Jane Porter
Władca wielkiej pustyni
Cykl: „Romans z szejkiem" - 27
PROLOG
Szejk Khalid Fehr czytał ogłoszenie zamieszczone w internecie.
Amerykanka zaginęła na Środkowym Wschodzie.
Pomocy!
Moja siostra zniknęła bez śladu dwa tygodnie temu.
Nazywa się Oliwia Morse, ma 23 lata i 165 cm wzrostu, szczupła blon-
dynka z niebieskimi oczami. Jest nieśmiała, mówi z południowym akcentem.
Jeśli ktokolwiek ją widział lub wie, gdzie się znajduje, proszę o telefon lub e-
mail. Rodzina jest zrozpaczona.
Spojrzał ponownie na ostatnie zdanie. Wiedział dokładnie, co oznacza.
Miał kiedyś dwie młodsze siostry, które nagle utracił. Przewertował jeszcze raz
internetową tablicę ogłoszeń i odnalazł starszą wiadomość od tego samego
Jake'a Morse'a.
Zaginiona Amerykanka! Jeśli widziałeś tę kobietę, zadzwoń natychmiast
lub wyślij e-mail, proszę.
Do wiadomości dołączone było czarno-białe zdjęcie. Przedstawiało
dziewczynę niewątpliwie ładną, lecz to wyraz twarzy i spojrzenie kobiety
przykuły uwagę Khalida. Podobnie patrzyła kiedyś jego siostra Aman.
Khalid doskonale pamiętał ten zawsze lekko speszony wyraz oczu. Aman
była bardziej nieśmiała od swojej bliźniaczki, Dżamili, ale jej wrażliwość i
subtelne poczucie humoru wyzwalały w ludziach to, co najlepsze. Gdy nagle
zmarła, tydzień po śmierci Dżamili, serce Khalida pękło.
Przyjrzał się jeszcze raz fotografii, zastanawiając się, gdzie jest teraz ta
dziewczyna. Czy jest chora, ranna, czy martwa? Została porwana? Zamordo-
wana? Zgwałcona? A może zniknęła z własnej woli, może kogoś lub czegoś
się boi?
R S
- Nic mi do tego - pomyślał, wstając od komputera.
Uciekł od cywilizacji na pustynię, gdyż miał dość wielkomiejskiego ży-
cia: nieustającego pędu, hałasu, przemocy, przestępstw...
Ale gdyby chodziło o jego siostrę? Gdyby to Aman lub Dżamila zaginę-
ły?
Odwrócił się przy wyjściu z namiotu i jeszcze raz rzucił okiem na ekran
komputera. Zawahał się, cofnął i zawołał jednego ze swoich ludzi. Mieszkał
wprawdzie na odludziu, na środku wielkiej pustyni, ale był księciem z rodu
Fehrów, a to oznaczało, że miał władzę i koneksje. Jeśli ta dziewczyna żyje
gdzieś tutaj, tylko ktoś z jego pozycją może ją odnaleźć.
R S
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Znalazł ją.
Zajęło mu to trzy tygodnie i wymagało wielu starań: wynajęcia dwóch
detektywów, pomocy sekretarza stanu, licznych uścisków dłoni, obietnic i
gróźb. Wreszcie jednak miał się z nią spotkać.
Pochylił się, by wejść przez niską bramę do więzienia, gdzie zaprowa-
dzono go do skrzydła, w którym trzymano kobiety. Fetor niemytych ciał i
przepełnionych toalet sprawiał, że żołądek podchodził mu do gardła. Więzienie
Ozr miało reputację jednego z najgorszych w całym regionie.
Strażniczka przy wejściu do kobiecego skrzydła długo przyglądała się je-
go przepustce. W końcu powiedziała:
- Proszę za mną.
Poszli przez nisko sklepione korytarze. Przez całą drogę wyciągały się do
nich ręce kobiet, które po arabsku, persku, a nawet po angielsku błagały o po-
moc, łaskę, lekarza, prawnika...
Ozr było ostatnim miejscem na ziemi, w którym Khalid chciałby się zna-
leźć. Stąd się nie wychodziło. Kiedyś wtrącono tu jego licealnego kolegę. Mi-
mo że ojciec Khalida, władca księstwa Sark, dołożył wszelkich starań, by po-
móc w jego uwolnieniu, słuch o nim zaginął.
Dżabal był niebezpiecznym krajem, od lat panowała tu dyktatura, a tury-
stów przestrzegano, by się tu nie zapuszczali. Oliwia Morse najwyraźniej zi-
gnorowała te ostrzeżenia.
Strażniczka zatrzymała się przed celą, w której siedziała tylko jedna ko-
bieta. Spod zasłony na jej twarzy wystawał kosmyk blond włosów.
Oliwia! - pomyślał Khalid ze ściśniętym sercem.
Ale uwięziona kobieta nie przypominała tej pięknej dziewczyny z foto-
R S
grafii. Spojrzenie miała puste, wyglądała na zupełnie otępiałą.
- Oliwia Morse? - zapytał Khalid, podchodząc do krat.
Postać podniosła głowę, ale nie spojrzała w stronę szejka.
- Jesteś Oliwią Morse, prawda? - powtórzył pytanie.
Dziewczyna siedziała skulona na ziemi pod ścianą, jakby starała się skryć
przed ludzkim wzrokiem, udać, że jej nie ma. Przesłuchania za każdym razem
kończyły się biciem. Czy jeszcze nie zrozumieli, że nie znała odpowiedzi na
ich pytania? Zamknęła oczy w nadziei, że ten człowiek da jej spokój.
Czemu nie została w domu, w Kansas? Była tam taka szczęśliwa. Co jej
przyszło do głowy, by marzyć o podróży wielbłądem przez pustynię, o zwie-
dzaniu grobowców, o rejsie po Nilu...
- Oliwio!
Gdy usłyszała ten nalegający szept, znowu ogarnął ją strach. Odwróciła
głowę i niepewnie powiedziała łamanym arabskim:
- Nie wiem, kim ona była...
- Później zajmiemy się zarzutami - odpowiedział mężczyzna piękną an-
gielszczyzną, bez śladu obcego akcentu - ale najpierw musimy ustalić coś in-
nego.
To, że ten człowiek mówił po angielsku, napełniło ją jeszcze większym
lękiem.
- Gdybym wiedziała, kim ona była, powiedziałabym. Bardzo chcę wrócić
do domu.
- Wierzę ci. - Usłyszała łagodny ton, tak różny od głosów, do których
przywykła w Ozr.
- Chcę do domu - powtórzyła szeptem, ocierając łzy brudną ręką.
- Ja też chcę, żebyś tam wróciła.
Nikt dotąd nie dał jej choćby cienia nadziei, że opuści to miejsce. Oliwia
R S
odwróciła głowę i spojrzała na mężczyznę. Mimo panującego w korytarzu
półmroku dostrzegła, że był znacznie wyższy od jej dotychczasowych opraw-
ców. Czarna szata ozdobiona złotymi nićmi podkreślała jego sylwetkę.
- Chcę cię stąd wydostać - ciągnął - ale nie mamy wiele czasu.
Rozdarta między nadzieją i przerażeniem, Oliwia przycisnęła kolana do
piersi.
- Kto cię przysłał? - spytała.
- Twój brat.
- Jake? Jake jest tutaj?
- Prosił, żebym cię odnalazł.
Dziewczyna poderwała się z ziemi, ale musiała się oprzeć o ścianę, żeby
nie upaść.
- Jake wie, że tu jestem?
- Wie, że cię szukam.
- Mówili, że nigdy stąd nie wyjdę, dopóki się nie przyznam do winy i nie
wskażę pozostałych.
- Nie przewidzieli, że masz mocnych protektorów.
- A mam?
- Teraz już tak. Jestem szejk Khalid Fehr z Sark.
- Sark graniczy z Dżabalem.
- Tak, i z Egiptem. Trzeba będzie wielu zabiegów dyplomatycznych, że-
by cię wyciągnąć, a mamy mało czasu. Muszę jeszcze załatwić kilka spraw, ale
wrócę...
- Nie! - Oliwia nie chciała krzyczeć, ale spanikowała.
Rzuciła się do krat i chwyciła Khalida za ubranie.
- Nie zostawiaj mnie! Proszę! Błagam!
- Muszę dopełnić formalności. Bez tego cię nie uwolnią.
R S
- Nie! Nie odchodź!
- Wrócę. Obiecuję.
- Boję się tego miejsca - wyszeptała. - Boję się strażników, ciemności.
Boję się, bo czasem słyszę takie straszne krzyki i ktoś po prostu znika.
- Postaram się szybko wrócić.
- A jak ci nie pozwolą? Był u mnie raz amerykański ambasador i więcej
się nie pokazał.
- W Dżabalu nie ma amerykańskiej ambasady - odparł Khalid. - To był
ich fortel, żeby cię złamać.
- Ty też jesteś fortelem?
- W pewnym sensie.
- Już nie wiem, w co mam wierzyć.
- Uwierz w to, że wrócę. Będę jak najszybciej.
- Nie zapomnij o mnie - wyszeptała zrezygnowana.
- Nie bój się, nie zapomnę, tylko wytrwaj.
Patrzyła mu z bliska w oczy, chcąc się upewnić, czy nie kłamie. Tyle razy
ją tu oszukano i powoli zaczynała myśleć, że już nigdy nie opuści Ozr.
- A co będzie, jeśli mnie przeniosą gdzie indziej? - zapytała, zaciskając
dłoń na jego rękawie.
- Nie zrobią tego.
- Skąd wiesz?
- Nie są głupcami. Wiedzą, że się widzieliśmy, że rozmawialiśmy.
Przytaknęła w milczeniu, ale wcale nie poczuła się pewniej. Już zbyt dłu-
go siedziała w Ozr, zbyt dużo widziała. Strażnicy robili tu, co chcieli.
Szejk delikatnie wyswobodził rękaw i powoli odszedł.
Oliwia mogła tylko powtarzać w myślach: „Wróć, wróć, proszę".
Miała wrażenie, że czekała całą wieczność, ale w końcu szejk znowu
R S
przyszedł. Tym razem z dwoma urzędnikami więziennymi. Jeden otworzył ce-
lę i wywołał ją. Wyszła bez wahania. Nie znała tego mężczyzny, który nazywał
siebie szejkiem, ale wrócił, jak zapowiedział, i to jej wystarczyło. Dawał na-
dzieję, a wszystko było lepsze od pozostania w Ozr.
Gdy szli korytarzami, trzymała się jak najbliżej wybawcy. Na zewnątrz
było bardzo jasno i gorąco. Uderzona blaskiem słońca, zachwiała się i instynk-
townie wyciągnęła rękę, by się o coś oprzeć. Natrafiła na umięśniony tors Kha-
lida. Szejk podtrzymał ją za łokieć.
- Och, przepraszam - powiedziała, z trudem łapiąc równowagę.
- Dobrze się czujesz? - zapytał troskliwie głębokim, niskim głosem.
Potaknęła głową, ale nie odsunęła się od tego ciemnoskórego mężczyzny,
choć budził w niej lęk.
- Tyle tu słońca... - próbowała się usprawiedliwiać.
Khalid jedną ręką podtrzymywał Oliwię, a drugą zdjął swoje przeciwsło-
neczne okulary i podał dziewczynie.
- Dawno nie byłaś na zewnątrz.
Oliwii trzęsły się nogi, nie wiedziała jednak, czy tak podziałało na nią
słońce, czy też raczej bliskość tego tajemniczego mężczyzny. Nałożyła okula-
ry, które natychmiast się zsunęły na czubek nosa.
- Lepiej je zabierz - powiedziała. - Są dla mnie za duże.
- Ale twoje oczy ich potrzebują - odparł Khalid tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
Podjechało kilka samochodów z przyciemnionymi szybami. Wysiedli z
nich mężczyźni w burnusach. Przestraszona Oliwia przycisnęła się do szejka
tak blisko, że poczuła ciepło jego ciała.
- To moi ludzie - uspokoił ją Khalid. - Zawiozą nas bezpiecznie na lotni-
sko.
R S
Przytaknęła, ale lęk jej nie opuścił.
Kiedy przeglądała w biurze przewodniki turystyczne, nie myślała o pro-
blemach. To miała być ekscytująca przygoda: piramidy, przejażdżka wielbłą-
dem po pustyni, rejs po Nilu. Każdego dnia inne starożytne miasto, inna świą-
tynia. Nigdy wcześniej nie wpadła w tarapaty. Zawsze była grzeczna i rozsąd-
na.
Otworzyły się przed nią tylne drzwi samochodu. Szejk usiadł obok kie-
rowcy, z przodu. Oddawała się w ręce człowieka, o którym nic nie wiedziała.
- Mogę ci zaufać? - zapytała.
- Być może to ja powinienem zadać ci to pytanie - odparł. - Z twojego
powodu narażam na szwank swoje imię i reputację. Mogę ci zaufać, Oliwio
Morse?
Szejk spojrzał na nią tak, że poczuła ciarki na plecach. Bez wątpienia
różnił się od znanych jej dotychczas mężczyzn. Kłopot w tym, że miała mało
doświadczeń w kontaktach z mężczyznami, a ten, który był jej najbliższy - brat
Jake - nie należał do osób skomplikowanych. Natomiast szejk Fehr sprawiał
odmienne wrażenie.
- Oczywiście, że możesz mi zaufać - odpowiedziała, czując w brzuchu
dziwne łaskotanie, choć jeszcze nie wiedziała, jak nazwać to uczucie.
- Skoro tak, jedźmy. - Szejk wydawał się zniecierpliwiony. - Będziesz
bezpieczna dopiero wtedy, kiedy dotrzemy do moich ziem.
Siedząc w zacisznym wnętrzu samochodu, Oliwia zagarnęła kosmyki
brudnych włosów za uszy. Marzyła o kąpieli. Czuła, że wygląda strasznie, a
pachnie jeszcze gorzej.
- Przepraszam, wiem, że przydałby mi się prysznic - powiedziała.
- Myślałem właśnie o tym, jak bardzo się ucieszy twój brat, kiedy usły-
szy, że jesteś cała i zdrowa. Musisz do niego szybko zadzwonić.
R S
- Tak. Traciłam już nadzieję, że kiedykolwiek stamtąd wyjdę.
- Miałaś szczęście, którego brakuje większości uwięzionych tam kobiet.
- Pomagałeś już wcześniej nieznajomym?
- Tak.
Szejk odwrócił się tyłem do Oliwii, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że
nie życzy sobie dalszych pytań. Jego wyniosłość wyraźnie nie zachęcała do
konwersacji. Ponadto wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna o ciemnej kar-
nacji, onieśmielał Oliwię.
- Zbliżamy się do Hafelu, stolicy Dżabalu - odezwał się po jakimś czasie
szejk. - Widziałaś to miasto?
Oliwia pocierała swój posiniaczony nadgarstek.
- Nie dotarłam tak daleko.
- Gdzie cię aresztowano?
- Na głównej drodze znad granicy do Hafelu - westchnęła ze smutkiem. -
Siedziałam spokojnie w autobusie, a za moment byłam już w drodze do Ozr.
Nastąpiła dłuższa chwila milczenia. Wreszcie Oliwia zapytała:
- Czy zatrzymamy się w Hafelu?
- Nie - odpowiedział krótko Khalid.
Właśnie wjechali w uliczki liczącego dwa tysiące lat miasta. Nowoczesne
budynki wyrastały tam spomiędzy rzymskich ruin.
- To fascynujące miejsce, ale ludzie na Zachodzie nie mają o nim pojęcia
- dodał szejk.
- Dobrze je znasz?
- Dawno temu je znałem.
- Co się zmieniło?
- Wszystko - żachnął się. - Kiedy byłem dzieckiem, mój ojciec przyjaźnił
się z władcą tego emiratu, ale później emira obalono i władzę przejęli jego ofi-
R S
cerowie. Nie wiedziałem nawet, czy mnie przepuszczą przez granicę.
- Dlaczego?
- Wyciągam ludzi z więzień. Temu rządowi raczej się to nie podoba. Nie
przepadają za mną.
- Czemu więc cię wpuścili?
- Opłaciłem kilku wysoko postawionych urzędników.
- Przekupiłeś ich?
- Nie miałem wyboru. Nie mogłem przecież pozwolić, byś stanęła przed
trybunałem w Ozr. Wierz mi, wyrok nie byłby korzystny dla ciebie.
Oliwia przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Jechali właśnie przez jakąś
dużą aleję, może centrum miasta. U zbiegu ulic stały stragany z dymiącym je-
dzeniem.
- Wyrok byłby surowy? - Oliwia zapytała niepewnie. - Przecież nic złego
nie zrobiłam.
- Wierz mi, mógł być nawet śmiertelnie surowy.
- Ale ja chciałam tylko przeżyć jakąś przygodę... Nie spodziewałam się
takiego koszmaru.
Zadzwoniła komórka. Szejk rozmawiał przez telefon, wpatrując się w ko-
rowód policyjnych samochodów przed nimi. Po chwili kierowca zwolnił i za-
trzymał się przy krawężniku.
- Ten koszmar jeszcze się nie skończył - powiedział szejk, odkładając te-
lefon. - Czeka nas kontrola. Załóż kaptur i dokładnie zasłoń włosy i twarz.
Wziął przeciwsłoneczne okulary z siedzenia i podał je Oliwii.
- Załóż je i nie zdejmuj, dopóki ci nie powiem - dodał, po czym wysiadł z
samochodu i dokładnie zamknął drzwi.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI
„Koszmar jeszcze się nie skończył" - te słowa szejka brzmiały Oliwii w
uszach. Obserwowała uważnie, jak podchodzi do grupy policjantów. Otoczyli
go kołem, lecz on wyraźnie nie stracił pewności siebie. Dyskutował z przeję-
ciem. Z jego gestykulacji można było wywnioskować, że rozmowa dotyczyła
kogoś w aucie. Bez wątpienia chodziło o nią.
Po kilku minutach szejk wrócił do samochodu i szeroko otworzył tylne
drzwi, a umundurowani ludzie zaczęli zaglądać do środka. Przerażona Oliwia
pochyliła głowę, jakby cała chciała się ukryć za dużymi okularami. Po chwili,
która wydawała się jej wiecznością, Khalid wsiadł i powiedział coś do kierow-
cy po arabsku. Samochód wolno ruszył.
- Wszystko w porządku? - zapytała zdenerwowana Oliwia.
- Tak - odparł szejk.
- Czego oni chcieli? - dopytywała się.
- Chcieli wiedzieć, czy legalnie przekroczyłem granicę i co potem robi-
łem.
- Powiedziałeś im prawdę?
- Częściowo. Jestem tu legalnie, ale nie wiedzą, dlaczego. Inaczej jecha-
łabyś już z nimi z powrotem do Ozr.
- Jaką wersję znają?
- Że przewożę kogoś z rodziny.
- I uwierzyli?
- Wiedzą, kim jestem - powiedział. - Nie są na tyle odważni, by mi się
wprost sprzeciwić.
Ale Oliwia wyraźnie wyczuwała, że coś jest nie tak. Szejk Fehr nie po-
wiedział jej wszystkiego, wiedziała to. Tym razem nie da się zwieść. Zbyt dużo
R S
zapłaciła za to, że zbagatelizowała swój wewnętrzny alarm, kiedy zgodziła się
wziąć do plecaka torebkę Elsie. Instynktownie przeczuwała wtedy, że to dziw-
na prośba, ale nie była świadoma niebezpieczeństwa.
- Ci policjanci nie wyglądali na zadowolonych. - Próbowała wybadać
szejka.
- Chodzi o różnice kulturowe.
- Różnice kulturowe?
- Tak. Podróżujemy razem, choć nie jesteśmy spokrewnieni, a w Dżabalu
to jest nielegalne.
- Mogą mnie więc znowu aresztować - wyszeptała przerażona.
- Dlatego musimy jak najszybciej wydostać się stąd.
Pół godziny później dotarli do małego lotniska położonego na obrzeżach
miasta. Samochód podjechał bezpośrednio do pasa startowego i zatrzymał się
tuż przy schodkach prowadzących na pokład srebrzystego samolotu z czarno-
złotym emblematem na ogonie.
W drzwiach maszyny przywitała ich stewardesa.
- Proszę wskazać pani miejsce. Ja muszę jeszcze omówić plan podróży -
powiedział szejk i skierował się wprost do kabiny pilotów.
Stewardesa zaprowadziła Oliwię do jednego z czterech skórzanych foteli,
które znajdowały się w saloniku.
- Czy ma pani jakiś bagaż? - zapytała stewardesa.
- Nie mam nic - odpowiedziała Oliwia, zapinając pasy.
Nagle uświadomiła sobie, że w Ozr straciła bagaże, dokumenty, pienią-
dze. Zabrano jej nawet ubrania, dając w zamian jakieś stare łachy. Nie miała ze
sobą nic. Za co wróci do domu? W co się przebierze, nie może przecież cho-
dzić taka brudna?
- Zimno pani? - zapytała troskliwie stewardesa, widząc, że Oliwia drży.
R S
- Trochę - odpowiedziała.
- Biedactwo. Może przynieść koc? Wygląda pani na chorą.
- Poproszę. - Oliwia uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Kobieta przykryła jej nogi kocem. Wyraźnie jej współczuła.
- Przykręcę klimatyzację. A może przynieść pani coś gorącego do picia?
Kawę lub herbatę?
- Poproszę kawę z mlekiem i cukrem, jeśli to nie sprawi kłopotu.
- Oczywiście.
Stewardesa poszła do kuchni, a Oliwia otuliła się kocem.
„Nie mam nic, ale żyję, i to jest najważniejsze. To niesamowite - myślała
- rano drżałam jeszcze w celi, a teraz siedzę w prywatnym odrzutowcu, obsłu-
giwana jak królowa".
Gdy małymi łykami piła gorącą kawę, Khalid uzgadniał szczegóły z pilo-
tami.
- Jest zmiana planów - zapowiedział szejk.
Kapitan podniósł wzrok znad dziennika pokładowego, który właśnie
przeglądał.
- Możemy mieć kłopoty, bo brakuje nam paliwa - westchnął drugi pilot. -
Nie zezwolili nam na tankowanie.
- Wcale mnie to nie dziwi. My też mieliśmy przygodę po drodze. - Szejk
starał się mimo wszystko zachować spokój.
- Chodzi o to, żeby nie lecieć bezpośrednio do Sark? - upewnił się kapi-
tan, który doskonale rozumiał sytuację.
Szejk skinął głową.
- Nie chcę w tę sprawę wmieszać mojego brata - dodał. - Stosunki z Dża-
balem są bardzo napięte. Ich pogorszenie oznacza międzynarodowy konflikt.
- Chyba mamy gości. - Drugi pilot wskazał ruchem głowy na policyjne
R S
samochody zbliżające się do pasa startowego. - Ciekawe, po kogo jadą?
- Po mnie, po mojego gościa lub po nas oboje. - Khalid wydawał się nie-
poruszony.
- Ale wieża chyba nic nie wie, bo właśnie dostaliśmy zgodę na start -
krzyknął kapitan. - Wiejemy stąd jak najszybciej.
- Źle się czujesz? - zapytał szejk, który usiadł w fotelu naprzeciwko Oli-
wii i zapiął pasy.
- Było mi zimno - odpowiedziała, czując, jak cały samolot przenikają wi-
bracje uruchomionych silników.
- Jesteś bardzo blada - zauważył szejk.
- To z nerwów. I trochę mi zimno, ale powoli dochodzę do siebie. - Oli-
wia próbowała się odkryć, ale mężczyzna powstrzymał ją.
- Zostaw, nie przeszkadza mi, że siedzisz w kocu. Musisz się rozgrzać i
rozluźnić.
Dziewczyna spojrzała na niego z uwagą. Miał bardzo inteligentną twarz,
ale trochę za długi nos. Lecz to, co powinno pozbawić go atrakcyjności, doda-
wało mu tajemniczego uroku. Wydał się Oliwii na swój sposób bardzo pocią-
gający. Odwróciła oczy lekko onieśmielona i nagle... dostrzegła rozbłyski nie-
biesko-czerwonego światła w oknach. Z przerażeniem zobaczyła korowód sa-
mochodów z kogutami na dachach sunących wzdłuż startowego pasa.
- Policja - stwierdził beznamiętnie szejk, widząc jej wystraszoną minę.
- Czego chcą? - zapytała drżącym głosem.
- Nas - odparł Khalid.
- Nas - powtórzyła niemal bezgłośnie.
- Nie martw się, spóźnili się, już nas nie dogonią.
Jakby na potwierdzenie tych słów samolot łagodnie oderwał się od ziemi.
R S
Wkrótce nie było już widać ani policyjnych kogutów, ani nawet świateł miasta.
Krajobraz w dole zdominowały natomiast równiny w kolorze khaki.
Kiedy już mogli rozpiąć pasy, Oliwia poczuła się bezpieczniejsza. Wy-
ciągnęła się swobodnie w fotelu i zamknęła oczy. Wreszcie była wolna i już
niedługo wróci do domu. Tak bardzo chciała, by wspomnienia przestały mieć
dla niej znaczenie, by przeszłość zatarła się w pamięci.
- Piękny widok - rzekła, spoglądając za okno.
- To wielka pustynia Sark. Jedna z największych w północnej Afryce.
- Czytałam o tym - dodała nieśmiało. - Kiedyś była to ponoć tropikalna
równina, a w górach można jeszcze zobaczyć pradawne malunki przedstawia-
jące tamtą bujną roślinność.
- Teraz pozostały po niej tylko nieliczne oazy. - Szejk też napawał oczy
widokiem swojej pustyni z góry.
- Wyczytałam, że przez tereny obecnej pustyni biegł niegdyś szlak ku-
piecki łączący Afrykę z wybrzeżem. I że wykorzystywali go starożytni Feni-
cjanie, Grecy, potem Rzymianie... Ale komu ja to mówię, przecież tyto
wszystko wiesz.
- No, no, Amerykanka, która interesuje się tak obcymi jej krainami.
- Nie możesz oceniać Amerykanów przez pryzmat tego, co wyczytasz w
gazetach.
- Nie mogę? - zapytał drwiąco.
- To tak, jakbym oceniała cały ten region przez pryzmat tego, co mi się
przydarzyło w Ozr. - Pozwoliła sobie na uszczypliwość, bo trochę ją zdener-
wowało podejście szejka.
Samolot wyraźnie się pochylił na lewe skrzydło. Zmieniali kierunek tra-
sy.
- Dokąd lecimy? - zapytała, gdy pilot wyrównał. - Do Sark?
R S
- Nie, do moich przyjaciół, u których będziesz bezpieczna. Ciekawi mnie
jednak, dlaczego dziewczyna z małego miasteczka w Stanach wie tak dużo o
Środkowym Wschodzie.
- To proste. Całymi dniami przeglądam turystyczne foldery. Pracuję w
biurze podróży.
- Jesteś podróżniczką?
- Nie. - Potrząsnęła głową. - Organizuję wycieczki innym. Ten wyjazd, to
była moja pierwsza samodzielna wyprawa.
Nagle samolot znowu się zakołysał i zaczął zakręcać. Stewardesa pode-
szła do Khalida i poinformowała go, że z braku paliwa będą zmuszeni lądować
w Kairze.
- Dziękuję - odparł szejk, starając się nie patrzeć na Oliwię.
Sprawy zaczynały się komplikować. Zamierzał jeszcze dziś wysłać
dziewczynę prywatnym samolotem do Nowego Jorku - chciał tylko, żeby
wcześniej zbadał ją jego lekarz - a tu muszą zahaczyć o Kair. Oliwia też poczu-
ła ukłucie strachu.
- Kair? Tam jechałam, kiedy mnie aresztowano! Chciałam zobaczyć pi-
ramidy. Mam nadzieję, że to nie oznacza kolejnych kłopotów.
- Hm. - Khalid nie chciał jej okłamywać. - Odlecimy tak szybko, jak to
tylko będzie możliwe.
- Skąd ten pośpiech? - dopytywała się Oliwia, starając się wyczytać z je-
go spojrzenia wszystko, czego nie powiedział wprost.
- Przecież marzysz, by wrócić już do domu?
Przytaknęła, ale bez przekonania.
Trudno. Khalid nie zamierzał tłumaczyć dziewczynie, że sprawa jest o
wiele bardziej skomplikowana, niż jej się wydaje. Od dziesięciu lat pomagał
takim jak ona - niewinnym, czasem naiwnym turystom, którzy wpakowali się
R S
w kłopoty. Miał wpływowych przyjaciół, którzy mu to ułatwiali. Teraz musiał
się skupić na tym, by jak najszybciej znaleźli się w stosunkowo bezpiecznym
miejscu.
- Jeszcze dzisiaj powinniśmy dotrzeć do moich przyjaciół - powtórzył
stanowczo. - A teraz się odpręż i spróbuj przespać. Dowiesz się więcej już na
miejscu.
Ale dwadzieścia minut później, kiedy samolot łagodnie wylądował, wy-
raźnie poirytowany Khalid zakomunikował Oliwii:
- Zostajemy w Kairze. Czeka już na nas samochód.
- Co się stało? - zapytała z niepokojem, nie umiejąc rozpiąć pasów bez-
pieczeństwa.
Szejk przywołał ruchem ręki stewardesę, która pomogła Oliwii.
- Porozmawiamy później - powiedział. - A teraz musimy się pospieszyć,
bo i tak będziemy stali w korkach.
Podała mu dłoń i... poczuła, jakby coś między nimi zaiskrzyło. Chciała
zabrać rękę, ale bała się go urazić.
Wsiedli do samochodu i pojechali szerokimi ulicami Kairu. Całą drogę
Oliwia zastanawiała się, kim jest jej wybawca. Nigdy wcześniej nie znała ni-
kogo, kto podróżowałby własnym odrzutowcem. Skąd ma tyle pieniędzy i dla-
czego się naraża na niebezpieczeństwo? Może robi to dla pieniędzy? Ta myśl
była równie niemiła, jak zapach więziennych ubrań. Dotknęła kwefu. Ciągle
miała go na sobie. Dopiero teraz skojarzyła, że stewardesa nie nosiła zasłony.
- Czy mogę to zdjąć? - zapytała Khalida.
- Jeśli wolisz. W Dżabalu to było niemożliwe, ale tutaj wybór należy do
kobiety.
- To znaczy, że niektóre same chcą zasłaniać sobie twarz?
- Traktują kwef jako zabezpieczenie przed niechcianymi zaczepkami ze
R S
strony mężczyzn - odpowiedział szejk.
Przyjrzał się jej uważnie.
- Rzeczywiście powinnaś zmienić ubranie. To pachnie więzieniem na od-
ległość.
- Nienawidzę go. Dostałam je w dniu aresztowania, gdy zabrali mi moje
rzeczy.
- W hotelu kupimy ci wszystko, co potrzebne.
- Dziękuję. - Łzy napłynęły jej do oczu.
Rozpłakała się z wyczerpania i szczęścia. Już niedługo wróci do domu.
Zapragnęła natychmiast zadzwonić do mamy, do Jake'a. Na razie jednak musi
się wziąć w garść.
- Dlaczego zostajemy w Kairze? - zapytała, żeby przestać się roztkliwiać
nad sobą.
- Pilot podejrzewa wyciek paliwa. Chciał to sprawdzić przed odlotem... -
Szejk zawiesił głos, jakby nie do końca zgadzał się z tą decyzją.
Ale jej było już wszystko jedno. Na dzisiaj miała dość. Dość emocji,
przygód, strachu i tych wszystkich obcych ludzi, którym musiała w ciemno za-
ufać.
- Będę mogła chociaż zadzwonić do domu? - zapytała, z trudem po-
wstrzymując się od kolejnego wybuchu płaczu.
- Myślę, że najpierw powinien zbadać cię lekarz.
- Dlaczego? Nic mi nie jest. - Nie miała ochoty, by znowu ktoś obcy ją
dotykał.
- To standardowa procedura, gdy ktoś wychodzi z więzienia.
- Jak często to robisz? - przerwała Khalidowi obcesowo.
- Dostatecznie często, by mieć pewność, że nie ma pani wyboru, panno
Morse - odpowiedział zniecierpliwiony jej uporem. - Nie zamierzam ryzyko-
R S
wać. Spędziłaś w Ozr wiele tygodni, a to jest wylęgarnia chorób.
- Ale chyba niczego nie złapałam, bo czuję się dobrze. I obiecuję, że zaj-
mę się swoim zdrowiem natychmiast po powrocie do domu. Od razu zrobię
sobie kompletne badania.
Mimo że szejk wyratował ją z Ozr, nie potrafiła już do końca zaufać ani
jemu, ani nikomu w tej części świata. Kultura tych ludzi wydawała się jej zbyt
obca, zbyt niezrozumiała. Zalała ją nowa fala tęsknoty za rodziną, przy-
jaciółmi, Stanami.
- Jeśli nie dasz się zbadać, nie pozwolą ci wrócić do domu - powiedział
twardo szejk.
- To warunki rządu czy twoje? - zapytała równie ostro.
- I rządu, i moje.
A więc nie miała wyjścia.
Dla Khalida nie miało znaczenia, że się obraziła. Musiał być ostrożny.
Podejmował wielkie ryzyko, pomagając uciekinierom. Zatęsknił za swoją pu-
stynią, gdyż tylko tam odnajdywał spokój. Nie zamierzał zostać bohaterem.
Kiedyś kochał inne życie - studia i karierę - lecz to wszystko się skończyło
wraz ze śmiercią jego sióstr.
Pomyślał o Oliwii i Jake'u. Jej rodzina musiała niemało przeżyć w ciągu
ostatnich kilku tygodni. W szybie samochodu widział odbicie Oliwii. Była wy-
lęknionym cieniem tej pięknej dziewczyny z fotografii. Poczuł gniew na tych,
którzy doprowadzili ją do takiego stanu.
- Doktor jest moim przyjacielem - powiedział ugodowo. - Staram się tyl-
ko ci pomóc.
- Więc wyślij mnie natychmiast do domu - odparła łamiącym się głosem.
„Nie tylko ty chcesz być w domu" - pomyślał szejk.
R S
Dotychczas sprzyjało mu szczęście - wszystkie akcje ratunkowe kończyły
się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Tym razem wszystko szło inaczej. Nie
wróżyło to dobrze im obojgu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Pół godziny później dotarli do Mena House Oberoi, słynnego hotelu usy-
tuowanego w historycznym budynku na przedmieściach Kairu, w cieniu pira-
midy Cheopsa. Podjazd był obstawiony czarnymi limuzynami.
- Wygląda, jakby czekali na prezydenta Stanów Zjednoczonych - sko-
mentowała Oliwia, przyglądając się luksusowym autom i licznej ochronie. -
Ciekawe, kogo tak witają?
- Nas - powiedział beznamiętnie Khalid.
Kiedy wysiadał, ochroniarze natychmiast otoczyli samochód, a jeden z
mężczyzn powiedział:
- Wasza Wysokość, hotel jest bezpieczny.
Oliwia oniemiała.
- Kim ty jesteś? - Nagle wszystkie elementy układanki zaczęły pasować. -
Już wiem! Twoim bratem jest książę Fehr!
- Tak, jestem Khalid Fehr, brat władcy księstwa Sark.
- A więc jesteś z rodziny książęcej?
Khalid przemilczał pytanie.
Poprowadzono ich do apartamentu, który składał się z dwóch ogromnych
sypialni i odpowiednich łazienek, a także z salonu i jadalni. Z okien rozciągał
się fascynujący widok na skąpaną w popołudniowym słońcu wielką piramidę
Cheopsa.
- Niesamowite. - Oliwii zaparło dech w piersiach.
R S
Oliwia wciąż nie mogła oderwać oczu od świadectw niezwykłej przeszło-
ści tego kraju. Właśnie po to, by zobaczyć cuda starożytności, chciała przyje-
chać do Egiptu.
- Przyszedł lekarz. - Przerwał jej rozmyślania Khalid.
Odwróciła się od okna z niechęcią i ze zdziwieniem zobaczyła, że obok
szejka stoi ubrana w tradycyjną arabską suknię... kobieta.
- Nazywam się Nenet Hassan i jestem lekarzem - powiedziała nieznajo-
ma. - Od studiów przyjaźnimy się z szejkiem Fehrem. Zapewniam, że badanie
nie będzie bolało i potrwa krótko. Czy możemy przejść do twojego pokoju?
Oliwia nie chciała być badana, ale nie było sensu dłużej się upierać.
Otworzyła drzwi do swojej sypialni.
Khalid czekał na Nenet w salonie, wyglądając przez to samo okno, od
którego wcześniej nie mogła się oderwać Oliwia.
- I jak? - zapytał, gdy Nenet wyszła z sypialni Oliwii.
- Ma kilka siniaków, ale ogólnie jest chyba zdrowa. Teraz poszła się
wreszcie wykąpać.
- Była bita?
- Na to wygląda, ale można się było tego spodziewać. Od dawna wiado-
mo, że strażniczki są bardziej agresywne wobec więźniarek niż strażnicy wo-
bec więźniów mężczyzn, choć częściej też stosują przemoc psychiczną niż fi-
zyczną.
- A co z narkotykami?
- Podejrzewasz ją, że bierze?
- Nie, ale wolę się upewnić.
- Nie widziałam śladów po igłach ani żadnych innych nakłuć. Nie zacho-
wuje się też jak uzależniona narkomanka. Naprawdę zamierzasz ją poślubić,
R S
czy to tylko plotki? - zapytała nagle Nenet.
Khalid odwrócił się od okna.
- Skąd o tym wiesz? - Wydawał się zaskoczony.
- Skąd wiem? Wszystkie gazety o tym trąbią. Wysoki urzędnik z Dżabalu
twierdzi, że odwiedziłeś ich kraj, by przywieźć do domu narzeczoną. - Nenet
przełknęła ślinę. - Ta... ta... Amerykanka... Czy to ona jest twoją wybranką?
„Fatalnie się stało - pomyślał Khalid. - Przy odrobinie szczęścia Oliwia
powinna była polecieć spokojnie do domu. Szkoda, że nie udało się uniknąć w
Dżabalu spotkania z policją. Musiałem nakłamać i wyniknęły z tego niepo-
trzebne plotki".
- Nie zamierzam o tym rozmawiać - powiedział stanowczo.
Kiedyś spotykał się z Nenet, ale było to, zanim umarły jego siostry. Gdy
jego świat się zawalił, zerwał z nią, a ona napisała mu, że zaczeka, aż jego rany
się zabliźnią. On jednak nie chciał, by się zabliźniły, dlatego porzucił dawne
życie i ludzi, którymi się wcześniej otaczał.
- Przepraszam - powiedziała Nenet. - Nie złość się. Wiem, że nie powin-
nam się wtrącać, ale nie mogę też spokojnie się przyglądać, gdy chcesz sobie
złamać życie.
- Ja chcę złamać sobie życie?
- Nie oszukasz mnie, widzę, że zamierzasz się dla niej poświęcić. A prze-
cież już tyle dobrego dla innych zrobiłeś, już tyle wycierpiałeś. Tyle razy po-
mogłeś ludziom w beznadziejnej sytuacji. Nie jesteś tej dziewczynie nic wi-
nien, a już na pewno nie swoją wolność i przyszłość.
Łazienka przylegająca do sypialni przypominała Oliwii wielką piramidę
za oknem. Posadzka była marmurowa, baterie złocone, a ściany wyłożono ma-
teriałem podobnym do kości słoniowej. Obok wanny stały trzy kryształowe
R S
słoje wypełnione solami do kąpieli o zapachu werbeny, kwiatu pomarańczy i
hiacynta. Oliwia nie odmówiła sobie powąchania każdego słoja.
Tak długo wysiedziała w piekle, a kiedy opuściła ją nadzieja, nagle zna-
lazła się w pałacu. A wszystko stało się tak szybko, że poczuła się oszołomio-
na.
Rozebrała się i wyrzuciła znienawidzone więzienne łachy do kosza na
śmieci. Napuściła wody do wanny i przyjrzała się sobie w lustrze. Bardzo
schudła, właściwie zmizerniała. Na ramionach i łydkach miała wielkie siniaki.
Ale nie szkodzi. Wkrótce będzie w domu. Już wkrótce...
Wsypała do wody garść soli o zapachu werbeny i ostrożnie się zanurzyła.
Leżała w wannie, rozkoszując się gorącą kąpielą tak długo, aż woda wystygła.
Później, ubrana w biały szlafrok, czysta i pachnąca wróciła do sypialni i...
Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, co ma dalej robić. Poczuła się niepewnie.
Dzieliła apartament z obcym mężczyzną, a poza szlafrokiem nie miała innych
ubrań.
Nie potrafiła już cieszyć się pięciogwiazdkowym hotelem, z jego egzo-
tycznym wystrojem i pięknymi widokami, gdy jej matka i brat zamartwiali się
o nią. Podeszła do telefonu i wystukała numer do domu. W tej samej chwili
usłyszała pukanie do drzwi.
- Sekundę - powiedziała.
Pomyliła się, wybierając numer, i zaczęła od nowa.
- Musimy porozmawiać - nalegał zza drzwi Khalid.
- Dobrze. - Drżącymi palcami skończyła wybieranie. - Zaraz wyjdę.
- Naprawdę powinniśmy porozmawiać, zanim zadzwonisz do domu. Mu-
szę ci najpierw o czymś powiedzieć. - Nie dawał za wygraną.
W słuchawce długi przerywany sygnał sugerował, że linia jest wolna.
Oliwia wyobraziła sobie, jak matka szuka teraz telefonu, za moment odbierze.
R S
W tej chwili najbardziej na świecie pragnęła usłyszeć jej głos, ale Khalid zno-
wu zapukał. Z wielkim trudem odłożyła słuchawkę i otworzyła drzwi sypialni.
Stał w progu, tym razem ubrany po europejsku: w czarne spodnie ze skó-
rzanym paskiem, koszulę koloru kawy i czarne skórzane buty. Krótko przy-
strzyżone włosy podkreślały jego wyraziste rysy twarzy. Wyglądał jakoś ina-
czej niż wcześniej, wydał jej się obcym mężczyzną, co odczuła jak kolejny
cios.
- Khalidzie Fehrze - powiedziała podniesionym tonem - w samochodzie
kazałeś mi zaczekać z telefonem do rodziny na ekspertyzę lekarską. Zaczeka-
łam. Teraz mam nie dzwonić, zanim nie porozmawiamy. Dobrze, zamieniam
się więc w słuch. Czy zaraz potem będę mogła w końcu porozmawiać z mamą
i bratem?
- Może usiądziemy - zaproponował.
- Nie chcę siedzieć. Chcę szybko poznać całą prawdę, by móc zadzwonić
do domu.
- Prawda bywa skomplikowana.
- Co masz na myśli? - zaniepokoiła się.
- Zostałaś oskarżona o przemyt narkotyków. Znaleziono je przy tobie...
- W torebce, którą dostałam od koleżanki.
- Przypominam, że tę torebkę znaleziono w twoim plecaku. Co więcej, ta
koleżanka zniknęła i nie ma dowodu, że kiedykolwiek istniała.
- Nieprawda! Miałam torebkę z jej kosmetykami...
- Jej? A kto może potwierdzić, że nie należały do ciebie?
- Nie wierzysz mi? Myślisz, że to zrobiłam? - Oliwia była przerażona.
- Tego nie powiedziałem. Chciałem ci tylko udowodnić, że prawda nie
zawsze jest taka prosta, jak ją sobie wyobrażamy. Uwolnienie ciebie też nie by-
ło proste.
R S
Oliwia poczuła, że kręci jej się w głowie. Do czego zmierza szejk? Co
chce jej powiedzieć?
- Słabo mi. - Oparła się o drzwi.
- Mówiłem, że byłoby lepiej, gdybyśmy jednak usiedli. - Khalid pod-
trzymał ją za łokieć i trochę wbrew jej woli poprowadził na fotel.
Jego dotyk palił przez ubranie. Serce Oliwii przyspieszyło, poczuła falę
gorąca, a świat zawirował jeszcze szybciej. Opadła na fotel. Przez chwilę mil-
czała, starając się odzyskać kontrolę nad pulsem i nerwami.
- Myślałam, że ambasada amerykańska może mi pomóc w powrocie do
domu.
- Na pewno by tego chcieli, ale nie zaryzykują konfliktu z rządem w
Dżabalu, a tamci będą się domagać ekstradycji. Chcą cię skazać.
Oliwia odgarnęła kosmyk mokrych włosów z twarzy.
- To nie brzmi zbyt uspokajająco.
- Nie miało tak brzmieć. Prawda jest taka, że trudno przewidzieć, jak to
się skończy.
- Nie wrócę do Dżabalu - powiedziała Oliwia, czując zimne ukłucie stra-
chu.
- Zrobię wszystko, żeby tak się nie stało.
- Dlaczego to dla mnie robisz? Czemu mi pomagasz?
- Twój brat prosił o pomoc za pośrednictwem internetu.
- Zrobiłeś to wszystko z powodu drobnej wiadomości w internecie? -
Trudno jej było uwierzyć w tak banalne tłumaczenie.
- Tak.
- Ale dlaczego?
- Twój brat napisał, że rodzina jest zrozpaczona. Poruszyło mnie to.
Nie spodziewała się usłyszeć takich słów od człowieka, który sprawiał
R S
wrażenie posągu wykutego z marmuru.
- I działałeś sam?
- Tak.
- Ale skoro nie pomagał ci ani nasz rząd, ani ambasada, jak udało ci się
mnie uwolnić?
Prychnął drwiąco.
- Staromodnymi metodami. Szantażem, pogróżkami. I przekupstwem.
- To przecież nielegalne!
- Nielegalne - uśmiechnął się. - Miałem wybór: ty albo oni. Strażnicy też
nie byli wobec ciebie mili. Lekarka powiedziała mi, że jesteś posiniaczona.
Oliwia spojrzała w kierunku okna z widokiem na piramidę.
Khalid przykucnął przy niej i odwrócił jej twarz ku sobie.
- Pracownicy ambasady nie wydostaliby cię z Ozr. W Dżabalu dyploma-
cja nie ma znaczenia, liczą się tylko władza i pieniądze. Zrobiłem to, co musia-
łem. Tylko dlatego jesteś teraz tutaj. Bezpieczna i - co najważniejsze - żyjesz.
Oliwia czuła delikatny dotyk jego palców na policzkach, a patrząc mu w
oczy, była jednocześnie zafascynowana i onieśmielona.
- Ale wciąż nie jestem wolna. Czy właśnie to chciałeś mi powiedzieć?
- Nie możesz jeszcze pojechać do Pierceville, ale przynajmniej nie sie-
dzisz już w celi.
„Na razie" - skomentowała w myślach.
- To nie wszystko. Nie mogłem ci kupić wolności tylko za pieniądze -
ciągnął szejk. - Musiałem poświadczyć honorem.
Honor. To słowo było dla Oliwii tak odległe, tak staroświeckie...
- Nie rozumiem, co masz na myśli - stwierdziła.
- Poręczyłem za ciebie. Powiedziałem, że jesteś moja.
„Moja? Ale co to znaczy?" - Oliwia nigdy nie spodziewałaby się usłyszeć
R S
tego określenia od dorosłego mężczyzny. A już na pewno nie u siebie, w Sta-
nach. „Jak można powiedzieć o kimś »moja«? Tylko dziecku to wolno".
- A jak moja... przynależność do ciebie... mogła mnie uwolnić? - Z tru-
dem dobierała słowa.
- Powiedziałem, że jesteś moją wybranką.
Kolejny wyraz z archaicznego słownika.
- Chcesz powiedzieć, że jesteśmy zaręczeni?
Z rosnącym przerażeniem zobaczyła, że Khalid przytakuje głową.
- Tylko tak mogłem ci zapewnić bezpieczeństwo na jakiś czas.
Oliwia otworzyła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie dźwięku.
Rozległo się pukanie do drzwi salonu. Kelner przyniósł herbatę i słodko-
ści. Rozstawił talerze na stoliku w salonie i wyszedł.
- Ale nie jesteśmy naprawdę zaręczeni? - Chwila przerwy pozwoliła Oli-
wii odzyskać głos.
- Dałem im słowo - odparł szejk.
- Tak, ale tylko po to, żeby mnie wypuścili...
- Pamiętasz policję, która nas zatrzymała w centrum Dżabalu? Chodziło
im o ciebie. Mieli cię przejąć. Jedyne co mogłem zrobić, to uznać cię za swo-
ją... narzeczoną, jak wolisz mówić. Tylko w takim przypadku mieli związane
ręce.
- Ale wciąż chcesz mnie odesłać do domu, prawda? Pierwszym poran-
nym samolotem...
Jego twarz pozostała nieprzenikniona.
- Przecież mówiłeś, że w ciągu doby powinnam odlecieć do domu. -
Spróbowała jeszcze raz. - Co się nagle zmieniło?
- Wszystko. Rząd Dżabalu ogłosił oficjalnie, że jesteśmy zaręczeni. Nie
można ich za to obwiniać, gdyż sam im tak powiedziałem. A moje słowa to
R S
sprawa honoru. Honor sprawia, że jestem tym, kim jestem, świadczy o mojej
rodzinie. My, Fehrowie, nie łamiemy danego słowa. Nigdy!
- Ale przecież nie weźmiemy ślubu?
- W Ozr błagałaś mnie, żebym cię uwolnił. Zrobiłem tylko to, o co mnie
prosiłaś.
Do Oliwii dotarło, że zbyt wcześnie chciała świętować odzyskaną wol-
ność.
- Musi być jakiś sposób wyjścia z tej sytuacji - powiedziała z lękiem w
głosie.
Nie odpowiedział, a jego milczenie pogłębiło jej zdenerwowanie.
- Szejku Fehrze - starała się opanować - nie uwierzę, że nie mam wyboru.
- Masz - odparł stanowczo. - Zawsze możesz wrócić do Ozr.
- Do Ozr? - Oliwia poczuła zimny pot na plecach. - To dla mnie wyrok
śmierci, przecież wiesz.
- Tak, to nie jest przyjazne miejsce - przytaknął Khalid. - Ale masz tylko
taki wybór: albo ślub ze mną, albo powrót do Dżabalu.
Dziewczyna podciągnęła kolana pod brodę i wtuliła się w fotel.
- A ty? Czy ty chcesz się ze mną ożenić? Dla ciebie to też wielki kłopot.
W oczach szejka dostrzegła gniew.
- A co miałem zrobić? Pozwolić, byś zgniła w więzieniu? Czy lepiej było
napisać do twojego brata, żeby się cieszył, że żyjesz? Przemycałaś narkotyki? -
Nagle zmienił temat.
- Nie - odparła zaskoczona.
Wzruszył ramionami.
- I to tłumaczy moje zachowanie. Jesteś niewinna. A skoro tak, nie mógł-
bym spać spokojnie, wiedząc, że czeka cię najgorsze. Ktoś popełnił błąd, a ktoś
inny musiał go naprawić. Poza tym szkoda mi było twojego brata. Rozumiem
R S
jego ból.
- Chyba masz kompleks bohatera - powiedziała zdesperowana. - Czyta-
łam o tym. Bohaterowie to zwyczajni ludzie, którzy robią niezwyczajne rze-
czy...
- Nie jestem żadnym bohaterem - przerwał jej. - Po prostu wydostałem
cię z więzienia, i teraz musimy wytrwać do końca.
- Ale ślub... To brzmi jak ostateczność.
- To nie jest nasz wybór. Po prostu nie ma innego wyjścia.
„Na razie" - pomyślała. Przyrzekła sobie kiedyś, że wyjdzie za mąż tylko
za mężczyznę, którego pokocha, i nie zamierzała rezygnować z tego postano-
wienia.
- Teraz zjedz coś - powiedział Khalid zdecydowanie. - A potem pójdzie-
my na zakupy. Musisz mieć się w co ubrać, by przyjąć naszych dostojnych go-
ści. Powinnaś wyglądać na szczęśliwą narzeczoną.
- Dostojnych gości?
- Przyjaciół z Egiptu i Dżabalu. Przychodzą, by uczcić nasze zaręczyny.
- Urzędnicy z Dżabalu będą tu dzisiaj? - zapytała, czując, jak krew prze-
staje krążyć jej w żyłach.
- Nie bój się. Bez mojego pozwolenia nikt nie odważy się do ciebie po-
dejść ani odezwać. A ja nie zamierzam nikomu na to pozwolić.
Skinęła głową.
- Musisz się jednak opanować i przynajmniej udawać szczęśliwą, więc
dopij herbatę i chodźmy na zakupy.
- Martwię się...
- Nie ma czym. Doktor Hassan przyniosła ci coś do ubrania. Jakąś su-
kienkę od znajomego egipskiego projektanta i buty. Nie jestem pewien, czy
wszystko będzie dobrze leżeć, ale przynajmniej masz co na siebie włożyć, a
R S
potem kupimy nowe rzeczy.
- Nie chodzi o ubranie...
- Wręcz przeciwnie - odparł. - Mamy dzisiaj przyjęcie i musisz dobrze
wyglądać. Zdaje się, że stylistka jest już umówiona. I im szybciej się ruszymy,
tym lepiej, bo będziemy jechali w korku.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Oliwia przyglądała się sobie w lustrze. Suknia w kolorze pszenicy trochę
na niej wisiała, sporo straciła na wadze w ciągu ostatniego miesiąca, ale mate-
riał był piękny. Przeciągnęła szczotką po włosach i pozwoliła im opaść na ra-
miona.
Na dole, przed hotelem, czekał czarny mercedes szejka, którym pojechali
do kompleksu First Place, gdzie znajdował się między innymi luksusowy hotel
Four Seasons i centrum handlowe o odpowiednim standardzie. Khalid uprze-
dził ją, że bywają tam światowe gwiazdy i ludzie z pierwszych stron gazet od-
wiedzający Kair.
- Dlaczego więc tam się nie zatrzymałeś? - zapytała.
- Zwykle tak robię, ale w samolocie wspomniałaś, że chciałabyś zobaczyć
piramidy, więc przyszło mi do głowy, że Mena House Oberoi bardziej przy-
padnie ci do gustu.
- Wybrałeś hotel z mojego powodu?
- Tak - odparł lakonicznie.
Oliwia zmieszała się, była zaskoczona, ale schlebiało jej to.
- Dziękuję - wyszeptała.
W wystawnym holu czekała już na nich elegancko ubrana kobieta, z
ciemnymi, upiętymi wysoko włosami. Skłoniła się głęboko przed szejkiem i
R S
dygnęła przed Oliwią.
- Val Bakr. - Wyciągnęła rękę do Oliwii. - Jestem stylistką szejka i mam
zadbać, by twoje zakupy przebiegły sprawnie.
- Zdaj się na jej gust, naprawdę można jej zaufać. Tylko żebyście zdążyły
na przyjęcie - uśmiechnął się Khalid, po czym skłonił głowę i odszedł, a sty-
listka poprowadziła Oliwię przez luksusowe butiki.
Pokazywała jej wybrane wcześniej koszule, spodnie, suknie, buty i płasz-
cze, a także dodatki: szale, chusty, kapelusze, torebki, paski, a nawet szlafroki,
kostiumy kąpielowe i koszule nocne. Ubrania były oszałamiające. Jedwabne
spodnie, czółenka w kolorze kości słoniowej, pasek z krokodylej skóry w kolo-
rze nefrytu, bawełniany blezer z perłowymi guzikami, tęczowa torebka Louis
Vuitton, zielone buty na obcasie Valentino, z rozetkami z kryształu górskiego,
suknia z jedwabnego szyfonu w kolorze zielonkawej morskiej piany z żabotem
oraz pasek pokryty półszlachetnymi kamieniami, to tylko kilka z rzeczy, które
Val Bakr kazała jak najszybciej dostarczyć do apartamentów szejka.
Oliwia prawie się nie odzywała, czuła się onieśmielona hojnością obcego
mężczyzny, a stylistka i tak nie zwracała uwagi na jej sugestie, że wystarczy,
że czegoś nie potrzebuje albo że coś jest bardzo drogie.
- Nie mogę tego wszystkiego przyjąć - oponowała, kiedy skończyły za-
kupy i wróciły do Khalida, który czekał już na nie w samochodzie zaparkowa-
nym tuż przed wejściem.
Khalid nawet nie starał się cokolwiek powiedzieć, po prostu kazał jej
szybko wsiąść. Oliwia zwlekała.
- Szejku Fehrze, podejrzałam, że torebka kosztowała siedem i pół tysiąca
dolarów. Mój samochód w Stanach nie jest tyle wart.
Khalid westchnął i spojrzał wymownie na zegarek.
R S
- Panna Bakr ma bardzo dobry gust. Na pewno wszystko, co wybrała, od-
powiada naszym potrzebom.
- Ale te eleganckie ubrania! Musiały kosztować dziesiątki tysięcy dola-
rów!
- Potrzebujesz odpowiedniej garderoby.
- Nie aż tyle! Dwie pary spodni, kilka koszul i bluzek, sandały, to rozu-
miem, ale te luksusowe i ekstrawaganckie dodatki i te ciuchy od projektan-
tów... Musisz przyznać, że torebka za siedem i pół tysiąca...
- Proszę, wsiądź - przerwał jej Khalid cicho, ale z taką stanowczością w
głosie, że Oliwia natychmiast posłuchała. - W naszej kulturze... - dodał już po
zamknięciu drzwi samochodu - kobieta nie powinna dyskutować z mężczyzną
na ulicy. Ani w obecności rodziny, ani przyjaciół, a tym bardziej osób przy-
padkowych, nieznajomych.
- Przepraszam. - Zaczerwieniła się. - Nie chciałam okazać braku szacun-
ku. Po prostu stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji, wydając na ubrania dla
mnie tyle pieniędzy. Tym bardziej, że nie ma takiej potrzeby.
- Ależ jest. Tego właśnie oczekują nasi dostojni goście. Tu w Egipcie i
wśród Arabów należę do osób znanych, a ty jesteś moją narzeczoną. Pamię-
tasz? Twój wygląd świadczy o mnie. Reprezentujesz mnie.
- Przecież nigdy nie oddam ci tych pieniędzy. - Oliwia się nie poddawała.
- Nie będę w stanie. Ani ja, ani moja rodzina. Mama jest tuż przed emeryturą, a
Jake jest stolarzem, buduje domy.
- Wierz mi, takie sumy nie mają dla mnie znaczenia - westchnął lekko po-
irytowany szejk Fehr. - Nie chodzi o pieniądze, ale oczekuję szacunku i współ-
pracy. Zaryzykowałem dla ciebie. Postawiłem na szali honor mojej rodziny i
moje dobre imię, a tutaj honor jest wszystkim. Jest najważniejszy, stanowi o
życiu i śmierci. Oboje znaleźliśmy się w trudnej i niebezpiecznej sytuacji...
R S
Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Khalid zaczynał tracić cierpliwość.
- Tak - odparła natychmiast.
Nie chciała go rozgniewać, ale z trudem rozumiała jego zachowanie. Nie
znała takiego życia, takiej kultury, inaczej została wychowana.
- Nie chcę cię straszyć - wrócił do przerwanego wątku - ale musisz doce-
nić znaczenie gry pozorów. Wszyscy będą nas obserwować. Wszystko, co zro-
bimy, obojętne razem czy osobno, będzie zapamiętane, zanalizowane i prze-
dyskutowane. Jesteś naprawdę wolna tylko wtedy, kiedy jesteśmy sami. Ro-
zumiesz?
Skinęła potakująco głową. Khalid zmarszczył czoło.
- I jeszcze jedno - powiedział. - Dzwoniłem do twojego brata, kiedy byłaś
na zakupach. Powiedziałem mu, że jesteś bezpieczna i że jesteś ze mną. Obie-
całem też, że zadzwonisz do niego dziś wieczorem, a on odparł, że czeka na
telefon od ciebie z utęsknieniem, a tymczasem przesyła ci wyrazy miłości i go-
rąco nam gratuluje.
Oliwia zamarła.
- Gratuluje? - powtórzyła bezwiednie.
- Naszych zaręczyn.
- Powiedziałeś mu?
- Musiałem. I tak niedługo napiszą o tym w gazetach.
- Ale przecież nie weźmiemy ślubu naprawdę - wykrztusiła Oliwia, zaci-
skając pięści. - To tylko podstęp, żeby zyskać na czasie...
Gdy Khalid nie odpowiedział, zmroziło ją.
„Przecież nie myślał poważnie o małżeństwie - analizowała sytuację. - To
po prostu niemożliwe. Czy po to opuściłam więzienie, by wyjść za mąż z
przymusu? To tak, jakbym zamieniła jedną celę na inną. I co z tego, że luksu-
sową".
R S
- Nie zrobię tego - oznajmiła zdecydowanie.
- Powiedz to gościom z Dżabalu, którzy odwiedzą nas za dwie godziny. -
Khalid nie ukrywał rozdrażnienia. - Powiedz im, że nie jesteś moją narzeczoną,
że to wszystko pomyłka. Zobaczysz, co się stanie. Oliwio, tylko ja mogę
uchronić cię przed więzieniem, dając ci moje nazwisko i potęgę mojej rodziny.
Oparła się o zagłówek i zamknęła oczy.
- Dlaczego to musi być więzienie albo małżeństwo? Dlaczego? - wyszep-
tała.
- Ponieważ nie jesteśmy ani w Europie, ani w Ameryce - odpowiedział
Khalid - a ty zostałaś oskarżona o bardzo poważne przestępstwo. Przestępstwo
zagrożone karą śmierci.
- Czemu powiedziałeś mojemu bratu, że wychodzę za mąż? Nie musiał o
tym jeszcze wiedzieć. Może...
- Lepiej, żeby dowiedział się o tym z gazet?
- Będzie się martwił. Zna mnie dobrze i może się zorientować, że z tym
naszym ślubem jest coś nie tak. To tylko pogorszy sytuację.
- Dla niego gorzej już było, kiedy zupełnie nie wiedział, co się z tobą
dzieje. A ze mną jesteś bezpieczniejsza niż w Ozr. Jest jeszcze coś ważnego.
Twoja matka... - Szejk westchnął.
- O Boże, coś się stało w domu?
- Twoja matka źle przyjęła twoje zniknięcie.
- Co to znaczy źle? Jak źle?
- Miała atak serca.
- Nie! - Oliwia zakryła usta ręką. - Nie! To niemożliwe!
- Spokojnie. Już czuje się lepiej, jej stan jest stabilny. Odpoczywa, a twój
brat opiekuje się nią. Inaczej już byłby w drodze po ciebie.
- Kiedy to się stało?
R S
- Tydzień temu.
- Na pewno czuje się lepiej?
- Tak, wróciła już do domu. Dużo śpi.
- To dlatego nie chciałeś, żebym zadzwoniła do Stanów?
- Tak.
Oliwia wzięła kilka głębokich oddechów i powoli się uspokajała.
- Nie jestem gotowa, żeby stracić mamę. Tak niedawno odszedł tata...
- Musisz być teraz silna i wierzyć, że wszystko pomyślnie się ułoży.
- Naprawdę tak sądzisz?
- Oczywiście - dodał jej otuchy - tylko potrzeba czasu. Prędzej czy póź-
niej wszystko się ułoży. Zobaczysz.
Gdy wrócili do hotelu, w apartamencie trwały przygotowania do przyję-
cia. W salonie ustawiono kilka stołów, które zostały przystrojone świeżymi
kwiatami, zaś stół w jadalni zamienił się w wykwintny bufet przystrojony bu-
kietami biało-purpurowych kwiatów w wazonach. Z ukrytych głośników są-
czyła się delikatna muzyka. Kelnerzy dyskretnie ustawiali ostatnie kieliszki,
zapalali świece.
Oliwia znieruchomiała zaskoczona. W nastrojowym świetle salon wyglą-
dał zupełnie inaczej niż przed wyjściem na zakupy. Teraz wyglądał wręcz ba-
śniowo. Zdała sobie sprawę, jak daleko od domu się znalazła.
- Garderobiana już czeka - powitał ją mężczyzna w eleganckiej liberii i
rękawiczkach.
- Garderobiana? - Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Garderobiana, fryzjerka, manikiurzystka i wizażystka - wyliczał męż-
czyzna. - Panna Bakr przysłała swoje asystentki. Pomogą się pani przygotować
do przyjęcia.
Lokaj, a może kamerdyner - Oliwia nie wiedziała, jak go nazwać - mówił
R S
dość cicho, jakby nie chciał wystraszyć wyraźnie zmieszanej Oliwii, ale i tak
weszła do sypialni na ugiętych nogach. Czekały tam już na nią zapowiedziane
kobiety. Były Egipcjankami. Rozmawiały, żywo gestykulując, ale na widok
Oliwii natychmiast się odwróciły, by ją przywitać.
Po kąpieli najpierw zajęła się nią fryzjerka. Kiedy nowa fryzura zaczęła
nabierać kształtów, przystąpiła do działania manikiurzystka, która szybko mu-
siała sprawić, by zaniedbane paznokcie Oliwii nabrały książęcego kształtu i
blasku. W tym czasie trzecia z kobiet wybierała strój na wieczór, a wizażystka
przygotowywała kosmetyki, by natychmiast po zakończeniu pracy przez fry-
zjerkę podkreślić piękne rysy dziewczyny odpowiednim makijażem i zatuszo-
wać wysuszoną i nadmiernie bladą cerę, a także podkrążone oczy.
- Bogini - wyrwało się jej, kiedy skończyła. - Dzisiaj będzie pani boginią.
Gdy fryzura i paznokcie były już gotowe, Oliwia poczuła się bardzo od-
prężona. Khalid ją rozpieszczał, ale nie zamierzała już sprzeczać się z tego po-
wodu. Dzisiejszy wieczór był dla niego bardzo ważny, a ona powinna zapre-
zentować się jak najlepiej. Powinna zrobić na gościach wrażenie.
- Ubrania są gotowe. - Garderobiana wyrwała ją z zamyślenia. - Spraw-
dzę, czy wszystko idealnie leży, a potem będzie pani mogła zająć się swoim
przyjęciem.
„Moim przyjęciem" - powtórzyła w myślach Oliwia. I od razu opadły ją
wątpliwości, a właściwie strach. Tego wieczoru wszystko musiało się udać.
Nie chciała wrócić do Ozr. Tego była pewna.
Na szczęście nie było czasu na rozmyślania. Garderobiana pomogła jej
nałożyć suknię. Była to piękna długa kreacja w kolorze kości słoniowej, prze-
tykana złotymi nićmi. Całość dopełniała złota kolia wysadzana drogimi kamie-
niami i wysokie szpilki w kolorze szampana. Fryzjerka pokręciła jej włosy w
fale, które upięła tak, że fryzura przypominała złoty wodospad z pojedynczymi
R S
kosmykami okalającymi twarz.
- Wygląda pani olśniewająco. - Kobiety mówiły szczerze. - Świeżo, mło-
do i uroczo, dokładnie tak, jak powinna wyglądać księżniczka.
Oliwia uśmiechnęła się z wdzięcznością. Słyszała za ścianą gwar, z czego
wywnioskowała, że niektórzy goście już przyszli. Poczuła ucisk w żołądku.
- Wszystko będzie dobrze - podtrzymywały ją na duchu Egipcjanki. - Je-
go Wysokość będzie z pani bardzo dumny. Niech pani idzie na swoje przyjęcie
i dobrze się bawi.
„Też mi moje przyjęcie" - przemknęło jej przez myśl. Miała udawać, że
jest narzeczoną księcia Khalida Fehra, szejka Sark, ale nie wiedziała, co ma
robić. Była przecież zwyczajną dziewczyną z Pierceville. A z mężczyznami też
nie miała dotychczas wiele do czynienia.
Bała się tak bardzo, że nie była zdolna zrobić kroku. I wtedy pomyślała o
bracie i mamie, i o szejku. Oni liczyli na nią, wierzyli, że sobie poradzi. Wy-
prostowała się dumnie. Musiała być silna i... będzie.
Wkroczyła do salonu jak gwiazda filmowa. Długa suknia podkreślała jej
szczupłą sylwetkę i subtelną urodę. Szła z podniesioną głową, a lśniące blond
włosy opadały jej falami na ramiona.
Khalid był zaskoczony. Dziewczyna wydawała mu się ładna i na zdjęciu,
i nawet w więzieniu, ale teraz wyglądała wprost olśniewająco. Nie mógł ode-
rwać od niej oczu. Przyglądał się jej z nieukrywaną dumą.
Wiedział, że w głębi duszy była przerażona, zwłaszcza w obecności dy-
gnitarzy z Dżabalu, ale nie dała tego po sobie poznać. Wydawała się pogodna,
a jej skupione, błękitne oczy wyrażały jedynie chłodną inteligencję.
„Jest naprawdę piękna - pomyślał szejk - i taka delikatna, jakby nie z tego
świata. I jest moja".
Poczuł, jak wzbiera w nim pożądanie. I czułość. A już myślał, że nie jest
R S
zdolny do takich uczuć. Pragnął jej i chciał ją chronić.
- Nie nosi kwefu ani abai. - Dżabalski minister wydawał się oburzony.
- Nie musi - odparł spokojnie szejk. - Jest tu ze mną.
- Jego Wysokość obnosi się z nią, jak...
- Ostrożnie - przerwał mu stanowczo Khalid. - To moja przyszła żona.
Nie pozwolę jej obrażać.
Minister zamilkł i włożył do ust tartinkę z kawiorem, którą trzymał w rę-
ku.
- Skoro rzeczywiście jest pana narzeczoną, kiedy możemy się spodziewać
zaślubin? - zapytał łagodniejszym tonem.
- W stosownym czasie. Chyba nie wątpi pan w moje słowa?
Szejk wypowiedział ostatnie zdanie wyjątkowo głośno, podkreślając „nie
wątpi pan". Stojący obok goście spojrzeli na obu mężczyzn.
- Oczywiście słowo Waszej Wysokości w zupełności wystarczy. Pozwolę
sobie złożyć najserdeczniejsze gratulacje. - Zmieszany minister próbował zała-
godzić sytuację.
- Dziękuję - odpowiedział wyniośle Khalid i poszukał wzrokiem Oliwii.
Stała samotnie na uboczu. Z daleka wyglądała na jeszcze bardziej kruchą
i delikatną.
„Szkoda, że nie ma tu Szarifa z Jasminą" - pomyślał szejk. Uważał żonę
swojego brata, też Amerykankę, za jedną z najbardziej życzliwych i szczerych
kobiet spośród tych, które znał. Byłaby doskonałym wsparciem dla Oliwii i do-
trzymałaby jej towarzystwa.
- A teraz, panowie - Khalid skinął głową - pozwolicie, że zostawię was
samych i przyłączę się do mojej narzeczonej, ale mam nadzieję, że jak najdłu-
żej będziecie się cieszyć naszą gościnnością. Zapraszam do stołów, szef kuchni
przeszedł samego siebie.
R S
Khalid jeszcze raz skinął głową i skierował się w stronę Oliwii.
Oliwia patrzyła, jak szejk się zbliża. Zamienił europejskie ubranie na tra-
dycyjne arabskie szaty.
- Dobrze się bawisz? - zapytał półszeptem.
Uśmiechnęła się delikatnie, wyczuwając w jego głosie ironię.
- Dotychczas bywałam na innych przyjęciach - odparła półszeptem.
Obrzucił ją gorącym spojrzeniem, zatrzymał wzrok na jej kształtnych
ustach.
- Obiecuję, że pewnego dnia wyprawimy przyjęcie, na które zaprosimy
twoich przyjaciół albo ludzi, których chciałabyś poznać.
- Wystarczy, że nie będzie nikogo z Dżabalu.
Spojrzeli oboje na dżabalskich dygnitarzy, którzy trzymali się razem i
właśnie zgromadzili się przy stole z przystawkami z owoców morza.
- Wyglądasz przepięknie. Jak bogini. - Khalid sprytnie zmienił temat, co
przyszło mu z łatwością, bo mówił szczerze.
Spojrzał Oliwii głęboko w oczy.
- I nie są to czcze komplementy. Chyba zauważyłaś, że zawsze mówię
tylko to, co myślę.
Oliwia po raz kolejny poczuła przyjemne delikatne mrowienie. Począt-
kowo sądziła, że to strach i zdenerwowanie, ale teraz nie była już tego pewna.
- Dziękuję - powiedziała. - Cieszę się, że podoba ci się mój strój.
Gdy półtorej godziny później położyła się do łóżka, była tak zmęczona,
że zasnęła, zanim jej głowa dotknęła poduszki.
Natomiast szejk miał niespokojną noc. Zwykle, gdy tylko zamykał oczy,
odnajdywał wewnętrzną ciszę, ciemność i spokój, które tłumiły myśli i emocje.
Tego wieczoru nie mógł jednak zasnąć. Co chwilę przypominał sobie subtelną
R S
twarz Oliwii i jej wielkie niebieskie oczy.
Nie chciał myśleć ani o tej, ani o żadnej innej dziewczynie, nie chciał się
angażować uczuciowo. Nie po to zamieszkał na pustyni, by wdać się teraz w
przypadkowy romans. Polubił swoje samotne życie i do wczoraj był pewny, że
nigdy się nie ożeni.
Starał się wymazać z pamięci obraz Oliwii i poczuć się wolnym jak na
pustyni, ale jej zalęknione i piękne oczy nie dawały mu spokoju.
Gdy prawie nad ranem udało mu się wreszcie zdrzemnąć, nagle usłyszał
przeszywający krzyk. Wybiegł do salonu, a potem otworzył drzwi do sypialni
Oliwii. W półmroku dostrzegł, że dziewczyna śpi. Musiało jej się przyśnić coś
strasznego, pewnie jakiś koszmar z Ozr. Poczekał chwilę, przyglądając się jej z
czułością. Wyglądała tak niewinnie. Wydała mu się naprawdę piękna. I była ta-
ka młoda, jeszcze pełna nadziei i marzeń. Kiedy się cicho wycofywał z jej sy-
pialni, usłyszał:
- Dobranoc, Jake.
- Dobranoc - odpowiedział szeptem.
Poczuł dotkliwe ukłucie w sercu. Też był kiedyś starszym bratem. Jego
siostry odeszły jednak ponad dziesięć lat temu i już nic nie mógł dla nich zro-
bić. Być może właśnie dlatego ryzykował teraz honorem, a może nawet ży-
ciem. Dziewczyna była czyjąś młodszą siostrą, czyjąś „ukochaną siostrzycz-
ką". Ryzykował dla niej, a może raczej dla nich.
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ledwie zasnął, obudziło go delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę zaczekać - powiedział, zdziwiony odwagą młodej kobiety, która
nie bała się przyjść do sypialni obcego mężczyzny.
Wstał, nałożył szlafrok i nacisnął klamkę. W progu stał sekretarz:
- Wasza Wysokość, za pięć minut zadzwoni książę Szarif.
Khalid uśmiechnął się szeroko, co zdziwiło niepomiernie sekretarza.
- Dziękuję, odbiorę tutaj. Aa... i nie ma mnie dzisiaj dla nikogo, chyba że
coś bardzo ważnego się wydarzy.
Mężczyzna przytaknął i wyszedł tyłem z pochyloną głową. Za chwilę za-
dzwonił prywatny telefon Khalida.
- Czemu wielki książę, na dodatek tuż po ślubie, dzwoni tak wcześnie? -
zapytał się Khalid sennym głosem.
- Obiecałeś mi nie łamać prawa. - Szarif przeszedł do istoty sprawy bez
kurtuazyjnego wstępu.
- I nie złamałem - zapewnił Khalid.
- Prezydent Dżabalu żąda wydania dziewczyny.
- Po pierwsze, o ile wiem, nie jest prezydentem, tylko tyranem i dyktato-
rem, dla którego prawa człowieka to puste frazesy.
- Nie nam to osądzać - skarcił go Szarif. - Khalidzie, to poważna poli-
tyczna sprawa.
- Wiem - odparł szejk, choć z dwóch braci Fehr to on był mniej skłonny
do kompromisów. - Mimo to nie oddam im Oliwii. Ani teraz, ani kiedykol-
wiek, chyba że sama będzie chciała do nich wrócić.
Szarif westchnął.
- Uwolniłeś ją nielegalnie - powiedział.
R S
- Uratowałem ją z Ozr. To nie jest więzienie, tylko piekło. Doskonale o
tym wiesz.
- Ogłosiłeś, że jest twoją narzeczoną.
- Bo to prawda.
- Przecież to kłamstwo...
- Nie, jeśli ją poślubię. - Khalid czekał na reakcję brata.
Ale usłyszał tylko jego przyspieszony oddech. Władca Sark zbierał myśli.
- To niedorzeczne - podsumował po chwili milczenia. - Przez ostatnie
dziesięć lat przekonywałeś wszystkich, że nie chcesz się angażować w jakie-
kolwiek związki z kobietami. Nie masz żadnej oficjalnej przyjaciółki, z nikim
się nie spotykasz, a teraz chcesz się ożenić z dopiero co poznaną Amerykanką,
którą wyciągnąłeś z więzienia... Wybacz, ale to jakaś bzdura.
- Ona ma kłopoty.
- Mnóstwo ludzi ma kłopoty. Nie uda ci się wszystkich uratować. A poza
tym policja w Dżabalu uważa, że twoja panna Morse jest kurierem narkotyko-
wego gangu.
- To nieprawda - zaprzeczył stanowczo Khalid.
- Jesteś w stu procentach pewny?
Khalid zamilkł. Słowem by za to nie poręczył. „A jeśli Oliwia nie była
wcale taka niewinna, jak mówiła? Może rzeczywiście należała do jakiegoś
gangu albo mafii narkotykowej? Może była kurierem i przypadkowo wpadła,
albo została wystawiona przez swoich mocodawców na przynętę? Jacy moco-
dawcy? Takich nie było. A jeśli cały czas kłamała?" - targały nim wątpliwości.
- Sprawdziłem ją - przyznał Khalid z ociąganiem. - Badała ją też Nenet i
niczego podejrzanego nie zauważyła. Dziewczyna pochodzi z małego mia-
steczka na południu Stanów, jej matka prowadzi dom, a brat jest stolarzem.
Mieszka z dala od wielkiego świata. To nie jest otoczenie, w którym działają
R S
gangi.
- Tym bardziej mogła marzyć o sławie i bogactwie. Khalidzie, bądź roz-
sądny, ta dziewczyna to nie jest partia dla ciebie - powiedział stanowczo Szarif.
- Chyba nie myślisz o niej poważnie...
- Dlaczego? Ty poślubiłeś nauczycielkę, czemu więc ja nie mogę się oże-
nić z pracownicą biura podróży?
- To wcale nie jest zabawne. Ja znałem Jasminę długie lata. Była najlep-
szą przyjaciółką naszych sióstr, nie pamiętasz. I nigdy nie wpadła w poważne
kłopoty, nigdy nie była nawet podejrzewana o najmniejsze przestępstwo.
Wspomnienie Aman i Dżamili zabolało. Khalid usiadł na łóżku.
- Nie martw się, nie poślubię kryminalistki - odparł zdecydowanie.
- Nawet, by ją uratować? Zbyt dobrze cię znam. Lubisz się poświęcać.
Małżeństwo to jednak coś innego. Nie możesz narażać na szwank naszego na-
zwiska. To nie w porządku wobec rodziny...
- Wiem - przerwał mu Khalid.
Szarif lubił sięgać po mocne argumenty, co zawsze denerwowało Khali-
da.
- Mam tydzień na sprawdzenie wiarygodności dziewczyny. I wierz mi,
zrobię wszystko, co w mojej mocy, by poznać prawdę.
- A jeśli tydzień nie wystarczy, bracie?
- Wtedy będziemy mieli kłopoty. Daj mi tydzień. A jak się czuje Jasmi-
na? - Khalid uznał, że dalsza rozmowa na temat ślubu z Oliwią nie ma chwilo-
wo sensu.
„Tydzień" - to słowo nie dawało Khalidowi spokoju, kiedy Szarif się roz-
łączył. „Tak mało czasu, a tak wiele do zrobienia. Trzeba się dowiedzieć, co
dokładnie się wydarzyło w dniu aresztowania Oliwii. Może warto spędzić z nią
trochę czasu sam na sam, z dala od miejskiego zgiełku? I przede wszystkim
R S
trzeba dotrzeć do ludzi, z którymi podróżowała, a najważniejsza jest tajemni-
cza Elsie. Oliwia twierdzi, że to ona poprosiła ją o przewiezienie torby, przez
co wrobiła ją w przemyt narkotyków. I jeszcze coś. Sekretarz powinien umó-
wić jubilera. Trzeba pomyśleć o zaręczynowym pierścionku".
Śniadanie zjedli osobno, każde w swojej sypialni. Khalid chciał rozważyć
sytuację. Kiedy w końcu wyszedł do salonu, dziewczyna siedziała na balkonie
ocienionym arkadą i przeglądała dzienniki.
- Wszędzie są twoje zdjęcia, zobacz. Kelner powiedział, że piszą o nas. -
Pokazała mu nagłówki. - Twoje zaręczyny to wiadomość z pierwszych stron
gazet.
- Nasze zaręczyny - poprawił ją.
Znowu ubrany był po europejsku: w ciemne spodnie i białą koszulę z
podwiniętymi rękawami.
- Kiedy to się skończy? - zapytała Oliwia. - I jak?
- Zobaczymy - odpowiedział. - Siedzimy w tym razem na dobre i złe. Ale
pomyśl, że mogło być gorzej. Mogłaś nadal tkwić w Ozr.
Na wspomnienie Ozr przeszły ją ciarki po plecach, ale myśl o małżeń-
stwie z rozsądku też była nie do zniesienia. Jak każda dziewczyna, marzyła o
wspaniałym ślubie z mężczyzną, w którym byłaby do szaleństwa zakochana.
- Nie wyjdę za kogoś, kogo nie kocham - powiedziała niemal ze złością. -
A kiedy już spotkam tego jedynego, nie wyobrażam sobie ślubu bez mojej
matki i brata.
- Tak, kobiety są romantyczne. Doceniam to, ale radziłbym zapomnieć o
bajkach i skupić się na rzeczywistości. - Khalid brutalnie ściągnął ją na ziemię.
- A przy okazji, jak ci się spało?
- Chyba dobrze - odparła z wahaniem. - Czemu pytasz?
- Słyszałem, jak krzyczałaś w nocy, ale dziś wyglądasz już znacznie le-
R S
piej. Pojawiło się trochę koloru na twoich policzkach. Wczoraj byłaś śmiertel-
nie blada.
- Byłam wykończona - przyznała.
- Udało ci się zadzwonić przed snem do domu?
Skinęła głową.
- Niestety mama mówiła z trudem i szybko się zmęczyła, więc rozmawia-
łam przede wszystkim z Jake'em. Nie chciałam jej denerwować. Potrzebuje te-
raz spokoju. Zdziwiło mnie tylko, że Jake nie wspomniał mamie o tobie. No, i
o naszym ślubie.
- Spodziewam się, że stara się ją za wszelką cenę chronić. Jak prawdziwy
mężczyzna. I nieważne, czy chodzi o żonę, czy matkę. Każdy prawdziwy męż-
czyzna chce chronić swoje kobiety od złego.
- Byłeś blisko ze swoją matką? - spytała, zachęcona wynurzeniem szejka.
- Nie - odparł krótko i spojrzał na zegarek. - Masz ochotę na kolejne za-
kupy?
Oliwia się skrzywiła.
- Raczej nie. Wczoraj kupiłam wszystko, czego potrzebuję, a nawet sta-
nowczo za dużo - odpowiedziała.
- Szkoda. Kobiety zwykle uwielbiają zakupy.
Khalid posłał jej uśmiech, który można by uznać za zalotny. Oliwia do-
strzegła dołek w jego brodzie. Szejk był całkiem przystojny.
- Wolałabym coś zwiedzić, zobaczyć... - zawahała się. - Może piramidy...
albo sfinksa...
Wszedł mężczyzna w liberii i powiedział coś po arabsku.
- Proś do salonu, zaraz tam będziemy - odpowiedział po angielsku szejk i
poprosił Oliwię, by przyjęli gościa razem.
Kiedy weszli do salonu, czekał już na nich, stojąc, starszy Egipcjanin w
R S
garniturze i z małą metaliczną walizką w ręku.
- Wasza Wysokość. - Pochylił się nisko.
Khalid wyciągnął do niego po europejsku dłoń.
- Stolik kawowy będzie odpowiedni? - spytał bezceremonialnie szejk.
Pytanie wydało się Oliwii dziwne, ale mężczyzna nie był zaskoczony.
- Tak, tu jest doskonałe światło - odparł Egipcjanin.
Mężczyzna postawił walizkę na stoliku, po czym wcisnął kolejne cyfry
kodu. Wieko delikatnie odskoczyło. Położył walizkę, odwrócił ją w stronę
szejka i szeroko otworzył.
- Ach... - krzyknęła Oliwia, a jej oczy wyrażały bezgraniczne zdziwienie,
ale i zachwyt.
Walizka okazała się bowiem jubilerską szkatułką z pierścieniami. I na
pierwszy rzut oka było widać, że nie są to wyroby masowe. Pierścieni musiało
być co najmniej ze trzydzieści, a w każdym tkwił wielki kamień.
„Wyglądają jak diamenty" - Oliwia zbierała myśli. Najmniejsze miały co
najmniej trzy lub cztery karaty, a niektóre były dużo większe. Co więcej, każdy
został inaczej oszlifowany, przez co różnie odbijały i rozpraszały światło.
Wszystkie migotały więc feerią barw, a ich zachwycający blask mógł przypra-
wić o zawrót głowy.
- Wprawdzie nie lubisz zakupów, jak powiedziałaś, ale uważam, że pier-
ścionek zaręczynowy powinnaś wybrać sama - Khalid zwrócił się do Oliwii.
- Proszę wziąć pod uwagę - dodał Egipcjanin - że ten pierścień będzie
symbolem pani zaangażowania. Musi pani wybrać taki, który zawsze będzie
pani przypominał o miłości i przysiędze małżeńskiej.
Jubiler wyciągnął teraz z kieszeni ozdobne płaskie pudełko wyłożone
wewnątrz czarnym aksamitem i rozłożył je na stoliku jak książkę.
- Khalidzie - wyszeptała Oliwia, kiedy oderwała oczy od zawartości wa-
R S
lizki. - Czy możemy porozmawiać?
- Oczywiście. Pan Murai jest przyjacielem rodziny. Możesz mówić swo-
bodnie. Nie będziesz pierwszą panną młodą, której dobrze doradził.
Frustracja Oliwii rosła. Khalid z premedytacją udawał, że nie wie, o co
jej chodzi.
- Czuję się oszołomiona - powiedziała. - Nie jestem w stanie podjąć takiej
decyzji teraz. Może pod koniec tygodnia...
- Chcę, żebyś nosiła mój pierścionek od dzisiaj - odparł Khalid. - To
ważne dla mnie, mojej rodziny i mojego narodu.
- Ale ja się nie znam na klejnotach.
- Dlatego właśnie jest z nami pan Murai. To najlepszy jubiler w Kairze i
jeden z najlepszych na świecie. Wiele królewskich rodzin korzysta z jego
usług.
„Jak odmówić, żeby nikogo nie obrazić?" - zastanawiała się coraz bar-
dziej przerażona. Nie chciała żadnego pierścionka, a już zwłaszcza tak wy-
stawnego. To symbol nie tylko przynależności do kogoś, lecz również bogac-
twa i przepychu, które były jej zupełnie obce.
- Staram się zrozumieć twoje oczekiwania, ale te pierścionki są... są...
hm, jak by to powiedzieć... są za duże - wydusiła w końcu. - Nigdy takich nie
nosiłam. Czułabym się niezręcznie z taką biżuterią na palcu.
- Panno Morse - powiedział Murai ugodowo - rozumiem. Nigdy pani ta-
kich klejnotów nie nosiła i stosowne wydaje się pani coś delikatniejszego. Pro-
szę mi dokładnie opowiedzieć, jaką biżuterię pani lubi i co się pani podoba.
Nie musimy się spieszyć. Przymierzy pani kilka pierścionków, a jeśli żaden nie
przypadnie pani do gustu, za chwilę przyniosę coś innego. Jestem przygotowa-
ny na każdą okoliczność. Proszę się tylko zastanowić, co zaspokoiłoby pani
gust.
R S
Oliwia obrzuciła Khalida wymownym spojrzeniem. Tylko tak mogła
okazać niezadowolenie. Nic więcej nie mogła zrobić: nie mogła odmówić
przyjęcia pierścionka ani dyskutować z Khalidem przy jubilerze. Znaleźli się
oboje pod presją - nieustannie obserwowani i oceniani. Nawet to, jaki pierścio-
nek włoży na palec, mogło mieć duże znaczenie. Nie ma sensu walczyć. Trze-
ba wytrwać.
- Niewiele wiem o kosztownościach i potrzebuję pana pomocy - powie-
działa już znacznie spokojniej.
- Oczywiście - odparł Egipcjanin - wszystko pani pokażę i wyjaśnię.
Khalid odetchnął z ulgą.
„Nareszcie się przełamała. Ciągle nie rozumie powagi sytuacji" - pomy-
ślał. Wstał i odwrócił się do okna, żeby Oliwia poczuła się swobodniej. Może
szybciej podejmie decyzję.
- Zacznijmy najprościej. Jaką biżuterię ma pani w domu? - powiedział ju-
biler łagodnym tonem.
- Właściwie żadnej. - Zarumieniła się, czując, że Khalid przysłuchuje się
temu, co mówi. - Mam tylko pierścionek z opalem, który przywiozła mi z Au-
stralii była dziewczyna mojego brata i... perłowy naszyjnik, który dostałam od
ojca na osiemnaste urodziny.
- Żadnych brylantów?
- Ani jednego.
- Cóż, postarajmy się zatem, żeby pierwszy pani brylant był jednocześnie
tym najukochańszym.
Pan Murai wskazał na klejnoty.
- Nie wiem, czy diamenty są najlepszymi przyjaciółmi kobiety, ale na
pewno są ponadczasowe. Zmieniają się mody, kultury, ale te kamienie są
przedmiotem pożądania od setek lat. Zmieniają się też sposoby ich obróbki.
R S
Obecnie najpopularniejsze szlify to markizowy, rozetowy i poduszkowy.
Wszystkie pierścionki w pierwszym rzędzie - jubiler wyciągnął kasetkę z pier-
ścionkami i wskazał, o który rząd mu chodzi - mają tak oszlifowane kamienie.
Okazało się, że pod spodem była kolejna kasetka z kosztownościami.
- Jak pani widzi - tu Egipcjanin podniósł jeden z pierścieni i obrócił go,
by Oliwia zobaczyła, jak kamień odbija światło - szlif markizowy ma kształt
łódeczki zaostrzonej na obu krawędziach. Obecnie to nadal jeden z najpopular-
niejszych sposobów obróbki diamentów, choć okres świetności przeżywał w
osiemnastym wieku.
Oliwia przyglądała się zafascynowana. Kamień lśnił, jakby płonął we-
wnątrz, jakby zamknięto w nim promień światła.
- Piękny - powiedziała, ale bez emocji w głosie.
- Piękny, ale nie dla pani? - domyślił się Murai.
- Wydaje mi się nieco... nachalny - wyrwało się jej, choć starała się być
miła.
Jubiler się uśmiechnął, odłożył pierścionek do kasetki i położył na aksa-
micie następny, który wyjął z drugiego rzędu.
- Ten ma szlif rozetowy, starszy od markizowego. Jest bardzo efektowny
i elegancki. Kamienie z tym szlifem tkwią w wielu królewskich koronach. Gu-
stowały też w nich dawne gwiazdy filmowe. Proszę spojrzeć - jubiler podniósł
klejnot - podstawa kamienia jest płaska, a trójkątne fasety rozchodzą się kon-
centrycznie.
Ten kamień też był przepiękny, ale oprawa wydała się Oliwii zbyt staro-
świecka. Przypominał pierścionek jej babci, choć tamten miał nie więcej niż
pół karata.
Jubiler wyłożył na aksamit kolejny kosztowny drobiazg.
- Szlif poduszkowy, równie stary jak poprzednie. Jak pani widzi, kamień
R S
jest kwadratowy, mógłby też być prostokątny, ale ma zaokrągloną podstawę.
Wielu znawców uważa, że taki szlif najdoskonalej uwypukla świetlistość dia-
mentu.
- Przepiękny, jak każdy z nich, ale ile ma karatów? - spytała Oliwia. -
Wygląda bardzo okazale.
- Prawie dwanaście - odparł z wyraźną dumą jubiler.
- Na Boga - wykrztusiła. - Kogo na to stać?
- Stanowisko zobowiązuje - odpowiedział dyplomatycznie Murai.
- Przepraszam, ale nie przepadam za ostentacyjną wystawnością. To mnie
razi, zwłaszcza w Afryce, gdzie tylu ludzi cierpi biedę.
Khalid, który do tej pory nawet nie spojrzał na precjoza i wydawało się,
że zapatrzył się w okno, nagle wrócił do kawowego stolika, pochylił się nad
blatem i przyjrzał się zawartości kasetek.
- Ten. - Szejk wskazał na dwuipółkaratowy pomarańczowy kamień o szli-
fie gruszkowym, otoczony mniejszymi brylantami.
Egipcjanin wyjął wskazany pierścionek na aksamit.
- To jeden z moich ulubionych - powiedział. - Klasyczny i niezwykle ele-
gancki.
Oliwii wydał się więcej niż piękny, choć sama nie zwróciła na niego
uwagi.
- Proszę przymierzyć - zachęcił ją jubiler.
Oliwia niepewnie wsunęła pierścionek na palec. Dopiero teraz doceniła w
pełni zachwycające piękno jasnopomarańczowego kamienia bez skazy. Klejnot
przypominał Oliwii słońce i słodkie dojrzałe owoce. Podniosła dłoń do światła,
kamień zalśnił.
- Pasuje do ciebie - ocenił Khalid.
Oliwia spojrzała na niego z wypiekami na twarzy.
R S
- To najpiękniejszy pierścionek, jaki widziałam - powiedziała. - Ale...
- Wybraliśmy pierścionek - Khalid zwrócił się do jubilera. - Proszę go
dopasować i dostarczyć jeszcze przed południem. Odlatujemy o dwunastej, o
jedenastej trzydzieści wyjeżdżamy z hotelu.
- Oczywiście - odparł Murai.
Oliwia nie mogła przestać myśleć o pierścionku. Wiedziała, że nie po-
winna się do niego przyzwyczajać. Nie zamierzała poślubić Khalida. Marzyła o
powrocie do domu, do swojej pracy. Znowu chciała stać się dawną Oliwią
Morse, ale...
„Tak, to bardzo przyjemne nosić takie cudo na palcu" - ze wstydem przy-
znała w duchu. Tym bardziej, że taka okazja może się już nie nadarzyć.
Dziewczyny takie jak ona nie noszą kosztownej biżuterii, podziwiają ją tylko w
kobiecych magazynach.
Po wyjściu jubilera Oliwia długo stała przy oknie, przyglądając się w pi-
ramidzie Cheopsa.
„Nie powinnam przyjąć tego pierścionka - gryzło ją sumienie. - Nie wol-
no przyjmować tak kosztownych prezentów od obcych mężczyzn. Mama do-
stałaby kolejnego zawału, gdyby się o tym dowiedziała".
- To tylko pierścionek - powiedział nagle Khalid, jakby czytał jej w my-
ślach. - Jeszcze nie zaprzedałaś duszy.
- Jeszcze...
- Większość kobiet lubi świecidełka - uśmiechnął się Khalid.
- Szejku Fehrze, pomarańczowe diamenty to nie świecidełka.
- Chyba nie powinnaś mnie tak tytułować, skoro jesteśmy zaręczeni.
- Ale my nie jesteśmy zaręczeni naprawdę.
Uśmiech zniknął z jego twarzy, a rysy nabrały ostrości.
- Jesteśmy - powiedział twardo. - Za kilka godzin będziesz nosiła pier-
R S
ścionek, który jest tego dowodem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy prywatny odrzutowiec szejka startował z Kairu, na palcu Oliwii
błyszczał jasnopomarańczowy brylant.
Przez pierwsze pół godziny lotu Khalid rozmawiał z Szarifem. Musiał
przyznać, że w jednym brat miał rację. To prawda, że Khalid odpychał od sie-
bie ludzi i że nie chciał się z nikim wiązać ani angażować uczuciowo. Potrze-
bował pełnej swobody i przestrzeni. Owszem, chciał uratować dziewczynę, bo
uważał to za obowiązek, by pomóc, skoro tylko on mógł coś zrobić, ale nie są-
dził, że ta sprawa będzie go kosztowała tyle emocji.
Oliwia udawała, że przegląda gazety, ale w rzeczywistości przyglądała
się Khalidowi. Onieśmielał ją, trochę się go bała. Przypominał jej pustynię, na
której mieszkał. Powściągliwy w słowach, chłodny, a właściwie zimny, potęż-
ny mężczyzna. Bardzo odległy. Nie chciała mieć nic wspólnego z tym czło-
wiekiem. Łzy napłynęły jej do oczu, szybko wytarła je ukradkiem. Nie płakała
w Ozr, tym bardziej nie będzie płakać teraz. Powoli traciła jednak nadzieję na
sensowne wyjście z tej sytuacji, w której się znalazła przez własną naiwność.
Kiedy opuścili lotnisko w Dżabalu, sądziła, że jest już prawie wolna, że od do-
mu dzieli ją tylko krok, a okazało się, że to początek kolejnej, być może dłuż-
szej, niż sądziła, podróży.
Stewardesa zaproponowała lunch. Oliwia skusiła się na sałatkę z owoców
morza, potem spróbowała czerwonego lucjana w delikatnie przyprawionym
sosie pomidorowym, a na deser wybrała grejpfruta polanego miętowym sosem
jogurtowym wymieszanym z sokiem z granatu. Jedzenie podano na rodowej
porcelanie Fehrów, z czarno-złotym ornamentem, który wydał się Oliwii bar-
R S
dzo egipski w stylu. Jedli w milczeniu.
- W samolotach na ogół nie jada się tak smacznie - odezwała się Oliwia. -
Choć pewnie o tym nie wiesz.
Khalid zmarszczył brwi.
- Mam wrażenie, że przynajmniej raz leciałem w ekonomicznej klasie -
zaprzeczył.
- Niemożliwie. Zapamiętałbyś na długo taką podróż - odezwała się po
chwili dłuższego milczenia. - To okropne przeżycie, zwłaszcza długie loty.
Chce ci się spać, ale nie umiesz zasnąć na siedząco, a nie możesz rozłożyć sie-
dzenia, bo jest strasznie ciasno. Jest ci niewygodnie, nie ma miejsca na wycią-
gnięcie nóg ani wygodne ułożenie rąk, bo na podłokietnikach rozparli się są-
siedzi. Nawet otworzenie stolika stanowi problem.
- Jeśli miałbym tak podróżować - skrzywił się Khalid - wolałbym nie ru-
szać się z miejsca.
- Naprawdę, nie miałam pojęcia, że jest aż tak źle. Od kilku lat sprzeda-
wałam bilety do klasy ekonomicznej, ale kiedy sama poleciałam z takim bile-
tem, zrozumiałam, jakie to straszne przeżycie. Cały czas myślałam, że po mię-
dzylądowaniu w Maroku...
Zamilkła i popatrzyła na błękitne niebo za oknem. Westchnęła.
- Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. Starałam się być ostrożna. Uni-
kałam samotnych wycieczek, nie ubierałam się wyzywająco... jestem rozcza-
rowana. Przede wszystkim rozczarowana sobą.
- Sobą?
- Wydawało mi się, że jestem bystrzejsza i rozsądniejsza, ale trafiłam
przez własną głupotę do więzienia. Sama jestem sobie winna.
Khalid nie przerywał, nie chciał wystraszyć Oliwii, ale patrzył na nią
uważnie, by dać jej do zrozumienia, że słucha.
R S
- Sama zaproponowałam, że poniosę Elsie bagaż - Oliwia musiała z kimś
o tym w końcu porozmawiać.
Może dzięki temu szybciej zrozumie, co się tak naprawdę wydarzyło i
dlaczego trafiła do więzienia. Musi to z kimś omówić.
- Niosłam wygodny plecak, a ona taszczyła kilka nieporęcznych torebek,
i ja, głupia, sama zaproponowałam, żeby włożyła którąś do mojego plecaka, bo
za chwilę coś zgubi.
- Dobrze znałaś Elsie? - zapytał, kiedy Oliwia zamilkła.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Spotkałyśmy się parę dni wcześniej, w Maroku. Należała do grupy
dwudziestolatków ze Stanów i Australii, którzy od jakiegoś czasu włóczyli się
po Europie, a potem postanowili zrobić sobie wypad do Afryki. Przyłączyłam
się do nich. Wydawali się bardzo przyjaźni. Przez tydzień zwiedzaliśmy Maro-
ko i wtedy ktoś zaproponował, żeby pojechać do Dżabalu.
- Dlaczego akurat tam?
- Spóźniliśmy się na autobus do Kairu, a Dżabal wydawał się taki tajem-
niczy. Chodziło o przygodę, żeby to nie był banalny wypad, a niewielu tury-
stów tam się zapuszcza. Kiedy się okazało, że wizę można dostać od ręki na
granicy i jest jakiś bezpośredni autobus do Dżabalu, zdecydowałam się na-
tychmiast.
- Więc właściwie jechałaś do Egiptu?
- Tak, marzyłam, by zobaczyć piramidy. A ponieważ ci ludzie mówili, że
też chcą zobaczyć piramidy, przyłączyłam się do nich. Wydawało mi się, że
tak będzie bezpieczniej... - przerwała na chwilę. - Ależ byłam naiwna. Wciąż
nie mogę w to uwierzyć.
Ich spojrzenia się spotkały. Nie była w stanie odwrócić oczu. Nie wie-
działa, czy to pod wpływem jego wzroku, czy raczej głębokiego głosu, ale za-
R S
drżała.
Był taki męski: pewny siebie, opanowany, lekko ironiczny. Ta kombina-
cja cech imponowała jej. Siedzieli teraz dość blisko siebie i miała wrażenie, że
wyczuwa ciepło jego ciała. Onieśmielał ją, bała się go, w jego obecności czuła
się taka krucha i bezbronna, ale jednocześnie, kiedy widziała go w pobliżu, ro-
sło w niej poczucie bezpieczeństwa.
Drobna, naiwna Amerykanka, urzędniczka w biurze podróży, ubrana te-
raz w dość obcisłą sukienkę do kolan, którą wybrała dla niej Val Bakr, by pod-
kreślić jej długie jak u modelki nogi, i postawny, pewny siebie arabski szejk, w
tradycyjnej galabiji - czy można się bardziej różnić?
- Powiedz, dokąd lecimy? - zapytała, starając się skupić uwagę na czymś
innym.
Khalid wstał i wyjął z inkrustowanej egzotycznym drewnem szafki luk-
susowy atlas.
- Nadal chcesz zobaczyć Egipt faraonów? - zapytał tajemniczo.
- Torturujesz mnie! - krzyknęła. - Od tego wszystko się zaczęło. Po to
przyleciałam ze Stanów, po to pokonałam taki szmat drogi, żeby zwiedzić
Aleksandrię, Luksor, Asuan...
- O, właśnie. Zaczniemy od Asuanu - przerwał jej - a zakończymy w
Luksorze. Co ty na to? Pokażę ci na mapie trasę.
Oliwia oniemiała, ale Khalid nie zwracał na nią uwagi. Otworzył ogrom-
ną mapę Afryki Północnej.
- Spójrz - wskazał palcem na mapę - Asuan to najbardziej wysunięte na
południe miasto Egiptu. Kiedyś to były rubieże imperium. Z dala od Memfis,
ale to było ważne centrum historyczne. Rządzący Asuanem mieli obowiązek
dbać o południowe granice państwa faraonów.
Oliwia starała się słuchać, ale z największym trudem przychodziło jej
R S
skupienie uwagi na czymkolwiek poza tym, że siedziała tak blisko Khalida, że
dzielił ich tylko atlas. Kiedy przeciągnął palcem wzdłuż linii Nilu, patrzyła za-
fascynowana.
„Jakie ma piękne dłonie" - pomyślała.
Nagle wszystko, co dotyczyło Khalida, nabrało innego znaczenia. Kolor
skóry, kształt palców, sylwetka - wszystko w nim było takie intrygujące, po-
ciągające. Przeżywała jakieś niezrozumiałe jej dotąd emocje. I nie były to nie-
przyjemne uczucia.
- Podoba ci się ten pomysł? - Usłyszała nagle.
Zdała sobie sprawę, że nie wie, o co pyta. Podniosła głowę, ich spojrzenia
znowu się spotkały. Miał ciemnobrązowe oczy, w których oprócz siły i pewno-
ści siebie dostrzegła jeszcze coś...
- Tak - odparła bezwiednie, czując, że znowu drży.
- Naprawdę? - dopytywał się. - Przecież wcale mnie nie słuchałaś.
Spurpurowiała. Miał rację, nie słyszała ani jednego słowa z tego, co mó-
wił. Przeżywała coś nieznanego, czego jeszcze nigdy nie doświadczyła, rodzaj
ciepła, który ogarnął jej ciało.
- OK, nie słuchałam - przyznała.
- Wydawało mi się, że się interesujesz historią.
- Bo to prawda.
- Więc?
Poczuła prawdziwe uderzenie gorąca.
- Przepraszam, ale dziwnie się poczułam. Trudno mi zebrać myśli. Chyba
źle reaguję na zmianę ciśnienia.
Jego twarz złagodniała. Uśmiechnął się szeroko. Ta szczera reakcja spra-
wiła, że Oliwia dostrzegła nagle w Khalidzie zupełnie innego człowieka. A
więc potrafił się rozluźnić i cieszyć życiem.
R S
- Wyglądasz pięknie, kiedy się uśmiechasz - powiedziała bez zastanowie-
nia i od razu pożałowała tych słów.
Khalid znowu przybrał maskę obojętności. Na szczęście w tej samej
chwili samolot wykonał szybki zwrot, a kapitan nakazał zapięcie pasów przed
lądowaniem.
Na ziemi czekał już na nich konwój opancerzonych samochodów.
- Więcej ochroniarzy? - zapytała Oliwia, gdy wsiadali do przeznaczonego
dla nich pojazdu w środku konwoju. - Naprawdę jest tutaj tak niebezpiecznie?
Spojrzał na nią, a jego twarz znowu złagodniała.
- Gdy chodzi o ciebie, nie chcę żadnego ryzyka.
To krótkie zdanie sprawiło, że serce Oliwii przyspieszyło. Kiedy samo-
chód ruszył, spojrzała na Khalida, tym razem odważniej.
„Jest taki... taki... seksowny" - pomyślała.
- To jezioro Nasera.
Khalid pochylił się w stronę Oliwii, by wskazać jej, gdzie ma spojrzeć, a
ona odwróciła głowę do okna.
- Jest ogromne - odparła, myśląc raczej o bliskości jego ramienia.
- Jest też dziełem człowieka. Jeśli będziemy mieli dość czasu, przeje-
dziemy przez Wielką Tamę na Nilu, choć nie przepadam za tym miejscem.
Czuła zapach egzotycznych, ale bardzo męskich perfum, co wywoływało
w niej gęsią skórkę.
- Dlaczego nie przepadasz? - zapytała, starając się ukryć zdenerwowanie.
- Wybudowanie tamy oznaczało, że pod wodą zniknie kilka starożytnych
skarbów architektury. Na szczęście wskutek międzynarodowych protestów po-
stanowiono przenieść najcenniejsze zabytki w bezpieczne miejsce. Mój ojciec
był jednym z pierwszych, którzy wsparli te wysiłki. Przez dwadzieścia lat
wspomagał finansowo akcję ratowania dzieł sztuki Nubii. Dzięki temu udało
R S
się zachować na przykład świątynie z Abu Simbel, przeniesiono je sześćdzie-
siąt metrów wyżej.
- Musisz być bardzo dumny z ojca - powiedziała Oliwia.
Khalid wzruszył ramionami.
- Wiele osób miało w tym swój udział. Pomagali archeologowie z całego
świata, nawet zza żelaznej kurtyny, na przykład Polacy. Udało się ocalić czter-
naście zabytków.
- Ale nie wszystkie?
- Nie. Niektóre zniknęły pod powierzchnią jeziora. Spośród tych czterna-
stu, dziesięć znajduje się w Abu Simbel. Pojedziemy tam jutro. Pozostałe
przewieziono do różnych części świata. W ten sposób w Metropolitan Museum
w Nowym Jorku znalazła się moja ulubiona świątynia Dendur.
- A dlaczego cztery świątynie wywieziono z Egiptu?
- To była forma podziękowania dla państw, które najbardziej się przysłu-
żyły do uratowania zabytków.
- A Sark też coś dostał?
- Mój ojciec uważał, że egipskie świątynie powinny pozostać w Egipcie.
Dojechali do Shellalu, skąd łodzią przeprawili się na Agilikę, gdzie stanę-
ła uratowana z wyspy File słynna świątynia Izydy. Oliwia od dawna była zafa-
scynowana postacią bogini, którą czcili nie tylko Egipcjanie, lecz potem także
starożytni Grecy i Rzymianie na terenie całego rzymskiego imperium, nawet w
odległej Brytanii. Tym razem z uwagą słuchała opowieści Khalida o starych
fotografiach wyspy File, które jego ojciec przechowywał w swojej bibliotece.
- Amelia Edwards, znana egiptolog, napisała w swojej książce, że wyspa
File, z jej palmami i kolumnadami, zdawała się unosić ponad wodą jak miraż.
Nie cytuję dokładnie, ale o to chodziło.
- Czy File została zniszczona przez tamę?
R S
- Już po wybudowaniu Zapory Asuańskiej w 1902 roku świątynie na File
uległy częściowemu zatopieniu. Turyści pływali łodziami wśród starożytnych
ruin. A pod koniec lat sześćdziesiątych, zanim otwarto w 1971 roku Wielką
Tamę na Nilu, rozebrano cały kompleks i kamień po kamieniu przeniesiono na
pobliską Agilikę, starając się odtworzyć dawny krajobraz.
Łódź przybiła do wyspy niedaleko Kiosku Nektanebo II, najstarszej czę-
ści kompleksu. Kiedy zwiedzali wyspę, Oliwia zapomniał o pierścionku na
palcu i niechcianym małżeństwie. Poczuła się prawie szczęśliwa. Oglądała
skarby starożytnego Egiptu w towarzystwie prawdziwego arabskiego księcia,
płynęła po Nilu. Czy jeszcze o czymś można marzyć? Spojrzała na pierścionek
i przygryzła wargę. Zaręczyny wciąż nie miały dla niej sensu. Pokochała Egipt,
ale nie Khalida.
Było późne popołudnie, gdy wrócili do konwoju. Khalid zapowiedział, że
teraz pojadą na kilka dni na jego jacht, zbudowany specjalnie do pływania po
Nilu. Słońce już zachodziło, kiedy dotarli do portu, w którym cumowała luksu-
sowa książęca łódź.
Górny pokład osłonięty był biały zasłonami, poruszanymi przez delikatne
powiewy wiatru. Poniżej, w części dziobowej, znajdowały się pomieszczenia
dla gości, a na rufie dla załogi. Największy apartament na dziobie, z bezpo-
średnim wyjściem na zadaszony pokład, zajmował Khalid.
Zachodzące słońce malowało niebo na czerwono i fioletowo. Rozbłysły
światłem zabytkowe lampy na górnym pokładzie i w salonie. Książęca łódź
wyglądała baśniowo.
- Myślę, że tu uda ci się wreszcie zrelaksować - powiedział Khalid, pod-
kreślając słowo „tu". - Dodam, że kapitan pływa po Nilu od blisko czterdziestu
lat i zna mnóstwo fascynujących historii.
R S
Szejk oprowadził Oliwię po całej łodzi, a potem otworzył drzwi do jej
sypialni. Kabina była niewiele mniejsza od jego apartamentu i znajdowała się
tuż obok.
- Aha, kolację jadamy zwykle później niż Amerykanie, ale mamy za sobą
długi dzień, jeśli więc jesteś głodna, możemy zjeść wcześniej.
- Jestem głodna - przyznała - ale nie chcę być kłopotliwym gościem.
- Nie jesteś gościem. To już prawie twój dom. Możesz robić, na co masz
ochotę. Jeśli jesteś głodna, zaraz zjemy kolację, ale jeśli jesteś zbyt zmęczona,
połóż się spać.
Rozmawiali w wąskim korytarzu.
- Dobrze, zjedzmy coś.
- Spotkamy się więc na górnym pokładzie, kiedy będziesz gotowa. Nie
musisz się ubierać zbyt oficjalnie. Dzisiaj będziemy sami. I nie licz na europej-
skie meble. Zjemy na poduszkach przy niskim stole. To doskonała okazja, żeby
założyć coś swobodnego, niezwyczajnego.
„Nieoficjalnie, wygodnie i niezwyczajnie. W co mam się ubrać?" - zasta-
nawiała się Oliwia, kiedy zamknęła drzwi do swojej kabiny.
Jej ubrania były już rozpakowane. Przejrzała zawartość garderoby i zde-
cydowała się na dopasowany sweterek w pastelowym kolorze. Włożyła do nie-
go luźne białe spodnie i sandały z rafii. Spięła włosy w kucyk, nałożyła deli-
katny makijaż i wyszła na pokład.
Pół godziny później jedli w dyskretnym oświetleniu smakowity gorący
pilaw, delikatnie przyprawione jagnię, grillowane owoce morza i smażone wa-
rzywa. Rozmawiali przy tym o wycieczce na File, porównując wrażenia. Oli-
wia przyznała, że imponuje jej miłość Izydy do męża, Ozyrysa, ale mitologia
Egiptu jest dość zagmatwana.
R S
- Ozyrys był nie tylko mężem, ale i jej bratem - powiedział Khalid, nale-
wając Oliwii wina.
- Staram się o tym nie myśleć, dla mnie to nie do przyjęcia. Na Zachodzie
kazirodztwo to tabu.
- A historia nie jest tak skomplikowana. Kiedy Ozyrys zginął z rąk swo-
jego brata, Seta, Izyda zebrała i poskładała członki swojego męża, a potem
wskrzesiła go, by spłodził syna. Tak się narodził Horus, a Ozyrys mógł wrócić
do zaświatów.
Oliwia ułożyła się swobodnie na poduszkach.
- Izyda musiała bardzo kochać Ozyrysa. Taka miłość jest rzadkością.
- Jesteś romantyczką.
- Jestem kobietą. - Oliwia uśmiechnęła się delikatnie.
- Samotną kobietą.
Oliwia sięgnęła po kieliszek.
- To pytanie czy stwierdzenie?
- Raczej stwierdzenie. Wiem, że nie jesteś i dotychczas nie byłaś mężat-
ką. - Zamilkł na chwilę. - Nie czujesz się samotna?
Wyprostowała się i odstawiła kieliszek.
- Sprawdzałeś mnie? - zapytała z poirytowaniem.
- Oczywiście. Tego wymaga moje bezpieczeństwo - odparł Khalid bez
cienia zażenowania.
- Chyba ciężko tak żyć.
- Dla mnie i dla mojej rodziny to zupełnie normalne. Moja ochrona
sprawdza wszystkich, z którymi mam zamiar się spotkać.
Khalid zachowywał się zupełnie naturalnie, ale Oliwia była wyraźnie po-
ruszona.
- Odkryłeś jakieś moje mroczne sekrety? - zapytała ostro.
R S
- Nie, jesteś dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem. Dziecko we mgle,
bez doświadczeń.
Poczuła strużkę potu na plecach.
- Doświadczeń życiowych czy seksualnych? Którymi byłeś bardziej zain-
teresowany? - Nie mogła powstrzymać się od złośliwości.
- Jesteś dziewicą? - Khalid zapytał wprost.
- Czyżby raport coś pominął?
Oparł się o poduszki.
- Skąd ta wściekłość? - zapytał z rozbawieniem w głosie.
- Ty wiesz o mnie wszystko, ale o sobie nic nie mówisz. Dla mnie wciąż
jesteś wielką tajemnicą, a ja mam udawać, że jesteśmy zaręczeni.
- Ależ my jesteśmy zaręczeni, nie musisz już udawać.
Oliwia spojrzała na pierścionek na palcu.
- Wcale tak nie czuję. Szczerze mówiąc, w ogóle nic nie czuję.
- Najwyższa pora, by to zmienić.
- W jaki sposób? - spytała.
Khalid odstawił kieliszek i przyciągnął ją mocno do siebie. Stało się to
tak szybko, że nie zdążyła zaprotestować. Poczuła jego ciepły oddech najpierw
na policzku, potem w zagłębieniu ucha, a potem jego wargi dotknęły delikatnie
jej ust. Była zbyt oszołomiona, by się odsunąć. Powoli smakował jej usta,
drażnił, pieścił. Nikt wcześniej nie całował jej z takim wyczuciem. Poczuła
słodkie łaskotanie w brzuchu i przyjemne mrowienie w dole kręgosłupa, powo-
li stopniała. Podniosła dłonie do jego piersi, niepewna, czy chce go odepchnąć,
czy przyciągnąć do siebie, jednak z każdą sekundą jej opór słabł.
Miał doskonale umięśniony tors, twardy, mocny, czuła krzywizny jego
muskułów. Poczuła też mocne regularne bicie jego serca, i właśnie ta jego
pewność siebie podnieciła ją najbardziej.
R S
Nigdy wcześniej nie romansowała z mężczyzną, w każdym razie nie z tak
dojrzałym. Dotychczas umawiała się wyłącznie z chłopcami niedoświadczo-
nymi. A Khalid wiedział doskonale, jak postępować z kobietami.
Jego język muskał jej wargi. Czuła, że pod wrażeniem jego dotyku prze-
mienia się w płynne złoto. Czuła gorąco, pożądanie - płonęła wewnętrznie.
Odkrywała w sobie dzikie emocje.
„Pasja" - pomyślała, gdy namiętnie uszczypnął ją w dolną wargę, prowo-
kując jej gwałtowną reakcję. Pragnęła tego, cokolwiek to było.
Khalid spojrzał jej głęboko w oczy.
- A teraz? Czy teraz coś poczułaś? - zapytał szeptem, pieszcząc płatek jej
ucha.
R S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Leżąc już w łóżku, w swojej kabinie, raz po raz przypominała sobie gorą-
ce pocałunki Khalida. Noc była parna, spoza tiulowych zasłon prześwitywał
ogromny księżyc. Delikatnie przesunęła palcami po ustach. Zadrżała. Jej ciało
nabrało niezwykłej energii i wrażliwości na dotyk. Odczuwała emocje, o któ-
rych istnieniu jeszcze wczoraj nie miała pojęcia. Podniecenie, łaskotanie w
brzuchu - pragnęła przeżyć to powtórnie. Na wspomnienie tego, co się wyda-
rzyło tej nocy na górnym pokładzie, czuła uderzenia adrenaliny. I już wiedzia-
ła, że nie zazna ukojenia, dopóki nie zostawi Khalida i Egiptu daleko za sobą.
I tej nocy Khalida obudził krzyk Oliwii. Znowu był to tylko senny kosz-
mar, o czym się przekonał, gdy uchylił drzwi do jej sypialni. Tym razem dłużej
przyglądał się jej twarzy i jasnym włosom, zmartwiony, że dziewczyna nosi w
sobie straszną tajemnicę.
„Dlaczego ma te koszmary? - zastanawiał się. - Czy to na wspomnienie
Ozr, czy może przydarzyło się jej coś jeszcze, o czym nie chce mówić?".
Kiedy wyszedł na śniadanie na górny pokład, Oliwia stała oparta o reling
i rozkoszowała się porannym słońcem. „Jest śliczna, jak z obrazka - pomyślał
na jej widok. - Świeża, słodka i szalenie pociągająca". Nie był jednak pewien,
czy jej ufa. Wiedział, że uroda i pozory mogą zmylić, zwłaszcza pod wpływem
emocji.
Przywitali się czule. Oliwia wskazała na mijającą ich felukę.
- Nie sądziłam, że tu jest ruch jak na Manhattanie.
- Mamy szczęście, że nie płyniemy sto lat temu. Wtedy było tu naprawdę
tłoczno. Dopóki nie wybudowano w Egipcie przyzwoitych dróg, cały transport
R S
i komunikacja odbywały się drogą wodną, po Nilu. Czytałem kiedyś wyniki
badań, z których wynikało, że w średniowieczu pływało po Nilu około trzy-
dziestu sześciu tysięcy łodzi.
- Wow, sporo.
- Nil to serce egipskiej cywilizacji.
- Wszystko jest piękniejsze, niż sobie wyobrażałam - powiedziała Oliwia,
przyglądając się kolejnej łodzi, która płynęła w górę rzeki. - I ten spokój, wiatr,
te trzciny na brzegu...
- To rolnicza część tej krainy. Sama zobaczysz, kiedy dotrzemy do Kom
Ombo.
- Kom Ombo! - wykrzyknęła podekscytowana. - Czy to nie tam jest świą-
tynia?... Zaraz, jak się nazywa to bóstwo z głową krokodyla? Nie, nie mów,
sama sobie przypomnę. Ojej, mam na końcu języka... Bóg wody i przede
wszystkim płodności. Wiem. To Sobek.
„Trudno nie polubić tej pełnej entuzjazmu i pociągającej dziewczyny" -
myślał Khalid, ale udawał obojętnego na jej urodę.
- Zadziwiające - powiedział - jak dużo wiesz o Egipcie.
- To wina Jake'a - zażartowała, wyraźnie szczęśliwa i rozluźniona. - Jako
dziecko był zafascynowany tamtą kulturą. Może naoglądał się filmów o India-
nie Jonesie? Miał sporą kolekcję książek o faraonach. A gdy w liceum zamienił
zainteresowanie Egiptem na zainteresowanie koleżankami, oddał mi swoją bi-
bliotekę.
- Bystra dziewczyna.
Odgarnęła włosy z czoła i zapatrzyła się na rzekę.
- Niewystarczająco - powiedziała. - Chciałam zostać archeologiem, ale
miałam za słabe oceny, żeby dostać stypendium na dobrym uniwersytecie, i za
mało pieniędzy, żeby za takie studia zapłacić. Dlatego zamiast studiować,
R S
sprzedaję ludziom wycieczki do Egiptu.
- Na naukę nigdy nie jest za późno, a ty jesteś jeszcze bardzo młoda. Po-
winnaś chociaż spróbować spełnić marzenia. Kiedy ja zaczynałem studia, by-
łem o wiele starszy od ciebie.
- A co studiowałeś?
- Takie tam. - Machnął ręką lekceważąco. - Same nudy: kości, pył, wy-
kopaliska.
- Archeologia? - zapytała.
Khalid wciąż ją zaskakiwał.
- Tak.
- A więc to ty jesteś Indianą Jonesem.
- Hm, czasem brakuje mi jego szczęścia.
Splótł ręce na plecach, żeby nie objąć jej ramieniem. Pragnął jej, chciał ją
przytulić, całować... Z drugiej strony bał się emocji, miał się przecież nie anga-
żować.
- Muszę przyznać, że jesteś zabawna - powiedział.
- Tak samo mówi Jake, kiedy mu coś opowiadam. Ale ja ciągle coś opo-
wiadam. Mama twierdzi, że ten nadmiar wyobraźni kiedyś mi zaszkodzi... Mo-
gę później zadzwonić do domu? - zapytała nagle. - Martwię się o mamę.
- Oczywiście. Najlepiej po powrocie z wycieczki. Wtedy w Egipcie bę-
dzie popołudnie, a u ciebie w domu wczesny ranek.
Khalid nie planował jej znowu pocałować, tym bardziej nie w świetle
dnia, stało się to jednak niemal wbrew jego woli. Dotknął jej twarzy i nachylił
się do jej ust. Nie chciał okazywać uczuć, zwłaszcza w dzień, przy załodze, ale
to było silniejsze od niego. Poddała mu się zupełnie, co obudziło w nim praw-
dziwe pożądanie. Chciał, by ten pocałunek był delikatny, ale Oliwia smakowa-
ła tak słodko, że wpił się w jej wargi. Przycisnął ją do siebie, poczuł miękkość
R S
jej piersi. Zapragnął dotykać jej nagiego ciała, znaleźć się między jej delikat-
nymi udami. To już nie było pragnienie, to była trudna do opanowania żądza.
„Co się ze mną dzieje? Nie mogę sobie pozwolić na tak silne emocje" -
oderwał się od jej ust i odsunął, by nie czuć jej podniecenia.
- Wkrótce zejdziemy na brzeg. - Udawał zupełną obojętność. - Załóż wy-
godne buty.
Oliwia nie mogła się pozbierać. Nogi się pod nią uginały, skóra paliła,
jakby zetknęła się z ogniem, w brzuchu czuła ten cholerny trzepot motyli. Tra-
ciła panowanie nad sytuacją, co budziło w niej lęk. Nie wiedziała, czy jest
księżniczką, czy więźniem.
- Kom Ombo - wyszeptała, kiedy dostrzegła położoną nad samym brze-
giem Nilu świątynię.
Łódź zacumowała w pobliżu świątynnego kompleksu, nie musieli więc
daleko iść. Na miejscu czekał przewodnik - znajomy Khalida i wybitny egipto-
log, który zgodził się, na prośbę szejka, ich oprowadzić.
- Witam - powiedział egiptolog z szacunkiem w głosie, gdy zostali sobie
z Oliwią przedstawieni. - Szejk Fehr nieraz mi już pomógł. To dla mnie za-
szczyt, że mogę państwu towarzyszyć. Tym bardziej, że ta budowla to jedna z
moich ulubionych świątyń. Jest piękna i nietypowa, bo to podwójna świątynia,
dla dwóch bóstw. Ma dwa symetrycznie ustawione wejścia i dwa sanktuaria.
Przewodnik prowadził ich przez dziedzińce z kolumnadami i starożytne
sale, lecz Oliwia wciąż zerkała ukradkiem na Khalida.
„Czy jest na mnie zły?" - zastanawiała się. Nie wiedziała, czego oczeki-
wał od niej.
- Strona lewa, zachodnia, poświęcona była Horusowi - opowiadał egipto-
log. - Prawa, wschodnia, Sobkowi.
„Dlaczego nawet na mnie nie spojrzy?" - myślała z żalem.
R S
Wydało jej się to dziecinadą. Dotknęła Khalida delikatnie z tyłu. Odwró-
cił się
- Jesteś na mnie zły? Dlaczego? - zapytała.
- Nie jestem zły - odparł półgłosem.
- Jeśli nie jesteś, to czemu ignorujesz mnie od ponad godziny? Nic złego
nie zrobiłam. To ty mnie pocałowałeś. Nie prowokowałam cię, nie możesz się
na mnie gniewać - szeptała niemal bezgłośnie, udając, że słucha przewodnika,
który z takim zaangażowaniem opowiadał historię świątyni w Kom Ombo, że
w ogóle nie zwracał uwagi na Oliwię i Khalida
- Nie jestem wściekły - wycedził szeptem, chwytając ją za nadgarstek. -
Nie mam powodu, ale teraz chciałbym posłuchać o Kom Ombo.
- Dlaczego więc nawet na mnie nie spojrzysz? Zachowujesz się, jakbym
była trędowata. - Nie dawała się zbyć.
- Chcę, żebyś zachowała dziewictwo do dnia naszego ślubu, ale przycho-
dzi mi to z największym trudem, dlatego jestem zły - wyszeptał jej prosto do
ucha.
- Och. - Zaczerwieniła się zaskoczona.
- Och - przedrzeźniał ją. - Teraz rozumiesz?
Zamilkła i udawała, że podziwia detale, na które wskazywał przewodnik
„A więc mnie pożąda" - to było podniecające, ale jednocześnie przeczu-
wała, że robi się coraz bardziej niebezpiecznie.
Gdy wrócili na łódź, było już popołudnie. Khalid dał Oliwii swoją ko-
mórkę, by zadzwoniła do rodziny. Najpierw jednak wzięła prysznic, potem po-
łożyła się zmęczona upałem na łóżku i wybrała numer do domu.
Odebrał Jake. Poprosiła o przekazanie słuchawki mamie. Nie rozmawiały
długo, Oliwia nie chciała matki męczyć, ale nawet kilka minut wystarczyło, by
R S
się uspokoiła. Matka mówiła pewnym siebie głosem, co świadczyło o tym, że
zdrowieje. Potwierdził to Jake, który zamierzał wrócić już do pracy, a do matki
wynająć pielęgniarkę.
- To świetnie - stwierdziła Oliwia, wciąż nie mogąc sobie wyobrazić
mamy wymagającej stałej opieki.
„Czy atak serca spowodował jakieś ślady?"- zastanawiała się, ale Jake nie
mógł jej tego powiedzieć przy mamie.
Kiedy odłożyła słuchawkę, rozpłakała się z emocji, a potem zasnęła.
Obudziło ją pukanie do drzwi.
- Chwileczkę.
Zorientowała się, że leży prawie naga, i sięgnęła po jedwabny szlafrok
przerzucony przez zagłówek.
- Jego Wysokość zaprasza na kolację - usłyszała zza drzwi.
- Zaraz tam będę - odpowiedziała głośno.
Spojrzała na zegarek. Była ósma, a więc spała kilka godzin.
Nie zastanawiała się długo nad strojem. Wybrała zwiewną tunikę bez rę-
kawów, ozdobioną haftem i koralikami, a do tego białe szerokie spodnie i san-
dały. Rozpuściła włosy, w uszy włożyła kolczyki i pobiegła na pokład. Nie
chciała, żeby Khalid na nią czekał.
Przeskakując ostatni stopień, potknęła się i poleciała twarzą do przodu. W
ostatniej chwili Khalid przytrzymał ją i uchronił przed upadkiem.
- Jestem nowoczesnym szejkiem i nie oczekuję aż takiej uniżoności - po-
wiedział.
Roześmieli się oboje, co było świetnym wstępem do wystawnej kolacji,
którą jedli znowu na poduszkach, słuchając tradycyjnej arabskiej muzyki w
wykonaniu miejscowych artystów.
- Ta wycieczka robi się coraz fajniejsza. Nigdy jej nie zapomnę - powie-
R S
działa Oliwia, przyjmując swobodniejszą pozycję.
Khalid dyskretnym ruchem dłoni podziękował muzykom, którzy ukłonili
się i odeszli.
- Mam nadzieję, że będziemy częściej odbywali takie podróże - odrzekł.
Oliwia przygryzła wargi.
„Czy on naprawdę sądzi, że zostaniemy razem? - zastanawiała się. - Czy
rzeczywiście myśli, że się pobierzemy?".
Zaczęła bezwiednie bawić się pierścionkiem od Khalida.
„To jak baśń, jak marzenie senne, ale przecież każdy sen musi się kiedyś
skończyć. Wkrótce wyjedzie z Egiptu, Khalid poleci na swoją pustynię..."
- O czym myślisz? - zapytał, siadając tuż obok.
Chciała oprzeć się o niego, położyć głowę na jego piersiach, wtulić się w
jego ramiona, ale się powstrzymała.
- O niczym - odparła, siląc się na obojętność.
- Nie oszukuj. Przed chwilą coś cię zasmuciło.
- Już sama nie wiem... Nie wiem, w co mam wierzyć, co jest baśnią, a co
tylko snem.
Khalid przyciągnął ją do siebie i musnął wargami jej policzek, po czym z
dręczącą powolnością zaczął zmierzać w kierunku ucha. Jego ciepły oddech
przyprawiał ją o dreszcze. Delikatnie ugryzł ją w ucho, potem przesunął deli-
katnie językiem po szyi. Przywarła do niego całym ciałem. Czuła jego kolano
między swoimi udami. Nabrzmiały jej piersi, a on natychmiast to wyczuł i po-
tarł jej sutek wewnętrzną stroną dłoni, po czym ścisnął go delikatnie między
palcami, aż zakręciło jej się w głowie. Była gotowa pójść na całość, ale jak mu
to powiedzieć. Poszukała ustami jego ust. Całował ją tak, jakby znał wszystkie
sekrety jej ciała. Poczuła jego twardniejącą męskość.
- Nie. - Poderwał się gwałtownie. - Nie możemy tego jeszcze zrobić. Nie
R S
teraz i nie tutaj.
Nie śmiała zaprotestować.
- Odprowadzę cię.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nocne gorąco, muzyka, wino zrobiły swoje. Kiedy schodzili, Khalid nie
umiał oderwać oczu od jej bioder. Kołysała nimi jak afrykańska gazela. Za-
trzymali się w progu jej sypialni.
- Nie wejdziesz?
Przytuliła się do niego. Nigdy nie czuła takiego pożądania. Tylko dlatego
zdobyła się na odwagę, by zaprosić go do środka. Płonęli oboje.
- Tylko pięć minut - kusiła.
- Minutę - bronił się Khalid. - Boję się, że nie będę umiał przestać. Wy-
trwajmy jeszcze tylko kilka dni.
- W porządku. Pocałuj mnie. - Przyciągnęła go do siebie.
Położyła dłonie na jego biodrach i zdecydowanym ruchem wsunęła mu
ręce pod koszulę. Tego wieczoru znowu był ubrany po europejsku.
- Przecież chcesz mnie pocałować - wyszeptała.
- Pragnę tego tak bardzo, że czuję ból w całym ciele - odparł przez zaci-
śnięte zęby.
- Więc po prostu zrób to. Chcę tego. Pragnę cię jak nikogo przedtem. Te-
raz.
Upadli na łóżko. Khalid jednym ruchem ściągnął z niej spodnie i podniósł
tunikę. Obsypał pocałunkami jej brzuch, potem szedł coraz wyżej, wyżej...
Westchnęła z rozkoszy, czując jego gorący oddech tuż pod piersiami.
- Poczekaj.
R S
Ściągnęła tunikę i rozpięła stanik. Zamknął wargi na jej bolącym z napię-
cia sutku. Miał gorące wilgotne usta. Pieścił ją, aż poczuła wilgoć między
udami. Objęła go mocno i przywarła całym ciałem.
- To szaleństwo. - Wyrwał się z jej objęć.
- Khalid - próbowała protestować Oliwia.
Przesunął dłonią po jej nagim brzuchu.
- Jesteś taka piękna, ale nie biorę nic, co nie należy do mnie... Proszę,
zamknij drzwi. Dobranoc.
Zerwał się z łóżka i wybiegł
Oliwia całą noc przewracała się z boku na bok. Nigdy nie doświadczyła
takich uczuć. Nikogo tak nie pragnęła. Z nikim nie było jej tak dobrze. A on...
nie chciał się z nią kochać, dopóki się nie pobiorą. Tyle że ona nie zamierzała
za niego wyjść.
Obudziła się wcześnie rano i wzięła prysznic. Na wspomnienie ostatniej
nocy zrobiło się jej gorąco. Puściła strumień zimnej wody i próbowała ochło-
nąć.
„Khalid, Egipt... Czuję się, jakbym znowu była w więzieniu" - targały nią
emocje.
Przejrzała swoją garderobę. Szukała czegoś w jasnych, ale chłodnych, pa-
stelowych kolorach. W końcu zdecydowała się na piaskowe płócienne spodnie
i jasnoniebieski sweterek. Do tego nałożyła naszyjnik z muszelek. Przejrzała
się w lustrze. Wyglądała na opanowaną, pewną siebie kobietę. Idealnie, o to jej
chodziło. Nie, to nie. Żadnych skradzionych pocałunków i pieszczot.
Wiedziała, że powinna jak najszybciej uciec od Khalida. Powinna go zo-
stawić i odejść. „Zasłużył na wspaniałą kobietę swojego stanu, na podobną so-
R S
bie. A kim ja jestem?" - ta myśl nie dawała jej spokoju.
Chwyciła kremową pashminę, uwielbiała te wschodnie szale, i wyszła na
pokład, żeby zobaczyć wschód słońca. Steward w białej galabiji przyniósł jej
kawę i morelowo-migdałowe ciasteczko. Poranek zabarwił niebo na różowo i
liliowo, sprawiając, że dolina Nilu wyglądała olśniewająco. Oczarowana wido-
kiem, Oliwia miała wrażenie, jakby przeniosła się w czasie o kilkaset lat
wstecz. Kapitan skierował łódź w stronę brzegu, gdzie rzucił kotwicę. Znajdo-
wali się w Edfu. Mieli tu spędzić cały dzień.
Port wydał się Oliwii niezwykle ruchliwy jak na małą rolniczą miejsco-
wość. Na brzegu stało mnóstwo ludzi.
- Czy oni czekają na prom? - zapytała Khalida, który stanął obok.
- Nie. Szef ochrony twierdzi, że zebrali się, żeby zobaczyć ciebie.
- Mnie? - wykrztusiła.
Khalid nie wydawał się zaskoczony.
- Będziesz księżniczką Sark, a ludzie są ciekawi, jak wygląda moja na-
rzeczona.
- Nie jestem odpowiednim materiałem na księżniczkę - odparła, zdejmu-
jąc szal z ramion.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Po prostu wiem. Będą mną rozczarowani. Nie jestem żadną gwiazdą,
nawet nie pochodzę z ich stron. Jestem Amerykanką z małego miasteczka.
Spójrz na mnie, nie widzisz tego?
Powoli zmierzył ją wzrokiem.
- Widzę, że jesteś piękna - powiedział spokojnie.
Westchnęła niedowierzająco. Nie czuła się piękna.
- Nie umiem być księżniczką. Nikt mnie tego nie uczył. Rodzice wpoili
mi szczerość, uczciwość, a także skromność i szacunek dla innych. Zostałam
R S
wychowana do tego, by wieść spokojne, normalne życie. Wiem, że jestem
zwyczajną dziewczyną i nie zamierzam nikogo udawać.
- Więc nie próbuj się zachowywać jak księżniczka. Bądź po prostu sobą,
a będziesz ideałem.
- Czyim ideałem? - zapytała, patrząc mu w oczy.
- Moim - odrzekł.
Wyszli na brzeg otoczeni ochroniarzami. Ludzie się rozstąpili, by zrobić
im przejście.
Zaczęli zwiedzanie od świątyni Horusa, która jest drugą co do wielkości
budowlą sakralną w Egipcie. Jej ogromne pylony zrobiły na Oliwii wielkie
wrażenie. Potem oglądali malowidła przedstawiające walkę Horusa z jego stry-
jem, Setem. Khalid wyjaśnił jej symbolikę niektórych obrazów.
- Tutaj Set zamienia się w hipopotama.
- Malutki ten hipopotam.
- Tak, niewielki rozmiar oznacza słabość. Przez to hipopotam robi się
mniej niebezpieczny.
Podeszli do ostatniej sceny, na której kapłani jedli ciasto w kształcie hi-
popotama.
- To świadectwo ostatecznego unicestwienia Seta.
- Dosyć smutny koniec... Nawet dla kogoś, kto zabił brata i próbował po-
zbawić tronu bratanka - skomentowała Oliwia.
Khalid roześmiał się i objął ją.
- Wracajmy - powiedział. - Możemy się zatrzymać na bazarze. Będziesz
mogła kupić pamiątki, jeśli tylko masz na to ochotę.
Zakupy okazały się lepszą zabawą, niż Oliwia przypuszczała. Zwróciła
uwagę na przepiękne chusty. Chciała tylko popatrzeć, ale Khalid, widząc jej
zainteresowanie, powiedział coś do sprzedawcy po arabsku. Ten wyraźnie
R S
wymienił jakąś sumę, na co Khalid tylko podniósł oczy do nieba. Handlarz
zmniejszył cenę najpierw o dwadzieścia procent - opowiadał jej to potem Kha-
lid. Po chwili podał cenę niższą o kolejne dziesięć procent. Wtedy Khalid wziął
Oliwię pod ramię i odeszli. Minutę później mężczyzna dogonił ich, niosąc
cztery różne chusty.
- Wasza Wysokość - powiedział kupiec. - Proszę przyjąć jedną z tych
chust w podarunku dla pięknej narzeczonej.
Khalid się uśmiechnął.
- Jedna jest za darmo, ale ile kosztują pozostałe? - zapytał.
Sprzedawca pochylił głowę i wymienił cenę.
- Teraz kosztują już o połowę mniej - wyjaśnił Khalid Oliwii. - Ale i tak
powinny być tańsze.
Oliwii zrobiło się szkoda tego człowieka. Nie wyglądał na bogacza.
- Połowa ceny to dużo - odparła. - A on bardzo się stara.
- Taką ma pracę - odparł Khalid.
- I jedną chustę nam podarował.
- Jesteś za miękka - stwierdził Khalid. - Ale jeśli chcesz...
- Tak.
- W porządku. - Khalid skinął na ochroniarza, który poszedł z handla-
rzem, żeby zapłacić ustaloną kwotę i odebrać towar.
Wrócili na łódź oboje bardzo głodni. Lunch zjedli na górnym pokładzie.
Śmiali się przy tym, wspominając sprawunki na bazarze.
- Nigdy jeszcze nie kupowałem takich rzeczy - powiedział Khalid. -
Większość to śmieci.
- Wiem, ale nie mogłam się oprzeć temu posążkowi Horusa z brązu.
- Będzie świetnie wyglądał obok przycisku do papieru w kształcie pira-
midy - natrząsał się z niej.
R S
- Okej - prychnęła Oliwia, udając nadąsanie. - Może jej nie potrzebowa-
łam, ale szkoda mi tych ludzi. Jak można czegoś od nich nie kupić?
- To proste. Wystarczy powiedzieć „nie".
Przesiedli się na leżaki. Steward postawił na stoliku oszronioną butelkę
wody, o którą poprosiła przed chwilą Oliwia, i coś powiedział po arabsku do
Khalida. Szejk wstał, przeprosił, że musi odebrać ważny telefon, i zszedł pod
pokład.
Oliwia wyciągnęła się wygodnie. Poczuła się szczęśliwa. Rozluźniła się
zupełnie. Piękne jest takie życie. Luksusowa łódź, słońce, delikatne powiewy
wiatru, romantyczne krajobrazy, obsługa na każde życzenie... Gdyby ta łódź
mogła należeć do niej...
Zamknęła oczy i oddała się marzeniom, z których wyrwało ją brutalne:
- Musimy porozmawiać.
Khalid wrócił w bardzo złym humorze.
- To był telefon od mojego brata. Nie będę ukrywał - zaczął bez zbytnie-
go wstępu - że nie mamy jego błogosławieństwa. Rozumiem go. Jest w nie-
zręcznej sytuacji. Być może pogodziłby się z moimi decyzjami, ręczyłem prze-
cież za ciebie słowem, ale naciskają go dyplomaci z Dżabalu, a on nawet nie
ma pewności, czy można ci ufać. Książę Fehr zatrudnił najlepszych ludzi, by
odszukali tę Elsie, o której mówiłaś. I co? I nic. Żadnych tropów, śladów. Nikt
jej nie zna, nikt nie widział tej dziewczyny. Czy to możliwe?
Khalid postawił krzesło przy leżaku, na którym wypoczywała Oliwia.
- Jeszcze raz opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło tego dnia, gdy
próbowałaś przekroczyć granicę.
- Mówiłam ci już z dziesięć razy.
Oliwia poczuła się zdruzgotana. Sytuacja ją przytłaczała. Problemy wy-
dawały się nie mieć końca. A najgorsza była ta huśtawka - szczęście, dramat,
R S
szczęście, kolejny cios.
- Powtórz jeszcze raz. Coś musiałaś przeoczyć, coś ważnego - nalegał
Khalid.
- Przepraszam. - Było jej autentycznie przykro. - Przepraszam, że cię w to
nieświadomie wplątałam. Wydawało ci się, że wyciągniesz mnie z więzienia i
będzie po sprawie. Zamiast tego wpadłeś w tarapaty.
- Nie jestem bezwolną ofiarą tej sytuacji - zaprzeczył gwałtownie. -
Świadomie podjąłem decyzję, że ci pomogę, i wytrwam w tym postanowieniu.
W nic mnie nie wplątałaś, to nie twoja wina. To raczej zrządzenie losu.
- Ale przecież nie chcesz się ożenić, a musisz.
- Czy chcę? Nie chciałem, ale teraz nie jestem już tego taki pewien - od-
powiedział bez emocji. - Ponoszę konsekwencje swoich działań. Czasami tak
trzeba. Takie jest życie.
Spojrzała mu uważnie w oczy. Wyglądał na dużo bardziej zmęczonego,
niż się spodziewała. Poczuła ucisk w krtani.
- Dlaczego dotąd się nie ożeniłeś? - zapytała.
- Lubię mieszkać na pustyni. Czy któraś z kobiet chciałaby dzielić takie
życie ze mną? A poza tym staram się unikać emocjonalnego chaosu.
- Chaosu? Dla ciebie związek dwojga ludzi to emocjonalny chaos?
Ciągle tak mało wiedziała o tym człowieku, tak mało go znała.
- Bo tak jest. - Wzruszył ramionami.
- Nie lubisz ludzi? - dopytywała się.
- Lubię pustynię i jej spokój.
- Ludzie nie dają ci spokoju?
Khalid spojrzał surowo, a jego głos zabrzmiał ostro.
- Zadajesz mnóstwo pytań, a mieliśmy się skupić na tobie i na poszuki-
waniach nieuchwytnej Elsie. Nikt jej nie pamięta, ani straż graniczna, ani ża-
R S
den urzędnik w ambasadzie. A przecież, żeby wjechać do Egiptu, musiała mieć
ważną wizę. Moi ludzie przeczesali Bliski Wschód, sprawdzili u informatorów
i nic. Jesteś pewna, że dziewczyna chciała jechać do Dżabalu?
- Tak mi powiedziała.
- A kiedy autobus zatrzymał się przy granicy, dokąd poszła? Co się z nią
stało?
- Nie wiem. Szybko odizolowano mnie od pozostałych podróżnych i ni-
kogo więcej z nich nie widziałam.
- Musimy odnaleźć tę dziewczynę. - Khalid potarł kark. - Zegar tyka, a
nasza przyszłość zależy od tego, czy dowiemy się w porę, kim ona jest. Musi-
my odkryć jej prawdziwą tożsamość, by potwierdzić twoją historię. Zastanów
się, gdzie mogłaby ukryć się Elsie. Pomóż sobie i mnie. Pomóż nam.
- A jeśli nie zdołamy jej znaleźć? - zapytała Oliwia, starając się ukryć
zdenerwowanie.
Khalid nie odpowiedział, co wystraszyło ją jeszcze bardziej.
- Myślisz, że nazywa się zupełnie inaczej, niż się przedstawiła? - zapytała
cicho. - Czy to możliwe, żeby miała dwa paszporty?
- Oczywiście, choć w niektórych krajach jest to nielegalne.
- Co mam robić?
- Na razie nic, wypoczywaj, a w razie czego, dam ci znać.
Resztę popołudnia spędzili osobno.
Khalid przeglądał bieżące dokumenty, ale myślami ciągle wracał do roz-
mowy z Oliwią. Trochę dotknęło go jej przypuszczenie, że on nie lubi ludzi. A
więc takie sprawiał wrażenie.
Ale to nie z braku troskliwości, lecz z jej nadmiaru wybrał życie na pu-
styni. Utrata sióstr złamała mu serce. Uwielbiał je obie. Były bystre i dowcip-
ne, zawsze roześmiane, pełne wyobraźni i wrażliwe, czułe. Były również bar-
R S
dzo piękne, ale najbardziej cenił je za ich miłość do życia. Ich śmierć pozosta-
wiła w jego sercu głęboką ranę, która dotąd się nie zagoiła, mimo że upłynęło
już dziesięć lat.
Khalid zaakceptował to, że zawsze będzie tęsknił za siostrami. Ta strata
nauczyła go jednego - miłość jest przyczyną cierpienia. Od tamtej pory trzymał
się na dystans od wszystkich, których mógłby pokochać.
W tym czasie Oliwia czytała na górnym pokładzie kryminał. Akcja była
na tyle ciekawa, że dopiero po jakimś czasie pomyślała o domu. Mama ostrze-
gała ją przed tą wycieczką, podobnie jak brat. Jednak Oliwia marzyła o przy-
godzie. Przez całe dotychczasowe życie zachowywała się przewidywalnie i
bezpiecznie. Teraz zapragnęła odmiany. Wszystko jednak wymknęło się spod
kontroli.
„Gdybym została w domu - rozmyślała. - Teraz doceniam poczucie bez-
pieczeństwa i spokój".
Kolację zjedli w milczeniu. Gdy tylko skończyli jeść, Khalid wstał, by
wrócić do swojego apartamentu. Oliwia poczuła, że nie może mu na to pozwo-
lić.
- Khalid!
Zatrzymał się i odwrócił.
- Tak?
Serce zabiło jej szybciej, ale nie miała pojęcia, co teraz powiedzieć.
- Martwię się o mamę. - Tylko to przyszło jej do głowy.
- Rozmawiałaś z nią przecież.
- Ale krótko. Za każdym razem, kiedy dzwonię, odbiera Jake. Chyba się
boi, że mogłabym zdenerwować mamę.
R S
- Możliwe. Stara się ją chronić. A twoja mama potrzebuje spokoju.
- Wiem - odparła. - Martwię się, że jeśli nie wrócę szybko do domu, jej
stan się pogorszy. Mama była przeciwna mojej wycieczce. Prosiła, żebym nie
wyjeżdżała tak daleko.
- Dlaczego więc jej nie posłuchałaś? - zapytał Khalid.
- Chciałam zobaczyć świat - wyszeptała. - Chciałam poznać prawdziwe
życie.
- Teraz już wiesz - rzekł, patrząc w dal. - Już wiesz, jakie ofiary trzeba
ponosić, by chronić tych, których kochamy.
R S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kiedy stewardzi sprzątnęli po kolacji, Oliwia została sama na pokładzie.
Z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w odgłosy nocy, ale było zupełnie ci-
cho.
„Tak samo musiała wyglądać podróż po Nilu w dawnych czasach - po-
myślała. Poczuła się, jakby grała w filmie historycznym. - Dziewczyno, obudź
się, to nie film" - westchnęła i otworzyła oczy.
Niebo miało kolor czarnego atramentu, a liście palm na brzegu falowały
w podmuchach wiatru. Księżyc rzucał srebrny blask na rzekę. Egipt był piękny
i magiczny, a Khalid był przystojnym księciem pustyni, lecz Oliwia wiedziała,
że musi odejść. On nie chciał się z nią ożenić, ona nie chciała wiązać się z
kimś, kto jej nie kochał. Przypomniała sobie poprzedni wieczór i serce jej
przyspieszyło. Być może jej nie kochał, ale na pewno bardzo o nią dbał. I był
taki czuły.
„Czy to wystarczy, by wziąć ślub? - zastanawiała się. - Czy troska i obo-
wiązek to dostateczne powody?"
Zatopiona w myślach, pozostała na górnym pokładzie. Chciała jeszcze
poczytać. Położyła się wygodnie na poduszkach i przykryła kocem. Tuż obok
steward postawił specjalnie dla niej zapaloną lampę.
W pewnej chwili usłyszała kroki i spojrzała przez ramię. Przyszedł Kha-
lid. Nie uśmiechał się, ale obrzucił ją troskliwym spojrzeniem.
- Nie powinnaś siedzieć tu sama - powiedział. - To niebezpieczne.
- To twoja łódź - odparła. - Twój dom. Wydawało mi się, że z tobą jestem
zawsze bezpieczna.
- Ze mną tak, ale nie było mnie tu. Dopóki się nie pobierzemy, powinnaś
być bardziej ostrożna.
R S
- A jeśli to w ogóle nie nastąpi?
- Daruj sobie dzisiaj, jestem zmęczony...
- Khalidzie, musimy spojrzeć prawdzie w oczy.
Khalid zapatrzył się na księżyc, w końcu powiedział:
- Dałem słowo.
- I dlatego mamy przegrać oboje życie? Rozumiem, że ja będę cierpieć.
Zasłużyłam. Ale dlaczego ty? To nie w porządku.
- Dałem słowo. Postawiłem dla ciebie na szali honor i reputację.
Nie to chciała usłyszeć. Dość miała prawienia o obowiązkach, odpowie-
dzialności. Chciała czegoś więcej. Chciała miłości.
Khalid usiadł obok.
- Nie będzie ci ze mną źle. Obiecuję, że będę cię traktował z szacunkiem i
troską. Od moich bliskich, od ludzi z mojego otoczenia nie spotka cię żadna
krzywda. Jesteś moja. Poprzysiągłem cię chronić.
- A moja rodzina?
- Jest moim najgorętszym życzeniem, by przyjechali na ślub.
- A później?
- Później zamieszkasz ze mną.
- Na pustyni?
- Tak.
- Ale czy kiedykolwiek będę mogła odejść? Wrócić do rodziny, do Sta-
nów? - pytała coraz bardziej zrezygnowana.
- Być może. Najpierw jednak musisz dać mi dziecko. Ale jeśli zdecydu-
jesz się wrócić do Ameryki, dziecko zostanie ze mną.
- Co takiego? - Niemal krzyknęła.
Khalid wzruszył ramionami.
- Cóż, jestem drugi w kolejce do tronu Sark. Wszystkie dzieci z rodu Feh-
R S
rów muszą być wychowywane w kraju, w naszej kulturze. - Wstał i wyciągnął
do niej rękę. - Chodź, odprowadzę cię. Nie zasnę, dopóki nie będę miał pewno-
ści, że jesteś bezpieczna.
Gdy zasypiała, w myślach kołatało się jej: „To twój koniec. Jesteś skoń-
czona. Martwa".
Po raz trzeci obudził go krzyk Oliwii. Tym razem jednak postanowił od
razu zareagować. Chciał wiedzieć, czego się tak boi, co przed nim ukrywa.
Otworzył dość głośno drzwi do jej sypialni i zapalił światło.
- Co się stało? - Oliwia zerwała się wystraszona.
- To ty mi powiedz, czemu co noc krzyczysz przez sen - zapytał stanow-
czo.
Podszedł do łóżka. Położył rękę na jej czole, a potem wziął ją za nadgar-
stek i wyczuł puls.
- Jesteś przerażona, serce bije ci jak szalone.
Wyglądała tak samo, jak tego dnia, gdy zobaczył ją po raz pierwszy w
Ozr. Wylękniona, ze spojrzeniem pozbawionym nadziei.
- Oliwio, chcę ci pomóc.
- Wiem.
- Więc mi na to pozwól.
W jej oczach zalśniły łzy.
- Nie możesz.
Rozpacz w jej oczach i głosie zabolały Khalida.
- Oliwio - powiedział twardo. - Wiele przeszłaś, najgorsze masz już jed-
nak za sobą. Znajdziemy Elsie, a kiedy to nastąpi, twój strach minie.
Ale na tym właśnie polegał problem - Oliwia nie chciała, by złapano El-
sie. Nie chciała, by zamknięto ją w Ozr, w tym nieludzkim miejscu. Nie mogła
R S
się przyczynić do tego, by inna dziewczyna tam trafiła. A już na pewno nie El-
sie. Być może Elsie jest zdolna do przestępstwa, ale ma wielkie serce. Od
pierwszego dnia, gdy się poznały, pomagała Oliwii.
- Porozmawiajmy o ślubie. - Khalid zmienił temat.
- Nie przedyskutowaliśmy naszych planów, a powinniśmy, zwłaszcza je-
śli chcesz zaprosić swoją rodzinę. Mogę wysłać po nich samolot pod warun-
kiem, że lekarz twojej mamy zgodzi się na jej podróż.
- Na razie na pewno nie pozwoli jej przylecieć.
- Więc przynajmniej twój brat...
- Przestań. Nic z tego nie będzie. Nie ma sensu o tym mówić. Nie mogę
za ciebie wyjść. To absurd. I nie możesz mnie zmusić.
- Przecież cię nie zmuszam. To twój wybór. Nieszczęśliwa panna młoda
to najgorsze, co mogłoby mi się przydarzyć. Miałem nieszczęśliwą matkę. Nie
chcę nieszczęśliwej żony.
Oliwia nie wiedziała, co powiedzieć na takie nieoczekiwane wyznanie.
- Pewnie masz rację - ciągnął Khalid. - Małżeństwo z rozsądku nie jest
romantyczne, ale poczucie bezpieczeństwa też jest w życiu ważne.
- Małżeństwo bez miłości? Kontrakt zamiast uczuć? - Kręciła głową.
- Oszczędzi ci to powrotu do Ozr, czyli prawdopodobnie ocali życie.
- Teoretycznie. Zamieniam jedno więzienie na inne.
- Nie jestem barbarzyńcą...
- Nic takiego nie powiedziałam. Ale w twojej kulturze kobiety są trakto-
wane inaczej niż w mojej. To mnie przeraża. Nie chcę mieszkać na pustyni.
- W mojej kulturze - powiedział dobitnie - matki, żony i córki traktowane
są z wielkim szacunkiem.
- Dlatego zakrywacie je przed światem?
- To dla ich bezpieczeństwa. Uważamy, że honor i cnota są największym
R S
skarbem kobiety.
- Zresztą nie chodzi tylko o kwef. Chodzi mi raczej o niezależność, po-
czucie wolności. Na przykład wiem, że wasze kobiety nie mogą wychodzić z
domu same. Poza tym większość waszych małżeństw jest aranżowana, praw-
da?
- Tak, ale akceptujemy to. A te, jak je nazywasz, aranżowane małżeństwa
są równie szczęśliwe i zgodne, jak te zachodnie.
Khalid mówił spokojnie i przekonująco, ale Oliwia nie mogła uwierzyć,
by związki z rozsądku były równie szczęśliwe, jak te z miłości.
- Czy twoi rodzice pobrali się z własnej woli? - zapytała otwarcie.
- Nie. Mój ojciec był księciem i odziedziczył tron. Jego rodzina szukała
dla niego właściwej żony przez pięć lat.
- I to była twoja matka?
- Nie, to była inna kobieta, która zmarła dwa miesiące przed ślubem i
wtedy zastąpiła ją moja matka.
- Nic dziwnego, że była nieszczęśliwa.
- Moja matka była zachwycona, że wychodzi za mąż za księcia, a on był
z nią bardzo szczęśliwy.
- Więc o co chodziło?
- O to, że nigdy nie czuła się mu równa - powiedział chłodno. - Ojciec
pochodził z rodziny królewskiej, a matka z niższych sfer.
- I to było takie ważne? Czy inni źle ją traktowali z tego powodu?
- Niektórzy.
- Twój ojciec?
- Nie.
Jego nazbyt szybka odpowiedź zastanowiła ją.
- Szanował ją? - Dociekała.
R S
- Kochał. Bardzo mocno.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Sam mi powiedział. - Khalid spojrzał Oliwii w oczy. - Kiedy umierał,
poprosił nas, swoich synów, o opiekę nad nią. Kochał ją i dbał o nią do końca
swoich dni.
Oliwia wzruszyła się, ale nie okazała emocji. Zastanowiło ją, jak podob-
nie się zachowują kochający się ludzie - niezależnie od tego, gdzie żyją i jak
zostali wychowani. Kiedy umierał jej ojciec, tak samo martwił się o mamę.
Błagał Oliwię i brata, by zawsze dbali o matkę, by nie poczuła się samotna.
- Przypomina mi to mojego ojca - powiedziała, powstrzymując łzy. - Też
troszczył się o moją mamę.
Zamilkła.
- Ale oni wzięli ślub z miłości - kontynuowała po chwili. - Całe życie byli
szczęśliwi, nawet bardzo, i ja też tego pragnę. Też chcę się zakochać i czuć, że
jestem dla kogoś najważniejsza na świecie. I chcę, żeby to trwało nie przez
pięć miesięcy albo pięć lat, ale zawsze, a takie związki są możliwe tylko z wy-
boru.
- Więc decyduj - powiedział cicho. - Nie walcz z przeznaczeniem...
- To nie jest przeznaczenie! - wykrzyknęła. - Czy ja wyglądam na księż-
niczkę pustyni?
- Nieźle to brzmi - odparł.
- Żartujesz sobie, a ja nawet nic o tobie nie wiem.
- Coś tam jednak wiesz - zaprzeczył.
- Taak, że nazywasz się Khalid Fehr, twój starszy brat jest Wielkim Księ-
ciem Sark... - zamilkła, wściekła, że dała się wplątać w takie bzdurne rozmo-
wy. - Tyle wiem. To nawet nie jest zabawne. Spędziliśmy razem cztery dni, a
ciągle jesteś dla mnie wielką tajemnicą. Jak mam cię pokochać?
R S
- Nie przesadzaj, wiesz o mnie dużo więcej. Jemy razem, chodzimy na
randki...
- Randki?
- Nie tak nazywacie to w Stanach, kiedy mężczyzna wychodzi gdzieś z
kobietą, kiedy zabiega o nią?
- Wcale o siebie nie zabiegamy.
- A powinniśmy, w końcu jesteśmy zaręczeni.
Oliwia opadła na poduszkę.
- Ty o mnie zabiegasz? - zaśmiała się.
- Wolisz słowo „zaloty"? Więcej w nim romantyzmu?
Westchnęła i spojrzała wymownie na zegar na nocnej szafce.
- Może dokończymy rozmowę rano? - Zaproponowała, ale Khalid udał,
że nie słyszał.
- Też boisz się uczuć - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Walczysz
z tym, ale dobrze nam ze sobą, czy chcesz tego, czy nie.
- Jak mogę chcieć czegoś, czego nie rozumiem? Wiem, że jesteś silnym
mężczyzną i żyjesz w luksusie, ale skąd mam wiedzieć, co jest dla ciebie waż-
ne i w co wierzysz?
Khalid nie odpowiedział. Patrzył na nią długo.
- Znasz prawdziwego mnie - odezwał się wreszcie. - Udajesz, że nie ro-
zumiesz, by mieć poczucie, że kontrolujesz sytuację.
- To nieprawda - zaprotestowała.
Uniósł brwi.
- Więc powiedz mi, co wiesz, co naprawdę wiesz, a wtedy ja powiem ci,
czego nie wiesz. To chyba uczciwe?
- Studiowałeś archeologię - zaczęła cicho - i pochodzisz z dużej rodziny.
Twój najstarszy brat jest Wielkim Księciem Sark, ale wydaje mi się, że jest
R S
dobrym bratem i przywódcą. Szanujesz jego opinie, choć nie zawsze się z nim
zgadzasz.
Zaskoczyła go tą charakterystyką, ale nie zaprzeczył.
- Jesteś wrażliwy na ludzką krzywdę i niesprawiedliwość i... - zamilkła na
chwilę - i to chyba wszystko, co wiem.
Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Wyglądała tak ponętnie.
- Wiesz wystarczająco, a teraz faktycznie pora spać - powiedział, po
czym pogłaskał ją po policzku i szybko wyszedł.
Oliwia obudziła się z bólem głowy i ściśniętym ze zdenerwowania żołąd-
kiem. Coraz trudniej znosiła narastające napięcie. Jej przygnębienie sięgnęło
zenitu, gdy tuż przed wyjściem z sypialni zerknęła do lustra. W białej ażurowej
sukience, uzupełnionej koralowym naszyjnikiem, i z włosami spiętymi w ku-
cyk wyglądała niewinnie i dziewczęco. Do całości nie pasował kosztowny za-
ręczynowy pierścionek. Przeszkadzał jej, ściągnęła go ze złością. Miała dość
udawania szczęśliwej narzeczonej. Włożyła pierścionek do podręcznej kasetki
stojącej na nocnej szafce i podjęła decyzję - przy pierwszej nadarzającej się
okazji odejdzie.
Kiedy wyszła na górny pokład, Khalid pił kawę, przeglądając jakieś do-
kumenty. Oliwia poczuła ból. Tego właśnie pragnęła - normalności. Wspól-
nych obudzeń, wspólnych śniadań... Siadając przy stole, rzuciła okiem na pa-
piery. Były to wydruki komputerowe.
- Poczta czy dochodzenie? - zapytała z wyraźną nutką złośliwości.
- Jedno i drugie - uśmiechnął się delikatnie. - Mam dobre wieści.
- Tak?
- Odnaleziono Elsie. Jest w Egipcie, jak mówiłaś.
Oliwia poczuła ukłucie w sercu.
R S
- Zabrali ją do aresztu. Później będą chcieli, żebyś potwierdziła jej toż-
samość. Niezwykłe wieści z samego rana - ciągnął. - Już prawie traciłem na-
dzieję.
A więc stało się, nie mogła w to uwierzyć.
- Czy mówili, gdzie ją znaleźli? - spytała drżącym głosem.
- Nie. Tylko tyle, że będzie potrzebna twoja pomoc, żeby postawić jej za-
rzuty.
Khalid spojrzał na Oliwię.
- Jesteś taka blada - powiedział. - Dobrze się czujesz?
- To przez tę nieprzespaną noc - skłamała.
Podał jej jeden z wydruków.
- To raport z zatrzymania. Od mojego człowieka, który współpracował z
egipską policją... - przerwał i spojrzał na jej dłoń. - Gdzie pierścionek?
- Zostawiłam na nocnej szafce, kiedy się kąpałam. Założę, kiedy zej-
dziemy na brzeg - odparła wymijająco.
Steward przyniósł świeżą kawę. Trochę złośliwie poprosiła o musli i jo-
gurt, ale ku jej zaskoczeniu załoga była przygotowana na amerykańskie śnia-
danie. Za chwilę jej życzenie zostało spełnione.
- Jak myślisz, co z nią zrobią? - zapytała, przerywając jedzenie.
- Wyślą ją do Ozr - odparł.
Oliwia poczuła ogromny ciężar na piersiach.
„Boże, tylko nie tam" - pomyślała.
- Martwisz się o nią? - zdziwił się Khalid.
Potaknęła głową, zrobiło jej się słabo.
- Nie możesz się obwiniać - uspokajał ją Khalid. - Nie jesteś za nią od-
powiedzialna.
- Ozr to straszne miejsce.
R S
- Ona się o ciebie nie martwiła, kiedy tam trafiłaś. Przez nią tam trafiłaś.
„Fatalnie się stało - pomyślała. - Fatalnie".
- Źle się czuję - wyszeptała. - Głowa mi pęka.
- Może to migrena z niewyspania... - zasugerował Khalid. - Wróć do ka-
biny. Tam jest chłodno i ciemno. Spróbuj się zdrzemnąć.
Wstał i podtrzymał ją, gdy schodziła.
- Nie powinniśmy zejść na ląd? - zapytała zakłopotana.
- Podarujemy sobie Esnę i spędźmy ten dzień na łodzi. Co ty na to?
- Możemy? - Podniosła głowę.
- Oczywiście. - Spojrzał na nią zmartwiony. - Poza tym i tak to świetny
dzień. Zatrzymanie Elsie wszystko zmienia.
Nie odpowiedziała. Z trudem powstrzymywała się od płaczu.
- Odpocznij, prześpij się, bo jutro czeka Luksor. - Pocałował ją troskliwie
w czoło i zamknął drzwi, gdy weszła do sypialni.
Drzemka faktycznie pomogła. Oliwia uspokoiła się i gdy steward zapytał
przez drzwi, gdzie zje lunch, poleciła, by nakrył dla niej na górnym pokładzie.
Khalid już tam był.
- Płakałaś - zauważył, kiedy siadła naprzeciwko.
- Myłam twarz - powiedziała cicho, sięgając po lód.
- Poznaję po oczach. - Położył dłoń na jej ręce. - Jak się czujesz?
- Lepiej - skłamała, żałując, że nie założyła ciemnych okularów.
- Chodź, usiądź przy mnie. - Khalid nie puszczał jej ręki.
Usiadła obok niego. Steward natychmiast przestawił talerze.
- Oliwio, o co znowu chodzi? - Przytrzymał ją za podbródek i spojrzał jej
głęboko w oczy.
- Jestem po prostu bardzo zmęczona. Nawet na Luksor nie mam ochoty.
R S
- Nie chcesz się zatrzymać w Luksorze? Przecież to wielka atrakcja!
- Tak, ale ten upał... I już sobie wyobrażam, ile tam będzie ludzi.
- I co z tego? Będziemy mieli prywatnego przewodnika. - Khalid nie
mógł uwierzyć, że nie zależy jej na zobaczeniu Luksoru.
Dyskretnym ruchem ręki polecił załodze opuścić górny pokład.
- Już tyle świątyń zwiedziliśmy. Chwilowo mi wystarczy - powiedziała
wysokim, niemal histerycznym głosem.
- Przestań - przerwał jej gwałtownie. - Chodzi o Elsie, prawda? Boisz się
stanąć z nią twarzą w twarz.
- Tak - przyznała, zaskoczona jego reakcją. - Jestem przerażona.
- Nie będziesz przecież sama.
„Boże, on wciąż nic nie rozumie!" - pomyślała, coraz bardziej zdener-
wowana.
- Khalidzie, ja nie mogę. Nie zrobię tego...
- Nie zrobisz? - zagrzmiał. - Co to ma znaczyć? Nie masz wyboru. Albo
ty, albo ona.
- Mam ją skazać na Ozr, wysłać do tego piekła? Nie chcę mieć nikogo na
sumieniu.
- Będziesz musiała przemyśleć decyzję. Możesz uratować albo ją, albo
siebie.
R S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Oliwia odwróciła głowę.
- Nie mogę. Nie chcę takiego wyboru. - Odsunęła się od Khalida.
- Więc ja to zrobię - przerwał jej ostro. - Nie pozwolę ci zaprzepaścić
twojej przyszłości, wolności ani szczęścia.
- Nie możesz za mnie podjąć tej decyzji - odparła ze łzami w oczach. -
Nie jesteśmy rodziną. Twoja rodzina jest w Sark, a moja w Pierceville. To wo-
bec nich musimy być lojalni.
- Poręczyłem za ciebie - powiedział z gniewem w oczach.
- Więc popełniłeś błąd - rzuciła ostro.
- Kończy nam się czas - powiedział Khalid.
Oliwia wyczuła w jego tonie nie tylko złość, ale i mroczniejsze uczucia.
- Zegar tyka - dodał - i nie mamy na to wpływu.
Znowu wydał jej się taki obcy, zimny, odległy. Jaka ona jest naiwna! To
nie był książę z jej bajki.
- Dobrze, zapomnijmy o Luksorze - powiedział ugodowo. - Polecimy ju-
tro do Kairu. Zgodzę się, żeby okazanie odbyło się jutro.
- A jeśli odmówię?
Czuła, jak strużka zimnego potu spływa jej po plecach.
- Wrócisz do Dżabalu - odparł bez wahania.
- Odesłałbyś mnie?
- Rząd Dżabalu grozi nam wojną. Nie chcę eskalacji konfliktu. Nie zrobię
tego swojemu bratu i krajowi.
Oliwia była zbyt przygnębiona, by cokolwiek powiedzieć. Jej milczenie
rozzłościło Khalida. Wyprostował się dumnie.
- Jak możesz odmówić, wiedząc, ile dla ciebie poświęciłem. Zaryzykowa-
R S
łem honor, postawiłem na szali bezpieczeństwo księstwa...
- Khalidzie, to nie tak, że nie chcę. Ja nie mogę.
- Nie możesz? Co cię powstrzymuje?
Oliwia czuła, że za chwilę jej serce nie wytrzyma napięcia.
Khalid patrzył na nią z taką odrazą. Wstał i oparł się rękami o reling.
- Zagrozili, że zrobią mi krzywdę - wydusiła z siebie. - I jej też.
Ale Khalid już jej nie usłyszał, odwrócony plecami. Patrzył na wodę.
Płynęli właśnie wąskim skalistym wąwozem, wyrzeźbionym przez słońce,
wiatr i deszcz.
- Zaufałem ci, starałem się zrozumieć - powiedział z goryczą w głosie.
- Ona była moją przyjaciółką - prawie krzyknęła. - Być może zdradziła
mnie, ale nie mogłabym jej skrzywdzić. Nie jestem mściwa ani okrutna, nie tak
mnie wychowano i nie zmienię tego. Nawet po to, by się ratować.
Zamilkli oboje. Słychać było tylko od czasu do czasu plusk wody.
Wreszcie odwrócił się powoli.
- Wiedziałaś, że ma narkotyki? - zapytał.
- Nie, oczywiście, że nie.
- Więc dlaczego ją chronisz?
- Ponieważ taka po prostu jestem.
- Ależ, to głupota.
- Nie jestem głupsza od ciebie - rzuciła ze złością. - Ty uratowanie mnie
uważasz za bohaterstwo, a kiedy ja próbuję chronić Elsie, jestem głupia, tak?
Wykrzywił kpiąco wargi.
- Miała kilogram kokainy w torebce!
- Skąd wiesz, że to były jej narkotyki?
- Ponieważ były w jej torebce! Nic nie podejrzewałaś?
- Czemu miałabym podejrzewać? Torebka jak torebka, tyle że zawsze
R S
miała ją przy sobie... - Zamilkła, kiedy zrozumiała, co właśnie powiedziała.
Khalid prychnął kpiąco.
- Może gdybym więcej podróżowała - dodała Oliwia - dostrzegłabym w
tym coś dziwnego, ale myślałam, że Elsie jest po prostu ekscentryczna. Wyda-
wała mi się czarująca. Naprawdę ją polubiłam i traktowałam jak przyjaciółkę.
- Przyjaciółka wsadziła cię do piekła.
- Tak, być może to, co zrobiła, było złe, ale nie odpłacę jej tym samym.
Khalid spojrzał bez odrobiny współczucia. Przechadzał się nerwowo po
pokładzie. Był wyraźnie wzburzony.
- Posłuchaj, sprawy zaszły za daleko. Dżabalczycy naciskają na mojego
brata, a teraz też na Egipcjan. Mojemu bratu zaczyna brakować argumentów w
rozmowach z nimi. Egipcjanie zażądali niezłej kwoty za poszukiwania Elsie i
chcieliby szybko pozbyć się jej, żeby uniknąć sporów z Dżabalem. Lada chwi-
la możemy wywołać międzynarodowy konflikt, a ty nie chcesz pomóc w roz-
wiązaniu sytuacji, bo masz wyrzuty sumienia. Na miłość boską! - Khalid prze-
rwał gwałtownie i zbiegł pod pokład.
Oliwia nie mogła przestać myśleć o Elsie i Ozr. Czy była zbyt naiwna?
Ale jeśli Elsie nie przemycała narkotyków? Jeśli ona też dała się wrobić? A
może wcale nie było żadnych narkotyków? Może wszystko zostało ukartowane
przez dżabalskich urzędników? Tylko, po co? Bez względu na to, jaka jest
prawda, nie umiałaby skazać Elsie na pobyt w Ozr. Nauczono ją wybaczać.
Jednak Khalid i jego brat... Była im coś winna. Zrobili przecież bardzo wiele,
by jej pomóc.
Podciągnęła nogi, objęła rękami i oparła czoło o kolana. Khalid ciągle
mówił o odpowiedzialności i skutkach działań.
„Ma rację. Zrobiłam coś strasznie głupiego i powinnam ponieść konse-
kwencje. Muszę zaakceptować obecną sytuację"- postanowiła, co od razu ją
R S
trochę uspokoiło. Poczuła się znowu sobą - tą dawną dobrą i troskliwą dziew-
czyną. „Jeśli nie wrócę do Stanów, będzie to cios dla mamy, ale przecież jest
Jake. Na pewno mnie zrozumie i zaopiekuje się mamą" - analizowała sytuację.
Odetchnęła głęboko i podniosła głowę. Wiedziała, co powinna zrobić. Zapa-
trzyła się na rzekę. „Swoboda, wolność - to nie są puste słowa. Może za dru-
gim razem Ozr nie będzie takie straszne".
Zeszła na dół i usiadła przy biurku w saloniku obok jej sypialni. Z szufla-
dy wyjęła papeterię i pióro. Po kilku próbach w końcu odnalazła właściwe
zdania. Kiedy skończyła, oparła się o oparcie krzesła i przeczytała:
Ja, Oliwia Morse, urodzona w Pierceville w Kansas, przyznaję się do nie-
legalnego przewożenia narkotyków z Maroka do Dżabalu. Jestem za to osobi-
ście odpowiedzialna. Nikt mi w tym nie pomagał ani nie namawiał mnie do te-
go. Jestem winna postawionych mi zarzutów.
Piszę to z własnej i nieprzymuszonej woli.
Starannie podpisała krótkie oświadczenie i włożyła kartkę do koperty.
Następnie podeszła do apartamentu Khalida i wsunęła kopertę pod drzwi.
„Co się teraz stanie? Co zrobi Khalid?" - zastanawiała się gorączkowo.
Przestraszona, skuliła się na łóżku, lecz bezczynność nie przyniosła ulgi. W
chłodnej, zaciemnionej sypialni znowu poczuła się jak w więzieniu. Nic już
jednak nie mogła zrobić. Donikąd uciec, nikogo prosić o pomoc.
Późnym popołudniem steward przyniósł jej na tacy obiad. Nie zapytał
wcześniej, gdzie chce zjeść. Przypomniała sobie Ozr - tam też jedzenie przyno-
szono na tacy. Wiedziała, co to oznacza. Khalid nie chciał jej widzieć. Nie
miała mu tego za złe. Jedzenia nie tknęła.
Pół godziny później usłyszała delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziała, przekonana, że to steward przyszedł po talerze.
R S
Ku jej zaskoczeniu zobaczyła Khalida z kopertą w ręku.
- Co to ma znaczyć?
Był wyraźnie wzburzony.
- Mówiłeś, że nie chcę pomóc w rozwiązaniu sytuacji. Chcę, bardzo chcę,
ale nie wyślę Elsie do Ozr - powiedziała. - Nie chcę też doprowadzić twojej
ojczyzny na skraj wojny. To jest jedyne dobre wyjście. Dla ciebie, dla twojego
brata i kraju...
- A co z tobą? - Chwycił ją za ramiona. - Co z tobą? Chcesz mi złamać
serce?
- Tyle mówiłeś o odpowiedzialności. Właśnie staram się być odpowie-
dzialna za swoje czyny. Próbuję naprawić błędy.
Przytulił ją mocno.
- Nie wiesz, ilu ludzi cię kocha i jak bardzo jesteś ważna dla twojej ro-
dziny. Dwa tygodnie temu, kiedy powiedziałem twojemu bratu, gdzie jesteś,
natychmiast zaczął mnie błagać, bym zaproponował Dżabalczykom wymianę -
on za ciebie. Nalegał, żebym ich przekonał do tego pomysłu. Chciał dla ciebie
zostać ich zakładnikiem. I wtedy zrozumiałem, jak bardzo cię kocha. I przysią-
głem, że sprowadzę cię do domu bez względu na koszty. Dotrzymam słowa
danego twojemu bratu, ponieważ chciałbym, żeby ktoś zrobił coś podobnego
dla mnie.
- Ale dlaczego? - zapytała. - Dlaczego tak bardzo ci na mnie zależy?
- Ponieważ rozumiem Jake'a. Wiem, co czuje mężczyzna, który nie potra-
fił uchronić swojej rodziny od nieszczęścia.
Khalid zamilkł, posadził Oliwię na łóżku, usiadł obok w fotelu i wziął jej
ręce w swoje dłonie.
- Też byłem starszym bratem. Miałem dwie młodsze siostry i bardzo je
kochałem. Zrobiłbym dla nich wszystko i gdyby miały kłopoty, chciałbym, by
R S
ktoś im pomógł. Jak ja pomagam teraz tobie.
- Miałeś dwie siostry? Powiedziałeś: miałem?
- Obie nie żyją - odparł chłodno.
- Przepraszam, nie wiedziałam. Tak mi przykro.
- Nie ma sprawy. Odeszły nagle. Pojechały do Grecji na wakacje i... -
Wzruszenie nie pozwalało mu mówić. - I... i nie wróciły.
- To dlatego pomagasz ludziom. - Oliwia popatrzyła na niego z czułością.
- Nie chcesz, by cierpieli tak, jak ty cierpiałeś.
- Nie po to tyle przeszliśmy, żeby teraz cię stracić. Rozumiesz?
Uspokoił się już. Podniósł kopertę i podarł ją na drobne kawałki.
- Posłuchaj - odezwał się łagodnym, kojącym tonem - kapitan ma prawo
udzielić nam ślubu. Proponuję, żebyśmy to mieli za sobą jeszcze dziś. Masz
kilka godzin na przemyślenie sprawy. Będę czekał na ciebie o dziesiątej na
górnym pokładzie.
Wstał, ale zanim wyszedł, dodał:
- Wiem, że ślub ze mną nie jest spełnieniem twoich romantycznych ma-
rzeń. Pomyśl jednak, że jeśli dzięki temu szybciej wrócisz do domu, warto to
zrobić.
Oliwia opadła na poduszki.
„A więc miał dwie siostry - powtarzała w myślach - i one umarły. Teraz,
żeby odpokutować to, że nie potrafił ich ocalić, całe życie próbuje ratować in-
nych. To dlatego".
Zaczęła rozumieć zachowanie Khalida. Osunęła się na podłogę i wybu-
chła płaczem. „Khalid, szejk, oddał wszystko, by mnie ratować. A co ja dla
niego zrobiłam? Sprzeciwiałam się każdemu jego pomysłowi". A przecież ten
dumny i piękny książę pustyni wyrwał ją z Ozr, z prawdziwego piekła. Nie
umiała zdradzić Elsie, ale powinna choćby w jednej kwestii pójść na kompro-
R S
mis. „Jeśli on uważa, że trzeba wziąć ślub, zrobię to" - podjęła nagle decyzję.
Natychmiast się uspokoiła. Najpierw wzięła prysznic, a potem przejrzała
garderobę, by się przygotować na ten wieczór.
Jedyną białą sukienką, jaką miała, była ażurowa kreacja, którą już raz no-
siła. Nie wyobrażała sobie, by mogła ją ponownie założyć. Bez względu na
okoliczności, miała poślubić księcia Khalida Fehra, szejka Sark, i chciała wy-
glądać pięknie. Dla siebie i dla niego. Zdecydowała się na długą marszczoną
kreację z najdelikatniejszego jedwabiu, w kolorze lodów waniliowych. Suknia
okrywała tylko jedno ramię, była bardzo elegancka i doskonale leżała. Włosy
upięła z tyłu głowy. Ozdobiła je szpilkami wysadzanymi szlachetnymi kamie-
niami, które dostała od Khalida. Wcześniej uważała ten prezent za bezsensow-
ny, bo nazbyt kosztowny. Teraz jednak szpilki doskonale pasowały do okazji.
Nałożyła delikatnie tusz na rzęsy, odpowiednim kolorem podkreśliła
oczy, rozświetliła twarz odrobiną złotawego różu i uwydatniła usta szminką z
odrobiną błyszczyku. Gdy przyjrzała się sobie uważnie, poczuła się piękna i
spokojna.
Nie miała welonu ani biżuterii. „Ojej, pierścionek" - przypomniała sobie
w ostatniej chwili i wyjęła drobiazg z kasetki. Zabłyszczał na jej palcu, jakby
chciał jej dodać otuchy. Spojrzała na zegarek. Prawie dziesiąta. Poczuła ner-
wowe łaskotanie w żołądku.
Cały górny pokład był przepięknie przystrojony białymi kwiatami i świe-
cami. Wszystko odbyło się dość szybko. Ceremonię poprowadził kapitan, a
świadkami uroczystości była cała załoga: marynarze, kucharz z pomocnikami i
stewardzi, którzy utworzyli honorowy szpaler. Kapitan czytał małżeńską przy-
sięgę najpierw po arabsku, a potem tłumaczył tekst na angielski.
Khalid miał na sobie tradycyjny arabski strój. Wyglądał bardzo męsko.
Oliwia poczuła się przy nim mała i krucha. Gdy powtarzali za kapitanem słowa
R S
przysięgi, patrzyli sobie głęboko w oczy.
Wreszcie kapitan ogłosił ich mężem i żoną.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Po gratulacjach od załogi i krótkiej kolacji z szampanem zeszli do apar-
tamentu Khalida. Ściany w kolorze złota, pomarańczy i morza, bogate egipskie
tkaniny, kolonialne meble, przygaszone światła, wielkie łóżko przykryte czer-
wono-złotą narzutą - wszystko to tworzyło baśniową scenerię.
Oliwia popatrzyła na łóżko i szybko odwróciła wzrok. Czuła rosnące
podniecenie, ale nie chciała tego okazać. Stała nieruchomo, oszołomiona bo-
gactwem wnętrza i zawstydzona sytuacją.
Khalid podszedł do barku. Napełnił szampanem dwa kieliszki i podał je-
den Oliwii.
- Na szczęście! Za nas. - Podniósł kieliszek.
Dostrzegł strach i zażenowanie w jej oczach. Poruszyło go sumienie.
Wiedział, że tego dnia wcześniej nie był zbyt delikatny. Umoczył usta, po
czym odstawił kieliszek i wziął Oliwię na ręce.
- Nie bój się. Wystarczy, że ja wiem, co mam robić.
Położył ją delikatnie na wielkim łożu i pocałował w usta. Potem musnął
jej policzek i wycałował kąciki jej ust. Oliwia zadrżała. Poczuła jego ciepły
oddech za uchem.
Zamknęła oczy. Bała się tego, co za chwilę nastąpi, ale wiedziała, że to
nieuniknione. Zapach orientalnych perfum Khalida przyprawiał ją o dreszcze.
Poszukała ręką jego twarzy i szyi. Chciała wyczuć fakturę jego skóry.
Była podniecająco gładka. Przejechała delikatnie paznokciem po jego twarzy:
od podbródka przez policzek do brwi. Czuła jego narastające podniecenie.
R S
Gładził ją przez materiał sukienki, pieścił jej ciało powoli, delikatnie, par-
tiami. W Oliwii budziło się pożądanie. Jej piersi nabrzmiały, a sutki wyraźnie
prześwitywały spod błyszczącego materiału.
- Uwielbiam tę suknię - wyszeptał, dotykając jej bioder.
Przesunął dłonie na jej plecy i w dół, ku pośladkom. Jego przyspieszony
oddech podziałał na Oliwię równie mocno, jak pieszczoty. Poczuła wewnętrz-
ny ogień.
Gdy Khalid uniósł jej suknię i dotknął jej nagiego uda, zawirowało jej w
głowie. Chciała go poczuć całego przy sobie. Chciała go poczuć w sobie. Pró-
bowała rozpiąć suwak sukienki. Powstrzymał ją.
- Ja to zrobię - wyszeptał jej do ucha.
Zsunął jej ramiączko, delikatnie pociągnął za materiał i zaczął całować
odsłonięty fragment ciała. Przykrył ustami nagi sutek, aż wygięła się z rozko-
szy i zatopiła palce w jego włosach, gdy jego język masował i drażnił jej ciało.
Chciała więcej, dużo więcej, a on powoli pieścił jej piersi, brzuch, schodził
ustami coraz niżej, niżej aż do linii łona. Wreszcie włożył ręce pod jej pośladki
i lekko je uniósł. Poczuła się tak gorąca i wilgotna, jakby za chwilę miała stop-
nieć w jego dłoniach.
- Khalid - wykrztusiła namiętnie, gdy jakby od niechcenia dotknął jej
wzgórka łonowego.
A więc już! Ale on przerwał i skupił się na delikatnej skórze na we-
wnętrznej stronie jej ud. Wreszcie przesunął językiem po jej nabrzmiałej łech-
taczce i wargach sromowych. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś podobnego.
Wyprężyła się gwałtownie.
- Nie, nie, chcę... - Próbowała podciągnąć jego długą arabską szatę.
Wydawał się głuchy na jej nieśmiałe prośby. Znów całował ją między
udami. Pieszczoty stawały się coraz odważniejsze, na przemian lizał ją i ssał.
R S
Drżała i krzyczała z pożądania.
- Proszę, proszę... - błagała, ciągnąc go za ubranie. - Zdejmij to...
Kiedy wreszcie stanął przed nią nago, wyglądał jak młody bóg. Był do-
skonale umięśniony. Jego ciemna karnacja dodawała mu męskości. Spojrzała
niżej i poczuła się onieśmielona rozmiarem jego członka.
Wziął ją za rękę i dotknął tam, gdzie wstydziła się patrzeć. Koniec człon-
ka był zaskakująco gorący i delikatny. Pokazał jej, co powinna teraz zrobić.
Gdy przesunęła ręką w górę i w dół, usłyszała jego głębokie westchnienie.
Podnieciło ją to. Nagle zrozumiała, że ma dużą władzę, mogąc sprawiać mu
przyjemność. Chciała to powtórzyć. Masowała go coraz szybciej, w górę i w
dół. Obserwowała, jak zamyka oczy i rozchyla usta w niemym westchnieniu
rozkoszy.
Nagle chwycił ją za rękę:
- Poczekaj. Jeszcze nie teraz - wyszeptał.
Położył ją pod sobą i wpił się w jej usta. Całował ją, aż zaczęła znowu ca-
ła drżeć. Rozchylił jej uda, poczuła szczyt jego męskości.
- Postaram się być delikatny - wyszeptał, całując ją w szyję.
Masował jej piersi, gładził brzuch, drażnił językiem brodawki. Znowu
wpił się w jej usta, a jego męskość powoli szukała drogi do jej wnętrza. Deli-
katnie, powoli. Była mokra od potu, wilgotna wewnątrz i gotowa. Poczuła lek-
ki nacisk członka. Wbiła mu paznokcie w pierś, wstrzymała oddech.
- Boli? - zapytał szeptem.
- Boję się.
Obsypał jej twarz czułymi pocałunkami. Przywarli do siebie ustami. Po-
czuła, jak mu się z wolna poddaje, jak przyjmuje go sercem i ciałem.
- Khalid - wyszeptała rozogniona. - Mój mąż.
Kochali się tej nocy jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem przepełniały
R S
ją rozkosz i szczęście. Czuła się piękna i doceniana. Weszła do sypialni Khali-
da jako młoda dziewczyna, teraz obudziła się w niej dojrzała kobieta.
Śniadanie zjedli w łóżku. Oliwia czuła się lekko obolała, jak po inten-
sywnym treningu na rowerze. Za to Khalid tryskał energią, choć starał się być
bardzo troskliwy.
- Jakie mamy plany na dzisiaj? - spytała, kiedy już wyszła spod pryszni-
ca. - Nie wiem, jak się ubrać.
- Cumujemy w Luksorze - odparł i pocałował ją namiętnie. - Uwielbiam
to miasto. Ubierz się lekko, w Dolinie Królów jest naprawdę gorąco.
W jakimś przewodniku Oliwia wyczytała kiedyś, że Luksor jest najwięk-
szym na świecie muzeum na wolnym powietrzu. Kiedy wreszcie zobaczyła te-
bańską nekropolię, zrozumiała znaczenie tych słów. To był autentyczny frag-
ment starożytnego Egiptu zachowany do naszych czasów. Prawdziwy relikt.
Oprowadzał ich kolejny znajomy Khalida. Dzięki niemu mogli zwiedzić
grobowiec Nefertari, do którego zwykli turyści mają ograniczony wstęp, ze
względu na niezwykłą delikatność starożytnej budowli.
Powoli robiło się coraz goręcej. Wewnątrz grobowca też nie było chłod-
niej. Przewodnik okazał się bardzo miły, ale zasypał ich mnogością szczegó-
łów i Oliwia - zmęczona przeżyciami ostatniej nocy i upałem - szła z coraz
większym trudem.
Khalid obserwował ją zaniepokojony, aż zmusiła się do zadania prze-
wodnikowi kilku prostych pytań, by przestał się martwić. Widziała, z jakim za-
interesowaniem i zachwytem zwiedzał obiekt.
Z Doliny Królowych podążyli do Doliny Królów. Słońce stało już wyso-
ko i upał robił się nie do wytrzymania. Powietrze falowało od skwaru.
- Dlaczego właśnie tutaj budowano królewskie grobowce? - zapytała
Oliwia.
R S
- Jeszcze dziś niektórzy Egipcjanie wierzą - odpowiedział przewodnik -
że grobowce wydrążono w górach, by ułatwić duchom podróż w zaświaty. Ale
niektórzy naukowcy sądzą, że mogła być to kwestia przypadku. Z nieznanych
nam już powodów wydrążono pierwszy grobowiec, a potem kolejne.
- Tak czy inaczej - dodał Khalid - specjaliści od mumifikacji doskonale
wiedzieli, że mumie najlepiej przechowywać na pustyni.
- Okropność - wzdrygnęła się Oliwia.
- Cóż, każda kultura ma swoje zwyczaje grzebalne. Jak dotąd odkryto w
Dolinie Królów - kontynuował przewodnik - sześćdziesiąt dwa grobowce, ale
jest tu ich zapewne o wiele więcej.
Żeby zejść do grobowca Amenhotepa II, jednego z najgłębszych w Doli-
nie Królów, musieli pokonać dziewięćdziesiąt stopni w długim tunelu. Oliwii
zaczęło brakować powietrza. Zbladła, zakręciło jej się w głowie. Chwyciła
Khalida, który szedł przed nią, za ramię.
- Wszystko w porządku? - zapytał, odwracając do niej głowę.
- Słabo mi - przyznała.
- Wyjdźmy - zaproponował. - Dość już widzieliśmy.
Wziął ją za rękę. Dotyk jego dłoni rozpalił ogień w jej żyłach. Poczuła, że
go pragnie.
- Nie - zaprotestowała. - Nie, to wszystko jest wspaniałe. Nigdy wcze-
śniej nic podobnego nie widziałam i jeśli teraz wyjdziemy, może nigdy już nie
zobaczę.
Kiedy weszli do komory grobowej, Oliwia zrozumiała, dlaczego ten gro-
bowiec należy do najchętniej zwiedzanych przez turystów. Ściany komory
ozdobione były freskami przedstawiającymi króla przed obliczem bogów, a su-
fit polichromią imitującą rozgwieżdżone niebo.
- To przepiękne - powiedziała zachwycona.
R S
- Racja - przyznał Khalid.
Przewodnik zatrzymał się z Khalidem przy jednej z kolumn podtrzymu-
jących sklepienie i coś mu tłumaczył, energicznie gestykulując. Natomiast
Oliwia zeszła do sarkofagu i z zachwytem studiowała zdobiące go detale.
Oprócz nich w pomieszczeniu było jeszcze kilka osób. Jakiś nerwowy mężczy-
zna popchnął ją tak, że musiała się przesunąć w kąt komory grobowej. Wtedy
złapał ją za rękę umundurowany Egipcjanin.
- Proszę ze mną - powiedział po angielsku.
- Przepraszam, o co chodzi? - Oliwia próbowała uwolnić rękę. - To jakieś
nieporozumienie.
- Proszę nie stawiać oporu.
Mężczyzna trzymał ją mocno. Zamarła ze strachu. Już raz to niedawno
przeżyła.
- Khalid - krzyknęła, aż wszyscy wokół odwrócili głowy.
Pojawił się przy niej natychmiast. Powiedział coś bardzo ostro po arabsku
do Egipcjanina, który pochylił głowę i słuchał z wyraźnym zażenowaniem.
- Śmiesz twierdzić, że trzeba mnie chronić przed moją żoną? - Khalid
przeszedł na angielski.
- Wasza Wysokość, mamy powody sądzić, że panna Morse...
- Panna Morse jest od wczoraj panią Fehr. - Khalid kipiał gniewem. -
Gdybyśmy byli w moim kraju, kazałbym cię powiesić za obrazę majestatu.
Na czole mundurowego pojawiły się kropelki potu.
- Z najwyższym szacunkiem - wydukał - mam rozkaz przeszukać bagaże.
- Nie zgadzam się.
- Wasza Wysokość. - Egipcjanin wycofał się tyłem i dołączył do stojącej
na uboczu grupki umundurowanych mężczyzn.
- Nikt cię nie dotknie - obiecał Khalid. - Nikt mi ciebie nie odbierze.
R S
Przyrzekam.
Oliwia przytuliła się do niego.
- Khalidzie, musisz mi uwierzyć. Nie wiem, o co chodzi. Niczego nie
przemycałam ani nie ukradłam. Wierzysz mi?
- Tak.
- Naprawdę? - Spojrzała Khalidowi prosto w oczy, musiała mieć pew-
ność.
Kiwnął potakująco głową.
Kiedy wyszli z grobowca, przed wejściem czekał na nich funkcjonariusz
wysokiego szczebla.
- Wasza Wysokość, muszę prosić, by panna...
- Księżniczka Fehr - poprawił go ostro Khalid.
- Muszę prosić, by księżniczka Fehr udała się z nami. Helikopter już cze-
ka. Mamy podstawy sądzić...
- Dobrze, proszę prowadzić. W moim interesie jest wyjaśnić sytuację jak
najszybciej. Chyba to oczywiste, że polecę z moją żoną?
- Bez wątpienia - odpowiedział funkcjonariusz, chyląc głowę, choć to
oznaczało, że zabraknie dla niego miejsca w helikopterze.
Tak więc nieoczekiwanie dla Oliwii i Khalida ich wycieczka do Doliny
Królów zakończyła się na luksorskim komisariacie policji. Czekali tam już na
nich szef policji oraz sześciu wyższych urzędników. Khalid powitał trójkę z
nich po imieniu. Okazało się, że dwóch było z Sark, a trzeci był egipskim ad-
wokatem i przyjacielem rodziny Fehrów.
Oliwię poproszono do małego pokoju, znajdującego się tuż obok sali
konferencyjnej, do której wszedł Khalid. Siedziała tam w towarzystwie dwóch
cywilnych funkcjonariuszek policji ubranych po europejsku, w spodnie, ale w
szarych chustach na głowie. Obie nie odezwały się słowem ani do Oliwii, ani
R S
do siebie. Khalida nie było ponad godzinę. Kiedy wrócił, po prostu wziął Oli-
wię za rękę i wyprowadził z komisariatu, nie oglądając się za siebie i nic nie
mówiąc. Przed wejściem czekała na nich czarna limuzyna, a przed nią stał po-
licyjny radiowóz. Oliwia zatrzymała się wystraszona.
- To tylko dla bezpieczeństwa - uspokoił ją Khalid, wskazując na eskortę
policji. - Jedziemy na lotnisko.
Siedli oboje z tyłu. Samochody ruszyły.
- Co teraz będzie? - dopytywała się Oliwia
- Już po wszystkim. - Khalid rozparł się na siedzeniu, wyraźnie rozluź-
niony. - Kochanie, już po wszystkim, ale porozmawiamy potem.
Zaakcentował wyraźnie „potem", by Oliwia zrozumiała, że jeszcze nie
mogą się czuć swobodnie. Miał ochotę przytulić ją i pocałować, ale wiedział,
że kierowca i ochroniarz na przednim siedzeniu obserwują go uważnie.
Z Luksoru polecieli do Kairu, gdzie weszli na pokład odrzutowca Khali-
da. Gdy samolot startował, Oliwię oślepiło na chwilę zachodzące słońce. Pu-
stynia aż po horyzont zdawała się płonąć.
„Egipt jest pasjonujący" - pomyślała Oliwia. Chwilę później skrzydła
startującego samolotu przesłoniły jej widok.
Nareszcie oboje poczuli się bezpieczni.
- Co to znaczy, że już po wszystkim?
Oliwię paliła ciekawość.
- To znaczy, że już po wszystkim.
- A co z Elsie? - dopytywała się.
- Oddalono zarzuty. Jeszcze dzisiaj wysłali ją do domu.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
- Więc nie było żadnych narkotyków? - Nie mogła zrozumieć. - Została
fałszywie oskarżona?
R S
- Nie wiem. I wątpię, czy kiedykolwiek się dowiemy. Udało mi się prze-
konać odpowiednich ludzi w Egipcie, że całą sprawę ukartowali urzędnicy z
Dżabalu, by wymusić za was obie duży okup. To zresztą całkiem prawdopo-
dobne. Natomiast, jak to załatwią z Dżabalczykami, to już ich sprawa, w każ-
dym razie mają motywację.
Oliwia przez chwilę milczała.
- Znowu mnie uratowałeś i kosztowało cię to mnóstwo nerwów, widzia-
łam.
- Tak, trochę mnie to koszt... - urwał w pół słowa. - Zresztą, nieważne.
Przecież dałem słowo, że cię uratuję.
- A dlaczego pomogłeś też Elsie?
- Bo tego chciałaś. Potraktuj to jak ślubny prezent.
Oliwia poczuła, jak topnieje jej serce.
Zapaliła się lampka informująca, że można rozpiąć pasy.
Khalid wstał i ucałował Oliwię w czoło:
- Wybacz, muszę pójść na chwilę do kabiny pilotów. Może zamów coś do
jedzenia. Dla mnie tylko woda.
Oliwia też nie była głodna. Zbyt wiele przeżyła tego dnia. I wczoraj. Od
wczoraj już nie była tą samą Oliwią Morse.
„Boże, już nie jestem Morse" - przypomniała sobie nagle. Poprosiła o
wodę również dla siebie.
- Czy lecimy do Sark? - zapytała Khalida, gdy wrócił na fotel w saloniku.
Od startu ciągle spoglądał w okno. Wydał się Oliwii jakiś zamyślony.
- Jeszcze nie - odpowiedział z wahaniem. - Mam coś jeszcze do załatwie-
nia.
Zmartwiła się, że coś ukrywa. Od wydarzeń w Dolinie Królów zachowy-
wał się z dużym dystansem. Chciała wiedzieć, o czym myśli.
R S
„A może czymś go rozzłościłam? - zastanawiała się. - Albo jest mną roz-
czarowany? Czy powiedział mi prawdę? Chyba nie lecimy do Dżabalu?"
- Czy jesteś na mnie zły? - odważyła się w końcu zapytać.
- Nie - zaprzeczył.
- Ale w Dolinie Królów...
- Wszystko w porządku, naprawdę. Już jesteś bezpieczna.
Jego nazbyt szybkie odpowiedzi nie rozproszyły jej niepokoju.
„Coś go gniecie, dręczy. Ale co?" - pytała w myślach.
Tyle pytań cisnęło się jej na usta, ale postanowiła uszanować jego prawo
do prywatności, do milczenia. Gdyby mógł jej powiedzieć, zrobiłby to. Dotąd
nigdy niczego ważnego nie ukrywał. Miała ochotę pocieszyć go, pocałować,
wtulić się w jego ramiona - by oboje poczuli, że mogą na siebie liczyć, że
troszczą się o siebie, ale on nagle zaczął się zachowywać jak obcy człowiek.
Jak nie mąż. I to bolało ją najbardziej.
Obudziła ją stewardesa, prosząc, by zapięła pasy. A więc przespała cały
lot w fotelu.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała rozespana Khalida, który siedział naprzeciw.
- W Paryżu - odparł krótko.
Odebrało jej mowę.
Było już całkiem ciemno, gdy dotarli do historycznego i luksusowego ho-
telu Ritz. Ku całkowitemu zaskoczeniu Oliwii, czekały tam na nią rozpakowa-
ne ubrania i drobiazgi, które zostawiła na łodzi w Luksorze.
Kolację zjedli w apartamencie. Obsługiwał ich osobisty kelner.
Khalid wydawał się Oliwii jeszcze odleglejszy, martwiła się coraz bar-
dziej. W ciągu ostatnich ośmiu godzin wybudował wokół siebie mur i nie
chciał jej wpuścić do środka.
R S
Gdy przyszła pora snu, Oliwia nie wiedziała, co ma zrobić. Dopiero
wczoraj wzięli ślub, a ostatnia noc była pierwszą, jaką spędziła z mężczyzną.
Nie wiedziała, czego ma oczekiwać. Przebrała się w koszulę nocną obrębioną
różową koronką i stała niepewnie pośrodku sypialni.
W drzwiach pojawił się Khalid i zmierzył ją wzrokiem, marszcząc czoło.
- Jesteś na mnie zły - powiedziała stanowczo, gdy kelnerzy sprzątnęli już
po kolacji i zostali sami. - Powiedz, czym cię uraziłam, nie chciałabym tego
powtórzyć.
- Nie chodzi o ciebie - odparł.
- Khalidzie...
- Nie ma o czym mówić - uciął. - I będę spał na kanapie w salonie. To
apartament małżeński, a więc jest tylko jedno łóżko.
- Dlaczego nie chcesz spać ze mną? Czy to jakiś arabski zwyczaj?
Oliwia miała łzy w oczach. Znowu jakaś huśtawka losu - wczoraj pełnia
szczęścia, dzisiaj kolejny cios między oczy.
- Sądzę, że tak będzie dla nas lepiej.
- Ale ja tak nie sądzę - zaprotestowała.
Wzruszył ramionami.
- Wiele dzisiaj przeszłaś, musisz odpocząć.
- Wyspałam się w samolocie, a ty... Widzę, co się dzieje. Już żałujesz, że
się ze mną ożeniłeś - powiedziała. - Prawda?
- Żałuję tylko jednego, że cię zmusiłem. Nie wolno kobiet zmuszać do
małżeństwa.
- Tylko w ten sposób mogłeś mnie uratować. Nie pamiętasz? Ja już nie
żałuję. - Oliwia spojrzała mu prosto w oczy.
- Cieszę się. - Pocałował ją w oba kąciki ust.
Poczuła, jakby przeszedł ją prąd.
R S
- Śpij dobrze - dodał. - I bez niemiłych snów.
Wzięła go za rękę i przytuliła swój policzek do jego dłoni.
- Myślę, że wczoraj zostałam uleczona. Już ich nie miewam - powiedzia-
ła.
- To dobrze.
Wyswobodził rękę.
- Khalidzie, daj sobie pomóc.
Pocałował ją czule w czoło, zdecydowanym ruchem ściągnął narzutę z
łóżka, zabrał jedną z poduszek i wyszedł z sypialni. Oliwia długo nie mogła
przestać płakać.
R S
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Po niespokojnej nocy nie chciała wstawać, ale do sypialni wszedł Khalid
i rozsunął zasłony.
- Dzień dobry. Może masz ochotę zwiedzić Paryż? - zapytał.
Oliwia uniosła się na łokciach i spojrzała w okno. Padało i silnie wiało.
- Brzydka pogoda - powiedziała niechętnie.
Ale Khalid nie dał się zbyć.
- Nie jesteśmy z cukru. Zjemy śniadanie i pójdziemy odkrywać miasto.
Spodoba ci się.
Był zdecydowanie w lepszym humorze niż wczoraj. Być może rozwiązał
trapiące go problemy.
Oliwia uśmiechnęła się z nadzieją.
- Daj mi pół godziny. - Wyskoczyła z łóżka.
- Czekam ze śniadaniem - krzyknął już z salonu.
„Egipt z nim był magiczny - myślała, przeglądając garderobę. - Ciekawe,
jakie będzie przy nim najbardziej romantyczne miasto świata".
Ranek minął szybko. Wędrówkę po mieście zaczęli od croissantów w
skromnej, ale czarującej kafejce. Potem poszli na Place de la Concorde, czyli
Plac Zgody, gdzie zgilotynowano Króla Słońce, Ludwika XVI. Stamtąd Polami
Elizejskimi doszli do Łuku Triumfalnego. Oliwia koniecznie chciała przespa-
cerować się po Montparnasse, by poczuć atmosferę tej dzielnicy artystów.
Zwłaszcza że deszcz ustał.
Kiedy jednak znaleźli się pod wieżą Eiffla, z nieba znowu lunęło. Byli
przemoczeni od stóp do głów. Ale Oliwia tryskała humorem.
- Paryż jest cudowny, nawet gdy pada - pokrzykiwała radośnie.
Przeskakiwała z kałuży w kałużę jak małe dziecko, tańczyła z parasolem
R S
w strugach deszczu, zachęcała Khalida, żeby się przyłączył. W którymś mo-
mencie przytrzymał ją za rękę, odsunął mokry kosmyk włosów z jej twarzy i
pocałował ją czule w usta.
- Czas na ciebie - powiedział po chwili.
Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę, otworzył tylne drzwi i wskazał gło-
wą, że ma wsiąść.
- Jak to, czas na ciebie? A ty? Ty nie wsiadasz?
Oliwia stała jak zamurowana. Otarła krople deszczu z oczu.
- Dokąd mam jechać sama?
- Do domu. Tam, gdzie twoje miejsce.
- Przecież teraz moje miejsce jest przy tobie. Jesteśmy małżeństwem... -
zaprotestowała.
- Małżeństwo można unieważnić. Zawarłaś je przecież pod przymusem.
Sądowi to wystarczy.
„Ale co z nami?" - chciała zapytać, lecz nie miała odwagi. Zamiast tego
zapytała, jak zareagują w Dżabalu, kiedy wróci bez żony, i czy jego honor nie
ucierpi.
Wzruszył tylko ramionami.
- Zostawiłaś mnie. Uciekłaś. Co miałbym na to poradzić? Zresztą i tak je-
stem dla nich zbyt potężny.
Taksówkarz wystawił głowę przez okno.
- Długo będziemy jeszcze tu stali? - odezwał się po francusku. - Ja należę
do tych, którzy muszą zarabiać.
Khalid odpowiedział coś taksówkarzowi przez ramię. Nie odwracał gło-
wy od Oliwii, jakby chciał się nią na zapas nacieszyć. „Mówi po francusku. Ilu
rzeczy jeszcze o nim nie wiem?" - pomyślała, kiedy pocałował ją delikatnie.
- On się spieszy, kochanie. Lepiej już jedź.
R S
Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. „Czyż nie tego chcia-
łam?" - próbowała zebrać myśli. Nie, nie tego chciała. Teraz już była pewna.
Zwlekała z wejściem do samochodu.
- Ale dokąd mam jechać?
- Taksówkarz zawiezie cię w pobliże ambasady Stanów Zjednoczonych.
Przejdziesz tylko przez ulicę. Tam już czekają na ciebie. Znają twoją historię,
zadbałem o to. Właśnie udało ci się ode mnie uciec. Byliśmy pod wieżą Eiffla i
zgubiłaś mnie w tłumie. Oczywiście nie masz przy sobie żadnych dokumentów
ani pieniędzy, ale chcesz wrócić do domu. Pomogą ci w tym. Nie martw się,
wszystko jest załatwione. Wracasz do domu.
„Zaplanował to z premedytacją. Cały czas zamierzał mnie uwolnić, ale do
końca grał swoją rolę. Ale, czy mnie kochał?"
- Dlaczego? - wyszeptała.
Chciała go dotknąć, objąć, poczuć jego ciepły oddech i silne ramiona.
- Gdyby moja siostra znalazła się w takiej sytuacji jak ty, chciałbym, żeby
tak to się zakończyło.
Wziął ją pod ramię i zachęcił, żeby wsiadła.
- Bądź ostrożna, księżniczko.
Nachylił się do kierowcy, coś powiedział po francusku i wręczył mu
banknot. Mężczyzna skinął głową.
- Czy jeszcze cię zobaczę? - zapytała.
- Może - odparł Khalid.
- Tylko może?
- Jeśli będziesz mnie potrzebować.
Pocałował ją powoli i czule w usta, potem cofnął się o krok i zamknął
drzwi. Taksówkarz ruszył, a Oliwia nie mogła oderwać oczu od ociekającej
strugami deszczu szyby.
R S
Formalności w ambasadzie trwały wyjątkowo krótko - jakby jakiś anioł
stróż nadal czuwał nad Oliwią.
Nie minął tydzień, a siedziała w samolocie z Paryża do Nowego Jorku.
Lot ciągnął się dla niej bez końca. Nie mogła przestać myśleć o tym, co prze-
żyła w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Przecież jej historia to gotowy materiał
na powieść. Ucieczka z więzienia, małżeństwo z przymusu, potem przez dwa
dni była szczęśliwą panną młodą, a teraz...
Teraz wszystko się skończyło. Próbowała zapomnieć o Khalidzie, ale nie
była w stanie. „Tego właśnie chciałaś - upominała się w myślach. - Wyraźnie
mówiłaś, że twoja rodzina jest w Pierceville, że tam jest twoje miejsce". Czy
mogła się mylić?
W Nowym Jorku przesiadła się na samolot do Denver, skąd rejsową
awionetką przyleciała do Pierceville. Jake czekał na nią na lotnisku. Rzuciła
mu się w ramiona i wyściskała go mocno, starając się wynagrodzić mu to, cze-
go nie mogła wyznać. Wiedziała, że nigdy by nie zrozumiał tego, co się wyda-
rzyło w Dżabalu i Egipcie. A ona musiała wrócić jak najszybciej do normalne-
go życia.
- Mama strasznie za tobą tęskniła - powiedział Jake, kiedy wreszcie wy-
puściła go z ramion.
- Lepiej się już czuje? - zapytała Oliwia.
- Dużo lepiej.
- Cieszę się.
Jake przyjrzał się jej z czułością. Miała na sobie granatową sukienkę bez
rękawów i kozaki na wysokim obcasie.
- Jak ty wyrosłaś... I te nowe ubrania! Wyglądasz super.
- Khalid je wybierał - wyjaśniła.
- Khalid? Chciałaś powiedzieć szejk Fehr?
R S
Przytaknęła.
- Ma dobry gust - przyznał Jake.
Nie mógł oderwać od siostry oczu. Oliwia poczuła się nieswojo.
- Naprawdę byliście zaręczeni? - zapytał w końcu.
Chciała powiedzieć mu prawdę, ale powstrzymał ją wyraz jego oczu. Bał
się tej prawdy.
- Bardzo krótko - odparła.
W pewien sposób nie skłamała.
- To dlatego nosisz ten wielki kamień na palcu?
Speszyła się. Zupełnie zapomniała o pierścionku.
- Chyba nie jest prawdziwy? - dodał Jake.
- Niestety jest - odrzekła Oliwia z bolącym sercem.
- Twój szejk jest bardzo bogaty.
- Wyratował mnie z Ozr i Dżabalu. Tylko dzięki niemu przeżyłam.
- Jestem mu wdzięczny. Cieszę się, że wróciłaś, Oliwko - powiedział. -
Tęskniliśmy za tobą.
Otoczył ją ramieniem i pocałował w czoło.
- Teraz jedźmy do domu - dorzucił. - Mama ugotowała obiad i upiekła
swoje słynne ciasto bananowe.
W Pierceville zaskoczyło Oliwię bogactwo zieleni. Nigdy wcześniej nie
zwracała na to uwagi. Zanim zeszła do jadalni na obiad, zdjęła pierścionek i
schowała do swojej szkatułki na biżuterię.
- Moja Oliwka jest znowu w domu - powtórzyła po raz piąty matka, która
schudła i wydawała się bardziej delikatna, ale tryskała humorem.
- I nigdzie się na razie nie wybiera - dodał Jake, stawiając talerz z ciastem
na stole.
R S
Oliwia pomyślała o Khalidzie, jego ciemnych oczach, silnych ramionach
i ustach, które potrafiły całować tak delikatnie.
- Nie - powiedziała, bawiąc się nerwowo widelcem. „Było, minęło" - po-
myślała.
Tej nocy nie mogła zasnąć. Po godzinie przewracania się z boku na bok,
zeszła do kuchni, nalała mleka do szklanki i ukroiła kawałek ciasta. Jednak już
z pierwszym kęsem zrozumiała, że to ssanie w żołądku, które nie dawało jej
spać, to nie głód, ale raczej pustka w sercu. Tęskniła za Khalidem, za jego gło-
sem, elektryzującym dotykiem... Gdyby znała numer jego telefonu...
Następny miesiąc minął Oliwii niezwykle powoli. Wróciła do pracy w
biurze podróży, ale z każdym dniem lubiła to zajęcie coraz mniej. Życie w
Pierceville wydawało jej się teraz nudne i jałowe. Marzyła, by znowu zobaczyć
Egipt, Nil i przede wszystkim swojego księcia pustyni. Dzieliły ich tysiące ki-
lometrów, ale miała wrażenie, że wciąż należy tylko do niego. Bez Khalida ży-
cie straciło dla niej sens.
Minęło kilka tygodni, nadeszło lato.
- Chudniesz - usłyszała od Jake'a pewnego sobotniego wieczoru, gdy po
wspólnej kolacji wkładała talerze do zmywarki.
- Nic mi nie jest - udawała, że dopisuje jej humor.
- Obserwuję cię, odkąd przyjechałaś - powiedział stanowczo. - Włóczysz
się w nocy po domu, jesz tyle, co kot napłakał, nie uśmiechasz się, nie dowcip-
kujesz. Gdzie się podziała dawna Oliwka? Co się z tobą, siostro, dzieje? Nie
jesteś chora?
- Nie, wszystko w porządku. - Próbowała się uśmiechnąć, ale oczy zaszły
jej łzami. - Jake, co ja mam zrobić?
- Ale z czym?
- Jake, ja go kocham. Wiem, że to niedorzeczne, ale zakochałam się w
R S
Khalidzie.
- W tym szejku?
Jake prychnął śmiechem, ale zaraz się opanował.
- Ty mówisz poważnie - złapał się za głowę. - I marzy ci się, że zosta-
niesz jego żoną?
- Nie marzy mi się, jestem jego żoną. Wzięliśmy ślub, w Egipcie, na jego
łodzi.
- Oliwio Morse... - Jake nie mógł uwierzyć.
- Księżniczko Oliwio Fehr - wyszeptała.
Miesiąc później Oliwia siedziała w pracy przy komputerze i szukała ta-
nich połączeń do jakiejś małej mieściny na Alasce dla trochę zwariowanej bab-
ci, która chciała zobaczyć swojego nowo narodzonego wnuka. Też chętnie
uciekłaby gdzieś daleko. Ale musiałaby się zwolnić z pracy, urlop wyczerpała
już przecież z nawiązką. Dobrze, że mogła wrócić na to samo stanowisko w
biurze. Podniosła wzrok znad ekranu i...
„Mam jakieś omamy z tęsknoty" - pomyślała.
W drzwiach stał mężczyzna bardzo podobny do Khalida.
Zamknęła oczy i otworzyła. Postać nie zniknęła. Tak, to był Khalid. Stał
przed nią, jak gdyby nigdy nic. Wyglądał oszałamiająco. Wszystkie dziewczy-
ny w biurze zwróciły na niego uwagę.
Siedziała jak osłupiała przez długą chwilę, wreszcie wykrztusiła:
- Co tutaj robisz?
- Chciałbym zorganizować sobie wycieczkę.
- Przyjechałeś z daleka, żeby prosić o radę? - wydukała, układając ner-
wowo na biurku broszury i foldery.
- Mówiłaś, że jesteś w tym dobra - odparł.
R S
- Dokąd chciałbyś pojechać? - Starała się zachować spokój.
- Myślałem o wycieczce dookoła świata - odpowiedział. - Powiedzmy, że
mogę poświęcić na to cały rok.
- To bardzo długa podróż - pozwoliła sobie na komentarz.
- Tak, ale świat jest duży.
Wyjęła długopis, żeby zrobić notatki. Czuła, jak szybko bije jej serce.
- Kiedy chciałbyś wyruszyć?
- Wkrótce.
- A gdzie chciałbyś zakończyć podróż?
- W Sark.
„Nigdy tam nie byłam" - pomyślała, zapisując „jak najszybciej" i „Sark"
na kartce papieru.
- O jakim środku transportu myślałeś? - zapytała.
- Prywatny odrzutowiec.
- Jasne, to się nazywa podróżować.
„Wszystko to żarty. Cholerne żarty. Przyjechał, żeby ze mnie kpić". Tym
razem poczuła, że wzbiera w niej złość.
- Cieszysz się, że mnie odesłałeś? - spytała z błyskiem gniewu w oczach.
- Przecież tego pragnęłaś - odparł spokojnie.
Chciała zaprotestować, ale nagle zdała sobie sprawę, że Khalid miał pod-
stawy, by tak sądzić. Dawała mu to do zrozumienia na każdym kroku.
- A może tylko udawałam? Dlaczego przyjechałeś do Pierceville?
- Powiedziałem, że cię znajdę, jeśli będziesz mnie potrzebowała.
Serce znowu zabiło jej mocniej.
- I najwyraźniej mnie potrzebujesz.
- Kto ci to powiedział?
- Twój brat. Napisał do mnie, błagając, żebym cię zabrał z Pierceville,
R S
bo... - zamilkł na chwilę. - Twierdził, że dosłownie usychasz. Czy to prawda?
Wziął ją jak kiedyś za podbródek i spojrzał jej w oczy. Wspaniale było
móc znów słyszeć jego głos, poczuć dotyk jego dłoni.
- Czy to prawda? Kochasz mnie? - powtórzył.
- Tak - odrzekła. - To prawda.
Oliwia nie mogła zrozumieć, jak zdobyła się na odwagę, by wypowie-
dzieć te słowa. Wtedy usłyszała oklaski. Wszystkie koleżanki z biura podróży
przyglądały się scenie.
Khalid wstał i wziął ją w ramiona. Pocałowali się namiętnie. Znowu po-
czuła żar w całym ciele.
- Kocham cię, moja Oliwio - powiedział głośno Khalid. - Kocham cię.
- Czy zatem ożenisz się ze mną?
Odgarnął czule złote kosmyki włosów z jej twarzy.
- Przecież jesteśmy małżeństwem.
- Ale moja mama nic nie wie, a tak chciałabym zaprosić ją na mój ślub.
Khalid przerwał jej kolejnym gorącym pocałunkiem.
- Ślub to wspaniały pomysł - przyznał. - Już czas, żeby nasze rodziny się
poznały.
Oliwia zorientowała się, że wszyscy pracownicy biura i klienci nadal ich
obserwują. Po raz drugi zaczęli bić brawo. Lekko zmieszana, wskazała ręką na
Khalida.
- Poznajcie szejka Khalida Fehra, mojego narzeczonego.
Koleżanki zaczęły jej gratulować. Całowały ją i ściskały jedna po drugiej.
Wszyscy byli bardzo podekscytowani. Przecież to historia jak z romansu.
- No, dziewczyny, już wystarczy, wracamy do pracy - zareagowała w
końcu szefowa. - A wy macie kwadrans - zwróciła się do Oliwii i Khalida. -
Oliwia musi załatwić te bilety na Alaskę, a potem... Potem możecie sobie je-
R S
chać dookoła świata.
Szefowa uśmiechnęła się i serdecznie ucałowała Oliwię, po czym przy-
pilnowała, by dziewczyny przestały plotkować i wróciły do biurek.
- Więc tak naprawdę nie chcesz, żebym zorganizowała ci wycieczkę?
Khalid znowu usiadł na krześle dla klienta.
- Ależ chcę. Chcę, żebyś zaplanowała naszą podróż poślubną.
Wziął ją za rękę, a ona przyłożyła policzek do jego dłoni.
- Nieważne, dokąd pojedziemy, ważne, że razem.
R S