Elizabeth Lowell Miłosna pieśń dla Kruka

background image

Elizabeth Lowell

Miłosna pieśń dla Kruka

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Człowiek zwany Krukiem przebudził się między jednym a drugim uderzeniem serca. Leżał w absolut-
nym bezruchu, nasłuchując jak ktoś, kogo życie wiele już razy zależało od wyczucia zmiany kierunku
wiatru na morzu. "Czarna Gwiazda" szarpała cumy, dowodząc, że nawet w zatoce wody były
niespokojne. Powietrzne prądy jęczały wokół dzikim i czystym głosem wiatru, który od ponad tysiąca
kilometrów leciał nad oceanem, aż w końcu dotarł tu, do Wysp Królowej Charlotty. A teraz ten głos
przemawiał do gór wyrastających stromo z zimnego oceanu, gór porośniętych paprociami i wiecznie
zielonymi drzewami, gór tak poszarpanych, że człowiek wolał w cedrowych canoe rzucić wyzwanie
morzu, niż przechodzić przez ten okryty chmurami dziewiczy ląd.
Dla leżącego na szerokiej koji mężczyzny żywiołowa pieśń wiatru, góry i morze były czymś
znajomym. Kruk nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, zapamiętał, że sztorm przybył o dwanaście godzin
wcześniej, niż zapowiadano, i zasnął znowu.
Za płytką zatoką morze było rozkołysaną i szarpaną gwałtownym wiatrem czernią. Blask przedświtu,
zredukowany do niewyraźnego lśnienia, ledwie przebijał niskie chmury. Jedynie walcząca z falami
biała łódź zakłócała wszechobecną szarość.
Siedząc przy potężnym przyczepnym silniku, Janna Moran utrzymywała kurs łodzi ostro na wiatr.
Jedną ręką sterowała, a drugą wybierała wodę. Używała plastykowej butli po wybielaczu, z mocno
zakręconą nakrętką i odciętym dnem. Normalnie ten dwulitrowy pojemnik zupełnie wystarczał, by
łódź była sucha czy tez w miarę sucha. Na wyspach nic nie było naprawdę suche. Zderzenie wód
zimnych mórz północy i stosunkowo ciepłego prądu Kuroshio powodowało nieustanną mgłę, mżawkę,
deszcz lub prawdziwą ulewę.
Na ogół Janna lubiła tę ciekłą wersję słonecznych dni nad Wyspami Królowej Charlotty. Jednak nie
tego ranka. Była na otwartym morzu, gdy wody wzburzyły Się nagle i bez ostrzeżenia nadciągnął
wiatr. Burzę zapowiadano na wieczór, ale najwyraźniej gdzieś nad Pacyfikiem nabrała ona szybkości i
mocy. Sztorm, nadciągający zamiast prognozowanego zwykłego deszczu i wiatru, był niezwykle
gwałtowny.
Janna niespokojnie spojrzała na linię brzegową po lewej stronie. Mrużąc oczy z powodu wiatru,
obserwowała wyrastającą z ciemnego morza nierówną ścianę lądu. Jęknęła cicho, widząc, że do
wejścia w Zatokę Totemu został jeszcze spory kawał drogi. Poprzednim razem, zanim chmury zakryły
niebo na wschodzie, potrzebowała piętnastu minut rejsu, by skręcić i wpłynąć na spokojniejsze wody
zatoki. Ale wiatr się zmienił. Teraz i odpływ, i wichura działały przeciwko niej, a fale łamały się nad
dziobem tak, że ledwie nadążała wybierać gromadzącą się w łodzi wodę·
Co gorsza, silnik zaczął stroić fochy. Z początku były to tylko ledwie zauważalne przerwy w
funkcjonowaniu, tak krótkie, że sądziła, iż są tylko złudzeniem.. Nim pokonała połowę drogi do
bezpiecznej zatoki, przerwy te stały się bardziej dostrzegalne i groźniejsze. Silnik zaciął się dwa razy
w ciągu paru minut, a serce Janny zatrzymało się na moment.
Raz jeszcze spojrzała na brzeg. Zastanawiała się czy nie podpłynąć bliżej, zmniejszając w ten sposób
odległość do celu. Odrzuciła ten pomysł, wspominając ogromne fale atakujące ciemne urwiska po obu
stronach wejścia do zatoki. Trasa, którą wybrała, była dłuższa, ale też bezpieczniejsza.
Silnik zakrztusił się, przycichł, ruszył znowu i zgasł zupełnie.
Wiatr wydał się nagle bardzo głośny. Czując, jak serce podchodzi jej do gardła, Janna odwróciła się,
oparła o ławeczkę i z całej siły szarpnęła linkę startera. Silnik zawarczał, ale nie zaskoczył. Szarpnęła
linkę ponownie, i jeszcze raz. A potem poczuła ogromną ulg~, gdy silnik ruszył znowu. Natychmiast
skierowała łódź pod wiatr i zwiększyła obroty. Przy większej szybkości wleje się więcej wody, ale też
łódź szybciej dotrze do zatoki.
Przez kilka minut Janna płynęła bez problemów.
Kiedy zaczęła się uspokajać, silnik niespodziewanie zgasł. Odrzuciła plastykowy pojemnik, chwyciła
linkę startera i zaczęła ją szarpać. Silnik parsknął, zamruczał i zgasł. Janna raz po raz pociągała za
linkę. Za każdym razem silnik warczał przez chwilę, ale nie chciał się zbudzić.

background image

- Ruszaj, do diabła!
Jakby tylko czekając na właściwą zachętę, silnik nagle ożył. Szczupłymi palcami Janna chwyciła
dźwignię. Oszczędnie dawkując paliwo, znowu ustawiła łódź
pod wiatr. Fale unosiły się nad burtą, a strumienie zimnej wody zalewały żółtą kurtkę dziewczyny.
Większość tej wody ściekała do łodzi, ale część zawsze znajdowała drogę, by dostać się pod kurtkę i
ściekać po plecach i między piersiami. Mimo wysokich rybackich gumiaków Janna miała zupełnie
przemoczone nogi.
Szybko wybierała wodę, bez nadziei, że nadąży, ale próbowała przynajmniej zmniejszyć ciężar łodzi,
by nie zanurzyła się głęboko. Wody było zbyt dużo, o czym lewe ramię Janny przypominało przy
każdym kolejnym ruchu. I pomimo wysiłków dziewczyny ciągle jej przybywało.
Silnik zadygotał i stanął. Janna rzuciła pojemnik i ostro pociągnęła za linkę startera. Motor rzęził
chrapliwie, lecz nie zapalił. Spojrzała na brzeg. Był bliżej. Zbyt blisko. Przez chmury sączyło się dość
światła, by dostrzec wyraźną linię piany tam, gdzie fale przyboju łamały się u stóp klifu. W tej białej
linii nie było żadnej przerwy, niczego, co wskazywałoby na jakiekolwiek bezpieczne miejsce do
cumowania.
Janna nacisnęła bańkę leżącą pomiędzy zbiornikiem paliwa a silnikiem. Zachlupotała ciecz. Czuła jej
opór pod palcami. Nie z braku paliwa stanął silnik. Gwałtownie szarpnęła za linkę startera, wkładając
w to wszystkie swe siły.
Nie zdało się to na nic.
Uderzona przez fale łódź przechyliła się na bok.
Janna ledwie zdołała utrzymać się na pokładzie. Bez silnika łódź była zdana na łaskę wiatru, w
przerażającym tempie popychana w stronę brzegu. Janna jeszcze dwa razy szarpnęła za linkę, jednak
wysiłki poszły na marne. Nie usłyszała nawet znajomego krztuszenia się silnika.
I nagle uświadomiła sobie, że nie może dłużej tracić energii. Nie miała już czasu na szarpanie linki
martwego silnika. Wstała z rufowej ławeczki i podeszła do środkowego siedzenia. Tak szybko, jak
tylko po zwalały jej na to zmarznięte dłonie, wyciągnęła wiosła, wcisnęła je w dulki i z całej siły
zaczęła wiosłować. Ciągnąc wiosła, wykręciła łódź dziobem pod wiatr. Natychmiast zaczęła nabierać
mniej wody.
Janna zaparła się stopami o pokład i wzięła się do pracy. Wiosłowała długimi, równymi
pociągnięciami, tak jak dawno temu uczyli ją bracia na małym jeziorku w stanie Waszyngton.
Obserwowała widniejący za rufą brzeg. Próbowała ocenić szybkość łodzi, szukając
charakterystycznych punktów, które z wolna materializowały się wśród mgły.
Kiedy okazało się, że łódź stoi w miejscu, uznała, że po prostu za bardzo się denerwuje. Wybrała inny
punkt terenu, odliczyła pięćdziesiąt pociągnięć i znowu sprawdziła, ile drogi zdołała przebyć.
Przesunęła się, ale ledwie dostrzegalnie. Wiatr i fale były dla niej zbyt silne, a co kilka sekund przez
burty wlewało się coraz więcej wody. W tym tempie nie dotrze do Zatoki Totemu. Prędzej straci siły,
wiatr zepchnie łódź na skały albo sprawi, że zatonie pod większą falą.
Na kilka minut Janna zwiększyła tempo wiosłowania, oddalając się od ciemnych urwisk brzegu. Do
tej pory uważała się za osobę dość silną i sprawną fizycznie. Zawdzięczała to zarówno cechom
wrodzonym, jak i zabawom z trzema starszymi braćmi, którzy drażnili się z nią bezlitośnie, gdy była
jeszcze zbyt słaba, by im dorównać w mocowaniu. Nauczyła się uśmiechać i żartować, jakby nic ją nie
bolało, nauczyła się pracować ciężej i dłużej, by następnym razem poradzić sobie lepiej. W efekcie
zyskała opinię wysportowanej dziewczyny z dużym poczuciem humoru.
Woda w łodzi sięgała już do kostek. Janna pozwoliła sobie na jeden rzut oka w stronę brzegu. Łódź
tkwiła niemal w tym samym miejscu. Jeżeli odrobinę się przesunęła, to wyłącznie bliżej skał. N a
jeden moment przerażenie odebrało Jannie siły. Natychmiast jednak zacisnęła zęby, zamiast na ukos,
skierowała łódź prosto w morze i zaczęła wiosłować. Po stu pociągnięciach linia brzegu nieco się
cofnęła. Jednak zatoka nie była ani trochę bliżej.
Janna skręciła, wybierając kurs prowadzący ku zatoce. Przez moment zastanawiała się, co może
zrobić. Wiosłując prosto w morze, utrzyma odpowiednią odległość od skał, ale nie zbliży się do
przystani. Płynąc kursem ukośnym, dotrze szybciej do zatoki, ale siła wiatru i fal zepchnie ją też bliżej
klifu. To będzie wyścig: czy żywioły rzucą ją na skały, zanim dotrze do bezpiecznej przystani w
zatoce. Szczerze mówiąc, nie wierzyła, by się jej to udało.
Lecz jeśli nie przestanie wiosłować, by wybrać wodę, zatonie, nim dotrze do zatoki czy do skał.

background image

Rzuciła wiosła i przez minutę gorączkowo wybierała wodę, potem ściągnęła wodoodporną kurtkę i
rzuciła na dno łodzi. Jeżeli łódź przewróci się lub zatonie, nie chciała, by krępowało ją niewygodne
okrycie. Sięgała po wiosło, gdy wiatr rozwiał jej długie cynamonowej barwy włosy. Po chwili jakaś
większa fala zupełnie je zmoczyła. Chwyciła wiosła i raz jeszcze skierowała dziób pod fale. Zdjęła też
rybackie buty. Wiedziała, że ściągną ją na dno, jeśli spróbuje w nich pływać. Została tylko w
przemoczonych tenisówkach. Będą jej potrzebne, jeśli stanie na kamienistym brzegu.
- Nie "jeśli" - poprawiła siebie stanowczo. - Kiedy. Jesteś dobrą pływaczką. Dwa tygodnie temu
przepłynęłaś prawie dwa kilometry bez żadnej przerwy. A stąd do wejścia zatoki nie ma nawet
pięciuset metrów.
Co prawda dwa tygodnie temu był wyjątkowo spokojny ciepły dzień, pływała w osłoniętej zatoczce, a
morze było płaskie jak lustro. Teraz trwał sztorm i wysokie fale miotały łodzią. Jednak nie należy
spodziewać się najgorszego. Wiedziała, że w niebezpiecznych sytuacjach najwięcej ludzi ginie z
powodu paniki.
By zbyt dużo nie rozmyślać, Janna pochyliła się nad wiosłami. Pomarańczowa kamizelka ratunkowa
lśniła w półmroku niczym płomień. Była jedynym barwnym punktem widocznym na lądzie i na
morzu.
Kruk stał na mostku" Czarnej Gwiazdy". Wydawał się potężny niczym góry wznoszące się stromo po
obu stronach Zatoki Totemu. Pod jego stopami pokład kołysał się lekko na falujących wodach zatoki.
Stał spokojnie, bez trudu utrzymując równowagę. Nie zwracał uwagi na chłodny wiatr szarpiący za
kołnierz ciemnoniebieskiej flanelowej koszuli. Z zamkniętymi oczami wytężał słuch, by usłyszeć
cichy warkot, świadczący o tym, że daleki silnik zaskoczył w końcu i ruszył. Jednak prócz wycia
wiatru nie dobiegał go żaden dźwięk.
Przez potężną lornetkę spojrzał w stronę wyjścia z zatoki. Czarnymi oczami wpatrywał się w ciemne
wody, poszukując jakiegoś znaku, że łódź dotarła do bezpiecznego miejsca. Nie widział jednak
niczego. Tylko białe grzywacze i niewielkie czarne fale rozbijały się o burtę "Czarnej Gwiazdy". Za
ujściem zatoki widział linię spienionej wody. Ktokolwiek się tam znalazł, wobec nasilającego się
sztormu miał pełne ręce roboty, zwłaszcza, jeśli płynął otwartą łodzią z przyczepnym silnikiem.
Z drugiej strony Kruk wiedział, że gwałtowny wiatr mógł tłumić odgłos silnika. Być może stoi tu i
wyobraża sobie problemy, które naprawdę nie istnieją. Prócz zawodowych rybaków niewielu ludzi
pływa samotnie w tym rejonie. Turyści, którzy zjawiają się pośród tych groźnych urwisk i wąskich
zatoczek, albo przybywają z przewodnikami, albo są wystarczająco doświadczeni, by pływać na
własnych łodziach. I to nie otwartych łodziach. A dźwięk, który wcześniej słyszał, dobiegał
niewątpliwie z pojedynczego zewnętrznego silnika..
Dlatego właśnie Kruk zastanawiał się teraz, czy nie uległ złudzeniu. Niewielu ludzi miało dość
doświadczenia i dostatecznie mało wyobraźni, by w otwartej łodzi płynąć na zachód od Wysp
Królowej Charlotty. Chociaż możliwe, że któryś z Haidów z Old Masset lub Skidegate postanowił
udać się na pielgrzymkę do Zatoki Totemu. Spadkobierca ludu, który wyruszał w cedrowych canoe na
południe, aż do Oregonu, nie wahałby się przed wypłynięciem w morze, by z pierwszym brzaskiem
dotrzeć do ojczyzny przodków.
Uśmiechnął się. Oczywiście to możliwe, że ktoś z Haidów przybył do legendarnej zatoki z osobistych
powodów. On właśnie to zrobił. Przybył tu, ażeby uwolnić się od mrocznych wspomnień z
przeszłości.
Jednak nie znalazł tu ukojenia.
Z łatwością dowodzącą lat praktyki Kruk przestał myśleć o własnych problemach i skupił się na
wsłuchiwaniu w wycie wiatru. Cichy, nierówny dźwięk powiedział mu, że łódź jest za wejściem do
Zatoki Totemu. Jeżeli silnik nie zaskoczy, ten człowiek będzie musiał wiosłować przeciwko wiatrowi
i falom, by dotrzeć do bezpiecznego schronienia. Podświadomie zacisnął na lornetce wielkie,
spracowane dłonie. Gdyby on był w tej łodzi, wiosłowałby z całej siły, mocno napierał na wiosła,
czując, jak jego energia spływa po drewnie we wzburzone morze. Łódź przecinałaby fale z pozorną
łatwością, z każdym ruchem wioseł zbliżając się coraz bardziej do zatoki.
Ale to nie Kruk wiosłował. Gdyby tak było, już teraz zbliżyłby się na tyle, by dostrzegł go ktoś
znajdujący się w zatoce. A jednak nikogo nie zauważył. Najwyraźniej człowiekowi w łodzi brakowało
siły lub wiedzy o niebezpieczeństwie grożącym małej łodzi, dryfującej zbyt blisko brzegu.

background image

Kilka razy Krukowi zdawało się, że słyszy jakieś odgłosy, być może dochodzące z silnika. Za każdym
razem wstrzymywał oddech, pragnął, by dźwięk trwał dłużej i by się wzmocnił. Jednak odgłos znikał,
nim Kruk nabrał pewności, że słyszał go naprawdę.
Wiatr zelżał, przycichł na chwilę, a potem zadął z nową siłą z nieco innego kierunku. Kruk przesunął
się nieco. Słuchał uważnie i spoglądał na fale ciemnymi oczami, nawykłymi do obserwacji zmiennego
morza. W zasięgu wzroku nie poruszało się nic prócz fal. Ktokolwiek był na łodzi, po prostu nie
zbliżał się ku bezpiecznej przystani.
Jeżeli w ogóle ktoś tam był.
Kruk odrzucił tę myśl. Wiedział z absolutną pewnością, że ktoś walczy o życie, tkwiąc w łodzi między
otwartym morzem a skalistym brzegiem. Z szybkością zdumiewającą u tak potężnego mężczyzny
wyskoczył na pokład. Ze skrzynki na rufie wyciągnął długą linę i przywiązał jej koniec do listwy
rufowej. Błyskawicznie zrzucił rufową cumę. Po kilku sekundach odcumował także dziób. Niemal
natychmiast zbudziły się do życia dwa potężne silniki.
Kilka minut później Kruk zbliżał się już do ujścia zatoki. Niesiona wiatrem piana przelatywała nad
dziobem, gdy tylko "Czarna Gwiazda" znalazła się na odsłoniętych wodach. Kruk stał przy sterze,
kierując łodzią z pewnością człowieka urodzonego i wychowanego na wybrzeżach, i pływającego po
wodach największego oceanu świata. Sterował jedną ręką, a drugą uniósł do oczu lornetkę i zbadał
obszar, gdzie, jego zdaniem, powinna znajdować się łódź.
Zobaczył tylko rozrywane wiatrem fale.
Szukał dalej, czując, jak mijają cenne minuty.
Instynktownie wiedział, że to, czego się obawiał, było prawdą: ktoś był na morzu i grożące mu
niebezpieczeństwo rosło z każdą sekundą. Kruk nie umiał go dostrzec, mimo że fale me mogłyby
zasłonić otwartej łodzi. Z pewnością jednak przelewały się przez burty i były w stanie zatopić małą
łódkę, nim Kruk zdoła ją znaleźć.
- No dalej, dalej, pokaż się - mruknął. - Jest ciężko, ale nie aż tak. Nie powinieneś zatonąć tak szybko,
nawet, jeśli nie masz czasu na wybieranie
Wody.
Obserwacja wzburzonego morza nic nie dała, więc Kruk położył "Czarną Gwiazdę" na inny kurs,
dzięki czemu oddalił się od zatoki, a zbliżył do brzegu. Łódź zatrzeszczała nagle, wystawiając rufę na
wiatr i fale. Kilka minut takiego kołysania i podrzucania posłałoby większość ludzi do najbliższego
relingu w ataku morskiej choroby. Jednak Kruk dostrzegał to na tyle, na ile kołysanie przeszkadzało w
jednoczesnym sterowaniu łodzią i prowadzeniu obserwacji.
Raz jeszcze chciał zmienić kurs, gdy nagle dostrzegł od strony brzegu jakiś błysk. Zmarszczył brwi i
lekko przełożył ster. Ta kolorowa plama była zbyt blisko skał i zbyt daleko ujścia zatoki, by być
poszukiwaną łodzią. Był to raczej pływak sieci lub boja pułapka na kraby, która zerwała się w czasie
burzy.
Znowu dostrzegł kolorową plamę. Zogniskował lornetkę i zobaczył schyloną przy wiosłach postać.
Łódź zniknęła za falą, a potem pojawiła się w fontannie piany. Kruk natychmiast pojął, że ten
człowiek ma poważne kłopoty. Wyraźnie brakowało mu sił, by walczyć z pływem i wiatrem, które
spychały go niebezpiecznie blisko brzegu. Właściwie wyglądał bardziej na nastolatka niż mężczyznę.
Był bardzo drobny i niezbyt muskularny.
I nagle Kruk zaczął przeklinać słowami tak gwałtownymi jak wiatr. Odrzucił lornetkę, przesunął
dźwignię przepustnicy i "Czarna Gwiazda" skoczyła w stronę małej łodzi. T o nie mężczyzna w niej
siedział, ani nawet nie chłopiec; to była kobieta, która z całych sił zmagała się z bezlitosnym morzem.
Łódź zanurzała się i przechylała ciężko, a burta pochylała się coraz niżej. Lęk tej kobiety i
determinacja były widoczne w każdym jej ruchu: walczyła, by utrzymać zalewaną łódź jak najdalej od
groźnej linii przyboju.
Kruk poprowadził "Czarną Gwiazdę" szerokim łukiem i wreszcie znalazł się blisko łodzi. Dostrzegł na
twarzy kobiety wyraz zdumienia i ulgi. Podpłynął bliżej, wrzucił jałowy bieg i puścił koło sterowe, by
cisnąć do łodzi zwoje ciężkiej liny holowniczej. Wstrzymał oddech obserwując, jak kobieta przeciska
się na dziób i zawiązuje hol.
I dopiero wtedy spostrzegł, ile wody wypełnia łódkę. Sięgała niemal do burty. Zaczął krzyczeć do
kobiety, by wybierała wodę... i zobaczył jasną plamę pojemnika, gdy pochyliła się, zaczynając pracę.
Bardzo ostrożnie wrzucił bieg i wybrał luz liny. Poczuł lekkie szarpnięcie, gdy hol napiął się pod
ciężarem. Wolno ostrożnie pociągnął łódź w stronę zatok!. Kiedy tylko ruszyli, Kruk chwycił lornetkę

background image

i spojrzał na łódź, holowaną dziesięć metrów za rufą. Przez minuty, które wydawały się latami, dzielił
uwagę między sterowanie "Czarną Gwiazdą" a obserwację wybierającej wodę kobiety. Mimo jej
wysiłków łódź wciąż zanurzała się zbyt głęboko, by rejs był bezpieczny.
Nagle kobieta przerwała pracę. Kruk skrzywił się, patrząc, jak siada na ławeczce. Czyżby nie
wiedziała, że niebezpieczeństwo nie minęło? Łódź zanurzała się coraz głębiej. Kiedy przyjdzie czas,
by skręcić do zatoki, wystawi rufę na fale. Nie było na to rady. Nie ma innego sposobu, by wpłynąć na
bezpieczne wody. Jeśli nie weźmie się do pracy, pierwsza fala pośle tę jej łódkę na samo dno.
A jeżeli Kruk nie odetnie holu, gdy tylko łódź wejdzie pod wodę, prawdopodobnie zatonie wraz z nią.
Gdy ta myśl przyszła mu do głowy, zrzucił wodoszczelne buty. Odruchowo sięgnął dłonią do pasa.
Wytarta, owinięta skórą rękojeść dawała mu zawsze poczucie bezpieczeństwa.
- Wybieraj wodę! - Krzyknął głosem potężnym jak huk fal bijących o skały.
Podmuch wiatru porwał te słowa i cisnął mu je z powrotem w twarz. Klnąc, spojrzał przez lornetkę.
Kobieta zmagała się z czymś, ale nie miał pojęcia, co to mogło być. Wreszcie odwróciła się nieco i jej
ręce znalazły się w polu widzenia Kruka. Odrywała palce lewej dłoni, zaciśnięte na uchwycie
pojemnika.
Dostrzegł, że mięśnie lewej ręki zesztywniały w skurczu, protestując przeciw dalszemu wysiłkowi.
Ręka była bezużyteczna i pozostanie taka, póki kurcz nie minie. Zobaczył wściekłość w oczach
kobiety, zaciekle walczącej z własną słabością. A potem dostrzegł zmarszczki wyczerpania, które
zmieniły jej usta w wąską linię, zobaczył niebieskawy odcień skóry, świadczący o niebezpiecznym
wychłodzeniu organizmu. Kobieta zużyła już wszystkie rezerwy energii.
A jednak walczyła i nie poddawała się.
Kruk poczuł dreszcz. Nigdy nie widział czegoś równie wspaniałego, jak odwaga tej kobiety. Nie miała
szans, była bezsilna i bezbronna, a jednak zmuszała swe szczupłe ciało do jeszcze cięższej pracy. Nie
chciała zrezygnować. Kruk krzyczał do niej, jakby słowami mógł przekazać cząstkę swej siły. Nie
wierzył, by go zrozumiała poprzez dziesięć metrów spienionego morza; wołał jednak, by wiedziała, że
nie jest samotna.
Kobieta zdołała wreszcie przerzucić pojemnik do prawej ręki i zaczęła wybierać wodę
mechanicznymi pociągnięciami. Kruk krzyknął tryumfalnie, odwrócił się, poprawił kurs "Czarnej
Gwiazdy" i znów się obejrzał. Niewielkie pióropusze wody przelatujące nad burtą upewniły go, że
kobieta wciąż pracuje.
Z nieznośną powolnością "Czarna Gwiazda" ciągnęła obciążoną wodą łódź ku bezpiecznej zatoce.
Kruk co chwila spoglądał przez lornetkę. Poziom wody w łódce nieco opadł, nie na tyle jednak, by
rejs był bezpieczny. Zmniejszył prędkość tak bardzo, jak to tylko możliwe, by nie stracić panowania
nad sterem. Chciał jak najszybciej dotrzeć do zatoki, ale musiał uzbroić się w cierpliwość. Gdyby
teraz próbował skręcić, łódź przewróciłaby się i zatonęła.
Bezradnie obserwował, jak kobieta walczy z żywiołem. Ten obraz rozbudził cierpienie ukryte gdzieś
głęboko we wnętrzu. Za bardzo przypominał mu sytuację sprzed ośmiu lat, gdy patrzył, jak ukochana
kobieta pogrąża się coraz bardziej w rozpaczy i gniewie. Próbował dotrzeć do Angel słowami
pocieszenia i nadziei, próbował powiedzieć, że ją kocha. Pragnął, by zapomniała o zmarłym i
pokochała jego, żywego człowieka. Później, kiedy zrozumiał, że Angel woli raczej zabijać się
stopniowo niż żyć dalej bez ukochanego, Kruk pojął, że bardziej pragnie, by żyła, niż by go
pokochała. Wyrwał ją brutalnie ze skorupy rozpaczy i... spełniło się jego życzenie. Angel zebrała
swoją odwagę i siłę. Przeżyła. Po jakimś czasie pokochała znowu.
Ale mężczyzna, którego wybrała, nie był Carlsonem Krukiem.
Smutne wspomnienia zamigotały jak daleka błyskawica na skraju świadomości; wspomnienia
rozbudzone potęgą uczuć, mocą gniewu i bezradności, gdy obserwował, jak nieznana mu kobieta
walczy z burzą i własnym wyczerpaniem. Był mężczyzną niezwykle sprawnym fizycznie. A jednak
swoją siłą w żaden sposób nie mógł jej pomóc, tak jak dawno temu nie mógł pomóc Angel.
Kruk zacisnął usta i ostre rysy twarzy stały się jeszcze wyraźniejsze. Kobieta pracowała coraz wolniej.
Wiedział, że wkrótce nie nadąży z wybieraniem przelewającej się przez burty wody. Gotowy czy nie,
bezpieczny czy nie, musiał wpłynąć do zatoki.
Wprowadził "Czarną Gwiazdę" w długi łagodny łuk, a hol w końcu delikatnie pociągnął łódź w stronę
brzegu. Gdy tylko obie łodzie skierowały się wprost w wąski przesmyk, obejrzał się i zaczął przez
lornetkę obserwować kobietę. Teraz, kiedy niska, szeroka burta łódki została wystawiona na fale,
groziło największe niebezpieczeństwo. Kobieta też o tym wiedziała. Odgadywał to po jej nierównych,

background image

niemal konwulsyjnych ruchach, gdy zmuszała swe wyczerpane ciało, by wylać jeszcze kilka litrów
wody, wytrwać kilka minut, kilka metrów...
Zimna, błękitnozielona woda wezbrała i przelała się przez burtę, kiedy łódka wpływała do Zatoki
Totemu. Burty były tak nisko, że fala prawie się nie zapieniła. Łódź zakołysała się, pochyliła,
przewróciła błyskawicznie i uwięziła kobietę pod kadłubem.
Kruk upuścił lornetkę, przesunął dźwignię na jałowy bieg i odciął hol. Ułamek sekundy później
długim skokiem pokonał niemal połowę odległości do tego białego wiru, który pochłonął łódź.
Przed nim na powierzchni nie pozostało nic prócz samotnego wiosła.

ROZDZIAŁ DRUGI
Wszystko stało się nagle. W jednej chwili Janna pochyliła się, by wybrać chlupiącą wokół kostek
wodę,
a w następnej świat przechylił się dziko. Próbował skoczyć jak najdalej od wywracającej się do góry
dnem łodzi, ale zesztywniałe nogi reagowały zbyt wolno, tak samo jak ramiona. Instynktownie
wyrzuciła je przed siebie, jakby chciała zamortyzować upadek, ale udało jej się tylko wbić pod
kamizelkę ratunkową uchwyt przepustnicy silnika.
Dno łodzi zakryło ją od góry. Ogarnął ją mrok. Była przemarznięta, ale i tak czuła chłód wody.
Zdezorientowana w ciemności, zaczepiona kamizelką o silnik, nie wiedziała nawet, jak mogłaby się
uwolnić. Z uczuciem grozy uświadomiła sobie, że, mimo wysiłków, łódź zanurza się, ciągnąc ją coraz
głębiej w lodowatą głębinę.

.

Nagle ktoś chwycił ją od tyłu. Objął za ramię i szarpnął mocno. Kamizelka ratunkowa pękła. Ktoś
odwrócił Jannę, pchnął w dół, a potem pociągnął do góry.
Tam, gdzie dotąd była tylko ciemność pod łodzią, teraz Janna dostrzegła srebrny dysk, który migotał i
przyzywał. Rozpaczliwie próbowała płynąć w górę, gdyż instynkt i rozum podpowiadały, że jeśli
tylko przedrze się przez ten srebrzysty blask, znajdzie powietrze i ciepło. Uświadamiała sobie przy
tym, że płynie w górę o wiele szybciej niż to było możliwe przy jej dotychczasowych wysiłkach.
Przebiła promienisty dysk i wciągnęła powietrze w obolałe płuca. Dyszała ciężko. Stopniowo
pojmowała, że nie jest sama. Podtrzymywały ją silne dłonie. Spoglądały na nią ciemne oczy, głębokie
jak morze. Ponad tymi oczami do czoła przylgnęła gęsta grzywa kruczoczarnych włosów. Rysy
twarzy były tak męskie i surowe jak dłonie, utrzymujące ją ponad falami zatoki.
Jakby spojrzenie było sygnałem, na który czekał, mężczyzna odwrócił Jannę delikatnie i ułożył jej
łopatki na swojej piersi. Przy trzymał ją, kładąc prawe ramię na mostku. Poczuła za sobą jakiś ruch,
zobaczyła, że jej ciało się unosi. Potem woda zawirowała, gdy silne nogi wykonały nożycowy ruch,
popychając ich oboje do przodu.
Z poczuciem ulgi Janna przestała walczyć z zimnem i morzem, bez słowa poddając się sile
nieznajomego. - Doskonale - usłyszała nagle głęboki głos.
- Uspokój się. Jesteś bezpieczna.
Jak wszystko w tym nieznajomym, głos był potężny i brzmiał głucho. .
- Jesteśmy już prawie na łodzi.
Próbowała odpowiedzieć, ale stwierdziła, że to ponad jej siły. Słowa wirowały w umyśle, nie łącząc
się ze sobą. Uświadomiła sobie, że już nie, jest jej zimno. Najwidoczniej zdrętwiała i straciła czucie.
- Muszę wejść na pokład. Trzymaj się drabinki, dopóki cię nie wciągnę. Dasz sobie radę?
Świat wirował leniwie wokół Janny.
- Słyszysz mnie?
Janna patrzyła na mężczyznę i zastanawiała się, czego właściwiej od niej chce. I wtedy dostrzegła, że
wciska jej lewą rękę w szczeble drabinki. Nagle nabrała ochoty, by wybuchnąć śmiechem. Wielka
opalona dłoń oplotła jej palce wokół szczebla. Nieznajomy sięgnął po jej prawą rękę i natrafił na
plastykowy pojemnik.
- Teraz możesz go puścić - powiedział. - Nie będzie ci potrzebny. Jesteś bezpieczna.
Niski głos dudnił i odbijał się echem wzdłuż kręgosłupa Janny jak daleki grzmot, docierając do niej
jak przez mgłę. Zrozumiała sens słów obcego. Była bezpieczna. Wiedziała, że jest bezpieczna, od
chwili kiedy poczuła jego silne dłonie wydobywające ją z lodowatej wody.

background image

Wolno, z bólem wyprostowała palce i pojemnik wypadł jej z ręki. Tonął szybko, niczym blady cień
rozpływający się w głębinie morza. Ponaglana przez mężczyznę, chwyciła drabinkę drugą ręką i
zacisnęła na niej palce. Widziała, jak obcy łapie niski metalowy reling biegnący wzdłuż burty. Napiął
mięśnie i wydostał się z wody bez wysiłku, tak jakby wychodził z wanny lub płytkiego basenu. Zanim
dotarły do niej wszystkie implikacje tego faktu, poczuła, że nieznajomy wyciągają z wody i niesie do
kabiny, jakby ważyła tyle, co bańka mydlana.
- Trzymaj się mnie.
Janna posłuchała, a świat wokół niej zawirował.
Wyczuwała, że stopy opierają się o coś twardego, a w następnej chwili ugięły się pod nią kolana.
Jedynie silne ramię podtrzymujące ją w pasie uchroniło przed upadkiem na pokład. Objęła mężczyznę
zdrętwiałymi dłońmi, a on wrzucił bieg i otworzył przepustnicę. Rozległ się warkot silników i łódź
ruszyła do przodu, w głąb zatoki.
Przez długie minuty słychać było tylko grzmot potężnych silników. Potem zgasły. Mężczyzna zo-
stawił ją i wyszedł, by przycumować łódź; wrócił po chwili. Szybkimi, pewnymi ruchami zaczął
zdejmować z niej ubranie. Pokręciła niepewnie głową i próbowała odpychać jego ręce. Ale to tak,
jakby westchnieniem chciała powstrzymać przypływ. Rozpaczliwie szukała w sobie sił, ale dygotała
jak w febrze i to wyczerpywało jej energię.
- Nie walcz ze mną, mały wojowniku - zadudnił łagodnie. - Nigdy się nie rozgrzejesz w tym mokrym
ubraniu.
Janna spojrzała na mężczyznę niespokojnymi oczami. Chciała zapytać, kim jest, skąd się tu wzięła i
dlaczego jest jej tak straszliwie zimno. Wydała tylko dziwny jęk, gdy nagle straciła resztkę sił i świat
wokół niej pociemniał..
Kruk pochwycił ją, zrzucił resztki ubrania i zaniósł do swej wielkiej koi. Pulsująca żyła na gładkiej
szyi kobiety budziła nadzieję, ale skóra była zbyt zimna. Zerwał koce, osuszył ją najlepiej jak potrafił i
dopiero potem wsunął do pościeli. Rozebrał się szybkimi ruchami, sięgnął jeszcze do szafki po
specjalny koc, a następnie wsunął się na koję obok niej.
- Nie wiem, czy mnie słyszysz - powiedział, układając kobietę na swym potężnym ciele - ale zaraz się
rozgrzejesz. Ten polarny koc odbija do środka każdą odrobinę ciepła. Tobie samej niewiele by
pomógł, ale kiedy poleżę tu z tobą, zadziała lepiej niż ognisko. Jestem za wielki,' by wystudziło mnie
parę minut w letnim oceanie.
Kobieta nie odpowiedziała. Konwulsyjne drżenia jej ciała trwały zbyt długo i teraz nie mogła sama się
rozgrzać. Kruk rozwinął polarny koc i owinął ich oboje. Wewnętrzna powierzchnia lśniła odcieniami
srebra; zewnętrzna, utrzymująca ciepło, była ciemnogranatowa, jak mokra flanelowa koszula, leżąca
w strzępach obok koi.
Delikatnie masował kobietę, uspokajając i z wolna rozgrzewając jej zesztywniałe mięśnie. Po długiej
chwili rozluźniła się nieco. Przesunął się lekko, mocniej przyciskając ją do swego rozgrzanego ciała.
Wymruczała coś niewyraźnie i przytuliła się instynktownie.
Kruk masował jej wąskie delikatne plecy aż po miękkie, kobiece pośladki. Ciało miała wciąż zimne,
ale nie przemarznięte; przestała jej grozić hipotermia. Uśmiechnął się i poczuł satysfakcję. Choć raz
jego wielkie ciało przydało się do czegoś więcej niż do ściągania dyskretnych spojrzeń przechodniów.
Zastanawiał się, czy kobieta będzie przestraszona, gdy się obudzi i zobaczy, co za stwór wyłowił ją z
morza.
Miał nadzieję, że nie. Nawet prawie nieprzytomna i kompletnie wyczerpana, wydawała się smukła i
bardzo kobieca. Tak wspaniale było też trzymać ją w ramionach.
Dotyk jej ciała działał na Kruka z mocą, która w innych okolicznościach pewnie odebrałaby mu
oddech; nawet teraz groziło mu coś takiego. Biodra uwypuklały się gładko pod jego dłońmi. Piersi
miała miękkie, a sutki twarde niczym kamyki. Zastanawiał się, czy zareagowałyby podobnie na żar,
jak na zimno - żar ciała podnieconego mężczyzny. Czy kochałaby się z tą samą żywiołową pasją i
odwagą, z jaką stawiała czoło sztormowi ?
Ta myśl wypędziła z jego ciała ostatnie resztki chłodu. Ogarnęła je gorąca, słodka ociężałość. Nagle
całą siłą woli musiał poskramiać te natrętne, gwałtowne myśli, jakby były wpadającym w sieć dzikimi
łososiami. Zaufała mu, oddała się pod jego opiekę, choć musiał dla niej wyglądać równie przerażająco
jak morze. Nie mógł nadużyć tego zaufania, tak jak nie mógł pozwolić, by utonęła na jego oczach.
- Słyszysz mnie? -zapytał cicho. - Wszystko będzie dobrze. Parę godzin snu, dobre gorące jedzenie,
kilka dni lenistwa i będziesz mogła pobić mnie jedną ręką.

background image

Sama myśl, że ktoś mógłby tego dokonać, wywołała uśmiech na twarzy Kruka. Uśmiechał się jeszcze,
gdy głowa kobiety poruszyła się lekko i wielkie oczy spojrzały na niego przez gęste rzęsy.
Janna zamrugała powiekami, próbując połączyć jakoś to miękkie ciepło pod nią z dziwnie łagodnymi
oczami tak blisko jej twarzy.
- Jesteś bardzo ciepły - wymruczała wolno, z trudem wymawiając każde słowo.
- A ty wprost przeciwnie - odparł, wyraźnie rozbawiony, i przesunął dłonią wzdłuż jej chłodnego,
nagiego uda.
- Wiem - westchnęła i ułożyła głowę na jego piersi.
Była zbyt zmęczona, by mieć otwarte powieki. - Co się ... stało?
- Śpij - rzekł cicho, naciągając koc na jej mokre włosy. - Przypomnisz sobie wszystko, kiedy się obu-
dzisz.
Poczuł ciepły oddech dziewczyny. Jej ciało przestało być lodowate. Stało się ciężkie i odprężone.
Zasnęła. Okazała mu tym zaufanie, które zalało Kruka innym rodzajem ciepła, rozjaśniającego
delikatnym blaskiem najciemniejsze zakątki jego duszy. Przytulił się mocniej i zasnął, otoczony
zapachem kobiety i morza.
Janna budziła się z trudem. Wyciągnęła rękę, szukając przełącznika elektrycznego koca. Musiało jej
być bardzo zimno, kiedy kładła się do łóżka; ustawiła regulator na wysoką temperaturę.
Nawet poduszka była gorąca. Palce na oślep szukały regulatora Umieszczonego gdzieś pośrodku
łóżka. Coś poruszyło się pod jej dotknięciem. .

.

- Ostrożnie, kobieto. Wpływasz na niebezpieczne wody.

-

Janna gwałtownie otworzyła oczy i uniosła głowę, wspierając się na łokciu. Pod wpływem
energicznego ruchu dziwaczny srebrzysty koc zsunął się na bok, odsłaniając nagą męską pierś o
wymiarach budzących onieśmielenie. Czarne włosy lśniły równym klinem, który zwężał się w okolicy
brzucha. Niżej włosy rozrastały się w czarną gęstwinę. Tam właśnie znajdowała się jej dłoń. Z cichym
okrzykiem Janna cofnęła rękę.
- Przepraszam, ja...
I nagle dostrzegła, że jest równie naga jak ten olbrzym, który poruszył się pod jej dotknięciem. Leżała
na jego ciele, a piersi wspierały się na muskularnym ramieniu.
- Kto... co ... ?
- Ludzie nazywają mnie Krukiem - powiedział głosem tak głębokim, że aż wibrującym. - A jeśli
chodzi o to...
- Mniejsza z tym - przerwała szybko, czując, jak rumieniec oblewa ją od piersi po policzki. - Może
zwariowałam, ale nie zapomniałam, o czym uczono nas na lekcjach biologii w ósmej klasie.
- Biologii? - zapytał, sięgając po koc, który z każdą chwilą zsuwał się coraz bardziej.
- O rozmnażaniu- odparła zwięźle.
Śmiech Kruka budził dreszcze. Był to dźwięk tak potężny, jak to męskie ciało. ...
Janna zarumieniła się jeszcze bardziej. Zimna woda musiała całkiem zamrozić wszystkie komórki jej
mózgu.
I nagle pojawiły się wspomnienia. Zimno. Sztorm.
Woda. Srebrzysty dysk unoszący się straszliwie daleko nad głową. Wszystko to powróciło z potworną
mocą. Patrzyła na mężczyznę, leżącego tak blisko przy niej. Silne dłonie. Czarne oczy. Głos gromki
jak odgłos fal, uderzających o skały, a jednocześnie ciepły i pieszczotliwy. Instynktownie wiedziała,
że jest bezpieczna przy tym człowieku.
- Ocaliłeś mi życie.
- Walczyłaś ze wszystkich sił - odparł. - Pomogłem ci tylko odrobinkę.
Janna spojrzała na szerokie silne dłonie, trzymające ten dziwaczny koc i okrywające ją ciepłą tkaniną.
Gdyby nie te dłonie, zginęłaby podczas sztormu. Wiedziała o tym.
- Odrobinkę? - powtórzyła miękko. - Czy uratowanie komuś życia to drobiazg?
Kruk popatrzył na swoją dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, i pokiwał głową.
- Masz rację. Nie jest to drobiazg - rzekł, udając, że chodzi mu o rozmiary swojej pięści. Obojętnie,
jakby był sam, podniósł się i owinął nagie biodra granatowym prześcieradłem. - Ciepło ci? - zapytał z
troską.
- Tak, dziękuję - odparła Janna. Znowu obudziły " się wspomnienia. Było jej tak zimno, że prawie nie
"" czuła pokładu pod stopami. Nie była wstanie ustać, płynąć, nawet oddychać. - Gdyby nie ty:..

.

background image

- Zawsze byłem większy od otaczających mnie ludzi. - Kruk wzruszył potężnymi ramionami. - Dobrze
wiedzieć, że mogę się przydać do czegoś więcej niż wyciąganie sieci i straszenie dzieciaków.
Janna zamrugała powiekami, wyczuwając w tym rzeczowym tonie ból samotności. Mimo surowego
wyglądu· i męskiej siły Kruk nie był człowiekiem nieczułym. Odruchowo położyła dłoń na muskular-
nym ramieniu.
- Założę się, że dzieciaki raczej cię gonią, niż przed tobą uciekają -powiedziała cicho. - Wiedzą, że z
tobą będą bezpieczne. Ja wiedziałam - dodała, a jej oczy szukały jego spojrzenia. - Kruku, nie wiem,
jak ci dziękować...
-Na pewno chce ci się pić - przerwał jej.
Janna uświadomiła sobie nagle dwie rzeczy: Kruk nie życzył sobie podziękowań i rzeczywiście
chciało jej się pić. Miała wrażenie, że zamiast języka ma w ustach papier ścierny.
- Tak - odparła skwapliwie.
- Zawsze tak jest, jeśli ktoś napije się słonej wody.
Mam herbatę, kawę, wodę i zupę. - Herbatę, proszę.
Próbowała nie patrzeć, jak Kruk zręcznie wyskakuje z koi. Próbowała, ale to było niemożliwe. Był tak
wielki, że wypełniał sobą całą kajutę. Owinięte na biodrach granatowe płótno wyglądało na nim
bardziej jak ręcznik niż prześcieradło. Janna pochodziła z rodziny, w której mężczyźni byli wysocy i
muskularni, ona sama też miała metr siedemdziesiąt trzy wzrostu, ale człowiek zwany Krukiem był
olbrzymem.
Był też pociągający. Niepohamowany i dziki jak otaczająca ich kraina. Pierwotna siła i wytrzymałość
tego mężczyzny oddziaływała na zmysły dziewczyny podobnie jak smutek i samotność ukryte
głęboko w jego czarnych oczach. Silny, pełen życia, samotny. Kruk robił na niej ogromne wrażenie,
podniecał ją już od chwili, gdy przebudziła się, czując jego męskie ciepło.
Jaka szkoda, że ona nie działa na niego w ten sam sposób. Wargi Janny rozciągnęły się w smutnym
uśmiechu. Obudziła się naga w łóżku z najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego w życiu
spotkała. A on potraktował ją jak siostrę. Była do tego przyzwyczajona. W końcu była siostrą, siostrą
trzech silnych i odważnych mężczyzn. Zawsze bolało ją jednak to, że jak siostrę traktował ją były
mąż.
Właściwie nie powinnam się dziwić, że nie pociągam fizycznie, pomyślała ze smutkiem. Zdmuchnęła
z czoła kosmyk wilgotnych włosów i westchnęła. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach
nie żywiła złudzeń co do swego wyglądu. Jej bracia twierdzili, że jest oszałamiająca. Janna jednak
uznała, że ludzie tak właśnie mówili o wysokich kobietach, które lubili, a które nie wyglądały jak
słodkie, jasnowłose laleczki, istoty tak uwielbiane przez mężczyzn. Janna wiedziała, że wyłowiona z
morza, na wpół żywa i sina z zimna, musi być równie pociągająca jak wyrzucona na plażę meduza.

.

Nic dziwnego, że Kruk nie chciał jej wdzięczności.
Ten biedny człowiek był pewnie przerażony samą myślą o tym, że taka wstrętna topielica chciałaby
się z nim kochać. I miał się o co martwić. Niewiele by zyskał, przyjmując ofertę. Nie miała
doświadczenia. Na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy kochała się z mężem podczas ich
krótkiego "małżeństwa" .
- Takie smutne oczy - zauważył Kruk. - Martwisz się tym, co się stało? Nie przejmuj się. Odwiozę cię,
dokąd zechcesz, jak tylko przycichnie sztorm. A co do łodzi... - Wzruszył ramionami. - Dopilnuję,
żebyś dostała nową. I to z porządnym silnikiem.
Janna opuściła powieki, by ukryć gromadzące się pod nimi łzy. Po chwili dotarła do niej uwaga o
silniku. Szeroko otworzyła oczy.
- Skąd wiesz, że miałam kłopoty z silnikiem?
- Nikt dla rozrywki nie wiosłuje do brzegu w czasie sztormu - odparł sucho. - Kostka cukru czy dwie?
- Mam uczucie, jakbym zjadła już pięćdziesiąt - odparła, rozcierając lewą rękę. - Dwie proszę. Skąd
wiesz, że piję herbatę z cukrem?
- Wyglądasz na kobietę, która potrafi cieszyć się życiem - odparł rzeczowo. - Wciąż czujesz kurcze w
ramieniu?
- Miałam kurcz? - zdziwiła się, spoglądając na lewe ramię. Nie była pewna, co miał na myśli, mówiąc
o tej radości życia.
- Nie pamiętasz?
Janna zmarszczyła czoło.

background image

- Pamiętam, że ten przeklęty silnik zapalał i gasł, aż wreszcie zdechł zupełnie. Pamiętam, że
wiosłowałam. - Spojrzała na swoje dłonie. Były zaczerwienione, poocierane, z kilkoma pęcherzami od
uchwytów wioseł.
- Pamiętam, że było mi zimno.
- A że wybierałaś wodę?
- Pewnie. Kiedy tylko mogłam. - Skrzywiła się. - Wyraźnie nie dość często.
- A co pamiętasz po tym, jak zobaczyłaś "Czarną Gwiazdę"?
Janna rozejrzała się po pięknie wykończonym wnętrzu łodzi.
- To jest "Czarna Gwiazda"? - spytała, szerokim gestem ręki wskazując kajutę i natychmiast pospiesz-
nie podciągnęła koc, który zsunął się z jej piersi.
Kruk skinął głową. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał się od spoglądania tam, gdzie jedna
sutka wyłaniała się spod srebrzystych fałd. Rumieniec, jaki pojawił się na twarzy Janny, gdy
uświadomiła sobie, że jest naga w łóżku z obcym mężczyzną, przekonał Kruka, że nie jest
przyzwyczajona do takich przebudzeń. Nie była też dzieckiem. Przypuszczał, że już kilka lat temu
przekroczyła dwudziestkę.
Dlatego też nie zareagował, nie przesunął dłonią wzdłuż jej ciepłego, smukłego ciała, by dotrzeć do
tego miejsca, którego dotknięcie rozpaliłoby zmysły dziewczyny. Kochałaby się z nim, gdyby tylko o
to poprosił. Przepełniała ją wdzięczność za to, że wyłowił ją z zatoki.
Skrzywił się. Mimo swego imienia i wyglądu nie był przecież drapieżnikiem. Nie wykorzysta tej
sytuacji. Kiedy opadną chwilowe emocje, dziewczyna będzie żałować, że z wdzięczności ofiarowała
to, co powinna oddać z miłości.
Ale nie jemu. Doświadczenie nauczyło go, że nie jest typem mężczyzny kochanym przez kobiety. Był
za wielki, za silny, za szorstki, za bardzo indiański. A co gorsza, nieodmiennie pociągały go takie
kobiety, jak ta delikatna i cudownie gibka dziewczyna, którą znalazł walczącą z morzem. Zwykle
potem takie kobiety rozczarowywały, brakowało im poczucia humoru i odwagi, które cenił bardziej
niż wygląd.
Angel była inna. Miała w sobie odwagę dziesięciu mężczyzn. Tak jak kobieta, która obserwowała go
teraz czystymi srebrzysto-zielonymi oczami. Ufała mu.
Delikatnie otulił kocem ramiona Janny, zasłaniając kuszącą różową sutkę.
- Masz ochotę na śniadanie? - zapytał.
- Sama nie wiem. A jak myślisz, na co mogę mieć ochotę? - odpowiedziała pytaniem.
Z zakłopotaniem zdała sobie sprawę, że zachowuje się prowokacyjnie, i poczuła ulgę, że Kruk
pozostaje obojętny. I zaraz usłyszała własne słowa, w których niemal żądała, by Kruk zareagował na
jej pragnienia. Jęknęła cicho, czując, że znów się rumieni.
- Uratowałeś ciało, ale obawiam się, że mózg został na dnie zatoki.
- Poszukam go, kiedy będę łowił ryby na obiad - obiecał z powagą, lecz oczy błyszczały mu jak
polerowane gagaty. - Czy masz jakieś imię, czy jesteś szamanką która swego imienia nie zdradza
nikomu?
- Nazywam się Janna Moran - odparła. Ostrożnie wysunęła ramię spod śliskiego koca i wyciągnęła
dłoń. - A ty jesteś ... Kruk?
- Tak.- Ujął jej palce.
Przez moment uśmiechali się do siebie bez słowa, dostrzegając niezwykłość tej prezentacji po tym,
gdy wcześniej obudzili się nadzy i objęci ramionami. W porównaniu ze stwardniałą dłonią Kruka
palce Janny były szczupłe i bardzo delikatne. Pamiętał ich dotyk.
- To imię czy nazwisko? - zapytała Janna, gdy Kruk uwolnił jej dłoń i szybko się odwrócił.
- Kiedy wypełniam dokumenty, to jest nazwisko, a moje imię brzmi Carlson. Prywatnie większość
ludzi nazywa mnie Krukiem. . .
Zawahał się, myśląc o Angel. Ona i Grant nazywali go Carlsonem. Ale Grant nie żył. Teraz tylko
Angel nazywała go Carlsonem ... i Miles Hawks,. Sokół, mężczyzna, którego kochała Angel. Tak, on
tez mówił do niego: Carlson.
Kruk uśmiechnął się lekko, wspominając, jakie miotały nim uczucia, gdy odkrył głębię miłości Angel
do innego mężczyzny. Powinien chyba nienawidzić Sokoła. Ale nienawiść była niemożliwa. Sokół
ocalił Angel. Kruk kochał go za to jak przyjaciela.

background image

- Ale nie wszyscy nazywają cię Krukiem - odezwała się cicho Janna, dostrzegając na jego ustach pełen
rozrzewnienia uśmiech. Chciała zapytać, kim była kobieta, która potrafiła wywołać taki uśmiech na
jego twarzy. Milczała jednak. - A jak ja mam cię nazywać?
- Kruk. Teraz tak o sobie myślę.
Czując się tak, jakby dostała prezent, Janna uśmiechnęła się.
- Kruk - powtórzyła.
Uśmiechnął się także, niepewny, jakie myśli kryje spojrzenie srebrzysto-zielonych oczu.
- Czy ktoś na ciebie czeka? - spytał.
- Czeka?
Zmieszanie Janny powiedziało Krukowi więcej niż jakiekolwiek słowa. Żyła samotnie jak on i już tak
długo, że nie przyszło jej nawet do głowy, by ktoś mógł się o nią martwić.
- Mąż, kochanek, rodzina, przyjaciele - powiedział cicho, wpatrując się w jej oczy. - Ktokolwiek, kto
może się martwić, że wypłynęłaś małą łódką podczas sztormu.
- Aha. - Janna roześmiała się lekko i wzruszyła ramionami.
- Nie. Mam dwadzieścia cztery lata i jestem wolna. Od paru lat nie mam męża, dzieci nie miałam
nigdy. Przyjaciele nie spodziewają się mnie w Seattle aż do września, a dopóki w terminie płacę
czynsz, moja gospodyni nie dba o to, co się ze mną dzieje. Ona pije, rozumiesz. Zapłaciłam za
sierpień, więc nie będzie się martwić, nawet jeśli nigdy nie wrócę.
Kruk sam nie wiedział, co zdziwiło go bardziej: fakt, że Janna była kiedyś mężatką, czy to, że przez
najbliższe kilka tygodni miała zamiar przebywać zupełnie sama na Wyspach Królowej Charlotty.
- Jesteś tu na wakacjach? - zapytał.
Janna znowu wzruszyła ramionami.
- Mniej więcej. Muszę zrobić kilka rysunków do książki przyjaciółki o tych wyspach. Od tygodni
próbuję się dostać do Zatoki Totemu, ale zawsze coś mi się przytrafia.
- Coś ?
- Zwykle deszcz. Często mgła. Czasem wiatr.
Kruk uśmiechnął się.
- Witaj na Wyspach Królowej Charlotty.
- Tak. Witamy w piekle. - Janna roześmiała się, łagodząc ostre słowa. Przycichła.
Na chwilę jej oczy nabrały zupełnie srebrzystej barwy. Kruk dostrzegł w nich pasję, namiętność i
emocje.
- Nigdy jeszcze nie widziałam bardziej dzikiej okolicy - stwierdziła - ani piękniejszej. Te wyspy są ...
żywiołowe. Mam wrażenie, że stwarzanie świata trwa tu nadal. - Zawahała się i dodała cicho: - To tak,
jakby te wyspy miały specjalną umowę z czasem. Czas przypływa tu, a potem rozdziela się i opływa
je z obu stron, tak jak morze. Inne miejsca się zmieniają, ale nie te wyspy. Zawsze takie były, pełne
tajemniczego piękna. Czas tutaj nie istnieje. Tylko wiatr i mgła.
Po raz drugi od spotkania z Janną, Kruk poczuł dreszcze. Inni zauważali, że wyspy posiadały aurę
dzikości, ale dla tych ludzi "dzikie" oznaczało zacofane, wrogie, brutalne. Obawiali się surowej potęgi
wysp i tajemniczego wrażenia bezczasowości. W Jannie to wszystko nie budziło strachu, choć omal
nie zginęła, badając tę krainę.
- Tak - przyznał Kruk. -Ja też kocham te wyspy. - Przypływam tu, by znaleźć spokój.
- A teraz los zesłał ci gadatliwą turystkę - skrzywiła się Janna. – Przykro mi.
- Nie ma sprawy - odparł. - Jesteś kobietą, która rozumie ciszę. Nie będziesz mi przeszkadzać.
Zastanowiła się, co musiałaby zrobić kobieta by przeszkodzić Krukowi. Nie miała wątpliwości, że
musi to być kobieta, nie mężczyzna. Były mąż uświadomił jej, że istnieją mężczyźni, którzy spotykają
się i żenią z kobietami, ale których seksualnie może pociągać tylko inny mężczyzna. Była jednak
pewna, że Kruk do nich nie należał.
Z cichym westchnieniem Janna uznała, że Kruk jest taki jak większość mężczyzn: pociągają go
blondynki o wielkich, sarnich oczach. Stare powiedzenie, że panowie wolą blondynki, było
prawdziwe. Tak samo jak żołnierze, złodzieje, poeci i dziwacy. Kobiety o brązowych włosach mogą
nie istnieć, choćby miały nie wiadomo jakie poczucie humoru.
Nikogo nie obchodziło, czy blondynka w ogóle ma poczucie humoru.
- Nie powiedziałaś, czy zjesz śniadanie - przypomniał Kruk. Spojrzał przez ramię na czajnik z wodą,
ustawiony na małym palniku obok koi. - Jesteś głodna?

background image

- Chyba żartujesz. To, co słyszysz, to nie odgłosy burzy, tylko w brzuchu mi burczy - oznajmiła,
podkreślając wypowiedź dramatycznym gestem ręki i natychmiast gwałtownie pochwyciła zsuwający
się koc.
Kruk szybko odwrócił wzrok. Nie powinna wiedzieć,. że mimowolnie znów pokazała mu jędrną pierś
o tak jedwabistej skórze, że aż zacisnął palce, by po nią me sięgnąć.
Czajnik zagwizdał, dając Krukowi tak wyczekiwany pretekst do odwrócenia głowy. Podniósł go z pal-
nika i nalał wody do dwóch kubków. Ciekawe, jak Janna by zareagowała, gdyby wyznał, że cudownie
dopasowała się do jego ciała. Taka miękka, sprężysta ... Gdyby to jednak powiedział, zabrzmiałoby to
niczym zachęta do rozmowy o seksie. Wiedział, że ona już tego nie chce. Okrywając kocem jej
ramiona, dostrzegł, jak opada w niej pożądanie. Migotliwe zasłony namiętności spadły, jakby nigdy nie
istniały.
Zastanawiał się, dlaczego odczuwa z tego powodu. smutek i gniew. Powinien bez skrupułów wziąć to,
co mu ofiarowała, nie zastanawiając się, z jakich powodów go pragnie. Inne kobiety chciały go albo
nie, i nie miało to właściwie znaczenia. Liczyła się tylko Angel. Angel odepchnęła go i od tej chwili
cierpienie stało się zwykłym elementem jego codziennego życia. wreszcie, na długo przez
spotkaniem Angel z Milesem Hawkinsem , Kruk zrozumiał, że pewne pragnienia nigdy się nie
ziszczą. Angel była jednym z nich. Mógł albo się z tym pogodzić, albo w walce zniszczyć samego
siebie.
W końcu to wybrał to pierwsze. Zaakceptował to w taki sam sposób, jak akceptował burze, płochliwe
ryby i własne potężne ciało, budzące lęk w mężczyznach i kobietach. Takie jest życie. Był tym, kim
był.
. I miłość była tym, czym była.
Nieziszczalnym marzeniem.

ROZDZIAŁ TRZECI
- Czy masz nóż? - mruknęła Janna.
Kruk dosłyszał złość w jej stłumionym głosie.
Obserwował ją, rozciągając w uśmiechu osłonięte czarnym wąsem wargi. Janna klęczała nad
potokiem i płukała namydlone włosy. Pełne gracji linie jej ciała uwydatniała jego własna flanelowa
koszula. Spod niej wystawały gładkie, jasne łydki o naprężonych mięśniach.
- Mam - odparł Kruk.
- To dobrze. Zetnij ten kołtun.
- Mam lepszy pomysł.
- Zgolić włosy? - zapytała. - Zgoda!
Nie tylko usłyszała, ale i wyczuła śmiech Kruka, gdy uklęknął obok niej na porośniętym mchem
gruncie . Otarł się piersią o jej plecy i wsunął palce w namydloną masę włosów.
- Nie miałam zamiaru zmuszać cię do mycia mojej głowy.
- Ręka wciąż cię boli, prawda? Niech odpocznie. Chcę ci tylko pomóc.
- Odkąd wyłowiłeś mnie z zatoki, nic nie robiłam, tylko leżałam i odpoczywałam - zaprotestowała.
- Trwało to całe trzydzieści godzin - zauważył ponuro. - Co za lenistwo. Będę musiał złożyć na ciebie
skargę w biurze turystycznym.
- Ale ...
- Sza - huknął Kruk. - Uwielbiam długie włosy u kobiet. Pozwól, że się nimi pobawię.
Na to Janna nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Zbyt pochłaniał ją dotyk wielkich, lecz delikatnych
dłoni, masujących skórę jej głowy. Poczuła dreszcze.
- Zimno ci? - spytał z troską.
- Wszystko w porządku - odparła szybko, tłumiąc kolejne drżenie.
To była prawda. Nie było jej zimno, choć miała na sobie tylko dwie warstwy odzieży - wszystko
pożyczone od Kruka. Miękka bawełniana koszulka utrzymywała ciepło ciała, a gruba flanelowa
koszula chroniła przed podmuchami wiatru, który chwilami docierał aż do granicy lasu. To dotyk
Kruka wzbudził w niej drżenie, ale nie chłód.
- Pospieszę się - obiecał.
Janna powstrzymała się od wyjaśnień. Milczała.
Bała się otworzyć usta, by nie westchnąć z rozkoszy.
Mój mózg chyba rzeczywiście leży na dnie zatoki, pomyślała niechętnie.

background image

Mózg tak, ale końcówki nerwów nie.
Myśl o Kruku jak o jednym z braci.
Janna próbowała zastosować się do własnej, tak znakomitej rady. Nie podziałało. Bracia dotykali jej
włosów tylko po to, by za nie pociągnąć. Nigdy nie masowali jej głowy takimi zmysłowymi ruchami.
Więc myśl o Kruku jak o swoim fryzjerze. On ciągle dotyka twoich włosów.
Janna spróbowała tak myśleć. Bez rezultatu.
Kruk był... Krukiem. Najbardziej intrygującym ze wszystkich mężczyzn, jakich spotkała. Pod szorstką
powierzchownością krył się człowiek zdolny do czułości, śmiechu i tego milczenia, które sprawiało,
że Janna czuła się spokojna.
Czuła, że jest to mężczyzna zmysłowy, taki, który sprawiłby, że rozkosz rozpaliłaby jej ciało jak
pochodnię. To powinno ją przestraszyć. Od dnia rozwodu żaden mężczyzna tak jej nie pociągał. Była
zbyt wrażliwa, zbyt niepewna. Mimo zapewnień jej rodziny i rodziny Marka, wciąż w głębi duszy
wierzyła, że gdyby okazała się bardziej kobieca, Mark stałby się prawdziwym mężczyzną. Po dwóch
latach wciąż nie zdołała zapomnieć o gnębiących ją pytaniach: czy gdyby była wyższa, a może niższa,
o jaśniejszej, może ciemniejszej cerze, grubsza czy szczuplejsza, to bardziej pociągałaby Marka
fizycznie?
Doszła już do tego, że nie mogła patrzeć na siebie w lustrze, by nie widzieć kobiety, która nie potrafi
seksualnie zainteresować mężczyzny. I nagle znalazła się głęboko pod wodą. Obudziła się naga w
ramionach nagiego mężczyzny. Krótko mówiąc, miała ogromną szansę, by zainteresować sobą
Kruka... szansę, jakiej nie miała żadna kobieta. I co z tego wyszło?
On tylko okrył ją kocem.
Przygryzła wargi. Pomyślała, że być może jej rodzina i krewni Marka, w ogóle wszyscy, się mylili.
Może czegoś jej brakowało, czegoś, co mogłoby podniecić mężczyznę·
Wbiła w mech smukłe palce tak, że aż zbielały jej kostki. Zmusiła się, by przestać myśleć o Marku i
smutnej pomyłce, jaką było ich małżeństwo. To wszystko stało się przeszłością. Mark pogodził się z
tym, kim jest i kim nie jest, i ułożył sobie życie. Ona też powinna o tym pomyśleć.
Strumienie chłodnej piany ściekały do potoku i znikały natychmiast. Na twarzy Janny pozostały
resztki piany, które szczypały w oczy. Janna bezskutecznie ocierała policzki, rozgniewana, że stacza
walkę o szacunek dla samej siebie. Przecież wiele mogła zaproponować mężczyźnie. Potrafiła
prowadzić inteligentną rozmowę, świetnie gotować, nieźle sprzątać, rozpoznawać stwory, które
pełzały lub pływały u wybrzeży całego świata. Była zdrowa, miała ładne zęby, kochała dzieci i
zwierzęta, i miała poczucie humoru.
Więc dlaczego ta lista cnót wpędza ją w depresję? Janna westchnęła i poruszyła się nerwowo, jakby
próbowała uciec przed własnymi myślami.
- Nie ruszaj się, bo mydło dostanie ci się do oczu.
- Przecież i tak ledwie widzę - mruknęła, znów ocierając twarz.
- Przepraszam - wymruczał Kruk. - Wiedziałem, że nie powinienem pchać się z moimi niezgrabnymi
łapami. Świetnie sobie radziłaś beze mnie.
Janna chwyciła go za nadgarstki i przytrzymała.
- Nie przerywaj. Proszę. To cudowne uczucie - powiedziała, odwracając głowę, by spojrzeć na Kruka.
To był błąd. Opalona skóra, ostre czarne linie wąsów i brwi:;. wszystko to uderzyło w nią jak seria
ciosów i odebrało oddech. Westchnęła, próbując mu wytłumaczyć to, czego sama nie rozumiała.
- Nie wiem, czemu jestem taka opryskliwa. Przypuszczam, że mój dobry nastrój utonął w zatoce
razem z mózgiem. Przepraszam.

Kruk spojrzał na zalaną pianą twarz Janny. Wilgotne, rozchylone wargi miały ten sam malinowy kolor
co czubek piersi, który widział niedawno. Gdy sobie to uświadomił, poczuł, jak ciało ogarnia fala
podniecenia. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby teraz byli nadzy.
Natychmiast odsunął tę myśl. Zbyt wiele lat cierpiał z powodu kobiety, która nie była mu
przeznaczona.
Nie miał zamiaru zaczynać wszystkiego od początku. Janna znalazła się tu przypadkiem, nie z
wyboru. W normalnych okolicznościach nigdy by się nie zgodziła na wspólne spędzanie czasu z takim
człowiekiem jak on. Jeśli miałaby jakiś wybór. Sztorm odebrał jej tę możliwość i zmusił do pobytu z
Krukiem w Zatoce Totemu. Gdyby wykorzystał to i jej wdzięczność, która łagodziła spojrzenie
wspaniałych oczu Janny, znienawidziłby samego siebie. Kiedy minie burza, odwiezie ją do Masset.

background image

Staną na przystani, podadzą sobie ręce i uśmiechną się niepewnie na pożegnanie, niczym para ludzi,
którzy normalnie nigdy by się nie spotkali.
- Kruku?
Uśmiechnął się smutno, wysunął dłoń z włosów Janny i sięgnął po ręcznik. Z niezwykłą delikatnością
przytrzymał jej głowę i otarł z twarzy pianę.
- Zakryj oczy, a ja spłuczę ci włosy.
Janna chciała zaprotestować, lecz umilkła. Miała też ochotę spytać, czy to przez nią jest taki smutny;
zrezygnowała jednak. Przynajmniej miała taki zamiar, do chwili, gdy usłyszała własny głos:
- Coś się stało? - zapytała, powstrzymując na chwilę dłoń Kruka.
- Nic nowego - odparł z prostotą. - I nic naprawdę złego. Odwróć się. Jeśli mydło dostanie się do oczu,
będziesz płakać.
- I bez tego mam ochotę płakać, ale nigdy tego nie robię - oznajmiła, wpatrując się w ciemne oczy
Kruka.
Czubkiem palca lekko musnął koniuszek jej nosa. - Po wczorajszych przejściach masz w sobie jeszcze
sporo adrenaliny.
Delikatnie, choć stanowczo odwrócił dziewczynę.
Szybko spłukał mydło z jej włosów, nie próbując dłużej zachwycać się ich zmysłowym ciężarem.
Polał je najpierw zimną wodą z potoku, potem ciepłą z wiadra, podgrzanego na palniku.
Janna westchnęła głośno. - Cudowne uczucie.
Kruk uśmiechnął się, zmywając ostatnie ślady piany.
Mokre włosy dziewczyny wydawały się niemal czarne, a jednak lśniły iskrami mahoniu i złota.
Zastanawiał się, jak wyglądały w słońcu. Czy te długie pasma były rudobrązowe czy cynamonowe?
Czy były proste Jak jego, czy owijałyby się kusząco wokół palców?
Klnąc w duchu, Kruk starał się przestać o tym myśleć. Wycisnął wodę z włosów Janny i zaczął
osuszać je ręcznikiem. Wydawały się bardzo Miękkie i śliskie, lśniące jak mokry jedwab.

.

- Sama to zrobię - powiedziała dziewczyna, czując się winna, że sprawia mu tyle kłopotu. - Przybyłeś
tu szukając samotności, a nie żeby pracować jako fryzjer.
- Zaczekam na ciebie przy brzegu. Lubisz małże?
- Nie. Uwielbiam małże. To coś zupełnie innego.
Kruk wyszczerzył zęby.
- Na surowo?
Janna opuściła ręcznik i uniosła głowę. Twarz miała zarumienioną, a oczy połyskiwały niczym słońce
przez mgłę.

.

- Surowe małże? - Spytała ostrożnie, niepewna, czy dobrze go zrozumiała. Lubiła małże, ale nigdy nie
zdołała się zmusić, by jeść je na surowo.
- Uhmm - mruknął.
- Czy to było uhm -tak, czy uhm -nie? -zapytała.
- Po prostu: uhmm. - Kruk roześmiał się. - A może potrawka z małży i surowe ostrygi na przystawkę?
- Dobry pomysł- oświadczyła pospiesznie i schowała twarz w ręcznik. Po chwili spytała: - A czy są
dobre?
- Ostrygi?
- Małże.
- Na surowo? -zapytał niewinnie. - Nie wiem. A są?
Janna znieruchomiała, słysząc w głosie Kruka nutkę rozbawienia. Podniosła głowę i spojrzała
badawczo na swego rozmówcę.
- Czy przypadkiem nie znasz moich braci? Przez całe lata prowadziłam z nimi takie rozmowy.
- Byli dobrzy?
- I surowi!
- Więc nie byli małżami. - Kruk błysnął zębami w uśmiechu.
- Och, ratunku - jęknęła Janna, zasłaniając twarz ręcznikiem.
- Myślałem, że nie chcesz mojej pomocy - odparł, odbierając jej ręcznik.
Janna mruknęła coś w odpowiedzi. Usłyszała za to śmiech Kruka. Zanim skończył ją czesać, ona także
się śmiała. Stała cierpliwie, a on z zadziwiającą łagodnością rozczesywał wilgotne sploty. Grzebień w
jego dłoni wyglądał jak zabawka dla lalek. Niesamowite, by silny, potężny mężczyzna potrafił czesać
w tak delikatny sposób.

background image

- Warkocz? – zapytał.
- Nie, bo nigdy nie wyschną. Nie pożyczysz mi noża.
- Nie. A może przynieść suszarkę?
- Jasne. I zrobić manicure, jeśli można – odparła złośliwie, przekonana że Kruk znów się z nią drażni.
- Nie znam się na lakierach do paznokci. Angel ich nie używa.
Głos Kruka zmiękł nagle przy słowie "Angel" i to powiedziało Jannie więcej niż cokolwiek innego.
- Jak rozumiem, ten anioł należy do gatunku bezskrzydłych, dwunogich i chodzących po ziemi.
Uśmiechnął się.
- Wciąż mi to powtarzała. Jednak nigdy jej nie uwierzyłem. - Pogładził dłonią włosy Janny. - Powi-
nienem pomyśleć o tym wczoraj.
- Byłeś zbyt zajęty ratowaniem mnie; żeby myśleć o aniołach.
- Miałem na myśli skrzynkę.
- Nie rozumiem.
- T o nie drocz się ze mną. - Delikatnie pociągnął za mokry kosmyk włosów dziewczyny. - Zeszłego
lata Angel zostawiła na łódce parę swoich rzeczy.
Przypomniałem sobie o tym dopiero teraz.
Janna zastanawiała się, czy Angel była tylko turystką, tak jak ona - dziś przebywającą tutaj, a nie
wiadomo gdzie we wrześniu. Czy raczej Kruk kochał Angel i stracił ją pod koniec lata? Czy Angel
miała zamiar wrócić? Czy dlatego zostawiła na łódce swoje rzeczy?
I czy dlatego Janna nie pociągała Kruka? Przygryzła wargi, by powstrzymać cisnące się do ust słowa.
Gdyby Kruk chciał, by Janna dowiedziała się o Angel, obeszłoby się bez niedyskretnych pytań typu:
Czy była twoją żoną? Czy wciąż jesteście małżeństwem? Kochacie się? Jesteście zaręczeni? Kim
jesteś, Carlsonie Kruku? Dlaczego twój smutek i śmiech sprawiają, że samej chce mi się śmiać i
płakać?
Janna przyglądała się, jak Kruk wkłada do wiadra szampon i resztę drobiazgów. Każdy jego ruch był
pełen siły i dziwnego piękna. Przypominał falę przypływu, energię płynną i nieskończoną, delikatną i
pełną mocy. Zwykle męska siła raczej ją denerwowała, niż fascynowała. Ale Kruk był inny.
- Gotowa? - zapytał, podnosząc wiadro.
Janna odwróciła się i ruszyła bez słowa przez poszarpany wiatrami, owiany mgłą cedrowy zagajnik.
Szła w stronę skalistego wybrzeża, gdzie morze spotykało się z lądem. Porośnięta trawą i ledwie
widoczna ścieżka była starsza niż strzelające ku niebu drzewa. Zastanawiała się, czy rodzina Kruka
pochodzi z zapomnianej wioski, której surowe cedrowe chaty i dzikie totemy z wolna ogarniał
wskrzeszony ponownie las. Czy to jego przodkowie wyrzeźbili te niesamowite wizerunki, które stały
ponad morzem niczym skamieniały ludzki krzyk?
- Ostrożnie -zawołał Kruk, przytrzymując Jannę, która potknęła się o wystający głaz. - Będziemy
musieli podwiązać ci skarpety.
Janna spojrzała na swoje stopy. Tenisówki przetrwały kąpiel w zatoce, a potem suszenie w kuchence.
Lecz Kruk zapomniał o skarpetkach. W rezultacie miała na nogach parę jego wełnianych skarpet. Pod-
wijała je, lecz wciąż opadały. Podobnie jak koszula, oczywiście również należąca do Kruka. Mankiety
zasłaniały Jannie dłonie, a z tyłu materiał opadał poniżej kolan.
Westchnęła. Pobyt na wyspach sprawił, że wyglądała niczym clown z podupadającego cyrku. Brako-
wało jej tylko ostrego makijażu i wymalowanego uśmiechu.
Obserwowanie Kruka nie poprawiało jej samopoczucia. On wyglądał podobnie jak ta kraina. Idealnie
pasował do tego czasu i miejsca, jakby przebywał tu od zawsze, jakby był częścią dzikiej doskonałości
wysp. Ona była przybłędą, a on mgłą, surowymi górami, wiatrem i dzikim morzem. Wszystko to
tkwiło w jego bezdennych oczach, sile i milczeniu.
Drżąc od tych myśli, roztarła dłońmi ramiona. Świadomość, że Kruk nosił niedawno tę samą koszulę,
którą ona teraz miała na sobie, też nie uspokajała. W nim nie było nic uspokajającego. Chociaż to
niezupełnie prawda. Nic w jej życiu nie wydawało się tak spokojnie jak te chwile, gdy usypiała w jego
potężnych ramionach. Nigdy nie czuła się bezpieczniejsza, bardziej otoczona opieką.
Kruk obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Janna drży i rozciera ręce. Zmarszczył brwi; obawiał się,
by nie dostała gorączki. Odsunął ostatnią iglastą barierę między sobą a plażą i skinął na Jannę. Gdy
przechodziła obok, przyjrzał się jej z uwagą. Poza tym ogromnym smutkiem, który czasem dostrzegał
na jej twarzy, nic jej chyba nie dolegało.
- Zaczekaj - rzucił, odsuwając cedrową gałąź.

background image

Janna odwróciła głowę.
- Coś się stało?
Wstrzymała oddech, gdy jedną dłoń położył jej na ramieniu, a drugą na czole. Zapach cedrowych igieł
drażnił nozdrza. Wiedziała, że od dziś ten zapach zawsze będzie jej przypominał te chwile i bliskość
Kruka.
- Drżałaś - powiedział łagodnie. - Ale myślę, że wszystko w porządku. Nie ma śladu gorączki.
... Z pewnością jej dostanę, jeśli będziesz mnie dotykał.
Janna odpędziła tę myśl, nim zdążyła się zmienić w słowa. Pożycie z mężem nauczyło ją, że jeśli
mężczyzna nie pragnie kobiety, to nie ma na to rady, i kropka. Przeczytała dziesiątki książek, gdzie
instrukcje erotyczne były jednocześnie bardzo dosłowne i, szczerze mówiąc, zdumiewające. Zaciskała
zęby, nabierała tchu i próbowała na Marku niektórych "pewnych" metod pobudzania.
Efekt był taki, jakby próbowała podniecić wiadro lodowatej wody.
- Nic mi nie jest - zapewniła z determinacją i odsunęła się od Kruka w obawie, że zadrży znowu
reagując na jego bliskość. - Szczerze mówiąc, jestem wręcz obrzydliwie zdrowa. Żadnych kobiecych
kaprysów, żadnej niedyspozycji, żadnej interesującej bladości. Po prostu czerstwa, zdrowa
amerykańska dziewczyna; Potrzeba jeszcze tylko spódnicy w kratę, lakierków i szczeniaka
ogryzającego mi kostki.
Kruk usłyszał gorycz, która brzmiała w pozornie ironicznych słowach Janny. Spojrzał na nią i
zastanowił się, co takiego przeżyła, skoro nie docenia siły swojego oddziaływania na mężczyzn.
Trzeba być ślepym, by nie ulec jej wdziękom. Gęstwina jedwabistych włosów otaczała twarz. Zieleń
flanelowej koszuli sprawiała, że skóra lśniła jak perłowa macica na słonecznej plaży. Oczy odbijały
zieleń materiału i lasu. Zmieniała je, osrebrzając emocjami tak, jak wiatr zmienia powierzchnię morza.
Nawet szeroka koszula nie mogła ukryć pełnych piersi, powabu bioder i innych kobiecych
wypukłości, zgrabnych łydek i kostek, które wydawały się niezwykle szczupłe ponad jego zwiniętymi
skarpetami.
Obserwując Jannę na tle dziewiczego lasu, Kruk miał ochotę zdjąć z niej całą szorstką, męską
odzież, okryć satyną, natrzeć olejkiem, pieścić głęboko ukrytą kobiecość. Chciał dać jej rozkosz
równą odwadze i determinacji, którą dostrzegł, gdy, posłuszna instynktowi przetrwania, pokonywała
zmęczenie. A potem zrezygnowała z walki i oddała się pod jego opiekę, ufając mu jak nikt inny,
nawet bardziej niż Angel.
Emocje przepłynęły przez Kruka niczym powiew wiatru przez cedrowy las, poruszając w nim
wszystko i pozostawiając niepokój. Przez zmrużone oczy obserwował, Jak Janna idzie po śliskich
kamieniach w stronę belki przywiązanej do starych, przegniłych pali, wbitych w piasek.
Prowizoryczna keja kołysała się na falach. Janna nie miała doświadczenia i nie wiedziała, jak belka
zareaguje na jej ruchy. Kilka razy niewiele brakowało, by spadła.
Stanęła na brzegu i nieufnie spoglądała na podskakującą belkę. Przesunęła dłonią po włosach, zawa-
hała się i wzruszyła ramionami.
- Nie warto było:..- Mruknęła i odwróciła się.
- Czego nie warto?
- Suszyć włosów. Potknę się na tej belce i wpadnę do zatoki - stwierdziła zrezygnowanym głosem.
Znowu zadrżała, tym razem z powodu wiatru. - Chociaż z drugiej strony może warto spróbować,
choćby dla dżinsów. Wyschły już? - dodała, spoglądając na Kruka.
- Powinny.
- Obawiałam się, że tak powiesz.
- Zaczekaj - powiedział, chwytając ją za ramię.- Przyniosę ci dżinsy. I chustkę - dodał, gdy wiatr
rozwiał jej włosy, zamieniając je w wilgotną, jedwabistą chmurę.
Kilka pasemek dotknęło jego twarzy. Wydawały się chłodne i pachniały słodko w słonym powietrzu.
- Boisz się, że znów będziesz musiał mnie wyławiać? - spytała Janna z kpiną i spojrzała na belkę.
Kruk poczuł, jak krew wrze w nim na wspomnienie nagiej Janny, którą wycierał i otulał kocem.
Mrucząc pod nosem, by uciszyć nieposłuszne myśli, przeszedł po belce do "Czarnej Gwiazdy". Po
chwili wrócił z dżinsami, wciąż jeszcze ciepłymi po suszeniu nad kuchenką, i jasną, zielono-niebieską
chustką. Janna raz tylko spojrzała na delikatną tkaninę i wiedziała, że chustka należała do Angel.
- Nie - odsunęła jego dłoń. - Mogłabym ją zniszczyć. - Przyglądała się pięknym, zielono-niebieskim
pasmom i przyszła jej do głowy ponura myśl. - Założę się, że oczy Angel są tego samego koloru.
Kruk uniósł brwi. - Skąd wiesz? Janna westchnęła.

background image

- I jest blondynką. Zgadza się? Mała, drobna, wiotka, pełna gracji, z figurą, która może złamać serce
każdego mężczyzny, uśmiechem sugerującym namiętność i wrażliwość?
- Jesteś czarownicą? - spytał, tylko częściowo żartując.
- Jeśli tak by było, Angel stałaby się już ropuchą
- mruknęła pod nosem.
- Co?
- Nic - odparła pogodnie.
Wzięła dżinsy i rozejrzała się, na czym można tu usiąść i co nie byłoby mokre. Wymruczała jedno z
ulubionych przekleństw swoich braci. Życie nie było sprawiedliwe. Żeby włożyć dżinsy, nie mocząc
ich przy tym, musiałaby podskakiwać najpierw na jednej, potem na drugiej nodze. Wyglądałaby mniej
więcej tak elegancko jak prosię na wrotkach. A tymczasem Kruk patrzyłby i porównywał ją z tą
delikatną, wiotką Angel.
Janna przeszukała w pamięci używany przez braci słownik epitetów. Znalazła kilka rzeczywiście
zachwycających określeń i wymówiła je w duchu. Wreszcie, odprężona, uśmiechnęła się. Zawsze
wiedziała, że bracia do czegoś się przydają.
- Poczekaj - rzucił Kruk, uświadamiając sobie kłopoty Janny, gdy próbowała utrzymać się na jednej
nodze, stojąc na śliskich kamykach plaży. - Oprzyj się o mnie.
Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami. Miał ją nagą w łóżku i nawet palcem nie kiwnął. Nie
zrobi na nim wrażenia, jeśli oprze swoją pupę o jego uda.
Niestety oparcie na Kruku nie wystarczało do wykonania zadania. Dżinsy prawdopodobnie zbiegły się
w praniu. A teraz nie sposób było ich włożyć. Najlepszą metodą było wbijanie się w nie. Tenisówki
zaczepiały się o ciasne nogawki i Janna rzeczywiście musiała się nieźle namęczyć.
Jak długo potrafił, Kruk cierpliwie znosił ocieranie się krągłych pośladków Janny o swoje uda. W
końcu objął dziewczynę ramieniem i przytrzymał mocniej w nadziei, że nie będzie musiała się tak
miotać. Częściowo zamiar się powiódł. Z drugiej strony J anna z konieczności oparła piersi o jego
przedramię. Kruk nie był pewien, czy ma się cieszyć, czy żałować, że stanik dziewczyny, podobnie
jak skarpetki, nie zdążył wyschnąć, gdyż zaginął w czasie rozbierania.
Zmysłowe wspomnienia pojawiły się w jego umyśle niczym ławica łososi w tajemniczym mroku mo-
rza.
Z trudem tłumiąc jęk, Kruk odwrócił się tak, by Janna mogła oprzeć się raczej na jego biodrze niż
udach. Szybkość i intensywność, z jaką nadeszło podniecenie, zaskoczyły go zupełnie. Powtarzał
sobie, że przecież nie jest już nastolatkiem, by tracić zmysły z powodu dotyku piersi kobiety. Już
dawno poznał sekrety różnicy płci. Znał swoje potrzeby, wiedział, kiedy nad nimi zapanować, a kiedy
ulec. A teraz chwila zdecydowanie nie była odpowiednia, by ulegać.
Nawet pobieżna analiza sytuacji dowod71ła, że Janna jest wobec niego bezbronna. Wiedzieli o tym
oboje. Był od niej silniejszy, znał te ziemie, znał morze, wiedział, jak można tu przeżyć. Ocalił jej
życie. Ona była zwykłą turystką szukającą przygód. I zdawała sobie sprawę, co zawdzięcza swemu
wybawcy.
Właśnie z tego powodu była bezbronna. Gdyby poprosił, oddałaby mu się bez wahania. Widział to w
jej oczach, gdy spoglądała na niego ukradkiem, z podziwem bliskim nabożnej czci. A może tylko z
lękiem? Czy dlatego czasem drżała? Czy instynktownie wyczuwała to, co on uświadomił sobie w tej
chwili?
Pragnął jej tak mocno, że z trudem nad sobą panował.
Ocalił jej życie, a teraz jakaś dzika, nieopanowana część jego natury upierała się, że ta kobieta należy
do niego.
Próbował zwalczyć tę myśl. Nie chciał brać jej w taki sposób. Nie chciał kobiety, którą w jego
ramiona pcha wdzięczność i pierwotny instynkt przetrwania. Chciał, by Janna przyszła do niego z
własnej woli, gdy będzie mogła zostać z nim albo wrócić do cywilizowanego świata.
I jeśli tylko będzie to sobie powtarzał dostatecznie często, może nawet sam w to uwierzy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Morze cofnęło się przy odpływie, zostawiając za sobą śliski od wodorostów, lśniący pas brzegu -
jakby właśnie po to, by Kruk i Janna mogli poszukać czegoś na obiad. Jedzenie tego, co znaleźli, nie
było właściwie konieczne. Kruk miał dość awaryjnych zapasów, by wystarczyło na te parę dni, nim
minie sztorm. Z drugiej strony wolał z nich nie korzystać, dopóki nie było to konieczne. Wprawdzie

background image

niewielka była szansa, że burza potrwa dłużej niż kilka dni, ale od przezorności często zależało
przetrwanie. Złe planowanie było częściej przyczyną kłopotów niż pech.
Poza tym Kruk lubił spacerować z Janną wzdłuż brzegu. Trafili na chwilę pomiędzy frontami szkwa-
łów, gdy deszcz stał się zaledwie rodzajem lśniącej krawędzi wiatru. Janna przyjmowała wiatr, mgłę i
deszcz z tym samym humorem, z jakim przyjmowała konieczność noszenia sięgających kolan
swetrów i kurtek.
Kruk znał wiele kobiet, które wolałyby raczej zamknąć się w ciepłej łodzi niż brnąć po zimnych
śliskich skałach, poszukując okazów morskiej fauny, jakie tylko naukowiec lub ktoś bardzo głodny
mógłby opisywać z entuzjazmem. Janna była jednym i drugim. W tej chwili przykucnęła nad kałużą
wody, którą za kilka godzin fale przypływu zaleją pianą. Spod zbyt obszernej kurtki wyłaniały się
smukłe nogi w dżinsach.
Kruk wiedział, że te nogi lepiej wyglądałyby na łodzi, gdzie Janna nosiłaby tylko jedną z jego długich
koszul, a dżinsy suszyłby się nad palnikiem.
Ta myśl wywołała uśmiech na jego twarzy. Zapach mokrych dżinsów będzie mu się teraz kojarzył z
dniami, gdy letnia burza przyniosła mu prezent i uwięziła go w zatoce, by mógł się tym prezentem
nacieszyć. Nie pamiętał już, kiedy bawił się tak dobrze, jak przez ostatnie trzy dni. Janna była dobrym
kompanem. Jej bystry umysł i ogromne poczucie humoru sprawiały, że godziny płynęły
niezauważenie. Przynajmniej w dzień. Świadomość,
. że dziewczyna leży o metr od niego, sprawiała, że noce dłużyły się niezwykle.
- Jak byś to nazwał? - zwróciła się Janna do Kruka.
Z wyraźnym niedowierzaniem spoglądał to na nią, to na stworzenie, które trzymała w dłoni.
- Mówiłaś, że co studiowałaś?
Janna zmarszczyła brwi, a potem się roześmiała.
- Biologię morską. Jeśli jesteś ciekawy, to wiedz, że trzymam Phylum echinodermata z klasy
Echinoidea znany przyjaciołom jako Strongylocentrotus purpuratus. A teraz powiedz, jak ty to
nazywasz?
- Fioletowy morski jeżowiec - odparł sucho Kruk.
Janna spojrzała na pochmurne niebo, jakby szukała pomocy lub natchnienia.
- W haida - wyjaśniła. - Jak nazywacie fioletowego morskiego jeżowca w języku haida?
Spojrzała na Kruka uważnie i pochyliła głowę, jakby nie mogła się doczekać odpowiedzi. Od Kruka
dowiedziała się, że język haida był określany jako izolowany, nie powiązany z żadnym innym na
świecie. Baskijski był drugim izolowanym językiem. Pozostałe należały do jednej czy drugiej z
spokrewnionych ze sobą grup, tak jak języki romańskie. Haida był pod tym względem wyjątkowy.
Jak ten mężczyzna, który także ją fascynował. Kruk ściągnął wargi, jakby oceniając zapał J anny. Był
dziwnie dumny z tego, że zaciekawił ją język haida. Od dawna wiedział, że jego ojczysta mowa była
inna niż wszystkie. Ale dopiero Janna uświadomiła mu, jak rzadki w istocie jest ten język. Zycie przy
niej z każdą chwilą stawało się ciekawsze.
- Kruku?
Roześmiał się cicho, nim odpowiedział na jej pytanie w Haida.
Janna wysłuchała krótkiej burzy dźwięków, oznaczającej haidańskie imię fioletowego morskiego jeżo-
wca.
- Co to znaczy? – spytała.
Kruk uśmiechnął się szeroko pod czarnym wąsem.
- Nie ma ...
- Dokładnego tłumaczenia - dokończyła Janna i jęknęła. Zbyt często słyszała ostatnio to zdanie. -
Więc podaj mniej dosłownie.
- Okrągły, fioletowy, kolczasty, jadalny mieszkaniec morskich skał.
- No widzisz?- uśmiechnęła się tryumfalnie. – Nieważne, jak wyjątkowy jest język. Stworzył go
ludzki umysł, posługując się wciąż tym samym bazowym diagramem. Nazwy są opisowe. Naukowa
nazwa fioletowego jeżowca mówi mniej więcej to samo, co nazwa w haida, choć bardziej
szczegółowo. Z wyjątkiem jadalności. - Uśmiechnęła się. - Na ogół naukowcy nie są zainteresowani
zjadaniem obiektów badań.
Kruk obserwował kolczastego, jaskrawofioletowego jeżowca.
- Rozumiem ich - stwierdził z przejęciem. - Sam jego widok odbiera apetyt.
. - W Japonii ikra jeżowca jest takim przysmakiem Jak kawior w Rosji.

background image

- Nie jesteśmy w Japonii.
- Gdzie twoje zamiłowanie do przygód?
- Na dnie zatoki razem z twoim rozumem - odparował.
- Nie będzie zupy z jeżowca?
- Nie będzie.
- A może jeżowiec na surowo?
- A może piasek na surowo?
- Orły jadają jeżowce –zakończyła Janna, wspominając swe zaskoczenie, gdy zobaczyła młodego, nie-
opierzonego orła, który przysiadł na belce i zjadał jeżowce, robiąc to z wyraźnym apetytem.
- Jestem z rodu kruka, nie orła.
Iskierki rozbawienia zniknęły z oczu Janny zastąpione wyrazem ciekawości. Chciała ... musiała ...
dowiedzieć się o nim jak najwięcej.
- Co?
- Haida dzielą się na dwie grupy, orła i kruka - wyjaśnił. - Moja matka była krukiem. A zatem i ja
jestem krukiem.
- Czy Haida tworzyli społeczeństwo matriarchalne?
- W pewien sposób. - Uśmiechnął się krzywo. - I bardzo dobrze, gdyż moim ojcem był szkocki
wędkarz o imieniu Carl, który wyjechał, gdy tylko skończyło się tarło łososia. Dlatego nazywam się
Carlson Kruk.
- Czy ten człowiek wiedział, że twoja matka jest w ciąży?
Ledwo zdążyła to powiedzieć, zorientowała się, że staje się zbyt dociekliwa. Lecz chciała poznać
Kruka jak najlepiej i ta potrzeba tłumiła dobre maniery.
- Wątpię. - Wzruszył ramionami. - Wątpię, czy miałoby to znaczenie, nawet gdyby wiedział. - Zawa-
hał się i dodał cicho: - Poderwał matkę w barze. Ciągle potrzebowała pieniędzy na alkohol.
W oczach Janny błysnęły łzy. Przypomniała sobie, jak dumny był jej ojciec z udanych synów i córki,
jak wiele miłości było w ich rodzinie. A potem pomyślała o Kruku, który dorastał pozbawiony takiej
miłości.
- Cóż za strata - szepnęła. - Większość mężczyzn byłaby gotowa na wszystko, by mieć podobnego do
ciebie syna.
Kruk przymknął na chwilę oczy.
- Nie bardzo - rzekł w końcu szorstko. Otworzył oczy. - Jestem Haida. Indianin. Może nie ma to
znaczenia tu i teraz, w tej zatoce, ale tam, skąd ty pochodzisz, jest piekielnie ważne.
Janna chciała zaprotestować, ale powstrzymała się· To, co mówił Kruk, było prawdą. Wprawdzie jej
się to nie podobało, ale była zbyt wielką realistką, by zaprzeczyć.
- Ja tego tak nie odczuwam - oznajmiła dobitnie. - Jesteś mężczyzną, Carlsonie Kruku.
Najwspanialszym, jakiego w życiu spotkałam. Tylko to się dla mnie liczy. I nie ma znaczenia, czy
jestem w Zatoce Totemu, czy na Księżycu.
Głos Janny załamał się. Odwróciła się szybko, układając w kamiennym gnieździe kruchego, kłującego
jeżowca. Szybko otarła łzy rękawem grubego swetra. Był wilgotny i pachniał trochę morzem, a trochę
mężczyzną.
- Janno. - Głos Kruka był głęboki, delikatny i chrapliwy.
Przyciągnął ją ku sobie i, wsuwając pod brodę stwardniałą dłoń, uniósł lekko jej twarz. Zaczął coś
mówić, dostrzegł łzy i poczuł, że traci oddech. Zbliżył usta i musnął wargami jej rzęsy. Zdumiał się,
że tak trudno było mu przerwać ten delikatny pocałunek. Powoli odsunął się od dziewczyny.
- Nie byłem nieszczęśliwy-wyznał cicho. - U Haida dzieci należą do szczepu matki, a chłopcy prze-
chodzą inicjację pod opieką jej braci. Wychowali mnie wujowie, co jest zwyczajem mojego ludu.
- A twoja matka? - szepnęła niepewnie Janna.
- Zanim skończyłem sześć lat, matka nie potrafiła zadbać nawet sama o siebie. Porzuciła mnie i ciągle
piła. Na cztery lata przed jej śmiercią wuj adoptował mnie zgodnie z prawem plemiennym i prawem
kanadyjskim. Eddy jest dobrym człowiekiem i silnym mężczyzną. Latem łowi łososie, a zimą rzeźbi
wizerunki równie stare i niezwykłe jak język haida. Polubiłabyś Eddy'ego. On by cię pokochał. W
pogardzie ma tylko kobiety zbyt rozpieszczone, by wędrować podczas burzy po Wyspach Królowej
Charlotty.
Janna przyglądała mu się uważnie, szukając skrywanych pod słowami emocji. Wyczuwała, że zwykle
niechętnie mówi o rodzicach ... A jednak jej opowiedział o swoim dzieciństwie. Kiedy spojrzała w

background image

lśniące czarne oczy, najwyższym wysiłkiem woli powstrzymała się, by nie rzucić mu się w ramiona.
Przecież taki gest byłby katastrofą. Niezależnie od gustów Eddy'ego, Kruka pociągały kruche
blondynki, które nosiły jedwabne chusty w kolorze idealnie dopasowanym do tajemniczych, błękitno-
zielonych oczu.
- Czy Eddy jest mężczyzną w dostatecznym stopniu, by zjeść zupę z jeżowca? - zapytała w nadziei, że
Kruk nie zauważy, jak drżą jej wargi i wyginają się w podkówkę.
- Nie mogę się doczekać, żeby to sprawdzić.
- Uśmiechnął się nagle.
Janna odwróciła twarz ku morzu. Zbliżała się kolejna linia szkwału.
- Jak długo będziemy czekać? - zapytała.
- Na zupę?
- Na szkwał.
Kruk spojrzał na morze. Zmarszczył czoło, widząc gęstą czarną ścianę chmur, zbliżającą się ku nim na
skrzydłach coraz silniejszego wiatru.
- Akurat tyle, żeby wrócić na łódź. O ile będziemy mieli szczęście. Niech to licho! O czym ja
myślałem, do diabła? Powinienem wiedzieć, że nie należy odwracać się plecami do morza.
- Nie zdążymy już nazbierać ostryg? - spytała Janna, przypominając sobie niewielką ławicę, którą
minęli po drodze do ujścia zatoki.
- Zajmę się tym. Ty wracaj na łódź, żebyś nie zmokła.
- A co z tobą?
- Jeśli przemoknę, będę w przyszłości obserwował niebo. - I nie zwracał uwagi na to, jak wdzięcznie
poruszasz biodrami, kiedy schylasz się i grzebiesz w kałuży, dodał w myśli.
- Skończą ci się suche rzeczy.
- To włożę śpiwór.
- Wykluczone - stwierdziła, stanowczo kręcąc głową. Światło migotało wśród jej falujących,
cynamonowych włosów. - Owinę się prześcieradłem i oddam ci ubranie.
Sama myśl o Jannie nagiej pod granatowym prześcieradłem wywołała uśmiech na twarzy Kruka. I na
nic zdała się złożona samemu sobie obietnica, że będzie o niej myślał jak o siostrze.
. Janna nie widziała już tego uśmiechu. Odwróciła się i ruszyła wzdłuż brzegu do miejsca, gdzie była
przycumowana "Czarna Gwiazda". Kruk obserwował ją przez chwilę, podziwiając, że tak cudownie
kołysze biodrami. Tłumiąc przekleństwo, musiał przyznać, że bardzo pragnął zbadać dłońmi
wspaniałe plecy Janny, wypukłości bioder i krągłość pośladków. Była taka przyjemna, ciepła, jędrna i
kobieca, pobudzająca zmysły. Czy jej by się to spodobało?
Takie rozmyślania utrudniały Krukowi marsz.
Przeklinając w duchu, zastanawiał się, jak zdoła utrzymać łapy z daleka od tej dziewczyny przez dwa
deszczowe i wietrzne dni, które przewidywała prognoza pogody.
- Kruku? - zawołała Janna.
Uniósł głowę i zauważył, że stoi w miejscu i nad czymś się zastanawia. Zaklął pod nosem. Samokont-
rola nigdy dotąd nie sprawiała mu takich problemów.
-Coś się stało? - spytała.
- Nie - odparł niemal szorstkim tonem. - Zastanawiałem się tylko, jak długo jeszcze będziemy
uwięzieni w tej cholernej zatoce.
- Aha.
. Janna uśmiechnęła się beznamiętnie. Odwróciła się i odeszła jak najszybciej. Dzień stracił swój urok.
Ona cieszyła się każdą chwilą spędzoną z Krukiem, a on odliczał minuty do chwili, gdy burza
przycichnie i będą mogli odpłynąć. Lecz nie była tym zaskoczona. Jeśli kiedykolwiek marzył o
uwięzieniu w zatoce, to raczej ze słodką Angel, a nie z obcą ciemnowłosą dziewczyną.
Kruk był mężczyzną, o jakim Janna śniła od dawna zanim jeszcze wyłowił ją z zimnego morza. Jego
inteligencja fascynowała ją równie mocno jak siła, a śmiech powodował wrażenie, że stanęła w
powodzi słonecznego światła. Drżenie budziła sama myśl o tym, że taki mężczyzna mógłby jej
pożądać.
Linia szkwału dotarła do brzegu w chwili, gdy Janna znalazła się w kabinie łodzi. Kruk przywiązał
drugą belkę, dzięki czemu mogła łatwiej przejść po podskakującej kei. Ale i tak była wdzięczna
losowi, że nie musi robić tego w deszczu.

background image

Uśmiechnęła się smutno. To ładnie z jego strony, że przydźwigał jeden z tych starych pni i dołączył
do pomostu, by przy każdym wejściu lub zejściu z łodzi nie ryzykowała kąpieli. Z fascynacją obser-
wowała, jak nagi do pasa manewrował belką w wodzie. Ogromna siła Kruka mogła budzić przeraże-
nie.
A przecież Janna niczego nie pragnęła bardziej, niż gładzić dłońmi jego potężne ciało i rozkoszować
się ciepłem smagłej skóry. Zastanawiała się, czy Kruk pachnie bardziej morzem, czy może cedrem. A
może jego zapach był mieszaniną soli, cedru i wonią mężczyzny, mieszaniną tak złożoną i pierwotną
jak sam Kruk?
- Jego skóra może mieć smak kawioru lub wiśniowego placka - mruknęła do siebie. - Albo deszczu,
albo wina. Och, do diabła. Przestań się dręczyć tym, czego i tak nie zdobędziesz. Lepiej napij się
herbaty. Kruk zmoknie i przemarznie, zanim nazbiera pełen kubełek ostryg na kolację.
Nastawiła wodę i przygotowała dwa kubki. Lubiła dość słabą herbatę z cukrem i cytryną. Kruk parzył
tak mocną, że mogłaby wytrawić stal, a potem, brytyjskim zwyczajem, dodawał do niej mleko z
puszki i cukier. Janna raz spróbowała tej cieczy i wciąż nie była pewna, jak smakowała. Wiedziała
tylko jedno: na pewno nie miała smaku herbaty.
Gdy woda zawrzała, starannie napełniła kubki, zostawiając w jednym miejsce na sporą ilość mleka.
Przekroczyła wąskie przejście i przysiadła przy specjalnie zrobionym stole, który zajmował sporą
część kajuty. Jego blat był większy niż zwykle stoliki na łodzi, gdyż Kruk był potężniejszy niż
przeciętny mężczyzna. Na noc stolik był opuszczany, chowany w zagłębieniu i przykrywany
specjalnie zrobionym materacem. Normalnie Kruk po prostu opuszczał kajutę i jadł posiłki siedząc na
jednym z wyściełanych stołków na rufie. Ale odkąd na łodzi znalazła się Janna, uparł się, że będzie
rozstawiał stolik co rano i składał po kolacji.
Janna spojrzała na niewielką trójkątną kajutę na dziobie, w której sypiała. Z obu stron były wąskie
koje, a między nimi klinowate przejście. Od razu wiedziała, dlaczego Kruk tu nie sypia. Koje były tu
dla niego zbyt wąskie i krótkie.
Z roztargnieniem obejrzała herbatę, badając kolor płynu. Idealny. Kuchennym nożem odkroiła
kawałek cytryny. Nóż był bardzo ostry, jak wszystkie noże Kruka. Była mu za to wdzięczna. Tylko
ostry nóż w doświadczonej dłoni mógł rozciąć twardy materiał ratunkowej kamizelki, która wiązała ją
z tonącą łodzią·
Zadrżała mimowolnie i dodała do herbaty łyżeczkę cukru. Starannie zapakowała resztkę znalezionej w
lodówce cytryny. I tak była zadowolona. Cytryny na Wyspach Królowej Charlotty to rzadko
spotykany owoc.
Niespokojnie rozglądała się po łodzi. Zatrzymała wzrok na niewielkiej podkładce i ołówku, które
Kruk wyszukał, by mogła szkicować. Wyciągnęła rękę, ale zrezygnowała z rysowania.
Wyszła na rufę "Czarnej Gwiazdy . Zaciągnięty brezent osłaniał pokład przed deszczem i wiatrem, a
rufa łodzi stała się jakby dodatkową kajutą. Deszcz szumiał nieustannie. Zwykle działało to na nią
kojąco, ale teraz pragnęła usłyszeć głos Kruka. Pochyliła się, wyglądając przez przezroczyste
plastykowe otwory w brezencie. Widziała tylko strugi deszczu. Padał tak, że z trudem sięgała
spojrzeniem brzegu.
Łódź kołysała się lekko; odbijacze chroniły kadłub przed belkami kei. Janna przymknęła oczy. Przez
dłuższy czas słuchała wiatru, deszczu i niespokojnego morza. Przyzwyczaiła się do tego, że jest sama,
ale nie do tego, że jest samotna. A tak właśnie czuła się w tej chwili. Samotnie.
- Hej tam na "Czarnej Gwieździe"! Ostrygi wchodzą na pokład.
Janna poczuła, że ogarniają fala ciepła. Natychmiast pobiegła, by rozsunąć zamek. W otworze poja-
wiło się wiadro, a tuż za mm Kruk. Ściągnął brezent i spojrzał na Jannę. Mimo wodoszczelnej kurtki
był mokry jak foka. Zrzucił kurtkę, strząsnął z niej wodę i zawiesił na kołku, a potem wciągnął nosem
powietrze.
- Ach - zahuczał - moja ulubiona kolacja. Tenisówki z rożna i pieczone dżinsy.
Janna wybuchnęła śmiechem. Wyciągnęła rękę po wiadro i zauważyła, że prócz ostryg leży tam
butelka wina.
- Widzę, że na tych wyspach są, hm, dość niezwykłe ławice ostryg - zauważyła, wyjmując wino:
- Stary sekret Haida - Kruk odpowiedział z uśmiechem.
- Ktoś musiał dopuścić do tego sekretu Francuzów - odparła, patrząc na etykietę. - Skąd wiedziałeś, że
uwielbiam chardonnay?

background image

- Już mówiłem - rzekł stłumionym głosem. Pochylił się, by zdjąć przemoczone buty. - Wyglądasz na
kobietę, która potrafi cieszyć się życiem.
- A co się stało z twoją ręką? - spytała nagle, odstawiając butelkę.
Spojrzał na grzbiet dłoni. Było tam kilka cienkich, nabrzmiałych linii.
- Skorupiaki - odparł, wzruszając ramionami. Nie dodał, że zamiast myśleć o tym, co robi, myślał o
Jannie. - To nic poważnego - dodał. Szybko oblizał skórę i zbadał płytkie nacięcia.
- Może stać się czymś poważnym, jeśli się tym nie zajmiesz - odparła surowo. - Zadrapania skorupia-
ków często prowadzą do zakażenia.
Weszła do kajuty i po chwili wróciła z gorącą wodą i maścią z antybiotykiem. Zanim Kruk zdążył za-
protestować, chwyciła jego dłoń i obmyła starannie, po czym przysunęła do światła. Zadrapania były
płytkie i czyste, więc powinny szybko się zagoić. Naprawdę nie było powodu do niepokoju. Powinna
puścić jego rękę i wrócić do kajuty, ale tego jakoś nie potrafiła zrobić.
Pragnienie, by mocną dłoń Kruka unieść do ust i całować drobne ranki, było niemal nie do opanowa-
nia. Powstrzymała ją tylko świadomość, że taki pocałunek byłby bardziej zmysłowy niż kojący.
Wymyślając sobie od idiotek, przedłużyła kontakt, ponownie przemywając dłoń mężczyzny,
dotykając go w jedyny sposób, na jaki mogła sobie pozwolić.
Kruk siedział nieruchomo i rozkoszował się delikatnym ciepłem rąk Janny. Włosy wysunęły się spod
klamry, którą spinała je na karku. Ciemno-cynamonowe kosmyki zwijały się przy jej policzkach
niczym migotliwe płomienie. Zastanowił się, co by odczuwał, gdyby te jedwabiste włosy opadły
swobodnie na jego nagie ramiona i pierś. A potem zdziwił się, dlaczego właściwie dręczy sam siebie z
powodu kobiety, której 'nie powinien nawet dotykać.
Janna wytarła dłoń tak samo starannie, jak ją przemywała. Bez pośpiechu posmarowała ranki maścią,
a potem zrobiła to raz jeszcze. Kiedy nie miała już,; pretekstu, by dotykać Kruka, niechętnie
wypuściła z dłoni jego rękę.
- Gotowe. Ranki szybko się zagoją - usłyszała własny głos i stwierdziła, że był chrapliwy.
- Dzięki.
Wyprostował palce, by powstrzymać je przed sięgnięciem po cudowne włosy dziewczyny. Chciał
powiedzieć, że jest mu miło, iż Janna troszczy się o jego rany, nawet tak drobne jak te zadrapania. Na
ogół nie lubił, gdy kobiety przejmowały się każdym skaleczeniem. Lecz Janna zachowywała się tak
spokojnie i działała sprawnie, że czuł się raczej dopieszczony niż przytłoczony.
- Powinnaś mieć dzieci. Byłabyś wspaniałą matką· Masz delikatne dłonie i ... - Ucichł nagle, gdy
dostrzegł, że Janna zamarła w bezruchu. Wyprostowała się i odwróciła tak szybko, że niemal się
potknęła.
- Janno?
- Zapomniałam o twojej herbacie - odezwała się ostrym tonem. Teraz jest już tak mocna, że mogłaby
rozpuścić żelazo.
- Uwielbiam takie napoje. - Uśmiechnął się.
Nie odpowiedziała. Kruk zmarszczył brwi. Nie wiedział, co takiego się stało. Zwykle lubiła
przekoma- rzać się z nim na temat herbaty, tak jak on lubił żartować z tej gorącej wody z cukrem,
którą sama piła.
Wstał, by pójść za nią i spytać, o co chodzi. Po trzech krokach był w kajucie.
- Janno, co ...
- Jako twoja zastępcza matka - przerwała szorstko - powinnam chyba zauważyć, że woda kapie z
ciebie na podłogę.
- Na pokład - poprawił ją odruchowo, marszcząc brwi.
- Na pokład.
Kruk zmrużył oczy, dostrzegając z trudem hamowany gniew Janny. Obserwował, jak sięga na ślepo
do szuflady i wyciąga szpikulec do puszek. Otworzyła mleko jednym silnym uderzeniem, rozlewając
przy okazji trochę gęstego białego płynu. Ostrożnie wyciągnął rękę, odebrał puszkę i narzędzie, i
położył poza zasięgiem jej rąk.
- Co się stało? – zapytał.
- Nic. - Janna słyszała, jak to lodowate słowo odbija się echem pośród ciszy. Patrzyła, jak strużka
mleka płynie po blacie, i resztkami woli usiłowała zachować samokontrolę. – Przepraszam -
wykrztusiła w końcu. - Sądzę, że jestem podobna do ciebie.
- W czym?

background image

- Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będziemy tkwić w tej cholernej zatoce.
Kruk drgnął, słysząc powtórzone w taki sposób własne słowa.
- Nie to chciałem powiedzieć. Jest mi z tobą bardzo dobrze. Nie pamiętam, bym się kiedyś tak często
śmiał.
- Tak. Spełniły się twoje marzenia - powiedziała Janna z dziwnym uśmiechem. - Jesteś sierotą, a ja
świetnym materiałem na matkę. Szkoda że jesteś już za stary, żeby cię adoptować. Moglibyśmy śmiać
się przez całe życie.
- Janno…
- Proszę - przerwała, stawiając przed nim kubek z herbatą.- Pij, zanim ta ciecz przeżre się przez
.naczynie. Otworzę ostrygi. I przebierz się, nim zmarzniesz.
- Tak, mamo - odpowiedział sucho Kruk, sięgając do guzika koszuli.
Janna drgnęła, jakby ją uderzył. Kruk zmrużył oczy na widok tej reakcji.
- Nie miałem zamiaru cię obrazić – powiedział spokojnie.
- Która kobieta obrazi się, słysząc, że jest świetnym materiałem na matkę? - spytała chłodnym tonem.
Kruk chciał coś powiedzieć, zawahał się i rozpiął koszulę. Wciągnął suche rzeczy, mokre rozwiesił
dookoła i wyszedł na rufę. Brezent chronił przed wiatrem i deszczem, ale nie przed zimnem. Kajuta
była o wiele przytulniejsza.
- Nie jest ci zimno? – zapytał.
Wzruszyła ramionami i nadal walczyła z ostrygami. Nóż, którego używała, był krótki i ostry. Miał
zbyt krótki trzonek. Janna miała ogromne trudności w posługiwaniu się nim.
Ja to zrobię-zaproponował. - Wracaj do kabiny, tam jest ciepło.
Tak, tatku - mruknęła, ale nie oddała mu noża. Sam pomysł, że mógłby wobec Janny żywić ojcowskie
uczucia, był tak niedorzeczny, że Kruk musiał się roześmiać.
Po chwili Janna uniosła głowę i także się uśmiechnęła. Nie był to najweselszy uśmiech, ale na więcej
w tej chwili nie było jej stać. Wciąż czuła urazę, że Kruk wychwalał jej macierzyńskie cechy, kiedy
ona drżała jeszcze od samego dotknięcia jego dłoni. Różnica między ich reakcjami na siebie nie mogła
być bardziej zniechęcająca.
- Przepraszam - powiedziała. - To chyba przez to ciepło w kajucie.
- Albo głód - odparł, muskając palcami jej wargi. Oczy Janny rozszerzyły się ze zdumienia. Miała
wrażenie że Kruk czyta w jej myślach.
- Skąd wiedziałeś? – szepnęła.
- To żadna sztuka - odparł z uśmiechem. – Minęło już pięć godzin od obiadu.
- Od obiadu?
- Tak. Pamiętasz, to ten posiłek, który się je po śniadaniu, a przed kolacją.
- Ach, ten obiad.
- A są jeszcze inne? - spytał niewinnym tonem.
- Oczywiście - odparła drwiąco. - Można jeść obiad lub być na obiedzie. Ostatnio bywałam na
obiedzie częściej, niż jadłam.
Kruk otworzył usta, zamknął je z powrotem i wybuchnął śmiechem.
- Czy ktoś ci mówił, że masz ...
- Wspaniałe poczucie humoru? - przerwała, gwałtownym ciosem noża otwierając ostrygę. - Tak. To
jena z tych nudnych cnót, którą zwykle kwalifikuje się na równi z macierzyństwem.
- Nie dla kogoś, kto nigdy nie miał matki i kto lubi się śmiać. To są wspaniałe zalety, Janno –
stwierdził cicho.
- Doprawdy? - spytała, otwierając kolejną ostrygę.
Unikała Jego wzroku.
- Szkoda, że jesteśmy tak daleko od biura reklamacji. Wymieniłabym je na seksapil.
Kruk przez chwilę patrzył na nią, zdumiony, ale zaraz wytłumaczył sobie, że Janna żartuje. Roześmiał
się, potrząsając głową i żałując, że sztorm nie sprowadził Janny do zatoki wiele lat temu.
Nie była uwodzicielką, nie potrafiła nawet rozmawiać na temat seksu bez zażenowania, choć usiło-
wała to ukryć.
_ Trzymaj - powiedziała, wciskając rękojeść noża w szeroką dłoń Kruka. - Zrobię sos. Tu jest dla
mnie za zimno.
Drzwi zatrzasnęły się. Kruk spojrzał na nóż i nie wiedział, skąd wzięło się wrażenie, że Janna
wolałaby wbić ostrze raczej w niego, niż w ostrygę.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Zanim Janna skończyła przeglądać kajutę w poszukiwaniu keczupu i chrzanu, zdążyła przynajmniej
częściowo odzyskać zwykłą swobodę i zdrowy rozsądek. Powiedziała sobie, że przecież nie jest winą
Kruka, iż pociągają go jasnowłose anielice. T o nie jego kłopot, że coraz trudniej jej przebywać przy
nim i nie dotykać go w sposób zdecydowanie mało anielski.
A sztorm szalał ponad morzem i lądem.
W przerwach między wybuchami trzasków, które następowały, gdy Kruk usiłował złapać w radiu
jakąś stację, Janna zrozumiała, że muszą zostać w Zatoce Totemu jeszcze dwa dni, nim wiatr
przycichnie i umożliwi rejs małym łodziom.
Tylko dwa dni. Z pewnością potrafi powstrzymać się od okazywania Krukowi swoich uczuć i
zachować poczucie humoru.
Janna ponuro odłożyła pudełko znalezionych w szafce krakersów. Przez chwilę przyglądała się im,
marszcząc czoło. Wreszcie postanowiła zbadać rezerwową chłodziarkę "Czarnej Gwiazdy".
Wiedziała, że w małej lodówce w kajucie nie było cytryn, ale żywiła pewne nadzieje co do
magazynku żywności. Nie znalazła tam wprawdzie żadnej cytryny, ale też nie szukała dokładnie.
Magazynek był czymś w rodzaju długiego, głębokiego, plastykowego pojemnika umieszczonego
poniżej linii wody i dopasowanego do krzywizny kadłuba. Unoszona na zawiasach pokrywa
umożliwiała dostęp· Janna podniosła klapę i zajrzała do środka. Nie zauważyła tam żadnych cytryn,
ale mogła przysiąc, że wyczuwała ich aromat wraz z intensywnym zapachem cebuli i pomarańczy.
Spoglądała w ciemność na małe, ustawione tuż obok siebie torby. Zbadanie ich zawartości będzie
wymagało latarki i umiejętności zwisania głową w dół, przy jednoczesnym utrzymywaniu równowagi
na krawędzi obudowy.
To właśnie robiła Janna, kiedy wszedł Kruk. Na widok jej długich nagich nóg stanął jak skamieniały.
Z magazynku żywności dochodziły przytłumione szelesty, gdy Janna w poszukiwaniu cytryn
przesuwała z jednego końca pojemnika na drugi ziemniaki, cebulę, marchewki i inne przechowywane
tam warzywa.
Do Kruka te dźwięki prawie nie docierały. Ze wszystkich sił starał się powstrzymać, by nie przesunąć
dłonią od kostek Janny do gładkiej wypukłości bioder.
Byłoby to łatwe. Trwałoby kilka sekund, nie dłużej. , Mógłby odsunąć te cienkie, koronkowe
majteczki, które teraz wystawały spod zbyt długiej koszuli. Językiem i zębami mógłby poznać każdy
centymetr jej skóry i powoli zsuwać skrawek bielizny wzdłuż tych pięknych nóg…
Zanim to sobie uświadomił, już wyciągał do niej ręce.
Co ty wyczyniasz, do diabła? - mruknął do Siebie szorstko.
Spod blatu usłyszał odpowiedź.
- Szukam cytryn.
- Cytryn - powtórzył chrapliwie, obserwując, jak jego własna koszula zsuwa się Jannie coraz wyżej,
gdy dziewczyna wynurza się z czeluści magazynku. Dostrzegł podniecające wgłębienie i ruch bioder
pod niebieską koronką, i cały zesztywniał
- O Boże - zgrzytnął zębami.
Na kilka sekund zamknął oczy i próbował zapanować nad pożądaniem. Bez skutku. Rozlewało się
gorącym strumieniem po żyłach.
- Cytryn - powtórzyła Janna, wynurzając się z magazynku. - Wiesz, żeby osłodzić sobie życie.
Kruk roześmiał się niemal bezgłośnie, a potem w ten sam sposób zaklął. Spodziewał się raczej ponurej
kolacji z rozgniewaną kobietą, a wszedł do kajuty i zobaczył zgrabną pupę Janny, która nie traciła
poczucia humoru. Teraz, jeśli tylko poradzi sobie z tą dziką żądzą, która go opanowała, zdołają może
wydostać się z zatoki, zanim wciągnie ją na koję i pozna każdy skrawek jej ciała.
A to może się nie udać, jeśli nie przestanie obserwować ruchów jej bioder. Teraz. Natychmiast.
Z jękiem zmusił się, by odwrócić wzrok od zachęcających wypukłości pośladków Janny. Na ślepo
odnalazł półmisek na ostrygi i wycofał się na rufę, zamykając za sobą drzwi. Bardzo starannie ułożył
muszle. Kiedy spojrzał przez ramię w okno kajuty, ujrzał, że Janna znów wsunęła się do magazynku.
Posępnie ułożył stos ostryg od nowa. Trzykrotnie.
- Znalazłam!
- Dzięki Bogu - wymruczał szczerze Kruk i ruszył do kajuty.

background image

Otworzył drzwi i zamknął je za sobą, przytrzymując w jednej ręce ciężki półmisek. Jeden rzut oka
powiedział mu, że wrócił o kilka sekund za wcześnie - Janna właśnie się wynurzała. Twarz miała
zarumienioną, a włosy w całkowitym nieładzie.
I koszulę podwiniętą aż do pasa.

Janna też to zauważyła. W obu rękach trzymała cytryny, więc szybkim ruchem bioder usiłowała opuś-
cić koszulę. Widząc to, mężczyzna cicho jęknął.
- Kruku? - zwróciła się do niego. - Co się stało? Skaleczyłeś się nożem?
Nie, ale tylko dlatego, że nie miałem go w ręku.
Dobry Boże, kobieto, prawo powinno zakazywać takich gestów.
Zachował na tyle rozsądku, by zatrzymać tę myśl dla siebie. Odetchnął głęboko i poczuł dziwny
zapach.
Janna wyczuła go w tej samej chwili. Wrzuciła cytryny do zlewu, otworzyła piekarnik i wyciągnęła z
niego zapomniane dżinsy i tenisówki. Kruk postawił ostrygi w samą porę, by chwycić spodnie, nim
owinęły mu się wokół głowy. Janna, mrucząc cos do siebie, przerzucała buty z ręki do ręki.

.

- Gdybym wiedział, że jesteś taka głodna, upiekłbym raczej dorsza - stwierdził z niesmakiem,
oglądając dżinsy.
- A kto ostatnio wychwalał zalety pieczonych dżinsów? - odgryzła się, rzucając na podłogę gorące, ale
poza tym całe tenisówki.
Kruk parsknął śmiechem i złożył. stygnące szybko spodnie. Janna zadrżała, obserwując Jego wielkie
dłonie niemal pieszczotliwie gładzące nogawki. Żałowała, że nie ma tych dżinsów w tej chwili na
sobie.
- Po co myśleć o pieczonych nóżkach? -mruknęła.
- Słucham?
- Eee ... czy spodnie już wystygły na tyle, żeby je włożyć? - spytała szybko.
- A zimno ci?
Janna otworzyła usta, zastanowiła się i powiedziała:
- Nic z tego.
Kruk spojrzał na nią z ukosa.
- Nic z czego?
- Nie wciągniesz mnie w kolejną tego typu dyskusję.
Kruk przykucnął z uśmiechem i ostrożnie dotknął palcem tenisówek. Uniósł głowę i oświadczył z
powagą:
- Trzeba dać im jeszcze dziesięć minut. Zjedzmy ostrygi. Podeszwy powinny do tego czasu zmięknąć.
-Świetny pomysł.
Nie zwracając uwagi na jego zdumione spojrzenie, podniosła buty i wrzuciła je do piekarnika,
włączyła palnik na pełną moc i zatrzasnęła drzwiczki. Odwróciła się jak gdyby nigdy nic i zaczęła
mieszać sos do ostryg. Kruk czekał.
Nagle jego głęboki, ciepły śmiech wypełnił kajutę. Pochylił się, zgasił palnik i wyciągnął buty.
- Zrobiłabyś to, prawda? - zapytał, wciąż roześmiany.
- Jasne - zapewniła go, walcząc z uśmiechem, który mimowolnie pojawił się na jej wargach. -
Pierwszą rzeczą, jakiej bardzo szybko uczy się młodsza siostra, jest to, jak przewyższać uporem braci,
którzy są więksi, silniejsi i twardsi niż ona.
- Mały wojownik - mruknął. Dotknął jedwabistego pasma jej włosów tak delikatnie, że nawet tego nie
poczuła. - Dręczyli cię?
Janna już miała przytaknąć, ale uświadomiła sobie, że nie zawsze tak było.
- Czasami, ale kochali mnie na swój sposób. A ja zachowywałam się jak wiedźma. Czasami.
- Ale i tak ich kochałaś - dokończył Kruk, obserwując delikatny uśmiech, jaki na twarzy Janny wywo-
łały wspomnienia.
- Tak - szepnęła. - zawsze byli gotowi mnie bronić. Doprowadzali mnie do szału, kontrolując moje
randki. Niektórych chłopców tak postraszyli, że ci biedacy ostrzegali innych, a tamci po takich prze-
strogach bali się nawet wziąć mnie za rękę. Jedynym, którego tolerowali, był chłopak z sąsiedztwa.
Lubili Marka. Nigdy się nie narzucał.
Uśmiech Janny znikł. Gdyby tylko wiedzieli, dlaczego Mark nie podrywał ich dorastającej młodszej
siostry. Ale nie mogła mieć do nich pretensji. Mark też właściwie nie wiedział. Nie całkiem.

background image

- Mark? Twój mąż?
- Mój były mąż.
- Dlaczego się rozstaliście?
Dłonie Janny znieruchomiały. Po chwili zdecydowanymi ruchami przelała sos do niewielkiej
miseczki.
- Nie pasowaliśmy do siebie.
- Co to znaczy? - spytał Kruk, wyczuwając coś innego niż typowe przyczyny rozpadu małżeństwa.
Zawahała się i wreszcie wzruszyła ramionami.
- Mark widział we mnie przyjaciółkę, towarzyszkę, siostrę, czasem nawet matkę. Ale nie kochankę -
mówiła spokojnie. - Wycisnąć cytrynę do sosu czy wolisz zjeść ją osobno?
Kruk przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Chciał wiedzieć więcej o niej i mężczyźnie, którego
kiedyś kochała i poślubiła. Mężczyźnie, który najwyraźniej jej nie kochał.
- Osobno - odparł w końcu.
Nie zadał tych pytań, ponieważ oczy Janny były teraz jasnozielone i puste. Nie można z nich było
niczego wyczytać. Nie mówiły, czy była smutna, szczęśliwa czy obojętna, gdy nastąpił koniec ich
małżeństwa.
Towarzyszkę, siostrę, matkę, ale nie kochankę.
Kruk skrzywił się. Nic dziwnego, że tak zareagowała, gdy wychwalał jej delikatne ręce i uśmiech.
Ciekawe, czy pragnęła widzieć w swym mężu raczej kochanka, czy dziecko .. Gdy tylko o tym
pomyślał, znalazł odpowiedz. Chciała kochanka, a dostała dziecko.
- Twój mąż musiał być chyba ślepy - stwierdził rzeczowo.
- .Cieszę się, że tak sądzisz - odparła. Jej pełne wargi ułożyły się w uśmiech równie pozbawiony
emocji jak oczy. - Ale, niestety, to nieprawda. Mark jest pilotem. Ma doskonały wzrok. Podaj mi
korkociąg.
- Kochałaś go?
- Oczywiście, że nie, - odparła. - Wychodzę za każdego mężczyznę, który zaprosił mnie na randkę
więcej niż dwa razy.
- Janno ... - zaczął Kruk.
- Korkociąg - przypomniała i poczęstowała go uśmiechem równie chłodnym jak głos. - Bracia poka-
zali mi kiedyś jak usunąć korek, uderzając ręką o dno butelki, ale nie jestem tak silna jak oni. Za
każdym razem nabijałam sobie siniaka. Ty byłbyś w tym dobry. Silny i zawzięty. Jak oni.
- Czy wciąż go kochasz?
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, żebyś pilnował własnych spraw?
- Tak. Czy wciąż go kochasz?
- A dlaczego to cię interesuje? - zapytała przez zaciśnięte zęby, czując, jak rozpada się z trudem
wzniesiona bariera obojętności.
- Nie mogę pozwolić, żebyś marnowała życie oglądając się za siebie - wyjaśnił cicho.
- Ty mi nie pozwolisz ... - Janna pokręciła głową i spojrzała na stojącego przed nią potężnego,
nieruchomego mężczyznę. - Nie ty odpowiadasz za moje życie.
Mam już ojca i trzech starszych braci, którzy są prawie tak samo wielcy i tak samo aroganccy jak ty.
- Czy wciąż kochasz Marka? - nie ustępował Kruk.
- Nie! Nie kocham go, odkąd zasnął spłakany w moich ramionach, ponieważ nie potrafił się zmusić,
by się ze mną kochać !
- Co? - zawołał z niedowierzaniem Kruk.
- Ożenił się ze mną, ponieważ zawsze mnie lubił, chciał mieć dzieci i myślał, że będę wspaniałą
matką. Sądził, że jeśli jakakolwiek kobieta zdoła go pobudzić, to będę nią ja. Nie miał racji. Nawet
palnikiem nie mogłabym go rozgrzać! Był homoseksualistą i nie potrafił się do tego przyznać!
Janna słyszała w kajucie echo własnych słów i była przerażona. Nigdy nikomu nie powiedziała o tej
strasznej nocy, gdy ona i jej mąż uświadomili sobie, dlaczego nie mogą żyć ze sobą. Teraz też by o
tym nie mówiła, gdyby Kruk tak nie nalegał. Odetchnęła głębiej i miała ochotę wcisnąć się pod blat,
by uniknąć spojrzenia ciemnych, pełnych współczucia oczu Kruka.
- I co? Ulżyło ci? - spytała drżącym głosem?
- Miałem zamiar zapytać ciebie o to samo.
- W życiu nie czułam się gorzej. Następnym razem zostaw mnie na dnie zatoki. Zbyt wysoką cenę
płacę za ratunek.

background image

Kruk wydał niski dźwięk, jakby mimowolne stęknięcie po uderzeniu.
- To zabawne - odparł w końcu. - To samo powiedziała mi Angel.
Wykrzywił wargi w smutnym uśmiechu, który rozdzierał Jannie serce i świadczył, że w jakiś sposób
zraniła go głębiej, niż wydawało jej się to możliwe. O wiele bardziej niż on ją zranił swymi pytaniami.
I nagle poczuła, że jej gniew mija.
- Przepraszam - szepnęła. - Nie chciałam…
- W porządku - przerwał i odwrócił się. – Nie wiedziałaś. A nawet gdyby ... sam się o to prosiłem.
- Gdybym wiedziała, nie mówiłabym tego. Nie jestem aż tak okrutna.
- Mały wojownik - powiedział, odwracając się znowu do niej. Lekko uśmiechnięty, pogładził twardą
dłonią jej policzek. - Niczego się nie nauczyłaś? Czasem delikatność nie pomaga. - Otworzył szufladę
i wyjął korkociąg. Kilkoma ruchami wyciągnął korek z butelki wina. - Kieliszki są w szafce po lewej
stronie.
Janna niezgrabnie sięgnęła do drzwiczek. Wyjęła z uchwytów i postawiła przed Krukiem dwa
kieliszki. Gdy je napełniał, dostrzegła, jak rozszerzają mu się nozdrza, gdy rozkoszował się aromatem
wina. Nalał bladozłotego płynu, obrócił kieliszek zgrabnym ruchem dłoni i pochylając głowę, począł
badać bukiet. Ten gest świadczył o wyrafinowaniu, tak kontrastującym z jego flanelową koszulą i
dżinsami.
- A na co oglądała się Angel? - zapytała Janna, zaskakując samą siebie.
- Na zmarłego mężczyznę.
Janna znieruchomiała z miseczką sosu w dłoni.
- Kochała go?
- Zginął w noc poprzedzającą ich ślub. Jej rodzice także zginęli w tym samym wypadku
samochodowym. Ona przeżyła. Była ciężko ranna i nie mogła się ruszyć. Mogła tylko leżeć i słuchać
jęków Granta. Aż umarł.
Głos Kruka był rzeczowy, co sprawiło, że słowa brzmiały jeszcze bardziej przerażająco.
Janna przymknęła oczy. Nie mogła powstrzymać drżenia na samą myśl o tym, co przeżyła Angel.
Wstydziła się swej napaści na Kruka. Koniec jej małżeństwa był smutny i bolesny, ale nie musiała
patrzeć, jak ukochany umiera, i nie móc nawet dotknąć jego ręki.
- Angel w końcu pogodziła się z losem - mówił dalej Kruk, stawiając na stole półmisek ostryg.
- A ty ją pocieszałeś - pomyślała głośno Janna, wyobrażając sobie szczupłą blondynkę, uciekającą
przed bólem i rozpaczą w silne ramiona Kruka.
Spojrzał z ukosa na bladą twarz Janny. Nie rozumiał przyczyny smutku, jaki na niej dostrzegał.
- Angel miała Derry'ego, brata Granta, który ją pocieszał. Potrzebowała człowieka tak twardego jak ja,
na którego mogłaby wylać całą wściekłość i pretensje do losu za to, że zabrał jej ukochanego. Ta
wściekłość ją niszczyła. Musiała się jej pozbyć, nim poradzi sobie z rozpaczą, która ją doprowadzała
do obłędu.
Janna szeroko otworzyła oczy. Zrozumiała. Patrząc na Kruka, dostrzegła ślad bólu w napiętych liniach
wokół ust. Pamiętała, co powiedział: "Czasami delikatność nie pomaga". Teraz rozumiała, o co mu
chodziło.
- Świadomie uczyniłeś z siebie cel, prawda? Milczał przez chwilę, nim odpowiedział głębokim
głosem:
- Tak.
- I znienawidziła cię za to.
Kiwnął głową.
- Czy zrozumiała, dlaczego to zrobiłeś?
- Zrozumiała od razu - odparł, ustawiając talerze, kładąc widelce i wyjmując z paczki krakersy. -
Wybaczenie trwało dłużej. Całe lata.
- Kochałeś ją - stwierdziła Janna. Stała nieruchomo, bacznie obserwując Kruka.
- Tak.
- I nadal ją kochasz.
Uśmiechnął się lekko, napełniając ostrygami talerz Janny.
- Oczywiście. Angel też mnie kocha. Polubiłabyś ją - dodał, unosząc głowę. -Podobnie jak ty, jest w
głębi duszy wojownikiem. Walczyła w najgorszych okolicznościach i wygrała życie i miłość.
Cudowna kobieta w każdym sensie tego słowa.

background image

Janna spojrzała na zawartość kieliszka, żałując, że nie jest to morze tak głębokie, by mogła w nim
utonąć. Czuła lęk i rozpacz gorszą niż wtedy, gdy znalazła się pod tonącą łodzią. Wtedy zamarzało jej
ciało. Teraz chłód przenikał duszę.
Lęk. Bardzo się bała, że pokochała Kruka, mężczyznę, którego serce należało do innej kobiety. Lęku
nie zmniejszał fakt, że znała jego źródło. Utraciła coś zanim miała szansę to zdobyć.
- Dlaczego nie ożeniłeś się z Angel? - zapytała spokojnie.
. Kruk obrzucił ją uważnym spojrzeniem, a potem się uśmiechnął.
- Kanadyjskie prawo nie pochwala bigamii.
- Jesteś żonaty z kimś innym? - spytała ze zdumieniem, gwałtownie unosząc głowę.

'

Roześmiał się i pokręcił głową.
- Nie. Ale Angel jest mężatką, bardzo szczęśliwą.
- Wypił łyk wina i dodał: - Derry i ja pomogliśmy Angel przetrwać, ale to Miles Hawkins naprawdę ją
uleczył. A ona jego. Znaleźli w sobie to, co najlepsze. I wciąż odnajdują.
Jannę zdumiała głębia uczucia i podziwu w głosie Kruka, gdy mówił o mężczyźnie, którego kochała
Angel. - Na twoim miejscu większość mężczyzn znienawidziłaby jej męża.
Wzruszył potężnymi ramionami.
- Sokół dał Angel coś, czego nie mógł jej dać żaden inny mężczyzna. Ona zaś dała mu to, czego nie
mogła dać nikomu innemu. Są ze sobą związani tak mocno jak morze i brzeg. Nienawidzić tego
człowieka znaczyłoby odczuwać nienawiść do jego żony.
Janna w głębi duszy zastanawiała się, czy potrafiła by tak wielkodusznie przyjąć utratę swojej
miłości.
- Jesteś niezwykłym mężczyzną, Carlsonie Kruku – powiedziała drżącym głosem. - Angel musiała być
ślepa, by wybrać kogoś innego.
Kruk błysnął zębami w uśmiechu.
- Nie znasz Sokoła. Jest wysoki, smagły, przystojny, elegancki. Gdziekolwiek pójdzie, wszyscy się za
nim oglądają. To znaczy kobiety. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
- Nie bujaj - odparła kpiąco. - Przecież jesteśmy na morzu.
- Uwierz mi, Sokół jest naj ...
- Nie może się z tobą równać - przerwała. Napiła się wina, potem smętnie zajrzała do kieliszka. - Mój
Boże, założę się, że kiedy idziesz ulicą, mdleją wszystkie kobiety, które mijasz.
Kruk usiadł przy stole i ze zdziwieniem uniósł brwi. - Czy jesteś jedną z tych kobiet, które nie mogą
wypić odrobiny alkoholu, żeby się nie upić?
Z niecierpliwym wzruszeniem ramion Janna odstawiła kieliszek na stół i wyjęła cytrynę ze zlewu.
- Nie bądź taki skromny - oświadczyła i gwałtownymi cięciami noża podzieliła owoc na ćwiartki. - Na
pewno zauważyłeś kobiety, które ścielą się u twych stóp jak jesienne liście.
Kruk wyciągnął swoje długie nogi i przyjrzał się im uważnie.
- Nie. Nie widziałem żadnej leżącej damy.
Janna pokręciła głową i dała za wygraną. Gniew gdzieś się ulotnił na widok ożywionej śmiechem
twarzy Kruka. Przez jedną chwilę zastanawiała się, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Dało
Krukowi wszystko, co podziwiała u mężczyzny, a potem umieściło go poza jej zasięgiem.
Niespodziewane łzy napłynęły jej do oczu. Próbowała coś powiedzieć, ale zdołała wykrztusić tylko
imię Kruka.
- Daj spokój, to nie był taki zły żart - szepnął łagodnie, stanął przy Jannie i otarł jej łzy serwetką.
Spuściwszy głowę, próbowała powstrzymać płacz. - Przepraszam - odezwała się po chwili. - Nigdy
nie płaczę. Nie wiem, co mi się stało.
Westchnęła i niechętnie odsunęła się od Kruka.
- Omal nie zginęłaś parę dni temu - wyjaśnił spokojnie. Wahał się przez moment, nim pozwolił sobie
na luksus pogłaskania jej lśniących włosów. - Nic dziwnego, że wciąż jesteś trochę zdenerwowana.
Janna zadrżała, czując dotknięcie Kruka. Chciała odwrócić głowę i ucałować jego silną dłoń. Poddała
się temu impulsowi. Musnęła wargami gorące palce mężczyzny.
- Jesteś bardzo dobry - powiedziała ochrypłym głosem. - Kimkolwiek jest ten Sokół, jakikolwiek jest,
Angel zrezygnowała z tego, co najlepsze.
Kruk przyglądał się, jak Janna odwraca się i opada na krzesło. Ta szczerość i wrażliwość budziła
niemal bolesne wzruszenie. Wiedział, że go pożąda. On także jej pragnął. W milczeniu przeklinał
okoliczności, które pozwoliły im się spotkać ze sobą, a jednocześnie uniemożliwiały przyjęcie tego, co

background image

ta dziewczyna chciała mu ofiarować. Nie mógł wykorzystać kobiety, która pragnęła mu się oddać,
ponieważ była wdzięczna za to, że uratował jej życie.
A to właśnie odczuwała teraz Janna - wdzięczność i skutki doznanego podczas walki z żywiołem
szoku. Tak samo pociągałby ją każdy mężczyzna, który uratowałby jej życie, a potem się nią
zaopiekował.
Szkoda, że jego nie pociągała równie mocno każda kobieta, którą wyłowił z morza.
Z posępną miną zacisnął dłoń na kieliszku. Wypił łyk, potem drugi, jakby wino było lekarstwem. I w
pewien sposób nim było. Jeśli wypije dość dużo, może dziś zaśnie, zamiast leżeć bezsennie,
zawiedziony i podniecony.
Usiadł szybko, skrywając podniecenie za osłoną blatu. Niechętny uśmiech wykrzywił mu usta,· gdy
jego wzrok padł na leżące przed nim na półmisku ostrygi. Jeśli wierzyć ludziom, którzy twierdzą, że
ostrygi mają duży wpływ na potencję, teraz bardziej potrzebował dużej dawki czegoś na uspokojenie.
Janna sięgnęła po krakersy, wyjęła kilka i podsunęła Krukowi paczkę. Zastanawiała się, o czym ten
mężczyzna teraz myśli. Zarumieniła się i odwróciła wzrok, uświadamiając sobie, że nazbyt
intensywnie obserwuje jego wargi.
- Czym się zajmujesz, gdy nie wyławiasz turystów z Zatoki Totemu? - spytała, wypowiadając
pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy.
- Kiedyś byłem rybakiem. - Skropił sokiem z cytryny ostrygę, nabił ją na widelec i wsunął do ust. -
Niezła - ocenił.
- Ostryga? - spytała.
- Cytryna.
Janna spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Nie jadasz ostryg z cytryną?
- Nie.
- Więc po co przechowujesz te cytryny na pokładzie?
- Angel lubi świeżą lemoniadę. Mieliśmy wypłynąć w kilkudniowy rejs wzdłuż wschodniego
wybrzeża Moresby, póki Sokół nie wróci z Tokio. Ale zjawił się wcześniej. - Kruk uśmiechnął się
krzywo. -Jest żonaty już prawie cztery lata, a wciąż nie lubi rozstawać się z Angel..
- Może nie chciał kusić losu, zostawiając ją z tobą sam na sam - rzuciła kpiąco.
- Wykluczone. - Pokręcił głową. - Możesz mi przysunąć miseczkę? Teraz spróbuję sosu.
- Nigdy nie jadasz ostryg z takim sosem? - spytała, przysuwając miseczkę w jego stronę. - Nigdy -
wymruczał Kruk.
- Ale masz tu keczup i chrzan ...
- Do kanapek z wołowiną. - zanurzył ostrygę w sosie, przeżuł mięso i w zadumie pochylił głowę. -
Całkiem niezłe.
- A jak zazwyczaj jesz ostrygi? Robisz z nich gulasz?
- Tak jak je zbieram. Bez niczego.
- Musi ci być zimno - stwierdziła, sięgając po trzecią ostrygę.
- Słucham?
- Zbierać ostrygi bez niczego. Większość ludzi nosi koszule, dżinsy ... - Uchyliła się przed
wyciągniętą dłonią Kruka. Gdy się wyprostowała, jego palce chwyciły niesforny kosmyk włosów
dziewczyny, by założyć go za jej ucho.
- Musimy ci znaleźć szal koloru twoich oczu. Łagodność dotknięcia sprawiła, że serce Janny
zatrzymało się na moment, a potem zaczęło bić gwałtownie, choć powtarzała sobie, że to przypad-
kowy gest i nie oznacza niczego. I chociaż ona cała drżała, dla niego ten gest z pewnością nie miał
żadnego znaczenia. Właśnie podnosił kieliszek do ust, jakby nic się nie stało.
Kruk wypił wino jednym łykiem, przeklinając siebie za to, że przy każdej okazji szuka pretekstu, by
dotknąć Janny. I wiedział, że tylko czeka na opadnięcie kolejnego kosmyka. Spojrzał na kieliszek.
Pusty.
Janny też był niemal pusty. Napełnił więc oba i zapragnął, by Janna była tak naga jak te lśniące
ostrygi.
- Za ostrygi bez niczego - oznajmił, podnosząc z uśmiechem kieliszek.
Janna również podniosła swój kieliszek i powoli piła wino zadowolona, że nie musi patrzeć w czarne
oczy Kruka. Bała się, że jeżeli ten mężczyzna znów się tak uśmiechnie, ona usiądzie mu na kolanach i
będzie błagać o pocałunek.

background image

Ta myśl nią wstrząsnęła. Szybko przełknęła łyk wina i poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła. Za późno
uświadomiła sobie, że wino nie było najbardziej wskazanym napojem. Alkohol raczej nie wzmacniał
samokontroli. Z drugiej strony wino było absolutnie cudowne. Prawdopodobnie nazbyt cudowne.
- Wciąż jesteś rybakiem? - spytała i stanowczym gestem sięgnęła po widelec do ostryg.
- Jestem właścicielem kilku kutrów - wyjaśnił. - Moi kuzyni łowili na nich przez ostatnie trzy lata, a ja
wziąłem pieniądze Sokoła i oglądałem świat.
- Sokół musi być równie wielkoduszny, jak przystojny.
Kruk uśmiechnął się krzywo.
- Formalnie rzecz biorąc, pieniądze są moje, ale to Sokół je dla mnie zarobił. Ten facet jest geniuszem,
jeśli chodzi o inwestycje. Kiedy ożenił się z Angel, dałem mu parę tysięcy dolarów. W rok później
oddał mi parę milionów.
Szeroko otworzywszy oczy ze zdumienia, Janna znów sięgnęła po kieliszek, nie zwracając uwagi na
lekki zawrót głowy. Świadomość, że Kruk był bogaty, odbierała jej spokój, umieszczała go jeszcze
dalej, poza jej zasięgiem. Wypiła spory łyk i powiedziała sobie, że jest głupia. Potrzebowała rozsądku,
więc nie powinna go usypiać alkoholem.
Z drugiej strony, pragnęła ukojenia. Wino zaś dawało jej taką możliwość ..
- Większość tego kapitału straciłem w ciągu roku - dodał rzeczowym tonem Kruk. - Sztormy i
płochliwa ryba. Sokół tylko roześmiał się i pouczył mnie, jak zarobić je na nowo.
Janna kieliszkiem zatoczyła krąg, wskazując na "Czarną Gwiazdę".
- Wydaje się, że nieźle sobie radzisz.
Kruk wzruszył ramionami i zanurzył w sosie kolejną ostrygę.
- Jak mówi Sokół, za pieniądze można kupić wszystko oprócz miłości. Zdobywaniu ich nie można
poświęcać życia. Przekonał się o tym, gdy poznał Angel. Fajny facet z tego Sokoła.
Janna nie uśmiechnęła się. Umysł jej wypełniały nieustępliwe pytania, zrodzone z niepokoju i obawy.
- Czy ty też poświęciłbyś wszystko dla Angel? - zapytała, nabijając na widelec kolejną ostrygę.
Uśmiech znikł z twarzy Kruka.
- Nie jestem durniem, Janno - odparł cicho. - Angel nie kocha nikogo prócz Sokoła. On czuje do niej
to samo.
- Ty także - stwierdziła ostro.
Wypiła łyk wina w nadziei, że alkohol odurzy ją na tyle, że nie będzie w stanie kontynuować tej
rozmowy. Jednak język nie był jeszcze całkiem zdrętwiały. Wypiła akurat tyle, by mówić to, co
przychodziło jej do głowy. I niech to diabli wezmą. Niezbyt wyraźnie uświadomiła sobie, że powinna
podtrzymać tę rozmowę i wyjaśnić niektóre wątpliwości. Podniosła kieliszek w drwiącym toaście.
- Za miłość - powiedziała. - Najlepszy sposób na szczęście wymyślony przez człowieka.
Gorycz w głosie Janny zaskoczyła Kruka. Zmrużył
oczy, dostrzegając smutek, który krył się w słowach. - Nie pijesz - zauważyła.
Kruk milczał.
- Zresztą ... - Wzruszyła ramionami. - Nie każdy lubi prawdę. Są takie chwile, że ja jej cholernie nie
lubię. - Opróżniła kieliszek do końca.
- A jaka jest ta prawda? - spytał.
- że jesteś wciąż zakochany w Angel.
- W moim życiu były inne kobiety.
- Ale tylko jedna Angel - odparła z uporem.
- Idealna smukła blondynka o zielonych, pełnych smutku oczach. A tymczasem wszystkie inne
kobiety mogą dać sobie spokój. Nie pragniesz niczego, co mogłyby ci zaofiarować.
- To nieprawda.
Janna mruknęła coś pod nosem i sięgnęła po butelkę. Była pusta. Zdziwiona spojrzała na kieliszek
Kruka - też pusty.
- Jeszcze wina? - zapytał gładko. - Robi się coraz ciekawiej. In vino veritas, jak mawiali starożytni
Rzymianie.
- Zostało mi dość rozsądku, by wiedzieć, że wino nie wpłynie na mnie najlepiej - odparła, nabijając
ostrygę tak mocno, że widelec zazgrzytał o muszlę. - Ale ty sobie nie przeszkadzaj. Ostatnio nie
jestem sobą. Popełniam jedno głupstwo po drugim. Brakuje jeszcze, żebym utleniła sobie włosy,
nauczyła się grać na harfie i poszukała papierowych skrzydeł. Pewnie, przynieś następną butelkę.
Powinnam o tym wcześniej pomyśleć. Czy pod wpływem wina też robisz się tragiczny i tajemniczy?

background image

- O czym ty, do diabła, mówisz? - spytał łagodnie.
- O piciu i jedzeniu - rzekła Janna, machając widelcem z ostrygą.
Przez „p” czy przez „w”? – zapytał z powagą, choć w jego oczach lśnił uśmiech.
Przez moment Janna nie rozumiała pytania, a potem usłyszała echo własnych słów.
- Wycie - szepnęła zbyt cicho, by Kruk to usłyszał.
- Oczywiście - mówił dalej - większość ostryg wyje z żalu i skarży się, kiedy je kolację z morsem. Z
ich punktu widzenia ... - Delikatnie przykrył jej dłoń swoją potężną ręką. - Janno? Żartowałem tylko.
- Tak, oczywiście - odparła odruchowo. Spojrzała na jego dłoń i wiedziała, że nie potrafi dłużej
udawać. Cofnęła rękę.
- Przepraszam - powiedziała drżącym głosem. - Nie wytrzymam chyba. Naprawdę mam już dość
pocieszania. Muszę zrobić parę rysunków, więc wezmę się do tego, póki jeszcze cokolwiek pamiętam.
Nie czekając na jego odpowiedź, porwała z blatu papier i ołówek. Pobiegła do swojej kajuty na
dziobie i zamknęła drzwi. Jej słowa rozbrzmiewały echem w myślach Kruka.
Nie wiedział, że zaciska pięść na kieliszku, dopóki nagle nie usłyszał trzasku pękającego szkła. Wolno
rozprostował palce. Lśniące odłamki opadły na stół.
Z roztargnieniem strzepnął z dłoni migotliwy pył. Nie powinien kupować tak kruchych kieliszków.
Nie radzi sobie z kruchymi rzeczami. Jest zbyt wielki. Zbyt silny. Zbyt brutalny. To, co jest delikatne,
w jego uścisku ulegało zniszczeniu. Jak Angel.
I jak Janna.
Oparł głowę o wręgę, zamknął oczy i zaklął.
ROZDZIAŁ. SZÓSTY
.Kruk obudził się natychmiast. Instynkt mówił mu, że sztorm minął. Wiatr ucichł, a "Czarna Gwiazda"
stała niemal nieruchomo. Światło księżyca wylewało się srebrzystymi strumieniami przez szczeliny w
chmurach.

.

A ktoś w pobliżu bardzo cicho płakał.
Zanim .Kruk zdążył się opanować, wyskoczył z łóżka i był już w połowie drogi do kajuty Janny na
dziobie. Najwyższym wysiłkiem woli zdołał wrócić i położyć się znowu. Jeśli do niej pójdzie, da jej
coś więcej niż tylko pocieszenie.
I chociaż usiłował sam siebie przekonać, że z pewnością zdoła pocieszyć Jannę, nie kochając się z nią
przy okazji, wiedział, że to nieprawda. Całe jego ciało ogarniała gorączka, pulsująca w rytmie uderzeń
serca. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak bliski utraty samokontroli.
Posępny, leżał nieruchom o, walcząc ze swym nieposłusznym ciałem i równie nieposłusznymi
emocjami. Wiedział, że jeszcze długo nie będzie mógł zasnąć. Słyszał przytłumione dźwięki, gdy
Janna starała się, by nie płakać zbyt głośno. Wreszcie po długiej chwili ciche odgłosy zanikły,
wtapiając się w delikatny szum wiatru. Kruk odetchnął z ulgą i na nowo zaczął liczyć srebrne łososie
pod powiekami.
Odgłos cicho otwieranych dziobowych drzwi poru szył każdy nerw jego ciała. Usłyszał, jak Janna
stąpa na palcach po dwóch stopniach prowadzących do głównej kabiny. Wyczuł, że staje po drugiej
stronie przejścia, które oddzielało koję od kuchenki. Wciągnął w nozdrza· nieokreślony , subtelny
aromat.
Zaciskając pięści, by jej nie schwytać, słyszał, jak niemal bezszelestnie, choć pospiesznie mija jego
koję. Drzwi kabiny otworzyły się, wpuszczając podmuch chłodnego, nocnego powietrza. Nim
wymknęła się na rufę, przez chwilę stała oświetlona pełnym blaskiem księżyca. Kruk zamknął oczy.
Nic nie pomogło, wciąż widział osrebrzone wzgórki jej piersi pod cienką koszulką. Zastanawiał się,
czy pod spodem ma te cienkie koronkowe figi.
Miał wrażenie, że minęło sporo czasu, nim Janna znów cicho otworzyła i zamknęła rufowe drzwi. Za-
częła przekradać się obok koi Kruka do swojej kajuty.
. Nasłuchiwał delikatnych dźwięków, wciągnął w nozdrza zapach kobiecego ciepła zmieszany z wonią
deszczowej nocy. Już sobie gratulował, że utrzymał ręce z dala od Janny, gdy dostrzegł łzy na jej
policzkach.
~ Janno - szepnął, wyciągnął rękę i odruchowo pochwycił jej dłoń. - Janno, co się stało? Nie, nie
uciekaj. Nic nie zrobię. Chciałem cię tylko pocieszyć.
T o była prawda, przynajmniej w tej chwili. Chciał ją pocieszyć. Chciał tego tak bardzo, jak chciał jej
samej.
Zadrżała, czując ciepły dotyk jego dłoni.

background image

- Janno? - odezwał się miękko. - Powiedz coś.
- Musiałam wyjść na świeże powietrze - odparła, starając się zapanować nad nierównym oddechem.
Czuła się jak skończona idiotka. Nie płakała od lat, a jednak odkąd spotkała Kruka, raniła łzy równie
regularnie jak chmury deszcz.
- Płaczesz.
- Wyobraź sobie ... - Głos się jej załamał. Odetchnęła głęboko i dokończyła pospiesznie: - Wyobraź
sobie, że to wpływ pogody panującej na Wyspach Królowej Charlotty.
Kruk niemal boleśnie zacisnął palce na przegubie ręki Janny i natychmiast rozluźnił uchwyt. Pogładził
pieszczotliwie wewnętrzną stronę jej dłoni. Janna oddychała nierówno, lecz nie miało to nic
wspólnego z płaczem.
- Przepraszam - powiedział. - Nie chciałem cię zranić tym dowcipem o wyjących ostrygach. Myś-
lałem, że, ..
- Nic się nie stało - przerwała. Słowa padały szybko jak krople deszczu niesionego sztormowym
wiatrem. - Zachowałam się jak wyjąca ostryga. Nie musisz mnie za nic przepraszać .
- Do diabła, nie o to mi chodziło! - warknął Kruk.
- Rozumiem cię. Naprawdę. - Janna czuła, że traci opanowanie. Miała ochotę uciec gdzieś, nim poniży
się jeszcze bardziej. - Kruku - powiedziała niepewnie - puść mnie, proszę. - Na próżno próbowała
wyrwać rękę z ciepłego, nieustępliwego uścisku. - Przykro mi, że cię obudziłam, ja ... o Boże. Proszę,
puść mnie!
Przez chwilę panowała cisza, a potem Kruk gwałtownie pociągnął Jannę na koję. Panował nad sobą na
tyle, by nie zrzucić koca i nie przycisnąć jej do swego nagiego ciała.
- Wszystko w porządku - zapewniał, gładząc jej włosy, plecy, ignorując próby uwolnienia się. -
Śmiało, mały wojowniku - szepnął. - Płacz. Możesz się do mnie przytulić, jeśli masz ochotę. Proszę
cię, Janno. Nigdy bym na wet nie wspomniał o ostrygach z książki Lewisa Carrolla, gdybym wiedział,
że potraktujesz to tak poważnie. Byłaś taka dzielna, tak pełna radości. Myślałem, że rzucisz we mnie
ostrygą i zażartujesz z tego, jak niebezpieczni~ jest iść na spacer z morsem. A ty uwierzyłaś, że żartuję
z ciebie. Czy możesz mi wybaczyć?
Janna wydała dziwny dźwięk, który przypominał śmiech, szloch lub kombinację jednego i drugiego.
Kruk objął ją ramionami i kołysał 'delikatnie, tuląc do szerokiej piersi. Kiedy wreszcie i ona objęła go
za szyję, poczuł jednocześnie ulgę i pożądanie. Intensywność tego doznania zaskoczyła go. Wiedział,
że bliższy jest utraty panowania nad sobą, niż mu się wydawało.
Więc powiedz jej o tym, tłumaczył sobie ironicznie.
Jest zbyt wielkoduszna i wrażliwa, by mnie odepchnąć. Myśli, że mnie pragnie. Jest mi tak bardzo
wdzięczna, że :zrobi wszystko, o co ją poproszę. Zrobi wszystko. I będzie tak ciepło, tak dobrze.
Te myśli prześladowały go bezustannie. Obawiał się, że pozwalając sobie na śmiałe pieszczoty
znienawidzi siebie za wykorzystanie wrażliwości Janny.
- Więc o co chodziło z tymi ostrygami i morsem? - spytała w końcu Janna, wzdychając i rozluźniając
się
zupełnie.
Uśmiechnął się i wargami musnął' delikatnie jej włosy.
- Czy twoi bracia nigdy ci nie tłumaczyli, co się zdarza, kiedy delikatna, niewinna, soczysta mała ost-
ryga idzie na kolację z morsem? - zapytał.
Janna pokręciła głową, nie ufając własnemu głosowi.
- Nie pamiętasz wiersza, który recytował Tweedleedee w książce o przygodach Alicji po drugiej
stronie lustra?
Głęboki głos Kruka huczał w jej głowie, przenikał do samego wnętrza, roztapiał wszelkie obawy. Nie-
świadomie przesunęła policzkiem po jego piersi, próbując przytulić się mocniej. Kruk zacisnął
ramiona, gniotąc jej miękkie piersi. Żar przepłynął przez niego jak błyskawica, rozpalając ciało.
- "Było smaszno, a jaszmije smukwijne świdrokrętnie na zegwniku wężały ... " - zacytował, ignorując
dreszcz podniecenia.
Tym razem był pewien, że to śmiech wywołuje te ciche dźwięki i delikatne poruszenia Janny.
Westchnął głęboko i jeszcze raz przepowiedział sobie w duchu wszystkie powody, dla których byłby
nieczułym, potwornym, godnym pogardy sukinsynem, gdyby ją teraz wykorzystał.
Janna uniosła głowę, spojrzała mu w oczy i powiedziała:
- Płomiennooki Dżabbersmok ...

background image

- Na zdrowie - odparł natychmiast.
Wargi jej zadrżały, gdy próbowała powstrzymać śmiech. Jakoś zdołała tego dokonać.
- To płomiennooki Dżabbersmok zbliżał się do zegwnika - wyjaśniła. - I nie ma tam żadnego Morsa.
Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Lewisa Carrolla.
- Carroll był zbyt zajęty woskowaniem pułapów i udeptywaniem kapusty dla królów, by martwić się o
to, kto wężał czy nie wężał na zegwniku - odparował Kruk.
Janna wyszeptała jego imię i musnęła wargami usta Kruka. Oddał ten lekki pocałunek. Gdy jednak
czubkiem języka przesunęła po jego górnej wardze, odwrócił się i bardzo delikatnie ułożył głowę
Janny na swym ramieniu.
T o było najdelikatniejsze odepchnięcie, jakie mogła sobie wyobrazić. Zraniło ją bardziej niż
cokolwiek
innego, zabolało aż do głębi duszy, sprawiając, że czuła się bezbronna i skrzywdzona. Kruk
natychmiast wyczuł zmianę jej nastroju.
- Janno?
Po długiej chwili wyprostowała się i uwolniła z jego objęć. Wreszcie stanęła w wąskim przejściu
między koją a kuchenką. Spojrzała na potężne ciało Kruka pod ciemną kołdrą, na blask księżyca
odbijający się w czerni jego oczu i na wyciągniętą dłoń. Na czubku języka czuła smak jego ust.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic nowego - rzuciła wreszcie, nieświadomie powtarzając wcześniejsze słowa Kruka.
Czuła, jak z wolna gaśnie żar i ogarnia ją chłód poniżenia, zostawiając tylko ból. Postanowiła nie
utrudniać życia mężczyźnie, który był dla niej tak uprzejmy i cierpliwy.
- Przepraszam cię za ten pocałunek - szepnęła. - Naprawdę. Wciąż jeszcze łudzę się, że mam coś, co
mogłabym dać mężczyźnie w łóżku. Wolno się uczę. Przepraszam.
- Janno, do diabła! Nie ma w tym twojej winy! - rzucił szorstko Kruk, czując, że traci opanowanie.
Chciał ją oszczędzić, nie ranić jeszcze bardziej.
Jednak wszystko, co mówił, tylko pogarszało sytuację. Jakoś musiał ją przekonać, że chodzi o coś
innego.
- To sytuacja, nie ty. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach...

.

- Przestań - przerwała mu gwałtownie, a potem ciszej dodała: - Nic nie mów. Nie musisz mnie
okłamywać. Jestem dużą dziewczynką. Potrafię znieść prawdę. A prawda jest taka, że brakuje mi tego
nieokreślonego czegoś, co podnieca mężczyzn. Przykro mi, że wprawiłam cię w zakłopotanie.
Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. - Uśmiechnęła się z przymusem i wyciągnęła prawą dłoń. -
Zostańmy przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi? - Kruk zgrzytnął zębami.
Patrzył na Jannę oczami tak czarnymi jak sama noc.
Jej uśmiech doprowadzał go do szaleństwa. Był tak chłodny i jasny jak księżyc oświetlający
wyciągniętą rękę.
- Przyjaciółmi? - powtórzył, uśmiechnął się dziwnie i przyciągnął dziewczynę do siebie.
Nie było żadnego ostrzeżenia. W jednej chwili Janna stała w przejściu z tym uprzejmym uśmiechem
przyklejonym do twarzy, a w następnej leżała na plecach w koi Kruka. Potężne, nagie nogi
przyciskały jej uda do materaca.
- O tak - powiedział niezbyt wyraźnie. - Jesteśmy przyjaciółmi. - Wziął obie jej dłonie i mrucząc coś,
zaczął je przesuwać w dół swego ciała. - Głęboko wierzę w to, że przyjaciele powinni być ze sobą
szczerzy.
- O co ci chodzi?
Pytanie urwało się nagle. Janna wyczuła palcami coś dziwnego.
- Właśnie to - szepnął. - Tak to wygląda niemal przez cały czas, odkąd zobaczyłem, jak walczysz ze
sztormem - stwierdził rzeczowo. - Uśmiechasz się, odwracasz lub oblizujesz wargi, a mnie to tak
podnieca, że ... Jeśli znowu zaczniesz opowiadać bzdury, że nie jesteś dość seksowna, by poruszyć
mężczyznę, to ja ...
Słowa zmieniły się w gardłowy jęk, gdy Janna wolno poruszyła palcami. Odruchowo zareagował,
przyciskając do niej biodra. Zobaczył, że Janna patrzy na jego ciało i uśmiecha się, widząc ten aż
nadto widoczny dowód pożądania. Zadygotał, czując rozkosz tak intensywną, że zacisnął zęby, by nie
krzyczeć.

background image

- Dość - wykrztusił w końcu. Chwycił w dłonie twarz Janny. - Nie wezmę cię teraz. To by nie było
uczciwe. Chciałem tylko, byś wiedziała, że żadna kobieta nie podnieciła mnie tak mocno, tak szybko.
Uczciwie stawiam sprawę?
Janna spojrzała w twarz Kruka. Oczy miał zmrużone, błyszczące, wargi ściągnięte jak w ataku bólu, a
skórę gorącą i lśniącą od potu. Każdy mięsień zesztywniał mu z pożądania i napięcia. Świadomość, że
tak bardzo jej pragnął, była jak paląca dzikość, roztapiająca ją w zmysłowym żarze, którego dotąd nie
znała. Drżała, a te drobne konwulsje odmieniały jej ciało. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła
wykrztusić słowa. Potrafiła tylko powtarzać jego imię·
Zapach jej podnieconego ciała pobudził wszystkie mięśnie Kruka. Czuł drżenie jej ud i bioder, które
przyciskały się do niego coraz mocniej.
- Janno, nie. O Boże - jęknął przez zaciśnięte zęby. - Nie mogę tego zrobić. Nawet cię nie
pocałowałem. Zasługujesz na coś lepszego.
Delikatnie przesunęła się na bok ocierając rozchylone uda o jego nagą skórę. Chciał jej powiedzieć, by
nie ruszała się, bo stanie się coś, czego oboje będą żałować, ale nie potrafił mówić. Zacisnął dłonie na
jej koszulce i próbował się opanować.
A potem nastąpiła katastrofa. Koszulka całkiem się rozerwała. Kruk czuł się tak jak wówczas, gdy po
raz pierwszy zobaczył Jannę na morzu.
Nigdy do tego stopnia nie stracił panowania nad sobą. Teraz wszystko wokół wirowało, a rozkosz
przenikała każdą komórkę jego ciała Janna czuła wstrząsające nim dreszcze, słyszała swoje imię, które
wykrzykiwał zduszonym głosem. Nie potrafiłaby opisać, jak bardzo poruszyła nią świadomość, że ten
wyjątkowy mężczyzna jej pożądał. Łzy spływały po policzkach Janny, gdy go obejmowała, a miłość
do niego ogarniała ją jak płomień. Nie chciała od życia niczego więcej, tylko trzymać go tak w ramio-
nach aż do śmierci.
Wreszcie oddech Kruka wyrównał się. Gęsty wąs muskał jej policzek jedwabistą pieszczotą.
Pocałował ją delikatnie, potem znowu, aż dotknął wargami ciepłego śladu łez. Drgnął i cofnął się.
- O Boże - powiedział łamiącym się głosem. - Przepraszam cię, Janno. Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Nie - odparła szybko, przytrzymując go, gdy próbował się odsunąć. - Nie zrobiłeś mi nic złego.
Ale Kruk łagodnie zsunął się z jej ciała. Pogładził lśniące włosy drżącą dłonią. '
- Przepraszam - szepnął - tak mi przykro. Nigdy jeszcze tak się nie zapomniałem. Za bardzo cię prag-
nąłem. Zapomniałem, jak jestem silny i że nie powinienem dotykać kruchych rzeczy. Przepraszam cię,
Janno. Boże, ja ... - Głos znów mu się załamał.
Zamknął oczy i próbował odzyskać panowanie nad sobą, które tak łatwo tracił, ilekroć znalazł się
blisko Janny. Usłyszała ból w jego głosie. Niepewnymi palcami pieściła szorstki policzek i gęstą
zasłonę rzęs.
- Nie skrzywdziłeś mnie - oznajmiła drżącym głosem.
- Płaczesz - odparł szorstko. - Musiało cię boleć jak diabli.
- Nie - odparła, kładąc palce na jego ciepłych wargach. - Posłuchaj. Nic mnie nie bolało. To tylko
świadomość tego, jak bardzo mnie pragniesz.- Od dychała z trudem. - To było niewyobrażalnie
cudowne uczucie - szepnęła i pocałowała go. - Dlatego płakałam. I dlatego nadal płaczę·.
Kruk. sięgnął do przełącznika. Przyćmione, złote światło zalało koję. Jakby chciał się upewnić o praw-
dzie jej słów, czubkami palców przesunął lekko po
skórze Janny, szukając dowodów, że ją zranił. ,
Drżąc, obserwowała, jak dotyka jej z niezwykłą delikatnością. Żar wezbrał tak nagle, że musiała
wstrzymać oddech. Usłyszał jej westchnienie i chwycił dziewczynę w ramiona. Był teraz jednocześnie
łagodny i wygłodniały. Pieścił Jannę i uśmiechał się, wiedząc już, że jej nie skrzywdził.
Spojrzenie Kruka przesuwało się po niej, pieszcząc każdy zakamarek jej ciała. Uświadomiła sobie, że
ma rozerwaną koszulkę. Cienki materiał przy19nął do piersi, przytrzymywany wilgocią spoconej
skóry.
- Mały wojownik - szepnął, pieszcząc jej ciało. - Miękka, gorąca, cudowna.
Wsunął palec pod rozerwaną koszulkę, jednym ruchem odszukał i odsłonił pierś. Zanim jej dotknął,
pod bawełną zarysowała się stwardniała sutka.
- Kruku ... - szepnęła.
Mruknął coś, co mogło oznaczać bardzo wiele.
Zdumiona patrzyła, jak pochyla głowę i czubkiem języka dotyka sutki. Wydała stłumiony jęk.
Roześmiał się chrapliwie w odpowiedzi.

background image

- Tak - odparł, rozumiejąc pytanie, którego Janna nie potrafiła zadać. - Będę całował każdy kawałek
twego ciała. Ale najpierw przekonam się, jaki smak mają twoje usta. Nigdy dotąd nie poznawałem
tajemnic kobiety w takiej kolejności - stwierdził. - Kiedy już poznałem te najważniejsze, inne
przestawały mnie interesować. Ale nie u ciebie. Muszę się dowiedzieć, czy równie ufnie rozchylisz
swoje wargi.
Janna zobaczyła spieczone usta Kruka i czarne lśniące wąsy. Rozchyliła wargi. Wyczuła lekkie drże-
nie, gdy zetknęły się ich usta. Jęknęła cicho i przesunęła palcami po potężnych mięśniach ramion.
Gdy Kruk poczuł na skórze paznokcie Janny, cofnął się natychmiast, jakby się bał, że ją zrani.
- Jeszcze - szepnęła, wsuwając palce w gęstwinę jego włosów i przyciągając Kruka do siebie. - Och
proszę, pocałuj mnie tak jeszcze raz.
Wpił się wargami w usta i całował tak gwałtownie, że zabolała ją szyja. Opanował się z wysiłkiem.
- Diabli biorą wszystkie moje dobre intencje
- oświadczył. .
Patrzył na poczerwieniałe usta Janny z mieszaniną poczucia winy i nie skrywanego pożądania.
Spojrzała w zmrużone, czarne oczy i niepewnie oblizała wargi. Mrowiły, były gorące i wrażliwe.
Spojrzała Krukowi prosto w oczy i drżąc, wyszeptała jego mię.
- Czego oczekujesz od mężczyzny? - zapytał. - Powiedz, a spełnię twoje życzenia. Cokolwiek
zechcesz, jak tylko zechcesz i tak długo jak wytrzymasz. Tylko powiedz.
- Nie wiem - przyznała. - Mój były mąż nigdy niczego ode mnie nie chciał. - Westchnęła gwałtownie,
kiedy zęby Kruka wpiły się delikatnie w jej szyję.
- Powiedziałaś mi wszystko o twoim mężu - wymruczał, muskając wrażliwą małżowinę ucha. - Teraz
powiedz, czego chciałaś od swoich kochanków.

- Nie wiem. Jesteś pierwszy.

.

Janna wyczuła, że Kruk znieruchomiał. Po chwili wolno uniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy.
Próbowała żartować ze swego braku doświadczenia, ale słowa utknęły jej w gardle.
- Pierwszy? - zapytał. Nie mógł uwierzyć, że kobieta tak zmysłowa jak Janna nigdy nie znalazła
mężczyzny, który mógłby ją docenić.
- Nie myślałam, że ktoś mnie zechce. Naprawdę. Z powodu Marka przeczytałam nawet dziesiątki
książek, ale nic nie pomogło.
Urwała z cichym rozpaczliwym jękiem, gdy język Kruka wsunął się w jej ucho. Wbiła mu paznokcie
w pierś.
- Książki, tak? - mruknął. - Uprzedź mnie, jeśli pominę jakieś rozdziały, które cię zaciekawiły.
- Co? - spytała. Słowa nie docierały do niej, jedynie gorący dotyk rąk Kruka, parzący jej skórę.
- Będę cię kochał. Całą. Mam zamiar kochać cię, aż będziesz jęczeć, szlochać i roztopisz się w ogniu
rozkoszy. A potem zacznę jeszcze raz i jeszcze.
To była zmysłowa groźba i kusząca obietnica.
Janna chciała, by dotrzymał słowa. Wplótł palce w jej dłonie i przesunął ręce nad jej głowę. Poruszyła
się instynktownie, wywołując tym uśmiech Kruka. Dreszcz przebiegł jego ciało. Zaklął pod nosem.
Nie powinien pragnąć znowu, tak szybko, tak bardzo, jakby nic między nimi nie zaszło. Ale tak
właśnie było.
Janna jęknęła, gdy podniósł ją niczym piórko i przewrócił na brzuch. Chciała o coś zapytać, ale
zapomniała, co powinna powiedzieć. Kruk wsunął pod nią dłonie, pieszcząc piersi. Zalał ją żar i
niemal straciła oddech.
Poruszyła nogami i spróbowała odwrócić się na bok, szukając ciepła jego ciała.
- Nie chcesz, żebym cię objęła? - spytała.
- Chcę za bardzo - odparł przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś taka cudowna. Tak diabelnie podniecająca, że tracę panowanie nad sobą - jęknął. - Nie
czujesz, co ze mną robisz?
Roześmiał się gardłowo, gładząc dłonią jedwabistą skórę Janny. Całował i pieścił jej ciało, i raz po raz
mruczał jej imię. Janna prawie nie słyszała. Pieszczoty Kruka odbierały jej oddech, mąciły myśli.
- Sprawiasz, że mam ochotę cię zjeść. Całą - powiedział gardłowo, obracając ją na plecy i zaciskając
delikatnie zęby na biodrze Janny.
Ogarnęła ją taka lawina wrażeń, aż zadrżała gwałtownie.
- Kruku, ja ...
- Smakujesz jak morze - przerwał jej. - Słono, tajemniczo i dziko.

background image

Nie potrafiła dłużej ukrywać swej namiętności.
Odnalazł ją słodką, wygłodniałą i bezbronną. Wygięła się, wychodząc mu na spotkanie. Otoczyła go
sobą jak mgła ogarnia las, nierozdzielnie, a potem o boje przeżyli ekstazę i cały otaczający ich świat
odpłynął w ciemność
Krzyknęła, wbijając mu paznokcie w ramiona, gdyż był jedynym realnym oparciem w świecie, który
rozpadał się z wolna.
Kiedy ostatnie drżenie minęło, Kruk pochylił głowę zlizując ze skóry Janny kropelki potu. Wiedział,
że znalazła zaspokojenie.
- Kruku - powiedziała, na ślepo szukając jego warg. - Przytul mnie. Proszę.

.

Czuł na policzku jej łzy i objął ją mocno ramionami.
Świat odsunął się i znikł; pozostała tylko kobieta o lśniących srebrzysto-zielonych oczach.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Janna budziła się powoli. Śniła, że leży na piasku i promienie słońca padają na nią złocistą kaskadą·
Uśmiechnęła się i poruszyła lekko, wyginając ciało.
Kruk przesunął dłonią po skórze Janny, zachwycony jej nieskrępowaną zmysłowością. Czuł się trochę
winny. Uważał, że gdyby nie uratował jej, gdyby nie znaleźli się odcięci od świata w tym dzikim raju
zatoki, Janna nie pragnęłaby go go bardziej niż jakiegokolwiek innego mężczyzny.
Jednak wykorzystał tę izolację i jej wdzięczność, gdyż on sam nigdy bardziej nie pragnął żadnej
kobiety.
W tej chwili było tak samo. Znów chciał się kochać z Janną, czy było to właściwe, czy nie, z
namiętności czy wdzięczności, w raju czy piekle. Pragnął jej. Była odgłosem śmiechu na wietrze i
kłębiącą się srebrzystą mgłą, migoczącą w jego duszy. Była tajemniczym zapachem morza i radością
życia. Oddałby własną krew, by uwierzyć w to, że chce być z nim niezależnie od tego, jak i gdzie się
poznali.
Ale wiedział, że to nieprawda. Gdyby spotkali się w normalnych okolicznościach, raz tylko spojrzała-
by na jego onieśmielające rozmiary i mroczną, ponurą twarz, a potem uśmiechnęłaby się uprzejmie i
odeszła.
Wiedział, że Janna jest darem dla samotnego Kruka od dawnych bogów Haida, okrutnych bogów,
którzy dawali tylko to, co mogli potem odebrać, by nauczyć człowieka cierpienia. Kruk wiedział, że
nie może walczyć z bogami, zatrzymać daru i uniknąć cierpień. Mógł tylko cieszyć się Janną przez tę
krótką chwilę, gdy dziewczyna należy do niego. A potem, gdy nadejdzie czas, rozstać się z nią. I
modlić się, by nigdy nie żałowała, że oddała siebie człowiekowi, którego nie kochała.
- Wyglądasz, jakby ktoś wykuł cię z kamienia - mruknęła sennie Janna. Przebiegła palcami po
surowych zmarszczkach na twarzy, które zniknęły, gdy odwrócił głowę, by ucałować jej dłoń. - O
czym myślałeś?
- O raju i dawnych bogach Haida - odparł, dotykając policzkiem ciepłego wnętrza jej dłoni. - I o Ewie.
- Uniósł głowę i spojrzał na leżący w jego ramionach dar bogów. - Jesteś taka piękna - szepnął. - Taka
kobieca, gorąca i szczodra. Mężczyzna może zginąć, próbując się tobą nasycić. - Zmysłowo przygryzł
zębami jej dłoń. - A nie wyobrażam sobie lepszego sposobu przejścia do wieczności, niż umrzeć
słuchając twoich westchnień.
Janna spojrzała na Kruka leżącego obok niej na koi, nagiego i potężnego jak góra. Przez bulaj sączyło
się światło słońca, czysty blask spływający po jego ciele. Był tak absolutnie męski, tak w jej oczach
doskonały. Dotknęła go drżącą dłonią, z cichym westchnieniem wsunęła się w ramiona, które
otworzyły się dla niej zapraszająco.
- Kocham cię, Kruku - powiedziała, przytulając go mocno. - Myślę, że pokochałam cię od chwili, gdy
wyciągnąłeś mnie z morza.
Kruk zamknął oczy, czując ukłucie bólu. Lekkim pocałunkiem zamknął jej usta, gdy ponownie chciała
wyznać mu miłość. Potem położył palec na jej wargach.
- Nic nie mów - szepnął, patrząc jej w oczy .. Wolałby, żeby nigdy tego nie powiedziała. Już
wcześniej odgadł źródło wszelkich emocji, jakie wobec niego mogła odczuwać. Powód, dla którego w
jej oczach on właśnie był inny niż reszta mężczyzn. Nie musiała mu przypominać, że to wdzięczność,
nie miłość, nawet jeśli to przypomnienie brzmiało w tak słodkich i łagodnych słowach.
Janna patrzyła na niego, widząc ból w pustych oczach, lecz nie rozumiejąc jego przyczyny.
- Kruku? - spytała niepewnie. - Czy chciałbyś ... Nakrył jej usta wargami w długim, ciepłym poca-
łunku.

background image

- Najdroższa - szepnął wreszcie. - Nie musisz mnie kochać. Wiem, że jesteś mi wdzięczna za to, że
uratowałem ci życie. Ja też jestem za to wdzięczny losowi. Bez ciebie nie wiedziałbym, co to znaczy
być w raju. Znaleźć się w miejscu poza czasem, gdzie nie ma nikogo prócz jednego mężczyzny i
jednej kobiety stworzonych dla siebie.
Szybkim ruchem przycisnął wargi do ust Janny.
Poczuł radość, gdy otworzyła je zachęcająco. Spijał ten pocałunek i rozkoszował się nim. Po chwili
uniósł głowę i spojrzał w oczy dziewczyny, tak tajemnicze, jak mgła okrywająca dziewiczy las.
- Wykorzystajmy ten czas, ten pierwotny raj, ten dar - rzekł, namiętnie całując Jannę po każdym
słowie. - Cieszmy się nim i nie składajmy sobie obietnic, które krępowałyby nas, kiedy ten raj stanie
się tylko wspomnieniem, a reszta życia aż nadto realna. Chcę, żebyś wspominała mnie z radością. Tak
jak ja będę wspominał ciebie.
Janna zamknęła oczy i próbowała nie rozpłakać się pod wpływem targających nią uczuć, na przemian
bólu i rozkoszy. Jest z mężczyzną, którego kocha, z mężczyzną, który śmiał się z nią i płakał, a jednak
nie czuł do niej miłości. Kochał się ż nią, jakby była jedyną kobietą na ziemi.
Ale nie była. Dla Kruka istniała tylko jedna kobieta. Kobieta, którą kochał i której nie mógł zdobyć.
Angel.
Czy wciąż ją kochasz?
Oczywiście. I ona teraz też mnie kocha.
Janna wiedziała, że nie może tego zmienić. Może tylko czuć zazdrość. I może też przyjąć ten
wspaniały dar Kruka. Przyjąć go i zrozumieć, że miłość jest jak raj: pierwotna, niewinna, znająca
tylko własne istnienie, własne potrzeby, jest prawem sama dla siebie, dziewiczą wyspą na
nieskończonym morzu czasu.
- Tak - szepnęła, tuląc się do Kruka, dając mu z siebie tyle, ile zechciał wziąć. - Tak, chcę, żebyś mnie
wspominał z radością. Pamiętaj o mnie, najdroższy . Pamiętaj, że kochałam cię w tym miejscu poza
czasem.
Kruk usiłował wejrzeć przez zieloną toń oczu Janny do ukrytej w głębi duszy. Dojrzał tylko czerń jej
długich rzęs, jedwabiste pukle włosów, gdy pieściła ustami jego pierś. Chciał coś powiedzieć, ale nie
mógł złapać tchu. Cynamonowe włosy spływały kaskadą na jego ramiona.
Próbował wsunąć palce w gęste sploty, ale zanim zdołał jej dotknąć, naprężył całe ciało, a z gardła
wyrwał mu się chrapliwy jęk. Była kobietą i była ogniem wypalającym znamię w jego duszy.
Gdy Janna obudziła się tego ranka po raz drugi, wciąż była wtulona w ramiona Kruka. Przesunęła się,
bo sztywne włosy na jego piersi łaskotały ją w nos. Kruk objął ją mocniej, bez słów dając do
zrozumienia,
że już nie śpi. Uśmiechnęła się i pogładziła policzkiem . I jego pierś. Szepnęła bezgłośnie: kocham cię,
i przyjęła ukłucie smutku, które nadeszło wraz ze świadomością,
że on nie czuje do niej miłości. A jednak docenił ją jako kobietę i rozkoszował się nią tak żywiołowo.
Przypominał jej o tym cudowny zmysłowy ból całego ciała.
Może jej nie kocha, ale dawał jej rozkosz w każdej kolejnej pieszczocie ciała. Zostałaby z nim choćby
z tego powodu. A łącząc tę jego namiętność z delikatnością i siłą, z jego śmiechem i inteligencją,
otrzymała obraz mężczyzny, o jakim marzyła, choć nigdy nie sądziła, że go znajdzie.
W głębi duszy wierzyła, że każdy mężczyzna, który kochałby się z nią tak jak on, musiałby żywić dla
niej jakieś uczucie. Z pewnością ma szansę, by zdobyć jego miłość, odbierać go po trochu Angel z
każdym pocałunkiem, każdą pieszczotą.
Znów przytuliła twarz do szerokiej piersi. Dostrzegła, że płaska brodawka znalazła się tuż obok jej ust,
i delikatnie dotknęła jej czubkiem języka.
- Mmm. Dobrze smakujesz. Jak ostryga. Jesteś słony.
- Chcesz odrobinę soku z cytryny?
- Kruk w muszli - mruknęła, musnęła brodawkę językiem raz jeszcze, a potem delikatnie ugryzła. -
Nie. Nie trzeba soku. Najlepszy jesteś bez niczego, tak jak cię znalazłam.
Zaburczało jej w brzuchu, przypominając, że od wczorajszego wieczoru nie zjadła niczego, z
wyjątkiem kilku ostryg.
Kruk uśmiechnął się, przesunął kciukiem wzdłuż jej pleców.
- Rzucimy monetę o to, kto robi śniadanie?
- Reszka - powiedziała, a potem krzyknęła zdziwiona, gdy podniósł ją, obrócił i delikatnie ułożył na
koi twarzą w dół.

background image

- Wypadł orzeł - stwierdził, gładząc ręką sprężyste biodra Janny. - Przegrałaś. Chyba, że ty chcesz
mną rzucić - dodał niewinnie.
Janna odsunęła włosy z oczu i dostrzegła kpiący uśmiech Kruka.
- Wykorzystałeś mnie.
- Kilka razy - zgodził się ze śmiechem. Uniósł Jannę i postawił na nogi w przejściu obok koi. - A jeśli
nie zaczniesz zaraz robić śniadania - dodał, głaszcząc ją po udach - będziemy grać o obiad. -
Uśmiechnął się, słysząc, jak dziewczyna wstrzymuje oddech. - Lub może o kolację.
Janna zanurzyła palce w czarnych włosach Kruka. Gdy znów zaczął ją pieścić, krzyknęła jego imię tak
gardłowym głosem, że aż jęknął.
- I co ja mam z tobą zrobić? - szepnął. -Za każdym razem pragnę cię bardziej.
Chciała coś powiedzieć, ale wydała z siebie tylko cichy, urywany dźwięk, gdyż pieszczoty Kruka
stawały się coraz bardziej gorące.
- Nie będziesz jadł więcej ostryg - powiedziała, przygryzając wargę.
Pokręcił głową, trącając ją przy tym nosem.
- Gdyby ta teoria była prawdziwa - wymruczał - mężczyźni wykończyliby już wszystkie ostrygi.
- Albo kobiety - odparła.
Zaśmiał się.
- Twierdzisz, że mężczyźni wykończyliby wszystkie kobiety, czy kobiety wykończyłyby ostrygi?
- Dokładnie. Cieszę się, że zrozumiałeś. Tak wielu ludzi nie potrafi pojąć zupełnie prostej
dwuznaczności. Co zjemy na śniadanie?
W odpowiedzi spojrzał tak, że aż ugięły się pod nią nogi.
- Kruku - szepnęła. Zamknął oczy.
- Chyba pójdę popływać w zatoce. Ty przygotuj szynkę, ziemniaki i jajka w proszku. Jak zjemy,
możesz wziąć prysznic, a ja posprzątam kajutę. A potem pójdziemy na spacer do wioski, póki jeszcze
możemy.
- Póki możemy?
- Chodzić - wyjaśnił krótko. Otworzył oczy. Migotało w nich rozbawienie. - Nie wiedziałaś, mały
wojowniku? - zapytał. - Pozabijamy się w łóżku. - Zęby błysnęły mu pod czarnym wąsem, kiedy
wyciągnął z pościeli podarte resztki koszulki Janny. - I wiesz co? - zapytał, kołysząc zawieszoną na
palcu szmatką. - Nie mogę się tego doczekać.
Janna przygryzła wargę, patrząc na niego z nadzieją, a zarazem z zawstydzeniem. Wiedziała, że wyraz
jej twarzy musi zdradzać wszystkie myśli, gdyż Kruk zmrużył oczy i przyglądał się z uwagą. Jęknęła,
pochwyciła podartą koszulkę i ukryła w niej zarumienioną twarz. Nie była przyzwyczajona do
zmysłowych przekomarzań, nie bardziej zresztą niż do fizycznej miłości.
- Pewnie będziesz chciała włożyć inną moją koszulkę - powiedział z powagą.
Skinęła głową, nie patrząc na niego. Uśmiechnął się delikatnie.
- Pod jednym warunkiem.
Janna uniosła głowę.
- To znaczy?
- że w łóżku będziesz nosić tylko mnie.
Kruk nie pytał, czy ten zduszony dźwięk jest zgodą, czy odmową. Po prostu wstał, ucałował ją mocno,
chwycił mydło i zniknął za burtą "Czarnej Gwiazdy", w sinych wodach zatoki.
Janna zdołała jakoś nie przypalić, nie rozlać i nie rozsypać składników śniadania, kiedy zobaczyła, jak
Kruk wychodzi z zatoki po kąpieli. Nagi i potężny, wyglądał na całkowicie zespolonego z tą dziką
krainą. Na jego widok Janna wstrzymała oddech. Zapragnęła, by wciąż trwał sztorm, dzięki, któremu
byli tu, w zatoce.
Niestety, kiedy skończyli śniadanie i Janna wzięła prysznic, stało się jasne, że sztorm przycichł.
Ubierała się w ponurym nastroju, żałując, że tak szybko przyjdzie im opuścić raj. Zastanowiła się, czy
na Kruka czekają nie cierpiące zwłoki interesy. A może zechce zostać w tym raju kilka dni dłużej, by
dać jej szansę wykradzenia jeszcze odrobiny jego miłości.
- Janno, znalazłem!
Wkładała właśnie przez głowę jedną z wielkich, czarnych koszulek Kruka.
- Co? - odkrzyknęła.
- Prawdziwy szkicownik. Wiedziałem, że Angel gdzieś go tu zostawiła, ale nie pamiętałem gdzie.
Janna zapięła dżinsy i otworzyła drzwi komórki, która służyła jednocześnie za mostek i prysznic.

background image

- Szkicownik? - spytała, odsuwając z twarzy kosmyk włosów.
Gęste jedwabiste kosmyki opadły jednak znowu na policzki, gdy tylko uniosła głowę. Jeszcze raz
odgarnęła włosy i spróbowała zignorować uczucie pustki, pojawiające się w żołądku za każdym
razem, gdy Kruk mówił o Angel.
- Czy Angel jest artystką?
- Jedną z najlepszych - odparł, uśmiechając się na wspomnienie wspaniałego witrażu, który Angel
podarowała mu i który znajdował się w jego domu na wyspie Vancouver. Witraż ukazywał "Czarny
Księżyc", jego trawler, płynący po tajemniczym morzu; w dole srebrzystą ławicą płynęły łososie. -
Galerie czekają w kolejce na jej witraże.
- Och.
Janna chciała powiedzieć coś więcej, ale sama myśl, że musi walczyć o Kruka z kobietą, która jest nie
tylko odważną, piękną blondynką, ale i artystką, zmieniła w plastelinę jej zwykle bystry umysł.
Życie nie jest sprawiedliwe - mruknęła pod nosem.
- Co?
- Witraże, tak? - rzuciła Janna i wypowiedziała na głos pierwszą myśl, jaka przyszła jej do głowy.
- Zeszłego roku w galerii w Seattle widziałam wspaniałe dzieło. Zachwycało mnie tak bardzo, że
stałam przed nim i cierpiałam. - To wspomnienie wywołało lekki uśmiech na jej twarzy. - Witraż
przypominał Przesmyk Wewnętrzny o zmroku, W tej magicznej chwili, kiedy wszystkie legendy stają
się prawdą. Były tam rzędy gór we wszystkich możliwych odcieniach błękitu, opadające aż do
horyzontu, a morze lśniło jak żywe srebro i, niczym Bóg, dawało światło i życie wszystkiemu, czego
dotykało. Chciałabym, żeby było mnie stać choć na fragment tego witrażu.
- Angel ustaliła tak wysoką cenę, gdyż nie mogła się z nim rozstać. - Kruk uśmiechnął się lekko. - To
jedna z jej ulubionych prac.
- To był witraż Angel? - spytała z niedowierzaniem Janna. Skinął głową.
- Ona rozumie, że morze jest źródłem wszelkiego życia. To zadziwiająca kobieta - dodał, wręczając
Jannie szkicownik. - Tak jak ty.
Janna nie wiedziała,. czy śmiać się, płakać, czy krzyczeć z rozpaczy . Nie dość, że zazdrościła Angel
miłości Kruka, to jeszcze podziwiała jej talent. To było więcej, niż mogła znieść. Bez słowa wzięła
szkicownik i przejrzała szybko. Tylko na trzech kartkach znalazła rysunki. . Szkice kłody wyrzuconej
na szeroką piaszczystą plażę. Była tam równowaga elementów i delikatna elegancja linii, która
przemawiała do wyobraźni Janny.
- Nie powinnam 'tego używać. Może Angel...
- Nie będzie jej to przeszkadzać - przerwał Kruk.
To były tylko wstępne szkice. Ten witraż był prezentem dla mojego dziadka.
Janna zamknęła szkicownik i spojrzała na Kruka z powątpiewaniem w oczach.
- Weź - zachęcił ją. - Nie będziesz musiała wyruszać aż do Masset i z powrotem tylko po to, żeby
narysować o świcie parę totemów. Teraz, kiedy znalazłem prawdziwy szkicownik, mogłabyś zostać
parę dni dłużej, prawda? - Przerwał nagle. - Chyba że z jakichś powodów musisz wracać do Masset
natychmiast? .
Pogładziła szkicownik, a jej oczy błysnęły szczęściem.
- Nie - powiedziała drżącym głosem. - Nigdzie nie muszę wyjeżdżać. Chciałabym spędzić jeszcze
kilka dni w raju. Z tobą.
Zadowolony, a jednak trochę nieśmiały uśmiech Janny sprawił, że Kruk objął ją ramionami. Wciągnął
w nozdrza słodki, kobiecy zapach i zamknął oczy. Nie wierzył swojemu szczęściu.
Jeszcze kilka dni spędzą ze sobą w raju.
- Znalazłem też ołówki. Wyglądają śmiesznie dodał. - Angel zostawiła je razem ze szkicownikiem.
Chcesz je zobaczyć? Może ci się przydadzą?
- Pewnie.
Janna tuliła się do Kruka, aż bolały ją ramiona, i teraz puściła go niechętnie.
Te "śmieszne" ołówki okazały się być wszystkim, czego potrzebowała do ukończenia rysunku. Obe-
jrzała je ostrożnie. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, że Kruk obserwuje ją w skupieniu.
- Dotykasz ich tak, jakby były zaczarowane - zauważył.
- Bo są - odparła z prostotą. - Z nimi mogę rysować. Bez nich jestem jak słowik, który nie może
śpiewać miłosnej pieśni.
- Innymi słowy jak kruk. Kruki tylko w swoich snach śpiewają pieśni miłosne.

background image

Janna zawahała się, wyczuwając ukryty pod tymi słowami żal i pogodzenie się z losem.
- A zatem pieśń miłosna kruka musi być najpiękniejsza ze wszystkich - szepnęła miękko. - Ponieważ
jest śpiewana bezgłośnie.
Przyglądał się jej przez długą chwilę, wreszcie powiedział ze smutnym uśmiechem:
- Masz najpiękniejsze oczy, jakie w życiu widziałem, Janno. Są jak las okryty mgłą. Srebrne, zielone i
lśniące życiem.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, z wyjątkiem "kocham cię", czego Kruk nie chciał słyszeć, Janna
uśmiechnęła się tak smutno jak on. W milczeniu odebrał od niej ołówki i wraz ze szkicownikiem
zapakował starannie do plecaka. Poszła za nim po zaimprowizowanej kei. Przyzwyczaiła się już do
belek, ale wciąż nie była nawet w połowie tak sprawna jak Kruk. Z ulgą poczuła pod stopami skalisty
brzeg.
- Kiedyś były tu ścieżki - zauważył Kruk. Zatoczył ręką szeroki łuk, wskazując wybrzeże.
Było porośnięte odporną na morską sól roślinnością, która sięgała aż do linii przypływu, a dalej
wtapiała się w masę cedrów, paproci i mchu grubszego i bardziej miękkiego niż materac. Po
pierwszych kilku krokach Janna zrozumiała, dlaczego Haida woleli pływać canoe, niż podróżować
pieszo.
Tylko tam, gdzie sięgały fale oceanu, widać było skały. Resztę zatoki pokrywał równy zielony dywan
roślinności. Jeśli w jakimś miejscu nie rosły drzewa, to tylko dlatego, że zbyt wilgotna ziemia nie
mogła ich utrzymać. Bagna trafiały' się często i na wet w lesie trudno było znaleźć nagą korę drzewa.
Z każdej powierzchni zwisał długimi pasmami i zasłonami mech. Głazy okrywał gruby dywan z
pozoru trwałego mchu, który tworzył zielone pułapki, czekające, by pochwycić nieostrożne stopy.
Drzewa rosły czasami tak gęsto obok siebie, że nic nie mogło się wcisnąć pomiędzy nie. Fauna była tu
obfita, lecz niewidoczna, a zatem bezpieczna. Nikt chyba nie zdołałby upolować tu czegoś tak
wielkiego jak niedźwiedź czy jeleń, z tego prostego powodu, że myśliwy widział tylko kilka metrów
dalej, niż sięgała lufa jego strzelby.
Trudno było poruszać się człowiekowi po lądzie, znacznie trudniej, niż pływać po morzu. Głębokie
zatoczki o stromych brzegach zapewniały naturalne schronienie przed sztormem i wiatrem. Ryb było
mnóstwo, a w zasięgu ręki zawsze znajdowało się skorupiaki. Dawni Haida rozsądnie używali darów
morza, wykorzystując tylko ten wąski pas ziemi, tuż powyżej linii przypływu. Tam zbudowali
cedrowe chaty i wyrzeźbili totemy wysokie jak potężne drzewa. Totemy zwrócone były do morza, a
ich spękane twarze owiewał słony wiatr. Kruk opisywał Janne te symbole, pokazywał kaszalota i żabę,
łososia, orła i kruka z rozpiętymi skrzydłami na czubku słupa. .
- Co będziesz robił, kiedy ja będę rysować? - spytała Janna z ołówkiem wzniesionym nad papierem.

- To, po co tu przybyłem. Będę myślał. .

Spojrzała na Kruka i poczuła się zakłopotana, ze mu przeszkadza. Ujął ją pod brodę i uniósł lekko
twarz ku górze.
- Przybyłem tu, bo czułem ... niepokój. To już minęło. - Musnął wargami usta Janny. - Gdybym me
chciał tu być z tobą, bylibyśmy już w drodze do Masset. Rysuj tak długo, jak zechcesz. Gdybyś mnie
potrzebowała, będę w pobliżu. - Odwrócił się, a potem jeszcze raz obejrzał. - Nie wchodź do tych
starych chat. One szukają tylko pretekstu, żeby się zapaść.
- Nie będę - obiecała. Odwróciła się i spojrzała na cedrowe chaty, wtapiające się z wolna w krainę, z
której wyrosły. - One do kogoś należą. To by było zwykłe włamanie.
- To znaczy, że nie chcesz ich rozebrać w poszukiwaniu paciorków i kości? - zapytał ironicznie.
Spojrzała mu w twarz i wolno pokręciła głową .. - To nie ma sensu. Nie jestem archeologiem. Nie
potrafię odtworzyć zagubionej przeszłości z garści odłamków. Dlatego raczej siądę tutaj i pozwolę, by
duchy szeptały mi swoje opowieści.
Kruk popatrzył na nią z uwagą, potem dotknął czubkami palców jej ust, odwrócił się i wszedł do lasu.
I zniknął.

..

.

Janna patrzyła w ślad za nim w zdumieniu. Nie potrafiła uwierzyć, że mężczyzna potężny jak Kruk
może zniknąć tak szybko. Przeszła kilka kroków i zobaczyła, jak mech prostuje się w miejscach, gdzie
przygniotły go stopy Kruka. Zrobiła jeszcze dwa kroki i zatrzymała się nagle. Otaczały ją drzewa i
mech. Nie było ani nieba, ani morza, a właściwie nawet ziemi - tylko pierwotny las. Kiedy patrzyła,
ostatnie ślady Kruka zniknęły. Została sama.
Przez chwilę stała bez ruchu, wsłuchując się w dziewiczą ciszę lasu. A potem wśród drzew zabrzmiał
szorstki, chrapliwy krzyk kruka szukającego partnerki. I z dala dobiegł dźwięk, który mógł być od-

background image

powiedzią. Janna wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale nie usłyszała nic więcej. Kruk odezwał się
znowu - migotliwy czarny cień szybujący nad nieskończonymi odcieniami zieleni.
Po chwili Janna odwróciła się i wróciła na brzeg.
Gdyby weszła do lasu samotnie, po kilku krokach zgubiłaby się zupełnie. Nie było tu szlaków,
żadnych stosów kamieni wskazujących drogę, żadnych nacięć na korze, starych czy nowych,
znaczących przejście człowieka. Ruszyła wzdłuż linii lądu i morza. Przez dłuższą chwilę stała
otoczona ciszą, spoglądając na masywne dzieła ludzi innej rasy, innej kultury, ina«zej patrzących na
złożoną tajemnicę życia. Znalazła totemy przechylone, na granicy upadku, i totemy, które upadły już
dawno temu. Niektóre z tych rzeźbionych pni cedrowych przetrwały męki zadawane dłutem przez
człowieka i zapuściły korzenie, wypuszczając pachnące gałęzie. Widok twarzy obserwujących ją zza
koronki pędów zjeżył jej włosy na głowie. Miała wrażenie, że sami bogowie przybyli, by zamieszkać
w dzikim raju na Wyspach Królowej Charlotty.
Kiedy poczuła, że nie zniesie dłużej widoku wpatrujących się w nią drewnianych twarzy, znalazła
porośnięty mchem pień, usiadła i zaczęła rysować. Minęło kilka godzin, nim podniosła głowę. Kruk.
wrócił. Wyczuwała jego obecność tak, jak wyczuwała, że Wyspy Królowej Charlotty są krainą, w
której czas się zatrzymał. Obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła. Czarne oczy błysnęły w
odpowiedzi.
- Jak długo tu jesteś? - zapytała.
- Dość długo, by podziwiać twój spokój, koncentrację i elegancję - odparł głębokim, miękkim głosem.
- Zrobisz sobie przerwę? - zapytał, zerkając na szkicownik.
- Ręka mi zdrętwiała - przyznała. - Już bardzo dawno nie rysowałam tak długo. Jest tu tak wiele
ciekawych totemów i mam tak mało czasu, by utrwalić to, co w nich najbardziej charakterystyczne ...
Kruk wyjął z jej ręki szkicownik i ołówki, i starannie zapakował.
- Chodź - powiedział, zarzucając plecak na ramię. - Chcę ci coś pokazać.
Poszła za nim bez oporu. Zawrócił do lasu, w którym nie było ani ścieżki, ani śladu zostawionego
przez człowieka. Po krótkiej chwili zniknęły nawet odgłosy i zapach morza. Jedynie odległy krzyk
kruka mącił panującą ciszę.
- Idź za mną - uprzedził. - Musimy przejść obok małego bagna.
Wkrótce las przed nimi gwałtownie się przerzedził, odsłaniając polanę, gdzie karłowate drzewa z
trudem utrzymywały się w zbyt wilgotnej ziemi. Ziemia wydawała się być twarda, ale odciski stóp
Kruka lśniły wyciśniętą z podłoża wodą. Woda stała w niewielkich kałużach, zabarwiona na kolor
herbaty przez taninę ściekającą z drzew. Woda ciurkała w małych strużkach i strumykach, które w
końcu łączyły się w absolutnie czysty potok.
Mała chatka stała tuż za bagnem. Miała ściany ze starego cedru i dach pokryty cedrowym gontem.
Mech wyrastał z każdej szczeliny i przylegał do ścian. A jednak chata była raczej nowa. Okna
błyszczały na tle ciemnego lasu, a drzwi miały metalowe zawiasy.
- Jak ją znalazłeś? - spytała cicho Janna, stając obok Kruka.
- Zbudowałem ją własnoręcznie.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Oczy miał czarne i, podobnie jak woda w potoku, krystalicznie
czyste. Spoglądał na małą chatkę, lecz widział coś jeszcze, coś ze swej przeszłości, coś, co go prze-
śladowało.
- Chodź - rzekł cicho, biorąc Jannę za rękę. Podała mu dłoń i pozwoliła wprowadzić się do chaty.
Drzwi nie miały zamka ani rygla, niczego, co mogłoby powstrzymać intruzów. W raju nie ma in-
truzów, tylko jeden mężczyzna, jedna kobieta i kraina, która nie zna upływu czasu.
Kruk otworzył drzwi, wziął Jannę na ręce i przeniósł przez próg domu, który zbudował wiele lat temu.
Drzwi zostawił otwarte, wpuszczając aromat cedru i nieziemskie lśnienie sączącego się przez mgłę
światła. W izbie prawie nie było mebli: stół, krzesło oraz półki z muszlami i szklanymi pływakami.
Ogień płonął na kominku zbudowanym z wygładzonych przez wodę kamieni. Tuż obok złożone koce
tworzyły posłanie.
- Sprowadziłbym cię tu wcześniej - powiedział Kruk, całując włosy Janny - ale jest tylko jeden pokój,
jedno miejsce do spania, a ja starałem się, jak mogłem, żeby trzymać ręce z dala od ciebie. -
Uśmiechnął się ze smutkiem. - Zawiodłem cię, prawda?
- Cieszę się z tego - zapewniła Janna, przyciskając wargi do jego szyi. - Uwielbiam, kiedy mnie doty-
kasz.
Kruk wziął ją w ramiona, przytulił i pocałował.

background image

Jęknęła cicho.
Niechętnie odsunął od siebie dziewczynę i odwrócił głowę.
- Dość tego - powiedział niemal szorstko.
- Dlaczego? - wymruczała.
- Bo obiecałem sobie, że najpierw cię nakarmię·
- Świetny pomysł - stwierdziła, zdjęła tenisówki
i kilkoma ruchami pozbyła się spodni. - Wiedziałam, że tego nie zauważysz. Pominąłeś kilka
rozdziałów. - Nie rozumiem. - Uśmiech mówił wyraźnie, że zachwycają go wypukłości ciała Janny.
Zapragnęła go dotknąć. Drżącymi palcami rozpięła mu koszulę i odkryła owłosioną pierś.
- Jakie rozdziały? - nie ustępował, choć serce biło mu szybciej z każdym dotknięciem jej palców.
- Z książek, które czytałam.
- Chcesz powiedzieć, że ostatniej nocy opuściłem kilka akapitów, które cię zaintrygowały? - Oddychał
chrapliwie, poddając się pieszczotom. Jęknął, gdy dotknęła ustami jego piersi. - Przegapiłem coś? -
zapytał drżącym głosem.
- Tylko te rozdziały, które mówiły o dawaniu rozkoszy mężczyźnie. To zrozumiałe przeoczenie - do-
dała. - W końcu - zauważyła rozsądnie - nie jestem mężczyzną.
Kruk przesunął dłonią po jej nagim, gładkim biodrze.
- Masz rację - powiedział. - Absolutnie nie jesteś mężczyzną - stwierdził, pieszcząc ją delikatnymi ru-
chami dłoni. - I dzięki za to Bogu.
Sięgnęła do paska jego dżinsów. - Janno ...
Kruk wstrzymał oddech i odruchowo cofnął biodra. Pochwycił jej dłonie.
- Nie chcesz, żebym cię dotykała? - spytała, całując jego piersi.
Wydał z siebie rozdzierający dźwięk, który mógł być równie dobrze śmiechem, jak przekleństwem.
- Oddałbym życie za twoje dotknięcie. Ale jeżeli zdejmiesz mi dżinsy ... - urwał, gdy palce J anny
zaczęły pieścić go poprzez gruby materiał. ~ Nie rozbieraj mnie - wykrztusił, przesuwając wargi po jej
czole, policzku i ustach. - Są inne sposoby, by się kochać.
- Jak sobie życzysz - wymruczała, wsuwając palce za pasek spodni. - Janno ...
- Czy nie przeszkadza ci, że ...
- Patrzysz na mnie jak kot na śmietankę? - podpowiedział Kruk.
- Tak na ciebie patrzę? - szepnęła.
- Tak - odparł chrapliwym głosem.
Wsunął dłoń w gęste włosy Janny, odciągnął głowę, aż jej ciało wygięło się w łuk. Drugą ręką zaczął
rozpinać jej koszulę.
- Zniszczysz mi wszystkie ubrania - mruknął. Szarpnął, koszula rozsunęła się, a guziki potoczyły się
po podłodze.
- Zbliż się - powiedział chrapliwym głosem. - Bliżej, mały wojowniku. O Boże. Bliżej!
Oblał ją żar. Odczuwała rozkosz dziką i tak głęboką, że każda fala ekstazy wstrząsała nią aż do duszy.
Zamknęła oczy i poddała się temu, co z nią robił, szepcząc mu do ucha miłosne wyznania zbyt cicho,
by usłyszał. Ale on słyszał. Wymówił jej imię w myślach, przepraszając, że zatrzymał ją w tym
pierwotnym raju, obiecując uwolnić za dzień, zwrócić normalnemu życiu. Jeszcze tylko jeden dzień,
jeden z tysięcy, jakie ma przed sobą.
Myślę. że pokochałam cię od chwili, gdy wyciągnąłeś mnie z morza.
Kruk musnął wargami włosy Janny i z goryczą zapragnął, by wdzięczność była inną nazwą miłości.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Janna obserwowała, jak z każdą chwilą łódź zbliża się do portu w Masset. Bezskutecznie pragnęła, by
nagle zgasły silniki "Czarnej Gwiazdy" albo by sztorm trwał kilka dni dłużej, kilka tygodni dłużej,
zawsze. Ale to były tylko marzenia. Rzeczywistością był Kruk, prowadzący łódź do kei, by nabrać
paliwa. Rzeczywistością był fakt, że kiedy zeszła z łodzi, Kruk nawet nie wspomniał, że chciałby ją
znowu zobaczyć. Rzeczywistością była drętwota ogarniająca duszę Janny.
Kruk rzucił okiem na Jannę i zaraz szybko odwrócił głowę. Im bardziej zbliżali się do Masset, tym
bardziej się od niego oddalała. To go nie zaskoczyło. Niespodzianką był jedynie rozdzierający ból,
który odczuwał z tego powodu. Nigdy jeszcze nie doznawał czegoś takiego. Chciał podejść do Janny,
przytulić ją do siebie i raz jeszcze usłyszeć słowa miłości. To pragnienie niemal go przytłaczało.

background image

Mocno zacisnął palce na kole sterowym, potem je rozprostował. Wystarczyło, że wziął Jannę w
chwili, gdy oddałaby się każdemu mężczyźnie. Gdyby teraz jeszcze przedłużył jej kosztem własną
rozkosz, przy goleniu nie potrafiłby spojrzeć sobie w oczy.
- Do pełna, Kruku? - zawołał chudy chłopak przy dystrybutorze.
Nie patrząc na chłopca, Kruk skinął głową. Ponieważ Janna zbyt cierpiała, obserwując Kruka,
spojrzała na chłopca, na jego czarne włosy, ciemnobrązowe oczy i szczupłe ciało, świadczące o dobrej
kondycji fizycznej. Zauważyła, z jaką pewnością przycumował łódź i zastanowiła się, czy Kruk jako
nastolatek był do niego podobny. Świadomość, że nigdy się tego nie dowie, wywołała kolejne uczucie
bólu.
- Widziałeś już wujka? - zapytał chłopak.
~ Nie - odparł Kruk i wskoczył zwinnie na keję.
Ludzie w pobliżu pozdrawiali go głośno. Skinął głową w odpowiedzi i spojrzał na chłopca. - Jestem
mu potrzebny? Czy ten agent z galerii znów spóźnia się z płatnością?
Głos Kruka był niezwykle głęboki, niesamowicie wibrujący. Po raz pierwszy od kilku dni Janna
ponownie zdała sobie sprawę z rozmiarów Kruka. Przewyższał dosłownie o głowę wszystkich ludzi
wokół. Jednak dla niej to tamci wyglądali dziwnie, nierealnie. Kruk stał się wzorem, do którego
porównywała pozostałych.
- Nie - mruknął chłopak, ciągnąc wąż paliwowy. Odkąd mu powiedziałeś, że jest mnóstwo galerii,
które wezmą rzeźby wuja, zapłacą w terminie i jeszcze pocałują go w indiański tyłek, to agent mówi
tylko "tak, pszepana" i "nie, pszepana".
Janna zrozumiała, że choć dla niej zawsze był czuły, nawet w chwilach największego pożądania, miał
w sobie wiele siły i zapalczywości. I wykorzystywał to, by chronić tych, których kochał.
- Miło to słyszeć - rzekł z satysfakcją Kruk. - Więc w czym kłopot?
- Wujek powiedział, że się zakochał i że to wszystko przez ciebie. - Mocne białe zęby błysnęły w
uśmiechu, kontrastując z opaloną twarzą chłopca.
- Ach - burknął Kruk. - A co takiego zrobiłem?
Chłopak skinął w stronę lądu.
- Zostawiłeś ją pod opieką wuja, żeby czekała, aż wrócisz z Zatoki Totemu.
Kruk odwrócił się i spojrzał w stronę lądu. I nagle jego twarz przeobraziła się zupełnie. Zniknęła cała
posępność, błysnął szeroki uśmiech. Kruk wyciągnął ramiona. Szczupła blondynka biegła po kei, żeby
go przywitać. Roześmiała się dźwięcznie, rzucając mu się w ramiona z pewnością kobiety, która wie,
że zostanie złapana i przytrzymana. Wielkie ramiona Kruka zamknęły się i uniosły ją do góry, a
kobieta znów roześmiała się radośnie.
Janna miała wrażenie, że świat wiruje dookoła niej.
Zachwiała się i oparła o ścianę kajuty. Z trudem potrafiła utrzymać się na nogach. Dopiero po chwili
pomyślała, że musiała chyba stracić rozum, wierząc, że Kruk może się w niej kiedykolwiek zakochać.
Tak, jest zakochany, powiedziała do siebie. Ale nie we mnie. Byłam tylko przypadkową Ewą w
dzikim raju Kruka.
Janna odwróciła wzrok od smukłej, eleganckiej kobiety, którą Kruk właśnie postawił na kei. Zwróciła
uwagę na skórzane włoskie sandałki, które tamta miała na nogach. Ponuro spojrzała na własne stopy.
Tkwiły na nich tenisówki, spękane od ciągłego brodzenia w słonej wodzie i suszenia nad palnikiem.
To nieprzyjemne dla niej porównanie nie kończyło się na butach. Zamiast obcisłego zielonego swetra
miała na sobie za dużą męską koszulę, której rękawy wciąż opadały jej aż do palców. Zamiast
gładkich, pachnących dłoni widziała swoje, spierzchnięte od morskiej wody, pokryte zadrapaniami.
Nic dziwnego, że Kruk chciał spędzić z nią tylko kilka dni. Cud boski, że w ogóle jej pragnął. Musiał
od kilku miesięcy siedzieć samotnie w tej zatoce, skoro w ogóle zechciał na nią spojrzeć, a tym
bardziej kochać się z nią, jakby była ostatnią kobietą na ziemi... lub pierwszą·
Skończyłoś użalanie się nad sobą? spytała ironicznie, zwracając się do swego zamglonego odbicia w
oknie kajuty.
Nie, dopiero zaczęłam. Spytaj za parę lat. Może wtedy skończę.
Nie mogę się doczekać. Przestań jęczeć i podciągnij skarpetki.
Nie mam skarpetek. Podciągnij je mimo to.
Janna zamknęła oczy, oparła czoło o zimne szkło i przypomniała sobie te wszystkie chwile, gdy pod-
ciągała skarpetki i, mimo cierpienia, dawała sobie radę z wszystkimi problemami. Nie miała prawa
narzekać na to, że Kruk kochał kobietę, której nie mógł zdobyć. I nie kochał Janny, która jego

background image

kochała. Kruk jej nie kochał, ale ofiarował jej siebie na te kilka dni. Zrozumiała, co to znaczy, gdy
oczy mężczyzny spoglądającego na nią rozpalają się pożądaniem. Wiedziała, jak wydobyć płomienne,
pierwotne reakcje z potężnego ciała Kruka, jak dać mu rozkosz i uzyskać ją w zamian.
Powinna teraz mu podziękować, zamiast powstrzymywać płacz. Nikt nie obiecywał jej szczęścia przez
całe życie. Nikt jej niczego nie obiecywał. Mogłaby umrzeć i nigdy nie poznać Kruka.
Mało brakowało, a tak właśnie by było. - Dobrze się czujesz?
Otworzyła oczy. Głos był głęboki. Łódź zakołysała się pod ciężarem mężczyzny, który wszedł na
pokład. Był wysoki, choć nie tak jak Kruk, i silny. Jednak włosy miał równie czarne i był
najprzystojniejszym człowiekiem, jakiego Janna w życiu widziała.
- Sokół - powiedziała, przypominając sobie, jak Kruk opisywał mężczyznę, którego kochała Angel.
Czarne brwi wygięły się w niemym pytaniu, nadając· twarzy Sokoła niemal szatański· wygląd. Oczy
miał niczym drapieżny ptak, od którego wziął przezwisko. - Spotkaliśmy się kiedyś?
- Tylko w myślach Kruka.
- Kruka? Ach, Carlsona. - Sokół wygiął lekko wargi i obserwował Jannę, owiniętą w wyraźnie nie
swoją koszulę. - Można zaufać Carlsonowi, że gdy tylko popłynie na ryby, wróci z oszałamiającą
syreną.
Janna wygięła usta w podkówkę. Czuła się bardziej oszołomiona niż oszałamiająca.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał łagodnie Sokół.
- Jasne. Tylko podciągam skarpetki.
- Nie masz skarpet.
- Właśnie. Dopiero wtedy to jest sztuka.
Sokół uśmiechnął się nagle.
Janna zmarszczyła brwi. Jeszcze nigdy nie widziała uśmiechu tak nieoczekiwanego, jak płomień pod
pokrywą lodowca.
- O Boże - powiedziała, kręcąc głową. - Założę się, że kiedy idziecie z Krukiem ulicą, słyszycie, jak
damskie serca pękają niczym upuszczone gliniane dzbanki.
Sokół milczał przez chwilę zaskoczony, a potem jego uśmiech przekształcił się w ciepły, męski
śmiech.
Kruk obejrzał się, słysząc ten głos.
- Widzę, że poznałeś Jannę! - zawołał wesoło. - Ma najwspanialsze ...
- Poczucie humoru - przerwała znużonym tonem.
- Za to i dwie ćwierćdolarówki można dostać kubek kawy.
Kruk zmrużył oczy, słysząc w jej głosie niechęć. Przypomniał sobie tę noc, kiedy uciekła od jego
gruboskórnego towarzystwa i zamknęła się na dziobie ze szkicownikiem.
- Potrzebujesz czegoś z łodzi? - spytał Sokół, z ledwie skrywaną ciekawością przenosząc spojrzenie
od Janny do Kruka.
Odetchnęła głęboko, pochwyciła brzegi nie istniejących skarpetek i podciągnęła je.
- Nic - stwierdziła z wymuszonym uśmiechem.
- To jedna z zalet bycia rozbitkiem: nie ma się żadnego bagażu. Właściwie niczego, nawet własnego
ubrania.
Sokół pytająco uniósł brwi, ale milczał. Janna patrzyła z zazdrością, jak jednym zwinnym skokiem
ląduje na kei. Szczelina wody między burtą a nabrzeżem wydawała się jej niezwykle szeroka. Była
pewna, że pokonując tę odległość, wpadnie do wody, jeszcze mocniej uświadamiając Krukowi, jak
bardzo różni się od tej zawsze doskonałej, eleganckiej Angel.
- Pomogę ci.
Janna zaskoczona spojrzała w pełne współczucia oczy Sokoła. Wyciągnęła ręce i została przeniesiona
na keję tak zręcznie, jakby nic nie ważyła.
- Dzięki - powiedziała. - Przy moim szczęściu wpadłabym do zatoki. - Przeniosła wzrok z twarzy
Sokoła tam, gdzie Kruk i Angel stali ramię w ramię.
I nagle poczuła, że wolałaby znaleźć się w wodach zatoki niż na tym wybrzeżu.
Pora na czarujący uśmiech i pożegnanie się z człowiekiem, którego kochała.
- Nieprzyjemna podróż? - zapytał Sokół, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem.
- Można tak to określić. Straciłam sprzęt, szkicownik, łódź i …
- Serce - dokończył Sokół zbyt cicho, by usłyszał go ktokolwiek prócz Janny.
Zacisnęła wargi. Te bystre oczy widziały zbyt wiele.

background image

- Przereklamowany organ. - Wzruszyła ramionami. - Ciało bez niego całkiem nieźle funkcjonuje.
Sokół zaczął coś mówić, lecz Janna przerwała mu z nadmiernie wesołym uśmiechem.
- Jestem pewna, że macie sobie wiele do powiedzenia - oświadczyła stanowczo. - Powiedz Krukowi
że zostawię jego koszulę u tego chłopca od benzyny.
- Czemu sama mi tego nie powiesz? - spytał Kruk, podchodząc akurat w tej chwili.
Dostrzegł badawcze spojrzenie Angel i uświadomił sobie, że niezbyt dobrze ukrywa gniew. Nie
spodziewał się jednak, ze zobaczy nagle Jannę w ramionach Sokoła, ujrzy, jak wpatruje się w twarz
mężczyzny, jakby lada chwila spodziewała się drugiego wschodu słońca.
- Nie przypuszczał, że Janna zechce zniknąć z jego życia bez słowa. Wiedział, że wdzięczność to
ulotne uczucie, jednak rozgniewała go myśl, że mogłaby wyrzucić z pamięci te ostatnie kilka dni,
jakby się nigdy nie zdarzyły. Zanim uświadomił sobie, co się dzieje, obejmował już Jannę dokładnie w
taki sposób, w jaki obiecał sobie, że więcej nie zrobi.
- Możesz oddać mi tę koszulę jutro, kiedy po ciebie przyjadę - powiedział, a ton jego głosu świadczył
wyraźnie, ze me chce nawet słyszeć o odmowie.
- Przyjedziesz? -powtórzyła niepewnie Janna a serce jej zadrżało. Próbowała stłumić nadzieję, że
:Kruk niechętnie się z nią rozstaje.
- Na piknik na północnej plaży. Jeśli będzie jasny dzień. Bardzo jasny. Inaczej każda plaża będzie
dobra -dodał.
- Jasne - powtórzyła, choć niczego nie rozumiała.
- Zgadza się. Tylko wtedy możesz naprawdę zobaczyć.
Janna westchnęła głęboko.
- Pomóż mi. Nie rozumiem.
Uśmiech zmienił surowe rysy Kruka. Objął ją za szyję i pociągnął lekko, wyrywając przy okazji z
uścisku Sokoła.
- Miło, że pamiętałaś, do czego się nadaję - mruknął.
- Do pomocy?
- Między innymi.
- Och, dalej nie rozumiem - szepnęła Janna, czując, że umysł, podobnie jak całe ciało, rozpływa się
pod dotykiem ciepłej dłoni Kruka. - Przez ciebie nie mogę zdobyć się na szlachetność - dodała bez
namysłu i skrzywiła się. To, że najpierw mówi, a potem myśli, stało się w obecności Kruka regułą.
- Szlachetność? - zapytał.
- Ja ... myślałam, że chcesz uczcić wasze spotkanie bez ... obcych.
Kruk mruknął coś cicho pod nosem.
- Jeśli cokolwiek mnie irytuje, to taka szlachetność - dodał, nie zważając na fakt, że to oświadczenie
nie przemawia na jego korzyść.
Szlachetność wymagała, by zrezygnował z Janny natychmiast. I nagle zrozumiał, że nie może być o
tym mowy. Zanim wróci do Seattle, Janna spędzi jeszcze kilka dni na Wyspach Królowej Charlotty.
Nie było żadnego powodu, by tych dni nie mogli spędzić razem. Istniało wiele powodów, dla których
nie powinni tego robić, ale żadnego, by uczynić tego nie mogli.
- Chyba nie jesteś tak spóźniona z. pracą, by nie poświęcić kilku dni na wycieczkę w moim
towarzystwie?
Janna na chwilę zamknęła oczy. Nie mogła znieść spojrzenia Kruka, które przenikało ją, widząc zbyt
wiele. Ale ona też widziała za dużo. Cokolwiek Kruk odczuwał do Angel, z pewnością nie pożądali
się nawzajem. A przecież Janna wiedziała, że Kruk zdolny jest do zmysłowości i żywiołowej
namiętności. Kruk nie kochał Janny, ale jej pragnął.
A ona pragnęła go w ten sam sposób. I kochała go za bardzo, by odmówić mu czegokolwiek.
Nie zauważyła dwojga obserwujących ją ludzi:
Sokoła ze współczuciem i Angel z coraz większym zdziwieniem i zachwytem. Janna widziała tylko
Kruka, człowieka, na którego czekała przez całe życie.
Człowieka, którego straciła.
Jednak jeszcze nie całkiem. Mogła spędzić z nim kilka dni w tym raju.
- Nie muszę już więcej rysować. Wszystko, co potrzebne, znalazłam w Zatoce Totemu - usłyszała
własne słowa, nazbyt wieloznaczne. - Do mojej pracy .:.... dodała szybko, odwracając wzrok od
Kruka. - Dzięki Angel.
- Dałem jej twój szkicownik - wyjaśnił Kruk, nie spuszczając wzroku z Janny.

background image

Angel zamrugała pięknymi oczami, zwróciła się do Kruka i oświadczyła:
- Znowu geny szamana Tlingitów robią ci wodę z mózgu.
- Tlingitów? - zdziwiła się Janna, patrząc uważnie na Kruka. - Myślałam, że pochodzisz z Haida.
- To prawda. Ale jednym z moich dziadków był szaman Tlingitów. Angel twierdzi, że odziedziczyłem
po nim szczęście w połowach i odrobinę okrucieństwa.
- Carlson! -zawołała oburzona Angel. - Doskonale wiesz, że nie to miałam na myśli!
Janna spojrzała na krzywy uśmiech Kruka. - Nie jesteś okrutny - powiedziała.
- Ależ jestem -zapewnił cicho.
- Pamiętasz, Angel? Czasami delikatność nie pomaga.
- Czasami trzeba być okrutnym, by komuś pomóc - powiedziała Angel, kładąc dłoń na przedramieniu
Kruka. - To, że byłam zbyt egoistyczna, by dostrzec twoją dobroć, nie zmienia faktu, że mi pomogłeś.
Kruk zawahał się, uniósł dłoń Angel, ucałował ją i znów położył na swoim ramieniu.
- Cieszę się, że tak to odczuwasz, anielskooka. Angel westchnęła głęboko, a potem uśmiechnęła się do
Janny.
- Pewnie ci się wydaje, że wszyscy powariowaliśmy.
- Nie - odparła cicho Janna. - Myślę, że Kruk znakomicie potrafi ratować życie. Umie pomagać nawet
wtedy, kiedy musi przy tym zadać ból. Umie być mężczyzną. Bardziej niż ktokolwiek, kogo znałam.
Splotła palce w nadziei, że nikt nie dostrzegł ich drżenia. Zaczęły drżeć, gdy zobaczyła, jak Kruk
delikatnie całuje dłoń Angel.
- Ocalił też moje życie - mówiła dalej desperacko spokojnym tonem. - I nie pozwolił nawet sobie
podziękować.
- Wdzięczność jest jak mleko - wtrącił szorstko Kruk. - Dobre, póki świeże, a po kilku dniach
kwaśnieje. - Spojrzał na chłopca, który obsługiwał paliwową pompę. - Skończyłeś?
- Prawie.
- Dobra - burknął. - Gdzie mieszkasz? - zwrócił się do Janny.
- W małym domku na plaży. Tuż przy parku.
Zmarszczył czoło.
- To ta rudera ze stopami niedźwiedzia wiszącymi na skrzynce pocztowej?
- Więc to stopy niedźwiedzia? Tak mi się wydawało, ale bałam się spytać. - Zadrżała, pamiętając, jak
bardzo się przestraszyła, gdy pierwszy raz, o zmroku, zobaczyła skrzynkę. - Kiedy ją ujrzałam,
myślałam, że to bose stopy ludzkie. Trudno było zgadnąć, że należały do niedźwiedzia. Pazury są
obcięte, a ukształtowanie kości stopy wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętałam z zajęć anatomii. O
mało nie zemdlałam.
Kruk uśmiechnął się niechętnie.
- Nie byłabyś pierwsza. Traperzy parę lat temu mieli marny sezon. Ktoś zastrzelił kilka niedźwiedzi,
ściągnął skórę i pazury, a ścierwo rzucił do morza. Turyści, którzy znaleźli na plaży oplątane liną
stopy, odnieśli takie samo wrażenie jak ty. Zresztą traperzy też, dopóki nie domyślili się, co zaszło. -
Spoważniał. – Nadine ma dość szczególne poczucie humoru. Naprawiła tę szopę, którą ci wynajęła?
- Dach przecieka tylko w czasie deszczu. - Janna wzruszyła ramionami.
- To tak jak łódź - odparł Kruk. - Przecieka tylko wtedy, gdy pływa po wodzie. Teraz zupełnie nie
przecieka.
Zmrużone oczy Kruka powiedziały Jannie, że nie pochwala wyboru kwatery na lato. Trudno, nic nie
mogła na to poradzić. Cena nie była wysoka i gospodyni wynajęła jej również łódź z silnikiem.
Niestety, łódź leżała teraz na dnie Zatoki Totemu.
- Nie wiesz, gdzie można kupić używaną łódź? - spytała Janna i dodała pospiesznie: - Ale tanio.
- Zajmę się tym - zapewnił Kruk. - Stara Nadine nabrała swojego ostatniego turystę.
- Daj spokój. Mogę ...
- Może zagramy w orła i reszkę? - przerwał jej gładko.
Janna chciała coś powiedzieć, ale wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Kruka, by uznała, że chwila
nie jest odpowiednia. Zauważyła, że ile razy wspomina o łodzi Nadine, Kruk traci poczucie humoru.
Domyślała się, dlaczego. Zdawał sobie sprawę, że gdyby spał mocniej lub trochę się spóźnił z
pomocą, albo w ogóle nie zatrzymał się w zatoce, Janna by utonęła.
Ta sama myśl niejednokrotnie przychodziła do głowy Jannie, zwykle w nocy. Budziła się wtedy z
mocno bijącym sercem. W takich chwilach czuła się lepiej, mając obok siebie Kruka. Mogła się do
niego przytulić, a on obejmował ją mocno. Wtedy potrafiła zasnąć, wiedząc, że jest bezpieczna.

background image

- Nie, nie będę grać w orła i reszkę. - Janna uśmiechnęła się lekko. - Używasz fałszywych monet.
Kruk odpowiedział uśmiechem, wspominając zarówno zdumione spojrzenie Janny, jak i delikatne
wypukłości jej pośladków.
- Pozostaje tylko ustalić, co z kolacją. - Spojrzał na Sokoła. - Mieszkacie u wuja ?
- Nawet nie chce słyszeć o przeprowadzce.
- Nie dziwię się. Lubi piękne kobiety. Lepiej pilnuj Angel. Wuj to niezły podrywacz.
Sokół uśmiechnął się lekko.
- I diabelnie przystojny. Teraz już wiem, skąd masz tę swoją buźkę.
Angel wybuchnęła śmiechem.
- Powinieneś się wstydzić. Wuj jest tak piękny jak błotna małża i wiesz o tym. Kruk jest zupełnie
inny.
- Za niski jak na mój gust - odparł spokojnie Sokół.
Kruk zachichotał, a potem uścisnął mocno Sokoła w taki sposób, jak mężczyźni obejmują braci.
- Stęskniłem się za tobą. Cieszę się, że mogłeś się wyrwać na parę dni.
- Ja też. Nieczęsto widujemy cię w Vancouver.
- Byłem ... niespokojny.
. - Tak.- powiedział cicho Sokół. - Też byłem kiedyś niespokojny. Kiedyś. - Spojrzał na Angel. - Ale
już nie jestem.
Angel odpowiedziała mu uśmiechem.
Jeśli Janna miałaby jeszcze jakieś wątpliwości co do pozycji, jaką zajmował Kruk w życiu Angel, to
teraz zniknęły one bez śladu. Uśmiech Angel świadczył, że ta kobieta bardzo kocha swojego męża. To
samo odnosiło się do Sokoła. Jedno pieszczotliwe dotknięcie jej policzka świadczyło, że Angel jest dla
niego blaskiem rozświetlającym każdą ciemność.
Janna spojrzała na Kruka i dostrzegła łagodny uśmiech, gdy czuł niemal dotykalnie fluidy miłości,
płynące pomiędzy parą jego przyjaciół. I nagle ogarnął ją smutek, jakieś dziwne, przytłaczające
współczucie dla Kruka: Angel i Sokół byli połówkami przepięknej, silnej całości. Kruk nie tylko się z
tym pogodził, ale cieszył się tym, kochając ich oboje.
Nie jestem tak wielkoduszna, uświadomiła sobie Janna. Nie zazdrościła Sokołowi i Angel uczucia,
które ich łączyło. Ale nic nie mogła poradzić, że pragnęła takiej miłości dla siebie. Pragnęła jej mocno
do bólu i czuła się nieszczęśliwa, wiedząc, że nigdy jej nie zazna.
- Janno? Co się stało? - szepnął Kruk.
Uświadomiła sobie, że opiera się o twardą, ciepłą pierś Kruka.
- Nic nowego - odparła, uśmiechając się do niego najmilej jak potrafiła. Pewnie niezbyt dobrze jej to
wyszło, Kruk bowiem zmrużył oczy i przyjrzał się jej z uwagą. - Chyba trudno mi będzie się do tego
wszystkiego przystosować - powiedziała, zataczając ręką półkole. - Mam na myśli życie w
cywilizowanym świecie i w ogóle. Przyzwyczaiłam się do ... raju.
Oczy Kruka rozbłysły. Mocniej przytulił dziewczynę·
- Przecież możesz tam wrócić - szepnął. Westchnął głęboko, słysząc własne słowa. Robił to, z czym
postanowił skończyć. Naciskał na nią, wykorzystywał to, że ma wobec niego dług wdzięczności. -
Spędzisz ze mną kilka dni, prawda? Jeśli chcesz?

.

- Chcę - szepnęła Janna, poddając się potrzebie serca. Objęła Kruka. - Bardzo chcę.
Uniósł ją w górę. Kiedy w końcu postawił Jannę na ziemi, dostrzegł rozbawioną twarz Angel.
- Załatwione. Spotkamy się na kolacji u Janny o piątej. Ja przyniosę jedzenie, Angel je przyrządzi,
a Sokół pozmywa naczynia.

.

- Dla mnie już nic nie zostało - zauważyła Janna.
- Ty - rzekł Kruk, dotykając palcem czubka jej nosa - zostajesz skazana na długą, gorącą kąpiel. A
potem usiądziesz mi na kolanach i będziesz opowiadać szeptem o życiu i pragnieniach
płomiennooklch Dżabbersmoków.
- Chyba jesteś jeszcze za młoda, żeby słuchać takich rzeczy - oświadczył Sokół, zasłaniając Angel
uszy ..
- Zdaje ci się - odparła, drobnymi dłońmi chwyciła go za szyję i przyciągnęła do siebie. Szepnęła coś,
a on uniósł brwi i roześmiał się głośno.
- W chodzę w to - oznajmił i uśmiechnął się do żony.
Janna właśnie skończyła pierwszą część swojego "wyroku", kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
- To ty, Kruku? - zawołała, sięgając po ręcznik.

background image

- We własnej osobie - odparł, wchodząc i zatrzaskując za sobą drzwi. - A ty? W czym jesteś?
- W tym samym. Przyszedłeś za wcześnie, czy ja się spóźniłam? -zapytała, wyglądając zza drzwi
łazienki.
Uśmiechnął się i otworzył szeroko drzwi.
- Moim zdaniem, przyszedłem w samą porę.
Janna wstrzymała oddech, widząc w jego oczach podziw dla swego ciała.
- O Boże - powiedział chrapliwie. - Jesteś zbyt piękna, by być prawdziwa.
Dreszcz, który wstrząsnął Janną, wywołany był czymś jeszcze prócz chłodnego powietrza, które
wtargnęło do zaparowanej łazienki.
- Kruku - zaczęła cicho, ale nie potrafiła powiedzieć nic więcej.
- Jeszcze raz – mruknął.
- Co ?
- Powtórz moje imię.
Głos Kruka był tak głęboki, że z trudem rozróżniała słowa. Pochylił się i wolnymi, zmysłowymi
ruchami języka sprawdzał, jak smakuje jej zaróżowiona skóra. - Kruku – powiedziała.
Chciała dodać coś jeszcze, ale gorącymi wargami dotknął jej piersi. Opadające na jasną skórę włosy
przypominały czarną satynę.
- Kruku - szepnęła i drżąc, wsunęła palce w te czarne kosmyki.
Ukląkł przed nią.
- Tak - wymruczał cicho w sam środek jej brzucha.- Dokładnie tak. Tak to mów. Tak, jakby było to
jedyne słowo w jedynym zrozumiałym dla nas języku.
Janna czuła palący dotyk dłoni Kruka, gdy gładził jej ciało od stóp aż do zaokrąglonych bioder. Uczył
się jej na pamięć, kreśląc językiem zmysłowe linie na skórze. Świat wirował jej przed oczami niczym
diamentowa migotliwa mgła.
- Kruku - szepnęła niepewnie, czując rozbrajające ciepło jego dotyku.
- Tak - powiedział tryumfalnie. - Powtarzaj moje imię, kiedy cię kocham. Kiedy je wymawiasz,
pragnę cię do szaleństwa. Z tobą. Tutaj. Teraz. Na zawsze.
Janna przylgnęła do Kruka i powtarzała jego imię niczym miłosną litanię. Kiedy już nie mogła
utrzymać się na nogach, przeniósł ją w ramionach i położył delikatnie na pościeli. Potem stanął po
prostu obok i czarnymi oczami obserwował jej ciało, jakby nigdy wcześniej nie widział kobiety.
- Kruku? - spytała drżącym głosem.
Nie odrywając od niej wzroku, zaczął się rozbierać.
- Teraz będę się z tobą kochał - powiedział. - Aż stanę się dla ciebie jedyną rzeczą na świecie, a moje
imię jedynym słowem, jakie pamiętasz. I będę patrzył, jak twoje oczy stają się srebrzyste i płoniesz;
leżąc pode mną. A potem scałuję każdą łzę z twojej twarzy i zacznę wszystko od początku.
Usiłowała coś powiedzieć, lecz po pierwszej intymnej pieszczocie straciła władzę nad ciałem.
Próbowała odezwać się znowu, ale wydała z siebie tylko jęk rozkoszy, wywołując tym jego uśmiech.
A potem w pokoju rozległ się głos Janny, powtarzający jego imię niczym chrapliwą miłosną pieśń dla
kruka.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ostatniego dnia sierpnia Janna obudziła się, ocierając policzek o pierś Kruka. Zamruczał coś z
zadowoleniem, przytulił ją mocniej i zasnął znowu. Gładziła jego ciepłą skórę, ale sama nie mogła
zasnąć. W ogóle nie chciała spać tej ostatniej nocy po powrocie z rejsu rzeką Yakoon. Nie chciała
tracić ani jednej chwili z tych, być może ostatnich, godzin w towarzystwie Kruka.
Dziś postanowiła mu powiedzieć, że go kocha.
Dziś miała nadzieję, że raczej przyjmie jej miłość niż delikatnie ją odepchnie. Dziś zmusi go, by ją
wysłuchał, albo będzie musiała odejść, gdyż wiedziała, że jeśli zostanie z Krukiem dłużej, nie zdoła
go już opuścić. Nie była nawet pewna, czy teraz potrafi wyjechać. Musi jednak spróbować. Za bardzo
kochała Kruka, by obciążać go swoim towarzystwem i uczuciem, którego nie chciał.
Na pewno mnie kocha, choćby trochę, myślała Janna, tuląc policzek do ciepłej skóry Kruka. Żaden
mężczyzna, który nie czuje choćby odrobiny miłości, nie byłby tak łagodny, tak delikatny, tak
namiętny, tak zadowolony z tego tylko, że jest przy niej. Kruk nie ukrywał przyjemności, jaką czerpał
z jej towarzystwa. Chociaż Janna przypominała mu, że Angel z Sokołem przybyli na Wyspy Królowej
Charlotty, by zobaczyć się z Krukiem, a nie z obcą kobietą, ignorował te słowa.

background image

Z rzadka tylko ją opuszczał i nigdy nie malazł się poza zasięgiem jej głosu. Zasypiała, czując smak
jego pocałunków na ustach, i budziła się, czując pod policzkiem uderzenia jego serca.
Siadała na kolanach Kruka i szeptała mu do ucha "smasme" nonsensy, słyszała poruszający ją do głębi
śmiech. '. Widziała legendarną rzekę Tlell i rybaków wyciągających lśniące łososie z wody koloru
whisky, tak czystej jak oczy sokoła. Patrzyła, jak wiatr wiruje nad rzeką i morzem, muskając
powierzchnię wody. Słyszała, jak mewy krzyczą i piszczą tuż przed sztormem, jak ptaki wykrzykują
swe pragnienia prosto w twarz obojętnemu niebu. Stała na brzegu rzeki Yakoon i widziała świerk,
tkwiący niczym złoty płomień na tle zieleni lasu. N a ziemi nie było drugiego takiego drzewa. Ani
jednego. To było jedyne w swoim rodzaju, ,rosnące w tym nieujarzmionym raju. Janna płakała,
widząc Kruka i złocisty świerk razem w ich potędze i zupełnym osamotnieniu.
I zawsze, czy to na morzu, czy w lesie, wyczuwała w ciszy powracające echo żałosnego krzyku kru-
ka.
Znała tylko jeden sposób, by przebić skorupę osamotnienia. Trzeba odpowiedzieć za zew. A jednak za
każdym razem, gdy próbowała powiedzieć Krukowi o swojej miłości, dziwny lęk tłumił jej słowa i
odbierał oddech. Wtedy potrafiła wymówić tylko imię ukochanego.
Sama myśl o tym, że może już nigdy nie zaznać szczęścia w ramionach Kruka, sprawiła, iż Janna
zamknęła oczy, pogrążając się w cierpieniu. Oddychała wolno i głęboko, by odepchnąć smutek,
ponieważ obiecała sobie, że ten dzień będzie tak doskonały, jakim tylko potrafi go uczynić. Żadnych
łez, żadnych marzeń, żadnych błagań. Będzie tylko śmiech, gorące pocałunki i długi spacer kończący
ten krótki pobyt w raju.
A potem, pod koniec dnia, powie Krukowi, że go kocha. I pod koniec dnia dowie się, czy on kocha ją
także.
Pocałowała muskularną, gorącą pierś Kruka, musnęła kręcone włoski, łaskoczące jąlekko w nos.
Akurat w zasięgu języka odkryła ciemną brodawkę. Zakreśliła wokół niej krąg językiem, rozkoszując
się smakiem skóry Kruka. T o było cudowne; miała go tylko dla siebie, budziła go powoli tak,Jak on
zawsze ją budził: w głębokiej, gorącej i jedwabnej sieci zmysłowości.
Teraz Janna mogła cieszyć się widokiem śpiącego kochanka. Może nie będzie miała już szansy, by
obudzić Kruka powolnymi, gorącymi pieszczotami.
Odsunęła kołdrę i spojrzała na piękne męskie ciało.
Gładziła je czubkami palców, a ich dotyk uspokajał, zachęcał, by pozostało w uśpieniu. Kruk poruszył
się lekko, reagując nawet przez sen, i przysunął się bliżej do ciepłych, pieszczących go dłoni. Nie
przerywając pieszczoty Janna zastanawiała się, co teraz mu się śni. Sięgnęła palcami dalej, poza
pępek, w gąszcz czarnych włosów, i wyczuła, że Kruk się budzi.
- Znowu pływasz na niebezpiecznych wodach
- odezwał się głosem jednocześnie rozbawionym
i chrapliwym z podniecenia.
- Tak - odparła. - Wiem. Tym razem wiem. Uśmiechnął się, przypominając sobie ranek, kiedy
pierwszy raz zbudzili się razem w łóżku.
- Chcę cię pieścić - powiedziała miękko. - Czy będzie ci to przeszkadzać?
- A sądzisz, że to by mi przeszkadzało? - zapytał. Janna spojrzała mu w oczy.
- Nie - zgodziła się. - Nie sądzę. Ale są takie rodzaje pieszczot, które chciałam wypróbować, zanim
jeszcze cię poznałam. - Uśmiechnęła się lekko, myśląc o tej całej masie książek, wyrzuconych po
rozwodzie. - Są całe rozdziały, które chcę przestudiować. Z tobą. Tylko z tobą. Czy się zgodzisz?
Poczuła, jak Kruk nagle napręża mięśnie, kiedy zrozumiał, o co Janna go prosi.
~ Cokolwiek zechcesz, mały wojowniku - powiedział pieszczotliwie. - Jakkolwiek zechcesz.
- I jak długo tylko wytrzymasz - dokończyła z uśmiechem, wspominając to, co kiedyś jej powie-
dział. - Cieszę się, że jesteś niezwykle silnym mężczyzną - szepnęła, pochylając się nad nim. - Bardzo
Się cieszę.
Długa, szeroka plaża ciągnęła się przed Krukiem i Janną jak nieskończona wstęga. Wiatr rozpędził
chmury i mgłę, rozkołysał ocean w ciemnoniebieską masę, gdzie białe grzywacze. migotały i znikały,
by pojawić się na szczycie kolejnej metalicznie niebieskiej wyniosłości. Fale przyboju białymi
rzędami sunęły w stronę brzegu, rytmicznym hukiem akcentując skowyt wiatru. Nie było śladów na
piasku, nie było ludzi... niczego, tylko morze, wiatr i daleki krzyk mew.
- Mam wrażenie, że jesteśmy tu intruzami - powiedziała Janna, patrząc na ślady, które zostawiali na
piasku.

background image

- Przypływ zmyje wszystko - odparł Kruk. - Będzie tak, jakbyśmy nigdy tu nie przyszli. - Spojrzał na
słońce. - Mamy jeszcze trochę czasu, Zanim dotrą tu Angel i Sokół. Pomyszkujemy?

.

Kruk dostrzegł zmysłowy, tajemniczy uśmiech na wargach Janny i nie wiedział, czy raczej się
roześmiać, czy zakląć z powodu żaru, który go ogarnął.
- Chodziło mi o myszkowanie po plaży - wyjaśnił. - Ale jestem otwarty na propozycje. - I choć
wiedział, że nie powinien, nie potrafił się powstrzymać. Schylił się i delikatnie pocałował Jannę. -
Właściwie ... - dodał, rozpinając jej kurtkę i wsuwając dłoń pod sweter - ... sam mam kilka sugestii.
Janna zaczęła pieścić jego czuprynę.
- Wiesz co - odparła - właściwie powinnam cię sprawdzić. Po tym, co zaszło dziś rano, to może być
tylko blef.
- Założymy się?- zapytał z uśmiechem. Wiedział, że powinien uwolnić Jannę z tej sieci zmysłowości.
a jednak nadal pieścił ją, przyciskając do siebie coraz mocniej.
Janna oddychała z trudem. Kruk był tak podniecony, jakby nie spędzili całego poranka na spraw-
dzaniu jego wytrzymałości.
- To paskudna sprawa - przyznał. - Dopóki cię nie spotkałem, nie miałem takich problemów.
- Ani ja - oświadczyła, przytulając się całym ciałem i czując, że ją również ogarnia zmysłowy żar.
- Więc które z nas ma się zachować rozsądnie? - zapytał.
- A co to znaczy: rozsądnie?
- To znaczy nie kochać się na publicznej plaży - odparł zwięźle.
- Ach - westchnęła Janna. - Niech to diabli.
- Tak. Niech to diabli. - Z niechęcią wysunął dłoń spod swetra Janny. - Dlaczego zawsze cię okrywam,
kiedy mam ochotę zjeść cię całą? - jęknął, obciągając sweter dziewczyny.
- Okrywasz mnie? Od kiedy? - Roześmiała się lekko.
- Od kiedy pierwszy raz zobaczyłem te śliczne piersi wyłaniające się spod koca - odparł.
Janna przypomniała sobie chwilę, gdy Kruk okrył kocem jej ramiona. Była wtedy załamana. Myślała,
że jako kobieta zupełnie nie robi na nim wrażenia.
- Pragnąłeś mnie wtedy? - szepnęła, nie mogąc w to uwierzyć.
- Pragnąłem cię od chwili, gdy zobaczyłem, jak walczysz ze sztormem - powiedział stanowczo.
- Powinieneś wziąć mnie już wtedy. Byłam twoja od chwili, kiedy usłyszałam twój głos, wołający do
mnie poprzez szum fal, kiedy zrozumiałam, że nie jestem sama. Byłam twoja, zanim jeszcze
dowiedziałam się, kim jesteś - szepnęła. - I wciąż jestem twoja. Zawsze będę. Kocham ...
Poczuła żar i słodycz ust Kruka, kiedy ją całował, uciszając burzę szeptanych słów. Odsunął się
dopiero po długiej chwili. Splótł palce z jej palcami i poprowadził Jannę dalej przez nie tknięte ludzką
stopą piaski. Na moment Janna zamknęła oczy, szła na ślepo, starając się stłumić ból i cierpienie, gdyż
nie pozwolono jej mówić o miłości. Wiatr rozwiewał jej włosy, zmieniał w miękką, cynamonową
aureolę wokół twarzy.
Zwątpienie, które bladło za każdym razem, gdy Kruk się z nią kochał, teraz powróciło ze zdwojoną
siłą. Był uczciwym, dobrym i pełnym współczucia człowiekiem. Jeśli nie kochał, przynajmniej nie
chciał jej ranić. Nie chciał, by słyszała, jak echo jej cichych wyznań miłosnych pozostaje bez
odpowiedzi. Dlatego zawsze scałowywał słowa z jej warg. Udowodnił, że była płomieniem dla jego
ciała, ale jakoś nie potrafiła dotknąć duszy. Namiętność, ale nie miłość.
Dlaczego jedna osoba nie może kochać za dwie?
Bezgłośny szloch Janny pozostał bez odpowiedzi. Tylko wiatr jęczał nad plażą.
Kruk próbował obserwować pusty ląd i szarpane wiatrem morze, ale nie potrafił na dłużej niż kilka
minut oderwać wzroku od Janny. Za każdym razem, gdy odwracała ku niemu twarz, wyczuwał
smutek w jej uśmiechu. To odwaga pociągała go w Jannie, zanim jeszcze zobaczył jej urodę i poznał
zmysłowość. Wyczuwał teraz tę odwagę i determinację w jej uśmiechu. Pragnął ją objąć, ale wiedział,
że w końcu to tylko pogorszy sprawę. Dziś musiał ją wypuścić ze swych ramion i zwrócić dar bogom.
- Idziesz jak człowiek dążący ku przeznaczeniu - zauważyła Janna, ze wszystkich sił starając się
zapanować nad głosem.
- Tak?
- Tak.
Kruk uśmiechnął się.
- Chcę tylko dotrzeć na plażę, zanim prysną iluzje. Janna spojrzała na niego z ukosa, wzrokiem, który
mówił wyraźnie "znowu zaczynasz".

background image

- Kawałek dalej, gdzie plaża skręca na północ - wyjaśnił. -Tam tańczą, ale tylko w jasne dni.
Nastąpiła krótka chwila milczenia. Wreszcie Janna oznajmiła tryumfalnie:
- Dżabbersmoki, tak? I to są smaszne dni, a nie jasne.
- Nie, to są różowe iluzje, tańczące między rajem a Alaską - odparł i zatrzymał się nagle. - Widzisz?
Janna poczuła, jak ciepło ciała Kruka ogrzewa jej plecy, gdy przytulił ją do swej muskularnej piersi.
Wyciągnął rękę ponad jej ramieniem i wskazał północny horyzont.
- Tam - szepnął. - Widzisz, jak tańczą?
- Pewnie - zgodziła się. - Tuż obok różowych słoni,
drepczących w urojonym świetle. A dalej ... - Wstrzymała oddech, czując, jak jeżą się jej włosy na
głowie. Zmrużyła oczy, wpatrując się w różową dal. -Kruku, tam coś jest...
- Tak - szepnął. - Czy nie są piękne? Wszystko, czego pragnie człowiek, migotliwe i tańczące tuż poza
zasięgiem.
Janna nie umiała odpowiedzieć. Niezwykłe, porywające iluzje zwijały się i zmieniały jak bladoróżowy
płomień, szeptały do niej bezgłośnie, przyzywały. Rozsądek podpowiadał jej, że te delikatne rysunki
to tylko złudzenie optyczne - jak miraże, które tak wielu wędrowców na pustyni doprowadziły do
szaleństwa i śmierci. Lecz ta bardziej pierwotna część jej ,natury spoglądała na iluzje i widziała
fragment własnej duszy, przyzywającej, opowiadającej, że wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła,
czekało tuż poza zasięgiem ręki.
Wizje wyrysowane były płomieniami przezroczystego srebra i jaśniejącego różu, w świecie
jednocześnie nierealnym i rzeczywistym. Było tam morze, pusta zatoka i samotne drzewo, jedyne na
całej ziemi. Była tam pieśń kruka śpiewana w ciszy i odpowiedź kreślona pięknem uśmiechu. Byli
mężczyzna i kobieta, stworzeni dla tej promiennej chwili, która nie znała czasu, stworzeni dla siebie
nawzajem. Migotali, obejmowali się pomiędzy niebem a morzem, czasem a bezczasowością,
istnieniem a snem.·
Kruk widział twarz Janny, zrozpaczoną i promienną, pełną smutku i rozkoszy. Chciał zapytać, co
widzi na niebie, ale wiedział, że nie ma do tego prawa. Wizje można było tylko dzielić, nie
opowiadać, były darem bogów dla umysłu i duszy. Zbyt wiele już od niej wziął, więcej niż miał
prawo. I zapłaci za to torturą wspomnień, kiedy będzie wracał do każdej chwili w raju, mierząc głębię
swej straty.
Patrzył na te bezlitosne, prześladujące wizje, lśniące nad powierzchnią wody, i przypomniał sobie
chwile sprzed lat, kiedy był samotny.
- Tamtego lata, kiedy zbudowałem chatkę w Zatoce Totemu - powiedział cicho - byłem niespokojny,
czułem się jak ptak bez skrzydeł, jak ryba bez płetw ... Nic mnie nie cieszyło, nic nie dawało
satysfakcji. Bywałem przedtem sam, ale nigdy samotny. - Zawahał się, raz jeszcze wspominając tamto
lato, które zaczęło się podobnie do tego, a skończyło się zupełnie inaczej. - Kilka dni po zbudowaniu
chaty znów byłem niespokojny. Chodziłem po lesie, próbując zmęczyć się tak, by w nocy móc zasnąć.
Na chwilę zamknął oczy, wspominając zielony raj, który wtedy bardziej przypominał piekło.
- I znalazłem młodą łanię, uwięzioną w omszałym wykrocie. Ledwie żyła z pragnienia, strachu i bólu.
Kiedy ją uwolniłem, zobaczyłem, że jest ranna w nogę. Gdybym ją wypuścił, umarłaby. A jednak
gdybym ją zatrzymał, oswoił i uzależnił od siebie, skazałbym ją na inną, może okrutniejszą śmierć z
chwilą, kiedy ją porzucę. Wiedziałem, że lato minie, nadejdzie zima i ja odejdę. Wiedziałem o tym,
ale łania nie wiedziała. Żyła tylko chwilą obecną.
Janna milczała, czując, jak cisza narasta niczym zimna mgła. Zrozumiała, że właściwie nie chce wie-
dzieć, jak kończy się opowieść Kruka.
Ale nie miała wyboru. Niezależnie od wszystkiego, musiała zrozumieć człowieka, którego kochała.
- Co zrobiłeś? - szepnęła, z trudem wypowiadając słowa.
- Zaniosłem łanię do chatki, zabandażowałem jej nogę i ze splecionych gałęzi cedru zbudowałem
ogrodzenie. Miała tam dużo trawy, czystą wodę i nie obawiała się niedźwiedzi, które mogłyby wyko-
rzystać jej bezbronność. Łatwo było zdobyć jej zaufanie, była łagodna i łatwo się oswajała, jak
wszystkie młode stworzenia. Nauczyłaby się przybiegać do mnie. Byłaby towarzystwem, a ja byłem ...
samotny.
Janna chciała zapytać, dlaczego był taki samotny, lecz on mówił dalej:
- Zostawiłem ją samą za tym cedrowym ogrodzeniem. Kiedy tam zaglądałem, robiłem to tak, żeby
mnie nie zobaczyła i nie wyczuła. Po pewnym czasie już nie utykała. Zębami ściągnęła nawet kawałki

background image

koszuli, którymi zabandażowałem jej ranę. Płot był dość wysoki, by zatrzymać ranną łanię, ale nie na
tyle, by zdrowa nie zdołała go przeskoczyć. Pewnego dnia odeszła.
Bryza owiewała policzki Janny, osuszając nabiegające do oczu łzy. Kruk dostrzegł srebrzysty błysk i
bardzo delikatnie pogładził jej włosy.
- W tym odejściu nie było niczego smutnego - powiedział.- Udzieliłem jej pomocy i nie potrzebo-
wałem zdobywać jej zaufania. Czułem satysfakcję, kiedy widziałem jej ostatni,· pełen gracji skok, gdy
uciekła do lasu. Nie oglądała się. Nigdy nie zjawiła się w pobliżu chatki czy polany. - Kruk cofnął
dłoń z głowy Janny. - I tak być powinno. Gdybym wziął cokolwiek więcej od tej łani, tak bezbronnej,
nie byłbym mężczyzną.
Janna schyliła głowę, usiłowała powstrzymać łzy.
Zrozumiała, że Kruk myśli o niej tak jak o tej łani, jak o kimś zranionym, bezbronnym, oddanym pod
jego opiekę jedynie na czas potrzebny, by go ocalić i wyleczyć.
Jak Angel. Ją też trzeba było ocalić i uleczyć. O to chodziło Krukowi, gdy mówił, jak w końcu zdał
sobie sprawę, że życie Angel jest cenniejsze niż szansa, by zdobyć jej miłość.
- To przez Angel, prawda? - szepnęła Janna. - Dlatego byłeś nieszczęśliwy tamtego lata.
Lekkie drżenie jej głosu sprawiło, że Kruk pożałował, iż przyprowadził ją na tę plażę i odebrał iluzje,
me dając nic w zamian. Jednak iluzje mogą być niebezpieczne. Musiał je zniszczyć. Janna musiała
sobie uświadomić, że jest wolna, że niczego nie zawdzięcza człowiekowi, który wyłowił ją z morza. A
już z pewnością nie miłość, którą, jak sądziła, odczuwała.
- Teraz tak o tym nie myślę - powiedział cicho. - Kiedy widzę Angel z Sokołem, przeżywam uczucie
bliskie radości.
- Teraz. Ale nie wtedy.
Lekkie drgnienie jego powiek dowodziło, że Janna ma rację.
- Angel wyszła za Sokoła. Kocham ich oboje, ale kiedy widzę ich razem, czuję się czasem ... -
Zawahał się·
- Strasznie samotny - szepnęła.
- Nie zrobili mi krzywdy. To tylko ... - przerwał, szukając słów, by opisać uczucia, których nigdy
przedtem nie próbował wyrazić.
- Widząc ich razem, zastanawiałeś się, czy kiedykolwiek pokochasz i będziesz kochany w taki sam
sposób - powiedziała Janna.
Kruk przymknął oczy, zastanawiając się, w jaki sposób mogła tak łatwo zajrzeć do jego duszy. - Tak -
odparł.
- Kocham cię za to, Kruku.
- Sza, mały wojowniku - szepnął, muskając dłonią jej policzek.
- Dlaczego? - spytała drżącym głosem. - Dlaczego nie pozwalasz mi powiedzieć, że cię kocham?
Kruk wyszeptał jej imię, wtulając usta w cynamonowe włosy, i od tyłu objął ją mocno ramionami. Nie
pozwolił, by się do niego odwróciła. Bał się, że gdy zobaczy jej oczy, zatonie w nich znowu
spojrzeniem, przytuli ją i zatrzyma dla siebie. Nigdy nie czuł się tak pełen życia jak wtedy, gdy był
przy niej.
- To, co czujesz, to wdzięczność i namiętność, a nie miłość - oświadczył. Z trudem panował nad
głosem, który szorstkością drażnił mu własne uszy. - Czułabyś to wobec każdego mężczyzny, który
ocalił ci życie," a potem brakło mu opanowania i przyzwoitości, by cię nie uwieść, gdy byłaś tak
bezbronna.
Ta gorycz i wyrzuty sumienia zaskoczyły Jannę. - To nie ... - zaczęła.
- Nie - przerwał gwałtownie. - Posłuchaj mnie. Jesteś piękną, niezwykle pociągającą kobietą. Nigdy
nie zapomnę naszych dni w raju. Będę pamiętał twój dowcip, śmiech, twoją zmysłowość ... aż do
śmierci.
Przyszedł tu, by stanąć na tym brzegu i zwrócić dar bogom. Przybył tu, by uwolnić Jannę, a nie
trzymać ją w niewoli błędnego przekonania, że go kocha.
- Nic nie jesteś mi winna - mówił dalej, nie dając dziewczynie dojść do słowa. - Przypadkiem
spotkaliśmy się w tym dzikim zakątku. Nie było tam innych ludzi, nie było też niczego, co mogłoby ci
przypomnieć o normalnym życiu. Oddałaś mi się z wdzięczności, ponieważ wyrwałem cię morzu i
wiedziałaś, jak bardzo cię pragnę. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, nie
zapragnęłabyś mnie jako kochanka.

background image

- To nieprawda - wyszeptała Janna. Spróbowała odwrócić się twarzą do Kruka. Bezskutecznie. - Ko-
chałabym cię nawet wtedy, gdybyśmy się spotkali w centrum miasta, wśród tysięcy ludzi. Czy ty w
ogóle mnie nie słuchałeś? Kocham cię i to się nie zmieni, nigdy, w żadnych okolicznościach!
- Janno - zaczął.
Chciał jej uwierzyć, ale wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Wdzięczność mijała. Namiętność
mijała. Miłość trwała. Wiedział, że jeszcze trochę i nie zdoła wyrzec się Janny. Musiał to zrobić teraz.
Musi to nastąpić, zanim obudzi się w jego ramionach i uświadomi sobie różnicę między wdzięcznoś-
cią i miłością, nim stanie się· nieszczęśliwa i spojrzy na niego z litością.
- Kiedy wrócisz do domu, będziesz wspominać, co się tu stało, i zobaczysz to w innym świetle. To
będzie jak sen. Przyjemny sen - szepnął cicho.- Przynajmniej o to proszę Boga.
- Co mogę powiedzieć, żebyś mi uwierzył? -spytała zrozpaczona Janna. - Nic nie może zmienić tego,
że się spotkaliśmy w tak nietypowy sposób. Nic nie może zmienić tego, co teraz do ciebie czuję. -
Odwróciła się nagle, wyrywając z jego uścisku. Nie dbała o to, że łzy płyną po jej twarzy. - Kruku -
powiedziała drżącym głosem. - Pozwól, bym cię kochała. Pokochaj mnie, chociaż trochę.
- Nie nalegaj - powiedział delikatnie, zasłaniając jej usta dłonią. - Już teraz nienawidzę siebie za to, że
się z tobą kochałem. Nie pogarszaj wszystkiego.
Ból przeszył Jannę. Świadomość, że Kruk żałuje tego, co się stało, przytłaczała ją, usuwała ziemię
spod stóp. Już w nikim nie miała oparcia. Słyszała jakieś głosy na wietrze i pomyślała, że te różowe
iluzje znów ją przyzywają, kuszą widmami tego, co nigdy się już nie zdarzy.
Głosy zmieniły się w śmiech. Plażą zbliżali się Angel. i Sokół, podążając śladami pary, która szła
przed nimi. Angel, kobieta, którą Kruk kochał i stracił, by w końcu pokochać inaczej. Sokół, którego
Angel kochała tak, jak nie mogła pokochać Kruka. A teraz Kruk cieszył się, widząc ich miłość. Janna
także nauczyła się tym cieszyć. Przez ostatnie kilka dni zaczęła podziwiać inteligencję i odwagę
kryjącą się w tej eterycznej istocie, Podobnie jak podziwiała poczucie humoru i łagodność tak rzadko
spotykaną u mężczyzny, wyglądającego - jak Sokół - na pewnego siebie przystojniaka.
I nagle Janna poczuła, że nie zniesie widoku Angel i Sokoła. A tym bardziej ich niemal dotykalnej
miłości. Nie teraz. Nie wtedy, gdy właśnie się dowiedziała, że ukochany mężczyzna żałuje, że jej
dotknął.
Na moment zamknęła oczy, zebrała siły. Obiecała so bie, że zanim zacznie mówić o miłości, ten dzień
musi być wspaniały i to niezależnie od tego, czy Kruk ją kocha, czy nie. I nadszedł taki dzień, i
zaczęła mówić o miłości... i słyszała, jak zatrzaskują się za nią bramy raju, zostawiając ją samotną w
świecie bez miłości. Teraz mogła już tylko odejść, zanim swoimi prośbami wprawi Kruka w jeszcze
większe zakłopotanie.
- Czy tu naprawdę można dostrzec jakieś iluzje? - spytała Angel, stając za Krukiem.
- Raczej ułudy - odparła Janna chłodnym tonem.
Otworzyła oczy.
- Jest pewna różnica. Taka jak między "smaszno" i "straszno", między żmiją a jaszmiją.
Angel znieruchomiała, wyczuwając ból Janny, zanim jeszcze dostrzegła ślady łez na jej twarzy.
Spojrzała na Kruka. Twarz miał ściągniętą, nieruchomą, jakby wykutą z kamienia.
- Kruk ci wszystko wyjaśni - mówiła dalej Janna, nie patrząc na Angel. - Jest dobry w takich
sytuacjach. Jeśli chcesz usłyszeć coś naprawdę oszałamiającego, spytaj go o różnicę między
wdzięcznością a miłością. Zapewniam, że to bardzo pouczające. Prawdziwa dysertacja o
zakatarzonych Dżabbersmokach.
- Janno - wtrącił cicho Kruk. - Mówisz głupstwa.
- Oczywiście. Mój mózg został na dnie zatoki. - Spojrzała na szeroką plażę i skały. - Szkoda że to raj,
nie arka. Dla Noego dwójka była liczbą magiczną, a woda nie stanowiła problemu. Ale tu jest raj,
więc muszę zdążyć na prom. Założę się, że kapitan nazywa się Charon. .
Bez słowa pożegnania Janna odwróciła się i odeszła w stronę, gdzie żadne ślad y nie widniały na
lśniącej powierzchni piasku.
- Dokąd idziesz? - zapytał Kruk.
- Poszukać rzeki o nazwie Styks.
- Ona płynie dookoła piekła, nie raju.
- Jakoś mnie to nie zaskakuje.
- Do twojej chaty jest pięć kilometrów - zawołał Kruk. - Może Sokół cię odwiezie.

background image

- Wszystko w porządku - odparła spokojnie Janna, oglądając się przez ramię. - Będę szła wzdłuż
brzegu. Kiedy nadejdzie fala, będzie tak, jakbym nigdy nie istniała.
Kruk zamknął oczy. Pragnął pobiec za Janną, pocieszyć ją i siebie. Ale to byłoby okrucieństwem, nie
dobrodziejstwem.
Janna spoglądała na niego przez chwilę i wreszcie odwróciła się. Szła szybkim krokiem, nie oglądając
się więcej za siebie.
Kruk obserwował ją, aż wreszcie nie mógł dłużej tego znieść. Zamknął oczy, jakby chciał stłumić
przenikające jego duszę cierpienie.
- Carlson?
Drgnął, słysząc ten delikatny głos i czując jeszcze delikatniejsze dotknięcie. Odsunął się od Angel.
- Nie pójdziesz za nią? - spytał Sokół.
- W ogóle nie powinienem jej dotykać. - Otworzył oczy. Były czarne, dzikie, niemal przerażające. -
Nie mogłem się powstrzymać. Od pierwszej chwili, gdy ją ujrzałem, wiedziałem, że należy do mnie,
tylko do mnie. Wiedziałem.
- Ona też - powiedział Sokół. - Ona cię kocha, Carlson. Okazuje to w każdym ...
- To wdzięczność - przerwał szorstko Kruk. - Nie' miłość.
- Jak możesz być tego taki pewien? - spytała Angel. Nagły śmiech był równie dziki i mroczny jak jego
oczy.
- Anielskooka - powiedział łagodnie. - Słodka, cudowna i anielskooka. To bardzo proste. Nie jestem
typem mężczyzny, w którym kochają się kobiety. Ze wszystkich ludzi na ziemi ty powinnaś o tym
wiedzieć najlepiej.
Angel zbladła.
- Carlson - zaczęła, obejmując go ramionami. - Nigdy nie chciałam cię zranić. To moja wina, nie
twoja. Niczego ci nie brakuje!
- Nie lituj się nade mną - rzucił cicho, gładząc jej złociste włosy. - Nawet gdybym mógł, nie zmienię
tego, co zdarzyło się w przeszłości. Nie jestem drugą połową twojej duszy i nigdy nie mogłem nią
zostać. Jest nią Sokół. I także - szepnął - ty nie jesteś drugą połową mnie. Teraz już o tym wiem.
- Ale Janna jest - powiedziała z naciskiem Angel. - Jest twoją drugą połową.
- Wiem - odparł Kruk. - I wiem, że jej wdzięczność to nie miłość.
- Mylisz się - zauważył cicho Sokół. - Wiem, czym jest, a czym nie jest wdzięczność. Czy nie widzisz
oczu tej kobiety, które podążają za tobą wszędzie, palców, które dotykają cię, kiedy nie ma żadnej
potrzeby, nie słyszysz głosu, który mięknie, gdy wymawia twe imię, i nie zauważasz promiennego
uśmiechu, którym tylko ciebie obdarza?
Kruk nie potrafił tego słuchać. Za bardzo chciał uwierzyć w te słowa. Nie ufał już sobie.
Odwrócił się nagle i ruszył do samochodu. Podążył za nim głos Sokoła, wyraźnie słyszalny na wietrze.
- Janna patrzy na ciebie tak, jak Angel na mnie. Patrzy tak, jak ja patrzę na Angel. I tak, jak ty patrzysz
na Jannę. To nie wdzięczność, Carlson. To miłość!
W górze, w porywach wiatru szybowały mewy, krzyczały do siebie, a ich wołania brzmiały jak imię
Janny i odbijały się echem w umyśle Kruka. Fale przyboju podjęły okrzyk, śpiewały głębszym tonem,
a świst wiatru łkał w kontrapunkcie. Kruk widział Jannę, gdziekolwiek zwrócił wzrok. Czuł smak jej
ust na wargach i żar w krążącej w żyłach własnej krwi. Była wszędzie, była częścią wszystkiego. A
przede wszystkim była częścią jego duszy i krzyczał jej imię w ciszy, którą tylko ona potrafiła
przerwać.
Szybko dotarł do "Czarnej Gwiazdy". Chciał się tylko spakować i odjechać jak najdalej od Wysp
Królowej Charlotty. Na pokładzie zaczął wyrzucać rzeczy z szafek i szuflad, i bezładnie wciskać je do
worka. Otworzył ostatnią szufladę i zamarł. N a wierzchu leżał szkicownik Angel, ten, którego
używała Janna w Zatoce Totemu. Otworzył blok. Nigdy nie oglądał rysunków Janny. Nigdy nie
proponowała, że mu je pokaże. Twierdziła, że nigdy nie dorówna Angel.
Szkice były takie, jak sama Janna: bezpośrednie, często zabawne, uczciwe, z ukrytą w nich
zmysłowością kreski i cienia. Kruk poczuł, że ogarnia go fala wspomnień. Słyszał jej smutny śmiech,
patrząc na obraz zatytułowany "Boska pralka", przedstawiający dżinsy i koszulę przewieszone przez
reling, gdy deszcz zalewał je, spłukując sól i piasek. Widział szczerość Janny w rysunku
przedstawiającym totem, podpisanym po prostu "Przedtem". Narysowała symbole Haida bez
upiększania, akceptując w całości ich symboliczną wymowę.

background image

Kolejne strony obracały się pod palcami Kruka, aż wreszcie została tylko jedna. Przewrócił ją i
poczuł, że oblewa go zimny pot. Na pierwszy rzut oka szkic przypominał pozostałe, ale pewne cechy
rysunku go niepokoiły. Aż wreszcie odczytał jego treść. Były tam cienie, tworzące obraz czujnych
oczu człowieka, pozornie przypadkowy zbiór linii, które stawały się nałożoną na morze twarzą. Góra
okryta mgłą, która przypominała zamyślonego mężczyznę, potężnego mężczyznę o granitowych
mięśniach i czarnych włosach.
We wszystkim był Kruk.
Rysy Kruka w nieskończonych wariacjach, jego oczy, usta na tle lasu i góry, oceanu i totemu. ~
uśmiechnięty albo poważny, śpiący czy w napadzie pożądania, spokojny lub w chwili najgorętszej
rozkoszy, łagodny i gniewny - zawsze Kruk, jak gdyby nic nie mogło istnieć, nawet samo morze, jeśli
nie było ożywione jego oddechem.
Długo patrzył na ten rysunek. Potem ukrył twarz w dłoniach i zapłakał, wiedząc, że wreszcie usłyszał
miłosną pieśń dla kruka.
Mgła gęstniała po zachodzie słońca, kładąc się na ziemi lśniącym całunem, równie niepokojącym, jak
te różowe iluzje. Janna zatrzymała się sto metrów od chaty i obejrzała, by spojrzeć na długi nierówny
trop, jaki pozostawiła za sobą. Ślad jej wyjścia z raju. Nie wiedziała, jak długo tak stała, patrząc na
ślady na piasku, ślady zacierane przez przypływ. Teraz pozostały tylko lekkie zagłębienia, w których
gromadził się piasek. Następna fala nie pozostawi już nic.
- Gdybym potrafił, pomalowałbym niebo i góry, morze i las, i wszystko byłoby tobą.
Cichy, głęboki głos wzbudził w Jannie dreszcz.
Przez chwilę pomyślała, że traci zmysły, i odwróciła się. Kruk stał tuż przy niej, jak gdyby
zmaterializował się pod wpływem jej marzeń.
- Gdybym mógł - powiedział - kazałbym wichrom wołać twe imię o każdej godzinie, o każdej porze
roku, a lasy we mgle istniałyby po to, by podkreślać kolor twych oczu. Lecz nie jestem artystą ani
bogiem. Jestem tylko krukiem o chrapliwym głosie, który leci ponad pustym rajem, rozpaczając, że
stracił to, czego pragnął tak bardzo, że aż bał się uwierzyć, że taki skarb może należeć do niego. - Ujął
w dłonie twarz Janny. - Nie znam pieśni, którą mógłbym ci zaśpiewać, nie mam
. niczego, co mógłbym ci ofiarować, nie znam żadnego niezwykłego sposobu, by ci powiedzieć, że
jesteś drugą , połową mojej duszy.
- Kruku ... - Głos Janny łamał się. - Nie potrzebuję niczego specjalnego, ani pieśni, ani niczego prócz
ciebie. Tylko ciebie. Kocham cię.
Słowa Janny wstrząsnęły Krukiem, napełniając jego duszę szczęściem.
Uniósł ją w ramionach i przytulił mocno, mówiąc cicho i łagodnie, że bardzo ją kocha. Ona okazywała
mu swoje uczucie każdym dotykiem, każdym oddechem.
Za nimi ostatnie ślady raju rozpłynęły się we mgle i osrebrzonym księżycem morzu. Ani Janna, ani
Kruk nie zauważyli tego. Odnaleźli swój raj, jedyny, jaki się liczył, i zatrzymali go w swoich
ramionach.

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
141 Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
02 Anioł, Jastrząb i Kruk Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
141 Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka 2
Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
141 Lowell Elizabeth Miłosna pieśń dla Kruka
Kay Guy Gavriel Piesn dla Arbonne NSB
04 Elizabeth Lowell Rubinowe bagna
Elizabeth Lowell Where The Heart Is
Elizabeth Lowell Mackenzie blackthorn 03 Outlaw
Pieśń dla Oblubieńca
Elizabeth Lowell Change
Saraha Pieśń dla Marpy Buddyzm
Elizabeth Lowell Pustynny deszcz

więcej podobnych podstron