„NIEWOLA”
JULIE GARWOOD
Rozdział 1
Anglia, 1099
Zamierzali go zabić.
Na środku opustoszałego zamkowego dziedzińca stał żołnierz z rękami
przywiązanymi do słupa. Patrzył prosto przed siebie. Jego twarz me wyrażała
żadnych emocji. Ignorował wrogów.
Jeniec nie okazał najmniejszego oporu. Bez słowa protestu, bez szamotania
pozwolił, żeby związano go w pasie. Zdjęto z niego bogaty, obszyty futrem zimowy
płaszcz, ciężką kolczugę, bawełnianą koszulę, pończochy i wysokie buty. Wszystko
to położono przed nim na zamarzniętej ziemi. Intencje wrogów były jasne. Żołnierz
umrze, ale na jego ciele nie będzie żadnych nowych ran poza odniesionymi w bitwie.
Zamarzając na śmierć na oczach gawiedzi, jeniec będzie widział tuż obok siebie
ciepłe ubrania.
Otoczyło go dwunastu mężczyzn. Dla dodania sobie odwagi obnażyli miecze i
okrążyli go wykrzykując obelgi i drwiny. Mimo że nosili wysokie buty, przytupywali,
żeby nie zmarznąć w ostrym, mroźnym powietrzu. Zachowywali jednak bezpieczną
odległość, na wypadek gdyby ich potulny jeniec zmienił zamiary, uwolnił się i
zaatakował. Nie mieli najmniejszych wątpliwości, że jest do tego zdolny. O jego
herkulesowej sile krążyły legendy. Niektórzy z nich na własne oczy widzieli jego
bitewne wyczyny. Trzymali więc miecze w pogotowiu, na wypadek gdyby udało mu
się zerwać więzy. Możliwe, że i wówczas zdołałby wysłać na tamten świat co
najmniej czterech z nich.
Dowódca tej dwunastki jeszcze nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.
Pojmali Wilka i wkrótce będą świadkami jego śmierci.
Cóż za niesłychany błąd popełnił ich jeniec. Wszechwładny Duncan, baron
Wexton, wjechał do fortecy nieprzyjaciela zupełnie sam i nie uzbrojony. Wierzył
niemądrze, że Louddon, baron równy mu tytułem i majątkiem, dotrzyma czasowego
zawieszenia broni.
Zapewne wierzył w moc swej reputacji, pomyślał dowódca. Musiał naprawdę
uważać siebie za tak niepokonanego, jak przesadnie głosiły opowieści bitewne. Z
pewnością dlatego tak niefrasobliwie podchodził do opresji, w której się obecnie
znajdował.
Niespokojne myśli towarzyszyły dowódcy, kiedy obserwował więźnia.
Rozebrali jeńca, tym samym pozbawiając go dostojeństwa. Podarli na strzępy
niebiesko-biały herb świadczący o tytule i splendorze, aby nie pozostawić śladu po
szlachectwie tego człowieka. Baron Louddon chciał, żeby jeniec zmarł bez
poszanowania godności i honoru. Prawie nagi wojownik przyjął jednak tak dumną
postawę, iż w żaden sposób nie spełniał oczekiwań Louddona. Jeniec nie
zachowywał się jak człowiek, który ma umrzeć. Co więcej, nie błagał o życie ani nie
prosił o szybki koniec. Mało tego, wcale nie wyglądał na umierającego. Skóra mu nie
zsiniała ani nie pokryła się gęsią skórką. Była opalona i zahartowana wiatrem. Do
licha! On nawet nie drżał. Rozebrany szlachcic nawet bez dodających splendoru szat
pozostał dumnym panem, spoglądającym twardo, bez strachu, dokładnie tak, jak
opowiadały o nim legendy. Mieli przed oczami prawdziwego Wilka.
Przestali pokrzykiwać. Teraz na podwórzu słychać było tylko wycie wiatru.
Dowódca spostrzegł, że jego ludzie odsunęli się trochę dalej. Wszyscy wbili wzrok w
ziemię. Nie mógł ich za to winić. Sam także bał się patrzeć wojownikowi prosto w
oczy.
Baron Duncan, pan na Wexton, co najmniej o głowę przewyższał najwyższego
z żołnierzy. Był potężnie i proporcjonalnie zbudowanym smukłym mężczyzną o
muskularnych ramionach i udach. Cała jego postawa, mimo rozstawionych długich i
mocnych nóg przywiązanych do słupa, sugerowała, że zdolny jest zabić ich
wszystkich jeżeli tylko zechce.
Zapadał zmrok, a wraz z nim biała zasłona śniegu. Żołnierze zaczęli narzekać
na pogodę.
— Nie mogą od nas wymagać, żebyśmy razem z nim zamarzli na śmierć —
poskarżył się cicho jeden z nich.
— On nie umrze nawet za kilka godzin — dodał inny.
— Baron Louddon odjechał stąd już dobrą godzinę temu. Nie wie, czy jeszcze tu
stoimy, czy nie.
Pozostali z zapałem skinęli głowami. Utyskiwania żołnierzy dotarły do uszu
dowódcy. Zimno również jemu dało się we znaki. On także był coraz bardziej
zaniepokojony; do tej chwili był przekonany, że baron Wexton nie różni się od innych
ludzi. Był pewien, że uda mu się go złamać i że jeniec powinien już wyć z bólu i
rozpaczy. Pewność siebie tego człowieka doprowadzała go do furii. Na Boga! On
patrzył na nich jak by był znudzony.
Dowódca musiał przyznać sam przed sobą, że nie docenił przeciwnika. Nie
przyszło mu to łatwo i wzbudziło jeszcze większą wściekłość. Jego stopy w grubych,
skórzanych butach dosłownie zamarzły, a przecież baron Duncan stał boso na ziemi
i nawet na chwilę nie zmienił pozycji. Możliwe, że wszystkie legendy o nim były
prawdziwe.
Dowódca zganił się za to, że jest przesądny, i wydał rozkaz wycofania się do
budynku. Kiedy ostatni z jego ludzi odszedł, wasal Louddona sprawdził, czy sznury
są dobrze związane, i stanął naprzeciw więźnia.
— Mówią, że jesteś przebiegły jak wilk, ale jesteś tylko człowiekiem i wkrótce
umrzesz jak człowiek. Louddon nie chce maczać ostrza w twojej krwi. Rano
zawieziemy twoje ciało daleko stąd. Nikt nie będzie mógł udowodnić, że to sprawka
Louddona. — Dowódca wysyczał ostatnie słowa, doprowadzony do szału brakiem
jakiejkolwiek reakcji ze strony jeńca. Po chwili dodał: — Gdyby dano mi wolną rękę,
wyrwałbym ci serce i zrobił z tym koniec. — Zebrał ślinę i splunął prosto w twarz
wojownika, w nadziei, że ta nowa zniewaga wywoła reakcję.
I wówczas jeniec wolno opuścił na niego wzrok. Ich spojrzenia się spotkały.
Dowódca popatrzył w te oczy i głośno przełknął. Z przerażeniem odwrócił głowę.
Zrobił znak krzyża, by odpędzić mroczną obietnicę, jaką wyczytał w szarych oczach
wojownika. Wymamrotał, że jedynie wypełnia wolę swojego pana, po czym pobiegł w
kierunku zamku.
Ukryta w cieniu murów Madelyne obserwowała ich. Odczekała kilka minut, by
upewnić się, iż żaden z żołnierzy jej brata nie zamierza wrócić. Wykorzystała ten
czas na zebranie całej odwagi potrzebnej do przeprowadzenia swego planu.
Ryzyko było ogromne, w głębi serca wiedziała jednak, że nie ma wyboru. Była
jedynym człowiekiem, który mógł go ocalić. Czuła, że musi to zrobić, choć zdawała
sobie sprawę, że jeśli ktoś odkryje jej czyn, czeku ją śmierć. Drżała, lecz szła szybko
i zdecydowanie. Wkrótce zrobi wszystko i uspokoi się. Znajdzie mnóstwo czasu na
zamartwianie się swym postępkiem, kiedy więzień będzie wolny.
Od stóp do głów okrywała ją czarna peleryna i baron nie dostrzegł dziewczyny
do chwili, gdy znalazła się tuż przed nim. Gwałtowny podmuch zrzucił jej kaptur z
głowy i na szczupłe ramiona opadła fala jasno-kasztanowych włosów. Odrzuciła je do
tyłu i popatrzyła na jeńca.
Przez chwilę baron sądził, że wyobraźnia płata mu figla. Potrząsnął głową
żeby odrzucić tę wizję. Wówczas usłyszał jej głos i już wiedział, że to, co widzi, nie
jest grą wyobraźni.
— Za chwilę cię uwolnię. Módl się, żeby nikt nas nie usłyszał, zanim stąd
odejdziemy.
Nie wierzył własnym uszom. Głos wybawczyni był czysty jak dźwięk harfy i
kojący jak ciepły letni dzień. Duncan zamknął oczy starając się pohamować okrzyk
radości. Miał ochotę wydać okrzyk bojowy, ale porzucił ten zamiar. Postanowił
poczekać jeszcze chwilę, aż jego wybawczyni odkryje swoje prawdziwe zamiary.
Poczuł zapach róż. Kiedy wdychał słodką woń, doszedł do wniosku, że z pewnością
z powodu mrozu ma omamy. Róże w środku zimy, anioł wewnątrz fortecy będącej
czyśćcem. Nie miało to żadnego sensu, jednak dziewczyna pachniała wiosennymi
kwiatami i wyglądała jak niebiańskie zjawisko.
Ponownie potrząsnął głową. Wiedział dokładnie, kim ona jest. Opis, jaki mu
przekazano zgadzał się w każdym szczególe, ale był również bałamutny. Mówiono,
że siostra Louddona jest średniego wzrostu, ma kasztanowe włosy i niebieskie oczy.
Mówiono też, że miło na nią spojrzeć. Patrząc na nią stwierdził, że to fałszywa
informacja. Siostra tego diabła nie była ani miła, ani ładna. Była skończoną
pięknością.
Sznury zostały rozwiązane i Duncan poczuł, że ma wolne ręce. Stał w
miejscu, starannie ukrywając wrażenie, jakie wywarła na nim dziewczyna.
Uśmiechnęła się i schyliła, by zebrać jego odzienie.
Strach paraliżował jej ruchy. Potknęła się, próbując się wyprostować I wstać.
Potem znów zwróciła się do Duncana.
— Chodź za mną — powiedziała.
Nie poruszył się; nadal stał czekając i obserwując ją. Widząc jego wahanie,
Madelyne zmarszczyła brwi. Pomyślała, że paraliżujący mróz odebrał mu zdolność
myślenia. Jedną ręką przycisnęła ubranie jeńca do piersi, mocno ściskając ciężkie
buty; drugą objęła go w pasie.
— Oprzyj się o mnie — szepnęła. — Pomogę ci, obiecuję. Ale musimy się spieszyć
— powiedziała ze strachem i wbiła wzrok w zamkową bramę.
Ocknął się. Chciał powiedzieć, że nie muszą się ukrywać, ponieważ jego ludzie w tej
właśnie chwili wdzierają się na mury, ale zmienił zamiar. Im mniej wiedziała, tym
większą będzie miał przewagę, kiedy nadejdzie właściwy czas.
Ledwo sięgała mu do ramienia, ale mężnie usiłowała przyjąć na siebie część jego
ciężaru, ujmując go za rękę i przerzucając ją sobie przez ramię.
- Pójdziemy do pokoi gościnnych dla księży, przy kaplicy
— szepnęła. — To jedyne miejsce, gdzie me będą nas szukać. Wojownik nie zwracał
uwagi na to, co mówiła. Skierował spojrzenie na szczyt północnego muru. Księżyc w
nowiu rzucał bladą i tajemniczą poświatę na biały śnieg i oświetlił sylwetki jego
żołnierzy wspinających się na mur. Żaden dźwięk nie towarzyszył poruszającym się
postaciom, ustawiającym się wzdłuż drewnianej balustradki okalającej szczyt muru.
Baron z zadowoleniem skinął głową. Żołnierze Louddona byli równie głupi jak ich
pan. Przenikliwe zimno wpędziło strażników pilnujących bramy do środka, a mury
pozostały bez osłony, łatwe do zdobycia. Nieprzyjaciel ujawnił swoją słabość. I
zginie.
Jeszcze mocniej oparł się na wybawczyni, a jednocześnie rozprostował ręce, by
rozruszać zdrętwiałe palce. Prawie nie czuł stóp. Wiedział, że to zły znak, ale teraz
nic na to nie mógł poradzić.
Usłyszał cichy gwizd. Uniósł rękę wysoko nad głowę, dając sygnał do czekania.
Spojrzał na towarzyszkę, żeby sprawdzić, czy widziała jego gest. Gdyby okazała, że
wie, co się dzieje, drugą ręką zasłoniłby jej usta. Ona jednak zajęta była zmaganiem
się z utrzymaniem ciężaru jego ciała i najwyraźniej zupełnie me zdawała sobie
sprawy, że wtargnięto do jej domu.
Doszli do wąskich drzwi i Madelyne, przekonana, że jeniec jest zupełnie wyczerpany,
usiłowała oprzeć go o kamienny mur, a równocześnie otworzyć drzwi.
Pojąwszy jej intencję, baron sam oparł się o mur i patrzył, jak dziewczyna walczy z
oblodzonym łańcuchem.
Kiedy zdołała wreszcie otworzyć drzwi, wzięła go za rękę i poprowadziła w
ciemnościach; owiał ich podmuch lodowatego powietrza. Szli długim, wilgotnym
korytarzem zakończonym następnymi drzwiami. Madelyne szybko je otworzyła i
wepchnęła go do środka.
Pokój, w którym się znaleźli, nie miał okien, lecz oświetlało go kilka świec dając
wrażenie ciepła. Powietrze było zatęchłe. Drewnianą podłogę pokrywał kurz; z
belkowanego niskiego sufitu zwisały potężne pajęczyny. Na hakach wisiało kilka
kolorowych, odświętnych szat używanych przez odwiedzających kaplicę księży. Na
samym środku leżał materac, tuż obok dwa grube koce.
Madelyne zamknęła drzwi na skobel i odetchnęła z ulgą. Na jakiś czas byli
bezpieczni. Skinęła na Duncana, żeby usiadł na materacu.
— Kiedy zobaczyłam, co oni z tobą robią, przygotowałam tę komnatę — wyjaśniła
podając mu ubranie. — Mam na imię Madelyne i jestem... — Chciała wyjaśnić
pokrewieństwo z własnym bratem, Louddonem, ale urwała w pół słowa.
— Zostanę z tobą do pierwszego brzasku, a potem wyprowadzę cię stąd ukrytym
przejściem. Nawet Louddon nie wie o jego istnieniu.
Baron usiadł i podwinął nogi pod siebie. Wkładając koszulę obserwował dziewczynę.
Pomyślał sobie, że ten jej akt odwagi skomplikuje mu życie. Zastanawiał się, jak by
zareagowała, gdyby dowiedziała się o jego prawdziwym planie, ale uznał, że nie
może go zmienić.
Kiedy w końcu nałożył kolczugę, Madelyne okryła mu plecy i ramiona kocem i uklękła
przed nim. Odchyliła się do tyłu na piętach, dając mu znak, żeby rozprostował nogi.
Kiedy spełnił jej życzenie, obejrzała mu stopy, z troską marszcząc brwi. Sięgnął po
buty, ale Madelyne przytrzymała go za rękę.
— Najpierw musimy ogrzać ci stopy — powiedziała.
Przez chwilę zastanawiała się, jak najszybciej przywrócić życie zdrętwiałym
kończynom. Pochyliła głowę, kryjąc twarz przed badawczym wzrokiem wojownika.
Podniosła drugi koc i zaczęła owijać mu stopy, ale po chwili potrząsnęła głową i
zrezygnowała z tego zamiaru. Bez słowa wyjaśnienia rzuciła mu na nogi koc, po
czym zdjęła płaszcz i powoli zaczęła podciągać nad kolana kremową tunikę. Pleciony
skórzany pas i ozdobna pochwa na sztylet zaplątały się w ciemnozieloną suknię,
więc wyjęła je i rzuciła na ziemię.
Zdumiony jej dziwnym zachowaniem oczekiwał wyjaśnień, ale Madelyne nie
powiedziała ani słowa. Ponownie westchnęła, złapała go za nogi, szybko wsunęła
jego stopy pod suknię i przytuliła je do ciepłego brzucha.
Syknęła głośno, kiedy jej rozgrzane ciało zetknęło się z lodowatą stopą. Zagarnęła
suknię i objęła ramionami, ściskając przez nią jego zamarznięte nogi. Ramiona
zaczęły jej drżeć i wojownik odniósł wrażenie, że wyciąga z niego zimno i bierze je w
siebie.
Byt to najbardziej pozbawiony egoizmu czyn, jaki widział. Ciepło szybko wracało mu
do stóp. Czuł, jakby w podeszwy wbijano mu tysiąc sztyletów. Stopy płonęły mu tak,
że nie mógł tego znieść. Próbował zmienić pozycję, ale dziewczyna na to me
pozwoliła, przytrzymując mu nogi z zadziwiającą siłą.
— Jeżeli cię boli, to dobry znak — wyszeptała bardzo cicho. — Wkrótce przestanie.
Ciesz się z tego, że w ogóle coś czujesz — dodała.
Nagana w jej głosie zdumiała Duncana. Pytająco uniósł brwi. Madelyne w tej samej
chwili podniosła wzrok. Dostrzegła to nieme pytanie.
— Nie doprowadziłbyś się do takiego stanu, gdybyś był ostrożniejszy — wyjaśniła
szybko. — Pozostaje jedynie nadzieja, że dobrze zapamiętasz dzisiejszą lekcję.
Drugi raz nie zdołam cię uratować. — Spróbowała się uśmiechnąć, żeby złagodzić
ton wypowiedzi.
— Wiem, że wierzyłeś w honorowe zachowanie Louddona. Na tym jednak polegał
twój błąd. Louddon nie wie, co to honor. Zapamiętaj to na przyszłość, a dożyjesz
następnego roku.
Opuściła wzrok i pogrążyła się w rozmyślaniach o cenie, jaką przyjdzie jej zapłacić za
uwolnienie wroga brata. Niewiele czasu zajmie Louddonowi odkrycie, kto stał za
ucieczką barona. Madelyne odmówiła modlitwę dziękczynną za to, że Louddon
wyjechał z zamku. Dało jej to dodatkowy czas na opracowanie planu ucieczki.
Najpierw należało zatroszczyć się o barona. Kiedy już znajdzie się daleko i będzie
bezpieczny. będzie miała czas martwić się o skutki swego zuchwałego czynu. Teraz
zdecydowanie odsunęła takie myśli.
— Zrobiłam, co mogłam — powiedziała cicho do siebie, i w tych słowach zabrzmiała
nie tylko stanowczość, ale i strach.
Baron nie komentował jej słów, a ona nic więcej me dodała. Zapadła cisza jak przed
burzą. Madelyne pragnęła, by coś powiedział, cokolwiek, co zmniejszyłoby jej
niepokój. Była zażenowana tak intymną bliskością jego stóp. Wiedziała, że gdyby
lekko przesunął palce, dotknąłby jej piersi. Myśl o tym wywołała u niej rumieniec.
Zerknęła na niego, żeby sprawdzić, jak reaguje na jej dziwaczne metody leczenia.
Czekał na jej spojrzenie i szybko je pochwycił. Pomyślał, że ma oczy błękitne jak
niebo w najpiękniejszy słoneczny dzień. Zauważył także, że w niczym nie
przypomina swojego brata. Upomniał się w duchu, że przecież wygląd zewnętrzny o
niczym nie świadczy, mimo że poczuł się zahipnotyzowany tym czarującym,
niewinnym spojrzeniem. Powtarzał sobie, że ona jest przecież siostrą wroga, niczym
więcej, niczym mniej. Piękna czy nie, była jego przynętą, jego zasadzką na demona.
Patrząc w jego oczy Madelyne pomyślała. że są szare i zimne jak jej sztylet. Jego
twarz wydawała się wyciosana w kamieniu. Nie malowały się na niej żadne uczucia,
żadne emocje.
Włosy miał ciemnobrązowe, bardzo długie i lekko kręcone, ale nie dodawały
miękkości jego rysom. Usta ostro zarysowane. a podbródek zbyt kanciasty.
Zauważyła też, że w kącikach oczu nie ma żadnych zmarszczek. Nie wyglądał na
człowieka skłonnego do uśmiechu. Nie, on nie umie się śmiać, pomyślała z lękiem.
Sprawiał wrażenie tak twardego i zimnego, jak wymagała jego pozycja.
Przede wszystkim był wojownikiem, dopiero potem baronem.
W jego życiu nie było więc miejsca na śmiech.
W tej samej chwili zrozumiała, że nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co dzieje się
w jego umyśle. Zmartwiła się, że nie wie, o czym on myśli. Zakasłała, by ukryć
zmieszanie, i zaczęła się zastanawiać, jak nawiązać rozmowę. To, że on przemówi
pierwszy, wydawało się mało prawdopodobne.
— Postanowiłeś sam stawić czoło Louddonowi? — zapytała. Długo czekała na
odpowiedź. Westchnęła w końcu, poirytowana. Ten wojownik jest tak samo
niegrzeczny, jak okazał się głupie powiedziała sobie. Uratowała mu życie i nie
doczekała się słowa podziękowania. Jego maniery pasowały do wyglądu i reputacji.
Bała się go. Uświadomienie sobie tego faktu zdenerwowało ją. Skarciła samą siebie
za to, że takie na niej wywarł wrażenie. Pomyślała, że sama zachowuje się równie
głupio. Ten mężczyzna nie powiedział ani słowa, a ona drżała jak dziecko.
Pomyślała, że takie wrażenie wywiera jego osobowość. W tej małej komnacie jego
obecność strasznie ją przytłaczała.
— Nie myśl o powrocie tułaj. To byłby błąd. Następnym razem Louddon z pewnością
cię zabije.
Wojownik nie odpowiedział. Poruszył się i powoli zaczął wysuwać stopy z ciepła,
które mu ofiarowała. Umyślnie dotknął wrażliwej skóry w okolicy jej pachwin.
Madelyne nadal przed nim klęczała. Opuściła wzrok, gdy zaczął nakładać pończochy
i buty. Kiedy skończył, wolno uniósł pleciony pas, który przedtem zdjęła, i podał go
jej.
Madelyne odruchowo wyciągnęła obie ręce. Uśmiechnęła się na myśl., że sposób, w
jaki to zrobił, przypominał oferowanie zawieszenia broni lub pokój, i czekała, aż
baron wypowie słowa podziękowania.
On tymczasem z kocią zręcznością złapał ją za lewą rękę i związał ją pasem. Zanim
zdołała pomyśleć o wyszarpnięciu dłoni, zrobił pętlę wokół nadgarstka i związał
razem jej obie ręce.
Madelyne w osłupieniu najpierw popatrzyła na własne ręce, potem na niego.
Była zupełnie zaskoczona. Wyraz jego twarzy sprawił, że po plecach przebiegł jej
dreszcz. Potrząsnęła głową, jakby chciała zaprzeczyć temu.
I wówczas wojownik przemówił: - Nie po Louddona, Madelyne. Przybyłem po Ciebie!
Rozdział 2
Czy ty oszalałeś? — wyszeptała Madelyne. W jej głosie słychać było zdumienie.
Baron nie odpowiedział, ale groźne spojrzenie, którym ją obrzucił, sugerowało, jak
niewiele obchodzi go jej pytanie. Szarpnięciem poderwał ją z klęczek i przytrzymał za
ramiona, żeby nie straciła równowagi. Dziwne, ale jego dotyk był łagodny jak na
mężczyznę tej postury, pomyślała, co jeszcze bardziej ją zmieszało. Nie mogła
jednak zrozumieć, czemu zachował się tak podstępnie. Był jeńcem, a ona jego
wybawicielką. Przecież musiał zdawać sobie z tego sprawę. Ryzykowała dla niego
życie. Dobry Boże, dotykała jego stóp, ogrzała go, zrobiła dla niego wszystko, co
mogła.
Teraz górował nad nią. Okazał się barbarzyńcą. Wyglądał bardzo dziko, co pasowało
do jego ogromnego wzrostu. Czuła promieniującą od niego moc, tak wielką i parzącą
jak dotknięcie rozgrzanego pogrzebacza. Ze wszystkich sił starała się nie drżeć pod
spojrzeniem jego lodowatych, szarych oczu. Wiedziała, że on to widzi.
Opacznie pojął jej reakcję i sięgnął po jej płaszcz. Gdy okrywał jej ramiona, przesunął
dłonią po piersiach. Pomyślała, że zrobił to niechcący, odruchowo cofnęła się jednak
i przytrzymała z przodu płaszcz. Spojrzenie barona stało się jeszcze bardziej
mroczne. Złapał ją za rękę i poprowadził przez ciemny korytarz.
Musiała biec, żeby dotrzymać mu kroku i żeby nie ciągnął jej za sobą.
— Dlaczego chcesz bić się z ludźmi Louddona? Przecież nie ma takiej potrzeby?
Baron nie odpowiedział, ale nie onieśmieliło to Madelyne. Ten wojownik szedł prosto
na pewną śmierć. Czuła, że musi go powstrzymać.
— Baronie, proszę, nie rób tego. Posłuchaj mnie. Mróz odjął ci rozum. Oni cię zabiją.
Usiłowała go zatrzymać, używając całej swojej siły, ale on nawet nie zwolnił kroku.
Na litość boska, jak miała go powstrzymać?
Doszli do ciężkich drzwi prowadzących na dziedziniec. Baron pchnął je tak mocno,
że wyskoczyły z zawiasów i rozleciały się w kawałki uderzając w kamienny mur.
Madelyne została wyciągnięta prosto w lodowaty wiatr, który uderzył w nią z całej
siły. Myśl, że ten mężczyzna, którego niecałą godzinę temu uwolniła z więzów,
oszalał, w tej chwili wydała się jej kiepskim żartem. On wcale nie był szalony.
Dowód miała wszędzie dokoła. Ponad stu żołnierzy otoczyło wewnętrzny dziedziniec,
następni wspinali się właśnie przez mur z szybkością wiatru, cicho jak złodzieje, a
każdy z nich nosił niebiesko-białe barwy barona Wextona.
Widok żołnierzy tak przygnębił Madelyne, że nawet nie zauważyła, iż jej
prześladowca zatrzymał się, żeby popatrzeć na swoich ludzi zbierających się przed
nim w coraz większej liczbie. Wpadła mu na plecy i żeby nie utracić równowagi,
odruchowo przytrzymała się jego kolczugi.
Najmniejszym gestem nie okazał, że dostrzega jej obecność za plecami, mimo że
trzymała się jego ubrania, jakby to była ostatnia deska ratunku.
Madelyne wiedziała, że baron może uważać, iż chowa się za nim, albo, co gorsza,
umiera ze strachu. Nagle odważyła się stanąć obok niego, by wszyscy ją ujrzeli.
Sięgała mu do ramienia. Stała przy nim wyprostowana z uniesioną głową, próbując
dopasować się do wyzywającej postawy barona. Modliła się przy tym, żeby jej
przerażenie nie było widoczne.
Boże, jak się bała. Mówiąc prawdę, nie bała się śmierci, bała się tego, co może ją
spotkać, zanim umrze. Lęk o to, jak się zachowa, przyprawiał ją o mdłości. Czy
umrze szybko, czy też jej agonia będzie się przeciągała? Czy utraci starannie
wypracowaną kontrolę nad sobą i w ostatnich minutach okaże tchórzostwo? Myśl o
tym tak ją zmartwiła, że miała ochotę rzucić się na żołnierzy, by jak najszybciej
przeszyło ją ostrze. Jednakże błaganie o szybką śmierć także było tchórzostwem! W
ten sposób potwierdzi opinię, jaką wydał jej brat.
Baron Wexton nie miał najmniejszego pojęcia, jakie to myśli przebiegają przez głowę
jego branki. Popatrzył właśnie na nią i pochwycił jej niezmącone spojrzenie.
Zdumiało go, że dziewczyna wygląda tak spokojnie, niemal pogodnie, wiedział
jednak, że wkrótce jej postawa się zmieni. Madelyne miała być świadkiem jego
zemsty - miał zamiar rozpocząć od zrównania z ziemią jej domu. Nie miał
wątpliwości, że będzie płakała i błagała o litość.
Jeden z żołnierzy podbiegł i zatrzymał się przed baronem. Madelyne była pewna, że
jest spokrewniony z jej prześladowcą. Miał identyczne ciemnobrązowe włosy, taką
samą muskulaturę i niemal ten sam wysoki wzrost. Zignorował Madelyne i zwrócił się
wprost do dowódcy.
— Duncan? Dasz sygnał, czy mamy stać tutaj całą noc? Na imię miał Duncan.
Dziwne, ale poznanie jego imienia nie pomogło jej w zwalczeniu strachu. Duncan —
imię, które sprawiło że wydał się jej jeszcze mniej ludzki.
- No więc, bracie? - powtórnie zapytał żołnierz, odkrywając przed Madelyne stopień
ich pokrewieństwa.
Sądząc z wyglądu i braku blizn wojennych, żołnierz musiał być młodszym bratem
barona. W tym momencie dostrzegł Madelyne. W jego oczach pojawiła się pogarda.
Sprawiał wrażenie, jakby chciał ją uderzyć. Rozzłoszczony, zrobił nawet krok do tyłu,
chcąc pokazać, że zachowuje odpowiednią odległość, jakby była trędowatą.
— Louddona nie ma tutaj, Gilardzie — powiedział Duncan do brata.
Baron wypowiedział te słowa tak łagodnie, że Madelyne nagle nabrała nowej nadziei.
— Zatem odjedziesz do domu, milordzie? — zapytała patrząc mu prosto w oczy.
Duncan nie odpowiedział. Już chciała powtórzyć pytanie, lecz przeszkodziła jej litania
wyzwisk wasala. Wbił wzrok w Madelyne i z całą mocą wyładował na niej swoją
frustrację. Chociaż nie rozumiała większości z tych grubiańskich krzyków, z
pogardliwego wzroku Gilarda zorientowała się, że były grzeszne.
Duncan już miał przerwać tę dziecinną tyradę, kiedy poczuł, że Madelyne bierze go
za rękę. Był tak zaskoczony, że nie wiedział, jak zareagować.
Ścisnęła go tak mocno, że poczuł jej drżenie. Spojrzał na nią z góry. Patrzyła na
Gilarda. Duncan potrząsnął głową. Wiedział, że jego brat nie zdaje sobie sprawy, jak
bardzo przeraża Madelyne, ale wątpił, czy gdyby to wiedział, zachowałby się inaczej.
Napastliwość Gilarda nagle rozgniewała Duncana. Madelyne była jego jeńcem, a nie
przeciwnikiem, a im szybciej Gilard zrozumie, jak ma ją traktować, tym lepiej.
— Dość! — rozkazał. — Louddon wyjechał. Twoje przekleństwa nie sprowadzą go z
powrotem.
Wyszarpnął rękę z jej dłoni. Gwałtownie otoczył ją ramieniem, co niemal zbiło ją z
nóg, po czym przyciągnął ją do siebie. Gilard był tak zaskoczony tym
demonstracyjnym wzięciem w opiekę, że jedynie patrzył na brata z otwartymi ustami.
— Louddon zapewne wybrał drogę na południe, Gilardzie, w przeciwnym razie
zauważyłbyś go — powiedział Duncan.
— Więc teraz wrócisz do domu? — Madelyne nie mogła powstrzymać się od
powtórnego zadania tego pytania. Usiłowała ukryć brzmiącą w głosie nadzieję. —
Następnym razem będziesz mógł wyzwać Louddona — dodała.
Obydwaj bracia zwrócili na nią spojrzenie. Żaden nic nie powiedział, ale wyraz ich
oczu mówił, że uważają ją za nienormalną.
W Madelyne znowu zaczął wzbierać strach. Bezlitosne zimne spojrzenie oczu
barona sprawiło, że ugięły się pod nią kolana. Szybko spuściła wzrok, zawstydzona
do głębi, że okazała aż taką słabość charakteru.
— Nie oszalałam — powiedziała — ale przecież możesz stąd odjechać i nikt cię nie
pojmie.
Duncan nic nie odpowiedział. Złapał ją za związane ręce i pociągnął w kierunku
słupa, spod którego go uwolniła. Madelyne potknęła się dwa razy, gdyż nogi trzęsły
jej się ze strachu. Kiedy Duncan ją puścił, oparła się o ciosany drewniany pal,
czekając na to, co ma się wydarzyć.
Baron obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem. Zrozumiała, że rozkazuje jej pozostać na
miejscu. Następnie odwrócił się, szerokimi plecami zasłaniając widok żołnierzy.
Stanął w rozkroku, wsuwając potężne dłonie za pas na biodrach. W jego postawie
było jawne wyzwanie w stosunku do otaczających go ludzi.
— Nikt jej nie tknie. Ona jest moja. — Potężny głos Duncana powinien był zbudzić
śpiących w zamku żołnierzy. Jednakże ludzie Louddona nie wypadli zaraz na
dziedziniec.
Madelyne pomyślała, że wściekły podmuch wiatru porwał i uniósł daleko głos barona.
Duncan zaczął się oddalać. Madelyne szybko wyciągnęła rękę i złapała go za
kolczugę. Stalowe kółka pokaleczyły jej palce. Skrzywiła się z bólu. Sama nie
wiedziała, czy jest to reakcja na ostre krawędzie kółek, czy na złość barona. Odwrócił
się. Stał teraz tak blisko, że dotykał jej piersi. Madelyne musiała unieść głowę, by
spojrzeć mu w oczy.
— Nie rozumiesz, baronie! — wybuchnęła. — Gdybyś tylko posłuchał, co mam do
powiedzenia, zrozumiałbyś, jak głupi jest twój plan.
— Jak głupi jest mój plan? — powtórzył zdumiony furią brzmiącą w jej głosie. Sam
był zdziwiony, że chce wiedzieć, o czym ona mówi. Do licha, przecież to właściwie
zniewaga. Za mniejsze rzeczy wysyłał ludzi do piekła. Jednak niewinny wyraz jej
oczu i uczciwość brzmiąca w głosie powiedziały mu, że nie wie, co zrobiła.
Madelyne pomyślała, że Duncan wygląda, jakby za chwilę tniak ją udusić, lecz
zwalczyła w sobie chęć zamknięcia oczu ze strachu.
— Jeżeli przybyłeś po mnie, to tracisz czas.
— Uważasz, że nie przedstawiasz żadnej wartości? — zapytał Duncan.
— Oczywiście. W oczach brata nic nie znaczę. Doskonale o tym wiem — dodała z
takim przekonaniem, że Duncan uwierzył w jej słowa. — A ty z pewnością zginiesz
dziś w nocy. Według mojego rachunku istnieje przewaga na waszą niekorzyść,
przynajmniej czterech na jednego. Niżej, w zewnętrznych murach, jest jeszcze jeden
garnizon żołnierzy. Śpi ich tam około setki. Usłyszą odgłosy walki. Co o tym sądzisz?
— zapytała uświadamiając sobie, że wyłamuje palce, ale nie mogła się powstrzymać.
Duncan stal wpatrując się w nią z zagadkowym wyrazem twarzy. Madelyne bardzo
pragnęła. żeby informacja, którą mu właśnie przekazała, skłoniła go do porzucenia
szaleńczego planu. Wszystkie wysiłki okazały się próżne. W końcu doczekała się
reakcji barona, ale nie takiej, jakiej sobie życzyła. Wzruszył tylko nieznacznie
ramionami.
Ten gest doprowadził ją do furii. Głupiec szedł prosto w objęcia śmierci.
— Niepotrzebnie się łudziłam, że odejdziesz stąd, kiedy się dowiesz, jak nierówne są
twoje szanse. Mam rację? — zapytała.
— Masz — odparł Duncan, a ciepły błysk w jego oczach zdziwił Madelyne. Znikł
jednak tak szybko, że nie zdążyła nic powiedzieć. Czyżby baron śmiał się z niej?
Nie ośmieliła się zapytać. Duncan wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Po czym
potrząsnął głową i ruszył w kierunku domu Louddona. Wydawał się znużony faktem,
że poświęcił jej tyle czasu.
Nie miała już teraz wątpliwości co do jego intencji. Patrząc na jego spokojną twarz i
niespieszny chód, można by sądzić, że składa wizytę towarzyską.
Madelyne zdała sobie jednak sprawę z jego zamiarów. Nagle ogarnęło ją takie
przerażenie, że o mało nie zemdlała. Czuła, jak w przełyku rośnie dusząca kula,
która podnosi się coraz wyżej i pali jej gardło. Rozpaczliwie łapała oddech,
równocześnie usiłując uwolnić ręce. Była w takiej panice, że jej się to nie udało.
Nagle przypomniała sobie, że w zamku śpi również służba. Nie sądziła, by
żołnierzom Duncana sprawiało różnicę, czy zabijają uzbrojonych przeciwników czy
bezbronnych. Louddon z pewnością zrobiłby to samo.
Wiedziała, że i ona wkrótce umrze. Nie mogli darować jej życia. Była przecież siostrą
Louddona. Gdyby jednak zdołała przed śmiercią uratować tych niewinnych, to czy
ten akt miłosierdzia nie przydałby wartości jej życiu? Dobry Boże, czy uratowanie
choćby jednej osoby sprawi, że jej życie będzie miało jakiś sens?
Madelyne nadal mocowała się ze sznurem i obserwowała barona. Kiedy doszedł do
schodów i zwrócił się twarzą do swoich ludzi, jego prawdziwe zamiary stały się jasne.
Na jego obliczu malowała się wściekłość.
Powoli uniósł w górę miecz. Wówczas jego głos zabrzmiał tak potężnie, że z
pewnością przeniknął otaczające mury. Słowa, które ją dobiegły, rozwiewały wszelkie
złudzenia.
— Żadnej litości!
Okrzyki bitewne raniły uszy Madelyne. Wyobrażała sobie sceny, których nie mogła
widzieć; wywoływały natłok potwornych myśli. Nigdy przedtem nie miała okazji
oglądać bitwy. Słuchała jedynie przesadzonych, chełpliwych opowieści żołnierzy o
ich dzielności i przebiegłości. Żadna z tych opowieści, wliczając nawet opisy
zabijania, nie oddały tego, co zobaczyła na własne oczy, kiedy walka przeniosła się
na dziedziniec zamkowy. Czyściec, który przeszła Madelyne do tej pory, zamienił się
w istne piekło, skąpane w strumieniach krwi rozlanej przez jej prześladowcę,
żądnego szaleńczej zemsty.
Pomimo znaczącej przewagi ludzie Louddona, jak szybko zauważyła Madelyne, byli
źle przygotowani do walki. Duncan zaś miał dobrze wyćwiczonych żołnierzy.
Widziała, jak jeden z ludzi brata uniósł miecz, by ugodzić barona i w rezultacie stracił
życie. Była świadkiem, jak inny jeszcze zamierzył się lancą i zaraz potem z
przerażeniem ujrzała, że ręka dzierżąca lancę została odcięta. Nim ranny upadł na
ziemię i nasączył ją krwią, wydał z siebie przeszywający uszy krzyk.
Madelyne poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
Zamknęła powieki, żeby nie patrzeć na te okropności, ale i tak miała ten obraz przed
oczami.
Jakiś chłopiec, który mógł być synem Duncana, podbiegi do Madelyne. Miał jasne
włosy i był średniego wzrostu, lecz miał tak rozwiniętą muskulaturę, że wydawał się
otyły. Wyciągnął sztylet i trzymał go przed sobą.
Nie zwracając na nią uwagi wpatrywał się w Duncana i Madelyne pomyślała, że to
właśnie on przysłał go tutaj dla jej ochrony. Chwilę przedtem widziała, jak dawał mu
znak.
Zdesperowana próbowała skupić uwagę na twarzy chłopca. Nerwowo przygryzał
dolną wargę. Nie wiedziała, czy robi to ze zdenerwowania, Czy podniecenia. I wtedy
nagle zerwał się I rzucił do walki, pozostawiając ją samą.
Odwróciła się ku Duncanowi i zauważyła, że upuścił tarczę. Młody chłopak pobiegł
na pomoc swojemu panu, w pośpiechu gubiąc sztylet.
Madelyne rzuciła się w tym kierunku, złapała sztylet i pobiegła z powrotem do słupa.
Uklękła na ziemi i osłaniając się płaszczem zaczęła przecinać sznur wiążący jej ręce.
Do jej nozdrzy dotarł duszący zapach dymu. Podniosła wzrok dokładnie w chwili, gdy
rozpadły się główne wrota zamku. Służba zmieszała się teraz z walczącymi
żołnierzami, próbując wydostać się na wolność, dotrzeć do bram zamku; za ludźmi
biegł ogień, przesycając powietrze żarem.
Simon, pierworodny syn saksońskiego pana, starszy już mężczyzna, szedł w
kierunku Madelyne. Po ogorzałej od wiatru I słońca twarzy spływały łzy, a potężne
ramiona przygarbiły się w geście rozpaczy.
- Myślałem, że cię pojmali. milady - wyszeptał pomagając jej wstać.
Wziął od niej sztylet i szybko poprzecinał więzy. Kiedy ją uwolnił, objęła go
serdecznie.
— Simon, ratuj siebie. To nie jest twoja bitwa. Uciekaj stąd szybko. Rodzina cię
potrzebuje.
— Ale ty, pani...
— Idź, zanim będzie za późno — błagała go.
Głos jej zachrypł ze strachu. Simon był dobrym, bogobojnym człowiekiem, który w
przeszłości okazał jej życzliwość. Był zniewolony, jak reszta służby, przez własną
pozycję i urodzenie, przez prawo przywiązany do ziemi Louddona, coś, co każdy
człowiek z trudem znosi. Bóg nie może być tak okrutny, by żądać jeszcze jego życia.
— Chodź ze mną, lady Madelyne — błagał Simon. — Ukryję ….
Potrząsnęła głową.
— Beze mnie masz większą szansę, Simonie. Baron może mnie ścigać. Proszę, nie
sprzeczaj się ze mną! — krzyknęła i dodała szybko, widząc, że zamierza
zaprotestować: — Idź!
To rozkaz. — I dla dodania mocy swoim słowom, pchnęła go w plecy.
— Niech cię Bóg chroni — wyszeptał Simon. — Oddał jej sztylet i ruszył w stronę
bram. Stary człowiek odbiegł zaledwie kilka kroków od swej pani, gdy upadł na
ziemię, potrącony przez brata Duncana, Gilarda, który w ferworze walki przypadkowo
wpadł na służącego. Simon upadł na wznak, a Gilard nagle zawrócił, jakby dotarło do
niego, że ma w zasięgu ręki następnego wroga.
Dla Madelyne intencje Gilarda były aż nadto oczywiste. Wydała ostrzegawczy okrzyk
i podbiegła do Simona, żeby własnym ciałem osłonić go przed mieczem Gilarda.
— Usuń się — krzyknął Gilard unosząc miecz.
— Nie! — krzyknęła Madelyne. - Będziesz musiał mnie zabić, żeby go dostać!
W odpowiedzi Gilard jeszcze wyżej uniósł miecz, strasząc, że to właśnie zrobi. Twarz
wykrzywiła mu wściekłość.
Madelyne pomyślała, że Gilard gotów jest ją zabić bez chwili wahania czy żalu.
Duncan zobaczył, co się dzieje. Rzucił się biegiem w stronę Madelyne. Gilard był
znany z napadów niepohamowanej furii. Duncan nie martwił się jednak, że wyrządzi
Madelyne krzywdę. Gilard umrze, zanim złamie rozkaz. Duncan był baronem na
Wexton, a Gilard jego wasalem, choć zarazem bratem. Gilard musiał przestrzegać tej
hierarchii. A Duncan miał jeszcze jedno zastrzeżenie — Madelyne należała do niego.
Nikt nie śmiał jej tknąć. Nikt.
Pozostali służący, w liczbie blisko trzydziestu, również byli świadkami tego, co się
działo. Ci, którzy znajdowali się zbyt daleko od bram wiodących do wolności, stanęli
za Simonem, chcąc go bronić.
Madelyne ze spokojem wytrzymała wściekle spojrzenie Gilarda, które pokazywało,
jakie emocje w nim szalały.
Duncan znalazł się u boku brata dokładnie w chwili, gdy Madelyne zdobyła się na ten
zdumiewający czyn. Wolno uniosła dłoń i odrzuciła z szyi gęstą masę kręconych
włosów. Głosem, który brzmiał całkiem spokojnie, powiedziała, by Gilard pchnął
mieczem i jeśli to możliwe, żeby zrobił to szybko.
Gilard stał oszołomiony reakcją Madelyne. Wolno opuścił miecz, aż zakrwawiony
czubek dotknął ziemi.
Wyraz twarzy Madelyne nie uległ zmianie. Patrzyła teraz na Duncana.
— Czy twoja nienawiść do Louddona rozciąga się na jego służących? Czy zabijasz
kobiety i mężczyzn tylko dlatego, że prawo zmusza ich do służenia mojemu bratu?
Zanim Duncan zdołał przemyśleć odpowiedź, Madelyne odwróciła się do niego
plecami. Wzięła Simona za rękę i pomogła mu wstać.
— Słyszałam, Simonie. że baron Wexton jest człowiekiem honoru. Stań obok mnie.
Razem stawimy mu czoło, drogi przyjacielu. — I zwracając się do Duncana, dodała:
— Przekonamy się, czy ten pan jest człowiekiem honoru, czy też niczym nie różni się
od Louddona.
Nagle zdała sobie sprawę, że w drugiej ręce trzyma sztylet. Ukryła go za plecami i
gdy przez chwilę czuła się bezpieczna, wsunęła sztylet za podszewkę, modląc się,
żeby szew wytrzymał ten ciężar. Żeby odwrócić uwagę od tego, co robi, krzyknęła:
— Każdy z tych dobrych ludzi starał się bronić mnie przed bratem i prędzej umrę,
nim pozwolę ci ich tknąć. Wybór należy do ciebie.
— W przeciwieństwie do twojego brata — głos Duncana brzmiał spokojnie — nie
biorę odwetu na słabszych. Odejdź stąd, starcze. Możesz wziąć innych ze sobą.
Służący nie czekali na powtórzenie tych słów. Madelyne patrzyła, jak biegną w stronę
bramy. Zdumiał ją ten gest barona.
— A teraz, baronie, jeszcze jedna prośba. Proszę, zabij mnie od razu. Wiem, że
jestem tchórzem, ale czekanie jest nie do wytrzymania. Czyń, co musisz.
Była przekonana, że zamierza ją zabić. Słuchając jej słów, Duncan jeszcze raz
przeżył szok. Nabrał pewności, że lady Madelyne jest najbardziej zdumiewającą
kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał.
— Nie zamierzam cię zabić, Madelyne — oświadczył, po czym oddalił się.
Fala ulgi ogarnęła Madelyne. Uwierzyła mu.
Po raz pierwszy w życiu Madelyne poczuła smak zwycięstwa. Uratowała Duncanowi
życie. I będzie żyła.
Bitwa była zakończona. Ze stajen wypuszczono konie. Służący pędzili je przez
otwarte bramy, żeby zdążyć, nim żarłoczne płomienie pochłoną wysuszone drewno.
Madelyne nie zdołała wzbudzić w sobie ani odrobiny gniewu, widząc, jak płonie dom
jej brata. Ten dom nigdy nie był jej domem. Nie wywoływał żadnych dobrych
wspomnień.
Nie, nie żywiła gniewu. Zemsta Duncana była słuszną karą za grzechy jej brata. Tej
ciemnej nocy odziany jak rycerz barbarzyńca dokonał nad nim sądu. Według
Madelyne musiał być radykałem, skoro ośmielił się zignorować przyjaźń Louddona z
królem Anglii.
Co takiego zrobił Louddon, że baron Wexton nie zważał na tego rodzaju więzi? I jaką
cenę zapłaci Duncan za ten pochopny czyn? Czy kiedy Wilhelm II dowie się o tym
ataku, zażąda życia Duncana? Król ma taką słabość do Louddona, że może ukarać
Duncana. Wpływ Louddona na króla był niezwykły i mówiono, że łączy ich
szczególna przyjaźń. Zaledwie w ubiegłym tygodniu Madelyne dowiedziała się, co
oznaczają opowiadane szeptem nieprzyzwoite plotki. Pewnego wieczoru Marta, żona
stajennego, która wcześniej wypiła zbyt dużo kufli piwa, zachłystywała się tym, że
odkryła ich niegodziwy związek.
Madelyne nie uwierzyła jej. Poczerwieniała i zaprzeczyła wszystkiemu, mówiąc
Marcie, że Louddon się nie ożenił, ponieważ wybranka jego serca umarła. Marta
wyśmiała naiwność Madelyne. W końcu jednak zmusiła swą panią, by przyznała, że
jednakowoż taka możliwość istnieje.
Aż do owego wieczoru Madelyne nie wiedziała, że niektórzy mężczyźni mogą
zawierać intymne przyjaźnie z innymi mężczyznami. Świadomość, że jednym z takich
mężczyzn jest jej brat, a drugim król Anglii, wywołała jeszcze większe obrzydzenie.
Madelyne przypomniała sobie, jak zwymiotowała. doprowadzając tym Martę do ataku
śmiechu.
— Spalcie kaplicę! — rozległ się rozkaz Duncana, wyrywając Madelyne z
zamyślenia. Natychmiast uniosła spódnice i pobiegła w stronę kościoła. Miała
nadzieję, że zdąży pozbierać swój skąpy dobytek, zanim ten rozkaz zostanie
wykonany. Wydawało się, że nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
Duncan przeciął jej drogę w momencie, gdy dotarła do wejścia. Oparł ręce o mur,
blokując jej przejście. Madelyne wydała okrzyk przerażenia, uniosła głowę I spojrzała
mu w oczy.
— Nie ma miejsca, gdzie mogłabyś się ukryć, Madelyne.
— Jego głos brzmiał miękko. Boże, sprawiał wrażenie niema] znudzonego.
— Nie chcę się przed nikim ukrywać — odparła, starając się opanować gniew.
— Chcesz spłonąć wraz z kaplicą? — zapytał. — A może sądzisz, że skorzystasz z
sekretnego przejścia, o którym mi opowiadałaś?
— Ani jedno, ani drugie — odpowiedziała. — W kościele znajduje się wszystko, co
posiadam. Chciałam zabrać stamtąd swoje rzeczy. Powiedziałeś, że nie zamierzasz
mnie zabić I pomyślałam, że wezmę je, żeby mieć coś na podróż.
Kiedy Duncan nie odpowiedział, spróbowała jeszcze raz. Trudno było ująć w słowa
chaotyczne myśli, zwłaszcza że Duncan wpatrywał się w nią tak intensywnie.
— Nie proszę cię o nic wielkiego, tylko o moje ubrania ukryte za ołtarzem.
— Nie prosisz? — powtórzył szeptem. Madelyne nie wie działa, jak na to
zareagować, ani na uśmiech, którym ją obdarzył. — Naprawdę myślisz, ze uwierzę,
iż mieszkałaś w kościele?
Madelyne żałowała, że nie ma dość odwagi, by mu powiedzieć, jak mało ją obchodzi,
w co on wierzy. Boże, była tchórzem. Jednak lata bolesnych lekcji wyrobiły w niej
zdolność kontrolowania prawdziwych uczuć. Teraz jej się to przydało. Rzuciła mu
zagadkowe spojrzenie, zmuszając się do zapomnienia o gniewie. Udało się jej nawet
wzruszyć ramionami.
Duncan dostrzegł iskierki gniewu w jej niebieskich oczach. Na jej twarzy pojawiło się
takie szyderstwo i tak szybko zniknęło, że nie zauważyłby tego, gdyby nie wpatrywał
się w nią tak intensywnie. Jak na kobietę kontrolowała się zdumiewająco umiejętnie.
— Odpowiedz mi, Madelyne. Czy sądzisz, że uwierzę, iż mieszkałaś w tym kościele?
- Nie mieszkałam tam - odpowiedziała, kiedy już dłużej nie mogła znieść jego
badawczego spojrzenia. — ukryłam tam tylko swoje rzeczy, ponieważ rano
zamierzałam stąd uciec.
Duncan zmarszczył brwi. Czy ona uważa, że jest głupcem, który uwierzy w tę
zmyśloną historię? Żadna kobieta nie opuściłaby wygodnego domu, by udać się w
podróż podczas tych ciężkich zimowych miesięcy. I dokąd to miałaby pójść?
Nie mógł uwierzyć w jej słowa. Mimo to powiedział:
— Możesz zabrać swoje rzeczy.
Madelyne nie zastanawiała się nad tym obrotem sprawy. Sądziła, że Duncan jest
skłonny zaakceptować jej plan opuszczenia twierdzy.
— Mogę więc opuścić fortecę? — krzyknęła z nadzieją. zanim zdołała się
powstrzymać. Głos jej drżał.
— Tak, Madelyne, wyjedziesz z tej fortecy — potwierdził Duncan.
Uśmiechnął się do niej. Madelyne zmartwiła się tą zmianą jego nastawienia.
Popatrzyła na niego, próbując czytać mu w myślach. Daremny trud. Szybko
zrozumiała, że Duncan bardzo dobrze maskuje uczucia, zbyt dobrze, by mogła
wywnioskować, czy mówi prawdę, czy nie.
Madelyne pochyliła się i przeszła mu pod ramieniem, po czym pobiegła korytarzem
na tyłach kościoła. Duncan szedł tuż za nią.
Jutowy worek znajdował się dokładnie tam, gdzie ukryła go dzień wcześniej.
Madelyne podniosła tobołek, a potem odwróciła się, żeby popatrzeć na Duncana. Już
miała mu podziękować, kiedy na jego twarzy znowu dostrzegła zdziwienie.
— Nie wierzysz mi? - zapytała.
Duncan skrzywił się. Odwrócił się i wyszedł z kościoła. Madelyne pobiegła za nim.
Teraz ręce mocno jej drżały. Doszła do wniosku, że właśnie wychodzi z niej strach i
przerażenie wywołane bitwą, której była świadkiem. Widziała tyle krwi, tyle śmierci.
Żołądek i umysł burzyły się gwałtownie. Modliła się w duchu, żeby zdołała się
opanować, dopóki Duncan i żołnierze nie odejdą.
W tej samej chwili, kiedy wyszła z budynku, do środka wdarły się skwierczące
płomienie. Przywodziły na myśl głodne niedźwiedzie pożerające wszystko z dziką
gwałtownością.
Madelyne przez dobrą chwilę obserwowała ogień, dopóki nie spostrzegła, że mocno
ściska Duncana za rękę. Natychmiast odsunęła się od niego.
Odwróciła się i zobaczyła, że konie żołnierzy zaprowadzono do garnizonu na
wewnętrznym dziedzińcu. Większość ludzi Duncana dosiadła już wierzchowców i
czekała na jego rozkazy. Pośrodku dziedzińca stało najwspanialsze zwierzę
— ogromny biały rumak, o wiele wyższy od pozostałych koni. Jasnowłosy giermek
stał tuż przed zwierzęciem, bez większego powodzenia starając się utrzymać wodze
w rękach. Nie ulegało wątpliwości, że ognisty rumak należy do Duncana. Pasował do
postury i pozycji barona.
Duncan skinął na nią, żeby podeszła do ogiera. Madelyne skrzywiła się na ten
rozkaz, jednak odruchowo ruszyła w kierunku dużego konia. lm bliżej podchodziła,
tym bardziej się bała. W zakamarkach jej przestraszonego umysłu skrystalizowała się
czarna myśl.
Dobry Boże, nie miał zamiaru jej zostawić.
Madelyne zrobiła głęboki wdech, próbując się uspokoić. Powiedziała sobie, że jest po
prostu zbyt zdenerwowana, by myśleć jasno. Oczywiście baron nie zamierzał
zabierać jej ze sobą. Nie była na tyle ważna, żeby się nią przejmował.
— Nie zamierzasz chyba zabierać mnie z sobą? — wyrzuciła pełnym napięcia
głosem. Wiedziała, że nie udało się jej ukryć strachu.
Duncan podszedł do niej. Wziął od niej zawiniątko i rzucił giermkowi. Otrzymała więc
odpowiedź. Spojrzała na niego i zobaczyła, jak lekko dosiada konia i wyciąga do niej
rękę.
Madelyne zaczęła się cofać. Boże, pomóż mi, pomyślała. Zamierzała mu się
przeciwstawić. Wiedziała, że jeśli znajdzie się na grzbiecie tego diabelskiego konia,
ściągnie na siebie niełaskę mdlejąc albo, co gorsza, krzycząc. Wolała śmierć od
poniżenia.
Bardziej bała się rumaka niż barona. Madelyne miała smutne braki w edukacji. Nie
posiadała najmniejszych umiejętności jeździeckich. Czasami wspominała wczesne
dzieciństwo, kiedy Louddon wykorzystał te kilka lekcji jazdy konnej, jakich jej udzielił,
do wymuszenia posłuszeństwa. Teraz, będąc dorosłą kobietą, zrozumiała, że jej
strach jest nierozsądny, wciąż tkwiło w niej bowiem to dziecko przepełnione uporem i
lękiem.
Zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu. Potem wolno potrząsnęła głową, odrzucając
zaproszenie Duncana. Podjęła decyzję:
trudno, może ją zabić. Nie zamierzała jednak wsiąść na konia. Nie zastanawiając się,
co robi, Madelyne odwróciła się i ruszyła przed siebie. Drżała tak bardzo, że potknęła
się kilka razy. Ogarnęła ją taka panika że niczego me widziała. Wbiła oczy w ziemię i
z determinacją stawiała krok za krokiem.
Przystanęła nad zmasakrowanym ciałem żołnierza Louddona. Twarz mężczyzny była
okrutnie pocięta. Ten widok był kroplą która przelała czarę. Madelyne stała pośrodku
tej rzezi wpatrując się w martwego żołnierza, dopóki nie usłyszała szarpiącego uszy
wycia torturowanego człowieka. Ten głos aż rozdzierał serce. Madelyne zakryła uszy
rękami, ale na nic się to nie zdało. Nadal słyszała ten okropny wrzask.
Duncan spiął konia ostrogami w chwili, gdy Madelyne zaczęła krzyczeć. Pochylił się
nad nią i bez trudu uniósł ją na siodło.
Kiedy jej dotknął, zamilkła. Osłonił ją swoim ciężkim płaszczem. Jej twarz znalazła
się przy metalowych kółkach kolczugi. Duncan podłożył jej więc własny płaszcz pod
policzek, by miękkie podbicie z baraniej skóry ochraniało ją przed twardym metalem.
Nie krył się z tym, że okazuje jej czułość. Przez umysł przeleciał mu błyskawicznie
obraz Madelyne klęczącej u jego stóp, wkładającej pod suknię jego przemarznięte
stopy, żeby ogrzać je na własnym brzuchu. Wówczas był to gest sympatii. Musiał
teraz okazać jej coś podobnego. Przecież on, tylko on, był odpowiedzialny za ból,
jakiego doświadczyła.
Westchnął głęboko. Nie można tego tak zostawić. I pomyśleć, że zaczęło się od tak
prostego planu. Wystarczyło jednak, żeby pojawiła się kobieta, a wszystko się
skomplikowało.
Wiele należało przemyśleć od nowa. Wiedział, że Madelyne nie była świadoma, że
wszystko skomplikowała. On musi to teraz uporządkować, powiedział sobie. Plan
uległ zmianie, czy mu się to podobało, czy nie. Jednego był pewien — nigdy nie
pozwoli Madelyne odejść. Zdumiewało go to i jednocześnie irytowało.
Duncan mocniej przycisnął jeńca i dał sygnał do odjazdu. Czekał, aż wyminą go inni
jeźdźcy. Sam jechał z tyłu. Kiedy minął ich ostami żołnierz, podjechał Gilard i młody
giermek. Duncan zatrzymał się na chwilę, żeby ostatni raz popatrzeć na obraz
zniszczenia.
Madelyne odrzuciła głowę do tyłu i przyjrzała mu się bacznie. Musiał poczuć jej
spojrzenie, ponieważ wolno opuścił wzrok, aż popatrzyli sobie prosto w oczy.
— Oko za oko, Madelyne.
Czekała, aż powie coś więcej. Chciała dowiedzieć się, czym jej brat zasłużył sobie na
taki odwet, lecz Duncan wpatrywał się w nią bez słowa. Czuła, że daje jej coś do
zrozumienia. Nie zamierzał ani słowem przeprosić za swoje grubiaństwa. Madelyne
zrozumiała. Zwycięzca nie musi się usprawiedliwiać.
Odwróciła się, żeby popatrzeć na zgliszcza. Przypomniała sobie jedną z opowieści
wuja, ojca Bertona, o wojnach punickich w czasach antycznych. Wiele takich
opowieści rozlegało się w kościele, a ojciec Berton często powtarzał je Madelyne.
Zajmował się jej edukacją w najmniej odpowiedni sposób. Takie postępowanie
zasługiwało na karę, lecz na szczęście dostojnicy kościelni nie zwracali żadnej uwagi
na to, co robi ksiądz Berton.
Rzeź, jaką oglądała własnymi oczami, nasunęła jej myśli o historii Kartaginy.
Podczas trzeciej i ostatniej wojny pomiędzy dwoma potężnymi władcami zwycięzca
zrównał Kartaginę z Ziemią zaraz po wygranej bitwie. Czego ogień nie spalił,
przykryła urodzajna ziemia. Nie pozostał kamień na kamieniu. Na końcu posypano
pola solą, żeby nic na nich w przyszłości nie urosło.
Historia powtórzyła się tej nocy. Louddon i wszystko, co do niego należało, uległo
zbezczeszczeniu.
— Delenda est Carthago — wyszeptała Madelyne do siebie.
Duncan zastanawiał się, w jaki sposób zdobyła taką wiedzę.
— Tak, Madelyne. Podobnie jak Kartagina, twój brat musi zostać zniszczony.
- Czy ja także należę do Lou... do Kartaginy? - powiedziała, nie mogąc się zmusić do
wypowiedzenia imienia brata.
— Nie, Madelyne. Ty nie należysz do Kartaginy.
Madelyne przytaknęła i zamknęła oczy. Oparła głowę o jego pierś. Ujął ją pod brodę i
zmusił, żeby popatrzyła na niego.
— Nie należysz do Louddona, Madelyne. Od tej chwili należysz do mnie.
Zrozumiałaś?
Skinęła głową.
Duncan rozluźnił uścisk, kiedy spostrzegł, jak bardzo Madelyne się go boi. Patrzył na
nią jeszcze przez chwilę, po czym wolno i delikatnie podłożył jej płaszcz pod
policzek.
Z ciepłego schronienia pod płaszczem Madelyne wyszeptała:
— Myślę, że wolałabym nie należeć do żadnego mężczyzny.
Usłyszał ją. Powoli na jego twarzy pojawił się uśmiech. To, czego chciała lady
Madelyne, nie miało najmniejszego znaczenia. Należy teraz do niego, czy tego chce,
czy nie chce.
Lady Madelyne przypieczętowała własny los.
Ogrzała mu stopy.
Rozdział 3
Jechali na północ. Pędzili szybko, nie zatrzymując się po drodze przez resztę nocy i
większość następnego dnia. Zrobili w tym czasie tylko dwa postoje, żeby dać koniom
odetchnąć po szaleńczym galopie, który narzucił baron. Madelyne zostawiono na
chwilę samą, ale z trudem stała na nogach. Przeżyła potworne katusze, zanim
zdołała rozprostować zbolałe mięśnie. Zresztą i tak zaraz znalazła się z powrotem na
wierzchowcu Duncana.
Ponieważ w tak dużej grupie byli bezpieczni, Duncan zdecydował, że pojadą główną
drogą. Trakt był w opłakanym stanie, a gęste krzewy i bezlistne, wystające gałęzie,
stanowiły ciągłe wyzwanie dla prawie wszystkich rycerzy. Przez większość drogi
żołnierze trzymali tarcze przed sobą. Madelyne była jednak dobrze zabezpieczona
zbroją i otulona płaszczem Duncana.
Żołnierze w ciężkich zbrojach i z bronią byli lepiej osłonięci niż ludzie jadący z
odkrytą twarzą i gołymi rękami, którzy w związku z tym przez dzikie ostępy jechali
bardzo wolno.
Ta uciążliwa jazda trwała ponad dwa dni. Wtedy to Duncan oznajmił, że następną
noc spędzą w zacisznej dolinie, którą wypatrzył. Madelyne nabrała pewności, że nie
jest on człowiekiem. Słyszała, jak ludzie zwracają się do swego dowódcy — Wilk — i
to porównanie wydało jej się trafne. Podobizna tej krwiożerczej bestii widniała na
herbie Duncana. Madelyne wyobraziła sobie, że matka Duncana musiała być
demonem z piekła rodem, a ojciec wielkim, brzydkim wilkiem. Zapewne dlatego jej
porywacz był tak nieugięty w tym morderczym marszu.
Zanim zatrzymali się na noce Madelyne niemal mdlała z głodu. Usiadła na jakimś
głazie i obserwowała, jak żołnierze zajmują się końmi. To pierwsza rzecz, o jaką
troszczy się rycerz, pomyślała. Wiedziała, że rycerz bez konia byłby bezsilny. Tak,
konie były najważniejsze.
Następnie rozpalono małe ogniska. Przy każdym zebrały się grupki złożone z ośmiu
—dziesięciu mężczyzn. Po chwili płonęło już około trzydziestu ognisk. Wokół
każdego z nich rozłożyli się żołnierze, żeby wypocząć. Wreszcie zajęto się
jedzeniem. Podawano sobie czerstwy chleb i żółty ser. Wokół ognisk krążyły też rogi
napełnione słonawym piwem. Madelyne zauważyła. że żołnierze pili niewiele.
Pomyślała, że robią to z ostrożności, bo tej nocy musieli być bardzo ostrożni
obozując w tak łatwym do zdobycia miejscu.
Narażeni byli na różne niebezpieczeństwa: ze strony wałęsających się band,
wysiedlonych chłopów, którzy zamienili się w szakale czyhające na każdego
słabszego od nich, oraz prawdziwe dzikie zwierzęta, które krążyły po bezludziu z
takimi samymi zamiarami.
Duncan kazał giermkowi sprawdzić, czego Madelyne potrzebuje. Na imię miał Ansel.
Madelyne widziała, jak bardzo nie podoba mu się to zadanie.
Była coraz bardziej pewna, że z każdą milą zbliża się ku swemu zagadkowemu
przeznaczeniu. Zanim wmieszał się w to baron Wexton, Madelyne miała swój własny
plan ucieczki. Zamierzała pojechać do Szkocji, do swojego kuzyna Edwythe”a. Teraz
zrozumiała, jaką naiwnością było przekonanie, że sama sprosta takiemu
przedsięwzięciu. Pojęła własną głupotę. Wiedziała, że nie przetrzymałaby dłużej niż
dzień, dosiadając jedynej klaczy ze stajni Louddona, która by jej nie zrzuciła. Ta
klacz o chwiejnym kroku, dość wiekowa, nie wytrzymałaby takiej podróży. Bez
silnego konia i odpowiedniego ubrania ucieczka równałaby się samobójstwu. A
mapa, naszkicowana pospiesznie przez Simona, prowadziłaby ją okrężną drogą.
Choć już wiedziała, że było to głupie marzenie, postanowiła i tak się go trzymać.
Uczepiła się tego skrawka nadziei, bo było to wszystko, co miała. Duncan z
pewnością mieszka niedaleko granicy Szkocji. Ciekawe, jak daleko od nowego domu
kuzyna Edwythe”a. Może zdoła tam dotrzeć piechotą?
Postanowiła, że me pozwoli by przytłoczyły ją przeszkody. Odsunęła od siebie
wątpliwości i skupiła się na liście potrzebnych jej rzeczy. Przede wszystkim
odpowiedni koń, potem dopiero żywność a na końcu błogosławieństwo boże. Po
chwili zdecydowała się na odwrócenie priorytetów. Na pierwszym miejscu ustawiła
Boga, a konia na końcu. Nagle kątem oka dostrzegła, że Duncan idzie środkiem
obozu. Boże, czy on nie będzie największą zawadą? Tak, ten pół człowiek, pół wilk,
będzie najtrudniejszą do ominięcia przeszkodą.
Duncan nie odezwał się do niej słowem od chwili wyjazdu z twierdzy Louddona.
Madelyne zamartwiała się jego butnym oświadczeniem, że teraz należy do niego. Co
to właściwie miało znaczyć? Chciałaby mieć odwagę zażądać wyjaśnień, baron był
jednak tak daleki, tak chłodny, że bała się do niego podejść.
Boże, ale była zmęczona. Nie miała siły, by się nim martwić. Kiedy odpocznie,
znajdzie sposób ucieczki. Ucieczka to obowiązek jeńca, czyż nie?
Wiedziała, że nie bardzo się do tego nadaje. Jaki pożytek przyjdzie jej z umiejętności
czytania i pisania? Nikomu nigdy nie mówiła o swoich niezwykłych umiejętnościach.
W odniesieniu do kobiety tego rodzaju wykształcenie nie było dobrze przyjmowane,
tym bardziej że większość szlachty nie potrafiła się podpisać. Wyręczali ich w tym
kościelni skrybowie.
Madelyne nie winiła wuja za braki w swoim kobiecym wykształceniu. Drogi ojciec
Berton czerpał wielką przyjemność z opowiadania jej wszelkich starożytnych historii.
Do jego ulubionych należała opowieść o Odyseuszu. Mityczny wojownik stał się
towarzyszem Madelyne, kiedy była młodą dziewczyną, ustawicznie przerażoną
wszystkim dookoła. Wyobrażała sobie, że Odyseusz siedzi obok niej podczas
długich, ciemnych nocy. Pomógł jej przezwyciężyć strach, że przyjedzie Louddon i
zabierze ją do domu.
Louddon! Sama myśl o tym mrocznym imieniu spowodowała gwałtowny skurcz
żołądka. Madelyne brakowało wszystkich umiejętności potrzebnych do przetrwania.
Na miłość boską, nie umiała nawet jeździć konno. Obwiniała za to Louddona. Brat
zabrał ją kilka razy na przejażdżkę, kiedy miała sześć lat, a ona wciąż pamięta te
wycieczki tak wyraźnie, jakby to było wczoraj. Zrobiła z siebie wówczas takiego
głuptasa, a Louddon tak bardzo na nią krzyczał. gdy podskakiwała jak worek z
sianem.
Kiedy brat spostrzegł, jaka jest przerażona, przywiązał ją do siodła i uderzył konia,
zmuszając do galopu przez łąki.
Jej przerażenie go podniecało. Dopóki nie nauczyła się ukrywać strachu, Louddon
kontynuował swoją sadystyczną zabawę.
Od najwcześniejszego dzieciństwa czuła, że ojciec i brat jej nie lubią, a ona na
wszelkie sposoby próbowała sprawić, by chociaż troszeczkę ją kochali. Kiedy
skończyła osiem lat, wysłano ją do ojca Bertona, młodszego brata matki w krótkie
odwiedziny, które zamieniły się w długie, spokojne lata. Ojciec Berton był jedynym
żyjącym krewnym ze strony matki. Starał się wychować ją najlepiej, jak potrafił.
Ustawicznie powtarzał, aż mu prawie uwierzyła, że to ojcu i bratu czegoś brakuje, a
nie jej.
Tak. Wuj był dobrym, kochającym człowiekiem, którego łagodność ukształtowała
charakter Madelyne. Nauczył ją wielu rzeczy, ale niczego konkretnego. Kochał ją
jednak tak, jak prawdziwy ojciec powinien kochać córkę. Wyjaśnił jej, że Louddon
gardzi wszystkimi kobietami, ale Madelyne w głębi serca mu me wierzyła. Brat
troszczył się o swe starsze siostry. Obydwie, Clarissa i Sara, zostały wysłane na
znaczące dwory dla zdobycia odpowiedniej edukacji. Każda dostała też imponujący
posag, chociaż tylko Clarissa wyszła za mąż.
Wuj powiedział jej również, że ojciec nie chciał mieć jej przy sobie, ponieważ za
bardzo przypominała swoją matkę, łagodną kobietę, którą poślubił i przeciwko której
zwrócił się zaraz po złożeniu przysięgi małżeńskiej. Wuj nie znał przyczyn takiej
zmiany, ale winą za to obciążał jej ojca.
Madelyne niezbyt wyraźnie pamiętała wczesne lata dzieciństwa, chociaż myśli o
matce przepełniały ją ciepłym uczuciem. Louddon nie przyjeżdżał zbyt często, żeby z
niej szydzić. Była pod dobrą ochroną miłości matki.
Tylko Louddon znał odpowiedzi na jej pytania. Możliwe, że pewnego dnia wszystko
jej wyjaśni. a ona zrozumie. Może wtedy zabliźnią się jej rany.
Boże, muszę odsunąć na bok te gorzkie myśli, postanowiła. Wstała z kamienia i
obeszła cały obóz, starając się trzymać z dala od mężczyzn.
Weszła do gęstego lasu. Nikt za nią nie poszedł. Mogła nareszcie załatwić swoje
potrzeby. W drodze powrotnej natknęła się na mały strumyk przykryty z wierzchu
lodem. Kijem rozbiła lód. Uklękła i zanurzyła dłonie, po czym obmyła twarz. Woda
była tak zimna, że zdrętwiały jej koniuszki palców, ale smakowała cudownie.
Madelyne wyczuła czyjąś obecność. Odwróciła się tak szybko. że o mało nie straciła
równowagi. Był to Duncan. Stał tuż nad nią.
— Chodź, Madelyne. Pora na odpoczynek.
Nie dal jej czasu na odpowiedź. Schylił się i postawił ją na nogi. Wielka twarda dłoń
objęła jej dłonie. Miał mocny uścisk, ale dotyk łagodny. Nie wypuścił jej, aż doszli pod
jego namiot — dziwną konstrukcję zbudowaną z wygiętych łukowato grubych gałęzi,
na których rozciągnięto skóry dzikich zwierząt. Chroniły one przed coraz silniejszym
wiatrem. Podłogę namiotu zaścielała szara skóra, która miała zastępować siennik.
Odblask najbliższego ogniska rzucał roztańczone cienie na rozwieszone skóry,
sprawiając, że namiot wyglądał ciepło i zapraszająco.
Duncan gestem wskazał, by Madelyne weszła do środka. Szybko tego pożałowała.
Nigdzie nie można było usiąść. Zwierzęce skóry szybko wchłonęły wilgoć z gruntu i
Madelyne czuła się tak, jakby otaczał ją lodowy pancerz.
Duncan stał z założonymi rękami, obserwując, jak Madelyne próbuje się jakoś
usadowić. Nie zmieniała wyrazu twarzy. Przysięgła sobie, że prędzej umrze, nim
wypowie choć jedno słowo skargi.
Całkiem znienacka porwał ją na nogi, o mało nie przewracając namiotu. Zdjął jej
płaszcz z ramion, przyklęknął na jedno kolano, a płaszcz rozłożył na skórach.
Madelyne me zrozumiała jego intencji. Sądziła, że ten namiot jest dla niej, ale
Duncan położył się i zajął większość miejsca, wyciągnąwszy się na całą długość.
Madelyne zaczęła się wycofywać, rozzłoszczona, że wziął sobie jej płaszcz dla
własnej wygody. Jeżeli chciał, by zamarzła na śmierć, mógł ją zostawić w twierdzy
Louddon, zamiast ciągnąć ją za sobą przez pół świata.
Nie miała nawet czasu, żeby westchnąć. Duncan w ułamku sekundy złapał ją i
pociągnął. Upadła na niego, wydając okrzyk protestu. Nie zdołała zaczerpnąć
powietrza gdyż przygniótł ją wielki ciężar. To Duncan przetoczył się na bok,
pociągając ją za sobą. Okrył ich swoim płaszczem i przycisnął mocno do siebie. Jej
głowa znalazła się tuż pod jego brodą.
Madelyne próbowała odsunąć twarz od jego szyi, przestraszona taką bliskością.
Użyła całej siły, żeby się wyrwać. ale nie zdołała rozluźnić mocnego uścisku.
— Nie mogę oddychać — wyszeptała tuż przy jego szyi.
— Możesz, możesz — odparł.
Wydawało się jej, że w jego glosie słyszy rozbawienie. Rozgniewało ją to prawie w
takim samym stopniu, jak jego lekceważące zachowanie. Jak śmie decydować o tym,
co jest dla niej wygodne, a co nie?
Madelyne tak się zdenerwowała, że przestała się bać. Nagle zdała sobie sprawę, że
ręce wciąż ma wolne. Rozprostowała ramiona, aż poczuła mrowienie w dłoniach.
Duncan zdjął kolczugę, nim wszedł do namiotu. Jego potężną pierś okrywała teraz
jedynie bawełniana koszula. Cienki materiał ciasno opinał szerokie ramiona,
uwypuklając twarde mięśnie. Madelyne czuła siłę promieniującą przez cienkie płótno.
W tym ciele nie było grama zbędnego tłuszczu ani żadnej niedoskonałości. Skórę
miał równie twardą jak charakter.
Była jednak pewna znacząca różnica. Czuła ciepło jego ciała, niemal gorąco, aż
zapragnęła przytulić się do niego całym ciałem. Pachniał przyjemnie, skórą i
męskością, i Madelyne nie potrafiła się temu oprzeć. Czuła zmęczenie.
Zapewne dlatego jego bliskość tak na nią działała i jej serce biło tak mocno.
Jego oddech ogrzewał jej szyję i czuła się z tym bardzo dobrze. Co się dzieje? Była
zupełnie zdezorientowana. Potrząsnęła głową. Próbując strząsnąć ogarniającą ją
senność, złapała go za koszulę i zaczęła się wyrywać.
Duncana znudziła już ta nieustająca walka. Westchnął, złapał Madelyne za ręce i
wsunął je sobie pod koszulę. Poczuła łaskotanie gęstych włosów porastających jego
pierś.
Dlaczego odczuwała takie ciepło, skoro na zewnątrz było tak zimno? Bliskość
Duncana drażniła jej zmysły. Czuła pożądanie, jakiego nigdy nie zaznała. Erotyczne
odczucia sprawiły, że poczuła się grzeszna, winna, lecz wciąż przylegała do niego
całym ciałem. Czuła jego twardość dotykającą jej bioder. Suknia nie stanowiła
wystarczającej ochrony przed jego męskością. Jej niedoświadczenie też jej nie
chroniło przed tym dziwnym, oszałamiającym uczuciem, jakie nią zawładnęło.
Dlaczego pod jego dotykiem czuje się słaba? Prawdę mówiąc, nie tyle słaba, co
bezwolna.
Wówczas przyszła jej do głowy straszna myśl. Głośno westchnęła. Czy on nie trzyma
jej w taki sposób jak mężczyzna, który chce posiąść kobietę? Zamartwiała się tą
myślą przez dłuższą chwilę, po czym odrzuciła ją. Przypomniała sobie, że kobieta
musi leżeć na plecach, i chociaż nie była pewna, co jeszcze się wtedy dzieje, nie
sądziła, by zagrażało jej prawdziwe niebezpieczeństwo. Słyszała, że Marta przyjmuje
u siebie służących i przypomniała sobie, że ta grubiańska kobieta zawsze zaczynała
opowiadanie o swoich miłosnych przygodach od uwagi, że znalazła się na plecach.
Wywołała z pamięci obraz Marty mówiącej:
„Leżałam wtedy na plecach”. Tak zaczynało się każde jej opowiadanie. Madelyne
poczuła odprężającą ulgę. Marta była dobrze zorientowana. Madelyne żałowała, że
nigdy nie zostawała dłużej, by posłuchać sprośnych opowieści tej kobiety.
Tak, i w tej dziedzinie miała braki w edukacji. Była zła na samą siebie. Przyzwoita
dama nie powinna przecież zaprzątać sobie głowy takimi sprawami.
Wszystkiemu oczywiście był winien Duncan. Czy dlatego trzymał ją tak mocno, żeby
sobie z niej zadrwić? Leżała tak blisko, że czuła, jak jego silne uda usiłują ją
zmiażdżyć. Gdyby chciał, mógłby ją zgnieść. Madelyne zadrżała na myśl o tym i
przestała walczyć. Nie chciała sprowokować tego barbarzyńcy. Osłoniła rękami
piersi. Była wdzięczna, że pozwolił jej chociaż na tyle. Jednak szybko zapomniała o
tym uczuciu wdzięczności, ponieważ Duncan wyprostował się i jej piersi
rozpłaszczyły się o jego tors. Sutki jej stwardniały i poczuła jeszcze większy wstyd.
Duncan znowu poruszył się gwałtownie.
— Co, do licha! — wykrzyknął wprost do uszu Madelyne. Nie wiedziała, co
spowodowało ten wybuch. Wiedziała jedynie, że przez resztę życia będzie głucha.
Kiedy Duncan podskoczył, mamrocząc coś pod nosem, Madelyne me pozostało nic
innego, jak ruszyć się razem z nim. Obserwowała go kątem oka. Duncan uniósł się
na łokciu i szukał czegoś kolo siebie.
Madelyne przypomniała sobie o sztylecie, który schowała pod podszewką płaszcza.
kiedy Duncan podniósł miecz.
Była zdumiona, widząc jego uśmiech. Niewiele brakowało, by odruchowo
uśmiechnęła się także. Potem zauważyła, że jego oczy są poważne. Doszła do
wniosku, że najlepiej zrobi nie odwzajemniając uśmiechu.
— Jak na takie nieśmiałe stworzenie okazałaś się bardzo pomysłowa. Madelyne.
Jego głos brzmiał bardzo łagodnie. Czy okazywał jej łaskawość, czy kpił sobie z niej?
Nie wiedziała.
— Jestem twoim jeńcem — przypomniała mu. — Jeżeli wykazałam pomysłowość, to
dlatego, że obowiązkiem jeńca jest próbować ucieczki.
Duncan zmarszczył czoło.
— Czy moja uczciwość jest dla ciebie obraźliwa, milordzie? — zapytała. — Może
lepiej. żebym się wcale do ciebie nie odzywała. Teraz chciałabym się przespać —
powiedziała. — Spróbuję zapomnieć, że tu jesteś.
Na potwierdzenie swoich słów zamknęła oczy.
— Chodź tutaj, Madelyne.
Ten miękko wypowiedziany rozkaz sprawił, że ciarki przeszły jej po plecach. Poczuła
ucisk w żołądku. Nie wierzyła, że tyle jest jeszcze w niej strachu. Znowu to wraca,
pomyślała, nie mogąc złapać tchu. Zrobiło jej się niedobrze. Otworzyła oczy, żeby na
niego popatrzeć. Gdy zobaczyła wymierzony w siebie sztylet, zrozumiała, że jest w
niej morze strachu.
Jakim jestem tchórzem, pomyślała, kiedy wolno zbliżała się do Duncana. Zatrzymała
się o kilka cali przed nim, patrząc mu prosto w twarz.
— Czy to cię zadowala? — zapytała.
Wiedziała, że wcale go nie zadowala, lecz nagle znalazła się na plecach, a Duncan
leżał na niej. Był tak blisko, że widziała srebrne błyski w jego szarych oczach.
Oczy uważa się za echo duszy, tak słyszała. Nie potrafiła jednak powiedzieć, o czym
myśli Duncan. Zmartwiło ją to.
Duncan obserwował Madelyne. Burza emocji, które niechcący pokazała, bawiła go, a
jednocześnie irytowała. Wiedział, że się go boi. Jednak ani nie płakała, ani me
błagała. I na dodatek była piękna. Na jej nosku pojawiły się zmarszczki gniewu.
Duncan pomyślał, że jej zmarszczone czoło jest zmysłowe. Usta również miała
bardzo pociągające. Zastanawiał się, jak smakują, i na samą myśl o tym poczuł
podniecenie.
— Czy masz zamiar wpatrywać się we mnie całą noc? — zapytała.
— Możliwe, że tak — odparł. — Jeżeli będę chciał — dodał z uśmiechem.
— Więc będę musiała obserwować cię przez całą noc — stwierdziła.
— A to dlaczego, Madelyne? — Jego głos zabrzmiał miękko i ochryple.
— Jeśli sądzisz, że wykorzystasz mnie, kiedy będę spała, to się mylisz baronie.
Wyglądała na bardzo wzburzoną.
— A jak cię zamierzam wykorzystać, Madelyne? śmiał się z niej. Teraz śmiały się
również jego oczy. Był to prawdziwy śmiech.
Madelyne z całej siły pragnęła umieć zmilczeć. O Boże, do głowy przychodziły jej
brzydkie myśli.
— Wolałabym o tym nie dyskutować — wydusiła z siebie.
— Zapomnij jeśli możesz, że się odezwałam.
— Nie mogę — odparł. — Uważasz, że zechcę zaspokoić swoje żądze tej nocy i
wezmę cię, kiedy będziesz spała?
Przysunął się bliżej, tak że poczuła jego oddech na twarzy. Był zadowolony, patrząc,
jak się czerwieni. Nawet mruknął z aprobatą.
Złapana w pułapkę własnych zmartwień, Madelyne wciąż czuła się jak zając we
wnykach.
— Nie tkniesz mnie — wybuchnęła nagle. — Z całą pewnością jesteś za bardzo
zmęczony, żeby myśleć o... i obozujemy na otwartej przestrzeni — nie, nie zrobisz
tego - dodała.
— Być może.
Co to miało znaczyć? W jego oczach dostrzegła tajemnicze światło. Czyżby czerpał
przyjemność z obserwowania jej przerażenia?
Postanowiła, że nie da mu się wykorzystać bez stoczenia prawdziwej bitwy. Z tą
myślą rzuciła się na niego, wymierzając cios pięścią tuż pod jego prawe oko. Użyła
całej siły, ale to ona poczuta ból. To ona krzyknęła z bólu. Boże, pewnie złamała
sobie rękę i wszystko na nic.
— Czy ty jesteś z kamienia? wymamrotała.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał wyraźnie zaciekawiony.
— Żebyś wiedział, że będę walczyła na śmierć, jeśli spróbujesz na mnie swoich
sztuczek — wyjąkała. Pomyślała, że to odważna przemowa, szkoda tylko, że tak drży
jej głos. Westchnęła i cała jej odwaga gdzieś uleciała.
— Na śmierć, Madelyne? — Uśmiechnął się znowu. Sądząc po okrutnym wyrazie
twarzy, ta myśl sprawiła mu przyjemność. — Do takiego wniosku doszłaś? To błąd —
stwierdził.
— Groziłeś mi — broniła się Madelyne. — Czy nazwiesz to błędem?
— Nie — zaprzeczył. — Ty to powiedziałaś.
— Jestem siostrą twojego wroga— przypomniała Madelyne. Ucieszyła się widząc, że
jej uwaga wywołała zmarszczenie brwi. — Nie możesz zmienić tego faktu — dodała.
Poczuła, jak ze strachu sztywnieją jej plecy.
— Kiedy mam zamknięte oczy, nie wiem, czy jesteś siostrą Louddona, czy nie —
powiedział Duncan. — Chodzą plotki, że żyjesz z księdzem, który zrzucił sutannę, i
jesteś jego dziwką. Ale w ciemności nie będzie mi to przeszkadzało. Wszystkie
kobiety są takie same, kiedy weźmie się je do łóżka.
Chciałaby móc jeszcze raz go uderzyć. Była tak oburzona tymi potwornymi plotkami,
że w jej oczach ukazały się łzy. Chciała na niego krzyczeć, chciała mu powiedzieć,
że ojciec Berton jest w całkowitej zgodzie z Bogiem i swoim Kościołem, a w dodatku
jest jej wujem. Ten ksiądz był jedynym człowiekiem, który się o nią troszczył.
Jedynym, który ją kochał. Jak Duncan śmiał obrażać jej wuja?
— Kto ci naopowiadał tych bredni? — zapytała ochrypłym szeptem.
Duncan widział, jak bardzo zraniły ją jego słowa. Nabrał pewności że wszystkie te
opowieści są nieprawdziwe. Madelyne nie potrafiła ukryć przed nim swego bólu.
Wiedział, że jest niewinna.
— Czy myślisz, że będę próbowała cię przekonać że te plotki, które o mnie słyszałeś,
są nieprawdziwe? — zapytała, roztrzęsiona z powodu jego okrutnych słów. —
Przemyśl to sobie sam, baronie. Wierz, w co chcesz. Jeśli uważasz, że jestem
dziwką, to niech tak będzie.
Ten wybuch gniewu był pełen furii. Był to pierwszy prawdziwy pokaz gniewu od
chwili, gdy Duncan pojmał swego jeńca. Był oszołomiony spojrzeniem tych
niewiarygodnie niebieskich oczu płonących z taką wściekłością. Tak, mimo wszystko
była niewinna.
Postanowił zakończyć tę rozmowę, by zachowała trochę gniewu na później.
— Idź spać — zarządził.
— Jak mogę zasnąć w strachu, że zechcesz mnie wykorzystać? - zapytała.
— Czy uważasz, że się wtedy nie obudzisz? — zapytał.
W jego głosie brzmiało niedowierzanie. Boże, obrażała go.
Zrozumiał, że jest zbyt naiwna by o tym wiedzieć. Duncan potrząsnął głową. — Jeżeli
będę chciał cię wykorzystać, obiecuję, że najpierw cię obudzę. Teraz zamknij oczy
i śpij.
Wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie. Przytulił się do jej pleców i objął ją
ramionami, dotykając jej piersi. Potem zarzucił jej płaszcz na nich oboje i postanowił
że postarz się o niej nie myśleć.
— A jak to nazwiesz? — Spod nakrycia dobiegło jej pytanie. Głos miała przytłumiony
ale zrozumiał każde słowo. Nie od razu dotarło do niego, o co ona pyta.
— Wykorzystanie? — zapytał. Poczuł, że przytaknęła.
— Gwałt. — Duncan wyszeptał to słowo tuż nad jej głową.
Madelyne szarpnęła się i uderzyła go w brodę. Cierpliwość Duncana zaczęła się
wyczerpywać.
— Nigdy nie brałem siłą żadnej kobiety, Madelyne. Twoja odwaga zapewnia ci
wystarczające bezpieczeństwo. A teraz śpij.
— Nigdy? — zapytała szeptem.
- Nigdy! - wykrzyknął w odpowiedzi.
Madelyne uwierzyła mu. Dziwne, ale czuła się teraz bezpieczna. Wiedziała, że nie
zrobi jej krzywdy, kiedy będzie spała. Jego bliskość znowu zaczęła sprawiać jej
przyjemność.
Ogrzana jego ciepłem, wkrótce poczuła wielką senność. Przysunęła się bliżej.
Usłyszała jego mruknięcie, kiedy wierciła się, obrócona do niego plecami, żeby
znaleźć wygodniejszą pozycję. Zastanawiała się, o co mu teraz chodzi. Kiedy złapał
ją za biodra i mocno przytrzymał, zrozumiała, że jej poruszenia przeszkadzają mu
zasnąć.
Zdjęła buty i powoli wsunęła stopy pomiędzy jego łydki, żeby trochę bardziej je
rozgrzać. Starała się ograniczać ruchy ze strachu, że Duncan znowu się rozgniewa.
Ciepły oddech rozgrzewał jej szyję. Madelyne zamknęła oczy i westchnęła.
Wiedziała, że powinna oprzeć się pokusie, ale wabiło ją i przyciągało jego ciepło.
Przypomniała sobie ulubioną opowieść o Odyseuszu i jego przygodach z syrenami.
Tak. Ciepło Duncana przyciągało ją jak pieśni tych mitologicznych nimf, które
śpiewały, żeby zwabić Odyseusza i jego towarzyszy na pewną śmierć. Odyseusz
przechytrzył syreny, zatykając woskiem uszy żołnierzy, żeby odgrodzić ich od tych
przyciągających dźwięków.
Madelyne żałowała, że nie jest tak sprytna i dzielna jak ten wojownik.
Wokół gwizdał i jęczał żałośnie wiatr, ale Madelyne czuła się bezpieczna w
ramionach swego prześladowcy. Zamknęła oczy i zaakceptowała: została zwabiona
przez pieśń syreny.
Tej nocy obudziła się tylko raz. Plecy miała ogrzane, ale piersi i ramiona zdrętwiały
jej z zimna. Wolno, żeby nie zbudzić Duncana, obróciła się w jego ramionach.
Przytuliła policzek do jego pleców i wśliznęła mu się pod koszulę.
Była jeszcze rozespana, kiedy Duncan zaczął pocierać brodą o jej czoło. Madelyne
westchnęła z przyjemnością i przytuliła się do mego. Jego zarost łaskotał ją w nos.
Odrzuciła głowę do tyłu i powoli otwarła oczy.
Duncan patrzył na nią. Nie pilnował się. Na jego twarzy malowała się taka czułość i
ciepło. Tylko usta pozostały twarde. Wyobraziła sobie, co by poczuła, gdyby ją
pocałował.
Nie mówiąc ani słowa, spotkał jej usta w połowie drogi, kiedy się poruszyła.
Smakowała tak, jak się spodziewał. Była taka miękka, zapraszająca. Nie była jeszcze
całkiem rozbudzona, ale me opierała się, chociaż usta miała przymknięte i nie mógł
ich spenetrować. Duncan szybko rozwiązał ten problem kciukiem odciągając jej
brodę, po czym wcisnął język, zanim Madelyne zdołała odgadnąć jego intencję.
Złapał jej oddech i zamknął jej krzyk.
Wówczas Madelyne nieśmiało użyła języka, żeby go pogłaskać. Duncan przewrócił ją
na plecy i wcisnął się między jej nogi. Rękoma uwięził jej głowę w czułym, ale
mocnym uścisku.
Ręce Madelyne tkwiły uwięzione pod jego koszulą. Palce łaskotały go w pierś,
drażniąc skórę, aż płonął jak w gorączce.
Duncan chciał poznać jej wszystkie tajemnice wszystkie, bo Madelyne odpowiadała
na jego pieszczoty w tak cudowny sposób.
Pocałunek stał się tak gorący, tak zachłanny, że Duncan zaczął się bać, że straci nad
sobą kontrolę. Jego usta zamykały się na jej ustach raz za razem, język penetrował,
gładził, przygarniał. Nie mógł się nią nacieszyć.
Był to najbardziej niezwykły pocałunek, jakiego doświadczył. Przerwał go dopiero
wtedy, gdy zaczęła drżeć. Z głębi jej gardła wydobył się cichy jęk. Słysząc ten
zmysłowy dźwięk, Duncan do reszty stracił rozsądek.
Madelyne była zbyt oszołomiona, żeby zareagować, kiedy Duncan gwałtownie się
odsunął. Położył się na plecach, zaniknął oczy, a jedyną oznaką ich pocałunków był
jego urywany, niespokojny oddech.
Madelyne nie wiedziała, co robić. Boże, tak bardzo wstydziła się sama siebie. Co się
z nią działo? Zachowała się tak bezmyślnie, tak — pospolicie. A z wyrazu twarzy
Duncana wywnioskowała, że nie sprawiło mu to przyjemności.
Chciało jej się płakać.
— Duncanie? — Własny głos zabrzmiał w jej uszach okropnie płaczliwie.
Nie odpowiedział, ale wiedziała, że ją usłyszał.
— Przepraszam.
Był tak zdumiony tymi przeprosinami, że odwrócił się na bok, żeby na nią popatrzeć.
Ból w genitaliach wywołał grymas na jego twarzy.
— Za co? — zapytał, denerwując się, że jego głos brzmi tak szorstko.
Wiedział, że znowu ją przestraszył, ponieważ Madelyne natychmiast odwróciła się do
niego plecami. Drżała tak, że Duncan me mógł tego nie zauważyć. Już miał
wyciągnąć ręce i wziąć ją w ramiona, kiedy w końcu odpowiedziała na jego pytanie.
— Za wykorzystywanie ciebie.
Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Były to najzabawniejsze przeprosiny,
jakie kiedykolwiek słyszał.
Grymas na jego twarzy powoli zmieniał się w uśmiech. Gdyby me śmiertelna
powaga, z jaką wypowiedziała te słowa, roześmiałby się na cały głos. Powstrzymał
go jednakże wzgląd na jej uczucia. Nie wiedział, dlaczego chce je chronić, ale czuł
taki wewnętrzny przymus.
Wydal przeciągły jęk. Madelyne usłyszała go i natychmiast doszła do wniosku, że
Duncan czuje do niej wyjątkową odrazę.
— Obiecuję ci, Duncanie, że to się więcej nie powtórzy.
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie.
— A ja ci obiecuję, że to się powtórzy, Madelyne.
Zabrzmiało to jak przysięga.
Baron Louddon był zaledwie w połowie drogi od miejsca, gdzie obozował Duncan.
Jechał galopem. Szczęście mu sprzyjało, ponieważ mógł jechać nocą. Była pełnia i
księżyc świecił jasno. Jego żołnierze dorównywali ludziom Duncana liczebnością i
byli wierni swemu panu. Żaden nie poskarżył się na tę nagłą zmianę planów.
Prawie oszalały ze strachu służący pojechał za nimi, żeby donieść o okrutnych
wyczynach Duncana. Wrócili więc wszyscy razem do twierdzy Louddona. Zobaczyli
na własne oczy dzieło barona Wextona. Oglądali zmasakrowane ciała tych, którzy
zostali, żeby strzec posiadłości Louddona. Mężczyźni połączyli się w gniewie i chęci
zemsty i każdy z nich poprzysiągł zabić Duncana.
Nie myśleli o tym, że przedtem wszyscy działali zdradziecko przeciwko baronowi
Wextonowi. Zamiast tego skoncentrowali się na pomszczeniu swego przywódcy.
Louddon szybko zdecydował się na ściganie Duncana. Powód był dwojaki. Pierwszy
i najważniejszy: uświadomił sobie, że jego plan zniszczenia barona Wextona w
sposób niehonorowy został ujawniony, co czyniło z niego tchórza, który zostanie
ośmieszony na dworze. Duncan będzie mógł ostrzec Wilhelma II i król, chociaż
faworyzował Louddona, będzie zmuszony zarządzić pojedynek na śmierć i życie
między dwoma adwersarzami, żeby zakończyć tę sprawę. Zrobi tak z uwagi na
własną opinię. Król — zwany Rufusem Czerwonym z powodu zaczerwienionej twarzy
i gwałtownego usposobienia — z pewnością rozgniewa się o tę utarczkę. Louddon
wiedział również, że jeśli spotka się z Duncanem twarzą w twarz, samotnie na polu
bitwy, przegra. Baron Wexton był niezwyciężonym wojownikiem i udowodnił to
niezliczoną ilość razy. I teraz zabije go, jeżeli tylko będzie miał okazję.
Louddon miał wiele talentów. Było nawet kilka obszarów, na których miał przewagę
nad Duncanem. Po pierwsze, miał władzę dzięki związkom z dworem. Pełnił rolę
sekretarza do różnych spraw, chociaż nie umiał czytać ani pisać. Jednak te
przyziemne sprawy pozostawił w rękach dwóch księży. Na królewskim dworze
podstawowym obowiązkiem Louddona było odgadywanie, kto ma prawdziwy interes
do króla a kto nie. Była to wpływowa pozycja. Louddon był mistrzem manipulacji.
Potrafił wzbudzić strach w mężczyznach o niższej pozycji, którzy chętnie płacili za
możliwość rozmawiania ze swoim władcą. Torował drogę ludziom pałającym chęcią
spotkania z królem, jednocześnie napełniając złotem własne kieszenie.
Teraz, gdyby jego usiłowania zabicia Duncana wyszły na jaw, mógłby stracić
wszystko.
Brat Madelyne uchodził za przystojnego mężczyznę. Kręcone blond włosy tworzyły
gęstą grzywę. Miał orzechowe oczy ze złotymi plamkami był wysoki, chociaż nieco za
szczupły, a jego wargi miały doskonalą linię. Kiedy się uśmiechał, wszystkie kobiety
na dworze niemal omdlewały. Siostry Louddona, Clarissa i Sara, miały takie same
jasne, pszeniczne włosy i orzechowe oczy. Były prawie tak ładne jak Louddon.
Diabeł jest człowiekiem. który wiedział, co to honor, ale zrezygnował z niego.
Rozdział 4
Louddon był najbardziej pożądanym kawalerem i mógłby zdobyć każdą kobietę W
Anglii. On jednak nie potrzebował żadnej kobiety. Chciał Madelyne. Przyrodnia
siostra była drugim powodem, dla którego ścigał Duncana. Madelyne wróciła do jego
domu zaledwie dwa miesiące temu. Louddon zapomniał już, jak wyglądała, i przeżył
szok, kiedy zobaczył, jakie zmiany zaszły w jej wyglądzie. Jako dziecko była taka
brzydka. Ogromne niebieskie oczy zajmowały połowę twarzy. Dolną wargę miała tak
pełną, że sprawiało to wrażenie, iż cały czas wydyma usta. Teraz była tak zgrabna,
że patrząc na nią doznawało się zawrotu głowy. A kiedyś była takim niezdarnym
dzieckiem o długich kościstych nogach. Potykała się o nie zawsze, kiedy próbowała
złożyć ukłon.
Louddon z pewnością źle ocenił jej przyszłe możliwości. W dzieciństwie nic nie
zapowiadało, że pewnego dnia będzie wyglądała jak jej matka. Madelyne zmieniła
się z niezdary w piękność tak słodką, że zaćmiła urodą swoje przyrodnie siostry.
Kto mógł przypuścić, że zdarzy się taki cud? Nieśmiała poczwarka zmieniła się w
pięknego motyla. Przyjaciele Louddona tracili mowę, kiedy widzieli ją po raz
pierwszy. Najbliższy zausznik Louddona, Morcar, błagał go nawet o jej rękę. Swoją
prośbę poparł sporą garścią złota.
Louddon nie miał pewności, czy oddałby Madelyne innemu mężczyźnie. Tak bardzo
przypominała swoją matkę. Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, zareagował fizycznie.
Od lat żadna kobieta tak na niego nie działała. Ach, była Rachael, miłość jego życia.
Odsunęła go od innych kobiet. Nie mógł mieć Rachael. Stracił ją przez swoje własne
usposobienie. Louddon sądził, że ta obsesja skończy się wraz z jej śmiercią. Jak się
teraz przekonał, była to głupia nadzieja. Nie, obsesja przetrwała i przeniosła się na
Madelyne. Przyrodnia siostra mogła być jego drugą szansą na udowodnienie własnej
męskości.
Louddon był rozdarty pomiędzy uczuciem chciwości a żądzą. Pragnął Madelyne dla
siebie, ale pragnął również złota, które mogła mu dostarczyć. Sądził, że jeśli będzie
wystarczająco przebiegły, dostanie i jedno, i drugie.
Madelyne obudziła się w bardzo niewygodnej pozycji. Leżała na Duncanie. Jej twarz
spoczywała na jego twardym, płaskim brzuchu, nogi miała splątane z jego nogami, a
ręce wciśnięte między jego uda.
Pomimo że jeszcze nie rozbudziła się całkowicie, natychmiast dotarło do niej, gdzie
trzyma ręce. Duncan był taki ciepły — I twardy. Och... Ręce zaplątały się w
najintymniejszy zakątek jego ciała.
Gwałtownie otworzyła oczy. Zamarła, nie ośmielając się głośnej oddychać. Marząc,
żeby się nie zbudził, powoli zaczęła wysuwać ręce z ciepłego miejsca.
— Więc w końcu się zbudziłaś?
Duncan wiedział, że ją przestraszył. kiedy gwałtownie osunęła się na niego. Kiedy
wsunęła dłonie między jego nogi, zareagował warknięciem. Do licha, zrobi z niego
eunucha.
Madelyne przetoczyła się na swoją stronę, obrzucając go szybkim spojrzeniem.
Pomyślała. że powinna go przeprosić za przypadkowe dotknięcie go w tym miejscu,
ale wówczas będzie wiedział, że jest świadoma faktu, gdzie spoczywały jej dłonie.
Wielkie nieba. Czuła, jak się czerwieni. A Duncan znowu zmarszczył brwi. Nie
wyglądał na skłonnego przyjąć jakiekolwiek przeprosiny z jej strony, więc
postanowiła nic nie mówić.
Miał wściekły wyraz twarzy, świeży, ciemnobrązowy zarost na brodzie sprawiał, że
bardziej przypominał wilka niż człowieka. Obserwował ją z ciekawością, która
odbierała jej odwagę. Nadal obejmował jej plecy. Przypomniała sobie, jak ogrzewał ją
w nocy. Mógł z łatwością wyrządzić jej krzywdę. Madelyne zdawała sobie sprawę, że
usiłuje się pozbyć strachu przed nim, była jednak na tyle uczciwa, żeby przyznać, że
jej się to nie udaje. Duncan wzbudzał w niej przerażenie, choć w inny sposób niż
Louddon.
Dzisiaj po raz pierwszy od tygodni, kiedy wróciła do domu brata, nie czuła tej
przyprawiającej o mdłości kuli strachu w żołądku. Znała przyczynę — nie było tutaj
Louddona.
Duncan zupełnie nie przypominał Louddona. Nie. Mężczyzna, który lubi
okrucieństwo, z pewnością nie dzieliłby z nią ciepła w czasie snu. I dotrzymaj słowa.
Nie wykorzystał jej. Dobry Boże, całowała go. Nagle przypomniała sobie każdy
szczegół z taką wyrazistością, że serce zaczęło jej bić jak oszalałe.
Dzięki Bogu, nauczyła się skrywać uczucia. Madelyne była pewna, że jej twarz nie
zdradza tych strasznych myśli. Przynajmniej w tym była dobra. Tak, pomyślała,
wzdychając nieznacznie. Duncan z pewnością nie ma pojęcia, o czym ona myśli.
Duncan obserwował ją, starając się nie okazać rozbawienia tym, w jaki sposób
wyrażała różnorakie emocje. Zdradzały ją oczy. Kilka minut wcześniej widział w nich
strach, zmieszanie, a także, jak sądził, ulgę.
Miał zdolność odgadywania czyichś słabych punktów. Wiedza o tym, co myśli
przeciwnie, dawała mu przewagę szybkich reakcji w walce. Nauczył się również
odgadywać, co jest najcenniejsze dla jego wroga. I wtedy to zabierał. Tak
postępowali wojownicy jednak ta umiejętność pomagała mu również w życiu
osobistym. Nie można było tych rzeczy rozdzielić. I chociaż Madelyne nie zdawała
sobie z tego sprawy, już udzieliła mu istotnych wskazówek co do swojego
charakteru. Była kobieta, która lubiła się kontrolować, Ukrywanie własnych emocji
było dla niej bardzo ważne.
Madelyne już mu udowodniła, że nie wszystkimi kobietami rządzą emocje. Tylko raz,
kiedy zniszczono jej dom, zareagowała otwarcie. Krzyczała z udręki, kiedy zobaczyła
zmasakrowane ciało wasala Louddona. Wątpił jednak, by zdawała sobie wówczas
sprawę, iż nie panuje nad sobą.
Duncan poznawał coraz to inne sekrety Madelyne, a to, czego się dowiedział,
wprawiało go w zdumienie. I sprawiało mu przyjemność.
Odsunął się od Madelyne również po to, żeby stłumić chęć wzięcia jej znowu w
ramiona i obsypania pocałunkami. Chęć uczynienia tego była zbyt silna, żeby ją
ignorować. Nagle zapragnął już znaleźć się w domu. Nie będzie spokojny, dopóki nie
umieści Madelyne bezpiecznie za murami swojej twierdzy.
Przeciągnął się i odszedł, starając się przestać o niej myśleć. Słońce wspinało się po
pokrytym mlecznymi chmurami niebie. Chmury powstrzymywały ciepło, które miało
roztopić nocny szron przykrywający Ziemię. Wiele jeszcze było do zrobienia, zanim
będzie wystarczająco widno, by ruszyć w dalszą podróż. Chociaż nowy dzień był
przejmująco chłodny, Duncan był rad, że wiatr ustał.
Madelyne wiedziała, że wkrótce odjadą. Włożyła buty, oczyściła suknię z błota i
zarzuciła płaszcz na ramiona. Wiedziała, że wygląda żałośnie, i postanowiła, że musi
coś z tym zrobić.
Wyruszyła na poszukiwanie Ansela. Giermek przygotowywał ogiera Duncana.
Trzymając się w bezpiecznej odległości od wielkiego zwierzęcia, Madelyne zapytała
służącego, gdzie jest jej torba. Zmuszona była wykrzyczeć swoje pytanie, a potem
podziękowała mu serdecznie, kiedy cisnął torbę w jej stronę.
Zamierzała jedynie zmyć sen z twarzy, ale czysta woda była tak kusząca, że
Madelyne użyła do kąpieli pachnącego mydła, które miała w torbie, po czym zmieniła
suknię.
Boże, ależ było zimno. Madelyne drżała przez cały czas, kiedy się przebierała.
Włożyła bladożółtą, długą do kostek tunikę, a na nią narzuciła bogatą, złocistą,
sięgającą do kolan suknię wierzchnią. Długie rękawy tuniki obramowane były taśmą
w kolorze królewskiego błękitu.
Madelyne przepakowała bagaż, a potem uklękła nad strumieniem i zaczęła
rozczesywać włosy. Teraz, kiedy była wypoczęta, a umysłu nie paraliżował strach,
miała sporo czasu, by przemyśleć swoją sytuację. Najważniejszym pytaniem, na
które musiała znaleźć odpowiedź, było dlaczego Duncan zabrał ją ze sobą.
Powiedział jej, że należy do niego. Madelyne nie rozumiała, co oznacza to
stwierdzenie, nie śmiała jednak prosić o wyjaśnienia.
Przyszedł po nią Gilard. Usłyszała jego kroki i szybko się odwróciła.
— Czas odjeżdżać! — krzyknął głośno.
Siła jego głosu sprawiła, iż omal nie wpadła do wody. Gilard szybko ją podtrzymał i
szarpnięciem postawił na nogi, ratując przed wpadnięciem do strumyka.
— Jeszcze muszę spieść włosy, Gilardzie. Zaraz będę gotowa. I naprawdę me
musisz na mnie krzyczeć — dodała miękkim głosem. — Mam całkiem dobry słuch.
— Włosy? Ty wciąż... — Gilard był zbyt oszołomiony, żeby dokończyć. Obrzucił ją
spojrzeniem, które sugerowało, że straciła rozum. — Na miłość boską, jesteś naszym
jeńcem — zdołał w końcu wyjąkać.
— Domyślałam się tego przez cały czas — odparła Madelyne. Głos miała łagodny jak
poranny wietrzyk. Ale czy to oznacza, że wolno mi, czy też nie wolno, dokończyć
układania włosów, zanim ruszymy w drogę?
— Czy próbujesz mnie podjudzać? — wrzasnął Gilard.
— Lady Madelyne, twoja pozycja jest, w najlepszym razie, niekorzystna. Czy jesteś
na tyle bezmyślna. że tego nie rozumiesz?
Madelyne potrząsnęła głową.
— Dlaczego jesteś na mnie taki zły? Wykrzykujesz każde słowo. Czy zwykle tak się
zachowujesz, czy robisz to, bo jestem siostrą Louddona?
Gilard nie odpowiedział od razu. Twarz mu jednak pociemniała. Madelyne
zauważyła, że go zdenerwowała. Było jej przykro z tego powodu, ale postanowiła, że
dalej będzie się z nim drażnić. Z całą pewnością Gilard nie potrafił kontrolować
swego temperamentu i jeżeli będzie naciskała, może powie, co zamierzają z nią
zrobić. Gilard był o wiele łatwiejszy do rozszyfrowania niż jego brat. I łatwiej będzie
nim manipulować, jeśli okaże się dość sprytna.
— Dlaczego zostałam jeńcem? — zapytała. Skrzywiła się, gdy dotarła do niej
obcesowość tego pytania. Mimo wszystko nie była zbyt sprytna, lecz zdumiało ją, że
Gilard natychmiast jej odpowiedział.
— Twój brat rozpoczął tę wojnę, Madelyne. Wiesz o tym dobrze.
— Niczego nie wiem zbyt dobrze — zaprotestowała. — Wyjaśnij mi to, jeśli możesz.
Chciałabym zrozumieć.
— Dlaczego odgrywasz przede mną rolę niewiniątka?
— zapytał Gilard. — Każdy w Anglii wie, co wydarzyło się w ubiegłym roku.
— Nie każdy, Gilardzie — odparła Madelyne. — Wróciłam do domu brata dwa
miesiące temu. I przez wiele lat mieszkałam w najbardziej odosobnionym miejscu.
— Tak, to racja — powiedział z drwiącym uśmiechem.
— Byłaś z tym swoim fałszywym księdzem. Rozumiem.
Madelyne czuta, jak opuszcza ją całe opanowanie. Pragnęła krzyczeć na tego
aroganckiego wasala. Czy wszyscy w Anglii uwierzyli tym potwornym plotkom?
— No dobrze — powiedział Gilard. — Powiem ci całą prawdę i wtedy już nie
będziesz mogła udawać. Żołnierze Louddona zaatakowali dwa majątki należące do
lojalnych wasali Duncana. Podczas każdego z tych ataków wymordowano wszystkie
kobiety i dzieci. Wasale nie zostali w żaden sposób ostrzeżeni. Twój brat udawał, że
przybywa z przyjacielską wizytą, dopóki jego ludzie nie znaleźli się wewnątrz
twierdzy.
— Dlaczego? Dlaczego Louddon zrobił coś takiego? Czego się spodziewał? —
Próbowała ukryć wrażenie, jakie zrobiły na mej słowa Gilarda. Wiedziała, że jej brat
zdolny jest do takiej zdrady, jednak me potrafiła zrozumieć jego motywów.
— Louddon z pewnością wiedział, że Duncan weźmie na nim odwet.
— Tak, wiedział o tym, Madelyne. Toteż próbował zabić Duncana — dodał z
krzywym uśmieszkiem. — Twój brat jest żądny władzy. Obawiał się tylko jednego
człowieka w Anglii: Duncana. Byli sobie równi. Żołnierze Duncana są najlepiej
wyćwiczonymi wojownikami na świecie. Król ceni sobie lojalność mojego brata na
równi z przyjaźnią Louddona.
— Król zezwolił na tę zdradę? — zapytała Madelyne.
— Wilhelm nie działa, kiedy nie musi — odparł Gilard.
W jego głosie zabrzmiała odraza. — Nie staje w obronie ani Louddona, ani Duncana.
Mogę ci to obiecać, Madelyne. Kiedy król wróci z Normandii, nie będzie już mógł
uniknąć rozwiązania tego problemu.
— Zatem Duncan nic nie mógł zrobić w obronie swoich wasali? zapytała Madelyne.
— To dlatego zniszczył zamiast tego dom mojego brata?
— Jesteś naiwna, jeśli sądzisz, że Duncan nie wziąłby odwetu. Natychmiast wyparł
tych drani z majątków swoich wasali.
— Jak to zrobił, Gilardzie? — wyszeptała. — Czy Duncan również zabijał niewinnych
na równi z winnymi?
— Nie — odparł Gilard. — Kobiety i dzieci zostawiono w spokoju. Wextonowie nie są
rzeźnikami, Madelyne, bez względu na to, co naopowiadał ci twój brat, nasi ludzie nie
ukrywają się pod fałszywymi kolorami, kiedy ruszają do ataku.
— Louddon niczego mi nie powiedział zaprotestowała ponownie. — Zapominasz, że
jestem tylko jego siostrą. Nie jestem dla niego na tyle ważna, by powierzał mi swoje
myśli. — Opuściła ramiona. Tyle musiała przemyśleć, tyle wniosków wyciągnąć. — A
co się stanie, jeśli król weźmie stronę Louddona? Co będzie wtedy z twoim bratem?
Gilard usłyszał w jej głosie strach. Zachowywała się tak, jakby troszczyła się o
Duncana. Nie miało to wielkiego sensu, zważywszy na jej pozycję jeńca. Gilard czuł,
że lady Madelyne wprawi go w zakłopotanie, jeśli na to pozwoli.
— Duncan nie jest zbyt cierpliwy, a kiedy twój brat ośmielił się podnieść rękę na
Wextona, przypieczętował swój los. Mój brat nie będzie czekał, aż król wróci do
Anglii, więc możliwe, że wypowie Louddonowi wojnę na śmierć i życie. Tak, Duncan
zamierza zabić Louddona, z błogosławieństwem króla lub bez niego.
— Co miałeś na myśli, mówiąc, że Louddon podniósł rękę na Wextona? — zapytała
Madelyne. — Czy był jeszcze jakiś Wexton i Louddon go zabił?
— Chcesz udawać, że nie wiesz niczego o Adeli? Może na tym polega twoja gra? —
dopytywał się Gilard.
W żołądku Madelyne usadowiła się grudka strachu, gdy dostrzegła w oczach Gilarda
przerażający błysk.
— Proszę — wyszeptała skłaniając przed nim głowę. — Muszę dowiedzieć się
wszystkiego. Kim jest Adela?
- Naszą siostrą.
— Prowadziliście wojnę z powodu siostry? — zapytała. gwałtownie podnosząc
głowę. Całą postawą wyrażała niebotyczne zdumienie. Gilard nie rozumiał, co
wywołało taką reakcję.
— Nasza siostra przebywała na dworze. Louddon dopadł ją, gdy była sama.
Madelyne, on ją zgwałcił i pobił tak dotkliwie, że to cud, iż przeżyła. Ciało udało się
wyleczyć, ale umysł ma chory.
Spokój i opanowanie opuściły Madelyne. Odwróciła się tyłem do Gilarda, żeby nie
widział łez spływających jej po policzkach.
— Tak mi przykro, Gilardzie — wyszeptała.
— I wierzysz w to, co ci powiedziałem? — zapytał ostrym głosem. Chciał się
upewnić, że lady Madelyne nie będzie już nigdy zaprzeczała prawdzie.
— W część tej historii, oczywiście — odparła. — Louddon jest zdolny do pobicia
kobiety na śmierć! Choć nie wiem, czy mógłby zgwałcić kobietę, ale skoro tak
mówisz, jestem skłonna ci uwierzyć. Mój brat jest nikczemnym człowiekiem. Nie
zamierzam go bronić.
— Zatem w co nie wierzysz? — zapytał Gilard.
— Chcesz, żebym uwierzyła, że cenisz swoją siostrę — wyznała Madelyne. — O to
mi chodziło.
— Na miłość boską, o czym ty mówisz?
— Czy wściekasz się na mnie, ponieważ Louddon splamił dobre imię Wextonów, czy
dlatego, że naprawdę kochasz swoją siostrę?
Gilard rozzłościł się, słysząc tak niegrzeczne pytanie. Złapał Madelyne i podniósł na
wysokość swojej twarzy. Ręce boleśnie wbił jej w ramiona.
— Oczywiście, że kocham moją siostrę! — wrzasnął. — Oko za oko, Madelyne.
Zabraliśmy twojemu bratu to, co ceni najbardziej. Ciebie! Pojedzie za tobą, a kiedy to
zrobi, zgnie.
— Więc to ja mam odpowiadać za grzechy brata?
— Ty jesteś przynętą, która zwabi demona — odparł.
- W tym planie tkwi pewien błąd - wyszeptała. W jej głosie słychać było zawstydzenie.
— Louddon nie pojedzie za mną. Nie stanowię dla niego zbytniej wartości.
— Louddon nie jest głupcem — powiedział z irytacją Gilard, ponieważ nagle pojął, że
Madelyne mówi szczerze.
Ani Madelyne, ani Gilard nie usłyszeli kroków zbliżającego się Duncana.
— Gilardzie, zabieraj od niej ręce. Ale już!
Gilard zareagował bardzo szybko. Zrobił nawet krok do tyłu, żeby zwiększyć
odległość pomiędzy sobą a branką.
Duncan doskoczył do brata, żeby dowiedzieć się, dlaczego Madelyne płacze. Gilard
widział jego wściekłość.
Madelyne stanęła pomiędzy obydwoma braćmi. Zwróciła się do Duncana.
— Nie wyrządził mi krzywdy — powiedziała. — Twój brat wyjaśnił mi jedynie, co
macie zamiar ze mną zrobić. To wszystko.
Duncan dostrzegł ból w jej oczach. Zanim zdążył o to zapytać, odwróciła się od niego
i wzięła swoją torbę.
— Czas jechać — powiedziała.
Usiłowała wyminąć Gilarda i skierować się w stronę obozu. Duncan zobaczył, jak
jego brat pospiesznie ustępuje jej z drogi.
— Ona chce sprawić, żebym uwierzył, że jest niewinna — oświadczył młodszy brat z
zatroskaną miną.
— Powiedziała ci to? — zapytał Duncan.
- Nie, nie powiedziała - przyznał Gilard wzruszając ramionami. — Ona wcale się nie
broni, Duncanie, ale zachowuje się tak cholernie niewinnie. Do licha, nie rozumiem
tego. Bardzo się dziwiła, że troszczymy się o naszą siostrę. Myślę, że jej reakcja była
prawdziwa. Dlatego zapytała, czy cenimy naszą Adelę.
- A kiedy jej odpowiedziałeś...
— Wydała się jeszcze bardziej zmieszana. Nie rozumiem jej — wymamrotał Gilard.
— Im szybciej zrealizujemy nasz plan, tym lepiej. Lady Madelyne jest całkiem inna,
niż się spodziewałem.
— Ona jest uosobieniem sprzeczności — oświadczył Duncan. — Bóg mi świadkiem,
że sama nie rozumie, jaką przedstawia wartość. — Westchnął cicho. — Jedźmy, robi
się późno. Jeśli się pospieszymy, będziemy w domu przed zmrokiem.
Gilard skinął głową w odpowiedzi i poszedł za bratem.
W drodze powrotnej do obozu Madelyne postanowiła, że nigdzie nie jedzie. Stanęła
na środku polany i szczelnie otuliła się płaszczem. Gdy Ansel wziął od niej torbę, nie
oponowała. Nie martwiła się, że jej bagaż pojedzie z Duncanem. Bogiem a prawdą,
już o nic się nie troszczyła. Chciała tylko zostać sama.
Duncan podszedł do giermka, żeby pomógł mu włożyć zbroję. Skinął na Madelyne,
by dosiadła ogiera., i kontynuował swe zajęcie. Nagle przerwał i wolno odwrócił się.
Spojrzał na Madelyne. W pierwszej chwili nie wierzył własnym oczom.
Znowu mówiła mu nie. Duncan byt tak zdumiony tą odmową, że początkowo nie
zareagował. Madelyne potrząsnęła głową po raz trzeci, po czym nagle odwróciła się
do niego plecami i ruszyła w stronę lasu.
— Madelyne!
Zatrzymał ją krzyk Duncana. Odruchowo odwróciła się do niego, modląc się o
odwagę do stawienia mu czoła.
Wsiadaj na mojego konia! Natychmiast!
Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie w całkowitym milczeniu. Nagle
Madelyne zdała sobie sprawę, że wszyscy porzucili swe zajęcia i obserwują ich.
Sposób, w jaki Duncan na nią patrzył, wiele jej powiedział.
Madelyne uniosła spódnice i stanęła na wprost Duncana. Żołnierze mogą sobie
patrzeć, ale jeżeli będzie mówiła cicho, nie usłyszą, co powie ich dowódcy.
— Nie pojadę z tobą, Duncanie. Gdybyś nie był tak uparty, zrozumiałbyś, że
Louddon nie podąży za mną. Tracisz tylko czas. Zostaw mnie tutaj.
— Myślisz, że przeżyjesz w tej głuszy? — zapytał Duncan również szeptem. — Nie
przetrwałabyś nawet godziny.
— Przeżyłam gorsze sytuacje, milordzie — odparła Madelyne, prostując plecy. —
Podjęłam już decyzję, baronie. Nie jadę z tobą.
— Madelyne. gdyby jakiś mężczyzna sprzeciwił się moim rozkazom w taki sposób,
jak ty to zrobiłaś, me pożyłby na tyle długo, by się tym przechwalać. Kiedy wydaję
rozkazy, oczekuję, że zostaną wykonane. Jeśli ośmielisz się jeszcze potrząsać tak
przecząco głową, tak cię uderzę, że padniesz na ziemię.
Ze strony Duncana był to obrzydliwy blef i pożałował go, zanim wypowiedział ostatnie
słowo. Trzymał Madelyne za ramię, wiedząc, że sprawia jej ból. Skrzywiła się
odruchowo. Chciał ruszyć jak najszybciej. Oczekiwał, że pobiegnie za nim, by
dotrzymać mu kroku.
Madelyne nie poruszyła się. Patrzyła na niego stanowczo.
— Jestem przyzwyczajona do bicia i powalania mnie na Ziemię — powiedziała cicho.
— Pokaż więc, co potrafisz. A kiedy się pozbieram i stanę na nogi, możesz znowu
mnie uderzyć, jeżeli sobie tego życzysz.
Jej słowa wprawiły go w zakłopotanie. Wiedział, że mówi prawdę. Zmarszczył brwi,
rozwścieczony, że ktoś ośmielił się traktować ją tak źle. W głębi serca wiedział, że to
Louddon jest tym, który zasłużył sobie na karę.
— Dlaczego twój brat miałby...
— Nieważne — przerwała mu, nim skończył pytać. Było jej przykro i nie powiedziała
nic więcej. Nie chciała ani współczucia, ani litości. Pragnęła jedynie, żeby zostawiono
ją samą.
— Wsiadaj na konia, Madelyne — zażądał Duncan.
Zebrana z wysiłkiem odwaga opuściła ją. kiedy zobaczyła drgnięcie mięśni na
policzku Duncana. Miał zaciśniętą szczękę.
Duncan głośno sapnął. Był wyraźnie zdenerwowany. Odwrócił Madelyne twarzą do
konia i łagodnie pchnął w jego kierunku
— Dałaś mi następny powód do zabicia Louddona — powiedział cicho.
Odwróciła się wolno, by poprosić go o wyjaśnienie, ale wyraz jego oczu ostrzegł ją,
że jego cierpliwość jest już na wyczerpaniu. Przyjęła do wiadomości fakt, że straciła
przewagę. Duncan był zdecydowany zabrać ją ze sobą bez względu na to, co powie
czy zrobi.
Pozwoliła sobie na przeciągłe, żałosne westchnienie i ruszyła w stronę konia.
Większość żołnierzy nie powróciła jeszcze do swoich zajęć. Obserwowali Madelyne.
Starała się zachować godną postawę, serce jednak biło jej jak oszalałe. Chociaż
strach przed gwałtownością Duncana zakłócił spokój jej umysłu, miała teraz większe
zmartwienie. Chodziło o tego potwora należącego do Duncana. Co innego być
podniesioną i wrzuconą na tę wielką bestię, a co innego dosiąść jej bez żadnej
pomocy.
— Co za tchórz ze mnie — powiedziała cicho. Naśladowała ojca Bertona, który
często mówił do siebie. Przypomniała sobie, jak kiedyś powiedział, że nikogo
bardziej nie interesuje to, co ma do powiedzenia, niż jego samego. Uśmiechnęła się
do tych wspomnień. — Ojcze, gdybyś mnie teraz zobaczył, wstydziłbyś się za mnie.
Mam dosiąść demona i z pewnością się skompromituję.
Ironia tej kłopotliwej sytuacji przeważyła w końcu nad strachem. Dlaczego mam
martwić się kompromitacją? Przecież koń Duncana może stratować mnie na śmierć.
Czy po śmierci będę się martwiła, że uznali mnie za tchórza?
Te rozmyślania pozwoliły jej pokonać strach. Madelyne uspokoiła się trochę I nagle
zauważyła. że ogier Duncana pilnie ją obserwuje. Widząc, jak zwierzę uderza
przednimi kopytami w ziemię, Madelyne doszła do wniosku, że rumakowi nie
spodobało się to, co zobaczył. Parsknął na nią.
Pomyślała, że ten głupi koń ma taki sam okropny charakter jak jego pan.
Zebrała całą odwagę i podeszła z boku do ogiera. Nie spodobało mu się to i
spróbował wierzgnąć zadem. Madelyne wyciągnęła rękę, żeby uchwycić się siodła,
ale koń zarżał tak przejmująco, że odskoczyła. Madelyne tak się rozgniewała, że aż
oparła ręce na biodrach i zwróciła się do zwierzęcia.
— Jesteś większy ode mnie, ale z pewnością nie dorównujesz mi inteligencją.
Z zadowoleniem stwierdziła. że koń patrzy na nią. Wiedziała, że być może nie
zrozumiał jej, ale czuła się już lepiej, choćby dlatego, że zwróciła na siebie jego
uwagę. Uśmiechała się do bestii, kiedy ostrożnie zachodziła go od przodu.
Gdy znalazła się przed zwierzęciem, ściągnęła wodze, zmuszając konia do
pochylenia głowy. Potem zaczęła przemawiać do niego cichym, łagodnym głosem,
wyjaśniając mu, co czuje.
— Nigdy nie uczyłam się jeździć konno, dlatego tak bardzo się ciebie boję. Jesteś
taki silny, możesz mnie stratować. Nie słyszałam, żeby twój pan wołał cię po imieniu,
ale gdybyś należał do mnie, nazwałabym cię Silenus. To imię jednego z moich
ulubionych bogów ze starych legend. Silenus był jednym z potężnych duchów natury.
Był dziki i nieujarzmiony. i bardzo go przypominasz. Tak, Silenus to imię, które do
ciebie pasuje. — Kiedy skończyła ten monolog, popuściła wodze. — Twój pan
rozkazał, żebym cię dosiadła, Silenusie. Proszę, stój spokojnie. Nadal bardzo się
ciebie boję.
Duncan skończył się ubierać. Stał teraz pośrodku polany, z rosnącym zdumieniem
obserwując, jak Madelyne rozmawia z jego koniem. Nie słyszał, co mówi. Boże,
próbowała wskoczyć na siodło z niewłaściwej strony. Już chciał krzyknąć
ostrzegawczo, pewien, że koń stanie dęba, ale słowa uwięzły mu w gardle. Madelyne
siedziała już w siodle na grzbiecie wielkiego konia. Wszystko to było zrobione
niewłaściwie i z pewnością było dziwne. Duncan westchnął. Zrozumiał, dlaczego
Madelyne trzymała się go tak kurczowo podczas wspólnej jazdy. Bala się jego konia.
Zastanawiał się, czy ten śmieszny strach wzbudza w niej tylko jego ogier, czy
wszystkie konie.
Narowisty ogier nie poruszył żadnym mięśniem, żeby nie przeszkodzić Madelyne w
niezręcznym wdrapywaniu się na siodło. Do licha, zachwiała się, powiedziała coś
jeszcze do zwierzaka i już była w siodle.
— Widziałeś to samo co ja? — usłyszał za plecami pytanie Gilarda.
Duncan skinął głową, ale się nie odwrócił. Nie odrywał oczu od Madelyne ż tylko
kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu.
— Jak myślisz, kto uczył ją jeździć konno? — zapytał Gilard z rozbawieniem
potrząsając głową. — Widzę, że nie ma najmniejszych umiejętności jeździeckich.
— Nikt jej nie uczył — skomentował Duncan. — To widać gołym okiem, Gilardzie.
Dziwne, ale mój koń zdaje się nie zważać na braki w edukacji Madelyne. —
Potrząsnął głową i podszedł do niej.
Młody Ansel zbliżył się do Madelyne z przeciwnej strony. Na piegowatej twarzy
widniał kpiący uśmieszek. Zaczął pouczać Madelyne.
— Konia należy dosiadać z lewej strony — powiedział autorytatywnie. Złapał ją za
rękę w zamiarze ściągnięcia jej na ziemię, żeby spróbowała wsiąść na konia
prawidłowo. Ogier zaczął tańczyć pod Madelyne. Dokładnie w tej samej chwili pojawił
się Duncan. Ręka Ansela, a zaraz potem on sam, znalazła się w powietrzu.
— Nigdy więcej nie waż się jej dotykać! — Ryk Duncana wbił Anseła w ziemię.
Giermek szybko się poderwał.
Widocznie nie odniósł żadnej szkody, bo wymruczał przeprosiny.
Biedny młodzieniec wyglądał na tak przerażonego niezadowoleniem swego pana, że
Madelyne postanowiła wystąpić w jego obronie.
— Twój wasal okazał mi troskę i chciał mnie nauczyć — stwierdziła. — Chciał mi
pomóc w zejściu na ziemię, ponieważ w głupim pośpiechu zapomniałam, z której
strony dosiada się konia.
Ansel rzucił w jej stronę spojrzenie pełne wdzięczności, po czym skłonił się swemu
panu.
Duncan skinął głową, usatysfakcjonowany tym wyjaśnieniem.
Kiedy Madelyne dostrzegła, że Duncan zamierza dosiąść Silenusa, zacisnęła
powieki, oczekując, że zaraz znajdzie się na ziemi. Duncan dostrzegł to, zanim
zdążyła odwrócić od niego twarz. Potrząsnął głową. Nie rozumiał, co się z nią dzieje.
Kiedy znalazł się w siodle, jednym zwinnym ruchem posadził ją sobie na kolanie.
Madelyne została otulona grubym płaszczem i przyciśnięta do jego piersi.
— Nie jesteś lepszy od Louddona — powiedziała do siebie szeptem. — Nie
zauważyłam, byś tracił czas na pogrzebanie swoich poległych, zanim opuściłeś
zamek mojego brata. Jedno wszakże zauważyłam. Jesteś równie jak on porywczy.
Zabijałeś bez okazania choćby cienia żalu.
Duncan musiał przywołać całą wewnętrzną dyscyplinę, żeby się opanować. Miał
ochotę potrząsnąć nią i nalać jej trochę oleju do głowy.
— Madelyne, nie pogrzebaliśmy naszych zmarłych, ponieważ nikt z moich ludzi nie
zginął.
Madelyne była zdumiona jego odpowiedzią. Ośmieliła się popatrzeć mu w oczy.
— Duncanie, widziałam porozrzucane wszędzie ciała.
— To byli żołnierze Louddona, nie moi.
— Czy oczekujesz, że uwierzę, iż twoi żołnierze byli tak doskonali, że...
— Oczekuję, że przestaniesz podgrzewać mój gniew, Madelyne — odparł Duncan.
Wiedziała, że mówi to, co myśli. Po chwili ponownie zarzucił jej płaszcz na głowę.
To przerażający mężczyzna, pomyślała. Z całą pewnością nie ma serca. Zabijał tak
beznamiętnie, jakby był pozbawiony ludzkich uczuć.
Prawdę mówiąc. Madelyne nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, że odbiera życie
innej osobie. Wiodąc bezpieczne życie u boku ojca Bertona i jego dwóch towarzyszy,
nie była przygotowana na spotkanie z takimi typami jak Louddon czy Duncan.
Nauczono ją, że humanitaryzm jest celem nadrzędnym. Wobec brata przyjęła
potulną postawę, skrywającą jednak burzę emocji. Modliła się, by jej dusza nie była
tak czarna, jak dusza Louddona. Mieli wspólnego ojca. Madelyne chciała wierzyć, że
odziedziczyła dobroć po matce i żadnych złych cech po ojcu. Czy oszukiwała się tą
złudną nadzieją?
Wkrótce zbyt była zmęczona, żeby dalej się martwić. Dzisiejsza podróż okazała się
najbardziej męcząca. Nerwy miała napięte do granic wytrzymałości. Usłyszała, jak
jeden z żołnierzy mówi, że już niedaleko do domu. Wiedziała więc, że kres podróży
jest w zasięgu wzroku, ale dłużyła się jej każda minuta.
Trudny, górzysty teren zmusił ich do zwolnienia tempa. Duncan nie mógł już pędzić
galopem na łeb na szyję. Kilka razy Madelyne była pewna, że wielki ogier się
potknie. Większą część tego dnia spędziła więc z zamkniętymi oczami, w ramionach
Duncana. Bała się aż do bólu, że za którymś razem wpadną do jednej z tych
najeżonych skałami przepaści. Silenus chyba lubił podchodzić jak najbliżej krawędzi.
Jeden z żołnierzy krzyknął, że oto dotarli wreszcie do majątku Wextonów.
Zwielokrotnione echem okrzyki odbijały się od okolicznych gór. Madelyne westchnęła
z ulgą. Oparła się o Duncana i poczuła, jak opuszcza ją napięcie. Była zbyt
zmęczona, żeby martwić się tym, co czeka ją w jego domu. Wystarczającą ulgą
będzie to, że wreszcie zsunie się z grzbietu Silenusa.
Zrobiło się jeszcze zimniej. Madelyne niecierpliwiła się coraz bardziej, w miarę jak
przejazd przez ziemie Wextonów przeciągał się w długie godziny, a nadal nigdzie me
było widać zamku Duncana.
Światło dnia zaczęło ustępować zmierzchowi, kiedy Duncan zarządził popas. To
Gilard nalegał na postój. Z ostrej wymiany słów Madelyne mogła wywnioskować, że
nie było to po myśli Duncana. Zauważyła również, że Gilard nie poczuł się wcale
obrażony twardymi słowami brata.
— Jesteś słabszy od naszej branki? — zapytał Duncan Gilarda, kiedy ten nalegał na
kilka chwil wypoczynku.
— Straciłem czucie w nogach — odparł Gilard wzruszając ramionami.
— Lady Madelyne się nie skarży — stwierdził Duncan, unosząc rękę, by zatrzymać
ludzi.
— Twój jeniec jest za bardzo wystraszony, żeby coś powiedzieć - odparował Gilard. -
Chowa się pod twoim płaszczem i wypłakuje na piersi.
— Sądzę, że nie — odparł Duncan. Szarpnął płaszcz, żeby odsłonić przed Gilardem
twarz Madelyne. — Widzisz jakieś łzy, Gilardzie? — zapytał z rozbawieniem w głosie.
Gilard potrząsnął głową. Duncan usiłował wprawić go w zakłopotanie przed tą
piekielną kobietą, którą trzymał w ramionach. Nie dał się jednak nabrać na ten
podstęp i nawet zachichotał. Rozprostowanie nóg i łyk piwa były teraz jego
największym pragnieniem. To ono powodowało, że w tej chwili bliski był wybuchu.
— Twoja branka może być zbyt prymitywna, by odczuwać strach - powiedział i
uśmiechnął się krzywo.
Duncana me rozbawiła ta uwaga. Odprawił Gilarda tak wściekłym ruchem, że brat
puścił się biegiem. Sam dopiero po chwili zsiadł z konia. Patrzył za Gilardem, dopóki
nie zniknął w lesie. Potem zajął się Madelyne. Wyciągnęła ręce i oparła je na jego
szerokich ramionach. Spróbowała się nawet uśmiechnąć.
Duncan me odwzajemnił tego uśmiechu. Wpatrywał się w nią intensywnie, nim
postawił ją na ziemi. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Kiedy ich oczy znalazły
się na tym samym poziomie, tuż przed sobą, puścił ją.
Madelyne z jękiem, którego me potrafiła powstrzymać, rozprostowała nogi. Każdy
mięsień pleców krzyczał z bólu.
Doszła do wniosku, że przy Duncanie wyszły na jaw najgorsze cechy jej charakteru.
Jak inaczej wytłumaczyć nagłą, niemożliwą do opanowania chęć krzyczenia na
niego? Tak, to właśnie on spowodował ujawnienie ciemnej strony jej natury. Nigdy
wcześniej na nikogo nie krzyczała. Była łagodną, delikatną kobietą o słodkim, nawet
potulnym charakterze. Ojciec Berton często jej to mówił.
Nie pozwoli, żeby się to powtórzyło. Duncanowi me uda się więcej sprowokować jej
do utraty kontroli nad sobą, nawet jeśli będzie wyśmiewał się z jej zmartwień i bólu.
Popatrzyła mu prosto w oczy, tym razem nie umykając spojrzeniem. Wpatrywał się w
mą tak przenikliwie, jakby chciał znaleźć odpowiedź na jakąś nie rozwiązaną
zagadkę, która nie dawała mu spokoju.
Potem wolno opuścił wzrok na jej usta, a ona ze zdumieniem zrobiła to samo.
Zaczerwieniła się, nie wiedząc dlaczego.
— Gilard jest w błędzie. Nie jestem prostaczką.
Krzywy uśmieszek, niech licho porwie tę jego czarną duszę, jeszcze się pogłębił.
— Możesz teraz odejść I zostawić mnie. — Spróbowała obrzucić go wyniosłym
spojrzeniem.
— Przewrócisz się, jeśli to zrobię — stwierdził.
— Czy sprawi ci to przyjemność? — zapytała, starając się przemawiać miękkim
szeptem.
Duncan wzruszył ramionami i odszedł.
Tak, mimo wszystko był to okropny człowiek. Wiedział dokładnie, co się stanie.
Madelyne upadłaby na wznak, gdyby nie zdążył chwycić jej za ramię. Nogi
najwyraźniej zapomniały. jakie jest ich zadanie.
— Nie jestem przyzwyczajona do tak długiej jazdy.
Pomyślał, że wcale nie jest przyzwyczajona dojazdy. Bez wątpienia lady Madelyne
była najbardziej zdumiewającą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał. Kiedy szła, robiła
to z wielką gracją, ale potrafiła być także niewiarygodnie niezdarna. Tyle razy
uderzyła głową w jego podbródek że na czubku głowy musiała mieć wiele guzów.
Madelyne nie miała pojęcia, o czym myśli Duncan, ale uśmiechał się do niej i to ją
denerwowało. W końcu udało się jej stanąć na nogach bez jego pomocy. Odwróciła
się do niego plecami i poszła w stronę lasu, żeby poszukać odosobnionego miejsca.
Wiedziała, że porusza się jak stara kobieta, i marzyła o tym, żeby Duncan jej nie
obserwował.
Kiedy wróciła z zarośli, ominęła mężczyzn, którzy chętnie pomogliby jej pozbyć się
bólu i odrętwienia w nogach, zanim zmuszona będzie ponownie dosiąść Silenusa.
Przystanęła dopiero w odległym zakątku małej polanki i spojrzała w dół na dolinę,
skąd właśnie przybyli.
Duncan nie pokazywał po sobie, że zależy mu na pośpiechu. Madelyne nie
rozumiała tego, ponieważ pamiętała, jaki był rozgniewany, kiedy Gilard domagał się
postoju. Teraz jednak zachowywał się tak, jakby mieli do dyspozycji nieograniczony
czas. Potrząsnęła głową. Duncan Wexton był najbardziej zagadkowym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek spotkała.
Madelyne była wdzięczna za ten postój. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby wyrzucić
z myśli wszelkie zmartwienia, kilku cennych minut, by opanować emocje.
Dzień się kończył, słońce chyliło się już ku zachodowi. Niebo rozjaśniało
pomarańczowe, oślepiające światło, a czerwone promienie ukośnie padały na
ziemię. Madelyne miała wrażenie, że znaleźli się w jakimś odległym zakątku świata.
Takie piękno kryło się w surowości krajobrazu nadchodzącej zimy. Każda pora roku
miała własne skarby. Madelyne usiłowała zignorować dobiegający zza pleców hałas i
skoncentrować się na pięknie rozciągającym się przed jej oczami, kiedy nagle jej
uwagę przykuło światło, które pojawiło się wśród drzew.
Sekundę później zniknęło. Zaciekawiona, przesunęła się w prawo, aż znowu
dostrzegła to światło. Dziwne, ale błysk pojawił się z innej strony, o wiele niżej w
dolinie.
Nagle światła się rozmnożyły, jakby w jednej chwili zapalono setki świec. Mrugały,
podskakiwały, drgały.
Odległość była duża. ale słońce rzucało błyski coraz bliżej. Zupełnie jakby był to
ogień... albo metal.
Nagle zrozumiała. Tylko mężczyźni noszący zbroje mogli wywołać takie odbicia
słońca.
I były ich setki.
Rozdział 5
Dobry Boże, zbliżał się atak. Madelyne była zbyt przerażona, żeby się poruszyć.
Drżała ze strachu. Bardzo ją to zdenerwowało. Tak szybko utraciła panowanie nad
sobą.
Wyprostowała plecy starając się myśleć logicznie i wzięła głęboki uspokajający
oddech. A teraz, powiedziała do siebie, mogę zdecydować, co mam robić.
Żałowała, że nie jest odważna. Ręce zaczęły jej drżeć i przyłapała się na tym, że
przytrzymuje płaszcz z taką siłą, aż drętwieją jej palce.
Prosiła Boga o pomoc.
Z całą pewnością ma miała obowiązku ostrzec Duncana przed zbliżającym się
zagrożeniem. Musi zachować milczenie, a kiedy rozpocznie się bitwa, będzie mogła
zająć się własną ucieczką.
Szybko odrzuciła tę możliwość, uświadamiając sobie, że za chwilę dojdzie do
dalszego zabijania. Jeśli powie Duncanowi, możliwe, że szybko stąd odjadą. Gdyby
natychmiast ruszyli, będą mieć istotną przewagę i może me dojdzie do bitwy. Czyż
uratowanie ludzi od śmierci me jest ważniejsze niż planowanie ucieczki?
Madelyne podjęła decyzję. Uniosła brzeg sukni na poszukiwanie tego, który ją
porwał. Pomyślała. że to ironia losu, by właśnie ona ostrzegła go przed zbliżającym
się atakiem.
Duncan stał otoczony żołnierzami. Gilard był obok niego. Madelyne okrążyła
mężczyzn i zatrzymała się za plecami Duncana.
— Baronie, muszę zamienić z tobą słowo — rzuciła. Głos jej drżał z napięcia i był
bardzo cichy. Z pewnością dlatego Duncan nie zwrócił uwagi na jej wezwanie. Po
prostu jej nie usłyszał.
— Muszę z tobą porozmawiać — powtórzyła o wiele głośniej. Po czym ośmieliła się
dotknąć jego pleców.
Duncan nadal ją ignorował. Dotknęła go dużo mocniej.
Podniósł głos i nadal przemawiał do swoich ludzi, mówiąc o sprawach, które były
niczym w porównaniu z tym, co chciała mu powiedzieć.
Boże, ależ on jest uparty. Madelyne zacisnęła ręce, coraz bardziej zdenerwowana
upływem czasu, przerażona, że żołnierze, podchodzący z doliny, już wkrótce tu
będą.
Zdenerwowanie stało się nie do zniesienia. Opanowała ją wściekłość. Zebrała
wszystkie siły i kopnęła go. Celowała pod prawe kolano i udało jej się to znakomicie.
Zrozumiała głupotę tego nierozważnego czynu, kiedy ból przeszył jej nogę. Chyba
złamała wszystkie palce stopy. Jedynym zadośćuczynieniem za potworny ból był
fakt, że wreszcie zwróciła na siebie uwagę Duncana. I to nad wyraz szybko. Odwrócił
się do niej błyskawicznie, niczym wilk szykujący się do zadania ciosu.
Był jednak bardziej zdumiony niż rozwścieczony. Zaciśnięte w pięści dłonie oparł na
biodrach. Madelyne nie mogła się poruszyć, patrzyła tylko. Krzywiąc się z bólu
stwierdziła, że taką samą trudność sprawiła jej patrzenie mu w oczy. Zamiast tego
wbiła wzrok w Gilarda i to złagodziło jej zmieszanie, ponieważ brat Duncana miał
dziwnie rozbawiony wyraz twarzy.
— Chciałabym zamienić z tobą słowo na osobności
— oświadczyła, kiedy wreszcie zdobyła się na to, by spojrzeć w twarz Duncana.
Zdumiała go nuta niepokoju, jaką usłyszał w jej głosie. Skinął głową, wziął ją pod
ramię i pociągnął do odległego krańca obozowiska.
Potknęła się dwa razy. Duncan westchnął przeciągle i Madelyne wiedziała, że to z jej
powodu.
Nie dbała już o to, że robił wszystko, by czuła się zupełnie nieważna. Z pewnością
zmieni zdanie o jej interwencji, kiedy mu wszystko wyjaśni. Możliwe, że to doceni,
chociaż w głębi serca wątpiła czy jest zdolny do takich uczuć.
Najważniejsze by zapobiec zabijaniu. Myśl o tym dala jej odwagę patrzenia mu
prosto w oczy.
— Z doliny nadjeżdżają ludzie — oświadczyła.
Spodziewała się natychmiastowej reakcji na swe słowa. Jednakże Duncan tylko na
nią patrzył. Nie zareagował słowem ani gestem.
— Żołnierze wspinają się na te wzgórza — zmuszona była powtórzyć. — Widziałam,
jak słońce odbija się od ich zbroi I broni. Czy nie uważasz, że powinieneś coś z tym
zrobić?
Czy czekanie na reakcję może trwać całą wieczność? Madelyne zastanawiała się
nad tym czekając, aż Duncan coś powie.
Patrzył na mą w sposób, który wprawiał ją w zakłopotanie. Na jego twarzy malował
się zagadkowy wyraz. Pomyślała, że znowu widzi przejaw cynizmu, który zawsze krył
się w jego przenikliwych szarych oczach. Domyśliła się, że Duncan usiłuje odgadnąć,
czy mówi prawdę.
— Nigdy nie skłamałam. Ani razu w życiu, baronie. Jeżeli pójdziesz za mną, pokażę
ci, że mówię prawdę.
Duncan patrzył na tę kobietę stojącą przed nim tak dumnie. Wielkie niebieskie oczy
patrzyły na niego z ufnością. Kasztanowe loki okalały policzki. Na nosku miała jakąś
ciemną smugę, która przyciągnęła jego uwagę.
— Dlaczego dajesz mi to ostrzeżenie? — zapytał.
— Dlaczego? Dlatego, byśmy stąd odjechali — odparła. Zmarszczyła brwi słysząc to
jego dziwne pytanie. — Nie chcę więcej zabijania.
Duncan skinął głową, zadowolony z jej odpowiedzi. Wezwał Gilarda. Młodszy brat
podbiegł do nich, usiłując dosłyszeć, o czym mówią.
— Lady Madelyne odkryła właśnie, że jadą za nami - powiedział Duncan.
Gilard okazał zdumienie. Nie wiedział, że są tropieni. Odwrócił się do Madelyne.
- Jadą za nami? Od kiedy o tym wiesz, Duncanie?
— Od południa — odparł Duncan, wzruszając ramionami.
— Czy to banici? — zapytał Gilard. Powiedział to dość spokojnie, usiłując
naśladować nonszalancki styl brata. Wrzało w nim, gdy pomyślał, że brat nie
wspomniał o tym przez całe popołudnie. Poza tym nie posiadał się ze zdumienia, że
Madelyne ich ostrzegła.
— To nie banici, Gilardzie.
Minęła dłuższa chwila, zanim na twarzy Gilarda pojawiło się zrozumienie.
— Czy to szczur ściga wilka? — zapytał.
— Dałby Bóg, żeby tym razem on prowadził swych ludzi — odparł Duncan.
Gilard uśmiechnął się.
— Zamierzałem spotkać ich bliżej domu, przy Creek Crossing — powiedział Duncan
— ale te góry dają nam taką sarną przewagę. Jesteśmy od nich wyżej. Każ ludziom
przygotować się do walki.
Gilard odwrócił się i pobiegł w kierunku polany, wykrzykując rozkaz dosiadania koni.
Madelyne była zbyt przestraszona, żeby coś powiedzieć. Kiedy dobiegł ją krzyk
Gilarda, wiedziała, że jej plan zapobieżenia bitwie nie powiódł się. Nie wiedziała
jednak, co spowodowało zmianę planów braci. Mówili półsłówkami rozmawiali o
szczurach i wilkach. Nie miało to żadnego sensu.
— Miałam rację — wybuchnęła Madelyne. — Wcale nie różnisz się od Louddona,
prawda?
Duncan udał, że tego nie słyszy.
— Wsiadaj na mojego konia, Madelyne. Razem wyjedziemy na spotkanie twojego
brata.
Madelyne była tak poirytowana, że nie mogła nic odpowiedzieć. Wyrzucała sobie, że
mogła przewidzieć, iż Duncan nigdy nie zrezygnuje z okazji do walki. Czy nie
powinna była tego zrozumieć, kiedy próbowała uprosić go, by opuścił ziemie
Louddona?
Zanim w pełni pojęła, co robi, już siedziała w siodle Silenusa. Nie zdążyła sobie
przypomnieć, z której strony dosiada się konia. Opanowana gniewem zapomniała o
strachu.
Duncan okrążył konia, złapał za wodze i skierował go w stronę drogi.
Madelyne pochyliła się mocno i złapała siodło tak kurczowo, jakby od tego zależało
jej życie. Nie mogła dosięgnąć strzemion. Byty dla niej za długie. Podskakiwała więc
w siodle przy każdym kroku zwierzęcia. Wiedziała, że brak treningu sprawia, iż
wygląda żałośnie, i wdzięczna była Duncanowi, że na nią nie patrzy.
— Jak nazywasz swojego konia? — zapytała.
— Koń — odkrzyknął Duncan zza jej pleców. — To zwierzę jest koniem i tak się
nazywa.
— Tak podejrzewałam. Jesteś zimny i bez serca, nawet nie przyszło ci do głowy,
żeby nadać jakieś imię wiernemu zwierzęciu. Nadałam mu imię Silenus. Co o tym
sądzisz?
Duncan nie odpowiedział. Z całą pewnością zirytowałoby go, że Madelyne miała
czelność nadać imię jego ogierowi, ale jego myśli krążyły już przy czekającej go
bitwie i nie zaprzątał sobie głowy tak mało znaczącymi drobiazgami.
Madelyne uśmiechnęła się do siebie, zadowolona, że udało się jej zrobić mu na
złość. Nagle zbliżył się do nich Ansel z koniem, nakrapianym siwkiem, który wydawał
się łagodniejszy od Silenusa. Duncan odwrócił się, rzucił wodze Madelyne i przesiadł
się na siwka.
Uśmiech zamarł na twarzy Madelyne. Złapała wodze i zamarła. Zrozumiała, że
Duncan pozostawia jej kierowanie tym zwierzęciem. Ogier musiał wyczuć jej nastrój,
ponieważ natychmiast zaczął pod mą tańczyć. Ciężkie kopyta z taką siłą uderzały o
ziemię, że spodziewała się natychmiastowego upadku. Żałowała, że próbowała
udawać, iż posiada jakieś umiejętności jeździeckie.
Gilard zbliżył się do Madeiyne z drugiej strony na gniadym wierzchowcu. Zmusił
konia, by podjechał blisko ogiera, skutecznie uniemożliwiając rumakowi nerwowe
skoki w bok.
— Jeszcze są dość daleko — powiedział do brata ponad głową Madelyne. —
Poczekamy na nich, bracie?
— Nie — odparł Duncan. — Wyjedziemy im naprzeciw.
Żołnierze ustawili się w szeregu za drzewami, czyniąc przy tym straszliwy hałas.
Madelyne pomyślała, że Duncan czeka z daniem sygnału, aż się uspokoją.
— Zaczekam na ciebie tutaj — oświadczyła. W jej głosie brzmiało takie
zdecydowanie, że Duncan odwrócił się do niej. Potem potrząsnął głową i spojrzał w
dół na dolinę.
— Zamierzam tu zostać — oznajmiła.
— Nie zostaniesz. — Wypowiadając te szorstkie słowa, nie zaszczycił jej nawet
spojrzeniem.
— Możesz przywiązać mnie do drzewa — zaproponowała.
— Lady Madelyne, nie możesz odmówić Louddonowi widoku swojej ślicznej twarzy,
prawda? — zapytał Gilard z uśmieszkiem.
— Obiecałem, że będzie to ostatnia rzecz, jaką zobaczy przed śmiercią — dodał jego
brat.
— Obydwaj cieszycie się na tę bitwę, prawda? — zapytała Madelyne. Była tak
wystraszona że drżał jej głos.
— To prawda, że cieszę się z tej bitwy — odparł Gilard wzruszając ramionami.
— Myślę, że jesteś tak samo szalony jak twój brat, Gilardzie.
— Wiesz, że mamy wystarczający powód, by pragnąć śmierci twego brata —
oświadczył Gilard. Uśmiech powoli znikał z jego twarzy. — Dokładnie tak samo jak z
pewnością ty pragniesz naszej śmierci. — W jego głosie brzmiało wyraźne
szyderstwo.
Madelyne popatrzyła na Duncana, żeby sprawdzić jego reakcję na słowa brata, ale
baron nie zwracał żadnej uwagi na ich rozmowę. Odwróciła się więc do Gilarda.
— Rozumiem, dlaczego chcecie zabić Louddona, ale nie chcę, żebyście obaj zginęli
w tej konfrontacji — powiedziała. Dlaczego sądzisz, że mogę tego pragnąć?
— Starasz się zrobić ze mnie głupca, lady Madelyne?
— powiedział Gilard marszcząc brwi ze zdumienia. — Próbujesz mi powiedzieć, że
nie stoisz po stronie Louddona? Jest twoim bratem.
— Nie stoję po niczyjej stronie — zaprotestowała. — Nie chcę niczyjej śmierci.
— Och, teraz rozumiem twój plan — podjął Gilard. Prawie krzyczał. — Poczekasz,
żeby zobaczyć, kto zostanie zwycięzcą, i wówczas dokonasz wyboru. To bardzo
sprytne z twojej strony.
— Wierz, w co chcesz — odparła Madelyne. — Bardzo przypominasz swojego brata
— dodała potrząsając głową.
Kiedy Gilard uśmiechnął się do niej, zrozumiała, że jest zadowolony z tej uwagi.
— To nie była pochwała, Gilardzie. Wprost przeciwnie. Okazałeś się tak samo uparty
i bezlitosny jak Duncan. Myślę, że tak samo jak jemu sprawia ci przyjemność
zabijanie — dokończyła.
Kiedy to mówiła, gardło ścisnął jej strach. Obawiała się, że Gilard straci panowanie
nad sobą, ale nie potrafiła się powstrzymać.
— Czy możesz uczciwie spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że mnie nienawidzisz?
zapytał Gilard. Był tak wściekły, że na szyi pulsowała mu żyłka. Madelyne odniosła
wrażenie, że chce ją uderzyć.
— Naprawdę nie czuję do ciebie nienawiści — powiedziała.
— Przyznaję, że chciałabym, ale nie czuję, Gilardzie.
- A dlaczego nie? - zapytał.
— Ponieważ kochasz swoją siostrę.
Gilard już miał powiedzieć, że uważa ją za najbardziej naiwną kobietę, jaka
kiedykolwiek weszła mu w drogę, kiedy Dunctn popatrzył na niego znacząco.
Młodszy brat oddalił się od Madelyne i sięgnął po miecz.
Duncan dał w końcu sygnał. Madelyne tak się przestraszyła, że nawet zapomniała o
modlitwie.
Czy będzie to walka do ostatniej kropli krwi? Madelyne wiedziała już tyle o
charakterze Duncana, żeby martwić się o wynik.
Próbowała policzyć żołnierzy wspinających się na wzgórza, ale bezskutecznie.
Pokrywali stoki jak szarańcza.
Czy znowu siły Louddona przewyższają siły Duncana? To będzie masakra,
pomyślała, a wszystko dlatego, że Duncan musiał rzucić wyzwanie z honorem, a
Louddon nie. Taka prosta konkluzja, ale nie do przyjęcia dla takich ludzi jak baron. Z
pewnością zapomniał, że Louddon oszukał go twierdząc, iż uhonoruje czasowe
zawieszenie broni. Stosując ten prosty trik, pojmał Duncana.
Madelyne znała Louddona lepiej niż Duncana. Jej brat będzie walczył jak zwierzę,
jeżeli wywęszy możliwość zwycięstwa. Madelyne powiedziała sobie, że nie dba o to,
kto zwycięży. Jeżeli wszyscy się pozabijają, to trudno. To nie jej sprawa.
— Nie obchodzi mnie to — powtarzała te słowa tak długo, aż zamieniły się w
rozpaczliwe skandowanie.
Jednakże mimo wielokrotnego powtarzania te słowa wciąż nie brzmiały szczerze.
Rozdział 6
Baron Wexton nie dbał, oczywiście, o zapewnienie sobie przewagi przez element
zaskoczenia. Jego okrzyk bitewny odbił się echem po okolicy, aż pospadały ostatnie
liście z drzew. Rozległ się glos trąbki, przekazując dodatkową wiadomość żołnierzom
nadciągającym z doliny, a jakby i tego nie było dosyć, tętent kopyt koni zbiegających
po zboczach z pewnością zaalarmował Louddona i jego ludzi.
Podczas zjazdu w dół Madelyne znalazła się pomiędzy Duncanem a jego bratem.
Otaczali ich żołnierze z uniesionymi tarczami. Zarówno Duncan, jak i Gilard osłaniali
ją przed gałęziami, które mogły ją wysadzić z siodła. Do tego celu używali tarcz w
kształcie latawców.
Kiedy żołnierze dotarli do małej przełęczy powyżej miejsca wybranego przez
Duncana do konfrontacji, baron ściągnął wodze i wykrzyknął do konia, by się
zatrzymał. Ogier stanął w miejscu. Duncan wolną ręką zatkał Madelyne usta.
Przycisnął ją jeszcze mocniej, by popatrzyła na niego. Szare oczy patrzyły
wyzywająco.
— Nie masz prawa ruszyć się stąd!
Zaczął oddalać się od niej, ale Madelyne przytrzymała go za rękę.
— Jeśli zginiesz, będę cię opłakiwała — wyszeptała.
— Tak, pewnie byś płakała. — Nagle uśmiechnął się. Powiedział to tym swoim
aroganckim tonem, ale miękko.
Madelyne nie zdążyła odpowiedzieć. Duncan spiął konia ostrogami i pogalopował w
stronę bitwy, która już rozgorzała. Nagle Madelyne została sama nad stromym
zboczem, czekając, aż ostatni żołnierze Duncana miną ją w szalonym pędzie.
Hałas był ogłuszający. Metal uderzał o metal z rozdzierającym uszy dźwiękiem.
Okrzyki agonii zlewały się z okrzykami zwycięstwa. Madelyne me znajdowała się na
tyle blisko, żeby widzieć twarze walczących, ale przez cały czas nie spuszczała oczu
z Duncana. Jego siwek był wyraźnie widoczny. Patrzyła, jak Duncan z wprawą
wywija mieczem. Z całą pewnością chronili go bogowie. Otoczony wrogami zadawał
kolejne śmiertelne ciosy.
Madelyne na chwilę przymknęła oczy. Kiedy znowu popatrzyła na scenę bitwy, siwek
znikł. Rozpaczliwie przeszukała wzrokiem cały obszar próbując dostrzec gdzieś
Duncana i Gilarda, ale nigdzie ich nie widziała. Bitwa przesuwała się w jej kierunku.
Nie rozglądała się za bratem, wiedząc, że nigdy nie należy go szukać wśród
najbardziej zażarcie walczących. Louddon, w przeciwieństwie do Duncana, był
ostatnim, który sięgał po miecz. Za duże ryzyko. Za bardzo cenił własne życie,
podczas gdy Duncan wydawał się nie przywiązywać do niego wagi. Louddon
zostawiał walkę ludziom, którzy ślubowali mu lenną wierność. A kiedy szala przechyli
się na jego niekorzyść, będzie pierwszym. który ucieknie.
— To nie moja bitwa — krzyknęła ze wzgórza Madelyne.
Ściągnęła wodze, zdecydowana puścić się jak najszybszym galopem. Nie będzie na
to patrzeć ani minuty dłużej. Tak, zostawi ich wszystkich.
— Ruszaj, Silenusie, odjeżdżamy — powiedział spinając konia w sposób, jaki
podpatrzyła u Duncana. Ogier ani drgnął. Z determinacją szarpnęła wodze, chcąc
zmusić zwierzę do posłuszeństwa. Żołnierze szybko wspinali się na zbocze i nagle
pośpiech okazał się konieczny.
Duncan był wściekły. Poszukiwał Louddona, ale nie natrafił nawet na jego ślad.
Zwycięstwo nad wrogiem będzie bezwartościowe, jeżeli Louddon znowu ucieknie.
Duncan rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Madelyne i doznał szoku widząc, że jest
okrążona przez walczących. Zrozumiał nagle, że kiedy był tak bardzo pochłonięty
szukaniem Louddona, nie poświęcił ani jednej myśli sprawie bezpieczeństwa
Madelyne. Przyznał się w duszy do błędu, klnąc się za nieroztropność. Mógł przecież
zostawić kilku mężczyzn dla jej ochrony.
Rzucił tarczę na ziemię i gwizdnął przeraźliwie, pragnąc, żeby ten dźwięk dotarł do
ogiera. Serce biło mu tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. To naturalna
reakcja, powiedział sobie, ta nieopanowana potrzeba chronienia Madelyne. Była
jeńcem, odpowiadał więc za jej bezpieczeństwo. Tak, to dlatego pobiegł w jej stronę,
rycząc ostrzeżenie z mocą większą od okrzyków wojennych.
Ogier odpowiedział na jego sygnał i ruszył przed siebie. Teraz zwierzę pozwoliło się
prowadzić, ale Madelyne wypuściła wodze z rąk, kiedy koń tak nagle się zerwał.
Silenus przeskoczył dwóch żołnierzy dochodzących właśnie do szczytu, kopiąc ich w
głowy tylnymi kopytami. Wrzask żołnierzy odbił się echem po całej dolinie.
Madelyne szybko znalazła się w samym środku walk. Otoczyli ją mężczyźni na
koniach, piesi, wszyscy walczący o życie. Żołnierze zatarasowali ogierowi drogę.
Madelyne przywarła do szyi zwierzęcia i modliła się o szybki koniec.
Nagle dostrzegła Gilarda torującego sobie ku niej drogę. Był pieszo, w jednej ręce
trzymał zakrwawiony miecz, a w drugiej pogiętą tarczę, osłaniając się nią od lewej
strony. Prawą ręką zadawał ciosy.
Jeden z żołnierzy Louddona zamierzył się na Madelyne podniesionym mieczem. W
jego oczach widać było szaleństwo, jakby nie wiedział, co czyni.
Madelyne pojęła, że zamierza ją zabić. Przywoływała Duncana, zdając sobie jednak
sprawę, że jej bezpieczeństwo zależy teraz od niej samej. Nie było żadnej drogi
ucieczki, mogła tylko paść na ziemię, szybko więc zeskoczyła z konia. Miecz trafił w
cel, grzęznąc głęboko w udzie Madelyne. Krzyknęła z bólu, ale głos uwiązł jej w
gardle, kiedy padła na ziemię. Zabrakło jej powietrza.
Płaszcz uniósł się nad nią i opadł jej na plecy. Ogłuszona, w stanie szoku, Madelyne
skupiła całą uwagę na ułożeniu płaszcza. Wolno, z obsesyjną dokładnością
obciągała okrycie. W pierwszej chwili myślała, że umiera z powodu przeraźliwego
bólu w biodrze. Potem przyszło błogie odrętwienie całego uda i umysłu, dając
Madelyne nowe siły. Wstała, oszołomiona i nieprzytomna zaciągnęła płaszcz na
piersiach i obserwowała mężczyzn, którzy walczyli ze sobą.
Ogier Duncana trącił ją pomiędzy łopatki tak mocno, że omal nie upadła. Odzyskała
równowagę i oparła się o konia, czując wdzięczność, że nie uciekł, kiedy upadła na
ziemię. Zwierzę chroniło jej plecy przed ciosami.
Łzy ciekły jej po twarzy w odruchowej reakcji na zapach śmierci, którym przesiąkło
powietrze. Gilard coś do niej krzyczał, ale Madelyne nie mogła go zrozumieć.
Patrzyła tylko, jak się do niej zbliża. Znowu coś krzyczał, jego głos brzmiał donośniej,
ale słowa tonęły w szczęku metalu i rozdzierających jękach, więc nie mogła ich
wyłowić.
Patrzyła na rzeź i jej umysł buntował się przeciwko temu wszystkiemu. Starała się iść
w stronę Gilarda, wierząc, że tego właśnie po niej oczekiwał. Potknęła się kilka razy o
trupy żołnierzy leżące wokół. Myślała tylko o tym, by dotrzeć do Gilarda, jedynego
mężczyzny, którego rozpoznała na tym pobojowisku. W zakątkach umysłu tliła się
nadzieja, że zaprowadzi ją do Duncana. Tam będzie bezpieczna.
Znajdowała się zaledwie kilka kroków od niego, kiedy Gilard został zaatakowany od
tyłu. Odwrócił się do nowego przeciwnika, odsłaniając plecy. Madelyne widziała, jak
inny z ludzi Louddona wykorzystuje to i unosi wielki miecz, wymierzając go w
upragniony cel.
Próbowała krzyknąć ostrzegawczo, ale głos ją zawiódł i wydała z siebie tytko jęk.
Dobry Boże, była jedyną osobą znajdującą się na tyle blisko Gilarda, by mu pomóc.
Jedyną, która mogła coś zrobić. Madelyne nie wahała się. Wyszarpnęła
wyszczerbioną broń ze sztywnych palców trupa bez twarzy. Był to ciężki,
nieporęczny buzdygan najeżony kolcami, pokryty zaschniętą krwią.
Madelyne chwyciła broń w obje dłonie, walcząc z jej ciężarem. Przytrzymała
buzdygan za tępy koniec i na wpół niosąc, na wpół ciągnąc, pospieszyła Gilardowi na
pomoc. Znalazła się za jego plecami tak blisko, że niemal go dotykała. Potem
czekała, aż wróg ponowi atak.
Żołnierz nie przestraszył się, ponieważ Madelyne stanowiła niewielkie zagrożenie dla
jego uzbrojenia i siły. Jego twarz rozciągnęła się w drwiącym uśmiechu. Z groźnym
okrzykiem ruszył na mą. Jego długi, zakrzywiony miecz ciął powietrze grożąc
śmiercią.
Madelyne wyczekała do ostatniej chwili, po czym oderwała buławę od ziemi i
zatoczyła szeroki łuk. Przerażenie dodało jej sił. Zamierzała jedynie odeprzeć atak,
ale szpikulce buławy rozerwały kółka kolczugi napastnika i zagłębiły się w jego ciało.
Gilard skończył frontalną walkę i skoczył zwinnie, by przedrzeć się do Madelyne.
Omal me zbił jej z nóg. Odwrócił się w chwili, gdy Madelyne zabijała
nieprzyjacielskiego żołnierza. Patrzył, jak żołnierz pada na ziemię z zamarłym
w agonii krzykiem, z maczugą sterczącą mu z piersi. Gilard tak był zdumiony sceną,
której był świadkiem, że na moment stracił mowę.
Madelyne krzyknęła w udręce. Objęła się mocno rękami i pochyliła do przodu. Gilard
pomyślał, że zachowuje się tak, jakby to ona otrzymała cios. Podbiegł i łagodnie objął
ją ramieniem.
Madelyne była tak przerażona tym; co zrobiła, że nawet nie uświadomiła sobie
obecności Gilarda. Bitwa przestała dla niej istnieć.
Duncan również był świadkiem tej sceny. Jednym ruchem dosiadł konia i skierował
zwierzę w stronę Gilarda. Brat w porę usunął mu się z drogi. Duncan pochylił się i
złapał Madelyne. Podniósł ją mocnym ramieniem i posadził w siodle przed sobą.
Bóg okazał się miłosierny —jedna strona ciała przejęła cały impet tego ruchu, a
zranione udo tylko trochę było uciskane.
Bitwa dobiegała już końca. Żołnierze Duncana ścigali teraz po dolinie rozproszone
siły Louddona.
- Dokończ to! — krzyknął Duncan do Gilarda. Szarpnął wodze i ponownie skierował
rumaka na wzgórze. Koń galopem opuszczał pole bitwy. Podczas zdumiewająco
szybkiego galopu uwidoczniła się rasa i wytrenowanie zwierzęcia. Koń pędził lekko
po trudnym terenie.
Duncan zgubił płaszcz i stracił podczas walki tarczę. Teraz własnymi rękami osłaniał
twarz Madelyne przed gałęziami, które uderzały ją w pędzie.
Nie chciała jego troskliwości. Zaczęła się szarpać, próbując mu się wyrwać, woląc
kontakt z twardą ziemią od jego obmierzłego dotyku.
Przecież to przez niego zabiła człowieka.
Duncan nie próbował jej uspokoić. Teraz jego największą troską było zapewnienie jej
bezpieczeństwa. Ani na chwilę me zwolnił tempa, dopóki nie oddalili się od miejsca
zagrożenia. W końcu, gdy wjechali między drzewa, ściągnął wodze, żeby zatrzymać
rumaka. Tutaj było spokojnie i bezpiecznie.
Był wściekły na siebie za to, że zostawił Madelyne w takim niebezpieczeństwie.
Skierował na nią całą uwagę. Kiedy zobaczył łzy spływające po jej policzkach, jęknął
rozdzierająco. Nie wiedział, jak ją uspokoić.
— Możesz przestać płakać, Madelyne. Twojego brata nie ma wśród poległych.
Oszczędź sobie łez. Nawet me zdawała sobie sprawy, że płacze. Kiedy dotarły do
niej jego słowa, poczuła taki gniew, że źle zrozumiał powód jej załamania, iż z
trudem złożyła słowa odpowiedzi. Ten mężczyzna był nikczemnikiem.
Madelyne otarła łzy. Już nie była przybita, tylko wściekła.
— Do dzisiejszego dnia nie wiedziałam, czym jest prawdziwa nienawiść, baronie. Ale
ty nadałeś temu podłemu słowu nowe znaczenie. Bóg mi świadkiem, że będę cię
nienawidziła aż do śmierci. I tak jestem przeklęta i skazana na piekło. A wszystko to
z twojego powodu.
Mówiła zupełnie cicho. By coś usłyszeć, Duncan musiał się tak pochylić, że prawie
dotykał jej czoła. Mówiła bez sensu.
— Czy ty mnie nie słuchasz? — zapytał starając się mówić równie cicho jak ona.
Czuł napięcie w jej plecach, wiedział, że bliska jest utraty kontroli nad sobą, i znowu
zapragnął ją uspokoić. Chciał być dla mej łagodny. Zupełnie nietypowa dla niego
reakcja, ale usprawiedliwiał sam siebie, mówiąc, że robi to, bo czuje się za nią
odpowiedzialny.
— Właśnie wyjaśniłem ci, że twój brat jest bezpieczny, Madelyne. Na jakiś czas —
rzucił, postanawiając dodać uczciwość do słów otuchy.
— To ty mnie nie słuchasz — powtórzyła Madelyne. Łzy znowu zaczęły spływać jej
po policzkach, przerywając przemowę. Starła je kilkoma ruchami. — Przez ciebie
odebrałam człowiekowi życie. To grzech śmiertelny, za który ty odpowiesz tak samo
jak ja. Gdybyś nie ciągnął mnie za sobą, nigdy nikogo bym nie zabiła.
— Martwisz się, że zabiłaś? — zapytał Duncan nie mogąc ukryć zdziwienia w głosie.
Powtarzał sobie, że Madelyne jest tylko kobietą, a dla tej słabej płci dziwne rzeczy
potrafią być powodem zmartwień. Uzmysłowił sobie, jak wiele w ciągu ostatnich
dwóch dni złożył na jej barki. — Zabiłem dużo więcej ludzi — powiedział w
mniemaniu, że będzie to dla niej pocieszeniem. Zawiódł się jednak.
— Nie obchodzi mnie, czy zabiłeś legiony żołnierzy
— oświadczyła. — Ty nie masz duszy, więc nieważne, ilu ludzi pozbawiłeś życia.
Duncan nie miał na to gotowej odpowiedzi. Zrozumiał, że sprzeczanie się z nią nie
ma sensu. Madelyne była zbyt zmęczona psychicznie, żeby logicznie myśleć, i z
pewnością ogromnie wyczerpana. Tak bardzo była zmartwiona, że nawet nie
podniosła na niego głosu.
Duncan wziął ją w ramiona i mocno przytulił, aż przestała się wyrywać.
Co mam z tobą zrobić? — westchnął ciężko, bardziej do siebie niż do niej.
Madelyne dosłyszała to i natychmiast rzuciła w odpowiedzi:
— Nie dbam o to, co ze mną zrobisz. — Odrzuciła głowę do tyłu i popatrzyła na
niego. Zauważyła krwawiącą ranę tuż nad jego prawym okiem. Własnym rękawem
starła mu krew z policzka. Temu czułemu odruchowi przeciwstawiła zaraz ostre
słowa.
— Możesz mnie tutaj zostawić albo zabić — poinformowała go, nadal zajmując się
jego raną. — To dla mnie bez różnicy. Nie powinieneś był mnie ze sobą zabierać,
Duncanie.
— Twój brat przyjechał za tobą — zauważył Duncan.
— Nie zrobił tego — zaprzeczyła Madelyne. — Nie za mną pojechał. tylko dlatego, że
zburzyłeś jego zamek. On nie troszczy się o mnie. Gdybyś nie był taki uparty,
potrafiłabym cię przekonać, że to prawda. Ale ty nikogo nie słuchasz. Widzę, że nie
ma sensu z tobą dyskutować. Tak, to bezcelowe! Przysięgam, że nigdy więcej się do
ciebie nie odezwę.
Cała ta tyrada pozbawiła ją resztek sił. Duncan zmiękł pod czułym dotykiem, kiedy
ocierała mu twarz i starała się opatrzyć ranę. Pomyślał, że Madelyne zupełnie nie
zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Nagle przypomniał sobie, jak stawiła mu czoło
jeszcze w twierdzy Louddona. Tak, wtedy też była uosobieniem sprzeczności.
Obrzuciła go srogim spojrzeniem, a kiedy wykrzykiwała cały swój gniew, przez cały
czas kurczowo trzymała go za rękę.
Teraz także wściekała się na niego, a równocześnie troszczyła. Duncan znowu
westchnął. Oparł brodę o czubek jej głowy i rozmyślał nad tym, jak taka delikatna
kobieta mogła być spokrewniona z tym wcielonym diabłem.
Odrętwienie ciała powoli mijało. Teraz, kiedy opuściła ją fala gniewu, Madelyne
zaczęła odczuwać pulsujący ból. Płaszcz ukrył ranę przed wzrokiem Duncana.
Wiedziała, że on nie zdaje sobie sprawy z tego, iż jest ranna, i ten fakt sprawiał jej
perwersyjną satysfakcję. Nic było to logiczne, ale Madelyne nie potrafiła teraz myśleć
rozsądnie. Uzmysłowiła sobie, jak bardzo jest zmęczona i głodna, jak bardzo cierpi z
bólu. Nie potrafiła myśleć o niczym innym.
Żołnierze dołączyli do swojego dowódcy i w ciągu kilku minut jechali już w stronę
zamku Wextonów. Godzinę później Madelyne musiała mocno zaciskać zęby, żeby
się głośno nie skarżyć.
Ręka Duncana niechcący uraziła jej zranione udo. Płaszcz i suknia stanowiły
niewielką ochronę przed ostrym bólem. Madelyne zdusiła krzyk. Odepchnęła jego
dłoń, ale palący ból, który rozgorzał w ranie, stał się nie do wytrzymania. Miała coraz
większe mdłości.
— Musimy się na chwilę zatrzymać — powiedziała do Duncana. Chciała krzyczeć.
nawet płakać ale postanowiła że nie zmieni swego postępowania. Tak niewiele od
niej zależało.
Wiedziała, że ją słyszał. Potwierdził to skinieniem głowy, jechali jednak dalej i po kilku
minutach Madelyne doszła do wniosku, że zignorował jej prośbę.
Co za nieludzka bestia z niego! Chociaż niewiele jej to pomogło, w myślach
obrzucała go szeregiem brzydkich epitetów, które miała ochotę wykrzyczeć na glos.
Przypomniała sobie wszystkie brzydkie wyrazy, jakie słyszałam choć jej słownictwo
było w tym względzie ograniczone. Rozchmurzyła się, gdy zdała sobie sprawę, że w
ten sposób zniża się do poziomu Duncana. Do licha, była przecież delikatną kobietą.
Żołądek nie uspokoił się jednak. Przypomniała sobie o swej przysiędze, że nigdy się
do niego nie odezwie, ale okoliczności zmusiły ją do ponowienia prośby.
— Jeżeli się nie zatrzymasz, zwymiotuję na ciebie.
Ta groźba wywołała natychmiastową reakcję. Duncan uniósł rękę, nakazując
zatrzymanie się. Zsiadł z konia i zsadził ją na ziemię.
— Dlaczego się zatrzymaliśmy? — zapytał Gilard, który podbiegł do brata. —
Jesteśmy już prawie w domu.
— Lady Madelyne — powiedział tylko Duncan, nie udzielając żadnych dodatkowych
informacji.
Madelyne z trudem szła w odosobnione miejsce, wśród drzew. ale zatrzymała się
słysząc pytanie Gilarda.
— Stań tam i zaczekaj na mnie, Gilardzie!
Zabrzmiało to jak rozkaz. Gilard uniósł brew w zdziwieniu i odwrócił się do brata.
Duncan zmarszczył czoło, kiedy patrzył na Madelyne i Gilard wywnioskował. że brata
rozzłościły słowa, które Madelyne skierowała do niego.
— Miała ciężkie przeżycia — pospieszył z usprawiedliwieniem Gilard, zanim Duncan
zdążył zareagować.
Duncan potrząsnął głową. Nadal obserwował Madelyne, aż zniknęła w lesie.
— Coś jest nie w porządku — mruknął marszcząc czoło.
— Może jest chora? — Gilard westchnął.
— I zagroziła, że... — Duncan nie dokończył tej myśli, ale ruszył za Madelyne.
Gilard usiłował schwycić go za rękę i powstrzymać.
— Zostaw ją na chwilę samą, Duncanie. Zaraz wróci. Tutaj nie ma się gdzie schować
— przekonywał brata.
Duncan odepchnął jego rękę. Przypomniał sobie wyraz bólu w oczach Madelyne,
dziwną sztywność jej chodu. Instynktownie wyczuwał, że to nie żołądek jest
przyczyną jej złego samopoczucia. Nie bez powodu osłaniała lewy bok. Nie, coś było
nie w porządku i Duncan zamierzał się dowiedzieć, co.
Znalazł ją opartą o przekrzywiony pień dębu. Głowę miała spuszczoną. Przystanął,
nie chcąc zakłócać jej spokoju. Madelyne płakała. Patrzył, jak wolno podnosi płaszcz
i pozwala, by opadł na ziemię. I wówczas zrozumiał prawdziwą przyczynę jej złego
samopoczucia. Lewy bok sukni był rozcięty aż do kostek i nasiąknięty krwią.
Duncan nie zdawał sobie sprawy, że krzyczy, dopóki nie usłyszał jej przestraszonego
kwilenia. Nie miała siły, by przed nim uciekać ani z nim walczyć, kiedy oderwał jej
ręce od uda i ukląkł obok.
Gdy oglądał ranę, z gniewu aż drżały mu ręce. Powoli rozerwał materiał. Zaschnięta
krew utrudniała to zadanie. Duncan miał duże i niezdarne dłonie, ale starał się
postępować jak najdelikatniej.
Rana była głęboka, prawie długości jego przedramienia. i zabrudzona. Wymagała
oczyszczenia i zszycia.
— Ach, Madelyne — wyszeptał ochryple. — Kto ci to zrobił?
W jego głosie brzmiała ciepła troska i wielkie współczucie. Madelyne wiedziała, że za
chwilę znowu się rozpłacze. Jeśli Duncan okaże jej więcej życzliwości, opuści ją całe
opanowanie i złamie się jak cienka gałązka. Nie może sobie na to pozwolić.
— Nie chcę twojego współczucia, Duncanie. — Wyprostował plecy i próbowała go
odprawić. — Zabierz ręce z mojej nogi. To nieprzyzwoite.
Duncan był tak zdumiony tym pokazem opanowania, że niemal się uśmiechnął.
Popatrzył w górę i dojrzał ogień w jej oczach. Wiedział, o co jej chodzi. Duma
stanowiła jej obronę. Już miał okazję przekonać się, jak bardzo Madelyne
ceni sobie opanowanie. Jeszcze raz obejrzał ranę i stwierdził, że teraz niewiele
można z tym zrobić. Postanowił, że pozwoli jej zachowywać się, jak chce. Zmusił się
do ostrego tonu, kiedy wstał i powiedział:
— Nie doczekasz się mojego współczucia, Madelyne. Jestem jak wilk. Nie znam
ludzkich emocji.
Madelyne nie odpowiedziała, ale słysząc to stwierdzenie szeroko otworzyła oczy.
Duncan uśmiechnął się i ponownie przyklęknął:
— Zostaw mnie w spokoju.
— Nie — odparł łagodnie. Wyciągnął sztylet i zaczął odcinać z jej sukni długi pasek.
Niszczysz mi suknię — zaprotestowała.
— Na miłość boską, Madelyne. Twoja suknia już jest zniszczona. — Najdelikatniej,
jak potrafił, owinął pas materiału wokół jej uda. Zawiązywał właśnie węzeł, kiedy
krzyknęła.
Sprawiasz mi ból. — Nienawidziła siebie za przyznanie się do tego. Zbierało się jej
na płacz.
— Nieprawda.
Madelyne wciągnęła powietrze i zapomniała o płaczu. Rozzłościła ją jego odpowiedź.
Jak śmie jej zaprzeczać! To ona cierpi, nie on.
— Ta rana wymaga igły i bandaży — stwierdził.
Madelyne uderzyła go w plecy, kiedy ośmielił się wzruszyć ramionami wygłaszając to
zdanie.
- Nikt nie będzie mnie zszywał.
— Jesteś upartą kobietą. Madelyne. — Mówiąc to sięgnął po jej płaszcz, leżący na
ziemi. Zarzucił go jej na ramiona, po czym ostrożnie, żeby nie urazić rany, wziął ją na
ręce.
Madelyne odruchowo osłoniła szyję. Miała ochotę wydrapać mu oczy za to, jak ją
traktuje.
— Jesteś pełen sprzeczności, Duncanie. Jestem panną o miłym usposobieniu, którą
ty byś zepsuł, gdybym na to pozwoliła. Klnę się na Boga, że więcej się do ciebie nie
odezwę.
— A ty jesteś tak honorowa, że zawsze dotrzymujesz słowa. Czyż nie, lady
Madelyne? — zapytał niosąc ją z powrotem.
— Masz rację — odpowiedziała. Przymknęła oczy i oparła się o mego. — Masz
rozum wilka, wiesz o tym? A wilki mają bardzo małe rozumki.
Była zbyt zmęczona, by spojrzeć w górę i przekonać się, jak zareagował na jej
zniewagę. Przez całą drogę tłumiła w sobie złość na niego za sposób, w jaki ją
traktował. Potem doszła do wniosku, że powinna mu być wdzięczna za chłodny
dystans. Tak ją zdenerwował, że zapomniała o bólu. Co najważniejsze, brak
współczucia z jego strony pomógł jej przezwyciężyć załamanie i chęć wypłakania się.
Gdyby rozpłakała się jak dziecko, pozbawiłoby ją to godności. Zarówno godność, jak
i durna pomagały jej ochronić swe uczucia, niczym ulubiony płaszcz, który zwykle ją
okrywał. Utracenie tych wartości byłoby poniżające. Madelyne pozwoliła sobie na
nieznaczny uśmiech, pewna, że Duncan tego nie widzi. Był głupi, ponieważ pozwolił
jej zachować dumę, a nawet o tym nie wiedział.
Duncan westchnął. Madelyne właśnie złamała obietnicę i odezwała się do niego. Nie
przypomniał jej o tym, ale uśmiechnął się do siebie, podobnie jak ona.
Chciał usłyszeć od niej szczegóły, chciał się dowiedzieć, kto i w jaki sposób ją zranił.
W głębi serca nie mógł uwierzyć, by ktoś z jego ludzi zadał jej ten cios. Z drugiej
strony ludzie Louddona powinni ją przecież chronić, prawda?
Postanowił poczekać na odpowiedź na te pytania. Najpierw musiał zapanować nad
własnym gniewem. A Madelyne wymagała teraz opieki i odpoczynku.
Trudno mu było przekomarzać się z nią. Duncan nie przywykł do maskowania
gniewu. Kiedy był rozgniewany, atakował. Szybko zorientował się jednak, że
Madelyne bliska była załamania. Wypytywanie jej nie odniosłoby teraz skutku.
Kiedy ruszyli w dalszą drogę, Madelyne chroniła się przed bólem przytulając się do
piersi Duncana.
Znowu poczuła się bezpiecznie. To, w jaki sposób reagowała na Duncana, wprawiało
ją w zakłopotanie. W duchu przyznawała, że w niczym nie przypomina Louddona, ale
prędzej umrze, niż mu to powie. Mimo wszystko nadal była jego więźniem, przynętą
dla brata. Nie potrafiła go jednak naprawdę nienawidzić. Duncan tylko brał odwet na
Louddonie, a ona znalazła się w środku ich konfliktu.
— Ucieknę, wiedz o tym.
Nie zdawała sobie sprawy, że wypowiada na głos swoją myśl, dopóki Duncan jej nie
odpowiedział.
— Nie uciekniesz.
— W końcu dotarliśmy do domu! — krzyknął Gilard. Patrzył na Madelyne. Większą
część jej twarzy skrywał płaszcz, ale i tak dostrzegł na niej wyraz spokoju. Pomyślał,
że zasnęła. W rzeczywistości nie wiedział, jak ma postępować z lady Madelyne.
Znajdował się w cholernie niezręcznej sytuacji. Traktował ją pogardliwie. A ona jak
mu odpłaciła? Właśnie uratowała mu życie. Nie rozumiał, dlaczego ruszyła mu na
pomoc, i pragnął ją o to zapytać. Jednak nie zapytał, ponieważ miał wrażenie, że nie
spodobałaby mu się jej odpowiedź.
Kiedy Gilard zobaczył przed sobą mury wznoszące się ku niebu, wyminął Duncana,
żeby jako pierwszy dotrzeć do zamku. Zgodnie z rytuałem i tradycją Duncan jako
ostatni wjeżdżał do zamku otoczonego grubymi, zapewniającymi bezpieczeństwo
kamiennymi murami. Żołnierze lubili ten rytuał, ponieważ przypominał każdemu z
nich, że ich pan ceni ich życie ponad swoje. Każdy z nich poprzysiągł poddańczą
wierność baronowi Wextonowi i z chęcią odpowiadał na wezwanie do bitwy, wszyscy
oni bowiem wiedzieli, że ich pan zapewni im obronę.
Była to prosta współzależność. Jej podstawą była durna. Tak, każdy z nich mógł się
szczycić, że należy do elity żołnierzy Duncana.
Ludzie Duncana byli jednymi z najlepiej wyćwiczonych żołnierzy w Anglii. Sukces
Duncana polegał na tym, że poddawał ich próbom, którym zwykli ludzie nie potrafiliby
w żaden sposób sprostać. Ogólnie sądzono, że jest ich niewielu, chociaż w istocie
było ich blisko sześciuset. Wszyscy byli zobowiązani do odbywania
czterdziestodniowej służby.
Gorsi od nich podziwiali ich za siłę i opowiadano cuda o ich umiejętnościach, a nie
były to opowieści przesadzone. Prawda była wystarczająco interesująca.
Żołnierze brali tylko przykład ze swego pana, który władał mieczem lepiej niż
ktokolwiek inny. Duncan Wexton był człowiekiem, który budził grozę. Jego wrogowie
rezygnowali z szukania jego słabej strony. Ten wojownik był odporny na rany. Nie
wykazywał zainteresowania światowym życiem. Nie, Duncan nigdy nie wybrał złota
jako swego pana, jak wielu równych mu rangą. Baron nie pokazał światu swojej pięty
Achillesa. Był człowiekiem ze stali albo czegoś podobnego, jak ze smutkiem
stwierdzali ci, którzy mu źle życzyli. Nie miał sumienia ani serca.
Madelyne niewiele wiedziała o reputacji Duncana. Czuła się bezpieczna w jego
ramionach. Teraz obserwowała mijających ich żołnierzy. Ciekawiło ją, dlaczego
Duncan czeka.
Skierowała uwagę na wznoszącą się przed nią twierdzę. Potężna budowla była
osadzona na szczycie stromej góry. Nie rosło tam nawet pojedyncze drzewko, które
łagodziłoby surowość krajobrazu. Szary mur, który otaczał zamek, miał co najmniej
siedemset stóp szerokości. Madelyne nigdy nie widziała czegoś równie
monstrualnego. Mur był tak wysoki, że wydawało jej się, iż niemal dotyka jasnego
księżyca. Ponad murem wyrastała okrągła wieża, tak wysoka, że jej wierzchołek krył
się w gęstych chmurach.
Droga prowadząca do zwodzonego mostu niczym wąż wiła się po stromej skale.
Duncan spiął konia, kiedy ostatni żołnierz wjechał na drewniany most nad fosą. Ogier
niecierpliwił się czując już bliskość stajni i stąpał nerwowo, co wywoływało znowu
okropny ból w zranionym udzie Madelyne. Skrzywiła się, nieświadoma, że ściska
ramię Duncana.
Wiedział, że Madelyne cierpi. Aż jęknął, widząc, jak bardzo jest wyczerpana.
— Wkrótce odpoczniesz, Madelyne. Wytrzymaj jeszcze trochę — szepnął; w jego
głosie zabrzmiała troska. Madelyne skinęła głową i przymknęła oczy.
Kiedy wjechali na dziedziniec, Duncan szybko zeskoczył i zsadził Madelyne z konia.
Trzymając ją mocno w ramionach, ruszył w stronę domu. Żołnierze uformowali się w
dwa szeregi. Gilard z dwoma ludźmi stał przed frontowymi drzwiami. Madelyne
pomyślał że na jego twarzy maluje się zmieszanie, ale nie mogła zrozumieć
przyczyny, dopóki nie podeszli bliżej. Wtedy zorientowała się, że Gilard patrzy na jej
nogi. Madelyne podążyła za jego wzrokiem i przekonała się, że płaszcz nie zakrywa
już rany. Rozerwana suknia powiewała za nią jak poszarpany sztandar. Cała noga
zabrudzona była krwią spływającą z rany.
Gilard podbiegł. żeby otworzyć podwójne, przytłaczająco wielkie drzwi. Strumień
ciepłego powietrza ogarnął Madelyne, kiedy znaleźli się w małym przedsionku.
Pomieszczenie to z pewnością należało do żołnierzy. Było wąskie, z drewnianą
podłogą; na prawo były żołnierskie kwatery. Na lewo znajdowały się kręte schody
wiodące do kwater mieszkalnych na górze. Było coś dziwnego, jakaś
nieprawidłowość w tej budowli, ale Madelyne nie mogła dociec, co ją niepokoi,
dopóki Duncan nie wszedł na schody.
— Schody są po niewłaściwej stronie — odezwała się nagle.
— Nie, Madelyne, po właściwej — odparł Duncan.
— Nie, po niewłaściwej — sprzeciwiła się. Pomyślała, że w jego głosie zabrzmiało
rozbawienie. — Zawsze stawia się schody po prawej stronie muru. Wszyscy to
wiedzą — dodała z pewnością siebie.
Z jakiegoś powodu była zirytowana, że Duncan nie chce się przyznać do tej
oczywistej usterki w swoim domu.
— Buduje się je po prawej, chyba że każe się je zbudować po lewej — odparł
Duncan. Każde słowo wypowiadał starannie. Zachowywał się tak, jakby miał do
czynienia z upośledzonym dzieckiem.
Madelyne nie rozumiała, dlaczego ta dyskusja stała się dla niej taka ważna. Czuła
tylko, że musi mieć ostatnie słowo w tej kwestii.
— Ale to jest objawem ignorancji — powiedziała. Popatrzyła na Duncana i zrobiło jej
się przykro, że na nią nie spojrzał.
— Jesteś upartym mężczyzną.
— A ty jesteś upartą kobietą — odpowiedział natychmiast. Uśmiechnął się,
zadowolony ze swoich obserwacji.
Gilard szedł tuż za bratem. Bawiła go ta rozmowa. Był jednak zbyt zmęczony, żeby
śmiać się z ich niemądrych przekomarzań.
Gilard wiedział, że Edmond ich oczekuje. Tak, średni brat z pewnością będzie w
głównej sali. Gilard zdał sobie sprawę, że martwi się o Madelyne. Nie chciał, by
spotkały ją jakieś nieprzyjemności. Miał nadzieję, że zdąży wyjaśnić Edmondowi, jak
delikatna jest Madelyne.
Gilard na chwilę zapomniał o swoim zmartwieniu, kiedy Duncan doszedł na piętro i
nie skręcił w stronę wielkiej sali. Skręcił w przeciwną stronę i wszedł na schody
wiodące na wieżę. Stopnie były wąskie i bardzo kręte, musieli więc trochę zwolnić.
Komnata na szczycie wieży była wyziębiona. Na środku okrągłego pomieszczenia
zbudowano palenisko. Na prawo znajdowało się duże okno. Było otwarte na oścież,
a drewniane okiennice głośno uderzały o kamienne mury. Naprzeciwko stało łóżko.
Duncan starał się bardzo ostrożnie położyć Madelyne na kołdrze. Gilard szedł za
nim, a Duncan wydawał mu rozkazy, gdy sam pochylił się nad paleniskiem i układał
na nim drewno.
— Przyślij tu Gerty z jedzeniem dla Madelyne i powiedz Edmondowi, żeby przyniósł
swoje lekarstwa. Będzie też musiał użyć igły.
— Nie zachwyci go to.
- Tak czy owak, musi to zrobić.
— Kim jest Edmond? — zapytała cicho Madelyne.
Obydwaj odwrócili się do niej. Chciała usiąść i skrzywiła się, gdy jej się to nie udało.
Zaczęła szczękać zębami z zimna i bólu, aż w końcu poddała się i padła na łóżko.
— Edmond jest naszym średnim bratem — wyjaśnił Gilard.
— Ilu jest tutaj Wextonów? — zapytała.
— Wszystkich jest pięcioro — odparł Gilard. — Catherine jest najstarsza. Potem idzie
Duncan, następnie Edmond, po mm Adela, a na końcu ja — dodał z uśmiechem. —
Edmond zajmie się twoją raną, Madelyne. Zna się na leczeniu i zanim się
spostrzeżesz, będziesz sprawna jak przedtem.
— Dlaczego?
— Co dlaczego? — zmarszczył brwi.
— Dlaczego chcesz, żebym była sprawna jak przedtem? — zapytała wyraźnie
zdumiona.
Gilard me wiedział, co odpowiedzieć. Odwrócił się do Duncana, mając nadzieję, że
on udzieli jej odpowiedzi. Duncan rozniecił już ogień i teraz zamykał okiennice. Nie
odwracając się zarządził:
— Gilardzie, zrób, co ci poleciłem.
Jego glos sugerował, że me przewiduje sprzeciwu. Gilard posłuchał. Był już w
drzwiach, kiedy dobiegł go głos Madelyne.
— Nie sprowadzaj tu brata. Potrafię sama zatroszczyć się o swoją ranę.
— Pospiesz się, Gilardzie.
Drzwi się za nim zamknęły.
— Tak długo, jak tu będziesz przebywać, nie wolno ci sprzeciwiać się moim
rozkazom. Zrozumiałaś?
Podszedł do łóżka wolnym, spokojnym krokiem.
— Co mam rozumieć, milordzie? Jestem tylko przynętą, czyż nie taka jest moja rola?
— wyszeptała Madelyne.
Zanim zdołał odpowiedzieć, zamknęła oczy. Skuliła się, żeby zwalczyć ziąb panujący
w komnacie.
— Pozwól mi umrzeć w spokoju — wyszeptała dramatycznym tonem. Boże, żałowała
bardzo, że nie ma dość sił, żeby na niego wrzasnąć. Była w takim opłakanym stanie.
Noga będzie ją jeszcze bardziej bolała, jeżeli dotknie jej brat Duncana. — Nie
wytrzymam kuracji twojego brata.
— Wytrzymasz, Madelyne.
Przemawiał łagodnie, ale Madelyne była zbyt rozgniewana, żeby to zauważyć.
— Dlaczego musisz sprzeciwiać się wszystkiemu, co powiem? Masz okropny
charakter — wymruczała.
Rozległo się pukanie do drzwi. Duncan odkrzyknął i podszedł do paleniska. Stał
oparty o okap kominka i patrzył na Madelyne. Była zbyt zaciekawiona, by nie
otworzyć oczu. Drzwi pisnęły jakby na znak protestu. Otworzyły się i pojawiła się w
nich stara kobieta. W jednej ręce trzymała tacę, a w drugiej dzban. Ramieniem
przytrzymywała dwie zwierzęce skóry. Służąca była pulchną kobietą o zatroskanych
oczach. Obrzuciła Madelyne szybkim spojrzeniem. po czym skłoniła się przed
panem. Madelyne zauważyła, że służąca boi się Duncana. Patrząc na nią, poczuła
ogromne współczucie, widząc, że biedna kobieta próbuje utrzymać wszystkie
przedmioty, równocześnie zginając się w pokłonie.
Duncan niczego jej nie ułatwił. Skinął głową. po czym wskazał na Madelyne. Zrobił to
bez słowa otuchy czy życzliwości.
Służąca okazała się bardzo szybka. Gdy Duncan gestem dał jej znać, co ma robić,
podbiegła do łóżka, potykając się przy tym dwa razy.
Postawiła tacę z jedzeniem obok Madelyne i podała jej dzban.
— Jak cię zwą? — zapytała Madelyne. Mówiła bardzo cicho, żeby Duncan nie
usłyszał.
Geny — odparła kobieta.
przypomniała sobie o skórach, które trzymała pod pachą, i szybko przełożyła tacę na
drewnianą skrzynię obok łóżka. Nakryła chorą kocem.
Madelyne uśmiechnęła się, co ośmieliło Geny. Starannie otuliła jej nogi skórami.
— Widzę, że przemarzłaś na śmierć i drżysz — wyszeptała. Geny nie wiedziała o
ranie Madelyne. Kiedy przycisnęła futro do zranionego uda, Madelyne z całej siły
zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć z przeraźliwego bólu.
Duncan dostrzegł, co się stało, i już miał wrzasnąć na służącą, ale pomyślał, że co
się stało, to się nie odstanie. Geny podawała teraz Madelyne tacę z jedzeniem.
- Dziękuję za grzeczność, Geny.
Duncana zdziwiła pochwała Madelyne. Wpatrywał się w swoją brankę, zobaczył jej
spokojny wzrok i złapał się na tym, że potrząsa głową. Zamiast skrzyczeć służącą,
lady Madelyne pochwaliła ją.
Nagle gwałtownie otwarły się drzwi. Madelyne odwróciła się i oczy rozszerzyły się jej
ze strachu. Drzwi dwukrotnie walnęły o ścianę, zanim znieruchomiały. W progu stał
ogromny mężczyzna, ręce oparł na biodrach, a na jego twarzy malowała się
wściekłość. Madelyne doszła do wniosku, że musi to być Edmond.
Geny okrążyła olbrzyma i wybiegła z pokoju dokładnie w chwili, gdy Edmond
wkroczył do środka. Za nim szli służący niosąc misy z wodą i tace z różnorodnymi
słoikami o dziwnych kształtach. Postawili tace na podłodze obok łóżka, odwrócili się,
skłonili Duncanowi i wyszli. Zachowywali się jak wystraszone króliki. Ale dlaczego?
— zadała sobie to pytanie. W końcu oprócz niej w komnacie były dwa wilki. Czy to
nie wystarczy, by każdego wystraszyć?
Edmond nie odezwał się do brata ani słowem. Duncan nie życzył sobie żadnej
konfrontacji w obecności Madelyne. Wiedział, że może się zdenerwować, co z
pewnością wystraszyłoby dziewczynę. Mimo wszystko me zamierzał jednak tak tego
zostawić.
— Nie masz dla swojego brata słowa powitania, Edmondzie? — zapytał.
Podstęp się udał, Edmond sprawiał wrażenie zaskoczonego tym pytaniem. Z jego
twarzy częściowo znikł gniewny wyraz.
— Dlaczego nie uprzedzono mnie o twoim planie przywiezienia siostry Louddona?
Właśnie dowiedziałem się, że Gilard znał go od samego początku.
— Myślę, że tylko się tak przechwala — odparł Duncan kręcąc głową.
— Ale tak twierdzi.
— Gilard przesadza Edmondzie. Nie miał pojęcia o moich zamiarach.
— Jaki miałeś powód, żeby to trzymać w tajemnicy, Duncanie? — zapytał Edmond.
— Sprzeczałbyś się o to ze mną oświadczył Duncan. Uśmiechnął się, jakby ta
słowna utarczka sprawiała mu przyjemność.
Madelyne zauważyła zmianę w zachowaniu Duncana. Prawdziwie ją to zdumiało.
Kiedy się uśmiechał, był bardzo przystojny. A więc jednak, pomyślałam czasami
wygląda jak człowiek. I to wszystko, na co możesz sobie pozwolić, zbeształa się w
duchu, jeżeli chodzi o ocenę jego wyglądu.
— Dlaczego zawsze lekceważysz rozsądne argumenty? — krzyknął Edmond.
Madelyne zastanawiała się, czy Edmond i Gilard nie mają jakichś problemów ze
słuchem. Gdy stanęli obok siebie, stwierdziła, że Edmond nie dorównywał wzrostem
Duncanowi, był jednak bardziej podobny do niego niż Gilard. Wyglądał tak samo
strasznie, kiedy się złościł. Rysy twarzy mieli niemal identyczne, w ten sam sposób
marszczyli czoła. Jednak włosy Edmonda nie były czarne, lecz brązowe jak świeżo
zaorane pole, ale równie gęste. I wówczas Edmond spojrzał na nią. Madelyne
pomyślała. Że dostrzega cień uśmiechu w tych ciemnobrązowych oczach, zanim
znowu stały się zimne jak kamień.
— Jeśli sądzisz, że będziesz na mnie wrzeszczał, Edmondzie, to muszę ci
powiedzieć że nie zamierzam tego słuchać — powiedziała Madelyne.
Edmond nie odpowiedział. Złożył ręce na piersiach i patrzył na nią długo i zimno, aż
Duncan kazał mu obejrzeć jej ranę.
Kiedy średni brat podszedł do łóżka, Madelyne znowu się przestraszyła.
— Wolałabym, żebyś zostawił mnie w spokoju — powiedziała, starając się opanować
drżenie głosu.
— Nie interesuje mnie, co wolisz — zauważył Edmond. Mówił równie cicho jak ona.
Uznała się za pokonaną, kiedy Edmond ruchem dłoni nakazał, by odsłoniła zranioną
nogę. Był wystarczająco potężny, by zmusić ją do tego przemocą, a Madelyne wolała
zachować siły na to, co ją czeka.
Edmondowi nie drgnął w twarzy ani jeden mięsień, kiedy odsunęła kołdrę. Madelyne
starała się nie pokazywać więcej, niż trzeba. Była skromną kobietą i cieszyła się, że
Edmond od razu to zrozumiał.
Duncan podszedł z drugiej strony łóżka. Zmarszczył czoło, kiedy Edmond dotknął
rannej nogi, a chora skrzywiła się z bólu.
— Lepiej będzie, jeśli ją przytrzymasz — powiedział Edmond. Przemawiał łagodnym
tonem. Całą uwagę skupił teraz na czekającym go zadaniu.
— Nie! Duncanie?
Wpatrywała się w niego z intensywną prośbą w oczach.
— Nie ma takiej potrzeby — oświadczył Duncan. Popatrzył na Madelyne i dodał: —
Przytrzymam ją, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Madelyne opadła na łóżko. Skinęła głową i na jej twarzy odmalował się spokój.
Duncan był pewien, że będzie zmuszony ją przytrzymać, w przeciwnym bowiem razie
Edmond nie zdoła oczyścić rany i zszyć brzegów. Będzie ją bolało, bardzo bolało, ale
to konieczne. Dla kobiety to żaden dyshonor krzyczeć podczas zabiegu.
Edmond poukładał swoje akcesoria i był gotów. Popatrzył na brata i zobaczył, jak ten
skinął głową. Spojrzał na Madelyne. Zdziwiło go to, co zobaczył. W tych wspaniałych
błękitnych oczach dostrzegł zaufanie i ani śladu strachu. Edmond przyznał, że jest
bardzo piękna. Dokładnie taka, jak opisał Gilard.
— Możesz zaczynać, Edmondzie — szepnęła, przerywając tok jego myśli.
Edmond patrzył, jak Madelyne królewskim gestem daje mu znak, że czeka. Omal się
nie roześmiał widząc jej opanowanie. Zdziwił go również jej ochrypły głos.
— Czy nie byłoby lepiej, gdybyś użył rozpalonego noża do zamknięcia rany?
Zanim Edmond zdołał odpowiedzieć Madelyne poprawiła się szybko.
— Nie chciałam ci dyktować czegokolwiek — powiedziała
— Nie obraź się, ale zastosowanie igły i nici w twoim wykonaniu wydaje mi się
barbarzyństwem.
- Barbarzyństwem?
Patrząc na Edmonda odniosła wrażenie, że nie nadąża za tokiem jej myśli.
Madelyne westchnęła. Nie miała już siły, żeby mu tłumaczyć.
— Możesz zaczynać, Edmondzie. Jestem gotowa.
— Mogę? — zapytał Edmond czekając na reakcję Duncana.
Duncan był zbyt zdenerwowany, żeby się uśmiechnąć do Madelyne.
— Lubisz narzucać swoją wolę — powiedział Edmond do Madelyne. Swoją
reprymendę złagodził uśmiechem.
— Bierz się do roboty — mruknął Duncan. — Czekanie jest gorsze od tego, co masz
zrobić.
Edmond skinął głową. Skupił się na swoim zadaniu. Przygotował się na krzyki, które,
jak był pewien, wkrótce się zaczną. Po czym przystąpił do oczyszczania rany.
Madelyne nie wydała żadnego dźwięku. Od czasu do czasu Duncan siadał przy niej
na łóżku. Odwracała wówczas twarz w jego stronę. Miał wrażenie, że chce się w
niego wcisnąć. Wbijała mu paznokcie w uda, ale wiedział, że nie zdaje sobie z tego
sprawy. Madelyne pomyślała, że już dłużej nie wytrzyma tego bólu. Była wdzięczna
Duncanowi, że jest przy niej, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego. W tej chwili w
ogóle nie była w stanie myśleć, a Duncan wydawał jej się kotwicą, która utrzymywała
ją na powierzchni drogocennego życia. Bez niego nie potrafiłaby się opanować.
Duncan wiedział, że Madelyne zaraz zemdleje. Powoli odsunął jej dłoń z uda i
delikatnie odwrócił ku sobie jej głowę, by widzieć całą jej twarz. Po policzkach
spływały jej łzy. Otarł je delikatnie.
— Wolałbym, żeby krzyczała — mruczał Edmond zszywając ranę.
— Miałbyś wówczas utrudnione zadanie — odparł Duncan. Wstał, kiedy Edmond
skończył i bandażował udo Madelyne grubą płócienną taśmą.
— Do licha, Duncanie, ona prawdopodobnie dostanie gorączki i umrze —
przepowiedział Edmond, wzdychając ciężko. Jego komentarz zdenerwował
Duncana.
— Nie! Nie pozwolę na to, Edmondzie!
Edmond był zaszokowany gwałtowną reakcją brata.
— Obchodzi cię to, bracie?
— Obchodzi — przyznał Duncan.
Edmond nie odpowiedział. Stał z otwartymi ustami i patrzył, jak brat wychodzi z
pokoju, po czym sam odszedł z ciężkim westchnieniem.
Duncan wyszedł z zamku i skierował kroki w stronę jeziorka za chatą rzeźnika.
Pragnął zanurzyć się w lodowatej wodzie, by oczyścić umysł z cisnących się pytań.
Częste nocne pływanie w pobliskim jeziorze miało jeszcze jedną przyczynę. Było
ucieczką przed dręczącym niepokojem. Duncan wcale nie lubił pływać, ale nie miał
nic przeciwko zanurzeniu się w wodzie. Dopełniał tego rytuału i w lecie, i zimą.
Zdjął ubranie i skoczył do lodowatej wody, mając nadzieję, że to wystarczy, by
chociaż na kilka minut przegnać z myśli Madelyne.
Wkrótce siedział już w zamku i jadł kolację. Edmond i Gilard dotrzymywali mu
towarzystwa. Było to niezwykłe wydarzenie, ponieważ Duncan zwykle jadał wszystkie
posiłki w samotności. Młodsi bracia rozmawiali o różnych sprawach, ale żaden nie
ośmielił się zapytać Duncana o Madelyne. Milczenie i westchnienia Duncana nie
zachęcały ich do podejmowania rozmowy.
Duncan nie wiedział, co je. Pragnął odpoczynku. ale kiedy położył się do łóżka, w
zaśnięciu przeszkadzał mu powracający obraz Madelyne. Powiedział sobie, że
przyzwyczaił się już, że jest blisko niego, i że prawdopodobnie dlatego nie może
zasnąć. Minęła godzina, potem następna, a Duncan nadal przewracał się z boku na
bok. usiłując zasnąć. W środku nocy przegrał tę bitwę. Przeklinał się przez całą
drogę na wieżę, mówiąc sobie, że tylko chce popatrzeć na Madelyne, by się
upewnić, że go nie zawiodła i nie umarła.
Przez dłuższą chwilę stał pod drzwiami, aż usłyszał, jak Madelyne płacze przez sen.
Wtedy wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi, dołożył drew do ognia, po czym
podszedł do lóżka.
Madelyne spała na zdrowym boku, z suknią podwiniętą do ud. Duncan próbował ją
obciągnąć, lecz bez powodzenia. Zniechęcony, użył sztyletu, żeby porozcinać
pozwijany materiał. Usunął wierzchnią suknię i stanik, wmawiając sobie, że bez nich
będzie Madelyne wygodniej.
Teraz miała na sobie tylko białą koszulę. Zebrany pod szyją materiał podkreślał
wypukłość piersi. Szeroki pas przy dekolcie haftowany był w delikatny wzór.
Czerwone, żółte i zielone nici, pracowicie splecione, tworzyły ornament
z wiosennych kwiatów. Było to takie kobiece, że zachwyciło Duncana. Zapewne
poświęciła na to zadanie wiele godzin.
Madelyne była wyjątkowa i tak kobieca, jak kwiaty na jej koszuli. Była takim
delikatnym stworzeniem. Miała skórę bez skazy, połyskującą złociście w świetle drew
płonących na kominku.
— Boże, jakaż ona jest śliczna — mruknął do siebie. Madelyne bez sukni skrywającej
jej urodę była jeszcze piękniejsza.
Kiedy zaczęła drżeć, Duncan doskoczył do łóżka. Patrzył, jak powoli rozluźniają się
jej ramiona. Tak jak w dzień miał ją teraz obok siebie i to sprawiało mu zadowolenie.
Położył się obok Madelyne i naciągnął kołdrę na nich oboje. Miał ochotę objąć ją i
przyciągnąć do siebie, ale ona była szybsza. Przysunęła się do niego i czekała, aż
poczuje dotyk jego ud.
Duncan uśmiechnął się. Lady Madelyne z pewnością również przyzwyczaiła się do
niego. Uśmiechnął się otwarcie swym aroganckim uśmiechem, zadowolony, że
Madelyne tego nie widzi.
Rozdział 7
Madelyne spała prawie dwadzieścia cztery godziny. Kiedy w końcu otwarła oczy,
pokój oświetlały jedynie smugi popołudniowego słońca wpadające przez drewniane
okiennice. Wydawało się jej, że cały pokój jest zamglony. Była zdezorientowana. Nie
mogła sobie przypomnieć. gdzie się znajduje.
Spróbowała usiąść na boku, ale nagle ukłucie bólu spowodowało że wszystko sobie
przypomniała.
Boże, czuła się okropnie. Bolał ją każdy mięsień, zupełnie jakby ktoś uderzył ją kijem
w plecy albo rozpalonym do czerwoności żelazem przebijał jej stopę. ściskało ją w
żołądku, lecz me odczuwała głodu. Była za to okropnie spragniona i rozpalona. Miała
ochotę zerwać z siebie ubranie i podejść do otwartego okna.
Ten pomysł wydał jej się doskonały. Spróbowała wstać z łóżka, żeby otworzyć
okiennice, ale była zbyt słaba. Nie zdołała nawet zrzucić z siebie kołdry. Dalej
mocowała się z przykryciem. aż stwierdziła, że nie ma na sobie sukni. Ktoś
ją rozebrał. Chociaż zawstydziło ją to ogromnie, jeszcze bardziej przeraził ją fakt, że
była tego zupełnie nieświadoma. Miała na sobie jakąś nieprzyzwoitą, białą koszulę,
która ledwie przykrywała jej kolana. Rękawy były za długie. Kiedy spróbowała je
podwinąć, przypomniała sobie, gdzie widziała taką koszulę. Tak, to była męska
koszula, a sądząc po bardzo szerokich plecach, należała do Duncana. Była to ta
sama koszula, którą Duncan miał na sobie owej nocy, gdy spał w namiocie obok niej.
Kiedy to było? Dwie noce temu? Madelyne była zbyt śpiąca, żeby sobie
przypomnieć. Postanowiła, że na chwilę zamknie oczy, a potem się nad tym
zastanowi. Był to bardzo spokojny sen. Znowu miała jedenaście lat i mieszkała u
wuja, ojca Bertona. Ojciec Robert i ojciec Samuel przyszli z wizytą do posiadłości
Grensteade, by odwiedzić wuja i pokłonić się panu Mortonowi, właścicielowi majątku.
Madelyne była jedyną młodą osobą w posiadłości, poza wieśniakami pracującymi w
małym majątku ziemskim barona Mortona. Otaczali ją mili przyjaźni mężczyźni, na
tyle starzy, że mogliby być jej dziadkami. Obydwaj ojcowie, Robert i Samuel,
pochodzili z przeludnionego klasztoru Claremont. Lord Morton zaoferował im stałą
kwaterę. Stary pan bardzo polubił przyjaciół ojca Bertona. Obydwaj znakomicie grali
w szachy i chętnie przysłuchiwali się opowieściom barona z przeszłości.
Madelyne otaczali starsi, troskliwi mężczyźni, którzy uważali ją za niezmiernie
utalentowane dziecko. Nauczyli ją czytania i pisania, a sen Madelyne przywołał
właśnie jeden szczególnie spokojny wieczór. Siedziała przy stole i czytała „wujkom”
opowieści, które własnoręcznie przepisała. W kominku buzował ogień i w komnacie
panowała niczym nie zmącona, ciepła atmosfera. Madelyne czytała niezwykłą
opowieść o przygodach swego ulubionego bohatera, Odyseusza. W tym śnie wielki
wojownik dotrzymywał jej towarzystwa, stał nad nią uśmiechając się, kiedy
opowiadała o jego cudownych przygodach w czasie długiej podróży.
Znowu się przebudziła, lecz nie minęło więcej niż kilka minut, gdy postanowiła
odpocząć jeszcze chwilę. Wówczas zdała sobie sprawę, że ktoś przewiązał jej oczy.
— Jak śmiecie traktować mnie w ten sposób? — krzyknęła głośno, nie zwracając się
do nikogo w szczególności.
Opaska na oczach była mokra. Ruchem rozzłoszczonej, prymitywnej wieśniaczki
Madelyne zdarła irytującą szmatę. Dziwne, wydawało się jej, że słyszy śmiech.
Usiłowała skoncentrować się na tym dźwięku, kiedy znowu coś ją poruszyło. Do
licha, tym razem położono coś na jej udzie. Wszystko to nie miało sensu. Przecież
przed chwilą to zerwała. Pokręciła głową me mogąc zebrać myśli.
Ktoś coś do niej mówił, ale nie mogła zrozumieć stów. Gdyby przestał mówić
szeptem i nie przekręcał słów, rozumiałaby lepiej. Pomyślała, że ten ktoś jest
okropnie niegrzeczny, i wykrzyczała. co o tym sądzi.
Nagle przypomniała sobie, jak jej było gorąco, kiedy okryto ją jeszcze jedną kołdrą.
Czuła jej ciężar. Wiedziała, że musi podejść do okna, żeby je otworzyć i zaczerpnąć
trochę chłodnego powietrza. Tylko to może uratować ją przed tym gorącem. Gdyby
nie wiedziała, gdzie się znajduje, mogłaby sądzić, że w czyśćcu. Ale przecież ona
jest dobrą dziewczyną I to nie może być prawda. Nie, na pewno pójdzie do nieba.
Dlaczego nie może otworzyć oczu? Czuła, że ktoś podpiera jej plecy, a potem jej
spękane wargi dotknęły chłodnej wody. Madelyne chciała pociągnąć spory łyk, ale
woda zniknęła, zaledwie umoczyła w niej wargi. Pomyślała. że ktoś splatał jej
okrutnego figla. Zupełnie nagle wszystko stało się krystalicznie przejrzyste. Tak, była
w Hadesie, me w czyśćcu, na łasce wszystkich potworów i demonów, które usiłowały
oszukać Odyseusza. Teraz próbowały oszukać Madelyne. Nie, powiedziała sobie,
nie da się nabrać. Myśl o demonach wcale jej nie przeraziła. Wręcz przeciwnie.
Rozzłościła ją. Wujowie ją okłamali. Historie o Odyseuszu me były wymyślone, nie
były legendami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. Potwory istniały
naprawdę. Czuła, że ją otaczają i tylko czekają, aż otworzy oczy.
A gdzie był Odyseusz? Dlaczego zostawił ją sarną w walce z demonami? Zrzucała
coraz to nowe opaski nakładane jej na oczy. Odwróciła głowę i w tej samej chwili
zobaczyła, kto klęczy przy łóżku. Krzyknęła odruchowo, gdy jej spojrzenie napotkało
jednookiego olbrzyma, przyglądającego się jej z głupim uśmieszkiem na
zniekształconej twarzy. Uzmysłowiła sobie, że nie jest przestraszona, tylko zła.
Oczywiście był to jeden z cyklopów, możliwe, że nawet sam ich przywódca Polifem,
najnikczemniejszy ze wszystkich. Jeżeli na to pozwoli, to ją dopadnie.
Madelyne zwinęła dłoń w pięść i z całej siły uderzyła olbrzyma. Celowała w nos,
chybiła o cal czy dwa, ale była zadowolona. Ten ruch ją wyczerpał i opadła na
posłanie, nagle słaba jak kociak. Na jej twarzy malował się jednak triumfalny
uśmiech, ponieważ usłyszała ryk Polifema. Odwróciła głowę od cyklopów,
zdecydowana zignorować potwora dźgającego ją w udo. Spojrzała w stronę kominka.
I wtedy go zobaczyła. Stał przed kominkiem, a blask ognia oświetlał jego wspaniałą
postać. Był o wiele wyższy, niż sobie wyobrażała, i o wiele atrakcyjniejszy. Usiłowała
sobie przypomnieć, czy jest nieśmiertelny. Doszła do wniosku, że tak, sądząc po jego
wielkich rozmiarach i mistycznym świetle, które promieniowało z jego postaci.
— Gdzie się do tej pory ukrywałeś? — krzyknęła, chcąc zwrócić na siebie jego
uwagę. Madelyne me miała pewności, czy mitologiczni wojownicy mogą rozmawiać
ze zwykłymi śmiertelnikami. Szybko doszła do wniosku, że ten jej nie rozumie albo
me może rozmawiać, ponieważ stał bez słowa. wpatrując się w nią.
Miała zamiar powtórzyć pytanie, chociaż było to ponad jej siły. Obok niej znajdował
się cyklop, więc jeśli ten wojownik nie chciał z mą rozmawiać, mógłby przynajmniej
coś zrobić.
— Odyseuszu, pozbądź się go — poprosiła, wskazując palcem na potwora, który
klęczał przy łóżku.
Tymczasem on tylko stał i był najwyraźniej zmieszany. Pomimo swoich rozmiarów i
siły nie robił wrażenia zbyt inteligentnego.
— Czy sama mam stoczyć tę bitwę? — zapytała podnosząc głos. Nie widziała zbyt
wyraźnie, bo do oczu napłynęły jej łzy, ale nie potrafiła się opanować Odyseusz
zaczął znikać. Pomyślała, że jest bardzo niegrzeczny. Nie mogła na to pozwolić.
Chociaż niezbyt mądry, był jej jedyną nadzieją. Postanowiła go sobie zjednać.
— Przebaczę ci, że tyle razy pozwalałeś Louddonowi robić mi krzywdę, ale nie
wybaczę ci, jeśli teraz zostawisz mnie samą.
Obietnica przebaczenia zdawała się nie robić wrażenia na Odyseuszu, Madelyne
widziała go niewyraźnie, wiedziała też, że pewnie zaraz zniknie. Pomyślała, że musi
wzmóc groźby.
— Odyseuszu, jeżeli mnie zostawisz, wyślę za tobą kogoś, żeby nauczył cię dobrych
manier. Tak — dodała łagodniejszym tonem — wyślę najstraszniejszego ze
wszystkich wojowników. Zostaw mnie tylko, a zobaczysz co się stanie! Jeżeli się go
nie pozbędziesz — oświadczyła, dramatycznym gestem wskazując na cyklopa —
wyślę za tobą Duncana!
Zadowolona z siebie z westchnieniem ulgi zamknęła oczy. Była pewna, iż
wystraszyła najwspanialszą ze wszystkich istot, potężnego Odyseusza, udając, że
wysyła za nim Duncana. Parsknęła dość nieelegancko, podziwiając własny spryt.
Rzuciła szybkie spojrzenie na bohatera, żeby sprawdzić efekt swojej groźby, i
uśmiechnęła się zwycięsko. Odyseusz sprawiał wrażenie zmartwionego. Madelyne
doszła do wniosku, że to za mało. Jeśli ma walczyć z cyklopami, powinien być
zadowolony i zły.
— Zrozum, Duncan naprawdę jest wilkiem i rozerwie cię na strzępy, jeżeli mu każę
— oświadczyła. — Zrobi wszystko, o co go poproszę — dodala. — Wszystko. —
Chciała pstryknąć palcami, ale me udała się jej ta sztuczka.
Ponownie zamknęła oczy, czując się tak, jakby wygrała ważną bitwę. I wszystko to
za pomocą łagodnych słów, pomyślała. Wcale nie użyła siły.
— Zawsze byłam delikatną panną — krzyknęła. — Niech mnie licho, jeśli to
nieprawda.
Przez trzy długie dni i noce Madelyne walczyła z mitycznymi potworami, które
usiłowały porwać ją do Hadesu. Odyseusz cały czas był u jej boku. Gdy go o to
prosiła, pomagał jej odeprzeć każdy atak.
Czasami uparty olbrzym rozmawiał z nią. Lubił wypytywać ją o przeszłość, a ona
natychmiast mu odpowiadała. Szczególnie interesowało Odyseusza jej dzieciństwo.
Chciał, żeby opowiedziała mu, co działo się po śmierci jej matki, kiedy Louddon
zabrał ją do siebie.
Nie lubiła odpowiadać na te pytania. Chciała rozmawiać tylko o swym życiu przy ojcu
Bertonie. Nie chciała jednak zdenerwować Odyseusza, by jej przypadkiem nie
zostawił, toteż cierpliwie znosiła to wypytywanie.
— Nie chcę o nim rozmawiać!
Wybuch Madelyne obudził czujność Duncana. Szybko podszedł do jej lóżka, usiadł i
ją przytulił.
— No, cicho już, cicho — szeptał. — Zaśnij, Madelyne.
— Kiedy zmusił mnie do opuszczenia domu ojca Bertona, był dla mnie okropny.
Każdej nocy wkradał się do mojego pokoju. Stal tam, w nogach łóżka. Czułam, jak
się we mnie wpatruje. Nie wiedziałam, co się stanie, jeśli otworzę oczy, i bardzo się
bałam.
— Nie myśl teraz o Louddome — powiedział Duncan.
Położył się obok mej, a kiedy zaczęta płakać, wziął ją w ramiona.
Chociaż starał się niczego po sobie nie dać poznać wewnątrz płonął gniewem.
Wiedział, że Madelyne nie rozumie tego, co mówi, ale on rozumiał doskonale.
Madelyne, uspokojona jego bliskością, ponownie zasnęła. Wkrótce znowu się jednak
zbudziła. Stwierdziła, że Odyseusz wciąż tu jest i trzyma straż. Był najwspanialszym
z wojowników. Byt silny i arogancki, lecz nie winiła go za tę skazę charakteru. Miał
dobre serce.
Trzymały się go różne figle. Ulubioną zabawą była zmiana wyglądu. Działo się to tak
szybko, że Madelyne me miała czasu, by sapnąć ze zdziwienia. W jednej minucie
udawał Duncana, by w następnej wrócić znowu do postaci Odyseusza. Podczas
pewnej szczególnie ciemnej nocy, kiedy Madelyne bardzo się bała, zamienił się w
Achillesa po to tylko, by ją rozbawić. Siedział na drewnianym krześle z oparciem, za
małym dla siebie, i wpatrywał się w nią dziwnym wzrokiem.
Achilles nie miał na nogach butów. To ją zmartwiło. Natychmiast przypomniała mu,
że powinien chronić pięty przed zranieniem. Zauważyła. że patrzy na nią, zmieszany
tą uwagą. Zmusiło to Madelyne do przypomnienia mu, że jego matka zanurzyła go
głową w dół w magicznych wodach Styksu, co sprawiło, że całe ciało, z wyjątkiem
pięt, było odporne na zranienia. Trzymała go właśnie za pięty, żeby nie porwały go
rwące wody rzeki.
— Woda nie obmyła ci pięt i tam jest twoje najczulsze miejsce — poinformowała go.
— Rozumiesz, co mam na myśli?
Zauważyła. że nie rozumie. Powiedziało jej o tym jego zakłopotane spojrzenie. Może
mama nie miała czasu, żeby mu o tym opowiedzieć? Westchnęła i popatrzyła na
niego ze smutkiem i żalem. Wiedziała, co się przydarzy Achillesowi.
Nie miała jednak serca, by go ostrzec przed strzałami z łuku. Pomyślała, że sam się
wkrótce dowie. Madelyne rozpłakała się nad przyszłym losem Achillesa, który wstał
nagle i podszedł do mej. Ale teraz nie był Achillesem. Nie, to Duncan brał ją w
ramiona i głaskał. Dziwne, lecz jego dotyk odczuwała tak samo jak dotyk
Odyseusza. Madelyne dała Duncanowi znak, żeby położył się obok niej. Kiedy to
zrobił, szybko położyła się na nim. Oparła głowę o jego pierś i teraz mogła mu
patrzeć w oczy.
— Moje włosy są jak zasłona — powiedziała. — Ukrywasz swoją twarz przed
wszystkimi oprócz mnie. Co o tym sądzisz, Duncanie?
— O, więc znowu jestem Duncanem? — odpowiedział.
— Nie wiesz, co mówisz, Madelyne. Płoniesz z gorączki. Tak właśnie sądzę - dodał.
— Zawołasz księdza? — zapytała. Zmartwiła się własnym pytaniem i łzy wypełniły jej
oczy.
— Chcesz tego? — zapytał.
— Nie — wykrzyknęła. — Jeżeli zawołasz księdza, będę wiedziała, że umieram.
Jeszcze nie jestem gotowa umierać, Duncanie. Tyle jest do zrobienia.
— A co chciałabyś zrobić? — zapytał uśmiechając się.
Madelyne nagle potarła nosem o brodę Duncana.
— Myślę, że chciałabym cię pocałować, Duncanie. Czy to cię nie denerwuje?
— Madelyne, musisz odpocząć — powiedział, chcąc ją zsunąć z siebie, ale
przywarła do niego jak powój. Nie chciał jej odsuwać na silę, z obawy, że mógłby jej
wyrządzić krzywdę. Prawdę mówiąc, podobało mu się, że leży na nim.
— Pocałuję cię tylko raz. a potem odpocznę — obiecała. Nie dając mu czasu na
odpowiedź przycisnęła dłonie do jego twarzy i pocałowała go.
Boże, naprawdę go całowała. Wargi miała gorące, otwarte i nabrzmiałe. Był to tak
namiętny, podniecający pocałunek, że Duncan nie mógł zrobić nic innego, tylko go
odwzajemnić. Jego ręce wolno powędrowały ku jej talii. Kiedy poczuł gorącą skórę,
zrozumiał, że koszula podsunęła się jej do góry. Gładził jej miękkie pośladki i wkrótce
już i on był w gorączce. Madelyne całowała go dziko i namiętnie, zatracając się
w tym pocałunku. Jej wargi zamknęły się na jego wargach, język penetrował i pieścił,
aż straciła oddech.
— Kiedy cię całuję, me mogę przestać. To grzech. prawda? - zapytała.
Zauważył, że to wyznanie nie wywołuje u niej zbytniego poczucia winy, i
wywnioskował że gorączka uwolniła ją od większości zahamowań.
— Kiedy tak leżysz na plecach, Duncanie, mogłabym z tobą zrobić wszystko, co bym
chciała.
Duncan westchnął. Westchnienie przerodziło się w gardłowy okrzyk, kiedy Madelyne
złapała go za rękę I położyła ją sobie na piersi.
— Nie, Madelyne — wymamrotał, nie cofając jednak ręki.
Boże, ależ ona była gorąca. Sutek stwardniał, kiedy odruchowo zaczął pocierać go
kciukiem. Znowu jęknął. — Teraz nie pora, żeby się kochać. Nie zdajesz sobie
sprawy z tego, co robisz - powiedział.
Te słowa zabrzmiały równie niemile jak wyjący na zewnątrz wiatr. Madelyne
natychmiast się rozpłakała.
— Duncanie? Powiedz, że coś dla ciebie znaczę. Nawet gdybyś miał skłamać,
powiedz.
— Tak, Madelyne, wiele dla mnie znaczysz — odpowiedział. Objął ją w pasie i
położył u swego boku. — To prawda.
Wiedział, że musi zachować pewną odległość, w przeciwny bowiem razie ulegnie tym
słodkim torturom. Nie potrafił się jednak powstrzymać i jeszcze raz ją pocałował.
Zauważył, że sprawiło jej to przyjemność. Zanim Duncan wydał następne drżące
westchnienie, zasnęła.
Gorączka zawładnęła umysłem Madelyne i życiem Duncana. Nie śmiał zostawić jej
sam na sam z Edmondem czy Gilardem. Bał się, że gdy ogarnie ją pożądanie,
obsypie pocałunkami któregoś z braci. Nikt poza nim nie uspokoi Madelyne w chwili,
gdy nie potrafi się kontrolować.
Trzeciej nocy demony ostatecznie opuściły Madelyne. Czwartego dnia rano zbudziła
się tak wyżęta jak mokre ubranie porozrzucane po podłodze. Duncan siedział na
krześle przed kominkiem. Wyglądał na wyczerpanego. Madelyne zastanawiała się,
czy nie jest chory. Już miała go o to zapytać, kiedy nagle zauważył, że na niego
patrzy. Zerwał się na równe nogi szybko jak wilk i podbiegł do łóżka. Dziwne, ale
odniosła wrażenie, że patrzy na nią z ulgą.
— Byłaś w gorączce — oświadczył zachrypniętym głosem.
— To dlatego boli mnie gardło — powiedziała. Boże, z trudem rozpoznawała własny
głos. Brzmiał szorstko. Czuła suchość w gardle.
Rozejrzała się po pokoju i dostrzegła panujący w nim nieład. Z zawstydzeniem
potrząsnęła głową. Czy kiedy spała, doszło tu do bitwy?
Odwróciła się do Duncana, by go zapytać o ten rozgardiasz, i dostrzegła wyraz
rozbawienia na jego twarzy.
— Boli cię gardło, tak?
— Bawi cię to, że boli mnie gardło? — zapytała Madelyne. rozgoryczona tą niemiłą
reakcją.
Duncan pokręcił głową, zaprzeczając jej oskarżeniom. Madelyne nie uwierzyła mu.
Wciąż się śmiał.
Bogowie, tego ranka wyglądał tak elegancko. Ubrany był na czarno, co z pewnością
dodawało mu surowości, jednak kiedy się uśmiechał, szare oczy nie spoglądały
zimno ani onieśmielająco. Przypominał jej kogoś, choć nie mogła sobie przypomnieć
kogo. Madelyne była pewna. że poznała kogoś podobnego do barona Wextona.
Miała niejasne wspomnienie kogoś takiego...
Duncan przerwał jej rozmyślania.
— Teraz, kiedy już nie śpisz, przyślę ci służącą, żeby się tobą zajęta. Nie możesz
opuścić tego pokoju, dopóki nie będziesz zdrowa
— Czy byłam bardzo chora? — zapytała.
— Tak, byłaś bardzo chora — przyznał Duncan. Odwrócił się i wyszedł.
Madelyne pomyślała, że Duncan pragnie jak najszybciej od niej odejść. Odsunęła z
oczu kosmyk włosów i patrzyła na jego plecy.
— Boże, muszę wyglądać jak jakiś flejtuch — mruknęła pod nosem.
— Tak, właśnie tak wyglądasz — potwierdził Duncan. Słyszała śmiech w jego glosie.
Rozzłościło ją tak niegrzeczne zachowanie, lecz mimo to zawołała za nim:
— Duncanie! Jak długo miałam gorączkę?
— Ponad trzy dni, Madelyne. — Odwrócił się, żeby zobaczyć jej reakcję. Patrzyła na
niego ze zdumieniem. — Nic sobie nie przypominasz, prawda? — zapytał.
Madelyne potrząsnęła głową, zupełnie zdezorientowana, ponieważ Duncan znowu
się śmiał. Był dziwnym człowiekiem. Rozśmieszały go takie niezwykłe rzeczy.
— Duncanie?
-Tak?
Usłyszała zmęczenie w jego glosie i nagle ją olśniło.
— Byłeś tutaj przez te wszystkie dni? W tym pokoju, ze mną?
Zamykał już za sobą drzwi i Madelyne pomyślała, że nie odpowie na jej pytanie.
Odpowiedź jednak padła — twarda i stanowcza.
— Nie byłem.
Drzwi zamknęły się za nim głośno. Madelyne pomyślała, że nie powiedział prawdy.
Nie mogła sobie przypomnieć, co się stało, ale była przekonana, że Duncan jej nie
odstępował.
Dlaczego zaprzeczył?
— Ależ z ciebie przewrotny typ — wyszeptała.
Teraz w jej głosie zabrzmiał śmiech.
Rozdział 8
Madelyne siedziała na brzegu łóżka próbując rozprostować zdrętwiałe nogi. Kilka
minut po odejściu Duncana od drzwi dobiegło nieśmiałe pukanie. Madelyne zawołała
i służąca weszła do pokoju. Kobieta była biała jak pergamin, chuda, o ostrych rysach
i opadających ramionach, a szerokie czoło poprzecinane miała zmarszczkami.
Stawiała ostrożnie kroki podchodząc do łóżka. Była spięta, gotowa do ucieczki, i
nagle do Madelyne dotarło, że jest przestraszona. Kobieta bez przerwy tęsknie
spoglądała na drzwi.
Madelyne uśmiechnęła się, próbując zmniejszyć zakłopotanie służącej, chociaż
zdumiona była jej trwożliwym zachowaniem.
Kobieta trzymała coś za plecami. Wolno postawiła torbę na podłodze i wyrzuciła z
siebie:
— Przyniosłam twój bagaż, milady.
— To miłe z twojej strony — powiedziała Madelyne.
Pochwaliła służącą, żeby ją uspokoić. Kobieta me była już taka zastraszona, ale
nadal zmieszana.
— Nie wiem, dlaczego tak się mnie boisz — powiedziała Madelyne postanawiając
rozprawić się z tym problemem.
— Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Co ci powiedzieli bracia Wextonowie, że tak
bardzo się wystraszyłaś?
Szczerość Madelyne spowodowała, że służąca nie była już tak spięta.
— Niczego nie powiedzieli, milady, ale nie jestem głucha. Słyszałam wrzaski
dobiegające stąd aż do rzeźni, a ty, pani, krzyczałaś najbardziej.
— Ja krzyczałam? — Madelyne była porażona takim przypuszczeniem. Z pewnością
kobieta się myliła.
— Ty krzyczałaś — potwierdziła służąca, żywo potakując głową. — Wiem, że miałaś
gorączkę i nie zdawałaś sobie sprawy z tego, co robisz. Za minutę Geny przyniesie ci
jedzenie. Ja mam ci pomóc się przebrać, jeżeli sobie życzysz.
— Jestem głodna — stwierdziła Madelyne. Rozprostowała nogi, żeby sprawdzić, na
ile są sprawne. — Jestem słaba jak niemowlę. Jak cię zwą?
— Mam na imię Maude, po królowej — oświadczyła. — Po tej zmarłej, oczywiście,
jako, że nasz król Wilhelm nie wziął sobie jeszcze żony.
— Maude, czy sądzisz, że mogłabym się wykąpać? — zapytała z uśmiechem
Madelyne. — Czuję się taka lepka.
— Wykąpać, milady? — Maude była wyraźnie przerażona tym pomysłem. — W
samym środku zimy?
— Jestem przyzwyczajona brać kąpiel każdego dnia, Maude, a wydaje mi się, że
upłynęła cała wieczność, od czasu kiedy...
— Kąpiel co dnia? Po co?
— Po prostu lubię być czysta — odparła Madelyne. Przyjrzała się dokładnie służącej
i pomyślała, że tej miłej kobiecie wyszłoby na korzyść, gdyby się wykąpała, chociaż
nie powiedziała tego głośno, żeby jej nie urazić. — Czy sądzisz, że twój pan pozwoli
mi zaspokoić tę potrzebę?
— Masz dostać wszystko, co zechcesz, tak długo jak pozostaniesz w tym pokoju —
powiedziała kobieta wzruszając ramionami. Baron nie chce, byś rozchorowała się
bardziej, próbując coś zrobić sama. Poszukam wanny i każę mężczyznom wnieść ją
tutaj.
— Masz rodzinę, Maude?
— Mam dobrego męża i chłopca, który teraz liczy sobie prawie pięć wiosen. Dzikus z
niego.
Maude pomogła Madelyne wstać i podejść do krzesła przy kominku.
— Mój chłopiec ma na imię Wilhelm — powiedziała.
- Nazwaliśmy go tak po zmarłym królu, a nie po tym, który teraz rządzi.
W czasie tego monologu Maude otwarły się drzwi. Szybko weszła druga służąca
niosąc drewnianą tacę z jedzeniem. Maude zawołała do niej.
— Gerty, nie musisz się denerwować. Ona nie jest taka zwariowana, jak sądziłyśmy.
Gerty uśmiechnęła się. Była pulchną kobietą o ładnej cerze i brązowych oczach.
- Jestem tu kucharką - poinformowała Madelyne. - Słyszałam, że jesteś ładna.
Chociaż jesteś szczupła, o wiele za szczupła. Zjedz wszystko. co ci przyniosłam, bo
inaczej porwie cię pierwszy podmuch wiatru.
— Ona chce się wykąpać, Gerty — oznajmiła Maude.
Geny uniosła brew.
— Myślę więc, że trzeba jej przygotować kąpiel. Nie mogą nas obwiniać, jeżeli
zamarznie.
Kobiety rozmawiały i przekomarzały się ze sobą sprzątając pokój. Madelyne
domyśliła się, że są dobrymi przyjaciółkami i bawiły ją ich plotki.
Pomogły jej również w kąpieli. Kiedy wyniesiono wannę, Madelyne poczuła
zmęczenie. Umyła włosy, ale upłynęła wieczność, zanim wyschły. Madelyne usiadła
na miękkiej skórze przed kominkiem. Podnosiła pasma długich włosów
i potrząsała nimi przed ogniem, żeby szybciej wyschły. W końcu rozbolało ją ramię.
Ziewając głośno i szeroko, jak nie przystoi damie, rozciągnęła się na futrze,
postanawiając odpocząć kilka chwil. Miała na sobie tylko koszulę, nie chciała jednak
wkładać sukni, dopóki nie wysuszy i nie zaplecie włosów.
Duncan znalazł Madelyne smacznie śpiącą. W malowniczej pozie spała na boku
przed kominkiem. Złociste nogi podciągnęła nieomal pod brodę, a wspaniałe włosy
zakrywały jej prawie całą twarz.
Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Boże, przypominała mu kociaka zwiniętego
w kłębek. Tak, wygląda bardzo ponętnie, ale prawdopodobnie zamarznie na śmierć,
jeżeli on z tym czegoś nie zrobi.
Madelyne nawet nie otworzyła oczu, kiedy Duncan wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
Uśmiechnął się, gdy odruchowo przytuliła się do niego. Westchnęła, jakby była
bardzo zadowolona. Pachniała różami. Duncan ułożył ją na łóżku i przykrył. Starał się
opanować, ale nie mógł się powstrzymać, żeby nie pogłaskać jej po delikatnym
policzku. Madelyne sprawiała wrażenie tak bezradnej, kiedy spała. Zapewne dlatego
tak trudno mu było odejść. Czul, że musi ją ochraniać. Była taka niewinna i taka ufna.
W głębi serca wiedział, że nigdy nie pozwoli jej wrócić do brata. Była aniołem, a on
nie dopuści do tego, żeby kiedykolwiek znalazła się w pobliżu tego diabła, Louddona.
Wszystkie zasady, jakich przestrzegał Duncan, wzięły w łeb. Westchnął,
sfrustrowany, i ruszył ku drzwiom. Do licha, już nie był panem własnych myśli.
To była sprawka Madelyne, chociaż z pewnością nie uświadamiała sobie tego faktu.
Rozpraszała go i kiedy znajdowała się blisko, nie potrafił myśleć o niczym innym.
Postanowił, że będzie trzymać się z dala od niej, dopóki nie uporządkuje myśli, które
tak go dręczą. Kiedy jednak zadecydował, że lepiej będzie unikać Madelyne, stracił
dobry humor. Mruknął jakieś przekleństwo, odwrócił się i powoli zamknął za sobą
drzwi.
Madelyne była na tyle osłabiona, że nie przeszkadzała jej wymuszona izolacja. Kiedy
jednak minęły następne dwa dni jedynie w towarzystwie Gerty i Maude, które
wpadały do niej od czasu do czasu, poczuła się jak więzień. Spacerowała po pokoju,
aż poznała każdy kąt, włącznie z kominkiem. Potem zaczęła doprowadzać służące
do szału, upierając się, że sama zrobi to, co uważały za swój obowiązek.
Madelyne wyczyściła podłogę i ściany. Wysiłek fizyczny niewiele pomógł. Czuta się
jak zamknięte w klatce zwierzę. I czekała, godzina za godziną, aż Duncan do niej
przyjdzie.
Powtarzała sobie, że powinna być wdzięczna, iż całkiem o niej zapomniał. Boże,
czyż zasłużyła na to, by o niej zapomnieć?
Minęły następne dwa dni. Madelyne chciała już nieomal wyskoczyć przez okno, by
przerwać monotonię obecnego życia. Była tak znudzona, że miała ochotę krzyczeć.
Stanęła przed oknem i obserwowała zachód słońca, wspominając Duncana.
Sądziła, że przywołała go siłą woli, bo kiedy rozmyślała nad tym, jak bardzo pragnie
go zobaczyć, nagle się pojawił. Drzwi otworzyły się i uderzyły w mur, ogłaszając jego
przybycie. Teraz stal tutaj, gwałtowny, potężny i jednocześnie zbyt przystojny, by
mogła zachować spokój myśli. Prawdę mówiąc, chętnie by na niego patrzyła przez
resztę wieczoru.
— Edmond chce teraz usunąć szwy — powiedział.
Podszedł do kominka. Złożył ręce na piersiach, dając do zrozumienia, jak bardzo
nudzi go ta misja.
Zabolało ją to chłodne traktowanie. Postanowiła, że nie da tego po sobie poznać.
Obrzuciła go zagadkowym spojrzeniem. Tak się jej przynajmniej zdawało.
Boże, jej widok zapierał dech. Ubrana była w kremową suknię, na którą zarzuciła
niebieską tunikę. Wąską suknię przewiązała plecionym paskiem, co jeszcze bardziej
podkreślało jej kobiece kształty.
Nie upięła włosów, lecz opuściła je na ramiona. Były takie gęste, kręcone,
ciemnokasztanowe, rozjaśnione rudymi pasemkami. Godne królowej, pomyślał
Duncan. Przypomniał sobie, jakie są jedwabiste i miękkie. Mruknął coś ze złością.
Nie mógł pojąć, dlaczego Madelyne tak na niego działa. Wciąż chciał na nią patrzeć i
tęsknił, żeby znowu mieć ją u swego boku. Głupia myśl, do której nigdy by się
otwarcie nie przyznał, a która tak go nękała, że budziła jego złość.
Nagle dotarło do niego, że Madelyne nosi jego kolory, i uśmiechnął się. Wątpił, by
była tego świadoma, i gdyby nie to, że tak bardzo pragnął ją pocałować, mógłby o
tym wspomnieć choćby po to, żeby zobaczyć jej reakcję.
Madelyne me mogła zbyt długo wpatrywać się w Duncana. Bała się, że on zobaczy,
jak bardzo za mm tęskniła. Ale miałby satysfakcję, pomyślała.
— Chciałabym wiedzieć, co zamierzasz ze mną zrobić, Duncanie — powiedziała.
Spuściła wzrok na podłogę. Nie miała odwagi sprawdzić, jakie wrażenie wywarło na
nim jej pytanie. W jej głowie panował chaos.
Kiedy Duncan znajdował się w pobliżu, jej zdolność koncentracji była zagrożona. Nie
rozumiała swojej reakcji, ale za każdym razem było tak samo. Baron potrafił ją
zdenerwować, nie mówiąc ani słowa. Zakłócał jej spokój i wprawiał ją w zmieszanie.
Kiedy byt blisko, pragnęła. żeby odszedł. Kiedy byt daleko, tęskniła za nim.
Madelyne odwróciła się do niego plecami i wyjrzała przez okno.
— Czy masz zamiar trzymać mnie zamkniętą w tym pokoju przez resztę życia?
Duncan uśmiechnął się słysząc troskę w jej głosie.
- Madelyne, te drzwi nie są zabarykadowane - powiedział.
— Żartujesz sobie ze mnie? — zapytała. Odwróciła się i popatrzyła na niego z
wyraźnym niedowierzaniem.
— Chcesz powiedzieć, że nie byłam zamknięta w tej wieży przez cały tydzień? —
Miała ochotę krzyczeć. — Więc mogłam uciec?
— Nie, nie mogłaś uciec, ale mogłaś wyjść z tego pokoju - odparł Duncan.
— Nie wierzę ci — oświadczyła. Założyła ręce w ten sam sposób co on, próbując go
przedrzeźniać. — Kłamiesz, żeby mnie ośmieszyć — dokończyła. — To nieczysta
gra.
W drzwiach pojawił się Edmond. Jak zwykle miał zmarszczone czoło. Był jednak
ostrożny i zanim wszedł do pokoju, przez dobrą chwilę wpatrywał się w Madelyne.
- Tym razem ją przytrzymasz - powiedział do Duncana. Madelyne rzuciła zatroskane
spojrzenie i stwierdziła, że Duncan się uśmiecha.
— Madelyne me ma już gorączki, Edmondzie, I jest milutka jak kotek — oznajmił.
Potem zwrócił się do Madelyne i polecił jej podejść do łóżka, żeby Edmond mógł
zdjąć bandaże.
Madelyne skinęła głową. Wiedziała, że to konieczne, ale nie mogła opanować
zawstydzenia.
— Jeżeli obydwaj na chwilę wyjdziecie, będę się mogła przygotować.
— Przygotować na co? — zapytał Duncan.
— Jestem skromną damą — wymruczała Madelyne. — Nie pozwolę, żebyście
widzieli coś więcej oprócz mojej rany. Właśnie na to chcę się przygotować.
Cała była w pąsach, więc Duncan uwierzył, że przemyślała każde słowo. Edmond
zaczął kaszleć, ale Duncan śmiał się na cały głos.
— Nie czas na skromność, Madelyne. Poza tym, widziałem już twoje nogi.
Madelyne wyprostowała się, rzuciła mu przeciągłe spojrzenie i podeszła do łóżka.
Podniosła zwierzęcą skórę, która upadła na podłogę, po czym położyła się, nakryła
skórą i owinęła szczelnie suknią, zostawiając obnażone udo jedynie w miejscu, gdzie
była rana. Złapała koniec bandaża i powoli zaczęła go odwijać.
Kiedy Edmond ukląkł obok niej, bandaż był już odwinięty. Madelyne zauważyła, że
Edmond ma podbite lewe oko. Zastanawiała się, skąd wziął się ten duży ciemny
siniec i doszła do wniosku, że prawdopodobnie jest za niego odpowiedzialny jeden z
braci. Jak ci ludzie się nienawidzą, myślała, kiedy Edmond bardzo delikatnie
zdejmował z rany pozlepiane nitki.
— Edmondzie, to wcale tak bardzo nie boli. Czuję tylko ukłucia jak od igły —
stwierdziła z ulgą.
Duncan podszedł do łóżka. Przyczaił się, gotów do skoku, gdyby drgnęła.
Madelyne czuła się zażenowana, kiedy obaj mężczyźni wpatrywali się w jej udo. Po
chwili zawstydziła się jeszcze bardziej. Chcąc zwrócić na siebie uwagę Duncana,
wypowiedziała zdanie, które przyszło jej do głowy.
— Dlaczego rygle są po obydwu stronach drzwi?
— Co? — zapytał wyraźnie zdumiony.
- Mówię o kawałku drewna, który wchodzi w uchwyty rygla na drzwiach — wyjaśniła
szybko Madelyne. — Założyłeś zamki po obydwu stronach. Jak myślisz, co to ma
znaczyć? — zapytała, bawiąc się przeciąganiem tej zabawnej rozmowy.
Jednak ta strategia nie powiodła się. Duncan odwrócił się, popatrzył na drzwi, a po
chwili znowu na nią. Patrzył jej teraz prosto w oczy, przez chwilę nie zwracając uwagi
na jej obnażone udo.
— No więc? — nalegała. — Czy byłeś rozkojarzony, kiedy budowałeś te drzwi i nie
mogłeś się zdecydować, po której stronie założyć sztaby?
— Madelyne, z tego samego powodu schody zbudowano po lewej stronie —
przekomarzał się Duncan. W jego oczach zapaliły się iskierki. Ta zmiana w jego
wyglądzie ucieszyła Madelyne. Kiedy się uśmiechał, nie budził takiego lęku.
— Więc jaka była tego przyczyna? — zapytała Madelyne, śmiejąc się w duchu.
— Po prostu tak mi się spodobało.
— To marny powód — stwierdziła Madelyne.
Uśmiechnęła się otwarcie, aż przyłapała się na tym, że trzyma go za rękę. Puściła ją
szybko i skupiła uwagę na Edmondzie. Średni brat spojrzał na Duncana. Wstał i
powiedział:
- Zagoiło się.
Madelyne popatrzyła na brzydką, poszarpaną bliznę, która znaczyła jej udo.
Skrzywiła się. Opanowała się jednak szybko, zawstydzona swoją reakcją. Nie była
przecież kobietą próżną.
— Dziękuję ci, Edmondzie — powiedziała zakrywając nogi. Duncan nie widział
efektów zabiegów Edmonda. Teraz pochylił się, żeby odchylić kołdrę. Madelyne
odepchnęła jego rękę i mocno przycisnęła nakrycie do krawędzi lóżka.
— Powiedział, że rana się zagoiła, Duncanie.
On jednak chciał to zobaczyć na własne oczy. Kiedy zerwał z niej okrycie, Madelyne
krzyknęła przestraszona. Próbowała obciągnąć suknię, ale Duncan unieruchomił jej
ręce i powoli z premedytacją, podciągnął materiał, by obnażyć udo.
— Nie ma żadnej infekcji — powiedział Edmond, obserwując tę scenę z drugiej
strony łóżka.
— Tak, jest wyleczona — oznajmił Duncan skinąwszy głową. Kiedy puścił jej ręce,
Madelyne wygładziła suknię.
— Nie wierzysz własnemu bratu? — zapytała zdumiona.
Bracia wymienili spojrzenia, których Madelyne nie umiała ocenić.
— Oczywiście, że nie — mruknęła. — Prawdopodobnie to ty podbiłeś mu oko —
dodała, ciągnąc dalej swój zgryźliwy monolog. — Tego się można spodziewać po
braciach Wexton.
Duncan odwrócił się ze złością i ruszył w stronę drzwi. Dobiegło ją jego długie,
głośne westchnienie. Edmond pozostał na miejscu, przez chwilę wpatrując się w
Madelyne, po czym ruszył w ślad za bratem. Madelyne powtórnie zwróciła się do
Edmonda.
— Wiem, że rozkazano ci leczyć moją ranę, ale i tak jestem ci bardzo wdzięczna.
Madelyne była przekonana, że zgorzkniały mężczyzna obróci ten komplement
przeciwko niej, i przygotowała się na zniewagę. Bez względu na to, jak podle
zachowa się w stosunku do niej, ona nadstawi drugi policzek.
Edmond nawet nie starał się jej odpowiedzieć. Madelyne była rozczarowana. Chciała
pokazać Wextonom., że jest delikatną panną, ale co robić, jeśli nie dali jej takiej
szansy?
— Obiad będzie za godzinę, Madelyne. Możesz zejść do nas do sali, kiedy Gilard
przyjdzie po ciebie.
Po tym oświadczeniu Duncan wyszedł. Edmond ruszył za nim. Zatrzymał się jednak,
odwrócił powoli i popatrzył na nią. Odniosła wrażenie, że rozważa jakąś kwestię.
— Kto to jest Polifem?
Madelyne szeroko otwarta oczy. Co za dziwne pytanie!
— Ależ... to był olbrzym, przywódca cyklopów w starożytnych opowieściach Homera
— odparła. — Polifem był straszliwym, zniekształconym olbrzymem z jednym
ogromnym okiem pośrodku czoła. Zjadał na kolację wojowników Odyseusza —
dodała i lekko wzruszyła ramionami.
Edmondowi nie spodobała się ta odpowiedź.
— Na miłość boską — mruknął.
— Nie powinieneś wzywać imienia boskiego nadaremno
— wykrzyknęła. — A dlaczego pytasz, kim był Polifem?
Z odgłosu oddalających się kroków Madelyne wywnioskowała, że Edmond nie
zamierza jej odpowiedzieć.
Postanowiła, że nawet niegrzeczność średniego brata nie zepsuje jej dobrego
humoru. Zsunęła się z łóżka i roześmiała na głos. Boże, w końcu będzie mogła
opuścić ten pokój. Ani przez sekundę nie wierzyła, że pokój nie był zamknięty przez
cały tydzień. Duncan powiedział to tylko po to, żeby ją zdenerwować. Tak, chciał,
żeby mu uwierzyła. Niech mnie licho, jeśli na to pozwolę, pomyślała.
Madelyne pogrzebała w torbie podróżnej. Żałowała, że nie ma ze sobą jakiejś pięknej
sukni, a potem zdała sobie sprawę, jakie to było głupie życzenie. Była przecież ich
więźniem. a nie zaproszonym gościem.
Przebranie się zajęło jej pięć minut. Przez dłuższą chwilę spacerowała po pokoju, po
czym podeszła do drzwi, by sprawdzić, czy nie są zamknięte na klucz. Przy
pierwszym pchnięciu drzwi otwarły się szeroko, tak że Madelyne omal się nie
przewróciła.
Duncan z pewnością zostawił otwarte drzwi, by z niej zadrwić, pomyślała, lecz nagle
przypomniała sobie, że Duncan wyszedł przed Edmondem.
Przez otwarte drzwi dobiegły ją z klatki schodowej różne dźwięki. Madelyne podeszła
do poręczy i przechyliła się. Usłyszała strzępki rozmów, ale odległość była tak duża,
że nie potrafiła wyłowić słów. Poddała się w końcu i zawróciła do pokoju. Dostrzegła
długą drewnianą żerdź opartą o mur i pod wpływem impulsu wciągnęła ją do pokoju.
Ukryła ją pod łóżkiem, zadowolona ze swego sprytu.
— Możliwe, że to ja zamknę się przed tobą, Duncanie, zamiast żebyś ty mnie
zamykał.
Jakbym w ogóle miała coś do powiedzenia, pomyślała. Boże, za długo była
uwięziona w tym pokoju. To żałosne, że cieszą ją takie myśli. Gilard nigdy tu nie
przyjdzie. Madelyne była przekonana, że Duncan ją okłamał. Był przecież okrutny.
Kiedy usłyszała odgłos kroków, uśmiechnęła się z ulgą i podbiegła do okna.
Wygładziła suknię, poprawiła włosy i zmusiła się do przybrania obojętnego wyrazu
twarzy. Gilard nie wydawał się nachmurzony. To była niespodzianka. Miał na sobie
eleganckie szaty w kolorze wiosennego lasu. Ciepła zieleń była bardzo twarzowa i
wyglądał przystojnie. Kiedy przemówił, w jego głosie zabrzmiała czułość.
— Lady Madelyne, chciałbym zamienić z tobą słowo, zanim zejdziemy na dół —
powiedział na powitanie.
Obrzucił ją smutnym spojrzeniem, założył ręce na plecy i zaczął chodzić przed nią
tam i z powrotem.
— Adela prawdopodobnie dołączy do nas przy kolacji. Wie, że jesteś tutaj….
— Jest nieszczęśliwa?
- Tak. Może nawet więcej niż nieszczęśliwa. Nie powiedziała nic, ale kiedy widzę
wyraz jej oczu. czuję się nieswojo.
— Dlaczego mi to mówisz? — zapytała.
— Ponieważ chcę, żebyś się mogła przygotować.
— Dlaczego się o mnie troszczysz? Widzę, że krańcowo zmieniłeś o mnie zdanie.
Czy dlatego, że pomogłam ci w walce z moim bratem?
- Tak, oczywiście - wymamrotał Gilard.
- To żałosny powód - odparła.
— Żałujesz, że uratowałaś mi życie? — zapytał.
- źle mnie zrozumiałeś, Gilardzie. Żałuję, że byłam zmuszona odebrać życie innemu
człowiekowi, aby ciebie ratować — wyjaśniła. — Nie żałuję jednak, że byłam w stanie
ci pomóc.
— Lady Madelyne, przeczysz sama sobie — powiedział Gilard marszcząc brwi. Był
zupełnie skołowany. Nie potrafił jej zrozumieć. Bardzo przypominał w tym brata. Tak
samo jak Duncan, Gilard przywykl do zabijania i przypuszczalnie nigdy nie zrozumie
żalu, jaki ona odczuwała. Boże, prawdopodobnie uważał jej czyn za bohaterstwo.
— Wolałabym, byś odkrył we mnie jakąś dobrą cechę i żeby to wpłynęło na zmianę
twojej opinii o mnie.
— Nie rozumiem cię — stwierdził Gilard wzruszając ramionami.
- Wiem. - Powiedziała to z takim smutkiem, że Gilard poczuł wyrzuty sumienia.
— Jesteś niezwykłą kobietą.
— Staram się taką nie być! Chociaż to trudne, zważywszy na moją przeszłość.
— Kiedy stwierdziłem że jesteś niezwykła, chciałem powiedzieć komplement —
oświadczył Gilard, śmiejąc się z troski, jaką usłyszał w jej głosie. Zastanawiał się, czy
według niej ta cecha stanowi skazę charakteru.
Potrząsnął głową i poprowadził ją schodami w dół. Powiedział, że ma go złapać za
ramię, gdyby się poślizgnęła. Schody były mokre i bardzo śliskie w niektórych
miejscach. Gilard przez całą drogę coś do niej mówił, ale Madelyne zbyt się
denerwowała, żeby go słuchać. Była kłębkiem nerwów na myśl o spotkaniu z Adelą.
Doszli do wejścia do sali i Giiard wprowadził ją do środka. Podał jej ramię. Madelyne
zlekceważyła ten uprzejmy gest, obawiając się, żeby ten zwrot w nastawieniu Gilarda
do niej nie został źle przyjęty przez braci. Lekko potrząsnęła głową, złożyła ręce na
piersi i rozejrzała się po sali. Boże, jakaż była ogromna. Dużą część zajmowało
kamienne palenisko znajdujące się na wprost wejścia. Na prawo od paleniska, w
pewnej od niego odległości, stal potężny stół, ustawiony na drewnianym
podwyższeniu. Po obydwu stronach, na całej długości, ustawiono pokiereszowane
stołki. Niektóre stały, inne były poprzewracane. Madelyne poczuła tak dziwny
zapach, że zmarszczyła nos. Rozejrzała się uważnie i natychmiast odkryła jego
źródło. Po podłodze walały się resztki zepsutego jadła. Niektóre były spleśniałe ze
starości. Buzujący na kominku ogień potęgował tę woń. Jakby to me wystarczało, by
wywrócić żołądek., Madelyne dostrzegła, że kilkanaście psów dokłada do tego swoje
nieczystości. Psy spały jeden przy drugim na samym środku komnaty.
Madelyne była porażona tym widokiem, ale postanowiła zachować te myśli dla
siebie. Jeśli Wextonowie lubią mieszkać jak zwierzęta, niech tak będzie. Z pewnością
nie było to jej zmartwienie.
Kiedy wraz z Gilardem zajęli miejsca przy stole, salę zapełnili żołnierze różnej rangi.
Zajęli pozostałe stołki z wyjątkiem jednego u szczytu stołu, naprzeciw Madelyne.
Domyśliła się, że puste miejsce przeznaczone jest dla Duncana, ponieważ to on był
głową klanu Wextonów.
Już miała zapytać o to Gilarda, kiedy Duncan dołączył do nich. W tej samej chwili
rozległ się krzyk Edmonda.
-Gerty!
Słysząc ten ryk, straciła ochotę na zadawanie jakichkolwiek pytań. Dobiegła ich
odpowiedź z prawej strony, gdzie znajdowała się kuchnia.
— Słyszymy cię!
Wówczas pojawiła się Gerty dźwigając stos pustych drewnianych tac na jednym
ramieniu i olbrzymi półmisek z mięsem na drugim. Za nią szły dwie inne służące
z talerzami pełnymi jedzenia. Na samym końcu tej procesji pojawiła się trzecia
służąca niosąc w rękach i pod pachami bochenki chrupkiego chleba.
To, co nastąpiło potem, przyprawiło Madelyne o mdłości. Z wrażenia me mogła
wykrztusić ani słowa. Gerty spuściła te tace na środek stołu i skinęła na pozostałe
służące, żeby zrobiły to samo. Talerze poleciały jak krążki rzucane na polu bitwy,
lądując i wirując dookoła Madelyne. W ślad za nimi powędrowały opasłe kufle piwa.
Mężczyźni, na czele z Edmondem, natychmiast rzucili się do jedzenia. Wszystko to z
pewnością stanowiło jakiś sygnał dla śpiących psów, ponieważ zerwały się na równe
nogi i na wyścigi biegły, żeby zająć pozycje po obu stronach stołu. Madelyne nie
mogła pojąć przyczyny ich dziwnego zachowania, dopóki pierwsza kość me
przeleciała nad plecami któregoś z żołnierzy. Rozerwana kość została natychmiast
złapana przez dużego psa, brytana, prawie dwa razy większego od chartów, które
siedziały obok. Dobiegło ją wściekłe warczenie, kiedy kolejny odpadek został rzucony
za plecy. Potem poleciały następne resztki, aż wszystkie psy najadły się do syta,
dokładnie tak samo jak otaczający ją mężczyźni. Madelyne obserwowała ich. Nie
potrafiła ukryć odrazy i nawet się nie starała, jednakże całkowicie straciła apetyt.
Podczas posiłku nie padło ani jedno słowo, słychać tylko było niemiłe pochrząkiwania
mężczyzn zadowolonych z jedzenia. Z tyłu dobiegało mlaskanie psów.
W pierwszej chwili pomyślała, że robią to wszystko dla żartu, po to, by jej obrzydzić
jedzenie, ale kiedy nadal tak się zachowywali, aż napełnili żołądki i beknęli z
ukontentowania, zmuszona była zrewidować swój sąd.
— Nic nie jesz, Madelyne. Nie jesteś głodna? — zapytał Gilard z pełnymi ustami.
Zauważył w końcu, że nie tknęła mięsa, które wylądowało między nimi.
— Straciłam apetyt — szepnęła.
Obserwowała, jak bierze potężny łyk piwa, po czym ociera usta rękawem tuniki.
Zamknęła oczy.
— Powiedz mi, Gilardzie — zebrała w końcu siły — dlaczego ci mężczyźni nie
czekają na Duncana? Sądziłam, że on tego wymaga.
— 0, Duncan nigdy z nami nie jada — odparł Gilard. Urwał wielki kawał z długiego
bochenka chleba i zaoferował połowę Madelyne. Potrząsnęła głową.
— Duncan nigdy z wami nie jada?
— Nie jada od czasu, kiedy zmarł ojciec i Mary zachorowała — wyjaśnił Gilard.
— Kto to jest Mary?
— Była — poprawił ją Gilard. — Już nie żyje. — Odbeknął, po czym ciągnął dalej. —
Była ochmistrzynią. Od jej śmierci upłynęły lata. — Opowiadał bez jakiegokolwiek
żalu. — Sądziłem, że ona przeżyje nas wszystkich. Adela nie chciała słyszeć o
zastąpieniu jej, żeby nie zranić jej uczuć. Mary popsuł się wzrok i nieraz nie mogła
długo znaleźć stołu.
Gilard pociągnął następny łyk z kutia i niedbale rzucił kość za plecy. Madelyne
musiała się uchylić, żeby resztki w nią nie trafiły. Poczuta, jak ogarnia ją
nieopanowana wściekłość.
— Duncan — kontynuował Gilard — i tak jest panem na tej posiadłości. Odseparował
się od rodziny na tyle, na ile to możliwe. Myślę, że woli jadać sam.
— W to nie wątpię — oświadczyła Madelyne. Pragnęła jak najszybciej opuścić tę
komnatę. — Czy ludzie Duncana zawsze jedzą z takim entuzjazmem?
Gilarci popatrzył na nią zaskoczony.
— Jeśli mają za sobą ciężki dzień, tak to wygląda — powiedział wzruszając
ramionami.
Kiedy Madelyne myślała, Że już dłużej nie zniesie oglądania tych mężczyzn, posiłek
dobiegł końca. Żołnierze wstawali jeden po drugim, bekali i wychodzili. Gdyby nie
było to tak odrażające, można by to uznać za humorystyczny rytuał.
Psy także zaczęły się wycofywać, na nowo tworząc przed kominkiem plątaninę ciał.
Madelyne pomyślała, że zwierzęta są bardziej zdyscyplinowane niż ich panowie.
Żadne nie bekało na pożegnanie.
— Niczego nie zjadłaś — powiedział Gilard. — Czy nie smakował ci posiłek? —
zapytał. Mówił cicho. Madelyne pomyślała, że robi to dlatego, by Edmond nie słyszał.
— Więc to był posiłek? — odpowiedziała pytaniem Madelyne, nie mogąc już ukryć
gniewu.
— A jak byś to nazwała? — wtrącił Edmond głosem, który echem odbił się po sali.
- Nazwałabym to karmieniem.
— Nie rozumiem, co masz na myśli — stwierdził Edmond.
— Będę więc szczęśliwa, mogąc ci to wyjaśnić — odparła Madelyne. — Widziałam
zwierzęta o lepszych manierach — dodała, z emfazą kiwając głową. — Ludzie
szlachetnie urodzeni spożywają posiłki, Edmondzie. To, czego właśnie byłam
świadkiem, to nie był posiłek. To było dokarmianie stada zwierząt przebranych za
ludzi. Czy to wystarczająco jasne dla ciebie?
Kiedy mówiła te słowa, twarz Edmonda czerwieniła się coraz bardziej. Sprawiał
wrażenie, jakby zaraz miał przeskoczyć stół i zmiażdżyć ją. Madelyne była zbyt
rozwścieczona, żeby się tym przejmować. Z radością dała upust swojemu gniewowi.
— Wierzę, że otrzymałeś wystarczające wyjaśnienie, Edmondzie. Zgadzasz się ze
mną?
O Boże, to był Duncan. To jego głęboki głos dobiegł ją zza pleców. Nie ośmieliła się
odwrócić, a na dodatek straciła całą świeżo nabytą odwagę.
Czuła jego bliskość. Odchyliła się lekko do tyłu i poczuła, że jego biodra dotykają jej
pleców. Pomyślała, że nie powinna go dotykać, pamiętając, ile siły tkwi w tych
muskularnych udach.
Postanowiła zepchnąć go z podestu. Wstała, odwróciła się, i w tej samej chwili otarła
się o barona. Duncan nie cofnął się ani o cal, i to Madelyne była zmuszona do
odwrotu. Uniosła suknię i zeszła z podestu, znowu się odwróciła, całą postawą dając
świadectwo, co myśli o jego barbarzyńskim geście. Potem popełniła błąd i spojrzała
na niego. Patrzyła prosto w te szare oczy i czuła, jak opuszcza ją cała odwaga.
Niestety, on chyba posiadał nad nią jakąś tajemną moc. Użył jej właśnie teraz i
ukradł jej myśli. Nawet nie mogła sobie przypomnieć, co chciała mu powiedzieć.
Niech Bóg ma ją w swojej opiece.
Bez słowa pożegnania Madelyne odwróciła się wolno i opuściła salę. Pomyślała, że i
tak wygrała sama z sobą, skoro nie puściła się biegiem.
Znajdowała się w połowie drogi, kiedy zatrzymał ją rozkaz Duncana.
— Madelyne, nie dałem ci zezwolenia na odejście. — Każde słowo wypowiedział
wolno i z naciskiem.
Zesztywniała. Odwróciła się, uśmiechnęła się nieszczerze i odpowiedziała tak samo
przesadnym tonem:
— Nie prosiłam o to.
Zobaczyła jeszcze wyraz zdumienia na jego twarzy, zanim znowu odwróciła się do
niego plecami. Zaczęła iść w kierunku wyjścia, mamrocząc do siebie, że przecież nie
jest niczym więcej jak tylko przynętą, a żywe przynęty z pewnością nie muszą robić
tego, co każe im dręczyciel. Tak, niesprawiedliwości, które ją spotykają, są
niezasłużone. Była przecież taką dobrą, łagodną damą. Zajęta mruczeniem do
siebie, nie usłyszała kroków Duncana. Zachowuje się jak wilk, pomyślała z
przerażeniem, kiedy jego ogromne dłonie spoczęły na jej ramionach.
Duncan użył niewiele siły, by ją zatrzymać. ale nawet to nie było potrzebne. Kiedy jej
dotknął, poczuta, że topnieje jak wosk. Madelyne oparta się o niego. Zadrżała.
Duncan nagle zrozumiał, że nie o niego chodzi. Madelyne wpatrywała się w wejście.
Patrzyła na Adelę.
Rozdział 9
Madelyne była przerażona tym, co zobaczyła. Natychmiast rozpoznała Adelę,
ponieważ ta kobieta była bardzo podobna do Gilarda. Miała brązowe włosy i brązowe
oczy. Nie była jednak tak wysoka jak Gilard. Była o wiele za chuda, a jej cera miała
ziemisty odcień. Madelyne pomyślała, że siostra Duncana jest chora. Suknia Adeli
kiedyś zapewne jasna, teraz była tak wybrudzona i podarta, że trudno było
powiedzieć, jaki miała kolor. Włosy, długie i zlepione, wydawały się tak samo brudne
jak suknia. Madelyne odniosła wrażenie, że w tej skołtunionej grzywie oprócz brudu
mogą znajdować się jeszcze jakieś żywe stworzenia. Kiedy minął pierwszy szok,
Madelyne nie poczuła do niej odrazy. W oczach biednej dziewczyny dostrzegła
szaleństwo. Był w nich ból i taka rozpacz, że Madelyne miała ochotę zapłakać. Dobry
Boże, i pomyśleć, że jej brat był tego przyczyną! Czuła, że Louddon spędzi całą
wieczność w piekle.
Duncan objął ją ramieniem i bezceremonialnie przesunął na bok. Nie rozumiała jego
motywów, jednak w jego ramionach przestała drżeć.
— Zabiję ją, Duncanie! — wykrzyczała swoją groźbę Adela.
Nagle pojawił się Edmond. Madelyne patrzyła, jak podbiega do siostry i ujmuje ją za
ramię. Adela wolno poszła za bratem do stołu. Edmond mówił coś do niej, ale za
cicho, żeby Madelyne mogła to dosłyszeć. Wyraźnie udało mu się uspokoić siostrę.
Rozluźniła się i kiwała głową w odpowiedzi na słowa brata.
Kiedy Adela usiadła obok Edmonda, nagle ponownie wykrzyczała swoją groźbę:
— Mam prawo ją zabić, Duncanie!
W jej oczach była tak wielka nienawiść, że Madelyne chciała się cofnąć, ale Duncan
trzymał ją mocno.
Nie wiedziała, jak odpowiedzieć na tę groźbę. W końcu skinęła głową, dając znać, że
zrozumiała. Potem zamyśliła się, jakby coś rozważała.
— Spróbuj, Adelo.
Odpowiedź Madelyne w widoczny sposób przyprawiła Adelę o wybuch wściekłości.
Siostra Duncana zerwała się tak szybko, że stołek zleciał z podestu i z wielkim
hukiem spadł na kamienną podłogę.
— Kiedy odwrócisz się do mnie plecami, wówczas ja...
— Dość. — Głos Duncana odbił się echem od ścian. Ten rozkaz wywołał
natychmiastową reakcję Adeli. Wyglądała tak, jakby miała ochotę schować się w
mysiej dziurze.
Edmondowi wyraźnie nie spodobał się sposób, w jaki Duncan krzyknął na siostrę.
Warknął na brata, po czym podprowadził siostrę do stołu i pomógł jej usiąść.
Duncan mruknął jakieś obraźliwe słowa. Puścił ramię Madelyne, ale przytrzymał ją za
rękę. Potem wyszedł z sali, ciągnąc za sobą Madelyne, tak że musiała biec, by za
nim nadążyć.
Nie zwolnił kroku ani uścisku, dopóki nie doszli do wąskiego podestu przed jej
pokojem.
— Jak mogłeś dopuścić, by znalazła się w takim stanie? — zapytała.
— Twój brat jest za to odpowiedzialny — odparł.
Czuła, że zaraz się rozpłacze. Wyprostowała się.
— Jestem bardzo zmęczona, Duncanie. Chciałabym się położyć.
Wolno weszła do pokoju. zamknęła drzwi i rozścieliła łóżko. I wtedy się rozpłakała.
Duncan zaraz wrócił do sali. Chciał zyskać poparcie dla swojego planu względem
Madelyne. Na szczęście nie było tam już Adeli.
Kiedy usiadł, Gilard podał mu dzban z piwem, a Edmond zaatakował:
— Czy my, Wextonowie, mamy teraz chronić siostrę Louddona przed jednym z nas?
— Madelyne nie zrobiła Adeli nic złego — bronił jej Gilard. — W niczym nie
przypomina swego brata i ty bardzo dobrze o tym wiesz, Edmondzie. Okropnie ją
potraktowaliśmy, jednak ona nie skarżyła się ani słowem.
— Nie odgrywaj przede mną obrońcy Madelyne — rzucił Edmond. — Jest odważna
— przyznał. — Opowiadałeś już, jak cię uratowała w czasie bitwy, Gilardzie.
Opowiadałeś o tym wiele razy, znam to na pamięć — dodał patrząc na Duncana.
— Nie chodzi tutaj o charakter Madelyne. Jej obecność denerwuje Adelę.
— Tak — przytaknął Duncan. — I to mnie cieszy.
— Co powiedziałeś? — dopytywał się Edmond.
— Edmondzie, zanim stracisz panowanie nad sobą, odpowiedz mi na to pytanie.
Kiedy ostatni raz Adria odezwała się do ciebie?
- W Londynie, zaraz po tym, jak ją znaleźliśmy - odparł Edmond. W jego głosie
zabrzmiała irytacja, ale Duncan nie poczuł się obrażony.
— Gilardzie? Kiedy twoja siostra przemówiła do ciebie ostatni raz?
— Również wtedy — odparł marszcząc czoło. — Powiedziała mi, co się stało, i na
tym koniec. Wiesz, że od tamtej nocy do nikogo nie odezwała się ani słowem.
— Aż do dzisiejszego wieczora — przypomniał im Duncan.
— Adela przemówiła do Madelyne.
— I ty uważasz to za dobry znak? — Edmond zdumiał się.
— Adela mówiła, ale tylko o tym., że chce zamordować Madelyne. Dobry Boże,
nasza słodka siostrzyczka przysięgła ją zabić. Nie mogę uważać tego za
ozdrowienie.
— Adela wraca do nas — wyjaśnił Duncan. — W owej chwili ogarnął ją tak
gwałtowny gniew, że sparaliżował jej umysł, ale sądzę, że z pomocą Madelyne
zostanie uleczona.
Edmond potrząsnął głową.
— Kiedy nasza siostra Catherine przyjeżdża z wizytą, Adela nawet na nią nie
popatrzy. Dlaczego uważasz, że Madelyne jej pomoże, kiedy nie udało się to
rodzonej siostrze?
Duncan musiał włożyć całe serce w wyjaśnienie swego planu. Nie przywykł do
dyskutowania o ważnych sprawach z młodszymi braćmi. Zwykle załatwiał wszystko
wydając rozkazy i oczekując, że zostaną wykonane przez każdego z osobna i
wszystkich razem. Duncan rządził w swoim domu dokładnie tak samo jak jego ojciec.
Jedynym wyjątkiem od tego uświęconego prawa były chwile, kiedy musztrował
żołnierzy. Stawał się wtedy aktywnym uczestnikiem, a także instruktorem
wymagającym od żołnierzy tylko takich wyczynów, jakich sam potrafił dokonać.
Ten jednak przypadek był niezwykły. Bracia zasługiwali na informację o jego
planach. Adela była również ich siostrą. Tak, dlatego też mieli prawo do wyrażenia
własnego zdania.
— Proponuję, Żebyśmy znowu posłali po Catherine — wtrącił Edmond. Zacisnął
szczęki w zwykłym dla siebie uporze.
— To nie jest konieczne — zauważył Duncan. — Madelyne pomoże Adeli. My
jedynie musimy jej wskazać kierunek — dodał z lekkim uśmieszkiem. — Tylko
Madelyne jest w stanie zrozumieć, co dzieje się w umyśle Adeli. W końcu
nasza siostra zwróci się do niej.
— Tak, Duncanie, oczywiście. Adela zwróci się do niej, ale ze sztyletem w ręku i
mordem w sercu. Musimy podjąć wszelkie środki ostrożności.
— Nie chcę, żeby Madelyne żyła w ciągłym zagrożeniu — oświadczył Gilard. —
Myślę, że powinniśmy trzymać ją z dala od tego wszystkiego. Nie jest własnością
Duncana, Edmondzie. Wszyscy jesteśmy za nią odpowiedzialni.
— Madelyne jest moja, Gilardzie — oświadczył Duncan. Mówił cicho, ale w jego
głosie, ułożeniu ramion i w sposobie, w jaki patrzył na brata, kryła się groźba.
Gilard niechętnie potaknął. Edmond obserwował wymianę spojrzeń między braćmi.
Nie był zachwycony tonem głosu Duncana, który mówił o Madelyne jak właściciel.
Edmond zajął teraz to samo stanowisko co Gilard. Była to rzadkość, ponieważ Gilard
i Edmond zwykle mieli odmienne zdania prawie we wszystkich kwestiach.
— Może lepiej, by Madelyne była daleko od tego wszystkiego — powiedział, już
planując, że zaproponuje, by odesłano ją jak najszybciej.
Pięść Duncana opadła na stół z taką siłą, że omal nie przewrócił się dzban z piwem;
byłby spadł ze stołu, gdyby nie szybka reakcja Gilarda.
— Madelyne nigdzie nie pojedzie, Edmondzie. Nie będę cię więcej pytał o zdanie,
bracie. Czy chcesz zmusić mnie do zmiany decyzji?
Przez dłuższą chwilę zapanowało milczenie.
— No cóż, będzie, jak uważasz — odezwał się w końcu Edmond.
Duncan skinął głową. Gilard ze zdumieniem obserwował wymianę zdań. Z całą
pewnością coś mu umknęło, ale nie mógł zrozumieć co.
— Będzie tak, jak uważam — oświadczył Duncan. — Czy chcesz mi się sprzeciwić?
Edmond westchnął I potrząsnął głową.
— Stanę za tobą, Duncanie, chociaż chciałbym, byś sobie uświadomił, jakie z tego
wynikną problemy.
— Nie wpłynie to na moją decyzję, Edmondzie.
Duncan wyraźnie nie miał ochoty wyjaśniać bratu sensu tej rozmowy. Gilard
postanowił poczekać, aż zostaną sami i zapytać go, o co chodziło. Poza tym cisnęło
mu się na usta następne naglące pytanie.
— Duncanie? Co miałeś na myśli mówiąc, że tylko Madelyne może pomóc Adeli?
Duncan w końcu zwrócił uwagę na Gilarda. Był zadowolony z poparcia Edmonda i
poprawił mu się humor.
— Madelyne ma doświadczenie, które pomoże jej poradzić sobie z naszą siostrą.
Proponuję, żeby obydwie spotykały się tak często, jak to możliwe. Edmondzie, twoim
obowiązkiem będzie eskortowanie naszej siostry każdego wieczoru na wieczerzę.
Gilardzie, przyprowadzaj Madelyne. Ona się ciebie nie boi.
— A mnie się boi? — W glosie Edmonda zabrzmiało zdziwienie.
Duncan zignorował to pytanie, chociaż spojrzał na Edmonda z irytacją. Dawał mu do
zrozumienia, że nie lubi, by mu przerywano.
— Nie ma najmniejszego znaczenia czy Madelyne albo Adela będą sobie tego
życzyły, czy nie. Przyciągnijcie je tutaj na siłę, jeżeli będziecie musieli, ale mają jadać
przy jednym stole.
— Adela zniszczy naszą delikatną Madelyne — wybuchnął Gilard. — Słodka
Madelyne nigdy sobie z mą nie poradzi.
— Słodka Madelyne ma temperament tak gwałtowny jak burza śnieżna, Gilardzie —
powiedział dobitnie Duncan.
— Musimy tylko tak nim pokierować, żeby dała mu upust.
— Co ty mówisz? — wykrzyknął głośno zdumiony Gilard.
— Madelyne jest delikatną panną. Dlatego...
Edmond, który zazwyczaj chrząkał, w tej chwili chichotał.
— Ma też słodki lewy sierpowy, Gilardzie. I wiemy, co ta delikatna mała dama potrafi.
Wykrzyczała to tak głośno, że mogła ją usłyszeć połowa Anglii.
— Miała wówczas umysł zmącony gorączką. Mówiłem ci, że powinniśmy jej obciąć
włosy, by wypędzić demony, Duncanie. Madelyne nie była sobą. Przecież ona nawet
nie wie, że podbiła Edmondowi oko.
Duncan potrząsnął głową.
— Nie musisz bronić przede mną Madelyne — powiedział.
— Co zamierzasz z nią zrobić? — Gilard me potrafił ukryć napięcia w głosie.
- Tutaj znajdzie bezpieczną przystań, Gilardzie. - Wstał i wyszedł z sali. Dobiegła go
jeszcze uwaga Gilarda:
— Nie będzie bezpieczna, dopóki Adela nie odzyska rozumu. Madelyne będzie
musiała przejść ciężką próbę.
— Wszystkich nas czeka ciężka próba — zawołał do niego Duncan. — Bóg da, że
wkrótce będzie po wszystkim.
Opuścił braci i poszedł w stronę jeziorka, żeby popływać.
Nie potrafił przestać myśleć o Madelyne. Nie mógł uciec przed prawdą. Dziwnym
zrządzeniem losu Madelyne nie została zepsuta przez mroczną naturę Louddona.
Była kobietą, z którą trzeba się było liczyć. Sama przed sobą ukrywała swój
charakter, pomyślał Duncan ze śmiechem. Jednak przed nim odsłoniła się
prawdziwa natura łady Madelyne. Potrzeba było gorączki, żeby uwolnić jej
porywczego ducha. Tak, była zmysłowa. Po raz pierwszy kobieta wywierała na nim
takie wrażenie.
Możliwe, że Adela również pomoże Madelyne. Jego siostra bezwiednie pomoże jej
zdjąć maskę.
Zimna woda w końcu wygnała z głowy Duncana te myśli. Wyszedł na brzeg i poszedł
do Madelyne. Dzisiaj poddał się zwyczajowemu rytuałowi w przyspieszonym tempie.
Madelyne otwarła właśnie okiennice i dostrzegła Duncana idącego w stronę jeziora.
Był do niej odwrócony plecami. Obserwowała, jak się rozbiera i wskakuje do wody.
Nie czuła wstydu widząc go bez ubrania. Jego nagość zupełnie jej nie krępowała.
Była zbyt oszołomiona tym, co robi ten zwariowany mężczyzna, by spłonąć
rumieńcem na widok jego nagości. Poza tym był do niej odwrócony plecami, co
oszczędziło jej zażenowania.
Nie wierzyła, że wskoczy do wody, ale on zrobił to bez chwili wahania.
Księżyc w pełni świecił tak jasno, że mogła obserwować, jak Duncan płynie naprzód i
zawraca. Nie spuszczała z niego wzroku, ale gdy wychodził na brzeg, z poczucia
skromności zamknęła oczy. Odczekała, jak się jej wydawało, wystarczająco długo, po
czym znowu spojrzała.
Duncan stał przy brzegu, zanurzony do pasa. Przypominał teraz pałającego chęcią
zemsty boskiego syna Zeusa, obdarzonego wspaniałym ciałem.
Po wyjściu z wody nie troszczył się o to by włożyć tunikę, ale przerzucił ją niedbale
przez ramię. Czyżby nie odczuwał zimna? Stojąc w otwartym oknie, Madelyne drżała
od podmuchów mroźnego powietrza. Duncan zachowywał się tak, jakby był ciepły
wiosenny dzień. Potem ruszył w stronę domu leniwym, nieśpiesznym krokiem.
Kiedy podszedł bliżej, serce Madelyne zaczęło szybciej uderzać. Duncan był dobrze
zbudowany. Miał długie nogi, szczupłą talię i bardzo szerokie ramiona. Wrażenie siły
potęgowało światło padające na jego barki. Madelyne obserwowała, jak poruszają
się jego mięśnie, gdy od tyłu oświetlał go księżyc. Nawet z takiej odległości
promieniowała od niego siła, która jednocześnie pociągała ją i niepokoiła.
Duncan nagle zatrzymał się, spojrzał w górę i pochwycił wzrok Madelyne.
Odruchowo uniosła rękę w geście pozdrowienia i znieruchomiała. Nie mogła dostrzec
wyrazu jego twarzy, ale odgadła, że ma groźną minę. Wiedziała, że tak jest
zazwyczaj.
Odwróciła się od okna i podeszła do łóżka, zapominając w pośpiechu zamknąć
okiennice. Nadal była zła. Za każdym razem, kiedy w umyśle jawił się jej obraz Adeli,
miała ochotę krzyczeć. Zamiast tego płakała prawie przez godzinę, aż piekły ją
policzki i zapuchły oczy. Powodem tej wściekłości była Adela. Biedna dziewczyna,
która przeszła piekło. Denerwowali ją również bracia Wextonowie. Swoim
zachowaniem pogarszali jeszcze całą sytuację. Madelyne postanowiła, że zaopiekuje
się Adelą. Chciała pomóc Adeli nie tylko dlatego, że Louddon zadał jej ból. Mimo iż
była siostrą Louddona, nie czuła się winna z powodu tego pokrewieństwa. Pomoże
Adeli, ponieważ jest taka bezbronna i zagubiona. Będzie łagodna dla tej dziewczyny,
przyjazna, i z całą pewnością za jakiś czas Adela to doceni.
Boże, pomóż mi. Madelyne znowu się rozpłakała. Czuła, że jest w pułapce. Była tak
blisko granicy i domu kuzyna Edwythe’a, a teraz musi czekać, by przygotować
ucieczkę. Adela potrzebuje miłości i wsparcia. Jej barbarzyńscy bracia nie wiedzą,
jak z nią postępować. Tak, jest potrzebna tutaj, dopóki siostra Duncana nie odzyska
sił.
Powietrze w pokoju było teraz lodowate. Madelyne drżała pod kołdrami, aż w końcu
przypomniała sobie o otwartych okiennicach. Wyszła z łóżka, narzuciła skórę na
ramiona i podbiegła do okna.
Zaczęło padać. Pomyślała. że pogoda odpowiada jej nastrojowi. Spojrzała na
jeziorko, by się upewnić, że Duncana już tam nie ma. Popatrzyła na szczyt niższego
wzgórza widocznego nad blankami murów.
I wówczas zobaczyła to zwierzę. Poruszyło ją to tak bardzo, że uniosła się na
czubkach palców i wychyliła przez okno. Bała się, że jeśli choć na chwilę spuści z
niego wzrok, wielkie zwierzę zniknie. Wydawało się, że zwierz na nią patrzy.
Madelyne wiedziała, że z jej umysłem dzieje się coś równie niedobrego jak z
umysłem Adeli. Dobry Boże, to stworzenie przypominało wilka. I było wspaniałe!
Madelyne kilka razy potrząsnęła głową i nadal patrzyła, zahipnotyzowana tym
widokiem. Kiedy wilk odchylił głowę do tyłu, pomyślała, że zawyje. Nie dobiegł do niej
żaden dźwięk, możliwe, że zagłuszył go wiatr i bębniący o deszcz.
Nie wiedziała, jak długo stała przy oknie i obserwowała zwierzę. Celowo zamknęła
oczy, a kiedy je otwarta, wilk nadal tam był.
— To tylko pies — wymruczała. — Tak, pies, nie wilk — dodała. — Bardzo duży pies.
Gdyby była przesądna, pomyślałaby, że to zły znak. Zamknęła okiennice i wróciła do
łóżka. W myślach pojawiły się obrazy dzikiej bestii i długo nie mogła zasnąć.
Powtarzała sobie uparcie, że nie widziała żadnego wilka. Kilka razy budziła się w
nocy, zmarznięta. Poczuła, jak Duncan otacza ją ramieniem i przysunęła się, żeby
się trochę ogrzać. Uśmiechnęła się do tego zabawnego snu i ponownie zasnęła.
Rozdział 10
Madelyne przysięgła sobie, że jeśli dożyje do dojrzałego wieku trzydziestu lat, nigdy
nie zapomni tygodnia, który nastąpił po jej decyzji udzielenia pomocy Adeli.
Ten tydzień był niepodobny do innych, z wyjątkiem może najazdu księcia Wilhelma,
ale wtedy me było jej jeszcze na świecie, więc to się nie liczyło. Cały ten tydzień
zmienił jej łagodną naturę i zniszczył zdrowy rozsądek. Madelyne nie wiedziała,
czego bardziej żałować, uznała, że obu tych rzeczy.
A wszystko dlatego, iż panowało tu takie napięcie, że i święty zgrzytałby zębami.
Główną przyczyną była oczywiście rodzina Wextonów.
Madelyne otrzymała zezwolenie na spacerowanie po zamkowych gruntach w
towarzystwie żołnierza, który chodził za nią jak mówiący cień. Udało się jej nawet
zdobyć od Duncana pozwolenie na karmienie zwierząt resztkami. Kiedy żołnierz
dowiedział się, że jej prośba została wysłuchana, porozmawiał w jej imieniu z ludźmi
obsługującymi most zwodzony. Madelyne wychodziła teraz za mury, aż na szczyt
wzgórza, z torbą pełną mięsa i ziarna. Nie wiedziała, co jada jej dziki pies, więc żeby
go zwabić, wynosiła mu jedzenie do wyboru.
Jej cień, przystojny żołnierz o imieniu Anthony narzekał że chodzą tak daleko.
Sugerował. by jeździli konno, ale Madelyne sprzeciwiła się temu, chodzili więc
pieszo. Powiedziała mu, że spacer dobrze mu zrobi. Prawda wyglądała jednak tak,
że Madelyne chciała ukryć brak umiejętności jeździeckich.
Kiedy wróciła, Duncan już na nią czekał. Nie sprawiał wrażenia zadowolonego.
— Nie dałem ci zezwolenia na wychodzenie poza mury - powiedział z naciskiem.
Anthony przyszedł jej z pomocą.
— Dałeś jej, panie, zezwolenie na karmienie zwierząt — przypomniał Duncanowi.
— Tak, właśnie tak było — potwierdziła Madelyne ze słodkim uśmiechem i tak
miękko, żeby go uspokoić.
Duncan skinął głową, patrzył jednak na nią lodowatym wzrokiem. Madelyne
pomyślała że pewnie chce się jej pozbyć. Nawet na nią nie krzyczał. Po prawdzie,
rzadko podnosił głos. Nie musiał. Jego wielki wzrost sprawiał, że natychmiast
przyciągał uwagę, a jego niezadowolona mina, taka jak w tej chwili, zupełnie
wystarczała. Nie musiał krzyczeć.
Madelyne już się go nie bała. Na nieszczęście musiała sobie o tym przypominać kilka
razy dziennie. Wciąż nie miała dość odwagi, żeby zapytać o to, co miał na myśli,
mówiąc, że należy do niego. Odkładała tę konfrontację, ponieważ tak naprawdę bała
się, co usłyszy w odpowiedzi.
Poza tym, powtarzała sobie, ma na to dość czasu, zanim Adela poczuje się lepiej i
odnajdzie swoje miejsce w życiu. Z upływem czasu stoczy każdą bitwę, która ją
czeka.
— Poszłam tylko na szczyt tego wzgórza — odpowiedziała w końcu. — Martwiłeś
się, że ruszę pieszo do Londynu?
— Jaki cel mają te spacery? — zapytał Duncan ignorując jej wzmiankę o ucieczce.
Pomyślał sobie, że to zbyt niedorzeczny plan, by się tym zajmować.
- Karmię wilka.
Jego reakcja sprawiła jej satysfakcję. Po raz pierwszy nie zdołał zapanować nad
wyrazem twarzy. Popatrzył na nią ze zdumieniem. Madelyne uśmiechnęła się.
— Możesz się śmiać, jeżeli chcesz, ale widziałam albo dużego psa, albo dzikiego
wilka, i poczułam, że moim obowiązkiem jest go karmić, dopóki pogoda się nie
poprawi na tyle, by znowu mógł polować. Zamierzam oczywiście dokarmiać go przez
całą zimę, ale z nadejściem wiosny, z pierwszym podmuchem ciepłego wiatru, mój
wilk z pewnością będzie mógł sam zadbać o siebie.
Duncan odwrócił się do niej plecami i odszedł.
Madelyne miała ochotę się roześmiać. Nie zabronił jej spacerów poza twierdzę. Było
to jej zwycięstwo i mogła się nim rozkoszować.
W głębi ducha Madelyne wiedziała, że w pobliżu zamku nie ma już tego dzikiego
psa. Co noc wyglądała przez okno i patrzyła w kierunku miejsca, gdzie zobaczyła to
zwierzę po raz pierwszy. Nigdy więcej go nie widziała. Pies odszedł i czasami, w
środku nocy, kiedy obracała się pod kołdrami, zastanawiała się, czy rzeczywiście
widziała to zwierzę, czy może była to gra jej bujnej wyobraźni.
Madelyne nie przyznała się do tego Duncanowi i za każdym razem, kiedy
przechodziła przez zwodzony most, czerpała z tego faktu perwersyjną przyjemność.
Jedzenie, które zostawiała poprzedniego dnia, zawsze znikało. Widocznie jakieś
zwierzęta pożywiały się tam w nocy. Była uszczęśliwiona, wiedząc, że jedzenie się
nie marnuje. A jeszcze bardziej cieszyła się, że przechytrzyła Duncana.
Zrobiła to też po to, by go zdenerwować. Widząc, jak jej umyka, doszła do wniosku,
że jej się to udało.
Dni byłyby dla Madelyne całkiem przyjemne, gdyby nie na szwank swój łagodny
charakter.
Pozostawała poza murami tak długo, jak się dawało, nie zważając na deszcz i zimno.
Gerty dała jej ciepłe ubrania należące do starszej siostry Duncana, Catherine. Były
na nią za duże, ale wzięła igłę i nici i rezultat okazał się zadowalający. Nie obchodziło
jej, jak jest ubrana. Suknie były spłowiałe, ale czyste i delikatne w dotyku. A co
najważniejsze, było jej w nich ciepło.
Każdego popołudnia Madelyne szła do stajni z kawałkiem cukru dla ogiera Duncana,
białego, pięknego konia — Silenusa. Między nią a koniem zapanowały poprawne
stosunki. Kiedy widział, że nadchodzi, najpierw robił dużo hałasu, udając, że
kopniakami próbuje rozwalić swój boks. Gdy do niego przemawiała. Silenus się
uspokajał. Madelyne rozumiała, że zwierzę chce się przed mą popisać, i zawsze go
wychwalała, a potem dawała smakołyk.
Silenus coraz bardziej się do niej przywiązywał. Trącał ją w rękę, dopóki go nie
pogłaskała. Kiedy przestawała i kładła rękę na przegrodzie. koń, chcąc ponownie
przyciągnąć jej uwagę, trącał ją łbem.
Koniuszemu nie podobały się jej wizyty w stajni i głośno wyrażał swą opinię na ten
temat. Uważał, że psuje konia Duncana i nawet zagroził, że powie baronowi, co
Madelyne wyprawia. Sypał pogróżkami. Był jednak zdumiony tym, jak łatwo
Madelyne radzi sobie z koniem. On sam bardzo się denerwował, kiedy go siodłał, a
ta kruszyna nie okazywała cienia strachu.
Trzeciego popołudnia koniuszy odezwał się do Madelyne. Pod koniec tygodnia byli
najlepszymi przyjaciółmi.
Miał na imię James. Madelyne dowiedziała się, że jego żoną jest Maude. Ich syn
Wilhelm trzymał się jeszcze spódnicy matki, ale James cierpliwie oczekiwał chwili,
gdy chłopiec będzie na tyle duży, by pracować razem z nim.
Chłopiec będzie kontynuował tradycję, wyjaśniał James z powagą.
— Silenus pozwoliłby ci pojechać na nim na oklep — powiedział, wyjaśniwszy
Madelyne, na czym polegają jego obowiązki.
Madelyne uśmiechnęła się. James zaakceptował unię, które nadała koniowi
Duncana.
— Nigdy me jeździłam na oklep — powiedziała. — Prawdę mówiąc, nie jeździłam
zbyt często.
— Może — zaproponował James z przyjaznym uśmiechem
— kiedy deszcz trochę pofolguje, będziesz mogła nauczyć się jeździć we właściwy
sposób.
Madelyne skinęła głową.
— Powiedz mi, jeżeli nie nauczyłaś się jeździć konno, to jak przemieszczałaś się z
miejsca na miejsce? — zapytał.
— Pieszo — odparła Madelyne. Zaśmiała się widząc zdumienie na jego twarzy. —
Myślę, że to nie grzech.
— Mam dla ciebie łagodną klacz. Możesz zacząć na niej — zaproponował.
— Nie, dziękuję — odparła Madelyne. — Silenusowi by się to nie spodobało. Myślę,
że zraniłabym jego uczucia, a nie możemy sobie na to pozwolić, prawda?
— Nie możemy? — zapytał James z ogromnym zdumieniem.
— Jestem zaprzyjaźniona z Silenusem.
— Chcesz więc jeździć na ogierze pana, milady? — wykrztusił James zduszonym
głosem.
— Wiem, do kogo należy — odparła Madelyne. — Nie martw się, że jest taki duży —
dodała, żeby zetrzeć z jego twarzy wyraz niedowierzania. — Jeździłam już na
Silenusie.
— Ale czy masz pozwolenie od naszego pana?
— Zdobędę je.
Uśmiechnęła się jeszcze raz i koniuszy zapomniał o wszystkich logicznych
argumentach. Tak, powiedział sobie, spojrzała na niego tymi ślicznymi, błękitnymi
oczyma, uśmiechnęła się tak ufnie i nagle, nie wiedząc dlaczego, zgodził się.
Kiedy Madelyne wyszła ze stajni, strażnik ruszył za nią. Jego obecność miała
przypominać jej, jak i wszystkim innym, że nie jest tu gościem. Jednak Anthony
traktował ją bardzo łagodnie. Już nie był poirytowany tym obowiązkiem.
Ze sposobu, w jaki pozdrawiali go inni żołnierze, Madelyne wywnioskowała, że jest
dość popularny. Miał przyjemny uśmiech, taki chłopięcy, co było dziwne, biorąc pod
uwagę jego wiek i posturę. Nie mogła zrozumieć, dlaczego właśnie jemu powierzono
obowiązek pilnowania jej. Pomyślała, że powinien to być ktoś drobniejszej postury,
taki jak Ansel, który pasował do takiego nudnego zadania. Ciekawość nie dawała jej
spokoju, aż go w końcu o to zapytała.
— Czy zrobiłeś coś, co ściągnęło na ciebie niełaskę pana?
Anthony me całkiem zrozumiał pytanie.
— Anthony, kiedy żołnierze wrócili do swoich zadań, widziałam, z jaką zazdrością na
to patrzysz. Wolałbyś ich ćwiczyć, zamiast w kółko ze mną spacerować.
— To żaden kłopot — zaprotestował Anthony.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego nałożono na ciebie ten obowiązek, jeżeli nie jesteś
w niełasce u Duncana.
— Odniosłem ranę, która wymaga dłuższego leczenia — wyjaśnił Anthony. W jego
głosie usłyszała wahanie i zauważyła, że mężczyzna wolno oblewa się czerwienią od
szyi po nasadę włosów.
Pomyślała. że to dziwne, iż tak się zmieszał.
— Ja także zostałam zraniona i to dość ciężko, mogę ci się przyznać — powiedziała
chcąc go uspokoić. Zabrzmiało to tak, jakby się chwaliła, ale jej celem było
uświadomienie Anthony’emu, że nie ma się czego wstydzić. — Byłoby już po mnie,
jednak zajął się mną Edmond. Mam teraz okropną bliznę na całej długości uda.
Ta rozmowa zdawała się nie uszczęśliwiać Anthony’ego.
— Czy żołnierze me uważają że rany odniesione w bitwach ich nobilitują? —
zapytała Madelyne.
- To prawda - odparł Anthony. Założył ręce za plecami i stawiał większe kroki.
Nagle Madelyne zrozumiała, że Anthony może być zażenowany umiejscowieniem
rany. Ręce i nogi zdawały się być całe, pozostawała więc klatka piersiowa i...
— Nie będziemy o tym rozmawiali — postanowiła Madelyne. Czuła, jak twarz jej
płonie. Kiedy Anthony nagle zwolnił kroku, Madelyne wiedziała, że ma rację. Rana
była w dyskretnym miejscu.
Madelyne nigdy nie zapytała o to Anthony’ego, ale była ciekawa, dlaczego żołnierze
ćwiczą tyle godzin każdego dnia. Przypuszczała, że obrona ich pana była ciężkim
zadaniem, zważywszy na fakt, że ma on tylu wrogów. Nie mogła znaleźć innego
wytłumaczenia. Duncan nie był człowiekiem, którego da się lubić. Nie wykazywał ani
zbytniego taktu, ani dyplomacji. Z pewnością na dworze Wilhelma II miał więcej
wrogów niż przyjaciół.
Niestety, Madelyne miała mnóstwo okazji, by myśleć o Duncanie. Nie przywykła do
tego, by pozostawiano jej do dyspozycji tyle wolnego czasu. Kiedy nie wychodziła z
Anthonym za mury, doprowadzała Gerty i Maude do rozpaczy swoją chęcią
uczynienia domu Duncana przyjemniejszym.
Maude nie była tak niechętna jak Gerty. Zawsze zgadzała się odłożyć na bok
codzienne zajęcia i towarzyszyć Madelyne. Mały Willie, czteroletni synek Maude,
okazał się tak samo gadatliwy jak matka, kiedy Madelyne w końcu udało się skłonić
go, by wyjął palec z buzi.
Kiedy światło dzienne zaczęło zanikać, Madelyne poczuła, jak ściska ją w dołku i
serce mocno bije. Było trochę dziwne, powiedziała sobie, że wieczór spędzony z
rodziną Wextonów był próbą, która załamałaby Odyseusza.
Madelyne nie pozwoliła sobie na załamanie. Był wprawdzie moment, że błagała, by
pozwolono jej jadać posiłki w swoim pokoju, ale Duncan się nie zgodził. Domagał się,
by uczestniczyła w rodzinnej wieczerzy, po czym sam bezczelnie wymigiwał się od
tej potwornej tortury, do której ją zmusił. Baron zawsze jadał sam i tylko na krótko
pojawiał się przy stole, oczyszczonym już z resztek jedzenia, które mężczyźni rzucali
na podłogę.
Adela w osobliwy sposób podtrzymywała rozmowę. Kiedy mężczyźni rzucali kości
psom, siostra Duncana obrzucała Madelyne jednym brzydkim wyrazem za drugim.
Madelyne bała się, że dłużej nie wytrzyma tej tortury. Cały czas uśmiechała się
nienaturalnie.
Siódmego dnia Madelyne straciła panowanie nad sobą w tak gwałtowny sposób, że
świadkowie tej sceny zaniemówili ze zdumienia.
Duncan pozwolił jej właśnie opuścić salę. Madelyne wstała, przeprosiła i ruszyła ku
wyjściu.
Głowa jej pękała, ale myślała tylko o tym, by zdobyć się na wyrozumiałość dla Adeli.
Nie była przygotowana na następną serię krzyków. Jednakże siostra Duncana
zmierzała w jej stronę.
Madelyne spojrzała ostrzegawczo na Adelę i zobaczyła, jak mały Willie wybiega z
kuchni. Chłopiec uśmiechnął się i Madelyne zatrzymała się, by z nim porozmawiać.
Dziecko odwzajemniło uśmiech. Chłopiec stanął przed Adelą, a ta wyciągnęła rękę w
geście, który zawsze wykonywała, kiedy miała zamiar znieważyć Madelyne.
Wierzchem dłoni trafiła Williego w policzek. Malec upadł na ziemię.
Willie zaczął płakać, Gilard krzyczał, a Madelyne wrzasnęła przeraźliwie. Jej gniewny
wrzask sprawił, że wszyscy zamarli, nawet Adela, która cofnęła się o krok. Po raz
pierwszy Madelyne potraktowała ją w ten sposób. Gilard podniósł się od stołu.
Duncan złapał go za ramię i przytrzymał. Młodszy brat już chciał zaoponować, ale
powstrzymał go wyraz oczu Duncana.
Madelyne podbiegła do chłopca, pocieszyła go łagodnymi słowami i czule ucałowała
w główkę, po czym zaprowadziła do matki. Słysząc szloch synka, Maude pojawiła się
w drzwiach z Gerty u boku.
Madelyne odwróciła się w stronę Adeli. Pewnie zdołałaby zapanować nad gniewem,
gdyby siostra Duncana okazała chociaż ślad skruchy. Adela nie wyglądała jednak na
zmartwioną swoim zachowaniem. A kiedy mruknęła, że chłopiec jest nieznośny,
Madelyne straciła nad sobą kontrolę.
Adela po raz drugi nazwała Williego nieznośnym bachorem i wtedy Madelyne
wyciągnęła rękę i uderzyła ją dokładnie w miejsce, gdzie według niej Adela
zgrzeszyła najbardziej — w usta. Adela była tak zaskoczona tym atakiem, że straciła
równowagę i upadła na kolana. Bezwiednie dała Madelyne przewagę.
Zanim Adela zdołała się podnieść, Madelyne złapała ją za włosy z tyłu głowy i
okręciła je sobie na dłoni, co sprawiło, że siostra Duncana była bezradna i nie mogła
zaatakować. Madelyne odchyliła jej głowę do tyłu.
— To było twoje ostatnie podłe słowo, Adelo. Zrozumiałaś?
Wszyscy zaniemówili. Edmond oprzytomniał pierwszy.
— Puść ją, Madelyne — krzyknął.
Nie spuszczając wzroku z Adeli, Madelyne odkrzyknęła:
— Nie wtrącaj się do tego, Edmondzie. Mnie obarczasz winą za to, co się stało z
twoją siostrą, więc już najwyższa pora, żebym wzięła sprawy w swoje ręce.
Poczynając od dziś.
Duncan nie odezwał się ani słowem.
— Nie obarczam cię winą! — krzyknął Edmoud. — Puść ją. Jej umysł...
— Jej umysł potrzebuje tylko dobrego sprzątania...
Madelyne widziała, że Maude i Gerty obserwują ją od drzwi. Nie puszczając Adeli,
przemówiła do nich:
— Myślę, że będziemy potrzebowały dwóch wanien, by zmyć brud z tego żałosnego
stworzenia. Zorganizuj to, Gerty. Maude, znajdź czyste ubrania dla swojej pani.
Pani, masz zamiar teraz brać kąpiel? — zapytała Gerty.
— Adela będzie brała kąpiel — oświadczyła Madelyne. Odwróciła się i spojrzała na
nią. — I będziesz miała w ustach mydło za każdym razem, kiedy powiesz do mnie
jakieś słowo nie pasujące do damy.
Madelyne puściła włosy Adeli i pomogła jej wstać. Siostra Duncana próbowała uciec,
ale Madelyne na to nie pozwoliła. Gniew sprawiał, że miała siłę Herkulesa.
— Jesteś wyższa ode mnie, ale w tej chwili ja jestem silniejsza i bardziej
bezwzględna, niż możesz sobie wyobrazić, Adelo. Jeżeli będzie konieczne, bym cię
zmusiła siłą do wejścia na wieżę, zrobię to. — Pociągnęła ją za ramię w stronę
wyjścia, mrucząc na tyle głośno, żeby wszyscy trzej bracia mogli ją usłyszeć: —
Mówiąc prawdę, myśl, że będę mogła cię kopnąć, sprawia mi przyjemność.
Adela wybuchnęła płaczem, ale Madelyne była bez serca. Nie współczuła jej ani
trochę. Edmond i Gilard okazali go aż za dużo. Nie zdając sobie sprawy, bracia
wyrządzali siostrze coraz więcej krzywdy współczuciem i litością. Teraz najbardziej
potrzebowała silnej ręki. A Madelyne miała wystarczająco silną rękę. Dziwne, ale
przestała ją już boleć głowa.
— Krzycz, ile chcesz, Adelo. Nic ci to nie pomoże. Ośmieliłaś się nazwać małego
Williego nieznośnym bachorem, a to ciebie należałoby tak nazywać. Tak, to ty jesteś
bachorem. Wszystko się teraz zmieni. Obiecuję ci to.
Madelyne mówiła do Adeli przez całą drogę do pokoju w wieży. Nie musiała jej
kopnąć ani razu.
Nim napełniono drewniane balie parującą wodą, Adelę opuściła chęć walki. Geny i
Maude zostały, by pomóc jej się rozebrać.
— Spalcie to — rozkazała Madelyne, wręczając Gerty brudną odzież.
Kiedy wepchnięto Adelę do pierwszej wanny, Madelyne pomyślała, że usiłuje ona
naśladować żonę Lota. Siostra Duncana siedziała w wannie jak kamienna rzeźba,
wpatrując się w odległy punkt. Nietrudno było odgadnąć, że aż kipi z gniewu.
— Dlaczego potrzebne były aż dwie wanny? — zapytała Maude, załamując ręce.
Adela nagle zmieniła taktykę i złapała Madelyne za włosy. Miała taką minę, jakby
chciała je jej powyrywać.
W odwecie lady Madelyne, którą Maude uważała dotąd za słodką, łagodną kobietę,
wepchnęła głowę Adeli pod wodę. Czyżby zamierzała utopić siostrę barona?
— Myślę, że lady Adela nie może oddychać pod wodą - powiedziała.
— Tak, I nie może również przeklinać — odpowiedziała Madelyne parskając przy
każdym słowie.
— Tak, ale... Gerty ugryzła się w język i wybiegła z pokoju. Maude patrzyła, jak znika
za drzwiami.
Gerty zawsze pierwsza zanosiła wiadomości baronowi. Nikt nie miał szans jej ubiec.
Maude o tym wiedziała. A ponadto baron Wexton z pewnością chciał wiedzieć, co się
dzieje. Maude miała ochotę pobiec za Gerty. Bała się teraz lady Madelyne. Nigdy
jeszcze nie widziała jej tak rozzłoszczonej. Jednak Maude musiała przyznać, że to
ona stanęła w obronie Williego, więc postanowiła, że zostanie i będzie pomagała
tak długo, jak trzeba.
— Potrzebujemy dwóch wanien, ponieważ Adria jest tak brudna, że wymaga dwóch
kąpieli.
Maude z trudem rozumiała to, co mówi do niej lady Madelyne. Adela zaczęła kopać i
drapać. Wszędzie była rozlana woda, a najbardziej mokra była lady Madelyne.
— Podaj mi, proszę, mydło — rozkazała.
Następna godzina była niewiarygodnie ciężką próbą, wartą tego, by o niej opowiadać
aż do wiosny. Gerty wsadziła głowę w drzwi, żeby sprawdzić, jak sobie radzą. Potem
szybko pobiegła na dół i opowiedziała wszystko Edmondowi i Gilardowi.
Kiedy skończyło się całe zamieszanie, Gerty była nieco rozczarowana. Lady Adela
siedziała spokojnie przed kominkiem, a lady Madelyne rozczesywała jej włosy.
Siostrę barona opuścił bojowy duch i jej podniecenie opadło.
Maude i Gerty wyszły z pokoju na wieży, kiedy opróżniono i wyniesiono balie.
Ani Adela, ani Madelyne nie odezwały się do siebie ani słowem. Nagle w drzwiach
pojawiła się Maude.
— Jeszcze raz chcę ci, pani, podziękować za pomoc mojemu chłopcu.
Madelyne już miała odpowiedzieć, ale służąca ciągnęła dalej:
— Dzięki tobie me mam żalu do lady Adeli. To nie jej wina., że tak się zachowuje. Ale
ty, pani, wróciłaś, żeby uspokoić Williego I za to ci dziękuję.
— Nie zamierzałam go uderzyć.
Słowa te wypowiedziała Adela. Były to pierwsze przyzwoite słowa, jakie padły z jej
ust. Maude i Madelyne uśmiechnęły się do siebie.
Kiedy za Maude zamknęły się drzwi, Madelyne przysunęła krzesło I usiadła
naprzeciwko Adeli. Adela nawet na mą nie spojrzała. Złożyła ręce na kolanach i wbiła
w nie wzrok. Madelyne miała mnóstwo czasu, żeby przyjrzeć się siostrze
Duncana. Adela była bardzo ładna. Miała ogromne brązowe oczy i złotobrązowe
włosy, zdumiewające, bo gdy został z nich zmyty brud, pojawiły się w nich wyraźne
blond pasemka.
Nie była podobna do Duncana, ale, tak jak u niego, na jej czole widniała zmarszczka
znamionująca upór. Madelyne zmusiła się do zachowania spokoju.
Minęła co najmniej godzina, zanim Adela spojrzała w końcu na Madelyne.
— Czego ode mnie chcesz?
— Chcę, żebyś opowiedziała mi, co się wydarzyło.
Twarz Adeli natychmiast spłonęła rumieńcem.
— Chcesz usłyszeć wszystkie szczegóły, Madelyne? Czy sprawi ci to przyjemność?
— Adela zaczęła szarpać brzeg koszuli nocnej, którą miała na sobie.
— Nie, nie sprawi mi to przyjemności — odparła Madelyne. W jej głosie zabrzmiał
smutek. — Ale ty musisz o tym porozmawiać. Adelo, masz w sobie jakąś truciznę.
Musisz się jej pozbyć. Będziesz się po tym lepiej czuła, obiecuję. Nie będziesz już
musiała odgrywać przed braćmi tej dziecinnej komedii.
Oczy Adeli zrobiły się okrągłe.
— Skąd ty... — I nagle pojęła, że się odkryła.
Madelyne uśmiechnęła się.
— Nawet dla kogoś bardzo naiwnego jest oczywiste, ze wcale nie czujesz do mnie
nienawiści. Codziennie nasze drogi się krzyżowały i nigdy na mnie me krzyczałaś.
Nie, Adelo, byłaś zbyt wyrachowana w swej nienawiści.
— Naprawdę cię nienawidzę.
— Nie — stwierdziła Madelyne. — Nie masz powodu, żeby mnie nienawidzić. Nie
wyrządziłam ci żadnej krzywdy. Obydwie jesteśmy niewinne i obydwie zostałyśmy
uwikłane w tę wojnę pomiędzy naszymi braćmi. Tak, obydwie jesteśmy niewinne.
— Ja już nie jestem niewinna — odparła Adela. — A Duncan wchodził do twojego
łóżka co noc, wątpię więc, czy i ty jesteś niewinna.
Madelyne była zdumiona słowami Adeli. Dlaczego sądziła, że Duncan spędza z nią
noce? To oczywiście nieprawda, ale Madelyne zmusiła się do skupienia na
problemie Adeli. Później będzie mogła bronić swej niewinności.
— Zabiję twego brata, jeśli będę miała okazję — oświadczyła Adela. — Dlaczego po
prostu nie zostawisz mnie samej sobie? Chcę umrzeć w spokoju.
— Nie wypowiadaj takich grzesznych myśli — skarciła ją Madelyne. — Adelo, jak
mam ci pomóc, jeżeli ty...
— Dlaczego? Dlaczego chcesz mi pomóc? Jesteś siostrą Louddona.
— Nie poczuwam się do lojalności w stosunku do niego. Zniweczył ją dawno temu.
Kiedy poznałaś Louddona? — zapytała bardzo ostrożnie, jakby ten fakt prawie jej nie
interesował.
— W Londynie — odparła Adela. — I to wszystko, co mam ci do powiedzenia.
— Będziemy o tym rozmawiały, bez względu na to, jak bolesna jest ta historia. Mamy
tylko siebie, Adelo. Zatrzymam twoje sekrety dla siebie.
— Sekrety? Nie ma żadnych sekretów, Madelyne. Wszyscy wiedzą, co mi się
przydarzyło.
— Muszę usłyszeć od ciebie prawdę — upierała się Madelyne. — Jeżeli będziemy
musiały siedzieć tu i wpatrywać się w siebie przez całą noc, jestem na to
przygotowana.
Przez dłuższą chwilę Adela patrzyła na Madelyne. Widać było, że stara się podjąć
decyzję. Czuła, że może wybuchnąć i rozpaść się na tysiące kawałków. Była tak
bardzo zmęczona swoimi oszustwami, i taka samotna.
— I kiedy wrócisz do Louddona, powtórzysz mu każde słowo? - zapytała, chociaż jej
głos przeszedł w ochrypły szept.
— Nigdy do niego nie wrócę — powiedziała Madelyne. W jej głosie brzmiał gniew. —
Chciałam pojechać do mojego kuzyna i zamieszkać u niego. Nie wiem jak, ale dotrę
do Szkocji, nawet gdybym musiała iść pieszo.
— Wierzę ci, że nie powiesz Louddonowi. Ale co z Duncanem? Powiesz mu?
— Nikomu me powiem, chyba że ty mi na to zezwolisz — odparła Madelyne.
— Poznałam twego brata, kiedy przebywał na dworze — wyszeptała Adela. — Jest
przystojnym mężczyzną — dodała.
— Powiedział, że mnie kocha, ślubował mi miłość.
Adela zaczęła płakać i upłynęło kilka minut, zanim zdołała nad sobą zapanować.
— Byłam już zaręczona z baronem Geraldem. Zaaranżowano to, kiedy miałam
dziesięć lat. Byłam z tego rada, dopóki me spotkałam Louddona. Nie widziałam
Geralda, odkąd byłam małą dziewczynką. Bóg mi świadkiem, że nie mam pewności,
czy teraz bym go poznała. Duncan dał mi obietnicę, że pojadę z Edmondem i
Gilardem na dwór. Gerald też musiał tam jechać, a ponieważ małżeńskie przysięgi
miały być wymienione przyszłego lata, moi bracia pomyśleli, że to dobry pomysł, bo
będę mogła poznać przyszłego męża. Duncan sądził, że Louddon przebywa z królem
w Normandii. W przeciwnym razie nigdy by mi nie pozwolił na wyjazd. — Adela
odetchnęła głęboko, po czym ciągnęła dalej. — Geralda tam nie było. Miał powód, by
przebywać gdzie indziej — dodała. — Zaatakowano jednego z jego wasali i musiał
pospieszyć mu z pomocą. Byłam tym zdenerwowana i rozczarowana. — Wzruszyła
ramionami. Madelyne ujęła ją za ręce. — Wszystko działo się tak szybko, Madelyne.
Byliśmy w Londynie zaledwie od dwóch tygodni. Wiedziałam, jak bardzo Duncan nie
lubi Louddona, ale nie wiedziałam, dlaczego. Utrzymywaliśmy nasze spotkania w
tajemnicy. Zawsze był miły i delikatny w stosunku do mnie. Sprawiało mi
przyjemność, że się mną interesuje. Łatwo było organizować te spotkania, ponieważ
Duncana tam nie było.
— Louddon i tak znalazłby sposób — powiedziała Madelyne. — Myślę, że użył
ciebie, by zranić twojego brata. Jesteś bardzo ładna, ale nie sądzę, by Louddon cię
kochał. On nie potrafi kochać nikogo oprócz siebie. Wiem o tym dobrze.
— Louddon nawet mnie nie dotknął.
Kiedy padło to oświadczenie, Madelyne oniemiała. Zmusiła się do tego, by nie
okazać zdumienia.
Proszę, mów dalej — powiedziała po chwili.
— Uzgodniliśmy, że spotkamy się w komnacie, którą Louddon przygotował dzień
wcześniej. Znajdowała się z dala od pozostałych pokoi gościnnych, całkiem na
uboczu. Wiedziałam, co robię, Madelyne, ale zgodziłam się na to spotkanie.
Myślałam, że jestem zakochana w twoim bracie. Wiedziałam, że ile postępuję, lecz
nie mogłam oprzeć się uczuciu, które mną zawładnęło. O Boże, on był taki
przystojny. Duncan mnie zabije, jeśli dowie się prawdy.
— Nie dręcz się, Adelo. Niczego się nie dowie, chyba że sama mu powiesz.
— Louddon przyszedł na spotkanie — mówiła Adela — ale nie był sam. Był z nim
jego przyjaciel, i to właśnie on... mnie zgwałcił.
Praktyka w ukrywaniu uczuć bardzo się teraz przydała. Madelyne me dała po sobie
poznać, jak bardzo wstrząsnęło nią szokujące wyznanie Adeli.
Siostra Duncana obserwowała Madelyne. Spodziewała się, że zobaczy odrazę w jej
oczach.
— Czy ty nie...
— Opowiadaj dalej — wyszeptała Madelyne.
I usłyszała dalszy ciąg tej nikczemnej historii. Początkowo Adela mówiła z wielkimi
oporami, a potem coraz szybciej. Kiedy skończyła, Madelyne dała jej tylko kilka chwil
na uspokojenie się.
— Kim był ten mężczyzna z Louddonem? Podaj mi jego imię.
— Morcar.
— Znam tego drania — powiedziała Madelyne, nie zdoławszy ukryć gniewu w głosie.
Adela patrzyła na nią. wystraszona tym wybuchem. Madelyne próbowała się
opanować.
— Dlaczego nie opowiedziałaś o tym wszystkim Duncanowi? Nie o tym, że zgodziłaś
się na to spotkanie z Louddonem, oczywiście, ale o udziale Morcara?
— Nie mogłam — odparła Adela. — Tak bardzo się wstydziłam. Ponadto byłam tak
dotkliwie pobita. Naprawdę myślałam, że umrę. Louddon był tak samo
odpowiedzialny jak Morcar... Nie wiem, ale chyba tylko raz wymieniłam imię
Louddona zwracając się do Gilarda i Edmonda, a oni nie chcieli więcej słuchać!
Adela zaczęła płakać, ale Madelyne szybko ją powstrzymała.
— Więc wszystko w porządku — powiedziała już spokojnym tonem. — Teraz musisz
mnie posłuchać. Twój grzech polega jedynie na tym, że pokochałaś niewłaściwego
człowieka. Wolałabym, żebyś powiedziała Duncanowi o Morcarze, ale to do ciebie
należy decyzja, nie do mnie. Przysięgam, że dopóki mnie nie zwolnisz z obowiązku
milczenia, dochowam tajemnicy.
— Ufam ci — powiedziała Adela. — Obserwowałam cię przez cały tydzień. W niczym
nie przypominasz swego brata. Nawet nie jesteś do niego podobna.
— Dzięki Bogu — mruknęła Madelyne z takim niesmakiem W głosie, że Adela się
uśmiechnęła. — Jeszcze jedno pytanie, Adelo, jeśli pozwolisz — dodała. —
Dlaczego udawałaś Wariatkę? Czy na użytek braci? — Adela przytaknęła. —
Dlaczego? — zapytała ze zdumieniem Madelyne.
— Kiedy wróciłam do domu, zrozumiałam, że nie umrę. Wtedy zaczęłam się martwić,
że mogę nosić dziecko Morcara. Duncan zmusiłby mnie do ślubu i...
— Nie, nie możesz dopuszczać myśli, że Duncan oddałby cię w ręce Louddona —
przerwała jej Madelyne.
— Z pewnością znalazłby kogoś, kto by się ze mną ożenił. Martwiłby się przede
wszystkim o to, jak mi pomóc.
— Czy jesteś przy nadziei? — zapytała Madelyne. Czuła, jak na myśl o takiej
możliwości ściska ją w żołądku.
— Nie wiem. Nie miałam miesiączki, ale to nic nie znaczy, bo nigdy me miałam jej
regularnie. — Przy tym wyznaniu Adela spłonęła rumieńcem.
— Możliwe, że jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić — pocieszyła ją Madelyne. —
Ale jeżeli jesteś, to jak zamierzasz ukryć to przed Duncanem? Jest uparty, jednak
z całą pewnością nie jest ślepy.
— Myślałam, że będę się ukrywała w swoim pokoju, aż będzie za późno. Teraz
wiem, że brzmi to głupio. Nie myślałam logicznie. Wiem jednak, że się zabiję, jeśli
będę zmuszona do poślubienia kogokolwiek.
— A co z baronem Geraldem? — zapytała Madelyne.
— Kontrakt został zerwany — odparła Adela. — Już nie jestem dziewicą.
— Czy to słowa barona? — zapytała Madelyne.
— Nie, ale Duncan mówi, że Gerald nie musi teraz honorować kontraktu —
powiedziała Adela.
Madelyne pokiwała głową.
— Czy twoim głównym zmartwieniem jest to, że Duncan zmusi cię do zamążpójścia?
- Tak.
— Więc tym problemem zajmiemy się w pierwszej kolejności.
— My?
Madelyne usłyszała zapał w głosie Adeli i dostrzegła w jej oczach iskierkę nadziei.
Wzmogło to jeszcze jej determinację.
Nie mogąc już dłużej usiedzieć, zerwała się i zaczęła wolno spacerować po pokoju.
— Nie wierzę, że twój brat mógłby być taki bezlitosny, żeby zmuszać cię do wyjścia
za mąż za kogokolwiek. Uniosła rękę, kiedy Adela chciała jej przerwać, i ciągnęła
dalej: — Jednak to, w co ja wierzę, nie ma znaczenia. A co powiesz na to, jeśli
wymuszę od Duncana obietnicę, że będziesz tu mogła mieszkać tak długo, jak
zechcesz, bez względu na okoliczności? Czy to złagodzi twój strach?
— Czy będziesz musiała mu powiedzieć, że być może spodziewam się dziecka?
Madelyne nie odpowiedziała od razu. Kontynuowała spacer po pokoju, zastanawiając
się, jakim cudem zdoła skłonić Duncana, żeby cokolwiek jej obiecał.
— Oczywiście, że nie — odpowiedziała. Zatrzymała się przed Adelą i uśmiechnęła
do niej. — Najpierw wydobędę od niego obietnicę. Reszty dowie się już wkrótce,
prawda?
Adela także się uśmiechnęła.
— Masz przewrotny umysł, Madelyne. Teraz rozumiem, na czym polega twój plan.
Kiedy Duncan raz coś obieca, nigdy nie cofnie danego słowa. ale gdy dowie się o
twoim podstępie, będzie na ciebie wściekły — dodała z uśmiechem, który powoli
zmienił się w zatroskaną minę, kiedy do Adeli dotarła ta świadomość.
— On zawsze się na mnie wścieka — odparła Madelyne wzruszając ramionami. —
Nie boję się twojego brata, Adelo. Jest gwałtowny jak podmuch wiatru, ale pod
spodem jest miękki jak puch. Jestem tego pewna — powiedziała, modląc się, by to
była prawda. — Obiecaj mi więc, że nie będziesz się zamartwiała możliwością ciąży.
Przeżyłaś ciężkie chwile i to może być przyczyną braku miesiączki — pocieszała
nieszczęsną dziewczynę. — Wiem o tym wszystko, ponieważ Frieda, żona drwala,
przeżywała straszne katusze, kiedy jej synek wpadł do studni i długo nie mogli go
wyciągnąć. Chłopiec nie był ranny i dzięki Bogu za to, ale słyszałam, jak jakieś dwa
miesiące później Frieda opowiadała drugiej służącej, że nie ma miesiączki. Tamta
wytłumaczyła jej, że to całkiem naturalne w tych warunkach, biorąc pod uwagę
strach, jaki przeżyła. Teraz nie pamiętam już imienia tej mądrej kobiety, ale
powtarzam ci, co mówiła. Okazało się, że miała rację. W następnym miesiącu Frieda
dostała okres.
— Adela pokiwała głową. — A jeżeli jesteś w ciąży — ciągnęła Madelyne —
przebrniemy przez to jakoś, prawda? Nie będziesz nienawidziła tego dziecka,
prawda, Adelo? — Madelyne nie potrafiła ukryć troski w głosie. — Dziecko będzie tak
samo niewinne jak ty.
— Będzie miało tak samo czarną duszę jak jego ojciec - powiedziała Adela. - To ta
sama krew.
— Do licha, jeżeli to prawda, to ja jestem taka sama jak Louddon, co?
— Nie, nie jesteś taka jak twój brat — zaprotestowała Adela.
— I twoje dziecko nie będzie takie jak Morcar. Przekonasz się.
-Jak?
— Kochając je i pomagając mu dokonywać właściwych wyborów, kiedy będzie już na
tyle dorosłe, żeby to rozumieć.
— Madelyne westchnęła i potrząsnęła głową. — Możliwe, Że jednak nie będziesz
miała dziecka, więc odłóżmy teraz tę sprawę. Widzę, jak bardzo jesteś zmęczona.
Ponieważ trzeba posprzątać twój pokój, zanim będziesz mogła tam sypiać,
proponuję ci na tę noc moje łóżko. Ja sobie znajdę inne.
Adela podeszła do łóżka i patrzyła, jak nowa przyjaciółka odkrywa kołdry.
— Kiedy poprosisz Duncana o tę obietnicę?
Madelyne poczekała z odpowiedzią, aż Adela ułoży się wygodnie.
— Pomówię z nim jutro. To jest teraz dla ciebie najważniejsze. Na pewno o tym nie
zapomnę.
— Nie chcę, by kiedykolwiek dotykał mnie jakiś mężczyzna — powiedziała Adela tak
ostro, że Madelyne zaczęła się martwić, że znowu ją zdenerwowała.
— Cicho już, cicho — pogładziła ją po głowie i poprawiła kołdrę. — Teraz
odpoczywaj. Wszystko będzie dobrze.
Adela uśmiechnęła się widząc, jak Madelyne się o nią troszczy.
— Madelyne? Przepraszam za to, jak cię traktowałam. Jeżeli sobie życzysz, to
poproszę Edmonda, żeby porozmawiał z Duncanem o odesłaniu cię do Szkocji.
Madelyne zauważyła, że Adela chce porozmawiać z Edmondem, a nie bezpośrednio
z Duncanem. To spostrzeżenie umocniło ją w przekonaniu, że Adela boi się
starszego brata.
— Tak naprawdę to nie chcę, byś gdzieś jechała — powiedziała Adela wzdychając
ciężko. — Czułam się taka samotna. Czy to egoizm z mojej strony, że się do tego
przyznaję?
— Nie, to tylko prawda — odparła Madelyne. — Szczerość, którą bardzo podziwiam
— dodała. — Przez całe życie nie skłamałam ani razu — pochwaliła się.
— Ani razu?
Madelyne zauważyła, że Adela się uśmiecha.
— Przynajmniej nie przypominam sobie — powiedziała.
— I obiecuję, że pozostanę tu tak długo, jak będziesz mnie potrzebowała. Nie mam
ochoty podróżować w tak niesprzyjającą pogodę.
— Ale twój honor będzie splamiony, Madelyne. Wszyscy pomyślą...
— Mówisz głupstwa — przerwała jej Madelyne. — Żadna z nas nie jest
odpowiedzialna za to, co się stało. Nasze serca są czyste. Dla mnie tylko to się liczy.
— Masz niezwykłe poglądy — stwierdziła Adela. — Myślałam, że powinnaś
nienawidzić wszystkich nas, Wextonów.
— Tak, to prawda, że trudno polubić twoich braci — przyznała Madelyne. — Ale nie
nienawidzę ich. Czy wiesz, że tutaj czuję się bezpieczna? To ma duże znaczenie,
prawda? Być jeńcem i jednocześnie czuć się bezpiecznie. A teraz trzeba jakoś
ominąć prawdę. — Madelyne zmarszczyła czoło, rozmyślając nad tym problemem.
— No, do jutra muszę to przemyśleć.
Pogładziła Adelę po ramieniu i poszła w kierunku drzwi.
— Nie zrobisz niczego głupiego w sprawie Morcara, prawda, Madelyne?
— Jak możesz pytać o takie rzeczy?
- Ponieważ widziałam błysk w twoim oku, kiedy wymieniłam to imię — odparła Adela.
— Nie zrobisz niczego, prawda? — W jej głosie pobrzmiewało przerażenie.
— Jesteś teraz przewrażliwiona — powiedziała Madelyne.
— Cała ta sprawa znana jest tylko nam i komuś jeszcze
— dodała, w ostatniej chwili unikając wymienienia imienia Morcara.
Podstęp się udał. Adela znowu się uśmiechnęła.
— Nie sądzę, żeby dziś w nocy śniły mi się koszmary. Jestem zbyt zmęczona. Lepiej
idź jak najszybciej spać, Madelyne. Powinnaś odpocząć przed rozmową z
Duncanem.
— Czy sądzisz, że on pozbawi mnie siły? — zapytała.
— Nie ciebie — odrzekła Adela. — Możesz wymóc na Duncanie każdą obietnicę.
Boże, jego siostra tak w nią wierzyła. Madelyne czuła, jak sztywnieją jej plecy.
— Widzę, jak Duncan na ciebie patrzy. I uratowałaś Gilardowi życie. Słyszałam, jak
opowiadał Edmondowi całą tę historię. Przypomnij o tym Duncanowi, a nie będzie ci
mógł niczego odmówić.
— Śpij, Adelo.
Madelyne już miała zamknąć za sobą drzwi, kiedy dobiegły ją słowa Adeli.
— Duncan nigdy me patrzy na lady Eleanor tak, jak patrzy na ciebie.
Madelyne nie mogła powstrzymać się przed zadaniem pytania.
— Kim jest lady Eleanor? — zapytała, starając się ukryć zainteresowanie. Zawróciła i
popatrzyła na Adelę. Ze sposobu, w jaki siostra Duncana uśmiechnęła się do niej,
zrozumiała, że Adela jej nie oszukuje.
— Kobietą, którą Duncan zamierzał poślubić.
Madelyne nie pokazała niczego po sobie.
— Więc bardzo jej współczuję — odpowiedziała. — Będzie miała ciężkie życie z
twoim bratem. Nie obraź się, Adelo, ale uważam, że Duncan jest zbyt arogancki.
Mówię to w trosce o jego dobro.
— Powiedziałam, że zamierzał ją poślubić, Madelyne. Ale nie zrobi tego.
Madelyne nie odpowiedziała. Zamknęła za sobą drzwi, przeszła przez podest i
dopiero wtedy wybuchnęła płaczem.
Rozdział 11
Madelyne nie chciała, żeby ktoś przyłapał ją na tym, że płacze. Kiedy wyszła od
Adeli, nie miała jasnego pomysłu, dokąd pójść. Chciała jedynie poszukać jakiegoś
spokojnego miejsca, gdzie mogłaby sobie wszystko przemyśleć. Początkowo
pomyślała o dużej sali, ale kiedy stanęła w wejściu, usłyszała, że Gilard z kimś
rozmawia. Zeszła niżej schodami, wzięła swój zimowy płaszcz z wieszaka
naprzeciwko wartowni, a potem z trudem otwarła ciężkie drzwi na tyle, by się przez
nie przecisnąć.
Na zewnątrz było tak zimno, że niedźwiedź by zamarzł. Madelyne szczelnie owinęła
się płaszczem i ruszyła szybkim krokiem. Księżyc świecił jasno I dobrze oświetlał jej
drogę. Kiedy znalazła się za chatą rzeźnika, oparła się o kamienny mur i zaczęła
płakać jak dziecko. Szlochała głośno i niepohamowanie. Była bardzo nieszczęśliwa,
a płacz nie przyniósł ulgi. Bolała ją głowa, piekły policzki i nie mogła powstrzymać
rozpaczliwego szlochu. Gniew nie minął.
Kiedy Adela zaczęła ze szczegółami opowiadać swoją historię, Madelyne nie okazała
na pozór żadnej reakcji na te przerażające fakty. Myślała jednak, że serce pęknie jej
z bólu. Morcar! Ten łajdak był tak samo winien jak Louddon, nikt jednak nie wiedział
o jego udziale.
— Co tutaj robisz?
Madelyne krzyknęła. Duncan przestraszył ją, pojawiając się nagle i znikąd.
Chciała odwrócić się do niego plecami, ale jej na to nie pozwolił. Złapał ją pod brodę i
zmusił, żeby na niego spojrzała.
Musiałby być ślepy, by nie zauważyć, że płakała. Madelyne myślała, że grzecznie się
wykręci, ale pod wpływem jego dotyku znowu się rozpłakała.
Duncan wziął ją w ramiona. Zrobił to z wyraźną przyjemnością. Poczekał, aż
Madelyne się uspokoi. Skończył właśnie pływać, a woda jeszcze ściekała mu z
włosów. Madelyne szlochała i łkała, wypłakując się w jego pierś.
— Zamarzniesz na śmierć spacerując półnago — powiedziała pomiędzy szlochami.
— A tym razem ja cię nie ogrzeję.
Nie słyszała czy coś odpowiedział. Przytulona do jego ramienia, głaskała go po
piersi. Duncan pomyślał, że nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi, albo me rozumie,
jak to na niego działa.
Nagle go odepchnęła. Uderzyła go głową w brodę, wymamrotała przeprosiny, po
czym popełniła błąd i uniosła głowę. Jego usta znalazły się o wiele za blisko. Nie
mogła na me patrzeć. Przypomniała sobie zbyt wyraźnie, jak bezwstydnie całowała
się z nim tamtej nocy w namiocie.
Znowu miała ochotę się z nim całować.
Duncan musiał odczytać jej intencje, ponieważ powoli przysunął się do jej ust.
Miał to być tylko delikatny pocałunek. Chciał ją tylko uspokoić, ale ramiona Madelyne
już otoczyły mu szyję i otwarły się przed nim. Jego język połączył się z jej językiem.
Smakowała tak dobrze. Tak szybko doprowadzała go do gorączki. Nie umiał być przy
niej delikatny. Słysząc jej gardłowy jęk, zapomniał, iż miał ją uspokoić.
Czuł, jak Madelyne drży, I wtedy nagle przypomniał sobie, gdzie się znajdują.
Postanowił, że pocałuje ją jeszcze raz i zrobił to, zanim jego słodka, zmysłowa
kobieta zdążyła się sprzeciwić.
Duncan sprawił, że płonęła. Nie myślała o tym, żeby go powstrzymać, dopóki me
musnął jej piersi. Poczuła się wspaniale, ale kiedy zrozumiała, że pragnie dużo
więcej, odepchnęła go.
— Lepiej wejdź do zamku, nim zamienisz się w sopel lodu — powiedziała. Głos miała
zachrypnięty.
Duncan westchnął. Madelyne znów była sobą i chciała nim rządzić. Wziął ją na ręce
nie zważając na protesty i ruszył w stronę zamku.
— Czy Adela opowiedziała ci o swoim przeżyciu? — zapytał, kiedy był w stanie
zebrać myśli. — opowiedziała — potwierdziła Madelyne. — Ale me powtórzę ci ani
słowa, choćbyś nie wiem jak nalegał. Możesz mnie torturować, jeśli chcesz, a ja...
— Madelyne... — Duncan westchnął przeciągle.
- Obiecałam Adeli, że nie powiem nikomu ani słowa, szczególnie tobie. Twoja siostra
boi się ciebie, Duncanie. To smutne, prawda? — zapytała.
Sądziła, że to oświadczenie rozgniewa Duncana I była zdziwiona, kiedy skinął głową.
— Możliwe, że tak jest — powiedział wzruszając ramionami.
— Jestem i panem, i bratem, i to pierwsze jest ważniejsze niż drugie.
— Nie powinno tak być — sprzeciwiła się Madelyne.
— Rodzina musi być dla siebie bliska. Wszyscy powinni wspólnie jadać posiłki i nigdy
ze sobą nie walczyć. Poza tym...
— Skąd, u diabła, możesz wiedzieć, co rodzina powinna, a czego nie powinna robić?
Mieszkałaś z wujem powiedział
Duncan, z irytacją potrząsając głową. Madelyne, nie spieraj się ze mną o moje
metody postępowania — dodał.
— A jednak wiem, jakie stosunki powinny panować w rodzinie — upierała się
Madelyne.
— Dlaczego płakałaś? — zapytał Duncan, zręcznie zmieniając temat.
— Z powodu tego, co mój brat zrobił Adeli — szepnęła Madelyne. Oparła głowę o
ramię Duncana. — Mój brat przez całą wieczność będzie się smażył w piekle.
— To prawda — potwierdził Duncan.
— On lubi niszczyć ludzi. Nie potępiam cię za to, Że chcesz go zabić.
Duncan potrząsnął głową
— Czy czujesz się lepiej, gdy mnie me potępiasz?
W jego głosie dosłyszała rozbawienie.
— Zmieniłam poglądy co do zabijania. Płakałam z powodu tej straty — wyszeptała.
— I z powodu tego, co muszę zrobić.
Duncan czekał, aż mu to wyjaśni. Doszli do drzwi. Otworzył je, nie opuszczając jej na
ziemię. Jego siła zdumiała ją raz jeszcze. Otwarcie tych drzwi na tyle, by się przez
nie prześlizgnąć, wymagało od niej całej siły, a także użycia Obu rąk. Musiała też
uważać, by nie uderzyły ją w plecy. Duncan jednak me włożył w ich otwarcie
najmniejszego wysiłku.
— Co musisz zrobić? zapytał, nie mogąc już dłużej powstrzymać ciekawości.
— Muszę unicestwić człowieka.
Drzwi trzasnęły w chwili, gdy Madelyne wyszeptała te słowa. Duncan nie miał
pewności, czy dobrze usłyszał. Postanowił uzbroić się w cierpliwość, aż dotrą do
sypialni. Wtedy wypyta o szczegóły.
Wniósł Madelyne po schodach nie zważając na jej protesty. Poszedł jeszcze wyżej, a
Madelyne sądziła, że niesie ją z powrotem do pokoju na wieży. Kiedy dotarli do
podestu krętych schodów, Duncan skręcił w przeciwną stronę i wszedł
do mrocznego korytarza. Było zbyt ciemno, żeby mogła zobaczyć, dokąd idą.
Madelyne była ogromnie zaciekawiona, nie mogąc dojrzeć, co jest na końcu. Kiedy
się tam znaleźli, Duncan otwarł drzwi i wniósł ją do środka. Madelyne pomyślała, że
to bardzo miłe z jego strony, iż chce jej odstąpić własny pokój na tę noc.
W sypialni było ciepło i przytulnie. W kominku buzował ogień dający ciepło i łagodnie
rozjaśniający dość mroczną komnatę. Pośrodku ściany naprzeciw wejścia
znajdowało się okno zasłonięte skórami. Większą część ściany na wprost kominka
zajmowało szerokie łoże. Obok niego stała skrzynia.
Łoże i skrzynia były jedynymi meblami w pokoju, niemal nieskazitelnie czystym. To
spostrzeżenie wywołało jej uśmiech. Nie wiedziała, dlaczego ją to cieszy, ale była
zadowolona, że Duncan nie lubi bałaganu tak samo jak ona.
Dlaczego zatem pozwalał, by główna sala była tak zanieczyszczona? Nie mogła tego
pojąć. Postanowiła, że go o to zapyta, kiedy będzie w dobrym humorze. Znowu się
uśmiechnęła, ponieważ uświadomiła sobie, że może się zestarzeć, zanim Duncan
zdobędzie się na tak znaczące zmiany w sposobie bycia.
Duncan wcale nie spieszył się z wyjściem. Podszedł do kominka, oparł się plecami o
gruby okap i zaczął się o niego ocierać. Madelyne trzymała się go mocno, jakby od
tego zależało jej życie. Boże, tak bardzo chciała, żeby miał na sobie koszulę. To
nieprzyzwoite, pomyślała, że lubi dotykać jego skóry. Był ciepły, a pod opuszkami
palców, które spoczywały na jego ramionach, wyczuwała grę mięśni.
Nie potrafiła zrozumieć swojej reakcji na niego. Dlaczego serce biło jej tak mocno?
Ośmieliła się zerknąć na niego kątem oka i przekonała się, że Duncan intensywnie
się w nią wpatruje. Był taki przystojny. Wolałaby, żeby był brzydki.
— Czy masz zamiar trzymać mnie tak przez resztę nocy?
— zapytała, zabawnie udając niezadowolenie.
Duncan oburzył się i udał, że chce rzucić Madelyne. Znowu chwyciła go za szyję, ale
nagle przyszło jej do głowy, że może go szokuje, iż tak się do niego przytula.
— Najpierw odpowiedz na moje pytanie, a potem cię puszczę — rozkazał.
— Odpowiem ci — zgodziła się.
— Czy powiedziałaś mi, że chcesz zabić człowieka?
- Tak, powiedziałam.
Długo czekała na to, co powie. Sądziła, że będzie ją pouczał, twierdząc, że jest zbyt
słaba i nieudolna, by kogokolwiek zabić. Zupełnie jednak nie była przygotowana na
jego śmiech. Zaczął się od niskiego, chrapliwego odgłosu głęboko W klatce
piersiowej, który szybko przeobraził się w głośny, prawdziwie wesoły śmiech.
Mimo wszystko dobrze słyszał. Madelyne naprawdę powiedziała, że zamierza kogoś
zabić. To oświadczenie było tak zdumiewające, że wziął je za żart. Jednak poważny
wyraz jej twarzy wskazywał, że nie żartowała.
Nie spodobała jej się jego reakcja. Cóż, niestety nie potrafił powstrzymać śmiechu.
Pozwolił jej wymknąć się ze swoich objęć, choć przytrzymał ją za ramię, żeby nie
uciekła.
— A któż jest tym nieszczęśnikiem, którego planujesz zabić? — zdołał w końcu
wykrztusić. — Czy przypadkowo nie jest to jeden z nas, Wextonów?
Madelyne odsunęła się o kilka kroków.
— Oczywiście, że nie chodzi o żadnego Wextona, chociaż, prawdę mówiąc, gdybym
miała czarną duszę, byłbyś pierwszy na mojej liście, milordzie.
— O — rzucił Duncan ze śmiechem. — Jeżeli nie jest to żaden z nas, moja słodka,
delikatna pani, to kogo chcesz unicestwić? — zapytał, używając jej zabawnego
określenia na zabijanie.
— Tak, to prawda, Duncanie. Jestem słodką, łagodną panną i najwyższy czas, żebyś
to zrozumiał — odparła Madelyne. Jej głos nie brzmiał teraz szczególnie słodko.
Podeszła do łóżka i usiadła na skraju. Długo wygładzała suknię, po czym złożyła
ręce na kolanach. Naprawdę była przerażona. że z taką łatwością mogła rozmawiać
o pozbawieniu kogoś życia. Ale ten, o którym myślała z pewnością zasłużył na to, by
go zabić.
— Nie wydobędziesz ode mnie jego imienia, Duncanie. To moja sprawa, nie twoja.
Duncan nie zgadzał się z tym, ale postanowił poczekać z wydobyciem z niej prawdy.
— A kiedy zabijesz tego mężczyznę, znowu zwymiotujesz? Nie odpowiedziała.
Duncan miał nadzieję, że zrozumiała, jaki to był głupi pomysł.
— I oczywiście będziesz płakać? — zapytał, przypominając sobie jej reakcję po
zabiciu żołnierza, który zaatakował Gilarda.
— Będę pamiętała, żeby niczego nie jeść przed zabiciem go, Duncanie, więc nie
pochoruje się, i jeśli potem będę płakała, znajdę jakieś odosobnione miejsce. żeby
nikt mnie nie widział. Czy to ci wystarczy?
Westchnęła starając się opanować. Boże, już czuła się jak grzesznica.
— Nie można śmierci traktować lekko — powiedziała — ale sprawiedliwości musi
stać się zadość.
Duncan znowu zaczął się śmiać. Zdenerwowało to Madelyne.
— Chciałabym się teraz przespać więc proszę, wyjdź.
— Mam opuścić własną sypialnię? zapytał.
Nie śmiał się już i Madelyne me miała odwagi na niego patrzeć.
— Tak — przyznała. — Jeżeli byłam niegrzeczna przepraszam za to. To miło z twojej
strony, że oddajesz mi łóżko na tę jedną noc. Bardzo ci jestem wdzięczna. Jutro
wrócę do wieży, kiedy pokój Adeli zostanie już wysprzątany.
— Twoja uczciwość jest niespotykana.
- Wiem, że bywa kłopotliwa - westchnęła Madelyne. Wbiła wzrok w swe dłonie,
pragnąc, by Duncan jak najprędzej wyszedł. Po chwili usłyszała głuchy stukot.
Podniosła oczy w chwili, gdy Duncan ściągał drugi but i rzucał go na podłogę.
— To nieprzyzwoite tak stać przede mną bez koszuli — zauważyła. — Czy zanim
wyjdziesz, ściągniesz resztę ubrania? Przed lady Eleanor też tak paradujesz? —
zapytała i spłonęła rumieńcem.
Postanowiła ignorować Duncana. Jeśli chce spacerować tutaj półnagi, po prostu
zamknie oczy. Nie odezwie się już do niego ani słowem. Siedząc na łóżku
obserwowała go kątem oka.
Duncan ukląkł przed kominkiem i dołożył następne grube polano. Już miała mu
podziękować za tę grzeczność, ale przypomniała sobie, że powinna go ignorować.
Była niespokojna, podekscytowana.
Duncan wstał i podszedł do drzwi. Zanim Madelyne zorientowała się, co chce zrobić,
zaryglował je ciężką, drewnianą belką.
Otwarła oczy ze zdumienia. Była zamknięta od środka w sypialni, a w dodatku
Duncan znajdował się po niewłaściwej stronie drzwi. I nawet słodka, dobrze
wychowana, delikatna dama musiała zrozumieć ten postępek jednoznacznie.
Madelyne sapnęła gniewnie i zeskoczyła z łóżka. Podbiegła do drzwi. Jej intencje
były oczywiste. Chciała opuścić ten pokój i znaleźć się najdalej jak można od
Duncana.
Przez dłuższą chwilę obserwował jej zmagania z ryglem. Z satysfakcją stwierdził, że
nie dostrzegła tego niezwykłego zamka ukrytego pod sztabą, i podszedł do łóżka.
Postanowił nie zdejmować spodni, by nie drażnić Madelyne. Odnosił wrażenie, że
zaraz straci kontrolę nad sobą.
— Chodź do łóżka, Madelyne — rozkazał, kiedy ułożył się wygodnie na kołdrach.
— Nie będę spała obok ciebie — mruknęła.
— Spaliśmy już razem.
— Tylko raz, w namiocie. Wtedy było to koniecznością. Musieliśmy ogrzać się
wzajemnie.
— Nie, Madelyne. Spałem z tobą każdej nocy od tamtego zdarzenia — oświadczył.
Odwróciła się do niego, oburzona.
- Nieprawda!
— Prawda. — Uśmiechnął się.
— Jak możesz tak kłamać? — krzyknęła.
Odwróciła się do niego tyłem i znowu zaczęła mocować się z zamkiem.
Po chwili poczuła drzazgę wbitą w kciuk. Krzyknęła z gniewu.
— A teraz mam przez ciebie ten przeklęty kawałek drewna pod skórą — warknęła i
zaczęła oglądać palec.
Duncan westchnął. Do uszu Madelyne dotarł ten przesadny jęk. Nie słyszała jednak.
żeby się poruszył, więc kiedy nagle schwycił ją za rękę, odskoczyła uderzając go
głową w brodę.
- Poruszasz się niczym wilk - powiedziała, kiedy ciągnął
w stronę światła padającego z kominka. To nie komplement, Duncanie, więc
przestań się śmiać.
Duncan nie zwracał uwagi na jej narzekania. Sięgnął do półki nad kominkiem i zdjął z
niej ostro zakończony sztylet. Madelyne zamknęła oczy; stała tak, dopóki nie poczuła
ukłucia. Pochyliła się i niechcący zasłoniła mu swoją dłoń.
Pochylił się, żeby lepiej widzieć i móc wyciągnąć drzazgę. Gdy ich ciała się zetknęły,
nie odsunęli się od siebie. Zmarszczył czoło, zmieszany. Kiedy tak na niego patrzyła,
myślał tylko o tym, by wziąć ją w ramiona i całować. Zły na siebie musiał przyznać,
że gdy tylko Madelyne na niego popatrzy, natychmiast chce ją mieć w łóżku.
Rzucił sztylet z powrotem na półkę i wrócił do łóżka. Nie puścił ręki Madelyne, lecz
pociągnął ją za sobą.
— Nie potrafisz nawet wyjąć drzazgi, a masz zamiar zabić człowieka — mruknął.
— Nie będę z tobą spała — oświadczyła z naciskiem. Stała obok łóżka, pewna, że
wygra. — Jesteś najbardziej aroganckim, najbardziej upartym mężczyzną, jakiego
widziałam. Moja cierpliwość już się wyczerpała. Dłużej nie wytrzymam.
Madelyne czuła, że stoi zbyt blisko Duncana. To ją zgubiło, bo kiedy wykrzykiwała
swoją groźbę, wyciągnął rękę, podniósł Madelyne i położył ją na sobie. Wylądowała
na nim z głuchym łoskotem. Po chwili Duncan przesunął ją na bok.
Zamknął oczy, starając się nie zwracać na nią uwagi. Madelyne przysunęła się bliżej.
— Za bardzo mnie nienawidzisz, żeby spać obok. Kłamałeś, prawda? Nie spaliśmy
razem. Wiem to.
— Nieprawda, wcale cię nie nienawidzę. — Oczy nadal miał zamknięte, ale się
uśmiechał.
— Z całą pewnością musisz mnie nienawidzić — sprzeciwiła się Madelyne. — Jak
możesz teraz zmieniać zdanie?
Przez dłuższą chwilę czekała na odpowiedź. Kiedy się nie odezwał, zaczęła jeszcze
raz.
— To nieszczęśliwy los zetknął nas z sobą. Uratowałam ci życie. I jaką mam
zapłatę? Zaciągnąłeś mnie w to zapomniane przez Boga miejsce i ustawicznie
nadużywasz mojej dobroci. Pewnie już zapomniałeś, iż uratowałam życie także
Gilardowi. A teraz mam się opiekować Adelą. Zastanawiam się, czy nie
zaplanowałeś sobie tego o wiele wcześniej.
— Madelyne zmarszczyła czoło, ale mówiła dalej. — Powinieneś przyznać, że jestem
niewinna. To ja jestem oszukiwana. Kiedy sobie pomyślę, co przeszłam...
Chrapanie Duncana ostudziło ją. Tak ją to zdenerwowało, że żałowała, iż nie ma
dość odwagi, by mu wrzasnąć do ucha.
— To ja powinnam cię nienawidzić — mruknęła do siebie. Poprawiła suknię i
położyła się na plecach. — Gdyby nie to, że mam pewne plany, bardzo bym się
martwiła, że rujnujesz mi reputację. Teraz już nie będę mogła dobrze wyjść za mąż.
To pewne. ale zapewniam cię, że to Louddon będzie przegrany, nie ja. Zamierzał
drogo mnie sprzedać. Powiedział mi, jakie ma wobec mnie zamiary, ale teraz mnie
zabije, gdy tylko znajdę się w pobliżu. A wszystko z twojego powodu
— rzuciła z niesmakiem. — Po chwili milczenia ciągnęła:
— Nie wiem, jak mam cię skłonić, byś mi cokolwiek obiecał. Dałam już słowo biednej
Adeli — dodała ziewając przeciągle.
Wówczas Duncan się poruszył. Madelyne nie była na to przygotowana. Kiedy się nad
nią pochylił, poczuła jego ciepły oddech na policzkach. Przytrzymywał ją swym
ciężkim udem.
Dobry Boże, leżała płasko na plecach.
— Znajdę sposób. żeby powiedzieć twojej lady Eleanor, że mnie wykorzystujesz! —
wykrzyknęła Madelyne.
Duncan wniósł oczy ku niebu.
— Madelyne masz obsesję na punkcie tego że cię wykorzystuję ..
Zatkała mu usta dłonią i nie odsuwała jej.
— Nie mów tak więcej! — rzuciła. — Dlaczego owinąłeś się wokół mnie jak kołdra,
jeśli nie chcesz... — Traktujesz mnie jak głupią — dodała.
— Sama to robisz — mruknął.
- Zejdź ze mnie. Ważysz więcej niż drzwi w twoim domu.
Duncan podźwignął się na łokciach. Dotykał jej biodrami.
— Co chcesz, żebym ci obiecał?
Madelyne zmieszała się.
— Adela — przypomniał jej.
— Chciałam poczekać z tą rozmową do jutra — powiedziała cichutko. — Nie
wiedziałam przecież, że zmusisz mnie, bym z tobą spała. Miałam nadzieję, że
będziesz w lepszym humorze...
— Madelyne. — Wypowiedział jej imię opanowanym głosem, ale ze sposobu, w jaki
zaciskał szczęki, wiedziała, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.
— Chciałam, żebyś dał mi słowo, że Adela może tu mieszkać tak długo, jak zechce,
a ty me zmusisz jej do małżeństwa bez względu na okoliczności. Czy to dla ciebie
wystarczająco jasne?
Duncan zmarszczył brwi.
— Pomówię jutro z Adelą — oświadczył.
— Twoja siostra jest zbyt przestraszona, by mówić z tobą otwarcie, ale jeśli jej
powiem że dałeś mi słowo, to zobaczysz, jak się zmieni. Duncanie, ona jest taka
nieszczęśliwa. Jeśli zdejmiemy z niej ten ciężar, poczuje się o wiele lepiej.
Chciało mu się śmiać. Madelyne zaczęła pełnić rolę matki w stosunku do Adeli,
dokładnie tak, jak oczekiwał. Ogromnie się cieszył, że jego plan się powiódł.
— Bardzo dobrze. Powiedz Adeli, że daję jej słowo. Porozmawiam z Geraldem -
dodał po dłuższej chwili.
— Gerald będzie musiał teraz poszukać sobie innej żony. Adela uważa, że kontrakt
małżeński już nie obowiązuje. Poza tym Gerald z pewnością będzie chciał za żonę
nietkniętą kobietę, za co bardzo go nie lubię.
— Nigdy nawet nie widziałaś go na oczy — powiedział Duncan z rozdrażnieniem. —
Jak możesz tak pochopnie go oceniać?
Madelyne zmarszczyła czoło. Duncan miał rację, chociaż przyznanie mu jej było
bardzo bolesne.
— Czy Gerald wie o wszystkim?
— Teraz wie już o tym cała Anglia. Louddon z pewnością to rozgłosił.
— Mój brat jest złym człowiekiem.
— Czy twój wuj Berton też tak uważa? — zapytał.
— Skąd znasz imię mojego wuja? — zdziwiła się Madelyne.
— Ty mi powiedziałaś. — Uśmiechnął się na widok jej szeroko otwartych oczu.
— Kiedy? Mam doskonałą pamięć, a nie przypominam sobie tego. To nieładnie
podsłuchiwać.
— Nie można ci było zatkać ust — powiedział uśmiechając się na te wspomnienia. -
Wszystko wykrzykiwałaś.
Przesadzał po to tylko, by ją sprowokować. Kiedy się nie pilnowała, zabawnie było
obserwować wyraz jej twarzy.
— Powiedz mi co jeszcze mówiłam — poprosiła Madelyne. Była mocno
przestraszona.
— Lista jest zbyt długa. Wystarczy stwierdzić, że powiedziałaś mi wszystko.
— Wszystko? — Madelyne me kryła przerażenia. Boże, to żenujące. A jeśli
powiedziałam mu, jak bardzo lubię się z nim całować?
W oczach Duncana zapaliły się iskierki. Możliwe, że tylko się z nią droczył. Nie
podobało jej się to. Postanowiła, że zetrze uśmiech z jego twarzy.
— Pewnie wymieniłam imiona wszystkich mężczyzn, z którymi spałam, tak? A więc
gra skończona — stwierdziła z westchnięciem.
— Twoja gra skończyła się w momencie, gdy się spotkaliśmy — powiedział Duncan
bardzo miękko.
Madelyne rozczuliła się słysząc te słowa. Nie wiedziała, jak zareagować.
— Co to ma znaczyć?
Duncan uśmiechnął się.
— Za dużo mówisz — powiedział. — To następna wada, nad którą musisz
popracować.
— To śmieszne — odparła. — Przez cały tydzień niewiele się do ciebie odzywałam,
a ty też mnie ignorowałeś. Jak możesz twierdzić, że mówię za dużo? — zapytała,
ośmielając się trącić go w ramię.
— Niczego nie twierdzę, podaję tylko fakty — rzekł Duncan. Obserwował ją z bliska i
dostrzegł błysk ognia w jej oczach.
Łatwo było złapać ją na haczyk. Wiedział, że powinien przestać to robić, ale bardzo
bawiły go jej odpowiedzi. Nie widział w tym nic złego. Nagle rzuciła się na niego
mocno rozzłoszczona.
— Czy jesteś niezadowolony, gdy mówię, co myślę?
Duncan skinął głową.
Pomyślała, że znowu z niej kpi. Tego już było za wiele, nawet świętego
wyprowadziłby z równowagi.
— Więc przestaję się do ciebie odzywać! Przysięgam, że nigdy więcej się do ciebie
nie odezwę. Czy teraz jesteś zadowolony?
Znowu skinął głową, tym razem wolniej. Madelyne westchnęła przeciągle. Już miała
mu powiedzieć, jaki jest niegrzeczny, ale Duncan ją uciszył. Opuścił głowę i dotknął
jej ust wargami, powodując czasowe zawieszenie rozmowy.
Bez specjalnego oporu otwarta usta przed jego natarczywym językiem. Duncan
powoli zaczął ją pieścić. Czuł, jak płonie w niej ogień. Ujął w obie dłonie jej twarz,
zanurzając palce we wspaniałych włosach.
Boże, jak bardzo jej pragnął. Pocałunek szybko zmienił się z łagodnej pieszczoty w
dziką namiętność. Ich języki łączyły się, aż Duncan zatracił się prawie całkowicie.
Wiedział, że powinien przestać, i już miał się wycofać, kiedy poczuł na plecach ręce
Madelyne. Ta miękka, ostrożna pieszczota, w pierwszej chwili delikatna jak
muśnięcie motyla, sprawiła, że Duncan jęknął i zatonął w słodyczy jej
ust. Zatracili się całkowicie, ich usta, gorące i wilgotne, przywarły do siebie.
Czuł, jak Madelyne drży. Usłyszał chrapliwy jęk, kiedy niechcący odsunął się od niej.
Jej oczy zaszły mgłą. Wargi miała czerwone i nabrzmiałe, i Duncan nie mógł się
powstrzymać przed ponownym zagarnięciem jej ust. Wiedział, że nie powinien był
zaczynać, ale nie mógł przestać. Pożądanie pulsowało w lędźwiach i tylko
największym wysiłkiem woli zdołał się od niej oderwać.
Z westchnieniem odwrócił się na bok. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie.
Madelyne zbierało się na płacz. Nie mogła zrozumieć, dlaczego pozwoliła mu się
całować. A co więcej, nie potrafiła się pohamować przed odwzajemnieniem tego
pocałunku. Była bezmyślna jak wiejska dziewka. Nie musiał wiele robić, wystarczyło,
że jej dotknął, by opuszczała ją wszelka powściągliwość serce biło jak oszalałe, a
dłonie były takie gorące. Całe ciało pragnęło go. Madelyne postanowiła trzymać się
od niego z daleka, ale sama złamała to postanowienie przystosowując się do
ułożenia jego ciała. Duncan westchnął ochryple, przesunął dłonie na jej biodra i
mocno objął. Ile w nim było kontrastów! Czyż nie zdawał sobie sprawy z tego, jak
niewygodnie śpi jej się w spacerowej sukni? Znowu się poruszyła. Poczuła, jak
drgnął, i pomyślała. że pewnie chce powiedzieć jej coś ostrego.
Była za bardzo zmęczona, żeby zamartwiać się jego nastrojem. Ziewnęła szeroko i
wreszcie zasnęła.
Bez wątpienia było to dla Duncana najtrudniejsze wyzwanie. Wiedział, że jeśli
Madelyne jeszcze raz poruszy biodrami, przegra tę próbę.
Duncan nigdy nie pożądał tak żadnej kobiety, jak pragnął Madelyne. Zamknął oczy,
wciągnął głęboki, urywany oddech.
Madelyne znowu zaczęła się wiercić, a on policzył do dziesięciu, obiecując sobie, że
kiedy doliczy do magicznej liczby dziesięć, odzyska panowanie nad sobą.
Niewinna dziewczyna ocierała się o niego, absolutnie nieświadoma zagrożenia. Jej
czar przez cały tydzień wyprowadzał go z równowagi. Sposób, w jaki się poruszała,
kołysanie bioder, kiedy spacerowała wokół twierdzy, wszystko to widział oczami
wyobraźni.
Czy na innych też tak oddziaływała? Na tę myśl Duncan zmarszył brwi, przyznając,
że z pewnością tak. Widział spojrzenia, jakimi obrzucają ją jego ludzie. Nawet wierny
Anthony, jego najbardziej zaufany wasal i najbliższy przyjaciel, zmienił swoje
nastawienie do Madelyne. Na początku Anthony był milczący, miał marsową minę,
ale pod koniec tygodnia Duncan zauważył, że zaczął chętnie z nią rozmawiać. Już
nie chodził za Madelyne, tylko obok niej. Dokładnie tam, gdzie Duncan sam chciał się
znajdować!
Nie winił Anthony’ego za jego słabość w poddaniu się urokowi Madelyne. Jednak
Gilard to inna sprawa. Było oczywiste, że jego młodszy brat jest zafascynowany
Madelyne. To rzeczywiście mógł być problem. Znowu zaczęła się wiercić. Duncan
poczuł, że miarka się przebrała. Bolesna tęsknota przeszyła mu całe ciało. Z
okrzykiem złości zerwał z siebie nakrycie i wyskoczył z łóżka. Chociaż przy tym
gwałtownym ruchu potrącił Madelyne, nie obudziła się.
- Śpi jak niewinne dziecko - mruknął i podszedł do drzwi. Pójdzie jeszcze raz do
swojego jeziora. Potrząsając głową stwierdził, że to drugie pływanie sprawi mu
prawdziwą przyjemność.
Duncan nie należał do cierpliwych. Chciał jednak rozwiązać parę spraw, zanim
Madelyne będzie należała do niego. Z rezygnacją przyznał się sam przed sobą, że
teraz z pewnością będzie częściej pływał w jeziorze. To nie wyzwanie kazało mu
teraz iść nad jeziorom ale chęć przytłumienia ognia płonącego w lędźwiach.
Z pomrukiem niezadowolenia zamknął za sobą drzwi.
Rozdział 12
A czasami, Adelo, jeżeli dziecko urodziło się z jakąś widoczną wadą, ojcowie Sparty
zrzucali je z pobliskiej skały, żeby się go pozbyć. 0, widzę, że jesteś zaszokowana,
ale mój wuj Berton naprawdę opowiadał mi te historie o dzikich wojownikach z
zamierzchłych czasów i nie ubarwiał ich po to, by mi sprawić przyjemność. Uważał,
że jego obowiązkiem jest przekazanie ich zgodnie z prawdą.
- Jakie były spartańskie damy? Czy wuj Berton opowiadał ci o nich? — pytała Adela,
a w jej głosie słychać było ogromne zaciekawienie. Młodsza siostra Duncana
siedziała na krawędzi łóżka, żeby jak najmniej przeszkadzać Madelyne w
przemeblowywaniu jej sypialni. Adela poddała się, nie mogąc przekonać Madelyne,
że tego rodzaju prace przystoją służącej. Jej nowa przyjaciółka była uparta z natury i
sprzeczanie się z nią nie miało sensu. Minęły już przeszło trzy tygodnie od dnia, gdy
Madelyne wymusiła na niej konfrontację. Kiedy Adela opowiedziała jej prawdę o
swoim okropnym przeżyciu, jej ból i poczucie winy rzeczywiście zelżały. Madelyne
miała rację. Dziwne, ale opowieści Madelyne pomagały z kolei Adeli. Madelyne
współczuła Adeli, lecz nie litowała się nad nią.
Teraz Adela poddała się jej kierownictwu, ufając. że tak będzie najlepiej.
Zaakceptowała fakt, że przeszłości nie da się zmienić, ale starała się o niej
zapomnieć, tak jak sugerowała Madelyne. Oczywiście łatwiej było to powiedzieć, niż
zrobić, ale przyjaźń Madelyne była tak bezinteresowna i szczera, że pomogła Adeli
zapomnieć o własnych problemach. Tydzień wcześniej Adela dostała w końcu
miesiączkę i miała jedno zmartwienie mniej.
Madelyne otwierała przed Adelą nowy świat. Opowiadała jej najwspanialsze historie.
Adelę zdumiewała wiedza, jaką Madelyne przechowywała w pamięci i z zapałem
oczekiwała na codzienną porcję opowiadań.
Adela uśmiechnęła się teraz obserwując Madelyne. Jej przyjaciółka wyglądała
ciekawie. Na nosie miała ciemną smugę, a włosy, chociaż związane na karku
kawałkiem niebieskiej wstążki, stopniowo wymykały się spod kontroli.
Madelyne przestała wymiatać kurz z kąta i oparła się na trzonku miotły.
— Widzę, że wzbudziłam twoje zainteresowanie — zauważyła. Przerwała, by
odrzucić z twarzy lok, znacząc czoło nową ciemną smugą, i kontynuowała
opowiadanie: Naprawdę wierzę, że spartańskie damy były zupełnie nie
dystyngowane. Musiały być tak samo okropne jak ich mężczyźni, Adelo. Jak inaczej
mogłyby sobie z nimi radzić?
Adela odpowiedziała chichotem na to pytanie. Słysząc to Madelyne poczuła ciepło w
sercu. Zmiana, która zaszła w Adeli, bardzo ją cieszyła. W oczach miała iskierki i
często się uśmiechała.
Teraz, kiedy przyjechał nowy ksiądz. musimy uważać, żeby nie rozmawiać przy nim
w ten sposób — szepnęła Adela.
— Muszę się z nim spotkać — powiedziała Madelyne.
— Bardzo na to czekałam. Najwyższy czas, żeby bracia Wextonowie mieli sługę
bożego, który zaopiekuje się ich duszami.
— Zwykle tak było — odparła Adela. — Ale po tym, jak umarł ojciec John i spłonął
kościół, niewiele mieliśmy do czynienia z księżmi. Opowiedz mi jeszcze o
Spartanach. Madelyne.
— No więc te damy, prawdopodobnie wszystkie, robiły się grube, zanim osiągały
kilkanaście lat, ale to są tylko moje podejrzenia, a nie opowieści wuja. Wiem jednak,
że brały do łóżka więcej niż jednego mężczyznę.
Adela sapnęła, a Madelyne pokiwała głową, bardzo zadowolona z reakcji przyjaciółki.
- Więcej niż jednego w tym samym czasie? - wyszeptała z niedowierzaniem i aż się
zaczerwieniła.
Madelyne zagryzła wargę zastanawiając się, czy to było możliwe.
— Nie sądzę — stwierdziła w końcu. Była zwrócona plecami do drzwi, a Adela
skupiła całą uwagę na przyjaciółce. Żadna nie zauważyła, że w otwartych drzwiach
stoi Duncan.
Już miał oznajmić swe przybycie, kiedy Madelyne znowu się odezwała.
— Nie wierzę, żeby było możliwe leżenie na plecach z więcej niż jednym mężczyzną
równocześnie — przyznała.
Adela chichotała. Madelyne wzruszyła ramionami i Duncan, który był świadkiem
większej części rozważań Madelyne na temat życia Spartan, wniósł oczy do nieba.
Madelyne oparła miotłę o ścianę i uklękła przed skrzynią Adeli.
— Trzeba ją opróżnić, jeśli chcemy ją ustawić w innym miejscu.
— Najpierw musisz dokończyć swoją opowieść — nalegała Adela. — Opowiadasz
bardzo niezwykle historie.
Duncan znowu chciał się odezwać, ale zrezygnował. Zwyciężyła ciekawość.
— W Sparcie nie było czegoś takiego jak celibat. Prawdę mówiąc, uważano za
zbrodnię pozostawanie w stanie bezżennym. Gromady niezamężnych kobiet
wylegały na ulice, szukając nieżonatych mężczyzn. Kiedy ich znajdowały, rzucały się
na nich.
— Rzucały się?
— Tak, rzucały się i biły ich tak, że zostawała z nich krwawa miazga! — wykrzyknęła.
Jej głowa zniknęła we wnętrzu skrzyni. - To prawda, zapewniam cię - dodała.
— Co dalej? — zapytała Adela.
Czy wiesz, że młodych mężczyzn zamykano w ciemnym pokoju z kobietami, których
nigdy nie oglądali w świetle dziennym, i oczekiwano po nich, że... no, myślę, że
wiesz, co mam na myśli — dokończyła.
Madelyne odetchnęła głęboko i kichnęła z powodu kurzu w skrzyni.
— Niektóre z kobiet miały już dzieci, zanim zobaczyły twarze mężów. —
Wyprostowała się i uderzyła głową o wieko skrzyni; spadła jej wstążka z włosów. —
Zabrzmi to okropnie, ale muszę ci to powiedzieć. Kiedy myślę o twoim bracie
Duncanie, wyobrażam sobie, że jego lady Eleanor może woleć nie zapalać świec.
Madelyne powiedziała to żartem. Adela krzyknęła z przerażenia. Zauważyła właśnie,
że Duncan stoi oparty odrzwi.
Madelyne źle zrozumiała reakcję Adeli i natychmiast się poprawiła.
— To głupie gadanie — oświadczyła. — Duncan jest mimo wszystko twoim panem, a
także bratem. i nie miałam intencji dokuczenia ci. Bardzo cię przepraszam.
— Przyjmuję przeprosiny.
To Duncan jej wybaczał. Madelyne była tak zdumiona słysząc jego głęboki głos, że
znowu uderzyła się w głowę, kiedy się odwracała, by popatrzeć na niego.
— Jak długo tam stoisz? — zapytała czerwieniąc się z upokorzenia. Wstała i
popatrzyła mu w oczy.
Duncan nie odpowiedział, ale dalej stał w drzwiach, czym bardzo ją zdenerwował.
Wygładziła fałdy sukni. Zauważyła wielką plamę tuż nad talią i natychmiast złożyła
ręce przed sobą. Na lewe oko opadł jej loczek i podniosła rękę, by go odgarnąć.
Pomyślała, że na pewno zobaczył, w jakim nieładzie ma suknię.
Przywołała się do porządku — przecież jest tylko jego jeńcem, a on jej strażnikiem.
Co za różnica, czy ma zaniedbany wygląd, czy nie?
Zdmuchnęła lok z twarzy i spojrzała na Duncana z powagą. Nie za dobrze jej się to
udało, a on to zauważył i śmiał się z jej niepowodzenia. Coraz trudniej przychodziło
jej ukrywanie uczuć. Ten fakt cieszył go niemal tak samo jak jej nieporządny wygląd.
Pomyślała, że śmieje się z jej zabrudzonej sukni. Duncan umocnił ją w tym
przekonaniu, przyglądając się uważnie. Jego spojrzenie błądziło wolno od czubka jej
głowy do zakurzonych bucików. Uśmiechał się coraz szerzej.
— Idź do swojego pokoju, Madelyne, i zostań tam, dopóki po ciebie nie przyjdę.
— Czy mogę przedtem dokończyć pracę? — zapytała siląc się na spokój.
— Nie możesz.
— Duncanie, Adela chce przemeblować swój pokój tak, żeby wyglądał bardziej... -0,
Boże, omal nie powiedziała: bardziej przytulnie, jak pokój w wieży. Dowiedziałby się,
co zrobiła, i prawdopodobnie wpadłby w szał. Popatrzyła na Adelę. Biedna
dziewczyna zacisnęła dłonie i wbiła wzrok w podłogę.
- Adelo, zapomniałaś, jak należy powitać brata - upomniał ją Duncan.
— Dzień dobry, milordzie — wyszeptała natychmiast. Nie podniosła jednak wzroku.
— On ma na imię Duncan i choć jest panem, jest też twoim bratem — odezwała się
Madelyne.
Następnie odwróciła się do Duncana I popatrzyła na niego. Lepiej, żeby nie krzyczał
na siostrę.
Duncan uniósł brew, gdy Madelyne spojrzała na niego marszcząc czoło. Kiedy
energicznie skinęła głową w stronę Adeli, wzruszył ramionami. Nie miał
najmniejszego pojęcia. czego od niego chce.
- No więc? Nie zamierzasz odpowiedzieć na pozdrowienie siostry, Duncanie? —
zapytała.
Westchnienie Duncana odbiło się echem od ścian.
— Czy ty aby mnie me pouczasz?
Sprawiał wrażenie poirytowanego. Madelyne wzruszyła ramionami.
— Nie pozwolę, żebyś straszył siostrę — powiedziała nie mogąc się powstrzymać.
Duncanowi chciało się śmiać. Więc to prawda dokładnie tak, jak mówił Gilard.
Nieśmiała Madelyne stała się obrończynią Adeli. Jeden kociak próbował chronić
drugiego, z tą różnicą, że Madelyne zachowywała się teraz jak tygrysica. W jej
oczach płonął niebieski ogień, gdy starała się skryć przed nim gniew.
Duncan rzucił jej spojrzenie, które wyraźnie mówiło, co myśli o jej rozkazywaniu.
Następnie zwrócił się do siostry
— Dzień dobry, Adelo. Jak się dzisiaj czujesz? Adela skinęła głową, podniosła wzrok
na brata i uśmiechnęła się. Duncan odpowiedział skinieniem, zdziwiony tym, jak
bardzo to proste powitanie wpłynęło na zachowanie siostry.
Odwrócił się, chcąc odejść, zdecydowany znaleźć się jak najdalej od swej kruchej
młodszej siostry, zanim Madelyne zawładnie jego myślami.
— Czy Madelyne nie może tutaj zostać i...
— Adelo, proszę, me sprzeciwiaj się rozkazom brata — wtrąciła Madelyne, bojąc się,
że cierpliwość Duncana jest na wyczerpaniu. — To me byłoby honorowe — dodała
z uśmiechem zachęty.
Uniosła suknię I szybko wyszła za Duncanem.
- Jestem pewna, że ma powody, by wydać taki rozkaz! — krzyknęła przez ramię.
Musiała biec, by dotrzymać mu kroku.
— Dlaczego muszę wracać do wieży? — zapytała, gdy miała już pewność, że Adela
jej nie usłyszy.
Doszli do podestu, kiedy Duncan odwrócił się do niej. Miał ochotę ją uderzyć, ale
smuga brudu na nosku przyciągnęła jego uwagę. Starł ją kciukiem.
— Masz ubrudzoną twarz. To jest wada. Czy mam cię wyrzucić przez okno?
Musiała pomyśleć przez chwilę, by pojąć, o co mu chodzi.
— Spartanie nie wyrzucali jeńców przez okna — odparła.
— Jedynie chorowite niemowlęta. Byli potężnymi wojownikami o podłych sercach —
dodała.
— Rządzili w sposób doskonały — powiedział Duncan. Wolno przesunął kciukiem po
jej dolnej wardze. Nie potrafił się powstrzymać. - Bez współczucia.
Madelyne nie odsunęła się. Patrzyła mu prosto w oczy, usiłując nadążyć za tokiem
jego myśli.
— Bez współczucia?
— Tak, taki powinien być idealny przywódca.
— Nieprawda — wyszeptała Madelyne.
— Spartanie byli niezwyciężeni.
— Czy widujesz teraz jakichś Spartan? — zapytała.
Wzruszył ramionami, chociaż musiał się uśmiechnąć słysząc to zabawne pytanie.
— Mogli sobie być niezwyciężeni, ale teraz żaden z nich nie żyje.
Głos jej drżał. Bardzo dobrze wiedziała, dlaczego. Duncan wpatrywał się w nią
intensywnie, po czym wolno przyciągnął ją do siebie. Nie pocałował jej. Była
rozczarowana.
— Madelyne, nie będę dłużej zaprzeczał sam sobie.
Pochylił głowę i jego usta znalazły się o cal od jej twarzy.
— Nie będziesz? — zapytała niemal bezgłośnie.
— Nie, nie będę — wyszeptał.
W jego głosie dosłyszała gniew. Zmieszana, potrząsnęła głową.
- Duncanie, pozwałam żebyś mnie pocałował. Nie musisz sobie zaprzeczać.
W odpowiedzi na to uczciwe postawienie sprawy złapał ją za rękę i pociągnął po
schodach na wieżę.
— Już nie będziesz tutaj jeńcem — oświadczył.
— Przyznajesz więc, że sprowadzenie mnie tutaj było błędem? — zapytała ze
strachem.
— Nigdy nie popełniam błędów. Madelyne.
Nie odezwał się do niej, aż znaleźli się obok jej pokoju. Duncan sięgnął do klamki,
lecz Madelyne zasłoniła sobą drzwi.
— Sama mogę otworzyć sobie drzwi — powiedziała. — A ty z całą pewnością
popełniasz błędy. Ten był największy ze wszystkich.
Naprawdę nie miała zamiaru mówić tego z takim naciskiem. Duncan uśmiechnął się.
To ona właśnie popełniła błąd. Odsunął ją i otworzył drzwi sypialni. Madelyne wbiegła
do środka i usiłowała zamknąć za sobą drzwi.
Nie pozwolił jej na to. Teraz będzie awantura, pomyślała, oczekując jego reakcji na
zmiany, jakich tam dokonała.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Madelyne zamieniła ponurą celę w miejsce
zapraszające do odpoczynku, ściany zostały umyte. Na wprost wejścia wisiał
ogromny beżowy gobelin. Wzór przedstawiał historię końcowej bitwy z najazdu
Wilhelma. Kolory były żywe, postacie żołnierzy wyszyte czerwono-niebieską nicią.
Był to prosty obraz, ale przyjemny dla oka. Łóżko przykryto niebieską kołdrą. Po
drugiej stronie pokoju stały dwa duże krzesła, zarzucone czerwonymi poduszkami.
Ustawiono je ukośnie do kominka. Przed każdym stał podnóżek. Duncan zauważył,
że przez jedno krzesło przewieszony był nie dokończony gobelin. Brązowe nici
zwisały do podłogi. Wzór został już wyszyty i był dla niego czytelny. Przedstawiał
wilka z fantazji Madelyne.
Duncan zacisnął szczęki. Dwukrotnie. Madelyne nie była pewna, co to znaczy.
Zbierała siły, by odeprzeć jego wybuch gniewu i ryki.
Nie powiedział ani słowa. Odwrócił się i zamknął za sobą drzwi.
Zapach róż towarzyszył mu przez całą drogę na dół. Powstrzymywał gniew, dopóki
nie wszedł do sali. Gilard zauważył go i zaraz podbiegł, by z nim porozmawiać. Jego
głos przepełniał młodzieńczy zapał:
— Czy lady Madelyne przyjmuje już gości? — zapytał.
Ryk Duncana słychać było aż w samej wieży.
Gilard szeroko otworzył oczy. Nigdy nie widział Duncana krzyczącego w ten sposób.
Edmond pojawił się w wejściu dokładnie w chwili, gdy Duncan wychodził.
— Co go tak rozdrażniło? — zapytał Gilard.
— Nie co, tylko kto — poprawił go Edmond.
— Nie rozumiem.
Edmond uśmiechnął się i poklepał brata po plecach.
— Duncan też nie wie, ale założę się, że wkrótce się dowie.
Rozdział 13
Madelyne pracowała nad gobelinem. Nie mogła się jednak skupić nad wzorem i cały
czas myślała o tym. co powiedział Duncan. Co miał na myśli oświadczając, że już nie
jest jego jeńcem?
Wiedziała, że musi jak najszybciej z nim porozmawiać. Zachowała się jak tchórz i
miała na tyle uczciwości, żeby to przed sobą przyznać. Bała się, co usłyszy w
odpowiedzi.
Drzwi otworzyły się powoli. Do pokoju wbiegła Adria. Siostra Duncana była
roztrzęsiona. Wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać.
Madelyne zerwała się na równe nogi.
— Kto cię tak bardzo zmartwił? — zapytała, z góry przyjmując, że sprawcą jest
Duncan.
Adela wybuchnęła płaczem. Madelyne szybko zamknęła drzwi. Objęła Adelę i
podprowadziła ją do krzesła.
— Usiądź i uspokój się. Możliwe, że to nie takie straszne, jak sądzisz — uspokajała
ją. Bardzo chciała mieć rację.
— Powiedz mi, co wywołało te łzy, a ja zrobię z tym porządek. Adela skinęła głową,
ale kiedy spojrzała na Madelyne, rozpłakała się ponownie. Madelyne usiadła na
zydlu naprzeciw Adeli i cierpliwie czekała.
— Twój brat wysłał po ciebie ludzi, Madelyne. Duncan zaprosił posłańca do środka.
To właśnie dlatego dostałaś rozkaz powrotu do swojego pokoju. Duncan nie chciał,
żeby żołnierz cię zobaczył.
— Dlaczego? Wszyscy wiedzą, że jestem tutaj jeńcem. Louddon...
— Źle mnie zrozumiałaś .- przerwała jej Adela. — Edmond powiedział Gilardowi, że
sądzi, iż Duncan nie chce, by posłaniec zobaczył, jak dobrze jesteś traktowana. —
Przerwała na chwilę, by rąbkiem sukni otrzeć łzę w kąciku oka. — Czy naprawdę
sądzisz, że jesteś dobrze traktowana?
— Dobry Boże, a więc dlatego płaczesz? — zapytała Madelyne. — Oczywiście, że
byłam dobrze traktowana. Rozejrzyj się tytko dokoła, Adelo — dodała z uśmiechem.
— Czy mój pokój nie wygląda całkiem przyjemnie?
— Nie powinnam była podsłuchiwać, co posłaniec mówi Duncanowi, ale zrobiłam to.
Gilard i Edmond byli tam i również słyszeli każde słowo. Duncan nie kazał mi wyjść.
Nikt mnie nie zauważył, Madelyne. Jestem pewna.
— Czy to był posłaniec od króla, czy od mojego brata?
— zapytała Madelyne. Była mocno wystraszona, a musiała ukryć swój strach przed
Adelą. Siostra Duncana liczyła na jej siłę, więc nie mogła jej teraz zawieść.
— Nie wiem, od kogo był posłaniec. Nie słyszałam początku rozmowy.
— Powiedz mi to, co słyszałaś, kochanie — poprosiła Madelyne.
— Masz być natychmiast zabrana na dwór króla. Posłaniec powiedział, że nawet
wówczas, gdybyś była... zbrukana.
— Głos Adeli załamał się i przerwała na chwilę, by się uspokoić. Madelyne zagryzła
dolną wargę. Zwalczyła w sobie chęć złapania Adeli za ramiona i wytrząśnięcia z niej
pozostałych informacji. — Masz wyjść za mąż zaraz po przyjeździe do Londynu.
- Rozumiem — wyszeptała Madelyne. — Wiedziałam, że to mnie czeka, Adelo
Wiedziałam, że Louddon coś zrobi. Czy usłyszałaś imię człowieka, którego mam
poślubić?
Adela skinęła głową.
— Morcar.
Ukryła twarz w dłoniach i teraz szlochała już niepohamowanie. Madelyne me musiała
skrywać swych uczuć. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
— A co Duncan na to, Adelo? — zdołała zapytać. — Co odpowiedział posłańcowi?
Czy się zgodził?
— Nie powiedział ani słowa. Żołnierz wyrecytował swe przesłanie i dołączył do
innych, czekających na zewnątrz murów.
— Ilu żołnierzy przysłał Louddon?
— Nie wiem — wyszeptała Adela. — Edmond i Gilard zaczęli krzyczeć na siebie, jak
tylko żołnierz wyszedł. Duncan się nie odezwał. Stał tylko przed kominkiem, z
założonymi na plecy rękami.
— Odseparował się — stwierdziła Madelyne.
— Nie rozumiem.
— Twój brat musi zajmować w tym domu dwie pozycje, Adelo. Jest panem i jest
bratem. Mogę sobie wyobrazić, o co sprzeczali się Edmond i Gilard. Edmond chciał,
żeby jak najszybciej odesłać mnie do Louddona, a Gilard wolał walczyć, żeby mnie tu
zatrzymać.
Zanim Madelyne skończyła, Adela potrząsnęła głową.
— Nie, Edmond nie chciał, żeby przekazać cię ludziom Louddona.
Edmond stanął w mojej obronie?
— Tak — odparła Adela. — I sugerował, żeby mnie wysłać z krótką wizytą do mojej
siostry Catherine. Martwi się, że to wszystko to dla mnie za wiele. Nigdzie me chcę
jechać! Catherine jest dużo starsza ode mnie, a jej mąż jest bardzo dziwny...
Madelyne wstała i wolno podeszła do okna. Otwarła okiennice i patrzyła na dziką
okolicę. Wiedziała, że musi się opanować, by zdusić narastający w niej gniew.
— Czy wiesz, Adelo, że w Sparcie zabierano dziecko od matki w bardzo wczesnym
wieku i wysyłano do obozów wojskowych? Małych chłopców uczono kraść.
Szanowano tam dobrego złodzieja za jego spryt.
— Madelyne, o czym ty mówisz? Jak możesz opowiadać mi teraz takie historie?
Madelyne odwróciła się, pozwalając, by Adela zobaczyła łzy spływające jej po
policzkach. Adela nigdy nie widziała jej płaczącej.
Znajduję ukojenie w tych dawnych opowieściach. Są mi znajome. Kiedy uspokoję
umysł, jestem w stanie jasno myśleć. Wtedy mogę postanowić, co mam robić.
Adela, przerażona bólem, jaki dostrzegła w oczach przyjaciółki, szybko skinęła
głową.
Madelyne odwróciła się do niej tyłem i znowu wyjrzała przez okno. Jej wzrok
powędrował w stronę niższego wzgórza. Kto będzie karmił wilka, kiedy ona odjedzie?
Dziwne, ale w jej umyśle pojawił się obraz Duncana. Wtedy dotarło do niej, że
utożsamiała go z wilkiem i zrozumiała. że i on potrzebuje takiej samej troski jak jej
dzikie zwierzęta. Może nawet większej.
Nie wiedziała, czemu czuje, że powinna uporządkować pokręcone życie Duncana.
— Każdego wieczora wuj i ja siadywaliśmy przed kominkiem. Uczyłam się grać na
psałterionie. Wuj niekiedy przyłączaj się grając na wioli, gdy nie był zbyt zmęczony.
To były bardzo spokojne godziny, Adelo.
— Czy nie było tam żadnych młodych ludzi, Madelyne? Za każdym razem, kiedy
opowiadasz o sobie, mówisz o starych, słabych ludziach.
— Wuj Berton mieszkał w posiadłości Grinsteade. Baron Morton był bardzo stary. A
potem przyjechali ojcowie Robert i Samuel, żeby z nami zamieszkać. Wszyscy umieli
grać w szachy, ale tylko ja grywałam z baronem Mortonem. Oszukiwał straszliwie.
Wuj powiedział, że to nie grzech, a tylko zrzędliwe, złośliwe zachowanie, ponieważ to
bardzo stary człowiek
Madelyne zamilkła na dłuższą chwilę. Adela wpatrywała się w ogień, a Madelyne w
noc.
Tym razem się nie udało. Madelyne nie zdołała zebrać sił, żeby nad sobą
zapanować. Czuła, jak mika gdzieś całe jej opanowanie. Narastała w niej wściekłość.
— Trzeba znaleźć kogoś, kto cię obroni — szepnęła Adela.
— Jeżeli będę musiała wrócić do Louddona, wszystkie moje plany wezmą w łeb.
Miałam jechać do Szkocji. Edwythe przyjąłby mnie do swojego domu.
— Madelyne, właśnie w Szkocji... — Adela już miała jej wyjaśnić, że Catherine
mieszka w Szkocji, a jej mąż jest kuzynem króla Szkocji, lecz Madelyne nie dała jej
dokończyć.
— Dlaczego, na miłość boską, martwię się, że moje plany przepadną? Louddon mnie
zabije albo odda Morcarowi. Potem Morcar mnie zabije. — Madelyne roześmiała się
gorzko, przyprawiając Adelę o dreszcze. — Wciąż nie mogę uwierzyć, że Louddon
zawraca sobie mną głowę. Kiedy jechał za Duncanem, który zniszczył jego twierdzę,
sądziłam, że chce zabić Duncana. Teraz jednak wysłał po mnie ludzi. — Madelyne
przerwała i pokręciła głową.
— Nie rozumiem tego.
Zanim Adela zdążyła ją uspokoić, Madelyne nagle odwróciła się i ruszyła do drzwi.
— Madelyne, zostań tu. Duncan nie pozwolił ci...
— Muszę znaleźć obrońcę, Adelo. Czy nie mam racji?
— krzyknęła przez ramię. — Sądzę, że Duncan najbardziej się do tego nadaje.
— Co chcesz zrobić?
— Twój brat zamierza odesłać ludzi Louddona. A ja zamierzam poinstruować go w
tej sprawie.
Zanim Adela zdołała zareagować, przyjaciółka już była za drzwiami i zbiegała po
schodach.
— Madelyne, masz zamiar pouczać mojego brata? — spytała zmartwiona.
— Tak zrobię — odkrzyknęła Madelyne.
Adela aż przysiadła na stopniu. Była porażona zmianą, jaka zaszła w Madelyne. Jej
droga przyjaciółka straciła rozum. Patrzyła, jak Madelyne z rozwianym włosem
zbiega po schodach. Kiedy zniknęła jej z oczu, Adela pomyślała, że powinna
spróbować jej pomóc. Mimo że tak przerażała ją ta perspektywa, była zdecydowana
stanąć przed Duncanem u boku Madelyne. Może nawet zdoła coś mu powiedzieć.
Madelyne doszła do wejścia do sali i zatrzymała się. Edmond i Gilard siedzieli
naprzeciw siebie przy stole. Duncan stał tyłem do wejścia, przed płonącym
kominkiem. Edmond skończył właśnie przemowę do braci. Madelyne dosłyszała
jedynie ostatnie zdanie.
— Zatem to uzgodnione, że Duncan weźmie ją...
Madelyne sądziła, że chcą oddać ją ludziom Louddona.
— Nigdzie nie pojadę!
Wywołała natychmiastową reakcję. Duncan odwrócił się wolno i popatrzył na nią.
Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, po czym skierowała uwagę na jego braci.
Gilard już się zaczynał uśmiechać, jakby rozbawił go jej wybuch, a Edmond, zgodnie
ze swoją naturą, skrzywił się.
Duncan nie zareagował. Madelyne uniosła suknię. Wolno podeszła i zatrzymała się
przed nim.
— Schwytałeś mnie i uwięziłeś, Duncanie. Taka była twoja decyzja .- oświadczyła. —
A teraz ja powiem ci, jaka jest moja decyzja. Pozostanę w niewoli. Czy wyrażam się
jasno w tej kwestii?
W jego oczach pojawiło się zdumienie. Tak, słyszał każde słowo. Właściwie czemu
nie? Uczciwie wykrzyczała mu swą decyzję prosto w twarz.
Kiedy tak stał i wpatrywał się w nią, Madelyne pomyślała, że może chce ją
przestraszyć. No cóż, tym razem mu się me uda.
— Jesteś ze mną złączony, Duncanie.
Do licha, głos jej drżał.
Edmoad wstał przewracając krzesło. Madelyne oparła ręce na biodrach i wolno
podeszła do stołu.
— Albo przestaniesz się tak wykrzywiać, Edmondzie, albo obiecuję ci, i Bóg mi
świadkiem, że pięścią zetrę ci ten grymas z twarzy.
Gilard popatrzył na Madelyne. Nigdy nie widział jej tak rozzłoszczonej. Czy naprawdę
sądziła, że Duncan odeśle ją do Louddona? Rozśmieszyła go ta myśl. Biedna
Madelyne. Z pewnością nie znała Duncana zbyt dobrze. Doszedł do wniosku, że
Madelyne nie zna własnej wartości. Postawiła się pięknie. Taka delikatna mała
dziewczyna, a tak odważnie rzuca Duncanowi wyzwanie. Na Boga, nie uwierzyłby,
gdyby me był tego świadkiem. Zaczął się śmiać.
Madelyne usłyszała go. Odwróciła się.
— Bawi cię to, Gilardzie?
Zrobił błąd i przytaknął. Uniósł wzrok w samą porę — zobaczył, jak Madelyne mierzy
kuflem piwa w jego głowę. Uchylił się, a Madelyne złapała następny. Edmond
sięgnął ponad jej głową i wyjął go jej z ręki. Madelyne z całej siły pchnęła go
biodrem. Średni brat stracił równowagę i upadł.
Wylądował na plecach. Może zdołałby się utrzymać na nogach, gdyby nie zaplątał
się w stołek. Madelyne przez chwilę obserwowała jego żałosne wysiłki, po czym
skierowała uwagę na Gilarda.
— Nigdy więcej nie śmiej się ze mnie.
— Madelyne, podejdź tutaj — nakazał jej Duncan. Stał oparty o okap kominka, miał
znudzony, senny wyraz twarzy.
Posłuchała go bez słowa i przeszła prawie całą salę, zanim uświadomiła sobie, co
robi. Zatrzymała się i potrząsnęła głową.
— Nie mam zamiaru wysłuchiwać już twoich rozkazów, Duncanie. Zabij mnie, jeśli
chcesz. Nie masz nade mną władzy. Jestem dla ciebie tylko przynętą. Możesz mnie
zabić. Wolę to, niż być odesłaną do Louddona.
Z całej siły zacisnęła dłonie, lecz nie mogła powstrzymać drżenia rąk.
Duncan nie spuszczał z niej wzroku.
— Edmond, Gilard, zostawcie nas teraz — rozkazał miękko, lecz stanowczo. — I
zabierzcie ze sobą siostrę.
Adela ukrywała się za murem obok wejścia. Kiedy usłyszała rozkaz Duncana.
wbiegła do sali.
— Chciałabym tu zostać, Duncanie, na wypadek gdyby Madelyne mnie
potrzebowała.
— Pójdziesz z braćmi — odparł Duncan. Głos miał teraz zimny. nie zachęcający do
dalszej dyskusji.
Gilard wziął ją pod ramię.
— Jeśli chcesz, żebym została, Madelyne...
— Nie sprzeciwiaj się rozkazom brata — przerwała jej Madelyne.
Adela zaczęta płakać, co na nowo rozbudziło gniew Madelyne. Wyciągnęła rękę i
pogłaskała Adelę po plecach. Nie potrafiła się jednak uśmiechnąć.
— Nie poślubię Morcara — oświadczyła. — Nie mam zamiaru nikogo poślubić.
— Ależ tak, zrobisz to — odparł Duncan. Mówiąc to uśmiechnął się.
Madelyne poczuła się tak, jakby ją spoliczkował. Cofnęła się o krok i przecząco
pokręciła głową.
— Nie wyjdę za Morcara.
— Nie, nie wyjdziesz
Jego odpowiedź zdumiała ją.
Nie patrzył teraz na nią. Obserwował braci prowadzących Adelę ku wyjściu. Cała
trójka grała na zwłokę, zachowując się, jakby byli zakuci w zbroję od stóp do głów.
Było jasne, Że chcieli jak najwięcej usłyszeć z tej rozmowy. Duncan obarczał
Madelyne winą za ten nagły objaw niesubordynacji. Zanim ona pojawiła się w ich
życiu, byli bardzo posłusznie lecz od dnia, gdy lady Madelyne postawiła stopę w ich
domu, wszystko stało na głowie.
Powiedział sobie, że nie podobają mu się te zmiany, a zwłaszcza świadomość, że z
pewnością nie są ostatnie. Spodziewał się oporu, zwłaszcza ze strony Gilarda.
Najmłodszy brat był największym sojusznikiem Madelyne. Duncan westchnął na
myśl, co go czeka. Wolał ciężką walkę od rodzinnych problemów.
— Edmondzie, poszukaj naszego nowego księdza i przyprowadź go tutaj — zawołał
nagle Duncan.
Rozkaz został wydany tak lodowatym tonem, że przeszył Madelyne do szpiku kości.
Odwróciła się, żeby powiedzieć coś Edmondowi, lecz powstrzymało ją następne
polecenie Duncana.
— Nie waż się mówić mu, że ma mnie nie słuchać, Madelyne, bo, niech Bóg ma cię
w swej opiece, złapię cię za te rude włosy i zatkam ci nimi usta.
Madelyne sapnęła z oburzenia. Duncan był zadowolony, że wreszcie się otrząśnie i
uświadomi sobie, jak krucha jest jej pozycja. Miał zamiar wymusić na niej uległość.
Tak, chciał, żeby była potulna. Do tego dążył.
Kiedy Madelyne ruszyła w jego kierunku, miała w oczach morderczy błysk. Duncan
zrozumiał, Że jego groźby nie odniosły skutku. Jej zachowanie wcale nie było
potulne.
— Jak śmiesz mnie obrażać? Moje włosy nie są rude i ty dobrze o tym wiesz. Są
brązowe! — krzyknęła. — Rude włosy przynoszą pecha, a moje takie nie są.
Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Jej sprzeciw przerodził się w zwyczajną utarczkę.
Madelyne zatrzymała się o krok od niego. Na tyle blisko, że mógłbym ją złapać,
pomyślał.
Ta kobieta była odważna, ale nie znała świata. Było to jedyne wytłumaczenie. Na
zewnątrz czekała pod murami ponad setka ludzi Louddona, odgrażających się, że
jeśli do jutrzejszego poranka Madelyne nie zostanie im wydana., przystąpią do ataku.
Owszem, powinna się złościć, ale z powodu tej właśnie sytuacji.
Zamiast tego sprzeczała się o kolor swoich włosów. Były bardziej rude niż brązowe i,
na miłość boską, czyżby nie wiedziała, że nie ma to dla niego znaczenia?
— Twoje zniewagi nie mają końca — powiedziała. I rozpłakała się. Nie mogła już na
niego patrzeć i zapewne dlatego pozwoliła, żeby wziął ją w ramiona.
— Nie wrócisz do Louddona, Madelyne — powiedział Duncan z czułością.
— Więc zostanę tutaj do wiosny.
W wejściu pojawił się Edmond w asyście nowego księdza.
— Jest ojciec Laurance — oznajmił.
Madelyne odsunęła się od Duncana. Odwróciła się, żeby popatrzeć na księdza. Był
bardzo młody i to ją zdziwiło. Trochę jej kogoś przypominał I nie dałaby głowy, czy
już go kiedyś nie spotkała. Bardzo niewielu młodych księży odwiedzało wuja Bertona.
Potrząsnęła głową, dochodząc do wniosku, że nie mogli się wcześniej spotkać.
Duncan nagle przyciągnął ją do siebie i ustawił przy swym boku. Stali tak blisko
kominka, że Madelyne zapomniała o księdzu i zaczęła się martwić, że suknia zajmie
się ogniem. Kiedy próbowała się odsunąć, Duncan przytrzymał ją jeszcze mocniej.
Obejmował ją ramieniem i przyciskał do siebie. Dziwne, ale po pewnej chwili jego
bliskość uspokoiła ją na tyle, że zdołała złożyć ręce przed sobą i przybrać
opanowany wyraz twarzy.
Ksiądz wyglądał na zmartwionego. Jego twarz znaczyły blizny po ospie. Włosy miał
rozczochrane.
Do sali wbiegł Gilard z taką miną, jakby był gotów stoczyć bitwę. Dziwne, ale role się
odwróciły: Edmond się teraz uśmiechał, a Gilard był skrzywiony.
— Duncanie, ożenię się z lady Madelyne. Jestem więcej niż chętny się poświęcić —
oświadczył Gilard. Twarz miał zaczerwienioną i z premedytacją użył słowa
„poświęcić”, żeby Duncan nie dowiedział się o jego prawdziwych uczuciach do
Madelyne. — Ona uratowała mi życie — dodał, kiedy Duncan nic nie odpowiedział.
Duncan doskonale wiedział, co się dzieje w sercu Gilarda. Intencje brata były dla
niego jasne jak słońce. Był zakochany w Madelyne.
— Nie sprzeczaj się ze mną, Gilardzie. Podjąłem już decyzję, a ty musisz ją
uszanować. Zrozumiałeś mnie, bracie?
Duncan przemawiał cicho, ale w jego głosie czaiła się groźba. Gilard westchnął ze
złością, po czym wolno pokręcił głową.
— Nie będę ci rzucał wyzwania.
— Ślub? — Madelyne wyszeptała to słowo, jakby to było bluźnierstwo. —
Poświęcenie? — krzyknęła po chwili.
Rozdział 14
Nie poślubię nikogo. — Madelyne zamierzała wykrzyczeć swą decyzję, ale słowa
uwięzły jej w gardle. Nie potrafiła ich z siebie wydobyć, ponieważ w końcu
zrozumiała, co Duncan zamierza zrobić. Gilard nie mógł rzucić mu wyzwania, ale ona
z pewnością mogła.
Duncan sprawiał wrażenie zdecydowanego na ten ślub. Zignorował próby Madelyne
oswobodzenia się z jego objęć i skinął na księdza, by zaczął ceremonię.
Ojciec Laurance był tak spłoszony, że nie mógł sobie przypomnieć podstawowych
formułek, Madelyne zaś była tak rozjuszona, że nie zwracała na to najmniejszej
uwagi. Zbyt była zajęta pokrzykiwaniem na mężczyznę, który próbował zmiażdżyć jej
kości.
Kiedy Madelyne usłyszała, jak Duncan ślubuje, że bierze ją za żonę, potrząsnęła
głową. Potem ksiądz zapytał ją, czy bierze sobie Duncana za męża. Madelyne
natychmiast odpowiedziała
— Nie, nie biorę.
Duncan nie przejął się jej odpowiedzią. Złapał ją tak mocno, że Madelyne odniosła
wrażenie, iż połamie jej kości.
Schwycił ją za włosy i przekręcił jej głowę tak, że musiała na niego popatrzeć.
— Odpowiedz mu jeszcze raz, Madelyne — poprosił.
Popatrzyła mu w oczy i po chwili zmieniła zdanie.
— Najpierw mnie puść — zażądała.
Wierząc, że będzie mu posłuszna, Duncan ją wypuścił. Po chwili znowu otoczył ją
ramieniem.
— Zapytaj ją jeszcze raz — powiedział do zdenerwowanego księdza.
Ojciec Laurance sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał zemdleć. Ponownie wyjąkał
pytanie.
Madelyne nie wykrzyczała ani tak, ani nie. Nie odzywała się. Nie dbała o to, czy będą
tak stali aż do rana. Nikt jej nie zmusi do udziału w tej poniżającej farsie.
Nie liczyła na interwencję Gilarda, choć widziała, że wygląda, jakby chciał zabić
Duncana. Kiedy ręka powędrowała mu do miecza i z groźną miną zrobił krok do
przodu, mimowolnie krzyknęła. Dobry Boże, on naprawdę zamierzał wyzwać
Duncana.
— Biorę ciebie, Duncanie, za męża — krzyknęła. Nie spuszczała wzroku z Gilarda.
Zobaczyła w jego oczach niezdecydowanie i dodała: — Robię to z własnej i
nieprzymuszonej woli, i przyrzekam...
Gilard opuścił ręce. Adela podeszła do przodu i stanęła pomiędzy Edmondem a
Gilardem. Uśmiechnęła się do Madelyne. Edmond również się uśmiechnąl. Madelyne
miała ochotę nakrzyczeć na nich, nie ośmieliła się jednak. W oczach Gilarda
dostrzegła szaleństwo. Ksiądz pospiesznie zakończył ceremonię.
Po udzieleniu niezdarnego, wydukanego z trudem błogosławieństwa, przeprosił ich i
wybiegł z sali. Był zielony na twarzy. Pewnie panicznie bał się Duncana. Madelyne
dobrze rozumiała to uczucie.
Gdy Duncan w końcu ją puścił natychmiast na niego natarła.
— Ten ślub to kpina — wyszeptała tak, żeby Gilard jej nie słyszał. Ten ksiądz nie
udzielił nam nawet stosownego błogosławieństwa.
Duncan miał czelność uśmiechnąć się do niej.
— Powiedziałeś mi, że nigdy nie popełniasz błędów. Tym razem z pewnością się
pomyliłeś. Już po wszystkim i masz zrujnowane życie. I po co to zrobiłeś? Twoja
chęć odwetu na moim bracie nie zna granic, prawda?
— Madelyne, ślub jest ważny. Idź do mojego pokoju i czekaj na mnie, żono. Wkrótce
do ciebie przyjdę.
Wyraźnie podkreślił słowo „żono”. Madelyne patrzyła na niego ze zdumieniem. W
jego oczach dostrzegła ciepłe iskierki. Do jego pokoju?
Aż podskoczyła, gdy Adela dotknęła jej ramienia mówiąc, że wszystko będzie
dobrze. Łatwo jej mówić... Nie była poślubiona wilkowi.
Musiała uwolnić się od wszystkich Wextonów. Tyle rzeczy trzeba było przemyśleć.
Uniosła suknię i wolno ruszyła ku wyjściu. Edmoad zatrzymał ją w progu kładąc jej
ręce na ramieniu.
- Witam w naszej rodzinie - powiedział.
Zdawało się, że mówił szczerze. Zdenerwowało to Madelyne w tym samym stopniu,
co jego okropny śmiech. Wolała już, jak się do niej wykrzywiał.
— Nie waż się śmiać ze mnie, Edmondzje, bo cię uderzę. Możesz się o tym
przekonać.
Był tak zdumiony, że aż sprawiło jej to przyjemność.
— Przypominam sobie, że groziłaś mi uderzeniem z całkiem odmiennego powodu.
Nie miała pojęcia, o czym on mówi, lecz wcale jej to nie obchodziło. Miała teraz na
głowie o wiele poważniejsze problemy. Odsunęła się od Edmonda mrucząc
pod nosem, żeby się udławił podczas wieczerzy, po czym wyszła z sali.
Gilard chciał za nią pójść, ale Edmond go powstrzymał.
— Ona jest teraz żoną twego brata, Gilardzie. Uszanuj to. — Edmond mówił tak
cicho, by Duncan nic nie usłyszał. Starszy brat odwrócił się do nich plecami i
ponownie wpatrzył się w ogień.
— Ja bym ją uszczęśliwił, Edmondzie. Madelyne wiele w życiu wycierpiała. Zasłużyła
na szczęście.
— Czy jesteś ślepy, bracie? Nie zauważyłeś, w jaki sposób ona patrzy na Duncana,
a on na nią? Kochają się.
- Jesteś w błędzie - odparł Gilard. - Madelyne nienawidzi Duncana.
— Madelyne nikogo nie nienawidzi. Nie jest do tego zdolna. — Edmond uśmiechnął
się do brata. — Po prostu nie chcesz uznać prawdy. Dlaczego ja byłem tak zły na
Madelyne? Do licha, od początku widziałem., jak się przyciągają. Dlaczego Duncan
nie opuszczał jej ani na chwilę, kiedy chorowała?
Dlatego, że czuł się za nią odpowiedzialny — odparł Gilard.
Młodszy brat czynił desperackie wysiłki, by podtrzymać swój gniew, jednak rgumenty
Edmonda brzmiały przekonująco.
- Duncan poślubił Madelyne, ponieważ tego chciał. Wiesz, Gilardzie, to dość
znaczący fakt, że nasz brat ożenił się z miłości. W dzisiejszych czasach to rzadkość.
Nie zdobył w ten sposób nowej ziemi, tylko naraził się na niezadowolenie
króla.
— On jej nie kocha — upierał się Gilard.
— Ależ kocha ją — zaoponował Edmond. — Tylko jeszcze o tym nie wie.
Duncan nie myślał o braciach. Nie zwracał na nich uwagi, kiedy układał plany na
jutrzejszy dzień. Posłaniec ostrzegał, że jeżeli Madelyne nie zostanie wydana,
zaatakują o brzasku. Duncan wiedział, że to blef. Był niemal rozczarowany. Marzył o
następnej bitwie z każdym, kto stal po stronie Louddona. Jednakże ten mizerny
oddział, który marzł za murami, nie będzie na tyle głupi, by siłą domagać się
wykonania petycji swojego przywódcy. Wiedzieli, że są w mniejszości i gorzej
wyszkoleni. Louddon wystał ich prawdopodobnie po to, żeby mógł stawić się przed
królem i wykazać, że próbował odzyskać siostrę, nie angażując w to władcy.
Zadowolony z wyciągniętych wniosków Duncan odsunął od siebie tę sprawę i
skierował swe myśli ku nowemu życiu. Ile czasu upłynie, zanim Madelyne
zaakceptuje go jako męża? Nie robiło mu różnicy, ile to będzie trwało, pomyślał, ale
im szybciej pogodzi się z nową sytuacją, tym lepiej dla niej.
Czuł, że zapewnienie jej bezpieczeństwa to dla niego sprawa honoru. Obdarzyła go
swą odwagą i zaufaniem. Nie mógł się teraz od niej odwrócić. Tak, właśnie poczucie
obowiązku popchnęło go do tej pospiesznej decyzji. Odesłanie jej do Louddona
byłoby odesłaniem dziecka do klatki rozwścieczonego iwa.
— Do licha — mruknął do siebie. Od chwili gdy dotknął jej pierwszy raz, wiedział, że
nigdy nie pozwoli jej odejść.
— Ona robi ze mnie durnia — powiedział, me dbając o to, czy ktoś go usłyszy.
Naprawdę sprawiała mu satysfakcję. Nie zdawał sobie sprawy, jak surowe było jego
życie, dopóki nie wmieszała się w nie Madelyne. Potrafiła pobudzić jego reakcję
jednym niewinnym spojrzeniem. Kiedy nie pragnął jej udusić, pragnął ją całować. Nie
obchodziło go, że Louddon jest jej bratem. Madelyne nie miała jego czarnej duszy,
obdarzona była czystym sercem i zdolnością do miłości, która zburzyła cały cynizm
Duncana.
Uśmiechnął się. Zastanawiał się, w jakim stanie zastanie Madelyne, kiedy wejdzie na
górę. Czy będzie przestraszona. czy znowu obrzuci go tym swoim groźnym
spojrzeniem? Czy jego nowo poślubiona żona będzie kociakiem czy tygrysicą?
Wyszedł z sali i poszedł poszukać Anthony’ego. Wysłuchał gratulacji wasala z okazji
ślubu, po czym wydal mu zwyczajowe instrukcje na nocną wartę.
Później pójdzie popływać w jeziorze. Na razie dal Madelyne sporo czasu na
przygotowanie się na jego przyjście. Minęła już prawie godzina od chwili, kiedy
wściekła wypadła z sali.
Duncan zdecydował, że miała dość czasu. Pobiegł długimi susami. Nie będzie łatwo
przekonać Madelyne, że zamierza się z nią kochać. Nie zastosuje siły, bez względu
na to, jak bardzo żona nadużyje jego cierpliwości. Trochę to potrwa, zanim odda mu
się z własnej woli.
Kiedy jednak doszedł do swego pokoju i tam jej nie zastał, postanowienie, że
powstrzyma swój temperament. zostało wystawione na ciężką próbę. Westchnął z
wściekłością i natychmiast pobiegł do wieży.
Czy naprawdę sądziła, że się przed nim ukryje? Rozbawiła go ta myśl. Uśmiech znikł
mu jednak z twarzy, kiedy chciał otworzyć drzwi i zrozumiał, że są zamknięte od
wewnątrz.
Madelyne trochę się bała. Wróciła do swojego pokoju niemal w stanie histerii, a
potem musiała czekać, aż napełnią jej balię wodą. Maude już zajęła się wszystkim
Madelyne usiłowała okazać im wdzięczność, ale służąca i dwóch mężczyzn
wnoszących wiadra z parującą wodą robili to tak długo, aż Madelyne była chora ze
strachu, że Duncan znajdzie ją, zanim zdąży się zamknąć.
Drewniana sztaba była tam, gdzie ją schowała — pod łóżkiem. Kiedy przełożyła już
ciężki drewniany drąg przez metalowe uchwyty, wydała z siebie głośne westchnienie
ulgi. Mięśnie karku miała napięte aż do bólu. Była zdenerwowana, wytrącona z
równowagi i bez względu na to, jak się starała, me potrafiła myśleć logicznie. Czy
Duncan poślubił ją tylko po to, żeby rozwścieczyć Louddona? A co z lady Eleanor?
Madelyne długo moczyła się w wannie. Umyła włosy, chociaż wcale tego jeszcze nie
wymagały. Związała loki na czubku głowy wstążką, która miała trzymać je w ryzach.
Jednak większość włosów opadła jej na plecy, zanim dokończyła kąpieli.
Bóg świadkiem, że ta kąpiel ani trochę jej nie uspokoiła. Martwiła się. Miała ochotę
krzyczeć ze złości i płakać z poniżenia. Powstrzymała się tylko dlatego, że nie mogła
się zdecydować, co wybrać. Dokładnie w chwili, gdy wyszła z wanny, usłyszała. że
Duncan wchodzi po schodach. Ręce jej się trzęsły, kiedy sięgała po suknię, ale
powiedziała sobie, że to z powodu zimna panującego w pokoju. Kroki zatrzymały się.
Duncan był już przed drzwiami. Madelyne poczuła przypływ nowej fali strachu.
Zawstydzona, że zachowuje się tak tchórzliwie, uciekła do odległego kąta pokoju i
stała tam trzęsąc się jak dziecko. Zawzięcie zawiązywała pas na sukni, mimo że była
przekonana, iż Duncanowi nie uda się pokonać drewnianego drąga. Nie powinna
wpędzać się w taką panikę.
— Madelyne, odejdź od drzwi.
Jego głos brzmiał tak spokojnie. To ją zdziwiło. Zmarszczyła brwi, spodziewając się
gróźb. Dlaczego chciał, żeby odeszła od drzwi? Szybko otrzymała odpowiedź. Hałas
był tak potworny, że odskoczyła do tyłu, uderzając głową o kamienny mur. Krzyknęła,
kiedy drewniany drąg złamał się jak patyk. Gdyby była w stanie podnieść ręce,
przeżegnałaby się ze strachu. Drzwi rozpadły się i zostały z nich tylko drzazgi.
Duncan wpadł do środka.
Zamierzał siłą zaciągnąć ją do swojego pokoju, jednak kiedy zobaczył, jak stoi
drżąca w kącie, zrobiło mu się jej żal. Bał się, że Madelyne wyskoczy przez okno,
zanim zdola ją złapać. Wyglądała na tak wystraszoną że mogła to zrobić.
Nie chciał jej przestraszyć. Celowo westchnął przeciągle, a potem niedbałe oparł się
o drzwi. Uśmiechnął się do Madelynt, czekając, aż się uspokoi.
Będzie musiał użyć wielkiej przebiegłości i delikatnych słów, żeby do niego podeszła.
— Mogłeś zapukać, Duncanie.
Bardzo szybko zaszła w niej zmiana. Nie ukrywała się już w kącie, ale stała przed
nim ze zmarszczonym czołem. Jej spojrzenie mówiło, że nie ma zamiaru rzucać się z
żadnego okna. Może nawet zastanawiała się, czy jego przez nie nie wypchnąć.
Postanowił, że się nie roześmieje. Wiedział, że jej poczucie durny jest ważne dla nich
obojga. Do licha, wcale go nie cieszyło, że się go boi.
— A czy otworzyłabyś mi drzwi, żono? — zapytał miękkim. przyjaznym tonem.
— Nie nazywaj mnie swoją żoną, Duncanie. Zostałam zmuszona do wypowiedzenia
tej przysięgi. A teraz popatrz, co zrobiłeś z moimi drzwiami. Kiedy będę spała, wiatr
będzie mi hulał po głowie. Zawdzięczam to twoim głupim pomysłom.
— A więc otworzyłabyś mi drzwi? — zapytał z krzywym uśmieszkiem. Bawił go jej
gniew.
Wyglądała przepięknie. Włosy opadły jej na ramiona. Ogień w kominku rzucał
głęboki, migotliwy blask na jej loki. Ręce oparła na biodrach, plecy wyprostowane jak
lanca. Dekolt sukni sięgał bardzo nisko, odsłaniając kusZący rowek pomiędzy
pełnymi piersiami.
Zastanawiał się, ile czasu upłynie, zanim Madelyne zrozumie, że stoi na przegranej
pozycji. Zbyt obszerna
I
suknia opadała jej z ramion. Duncan już wiedział, że nie ma nic pod spodem.
Dostrzegł jej kolana.
Uśmiech powoli znikał mu z twarzy. Oczy mu pociemniały. Myślał tylko o tym, żeby ją
jak najszybciej objąć.
Co się z nim dzieje? zastanawiała się Madelyne. Oczy pociemniały mu i były niemal
tak ciemne jak jego tunika. Wielkie nieba, wolałaby, żeby nie był tak przystojny.
— Oczywiście. że nie otworzyłabym ci drzwi, Duncanie, ale i tak powinieneś pukać.
— Czuła się głupio, wykrzykując to zabawne oświadczenie. Gdyby tak na nią nie
patrzył, jakby chciał...
— Czy naprawdę nigdy nie skłamałaś? — zapytał, widząc, jak w jej oczach znowu
pojawia się strach.
To pytanie wytrąciło ją z równowagi, ale takie były jego intencje. Wyprostował się
powoli i wyszedł z pokoju.
— Zawsze mówiłam prawdę, bez względu na to, jak była bolesna — odpowiedziała.
— Sam o tym dobrze wiesz.
— Obrzuciła go niezadowolonym spojrzeniem i zaczęła iść w jego kierunku, żeby
wyraźnie usłyszał następną naganę. Madelyne była zdecydowana dać mu pokaz
swoich możliwości i zrobiłaby to, ale zapomniała, że ma za długą suknię, a na drodze
stoi drewniana balia. Zawadziła o nią suknią, potknęła się i byłaby wpadła prosto do
wody, gdyby Duncan me złapał jej w ostatniej chwili.
Przytrzymał ją w pasie, kiedy pochyliła się, by wyciągnąć drzazgę z palca u nogi.
— Za każdym razem, kiedy jestem blisko ciebie, odnoszę rany — mruknęła do
siebie, ale Duncan słyszał każde słowo. Natychmiast się wyprostował.
— Nigdy cię nie zraniłem.
- To prawda, ale mnie przerażasz - powiedziała. Wstała i uświadomiła sobie, że
Duncan trzyma ją w talii. — Puść mnie! — zażądała. — Czy mam cię zanieść do
mojego pokoju jak worek zboża, czy też pójdziesz dobrowolnie obok mnie, tak jak
przystoi świeżo poślubionej żonie?
Odwrócił się wolno. Jej oczy znajdowały się na wysokości jego piersi. Delikatnie
uniósł jej podbródek.
Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? — zapytała w końcu, napotykając jego
spojrzenie.
- Próbowałem, Madelyne.
Jego głos zabrzmiał jak pieszczota byt miękki niczym letni wietrzyk.
Wolno gładził jej podbródek. Jak to się dzieje, że tak niewiele znaczący dotyk tak na
nią oddziałuje?
— Próbujesz mnie oczarować — wyszeptała, nie mogąc się zdobyć na to, by
odepchnąć jego kciuk, przesuwający się po dolnej, wrażliwej wardze.
- To ty mnie oczarowałaś - powiedział. Głos miał ochrypły. Serce Madelyne zaczęło
bić szybciej. Z trudem łapała oddech. Dotknęła językiem czubka jego palca.
Przeszedł ją dreszcz. Oczarowała go? Ta myśl była tak miła jak jego pocałunki.
Chciała, żeby ją całował. Tylko jeden pocałunek, a potem każe mu odejść.
Duncan byłby zadowolony mogąc tu stać całą noc. Madelyne szybko się
zniecierpliwiła. Odepchnęła jego ręce i stanęła na palcach, żeby pocałować go w
dołek w brodzie.
Kiedy nie zareagował, stała się odważniejsza i objęła go za szyję. Spojrzał na nią
próbując dodać jej odwagi. Zawahała się jednak, czując, jak sztywnieje.
— Pocałowałam cię tylko na dobranoc — wyjaśniła, ledwie poznając własny głos. —
Naprawdę lubię cię całować, ale to wszystko, na co ci pozwolę.
Nie poruszył się. Nie czuła nawet jego oddechu. Nie wiedziała, czy jej oświadczenie
rozzłościło go, czy też sprawiło mu przyjemność, dopóki ich wargi się nie spotkały.
Wtedy dowiedziała się, że on prawie tak samo jak ona lubi się całować.
Westchnęła, rozmarzona.
Duncan mruknął zniecierpliwiony i namiętnie wpił się w jej usta.
Madelyne chciała, żeby nie przestawał, lecz mimo to spróbowała odsunąć się od
niego. Duncan przytrzymał ją za biodra. Pozwolił jej się odsunąć, z wielką
ciekawością czekając, co teraz zrobi.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Policzki spłonęły jej rumieńcem. Była bardzo
zmieszana. Nagle podniósł ją w górę i roześmiał się patrząc, jak zasłania suknią
miejsce, gdzie w rozcięciu widoczne były kolana. Już chciał wspomnieć, że jej
skromność jest nie na czasie, ponieważ to on się mą opiekował, kiedy była chora.
Ale Madelyne nie oparła się jego ramionom, więc postanowił milczeć.
Kiedy znajdowali się w połowie schodów, Madelyne zrozumiała, jak bardzo jest nie
przygotowana na spędzenie z nim nocy.
— Zostawiłam swoją nocną koszulę na górze — wyjąkała.
— Spanie w dziennej sukni jest takie niewygodne ...
— Niczego nie potrzebujesz — odparł Duncan.
— Potrzebuję — mruknęła.
Duncan nic nie odpowiedział. Wiedziała, że przegrała sprzeczkę, kiedy zamknęły się
za mą drzwi jego sypialni.
Duncan położył Madelyne na swoim łóżku i ponownie podszedł do drzwi. Przepchnął
drewniany drąg przez uchwyty. Następnie odwrócił się, wolno złożył ręce na
piersiach i uśmiechnął się do niej.
W jego policzkach pojawiły się ładne wgłębienia. Madelyne chciała nazwać je
dołeczkami, jednak było to nieodpowiednie określenie w stosunku do mężczyzny
jego postury i siły. Wojownicy nie mieli dołeczków.
W jej głowie kotłowały się myśli. Oczywiście, to jego wina. Dlaczego tak stoi i się w
nią wpatruje? Czuła się jak mała myszka osaczona przez głodnego wilka.
— Czy celowo próbujesz mnie przestraszyć? — zapytała.
Duncan potrząsnął głową. Wyczuł jej strach i zrozumiał, że w tym przypadku jego
wymuszony śmiech wcale nie pomógł.
— Nie chcę, żebyś się mnie bała. — Ruszył ku niej. Wolałbym, żebyś się nie bała,
chociaż mogę zrozumieć, że pierwszy raz może być straszny dla dziewicy.
Nie udało mu się jej uspokoić. Zrozumiał to, kiedy wyskoczyła z łóżka.
— Pierwszy raz? Duncanie, nie będziesz ze mną spał! - krzyknęła.
- Będę.
— Zmuszanie mnie, żebym spała obok ciebie, to co innego, ale to, o czym mówisz,
nie stanie się tej nocy!
— Madelyne. Jesteśmy teraz małżeństwem. Taki już jest zwyczaj, żeby kochać się z
żoną w noc poślubną.
— A czy jest normalne zmuszanie damy do małżeństwa? — zapytała.
Wzruszył ramionami.
Sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz się rozpłakać. Postanowił, że ponownie ją
rozzłości. Wolał to niż łzy.
— To było konieczne.
— Konieczne? Chcesz powiedzieć. że musiałeś to zrobić, prawda? Powiedz mi to,
Duncanie. Czy również będziesz musiał narzucać mi się dziś w nocy? — Nie dała mu
czasu na odpowiedź. — Nawet me zadałeś sobie trudu, by wyjawić mi powód tego
małżeństwa To niewybaczalne z twojej strony.
— Czy rzeczywiście oczekiwałaś, że będę ci się tłumaczył? — ryknął. Prawie
natychmiast pożałował swego braku opanowania. gdyż Madelyne ponownie usiadła
na skraju łóżka nerwowo wykręcając ręce.
Duncan usiłował opanować gniew. Przeszedł przez komnatę i stanął przed
kominkiem. Powoli rozwiązywał tunikę. Ani przez chwilę nie spuszczał z Madelyne
wzroku, pragnąc, by widziała, co robi.
Starała się nie patrzeć na niego, jednakże jego obecność robiła na niej takie
wrażenie, że nie potrafiła go zignorować. Skórę miał ogorzałą od słońca, złocistą w
blasku ognia. Kiedy się schylił, by zdjąć buty, jego mięśnie naprężyły się.
Na Boga, pragnęła go dotykać. Było to tak niepokojące wyznanie, że potrząsnęła
głową. Też coś, dotykać go! Przecież chciała, żeby opuścił tę komnatę.
— Uważasz mnie za dziwkę — rzuciła znienacka. — Tak, mieszkałam z wyklętym
księdzem... to twoje słowa, Duncanie — przypomniała mu. — Nie chcesz chyba iść
do łóżka z dziwką.
Duncan uśmiechnął się, widząc, w jaki sposób próbuje odwieść go od jego
zamiarów.
— Dziwki mają pewną przewagę nad niedoświadczonymi dziewicami, Madelyne. Ty,
oczywiście, rozumiesz, co mam na myśli.
Nie, z całą pewnością nie rozumiała, ale me mogła mu przecież tego powiedzieć.
Miała wrażenie, że jej podstęp spalił na panewce.
— Nie mają żadnej przewagi — wymamrotała.
— Chcesz powiedzieć: „nie mam”?
Poddała się. Nie była dziwką, a on także zdawał sobie z tego sprawę.
Nie odpowiedziała, a Duncan doszedł do wniosku, że jeśli będzie kontynuował, to
zmusi ją do kłamstwa.
— Dziwka zna wszelkie sposoby, jak zadowolić mężczyznę, Madelyne.
— Nie jestem dziwką I ty to wiesz.
Uśmiechnął się. Och, jakąż przyjemność sprawiała mu jej uczciwość. Był mężczyzną
nawykłym do zdrad, był jednak całkowicie przekonany i mógłby się założyć nie wiem
o co, że Madelyne nigdy by go nie okłamała.
Zdjął resztę odzienia i podszedł do łóżka. Miał przed sobą plecy Madelyne. Zobaczył,
jak sztywnieją jej ramiona, gdy odrzucił kołdrę i wszedł do łóżka. Odwrócił się, zdusił
płomień świecy, po czym ziewnął przeciągle. Jeśli Madelyne go obserwuje, powinna
wiedzieć, że ziewnięcie jest ewidentnym kłamstwem. Jego podniecenie było
oczywiste nawet dla kogoś tak naiwnego jak jego struchlała ze strachu żona. Miała to
być długa noc.
— Madelyne.
Nienawidziła sposobu, w jaki wymawiał jej imię, gdy był na mą zirytowany. Zawsze
przeciągał ostatnią sylabę, aż w końcu odnosiło się wrażenie, że jej imię brzmiało
„Lane”.
— Nie mam na imię Lane — wymamrotała.
— Chodź do łóżka.
— Nie jestem zmęczona. — Była to głupia uwaga, ale Madelyne była zbyt
przestraszona by odpowiadać mądrze. Powinna była lepiej przysłuchiwać się
opowieściom Marty. Teraz było na to za późno. O Boże, miała uczucie, że zaraz
zwymiotuje. A czyż nie będzie to upokarzające — pozbyć się obiadu w jego
obecności? Ta myśl sprawiła, że skurczył się jej żołądek. Bała się coraz bardziej.
— Nie wiem, co mam robić.
Jej przepełniony niepokojem szept rozdarł mu serce.
— Madelyne, czy pamiętasz pierwszą noc, jaką spędziliśmy razem w moim
namiocie? — zapytał.
Jego głos brzmiał cicho, ochryple. Madelyne pomyślała że może Duncan próbuje ją
uspokoić.
— Owej nocy obiecałem ci, że nigdy nie wezmę cię siłą. A czy w jakiejkolwiek
sprawie złamałem dane ci słowo? — zapytał.
— Skąd mam wiedzieć? — odparła. — Nigdy nie dałeś mi żadnego słowa. —
Odwróciła się, żeby zobaczyć, czy Duncan nie zamierza jej objąć. Był to błąd, bo
Duncan nie zadał sobie trudu, by się okryć. Był całkowicie nagi. Madelyne schwyciła
koc i rzuciła na mego.
— Zakryj się, Duncanie. To nie przystoi, bym oglądała twoje... nogi.
Ponownie się zarumieniła. Duncan nie wiedział, jak długo jeszcze zdoła utrzymać tę
nonszalancką pozę.
— Pragnę cię, Madelyne. ale pragnę cię chętną. Chcę, żebyś o mnie błagała, nawet
gdyby miało to trwać całą noc.
— Ja nigdy nie błagam.
— Będziesz.
Madelyne wpatrywała się w oczy Duncana, próbując odgadnąć, czy usiłuje ją
oszukać. Wyraz jego twarzy nic jej nie powiedział o jego odczuciach. Zagryzła dolną
wargę i zatroskała się.
— Obiecujesz mi? — zapytała w końcu. — Naprawdę nie będziesz mnie zmuszał?
Skinął głową. Postanowił, że jutro jej pokaże, iż nie wolno jej w taki sposób
podważać jego zdania. Jedynie dzisiejszej nocy pozwoli jej na to wykroczenie.
— Ufam ci — szepnęła. — To dziwne, jednak myślę, że zawsze ci ufałam.
— Wiem.
Uśmiechnęła się słysząc to jego aroganckie stwierdzenie. Potem westchnęła z ulgą.
Znowu poczuła się bezpieczna.
— Ponieważ nie pozwoliłeś mi zabrać żadnego nocnego stroju, będę musiała
skorzystać z jednej z twoich koszul — powiedziała.
Nie zaczekała na jego przyzwolenie. Podeszła do skrzyni, otwarła wieko i grzebała w
ubraniach, aż znalazła jakąś koszulę. Nie wiedziała, czy Duncan ją obserwuje, więc
stała odwrócona do niego tyłem, kiedy zdejmowała suknię i wkładała jego koszulę.
Sięgała jej prawie do kolan.
Madelyne pospiesznie wśliznęła się pod kołdrę. Pewnie dlatego właśnie
przypadkowo otarła się o Duncana.
Nieskończenie długi czas zajęło jej otulanie się kołdrami, tak żeby w końcu było jej
wygodnie. Uważała za niestosowne dotykanie Duncana, chciała jednak przybliżyć się
na tyle, by choć trochę poczuć jego ciepło. W końcu umościła się. Westchnęła. Miała
nadzieję, że Duncan zmęczył się jej wierceniem. Po prawdzie pragnęła, by ją objął i
przyciągnął do siebie. Na Boga, nawykła do tego i już to polubiła. Zawsze kończyło
się na tym, że tuliła się do niego — było jej wtedy ciepło i czuła się bezpiecznie. I
niemal kochana. Było to urojeniem, ale przecież wolno jej było udawać. To przecież
nie grzech.
Duncan nie miał pojęcia, jakie myśli chodziły Madelyne po głowie. Znacznie dłużej,
niż się spodziewał, zabrało mu samo zmuszenie jej, by weszła do łóżka. Jego
conocny rytuał pływania w zamarzającym jeziorze był mizernym wyczynem w
porównaniu z próbą, jakiej teraz był poddawany. Jednakże nagroda warta była tej
męki. Z tą myślą Duncan odwrócił się na bok. Podpierając głowę na łokciu, spojrzał
na żonę. Ze zdziwieniem stwierdził, że wpatruje się w niego, bo prawdę rzekłszy
spodziewał się, że chowa się pod kołdrami.
— Dobranoc. Duncanie — szepnęła, obdarzając go jeszcze jednym uśmiechem.
Duncan pragnął czegoś więcej, znacznie więcej.
— Pocałuj mnie na dobranoc, żono.
Ton jego głosu byt arogancki, nie wyprowadził jednak Madelyne z równowagi.
Popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.
— Już cię pocałowałam na dobranoc — przypomniała mu słodko. — Czy tak niewiele
to dla ciebie znaczyło, że o tym zapomniałeś?
Czyżby go kusiła? Duncan doszedł do wniosku, że było tak w istocie, i to
prawdopodobnie dlatego, iż czuła się bezpieczna. A także zwycięska. Ufała mu, i
chociaż sprawiało mu to przyjemność, w jego lędźwiach wzmagało się pulsowanie,
osłabiając samokontrolę. Nie potrafił oderwać wzroku od jej ust, nie był w stanie się
powstrzymać, kiedy powoli, nieuchronnie, nachylał się ku niej. Opasał ramieniem jej
kibić, powstrzymując ją przed cofnięciem się, na wypadek, gdyby chciała to zrobić.
Obiecał sobie, że nie zmusi jej do pocałunku, a jedynie przytrzyma przy sobie, aż
uda mu się zaleźć sposób, by z nią rozsądnie porozmawiać.
Jego usta spoczęły na jej wargach w pocałunku, który miał stopić wszelki opór.
Językiem sięgnął w głąb jej ust, spragniony, niemal dziki w próbie połączenia się z
nią. Chciał dać jej rozkaz i wiedział, że mu się to udało, gdy jej język odpowiedział na
jego pieszczotę. Łagodnie pogłaskała go po policzku.
Duncan dosłyszał jej westchnienie, gdy pocałował ją jeszcze namiętniej. Dłonią
pieścił jej szyję i zakreślał leniwe kręgi powyżej miejsca, w którym wyczuwał
szaleńczy puls.
Madelyne pragnęła znaleźć się trochę bliżej tego ciepła. Czuła, że całowanie go jest
rzeczą jak najbardziej właściwą. Jej ramiona oplotły szyję Duncana, a gdy jęknął z
rozkoszy, okazując w ten sposób, jaką radość sprawiło mu jej zachowanie,
uśmiechnęła się z radością.
Uniósł głowę, by na nią spojrzeć. Madelyne sprawiała wrażenie całkowicie
zadowolonej. Jej usta były wilgotne i nabrzmiałe, a w oczach pojawił się błysk, który
radował mu serce. Przyłapał się na tym, że odwzajemnia ten uśmiech. Kiedy poczuł,
jak nieśmiało głaszcze go palcami po karku, nie mógł powstrzymać się przed
następnym pocałunkiem. Schwycił zębami jej dolną wargę i pociągnął ją sprawiając,
że Madelyne uniosła głowę. Roześmiała się zachwycona. Duncan jęknął namiętnie.
Pocałunek stał się dziki i gorący. Duncan ujął w dłonie twarz Madelyne, a kiedy
zaczęła odwzajemniać jego żar, dał jej odczuć swe pragnienie.
Madelyne jęknęła i przysunęła się bliżej, pocierając palcami nóg o szorstkie włosy na
jego łydkach.
Duncan powstrzymał jej niespokojne ruchy, zagarniając jej nogi między swe ciężkie
uda. Ani na chwilę jego usta nie odrywały się od jej ust. Sycił się nią, a jego język
penetrował słodkie wnętrze, które ona tak chętnie mu ofiarowała.
Nie miał jej dosyć. Pocałunek stal się dziki, żarłoczny. Jego dłonie, równie zachłanne
jak usta, zniewalające i podniecające, wytyczały gorącą ścieżkę od jej ramion do
nasady kręgosłupa. Madelyne drżała coraz bardziej. Nie była w stanie skupić się na
żadnej myśli. Miała wrażenie, że wiruje i traci równowagę. Myślała, że nie zdoła się
uratować. Jej umysłem zawładnęły nowe erotyczne odczucia zalewające jej ciało.
Madelyne poruszyła się gwałtownie w jego ramionach. Ten żar tak ją przyciągał, aż
na udach poczuła jego twardy członek. Jęknęła gwałtownie i próbowała się odsunąć,
ale gorący pocałunek Duncana oddalił wszelki strach. Żar był nieprawdopodobny.
Umysł Madelyne buntował się przeciw takim intymnościom jednak jej ciało wiedziało,
jak reagować. Instynktownie schwyciła i przytrzymała Duncana, pieszcząc go udami.
Pozwoliła, by ciepło ją przeniknęło, kiedy jednak Duncan zaczął poruszać biodrami, a
jego członek otarł się o nią, usiłowała go powstrzymać. Złapała go za uda i
odepchnęła. Myślała, że go powstrzymuje, jednak im gwałtowniejsze wykonywał
ruchy, tym bardziej słabł jej opór. Jego dotyk rozpalał żar głęboko w jej ciele i już
wkrótce wczepiła się w Duncana, wbijając paznokcie w jego plecy, by go przyciągnąć
jak najbliżej.
Duncan zdał sobie sprawę, że Madelyne przeraża tęsknota, jaka nią owładnęła,
postanowił jednak sprawić, by odwzajemniła jego namiętność. Niemal szorstko ujął w
dłonie jej pośladki. Uniósł ją I przyciągnął do siebie, pozwalając jej poczuć całe swe
ciało. Niski, namiętny pomruk wydobył się z jego piersi — prymitywny, erotyczny i
równie magiczny jak śpiew syren, nawołujący Madelyne, hipnotyzujący ją. Nie
potrafiła się opanować i pocałowała Duncana z dzikim zapamiętaniem.
Bezpruderyjna reakcja Madelyne omal me doprowadziła Duncana do szalu. Oderwał
usta od jej warg i zaczął wyciskać gorące pocałunki na jej szyi. Starał się opanować,
ale wiele go to kosztowało. Powstrzymywanie się było bolesne, gdyż niczego nie
pragnął bardziej, jak wedrzeć się w nią i całkowicie wypełnić jej ciało i duszę. Nie
chciał tego zrobić w obawie, że byłoby to dla niej za szybko. Nakazał sobie
powolność, chciał dać jej czas, ale jego usta i ręce odmówiły posłuszeństwa
nakazom umysłu. Na Boga, nie potrafił przestać jej dotykać. Jej zapach przyprawiał
go o szaleństwo. Duncan nigdy me doświadczył tak wszechogarniającej namiętności.
Myśl, że jeszcze tak wiele przed nim, sprawiła, że omal nie oszalał.
Madelyne wiedziała, że może go powstrzymać. Wczepiła się w Duncana, mocno
opasując go ramionami. Zaczerpnęła głęboki oddech, rozpaczliwie próbując się
opanować. Okazało się to zadaniem me do wykonania. Duncan dręczył jej szyję
ustami i językiem i szeptał jej w ucho tak śmiałe, namiętne i nie nadające się do
powtórzenia słowa, że zupełnie nie mogła myśleć.
Nazwał ją piękną. Ze szczegółami powiedział, co chce jej zrobić. Powiedział, że
szaleje z pożądania, a ona wiedziała, że mówi prawdę. Drżały mu dłonie, gdy
odgarniał jej włosy z twarzy i całował w czoło.
Wiedziała, że Duncan z łatwością poradziłby sobie z wszelkim oporem z jej strony.
Teraz jednak nie przerażała jej jego siła. Gdyby kazała mu przestać, nie wziąłby jej
siłą. Kiedy był z nią i jej dotykał, zawsze trzymał na wodzy swe pożądanie. Stosował
znacznie lepszą metodę zdobywania jej. Ach, uwodził ją czułymi pieszczotami i
delikatnymi obietnicami rzeczy zakazanych. Gdyby tylko udało się jej znaleźć siłę, by
choć trochę się od niego odsunąć, może odzyskałaby jasność myśli. Z tym zamiarem
odsunęła się od niego. Duncan przesunął się w ślad za mą. Wówczas zdała sobie
sprawę, że okrycia gdzieś zniknęły. Teraz to on ją przykrywał. Ich nagie nogi były
splątane i jedynie cienka koszula chroniła przed nim jej dziewictwo.
Duncan wkrótce pozbył się I tej przeszkody, podsuwając w górę tę mizerną osłonę.
Zdecydowanym ruchem usunął ją, zanim Madelyne zdołała zaprotestować choć
jednym słowem. Prawdę mówiąc, może nawet mu w tym pomogła.
Gdy poczuła dotknięcie piersi Duncana, zapomniała o wszelkiej ostrożności.
Gęsta mierzwa włosów ocierała się o jej sutki. Jęknęła z niekłamanej rozkoszy. Jego
oddech podniecał ją prawie tak samo jak dotyk. Był ochrypły niepohamowany, tak jak
jej własny, nierówny z pożądania.
Duncan uniósł głowę, by na nią spojrzeć. Oczy Madelyne były ciemne, senne.
— Czy lubisz mnie całować, Duncanie?
Nie był przygotowany na to pytanie i odpowiedział jej dopiero wówczas, gdy odzyskał
głos.
— Tak, Madelyne, lubię cię całować. Tak samo jak ty lubisz całować mnie.
— Tak, lubię — szepnęła Madelyne. Drżała z gorąca, nerwowo wodząc czubkiem
języka po dolnej wardze. Duncan wpatrywał się w nią. Jęknął i na chwilę musiał
zamknąć oczy, zanim znów mógł na nią spojrzeć.
Doprowadzała go do szaleństwa. Te zaloty były ciężką próbą. Pragnął jej. Teraz.
Wiedział, że ona nadal me jest gotowa na przyjęcie go. Będzie musiał ciągnąć dalej
tę próbę wytrzymałości, nawet gdyby miało go to zabić. Pomyślał, że tak właśnie
może się to skończyć.
Wziął głęboki oddech i pocałował Madelyne w pięknie wygięty łuk brwiowy, a potem
w nasadę nosa, obsypaną drobnymi piegami.
Madelyne wstrzymała oddech czekając, aż Duncan dotrze do jej ust. Kiedy się
odwrócił i przesunął na bok, całując ją w szyję, próbowała przyciągnąć go z
powrotem.
— Chcę cię znowu pocałować, Duncanie — szepnęła.
Wiedziała, że zachowuje się nieskromnie. Tak, bawiła się zakazanym ogniem.
Najgorsze było to, że czuła się nie przygotowana. Nikt jej nigdy nie wytłumaczył, jak
to jest pomiędzy mężczyzną a kobietą. Nikt nigdy nie przestrzegł jej przed
intensywnością rozkoszy. A ta rozkosz uniemożliwia jej rozsądne myślenie.
Madelyne nagle zdała sobie sprawę, że ta bitwa, jaką z sobą stacza, jest udawana.
Próbowała zmusić Duncana, by podjął za nią decyzję. Wówczas to on będzie
odpowiedzialny za to, co się stanie. Ona natomiast pozostanie niewinna, usidlona
przez rozkosz, jaką siłą jej sprawił.
Zawstydziła się. Duncan do niczego jej nie przymuszał.
— Jestem tchórzem — szepnęła.
— Nie bój się — uspokoił ją głosem pełnym czułości.
Madelyne próbowała mu wyjaśnić, oddać słowami to, jak bardzo go pragnie.
Pragnęła do niego należeć chociaż przez tę jedną noc. Nie wierzyła, by Duncan
kiedykolwiek ją pokochał, ale przez jedną cudowną noc chciała udawać, że obietnice,
jakie jej złożył, są prawdziwe. Gdyby dał jej choć cząstkę siebie, byłaby szczęśliwa i
próbowałaby sobie wmówić, że to wystarczy.
- Obejmij mnie, Madelyne - rozkazał opanowanym głosem. Jego dłonie lekko,
delikatnie pieściły jej nabrzmiałe piersi.
Madelyne instynktownie wygięła się i przylgnęła do niego, myśląc. że rozkosz, jaką
jej sprawia, jest niewymownie słodka. Duncan kciukami zmusił jej sutki do reakcji.
Kiedy stały się twarde i sterczące, przesunął się w dół i wziął jeden z nich w usta.
Ssaniem doprowadził ją do szaleństwa. Madelyne wyginała się i jęczała, wbijając mu
paznokcie w ramiona. Kiedy skończył, miała wrażenie, że spuchły jej piersi. Duncan
znowu położył się na niej i pochwycił jej usta w długim, rozdzierającym pocałunku,
który sprawił jedynie, że desperacko zapragnęła następnego.
Nie mógł już dłużej czekać. W głębi duszy wiedział, że nie dała mu jeszcze
przyzwolenia. Uniósł głowę i dostrzegł błysk łez w jej oczach.
— Czy chcesz, żebym przestał? — Nawet wówczas. gdy zadawał to pytanie,
zastanawiał się, jak, na Boga, zdoła dokonać czegoś takiego. — Powiedz mi,
dlaczego płaczesz, Madelyne. — Otarł pierwszą łzę, jaka spłynęła z jej rzęs.
Nie odpowiedziała. Duncan gwałtownie złapał ją za włosy. Jego palce zaplątały się w
jedwabiste pasma.
— Bądź teraz całkowicie szczera, żono. Widzę namiętność w twoich oczach. Wyraź
to słowami, Madelyne.
Jego rozkaz był równie żarliwy jak jego pożądanie. Czuł, że i Madelyne jest
roznamiętniona. Niespokojnie ocierała się o niego.
— To źle, że cię pragnę, ale tak jest — szepnęła. — Tak bardzo cię pragnę, że to aż
boli.
— Jesteś teraz moją żoną, Madelyne — odparł ochrypłym głosem. — To, co robimy,
nie jest złe. — Pochylił się i ponownie ją pocałował gorącym, namiętnym
pocałunkiem. Odpowiedziała z takim samym żarem. Kiedy wbiła paznokcie
w jego plecy, Duncan opadł na nią. — Powiedz mi, że pragniesz mnie w sobie.
Teraz. Powiedz to, Madelyne.
— Wpatrywał się w jej oczy, powoli rozsuwając udem nogi.
Zanim zrozumiała jego intencje, jego dłoń wśliznęła się w miękki wzgórek włosów,
zakrywający najwrażliwsze miejsce. Jego palce głaskały I pieściły, aż stała się tam
wilgotna i śliska z pożądania. A Duncan cały czas obserwował jej reakcję.
— Skończ tę torturę, Duncanie. Chodź do mnie.
Wyszeptał jej imię, ale już po chwili jego usta ponownie zawładnęły jej wargami. Tak
wolno, jak tylko potrafił. uniósł jej biodra i zaczął w nią wchodzić. Madelyne wiła się,
kierując go we właściwą stronę.
Duncan przerwał na chwilę, kiedy wyczuł tarczę dowodzącą jej dziewictwa.
— Obejmij mnie nogami. — Wtulił twarz w jej szyję. Kiedy wyczuł, że Madelyne się
porusza, by wykonać jego polecenie, pchnął. Krzyknęła z bólu i próbowała się
odsunąć.
— Wszystko w porządku, kochanie. Zapewniam cię, że teraz już po bólu. Cichutko —
szepnął.
Chciał poczekać, aż jej ciało przystosuje się do jego wtargnięcia, ale pulsowanie było
teraz nie do zniesienia. Nie mógł przestać. Zaczął się poruszać, początkowo powoli,
potem z narastającą siłą.
Madelyne wkrótce zapomniała o bólu. Duncan wypełniał ją całkowicie. Madelyne
zaczęła się poruszać wraz z nim. Wygięła biodra, by przyjąć go głębiej w siebie, i
poczuła zmianę, jaka zaszła wówczas w jej mężu.
Jego moc rozwinęła się, otoczyła ją, przeniknęła. Madelyne rozkoszowała się tymi
wrażeniami i pozwoliła, żeby jej miękkość stała się pochwą dla jego mocy. Tak
bardzo stanowili teraz nawzajem część siebie — jedno należało do drugiego, ciałem,
umysłem, duszą.
Straciła panowanie nad sobą. Była dzika, wolna teraz jak tygrysica, sięgała po
rozwiązanie zagadki spełnienia, która znajdowała się tuż tuż, w zasięgu ręki. Dała się
ponieść tym uczuciom, oddając się swemu mężowi, swemu kochankowi. A wszystko
dlatego, że on poddał się jej.
Duncan szeptał jej w ucho śmiałe słowa, ale Madelyne wkrótce zbyt była
oszołomiona, by je zrozumieć. Nie potrafiła myśleć, czuła jedynie moc poruszającą
się w niej, pieszczącą, żądającą.
Szczyt rozkoszy był tak wszechogarniający, że krzyknęła. To było jego imię. Była
przerażona, bezbronna, lecz bezpieczna. Była kochana.
Duncan odpowiedział jej wybuchem ekstazy i ochrypłym jękiem. Zawołał do niej i
przytrzymał tak mocno, że Madelyne pomyślała, iż może ją pochłonąć. Po czym
upadł przy niej, z prawdziwą satysfakcją wymawiając jej imię.
Spowijał ich piżmowy zapach miłości. Madelyne dotknęła go w ramię językiem i
zlizała jego słony smak.
Duncan sądził, że nie znajdzie siły, żeby się od niej odsunąć. Postanowił, że już na
zawsze zostanie tam, gdzie teraz.
Nigdy me doświadczył takiego zadowolenia. Kiedy w końcu był w stanie zebrać
myśli, oparł się na łokciach i spojrzał na Madelyne. Miała zamknięte oczy i
zaróżowione policzki. Znowu jest nieśmiałą kotką, skonkludował z uśmiechem. Jak
może być tak zakłopotana po tym, jak reagowała. Pomyślał, że przynajmniej przez
tydzień będzie miał na plecach zadrapania.
— Czy sprawiłem ci ból?
- Tak - odparła nieśmiało.
— Duży? - zapytał z troską
— Nie za bardzo.
— A czy sprawiłem ci rozkosz, Madelyne? — zapytał.
Ośmieliła się podnieść na niego wzrok. Zobaczyła jego arogancki uśmiech.
- Tak - przyznała.
— Niewielką?
Potrząsnęła przecząco głową, teraz już z uśmiechem. Nagle zdała sobie sprawę, że
on chce usłyszeć od niej, jak wielką sprawił jej rozkosz, prawie tak bardzo, jak ona
potrzebuje usłyszeć. ze on jest zadowolony.
— Wielką, Duncanie.
Skinął głową, ucieszony. Chociaż wiedział, że osiągnęła spełnienie, jej szczerość
spotęgowała jeszcze jego satysfakcję.
— Jesteś namiętną kobietą, Madelyne. Nie powinnaś być zakłopotana. — Pocałował
ją długo i mocno, a kiedy znów na nią spojrzał, był zadowolony widząc, że jej
nieśmiałość zniknęła. Oczy miała ciemnoniebieskie. Panie, znowu mógłby się w niej
zatracić.
Duncan nagle poczuł się bardzo bezbronny. Nie potrafił podać powodu tego uczucia.
Było zbyt obce jego naturze, by mógł je zrozumieć. Jeśli nie będzie się jej wystrzegał,
Madelyne zmieni go w Samsona. Pomyślał, że jest bardziej zachwycająca niż Dalila.
Tak, odbierze mu siłę, jeśli jej na to pozwoli.
Przetoczył się na plecy, założył ręce za głowę, przyciskając łokciem kosmyk włosów
Madelyne. Próbowała się uwolnić, lecz zignorował ją i wbił wzrok w sufit.
Duncan usiłował dojść do ładu z wszelkimi prawdami, które zaprzątały jego uwagę.
Zbyt długo ignorował fakty. Jedynie kiedy dotykał Madelyne, był ze sobą szczery. Nie
potrafił wtedy kontrolować swych reakcji bez względu na to, jak bardzo się starał.
Madelyne zaczęła tak wiele dla niego znaczyć. W rzeczy samej martwiła go władza,
jaką nad min miała. A Duncan nie był mężczyzną, który zbyt łatwo poddawał się
zmartwieniom.
Madelyne naciągnęła kołdrę po samą brodę. Leżała na plecach, ale zerknęła w bok i
dostrzegła gniewny grymas na twarzy męża.
Natychmiast się przestraszyła. Czy zawiodła go w jakiś sposób? Wiedziała, że była
trochę nieśmiała i niezdarna.
— Czy teraz czegoś żałujesz, Duncanie? — zapytała z wahaniem w głosie.
Nie potrafiła na niego spojrzeć. Zamknęła oczy; narastały w niej strach i wstyd.
— Niczego.
Zaprzeczył warknięciem. Miał taki ostry głos. Madelyne czuła się zraniona i
upokorzona. Teraz znikł już żar ich miłości i zastąpiło go przerażające nieszczęsne
poczucie zawodu. Zaczęła płakać.
Duncan nie zwracał uwagi na Madelyne, bo właśnie pogodził się całkowicie z
prawdą. Wstrząsnęło to nim. Ta gardząca ludźmi, zdumiewająca kobieta,
szlochająca na tyle głośno, by zbudzić umarłych, cichaczem wśliznęła się do jego
serca.
Nagle poczuł się tak bezbronny jak ten wojownik Achilles, o którym opowiadała
Madelyne. Tak. Achilles nie mógł być zbyt zadowolony, kiedy stwierdził, że jego pięty
nie są odporne na zranienie. Prawdopodobnie wpadł w furię, tak jak on teraz.
Duncan nie miał bladego pojęcia, jak ma się bronić przed Madelyne. Pomyślał, że
potrzebuje czasu, by przemyśleć tę sytuację. Tak, czasu i dystansu, gdyż było po
prostu rzeczą niemożliwą myśleć o wszelkich konsekwencjach, kiedy Madelyne była
w pobliżu. Do diabła, wściekało go to.
Westchnął przeciągle i głośno. Wiedział, czego chce Madelyne, czego teraz od niego
potrzebuje. Z jękiem odrzucił kołdry i wziął ją w ramiona. Kazał jej przestać płakać,
ale go nie posłuchała i nadał szlochała, aż miał szyję mokrą od łez.
Madelyne naprawdę zamierzała mu powiedzieć, że go nienawidzi i że już nigdy się
do niego nie odezwie, że jest najbardziej niewrażliwym, nieznośnym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek spotkała. Najpierw jednak musi przestać płakać, w przeciwnym
bowiem razie będzie żałosna, a nie zła.
— Czy żałujesz teraz, Madelyne — zapytał ją, nie mogąc już dłużej znieść jej
szlochania.
Skinęła głową.
— Tak — powiedziała. — Jak widać nie sprawiłam ci rozkoszy. Wiem, że to prawda,
ponieważ marszczysz czoło i odzywasz się do mnie półsłówkami. Widocznie nie
zrobiłam tego, co powinnam.
Trudno było przewidzieć jej reakcje. Płakała, gdyż sądziła, że go nie zadowoliła.
Wywołało to uśmiech na jego twarzy. Madelyne nagle wysunęła się z jego ramion.
— Nie chcę, byś mnie jeszcze kiedykolwiek dotknął.
W gniewie zupełnie zapomniała, że jest naga. Ciało Duncana szybko zareagowało
na ten piękny widok. Madelyne odwróciła się do niego, podkurczyła pod siebie nogi;
jej pięknym, pełnym piersiom o różanych czubkach nie sposób było się oprzeć.
Duncan wyciągnął rękę i zatoczył kciukiem krąg wokół jednej sutki — stwardniała,
zanim Madelyne uderzyła go po ręce.
Chciała mu wówczas odmówić, okrywając się, Duncan jednak z łatwością wygrał tę
potyczkę, wyrywając jej kołdrę i rzucając na podłogę. Próbowała ją podnieść.
Wówczas Duncan złapał Madelyne za ramię i pociągnął sobie na pierś.
Unieruchomił jej ręce i uśmiechnął się szeroko. Uśmiech zniknął błyskawicznie, kiedy
jej kolano znalazło bezbronny cel pomiędzy jego nogami.
Jęknął i unieruchomił łydki, oplatając je nogami i skutecznie kończąc tę walkę. Puścił
jej ręce i wolno pociągnął jej głowę ku górze. Czuł bicie jej serca przy swojej piersi i
niczego nie pragnął bardziej, jak pocałunkami ugasić jej gniew, ale gdy Madelyne
znalazła się o włos od niego, powstrzymał się.
— Posłuchaj uważnie, żono. Nie byłaś niezdarna, tylko niewinna. I sprawiłaś mi
większą rozkosz, niż sądziłem, że to możliwe.
Madelyne wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. W jej oczach znowu pojawiły
się łzy.
— Naprawdę, Duncanie? Sprawiłam ci rozkosz? — Zdegustowany, skinął głową.
Poprzysiągł sobie, że zaraz rano zrobi jej wykład ma temat kwestionowania jego
słów, po czym przypomniał sobie, że już wcześniej to sobie obiecał.
Madelyne uspokoiła się.
— Ty także sprawiłeś mi rozkosz — szepnęła.
— Wiem to, Madelyne. — Wytarł łzy z jej policzków i westchnął widząc wyraz
niezadowolenia, jaki pojawił się na jej twarzy. — Nie krzyw się na mnie — rozkazał.
— Skąd wiesz, że sprawiłeś mi rozkosz?
— Ponieważ krzyczałaś me imię i błagałaś, żebym...
— Nigdy nie błagam, Duncanie — przerwała mu.
— Przesadzasz.
Uśmiechnął się bezczelnie. Madelyne już chciała powiedzieć, za jak wielkiego
aroganta go uważa, ale zamknął jej usta pocałunkiem.
Był to żarliwy pocałunek. Madelyne wyczuwała twardy członek Duncana przyciśnięty
do jej boku. Ocierała się o męża, niespokojnie, kusząco, jeszcze bardziej go
podniecając.
Duncan delikatnie ją odsunął.
— Zaśnij teraz. Drugi raz byłby zbyt bolesny.
Madelyne przerwała jego protesty kolejnym pocałunkiem. Doszła do wniosku, że
leżenie na nim sprawia jej przyjemność, i nieśmiało, szeptem wyznała to Duncanowi.
Uśmiechnął się, nadal jednak nalegał. by spróbowała zasnąć.
— Rozkazuję ci — powiedział.
— Nie chcę spać — odparła Madelyne. Delikatnie gryzła go w szyję. — Tak miło
pachniesz — powiedziała. Jej język bawił się małżowiną jego ucha, doprowadzając
go do szaleństwa.
Postanowił położyć kres tej grze, dopóki był w stanie powstrzymać się przed
wzięciem jej ponownie. Nie chciał sprawić jej bólu, wiedział jednak, że jest zbyt
niewinna, by to zrozumieć. Będzie musiał jej pokazać, że byłoby to dla niej bardzo
niemiłe. Przesunął dłoń pomiędzy ich ciałami. Kiedy wsunął w nią palec, Madelyne
jęknęła. Wbiła mu paznokcie w ramiona.
— Teraz powiedz, że mnie pragniesz — zażądał Duncan głosem ochrypłym z
pożądania.
Madelyne powoli wygięła się w łuk. Ból i rozkosz mieszały się, niemożliwe do
rozróżnienia. Potarła piersiami o jego tors.
— Pragnę cię. Duncanie — szepnęła.
Duncan poczuł, że nagle traci panowanie nad sobą. Czuł się dość silny, by podbić
cały świat. Kiedy Madelyne próbowała odwrócić się na plecy, potrząsnął głową.
— Czy naprawdę zmuszasz mnie, żebym cię błagała?
— zapytała, chociaż w uszach jej męża brzmiało to jak żądanie.
Pomyślał, że głos jej drży, bo odczuwa tak samo wielkie pożądanie jak on.
Scałował grymas z jej twarzy i powoli zaczął w nią wchodzić.
Madelyne otoczyła jego biodra nogami, jęcząc z zadowolenia. Nagle ją olśniło: nie
musi leżeć płasko na plecach.
Rozdział 15
Duncan zawsze uważał się za człowieka praktycznego. Wiedział, że jest uparty i ma
swoje nawyki, nie uważał tego jednak za wady. Lubił, gdy dni upływały według tego
samego sztywnego schematu, sądząc, że gdy wszystko można przewidzieć,
człowiek ma poczucie bezpieczeństwa i wygody. Ponieważ był przywódcą tak licznej
rzeszy ludzi, bezwzględni musiał utrzymać porządek i dyscyplinę. Przecież
bez dobrze przemyślanego planu każdego dnia panowałby chaos.
Cóż, chaos. To słowo przypomniało Duncanowi jego łagodną żonkę. Chociaż nie
głosił tej opinii, uważał, że Madelyne nadaje słowu „zamieszanie” całkiem nowe
znaczenie Bóg jeden wiedział, jak chaotyczne stało się jego życie, kiedy podjął
decyzję, że ożeni się z tą kobietą. Przyznał, choć oczywiście tylko przed sobą, że to
małżeństwo było pierwszą niepraktyczną rzeczą, jaką w życiu zrobił.
Duncan szczerze wierzył, że bez przeszkód będzie mógł nadal żyć zgodnie z
utartymi zwyczajami. Myślał także, że zdoła ignorować Madelyne tak całkowicie, jak
to robił, zanim wymienili wiążące przysięgi. W obu przypadkach grubo się mylił.
Madelyne była daleko bardziej uparta, niż sądził. Dlatego tak lekceważyła jego
pozycję.
Duncan nienawidził zmian. W głębi duszy czuł, że Madelyne to wie. Stroiła niewinne
miny, kiedy zażądał, by zaprzestała swego ustawicznego wtrącania się we wszystkie
sprawy, po czym wesoło znów coś zmieniała.
Wprowadzone przez Madelyne zmiany nie byty nawet subtelne. Najbardziej
imponującą, i taką, na którą najbardziej można było złorzeczyć, była radykalna
zmiana w wyglądzie sali. Bez jego przyzwolenia Madelyne kazała usunąć chybotliwą
platformę. Stary, poharatany stół został zniesiony do jadalni żołnierzy, a nowiutki,
mniejszy stół wykonał wynajęty przez Madelyne stolarz, znowu bez zgody Duncana.
Służba urabiała sobie ręce po łokcie, gdy, jak to określali, Madelyne wpadała w amok
sprzątania. Prawdopodobnie wszyscy uważali ją za szaloną, chociaż nikt nie
ośmieliłby się głośno tego mówić. Jednak Duncan zauważył, że każdy z nich
spiesznie stosował się do rozkazów Madelyne, jakby jego upragnionym celem było
sprawienie jej zadowolenia.
Podłogi zostały wyszorowane, ściany pobielone i ozdobione. Nowa trzcina,
podejrzanie pachnąca różami, zaścielała podłogi. Ogromny proporzec, pierwotnie w
kolorze królewskiego błękitu, z robiącym wrażenie, wyhaftowanym na biało herbem
Duncana, wisiał teraz nad kominkiem, przed którym Madelyne umieściła dwa krzesła
o wysokich oparciach. W pewien sposób sala przypominała komnatę na wieży.
Madelyne zmniejszyła rozmiar sali, urządzając kilka miejsc do siedzenia. Duncan nie
mógł pojąć, jak ktokolwiek mógłby chcieć przesiadywać w sali. Chociaż teraz
wyglądała zachęcająco, była przecież tylko miejscem, gdzie spożywano posiłek, no i
gdzie przez kilka chwil można postać przed buchającym na kominku ogniem, żeby
się ogrzać. Jednak jego żona sprawiała wrażenie, jakby nie była w stanie pojąć
tego prostego faktu, i przemieniła to pomieszczenie w miejsce, które zachęcało do
bezczynności.
Duncan zauważył także, że jego żołnierze sprawdzają, czy mają czyste buty, zanim
wejdą do sali. Nie wiedział, czy sprawia mu to przyjemność, czy nie. Cóż, nawet jego
ludzie naginali się do cichych poleceń Madelyne.
Psy okazały się dla Madelyne największym wyzwaniem. Cały czas przeganiała je na
dół. Psy wracały. Madetyne uporała się jednak i z tym problemem. Skoro tylko
ustaliła, które zwierzę jest przywódcą zgrai, zwabiła psa na dół, machając mu przed
pyskiem kawałkiem baraniny. Następnie kazała go tak zamknąć, by nie mógł
wydostać się na schody, aż zwyczaj karmienia psów na dole na dobre się ustalił.
Nikt również nie rzucał już przez ramię obgryzionych kości. Gilard opowiedział
Duncanowi, jak Madelyne stanęła u szczytu stołu i słodko wyjaśniła wszystkim, że
albo będą jeść jak ludzie cywilizowani, albo nie będą jeść wcale. Mężczyźni nie
narzekali. Sprawiali wrażenie, że w takim samym stopniu jak służbie zależy im na
zadowoleniu Madelyne.
Tak, była teraz bardziej tygrysicą niż kotką. Jeśli uważała, że jakiś służący w choćby
najmniejszym stopniu zachował się niegrzecznie w stosunku do któregoś z
Wextonów, dawała mu taką reprymendę, że czuł się upokorzony.
Kiedy o tym pomyślał, Duncan zdał sobie sprawę, że i jemu prawiła kazania. Przy
nim była trochę bardziej uległa, jednak nadal dość często mówiła, co myśli.
Cały czas podważała jego zdanie. Duncan przypomniał sobie incydent, który
wydarzył się dzień wcześniej, kiedy Madelyne przysłuchiwała się rozmowie, jaką
prowadził z Gilardem o królu Wilhelmie i jego braciach, Robercie i Henrym. Gdy tylko
Gilard opuścił salę, Madelyne powiedziała Duncanowi, że martwi się o braci króla.
Pewnym siebie głosem stwierdziła, że żadnemu z braci nie przydzielono
wystarczająco odpowiedzialnego stanowiska. Według niej, ci mężczyźni, tak
niedocenieni, poczują się z pewnością niezadowoleni i przysporzą królowi kłopotów.
Oczywiście nie wiedziała, co mówi. Jak kobieta może zrozumieć politykę? Duncan
zadał sobie sporo trudu, by cierpliwie jej wykazać, iż starszy brat, Robert, otrzymał,
na litość boską, Normandię, daleko większy skarb niż Anglia, i już wykazał brak
odpowiedzialności, zastawiając kraj u brata za tyle pieniędzy, by móc pojechać na
krucjatę.
Madelyne zignorowała jego logiczny argument, upierając się, że on sam zachowuje
się dokładnie tak jak król Wilhelm, ponieważ trzyma braci pod skrzydłami i żadnemu
z nich me pozwała podejmować samodzielnych decyzji. Zaczęła mu wówczas
wyjaśniać, iż martwi ją to, bo z pewnością zarówno Edmond, jak Gilard zaczną
niebawem odczuwać podobny niepokój jak dwaj królewscy bracia.
Duncan w końcu objął ją i pocałował. Jedynie w taki sposób mógł oderwać jej myśli
od tego tematu. Była to także metoda, która sprawiała mu wielką satysfakcję.
Co najmniej dziesięć razy dziennie Duncan powtarzał sobie, że nie powinien
zaprzątać sobie głowy przyziemnymi problemami swego domostwa. Miał mną,
daleko ważniejszą sprawę do załatwienia. Tak, jego obowiązkiem było
przekształcenie zwykłych ludzi w potężnych wojowników.
Z tego to powodu starał się trzymać na dystans od swych braci, siostry, a
szczególnie swej upartej, niezdyscyplinowanej żony.
Kiedy zdołał już odsunąć od siebie sprawy domostwa, nie potrafił pozbyć się
problemu Madelyne. Był zbyt zajęty ochranianiem jej.
Po prawdzie, wszyscy jego ludzie po kolei ratowali Madelyne życie. Żadnemu z nich
nie podziękowała nigdy ani słowem, jednakże Duncan wiedział, że jego żona nic nie
mówi nie dlatego, że jest kobietą nieuprzejmą. Nie, prawda była dużo gorsza.
Madelyne po prostu nie zdawała sobie sprawy, do jakiego stopnia własną
impulsywnością bezustannie naraża swoje życie.
Pewnego popołudnia tak się jej spieszyło do stajni, że wybiegła przed szereg
żołnierzy ćwiczących z łukami i strzałami. Jedna strzała przeleciała tuż obok jej
głowy. Biedny żołnierz, który wypuścił strzałę, natychmiast padł na kolana. Dzięki
krótkiemu spotkaniu z żoną Duncana przez resztę dnia nie potrafił trafić do celu.
Madelyne nawet nie zdała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Pobiegła dalej,
nieświadoma chaosu, jaki wywołała.
Incydenty ocierające się o tragedię były zbyt liczne, by Duncan miał ochotę je
wyliczać. Niedługo już będzie bał się wieczornego sprawozdania, jakie składał mu
Anthony. Wierny wasal wyglądał na wyczerpanego spoczywającym na nim
obowiązkiem. Chociaż nigdy nie narzekał, Duncan był pewien że Anthony wolałby
solidną walkę na śmierć i życie niż pilnowanie żony dowódcy.
Zabrało mu to sporo czasu, ale Duncan w końcu zrozumiał, dlaczego Madelyne stała
się taka beztroska, tak nieskrępowana. A powód był bardzo prosty i cieszył go
niezmiernie. Madelyne czuła się bezpieczna. Kiedy jej umysłem zawładnęła
gorączka, Duncan dowiedział się wszystkiego o jej dzieciństwie. Była spokojnym
dzieckiem, które ze wszelkich sił starało się nie rzucać w oczy. Matka chroniła ją
przed ojcem i bratem, ale dwa lata, jakie Madelyne przeżyła samotnie z Louddonem
po śmierci matki, były rzeczywiście trudne i bolesne. Madelyne szybko nauczyła się
nie śmiać i nie płakać, ani nie okazywać radości czy gniewu, gdyż w ten sposób
mogła zwrócić na siebie uwagę.
Chociaż lata spędzone z wujem Bertonem były błogosławieństwem, Duncan wątpił,
czy nawet wówczas Madelyne zachowywała się jak zwyczajna mała dziewczynka.
Mieszkanie z księdzem mogło ją nauczyć jeszcze większego panowania nad sobą.
Duncan nie wierzył, by była swawolna, kiedy miała odpowiadać za słabego
staruszka, prawdopodobnie bardziej zależnego od niej niż ona od niego.
Od wuja nauczyła się opanowania. Duncan wiedział, że kapłan próbował jedynie
pomóc Madelyne przeżyć. Nauczył ją, jak kryć emocje przed bratem, zakładając, że
dziewczyna niebawem do niego powróci. Ani Madelyne, ani wuj nie spodziewali się,
że odwiedzmy przeciągną się na lata. Z tego powodu Madelyne żyła w ustawicznym
strachu, że w każdej chwili w progu może pojawić się Louddon i zabrać ją do domu.
Wraz ze strachem nadeszła ostrożność. Teraz, gdy Madelyne czuła się bezpieczna,
całe jej opanowanie zniknęło.
Duncan rozumiał Madelyne lepiej niż ona sama. Sprawiała wrażenie niezdarnej, ale
naprawdę tak bardzo się spieszyła, by nadgonić życie, doświadczyć wszystkiego, że
nie miała czasu na ostrożność. Ten obowiązek spadał na męża. Madelyne była
niczym młoda klacz, próbująca własnych nóg. Obserwowanie jej sprawiało radość,
koszmarem zaś było ochranianie jej.
Jednego wszakże Duncan nie rozumiał — własnych uczuć do żony. Udał się do
twierdzy Louddona, by pojmać Madelyne. Planował zemstę: oko za oko. I to
stanowiło wystarczający powód. Dopóki nie ogrzała mu stóp.
W tamtej chwili wszystko się zmieniło. Duncan wiedział to z całą pewnością i nie
potrafił temu zaprzeczyć, że odtąd są ze sobą związani. Nigdy nie pozwoliłby jej
odejść. A potem ją poślubił.
Następnego ranka armia Louddona opuściła ziemię Wextonów.
Każdego dnia Duncan znajdował nowy powód, dla którego podjął tę niepraktyczną
decyzję i ożenił się z Madelyne.
Chciał wykorzystać umiejętność logicznego myślenia, by wyjaśnić kłębiące się w
sercu uczucia.
W poniedziałek powiedział sobie, że poślubił ją, bo chciał, żeby miała bezpieczną
przystań, miejsce, gdzie będzie mogła żyć bez strachu. Jej bezinteresowny,
miłosierny czyn, kiedy próbowała go ocalić, zasługiwał na taką nagrodę.
We wtorek powiedział sobie, że ożenił się z mą, ponieważ chciał ją zaciągnąć do
łóżka. Tak, żądza stanowiła wystarczający powód.
W środę zmienił zdanie, dochodząc do wniosku, że ożenił się z nią, ponieważ jest
słaba, a on silny. Całe jego wychowanie uwarunkowało taką odpowiedź. Madelyne
była niczym wasal i chociaż me uklękła na ziemi i nie ślubowała mu posłuszeństwa
jego obowiązkiem było zapewnienie jej opieki. Tak, a więc mimo wszystko
prawdziwym powodem było współczucie.
Nadszedł czwartek, a wraz z nim Duncan zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. Cóż,
ożenił się z Madelyne nie tylko, by otoczyć ją opieką, ale by jej pokazać, jak w istocie
jest wartościowa. Wczesne lata, spędzone z Louddonem, rzeczywiście były okrutne.
Jego łagodną żonę nauczono, że nie jest nic warta. Nie wierzyła, że może być
inaczej. Przez dwa lata Louddon obrażał ją dotkliwie, po czym wysłał w odwiedziny
do wuja Bertona. Nawet dla Duncana było oczywiste, że Louddon zapomniał o jej
istnieniu. Według niego było to jedynym powodem dla którego przez dziesięć lat
mieszkała ze starym księdzem.
Kiedy Duncan dał Madelyne swoje nazwisko, faktycznie pokazał jej, ile jest naprawdę
warta.
Niestety, to wyjaśnienie nie zadowoliło Duncana nawet przez jeden dzień.
Duncan uparcie odrzucał prawdę. Rzeczywiście wierzył, że będzie w stanie kochać
się namiętnie z Madelyne każdej nocy, po czym ignorować ją za dnia. Wydawało mu
się to dosyć rozsądne. W końcu doskonale udało mu się odseparować od własnej
rodziny. Był panem i bratem. Jeden obowiązek nie kolidował z drugim. Tak,
wydawało się to dosyć łatwe. Madelyne znalazła drogę do jego serca, ale nie
oznaczało to, że będzie wpływać na jego styl życia.
Cały długi tydzień ta prawda nie dawała mu spokoju i była równie irytująca, jak
pierwsze niewyraźne pomniki grzmotu.
W piątkowe popołudnie, dokładnie dwa tygodnie po tym, jak poślubił Madelyne,
rozszalała się burza. Gwałtowna.
Duncan właśnie wrócił do górnego zamku, kiedy jego uwagę zwrócił krzyk Edmonda.
Odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Madelyne idzie wolno w stronę stajni.
Drzwi były otwarte na oścież. Silenus wyrwał się na wolność. Waląc kopytami,
zwierzę z opuszczonym łbem galopowało w stronę Madelyne. Ogromny ogier zaraz
stratuje ją na śmierć.
Koniuszy biegł za koniem z uzdą w rękach. Tuż za nim był Anthony. Obaj krzyczeli
ostrzegawczo do Madelyne, ale Duncan zrozumiał, że hałas spowodowany galopem
rumaka musiał zagłuszyć ich głosy, gdyż ani razu się nie rozejrzała.
Był pewny, że Madelyne zginie.
— Nie! — Straszny ryk wydarł się z głębin jego duszy. Duncan miał wrażenie, że ktoś
wyrywa mu serce z piersi.
Wszyscy biegli w stronę Madelyne, by ją ratować. Ale nie było takiej potrzeby.
Madelyne nie była świadoma chaosu, jaki wokół niej zapanował. Nadal całą uwagę
kierowała na Silenusa. Niosła dla niego smakołyk i szła go odwiedzić, kiedy wypadł
ze stajni i ruszył w jej stronę. Sądziła, że zwierzę wyszło jej naprzeciw.
Silenus o mało jej nie stratował. Wokół twarzy Madelyne uniósł się kurz, gdy rumak
zatrzymał się gwałtownie zaledwie o cal czy dwa przed nią. Madelyne zatrzepotała
dłonią, by rozwiać wzbity kopytami pył. Silenus natychmiast dotknął pyskiem jej dłoni.
Zwierzę szukało grudki cukru. Wszyscy byli zbyt oszołomieni, by się poruszyć.
Obserwowali, jak olbrzymi ogier kopie ziemię i ponownie trąca Madelyne łbem.
Roześmiała się, zachwycona tym przejawem uczucia, i w końcu wyciągnęła rękę, by
mógł zlizać cukier z jej dłoni. Kiedy ogier uporał się ze smakołykiem, Madelyne
poklepała go. Wówczas dostrzegła Jamesa i Anthony’ego, stojących tuż za koniem.
Dla utrzymania równowagi Anthony opierał się o Jamesa.
Madelyne uśmiechnęła się do obu mężczyzn.
— Czy doskwiera ci rana, Anthony? Wydajesz się nieco blady — powiedziała.
Anthony dość gwałtownie potrząsnął głową. Madelyne zwróciła się do Jamesa,
widząc jego szklane spojrzenie.
— Czyżby mój baranek rozwalił w końcu drzwi? Od dawna próbował to zrobić.
Kiedy James jej nie odpowiedział, Madelyne doszła do wniosku, że z pewnością
przestraszył go Silenus.
— No, Silenusie, wydaje mi się, że zdenerwowałeś Jamesa - powiedziała.
Wolno obeszła zwierzę i skierowała się do stajni. Silenus odwrócił się, teraz całkiem
łagodny, i tanecznym krokiem pobiegł w stronę swego domu. Głos Madelyne,
nucącej cichą melodię, sprawił, że bestia potulnie podążyła za nią. Duncan miał
ochotę dopaść Madelyne i zabić ją za to, że tak śmiertelnie go wystraszyła. Wiedział
jednak. że lepiej poczekać, aż nogi znowu będą go słuchać. Na Boga, musiał oprzeć
się o mur. Siły go opuściły. Czuł się jak starzec o słabym sercu. Zauważył, że
Edmond jest mniej więcej w takim samym stanie. Jego brat klęczał na
ziemi. Duncan wiedział, że nie z własnej woli. Wydawało się, że jedynie Anthony jest
teraz opanowany. Kiedy zbliżył się pogwizdując pod nosem, Duncan miał ochotę go
uderzyć. Wasal położył Duncanowi rękę na ramieniu. Prawdopodobnie miał to być
gest wyrażający współczucie. Duncan nie byt pewny, czy Anthony składa mu w ten
sposób kondolencje, że jest mężem Madelyne, czy też wyraża zrozumienie z
powodu sceny, jakiej był świadkiem. Duncan nie docenił tego gestu, bez względu na
motywację Anthony’ego.
— Od dawna chciałem ci coś powiedzieć. Duncanie.
Glos Anthony’ego brzmiał łagodnie, ale zwrócił uwagę Duncana, który odwrócił się i
spojrzał na niego.
— O co chodzi? — zapytał.
— Twoja żona postanowiła. że będzie jeździć na Silenusie - poinformował go
Anthony. - Po moim trupie! - ryknął Duncan.
Anthony miał czelność się uśmiechnąć. Odwrócił się, próbując ukryć przed
Duncanem wyraz twarzy.
— Ochranianie twojej żony jest niezmiernie trudnym zadaniem. Kiedy koncentruje się
na jakimś planie działania, nie ma sposobu, by ją powstrzymać.
— Znarowiła mojego wiernego konia! — krzyknął Duncan.
— Tak — odparł Anthony, nie mogąc ukryć rozbawienia w głosie. — Tak się stało.
Duncan potrząsnął głową.
— Boże, myślałem, że już ją straciłem. — Jego głos zmienił się w ochrypły szept.
Kiedy spojrzał na swe dłonie i zobaczył, jak nadal drżą, znowu wpadł w furię. Zabiję
ją. Możesz być świadkiem, jeśli chcesz. Duncan znowu zaczął krzyczeć. Anthony nie
dał się wyprowadzić z równowagi. Oparł się o mur i tylko zapytał z ciekawością:
— Dlaczego?
— To ci poprawi humor — stwierdził Duncan.
Anthony roześmiał się.
— Nie pytam cię o to, dlaczego miałbym być świadkiem śmierci Madelyne, baronie.
Chodziło mi o to, dlaczego chcesz ją zabić.
Baron niezbyt dobrze przyjął śmiech Anthony’ego.
— Jakby ci się spodobał nowy obowiązek doglądania wody? — postraszył wasala. —
Czy będziesz uważał za zabawne noszenie do kuchni wiadra za wiadrem? Czy ten
obowiązek będzie wystarczająco trudnym zadaniem? Była to obraźliwa sugestia dla
kogoś o takiej randze i Duncan sądził że jego wasal natychmiast się obrazi, jednakże
Anthony w najmniejszym stopniu nie wydawał się dotknięty.
— Obarczyłeś mnie niebezpieczną misją, baronie. Zapytaj tylko Ansela, jakie mi
zagrażają niebezpieczeństwa.
— O czym ty mówisz?
— Niedawno omal nie utonął jeden z twoich ludzi. Wszedł na szczyt schodów
wiodących do cysterny z deszczówką, kiedy prosto w plecy uderzyła go piłka. Stracił
równowagę i...
Duncan uniósł rękę na znak, by Anthony zamilkł. Nie chciał słuchać dalszego ciągu
tej opowieści.
Zamknął oczy modląc się o cierpliwość. Chociaż nie usłyszał całej historii, miał
instynktowne przeczucie, że za nieszczęśliwym wypadkiem Ansela stoi jego łagodna
żona. Widział, że wczoraj po południu pokazywała dzieciom nową grę.
Podszedł Edmond i przyłączył się do nich.
— Co cię tak bawi, Anthony? — zapytał. Nadal był tak wstrząśnięty tym. jak blisko
Madelyne otarła się o śmierć, że nic nie mogło go rozśmieszyć.
— Nasz pan ma zamiar zabić żonę — odparł Anthony.
Edmond wyglądał na zirytowanego.
— Na litość boską — mruknął. — Spójrz tylko na naszego dowódcę. — Na jego
twarzy powoli pojawił się uśmieszek, po czym dodał: — Ale przecież Duncan nie
mógłby zabić baranka.
Do diabła, to było upokarzające. Edmond z pewnością usłyszał, jak Madelyne
nazywa jego rumaka barankiem. Wszyscy pewnie słyszeli, a jeśli nie, to Edmond im
to powie.
— Wydaje mi się, Anthony, że nasz więzień przeistoczył się w nadzorcę.
— Nie jestem w nastroju na twoje zagadki, Edmondzie - ryknął Duncan.
— Nie jesteś także w nastroju, by wyznać, że kochasz Madelyne. Spójrz, w jakim
jesteś stanie, bracie, a prawda uderzy cię jak obuchem.
Edmond potrząsnął głową, odwrócił się i powoli odszedł.
— Łatwo pokochać Madelyne, baronie — skomentował to Anthony, kiedy ponownie
zostali sami.
— Łatwo? Równie łatwo jak połknąć sztylet.
Zupełnie do siebie me pasowali. On był tak sztywny jak pień starego drzewa.
Madelyne była ruchliwa jak wiatr. Ale nigdy nie miał szansy... Od chwili, gdy dotknęła
jego stóp. Wiedział to teraz. Boże, rzeczywiście ją kochał.
— Nie chcę, by w moim życiu zapanował chaos. — Duncan wygłosił to zdanie tak
kategorycznym tonem, że zabrzmiało jak ślubowanie.
— Może z czasem wszystko się ułoży...
— Kiedy Madelyne będzie za stara, by wstawać z łóżka - przerwał mu Duncan. -
Wtedy znowu będę miał spokój.
— Spokój może być nudny — z uśmiechem zauważył Anthony. — Twoja żona
tchnęła w ten dom nowe życie.
Anthony sądził, że tym stwierdzeniem ułagodzi Duncana. Ze sposobu, w jaki ten się
skrzywił, wywnioskował, że jego zamierzenie się nie powiodło. Być może jego pan
dopiero co zdał sobie sprawę, jak wiele znaczy dla niego Madelyne. Pomyślał, że
jeśli istotnie tak jest, to Duncan niezbyt dobrze to znosi.
Postanowił zostawić go własnym myślom, pokłonił się, przeprosił i odszedł.
Duncan był rad, że został sam. W jego myślach cały czas pojawiał się obraz rumaka
pędzącego w stronę jego delikatnej, dobrej żony, i wiedział, że do końca życia nie
zapomni tego widoku. Zniewoliła jego konia tak samo, jak zniewoliła jego. Duncan
uśmiechnął się po raz pierwszy, gdy zdał sobie sprawę, jakiego wyczynu dokonała.
Edmond miał rację. Teraz Madelyne go więziła, bo zawładnęła jego sercem.
W tej prawdzie tkwiła zadziwiająca siła. Duncan nagle poczuł się tak, jakby zakończył
czterdziestodniowy post. Już dłużej nie będzie ignorować Madelyne. Tak, będzie
mógł się nią cieszyć. Musiał także przyznać, że już najwyższa pora, by ująć wszystko
w karby.
Ruszył w stronę żony z myślą, że najpierw krótko ją pouczy, a potem pocałuje. Nadal
był zły. To oczywiście jej wina. To ona sprawiła, że serce waliło mu jak młotem.
śmiertelnie go przeraziła. Wcale a wcale me podobało mu się to uczucie. Nie nawyki
również do miłości. Będzie potrzebował czasu, by się z tym pierwszym uczuciem
pogodzić, a do drugiego dostosować.
Zatrzymał go następny krzyk. Fergus, żołnierz dowodzący południową strażą,
krzyknął, że do twierdzy zbliża się jakiś gość. Po kolorach powiewającego na wietrze
proporca strażnik poznał, że to baron Gerald i jego świta proszą o pozwolenie
wejścia.
Tylko tego brakowało, by całkowicie popsuć Duncanowi dzień. Do licha, wysłał
przecież do Geralda posłańca, wyjaśniając mu dokładnie stan Adeli. Założył, że
Gerald odeśle posłańca ze zgodą na anulowanie kontraktu. Jednak skoro Gerald
zadał sobie trud, by pokonać taką odległość, widać, że sprawa zaręczyn nadal
wymagała uregulowania.
Do diabła, będzie musiał wykazać się dyplomacją. A Adela znowu popadnie w
szaleństwo, kiedy dowie się, że w zamku bawi z wizytą jej niedoszły narzeczony.
Duncan zrozumiał, że może zbyt pospiesznie wysnuwa wnioski.
Gerald był starym przyjacielem. Powodów jego wizyty mogło być wiele. Na Boga, nie
zdawał sobie sprawy, że Madelyne ma na niego tak wielki wpływ. Zaczął przejmować
jej negatywne cechy.
Często przeszkadzała mu w koncentracji. Zaledwie dwa dni temu wydawał właśnie
swoim ludziom ważny rozkaz, kiedy pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Duncan
przyłapał się na tym, że nagle, całkowicie zapomniawszy o rozkazie, obserwuje
łagodne kołysanie jej bioder.
Uśmiechnął się na to wspomnienie. Żołnierze wpatrywali się w niego tak
wyczekująco, a on stał nie mając pojęcia, co do nich mówi. Sprawiał wrażenie
całkowitego głupca, aż Gilard wystąpił naprzód i przypomniał mu, o co chodzi.
Fergus ponownie krzyknął, przerywając rozmyślanie Duncana, który wreszcie wydał
rozkaz, by wpuścić barona Geralda.
Madelyne właśnie wychodziła ze stajni, kiedy Duncan zastąpił jej drogę. Nie
pozdrowiwszy jej w odpowiedni sposób, natychmiast wydał polecenie.
— Adela jest w domu. Madelyne, idź i powiedz jej, że przyjechał baron Gerald.
Powita go przy wieczerzy. Madelyne zdumiała się słysząc te zaskakujące wieści.
— Po co on tu przyjechał, Duncanie? Czy po niego posłałeś?
— Nie — odparł poirytowany, że nie uniosła natychmiast spódnic i nie pobiegła
spełnić jego polecenia. Stał blisko niej i myślał tylko o tym, by ją pocałować. Ta myśl
całkowicie go pochłonęła. — No, a teraz zrób, co ci poleciłem, żono.
— Zawsze robię, co mi każesz — odparła z uśmiechem Madelyne. Odwróciła się i
ruszyła w stronę zamku. — I życzę ci miłego wieczoru, Duncanie — rzuciła przez
ramię.
Duncan uważał, że dodała ten pozbawiony szacunku komentarz, by mu wytknąć
brak dobrych manier. Miał ochotę ją udusić.
— Madelyne!
Zatrzymała się, gdy tylko ją zawołał, ale nie odwróciła się, dopóki jej tego nie kazał
zrobić.
— Chodź tutaj!
Madelyne zastosowała się do jego życzenia. Głos męża brzmiał zastanawiająco
łagodnie.
— Tak, Duncanie? — zapytała.
Duncan odchrząknął, zmarszczył czoło, po czym rzucił:
— Dobry wieczór.
Przecież wcale nie miał zamiaru tego powiedzieć. Jeszcze bardziej zmarszczył czoło,
kiedy Madelyne się uśmiechnęła. Duncan spontanicznie wziął ją w ramiona i
ucałował.
Z początku była zbyt zaskoczona, by zareagować. Za dnia Duncan nigdy w ten
sposób jej nie dotykał. Cóż, właściwie ją ignorował. Teraz co prawda nie całował jej
zbyt mocno, ale każdy mógł to zobaczyć.
Pocałunek nie był wcale łagodny, tylko namiętnie podniecający. Kiedy zaczęła mu się
poddawać, Duncan odsunął się. Uśmiechnął się do niej.
— Nigdy więcej nie nazywaj mojego konia barankiem. Rozumiesz?
Madelyne wydawała się zakłopotana. Zarumieniła się. Zanim zdołała odpowiedzieć,
Duncan odszedł. Pobiegła za nim, by zapytać, czemu się tak dziwnie zachowuje, on
jednak tylko potrząsnął głową i powtórzył:
— Madelyne, proszę, idź i powiedz Adeli o przybyciu Geralda.
— Proszę? — zapytała.
— Madelyne, zrób, co ci kazałem — powtórzył.
Skinęła głową, lecz się nie poruszyła. Stała w miejscu i patrzyła w ślad za
odchodzącym Duncanem. Była zbyt zaskoczona, by za nim pobiec. Zawsze tak łatwo
było przewidzieć, co zrobi Duncan. Teraz w jego stosunku do niej nastąpiła zmiana i
Madelyne nie potrafiła znaleźć żadnego rozsądnego wytłumaczenia.
Potrzebowała czasu, by to przemyśleć. Westchnęła i starała się odłożyć na później
rozmyślania o niezwykłym postępowaniu męża. Pobiegła poszukać Adeli.
Łatwiej było kazać sobie zaprzestać myśleć o Duncanie, niż to wykonać. Bogiem a
prawdą, łatwiej by było przejść boso po tłuczonym szkle.
Adela pomogła Madelyne przestać myśleć o mężu. Młodsza siostra Duncana była w
swojej sypialni. Siedziała na łóżku i zaplatała włosy.
— Mamy gości, Adelo — obwieściła radośnie Madelyne.
Adela cieszyła się z widoku Madelyrie do chwili, gdy dowiedziała się, kim są goście.
— Pozostanę w swoim pokoju, dopóki on nie odjedzie!
— krzyknęła. — Duncan dał mi słowo. Jak mógł prosić Geralda, by tu przyjechał?
Adela była przerażona. Opuściła ręce na kolana i przygarbiła się.
— Duncan nie zaprosił Geralda. Nie denerwuj się, Adelo. Wiesz, ze twój brat nie
złamałby obietnicy. W głębi serca wiesz, że tak jest, prawda?
Adela skinęła głową.
— Może jeśli będę się zachowywała tak jak wówczas, gdy tu przybyłaś, to Gerald
będzie tak zdegustowany, że zaraz odjedzie.
— To niemądra gadanina — oświadczyła Madelyne, gasząc w oczach Adeli iskrę
nadziei. — Gerald uzna jedynie, że jesteś żałosna. Może sobie pomyśleć, że
zapomniałaś o tym incydencie — ciągnęła. — Jeśli będziesz wyglądać najładniej, jak
potrafisz, i pozdrowisz go z szacunkiem, wówczas będzie wiedział, że jesteś pewna
swej decyzji i po prostu nie chcesz go poślubić. Ponadto, Adelo, to Duncan będzie
odpowiadał Geraldowi, nie ty.
— Ależ, Madelyne, nie mogę stanąć przed Geraldem — krzyknęła Adela. — On wie,
co mnie spotkało. Umrę ze wstydu.
— Na litość boską — odparła zniecierpliwiona Madelyne. W głębi duszy bolała nad
Adelą. — To, co się zdarzyło, to nie twoja wina. Gerald to wie.
Jej argumenty nie uspokoiły Adeli, tak więc Madelyne postanowiła zmienić temat.
— Powiedz mi, czy pamiętasz barona Geralda? Jak on wygląda?
— Wydaje mi się, że ma czarne włosy i orzechowe oczy — odparła Adela wzruszając
ramionami.
— Czy uważasz, że można go uważać za przystojnego? — zapytała Madelyne.
— Nie wiem,
— Czy jest miły?
— Baronowie nie są mili — odparła Adela.
— Dlaczego? — zapytała Madelyne. Podeszła do Adeli i zaczęła splatać jej włosy.
— Nie muszą być mili — odpowiedziała jej Adela. — Co to ma za znaczenie, czy jest
miły dla oka czy nie? — Adela próbowała się odwrócić, by spojrzeć na Madelyne.
— Siedź spokojnie, bo będziesz miała krzywo spleciony warkocz — rzuciła
Madelyne. — Byłam tylko ciekawa, jaki on jest, to wszystko.
— Nie mogę zejść na dół — upierała się Adela.
Zaczęła płakać. Madelyne nie wiedziała, co powiedzieć.
— Adelo, nie musisz robić nic, na co nie masz ochoty. Jednakże Duncan dał ci słowo
i żeby przynajmniej okazać, że to doceniasz, stań obok brata i potraktuj Geralda jak
honorowego gościa.
Przez dobrą chwilę Madelyne musiała przekonywać w ten sposób Adelę.
— Czy zejdziesz ze mną na dół? — zapytała wreszcie nieszczęsna dziewczyna.
— Oczywiście, że tak — obiecała Madelyne. — Pamiętaj, Adelo, we dwie jesteśmy w
stanie stawić czoło każdemu wyzwaniu.
Adela skinęła głową. Madelyne próbowała ją trochę rozweselić.
— Obawiam się, że warkocz zwisa ci nad uchem — powiedziała. — Będziesz
musiała zapleść go na nowo, a także zmienić suknię. Ja muszę dopilnować
przygotowań do wieczerzy i również się przebrać.
Poklepała Adelę po ramieniu. Siostrze Duncana drżały ręce. Denerwowała się, że
musi przejść przez tę próbę.
Madelyne uśmiechała się do chwili, aż zamknęła za sobą drzwi. Wówczas pozwoliła
sobie na okazanie troski. Zaczęła się modlić o coś, co wymagało cudu. Modliła się o
odwagę.
Rozdział 16
Udzieliwszy Gerty odpowiednich instrukcji co do wieczerzy, Madelyne udała się na
wieżę. Minęły dwa tygodnie od chwili, gdy Duncan rozwalił drzwi, i tydzień od czasu,
gdy zostały naprawione. Jednakże w nowych drzwiach brak było zasuwy i Madelyne
uśmiechała się za każdym razem, gdy na to patrzyła. Widocznie Duncan tak
zarządził, by zabezpieczyć się na wszelki wypadek, gdyby Madelyne chciała się
przed nim zamknąć.
Madelyne przejrzała wszystkie swoje suknie i ostatecznie wybrała błękitną tunikę.
Nowa, sięgająca do kostek suknia zgrabnie przylegała do figury i ładnie
kontrastowała z sięgającą do kolan białą narzutką. To kolory Wextonów i MadeIyne
wybrała je świadomie. Była w końcu żoną Duncana i gospodynią przyjmującą barona
Geralda. Chciała, by Duncan był z niej dumny dziś wieczór.
Dłuższą chwilę szczotkowała włosy, aż zaczęły się wić. Wciąż jeszcze miała sporo
czasu, więc usiadła na łóżku i splotła trzy długie paski błękitnej wstążki w ładny pas.
Na tyle luźno opasała się nim w talii, że opadał na biodra, tak jak nakazywała obecna
moda, o czym poinformowała ją Adela, która wiedziała na ten temat dużo więcej od
niej. Na koniec wsunęła mały sztylet, który służył jej do nabierania kawałków mięsa.
w dodatkową pętlę w tak starannie zaprojektowanym przez siebie pasie.
Madelyne żałowała, że nie ma lustra, by mogła ocenić swój wygląd, doszła jednak do
wniosku, że przemawia przez nią próżność, gdyż lustro to przedmiot zbytku.
Znajdowała się w połowie drogi do komnaty Adeli, gdy zatrzymała się nagle mocno
zaniepokojona. Czy baron Gerald potraktuje ją jak żonę Duncana, czy jak siostrę
Louddona? Bóg świadkiem., że miał powód, by nienawidzić Louddona. Jej brat
zniweczył wspólną przyszłość Geralda i Adeli. Czy baron Gerald na nią skieruje swój
gniew?
Madelyne wyobrażała sobie jedną potworną scenę za drugą. Kiedy zobaczyła w
wyobraźni, jak baron Gerald chwyta ją za gardło, na siłę się opanowała. Bała się,
lecz właśnie strach pomógł jej się opanować. Postarała się przywołać na twarz wyraz
spokoju.
Powiedziała sobie, że przeżyła już daleko bardziej upokarzające spotkanie. Ta myśl
dała jej siłę. A ponadto, bez względu na to, jak strasznie potraktuje ją Geraid,
Duncan nie pozwoli mu jej skrzywdzić.
Kiedy Madelyne zapukała w końcu do drzwi Adeli, zastała ją zupełnie gotową.
Młodsza siostra Duncana ubrana była w bladoróżową suknię spodnią i
ciemnoróżową wierzchnią. Zaplecione włosy upięła na głowie w koronę. Madelyne
uważała, że wygiąda ślicznie.
— Dziecinko, wyglądasz wspaniale.
Adela uśmiechnęła się.
— Zwracasz się do mnie używając takich zabawnych określeń, jakbym była młodsza
od ciebie, Madelyne, choć doskonale wiesz, że jestem od ciebie prawie dwa lata
starsza.
— Tak nie wypada odpowiadać na komplement — skarciła ją Madelyne, dyskretnie
pomijając wzmiankę o różnicy wieku. Może Adela i jest starsza, ale ona uważała się
za bardziej doświadczoną. Nawet w połowie nie była tak krucha jak przyjaciółka, no i
w dodatku była zamężna.
— Dziękuję ci za to, co powiedziałaś o moim wyglądzie — odparła Adela. — Ty,
Madelyne, zawsze wyglądasz pięknie. Dziś wieczór nosisz kolory Duncana. Mój brat
nie będzie w stanie spuścić z ciebie wzroku.
— Prawdopodobnie nawet nie zauważy, że jestem w tym samym pomieszczeniu —
odparowała Madelyne.
— Ależ tak, na pewno zauważy — zawyrokowała z uśmiechem Adela. — Czy już
złagodniałaś w stosunku do męża?
Adela usiadła na łóżku, jakby miały teraz mnóstwo czasu na rozmowę. Madelyne
złapała ją za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi.
— Nie wiem, jakie mam żywić uczucia wobec twojego brata — przyznała, gdy tylko
Adela ruszyła do wyjścia.
— W jednej chwili wyobrażam sobie, że nasze małżeństwo ułoży się ku satysfakcji
nas obojga, a w następnej jestem przekonana, że Duncan chętnie by się mnie
pozbył. Nie jestem głupia, Adelo, wiem, dlaczego twój brat ożenił się ze mną.
- Żeby wyrównać rachunki z twoim bratem? - zapytała Adela marszcząc brwi.
— Widzisz? Ty także zdajesz sobie z tego sprawę! — wykrzyknęła Madelyne.
Pominęła jednak fakt, że Adela tylko o to zapytała, ale wcale nie sądziła, by Duncan
uciekał się do takich środków dla wyrównania rachunków z wrogiem. Jednak
Madelyne znów się odezwała.
— Nie chcę żywić głupiej nadziei sądząc, że Duncan przyzwyczai się do tego, że
jestem jego żoną. Przecież tak czy owak jest to tylko czasowe. Król z pewnością
zażąda, by Kościół unieważnił nasze małżeństwo.
Adela przytaknęła. Ona także pomyślała o tej możliwości.
— Słyszałam, jak Gilard mówi, że nasz król znowu przebywa w Normandii i tłumi
następną rebelię.
— Słyszałam to samo — rzuciła Madelyne.
— Madelyne, co miałaś na myśli mówiąc, że masz nadzieję, iż Duncan się
przyzwyczai? — zapytała Adela.
— Twój brat poświęcił się żeniąc się ze mną. Zrezygnował ze swojej lady Eleanor.
Pragnę tylko, by nie był nieszczęśliwy...
— Sądzisz, że to poświęcenie? — zapytała Adela. — Nie zdajesz sobie sprawy, jaka
ważna stałaś się dla nas wszystkich?
Madelyne nic nie odpowiedziała. Po chwili Adela znowu zwróciła się do niej z
pytaniem:
— Czy kochasz mego brata?
— Nie jestem taka głupia — odparła Madelyne. — Dotąd traciłam każdego, kogo
kochałam. A ponadto nie zamierzam obdarzać miłością wilka. Chcę tylko żyć w
pokoju przez czas, gdy jesteśmy złączeni.
Adela uśmiechnęła się.
— Duncan nie jest wilkiem, Madelyne. Jest mężczyzną. I sądzę, że nie mówisz
prawdy.
— Zawsze mówię prawdę — odparowała Madelyne, oburzona, że Adela może
sugerować coś takiego.
— Cóż, wobec tego okłamujesz sama siebie i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy
— powiedziała Adela. — Może próbujesz chronić swe serce przed ewentualną utratą
Duncana, ale uważam, że tak czy owak zaczynasz go kochać. W przeciwnym razie
moje pytanie by cię tak nie zdenerwowało.
— W najmniejszym stopniu nie jestem zdenerwowana — rzuciła krótko Madelyne.
Natychmiast pożałowała gniewnego wybuchu. — Och, Adelo, życie nie jest takie
proste, jak powinno być. Cóż, właściwie żal mi Duncana. Musiał zrezygnować z
zaplanowanej przyszłości po to tylko, by zaspokoić pragnienie zemsty, a teraz ma na
karku nie chcianą żonę. Pewnie już żałuje swego pochopnego czynu, jest jednak
zbyt uparty, by się do tego przyznać.
— Jeszcze nigdy w życiu Duncan nie zachował się pochopnie — stwierdziła Adela.
— Zawsze kiedyś jest pierwszy raz. — Madelyne wruszyła ramionami.
— Maude widziała, jak Duncan całował cię na dziedzińcu — szepnęła Adela.
— I natychmiast ci o tym powiedziała, co?
— Oczywiście — odparła Adela ze śmiechem. — Maude i Gerty współzawodniczą ze
sobą. Każda chce być pierwsza w przekazaniu najświeższej plotki.
— Adelo. to było strasznie dziwne. Duncan pocałował mnie na oczach wszystkich. —
Madelyne westchnęła. — Boję się, że coś z nim jest nie w porządku.
Doszły do wejścia do sali. Adela zatrzymała się.
— Boże, tak się boję, Madelyne.
— Ja także, Adelo — przyznała Madelyne.
— Ty? Cóż, wcale nie wyglądasz na przestraszoną — powiedziała Adela, tak
zdziwiona wyznaniem przyjaciółki, że sama zaczęła się mniej bać. — Dlaczego się
boisz?
— Ponieważ baron Gerald z pewnością mnie nienawidzi. Jestem siostrą Louddona.
Wieczerza będzie dla mnie ciężką próbą.
— Duncan nie pozwoli Geraldowi cię obrazić. Teraz jesteś żoną mojego brata.
Madelyne skinęła głową, ale wcale nie była przekonana. Kiedy Adela ujęła jej rękę i
ścisnęła, Madetyne uśmiechnęła się do przyjaciółki.
Przed wejściem ponownie się zatrzymały. Adela tak mocno ścisnęła Madelyne za
rękę, że aż ją to zabolało.
Powód tego był oczywisty. Duncan i Gerald stali przed kominkiem. Obaj wpatrywali
się w Madelyne i Adelę.
Dziwne, pomyślała Madelyne, ale obaj wyglądają na nieco oszołomionych. I żaden z
nich nie sprawiał wrażenia zagniewanego.
Madelyne uśmiechnęła się do barona Geralda i natychmiast spojrzała na męża.
Duncan bardzo uporczywie się w nią wpatrywał. Jego wzrok sprawił, że się
zarumieniła. Rozpoznała to spojrzenie — zawsze patrzył na nią w ten sposób, gdy ją
całował.
Sytuacja stała się niezręczna — stali i wszyscy czworo bez słowa wpatrywali się w
siebie nawzajem. Madelyne pierwsza przypomniała sobie o dobrych manierach.
Dygnęła lekko, szturchnęła Adelę, by uczyniła to samo, po czym wolno weszła do
sali.
Miała spokojny wyraz twarzy. Sprawiała wrażenie niezmiernie opanowanej. Szła
wyniosłym, dystyngowanym krokiem damy i Duncan natychmiast zorientował się, że
coś jest nie w porządku. Spotkał się z żoną pośrodku sali. Stanął tuż obok niej.
— Czego się obawiasz? — zapytał, pochylając się tak, że nieomal dotykał twarzy
Madelyne. Mówił tak cicho, że musiała stanąć na palcach, by usłyszeć jego słowa.
Zdziwiła się, że wie, iż jest przestraszona.
— Duncanie, czy baron Geraid wie, że jestem siostrą Louddona? — zapytała z
trwogą.
Duncan wszystko zrozumiał. Skinął głową, udzielając jej w ten sposób odpowiedzi,
po czym objął ją ramieniem. Kiedy stała przytulona do jego boku, przedstawił ją
baronowi.
Geraid nie wyglądał na obrażonego. Uśmiechnął się ciepło I skłonił, gdy byli sobie
przedstawiani.
Był mężczyzną o przyjemnej powierzchowności, ale Madelyne nie wydawał się
przystojny, gdy stał tak blisko Duncana. Cóż, jej mąż był znacznie przystojniejszy.
Prawdę powiedziawszy, usuwał w cień każdego mężczyznę. Madelyne uniosła wzrok
na Duncana. Miała zamiar poprosić go szeptem, by pomógł Adeli, ale jego bliskość
zakłóciła jej tok myśli i potraf ila się w niego jedynie wpatrywać. Jego oczy były
zadziwiającej szarej barwy, z takimi pięknymi srebrnymi punkcikami.
— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — zapytał Duncan.
— Jak na ciebie patrzę? — odpowiedziała pytaniem Madelyne.
Sprawiała wrażenie, jakby brakowało jej tchu, I tak się rumieniła, że Duncan odgadł
jej myśli. Nagle zapragnął zanieść ją na górę. Tak, chciał kochać się z nią do świtu.
Teraz z twarzy jego żony zniknął wyraz spokoju. Duncan uśmiechnął się z
zadowoleniem.
Edmond wszedł do sali w chwili, gdy Duncan miał zamiar pocałować żonę. Adela
wbiła wzrok w podłogę, a Madelyne sprawiała wrażenie zahipnotyzowanej przez
męża.
— Dobry wieczór. — Edmond przerwał kłopotliwą ciszę. Wszyscy poruszyli się
równocześnie. Madelyne podskoczyła. Jej mąż zrobił krok do tyłu, po czym
pospiesznie pochwycił Madelyne, ratując ją przed upadkiem. Adela odwróciła się, z
wysiłkiem uśmiechając się do Edmonda. Baron Gerald na powitanie skinął mu głową.
— Piękny wieczór, nieprawdaż, Duncanie? Geraldzie, tyle czasu minęło od naszego
ostatniego spotkania. że zdążyłeś stać się brzydkim staruszkiem — wesoło stwierdził
Edmond.
Duncan otrząsnął się z rozmarzenia. Nadal pragnął wziąć żonę na ręce i wyjść z sali,
postanowił jednak przemęczyć się przy posiłku.
— Czas na wieczerzę — obwieścił. Ujął Madelyne za ramię i poprowadził do stołu.
Nie mogła zrozumieć jego pośpiechu. Sądziła, że przedtem chwilę porozmawiają.
Jednak jakiś błysk w oczach męża sprawił, że nie zaoponowała.
Duncan zasiadł u szczytu stołu, sadzając Madelyne po lewicy. Okazał zdziwienienie,
kiedy pojawił się Ansel i zaczął mu usługiwać. Chociaż należało do zwyczaju, by
giermkowie służyli panu na wszelkie sposoby, Duncan uczył chłopca jedynie sztuki
walki.
Oczywiście, następna zmiana zaprowadzona przez Madelyne bez jego pozwolenia.
Zasępił się nad tym, skinął Anselowi głową, po czym rzucił żonie wściekłe spojrzenie.
Miała czelność uśmiechnąć się do mego.
— Czy wiesz, Duncanie, że to pierwszy posiłek, jaki razem spożywamy? —
szepnęła, próbując odwrócić jego uwagę od giermka.
Duncan me miał ochoty odpowiadać. Właściwie prawie się nie odzywał w czasie
wieczerzy. Gilard się spóźnił. Widząc to, Duncan zamarszył brwi. Madelyne była mu
jednak wdzięczna, że nie zganił brata w obecności gościa.
Ojciec Laurance wcale nie pojawił się przy stole. Madelyne była jedyną osobą, której
nie zdziwiła jego nieobecność. Nie wierzyła także, by zachorował, chociaż taką
historyjkę przekazał Edmond. Madelyne uważała, że prawdziwym powodem jego
nieobecności było to, że bał się Duncana. Nie mogła go za to winić. Był bardzo
młody, zbyt młody, by doradzać Duncanowi w sprawach Boga i Kościoła.
W czasie wieczerzy Edmond i Gilard podtrzymywali nieustanną paplaninę, na zmianę
przepytując Geralda, jak mu minął rok, gdyż od tak dawna się nie widzieli.
Madelyne przysłuchiwała się ich rozmowie, zafascynowana swobodą, z jaką sobie
dogadywali. Urągali sobie, wyśmiewając swój wygląd i umiejętności, ale Madelyne
wkrótce zdała sobie sprawę, że w taki właśnie sposób okazują sobie przywiązanie.
Było to dla niej ciekawe spostrzeżenie.
Baron Gerald był widocznie starym przyjacielem braci Wextonów. Śmiał się w miły
sposób. Kiedy Edmond nazwał go słabeuszem i przytoczył opowieść o tym, jak to
Gerald zapodział gdzieś miecz w czasie ważnej bitwy, Gerald wybuchnął śmiechem,
po czym opowiedział im historię o tym, jaką ofermą jest Edmond.
Adela siedziała naprzeciwko Madelyne. Spuściła wzrok i rzadko śmiała się z
zabawnych uwag, które padały przy stole.
Gerald odezwał się bezpośrednio do Adeli dopiero pod koniec posiłku. Edmond
siedział między nimi. Madelyne była przekonana, że Gerald nabawi się trwałego
skurczu szyi od przekrzywiania głowy, tak często spoglądał na Adelę ponad
ramieniem Edmonda.
Edmond ulitował się w końcu nad niedoszłym zalotnikiem siostry. Wstał i od
niechcenia obszedł stół, udając, że idzie po dzban piwa. Nikt nie dał się nabrać na
ten podstęp, a najmniej Adela. Tuż przed Edmondem przez cały czas stał pełny
dzban.
— Jak się miewasz, Adelo? — zapytał uprzejmie Geraid.
— Żałowałem, że nie spotkałem się z tobą, kiedy...
Geraid zaczerwienił się, chociaż nie tak mocno jak Adela, gdy baron nieostrożnie
napomknął o tym niefortunnym wydarzeniu.
Zapanowała niezręczna cisza. Wówczas Duncan westchnął i powiedział:
— Geraldzie, Adeli jest bardzo przykro, że nie spotkała się z tobą w Londynie. Adelo,
baron pyta, jak się czujesz.
Kiedy Duncan zwracał się do siostry, jego głos brzmiał tak łagodnie. Boże, jakże
łatwo było go wtedy kochać. Zbyt łatwo. Czy była zakochana w mężu i po prostu zbyt
uparta, by się do tego przyznać?
Madelyne natychmiast zaczęła się martwić. Westchnęła głośno i zaraz tego
pożałowała, Duncan odwrócił się i spojrzał na nią. Zaskoczona, zapomniała o
zmartwieniu, kiedy mrugnął do niej żartobliwie.
— Czuję się zupełnie dobrze, Geraldzie — odparła Adela.
— Wyglądasz bardzo ładnie.
I— Dziękuję.
Madelyne patrzyła, jak jej mąż zwraca oczy ku niebu; wiedziała, że uważa całą tę
wymianę zdań za śmieszną.
— Madelyne, nigdy nie jadłem tak znakomitego posiłku
— pochwalił ją Geraid, odwracając jej uwagę od męża. Dziękuję, Geraldzie.
— Za dużo wszystkiego zjadłem — powiedział baron, po czym ponownie zwrócił się
do Adeli. — Czy zechciałabyś przejść się ze mną po dziedzińcu, Adelo? — Zerknął
na Duncana i pospiesznie dodał: — Oczywiście za pozwoleniem twego brata.
Zanim Adela zdążyła odmówić, Duncan udzielił im przyzwolenia. Adela natychmiast
spojrzała na Madelyne, szukając u niej pomocy.
Madelyne nie wiedziała, co zrobić, była jednak zdecydowana znaleźć jakiś sposób,
by Duncan zmienił zdanie. Kopnęła go w nogę. Kiedy Duncan nawet na nią nie
spojrzał, ponownie go kopnęła, tym razem znacznie mocniej.
Jej cierpliwość się wyczerpała. Duncan nadal na nią nie popatrzył, kopnęła go więc
znowu, ale dało to tylko taki efekt, że spadł jej z nogi but.
Chociaż Duncan nadal udawał, że nic się nie dzieje, sięgnął pod stół, schwycił ją za
stopę i położył ją sobie na kolanach.
Madelyne była speszona nieelegancką pozycją, w jakiej jej przyszło siedzieć, i
dziękowała Bogu, że nikt nie zauważył, jak obiema dłońmi schwyciła brzeg stołu,
kiedy Duncan zaczął głaskać podbicie jej stopy. Próbując się wyrwać, straciła
równowagę. Omal nie spadła ze stołka.
Gilard siedział obok niej. Kiedy wpadła na niego, rzucił jej zdziwione spojrzenie, po
czym złapał ją za ramię I pomógł jej się wyprostować.
Wiedziała, że się rumieni. Adela wpatrywała się w nią, przypominając o spacerze,
którego się obawiała. Madelyne zobaczyła, że najwyższa pora przejąć kontrolę nad
sytuacją. Duncan może trzymać jej stopę, żeby nie mogła go kopnąć, ale nie da rady
pochwycić jej myśli.
— To wspaniały pomysł, by przespacerować się po posiłku — rzekła.
Kiedy wypowiadała tę uwagę, spojrzała na męża. Duncan zmarszczył brwi. Madelyne
uśmiechnęła się, czując smak zwycięstwa.
— Duncan i ja z rozkoszą się do was przyłączymy, prawda mężu? — zapytała.
Wokół Duncana trzeba chodzić na palcach, nawet kiedy te palce spoczywają na jego
kolanach. W obecności gościa nie ośmieli się jej odmówić. Madelyne zwróciła się do
Adeli i obie się uśmiechnęły. Adela wyraźnie odczuła ulgę.
— Nie, nie przyłączymy się — łagodnym głosem obwieścił Duncan.
Słysząc to zarówno Madelyne, jak i Adela zmarszczyły brwi.
— Dlaczego nie? — upierała się Madelyne.
Próbowała uśmiechnąć się do Duncana, wiedząc, że Gerald obserwuje tę wymianę
zdań.
Duncan uśmiechnął się do niej. Jego oczy mówiły jednak co innego. Wydawało się,
że żałuje, iż nie może jej wyrzucić przez okno. Zauważyła, że Duncan nie lubi, by
ktokolwiek kwestionował jego decyzje. Madelyne uważała tę jego cechę za irytującą.
Tak, irytującą dla Duncana, pomyślała z odro- brną współczucia, bardzo dobrze
wiedząc, że nadal będzie kwestionować jego rozkazy, kiedy jej na to przyjdzie
ochota. Nie potrafiła się powstrzymać.
— Ponieważ chciałbym po wieczerzy porozmawiać z tobą na osobności.
— O czym? — zapytała Madelyne z niezadowoloną miną.
— O mężczyznach i ich koniach — odparł Duncan.
Edmond parsknął, Gilard jawnie się roześmiał. Madelyne spojrzała marszcząc brwi,
zanim ponownie odwróciła się do Duncana. Nie wierzyła w tę bzdurę ani trochę
bardziej niż jego bracia. Mężczyźni i konie, rzeczywiście. Prawdziwe przesłanie było
wystarczająco jasne. Pewnie udusi ją za to, że mu się sprzeciwia. Madelyne miała
ochotę dać mu jakąś ciętą odpowiedź, nie potrafiła jednak żadnej znaleźć, więc
postanowiła go już bardziej nie rozjuszać.
Madelyne próbowała zignorować męża i odwróciła się do niego plecami. Było to
niegrzeczne zachowanie. a także błąd, ponieważ całkowicie zapomniała o swej
stopie spoczywającej na jego kolanach. Gilard ponownie musiał ją podtrzymać.
Duncan wiedział, że Madelyne usiłuje go zlekceważyć. Uśmiechnął się tylko. Kiedy
spojrzał na Geralda, zdał sobie sprawę, że przyjaciel także połapał się w grze
Madelyne. Baron z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
— Za pozwoleniem, Duncanie. Adelo, mam dla ciebie podarek.
— Naprawdę? — Adelę zaskoczyło to, że Gerald o niej myśli. — Och, nie mogłabym
niczego od ciebie przyjąć, Geraidzie, choć to miłe z twojej strony, że zadałeś sobie
trud, bymi coś przywieźć.
— Co jej przywiozłeś? zapytał Gilard.
Nie bylo to uprzejme pytanie, jednakże baron Gerald nie sprawiał wrażenia
obrażonego. Uśmiechnął się szeroko i potrząsnął głową.
— No, co? — Gilard domagał się odpowiedzi.
— Instrument muzyczny — odparł Geraid. — Psalteńon.
- Catherine miała taki - powiedział Gilard. Zwrócił się do Madelyne: — Jednakże
nasza najstarsza siostra nie mogła sobie z nim poradzić. Dzięki Bogu, że wzięła go
ze sobą, kiedy wyszła za mąż - dodał z uśmiechem. - Znała tylko jedną pieśń, w
końcu aż zgrzytaliśmy zębami. — Zwrócił się do Geralda i powiedział: - To miły gest,
Geraldzie, ale tutaj będzie się na tym tylko osadzał kurz. Adela nie umie na nim
grać, a niech nas wszystkich Bóg ma w opiece, jeśli Catherine wróci, by ją uczyć.
— Madelyne umie grać — wtrąciła Adela. Przypomniała sobie, jak Madelyne
opowiadała jej, że co wieczór grywała na tym instrumencie dla wuja. Była zakłoptana
że jej brat tak lekceważy podarek Geralda. — I nauczy mnie, prawda, Madelyne?
— Oczywiście — odparła Madelyne. — To niezwykle miłe z twojej strony, baronie, że
przywiozłeś taki prezent.
— Tak — poparta ją Adela. — Dziękuję.
Duncan skinął głową, a Geraid uśmiechnął się. Madelyne westchnęła.
— Zaraz ci go przyniosę — oznajmił Geraid. Wstał i ruszył ku wyjściu, po czym
krzyknął przez ramię: — Adelo, może uda nam się nakłonić Madelyne, by zaśpiewała
nam jedną czy dwie pieśni, zanim pójdziemy na spacer, jeśli rozmowa Duncana o
mężczyznach i koniach może chwilę poczekać?
Zanim wyszedł, dobiegł go śmiech przyjaciela.
Gilard również wstał.
— Dokąd idziesz? — zapytał Edmond.
— Przynieść Madelyne inne krzesło. Z tym jest chyba coś nie tak — dodał. — Cały
czas z niego spada.
Madelyne powoli odwróciła się do Duncana i spojrzała na niego z wściekłością. Jeśli
powie choć słowo, wypchnie go przez okno.
Adela uważała, że to wspaniały pomysł, by Madelyne zagrała na psałterionie. Całym
sercem popierała każdy plan, który oddalał perspektywę spaceru z Geraldem.
Poprosiła Madelyne, by dla nich zagrała.
— Och, Adelo, nie sądzę, by dziś wieczór była stosowna ku temu pora...
— Czy tak ci spieszno, by znaleźć się z mężem sam na sam? — zapytał ją Duncan
cichym szeptem.
Madelyne ponownie odwróciła się do męża i została obdarzona jednym z tych jego
uśmiechów, które sprawiały, że serce jej zamierało. W jego policzku pojawił się
dołek. Po chwili Duncan do niej mrugnął. Duncan rozrywał kawałek chleba, a ona
gapiła się na to. Nagle zaświtało jej w głowie, że już nie przytrzymuje jej stopy. Od jak
dawna obje jego ręce są na widoku? Natychmiast zdjęła mu stopę z kolan.
— A jeśli będę skrzeczeć jak żaba i okryję cię wstydem, Duncanie? — zapytała.
— Nigdy nie możesz okryć mnie wstydem — odparł. To miło, że tak uważa.
Madelyne nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czy się ze mą droczy, czy mówi prawdę?
— Jesteś moją żoną, Madelyne. Nic, co zrobisz, nie może mnie okryć wstydem.
— Dlaczego? — zapytała, nachylając się do męża tak, by nikt nie mógł posłyszeć ich
rozmowy.
— Poniewaz cię wybrałem — odparł Duncan. On także nachylił się ku swej ślicznej
żonie. — To oczywisty fakt, nawet dla...
— Jeżeli nazwiesz mnie niedorozwiniętą umysłowo, wezmę podarek Adeli i walnę cię
nim w głowę.
Madelyne z pewnością była bardziej przerażona swą groźbą niż Duncan. Ujął jej dłoń
i przytrzymał.
— Przestań mnie dotykać — szepnęła.
Zerknęła na pozostałych Wextonów. Gilard opowiadał jakąś zabawną historię i
zarówno Adela, jak i Edmond, przysłuchiwali się.
- Nie.
Ponownie spojrzała na Duncana, kiedy usłyszała jego odmowę.
— Nie lubię tego, Duncanie.
— Ależ tak, lubisz, Madelyne. Kiedy jesteś w moich ramionach, lubisz wszystko, co
robię. Jęczysz i błagasz mnie, żebym...
Zakryła mu usta dłonią i oblała się rumieńcem czerwonym jak ogień na kominku.
Duncan roześmiał się, a jego gromki śmiech napełnił salę ciepłem. Zarówno
Edmond, jak Gilard chcieli znać przyczynę tej wesołości. Madelyne bała się, że
Duncan może im to powiedzieć. Ze strachu aż wstrzymała oddech.
Zaczęła ponownie oddychać, kiedy Duncan po prostu wzruszył ramionami i zmienił
temat. Madelyne przypadkowo zauważyła, że Adela wygładziła rękawy sukni i
poprawiła uczesanie.
I wówczas przejrzała na oczy. Boże, naprawdę była tępa. Adela chciała ładnie
wyglądać dla Geralda. Przynajmniej takie Madelyne odniosła wrażenie.
Teraz, gdy o tym pomyślała, zdała sobie sprawę, że Adela nadal pociąga Geralda.
Widać to było po tym, jak na nią patrzył.
Serce jej zmięklo, gdy dotarło do niej, że Gerald nadal pragnie Adeli. Poczuła do
barona wielką sympatię.
I natychmiast zaczęła się martwić. Adela postanowiła pozostać z rodziną, a Duncan
dał jej słowo, że się temu nie sprzeciwi. Stanowiło to komplikację.
— Dlaczego tak marszczysz czoło, Madelyne? — zapytał Gilard.
— Myślałam właśnie o tym, jak skomplikowane staje się życie, w miarę jak się
starzejemy — odparła.
— Nie możemy na zawsze pozostać dziećmi — wtrącił Edmond i jak zawsze
wzruszył ramionami, co doprowadziło Madelyne do śmiechu. Pomyślała, że Edmond
jest równie stały w swych nawykach, jak jej wuj.
— Mogę się założyć, że zmarszczyłeś brwi na myśl o swym dzieciństwie —
zażartowała z niego.
Edmonda zaskoczyła ta uwaga. Chciał już zmarszczyć czoło, ale się powstrzymał.
Madelyne roześiniała się.
— Niewiele mam wspomnień z dzieciństwa — powiedział.
— Pamiętam wszakże aż za dobrze (Gilarda jako chłopca. Nasz brat stale płatał
figle.
- Czy ty płatałaś figle, kiedy byłaś małą dziewczynką? — zapytał Gilard, mając
nadzieję odwrócić uwagę Madelyne od swoich kłopotliwych wyczynów. Madelyne nie
musi wiedzieć o jego łobuzerskich skłonnościach, bo może potem mieć o mm złe
zdanie.
Madelyne potrząsnęła głową.
— Och nie, Gilardzie, nigdy nie psociłain. Byłam bardzo spokojna. Nigdy nie zrobiłam
niczego niewłaściwego.
Duncan roześmiał się równie głośno, jak jego bracia. Madelyne nie przyłączyła się do
nich, dopóki nie zdała sobie sprawy, że mówiła o sobie, jakby była świętą.
- Cóż, miałam pewne wady - wyjąkała.
— Ty? Nigdy — wtrącił Edmond z uśmiechem.
Madelyne zarumieniła się. Nie była pewna, jak ma przyjąć uwagę Edmonda. Nadal
nie całkiem ufała temu Wextonowi, chociaż przyzwyczaiła się do jego uśmiechów.
Odwróciła się i spojrzała na Duncana.
— Nie wprawiaj Madelyne w zakłopotanie — skarcił brata.
— Przyznaj się do jakiejś wady, Madelyne — poprosiła Adela., uśmiechając się
zachęcająco.
— Wiem, że trudno wam będzie w to uwierzyć, ale byłam niezwykle niezdarnym
dzieckiem, właściwie fajtłapą.
Uwierzenie w to nikomu nie sprawiło trudności. Duncan kiwnął głową do Gilarda,
który wyglądał. jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem z powodu tego wyznania
Madelyne. Edmond zaczął krztusić się piwem, które przełykał, gdy Madelyne
nieśmiało przyznała się do swej niedoskonałości. Adela chichotała, poklepując brata
po plecach.
Baron Geraid wrócił z psaherionem i położył go na stole przed Adelą, dokładnie w
chwili, gdy Edmond opanował atak kaszlu. Trójkątny instrument wykonany był z
jasnego, polerowanego drewna. Liczył tuzin strun i Madelyne z zazdrością
przyglądała się Adeli, gdy ta przejechała po nich kciukiem.
— Ojciec Laurance będzie musiał pobłogosławić ten instrument - powiedziała Adela.
— Tak, jutro na mszy — przytaknął Gilard. — Duncanie, poleciłem księdzu, by
każdego ranka odprawiał mszę w sali, dopóki kaplica nie zostanie odbudowana.
Duncan skinął głową. Wstał, dając niemy znak, że wieczerza dobiegła końca.
Madelyne zaczekała, aż wszyscy ruszyli w stronę krzeseł ustawionych przed
kominkiem. Gdy odwrócili się do niej plecami, uklękła i poszukała pod stołem
zgubionego buta.
Duncan objął ją w talii, przycisnął do siebie, po czym pomachał przed nosem
zgubionym butem. Madelyne odwróciła się i próbowała złapać pantofel.
— Dlaczego krzywisz się na mnie? — zapytał. Posadził ją na skraju stołu, ujął jej
stopę i wsunął w but.
— Mogłam to sama zrobić — szepnęła Madelyne. — A marszczę czoło, ponieważ
droczysz się ze mną, Duncanie. Nie podoba im się to.
— Dlaczego? — Duncan ponownie postawił Madelyne na ziemi. Nie puścił jej jednak,
co wprawiło Madelyne w spore zakłopotanie.
— Dlaczego? — zapytała, żałując, że nie pamięta, co chciała powiedzieć. To
wszystko jego wina, oczywiście bo wpatrywał się w nią, jakby miał ochotę ją
pocałować więc nie mogła myśleć o niczym innym.
— Dlaczego nie lubisz, kiedy się z tobą droczę? — zapytał Duncan, nachylając się
ku niej.
— Bo trudno przewidzieć, co zrobisz — odparła. — Jesteś niczym źdźbło trawy zimą,
Duncanie. Zimny i suchy, i... sztywny. — Próbowała się cofnąć o krok, lecz Duncan
przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, aż oparła się o jego pierś. — A teraz
zachowujesz się jak letnia trawa, pochylając się to w tę, to w tamtą stronę.
Była taka zmieszana, że nie ośmielił się roześmiać.
- Nigdy nie porównano mnie do źdźbła trawy - powiedział. — A teraz, jeśli można,
powiedz mi prawdę, a nie następną przypowieść.
— Jeśli można? — Wyglądała na przerażoną jego sugestią.
— Duncanie, nie lubię, kiedy się ze mną droczysz, bo myślę wówczas, że jesteś dla
mnie miły. Chcę, byś był zły, bo to twoja normalna reakcja — mruknęła. — A jeśli
będę musiała dłużej tak zadzierać głowę, to skręcę sobie kark.
Ta kobieta mówiła bez sensu. Powiedział sobie, że nie powinno go to dziwić.
Trudniej zrozumieć żonę, niż kiedyś sądził.
— Nie chcesz, żebym był dla ciebie miły? — zapytał z niedowierzaniem.
— Nie chcę.
— Dlaczego, do diabła? — Duncan mówił coraz głośmej. Całkiem zapomniał o
rodzinie i gościu. Myślał tylko o tym, by tę pełną sprzeczności kobietę wziąć w
ramiona i kochać się z nią.
Madelyne nie chciała odpowiedzieć. Nie umiała być szczera.
— Będziemy tu stać całą noc, aż mi odpowiesz - zapowiedział Duncan.
— Będziesz się śmiał.
— Madelyne, jeśli nie śmiałem się z twego stwierdzenia, że jestem niczym źdźbło
trawy, wątpię, bym miał się śmiać z innych uwag.
— Och, dobrze — powiedziała. — Kiedy jesteś dla mnie miły, pragnę cię kochać.
Masz, jesteś zadowolony?
Był bardzo zadowolony. A gdyby Madelyne go obserwowała, wiedziałaby, jaką
przyjemność sprawiły mu jej słowa.
Dobry Boże, prawie na niego krzyczała. Madelyne miała ochotę się rozpłakać.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, wbiła wzrok w pierś Duncana i szepnęła:
— Wówczas miałabym złamane serce, prawda?
- Ja bym je ochronił - odparł Duncan.
Madelyne obrzuciła go zniecierpliwionym spojrzeniem. Duncan nie potrafił się
powstrzymać. Całe jego opanowanie gdzieś zniknęło. Pochylił się i złożył na jej
ustach namiętny pocałunek.
— Na miłość boską, Duncanie, wszyscy czekamy, by Madelyne zagrała na
psalterionie! — krzyknął Edmond.
Duncan z westchmeniem odsunął się od żony.
— Zapomniałem że nie jesteśmy sami — powiedział z uśmiechem.
— Ja także — odparła szeptem Madelyne. Zarumieniła się i z trudem łapała oddech.
Duncan ujął ją za ramię i podprowadził do jedynego wolnego krzesła.
- To ty masz tu usiąść - powiedziała Madelyne. - Ma najwyższe oparcie.
Kiedy stało się oczywiste, że Madelyne nie zacznie grać, dopóki Duncan nie usiądzie
tam, gdzie powinien, zastosował się do jej polecenia. Nawet się przy tym uśmiechał.
Edmond podsunął Madelyne inne krzesło.
— Będzie ci tutaj wygodniej — powiedział gdy sięgnęła po taboret.
Podziękowała mu i usiadła. Gerald podał jej psalterion. Ręce jej drżały, kiedy kładła
instrument na kolanach. Była potwornie zdenerwowana. Nie lubiła być w centrum
zainteresowania. Wolała nie rzucać się w oczy.
Gerald stał za krzesłem Acieli, opierając się niedbale o oparcie. Gilard i Edmond stali
po przeciwnych rogach kominka. I wszyscy wpatrywali się w Madelyne.
— Minęło tyle czasu — powiedziała. Spojrzała na instrument. — Śpiewałam tylko dla
wuja i jego przyjaciół. Nie mam prawdziwego wykształcenia.
— Jestem pewna, że wuj i jego przyjaciele uważali, iż jesteś cudowna — odezwała
się Adela. — Zauważyła, jak Madelyne drżą ręce, i próbowała dodać jej odwagi.
— Och rzeczywiście uważali, że jestem wspaniała — przyznała Madelyne. — Ale
cóż, wszyscy byli całkiem głusi.
Duncan natychmiast pochylił się do przodu, tak by wszyscy dobrze go widzieli. Widać
było, że nikomu nie pozwoli się śmiać.
Baron Gerald zakaszlał. Gilard odwrócił się i wbił wzrok w ogień. Madelyne
pomyślała, że pewnie zmęczyło go czekanie.
— Mogę wam zaśpiewać jakąś łacińską pieśń, które śpiewa się w okresie
Wielkanocy — zaproponowała.
— Czy znasz jakieś pieśni o źdźbłach trawy?
Madelyne wyglądała na zaskoczoną. Duncan uśmiechnął się szeroko.
— W zimie można źdźbło złamać wpół, gdy się na nie stąpnie — powiedziała. — A w
lecie źdźbło może zostać zduszone, jeśli wystarczająco długo będziesz trzymał je
pod butem — dodała.
— O czym wy mówicie? — zapytał Gilard, zdziwiony.
— O smutnej pieśni — odparł Duncan.
— O przewidywaniu — powiedziała Madelyne.
— Wolałbym, żebyś zaśpiewała o Polifemie — wtrącił Edmond.
— Kim lub czym jest Polifem? — zapytał baron Gerald.
— Jednookim olbrzymem — odparł Edmond uśmiechając się łobuzersko do
Madelyne.
— Był przywódcą cyklopów — powiedziała Madelyne.
— Czy znasz opowieść o Odyseuszu? — zapytała Edmonda.
— Co nieco — odparł Edmond. Nie dodał, że wszystko, co wiedział, powiedziała mu
sama, kiedy majaczyła w gorączce.
— Geraldzie, Madelyne opowiada najwspanialsze historie
- powiedziała Adela. W swym entuzjazmie odwróciła się i dotknęła jego ręki.
— Nigdy nie słyszałem o tym Odyseuszu — oznajmił Gerald. — Jak sądzicie,
dlaczego?
Madelyne uśmiechnęła się. Gerald wydawał się poirytowany, że nic o tym nie wie.
— To nie żaden wstyd — odparła Madelyne. — Czy słyszałeś przypadkiem o
Gerbercie z Aurillac?
— O tym mnichu? — zapytał Geraid.
Madelyne przytaknęła. Spojrzała na Adelę, by jej to wyjaśnić, pewna, że siostra
Duncana nic nie słyszała o tym człowieku.
— Gerbert żyt dawno temu, Adelo. Jak mniemam, prawie sto lat temu. Opuścił swój
klasztor i pojechał studiować w Hiszpanii. Kiedy wrócił do Francji, prowadził szkołę
przykatedralną w Reims, i w tym właśnie czasie przekazał swoim uczniom niektóre
ze starożytnych opowieści, jakie przetłumaczył. To człowiek o imieniu Homer
opowiadał historie o tym walecznym wojowniku, Odyseuszu, a Gerbert przetłumaczył
je z greki na łacinę.
— Jak sądzisz, czy Homer i Gerbert byli przyjaciółmi? — zapytała Adela.
— Nie — odparta Madelyne. — Homer żył w czasach starożytnych, w kraju
nazywanym Grecją. Zmarł setki lat przed tym, nim narodził się Gerbert. Opowieści
Homera przechowywano w klasztorach. Niektóre z nich na pewno nie spodobałyby
się naszemu Kościołowi, ale gdy je przytaczam, nie zamierzam nikogo obrazić.
Prawdę mówiąc, zbyt są fantastyczne, by w nie uwierzyć.
Wszyscy sprawiali wrażenie zainteresowanych. Madelyne zwróciła się do Duncana.
Zobaczyła, jak skinął głową, po czym zaczęła grać na psalterionie.
Na początku popełniła kilka nieprzyjemnych dla ucha błędów, lecz po chwili całą jej
uwagę pochłonęła ballada o Odyseuszu spotykającym cyklopów. Madelyne
wpatrywała się w psalterion i próbowała wyobrazić sobie, że siedzi obok wuja
Bertona I śpiewa dla niego. Gdy tylko w to uwierzyła, ręce przestały jej drżeć. Jej głos
nabierał siły i czystości, w miarę jak rozwijała się opowieść o dzielnym wojowniku.
Wszystkich pochłonął poemat.
Duncan pomyślał, że Madelyne ma czarowny głos. Pasował do tej łagodnej kobiety
— jego żony.
Madelyne rzuciła na nich magiczny urok. Duncan, mężczyzna. który nie zwykł
przesiadywać bezczynie, teraz rozparł się w krześle i uśmiechąl się z zadowoleniem.
Zaczęła opowieść o tym, jak Odyseusz i jego ludzie zostali pojmani przez Polifema,
gdyż Edmond wyraźnie zażyczył sobie tej historii. Polifem postanowił pożreć
wszystkich żołnierzy. Jednooki olbrzym więził ich w swej jaskini, zagrodziwszy
wejście wielkim głazem. Ponieważ Polifem co noc zaganiał do pieczary także swoje
owce, każdego ranka musiał odsuwać głaz, by wypuścić stado na pastwisko.
Odyseusz oślepił olbrzyma, po czym pokazał swym ludziom, jak mają się wczołgać
pod owce i przywiązać do ich brzuchów. Polifem pozwalał przejść swym owcom, lecz
wymachiwał ramionami wysoko w powietrzu, próbując złapać wojowników. Sprytny
plan Odyseusza powiódł się i wszyscy zostali uratowani.
Kiedy Madelyne skończyła swą opowieść, słuchacze poprosili o następną. Wszyscy
po kolei komentowali ulubiony fragment, z ferworem przerywając sobie nawzajem.
— Odyseusz miał doskonały pomysł, kiedy powiedział Polifemowi, że nazywa się
Nikt — stwierdził Gilard.
— Tak — zgodził się Gerald. — A kiedy pozostałe cyklopy usłyszały wrzask
Polifema, gdy go Odyseusz oślepił, zawołały w stronę jego pieczary, by podał im imię
swego prześladowcy.
Edmond śmiał się wraz z pozostałymi.
— A kiedy krzyknął, że dręczy go Nikt, przyjaciele zostawili go w spokoju.
Madelyne uśmiechnęła się, zachwycona entuzjastyczną reakcją, jaką wywołała jej
opowieść. Odwróciła się do Duncana. Jej mąż wpatrywał się w ogień. Wydawał się
bardzo zadowolony.
Miał piękny profil. Kiedy tak się w niego wpatrywała, poczuła w całym ciele miłe
ciepło. I wówczas zdała sobie sprawę z tego, kogo przypomina jej Duncan.
Odyseusza. Tak, Duncan był jak ten waleczny wojownik, o którym marzyła jako mała
dziewczynka. Odyseusz stał się jej wyimaginowanym spowiednikiem, powiernikiem,
przyjacielem. Jemu szeptem zwierzała się ze wszystkich obaw kiedy była
przestraszona i samotna. Lubiła sobie wyobrażać, że pewnego dnia Odyseusz
pojawi się w cudowny sposób i zabierze ją ze sobą. Będzie o nią walczył, obroni ją
przed Louddonem. I będzie ją kochał. Kiedy Madelyne stała się kobietą, odrzuciła
dziecinne marzenia, i aż do tej pory faktycznie zapomniała o swym sennym
marzeniu.
Jednak w tej wyjątkowej chwili, kiedy wpatrywała się w męża, zdała sobie sprawę, że
jej marzenie się spełniło. Duncan był jej Odyseuszem. Był jej kochankiem, wybawcą,
obrońcą przed bratem.
Dobry Boże, była w tym mężczyźnie zakochana.
Rozdział 17
Madelyne, co się z tobą dzieje? Jesteś chora?
Adela skoczyła na równe nogi i podbiegła do przyjaciółki. Madelyne wyglądała, jakby
zaraz miała zemdleć. Cała krew odpłynęła jej z twarzy i gdyby Adela na czas nie
wyciągnęła ręki, piękny instrument upadłby na podłogę.
Madelyne potrząsnęła głową. Próbowała wstać, lecz bała się, że nogi mogą odmówić
jej posłuszeństwa. Prawdę powiedziawszy nadal drżała pod wpływem tego, co sobie
nagle uświadomiła. Była zakochana w Duncanie.
— Nic mi nie jest, Adelo. Jestem tylko trochę zmęczona, to wszystko. Proszę, nie
przejmuj się tak.
— Czy masz dość siły, by zaśpiewać jeszcze jedną pieśń? — zapytała Adela.
Natychmiast poczuła wyrzuty sumienia, że o to prosi, lecz sądziła, że jest w sytuacji
przymusowej. Postara się odwdzięczyć Madelyne, jeśli przyjdzie jej teraz
z pomocą. Tak, zaniesie jej rano tacę ze śniadaniem. Madelyne wiedziała, że Adela
chce zyskać na czasie. Współczuła przyjaciółce, jednak nie potrafiła wymyślić nic, co
by ją wybawiło od spaceru. Kiedy Gerald podszedł i stanął obok Adeli, Madelyne
powiedziała:
— Podarowałeś Adeli wspaniały instrument, Geraldzie. Wybrałeś go starannie.
Baron uśmiechnął się.
— Duncan również wybrał starannie.
Madelyne zdziwiła jego niezwykła uwaga. Wówczas Edmond i Gilard stwierdzili, że
jej występ sprawił im wielką przyjemność. Madelyne zarumieniła się z zakłopotania.
Prawdę mówiąc, nie nawykła do takich pochwał. Pomyślała, że Wextonowie są
bardzo dziwną rodziną. Z taką łatwością prawili komplementy, jakby żywili
przekonanie, że nie pomniejsza to ich wartości.
Nigdy nie słyszała, by ktoś nazwał ją piękną, dopóki nie spotkała Wextonów. A każdy
z niech więcej niż raz obdarzył ją tym komplementem. Odniosła wrażenie, że
faktycznie uważają ją za piękną.
— Jeśli nadal będziecie tak mnie chwalić, stanę się bardzo próżna — wyznała z
nieśmiałym uśmiechem.
Zauważyła jednak, że Duncan wcale nie skomentował jej występu, i zastanawiała
się, czy mu się me spodobał.
Jej mąż nadal nie zachowywał się jak zwykle. Postąpił tak dziwnie na dziedzińcu,
kiedy pochwycił ją i pocałował na oczach wszystkich. A w czasie wieczerzy droczył
się z nią. Gdyby nie znała go lepiej, mogłaby pomyśleć, że ma poczucie humoru.
Oczywiście ta myśl była niedorzeczna.
Madelyne patrzyła, jak Gerald ujmuje Adelę za rękę i wyprowadza ją z sali. Siostra
Duncana cały czas zerkała przez ramię na Madelyne, rzucając jej błagalne
spojrzenia.
— Nie spaceruj zbyt długo, Adelo — zawołała Madelyne.
— Przeziębisz się.
Tylko tyle mogła zrobić. Adela pojęła jej intencję i z wdzięcznością skinęła głową,
zanim Geraid pociągnął ją poza zasięg wzroku Madelyne.
Gilard i Edmond także opuścili salę. Duncan i Madelyne zostali nagle sami.
Madelyne wygładziła suknię, by czymś zająć ręce, żałowała, że nie może pójść do
pokoju na wieży i spędzić kilku chwil w samotności. Boże, tyle spraw musiała
przemyśleć, tyle decyzji podjąć. Poczuła, że Duncan się w nią wpatruje.
— Czy zechcesz mi teraz powiedzieć o mężczyznach I ich koniach, Duncanie? —
zapytała. — Zanim pójdziesz popływać w jeziorze?
— Co? - Duncan sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, o co jej chodzi.
— Powiedziałeś, że chcesz ze mną porozmawiać o mężczyznach i ich koniach —
wyjaśniła. — Nie pamiętasz?
— Ach, tak — odparł Duncan. Obdarzył ją ciepłym uśmiechem. — Podejdź bliżej,
żono, a ja zacznę udzielać ci pouczeń.
Madelyne zmarszczyła brwi słysząc tę prośbę, uważała bowiem, że znajduje się
wystarczająco blisko.
— Zachowujesz się bardzo zdziwme, Duncanie — zauważyła, podchodząc i stając u
jego boku. — I wyjątkowo spokojnie. Nie jesteś sobą — dodała. Zagryzła dolną
wargę i spojrzała na męża. Nagle wyciągnęła rękę i przyłożyła mu dłoń do czoła. —
Nie masz gorączki — oświadczyła.
Duncan pomyślał, że w głosie Madelyne zabrzmiało rozczarowanie. Miała taką
groźną minę. Złapał Madelyne, przyciągnął i posadził sobie na kolanach.
Madelyne poprawiła suknię. Siedziała tak skromnie, jak tylko potrafiła. Ręce spiotła
na podołku.
— Martwisz się czymś? — zapytał Duncan. Kciukiem odsunął jej dolną wargę, którą
przygryzała zębami.
Oczywiście, że się martwiła. Duncan zachowywał się jak ktoś zupełnie obcy. Czy to
nie wystarczało, żeby żona się martwiła? Madelyne westchnęła. Odgarnęła z oczu
kosmyk włosów, przypadkowo uderzając Duncana łokciem w brodę.
Przeprosiła go, zakłopotana swą nagłą niezdarnością. Skinął głową całkowicie z tym
pogodzony.
— Nie skrzeczysz jak żaba.
Madelyne uśmiechnęła się myśląc, że jest to najwspanialszy komplement, jaki w
życiu usłyszała.
— Dziękuję, Duncanie — powiedziała. — A teraz poucz mnie o mężczyznach i
koniach — zaproponowała.
Duncan skinął głową. Jego dłoń wolno przesuwała się po jej plecach, aż spoczęła na
ramieniu. Poczuła, że piecze ją skóra. Wówczas Duncan przyciągnął Madelyne do
siebie. Nagle okazało się, że siedzi przytulona do jego piersi.
— My, mężczyźni, nawiązujemy szczególny kontakt z naszymi rumakami — zaczął
Duncan. Jego głos był równie ciepły co żar na kominku. Madelyne przytuliła się
jeszcze bardziej, ziewnęła i zamknęła oczy. — Tak, ufamy, że nasze wierzchowce
będą posłuszne każdemu naszemu rozkazowi. Rycerz nie jest w stanie zręcznie
walczyć, jeśli nie panuje nad swoim koniem. Może zapłacić za to życiem, jeżeli bitwa
jest zażarta, a zwierzę nieposłuszne.
Przez kilka następnych minut Duncan kontynuował wyjaśnienia.
— Ty, żono, czarami zabrałaś mi wierzchowca. Powinienem być na ciebie wściekły
— mruknął. Przez chwilę na jego twarzy widniał kwaśny uśmieszek, kiedy przeżywał
utratę wiernego rumaka. — Tak, znarowiłaś Silenusa. Możesz teraz protestować, ale
już podjąłem decyzję, że podaruję ci Silenusa. Tak więc, najpierw wysłucham twoich
przeprosin za zmarnowanie mojego konia, a następnie twoich podziękowań za
prezent, jakim cię obdarowałem.
Duncan nie doczekał się ani jednego, ani drugiego. Madelyne nie przeprosiła ani mu
nie podziękowała. Skrzywił się na ten jej upór, po czym odchylił jej głowę do tyłu, by
móc spojrzeć jej w oczy.
Smacznie spała. Prawdopodobnie nie słyszała ani słowa z jego wypowiedzi.
Powinien być na nią zły. Oznaczało to co najmniej brak szacunku. Zamiast zbudzić
żonę, Duncan ją pocałował. Madelyne przytuliła się jeszcze mocniej. Objęła go za
szyję.
Edmond wszedł do sali w chwili, gdy Duncan po raz drugi całował Madelyne w czoło.
— śpi? — zapytał.
— Mój wykład tak ją przestraszył, że zemdlała — odparł sucho Duncan.
Edmond roześmiał się, lecz przypomniał sobie, że MadeIyne śpi i ściszył głos.
— Nie martw się, że ją obudzisz, Edmundzie, śpi smacznie niczym dobrze
nakarmiony kociak.
— Twoja żona ma za sobą długi dzień. Jedzenie w czasie wieczerzy było wyjątkowe,
a wszystko dlatego, że Madelyne żąda od swojej służby doskonałości. Zjadłem
cztery placki — przyznał Edmond. — Wiedziałeś, że Madelyne dała Gerty własny
przepis?
— Który zna od własnej służby?
— Tak, teraz są lojalni względem Madelyne.
— A ty, Edmondzie? Czy jesteś lojalny względem Madelyne?
— Jest teraz moją siostrą, Duncanie. Oddałbym życie, by ją chronić — dodał.
— Nie wątpię w to, Edmondzie — odparł Duncan.
— Dlaczego więc zapytałeś? — rzucił Edmond. Podsunął sobie krzesło i usiadł. —
Czy Gerald przywiózł wieści odnośnie do Madelyne?
Duncan chciał odpowiedzieć, jednak gdy tylko się poruszył, Madelyne głębiej
wsunęła mu się pod brodę. Uśmiechnął się.
— Gerald rzeczywiście przywiózł wieści. Król nadal przebywa w Normandii, lecz
Louddon zbiera wojska. Gerald jest oczywiście po naszej stronie.
— Mam wrócić do barona Rhineholda za niespełna trzy tygodnie — zauważył
Edmond. — Chociaż złożyłem mu przysięgę wierności, przede wszystkim jestem
wasalem naszego króla, potem twoim, a dopiero potem Rhineholda. Z tego powodu
Rhinehold pozwoli mi pozostać tutaj, jak długo będę potrzebny.
— Rhinehold również stanie po stronie Geralda i mojej przeciwko Louddonowi, jeśli
okaże się to konieczne. Razem możemy wystawić ponad tysiąc żołnierzy.
- Zapomniałeś o swoim sojuszu ze Szkotami - przypomniał mu Edmond. - Mąż
Catherine może powołać ośmiuset żołnierzy, a nawet więcej.
— Nie zapomniałem, nie chcę jednak wplątywać rodziny Catherine w tę waśń odparł
Duncan.
— A jeśli król stanie po stronie Louddona?
— Nie stanie.
— Skąd czerpiesz taką pewność? — zapytał Edmond.
— O naszym królu krąży wiele plotek, Edmondzie. Wielokrotnie walczyłem u jego
boku. Uważa się, że ma wybuchowy temperament. Byłem świadkiem, jak w czasie
pewnej bitwy jeden z naszych ludzi przypadkowo zrzucił króla na ziemię. Żołnierze
otoczyli Wilhelma przysięgając, że zabiją nieuważnego wasala. Król wyśmiał ten
nieszczęśliwy wypadek, klepnął po ramieniu żołnierza, który wysadził go z siodła, po
czym poprosił go, by pomógł mu wsiąść na konia, i dalej doglądał obrony.
Edmond przez chwilę rozmyślał nad tą opowieścią.
— Powiada się, że Louddon ma niezwykły wpływ na króla.
— Wątpię, by król komukolwiek pozwolił sobą rządzić.
— Modlę się, żebyś miał rację.
— Jest jeszcze jedna sprawa, którą chcę z tobą omówić, Edmondzie. Posiadłość
Falcon.
— O co chodzi? — zapytał Edmond marszcząc brwi. Ziemia Falcon była nie
uprawiana, ale uważano ją za żyzną ziemię pod uprawy. Była własnością Duncana i
leżała na południowych krańcach posiadłości Wextonów.
— Chciałbym, żebyś zarządzał tą włością, Edmondzie. Zbuduj sobie tam twierdzę.
Przekazałbym ci prawa do tej ziemi, gdyby to było możliwe. Król na to nie pozwała,
chyba że znajdziemy jakiś sposób, by zyskać jego przychylność.
Duncan przerwał rozważając zawiłości problemu.
Uwagi brata zaskoczyły Edmonda.
— To niesłychane, co proponujesz — wyjąkał. Po raz pierwszy w życiu Edmond był
autentycznie wstrząśnięty. I chociaż było to wysoce nieprawdopodobne, w jego sercu
zapłonął promyk nadziei. Posiadać własną ziemię, być panem siebie, cóż, to
wszystko było zbyt oszałamiające.
— Dlaczego chcesz, bym przejął ziemię Falcon? — zapytał.
— Madelyne.
— Nie rozumiem.
— Moja żona przysłuchiwała się mojej dyskusji z Gilardem o braciach króla. Kiedy
Gilard wyszedł, Madelyne wykazała mi, jak niespokojni są Robert i Henry. Ona
uważa, że to dlatego, iż nie spoczywa na nich wystarczająco duża odpowiedzialność.
- Dobry Boże, Robert otrzymał Normandię - wtrącił Edmond.
— Tak — zgodził się Duncan z uśmiechem. Lecz najmłodszy brat króla dostał od
swojego ojca złoto i małą posiadłość bez znaczenia, a ja dostrzegłem jego niepokój.
Jest urodzonym przywódcą, z racji prawa starszeństwa pozbawionym możliwości
rządzenia.
— Jeśli jest w tym jakieś podobieństwo do mojej sytuacji, z chęcią o nim usłyszę —
powiedział Edmond.
— Madelyne spowodowała, że zacząłem o tym myśleć. Jesteś wasalem moim i
Rhineholda i te obowiązki nie mogą być kwestionowane, lecz jeśli uda się nam
uzyskać zgodę króla, będziesz mógł objąć Ziemię Falcon i ją wykorzystać. Masz
głowę do tego, by jedną monetę przemienić w dziesięć, Edmondzie.
Brat uśmiechnął się, zadowolony z komplementu.
— Jeśli nic nie wyniknie z naszej prośby, nadal będziesz mógł zbudować sobie tam
dom i być moim zarządcą. Król z chęcią przyjmie dodatkową dziesięcinę i nie będzie
dbał oto, który zbraci ją płaci.
— Zgadzam się na twój plan — oznajmił Edmond z uśmiechem.
— Gilard wkrótce powróci do barona Thormnonta, by dopełnić swych czterdziestu dni
— powiedział Duncan.
— Gilard umie prowadzić innych i wkrótce zostanie jego zastępcą, tak jak Anthony
został twoim stwierdził Edmond.
— Najpierw nasz brat będzie musiał nauczyć się panować nad swym wybuchowym
charakterem — oznajmił Duncan.
Edmond skinął głową na znak, że się z tym zgadza.
— Wciąż jeszcze nie powiedziałeś, jakie wieści odnośnie do Madelyne przywiózł
Gerald — zauważył.
— Gerald jest przekonany, że brat króla, Henry, szykuje coś niedobrego. Poproszono
Geralda, żeby porozmawiał z Henrym.
- Kiedy? Gdzie?
— Henry będzie gościł u Clare’ów. Nie wiem, kiedy dojdzie do spotkania.
— Czy sądzisz, że Henry poprosi Geralda, by poprzysiągł mu wierność i wystąpił
przeciwko królowi? — zapytał Edmond. — A co z tobą? Czy ciebie także zaproszono
na to spotkanie?
— Nie. Henry wie, że stanę po stronie króla — odparł Duncan.
— Czy wobec tego sugerujesz, że Henry zwróci się przeciw Wilhelmowi?
— Gdybym był o tym przekonany, stanąłbym przed naszym przywódcą i oddałbym
za niego życie. Ręczyłem honorem, że będę go bronić.
Edrnond z zadowoleniem skinął głową.
— Gerald powiedział, że wzrosła liczba niezadowolonych. Uknuto niejedną intrygę,
by zabić króla. Nie ma w tym nic niezwykłego. Jego ojciec również mial wielu
wrogów.
Nie doczekawszy się komentarza Duncana, Edmond ciągnął dalej.
— Gerald uważa, że zaproszono go do udziału w spotkaniu ze względu na przyjaźń
ze mną. Sądzi, że Henry chce się dowiedzieć, czy uznam go za króla na wypadek
śmierci Wilhelma.
— Może poczekamy i zobaczymy, jaki wynik przyniesie to spotkanie?
- Tak, poczekamy.
Edmond zmarszczył czoło.
— Wiele należy rozważyć, bracie.
— Powiedz, Edmondzie — zapytał Duncan zmieniając temat
— czy Gilard nadał jest zakochany w Madelyne?
Edmond wzruszył ramionami.
— Przeszedł ciężki okres, przyzwyczajając się do twojego małżeństwa — przyznał.
— Ale sądzę, że przeszło mu zakochanie. Kocha Madelyne, jednakże ona cały czas
zwraca się do niego jak do brata, a to ostudza jego zapał. Dziwi mnie jednak, że
zauważyłeś jego namiętność do Madelyne.
— Gilard ma wypisane na twarzy to, co myśli — stwierdził Duncan. — Czy
zauważyłeś, że sięgnął po miecz w czasie ceremonii zaślubin, kiedy wydawało mu
się, że przymuszam do tego Madelyne?
— Zmuszałeś ją — odparł Edmond z uśmiechem. — Tak, byłem tego świadkiem.
Madelyne również zauważyła jego reakcję. Uważam, że to jedyny powód, dla którego
nagle zgodziła się wziąć cię za męża.
Duncan uśmiechnął się szeroko.
— Słuszne stwierdzenie, Edmondzie. Madelyne zawsze będzie próbowała chronić
każdego, kto jej zdaniem jest słabszy. Wówczas bała się, że oddam cios.
Duncan zaczął pieścić kark żony. Edmond przyglądał się, w jaki sposób brat
głaszcze Madelyne i pomyślał, że prawdopodobnie nawet nie zdaje sobie sprawy z
tego, co robi.
— Czy wobec tego Madelyne chce, byśmy pojechali? - zapytał.
— Nie, Edmondzie. Przypuszczam, że by się zdenerwowała i obwiniła mnie za to —
odparł Duncan. — Moja żona nie rozumie, że jesteś również wierny Rineholdowi. —
Edmond skinął głową. — Sądzę, że Madelyne martwi się, że do końca życia będę
kontrolował ciebie i Gilarda i nie pozwolę żadnemu z was myśleć samodzielnie.
— Twoja żona ma dziwne poglądy — zauważył Edmond.
— Jednak zmieniła twoje życie, nieprawdaż, Duncanie?
— I nasze także. Po raz pierwszy rozmawiamy ze sobą tak długo. Uważam, że
Madelyne mocniej nas związała jako rodzinę.
Duncan nie skomentował tej wypowiedzi. Edmond wstał i ruszył w stronę wyjścia.
— Wiesz, to wstyd — krzyknął przez ramię.
— Co? — zapytał Duncan.
— Źe nie złapałem jej pierwszy.
Duncan uśmiechnął się.
— Nie, Edmondzie, to było błogosławieństwo. Klnę się na Boga, że bym ci ją
odebrał.
Madelyne obudziła się w chwili, gdy Duncan wygłaszał to zdanie. Próbowała usiąść
prosto i uśmiechnęła się nieśmiało do męża.
— Co byś odebrał bratu, Duncanie? — zapytała ochrypłym głosem.
— Nic, co dotyczy ciebie, Madelyne — odpowiedział.
— Zawsze powinieneś dzielić się z braćmi wszystkim, co masz — pouczyła go.
Edmond widocznie usłyszał jej uwagę. Jego śmiech było słychać jeszcze przez
dłuższą chwilę.
Wtedy właśnie wpadła do sali Adela. Gdy tylko dostrzegła Madelyne, wybuchnęła
płaczem.
— Gerald nadal upiera się, że kontrakt jest ważny! Madelyne, co mam robić? On
wciąż chce się ze mną ożenić.
Madelyne zeskoczyła z kolan Duncana. Adela z płaczem rzuciła się jej w ramiona.
Duncan wstał, westchnął rozdrażniony, widząc, że siostra niemal wpadła w histerię.
— To mnie powinnaś zadać to pytanie, Adelo — rzucił. Złapał Madelyne za ramię i
pociągnął ku wyjściu.
— Nie możemy zostawić twojej siostry w takim stanie — zaprotestowała Madelyne.
Boże, czuła się, jakby znalazła się na potu bitwy. — Duncanie, wyrwiesz mi rękę.
Wówczas do sali wpadł baron Gerald, uniemożliwiając Duncanowi zabranie
Madelyne na górę i odłożenie na rano problemu Adeli. Duncan nie był w nastroju do
długiej dyskusji i postanowił natychmiast załatwić sprawę.
Zanim Gerald zdołał powiedzieć choć jedno słowo, zapytał:
— Czy nadal chcesz poślubić Adelę?
— Chcę — odparł Geraid. Jego głos zabrzmiał ostro, a postawa była wyzywająca. —
Będzie moją żoną.
— Geraldzie, dałem Adeli słowo, że może pozostać tutaj, jak długo będzie chciała.
Na twarzy Geralda pojawił się wyraz gniewu. Duncan także był zły.
— Myliłem się, dając jej tę obietnicę — powiedział w obecności Edmonda, Madelyne,
Adeli i Geralda. Było to zadziwiające wyznanie u mężczyzny, który nigdy dotąd nie
przyznał się do błędu. Duncan uśmiechnął się, widząc, jak jego wyznanie wprawiło
wszystkich w osłupienie.
Odwrócił się do Madelyne i szepnął:
— Podziałało na mnie twoje obsesyjne mówienie prawdy, żono. Wszystko będzie
dobrze, kochanie.
Madelyne wolno skinęła głową. Widział, że mu ufa. Był z tego tak zadowolony, że
kiedy ponownie zwrócił się do Geralda, nadał się uśmiechał. Gerald na tyle dobrze
znał Duncana, że postanowił poczekać, aż otrzyma pełne wyjaśnienie, zanim
otwarcie mu się sprzeciwi. W przeszłości Duncan zawsze dotrzymywał słowa.
— Adelo — zażądał Duncan — przestań skrzeczeć jak kura i powiedz baronowi
Geraldowi, jaką obietnicę ci dałem.
W jego głosie nie było słychać chęci do zwady.
Adela odsunęła się trochę od Madelyne i oznajmiła:
— Powiedział, że mogę tu mieszkać do śmierci, jeśli takie jest moje pragnienie.
Gerald postąpił wówczas w stronę Adeli, ale zatrzymał go wzrok Duncana.
— A więc, Geraldzie? A jaką tobie dałem obietnicę?
Duncan mówił łagodnie, sprawiając wrażenie, że ta rozmowa go nudzi. Madelyne
złapała go za rękę.
Geraid odpowiedział Duncanowi z krzykiem.
— Z błogosławieństwem króla zgodziłeś się, żeby Adela została moją żoną.
Edmond nie mógł już dłużej milczeć.
— Jak, na Boga, masz zamiar dotrzymać obu obietnic? — zapytał.
— Geraldzie — powiedział Duncan ignorując Edmonda
— ja tylko przyrzekłem Adeli, że zostanie tu tak długo, jak zechce. Uważam, że do
ciebie należy, żeby zmieniła zdanie.
— Czy sugerujesz...
— Będziesz w moim domu miłe widzianym gościem tak długo, jak będzie trzeba —
powiedział Duncan.
Gerald wyglądał na zaskoczonego, lecz po chwili zwycięsk uśmiech okrasił mu twarz.
zwrócił się do siostry Duncana.
— Adelo, ponieważ nie chcesz stąd wyjechać, więc ja zostanę z tobą.
-Co?
Adela znowu zaczęła skrzeczeć, jednak Madelyne nie dostrzegła w jej oczach
strachu, tylko niedowierzanie i gniew.
— Jak powiedział twój brat, zostanę tak długo, jak będzie trzeba, żebyś zdała sobie
sprawę, że rzeczywiście chcę się z tobą ożenić — powiedział Geraid. — Czy mnie
słyszysz?
Oczywiście, że go słyszała. Madelyne pomyślała, że nawet strażnik na południowych
murach musiał słyszeć Geralda. Wystarczająco głośno wykrzyczał swe
oświadczenie.
Madelyne zrobiła krok w stronę Adeli, ze szczerym zamiarem bronienia jej przed
gniewem Geralda, ale Duncan znowu chwycił ją za rękę. Przyciągnął Madelyne do
boku, a kiedy próbowała protestować, wzmógł uścisk i Madelyne postanowiła
odłożyć opanowanie na później.
Adela była wściekła. Uniosła spódnice i podbiegła do Geralda.
— Będziesz stary, siwy i zniedołężniały, zanim zmienię zdanie, Geraldzie.
Gerald uśmiechnął się do niej.
— Nie doceniasz moich zdolności, Adelo — powiedział.
— Jesteś najbardziej upartym człowiekiem na świecie — rzuciła Adela. — Jesteś...
plebejski. — Odwróciła się na pięcie i wyszła z sali.
Madelyne czuła, że wszystko dobrze się ułoży. Adela była wściekła, ale nie
przerażona.
— Co to znaczy plebejski? — zapytał Gerald Edmonda.
Edmond wzruszył ramionami i popatrzył wymownie na Madelyne.
— Jeszcze jedno z twoich słów? — zapytał.
- Tak - przyznała.
— Czy to coś tak potwornego jak Polifem? — zapytał Edmond.
Madelyne potrząsnęła głową.
— Nie przejmuj się, Geraldzie. Adela i tak bardziej cię ceni, niż Madelyne mnie, gdy
spotkaliśmy się po raz pierwszy - powiedział Edmond z uśmiechem.
Madelyne nie wiedziała, o czym on mówi. Duncan życzył wszystkim dobrej nocy i
wyciągnął Madelyne z sali, zanim zdążyła zapytać Edmonda.
Ani mąż, ani żona nie odezwali się do siebie słowem, dopóki nie znaleźli się przed
sypialnią Duncana. Kiedy przepuścił ją przodem, Madelyne zapomniała zapytać go o
Adelę i Edmonda. Jej uwagę pochłonęła sypialnia. Duncan kazał przenieść jej rzeczy
z wieży do swoich komnat. Teraz przy kominku stały dwa krzesła, ogromne łoże
pokrywała kapa, a na ścianie wisiał gobelin.
Maude wychodziła właśnie z pokoju i oznajmiła baronowi, że przygotowała dla
Madelyne kąpiel, tak jak polecił.
Gdy tylko za służącą zamknęły się drzwi, Madelyne powiedziała:
— Nie mogę się kąpać w twojej obecności. Proszę, idź popływać w jeziorze, gdy ja...
— Dość często widywałem cię bez ubrania, Madelyne
— odparł Duncan. Rozwiązał jej pleciony pas, rzucił go na krzesło, po czym zaczął
zdejmować z niej tunikę i suknię.
— Ale zawsze w łóżku, Duncanie, z nakryciami i... — głos jej zamarł.
Duncan zachichotał.
— Wykąp się, kochanie, zanim woda wystygrne.
— Ty przecież pływasz w zamarzającym jeziorze — przypomniała mu Madelyne.
Mąż powoli zaczął jej podciągać koszulę do góry. — Dlaczego to robisz? — zapytała.
Czuła, iż ma rozpalone policzki. — Czy lubisz pływać, kiedy jest tak zimno?
Madelyne chciała odwrócić jego uwagę w nadziei, że przestanie ją rozbierać. Duncan
jednak mial chyba podzielną uwagę i był w stanie równocześnie odpowiadać na jej
pytania i rozbierać ją.
— Nie sprawia mi to zbytniej przyjemności — odparł. Rozprawił się z jej bielizną, jak
najszybciej pragnąc się pozbyć odzienia, które kryło przed nim jej piękno. Ukląkł
przed nią i wolno zdjął jej pończochy i buty, po czym jego gorące dłonie objęły ją w
talii.
Westchnęła z rozkoszy.
— Dlaczego więc to robisz? — wyjąkała Madełyne.
— By hartować umysł i ciało.
Przestał jej dotykać i Madelyne czuła się zawiedziona.
— Są łatwiejsze sposoby na to, by zmężniało twe ciało — szepnęła.
Próbowała zakryć piersi, przerzucając włosy do przodu, lecz były na to zbyt krótkie.
Nie pozwolił jej się przed sobą kryć. Usiadł i łagodnie odsunął jej ręce. Objął dłońmi
jej pełne piersi, a równocześnie kciukami zataczał leniwe kręgi wokół różowych
sutek. Madelyne wbiła palce stóp w trzcinę na podłodze. Instynktownie pochyliła się
w przód, pragnąc, by jeszcze mocniej jej dotykał.
— Jeśli cię pocałuję, Madelyne, nie wykąpiesz się. Widzę namiętność w twoich
oczach. A czy ty widzisz, jak bardzo cię pragnę? — szepnął głosem, który pieścił ją
równie delikatnie jak jego dłonie.
Madelyne wolno skinęła głową.
— Zawsze cię pragnę, Duncanie.
Całą siłą woli odwróciła od niego wzrok i weszła do wanny,
Duncan próbował nie przyglądać się żonie. Poprzysiągi sobie, że dziś w nocy będzie
działał powoli. Będzie kochał się z nią bez pośpiechu, nie bacząc na to, jak trudne
było opanowanie chęci, by rzucić się na nią.
Zamierzał również przemawiać do niej łagodnymi słowami. Chciał zmusić ją. by mu
powiedziała, jak bardzo go kocha. Był niespokojny. Teraz, kiedy przyznał się sam
przed sobą, że tak bardzo ją kocha, pragnął usłyszeć to również od niej.
Był zdecydowany sprawić, by go pokochała, i na tyle pewny siebie, że sądził, iż mu
się to uda. Uśmiechnął się do siebie. Chciał wykorzystać jej zamiłowame do
mówienia prawdy. Zdjął tunikę, po czym ukiąkł przed kominkiem, by dołożyć do ognia
jeszcze jedno polano. Madelyne szybko się umyła w obawie, że Duncan zaraz się
odwróci i będzie się przyglądał. Dostrzegając zabawną stronę tej sytuacji, roześmiała
się. Duncan podszedł i stanął obok wanny. Oparłszy ręce na biodrach zapytał, co ją
tak rozśmieszyło.
Nie miał teraz na sobie koszuli. Serce Madelyne zaczęło bić jak szalone. Nagle
zabrakło jej tchu. Och, z jakąż łatwością Duncan ją podniecał!
— Co noc śpię obok ciebie bez krzty odzienia i naprawdę nie powinnam być już
zakłopotana. Dlatego właśnie się śmiałam — wyjaśniła.
Stanęła twarzą do męża, udowadniając sobie i jemu, że się nie wstydzi.
Na jej skórze błyszczały kropelki wody. Końce włosów zbiły się jej w mokre loki. Miała
łobuzerską minę. Duncan pochylił się, by pocałować ją w czoło i w nos. Nie mógł się
powstrzymać. Madelyne wyglądała tak cudownie i tak dzielnie starała się nie
okazywać przed nim nieśmiałości.
Kiedy zadrżała, Duncan sięgnął po ręcznik, który Maude zostawiła na jednym z
krzeseł. Otulił nim Madelyne i zaniósł ją przed kominek.
Madelyne stanęła plecami do ognia. Zamknęła oczy, kiedy otarta się o pierś
Duncana. Zar płonącego kominka ogrzał jej ramiona, a czułe spojrzenie Duncana
ogrzało jej serce.
Poczuła się doceniona. Było to tak cudowne wrażenie, że wcale nie zaprotestowała,
kiedy Duncan zaczął ją osuszać. Początkowo delikatnie wycierał jej skórę, lecz kiedy
już wytarł jej plecy, nagle przyciągnął końce ręcznika do siebie, przytulając ją do
piersi. I wówczas jego usta spoczęły na jej wargach w gorącym pocałunku. Duncan
puścił ręcznik, objął dłońmi jej pośladki, pociągając ją ku swej stwardniałej męskości,
swojemu niewiarygodnemu żarowi.
Zapamiętale oddawała mu pocałunki. Gładziła go po plecach, lecz gdy sięgnęła pod
pasek jego spodni, Duncan gwałtownie się odsunął.
— Zanieś mnie do łóżka. Duncanie — błagała Madelyne. Próbowała pochwycić jego
usta w jeszcze jednym pocałunku, jednakże Duncan świadomie jej umykał.
— W swoim czasie, Madelyne — obiecał ochrypłym szeptem. Pocałował ją w brodę,
po czym wolno przesunął się do jej piersi. — Jesteś taka piękna — powiedział.
Pragnął smakować ją całą. Jedną ręką gładził jej pierś, podczas gdy drugą wielbił
ustami, ssąc tak, aż sutka stała się twarda.
Jego język był niczym gorący aksamit. Madelyne z trudem utrzymywała się na
nogach. Kiedy Duncan ukląkł i zaczął obsypywać jej brzuch deszczem gorących,
wilgotnych pocałunków, Madelyne wzięła głęboki oddech. Dłonie Duncana ocierały
się o jej uda, poruszały się między nimi, doprowadzając ją niemal do utraty
przytomności. Całował ją całą, a jego dłonie zadawały jej słodką udrękę, głaszcząc,
pieszcząc, wielbiąc.
Przytrzymał ją za biodra, a gdy jego usta zaczęły całować miękki wzgórek kędziorów
między udami, pod Madelyne ugięły się kolana.
Duncan nie pozwolił jej się poruszyć. Jego usta i język smakowały wilgotny żar, jaki w
niej wywołał. Była słodka niczym miód i uderzała do głowy jak dobre wino.
Madelyne myślała, że umrze z rozkoszy. Wbiła paznokcie w ramiona Duncana.
Jęknęła cicho, czym omal nie doprowadził go do obłędu. Wolno opuścił Madelyne na
podłogę. Jego usta zawładnęły jej ustami, a równocześnie jego palce wnikały w
ciasną, wilgotną pochwę. Madelyne wygięła się i gdy w swym wnętrzu poczuła
wybuch rozkoszy, wykrzyknęła jego imię. Ogarnęły ją fale niewiarygodnej
przyjemności, a Duncan cały czas tulił ją do siebie, szepcząc czułe słowa. Czuła się
w jego ramionach jak płynne złoto, zapragnęła mu powiedzieć, jak wielką rozkosz jej
sprawił, nie była jednak w stanie przestać go całować. Duncan odsunął ją i szybko
pozbył się reszty odzieży, po czym położył się na plecach i pociągnął Madelyne na
siebie. Wiedział, że zaraz straci panowanie nad sobą. Rozsunął jej nogi i kiedy
siedziała na nim okrakiem, jego dłoń znowu zaczęła ją szaleńczo pieścić. Madelyne
błagała go, by skończył tę torturę. Uniósł jej biodra i wszedł w nią jednym potężnym
dźgnięciem. Tylko na to czekała. Była tak niesłychanie gorąca, tak wilgotna, tak
ciasna. Wówczas Duncan pozwolił jej się pochwycić. Madelyne wygięła plecy, aż
objęła go całego, po czym zaczęła się poruszać wolnymi, instynktownymi ruchami,
które doprowadzał go do obłędu. Czuł się tak słaby jak niewolnik i tak potężny jak
władca. Przytrzymywał ją za biodra, żądając, by poruszała się jeszcze mocniej.
Odczuł ulgę wcześniej niż Madelyne, jednak gdy usłyszała i poczuła jego rozkosz,
natychmiast sama osiągnęła zadowolenie. Madelyne opadła na jego pierś, a Duncan
aż jęknął, lecz ona była zbyt wyczerpana, zbyt zadowolona, by zwracać na
to uwagę.
Minęły długie minuty, zanim któreś z nich zdolne było powiedzieć choć słowo.
Madelyne pieściła palcami pierś Duncana. Lubiła czuć dotyk jego kręconych włosów,
jego gładkiej, rozgrzanej skóry, czuć jego cudowny zapach.
Duncan wolno obracał się, aż Madelyne znalazła się pod nim. Wówczas przesunął
się na bok, podparł głowę na łokciu i niedbale oparł ciężkie uda o jej nogi.
Madelyne miała właśnie odgarnąć z twarzy włosy, kiedy Duncan powiedział:
— Kocham cię, Madelyne.
Jej dłoń zawisła w powietrzu.
Szeroko rozwarła oczy i dopiero w tej chwili Duncan zdał sobie sprawę z tego, co
powiedział.
Wcale nie tak to sobie zaplanował. To ona miała mu powiedzieć, że go kocha.
Uśmiechnął się, dostrzegając swój błąd, i cierpliwie czekał, aż Madelyne otrząśnie
się po tym wyznaniu i powie mu, jak bardzo ona kocha jego.
Madelyne nie mogła uwierzyć, że Duncan wypowiedział te słowa. Był poważny.
Widziała, że nie żartował.
Zaczęła płakać. Zakłopotany Duncan nie wiedział, jak ma to rozumieć.
— Czy szlochasz dlatego, bo powiedziałem, że cię kocham?
Madelyne potrząsnęła głową.
— Nie — szepnęła.
— Dlaczego więc jesteś taka zdenerwowana? Sprawiłem ci rozkosz, prawda?
W jego głosie zabrzmiał jednak pewien niepokój.
— Sprawileś mi rozkosz — zapewniła go Madelyne.
— Tak bardzo się boję, Duncanie. Nie powinieneś mnie kochać.
Duncan westchnął. Postanowił poczekać jeszcze kilka minut, by wydobyć z niej
wiarygodne wyjaśnienie. Zbyt mocno drżała, by móc składnie mówić. Okazał wiele
cierpliwości, ale kiedy zaniósł Madelyne do lóżka i oboje znaleźli się pod kołdrami,
ona tylko przytuliła się do niego i nie powiedziała ani słowa.
— Dlaczego się boisz? — zapytał. — Czy to takie straszne, że cię kocham?
Jego głos przepełniała czułość i słysząc to Madelyne znowu zaczęła płakać.
— Nie ma dla nas nadziei, Duncanie. Król...
— Da nam swoje błogosławieństwo, Madelyne. Nasz król będzie musiał
zaakceptować nasz związek.
Sprawiał wrażenie tak pewnego siebie, że Madelyne przez chwilę czerpała pociechę
z tej pewności.
— Powiedz mi, dlaczego uważasz, że król stanie po twojej stronie? Pomóż mi
zrozumieć. Nie chcę się bać.
Duncan westchnął.
- Znamy się z królem Wilhelmem od czasów dzieciństwa. Ma wiele wad, ale
udowodnił, że jest dobrym przywódcą. Nie lubisz go, bo twój wuj opowiadał ci o nim
różne historie. Jednak on reprezentuje tylko opinię Kościoła. Król stracił poparcie
kleru, ponieważ odebrał klasztorom skarby. Nigdy także się nie spieszył, by
mianować jakiegoś kościelnego dostojnika. Kler pomniejsza zasługi króla, ponieważ
on nie nagina się do żądań Kościoła.
— Ale dlaczego uważasz...
— Nie przerywaj, kiedy ci coś tłumaczę — powiedział Duncan. Złagodził swój rozkaz,
ściskając ją lekko. Nie chcę się przechwalać, ale, prawdę mówiąc, pomogłem królowi
pokonać Szkotów i utrzymać z nimi pokój. Król zna moją wartość. Mam dobrze
wyszkoloną armię, którą może wezwać w razie potrzeby. Wierzy w moją lojalność.
Nigdy bym go nie zdradził. To także wie.
— Ale, Duncanie, Louddon jest jego szczególnym przyjacielem — wtrąciła Madelyne.
— Marta mi to powiedziała, poza tym słyszałam takie pogłoski od przyjaciół mego
wuja.
— Kim jest ta Marta?
— Jedną ze służek mojego wuja — odparła Madelyne.
— Ach, wobec tego musi być równie nieomylna jak papież
— rzucił Duncan. — Czy rzeczywiście tak myślisz?
— Oczywiście, że nie — mruknęła Madelyne. Próbowała się odwrócić, by spojrzać
na Duncana, ale on nie pozwolił jej się poruszyć. Ponownie oparła się o jego ramię i
powiedziała: — Mój brat szczyci się władzą, jaką ma nad Wilhelmem.
— Powiedz mi, żono, co chcesz powiedzieć przez to, że ich przyjaźń jest szczególna.
Madelyne gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nie mogę powiedzieć tego słowami. Byłoby to grzeszne. Duncan westchnął z
rozdrażnieniem. Dobrze wiedział, jakie są upodobania króla, i już dawno temu
odgadi, że Louddon jest czymś więcej niż tylko królewskim dworzaninem. Był jednak
zdziwiony, że jego niewinna, młoda żona o tym słyszała.
— Będziesz mi po prostu musiał zaufać, Duncanie. Po prostu mówię ci, że pomiędzy
moim bratem a królem istnieje grzeszny pakt.
— To nie ma znaczenia — odparł Duncan. — Nie będziemy więcej o tym mówić,
skoro wprawia cię to w takie zakłopotanie. Wiem, co chcesz powiedzieć przez to, że
to szczególna przyjaźń. Jednak król nie zdradza swych baronów. W tej waśni honor
jest po mojej stronie.
— Czy mówimy o tym samym honorze, dzięki któremu znalazłeś się przywiązany do
słupa w fortecy Louddona? — zapytała Madelyne. — Jesteś taki honorowy, więc
zaufałeś, że Louddon zachowa czasowe zawieszenie broni, prawda?
— To był bardzo dokładnie przemyślany plan — odparł Duncan. Jego głos zabrzmiał
w uszach Madelyne dość niemiło. Nigdy nie ufałem twemu bratu.
— Mógł cię zabić, zanim twoi ludzie zdążyliby wedrzeć się do środka — stwierdziła
Madelyne. — I w dodatku mogłeś zamarznąć na śmierć. To ja cię ocaliłam. Honor
niewiele miał z tym wspólnego.
Duncan nie sprzeczał się z nią. Madelyne myliła się oczywiście w swojej ocenie
sytuacji, nie miał jednak ochoty przekonywać jej o tym.
— Louddon wykorzysta mnie, by cię skrzywdzić. To stwierdzenie było zupełnie
pozbawione sensu.
— Madelyne, nie ma w Anglii barona, który nie słyszał o Adeli. Jeśli król przymknie
oczy na prawdę, popełni swój pierwszy poważny błąd. Są inni lojalni baronowie,
którzy staną po mojej stronie. Wszyscy jesteśmy związani słowem honoru z naszym
panem, ale i on musi zachowywać się honorowo w stosunku do każdego z nas. W
przeciwnym razie przysięga na wierność przestanie nas obowiązywać. Zaufaj mi,
Madelyne. Louddon nie może wygrać tej wojny. Zaufaj mi, żono, że wiem, co robić.
Przez kilka minut Madelyne myślala nad tym, co powiedział, po czym szepnęła:
— Zawsze ci ufałam, od chwili gdy spaliśmy razem w twoim namiocie. Obiecałeś, że
mnie nie tkniesz, gdy będę spała, a ja ci uwierzyłam.
Duncan uśmiechnął się na to wspomnienie.
— Czy teraz zdajesz sobie sprawę, jakie to było niedorzeczne z twojej strony, że
pomyślałaś, iż mógłbym cię wykorzystać bez twej wiedzy?
Madelyne skinęła głową. — śpię bardzo mocno, Duncanie — zażartowała.
— Madelyne, nie pozwolę ci zapomnieć, o czym mówiliśmy. Właśnie wyznałem ci
miłość. A czy ty nie masz mi nic do powiedzenia? - zapytał Duncan.
— Dziękuję, mężu.
- Dziękuję? — krzyknął Duncan. Stracił cierpliwość. Madelyne miała powiedzieć, jak
bardzo go kocha, i wytłumaczyć, dlaczego nie wie, że doprowadza go do wściekłości.
Madelyne nagle znalazła się na plecach, a jej mąż groźnie nad nią górował. Drżał mu
mięsień z boku szczęki, prawdziwa oznaka gniewu. Wyglądał, jakby gotów był do
walki.
Madelyne ani trochę nie dała się przestraszyć. Delikatnie pogłaskała Duncana po
plecach, po czym wolno przesunęła dłonią po jego ramionach. Jego ciało było
sztywne, napięte. Pod czubkami palców wyczuwała żelazną siłę. Pieszcząc go ani
przez chwilę nie odrywała od niego wzroku. I chociaż wyczuwała w nim moc, w jego
oczach widziała również bezbronność. Nigdy przedtem nie widziała w nich tego
wyrazu, jednakże natychmiast go rozpoznała. Duncan byt zmartwiony.
Kiedy obdarzyła go czułym uśmiechem, natychmiast przestał marszczyć czoło.
Zobaczył iskierki w jej oczach i wszystko zrozumiał. Przytulone do niej ciało
odprężyło się.
— Śmiesz ze mnie żartować?
— Nie żartuję z ciebie — powiedziała Madelyne. — Właśnie dałeś mi cudowny dar,
Duncanie. Jestem pod wrażeniem.
— Duncan czekał w nadziei, że usłyszy coś jeszcze. — Jesteś jedynym mężczyzną,
który kiedykolwiek powiedział, że mnie kocha — szepnęła Madelyne. Na jej czole
pojawiła się zmarszczka. Po chwili dodała: — Jakże mogłabym nie odwzajemnić tej
miłości?
Sprawiała wrażenie, jakby dopiero co zdała sobie sprawę z tego faktu. Duncan
westchnął z irytacją, niemal rozwiewając jej włosy.
— Wobec tego mam cholerne szczęście, że nie Gilard pierwszy powiedział ci, że cię
kocha.
— Powiedział — obwieściła Madelyne, uśmiechając się, gdy zobaczyła, jak jest tym
zaskoczony. — Ale ja nie liczę tego zapewnienia o miłości, bo według mnie nie było
tak naprawdę prawdziwe. Twój brat był tylko trochę mną zauroczony. - Madelyne
nagle wyprostowała się i pocałowała męża. Objęła go w pasie i przytuliła. — Och,
Duncanie, od bardzo dawna cię kocham. Jaka głupia jestem, że nie zdałam sobie z
tego sprawy wcześniej. Chociaż muszę wyznać, że dziś wieczór, kiedy siedzieliśmy
przy kominku z twoją rodziną i gościem, zdałam sobie z tego sprawę. Nadałeś mi
wartość, Duncanie. W głębi serca wiem, że coś dla ciebie znaczę.
Duncan potrząsnął głową.
— Zawsze miałaś wysoką wartość, Madelyne. Zawsze.
Oczy Madelyne napełniły się łzami.
— Twoja miłość do mnie to cud. Porwałeś mnie, by zrealizować swój plan zemsty w
stosunku do mojego brata. Prawda?
- Tak - przyznał Duncan.
— Dlatego się ze mną ożeniłeś — powiedziała Madelyne. Nagle zaniepokojona
spojrzała na męża. — Czy wówczas już mnie kochałeś?
— Myślę, że to było pożądanie — odparł Duncan.
— Chciałem iść z tobą do łózka — dodał z łobuzerskim uśmiechem.
— Zemsta i pożądanie — odparła Madelyne. — To trochę smutne powody,
Duncanie.
— Zapomniałaś o współczuciu — zauważył Duncan.
— O współczuciu? Chcesz powiedzieć, że było ci mnie żal, czy to chcesz
powiedzieć? — zapytała Madelyne z rosnącą irytacją. — Dobry Boże, kochasz mnie
z litości?
- Najdroższa, właśnie wyliczyłaś wszystkie powody, jakie sam sobie przedstawiłem.
Wybaczyła mu ten wybuch śmiechu.
— Jeśli twoja miłość wypływa z pożądania, litości i chęci zemsty, to...
— Madelyne — przerwał jej Duncan, próbując ją ułagodzić
— co ci powiedziałem, zanim opuściliśmy twierdzę Louddona? Pamiętasz?
— Powiedziałeś, że to oko za oko — odparta.
— Zapytałaś mnie, czy należysz do Louddona. Czy pamiętasz moją odpowiedź na to
pytanie?
- Tak, chociaż jej nie rozumiałam - powiedziała Madelyne. — Powiedziałeś, że
należę do ciebie.
- Mówiłem prawdę - wyjaśnił Duncan. Pocałował ją, a wtedy z jej twarzy zniki wyraz
podejrzliwości.
— Nadal nie rozumiem — powiedziała Madelyne.
— Ja także nie — odparł Duncan. — Wiedziałem, że cię zatrzymam, chociaż dopiero
później pomyślałem o małżeństwie. Prawdę mówiąc, kochanie, to twój miłosierny
czyn przypieczętował twój los.
— Naprawdę? — Oczy Madelyne ponownie napełniły się łzami. Duncan mial tak
kochający, czuły wyraz twarzy.
— Było to nieuniknione od chwili, gdy ogrzałaś mi stopy, chociaż zabrało mi trochę
czasu, zanim dotarła do mnie ta prawda.
— Nazwałeś mnie głupią — powiedziała Madelyne, uśmiechając się na to
wspomnienie.
W jej oczach na nowo pojawił się błysk. Już nie była zła. Duncan udał oburzenie po
to tylko, by zobaczyć jej reakcję.
— Nigdy nie nazwałem cię głupią. To był ktoś inny i zaraz się z nim policzę.
Madelyne wybuchnęła śmiechem.
— To byłeś ty, baronie. Ale już ci wybaczyłam. Ja także obrzuciłam cię wieloma
niemiłymi wyzwiskami.
— Ty? Nigdy żadnego nie słyszałem — powiedział Duncan.
- Kiedy mnie nimi obrzuciłaś?
— Oczywiście wtedy, gdy byłeś odwrócony do mnie plecami.
Wyglądała tak niewinnie. Duncan uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pewnego dnia twoje obsesyjne mówienie prawdy wpędzi cię w kłopoty. - Pocałował
ją znowu, po czym ciągnął dalej:
Ale ja będę przy twoim boku, żeby cię bronić.
— Tak jak ja zawsze będę cię bronić — powiedziała Madelyne. — To mój obowiązek
jako twojej żony.
Roześmiala się widząc jego pełną niedowierzania minę.
— Nie zastraszysz mnie — pochwaliła się. — Już nie będę się ciebie bać, bo wiem,
że darzysz mnie miłością.
— Wiem.
Madelyne roześmiała się, słysząc to przepełnione smutkiem stwierdzenie.
— Chcę usłyszeć jeszcze raz, jak mówisz, że mnie kochasz
— zażądał Duncan.
— Co za bezczelny rozkaz — szepnęła Madelyne. — Kocham cię całym sercem,
Duncanie. — Pocałowała go w brodę. — Oddałabym za ciebie życie, mężu. —
Czubkiem języka polizała jego dolną wargę. — Zawsze będę cię kochać.
Duncan jęknął z rozkoszy i zaczął kochać się z nią wolno i czule.
Duncanie?
- Tak, kochana?
— Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że mnie kochasz?
— Śpij. Madelyne, już prawie świta.
Nie chciała spać. Nie chciała, żeby ta cudowna noc kiedykolwiek się skończyła.
Świadomie zaczęła ocierać się plecami o jego brzuch. Oparła stopy o jego nogi.
— Proszę, powiedz mi, kiedy to się stało?
Duncan westchnął. Wiedział, że Madelyne me da mu spokoju, póki jej nie odpowie.
— Dzisiaj.
-Ha!
-Co?
— Teraz zaczynasz mówić z sensem.
— Ale ty mówisz bez sensu.
— To ty cały dzień zachowywałeś się tak dziwnie. Prawdę mówiąc, trochę się o
ciebie martwiłam. Kiedy dzisiaj?
— Kiedy co?
— Kiedy dokładnie zdałeś sobie sprawę z tego, że mnie kochasz? — Madelyne nie
miała zamiaru się poddać.
— Kiedy balem się, że mój koń cię stratuje.
— Silenus? Myślałeś, że Silenus zrobi mi krzywdę?
Usłyszał zdziwienie w jej głosie. Nadal zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak
strasznie się przez nią przeraził.
— Duncanie?
Lubił sposób, w jaki szeptała jego imię, kiedy czegoś od niego chciała. Był czuły i
niesłychanie zmysłowy.
— Znarowiłaś mi konia. Mówiłem ci to na dole, kiedy zasnęłaś mi na kolanach.
— Nie znarowiłam go — zaprotestowała Madelyne. — Okazałam mu jedynie uczucie.
To z całą pewnością nie może być szkodliwe.
— Uczucie może mnie uśmiercić, jeśli nie pozwolisz mi odpocząć — odparł Duncan
szeroko ziewając. — Zmieniłaś się w nienasyconą dziewkę — dodał z udawaną
złością. — Pozbawiłaś mnie siły.
- Dziękuję.
— Możesz sobie wziąć Silenusa.
— Silenus? Mój? — W jej głosie zabrzmiała dziecięca radość.
— Jest teraz wierny tobie. Zrobiłaś baranka z mojego dzikiego rumaka. Nigdy tego
nie przeżyję.
— Czego nie przeżyjesz?
Duncan zignorował jej pytanie. Odwrócił ją, by spojrzeć jej w twarz. Przez chwilę się
w nią wpatrywał.
— Teraz posłuchaj mnie uważnie, żono. Nie wolno ci na nim jeździć, dopóki cię tego
nie nauczę. Rozumiesz?
— Dlaczego uważasz, że nie umiem dobrze jeździć?
— zapytała Madelyne. Co prawda rzeczywiście nie umiała, lecz sądziła, że udało jej
się ukryć przed mężem ten brak. On jednak był bardziej spostrzegawczy, niż sądziła.
— Po prostu mi obiecaj - zażądał Duncan.
— Obiecuję. — Zaczęła zagryzać dolną wargę, gdyż nagła myśl nie dawała jej
spokoju. — Nie zmienisz rano zdania, prawda?
— Oczywiście, że nie. Silenus jest twój.
— Nie mówiłam o Silenusie.
- O czym więc?
Sprawiała wrażenie zmartwionej. Duncan czekał, aż Madelyne powie mu, co ją
martwi.
— Nie zmienisz zdania o tym, że mnie kochasz?
— Nigdy.
Pocałował ją na dowód prawdziwości swej przysięgi, po czym zamknął oczy i położył
się na plecach ze szczerym zamiarem zaśnięcia. Był wykończony.
— Zapomniałeś popływać w jeziorze dziś wieczorem. To bardzo dziwne z twojej
strony.
Kiedy nic nie odpowiedział, Madelyne szturchnęła go.
— Dlaczego tego nie zrobiłeś?
— Ponieważ było cholernie zimno.
Była to rozsądna odpowiedź, jednak dziwna w ustach Duncana. Madelyne
uśmiechnęła się do siebie. Och, jakże go kochała.
— Duncanie? Czy było ci przyjemnie, kiedy kochałeś się ze mną przed kominkiem?
Wiesz, kiedy mnie pocałowałeś... tam? - zapytała nieśmiało.
— Tak, Madelyne. Smakujesz słodko jak miód. Wspomnienie jej smaku jeszcze raz
go podnieciło. Był zaskoczony tym, jak bardzo jej pożąda.
Madelyne położyła się na boku i spojrzała na męża. Miał zamknięte oczy, ale
uśmiechał się i wyglądał na bardzo zadowolonego.
Wolno przesunęła dłonią od jego brody do brzucha.
— A czy ja będę lubić twój smak? — zapytała ochrypłym szeptem.
Zanim Duncan zdołał odpowiedzieć, Madelyne pochyliła się i pocałowała go w
pępek. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, jak napinają się mięśnie jego brzucha. Jej
dłoń wolno przesunęła się niżej, a w ślad za nią podążyły usta.
Duncan przestał oddychać, kiedy poczuł dotyk jej dłoni.
— Jesteś taki twardy, Duncanie, taki gorący — powiedziała.
- Daj mi swój ogień.
Duncan zupełnie zapomniał o spaniu. Pozwolił, by jego żona otoczyła go swym
magicznym urokiem. Pomyślał, że z pewnością jest najbogatszym człowiekiem na
całym świecie, a wszystko dlatego, że żona go kocha.
A potem wcale już nie mógł myśleć.
Rozdział 18
Surowe zimowe dni charakteryzowały się nieziemskimi temperaturami
sprowadzanymi przez zawodzący wiatr, który skuł ziemię mroźnymi okowami.
Wydawało się, że zima na wieczność będzie trzymać świat w lodowatym przepychu,
aż ta łagodna dziewczyna, wiosna, nadeszła z obietnicą odmiany. Przynosiła dar
ponownych narodzin, owinięty w ciepły blask słońca. Uwiedziony tą obietnicą wiatr
stracił ostrość i za sprawą magii przemienił się w delikatne podmuchy.
Najpierw drzewa okazały spełnienie tej obietnicy. Gałęzie nie były już kruche, lecz
poruszały się z wdziękiem, kiedy zachęcał je do tego lekki wietrzyk. Delikatne pąki i
zielone liście oblepiały każdą gałązkę. Zapomniane nasiona, wrzucone w ziemię
przez ostrzegawcze jesienne podmuchy, zakwitły teraz feerią kolorów i zapachów na
tyle oszałamiającą, by skusić próżne, brzęczące pszczoły.
Dla Madelyne był to cudowny czas. Miłość do Duncana sprawiała taką radość.
Cudem wydawało jej się to, że Duncan ją kocha. Przez pierwsze kilka tygodni po
tym, jak jej to oświadczył, była trochę niespokojna, martwiąc się, że się nią znudzi.
Zadawała sobie wiele trudu, by go zadowolić.
Tak czy owak doszło jednak do pierwszej sprzeczki. Zwykłe nieporozumienie, które z
łatwością dałoby się wyjaśnić, urosło do ogromnych rozmiarów z powodu ponurego
nastroju Duncana i jej wyczerpania.
Prawdę powiedziawszy, Madelyne nawet nie pamiętała, co wywołało sprzeczkę.
Wiedziała tylko, że Duncan na nią krzyczał. Natychmiast wycofała się za bezpieczną
maskę opanowania, jednak jej mężowi nie zabrało wiele czasu wytrącenie jej z
wystudiowanego spokoju. Wybuchnęła płaczem, powiedziała mu, że widocznie już jej
nie kocha, i pobiegła do wieży.
Duncan poszedł za nią. Nadal wrzeszczał, ale powodem był teraz jej zwyczaj
wyciągania błędnych wniosków. Kiedy Madelyne zdała sobie sprawę, że jest
wściekły, bo pomyślała, iż przestał ją kochać, przestała się przejmować groźnym
marsem na jego czole i jego wrzaskami. Wykrzykiwał przecież, że ją kocha.
Tego wieczoru nauczyła się ważnej rzeczy. Wszystko było w porządku, jeśli krzykiem
odpowiadała na krzyki. Wszystkie zasady, jakie ją dotąd obowiązywały, uległy
zmianie, odkąd poznała Wextonów. Swoboda, na jaką jej teraz pozwalano, wyzwoliła
wszelkie emocje. Nie musiała ich już powstrzymywać. A kiedy miała ochotę krzyczeć,
pozwalała sobie na to, chociaż próbowała zachować dystyngowane, godne damy
maniery.
Madelyne zdała sobie również sprawę, że powiela pewne cechy męża. Prawie tak
samo jak Duncan zaczęła nie lubić zmian. Kiedy Gilard i Edmond wyjechali, by
odsłużyć czterdzieści dni u swych panów, wszyscy w zasięgu jej głosu wiedzieli o jej
niezadowoleniu.
Duncan wykazał jej niekonsekwencję rozumowania, przypomniał jej nawet, że kiedyś
nakłaniała go do tego, by dał braciom większą samodzielność. Madelyne nie chciała
jednak słuchać głosu rozsądku. Zmieniła się w kwokę i pragnęła, żeby wszyscy
Wextonowie przebywali tam, gdzie mogła mieć na nich oko.
Duncan świetnie rozumiał żonę. Od kiedy jego bracia i siostra stali się członkami
rodziny Madelyne, która przez tak wiele lat była samotna, ich obecność wydawała się
jej zbyt wspaniała, by mogła się jej wyrzec bez słowa protestu.
Madelyne potrafiła również zaprowadzać pokój. Zawsze interweniowała, jeśli komuś
działa się krzywda. Broniła każdego, lecz była zdziwiona, jeśli ktokolwiek chciał
bronić jej.
Prawdę mówiąc, nadal się nie doceniała. Duncan wiedział, że Madelyne uważa jego
miłość za cud. Nie był mężczyzną, który głośno mówił o swoich uczuciach, szybko
jednak zdał sobie sprawę, że Madelyne często musi słyszeć jego zapewnienia o
miłości. Podłożem tego był strach i poczucie niepewności, zrozumiałe, jeśli wziąć pod
uwagę jej dzieciństwo, więc Duncan pogodził się z faktem, że Madelyne potrzebuje
czasu, by odzyskać wiarę w siebie.
Dni spędzane z żoną byłyby sielanką, gdyby Adela nie trwała tak uparcie w zamiarze
doprowadzenia wszystkich do obłędu. Duncan próbował okazywać siostrze
współczucie, jednak w głębi duszy miał ochotę ją udusić.
Popełnił błąd i powiedział żonie, co myśli o postępowaniu Adeli i o swej chęci
zatkania jej ust. Madelyne była przerażona. Natychmiast zaczęła bronić Adeli.
Poradziła mu, by wzbudził w sobie większe współczucie, i nie mogła zrozumieć,
dlaczego Duncan żywi tak niecne uczucia.
Madeyne zarzuciła mu brak współczucia, jednakże, prawdę powiedziawszy, było na
odwrót. Duncan bardzo współczuł baronowi Geraldowi, który odznaczał się
cierpliwością Hioba i wytrzymałością hartowanej stali.
Adela robiła wszystko, co w jej mocy, by zniechęcić zalotnika. Wyśmiewała się z
niego, krzyczała, płakała. Nic nie odnosiło skutku. Gerald ani na chwilę nie dawał się
odwieść od celu, jakim było zdobycie jej względów. Duncan uważał, że albo Gerald
jest uparty jak osioł, albo głupi jak baran. Może był po trochu i jednym, i drugim.
Duncan podziwiał Geralda. Taka determinacja była godna pochwały, zwłaszcza jeśli
wziąć pod uwagę, że nagroda, o którą ubiegał się Gerald, zmieniła się we
wrzeszczącą jędzę.
Po prawdzie Duncan wolałby zignorować całą sprawę, jednak Madelyne do tego nie
dopuściła. Cały czas wciągała go w sam środek rodzinnych sprzeczek,
przypominając, że do jego obowiązków należy zaprowadzenie porządku.
Bardzo rzeczowym tonem oznajmiła mu, że może być zarówno panem, jak i bratem,
a cały ten nonsens z zachowaniem zimnego dystansu w stosunku do rodziny to
zamierzchły obyczaj, który należy zarzucić.
Powiedziała mu także, że może zachować szacunek braci, a takżę pozyskać ich
przyjaźń. Duncan nie sprzeczał się z nią. Bóg świadkiem, że nie wygrał żadnej
sprzeczki, od kiedy się pobrali.
Jeśli jednak o to chodzi, miała rację, choć oczywiście nie zamierzał jej tego mówić,
wiedząc, że natychmiast znajdzie następny „obyczaj”, który należy zmienić.
Zaczął spożywać wieczorny posiłek z rodziną, wiedząc, że Madelyne to ucieszy.
Wkrótce odkrył, że sprawia mu to przyjemność. Omawiali różne sprawy, a debaty,
jakie z tego wyniknęły, były niezwykle ciekawe. Obaj bracia byli spostrzegawczy i już
wkrótce Duncan zaczął cenić sobie ich sugestie.
Powoli usunął bariery, jakie wzniósł, by odseparować się od rodziny i odkrył, że
nagroda przewyższa włożony w to wysiłek.
Duncan już wiedział, że jego ojciec się mylił. Rządził sztywno, by chronić swą
pozycję pana. Może uważał, że utraci ich szacunek, jeśli okaże dzieciom uczucie.
Duncan nie był pewny, jak rozumował jego ojciec. Wiedział jedynie, że nie musi już
podążać dawnymi ścieżkami.
Powinien podziękować żonie za zmianę swego nastawienia. Nauczyła go, że strach i
szacunek niekoniecznie muszą iść w parze. Miłość i szacunek równie dobrze się
sprawdzały, może nawet lepiej. Była to ironia losu. Madelyne dziękowała Duncanowi,
że dał jej miejsce w swej rodzinie, podczas gdy naprawdę było na odwrót. To ona
dała mu miejsce w jego własnym domu. Pokazała mu, jak być bratem dla Gilarda,
Edmonda i Adeli. Tak, wciągnęła go w sam środek rodzinnego kręgu.
Duncan nadal trzymał się planu zajęć ze swoimi ludźmi, ale każdego popołudnia
przeznaczał godzinę na uczenie żony jazdy konnej. Robiła szybkie postępy i już
wkrótce pozwolił jej pojechać na Silenusie na niższe wzgórze za murami. Na wszelki
wypadek jechał tuż za nią. Narzekał też na ten jej ciągły zwyczaj zabierania jedzenia
dla wyimaginowanego wilka. Madelyne spytała, dlaczego jeden stok wzgórza jest
nagi, a drugi porastają drzewa i roślinność.
Duncan wytłumaczył jej, że na stoku zwróconym do twierdzy ścięto wszystkie
drzewa. Wzrok wartownika nie sięgał poza grzbiet, dlatego nie trzeba było ścinać
drzew po drugiej strome. Każdy, kto chciał wejść do domu, musiał najpierw wspiąć
się na niższy szczyt. Gdyby to był wróg, stanowiłby łatwy cel dla łuczników na
wzgórzu pozbawionym drzew, wśród których mógłby szukać schronienia.
Była zaskoczona jego wyjaśnieniem — odniosła wrażenie, że wszystko, co robi
Duncan, ma za cel obronę. Potrząsnął głową i wyjaśnił, że jako pan Wexton
odpowiedzialny jest za bezpieczeństwo.
Duncan wiedział, że Madelyne martwi się przyszłością. Nadal nie lubiła, gdy
przypominano jej brata i domownicy starali się nie wymieniać jego imienia.
Duncanowi nie udało się przekonać jej, że wszystko będzie dobrze, toteż oboje
unikali tego tematu. Wiosna była dla Duncana okresem olśnienia. Musiał
opuścić Madelyne prawie na miesiąc z powodu pilnych spraw i kiedy wrócił, jego
żona płakała ze szczęścia. Nie spali przez całą noc kochając się namiętnie, i
zostaliby w łóżku przez następny dzień, gdyby nie przeszkodzili im w tym
domownicy. Madelyne nie chciała, by Duncan choćby chwilowo ją opuszczał. On
również bardzo tego nie lubił i chociaż nigdy nie przyznałby się do tego, cały czas
marzył o tym, by znów znaleźć się u jej boku.
Wiosna zostawiła za sobą płaszcz słońca i kwiatów. Na ziemi Wextonów zapanowały
wreszcie ciepłe letnie dni.
Podróżowanie było teraz łatwiejsze. Duncan wiedział, że jest tylko kwestią czasu,
kiedy zostanie wezwany, by odpowiedzieć przed królem. Ukrył przed Madelyne
troskę i spokojnie zbierał żołnierzy.
Baron Gerald powrócił na ziemie Wextonów w ostatnich dniach czerwca, by jeszcze
raz podjąć próbę zdobycia względów Adeli. Duncan powitał przyjaciela na
dziedzińcu. Każdy miał drugiemu do przekazania ważne wieści. Duncan właśnie
przyjął posłańca, który przywiózł list z królewską pieczęcią. Baron Wexton umiał
czytać, czego nie była świadoma jego żona, a list, który przeczytał, zmusił go do
szybkiego działania. Był zbyt przejęty, by stosownie powitać gościa.
Gerald sprawiał wrażenie, jakby był w takim samym nastroju i usposobieniu.
Skłoniwszy się lekko przed Duncanem, podał Anselowi wodze swego rumaka i
ponownie zwrócił się do gospodarza.
— Właśnie wróciłem od Clare’ów — oznajmił cichym szeptem.
Duncan dał Anthony’emu znak, by podszedł bliżej.
— Musimy omówić wiele rzeczy i chcę, by Anthony w tym uczestniczył - wyjaśnił.
Geraid skinął głową.
— Mówiłem Duncanowi, że właśnie wracam z posiadłości Clare — powtórzył. — Był
tam także brat króla, Henry. Bardzo o ciebie wypytywał, Duncanie. — Trzej
mężczyźni wolno poszli w stronę zamku. — Sądzę, że niejako próbował wybadać
twoje stanowisko, na wypadek, gdyby miał zostać naszym królem — wyznał Gerald.
Duncan zmarszczył czoło.
— O co pytał?
— Rozmowa była bardzo ostrożna. Tak jakby oni wszyscy posiadali jakieś
informacje, których ja nie miałem. To, co mówię, chyba nie ma sensu, prawda? —
zapytał.
— Czy istnieje potrzeba bronienia Wilhelma? Czy uważasz, że Henry może mu
wypowiedzieć posłuszeństwo?
— Nie sądzę — odparł z naciskiem Gerald. — Było to jednak dziwne. Nie zostałeś
zaproszony, choć wszystkie pytania, jakie mi zadano, dotyczyły ciebie.
— Czy chodziło o moją lojalność?
— Nigdy nie chodziło o twoją lojalność, Duncanie — odparł Gerald. — Jednakże
dowodzisz armią najlepiej wyszkolonych żołnierzy w Anglii. Gdybyś chciał, z
łatwością mógłbyś zbuntować się przeciwko królowi.
— Czy Henry sądzi, że mógłbym się zwrócić przeciwko mojemu panu? — zapytał
Duncan, wyraźnie zaskoczony taką możliwością.
— Nie, wszyscy wiedzą, że jesteś człowiekiem honoru, Duncanie. Jednak to
spotkanie nie miało dla mnie większego sensu. Panowała taka niespokojna
atmosfera. — Geraid wzruszył ramionami, po czym dodał: - Henry cię podziwia.
jednak widziałem, że czymś się martwi. Bóg jeden wie, czym.
Mężczyźni weszli po stopniach do głównej sali. Madelyne stała przy stole jadalnym,
układając w pękatym dzbanie bukiet dzikich kwiatów. Trzej mali chłopcy siedzieli na
podłodze obok niej, zajadając ciastka.
Madelyne podniosła wzrok, kiedy usłyszała kroki mężczyzn. Uśmiechnęła się widząc,
że Gerald znowu jest ich gościem. Przywitała ich wszystkich ukłonem.
— Obiad będzie gotowy za godzinę, Geraldzie. Miło cię znowu widzieć. Nieprawdaż,
Anthony? Adela będzie zachwycona.
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem.
— Mówię prawdę - upierała się Madelyne. Zwróciła się do dzieci: — Dokończcie jeść
na dworze. Wilie, idź, poszukaj lady Adeli. Powiedz jej, że ma gościa. Potrafisz
wykonać to ważne zadanie? — zapytała.
Dzieci skoczyły na równe nogi i wybiegły z sali. Willie nagle podbiegł do Madelyne i
objął ją za nogi. Duncan patrzył, jak jego żona jedną ręką przytrzymuje się stołu, a
drugą głaszcze chłopca po głowie.
Ucieszyła go jej łagodność. Wszystkie dzieci kochały Madelyne. Podążały za nią,
gdziekolwiek szła. Każde wyczekiwało jej uśmiechów i słów pochwały. Żaden z
maluchów nie zaznał nigdy rozczarowania.. Madelyne znała każdego z imienia, co
było niemałym osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że w zamku mieszkało z rodzicami
dobrze ponad pięćdziesięcioro dzieci.
Kiedy Wilie puścił w końcu Madelyne i pobiegł do wyjścia, okazało się, że wybrudził
jej suknię. Spojrzała na tę szkodę i westchnęła, po czym zawołała za chłopcem:
— Willie, znowu zapomniałeś ukłonić się swemu panu.
Chłopiec zatrzymał się gwałtownie, odwrócił i ukłonił niezdarnie. Duncan skinął
głową. Dziecko uśmiechnęło się i znowu zaczęło biec.
— Czyje to dzieci? — zapytał Gerald.
— Służby — odparł Duncan. — Chodzą cały czas za moją żoną.
Krzyk rozpaczy przerwał ich rozmowę. Duncan i Geraid westchnęli równocześnie.
Widocznie Wilie właśnie poinformował Adelę o przyjeździe Geralda.
— Nie rób takiej miny, Geraldzie — powiedziała Madelyne.
— Od czasu twojego wyjazdu Adela snuje się po domu jak nieprzytomna. Naprawdę
wierzę, że za tobą tęskni. Nie zgadzasz się ze mną, Anthony?
Z miny wasala Duncan wywnioskował, że ten jest odmiennego zdania. Roześmiał
się, gdy Anthony powiedział:
— Skoro tak sądzisz, to dopuszczam tę możliwość.
Gerald uśmiechnął się szeroko.
— Bawisz się w dyplomatę. Anthony?
— Nie chcę rozczarować swojej pani — odparł Anthony.
— Modlę się, żebyś się nie myliła, Madelyne — powiedział Gerald. Usiadł przy stole
obok Duncana i Anthony’ego. Gdy Madelyne wręczyła mu puchar wina, pociągnął
długi, chciwy łyk. - Czy Gilard i Edmond są w domu? - zapytał.
Duncan potrząsnął głową. Wziął puchar wina, który podała mu Madelyne, ale nie
puścił jej ręki. Madelyne oparła się o niego z uśmiechem.
— Duncanie, ojciec Laurance odprawi w końcu dla nas mszę — oznajmiła. Zwróciła
się do Geralda, wyjaśniając, o czym mówi. — Ksiądz oparzył sobie ręce zaraz po
tym, jak udzielił ślubu mnie i Duncanowi. Biedak strasznie długo się leczył. To musiał
być straszny wypadek, chociaż nie wyjaśnił, jak do niego doszło.
— Gdyby pozwolił Edmondowi opatrzyć sobie rany, szybciej by się zagoiły —
zauważył Anthony. — Teraz oczywiście nie ma Edmonda — dodał wzruszając
ramionami.
— Chciałem zamienić słowo z ojcem Laurance’em — mruknął Duncan.
— Nie lubisz go? — zapytał Geraid.
— Nie lubię.
Madelyne zdziwiło stwierdzenie męża.
— Duncanie, on zawsze schodzi ci z drogi. Jak możesz go lubić czy nie lubić? Ledwo
go znasz.
— Madelyne, ten człowiek nie wykonuje swoich obowiązków. Ukrywa się w kaplicy.
Jest zbyt nieśmiały jak na mój gust.
— Nie wiedziałem, że jesteś taki pobożny — wtrącił Geraid.
— Bo nie jest — zauważył Anthony.
— Duncan po prostu chce, by ksiądz robił to, po co został tu przysłany —
powiedziała Madelyne. Ponownie napełniła winem puchar Anthony’ego.
— Obraża mnie — oznajmił Duncan. — Dziś rano przybył posłaniec z listem z jego
klasztoru. Prosiłem, żeby go zastąpiono. Madelyne napisała dla mnie tę prośbę —
zakończył z przechwałką w głosie.
Madelyne szturchnęła Duncana w ramię, niemal wytrącając mu puchar z ręki.
Zrozumiał, że nie chce, by ktokolwiek wiedział, że umie czytać i pisać. Uśmiechnął
się do niej, rozbawiony tym, że wstydzi się tak niezwykłych umiejętności.
— Co było w liście? — zapytała.
- Nie wiem - odparł Duncan. - Miałem inne pilne sprawy do załatwienia. To może
poczekać, przeczytam po wieczerzy.
Następny krzyk przerwał rozmowę. Widocznie Adela wprawiała się w odpowiednio
histeryczny stan.
— Na litość boską, Madelyne, idź i spraw. by Adela przestała wrzeszczeć. Geraldzie,
zaczynam bać się twoich odwiedzin - powiedział do przyjaciela.
Madelyne pospieszyła złagodzić tę wymówkę.
— Mój mąż nie chciał być niegrzeczny — powiedziała.
— Po prostu ma na głowie wiele ważnych spraw.
Duncan westchnął na tyle przeciągle, że żona ponownie na niego spojrzała.
— Nie musisz tłumaczyć mojego zachowania, Madelyne. A teraz idź do Adeli.
Madelyne skinęła głową.
— Zaproszę także ojca Laurance’a do stołu. Nie przyjdzie, ale tak czy owak go
zaproszę. Jeśli zaszczyci nas swoją obecnością, proszę, bądź dla niego miły, dopóki
wieczerza nie dobiegnie końca. Potem możesz na niego wrzeszczeć.
Było to sformułowane jak prosba, lecz wygłoszone głosem, w którym brzmiał rozkaz.
Duncan zrobił groźną minę. Madelyne uśmiechnęła się do niego.
Gdy tylko wyszła, Gerald wyszeptał:
— Nasz król wrócił do Anglii.
— Jestem gotów — odparł Duncan.
— Pójdę z tobą, kiedy dostaniesz rozkaz — powiedział Gerald. Duncan potrząsnął
głową. — Przecież nie wierzysz, że król zignoruje fakt twojego małżeństwa. Będziesz
się musiał wytłumaczyć ze swych czynów. A ja, tak samo jak ty, mam prawo wyzwać
Louddona. Chcę zabić drania.
— Połowa Anglii chciałaby go zabić — wtrącił Anthony.
— Rozkaz już nadszedł — odezwał się Duncan. Jego głos brzmiał łagodnie i
pozostali mężczyźni zareagowali dopiero po pewnej chwili.
— Kiedy? — chciał wiedzieć Gerald.
— Tuż przed twoim przybyciem — odparł Duncan.
— Kiedy jedziemy? — zapytał Anthony.
— Król żąda, bym natychmiast wyruszył do Londynu
— powiedział Duncan. — Wystarczy pojutrze. — Tym razem zostajesz, Anthony.
Wasal nie okazał żadnej reakcji słysząc decyzję pana. Był jednak zdziwiony, gdyż
zazwyczaj mu towarzyszył.
— Zabierzesz ze sobą Madelyne? — zapytał Geraid.
— Nie, tutaj będzie bezpieczniejsza.
— Bezpieczniejsza przed gniewem króla czy przed Louddonem?
— Louddonem. Król będzie ją chronić.
- Pokładasz w nim większą wiarę niż ja — przyznał Gerald.
Duncan spojrzał teraz na Anthony”ego.
— Pozostawiam mój największy skarb w twoich rękach, Anthony. To może być
pułapka.
— Co sugerujesz? — zapytał Gerald.
— Louddon ma dostęp do pieczęci króla. Instrukcje przekazane w liście nie były
podane słowami króla. To właśnie sugeruję.
— Ilu ludzi weźmiesz, a ilu zostawisz do pilnowania Madelyne? — zapytał Anthony.
Już myślał o obronie twierdzy.
— Może to podstęp, by cię stąd wywabić, żeby Louddon mógł zaatakować. Myślę, iż
wie, że nie zabierzesz ze sobą Madelyne.
Duncan przytaknął.
— Wziąłem to pod uwagę.
— Mam teraz ze sobą tylko setkę ludzi — wtrącił Gerald.
— Zostawię ich tutaj z Anthonym, jeśli takie jest twoje życzenie, Duncanie.
Gerald i Anthony omawiali liczbę żołnierzy, kiedy Duncan wstał i podszedł do
kominka. Odwrócił się akurat w chwili, gdy Madelyne skręcała za róg.
Prawdopodobnie idzie teraz porozmawiać z ojcem Laurance’em, pomyślał. Mały
Willie uczepił się jej spódnicy i biegł, by dotrzymać jej kroku.
Duncan przestał myśleć o żonie, gdy podeszli do niego Anthony i Gerald. Dobre
dziesięć minut upłynęło na zażartej dyskusji o obronie twierdzy Wextonów. Anthony i
Gerald przysunęli sobie krzesła i usiedli obok Duncana.
Nagle do sali wbiegł Willie. Chłopiec aż się poślizgnął gwałtownie zatrzymując się
przed Duncanem. Był przerażony.
Duncan pomyślał, że chłopiec wygląda, jakby właśnie ujrzał diabła. Wilie podszedł
nieśmiało i stanął przy krześle Duncana.
— O co chodzi, chłopcze? Chcesz mi coś powiedzieć?
— zapytał Duncan. Mówił cicho, żeby mały nie przeraził się jeszcze bardziej.
Anthony zaczął zadawać Duncanowi jakieś pytania, ale baron podniósł rękę na znak,
by zamilkł.
Duncan odwrócił się na krześle w stronę chłopca. Pochylił się i dał Williemu znak,
żeby podszedł bliżej. Mały zaczął szlochać, ale podszedł, SSąC kciuk i wpatrując się
w swego pana.
Cierpliwość Duncana była na wyczerpaniu. Nagle Wilie wyjął kciuk z buzi i szepnął:
— On ją bije.
Duncan skoczył na równe nogi przewracając krzesło i zanim Gerald i Anthony zdali
sobie sprawę, co się dzieje, już był na środku sali.
— O co chodzi? — zapytał Anthony’ego Gerald, kiedy wasal pobiegł za swym
panem.
Do Geralda jeszcze nie dotarło, co się dzieje.
— Madelyne! — wykrzyknął Anthony.
Gerald skoczył na równe nogi i popędził za nim. Nim dotarł do schodów, obnażył
miecz.
Duncan pierwszy dopadł drzwi kaplicy. Były zabarykadowane, ale niewiele czasu
zajęło mu rozbicie ich na kawałki. Wściekłość dodawała mu sił.
Ten odgłos ostrzegł ojca Laurance’a. Kiedy Duncan wpadł do westybulu, ksiądz
zasłonił się Madelyne jak tarczą. Przytrzymywał ja przed sobą przytykając sztylet do
jej szyi.
Duncan nie spojrzał na Madelyne. Nie śmiał. Nie byłby wówczas w stanie poskromić
wybuchu wściekłości. Całą uwagę skierował na zagrażającego jej szaleńca.
— Jeśli podejdziesz bliżej, poderżnę jej gardło! — wrzasnął ksiądz. Cofał się powoli,
na wpół ciągnąc, na wpół pchając swoją zakładniczkę.
Każdy krok, o jaki cofał się ksiądz, Duncan odmierzał krokiem do przodu.
Ksiądz wycofał się w stronę małego kwadratowego stołu zapełnionego płonącynu
świecami. Ośmielił się rzucić w tył szybkie spojrzenie, próbując ocenić odległość,
jaka dzieli przeszkodę od bocznych drzwi, i był to błąd, na który czekał Duncan.
Zaatakował. Oderwał sztylet od twarzy Madelyne i jednym szybkim, śmiertelnym
ruchem wbił jego ostrze w szyję księdza. Gdy Duncan uwolnił Madelyne, ojciec
Laurance runął do tyłu.
Zanim upadł na podłogę, już nie żył.
Stół rozbił się o ścianę. Pospadały z niego świece i płomienie natychmiast zaczęły
lizać suche drewno.
Duncan nie zwrócił uwagi na ogień. Gdy delikatnie wziął Madelyne w ramiona,
bezwładnie oparła się o jego pierś.
— Strasznie długo na ciebie czekałam — szepnęła i rozpłakała się cicho.
Duncan wziął długi, uspokajający oddech. Próbował ugasić gniew, by móc łagodnie
się z nią obchodzić.
— Nic ci nie jest? — zdołał w końcu wykrztusić, chociaż nadal był wściekły.
— Bywało lepiej — szepnęła Madelyne.
Jej niefrasobliwa odpowiedź trochę go uspokoiła, lecz kiedy zobaczył obrażenia na
jej twarzy, ponownie wpadł we wściekłość. Lewe oko już jej zapuchło. Krwawiła z
kącika ust, a na szyi widniały liczne zadrapania.
Gdy Duncana ogarnęła wściekłość na księdza, Madelyne natychmiast wyczuła
dreszcz przebiegający jego ciało. W jego oczach widziała gniew. Delikatnie
pogłaskała męża po policzku.
— Już po wszystkim, Duncanie.
Gerald i Anthony wpadli do kaplicy. Widząc ogień, Gerald natychmiast wybiegł na
zewnątrz, przywołując na pomoc zgromadzonych tam ludzi.
Anthony stanął obok swojego dowódcy. Kiedy Duncan odwrócił się i ruszył ku
drzwiom, wasal usunął mu z drogi deskę, jedyną pozostałość po drzwiach, które
Duncan roztrzaskał.
Madelyne dostrzegła, jak zmartwiony jest Anthony — byt zasępiony równie mocno
jak Duncan.
— Anthony, czy zauważyłeś, jak bardzo mój mąż lubi wchodzić przez zamknięte
drzwi? — zapytała.
Przez chwilę Anthony wyglądał na zaskoczonego, po czym na jego twarzy z wolna
pojawił się uśmiech.
Duncan pochylił się osłaniając Madelyne głowę, gdy przechodził przez przejście.
Oparła policzek o jego ramię. Dopiero kiedy doszli do zamku, zdała sobie sprawę, że
nadal płacze. Pomyślała z drżeniem, że to skutek strachu, którego doświadczyła.
Zanim doszli do komnaty Duncana, Madelyne zaczęła szczękać zębami. Duncan
otulił ją kocem i trzymając ją na kolanach, opatrywał jej rany na twarzy.
Pocił się od żaru bijącego z kominka, który rozpalił dla Madelyne.
— Duncanie, czy widziałeś szaleństwo w jego oczach?
— Madelyne zadrżała na to wspomnienie. — Chciał mnie... Duncanie? Czy nadal
byś mnie kochał, gdyby mnie zgwałcił?
— Cicho, kochanie — uspokajał ją Duncan. — Zawsze będę cię kochał. To było
niemądre pytanie.
Ta cicha odpowiedź pocieszyła Madelyne. Przez kilka minut odpoczywała oparta o
pierś męża. Wiele chciała Duncanowi powiedzieć, lecz w tej chwili nie miała na to
siły.
Duncan myślał, że zasnęła, kiedy nagle Madelyne odezwała się:
— Został tu przysłany, żeby mnie zabić.
Odwróciła się i popatrzyła na Duncana. Wyraz jego oczu ponownie ją zmroził.
— Został przysłany? — Jego głos brzmiał łagodnie i Madelyne pomyślała, że pewnie
próbuje ukryć gniew.
— Poszłam do kaplicy, żeby powiedzieć księdzu, że zapraszamy go na wieczerzę.
Zaskoczyłam go, bo nie był ubrany w szaty duchownego. Miał na sobie ubranie
wieśniaka, co ty także z pewnością zauważyłeś. I ręce nie były owinięte bandażami.
- Mów - rozkazał krótko Duncan, kiedy Madelyne spojrzała na niego wyczekująco.
— Nie miał na nich żadnych blizn, choć rzekomo je sobie poparzył i z powodu ran nie
mógł odprawiać mszy. Ale nie było żadnych blizn.
Duncan skinął głową, nakazując jej, by mówiła dalej.
— Nic nie powiedziałam na temat jego rąk. Udawałam, że nawet tego nie
zauważyłam, tylko pomyślałam, że później ci o tym powiem. Tak czy owak - ciągnęła
- powiedziałam mu, że dostaliśmy list z klasztoru i że po wieczerzy chcesz z nim
porozmawiać. To był mój błąd, chociaż wówczas o tym nie wiedziałam — dodała. — I
wtedy ksiądz wpadł w szał. Powiedział mi, że Louddon kazał go tu przystać. Miał
obowiązek zabić mnie, jeżeli król opowie się po stronie twojej, a nie Louddona.
Duncanie, jak sługa boży może mieć duszę diabła? Ojciec Laurance z pewnością
wiedział, że jego gra się skończyła. Powiedział mi, że chce uciec, ale wcześniej musi
mnie zabić.
Madelyne znowu oparła się o pierś Duncana.
— Bałeś się, Duncanie? — zapytała go szeptem.
— Nigdy się nie boję — rzucił krótko. Tak go rozwścieczała zdrada księdza, że z
trudem się opanowywał.
Madelyne uśmiechnęła się słysząc to buńczuczne stwierdzenie.
— Chciałam cię zapytać, czy się martwiłeś, a nie bałeś — poprawiła się.
— Co? — zapytał Duncan. Potrząsnął głową, wysiłkiem woli oddalając gniew.
Madelyne potrzebowała teraz jego pociechy.
Czy się martwiłem? Do diabła, Madelyne, byłem wściekły.
— Widziałam to — odparła. — Kiedy zamierzałeś rzucić się na mego prześladowcę,
przypominałeś mojego wilka.
Duncan pocałował ją. Był bardzo delikatny, bo Madelyne miała zbyt poranione usta,
by mógł sobie pozwolić na prawdziwą namiętność.
Po chwili ześliznęła się z jego kolan. Ujęła go za rękę, pociągnęła, aż wstał i poszedł
za nią. Usiadła na łóżku i wskazała mu miejsce obok siebie.
Duncan zdjął tunikę. Była przepocona z powodu panującego w komnacie ciepła.
Usiadł obok żony, objął ją i przytulił do siebie. Chciał mieć ją blisko i mówić, jak
bardzo ją kocha. Na Boga, chyba bardziej potrzebował to powiedzieć, niż ona
usłyszeć.
— Madelyne, bałaś się?
— Trochę — odparła. Pochyliła głowę i zapewne dla odwrócenia jego uwagi
zataczała dłonią kręgi na jego udzie.
Tylko trochę?
— Cóż, wiedziałam, że przyjdziesz po mnie, więc nie bałam się aż tak bardzo.
Zaczęłam się jednak złościć, gdy się od razu nie zjawiłeś. On rozdarł mi suknię...
— Mógł cię zabić — powiedział Duncan. Jego głos drżał z gniewu.
— Nie, nie pozwoliłbyś mu mnie zabić — odparła.
Boże, pokładała w nim taką wiarę! Czuł się tym aż przytłoczony.
Drobne kręgi, jakie Madelyne zataczała czubkami palców, zaczęły się zbliżać do
krocza. Złapał jej rękę i położył sobie na udzie. Jego żona była prawdopodobnie tak
wytrącona z równowagi, że nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi, ani jak to
zaczyna na niego działać.
— Boże, zaczyna się tu robić gorąco — szepnęła Madelyne.
— Po co rozpalałeś ogień w taką pogodę, Duncanie?
— Drżałaś — przypomniał jej.
— Już mi lepiej.
— Wobec tego zejdę na dół i przeczytam ten list z kiasztoru. Jestem ciekaw, co jego
przełożeni mają nam do powiedzenia — oznajmił Duncan.
— Nie chcę, byś teraz schodził na dół — powiedziała.
Duncan natychmiast okazał troskę.
— Musisz odpocząć przez godzinę czy dwie — powiedział.
— Nie chcę odpoczywać — odparła Madelyne. — Pomożesz mi pozbyć się tego
ubrania? — zapytała męża tak niewinnym tonem, że natychmiast wzbudziła jego
podejrzenie.
Stała przed nim i wcale mu nie pomagała, gdy ściągał z niej ubranie.
— Co spowodowało, że przyszedłeś do kaplicy? — zapytała.
— Synek Maude zobaczył, jak ten drań cię bije. Przybiegł i powiedział mi o tym -
odparł Duncan.
— Nie wiedziałam, że Willie poszedł za mną do kaplicy. Musiał uciec, zanim ksiądz
zabarykadował drzwi. Pewnie był przerażony. Ma zaledwie pięć latek. Trzeba go
nagrodzić za to, że przyszedł po ciebie.
— Do licha, to wszystko moja wina — stwierdził Duncan. Powinienem byt równie
dobrze doglądać domowników, jak doglądam szkolenia moich ludzi.
Madelyne położyła mu ręce na ramionach.
— Moim obowiązkiem jest doglądanie twego domostwa. Jednak gdy teraz o tym
myślę, widzę, że nie doszłoby do tego, gdyby...
Przerwał jej.
— Wiem, nie doszłoby do tego, gdybym był tam, żeby cię bronić.
Madelyne potrząsnęła głową.
— Nie to chciałam powiedzieć. Nie możesz wyciągać pochopnych wniosków. To
niedobre przyzwyczajenie. A ponadto masz ważniejsze sprawy na głowie.
— Ty jesteś ważniejsza niż wszystko inne — stwierdził z naciskiem Duncan.
— Cóż, chciałam ci tylko powiedzieć, że nie doszłoby do tego, gdybym umiała się
bronić.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał. Nie miał najmniejszego pojęcia, co jej
chodzi po głowie. Uśmiechnął się, gdy zdał sobie sprawę z tego, o czym Madelyne
myśli.
— Ojciec Laurance nie był wiele wyższy ode mnie — powiedziała. — Ansel jest
dokładnie mojego wzrostu.
— Czemu o nim wspominasz? — zapytał Duncan.
— Ansel uczy się sztuki obrony — oznajmiła Madelyne.
— Dlatego mnie także musisz nauczyć, jak się bronić. Wiesz, o co mi chodzi,
prawda?
Nie wiedział, ale nie chciał się z nią kłócić.
— Później o tym porozmawiamy — zaproponował.
Madelyne skinęła głową.
— Wobec tego musisz zaspokoić moje potrzeby, Duncanie. Rozkazuję ci.
Odpowiedział tak samo żartobliwym tonem:
— A jakiż to rozkaz dajesz swojemu mężowi? — zapytał. Madelyne wyjaśniła, wolno
rozwiązując wstążkę, która przytrzymywała jej koszulę. Duncan potrząsnął głową,
próbując odmówić.
— Odniosłaś zbyt wiele obrażeń, żeby...
— Coś wymyślisz — przerwała mu Madelyne. — Wiem, że teraz nie jestem zbyt
ładna. Wyglądam strasznie, prawda?
— Jesteś posiniaczona, brzydka jak jeden z twoich cyklopów i nie mogę na ciebie
patrzeć.
Jego słowa rozśmieszyły ją. Wiedziała, że Duncan się z nią droczy, bo usiłował
pociągnąć ją na siebie, równocześnie zdejmując jej koszulę.
— Wobec tego zamknij oczy, kiedy będziesz się ze mną kochał — zaproponowała.
— Przecierpię to — obiecał.
— Nadal czuję jego dotyk — szepnęła Madelyne. Głos zadrżał. — Chcę, byś mnie
teraz dotykał. Sprawisz, że zapomnę, co się wydarzyło. Znowu poczuję się czysta,
Duncanie. Rozumiesz?
Odpowiedział jej pocałunkami. Madelyne wkrótce zapomniała o wszystkim,
odwzajemniając jego pocałunki. Zaledwie kilka chwil później tylko oni dwoje istnieli
na świecie. I zarówno ciało, jak i dusza Madelyne zostały oczyszczone.
Rozdział 19
Paradoksalnie atak na Madelyne pogodził Geralda i Adelę. Madelyne uparła się, że
zje wieczerzę z rodziną i gościem. Kiedy weszli z Duncanem do sali, Adela już
siedziała przy stole. Pogrążony w myślach Gerald chodził tam i z powrotem przed
kominkiem. Duncan westchnął i Madelyne zrozumiała, że nie jest w nastroju do
jeszcze jednej sceny Adeli. Madelyne już chciała go poprosić, by był cierpliwy, lecz
zmieniła zamiar. Ona także nie była w nastroju do kłótni. Kiedy Adela zobaczyła
Madelyne, głośno wciągnęła powietrze. Zupełnie zapomniała o Geraldzie.
— Co ci się stało? Czy Silenus zrzucił cię z grzbietu? — zapytała.
Madelyne odwróciła się do Duncana.
— Pamiętam bardzo dobrze, że zanim wyszliśmy z pokoju, powiedziałeś, że dobrze
wyglądam — szepnęła do niego.
— Skłamałem. — Duncan uśmiechnął się łobuzersko.
— Powinnam była spojrzeć w lustro — odparła Madelyne.
— Adela wygląda, jakby miała zaraz zwymiotować. Jak sądzisz, czy pozbawię
wszystkich apetytu?
Duncan potrząsnął głową.
— Nawet najazd nie zmniejszyłby mojego głodu. Dopiero co straciłem całą siłę,
próbując zaspokoić twój...
Szturchnęła go, przywołując do porządku, gdyż stali na tyle blisko Adeli, że mogła to
usłyszeć.
— Potrzebowałam tego, żebyś się ze inną kochał — szepnęła. — Dzięki temu
zapomniałam o obrzydliwym dotyku księdza. Pewnie dlatego byłam trochę zbyt...
śmiała.
— Śmiała? — zachichotał Duncan. — Madelyne, kochanie, zmieniłaś się w...
Szturchnęła go jeszcze silniej i odwróciła się w stronę Adeli i Geralda.
Przez ten czas Gerald wyjaśnił Adeli pochodzenie obrażeń Madelyne.
— Och, Madelyne, wyglądasz strasznie — wyznała Adela współczującym tonem.
— Kłamstwo jest grzechem — powiedziała Madelyne do Duncana, obrzucając go
wściekłym spojrzeniem.
Duncan zażądał, by przy posiłku nie wymieniać imienia ojca Laurance’a. Wszyscy na
to przystali. Adela ponownie zaczęła ignorować Geralda. Kiedy wszyscy wstawali od
stołu, baron obdarzył siostrę Duncana komplementami, lecz odpowiedziała na to
niegrzeczną uwagą.
Cierpliwość Duncana wyczerpała się.
— Chcę z wami obojgiem porozmawiać — zażądał. W jego głosie zabrzmiała ostra
nuta.
Adela wyglądała na przestraszoną, Gerald na zaskoczonego, a Madelyne
najwyraźniej miała ochotę się roześmiać.
Wszyscy podeszli z Duncanem do kominka. Usiadł na swoim krześle, a kiedy Gerald
zaczął przysuwać sobie stołek, Duncan powiedział:
— Nie, Geraldzie. Stań obok Adeli. — Po czym zwrócił się do Adeli i zapytał: — Czy
ufasz, że wiem, co dla ciebie najlepsze?
Adela wolno skinęła głową. Oczy miała wielkie jak talerze.
— Wobec tego pozwól, żeby Gerald cię pocałował. Teraz.
— Co? — Adela była przerażona.
Duncan zmarszczył brwi, widząc jej reakcję.
— Po tym, jak Laurance zaatakował moją żonę, zapragnęła wymazać to
wspomnienie. Adelo, nigdy nie całował cię ani nie dotykał mężczyzna, który cię
kocha. Proponuję, byś pozwoliła teraz Geraldowi pocałować się i zdecydowała, czy
cię to odrzuca, czy sprawia ci przyjemność.
Madelyne uważała, że to wspaniały pomysł. Adela poczerwieniała z zakłopotania.
— W obecności wszystkich? — zapytała piskliwym głosem.
Gerald uśmiechnął się. Ujął Adelę za rękę.
— Gdybyś na to pozwoliła, pocałowałbym cię na oczach całego świata.
Duncan pomyślał, że Gerald trochę przesadza, mówiąc Adeli, że może pozwalać
albo zabraniać, jednak zachował te myśli dla siebie. A ponadto właśnie wypełniano
jego rozkaz. Zanim Adela zdołała się cofnąć, Gerald pochylił się i złożył na jej
wargach niewinny pocałunek.
Spojrzała na niego zmieszana. A wówczas on pocałował ją jeszcze raz. Nie dotknął
jej rękami, lecz i tak jego usta wzięły ją w niewolę.
Madelyne głupio się czuła patrząc na tę parę. Podeszła do Duncana, usiadła obok
niego i próbowała wpatrywać się w sufit zamiast w tę parę całującą się tak czule.
Kiedy Gerald cofnął się o krok, Madelyne spojrzała na Adelę. Siostra Duncana była
zarumieniona i sprawiała wrażenie wyraźnie zakłopotanej i zdziwionej.
- On nie całuje jak Mor... - Krew gwałtownie odpłynęła z twarzy Adeli, gdy pojęta, że
omal nie popełniła strasznego błędu. Spojrzała na Madelyne szukając u niej pomocy.
— Adelo, on będzie się musiał dowiedzieć.
Zarówno Geraid, jak i Duncan byli bardzo zdziwieni. Żaden z nich nie wiedział, o
czym mówi Madelyne.
— Nie mogę mu powiedzieć — szepnęła Adela. — Czy wykonasz za mnie tę
straszną powinność? Proszę, Madelyne. Błagam cię.
— Jeśli pozwolisz mi powiedzieć o tym także Duncanowi — odparła Madelyne.
Adela spojrzała na brata mocno zakłopotana. W końcu skinęła głową. Odwróciła się
ponownie do Geralda i powiedziała:
— Nigdy więcej nie zechcesz mnie pocałować, kiedy poznasz całą prawdę o tym, co
mi się przydarzyło. Przepraszam, Geraldzie. Powinnam była...
Zaczęła płakać. Gerald wyciągnął ręce i chciał ją objąć, ale potrząsnęła głową.
— Myślę, że cię kocham, Geraldzie... I tak mi przykro — szepnęła i wybiegła z sali.
Madelyne nie bardzo miała ochotę spełnić obietnicę, jaką złożyła. Wiedziała, że
zaraz zada ból i mężowi, i Geraldowi. Obaj kochali Adelę.
— Geraldzie, proszę, usiądź i wysłuchaj mnie — poprosiła.
— Duncanie, obiecaj, że nie będziesz na mnie zły za to, że to przed tobą ukrywałam.
Adela kazała mi obiecać, że zachowam jej tajemnicę.
— Nie będę zły — obiecał Duncan.
Madelyne skinęła głową. Nie mogła patrzeć na Geralda, kiedy opowiadała historię
Adeli, tak więc cały czas wzrok miała wbity w podłogę. Podkreśliła fakt, że Adela była
bardzo rozczarowana, gdy Gerald nie dołączył do niej na dworze, i z tego powodu
stała się łatwym łupem dla oszusta Louddona
— Myślę, że chciała cię ukarać — powiedziała Madelyne Geraldowi. — Chociaż
wątpię, czy zdaje sobie z tego sprawę.
Madelyne nieśmiało zerknęła na Geralda. Dostrzegła, że skinął głową. Opowiedziała
im wówczas resztę, niczego nie pomijając, a kiedy opowiadała o zdradzie Morcara,
sądziła, że obaj będą jej przerywać nie mogąc opanować złości.
Żaden z baronów nie powiedział ani słowa.
Kiedy skończyła opowiadać, Gerald wstał i wolno wyszedł z sali.
— Co zamierzasz zrobić? — zapytała Madelyne Duncana. Otarła z twarzy łzy,
krzywiąc się, kiedy dotknęła zadrapań.
— Nie wiem — odparł Duncan. Mówił cicho, ale w jego głosie słychać było gniew.
— Czy masz do mnie żal, że nie powiedziałam ci tego wcześniej?
Duncan zaprzeczył. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.
— To Morcar jest tym mężczyzną, którego chciałaś zabić, prawda?
Skinęła głową potakująco.
— Nie mogłam pozwolić na to, by jego zdrada uszła mu na sucho, jednak byłam
zobowiązana słowem honoru do zachowania tajemnicy Adeli — szepnęła. —
Duncanie, nie wiedziałam, co robić. Boskim prawem jest wymierzanie kary
grzesznikom. Dobrze o tym wiem. A ja nie powinnam chcieć nikogo zabić. A jednak,
Boże, wybacz mi, tego właśnie chcę.
Duncan przyciągnął ją i posadził sobie na kolanach. Przytulił ją czule. Rozumiał
udrękę swojej łagodnej żony. Każde z nich milczało przez kilka minut. Madelyne
martwiła się, czy Gerald teraz wyjedzie, czy nadal będzie zabiegał o Adelę.
Duncan wykorzystał ten czas, by opanować targające nim emocje. Nie winił Adeli za
jej zauroczenie Louddonem.
Była taka młoda, a Louddon świadomie wykorzystał jej niewinność.
— Zajmę się Morcarem — powiedział.
— Nie zrobisz tego.
To powiedział Gerald. Madelyne i Duncan nie zauważyli, że Gerald wrócił do sali i
stanął przed nimi. Jego gniew był aż nadto widoczny. Gerald aż się trząsł.
— Zabiję go, i ciebie także, Duncanie, jeśli ośmielisz się odmówić mi do tego prawa.
Madelyne aż zatkało z oburzenia. Popatrzyła na Duncana, ale nie wiedziała, czy
czuje się znieważony, czy jest po prostu zły.
Przez dłuższą chwilę Duncan wpatrywał się w Geralda, po czym wolno skinął głową.
— Tak, Geraldzie, to twoje prawo. Stanę przy tobie, gdy wyzwiesz Morcara.
— Tak jak ja stanę przy tobie, gdy wyzwiesz Louddona
— odparł Geraid. Opadł na krzesło. Widać było, że opuściła go chęć walki.
— Madelyne? Czy zechciałabyś powiedzieć Adeli, że chcę z nią porozmawiać?
Madelyne skinęła głową. Pobiegła spełnić jego życzenie. Była niezwykle zmartwiona.
Nie wiedziała przecież, co Gerald zamierza zrobić.
Adela pogodziła się już z tym, że Gerald ją zostawi.
— Tak będzie najlepiej — powiedziała szlochając. — Pocałunki to wszystko, na co
mogłabym kiedykolwiek pozwolić. Nigdy nie wpuściłabym go do łóżka.
— Nie wiesz, co byś zrobiła — odparła Madelyne. — Adelo, to nie będzie łatwe, ale
Gerald jest cierpliwy.
— To nie ma znaczenia — powiedziała Adela. — I tak mnie zostawi.
Myliła się. Gerald czekał na nią u podnóża schodów. Nie mówiąc ani słowa, ujął ją
pod ramię i poprowadził na dół.
Duncan podszedł do Madelyne. Wziął ją na ręce.
— Wyglądasz na wyczerpaną, żono. Czas do łóżka.
— Lepiej poczekam, aż wróci Adela. Może mnie potrzebować — zaprotestowała
Madelyne, kiedy Duncan ruszył w górę.
— Teraz ja cię potrzebuję, Madelyne. Gerald zaopiekuje się Adelą.
Skinęła głową.
— Madelyne, jutro będę musiał cię opuścić. Tylko na krótki czas — dodał Duncan,
zanim zdążyła zaprotestować.
— Dokąd jedziesz? — zapytała. — Masz jakieś ważne sprawy do załatwienia? —
Starała się, by w jej głosie nie było słychać rozczarowania. Nie mogła oczekiwać, że
Duncan będzie spędzał z nią każdą minutę. Był przecież ważną osobistością.
— Rzeczywiście, jest pewna sprawa, która wymaga mojej obecności — odparł,
celowo nic więcej nie mówiąc. Madelyne dość już dzisiaj przeżyła. Nie chciał
sprawiać jej dodatkowej przykrości, wiedząc, że jeśli powie jej o wezwaniu króla,
żona nie zmruży oka.
Maude właśnie schodziła po schodach. Na widok Duncana przystanęła i obiecała że
zaraz przygotuje kąpiel dla baronowej, ale on tylko przecząco pokręcił głową i
powiedział, że sam się tym zajmie.
Służąca dygnęła.
— Maude, twój syn wykazał się dzisiaj odwagą.
Kobieta rozpromieniła się. Słyszała już o dzielnym wyczyni swego syna. Sprawił, że
rodzice poczuli się dumni.
Uratował przecież życie baronowej.
— Będę musiał pomyśleć o odpowiedniej nagrodzie za takie męstwo — powiedział
Duncan.
Maude była zupełnie oszołomiona. Dygnęła jeszcze raz, po czym wyjąkała z
wdzięczmością:
— Dziękuję, milordzie. Mój Willie upodobał sobie baronową. Trochę jest kłopotliwy
przez to, że biega za nią cały czas, ale jej to chyba nie przeszkadza, bo zawsze ma
miłe słowo dla mojego chłopca.
— To inteligentny dzieciak — pochwalił go Duncan.
Maude ponownie podziękowała swojemu panu, uniosła spódnice i zbiegła po
schodach. Gerty z pewnością będzie chciała o tym usłyszeć.
Madelyne pogłaskała męża po policzku.
— Jesteś dobrym człowiekiem, Duncanie — szepnęła.
— To jeszcze jeden powód, dla którego tak bardzo cię kocham.
Wzruszył ramionami. Madelyne dla złapania równowagi jeszcze mocniej go objęła.
— Wykonuję tylko obowiązek — rzucił.
Madelyne uśmiechnęła się. Pomyślała, że mąż czuje się równie niezręcznie jak
Maude, gdy go chwalą.
— Odmówiono mi kąpieli — powiedziała żartobliwie.
— Może popływam w twoim jeziorze. Co ty na to? — spytała.
— Powiem, że to dobry pomysł, żono. Popływam z tobą.
— Tylko żartowałam — pospiesznie wyjaśniła Madelyne.
— Nie chcę pływać w twoim jeziorze. — Zadrżała. — Kiedy byłam mała, wskoczyłam
do stawu. Nie było tam głęboko i umiałam pływać, ale stopy ugrzęzły mi w mule, a
suknia ważyła przynajmniej dziesięć cetnarów, zanim się wygrzebałam na brzeg. No i
od razu musiałam się wykąpać drugi raz. Błoto przylepiło mi się nawet do włosów.
Duncan roześmiał się.
— Po pierwsze, w moim jeziorze w większości miejsc jest kamienne dno —
powiedział. — A ponadto, nie należy pływać w ubraniu, Madelyne. Dziw, że się nie
utopiłaś.
Słysząc o zaletach jego jeziora nie wyglądała na zbyt przekonaną.
— Woda jest czysta. Można niemal zobaczyć dno — zachwalał Duncan.
Dotarli do sypialni. Madelyne rozebrała się i czekała w łóżku, aż Duncan zdejmie
tunikę.
— Nie chcesz ze mną popływać? — zapytał z uśmiechem.
— Nie — odparła. — Na zewnątrz są żołnierze. Dobry Boże, Gerald i Adela także
przebywają poza domem. To nie byłoby przyzwoite, gdybym paradowała przed nimi
bez ubrania. Duncanie, co ci przyszło do głowy, by zaproponować takie...
— Madelyne, nikt nie chodzi nocą nad jezioro. A ponadto księżyc nie świeci na tyle
jasno, by...
Przerwała mu zdumiona.
— Duncanie, co robisz?
Było to oczywiste nawet dla niej. Duncan stał obok łóżka i trzymał jej płaszcz.
— Otul się w niego. Zaniosę cię nad jezioro — zaproponował.
Madelyne nie mogła się zdecydować. Prawdę mówiąc, miała ochotę popływać. Było
gorąco i parno. Jednak obawiała się, że ktoś mógłby ją zobaczyć.
Duncan cierpliwie czekał, aż żona podejmie decyzję. Pomyślał, że wygląda teraz
niezwykle kusząco. Okrywał ją tylko cienki koc, pod którym wyraźnie odznaczały się
czubki jej piersi.
— Powiedziałeś, że sprawiam wrażenie wyczerpanej. Może...
- Kłamałem.
- To grzech mnie okłamywać — zauważyła. Podciągnęła koc i szczelniej się nim
okryła. — Moje mydło jest w twojej skrzyni — powiedziała.
Próbowała odesłać go z jakimś poleceniem, by osobiście owinąć się płaszczem.
Jeszcze nie przywykła paradować przed nim nago.
Duncan uśmiechnął się łobuzersko. Podszedł do skrzyni po mydło. Madelyne
próbowała złapać płaszcz, zanim mąż się odwróci, ale nie była dość szybka.
Duncan powrócił do loża. Płaszcz miał zarzucony na ramię. W jednej ręce trzymał
kawałek mydła, a w drugiej małe okrągłe lustro.
Podał je Madelyne.
— Masz siniec pod okiem, taki sam, jaki nabiłaś Edmondowi — zauważył.
— Nigdy nie nabiłam Edmondowi sińca — zaprotestowała.
— Żartujesz ze mnie.
Odwrócila lusterko i przejrzała się. Aż krzyknęła z wrażenia.
— Rzeczywiście wyglądam jak cyklop — stwierdziła. Upuściła lusterko i próbowała
zakryć włosami zranioną część twarzy. — Jak możesz na to popatrzeć i jeszcze mnie
całować? — zapytała. — Mam podbite oko i... — narzekała.
Z twarzy Duncana znikł uśmiech. Pochylił się do przodu. Uniósł w górę brodę
Madelyne i zmusił ją, by na niego spojrzała. Miał teraz bardzo poważny wyraz twarzy.
— Ponieważ cię kocham, Madelyne. Jesteś wszystkim, czego kiedykolwiek
pragnąłem, a nawet znacznie, znacznie więcej. Czy sądzisz, że jakieś drobne
zadrapania mogą zmienić moje serce? Czy uważasz, że moja miłość jest tak
płytka?
Madelyne potrząsnęła głową. Powoli odsunęła koc, po czym podniosła się z łoża i
stanęła obok męża.
Już nie była przy nim nieśmiała. Duncan ją kochał. Tylko to się liczyło.
— Chciałabym teraz pójść nad twoje jezioro, Duncanie. Ale lepiej się pośpieszmy,
zanim zacznę cię błagać, byś się ze mną kochał.
Duncan pocałował ją.
— Och, będę się z tobą kochał, Madelyne.
Ogrzała ją ta obietnica i ciemny cień, który zobaczyła w jego oczach. Poczuła, jak
ciepły skurcz w żołądku zaczyna się rozchodzić. Duncan otulił ją płaszczem, wziął na
ręce i wyniósł z komnaty. W drodze nad jezioro nie spotkali nikogo. Zgodnie z tym,
co zapowiadał Duncan, księżyc nie świecił zbyt jasno.
Mąż zaniósł ją na drugi koniec jeziora. Madelyne zbadała wodę palcami nóg i
stwierdziła, że jest zimna. Duncan zapewnił, że to jest do wytrzymania. Madelyne
stanęła obok niego, przytrzymując mocno płaszcz i przyglądając się, jak Duncan
niedbale pozbywa się ubrania.
Skoczył do wody. Madelyne usiadła na brzegu, lecz po chwili zaczęła się zanurzać.
Chętnie zabrałaby ze sobą płaszcz, lecz Duncan podpłynął do niej, wyrwał go z jej
rąk i nucił na trawę.
Potrzebowała kilku minut, żeby przyzwyczaić się do wody. Pływanie bez ubrania
wywoływało takie erotyczne wrażenia. Madelyne czuła się jak ladacznica.
Powiedziała to Duncanowi, przyznając nieśmiało, że jest to przyjemne.
Madelyne wykąpała się pospiesznie. Umyła włosy i wypłukała je zanurzając się pod
wodę. Gdy wyłoniła się po raz trzeci, Duncan stał przed nią Chciał z nią tylko
porozmawiać, ale uśmiechnęła się do niego tak kusząco. Jej piersi obmywały drobne
fale. Sutki stały się twarde, zachęcające. Nakrył je dłońmi. Przybliżyła się do niego,
odchylając głowę w tył w oczekiwaniu na pocałunek. Była to pokusa, której nie mógł
się oprzeć. Chciwie zawładnął jej ustami. Jego język znalazł się w jej ustach.
Wilgotnych. Dzikich. Nieopanowanych. Duncan miał zamiar pozwolić sobie tylko na
jeden pocałunek. Chciał zanieść ją do sypialni i tam się z nią kochać, ale nagle
Madelyne otarła się o niego brzuchem, a jej dłonie śmiało zanurzyły się w wodzie, by
pochwycić jego stwardniałą męskość.
Duncan objął ją i gwałtownie przyciągnął do siebie. Pocałunek stał się bardziej
namiętny, zapamiętały.
Madelyne była równie gwałtowna jak on. Obejmowała go, ocierała się o niego.
Duncan podniósł ją wyżej, aż piersiami dotknęła jego torsu. Jej słodki, tęskny jęk
doprowadził go do szaleństwa.
Duncan szeptał do niej głosem ochrypłym z pożądania. Kiedy Madelyne oplotła
nogami jego uda, wszedł w nią powoli, ostrożnie, głęboko.
Wbiła mu paznokcie w ramiona.
— Duncanie — błagała.
Poddał się jej żądaniom. Nabierał sił, dając jej tyle rozkoszy, ile ona dawała jemu.
Kiedy poczuł, jak Madelyne wygina się w spełnieniu, zakrył jej usta, by pochwycić
jęki. Jego nasienie wypełniło ją, a on przywarł do niej, gdy przebiegł go dreszcz
rozkoszy.
Madelyne osunęła się bezwładnie na niego, osłabiona z zadowolenia. Jej oddech
ogrzewał mu szyję. Duncan uśmiechnął się z satysfakcją.
— Jesteś szaloną kobietą, Madelyne.
Zaśmiała się, zachwycona jego komplementem. Wtem przypomniała sobie, gdzie się
znajdują.
— Dobry Boże, Duncanie, czy sądzisz, że ktoś nas widział? Była taka przerażona.
Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Duncan zachichotał.
— Kochanie, nikt nas nie widział — szepnął.
— Jesteś pewien?
— Oczywiście, nie jest dość jasno.
— Dzięki Bogu — odparła.
Odczuła ulgę, dopóki Duncan nie dodał:
— Hałasowałaś jednak tak, że mogłabyś obudzić umarłych. Ależ ty jęczysz. Im
bardziej się podniecasz, tym głośniejsze są twe jęki.
— Och, Boże. — Madelyne chciała zanurzyć się pod wodę.
Duncan jej na to nie pozwolił. Roześmiał się ochrypłym, bardzo zmysłowym
śmiechem, po czym dalej się z mą droczył.
- Nie narzekam, kochanie. Dopóki twój ogień będzie płonął dla mnie, pozwolę ci
jęczeć, ile tylko zechcesz.
W chwili, gdy miała zamiar powiedzieć mu, że jest zbyt pewny siebie, Duncan rzucił
się w tył. Madelyne miała tylko tyle czasu, by złapać oddech.
Pocałował ją znowu, tym razem pod wodą. Uszczypnęła go, kiedy chciała
zaczerpnąć tchu. Madelyne nie umiała bawić się w wodzie. Kiedy Duncan ją
ochlapywał, natychmiast się obrażała. Zaproponował, by i ona go ochlapała.
Uważała, że to niemądra zabawa, ale zanim dokończyła swą przemowę, roześmiała
się i próbowała go przewrócić. Jednak to ona straciła grunt pod nogami. Kiedy
Duncan ją wyciągnął, równocześnie pluła, kaszlała i strofowała go.
Przebywali w jeziorze niemal godzinę. Duncan uczył ją prawidłowo pływać, chociaż
zaczął naukę od krytyki.
— Kiedy pływasz, odnoszę wrażenie, że zaraz się utopisz — zauważył.
Gdy Duncan zaniósł ją w końcu do sypialni, Madelyne czuła się bardzo wyczerpana.
On jednak był w nastroju do rozmowy. Leżał w łóżku, założył ręce pod głowę i
patrzył, jak żona szczotkuje włosy. Oboje byli nadzy, ale żadne nie było tym
onieśmielone.
— Madelyne, zostałem zaproszony na rozmowę z królem — powiedział Duncan. —
Tam właśnie jadę jutro.
— Zaproszony? — Madelyne odłożyła szczotkę i zdumiona patrzyła na męża.
- No więc, wezwany - przyznał. Powiedziałbym ci o tym wcześniej, ale nie chciałem,
żebyś się martwiła.
— To dotyczy mnie, prawda? Duncanie, nie pozwolę się ignorować ani odepchnąć.
Mam prawo wiedzieć, co się dzieje.
- Ani cię nie zignorowałem, ant nie odepchnąłem - odparł.
— Próbuję cię tylko ochraniać.
— Czy to będzie niebezpieczne? — I sama dodała, zanim zdążył odpowiedzieć: —
Oczywiście, że będzie niebezpieczne. Kiedy wyjeżdżamy?
— Nie wyjeżdżamy. Ty zostajesz. Będziesz tu bezpieczniejsza.
Sprawiała wrażenie, jakby nie miała ochoty go posłuchać. Duncan potrząsnął głową.
— Martwiąc się o ciebie nie będę mógł się skoncentrować. Zdecydowałem,
Madelyne. Zostajesz tutaj.
A wrócisz do mnie?
Zdziwiło go jej pytanie.
— Oczywiście.
— Kiedy?
— Nie wiem, ile czasu to zajmie, Madelyne.
— Tygodnie, miesiące, lata?
Dostrzegł strach w jej oczach. Przypomniał sobie, jak długo była zapomniana przez
rodzinę. Przyciągnął ją do siebie. Pocałował.
— Oczywiście, że do ciebie wrócę, Madelyne. Na miłość boską, jesteś moją żoną.
— Twoją żoną — szepnęła. — Gdy tylko zaczynam się bać albo zamartwiać o
przyszłość, przypominam sobie, że jestem z tobą związana. — Duncan uśmiechnął
się. Madelyne nie wyglądała już na przestraszoną. — Jeśli dasz się zabić, odnajdę
twój grób i splunę na niego — zagroziła.
— Wobec tego zabezpieczę się na wszelkie sposoby.
— Obiecujesz mi?
— Obiecuję.
Madelyne delikatnie ujęła w dłonie twarz męża.
— Zabierzesz ze sobą moje serce, ukochany panie.
— Nie, Madelyne. Przysięgam, że to ja jestem twoim niewolnikiem, ciałem i duszą.
I wypełnił tę przysięgę, ponownie się z nią kochając.
Duncan ubrał się, zanim pełne światło jutrzenki rozświetliło niebo. Wezwał
Anthony’ego i czekał na niego wsali. Kiedy wasal wszedł, Duncan właśnie łamał
pieczęć na zapomnianym liście z klasztoru.
Anthony siadł po drugiej stronie stołu, czekając, aż Duncan skończy czytać.
Przeszkodziła im Gerty wnosząc tacę z chlebem i serem.
Wasal zjadł już sporo, zanim Duncan skończył czytać list. Było oczywiste, że zawarte
w liście wieści wcale go nie radują. Rzucił pergamin, po czym uderzył pięścią w stół.
— Nieprzyjemne wieści? — zapytał Anthony.
— Tak, jak podejrzewałem. Nie ma żadnego ojca Laurance’a.
— A ten, którego zabiłeś...
— Wysłany przez Louddona — odparł Duncan. — Już to wiedziałem, ale nadal
wierzyłem, że był księdzem.
— Cóż, przynajmniej nie zabiłeś osoby duchownej. — powiedział Anthony
wzruszając ramionami. — Nie zdążył też przekazać Louddonowi żadnych
wiadomości. Od czasu przybycia nie opuścił twierdzy. Wiedziałbym o tym.
— Gdybym zwracał na niego większą uwagę, zauważyłbym jego dziwne
zachowanie. Moje zaniedbanie prawie kosztowało moją żonę życie.
— Ona cię o to nie obwima — stwierdził Anthony. — Nie było również tak źle, jak
mogło być, Duncanie. Mógł przysłuchiwać się wszystkim naszym rozmowom.
Anthony aż wzdrygnął się na tę potworną myśl.
— Ale w takim razie wcale się nie ożeniłem — powiedział Duncan. ponownie
uderzając pięścią w stół.
— Dobry Boże, nie pomyślałem o tym.
— Madelyne także nie — odparł Duncan. — Ale pomyśli. Na pewno się zdenerwuje.
Gdyby był na to czas, znalazłbym jakiegoś księdza i poślubił ją jeszcze przed
wyjazdem.
— To zajmie całe tygodnie...
Duncan skinął głową.
— Czy powiedziałeś Madelyne, dokąd jedziesz? — zapytał Anthony.
— Tak, ale nie zamierzam jej powiedzieć o tym oszuście. Kiedy wrócę, przywiozę ze
sobą księdza. Powiem jej, że nie mamy ślubu na minutę albo dwie przed tym, nim ją
ponownie poślubię. Do diabła, co za sprawa.
Anthony uśmiechnął się. Jego pan miał rację. Madelyne na pewno się zdenerwuje.
Duncan starał się nie myśleć o oszustwie Louddona. Omówił z wasalem swoje plany,
chcąc zabezpieczyć się przed wszelką ewentualnością.
— Zostałeś wyszkolony przez najlepszych. Pokładam całkowitą wiarę w twoich
umiejętnościach — powiedział na zakończenie.
Była to próba podniesienia nastroju, a także uwaga pod własnym adresem, gdyż to
właśnie Duncan wyszkolił Anthony’ego. Wasal uśmiechnął się szeroko.
— Zostawiasz wystarczającą liczbę żołnierzy, by podbić Anglię — zauważył.
— Widziałeś już Geralda?
Anthony potrząsnął głową.
— Ludzie zbierają się przed stajniami — powiedział. — Może tam czeka.
Duncan wstał i poszedł w towarzystwie wasala do stajen. Baron zwrócił się do
żołnierzy, ostrzegając ich, że może dają się wciągnąć w pułapkę. Odwrócił się do
tych, którzy mieli pozostać, i uprzedził ich, że Louddon może czekać, aż wyjedzie
żeby zaatakować fortecę.
Kiedy Duncan skończył przemowę do swoich ludzi, wrócił do sali. Madelyne właśnie
schodziła po schodach. Uśmiechnęła się do męża. Duncan wziął ją w ramiona i
ucałował.
— Pamiętaj, obiecałeś mi, że będziesz na siebie uważał — szepnęła, kiedy ją
uwolnił.
— Obiecuję — odparł Duncan. Objął ją i razem wyszli na dziedziniec. W drodze do
stajen musieli przejść obok kaplicy. Duncan przystanął na chwilę, by zobaczyć, jaką
szkodę wyrządził ogień.
— Będę musiał odbudować westybul — powiedział.
Wzmianka o kaplicy przypomniała Madelyne o liście.
— Duncanie, czy masz czas, żeby pokazać mi list z klasztoru ojca Laurarice”a?
Muszę wyznać, że zżera mnie ciekawość.
— Już go przeczytałem.
— Umiesz czytać! Podejrzewałam to, ale nigdy nie chwaliłeś się tą umiejętnością.
Cóż, właśnie wtedy, gdy wydaje mi się, że całkiem dobrze cię znam, zawsze powiesz
lub zrobisz coś, co mnie zadziwia!
— A więc nie jest tak łatwo mnie przejrzeć, jak ci się wydawało? zapytał z
uśmiechem.
Skinęła głową.
— W pewnych sprawach zawsze można cię przejrzeć. Och, żałuję, że wyjeżdżasz.
Chciałam, żebyś nauczył mnie, jak się bronić. Gdybym umiała bronić się równie
dobrze jak Ansel, prawdopodobnie pozwoliłbyś mi ze sobą jechać.
— Nie pozwoliłbym — odparł Duncan. — Obiecuję ci jednak, że zacznę cię uczyć
zaraz po powrocie. — Powiedział to, by ułagodzić Madelyne. Pomyślał, że
rzeczywiście jest kilka chwytów, które każda kobieta powinna znać. Może, mimo
wszystko, nie była to śmieszna prośba. Madelyne nie wydawała się co prawda
bardzo silna, ale jej zdecydowanie zrobiło na nim wrażenie.
Duncan zauważył, że nadal nie ma barona Geralda. Ponieważ miał jeszcze kilka
chwil dla żony, odwrócił się do niej i powiedział:
— Teraz udzielę ci pierwszej lekcji. Ponieważ jesteś praworęczna, musisz nosić
sztylet przy lewym boku. — Wyciągnął jej sztylet i umieścił go w pętli pasa na
wzniesieniu jej lewego biodra.
— Dlaczego?
— Ponieważ w ten sposób będzie ci znacznie łatwiej wyciągnąć broń. Czasami,
żono, Liczy się każda sekunda.
— Ty nosisz miecz przy prawym boku, Duncanie. Wiem, że wolisz trzymać broń w
lewej ręce. Schody! Czy ta lekcja ma coś wspólnego z tym, że schody są zbudowane
po lewej stronie muru zamiast po prawej?
Duncan przytaknął.
— Mój ojciec również wolał lewą rękę od prawej. Kiedy wróg na nas napada,
podchodzi z dołu, nie z góry. Ojciec miał dodatkową przewagę. Mógł dla równowagi
prawą ręką przytrzymywać się muru, a walczyć lewą.
— Twój ojciec był przebiegły — oświadczyła Madelyne.
— Większość ludzi używa prawych rąk, prawda? Co za wspaniały pomysł, żeby
wbrew powszechnym zwyczajom zbudować dom zgodnie z własnymi wymogami.
— Prawdę powiedziawszy, ojciec zapożyczył ten pomysł od jednego ze swoich
wujów — powiedział Duncan.
Pomyślał, że udało mu się odwrócić uwagę Madelyne od listu. Mylił się jednak, gdyż
zaraz powróciła do tego tematu.
- Co było w liście, Dunconie?
— Nic ważnego — odparł. — Laurance opuścił klasztor i został posłany do twierdzy
Louddona.
Okłamywanie żony przychodziło mu z trudem, jednak intencje miał czyste. Chciał,
żeby się nie martwiła, kiedy go przy niej nie będzie.
— Prawdopodobnie był dobrym człowiekiem, zanim wpadł w ręce mojego brata —
zauważyła Madelyne. — Dopilnuję, by jego ciało natychmiast odesłano do klasztoru.
Będą chcieli stosownie go pochować.
— Nie! — Z trudem się opanował. — Chodzi mi o to, że już poczyniłem pewne
przygotowania.
Madelyne zaskoczyła nagła gwałtowność Duncana, lecz właśnie podszedł do nich
baron Gerald i odwrócił jej uwagę.
— Pobierzemy się po wykonaniu tego zadania — oznajmił.
— Adela w końcu się zgodziła.
Madelyne uśmiechnęła się. Duncan poklepał Geralda po plecach.
— Gdzie jest Adela? — zapytał.
— W swoim pokoju, płacze. Już się z nią pożegnałem — dodał Geraid z łobuzerskim
uśmiechem.
— Geraldzie, jesteś pewny, że chcesz ją poślubić? Moja siostra spędza większość
dni na szlochaniu.
— Duncanie! — zaprotestowała Madelyne.
Gerald roześmiał się.
— Mam nadzieję, że wypłacze wszystkie łzy, zanim się pobierzemy.
Duncan nagle odwrócił się, objął Madelyne.
— Będę w domu, zanim się obejrzysz — powiedział. Madelyne usiłowała się
uśmiechnąć. Nie chciała płakać. Nie byłoby to właściwe, gdy obok przechodzili
żołnierze.
Stała na środku dziedzińca i patrzyła, jak mąż odjeżdża. Gdy podszedł Anthony,
zwróciła się do niego:
- Wróci do nas. Dał mi słowo.
— Tak, Madelyne. Duncan jest człowiekiem honoru. Nie złamie przyrzeczenia.
— Będę musiała czymś się zająć — powiedziała. — Duncan obiecał, że nauczy mnie
sposobów obrony.
— Sposobów obrony? — Anthony zdumiał się.
— Tak. Chce, żebym umiała się bronić — wyjaśniła Madelyne. Starała się, żeby
zabrzmiało ta tak, jakby to był pomysł jej męża. Wiedziała, że łatwiej jej przyjdzie
pozyskać współpracę Anthony’ego, jeśli uwierzy, że takie było życze nie Duncana.
Nie uważała tego za oszustwo. — Może mógłbyś dać mi kilka lekcji? Co sądzisz,
Anthony? Czy wygospodarujesz trochę czasu każdego dnia, by pokazać mi, jak
należy się bronić?
Jak należy się bronić? Początkowo Anthony był zbyt zaskoczony, by móc powiedzieć
choć słowo. Wpatrywał się w Madelyne i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ona
mówi całkiem poważnie.
Madelyne widziała, że Anthony’ego nie za bardzo raduje jej prośba.
— Chyba pójdę porozmawiać z Nedem. Mógłby zrobić mi ładny łuk i, oczywiście,
strzały. Sądzę, że jeśli przyłożę się do tego, w krótkim czasie będę bardzo celnie
strzelać.
Anthony miał ochotę się przeżegnać, czego niestety nie mógł zrobić, gdyż jego pani
patrzyła na niego z taką nadzieją. Miał zbyt miękkie serce, by jej odmówić.
- Porozmiawiam z Nedem - obiecał.
Madelyne wylewnie mu podziękowała. Wasal ukłonił się i odszedł.
Anthony musiał rozważyć nowy problem. Jego nadrzędnym obowiązkiem było
zapewnienie Madelyne bezpieczeństwa, teraz jednak obarczono go dodatkowym
obowiązkiem. Będzie musiał chronić swych ludzi przed Madelyne.
Od czarnej rozpaczy wybawiło go jednak poczucie humoru. Zanim doszedł do chatki
kowala, śmiał się w głos. Niech niebiosa mają ich w opiece, bo nim skończy się
tydzień, pewnie wszyscy będą mieli tkwiące w plecach strzały.
Rozdział 20
To Duncan pierwszy wyczul niebezpieczeństwo. Dał znak i żołnierze zatrzymali się
za nim. Nie padło ani jedno słowo, a kiedy konie się uspokoiły, w lesie zapanowała
dziwna cisza. Baron Gerald znajdował się na prawo od Duncana. Czkał, jak i jego
ludzie, zdając się na osąd Duncana. Sława przyjaciela była legendarna. Gerald
walczył już w przeszłości u jego boku. Uznawał większe umiejętności Duncana i
chociaż był w tym samym wieku, siebie uważał się za ucznia, a Duncana za mistrza.
Kiedy Duncan uniósł rękę, kilku żołnierzy odłączyło się, by przeprowadzić
rekonesans w terenie.
— Jest spokojnie, zbyt spokojnie — powiedział Duncan do Geralda.
Gerald przytaknął.
— To nie miejsce, jakie wybrałbym na pułapkę, Duncanie — przyznał.
— Właśnie o to chodzi.
— Dlaczego tak sądzisz? Nic nie widziałem — powiedział Gerald.
— Czuję to — odparł Duncan. — Czekają tam, w dole.
W lesie po lewej stronie rozległ się cichy gwizd. Duncan natychmiast odwrócił się w
siodle. Ruchem ręki nakazał żołnierzom, by rozdzielili się na grupy.
Żołnierz, który zagwizdał, podjechał do dowódcy.
— Ilu? — zapytał Duncan.
— Nie potrafię powiedzieć, ale dostrzegłem kilka tarcz.
— Więc pomnóż je przez kilkaset — powiedział Geraid.
— Przy zakręcie — oznajmił żołnierz..— Tam się ukrywają, milordzie.
Duncan skinął głową. Sięgnął po miecz, ale Gerald przytrzymał go za rękę.
— Pamiętaj, Duncanie. Jeśli Morcar jest jednym z nich...
— Jest twój — przyznał Duncan. Głos miał szorstki, opanowany.
— Tak jak Louddon jest twój — powiedział Gerald.
Duncan potrząsnął głową.
— Nie będzie go tu. Ten drań chowa się za plecami swoich ludzi albo na dworze
Wilhelma. Teraz masz odpowiedź, Geraldzie. List był sfałszowany, wysłany przez
Louddona, a nie przez króla. Po raz ostatni bawię się z Louddonem w tę oszukańczą
grę. Duncan zaczekał, aż jedna trzecia jego ludzi ustawi się w półkole na zachodnim
zboczu. Druga część wykonała taki sam rozkaz, ustawiając się na moście po
wschodniej stronie. Pozostali ludzie czekali z dowódcami. Zostali wybrani do
bezpośredniego ataku.
Gerald był zadowolony z planu Duncana.
— Wpadli we własną pułapkę — stwierdził z dumą.
- A teraz zaciskamy obręcz, Geraldzie. Wydaj okrzyk bojowy.
W ten sposób uhonorował przyjaciela. Gerald uniósł się w siodle, podniósł miecz i
wydał okrzyk. Ten dźwięk rozniósł się echem po dolinie, żołnierze, którzy otoczyli
wroga, rozpoczęli marsz w dół.
Sieć się zacisnęła. Pole bitwy należało do najwaleczniejszych. Tego dnia rządziła siła
i ona zwyciężyła. Ci przebiegli ludzie, którzy niczym kobiety skrywali się za drzewami
i skałami czekając, by skoczyć na swe niczego nie spodziewające się ofiary, sami
znaleźli się w pułapce.
Ludzie Duncan wykazali teraz swą wyższość. Od początku przejęli inicjatywę,
walczyli z odwagą i szybko odnieśli zwycięstwo.
Nie wzięli żadnych jeńców. Dopiero kiedy bitwa dobiegała końca, Gerald dostrzegł
Morcara po drugiej stronie doliny. Ich spojrzenia spotkały się. Morcar uśmiechnął się
drwiąco, po czym odwrócił się, by wsiąść na swego rumaka.
Gerald stracił rozsądek. Zaczął walczyć jak opętany, owładnięty pragnieniem
dotarcia do Morcara, zanim ten odjedzie. Duncan nie raz ocalił głowę Geralda,
krzycząc na przyjaciela, by się opanował.
Gerald me był w stanie słuchać żadnych ostrzeżeń. Zaślepiała go furia. Jego
umysłem i ciałem rządziła dzika i nieokiełznana wściekłość.
Morcar wsiadł na wierzchowca i patrzył, jak Gerald usiłuje się do niego przedrzeć.
Tracił cenne sekundy, ale czuł się bezpieczny. Baron Gerald był bez konia.
Krzywy uśmiech Morcara przemienił się w ryk śmiechu, kiedy Gerald potknął się i
upadł na kolana. Morcar skorzystał z okazji. Popędził konia w dół zbocza. Pochylając
się w siodle na bok, wymachiwał w stronę Geralda zakrzywionym mieczem.
Gerald udał słabość. Pochylił głowę i ukląki na jedno kolano, czekając, aż wróg zbliży
się wystarczająco.
Morcar zamachnął się mieczem dokładnie w chwili, gdy Gerald uskoczył w bok.
Zrzucił Morcara z konia na ziemię i wytrącił mu miecz.
Morcar upadł na bok, przetoczył się na plecy, zamierzając odzyskać broń i stanąć na
nogi. Nie dostał takiej szansy. Stopa Geralda przydeptała jego rękę. Kiedy Morcar
podniósł wzrok, zobaczył, jak baron stoi nad nim, przykładając mu do szyi czubek
miecza. Kiedy ostrze przecięło mu skórę, Morcar z przerażenia zacisnął powieki:
— Czy w piekle będą kobiety, byś mógł je gwałcić, Morcarze? — zapytał Gerald.
Morcar gwałtownie otworzył oczy. I w ciągu tych ostatnich sekund życia zdał sobie
sprawę, że Gerald dowiedział się prawdy od Adeli.
Duncan nie był świadkiem walki. Kiedy potyczka dobiegła końca, chodził wśród
swoich ludzi, licząc zabitych i doglądając rannych.
Kilka godzin później, gdy zachodziło już słońce, poszedł poszukać Geralda. Znalazł
przyjaciela siedzącego na głazie. Przemówił do niego, ale nie uzyskał odpowiedzi.
Potrząsnął głową.
— Co, do diabła, z tobą się dzieje? — zapytał. — Gdzie twój miecz, Geraldzie? —
spytał po chwili.
Geraid w końcu podniósł wzrok na Duncana. Miał zaczerwienione i zapuchnięte
oczy. Chociaż Duncan nigdy by o tym nie wspomniał, wiedział, że przyjaciel płakał.
— Tam, gdzie jego miejsce — odparł Gerald głosem pozbawionym emocji i tak
bezbarwnym, jak wyraz jego twarzy.
Duncan nie wiedział, o czym mówi Gerald, dopóki nie znalazł ciała Morcara. Miecz
Geralda tkwił w jego kroczu.
Rozbili obóz na grzbiecie wzgórza powyżej pola bitwy. Gerald i Duncan zjedli
mizerny posiłek i me odzywali się do siebie, aż wokół zapadła ciemność.
Gerald wykorzystał ją, by wyładować wściekłość. Duncan wykorzystał ją, by rozpalić
gniew. Gerald zaczął mówić i w końcu wylał z siebie całą udrękę.
- Cały ten czas udawałem przy Adeli - powiedział.
— Myślałem, że jakoś poradzę sobie z tym, co się jej przydarzyło. Kiedy
poprzysiągłem zabić Morcara, była to decyzja podyktowana logiką. Dopóki go nie
zobaczyłem, Duncanie. Wtedy coś we mnie pękło. Ten drań się śmiał.
— Dlaczego się przede mną tłumaczysz? — zapytał cicho Duncan.
Gerald potrząsnął głową. Uśmiechnął się blado.
— Ponieważ mam wrażenie, że chcesz mnie przeszyć mieczem - powiedział.
— Walczyłeś jak wariat, Geraldzie. Gdyby mnie tam nie było, nigdy nie dotarłbyś na
to wzgórze. Byłbyś teraz martwy. Ządza zemsty omal cię nie zgubiła. Duncan
przerwał na chwilę, by Gerald miał czas pomyśleć o tym, co właśnie powiedział. Był
bardzo rozgniewany niezdyscyplinowaniem przyjaciela. Teraz zdał sobie z tego
sprawę. Był wściekły na Geralda, ponieważ dostrzegł rysę w jego charakterze i
musiał przyznać przed samym sobą, że też posiada tę cechę.
— Zachowałem się jak głupiec. Nie będę ci się więcej tłumaczył — powiedział
Gerald.
Duncan wiedział, że to wyznanie przychodzi przyjacielowi z trudem.
— Nie żądam od ciebie tłumaczeń. Wyciągnij z tego naukę, Geraldzie. Nie jestem
lepszy od ciebie. Mną także kierowało pragnienie zemsty. Madelyne została ranna w
bitwie, ponieważ ją pojmałem. Mogła zostać zabita. Obaj zachowaliśmy się jak
głupcy.
- Tak - przytaknął Geraid. - Chociaż nie powiem tego nikomu więcej, tylko tobie,
Duncanie. Powiadasz, że omal nie straciłeś Madelyne. Nie poznałbyś nigdy jej uroku
i nie wiedziałbyś, co straciłeś.
— Jej uroku? — Duncan uśmiechnął się słysząc ten kwiecisty komplement. Nie było
w zwyczaju Geralda mówić w ten sposób.
- Nie potrafię tego wyjaśnić - odparł Geraid. Zaczerwienił się, wyraźnie zakłopotany
tym, co powiedział. — Jest taka nieskalana. I chociaż teraz żałujesz, że ją pojmałeś,
ja jestem ci za to wdzięczny. Była jedyną osobą, która mogła zwrócić mi Adelę.
— Nie żałuję, że pojmałem Madelyne. Przykro mi jedynie, że uczestniczyła w mojej
potyczce z Louddonem.
— Ach, moja słodka Adela — powiedział Gerald. — Mogłem dzisiaj zginąć. Adela na
zawsze zostałaby pozbawiona szczęścia, które tylko ja mogę jej dać.
Duncan uśmiechnął się.
— Nadal nie jestem całkiem pewny, Geraldzie, czy Adela opłakiwałaby twój zgon,
czy też się z niego radowała.
Geraid roześmiał się.
— Powiem ci coś, a jeśli to komuś powtórzysz, poderżnę ci gardło. Musiałem złożyć
Adeli pewną obietnicę zanim zgodziła się wyjść za mnie.
Duncan był bardzo ciekaw, o co chodziło. Geraid znowu sprawiał wrażenie
zakłopotanego.
— Musiałem jej przysiąc, że nie zaciągnę jej do łóżka.
Duncan potrząsnął głową.
— Uwielbiasz się karać, Geraldzie. Powiedz mi, zamierzasz dotrzymać tej przysięgi?
— zapytał, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
— Zamierzam — odparł Geraid, zaskakując tym Duncana.
— Chcesz żyć jak mnich we własnym domu? — W głosie Duncana zabrzmiało
przerażenie.
— Nie, ale nauczyłem się czegoś od ciebie, Duncanie.
— O czym ty mówisz? — zdziwił się Duncan.
— Powiedziałeś Adeli, że może mieszkać z tobą przez resztę swych dni, pamiętasz?
Po czym zaproponowałeś, żebym przeniósł się do twierdzy Wextonów i zmienił jej
postanowienie. To był sprytny podstęp i ja go naśladuję.
- Rozumiem - odparł Duncan i skinął głową.
Gerald roześmiał się.
— Nie, nie rozumiesz — powiedział. — Obiecałem Adeh, że nie będę z nią sypiał.
Ona jednak może sypiać ze mną, kiedy tylko zapragnie.
Duncan w końcu zrozumiał.
— Na to trzeba będzie czasu — przyznał Gerald. — Adela mnie kocha, ale nadal
jeszcze mi nie ufa. Przyjmuję jej warunki, gdyż wiem, że nie będzie mogła w
nieskończoność opierać się mojemu urokowi.
Duncan roześmiał się.
— Lepiej odpocznijmy trochę. Jedziemy jutro do Londynu? — zapytał Geraid.
— Nie, jedziemy do barona Rhineholda. Jego forteca odgrywa kluczową rolę w moim
planie.
— A jaki masz plan?
— Zebrać sojuszników, Geraldzie. Gra się skońciyła. Od Rhineholda wezwę
pozostałych. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zbierzemy się w Londynie najdalej za
trzy tygodnie.
— Czy wezwiesz także ich wojska? — zapytał Geraid myśląc o ogromnej armii, jaką
z taką łatwością mógł zgromadzić Duncan. Chociaż baronowie skłonni byli walczyć
między sobą i ustawicznie rywalizowali o znaczniejszą pozycję, wszyscy żywili
jednakowy szacunek i podziw dla barona Wextona. Każdy wysyłał najsprawniejszych
rycerzy, by szkolili się pod okiem Duncana. Żadnemu nigdy tego nie odmówiono.
Baronowie odwoływali się do sądu Duncana. Nigdy przedtem nie prosił ich o
wsparcie, jednak żaden z tej swarliwej grupy by mu nie odmówił.
— Nie chcę mieć u boku ich wojska, a jedynie równych sobie. Nie chcę stawać
przeciwko naszemu panu, a jedynie przed nim. To różnica, Geraldzie.
— Ja również stanę u twego boku, chociaż jestem pewny, że to wiesz — oznajmił
Gerald.
— Louddon po raz ostatni zagrał w swą oszukadczą grę. Nie wierzę, by król wiedział
o jego zdradzie. Chcę go jednak o tym uświadomić. Nie może nadal ignorować tego
problemu. Sprawiedliwości musi stać się zadość.
— Oświecisz naszego dowódcę w obecności innych baronów?
— Tak zrobię. Każdy z nich wie o Adeli — powiedział.
— Mogą więc usłyszeć prawdę.
— Dlaczego? — Na twarzy Geralda malował się niepokój.
— Czy Adela będzie musiała stanąć...
— Nie, zostanie w domu. Nie ma żadnej potrzeby narażać jej na taką udrękę.
Na twarzy Geralda natychmiast odmalowała się ulga.
— Dlaczego więc...
— Przedstawię królowi prawdę w obecności baronów.
— A czy nasz pan postąpi honorowo w tej sprawie?
- zapytał Gerald.
— Wkrótce się dowiemy. Wielu uważa, że nasz król nie jest do tego zdolny. Nie
jestem jednym z nich — powiedział Duncan z naciskiem. — Zawsze zachowywał się
w stosunku do mnie honorowo, Geraldzie. Nie chcę go tak łatwo osądzać.
Gerald skinął głową.
— Madelyne będzie musiała pojechać z nami, prawda?
— To konieczne — odparł Duncan.
Z miny Duncana Gerald wywnioskował, że przyjaciel nie chce, by Madelyne jechała
na dwór, tak jak on nie chciał, by robiła to Adela.
— Madelyne będzie musiała opowiedzieć, co się zdarzyło. Inaczej będzie to słowo
Louddona przeciwko mojemu.
— Czy wobec tego wynik zależy od Madelyne? — zapytał Gerald. Tak samo jak
Duncan zmarszył brwi.
— Oczywiście, że nie — odparł Duncan. — Ale była pionkiem w tej grze. Zarówno
Louddon jak i ja wykorzystaliśmy ją. Niełatwo mi się do tego przyznać, Geraldzie.
— Ocaliłeś ją przed zniewagami Louddona, kiedy ją ze sobą zabrałeś — przypomniał
mu Geraid. — Adela opowiedziała mi trochę o przeszłości Madelyne.
Duncan przytaknął. Zmęczony był tymi waśniami. Teraz, kiedy odkrył radość
kochania Madelyne, chciał z nią spędzać każdą chwilę. Uśmiechnął się, gdy zdał
sobie sprawę, że naśladuje wyimaginowanego bohatera Madelyne, Odyseusza.
Opowiadała mu o wojowniku, który przez dziesięć długich lat zmuszony był stawiać
czoło jednemu wyzwaniu po drugim, zanim mógł wrócić do ukochanej.
Miną jeszcze dwa tygodnie, zanim znowu będzie mógł wziąć ją w ramiona.
Westchnął ponownie. Zaczynał zachowywać się żałośnie.
— Przynajmniej zanim pojedziemy do Londynu, będzie czas...
— Czas na co? — zapytał Geraid.
Dopóki Geraid się nie odezwał, Duncan nie zdawał sobie sprawy, że wypowiada na
głos swe myśli.
— Żeby ożenić się z Madelyne.
Gerald szeroko otworzył oczy. Duncan odwrócił się i wszedł w las, zostawiając
Geralda na rozmyślaniach nad tym, o czym, do licha, mówił przyjaciel.
W czasie nieobecności Duncana w jego domostwie zaszło kilka drobnych zmian.
Podjęto konieczne środki ostrożności, a każdy z powodu baronowej.
Teraz w czasie porannych godzin dziedziniec zawsze był opustoszały. Chociaż
zazwyczaj w czasie upałów służba wylegała na wyższe mury, gdzie mogła
wykonywać codzienne prace, takie jak pranie i wyplatanie trzciny, teraz wszyscy
woleli pracować wewnątrz. Czekali do późnego wieczora, by wyjść na dziedziniec i
cieszyć się kilkoma chwilami na świeżym, chłodnym powietrzu.
Dokładnie mówiąc czekali, aż Madelyne skończy ćwiczenie w strzelaniu.
Madelyne uparła się, by zdobyć celność w strzelaniu ze swojego nowego łuku i tym
samym omal nie doprowadziła Anthony’ego do obłędu. Uczył ją, jednak nie mógł
zrozumieć, dlaczego jego pani nie robi postępów. Jej determinacja była godna
podziwu, lecz z celnością było znacznie gorzej. Cały czas strzelała trzy stopy ponad
celem. Anthony komentował ten fakt, lecz wyglądało na to, że Madelyne nie jest w
stanie strzelać celniej.
Ned cały czas dostarczał Madelyne nowych strzał. Straciła ich dobrze ponad
pięćdziesiąt, zanim na tyle poprawiła celność, by strzały nie przelatywały nad murem.
Od tej pory odzyskane strzały, które tkwiły w drzewach, chatach i rozwieszonym
praniu, mogły być użyte ponownie.
Anthony okazywał swej pani dużo cierpliwości. Rozumiał jej intencje. Chciała się
nauczyć, by się bronić, ale chciała również, by mąż był z niej dumny. Madelyne
powtarzała to kilka razy dziennie.
Anthony wiedział, dlaczego Madelyne to robi. Baronowa martwiła się, że go
zniechęci swymi marnymi osiągnięciami i że przestanie ją uczyć. On jednak me
potrafił Madelyne niczego odmówić.
Późnym popołudniem do twierdzy Wextonów przybył posłaniec od króla Anglii.
Anthony przyjął go w sali, oczekując, że otrzyma ustne przesłanie, jednak sługa
królewski wręczył mu zwój papirusu. Wezwał Maude, nakazując jej, by podała
żołnierzowi jedzenie i picie.
Madelyne weszła do sali w chwili, gdy żołnierz podążał za Maude do spiżarni.
Natychmiast zauważyła zwój.
— Co w nim jest, Anthony? Czy to Duncan przesyła nam jakieś wieści? — zapytała.
— To posłanie od króla — odparł Anthony. Podszedł do małej skrzyni ustawionej
przy ścianie naprzeciw kredensu.
Na skrzyni leżało ozdobnie rzeźbione drewniane pudełko. Madelyne sądziła, że jest
to po prostu ozdobny przedmio,. dopóki Anthony nie podniósł wieka i nie włożył
zwoju do środka.
Madelyne stała na tyle blisko, że zobaczyła w pudełku inne kawałki pergaminu.
Widocznie Duncan trzymał tutaj ważne listy.
— Nie przeczytasz go teraz? — zapytała Anthony’ego, gdy ten ponownie się do niej
odwrócił.
— Będzie musiał poczekać do powrotu barona Wextona — oznajmił Anthony.
Z jego miny Madelyne wywnioskowała, że perspektywa czekania nie jest po jego
myśli.
— Mógłbym posłać po jakiegoś mnicha z klasztoru.
— Ja ci to mogę przeczytać — rzuciła Madelyne.
Anthony sprawiał wrażenie zaskoczonego. Madelyne poczuła gorąco na policzkach,
wiedziała, że się rumieni.
— To prawda, umiem czytać, chociaż byłabym ci wdzięczna, gdybyś nikomu o tym
nie mówił. Nie chcę stać się pośmiewiskiem - dodała.
Anthony skinął głową.
— Duncana nie ma już od ponad trzech tygodni — przypomniała mu Madelyne. — A
ty powiedziałeś mi, że może go jeszcze nie być przez miesiąc. Czy ośmielisz się
czekać tak długo, by sprowadzić mnicha, który mógłby przeczytać ci ten list?
— Nie, oczywiście że nie — odparł Anthony. Otworzył pudełko i wręczył Madelyne
zwój. Następnie oparł się o krawędź stołu, założył ręce i słuchał posłania swego
króla.
List był napisany po łacinie, w języku pism oficjalnych. Madelyne nie potrzebowała
wiele czasu, żeby przetłumaczyć posłanie. Głos nie zadrżał jej ani razu, lecz ręce jej
się trzęsły, gdy skończyła czytać. Król nie przesyłał pozdrowień baronowi Wextonowi.
Madelyne pomyślała, że jego gniew był równie wyraźny, jak niezachowanie dobrych
manier. List był w całości żądaniem, by Madelyne stanęła przed nim.
O wiele bardziej niż ten rozkaz zdenerwowała ją wiadomość, że król Wilhelm wysyła
po nią własne oddziały.
— Więc nasz król wysyła po ciebie żołnierzy? — zdumiał się Anthony, kiedy
skończyła czytać. Głos mu drżał.
Madelyne pomyślała, że Anthony znajduje się między młotem a kowadłem. Winien
był lojalność Duncanowi. Tak, był jego lennikiem. Jednakże zarówno Anthony, jak i
Duncan byli wasalami króla Anglii. Rozkaz Wilhelma miał pierwszeństwo.
— Czy w liście było coś jeszcze, Madelyne? — zapytał Anthony.
Powoli skinęła głową, po czym uśmiechnęła się z przymusem.
— Miałam nadzieję, że nie zapytasz — szepnęła. — Wydaje mi się, że król myśli o
dwóch siostrach i dwóch baronach. Wilhelm chce, by waśń się zakończyla,
sugerując, że może... taki używa tego właśnie słowa, by każda siostra została
zwrócona prawowitemu bratu. — Oczy Madelyne wypełniły się łzami. — Druga
możliwość jest taka, by Duncan ninie poślubił — dodała szeptem.
— Król widocznie nie wie, że już cię poślubił — wtrącił Anthony. Jeszcze bardziej się
zasępił, gdyż wiedział, że Madelyne nie jest świadoma faktu, iż naprawdę nie jest
jeszcze żoną Duncana.
— Ale jeśli Duncan się ze mną ożeni, Adela zostanie narzeczoną Louddona.
- Boże dopomóż - mruknął Anthony z obrzydzeniem.
— Adela nie może się o tym dowiedzieć — rzuciła pospiesznie Madelyne. — Powiem
jej tylko, że król żąda mojej obecności.
Anthony skinął głową.
— Czy umiesz równie dobrze pisać, jak czytać, Madelyne?
— zapytał nagle. Kiedy przytaknęła, powiedział: — Wobec tego, jeśli król nie wysłał
jeszcze swoich oddziałów, możemy zyskać trochę czasu.
— Czasu na co? — zapytała.
— Na to, by twój mąż wrócił do nas — odparł Anthony.
Wasal podbiegł do skrzyni, wziął podłużne drewniane pudełko i przyniósł je
Madelyne.
— W środku jest pergamin i inkaust — powiedział.
Madelyne usiadła i szybko przygotowała się do czekającego ją zadania. Anthony
odwrócił się do niej plecami. Zaczął chodzić tam i z powrotem, myśląc o tym, co ma
odpowiedzieć królowi.
Wówczas Madelyne zauważyła zwój perganunu leżący na stole obok dzbana z
kwiatami. Złamana pieczęć pochodziła z klasztoru z Roanne. Powodowana
ciekawością przeczytała list od przełożonych ojca Lauranc’a.
Anthony odwrócił się ponownie do Madelyne w chwili, gdy kończyła czytać list.
Rozpoznał pieczęć, wiedział, że udawanie się skończyło.
— Nie chciał cię martwić — powiedział. Położył jej dłoń na ramieniu, próbując ją
pocieszyć.
Madelyne nie odezwała się słowem. Uniosła głowę i spojrzała na Anthony’ego. Był
zaskoczony zadziwiającą zmianą, jaka zaszła w jego pani. Sprawiała wrażenie
zupełnie spokojnej. Już wiedział, jak bardzo jest przerażona. Był to ten sam wyraz
twarzy, jaki widział u niej w ciągu pierwszych kilku tygodni, gdy była jeńcem
Duncana. Nie wiedział, jak jej pomóc. Bał się, że tylko pogorszy sytuację, jeśli będzie
próbował wyjaśnić, że Duncan zamierzał ożenić się z nią, jak tylko wróci. Oboje
wiedzieli, że baron ją okłamał.
— Madelyne, twój mąż cię kocha — powiedział starając się mówić jak
najłagodniejszym tonem.
— On nie jest moim mężem, prawda, Anthony? Nie czekając na odpowiedź,
odwróciła się i wpatrzyła w kartkę.
— Co chcesz, żebym napisała królowi? — zapytała spokojnie. Anthony przyznał się
do porażki. Pomyślał, że wyjaśnienia musi pozostawić Duncanowi. Skupił uwagę na
dyktowaniu. W ostatecznej formie było to przesłanie powiadamiające
jedynie króla, że baron Wexton nie powrócił do swej twierdzy, nie wie więc o jego
żądaniu. Anthony kazał Madelyne dwukrotnie przeczytać list. Gdy był wreszcie
zadowolony, Madelyne wysuszyła pergamin, po czym posmarowała oliwą odwrotną
stronę, aż stał się dość giętki, by można go było zwinąć w rulon.
Anthony oddal list posłańcowi i kazał mu wyruszyć jak najszybciej w drogę powrotną.
Madelyne poszła do swej komnaty spakować suknie. Zrobiła to na wszelki wypadek,
wiedziała bowiem, że żołnierze króla mogą przybyć w każdej chwili. Poszła do Adeli i
wyjaśniła jej, co się stało. Spędziła z przyjaciółką większość popołudnia. Nie
powiedziała jej, jak dokładnie brzmiał list króla, i nic nie wspomniała
o możliwości oddania jej Louddonowi.
Madelyne nie zamierzała nigdy na to pozwolić. Ani na to, by Duncan musiał
wybierać. Tego dnia nie zjadła wieczerzy, lecz poszła na wieżę. Przez ponad
godzinę stała przy oknie, pozwalając sobie na upust emocji. Rzeczywiście, trzeba
było wcześniej zdemaskować Laurance’a. Madelyne obawiała się o to, że zbyt była
przejęta, by zauważyć wszystkie jego drobne dziwactwa. Potem zaczęła winić
Duncana. Gdyby nie przestraszył jej tak bardzo w czasie ceremonii ślubnej,
zorientowałaby się w oszustwie Louddona. Nie sądziła, by Duncan cały czas o tym
wiedział. Nie, była pewna, że uważał, iż Laurance faktycznie udzielił im ślubu. Nadal
była zła. Duncan skłamał jej w żywe oczy co do zawartości listu z klasztoru w
Roarnie, choć wiedział, jak bardzo ceni sobie prawdę. Nigdy go nie okłamała.
— Tylko poczekaj, aż cię dopadnę — mruknęła. — Nie tylko Adela umie wrzeszczeć.
Ten wybuch gniewu nie poprawił jej zbytnio nastroju. Znowu zaczęła płakać.
Zmęczyła się, nim nadeszła północ. Oparła się o okno. Księżyc świecił jasno i
Madelyne zastanawiała się, czy przyświeca też Duncanowi. Czy Duncan śpi teraz
pod gołym niebem, czy w jednej z królewskich komnat?
Uwaga Madelyne skierowała się ku szczytowi wzgórza za murami. Dostrzegła jakiś
nich i wyjrzała w samą porę, by zobaczyć, jak po grzbiecie wspina się jej wilk.
To rzeczywiście jest wilk, prawda? Może nawet ten sam, którego widziała wiele
miesięcy temu. Był tak samo duży.
Żałowała, że nie ma tu Duncana, że nie stoi obok niej, by mogła mu udowodnić, że
jej wilk faktycznie istnieje. Przyglądała się, jak zwierzę podnosi wielką kość, którą dla
niego zostawiła, i znika po drugiej stronie wzgórza.
Madelyne była tak wyczerpana, że doszła do wniosku, iż znowu majaczy. Zapewne
był to jakiś zdziczały pies, może nawet nie ten, którego wcześniej widziała.
Duncan był jej wilkiem. Kochał ją. Madelyne nigdy w to nie wątpiła. Tak, okłamał ją w
sprawie listu, jednak instynktownie wiedziała, że nigdy by jej nie oszukał co do
miłości, jaką do niej żywił.
Było to pocieszające. Duncan był zbyt honorowy, by ją oszukać w takiej sprawie.
Usiłowała zasnąć, lecz paraliżował ją strach. Jaka była zadowolona, gdy pozwoliła
Duncanowi zająć się przyszłością. Czuła się taka bezpieczna, ponieważ nosiła jego
nazwisko. Tak, była z nim związana.
Do dzisiejszego dnia.
Teraz znowu była przerażona. Król zażądał jej obecności na dworze. Wracała do
Louddona. Madelyne zaczęła się modlić Błagała Boga, by chronił Duncana. Prosiła o
laskę dla Adeli, a także dla Geralda. Modliła się nawet za Edmonda i Gilarda.
Po czym szeptem pomodliła się za samą siebie. Błagała o odwagę.
Odwagę, by stawić czoło diabłu.
Rozdział 21
Duncan zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku w chwili, gdy wjechał na
podzamcze. Nie powitał go Anthony, nie było także Madelyne.
Serce przepełnił mu strach. Popędził rumaka, przegalopował przez most i wjechał na
dziedziniec.
Adela wypadła z zamku w chwili, gdy obaj z Geraldem zsiadali z koni. Zawahała się i
na moment przystanęła w pewnej odległości od obu mężczyzn, lecz w końcu podjęła
decyzję, podbiegła i rzuciła się Geraldowi w ramiona. Kiedy go obejmowała,
rozpłakała się.
Potrzeba było wiele cierpliwości i kilku długich chwil, by wydobyć od niej jakąś
informację.
Zastępca Duncana, wielki, lecz łagodny mężczyzna o imieniu Robert, podbiegł do
nich, by zdać relację z wydarzeń. Kiedy Gerald próbował uspokoić Adelę, Robert
wyjaśniał, że po Madelyne przyjechali żołnierze króla.
— Czy na liście była królewska pieczęć? — zapytał Duncan.
Robert zmarszczył brwi.
— Nie wiem, baronie. Nie widziałem wezwania. A twoja żona uparła się, żeby zabrać
ze sobą list. — Robert zniżył głos do szeptu i dodał: — Nie chciała, by ktokolwiek
przeczytał twojej siostrze treść posłania.
Duncan nie wiedział, co sądzić o postępowaniu żony. Doszedł do wniosku, że w
rozkazie zawarta była jakaś groźba pod adresem Adeli i że Madelyne próbowała
uchronić jego siostrę od zmartwienia.
Król by nie groził. Nie, Wilhelm nie traktowałby w ten sposób swoich wiernych
baronów. Duncan pokładał wystarczająco dużo wiary w swoim panu, by ufać, iż król
zechce najpierw wysłuchać wszystkich wyjaśnień.
W tym zdradzieckim podstępie widział rękę Louddona. Dałby głowę, że to był jego
pomysł.
Natychmiast wydał rozkaz, by przygotować się do ponownego wyjazdu. Był tak zły,
że z trudem myślał logicznie. Uspokajał go jedynie fakt, że Anthony pojechał z
Madelyne. Wierny wasal zabrał ze sobą mały oddział najsprawniejszych wojowników
Duncana. Robert wyjaśnił, że Anthony nie ośmielił się zabrać zbyt wielu żołnierzy,
aby król nie uznał, iż mu nie dowierza.
— A więc Anthony uważał, że wezwanie pochodziło bezpośrednio od króla? —
zapytał Duncan.
— Nie znam jego myśli — odparł Robert.
Duncan kazał podstawić sobie świeżego wierzchowca. Kiedy podprowadzono
Silenusa, zapytał, dlaczego Madelyne nie wybrała jego rumaka, by zawiózł ją na
dwór. James, nienawykły do tego, by bezpośrednio zwracać się do pana, wyjąkał
odpowiedź.
— Martwiła się, że jej brat będzie znęcał się nad koniem, jeśli odkryje, że Silenus
należy do ciebie, milordzie. To jej słowa.
Duncan skinął głową przyjmując to wyjaśnienie. Jakież to typowe dla jego łagodnej
żony, że troszczy się o konia.
— Zażądała jednego z koni króla — dodał James.
Adela błagała, by pozwolił jej ze sobą pojechać. Duncan wskoczył już na siodło, lecz
histeria siostry zmusiła go do odczekania kilku minut, podczas których Gerald
wyrywał się z objęć narzeczonej i przysięgał na grób matki, że wróci do niej cały.
Przysięga była — o czym Duncan wiedział — fałszywa, gdyż matka Geralda żyła. Nie
wspomniał o tym, widząc, jak ta obietnica uspokoiła siostrę.
— Panie, czy zdołasz dogonić milady? — ośmielił się zapytać James.
Duncan odwrócił się. Dostrzegł przerażenie w oczach koniuszego. Ucieszyło go
zatroskanie sługi.
— Spóźniłem się co najmniej o tydzień — odparł. — Ale przywiozę z powrotem twoją
panią — powiedział i ruszył z kopyta. Odezwał się dopiero w połowie drogi do
Londynu. Gerald wiedział, że gdyby konie nie potrzebowały wypoczynku, Duncan
wcale by się nie zatrzymał.
Baron odłączył się od swoich ludzi. Gerald zostawił go samego na kilka chwil, po
czym podszedł, by porozmawiać.
— Mam zamiar udzielić ci pewnej rady, przyjacielu — powiedział. — Przypomnij
sobie moją reakcję, gdy zobaczyłem Morcara. Nie pozwól, by kierowała tobą
wściekłość, chociaż przysięgam, że będę próbował cię osłaniać, kiedy znajdziemy się
na dworze.
Duncan skinął głową.
— Opanuję się, jak tylko zobaczę Madelyne. Przynajmniej od tygodnia przebywa na
dworze. Bóg jeden wie, co jej zrobił Louddon. Przysięgam na Boga, Geraldzie, jeśli ją
tknął, ja...
— Louddon gra o zbyt dużą stawkę, by ją skrzywdzić, Duncanie. Potrzebuje jej
wsparcia, a nie gniewu. Nie, zbyt wielu ludzi będzie go obserwować. Louddon będzie
udawał kochającego brata.
— Modlę się, żebyś miał rację — odparł Duncan. — Ja... martwię się o nią.
Gerald poklepał go po ramieniu.
Do licha, człowieku, boisz się, że ją stracisz, tak jak ja się bałem, że stracę Adelę.
— Ależ wspaniałą parę stanowimy — zauważył Duncan.
— Nie przejmuj się moim gniewem. Kiedy zobaczę żonę, opanuję się.
— Cóż, jeszcze jedna kwestia wymaga omówienia — wyznał Geraid. — Adela
powiedziała mi o liście, jaki otrzymałeś z klasztoru.
— Skąd o tym wie?
— Twoja Madelyne jej powiedziała. Chyba znalazła list i przeczytała go.
Duncan zmartwił się. Piętrzyły się przed nim same kłopoty. Nie był pewien, jak
zachowa się jego żona.
— Czy Adela powiedziała ci, jak zareagowała Madelyne? Była zła? Boże, mam
nadzieję, że była zła.
Gerald potrząsnął głową.
— Dlaczego chcesz, by była zła?
— Oszukałem ją, Geraldzie, i mam nadzieję, że była zła z tego powodu. Nie chcę, by
pomyślała, że... wykorzystałem ją w złej wierze. — Duncan wzruszył ramionami. Z
trudem przychodziło mu wyrażanie własnych uczuć. — Kiedy po raz pierwszy
spotkałem Madelyne, próbowała mnie przekonać, iż Louddon nie będzie próbował jej
odbić. Powiedziała, że nie jest warta jego uwagi. Madelyne nie próbowała mnie
oszukać, Geraldzie. Na Boga, rzeczywiście wierzyła w to, co mówi. To oczywiście
Louddon sprawił, że miała takie zdanie o sobie. Przez ponad dwa lata była przez
niego tłamszona.
- Dwa lata?
— Tak, od śmierci matki do chwili, gdy wysłał ją do wuja, Louddon był jej jedynym
opiekunem. Równie dobrze jak ja wiesz, do jakiego okrucieństwa jest zdolny.
Widziałem, jak Madelyne każdego dnia przy mnie staje się silniejsza, ale nadal łatwo
ją zranić.
Gerald skinął głową.
— Wiem, że pragnąłeś sam jej powiedzieć, iż Lawrance nie był osobą duchowną, ale
pomyśl, jak by się czuła, gdyby to Louddon jej to obwieścił.
— Tak, okropnie — przyznał Duncan. — Czy wiesz, że Madelyne poprosiła mnie,
bym ją nauczył się bronić? Nie było na to czasu. Nie, nie znalazłem na to dość
czasu. Jeśli coś jej się stanie...
Duncan był udręczony. Jego niewinna żona ponownie znalazła się w rękach diabła.
Ta myśl go przeraziła.
Gerald nie wiedział, jakich słów ma użyć, by pocieszyć Duncana.
— Księżyc świeci na tyle jasno, byśmy mogli jechać nocą - zasugerował.
— Wobec tego wykorzystajmy to.
Baronowie nie rozmawiali już więcej, aż dotarli do miejsca przeznaczenia.
Madelyne usiłowała zasnąć. Zamknięto ją w komnacie sąsiadującej z pokojem jej
siostry Clarissy. Ściany były cienkie jak pergamin. Madelyne próbowała nie
przysłuchiwać się rozmowie, jaką Louddon prowadził z Clarissą.
Wystarczająco dużo już usłyszała. Siostra i brat tak ją zdegustowali, że dostała
mdłości. Jej żołądek nie zatrzymywal żadnego pokarmu, a głowę rozsadzał ból.
Zachowanie Louddona łatwo było przewidzieć. Powitał ją w obecności żołnierzy
króla, ucałował w policzek, a nawet objął. Tak, odegrał rolę kochającego brata,
zwłaszcza na użytek Anthony’ego. Jednak gdy tylko znaleźli się sami, rzucił się na
nią. Z wściekłością obrzucał ją oskarżeniami i zakończył swą tyradę uderzeniem
Madelyne potężną pięścią w policzek., aż upadła na podłogę. W ten sam policzek,
który na powitanie ucałował.
Natychmiast pożałował swego wybuchu, gdyż zdał sobie sprawę, że na twarzy
Madelyne pojawi się siniec. Ponieważ wiedział, że niektórzy jego wrogowie dojdą do
wniosku, iż to on jest za to odpowiedzialny, trzymał Madelyne zamkniętą w komnacie
i każdemu tłumaczył, że siostra przeszła taki koszmar u barona Wextona, iż będzie
potrzebować kilku dni na odzyskanie sił.
Podczas gdy łatwo było przewidzieć zachowanie Louddona, Clarissa sprawiła jej
wielki zawód. Kiedy Madelyne miała czas to przemyśleć, zdała sobie sprawę, że
stworzyła wyidealizowany obraz starszej siostry. Madelyne chciała wierzyć, że
Clarissie na niej zależy. Jednakże za każdym razem, gdy słała do sióstr listy, ani
Clarissie, ani Sarze nie chciało się na nie odpisać. Madelyne zawsze je tłumaczyła,
lecz teraz zdała sobie sprawę z prawdy. Clarissa była w równym stopniu samolubna
co Louddon.
Sara nawet nie przyjechała do Londynu. Clarissa wyjaśniła jej nieobecność tym, iż
Sara niedawno poślubiła barona Ruchiersa i nie chciała go opuszczać. Madelyne
nawet nie wiedziała, że Sara jest z kimś zaręczona.
Nawet nie próbowała odpoczywać. Głos Clarissy brzmiał skrzekliwie, nieprzyjemnie.
Siostra użalała się do Louddona na upokorzenie, jakiego doświadczyła za sprawą
Madelyne.
Pewien fragment rozmowy sprawił, że Madelyne przysunęła się do ściany. Clarissa
mówiła o Rachaełi. Jej głos przepełniała nienawiść, gdy bez skrupułów ją oczerniała.
Madelyne wiedziała, że Louddon nienawidził jej matki, jednakże nigdy nie
przypuszczała, że obie przyrodnie siostry żywią podobne uczucia.
— Zapragnąłeś tej suki, jak tylko przekroczyła próg naszego domu — powiedziała
Clarissa.
Madelyne uchyliła drzwi. Zobaczyła, że Clarissa siedzi na poduszce w okiennym
wykuszu. Louddon stał obok niej zwrócony plecami do Madelyne. Clarissa patrzyła
na brata. Oboje trzymali w rękach puchary.
— Rachael była bardzo piękna — powiedział Louddon ochrypłym głosem. — Byłem
zdziwiony, gdy ojciec zwrócił się przeciwko niej. Rachael miała tyle powabu. Ojciec
wymusił na niej to małżeństwo, Clarisso. To baron Rhinehold miał ją poślubić.
Clarissa parsknęła. Madelyne przyglądała się, jak pociąga długi łyk.
Ciemnoczerwone wino rozlało się jej po sukni, ale nie zważając na to, ponownie
napełniła kielich.
Siostra była równie ładna jak Louddon. Miała takie same jasnoblond włosy i
orzechowe oczy. Wyraz jej twarzy, kiedy była zła, był także równie brzydki jak brata.
— W tamtych czasach Rhinehold był nikim przy naszym ojcu — powiedziała
Clarissa. — Ale to ojciec został wystrychmęty na dudka, prawda? W końcu Rachael
zakpiła z niego. Zastanawiam się, Louddonie, czy Rhinehold wie, że Rachael nosiła
jego dziecko, kiedy wychodziła za naszego ojca?
— Nie — odparł Louddon. — Nigdy nie pozwolono Rachaeli na zobaczenie się z
Rhineholdem. Kiedy urodziła się Madelyne, ojciec nawet nie chciał na nią spojrzeć.
Rachael została ukarana za swoje szaleństwo.
— A ty miałeś nadzieję, że Rachael zwróci się do ciebie po pociechę, prawda,
Louddonie? — zapytała Clarissa. Roześmiała się, kiedy Louddon spojrzał na nią z
wściekłością.
— Byłeś w niej zakochany — jątrzyła dalej. — Rachael jednak uważała. że jesteś
ohydny, nieprawdaż? Gdyby nie musiała opiekować się tym bękartem, pewnie
odebrałaby sobie życie. Bóg świadkiem, że dość często podsuwałam jej tę myśl. Być
może, drogi bracie, Rachael nie spadła ze schodów. Może ją ktoś popchnął.
— Zawsze byłaś zazdrosna o Rachael, Clarisso — rzucił Louddon. — Tak jak teraz
jesteś zazdrosna o jej córkę, ślubną czy nie.
— O nikogo nie jestem zazdrosna! — wrzasnęła Clarissa.
— Boże, nie mogę się doczekać, by się to wreszcie skończyło.
Przysięgam, że wówczas powiem Madelyne o Rhineholdzie. Może nawet powiem, że
zabiłeś jej matkę.
— Nic nie powiesz! — krzyknął Louddon. Wytrącił puchar z ręki Clarissy. — Jesteś
głupia, siostro. Nie zabiłem Rachael Naprawdę pośliznęła się i spadła ze schodów.
- Tak, bo próbowała uciec od ciebie - zadrwiła Clarissa.
— Niech będzie! — wrzasnął Louddon. — Ale nikt się nigdy nie może dowiedzieć, że
Madelyne nie jest jedną z nas. Hańba dotknęłaby i ciebie, i mnie.
— Czy ta mała suka zrobi to, czego żądasz? Czy ona zagra przed królem to, co
postanowiłeś? Czy też zwróci się przeciwko tobie, Louddonie?
— Zrobi wszystko, co jej każę — przechwalał się Louddon.
— Słucha mnie, bo się boi. Jakiż to tchórz! Jej usposobienie nie zmieniło się od
czasów dzieciństwa. Ponadto nasza mała Madelyne wie, że zabiję Bertona, jeśli
mnie rozgniewa.
— Szkoda, że Morcar nie żyje — stwierdziła Clanssa.
— Nieźle by zapłacił za Madelyne. Teraz nikt jej nie zechce.
— Mylisz się, Clarisso. Ja zechcę. Nie pozwolę. by ktoś się z nią ożenił.
Madelyne zamknęła drzwi słysząc odrażający śmiech Clarissy. Doszła do nocnika w
samą porę, by wyrzucić z siebie nagromadzoną w żołądku żółć. Płakała z powodu
swej matki, Rachael, i piekła, jakie Louddon i jego ojciec jej zgotowali. Była
przerażona, gdy dowiedziała się, że Rachael poszła do małżeńskiego łoża nosząc
pod sercem dziecko innego mężczyzny. I wówczas dotarła do niej cała prawda.
Wtedy wylała łzy radości, bo właśnie zdała sobie sprawę, że mimo wszystko nie
łączą ją z Louddonem więzy krwi.
Od Duncana słyszała nazwisko Rhineholda, wiedziała, że to jego sprzymierzeniec.
Zastanawiała się, czy baron Rhinehoid przebywa na dworze. Ciekawa była, jak
wygląda. Czy ożenił się kiedykolwiek? Louddon miał rację — nikt nie może się tego
dowiedzieć... A jednak wiedziała, że powie Duncanowi prawdę. Cóż, z pewnością
ucieszy się z tego tak samo jak ona.
W końcu udało się jej opanować. Musi wykorzystać cały swój spryt. Tak, musi
spróbowć uchronić i ojca Bertona, i Duncana. Louddon sądził, że Madelyne chętnie
zdradzi jednego, by ratować drugiego. Istniał jeszcze, oczywiście, problem Adeli, ale
teraz Madelyne nie martwiła się o siostrę Duncana. Nie, Gerald wkrótce ożeni się z
Adelą, a wtedy król nie będzie już mógł grozić, że odda ją Louddonowi.
Większą część nocy Madelyne spędziła na obmyślaniu planu. Modliła się, by
Louddon nadal zachowywał się jak zawsze, by Duncan dalej był bezpieczny i by Bóg
obdarzył ją odwagą przed czekającym ją starciem.
W końcu zamknęła oczy, próbując się trochę przespać. I wówczas zaczęła się bawić
w to samo udawanie, do którego uciekała się jako mała dziewczynka. Kiedy bała się,
że Louddon zabierze ją z powrotem do domu, udawała, że stoi obok niej Odyseusz i
jej pilnuje. To wyobrażenie teraz jednak uległo zmianie. To nie Odyseusz stał przy
niej na straży, lecz Duncan.
Tak, znalazła kogoś potężniejszego niż Odyseusz. Teraz miała wilka, który ją chronił.
Następnego popołudnia Madelyne towarzyszyła Louddonowi na spotkanie z królem.
Kiedy zbliżali się do prywatnych apartamentów królewskich, Louddon uśmiechnął się
do niej.
— Liczę na twoją uczciwość, Madelyne. Wystarczy, że powiesz królowi tylko to, co
stało się z twoim domem i z tobą. Ja zrobię resztę.
— I wierzysz, że prawda obwini Duncana? — zapytała Madelyne.
Uśmiech Louddona natychmiast skwaśniał. Nie podobał mu się ton, jakim siostra do
niego przemawiała.
— Śmiesz teraz podnosić głowę, Madelyne? Pamiętaj o swym ukochanym wuju.
Nawet teraz moi ludzie stoją w pogotowiu i mogą zaraz wyruszyć. Daję słowo, że
poderżnę Bertonowi gardło.
— Skąd mogę wiedzieć, czy już tego nie zrobiłeś? — zaprotestowała Madelyne. —
Tak, dodała, kiedy Louddon złapał ją za ramię, próbując przestraszyć: — Nie umiesz
się opanować, Louddonie. Nigdy nie umiałeś. Skąd main wiedzieć, że już nie zabiłeś
mojego wuja?
Louddon udowodnił, że uwaga o jego braku opanowania jest trafna. Rzucił się i
uderzył Madelyne w twarz. Wysadzany klejnotami pierścień, który miał na palcu,
rozciął jej wargę i po brodzie zaczęła płynąć krew.
— Spójrz, do czego mnie zmusiłaś — wysyczał. Ponownie zamachnął się, by jej
wymierzyć następny cios, gdy nagle ktoś przyparł go do ściany.
Z mroków wyłonił się Anthony. Trzymał Louddona za szyję i wszystko wskazywało na
to, że zamierza go udusić.
Madelyne celowo sprowokowała brata, by stracił nad sobą panowanie. Prawdę
powiedziawszy wcale nie była wdzięczna za interwencję Anthony”ego.
— Anthony, puść mojego brata! — rozkazała. Jej głos brzmiał szorstko, ale
złagodziła rozkaz kładąc dłoń na ramieniu wasala. — Proszę, Anthony.
Sługa opanował gniew. Puścił Louddona i spokojnie przyglądał się, jak baron padł na
podłogę w ataku kaszlu.
Madelyne skorzystała z chwili słabości brata. Stanęła na palcach i szepnęła
Anthony’emu do ucha.
- Nadeszła pora, bym zrealizowała mój plan. Bez względu na to, co zrobię czy
powiem, nie dyskutuj. Chronię Duncana.
Anthony skinął głową i Madelyne wiedziała, że ją zrozumiał. Pragnął zapytać, czy jej
plan polega na sprowokowaniu Louddona do tego, by ją zabił. I dlaczego myśli o
chronieniu Duncana? Dla wasala było oczywiste, że jego pani w najmniejszym
stopniu nie troszczy się o własne bezpieczeństwo.
Anthony potrzebował całego samozaparcia, by nie pokazać po sobie żadnej reakcji,
kiedy Madelyne pomogła Louddonowi się podnieść. Nie chciał, by dotykała tego
nędznika.
— Louddonie, nie wierzę, byś skrzywdził wuja Bertona — powiedziała, kiedy brat
próbował odciągnąć ją od Anthony”ego. — Rozwiążmy ten problem tu i teraz.
Louddona zaskoczyła pewność siebie Madelyne. Jego siostra nie zachowywała się
jak ktoś nieśmiały czy zastraszony.
— Co zamierzasz powiedzieć królowi, kiedy zobaczy ślady na mojej twarzy,
Louddonie?
— Nie zobaczysz się z królem! — wrzasnął. — Zmieniłem zamiar. Zabieram cię z
powrotem do twoich pokoi, Madelyne. Sam w twoim imieniu porozmawiam z naszym
panem.
Madelyne wyrwała się z uścisku brata.
— Będzie chciał się ze mną zobaczyć i usłyszeć moje wyjaśnienia — powiedziała. —
Dzisiaj, jutro czy w przyszłym tygodniu - dodała. - Tylko przedłużyłeś oczekiwanie. A
czy wiesz, co powiem królowi?
— Prawdę — zakpił Louddon. — Tak, twoja uczciwość złapie w pułapkę barona
Wextona. — Aż się roześmiał, tak go ucieszyły własne słowa. — Nic na to me
poradzisz, Madelyne.
— Powiedziałabym prawdę, gdybym rozmawiała z królem. Ale nie powiem ani słowa.
Będę stać i patrzeć na ciebie, kiedy zada mi pytanie. Na Boga, nie odezwę się ani
słowem.
Louddona tak rozwścieczyła groźba Madelyne, że omal nie uderzył jej ponownie.
Kiedy podniósł rękę, Anthony zrobił ostrzegawczy krok do przodu. Louddona
natychmiast opuściła chęć brania odwetu.
- Później o tym porozmawiamy - powiedział. Rzucił Anthony’emu znaczące
spojrzenie, po czym ciągnął dalej:
— Kiedy znajdziemy się sami, zapewniam, że skłonię cię do zmiany postanowienia.
Madelyne skryła strach.
— Teraz o tym porozmawiamy, Louddonie, w przeciwnym razie bowiem poślę
Anthony’ego do króla, by go poinformował, jak źle mnie traktujesz.
— Czy sądzisz, że Wilhelm cię przyjmie? — krzyknął Louddon.
— Jestem takim samym jego poddanym jak ty — odparła Madelyne. — Powiem
również Anthony’emu, by poinformował króla, jak bardzo martwi mnie to, że
zamierzasz zabić wuja Bertona. Wątpię, by Wilhelmowi spodobała się reakcja
Kościoła na to, że baron morduje księdza.
— Król ci nie uwierzy. A ty dobrze wiesz, że twój ukochany wuj żyje. Ale jeśli nadal
będziesz się buntować, każę go zabić. Drażnisz się ze mną, suko, a ja...
— Odeślesz mnie, bym zamieszkała z wujem Bertonem. To właśnie zrobisz.
Louddon szeroko otworzył oczy ze zdumienia, a na jego twarzy pojawiły się
czerwone plamy. Nie mógł uwierzyć w tę radykalną zmianę w zachowaniu siostry.
Sprzeciwiała mu się, i to w obecności świadka. Louddon zaczął się martwić.
Koniecznie musiał sobie zapewnić współpracę Madelyne, jeśli zamierzał skłonić
króla, by wydał wyrok niezgodny z życzeniem Duncana. Liczył na to, że Madelyne
powie, jak Duncan zniszczył jego twierdzę i jak ją pojmał. Nagle Madelyne okazała
się nieobliczalna.
— Oczekujesz, że powiem tylko część prawdy, tak? A jeśli zacznę od tego, jak
próbowałeś zabić barona Wextona?
— Będziesz odpowiadać tylko na te pytania, które zostaną ci zadane! — wrzasnął
Louddon.
— Wobec tego spełnij moją prośbę. Pozwól mi pojechać do wuja. Zamieszkam z nim,
a tobie pozwolę zająć się problemem barona Wextona.
Madelyne miała ochotę zapłakać słysząc to, co mówi. Rzeczywiście, problem.
Louddon zrobił wszystko, by zniszczyć Duncana.
— Przysięgam, że znacznie większą szkodę wyrządzę twojej petycji, jeśli zostanę
wezwana przed oblicze króla. Prawda może obwinić Duncana, ale moje milczenie
obwini ciebie.
— Kiedy to się skończy...
— Jak sądzę, zabijesz mnie — dokończyła Madelyne wzruszając ramionami. Jej głos
był pozbawiony wszelkiej emocji, gdy powiedziała: — Nie dbam o to, Louddonie.
Zrób ze mną, co chcesz.
Louddon nie potrzebował przemyśleć groźby Madelyne. Natychmiast doszedł do
wniosku, że powinna zostać usunięta z dworu. Po prostu nie miał czasu, by biciem
zmusić ją do uległości.
Zaledwie dwa dni temu dowiedział się, że Morcarowi nie udało się zabić Duncana.
Morcar nie żył, a Duncan z pewnością lada chwila pojawi się w Londynie.
Może powinien pozwolić siostrze zrobić to, co chciała? Pomyślał, że jej wyjazd
przysłuży się jego sprawie.
— Wyjedziesz za godzinę — oznajmił. — Ale moi ludzie będą cię eskortować,
Madelyne. — Nie ma powodu — dodał patrząc na Anthony”ego — by jechali z tobą
ludzie Wextona. Baron nie ma już nic do powiedzenia w twoich sprawach. Odzyskał
siostrę, a ty teraz należysz do mnie.
Madelyne zgodziła się, zanim Anthony zdołał zaprotestować. Wasal wymienił
spojrzenie ze swoją panią, po czym skinął głową na znak akceptacji.
Oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru honorować tego układu. Podąży za
Madelyne bez względu na to, gdzie Louddon ją wyśle. Będzie jednak dyskretny i
pozwoli Louddonowi wierzyć, że wszystko dzieje się według jego woli.
— Wobec tego wrócę do twierdzy Wextonów — oznajmił, po czym odwrócił się i
odszedł.
— Muszę zamienić kilka słów z królem — mruknął Louddon. — Oczekuje nas.
Poddaję się twoim zachciankom, Madelyne, ale oboje wiemy, że nadejdzie taki czas,
kiedy będziesz musiała zdać Wilhelmowi relację z tego, co się stało.
— Będę z nim uczciwa — odparła Madelyne. Kiedy zobaczyła, że Louddon nabrał
podejrzeń, pospiesznie dodała:
— A to, oczywiście, będzie korzystne dla twojej sprawy. Louddon sprawiał wrażenie
trochę ułagodzonego.
— Tak, cóż, może rzeczywiście odwiedziny u wuja okażą się najlepszym wyjściem.
Kiedy go zobaczysz ponownie, przypomnisz sobie swoją trudną sytuację.
Tej suce trzeba przypominać, jak ważny jest dla niej wuj — pomyślał Louddon. —
Widocznie zapomniała, jakim starym, kruchym człowiekiem jest Berton i że nie potrafi
sam się bronić. Tak, Madelyne musi znów zobaczyć się z księdzem.
Wówczas ta przerażona, nieśmiała siostra zrobi to, co jej każe.
— Istnieje możliwość, że zajmę się Duncanem, zanim zostaniesz poproszona o
powrót na dwór, Madelyne. Wracaj teraz do swoich pokoi i spakuj swój mizerny
dobytek. Poślę żołnierzy, by eskortowali cię na dziedziniec.
Madelyne udała pokorę. Pochyliła głowę i wyszeptała słowa podziękowania.
— Rzeczywiście przeszłam taką ciężką próbę — powiedziała — Mam nadzieję, że
król nie sprzeciwi się twojej prośbie, bym wyjechała...
— Mojej prośbie? — roześmiał się Louddon wstrętnym, nieprzyjemnym śmiechem.
— Nawet się o tym nie dowie, Madelyne. Nie muszę go informować o tak drobnych
sprawach.
Po wygłoszeniu tej obrzydliwej przechwałki Louddon odwrócił się i odszedł.
Madelyne patrzyła za nim, aż zniknął za zakrętem korytarza. Wówczas odwróciła się
i ruszyła
z powrotem w kierunku swoich komnat. Anthony czekał w cieniu i natychmiast do niej
podszedł.
— Zbyt wiele ryzykujesz, milady — mruknął. — Nie spodoba się to twojemu mężowi.
— Oboje wiemy, że Duncan nie jest moim mężem — odparta Madelyne. — Nie
wolno ci się wtrącać, Anthony. Louddon musi uwierzyć, że faktycznie odzyskał
siostrę.
— Madelyne, wiem, że chodzi ci o to, by chronić Adelę, ale obowiązkiem Geralda...
— Nie, Anthony — przerwała mu Madelyne. — Chcę tylko zyskać na czasie. I muszę
pojechać do wuja. Jest dla mnie jak ojciec. Louddon go zabije, jeśli nie będę go
chronić.
— Sama musisz się chronić — zaprotestował Anthony.
— A zamiast tego próbujesz ratować cały świat. Nie chcesz posłuchać głosu
rozsądku. Znajdziesz się w niebezpieczeństwie, jak tylko opuścisz teren zamku.
— Tutaj grozi mi o wiele więcej — szepnęła Madelyne. — Poklepała Anthony’ego po
ręce, po czym powiedziała: — Będę w niebezpieczeństwie, dopóki Duncan nie
ureguluje tego problemu. Powiesz mu, dokąd pojechałam, Anthony.
Decyzja będzie należeć do niego.
— Jaka decyzja? — zapytał Anthony.
— Czy przyjechać po mnie, czy nie.
— Czy możesz w to wątpić?
Madelyne westchnęła przeciągle.
— Nie, nie wątpię — powiedziała, dla podkreślenia swych słów potrząsając głową. —
Duncan przyjedzie po mnie i zostawi żołnierzy, by strzegli mego wuja. Modlę się
tylko, by się pośpieszył.
Anthony nie potrafił znaleźć słabego punktu w planie Madelyne.
— Cały czas będę miał na ciebie oko — przysiągł. — Wystarczy, że krzykniesz, a
natychmiast przybędę.
— Musisz tu zostać i powiedzieć Duncanowi...
— Zlecę komuś wypełnienie tego obowiązku — odparł Anthony. — Dałem mojemu
panu słowo, że będę chronić jego żonę — dodał, ze szczególnym naciskiem
wymawiając słowo „żona”.
Chociaż Madelyne nie przyznała się do tego, odczuła ulgę, że Anthony będzie jej
strzegł. Spakowała odzież i pobiegła na dziedziniec przylegający do królewskich
stajen. Eskortowało ją trzech żołnierzy Louddona. Pozostawili ją teraz samą i poszli
przygotować wierzchowce.
Madelyne była wdzięczna, że nie natknęła się na Clarissę, a Louddon nadal
konferował z królem, pakując mu do głowy kłamstwa na temat Duncana.
Zgromadził się tłum ciekawskich, by przyglądać się jej wyjazdowi. ślady uderzeń na
twarzy Madelyne były aż nadto widoczne, a ona sama nie mogła nie posłyszeć
komentarzy wygłaszanych za jej plecami.
Nagle od grupy odłączyła się rudowłosa kobieta i podbiegła do Madelyne. Była
piękna, o wyniosłej, dystyngowanej postawie, znacznie wyższa od Madelyne i trochę
masywniej zbudowana. Nie uśmiechnęła się, tylko obrzuciła Madelyne wrogim
spojrzeniem.
Madelyne wytrzymała to spojrzenie i zapytała:
— Czy jest coś, co chcesz mi powiedzieć?
— Ryzykuję rozmawiając z tobą tak otwarcie — odezwała się rudowłosa. — Chyba
rozumiesz, że muszę myśleć o swojej reputacji.
— A rozmowa ze mną ją zbruka? — zapytała Madelyne.
To pytanie wyraźnie zdziwiło kobietę.
— Ależ oczywiście — przyznała. — Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś
już mile widziana...
Madelyne przerwała tę zawoalowaną obelgę.
— Wobec tego powiedz, co masz do powiedzenia, i odejdź.
— Jestem lady Eleanor. — Madelyne nie potrafiła ukryć zaskoczenia. — A więc
słyszałaś o mnie? Może baron Wexton mówił o...
— Słyszałam o tobie — szepnęła Madelyne. Głos jej drżał. Nie mogła nic poradzić na
to, że stojąc obok tej kobiety czuła się trochę gorsza. Lady Eleanor była wspaniale
ubrana, podczas gdy ona miała na sobie prostą, bladoniebieską suknię podróżną.
Narzeczona Duncana wyglądała na osobę, jaką Madelyne nigdy nie będzie. Była
taka opanowana, taka dystyngowana. Zapewne nigdy nie zachowała się niezdarnie,
nawet jako mała dziewczynka.
— Mój ojciec wciąż jeszcze musi zawrzeć formalną umowę z baronem Wextonem w
sprawie daty naszego ślubu. Chciałam ci tylko powiedzieć, że bardzo ci współczuję,
biedne dziecko, nie winię jednak mojego przyszlego męża. W pewnien sposób tylko
odpowiedział pięknym za nadobne. Ale zastanawiam się, czy baron nie traktował cię
źle.
Słysząc troskę w głosie lady Eleanor, Madelyne wpadła we wściekłość.
— Jeśli zadajesz mi takie pytanie, to wcale nie znasz dobrze barona Wextona.
Odwróciła się plecami do tej kobiety i wsiadła na konia, którego podprowadził jeden z
żołnierzy. Kiedy siedziała już w siodle, spojrzała w dół na lady Eleanor i powiedziała:
— Nie traktował mnie źle. Masz już odpowiedź na swoje pytanie, a więc kolej na
mnie.
Lady Eleanor przystała na to krótkim skinieniem głowy.
— Czy kochasz barona Wextona?
Sądząc po długiej chwili milczenia, dla Madelyne było oczywiste, że lady Eleanor nie
zamierza odpowiedzieć. Uniosła brwi, a wyraz pogardy na jej twarzy powiedział
Madelyne, że nie bardzo spodobało jej się to pytanie.
— Nie jestem biednym dzieckiem, lady Eleanor — oznajmiła Madelyne i w jej głosie
zabrzmiał gniew. — Duncan nie ożeni się z tobą. Nie podpisze kontraktu. Musiałby
oddać swój największy skarb, by się z tobą ożenić.
— A cóż to za skarb? — zapytała spokojnie lady Eleanor.
— Ja jestem największym skarbem Duncana. Byłby głupcem, gdyby ze mnie
zrezygnował — dodała. — nawet ty musisz zdawać sobie sprawę, że Duncan wcale
nie jest głupcem.
Madelyne popędziła wierzchowca do przodu. Lady Eleanor musiała uskoczyć z drogi,
w przeciwnym bowiem razie zostałaby stratowana. Chmura kurzu osiadła na twarzy
niemądrej kobiety.
Teraz nie sprawiała wrażenia takiej wyniosłej. Tak, lady Eleanor była wyraźnie
wściekła. Jej gniew sprawił Madelyne dużą przyjemność. Poczuła się tak, jakby
właśnie wygrała ważną bitwę. Według Madelyne było to zwycięstwo dziecinne i
prostackie, ale jednakowoż zwycięstwo.
Rozdział 22
Opowiedziała mu wszystko.
Relacja o tym, co się przydarzyło, zabrała Madelyne prawie dwa dni. Kochany wuj
chciał usłyszeć każde słowo, chciał znać każde uczucie, każdy fakt.
Ojciec Berton uronił łzy radości, kiedy Madelyne weszła do jego maleńkiego domku.
Przyznał, że strasznie za nią tęsknił, i przez większość tego pierwszego dnia nie był
w stanie opanować emocji. Madelyne oczywiście także sporo płakała. Wuj
oświadczył, że nic nie szkodzi, iż okazuje taki brak opanowania, są w końcu sami i
nikt nie będzie świadkiem ich wzruszeń. Towarzysze księdza pojechali z wizytą do
innego starszego przyjaciela, który nagle zachorował. Dopiero kiedy Madelyne
przygotowała wieczerzę i zasiedli obok siebie na ulubionych krzesłach, mogła w
końcu rozpocząć swą relację. Gdy kapłan spożywał posiłek, Madelyne opowiedziała
mu wszystko. Chciała tylko streścić przebieg wydarzeń, ale wuj Berton nie pozwolił
jej na pobieżną relację.
Zdawał się smakować każdy szczegół. Powtarzał za nią każde słowo. Madelyne
tłumaczyła tę znaną sobie osobliwość jego natury nawykami zarówno tłumacza, jak i
strażnika starych opowieści. Kiedy Madelyne zobaczyła wuja, zmartwiła się jego
zdrowiem. Miała wrażenie, że osłabł. Pomyślała, że ramiona trochę bardziej mu
opadają. Plecy także nieco się przygarbiły i nie chodził już po domu tak szybko jak
przedtem. Jednak jego spojrzenie zachowało bezpośredniość, a uwagi ostrość.
Umysł ojca Bertona byt równie bystry jak niegdyś. Kiedy wyznał, że jego towarzysze
nie wrócą, by spędzić z nim resztę swych dni, Madelyne doszła do wniosku, że to
samotność, a nie zaawansowany wiek pięćdziesięciu wiosen jest sprawcą zmian,
jakie dostrzegła. Madelyne wiedziała, że Duncan po nią przyjedzie. Kiedy jednak
minęły pełne trzy dni i nadal go nie było, jej pewność zaczęła się ulatniać.
Zwierzyła się wujowi ze swych obaw.
— Może zmienił zamiar, kiedy ponownie spotkał się z lady Eleanor?
— Mówisz niemądrze — stwierdził ojciec Berton. — Pokładam taką samą wiarę jak
ty, dziecko, w tym, że baron Wexton nie wiedział, iż Laurance nie był kapłanem.
Sądził, że ożenił się z tobą, a jeśli mężczyzna robi taki krok, w jego sercu musi
płonąć prawdziwe uczucie. Powiedziałaś mi, że wyznał ci miłość. Nie ufasz więc jego
słowu?
— Oczywiście, że ufam — odparła Madelyne. — Kocha mnie, ojcze, i w głębi serca
wiem, że kocha, jednak gdzieś w zakamarkach umysłu pojawia się zwątpienie.
Obudziłam się w nocy i moja pierwsza myśl była przerażająca. Zadałam sobie
pytanie, co zrobię, jeśli po mnie nie przyjedzie. A jeśli zmienił zamiar?
— W takim razie byłby głupcem — odparł ojciec Berton. W oczach kapłana rozblysły
iskierki. — A teraz, dziecko, powiedz mi jeszcze raz, jak dokładnie brzmiały twoje
słowa skierowane do dumnej rudowłosej lady Eleanor?
Madelyne uśmiechnęła się słysząc, jak z niej żartuje, przytaczając jej własny opis
lady Eleanor.
— Pówiedzialam jej, że jestem największym skarbem Duncana. Nie było to zbyt
skromne, prawda?
— Powiedziałaś prawdę, Madelyne. Twoje serce wie to aż nadto dobrze, ale
zgadzam się, że trzeba przekonać jeszcze twój umysł.
— Duncan nie jest głupcem — powiedziała wówczas Madelyne. W jej głosie brzmiało
stanowcze przekonanie.
— Nie zapomni mnie. — Zamknęła oczy i położyła głowę na oparciu krzesła. Tak
wiele jej się przydarzyło w tak krótkim czasie. Teraz, gdy siedziała obok wuja, miała
wrażenie, że tak naprawdę nic się me zmieniło.
Ogarniały ją dawne obawy. Jeśli nie będzie się strzec, już wkrótce zacznie szlochać i
użalać się nad sobą. Doszła do wniosku, że potrzebuje wypoczynku. Tak, tylko
dlatego, że jest tak wyczerpana, ma skłonność do zamartwiania się.
— Jestem coś warta — odezwała się nagle. — Dlaczego tyle czasu zabrało mi
zdanie sobie z tego sprawy?
— Nieważne, ile czasu ci to zabrało — odparł wuj. — Ważne, że w końcu zdałaś
sobie z tego sprawę.
Pomruk grzmotu zwrócił uwagę wuja.
— Wygląda na to, że za kilka minut spadnie obfity deszcz — zauważył wstając i
podchodząc do okna.
— Zagrzmiało tak blisko. Burza może zerwać dach — powiedziała Madelyne sennym
szeptem.
Ojciec Berton już miał się zgodzić z uwagą siostrzenicy, gdy podszedł do okna i
wyjrzał. Widok, który roztoczył się przed jego oczami, tak go zaskoczył, że musiał
oprzeć się o parapet okienny, w przeciwnym bowiem razie straciłby równowagę i
upadł na kolana.
Grzmot już ucichł, lecz mimo to ojciec Berton ujrzał błysk. Jednak nie na niebie,
Zobaczył go na ziemi.. Rozpościerał się tak daleko, jak sięgał jego wzrok.
Słońce wzmagało jeszcze blask, omijając odłamki srebrnych błyskawic, które
przeskakiwały z jednego napierśnika na drugi.
Był to legion, złączony pod jednym wojownikiem; wszyscy uzbrojeni, wszyscy
spokojni, wszyscy oczekujący.
Na ten wspaniały widok ojciec Berton zmrużył oczy. Skinął głową przywódcy
żołnierzy i podszedł z powrotem do swego krzesła.
Szeroki uśmiech odmienił twarz starego księdza. Kiedy ponownie usiadł obok
Madelyne, przybrał poważny wyraz twarzy. Ośmielił się nadać głosowi ton
niezadowolenia, i powiedział:
— Wydaje mi się, że ktoś przyjechał do ciebie w odwiedziny, Madelyne. Zobacz
lepiej, kto to, dziecko. Jestem zbyt znużony, by znowu wstawać. Słysząc tę prośbę,
Madelyne zmarszczyła czoło. Nie słyszała żadnego pukania do drzwi. Chcąc
uspokoić wuja, wstała, by spełnić jego prośbę. Rzuciła przez ramię, że to pewnie
Marta przyszła ze świeżymi jajkami i starymi plotkami.
Jej uwaga wywołała u księdza taki chichot, że aż klepnął się w kolano.
Madelyne pomyślała, że to dziwna reakcja, zwłaszcza że wuj dopiero co twierdził, iż
jest znużony.
Potem otworzyła drzwi.
Madelyne potrzebowała kilku chwil, by zrozumieć to, co widzi. Była tak zdziwiona, że
nie mogła się poruszyć. Stała nieruchomo w drzwiach wpatrując się w Duncana.
Mimo wszystko nie zapomniał jej. Zdała sobie z tego sprawę, gdy tylko minęło
osłupienie.
Nie był sam. Nie, za swym panem stawiła się w szyku ponad setka żołnierzy.
Wszyscy nadal siedzieli na koniach, nadal mieli na sobie wspaniałe, bitewne zbroje,
a każdy z nich patrzył na nią. Przekazali sobie niemy znak. Jak jeden mąż podnieśli
nagle w górę miecze na powitanie. Był to najwspanialszy pokaz lojalności, jaki
Madelyne kiedykolwiek widziała.
Była oszołomiona. Nigdy nie czuła się tak wielbiona, tak kochana i tak wiele warta.
I wówczas zrozumiała powód, dla którego Duncan wezwał tak wielu żołnierzy, by
towarzyszyli mu w podróży: pokazał, jak jest dla niego ważna. Tak udowadniał jej
wartość.
Duncan się nie poruszył. Przez długą chwilę nie wyrzekł ani słowa. Był zadowolony,
że znajduje się na grzbiecie Silenusa i patrzy na swą piękną żonę. Czuł, jak
opuszcza go niepokój i niepewność. Na Boga, uważał się za najszczęśliwszego
człowieka na świecie.
Kiedy zauważył, jak po twarzy Madelyne spływają łzy, przemówił w końcu do niej
słowami, które, jak sądził, chciała usłyszeć:
— Przyjechałem po ciebie, Madelyne.
Czy był to zbieg okoliczności, że Duncan powtórzył teraz dokładnie pierwsze słowa,
jakie do niej skierował? Patrząc w jego oczy Madelyne wierzyła, że on je pamięta.
Oderwała się od drzwi, odrzuciła włosy przez ramię i oparła ręce na biodrach.
— Najwyższa pora, baronie Wexton. Bardzo długo na ciebie czekałam.
Miała nadzieję, że jej arogancka uwaga sprawiła Duncanowi przyjemność, lecz nie
była tego pewna. Poruszał się zbyt szybko, by zdołała dostrzec wyraz jego twarzy. W
jednej chwili siedział na grzbiecie Silenusa, a już w następnej brał ją w ramiona.
Kiedy pochylił się, by ją pocałować, zarzuciła mu ramiona na szyję. Przywarła do
niego, gdy jego usta z niemal szaleńczym pożądaniem przywarły do jej warg.
Madelyne poczuła, że ogarma ją fala podniecenia. Wyszła naprzeciw żądaniu
Duncana, oddając mu siebie całkowicie.
Tak, była równie dzika jak on. Jak on spragniona była jego dotyku, równie jak on
oszalała. W końcu do Duncana dotarł hałas. Rozsądek wracał jednak wolno. Duncan
z trudem oderwał się od niej. Madelyne również posłyszała ten dźwięk. Kiedy
wreszcie Duncan uniósł głowę, Madelyne zdała sobie sprawę, że to żołnierze
wiwatują. Dobry Boże, całkiem zapomniała, że tam są. Wiedziała, że się rumieni, ale
powiedziała sobie, że zupełnie o to nie dba. Duncan sprawiał wrażenie, że wcale
go to nie obchodzi, lecz tak był pokryty kurzem, brudem i całotygodniowym zarostem,
że trudno było dostrzec na jego twarzy jakąkolwiek reakcję.
Ponownie ją pocałował, szybko, gwałtownie. Widać było, że wcale nie dba o
widownię. Madelyne objęła go w pasie. Oparła twarz o jego pierś i ścisnęła go z całej
mocy. Duncan westchnął, zachwycony jej entuzjazmem.
Madelyne przypomniała sobie o obowiązkach, kiedy usłyszała za sobą dyskretne
kaszlnięcie. Powinna przedstawić Duncana wujowi. Problem, oczywiście, polegał na
tym, że żadne słowa nie przechodziły jej przez gardło. A kiedy Duncan pochylił się i
szepnął, że ją kocha, była zbyt wzruszona, by w ogóle się odezwać.
Ruchem ręki dał znak swoim ludziom, żeby zsiedli z koni, i ponad głową Madelyne
spojrzał na staruszka, który czekał w niewielkiej odległości za nią. Przyciągnął
Madelyne do boku, po czym powiedział:
— Jestem baron Wexton.
— Miałem szczerą nadzieję, że tak jest — odparł ojciec Berton. Ksiądz uśmiechnął
się z własnego żartu, po czym zaczął się kłaniać. Ręka barona powstrzymała go od
formalnego okazania szacunku.
— To ja powinienem uklęknąć przed tobą — powiedział księdzu. — Jestem
zaszczycony. że w końcu cię poznałem, ojcze.
Kapłan był onieśmielony przemową barona.
— Ona jest twoim największym skarbem, prawda, baronie?
— zapytał. Patrzył teraz na Madelyne.
— To prawda — przyznał Duncan. — Na zawsze pozostanę twoim dłużnikim, ojcze
— dodał. — Chroniłeś ją dla mnie przez te wszystkie lata.
— Jeszcze nie jest twoja oznajmił ojciec Berton. Z przyjemnością zauważył
zdziwienie, jakie wywołała ta uwaga.. — Tak, wciąż jeszcze muszę ci ją oddać. Mam
na myśli ślub, prawdziwy ślub, baronie, a im szybciej to się stanie, tym lepiej dla
spokoju ducha starego cziowieka.
— A więc rano udzielisz nam ślubu — polecił Duncan.
Ojciec Berton był świadkiem namiętnego pocałunku barona ze swoją siostrzenicą.
Wcale nie był pewny, że jutro to dostatecznie szybko.
— Wobec tego nie będziesz dziś w nocy spał obok Madelyne — ostrzegł Duncana.
— Nadal dobrze jej będę strzegł, baronie Wexton.
Duncan i ojciec Berton wymienili przeciągle, twarde spojrzenia. I wówczas Duncan
się uśmiechnął. Po raz pierwszy od bardzo dawna stwierdził, że jest ktoś, kogo nie
potrafi onieśmielić. Nie, ksiądz nie zamierzał się wycofać.
Skinął głową.
— Dziś wieczór.
Madelyne była świadkiem tej wymiany zdań. Doskonale wiedziała, o czym mówią
obaj mężczyźni. Pomyślała, że pewnie jest czerwona jak burak. Mimo wszystko fakt,
że spała z Duncanem, wprawiał wuja Bertona w zakłopotanie.
— Ja również chciałabym poślubić Duncana dziś wieczór, ale nie... — Przerwała swe
wyjaśnienia, gdy zobaczła, że podchodzi do niej Anthony. — Ojcze, to wasal, o
którym ci opowiadałam — rzekła z uśmiechem.
— To ty jesteś tym, który stanął pomiędzy moją siostrzenic a Louddonem, kiedy
chciał ja. ponownie uderzyć? — zapytał kapłan ściskając dłoń Anthony’ego.
— Tak, ja — przyznał Anthony.
— Znowu? — krzyknął Duncan. — Król nie zapewnił jej ochrony?
— Nic się nie stało — zaprotestowała Madelyne.
— Zabiłby ją — wtrącił ksiądz.
— Tak, chciał ją skrzywdzić — potwierdził Anthony.
Madelyne wyczuła, że Duncan mocniej ściska ją w talii.
— To nic — zaprotestowała. — To tylko policzek...
— Nadal ma ślady — powiedział ojciec Berton, jakby nie wiedział, że jego uwagi
denerwują Duncana.
Kiedy Duncan uniósł w górę jej twarz, tak że wyraźnie zobaczył ślady pobicia,
Madelyne ponownie potrząsnęła głową.
— Nigdy więcej mnie nie tknie, Duncanie. Tylko to się liczy. Twój wierny wasal
rzeczywiście mnie ochronił — dodała, zanim ponownie spojrzała na wuja. — Wuju,
dlaczego rozpaliłeś gniew Duncana?
— Na jej ramionach i plecach również widnieją ślady, baronie — powiedział ojciec
Berton, ignorując pytanie Madelyne.
— Wuju!
— Nie powiedziałaś mi o tym ani słowa, Madelyne — rzucił Anthony. — Ja bym go...
— Wystarczy. Ojcze, dobrze cię znam. O co ci teraz chodzi? — zapytała Madelyne.
— Miałaś właśnie powiedzieć baronowi, że chcesz go poślubić dziś wieczór, dziecko,
ale nie skończyłaś wypowiadać jakiejś uwagi, nieprawdaż? Chodzi o to, baronie —
po wiedział ksiądz zwracając się do Duncana — że moja siostrzenica będzie
usiłowała odwlec ten ślub. Prawda, Madelyne? Widzisz, dziecko — dodał,
uśmiechając się czule do Madelyne — lepiej znam twój umysł, niż sądzisz.
— Czy mówi prawdę? — zapytał Duncan marszcząc brwi.
— Twoje uczucia się nie zmieniły, prawda? — Zanim Madelyne zdołała
odpowiedzieć, dodał: — To nie ma znaczenia. Należysz do mnie, Madelyne. To fakt,
którego nie możesz pominąć.
Madelyne była zdziwiona, że w głosie Duncana słychać tak wielką niepewność.
Zdała sobie sprawę, że powinna jak naczęściej zapewniać męża o swej miłości.
Kocham cię, Duncanie — powiedziała na tyle głośno, by mogli ją usłyszeć zarówno
Anthony, jak i ojciec Berton.
— Jestem tego świadom — odparł Duncan, a w jego głosie znowu zabrzmiała
pewność siebie. Jego uścisk zelżał, a ciało się rozluźniło.
— Należy dopilnować wielu spraw — zauważył Anthony.
— Muszę z tobą porozmawiać na osobności, baronie. Wasal odwrócił się i odszedł.
— A ty z całą pewnością musisz coś zjeść — rzucił ksiądz i ruszył do domku. —
Natychmiast zacznę przygotowania.
— Najpierw kąpiel — powiedział Duncan, obdarzając Madelyne mocnym uściskiem.
Ruszył za wujem, kiedy słowa Madelyne zatrzymały go w pół kroku. Anthony i ojciec
Berton również zamarli w bezruchu.
— Jeszcze nie możemy się pobrać, Duncanie.
Widziała po ich minach, że żaden nie przyjął poważnie jej oświadczenia.
Madelyne zacisnęła dłonie. Z jej ust popłynął potok słów, chciała bowiem, by Duncan
zrozumiał jej motywy, zanim zacznie na nią krzyczeć.
— Gdybyśmy poczekali, aż Gerald poślubi Adelę, wówczas Louddon nie mógłby
użyć argumentu...
— Wiedziałem — mruknął Anthony. — Nadał chcesz chronić cały świat. Baronie, to
tylko jedna z rzeczy, jakie będę musiał ci wyjaśnić.
— Ona zawsze będzie chronić tych, którzy według niej tego potrzebują — powiedział
Berton.
— Nie rozumiesz — odparła Madelyne i podbiegła do Duncana. — Jeśli teraz się
pobierzemy, postąpimy wbrew woli króla, który wtedy odda Adelę Louddonowi. To
bylo w liście, Duncanie.
Madelyne jeszcze chciała coś powiedzieć, lecz zobaczyła błysk w oczach Duncana.
Wciąż jeszcze zaciskała dłonie, ale zamknęła usta.
Przez dłuższą chwilę Duncan wpatrywał się w nią. Nie potrafiła powiedzieć, czy jest
teraz zadowolony, czy jest na nią zły.
— Chcę ci zadać tylko jedno pytanie, Madelyne. Ufasz mi? Nie potrzebowała czasu
do namysłu. Jej odpowiedź była szybka i zdecydowana.
- Tak.
Zadowoliło to Duncana. Objął ją i złożył na jej czole ojcowski pocałunek, po czym
ponownie się od niej odwrócił.
— Pobierzemy się dziś wieczór.
Zatrzymał się, ale nie odwrócił. Madelyne wiedziała, na co czeka. Tak, chciał jej
zgody.
— Tak, Duncanie, pobierzemy się dziś wieczór.
Była to, oczywiście, właściwa odpowiedź. Madelyne aż za dobrze zdała sobie z tego
sprawę, gdy wuj zaczął chichotać, Anthony gwizdać, a Duncan odwrócił się i
zdecydowanie skinął głową
Nie uśmiechał się. To jednak jej nie martwiło, gdyż zrozumiała, że nigdy w nią nie
wątpił. Jej odpowiedź jedynie to potwierdziła. Nic więcej.
Następną godzinę wypełniły gorączkowe przygotowania. Kiedy Anthony i Duncan
zasiedli przy małym stole w domku księdza, by spożyć wieczerzę, ojciec Berton
poszedł wyjaśnić zaistniałą sytuację swemu gospodarzowi, hrabiemu Grinsteade.
Hrabia nadal trzymał się przy życiu i chociaż brak mu było sil, by uczestniczyć w
ceremonii, Duncan miał złożyć mu formalną wizytę zaraz po ślubie.
Duncan i jego wasal poszli nad jezioro za domem hrabiego. Chcieli się wykąpać i
porozmawiać na osobności. Madelyne wykorzystała ten czas, by się przebrać.
Wyszczotkowała włosy, aż skręciły się tak, jak chciała, po czym postanowiła
zapomnieć o obowiązującej modzie i nie zaplatać ich. Wiedziała, Że taka fryzura
bardziej podoba się Duncanowi.
Oczywiście znowu odziała się w jego kolory. Buty i tunika były bladokremowe i
częściowo zakryte przez haftowaną wierzchnią suknię w kolorze królewskiego
błękitu. Prawie przez miesiąc pracowała nad obramowaniem okalającym dekolt
tuniki, dziergając pilnie kremową nitką wzór, jaki sobie wymyśliła. Na środku tego
dzieła widniał zarys jej magicznego wilka.
Duncan pewnie tego nawet nie zauważy, pomyślała. Wojownicy jego pokroju nie
zadawali sobie trudu, by zauważać takie drobiazgi.
— To nawet lepiej — przyznała na glos. — Pomyśli, że znowu coś sobie wyobrażam
i będzie się ze mnie śmiał.
— Kto się będzie z ciebie śmiał? — zapytał Duncan stając w drzwiach.
Madelyne odwróciła się z uśmiechem na twarzy i spojrzała na swego wojownika.
— Mój wilk — odparła natychmiast. — Czy coś jest nie w porządku, Duncanie?
Wyglądasz na... zdenerwowanego.
— Z każdą mijającą godziną stajesz się coraz piękniejsza
— szepnął. Jego głos brzmiał jak pieszczota.
— A ty coraz przystojniejszy — powiedziała Madelyne. Uśmiechnęła się do Duncana,
po czym ośmieliła się zażartować. — Zastanawiałam się jednak, dlaczego mój
narzeczony ubrany jest do ślubu na czarno. To taki ponury kolor — oświadczyła. — I
stosowny do żałoby. Czyżbyś opłakiwał swój los, milordzie?
Duncan był zaskoczony jej komentarzem. Wzruszył ramionami zanim odpowiedział:
— Mój strój jest czysty, Madelyne. Tylko to powinno się dla ciebie liczyć. A ponadto
tylko to zapasowe ubranie zabrałem ze sobą z Londynu. — Ruszył ku niej, a jego
zamiar aż nadto wyraźnie jawił się w jego pociemniałych oczach.
— Zamierzam całować cię do utraty przytomności, tak że zapomnisz o moim stroju.
Madelyne pobiegła na drugą stronę stołu.
— Nie możesz mnie pocałować, dopóki się nie pobierzemy
— powiedziała, usiłując powstrzymać śmiech. — A dlaczego się nie ogoliłeś?
Duncan nadal tropił swą zdobycz.
— Później.
Co chciał przez to powiedzieć? Madelyne zatrzymała się i zmarszczyła brwi.
— Później?
— Tak., Madelyne, później — odparł. Jego rozpalone spojrzenie przyprawiło ją
zmieszanie prawie tak samo, jak ta dziwna uwaga.
Madelyne celowo zatrzymała się na tyle długo, by mógł ją złapać. Duncan wziął ją w
ramiona. Właśnie mial ją pocałować, gdy otwarły się drzwi. Głośne kaszlnięcie
zwróciło jego uwagę.
— Czekamy z rozpoczęciem ceremonii — oznajmił ojciec Berton. — Jest jednak
pewien szkopuł.
— O co chodzi? — zapytała Madelyne, gdy tylko wymknęła się z ramion Duncana i
poprawiła strój.
- Chciałbym iść przy twym boku, ale nie mogę być w tym samym czasie w dwóch
miejscach. A kto będzie świadkiem? — Wuj zmarszczył czoło.
— Czy nie możesz zaprowadzić Madelyne do ołtarza, a potem dalej odprawiać
mszy? — zapytał Duncan.
— A kiedy jako kapłan zapytam, kto oddaje ci tę kobietę, powinienem podbiec do
Madelyne i odpowiedzieć na własne pytanie?
Duncan uśmiechnął się wyobrażając sobie tę scenę.
— Będzie to dziwactwo, ale jakoś sobie poradzę — oznajmił w końcu ojciec Berton.
— Wszyscy moi żołnierze będą świadkami — powiedział Duncan. — Anthony stanie
obok Madelyne. Czy to wystarczy, ojcze?
— Niech tak będdzie — zadecydował ojciec Berton. — Idź teraz, baronie, i zaczekaj
przy zaimprowizowanym ołtarzu, który ustawiłem na zewnątrz. Zostaniecie poślubieni
pod gwiazdami. Według mnie to prawdziwy pałac Boży.
— Dobrze więc, uporajmy się z tym jak najszybciej.
Madelyne nie spodobała się uwaga Duncana. Pobiegła za mm i schwyciła go za
rękę, by zwrócić na siebie uwagę.
— Uporajmy się z tym? zapytała zdegustowana.
Patrząc na niego doszła do wniosku, że tylko żartował. Przemówił do niej, a jego
marsowa mina natychmiast znikła.
— Jesteśmy ze sobą związani od chwili, gdy się spotkaliśmy, Madelyne. Bóg to
wiedział, ja to wiedziałem, a jak się nad tym zastanowisz, sama przyznasz, że to
prawda, ślubowaliśmy sobie miłość, i chociaż Laurance nie był księdzem i nie mógł
udzielić nam prawdziwego błogosławieństwa, nadal jesteśmy sobie poślubieni.
— Od chwili, gdy ogrzałam ci stopy — szepnęła Madelyne powtarzając to, co jej
kiedyś powiedział.
— Tak, od tej właśnie chwili.
Madelyne sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się rozpłakać. Jakże łatwo się
wzruszała. Chociaż ta reakcja go cieszyła, wiedział, że Madelyne nie będzie
zadowolona okazując taki brak opanowania w obecności jego ludzi, toteż
natychmiast znalazł coś, co pomogło jej odzyskać spokój.
— Wiesz, powinnaś być wdzięczna.
— Wdzięczna za co, Duncanie? — zapytała Madelyne, dyskretnie ocierając kąciki
oczu.
— Że to nie w lecie się spotkaliśmy.
Początkowo nie zrozumiała. Po chwili jednak roześmiała się głębokim, zmysłowym
śmiechem, który ogrzał mu serce.
— A więc to zima podarowała mi ciebie, tak uważasz?
— Gdyby to było lato, nie musiałabyś ogrzewać mi stóp — powiedział i puścił do
Madelyne oko.
— Znalazłbyś inny pretekst — odparła.
Duncan nie zdążył odpowiedzieć. bo ojciec Berton zaczął go popychać w stronę
drzwi.
— Ludzie na ciebie czekają, baronie.
Gdy tylko Duncan wyszedł, ojciec Berton zwrócił się do Madelyne. Przez kilka minut
pouczał ją na temat powinności żony. Kiedy wykonał już ten obowiązek, przemówił z
głębi serca. Powiedział, jaki jest dumny, że może ją uważać za członka swej rodziny.
I podał ramię tej kobiecie, którą ochrzcił, widział, jak dorastała, i którą kochał jak
córkę.
Była to piękna ceremonia, a kiedy się skończyła, Duncan przedstawił żonę wasalom.
Mężczyźni klęku przed Madelyne i złożyli jej przysięgę na wierność.
Duncan był wyczerpany i niecierpliwy. Opuścił żonę, by złożyć oficjalną wizytę
hrabiemu Grinsteade. Niespełna dwadzieścia minut później wrócił do domku ojca
Bertona.
Kapłan już udał się na spoczynek. Jego posianie znajdowało się na drugim krańcu
izby. Łóżko Madelyne stało pod przeciwległą ścianą i tylko zasłona strzegła jej
prywatności.
Duncan zastał żonę siedzącą na skraju wąskiego łóżka. Miała na sobie tę samą
suknię, w której brała ślub.
Duncan pozbył się ubrania, wyciągnął na łóżku i przytulił Madelyne do siebie.
Pocałował ją gorąco i zaproponował, by przygotowała się do snu.
Madelyne nie spieszyła się. Przerywała co chwila, by zerknąć za zasłonę i zobaczyć,
czy wuj śpi. W końcu nachyliła się i powiedziała Duncanowi, iż uważa. że powinni
znaleźć dla siebie odosobnione miejsce na zewnątrz. W końcu była to ich noc
poślubna, a już od dawna się nie dotykali. Uprzedziła, że gdy tylko zacznie go
całować, z pewnością będzie się zachowywać jak szalona.
Boże! Wie, że będzie głośna. Prawdę powiedziawszy już teraz miała ochotę
krzyczeć.
Gdy Duncan nawet nie próbował jej uciszyć, zrozumiała, że naprawdę nie musiała
kłopotać się wyjaśnieniami. Jej mąż smacznie spał.
Sfrustrowana panna młoda przytuliła się do męża, zazgrzytała zębami i spróbowała
zasnąć.
Odgłosy ojca Bertona krzątającego się po izbie obudziły Duncana. Natychmiast
otrząsnął resztki snu czując, że coś jest nie w porządku. Początkowo nie rozumiał, o
co chodzi.
Próbował wstać, teraz już z jasnym umysłem, i omal nie nadepnął na Madelyne.
Uśmiechnął się, zdając sobie sprawę z absurdalności sytuacji. Jego żona spała na
podłodze, okryta jedynie grubym kocem.
Boże, zasnął w noc poślubną.
Duncan usiadł na skraju łóżka i patrzył na swą śliczną żonę, aż usłyszał, jak drzwi
najpierw otwierają się, a potem zamykają za ojcem Bertonem. Wyjrzał przez okno w
samą porę, by zobaczyć, jak ksiądz podąża w kierunku zamku. Ubrany był w
kościelną szatę, a w ręce niósł mały, srebrny kielich.
Duncan odwrócił się do Madelyne. Ukląkł, wziął ją na ręce i położył na łóżku.
Madelyne natychmiast przewróciła się na plecy, kopnięciem odrzucając nakrycie.
Nie miała na sobie koszuli nocnej. Światło jutrzenki wlewające się przez okno barwiło
jej skórę na złoto. Wschodzące słońce zmieniło wspaniałe włosy Madelyne w ognistą
czerwień.
Pożądanie Duncana narastało, aż stało się palące. Usiadł na skraju łóżka i zaczął
pieścić żonę.
Madelyne obudziła się z westchnieniem. Czuła cudowną senność. Dłonie Duncana
pieściły jej piersi. Jej sutki pragnęły go coraz bardziej. Madelyne jęknęła i
niespokojnie poruszyła biodrami, sennym gestem zapraszając męża.
Otworzyła oczy i popatrzyła na Duncana. Jego gorące spojrzenie sprawiło, że
zadrżała z pożądania. Wyciągnęła do niego ręce, usiłując przyciągnąć go do siebie,
lecz on przecząco potrząsnął głową.
— Dam ci, co chcesz — szepnął. — A nawet znacznie więcej — obiecał.
Nim Madelyne zdołała odpowiedzieć, Duncan pochylił się i wziął w usta jej pierś. Ssał
sutkę, podczas gdy jego dłonie gładziły jej płaski brzuch.
Jęki Madelyne stały się dziksze, głośniejsze. Dźwięki, jakie wydawała, sprawiały mu
przyjemność, jednak nie tak wielką jak jej smak.
Jego dłoń przesunęła się między jej nogi. Znalazł skarb, którego szukał, a jej żarliwa,
dzika reakcja omal nie doprowadziła go do obłędu.
Pragnął wszystkiego. Madelyne przysunęła się do męża. Oparła policzek o jego udo.
Jego usta doprowadzały ją do utraty zmysłów. Nie była w stanie zaczerpnąć
oddechu, wciągała brzuch, gdy mąż obsypywał jej pępek wilgotnymi pocałunkami.
Jego palce nadal słodko ją torturowały. Madelyne jęknęła, gdy Duncan delikatnie
rozsunął jej nogi.
Wiedziała, co chce zrobić, i otwarła się dla niego, błagając, by ją tam całował.
Duncan przesunął się niżej, aż poczuł jej gorący smak. Jego język drażnił ją, dręczył,
jego broda doprowadzała ją do szaleństwa. Zarost podniecająco drapał wrażliwą
skórę wnętrza ud. Chciała poczuć jego smak. Całego.
Nie ostrzegła go, co ma zamiar zrobić. Czułe pocałunki nie znaczyły drogi do celu.
Madelyne wygięła biodra, oparła się o Duncana i wzięła go w usta.
Wówczas i ona usłyszała jęki. Jej dłonie i usta sprawiały mu wielką rozkosz. Tak,
powiedział jej, jaką odczuwa przyjemność, mocno się do niej przytulając.
A potem nagle odsunął się od niej. Odwrócił się, usadowił między jej udami i wszedł
w nią. Jego nasienie natychmiast wytrysnęło w nie kończącym się orgazmie. Jego
siła sprawiła, że Madelyne osiągnęła własne, równie cudowne spełnienie.
Była zbyt słaba, by się poruszyć, nie miała nawet dość siły, by puścić ramiona męża.
Duncan był zadowolony. Mial zamiar pocałować żonę, powiedzieć jej, jaki jest
usatysfakcjonowany, ale nie mógł się zdobyć na taki wysiłek. Tak, był zbyt
zadowolony, by się poruszyć.
Przez długie, rozkoszne chwile pozostali jednością.
Madelyne szybciej niż mąż odzyskała zdrowy rozsądek. Nagle przypomniała sobie,
gdzie się znajdują. Kiedy jej ciało napięło się, Duncan odgadł jej myśli.
— Ojciec Berton poszedł odprawić mszę — szepnął.
Madelyne odprężyła się.
— Oczywiście zachowywałaś się na tyle głośno, że zapewne moi żołnierze cię
słyszeli — dodał.
— Ty byłeś równie głośny — szepnęła Madelyne.
— Teraz się ogolę.
Zaczęła się śmiać.
— Już rozumiem, co chciałeś powiedzieć przez to, że ogolisz się później. Wiedziałeś,
że twoja broda doprowadzi mnie do szaleństwa.
Oparł się na łokciach i spojrzał Madelyne w oczy.
— Czy wiesz, jaką mi dajesz rozkosz, żono?
— Wiem — szepnęła. — Kocham cię, Duncanie, teraz i na zawsze.
— Czy kochałaś mnie, kiedy dowiedziałaś się, że Laurance nie był prawdziwym
księdzem, a ja cię okłamałem?
— Tak, chociaż miałam ochotę cię udusić za to, że mi nie powiedziałeś. Boże, ale
byłam zła.
— To dobrze — zauważył Duncan, uśmiechając się, gdy zobaczył, jakie zdziwienie
wywołała jego uwaga. — Martwiłem się, że pomyślisz, iż okłamywałem cię również w
innych przypadkach — wyznał.
— Nigdy nie wątpiłam w twoją miłość, Duncanie — powiedziała Madelyne.
— Ale wątpiłaś w swoją wartość — przypomniał jej.
— Już me wątpię — szepnęła. Pociągnęła go ku sobie, pocałowała, po czym
zażądała, by się z nią kochał raz jeszcze.
Tym razem było to znacznie spokojniejsze połączenie, lecz mimo to sprawiło im taką
samą satysfakcję.
Gdy ojciec Berton wrócił do domu, zastał Duncana i Madelyne ubranych. Baron
siedział przy stole, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z żony, która
przygotowywała śniadanie.
— Potrzebuję księdza, ojcze — powiedział Duncan. — Czy chciałbyś pełnić
obowiązek doglądania mej duszy? Natychmiast potrzebuję twojej posługi.
Propozycja Duncana sprawiła Madelyne taką przyjemność, że aż klasnęła w dłonie.
Ojciec Berton uśmiechnął się, po czym odmówił machnięciem ręki.
— Duncanie, przez te wszystkie lata hrabia udzielał mi schronienia. Nie mogę go
teraz opuścić. Polega na mojej radzie. Nie, nie mogę go opuścić.
Madelyne wiedziała, że wuj postępuje honorowo. Skinęła głową.
— Proponuję, byś przyjechał do nas, gdy hrabia uda się na wieczny spoczynek. ale
prawdę mówiąc sądzę, że przeżyje nas wszystkich.
— Madelyne! Nie wyrażaj się o hrabim tak niemile! — zganił ją ojciec Berton.
Zrobiła skruszoną minę.
— Nie chciałam być niemiła, wuju, i tak się wstydzę, gdyż rozumiem, jakie masz
obowiązki względem hrabiego.
Duncan skinął głową.
— Wobec tego będziemy cię odwiedzać, a kiedy skończą się twoje obowiązki tutaj,
przyjedziesz zamieszkać z nami.
Wykazał więcej dyplomacji niż ona. Madelyne zobaczyła, że wuj się uśmiechął i na
znak zgody skinął głową.
Jak długo tutaj zostaniemy? — zapytała wówczas męża.
— Musimy dzisiaj wyjechać — oznajmił Duncan.
— Moglibyśmy tu zostać do końca lata — zaproponowała, zanim zdołała się
powstrzymać.
— Wyjeżdżamy dzisiaj.
Madelyne westchnęła. Zdała sobie sprawę, że Duncan próbuje ją przestraszyć.
- A więc dzisiaj - powiedziała.
Ojciec Berton wyszediz domu udając, że musi przynieść chleb od piekarza. Gdy tylko
zamknęły się za nim drzwi, Madelyne podeszła do męża.
— Musisz pozwolić na to, bym miała własne zdanie. Zawsze naginam się do twoich
żądań.
Duncan uśmiechnął się łobuzersko.
— Wiem to aż za dobrze, Madelyne. Jesteś moją żoną i będziesz rządzić wraz ze
mną. Ale twoja propozycja, by tu zostać, jest...
— Nierozsądna — wtrąciła Madelyne z wetchnieniem. Usiadła Duncanowi na
kolanach i zarzuciła mu ramiona na szyję. — Chcę odwlec coś, co jest nie do
uniknięcia. Możesz w końcu poznać całą prawdę o swej żonie, Duncanie. Czasami
jestem tchórzem.
Duncan pomyślał, że wyznanie żony jest zabawne. Roześmiał się, nie dbając o to, że
Madelyne nie jest zbyt zachwycona jego zachowaniem. Kiedy się opanował,
powiedział:
— Masz więcej odwagi niż wszyscy moi żołnierze razem wzięci. Kto by się odważył
zaryzykować życie, by uwolnić wroga brata?
— Cóż, zrobiłam to, ale...
— Kto stanął za Gilardem i uratował go?
— Ja, Duncanie, ale tak się bałam, i...
— Kto przyjął na siebie obowiązek opiekowania się moją siostrą? Kto przemienił
Silenusa w baranka? Kto...
— Wiem, że to ja — odparła Madelyne. Położyła dłonie na policzkach Duncana i
dodała: — Ale musisz zrozumieć, że za każdym razem, gdy dokonywałam tych
czynów, które ty uważasz za honorowe, w głębi ducha się bałam. Cóż, byłam
przerażona, gdy ci się sprzeciwiałam.
— Strach nie oznacza, że jesteś tchórzem, kochanie. Nie, po prostu wiesz, że jesteś
śmiertelna. Tylko głupiec nie myśli o zachowaniu ostrożności — zakończył i znowu ją
pocałował.
— Będziesz mi musiał powiedzieć, co mam zrobić, gdy wrócimy na dwór, Duncanie
— powiedziała. — Nie chcę sprawić ci przykrości albo odpowiedzieć niewłaściwie na
pytania króla. Będzie mnie przepytywał, prawda?
Duncan usłyszał strach w jej glosie i potrząsnął głową.
— Madelyne, nic, co zrobisz, nie sprawi mi przykrości. A na pytania króla musisz
jedynie odpowiadać zgodnie z prawdą. Tylko o to cię proszę.
— To samo powiedział Louddon — szepnęła Madelyne.
— Sądzi, że to, co ja uważam za prawdę, złapie cię w pułapkę.
— To moja bitwa, Madelyne. Powiedz prawdę, a resztę pozostaw mnie.
Madelyne westchnęła. Wiedziała, że Duncan ma rację.
— Muszę się ogolić, zanim ruszymy na dwór — oznajmił.
Madelyne zaczęła się rumienić.
— Wolałabym, byś się nigdy nie golił. Zaczęłam... doceniać twą brodę, milordzie.
Duncan wiedział, że żona jest szczera, świadczył o tym jej namiętny pocałunek.
Madelyne i Duncan przybyli do Londynu dwa dni później. U bram powitali ich Gilard,
Edmond i Geraid. Mieli ponure miny.
Uściskawszy Madelyne na powitanie, Edmond poinformował Duncana, że pozostali
baronowie zajęli już przeznaczone dla nich komnaty.
Następnie Gilard uściskał Madelyne. Powitanie zajęło mu trochę czasu, a kiedy się
odwrócił i przemówił do Duncana, jego ramię nadal opasywało kibić Madelyne.
— Czy dziś wieczór staniesz przed królem?
Duncan doszedł do wniosku, że Gilard nie całkiem jeszcze wyleczył się z
zauroczenia Madetyne. Przyciągnął żonę do siebie, zanim odpowiedział bratu:
— Idę do niego teraz.
— Louddon sądzi, że Madelyne jest u wuja. Prawdopodobnie w tej chwili donoszą
mu o jej powrocie, Duncanie. Muszę ci przypomnieć, że Louddon wie, iż nie macie
ślubu — wtrącił Gerald.
— Teraz już mamy — powiedział Duncan. — Ojciec Berton dokonał ceremonii, a moi
wasalowie byli świadkami, Geraldzie.
Na tę wieść Gerald nie zdołał pohamować uśmiechu.
— Król będzie zły — powiedział Edmond z kwaśną miną.
— Uzna wzięcie ślubu, zanim ta sprawa została wyjaśniona, za osobistą obelgę.
Duncan miał właśnie odpowiedzieć, gdy jego uwagę zwrócili królewscy żołnierze.
Prowadzeni przez brata Wiłhelma, Henry’ego, maszerowali zgodnie, aż stanęli
bezpośrednio przed Duncanem.
Henry dał im znak, by zaczekali, po czym powiedział do
Duncana:
— Mój brat przysyła straże, by eskortowały lady Madelyne do jej komnat.
— Henry, idę teraz do Wilhelma, by zdać mu relację. Bardzo,się niepokoję, kiedy
Madelyne ma się gdzieś udać sama. Złe ją potraktowano, gdy ostatnim razem
znajdowała się pod opieką króla.
Henry nie okazał żadnej reakcji na wypowiedziane ostrym tonem słowa Duncana.
— Wątpię, by król nawet wiedział, że tu była. Louddon...
— Nie chcę, by znowu znalazła się w niebezpieczeństwie — upierał się Duncan.
— Czy wobec tego pragniesz, by ta dama znalazła się pośrodku wojny między tobą a
jej bratem? — zapytał Henry. Zanim Duncan zdążył odpowiedzieć, Henry dodał: -
Chodź ze mną. Chcę ci coś powiedzieć.
Ze względu na szacunek należny pozycji Henry’ego, Duncan natychmiast posłuchał
rozkazu. Odszedł za Henrym w odosobniony zakątek dziedzińca.
Przez większość czasu mówił Henry. Madelyne nie miała pojęcia, co mówi, jednakże
z miny męża mogła wywnioskować, że nie jest to po jego myśli.
Gdy wrócili do grupy oczekujących, Duncan powiedział do żony:
— Madelyne, idź z Henrym. On dopilnuje, by ci było wygodnie.
— W twoich komnatach, Duncanie? — zapytała, starając się ukryć troskę.
Odpowiedział jej Henry.
— Moja droga, będziesz mieć własne pokoje, pod moją strażą. Dopóki ta sprawa nie
zostanie wyjaśniona, ani Duncan, ani Louddon nie będą mieć do ciebie dostępu. To
prawda, że mój brat ma wybuchowy temperament. Nie dolewajmy jeszcze oliwy do
ognia. Wystarczy na dziś wieczór.
Madelyne spojrzała na Duncana. Kiedy zobaczyła, że skinął głową, ukłoniła się
Henry,emu. Wówczas Duncan odwołał ją na bok i coś szepnął do ucha.
Wszystkich niezmiernie ciekawiła ta rozmowa, bo gdy Madelyne ponownie odwróciła
się do Henry,ego, była całkiem promienna.
Gilard patrzył, jak Madelyne ujmuje Henry,ego pod rękę i podchodzi z nim do
wejścia.
— Co jej powiedziałeś, Duncanie? W jednej chwili nasza Madelyne wyglądała, jakby
zaraz miała się rozpłakać, a w następnej uśmiechała się i sprawiała wrażenie
niezwykle zadowolonej.
— Przypomniałem jej tylko zakończenie pewnej opowieści
— powiedział Duncan wzruszając ramionami,
Tylko tyle zamierzał powiedzieć w tej sprawie. Edmond zaproponował mu, by
poszedł się odświeżyć, a nawet przespać kilka godzin.
Chociaż Duncan uznał za śmieszną sugestię Edmonda, by się przespać, posłuchał
jednak jego rady i zmienił tunikę.
— Chyba pójdę za Madelyne — powiedział wówczas Edmonda. — Może znajdę
Anthony’ego przed jej drzwiami i zostanę z nim do wieczora.
Duncan skinął głową.
— Nie pozwól, by Henry pomyślał, iż nie ufasz jego strażom! — Duncan rzucił te
słowa, po czym oddalił się.
Wówczas Gilard zwrócił się do barona Geralda.
— Powstrzymaliśmy bitwę. Duncan z pewnością wdarłby
się do komnat króla i zażądał natychmiastowego wymierzenia sprawiedliwości.
— To tylko zawieszenie broni — odparł Gerald. — Bitwa nadal jest przed nami.
Pozostali baronowie zjawią się u Duncana po południu. Będzie bardzo zajęty. Henry
okazał się mediatorem i dzięki mu za to. Pewnego dnia Duncan będzie mu za to
wdzięczny.
— Dlaczego Henry wtrącił się w ten spór? — zapytał Gilard.
— Potrzebuje lojalności Duncana — odparł Gerald. — Chodź, Gilardzie, znajdź mi
coś chłodnego do picia i wznieś toast za mój rychly ślub z twoją siostrą.
— Zgodziła się więc? - Gilard wydawał się zadowolony z takiego obrotu rzeczy.
— Tak. Zamierzam się z nią ożenić, zanim się rozmyśli.
Gilard roześmiał się, słysząc te słowa. Gerald był zadowolony, że udało mu się
odwrócić uwagę Gilarda od motywów Henry’ego. Gerald sądził, że Gilard nie
powinien wiedzieć o tajnym spotkaniu, w którym uczestniczył, ani też o dziwnych
pytaniach Henry’ego na temat lojalności Duncana. Łatwo było zrozumieć jego
motywy. Gilard mógł zapytać o niewłaściwych baronów, wywołując niepotrzebne
teraz kłopoty. Tak, bracia Wexton i tak mieli dość problemów do rozwiązania.
— Gdy już wniesiemy toast za twoje małżeństwo, chyba pójdę i postoję razem z
Edmondem.
— Tłoczno będzie w korytarzu przed komnatami Madelyne
— zauważył Gerald. — Zastanawiam się, co zrobi Loudon, kiedy dowie się, że jego
siostra wróciła.
Louddon pojechał na polowanie w królewskich lasach. Powrócił do zamku dopiero
późnym popołudniem. Natychmiast poinformowano go o powrocie Madelyne.
Oczywiście, wpadł w furię i chciał natychmiast odzyskać siostrę.
Przed drzwiami Madelyne stał teraz tylko Anthony.
Zarówno Edmond jak i Uilard odeszli, by przebrać się do wieczerzy i przygotować do
rychłej konfrontacji.
Kiedy wasal zobaczył zbliżającego się Louddona, oparł się o mur i obrzucił brata
Madelyne pełnym obrzydzenia spojrzeniem.
Louddon zignorował go. Zaczął walić w drzwi, żądając, by go wpuszczono.
Drzwi otworzył Henry. Uprzejmie powitał Louddona, po czym oznajmił, że nikomu nie
wolno rozmawiać z Madelyne.
Zanim Louddon zdołał zaprotestować, zatrzaśnięto mu drzwi przed nosem.
Madelyne ze zdziwieniem przyglądała się tej scenie. Nie wiedziała, co sądzić o
zachowaniu Henry’ego. Brat króla nie zostawił jej samej na dłużej niż kilka minut,
kiedy to udała się do sypialni, by przebrać się na spotkanie z królem.
— Twarz twojego brata jest równie czerwona jak mojego
— oznajmił Henry, po czym zamknął Louddonowi drzwi przed nosem. Podszedł do
Madelyne, ujął ją za rękę i podprowadził do okna, znajdującego się w znacznej
odległości od drzwi. ściany mają uszy — szepnął łagodnie.
Postanowiła wówczas, że zapomni o wszystkich pogłoskach na temat Henry’ego. W
porównaniu z Duncanem nie był zbyt przystojnym mężczyzną i znacznie od niego
niższym. Powiadano, że Henry żądny jest władzy, że jest intrygantem. Wiadomo
również było, że jest rozwiązły, gdyż spłodził ponad piętnaścioro nieślubnych dzieci.
Ponieważ jednak był dla niej taki miły, Madelyne postanowiła, że nie będzie go
osądzać.
— Chcę ci jeszcze raz podziękować za pomoc, jaką okazałeś dzisiaj mojemu mężowi
— powiedziała, gdy Henry nadal patrzył na nią tak wyczekująco.
Cale popołudnie pewna rzecz wzbudzała moją ciekawość — wyznał. — Jeśli to nie
sprawa osobista, chciałbym, żebyś mi powiedziała, co ci rzekł Duncan na
pożegnanie. Sprawiałaś wrażenie bardzo zadowolonej.
— Powiedział mi, żebym pamiętała, iż Odyseusz wrócił do domu.
Kiedy nie wyjaśniła tego szerzej, Henry rozkazał, by opowiedziała mu całą historię.
Było to wypowiedziane aroganckim tonem, jednak Madelyne nie poczuła się
zraniona.
- Opowiedziałam mężowi historię wojownika o imieniu Odyseusz. Długi czas
przebywał z dala od żony, a kiedy w końcu wrócił, zastał dom pełen złych ludzi,
którzy usiłowali skrzywdzić jego żonę i ograbić go z majątku. Odyseusz przesłał
żonie wiadomość, że jest w domu. Oczyścił domostwo z niewiernych przyjaciół.
Duncan przypomina mi, że zajmie się Louddonem.
— Wobec tego mamy z twoim mężem podobne charaktery — oznajmił Henry. —
Tak, nadszedł czas, by oczyścić ten dom.
Madelyne nie zrozumiała.
— Martwię się, by Duncan nie zrobił czegoś, co mogłoby rozgniewać naszego króla
— szepnęła. — Powiedziałeś, że król ma niezwykle wybuchowy temperament.
— Muszę z tobą porozmawiać o jeszcze jednej sprawie
— odezwał się nagle Henry, a jego głos tym razem zabrzmiał twardo.
Madelyne próbowała nie okazać zdziwienia.
— Czy jesteś w równym stopniu przyjacielem mego męża, co jego sojusznikiem? —
zapytała. Henry skinął głową. — Wobec tego zrobię wszystko, by ci pomóc
- powiedziała.
— Jesteś tak samo lojalna jak Duncan — zauważył Henry.
To spostrzeżenie zdawało się sprawiać mu przyjemność.
— Jeśli wstawię się za tobą u króla, czy zrobisz wszystko, co zostanie
postanowione? Nawet jeśli będzie to oznaczało wygnanie? — Madelyne nie
wiedziała, co odpowiedzieć.
— Możesz w ten sposób uratować życie męża — dodał.
— Zrobię wszystko, co będzie konieczne.
— Będziesz musiała zaufać mi tak samo, jak ufasz mężowi — ostrzegł ją Henry.
Madelyne skinęła głową.
Mój mąż uważa, że jesteś najinteligentmejszy z trzech...
— Przerwała, zdając sobie sprawę z tego, co mówi.
Henry roześmiał się.
— A więc zna moją wartość, tak?
— Tak — odparła Madelyne. — Zrobię wszystko dla bezpieczeństwa mojego męża.
Jeśli ma to oznaczać moją własną śmierć, niech się tak stanie.
— Chcesz się więc poświęcić? — zapytał Henry. Jego głos brzmiał teraz łagodnie.
Uśmiechał się, co zbiło Madelyne z tropu. — Nie sądzę, by Duncan zgodził się na ten
plan.
— To bardzo skomplikowana sprawa — szepnęła Madelyne.
— Powiedziałaś, że mi ufasz. Wesprę cię w tej sprawie, moja droga.
Madelyne skinęła głową. Już miała dygnąć, lecz nagle przyklękła.
— Dziękuję ci za pomoc.
— Wstań, Madelyne. Nie jestem twoim królem.
— Chciałabym, żebyś nim był — wyznała Madelyne. Miała pochyloną głowę, ale
pozwoliła, by Henry ją podniósł.
Henry nie skomentował tej zdradzieckiej uwagi. Podszedł do drzwi. Zanim je
otworzył, ponownie zwrócił się do Madelyne.
— Pragnienia się spełniają, Madelyne.
Madelyne zmarszczyła brwi, słysząc tę dziwną uwagę Henry”ego.
— Nie okazuj lojalności żadnej ze stron, Madelyne, kiedy wejdziemy do sali. Niech
wszyscy gubią się w domysłach, dopóki nie zostaniesz wezwana, by przemówić.
Będę u tweg boku. Powiedziawszy to, Henry wyszedł.
Minęły dwie godziny, zanim brat króla wrócił po nią.
Madelyne szła obok niego wyprostowana, z rękami opuszczonym po bokach. Starała
się, sprawiać wrażenie spokojnej.
I tak bardzo chciała zobaczyć Duncana. Potrzebowała jego bliskości.
Kiedy weszli z Henrym do głównej sali, zdała sobie sprawę, że się spóźnili.
Większość gości skończyła już jeść, a służba sprzątała ze stołów.
Madelyne poczuła, że wszyscy się w nią wpatrują. Ze spokojnym wyrazem twarzy
wytrzymała ich spojrzenia. Sprawiło jej to wielką trudność, zwłaszcza że gdy
rozejrzała się wokół, nie dostrzegła w tłumie Duncana. Stał pod przeciwległą ścianą
w towarzystwie Edmonda i Gilarda. Duncan patrzył, jak jego żona wchodzi do sali.
Była opanowana i bardzo, bardzo piękna. Miała na sobie suknię, w której brała ślub.
— Nosi się jak królowa — szepnął Gilard.
— Teraz już nie jest niezdarna — zażartował Edmond.
— Jest przerażona.
Duncan rzucił tę uwagę i ruszył do przodu. Gilard i Edmond natychmiast zastąpili mu
drogę.
— Ona sama przyjdzie do ciebie, Duncanie. Daj Henry’emu czas.
Teraz Henry odwrócił się, by porozmawiać ze starym znajomym. Louddon mówił coś
do Madelyne:
— Wbiję ci sztylet w plecy, jeśli zrobisz jeden krok w stronę barona Wextona —
zagroził jej. — A także wydam rozkaz, by zabito twojego ukochanego księdza.
- Powiedz mi — zapytała, zaskakując brata gniewem, jaki zabrzmiał w jej głosie. —
Czy zabijesz również Duncana i jego braci, a także wszystkich ich sprzymierzeńców?
Louddon nie potrafił się opanować. Schwycił Madelyne za rękę.
— Nie wystawiaj mnie na próbę, Madelyne. Mam większą władzę niż ktokolwiek w
Anglii.
— Większą władzę niż nasz król? — odezwał się Henry. Louddon aż podskoczył.
Odwrócił się do Henry’ego wykręcając Madelyne rękę.
— Jestem skromnym doradcą twego brata, nikim więcej.
Henry okazał niezadowolenie. Ujął rękę Madelyne, odtrącając Louddona, po czym
długo, bez słowa, przypatrywał się czerwonym śladom na jej ramieniu, Po chwili
spojrzał na Louddona z wyraźnym obrzydzeniem.
— Zamierzam przedstawić twoją siostrę kilku naszym lojalnym przyjaciołom.
Jego głos brzmiał twardo, wyzywająco. Louddon cofnął się. Obrzucił siostrę jeszcze
jednym złowrogim spojrzeniem, po czym skinął Henry’emu głową.
— Co ci powiedział? — zapytał Madelyne.
— Odgrażał się, że zabije mego wuja Bertona, jeśli zrobię jeden krok w stronę
Duncana.
— Blefuje, Madelyne. Musisz mi zaufać, że wiem, o czym mówię.
Clarissa widocznie zobaczyła, jak Henry odprawia Louddona. Podeszła wolno, by
przywitać się z Madelyne.
— Miałem zamiar pokazać Madelyne wspaniałe ogrody mojego brata —
poinformował ją Henry.
— Och, ja także bardzo chciałabym je zobaczyć — oznajmiła Clarissa.
Henry z łatwością przejrzał jej plan pozostania u boku Madelyne i natychmiast go
pokrzyżował.
- Może innym razem - powiedział.
Clarissa nie potrafiła ukryć nienawiści. Bez słowa odwróciła się na pięcie i odeszła.
Madelyne poszła z Henrym w stronę drzwi wiodących na taras.
— Kim jest ten mężczyzna, który rozmawia z Edmondem?
— zapytała. — Ten jasnowłosy. Wydaje się bardzo zaniepokojony.
Henry szybko zlokalizował osobę, o którą pytała Madelyne.
— To baron Rhinehold.
— Czy jest żonaty? Ma rodzinę? — pytała, starając się, by zabrzmiało to dość
obojętnie.
— Nigdy nie wziął sobie żony — odparł Henry. — Dlaczego tak interesujesz się
Rhineholdem?
— Znał moją matkę — odparła Madelyne. Nadal wpatrywała się w barona
Rhineholda, czekając, aż popatrzy w jej stronę. Kiedy wreszcie spojrzał na nią,
uśmiechnęła się do niego.
Chociaż Madelyne wiedziała, że to niemożliwe, bardzo chciała spędzić z baronem
kilka minut sam na sam. Sądząc po tym, co mówiła Clarissa, baron Rhinehold był jej
ojcem i to z jego powodu mąż Rachael ją znienawidził.
Madelyne była bastardem. Nie wstydziła się tego. Nikt nigdy się tego nie dowie,
oczywiście z wyjątkiem Duncana... i, dobry Boże, zapomniała mu o tym powiedzieć!
— Czy Duncan uważa barona Rhineholda za swojego przyjaciela? — zapytała
Henry’ego.
- Tak - odparł. - Dlaczego pytasz?
Madelyne nie wiedziała, co odpowiedzieć, a więc zmieniła temat.
— Chciałabym móc choć przez chwilę porozmawiać z Duncanem. Właśnie
przypomniałam sobie coś, czym muszę się z nim podzielić.
— Szczęście ci sprzyja, Madelyne. Czy nie zauważyłaś, że Louddon właśnie wyszedł
wraz ze swymi przyjaciółmi? Bez wątpienia będzie się starał po raz ostatni
przeciągnąć króla na swoją stronę, zanim zacznie się spotkanie. Zaczekaj na tarasie,
a ja przyślę ci Duncana.
Madelyne nie musiała długo czekać.
— Madelyne, wkrótce to się skończy — powiedział Duncan na powitanie. Wziął ją w
ramiona i czule pocałował. — Już wkrótce, kochanie. Obiecuję. Wierz mi, moja
słodka...
— A ty wierz mnie, Duncanie — szepnęła. — Wierzysz, prawda, mężu?
— Wierzę — odparł Duncan. — Chodź, stań u mego boku, kiedy będziemy
rozmawiać z królem. Powinien przybyć lada chwila.
Madelyne potrząsnęła głową.
-. Louddon uważa, że wpędzę cię w pułapkę. Henry chce, by mój brat aż do ostatniej
chwili czuł się pewnie. Dlatego nie mogę stać przy tobie. Nie rób takiej miny,
Duncanie. Już niedługo będzie po wszystkim. A ja mam dla ciebie najwspanialszą
wiadomość. Cóż, od kilku dni znam prawdę, ale tyle się działo, że całkiem
zapomniałam cito powiedzieć, kiedy...
— Madelyne.
Zdała sobie sprawę, że mówi chaotycznie.
— Jestem nieślubnym dzieckiem. Co o tym sądzisz, mężu?
Duncan nie sprawiał wrażenia zdziwionego.
— Jestem bastardem, Duncanie. Czy to cię cieszy? Na Boga, mnie to cieszy, bo
oznacza, że nie łączą mnie z Louddonem żadne więzy krwi.
— Kto nazwał cię bastardem? — zapytał Duncan. Jego głos był cichy, lecz
przepełniony wściekłością.
— Nikt. Słyszałam, jak Louddon rozmawia z Clarissą. Zawsze zastanawiałam się,
dlaczego Louddon i jego ojciec zwrócili się przeciwko mojej matce. Teraz znam
prawdę.
Kiedy wychodziła za mąż, była w ciąży. Ze mną. — Duncan wpatrywał się w
Madelyne. Pomyślała, że może ten fakt go zmartwił. — Czy będzie to miało dla ciebie
znaczenie, że jestem bastardem?
— Przestań tak mówić — rozkazał jej. Potrząsnął głową. Uśmiechnął się jednak, a
serce Madelyne rozgrzała miłość.
— Żono, jesteś jedyną kobietą na świecie, która z radością przyjęła taką wiadomość.
— Mimo starań nie potrafił powstrzymać się od śmiechu.
— Louddon nikomu tego nie powie — szepnęła Madelyne.
— Uwolnił mnie i nawet o tym nie wie. Czy ma to dla ciebie znaczenie?
— Jak możesz zadawać takie pytanie?
— Ponieważ cię kocham — odparła Madelyne. — Nieważne, czy ci się to podoba,
czy nie. Musisz mnie kochać po wsze czasy, mężu. Dałeś mi słowo.
— Tak, Madelyne — rzekł Duncan. — Po wsze czasy. W chwili, gdy Duncan pochylił
się, by ponownie ją pocałować, rozległy się fanfary.
— Czy wiesz, kto jest twoim ojcem? — zapytał, gdy zobaczył, że w jej oczach znowu
pojawia się strach.
— Rhinehold — oznajmiła. — Jesteś zadowolony — powiedziała. — Widzę, że jesteś
zadowolony.
— Bardzo — szepnął Duncan. — To dobry człowiek. Przerwał im Henry, który pojawił
się za plecami Duncana.
— Już czas — zawołał. — Madelyne, chodź teraz ze mną. Król czeka.
Duncan poczuł, że Madelyne drży. Uścisnął ją, zanim wypuścił z objęć. Kiedy
zaczęła się od niego oddalać, starał się usilnie znaleźć coś, cokolwiek, co by
zmniejszyło jej strach.
Madelyne doszła właśnie do drzwi, kiedy Duncan zawołał za nią:
— Rhinehold ma rude włosy, żono. Czerwone jak ogień.
— Bardziej kasztanowe niż rude. Przecież chyba to widzisz.
Wówczas dobiegł go jej śmiech i już wiedział, że nic jej się nie stanie.
Rozdział 23
Rozmowy ucichły, kiedy Wilhelm II szedł w stronę tronu ustawionego na
podwyszeniu. Gdy król usiadł, wszyscy się skłonili.
Z twarzy Madelyne znikł teraz uśmiech. Stała samotnie pośrodku sali. Henry zostawił
ją i rozmawiał z bratem. To, co Henry mówił królowi, wyraźnie mu się nie
podobało. Madelyne widziała, że potrząsa głową i wymachuje ręką. Był to oczywisty
gest odprawy. Zamknęła oczy i modliła się o odwagę. Henry uprzedził ją, że Louddon
będzie jako pierwszy przedstawiał swe racje, Duncan drugi, a ona na samym końcu.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że Duncan zmierza w jej kierunku. Zbliżył się powoli, nie
odrywając od niej wzroku. Nie odezwali się do siebie ani słowem, ale długo patrzyli
sobie w oczy. Madelyne czuła, że Duncan oddawał jej część swej siły. Stanęła na
palcach i przy wszystkich pocałowała męża.
O Boże, tak bardzo go kochała. Duncan był taki ufny, taki spokojny. Nawet do niej
mrugnął, kiedy żołnierz wykrzyknął jego imię.
— Zostań tutaj, dopóki cię nie zawołają. — Pogłaskał ją po policzku, po czym
odwrócił się i podszedł do króla.
Madelyne nie miała chęci go posłuchać. Ruszyła za nim, ale nie doszła daleko,
ponieważ nagle otoczyli ją Edmond, Gilard i Gerald oraz kilku baronów, których nie
znała z imienia. Utworzyli wokół niej zwarte koło.
Tłum rozdzielił się, kiedy Duncan i Louddon ruszyli w stronę władcy. Zatrzymali się w
odległości dobrych trzydziestu stóp, zwróceni do siebie twarzami.
Teraz przemówił król i zwrócił się do zgromadzonych. Powiedział, jak jest
niezadowolony z waśni dwóch baronów, mówił o swoim żalu i gniewie, jaki odczuwał
z powodu zabitych żołnierzy, o zawiedzionych nadziejach, a także o tym, że słyszał
wiele różnych relacji, lecz nie wie, co się rzeczywiście wydarzyło. Król zakończył
przemowę stwierdzeniem, że pora już, by poznał prawdę. Skinął baronom głową i
ruchem ręki dał znak, by Louddon zaczynał.
Ten natychmiast zaprzeczył, jakoby zrobił coś złego. Oskarżył Duncana o zdradę,
podkreślając, że baron zniszczył jego fortecę, zabił ze dwie setki dobrych, lojalnych
ludzi, pojmał jego siostrę i omal nie przyczynił się do jej śmierci.
Następnie przyjął postawę obronną i powiedział, że Duncan oskarża go o krzywdę,
jaką inny mężczyzna wyrządził jego siostrze, Adeli. Rozpinał wokół króla pajęczą sieć
kłamstw, udając prawdomówność, kiedy przysięgał, że nawet nie wiedział, iż baron
Wexton rzucił mu wyzwanie. Skąd miałby wiedzieć? Przebywał na dworze, kiedy
Duncan wraz ze swymi żołnierzami zaatakował jego twierdzę i są ludzie, którzy
zaświadczą o jego prawdomówności.
Louddon zakończył swą przekonującą przemowę oświadczając, że Duncan nie ma
żadnych dowodów świadczących o jego złej woli, podczas gdy on sam może
przedstawić wiele świadectw haniebnych czynów barona.
Był śliski jak węgorz i kłamał wybornie. Wykazał się dużym sprytem. Oświadczył, że
rozumie trudne położenie króla, który nie wie, komu ma wierzyć, dlatego też
zawezwał trzech świadków, by przemówili na jego korzyść.
Król skinął głową. Wezwani przez Louddona mężczyźni uklękli przed władcą i
opowiedzieli swe kłamstwa. Madelyne nie rozpoznała żadnej twarzy, ale wiedziała,
że dobrze zna ich imiona. Wszyscy nazywali się tak samo. Tak, każdy z nich miał na
imię Judasz.
Ostatni świadek zakończył swą dobrze wyuczoną opowieść, po czym stanął za
Louddonem. Madelyne szarpnęła Edmonda za kraj tuniki. Odwrócił się i przytrzymał
ją za rękę, Gilard zaś ujął jej drugą dłoń.
Chcieli jej dodać otuchy. Bracia nie spodziewali się, że król dopuści świadków.
Obydwaj byli wściekli i jednocześnie zmartwieni. I obydwaj próbowali ukryć swe
uczucia przed Madelyne.
Louddon znowu wystąpił do przodu. Skłonił się, dodał jeszcze więcej kłamstw do
swej pokrętnej wersji i zakończył dramatycznym błaganiem o prawdziwą
sprawiedliwość.
Teraz przyszła kolej na przemowę barona Wextona. Król był dobrze nastawiony do
swojego wasala, ponieważ zwrócił się do niego po imieniu, kiedy kazał mu
przedstawić własną wersję wydarzeń.
Duncan był człowiekiem oszczędnym w słowach. Szybko przedstawił fakty. Nie
powołał żadnych świadków, ale wyjaśnił, że Louddon zhańbił Adelę, a jego samego
próbował zabić, więc wziął na nim odwet. Dla każdego w tej sali było oczywiste, że
Duncan nie żebrze o sprawiedliwość. On się jej domagał.
— Czy masz jakichś świadków, którzy potwierdziliby prawdziwość twojej relacji? —
zapytał król.
— Powiedziałem całą prawdę - odparł Duncan. Głos miał twardy i opanowany. — Nie
potrzebuję świadków dla weryfikowania mojej uczciwości.
— Obydwaj obwiniacie się wzajemnie o potworne czyny. Wciąż pozostają pytania, na
które muszę uzyskać odpowiedź.
— Król nie wie, co robić — szepnął Gilard do Edmonda.
Edmond skinął głową. Każdy z dwóch baronów przedstawił odmienną wersję
wydarzeń. Edmond miał nadzieję, że król weźmie stronę Duncana. Jednak Louddon
przechylił szalę łaski króla na swoją stronę, kiedy wprowadził świadków kłamiących
na jego korzyść. Duncan był lojalnym wasalem, a także wojownikiem, który mógł stać
się groźny, gdyby poczuł, że król go zdradził.
Pytanie, czy Duncan ma kogoś, kto zaświadczyłby o jego prawdomówności, było
zniewagą. On powiedział prawdę. Król miał mu uwierzyć albo nie.
Edmond westchnął głośno. Duncan nie bawił się w żadne gry. Trwał w przekonaniu,
że działał honorowo w przeszłości, więc i teraz król mu uwierzy.
Jednak Louddon także zdobył cenne punkty swoim labiryntem kłamstw. Duncan
poślubił Madelyne bez zgody króla. Było to znaczące pogwałcenie reguł, lecz
zniszczenie twierdzy drugiego barona i zabicie ponad dwustu jego żołnierzy było o
wiele poważniejszym wykroczeniem.
Duncan nadmienił, że Louddon dwa razy usiłował wpędzić go w pułapkę, ale nie
potrafił udowodnić tego oskarżenia. Gilard mógłby świadczyć w sprawie potyczki, ale
nic by to nie dało, bo Louddon nie brał udziału w walce.
Gerald także mógł świadczyć przeciw Louddonowi, jeśli chodzi o drugą pułapkę, ale
obwiniłoby to tylko Morcara, jako że i w tej bitwie Louddon nie uczestniczył.
Edmond odegnał od siebie te myśli, kiedy wezwano Madetyne. Popatrzył na nią z
niepokojem.
Wyprostowała się, przybrała spokojny wyraz twarzy i wolno podeszła do króla.
Zatrzymała się przed podwyższeniem i uklękła z pochyloną głową.
— Twój brat uprzedził mnie, że tak wiele przecierpiałaś, iż nie będziesz w stanie
przedstawić swej relacji z wydarzeń — powiedział król. — Niniejszym więc zwalniam
cię z tego obowiązku.
Madelyne ze zdumieniem popatrzyła na króla. Zrozumiała, dlaczego Louddon był tak
pewny siebie tego wieczoru. Wiedział, że nie pozwolą jej mówić.
— Jestem jedną z twoich wiernych poddanych — oświadczyła. Mogła się przekonać,
że przyciągnęła pełną uwagę króla, ponieważ oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
— Chociaż nie posiadam armii wasali, gotowych walczyć na twe wezwanie, zrobię
wszystko, co w mojej mocy, żeby ci służyć. Chciałabym odpowiedzieć na twoje
pytania.
Król natychmiast skinął głową.
— Nie sprawiasz wrażenia tak roztrzęsionej, jak to przedstawiał twój brat —
powiedział. Pochylił się do przodu I ściszając głos zapytał: — Czy wolisz, żebym
opróżnił salę, zanim opowiesz mi wszystko, co cię spotkało?
Madelyne zdumiała łagodność, z jaką do niej przemówił.
— Nie chcę tego — wyszeptała.
— Zatem powiedz wszystko, co wiesz o tej sprawie.
Madelyne posłuchała go. Złożyła ręce przed sobą, zaczerpnęla głęboki oddech dla
uspokojenia i zaczęła przedstawiać relację z tego, co się wydarzyło.
Panowała taka cisza, że można było usłyszeć mysz skradającą się w kącie.
— Zacznę od nocy, od ataku na fortecę mego brata, jeśli pozwolisz, panie —
powiedziała.
— Byłoby dobrze — odparł król. — Wiem, że dla ciebie, delikatnej damy, będzie to
trudne, ale rzuci więcej światła na ten problem.
Madelyne wolałaby, żeby król nie był dla niej taki uprzejmy, bo przez to całe zadanie
stawało się jeszcze trudniejsze.
— Mój mąż uważa, że jesteś, panie, człowiekiem honoru — wyszeptała.
Wilhelm znowu pochylił się w przód. Tylko on słyszał, co powiedziała.
— Dużo znaczę dla wielu ludzi — pochwalił się. Mówił tak cicho, że tylko Madelyne
go słyszała. — Wierzę, że dla każdego jestem człowiekiem honorowym, nawet dla
delikatnych dam, które nie mają armii dla obrony mej osoby.
Madelyne uśmiechnęła się do króla.
— A teraz zaczynaj swą opowieść — polecił król na tyle głośno, żeby wszyscy go
usłyszeli.
— Byłam w drodze do moich komnat, kiedy jeden z żołnierzy Louddona powiadomił
go, że baron Wexton chce z nim rozmawiać.
— Louddon tam był?
— Był — odparła. — Słyszałam, jak mówi do żołnierza, żeby wpuścił Duncana za
bramę, ponieważ przybył niosąc znak zawieszenia broni. Oczywiście była to pułapka
i kiedy Duncan wjechał do twierdzy, natychmiast go pojmano. Mój brat powiedział
swojemu wasalowi, że zamierza zabić Duncana. Uważał, że jest bardzo sprytny, bo
uknuł plan, w wyniku którego baron miał zamarznąć na śmierć.
Louddon głośno sapnął. Rzucił się w stronę Madelyne, ale przystanął widząc, że
Duncan sięga po miecz.
— Ona nie wie, co mówi — wyjąkał. — Jest zbyt roztrzęsiona, Żeby wiedzieć, co
mówi. Uwolnijcie ją od tej strasznej tortury!
Król gestem nakazał spokój. Louddon zamilkł, kiedy sobie uświadomił, że dalsza
relacja będzie przemawiać na jego korzyść.
— Nie będzie więcej przerywania! — krzyknął król. Odwrócił się do Madelyne i złożył
przed nią dworski ukłon. — Mów dalej, jeśli możesz. Wyjaśnij nam ten sprytny plan
wystawienia barona na śmiertelne zimno. Nie rozumiem tego.
— Louddon nie chciał użyć broni w stosunku do barona. Gdyby Duncan umarł z
zimna, ludzie Louddona mogliby przenieść jego ciało w jakieś odległe miejsce i
zostawić je tam, aż ktoś je znajdzie albo zajmą się nim dzikie zwierzęta. Żołnierze
zdarli z niego odzienie i przywiązali go do słupa na dziedzińcu.
Madelyne przerwała i starała się uspokoić.
— Louddon wyjechał do Londynu. Zostawił kilku ludzi, żeby pilnowali Duncana, nie
mogli jednak znieść tego zimna i w końcu weszli do środka. Kiedy odeszli,
rozwiązałam Duncana.
— I wtedy jego żołnierze zaatakowali fortecę?
— Dostali się tam wspinając się na mury. Chcieli ratować swego pana - powiedziała.
— Rozumiem.
Nie wiedziała, co to oznacza. Popatrzyła na Louddona i dostrzegła jego ponurą minę.
Potem odwróciła się do Duncana, a mąż zachęcająco skinął głową.
— Wdarli się do środka, mówisz? — zapytał król po długiej chwili.
— Rozpoczęła się walka.
— A potem wzięto cię jako jeńca?
— Prawdę mówiąc, uwolniło mnie to od złego traktowania ze strony brata. Lubił mnie
bić i Bóg mi świadkiem, że byłam już zmęczona jego znęcaniem się nade mną.
Przez tłum przemknął pomruk zdziwienia.
— Baron Wexton zabrał mnie ze sobą. Bałam się Louddona i wyznam prawdę, że po
raz pierwszy w życiu poczułam się bezpieczna. Duncan jest człowiekiem honoru.
Traktował mnie dobrze. Nigdy się nie bałam, że zrobi mi krzywdę. Nigdy.
Król patrzył na Louddona przez długą chwilę, po czym zwrócił się do Madelyne,
podnosząc głos.
— Czy twierdza została całkowicie spalona?
— Duncan zniszczył moją fortecę! — krzyknął Louddon.
— Cisza! — ryknął król. — Twoja siostra zdaje mi relację i tylko ją chcę słyszeć.
Odpowiedz na to pytanie — zwrócił się do Madelyne.
— Louddon sam zniszczył własny dom, kiedy nie dochował zawieszenia broni —
powiedziała.
Król westchnął. Wyglądał na zmęczonego.
— Mogę zatem przyjąć, że nie skalano twej czystości? - Duncan mnie nie tknął! -
wykrzyknęła w odpowiedzi.
Wśród tłumu rozległ się następny pomruk. Wszystkich zahipnotyzowała dziwna
opowieść, którą usłyszeli.
Aż do tej chwili Madelyne nie skłamała ani razu.
— Duncan mnie nie tknął, ale obiecałam mówić całą prawdę, więc muszę wyznać, że
to ja próbowałam wykorzystać jego dobrą naturę. To prawda. Chciałam go uwieść.
Pomruk zamienił się w okrzyki. Madelyne odniosła wrażenie, że słyszy jęk Duncana.
Król z trudem powstrzymał okrzyk. Duncan nagle znalazł się u boku Madelyne i
zatkał jej usta ręką, jakby chciał ją powstrzymać.
Trąciła go łokciem, a Duncan cofnął rękę i położył ją Madelyne na ramieniu.
— Czy zdajesz sobie sprawę, jak się zniesławiłaś, moja droga? — krzyknął król.
- Kocham Duncana - odparła Madelyne. - I nie zdołałam go uwieść, dopóki się nie
pobraliśmy.
Król odwrócił się do Louddona. Zaczął na niego krzyczeć.
— Twoje zeznanie, że siostra została zhańbiona, jest według mnie nieprawdziwe.
Wystarczy na ną spojrzeć, by wiedzieć, że mówi prawdę.
Po chwili król zwrócił się do Madelyne.
— Co powiesz na oskarżenia twego męża, że Louddon zhańbił jego siostrę?
— To prawda — odparta Madejyne. — Adela powiedziała mi, co się stało. To Morcar
ją zaatakował, ale Louddon również tam był. To był jego plan i jest w równym stopniu
odpowiedzialny za to, co się stało.
— Rozumiem.
Król był wściekły. Wypytywał dalej. Madelyne zastanawiała się nad każdą
odpowiedzią, ale zawsze mówiła prawdę.
— Mój mąż postępował odważnie, mój brat podstępnie — powiedziała.
Oparła się o Duncana, gdy przesłuchanie dobiegło końca.
— Czy masz coś jeszcze do dodania? — zapytał król Louddona.
Brat Madelyne nie mógł wykrztusić ani słowa. Twarz nabrzmiała mu z wściekłości.
— Moja siostra bezczelnie cię okłamuje — wymamrotał.
— Czy to aby ne ta sama siostra, którą wychwalałeś przede mną za to, że zawsze
mówi prawdę? — zapytał.
Louddon nie odpowiedział. Król ponownie zwrócił się do Madelyrie.
— Jesteś lojalna w stosunku do męża. To cnota godna podziwu. Czy teraz mówisz
mi prawdę, czy może osłaniasz Duncana?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, król zwrócił się do Duncana.
— Czy masz jeszcze coś do dodania?
— Tylko to, że uwodzenie było winą obydwu stron — powiedział, po czym dodał
cicho: — I bardzo mi to odpowiadało.
Przez salę przetoczył się ryk aprobaty. Król uśmiechnął się. Potem wstał i ogłosił swą
decyzję.
— Louddonie, nadużyłeś mojego zaufania. Zostajesz zwolniony ze wszystkich
obowiązków i na zawsze wygnany z mojego dworu.
Następnie zwrócił się do Duncana.
— Mój brat, Henry, sugerował, że powinienem dać ci trochę czasu na ostudzenie
gniewu. Nie jestem zadowolony z całego tego spustoszenia i tylu zbitych, ale
rozumiem, że musiałeś wziąć odwet za zhańbienie twojej siostry. Może wystarczy
miesiąc wśród Szkotów.
Madelyne poczuła, jak Duncan sztywnieje. Ujęła go za rękę i ścisnęła, błagając, żeby
zachował milczenie.
— Jeżeli po powrocie nadal będziesz chciał wyzwać Louddona i ludzi, którzy
świadczyli na jego korzyść w tej sprawie, pozwolę na pojedynek na śmierć i życie.
Wybór broni będzie należał do ciebie.
Duncan nie od razu powiedział, czy przyjmuje. czy odrzuca te warunki. Nie
spodobało mu się, że musi czekać z wyzwaniem Louddona.
Czuł, jak Madelyne drży. Jej strach wpłynął na jego decyzję.
- Natychmiast wyjeżdżam.
Król skinął głową.
— Zwolniłem Louddona ze służby, Duncanie. Daję mu miesiąc na ukrycie się przed
tobą — powiedział.
— Znajdę go.
— 0, co do tego nie mam wątpliwości. — Król uśmiechnął
Duncan skłonił się przed władcą. Wilhelm opuścił salę, a Louddon podążył za nim.
— Chciałbym zamienić z tobą kilka słów, żono — szepnął Duncan.
Madelyne próbowała uśmiechnąć się do męża. Z jego twarzy nie mogła nic
wyczytać. Nie potrafiała powiedzieć, czy jest zły, czy tylko poirytowany.
— Jestem bardzo zmęczona, Duncanie. Czy nie powiedziałeś królowi, że
natychmiast wyjeżdżamy?
— My?
— Wyjechałbyś beze inne? —zapytała wyraźnie zdumiona.
- Nie.
— Nie drażnij się ze mną — mruknęła. — Przeżyłam ciężkie chwile.
Rozmowę przerwał im baron Rliinehold.
- Twoja żona dorównuje ci odwagą, Duncanie. Stanęła przed królem i opowiedziała
wszystko. Głos nie zadrżał jej ani razu.
— A co mu opowiedziała? — zapytał Duncan lekko.
Baron Rhinehold uśmiechnął się.
— Oto pytanie, prawda? Słuchałem jej wyjaśnień i wciąż dobrze nie wiem, kto co
spalił. Kto zaatakował, kto się wycofał. I nadal nie mam najmniejszego pojęcia, co się
właściwie wydarzyło.
— Dokładnie opisałeś moje życie z Madelyne — oświadczył Duncan ze smutkiem.
Spojrzał na żonę i zobaczył, jak wpatruje się w barona.
— Zapomniałem ci przedstawić — upomniał się na głos.
— Baronie, to jest moja żona, Madelyne. Podobno znałeś jej matkę?
Baron skinął głową.
— Twoja żona wygląda jak Rachael — powiedział. — Miło mi cię poznać, baronowo.
Miał taki miły uśmiech. Madelyne była wzburzona. Ledwie zdołała się opanować.
— Chciałabym z tobą porozmawiać o mojej matce, baronie. Może złożysz nam
wizytę, kiedy wrócimy z tego czasowego wygnania.
— Będę zaszczycony — odparł Rhinehold.
Nie było czasu na dłuższą rozmowę z baronem. Podchodzili pozostali sojusznicy
Duncana, by wyrazić zadowolenie z wyniku tego sądu. Madelyne stała u jego boku i
trzymała go za rękę. Pragnęła dowiedzieć się, co mąż myśli o jej dzisiejszym
wystąpieniu.
Duncan nic o tym nie mówił. Odwrócił się do Geralda, który właśnie do nich dołączył,
i oświadczył, że za godzinę wyjeżdżają.
— Duncanie? Czy mam czas na spakowanie rzeczy? — zapytała Madelyne.
— Masz ubranie na grzbiecie, żono.
— Zatem jesteś zły — westchnęła.
Duncan spojrzał na żonę. Miała łzy w oczach i przygryzała dolną wargę. Wolno
pokręcił głową.
- Uwodziłaś mnie? Mój Boże, powedzałaś królowi, że mnie uwodziłaś. Kiedy
zdecydowałaś się skłamać, wcale me byłaś nieśmiała. — Rzucając te niemiłe uwagi
uśmiechał się do niej.
— Nie skłamałam — powiedziała. — Nie chciałam, żebyś mnie całował, ale nie
lubiłam, kiedy przestawałeś to robić. Czy to nie było uwodzenie? I to ja pocałowałam
cię tamtej pierwszej nocy. Ty tylko odpowiadałeś przyjaźnie, mężu. Tak, to prawda.
Naprawdę cię uwodziłam.
— Jeżeli powiedziałaś prawdę, będę mógł wyzwać Louddona już teraz — stwierdził
Duncan.
— O tak, wiem to dobrze. Obydwaj występowaliście przeciwko sobie. Król wrzuciłby
cię do jeziora ze związanymi rękami i nogami, obciążonego kamieniem. A gdybyś
utonął, miałby pewność, że powiedziałeś prawdę. Oczywiście, byłbyś martwy, ale
twój honor byłby uratowany. Dobrze, ale ja nie chcę sypiać z twoim honorem. Chcę
ciebie żywego i zdro.. wego. Co na to powiesz, mężu?
Chociaż bardzo się starała, nie potrafiła powstrzymać łez. Duncan patrzył na nią z
coraz większym zdumieniem.
— Madelyne — powiedział — wojownicy nie są poddawani takim sądom. Kościół
stosuje takie metody, nie król.
— Och!
Duncanowi chciało się śmiać. Wziął Madelyne w ramiona i uśmiechnął się, gdy
usłyszał jej mruczenie.
— Przeżyłam ciężką próbę.
— Masz złote serce — powiedział. — Chodź, żono. Mam ogromną ochotę, żebyś
mnie uwiodła.
Madelyne bez zastrzeżeń zaaprobowała ten plan.
Cztery godziny później rozbijali obóz. Madelyne była zmęczona. Clarissa zatrzymała
ją w chwili, gdy wyjeżdżali z Duncanem. Podłe, złe słowa, którymi ją obrzuciła, wciąż
jeszcze dzwoniły jej w uszach.
Duncan zostawił ją nad strumieniem, który znalazł szukając miejsca na obozowisko.
Cały czas dbał o to, żeby Madelyne była w zasięgu jego wzroku. Dopóki żył
Louddon, Duncan nie zamierzał odstępować jej ani na krok.
Madelyne umyła się najlepiej jak mogła w tej sytuacji i wróciła do obozu. Ducan z
pomocą dwóch ludzi kończył właśnie stawiać namiot.
— Czy ojciec Berton jest bezpieczny? Czy planujesz zwiększyć liczbę strzegących
go żołnierzy? — wypytywała Duncana.
— Nic mu się nie stanie — odparł. — Zostawiłem przy nim najlepszych ludzi. Nie
martw się, kochanie.
Madelyne skinęła głową.
— Czy pamiętasz pierwszą noc, gdy spaliśmy razem?
- Bardzo dobrze pamiętam.
— Myślałam o tym, że ognisko jest tuż obok i martwiłam się, że nasz namiot zajmie
się od ognia.
— Wszystkim się martwisz — powiedział. Rozwiązał pleciony pas, opadający jej
luźno na biodra. — Spałaś wtedy w ubraniu.
- Broniłam swej cnoty - odparła. - Wtedy nie wiedziałam, że naprawdę chcesz mnie
uwieść. — Roześmiała się widząc na twarzy męża wyraz niezadowolenia.
— To ja broniłem twojej cnoty — sprzeciwił się. Madelyne ułożyła się na skórach. Był
chłodny. przyjemny wieczór. Wiał orzeźwiający wietrzyk, a jasny księżyc zalewał ich
delikatną poświatą.
— Rozbierz się, Madelyne — powiedział Duncan. Zdążył już zdjąć tunikę i buty.
Madelyne chciała tego, ale martwiła się, że wokół są ludzie. Pociągnęła Duncana za
rękę. Kiedy pochylił się nad nią, zaczęła szeptać mu do ucha.
— Nie możemy kochać się tej nocy. Żołnierze nas zobaczą.
Duncan potrząsnął głową.
— Nikt nas nie zobaczy, żono. Pragnę cię. Teraz. — Pokazał, że tak jest naprawdę,
całując ją namiętnie. Madelyne westchnęła i objęła go za szyję. Rozchyliła wargi,
dotknęła go językiem i odruchowo się wygięła.
— Robisz za wiele hałasu — szepnęła, kiedy Duncan zaczął pieścić językiem jej
ucho.
Zadrżała z rozkoszy, jaką sprawiła jej ta pieszczota. Duncan zachichotał.
— To ty krzyczysz na cały głos — powiedział. — Jestem za bardzo zdyscyplinowany,
żeby wydawać jakieś dźwięki.
— Czy to prawda? — zapytała. Jej dłoń pieszczotliwie przesuwała się ku jego
pulsującemu członkowi.
Duncan zapomniał, o czym mówili. Znowu uwięził jej usta, równocześnie unosząc
suknię. Pragnął jej ciepła, a kiedy pałce natrafiły na jedwabiste fałdki skrywające
sedno jej kobiecości, wiedział, że i ona go pragnie. Była wilgotna z pożądania i kiedy
wsuwał do środka palce, wygięła się w łuk i oparła o niego. Ich ubrania leżały
porozrzucane wokół. Duncan nie próbował opanować ogarniającego go żaru.
Pożądał jej teraz, a z jej niepohamowanych reakcji wywnioskował, że Madelyne nie
pragnie czułości. Tak, pożądała go i chciała zapomnieć o wszelkich ograniczeniach.
Duncan zdusił pocałunkiem jej okrzyki. Wsunął się między jej uda i wszedł w nią.
Jękami rozkoszy doprowadziła go na krawędź spełnienia. Wbijała mu paznokcie w
ramiona, błagając, by wypełnił ją swym nasieniem. Kiedy nie mógł się już dłużej
powstrzymać, wsunął dłoń pomiędzy ich ciała i pieszczotami doprowadził ją do
orgazmu.
Chciał krzyczeć z rozkoszy. Nie mógł tego zrobić, więc znowu nakrył jej usta i zdławił
własny krzyk.
— Kocham cię, żono — szepnął chwilę później, kiedy leżeli przytuleni do siebie.
— Ja też cię kocham, Duncanie — powiedziała. Cieszyła się, że może leżeć
przytulona do męża. Potem zapytała:
— Czy zawstydziłam cię na dworze, kiedy powiedziałam, że cię uwodziłam?
Duncan uśmiechnął się.
— Nie byłem zawstydzony — oświadczył buńczucznie.
— Wstydzą się tylko kobiety.
— A co robią wojownicy?
— Są zmęczeni — odparł. — Wyczerpani po kochaniu się ze swoimi żonami.
— Czy myślisz, że mam teraz spać?
- Tak.
— Więc będę spała. Oczywiście posłucham twojej sugestii, ale wcześniej zadam ci
jedno pytanie. — Usłyszała, jak westchnął, lecz zignorowała to. — Kim byli ci
mężczyźni, którzy kłamali na korzyść mego brata? Czy są baronami?
— Nie, nie są baronami, tylko ludźmi, którzy dołączyli do twego brata przeciwko mnie
— powiedział.
— Więc nie mają poddanych? Żadnych własnych armii?
Duncan wahał się przez dłuższą chwilę.
— Nie mają armii, Madelyne. Jest dużo mężczyzn pozbawionych skrupułów, którzy
przyłączą się do każdego, kto im odpowiednio zapłaci. Louddon nie ma teraz dość
złota do swej dyspozycji, by stanowić znaczące zagrożenie.
Madelyne była zadowolona z jego odpowiedzi.
— Duncanie, może odwiedzimy mojego kuzynka, Edwythe’a, kiedy pojedziemy do
Szkocji? Miałam u niego zamieszkać. Tak sobie zaplanowałam, zanim spotkałam
ciebie.
— A ty możesz poznać moją siostrę Catherine — powiedział sennym głosem.
— Twoja siostra poślubiła Szkota? — zapytała zaciekawiona.
- Tak.
- Czy jej mąż...
— Nie, nie ma rudych włosów — przerwał jej.
— Nie o to chciałam zapytać — zaprotestowała. — Zastanawiałam się tylko, czy
Catherine i jej mąż mogą znać mojego kuzyna.
Spokojny, głęboki głos Duncana powiedział jej, że już zasnął. Kiedy zaczął chrapać,
była tego pewna. Przytuliła się do niego. Tej nocy miała najwspanialsze sny. Sny o
niewinności. Następny miesiąc był dla Duncana okresem spokoju, a dla Madelyne
czasem błogości.
Była oczarowana Szkotami. Uważała, że są najbardziej zdumiewającymi
wojownikami na świecie, z wyjątkiem, oczywiście, jej męża. Szkoci przypominali
Madelyne starożytnych Spartan z powodu swego surowego trybu życia i zażartej
lojalności.
Traktowali Duncana jak jednego z nich. Catherine także była szczęśliwa, mogąc
powitać Madelyne w swoim domu. Siostra Duncana była bardzo ładna i bardzo
zakochana w swoim mężu.
Madelyne nie mogła zobaczyć się ze swoim kuzynem, chociaż Catherine obiecała
przesłać mu pozdrowienia. Edwythe mieszkał wysoko w górach, w znacznej
odległości od domu Catherine. Za daleko, żeby złożyć mu wizytę.
Pozostali u krewnych Duncana przez pełne trzydzieści dni. Duncan przypomniał
sobie, że obiecał nauczyć swoją delikatną zonę, jak ma się bronić. Był cierpliwy,
dopóki me sięgnęła po łuk i strzały. Wtedy zostawił ją samą sobie bojąc się, że straci
panowanie patrząc, jak w kółko powtarza ten sam błąd. Nigdy nie trafiała do celu.
Anthony go ostrzegał, że Madeline nie ma do tego zdolności. Zawsze trafiała o trzy
stopy, no, może trochę mniej, od celu, w który mierzyła.
Duncan i Madelyne wrócili do twierdzy Wextonów pod koniec sierpnia. Wtedy właśnie
dowiedzieli się o śmierci króla Wilhelma II. Doniesienia o jego wypadku były mętne,
ale każdy, kto był świadkiem tej tragedii, przysięgał, że to naprawdę był wypadek.
Wilhelm wraz z bratem i przyjaciółmi pojechali na polowanie do lasu. Jakiś żołnierz
strzelił z łuku do jelenia, a kiedy strzała leciała w stronę zwierzęcia, nagle z ziemi
wyłoniła się ręką diabła, schwytała ją I skierowała w stronę króla.
Kościół potwierdził wiarygodność tej opowieści. Całą historię natychmiast spisano.
Szatan zakończył krótkie życie króla i z pewnością nikt spośród ludzi znajdujących
się w pobliżu nie był odpowiedzialny za to, co się stało.
Henry natychmiast ogłosił się następcą i został królem.
Madelyne była zadowolona, że wraz z Duncanem opuścili dwór przed tą tragedią. Jej
mąż natomiast bardzo się złościł, że go tam nie było. Sądził, że może zdołałby
uratować królowi życie.
Nikt nie wierzył w tę historię z ręką diabła, ale też nikt nie mógł powiedzieć, że Henry
ma coś wspólnego z wypadkiem brata.
Chociaż Madelyne nie była wprowadzona w sprawy państwa tak dobrze jak Duncan,
przypomniała sobie, że to Henry zasugerował Wilhelmowi żeby wysłał Duncana na
miesiąc do Szkocji. Była przekonana, że Henry chciał go odprawić z Londynu oraz że
być może w ten sposób uratował Duncanowi życie. Jednak nigdy nie rozmawiała o
tym z mężem.
Gerald i Adela pobrali się w pierwszą niedzielę października. Ojciec Berton zjechał
właśnie z całym dobytkim, żeby podjąć się zadania ratowania dusz Wextonów.
Hrabia Grinsteade zmarł pięć dni po ceremonii zaślubin Madelyne. Duncan rozesłał
żołnierzy po Anglii na poszukiwania Louddona. Ponieważ teraz Henry był królem,
Louddon stał się banitą. Henry nie miał pretensji o to, że Duncan ma zamiar zabić
Louddona. Madelyne sądziła, że Louddon opuścił Anglię. Duncan nie sprzeczał się z
nią, ale był pewien, że Louddon się ukrywa, czekając na okazję do zemsty.
Duncan otrzymał wezwanie do stawienia się przed nowym królem i złożenia mu
przysięgi wierności. Nie mógł uchylić się przed tym rozkazem, jednak niełatwo mu
przyszło opuścić Madelyne.
Siedział z listem od Henry’ego w ręku, kiedy Madelyne zeszła w końcu na śniadanie.
Duncan był już po posiłku.
Żona wyglądała na wypoczętą, ale wiedział, że za parę godzin będzie potrzebowała
drzemki. Ostatnio łatwo się męczyła. Próbowała ukryć ten fakt przed Duncanem, on
jednak wiedział, że wymiotuje każdego ranka.
Zupełnie się tym nie martwił. Czekał, aż Madelyne zrozumie, że będzie miała
dziecko.
Uśmiechnęła się widząc męża siedzącego przed kominkiem. Było zimno, a ogień ją
wabił. Duncan posadził ją sobie na kolanach.
— Duncanie, muszę z tobą pomówić. Już prawie południe, a ja dopiero wstałam z
łózka. Myślę, że jestem chora, ale nie chcę cię tym martwić. Wczoraj poprosiłam
Maude o jakieś lekarstwo.
— I dała ci je? — zapytał. Robił wszystko, żeby się nie roześmiać, ale żona miała
taką nieszczęśliwą minę.
Madelyne potrząsnęła głową. Odrzuciła włosy na plecy i zaczęła bić męża pięścią w
pierś.
— Nie, nie dała mi — powiedziała. — Uśmiechnęła się tylko i odeszła. Powiedz, co
mam o tym myśleć?
Duncan westchnął. Postanowił jej powiedzieć.
— Czy bardzo się zmartwisz, jeśli nasz syn będzie miał rude włosy?
Madelyne odruchowo położyła rękę na brzuchu. Głos jej drżał, kiedy w końcu
odpowiedziała na to pytanie.
— Ona będzie miała brązowe włosy, tak samo jak jej matka. A ja będę ajwspanialszą
matką, Duncanie.
Roześmiał się i pocałował ją.
— Poddasz się mojej woli, żono. Dasz mi syna i koniec dyskusji.
Madelyne skinęła głową udając. że się zgadza, lecz w wyobraźni zobaczyła śliczną
dziewczynkę, którą trzyma w ramionach.
Przepełniła ją taka radość, że o mało się nie rozpłakała.
— Nie możesz już dokarmiać dzikich zwierząt. Nie chcę, żebyś wychodziła za mury.
— Tam jest mój wilk — drażniła się z nim Madelyne. Wciąż nie chciała przyznać się
Duncanowi, że tak naprawdę sądzi, iż to dziki pies. — Dzisiaj pójdę ostatni raz
zanieść mu jedzenie — obiecała. — Czy to ci wystarczy?
— Dlaczego dzisiaj?
— Ponieważ mija dokładnie rok, odkąd tutaj przyjechałam. Możesz pójść z Anthonym
i ze mną, jeśli zechcesz. — Westchnęła. — Będę tęskniła za moim wilkiem.
W jej oczach dostrzegł smutek.
— Przestanę go dokarmiać tylko dlatego, że tak rozkazałeś, mężu.
— Nie wierzę w to ani przez chwilę — powiedział.
— Słuchasz mnie, ponieważ jesteś przekonana, że mam rację. W końcu obiecał, że
będzie jej towarzyszył. Czekała na niego, kiedy skończyła swe ćwiczenia w
strzelaniu. Słońce już zachodziło. Duncan nie uporał się jeszcze ze swoimi
obowiązkami.
Madelyne pozbierała strzały i powkładała je do płóciennego kołczanu, który
sporządził dla niej Ned. Potem zawiązała go sobie na plecach. Anthony przyniósł jej
odpadki w torbie, której zawsze używała do tego celu. Uniosła łuk i zaczęła się
przechwalać, że już mogłaby upolować na obiad jakiegoś królika. Anthony w to nie
wierzył. Kiedy doszli do szczytu wzórza, Madelyne rozłożyła płótno na ziemi i
wysypała na nie resztki. Na szczycie powstałej piramidki umieściła tłustą kość z
mięsem. Ponieważ wiedziała, że już nie będzie dokarmiała dzikich zwierząt,
postanowiła, że urządzi im obfitą ucztę.
Anthony pierwszy usłyszał hałas za plecami. Odwrócił się i spojrzał na drzewa za
Madelyne. Właśnie w tej chwili świsnęła strzała i utkwiła w jego ramieniu. Wasal
upadł na ziemię. Usiłował się podnieść i wówczas zobaczył, że wróg ponownie
napina łuk.
Wartownik krzyknął ostrzegawczo, gdy zobaczył, jak Anthony pada. Żołnierze
ustawili się wzdłuż murów i unieśli łuki. Czekali na pojawienie się wroga.
Duncan właśnie osiodłał konia. Chciał sprawić żonie przyjemność I pojechać po nią.
Usłyszał krzyk i puścił się galopem. Ryk gniewu rozległ się w całej twierdzy.
Mężczyźni rzucili się do koni, żeby pojechać za swoim panem.
Madelyne wiedziała, że nie ma czasu na ucieczkę. Zza drzew powoli wysuwali się
mężczyźni, około dwudziestu, i zaczęli ją otaczać. Wiedziała również, że strażnik na
murach i łucznicy nie mogą ich zobaczyć, dopóki nie wejdą na szczyt.
Nie miała wyboru. Sięgnęła po strzałę, sprawdziła napięcie cięciwy i uważnie
wycelowała.
Rozpoznała najbliższego mężczyznę. Był jednym z tych, którzy poświadczyli
kłamstwa Louddona. Wiedziała, że brat jest gdzieś w pobliżu. Świadomość tego
bardziej ją zdenerwowała, niż przestraszyła. Wypuściła strzałę i sięgnęła po
następną, zanim wróg upadł na ziemię.
Duncan nie skierował się na szczyt. Okrążył podnóże góry, dając swoim ludziom
znak, by stanęli po przeciwnej strome. Chciał odciąć wrogom drogę, stając pomiędzy
nimi a swoją żoną.
W ciągu zaledwie kilku minut żołnierze Duncana toczyli bitwę z wrogiem. Madelyne
upuściła łuk I odwróciła się, zamierzając pomóc Anthony’emu. Wasal stoczył się do
połowy zbocza, ale teraz już wstał i szedł ku niej.
— Madelyne, padnij! — krzyknął nagle.
Usłyszała go i zastosowała się do jego polecenia. Nagle ktoś złapał ją od tyłu.
Madelyne krzyknęła i odwróciła się — znalazła się twarzą w twarz z Louddonem.
Miał w oczach szaleństwo. Miażdżył jej ramię. Madelyne nadepnęła mu na stopę tak
mocno, że stracił równowagę. Przypominając sobie lekcje, jakich udzielił jej Duncan,
z całej siły kopnęła go kolanem w krocze. Louddon padł na ziemię, pociągając ją za
sobą.
Przetoczyła się na bok, kiedy Louddon próbował się podnieść. Uderzył ją pięścią w
twarz. Ból był nie do wytrzymania. Madelyne zemdlała.
Kiedy leżała nieprzytomna, Louddon zerwał się na równe nogi. Rzucił okiem na
podnóże góry i zobaczył, że jego ludzie uciekają. Opuścili go, próbując uciec przed
rozwścieczonym Duncanem. Louddon wiedział, że tym razem mu się nie uda.
— Patrz, zaraz ją zabiję! — wrzasnął.
Duncan zsiadł już z konia. Biegł teraz w stronę szczytu. Louddon wiedział, że zostały
mu tylko sekundy. Rzucił się w kierunku porzuconego noża. Zanim Duncan go
dopadnie, wbje sztylet w serce Madelyne.
Śmiejąc się cynicznie, ukląkł i sięgnął po nóż leżący w pobliżu zostawionego dla
zwierząt jedzenia.
Popełnił błąd dotykając odpadków. Właśnie chwycił za rękojeść sztyletu, gdy usłyszał
głuchy warkot. Odwrócił się. Dźwięk nasilił się, aż zadrżała ziemia.
Duncan też usłyszał ten odgłos. Zobaczył, jak Louddon zasłania sobie oczy. I
wówczas brązowa błyskawica skoczyła mu do gardła.
Louddon upadł na plecy i na śmierć zadławił się własną krwią.
Duncan gestem powstrzymał swoich ludzi, żeby nie ruszali się z miejsca. Wolno
sięgnął po łuk i strzałę z napięciem wpatrując się w potężnego wilka. Zwierz stał nad
Louddonem. Zęby miał obnażone. Warczał głucho, ostrzegawczo.
Duncan modlił się, by Madelyne się nie ocknęła. Przesunął się do przodu, żeby mieć
lepszy widok na bestię. Wilk nagle się poruszył i stanął nad Madelyne. Duncan
wstrzymał oddech.
Duncan pomyślał, że zapach musiał być dla zwierzęcia znajomy, ponieważ wilk
szybko zaspokoił ciekawość i podszedł do jedzenia. Duncan zobaczył, że wilk bierze
w zęby kość, odwraca się i zmyka po drugiej stronie wzgórza.
Duncan rzucił łuk i strzały, podbiegł do żony i ukląki obok niej. Madelyne już
odzyskiwała przytomność. Delikatnie wziął ją na ręce.
Pocierała szczękę sprawdzając rozmiar obrażeń. Mogła nią poruszać, chociaż
sprawiało jej to taki ból, że sądziła, iż jest złamana. Przypomniała sobie o Louddonie.
— Czy oni uciekli? — zapytała. Duncan przyciskał ją do siebie tak mocno, że z
trudem wyszeptała to pytanie.
— Louddon nie żyje.
Zamknęła oczy i odmówiła modlitwę za jego duszę. Nie wierzyła, że mu to wiele
pomoże, ale i tak się pomodliła.
— Czy Anthony dobrze się czuje? Musimy obejrzeć jego ranę — powiedziała,
usiłując uwolnić się z uścisku męża.
— Strzała utkwiła mu w ramieniu.
Duncan przestał drżeć. Madelyne celowo mówiła bez przerwy. Wiedziała, że mąż
potrzebuje kilku minut, by dojść do siebie. Kiedy zwolnił uścisk, uśmiechnęła się do
niego.
— Więc już po wszystkim?
— Po wszystkim. Twój wilk ocalił ci życie.
— Wiem, że naprawdę mnie kochasz i zawsze będziesz mnie chronił - powiedziała.
Madelyne, nie zrozumiałaś. Twój wilk zabił Louddona. Madelyne potrząsnęła głową.
Zrozumiała, że mąż stara się ją rozbawić, żeby rozładować napięcie. Żartował po to,
by zapomniała o strachu.
— Czy masz tyle sił, by stanąć na własnych nogach? — zapytał. — Czy czujesz się...
— Czuję się dobrze. My czujemy się dobrze — poprawiła się. Z przesadą pogłaskała
się po brzuchu. — Jeszcze jej nie czuję, ale wiem, że jest bezpieczna.
Kiedy Duncan pomógł żonie stanąć na nogi, chciała spojrzeć na Louddona. Duncan
zasłonił jej sobą ten widok.
— Nie możesz na niego patrzeć, Madelyne. To wytrąciłoby cię z równowagi —
powiedział. Wilk rozerwał Louddonowi gardło. Pomyślał, że nie jest to widok, o
którym Madelyne łatwo mogłaby zapomnieć.
Podszedł do nich Anthony. Wyglądał na bardziej zdumionego niż cierpiącego.
— Anthony, twoje ramię...
— To tylko powierzchowna rana — odparł. — Baronowo, trafiłaś jednego z nich
strzałą prosto w serce — wyjąkał.
Duncan nie mógł w to uwierzyć.
— Czy to była jej strzała?
- Tak.
Obydwaj popatrzyli na Madelyne. Byli bardzo zdziwieni. Madelyne trochę się
zdenerwowała ich brakiem wiary w jej umiejętności. Przez ułamek sekundy miała
zamiar zachować milczenie, jednak prawda zwyciężyła.
— Celowałam w stopę.
Obu mężczyzn rozbawiło jej wyznanie. Duncan wziął żonę na ręce i zaczął znosić ze
wzgórza.
— Ten wilk uratował ci życie — powtórzył jeszcze raz, uważając, że wyjawił całą
prawdę.
— Wiem, kochanie.
Poddał się. Wyjaśni wszystko później. Na razie żona bezkrytycznie wierzy, że to on
był jej obrońcą.
Nigdy więcej nie będziesz karmiła zwierząt, Madelyne. Ja tego dopilnuję. Wilk
zasłużył sobie na to, by mieć odtąd łatwe życie. Zapracował na to.
— Przestań się ze mną drażnić, Duncanie — powiedziała z naciskiem Madelyne. —
Przeżyłam ciężkie chwile.
Duncan uśmiechnął się. Była warta wszystkiego i sprawiała mu taką radość.
Baron Wexton nie mógł się doczekać, kiedy doniesie Madelyne do domu. Pragnął
tego tak mocno, jak Odyseusz, który robił wszystko, by dotrzeć do domu i do żony.
Przyszłość należała do nich. Madelyne lubiła nazywać go swoim wilkiem, ale on był
tylko mężczyzną, tyle że znacznie potężniejszym od jej bajkowego Odyseusza.
Chociaż Duncan był tylko śmiertelnikiem, który miał swoje wady, dokonał wielkiego
dzieła. Wziął do niewoli anioła. I teraz ten anioł należał do niego.