełniali Jego przykazania i kochali swoich bliźnich. Bóg nie ocze-
kuje, że zapłacicie za Jego miłość i za cudowne uzdrowienia. Boga nie obchodzi, czy siedzicie na przo-
dzie synagogi, czy z tyłu, ani czy kapłani i lewici są waszymi przyjaciółmi. Liczy się tylko to, czy je-
steście przyjaciółmi Boga. Jakże łatwo dajecie się zwieść złu. Zło może nawet przybrać pozory dobra.
Uważajcie, gdy słuchacie tych, którzy głoszą słowo Boże. Jeśli chcą za to zapłaty, jeśli uczą was, aby-
ście myśleli o sobie zamiast o innych, jeśli mówią wam, że dla Boga liczy się wasza pozycja w społe-
czeństwie, i jeśli twierdzą, że Bóg oczekuje od was ofiary, wiedzcie, że nie głoszą oni Jego słów, lecz
własne – a może nawet, jak to było w przypadku tego człowieka, zło zawładnęło ich duszami… Zło,
13
które może zwieść i oszukać nawet najbardziej bogobojnych mężów. Zapamiętajcie dzisiejszy dzień
osra to, jak łatwo daliście się omamić złu.
Tomasz klęczał teraz przede Mną.
– Nie wiem, co się stało. Co ja tutaj robię? – pytał.
Położyłem dłoń na jego głowie i powiedziałem:
– Zostałeś uleczony. A teraz idź do domu, do swojej rodziny.
Tomasz zrobił się teraz niezwykle potulny, w niczym nie przypominał silnego i dumnego czło-
wieka, którym był wcześniej. Opuściło go zło, więc teraz znowu był sobą.
– Ale on uleczył tak wielu ludzi – zawołał ktoś z tłumu.
– Zło posiada moc, która pozwala leczyć, ale są to fałszywe uzdrowienia, a uzdrawiająca moc nie
trwa długo. Służyły temu, abyście nie zauważyli, że uczy was żyć w grzechu. Wielu zwraca uwagę tyl-
ko na tak zwane „cuda”. To nie cud, ale oszustwo, które ma odciągnąć ludzi od Boga. Zło posiada
wielką moc i może wiele zdziałać, ale nigdy nie zdoła pokonać Boga ani nie zniszczy duszy, która
przepełniona jest Boską miłością – odpowiedziałem.
– Ukamienować go! – krzyczeli ludzie w kierunku Tomasza Mądrego. – Ukamienować go! Jest
zły!
Uniosłem ręce i powiedziałem:
– Tak, było w nim zło, ale teraz już go nie ma. Ten człowiek otrzymał wystarczającą karę, kiedy
musiał toczyć wewnętrzną walkę. Teraz, kiedy odzyskał wolność, nie odbierajcie mu życia, inaczej
skażecie na niewolę samych siebie.
Tłum ponownie zamilkł, a Ja dodałem:
– Idźcie do domów, a w przyszłości uważajcie, czego i kogo słuchacie. Pamiętajcie zawsze, że
Bóg was kocha, wybacza wam i chce, abyście wybaczali innym. Jeśli zachowacie tę prawdę w waszych
sercach, będziecie potrafili odróżnić dobro od zła.
Tłum rozszedł się, ale Tomasz pozostał na miejscu.
– To było jak sen – powiedział. – Jak koszmar. Dzięki Ci, Boże, że już po wszystkim.
– Idź do domu. Rodzina tęskni za tobą, powinieneś do ich wrócić. Wiem, że cię kochają czekają
na ciebie – pocieszyłem go.
– To prawda. Upłynęło wiele czasu, od kiedy ich opuściłem, od kiedy zaczął się ten koszmar.
Dziękuję Ci, dziękuję – powtarzał, całując Moją dłoń.
Kiedy odszedł Tomasz, zbliżył się do Mnie Piotr i zapytał:
– Dlaczego ludzie nie widzieli, że są oszukiwani? Przecież on mówił tylko o pieniądzach i bogac-
twie. A jedyne, co robił, to zbieranie datków. Dlaczego tego nie zauważyli?
– Piotrze, to dlatego, że chcieli wierzyć, chcieli zostać uzdrowieni, pragnęli usłyszeć, że sposób,
w jaki wielu z nich postępuje, jest właściwy. Ludzie często akceptują zło, ponieważ w ich życiu jest tak
wiele chciwości, egoizmu i dumy, że jeśli ktoś im powie, że kierowanie się nimi jest dobre, chcą mu
wierzyć. Trudniej jest im natomiast przyjąć prawdę, ponieważ gdy ktoś mówi im prawdę, widzą swoje
grzechy oraz to,, jak dużo powinni zmienić w swoim życiu. Dla wielu jest to zbyt trudne, zatem akcep-
tują tylko to, co im odpowiada, dzięki czemu mogą czuć się wygodnie. Pragną usłyszeć: „Postępujcie
tak jak dotychczas”. Tak właśnie zwodzi nas zło – tłumaczyłem uczniom, a oni skinęli głowami na
znak zgody. Wszyscy poza Judaszem, który wciąż rozmyślał o tym, ile pieniędzy zebrano od zgroma-
dzonych ludzi.
– Judaszu – powiedziałem – chciwość to grzech, który może zniszczyć twoją duszę, jeśli tylko na
to pozwolisz.
– Tak, Panie – odrzekł Judasz, ale tak naprawdę wcale nie słuchał, co do niego mówiłem.
J
E
J E Z U S
U
S
14
JEZUS 9 GRUDNIA 1996
Wkrótce dotarliśmy do następnej miejscowości. Niebo pociemniało, a złote promienie słońca sta-
ły się czerwone i coraz mniej wyraźne w zapadającym zmroku.
– Panie – zawołał jakiś głos, a my odwróciliśmy się, aby zobaczyć, kto to. – Panie, nigdy nie są-
dziłem, że przybędziesz do mojego miasta – powiedział młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna. Po-
znałem w nim kalekę, którego uzdrowiłem kilka miesięcy wcześniej.
– Panie powiedział, biorąc Mnie za rękę. – Mój dom jest Twoim domem, proszę, zatrzymaj się u
mnie.
– Przyjacielu, dobrze cię widzieć. Wyglądasz na szczęśliwego – odrzekłem, a tymczasem Piotr
szepnął Mi do ucha:
– Kto to taki, Panie?
– To młody człowiek, którego modlitwy zostały wysłuchane jakiś czas temu, kiedy to uleczyłem
jego kalekie ciało i złamane serce – powiedziałem głośno do wszystkich uczniów.
– Ach, tak – odparł Piotr, który nie przypominał sobie tego.
– Panie, czy zostaniesz ze mną? – zapytał podekscytowany młodzieniec.
– Oczywiście, że tak, ale co z Moimi uczniami?
– Członkowie mojej rodziny chętnie ugoszczą ich w swoich domach, a ty, Panie, i być może
jeszcze jeden z was, musicie koniecznie zatrzymać się u mnie – odpowiedział radośnie.
Poszliśmy więc zanim. Po drodze ciepło przedstawił Mnie każdemu, kogo napotkaliśmy, mó-
wiąc: „To jest Jezus, to On mnie uzdrowił”. Nim doszliśmy do jego domu, dołączyło do nas wielu lu-
dzi. Gdy dotarliśmy na miejsce, młodzieniec zawołał matkę i ojca, po czym oznajmił:
– To jest człowiek, o którym wam mówiłem. Jezus z Nazaretu. To On mnie uzdrowił.
Rodzice upadli przede Mną na kolana i zaczęli całować Moje dłonie, powtarzając:
– Bądź błogosławiony, bądź błogosławiony. Uleczyłeś naszego syna, błogosławimy Cię!
Wkrótce zgromadziło się w tym miejscu wielu ludzi. Tłum robił się coraz większy. Nagle ktoś
krzyknął:
– To on zdemaskował wczoraj Tomasza.
Rozbrzmiały podziękowania, niektórzy prosili, abym przemówił, a inni prosili o uzdrowienie.
Stanąłem nieco wyżej i uniosłem ręce, nakazując gestem ciszę:
– Przemówię dziś do was i poproszę Ojca w Niebie o uleczenie was, ale później muszę odpocząć,
ponieważ jestem zmęczony. Jutro poświęcę wam więcej czasu.
Pośród licznie zebranych ludzi rozległ się pełen oczekiwania szmer, gdy zacząłem mówić:
– Chciałbym, abyście przemyśleli dziś następujące słowa: radosne serce to większy skarb niż
wszystkie pieniądze tego świata. Serce pełne radości sprawi, że poczujecie się spełnieni, tymczasem
nawet mając sakwy pełne pieniędzy, możecie czuć pustkę. Wypatrujcie radości, która pochodzi od ko-
chającego Boga, a nie pozwólcie, by ogarnął was smutek towarzyszący tym, którzy kochają pieniądze.
Zapadła cisza, a wielu dobrze ubranych faryzeuszy, uczonych w Piśmie i skrybów zatopiło się w
myślach. W końcu jeden z uczonych w Piśmie przemówił:
– Ale jak człowiek może być szczęśliwy, nie mając pieniędzy?
Spojrzałem na niego, wejrzałem w jego serce i zobaczyłem, że pomimo wielkiej fortuny jest nie-
zwykle samotny.
– A jak możesz osiągnąć szczęście dzięki pieniądzom? – zapytałem, a on zrozumiał, co miałem
na myśli.
– Panie! – zawołał inny. – Przecież są konieczne, by przetrwać: kupić jedzenie, ubrania, zapłacić
podatki i dziesięcinę. Bez pieniędzy nie przeżyjemy.
– Doprawdy? – zapytałem. – Pieniądze są potrzebne, to prawda. Musicie kupić jedzenie i ubrania,
zapłacić podatki i dziesięcinę, ale wszystkie te rzeczy zostały narzucone przez człowieka.
– Ale są nam potrzebne – nalegał.
– Tak, ale tylko w takiej ilości, która jest niezbędna do życia. Jeśli macie więcej, to tylko dlatego,
że inni mają mniej.
– Zatem co powinniśmy zrobić? – zapytał któryś z bogaczy.
15
– Rozdajcie majątek ubogim, pomóżcie chorym i potrzebującym, a w ten sposób pomożecie też
sobie – odparłem.
Od strony tłumu zaczęły padać kolejne pytania, powiedziałem więc:
– Jutro będziemy mieli więcej czasu. A teraz, ku chwale Ojca, zapraszam do siebie chorych.
Zbliżyli się ślepcy, głuchoniemi i kalecy. Jakże wielu ludzi zostało uzdrowionych tego wieczora.
Chodząc pośród nich, zauważyłem małą dziewczynkę o wielkich oczach, która siedziała przy ścianie i
patrzyła na Mnie. Podszedłem i zapytałem ją, jak ma na imię.
– Jest głuchoniema, nie może Ci odpowiedzieć – zawołał ktoś z tłumu.
– Lidia – odezwała się dziewczynka. – Nazywam się Lidia – powtórzyła i rozpłakała się. Schyli-
łem się, by ją wziąć na ręce.
– Nie płacz, dziecko – powiedziałem, ocierając łzy z jej twarzy. Tłum niemal odchodził od zmy-
słów, ludzie wołali, abym ich uzdrowił. Spojrzałem na Piotra, a on poszedł, by zaprowadzić Mnie do
domu, podczas gdy uczniowie polecili ludziom rozejść się i wrócić nazajutrz.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 10 GRUDNIA 1996
Moi uczniowie rozeszli się do pięciu czy sześciu domów należących do członków rodziny czło-
wieka, którego uzdrowiłem, a tymczasem Ja z Piotrem zatrzymaliśmy się w domu jego rodziców. Go-
spodarze ustawicznie krzątali się wokół nas, wciąż pytając, czy czegoś nie potrzebujemy i czy jest nam
wygodnie. Obiad był prosty, ale sycący, a dzięki temu, że został przygotowany z sercem, jadło się go z
jeszcze większą przyjemnością. Po posiłku usiedliśmy, aby porozmawiać.
– Mistrzu – odezwał się Dawid (tak miał na imię młody gospodarz). – Jestem niezwykle szczę-
śliwy, że tu jesteś.
– Cieszę się, że mogę tu być – odpowiedziałem, a Piotr skinął potwierdzająco głową.
– Mistrzu – kontynuował, podczas gdy jego rodzice patrzyli na Mnie w milczeniu i uśmiechali
się. – Zastanawiam się, czy mógłbyś przez chwilę porozmawiać na osobności z moją matką? Od pew-
nego czasu trapi ją jakieś zmartwienie. Może Ty będziesz mógł jej pomóc?
– Z przyjemnością – odpowiedziałem. Już wcześniej zauważyłem smutek jego rodziców.
– Może Piotr chciałby pójść na spacer z moim ojcem i ze mną, aby zostawić was samych? - za-
proponował Dawid.
– Doskonały pomysł – odezwał się Piotr. – Łatwiej będzie zasnąć. – Następnie podniósł się i po-
wiedział: – Chętnie pójdę z wami do synagogi pomodlić się o to, aby twojej matki nie trapił smutek.
Piotr nie rozumiał jeszcze, że on także miał wkrótce otrzymać dar wejrzenia w serca innych. Nie
wiedział, że kiedy w przyszłości zstąpi na niego Duch Święty, będzie mógł wykorzystać ten dar, aby
pomagać ludziom.
Kiedy zamknęli za sobą drzwi, spojrzałem na matkę Dawida, która unikała Mojego wzroku.
– Nie bój się, nie przyszedłem, aby cię potępiać, ale by ci pomóc. Otwórz swe serce, to ci pomo-
że – powiedziałem, chwytając ją za dłoń.
Na początku wahała się, ale w końcu wyznała przez łzy:
– Kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze młoda, a Dawida nie było na świecie, wracałam do domu z
targowiska. Po drodze złapało mnie trzech rzymskich żołnierzy, którzy zamknęli mnie w jakimś po-
mieszczeniu na całą noc – szlochała.
– Już dobrze, wszystko w porządku – uspokajałem ją.
– Wykorzystali mnie, a ja nie mogłam zrobić nic, aby ich powstrzymać. Na koniec mnie pobili i
rzucili w kąt pokoju. Potem upili się i wykorzystali mnie jeszcze raz. – Nachyliła się w moim kierunku
16
i schowała twarz w dłoniach, jakby chciała się przede Mną schować. Krzyknęła: – Tak mi wstyd, wciąż
czuję się brudna! Jestem grzesznicą, Boże, wybacz mi.
Objąłem ją ramieniem, podczas gdy ona kiwała się w przód i w tył, trzymając twarz w dłoniach.
Powiedziałem:
– Nie zrobiłaś nic złego, matko. To wszystko nie stało się z twojej woli.
– Musiałam… musiałam ciężko zgrzeszyć, skoro mój syn Dawid jest jednym z nich, a na dodatek
dopóki nie spotkał Ciebie, był kaleką, ponieważ Bóg go przeklął. Mój biedny mąż wie, że Dawid nie
jest jego synem, ale ja czuję, że trapi się tym od chwili jego narodzin. Nie mamy innych dzieci. Nikt
poza moim mężem nie zna tej tajemnicy. Panie, błagam, nie mów o tym nikomu. Jeśli to wyjdzie na
jaw, na pewno umrę. Dawida załamałaby ta wiadomość, tak bardzo kocha ojca – mówiła dalej, płacząc
tak rozpaczliwie, jakby pękło jej serce.
– Matko – odrzekłem, gładząc ją po włosach. – Nie zrobiłaś nic złego, więc nie karz siebie samej.
To mężczyźni, którzy użyli siły wobec młodej i pięknej kobiety, popełnili zło. Nie zgrzeszyłaś. Prze-
cież to wszystko stało się wbrew twojej woli, prawda?
– Ale, Panie – wtrąciła – urodziłam dziecko jednego z nich i popatrz, jak Bóg pokarał biednego
Dawida.
– Bóg nie ukarał go, ale uleczył. Spójrz, ile radości syn przyniósł tobie i mężowi. Czy można na-
zywać to karą? Serce Dawida zawsze było pełne miłości, nawet kiedy cierpiał. Spójrz, jaki wspaniały
dar dał ci Bóg w osobie Dawida.
– A co z moim biednym bezdzietnym mężem, który za każdym razem gdy patrzy na Dawida, wi-
dzi trzech Rzymian oraz krzywdę, jaką mi wyrządzili? – płakała.
– Matko, powiadam ci, że twój mąż kocha Dawida jak własnego syna i nie czuje do ciebie złości,
ponieważ cię kocha. Zawsze tak było. Szczerze kochając, nie obwinia cię, lecz dzieli z tobą ból. Twój
mąż to bardzo dobry człowiek – tłumaczyłem.
– To prawda, Panie – szlochała – nigdy mnie nie oskarżał. Okazywał mi jedynie miłość. Kiedy
tamtego dnia wróciłam do domu, posiniaczona i w podartym ubraniu, obmył mnie i ubrał mnie. A po-
tem trzymał mnie długo w ramionach, zapewniając mnie o swej miłości – płakała, patrząc Mi w oczy.
Pochyliłem się i pocałowałem ją w czoło, mówiąc:
– Zdejmuję to zmartwienie z ciebie i twojego męża, wypełniając wasze serca miłością, którą bę-
dziecie mogli obdarzyć siebie nawzajem, a także Boga.
Nagle przestała płakać i uśmiechnęła się:
– Cieszę się, że z Tobą porozmawiałam. Teraz wydaje mi się, że to, co się wydarzyło, nie jest
wcale ważne, ponieważ zdałam sobie sprawę, jak bardzo kochają mnie mąż i syn. Czuję nawet, po raz
pierwszy w życiu, że chciałabym wybaczyć tamtym Rzymianom i zacząć patrzeć w przyszłość.
Jej twarz promieniowała, widać było, że mówi szczerze. Nagle otworzyły się drzwi, gdy trzech
mężczyzn wróciło już z przechadzki. Mąż kobiety spojrzał na nią i uśmiechnął się, mówiąc:
– Wyglądasz na naprawdę szczęśliwą. Nie widziałem cię takiej od lat.
Pobiegł do niej i objął ją.
– Kocham cię, mój mężu. Kocham cię – powtarzała, całując go w policzki.
Dawid rozpłakał się:
– Dzięki Ci, Panie. Nigdy nie widziałem matki tak szczęśliwej, dziękuję. – Następnie podszedł do
rodziców i objął ich. Piotra tak ucieszyła ta wzruszająca scena, że także się rozpłakał.
Kiedy emocje opadły, wyszedłem na zewnątrz z ojcem i powiedziałem mu:
– Jesteś prawdziwym dzieckiem Boga, skoro przez cały ten czas nie zagościły w twym sercu ani
gniew, ani nienawiść. Jesteś prawdziwym synem Boga.
– Dziękuję, Panie, za to, co zrobiłeś. Wysłuchałeś moich modlitw. Jedyne, czego pragnąłem, to
aby żona znowu była szczęśliwa. Wybaczyłem tym żołnierzom już dawno, ale nie mogłem o nich za-
pomnieć, ponieważ ona wciąż myślała o tamtym wydarzeniu. Wiem, że Dawid nie jest moim synem,
ale traktuję go jak syna. Kocham go jak syna, bo widzę w nim jego matkę. Wiem, że to Bóg nam go
zesłał, więc jak mógłbym go nie kochać? – zapytał.
17
– Dawid jest twoim synem. Po prostu postępek Rzymian przesłonił ci jasność widzenia. Pamię-
tasz, jak kilka dni przed tym wydarzeniem wróciliście z żoną z wesela siostry? Połączyliście się wtedy
w akcie miłości. Właśnie w tym momencie zaczęło się życie Dawida – powiedziałem.
– Skąd o tym wiedziałeś?! Zupełnie zapomniałem. Tak, masz rację. To jest mój syn, to mój syn!
– krzyczał radośnie.
Wtedy powiedziałem:
– Mówię ci o tym, bo twój syn wkrótce będzie miał brata.
– Co… co… co masz na myśli? – zapytał z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
– Twoja żona spodziewa się dziecka. Chłopca.
– Doprawdy? Czy jesteś pewien? – zapytał.
– Jestem – odrzekłem, a wówczas on także zyskał pewność.
Pobiegł do żony i Dawida, aby przekazać im dobrą nowinę.
Tej nocy ciężko nam było zasnąć po radościach dnia i po długich modlitwach dziękczynnych do
Boga. Przyszedł do Mnie Piotr.
– Ile miłości tu wniosłeś, Panie – zauważył.
– Tak, Piotrze. Niosę miłość tym, którzy miłują Boga.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 11 GRUDNIA 1996
Następnego dnia obudził Mnie Dawid. Stał przy moim łóżku, trzymając jedzenie i picie, które
przyniósł Mi na śniadanie.
– Panie – powiedział – jest już późny ranek. Nie chcieliśmy Cię budzić, bo wiemy, że jesteś zmę-
czony, ale na zewnątrz czeka na Ciebie wielu ludzi.
– Dziękuję, przyjacielu – odparłem, siadając i biorąc z jego rąk śniadanie. – Czy mógłbyś przeka-
zać Moim uczniom, aby poprosili ludzi o cierpliwość? Chciałbym się jeszcze pomodlić, zanim do nich
wyjdę.
– Oczywiście, Panie, oczywiście odpowiedział, wychodząc z pokoju, aby wykonać Moje polece-
nie. Tej nocy spałem w łóżku odstąpionym Mi przez Dawida. Miałem ochotę zostać w nim trochę dłu-
żej i odpocząć wygodnie. W końcu ukląkłem na skraju posłania i zacząłem się modlić:
– Ojcze, proszę, daj Mi siłę, abym mógł wypełnić Twoją wolę. Jestem zmęczony, ale wiem, że
muszę pomóc tym ludziom ku Twojej chwale. Uzdrowię ich.
– Synu, wkrótce będziesz miał czas na odpoczynek. Dziś jednak zanieś Naszą miłość do Naszych
dzieci. Napełnij ich serca Naszym Duchem i daj im siłę, okazując Nasze Miłosierdzie – odpowiedział
Mi Ojciec, który był teraz ze Mną.
– Ojcze, droga, po której stąpam, jest trudna. Tyle na niej smutku, tak wiele żądań, a jeszcze wię-
cej grzechów… Mimo wszystko wiele też na niej miłości – powiedziałem.
– Jezusie, Synu Mój, tylko poprzez smutek osiągniesz radość, żądania zostaną spełnione, a
grzech pokonany. Poprzez Ciebie, Synu, i Moją Miłość – mówił Ojciec, a z każdym Jego słowem czu-
łem, że coraz bardziej jest częścią Mnie. Potem zstąpił na Mnie Duch Święty, który dodał Mi otuchy.
Klęczałem, ponownie zjednoczony w Wiecznej Trójcy, która zawsze była, jest i będzie. Zmęczenie
opuściło Moje ciało, czułem, że wstąpiły we Mnie nowe siły, a Ojciec powiedział:
– Idź do Naszych dzieci.
Wstałem, spożyłem otrzymany posiłek i wyszedłem do oczekujących na kazanie ludzi. Kiedy
otworzyłem drzwi na zewnątrz, ze środka wyleciał piękny biały gołąb, który usiadł na dachu jednego z
pobliskich domów.
– Jezusie! – krzyczał tłum. – Jezusie, Jezusie!
18
Piotr zbliżył się do Mnie.
– Jest ich tak wielu, Panie. Nawet z okolicznych wiosek przybyli do miasta ludzie, którzy chcą
Cię usłyszeć i zobaczyć. Wszystkie prowadzące do miasta drogi są zatłoczone, to niesamowite. Ten
tłum musi liczyć około pięciu tysięcy ludzi! Skąd się tu wzięli?
– Mój Ojciec ich do Mnie sprowadził – odparłem. Piotr spojrzał na Mnie i uśmiechnął się, po-
nieważ nie za bardzo zrozumiał, o czym mówię, mimo że bardzo się starał.
Nagle pośród tłumu powstało zamieszanie – grupa rzymskich żołnierzy torowała sobie drogę. Ich
przywódca wystąpił do przodu i zapytał głośno:
– Co tu się dzieje? Co tu robią ci ludzie?
Podszedł do niego Piotr i wytłumaczył:
– Ludzie ci przyszli, aby posłuchać Mistrza. To prorok i uzdrowiciel.
– Nie możecie doprowadzać do takiego zamieszania. Zgromadzone tłumy powodują chaos! –
wrzasnął oficer.
– Zatem gdzie powinniśmy się udać? zapytał z pokorą Piotr.
– Nie wiem, ale na pewno nie możecie zostać tutaj – odrzekł Rzymianin
Zebrani krzyczeli:
– Chcemy usłyszeć Jezusa. Chcemy, aby Jezus nas uzdrowił.
Rzymski oficer spojrzał na Mnie i wzruszył ramionami. Widziałem jego serce i to, że jest dobrym
człowiekiem, ale musiał wypełniać rozkazy zwierzchników. Podszedł do Mnie i powiedział:
– Nie przeszkadza mi, że do nich przemawiasz, ale nie mogę wam pozwolić na gromadzenie się
w tym miejscu. Mogą być przez to kłopoty.
– Przyjacielu – powiedziałem, kładąc dłoń na jego ramieniu – możemy pójść na należący do cie-
bie teren za miastem.
– Oczywiście, tak będzie dobrze – odparł i uśmiechnął się do Mnie łagodnie. – Możecie z niego
skorzystać. – Odwrócił się w stronę tłumu i powiedział: – Pozwolę wam pójść na mój teren za północ-
ną bramą miasta. Proszę, abyście udali się tam, zachowując porządek i spokój.
Tłum szemrał, ale ruszył w kierunku miejsca wskazanego przez oficera.
– Skąd wiedziałeś, że to mój teren? – zapytał. – Nie znam Cię, a przecież nie jesteś tutejszy.
– Ale Ja ciebie znam – odpowiedziałem. – Znam cię od dnia, w którym się narodziłeś.
– Niemożliwe – odparł Rzymianin.
– Widziałem cię tego dnia, gdy znalazłeś się na polu bitwy, ale nie chciałeś nikogo zabić. Wiem,
że prędzej oddałbyś swoje życie, niż odebrał je innemu człowiekowi. Cenisz ludzkie życie. Wiem też o
tym, że jedynie dzięki interwencji wuja nie zostałeś ukarany przez dowódcę za tchórzostwo. Wuj zna-
lazł dal ciebie to oddalone od głównych szlaków miasto, abyś nie musiał walczyć. Twój wuj, ojciec,
bracia, a nawet podlegli ci żołnierze sądzą, że jesteś tchórzem. Ja natomiast wiem, że jesteś odważnym
człowiekiem, ponieważ trzeba niezwykłej odwagi, aby obiecać sobie, że nigdy nie odbierze się życia
bliźniemu. Tylko odważny człowiek stawi czoło odrzuceniu i obelgom z powodu miłości bliźniego,
tylko nieustraszony mąż jest gotów oddać życie, byleby nie odebrać go innemu. Jesteś dobrym czło-
wiekiem, którego z przyjemnością nazwę przyjacielem!
Rzymianin był najwyraźniej wstrząśnięty.
– Jak to możliwe, że o tym wszystkim wiedziałeś? – zapytał.
– Po prostu wiedziałem. Wiem też, że w przyszłości będziesz Moim dobrym przyjacielem, który
odda Mi całego siebie – odpowiedziałem, delikatnie ściskając jego rękę i widząc, jak będzie cierpiał za
Mnie, a w końcu zginie w Moim imieniu za to, że nazwie Mnie swoim Panem.
Odwzajemnił uśmiech i powiedział:
– Mam na imię Aloysius. Ja także chętnie zostanę Twoim przyjacielem.
Wiedziałem, że mówi szczerze oraz że jest prawdziwym dzieckiem Bożym.
J
E
J E Z U S
U
19
S
JEZUS 13 GRUDNIA 1996
Tłum zgromadził się na terenie za miastem i cierpliwie na Mnie czekał. Kiedy przyszedłem na
miejsce, słychać było pełne podekscytowania okrzyki. Razem z Piotrem i innymi uczniami zatrzyma-
łem się pośrodku, w miejscu, gdzie znajdowało się kilka ławek. Stanąłem na jednej z nich i przemówi-
łem:
– Dziękuję, przyjaciele, za to, że byliście tak cierpliwi i wyrozumiali. Obiecałem dziś do was
przemówić i spędzić z wami nieco czasu, uzdrawiając potrzebujących. Przyszło was tak wielu, a dla
Mnie przebywanie z wami jest źródłem radości, przyjaciele – powiedziałem, a potem poczekałem
chwilę, aż ludzie usiądą wygodnie na trawie. – Chciałbym opowiedzieć wam historię o rybaku, który
łowił ryby na Jeziorze Galilejskim. Rybak łapał ilość ryb wystarczającą, aby wykarmić całą rodzinę, a
dodatkowo udawało mu się też zarobić i odłożyć trochę pieniędzy.
Był on zadowolony z życia, jakie prowadził. Nie próbował łowić więcej, niż potrzebował. Wie-
rzył, że powinien zostawić resztę ryb dla innych, należało bowiem dzielić się z pozostałymi i brać tylko
to, co niezbędne. Wielu innych rybaków nazywało go głupim i leniwym, ponieważ nie pracował tak
ciężko jak oni i nie łapał więcej ryb. Większość z nich łowiła tyle, ile tylko dali radę, ponieważ chcieli
zarobić jak najwięcej pieniędzy. Czasem kupowali drugą łódź, aby łowić jeszcze więcej i wzbogacić
się. Niektórzy wynajmowali pracowników do pomocy, ale często płacili im najmniej, jak to możliwe,
ab ich własny dochód pozostawał możliwie wysoki.
Z czasem niektóre z dużych łodzi zajęły łowisko rodziny rybaka. Łowili ryby w miejscu, gdzie
dotychczas robił to on, twierdząc, że mają do tego prawo. Mawiali: „Ryby nie należą do nikogo, mo-
żemy zarzucać sieci, gdzie tylko chcemy. Poza tym mamy większe wydatki niż ten mało ważny rybak.
Musimy utrzymywać pracowników”. Po jakimś czasie bliscy rybaka ledwo wiązali koniec z końcem,
ponieważ inni odbierali im ryby.
Kiedy rybak próbował z nimi rozmawiać, rybacy-przedsiębiorcy odpowiadali: „Dobrze ci tak.
Nie powinieneś spodziewać się, że słabszy sobie poradzi”. On odpowiadał: „Ale przecież ryb starczy
dla wszystkich, możemy się podzielić. Kiedy mieliście jedną łódź, nigdy nie zabierałem waszych ryb.
Łowiłem tylko te, których potrzebowałem, i zostawiałem resztę dla innych”. „Ależ byłeś naiwny. Nale-
ży brać, co się da, aby czuć się bezpiecznie i zapewnić pracę innym. W ten sposób dzielisz się tym, co
masz”, mówili.
W końcu człowiek ten musiał sprzedać łódź i zaczął pracować dla innych, otrzymując za to niskie
wynagrodzenie. Mimo kłopotów on i jego rodzina pozostali szczęśliwi. Ludzie mówili: „Chyba oszale-
li. Stracili wszystko, a zachowują się, jakby nic się nie stało”.
Pewnego dnia rybak zranił się podczas pracy na łodzi, więc zabrano go na brzeg. Kiedy leżał na
piasku bliski śmierci, wciąż czuł się szczęśliwy. Wszyscy zgromadzeni nie mogli wyjść z podziwu.
Przyszli członkowie rodziny rybaka, którzy także nie wyglądali na smutnych. Owszem, przejęli się bó-
lem ojca i męża, ale nie byli smutni.
Rybak spojrzał na rodzinę i powiedział: „Myślę, że już czas, abym wrócił do domu”. Następnie
uśmiechnął się, zamknął oczy i umarł. Nikt z członków jego rodziny nie płakał. Po chwili ciszy zaczęli
się modlić.
Zgromadzeni ludzie zdziwili się, a kiedy modlitwy ucichły, niektórzy pytali: „Czy nie zamierza-
cie płakać po stracie męża i ojca? Wyglądacie na zadowolonych. Czyżbyście byli szaleńcami tak jak
on?”.
Wstała żona zmarłego i powiedziała: „Żył uczciwie, kochał Boga, rodzinę i bliźnich, nigdy nie
wziął więcej, niż było mu potrzebne, nigdy nikogo nie wykorzystał, a zawsze był chętny do dzielenia
się z innymi. Nawet kiedy zabrano mu źródło utrzymania, wybaczył winowajcom i modlił się za nich.
A gdy musiał pracować na waszych łodziach za psie pieniądze, praca nadal sprawiała mu przyjemność.
Starał się robić wszystko jak najlepiej i nikogo o nic nie obwiniał. Gdy wreszcie brakowało mu jedze-
nia i kiedy marzł, a także nie mógł zaspokoić potrzeb rodziny, czuł się szczęśliwy. Być może zapytacie:
„dlaczego?”. Dlatego, że kochał Boga, wiedząc, że On właśnie tego oczekuje. Rozumiał, że wszystko
20
dzieje się z woli Boga, więc nie powinien się martwić. Wiedział, że Bóg wybaczy mu grzechy, więc jak
mógłby nie wybaczyć innym? Smutno nam, że odszedł, ale nie będziemy szlochać czy zawodzić, po-
nieważ żył tak, jak chciał tego Bóg, i wiedział, że czeka go nagroda w Niebie.
Ludzie umilkli, a potem przemówił jeden z rybaków: „Tak, taki właśnie był… dobry człowiek.
Przebywanie z nim było przyjemnością. Na pewno odszedł do Nieba!”. Wielu obecnych zgodziło się z
nim. Ludzie pogrążyli się w myślach o tym, co powiedziała żona zmarłego, ale za kilka dni zapomnia-
no o tym, a życie toczyło się tak jak dotychczas. Bogaci gromadzili majątek, wykorzystując biednych, a
biedni zgadzali się na to, uważając, że taki już jest życie.
Kiedy skończyłem, wielu ze zgromadzonych na łące ludzi płakało. Większość jednak siedziała w
milczeniu, aż w końcu przemówił człowiek, który wyglądał na zamożnego:
– Nie zgadzam się. Nie wszyscy bogaci wykorzystują biednych; poza tym, gdyby nie my, nie
mieliby żadnej pracy!
– Przyjacielu, to nie grzech być bogatym. Grzechem jest bogacić się kosztem innych. Masz rację,
mówiąc, że nie każdy bogaty człowiek wykorzystuje pozostałych, jednak wielu właśnie tak postępuje.
Niejeden proponuje niską płacę, przez co ludzie muszą pracować ciężej i dłużej. Często wymaga też,
aby inni dali z siebie wszystko bez względu na ich zobowiązania wobec rodziny. Chcą, aby inni stali
się ich sługami, i uważają ich za gorszych od siebie. Traktują ich jak rzeczy, a nie jak ludzi i nie okazu-
ją im szacunku.
Bogaci powinni pamiętać, że posiedli majątek jedyni dzięki Boskiej łasce. Nie mają większych
praw od biednych, a ci, którzy myślą inaczej, są w błędzie. Bogaci nie powinni rościć sobie żadnych
praw do majątku, żadne prawo też nie mówi, że biedni mają pozostać biednymi. Jeśli zamożni człon-
kowie społeczności nie dzielą się tym, co mają, pewnego dnia okaże się, że to oni są prawdziwymi bie-
dakami – wyjaśniłem.
Człowiek, który odezwał się ostatni, zrobił się czerwony na twarzy, ponieważ wiele z tego, co
powiedziałem, dotyczyło go. Inny mężczyzna krzyknął:
– Zatem twierdzisz, że jeśli każdy z nas podzieli się tym, co ma, i będzie traktował innych jak
równych sobie, będziemy żyli według Boskich przykazań?
– Przede wszystkim musicie miłować Boga całą duszą. Kiedy tak się stanie, dzielenie się z inny-
mi i obdarzenie ich miłością będzie dla was naturalne, ponieważ przemówi przez was miłość Boża –
odpowiedziałem, uśmiechając się lekko, ponieważ wiedziałem, że tym pytaniem chciał zastawić na
Mnie pułapkę.
– Mistrzu, biednemu rybakowi musiało być trudno powstrzymać złość. Na jego miejscu wpadł-
bym w gniew – zawołał szczerze jakiś młody człowiek.
– Dobrze, że znasz swoje słabości – odparłem – ale wiedz, że w Bożej miłości nie ma złości, nie-
nawiści, zazdrości… jest tylko miłość i przebaczenie. – Mężczyzna spojrzał na Mnie i skinął głową.
Zszedłem z ławki i razem z uczniami chodziłem pomiędzy ludźmi, dotykając i uzdrawiając wielu
z nich. Zebrani wyciągali ręce w Moim kierunku, starając się Mnie dotknąć, więc krzyknąłem:
– Niech chorzy zostaną uzdrowieni… Niech ci, którzy potrzebują przebaczenia, otrzymają je, a
ci, którzy pragną miłości, niech będą kochani.
Ze wszystkich stron rozległy się głosy:
– Zostałem uzdrowiony!
– Widzę, widzę!
– Spójrzcie, mogę chodzić. Ja chodzę!
– Ja także chodzę!
– Odzyskałem słuch! To On mnie uleczył!
Piotr krzyknął:
– Panie, przecież nawet ich nie dotknąłeś, a oni i tak zostali uzdrowieni!
Uśmiechnąłem się tylko i powiedziałem:
– Wracajmy do domu.
Opuściliśmy łąkę, która wyglądała teraz jak miejsce, w którym trwało wielkie przyjęcie. Wielu
ludzi tańczyło i śpiewało radośnie, ponieważ odzyskali dziś zdrowie.
21
– Panie – odezwał się młody człowiek, który przedtem rozmawiał ze Mną na łące – czy mogę
pójść z Tobą?
– Tak, przyjacielu. Oczywiście, że możesz. Jak masz na imię? – zapytałem.
– Zachariasz.
– Witaj wśród nas, Zachariaszu – powiedziałem, obejmując go ramieniem. – Witaj.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 14 GRUDNIA 1996
Przyszedł do Mnie Judasz Iskariota.
– Panie, pozwoliłeś, aby dołączyło do nas tak wielu ludzi – zauważył. – Jak ich wszystkich na-
karmimy?
– Zaufaj Mi, Judaszu, a wówczas wszyscy dostaną to, czego potrzebują – odparłem, przyglądając
się otaczającym Mnie uczniom. Dołączali do nas kolejni uczniowie, ale zarazem niejeden decydował
się odejść, stwierdziwszy, że droga, którą musi podążać, jest zbyt trudna.
Rozdzieliliśmy się i każdy miał iść do domu, w którym poprzednio spędził noc. Zanim jednak ro-
zeszliśmy się, powiedziałem głośno:
– Za godzinę pójdę pomodlić się w synagodze, aby podziękować Ojcu za to, co uczynił. - Na-
stępnie każdy odszedł w swoją stronę.
Idąc razem z Piotrem z powrotem do domu, minęliśmy małego chłopca, który bawił się na ziemi.
Był cały w kurzu, wybrudzony od stóp do głów. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się:
– Czy dobrze się bawisz? Wygląda na to, że tak.
Chłopiec podniósł głowę. Miał duże, kasztanowe oczy. Odpowiedział:
– Tak. Buduję gospodarstwo, a to są domy – wskazał na górki piasku. – A to są zwierzęta - wyja-
śnił, pokazując Mi kilka lśniących kamyków.
Ukląkłem przy nim i zapytałem:
– Czy chcesz mieć gospodarstwo, kiedy dorośniesz?
– Tak, wtedy nigdy nie będziemy głodni! – obwieścił takim tonem, jak gdyby to było dla każde-
go oczywiste.
– A czy teraz jesteś głodny? – zapytał Piotr.
– Tak – odpowiedział mały chłopiec. – Dziś jadłem tylko małe śniadanie. Mama powiedziała, że
do jutra nic więcej nie dostaniemy. Ale zjadłem trochę trawy – powiedział, podnosząc z ziemi kilka
źdźbeł.
– Często bywasz głodny? – zapytał Piotr z troską w głosie.
– Zazwyczaj – odparł chłopiec, dalej bawiąc się piaskiem i kamieniami.
– A gdzie jest twój ojciec? – dopytywał się Piotr, który teraz miał już łzy w oczach.
– Mama powiedziała, że tata zginął w wypadku, ale koledzy mówią, że ukrzyżowali go Rzymia-
nie. Co to jest ukrzyżowanie? – zapytał niewinnie chłopiec.
Nachyliłem się i pogłaskałem go po głowie, mówiąc:
– O tym musisz porozmawiać z mamą. Piotrze – zwróciłem się do ucznia – czy mamy coś, co
moglibyśmy dać matce tego chłopca?
– Tak, Panie – odparł Piotr, a łzy spływały mu po policzkach. Wyjął niewielką sakiewkę i podał
ją chłopcu. – Proszę, synu. Zanieś to matce.
Sięgając po sakiewkę, chłopiec zapytał Mnie:
– Dlaczego on płacze? Coś go zmartwiło?
– Płacze, ponieważ jego serce jest pełne miłości – odpowiedziałem.
Chłopiec zbliżył się do Piotra i objął go rękoma, mówiąc:
22
– Nie płacz. Kiedyś dużo płakałem, ale i tak wciąż byłem smutny. Nie płacz. – Następnie poca-
łował Piotra w policzek i dodał: – Będę twoim przyjacielem, nie płacz.
Teraz Piotr płakał jeszcze bardziej. Ja także się rozpłakałem, widząc w tym dziecku tyle miłości i
niewinności. Chłopiec wiele wycierpiał, ale cierpienie nie odebrało mu miłości.
Ujrzałem przed sobą ojca dziecka, który za życia był dobrym człowiekiem, ale nie mógł wyżywić
rodziny z powodu choroby, która nie pozwoliła mu pracować. Pewnego dnia, zdesperowany, ukradł
rzymskiemu żołnierzowi pieniądze i miecz. Sprzedał miecz, aby kupić jedzenie. Żołnierze złapali go i
pobili. Potem powiedzieli, że próbował ich zabić przy pomocy tego miecza, co nie było prawdą. Ich
dowódca kazał ukrzyżować mężczyznę. Widząc, jak człowiek ten został zmuszony wejść na drogę
grzechu, ponieważ jego sąsiedzi mu nie pomogli w potrzebie, czułem, że Moje serce krwawi. Gdyby
sąsiedzi i znajomi biednego, chorego człowieka zlitowali się nad nim, rozpacz nie kazałaby mu dopu-
ścić się kradzieży.
Widziałem też, jak często grzech przynosi jeszcze więcej cierpienia, zamiast je łagodzić. Czło-
wiek ten cierpiał, umierając na krzyżu, cierpiała też jego owdowiała żona i osierocone dziecko, a sąsie-
dzi zadawali im jeszcze więcej bólu. Nawet teraz, po śmierci tego człowieka, nie pomogli jego rodzi-
nie. Jakże ciężki był ich grzech.
Przyszła matka chłopca i zobaczyła nas płaczących. Dziecko obejmowało nas, powtarzając:
– Nie płaczcie, wszystko będzie dobrze. Nie płaczcie.
– Co się dzieje? Co robicie z moim dzieckiem? – zapytała, biorąc go na ręce.
Piotr spojrzał na nią i powiedział:
– Tylko rozmawialiśmy, a on opowiedział nam trochę o swoim życiu.
– Och – westchnęła, patrząc w ziemię ze wstydem.
Wstałem i podszedłem do niej. Dotknąłem ręką jej twarzy, mówiąc:
– Nie masz się czego wstydzić. Masz wspaniałego syna i kochające serce.
– Muszę już iść – odpowiedziała nerwowo.
– Mamo, spójrz, co ci mili panowie nam dali – odezwał się chłopiec, kiedy odwróciła się, aby
odejść, i pokazał jej sakiewkę z pieniędzmi.
Spojrzała z niedowierzaniem:
– Nie ukradłeś tego, prawda?
– Nie, daliśmy mu to dla ciebie – powiedział Piotr.
– Ale dlaczego?
– To dla was, abyście mogli wrócić do rodziny w Cezarei – odpowiedziałem, uśmiechając się
lekko.
– Skąd wiedziałeś, że mam tam rodzinę? – zapytała zdziwiona.
– Wiem, że masz tam wuja, który zajmie się tobą i twoim synem, jeśli się do niego udasz - pora-
dziłem.
– Ale… ale… skąd o tym wiesz? Nikt w tym mieście nie ma o tym pojęcia – krzyknęła.
– Po prostu wiem. Tak samo jak o tym, że codziennie modlisz się o wybaczenie dla męża i po-
moc. Bóg słyszy twoje prośby i odpowiada na nie.
– Panie! – krzyknęła, padając na kolana.
– Ten człowiek też nazywał Go Panem – zauważył chłopiec, wskazując na piotra.
Kobieta rozpłakała się. Nie patrzyła na Mnie, ale utkwiła wzrok w ziemi i wciąż powtarzała:
„Panie”.
Schyliłem się i chwyciłem ją za rękę, aby pomóc jej podnieść się z ziemi.
– Twoje modlitwy zostały wysłuchane. Nigdy nie zapominaj dziękować Bogu za to, co dla ciebie
zrobił.
Uniosła głowę i spojrzała na Mnie. Padła na kolana, tym razem całując Moje stopy i powtarzając:
– Dziękuję, Panie. Dziękuję. Nie jestem tego warta, ale dziękuję.
Ponownie podniosłem ją z ziemi, mówiąc:
– Zabrałem smutek z twojego serca, aby zastąpiła go radość. Daję ją także dziecku, które nosisz
w łonie.
23
– Dziecko! Panie, dziecko. Nie byłam pewna, ale… tak, masz rację. Dziecko mojego męża –
krzyknęła radośnie.
Chłopiec uśmiechnął się do Mnie i powiedział:
– Cieszę się, że już nie płaczesz.
– Tak – odpowiedziałem. – Ja też.
Zostawiliśmy matkę i chłopca, po czym wróciliśmy do domu. Piotr zwrócił się do Mnie:
– Cóż za miły chłopiec; cieszę się, że im pomogłeś.
– Jeśli prosisz Boga o coś w modlitwie, jeśli okazujesz swą miłość i zaufanie, wierząc, że Bóg
wysłucha twoich próśb, tak właśnie się dzieje – tłumaczyłem, kiedy wchodziliśmy do domu, aby przy-
gotować się do odwiedzenia synagogi.
Gdy przybyliśmy do świątyni, Moi uczniowie już czekali. Jakub zbliżył się do nas.
– Martwiliśmy się, Panie – powiedział. – Minęły prawie dwie godziny.
– Przykro mi, że musieliście czekać, ale spotkaliśmy kogoś, kto potrzebował pomocy – odparłem.
Jakub uśmiechnął się, ponieważ zrozumiał, że jeszcze jeden człowiek zaznał szczęścia za sprawą Mojej
miłości.
Usiadłem pośród uczniów i słuchałem kazania rabina.
– W czasach Abrahama wielu ludzi żyło wedle przykazań Boskich, a dzięki wskazówkom Abra-
hama wielu zrozumiało miłość, jaką Bóg obdarza nas, Jego dzieci. Mam nadzieję, że Bóg wkrótce ześle
kolejnego proroka, który przypomni nam o Jego miłości, ponieważ dzisiaj mało kto o niej jeszcze pa-
mięta. Wielu ludzi myśli tylko o sobie, o wzbogaceniu się, o tym, jak widzą ich inni, o swojej pozycji
w społeczeństwie. Niejeden zapomniał, że najważniejsze jest to, jak widzi nas Bóg, nasz stosunek do
Boga i przestrzeganie Jego przykazań. Dzisiejsze pokolenie lubuje się w grzechu, jest dumne, a ja, bę-
dąc jego częścią, także poczuwam się do winy. Co w tym dobrego, że jestem rabinem, , że nauczam
innych, prawiąc im o woli Bożej, jeśli ci, których nauczam, nie słuchają mnie lub nie rozumieją? Być
może znaczy to, że nie potrafię odgadnąć, czego moi bracia i siostry potrzebują od Boga. Albo może z
powodu dumy nie jestem na tyle pokorny, aby wytłumaczyć święte słowa Jego dzieciom. Czy można
winić dzisiejsze pokolenie, skoro rabini i nauczyciele sami nie pokazują ludziom, jak żyć wedle Bo-
skich przykazań?
Rozdarł szaty i krzyknął:
– Boże, wybacz mi moją dumę i to, że nie postępowałem zgodnie z twoją Wolą. – Następnie
usiadł i zaczął cicho płakać.
Nie licząc szlochania starego człowieka, w synagodze zapanowała cisza. Wstałem więc i prze-
mówiłem:
– Rabin mówi prawdę. Dzisiaj wielu ludzi odwraca się od Boga. Tak, niejednokrotnie przyczyną
tego jest fakt, że kapłani dają zły przykład lub nauczają nie tak, jak powinni. Z drugiej strony jednak
kapłani często uczą się błędów od innych, a co za tym idzie, przekazują je dalej. Bóg w swej łasce daje
przebaczenie i miłość ludowi, kapłanom, nauczycielom – wszystkim. Pierwszym krokiem do przyjęcia
Bożego przebaczenia jest uczciwe przyjrzenie się własnemu życiu, tak jak zrobił to ten człowiek, wy-
znanie swoich win, poproszenie Boga o wybaczenie i radę, o których On w swej łasce nie pożałuje
wam.
Usiadłem, a ludzie szeptali między sobą, przyznając Mi rację. Stary człowiek znów przemówił:
– Oto słowa miłości i przebaczenia. Zaiste, to są słowa Boga, posłuchajcie ich!
Jakiś czas później opuściliśmy synagogę, aby rozejść się do domów na wieczorny posiłek.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 16 GRUDNIA 1996
24
Kiedy dotarliśmy do domu, czekał już na nas Dawid.
– Dziś będziemy świętować, Panie. Cała rodzina, a także przyjaciele chcieliby uczcić to, że z
nami jesteś – powiedział podekscytowany. Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że znajdzie się wielu
ludzi, którzy tak jak on przyjmą Mnie i będą świętować Moją obecność w ich życiu.
– Wspaniale – odparłem – chętnie będę z wami ucztował.
Wtrącił się Piotr:
– Tak, Panie. Już tak dawno nie byliśmy na żadnym przyjęciu.
Widziałem, że mówi szczerze. Moi uczniowie mieli za sobą długą drogę, a i niewiele krótszą
przed sobą, dotychczas nie było więc czasu na odpoczynek czy ucztowanie.
Dawid powiedział:
– Spotkamy się na łące, na której byliśmy za dnia. Ma przyjść tylu gości, że nie zmieścimy się w
domu!
– Odpocznę trochę. Zawołasz Mnie, kiedy będziemy wychodzić? – zapytałem, a on wprowadził
Mnie do domu i pokazał łóżko. Położyłem się spać. Wydawało się, że nie minęło nawet kilka chwil,
kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. To byli Jakub i Jan, którzy wołali wszystkich gości na miejsce
uczty.
– Panie, czas iść. Czy jesteś gotowy? – zawołał niecierpliwie Jakub.
– Tak, już idę – odparłem, a potem podniosłem się z posłania, przecierając oczy. Mógłbym spać
jeszcze dłużej.
Kiedy wszedłem do głównego pomieszczenia w domu, czekali tam już na Mnie Piotr, Jakub, Jan
i Dawid z rodzicami. Dawid, w którego głosie słychać było takie samo podekscytowanie jak u Jana,
powiedział:
– Sprawdzałem już, co dzieje się na łące, Panie. Są tam setki ludzi, którzy śpiewają i tańczą. To
będzie udany wieczór.
Jan odezwał się nieco zmartwiony:
– Tylko czy ci ludzie pozwolą Ci odpocząć, Panie?
– Dawid i ja rozmawialiśmy już z wieloma, prosząc o to, aby, zamiast zadawać pytania, pozwolili
Jezusowi odpocząć i cieszyć się zabawą – zapewnił go Piotr. – Powiedziałem, że przyjdziemy, ponie-
waż rozumiemy, że tak właśnie się zachowają.
Pomyślałem, że trafili Mi się naprawdę dobrzy przyjaciele, którzy zawsze się o Mnie martwią i
starają się Mnie chronić.
– Chodźcie – powiedziałem. – Czas na zabawę.
Zbliżając się do łąki, zobaczyłem licznie przyniesione tam stoły i wiele dużych ognisk, wokół
których zgromadzili się ludzie. Pośrodku łąki znajdowała się spora przestrzeń, na której tańczono do
muzyki wygrywanej przez pięciu czy sześciu mężczyzn. Dookoła nich siedzieli ludzie, którzy klaskali
w dłonie i śpiewali. Dawid poprowadził nas do dużego stołu, gdzie znajdowała się większość Moich
uczniów. Na stole stało mnóstwo jedzenia. Siedzący tam Judasz jadł do syta.
Po zajęciu miejsca przy stole rozejrzałem się dokoła, aby nacieszyć wzrok widokiem bawiących
się razem przyjaciół, którzy świętowali Moje przybycie. Jakże długo marzyłem o podobnej chwili.
Na przeciwległym końcu pola dostrzegłem stojący w cieniu stół, a przy nim rzymskiego oficera
wraz z żoną. Wydawało się, że wszyscy ich unikają, ale mimo tego ta para cieszyła się świąteczną at-
mosferą. Przywołałem Piotra i poprosiłem:
– Piotrze, zaproś, proszę, do nas tego dobrego człowieka razem z żoną.
Piotr wyglądał na zaskoczonego:
– Ależ Panie, to jest Rzymianin!
– Tak, a również człowiek, dziecię Boże, tak jak i wy wszyscy – odparłem
– Ale być może inni poczują się urażeni jego obecnością – zasugerował Piotr.
– Jeśli poczują się urażeni, to dlatego, że nie chcą otworzyć swoich serc – odpowiedziałem. Piotr
zrozumiał, że nie zmienię zdania, więc podszedł do stołu Rzymianina i jego żony. Widziałem, że roz-
mawia z nimi przez chwilę. Na początku wahali się, czy za nim pójść, ale ostatecznie zgodzili się. Kie-
dy podeszli do naszego stołu, powiedziałem:
– Witaj, przyjacielu. Witam też twoją uroczą małżonkę.
25
Oboje wyglądali na zdenerwowanych. Oficer zapytał:
– Czy ludzie nie będą Ci mieli za złe, jeśli ja, rzymski oficer, siądę z Tobą?
– Przyjacielu, to będzie dla Mnie przyjemność, jeśli zgodzicie się przy Mnie usiąść. Chodźcie,
siadajcie.
Wkrótce siedzący przy stole uczniowie przyzwyczaili się do obecności Rzymianina, a po pew-
nym czasie zapomnieli o nim. Kiedy upłynęło trochę czasu, młody człowiek, Zachariasz, który wypił
nieco za dużo, podszedł do nas i zapytał:
– Co robią przy Tobie Rzymianie, Panie?
Piotr wstał, podtrzymał Zachariasza ramieniem, aby pomóc mu stać prosto, i powiedział:
– Pan zaprosił ich, a każdy, kogo zaprosi Pan, jest wśród nas mile widziany, obojętnie, czy to
Żyd, Grek, Rzymianin lub Samarytanin. Jeśli Pan zaprasza i wita ich z radością, to samo robimy i my.
– Kolejny raz zobaczyłem siłę, jaką miał w sobie Piotr, siłę, która miała pozwolić mu zbudować nowy
Kościół na fundamentach, które Ja położę.
– Ale to Rzymianin – krzyczał upojony winem Zachariasz.
– Ale ty jesteś pijany – odrzekł stanowczo, a zarazem łagodnie Piotr. – Powinieneś teraz iść tro-
chę odpocząć.
– Nic mi nie jest. Wiem, ile mogę wypić, a Rzymianie to Rzymianie! – krzyczał Zachariasz, pod-
czas gdy Piotr odprowadzał go od stołu.
Uśmiechnąłem się do oficera i jego żony, a następnie powiedziałem:
– Młodość i duża ilość wina nie idą w parze. Młodym szumi w głowie i wydaje im się, że są od-
ważni.
– Tak jest wszędzie – odpowiedział oficer, wzruszając ramionami.
Reszta wieczoru była bardzo przyjemna. Nawet Judasz wydawał się szczęśliwy, dużo tańczył i
śpiewał. Cieszyłem się, że widzą Moją rodzinę na ziemi szczęśliwą. Kiedy patrzyłem, jak świętują,
Moje serce przepełniała miłość. Wkrótce muzyka ucichła i zapadła cisza. Wtedy pośrodku łąki stanął
rabin, ten sam stary człowiek, którego widziałem w synagodze.
– Dzieci moje – zawołał głośno. – Dzisiaj świętujemy wizytę wielkiego człowieka, Jezusa z Na-
zaretu. Słyszałem dziś, jak przemawia w synagodze. Jego słowa trafiły prosto do mojego serca. Wielu z
was słyszało Jego kazania, wielu z was zostało przez Niego uzdrowionych lub zna jednego z ludzi, któ-
rych uleczył. Bez wątpienia ten Człowiek, Jezus, został nam zesłany przez Boga. Zostaliśmy pobłogo-
sławieni, skoro dziś jest tu z nami, a my możemy słuchać Jego słów.
Wszyscy wołali:
– Jezusie, wielki proroku, bądź pochwalony!
Rabin uciszył ich, a potem dodał:
– Aby uczcić ten chwalebny dzień, chciałbym zaśpiewać modlitwę dla Jezusa.
Wstałem i uśmiechnąłem się do niego, skinąwszy głową, by wyrazić wdzięczność.
Rabin zaczął śpiewać głębokim i pełnym melancholii głosem, który wielu z obecnych doprowa-
dził do łez swoją głębią i pięknem. Ludzie dziwili się, słysząc, że ten niemłody już człowiek ma tak
silny głos. Ja czułem, że ten głos pochodzi z głębi serca.
Kiedy rabin skończył śpiewać, podszedł do Mnie i pocałował Mnie w policzki. Wszyscy okla-
skiwali jego śpiew. Uścisnął Mnie, przepełniony miłością. Potem rozbrzmiała muzyka, a wielu ludzi
klaskało w dłonie do rytmu, podczas gdy stary człowiek chwycił Moją dłoń i razem dołączyliśmy do
tańczących.
Kiedy później siedzieliśmy przy stole, rabin zapytał Mnie:
– Nie wiem jak to możliwe, ale zarówno ja, jak i każdy, z kim rozmawiałem, pragnął być jak naj-
bliżej Ciebie i nie chciał się od Ciebie oddalać. Dlaczego tak jest?
– To przez Mojego Ojca, który jest we Mnie.
– Co masz na myśli, Jezu? Kim jest Twój Ojciec?
– Mój Ojciec to Ojciec wszelkiego stworzenia, który jest wszędzie tam, gdzie Ja jestem - odpo-
wiedziałem:
– Jestem, Który Jestem.
Zdumiony, otworzył szeroko oczy. Nagle pojął prawdę:
26
– To Ty jesteś Mesjaszem – powiedział, padając na kolana.
– Jestem, Który Jestem – odparłem, chwytając go i podnosząc z ziemi.
Łzy płynęły mu po policzkach, kiedy drżącym głosem mówił:
– Nigdy nie spodziewałem się, że doczekam tego dnia. Panie, moje życie wypełniło się. – Wciąż
płakał z radości, kiedy ruszył w kierunku bawiących się ludzi, a następnie zaczął tańczyć razem z nimi.
Piotr zbliżył się do Mnie.
– Zachariasz śpi. Rabin wygląda na szczęśliwego, Panie – powiedział.
– Tak, jest szczęśliwy, ponieważ dzisiaj poznał prawdę – odrzekłem.
– Co z Zachariaszem, Panie? Czy powinien wędrować z nami ktoś, kto zachowuje się w ten spo-
sób?
– Wybaczam wszystkim. Jeśli Zachariasz pragnie Mojego wybaczenia i jest przygotowany na to,
aby walczyć z własnymi słabościami, chętnie zobaczę go wśród Moich uczniów – odpowiedziałem,
świadomy tego, że ludzie borykają się z różnymi słabościami, ale zarazem nie każdy z nich potrafi je
rozpoznać i z nimi walczyć.
– Jutro się przekonamy – oznajmiłem, a tymczasem do Piotra podszedł rabin i zapytał:
– To On. Czy wiesz, że to On?
Piotr spojrzał na rabina, a potem na Mnie.
– Tak, wiem – odpowiedział, nie wiedząc, że przemawia z głębi duszy. Rabin usiadł – taniec,
śpiew i wszelkie wydarzenia tego wieczora zmęczyły jego niemłode już ciało.
– Muszę chwilę odpocząć, Panie, ale Ty nie odejdziesz, prawda? – zapytał.
– Nie, przyjacielu. Zostanę tu z tobą – odpowiedziałem, wiedząc, co wkrótce nastąpi. Zamknął
oczy i usnął przy stole pomimo gwaru.
Podszedł do Mnie Bartłomiej, który oznajmił:
– Ma twardszy sen ode mnie. Nawet ja nie zasnąłbym przy tym hałasie.
– Myślę, że to jego ostatni sen – odpowiedziałem, a głowa rabina opadła na Moje ramię.
– Nie żyje? zapytał Bartłomiej z wyrazem zamieszania na twarzy.
– Nie, na razie śpi – odpowiedziałem, a Bartłomiej usiadł obok rabina.
– Mam nadzieję, że nie umrze. Naprawdę go polubiłem. Ma wspaniały głos i świetne poczucie
humoru. Przypomina mi mojego ojca – powiedział.
– Tak, Bóg obdarzył go wieloma talentami, które on zawsze wykorzystywał, aby nieść radość in-
nym – odparłem, widząc przed sobą życie rabina… Widziałem, ile zrobił dobrego, wykorzystując po-
wierzone mu dary ku chwale Boga oraz okazując miłość bliźnim, o których zawsze myślał jak o wła-
snej rodzinie.
Rabin otworzył oczy, podniósł głowę i sennie oznajmił:
– Panie, chcę już zawsze być przy Tobie.
Następnie jego głowa opadła z powrotem na Moje ramię, a Ja odpowiedziałem:
– Zawsze byłeś i będziesz przy Mnie. – Potem zamknąłem mu oczy i poinformowałem Bartło-
mieja:
– Teraz spoczął snem wiecznym.
Piotr, który stał przy mnie, uniósł delikatnie starego rabina.
– Pomóż mi, jest ciężki! – poprosił Bartłomieja. Zasmucony Bartłomiej pomógł Piotrowi. Razem
z nimi był Jan, który podszedł po tym, jak zauważył, że stary człowiek umarł. Położyli go na boku. Na-
stępnie Jan udał się na poszukiwanie ludzi, którzy mogliby znaleźć odpowiednie miejsce na przecho-
wanie ciała rabina do czasu pogrzebu.
– Panie, widziałem już śmierć wielu ludzi, więc powinienem być przyzwyczajony, ale i tak czuję
ból – powiedział Bartłomiej.
Objąłem go ręką i odpowiedziałem:
– To boli, ponieważ masz w sobie miłość.
Kilku mężczyzn zabrało ciało do synagogi, gdzie aż do czasu pochówku miał zając się nim inny
rabin.
Piotr zwrócił się do Mnie:
– Szkoda, że to wydarzenie zepsuło zabawę.
27
– Nie, ono nie zepsuło uroczystości, lecz dopełniło ją, ponieważ ten święty człowiek wrócił do
domu – wytłumaczyłem.
– Pamiętaj, że śmierć nie jest karą, lecz świętą nagrodą.
Ludzie rozchodzili się do domów, więc łąka pustoszała.
W drodze powrotnej powiedziałem do Moich uczniów:
– Jutro wyjedziemy, ponieważ jeszcze wiele nam zostało do zrobienia.
Podszedł do Mnie Judasz.
– Podobało mi się tu, Panie. To była miła przerwa.
Spojrzałem na niego i zobaczyłem w nim małe dziecko, które cieszyło się zabawą i którego nie
trapiły żadne zmartwienia. Poczułem smutek na myśl, że wkrótce się to zmieni.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 18 GRUDNIA 1996
Kiedy obudziłem się następnego ranka, w domu było słychać nawoływania uczniów, którzy szy-
kowali się do wyjazdu z miasta. Leżałem jeszcze przez chwilę, słuchając głosów przyjaciół; dało się w
nich wyczuć podekscytowanie zbliżającą się podróżą.
Ojciec napełnił Moje serce swoją miłością, poczułem też, jak Moje ciało umacnia Duch Święty.
Kiedy wypełniająca Mnie miłość rosła w siłę, opanowało Mnie radosne uniesienie, dzięki zjednoczeniu
w Trójcy Świętej.
Ktoś zapukał do drzwi. To był Mój przyjaciel Jan, który łagodnie zapytał:
– Mistrzu, obudziłeś się już? Wkrótce wyruszamy.
– Janie – odpowiedziałem – za chwilę do was dołączę.
W tym momencie właśnie doświadczałem uczucia wiecznej miłości.
Wszedłem do głównego pomieszczenia, gdzie matka Dawida poczęstowała Mnie gorącym chle-
bem:
– Jedz, Panie, abyś później nie był głodny.
Usiadłem przy stole, wziąłem do ręki chleb i podziękowałem. Dała Mi jeszcze kubek wody z
odrobiną wina, mówiąc:
– Powinieneś też się napić – uśmiechnęła się i dodała: – Bardzo cieszymy się, Panie, że przybyłeś
do naszego miasta. Wielu z nas przyniosłeś pokój i wielu uzdrowiłeś. Nigdy nie zapomnimy ani Ciebie,
ani tego, co zrobiłeś dla mojej rodziny.
– Kiedy widzę wdzięczność tych, którym pomogłem, jestem szczęśliwy. Pamiętaj, aby zawsze
dziękować Bogu za to, co dla was zrobił – powiedziałem.
Przyszedł Jan:
– Jesteśmy gotowi do drogi, Panie. Piotr prosił, abym Ci o tym powiedział.
– Za chwilę przyjdę, Janie. Chciałbym się jeszcze pożegnać z Dawidem i jego ojcem – odparłem,
a matka Dawida rzekła:
– Zaraz tu będą, Panie.
Dziesięć minut późnej nadszedł Dawid razem z ojcem.
– Panie, zanim odejdziesz, chcielibyśmy dać Ci to – powiedział ojciec, wręczając mi płaszcz, któ-
ry dopiero co kupili dla Mnie na targowisku.
– To niewiele, Panie, ale mamy nadzieję, że Ci się przyda – dodał Dawid.
Uśmiechnąłem się radośnie, biorąc od niego płaszcz.
– Wspaniały dar – powiedziałem. – Cieszę się, że mogę przyjąć ten podarowany Mi z miłością
prezent. – Wiedziałem, że ta rodzina musiała wydać całe oszczędności, aby Mi go kupić, oraz że będą
przez to jakiś czas mniej jedli.
28
– Chociaż tyle mogliśmy dla Ciebie zrobić, Panie – odparł ojciec, chwytając Mnie za dłoń i cału-
jąc ją. – Dzięki Tobie w moim sercu zagościł spokój, moja żona jest znów szczęśliwa, uzdrowiłeś mo-
jego syna. Będę się za Ciebie modlił przez resztę życia… codziennie. Złożę Bogu ofiarę, aby Cię chro-
nił.
Popatrzyłem na niego. Wiedziałem, że spełni swoją obietnicę.
– Jeżeli kiedykolwiek będziesz szukał dachu nad głową, serdecznie Cię do nas zapraszam - ode-
zwała się matka. Nie wiedziała, że są to słowa, które chciałbym usłyszeć z ust każdego człowieka.
Wyszedłem na zewnątrz do Moich uczniów i podszedłem do Piotra. Szepnąłem mu do ucha:
– Zostaw tym dobrym ludziom trochę pieniędzy, ale zrób to tak, aby zauważyli je dopiero wtedy,
gdy nas już tu nie będzie.
– Tak, Panie – odpowiedział Piotr, a następnie podszedł do Judasza, który wyglądał na niezado-
wolonego, kiedy dawał Piotrowi kilka monet. Zauważyłem, że Piotr przytrzymał dłoń Judasza i wycią-
gnął jeszcze więcej pieniędzy. Judasz wyraźnie zmarkotniał.
Uczniowie zgromadzili się wokół Mnie, a Ja przemówiłem:
– Zanim opuścimy miasto, pójdziemy do synagogi pomodlić się o szczęśliwą podróż i pożegna-
my się z tym świętym człowiekiem, który czeka na swój pochówek.
Kiedy skończyłem, Piotr wyślizgnął się ukradkiem z domu i dyskretnie skinął głową w Moim
kierunku. Pożegnaliśmy się z rodziną Dawida i innymi ludźmi, którzy przyszli, aby powiedzieć nam
dowidzenia, a następnie ruszyliśmy w stronę synagogi. Spędziliśmy tam około godziny, a następnie
poszliśmy w miejsce, gdzie znajdowało się ciało zmarłego rabina. Wyglądał niezwykle spokojnie, do-
stojnie i radośnie. Poznał już prawdę o śmierci, która była przejawem łaski, a nie karą.
Modliliśmy się, a później pobłogosławiłem go. Kiedy zbieraliśmy się do odejścia, podszedł do
Mnie rzymski oficer.
– Jesteś dobrym człowiekiem. Dzięki Tobie poczułem spokój, moja żona także. Twoje słowa tra-
fiły prosto do mojego umysłu i mojej duszy. Nie mogę o nich zapomnieć – powiedział.
– Przyjacielu, Ja także nie zapomnę ani ciebie, ani miłości i ciepła w twoim sercu – odparłem,
kładąc dłoń na jego ramieniu.
– Żałuję, że nie mogłem spędzić z Tobą więcej czasu, Panie.
– Od tego czasu już zawsze będę z tobą – powiedziałem mu, a Moja miłość zagościła w jego ser-
cu.
– Panie, wiem, że jako rzymski oficer nie powinienem, ale muszę Ci to powiedzieć. Przy Tobie
czuję się taki mały, a zarazem bardzo ważny i pełen miłości.
– Jesteś dla Mnie ważny, kocham cię, tak jak kocham całą ludzkość – odpowiedziałem.
Rzymianin wyglądał na zdziwionego.
– Jakże możesz kochać całą ludzkość? Czyżbyś był bogiem?
– Jest tylko jeden Bóg, Bóg miłości, Bóg wszelkiego stworzenia. Bóg, który jest Ojcem, a razem
z Ojcem jestem Ja – powiedziałem.
Zrozumiał, co mówię, kiedy popatrzyłem mu w oczy i wejrzałem w serce. Upadł na kolana.
– Panie – rzekł, szeroko się uśmiechając.
Przybyli z nim żołnierze wołali:
– Wstań! Nie klękaj przed Żydem! Zapłacisz za to życiem!
Oficer nie poruszył się, powtórzył tylko:
– Panie.
Pomogłem mu wstać.
– Idź do swoich i przekaż im Bożą miłość – powiedziałem.
– Tak, Panie – odpowiedział i ruszył w drogę.
Jakiś czas później pojawił się Zachariasz;
– Panie, wybacz mi zachowanie wczorajszego wieczora. Za dużo wypiłem.
– Cieszę się, że jesteś tego świadomy. Oczywiście, że ci wybaczę, ale czy przypadkiem nie za-
chowasz się tak znowu?
29
– Nie, Panie. Obiecuję, że nie. Proszę tylko, abyś pomógł mi być silny – powiedział, patrząc na
mnie błagalnym wzrokiem.
– Zawsze będę przy tobie i pomogę ci, jeśli naprawdę będziesz tego chciał.
– Chcę tego, Panie – dodał szczerze.
– Zatem poproszę Mateusza, aby się tobą zajął i pomógł ci, gdy opanuje cię słabość.
– Dziękuję, dziękuję, Panie. Zastanawiałem się, czy nie powinienem pójść przeprosić tego Rzy-
mianina? Na pewno obraziłem go swoim zachowaniem.
– To będzie prawdziwy dowód skruchy – powiedziałem, a Zachariasz odwrócił się i pobiegł do
miasta. Przywołałem Mateusza:
– Proszę, zajmij się nim. Zrób to dla Mnie. Ten młody człowiek potrzebuje pomocy i rady - po-
prosiłem.
– Z przyjemnością, Panie – odpowiedział Mateusz z szerokim uśmiechem na twarzy. – Zawsze
chętnie służę Ci pomocą – dodał, a ja widziałem, jak jego serce raduje się, że to właśnie jego poprosi-
łem o pomoc.
Dwie godziny później wrócił Zachariasz, uśmiechnięty i szczęśliwy.
– Panie – rzekł, podchodząc do Piotra, Mateusza i Mnie. – Panie, ten Rzymianin to dobry czło-
wiek. Wybaczył mi i zostaliśmy przyjaciółmi. Nigdy nie pomyślałbym, że polubię Rzymianina, ale ten
jest bardziej uprzejmy niż większość Żydów, których znam.
– Cieszę się, że to zauważyłeś. Dziś nauczyłeś się czegoś bardzo ważnego. Wszyscy ludzie są
równi, bez względu na kolor skóry czy rasę. Dla Boga każdy człowiek jest taki sam, ponieważ wszyscy
należą do jednej rodziny. W każdym narodzie znajdą się dobrzy i źli, w każdym narodzie są grzesznicy
i ludzie prawi, każdy naród został stworzony przez Bożą miłość, więc w każdym narodzie można po-
kładać nadzieję – powiedziałem, a potem w milczeniu szedłem dalej, podczas gdy Moi uczniowie za-
stanawiali się nad Moimi słowami, które były nauką dla nich wszystkich.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 21 GRUDNIA 1996
Po drodze dyskutowałem z uczniami o tym, jak ważne jest, aby wiedzieć, że dla Boga wszyscy są
Jego dziećmi. Jakub i Andrzej nie mogli tego zrozumieć, ponieważ, podobnie jak wielu Izraelitów, byli
przekonani, że tylko Żydzi zostaną zbawieni. Czytając Pismo, nie zauważyli, że prorocy wielokrotnie
zapowiadali zbawienie wszystkich narodów; nie-Żydzi mieli się stać Izraelitami Pana.
Jakub (brat Jana) nie mógł tego pojąć, zapytałem więc:
– Czy wierzysz w to, że Bóg stworzył wszystko, kierując się miłością?
– Oczywiście, Panie.
– Dlaczego zatem, skoro Bóg stworzył wszystkich ludzi z miłości, miałby się od nich odwrócić?
– pytałem.
– Ponieważ nie są synami Izraela – odparł Jakub.
– Ale należą do Bożej rodziny, bowiem, podobnie jak Żydzi, pochodzą od Boga.
– Ale, Panie, my, Żydzi, jesteśmy narodem wybranym. Tak napisano w Piśmie – odparł Jakub,
który wciąż nie mógł zrozumieć Moich słów.
– Tłumaczę ci, że dla Boga wszystkie dzieci, które Go kochają i przestrzegają przykazań, także są
wybrane – ponieważ, kiedy postępują w ten sposób, stają się częścią przedstawionego w Piśmie Izraela.
Izrael to naród serc kochających Boga. Nieważne, kim lub czym są, ani skąd pochodzą.
Jakub odpowiedział:
– Myślę, że teraz rozumiem to trochę lepiej, ale czasem trudno jest zmienić zdanie o tym, czego
cię uczono.
30
– Wiem, przyjacielu, ale spróbuj patrzeć na każdą osobę tak, jak robi to Bóg, a nie inni ludzie –
odpowiedziałem, a Andrzej krzyknął w uniesieniu:
– Właśnie! Popatrz na każdego oczami Boga. – Dopiero teraz zdał sobie sprawę, co próbowałem
im wytłumaczyć.
Jakub spojrzał na Andrzeja:
– Spróbuję, mam nadzieję, że stanie się to dla mnie tak jasne jak dla ciebie.
– Pewnego dnia tak będzie – odpowiedziałem łagodnie.
Następnie pomyślałem o tym, jak silny stanie się Jakub, kiedy zstąpi na niego Duch Święty, i o
miłości, jaką wówczas poczuje do wszelkiego stworzenia.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 22 GRUDNIA 1996
U schyłku dnia spotkaliśmy na drodze karawanę kupców zmierzających na targowiska w Jerozo-
limie. Ich towary były przywiązane do grzbietów osłów i wielbłądów, razem mieli do dyspozycji około
trzydziestu zwierząt. Właśnie zatrzymali się i rozpoczęli przygotowania do rozbicia obozu na noc.
Kiedy się zbliżaliśmy, podszedł do nas rosły mężczyzna o donośnym głosie i pozdrowił nas:
– Witajcie, przyjaciele, witajcie. Dokąd idziecie?
– Zmierzamy do Jerozolimy, po drodze zatrzymując się w różnych wsiach i miastach - odpowie-
dział Piotr.
– My też tam jedziemy, aby sprzedać towary – odparł wysoki kupiec, a jego towarzysze zbliżyli
się do nas.
– Czy przyłączycie się do nas tego wieczora? – zapytał mężczyzna. Piotr spojrzał na Mnie w
oczekiwaniu na odpowiedź, a Ja skinąłem głową.
– Tak – odparł Piotr. – Z przyjemnością. Mam na imię Piotr.
– A ja Marek – odpowiedział mężczyzna. Kiedy wszyscy poznali już imiona nowych towarzyszy,
razem przygotowaliśmy obozowisko przy drodze. Rozpocząłem rozmowę z młodym mężczyzną, który
wydawał się Mną zafascynowany. Nie spuszczał ze Mnie swoich dużych, szeroko otwartych oczu.
– Jak masz na imię, przyjacielu? – zapytałem.
– Tobiasz – odpowiedział, wciąż się we Mnie wpatrując.
– To dobre imię – uśmiechnąłem się łagodnie.
– Tak, rodzice wybrali mi imię, które znaleźli w Piśmie – odpowiedział, a potem dodał: - Nie
wiem, co takiego w sobie masz, ale czuję, że coś mnie do Ciebie przyciąga. Nie mogę przestać patrzeć
na Twoją twarz. Jest taka spokojna.
– Cieszę się, że tak właśnie czujesz – odpowiedziałem, klepiąc go po plecach. – Mam na imię Je-
zus.
Zbliżyli się Jakub i Jan.
– Czy wszystko w porządku, Panie? Czy możemy coś dla Ciebie zrobić? – zapytali. Widziałem,
że są zaniepokojeni, ponieważ uważali, że nikt nie powinien Mi przeszkadzać, abym mógł nieco odpo-
cząć. Miałem naprawdę wspaniałych przyjaciół.
– Tak, w porządku. Właśnie poznałem Tobiasza i chciałbym z nim chwilę porozmawiać - odpo-
wiedziałem, uśmiechając się łagodnie.
Jan i Jakub uśmiechnęli się do Tobiasza, a potem Jan powiedział:
– Zatem zostawimy was samych, Panie.
– Dziękuję, przyjaciele – odpowiedziałem z miłością.
Tobiasz, który wciąż Mi się przyglądał, powiedział:
– Dlaczego nazywają Cię Panem? Czy jesteś kimś wyjątkowym?
31
– Jestem.
– Tak myślałem, jest w Tobie coś tajemniczego, ale nie wiem, co to.
– Usiądźmy i porozmawiajmy chwilę – rzekłem, siadając na rozłożonym na ziemi kocu. Kiedy
Tobiasz usiadł obok, zapytałem go:
– Od jak dawna jesteście w podróży?
– Niedługo, około siedmiu dni.
– Zapewne spotkaliście po drodze wielu ludzi.
– Tak, to prawda. Wcześniej podróżowałem też z innymi karawanami, a i w przyszłości na pew-
no do jakiejś dołączę.
– Powiedz Mi, czym się zajmujesz – poprosiłem.
– Zajmuję się zwierzętami. Naprawdę to lubię. Kocham zwierzęta, a one najwyraźniej kochają
mnie – odpowiedział.
– Tak, zwierzęta to wspaniały dar, jaki Bóg dał ludziom.
– Jezusie, znajduję więcej miłości w zwierzętach niż w niektórych ludziach, więc wolę spędzać
czas z nimi niż z ludźmi, za wyjątkiem… Ciebie. Kiedy jesteś blisko, czuję się naprawdę szczęśliwy –
powiedział z uśmiechem, przypominając sobie czas spędzony ze zwierzętami.
– Wiesz, Tobiaszu, miłość, którą znalazłeś u zwierząt, noszą też w sobie ludzie. Mają jej nawet
więcej.
– Co masz na myśli? – zapytał zakłopotany.
– Bóg stworzył zwierzęta, kierując się miłością, ale podobnie było w przypadku ludzi, tylko że
tych ostatnich pragnął stworzyć na swoje podobieństwo. Ludzie mieli być obrazem Boga. Dlatego mi-
łość Boża w ludziach jest inna i wspanialsza.
– Ale zwierzęta nie ranią nikogo, nie ubliżają innym ani nie odrzucają ich. Po prostu kochają! –
przerwał mi.
– Tak, to prawda, kochają. Ale kochają dlatego, że jest w nich Boża miłość. Rodzaj ludzki także
jest pełen Bożej miłości, a ponieważ został nią obdarzony w jeszcze wspanialszy sposób, miłość, jaką
człowiek obdarzyć bliźniego, jest silniejsza i bardziej owocna – odpowiedziałem, patrząc na niego,
podczas gdy on chciwie chwytał każde Moje słowo.
– Czasem ludzie nie okazują tej miłości. Często ukrywają ją, ponieważ spotkało ich w życiu wie-
le przykrości i nie chcą otworzyć serc w obawie, że ktoś znowu ich zrani. Inni ludzie nie pozwalają
dojść do głosu miłości, ponieważ przemawia przez nich egoizm, chciwość, żądza władzy lub niena-
wiść, ale ta miłość wciąż w nich jest. Jeszcze inni kochają bliźnich i obdarzają ich miłością. Dzięki nim
widzimy, jak powinien postępować człowiek. Na ich przykładzie widać, jak można radować się miło-
ścią i życiem – kontynuowałem.
– Tak, Jezu. Jest wiele takich osób, ale trudno jest mi przyjaźnić się z ludźmi, ponieważ wielu z
nich mnie zraniło lub śmiało się ze mnie – odpowiedział szczerze.
– W ten sposób jednak sam nie dopuszczasz do głosu miłości, którą obdarował cię Bóg. Pozwa-
lasz, aby uczynki innych pogrzebały tę miłość głęboko w twojej duszy. Z tego powodu pewnego dnia
miłość ta może wygasnąć.
– Ale kocham zwierzęta – rzekł.
– Tak, to prawda, ale czy można nazwać prawdziwą miłością to, że kochasz tylko tych, którzy nie
mogą cię zranić? Z pewnością prawdziwa miłość ma miejsce wtedy, gdy miłujesz tych, którzy ci ubli-
żają, ranią cię i drwią z ciebie. Niewątpliwie prawdziwie miłuje ten, który im wybacza i pozostaje go-
tów im tę miłość okazać. Jeśli jest inaczej, twoja miłość może wygasnąć – wyjaśniłem.
– To takie trudne, Jezu. Naprawdę swobodnie czuję się w towarzystwie zwierząt, a nie ludzi. –
Kiedy to powiedział, przyszedł pies, który polizał go po dłoni.
– Czy czujesz się swobodnie, kiedy jestem z tobą? – zapytałem.
– Tak – odparł i uśmiechnął się do Mnie.
– Zatem kiedy tylko będziesz w towarzystwie innego człowieka, przypomnij sobie, jak czułeś się,
kiedy byłeś ze Mną – zaproponowałem.
– A co, jeśli mnie odrzucą?
32
– Wtedy musisz pamiętać, że to oni mają problem, a nie ty. Kochaj ich, wybaczaj im i staraj się
ich zrozumieć.
– Czy uważasz, że powinienem przestać kochać zwierzęta?
– Nie, w żadnym wypadku. Zwierzęta są wspaniałe. – Pies tym razem podszedł do Mnie i chciał
polizać Mnie po twarzy.
– Niemniej nie powinieneś zamykać się na innych, uciekając do zwierząt.
Zaśmiałem się, ponieważ pies położył się obok Mnie na plecach, a Ja głaskałem go po brzuchu.
– Czułem, że nie jesteś zwyczajnym człowiekiem. Jesteś niezwykle mądry. Postaram się postę-
pować tak, jak mi poradziłeś – powiedział Tobiasz, wstając.
– Tobiaszu, jesteś dobrym człowiekiem, który ma w sobie wiele miłości. Możesz się nią podzie-
lić. Nie pozwól, aby pozostawała w ukryciu, tak jak to robi wielu innych ludzi.
– Dobrze, Panie. Postaram się. Słyszałeś? Nazwałem Cię Panem. Ciekawe, dlaczego? - zastano-
wił się, po czym poszedł zając się zwierzętami, a pies pobiegł za nim.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 23 GRUDNIA 1996
Później zebraliśmy się wokół dużego ogniska. Przy ogniu leżało jedzenie, z którego miał zostać
przygotowany wieczorny posiłek. Ja, Moi uczniowie i ludzie z karawany stanowiliśmy całkiem dużą
grupę. Marek zawołał, zwracając się do wszystkich:
– Dziś wieczorem świętujemy, ponieważ jest z nami wielu nowych przyjaciół. Cieszymy się ich
towarzystwem. – Rozłożył szeroko ręce, a następnie spojrzał na jedzenie i dodał: – Przygotujmy posi-
łek i ucztujmy.
Niektórzy z obecnych zajęli się przygotowaniem jedzenia, a do Mnie podszedł Piotr:
– Być może najpierw powinniśmy się pomodlić i podziękować Bogu – zaproponował.
– Pomodlić! – wrzasnął Marek. – My się nie modlimy. Jesteśmy zbyt zapracowani, a pod koniec
dnia zazwyczaj zbyt zmęczeni – zaśmiał się, a inni mu przytaknęli.
– Modlitwa – powiedział Piotr – jest ważna. Każdego dnia powinniście podziękować Bogu za to,
co wam dał, a także za to, dopiero wam da, jak na przykład to wspaniałe jedzenie, które tu widzimy.
– Daj spokój – odezwał się Marek. – Na to jedzenie zarobiliśmy własnymi rękami. Mamy je
dzięki ciężkiej pracy za dnia. Nie musimy się modlić, przyjacielu.
Następnie Marek podszedł do Piotra, położył dłoń na jego ramieniu i potrząsnął nim delikatnie. –
Modlitwa jest dla tych, którzy nie mają nic innego do roboty – powiedział.
Piotr spojrzał na Mnie, a Ja uśmiechnąłem się do niego, ale nic nie powiedziałem, więc Piotr
przemówił ponownie:
– Dzięki modlitwie życie staje się pełniejsze, ponieważ modląc się, rozmawiasz z Jahwe, który
słucha cię i odpowiada ci. Tak, czasem życie jest ciężkie i ludziom wydaje się, że wszystko, co mają,
uzyskali dzięki własnym wysiłkom, ale to nieprawda. Wszystko dzieje się z woli Boga.
– Skoro tak uważasz, przyjacielu, nie kłóćmy się. Jeśli chcecie się pomodlić, zróbcie to, ale nie
spodziewajcie się, że do was dołączymy – odpowiedział uprzejmie Marek.
Piotr nie wiedział, co powiedzieć. Wielu Moich uczniów patrzyło teraz na Mnie, więc podsze-
dłem do Marka i powiedziałem:
– Drogi przyjacielu, jesteś serdecznym, gościnnym człowiekiem. Przyjąłeś nas naprawdę życzli-
wie. To Bóg uczynił cię takim, jaki jesteś… Przebywanie z tobą jest dla innych przyjemnością. Każdy
człowiek otrzymał jakiś dar od Boga. Także i ty. A twoje dary są niezwykle ważne. Rozumiem, że nie
widzisz tego, jak istotna jest modlitwa, oraz że uważasz, iż w życiu wystarczy postępować właściwie.
33
Niemniej, tym samym stawiasz siebie na miejscu Boga, ponieważ zaprzeczasz temu, o co On prosi.
Nawet wiodąc dobre życie, odrzucasz Go i tym samym pozostaje ono puste.
Wiem, że czasem myślisz o przeszłości, przyszłości, o całym życiu. Zastanawiasz się, po co to
wszystko, dlaczego tu jesteś. Myśli te dręczą cię, ponieważ w twoim życiu brakuje Boga. Jeśli w twoim
sercu zagości Bóg, poznasz sens życia. Czy pamiętasz chwile, kiedy byłeś miły dla ludzi, ale oni cię
odrzucali? Przypomnij sobie, jak się czułeś: trochę zły, nieco zraniony, a czasem czułeś się nawet jak
ktoś gorszy od nich.
Gdyby w twoim życiu było miejsce dla Boga, ten ból i złość nie byłyby tak silne, a ty zrozumiał-
byś, że nie jesteś od nich ani gorszy, ani lepszy – w oczach Boga jesteście równi. Przypomnij sobie też
ten czas, kiedy byłeś bliski bankructwa. Powiedziałeś wtedy: „Jeśli Bóg istnieje, niech mi teraz pomo-
że”. A potem okazywało się, że jednak nie stało się najgorsze. Zauważ, że gdy się modliłeś, łaskawy
Bóg odpowiedział na twoje błagania.
Wiedz, że jeśli będziesz modlił się i prosił o coś z miłością, pokładając nadzieję w Bogu, twoje
prośby zostaną wysłuchane tak samo, jak już się to wiele razy stało. Spróbuj modlić się co dzień choć
trochę, wystarczy kilka słów, a zobaczysz, jak Bóg zmieni twoje życie.
Marek popatrzył na Mnie w milczeniu, dopóki nie wziąłem jego dłoni i nie powiedziałem:
– Chodź, pomódl się ze Mną, aby poczuć Bożą miłość.
Oszołomiony, odpowiedział:
– Dobrze, spróbuję. Zrobię to dla Ciebie.
Wszyscy chwyciliśmy się za ręce, a Ja rozpocząłem modlitwę do Boga. Słysząc zjednoczone w
dziękczynieniu głosy, poczułem, jak raduje się Moje serce.
Kiedy skończyliśmy, Marek uśmiechnął się i powiedział głośno:
– To było dobre, czułem się naprawdę szczęśliwy. Być może powinniśmy spróbować modlić się
częściej.
– Oto tylko proszę, abyście spróbowali – rzekłem, a on objął Mnie.
– Tak zrobię, obiecuję. Dziś poczułem się naprawdę dobrze. To, co mówiłeś, było prawdą. Wiele
razy wzywałem Boga… Tak, kiedy teraz o tym myślę, rzeczywiście mnie wysłuchał.
Powiedziawszy to, poszedł udzielić wskazówek mężczyznom przygotowującym jedzenie.
Piotr podszedł do Mnie.
– Przykro mi, Panie, że Cię zawiodłem i nie wyjaśniłem im właściwie istoty modlitwy - powie-
dział.
– Piotrze, przyjacielu, nie zawiodłeś Mnie wcale. Zaufałeś Mi i próbowałeś to zrobić. To najważ-
niejsze – odparłem, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Nie wyparłeś się Boga, kiedy rzucił Ci wyzwanie.
Opowiedziałeś o prawdzie tak, jak potrafiłeś, i pomogłeś temu człowiekowi zbliżyć się do Mnie. O cóż
więcej mógłbym cię prosić, przyjacielu? Zrobiłeś naprawdę wiele.
– Dziękuję, Panie. Pomyślałem, że mogłem wprawić Cię w zakłopotanie z powodu mojej niewie-
dzy – odpowiedział Piotr.
– Pewnego dnia, przyjacielu, posiądziesz wielką wiedzę potrzebną do głoszenia prawdy o tym,
jak wielki jest Bóg – oznajmiłem, widząc Piotra stojącego przed wieloma mądrymi mężami i odpowia-
dającego na ich pytania dzięki czystej, Bożej miłości i sile Ducha Świętego. Widziałem też, jak oddając
życie w Moim imieniu, będzie głosił wszystkim prawdę. Bez wątpienia był to dobry przyjaciel, radość
Mojego serca.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 24 GRUDNIA 1996
34
Gdy przygotowano jedzenie, siedliśmy i przystąpiliśmy do posiłku, rozmawiając z resztą towa-
rzyszy. Zapadła noc, więc jedynie blask pochodzący od wielkiego ogniska rozświetlał ciemność. To-
biasz rozmawiał tego wieczora z wieloma osobami i wydawał się niezwykle szczęśliwy, kiedy pod-
szedł do Mnie i oznajmił:
– Masz rację Jezu. Dziś czerpałem naprawdę dużą przyjemność z rozmowy z innymi. Nigdy
wcześniej się tak nie czułem.
– Cieszę się, że widzisz teraz miłość w każdym człowieku. Właśnie to czyni cię szczęśliwym.
Niestety, wielu ludzi jej nie dostrzega – odpowiedziałem, a Tobiasz poszedł porozmawiać z następnym
przyjacielem.
Mateusz i Szymon siedzieli naprzeciw Mnie, był tam też Bartłomiej, który spał oparty o ramię
Mateusza. Szymon, patrząc na Bartłomieja, powiedział:
– Znowu śpi! Jak on to robi? Potrafi zasnąć wszędzie!
– To dobrze. Dzięki temu może odpocząć, nawet kiedy dokoła panuje zamieszanie – zauważy-
łem.
– Wolałbym, Panie, żeby odpoczywał gdzie indziej – odezwał się Mateusz. – Jest bardzo ciężki.
Uśmiechnąłem się, po czym podszedłem do Bartłomieja, zdjąłem jego głowę z ramienia Mateu-
sza i ułożyłem ją na przygotowanym wcześniej, złożonym kocu.
Mateusz rozprostował rękę i powiedział:
– Dziękuję, Panie. To zaczynało boleć.
Spojrzałem na Bartłomieja, który spał snem dziecka, nieświadomy tego, co działo się dokoła.
Kiedy przyglądałem się jego twarzy, zobaczyłem wielu z tych, którzy nie będą mogli spać, nie dane im
będzie odpocząć, a w ich życiu zabraknie spokoju. Patrząc na Bartłomieja, zapragnąłem, aby wszyscy
mogli być tak beztroscy jak on.
– Jak on to robi, Panie? – zapytał Szymon. – Dlaczego śpi tak dużo, a jego sen jest tak głęboki?
– Śpi spokojnie, ponieważ w jego sercu gości pokój. Nie ma wielu zmartwień, nie kryje do niko-
go urazy, nie czuje gniewu. Oddał wszystko Bogu, więc czuje spokój, który pozwala mu zachować
wewnętrzną równowagę, spokój, który daje odpocząć jego sercu, spokój, który jest ulgą dla jego duszy.
Nic dziwnego, że Bartłomiej śpi tak dobrze. Chciałbym, aby wszyscy byli tacy jak on – dodałem.
Marek podszedł do Mnie, chwycił za rękę i odprowadził na bok. Cicho zapytał:
– Panie, czy widziałeś dziś wieczorem Tobiasza? Nie jest sobą. Z reguły siedzi cicho i nie mówi
zbyt wiele, ale dziś rozmawia ze wszystkimi i jest naprawdę radosny. Cieszę się, ponieważ jest moim
bratankiem i dotąd martwiłem się o niego. Myślę, że odmówię modlitwę, aby podziękować za to Bogu.
– Tak, od dawna prosiłeś w duchu Boga, aby uleczył twojego bratanka z nieśmiałości i niepew-
ności względem ludzi. Prosiłeś o to, ale nikomu o tym nie powiedziałeś. Prosiłeś z miłości do bratanka
i nie chciałeś, aby był w życiu samotny. Bóg ponownie wysłuchał twoich modlitw, mimo iż nie wie-
działeś nawet, że się modlisz. Myślę, że wierzysz w Boga. Po prostu nie przyznajesz się do tego. Krót-
ka modlitwa dziękczynna dziś i przez wszystkie następne dni będzie cennym dla Boga darem i prezen-
tem, który cię do Niego zbliży – wyjaśniłem.
– Skąd wiesz tyle o moim życiu, o mnie? Jakbyś znał moje myśli! Kim jesteś? – zapytał niepew-
nie Marek.
– Jestem miłością Ojca, która przyszła na ziemię, aby oswobodzić zniewolonych - odpowiedzia-
łem.
– Nie wiem, co masz na myśli – odparł drżącym głosem Marek.
Wejrzałem w jego serce i dodałem:
– Prosiłeś Boga, a Bóg odpowiedział na twoje modlitwy. Pewnego dnia Bóg zwróci się do ciebie,
a ty odpowiesz na Jego wołanie.
Marek upadł na kolana.
– Myślę, że wiem, kim jesteś. Wielu mówiło o Mesjaszu, ale kto by pomyślał, że Cię spotkam…
- powiedział i zaczął całować Moje stopy.
Pochyliłem się i pomogłem mu wstać.
– Niech to zostanie między nami – przestrzegłem – Jeszcze nie czas na to, aby inni wiedzieli.
35
– Tak będzie, Panie. Obiecuję – powtarzał. Wiedziałem, że potrafi dotrzymać obietnicy. – Panie,
jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, powiedz mi, a ja to dla Ciebie znajdę – zaproponował
Marek.
– Jedyne, o co proszę, to miłość i modlitwa. Pewnego dnia jednak przywołam cię, a ty Mi odpo-
wiesz – dodałem, wiedząc, że Marek weźmie udział w budowaniu nowego Kościoła, a później zostanie
osądzony i zabity przez człowieka o imieniu Saul, a kiedy wezwę go do siebie w ostatniej chwili jego
życia, nie zawaha się. Ze łzami w oczach powiedziałem mu:
– Idź, naciesz się towarzystwem przyjaciół, a Ja pospaceruję przez chwilę sam.
Marek odszedł, szczęśliwszy niż kiedykolwiek, a Ja poszedłem na spacer, po drodze rozmyślając
o tym, jak wielka była miłość ludzi gotowych oddać za Mnie życie.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 25 GRUDNIA 1996
Poszedłem położyć się blisko ognia, pośród śpiących mężczyzn. Ciepło płynące od ogniska było
tak przyjemne, że nie potrwało długo, nim zasnąłem. Kiedy otworzyłem oczy, był wczesny ranek i
większość przyjaciół jeszcze spała, poza jednym czy dwoma mężczyznami, którzy czynili przygotowa-
nia do drogi. Znów poczułem potrzebę, aby zostać sam, więc podniosłem się i odszedłem nieco. Dotar-
łem do skraju sadu z drzewami figowymi. Powietrze przesycał zapach owoców. Usiadłem pod jednym
z drzew, aby się pomodlić. Pomiędzy gałęziami dokazywały ptaszki, które fruwały tam i z powrotem,
radosne i pełne życia.
Zamknąłem oczy i zacząłem modlitwę. Wypowiadając każde słowo, cały czas czułem obecność
Ojca. Moje serce tańczyło w takt Jego miłości. Kiedy przyjąłem Ducha Świętego, miałem wrażenie, że
Moje ciało płonie, tak silna była Boża miłość. Moje modlitwy i otaczająca Mnie miłość zlały się w jed-
no. Leżałem tam przez jakiś czas, zjednoczony w Boskiej Trójcy.
Po skończonej modlitwie Ojciec i Duch Święty dali Mi siły potrzebne podczas czekającej Mnie
podróży. Podniosłem się i wróciłem do karawany. Teraz wszyscy albo mocowali bagaże na grzbietach
zwierząt, albo jedli poranny posiłek.
Podszedł do Mnie Andrzej.
– Przygotuję Ci coś do jedzenia, Panie. Musisz być głodny.
– Dziękuję, rzeczywiście jestem głodny – odpowiedziałem, kątem oka widząc Jakuba i Jana, któ-
rzy właśnie wracali do obozowiska. A więc znów poszli za Mną, aby Mnie chronić. Jakże wspaniałych
miałem przyjaciół!
– Panie, czy zatrzymamy się w następnym miasteczku, czy lepiej będzie dla nas, jeśli dołączymy
do ludzi z karawany i razem z nimi wejdziemy do Jerozolimy? zapytał Andrzej.
– Myślę, że powinniśmy zatrzymywać się wszędzie tam, gdzie to możliwe, najlepiej w każdej
wsi i mieście po drodze. Znajdziemy tam wielu potrzebujących – odparłem, uśmiechając się lekko.
– Tak, Panie. Oczywiście. Właśnie taki jest cel naszej podróży, prawda? – Andrzej zdał sobie
sprawę, że na chwilę zapomniał, po co tu jestem.
Podszedł do na Mateusz.
– Panie, Zachariasz sprawuje się bardzo dobrze – powiedział. – Przebywanie z nim jest dla mnie
radością, ale zastanawiam się, czy powinien z nami zostać? Ostatniej nocy płakał, ponieważ tęskni za
matką i resztą rodziny. Kocha matkę i martwi się, że ona sobie bez niego nie poradzi.
– Pójdę z nim porozmawiać – odparłem i poszedłem do Zachariasza. – Zachariaszu, przyjacielu,
czy cierpisz z powodu rozłąki z rodziną? – zapytałem. Wyglądał na zmieszanego, kiedy odpowiedział:
– Tak, Panie. Martwię się o matkę. Nie jest już młoda, dotąd ja wszystko za nią robiłem. Kto się
nią teraz zajmie?
36
– Zachariaszu, nie martw się. Twoi bracia i siostry to zrobią. Czy myślisz, że zabrałbym cię od
rodziny, gdybym wierzył, że jesteś jej potrzebny? Ja nie niszczę rodzin, ale je tworzę, a o przyłączenie
się do Mnie proszę tylko tych, którzy mogą to zrobić. Czasem jest to trudne, ale to część poświęcenia,
na jakie muszą zdobyć się ludzie, którzy chcą za Mną podążać. Poświęcenie z miłości nie szkodzi ro-
dzinom, ale wzmacnia je i staje się przyczyną smutku tylko wtedy, gdy na to pozwolimy. Staraj się wi-
dzieć w nim to, czym naprawdę jest – darem dla Boga. Pamiętaj też, że Bóg zajmie się tymi, których
kochamy, i nie opuści ich w potrzebie – tłumaczyłem.
– Tak, Panie. Postaram się, ale to czasem boli – odpowiedział.
– Gdyby było inaczej, nie można by nazwać tego poświęceniem, prawda? – zapytałem.
– To prawda, Panie. Co dzień będę powierzał moje cierpienie Bogu, ufając, że On będzie czuwał
nad moją matką.
– Właśnie tak powinieneś zrobić – oznajmiłem i objąłem go ramieniem. – Nie martw się, zaufaj
Mi. – Następnie ujrzałem tych wszystkich, którzy mieli poświęcić dla Mnie tak wiele… rodzinę, przy-
jaciół, bogactwo i sławę. Choć czasem było to naprawdę trudne, mieli poświęcić wszystko dla Mojej
miłości dzięki sile, jaką da im Duch Święty.
Widziałem też tych, którzy chcieli oddać Mi wszystko, ale wierzyli, że nie wolno im tego zrobić,
ponieważ potrzebują ich inni ludzie. Często nie zdawali sobie sprawy, że w tym wypadku ich poświę-
cenie także było wielkie, ponieważ pozostali tam, gdzie ich potrzebowano. Tym samym okazali Mi mi-
łość poprzez posłuszeństwo wobec Mnie, ponieważ jeśli byli komuś potrzebni, znaczyło to, że taka by-
ła Moje wola.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 26 GRUDNIA 1996
Po posiłku przywołałem do siebie uczniów i powiedziałem im:
– Dziś pomodlimy się do Ojca, aby czuwał nad nami i chronił nas podczas podróży. Poprosimy
Go też o opiekę nad karawaną i tymi dobrymi ludźmi. Nim powiedziałem te słowa, wszyscy należący
do karawany mężczyźni dołączyli do nas, aby uczestniczyć w modlitwie. Rozejrzałem się i zobaczyłem
wiele twarzy, na których malowało się napięcie. Nie mogli doczekać się modlitwy, co dla wielu z nich
było nowym doświadczeniem. Słysząc liczne głosy zjednoczone w miłości Bożej, poczułem wewnętrz-
ną radość. Widząc, jak ci, którzy wcześniej uważali modlitwę za stratę czasu, teraz żarliwie ją odma-
wiają, przypomniałem sobie, że jest wielu innych takich jak oni, ludzi, którym wystarczy wytłumaczyć,
czym naprawdę jest modlitwa, a wówczas stanie się ona częścią ich życia.
Kiedy modlitwy ucichły, Marek, przywódca karawany, podszedł do Mnie razem z Tobiaszem.
– Panie – powiedział Marek, który trzymał głowę lekko pochyloną, ponieważ nie czuł się godzien
na Mnie patrzeć. „Co za pokorny człowiek”, pomyślałem.
– Przyjacielu – odparłem; podchodząc do niego, dotknąłem jego twarzy.
– Panie, jak długo będziesz nam towarzyszył? – zapytał Marek.
– Dziś udajemy się do następnej wioski, jesteśmy tam potrzebni – odpowiedziałem.
Marek i Tobiasz wyglądali na smutnych. Tobiasz przemówił:
– To nie jest daleko! A więc opuścisz nas na rozwidleniu dróg jakieś dwa kilometry stąd. Nie
chcesz zostać z nami dłużej?
– Odmieniłem wasze życie, zagościła w nim miłość Boża. Zobaczcie, o ile lepsze się teraz stało.
Czyżbyście nie chcieli, abym pomógł też innym? – zapytałem.
– Nie, Panie, oczywiście, że nie – odrzekł Marek. – po prostu nie chcemy, abyś nas opuścił!
– Od teraz będę z wami już zawszę. Nigdy was nie opuszczę, ponieważ będziecie nosić Mnie w
sercach, a sami też zagościcie w Moim – odpowiedziałem z uśmiechem.
37
Zbliżył się Piotr z Jakubem i Janem.
– Panie – powiedział – dziś musimy rozstać się z tymi przyjaciółmi. Zastanawiałem się, czy
przed odejściem nie moglibyśmy zaśpiewać razem psalmu, aby podziękować Bogu z nasze spotkanie.
Wszyscy obecni zgodzili się z nim, więc wzięliśmy się za ręce i zaczęliśmy śpiewać. Stopniowo
pieśń ze spokojnej zmieniła się w radosną, a wszyscy tańczyli i kołysali się do rytmu. Kiedy skończyli-
śmy, w powietrzu odczuwało się radość.
Szymon zawołał:
– Może będziemy kontynuować śpiewanie, dopóki nie dotrzemy do rozwidlenia dróg?
Wszyscy zgodzili się z nim ochoczo, więc przez następne dwa kilometry na drodze rozbrzmiewa-
ły śpiewane przez nas psalmy. Nim doszliśmy do rozdroża, wszyscy byli ożywieni i podekscytowani
zaintonowaną dla Boga pieśnią. Moi uczniowie i Ja uściskaliśmy ludzi z karawany i pożegnaliśmy się.
Kiedy każdy poszedł swoją drogą, obie grupy nadal śpiewały. Przez jakiś czas słyszeliśmy głosy
oddalających się przyjaciół. Wkrótce, wciąż śpiewając i wielbiąc Boga, napotkaliśmy grupę rzymskich
żołnierzy, którzy szli w przeciwnym kierunku. Wyglądali na ponurych i zmęczonych, więc zeszliśmy
na bok, aby ustąpić im miejsca na drodze. Jadący konno oficer spojrzał na Mnie ze złością. Rozpozna-
łem w min tego, który odpowiadał za ukrzyżowanie młodego człowieka z wioski. Przejeżdżając, splu-
nął na Mnie, krzycząc:
– Żydzi! Nienawidzę ich. – A potem pojechał dalej.
Na tyłach kolumny szło trzech czy czterech rannych żołnierzy, których podtrzymywali ich towa-
rzysze. Chciałem im pomóc, ale było oczywiste, że nie chcieli Mojego wsparcia. Jakie to smutne, że
stali się tak zgorzkniali.
Podszedł do Mnie Piotr.
– Najwyraźniej brali udział w walce. Czyżby w pobliżu byli zeloci?
Jakub, brat Jana, powiedział:
– Odważni ludzie, stawili czoło Rzymianom.
Odezwał się młodszy Jakub:
– Myślę, że są bardziej zdezorientowani niż odważni! Dali się zwieść. – Pomyślałem, że mą-
drość, jaką wyróżniał się ten młody człowiek, to wspaniały dar Boży. Tymczasem Judasz Iskariota,
który zawsze korzystał z okazji, aby okazać lekceważenie młodemu Jakubowi, obruszył się:
– Co taki dzieciak jak ty może wiedzieć? Bezczelny szczeniak.
Wówczas odezwał się Jakub, brat Jana:
– Nie, on ma rację, Judaszu. Daj mu spokój, powiedział prawdę. To ja się myliłem, a nie on!
– Przecież cię poparłem! – krzyknął najwyraźniej urażony Judasz.
– A więc poparłeś tego, który był w błędzie – odpowiedział mu Jakub, syn Zebedeusza.
Poszliśmy dalej. Zbliżyłem się do nadąsanego Judasza.
– Nic nie szkodzi, jeśli człowiek wyrazi błędną opinię, należy słuchać tego, który mówi mądrze.
Dzięki temu można zrozumieć wiele rzeczy. Mądrość czasem wychodzi nawet z ust niemowląt, zatem
dobrze jest słuchać także i młodych, ponieważ niejeden z nich jest bardziej rozgarnięty niż rówieśnicy.
– Tak, Panie – odparł wciąż zasmucony Judasz – ale zobacz, jak wiele zeloci zrobili dla Izraela.
– Często jest tak, że pobudki są dobre, ale czyny złe. Wówczas ludzie popełniają grzech, bez
względu na to, jak dobre i sprawiedliwe były ich intencje – wyjaśniłem łagodnie.
– Tak, Panie – odparł Judasz, nieszczególnie zainteresowany tym, co powiedziałem.
– Judaszu, przyjacielu Mój, cieszę się, że idę u twojego boku – rzekłem z miłością.
– Tak, Panie – powtórzył Judasz, który teraz już nawet nie słuchał, co do niego mówiłem. „Jakie
to smutne”, pomyślałem. Judasz przypomniał Mi o tych ludziach, którzy nie widzą, że jestem przy
nich.
Dotarliśmy do miasta. Na miejscu zobaczyliśmy przewrócone wozy, porozrzucane na ziemi
ubrania, garnki i inne naczynia. Kobiety płakały, trzymając w ramionach zabitych ojców, mężów, sy-
nów i braci. Głęboko się zasmuciłem, widząc po raz kolejny już, jak jeden człowiek sprawia ból dru-
giemu. Gdy doszliśmy do rynku, zastaliśmy tam wielu ludzi, którzy zebrali się, aby posłuchać, co mó-
wi stojący na jednym ze stołów mężczyzna. Spojrzałem na niego – to był Barabasz.
38
– Dzisiaj – krzyczał – stawiliśmy czoło Rzymianom. Dziś uciekli przed nami. Pokazaliśmy im si-
łę żydowskich serc. Oprzyjmy się najeźdźcy i brońmy kraju, stańmy się armią narodu wybranego.
Dajmy szkołę Rzymianom. Niech wiedzą, co to znaczy robić niewolników z synów Jahwe!
Kilku mężczyzn spośród tłumu wydało radosne okrzyki, ale starsi i mądrzejsi nie odzywali się.
Barabasz zgromił ich:
– Co z wami? Widzieliście uciekających Rzymian i nie cieszycie się z tego ani nie okazujecie
chęci, aby oprzeć się najeźdźcom. Czyżbyście nie byli mężczyznami, ale stadem biernych owiec? – Po-
śród tłumu dało się słyszeć szmery, a Barabasz mówił dalej: – Czekacie na Mesjasza… Czekacie, aż
Bóg da swoją moc każdemu mężczyźnie i wyzwoli Izrael. Cóż, Bóg daje siłę każdemu synowi Izraela,
który opiera się Rzymowi. Boska siła jest w waszych sercach, wystarczy jej poszukać. Każdy z was
może zostać wybawcą Izraela! – oznajmił Barabasz, który w miarę, jak przemawiał, stawał się coraz
bardziej podekscytowany.
– Mistrzu – powiedział Piotr – on oszukuje ludzi i zaszczepia w nich nienawiść.
Odwróciłem się do niego, stwierdziwszy, że z każdą chwilą robi się mądrzejszy. Ludzie, pobu-
dzeni słowami Barabasza, zachowywali się coraz głośniej. Przyszło Mi do głowy, że naprawdę łatwo
jest oszukać gawiedź. Podszedłem do Barabasza i stanąłem naprzeciw niego.
Spojrzał w dół i zapytał:
– Co tu robisz? Czego chcesz? Masz zamiar się do nas przyłączyć?
Popatrzyłem mu prosto w oczy.
– Chciałbym przemówić do ludzi – powiedziałem.
Najpierw spojrzał na Mnie tak, jakby miał odmówić, ale kiedy dotknąłem jego serca, bez słowa
zszedł, aby ustąpić Mi miejsca.
Tłum uciszył się, a następnie ktoś krzyknął:
– Kim jesteś?
– Jezusem z Nazaretu – odparłem.
Pośród tłumu rozległy się szepty: „To Jezus, prorok i uzdrowiciel”.
Uniosłem ręce, aby ich uciszyć, i przemówiłem:
– Przyjaciele, gdy patrzę dziś na wasze domy, widzę tylko śmierć i zniszczenie. Widzę kobiety
opłakujące mężczyzn. Widzę zabitych Rzymian, a także płaczące po ich matki, żony i resztę rodziny.
Bóg nie chce, aby tak było. Bóg pragnie, aby wszyscy żyli razem w pokoju i miłości, jest przeciwny
wojnom i nienawiści.
Niektórym z was wydaje się, że dziś odnieśli zwycięstwo, ale cóż to za zwycięstwo, skoro giną
ludzie? Kiedy jedni cierpią, a inni radują się w grzechu, jest to tylko zwycięstwo Szatana. A teraz mó-
wicie o tym, aby walczyć dalej… Walczyć w imię Boga, w słusznej sprawie. Zapewniam was, że Bóg
jest miłością, a słuszne jest wybaczenie… nazwanie się synami Bożymi, którzy przestrzegają przyka-
zań. Wolą Boga jest, abyście byli litościwi. Mówią wam, że każdy z was jest wybawcą Izraela. Tak, to
może być prawdą. Jeśli będziecie żyli tak, jak nakazuje wam Bóg, kierując się miłością, Izrael zostanie
uratowany. Jeżeli jednak będziecie postępować inaczej, może zostać zgubiony. Wolą Boga jest, abyście
kierowali się miłością… Bożą miłością, miłością do sąsiada, miłością do wroga. Dopiero gdy nauczy-
cie się kochać wrogów i wybaczać im to, co wam uczynili, odsłonicie głębię Bożej miłości.
– Ale Izrael to Ziemia Święta, którą otrzymaliśmy od Jahwe. Nikt nie powinien nią zarządzać ani
mieć jej na własność, może należeć tylko do Żydów! – krzyknął jakiś młody człowiek.
– Któż może posiadać to, co stworzył Bóg? Tylko Bóg. Kiedy wymrze obecne pokolenie, ziemia
nadal tu będzie, a następna generacja zacznie walczyć o to, co wcale nie należy do nich, lecz do Boga.
To Bóg dał tę ziemię Żydom, aby stała się ich ojczyzną, w której będą mogli żyć w pokoju i cieszyć się
miłością. Nie znaczy to jednak, że naród żydowski ma dochodzić swoich praw z mieczem w ręku. Bóg
chciał, aby Izrael był narodem miłości. Ponieważ ludzie nie postępowali wedle Jego woli, dziś panuje
tu chaos.
Kiedy Izraelici na nowo zaczną wypełniać Boskie przykazania, powróci pokój, a wszyscy ludzie
będą braćmi, tak jak postanowiono w momencie ich stworzenia – powiedziałem.
Ludzie wydawali się przejęci Moimi słowami. Dodałem jeszcze:
39
– Kiedy podnosicie rękę na bliźniego i uciekacie się do przemocy, obrażacie Boga. Pamiętajcie,
że ci, którzy żyją w miłości, w momencie śmierci poznają miłość wieczną.
Barabasz krzyknął:
– Piękne słowa, ale dziś udało nam się pokonać Rzymian.
Kilka osób z tłumu przytaknęło mu głośno, ale większość się nie odzywała.
– Dziś zabiliście kilku Rzymian, ale jutro potęga Rzymu może zrównać to miasto z ziemią! - od-
powiedziałem.
– Zatem chodź z nami – zawołał Barabasz. – Zostaw to miasto i dołącz do nas. – Teraz już tylko
zeloci wtórowali Barabaszowi, ponieważ mieszkańcy miasteczka zdali sobie sprawę, jaką cenę przyj-
dzie im zapłacić w przyszłości.
– Kto jest z nami? – zawołał z entuzjazmem Barabasz, ale nie odpowiedział mu nikt poza jego
ludźmi. – W takim razie wiedzcie, że sami wybraliście swój los – krzyknął z niesmakiem, po czym
rzekł do towarzyszy: – Idziemy.
Na koniec spojrzał na Mnie i dodał:
– Zobacz więc, czy będziesz potrafił ich ocalić!
Zauważyłem, że Judasz jest bliski tego, aby odejść z zelotami, ale w końcu zdecydował się zo-
stać.
– Jezusie, pomóż nam. Co mamy zrobić? – krzyczeli ludzie.
– Połączmy się w modlitwie i błagajmy Boga, aby pomógł nam w potrzebie – powiedziałem.
Przez prawie całą następną godzinę wszyscy modlili się o pomoc. Później przeszedłem przez miasto,
uzdrawiając rannych i lecząc krwawiące serca. Kiedy skończyłem, zniknęły smutek, gniew, nienawiść i
ból, a zastąpił je spokój, który można osiągnąć tylko dzięki Bożej miłości.
Przyszła do Mnie starszyzna miasta.
– Wiemy, że teraz już wszystko będzie w porządku – odezwał się jeden z nich – ponieważ zawie-
rzyliśmy Bogu, a On zatroszczy się o nas. Jezusie, wielu z nas nie przestaje przepraszać Boga, ponie-
waż nagle zdaliśmy sobie sprawę, że obraziliśmy Go przez naszą dumę i popełnione grzechy.
– Dzieje się tak dzięki Bożej miłości, która zagościła w naszych sercach. Teraz widzicie, jacy na-
prawdę jesteście, a zarazem wiecie, że Bóg wam wybaczy tylko wtedy, jeśli szczerze będziecie pragnę-
li Jego przebaczenia – powiedziałem, widząc, że ich serca są pełne łaski.
– Co powinniśmy zrobić, Jezu? Miałeś rację. Rzymianie wrócą tu, a nam przyjdzie zapłacić za
nasze błędy – rzekł jeden ze starszych.
– Zaufajcie Bogu i nie martwcie się. On widzi waszą szczerość i nie opuści was. Cokolwiek się
stanie, stanie się z woli Boga. Pogódźcie się z tym i bądźcie spokojni – tłumaczyłem.
– Masz rację. Zaufamy Bogu. Pogodzimy się z Jego wolą, nasz los pozostaje w rękach Jahwe.
Spędzimy noc na modlitwie i przyjmiemy to, co przygotuje nam Bóg.
Patrząc na nich, widziałem, jak łatwo było nakłonić do grzechu dobrych ludzi – i to powołując się
na wolę Boga, na ojczyznę czy religię. Zarazem widziałem, że poznawszy prawdę, ludzie ci znów
zwrócili się do Boga i promieniowali niezwykłą dobrocią.
Poszliśmy razem do synagogi, aby modlić się o Boską pomoc. Siedząc tam i rozmyślając o tym,
jak słabi bywają ludzie oraz jak silni się stają, kiedy wypełni ich Boża miłość, zobaczyłem Rzymian w
położonym nieopodal obozie. Byli to ci sami żołnierze, których mijaliśmy tego dnia. Centurion wypy-
tywał ich: „Gdzie was zaatakowano?”. Żołnierze zmieszali się, nawet oficer zdawał się skonsternowa-
ny. Odpowiedział: „Nie jestem pewien, gdzie to się stało. Nie pamiętam dokładnej lokalizacji tego
miejsca”.
– Jak mogłeś zapomnieć? Jesteś rzymskim żołnierzem! – krzyknął centurion.
– Nie wiem, po prostu zapomniałem – odparł oficer, a jego żołnierze powtórzyli to samo.
– Zatem, aby poprawić waszą pamięć, rozkazuję wam patrolować drogi tak długo, dopóki nie
znajdziecie tego miejsca! – rozkazał wściekły i pełen niedowierzania centurion. Po czym odwrócił się
do innego oficera: – Wystarczy kilka dni, żeby ten kraj zrobił z człowieka wariata – powiedziawszy to,
wzruszył ramionami i wyszedł.
Wiedziałem, że ludność miasta będzie bezpieczna. Ludzie pozbyli się dumy i gniewu, więc w
przyszłości miejsce to miało stać się ostoją spokoju w pogrążonym w chaosie kraju.
40
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 27 GRUDNIA 1996
Kiedy nastał ranek, w synagodze wciąż rozbrzmiewały modlitwy. Wydawało się, że zebrani w
środku ludzie nadal byli tak pełni zapału jak poprzedniego wieczora. Siadłem tam i pogrążyłem się w
słuchaniu ich modlitw z radością ofiarowanych Bogu. Nagle rabin, który im przewodził, przerwał,
wzniósł ręce ku niebu i zawołał:
– Miałem wizję, miałem wizję!
Modlitwy ucichły, a rabin powiedział:
– Widziałem baranka ułożonego na białej tkaninie. Jagnię złożono w ofierze, a krew zabitego
zwierzęcia wsiąkała w materiał. Potem usłyszałem następujące słowa: „Baranek zapłaci za wasze grze-
chy”. Następnie zobaczyłem, jak miliony ludzi gromadzili się wokół baranka, który wrócił do życia.
Wszyscy, w tym wielu złoczyńców, kłaniali się przed Nim, chwalą Go, a tymczasem głos przemówił
ponownie: „Dzięki Jego miłości jesteście bezpieczni”.
Wokół ludzi oddających cześć barankowi zebrało się wielu złoczyńców, którzy usiłowali zranić
tych, którzy się modlili. Nagle okazało się, że nie mogą do nich podejść, ponieważ pomiędzy nimi a
modlącymi się ludźmi płynie krew baranka. Złoczyńcy przestraszyli się. Znów rozległ się głos: „Bara-
nek to Mój Syn, którego zesłałem do was na ofiarę, abyście zrozumieli, że Bóg jest litościwy”.
Wówczas wizja skończyła się, ale mówię wam, zyskałem pewność, że nic nie stanie się temu
miastu. Jahwe otoczył nas opieką, a to był znak od Niego.
– Chwalmy Pana! – krzyknął jakiś człowiek, a po nim następny i kolejny. Wkrótce wszyscy
chwalili Boga.
Odwróciłem się do Piotra.
– Chodźmy. Już nie jesteśmy tu potrzebni – powiedziałem.
Pożegnaliśmy się z ludźmi w synagodze i cicho opuściliśmy miasto, tak aby nikt nas nie zauwa-
żył. Zbliżył się do Mnie Judasz Iskariota.
– Czy niedługo zatrzymamy się na posiłek, Panie? – zapytał.
– Dziś będę pościł, aby podziękować Ojcu, za Jego miłość i miłosierdzie – odparłem.
Judasz wyraźnie posmutniał. Wiedziałem, co myśli: „O nie, to nic dzisiaj nie zjemy?”
– Przyjacielu – powiedziałem – możesz jeść, jeśli chcesz, ale Ja pragnę podziękować Ojcu w
Niebiosach i złożyć Mu ofiarę miłości.
– Tak, Panie – odrzekł Judasz z nutą nadziei w głosie, ale Andrzej, który szedł obok, oznajmił:
– Ja też będę pościł. – A następnie krzyknął do pozostałych uczniów: – Pan dzisiaj pości, a ja
pragnę Mu towarzyszyć. Czy któryś z was do nas dołączy?
Odpowiedziało mu głośne „tak”, wypowiedziane przez wszystkich poza Judaszem, który znów
się zasmucił, wiedząc, że nie będzie mógł jeść, skoro nikt inny nie zamierzał tego robić.
Andrzej zapytał Mnie cicho:
– Panie, Rzymianie wrócą, aby zniszczyć to miasto, prawda?
– Andrzeju, przyjacielu Mój, ci ludzie są bezpieczni, ponieważ są w rękach Boga. Wiedzą o tym,
więc się nie martwią, zatem ty powinieneś zrobić to samo – odparłem przyjaźnie.
– Panie, bez wątpienia ich wiara jest silna. Chciałbym wierzyć tak mocno jak oni – zauważył An-
drzej.
– Twoja wiara jest równie głęboka, przyjacielu – odpowiedziałem, wiedząc, że jego serce jest sil-
ne i pełne miłości Bożej.
– Wizja rabina była prawdziwa. Jak miałby ich ochronić baranek? – zapytał Andrzej.
41
– Baranek jest Synem Człowieczym, który zostanie złożony w ofierze, aby odkupić grzechy
ludzkości, i dzięki ofierze miłości pokona zło – powiedziałem.
– Czy to dlatego złoczyńcy nie mogli zranić ludzi czczących baranka? – dociekał Andrzej.
– Tak, Andrzeju. To dzięki ofierze złożonej z miłości zło nie będzie mogło zwyciężać - wyjaśni-
łem.
– Nie do końca to rozumiem, ale myślę, że wiem, o co Ci chodzi. Zło nie może zwyciężyć Bożej
miłości, zatem kiedy zabito baranka, oznaczało to zwycięstwo dobra nad złem, ponieważ ofiarę złożo-
no dobrowolnie i z miłości?
– Tak, Andrzeju. Zło nie może zwyciężać Bożej miłości, a poprzez tę ofiarę Bóg pokazuje, jak
bardzo kocha rodzaj ludzki oraz jak wiele jest gotów poświęcić, aby go ocalić – odpowiedziałem, my-
śląc o tym, jak głęboką miłością darzyłem wszystkich ludzi.
– Nie sądzę, żeby baranek mógł zwyciężyć zło – powiedział Tomasz, który właśnie się do nas
zbliżył. – Tu z pewnością potrzeba by lwa.
– Baranek staje się bowiem lwem dzięki sile miłości, jaką nosi w sercu – rzekłem do Tomasza.
– Ale czy do pokonania rzymskiej potęgi nie jest potrzebny jednak lew?
– Wszystko, czego potrzebujecie to potęga miłości – odpowiedziałem.
– Jak mamy pokonać rzymskie legiony samą miłością? – zapytał Tomasz z powątpiewaniem w
głosie.
– Miłość – wyjaśniłem – to siła płynąca od Boga. Jeśli w to uwierzysz, wszystko będzie możliwe.
Zobacz, ile wojen stoczono do tej pory. Nie ma znaczenia, która strona wygra, ponieważ w przyszłości
z pewnością dojdzie do następnej wojny. Każda wojna to grzech, a także przejaw nienawiści, przemocy
i gniewu, które zostają dodatkowo przez nią podsycone. Zatem kiedy walki ustają, grzech, przemoc i
wspomniane uczucia nadal są wśród ludzi, a w pewnym momencie znów wypłyną na powierzchnię i
zniszczą całe narody. Jeśli nastanie miłość, skończą się wojny, a ludzie przestaną między sobą walczyć,
ponieważ każdy będzie dbał o innych i szanował ich. Oto, dlaczego Baranek Boży ludziom przyniesie
miłość i z miłości złoży siebie w ofierze. Dzięki temu zło zostanie pokonane, dzięki jej sile.
Tomasz i Andrzej nic nie odpowiedzieli, ale Judasz oznajmił:
– Mógłbym zjeść teraz jagnię w całości.
Spojrzałem na niego ze smutkiem, ponieważ wiedziałem, jaką rolę odegra w rzezi baranka.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 28 GRUDNIA 1996
Wędrowaliśmy przez większość dnia. W pewnym momencie dotarliśmy do niewielkiego stru-
mienia, który płynął tuż przy drodze. Porośnięte trawą brzegi zachęcały do odpoczynku, a szum płyną-
cej wody nadawał temu miejscu atmosferę spokoju. Zwróciłem się do idących obok Mnie Piotra i Fili-
pa:
– To ciche miejsce jest doskonałe do odpoczynku. Zostańmy tu na noc.
– Tak, pięknie tu. To będzie dobre miejsce na postój – odparł Piotr.
– Panie – odezwał się Filip – myślę, że nadszedł czas na odpoczynek – spojrzał na kilku innych
uczniów, którzy wyglądali na strudzonych po wielu dniach marszu.
– Filipie, proszę, zbierz wszystkich na modlitwę. Poza tym chciałbym ci podziękować - poprosi-
łem. Po kilku minutach wszyscy siedzieliśmy nad strumieniem, zanosząc modlitwy do Ojca.
Kiedy skończyliśmy, przemówiłem:
– Przebyliśmy dziś długą drogę, nic nie jedząc, co dla niektórych z was było męczące. Wiem, że
wszyscy chcecie pościć razem ze Mną, aby podziękować Bogu za Jego miłość. Wierzę, że wielu z was
może to zrobić, ale niektórzy nie powinni jeść tak mało, ponieważ wasze ciała nie są przyzwyczajone
42
do poszczenia. Zatem powinniście zjeść trochę chleba i napić się wody, jednak tylko tyle, ile potrzebu-
jecie, aby zaspokoić głód i pragnienie.
Z czasem wielu z was będzie mogło pościć, ograniczając się tylko do picia wody, ale niektórzy
nigdy nie będą w stanie tego zrobić ze względu na potrzeby organizmu. Jeśli któryś z was należy do
osób, które potrzebują jeść nieco chleba, nie czujcie się winni. Tak czy inaczej, pościcie n tyle, na ile
pozwalają wasze ciała. Natomiast jeśli będziecie wśród tych, którzy mogą pościć, nie patrzcie z góry na
towarzyszy, którzy nie mają na to siły. Ci, którym ciało nie pozwala na post, mogą w inny sposób zło-
żyć ofiarę Bogu, natomiast ci, którzy są w stanie powstrzymać się od jedzenia i picia, nie powinni prze-
rywać postu ze względu na słabość. Lepiej już, aby wcale nie składali obietnicy, którą potem złamią.
Pamiętajcie, że Bóg rozumie wasze potrzeby, a w swej miłości przyjmuje wszystko, co tylko Mu
ofiarujecie. Nawet jeśli coś wydaje wam się niewielkim poświęceniem, w oczach Boga może być bar-
dzo ważne.
Kiedy skończyłem, Zachariasz zapytał:
– Panie, nie wydaje mi się, abym był w stanie zachować ten post. Wcześniej nigdy nie pościłem,
a teraz wręcz umieram z głodu. Nie wiem jednak, czy to dobra wymówka, żeby zjeść cokolwiek. Może
powinienem wytrwać i nie jeść?
– Jeśli to był pierwszy raz, kiedy powstrzymałeś się od jedzenia, twoje ciało zapewne nie jest do
tego przyzwyczajone i będzie domagać się pokarmu. Zjedz tym razem nieco chleba, następnym razem
zjesz mniej, a w końcu twój organizm przyzwyczai się do postu – poradziłem.
– Panie – odezwał się Justus – a może ci, którzy są przyzwyczajeni do postu, pomogą innym nau-
czyć się tego?
– Tak, to dobry pomysł – odpowiedziałem, a następnie przywołałem Piotra i zapytałem go: – Czy
mógłbyś potowarzyszyć Mi chwilę?
– Oczywiście, Panie – odparł. Zostawiliśmy rozbijających obóz mężczyzn i poszliśmy w dół
strumienia. W drodze roiło się od pływających we wszystkie strony ryb.
– Piotrze – rzekłem – chciałbym opowiedzieć ci o czasie, kiedy to będę musiał wykonać ważne
zadanie; czasie, kiedy dla Ojca złożę siebie w ofierze miłości; czasie, który będzie trudny także i dla
ciebie, ponieważ będą dręczyły cię liczne wątpliwości, strach i niepokój. Pamiętaj wówczas, że to bi-
twa, którą będziesz musiał stoczyć z Szatanem, próbującym powstrzymać cię od wykonania czekają-
cych na ciebie zadań.
– Nigdy mu to się nie uda – przerwał Piotr.
– Wiem o tym, przyjacielu, ale na chwilę o Mnie zapomnisz! – poinformowałem go łagodnie.
– Panie, jeśli Ty złożysz siebie w ofierze, ja będę u Twojego boku – powiedział szczerze Piotr.
– Piotrze, nadejdzie chwila, kiedy nie będzie cię ze Mną. Wiedz jednak, że będzie to zgodne z
Bożym planem. Za to później znów będę ci towarzyszył, podczas gdy ty pokażesz światu wiarę, jaka
zagości w twoim sercu. Staniesz się światłem przewodnim dla tych, którzy będą szukali Mnie i Mojej
miłości – powiedziałem, po raz kolejny widząc, jak Mój przyjaciel oddaje dla Mnie życie, a także pełen
pokory nie będzie chciał umrzeć tak jak Ja, ponieważ nie będzie czuł się tego godzien. Zapłakałem, a
Piotr objął Mnie ramieniem, mówiąc:
– Co się stało, Panie? Czy mogę Ci pomóc?
– Piotrze, w przyszłości pomożesz wielu ludziom, kiedy mocno opowiesz się za Moją miłością i
będziesz głosił prawdę – odrzekłem.
– Tak, Panie – przytaknął cicho.
– Pamiętaj zawsze, że Ja jestem z tobą. Wybrałem cię na swoją opokę. Bez względu na wydarze-
nia, wstyd lub na to, jak mało ważny będziesz się czuł, pamiętaj, że cię kocham i wybrałem cię takim,
jaki jesteś. Pamiętaj o tym i zbuduj Mój Kościół na założeniu, że przyjmę do siebie każdego i nikomu
nie odmówię przebaczenia – dodałem, a łzy ciekły Mi po twarzy, ponieważ widziałem przyszłe po-
święcenie Piotra.
Gdy tak siedzieliśmy nad strumieniem, nagle dobiegł nas hałas od strony pobliskich drzew. Piotr
szepnął:
– Pójdę sprawdzić, co to, Panie.
43
– Nie przejmuj się, Piotrze. To nic ważnego. Siedźmy spokojnie, ciesząc oczy pięknem tego
miejsca i radują się swoim towarzystwem – odpowiedziałem, wiedząc, że to Judasz kryje się w krza-
kach, jedząc chleb i mięso, które udało mu się niepostrzeżenie wcześniej zabrać.
– Panie – odparł Piotr – chwile, które spędzamy razem, z dala od innych, są dla mnie bardzo cen-
ne. Chciałbym, aby każdy mógł dzielić ze mną radość, jaką czuję, kiedy jestem z Tobą.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się.
– Będą mogli to zrobić, jeśli tylko otworzą dla Mnie serca, tak jak ty to zrobiłeś.
Piotr wrzucił kamyk do strumienia i przytaknął:
– Tak, Panie. – Nie rozumiał jednak, że byłem przy każdym z ludzi i z ochotą spędziłbym czas na
osobności z tym, kto tylko by tego zapragnął.
Wróciliśmy do obozowiska, gdzie teraz paliło się kilka małych ognisk, a uczniowie siedzieli w
grupach i rozmawiali. Wszyscy odwrócili się w naszą stronę, podczas gdy my zbliżaliśmy się do męż-
czyzn zgromadzonych wokół Szymona. Szymon przerwał i podniósł na Mnie wzrok.
– Kontynuuj, przyjacielu. Nie przerywaj tego, o czym mówiłeś – powiedziałem z miłością.
– Panie, myślę, że wszyscy wolą posłuchać tego, co Ty masz do powiedzenia – odrzekł pokornie
Szymon.
– Szymonie, dokończ swoją historię, proszę. Z przyjemnością posiedzę i posłucham, jak mówi
Mój przyjaciel – odparłem, kładąc dłoń na jego ramieniu, a następnie spocząłem obok. Teraz wszyscy
słuchali dalszej części opowiadania Szymona, ale on był podenerwowany, ponieważ liczba słuchają-
cych go osób znacząco wzrosła.
– Nie przejmuj się, przyjacielu. Mów tak, jakbyśmy byli tu sami – zachęciłem go.
Szymon wyjaśnił:
– Opowiadałem o tym, jak odwiedziliśmy dom Twojej Matki, a Ona była gotowa oddać nam
swoje jedzenie, nie troszcząc się o siebie. Zapamiętałem radość, jaką wówczas zobaczyłem w jej
oczach. A potem zrobiliśmy jej niespodziankę i przynieśliśmy wielką torbę z jedzeniem, po czym dłu-
go razem świętowaliśmy. Chciałem opowiedzieć innym o tym, co Twoja Matka do mnie wtedy powie-
działa: „Jesteście dla mnie jak własne dzieci i kocham was jak Matka. Kiedykolwiek poczujecie się
smutni, pamiętajcie, że modlę się za was teraz i będę to robić w przyszłości, ponieważ was kocham”.
Teraz Panie, zawsze, gdy czuję się smutny, samotny, skrzywdzony lub zagubiony, myślę o Twojej
Matce, która się za mnie modli, kocha mnie i łagodzi mój ból. Poza tym czuję, że dzięki temu zbliżam
się do Ciebie. Tak jakby Twoja Matka umieściła moje serce w Twoim. Panie, często myślę o Twojej
Matce, Marii, i o tym, że w pewien sposób jest ona także moją matką.
Zapadła cisza, ponieważ wszyscy myśleli o tym, co właśnie powiedział Szymon, aż w końcu je-
den z uczniów oznajmił:
– Nigdy nie spotkałem Twojej Matki, Panie, ale wydaje mi się wspaniałą osobą.
– Taka właśnie jest! – wykrzyknął Judasz, który dopiero co wrócił z miejsca, gdzie spożywał po-
siłek. Pozostali skinęli głowami, potwierdzając jego słowa.
Uścisnąłem Szymona delikatnie, mówiąc:
– Dla mnie jesteś bratem, więc Moja Matka jest twoją matką, a także wszystkich tych, którzy są
dla Mnie braćmi i siostrami.
– Zaśpiewajmy psalm dla Marii, Matki Jezusa – krzyknął z zapałem Jakub.
Śpiewaliśmy przez kilka godzin, a potem, przepełnieni radością, położyliśmy się spać. Tej nocy
śniłem o Mojej Matce.
Następnego ranka po obudzeniu zobaczyłem głęboko pogrążonego w modlitwie Jakuba. Podsze-
dłem do niego i klęknąłem obok, aby razem z nim chwalić Boga. Jakub prosto z serca dziękował za
życie i za wszystko, co mu się do tej pory przytrafiło – zarówno dobrego, jak i złego – ponieważ
przyjmował każą rzecz, jaka działa się z woli Bożej, i uwierzył, że wszystko ma swoją przyczynę.
Jakub do tego stopnia zapamiętał się w modlitwie, że nawet Mnie nie zauważył. Całym sercem
oddał się temu, by chwalić Boga, więc nie zwracał uwagi na nic innego. Nagle zaczął się modlić bar-
dziej żarliwie, a wyraz jego twarzy zdradzał ogromną radość. Wejrzałem w jego serce i cieszyłem się
44
razem z nim, a nawet podarowałem mu nieco własnej radości. Zjednoczeni w modlitwie i miłości, po-
zostaliśmy tam przez trzy godziny, które wydawały się zaledwie chwilą.
Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że dołączyli do nas pozostali uczniowie. Jakub uniósł po-
wieki i powiedział:
– To było piękne. Czuję się niesłychanie szczęśliwy, podekscytowany, a zarazem spokojny.
Spojrzałem na Piotra, który uśmiechał się do Jakuba, pełen braterskiej miłości, a potem powie-
dział:
– Zaprawdę wyglądałeś na szczęśliwego, kiedy się modliłeś. Widząc cię, sam zapragnąłem się
pomodlić.
– Bracie, gdy obudziłem się tego ranka i zobaczyłem naszego Pana, pogrążonego we śnie i spo-
kojnego, poczułem nieprawdopodobnie silne pragnienie, by się modlić. Gdy tylko zacząłem, przepełni-
ła mnie głęboka radość, a przed sobą zobaczyłem jasne, złotawe światło, z którego wyleciał biały go-
łąb. Gołąb zbliżał się do mnie, podczas gdy ja modliłem się coraz intensywniej, chwaląc Boga i dzięku-
jąc Mu. Nie wiedziałem, jakich słów użyć, więc powtarzałem tylko: „Dziękuję, dziękuję Ci za to, że
dałeś mi życie, i za to wszystko, co mnie dotąd spotkało”.
Potem gołąb wleciał prosto w moje serce i wydawało mi się, że zapłonęło ono jasnym ogniem.
Kiedy spojrzałem na gołębia, zmienił się w Jezusa, a potem w starszego człowieka. Potem gołąb i sta-
rzec zniknęli, pozostał tylko Pan. Wydawało się, że jest w głębi mojego serca i modli się razem ze mną.
Pragnąłem, aby to nigdy się nie skończyło. Chciałbym, aby modlitwa zawsze tak wyglądała.
– Bracie, wielu chciałoby doświadczyć tego co ty – powiedział Piotr, szczerze szczęśliwy z po-
wodu widzenia Jakuba, ale także nieco zazdrosny o to, że nie on był na jego miejscu.
– Przyjaciele – odezwałem się głośno, zwracając się do wszystkich uczniów – to, czego doświad-
czył dziś Jakub, może stać się udziałem każdego z was. Wystarczy tylko, że podczas modlitwy otwo-
rzycie serca na miłość Bożą. To dar, jaki Bóg daje wszystkim kochającym Go i przychodzącym do
Niego z miłości. Wiem, że nie każdy z was doznał tego uczucia, a ci, którzy się z nim spotkali, nie za-
znają go podczas każdej modlitwy. Z pewnością nieraz może to być powodem rozczarowania lub za-
zdrości. Musicie zrozumieć, że uczucie to jest dla wszystkich i to do was zależy, czy je odszukacie. Je-
dyną możliwą drogą jest modlitwa płynąca prosto z serca, modlitwa, przez którą zaakceptujecie to, że
żyjecie z woli Boga, a nie własnej. Kiedy stawiacie Bogu wymagania lub kiedy zastanawiacie się, dla-
czego Bóg pozwala, by działa wam się krzywda, lub nawet jesteście na Niego źli, stawiacie pomiędzy
Nim a sobą barierę, przez co Boża miłość nie może was wypełnić. Czasami ludzie, którzy doznali tego,
co dziś poczuł Jakub, spodziewają się, że powtórzy się to przy każdej modlitwie, a kiedy tak się nie
dzieje, czują zawód. Nie widzą jednak, że tym razem tak naprawdę modlili się tylko dla tego uczucia,
dla siebie, a nie z powodu miłości do Boga. Bywa, że ludzie zazdroszczą tym, którym modlitwy spra-
wiły tak wielką radość. To także przykład na to, że nieraz ważniejsi dla siebie jesteście wy sami, a nie
miłość Boża. Mając w sobie Bożą miłość, będziecie szczęśliwi, gdy inni będą cieszyć się modlitwą, i
podziękujecie Bogu za łaskę. A później, gdy otworzycie serca dla Boga i zaakceptujecie Jego wolę,
was także przepełni radość. Znajdziecie szczęście w modlitwie, jeśli tylko zaniechacie stawiania żądań,
porzucicie zazdrość, nienawiść… Wówczas pozostanie sama miłość i serce gotowe na przyjęcie Bożej
woli. Jakub poczuł dziś Bożą miłość w sercu. Pomódlmy się za to, aby nigdy nie zamknął go z powodu
dumy, a przez to nie odrzucił tej łaski!
Modliliśmy się razem, aby nie tylko Jakub, ale też pozostali otworzyli serca i nie zamykali ich już
dla Boga. Pomyślałem o tym, jak wielu ludzi, otworzywszy drzwi, zapomina o tym, że codziennie
przestępują przez ten sam próg na nowo. Sądzą, że wystarczy wejść do środka tylko jeden raz. Nie
przychodzi im do głowy, że drzwi do ich serc można zamknąć o wiele łatwiej niż otworzyć… Zamknąć
dumą i egoizmem, a otworzyć dzięki pokorze i miłości.
J
E
J E Z U S
U
S
45
JEZUS 29 GRUDNIA 1996
– Panie, czy zostaniemy tu dzisiaj? – zapytał Jan, któremu najwyraźniej spodobała się okolica.
– Nie, Janie, musimy ruszać w drogę. Zostało nam jeszcze wiele do zrobienia – odpowiedziałem.
– Dobrze, Panie – zgodził się Jan, który nie wątpił, że mam rację. Pragnąłem, aby wielu innych
było tak posłusznych, jak on, wiedząc, że jego ustępliwość wynika z miłości do Mnie, a nie ze strachu.
– Najpierw coś zjemy, na pewno z powodu postu wszyscy są głodni jak Ja – zasugerowałem.
Wkrótce siedzieliśmy razem, spożywając poranny posiłek. Judasz Iskariota odezwał się do siedzących
blisko niego uczniów:
– Dobrze coś zjeść po tym, jak się pościło. Jedzenie smakuje lepiej.
„Z jaką łatwością przychodzi mu oszukanie nie tylko otaczających go ludzi, ale i samego siebie”
– pomyślałem ze smutkiem.
Wkrótce śniadanie dobiegło końca i byliśmy gotowi do drogi. Wówczas podszedł do Mnie Jan.
– Panie, nigdy nie zapomnę tego miejsca ani odmawianych tu modlitw – powiedział.
– Janie, pamiętaj, że to Bóg dał ci tę radość i może dać ci ją znowu, bez względu na to, gdzie się
znajdziesz. Kiedy będziesz modlić się prosto z serca, Bóg cię wysłucha i da ci wszystko, czego potrze-
bujesz w doczesnym życiu – wyjaśniłem.
Kilka godzin później dotarliśmy do małej wioski zamieszkanej przez około czterdzieści rodzin.
Większość ludzi wyszła z domów, aby nas przywitać. Jeden ze starszych powiedział:
– Witajcie, cieszymy się, że tu jesteście.
– Dziękuję, przyjacielu. Przebywanie z wami jest dla nas przyjemnością – odparłem.
Po wstępnych powitaniach Piotr zapytał jednego z mężczyzn:
– Czy jest tu synagoga?
– Nie, chodzimy do świątyni w pobliskim mieście. To dwie godziny drogi stąd – odpowiedziano
mu.
– Zatem gdzie chodzicie, aby chwalić Boga i modlić się? – zapytał Andrzej.
– Gromadzimy się w którymś z domów lub pośrodku wioski – odrzekł rozmówca, a starszy
człowiek, który nas przywitał, dodał:
– Jeśli chcecie się pomodlić, chodźmy na plac pośrodku wioski. Chętnie się do was przyłączymy,
nieczęsto mamy okazję modlić się z przybyszami.
Poprowadzono nas w stronę centrum. Po drodze trzymali mnie za ręce chłopiec i dziewczynka i
radośnie kołysali nimi podczas marszu. Gdy dotarliśmy na środek wioski, dołączyli do nas wszyscy jej
mieszkańcy. Stanąłem na niskim murku i przemówiłem do nich:
– Kiedy będziemy się modlić, otwórzcie serca i powiedzcie Bogu, jak Go kochacie, a wtedy po-
czujecie ciepło Jego miłości. Niech modlitwy staną się radosnym sposobem na uczczenie naszego
zjednoczenia w Bożej miłości.
Zszedłem na dół i rozpocząłem modlitwę. Wszyscy mieszkańcy wioski głośno i z radością chwa-
lili teraz Boga i dziękowali Mu, a w powietrzu unosiła się namacalna niemal miłość.
Kiedy modlitwy ucichły, przyszli do mnie starsi.
– Przynieśliśmy wam jedzenie i picie, aby podziękować Bogu, że znaleźli się wśród nas tak świę-
ci mężowie. Nieczęsto zdarza się, abyśmy modlili się z obcymi – powiedział jeden z nich.
Już nie jesteśmy obcymi, lecz przyjaciółmi – odparłem.
– Panie, czy przemówisz do nas? – zapytał jeden z Moich uczniów.
– Czy jesteś rabinem? – zapytał jeden ze starszych, najwyraźniej zdziwiony.
– Tak, jestem – odpowiedziałem.
– Wybacz więc, że nie przywitaliśmy Cię z należnym szacunkiem – rzekł z lekkim zakłopota-
niem.
– Wasze przywitanie było niezwykle ciepłe. Otworzyliście dla Mnie serca. To wszystko, czego
oczekuję od ludzi – odparłem z lekkim uśmiechem.
Ponownie wszedłem na murek i rozpocząłem kazanie:
46
– Przywitano nas tu niezwykle ciepło, mimo że nikt nas nie znał. Oto przykład zachowania, ja-
kiego Bóg oczekuje od ludzi. Bóg pragnie, aby wszyscy traktowali się nawzajem jak przyjaciele czy
rodzina: z miłością, tak jak to zrobili dziś ci dobrzy ludzie. Jeśli będziecie potrafili otworzyć serca dla
każdego, kogo spotkacie, staniecie się uosobieniem Bożej miłości na świecie. Nie mam tu na myśli tyl-
ko ciepłego powitania sąsiadów, przyjaciół czy rodziny, ale też przyjazny stosunek do wrogów, których
powinniście traktować tak samo jak przyjaciół. Jeśli będziecie traktować ich dobrze i okażecie im sza-
cunek, staną się waszymi przyjaciółmi. Dla niektórych z was może być to trudne, ale musicie zrozu-
mieć, że Bóg stworzył waszych wrogów z taką samą miłością, z jaką stworzył i was samych, więc dla
Niego wszyscy jesteście równi. Pamiętajcie o tym, kiedy trudno wam będzie traktować innych dobrze,
a Bóg wynagrodzi was po stokroć, dając jeszcze więcej miłości.
Na chwilę zapadła cisza, a potem Zachariasz krzyknął:
– To prawda. Nienawidziłem Rzymian, dopóki Pan mi nie pomógł. Później zaprzyjaźniłem się z
jednym z nich. Teraz nikogo już nienawidzę. Kocham ludzi i jestem szczęśliwy. Nigdy wcześniej się
tak nie czułem!
– Kiedy chowasz urazę w sercu, twoje życie jest smutne, ale kiedy masz w nim miłość, czujesz
tylko radość – powiedziałem, skinąwszy lekko głową w jego kierunku.
Przemówił jeden ze starszych:
– Panie, to, co mówisz, jest prawdą. Wszyscy w wiosce zadecydowaliśmy jakiś czas temu, że bę-
dziemy witać obcych bez względu na to, kim są. Od tego dnia zapanował tu spokój. Nawet Rzymianie
nas nie niepokoją!
– Jest jedzenie – zawołał z entuzjazmem Judasz. Spojrzałem na niego i wiedziałem od razu, że
nie słuchał wcale tego, o czym rozmawialiśmy. Jak zwykle interesowały go tylko jego potrzeby.
Jeden ze starszych powiedział:
– Jedzmy więc i pijmy, a następnie poszukamy wam miejsca na nocleg, o ile zgodzicie się zostać.
– Z przyjemnością – odparłem, myśląc o tym, jak chętnie zostałbym wszędzie tam, gdzie tylko
ludzie zechcą mnie zaprosić.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 30 GRUDNIA 1996
Po posiłku zaproszono Mnie na nocleg w domu starszego człowieka, razem z Piotrem i Szymo-
nem. W środku była ilość miejsca wystarczająca akurat dla nas trzech, ponieważ obecnie przebywali tu
też jego syn, synowa oraz troje wnucząt. Jego żona zmarła dwa lata temu, więc od tego czasu mieszka z
synem i jego rodziną.
Wszystkie wnuczęta mężczyzny okazały się dziewczynkami w wieku od czterech do jedenastu
lat. Łatwo było zauważyć, że są siostrami, ponieważ odziedziczyły urodę po matce. Starszy człowiek
miał na imię Eliasz. Tak samo nazywał się jego syn, a synowa nosiła imię Rut. Imiona córek to Rebe-
ka, Sharel i Rut (najmłodsza po matce).
Przed położeniem się spać siedliśmy jeszcze razem, aby porozmawiać o życiu w wiosce. Syn wy-
jaśnił, że nie byłby w stanie opuścić wioski, w której panował wyjątkowy spokój, a ludzie byli szczę-
śliwi. Nie rozumiał, dlaczego dwóch jego braci odeszło stąd po śmierci matki.
Starszy człowiek powiedział do syna:
– Twoi bracia odeszli, ponieważ cierpieli z powodu śmierci matki i nie chcieli, aby wszystko do-
koła przypominało im o niej. Pamiętasz, jak byli do niej przywiązani? Czekali na każde jej słowo. Całe
ich życie kręciło się wokół matki. Wiele razy upominałem ich, że to nie jest dobre. Czy nie miałem ra-
cji? Zobacz, nie potrafili poradzić sobie z jej śmiercią tak, jak ty.
– A może nie kochałem jej wystarczająco mocno? – zapytał syn.
47
– Chłopcze, kochałeś ją. Matka wiedziała o tym i kochała cię tak samo jak twoich braci. Oni jed-
nak zachowywali się tak, jakby nigdy nie chcieli stać się mężczyznami. Woleli być małymi dziećmi,
którymi zawsze zajmie mama. Kiedy nagle zabrakło jej przy nich, ciężki im było się z tym pogodzić,
więc uciekli stąd. Mam nadzieję, że pewnego dnia zmądrzeją i wrócą do domu. Ty jednak jesteś do-
brym synem, który został, aby zaopiekować się starym ojcem – zakończył czule.
Dwie najmłodsze wnuczki siedziały mu na kolanach. Przytulił obie i powiedział:
– Masz piękną rodzinę, która daje mi wiele szczęścia. Chodź od mnie, Rebeko – odezwał się do
trzeciej dziewczynki i zrobił dla niej miejsce na kolanach. – Ciebie też kocham. – Następnie ucałował
wszystkie trzy dziewczynki i westchnął: – Chciałbym, aby wasza babcia tu była.
Młody Eliasz spojrzał na Mnie, po czym odezwał się:
– Każda rodzina ma swoje problemy, prawda?
– Tak, przyjacielu. To normalne, że się pojawiają – ważne, aby nie stały się przyczyną nienawiści
czy urazy. Należy zawsze kochać członków swojej rodziny, nawet jeśli nie zachowują się tak, jakby-
śmy tego chcieli. Jeżeli nie mają racji, powiedzcie im o tym, ale zróbcie to z miłością. Kiedy to wy je-
steście w błędzie, przyznajcie się do tego i proście o wybaczenie. Dbajcie o miłość rodziny, a zobaczy-
cie, jaką radość sprawi to wam i Bogu – odpowiedziałem.
– Ale bracia mojego męża nie zachowali się odpowiednio, prawda? – zapytała Rut, żona Eliasza.
– Z pewnością kochali matkę i nie ma w tym nic złego. Ich błąd polegał na tym, że matka stała
się sensem dla nich życia. Wiem, że raniło to ich ojca, który czasem czuł się mniej kochany, a także
twojego męża, ponieważ przez nich nie mógł zbliżyć się do matki tak, jakby chciał. Tak właśnie dzieje
się, kiedy ludzie chcą mieć kogoś lub coś na własność. Często z powodu ich egoizmu cierpią inni – od-
rzekłem.
– Ale to dobrzy chłopcy, tylko nieco zagubieni. Być może to moja wina, powinienem być dla
nich bardziej stanowczy – odezwał się starszy człowiek.
– Tak, to dobrzy chłopcy i na pewno wrócą. Wówczas będą już wiedzieli, że życie nie kręci się
wokół jednej osoby. Życie jest tylko chwilą. Zdziwicie się, gdy zobaczycie, czego nauczyła ich śmierć
matki. Zrozumieją, że życie należy podporządkować Bogu, nikomu innemu. Czasem człowiek potrze-
buje wstrząsu, aby to zrozumieć i przestać izolować się od innych. Jeśli chodzi o twoich synów bliź-
niaków, to takim wstrząsem była śmierć matki.
– A jaka niespodzianka spotka nas? – zapytał młodszy Eliasz.
– Będzie to coś, co uczyni was naprawdę szczęśliwymi, a zarazem coś, co pomoże wielu ludziom
– odpowiedziałem, ponieważ wiedziałem, że bracia przebywają w świątyni w Jerozolimie.
Dziewczynki robiły się senne, więc ich matka, Rut, nakazała:
– Idźcie do łóżek, ale najpierw pożegnajcie się z naszymi gośćmi.
Dziewczynki spojrzały na Mnie sennymi oczami i chórem powiedziały:
– Dobranoc.
– Dobranoc – odparłem, odwzajemniając uśmiech, a najmłodsza dziewczynka podeszła i, objąw-
szy Mnie ramionami, pocałowała na dobranoc. Widząc to, jej siostry zrobiły to samo.
– Przed snem odmówcie krótką modlitwę i poproście aniołów, aby nad wami czuwał - powie-
działem czule.
– Tak zrobimy – obiecały i wyszły z pomieszczenia.
– Nigdy tego nie robi – odezwała się Rut.
– Czego? – zapytał Piotr.
– Nie całuje obcych – odpowiedziała matka dziewczynek.
– Nie jesteśmy obcymi, tylko przyjaciółmi – sprostowałem, uśmiechając się do siedzącej przede
Mną rodziny.
– Tak, to prawda – przytaknął starszy człowiek. – To prawda.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez godzinę, rozmawiając o rodzinach, o tym, że rodzina jest funda-
mentem życia. Fundamentem, który, jeśli zostanie położony z miłością, wytrzyma wszelkie przeciwno-
ści losu, ale bez miłości łatwo ulegnie zniszczeniu. Przed położeniem się spać poprosiłem towarzyszą-
cych Mi ludzi, aby pomodlili się ze Mną do Ojca w Niebie. Odmówiliśmy modlitwę, w której prosili-
48
śmy o miłość dla wszystkich rodzin, o miłość Bożą i o to, aby wszyscy członkowie rodzin kochali się
wzajemnie.
Gdy kładłem się spać, czułem smutek, pamiętając o tym, że w wielu domach brakuje miłości lub
w ogóle jej nie ma, oraz o tym, jaką cenę się za to płaci. Rozbite rodziny, złamane serca, bezdzietne
pary, rodziny, w których rządzą egoizm i duma, ludzie, którzy zabijają własnych krewnych, własne
dzieci. Także rodziny, w których nie szanuje się i odrzuca starszych, a rodzice żałują, że ich dzieci,
chore lub inne od pozostałych, w ogóle się narodziły. Są rodziny, których członkowie myślą tylko o
własnej przyjemności i dobrobycie, nie zważając na to, że inni głodują. Rodziny, w których zapomina
się, że zostały stworzone przez Boga lub że Bóg w ogóle istnieje. Rodziny, które nie są wcale rodzina-
mi, a których członkowie są razem jedynie dla wygody czy poczucia bezpieczeństwa; rodziny, które
wcale nie zasługują na to miano.
Później obaczyłem rodziny, które były szczere wobec Boga i krewnych. Wiedziałem, że nigdy
nie przestaną one istnieć. Zasnąłem, dziękując Matce Marii i drogiemu Józefowi, Mojemu opiekunowi.
Oboje dali światu przykład, jak powinna wyglądać rodzina… przykład miłości, samej miłości.
Obudziwszy się nazajutrz, zobaczyłem, że najmłodsza dziewczynka, Rut, śpi obok Mnie. Położy-
ła Mi głowę na ramieniu, czułem bicie jej serca tuż obok Mojego. Nie poruszyłem się, chciałem cieszyć
się tą chwilą jak najdłużej; była to dla Mnie prawdziwa radość.
Jakiś czas później w domu rozległy się głosy, a potem przyszły do Mnie dwie siostry Rut. Jedna
usiadła obok, a druga wzięła Mnie za rękę i poprosiła:
– Opowiedz nam historię, proszę.
Powiedziawszy to, nachyliła się, objęła Moją szyję ramionami i dodała: – Kocham Cię.
– Ja też – krzyknęła z oburzeniem Rut.
– Wszystkie Cię kochamy – powiedziała ugodowo Rebeka. Leżałem otoczony czystą, niewinną
miłością. Jakie to było piękne.
Piotr też się obudził.
– Pozwólcie Panu usiąść, inaczej nie będzie mógł nic powiedzieć! – zawołał ojcowskim tonem, a
Szymon chwycił obejmującą mnie dziewczynkę i posadził ją sobie na kolanach. Piotr zrobił to samo z
rut, która nie spuszczała ze Mnie wzroku.
– Chodź – odezwałem się do Rebeki – usiądź ze Mną. – Zrobiłem dla niej miejsce na Moich ko-
lanach.
– W Niebie mieszkali trzej aniołowie – rozpocząłem opowieść. – Czekali, aż Bóg przydzieli im
dusze, którymi będą się opiekować na ziemi. Aniołowie nigdy nie niecierpliwili się, wiedząc, że Bóg
wszystko właściwie zaplanował.
Pewnego dnia Bóg wezwał do siebie pierwszego z aniołów i powierzył mu piękną, nowo naro-
dzoną dziewczynkę. Anioł nie posiadał się ze szczęścia, że może spełnić wolę Boga oraz że ma zająć
się tak śliczną, nowo narodzoną dziewczynką. Aniołowie podziwiali jej urodę, przy czym dwóch z nich
wciąż czekało, aż Bóg ich zawoła. Pewnego dnia więc Bóg wezwał drugiego anioła i także polecił mu
zaopiekować się śliczną, nowo narodzoną dziewczynką. Była to siostra tej, którą powierzono pierw-
szemu aniołowi, więc kiedy drugi anioł zagościł w duszy dziewczynki, znalazł tam czuwającego nad
jej siostrą pierwszego anioła. Obaj pokazali trzeciemu powierzone im dzieci i razem uznali, że każde z
nich jest piękne. Teraz trzeci z aniołów czekał, aż Bóg go wezwie.
Pewnego dnia i jemu Bóg polecił zając się piękną, nowo narodzoną dziewczynką. Kiedy anioł
przyszedł do niej, zauważył, że była to siostra pozostałych dwóch, a więc przy tej rodzinie czuwało już
dwóch znajomych mu aniołów. Razem zajęli się trzema dziewczynkami, wciąż podziwiając ich piękno.
Każda chwila dawała im szczęście, ponieważ mogli przyglądać się stworzonym przez Bożą miłość
istotom. Za dnia aniołowie czuwali u boku dziewczynek, a w nocy stali przy śpiących, chroniąc je i
dbając o nie. Aniołowie cieszyli się każdą chwilą życia sióstr, napawali się samym przebywaniem przy
nich, spełnianiem Bożej woli.
Kiedy ich podopieczne modliły się, aniołowie cieszyli się i nigdy nie spodziewali się ani nie do-
magali tego, by dziewczynki modliły się do nich. Wystarczyło im, że mogą być przy siostrach i pilno-
wać ich. Aniołowie nie potrzebowali niczego więcej. Którejś nocy obcy człowiek poprosił dziewczyn-
ki, aby odmówiły modlitwę do swoich aniołów. Posłuchały Go, a dzięki temu aniołowie poczuli się
49
napełnieni Bożą miłością i radością. Nagrodzono ich za wykonaną prace, a Bóg odpowiedział na mo-
dlitwy trzech dziewczynek w nowy, nieznany im sposób. Od tego czasu dziewczynki co dzień omawia-
ły modlitwę do aniołów, którzy byli za to nagradzani przez Boga.
– Modliłyśmy się do aniołów zeszłej nocy – odezwała się Rebeka, a siostry jej przytaknęły.
– Zatem postarajcie się robić to codziennie, ponieważ oni kochają was i troszczą się o was - po-
radziłem.
Mała Rut, która trzymała teraz palec w buzi, powiedziała:
– Widziałam mojego anioła. Był duży i miły.
– Pamiętaj więc, że on zawsze jest przy tobie, ponieważ Bóg zesłał go do ciebie z miłości.
– Tak zrobimy – przytaknęły dziewczynki z powagą na twarzach.
Wtedy pojawiła się ich matka.
– Chodźcie, czas się umyć – rzekła. – Mam nadzieję, że Ci nie przeszkadzały? – zapytała.
– Skądże, bardzo ucieszyło Mnie ich towarzystwo – odpowiedziałem, uśmiechając się radośnie.
Widziałem trzech aniołów stąpających u boku oddalających się za matką dziewczynek.
– Panie, nieczęsto słyszymy o aniołach – odezwał się Piotr. – Miło było usłyszeć, jak o nich
opowiadasz.
– Tak, Piotrze. Większość ludzi zapomina o swoich aniołach, tak samo jak zapominają o innych
rzeczach, jakie dał im Bóg. Powinniśmy o nich pamiętać. Aniołowie robią dla ludzi tak wiele, kierują
się samą miłością i nie oczekują nagrody.
Wstaliśmy, aby iść umyć się przed śniadaniem, a Rut, matka dziewczynek, powiedziała:
– Zapomniałam o swoim aniele, od teraz będę codziennie odmawiać do niego modlitwę.
– To na pewno go uszczęśliwi – zapewniłem ją, patrząc, jak jej anioł klęka przede Mną z uśmie-
chem.
J
E
J E U Z S
U
S
JEZUS 31 GRUDNIA 1996
Przy śniadaniu panowała radosna atmosfera dzięki temu, że wszyscy darzyliśmy się wzajemną
miłością. Eliasz, ojciec, zapytał:
– Co będziecie dziś robić? Czy zostaniecie z nami dłużej?
– Przyjacielu, myślę, że czas już ruszać dalej. Bardzo podobało Mi się w tym spokojnym miejscu,
ale potrzebują Mnie też gdzie indziej, mam jeszcze wiele do zrobienia – odparłem.
– Będę za Tobą tęsknił – rzekł stary człowiek. – Przy Tobie czuję się szczęśliwy.
– My też będziemy za Tobą tęskniły – zawołały dziewczynki.
– Tak, wszystkim nam będzie przykro – dodała Rut, matka, a jej mąż skinął głową.
– Smutno Mi, że odchodzę, ale muszę to zrobić – odpowiedziałem, patrząc na nich.
– Szymon i ja powiemy wszystkim, aby przygotowali się do drogi – odezwał się Piotr. – Ty, Pa-
nie, zostań tu jeszcze chwilę i porozmawiaj, jeśli chcesz.
– Z przyjemnością – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się. Trzy dziewczynki ucieszyły się, że
jeszcze trochę z nimi zostanę. Następnie Rebeka zapytała Piotra:
– Dlaczego nazywasz Go Panem?
– Ponieważ Jezus jest naszym Panem i Mistrzem – odpowiedział zgodnie z prawdą Piotr, a Szy-
mon dodał:
– Jezus jest Panem naszych serc i dusz. Nazywanie go Panem to dla nas zaszczyt.
Starszy człowiek uśmiechnął się do Mnie. Wejrzałem w jego serce, aby Mnie poznał. Padł na ko-
lana, z radością krzycząc „Panie!”. Syn spojrzał na ojca, nie rozumiejąc, co się dzieje.
Rut powiedziała do męża:
50
– Spójrz na nasze córki!
Wszystkie klęczały teraz z rękoma złożonymi do modlitwy, tak samo radosne jak ich dziadek.
Powtarzały: „Panie!”.
Młody Eliasz razem z żoną Rut nie mogli tego pojąć, więc położyłem dłonie na ich ramionach i
powiedziałem:
– Oni ujrzeli prawdę. – Rut i Eliasz spojrzeli Mi w oczy. – Macie dobre serca, jesteście przykład-
ną rodziną. Bądźcie w życiu szczęśliwi. – Wówczas i oni poczuli radość, uśmiechnęli się i zaczęli na-
zywać Mnie „Panem”.
Piotr i Szymon poszli poszukać innych, więc zostałem sam z rodziną, która właśnie poznała
prawdę słowa Bożego. Ich radość stała się jeszcze większa, gdy tchnąłem miłość w ich serca, mówiąc:
– Nigdy nie będziecie samotni ani nigdy nie będziecie się bać, ponieważ poznaliście Bożą miłość.
Dokoła klęczeli czuwający nad rodziną aniołowie, śpiewając i chwaląc Moje Imię.
Podszedłem do starszego człowieka.
– Panie, jestem taki szczęśliwy, że mógłbym teraz umrzeć. Jestem w niebie! – powiedział.
– Przyjacielu, twój czas jeszcze nie nadszedł. Sanie się to, gdy twoi synowie wrócą już do domu.
Wówczas będziecie mogli razem świętować twój powrót do Boga – rzekłem, widząc całą rodzinę ze-
braną wokół niego w dniu śmierci oraz to, że nie będą wówczas wcale smutni, ale radośni.
Kiedy zbierałem się do wyjścia, trzy dziewczynki podbiegły, by Mnie objąć. Najmłodsza przytu-
liła się do Moich nóg.
– Kochamy Cię – powiedziały dziewczynki.
– Ja was także – odparłem. – Nie zapominajcie o swoich aniołach, dobrze?
– Nie zapomnimy, obiecujemy – zawołały wesoło.
– Pokój temu domowi i wszystkim jego mieszkańcom – pobłogosławiłem rodzinę, po czym po-
szedłem do uczniów. Opuszczając wioskę, modliliśmy się, nie zaprzestaliśmy też modlitw po znalezie-
niu się na drodze. Moje serce wypełniała radość, kiedy myślałem o rodzinie, z którą właśnie się rozsta-
łem. Kochałem ich, a oni Mnie. To wszystko, czego pragnąłem od ludzi. Tak mało, a zarazem tak wie-
le.
Judasz (nie Iskariota) z Mateuszem szli obok Mnie.
– Wyglądasz na szczęśliwego, Panie – odezwał się Mateusz.
– Jestem szczęśliwy – odparłem z uśmiechem. – Mieszkańcy tej wioski są przykładem dla
wszystkich ludzi, kochają Boga i bliźniego. Gdyby wszyscy byli tacy, ziemia stałaby się rajem.
– Panie, nikogo tam nie uzdrowiłeś, prawda? – odezwał się Judasz.
– Byli tam ludzie potrzebujący uleczenia, ale jedynie w wymiarze emocjonalnym i duchowym.
Poza tym mieszkańcom wioski wystarczyło wzmocnienie uczuć, które nosili w sobie. Ich wiara jest
silna, a miłość czysta – odpowiedziałem.
– Panie – kontynuował Judasz – było tam spokojnie, a ludzie zachowywali się przyjaźnie. Szko-
da, że musieliśmy tak szybko ruszać w drogę.
– Potrzebują nas gdzie indziej – odparłem, widząc ludzi, którym brakowało pomocy w następnej
miejscowości.
Kiedy przybyliśmy na miejsce, zmierzchało już. Poprosiłem więc Judasza Iskariotę i Andrzeja o
znalezienie miejsca na nocleg.
– Panie, jest nas teraz prawie pięćdziesięciu – zaprotestował Judasz, myśląc o tym, ile to będzie
kosztować.
– Zobaczymy, czy przypadkiem kogoś tu nie znamy – odezwał się stojący obok Mnie Piotr. –
Być może, jeśli znajdziemy jakiś przyjaciół, niektórzy z nas będą mogli zatrzymać się w ich domach.
Niezbyt zadowolony Judasz odszedł, po drodze skarżąc się Andrzejowi, który jednak nie słuchał
go, ponieważ znał już jego narzekania. Usiedliśmy na łące na skraju osady i modliliśmy się o to, aby
Judaszowi i Andrzejowi udało się coś znaleźć. Wiedziałem, że im się powiedzie, ale chciałem, aby Moi
uczniowie widzieli, że ich modlitwy mogą zostać wysłuchane.
Po niedługim czasie wrócili, prowadząc jakiegoś człowieka. Rozpoznałem w nim mężczyznę,
który słuchał jednego z Moich kazań.
– Panie – odezwał się Andrzej – to Twój przyjaciel. Chce nam pomóc.
51
Mężczyzna zbliżył się do Mnie i ukląkł, więc schyliłem się, aby podnieść go z ziemi.
– Nie klękaj, przyjacielu. Nie ma takiej potrzeby – powiedziałem.
– Panie, słuchałem Twojego kazania. Twoje słowa trafiły prosto do mojego serca. Wiem, że je-
steś posłańcem Bożym, i chętnie Ci pomogę. Nazywam się Rafael.
– Dziękuję, Rafaelu, za twoją uprzejmość – odparłem.
– Mam duży dom, w którym zmieści się dziesięciu, a może nawet dwunastu z nas – wtrącił Ju-
dasz.
– Co z pozostałymi? – zapytał Piotr, martwiąc się o innych uczniów.
– Mogą przenocować w stajniach, jeśli zechcą. Wyprowadzę konie na pastwisko, wówczas star-
czy miejsca dla wszystkich – zaproponował Rafael.
– Doskonale – odparłem, przypominając sobie stajnię, w której niegdyś spałem. Poszliśmy za Ra-
faelem do jego domu. Na miejscu pojawił się problem z decyzją, kto ma zatrzymać się w domu, a kto
w stajni.
Judasz obwieścił:
– Pan i uczniowie, którzy są z Nim najdłużej, powinni przenocować w domu.
– Ja przenocuję w stajni – powiedziałem. – Judaszu, przyjacielu, cieszyłbym się, gdybyś do Mnie
dołączył.
Judasz wyglądał na przygnębionego. Nic nie odrzekł. Natomiast pozostali orzekli zgodnie: „Pój-
dziemy do stajni z Panem”.
– Wszyscy się tam nie zmieścicie – zaprotestował Rafael.
– Dwunastu uczniów, którzy są z nami najkrócej, odpocznie w domu – odezwał się Piotr. - Za-
pewne nie jesteście przyzwyczajeni do długiej podróży i do spania w stajni. Dzięki temu odzyskacie
nieco sił, a ja z przyjemnością przenocuję na miękkiej słomie.
Judasz patrzył teraz na Piotra z kompletnym niedowierzaniem, a tymczasem Ja widziałem przed
sobą człowieka, w którym dojrzewała miłość. Człowieka, który martwił się o bliźniego i był gotów na
poświęcenie, byleby tylko innym ułatwić towarzyszenie Mi w drodze.
– Przygotuję posiłek, ale nie wiem, czy jedzenia starczy dla wszystkich – przemówił Rafael.
– Przygotuj, co możesz, a my przyniesiemy ci jeszcze swoje zapasy – powiedziałem.
Produkty Rafaela razem z naszymi starczyły na sycący posiłek, z którego byliśmy zadowoleni
wszyscy, nawet Judasz. Po posiłku Rafael poszedł ze Mną do stajni.
– Panie, nie wiem, czy o tym wiesz, ale uzdrowiłeś mnie tego dnia, kiedy Cię słuchałem - powie-
dział.
– Tak, przyjacielu. Wiem o tym.
– Uzdrowiłeś mnie i dziękuję Ci za to z całego serca, Panie. Nie mogę jednak sobie wybaczyć te-
go, jakim człowiekiem byłem przedtem i jak musiałem obrazić Boga – martwił się Rafael.
– Żyj teraz przykładnie, dziękuj co dzień Bogu i proś Go o wybaczenie, pomagaj innym, wypeł-
niaj Boże przykazania. Wierzę, że czujesz szczery żal w sercu, a dzięki temu Bóg ci wybaczy. Nie bądź
dla siebie zbyt surowy – odpowiedziałem.
– Panie, Jak Bóg może lubić kogoś takiego jak ja, kogoś, kto w tak okropny sposób wykorzystał
dar, jakim jest ludzkie ciało. Wiem, że nigdy nie będę już postępował tak jak kiedyś, ale pamiętam mo-
je uczynki – oznajmił i rozpłakał się.
– Wielu ludzi popełnia błędy i obraża Boga, nie szanując siebie, ale Bóg kocha ich tak samo jak
innych i chce, aby do Niego przyszli, ponieważ pragnie im wybaczyć – pocieszyłem go.
– Co takiego? Nawet takim jak ja? – zapytał przez łzy.
– Takim, nawet takim – odpowiedziałem łagodnie. – Zło często zaślepia ludzi, więc nie wiedzą,
co czynią. Zło sprawia, że myślą, iż wolno im robić, czego tylko zapragną, bo mają do tego prawo.
Przez zło ludziom często wydaje się, że rozpusta i grzech są czymś zwyczajnym. Zło zwodzi słabych
ludzi w sieć fałszywej miłości i nieprawdziwego życia. Kobiety i mężczyźni są słabi i łatwo można ich
oszukać.
Niektórzy ulegają pokusie, by popełnić grzech nieczystości, inni są zbyt dumni, jeszcze inni
chciwi. Zło zwodzi ludzi na wiele różnych sposobów. Bóg zna ludzkie słabości, ale kocha was, więc
52
daje wam szansę na odkupienie win. Bóg kocha wszystkich, bez wyjątku na ich uczynki. Każdy, kto
tylko przyjmie Jego miłość i przebaczenie, znajdzie w sobie siły, by pokonać zło, tak jak ty to zrobiłeś.
Pamiętaj, że Bóg kocha cię i jest przy tobie wówczas, gdy szczerze, całym sercem pragniesz Jego
przebaczenia. A jeśli będziesz żył zgodnie z Jego przykazaniami i zaniechasz grzechu, tak jak to już
zrobiłeś, możesz zapomnieć o swoich winach, wiedząc, że zasłużyłeś na miłość i przebaczenie - wyja-
śniłem z czułością.
– Dziękuję, Panie – odpowiedział. Nie płakał już. – Dziękuję. Twoje słowa zawsze są dla mnie
zachętą – dodał. Kiedy się oddalił, usiadłem na murku, popatrzyłem w gwiazdy i pomyślałem o tych
ludziach, którzy wiedli życie podobne do dawnego życia Rafaela. Widziałem, jak Szatan śmieje się, że
tak łatwo zdołał ich zwieść.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 1 STYCZNIA 1997
Wszedłem do stajni, gdzie większość Moich uczniów już spała, a następnie udałem się na miejsce
przeznaczone na Moje posłanie. Przy Mnie spali młody Jan po jednej stronie i Jakub po drugiej. Obaj
wyglądali tak spokojnie i niewinnie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zauważyłem, że Bartłomiej
jak zwykle śpi snem sprawiedliwego, głośno chrapiąc. Judasz Iskariota wybrał dla siebie najwygod-
niejsze miejsce, ale i tak wyglądało na to, że nie śpi dobrze. Piotr i Andrzej spali blisko siebie, przy
Andrzeju leżał Mateusz, a przy Piotrze Jakub. Byli tak blisko siebie, że wydawało się, że są jedną oso-
bą. Filip, Justus, Szymon, Judasz (nie Iskariota) i Tomasz leżeli razem w rzędzie przy jednej ze ścian, a
pozostali uczniowie spali osobno w różnych częściach stajni. Wśród przyjaciół byłem spokojny. Usia-
dłem, aby na nich popatrzeć, cieszyłem się ciepłem miłości, jaką do Mnie czuli. Tak, nawet Judasz
Mnie kochał, po prostu miłość ta była zagadką dla niego samego.
Kiedy położyłem się na posłaniu, powiedziałem jeszcze do Ojca: „Zobacz, jak bardzo kocham
Moich przyjaciół”. Wkrótce zasnąłem, a we śnie widziałem Ojca, który unosił się nad ziemią z otwar-
tymi ramionami, mówiąc: „Wszyscy ludzie powinni być przyjaciółmi Boga”.
Obudziłem się, usłyszawszy pianie koguta. Przypominało Mi ono o tym, co miało się wkrótce
wydarzyć. Zbliżył się do Mnie Piotr.
– Ten kogut jest strasznie głośny. Mógłby obudzić zmarłego – powiedział.
– Tak, ale nie Bartłomieja – odezwał się Jakub, który także się obudził, a teraz przyglądał się
śpiącemu Bartłomiejowi.
– Jak on to robi? – zapytał Jan. – Nic go nie obudzi!
– Ma pokój w sercu – odparłem. Zaczęliśmy się zbierać, by przywitać nowy dzień. Wkrótce
wszyscy wstali, nawet Bartłomiej, więc odmówiliśmy razem modlitwę. Rafael i jego służący dołączyli
do nas.
Modliliśmy się tak przez dwie godziny, Kiedy skończyliśmy, Rafael podszedł do Mnie.
– Nasza modlitwa sprawiła mi prawdziwą radość, Panie. Czuję się, jakby moje serce miało lada
chwila wybuchnąć, tyle w nim miłości – oznajmił.
– Kiedy modlisz się całym sercem, zbliżasz się do Boga. Dlatego tak się teraz czujesz - odpowie-
działem, uśmiechając się na widok jego radosnej twarzy. Służący Rafaela przynieśli śniadanie. Dla
każdego było tylko trochę jedzenia – to, co zostało z posiłku przygotowanego poprzedniego dnia.
– Przepraszam, że daję wam tak mało, ale nikt nie poszedł na targ, ponieważ wszyscy odmawiali-
śmy modlitwy – tłumaczył się Rafael.
– Z pewnością to wystarczy. Najemy się – wtrącił Piotr – i będzie smakowało tak samo dobrze
jak wczorajszego wieczora. Na pewno będzie pyszne.
53
Znów mogłem obserwować, że w sercu Piotra jest coraz więcej troski o innych i coraz więcej po-
kory. W przyszłości będzie miał wiele zmartwień z powodu dumy, ale wiedziałem, że ostatecznie wy-
gra bitwę w Rzymie, dzięki skromności i miłości.
Po posiłku przemówiłem do uczniów:
– Pójdziemy do synagogi, aby się pomodlić i podziękować Ojcu za Jego miłość.
– Czy możemy pójść z wami? zapytał Rafael.
– Oczywiście, przyjacielu. Przyjmę z radością każdego, kto zapragnie pójść za Mną, i nigdy ni-
kogo nie odprawię.
Ruszyliśmy w stronę synagogi, a Rafael szedł obok Mnie i Piotra. Na miejscu zastaliśmy kilku
dyskutujących faryzeuszy i saduceuszy.
Kiedy wchodziliśmy do świątyni, jeden z faryzeuszy wskazał na Rafaela i krzyknął:
– To grzesznik, nie wolno mu wejść do środka. Jego obecność obrazi Boga.
Rafael zmieszał się i postanowił odejść.
– Zaczekaj, przyjacielu – powiedziałem łagodnie.
– Ale oni mają rację, Panie – odrzekł Rafael.
– Czy zapomniałeś już o naszej rozmowie? – zapytałem.
– Nie, Panie – odpowiedział Rafael, który patrzył teraz w ziemię. Wiedziałem jednak, że chce
odejść.
Odwróciłem się w stronę faryzeusza.
– Być może ten człowiek zgrzeszył, ale któż tego nie zrobił? Zrozumiał popełnione błędy, prze-
stał grzeszyć i poprosił Boga o wybaczenie. Jak wielu ludzi to potrafi?
– Tak, ale jego grzechy były odrażające – upierał się faryzeusz.
– Dla Boga każdy grzech jest odrażający, ale w swojej miłości Bóg wybacza wszystkim, którzy o
to poproszą, bez względu na to, jakich dopuścili się występków – odparłem.
– Ale ten człowiek lubuje się w mężczyznach – wtrącił faryzeusz. – Bóg postąpi z nim tak jak z
mieszkańcami Sodomy i Gomory.
Rafael wyglądał teraz bardzo żałośnie. Czekał na potępiające słowa ze strony Moich uczniów, ale
nikt się nie odezwał.
– Bóg chciał wybaczyć ludziom z Sodomy i Gomory. Prosił ich, aby się zmienili, ale oni nie
chcieli tego zrobić. Nawet wówczas Bóg obiecał, że jeśli znajdzie się kilku prawych, którzy będą go-
towi się zmienić, nie zniszczy miast. Nikt jednak nie posłuchał Go, więc zasłużyli na zgotowany im
los. Ten człowiek jednak skorzystał z szansy odkupienia grzechów, zmienił się, a Bóg mu wybaczył,
ponieważ Bóg wybacza wszystkim, którzy przyjmują Jego pomoc – wyjaśniłem.
– Kim jesteś, by twierdzić, że Bóg mu wybaczył? – zapytał rozzłoszczony faryzeusz.
– Tak napisano w Piśmie Świętym. Bóg powiedział, że wybaczy tym, którzy żałują – wtrącił
Piotr.
Faryzeusz umilkł, a Ja dodałem:
– Człowiek, który żałuje za grzechy i prosi o przebaczenie, otrzyma je. Natomiast człowiek, który
twierdzi, że nie ma czego żałować, w dniu Sądu Ostatecznego odkryje, że jego duma była jak krępują-
cy go łańcuch. Mówię ci, pamiętaj, aby prosić Boga o przebaczenie tego, co czynisz w ukryciu. Okaż
żal, jak zrobił to ten człowiek.
Faryzeusz poczerwieniał na twarzy, zrozumiał bowiem, że wiem o utrzymywanej przez niego ko-
chance.
– Kogo to obchodzi, czy on wchodzi do synagogi czy nie? – rzucił ze złością faryzeusz i odszedł.
Inni nie sprzeciwiali się już, więc weszliśmy do środka, aby się pomodlić.
Później Rafael podziękował Mi, mówiąc:
– Tak długo nie modliłem się w synagodze. Dzięki Tobie odważyłem się znowu tu przyjść. Dzię-
kuję, Panie.
W milczeniu wróciliśmy do domu Rafaela, a rozmowę podjęto dopiero podczas wspólnego posił-
ku. Wszyscy czuli się szczęśliwi, więc rozmawiali swobodnie. Tylko Judasz nerwowo zerkał na Rafae-
la. W pewnej chwili usłyszałem, jak mówi do stojących obok ludzi:
– Cieszę się, że nie spałem dziś w jego domu.
54
„To smutne – pomyślałem – że niektórzy nie potrafią wybaczać”.
Podczas posiłku wokół domu Rafaela oraz pobliskiej łące zebrał się tłum. Niektórzy pytali: „Czy
to prawda, że jest tu Jezus z Nazaretu?” Inni odpowiadali im: „Tak, je obiad z Rafaelem”.
– Piotrze, czy możesz powiedzieć stojącym na zewnątrz ludziom, że wkrótce wyjdę do nich, aby
przemówić? – poprosiłem.
– Tak, Panie – oznajmił Piotr, podnosząc się, aby spełnić moją prośbę. Wkrótce wrócił i poin-
formował: – Panie, stoi tam naprawdę spory tłum, który powiększa się z minuty na minutę.
Napiłem się nieco i odparłem:
– Przemówię do nich teraz.
Gdy wyszedłem na zewnątrz, tłum naparł na Mnie, wołając: „Oto Jezus. Przemów do nas…
Ulecz mnie… Pomóż mi”.
Moi przyjaciele odepchnęli nieco ludzi, by ci się cofnęli, a jakiś czas później udało im się ich uci-
szyć.
– Przyjaciele – zacząłem – przebaczenie to łaska, jaką Bóg oferuje wszystkim ludziom. Więk-
szość z was chce, aby Bóg wybaczył im wszelkie grzechy, wręcz spodziewacie się tego. Niemal każdy
nosi w sercu nadzieję, że Bóg go kocha, i pragnie znaleźć się z Nim w Niebie. Większość ludzi mówi
sobie: „Bóg rozumie, że jestem tylko człowiekiem, i przymknie oko na moje słabości”. Większość lu-
dzi wyobraża sobie, że pewnego dnia zasiądą w Niebie, ponieważ litościwy Bóg kocha ich tak mocno,
że im wybaczy.
Tak, to prawda, Bóg wybaczy wam wszelkie grzechy, ale nie znaczy to, że możecie grzeszyć da-
lej przez całe życie, aby przed samą śmiercią prosić o wybaczenie. Kiedy tylko zdacie sobie sprawę, że
grzeszycie, powinniście z całych sił starać się zmienić. Jeśli zauważycie, że popełniacie grzech, nie
wolno wam trwać przy dotychczasowym postępowaniu i oczekiwać, że kiedyś zostanie wam to wyba-
czone. Kiedy zrozumiecie, że grzeszycie, powinniście natychmiast postarać się zmienić.
Oczywiście najprawdopodobniej nie wytrwacie i zdarzy wam się kilkakrotnie zbłądzić, ale naj-
ważniejsze, że będziecie się starać. Usiłując przezwyciężyć grzech, pokazujecie Bogu, że chcecie wy-
pełniać Jego przykazania, i nawet jeśli zbłądzicie, Bóg będzie wiedział, że staraliście się być lepsi. Bóg
zrozumie, że zrobiliście, co w waszej mocy, i okaże wam łaskę.
Jeśli jednak popełniacie grzechy świadomie i mówicie: „To tylko mały grzech, nic takiego” lub
„Później spróbuję mniej grzeszyć” albo nawet: „Bóg mi wybaczy, ponieważ wie, że nie mogłem się
powstrzymać”, pozwalacie, by w waszych sercach zagościła duma. Twierdzicie, że wiecie, jak postąpi
Bóg, i stawiacie się na równi z Nim, równocześnie ignorując Jego zalecenia. W końcu okaże się, że
ciężko jest wam uzyskać przebaczenie, ponieważ nie prosiliście o nie szczerze, a zamiast tego uciekali-
ście się do wymówek. Przyjdzie wam zapłacić za to, że dopuściliście się pychy.
W przypadku innych ludzi duma będzie objawiała się nieco inaczej. Będą prosili o przebaczenie
dla siebie, ale zarazem szybko zapomną o własnych błędach, a zaczną potępiać innych. Duma bowiem
każe im myśleć: „Bóg może wybaczyć mi, ale nie temu człowiekowi” lub: „Wybaczono mi, jestem
święty, ale temu złemu człowiekowi Bóg nie wybaczy”. Ludzie ci zapominają często o własnych złych
uczynkach, a nieraz też grzeszą dalej, a mimo tak łatwo im przychodzi potępianie innych. Są tak dum-
ni, że wydaje im się, iż to oni mogą osądzać ludzi, a nie Bóg. Często są przekonani, że znają intencje
Boga i wiedzą, jak On osądziłby innych.
Duma to grzech, który każdy nosi w sercu… Grzech, któremu łatwo możecie ulec, jeśli odwróci-
cie się od Boga. Możecie się jednak go ustrzec, jeśli w pokorze i z miłością zwrócicie się do Ojca i po-
zwolicie, aby wam towarzyszył za życia. Chcąc pokonać dumę, proście Boga, aby pomógł wam zoba-
czyć się takimi, jacy naprawdę jesteście, a także nauczył was, jak patrzeć na innych z miłością.
Kiedy skończyłem, zapadła zupełna cisza, którą przerwał dobrze ubrany mężczyzna:
– Duma może być grzechem, ale czy nie jest tak, że niektórzy z nas są lepsi od innych? Przejawia
się to w naszej inteligencji, sposobie, w jaki zarabiamy na życie, i fakcie, że możemy być przykładem
dla pozostałych. Zapewne dary, które dał nam Bóg, dowodzą, że jesteśmy lepsi! – zawołał.
– Przyjacielu, w oczach Boga wszyscy są równi. Niektórzy mogą być mądrzejsi od pozostałych,
ale cóż to znaczy? Z powodu wiedzy ludzie mogą oddalić się od Boga i zamknąć w sobie. Lepiej mieć
kochające serce niż bystry umysł – odpowiedziałem mu.
55
– Dlaczego zatem Bóg uczynił niektórych mądrzejszymi? – zapytał mężczyzna.
– Dary Boże mają służyć dobru wszystkich, a nie tylko jednej osobie, które je powierzono. Mą-
dry powinien korzystać z inteligencji tak, aby pomóc potrzebującym. Bogaty powinien podzielić się
dobytkiem, aby wszystkim żyło się dobrze. Jeśli ktoś ma wielkie serce, powinien obdarować miłością
innych i w ten sposób wzmocnić ich. Rzemieślnik powinien wykorzystywać swoje umiejętności tak,
aby pomóc innym.
Z darów, jakimi obdarza was Bóg, powinniście korzystać tak, aby pomóc innym. Należy dzielić
się z tymi, których Bóg nie obdarował tak hojnie. Pamiętajcie zawsze, że Bóg może odebrać wam to,
co wcześniej dał – powiedziałem.
Człowiek w drogim ubraniu odwrócił się i odszedł. Było Mi smutno z jego powodu, ponieważ
stanowił przykład człowieka, w którego sercu zwyciężyła duma.
Rozległy się głosy: „Ulecz mnie”, więc zacząłem chodzić pośród tłumu, uzdrawiając chorych.
Spotkałem człowieka, który od urodzenia był ślepy i głuchoniemy. Jego matka powiedziała do Mnie:
– Nigdy nie poznał świata. Jest jak niemowlę. Proszę, ulecz go, Panie. Uzdrów go, Panie. Każde-
go dnia modlę, aby Bóg zdjął klątwę z mojego syna. Być może któregoś dnia wysłucha moich mo-
dlitw?
Zbliżyłem się i ująłem jego twarz w dłonie.
– Bóg wysłuchał twoich modlitw i spełni twoją prośbę – powiedziałem do matki.
Wówczas przemówił jej syn:
– Widzę, widzę! Ja mówię! Mogę mówić. Słyszę mój głos!
Po jego policzkach oraz po twarzy matki ciekły łzy, kiedy oboje zbliżyli się, aby Mnie objąć.
– Kobieto, twój syn został uzdrowiony. Od teraz codziennie dziękuj za to Bogu, a także i za to, że
uleczył twoje kości – powiedziałem do matki.
– Mój ból ustąpił! – krzyczała, machając rękoma. – Chwalmy Pana! Chwalmy Pana!
Po licznych uzdrowieniach dało się słyszeć niezliczone głosy krzyczących, śmiejących się, a tak-
że odmawiających modlitwy dziękczynne ludzi.
Siedziałem na ziemi, gdy zauważyłem młodą kobietę w żałobie. Nie zwracała uwagi na to, co się
dzieje. Usiadła tylko, wpatrując się w przestrzeń.
– To twój mąż, Jan, jest teraz szczęśliwy. Skończyło się jego cierpienie. Czuwa nad tobą i twoim
dzieckiem i kocha was – powiedziałem do niej.
– Co?... Co powiedziałeś? Jak możesz znać mojego męża? On nie żyje od trzech miesięcy.
– Wiem o tym. Wiem też, jak bardzo go kochałaś, ale nie martw się więcej. Wiedz, że jest szczę-
śliwy i że spotkasz go ponownie pewnego Bożego dnia – odparłem. Spojrzała na Mnie niepewnie. Do-
dałem: - Twoja córka potrzebuje cię teraz bardziej niż kiedykolwiek, ponieważ tęskni za ojcem, a także
za miłością matki, która przestała zwracać na nią uwagę.
Na twarzy kobiety pojawiły się smutek i zakłopotanie. Pochyliłem się i pogładziłem ją po twarzy,
mówiąc:
– Niechaj odejdzie twój ból.
Kobieta rozpłakała się, szlochała rzewnie.
– Co powinniśmy zrobić, Panie? – zapytał Piotr.
– Zostawmy ją. Wkrótce dojdzie do siebie. Czasem trudno jest się uwolnić od bólu.
Ludzie rozeszli się, gdy ich o to poprosiłem, obiecawszy przemówić następnego dnia, ale kobieta
wciąż siedziała na ulicy i płakała. Podszedłem do niej i powiedziałem:
– Idź teraz do córki.
Nagle szlochanie ucichło. Otarła łzy i uśmiechnęła się.
– Masz rację, córka mnie potrzebuje. To prawda, że mój mąż już nie cierpi – przytaknęła, a po-
tem wstała i otrzepała ubranie. – Skąd wiedziałeś? – zapytała.
– Znam całe twoje życie, zawsze byłem z tobą, nawet wtedy, gdy jako dziecko złamałaś nogę i
leżałaś w łóżku, płacząc. Słyszałem, jak prosiłaś Boga, aby ukoił twój ból, a Bóg zrobił to, tak samo jak
dzisiaj – powiedziałem.
– Wiesz o tym wszystkim! – krzyknęła.
56
– Tak, a także o cierpieniu, jakiego doświadczyłaś, patrząc, jak twój mąż umiera w boleściach i
widząc przygnębienie córki. Wiem, że wątpiłaś, czy to wszystko wytrzymasz, a kiedy umarł twój mąż,
chciałaś odejść razem z nim. Zamknęłaś się dla świata, a teraz ponownie otworzyłaś serce i wszystko
jest tak, jak być powinno – powiedziałem.
Kobieta upadła na kolana, wołając: „Panie!”.
Przywołałem Judasza.
– Daj tej córce coś, aby ją wspomóc.
Judasz, wyraźnie niezadowolony, umieścił kilka monet w dłoni kobiety.
– Może trochę więcej – poprosiłem, a Judasz z niechęcią spełnił Moje życzenie.
– Nie mogę tego wziąć, Panie. Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś – odparła kobieta.
– Potraktuj to tak, jakby wróciły do ciebie dziesięciny, które zawsze, nawet w najcięższych, płacił
twój mąż.
– Panie, Ty naprawdę wiesz o wszystkim.
– Wiem, że twoja córka na ciebie czeka – odpowiedziałem i nachyliłem się, aby pocałować ją w
policzek. – Idź do niej, potrzebuje cię.
– Tak zrobię, a jeśli jest cokolwiek, co mogłabym dla Ciebie zrobić, uczynię to – powiedziała
szczerze.
– Módl się codziennie i wychowuj córkę w miłości do Boga. To wszystko. o co proszę.
– Tak, Panie. Tak zrobię. Obiecuję – rzekła, a następie, szczęśliwa i spokojna, pobiegła w stronę
domu. Ujrzałem wówczas, że gdy zobaczę ją ponownie, znów będzie kogoś opłakiwać. Będzie opłaki-
wać Mnie, stojąc pod krzyżem, na którym oddam życie za odkupienie ludzkości.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 2 STYCZNIA 1997
Tego wieczora po kolacji Judasz poszedł na spacer sam. Robił to dość często – liczył wówczas
pieniądze, które udało mu się zgromadzić dla siebie, albo szukał miejsca, gdzie mógłby je schować.
Jakiś czas później, kiedy siedziałem, rozmawiając z przyjaciółmi, wrócił z przechadzki poturbowany,
cały w siniakach. Piotr i Jakub pospieszyli mu z pomocą, a Judasz chwiejnym krokiem podszedł do sto-
łu i poskarżył się:
– Okradziono mnie.
Jego rany nie były poważne, ale wykorzystał je, by wzbudzić współczucie. Piotr obmywał mu
skaleczenia, a Judasz szlochał.
– Zabrali wszystkie pieniądze – powiedział, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
– Nie szkodzi, przyjacielu. Najważniejsze, że nie jesteś poważnie ranny – powiedziałem czule.
– Ale, Panie, skąd weźmiemy jedzenie? – zapytał Judasz. – Potrzebujemy pieniędzy na życie.
– Nie martw się o to. Czy nie zauważyłeś jeszcze, że dostajemy wszystko, co jest nam potrzebne?
– zapytałem delikatnie.
– Ale zabrali mi wszystko – odpowiedział zrozpaczony.
– Nie było tego dużo – pocieszył go Piotr.
– Jak to nie dużo? Miałem trzydzieści srebrników, kilka złotych monet i trochę drobnych – odciął
się Judasz.
– Skąd tyle wziąłeś? Powiedziałeś nam, że nie masz wiele – zdenerwował się Piotr.
– To tylko pieniądze – wtrąciłem się. – Nie pozwólcie, aby zawładnęły wami złe uczucia.
Piotr popatrzył na Mnie, a wtedy jego gniew osłabł.
– Przepraszam, Panie – powiedział. Następnie odwrócił się do Judasza i powiedział: – Przepra-
szam, wybacz mi.
57
– W porządku – odparł Judasz, który miał teraz wyraz twarzy winowajcy złapanego na gorącym
uczynku. Następnie odszedł w stronę swojego posłania i nie odzywał się przez resztę wieczoru.
Przez chwilę patrzyłem na niego, znów czując głęboki smutek i myśląc o trzydziestu srebrnikach
i roli, jaką odegrają w przyszłości. Smuciłem się również dlatego, że Judasz nie nauczył się niczego
tego wieczora, nie zrozumiał, że pieniądze nie są ważne, ponieważ mogą zniknąć w czasie dużo krót-
szym, niż ten, w którym je zdobywano. Wiedziałem, że Judasz jest zrozpaczony z powodu utraty pie-
niędzy, a zarazem nie przejmuje się ani trochę tym, że dla wielu ludzi pieniądze są ważniejsze niż
skarb, jaki stanowią dusze.
Później spojrzałem na Piotra, który prędko zrozumiał, że pieniądze nie są istotne, w przeciwień-
stwie do przyjaźni i miłości. Jakże wspaniałym przykładem dla świata będzie Mój przyjaciel. Pomyśla-
łem o ludziach, którzy pójdą w jego ślady, gdy Klucznik Bram Niebios, Piotr, wybrana przeze Mnie
opoka, będzie wybierał tych, którzy mają za nim podążyć, tak jak Ja robiłem to wcześniej.
Leżący obok Mnie Jakub zapytał:
– Panie, czy jest Ci wygodnie? Jeśli chcesz, mogę oddać Ci swój koc.
– Dziękuję, przyjacielu. Nie martw się – odpowiedziałem, wiedząc o tym, że Jakub gotów jest
oddać wszystko, co posiada, ani przez chwilę nie myśląc o sobie.
Następnego dnia po śniadaniu ponownie udaliśmy się do synagogi na modlitwę i tym razem nikt
nie sprzeciwił się temu, by Rafael wszedł do środka. Usiadłem bez słowa i słuchałem, jak czytano Pi-
smo Święte. Słowa proroka Izajasza zapowiadały Moje nadejście, pojawienie się Mesjasza, który wy-
zwoli Izrael. Wypełnił Mnie duch Ojca, dzięki czemu poczułem się wypoczęty i silny.
Gdy wychodziliśmy z synagogi, podszedł do Mnie rabin, który wcześniej czytał Pismo.
– Przepraszam, że zostałeś wczoraj tak źle potraktowany przez faryzeuszy. Wybacz im, proszę.
Podobnie jak wielu innych, słuchają słowa Bożego, ale nie żyją wedle Jego przykazań. To smutna
prawda o Izraelu.
Patrząc na niego, widziałem dobrego, miłującego Boga człowieka, wyjątkowo mądrego jak na
swoje czterdzieści lat.
– Zawsze wybaczam, gdy ktoś Mnie o to prosi. Tak objawia się wielka miłość Boża - powiedzia-
łem.
– Moja miłość do Boga nie jest silna, chciałbym, aby było inaczej. Pragnąłbym też, by wszyscy
Izraelici kochali Boga mocniej – odpowiedział z żalem w sercu. Następnie zwrócił się do Rafaela: –
Grzesznik, który żałuje swych uczynków, to wielki dar od Boga. Zawsze będziesz tu mile widziany,
przyjacielu. Przyjmij to na znak mojej przyjaźni – powiedział, wręczając Rafaelowi zwój. – Skryba spi-
sał to dla mnie dawno temu. To moje myśli dotyczące wielkości Bożej łaski.
Rafael ucieszył się bardzo, słysząc, że rabin nazwał go przyjacielem.
– Dziękuję ci z całego serca. Twój dar jest dla mnie niezwykle cenny – powiedział, patrząc na
zwój tak, jak dziecko patrzy na urodzinowy prezent.
Rabin ponownie zwrócił się do Mnie:
– Wczoraj słuchałem Twoich słów, które zaiste są prawdziwe. Czasem jednak zastanawiam się,
dlaczego ludzie czują się urażeni, słysząc prawdę. Zapewne, tak jak zauważyłeś to wczoraj, chodzi tu o
dumę. Myślę, że duma może doprowadzić do upadłości ludzkości!
Słuchając jego słów, pomyślałem, że jest w nim to, co chciałbym zobaczyć w każdym z ludzi…
Uśmiechnąłem się do niego i powiedziałem:
– Z powodu dumy serca zamykają się naprawdę. Dlatego, kiedy człowiek z pychą w sercu ją po-
znaje, czuje się zraniony i nie chce jej przyjąć.
– Czy przyłączysz się do nas i zjesz posiłek w moim domu? – zapytał rabina Rafael.
– Z przyjemnością – odpowiedział rabin. – Nazywam się Kefas – poinformował wszystkich,
uśmiechając się szeroko.
Podczas posiłku cieszyliśmy się z obecności gościa. Słuchałem słów Kefasa, widząc w nim
prawdziwego przyjaciela Boga. Potrafił zaprzyjaźnić się z każdym, bez względu na to, kim ten ktoś
był. Rozmawiał ze służącymi tak samo jak ze wszystkimi innymi, tak jakby rozmowa z nimi stanowiła
dla niego zaszczyt. Wszyscy czuli się swobodnie w jego towarzystwie. Przedstawiał dla Mnie wzór ka-
płana jako człowiek pełen Bożej miłości, który kochał innych ludzi i służył Bogu.
58
Nim skończyliśmy jeść, przed domem zebrał się duży tłum. Po posiłku wyszedłem więc, aby po-
rozmawiać z oczekującymi. Przemówiłem do nich:
– Przyszliście, aby usłyszeć Moje słowa, abym was uzdrowił, przyszliście z nadzieją. Moje słowa
są dla was, Moja uzdrawiająca miłość i moc Boża są dla was. Możecie pokładać we Mnie nadzieję.
Otwórzcie serca i posłuchajcie słowa Bożego. A potem zapamiętajcie je, nie chowajcie je go w zaka-
markach swojej duszy. Pielęgnujcie je, karmcie je i pozwólcie, by rosło w siłę, abyście zostali uzdro-
wieni… Aby wasze ciała pozbyły się niemocy, aby serca uwolniły się od dumy, a dusze od grzechu. A
kiedy odejdę, nie zapomnijcie o Moich słowach, nie zapomnijcie o Bogu. Módlcie się, czytajcie słowo
Boże, wsłuchajcie się w miłość Bożą, jaką nosicie w sercach. Wówczas poczujecie się spełnieni, a
okowy grzechu, cierpienia i smutku zostaną zerwane. Odzyskacie prawdziwą wolność, jaką daje wam
kochający was Bóg.
Spojrzałem na twarze stojących przede Mną ludzi, którzy wpatrywali się we Mnie z natężeniem.
– Pamiętajcie, że celem życia jest miłość… Miłość do Boga i do bliźniego. Żyjcie w ten sposób, a
wstąpicie na drogę prowadzącą do nieba – kontynuowałem, uśmiechając się szeroko, ponieważ wie-
działem, że wielu obecnych słucha Mnie i spróbuje żyć tak, jak im poleciłem. Następnie znów zaczą-
łem chodzić pośród tłumu, uzdrawiając chorych.
Kiedy skończyłem, był już późny wieczór. Czułem się bardzo zmęczony. Powiedziałem Piotrowi,
że nie będę jadł, ale chcę zostać sam, by odpocząć. Piotr porozmawiał z Rafaelem, a potem wrócił do
Mnie.
– Panie, Rafael odda Ci pokój i tej nocy położy się na Twoim miejscu w stajni – powiedział.
– Dziękuję, przyjacielu – odrzekłem Piotrowi, a następnie również Rafaelowi, kiedy mijałem go,
wchodząc do domu.
Judasz Iskariota zbliżył się do Mnie.
– Panie, dostaliśmy dziś dużo pieniędzy – powiedział z uśmiechem, pokazując Mi wypełnioną
monetami sakwę.
– Przede wszystkim – odparłem – poruszyliśmy wiele serc.
Potem poszedłem do użyczonego Mi pokoju, aby odpocząć.
Następnego ranka obudziłem się ze świadomością, że nadszedł już czas, aby opuścić to miasto.
Poszedłem do Piotra, który leżał w stajni.
– Przyjacielu, pora ruszać w drogę – poinformowałem go, po czym poszedłem na łąkę, na której
pasły się konie. Zauważyłem, że jest ich mniej niż poprzedniego wieczora. Odmówiłem w ciszy modli-
twę do Ojca, a tym czasem Piotr zebrał wszystkich uczniów, by przygotowali się do drogi.
Kiedy do nich dołączyłem, na miejscu zastałem również Rafaela ze służącymi oraz rabinem Ke-
fasem. Służący trzymali zakupione przez Rafaela torby z jedzeniem, którymi gospodarz postanowił nas
obdarować. Podszedł, objął Mnie i powiedział:
– Dziękuję, nigdy Cię nie zapomnę.
– Ani ja ciebie – odpowiedziałem.
– Panie, przyjmij te skromne dary – rzekł, wskazując na torby z jedzeniem. – Oraz to – dodał,
kładąc Mi na dłoni sakiewkę z pieniędzmi, które zdobył, sprzedając swoje najlepsze konie.
– Dziękuję, przyjacielu, za twoją miłość – odparłem, przekazując sakiewkę Judaszowi, który,
szczęśliwy z powodu otrzymanych pieniędzy, natychmiast zapomniał o rabunku.
Podszedł do Mnie Kefas.
– Jezusie, powiedziałeś wiele rzeczy, które dały mi do myślenia. Proszę, módl się o mądrość, któ-
ra pozwoli mi je zrozumieć, i o serce, które pozwoli mi postępować wedle Twoich nauk – przemówił.
– Masz obie te rzeczy, przyjacielu, a twoje modlitwy do Boga, w których prosisz Go o zdolność
wypełniania Jego woli, zostaną wysłuchane – powiedziałem.
Kefas spojrzał na Mnie i odparł:
– Skąd o tym wiesz?
– Po prostu wiem, przyjacielu – rzekłem, a Kefas uśmiechnął się niepewnie.
Potem dodałem jeszcze:
– Odpowiedź na twoje pytanie znajdziesz w Księdze Izajasza. Przeczytaj ję jeszcze raz, a wszyst-
ko zrozumiesz.
59
Potem pożegnaliśmy się. Kiedy wychodziliśmy z miasta, wielu ludzi machało nam na do widze-
nia. W oddali słyszałem Kefasa, powtarzającego: „Izajasz… Ciekawe, ciekawe”.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 3 STYCZNIA 1997
Podczas wędrówki, szczęśliwy, pełen miłości Ojca, zacząłem śpiewać psalm. Wkrótce pozostali
przyłączyli się do Mnie i razem chwaliliśmy Boga. Po kilku godzinach drogi powiedziałem do Piotra:
– Chciałbym zostać sam z dwunastoma z was.
– Oczywiście, Panie. Czy długo to potrwa? zapytał Piotr.
– Jedną lub dwie noce – odpowiedziałem, spoglądając na pobliskie wzgórza. – Tamto miejsce
będzie idealne.
Piotr wyjaśnił uczniom:
– Dwunastu z nas uda się z Panem w stronę tamtych wzgórz, a reszta pójdzie do następnego mia-
sta. Znajduje się tam niewielkie jezioro, nad którym będziecie mogli odpocząć i poczekać na nas.
Niektórzy wyglądali na rozczarowanych, ponieważ liczyli na to, że spędzą ten czas ze Mną. Po-
wiedziałem im:
– Kiedy dotrzecie do miasta, możecie tam zrobić coś dla Mnie. Uprzedźcie ludzi, że wkrótce do
ich przyjdę, aby przynieść im pokój i uzdrowić w imię Boga. Nie bójcie się przemawiać w Moim imie-
niu. Niech wasze słowa płyną prosto z serca, pamiętajcie, że jestem przy was. Jeśli przyjdą do was cho-
rzy, uzdrawiajcie ich w Moim imieniu. Jeśli zwrócą się do was samotni, zaprzyjaźnijcie się z nimi dla
Mnie, a gdy odwiedzą was ubodzy, nakarmcie ich. Kiedy Mi zaufacie, będzie przemawiać przez was
Moja miłość.
Rozległ się pełen podekscytowania szmer, po czym odezwał się Malachiasz:
– Czy próbujesz nam powiedzieć, że mamy uzdrawiać chorych?
– Tak, kiedy powołacie się na Mnie, nic nie będzie niemożliwe, o ile tylko nie zabraknie wam
wiary – odparłem.
Teraz uczniowie nie mogli się doczekać, kiedy znajdą się w mieście. Uczucie zawodu ustąpiło
miejsca podekscytowaniu.
– Daj im pieniądze – polecił Piotr Judaszowi. – Będą im potrzebne.
– Nie mam za wiele, mogę dać im tylko kilka monet – odparł Judasz.
Piotr zwrócił się więc do pozostałych uczniów:
– Ile macie pieniędzy?
Zebrano niewielką sumę. Wówczas Piotr ponownie odezwał się do Judasza:
– Ile masz?
Judasz z zakłopotaniem wyciągnął sakiewkę.
– To wszystko – powiedział.
– A co z pozostałymi dwiema? – zapytał Piotr. – Tą, którą dał ci Rafael, i drugą z pieniędzmi,
które odłożyłeś?
– Ja… ja… - zaczął się jąkać Judasz. – Odłożyłem je na wypadek, gdybyśmy byli w potrzebie.
– Mateuszu – zawołałem, a gdy ten wystąpił, zwróciłem się do Judasza: – Daj Mateuszowi sakwę
od Rafaela. Zaopiekuje się nią, dopóki do nich nie dołączymy. Mateuszu, możesz wydać tyle, ile bę-
dzie wam potrzebne.
Judasz z cierpiętniczym wyrazem twarzy, którą przybierał zawsze, gdy musiał podzielić się pie-
niędzmi, niespiesznie wyciągnął sakwę i podał ją Mateuszowi, mówiąc:
– Jeśli w przyszłości zabraknie nam pieniędzy, nie mówcie, że was nie ostrzegałem.
60
– Chodźmy – powiedziałem, uścisnąwszy lekko ramię Judasza. – Nie martw się, przyjacielu –
dodałem.
Kiedy dotarliśmy do wzgórz, powoli zapadał już zmierzch. Znaleźliśmy osłonięte miejsce i roz-
paliliśmy ogień.
– Dziś zjemy chleb, napijemy się wody i wina. To wszystko, co mamy – powiedziałem.
Siedziałem, patrząc w ogień. Usłyszawszy Moje słowa, Judasz wydał z siebie jęk, ale nic nie po-
wiedział. Gdy chleb był już ciepły, jeszcze zanim zaczęliśmy jeść, powiedziałem:
– Bóg zesłał mannę z nieba swoim głodnym dzieciom na pustyni. Powiadam wam, że w przy-
szłości ludzkość otrzyma nową mannę, która uleczy wygłodniałe dusze. Bóg dał wodę spragnionym na
pustyni. Powiadam wam, że Bóg da wodę życia, która nasyci umierające dusze. Ja jestem nową manną
i wodą życia. Dzięki Mnie nigdy nie będziecie głodni ani spragnieni.
Judasz z zakłopotaniem wpatrywał się w swój kawałek chleba. Potem zerknął na Mnie i wzruszył
ramionami. Dolałem nieco wina do swojego kubka z wodą i powiedziałem:
– Bóg da ludziom nowe wino, będzie to wino przebaczenia. To Ja nim jestem. Następnie zaczą-
łem modlić się do Ojca, a uczniowie dołączyli do Mnie.
Podczas posiłku Filip powiedział:
– Panie, nie zrozumiałem Twoich słów, ale wierzę Ci!
– Pojmiecie Moje słowa, gdy nadejdzie czas. Wówczas przekażecie prawdę innym i podzielicie
się z nimi posiłkiem z niebios – odrzekłem mu.
– Panie – odezwał się Jan – czasem Twoje słowa są dla nas zagadką.
– To prawda. Wątpię, abym kiedykolwiek zdołał je zrozumieć – dodał Tomasz.
– Pewnego dnia, przyjaciele, w waszych sercach zagości światłość. Zrozumiecie wtedy znaczenie
Moich słów. Do tego czasu powinniście słuchać tego, co mówię, abyście mogli opowiedzieć o wszyst-
kim, kiedy zostaniecie do tego wezwani. Wiedzcie, że pewnego dnia za tych kilka słów oddacie
wszystko.
Wówczas odezwał się Jakub, który, pełny młodzieńczego zapału, zaproponował:
– Może po posiłku pomodlimy się i zaśpiewamy psalmy, aby prosić Boga o pomoc w zrozumie-
niu słów Jezusa?
Pomyślałem, że ten młody człowiek mówi naprawdę mądrze, a jego słowa są wskazówką dla
wielu, którzy chcą zbliżyć się do Boga.
Następnego ranka obudziłem się wcześnie, po czym poszedłem pospacerować między wzgórza-
mi, z dala od pozostałych. Podczas przechadzki rozmawiałem z Ojcem o tym, co Mnie czekało, i o sile,
jakiej będę potrzebował, aby wypełnić Jego wolę, a także o sile, jakiej będzie potrzebowała Moja Mat-
ka, gdy będzie szła przede Mną w tłumie ludzi, a Ja będę niósł swój krzyż. Widziałem ból w jej sercu,
ból z powodu cierpienia Syna. Widziałem smutek jej duszy podczas Mego ukrzyżowania i siłę jej miło-
ści w momencie Mojej śmierci.
Nagle usłyszałem glos wołający: „Pomóż mi, pomóż”, który dochodził z pobliskiej kępy drzew.
Podszedłem, świadomy tego, co ma się wydarzyć. Przy drzewach siedziała młoda kobieta z nowo na-
rodzonym dzieckiem. Przyciskając je do piersi, przestraszona powtarzała: „Pomóż mi, pomóż”.
– Cały czas krwawię – skarżyła się. Siadłem obok i pogładziłem ją po twarzy. Z powodu utraty
krwi wyglądała naprawdę krucho i bezbronnie.
– Jeśli umrę, proszę, zajmij się moim dzieckiem – płakała.
– Córeczko, obiecuję, że zajmę się wami – odparłem, ocierając pot z jej twarzy. Wiedziałem, że
nie pozostało jej wiele życia, zapytałem więc:
– Gdzie jest twoja rodzina?
– W mieście, niedaleko – odparła i z wysiłkiem wskazała kierunek, w którym poprzedniego dnia
udali się Moi uczniowie.
– Dlaczego jesteś tu sama? – zapytałem łagodnie, gładząc ją po włosach.
– Chcieli, abym zabiła swojego syna, ale nie mogłam tego zrobić – szlochała. – Jest piękny,
prawda? – zapytała.
– Dlaczego to zrobili? – dociekałem.
61
– Mój ojciec… mój ojciec jest ojcem mojego dziecka – wciąż szlochała – więc rodzina zadecy-
dowała, że będzie lepiej, jeśli dziecko umrze jeszcze przed narodzeniem. Dlatego uciekłam – odparła,
po czym dodała wyzywająco: – To moje dziecko, moje… Nikomu nie wolno go zabijać.
Ujrzałem w niej szacunek dla życia. Szacunek, którego brakowało wielu ludziom.
– Zaopiekujesz się nim dla mnie, prawda? – zapytała słabym głosem.
– Tak, obiecuję – odpowiedziałem, trzymając w ramionach ją i dziecko. Kołysałem się delikatnie
w przód i w tył, po czym dodałem: – Teraz oboje jesteście bezpieczni.
Matka wydała ostatnie tchnienie. Siedziałem tam przez jakiś czas, trzymając w ramionach ją oraz
dziecko, które, z czego kobieta nie zdawała sobie sprawy, urodziło się martwe. Szczerze płakałem nad
tym, jak mało znaczyło życie dla niektórych ludzi. Inni jednak, na przykład ta młoda kobieta, byli war-
ci tego, aby je dla nich poświęcić. Patrząc na twarze matki i dziecka, powiedziałem:
– Zostaliście połączeni za życia, a teraz połączyła was śmierć, abyście żyli w miłości wiecznej.
Siedziałem tam przez jakiś czas, przytulając ich do siebie i rozmyślając o ich miłości.
– Jakubie, Janie, chodźcie tutaj! – krzyknąłem, wiedząc, że na pewno za Mną szli, a są teraz nie-
daleko. Obaj wyszli z krzaków nieopodal, a zobaczywszy nas, rozpłakali się.
– Pomóżcie Mi ich pochować – poprosiłem. Jakub padł na kolana, zanosząc się płaczem.
– Są tacy piękni – powiedział. Jan położył mu rękę na ramieniu, aby go pocieszyć, ale sam rów-
nież nie mógł powstrzymać płaczu.
Jakiś czas później zebraliśmy wszystkie przyniesione przez kobietę rzeczy i umieściliśmy je w
wykopanym grobie. Pogrzebaliśmy ciała, cały czas modląc się do Ojca, prosząc Go, by się nimi zao-
piekował. Wracając do obozu, milczeliśmy, dopóki nie odezwał się Jan:
– Jak rodzina może tak potraktować córkę!
– Jej rodzina zapomniała, czym jest miłość – odparłem, po czym znów pogrążyliśmy się w ciszy,
rozmyślając o tym, co się wydarzyło.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 4 STYCZNIA 1997
Usiadłem w milczeniu i zjadłem kilka owoców. Jakub z Janem spoczęli obok mnie, ale nic nie
jedli. Pozostali uczniowie patrzyli na nas, ale nikt się nie odzywał. Wszyscy pragnęli zachować milcze-
nie przez jakiś czas.
Po kilku minutach odezwał się Judasz:
– Co tak cicho? Można by pomyśleć, że ktoś umarł.
Jakub rozpłakał się, a Jan nadal milczał.
– Czy powiedziałem coś niewłaściwego? dopytywał się Judasz.
– Przyjacielu, posiedźmy chwilę w ciszy i zastanówmy się nad tym, jak cenne jest życie - zapro-
ponowałem.
Tak też zrobiliśmy. Czułem ból i słyszałem krzyki wszystkich nienarodzonych dzieci, które zo-
staną zabite w przyszłości. Widziałem, jak zaślepieni grzechem ludzie pozwalają na to. Widziałem, jak
Szatan nie przestaje się śmiać, patrząc, jak ludzie niszczą własną przyszłość. Jakub zaczął śpiewać spo-
kojną pieśń żałobną i prosił Boga, aby ten przyjął do siebie zmarłych. Rozmyślałem nie tylko o spotka-
nej tego dnia dziewczynie i jej dziecku, ale też o jej rodzicach, braciach i siostrach, którzy zapomnieli,
czym jest miłość.
Kiedy Jakub skończył śpiewać, powiedziałem ze smutkiem:
– Przykro Mi, że ludzie potrafią tak źle traktować bliskich. Dla niektórych dziecko oznacza tylko
niewygodę czy kłopot, którego chcą się jak najszybciej pozbyć. Szkoda, że ludzie grzeszą w tak okrop-
ny sposób, przekonani, że… że to od nich zależy, kto powinien żyć, a kto umrzeć. Szkoda, że słabych i
62
bezbronnych tak często traktuje się, jakby byli nic niewarci. Ludzie skwapliwie przyjmują zło i grze-
szą… w tak rażący, niedwuznaczny sposób. Tak było kiedyś, tak będzie w przyszłości.
Pomyślałem o dzieciach zabitych przez Heroda, kiedy pojawiłem się na ziemi. Jakże szczęśliwy
był gdy dowiedział się o ich śmierci. W ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciężki popełnił
grzech. Następnie ujrzałem wielu ludzi, którzy w przyszłości będą potępiać Heroda, podczas gdy sami
zabijają własne nienarodzone jeszcze dzieci, nie przyjmując do wiadomości, że robią coś złego. Wręcz
przeciwnie, będą się cieszyć, że pozbyli się niepotrzebnego ciężaru.
Zaślepienie grzechem przechodzi z jednego pokolenia na drugie. Potem jednak zobaczyłem do-
brych, kochających ludzi, którzy zaufają Bogu i docenią dar, jakim jest życie. Widziałem, że to umiło-
wanie życia także zostanie przekazane pokolenie następnym pokoleniom, a pewnego dnia cała ludz-
kość pozbędzie się grzechu, jeśli tylko przyjmie Moją miłość.
Kiedy otrząsnąłem się z zamyślenia, był już wieczór. Piotr patrzył na Mnie. Wiedział, dlaczego
jestem smutny, ponieważ Jan zdążył mu już wszystko wyjaśnić.
– Panie, a może tej nocy będziemy pościć i modlić się, aby wszystkie rodziny umocniła Boża mi-
łość? – zapytał.
– Tak, przyjacielu. Zróbmy tak – odpowiedziałem, zadowolony, że wkrótce będę modlił się do
Ojca.
– Co takiego? Znowu nic nie zjemy? – zdenerwował się Judasz.
– To szlachetne poświęcenie – odpowiedział mu Piotr.
– Pamiętaj, Judaszu, że im więcej poświęcisz dla Boga, tym większa będzie twoja nagroda!
Judasza nieszczególnie obchodziły te słowa. Myślał tylko o posiłku, który przeszedł mu koło no-
sa, i o tym, że nie uda mu się wymigać od postu.
– Zapewne – odrzekłem.
Zgromadzeni przy ogniu modliliśmy się i śpiewaliśmy psalmy przez całą noc. Z każdą modlitwą
Moje serce wypełniała coraz większa radość. Kiedy wstało słońce, a pierwsze promienie przebiły się
przez ciemność, Ojciec powiedział do Mnie:
– Synu, to Ty powstaniesz i odegnasz ciemność, która spowija ziemię.
Po skończonej modlitwie Mateusz zwrócił się do Mnie:
– Panie, wschód słońca był dziś wspaniały. Widziałeś go?
– Tak, przyjacielu. Przypomniał o Synu, który ma powstać, aby stać się największym ze wszyst-
kich – odpowiedziałem.
– Tak, Panie – odparł Mateusz, nie za bardzo wiedząc, o czym mówię.
Nagle usłyszeliśmy chrapanie. Wszyscy się roześmiali. To był Bartłomiej, który już zasnął.
– Myślę, że powinniśmy chwilę odpocząć – powiedziałem z uśmiechem. Wszyscy byli zmęczeni.
– Czy mam przygotować jedzenie? – zapytał Judasz, który zaoferował pomoc tylko dlatego, że
zgłodniał jak wilk. Z reguły był ostatnią osobą, która kwapiłaby się do pomocy.
– Tak, proszę – odpowiedziałem. – A po posiłku odpoczniemy – uśmiechnąłem się przyjaźnie do
Judasza. Na jego twarzy malowała się teraz ulga, ponieważ zaczął się już obawiać, że dziś też będzie-
my pościć. „Takie samolubne myśli bywają przyczyną upadku wielu ludzi”, pomyślałem, patrząc na
niego z miłością.
Kiedy otworzyłem oczy jakiś czas później, zobaczyłem, że w obozowisku jesteśmy tylko ja i Bar-
tłomiej, który właśnie zaczynał się budzić.
– Od razu mi lepiej. Potrzebowałem snu – powiedział, przeciągając się. – Gdzie jest reszta, Pa-
nie?
– Chodźmy ich poszukać – odparłem, mimo że doskonale wiedziałem, gdzie są.
Gdy wspinaliśmy się na wzgórze, Bartłomiej odezwał się:
– Śniło mi się, że wokół Ciebie fruwają aniołowie, którzy trzymają w ramionach niemowlęta.
Aniołowie płakali razem z dziećmi, spoglądając z nieba na rodziny na ziemi. Łzy kapały na większość
stojących na dole ludzi, którzy wówczas także zaczynali płakać, zdawszy sobie sprawę, jak wiele zła
uczynili w życiu. Pośród owych członków rodzin unosili się upadli aniołowie, usiłujący wyłapać spada-
jące łzy. Niektórzy ludzie uciekali przed łzami, chowając się pod skrzydłami upadłych aniołów.
63
Potem, Panie, zobaczyłem Ciebie jako dziecko. Byłeś z Matką, która trzymała Cię w ramionach i
przytulała. Wokół Ciebie widniało złote światło, które, gdy spłynęło na ziemię, przepłoszyło upadłych.
Uciekając, zabrali ze sobą niektórych ludzi, złoczyńców, którzy mieli krew na rękach, i przepadli w
ciemności razem ze złymi aniołami. Potem zauważyłem, że grzesznicy składają Ci pokłon, prosząc o
przebaczenie, a Ty do nich przemówiłeś: „Przebaczam, ponieważ miłuję was”. Następnie Twoja Matka
Maria podała Cię każdej z rodzin, mówiąc: W każdym dziecku jest mój Syn, Jezus”. Oto cały mój sen,
Panie. Cóż on oznacza?
– To był sen o życiu. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak cenne jest życie i zaślepieni
złem nie szanują go. Sen ten mówi o tym, że pewnego dnia zrozumieją wartość życia i pożałują swoich
grzechów. Niektórzy jednak nie przyjmą tej prawdy, odrzucą ją i będą grzeszyć jeszcze bardziej. We
śnie widziałeś, co się z nimi stanie.
Śniłeś też o tym, że każdy człowiek nosi Mnie w sercu od dnia swoich narodzin, zatem wszyst-
kich należy traktować z miłością. Co zrobicie drugiemu człowiekowi, zrobicie też Mnie. Twój sen
oznacza też, że wybaczę każdemu, kto okaże skruchę i poprosi o przebaczenie. Moja Matka prosi każ-
dego, aby przyjął Mnie w swojej rodzinie.
– Czasem sny są tak skomplikowane, że trudno je pojąć – odpowiedział Bartłomiej.
– Jeśli poprosisz Boga o ich wyjaśnienie, wysłucha Cię – odparłem.
– Uczynię, jak każesz, Panie – obiecał Bartłomiej, nie pojąwszy, co mu właśnie powiedziałem.
Dotarliśmy do grobu matki i dziecka. Piotr przewodził innym podczas odmawiania modlitwy za
zmarłych. Wszyscy byli smutni, nawet Judasz. Kiedy Mnie zobaczyli, modlitwa ucichła, a Judasz Iska-
riota zapytał:
– Dlaczego dzieją się tak straszne rzeczy?
– Przez ludzkie grzechy – odpowiedziałem delikatnie.
– Panie, ona była taka młoda. Jak rodzina mogła potraktować ją w ten sposób? To była ich córka
i siostra – rzekł Jakub, wciąż płacząc z powodu tego, co zobaczył i usłyszał poprzedniego dnia.
– Czasem ludzie w zaślepieniu zapominają się – odparłem.
Judasz Iskariota ułożył kamyczki wokół grobu, a później zerwał kilka dzikich kwiatów i położył
je na środku.
– Będzie tu taka samotna – powiedział.
– Już nie jest samotna – zaprzeczyłem. – Jest razem z dzieckiem, a pewnego dnia będzie także ze
Mną – oznajmiłem im wszystkim. – Świętujmy powrót dzieci do domu – powiedziawszy to, zacząłem
śpiewać psalm wielbiący wielkość Boga w Niebiosach.
Później udaliśmy się do obozowiska. Judasz jednak postanowił zostać.
– Nie idziesz z nami, przyjacielu? zapytałem, choć znałem odpowiedź.
– Zostanę trochę dłużej, aby się jeszcze za nią pomodlić – odrzekł ze łzami w oczach. – To nie
powinno się przydarzyć tak młodej dziewczynie.
– Wiem, przyjacielu. Zostań tak długo, jak chcesz – powiedziałem, widząc, że w sercu Judasza
znajduje się miłość, która przez większość czasu pozostawała niewidoczna. Schodząc w ciszy ze wzgó-
rza, słyszeliśmy szlochanie Judasza.
– Dlaczego jest mu przykro? – zapytał Szymon. – To niepodobne do niego.
– Jak każdy człowiek, Judasz pragnie kierować się miłością i tak właśnie jest dzisiaj - odpowie-
działem, myśląc o tym, jak bardzo Judasz kochał zarówno swoją matkę, jak i Moją matkę, Marię. W
sercu Judasza było miejsce dla wszystkich matek, niestety było w nim też miejsce dla dumy.
Był już późny wieczór i większość uczniów spała, kiedy Judasz wrócił do obozowiska.
– Wszystko w porządku, przyjacielu? – zapytałem.
– Tak, Panie. Już doszedłem do siebie. Przepraszam, że wprawiłem Cię w zakłopotanie.
– Nie, Judaszu. To nieprawda. Sprawiłeś mi wielką radość, okazując tak wielką miłość.
– Ach, tak – bąknął Judasz i poszedł szukać czegoś na kolację. Potem siedział i jadł, wyglądając
na tak samotnego i zagubionego, że zrobiło Mi się go żal. Piotr, który także jeszcze nie spał, usiadł ob-
ok niego i zapytał:
– Chcesz porozmawiać?
Judasz spojrzał na niego ze smutkiem w oczach i odparł:
64
– Nie ma o czym.
Piotr pozostał przy nim przez jakiś czas i razem siedzieli w ciszy. W ten sposób Piotr pragnął
powiedzieć: „Jestem tu dla ciebie, ponieważ mnie potrzebujesz”.
Zapadłem w sen, spokojny dzięki otaczającej Mnie miłości. Obudziwszy się następnego ranka,
zobaczyłem, że Piotr z Judaszem śpią w tym samym miejscu, gdzie siedzieli poprzedniego wieczora.
Judasz, nakryty zarówno kocem Piotra, jak i swoim, skulił się jak małe dziecko. Tymczasem Piotr spał
bez przykrycia. Znów widziałem przykład na to, że Piotr ma w sobie coraz więcej miłości dla innych i
pragnie zostać przyjacielem każdego, kto czuje się samotny i zagubiony… Stawał się skałą miłości,
opoką wiary, której mogłem zaufać. Piotr, porywczy rybak, stał się przykładem człowieka, który wie-
rzy w Boga i pokłada w Nim ufność.
Udaliśmy się do następnej miejscowości, gdzie czekali Moi uczniowie. Rozbili obóz nad jezio-
rem, więc kiedy nadeszliśmy, część z nich zażywała orzeźwiającej kąpieli. Dzień był naprawdę ciepły.
Uczniowie zgromadzili się wokół nas i zaczęli wypytywać, co robiliśmy podczas ostatnich dwóch dni.
Potem opowiedzieli o tym, jak wielu ludzi w tym czasie przyszło się z nimi zobaczyć. O chorych, spo-
śród których tylko część została uleczona. Zastanawiali się, dlaczego nie udało im się uzdrowić
wszystkich.
– Czy zdarzyło wam się zwątpić? – zapytałem.
– Tak, czasem tak – przyznali, patrząc w ziemię.
– Zatem to na pewno jeden z powodów. Kiedy poddajecie się zwątpieniu, budujecie barierę po-
między sobą a Mną. Czasem jednak nie możecie uzdrowić ludzi także dlatego, że nie chce tego Bóg,
ponieważ wie, że serce kalekiego człowieka przestanie być czyste, gdy ten zostanie uleczony. W przy-
padku niektórych ludzi jest tak, że są blisko Boga właśnie dzięki swoim ułomnościom. Czasem Bóg też
chce, aby poprzez chorych ludzie uczyli się miłości i współczucia, w ten sposób zbliżając się do Niego.
Chorzy mogą więc być błogosławieństwem, dzięki któremu ludzie nauczą się, jak żyć w miłości – wy-
tłumaczyłem.
Wiedziałem, że wielu uczniów Mnie zrozumiało, ale kilku wciąż wyglądało niepewnie, dodałem
więc:
– Gdy uzdrawiacie w Moim imieniu, nie zastanawiajcie się nad tym, czy wam się powiedzie, czy
nie Zostawcie to Mnie. Najważniejsze, że gdy wezwiecie Mojego imienia, ludzie zrozumieją, że jestem
w nich.
– Pomódlmy się o to, by nie nachodziło nas zwątpienie – krzyknął Tomasz i uśmiechnął się do
Mnie.
Wkrótce połączyliśmy się w modlitwie. Czułem się szczęśliwy, ponieważ otaczała Mnie miłość
uczniów. Nim skończyliśmy się modlić, wokół zgromadził się tłum ludzi, którzy powtarzali: „Jest tutaj.
Jezus tu jest”. Tłum robił się coraz większy, więc wkrótce na brzegu jeziora nie było nawet kawałka
pustej przestrzeni.
– Zapytaj, czy mogę stanąć w tamtej łodzi – poprosiłem Piotra, wskazując na przywiązaną przy
brzegu łódź. Siedział w niej człowiek, który właśnie czyścił ryby.
Piotr poszedł z nim porozmawiać i już za kilka minut był z powrotem.
– Rybak zgodził się. Pytał tylko, czy nie będzie Ci przeszkadzał zapach ryb. Ja lubię ten zapach –
Piotr najwyraźniej przypomniał sobie czasy, kiedy to sam był rybakiem.
Podszedłem do łodzi.
– Dziękuję Ci za tę uprzejmość. To nie potrwa długo – powiedziałem do rybaka.
– Możesz z niej korzystać tak długo, jak zechcesz. Dziś już nie będę łowił. Cieszę się, że mogę Ci
pomóc – odparł szczerze typowym dla wielu rybaków przyjaznym tonem, a potem zaczął wychodzić z
łodzi.
– Możesz zostać, jeśli chcesz – powstrzymałem go.
– Zostanę, ale postoję na brzegu, razem z innymi – odpowiedział. Chciał pokazać, że nie oczeku-
je żadnych przywilejów.
Uśmiechnąłem się tylko i podziękowałem mu.
Stojąc w łodzi, przemówiłem do zebranych:
– Ilu was przybyło, aby usłyszeć Moje słowa? Ilu przyszło z nadzieją, że ich uzdrowię?
65
Ludzie zaczęli wykrzykiwać coś w odpowiedzi.
– Zastanawiam się, ilu z was przyszło, aby dzięki Mnie lepiej zrozumieć Boga i zbliżyć się do
Niego. Bez względu jednak na powód, dla którego przyszliście, we Mnie znajdziecie Boga, który
uzdrawia i pomoże wam pojąć istotę Bożej miłości. Jestem tu, aby przynieść wam spokój i radość, aby
w waszych sercach na nowo zagościła Boża miłość. Przybyłem, aby spragnione dusze zbliżyły się do
Boga. Przynoszę przebaczenie tym, którzy go potrzebują. Nieważne więc, po co przyszliście. To, czego
potrzebujecie, znajdziecie we Mnie, o ile tylko będziecie kierować się miłością.
Ludzie stali w milczeniu, w powietrzu czuło się podekscytowanie.
– Jeśli chcecie zostać uzdrowieni, szukajcie Boga. Jeśli chcecie być kochani, szukajcie Boga.
Chcecie, aby wam wybaczono, szukajcie Boga. W Nim odnajdziecie dobro i nadzieję – kontynuowa-
łem. Następnie wyszedłem na brzeg, a ludzie, jak zwykle, usiłowali podejść jak najbliżej, prosząc: „Je-
zusie, ulecz mnie. Jezusie, dotknij mnie”.
Piotr razem z pozostałymi uczniami starał się tak pokierować tłumem, aby podchodzono do Mnie
kolejno, nie czyniąc zamieszania.
– Przyszło tak wielu chorych, chciałbym, aby dwunastu z was Mi pomogło – poprosiłem.
Już za chwilę byli przy Mnie. Wówczas uniosłem ręce i pomodliłem się za to, aby napełniła ich
Moja uzdrawiająca moc, uzdrawiająca moc Boga. Minęły cztery godziny, nim skończyliśmy uzdrawiać
ludzi. Wielu z nich zostało uleczonych. Byłem zmęczony.
– Powinniśmy odpocząć – powiedziałem do Piotra.
Zbliżył się Judasz.
– Panie, ludzie okazali się dziś naprawdę hojni. Moglibyśmy wynająć izbę – zaproponował. Kie-
dy na niego spojrzałem, zrozumiałem, że nie modlił się z innymi. Zamiast tego zbierał pieniądze. Jaka
szkoda, że pieniądze tak często stają się ważniejsze od pomocy innym.
– Będę spał na lodzi – odpowiedziałem ku rozczarowaniu Judasza.
– Jeśli się zgodzisz, położę się obok Ciebie, Panie – zaproponował Piotr.
– Oczywiście, przyjacielu – odparłem.
Kiedy podeszliśmy do łodzi, siedział w niej rybak.
– Czy możemy przenocować w twojej łodzi, przyjacielu? – zapytał Piotr.
– Oczywiście, że tak, ale jutro wcześnie wypływam na połów – odpowiedział rybak.
Oczy Piotra powiedziały Mi, że chętnie popłynąłby razem z nim, zaproponowałem więc:
– Może Piotr mógłby popłynąć z tobą?
– Byłbym szczęśliwy. Przyda mi się pomoc – zgodził się rybak.
– A ja chętnie popłynę – ucieszył się Piotr.
Zanim rybak wyszedł z łodzi, powiedziałem mu jeszcze:
– Złowiłem dziś wiele ryb. Tobie też się jutro powiedzie.
Skinął głową, ale nie do końca zrozumiał, co miałem na myśli.
Następnego ranka, po tym jak Piotr wypłynął z rybakiem na jezioro, spacerowałem po brzegu i
modliłem się. Spoglądałem na wodę, gdzie widziałem Ojca, którego oblicze odbijało w tafli jeziora. Z
każdą uderzającą o brzeg falą miałem wrażenie, że to miłość Ojca spływa na Mnie falami. W oddali
widziałem Piotra i rybaka, którzy wyciągali z wody sieci pełne ryb. Uśmiechnąłem się na myśl o tym,
jak wiele dusz złowi kiedyś Piotr w sieć Mojej miłości.
W pewnej chwili podszedł do Mnie Mateusz.
– Panie, czy mogę z Tobą pospacerować? – zapytał.
– Oczywiście, przyjacielu – odparłem radośnie.
– Panie, źle dziś spałem. Mam pewien problem – wyjaśnił Mateusz.
– Co cię trapi, przyjacielu? zapytałem, okazując zatroskanie, mimo że wiedziałem, co Mi powie.
– Panie, widziałem, jak Judasz segreguje pieniądze, a następnie zakopuje część z nich niedaleko
stąd. Dlaczego on… to robi? – zapytał.
– Przyjacielu, nie przejmuj się tym, inaczej ciężko będzie ci skupić się na modlitwie i miłości
Bożej, możesz też stracić zaufanie do innych. W ten sposób grzech jednego człowieka niszczy innego.
Zawsze kieruj się miłością, pamiętając, że każdy grzesznik to osoba, która wpadła w pułapkę zastawio-
66
ną przez zło. Módl się za grzeszników, pomagaj im, ale ich nie potępiaj. Dzięki temu grzech nie dosię-
gnie ciebie i będziesz nadal żył w zgodzie z Bogiem – pouczyłem go.
– Tak, Panie. Teraz zrozumiałem, że myśli o Judaszu rozproszyły mnie, poczułem złość i próbo-
wałem go potępiać. Ciężko jest jednak powstrzymać te uczucia, kiedy widzimy człowieka postępujące-
go źle.
– To, że ktoś zachowuje się niewłaściwie, nie znaczy, że ty musisz robić to samo, w ten sposób
bowiem dasz się złapać w pułapkę zła. Kochaj, wybaczaj, bądź wyrozumiały i staraj się pomóc grzesz-
nikom pokonać ich słabości. Daj im tyle szans, ile potrzebują – poradziłem.
– A co, jeśli dalej będą grzeszyć i w żaden sposób nie okażą skruchy? Co wtedy, Panie? – zapytał
Mateusz, mając na myśli pomoc, jaką do tej pory otrzymał Judasz, a z której nie skorzystał.
– Wtedy też nie należy się od nich odwracać, a tylko potępić grzechy, jakich się dopuszczają.
Pamiętaj, że wszyscy ludzie to dzieci Boże, podobnie jak i ty, więc zawsze powinieneś być gotowy im
pomóc – wyjaśniłem.
– Ale niektórzy ludzie nie słuchają, co się do nich mówi.
– To już ich wybór. Tak samo ty możesz wybrać, czy im pomożesz, czy nie. Czy jednak, gdy oni
dokonają złego wyboru, ty powinieneś robić to samo? Jeśli będziesz postępował dobrze, być może
pewnego dnia, patrząc na twój przykład, grzesznik nawróci się. To od ciebie zależy, czy będziesz mógł
służyć mu za wzór, okazując miłość, przebaczenie i pokładając ufność w Bogu.
– To trudne, Panie – odpowiedział Mateusz.
– Droga, którą proponuję, nie jest prosta, ale wiedzie do Nieba – odparłem.
Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu, po czym Mateusz zapytał:
– A jeśli zły człowiek się nie zmieni?
– Wówczas z własnej woli wybierze śmierć. Karą za grzech jest wieczne cierpienie, a nagrodą za
miłość życie wieczne – odpowiedziałem, widząc tych wszystkich, którzy żyli w grzechu i nie żałowali
tego ani nie przyjęli miłości i przebaczenia, a także cierpienie, jakie sami sobie zgotowali. Potem ujrza-
łem tych, którzy co prawda grzeszyli, ale pożałowali swych uczynków i szukali przebaczenia – ci za-
służyli na wieczne życie w Niebie.
– Zawsze kochaj, zawsze wybaczaj i zawsze proponuj pomoc innym – powiedziałem do Mateu-
sza. – W ten sposób uratujesz zabłąkane dusze od wiecznego bólu.
Wkrótce wrócił Piotr i rybak, który wyskoczył z łodzi, gdy tylko dobili do brzegu, i podbiegł do
Mnie.
– Nigdy w życiu nie widziałem tylu ryb – krzyknął. – Miałeś rację, mówiąc, że dziś dużo złowię.
Ale skąd o tym wiedziałeś?
– Po prostu wiedziałem – odrzekłem z uśmiechem.
Piotr wyglądał na naprawdę zadowolonego.
– Bardzo mi się podobało. Dzisiejszy połów przywołał miłe wspomnienia – oznajmił.
Rybak wrócił do łodzi, z której przyniósł dla Mnie duży kosz ryb.
– Proszę, weź to. Zjecie solidny posiłek – powiedział, a następnie znów udał się do łodzi razem z
Piotrem. Zabrali się za pakowanie ryb do koszy. Cieszyłem się, widząc, że Piotr jest zadowolony, a ry-
bak polubił jego towarzystwo.
Wkrótce przyszli Jakub i Jan. Wzięli ode Mnie kosz, mówiąc:
– Jest bardzo ciężki, Panie. Pozwól, że go poniesiemy.
Poszedłem więc za nimi do miejsca, gdzie przygotowywano posiłki.
– Dobrze by było zjeść teraz ciepłą rybę – zauważyłem.
– Upiekę kilka, Panie – zaproponował Andrzej. – A Ty usiądź i odpocznij chwilę.
Nie upłynęło wiele czasu, nim siedziałem nad posiłkiem składającym się ze wspaniałej, świeżej
ryby, która wręcz rozpływała się w ustach. Następnie, najedzony, ułożyłem się do snu. Obudziły Mnie
nawoływania ludzi, którzy przyszli się ze Mną zobaczyć. Chcieli, aby do nich przemówił. Stanąłem na
obróconym koszu i uniosłem ręce, prosząc o ciszę. Gdy ludzie uspokoili się, przemówiłem:
– Wczoraj, a także i dzisiaj, wielu z was zostało uleczonych, zatem i dziś pragniecie, aby was
uzdrowiono. Wiedzcie, że uzdrawiająca moc Boga jest nieskończona. Nieważne, ile razy o nią prosicie,
67
nigdy nie osłabnie. Moc Boska nigdy nie przemija, nigdy nie ulega wyczerpaniu, mocą Boga jest mi-
łość. Otwórzcie serca i szczerze, z pokorą, poproście o pomoc, a Bóg was wysłucha.
– Wyzdrowiałem! Widzę! – krzyknął człowiek, który dotąd był niewidomy. Wszyscy odwrócili
się w jego stronę. – Poprosiłem Boga o pomoc, tak jak nakazał nam Jezus. Poprosiłem i odzyskałem
wzrok. Chwalmy Boga… Dziękuję, Jezu!
Za chwilę krzyknęła kaleka dotąd kobieta:
– Moje nogi! Moje nogi! Spójrzcie, są proste. Mogę chodzić bez trudu. Patrzcie na mnie. – Wi-
rowała z zachwytem. – Chwalmy Boga, chwalmy Boga!
Wkrótce wiele głosów wielbiło Boga i dziękowało Mi za uzdrowienia. Robiło się już ciemno,
kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić. Zbliżył się do Mnie Filip.
– Panie, nawet ich nie dotknąłeś, a wszyscy wyzdrowieli!
– Zostali uleczeni, ponieważ otworzyli serca i uwierzyli, że Bóg ich uzdrowi – odpowiedziałem.
– Zatem ich wiara musiała być naprawdę silna, Panie – zauważył Filip.
– Ich wiara jest taka sama jak u większości ludzi: czasem słabsza, czasem silniejsza. Dziś jednak
otworzyli serca i pozwolili, aby Bóg napełnił ich miłością. Nikt z uleczonych ludzi niczego się nie do-
magał. Po prostu otworzyli serca, a wówczas spełniła się Boża wola. Gdyby każdy człowiek tak uczy-
nił, na świecie nie byłoby ani bólu, ani grzechu – powiedziałem.
Podeszli do nas Piotr z Jakubem.
– Czy jesteś zmęczony, Panie? – zatroskał się Piotr.
– Nie, przyjacielu. Nie jestem. Chodźmy do synagogi – zaproponowałem. Następnie udaliśmy się
w czterech do świątyni, aby się pomodlić, podczas gdy pozostali uczniowie zajęli się przygotowaniem
wieczornego posiłku.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 7 STYCZNIA 1997
W synagodze panowała cisza. W środku tylko kilku ludzi modliło się lub czytało Pismo Święte.
Gdy usiadłem i otworzyłem serce przed Ojcem w Niebiosach, usłyszałem i poczułem wszystkie modli-
twy odmawiane w synagodze w tym momencie. Zobaczyłem miłość, nadzieję, rozpacz i prośby o prze-
baczenie.
W ciemnej świątyni oświetlonej tylko przez kilka lamp i świeczek dojrzałem pochylonego męż-
czyznę, który kołysał się w przód i w tył. Wydawało się, że jest tak pochłonięty modlitwą, że nie zwra-
ca uwagi na nikogo innego. Prosił Boga o wybaczenie i pomoc. Podszedłem i siadłem obok niego, po
czym łagodnie go pouczyłem:
– Przyjacielu, Bóg wybacza ci i pragnie pomóc.
Człowiek przestał się kołysać i popatrzył na Mnie zaskoczony.
– Co masz na myśli? Skąd wiesz, o co prosiłem?
– Czasem zastanawiamy się, czy warto dalej żyć. Bywa, że ludzie patrzą na popełnione przez sie-
bie błędy i zastanawiają się: jak mogłem to zrobić? Jak mogłem tak zgrzeszyć? Wówczas wątpią, czy
ich życie jest coś warte, skoro obrazili Boga – powiedziałem do niego spokojnie.
– Skąd wiesz o mnie tak wiele? – zapytał zdziwiony.
– Wyjdźmy na zewnątrz, aby porozmawiać – zaproponowałem i podniosłem się, aby wyjść ze
świątyni.
Gdy z podążającym za Mną człowiekiem przechodziłem obok Piotra, ten spojrzał na Mnie, jakby
chciał zapytać: „Czy wszystko w porządku?” Skinąłem mu głową i uśmiechnąłem się, więc pozostał na
swoim miejscu.
Na zewnątrz mężczyzna podszedł do Mnie i zapytał:
68
– Skąd wiedziałeś, o czym myślę?
– Przyjacielu, widziałem twoje serce. Wiem, jak zgrzeszyłeś i jak żałowałeś swoich postępków, a
także i o tym, że obiecałeś już więcej tego nie powtórzyć. Widzę przed sobą człowieka napojonego wi-
nem, człowieka, który kocha wino i nie potrafi się od niego uwolnić… który zarazem pragnie być wol-
ny i jest świadom grzechów popełnionych w stanie upojenia. Człowieka, który jest zły sam na siebie za
to, że pod wpływem alkoholu jest agresywny i obraża innych… który uważa każdą kobietę za przed-
miot, który można wykorzystać… nawet własne córki… który zmusza żonę do najgorszych czynów.
Człowiek ten spłodził dziecko z własną córką, a później chciał je zabić, ponieważ przypominało
mu o popełnionym grzechu. Córka odmówiła, więc ojciec zabił ją, aby uśmiercić dziecko w jej łonie.
Dziewczyna uciekła z domu, aby je uratować. Dopiero wówczas ojciec zdał sobie sprawę z popełnio-
nych błędów, zaczął błagać Boga o wybaczenie i zapragnął, żeby jego córka wróciła do domu.
Przerwałem na chwilę, aby spojrzeć na mężczyznę, który nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
Zrobił się czerwony na twarzy ze wstydu.
– Ja… ja… ja – wyjąkał.
Nie mógł wydusić z siebie słowa, więc kontynuowałem:
– Wejrzałem w twoje serce i wiem, że jesteś grzesznikiem. Jesteś słaby i dałeś się omotać złu.
Owszem, działałeś pod wpływem alkoholu, który wyzwala w tobie wszystko, co najgorsze. Obraziłeś
Boga i człowieka. Aby spełnić swoje zachcianki, potraktowałeś źle wielu ludzi. Tak było.
Mężczyzna rozpłakał się i upadł na kolana.
– Bóg nigdy mi nie wybaczy. Jak mógłby wybaczyć to, co zrobiłem… Po co mam dalej żyć? Mo-
ja córka, moja biedna córka. Boże, wybacz mi.
– Bóg wybaczy ci, gdyż Jego miłosierdzie jest nieskończone. Wybaczy ci każdy grzech, jeśli tyl-
ko twoja skrucha jest szczera i wypływa z miłości. Masz teraz szansę, by odpokutować za swe postępki
i zmienić się. Od ciebie zależy, jak będzie wyglądało twoje dalsze życie.
Prosisz Boga o wybaczenie, szczerze żałując tego, że skrzywdziłeś innych. To tylko początek.
Teraz musisz odmienić swoje życie… Aby odpokutować, codziennie kieruj się miłością. Nie pij wię-
cej, nie grzesz, żyj w zgodzie z Boskimi przykazaniami. Proś o przebaczenie tych, których skrzywdzi-
łeś. Przekonaj ich, że naprawdę żałujesz i nigdy już ich nie skrzywdzisz. Codziennie przyglądaj się sa-
memu sobie – swoim słabościom i grzechom – i proś Boga o siłę, aby przezwyciężyć ja dzięki Jego
miłości – dodałem.
Mężczyzna płakał jeszcze bardziej rozpaczliwie.
– Jak mogę prosić córkę o wybaczenie? Odeszła i nie wiem, gdzie jest – łzy ciekły mu po policz-
kach, a z ust poleciała ślina. – Co mogę zrobić?
– Twoja córka i jej dziecko, twoje dziecko, spoczywają teraz w pokoju. Przekroczyli próg pro-
wadzący do wiecznego szczęścia z Bogiem – powiedziałem ze smutkiem.
– Nie żyją? – krzyknął. – Nie żyją?
– Tak, przyjacielu. Niestety tak – odpowiedziałem.
– O, nie… nie… Boże wybacz mi! – powtarzał, upadłszy na podłogę. – Co ja zrobiłem?... Co
zrobiłem?
Położyłem dłoń na jego ramieniu.
– Bóg wybacza ci. A teraz żyj przykładnie i zatroszcz się z miłością o resztę rodziny.
– Moja córka… - powtarzał zrozpaczony.
– Jest teraz spokojna i wybaczyła ci. Przyjmij przebaczenie od niej i od Boga. Niech twoje życie
będzie odtąd pokutą za popełnione grzechy.
– Jak mogę żyć… jak mogę… po tym, co zrobiłem? Moja piękna córka. Boże, wybacz mi! - bła-
gał.
– Bóg już ci wybaczył. Chce jedynie, abyś odtąd był dobry i kierował się miłością – pouczyłem
go.
Wciąż płakał, gdy przybiegła do niego żona z drugą córką.
– Co się stało? – zapytała, podnosząc go z ziemi.
– Nasza córka nie żyje, jej dziecko też – wyszlochał w odpowiedzi. Kobieta omal nie zemdlała,
po czym obie, razem z córką, zaczęły również płakać.
69
– Za życia traktowaliście ją źle, a gdy umarła, tęsknicie za nią. Dla jej dobra, a także i swojego,
żyjcie odtąd przykładnie, nie popełniajcie tych samych błędów, żałujcie za grzechy i przyjmijcie Bo-
skie przebaczenie – powiedziałem.
– Nie mogę, zabiłem ją – krzyknął mężczyzna, po czym wyciągnął nóż i przystawił sobie do ser-
ca. – Muszę zapłacić za to, co zrobiłem!
– Nie, mężu. Nie! Kocham cię! – krzyknęła żona.
– Ojcze, nie rób tego – prosiła córka. – Ja także cię kocham!
Mężczyzna przestał na chwilę płakać i ze zdecydowaniem malującym się na twarzy powtórzył:
– Muszę zapłacić za grzechy.
Nim zdążył wbić nóż w ciało, spojrzałem mu w oczy, mówiąc:
– W ten sposób nie zapłacisz za wyrządzone zło, a tylko zwiększysz ból tych, których skrzywdzi-
łeś.
Człowiek opuścił rękę z nożem i spojrzał na żonę i córkę, które płakały i błagały go, by ich nie
zostawiał.
– Masz rację – zauważył. – Przez to będą cierpiały jeszcze bardziej. – Odłożył nóż. – Wiem, co
muszę zrobić. Przez resztę życia będę zajmował się opuszczonymi dziećmi. W każdym z nich będę wi-
dział moją córkę i jej dziecko. Od dzisiaj obiecuję nie wypić ani kropli. Będę przestrzegał Boskich
przykazań, a wszystkie moje wyrzeczenia będą ofiarowane Bogu pokutą.
Zwrócił się do żony i córki:
– Tak mi przykro, wybaczcie mi.
Kobiety objęły go. Troje ludzi siedziało razem przez jakiś czas, płacząc.
– Dotrzymaj obietnicy, a uratujesz duszę – powiedziałem do mężczyzny.
– Tak zrobię, przysięgam, tak zrobię – powtarzał. Wejrzałem w jego serce i zobaczyłem, że na-
prawdę tak będzie.
Wówczas z synagogi wyszło kilku Moich przyjaciół. Zdziwili się, widząc rozgrywającą się przed
ich oczyma scenę. Odwróciłem się do nich i powiedziałem:
– Jutro opuścimy to miasto, uzdrowiliśmy już wszystkich.
Następnie udaliśmy się nad jezioro, zostawiając za sobą pogrążoną w żałobie rodzinę, którą cze-
kała nowa, inna przyszłość.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 8 STYCZNIA 1997
Rankiem, kiedy zaczęliśmy zbierać się do odejścia, zbliżył się do Mnie rybak.
– Jeżeli wybierasz się na drugą stronę jeziora, mogę Cię tam zabrać łodzią – zaproponował.
– To bardzo miło z twojej strony, przyjacielu – uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
– Przynajmniej tyle mogę dla was zrobić po tym, jak razem z Piotrem złapaliśmy wczoraj tyle
ryb.
– A co z Moimi uczniami? – zapytałem.
– Mogę zabrać do łodzi piętnaście osób. Mógłbym popłynąć dwa razy i znaleźć drugiego rybaka,
który zabrałby pozostałych – odpowiedział z entuzjazmem. Spojrzałem na drugą stronę i uśmiechnąłem
się.
– Dobry pomysł, dziękuję – odrzekłem.
Wkrótce znalazłem się w łodzi razem z dwunastoma uczniami. Mateusz, Justus, Piotr i Andrzej
wyglądali na wodzie na szczęśliwych. Pomagali rybakowi w sterowaniu łodzią.
Dotarcie do miasta na przeciwległym brzegu zajęło prawie godzinę. Kiedy rybak zbierał się, by
popłynąć z powrotem po resztę Moich uczniów, podszedłem do niego.
70
– Cieszę się, że spotkałem tak szczerego i bezpośredniego człowieka – powiedziałem.
– To ja się cieszę – odparł. – Twoje słowa trafiły prosto do mojego serca. Naprawdę. A kiedy ło-
wiłem ryby z Piotrem, zaprzyjaźniłem się z nim. Poza tym po raz pierwszy w życiu złowiłem tyle ryb.
Twoje przybycie do miasta było dla mnie błogosławieństwem – dodał.
Patrząc na niego wiedziałem, że mówi prawdę. Boża miłość wyzierała z jego serca, był przyjazny
dla wszystkich, niewinny jak dziecko i cechowała go szczerość tak czysta jak poranna bryza.
– Judaszu! – zawołałem.
– Tak, Panie?
– Daj temu dobremu człowiekowi kilka monet za przewiezienia nas na drugą stronę jeziora. Nie
zapomnij też o jego przyjacielu.
– Ile? – zapytał Judasz rybaka.
– Nie musicie mi płacić. Z przyjemnością oddałem wam tę przysługę – odpowiedział rybak ku
wyraźnemu zadowoleniu Judasza.
– To Mój dar dla ciebie i podziękowanie za pomoc – nalegałem.
– Dałeś mi już naprawdę wiele, więcej nie mogę przyjąć – bronił się rybak.
– Ile bym nie dał, zawsze mam się czym podzielić – odparłem, a rybak spojrzał na Mnie z zakło-
potaniem, podczas gdy na twarzy Judasza pojawił się wyraz niedowierzania.
– Weź te pieniądze i kup coś ode Mnie żonie i córkom – powiedziałem, a Judasz z niechęcią po-
łożył kilka monet na dłoni rybaka.
– Skąd wiesz, że mam żonę i córki? – zapytał rybak.
– Wiem także i o tym, że twoje najmłodsze dziecko będzie już zdrowe, kiedy wrócisz do domu –
dodałem.
– Skąd wiesz, że jest chora? Zachorowała zeszłej nocy. Ugryzł ją jakiś robak i dziś dostała go-
rączki – powiedział zdziwiony.
– Wiem też i o tym, że twoja rodzina jest pełna miłości, co raduje Boga.
– Dziękuję, Panie! Dziękuję – powiedział radośnie, a następnie wskoczył do lodzi i odpłynął.
Piotr stał na brzegu i machał na pożegnanie.
– To dobry człowiek – oznajmił.
– Tak, to prawy, prosty człowiek, który wiedzie uczciwe życie. Ludzie tacy jak on czynią Mnie
szczęśliwym – odpowiedziałem.
– Ale on wcale nie mówił o Bogu – zaprotestował Judasz. – Jak można być dobrym człowiekiem,
skoro nie mówi się o Bogu?
– Kiedy jest w domu, modli się razem z rodziną – odpowiedziałem Judaszowi. – Przestrzega sza-
batu i stara się wypełniać Boże przykazania. To, że nie widziałeś, jak się modli czy mówi o Bogu, nie
znaczy, że tego nie czyni. Wielu ludzi żyje zgodnie ze świętymi przykazaniami, ale nie obnosi się z
pobożnością na ulicy. Za to w ich życiu nie brakuje miłości, co świadczy o tym, że są blisko Boga.
Czasem ludzie, którzy obnoszą się z pobożnością, tak naprawdę wcale nie są dobrzy. Nierzadko prze-
pełnia ich duma, przez którą gardzą innymi i nie potrafią im wybaczyć. O świętości nie decyduje czło-
wiek, ale Bóg.
Piotr spojrzał na Mnie i powiedział:
– Masz rację, Panie. Wiem, że ten człowiek jest dobry, ponieważ każda spędzona z nim chwila
była dla mnie jak dar.
Słysząc te słowa, Judasz spojrzał na Piotra i wzruszył ramionami, po czym odszedł, schowawszy
pod płaszczem sakwę z monetami.
– Piotrze, kiedy jesteś blisko serca pełnego miłości, czujesz to, a kiedy spotykasz się z kimś, kto
jest daleko od Boga, także jesteś w stanie to wyczuć. Pamiętaj o tym i zawsze ufaj swoim przeczuciom
– poradziłem, mając na myśli jego przyszłe zmagania.
Następnie razem z Piotrem udaliśmy się na spacer do miasta, aby znaleźć synagogę i pomodlić
się. Na ulicach roiło się od ludzi, ponieważ w miasteczku znajdował się targ, który przyciągał ludność z
okolicznych wiosek. Poza tym stacjonowali tu Rzymianie, więc po drodze co jakiś czas spotykaliśmy
grupki żołnierzy. W pewnym miejscu zauważyliśmy legionistów ż żydowskimi kobietami, które były
gotowe spełnić wszystkie ich zachcianki.
71
– Jak one mogą to robić? – zapytał Piotr, nieco zdegustowany faktem, że Żydówki mogą zacho-
wywać się w ten sposób.
– A czym ich postępowanie różni się w jakiś sposób od postępowania kapłanów, którzy kłaniają
się w pas przed potęgą Rzymu? – zapytałem.
Piotr spojrzał na Mnie i przyznał:
– Chyba nie.
Widziałem jednak, że czuje się zakłopotany, widząc zachowanie kobiet.
– Czasem władza zwodzi ludzi – wyjaśniłem. – Tak też jest z tymi kobietami. Żołnierze podobają
się im, ponieważ to oni rządzą miastem. Przypuszczają, że mogą liczyć na specjalne traktowanie i
przywileje za swoje usługi. Najwyżsi kapłani, a także wielu faryzeuszy zachowuje się podobnie. Po-
nieważ jednak działają w imię religii, ich poczynania wydają się zgodne z przykazaniami. Tymczasem
tak samo dogadzają Rzymianom i prostytuują się jak kobiety, które widzieliśmy. Gdybyś zatem chciał
je potępić, musisz też wyrzec się wszystkich kapłanów.
Piotr przemyślał Moje słowa i zapytał:
– Co zatem powinienem zrobić, Panie?
– To samo, o co prosiłem cię w przypadku innych ludzi. Módl się za nich, aby otworzyli swoje
serce dla Boga, okazali skruchę i prosili o odpuszczenie win. Proszę cię, abyś potrafił im przebaczyć.
Kiedy żywisz do kogoś urazę, nie dopuszczasz do siebie Bożej miłości – tłumaczyłem.
– Spróbuję, Panie – obiecał Piotr.
– Tylko o to cię proszę – powiedziałem, kiedy szliśmy ulicami, szukając synagogi.
W świątyni było wielu ludzi, którzy słuchali słów rabina. Kapłan mówił:
– Kiedy Mojżesz prowadził ludzi przez pustynię, dał im wszystko, czego potrzebowali: jedzenie,
by nie byli głodni, wodę, by nie byli spragnieni, miejsce na odpoczynek. Bóg okazał Izraelitom, że jest
przy nich i ich kocha, Nawet gdy ludzie odwrócili się od Boga, by czcić fałszywe bożki, wciąż ich ko-
chał i wybaczył im.
Dzisiaj Bóg patrzy na Izrael i widzi, że wszyscy się od Niego odwrócili. Ludzie wypełniają wolę
innych, zamiast woli Boga. Myślą tylko o sobie, interesują ich przyjemności, a nie Bóg. On dziś także
zaproponowałby Izraelitom miłość i przebaczenie, jak zrobił to na pustyni. Dziś wszyscy znaleźliśmy
się na duchowej pustyni, na której jedynymi oazami zdają się ostoje dumy, władzy i egoizmu. Dziś
Bóg, podobnie jak kiedyś na pustyni, dałby nam wodę. Wodę, która orzeźwiałaby nasze dusze, i po-
karm, który by je wzmocnił. Dziś Bóg także nas kocha i, tak samo jak wczoraj, w zamian oczekuje je-
dyni miłości.
Rabin skończył przemowę i czekał na pytania.
– Mówisz, że znaleźliśmy się na duchowej pustyni, ale zobacz: tak wielu z nas przyszło do syna-
gogi – odezwał się jeden z faryzeuszy.
– To, że tu przyszliście, nie oznacza, że wasze dusze nie są zbłąkane. Ilu z was przyszło tu tylko
po to, aby ich zobaczono, ilu pojawiło się, aby zgłosić mądre uwagi lub by wzmocnić swoją pozycję?
Zastanawiam się, ilu z was przyszło tylko z powodu miłości do Boga – odparł rabin.
– Kim jesteś, aby nas potępiać? – zapytał ktoś z zebranych.
– Nie potępiam was, tylko Bóg mógłby to zrobić. Proszę jedynie, abyście przyjrzeli się sobie i
ocenili, czy jesteście blisko Boga. A jeśli nie, abyście zrobili wszystko, co możliwe, by się do Niego
zbliżyć – odparł rabin.
– Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś, rabinie? – zapytał pewien człowiek, który wyglądał na
mędrca.
– Pewnego dnia usłyszałem człowieka, którego słowa roznieciły ogień w moim sercu. Brzmiały
jak słowa samego Boga. Słuchając Go, czułem, że coraz lepiej rozumiem Pismo Święte.
– Kim był ten człowiek? – zapytał mędrzec.
– To był Jezus z Nazaretu – odpowiedział rabin.
Moje imię powtarzano teraz w całej świątyni. „Jezus… Jezus… Jezus…”.
Rabin kontynuował:
– Żałuję tylko, że Go nie widziałem. Niemniej samo słuchanie było dla mnie i tak niesamowitym
przeżyciem.
72
– Panie, czy on jest niewidomy? – szepnął do Mnie Piotr.
– Twoje modlitwy zostały wysłuchane, rabinie – odezwałem się głośno.
– Kto to? Dlaczego masz głos jak Jezus? – zapytał rabin. Wszyscy odwrócili się, aby na Mnie
spojrzeć, a rabin krzyknął: – Widzę! Ja widzę! To cud.
Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem:
– Zawsze potrafiłeś patrzeć sercem, teraz będziesz też patrzył oczami.
– Jezusie, widzę Cię! Dziękuję, dziękuję! – wołał. Podszedł i chwycił Mnie za rękę. Wkrótce lu-
dzie z synagogi zaczęli zadawać wiele pytań, na które z trudem nadążyłem odpowiadać.
– Czy uzdrowiłeś go w imię Boga? – zapytał jeden z faryzeuszy.
– Uleczyłem go w imię Ojca, który jest w Niebie – odparłem.
– Kto jest Twoim Ojcem? – zapytał inny.
– To Bóg Izraela.
– Co za herezja! – krzyknął któryś z faryzeuszy. – Mówi, że Jego ojcem Jest Bóg.
– Czy Bóg nie jest Ojcem nas wszystkich? – wtrącił się rabin.
Na moment zapadła cisza, po czym ktoś inny zapytał:
– Kim jesteś? Prorokiem? Mesjaszem? Kim dokładnie jesteś?
– Jestem tym, Który jest z Ojcem – odpowiedziałem.
– Bluźnierstwo, bluźnierstwo! – krzyczeli faryzeusze. Jeden nawet rozdarł szaty.
Piotr powiedział:
– Powinniśmy odejść, Panie.
Zebrani wokół Mnie ludzie krzyczeli i popychali Mnie.
Rabin zawołał:
– Takie zachowanie nie uchodzi w synagodze! Czy zapomnieliście, że On mnie uzdrowił?
Ludzie uciszyli się, a rabin podszedł do Mnie.
– Odejdź stąd szybko, przyjacielu.
Razem z Piotrem wyszliśmy na ulicę i podążyliśmy w kierunku brzegu. Będąc już na zewnątrz,
usłyszeliśmy, że w świątyni na nowo rozpętała się awantura.
– Tak szybko zapomnieli o dokonanym przez Ciebie cudzie – zauważył Piotr.
– Tak, przyjacielu. Niestety, w przyszłości zdarzy się to jeszcze wiele razy – powiedziałem, my-
śląc o tym, jak wielu nie uzna cudu Krzyża.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 9 STYCZNIA 1997
Po drodze do jeziora minęliśmy posterunek Rzymian. Ze środka dobiegł na dźwięk uderzenia ba-
ta o skórę, a potem krzyk. Podeszliśmy do tłumu, który gromadził się wokół przywiązanego do słupa,
biczowanego przez rzymskich żołnierzy mężczyzny. Człowiek ten był ledwie przytomny, ale za każ-
dym uderzeniem bata krzyczał z bólu. Okrzyki te robiły się coraz cichsze. Rzymianie śmiali się z jego
bólu, biczowanie było dla nich formą rozrywki. Jeden z biczujących młodzieńców zawołał:
– Żydowska świnia!
Piotr spojrzał na Mnie, a potem powiedział:
– Jeśli nie przestaną, zabiją go.
– Za chwilę przestaną – odpowiedziałem. Pomyślałem o bólu, jaki czuł ten człowiek, oraz o tym,
że w przyszłości sam będę podobnie cierpiał. Wtedy właśni pojawił się centurion. Rozpoznałem w nim
oficera, który wcześniej płakał nad zabitym dzieckiem w jednej z wiosek.
– Przestańcie! – krzyknął do biczujących młodzieńca żołnierzy. – Wypuście go. Już dostał za
swoje. Kto kazał go biczować?
73
Naprzód wystąpił żołnierz o surowym wyglądzie, który powiedział:
– Obraził Rzym, więc naszym obowiązkiem było dać mu nauczkę – powiedział.
– Pytałem, kto wydał rozkaz, a nie dlaczego doszło do biczowania – wrzasnął na niego oficer.
– Ja. Jako starszy legionista – odparł żołnierz, który stał teraz na baczność.
– Nie posiadasz władzy pozwalającej ci wydać taki rozkaz. Dlaczego nie zapytałeś oficera o po-
zwolenie? - zapytał surowo centurion.
– Myślałem, że obrona honoru Cesarstwa Rzymskiego jest naszym obowiązkiem – odparł potul-
ny żołnierz.
Centurion podszedł do młodego człowieka, który leżał na ziemi, i delikatnie podniósł jego głowę.
– Omal go nie zabiliście! – krzyknął. – Co takiego zrobił?
– Powiedział, że chciałby, aby wszyscy Rzymianie wrócili do domu i zostawili jego ziemię w
spokoju – odparł żołnierz.
– Ilu z was to słyszało? – zapytał centurion, a wszyscy żołnierze potwierdzili, że słyszeli te sło-
wa.
– Tak, ale on powiedział to po tym, jak żołnierze zabrali jego towary, nie płacąc za nie, i prze-
wrócili stragan, rozrzucając wszystko na ziemi! – zawołał ktoś z tłumu.
– Czy to prawda? – zapytał oficer, stojąc tak blisko żołnierza, że prawie dotykał jego twarzy. Ten
milczał, więc centurion wrzasnął: – Czy to prawda?! Odpowiadaj!
– Tak – odrzekł z wahaniem żołnierz.
– A więc kradniecie towary, potem rozrzucacie resztę na ziemi, a kiedy ich właściciel protestuje,
bijecie go na śmierć? Czy w ten sposób powinien postępować rzymski żołnierz?
– Ale to są Żydzi, a Jego Ekscelencja Gubernator powiedział, że mamy być surowi i trzymać ich
w ryzach – bronił się legionista.
– Myślisz, że w ten sposób utrzymasz ludzi w ryzach? Głupcze, przez takie postępowanie prowo-
kujesz opór i nienawiść. To ja tu wydaję rozkazy, masz o tym nie zapominać! Opatrzcie rany tego
człowieka, potrącę każdemu z was z pensji na odszkodowanie dla niego. I żeby to się więcej nie powtó-
rzyło! Słyszycie?! – wrzasnął oficer do zebranych żołnierzy, którzy odpowiedzieli chórem: – Taj jest.
– A ty – odezwał się centurion do prowodyra – jeśli jeszcze raz wymyślisz coś takiego, to ciebie
każę przywiązać do pala i ubiczować! Czy wyraziłem się jasno?
– Tak jest – wypalił żołnierz.
Centurion odszedł, a wściekli żołnierze postawili pobitego na nogi, wylali na niego wiadro słonej
wody i odprowadzili w stronę tłumu, aby zajął się nim któryś z gapiów.
– To ten oficer, którego widzieliśmy wcześniej, Panie – zauważył Piotr.
– Tak, pamiętam. Wtedy również okazał troskę o innych. Ten szorstki mężczyzna ma serce spra-
gnione prawdy, sprawiedliwości i godności. Pewnego dnia pokaże, jaki jest naprawdę – oznajmiłem,
myśląc o tym, jak w przyszłości mężczyzna wróci do Rzymu i przyjmie nową religię, nazywaną chrze-
ścijaństwem.
– Tak czy inaczej, wydaje się sprawiedliwym człowiekiem – odparł Piotr. – I nie czuje nienawi-
ści do Żydów.
– On nie czuje nienawiści do nikogo – odpowiedziałem, pragnąc, aby wszyscy ludzie tacy byli.
Podszedłem do pobitego człowieka, niesionego przez innych. Dotknąłem jego pleców i powiedziałem:
– Ból wkrótce minie, ale ślady zostaną.
– Co masz na myśli, mówiąc, że ból minie? Dostał dwadzieścia pięć batów. Prawie go zabili –
rzucił z oburzeniem jakiś człowiek. Wówczas ubiczowany młodzieniec otworzył oczy i odezwał się z
trudem:
– Ból mija, ale czuję się bardzo zmęczony.
– Dajcie mu odpocząć. Kiedy się obudzi, nie będzie czuł bólu – powiedziałem do niosących go
ludzi.
– To niewiarygodne. Ból naprawdę zaczął ustępować – stwierdził człowiek, który dopiero co
wątpił w Moje słowa, a potem krzyknął do innych: – Chodźcie, zabierzmy go do domu!
Kiedy odeszli, ruszyliśmy dalej, w stronę jeziora, gdzie dotarli już wszyscy uczniowie. Przywoła-
łem ich do siebie i oznajmiłem:
74
– Chciałbym, abyście rozeszli się po okolicznych wioskach i opowiedzieli ludziom o Bożej miło-
ści i przebaczeniu. Wieźcie ze sobą Moją uzdrawiającą miłość i podzielcie się nią z innymi. Dwunastu
zostanie, a pozostali pójdą wypełnić Moją wolę. Zobaczycie, Boża miłość rozejdzie się po świecie i
uratuje ludzkie dusze.
– Jak mamy to zrobić bez Ciebie? – zawołał jeden z nich.
– Będę z wami wszędzie, a kiedy wezwiecie Mnie, poczujecie, jak przechodzi przez was Moja
miłość – wyjaśniłem. – Nie bójcie się. Ufajcie Mi, a będziecie bezpieczni.
– Kiedy się z Tobą spotkamy? – zapytał Mateusz.
– Za murami Jerozolimy. Dołączcie tam do Mnie. Będziemy razem świętować i opowiecie Mi o
cudach, jakie zdziałaliście w Moim imieniu.
Przez następne dwie godziny uczniowie rozchodzili się w różne strony.
– Czy powiedzie im się, Panie? – zapytał Piotr.
– Oczywiście, przyjacielu. Jestem z każdym z nich – odparłem, po czym udałem się z dwunasto-
ma uczniami do miasta, aby znaleźć miejsce na nocleg.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 10 STYCZNIA 1997
Dotarliśmy do karczmy wypełnionej jedzącymi i pijącymi ludźmi. Judasz dowiedział się od go-
spodarza, że znajdzie się tam dla nas miejsce, o ile zgodzimy się spać po kilku w każdym pokoju. Mo-
gło być nieco ciasno, ale właściciel zapewnił nas, że i tak mamy szczęście. W mieście znajdowało się
targowisko i przybywało tu wielu podróżnych.
Zostawiliśmy rzeczy w izbach, po czym usiedliśmy przy dwóch stołach. Ośmiu rozgościło się
przy większym, a pięciu przy mniejszym. Zjedliśmy pyszny posiłek składający się z ryby, chleba i wi-
na. Potem siedzieliśmy jeszcze chwilę przy stole, rozmawiając.
Judasz (nie Iskariota) zapytał:
– Panie, dlaczego prosty posiłek wydaje się czasem bardziej sycący niż najlepsze frykasy?
– Kiedy jesteś głodny, wszystko smakuje dobrze – odpowiedział mu z uśmiechem Judasz Iskario-
ta.
– To, czy posiłek ci smakuje, czy nie, zależy od tego, czy doceniasz to, co dostałeś. Często lu-
dzie, którzy jedzą najbardziej wykwintne potrawy, nie cieszą się z nich, ponieważ nie czują wdzięczno-
ści za to, co posiadają. Dziś jesteśmy wdzięczni za ten posiłek, więc mimo że był prosty, smakował
nam.
Tak samo jest z Bożą miłością. Czasem ludzie, którzy myślą, że kochają Boga, nie cieszą się z
Jego darów, ponieważ przyzwyczaili się już do nich. Uważają, że Bóg zawsze jest przy nich i nie mu-
szą poświęcać Mu wiele uwagi. Święta i uroczystości religijne są dla nich tylko rutyną, ponieważ nie
wiążą z duchowym przeżyciem.
Są też ludzie, którzy kochają Boga z całej duszy. Nieraz nie chodzą na uroczystości i nie wydają
się zbyt pobożni, ale modlą się, kiedy tylko mogą, ciesząc się z tych spotkań z Bogiem i doceniając je.
Czczą szabat, uważając, że jest on sposobem na podziękowanie Bogu za Jego miłość. Kochają Boga i
cieszą się ze spędzonego z Nim czasu, mimo że nie modlą się zbyt często. Ponieważ jednak doceniają
Bożą miłość, każda modlitwa jest dla nich radością.
– Panie, czy to znaczy, że ludzie, którzy przesiadują w synagogach, mogą zapomnieć o tym, w
jakim celu tam przyszli? – zapytał Andrzej.
– Tak, przyjacielu. Tak może się stać. Jeśli przebywanie w synagodze jest częścią ich obowiąz-
ków, wpadną w rutynę, przez którą oddalają się od Boga i Jego miłości – odpowiedziałem.
75
– Czy to znaczy, że ludzie nie powinni chodzić do synagogi zbyt często? – zapytał Tomasz z po-
wątpiewaniem w głosie.
– Nie, nie chodzi o to. Próbuję wam wyjaśnić, że nie należy pozwolić na to, aby przychodzenie
do świątyni stało się rutyną, bowiem wówczas oddalicie się od Boga. Chodźcie tam często, ale róbcie
to z miłości, a nie z poczucia obowiązku.
– A więc nie jest ważne, ile czasu poświęcamy Bogu, ważne, aby robić to z miłością?
– Częściowo masz rację, Piotrze. Powinieneś poświęcić Bogu cały dzień i przez cały dzień ofia-
rowywać Mu swą miłość. Czasem jednak ludzie dają coś Bogu tylko dlatego, że traktują to jako swój
obowiązek. Nie robią tego z miłości. Lepiej więc ofiarować Bogu godzinę i zrobić to z miłości, niż po-
święcić Mu cały dzień z przymusu – wyjaśniłem, a potem dodałem: – Robi się późno, jestem zmęczo-
ny. Pomodlę się sam i położę spać. Jednak wy możecie tu zostać. Widzę, że dobrze czujecie się w swo-
im towarzystwie.
Zostawiłem ich i udałem się do izby, aby odmówić modlitwę i położyć się spać. Spałem głębo-
kim snem aż do rana.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 12 STYCZNIA 1997
Gdy się przebudziłem, w izbie było ciepło. Czułem spokój. Moi uczniowie wciąż spali i najwy-
raźniej nieprędko mieli się przebudzić. Podniosłem się cicho i przygotowałem do wyjścia, po czym
udałem się na brzeg jeziora, gdzie zamierzałem się pomodlić. Na miejscu zobaczyłem z daleka ryba-
ków, którzy handlowali rybami, ale poza nimi w zasięgu wzroku nie było nikogo. Znalazłem sobie
ustronne miejsce, ukląkłem i zacząłem modlić się do Ojca. Otworzyłem serce na Jego miłość i na Du-
cha Świętego. W pewnej chwili zobaczyłem przed sobą złotą, mieniącą się drogę, a Ojciec powiedział:
– Każdym swoim krokiem przybliżasz tę drogę światu.
Potem ujrzałem drogę prowadzącą do Nieba, po której w przyszłości stąpać będzie wielu ludzi.
Niektórzy potykali się i spadali prosto na Moje plecy, na których niosłem krzyż. Im więcej ludzi na
Mnie upadło, tym cięższy robił się krzyż, wiedziałem jednak, że muszę go nieść, nie zważając na cię-
żar.
Niektórzy ludzie chętnie zeskakiwali Mi z pleców i spadali w ciemność. Próbowałem ich łapać,
wołając: „Chwyćcie Moją dłoń, uratuję was”. Część z nich jednak nie chciała przyjąć pomocy, byli
zgubieni. Wtedy Ojciec powiedział:
– Choć krzyż jest ciężki, będziesz miał siłę, aby go dźwigać, bowiem jego ciężar to ciężar miło-
ści.
Następnie zstąpił na Mnie Duch Święty, przez którego połączyłem się z Ojcem. Święta Trójca
stała się jednością.
Gdy skończyłem się modlić, było już późne popołudnie, mimo że wydawało się, iż minęła tylko
chwila. Usłyszałem, że ktoś lub coś rusza się w pobliskich krzakach. Domyśliłem się, że to Jakub i Jan,
którzy musieli pilnować Mnie od kilku godzin. Potem do Moich uszu dobiegło znajome chrapanie.
Najwyraźniej tym razem przyszedł z nimi Bartłomiej, który nie potrafił jednak opanować senności.
Ruszyłem z powrotem w stronę gospody, mijając po drodze Jakuba, Jana i Bartłomieja, ale nie
patrząc w ich stronę. Udawałem, że nie słyszę, jak Jakub mówi głośno do Bartłomieja: „Cicho, usłyszy
nas” z niewinnością typową dla młodego człowieka. Kiedy znalazłem się przy karczmie, zauważyłem,
że w Moją stronę idą Piotr, Andrzej i drugi Jakub.
– Brakowało nam Ciebie, Panie – przyznał szczerze Piotr.
– Rozejrzeliśmy się po mieście. Jest naprawdę zatłoczone, nigdy nie byłem w podobnym miejscu
– wyjaśnił Andrzej.
76
– Poszliśmy do synagogi, a rabin, którego uleczyłeś, był dla nas bardzo miły. Powiedział, że mu-
simy być ostrożni, ponieważ kilka osób chce Cię skrzywdzić – powiedział Jakub.
– Chodźmy coś zjeść – zaproponowałem. – A jutro wyruszymy w dalszą drogę.
Wkrótce po tym, jak weszliśmy do gospody, wrócili też Jakub, Jan i Bartłomiej. Rzucili Piotrowi
spojrzenie mówiące, że wszystko jest w porządku. Bartłomiej wciąż miał na plecach piasek, którym
wybrudził się, leżąc na brzegu. Otrzepałem go, mówiąc:
– Nad jeziorem jest tak spokojnie, prawda? Łatwo można tam zasnąć.
– Ta… tak, Panie – wydukał Bartłomiej i szybko wyszedł, podczas gdy Jakub z Janem starali się
unikać Mojego wzroku.
Uśmiechnąłem się do nich.
– Kiedy przyjaciele dbają o siebie nawzajem i starają się chronić jeden drugiego, jest to prawdzi-
wy przejaw miłości.
Nic nie odpowiedzieli, a tylko popatrzyli na Piotra, który odrzekł:
– Dobrze jest być Twoim przyjacielem, Panie, ponieważ wiemy, że o nas dbasz i nas chronisz.
Uśmiechnąłem się do niego łagodnie z nadzieją, że pewnego dnia każdy człowiek to zrozumie.
Podczas posiłku dzieliliśmy się wszystkim i zastanawialiśmy, dlaczego niektórzy ludzie złoszczą
się, gdy widzą dobroć, tak jak faryzeusze w synagodze.
– Panie – odezwał się Filip – niektórzy są czasem na Ciebie tak wściekli, że mogliby Cię zabić.
Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowują. Przecież Ty tylko mówisz prawdę. Tłumaczysz Pismo
Święte, okazujesz miłość i przyjaźń każdemu z nich. Dlaczego je odrzucają, skoro sami mówią o wa-
dze tych uczuć, gdy są w synagodze?
– Złość jest częścią człowieka od czasu grzechu Adama – odpowiedziałem. – Ludzie noszą w so-
bie dumę, której niemal nie sposób wykorzenić. Duma ta każe im wierzyć, że każdy, kto się z nimi nie
zgadza, nie ma racji. Każdy, kto rozumie życie inaczej niż oni, jest według nich w błędzie. Każdy, kto
nie robi tego, co chcą, postępuje źle. Duma jest tak nieodłączną częścią charakteru człowieka, że często
pozostaje niewidoczna. Duma przychodzi od Szatana, który zastawia na ludzi pułapki i zwodzi ich.
Walka z dumą to bitwa, jaką musi stoczyć ludzkość. Bitwa, w której będzie wielu przegranych. Dopie-
ro gdy pokonacie dumę, pozwolicie, aby drzemiąca w was miłość stała się widoczna. Duma to okowy,
które ograniczają ludzi, łamiąc wiele serc i gubiąc niejedną duszę.
Wszyscy siedzieli w milczeniu przez chwilę i rozważali Moje słowa, po czym odezwał się Jakub:
– Mam w sobie dużo dumy, Panie. Kiedy zrobię coś dobrego, myślę o tym, jak wspaniale postą-
piłem, a później przypominam sobie, że to nie ja czynię dobro, ale Bóg, dzięki sile swojej miłości.
Wówczas jestem z siebie zadowolony i wstydzę się, że myślałem o sobie jak o kimś wyjątkowym.
– Jakubie, dobrze, że potrafisz rozpoznać dumę. To pozwoli ci z nią walczyć. Ludzie, którzy nie
zdają sobie sprawy, że noszą ją w sercu, stają się jeszcze bardziej dumni – odparłem.
– Duma – odezwał się Piotr – zastanawiam się, czy w ogóle można ją pokonać?
– Można, przyjacielu. Wystarczy żyć tak, jak prosi o to Bóg.
– Panie – odezwał się Judasz (nie Iskariota) – ciężko jest żyć zgodnie z przykazaniami. Czasem
kosztuje mnie to naprawdę wiele wysiłku.
– Nieraz wątpię, czy Bóg może mnie kochać, skoro z takim trudem wypełniam Jego przykazania
– dodał Tomasz.
– Mnie także jest trudno, ale ostatecznie zawsze udaje mi się żyć tak, jak nakazuje Bóg – odezwał
się Judasz Iskariota. – Trzeba znaleźć w sobie siłę.
Patrząc, jak klepie się po piersiach, jakby chciał powiedzieć: „Ja ją mam”, poczułem smutek. Ju-
dasz był zaślepiony nie tylko przez własną dumę; nie widział też, że poniża innych.
– Jutro pójdziemy dalej, pomódlmy się więc przez chwilę i chodźmy spać, aby odpocząć przed
podróżą – zaproponowałem, po czym rozeszliśmy się do użyczonych nam dwóch pokojów, odmówili-
śmy modlitwy i spaliśmy aż do rana.
J
E
J E Z U S
77
U
S
JEZUS 15 STYCZNIA 1997
Kiedy opuszczaliśmy miasto, spojrzałem za siebie i pomyślałem o jego mieszkańcach. O lu-
dziach, którzy chcieli Mnie skrzywdzić w synagodze, o biczowaniu młodego mężczyzny, a także o Mo-
ich uczniach, modlitwie, wspaniałym posiłku, dumie Judasza i o tym, jak przebudziłem się tego ranka
pełen miłości Ojca. Przypomniałem sobie o tym, co miało się wydarzyć, kiedy to Moi uczniowie będą
jeszcze spali, a ja zostanę schwytany podczas modlitwy i zaprowadzony do kapłanów. Ci, nienawidząc
Mnie, będą domagali się Mojej śmierci. Potem zobaczyłem biczujących Mnie Rzymian, ukrzyżowanie
i powstanie z martwych, które miało nastąpić dzięki miłości Ojca. Następnie ujrzałem całe pokolenia
ludzi, którzy dzielili się pokarmem, jaki dałem im poprzez krzyż.
Gdy tak szedłem smutny i milczący, zagadnął Mnie Piotr:
– Wszystko w porządku, Panie? Nic nie mówisz.
– Tak, przyjacielu. Rozmyślałem o czekającej nas drodze.
– Następne miasto nie jest daleko, Panie – odparł Piotr. – A droga jest szeroka.
– Przyjacielu, droga, którą mam na myśli, to nie ten trakt, ale pasmo cierpienia i bólu, po którym
nastąpi zwycięstwo, a będzie ono wyzwoleniem dla ludzkości – wyjaśniłem, nie zwalniając kroku.
Piotr nic nie mówił przez chwilę, a potem dodał:
– Panie, Ty wejdziesz na tę drogę, ja pójdę nią razem z Tobą.
Popatrzyłem na niego i uśmiechnąłem się.
– Wiem, że tak będzie, przyjacielu – powiedziałem, myśląc o odwadze, jaką okaże Piotr pod ko-
niec swego ziemskiego życia.
– Panie, czy Rzymianie zostawią kiedyś nasz kraj w spokoju? – zapytał smutno Piotr.
– Ich rządy na ziemi to tylko chwila, ale w tej właśnie krótkiej chwili zasieją ziarno, z którego
wyrośnie Nowe Imperium… Imperium miłości, którego pierwszym ojcem będziesz ty – odrzekłem,
widząc w myślach, jak Rzym stanie się miejscem, w którym rozpocznie się budowa nowego Kościoła.
– Ja w Rzymie! – krzyknął Piotr. – Nigdy. Nigdy nie opuszczę tej ziemi. To mój dom.
– Twój dom jest tam, gdzie jest Bóg – wyjaśniłem. – Poświęcisz się dla Jego chwały.
Piotr nie rozumiał, o czym mówię, ale zapewnił:
– Jeśli taka jest Twoja wola, Panie. Pójdę wszędzie, gdzie każesz.
– Oto prawdziwa oznaka miłości – odpowiedziałem, nie przestając się uśmiechać, ponieważ wie-
działem, że mówi prawdę.
Po kilku godzinach wędrówki dotarliśmy do jednej z rzek, które wpływały do jeziora.
– Zatrzymamy się tutaj? Jest tak spokojnie – zaproponował Filip.
– Masz rację, przyjacielu. To dobre miejsce na chwilę odpoczynku – odpowiedziałem. Gdy tak
staliśmy nad brzegiem rzeki, zwróciłem się do wszystkich uczniów:
– Pomódlmy się, aby podziękować Bogu za ten dzień.
Wkrótce połączyliśmy się w modlitwie, śpiewając psalmy, które przepełniały nasze serca rado-
ścią. Nim skończyliśmy, zapadł już wieczór.
Jakub zapytał:
– Panie, kiedy modlimy się razem, godziny wydają się minutami. Dlaczego czas mija wtedy tak
szybko?
– Kiedy się modlisz i otwierasz serce dla Boga, wypełnia cię Jego miłość i opuszczasz doczesny
świat. Dla Bożej miłości nie istnieje czas – oznajmiłem.
– Lubię czasem siedzieć w ciszy i rozmyślać o Bogu. Ti jak sen. Można osiągnąć prawdziwy
spokój. Później czuję się odświeżony i silny, jak po dobrze przespanej nocy. Zdaje mi się wtedy, że
upłynęły godziny, podczas gdy były to tylko chwile.
– Dziwne, prawda? Czasem chwile wydają się godzinami, a innym razem jest odwrotnie - zagad-
nął Jan.
78
– W przypadku modlitwy czas nie jest ważny, ale miłość, dzięki której sekunda może być wiecz-
nością, a wieczność sekundą – wyjaśniłem. – Czas to łaska dana nam przez Boga. Czas może też stać
się wiecznością, jeśli tak zadecyduje Bóg.
Wszyscy patrzyli na Mnie teraz z zakłopotaniem, więc dodałem:
– Sam czas nie jest istotny, ważne, jak go wykorzystacie. Jeśli będziecie żyli w Bożej miłości,
poczujecie wieczną radość. Jeśli nie, wiecznie będzie trwało wasze cierpienie – po czym rzekłem: –
Chciałbym pospacerować trochę sam.
Odszedłem wzdłuż brzegu rzeki, po drodze myśląc o tym, jaką wagę ludzie przywiązują do cza-
su, równocześnie marnując go. Delikatny szum płynącej wody stał się częścią Moich myśli. Woda był
a jak Boża miłość dla całej ludzkości. Życie jest łatwe dla płynących z nurtem rzeki ryb, ale gdy te pró-
bują płynąć pod prąd, okazuje się to trudne. To samo dotyczy ludzi: ci, którzy przyjmują Bożą miłość,
cieszą się szczęściem, natomiast ci, którzy się jej opierają, muszą prze całe życie walczyć z przeciwno-
ściami. Rzeka Bożej miłości jest dla wszystkich, dzięki niej w ludzkim życiu może zagościć spokój.
W pewnym momencie usiadłem, a kiedy obejrzałem się, zobaczyłem w oddali ogień rozpalony
przez Moich towarzyszy. Był jak latarnia w ciemności. Położyłem się na trawie, która pachniała świe-
żością, a potem zamknąłem oczy i zasnąłem. Kiedy się obudziłem, zobaczyłem Jana, który właśnie na-
krywał Mnie kocem.
– Panie, pomyślałem, że możesz zmarznąć – powiedział z troską.
– Dziękuję, przyjacielu. Właśnie miałem wracać w stronę ognia. Najpierw jednak porozmawiaj-
my chwilę – zaproponowałem. Jan usiadł obok i czekał, aż będę mówił dalej. – Janie, jesteś bardzo do-
brym przyjacielem. Dbasz o Mnie, kochasz, chronisz i pomagasz Mi. Pragniesz być taki jak Ja. Za-
prawdę jesteś dla ludzi przykładem tego, jak można zbliżyć się do Boga i dobrze żyć.
Nadejdą czasy, kiedy wiele osób uzna, że twoje życie i spisane przez ciebie księgi uczą tego,
czym jest Boża miłość. Kiedy będziesz pisał, módl się o wskazówki, módl się do Ducha Świętego, aby
pomógł ci przypomnieć sobie słowa, jakie usłyszałeś ode Mnie. Módl się własnymi słowami, aby udało
ci się pokazać prawdę o miłości, a wówczas tak właśnie się stanie. Każde napisane przez ciebie słowo
będzie jak światło pokazujące ludziom drogę do Nieba. Każde słowo będzie słowem miłości, słowem
wyrażającym twoją pokorę wobec Boga.
Pamiętaj zawsze, aby modlić się podczas pisania. Zapewniam cię, że twoje modlitwy zostaną wy-
słuchane.
– Panie, nie wiem, jak miałbym cokolwiek napisać, ale skoro mówisz, że tak będzie, na pewno
masz rację – odpowiedział Jan.
Spojrzałem na Mojego młodego przyjaciela i odrzekłem:
– Twoja pokora jest oznaką miłości, jaką Mnie darzysz. To z miłości i pokory będziesz czerpał
siły.
Jan uśmiechnął się, a potem przez chwilę wpatrywał się w ciemność.
– Panie, przy ogniu jest ciepłe jedzenie. Musisz być głodny – odezwał się po jakimś czasie.
– Tak, wracajmy do przyjaciół – odpowiedziałem, po czym wstałem i ruszyłem w stronę ogniska.
– Panie – zapytał jeszcze Jan. – Czy dużo będę pisał?
– Twoje pisma będą zawierały Wszystko – odparłem, wiedząc, że nie zapomni przekazać lu-
dziom Słowa. Napisze o tym, że kiedy człowiek kieruje się miłością, odnajdzie drogę do Nieba.
Kiedy dotarliśmy do ogniska, większość uczniów już spała, więc po cichu zjadłem kolację i poło-
żyłem się. Zapach palącego się chrustu przywołał wspomnienie domu i ognia rozniecanego przez Mat-
kę przy pomocy drewna, które przyniósł jej Józef. Było to wspomnienie szczęścia i miłości. Chciałem,
aby każdy człowiek mógł je mieć. Nie każdy jednak może wspominać szczęśliwy dom, ponieważ nie
każda rodzina żyje w miłości.
J
E
J E Z U S
U
S
79
JEZUS 16 STYCZNIA 1997
Gdy się obudziłem, usłyszałem słodki śpiew ptaków. Wstałem i jeszcze raz poszedłem na spacer
brzegiem rzeki. Modliłem się do Ojca, aby pomógł Mi na drodze, jaka Mnie czekała. Z powodu wła-
snego człowieczeństwa czułem chęć, aby uniknąć zbliżającego się cierpienia, ale Duch dawał Mi siły,
by trwać przy obranym celu.
Kiedy tak spacerowałem, modląc się i rozmyślając, usłyszałem krzyk:
– Spójrzcie, Mistrz chodzi po rzece! – To młody Jakub krzyczał w uniesieniu do pozostałych. Po-
szedłem dalej.
– Patrzcie, Jezus stąpa po wodzie! – zawołał Jan.
Znalazłszy się po drugiej stronie, odwróciłem się w ich kierunku. Zobaczyłem, że nadbiega To-
masz.
– Nic takiego nie widzę – powiedział.
– To prawda – powtarzał wciąż wstrząśnięty Jakub.
– Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę – odparł Tomasz, a potem wrócił do ogniska.
– Młodzi ludzie często wyobrażają sobie różne rzeczy – odezwał się Judasz i poszedł za Toma-
szem.
Piotr, Szymon i Andrzej pozostali z Jakubem i Janem.
– Ja wam wierzę – zapewnił Piotr, a Szymon i Andrzej skinęli głowami.
Wkrótce przyszedł Bartłomiej.
– Co to za hałas? Obudziliście mnie – powiedział, trąc oczy.
– Jakub z Janem zobaczyli, jak Pan przechodzi przez rzekę – wyjaśnił Piotr.
– Ach tak – odparł Bartłomiej takim tonem, jakby nic istotnego się nie wydarzyło. Pomachałem
do nich z drugiego brzegu i przywitałem się wesoło. Potem znów postawiłem nogę na wodzie i posze-
dłem w ich kierunku, podczas gdy Piotr cały czas patrzył Mi w oczy.
– Gdy chodziłeś po jeziorze, bałem się – powiedział, gdy znalazłem się już po ich stronie. Dziś
jednak, widząc Cię chodzącego po rzece, poczułem się szczęśliwy, bo wiem, że jesteś Synem Człowie-
czym. Więcej nie będę się bał.
– Wiem, że tak mówi ci serce, ale zdarzy się i tak, że twoim sercem zawładnie lęk… Zapamiętaj
ten dzień i swoje słowa, a dzięki temu pokonasz strach – odrzekłem mu.
– Mam nadzieję, że wszyscy to widzieli, Panie – odezwał się Jakub. – Teraz w Ciebie uwierzą.
– Jakubie, wielu wierzy, nie widząc cudów, a tylko przez samą miłość i wiarę, za co zostaną na-
grodzeni – wyjaśniłem. Później poszliśmy zjeść śniadanie razem z pozostałymi.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 18 STYCZNIA 1997
Podczas posiłku Tomasz zapytał:
– Czy to prawda, że Jakub z Janem widzieli, jak stąpasz po wodzie i idziesz na drugą stronę rze-
ki?
– Czy sądzisz, że mogliby chcieć cię oszukać, przyjacielu? – odpowiedziałem.
– Nie, Panie, ale być może to była tylko ich wyobraźnia – odrzekł Tomasz.
– Oko może się mylić, ale serce zna prawdę – wyjaśniłem. – Twoi przyjaciele powiedzieli ci
prawdę o tym, co zobaczyli, a ty nie uwierzyłeś im. Wiesz, że ich serca są szczere i nie okłamaliby cię,
a mimo to wciąż wątpisz. Wielu ludzi jest podobnych do ciebie. Wierzą tylko w to, co widzą i co po-
twierdzili im inni ludzie. Aby uwierzyć, potrzebują dowodu. Czy to jest dobry przykład wiary?
80
Wiara polega na tym, by zaufać Bogu i uwierzyć nawet w to, czego nie widać ani nie słychać.
Wierzyć, nawet gdy inni mówią, że Bóg nie istnieje, i odrzucają Jego Słowo. Wiara jest w sercu, a gdy
ją odnajdziesz, niepotrzebne ci będą znaki czy cuda, ponieważ sam będziesz znał prawdę - kontynuo-
wałem.
Tomasz był nieco zakłopotany.
– Przepraszam, Panie – powiedział. – Wiem, że nie kłamali. Wiem, że potrafisz chodzić po wo-
dzie, ponieważ widziałem to już, tylko zdążyłem zapomnieć.
– Tomaszu, jesteś niedowiarkiem z natury. To słabość wielu ludzi, ale ty zaczynasz sobie zdawać
z niej sprawę, a to już pierwszy krok do tego, aby ją pokonać. Nie smuć się. Wiem, że nie chciałeś ni-
kogo urazić i że ufasz Jakubowi i Janowi. Ciesz się, przyjacielu, ponieważ jesteś naszym bratem, a my
cię kochamy – oznajmiłem, obejmując go ramieniem.
– Panie, ciężko jest walczyć ze zwątpieniem – stwierdził ze smutkiem.
– Każdego człowieka męczy niepewność, ale jest sposób, aby ją pokonać. Dzięki Mnie - powie-
działem, kończąc chleb i wino. – Pomogę każdemu, kto o to poprosi.
Jakiś czas później spakowaliśmy rzeczy i powędrowaliśmy w kierunku następnego miasta. Padał
lekki, orzeźwiający deszcz.
Szliśmy w milczeniu, aż w końcu Andrzej zaproponował:
– Może się więc pomodlimy, Panie?
Modliliśmy się więc i śpiewaliśmy psalmy. Z każdym słowem nasze nogi wydawały się lżejsze, a
radość przechodziła z jednego ucznia na drugiego. Kiedy kilka godzin później zakończyliśmy modli-
twę, Judasz Iskariota zapytał:
– Czy wkrótce zatrzymamy się na posiłek?
– Nie będę dzisiaj jadł – odpowiedziałem, a Judasz przeraził się na myśl o kolejnym poście. –
Pójdźmy jeszcze kawałek i módlmy się – dodałem z uśmiechem.
Wszystkim poza Judaszem spodobał się ten pomysł, więc wędrowaliśmy dalej w milczeniu.
Dzięki modlitwie Moje serce przepełniała miłość Ojca. Miałem wrażenie, że serce rośnie Mi w pier-
siach, a później Ojciec przemówił do Mnie: „Twoje serce jest tak duże, że może napełnić wieczność
miłością”. Zobaczyłem Moje świecące jasno serce, a z rany, która się w nim znajdowała, wypływała
krew, pokrywając całą ziemię. Później z krwi tej wyrosły niezliczone pachnące róże, a Ojciec powie-
dział: „To dusze, które zaznały Twojej miłości”. Wkrótce cały świat stał się wielkim ogrodem róża-
nym, a Ojciec dodał: „Oto, do czego została stworzona ludzkość: aby być odbiciem Mojej miłości. Ty
Synu, jesteś Moją miłością”.
Po skończonej modlitwie zauważyłem, że robi się już ciemno, a w oddali migoczą światła.
– Zatrzymamy się tutaj czy idziemy do miasta? – zapytał Piotr. – To jakieś dwie godziny drogi
stąd.
– Do miasta wejdziemy jutro, a teraz zostańmy tu na nocleg – odparłem, patrząc na łąkę przy
drodze. – Rośnie tu miękka trawa, powinno nam być wygodnie – dodałem, a potem wszedłem na łąkę i
usiadłem przy jednym z drzew. Wkrótce uczniowie zrobili to samo, po czym rozpalili ognisko. Stru-
dzony marszem, wkrótce usnąłem, wciąż czując dookoła piękny zapach róż.
Następnego ranka obudziłem się radosny, a Moje serce płonęło z miłości. Czułem w sobie każdą
chwilę poświęconą miłości, każde słowo czy uczynek, każdą myśl o wiecznej miłości. Rozejrzałem się,
widząc wokół tylko miłość, miłość Stworzyciela, Mojego Ojca.
Usiadłem i chłonąłem każdą chwilę, ciesząc się miłością Ojca. Pomyślałem, że to smutne, iż lu-
dzie tak często jej nie doceniają i żyją bez niej. Tymczasem w Bożej miłości jest radość, szczęście i
wieczny pokój. Jaka szkoda, że ludzie to wszystko odrzucają.
Do naszego obozowiska przyleciał ptaszek, który podskakiwał na trawie, rozglądając się za je-
dzeniem. Pokruszyłem nieco chleba i dałem mu, a ptak zaczął śpiewać słodkim, pełnym miłości gło-
sem. Ćwierkanie to sprawiło Mi wielką radość i wydawało się przybierać coraz to słodsze tony. Ptak
miał w sobie czystą miłość, jaką Bóg dał wszystkim stworzeniom. Uczniowie także się obudzili i usie-
dli zdziwieni, słuchając świergotu ptaka, który wkrótce zamilkł i odleciał.
– Piękny śpiew – odezwał się Bartłomiej, którego także obudził ptak.
– Niesamowite, że tak po prostu stał i śpiewał, nie czując strachu – odezwał się Jakub, brat Jana.
81
– Bracie, nigdy nie widziałem czegoś takiego! – krzyknął Jan.
– Jeśli będziecie żyli w miłości, nieraz zobaczycie podobne rzeczy – wyjaśniłem. – Wszystkie
stworzenia pochodzą od Boga i czują, gdy przepełnia was Jego miłość. Dzięki miłości nie ma strachu w
zwierzętach, ptakach i ludziach, a wszyscy mogą być przyjaciółmi. – Powiedziawszy to, pomyślałem o
pewnym wspaniałym człowieku, który w przyszłości miał przemawiać do zwierząt i kochać je, doce-
niając w nich dar, jaki ludzie otrzymali od Boga. Człowieku, który pokaże, że ludzie, o ile tylko ze-
chcą, mogą żyć w harmonii ze stworzonymi z miłości istotami. Człowiek ten poprowadzi wielu ludzi
drogą prowadzącą prosto do Mnie.
– Czy będziemy dziś jeść? – zapytał naburmuszony Judasz. Jaka szkoda, że nie docenił daru, ja-
kim był ptasi śpiew, i myślał tylko o sobie. Jaka szkoda, że wielu ludzi było podobnych do niego.
Gdy uczniowie posilili się, odmówiliśmy modlitwę i poszliśmy w stronę miasta. Kiedy dotarli-
śmy do pierwszych domów, zobaczyliśmy miejsce, w którym smutek wydawał się wisieć w powietrzu.
– Znajdźmy synagogę – poprosiłem przyjaciół i poszliśmy w stronę centrum. Po twarzach mija-
nych ludzi widać było, że w ich życiu nie ma radości.
– Panie, co za przygnębiające miejsce – zauważył Piotr. Nie odpowiedziałem, lecz wszedłem do
synagogi, przed którą właśnie udało nam się dotrzeć.
Przy wejściu stało około pięćdziesięciu mężczyzn, którzy dyskutowali o Piśmie Świętym. Nie-
którzy popatrzyli na nas, ale potem na nowo pogrążyli się w dyskusji. Nawet w synagodze panowała
przygnębiająca atmosfera.
Zbliżyłem się do zwojów z Pismem i przeczytałem słowa: „Pan jest z wami, gdy wy jesteście z
Nim. Jeżeli Go będziecie szukać, znajdziecie, a jeśli Go opuścicie, i On was opuści” (2 Księga Kronik
15, 2).
Następnie odłożyłem zwój i powiedziałem:
– Gdy szukacie Jahwe, będzie na was czekał z otwartymi ramionami. Jahwe prosi tylko o to, aby-
ście Go kochali i wypełniali Jego przykazania. Jeśli będziecie o tym pamiętać, nigdy się od Niego nie
oddalicie. Kiedy opuszczacie Jahwe, ignorując Jego miłość, i nie wypełniacie Jego przykazań, w wa-
szym życiu zamiast Boga pojawia się smutek i ból. Jahwe zawarł przymierze z Izraelem i dotrzymał
swoich obietnic. Ludzie jednak zerwali przyrzeczenia i teraz płacą za to.
Nastąpiła chwila ciszy. Zebrani w synagodze ludzie czekali, czy powiem coś jeszcze.
– W waszym mieście panują smutek i rozpacz, ponieważ ludzie lekceważyli Boga i próbowali
przypodobać się Rzymowi. Teraz Rzym zażądał zapłaty przekraczającej wasze możliwości. Próbując
zyskać względy Rzymian, odwróciliście się od Boga, aby otworzyć ramiona dla tych, którzy was nie
szanują, a teraz płacicie za to wysoką cenę.
Nadszedł czas, abyście na nowo zwrócili się do Boga. Proście o przebaczenie, otwórzcie serca na
Jego miłość. Szukajcie Boga, a zastaniecie Go z otwartymi ramionami tam, gdzie zawsze na was cze-
kał… Wybaczy wam, pomoże i ześle swą miłość – pouczywszy ludzi, usiadłem razem z uczniami.
Któryś z mężczyzn wstał z miejsca.
– Skąd wiedziałeś, co zrobiliśmy? – zapytał zakłopotany.
– Wiem i proponuję wam jedyne możliwe wyjście. Rozwiązanie, o którym wiedzieliście, ale zdą-
żyliście zapomnieć.
– Masz rację. Chcieliśmy zdobyć łaski Rzymian. Robiliśmy to, co nam kazali. Pomagaliśmy im,
a oni w zamian kupowali nasze towary i nagradzali nas na różne sposoby. Dzięki ich protekcji i pomo-
cy żyło nam się wygodnie. Wszystko to jednak minęło, a teraz zrozumieliśmy, że popełniliśmy błąd.
Rzymianie pojawili się tu wczoraj i zabrali prawie wszystkie młode kobiety, zarówno panny, jak i mę-
żatki, aby stały się nałożnicami żołnierzy. Nie obchodziło ich, że dotąd byliśmy lojalni, a nawet z cza-
sem przyjęliśmy ich bogów. Powiedzieli, że jeśli jesteśmy przyjaciółmi Rzymian, powinniśmy się cie-
szyć, że możemy im oddać nasze kobiety. Zabrali nawet dziesięcioletnie dziewczynki. A my teraz czu-
jemy zbyt duży wstyd, by błagać Boga o pomoc, ponieważ odwróciliśmy się od Niego, gdyż żyło nam
się dobrze. Nie możemy spodziewać się, że zechce nam pomóc, gdy znaleźliśmy się w potrzebie - po-
wiedział mężczyzna.
– Poszukajcie Boga, a znajdziecie Go – oznajmiłem. – Szukajcie Co poprzez modlitwę i miłość –
zachęciłem.
82
– Tak zrobimy – zapewnił któryś z zebranych. Następnie zwrócił się do pozostałych: – Zbierzmy
wszystkich w świątyni. Kiedy przyjdą tu inni, razem będziemy błagać Boga o przebaczenie i pomoc.
Ludzie prędko wyszli z synagogi, aby zwołać innych mieszkańców. Wkrótce świątynia była peł-
na.
Wówczas wstałem i powiedziałem do zebranych:
– Módlcie się do Boga, módlcie się całym sercem. Okażcie skruchę i zwróćcie się na nowo do
Boga Izraelitów, aby prosić Go o pomoc, tak jak wasi przodkowie błagali o nią na pustyni.
Godzinę później modlitwy wciąż trwały. Minął dzień i noc, a ludzie wciąż żarliwie prosili, by
Bóg zwrócił im żony, córki i siostry. Wstało poranne słońce, ale mieszkańcy miasta wciąż modlili się z
tym samym zapałem. Błagali, prosili, całe miasto zwróciło się do Boga o pomoc. Popołudniem wielu
opadło z sił i zasnęło, ale inni kontynuowali modlitwę.
Podszedłem do mężczyzny w wieku około dwudziestu trzech lat, który, płacząc, z zapamiętaniem
odprawiał modły.
– Nie płacz, przyjacielu. Zaufaj Bogu – pocieszyłem go.
– Zabrali moją żonę. Dopiero co się pobraliśmy. Kiedy ją znowu zobaczę? Boże, pomóż mi! –
szlochał.
– Jeśli Bóg wysłucha twoich próśb, pamiętaj, aby tym razem nie odwrócić się od Niego ponow-
nie – powiedziałem.
– Jeśli Bóg mnie wysłucha, będę dziękował Mu codziennie do końca swoich dni – łkał młodzie-
niec.
– Zapamiętaj tę obietnicę. Nigdy o niej nie zapominaj.
Nagle ktoś krzyknął:
– Wróciły! Kobiety wróciły!
Wszyscy obudzili się, zerwali z miejsc i wybiegli z synagogi. Na zewnątrz zobaczyli powracające
kobiety, które idąc, obejmowały się nawzajem. Zaraz potem wszyscy rzucili się w objęcia krewnych.
– Żono, kocham cię! – zawołał młody mężczyzna, który przed chwilą płakał w synagodze. – Ko-
cham cię – powtarzał, całując jej twarz.
– Jak udało się wam uciec? – zapytał któryś z mężczyzn.
– Po prostu oznajmili nam, że mamy wracać do domu. Nie powiedzieli dlaczego ani też nie zdą-
żyli żadnej z nas tknąć. Tego ranka centurion rzekł nam, abyśmy wracały do domu i podziękowały
Rzymowi za jego łaskę – odpowiedziała jedna z kobiet.
– Dziękować Rzymowi! Nigdy więcej! – krzyknął młodzieniec. – Od dziś będę dziękował tylko
Jahwe, Bogu Izraela.
– Ja też – krzyknął inny, a za nim następny. Wkrótce wszyscy zapomnieli o smutku i zaczęli
przygotowania do uczty.
Nim przystąpili do świętowania, mężczyzna, który wcześniej przemawiał w synagodze, stanął po
środku i rzekł:
– Najpierw pomódlmy się, aby podziękować Jahwe. Pomódlmy się o to, abyśmy już nigdy nie
wyrzekli się Boga.
Wszyscy weszli do synagogi, a Ja powiedziałem do uczniów:
– Ruszamy w drogę. Już nie jesteśmy tu potrzebni.
– A co z zabawą? – zaprotestował Judasz Iskariota.
– Pozwólmy im świętować razem, niech umocnią swoją miłość, aby mogli zbliżyć się do Boga –
odparłem, z następnie razem z uczniami opuściłem miasteczko.
Niedługi czas później dogonił nas człowiek, który przedtem płakał w synagodze.
– Nie odchodź – wysapał. – Nie zdążyliśmy Ci należycie podziękować. Bardzo nam pomogłeś.
Ludzie prosili, abym Cię zawołał.
– Czas, abyśmy odeszli. Już nie jesteśmy wam potrzebni. A ty pamiętaj o swojej obietnicy - po-
wiedziałem.
– Będę pamiętał, będę – zapewnił, a Ja wiedziałem, że mi prawdę.
– Kim jesteś? – zapytał.
– Jeżeli szukacie Pana, On pozwoli wam się znaleźć – odparłem.
83
– Nie rozumiem – stwierdził mężczyzna, a potem dodał, wręczając Mi ciężką sakiewkę: – Proszę,
weźcie przynajmniej te pieniądze w podziękowaniu za pomoc. Wszyscy włożyliśmy po kilka monet.
– Dziękuję, przyjacielu. Wykorzystamy je w dobrym celu – zapewniłem i wręczyłem sakiewkę
uradowanemu Judaszowi.
– Co mam im powiedzieć, gdy zapytają, kim jesteś?
– Powiedz, że jestem tym, który przyszedł w odpowiedzi na ich modlitwy, jestem miłością, jakiej
pragną ich serca.
– Tak im powiem – odparł, wpatrując się we Mnie – ale nie wiem, co masz na myśli. Dziękuję.
Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. – Powiedziawszy to, pobiegł z powrotem do żony.
– Spotkamy się – rzekłem, wiedząc, że gdy poniosę krzyż, idąc ulicami Jerozolimy, będzie pa-
trzył na Mnie w milczeniu, aby pomóc, mimo że bardzo chciałby to zrobić. Widziałem to i kochałem
go, wiedząc, że on również Mnie kocha.
J
E
J E Z U S
U
S
JEZUS 19 STYCZNIA 1997
Tego wieczora znów nocowaliśmy przy drodze. Kiedy przyjaciele rozpalili ogień, w ciemności
zobaczyłem Judasza, który liczył podarowane nam dzisiaj monety. Czułem, jak jego serce raduje się,
gdyż suma była duża. Judasz zapomniał już o wydarzeniach w mieście. Wkrótce gotowy był posiłek
składający się z ciepłego chleba i ryb. Po krótkiej modlitwie dziękczynnej do Ojca zjedliśmy razem
kolację.
– Panie, jak to możliwe, że ci ludzie modlili się tak długo i żarliwie, skoro wcześniej rzadko od-
mawiali jakąkolwiek modlitwę? – zapytał Andrzej.
– Ponieważ rozpacz pokazała im, że tylko Bóg może pomóc. Kiedy to zrozumieli, ich serca stały
się silniejsze i modlili się długo, wiedząc, że Bóg im odpowie. Tak też się stało – odpowiedziałem.
– Dlaczego nie zaczęli się modlić już wtedy, gdy żołnierze zabrali im kobiety? – zapytał Tomasz,
wątpiąc w to, że ludzie potrafili tak szybko się zmienić.
– Próbowali. Poszli do synagogi i zastanawiali się, co mają robić. Wątpili, czy Bóg wysłucha ich,
jak odwrócili się od Niego. Cytując Pismo, przekonałem ich, że jeśli poszukają Boga, zobaczą, że cały
czas czekał na nich z otwartymi ramionami… To oni z własnej woli odwrócili się od Niego.
Pismo mówi: „Przyjdźcie do Boga, On czeka, aż poprosicie o Jego pomoc, a gdy tak się stanie,
wasze prośby zostaną wysłuchane”. Kiedy to zrozumieli, nic już nie mogło powstrzymać ich przed
modlitwą. Modlili się, dopóki nie posnęli ze zmęczenia. Bóg zobaczył, że zrozumieli prawdę, i odpo-
wiedział na ich błagania.
– Panie, siła modlitwy jest potężna. Może zdziałać cuda – zauważył Jakub.
– Tak, to prawda. Jeśli modlisz się szczerze, prosto z serca, wierząc, że twoje modlitwy zostaną
wysłuchane, Bóg spełni twoją prośbę – powiedziałem.
– Jak to… każdą? zapytał Judasz Iskariota, mając na myśli to, czego pragnął najbardziej.
– Da ci to, co będzie dobre dla ciebie lub dla innych, wszystko, co przybliży cię do Niego.
Wszystko, co nie wiąże się z grzechem i co jest zgodne z Jego wolą – odparłem, ze smutkiem patrząc
na niezmienne serce Judasza.
– Modlitwa – zadumał się Piotr – to potężny dar, jaki zesłał nam Bóg. Dar, dzięki któremu mo-
żemy czynić dobro.
– To prawda, przyjacielu. Modlitwa jest darem, dzięki któremu człowiek może zbliżyć się do
Boga i poczuć Jego miłość. Modlitwa, choć przez wielu uważana za bezużyteczną, ma większą wartość
niż wszystkie bogactwa tego świata – zgodziłem się.
– Panie, jak to się stało, że tamte kobiety odzyskały wolność? – zapytał Filip.
84
Uśmiechnąłem się.
Rzymianie uwolnili je dzięki sile naszej modlitwy – powiedziałem, widząc żołnierzy, którzy opu-
ścili miasto z kobietami, radośni, że udało im się pojmać tak piękne nałożnice. Tego samego dnia napo-
tkali inny oddział żołnierzy, a kiedy oba oddziały zatrzymały się na nocleg, żołnierze dyskutowali o
porwanych kobietach. Centurion z drugiego oddziału powiedział swoim ludziom, aby nie dotykali ko-
biet, ponieważ kiedy ostatnio wzięto branki z tej okolicy, niektóre z nich chorowały na trąd, którym
zaraziły wielu żołnierzy. Na samo wspomnienie trądu Rzymianom odechciało się kobiet. Dlatego rano
czym prędzej odesłali je do domu. Gdzie indziej znajdą dla siebie niewolnice.
Wszystko to stało się dzięki sile modlitwy, sile, której większość ludzi nie rozumie ani nawet w
nią nie wierzy. Siła ta może zmienić cały świat, jeśli tylko ludzie zechcą z niej skorzystać.
– Modlitwa jest czasem trudna, a czasem łatwa. Nie rozumiem, dlaczego tak jest, ale zauważy-
łem, że im więcej się modlę, tym bardziej mam ochotę to zrobić. Zdarza się też, że gdy modlę się, bo
jest mi źle, po gorszych czasach następują radosne dni – rzekł Jan.
– Ze mną jest podobnie – potwierdził Bartłomiej. – Czasem modlitwa wręcz wyczerpuje mnie, aż
muszę położyć się spać. – Ledwie to powiedział, obecni roześmiali się.
– W takim razie najwyraźniej dużo się modlisz – zadrwił Mateusz.
– Przyjaciele, czasem modlitwa wyda wam się trudna, możecie nawet, podobnie jak Bartłomiej,
podczas niej zasnąć. Ważne, abyście się nigdy nie poddawali. Nie pozwólcie, aby cokolwiek po-
wstrzymywało was przed modlitwą. Jeśli bowiem tak się stanie, droga do Nieba stanie się jeszcze trud-
niejsza. Modlitwy mają wielką moc pod różnymi względami, ale ich główny dobrodziejstwem jest, że
schody do Nieba są dla człowieka lepiej widoczne i łatwiejsze do pokonania. Gdy modlicie się, wiecie
jak żyć – wyjaśniłem.
– Panie, nauczyłeś nas, jak się modlić, i powiedziałeś, dlaczego jest to dla nas ważne. Kiedy bę-
dziemy jednak często się modlić, nasze słowa mogą się wydać Bogu monotonne. Czy powinienem
zmieniać słowa modlitwy, aby nie powtarzać wciąż tego samego? – zapytał Filip.
– Liczy się to, co masz w sercu. Słowa, które wypowiadasz, mają tylko otworzyć twoje serce dla
Boga. Nie szkodzi, że codziennie odmawiasz tę samą modlitwę, ważne tylko, abyś wkładał w nią całe
serce.
Jeżeli kiedyś zauważysz, że nie modlisz się z przekonaniem, dla odmiany użyj własnych słów,
prosto z serca powiedz Bogu, co czujesz. Później możesz wrócić do odmawianych przedtem modlitw.
W przypadku wielu ludzi odmawianie tej samej modlitwy każdego dnia jest sposobem na to, aby my-
śleć o Bogu w określony sposób. To tak jak z dzieckiem, które dopiero uczy się chodzić; najpierw trze-
ba przyzwyczaić ciało do utrzymania równowagi, aby można było się poruszać, nie upadając. Podobnie
jest z codzienną modlitwą, która uczy umysł, ciało i duszę, jak szczerze chwalić Boga. Codzienna mo-
dlitwa, obojętnie, czy składa się z tych samych słów, czy nie, zbliża was do Boga i Jego miłości. Dlate-
go jest taka ważna. Powinniście modlić się codziennie – pouczyłem.
– Czy jednak modlitwa to wszystko, co jest potrzebne, aby przyjąć do siebie Bożą miłość i wy-
pełnić Bożą wolę? – zapytał Piotr.
– Wkrótce poznacie modlitwę, która będzie błogosławieństwem dla was i dla świata, a wy, przy-
jaciele, zaniesiecie ją innym – odpowiedziałem.
– Cóż to za modlitwa, Panie? – zapytał podekscytowany Jan.
– Nauczę was jej w odpowiednim czasie. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce – odpowiedziałem z mi-
łością, myśląc o swojej ofierze, która będzie następnie składana wielokrotnie w najwspanialszej modli-
twie ze wszystkich… w Eucharystii.
J
E
J E Z U S
U
S
85
NOTA OD ALANA AMESA
Podczas spaceru, na jaki zabiera nas Jezus w serii książek pod tytułem Oczami Jezusa, w których
ukazuje nam Swoje życie na ziemi, poznajemy apostołów. Każdy z nich reprezentuje inny typ osobo-
wości. Podczas czytania dowiadujemy się coraz więcej o każdym z nich, a dzięki temu rozumiemy ich
coraz lepiej.
Mając to na uwadze, postanowiłem przedstawić wam kilka z wielu nauk, jakie otrzymałem od
różnych apostołów (poniższe nauki, a także wiele innych pojawiają się też w kolejnych książkach).
Mam nadzieję, że fragmenty te dadzą czytelnikom pewną wiedzę o apostołach i ich dążeniu do Pana i
Jego miłości.
BÓG OJCIEC, 5 SIERPNIA 1995
Patrząc na ludzi, którzy przebywali z Moim Synem Jezusem podczas Jego wędrówki po ziemi,
widziałem ich zalety i słabości. Wybrano ich właśnie ze względu na owe słabości, aby inni ludzie zo-
baczyli, że dzięki pomocy Jezusa wady mogą stać się zaletami.
Siłą apostołów była pokora i miłość, natomiast na przykładzie ich wad ludzie mogą przekonać
się, że słabości da się pokonać tylko dzięki Jezusowi.
Dwunastu uczniów reprezentowało cały wachlarz ludzkich osobowości. Na ich przykładzie moż-
na zobaczyć, jak ludzie stają się świętymi, jeśli tylko z pokorą i miłością przyjmą do siebie Jezusa i po-
zwolą pomóc sobie w walce ze słabościami.
ŚWIĘTY PIOTR, 8 PAŹDZIERNIKA 1995
Trzy razy wyparłem się Pana, gdy mnie potrzebował, ale On mi wybaczył. Aby jednak przeba-
czenie wypełniło się, musiałem wybaczyć samemu sobie. Cierpiałem, wspominając, jak wyparłem się
Jezusa, i to nie raz, ale trzykrotnie. Kiedy Pan zmartwychwstał, okazał mi miłość i przebaczenie, a po-
tem ustanowił mnie, człowieka, który się od Niego odwrócił, głową swojego Kościoła.
Dzięki miłości okazał mi przebaczenie i dał więcej, niż na to zasługiwałem. To samo pragnie dać
innym ludziom. Jezus pragnie przebaczyć nawet tym, którzy wyparli się Boga i zgrzeszyli ciężko.
Przebacza i daje ludziom miłość. Każdy człowiek musi sam zdecydować, czy przyjmie Jego przeba-
czenie i czy czuje się wart Bożej miłości.
ŚWIĘTY PIOTR, 8 LIPCA 1995
(GDY ALAN WIDZIAŁ ŚWIĘTEGO PIOTRA POPRZEDNIM RAZEM, NIE ROZPOZNAŁ
GO)
Byłem u ciebie jakiś czas temu, ale wówczas mnie nie poznałeś. Patrzyłeś na mnie, ale nie wie-
działeś, kim jestem. Poznaj mnie więc i zaśpiewaj ze mną psalm dla Pana Naszego, Jezusa Chrystusa,
który jest prawdziwym Mesjaszem i Bogiem.
Jezus, który przebywa teraz z Ojcem i Duchem Świętym, jest prawdziwym Bogiem. Naszym Pa-
nem, Zbawcą, Odkupicielem i Przyjacielem. To Jezus, który płakał nad ludzkością krwawymi łzami
miłości. Jezus, który bezgranicznie kochał swoją rodzinę na ziemi, kochał wszystkich bez wyjątku. Je-
zus, który zbawił wszystkich, a nie tylko wybranych. Jezus, mój Pan, mój Bóg, mój mistrz i najlepszy
przyjaciel, którego przebaczenie nie ma granic. Jezus, który mówi wszystkim: „Stańcie się apostołami i
chodźcie za Mną”.
ŚWIĘTY PIOTR, 21 CZERWCA 1997
W Rzymie skończyło się moje życie na ziemi, ale zaczęło się wieczne życie z Bogiem. Rzym był
ostatnim przystankiem na mojej ścieżce do Jezusa Chrystusa o raz początkiem wiecznego odpoczynku
86
w Niebie. W Rzymie pokazałem, jak bardzo kocham Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdzi-
wego Człowieka, oddając za Niego życie.
ŚWIĘTY PIOTR, 1 LISTOPADA 1995
Ciało i Krew Jezusa są dziś darem miłości dla wszystkich świętych. Kiedy się nimi dzielicie,
otwórzcie serca i poślijcie miłość do wszystkich świętych. Oni was kochają.
ŚWIĘTY JAN, 1 LISTOPADA 1996
Dzięki Kościołowi zobaczycie miłość Bożą.
Dzięki Kościołowi zobaczycie dary Boże.
Dzięki Kościołowi zobaczycie drogę, która prowadzi do samego Boga!
ŚWIĘTY JAN, 1 LISTOPADA 1996
Kiedy spisywałem słowo Boże, wciąż się modliłem… róbcie to samo.
Kiedy poprosiłem Boga o pomoc w głoszeniu Jego Słowa, On wysłuchał mnie… zróbcie to sa-
mo.
ŚWIĘTY BARTŁOMIEJ, 1 LISTOPADA 1997
W bólu dzielcie się Bożą miłością, a dzięki poświęceniu ocalicie dusze. Cieszcie się łaską Bożej
miłości, ponieważ tylko w ten sposób oddacie chwałę Bogu. Dzielcie się Bożą miłością, a w ten sposób
pokażecie innym, że Bóg istnieje.
ŚWIĘTY TOMASZ, 22 KWIETNIA 1997
Aby nie poddać się niepewności, módlcie się.
Aby rozwiać wątpliwości, módlcie się.
Aby zachować pokój duszy, módlcie się.
Modlitwa jest darem od Boga, dzięki której możecie pozbyć się niepewności i żyć w pokoju.
ŚWIĘTY JUDA, 1 LISTOPADA 1996
Dzięki wierze i miłości możecie poznać uzdrawiającą moc Boga
Kiedy okażecie Mu miłość i uwierzycie, że wszystko jest możliwe dzięki Jego Miłości, stanie się
cud!
ŚWIĘTY JUDA, 1 LISTOPADA 1997
Rodziną Bożą jest cała ludzkość.
Miłością Bożą jest cała ludzkość.
Nadzieją Bożą jest cała ludzkość.
Módlcie się o to, aby nikt nie zbłądził i aby każdy człowiek zgodził się zając należne mu miejsce
w Bożej rodzinie, pełnej nadziei i miłości.
WIZERUNEK JEZUSA
W lipcu 1996 zastanawiałem się, co Pan Jezus chciałby widzieć na okładce książki Oczami Jezu-
sa. Stałem właśnie oparty o biurko, gdy jednej z przegródek wypadł wizerunek, który teraz widzicie na
okładce tej książki. Pan Jezus powiedział: „Tego wizerunku użyj”.
87
Gdy patrzyłem na oczy Jezusa, którego przedstawiał ten obrazek, miałem wrażenie, że pociągają
mnie ku sobie; czułem też wielką miłość Pana Jezusa. Obraz ten jednak nie ukazuje Pana Jezusa tak,
jak ja Go widzę, chociaż istnieje oczywiście pewne podobieństwo. Niemniej, patrząc na ten obraz, czu-
ję miłość wychodzącą od Jezusa.
Kiedy Pan mi się ukazuje, często jestem pod ogromnym wrażeniem Jego miłości, Jego miłosier-
dzia i Jego przebaczenia. Zdarza się, że zaczynam płakać, gdy dane mi jest poznać, jak wielką miłością
miłuje mnie i całą ludzkość.
Pan, tak ja Go widzę, ma brązowe włosy i brodę, lekko opaloną skórę i jest wysokiego wzrostu.
Gdy spoglądam na wizerunki Jezusa, stwierdzam, że żaden z nich nie oddaje w pełni tego, jak On wy-
gląda, choć wszystkie one jakoś przypominają Pana w sposób, w jaki ja Go widzę. Czułość, miłość i
przyjaźń, które z Jezusa emanują, trudno wytłumaczyć; podobnie jest z przedstawieniem Jego postaci.
Nie widziałem jeszcze obrazu, który by wiernie Go ukazywał, ale skoro Pan sam zasugerował, by wła-
śnie ten Jego wizerunek pojawił się na okładce tej książki, domyślam się, że tego właśnie pragnie, ma-
jąc ku temu Swoje powody.
REKOMENDACJE
1 maja 1997 r.
Pan Carver Alan Ames, autor dwóch książek Przesłania dla C. Alana Amesa i Oczami Jezusa,
tom 1, poprosił mnie, bym przeczytał teksty mające złożyć się na tom 2 Oczami Jezusa i napisał kilka
słów o tej książce.
Pierwszy raz spotkałem go, gdy przemawiał do ludzi po Mszy św. w sobotę, 1 lutego 1997 r. w
kościele w Epping w Nowej Południowej Walii (Australia).
Dość dużo osób pozostało, by wysłuchać jego świadectwa. Potem modlił się nad wieloma z tych
osób, które sobie tego życzyły. Byłem obecny podczas tego wszystkiego.
Całe to wydarzenie było niezwykle poruszające. Byłem pod głębokim wrażeniem tego, co tam
usłyszałem i zobaczyłem. Było również dla mnie wielkim przywilejem, że znalazłem się w grupie, któ-
ra spotkała się z nim później na kolacji w sali parafialnej. Nie spotkaliśmy się potem już osobiście,
choć kilkakrotnie rozmawialiśmy telefonicznie.
Czytałem dwie książki Alana Amesa – częściowo Przesłania i bardzo dokładnie i z ogromną
przyjemnością Oczami Jezusa, t. 1. Prosty język i styl skupiają zainteresowanie czytelnika, a wydarze-
nia i sceny książki dają mnóstwo materiału do rozmyślań i medytacji, skłaniając do modlitwy i poboż-
nych postanowień.
Według Alana Amesa wydarzenia te i sceny zostały mu objawione prywatnie przez Jezusa Chry-
stusa i stanowią pewien fragment życia Jezusa z czasów, gdy wędrował z apostołami i nauczał, przeka-
zany nam po to, byśmy czerpali z niego inspirację do życia i miłości bliźniego. Należy tu pamiętać, że
Alan Ames nie otrzymał wiele formalnego wykształcenia, nigdy nie studiował filozofii ani teologii.
W pismach tych nie znalazłem niczego przeciw wierze i moralności, jakiej naucza Kościół kato-
licki. Dotyczy to oczywiście również tomu 2 cyklu Oczami Jezusa. Sam Autor jest ściśle ortodoksyjny
i wiedzie bardzo pobożne życie. Dzięki przykładowi jego życia, pismom i publicznym wystąpieniom
wiele osób zdecydowało się na zmianę swojego postępowania, niemało też nawróciło się i przystąpiło
do Kościoła katolickiego.
Zachęcam zatem, by jeśli tylko nadarzy się taka okazja, posłuchać jego wystąpień, i by przeczy-
tać książki cyklu Oczami Jezusa. Będziecie mogli sami przekonać się o tym, co chciałem przekazać o
Alanie w tym krótkim piśmie. Szczerze rekomenduję bowiem zarówno jego książki, jak i osobę.
bp H. J. Kennedy
Biskup emeritus Armidale
Nowa Południowa Walia
88
O. Robert De Grandis SSJ
Byłem pod tak wielkim wrażeniem tomu 1 Oczami Jezusa, że poprosiłem mojego wydawcę z
Brazylii o przygotowanie portugalskiego wydania tej książki, by również Brazylijczycy mogli uzyskać
te korzyści, którą ja otrzymałem dzięki jej lekturze.
O. Gerard Dickinson
Gdy w 1994 roku Jego Ekscelencja B. J. Hickey, Arcybiskup Perth w Zachodniej Australii, po-
prosił mnie, bym wziął pod swoje skrzydła Carvera Alana Amesa, na początku wahałem się, a nawet
byłem sceptyczny. Przez następnych kilka lat pozostawałem jego duchowym kierownikiem i spowied-
nikiem w jednej osobie. Zdołałem dobrze poznać Alana, towarzysząc mu zarówno w złych, jak i do-
brych chwilach: wtedy gdy dane mu było radować się z obcowania z Panem, jak i w czasie często tak
gwałtownych ataków Szatana. Co do tego, że Święta Trójca, Najświętsza Maryja Panna, aniołowie i
święci posługują się nim dal potrzeb pewnej misji, nie mam żadnych wątpliwości. Jego pokora, miło-
sierdzie i posłuszeństwo kościelnym przełożonym czynią go autentycznym sługą bożym. Chociaż nie
uzyskał wykształcenia teologicznego, jego pisma w zadziwiający sposób odzwierciedlają ortodoksyjną
naukę Kościoła katolickiego, a jego nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i Dziewicy Maryi oraz
oddanie się papieżowi są dowodem jego wiary.
Nie mam już wątpliwości, zniknął także początkowy sceptycyzm. Dlatego Bóg wybrał mnie,
bym towarzyszył duchowo temu człowiekowi, tego nie wiem. Wszystkim zaś, którzy zechcieliby zbli-
żyć się do Pana z otwartymi sercami i umysłami, książkę tę polecam.