1
Kristi Gold
Niecodzienna
przysługa
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Chcę mieć z tobą dziecko, Whit.
Większość mężczyzn uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, słysząc tak
nietypową prośbę, ale Whitfield Manning IV nie przypominał większości
mężczyzn. Z powodu swojego majątku i pozycji społecznej często się spotykał z
różnymi propozycjami ze strony ponętnych kobiet, ale taką ofertę usłyszał po
raz pierwszy. Zwykle kobiety były bardziej zainteresowane skonsumowaniem
związku bez ponoszenia tego typu konsekwencji.
Jednak Mallory O'Brien, prawniczka, siostra jego najlepszego przyjaciela
i od czterech miesięcy jego współlokatorka, również się różniła od większości
kobiet. Nie przymilała się do niego i nie dbała o stan konta w banku. Lubiła za
to działać mu na nerwy. Przypuszczał więc, że ta nietypowa prośba stanowi
kolejną sztuczkę, by go wyprowadzić z równowagi.
- Nie ma sprawy, O'Brien. Chwilowo jestem co prawda trochę zajęty... -
przerwał czytanie gazety, przybierając zamyślony wyraz twarzy - ale mogę się
tobą zająć po lunchu we wtorek. Poproszę sekretarkę, by zaznaczyła to w moim
kalendarzu.
Choć przez głowę przemknął mu obraz namiętnej sceny na stole
konferencyjnym w jego biurze, powrócił do czytania gazety. Nie było mu
jednak dane skończyć recenzji ostatniego meczu, gdyż Mallory wyrwała mu
gazetę i rzuciła ją w kąt.
- Whit, przerwij czytanie i posłuchaj mnie przez chwilę.
Podniósł wzrok na stojącą przed nim oszałamiającą piękność o
kasztanowych włosach i przejrzystych zielonych oczach wpatrujących się teraz
w niego z determinacją. W zeszłym tygodniu popełnił poważny błąd, wchodząc
bez pukania do jej pokoju. Skąd jednak miał wiedzieć, że zastanie ją siedzącą
nago na łóżku i smarującą się balsamem? Duży błąd, szczególnie w przypadku
R S
3
mężczyzny, który już od kilku miesięcy nie był w żadnym związku. Dziwnym
zbiegiem okoliczności nawet nie odczuwał potrzeby szukania partnerki, odkąd
Mallory z nim zamieszkała. Wydawało mu się, że udało im się stworzyć
przyjacielski tandem współlokatorów i nie myślał o tym, by się posunąć dalej.
W każdym razie nie myślał o tym częściej niż dwa razy na dzień.
Powinien się szybko uporać z tym chwilowym nastrojem, zanim zrobi coś
głupiego, na przykład spróbuje ją uwieść. Nie chciał tracić fajnego kumpla.
Mallory nie spuszczała z niego wzroku. Wyprostował się i posłał jej jeden
ze swoich wyćwiczonych uśmiechów, które tak często pomagały mu
udobruchać rozzłoszczone kobiety.
- No dobrze, O'Brien, masz moją niepodzielną uwagę. Czy zapomniałem
zmyć kufel po piwie? Tym razem na pewno nie chodzi o deskę w toalecie, bo
nie byłem dziś w twojej ubikacji.
Usiadła obok niego na kanapie i podciągnęła nogi pod brodę.
- Nie zrobiłeś dzisiaj nic złego. Mówię poważnie. Chcę mieć dziecko i
chcę je mieć z tobą.
- Zwariowałaś? - W końcu dotarło do niego, że Mallory nie żartuje.
- Nie. Po prostu nie chcę już czekać.
Poważny wyraz jej twarzy wywoływał u niego niepokój.
- Ale dlaczego w ogóle ci to przyszło do głowy? Dlaczego ze mną?
- Ponieważ ci ufam, Whit. Jesteś moim przyjacielem.
- Może nie jestem zbyt bystry, ale wciąż nie rozumiem tego szalonego
pomysłu.
Podniosła poduszkę i przycisnęła ją do piersi, zasłaniając tym samym
widok, który od dłuższej chwili przyciągał jego wzrok.
- Mam już trzydzieści lat. Czuję, że nadszedł czas. Mój zegar biologiczny
tyka jak szalony.
- Więc go wyłącz. Ja mam trzydzieści jeden i myśl o dziecku nawet nie
przyszłaby mi do głowy.
R S
4
- Mężczyźni to co innego. Możecie mieć dzieci nawet po osiemdziesiątce.
Kobiety nie mają takiego luksusu. Komórki jajowe się starzeją, a plemniki
zachowują młodość przez wiele lat.
Czuł się dziwnie, rozmawiając z nią o takich rzeczach, choć sam proces
prowadzący do tak upragnionego przez nią celu był niezmiernie pociągający.
Musiał jej jednak odmówić. To szalony pomysł! Trzeba postawić sprawę jasno,
zanim jego męska natura weźmie górę nad rozsądkiem.
Nie odzywając się ani słowem, wstał i chwycił swoje buty do biegania.
Włożył je i mocno zasznurował. Chciał jak najszybciej wyjść, więc nawet nie
zadał sobie trudu, by zmienić strój na bardziej odpowiedni.
- Gdzie się wybierasz, Whit?
Rzucił jej przelotne spojrzenie.
- Idę pobiegać. W tym czasie proszę cię o jedną przysługę. Jak wrócę,
chcę zobaczyć z powrotem prawdziwą Mallory.
- To takie typowe. - Przewróciła oczami, odkładając poduszkę na bok.
- Typowe? - Zmarszczył brwi z irytacją. - Nic w tej całej rozmowie nie
było typowe.
- Nie mówię teraz o dziecku, tylko o tym, że zawsze uciekasz. To jest
typowe.
Cała Mallory. Mówiła to, co myśli, prosto z mostu, nawet gdy nie miała
racji.
- Nie uciekam, po prostu idę pobiegać.
- Właśnie że uciekasz. Tak samo jak od pomysłu założenia własnej firmy,
bo się boisz przeciwstawić ojcu. Czy kiedykolwiek zrobiłeś coś, na co miałeś
ochotę, bez jego pozwolenia? Może to dlatego nie chcesz się nawet zastanowić
nad moją propozycją? Bo wiesz, że nie byłby zadowolony.
Do diabła z jej przenikliwością. Pożałował, że jej się zwierzał ze spraw, o
których nie mówił wcześniej żadnej innej kobiecie.
R S
5
- Projektuję wieżowce najwyższej klasy i z każdą minutą staję się coraz
bardziej bogaty. Nie widzę w tym nic złego.
- Sam mówiłeś, że nie jesteś zadowolony, że wolałbyś projektować domy.
- A ty? Chcesz mieć dziecko z mężczyzną, który ucieka od zobowiązań?
To przecież twoje słowa!
- Na litość boską, przecież nie chcę, żebyś się ze mną ożenił. Chcę tylko
mieć dziecko. Potem możesz iść swoją drogą, a ja pójdę swoją. Bez żadnych
komplikacji.
- Zero zobowiązań, tak? Mam zostawić swoje dziecko i pozwolić ci się
bawić w samotną matkę? - Wiedział dobrze, że nie byłby do tego zdolny,
chociaż jego własna matka zostawiła go, gdy był dzieckiem.
- Wręcz przeciwnie, uważam, że powinieneś być zaangażowany w
wychowanie. W swojej pracy widziałam już wystarczająco dużo spraw
rozwodowych, w których dzieci są tylko kartą przetargową zaślepionych
nienawiścią rodziców. Wiem, że nam udałoby się tego uniknąć, bo jesteśmy
dobrymi przyjaciółmi.
Pora przerwać tę dyskusję, zanim straci nad sobą panowanie.
- Zapomnij o tym. Nic takiego się nie zdarzy. Rzuciła mu błagalne
spojrzenie.
- Pomyśl o tym, Whit. Jesteś moją jedyną szansą.
Whit wybiegł z mieszkania. Zbiegł po schodach i wypadł na ulicę.
Skierował się w stronę parku, zręcznie wymijając pary z wózkami, które
wybrały się na spacer w niedzielne popołudnie. W parku pobiegł swoją ulubioną
trasą wzdłuż zalewu, rozmyślając o tym, że jego przyjaciółka straciła rozum, i
wyobrażając sobie, co by było, gdyby miał dziecko z Mallory. A raczej, co by
było, gdyby się zaczął starać o dziecko z Mallory.
Zatrzymał się i otarł dłonią spocone czoło. Nie czuł się gotowy do roli
ojca. A nawet gdyby był na to gotowy, nie zostawiłby przecież swojego dziecka,
chociaż Mallory bez wątpienia byłaby wspaniałą matką. Co prawda ojciec po-
R S
6
wtarzał mu do znudzenia, że nie potrafi brać odpowiedzialności za swoje życie
uczuciowe, ale czy Whitfield III był właściwą osobą do wygłaszania takich
morałów, gdy sam miał za sobą trzy nieudane małżeństwa?
Ciekawe, jaką miałby minę na wieść, że Whit zostanie ojcem.
Musi przebiec jeszcze kilka kilometrów. Może gdy będzie wystarczająco
zmęczony i nie będzie skłonny do podejmowania decyzji bez rozważenia
wszystkich konsekwencji. Może gdy wróci do domu, Mallory mu powie, że to
był tylko żart. I może nazajutrz, gdy się zjawi w pracy, okaże się, że jego ojciec
przechodzi na emeryturę, dając mu wolność, której tak bardzo pragnął.
Nic z tego. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę domu, obiecując
sobie poważnie porozmawiać ze swoją współlokatorką. Ciągle słyszał w głowie
jej słowa: „Jesteś moją jedyną szansą". Musiał się dowiedzieć, dlaczego tak
powiedziała.
Być może nie powinna była mówić tak prosto z mostu. Jednak Mallory
nie znała innych sposobów. Kiedy czegoś mocno pragnęła, potrafiła uczynić
wszystko, by to osiągnąć.
Tak było w pracy. Zdobyła pozycję wspólnika w prestiżowej kancelarii
adwokackiej w tempie niewyobrażalnym dla większości jej kolegów. Mając
pięciu starszych braci, miała okazję się nauczyć, jak walczyć o swoje.
Teraz zaś pragnęła Whita Manninga, idealnego kandydata na ojca. Był
świetnie zbudowanym mężczyzną, miał doskonałe poczucie humoru, oczy
koloru gorzkiej czekolady i wrodzoną zdolność empatii, którą starał się ukryć
pod płaszczykiem męskości. A co najważniejsze, był szalenie inteligentny i
niesamowicie utalentowany.
Był również znanym uwodzicielem, o czym nie omieszkał poinformować
Mallory jej brat Logan jeszcze za czasów szkoły średniej, gdy Whit jako jego
przyjaciel był stałym bywalcem w ich domu. Gdy jednak, zmęczona długimi do-
jazdami do pracy, zdecydowała się na przeprowadzkę bliżej centrum, okazało
się, że Logan ufa swojemu przyjacielowi wystarczająco mocno, by zasugerować
R S
7
jej wprowadzenie się do Whita, dopóki nie znajdzie czegoś odpowiedniego.
Choć było to już cztery miesiące temu, wciąż mieszkała w ekskluzywnym
apartamencie, który Whit otrzymał w prezencie od ojca z okazji ukończenia
studiów. Było to dwupoziomowe mieszkanie w luksusowym apartamentowcu z
basenem na dachu i zapierającym dech w piersiach widokiem z okien sypialni.
Mieszkało im się razem zadziwiająco dobrze, dużo lepiej, niż wcześniej
sądziła. Whit ani słowem nie wspominał o tym, że już czas się wyprowadzić, a
sama Mallory przestała szukać mieszkania, gdy się okazało, że dobra lokalizacja
oznacza koszty, których, przynajmniej na razie, nie jest w stanie ponieść.
Zdawała sobie sprawę, że w końcu będzie musiała się na coś zdecydować -
może na mały spokojny domek na przedmieściach? Taki, w którym miałaby
warunki do wychowywania dziecka, które niewątpliwie będzie miała, jeśli tylko
Whit Manning się zgodzi. Jeśli w ogóle wróci do domu.
Zaczęła już w to wątpić, gdy otworzyły się drzwi. Whit zdecydowanie
potrzebował prysznica. Jego ciemne włosy były całe mokre, a wilgotny T-shirt
opinał klatkę piersiową. Mallory starannie zignorowała nagły przypływ gorąca
na jego widok i spokojnie kontynuowała malowanie paznokci u nóg.
Dokończyła duży palec i zakręciła buteleczkę z lakierem.
- I co o tym myślisz?
Omiótł ją wzrokiem od stóp do głów.
- Pasuje ci ten kolor. Twoje stopy wyglądają bardzo pociągająco.
Mallory z trudem stłumiła śmiech, pamiętając, że rozmiarem buta
dorównywała swoim braciom.
- Nie pytam o poradę w sprawie koloru lakieru do paznokci. Co myślisz o
mojej propozycji?
Pochylił się, opierając dłonie na kolanach.
- Myślę, że o czymś mi nie powiedziałaś. I chciałbym to usłyszeć.
Mallory przybrała niewinny wyraz twarzy.
- Nie wiem, o czym mówisz.
8
- Wiesz, wiesz. Widzę to w twoich oczach.
Co tu dużo mówić, był dobry w te klocki. Zapewne panie, których numery
widniały w jego czarnym terminarzu, mogłyby jej nieco więcej powiedzieć na
ten temat. Jednak jego umiejętności w kontaktach damsko-męskich nie powinny
jej obchodzić, o ile tylko zrobi to, co do niego należy. Oczywiście musi go
najpierw do tego przekonać.
Wyprostowała się, przywołując wszystkie starannie obmyślane
argumenty, oprócz tego najważniejszego.
- Po pierwsze, moi rodzice dobiegają siedemdziesiątki. Jestem ich jedyną
córką. Nie wiem, ile czasu im jeszcze zostało, a chcę, by moje przyszłe dziecko
miało szansę poznać dziadków.
- W obecnych czasach mogą jeszcze spokojnie pożyć ze dwadzieścia lub
trzydzieści lat.
Pierwszy argument obalony.
- Nie mogę być pewna, czy w ciągu tych dwudziestu lat uda mi się
spotkać odpowiedniego faceta. Szczerze mówiąc, mam marne szanse, biorąc
pod uwagę fakt, że nie mam czasu na randki.
- Ale uważasz, że masz wystarczająco dużo czasu na dziecko, tak? -
zapytał sceptycznie.
- Jakoś to zorganizuję.
- A co z twoimi ambitnymi planami zawodowymi?
- Nic się nie zmieniło. Jeśli się postaram o dziecko teraz, będę mogła
znowu skoncentrować się na karierze, kiedy pójdzie do szkoły.
- A sztuczne zapłodnienie? Staje się przecież coraz bardziej popularne
wśród kobiet, które nie mają zamiaru się wiązać.
- Myślałam o tym, ale nie chcę, by ojcem mojego dziecka był obcy dla
mnie człowiek. Poza tym oznacza to kurację hormonalną i horrendalne koszty.
Uważam, że najlepsza jest droga naturalna, a środki medyczne są ostatecznością
R S
9
w razie problemów. Jeśli nie będę w stanie zajść w ciążę w normalny sposób,
wtedy rozważę inne opcje.
- Czy to oznacza, że jeśli się zgodzę, zrobimy to jak Pan Bóg przykazał?
- Chyba że wolisz, żebym kupiła strzykawkę. - Uśmiechnęła się z
politowaniem.
Whit powstrzymał wypływający mu na twarz uśmiech i zaczął
przemierzać pokój.
- I naprawdę nie chcesz najpierw stanąć na ślubnym kobiercu?
- Miło z twojej strony, że o tym wspominasz, ale dziękuję, te atrakcje
mam już za sobą.
- Ach tak, pamiętam. Jak mu było na imię? Gary?
- Jerry. Na nazwisko powinien mieć Kretyn.
- Fakt, nigdy nie lubiłem tego faceta - stwierdził Whit, przeczesując włosy
ręką.
- Okazało się, że ja w sumie też. Spodziewałam się małżeńskiego
szczęścia, otrzymałam rok z niedojrzałym samcem szukającym tylko okazji,
żeby się wyplątać z niewygodnej przysięgi małżeńskiej. I udało mu się, o czym
nie bez satysfakcji poinformowała mnie jego nowa miłość z pokaźnym już
wtedy brzuchem.
- Nadal nie rozumiem, skąd ta pospieszna decyzja o ślubie - uśmiechnął
się Whit.
Wszystkim się zdawało, że ich szybki ślub w wieku dwudziestu lat był
wynikiem nieplanowanej ciąży. To jednak zdarzyło się trochę później.
- Skoro musisz wiedzieć, zgodnie z wychowaniem jakie otrzymałam,
pewne rzeczy chciałam zacząć dopiero po ślubie.
- Byłaś dziewicą?
- Pewnie. Nietkniętą nawet palcem. Moja matka mogła być ze mnie
dumna.
R S
10
Zresztą później się okazało, że cały ten seks jest doprawdy
przereklamowany.
- Skoro już sama wspomniałaś o rodzicach, nie wydaje mi się, żeby im się
spodobał pomysł nieślubnego dziecka.
- Być może masz rację, ale nie zamierzam ich pytać o zdanie.
- Chcesz ukryć fakt, że jesteś w ciąży, i pojawić się pewnego pięknego
dnia na ich progu z dzieckiem na ręku? Mamo, tato, zobaczcie, co znalazłam na
wycieraczce!
- Oczywiście, że nie. Nie mam zamiaru nic im mówić, dopóki nie zajdę w
ciążę. To może chwilę potrwać.
- Dlaczego tak mówisz? Jesteś młoda i zdrowa.
Nadeszła pora, by mu wyznać prawdę, a przynajmniej jej część. Czuła, że
nie jest w stanie powiedzieć mu o dziecku, które straciła pięć miesięcy po
ślubie. Nawet jej rodzina nie miała o tym pojęcia. Nie potrafiła opisać słowami
pustki, jaką czuła od czasu poronienia. A przecież nawet nie była wtedy gotowa
na dziecko. Teraz czuła, że bardziej gotowa już nigdy nie będzie.
- Usiądź koło mnie.
Posłuchał bez słowa i usiadł kilka centymetrów obok na kanapie. Mallory
obracała na palcu pierścionek, który otrzymała od rodziców w dniu ukończenia
studiów.
Zawsze czuła, że jest przez rodziców kochana. Teraz chciała dać taką
samą miłość swojemu dziecku. Wzięła głęboki oddech i rozpoczęła wyjaśnienia:
- Kilka tygodni temu byłam na badaniach kontrolnych. Gdy powiedziałam
lekarzowi o moich planach, dał mi skierowanie do specjalisty zajmującego się
leczeniem niepłodności.
- Dlaczego? - zapytał zaniepokojony.
- Kilka lat temu przeszłam drobną infekcję, która prawdopodobnie
uszkodziła jeden jajnik. Teraz tylko jeden działa prawidłowo.
- Przykro mi, Mallory. Czy to bolesne?
R S
11
- Nie, ale może utrudnić zajście w ciążę. Mam przez to tendencję to
nieregularnych miesiączek.
Na widok jego miny przewróciła oczami.
- Nie wygłupiaj się, Manning. Nie będziesz przecież udawał
zażenowanego, rozmawiając ze mną o takich sprawach.
- No cóż, nie jest to temat, który zwykle poruszamy przy śniadaniu.
- Cóż, mając pięciu starszych braci, przywykłam już nie robić z
comiesięcznej dolegliwości wielkiej tajemnicy.
Whit się uśmiechnął.
- Nie chcę cię wystraszyć, Whit. Poza tymi problemami, wszystko jest ze
mną w porządku. Jeśli podejdziesz do tego bez emocji, zrozumiesz, że to tylko
kwestia umowy między nami.
- Umowy? - Nawet się nie starał ukryć zdumienia. - Mówisz o dziecku, a
nie zakupie pralki, na miłość boską.
- Wiem, ale nie musimy niepotrzebnie komplikować sprawy. Spróbujmy,
a jeśli się nie uda, przynajmniej będę wiedziała, że zrobiłam wszystko co w
mojej mocy.
- Myślę, że nie ma wątpliwości co do powodzenia akcji - uśmiechnął się.
- Czy to oznacza, że się zgadzasz?
Przez chwilę milczał, jednak w jego wzroku Mallory dostrzegła
współczucie.
- Czy to dla ciebie aż takie ważne?
- Tak.
- I jeśli się zgodzę, nie będziesz miała nic przeciwko moim kontaktom z
dzieckiem, gdy nasze drogi się rozejdą?
- Mówiłam ci już. Naprawdę uważam, że dziecko to zobowiązanie na całe
życie.
Whit otarł spocone czoło.
- Nie wiem, czy pożyję długo.
R S
12
- Co masz na myśli?
- Loganowi się to nie spodoba.
Mallory się spodziewała, że przyjaźń z jej bratem może odstraszać Whita
od podjęcia decyzji.
- Pozwól, że ja się zajmę Loganem, kiedy przyjdzie pora.
- Wciąż nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł. Mallory
zdecydowała się wyłożyć ostatnią kartę na stół.
- Wiesz, to może być całkiem miłe doświadczenie. Chyba że sama myśl o
seksie ze mną napawa cię odrazą.
Whit śledził ruch jej ręki przesuwającej się powoli po jego ramieniu.
- O'Brien, czy ty się starasz mnie uwieść?
- A jak ci się wydaje?
Podniósł na nią wzrok.
- Weź pod uwagę, że masz do czynienia z facetem, który od kilku
miesięcy nie spotykał się z żadną kobietą.
- Nie widzę w tym nic złego.
Zanim zdążyła mrugnąć, Whit przycisnął ją swoim ciężarem do kanapy.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
Nie spodziewała się, że Whit zareaguje tak szybko. Przełknęła ślinę.
- To zależy od tego, co chcesz zrobić. Spodziewała się, że będzie chciał ją
trochę wystraszyć.
- Żadnych pocałunków, dopóki nie dasz mi odpowiedzi. Odgarnął dłonią
włosy z jej czoła.
- A jeśli nie spodoba ci się sposób, w jaki całuję? Nadal będziesz chciała
iść ze mną do łóżka?
Poczuła, jak jej oddech staje się płytki i szybki.
- Twoje umiejętności niewiele tu znaczą. Bardziej liczy się dla mnie
umiejętność doprowadzenia sprawy do końca.
- Masz co do tego jakieś wątpliwości? - Uśmiechnął się.
R S
13
- Myślę, że jesteś normalnym mężczyzną. Wystarczy jedno słowo i
żołnierz jest gotowy do walki - odparła, rzucając znaczące spojrzenie w stronę
jego spodni.
Whit odsunął się na drugi koniec kanapy. Mijały kolejne sekundy, potem
minuty, a on wciąż milczał zatopiony w myślach. Mallory siedziała cicho, chcąc
mu dać czas na przemyślenie odpowiedzi. Czekanie wydawało się wiecznością.
W końcu westchnął z rezygnacją i powiedział:
- Dobrze. Zgadzam się.
- Naprawdę?
- Tak. Chyba oszalałem, ale skoro naprawdę tego chcesz, spróbuję.
W nagłym przypływie radości Mallory zaczęła obsypywać jego twarz
pocałunkami jak z dubeltówki. Chciała mu powiedzieć, że nie będzie żałował,
jednak wyraz jego oczu odebrał jej mowę. Ona sama nie spotykała się z nikim
już od dłuższego czasu, potrafiła jednak rozpoznać pożądanie w oczach
mężczyzny. A przecież Whit nigdy do tej pory tak na nią nie patrzył.
Bez słowa położył dłoń na jej karku i przyciągnął jej usta do swoich. Jeśli
ten pocałunek miał być dowodem jego umiejętności na tym polu, spełnił swoje
zadanie. Dotyk jego warg i języka w okamgnieniu wywołał w niej reakcję, jakiej
nigdy wcześniej nie zaznała. A przecież jeszcze nie nadeszła właściwa pora.
Pogłębił pocałunek, nie dając jej szans na protest. Nie myślała zresztą o tym,
zatapiając się bez reszty w tym cudownym uczuciu.
Choć Mallory wcale nie miała ochoty kończyć, Whit najwyraźniej podjął
taką decyzję, gdyż odsunął ją od siebie zdecydowanym ruchem.
- Może być, O'Brien?
Może być? Mało brakowało, a wyskoczyłaby z ubrań już teraz,
zapominając o swoim celu.
- Mówiłam ci już, że nie zależy mi na twoich umiejętnościach na tym
polu. Decydujemy się na seks w celach prokreacyjnych. Nie musisz mi niczego
udowadniać.
R S
14
- Rozumiem. Niniejszym zostałem zatrudniony jako byk rozpłodowy.
- W pewnym sensie tak - odparła, niechętnie podnosząc się z kanapy.
- Jeszcze jedno pytanie.
- Tak?
- Czy zaczynamy rozmnażanie już dzisiaj? - zapytał niskim, wibrującym
głosem.
- Nie. Za trzy dni.
- Dopiero?
- Wtedy będę miała owulację. Jeśli w ogóle, oczywiście. - Mallory
chwyciła lakier do paznokci i odwróciła się w stronę łazienki.
Jego reakcja była natychmiastowa. Zastąpił jej drogę i wziął ją w ramiona.
- Teraz, kiedy się zgodziłem, każesz mi czekać aż trzy dni?
- Jestem pewna, że dasz sobie radę. Potraktuj to jak przygotowanie przed
ważnym meczem.
- Łatwo ci mówić. Przez trzy dni nie będę się mógł na niczym innym
skupić.
Mallory z trudem stłumiła śmiech. Jednak pomimo wypełniającej ją
radości decyzja, którą wspólnie podjęli, budziła też obawy. Będzie miała
dziecko ze swoim współlokatorem. A przynajmniej postarają się wspólnie o
dziecko. To właśnie perspektywa tego starania napełniała ją strachem i
podekscytowaniem.
Whit Manning był mężczyzną nieuznającym półśrodków. Sądząc po
pocałunku sprzed kilku chwil, w łóżku nie da sobie taryfy ulgowej. Ona jednak
musiała pamiętać, że nie może sobie pozwolić na uczuciowe zaangażowanie.
Kochała go jak brata i tak miało pozostać. Będą uprawiać seks jedynie ze
względu na dziecko, nie częściej niż trzy dni w miesiącu. Bez uczuciowego
zaangażowania i związanych z nim oczekiwań.
R S
15
Martwiła ją jedynie jedna myśl. Ona miała wystarczająco dużo czasu, by
przemyśleć swoją decyzję, a Whit podjął ją w przeciągu kilku godzin. Co
będzie, jeśli jutro rano się rozmyśli?
ROZDZIAŁ DRUGI
Chyba postradał zmysły. Nie miał przecież zielonego pojęcia o
wychowywaniu dzieci. Teraz, siedząc przy biurku i usiłując się skoncentrować
na pracy przed czekającym go za dwadzieścia minut spotkaniem z zespołem
architektów, nie potrafił przestać myśleć o dręczącym go przez całą noc pytaniu.
Czy nie popełnił życiowego błędu, zgadzając się na propozycję Mallory?
W jednym na pewno miała rację - zawsze uciekał od wszelkich
zobowiązań. Do tej pory wszystkie znane mu małżeństwa okazały się pomyłką.
Jego ojciec miał już za sobą dwa nieudane związki, a trzeci również nie
zapowiadał się obiecująco. Matka zaś bez skrupułów porzuciła swoje jedyne
dziecko. W rok po rozwodzie wyjechała w nieznane, szukając sensu życia. Od
tamtej pory zamieszkał z ojcem i zaprzyjaźnił się z rodziną O'Brienów. Byli
wspaniali, stanowili jego bezpieczną przystań, jednak nigdy się nie pogodził z
nagłym wyjazdem matki i faktem, że kontakty z ojcem ograniczały się do
zdawkowych życzeń urodzinowych. Nawet nie zadzwonił do niego z
gratulacjami z okazji ukończenia szkoły.
W pewnym sensie przyczyny ucieczki swojej matki upatrywał w
zaborczości ojca. Musiał jednak przyznać, że to ojciec nauczył go wszystkiego,
co wiedział o projektowaniu. To właśnie on wprowadził go w najbardziej zawiłe
tajniki zawodu. Whit czuł się jego dłużnikiem i to poczucie kosztowało go
rezygnację ze swoich własnych marzeń i planów. To się musiało kiedyś
skończyć.
R S
16
Chyba jednak nie dzisiaj, pomyślał Whit, kiedy do pokoju wpadł Field -
mężczyzna sukcesu z piękną opalenizną, z posrebrzanymi skroniami i złością w
oczach.
Whit przygotował się w myślach na cotygodniowy wykład.
- Znowu pokpiłeś sprawę, synu.
- Dzień dobry, tato. Co tym razem schrzaniłem? - zapytał Whit, słysząc
jakże znajome słowa powitania.
- Barclay powiedział mi, że w projekcie uwzględniłeś tylko trzy sale
konferencyjne zamiast czterech. To niewybaczalny błąd.
Whit z trudem powstrzymywał złość.
- Staruszek Barclay zmienił zdanie po ukończeniu wstępnej wersji
projektu. Wprowadziłem poprawki, gdy spędzałeś z żoną romantyczny
weekend. - Nowa macocha Whita, Rebeka, była od niego zaledwie o sześć lat
starsza.
Whit najbardziej lubił te właśnie chwile, kiedy udawało mu się wytrącić
ojcu broń z dłoni. Jak zwykle jednak ojciec szybko odzyskał rezon, gotowy na
wbicie kolejnej szpili.
- Okropnie wyglądasz, Whit. Na pewno zmieniasz panienki jak
rękawiczki, choć nie stać cię na tak kosztowne hobby, zwłaszcza w trakcie tak
ważnego projektu.
- Wiesz co, tato? To, co robię w moim życiu prywatnym, nie powinno cię
obchodzić. Skoro już musisz wiedzieć, z nikim się aktualnie nie spotykam. Jeśli
to się zmieni, możesz być pewien, że będziesz ostatnim, który się o tym dowie.
Field zacisnął zęby.
- To dobra wiadomość. Nie jesteś jeszcze gotów, żeby się wiązać.
- Masz rację, nie jestem. I biorąc pod uwagę przykład, jaki mi dałeś, być
może nigdy nie będę.
W oczach Fielda błysnęła złość.
R S
17
- Nie mam nawet zamiaru odpowiadać na taką zaczepkę. W przypadku
obu rozwodów miałem ważne powody. Chciałem ci jedynie oszczędzić
brudnych szczegółów.
- O jakich ważnych powodach mówisz? Czyżby o swojej potrzebie
kontrolowania wszystkiego i wszystkich dookoła? To nie tajemnica. Gdy ktoś
nie chce się podporządkować, wyrzucasz go na zbity pysk
- Mów sobie, co chcesz, ale ja przynajmniej potrafię wytrwać w związku
dłużej niż kilka tygodni.
No tak, oczywiście on nigdy nie był winny. Whit ostentacyjnie spojrzał na
zegarek i zwrócił się do ojca:
- Chciałbyś jeszcze mnie za coś skrytykować? Bo mam dzisiaj dość
napięty grafik. Ale możemy się umówić na jutro. Będziesz mógł sobie
przygotować całą listę moich wad i błędów.
- Nie bądź ironiczny, Whit.
- Nauczyłem się tego od ciebie.
Field przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niego wzroku.
- Być może popełniłem wiele błędów, ale zasługuję chyba na trochę
więcej szacunku za to, co dla ciebie zrobiłem, odkąd odeszła twoja matka.
Jesteś moim dłużnikiem, zadźwięczało znowu w głowie White.
- Wiem, że wiele ci zawdzięczam. Często mi o tym przypominasz. Jednak
wydaje mi się, że wszyscy rodzice pomagają swoim dzieciom i nie wymagają za
to zapewnień o dozgonnej wdzięczności.
- Ja również nie wymagam. Chciałbym jednak, żebyś dostrzegał to, co
masz. I byłoby miło, gdybyś w końcu dorósł.
Field opuścił biuro z aroganckim wyrazem twarzy, zamykając za sobą
drzwi odrobinę głośniej, niż należało. Whit przez chwilę rozmyślał nad słowami
ojca i doszedł do zadziwiającego wniosku. Potrafił być odpowiedzialny i teraz
pojawiła się możliwość dowiedzenia tego zarówno sobie, jak i ojcu. Mógł być
przecież lepszym ojcem, a przez to lepszym człowiekiem.
R S
18
Da Mallory dziecko, którego tak bardzo pragnie, i w ten sposób wzniesie
się ponad nieustanną krytykę Fielda. Będzie też aktywnie uczestniczył w
wychowaniu dziecka, nie tak jak jego własna matka.
Miał również zamiar czerpać tyle radości z całego przedsięwzięcia, ile się
da. Ta myśl sprawiła, że z większym optymizmem pomyślał o nadchodzącym
dniu.
Mallory była podenerwowana, głodna i wyczerpana. Co gorsza, w kuchni
urzędował właśnie półnagi mężczyzna. To prawda, kuchnia należała do niego,
jednak czy naprawdę musiał paradować przed nią opasany jedynie luźno zwią-
zanym ręcznikiem? Dziwna sprawa. Widywała go w takim stroju już wcześniej,
jednak wtedy nie myślała o nim jako o przyszłym ojcu swojego dziecka.
Podniosła pokrywkę i zamieszała warzywa, chcąc się oderwać od uporczywej
myśli, co też się kryje pod czarnym ręcznikiem. Nie zadziałało to zbyt dobrze,
gdyż po chwili poczuła na swoim ramieniu męską dłoń. Whit zaglądał jej przez
ramię do garnka.
- Pachnie smakowicie - stwierdził.
Ty też, pomyślała Mallory. Pachniał jak rozgrzane letnie popołudnie.
Odłożyła pokrywkę, ale nie śmiała na niego spojrzeć.
- Marchewka, groszek i ziemniaki.
- A co jest w piekarniku?
- Halibut.
- Wiesz, że nienawidzę ryb i owoców morza. Mallory odwróciła się i
splotła ręce.
- Mówiłeś mi tylko, że nie jadłeś ich od czasów szkoły średniej. Może
nadszedł czas, żeby im dać drugą szansę?
- Ale po co?
Zdecydowała się wyjawić część prawdy.
- Bo to zdrowe.
R S
19
- A to co? - spytał Whit, chwytając kartkę leżącą na stole. Mallory
podskoczyła, próbując wyrwać mu ją z dłoni, ale on podniósł ręce wysoko do
góry. Mallory była wyższa niż większość kobiet, ale i Whit przewyższał
wzrostem większość mężczyzn. Był również silniejszy i szybszy od niej, nic
dziwnego więc, że bez trudu unieruchomił jej nadgarstki i zaczął czytać tekst na
kartce.
Uśmiech na jego twarzy wypłynął chwilę potem.
- Stare dobre sposoby na zapewnienie sobie płci dziecka?
Mallory wykorzystała moment, kiedy zwolnił uścisk, i wyrwała mu kartkę
z rąk.
- To tylko kilka wskazówek - odparła, składając listę i chowając ją do
kieszeni. - Wydały mi się interesujące.
- Znalazłaś to w internecie? - Uśmiechnął się szeroko.
Mallory odwróciła się do niego plecami i zamieszała w garnku.
- Tak, a coś w tym złego?
- Nic, ale przyznaję, że jestem trochę zaskoczony.
- Dlaczego? Lepiej być przygotowanym - odparła, rzucając mu
ukradkowe spojrzenie.
- Spodziewałem się, że znajdziesz na ten temat mnóstwo przydatnych
informacji, bo to pasuje do twojej osobowości. Ale stare przesądy i zabobony?
Trudno mi w to uwierzyć.
- Czasem stare sposoby okazują się najlepsze. A poza tym pogódź się z
faktem, że nie wiesz jeszcze o mnie wszystkiego.
- Ale mam zamiar się dowiedzieć. Spojrzała na niego uważnie.
- Każda dziewczyna ma swoje sekrety, Whit.
- A facet powinien znaleźć sposób, by je odkryć.
- Pobożne życzenia - mruknęła, choć po plecach przebiegł jej dreszcz.
- Wiem. - Roześmiał się.
Mallory zdecydowała się zmienić temat.
R S
20
- Skoro już mowa o dzieciach, idź do mojej sypialni. Na łóżku znajdziesz
prezent, który ci dziś kupiłam.
- Nie potrzebuję żadnych wspomagaczy, jeśli to o to chodzi.
- Kupiłam ci bokserki.
- Wolę slipki - skrzywił się Whit.
- Potraktuj to jako tymczasową odmianę. Potem możesz znowu nosić, co
ci się podoba.
Pochylił się w jej stronę i zapytał:
- Potem, czyli... po prokreacji?
- Tak.
- Czy to naprawdę konieczne?
Mallory wzruszyła ramionami.
- Podobno lepiej nie krępować pewnych części ciała.
- To już chyba wolę po prostu nie nosić bielizny.
Mallory zaśmiała się, jednak szybko przestała na widok ruchu jego ręki w
kierunku ręcznika.
- Nie waż się.
- Dlaczego nie? Skoro mam nie krępować pewnych części ciała...
Doprawdy niezły pomysł, bezwiednie pomyślała Mallory.
- Czy te twoje nowe pomysły mają coś wspólnego z tą listą?
- Tak.
- Noszenie bokserek pomaga w zaplanowaniu płci dziecka?
- Tak mówią.
- Kto tak mówi?
- Osoby, które opracowały listę.
Whit z zastanowieniem pogładził podbródek.
- Jeszcze jedno pytanie. Chcesz chłopca czy dziewczynkę?
- Myślałam raczej o dziewczynce.
- A jeśli ja chcę syna?
R S
21
Jakie to typowe, pomyślała Mallory.
- Masz pięćdziesiąt procent szans.
Kiwnął głową w kierunku jej kieszeni.
- Trochę zmniejszasz moje szanse, stosując te porady.
- Myślałam, że nie wierzysz w takie zabobony - uśmiechnęła się.
- Bo nie wierzę, jednak na wszelki wypadek wolę nie ryzykować.
Mallory zdecydowała się wyciągnąć ostatniego asa z rękawa.
- To ja będę musiała być na górze.
Whit zamilkł na chwilę, po czym stwierdził:
- No to będziemy mieli dziewczynkę.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, a w jego ciemnych oczach Mallory
dostrzegła niebezpieczny błysk pożądania.
- Idź przymierzyć bokserki, a ja nakryję do stołu. Wieczór jest ciepły,
więc możemy zjeść na tarasie.
Gdy wyszedł, Mallory nałożyła solidne porcje na talerze i ustawiła je na
szklanym okrągłym stole stojącym na tarasie pod błękitnym parasolem.
Apartament Whita znajdował się na ostatnim piętrze, więc z okien sypialni i z
tarasu roztaczał się zapierający dech w piersiach widok. Mallory podeszła do
barierki, nie odrywając wzroku od płomiennego zachodu słońca na horyzoncie.
Wieczór był jej ulubioną porą, jednak tego dnia wszystko dookoła wydawało się
takie nierealne. Relacje między nią a Whitem gwałtownie się zmieniały.
Przygotowanie się na seks według dokładnie określonego planu było dla niej
dużym wyzwaniem. Należało przede wszystkim trzymać swoje uczucia na
wodzy. Nie mogła zapomnieć, że Whit był jej przyjacielem i współlokatorem.
Między nimi nie było miejsca na coś więcej.
To prawda, był świetnym facetem, ale był również uwodzicielem. Już raz
zrobiła fatalny błąd, wiążąc się z podobnym mężczyzną. Nie miała zamiaru
popełniać tego samego błędu po raz drugi, niezależnie od tego, jak kusząca
wydawała jej się teraz ta perspektywa.
R S
22
Mallory usiadła przy stole, czekając na powrót Whita. Po kilku minutach
zjawił się w drzwiach, prezentując bieliznę, którą kupiła w przerwie na lunch.
Nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Whit nie był zadowolony, ale
naprawdę wyglądał uroczo w czerwonych bokserkach, na środku których
widniała żółta, uśmiechnięta buzia. Spojrzał na nią wymownie.
- Powiedz mi, że to tylko głupi żart.
- Nie podobają ci się? - Zachichotała.
- Wyglądam jak kretyn.
Według Mallory wyglądał bosko.
- Przestań, przecież i tak nikt ich nie będzie widział.
- Teraz nie. Ale jeśli mam je włożyć do pracy, to koledzy je zobaczą.
- Chyba nie planujesz udać się do biura bez spodni.
- No wiesz, od czasu do czasu muszę pójść do łazienki.
No tak, zapomniała o męskim zwyczaju ucinania sobie pogawędek przy
pisuarach, który zawsze nieodmiennie budził jej zdziwienie. Kobiety wybierały
sobie bardziej cywilizowane miejsca do plotek.
- Przecież masz swoją prywatną łazienkę przy gabinecie, Whit. Poza tym
nie powinieneś się tak bardzo przejmować tym, co myślą o tobie inni. Ja
uważam, że te bokserki są cudne.
Whit skrzywił się z niesmakiem.
- Nie martw się, kupiłam ci jeszcze kilka par bez żadnych nadruków -
uspokoiła go, rozkładając na kolanach czarną serwetkę. - W twoim ulubionym
odcieniu granatu.
- To gdzie one są? Wolałbym się od razu przebrać.
- W pralni. Chciałam je najpierw wyprać, żeby materiał cię nie podrażniał
- odparła, wskazując ręką na pełny talerz. - Czas na kolację, jedzenie stygnie.
- Chyba straciłem apetyt na jedzenie - powiedział wolno, nie odrywając
od niej roziskrzonych oczu.
R S
23
- Jeszcze dwa dni, Whit. Zbieraj siły - rzuciła lekko, myśląc, że i jej
zaczyna się dłużyć ten czas nieustannego wyczekiwania.
- Nie bój się, wszystkiemu podołam.
- Świetnie. Zjedzmy w końcu kolację.
Rzucił okiem na talerz i skrzywił się pogardliwie.
- Nie jestem pewny, czy będzie mi smakowało.
- Nie dowiesz się tego, dopóki nie spróbujesz.
- Moje przeczucia zazwyczaj się sprawdzają - stwierdził ponuro. - Zwykle
doskonale wiem, czy coś mi się spodoba, czy nie.
- Weź chociaż jeden kęs. Jeśli stwierdzisz, że nie da się przełknąć, zrobisz
sobie kanapkę z szynką.
Kiedy sięgnął po solniczkę, zatrzymała go.
- Nie rób tego.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Dlaczego nie?
- Już doprawiałam. Poza tym zbyt duża ilość soli może ci zaszkodzić.
Punkt numer pięć na liście. Nadmiar soli nie jest wskazany, jeśli para
stara się o dziewczynkę.
Nieco naburmuszony uniósł widelec do ust. Widząc to, Mallory również
zabrała się za jedzenie i zanim się obejrzała, talerz Whita był już pusty. To
raczej ona miała trudności ze skończeniem swojej porcji. Uśmiechnęła się z
nieukrywaną satysfakcją.
- Nie było chyba takie najgorsze, co?
Odsunął na bok pusty talerz i założył ręce za głowę.
- Całkiem niezłe. Co na deser?
Przez głowę Mallory przemknęło kilka pomysłów.
- Lody są w zamrażarce.
- Na schłodzenie nastroju?
- Jeszcze tylko dwa dni, Whit - przypomniała mu z uśmiechem.
R S
24
- No tak. Dwa dni, zanim skonsumujemy nasz układ. Może powinniśmy
wykorzystać te dwa dni na grę wstępną?
Zdrowy rozsądek podpowiadał Mallory, że wkraczają na grząski grunt.
Czuła, jak jej ramiona pokrywa gęsia skórka.
- Uważam, że powinniśmy się z tym wstrzymać.
- Dobrze. Jeśli się czujesz na siłach... - Wstał z krzesła i podszedł do niej
wolnym krokiem.
- Muszę wziąć prysznic.
- Mogę się przyłączyć?
Mallory wywinęła się pod jego ramieniem i zaczęła zbierać ze stołu
talerze.
- Na miłość boską, Whit, jeśli to jest twój sposób na uwodzenie
dziewczyn, to naprawdę się dziwię, że odnosisz jakieś sukcesy. Cześć, jestem
Whit. Chodźmy na kolację, a potem się zabawimy.
Uśmiechnął się ironicznie.
- Czasami przynoszę najpierw kwiaty.
Jerry zawsze przynosił jej kwiaty po tym, jak nie wracał do domu na noc.
To jedyne, co od niego otrzymała podczas ich krótkiego małżeństwa, oprócz
nieplanowanej ciąży.
- I co? Wskakują ci do łóżka jak oparzone?
Popatrzył na nią urażony.
- To był żart, Mallory. Nie myślę wciąż tylko o jednym. A poza tym, jeśli
sobie dobrze przypominam, to wszystko był twój pomysł.
To prawda, pomyślała Mallory. A jednak nagle poczuła się tak, jak gdyby
znowu ktoś ją chciał wykorzystać. Odwróciła się do niego i powiedziała, siląc
się na uśmiech:
- Wiem, że żartowałeś. Zawsze ze wszystkiego żartujesz.
- To dlatego, że jesteś dla mnie... - urwał w pół słowa i odwrócił wzrok.
R S
25
- Kumplem? - Niespodziewanie dla niej samej zabolało ją to. - Doskonale
zdaję sobie z tego sprawę. Jednak z kumplem nie ma się dziecka.
- Myślisz, że o tym nie wiem, Mallory? Wierz mi, kiedy myślę o tym, co
ma się wydarzyć za dwa dni, kumpelstwo jest ostatnią rzeczą, która przychodzi
mi na myśl. - Postąpił krok w jej stronę. - I wiesz co? Nawet nie muszę się za-
stanawiać, czy będzie mi się to podobało, czy nie. I jestem pewien, że ty
również.
Oby tylko starczyło jej pewności siebie, gdy będzie z nim sam na sam w
sypialni.
- To nieistotne, czy mi się będzie podobało, czy nie. Chcę po prostu zajść
w ciążę.
- A ja zrobię wszystko, żeby ci się spodobało. Obawiam się, że potem
będzie nam trudno przestać.
- Chcę mieć dziecko, Whit, to wszystko.
- Oczywiście, Mallory. Ja chcę ci jednak dać trochę więcej niż dziecko.
Z tymi słowami zabrał jej talerze z dłoni i wszedł do kuchni, zostawiając
ją samą na tarasie, pogrążoną głęboko w myślach.
Whit Manning okazał się prawdziwym wyzwaniem. Miała nadzieję, że
uda jej się mu sprostać.
Rozpoczęła się już druga połowa meczu, a Whit wciąż nie mógł się
skoncentrować na grze. Czuł się dotknięty faktem, że Mallory ma o nim tak złą
opinię. To prawda, spotykał się do tej pory z wieloma kobietami, jednak wbrew
temu, co o nim mówiono, nie sypiał, z kim popadnie. Kilka razy miał już nawet
nadzieję na poważny związek, ale po chwili zaczynało mu brakować
niezależności. Tak naprawdę nikt do tej pory, oprócz Mallory, nie poznał
prawdziwego oblicza Whita Manninga.
Ta myśl nie dawała mu spokoju. Znała go lepiej niż jakakolwiek inna
kobieta. Może miała co do niego rację? Rzeczywiście poza pracą nie potrafił do
niczego w życiu podejść poważnie. Było tak, odkąd pamiętał, odkąd opuściła go
R S
26
matka i musiał przybrać pozę błazna, aby ukryć swój ból. Ale to już przeszłość i
naprawdę miał zamiar się zmienić. Potrafił podejść do życia na serio.
Zdecydował się na ten układ, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że bycie
ojcem to nie zabawa. Przysiągł sobie, że zrobi wszystko, by nie powtarzać
błędów swojego ojca. Obiecał sobie również nie naciskać więcej na Mallory.
Mógł przecież poczekać te dwa dni i przez ten czas trzymać buzujące hormony
na wodzy.
Gdy tylko weszła do pokoju, poczuł, że nie będzie mu łatwo dotrzymać
danej sobie obietnicy. Sam jej widok i zapach doprowadzał go do stanu wrzenia.
- Proszę, oto twoje lody - powiedziała, wręczając mu pucharek.
Miał cichą nadzieję, że wróci do swojego pokoju, jednak ona rozsiadła się
wygodnie na kanapie, rzucając okiem na ekran.
- Kto wygrywa?
Do diabła z tym wszystkim. Nie mógł myśleć o niczym innym, jak tylko o
tym, by ją natychmiast wziąć w ramiona.
- Nie wiem, dopiero przełączyłem - skłamał. Nie mógł się z nią przecież
podzielić swoimi przemyśleniami. Szczerze mówiąc, wynik meczu niewiele go
dziś obchodził.
Pochłonął porcję lodów w zawrotnym tempie. Odstawił pucharek i oparł
się o kanapę, uważnie studiując jej profil. Zatknęła kosmyk włosów za ucho,
odsłaniając delikatną linię podbródka. Nie mogąc się powstrzymać, ostrożnie
dotknął dłonią jej karku. Poczuł, jak zesztywniała, więc szybko cofnął rękę.
- To się nie uda.
- Wiem. Morton zdecydowanie nie panuje nad piłką.
- Dobrze wiesz, że nie mówię o meczu.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - stwierdziła, nie odrywając oczu od
ekranu.
- Spójrz na mnie, Mallory. Odwróciła się, opierając łokieć o kanapę.
- Patrzę. O co chodzi?
R S
27
- O nas. To się nie uda, jeśli będziesz się spinać pod wpływem mojego
dotyku.
Odwróciła wzrok.
- Przepraszam. Po prostu jestem trochę zdenerwowana. Minęło już dużo
czasu, odkąd ostatni raz byłam w intymnej sytuacji.
- Ja też.
Spojrzała na niego uważnie.
- Jestem pewna, że mnie nie przebijesz. Jak długo?
- Prawie pięć miesięcy.
- No to wyobraź sobie trzy lata.
Trzy lata? Nie potrafił sobie wyobrazić zdrowej dorosłej osoby, która
byłaby w stanie wytrzymać bez seksu tak długo.
- Chyba żartujesz?
Wyraz jej twarzy świadczył jednak o tym, że mówiła poważnie.
- Mówię serio. Spotykałam się z kolegą z biura i pomyślałam, czemu nie?
Było okropnie.
- A przedtem?
- Sześć lat.
To już było co najmniej dziwne.
- Chcesz mi powiedzieć, że w ciągu dziewięciu lat kochałaś się tylko raz?
- Miałam tylko dwóch mężczyzn, Whit. Mojego byłego męża, który mnie
zdradzał na każdym kroku, i kolegę z biura, o którym też wolałabym zapomnieć.
Whit zebrał się w sobie, by zadać pytanie, które go nurtowało od
dłuższego czasu.
- A jak było z Barrym?
- Jerrym. W porządku.
- Tylko w porządku? - zapytał, czując nagły przypływ dobrego humoru.
- Myślę, że oszczędzał siły na podrywki.
Łajdak, pomyślał Whit.
R S
28
- I przez ten cały czas nie brakowało ci seksu? Wzruszyła obojętnie
ramionami.
- Nie miałam czasu o tym myśleć. Miałam swoje studia, potem pracę.
Poświęciłam całą energię karierze. Seks nie był dla mnie zbyt istotny.
- Może po prostu nie trafiłaś na odpowiedniego mężczyznę, który
postawiłby twoją przyjemność na pierwszym miejscu?
Uśmiechnęła się ironicznie.
- Założę się, że ty masz zamiar być tym mężczyzną?
- Zgadza się.
- Masz wysokie mniemanie o sobie.
- Nie, po prostu udzielono mi dobrych wskazówek.
- Niewątpliwie otrzymałeś je od starszych kobiet, które wprowadziły cię
w tajniki seksu.
- Szczerze mówiąc, to ojciec mi wszystko powiedział, za nim miałem
swój pierwszy raz.
Mallory aż się zachłysnęła.
- Muszę to usłyszeć! Otrzymałeś od swojego ojca instruktaż, jak się
kochać?
- Cóż, mój ojciec był dość otwarty w takich sprawach.
Po raz pierwszy od długiego czasu Whit wrócił myślami do okresu, kiedy
stosunki z ojcem układały się nie najgorzej.
- Kiedyś, gdy miałem czternaście lat, przyłapał mnie i Logana na tym, jak
wykradamy piwo z lodówki. Wziął wtedy dwanaście puszek, usiadł z nami przy
stole i kazał nam to wszystko wypić.
- Chyba żartujesz? - Mallory otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Poddaliśmy się przy piątym piwie. Wtedy kazał nam iść do garażu i
zrobić coś, nie pamiętam już co, za pomocą piły mechanicznej.
- Przecież byliście kompletnie pijani! - zawołała z niedowierzaniem.
R S
29
- Wiedział, że tego nie zrobimy. Powiedzieliśmy mu, że oszalał, a on nam
kazał zapamiętać to uczucie, szczególnie gdyby kiedyś przyszło nam do głowy
wsiadać za kierownicę w takim stanie. Od tamtej pory nigdy nie prowadziłem
po pijanemu.
- Co się potem stało?
- Chyba zwymiotowaliśmy i urwał nam się film.
- Dał wam dobrą lekcję. - Uśmiechnęła się. - Twój ojciec to mądry gość.
To prawda, pomyślał Whit. Wymagający i zbyt krytyczny, ale mądry.
Mallory przysunęła się bliżej i zapytała z ciekawością:
- A jak było z seksem? Wynajął ci prostytutkę? Uśmiechnął się szeroko.
- Skądże. Po prostu kiedy się dowiedział, że chodzę z koleżanką z klasy,
udzielił mi kilku bardzo szczegółowych lekcji z kobiecej anatomii. Podkreślił
też, że „nie" oznacza „nie" i że nie mam prawa zakładać, że ona chce tego
samego co ja. Powiedział mi też, że jeśli się zdecyduję na ten krok, muszę
pamiętać o zabezpieczeniu. No i dowiedziałem się, że nie należy wciskać
kobiecie języka do ust.
- Twój ojciec ci to powiedział? - zapytała zszokowana.
- Nie - przyznał. - Tego akurat się dowiedziałem, przeglądając stare
magazyny mamy.
- Ćwiczyłeś z poduszką?
- No co ty! Ćwiczyłem już na żywych obiektach.
- Ja całowałam się po raz pierwszy, dopiero kiedy skończyłam piętnaście
lat. Wtedy poszłam na swój pierwszy bal.
Whit otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Przynajmniej tym
razem się nie odsunęła.
- Chyba pamiętam ten wieczór. Logan i ja byliśmy wtedy w klasie
maturalnej. Siedzieliśmy w salonie, kiedy zeszłaś po schodach w bladoróżowej
sukience. Wtedy po raz pierwszy zauważyłem, że urosły ci piersi.
- Piersi urosły mi dużo wcześniej. - Roześmiała się.
R S
30
- Być może, ale wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Wyglądałaś uroczo
w tej sukience i byłaś chyba trochę stremowana.
- Biedny Bobby był dużo bardziej stremowany, gdy zadzwonił do drzwi i
zobaczył starszych chłopców w salonu.
Whit zachichotał.
- Myśleliśmy, że weźmie nogi za pas, kiedy Logan mu powiedział, żeby
trzymał ręce przy sobie, bo inaczej mu je odetnie.
Mallory się roześmiała.
- Pamiętam! Myślałam, że go zabiję.
- Ja myślałem tak samo.
- Też miałeś ochotę udusić Logana własnymi rękami?
- Nie, szczerze mówiąc miałem wtedy ochotę dotknąć twoich piersi. Ale
wiedziałem doskonale, że nie ominie mnie bicie tylko dlatego, że byłem
przyjacielem Logana.
Spojrzała na niego nieśmiało.
- Czy nadal masz na to ochotę?
Co za pytanie? Oddałby wszystko za taką możliwość!
- Odetniesz mi rękę, jeśli powiem, że tak?
- Możesz być pewien, że nie.
- Zatem muszę przyznać, że przyszło mi to na myśl.
- Nie mam nic przeciwko.
Do tej pory Whit nigdy nie marnował takich okazji. Ale kobieta siedząca
obok nie była zwykłą kobietą. Była jego przyjaciółką, jedyną na milion. I być
może była również przyszłą matką jego dziecka. Musiał postępować z nią
ostrożnie, nawet jeśli jego ciało pragnęło iść jak burza.
- Wiesz co? - Pochylił się i wyłączył lampę, po czym objął ją ramionami.
- Może się po prostu przyzwyczajmy do bycia blisko i pooglądajmy razem
mecz.
- Dobry pomysł - szepnęła, kładąc mu głowę na piersi.
R S
31
Jak na złość, w telewizji leciała reklama nowej pigułki podwyższającej
libido u kobiet.
- Ciekawa jestem, czy naprawdę działa - zastanowiła się na głos Mallory.
- Może powinnam wypróbować?
Whit ujął ją za podbródek i popatrzył jej w oczy.
- Ze mną nie będą ci potrzebne.
Odwróciła wzrok
- A jeśli coś jest ze mną nie w porządku, Whit? Wytrzymać tak długo bez
seksu to chyba nie jest normalne.
Delikatnie pogłaskał ją po przedramieniu.
- Jest w porządku. Po prostu jesteś osobą, która lubi mieć wszystko pod
kontrolą. Musisz się nauczyć, że w seksie najlepiej pójść na żywioł.
- Dziękuję, doktorze Manning - powiedziała rozbawiona, choć w jej
głosie przebijało zmęczenie.
- Nie ma za co - stwierdził i pocałował ją przelotnie w policzek. -
Odwdzięczysz mi się później.
Przylgnęła do niego mocniej.
- Mogę sobie wyobrazić, w jakiej walucie przyjmujesz zapłatę.
- Może być pocałunek. Jeden. Lub dwa - przystał. Podniosła wzrok.
- Na tyle chyba mnie stać już dzisiaj.
Delikatnie dotknął ustami jej warg. Odsunął się na chwilę, po czym
znowu zaczął muskać jej usta, aż się rozluźniła I rozchyliła wargi. Dopiero
wtedy zaczął całować mocniej, dotykając językiem jej języka. Całowali się
przez dłuższą chwilę, zanim Whit się zorientował, że Mallory powoli się
kładzie na kanapie. Pociągnęła go za sobą, nie przerywając pocałunku. Whit
pomyślał, że było to wspaniałe uczucie trzymać ją przy sobie tak blisko i że
będzie mu ciężko się opanować, tym bardziej że dłonie Mallory zaczęły niebez-
piecznie krążyć po jego ciele. Bezwiednie wsunął kolano między jej nogi, a ona
przywarła do niego biodrami. Z trudem się oparł pokusie, by powędrować ręką
R S
32
w górę jej uda. Chcąc się jednak przekonać, czy jest tak samo podniecona jak
on, położył rękę na jej brzuchu i powoli, centymetr po centymetrze, przesuwał ją
w górę, by wreszcie otoczyć dłonią krągłość jej piersi.
Mallory jęknęła pod wpływem jego pieszczoty.
Cofnął rękę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Widzisz? Wszystko jest z tobą w porządku. Zarumieniła się, nie panując
nad przyspieszonym oddechem.
- Skoro tak mówisz.
Powoli obrysował palcem zarys jej piersi pod koszulką.
- Twoje ciało nie kłamie, Mallory, dobrze o tym wiesz.
- Może rzeczywiście jestem trochę podniecona. Zadowolony?
- Zadowolony będę dopiero wtedy, kiedy będziesz podniecona bardziej
niż trochę - stwierdził. Miał zamiar za chwilę zrobić coś, czego nigdy wcześniej
w takiej sytuacji nie uczynił. Jeszcze tylko minuta albo może dwie. Jeśli nie
zrobi tego teraz, za chwilę już nie znajdzie w sobie siły.
- Idę do łóżka - oznajmił.
Skoro chciała poczekać jeszcze kilka dni, nie będzie przyspieszał obrotu
spraw. Planował jednak następnego wieczoru również dać jej poczuć przedsmak
tego, co się miało między nimi wydarzyć. Kiedy w końcu wylądują w łóżku,
Mallory będzie go pragnąć bardziej, niż kiedykolwiek pragnęła jakiegokolwiek
mężczyzny. On pragnął jej zdecydowanie bardziej niż jakiejkolwiek innej
kobiety. Mallory rzuciła okiem na zegarek.
- Jest dopiero dziewiąta - powiedziała słabym głosem. - Od kiedy zacząłeś
chodzić do łóżka o tak wczesnej porze?
W odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
- Dobrze więc, idź. - Usiadła na kanapie i podciągnęła nogi. - Ja obejrzę
mecz do końca.
Pochylił się i pocałował ją jeszcze raz, trochę bardziej namiętnie, niż miał
zamiar.
R S
33
- Gdy już pójdziesz do łóżka, przypomnij sobie, jak się dzisiaj czułaś, i
pomnóż to przez dziesięć. Tak się właśnie będziesz czuć za dwa dni.
- Obietnice, obietnice.
- Możesz być tego pewna, Mallory. Bądź przygotowana.
Mallory z pewnością nie była przygotowana na to, co się stało. Nie
spodziewała się, że tych kilka chwil bliskości całkowicie uniemożliwi jej sen w
nocy. Nie mogła przestać myśleć o jego pocałunkach, cieple jego ciała i, co
gorsza, o jego obietnicach.
Nie mogła również wyrzucić z pamięci słów Jerry'ego, gdy go oskarżyła o
zdradę. „Nie oszukuj się, Mallory. Jesteś po prostu kiepska w łóżku".
Choć tłumaczyła sobie, że miała wtedy tylko dwadzieścia lat, a Jerry był
jedynym mężczyzną, z którym kiedykolwiek uprawiała seks, nie potrafiła
odzyskać pewności siebie W pracy była opanowana i miała wszystko pod
kontrolą. W łóżku traciła całą swoją pewność siebie.
Może Whit miał rację? Może nie trafiła jeszcze na odpowiedniego
mężczyznę i może to właśnie on nim był? Bała się tylko jednego. Rzucało się w
oczy, że Whit jest w tych sprawach ekspertem. I chociaż teoretycznie chodziło
jej tylko o zajście w ciążę, nienawidziła myśli, że może nie spełnić jego i swoich
oczekiwań.
Szczęk otwieranych drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Do pokoju zajrzała
Rozalyn, pięćdziesięcioletnia asystentka która pracowała w firmie od zawsze.
Mallory uwielbiała ją pomimo jej ciętego języka i złośliwych komentarzy.
Sądząc po sile, z jaką rzuciła akta na biurko, nie była dzisiaj w dobrym nastroju.
- Propozycja ugody w sprawie rozwodowej McMillanów. Ostrzegam od
razu, nie spodoba ci się.
Mallory przekartkowała plik papierów.
- Wygląda na zgodną z ustaleniami intercyzy.
- Spójrz na część poświęconą dziecku - mruknęła Rozalyn, kościstym
palcem wskazując jej odpowiedni fragment.
R S
34
- Co takiego? Chce mieć przyznane prawo do opieki nad dzieckiem?
Przecież według tego, co mówiła Anna McMillan, nigdy nawet go nie chciał.
- Najwyraźniej zmienił zdanie. Szykowała się wielka batalia.
- Czy pani McMillan już o tym wie?
Rozalyn podniosła słuchawkę i wręczyła ją Mallory.
- Jeszcze nie. Pomyślałam, że powinna to usłyszeć od ciebie.
Mallory odłożyła słuchawkę na miejsce.
- Wyjechała z dzieckiem na kilka dni. Zadzwonię, kiedy wrócą. Będzie
zdruzgotana. Lepiej, jeśli jej to powiem osobiście. Najgorsze jest to, że jej
pożałowania godny mąż może wygrać.
- Nie chcę nawet tego słuchać. Jesteś dobrym adwokatem i pokażesz mu,
gdzie raki zimują.
- Masz rację. - Mallory czuła, że taki jest właśnie jej obowiązek. Dziecko
powinno zostać z matką i ona tego dopilnuje.
- Wiesz co? - zaczęła energicznie Rozalyn. - Odnoszę wrażenie, że prezes
wolałby, żeby kancelaria reprezentowała raczej pana McMillana.
- Tego nadzianego forsą łajdaka?
- Bardzo wpływowego łajdaka.
Mallory w duchu wiedziała, że Rozalyn ma rację.
- Jest jednak inaczej - ucięła krótko. - Mam zamiar reprezentować Annę
McMillan najlepiej, jak potrafię. Co do pana McMillana, mamy kilka opcji.
Rozalyn uśmiechnęła się szeroko.
- Mogę służyć swoim ostrym nożem kuchennym. Kochana Rozalyn.
- Myślałam o wynajęciu prywatnego detektywa. Skoro on stosuje
nieczyste zagrania, my również możemy.
- Zajmę się tym - stwierdziła Rozalyn, której oczy aż się zaświeciły na ten
pomysł.
- Poczekaj. Najpierw porozmawiam z Anną.
R S
35
Na biurku zadzwonił telefon. Rozalyn chwyciła słuchawkę, zanim
Mallory zdążyła zarejestrować dźwięk dzwonka.
- Biuro pani O'Brien, w czym mogę pomóc?
Nastała długa chwila ciszy.
- Mogłabym być pana matką, panie O'Brien.
Mallory uśmiechnęła się, widząc błąkający się uśmiech na ustach
Rozalyn. Logan był niepoprawnym flirciarzem.
- Słowo daję, jest pan niemożliwy. Już ją daję. - Wręczyła słuchawkę
Mallory. - Twój brat.
- Zdążyłam się zorientować.
Rozalyn wyszła z biura, a Mallory zdjęła klips i przystawiła słuchawkę do
ucha.
- O co chodzi, Logan? Masz do mnie jakąś sprawę czy zadzwoniłeś tylko
po to, by uwodzić moją asystentkę?
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Ale dzwonię w innej
sprawie. Bądź jutro o siódmej w domu rodziców. Urządzamy grilla.
- W środę? - zapytała z niedowierzaniem. Co gorsza, był to dzień, w
którym planowała rozpocząć prokreację. - Co się dzieje, Logan?
- To niespodzianka, nie chciałabyś jej przegapić. Mallory zaczęła się
powoli domyślać.
- Helen będzie z tobą?
- Oczywiście.
- No to cudownie. Logan westchnął ciężko.
- Mogłabyś się chociaż postarać ją polubić.
- Nazwij mnie cyniczną krową, ale mam przeczucie, że
ta kobieta jest najbardziej zakochana w twoim koncie bankowym.
- Jesteś cyniczna, Mallory. Wiem, że widzisz takie rzeczy na co dzień w
swojej pracy, ale naprawdę nie każda kobieta jest taka.
R S
36
Mallory była niemal pewna, że Helen Brennan należy właśnie do tej
kategorii kobiet.
- No dobrze, spróbuję się do niej przekonać za względu na ciebie -
mruknęła niechętnie.
- Świetnie. I zabierz ze sobą Whita. Nie widziałem go od wieków.
- Porozmawiam z nim dzisiaj - obiecała.
- W takim razie do zobaczenia jutro. I jeszcze jedno...
- Tak?
- Spotykasz się z kimś teraz?
O, tak. Ze swoim zabójczym współlokatorem. Nie miała jednak zamiaru
dzielić się tą rewelacją z Loganem.
- Nie. Dlaczego?
- Powinnaś się zacząć z kimś spotykać, Mallory. Może spotkasz
odpowiedniego faceta, który zmieni twoje poglądy na związki damsko-męskie?
Odpowiedniego faceta. Wydawało się to tak prawdopodobne, jak wizja
Whita Manninga decydującego się na spędzenie życia z jedną kobietą.
- Wezmę twoje rady pod uwagę, ale nie spodziewaj się zbyt wiele.
- No dobrze, nie musisz się od razu umawiać na randki. Ale uważaj, żeby
nie skończyć w klasztorze jak ciotka Ella.
Mężczyźni!
- Bardzo śmieszne, Logan. Wybacz, ale mam mnóstwo pracy. Chyba że
masz dla mnie więcej złotych rad?
- Na razie się powstrzymam.
- Świetnie.
Po drugiej stronie słuchawki rozległ się tubalny śmiech.
- W takim razie do zobaczenia jutro.
Mallory odłożyła słuchawkę. Domyślała się, że jej brat chce ogłosić swoje
zaręczyny z Helen. O cóż innego mogło chodzić? Skoro chciał popełnić
największy błąd w swoim życiu, droga wolna.
R S
37
Rozalyn ponownie pojawiła się w pokoju i położyła na biurku kolorowy
magazyn.
- Strona pięćdziesiąta czwarta. Przeczytaj.
Mallory wzięła gazetę do ręki, otworzyła na odpowiedniej stronie i
znalazła tam artykuł zatytułowany „Odkryj na nowo swoje zmysły".
Podniosła na Rozalyn pytający wzrok.
- Dlaczego sądzisz, że mnie to zainteresuje?
- Ponieważ uważam, że twój brat ma rację. Brakuje ci faceta.
- Podsłuchujesz moje rozmowy? - Mallory zmrużyła niebezpiecznie oczy.
Rozalyn przybrała minę niewiniątka.
- Przypadkowo nacisnęłam nieodpowiedni guzik. Przypadkowo, dobre
sobie, pomyślała Mallory.
- Czy dzisiaj jest międzynarodowy dzień udzielania porad Mallory
O'Brien?
Rozalyn pochyliła się, wskazując palcem na fragment artykułu.
- Według tego, co tutaj piszą, twoje zawodowe „ja" prowadzi wojnę z
twoim zmysłowym „ja". Nietrudno zgadnąć, kto wygrywa.
Mallory rzuciła magazyn na bok. - I chcesz mi powiedzieć, że jesteś
mężatką od trzydziestu lat dzięki temu, że czytasz takie bzdury?
- Chcę powiedzieć, że tłumisz w sobie uczucia. Nie zapominaj, że jesteś
kobietą. Daj szansę swoim hormonom. Wystarczy, że znajdziesz odpowiedniego
faceta.
Mallory już znalazła odpowiedniego faceta. Porady z kolorowego
magazynu? Co jej szkodziło, w końcu Whit nauczył się zasad całowania z tego
samego źródła.
- Dobrze, skoro tak ci na tym zależy, przeczytam ten artykuł. Ale mogę
prawie zagwarantować, że mnie nie zainteresuje.
- Warto zaryzykować - stwierdziła Rozalyn, odwracając się na pięcie i
wychodząc z pokoju.
R S
38
Żadne porady nie sprawią, że będzie w stanie wystarczająco się rozluźnić.
Zresztą czy było to aż takie ważne? W końcu potrzebowała od Whita po prostu
jego materiału genetycznego.
Jednak jego słowa z ubiegłej nocy nie dawały jej spokoju i kazały
rozmyślać o tym, co ją czeka wieczorem.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Co ty robisz, Whit?
Whit zamarł w bezruchu przed ekranem telewizora z uniesioną w pół
drogi ręką z chipsem i spojrzał na Mallory, która właśnie weszła do pokoju,
płonąc świętym oburzeniem.
- Miałem ochotę coś przegryźć.
- Widzę - mruknęła, wyrywając mu paczkę chipsów z dłoni. - To nie jest
zdrowe jedzenie.
Whit ostrożnie zdjął nogi z ławy.
- Jest prawie dziewiąta. Muszę coś zjeść. Umieram z głodu. - Posłał jej
żałosne spojrzenie.
- Wiesz, ile w tym jest chemii? - Mallory machnęła mu paczką chipsów
przed oczami.
- Znowu chodzi o zbyt wysoką zawartość soli? No tak, według tej
nieszczęsnej listy nadmierne spożycie soli sprzyja poczęciu chłopca.
- Skąd wiesz? - zapytała.
- Przeczytałem całą listę. - Sięgnął po leżącą na stole zadrukowaną kartkę
papieru.
- Skąd ją masz? - zapytała z ogniem w oczach, przenosząc wzrok z kartki
na jego twarz. - Zabrałam ją przecież do swojego pokoju.
- Dodałaś tę stronę do ulubionych w komputerze.
R S
39
- Przeglądałeś moje ulubione strony?
- Niestety, jeszcze nie wszystkie. - Roześmiał się.
Sięgnęła ręką do torby i włożyła do ust kilka chipsów naraz.
- Nie mogę uwierzyć, że szperałeś w moim komputerze.
- Nie szperałem, po prostu go włączyłem. Jeśli nie chcesz, by ktoś miał
dostęp do twojego konta internetowego, nie przechowuj hasła na ekranie.
- To było trochę bezczelne z twojej strony.
Było jej bardzo do twarzy z roziskrzonymi ze złości oczami. Miał ochotę
podejść do niej i ją pocałować.
- Słuchaj, skoro mamy się starać o dziecko, ja też potrzebuję wskazówek.
W końcu też mam tu coś do powiedzenia. Nie dotarłem jeszcze do pozycji, które
ułatwiają poczęcie chłopca, ale bardzo mi się podoba punkt o jedzeniu woło-
winy zamiast ryb.
- Za chwilę wepchnę ci tę listę do gardła.
- Może zamiast tego zamówimy sobie chińszczyznę na wynos? Chcesz to
co zwykle?
- Nie, dzięki, kupiłam sobie po drodze kanapkę z kurczakiem.
- Nie pamiętam, żeby na liście była mowa o kurczaku.
- Bo nie było, ale nie miałam dziś do tego głowy - odparła, rozpinając
żakiet.
Pod jej bluzką rysowały się delikatnie ramiączka czarnego biustonosza.
Ten widok momentalnie sprawił, że Whitowi zrobiło się gorąco.
- Usiądź przy mnie i powiedz, o co chodzi.
- Najpierw muszę wziąć prysznic.
Whit powstrzymał cisnące mu się na usta pytanie, czy może się do niej
przyłączyć.
- Zdążysz. Najpierw mi powiedz, co się stało, bo widzę, że coś cię gryzie.
Opadła na kanapę z ciężkim westchnieniem.
- Rodzice urządzają małe spotkanie rodzinne jutro wieczorem.
R S
40
- W środę? - zapytał zdumiony. - Kiedy mieliśmy się zacząć starać o
dziecko?
- Wiem, też się zdziwiłam. Logan jednak podkreślał, że to bardzo ważne.
Ty też jesteś zaproszony.
W innych okolicznościach nawet by się ucieszył. Lubił przebywać z
rodziną O'Brienów. Byli mocno ze sobą związani, a ich dom był zawsze pełen
śmiechu i żartów. Zupełne przeciwieństwo jego rodzinnego domu. Na jutrzejszy
wieczór miał już jednak konkretne plany.
- Logan nie wspominał, co to za okazja?
- Nie, ale wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z jego obecną
dziewczyną.
Helen Brennan. To z jej powodu Whit nie widział się z Loganem już od
dłuższego czasu.
- Nie myślisz chyba, że chcą się...
- Pobrać? - wpadła mu w słowo Mallory. - Ciężko mi w to uwierzyć, ale
on jest taki zakochany. Zupełnie nie rozumiem dlaczego.
A więc o to chodzi, pomyślał Whit. Siostrzana nadopiekuńczość.
- Nie podoba ci się ten pomysł? - zapytał ostrożnie.
Mallory wzruszyła ramionami.
- Jeśli naprawdę chce się poważnie związać z tą blond seksbombą, której
dni upływają na meczach tenisa i wyjazdach do spa, to kim ja jestem, żeby go
powstrzymać?
- Naprawdę jej nie lubisz, co?
- A ty?
Cóż, Helen miała zdecydowanie zabójczą figurę, nie dostrzegł w niej
jednak oznak wielkiego intelektu. Zdecydował się jednak nie dzielić z Mallory
tą opinią.
- Nie znam jej na tyle dobrze, by móc coś o niej powiedzieć.
R S
41
- Przestań, Whit. Znasz przecież ten rodzaj kobiet. Szuka bogatego męża,
a Logan doskonale pasuje do tego profilu.
O tak, Whit znał ten rodzaj kobiet. Z kilkoma z nich sam był swego czasu
związany.
- Logan nie jest głupi, Mallory. Może naprawdę tym razem się zakochał.
- Akurat - prychnęła Mallory, podnosząc się z kanapy. - Jestem zmęczona,
Whit. Biorę prysznic i idę do łóżka.
To tyle, jeśli chodzi o jego wielkie plany rozbudzenia jej przed jutrzejszą
nocą. A może jeszcze nie wszystko stracone?
- Zawołaj mnie, jak skończysz. Powiem ci chociaż dobranoc.
- Nie musisz tego robić.
- Wiem, ale chcę...
Spodziewał się, że stawi opór, ale po chwili powiedziała:
- Daj mi dwadzieścia minut. Potem możesz mi opowiedzieć bajkę na
dobranoc.
Whit ponownie musiał się w myślach przywołać do porządku. Należało
działać powoli. Mallory ewidentnie nie była dziś w nastroju, jednak miał kilka
pomysłów na to, by jej pomóc się rozluźnić.
To było naprawdę nierozsądne posunięcie z jej strony. Gdy weszła do
sypialni, Whit już siedział na łóżku w jedwabnych bokserkach, które sama mu
kupiła. Choć były odpowiedniej długości, ich widok i tak przyspieszył bicie jej
serca. Nie miała jednak zamiaru robić niczego głupiego, jak na przykład
pozwolić mu zostać w swoim łóżku na całą noc. Jutro to co innego. Gdy tylko
się uporają z rodzinnym przyjęciem, zaczną starania. Sama myśl przyprawiała ją
o dreszcze.
Mallory przystanęła przy toaletce, by rozczesać włosy, rzucając
ukradkowe spojrzenie na odbicie Whita w lustrze. Wyciągnął się na łóżku i
podłożył ręce pod głowę. Nie odzywał się ani słowem, tylko uważnie mierzył ją
spojrzeniem.
R S
42
- Ładnie pachniesz - stwierdził, gdy się zbliżyła do łóżka. Na szczęście się
podniósł, co pozwoliło uniknąć niezręcznej sytuacji przechodzenia nad nim.
- Wskakuj i zrób mi miejsce - powiedział. Popatrzyła na niego przeciągle.
- Whit, to naprawdę nie jest dobry pomysł...
- Nie martw się, nie zamierzam się na ciebie rzucić. Myślałem, że chcesz
jeszcze trochę pogadać o tym, co cię gryzie.
Opatuliła się dokładnie kołdrą, dziwiąc się w duchu jego umiejętności
czytania w jej myślach. Usiadł obok niej, opierając plecy o zagłówek.
- Miałam naprawdę ciężki dzień w pracy - westchnęła.
- Sprawa rozwodowa, którą prowadzę, zaczyna się komplikować.
- To znaczy? - Whit wyglądał na szczerze zainteresowanego.
- Reprezentuję żonę, a jej wkrótce były mąż najwyraźniej zdecydował się
jej dopiec, wyciągając ręce po to, co dla niej najważniejsze. Chce wyłącznego
prawa do opieki nad dzieckiem.
- Myślisz, że wygra?
- Ma szanse. Jest bogaty i bardzo wpływowy. Najgorsze jest to, że nigdy
nie chciał tego dziecka. Po prostu chce ją ukarać za to, że zdecydowała się na
rozwód.
- Zatem to ona złożyła pozew?
- Tak, i miała ku temu dobre powody. To człowiek, który kontroluje
wszystkich dookoła i potrafi być agresywny. Spędziła dziesięć lat w złotej klatce
i w końcu powiedziała dość.
- Wygląda na to, że wyszła za nieodpowiedniego faceta.
- To prawda. Mówi się, że miłość jest ślepa - stwierdziła Mallory, myśląc,
jak bardzo odczuła na własnej skórze tę starą prawdę. - Mam zamiar walczyć.
Utrata dziecka jest dla kobiety najgorszą rzeczą, jaka może się jej przydarzyć.
- O tym również Mallory wiedziała z własnego doświadczenia.
- Ma szczęście, że to ty jesteś jej adwokatem - uśmiechnął się ciepło Whit.
R S
43
A ja mam szczęście, że mam ciebie, pomyślała Mallory, patrząc na Whita
i z trudem tłumiąc ziewnięcie.
- Jesteś naprawdę zmęczona - stwierdził z nutą zawodu w głosie.
- Trochę. Sprawy rozwodowe bardzo męczą z emocjonalnego punktu
widzenia.
- Nie potrafię sobie wyobrazić, jak sobie z tym radzisz.
- To tylko część mojej pracy. Czasem zajmuję się również sprawami o
adopcję. Pomagam zbudować nową rodzinę, zamiast niszczyć starą.
Pochylił się i delikatnie pocałował ją w czoło.
- A ja niedługo zacznę budować domy dla takich rodzin. Jeśli oczywiście
uda mi się uniezależnić od ojca.
- Miejmy nadzieję, że tak - pocieszyła.
- Może w przyszłym roku o tej samej porze będę już swoim własnym
szefem.
- Jeśli plan się powiedzie, będziesz również ojcem.
- No tak. Jeśli nam się uda za to zabrać. Wyciągnęła rękę i dotknęła
nieogolonego policzka.
- Nie musimy jutro zostawać długo u rodziców. Zjemy coś i przyjedziemy
do domu.
- Wiesz dobrze, że twoja matka nie pozwoli ci wyjść po półgodzinie.
- Powiem jej, że chcę się wcześnie położyć.
- Jesteś pewna, że nie masz ochoty dzisiaj na małą rozgrzewkę? - zapytał
z uśmiechem.
Mallory poczuła zalewającą ją falę gorąca. Opanowała się jednak, a w
głowie znowu zadźwięczały jej słowa Jerry'ego.
- Poczekajmy jeszcze dwadzieścia cztery godziny - ostudziła jego zapędy,
grożąc mu palcem.
- Czy mam chociaż szansę na buziaka na dobranoc? - zapytał rozbawiony.
Mallory pochyliła się szybko i pocałowała go w policzek.
R S
44
- Na dzisiaj starczy. Dobranoc. Przytrzymał jej twarz w dłoniach.
- Stać nas na coś więcej - szepnął, zbliżając usta do jej twarzy.
Mallory poczuła, jak traci całą pewność siebie pod wpływem dotyku jego
warg. Bezwolnie opadła na poduszki, a Whit przylgnął do niej, nie przerywając
pocałunku. Jego ręka delikatnie zatrzymała się na jej talii, by powoli zacząć
wędrować wzdłuż jej uda. Gdy tylko dotarła do brzegu koszulki, zmieniła
kierunek, przesuwając się teraz w górę po gołym ciele. Mallory widziała, jak
bardzo był podniecony. Ona zresztą też, szczególnie gdy zaczął wykonywać
kciukiem powolne okrążenia wokół jej pępka. Wydawało jej się teraz takie
naturalne, by po prostu dać się ponieść tej fali namiętności. Być może tym
razem...
Jednak gdy jego palce odsunęły delikatnie rąbek jej bielizny, opadła ją ta
sama niepewność co zawsze. Odsunęła jego rękę i usiadła gwałtownie na łóżku,
poprawiając zmierzwione włosy.
- Mallory?
Nie była w stanie tak od razu spojrzeć mu w oczy.
- Tak?
- Co się stało?
- Nic.
Położył rękę na jej ramieniu.
- Czy twój były mąż zrobił ci coś złego?
- Co masz na myśli?
Usiadł na łóżku, zmuszając ją, by na niego spojrzała.
- Podczas seksu. Jeśli cię skrzywdził w jakikolwiek sposób...
- Nie. - Pokręciła głową. Na pewno skrzywdził ją psychicznie, ale
fizycznie nie.
- Dlaczego zatem tak reagujesz na mój dotyk?
Nie miała odwagi mu o tym opowiedzieć, jeszcze nie teraz.
R S
45
- Po prostu jestem trochę spięta. Tak szybko przeszliśmy od stosunków
bardzo koleżeńskich do sytuacji intymnych. Trudno mi się przyzwyczaić do tej
zmiany.
- W porządku, rozumiem. Musisz mi jednak zaufać, jeśli mamy zrobić to,
co zaplanowaliśmy. Nie skrzywdzę cię. Chcę tylko, żeby ci było dobrze.
Mallory opuściła wzrok.
- To nie jest istotne.
- Dla mnie jest - odparł, unosząc jej głowę. - Poza tym - uśmiechnął się -
według twojej listy orgazm zwiększa szanse na dziewczynkę.
Mallory przeklęła w duchu listę i jej nierealne wskazówki.
- To prawda, ale już jutro będziemy się o to martwić.
Whit pocałował oba jej nadgarstki.
- Ale ja się wcale nie martwię. Jeśli się trochę rozluźnisz, wszystko będzie
dobrze.
- Dzisiaj oboje jesteśmy już zmęczeni. Chyba pora powiedzieć sobie
dobranoc.
- Miłych snów. - Pocałował ją delikatnie w usta i wstał.
Odwrócił się, by wyjść z pokoju, ale zanim dotarł do drzwi, w Mallory
dojrzała desperacka decyzja. Teraz albo nigdy. Może to mu pozwoli ją
zrozumieć?
- Powiedział, że jestem kiepska w łóżku.
Whit zatrzymał się z dłonią na klamce i powoli odwrócił się w jej stronę.
- Kto tak powiedział?
Czując się nagle bezradna jak dziecko, chwyciła poduszkę i przycisnęła ją
do piersi.
- Jerry. Kiedy go poinformowałam, że składam pozew rozwodowy,
powiedział, że zdradzał mnie dlatego, że jestem kiepską kochanką.
Whit podszedł z powrotem do łóżka, usiadł przy niej i wziął ją za rękę.
R S
46
- Mallory, jeśli mężczyzna mówi coś takiego, to znaczy tylko, że on sam
jest beznadziejny w łóżku. Byłaś bardzo młoda i zapewne niezbyt
doświadczona.
- To chyba za mało powiedziane. Moi rodzice mieli trochę inne podejście
do tych spraw niż twój ojciec. Ja nie wiedziałam nawet, czy można chodzić z
chłopakiem za rękę.
- Teraz już wiesz.
- Mam wiedzę, ale nadal nie mam doświadczenia. Wiedząc to, może
zrewidujesz swoje oczekiwania co do jutrzejszego wieczoru.
Whit spochmurniał.
- Powiem ci coś, O'Brien. Zawsze, kochając się z kobietą, brałem pod
uwagę jej potrzeby, i nie mam zamiaru robić dla ciebie wyjątku. Zwłaszcza dla
ciebie. Jeśli oczekujesz ode mnie mniej, to powinnaś jeszcze raz to przemyśleć,
bo na to się nie zgodzę.
- To co ty chcesz mi dać i to co ja mogę dać tobie to dwie różne sprawy.
- Chyba nie wiem, o czym mówisz - powiedział wolno, marszcząc brwi.
Czy się odważy zdradzić mu swój bolesny sekret? Jeszcze nigdy nikomu
o tym nie mówiła. Jednak w tych okolicznościach Whit miał prawo znać
prawdę. Mallory wzięła głęboki oddech i wyszeptała:
- Ja nigdy nie miałam orgazmu.
- Podczas seksu?
- W ogóle. Chyba nie jestem do tego zdolna. Patrzył na nią przez dłuższą
chwilę.
- Nie mam wątpliwości, że to nieprawda.
- To miłe z twojej strony, ale istnieje możliwość, że możesz się mylić.
- Czy są jakieś medyczne przeciwwskazania?
- Z tego co wiem, to nie - odparła, przygryzając wargę. - W zeszłym roku
poszłam do seksuologa. Starał się pomóc.
- I co ci poradził?
R S
47
- Zakup wibratora i eksperymenty z samą sobą. Jak wiadomo to
najbezpieczniejsza forma seksu. - Uśmiechnęła się.
- Ale nie zrobiłaś tego, prawda?
- Nie miałam na to czasu. Po powrocie z biura byłam tak zmęczona, że
ostatnie, na co miałam ochotę, to znowu się na czymś skupiać zamiast iść spać.
- I tu leży twój problem, Mallory - stwierdził.
- To znaczy?
- Sądzisz, że powinnaś się na tym skupić. Za dużo myślisz, ot co -
skwitował, kładąc rękę na jej udzie. - Powiedz mi jeszcze jedną rzecz. Czy Larry
poświęcał ci czas w łóżku? No wiesz, chodzi mi o grę wstępną.
- Jerry. Nie, gra wstępna ograniczała się do kilku piw i kwestii „rozbieraj
się i wskakuj do łóżka".
- Więc nawet się nie starał cię rozbudzić?
- Nie.
- Nie używał rąk?
- Nie.
- Języka?
- Zdecydowanie nie.
- No i to jest dostateczny dowód.
- Na co?
- Nie byłaś z odpowiednim mężczyzną.
- Więc znowu wracamy do punktu wyjścia?
Whit dotknął jej twarzy tak czule i popatrzył na nią z takim
zrozumieniem, że Mallory miała ochotę się rozpłakać.
- Chcę, żebyś mi coś obiecała, Mallory.
- Zależy co - szepnęła.
- Chcę, żebyś jutro się postarała wyłączyć myślenie. Nie myśl o dziecku,
nie myśl o przeszłości. Po prostu się rozluźnij i pozwól przejąć twoim zmysłom
kontrolę nad umysłem.
R S
48
Gdyby wiedział, jak bardzo pragnęła tak właśnie uczynić.
- Postaram się - odparła.
- To dobrze - pochwalił i pocałował ją w policzek. - A teraz się wyśpij.
Potrzebujesz odpoczynku.
- Ty też. Jeśli chcesz osiągnąć swój cel, może ci to zająć całą noc albo i
dłużej.
- Nie wydaje mi się. Gdy cię dzisiaj dotykałem, byłaś bardzo podniecona.
Gdybyś mi dała jeszcze dziesięć minut, sama byś się zdziwiła reakcją swojego
ciała. Do tego właśnie mam zamiar doprowadzić jutro.
Wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą swoją pewność siebie. Mallory
wiedziała, że Whit ma sporo racji. Jego dotyk rozgrzał ją do czerwoności, nawet
teraz, gdy o tym myślała, czuła dreszcz przechodzący przez jej ciało. Naprawdę
miała nadzieję, że mu się uda spełnić obietnicę. Na wszelki wypadek jednak
postanowiła się przygotować. Podeszła do biurka i wyjęła magazyn Rozalyn,
choć wcześniej się zarzekała, że tego nie zrobi. Co mi szkodzi, pomyślała.
Podczas całego swojego dorosłego życia Whit jeszcze nigdy się nie czuł
niepewnie w kontaktach damsko-męskich. Jednak ubiegłej nocy, po rozmowie z
Mallory, stracił całą swoją pewność. Bał się, że może jej sprawić zawód, i
seksualnie, i emocjonalnie. Najwyraźniej miała przykre doświadczenia w
przeszłości i chciał jej pomóc. W tym celu musiał doprowadzić do tego, żeby się
rozluźniła i mu zaufała w sypialni. Sam jednak był spięty od samego rana i
nawet dwukilometrowy bieg go nie rozluźnił. Wsiadł więc do samochodu i
pojechał do malowniczej dzielnicy na przedmieściach Houston, gdzie na końcu
ślepej uliczki trwała budowa dwupiętrowego domku, który sam zaprojektował.
Nikt nie wiedział o tym projekcie, nawet ojciec. Zwłaszcza ojciec. Szkielet
domu był już gotowy, dzisiaj miały się rozpocząć prace murarskie. Potem Whit
planował spędzić tu trochę więcej czasu, nadzorując elektryków i hydrauli-
ków, aby wszystko było zrobione zgodnie z jego dokładnymi zaleceniami.
Niedługo będzie się musiał rozejrzeć za dekoratorem wnętrz, żeby zdążyć z
R S
49
wykończeniem domu przed jesiennymi targami budowlanymi. Miał nadzieję, że
będzie to początek jego kariery architekta domków jednorodzinnych. Był
doskonałym architektem, jednak zupełnie nie miał głowy do szczegółów
kolorystycznych i wykończeniowych.
Mallory była w tym dobra. Wprowadziła kilka zmian w jego
apartamencie, które od razu sprawiły, że mieszkanie stało się bardziej przytulne.
Jednak Mallory miała własną karierę i wątpił, by zechciała mu pomóc w
wykończeniu wnętrz. Miał tylko nadzieję, że się nie rozmyśli przed dzisiejszą
nocą. Nie tylko dlatego, że pragnął się z nią kochać, ale również dlatego, że
zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że zostanie ojcem.
Wciąż się zastanawiał, jak pokierować wydarzeniami dzisiejszego
wieczoru. Postara się, by nie czuła żadnej presji. Obiecał sobie, że będzie
cierpliwy, delikatny i dokładny. Zanim wieczór się skończy, Mallory się dowie,
jakie to uczucie, gdy ciało całkowicie przejmuje kontrolę nad rozumem. Miał
zamiar użyć całej gamy środków, które posiadał w swoim repertuarze, aby to
osiągnąć.
Przygotowując się na rodzinne spotkanie, a przede wszystkim na noc z
Whitem, Mallory zdążyła już zupełnie zepsuć swój wieczorny makijaż. Tusz do
rzęs rozmazał jej się pod oczami, zapomniała nałożyć puder na policzki, a
bladoróżowa szminka wyszła poza obrys ust.
Skoro nie potrafiła wykonać jak należy tak rutynowej czynności jak
nałożenie makijażu, to w jaki sposób uda jej się doprowadzić Whita do
szaleństwa? To proste. Tak jak w pracy, potraktuje to jako etap prowadzący do
celu, jakim jest posiadanie dziecka. Rozluźnienie się podczas stosunku sprzyja
zapłodnieniu. Wystarczy, że się zastosuje do wskazówek z artykułu i wszystko
się uda. Zaś pozycja na jeźdźca pozwoli jej zachować choć odrobinę kontroli.
Wszystko to przestało się wydawać takie proste, gdy tylko wyszła z
pokoju i niemal wpadła na przyszłego ojca swego dziecka, w niedbałym stroju
R S
50
składającym się z dżinsów i granatowego podkoszulka. Stłumiła w sobie odruch,
by zmierzwić ręką jego mokre jeszcze włosy.
Whit zmierzył ją uważnym spojrzeniem i zapytał:
- Nowa sukienka?
Spojrzała na krótką, zwiewną czarną sukienkę bez ramiączek, którą kupiła
w czasie przerwy na lunch, podążając za radą numer dwa: Włóż coś, czego w
zwyczajnych okolicznościach nigdy byś nie włożyła.
- Tak. Chciałam spróbować czegoś innego. Mam już dość kostiumów,
które noszę do pracy. Wyglądam jak roznegliżowana nastolatka? - zapytała
niepewnie.
W jego oczach jednak dominowała gorąca aprobata.
- Wyglądasz świetnie. Diabelnie seksownie. Jesteś pewna, że musimy tam
iść?
- Niestety tak.
- No dobrze, mus to mus - stwierdził. - Gotowa do drogi?
- Pewnie. Jedziemy moim czy twoim samochodem?
- Mój odstawiłem dziś na przegląd, więc chwilowo jeżdżę firmowym
autem.
- Masz na myśli ten ogromny czarny cadillac?
- Tak. Zwykle wolę mniejsze modele, ale duży rozmiar też ma swoje
zalety.
- Pewnie. System nawigacji, odtwarzacz CD na sześć płyt, wygodne
siedzenia - zaczęła Mallory, niczym sprzedawca zachwalający swój towar.
Uśmiechnął się.
- I rozkładane tylne siedzenie na wypadek, gdybyśmy się zdecydowali
zostać trochę dłużej.
Mallory chwyciła torebkę tak gwałtownie, że o mało nie wysypała całej
zawartości. Rada numer sześć: Bądź uwodzicielska. Twojemu mężczyźnie na
pewno to się spodoba. Odetchnęła głęboko, przypominając sobie, że tej nocy
R S
51
miała się zachowywać jak prowokująca femme fatale. Odwróciła się w stronę
Whita i przejechała kciukiem po jego podkoszulku, zatrzymując się w okolicy
pępka.
- O dziewiątej będziemy z powrotem. A jeśli coś nas zatrzyma, to... -
znacząco zawiesiła głos - możemy skorzystać z mojej dawnej sypialni na
poddaszu. Zawsze chciałam tam przemycić jakiegoś faceta.
Whit chwycił jej rękę i podniósł do ust.
- Już to widzę. Lucy i Dermot byliby zachwyceni.
- Lucy i Dermot nie muszą znać szczegółów.
Gdyby się dowiedzieli, że Mallory planuje zajść w ciążę bez ślubu,
pewnie by im się to nie spodobało. Dowiedzą się jednak dopiero wtedy, gdy jej
się uda. Whit podszedł do drzwi i otworzył je z rozmachem.
- Chodźmy, O'Brien.
Przez całą drogę do windy zapach jego wody po goleniu przyprawiał ją o
zawrót głowy. Czuła, że musi się wziąć w garść, inaczej nie wystarczy jej sił na
przeprowadzenie planu. W czasie jazdy Mallory zdała sobie sprawę, że Whit już
rozpoczął grę wstępną. Trzymał rękę na jej kolanie, gładząc delikatnie kciukiem
wewnętrzną stronę uda. Pomyślała, że powinna założyć nogę na nogę, ale nie
znalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by to uczynić. Oby tylko nie przyszło
mu do głowy przesunąć ręki wyżej.
Gdy się zatrzymali na światłach, o kilka przecznic od celu ich podróży,
Whit pochylił się i pocałował ją w usta.
- Co masz na sobie pod sukienką? - spytał.
- Nie wolałbyś sam to sprawdzić? - Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Mam taki zamiar, nim noc dobiegnie końca, ale możesz mi powiedzieć.
- Czarną, koronkową bieliznę.
- Chyba nie powinnaś mi tego mówić. - Oparł głowę o zagłówek.
- Sam pytałeś.
- To prawda - westchnął.
R S
52
Z tyłu rozległ się dźwięk klaksonu. Whit ruszył z miejsca z piskiem opon
i skręcił w uliczkę, przy której znajdował się rodzinny dom Mallory.
- Przez całą kolację będę sobie teraz wyobrażał tą bieliznę.
- Mam pomysł - rzuciła. Bardzo niegrzeczny pomysł. Czy zdobędzie się
na to?
Rada numer cztery: Bądź prowokująca.
Nie jestem kiepską kochanką, pomyślała. Jestem uwodzicielska i
seksowna. Teraz albo nigdy. Sięgnęła ręką pod spódnicę i zsunęła czarne stringi.
Po chwili uniosła je wysoko, aby mógł się im przyjrzeć.
- Już nie musisz sobie wyobrażać.
Whit rzucił okiem, po czym skręcił gwałtownie kierownicą, by uniknąć
zderzenia z lampą uliczną. Po chwili zaparkował za samochodem Logana.
Rozejrzał się po pustej ulicy i zwrócił do Mallory:
- Mallory O'Brien, powiem ci coś, czego nie mówiłem jeszcze żadnej
kobiecie. Załóż te stringi z powrotem i wysiadaj z samochodu.
Mallory roześmiała się.
- Jesteś pewien?
- Nie, ale nie mamy wyjścia.
Wolnym ruchem wsunęła je z powrotem, z satysfakcją odnotowując
rumieniec na twarzy Whita. Zanim otworzyła drzwi, pochylił się w jej stronę i ją
pocałował.
- Następnym razem to ja będę osobą, która je zdejmie.
- Obiecujesz?
- Masz to jak w banku. Gdy tylko się uporamy z tym małym przyjęciem,
zaczynamy prawdziwą imprezę.
- Whit, jak dobrze cię znowu widzieć!
- Lucy, wyglądasz olśniewająco. Kiedy się zdecydujesz rzucić dla mnie
Dermota? - zapytał z szerokim uśmiechem Whit, obejmując postawną kobietę i
całując ją w policzek na powitanie.
R S
53
- Wiesz dobrze, że Dermot nie poradziłby sobie beze mnie - stwierdziła
stanowczo matka Mallory, wygładzając dłonią spódnicę, po czym skierowała
swoją uwagę na córkę.
- Mallory, kochanie, czy ta sukienka nie jest zbyt prześwitująca? - spytała,
patrząc na córkę krytycznie.
- Spójrz, Whit, widzisz, jak prześwituje jej biustonosz? O, tak. A przed
chwilą widziałem również i majtki, pomyślał.
- Daj spokój, Lucy, taka teraz moda. Szczerze mówiąc, nawet nie
zauważyłem. To znaczy... Mallory jest dla mnie jak siostra - zaplątał się Whit.
Mallory zrobiła krok do przodu ze stanowczym wyrazem twarzy.
- Wcale aż tak bardzo nie prześwituje. Poza tym, mamo, mój biustonosz
jest czarny, więc nie rzuca się w oczy pod czarną sukienką.
Lucy O'Brien pogłaskała córkę po policzku.
- A nie jesteś trochę za stara na taki strój? Masz trzydzieści lat, Mallory,
nie jesteś już nastolatką.
Mallory przewróciła oczami.
- No rzeczywiście, dziękuję, że mi o tym przypominasz, mamo.
- A niech mnie, czy to moja mała dziewczynka? - zabrzmiał tubalny głos
w głębi korytarza. Whit odetchnął w duchu, gdyż rozmowa między matką a
córką zaczynała już być dla niego krępująca. Dermot O'Brien był postawnym
mężczyzną, odrobinę tylko niższym od Whita. Uściskał Mallory, po czym
wyciągnął rękę do Whita, klepiąc go po przyjacielsku po plecach.
- Jak ci mija czas na emeryturze? - zapytał Whit, gdy tylko odzyskał dech
w piersiach.
- Całkiem nieźle - odparł z szerokim uśmiechem. - Zresztą, zapytaj moją
żonę.
- Mów za siebie, staruszku - wymamrotała Lucy, obdarzając męża
promiennym uśmiechem.
- A to chyba nowy strój, córeczko - zwrócił się Dermot do córki.
R S
54
- Zgadza się, tato - odparła Mallory, starając się zasłonić nieco piersi.
- Jesteś pewna, że kompletny? - zapytał, mrugając do Whita.
- Chyba się napiję wina - stwierdziła stanowczo Mallory, kierując się w
stronę pokoju.
- Nie żałuj sobie - krzyknął za nią Whit. - Ja za to mam ochotę na wielki
wołowy stek.
Spojrzała na niego w taki sposób, że zapragnął się zapaść pod ziemię.
- Skoro mowa o stekach - zaczął Dermot, wskazując ruchem głowy na
wejście do ogrodu - muszę iść przypilnować Logana. Obiecał się zająć grillem.
- Powiedz Loganowi, że zaraz przyjdę - powiedział Whit, który
najchętniej dałby przyjacielowi do zrozumienia, co naprawdę myśli o zmianie
planów na środowy wieczór.
Lucy położyła mu rękę na ramieniu.
- Mam nadzieję, że Mallory nie stara się nawrócić cię na wegetarianizm,
Whit?
- Wiesz, jaka jest Mallory. Ciągle wymyśla jakieś diety. Teraz na topie są
ryby i warzywa.
- Nie zwracaj na nią uwagi. Taki mężczyzna jak ty potrzebuje solidnej
dawki białka. A teraz chodź ze mną. Chłopcy się ucieszą, że przyszedłeś.
Gdy weszli do salonu, Whit ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie.
Niewiele się tu zmieniło. Na wysłużonej kanapie siedział brat Mallory, Kevin,
pogrążony w rozmowie z dziewczyną Logana. Jego własna narzeczona, Corrine,
rozmawiała z kolejnym bratem Mallory, Aidanem, nie zwracając uwagi na
flirtującego partnera. Najwyraźniej przyzwyczaiła się do jego stylu bycia. Corri
była piękną blondynką o niebieskich oczach, a jednocześnie mądrą i rozsądną
kobietą. Według Whita, zdecydowanie zasługiwała na lepszego partnera
życiowego.
Nie było tam trzeciego brata Mallory, Kierana. On i Kevin byli
bliźniakami i wielu ludzi nie potrafiło ich odróżnić. Whit jednak znał ich
R S
55
dostatecznie długo, by nie mieć z tym problemów. Kevin był praworęczny, a
Kieran leworęczny. Kieran był również dużo bardziej wysportowany i
umięśniony od swojego brata bliźniaka. Był właścicielem ekskluzywnej sieci
siłowni w mieście. Kevin był raczej typem mężczyzny żyjącego z dnia na dzień.
Można go było określić jako czarną owcę w rodzinie.
- Kierana nie będzie? - zapytała Lucy.
- Znasz Kierana. - Machnęła lekceważąco ręką. - Tylko praca i praca.
Chyba udziela jakichś prywatnych lekcji.
Niewątpliwie jakiejś kobiecie, pomyślał Whit.
- Nie widzę też Devina - stwierdził, rozglądając się dookoła. Najstarszy
brat Mallory był uznanym lekarzem.
Lucy uśmiechnęła się szeroko, pełna matczynej dumy.
- Został w domu razem ze Stacy. Pomaga jej przy dziecku. Mały Sean ma
kolkę. O tej porze daje im w kość, zupełnie jak Mallory, zanim skończyła trzy
miesiące. Od szóstej do dziewiątej wrzeszczała jak opętana.
- Pójdę się przywitać z Loganem.
Lucy wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
- Dziękuję, że się opiekujesz naszą małą dziewczynką.
Gdyby bracia O'Brienowie wiedzieli, jakie są jego plany w stosunku do
Mallory, chyba nie udałoby mu się uniknąć porządnego lania.
Przywitał się ze wszystkimi, po czym skierował się w stronę tarasu. Na
dworze powoli zapadał zmierzch. Zapach pieczonej karkówki rozchodził się po
ogrodzie, przywołując wspomnienie leniwych wieczorów, jakie spędzał kiedyś
w tym domu w towarzystwie tej niesamowitej rodziny. Wszystkie swoje braki
potrafili nadrobić miłością.
Whit zbliżył się do grupki mężczyzn stojących przy grillu i pogrążonych
w rozmowie. Oprócz Logana i Dermota był tam jeszcze wysoki starszy
mężczyzna z bródką, którego Whit nigdy wcześniej nie widział.
R S
56
- A niech mnie, kogo ja widzę! - rozległ się głos Logana. - Kopę lat,
Manning.
Gdy Whit wyzwolił się z uścisku Logana, ojciec Mallory przedstawił mu
nieznajomego mężczyznę.
- Whit, to jest nasz lekarz rodzinny, doktor Stanley Grote. Doktorze, to
Whit Manning, dobry przyjaciel rodziny.
- Witam, młody człowieku. Czy widział pan kiedyś cystę wielkości
ludzkiej dłoni?
- Chyba nie miałem okazji - odparł niepewnie Whit na tak niestandardowe
przywitanie.
- No, cóż... - Stary doktor najwyraźniej chciał rozpocząć opowieść, ale
Dermot mu przerwał.
- Doktorze, chodźmy do domu. Jestem pewien, że Lucy chciałaby to
usłyszeć.
Whit odetchnął z ulgą, obserwując obu mężczyzn znikających w drzwiach
do domu.
- Jak idą interesy? - zwrócił się do Logana.
- Świetnie. - Przyjaciel uśmiechnął się szeroko. - Ostatnio otworzyliśmy
filie w trzech miastach poza Houston.
- Czy dzisiaj świętujemy twoje sukcesy zawodowe?
Uśmiech Logana przypominał mu Mallory, chociaż na tym podobieństwo
między rodzeństwem się kończyło. Logan miał ciemne włosy jak matka i
niebieskie oczy. Był prawdopodobnie najprzystojniejszy ze wszystkich braci.
Kobiety szalały za nim, o czym Whit nieraz się przekonał w trakcie ich długiej
przyjaźni.
Logan przekręcił steki na drugą stronę.
- Czy musi być od razu jakiś powód, żeby się spotkać z rodziną?
- Jest środek tygodnia, więc zakładam, że jest jakaś okazja.
R S
57
- W każdym razie nie chodzi o moją firmę - stwierdził zagadkowo Logan,
popijając piwo. - Chcesz? - zapytał, wskazując na butelkę.
- Nie, dzisiaj prowadzę.
Mallory prawdopodobnie już kończyła swojego drinka. Miał nadzieję, że
nie wypije zbyt dużo. Chciał, by zapamiętała każdy szczegół z dzisiejszej nocy.
Po długiej chwili ciszy Logan obwieścił:
- W weekend poprosiłem Helen o rękę i powiedziała „tak". Dzisiaj mamy
zamiar ogłosić zaręczyny.
Czyli chodziło o to, czego Mallory tak się obawiała. Whit poczuł nagle
ochotę, żeby powiedzieć Loganowi o tym, że jego narzeczona flirtuje właśnie w
salonie z jego młodszym bratem.
- Gratulacje. Kiedy ślub? Logan uniósł pokrywę grilla.
- Do diabła! - krzyknął, gdy oparzył się w palec. Logan zazwyczaj nigdy
nie tracił panowania nad sobą,
Whit więc uznał, że to słowo „ślub" wyprowadza go z równowagi.
- Słuchaj, jesteś pewien, że tego chcesz?
- Tak, jestem pewien - odparł, ale w jego głosie zabrzmiało wahanie.
- Jesteś pewien, że jesteś pewien?
- Helen jest w ciąży. Cóż, to wiele wyjaśniało.
- W takim razie jeszcze raz gratuluję. Logan wcale nie wyglądał na
zachwyconego.
- Zachowaj tę informację dla siebie. Nikt z rodziny jeszcze o tym nie wie,
nie wyłączając Mallory. Powiemy im we właściwym czasie.
- Nie pisnę ani słowa - obiecał Whit. Znał opinię Mallory o Helen i
wiedział, jak bardzo chciała zajść w ciążę, spodziewał się więc, że jej reakcja na
tę informację raczej nie będzie przychylna. Logan również nie byłby
zadowolony, gdyby się dowiedział, że planują z Mallory dziecko.
- Chyba są gotowe - powiedział Logan, przekładając steki na talerz.
R S
58
- Daj, ja zaniosę - zaoferował Whit, obawiając się, że wszystkie mogą
zaraz wylądować na trawniku.
- Jak się mieszka z moją siostrą? - zapytał Logan.
- Świetnie. Znasz przecież Mallory. Jest naprawdę łatwa.
- Słucham? - Logan zmarszczył brwi.
- No, nie stwarza niepotrzebnych problemów.
- Czy ty mówisz o mojej siostrze? Która zawsze musi mieć ostatnie słowo
i jest do znudzenia zorganizowana i uporządkowana?
- No tak, ale doskonale się uzupełniamy. Naprawdę, całkiem nieźle nam
to wychodzi.
- Nie ma zamiaru się wkrótce wyprowadzić?
- Nic mi o tym nie wiadomo - stropił się Whit. Starania o dziecko są
przecież czasochłonne.
Choć na dworze robiło się już ciemno, Whit dostrzegł podejrzliwe
spojrzenie Logana.
- Czy ty mi o czymś nie mówisz? - zapytał.
- Co masz na myśli? - Przecież nie miał wypisane na twarzy, że pragnie
jego siostry.
- Słuchaj, Whit, jeśli Mallory jest uciążliwa, powiedz mi. Jestem jej
bratem, pomogę jej znaleźć coś innego.
- Nie bój się, nie jest uciążliwa. - Whit odetchnął z ulgą.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby była trochę wkurzająca. Powinna sobie
znaleźć faceta. Założę się, że już od dawna nie poszła z nikim do łóżka.
- Od trzech lat - wypalił Whit, zanim zdążył się ugryźć w język.
- Żartujesz? Powiedziała ci?
- No, tak.
Niedługo po tym, jak powiedziała, że chce mieć z nim dziecko. Ten
szczegół Whit postanowił jednak zachować dla siebie.
R S
59
- Pewnie się boi, co jest nawet zrozumiałe. Jej były mąż to kretyn. Ale
przecież nie musi się zaraz angażować. Słuchaj, może ty byś mógł pomóc?
Chyba się przesłyszałem, pomyślał Whit. Czy Logan właśnie dał mu
pozwolenie na niezobowiązujący seks ze swoją siostrą?
- No wiesz, masz dużo kumpli. Mógłbyś ją z którymś umówić.
Szczerze mówiąc, sama myśl o Mallory w ramionach innego mężczyzny
doprowadzała Whita do szaleństwa.
- Mallory zasługuje na coś więcej.
- Masz rację. Dosyć się już nacierpiała. Nie chcę, by znowu ją ktoś
skrzywdził.
- Chodźmy już. Całe towarzystwo umiera z głodu - ponaglił Whit, chcąc
jak najszybciej zmienić temat.
- O, tak. Szczególnie moja majtka pewnie marzy o czymś, co choć na
chwilę by sprawiło, że doktorek zamknie usta.
Mallory czuła się jak prostytutka. Przez całą kolację jej bracia nie
przestawali żartować z jej nowej sukienki. Przynajmniej jej przyszła szwagierka,
a nawet Helen, zdobyły się na jakiś komplement. Ogólnie rzecz biorąc, wieczór
z rodziną byłby dość przyjemny, gdyby nie fakt, że myślami wybiegała już do
tego, co miało się wydarzyć później. Sama myśl o planach na wieczór
przyprawiała ją o dreszcze. Szukając chwili wytchnienia, opuściła towarzystwo i
skierowała się w stronę drzwi swojej sypialni, na których wciąż widniał napis
„Osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony".
Matka postarała się, by pokój wyglądał tak samo jak w dniu, w którym się
wyprowadziła. Na półkach stały jej ulubione książki, a w rogu białe łóżko z
baldachimem. Pośrodku tego łóżka zaś leżał rozciągnięty wygodnie mężczyzna,
wokół którego od rana krążyły jej myśli.
Mallory szybko zamknęła drzwi.
- A co ty tu robisz?
R S
60
- Pomyślałem, że cię tu znajdę. Nie mieliśmy zbyt wielu okazji, by
pogadać dziś wieczorem.
- Już się zaczęłam zastanawiać, czy nie wyjechałeś beze mnie.
- Nie licz na to - mruknął, podnosząc się powoli z łóżka. Podszedł do niej
z rękoma w kieszeniach, z niesamowicie seksownym uśmiechem na twarzy.
Poczuła zapach jego wody kolońskiej.
- Tęskniłaś za mną trochę? - zapytał.
- Może troszeczkę - odparła, opierając się o drzwi. Podszedł bliżej.
- Co robiłaś przed chwilą? Obaliłaś całą butelkę wina?
Rada numer osiem: Alkohol rozluźnia, ale w nadmiarze osłabia odczucia.
Nie przesadzaj.
- Wypiłam tylko jeden kieliszek. Przez większość czasu rozmawiałam z
rodziną. A ty?
- Uciąłem sobie interesującą pogawędkę z twoim bratem.
- Z którym? - Jego bliskość sprawiała, że nie mogła zebrać myśli.
- Z Loganem. Martwi się, że nam się nie układa.
- Naprawdę?
- Mhm. Uważa również, że brakuje ci seksu, i poprosił mnie o pomoc.
- Słucham? Poprosił cię, żebyś się ze mną przespał?
- Też tak pomyślałem, ale okazało się, że ma raczej na myśli wyswatanie
cię z jednym z moich licznych znajomych. Odmówiłem.
- Miło z twojej strony.
- Nie chcę cię zranić, Mallory. - Pogładził dłonią jej policzek.
- Nie zranisz. Układ jest jasny i prosty. Obydwoje wiemy, na co się
decydujemy.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Tak. A ty? Chcesz się wycofać? - Wstrzymała oddech, czekając z
niepokojem na jego odpowiedź.
Whit uśmiechnął się tylko i zapytał:
R S
61
- Czy cały czas masz na sobie te stringi? Odetchnęła z ulgą.
- Zastanawiałam się, czy nie zdjąć ich przy kolacji. Może to
powstrzymałoby doktora Grote'a od uraczenia nas kolejną fascynującą
opowieścią.
Whit roześmiał się tubalnie.
- Mam nadzieję, że cały czas są na swoim miejscu. Mam co do nich
własne plany. Wprowadzę je w życie, kiedy tylko będziesz na to gotowa.
- Jestem gotowa - szepnęła, przylegając do niego całym ciałem. - Ale
zdaje mi się, że ktoś nas woła.
Whit pocałował ją powoli, ignorując dochodzące z dołu schodów
nawoływania.
- Do zobaczenia w samochodzie - szepnął jej do ucha, a ona tylko się
uśmiechnęła w odpowiedzi.
- Helen i ja chcemy się pobrać.
Choć cała rodzina rzuciła się składać gratulacje, Whit czuł unoszące się w
powietrzu napięcie. Widział je w twarzy Lucy i w toaście, jaki bez przekonania
wzniósł Dermot. Wyraz twarzy Mallory również nie pozostawiał wątpliwości.
Poczekał na uboczu, aż najbliższa rodzina złoży narzeczonym gratulacje.
Po chwili podeszła do niego Mallory.
- Miałam rację. Cóż, mam nadzieję, że będą szczęśliwi, chociaż mam
wątpliwości.
Whit również je miał, ale postanowił o nich nie mówić.
- Logan wie co robi, Mallory.
- Nie jestem tego taka pewna - prychnęła. - Dzisiaj wydawało mi się, że
Helen dużo lepiej dogaduje się z Kevinem.
- Też to zauważyłem - stwierdził.
- Ale wiesz, jaki jest Kevin.
- O, tak. Ma naturę drapieżnika. Biedna Corrie już dawno powinna go
przywołać do porządku.
R S
62
- Bardzo jej na nim zależy.
- Chodźmy, chcę już to mieć z głowy. - Mallory kiwnęła głową w stronę
narzeczonych.
- Ty pierwsza.
Whit podążył za Mallory, podziwiając z tyłu ruch jej bioder. Uściskał
Logana.
- Gratulacje dla was obojga. Kiedy możemy się spodziewać radosnego
wydarzenia? - zapytał.
Logan otoczył ramieniem rozpromienioną narzeczoną. - Jeszcze nie...
- W trzecim tygodniu lipca - wpadła mu w słowo Helen.
- Nie zostało wam zbyt wiele czasu na zaplanowanie wszystkiego -
ostrożnie zauważyła Mallory.
Helen zachichotała.
- Och, od dawna mam wszystko zaplanowane. Zresztą moja mama zajmie
się szczegółami.
Podniosła rękę i podstawiła Mallory ogromny pierścionek pod sam nos.
- Widziałaś?
Mallory uważnie przyjrzała się połyskującemu na palcu brylantowi.
- Bardzo ładny, Logan. Masz gust, jeśli chodzi o biżuterię.
Ton jej głosu jasno wskazywał, że nie ma tak samo pochlebnej opinii o
jego guście, jeśli chodzi o kobiety.
- Dzięki, siostrzyczko. Helen chciała ci zadać jedno pytanie.
- Tak? - zapytała chłodno Mallory.
- Chciałabym, żebyś była moją druhną - zaszczebiotała Helen. - Mam już
wybraną piękną suknię.
- Powiedz mi tylko gdzie i kiedy - odparła lodowato
Mallory, a Whit pomyślał, że tego wieczoru należy jej się pierwsza
nagroda w konkursie na brak entuzjazmu.
R S
63
- Whit, ty oczywiście będziesz moim drużbą. - Poklepał go po ramieniu
Logan.
- To dla mnie zaszczyt - zapewnił Whit, pomimo swoich obaw co do
decyzji przyjaciela.
W tym samym momencie podszedł doktor Grote.
- Logan, jestem z ciebie dumny - zagrzmiał. - Byłem pierwszą osobą,
która wymierzyła mu w tyłek siarczystego klapsa - zaśmiał się, zwracając się do
Helen.
Mallory chwyciła Whita za ramię, kierując się do wyjścia.
- Musimy się już zbierać. Do widzenia.
- Chwileczkę, młoda damo - wysapał stary doktor. - Chcę z tobą zamienić
słówko.
Nie zatrzymując się, Mallory rzuciła przez ramię:
- Naprawdę musimy już iść, doktorze. Jutro muszę rano wstać do pracy.
Przyspieszyła kroku, a Whit podążył za nią. Gdy byli już blisko furtki,
dobiegł ich głos zwariowanego doktora:
- Logan, czy to jest ten młodzieniec, z którym twoja siostra chce mieć
dziecko?
R S
64
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałam.
Mallory opuściła ręce, którymi przed chwilą zakrywała twarz, i spojrzała
na Whita. Jeszcze nie odpalił samochodu, nie zapiął nawet pasów. Patrzył przed
siebie zagadkowym wzrokiem.
- Myślisz, że ktokolwiek poza Loganem i Helen to usłyszał? - zapytał po
przedłużającej się chwili ciszy.
Mallory wbrew sobie usiłowała zachować pogodny wyraz twarzy.
- Chyba nie. Reszta rodziny była już w domu.
- Zdajesz sobie sprawę, że twój brat prawdopodobnie jutro do mnie
zadzwoni.
- Wiem. Powiedz mu po prostu, że to starcze wymysły doktora. Żałuję, że
poszłam do niego, kiedy się zdecydowałam na dziecko.
Whit rzucił jej krótkie spojrzenie.
- On chyba nie będzie twoim lekarzem prowadzącym?
- Nie ma mowy.
- Skoro już mowa o ciąży, to mamy dziś jeszcze coś do zrobienia. Jedźmy
stąd.
Mallory wcale nie trzeba było o tym przypominać. Przez cały dzień nie
potrafiła myśleć o niczym innym. Miała nadzieję, że uda jej się wprowadzić w
życie zalecenia z listy numer dwa.
Whit zapiął pas i przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Nie zapomniałeś o czymś? - spytała Mallory, wskazując ruchem głowy
w kierunku swoich ud. - Mówiłeś, że następnym razem ty je zdejmiesz.
- Teraz? - zapytał z niedowierzaniem Whit. - Nie boisz się, że ktoś nas
może zobaczyć?
- Dlatego myślę, że powinieneś się pospieszyć.
R S
65
Wstrzymała oddech, gdy wsunął jej rękę pod sukienkę i sprawnie
odszukał bieliznę, a następnie powoli zsunął z nóg. Niedbale rzucił figi na tylne
siedzenie.
- Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?
- Na razie jestem usatysfakcjonowana. Chyba że ty masz jakieś specjalne
życzenia.
Podrapał się z zastanowieniem po podbródku.
- Chyba mam. Chciałbym, żebyś zdjęła biustonosz.
- Trudno będzie to zrobić bez zdejmowania sukienki.
- Widziałem, jak kobiety dają sobie z tym radę. Nie wątpiła, że widział.
- Wiesz, Manning, naprawdę ktoś może nas przyłapać. Uśmiechnął się
szeroko.
- Dlatego powinnaś się pospieszyć.
Odwzajemniła jego uśmiech, wzruszając przy tym lekko ramionami.
- No dobrze. Moja matka i tak narzekała przez całą kolację, że zbyt
wyraźnie go widać - odparła, wsuwając ręce pod sukienkę i rozpinając zapięcie.
Po chwili wręczyła biustonosz Whitowi, który przyjrzał mu się, po czym
również rzucił go na tylne siedzenie.
- No to możemy jechać - stwierdził dziarsko.
- Chwileczkę - zatrzymała go Mallory. - Chcę, żebyś mi coś obiecał.
- Mów śmiało.
Rada numer sześć: Mów wyraźnie o swoich potrzebach.
- Chcę, żebyś mi obiecał, że zrobisz dzisiaj wszystko, o co cię poproszę,
bez zadawania pytań.
- Wiesz, że nie zrobię niczego wbrew twojej woli, prawda?
- Wiem - powiedziała poważnie, rzucając mu ufne spojrzenie. - Teraz
możemy już jechać.
Whit pocałował ją namiętnie i ruszył z piskiem opon. Napięcie ciągle
rosło, w miarę jak się oddalali od domu rodziców. Jechali w milczeniu, rzucając
R S
66
sobie od czasu do czasu wymowne spojrzenia. Whit bezwiednie gładził kciu-
kiem wnętrze jej uda, a ona wyciągnęła ramię i zaczęła się bawić kosmykiem
jego włosów.
Gdy skręcili na główną drogę, Mallory czuła, że jej skóra zaczyna topnieć
jak wosk pod wpływem jego dotyku. Whit jechał wolniej niż zwykle, a na
każdych czerwonych światłach schylał się, by ją pocałować, jednocześnie
przesuwając rękę o kilka centymetrów wyżej. Mallory bardzo pragnęła się
dowiedzieć, co poczuje, gdy jego ręka zawędruje w końcu na właściwe miejsce.
Czy po raz kolejny przeżyje rozczarowanie? Wszystko wskazywało na to, że nie
i nie chciała już dłużej czekać.
Gdy dojechali do następnych świateł, wskazała mu uliczkę wiodącą do
parku.
- Skręć tutaj - poprosiła.
Whit spojrzał na nią zdezorientowany.
- Jeszcze tylko dwadzieścia minut i będziemy w domu, w łóżku.
Rada numer dziesięć: Łóżko może być nudne. Wypróbujcie inne miejsca.
Była to ulubiona rada Mallory. Skoro była kiepska w łóżku, dzisiaj
obędzie się bez niego.
- Obiecałeś spełnić każdą moją prośbę, Whit - szepnęła, kładąc rękę na
jego udzie. - Chyba nie masz nic przeciwko grze wstępnej na świeżym
powietrzu?
Whit bez słowa skręcił w ciemną uliczkę i zatrzymał się na opuszczonym
parkingu. Zaparkował pod olbrzymim dębem i włączył przycisk otwierający
dach. Nad ich głowami ukazało się rozgwieżdżone niebo. Mallory poczuła lekki
wiatr we włosach. Spodziewała się, że Whit od razu przystąpi do rzeczy, ale on
spojrzał na nią uważnie i powiedział:
- Dobrze, Mallory. Dzisiaj ty dyktujesz warunki. Powiedz mi, na co masz
ochotę.
Mallory tysiąc razy wyobrażała sobie tę chwilę podczas kolacji.
R S
67
- Zdejmij koszulę - wyjąkała słabym głosem. Bez słowa zrobił to, o co go
poprosiła.
- A teraz rozłóż siedzenie.
Przez moment wydawało się, że Whit zakwestionuje jej prośbę, ale
sięgnął ręką pod siedzenie i rozłożył je do pozycji poziomej. Ułożył się na nim i
podłożył ręce pod głowę.
- Całkiem tu wygodnie. Co teraz?
Miała dwa wyjścia: powiedzieć mu lub pokazać. Zdecydowała się na to
drugie. Podciągnęła brzeg sukienki i wdrapała się na niego, obejmując udami
jego biodra. Jeśli nawet Whit był nieco zszokowany jej śmiałością, nie po-
kazywał tego po sobie. Wyglądał raczej na zadowolonego. Leżał wciąż w
bezruchu, z rękami pod głową, czekając na jej następny krok. Mallory drżącymi
palcami zaczęła rozpinać guziki sukienki. Wyręczył ją, sięgając do kolejnych
guzików.
- Chcę cię dotykać. Mallory...
- Chcę, żebyś mnie dotykał.
- Ustami - dokończył, patrząc jej prosto w oczy.
Przyciągnął jej głowę do siebie i zaczął całować powoli jej piersi. Każdy
dotyk jego ust, każdy ruch języka sprawiał, że zalewała ją fala żaru, jakiego
nigdy wcześniej nie odczuwała. Zatraciła się zupełnie w tym błogim uczuciu.
Nie mogąc się dłużej powstrzymać, poruszyła się na jego biodrach, ale on
unieruchomił jej talię.
- Przestań, bo wszystko się skończy, zanim się na dobre zaczęło.
- Whit, ja muszę... - jęknęła, nie mogąc złapać tchu, ale resztką sił zdała
sobie sprawę, że on doskonale o tym wie. Wiedział dokładnie gdzie i jak
pragnęła być dotykana, gdy podciągnął jej sukienkę wysoko. Nie uprzedził jej o
tym, co ma zamiar zrobić, po prostu przesunął dłonie wzdłuż jej ud, złączając je
między nogami. Jego kciuk, niczym piórko, zaczął gładzić jej najczulsze
miejsce. Mallory obserwowała ze zdumieniem, jak jej ciało reaguje na nieznaną
R S
68
jej dotąd pieszczotę. Lawina doznań odurzyła ją, nie zostawiając miejsca na
myślenie i analizowanie. Tak długo na to czekała, tak bardzo tego pragnęła.
Chciała teraz, by ta chwila trwała w nieskończoność. Whit zwiększył tempo i
Mallory poczuła, jak nieuchronnie zbliża się ten moment... Nagły dreszcz
przeszył gwałtownie jej ciało, pozbawiając ją oddechu. Jęknęła, tracąc poczucie
czasu i przestrzeni. Wokół niej nie istniało nic poza falami przyjemności, które
ją zalewały, i szeptem Whita. Patrzył na nią z czułym uśmiechem w swoich
ciemnych, mądrych oczach.
Mallory bezwładnie opadła na jego klatkę piersiową, szczęśliwa, że w
końcu i ona doświadczyła tego niesamowitego uczucia. Co więcej, wiedziała, że
poczuje je znowu, przynajmniej przez kilka najbliższych nocy. Była jak dziecko,
które otrzymało właśnie nową zabawkę.
Whit przytulił ją mocno i szepnął do ucha:
- Mówiłem ci, że wszystko jest z tobą w porządku.
- Skąd wiesz, że nie udawałam?
- Widziałem twoją twarz, Mallory. - Uśmiechnął się.
- Masz rację. Tak chyba jest, kiedy się na coś czeka tak długo.
- To jeszcze nie koniec. Jak tylko dojedziemy do domu, zaczynamy od
nowa.
Mallory wcale nie miała ochoty na powrót do domu. Miała ochotę na
Whita tu i teraz. Z determinacją chwyciła jego pasek i odpięła go zwinnym
ruchem.
Chwycił ją za rękę i zapytał:
- Co robisz, Mallory?
Nie mógł już jej powstrzymać.
- Przystępujemy do akcji „dziecko" - oznajmiła, rozpinając mu rozporek.
- Tutaj?
- Tak, tutaj.
- Nie chcesz poczekać na łóżko?
R S
69
- Łóżka są przereklamowane.
- Ale...
Przyłożyła mu palec do ust.
- Obiecałeś, Whit. Wszystko, o co poproszę. Zatem zdejmuj majtki albo ja
to zrobię.
Uśmiechnął się łobuzersko i już wiedziała, że nie ma zamiaru jej tego
ułatwiać.
- To twój pomysł, więc ty je zdejmuj.
To dopiero wyczyn, pomyślała Mallory, mocując się ze spodniami.
Jeszcze tylko bokserki, które sama mu kupiła...
- To za nasze dziecko - szepnęła, całując go w usta i opuszczając się
powoli na jego twardy członek. Odczuła lekki opór, ale po chwili zagłębił się w
niej, wywołując nową falę podniecenia.
- Nie boli? - spytał cicho, uważnie studiując jej twarz.
- Ani trochę - szepnęła, zamykając oczy i ponownie się oddając we
władanie zmysłów.
Wiedziona instynktem, o jaki nigdy siebie nie podejrzewała, rozpoczęła
powolny taniec, przyspieszając, w miarę jak oddech Whita stawał się coraz
płytszy, a na jego czole zaczął się pojawiać pot. Wiedziała już, że może mu dać
to samo, co on jej przed chwilą, i ta świadomość napełniła ją szczęściem.
Poczuła, jak nagle w niej zastygł, a oczy zaszły mu mgłą.
- Mallory - szepnął, przyciągając jej twarz do swojej. Wsunął dłonie w jej
włosy i gładził je powolnym ruchem. Przez długą chwilę leżeli tak w ciszy,
zasłuchani w swoje oddechy. Mallory nigdy wcześniej nie czuła się tak błogo i
spokojnie. Jerry nigdy jej nie przytulał, gdy już było po wszystkim. Nie
wiedziała, czy z powodu braku doświadczenia, czy braku uczuć.
- Miałaś rację, O'Brien, łóżka są przereklamowane - przerwał ciszę Whit.
- A nie mówiłam? - Roześmiała się radośnie.
R S
70
- Pominąwszy fakt, że chyba złapał mnie skurcz w łydce. - Z kolei on się
roześmiał.
- Mam zejść? - spytała, podnosząc głowę z jego piersi.
- Nie, poleżmy tak jeszcze przez chwilę. W końcu zależy nam na
poczęciu.
- Myślisz, że mamy duże szanse za pierwszym razem?
- Biorąc pod uwagę, jak długo kazałaś mi czekać, przypuszczam, że spore.
- Uśmiechnął się. - Słyszysz?
- Co? - zaniepokoiła się Mallory.
- Te odgłosy... Wyścig rozpoczęty, Bruno i Betsy idą łeb w łeb. Które z
nich pierwsze dotrze do mety?
- Bruno i Betsy? - zapytała z niedowierzaniem.
- Czy Bruno Manning źle brzmi?
- Jeśli już, to Betsy O'Brien-Manning!
- Jak dla mnie może być.
- Chyba tylko ty jesteś w stanie myśleć o tym w kategoriach zawodów
sportowych.
Whit nagle spoważniał.
- Wierz mi, z radością zrezygnuję z oglądania kolejnych wyścigów
konnych za parę minut z tobą.
Mallory poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu i nagle przestraszyła się
tego, że być może powoli zaczyna żywić do Whita uczucia, których tak bardzo
chciała uniknąć. Podciągnęła sukienkę i sięgnęła po biustonosz. Stringi
zostawiła na tylnym siedzeniu. Whit również podciągnął bokserki i spodnie.
Czas wracać do domu, pomyślała z żalem, gdy Whit wyprostował
siedzenie.
- Na co czekasz? - zapytała, zapinając pas.
- Na czucie w nodze. Nie zdawałem sobie sprawy, że jakakolwiek część
ciała może tak zdrętwieć.
R S
71
Nagle przechylił głowę i spojrzał w tylne lusterko.
- Słyszałaś?
- Co znowu? Bruno dotarł do mety?
- Niech to szlag.
Mallory wyjrzała przez szybę i zauważyła ciemny kształt zbliżający się do
samochodu. Whit błyskawicznie zapiął suwak w dżinsach i sięgnął na tylne
siedzenie po podkoszulek. Nie zdążył go jednak włożyć, gdy do samochodu
wpadł snop światła, prosto na leżące na tylnym siedzeniu majtki. Mallory
zamknęła oczy i z rezygnacją oparła głowę o zagłówek. Whit przeklął cicho pod
nosem, po czym uchylił szybę.
- Tak, panie oficerze?
- Proszę wysiąść z samochodu z rękami nad głową - rozległ się tubalny
głos.
- Nie mogę uwierzyć, że uważasz to zajście za zabawne! Whit
rzeczywiście śmiał się przez całą drogę powrotną
Nie był to jego pierwszy seks w samochodzie, ale po raz pierwszy został
na nim przyłapany jak zwykły szczeniak z liceum. Martwiła go tylko nieco
nagła zmiana w zachowaniu Mallory.
- Daj spokój, przecież nic się nie stało - uspokoił ją. Całe szczęście, że to
służba parkowa, a nie policja. Gdyby przyjechali dziesięć minut wcześniej,
trudniej by nam się było z tego wykręcić.
- Trudniej? Musiałam ich przekonywać, że nie jestem prostytutką!
- I co im powiedziałaś? - Whit z trudem stłumił wybuch śmiechu.
- Musiałam im dać prawo jazdy i wizytówkę. Zrobili się mili, dopiero jak
zobaczyli, że jestem adwokatem.
- No widzisz? I twoja reputacja jest wciąż nienaruszona Przynajmniej nie
musiałaś wysłuchiwać tekstów, że jesteś już za stara na takie wygłupy w
samochodzie. Wyjaśniłem im, że to nie był mój pomysł.
Mallory otworzyła usta z oburzenia.
R S
72
- Nie zrobiłeś tego!
- Żartuję. Chociaż, jeśli sobie dobrze przypominam, to naprawdę nie był
mój pomysł.
Mallory spuściła wzrok.
- To prawda, ale nie przypuszczałam, że dostaniemy upomnienie jak para
napalonych nastolatków.
- No cóż, zachowywaliśmy się jak para napalonych nastolatków. W
dodatku bardzo mi się to podobało - dodał.
Zabrzmiał dzwonek windy i drzwi się otworzyły. Mallory wypadła jak
oparzona na korytarz. Whit westchnął. Miał już plan, jak jej poprawić humor,
ale zdecydował się z nim poczekać, aż wejdą do mieszkania. W przedpokoju
obydwoje rzucili swoje klucze na szafkę na buty, tak jak to czynili co wieczór.
Dziś jednak wszystko było inne, bo mieli za sobą nie tylko wspólną kolację czy
wspólnie obejrzany film. Whit wciąż miał w głowie obraz nagiej Mallory i choć
powinien już mieć dosyć seksu jak na jeden wieczór, myślał o powtórce.
- Idę wziąć prysznic i wskakuję do łóżka - uprzedziła zmęczonym głosem
Mallory, niwecząc jego nadzieje.
Nie miał jednak zamiaru tak łatwo jej odpuścić.
- Jak wyjdziesz z łazienki, zawołaj mnie. Musimy pogadać.
- A nie możemy jutro? Jest już późno.
- Nie, nie możemy - uciął stanowczo. - Musimy sobie wyjaśnić kilka
rzeczy.
- Nie ma co wyjaśniać. Zrobiliśmy to i było w porządku.
- W porządku? - zapytał urażony. - Tylko w porządku?
Rozmowę przerwał im dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Ja odbiorę - rzucił, podchodząc do aparatu. - Jednak jeszcze nie
skończyliśmy. Halo - warknął nieprzyjaźnie do słuchawki.
- Sypiasz z moją siostrą?
Logan. Cholera. Nie mógł z tym poczekać chociaż do rana?
R S
73
- Co ci przyszło do głowy?
- Doktor Grote mówił, że Mallory stara się o dziecko. - I od razu
założyłeś, że mam z tym coś wspólnego.
- Nie przeczę.
Nie podobało mu się, że musi okłamać przyjaciela, ale musiał to zrobić ze
względu na Mallory.
- Słuchaj, Logan, to, że mieszkamy razem, nie musi oznaczać, że...
- Widzieliśmy, jak się całujecie w samochodzie.
- Co takiego?
- Gdy wchodziliśmy z Helen do domu, widzieliśmy, jak się całujecie. Nie
ma sensu zaprzeczać.
Whit westchnął z rezygnacją.
- No dobrze, pocałowałem ją. Tak wyszło.
- Znam cię już dostatecznie długo. Nic tak po prostu nie wychodzi,
musiałeś to zaplanować. Sądzę, że to trwa już od jakiegoś czasu.
Tak, od całych trzech dni, pomyślał zgryźliwie Whit.
- Wiesz co? Nie podoba mi się twoje założenie, że będę chciał poderwać
Mallory tylko dlatego, że mieszkamy pod jednym dachem. Skoro mi nie ufałeś,
trzeba mnie było nie przekonywać do zamieszkania z nią.
- Ufałem ci, Whit, i ufałem, że Mallory będzie potrafiła ci się oprzeć.
Najwyraźniej się myliłem.
- Jesteśmy dorośli i cokolwiek jest między nami, to nie twój zakichany
interes.
- Nie zaprzeczasz więc, że chcesz mieć z nią dziecko?
- Nic ci już więcej nie powiem, więc daj sobie spokój z tym
przesłuchaniem.
- Jeśli ją skrzywdzisz, Whit, będziesz miał ze mną do czynienia. Nie chcę
kiedyś żałować, że miałem cię za przyjaciela.
R S
74
Z tymi słowami Logan odwiesił słuchawkę, nie dając Whitowi szansy na
odpowiedź. Zresztą co miałby mu odpowiedzieć? Nigdy przecież nie zamierzał
zawieść jego zaufania. A jednak kochał się dzisiaj z Mallory i wcale tego nie
żałował. Nie żałował też tego, że się zgodził na dziecko. Nie wiedział jednak,
czy Mallory czuje to samo. Musiał się tego dowiedzieć i przekonać ją, że
obydwoje nie mają czego żałować.
A co mi tam, pomyślał. I tak chciałem wziąć prysznic.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Mallory aż podskoczyła, gdy drzwi kabiny prysznicowej się otworzyły.
Instynktownie podniosła ręce do piersi, by je zakryć.
- Nie wierzę, że władowałeś mi się pod prysznic, w dodatku zupełnie nagi
- ofuknęła go, taksując wzrokiem.
Whit nie wyglądał bynajmniej na speszonego.
- Większość ludzi bierze prysznic nago - stwierdził, wyjmując jej z ręki
wąż prysznicowy i kierując strumień na siebie.
- Nie przeczę, jednak nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała.
- Nie skończyliśmy jeszcze rozmowy, więc równie dobrze możemy ją
dokończyć tutaj.
- Naprawdę nie wiem, o czym chcesz rozmawiać, ale czy nie może to
poczekać do rana?
- Dzwonił Logan.
Świetnie. Po prostu świetnie, pomyślała.
- I co mówił?
Whit zamocował prysznic na górze i przysunął się do Mallory, co
zdecydowanie nie poprawiło jej komfortu psychicznego.
- Chcesz teraz usłyszeć wszystkie szczegóły? - zapytał.
R S
75
Szczerze mówiąc, Mallory chwilowo nie mogła się na niczym
skoncentrować, poza jego nagim ciałem spływającym kroplami wody.
- Ja już skończyłam, idę się ubrać - wydusiła słabym głosem.
- W porządku, zaraz przyjdę do twojego pokoju - stwierdził Whit,
przeczesując dłonią mokre włosy.
Mallory nie mogła oderwać od niego wzroku. Resztką siły woli chwyciła
ręcznik i wyszła z przeszklonej kabiny. Wytarła się, jakby się paliło, owinęła
włosy ręcznikiem i, rzucając ukradkowe spojrzenia na odbicie sylwetki Whita w
lustrze, wciągnęła piżamę na niedokładnie osuszone ciało. Szczotkując zęby,
obserwowała, jak Whit wyciska żel do kąpieli i namydla klatkę piersiową. Gdy
jego ręce zawędrowały niżej, w kierunku bioder i ud, Mallory z rozmachem
otworzyła szufladę w toaletce, rozpaczliwie poszukując jakiegoś zajęcia i
usprawiedliwienia swojej obecności. Jej wzrok padł na pęsetę, więc wyciągnęła
ją, usiadła przed lustrem i wyrwała kilka włosków, które wcale tego nie
wymagały. Jeszcze chwila i zostanę bez brwi, pomyślała.
- Jesteś pewna, że nie chcesz się do mnie przyłączyć? - dobiegł ją głos
Whita.
Zrobiła fatalny błąd, oglądając się za siebie, ujrzała bowiem, jak się
wychyla z kabiny, nie próbując nawet zasłonić swoich okazałych kształtów.
- Zamoczysz całą podłogę - mruknęła. - Ja już wychodzę.
Jak powiedziała, tak zrobiła, chociaż nogi uginały się pod nią, jakby były
z waty. W łóżku ułożyła sobie stos poduszek i położyła się wygodnie, wpatrując
się w sufit i usiłując zrozumieć powody swojego poirytowania.
Była wściekła. Pierwszy raz w życiu odważyła się na spontaniczność i
właśnie wtedy została na tym przyłapana. Była zła na Logana za to, że wtrąca
się w jej życie, i zła na Whita, że w przeciągu kilku minut potrafi rozpalić ją do
czerwoności. Najbardziej jednak była zła na siebie. To nie Whit zaproponował
park, tylko ona. On jednak odpowiadał za uczucia, których Mallory
R S
76
doświadczała tego wieczoru - nie tylko te wynikające ze wspaniałego seksu, ale
również te mniej przyjemne, będące wynikiem emocjonalnej huśtawki.
Whit był jej przyjacielem i miał zostać przyszłym ojcem jej dziecka, nic
ponad to. Wyrosła w rodzinie pełnej mężczyzn, którzy nie tracili czasu na takie
dylematy. Powinna zatem zrealizować swój plan i iść dalej. Problem w tym, że
już sobie nie wyobrażała, jak mogłaby kiedykolwiek być z kimś innym. Nie
mogła sobie jednak pozwolić na to, by pragnąć Whita w ten sposób. Łatwo
powiedzieć, pomyślała, gdy drzwi się otworzyły i powód jej rozterek wkroczył
do pokoju. Gdy usiadł obok niej na łóżku, Mallory podskoczyła jak oparzona.
Chwyciła poduszkę i przycisnęła ją do piersi, odgradzając się nią niczym tarczą
obronną.
- Co dokładnie powiedział ci Logan?
Whit oparł się na poduszkach. Wyglądał jak model z reklamy.
- Chciał wiedzieć, czy planuję mieć z tobą dziecko, więc mu
powiedziałem, że to nie jego sprawa.
- Nie zaprzeczyłeś? - spytała z niedowierzaniem.
- To akurat mijało się z celem, skoro widział, jak się całujemy w
samochodzie.
Świetnie. Przyłapani dwa razy jednej nocy.
- Widział nas?
- Mhm. Myślę, że teraz da nam spokój.
- Naprawdę sądzisz, że tak łatwo odpuści? - zapytała sceptycznie Mallory.
O ile znała swojego brata, spodziewała się czegoś zupełnie innego.
- I tak się o wszystkim dowie, kiedy zajdziesz w ciążę. Jeśli zajdę w ciążę,
sprostowała w myślach.
- Masz rację, wtedy zaczniemy się tym martwić - dodała. Teraz jej
największym zmartwieniem była reakcja jej własnego ciała na jego obecność.
Podniosła ręce, przeciągnęła się i ziewnęła znacząco.
- Czas do łóżka.
R S
77
Szybkim ruchem chwycił poduszkę, którą się zasłaniała, i rzucił ją na bok.
- Zgadzam się. Twoje łóżko czy moje?
- Ty idziesz do swojego, ja zostaję tutaj. Jutro spróbujemy raz jeszcze.
- Nie jest jeszcze tak późno. Po co czekać do jutra? - zapytał ze
znaczącym uśmiechem.
- Dwa razy w ciągu jednej nocy to już przesada - uśmiechnęła się blado.
- Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz - kusił dalej.
Mallory czuła, że reakcje jej ciała znów zaczynają się wymykać spod
kontroli.
- Jutro muszę być bardzo wcześnie w biurze.
- Nastawimy budzik.
Tak bardzo chciała się zgodzić, zrzucić piżamę i przystąpić do dzieła.
Jednocześnie jednak czuła się bardzo bezbronna.
- Wolałabym poczekać do jutra.
- Dobrze. - Whit pochylił się i pocałował ją w czoło. - Jak sobie życzysz.
- To koniec? - wyrwało jej się. - Nie będzie więcej namawiania?
- Nie znaczy nie, Mallory. Śpij dobrze.
Patrzyła, jak wychodzi z pokoju. Poczuła, jak rośnie jej szacunek dla tego
mężczyzny. Nie naciskał na nią i bardzo to doceniała. Czując nagłą potrzebę, by
mu o tym powiedzieć, wypadła z pokoju, pobiegła do jego sypialni i zapukała
do drzwi. Przez chwilę za drzwiami panowała cisza. Czy był na nią zły i
umyślnie nie zwracał uwagi na jej pukanie? Nie, drzwi się powoli uchyliły i
wyjrzała z nich głowa z czarną czupryną. Mallory włożyła ręce do kieszeni i
spuściła wzrok.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, jak bardzo doceniam to, że uszanowałeś
moją decyzję.
- Nie ma sprawy.
- Chcę też, żebyś wiedział, że niezależnie od tego, co się stanie, czy zajdę
w ciążę czy nie, zawsze będę ci wdzięczna.
R S
78
- Cieszę się.
- I po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło, nie miałabym ci za złe,
gdybyś się chciał wycofać.
- Wycofać?
- Tak. - Mallory odważyła się w końcu podnieść wzrok. - Zrozumiałabym.
Whit pogładził z zastanowieniem swój podbródek.
- Mallory, chcę ci dać to dziecko. Chcę tego bardziej, niż myślisz. No,
może teraz bardziej bym chciał po prostu cię rozebrać do naga. Nie zmienię
zdania. Obiecałem i dotrzymam obietnicy.
- Dziękuję - powiedziała, oddychając z ulgą. Wyszedł na korytarz,
przytulił ją i pogłaskał po policzku.
- Jeszcze wiele może się między nami wydarzyć, Mallory - powiedział
cicho. - Nie chcę jednak pod żadnym pozorem wywierać na ciebie presji,
zwłaszcza po tym, co się dzisiaj wydarzyło.
- Niczego nie żałuję - powiedziała szybko. - Musisz jednak wiedzieć, że
zachowanie takie jak w samochodzie jest raczej do mnie niepodobne.
- Mylisz się. Myślę, że po prostu głęboko ukrywałaś tę część swojej
natury. Muszę przyznać, że bardzo mi się ta nowa Mallory podoba. Doprowadza
mnie do szaleństwa.
Przyszedł czas na chwilę prawdy.
- Whit, ja po prostu przeczytałam artykuł w gazecie i zastosowałam się do
zawartych w nim wskazówek. Wykorzystałam kolejną listę.
- Do takiej listy nie mam żadnych zastrzeżeń. Jednak prawdę mówiąc,
żadne listy nie są ci potrzebne. Pozwól, by twoja natura przejęła kontrolę nad
rozumem, to wszystko. Zgoda?
Uśmiechnęła się.
- Wciąż pragnę dziewczynki, ale w pewnych sprawach możemy pójść na
kompromis. Możemy wypróbować różne pozycje, tak żeby dać szansę i
chłopcu.
R S
79
- Pozycje są mi obojętne, byle to szybko powtórzyć.
- Nie chciałabym cię za bardzo zmęczyć.
- Kochanie się z tobą to bardzo miły rodzaj zmęczenia, Mallory przytuliła
się do niego, a gdy po chwili spojrzała mu w oczy, ich wyraz odebrał jej głos.
- Jesteś piękną i cudowną kobietą, Mallory, i zasługujesz na wszystko co
najlepsze.
Z trudem powstrzymała cisnące się do oczu łzy.
- Kto by pomyślał, że potrafisz być takim miłym facetem?
Pocałował ją delikatnie w usta.
- Jeśli zaraz nie pójdziesz do łóżka, zrzucę maskę miłego faceta i będę się
z tobą kochał na tym korytarzu.
Uciekaj, póki możesz, Mallory, zadźwięczało jej w głowie.
- Jutro, kiedy będziesz w pracy, możesz myśleć o tym, co się wydarzy
wieczorem. Dzień upłynie ci wtedy szybciej.
- Ty również będziesz o tym myśleć - stwierdził z niezmąconą pewnością
siebie, po czym bez ostrzeżenia obrócił ją tyłem do siebie i pocałował w kark. -
A teraz idę do łóżka. Muszę zbierać siły. - Uśmiechnął się, wszedł do sypialni i
zamknął za sobą drzwi, zostawiając Mallory samą na korytarzu. Szumiało jej w
uszach, a skóra na karku paliła żywym ogniem.
Jeszcze trochę i nie będę się potrafiła bez niego obejść, pomyślała ze
strachem.
Whit spłukał zimną wodą resztki piany do golenia i wytarł brodę. Nie
zaznał zbyt wiele snu tej nocy. Nie chodziło zresztą jedynie o powracające
obrazy seksu z Mallory. Martwiło go jej zachowanie. Była na zmianę zimna i
gorąca, tak jakby się nie mogła zdecydować, jaka powinna być. Wyczuwał w
niej dziwne napięcie. Martwiło go to, a najbardziej się obawiał, że może
pewnego dnia przyjść do domu i powiedzieć, że ma dosyć jego wygłupów i
odchodzi. Może jeszcze nie teraz, może dopiero wtedy, gdy zajdzie w ciążę. Nie
podobała mu się taka perspektywa. Chciał nadal z nią mieszkać.
R S
80
Włożył białą koszulę, zawiązał ulubiony krawat i ruszył do kuchni.
Zwolnił, gdy mijał drzwi sypialni Mallory. Wiedziony spontanicznym odruchem
chwycił za klamkę. Było bardzo wcześnie, więc nie zapukał, tylko lekko uchylił
drzwi i zajrzał do środka. Tak jak podejrzewał, jeszcze spała. Przez chwilę
patrzył, jak spokojnie oddycha. W ramionach trzymała poduszkę - jak zawsze,
gdy była zdenerwowana. Whit poczuł, że najbardziej w świecie chciałby zająć
miejsce tej poduszki. Podszedł cicho do łóżka, delikatnie pocałował Mallory w
paliczek i wycofał się z sypialni, nie chcąc jej obudzić. Ich umowa się skończy,
gdy Mallory zajdzie w ciążę. Problem w tym, że Whit wcale nie miał ochoty
wracać do poprzedniego stanu rzeczy.
Choć zegar dopiero wybił dwunastą, Mallory nie mogła się już doczekać
końca dnia. Przez cały ranek usiłowała się skoncentrować na prowadzonych
przez siebie sprawach, jednak wczorajsze przejścia z Whitem skutecznie jej to
utrudniały. Co gorsza, dzień zaczął się od spotkania z państwem Wilkinsonów -
parą, która wkrótce miała zacząć negocjować warunki rozwodu. Całe szczęście
już poszli. Obyło się co prawda bez rozlewu krwi, ale nie obeszło się bez wielu
gorzkich słów.
Przed przerwą na lunch czekało ją jeszcze jedno spotkanie. Na szczęście
następna para - państwo Lethamowie - starali się o adopcję, nie o rozwód.
Mallory nacisnęła przycisk łączący ją z sekretariatem.
- Rozalyn, możesz już zaprosić państwa Lethamów.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i do gabinetu wkroczyli Melinda i
David Lethamowie, jak zawsze pogodni i uśmiechnięci, choć mieli przecież za
sobą kilka lat trudnej walki z niepłodnością. Dzisiaj jednak wyglądali na
szczęśliwszych niż zazwyczaj.
- Witam państwa. Proszę usiąść. - Mallory z uśmiechem wskazała im
krzesła. - Mam dla państwa informację o kobiecie, która niedługo rodzi i planuje
oddać dziecko do adopcji. Myślę, że to państwa zainteresuje.
Melinda Letham rzuciła mężowi znaczące spojrzenie.
R S
81
- My właśnie w tej sprawie. Chcieliśmy pani powiedzieć, że już nie
będziemy potrzebowali pani usług.
Biorąc pod uwagę ich rozmowę sprzed miesiąca, słowa klientki były dla
Mallory dużym zaskoczeniem.
- Rozmyślili się państwo co do adopcji?
- Samo życie zdecydowało za nas - uśmiechnął się David. - Okazało się,
że Melinda jest w ciąży.
Mallory uśmiechnęła się, starannie ignorując ukłucie zazdrości, które
nagle pojawiło się w jej sercu.
- To wspaniała wiadomość.
- I dość nieoczekiwana - dodała Melinda. - Nasz doktor jednak twierdzi,
że czasem się tak zdarza, że gdy pary decydują się na adopcję i przestają się
starać o poczęcie potomka, nagle wszystko się udaje.
David Letham chwycił żonę za rękę.
- Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Czekaliśmy na tę chwilę tak długo.
- Wiem - powiedziała Mallory. - Gratuluję i cieszę się razem z państwem.
Mówiła szczerze, choć widok tej pary zakochanych w sobie ludzi,
cieszących się na dziecko, przypominał jej tylko o niespełnionych marzeniach.
- Jesteśmy pani naprawdę wdzięczni, pani O'Brien - zapewniła Melinda. -
Kto wie, może to właśnie pani przyniosła nam szczęście?
Mallory z uśmiechem podniosła się z krzesła i wyciągnęła dłoń na
pożegnanie.
- Wątpię, ale dziękuję za miłe słowa. Mam prośbę, proszę mi przysłać
zdjęcie dziecka, jak już się urodzi. A najlepiej, jakby państwo przyszli w
odwiedziny. Muszę przyznać, że uwielbiam dzieci.
- W takim razie powinna się pani postarać o własne - uśmiechnął się
szeroko David.
To właśnie robię, pomyślała Mallory.
- Być może wkrótce o tym pomyślę - powiedziała na głos.
R S
82
Gdy państwo Lethamowie opuścili gabinet, Mallory poczuła, że już
dzisiaj nie uda jej się skupić na pracy. W głowie wciąż jej dźwięczały słowa
Melindy o tym, że najlepiej przestać myśleć o poczęciu. Może to jest dobry
sposób?
Nagle zdała sobie sprawę, że następne spotkanie ma dopiero o drugiej.
Szybko włożyła żakiet i chwyciła torebkę. Miała jeszcze coś do załatwienia w
czasie przerwy na lunch.
- Panie Manning, telefon do pana.
Whit rozgrzebał stos papierów na biurku, by znaleźć aparat, i wcisnął
przycisk łączący go z asystentką.
- Kto dzwoni, Sandro?
- Jakaś pani o nazwisku Niespodziewana. Mówi, że to bardzo osobiste.
Whit nie przypominał sobie nikogo o takim dziwacznym nazwisku.
- Mówiła, czego chce?
- Nie. Mówiła tylko, że to bardzo ważne.
Lepiej, żeby było, pomyślał ze złością Whit. Wcisnął odpowiedni
przycisk i warknął do słuchawki:
- Whit Manning, słucham.
- Ktoś chyba wstał dziś lewą nogą.
Mallory, ostatnia osoba, którą się spodziewał usłyszeć.
- Dlaczego podałaś to dziwne nazwisko zamiast się przedstawić jak
trzeba? - zapytał.
- To dlatego, że cały dzień myślę o tym, jaką niespodziankę ci sprawić
wieczorem - roześmiała się.
I szlag trafił koncentrację.
- Dzwonisz, żeby mnie trochę pomęczyć, co?
- Tak naprawdę to dzwonię z komórki. Jestem w drodze do mieszkania.
Pomyślałam, że może miałbyś ochotę na wspólny lunch.
- Jadłem późne śniadanie z klientami, nie jestem głodny.
R S
83
- A kto mówi o jedzeniu?
Whit zaniemówił na chwilę.
- Proponujesz spotkanie bliższego stopnia? - zapytał ostrożnie.
- Bingo.
- W takim razie jestem gotowy.
- Nie wątpię. To znaczy, że jesteśmy umówieni? Whit spojrzał na
zegarek. Niech to szlag.
- Mallory, mam ważne spotkanie za godzinę, a wcześniej muszę się
spotkać na parę minut z ojcem. Zanim dojadę do mieszkania, zaraz będę musiał
wracać.
- Czyli jestem skazana na samotny lunch przed telewizorem... - zaczęła
powoli. - Chyba że przyjadę do ciebie?
- Do biura?
- Masz chyba zamek w drzwiach?
- Oczywiście. Nie mam tylko łóżka.
- Jestem pewna, że coś wymyślimy.
- Jak daleko jesteś?
- Przed chwilą mijałam twoje biuro, ale mogę zawrócić, jeśli chcesz.
- Plan jest dość ryzykowny, ale wykonalny. - Whit poczuł, że traci
panowanie nad sobą.
- Czym byłoby życie bez odrobiny ryzyka?
- Wczoraj mówiłaś co innego.
- Zmieniłam zdanie - stwierdziła krótko. Doprowadzała go do szaleństwa.
- Czekam zatem w biurze, ale najpierw mi powiedz, co masz dzisiaj na
sobie.
- Figi w panterkę.
- Zawsze chciałem pojechać na safari - mruknął lubieżnie. - Kończ
rozmowę i przyjeżdżaj jak najszybciej.
- Będę za pięć minut.
R S
84
- Czekam.
Whit odłożył słuchawkę i rozejrzał się, zastanawiając się, w jaki sposób
zdołają zrobić to wystarczająco cicho, by nikt w biurze się nie zorientował, co
się dzieje za zamkniętymi drzwiami jego gabinetu. Po chwili zadzwonił do
swojej asystentki.
- Kiedy przyjedzie pani O'Brien, proszę ją przyprowadzić i nie łączyć
żadnych telefonów przez najbliższe czterdzieści pięć minut.
- Oczywiście. A gdyby pana ojciec chciał się z panem skontaktować?
- Powiedz mu, że mam spotkanie i chwilowo jestem niedostępny.
- Spróbuję - obiecała Sandra z nutą niepewności w głosie.
Whit odłożył słuchawkę i zaczął przemierzać swój gabinet.
Nie potrafił usiedzieć w miejscu, wiedząc, że za chwilę się spotka z
Mallory. Rozglądał się dookoła, szukając dobrego miejsca. Biurko wyglądało na
zbyt twarde, wykładzina na podłodze również nie była miła w dotyku. Zaczął się
zastanawiać nad pozycją stojącą, gdy Mallory weszła. Wyglądała niesamowicie
pociągająco w eleganckim szarym kostiumie.
- Sandra prosiła, by ci przekazać, że idzie na lunch. Przełączyła telefon na
automatyczną sekretarkę.
Whit z roztargnieniem kiwnął głową i zamknął za nią drzwi. Przylgnęła
do niego całym ciałem.
- Ile mamy czasu? - spytała.
- Trzydzieści trzy minuty.
- Niewiele, ale powinno wystarczyć - zawyrokowała.
Whit przekręcił zamek w drzwiach i pocałował ją bez słowa. Mallory
oparła się o ścianę i poluzowała mu krawat. Szybkim ruchem zaczęła rozpinać
guziki koszuli, urywając w pośpiechu dwa.
- O, przepraszam - szepnęła z nieśmiałym uśmiechem, gdy przytrzymał
jej nadgarstek.
R S
85
- Może zostawmy trochę ubrań na sobie, zanim doszczętnie je
zniszczymy.
- Wcale nie zamierzałam zdejmować ci koszuli. Chcę ją tylko rozpiąć.
Pozwolił jej dokończyć rozpinanie guzików i po chwili poczuł jej ręce na
nagim torsie. Teraz on zaczął rozpinać jej żakiet, by się dostać do piersi, nie
przestając jej całować w usta. Po chwili rozpiął guzik jej spodni. Niestety suwak
stawił opór. Delikatnie szarpnął, ale bez rezultatu.
- To jakiś współczesny pas cnoty? - spytał ze śmiechem.
- Ja spróbuję - zaproponowała Mallory i zaczęła się siłować z upartym
zapięciem. - Chyba się zaciął.
- Musimy usunąć te przeszkodę - mruknął Whit i szarpnął mocniej.
- Whit, uważaj, zaraz go popsujesz.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, suwak się oderwał. Pozostał w ręku
Whita, ale przynajmniej udało się go otworzyć.
- O, przepraszam.
Mallory była wściekła i niesłychanie seksowna w tej swojej złości.
- Przepraszam? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
- Hej, ty załatwiłaś dwa moje guziki.
- Prawda. Chyba jesteśmy kwita - burknęła. - Pospieszmy się, będę się
musiała jeszcze przebrać przed powrotem do biura.
- W pewnych sprawach pośpiech nie jest wskazany - szepnął, zahaczając
ręką o brzeg jej bielizny. Zanim jednak zdołał wsunąć rękę, Mallory złapała go
za nadgarstek.
- Mallory, to naprawdę nieodpowiednia chwila na zmianę zdania.
- Cii... Słyszałeś?
Słyszał tylko szum swojej krwi w uszach.
- Ktoś stoi pod drzwiami - szepnęła.
R S
86
Szczerze mówiąc, Whita niewiele to w tym momencie obchodziło. Tylko
trzęsienie ziemi lub brygada antyterrorystyczna mogły go powstrzymać.
Odgarnął jej włosy i szepnął do ucha:
- Jeśli będziemy cicho, zaraz sobie pójdą.
Nagle usłyszał, jak ktoś energicznie porusza klamką. Odezwał się
znajomy głos:
- Whit, otwieraj, co ty tam robisz?
Niech to szlag.
Whit oparł czoło o framugę i zaklął pod nosem. Jego ojciec miał
niesamowity talent do krzyżowania cudzych planów.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Mallory O'Brien musiała się minąć z powołaniem. Obserwując, jak
szybko się ubrała, Whit stwierdził, że powinna zostać strażakiem, a nie
prawnikiem. Jemu szło to znacznie wolniej. Ledwie zdołał zapiąć spodnie, gdy
rozległ się niecierpliwy głos:
- Whit, otwórz te cholerne drzwi.
- Tato, mam teraz spotkanie, przyjdę do twojego gabinetu za dziesięć
minut.
- Spotkanie z kim?
Miał ochotę skłamać, ale nie był pewny, czy uda mu się wyprowadzić
Mallory z biura tak, aby Field jej nie zobaczył.
- Z Mallory.
- Co takiego ważnego musicie omówić, że nie może to poczekać do
powrotu do domu?
- Przyjęcie urodzinowe dla jej matki. - Whit nie popisał się
pomysłowością, widział to po minie Mallory, która zastygła ze szminką w dłoni.
R S
87
Gdzie, do licha, podział się jego krawat? Jeśli go nie znajdzie, ojciec zobaczy
brakujące dwa guziki koszuli.
Nie przerwał gorączkowych poszukiwań nawet wtedy, gdy ojciec
ponownie zapukał.
- Barclayowie będą tu za godzinę. Musimy przejrzeć projekt, zanim
przyjadą, więc przestań się wygłupiać i otwórz drzwi!
Whit doskonale wyczuł podejrzliwość w głosie ojca. Należało jak
najszybciej otworzyć drzwi, żeby oszczędzić Mallory kolejnej kłopotliwej
sytuacji. Spojrzał na nią. Była gotowa, przyczesała włosy i zakryła torebką
zepsuty zamek. Zanim chwycił za klamkę, pocałował ją szybko i wyszeptał
słowa przeprosin.
Gdy drzwi stanęły otworem, ojciec obrzucił ich uważnym spojrzeniem.
- Planujecie przyjęcie?
- Tak, przyjęcie-niespodziankę - odparła szybko Mallory i rzuciła
Whitowi ukradkowe spojrzenie. - Do zobaczenia w domu. Zajmiemy się w
końcu tymi zaproszeniami.
- Dobry pomysł - podchwycił Whit.
Mallory wyciągnęła rękę na pożegnanie.
- Do zobaczenia, panie Manning. Miło było znowu pana spotkać.
- Do zobaczenia, Mallory - odpowiedział szarmancko Field. - Powinniśmy
się kiedyś spotkać przy obiedzie. Dam twój numer Rebece. Pozdrów ode mnie
rodziców.
Mallory kiwnęła głową z wymuszonym uśmiechem i wyszła z biura,
zostawiając Whita na pastwę pytań ojca.
- Co się dzieje między tobą a Mallory? - zapytał bez ogródek
- Powiedziałem ci przecież. Wpadła, żeby obgadać przyjęcie.
- Kłamiesz, synu - stwierdził Field, wskazując ręką na przeciwległy kąt
gabinetu. - Twój krawat leży na podłodze, a w twojej koszuli brakuje kilku
guzików.
R S
88
Whit spojrzał na koszulę z doskonale odegranym zdziwieniem.
- Cholera. Muszę zrezygnować z usług tej pralni.
- Przestań się wygłupiać. O ile nie zacząłeś sam używać szminki, to wręcz
rzuca się w oczy, że nie byliście zajęci rozmową, kiedy przyszedłem.
Whit wytarł usta wierzchem dłoni. Koralowy ślad był aż nadto widoczny.
Poczuł się jak dzieciak przyłapany na obściskiwaniu się z koleżanką z klasy.
Dalsze zaprzeczenia mijały się z celem.
- Cokolwiek się między nami dzieje, nie jest to twoja sprawa.
- Jest. Nie zapominaj, że jesteśmy w mojej firmie w godzinach pracy.
Whit ze złością wcisnął ręce do kieszeni.
- No tak. Twoja firma, twoje królestwo. Nie należy kalać świętej ziemi.
- Nie chodzi o to, co robisz, tylko z kim.
Whit sam był zaskoczony falą wściekłości, jaka go zalała na te słowa.
- Nawet nie próbuj jej krytykować.
- Nie mam zamiaru - spokojnie odrzekł Field. - Mallory to miła
dziewczyna i zasługuje na coś lepszego.
- Lepszego niż ja, tak?
- Coś lepszego niż szybki numerek w biurze. Nie skrzywdź jej. Może
oczekiwać więcej, niż ty jesteś w stanie dać.
- Żebyś się nie zdziwił, tato. - Whit poczuł nagle, że nadszedł moment
prawdy. - Chcesz wiedzieć, co się dzieje? Mallory chce mieć dziecko i poprosiła
mnie, żebym został jego ojcem.
Field przez krótki moment nie potrafił ukryć zaskoczenia.
- Czy jej rodzina o tym wie?
- Nikt o tym nie wie. Nie zamierzaliśmy o tym mówić, dopóki nie zajdzie
w ciążę. Mam nadzieję, że to uszanujesz.
Field przeczesał dłonią włosy i westchnął.
- Oboje dobrze to przemyśleliście?
R S
89
- To nie jest pochopna decyzja, jeśli to masz na myśli. Mallory ma
problemy zdrowotne, więc może to chwilę zająć. Przedyskutowaliśmy wszystkie
za i przeciw i zgodziliśmy się, że obydwoje tego chcemy.
- Dziecko bez zobowiązań? Dlaczego chcesz czegoś takiego? I czy jesteś
pewien, że Mallory naprawdę tego chce, czy po prostu bierze pod uwagę twoją
naturę i niechęć do długich związków?
Whit podszedł do biurka i podniósł krawat.
- Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, aby ci o tym powiedzieć. Nie
rozumiesz, jak to jest, gdy kobieta pragnie dziecka tak bardzo jak Mallory.
Ojciec zniósł oskarżenie ze stoickim spokojem.
- Masz rację, nigdy nie znałem kobiety, która by aż tak mocno chciała
mieć dziecko. Znałem jednak taką, która nie chciała.
- Kogo?
- Twoją matkę.
Whit poczuł, jakby go ktoś uderzył w brzuch.
- Chcesz powiedzieć, że moja matka nigdy mnie nie chciała?
Field nerwowo spojrzał na zegarek i wygładził poły marynarki.
- Słuchaj, zaraz zaczynamy spotkanie. Nie mamy teraz na to czasu.
- Do diabła ze spotkaniem. To ty zacząłeś o tym mówić, więc nie chowaj
teraz głowy w piasek. - Whit bezwiednie zacisnął dłonie w pięść.
- Jesteś pewien, że chcesz to usłyszeć?
- Mów. Czas poznać te wszystkie brudne szczegóły, których tak długo mi
oszczędzałeś.
- Usiądź. - Field podszedł do biurka i odsunął krzesło.
Whit posłuchał bez słowa i usiadł naprzeciwko ojca.
- Jestem gotowy.
Field odchylił się na krześle i przez chwilę popatrzył w sufit, zanim
spojrzał na syna.
R S
90
- Kiedy się pobraliśmy, twoja matka powiedziała mi, że nie chce mieć
dzieci. Nalegałem, aż się zgodziła zajść w ciążę. Kiedy się urodziłeś, naprawdę
się starała, ale nie miała serca do macierzyństwa. Bardziej jej zależało na życiu
zawodowym niż na rodzinie.
Whit milczał przez kilka długich minut.
- Dlaczego mi nigdy o tym nie powiedziała?
- Nie chciała, żebyś się czuł winny.
- Dlaczego ty mi nie powiedziałeś?
- Nie chciałem, żebyś o niej źle myślał tylko dlatego, że to ja popełniłem
błąd. Gdybym nie był tak uparty, nie musiałbyś cierpieć z powodu jej odejścia.
- Wtedy po prostu by mnie nie było.
- To prawda.
Whit, gdy dorósł, zaczął sobie zdawać sprawę, że jego matka była nie tyle
okrutna, ile po prostu nie nadawała się do tej roli. Jako dziecko jednak pragnął z
całego serca, żeby było inaczej.
- Teraz wiele rzeczy rozumiem. Field westchnął głośno.
- Chciałem, żeby się nam ułożyło, ale ona zażądała rozwodu. Musiałem
jej pozwolić iść swoją drogą.
Przez tyle lat Whit myślał, że było odwrotnie. Przez tyle lat winił ojca.
Nadal miał mu za złe ukrywanie prawdy, ale zaczął go trochę rozumieć.
- Powinieneś był mi o tym powiedzieć wcześniej.
- Wiem. - Field zakrył twarz rękoma. - Whit, ja nigdy nie przestałem
kochać twojej matki. Po prostu nie potrafiłem uczynić jej szczęśliwą.
Whit również tego nie potrafił. Dlatego zdecydowała się odejść i tym
samym odebrała mu niezbywalne prawo dziecka do własnej matki. W gabinecie
zapadła niezręczna cisza. Po chwili Field odezwał się znowu:
- Rozumiem, że Mallory pragnie dziecka, jednak chciałbym, żebyś był
świadomy, z czym to się wiąże. Co się stanie z waszym związkiem, jeśli się nie
uda?
R S
91
- Nie wiem - uczciwie przyznał Whit. Wiedział tylko, że chce jej dać
dziecko.
- Planujecie się pobrać? - zapytał ojciec.
- W naszych czasach to nie jest konieczne. Umówiliśmy się, że wspólnie
wychowamy to dziecko jako przyjaciele.
- Przyjaciele? Mallory jest dla ciebie tylko przyjaciółką?
- Tak. Naprawdę dobrze nam ze sobą. Co wieczór rozmawiamy o tym, co
się wydarzyło w ciągu dnia albo w ogóle nie rozmawiamy. Lubimy swoje
towarzystwo. Zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny i ja również ją znam. Może
cię to zaskoczy, ale nie umówiłem się z żadną inną kobietą, odkąd Mallory się
do mnie wprowadziła. Wcale nie tęsknię do bycia z kimś innym. Chcę jej dać to
dziecko.
- Czy ty słyszysz, o czym mówisz? - uśmiechnął się Field.
- Powiedziałem, że po wszystkim pozostaniemy przyjaciółmi - odparł
Whit, marszcząc brwi.
- Między wierszami powiedziałeś, że ją kochasz.
- Wcale nie.
- Nie musiałeś tego mówić, jednak tak właśnie to zrozumiałem. - Field
pochylił się i spojrzał na syna ze zrozumieniem. - Znam cię lepiej, niż sądzisz.
Zawsze lubiłeś kobiety i lubiłeś seks. Przed chwilą wyznałeś, że Mallory znaczy
dla ciebie więcej niż seks. Prawdopodobnie znaczy więcej, niż ci się wydaje.
Whit przez chwilę rozważał słowa ojca.
- Mów sobie, co chcesz. Pewne jest jedno - staramy się o dziecko i jeśli
nam się uda, ja zostanę ojcem, a ty dziadkiem. Powinieneś się zacząć
przyzwyczajać do tej myśli.
- A ty powinieneś się zacząć przyzwyczajać do myśli, że być może
znalazłeś kobietę swojego życia. Jeśli w porę tego nie zrozumiesz, ona może
odejść, a ty będziesz tego zawsze żałował.
R S
92
Whit nie chciał teraz o tym myśleć. Wiedział, że ojciec może mieć rację.
Miał ochotę wykupić bilet na wyspy Bahama i przemyśleć to wszystko na
spokojnie.
„To takie typowe, zawsze uciekasz" - przypomniał sobie słowa Mallory.
Być może uciekał przed uczuciami, ale nie potrafił uciec przed nią.
Mallory obawiała się, że Whit miał ciężkie przejścia z ojcem. Nie
zadzwonił do niej po południu, więc nie wiedziała, co się wydarzyło po jej
wyjściu z biura. Domyślała się jedynie, że nie była to przyjemna rozmowa.
Zaczynała również myśleć, że spontaniczny seks nie jest dla niej.
Gdy wróciła do domu, ukryła się w swojej sypialni, czekając i
zamartwiając się, czy Whit jeszcze w ogóle będzie chciał z nią rozmawiać. Gdy
usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Ruszyła
na dół. Położyła się na sofie w salonie, przyrzekając sobie, że przez najbliższe
kilka dni będzie się kochać z Whitem jedynie w zaciszu ich apartamentu.
Oczywiście jeśli się do tej pory nie rozmyślił.
Kilka minut później Whit zszedł, przebrany już w domowy strój.
Zagadkowy wyraz jego twarzy zbił Mallory z tropu. Nie wyglądał jak ktoś, kto
ma ochotę na seks dzisiejszego wieczoru. Jednak gdy ujrzał ją na sofie, jego
oczy błysnęły, dając Mallory nadzieję, że może uda się dokończyć ich
popołudniowe spotkanie.
- I co? - spytała niecierpliwie.
Podniósł jej nogi i usiadł na kanapie, układając jej kolana na swoich
udach.
- A o co pytasz?
Mallory w odpowiedzi rzuciła w niego poduszką.
- Jak to o co? Co powiedział twój ojciec po tym, jak nas przyłapał?
- No cóż, od razu się wszystkiego domyślił po brakujących guzikach i
śladach szminki na twarzy.
- A potem?
R S
93
- Powiedziałem mu o dziecku.
- Myślisz, że nikomu tego nie zdradzi?
- Powiedziałem wyraźnie, że to tajemnica, dopóki nie zajdziesz w ciążę.
Później oczywiście nadszedł czas na kazanie. Że nie jestem wobec ciebie w
porządku i że zasługujesz na coś więcej.
- To nieprawda. On nie ma pojęcia, jaki byłeś dla mnie dobry.
Whit spojrzał na nią z ogniem w oczach.
- A ty nie masz pojęcia, co mam ochotę zaraz zrobić.
- Co takiego? - Wyobrażała sobie tę chwilę od samego rana.
Delikatnie zatoczył palcem wokół jej piersi.
- Opowiem ci, jak mi minął dzień. Cały poranek przesiedziałem na
spotkaniu, nie mogąc się skoncentrować. W drodze powrotnej o mało nie
wjechałem w lampę uliczną i zignorowałem wszystkie znaki ograniczenia
prędkości, byle tylko szybciej dotrzeć do domu i skończyć to, co zaczęliśmy w
południe. Rozumiesz mnie?
- Lepiej, niż ci się wydaje - szepnęła. Ona również przez cały dzień nie
mogła się skupić na niczym innym. Jednak intuicja podpowiadała jej, że Whit
nie powiedział jej wszystkiego.
- No dobrze, Manning, przyznaj się. Coś przede mną ukrywasz.
- Kolega na spotkaniu dał mi do zrozumienia, że ewidentnie potrzebuję
seksu.
- Nie pytam o seks. Chodzi mi o twoją rozmowę z ojcem.
- Chyba nie chcę o tym mówić - zbył ją i schylił się do jej piersi. - Chyba
w ogóle nie mam ochoty na rozmowę.
- Wiesz, że nie dam za wygraną, więc może lepiej mieć to już za sobą.
- Wolałbym przejść już do kwestii twojej bielizny. Zdziwi się, gdy
zobaczy, że nie mam żadnej, pomyślała.
- Chwileczkę. Najpierw mi powiedz, co się dokładnie wydarzyło między
tobą a ojcem. Ze wszystkimi szczegółami.
R S
94
Whit wyprostował się i westchnął.
- Powiedział mi kilka rzeczy o mojej matce, których nie wiedziałem.
Mallory słusznie podejrzewała, że chodzi o coś poważnego.
- A dokładnie?
- Powiedział mi, że nigdy nie chciała mieć dzieci. I że to ona wystąpiła o
rozwód. Po prostu nie czuła się dobrze w roli matki i dlatego odeszła. I pewnie
dlatego nie odzywała się do mnie przez te wszystkie lata.
Mallory spojrzała na niego ze współczuciem, które zawsze budziło się w
niej na myśl o jego dzieciństwie bez matki. Oparła głowę na jego ramieniu i
powiedziała:
- Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można nie chcieć dziecka, ale może
niektórzy ludzie po prostu nie są do tego stworzeni. A już na pewno nie potrafię
zrozumieć, jak można było nie chcieć ciebie.
- A jednak tak właśnie było. Już się pogodziłem z tą myślą - zapewnił
Whit, kładąc jej rękę na udzie. - Ty jesteś inna, Mallory. Będziesz dobrą matką.
- Czy teraz zmieniła się trochę twoja opinia na temat ojca?
- W pewnym sensie tak. Wciąż w wielu punktach się z nim nie zgadzam,
ale wiem, że zawsze chciał mieć dziecko, w przeciwieństwie do matki.
Powiedział też, że nigdy nie przestał jej kochać. Jego drugie małżeństwo było
pomyłką, ale teraz wygląda na szczęśliwego z Rebeką.
- To dobrze. Należy mu się odrobina szczęścia po tym, co przeszedł.
- Masz rację. Wiesz, z czego jeszcze zdałem sobie sprawę?
- Tak?
- Chcę, żeby nasze dziecko miało lepsze dzieciństwo. Chcę uniknąć
błędów moich rodziców. Razem nam się uda.
Jeśli zdołam zajść w ciążę, pomyślała. W takich chwilach jak ta Mallory
czuła się szczęśliwa, że to Whit miał zostać ojcem jej dziecka.
- Mamy dobry wzór w twoich rodzicach - dodał, gładząc jej udo.
- Moi rodzice również mieli problemy, a zwłaszcza...
R S
95
- Z Kevinem - dokończył za nią Whit. - Jeden na sześć to i tak niezły
wynik. Chyba w każdej rodzinie się to zdarza.
- Masz rację. Myślałam jednak, że się zmieni pod wpływem Corrie.
Whit przygarnął ją do siebie i otoczył ramionami.
- Wiesz co? Ludzi chyba nie można zmienić, dopóki oni sami tego nie
chcą. Chociaż muszę przyznać, że ty mnie zmieniłaś.
Mallory wstrzymała oddech, słysząc tę niespodziewaną deklarację. Czy
chciał powiedzieć, że była dla niego kimś więcej niż przyjaciółką?
- W jaki sposób cię zmieniłam? - spytała ostrożnie.
- Chyba polubiłem owoce morza.
Chociaż nie to chciała usłyszeć, pocałowała go głośno w policzek.
- Zawsze do usług - rzuciła, patrząc na niego przeciągle. - Wyglądasz na
zmęczonego. Chcesz iść już do łóżka?
- Tylko z tobą, Mallory. Co masz na sobie pod tym zabójczym
szlafroczkiem?
- Nic - przyznała uczciwie.
Whit obsypał jej twarz pocałunkami.
- W takim razie marsz do sypialni.
Choć jej samej wydawało się to głupie, cały czas bała się seksu w łóżku.
- Mam lepszy pomysł - szepnęła, biorąc go za rękę i prowadząc na swój
ulubiony czerwony dywanik leżący przed sofą. - Zróbmy to tutaj. Jest puszysty i
przytulny. Doskonały.
- Ty jesteś doskonała - jęknął, całując delikatnie jej podbródek, nos i
czoło. Powoli rozwiązał pasek od szlafroka i zsunął z jej ramion jedwabną
tkaninę.
- Gdzie się wybierasz? - spytała, gdy nagle się odwrócił w stronę drzwi.
- Chcę się upewnić, że zamknęliśmy drzwi na klucz. Mam już dość
nieproszonych gości, którzy się zjawiają nie w porę.
- Może powinniśmy zgasić światła? - zaproponowała nieśmiało Mallory.
R S
96
Szybkim ruchem zdjął podkoszulek i rzucił go na sofę.
- Nie ma mowy. Chcę cię widzieć. Do tej pory nie miałem takiej
możliwości.
Mallory poruszyła się niespokojnie, ale nie zaprotestowała. Whit
ponownie pocałował jej piersi, po czym powoli wyznaczył językiem drogę do
jej pępka.
- Czy Larry kiedykolwiek próbował pieścić cię w ten sposób? - zapytał
cicho, nie odrywając oczu od jej twarzy.
Nawet nie poprawiła imienia swojego byłego męża i nie zapytała, co
dokładnie Whit miał na myśli. Domyślała się bez trudu.
- Nie próbował.
Zniżył głowę, dotykając teraz ustami wnętrza jej ud.
- A facet z biura próbował?
- Nie - odparła drżącym głosem.
- W takim razie będę pierwszy - szepnął, zginając jej kolana. - Spodoba ci
się, Mallory.
Chwilę później wiedziała już, że miał rację. Dotyk jego ust i języka w
najwrażliwszym miejscu jej ciała momentalnie sprawił, że przeszedł ją dreszcz,
który narastał i narastał z każdą kolejną pieszczotą. Mallory zastanawiała się,
czy zniesie tyle przyjemności. Nie potrafiła już myśleć. Całą sobą chłonęła
nieznane dotąd doznania. Gdy zaczął się zbliżać kulminacyjny moment, Whit
podniósł głowę. Chciała głośno zaprotestować, ale wydała tylko okrzyk
rozczarowania.
Whit przysunął usta do jej ucha i szepnął:
- To jeszcze nie koniec, kochanie.
Przytulił się do jej pleców i powoli wślizgnął się do jej wnętrza. Jedną
ręką dotykał jej piersi, a drugą delikatnie kontynuował to, co przed chwilą
rozpoczął ustami. Mallory zatraciła się zupełnie w intensywnej i przeszywającej
R S
97
przyjemności, której doświadczyła po kilku minutach jego pieszczot. Whit
przytulił ją, a potem obrócił do siebie i spojrzał czule w oczy.
- Mallory, nie pozwól sobie nigdy powiedzieć, że jesteś kiepska w łóżku.
Jesteś najlepszą kochanką, jaką kiedykolwiek miałem.
Mallory wiedziała, że był to ogromny komplement, jednak zabolała ją
myśl, że Whit widzi ją w ramionach innego. Problem polegał na tym, że nie
chciała się już nigdy kochać z nikim innym. Chciała jego i tylko jego. A to było
niemożliwe. Uświadomienie sobie tych uczuć sprawiło, że poczuła chęć
ucieczki. Ale nie mogła sobie na nią pozwolić, przynajmniej dopóki nie zajdzie
w ciążę.
Musiała się jednak teraz od niego odsunąć. Jego bliskość zaczynała jej
sprawiać ból. Nie chciała wyjść z tej całej sytuacji ze złamanym sercem.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał, gdy wstała i włożyła szlafrok. - Jeśli do
kuchni, to ja również mam ochotę coś przegryźć.
- Idę do siebie, do łóżka.
- Świetny pomysł. - Whit wstał i wziął ją w ramiona. - Zawsze chciałem
wypróbować twoje łóżko.
Chciała się wysunąć z jego ramion, ale zabrakło jej siły.
- Idę spać sama, Whit. Zresztą, obydwoje musimy rano wcześnie wstać.
Przytulił ją jeszcze mocniej i pocałował w usta.
- Taki mam właśnie plan. Obiecuję, że wstanę bardzo wcześnie. Dlatego
właśnie chciałbym być wtedy w twoim łóżku.
- Nie dzisiaj. Muszę jeszcze trochę popracować. - Wysunęła się z jego
ramion.
- Mallory, naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak bardzo unikasz łóżka.
- Wcale nie unikam łóżka - skłamała Mallory. - Po prostu wolę spać sama.
- No dobrze. Nie znaczy nie. Do zobaczenia rano. - Z markotną miną
ruszył w stronę swojej sypialni. Gdy dotarł do schodów, odwrócił się jeszcze raz
w jej stronę.
R S
98
- Chcę więcej, Mallory. Dużo więcej. Rozumiesz?
Rozumiała. Będzie się z nim kochać jeszcze kilka razy i w końcu
odejdzie, miejmy nadzieję, że z dzieckiem. To wszystko, co Whit może jej
ofiarować.
- Mam zamiar jeszcze się z tobą kochać - oznajmiła chłodno i spokojnie,
jak przystało na profesjonalnego prawnika. - Przynajmniej przez kilka
najbliższych dni, dopóki trwa owulacja.
- To dobrze - skwitował, patrząc na nią przeciągle z nieodgadnionym
wyrazem twarzy, po czym wbiegł po schodach na górę.
Mallory została sama, czując się tak, jakby pędziła rozpędzonym
samochodem i nie potrafiła odnaleźć pedału hamulca.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Pani McMillan do ciebie.
Zaskoczona Mallory spojrzała na Rozalyn zaglądającą przez drzwi.
- Myślałam, że jeszcze jest poza miastem.
Rozalyn weszła do gabinetu i zaniknęła za sobą drzwi.
- Dotarły do niej słuchy o zamiarach męża i wróciła wcześniej.
Co za koszmarny początek tygodnia, pomyślała Mallory, zerkając na
wiszący na ścianie zegar.
- Poproś ją, żeby wróciła po południu. Za trzydzieści minut muszę być w
sądzie na rozprawie państwa Wilkinsonów.
- Przed chwilą dostałam informację o odroczeniu posiedzenia. Jego
prawnik twierdzi, że myślą o ugodzie.
- Naprawdę? Kiedy ostatnio tu byli, mało nie skoczyli sobie do oczu.
- Pewnie wrócili do domu i rozładowali emocje w łóżku.
R S
99
Dlaczego wszyscy dookoła myśleli tylko o seksie? Sama Mallory czuła,
że przez kilka ostatnich dni nie jest w stanie myśleć o niczym innym.
Ale dość tego, teraz należało się zająć zrozpaczoną matką, która mogła
stracić swoje dziecko.
- Poproś ją do gabinetu.
- Już się robi. Przyszła z dzieckiem.
Mallory doskonale rozumiała, że Anna nie chce się teraz rozstawać z
synkiem. Bardzo go kochała. Uczucie wyraźnie się malowało na jej twarzy, gdy
wkroczyła do gabinetu, niosąc w ramionach śpiące dziecko. Mallory wskazała
jej miejsce na kanapie i przysunęła swoje krzesło.
- Jest uroczym chłopcem.
Anna pogładziła drżącą ręką jasne włosy dziecka.
- On jest dla mnie najważniejszy na świecie. Dlatego przyszłam.
- Rozalyn wspomniała, że wie już pani o zamiarach swojego męża.
- Sam zadzwonił i mi o nich powiedział. To wszystko jest niedorzeczne.
Nigdy mu nie zależało na kontakcie z Robbiem. Ani razu nie zmienił mu nawet
pieluszki. Nie rozumiem, dlaczego to robi. - Chlipnęła, wycierając mokre oczy
chusteczką.
- Chociaż, nie, wydaje mi się, że rozumiem. Chce się na mnie zemścić za
to, że złożyłam pozew o rozwód.
- To bardzo prawdopodobne - zgodziła się Mallory. - Proszę się jednak
nie martwić na zapas. Sądy wciąż chętniej przyznają prawo do opieki matce,
chyba że istnieją poważne przesłanki, że jest nieodpowiednią osobą do
zajmowania się dzieckiem.
- Richard będzie się starał tego dowieść. Myślę, że będzie chciał mnie
zdyskredytować, opowiadając o mojej przeszłości.
- Co ma pani na myśli? - zapytał zaniepokojona Mallory.
- Podczas studiów pracowałam w nocnym klubie. Byłam kelnerką, nie
rozbierałam się dla klientów. Richard często tam przychodził i pewnego
R S
100
wieczoru zaczął rozmowę. Zaczęliśmy się spotykać. Rzuciłam pracę na jego
prośbę i niedługo po tym poprosił mnie o rękę.
W innych okolicznościach Mallory w ogóle nie przejęłaby się tą
opowieścią. Richard McMillan był jednak bardzo bogatym, a jednocześnie
mściwym człowiekiem.
- Czy przychodzi pani na myśl coś jeszcze, co chciałby użyć przeciwko
pani?
- Nie, ale nie zdziwiłabym się, gdyby sfabrykował jakieś dowody.
- Czy jest coś, czego my możemy użyć przeciwko niemu? Może inna
kobieta?
- Początkowo nie przyszło mi to do głowy, ale... kiedyś wracał do domu
wczesnym wieczorem i dzwonił do mnie z pracy. Cztery, pięć razy dziennie.
Zawsze chciał wiedzieć, gdzie w danej chwili jestem i co robię. Czasem się
zastanawiałam, czy nie trzyma ręki na pulsie, żebym go z kimś nie przyłapała.
Gdy zaszłam w ciążę, przestał ze mną sypiać. Trudno mi uwierzyć, że obywał
się bez seksu.
Mallory przypuszczała, że Anna może mieć rację.
- Nie chciał, żeby pani zaszła w ciążę, zgadza się? Śpiące dziecko
poruszyło się na kolanach Anny, więc delikatnie je uspokoiła, głaszcząc po
plecach.
- Dość dobrze przyjął tę wiadomość, choć daleko mu było do entuzjazmu.
Później jednak powiedział, że nigdy nie chciał mieć dzieci.
Mallory natychmiast przypomniała się matka Whita.
- Będziemy walczyć, pani Anno. Zrobię, co w mojej mocy, by to pani
otrzymała prawo do opieki nad dzieckiem. Pomyślę o wynajęciu prywatnego
detektywa.
- Jeśli to miałoby pomóc - zgodziła się pospiesznie Anna. - Wie pani,
Richard nie zawsze był taki. Kiedy się spotkaliśmy, był uroczy i czarujący.
Wiedziałam, że jest trochę zaborczy, ale nie miałam pojęcia do jakiego stopnia.
R S
101
Czasem nam się wydaje, że kogoś dobrze znamy, a w rzeczywistości... Gdybym
wiedziała, jak zareaguje na dziecko, nigdy bym się nie zdecydowała... - urwała
nagle, patrząc z miłością na synka. - Ale nie żałuję, że urodziłam Robbiego.
Teraz mam tylko jego, dlatego nie mogę go stracić.
- Zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić - obiecała. - Jeśli przypomni
sobie pani o czymś, co może się nam przydać, proszę dzwonić.
- Richard myśli głównie o pieniądzach - powiedziała Anna. - Może jeśli
się zgodzę odejść z pustymi rękami, wycofa się z walki o opiekę nad dzieckiem?
- Nie powinna pani tego robić. Żyła pani z tym człowiekiem przez
dziesięć lat i zasługuje pani na to, co prawnie się pani należy zgodnie z umową
przedślubną. Czy znalazła już pani pracę?
Anna pokręciła głową.
- Rynek pracy przechodzi teraz trudności, a ja nawet nie mam dyplomu,
bo wychodząc za mąż, rzuciłam studia. Jeśli będzie trzeba, znowu się zatrudnię
jako kelnerka.
- Miejmy nadzieję, że pojawi się lepsza oferta - zasępiła się Mallory. Nie
chciała już dodawać, że najlepiej by było, gdyby Anna znalazła pracę, zanim się
rozpocznie postępowanie rozwodowe. - Oczywiście wniesiemy również sprawę
o alimenty i pokrycie kosztów procesu.
Anna podniosła się z kanapy, dłonią przytrzymując główkę śpiącego
dziecka.
- Ja po prostu chcę być ze swoim synem, pani O'Brien.
Mallory kiwnęła głową ze zrozumieniem i odprowadziła klientkę do
drzwi. Z ciężkim sercem usiadła za biurkiem. W głowie jeszcze raz
zadźwięczały jej słowa Anny: „Kiedy się spotkaliśmy, był uroczy i czarujący...
daleko mu było do entuzjazmu. Powiedział, że nigdy nie chciał mieć dzieci...
To śmieszne, że w ogóle przyszło jej do głowy porównywać Richarda
McMillana z Whitem. Przede wszystkim między nimi nie było nawet mowy o
R S
102
małżeństwie. Czuła, że Whit nigdy nie zabrałby jej dziecka i że zawsze zostaną
przyjaciółmi. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Whit wcisnął klucze od samochodu do kieszeni i ruszył w stronę swojego
wymarzonego projektu. Dom był już prawie ukończony. Założono instalację
elektryczną i gazową, pozostało jeszcze ocieplenie i otynkowanie ścian.
Niedługo miała przyjść pora na prace wykończeniowe.
Zaczyna przypominać prawdziwy dom, pomyślał Whit, rozglądając się po
werandzie. Usiadł na prowizorycznym siedzisku z pustaka i zamyślił się,
analizując wydarzenia kilku ubiegłych dni. Cały ich plan wymknął się spod kon-
troli. Nie mogli już bez siebie wytrzymać. Przez trzy dni kochali się zaraz po
przestąpieniu progu domu - na sofie, na podłodze w przedpokoju, na schodach.
Trzy dni dzikiego, nieskrępowanego seksu, i nagle, w poniedziałek, wszystko
znienacka ustało. Rzecz jasna obydwoje byli bardzo zajęci w pracy, jednak
przecież nadal jej pragnął każdym centymetrem swojego ciała. Nie naciskał
jednak, choć w nocy rzucał się w swoim łóżku, myśląc tylko o niej. A Mallory
zmieniła się nie do poznania. Stwierdziła, że skoro nastąpił koniec owulacji,
dalszy seks mija się z celem. Co więcej, odnosiła się do niego z takim
dystansem, jakby był dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Nie mógł znieść
tego nagłego ochłodzenia atmosfery, uciekał więc tu, do budującego się domu, i
spędzał całe wieczory, wbijając gwoździe i nosząc cegły. Noce spędzał w
biurze, przygotowując projekt dla nowego klienta w Bostonie. Starał się
wypełnić sobie czas, by nie rozmyślać o Mallory.
Chciał ją tu przyprowadzić po zakończeniu prac. Chciał też przedstawić
ojcu swój plan na przyszłość, chociaż jego przyszłość z Mallory wciąż
pozostawała pod znakiem zapytania.
To prawda, bardzo sobie cenił jej przyjaźń, jednak nie był pewien, czy jest
w stanie być tylko jej przyjacielem. Musiał coś z tym zrobić, choć na samą myśl
o rozmowie z nią ogarniało go przerażenie. Nie miał jednak czasu do stracenia.
- Gdzie byłeś ostatnich kilka nocy?
R S
103
Whit rzucił klucze na szafkę i usiadł ciężko na sofie.
- Mówiłem ci przecież. Przygotowuję nowy projekt.
- Nie jesteś ubrany po biurowemu. - Mallory nie spuszczała z niego
podejrzliwego wzroku.
- Przebrałem się na wieczór, żeby mi było wygodniej.
- Aha.
- Do czego zmierzasz, O'Brien?
Spuściła wzrok, wracając do lektury dokumentów, które trzymała w ręku.
- Do niczego. Przepraszam, że zapytałam. To nie moja sprawa, co robisz
nocami.
Znów ten chłód i dystans. Whit pomyślał, że już dłużej tego nie zniesie.
- Byłem w pracy, Mallory. Zarabiałem na życie. Jeśli myślisz, że cię
okłamuję, mylisz się. Wydawało mi się, że już mnie trochę znasz.
- Czyżby? - zapytała, podnosząc wzrok. - Słuchaj, wiem, że umówiliśmy
się tylko na dziecko. Jeśli chcesz się spotykać z innymi kobietami, nie
przeszkadza mi to. Nie chcę, żebyś dla mnie zmieniał swój tryb życia.
Chciałabym jednak, żebyś był ze mną szczery.
Whit zerwał się na równe nogi, nie mogąc powstrzymać ogarniającej go
złości.
- Mój tryb życia? Czy widziałaś, żebym się z kimkolwiek spotykał, odkąd
tu zamieszkałaś?
- Nie, ale nie chciałabym, żebyś się czuł do czegokolwiek zobowiązany ze
względu na mnie - powiedziała, po czym włożyła okulary i wróciła do lektury. -
Zrobiłam pranie. Powinieneś zacząć się pakować, twój samolot odlatuje
wcześnie rano.
Whit miał w nosie samolot. Chciał ją przekonać, że nie chce już żadnej
innej kobiety w swoim życiu. Pragnął tylko jej.
- Spakuję się później. Teraz chciałbym się z tobą kochać.
Nawet na niego nie spojrzała.
R S
104
- Muszę przeczytać te akta, jutro mam sprawę w sądzie. Poza tym seks
jest teraz bezcelowy. Następna owulacja za miesiąc, jeżeli oczywiście nie jestem
już w ciąży.
- Bezcelowy? - Mówiła do niego tak, jakby był jej klientem, a nie
kochankiem. - Kłamiesz, O'Brien, i dobrze o tym wiesz.
- Jak to kłamię? - Podniosła wzrok.
- Pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie. I nie ma to nic wspólnego z
dzieckiem i owulacją. Sprawy między nami wymknęły się spod kontroli. I to cię
przeraża.
- Niczego się nie boje, a już na pewno nie ciebie, Whit. Nie jestem jedną z
twoich zdobyczy. Nie rzucę wszystkiego i nie wskoczę ci do łóżka tylko
dlatego, że umiesz mówić gładkie słówka i jesteś dobrym kochankiem. Seks to
nie wszystko.
Nie potrafił jej zrozumieć.
- Masz rację. Seks to nie wszystko. Też się o tym przekonałem -
stwierdził i ruszył w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz? - wyrwało się Mallory.
- Wychodzę - rzucił, nie oglądając się za siebie.
Zbiegł po schodach i wypadł na opustoszałą ulicę. Szybkim krokiem
oddalił się od domu. Nie powinien wychodzić tak nagle i zostawiać jej samej,
ale był już wyczerpany tą huśtawką emocji. Może to dobrze, że czekał go
kilkudniowy wyjazd.
Skręcił za rogiem i skierował się w stronę swojego ulubionego pubu.
Chociaż był piątkowy wieczór, pub świecił pustkami. Whit jednak nie szukał
towarzystwa, chciał się w spokoju napić piwa. Usiadł na stołku przy barze i
zamówił to co zawsze. Barman uśmiechnął się na jego widok.
- Gdzie się podziewałeś, Whit? Myślałem już, że się wyprowadziłeś z
okolicy.
R S
105
- Byłem zajęty, Cal. - Uprawianiem miłości ze swoją współlokatorką,
dodał w myślach.
Cal chwycił kufel i napełnił go bursztynowym napojem.
- Pierwszy na koszt firmy.
- Dzięki. - Whit pociągnął łyk i zaczął słuchać wiadomości, nie mógł się
jednak skupić. Po kilku minutach barman postawił przed nim kolejny kufel
piwa.
- Jeszcze nie skończyłem pierwszego - zaoponował.
- Z pozdrowieniami od dziewczyn siedzących w rogu sali - uśmiechnął się
szeroko barman.
Whit obejrzał się i zauważył dwie blondynki siedząc przy stoliku w rogu.
Pomachały mu i roześmiały się. Whit podziękował kiwnięciem głowy i wrócił
do oglądania telewizji.
- Nie przyłączysz się do nich? - zapytał zaskoczony Cal.
W normalnych okolicznościach Whit zapewne tak właśnie by postąpił.
Ale nie dzisiaj. Mallory miała rację, seks to nie wszystko, zwłaszcza gdy się go
uprawia z kimś, na kim ci nie zależy.
- Nie. Posiedzę tu i skończę swoje piwo.
- Jesteś chory? - drążył zaintrygowany Cal.
W pewnym sensie. Chory z miłości. Do tej pory udawało mu się tej
choroby skutecznie unikać.
- Po prostu nie jestem w nastroju.
- W takim razie na pewno jesteś chory - zawyrokował Cal. - Wiesz,
wyglądasz, jakbyś właśnie stracił kobietę swojego życia.
Bingo, pomyślał Whit. Jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, straci Mallory
na zawsze.
Mallory leżała samotnie w łóżku, czekając na sen, który nie nadchodził.
Wyrzucała sobie swoje idiotyczne zachowanie. Nie miała pojęcia, co w nią
wstąpiło. Była zazdrosna o Whita. Przerażała ją myśl, że się nią znudził i znalazł
R S
106
sobie inną. Dlaczego zresztą miałby tego nie zrobić? Odsunęła się od niego
zupełnie już kilka dni temu. Nie dlatego, że nie chciała się z nim kochać. Bała
się, że za chwilę nie poradzi sobie ze swoimi uczuciami. Doświadczenia z
mężem sprawiły, że zaczęła sobie wyobrażać Whita z innymi kobietami i
zareagowała zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. W rzeczywistości przecież nie
miała najmniejszego prawa, by mu robić wyrzuty. Wedle umowy chodziło tylko
o dziecko. Mallory jednak uświadomiła sobie, że chce o wiele, wiele więcej.
Dlatego właśnie od kilku nocy płakała w poduszkę. To na pewno hormony,
myślała, co może oznaczać dwie rzeczy: albo zbliżał się okres, albo była w
ciąży.
Ścisnęła mocniej poduszkę i odwróciła się do ściany.
Usłyszała, jak otwierają się drzwi sypialni, i zamarła. Wiedząc, że to Whit
stoi w drzwiach, zamknęła oczy, udając, że śpi. Usiadł na materacu obok niej.
Zdała sobie sprawę, że nie ma zamiaru wychodzić.
- Mallory, musimy porozmawiać.
- Jestem zmęczona, Whit. - Nie odwróciła się.
- Nie jestem twoim byłym mężem.
- Wiem o tym.
- Naprawdę chcę mieć z tobą dziecko.
Jednak na tym jego rola się kończyła i to był problem.
- Może to był błąd?
- Błąd?
- Ta cała decyzja o dziecku. Może zbyt się z tym pośpieszyliśmy.
- Najpierw mnie przekonałaś do tego pomysłu, a teraz zmieniasz zdanie.
- Nie wiem już, czego tak naprawdę chcę.
- Powiem ci, czego ja chcę, Mallory. Chcę tego dziecka tak samo jak ty i
cały czas tylko o tym myślę. Jeśli teraz się wycofasz, to nie będzie
sprawiedliwe.
Życie nie zawsze jest sprawiedliwe, nauczyła się tego już dawno temu.
R S
107
- Potrzebuję więcej czasu, żeby to przemyśleć.
- Dobrze, dam ci więcej czasu. - Usłyszała, jak wstaje z łóżka z ciężkim
westchnięciem. - Nie będzie mnie kilka dni, przemyśl to wszystko dokładnie.
Gdy się zgodziłem na twój plan, zdawałem sobie sprawę z twoich warunków
mamy wspólne dziecko i pozostajemy przyjaciółmi. Jednak sprawy się
skomplikowały. Nie spodziewałem się, że...
Mallory odwróciła się w jego stronę.
- Czego się nie spodziewałeś? Zawahał się przez kilka sekund.
- Nieważne. Teraz to już nieistotne. Dam ci czas na przemyślenie tego
wszystkiego. Kiedy wrócę, powiesz mi, co zdecydowałaś.
Wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi, a Mallory czuła, jak jej
serce bije jak szalone. Czego się nie spodziewał? Że będzie się tak dobrze
bawił? Że wypróbuje tyle nowych pozycji? Że poczuje do niej coś więcej niż
przyjaźń? Że... się w niej zakocha? Tak bardzo chciała, aby tak było. Nigdy się
jednak tego nie dowie, jeśli nie zapyta.
Whit nie mógł sobie wybaczyć swojego tchórzostwa. Przed wyjazdem
miał doskonałą okazję, by powiedzieć Mallory, co do niej czuje. Nie zrobił tego
jednak, stchórzył i znowu uciekł. Powinien być z nią szczery, jednak nie było to
łatwe.
Przez ostatnie pięć dni nie był do końca sobą. W pracy nie dawał z siebie
wszystkiego jak zazwyczaj. Na szczęście Field trochę odpuścił i się nie skarżył.
Teraz siedzieli na lotnisku, czekając na samolot powrotny. Whit wyczuł, że oj-
ciec chce mu coś powiedzieć, i zjeżył się na samą myśl.
- Ostatnie dni były bardzo owocne.
Nie tego się spodziewał, więc spojrzał na ojca zaskoczony.
- Tak. Chyba nam się uda zdobyć ten projekt - podchwycił niepewnie.
- Wyglądałeś, jakbyś chciał wracać do domu już pierwszego dnia po
przyjeździe.
R S
108
- Zostawiłem kilka niezałatwionych spraw - odrzekł wymijająco. Przede
wszystkim szczera rozmowa z Mallory, ale nie tylko. Należało powiedzieć ojcu
o planach na przyszłość. Może to był dobry moment?
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham cię. - Field zamieszał łyżeczką kawę.
Whit wypił duszkiem swojego drinka, zbierając się na odwagę.
- Chciałbym budować domy, nie wieżowce. Rozpocząłem już swój
własny projekt w północnej dzielnicy Houston.
- Wiem.
- Jak to? - Spojrzał na ojca zaskoczony.
- Pracujemy w tej samej branży. Ludzie mówią różne rzeczy, nie tak
trudno było się domyślić.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- A co miałem mówić? To twoje pieniądze, twoja sprawa. Widziałem już
od dłuższego czasu, że się męczysz w firmie.
- Wiesz, pośrednio zawdzięczam to tobie. Pamiętasz, jak mnie zachęciłeś
do udziału w projekcie dla samotnych matek?
- Pamiętam. Miałeś szesnaście lat i strasznie ci się spodobało
projektowanie domów. Zresztą byłeś w tym dobry.
- To było cenne doświadczenie. - I bardzo potrzebne. Pod względem
materialnym nigdy niczego ci nie brakowało. Chciałem, żebyś wiedział, że nie
wszystkim w życiu tak się układa.
Whit poczuł, że zaczyna rozumieć i doceniać, jak wiele ojciec dla niego
zrobił. Ciągle się spierali, ale zawsze mógł na nim polegać.
- Doceniam to, tato. I wszystkie rozmowy, i wszystkie twoje rady. No,
przynajmniej większość.
Field wyglądał na lekko zażenowanego.
- To właśnie oznacza posiadanie dziecka. Ciągły konflikt to tylko
dodatkowa niedogodność - uśmiechnął się porozumiewawczo.
R S
109
- Rozumiesz więc, że chcę założyć własną firmę?
- Nie.
No i zaczyna się. Powinien wiedzieć, że akceptacja ojca to złudzenie.
- Tato, zrozum...
- Chcesz pracować na własny rachunek, to rozumiem, ale nie widzę
powodu, dlaczego nie miałbyś prowadzić swojej firmy w naszej siedzibie.
Możesz zająć nawet kilka pięter. Nie będziesz musiał szukać nowych ludzi. A
kiedy przejdę na emeryturę, zrobisz z firmą, co będziesz chciał. Może
zachowasz ją dla swojego dziecka.
Nie do wiary, pomyślał Whit.
- Bez żadnych zobowiązań? Nie będę musiał uczestniczyć w projektach,
które mnie nie interesują?
- Nie, chociaż nie ukrywam, że czasem będę chciał pewne rzeczy z tobą
skonsultować, oczywiście jeśli będziesz miał czas. Chciałbym też, żebyś
dokończył ten projekt dla Barclaya.
- Nie ma sprawy. Zawsze doprowadzam do końca to, co zacząłem.
- Czy tą samą zasadę stosujesz w życiu prywatnym? Chodzi mi o
Mallory...
Whit poluzował krawat i westchnął. Wiedział, że to pytanie w końcu
padnie, choć miał nadzieję, że trochę później.
- Tak, jeśli będzie jeszcze chciała ze mną rozmawiać po powrocie...
- Jakieś problemy?
- Chyba nie potrafi mi zaufać i wcale jej za to nie winię. Ma za sobą
nieudane małżeństwo z kretynem, który ją zdradzał, a ja też przecież byłem
znany...
- Z niechęci do monogamii? - wpadł mu w słowo ojciec. Słowa ojca
zabolały, chociaż wiedział, że jest w nich sporo prawdy.
- No dobrze, przyznaję. Nigdy nie myślałem o tym, żeby się ustatkować,
ale teraz zmieniłem zdanie. Chcę się związać z Mallory. Niestety w noc przed
R S
110
moim wyjazdem pokłóciliśmy się i wybiegłem z domu. Chciałem nawet do niej
zadzwonić kilka razy w trakcie pobytu w Bostonie, ale za każdym razem
zabrakło mi odwagi. Nie wiem, czy będzie chciała ze mną rozmawiać.
Field spojrzał na syna poważnym wzrokiem.
- Whit, odziedziczyłeś po mnie upór i to jest czasem dobra cecha, ale w
niektórych sytuacjach bardzo przeszkadza w życiu. Nie można całe życie
uciekać. Powinieneś jej uświadomić, co naprawdę do niej czujesz.
- Nie jestem dobry w mówieniu, co czuję - westchnął.
- Przede wszystkim powiedz jej, że ją kochasz. Bo przecież tak właśnie
jest, prawda?
- Tak. Bardziej, niż zdawałem sobie z tego sprawę.
- To jej to powiedz. I daj jej dowód, że myślisz o niej poważnie. Poproś ją
o rękę.
Whit spojrzał na niego sceptycznie.
- Mallory miała już męża, tato, i chyba na dobre się zraziła do
małżeństwa.
- Nie dowiesz się tego, jeśli jej nie zapytasz - stwierdził Field. - Mnie się
udało dopiero za trzecim podejściem. Tobie może się udać za pierwszym.
Mallory jest tego warta.
Whit świetnie o tym wiedział. Wiedział też, że doskonale do siebie
pasowali i się uzupełniali. Gdy tylko wróci do domu, powie jej o tym
wszystkim. Jak uciekał przed nią, zamiast biec w jej stronę. I oświadczy się, i
zrobi wszystko co w jego mocy, by powiedziała „tak".
R S
111
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nie była w ciąży.
Potrzebowała Whita bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebowała go tego
ranka, gdy zrobiła test ciążowy i modliła się o wynik pozytywny, a uzyskała
negatywny. Potrzebowała go też teraz, gdy czekała na wizytę u lekarza. Siedząc
w poczekalni, odliczała wolno płynące minuty. Otworzyły się drzwi i doktor
Iverson zaprosił ją do gabinetu.
- Pielęgniarka powiedziała mi, że ma pani wątpliwości co do tego, czy
kiedykolwiek uda się pani zajść w ciążę.
- Tak. Zrobiłam dzisiaj rano test ciążowy i wynik był negatywny. Dlatego
zaczęłam się nad tym zastanawiać.
Doktor Iverson oparł się na krześle i popatrzył na nią uważnie.
- Ile dni spóźnia się miesiączka?
- Myślę, że dwa. Nigdy nie miałam regularnych miesiączek.
- No właśnie. Dwa dni to niewiele czasu.
- Według ulotki test wskazuje ciążę już w dzień po terminie spodziewanej
miesiączki.
- Testy nie zawsze są dokładne.
- Wiem, ale odczuwałam bolesność piersi i wahania nastrojów. Tym
razem chciałam wiedzieć jak najwcześniej.
- Jeśli o to się pani obawia, mogę zapewnić, że nie ma żadnych
przesłanek, wedle których miałaby pani mieć trudności z donoszeniem kolejnej
ciąży.
O to właśnie się obawiała najbardziej.
- Za pierwszym razem nie poszłam od razu do lekarza. Czekałam ponad
dwa miesiące, zanim nawet zrobiłam test.
R S
112
- Gdyby pani poszła wcześniej i tak niewiele by to pomogło. Takie rzeczy
po prostu się zdarzają. Nie zawsze mamy na wszystko odpowiedź.
Mallory bardzo chciała w to wierzyć. Często się zastanawiała, czy jej
nastawienie psychiczne do ciąży w tamtym czasie nie sprowokowało poronienia.
Miała jednak jeszcze jedno pytanie.
- Czy szkody w organizmie spowodowane poronieniem mogą
uniemożliwić zajście w kolejną ciążę?
- Rozmawialiśmy już o tym. Wszystko wskazuje na to, że jeden jajnik
funkcjonuje prawidłowo. Teraz możemy tylko czekać.
- A jeśli nie funkcjonuje prawidłowo?
- Proponuję, żeby pani nie rezygnowała z prób. Jeśli nie uda się pani zajść
w ciążę przez, powiedzmy, sześć miesięcy, zastanowimy się nad innymi
rozwiązaniami.
Mallory nie wyobrażała sobie trzymać Whita w niepewności przez tak
długi okres. Doktor Iverson sięgnął po druczek skierowań leżący na biurku.
- Na wszelki wypadek zrobimy jeszcze badanie krwi.
Proszę się z tym zgłosić do laboratorium - powiedział, wręczając jej
świstek papieru.
Mallory przez chwilę patrzyła na druk skierowania. Nienawidziła igieł.
- Czy to konieczne? Miałam robione badania przy ostatniej wizycie.
- Nie zaszkodzi powtórzyć. Chcę być pewien, że wszystko jest w
porządku.
- No dobrze. - Wstała i wyciągnęła rękę na pożegnanie.
- Do widzenia, doktorze Iverson. Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas.
- Nie ma sprawy. - Uśmiechnął się, podając jej rękę.
- Kto wie, może ja też kiedyś będę potrzebował pani usług?
- Specjalizuję się w prawie rodzinnym. Jeśli nie rozważa pan rozwodu
albo adopcji, raczej nie mamy szansy się spotkać na moim gruncie zawodowym.
Stary doktor się roześmiał.
R S
113
- Rzeczywiście, szanse są znikome. Mam siedmioro własnych dzieci, a
żona, dzięki Bogu, jakoś ze mną wytrzymuje.
- W takim razie do zobaczenia za sześć miesięcy - powiedziała.
- Kto wie, czy nie wcześniej? Proszę nie tracić wiary.
Mallory wybiegła z gabinetu ze ściśniętym gardłem. Jej wiara w to, że jej
się uda zajść w ciążę, topniała z każdą minutą. Jeszcze bardziej wątpiła w to, że
Whit będzie chciał dotrzymać słowa, gdy się dowie, że ich dotychczasowe wy-
siłki nie przyniosły rezultatu. Może powinna odejść, zanim do końca zrujnuje
ich przyjaźń? Tym razem to ona miała ochotę uciec.
Whit nie mógł uwierzyć, że się wyprowadziła. Co gorsza, nawet się z nim
nie pożegnała. Zupełnie nieświadomie nauczył jej swojej sztuczki - uciekania,
gdy ziemia zaczyna się palić pod nogami. Znał powód jej ucieczki, choć liścik,
który mu zostawiła, był bardzo lakoniczny. Znalazł w łazience negatywny test
ciążowy. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak łatwo się poddała. Może po
prostu się rozmyśliła co do niego jako ojca dziecka?
Gdyby wrócił do domu bezpośrednio z lotniska, może jeszcze by ją zastał.
On jednak wykonał wcześniej kilka telefonów, przygotowując dla niej
niespodziankę, która miała na celu przekonanie jej, że warto się z nim związać.
Nie tylko ze względu na dziecko.
Zmiął kartkę papieru z drobnym pismem Mallory i wrzucił ją do kosza.
Nie miał zamiaru łatwo się poddawać. Wiedział przecież gdzie szukać Mallory.
Chwycił za telefon, starannie ignorując migający znak „masz nową wiadomość".
Sprawdzi później, teraz miał do wykonania ważny telefon.
Odebrała matka Mallory.
- Lucy, tu Whit. Czy Mallory jest u was?
- O Boże, Whit, co się stało? Jest tak zdenerwowana, nawet nie chce z
nami rozmawiać.
- Przyjadę tak szybko, jak to będzie możliwe - obiecał, patrząc na zegarek.
Niestety, zbliżała się godzina szczytu.
R S
114
- Nie mów jej, że dzwoniłem.
- Ale o co w tym wszystkim chodzi?
- Później to wyjaśnię. - Miał nadzieję, że cała sprawa zakończy się
szczęśliwie.
Odwiesił słuchawkę i włączył odsłuchiwanie wiadomości, mając nadzieję,
że usłyszy głos Mallory. Pierwsza wiadomość była jednak od jej
rozemocjonowanej asystentki.
- Tu Rozalyn. Chciałam ci tylko powiedzieć, że ten prywatny detektyw to
skarb! Nie jedna, ale dwie kochanki! Wyobrażasz sobie? Dzwoniła pani
McMillan, jej mąż podobno wycofał wniosek o przyznanie opieki nad
dzieckiem. Dobra nasza. Do zobaczenia jutro.
Whit nie zdążył się nawet zastanowić, o jakich kochankach mowa, gdy
rozległa się druga nagrana wiadomość. Wysłuchał jej w zdumieniu, po czym
odsłuchał po raz drugi, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Poczuł, jak serce
zaczyna mu bić jak oszalałe.
Musi najpierw potwierdzić tę wiadomość. Dopiero potem pojedzie się
spotkać z Mallory. A potem - niech się dzieje, co chce.
Mallory potrzebowała kolejnego opakowania chusteczek. Zazwyczaj nie
rozklejała się tak łatwo, ale tylko raz w życiu była tak smutna jak teraz. Whit na
pewno zdążył już wrócić do domu i zobaczyć, że się wyprowadziła. Zapewne
przeczytał jej liścik i widział wynik testu. Spodziewała się, że zadzwoni, być
może już to zrobił. Wyraźnie powiedziała rodzicom, że nie życzy sobie z nikim
rozmawiać. Oczywiście, w końcu będzie musiała się z nim spotkać i wyjaśnić,
dlaczego zdecydowała się odejść. Gdy się pakowała, jej powody wydawały się
uzasadnione, teraz nawet dla niej samej wyglądały jak czcze wymówki.
Nagłe pukanie do drzwi poderwało ją na równe nogi.
- Mallory. Mogę wejść?
To nie był Whit, tylko ojciec.
R S
115
- Pewnie. - Właściwie to przydałoby jej się silne ramię, na którym
mogłaby się wypłakać. Ojciec zawsze był dobry w pocieszaniu.
Gdy usiadł na łóżku, wytarła mokrą twarz. Przytuliła się do niego, jak
wtedy, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Po chwili jego koszula była
zupełnie mokra.
- Przepraszam - wychlipała, wycierając nos.
- Nie musisz przepraszać, kochanie - powiedział, gładząc ją delikatnie po
plecach. - Chciałbym jednak wiedzieć, co się stało.
- To wszystko jest takie skomplikowane, tato. Popełniłam tyle błędów i
teraz nie wiem, jak je naprawić.
- Na dobry początek mogłabyś porozmawiać z pewnym młodym
człowiekiem, który czeka w salonie. Nie wiem, które z was wygląda gorzej. On
co prawda nie wypłakiwał mi się jeszcze na ramieniu...
- Whit tu jest? - Mallory otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Tak. Mówi, że chce się koniecznie z tobą zobaczyć.
- Nie jestem pewna, czy to dobry moment - powiedziała drżącym głosem.
- Myślę, że tak, córeczko. Powinnaś o tym porozmawiać z właściwą
osobą, z mężczyzną, którego kochasz.
- Nie powiedziałam, że go kocham.
- Nie musiałaś. Widzę to w twoich oczach i widziałem tamtej nocy na
przyjęciu Logana. W jego oczach również.
Mallory roześmiała się.
- To nie ma znaczenia, czy go kocham. Być może nie będę w stanie dać
mu tego, czego potrzebuje.
- Na pewno będziesz w stanie. Będzie szczęśliwym człowiekiem.
- Być może nie będę mogła mieć dzieci.
- A dlaczego tak sądzisz? - zapytał ojciec, marszcząc czoło.
- Wiem o tym już od dłuższego czasu. To długa historia. W każdym razie
nie mam prawa odbierać mu takiej możliwości.
R S
116
- Kochanie, nie masz prawa odbierać mu możliwości podjęcia decyzji.
Dzieci są błogosławieństwem, ale najważniejsza jest miłość.
Mallory znowu poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
- Whit nigdy nie powiedział, że mnie kocha.
- No cóż, ale tak właśnie jest. Zawsze tak było. Zawsze też oczekiwałem,
że w końcu spełni obietnicę, którą złożył mi kilkanaście lat temu.
- Jaką obietnicę?
- Kiedy miałaś czternaście lat, powiedział mi, że kiedyś się z tobą ożeni.
Potem on wyjechał na studia, a ty się związałaś z Jerrym. Cóż to był za kretyn!
A Whit to dobry chłopak i będzie dla ciebie dobrym mężem.
Mallory nie potrafiła sobie wyobrazić Whita dobrowolnie przyjmującego
na siebie rolę męża, niezależnie od tego, co sądził jej ojciec. Dziecinne obietnice
sprzed kilkunastu lat powinny być dawno zapomniane.
- Whit mi się nie oświadczył, tato. I wątpię, by miał zamiar to zrobić.
- Nigdy się tego nie dowiesz, jeśli go nie wysłuchasz. - Ojciec wytarł
dłonią kolejną łzę spływającą jej po policzku.
- Wyświadcz staremu ojcu przysługę. Idź na dół i porozmawiaj z tym
chłopcem. My z mamą wyjdziemy z domu, żeby wam nie przeszkadzać.
- No dobrze, porozmawiam z nim. Ale nie rób sobie aż takich nadziei,
jeśli chodzi o moje zamążpójście.
- Nadzieja jest w życiu bardzo potrzebna, córeczko. I może się okazać, że
stary ojczulek ma trochę racji.
Mallory bardzo by chciała, by tak się właśnie okazało.
Whit siedział na schodkach do werandy, czując się jak dzieciak przed
pierwszą randką. Gdy drzwi się otworzyły, wstał i odwrócił się, czując, jak gula
w gardle urasta do monstrualnych rozmiarów. Obawiał się, że zobaczy Der-
mota, który powie mu, że Mallory nie chce go widzieć. W drzwiach stała jednak
Mallory z wahaniem wymalowanym na twarzy. Nagle zrobiła coś zupełnie
R S
117
nieoczekiwanego: zbiegła po schodkach i rzuciła mu się w ramiona. Na chwilę
zamarł, gdy poczuł, jak jej ciałem wstrząsa urywany płacz.
- Whit, tak bardzo mi przykro...
- Hej - powiedział łagodnie, unosząc jej twarz i całując zapłakane
policzki. - Nic się nie stało, kochanie.
- Właśnie, że tak - załkała.
- Wiesz co? Pojedźmy na małą przejażdżkę - zaproponował, uśmiechając
się do Dermota, który mignął w drzwiach.
- Gdzie chcesz jechać? - zapytała, wycierając oczy wierzchem dłoni.
- Gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Otoczył ją ramieniem i zaprowadził do samochodu. Pozwoliła się
prowadzić jak dziecko, co zwykle byłoby nie do pomyślenia. Pozwoliła mu
nawet zapiąć jej pas, po czym oparła głowę na jego ramieniu, gdy ostrożnie
ruszył. Nie pytała, dokąd jadą. Zapytała dopiero, gdy się zatrzymał przed
wjazdem do nowo wybudowanego domu.
- Gdzie jesteśmy?
- Zobaczysz. - Whit wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwi.
Zaprowadził ją na ganek swojego wymarzonego domu, mając nadzieję, że się
zgodzi na jego plan.
- Zaprojektowałem ten dom i pomagałem go budować własnymi rękami -
wyjaśnił. - To tutaj spędzałem wieczory, kiedy wracałem późno.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - Spojrzała na niego zaskoczona.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę.
- Dla kogo go budowałeś? - zapytała ostrożnie.
- Na początku planowałem go wystawić na targach budowlanych, ale
później zmieniłem zdanie - wyznał, przytulając ją. - Zbudowałem go dla ciebie.
- Dla mnie?
- A dokładnie dla nas - stwierdził, patrząc jej prosto w oczy. - Kocham
cię, Mallory. Zawsze cię kochałem.
R S
118
Oczy Mallory zaszły mgłą.
- Ja też cię kocham, Whit. Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- Nie jesteś dla mnie tylko przyjaciółką, Mallory. Kocham cię, jak tylko
mężczyzna może kochać kobietę.
Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy rozbłysły szczęściem.
- Wyjdź za mnie, Mallory O'Brien.
- Ale...
Położył palec na jej ustach.
- Nie przyjmuję żadnych „ale". Chcę usłyszeć „tak".
- Ale ja muszę ci o czymś powiedzieć - rzekła stanowczo, odsuwając jego
rękę. - Być może nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Czy wiedząc to, nadal
chcesz się ze mną ożenić?
- Mallory, pozwól, że opowiem ci krótką historię. Kiedy jeszcze byliśmy
dziećmi, powiedziałem twojemu ojcu, że kiedyś się z tobą ożenię.
- Wiem - uśmiechnęła się. - Powiedział mi o tym.
Ojciec jednak nie powiedział jej wszystkiego, bo nikt wszystkiego nie
wiedział.
- Wtedy wydawało mi się, że moim obowiązkiem jest troszczyć się o
ciebie, tak jak to robili twoi bracia. Kiedy jednak musiałem patrzeć, jak
wychodzisz za tego durnia i jak przysięgasz mu miłość, zdałem sobie sprawę, że
to ja powinienem być na jego miejscu. Było to niemożliwe, więc rzuciłem się w
wir przelotnych, nic nieznaczących znajomości. Nigdy nie wiedziałem, dlaczego
nie potrafię się z nikim związać na dłużej. Teraz już wiem - oznajmił, biorąc
jej twarz w swoje dłonie. - Nie udało mi się spotkać kobiety, która mogłaby ci
dorównać. Nie mam zamiaru czekać z założonymi rękami, aż znowu wyjdziesz
za innego. Tym razem to ja chcę stać z tobą przed ołtarzem. Nie dbam o nic
innego. Nawet o dziecko.
Mallory uśmiechnęła się przez łzy.
- Kto by pomyślał, że taki z ciebie romantyk.
R S
119
- Zadziwię cię jeszcze nieraz - obiecał. - Ale najpierw odpowiedz na moje
pytanie. Wyjdziesz za mnie, Mallory?
- Oczywiście, że tak, głuptasie - odparła z uśmiechem.
Whit nie czekając dłużej, wziął ją w ramiona i pocałował tak namiętnie,
jak jeszcze nigdy dotąd. Gdy po kilku długich minutach niechętnie oderwał się
od jej ust, ujął ją za rękę i oprowadził po całym domu. Jeden pokój z rozmysłem
zostawił na sam koniec. Zanim otworzył do niego drzwi, stanął za Mallory i
zakrył jej oczy.
- Pamiętaj, jeszcze nie jest skończony, bo wystrój zależy od ciebie, ale
pozwoliłem już sobie na małe zakupy. Nie otwieraj oczu, dopóki nie powiem
„już".
Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka.
- Już!
Mallory otworzyła oczy i natychmiast wyciągnęła rękę.
- Co to ma być?
- No cóż, O'Brien, to wiele wyjaśnia. Skoro nie wiesz, co to jest łóżko, nic
dziwnego, że nigdy nie dałaś mi się do niego zaciągnąć.
Spojrzała na niego z przyganą w oczach.
- Wiem, co to jest. Zastanawiam się tylko, po co stawiać łóżko w pokoju,
w którym nie ma jeszcze dywanu.
Podszedł do łóżka i zapalił stojącą przy nim samotnie lampę.
- Mamy coś na podobieństwo dywanu - mruknął. Mallory zakryła ręką
usta i roześmiała się.
- Mój ulubiony dywanik! - krzyknęła, rozpoznając czerwony puchaty
dywan, na którym się kochali w salonie.
- Tak, ale dzisiaj nie będziemy się na nim kochać.
- Jesteś bardzo pewny siebie, Manning - powiedziała uwodzicielsko.
- Nie, po prostu jestem zdeterminowany - odparł, podchodząc bliżej. -
Dzisiaj nie będziemy myśleć o dziecku. Nie będziemy się też kochać ani na
R S
120
schodach, ani na podłodze w kuchni. Chcę się z tobą kochać w łóżku i chcę przy
tobie zasnąć. Chcę, żebyś była przy mnie, kiedy rano otworzę oczy.
- Wcale nie mam zamiaru się z tobą kłócić, jeśli na to właśnie czekasz -
zapewniła, rozpinając guzik jego koszuli.
- A ja nie będę już dłużej czekać, Mallory. Czekałem na ciebie prawie
dwadzieścia lat.
Rozbierali się w pośpiechu, chcąc jak najszybciej przylgnąć do siebie.
Kochali się powoli, a zarazem namiętnie, wiedząc, że od tej chwili należą już do
siebie. Gdy po wszystkim przytulał ją do siebie, poczuł, że obydwoje prze-
kroczyli barierę intymności, która do tej pory ich rozdzielała.
- Przepraszam, że nie było mnie przy tobie, kiedy robiłaś test. Szkoda, że
na mnie nie poczekałaś.
Pocałowała go w ramię i przytuliła się jeszcze mocniej.
- Myślałam o tym, ale chyba miałam nadzieję, że przywitam cię dobrą
wiadomością. Wiesz, muszę ci o czymś powiedzieć.
Whit wpadł jej w słowo:
- Ja też mam jeszcze jedną niespodziankę.
- Zaczekaj, nie chcę z tym dłużej zwlekać - uciszyła go dłonią. Oparła się
na łokciu i natychmiast zauważył ból w jej oczach. Przestraszył się, że mogła
nagle zmienić zdanie. - Około pięciu miesięcy po ślubie z Jerrym okazało się, że
jestem w ciąży. Poszłam do lekarza dopiero w drugim miesiącu, a po dwóch
tygodniach od wizyty poroniłam. - Łzy na nowo pojawiły się w jej oczach, ale
nie przerwała opowieści. - Nie byłam wtedy gotowa na dziecko. Byłam młoda,
moje małżeństwo było farsą i nie czułam się przygotowana do roli matki. Gdy
zobaczyłam wynik pozytywny na teście ciążowym, wpadłam w panikę. Tak
bardzo chciałam, by dziś rano było inaczej.
Whit przytulił ją i pogłaskał po włosach.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
R S
121
- Nikomu o tym nie mówiłam, nawet swoim rodzicom. Chyba czułam się
winna, bo nie chciałam być w ciąży, a kiedy zdałam sobie sprawę, że chcę tego
dziecka, było już za późno. Długo myślałam, że po tym, co się wydarzyło, nie
zasługuję na dziecko.
- Zasługujesz na to, by zostać matką, Mallory. - Whit pocałował ją w usta.
- Ale to może nigdy nie nastąpić.
- Powiedziałem ci już, że to nie ma znaczenia. Myślę jednak, że
medycyna oferuje teraz wiele innych możliwości.
Chciałbym, żebyś już nigdy więcej nie miała przede mną sekretów.
- Obiecuję.
- Dobrze. Teraz ja muszę ci wyjawić kilka swoich tajemnic.
- Też masz swoje sekrety?
- Tak, ale nie ma to nic wspólnego z inną kobietą. Jeden dotyczy twojego
brata.
- Powiedziałeś mu, że chcemy mieć dziecko?
- Nie. Helen jest w ciąży.
Mallory na chwilę straciła dobry humor.
- Świetnie. Ona będzie miała dziecko, a ja nie.
- Niekoniecznie, Mallory.
- Jesteś niepoprawnym optymistą. Whit niechętnie usiadł na łóżku.
- Sprawdziłem dziś automatyczną sekretarkę i przypadkiem wysłuchałem
kilku wiadomości skierowanych do ciebie - powiedział, sięgając do kieszeni
spodni i wyciągając zmiętą kartkę papieru. - Dzwoniła Rozalyn z informacją od
pani McMillan. Detektyw odkrył, że jej mąż ma dwie kochanki. Pan McMillan
wycofał wniosek o przyznanie opieki nad dzieckiem.
- To cudowna wiadomość - zawołała Mallory.
- I jeszcze jedna, najważniejsza. Dzwonił twój lekarz w sprawie wyników
badania krwi.
R S
122
- No tak, robiłam je dzisiaj przed południem. Pewnie są już gotowe do
odebrania.
- Właśnie. Prosił o szybki kontakt, więc zadzwoniłem za ciebie.
- I co ci powiedział?
- Niewiele. Właściwie to nie chciał ze mną rozmawiać, dopóki nie mu
powiedziałem, że jesteś moją narzeczoną. Nie mógł mi podać konkretnych
wyników przez telefon, ale kazał się zgłosić po receptę na witaminy.
Zrealizowałem tę receptę w drodze do twoich rodziców.
- Witaminy? - zdziwiła się. - Czyżbym miała anemię? Czekał na tę chwilę
przez całe popołudnie.
- Witaminy dla ciężarnych, O'Brien.
- Co takiego? - zapytała zszokowana.
- Jesteś w ciąży!
- Powiedz, że to nie żart.
- Przecież nie żartowałbym na tak ważny temat. Będziemy rodzicami.
Witaminy mam w kieszeni spodni, jeśli potrzebujesz dowodu.
- Wierzę ci i nie potrzebuję żadnych dowodów. Dlaczego nie
powiedziałeś mi o tym wcześniej?
- Chciałem, żebyś się zgodziła wyjść za mnie dlatego, że tego naprawdę
chcesz, a nie dlatego, że będziemy mieli dziecko. Kocham cię i nie potrafię bez
ciebie żyć.
Rzuciła mu się na szyję, wydając okrzyki radości. Łzy znowu płynęły jej
po twarzy, ale były to łzy szczęścia.
- Wygląda na to, że rady znachorek zadziałały.
- Może po prostu tak miało być.
- Masz rację - stwierdził. - Nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę
Brunona.
- A raczej Betsy - poprawiła go. - Zresztą nieważne, oby było zdrowe i
szczęśliwe.
R S
123
- Nie bój się, moje projekty są zawsze dopracowane.
Mallory się roześmiała, lecz po chwili w jej oczach zagościł niepokój.
- Co się stało?
- Pewnie przez kilka tygodni będę się trochę denerwować. No wiesz,
dopóki nie będzie pewne, że z dzieckiem jest wszystko w porządku.
- Możesz być pewna, że zaopiekuję się tobą i dzieckiem.
- A ja zaopiekuję się tobą.
Z radością pomyślał, że tak właśnie będzie wyglądało kolejnych
kilkadziesiąt lat.
EPILOG
- A gdzie przyszli państwo młodzi?
Mallory spojrzała na Corrie siedzącą na kanapie w salonie rodziców,
gdzie wszyscy się zebrali w wieczór poprzedzający dzień ślubu Logana.
- Powinni chyba niedługo wrócić z próby ceremonii w kościele.
- Próba się skończyła już ponad godzinę temu - zauważyła Corrie,
spoglądając na zegarek.
- Może mieli ochotę zacząć swój miesiąc miodowy odrobinę wcześniej -
zażartowała Mallory, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Przez ostatnie kilka
tygodni musiała znosić humory Helen i mierziła ją myśl, że ta jędza spędza miłe
chwile sam na sam z przyszłym mężem, podczas gdy ona nie miała dzisiaj
okazji zamienić nawet dwóch słów z Whitem.
- Może się rozmyślili - podsunęła Corrie. - To nie byłby zły pomysł.
Sądzę, że wcale do siebie nie pasują.
Mallory wyczuła, że Corrie jest dzisiaj przygnębiona.
- A gdzie mój braciszek? - spytała.
- Podobno w drodze powrotnej z Atlanty. - Corrie wzruszyła ramionami.
R S
124
Podobno. W głowie Mallory zapaliła się czerwona lampka alarmowa.
- Jak mu idzie nowa praca?
- Świetnie. A jak życie małżeńskie? - spytała szybko Corrie, zmieniając
temat.
- Cudownie. - Mallory się rozpromieniła. Wciąż się nie mogła nadziwić,
jaka przepaść dzieliła jej pierwsze i drugie małżeństwo, zarówno w łóżku, jak i
w codziennym życiu.
- Nie żałujesz, że nie było wielkiej ceremonii?
- Ani trochę. Miałam wielką fetę za pierwszym razem i wiesz, jak to się
skończyło - westchnęła. - Poza tym przygotowania do ślubu Logana i Helen
były tak absorbujące, że nie chcieliśmy dodawać rodzicom dodatkowych zajęć.
Cichy ślub w urzędzie bardzo nam odpowiadał.
Mallory rzuciła okiem na swojego męża rozmawiającego w drugim końcu
pokoju z Keiranem i Aidanem. Tylko dwóch spośród jej braci było dzisiaj
obecnych. Devin z żoną wrócili wcześniej do domu.
Whit zauważył ją i mrugnął do niej z uśmiechem. Jego widok wciąż
zapierał jej dech w piersiach, mimo że teraz dzielili ze sobą całe życie. Za
tydzień miała zamiar poinformować rodzinę o dziecku. Zwlekała z tą nowiną,
chcąc być pewna, że ryzyko poronienia, największe w początkowych
tygodniach ciąży, już minęło. Czuła się świetnie, poza okazjonalnymi
porannymi mdłościami i napadami senności. Whit bardzo się o nią troszczył i
stał się bardzo ostrożny, zwłaszcza w łóżku. Mallory nie mogła się doczekać,
kiedy zda mu relację z wizyty u lekarza, którą odbyła kilka godzin wcześniej.
Doktor Iverson zapewnił ją, że nie ma żadnych przeciwwskazań do współżycia.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i do pokoju wkroczył Logan. Nie
witając się z nikim, poprosił Whita, żeby wyszedł z nim na taras. Pozostali
goście zaczęli wymieniać zaniepokojone spojrzenia. Mallory również poczuła,
jak rośnie w niej zaciekawienie.
- Jak myślisz, co się stało? - spytała Corrie.
R S
125
- Nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć.
Gdy jednak Whit wrócił do pokoju, skierował się w stronę ojca Mallory i
coś mu szepnął do ucha. Intuicja podpowiadała Mallory, że stało się coś
poważnego.
Dermot kiwnął głową i poklepał Whita po ramieniu. Zanim Whit stanął u
boku Mallory, Dermot klasnął w ręce, przyciągając uwagę wszystkich
zgromadzonych.
- Słuchajcie, mam niestety przykrą nowinę - oznajmił. - Żadnego ślubu
nie będzie.
W salonie rozległy się pomruki zdziwienia. Lucy nieomal nie upuściła
talerza z kanapkami, który właśnie trzymała w ręku.
- Nie znam co prawda szczegółów - ciągnął niezręcznie Dermot - ale
skoro się tu dzisiaj zebraliśmy, wykorzystajmy tę okazję do wspólnej zabawy.
Jest mnóstwo jedzenia i picia i mamy co świętować: małżeństwo Mallory i
Whita.
Rodzina i przyjaciele unieśli kieliszki w geście toastu, gdy Whit pochylił
się, by ucałować żonę.
- Powiem jeszcze dwa słowa - kontynuował Dermot. - Whit, drogi zięciu,
oddaliśmy ci pod opiekę nasz największy skarb. Mam nadzieję, że będziesz
traktował naszą córeczkę tak, jak na to zasługuje. I oczywiście w przyszłym
roku o tej samej porze spodziewamy się powiększenia rodziny. - Roześmiał się.
Whit wymienił z Mallory znaczące spojrzenie.
- Zrobię co w mojej mocy - obiecał z uśmiechem. Ojciec zwrócił się do
Mallory.
- Córeczko, tobie mam do powiedzenia tylko jedno. Kocham cię,
maleńka.
Mallory wzruszona uniosła kieliszek, w którym sok winogronowy z
powodzeniem udawał białe wino.
- Ja też cię kocham, tato.
R S
126
Ani Mallory, ani nikt z zebranych nie zmartwił się nowiną o odwołaniu
ślubu Logana.
- Mimo wszystko nie spodziewałam się tego - przyznała Mallory,
rozmawiając na osobności z Whitem. - Kto by pomyślał, że Helen się wycofa w
ostatnim momencie?
- To nie Helen się wycofała, tylko twój brat. Logan najwyraźniej odzyskał
zdrowy rozsądek.
- W pewnym sensie się z tego cieszę. To nie byłoby dobre małżeństwo.
Zastanawiam się tylko, jak rozwiążą kwestię dziecka.
Whit otoczył ją ramieniem i wyjaśnił:
- Okazało się, że nigdy nie było żadnego dziecka. Helen uznała, że to
najlepszy sposób na skłonienie Logana do ślubu.
- Kiedy się dowiedział?
- Jakąś godzinę temu. Jest naprawdę wkurzony i wcale mu się nie dziwię.
Był o krok od popełnienia życiowego błędu.
Whit zapatrzył się w dal, a Mallory domyślała się, o czym myślał. Do tej
pory nie mieli okazji porozmawiać o spotkaniu, przez które nie mógł jej
towarzyszyć w trakcie wizyty u ginekologa.
- Rozmawiałeś z matką? - spytała cicho.
- Tak - odparł, nie patrząc na nią.
- I jak poszło?
- Przesyła ci gratulacje i prosi o przesłanie zdjęć dziecka, gdy się już
urodzi.
- To wszystko?
- Przeprosiła mnie za to, że przez tyle lat się do mnie nie odzywała. Teraz
jest szczęśliwa. Była zbyt młoda, kiedy wyszła za ojca i nie potrafiła się
odnaleźć w roli matki.
- Wciąż nie rozumiem, jak mogła zostawić swoje dziecko. Whit spojrzał
na nią z miłością.
R S
127
- To dlatego, że sama nie byłabyś do tego zdolna. Ja też nie, Mallory. Nie
jestem taki jak moja matka. Nie ucieknę, kiedy codzienność nie okaże się
sielanką.
- Wiem o tym - odrzekła ciepło. - I myślę, że dopóki będziemy mieć na
uwadze wzajemne szczęście, nic nam nie grozi.
Whit uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem. Obydwoje potrzebowali
czasu, by dorosnąć i w końcu się odnaleźć. Teraz cieszyli się sobą nawzajem i
świadomością, że to dopiero początek wielkiej, wspólnej przygody.
R S