Susan
Stephens
Kolacja
zSycylijczykiem
Tłumaczenie:
Katarzyna
Berger-Kuźniar
ROZDZIAŁPIERWSZY
Co?!Dobry
Boże...
Luka
myślał, że już nic nie może okazać się gorsze od pogrzebu młodszego
brata. A jednak... ich ojciec swymi najnowszymi rewelacjami zdołał przyćmić
nawetito.
Klnąc
jak
szewc, zatrzasnął za sobą drzwi do gabinetu ojca. Odciął się tym
samymodniekończącejsięprocesjiżałobników,którzyzjechalinaSycylię,by
okazaćlojalnośćwobecklanuTebaldich.Bardziejchybaprzeztoniżzpowodu
żałoby po tragicznej śmierci nieokrzesanego Raula w niedorzecznym wypadku
samochodowym.RódTebaldichbyłodtysiącalatuważanyzaniekoronowanych
władcówSycylii.WdniachtakichjaktenLukabardziejintensywnieodczuwał
to,żeporzuciłswojąojczyznęitradycjerodzinne.
Uroczystości
pogrzebowe
odbywałysięnaichprywatnejwysepce,nieopodal
Sycylii. Luka już jako młodzieniec zbuntował się przeciw stylowi życia ojca
ibrata,uważającświatklanówisycylijskiejmafiizakoszmarnyprzeżytek.Swój
sukcesoparłwyłącznienalegalnychposunięciachwbiznesie,doktórego,jaksię
okazało, miał niebywałą smykałkę. Przy każdej okazji błagał ojca i Raula, by
zmieniliswepostępowanie,pókiniejestzapóźno.Icóżztego,żemiałrację?
‒
Gdybym
się musiał martwić wyłącznie długami karcianymi Raula... ‒
Starszy człowiek, którego jego świat nadal nazywał Donem Tebaldim, opadł
bezsilnienaskórzanyfotel.
‒
Cokolwiek
trzebawyprostować,wszystkowyprostuję...niemusiszsięonic
martwić – oświadczył Luka. Z pewnością nie zgadzali się na żaden temat, ale
jednakpłynęławnichtasamakrew.
‒
Tego
niedaszradyodkręcićnawetty–wysapałojciec.Nigdyprzedtemnie
wyglądałnatakzmarnowanegoipokonanego.–Jakbymałobyłohazardu,Raul
uznał za stosowne przepisać wszystko, co miał, na jakąś dziewczynę, którą
poznałwlondyńskimkasynie.
Luka
nieokazywałposobieniczego,leczwewnątrzwszystkownimwrzało.
Jego młodszy brat był nałogowym hazardzistą i całkowicie się od niego
zdystansował. Kiedy widzieli się ostatni raz, powiedział, że i tak nigdy się nie
zrozumieją.
‒
Ja
wkrótceprzenoszęsięnaFlorydę–kontynuowałojciec–więctoistotnie
typojedzieszdoLondynuposprzątaćpoRaulu.Zresztą...ktolepiejnadajesiędo
tej roli jak nie ty ze swoim głęboko moralnym, krytycznym podejściem do
życia?
Brzydki
grymasnatwarzyDonaTebaldiegoujawniałpogardędlaobusynów.
Jednego–zbytsłabego,drugiego–rzecbymożna,zbytsilnego.
Luka
oddawnaniepotrafiłzrozumieć,jakrodzicmógłżywićtakąnienawiść
do własnych dzieci. Przypatrywał się ojcu, po którym dopiero teraz zaczynało
być widać podeszły wiek. I na nim wreszcie powoli będzie się mściło
wieloletnieżyciepełneekscesówibrakumiaruwczymkolwiek.Współczułmu,
choć nigdy nie byli sobie bliscy. Patrząc zaś na sytuację praktycznie, Lukę –
dzięki szczęśliwej passie w interesach – stać na krótką przerwę i załatwienie
sprawybrata.
‒
To
wszystko by się nie stało, gdybyś to ty się przyłączył do rodzinnego
interesu–gderałstarszypan,ukrywszytwarzwdłoniach.
‒
Obaj
dobrze wiemy, że „rodzinny interes” nigdy nie był opcją dla mnie.
Inigdyniebędzie.
Don
Tebaldi podniósł głowę i posłał Luce zawzięte, nienawistne spojrzenie,
takdobrzeznaneobubraciomodwczesnegodzieciństwa.
‒
Nie
zasługujesznamojąmiłość–wycedził.–Niejesteśwart,bybyćmym
synem. Raul był słabeuszem, ale ty jesteś jeszcze gorszy, bo masz tyle siły, że
mógłbyśnanoworozsławićnaszród...Alejesteśwyłącznieupartymgłupcem.
Luka
ignorował zaczepki ojca, myśląc już tylko o wyjeździe do Londynu.
Przywykłdonichodmałego.DonTebaldinaokrągłopowtarzałswoimsynom,
żeniebyligogodni,bożadenznichnieodziedziczyłponiminstynktuzabójcy.
Takjakbypowinnisiętegowstydzićiżałować.
‒
Bo
nierobiętego,comikażesz?–zagadnąłuprzejmie.
‒Owszem.ARaul...‒
Ojciec
wzdrygnąłsięzobrzydzeniem.
‒
Raul,ojcze,zawsze
starałcisięprzypodobać...
‒
No
tomusięnieudało!–wykrzyknąłstaryTebaldi,walącprzytympięścią
wstół.
Luka
ostatnio zbyt długo nie angażował się w historie rodzinne, pochłonięty
swymi nowymi projektami charytatywnymi. Teraz żałował, że aż tak bardzo
wypadłzobiegu,zaniedbałRaula...Żałowałteż,żeojcaniestaćnajakiekolwiek
inne emocje poza nienawiścią w czystej postaci. Był gotów nawet okazać mu
współczucie, lecz mina i gesty Don Tebaldiego wykluczały wszelkie formy
normalnegoludzkiegokontaktu.Niewspominającjużowięziachrodzinnych.
‒ A teraz...
zostaw
mnie! – zagrzmiał starszy pan. – Nie masz nic
pozytywnegodozaproponowania,tosięwynoś!
‒
Nigdy. Rodzina
jest najważniejsza, ojcze, czy stanowię część interesu
rodzinnego,czynie...‒odpowiedziałzprzekąsemLuka.
‒
Jaki
tam... interes rodzinny! Dzięki twemu bratu nie pozostało już nic!
Jestemtuskończony!–Wielkiszefzacząłnagleszlochaćniczymmałychłopiec.
Luka
odwróciłsiętaktownie,byprzeczekaćkolejnygroteskowywybuch.Ani
ojciec, ani Raul nie potrafili zaakceptować, że na swój sposób zawsze ich
tolerowałikochał.
Człowiek wyglądający
na
wymarzonego następcę tronu imperium, którym
przez ponad pięćdziesiąt lat władał żelazną ręką Don Tebaldi, Luka Tebaldi,
prezentował się jak rzymski gladiator: niesamowicie przystojny, ponad metr
dziewięćdziesiąt,mięśniezestali,spojrzeniewojownika,pozornie:urodzony,by
rządzić. Tymczasem był to erudyta o intelekcie genialnego uczonego, który
dziękiswejżelaznejkonsekwencjistworzyłcałkowicielegalnąkorporacjęzdala
od popadającego w ruinę mafijnego imperium ojca. Dodatkowo, nieokiełznany
seksapil czynił Lukę superatrakcyjnym dla wszystkich kobiet. Młody Tebaldi
jednak i na to potrafił się uodpornić, chociaż jego nieżyjąca matka, piękna
inamiętnaWłoszka,zaszczepiłamuuwielbieniedla„słabszej”płci.
‒
Jak
mogłeś nie wiedzieć, co się dzieje z Raulem, skoro obaj macie
nieruchomościwLondynie?–Pochwiliprzerwystarszypanwznowiłatak.
‒
Nie
spotykaliśmy się za często. Czy jest coś jeszcze, co powinienem
wiedzieć,zanimudamsiędoAnglii?–Lukapostanowiłskupićsięwyłączniena
konkretach.
Ojciec
wzruszyłniechętnieramionami.
‒
Raul
wszędzie miał długi. Zostawił kilkanaście nieruchomości, wszystkie
mająobciążonehipoteki.Alemartwimniewyłączniejegofunduszpowierniczy.
Boonagodostanie!
Fundusz
wart miliony. Jedyne źródło pieniędzy, którego Raul nie mógł
roztrwonić, bo miał doń zyskać dostęp dopiero w swe trzydzieste urodziny. Za
półroku...
‒
Czy
wiemycokolwiekotejdziewczynie?
‒Wystarczającodużo,
by
jązniszczyć!–ożywiłsięDonTebaldi.
‒
To
niebędziekonieczne,ojcze.Raulzpewnościąniespodziewałsięnagłej
śmierci, a zatem prawdopodobnie spisał ten testament pod wpływem chwili.
Pewniegdysięocośakuratporóżniliście.Zczasemsambygozmienił.
‒
Bardzo
pocieszające!Zwłaszczateraz...Icozamierzaszztymzrobić?
‒
Przede
wszystkimchciałbym,żebyRaulżył.
‒
Wedle
twoich zasad? Ciężko pracować i ufać bliźniemu, który ma cię
wnosie.Wolałbymnieżyć,niżżyćtakjakty!
‒
Na
razietoRaulnieżyje.
Luka
chwilowomiałdośćwysłuchiwaniamądrościojca.Marzyłjużotym,by
zamknąćsięgdzieś,zebraćmyśliipowspominaćlepszeczasy.Raulniezawsze
był słabeuszem i kryminalistą. Jako dziecko był ufny i radosny. Luka pamiętał
go jako bardzo żywiołowego urwisa, który robił wszystko, by być
akceptowanym przez starszego brata i jego kolegów. Wcześnie pływał,
nurkował, szalał na rowerze. Kiedy Luka z przyjaciółmi powoli wyrastali
z kompletnej dzikości, Raul pozostał pasjonatem ryzyka. Tak też zginął,
wzderzeniuczołowymdwóchaut,bonasamkoniecswegotragiczniekrótkiego
życiawstąpiłdoganguorganizującegowyścigiulicznesamochodów.
‒
Tak! Czasami
myślę, że gotów był zrobić wszystko, by mnie dobić! –
zagrzmiał ojciec i chwycił bezmyślnie groźnie wyglądający nóż do papieru,
leżącyprzednimnabiurku.Zdawałosię,żezachwilęwbijegowrozłożonytam
dokument,którymógłbyćwyłącznietestamentemRaula.
‒Mogęzobaczyć
jego
ostatniąwolę,zanimjązniszczysz?
‒ Proszę
bardzo, nie
krępuj się. Prawnik Raula odwiedził mnie tuż przed
pogrzebem.Udawałcoś...aleoczywiściechodziłomuwyłącznieopieniądze.
‒
Nie
ma go o co winić. Raul zazwyczaj nie płacił na czas. A teraz już na
pewnonicnikomuniezapłaci.
‒
Nie
rozumiesz,Luka.Wizytaprawnikamiałabyćostrzeżeniem,żebymnie
zrobiłnicztymtestamentem,bowszyscywyczulijużkasę.
‒
Raul
miał prawo robić, co chciał. Dokument sprawia wrażenie bardzo
precyzyjnego.Tadziewczynamusiaławieledlaniegoznaczyć.
‒
Nie
wierzę! Pewnie jakaś podstawiona spryciara. Przez idiotyczne
postępowanieRaularodzinaTebaldichstraciławładzęiwpływy,alenadalmamy
wrogów.Mówięci,żektośjąpodstawił!
‒
Czy
zostałapowiadomionaośmierciRaula?
‒Kazałem
prawnikowi
na razie się wstrzymać. Z mediów też się nie dowie,
bo wiadomość o śmierci twojego brata z pewnością nie pojawi się
wmiędzynarodowychserwisach.Awięc...maszfory,jedźdoLondynu,irób,co
trzeba!
Podczas
gdyojciecznowusięożywił,węszączbliżającesięporachunki,Luka
starał się zapanować nad ogarniającym go przygnębieniem. W ostatnim czasie
widywali się z Raulem sporadycznie i zupełnie się od siebie oddalili. Młodszy
bratcorazbardziejpogrążałsięwdługachihazardzie,corazbardziejnaśmiewał
się ze sposobu życia Luki. Na ostatnim spotkaniu wydawało się, że dojdzie do
jakiejś rozmowy, lecz ostatecznie Raul nie odważył się zaufać Luce. Może
wbrewpozoromwrozwikłaniuzagadkipomożedziewczynazLondynu.
‒
Co
wogólewiemyotejkobiecie?
‒
To
szara mysz. Nie sprawi ci żadnych kłopotów. Mieszka sama, nie ma
pieniędzyanirodziny.Niewygraznami.
‒
Tak
cipowiedziałtenprawnik?
‒
Mam
jeszcze swoje własne kanały. Ta pani pracuje w Domu Aukcyjnym
Smithers & Worseley, zajmującym się głównie drogimi kamieniami
szlachetnymi. Takimi, jakie sam zbieram. Parzy tam herbatę i ściera kurz
z obrazów, ale też podobno coś studiuje. Jak widzisz, nie traciłem czasu dziś
rano.Pogadałemsobiezpanemprezesem,wkońcujestemcenionymklientem...
Gdyby
Luka nie znał swego ojca na wylot, mógłby się poczuć nieco
zaszokowany, wiedząc, czym tatko był prawdziwie pochłonięty w dzień
pogrzebu młodszego syna. Jednak skupił się na tym, by wykorzystać dobrze
wszystko, co usłyszał. Don Tebaldi, gdy chodziło o kamienie, był jak sroka.
Albo małe dziecko. Swe bezcenne kamyki trzymał ukryte gdzieś na wyspie...
PowoliwgłowieLukirodziłsiępewienplan.Boszczęśliwieprzypomniałsobie,
że czytał właśnie o pewnym „przeklętym” klejnocie, który wkrótce będzie
sprzedawanywLondynie.
‒
Ta
dziewczynamajeszczejednąpracę,pracujewekskluzywnymbarzeprzy
kasynie, w którym grywał twój brat – opowiadał dalej ojciec. – Pewnie tam
namierzaklientówzkasą!
‒
Tego
nie wiemy, ojcze. ‒ Lukę interesowały wyłącznie fakty. Poza tym
wątpił, by jakakolwiek rozsądna kobieta zainteresowała się nałogowym
hazardzistą. – Zobaczymy, jak ją odnajdę. Mówisz, że to szara mysz, ale na to
również nie mamy dowodu. Tak czy siak, wkrótce będzie bardzo bogatą
myszką...Przeszłość...
‒
Co
mnieobchodzijakaśprzeszłość?ZwłaszczagdybędęjużnaFlorydzie.
Sam jestem już przeszłością... A ty, Luka, bierz się do roboty. I uwiedź tę
dziewuchę,jeślibędzietrzeba!–Starszypanznówmocnosięożywił.
‒
Mam
lepszypomysł–zbyłgosyn,niezamierzającuczestniczyćwchorych
fantazjachstarzejącegosięojca.
‒
To
mów!
‒
Mamy
sześć miesięcy do czasu, gdy fundusz będzie dostępny. Ona też
wcześniej nie sięgnie po pieniądze. A na wypadek, gdyby prawnik miał do tej
poryjakiśprzebłyskdobroci...
‒
...przywieziesz
jątunawyspę!
‒
Takie
właśniewydajesięnajbardziejoczywisterozwiązanie.
‒
Ale
jakzamierzaszjąprzekonać?
‒Dzięki
tobie...kupisz
kolejnykamieńdoswejkolekcji...
Don
Tebaldipowolisięrozchmurzał.
‒ Luka, jesteś
genialny. Ale... obiecaj
mi, że po drodze trochę się zabawisz.
Życie nie składa się z samych obowiązków, zmartwień i zasad. Może ta
dziewczyna okaże się całkiem ładna, a jest nam coś winna za stres, który
wywołała.
Luka,całkowiciezdegustowany,powstrzymałsię
jednak
odkomentarza.
Czas
byłowyruszyćnapolowanie...naszarąmyszkę.
‒
Dzisiejsza
noctojednajedynatakanocwroku,NocRetro!–wykrzykiwał
przez mikrofon Jay-Dee, który zazwyczaj, podobnie jak Jen, obsługiwał
klientówkasyna.
Na
jedną noc w roku zamieniał się jednak w niepowtarzalnego Mistrza
Ceremonii dorocznej imprezy charytatywnej. Był wtedy w swoim żywiole
i wszyscy naprawdę go kochali, bo i na co dzień miał w sobie coś
zprawdziwegoaktora,niesamowitąwerwę,ciepłoipozytywnąenergię.
Dla
Jen jej znajomi z kasyna stanowili radosną, barwną odskocznię od
uporządkowanejipoukładanej,szarejcodzienności.Nacodzień,jeślinietkwiła
godzinamiwpogrążonymwciszydomuaukcyjnym,toślęczałanadksiążkami
w malutkiej wynajętej klitce, gdzie ucząc się, musiała zawsze trzymać nogi na
elektrycznym kaloryferze, co zresztą ratowało ją od nabawienia się odmrożeń.
Studiowałagemmologię,naukęokamieniachszlachetnych,chcącwtensposób
kontynuować tradycję rodzinną po matce, która była znanym ekspertem od
kamieni.Mamazaraziłaswąrzadkąpasjącórki,gdybyłyjeszczecałkiemmałe.
Opowiadała im na okrągło niesamowite historie o skarbach ukrytych głęboko
w ziemi, tak że młodsza Lidia dorastała, domagając się biżuterii do każdego
stroju, a starsza Jen cały czas chciała czytać tylko na ten jeden temat.
Dziewczynkinigdyniewyzwoliłysięzmagiikamieni,zawszewydawałoimsię,
żegdzieśgłębokopodnimiznajdująsięcenneminerałyczynawetdiamenty.
Ale
tak naprawdę to jedynie praca w kasynie dodawała życiu Jen
jakiegokolwiek kolorytu, a może nawet zastępowała utracone życie rodzinne.
Dziewczyny straciły rodziców w wypadku samochodowym, gdy Jen skończyła
osiemnaście lat. Opieka społeczna chciała umieścić Lidię w odpowiednim
ośrodku, lecz wtedy starsza siostra, przezwyciężywszy szok, zawalczyła
ozatrzymaniejejprzysobie.Rodzicedziewczątdaliimtakwzorcowyprzykład
szczęśliwego domu rodzinnego, że postanowiła w ten sposób, niejako im
w hołdzie, za wszelką cenę utrzymać Lidię przy sobie i kontynuować
prowadzenie normalnego gospodarstwa domowego. Oczywiście początkowo
urzędnicy upierali się, że nie powierzą osiemnastolatce pieczy nad parę lat
młodszą nastolatką, jednak ostatecznie upór Jen się opłacił. Zabiorą ją do
ośrodkadopieropomoimtrupie!–myślała.–Tylkolosmożenasrozdzielić...
Itaksię
niestety
stało...
‒ Sięgajcie do portfeli! – Przenikliwy głos Jay-Dee przywołał Jen do
rzeczywistości. – Przecież wiem, że chcecie! Cele dobroczynne czekają na
wasze wsparcie! Pamiętajcie, że sami pewnego dnia możecie potrzebować
pomocy!Sięgajciegłęboko!
SpojrzenieigorączkowegestyJay-Deeoznaczały,żezbliżałsięnieubłaganie
czaswejściaJennascenę.
‒Noicomidaciezategopulchnegokróliczka...Jesteściegotowi?
‒ O rany! – zaśmiała się nieoczekiwanie Jen. – Jak mam po takim wstępie
wejśćspokojnienascenę?!
‒ Z charakterem – doradziła jej z uśmiechem Tess, stojąca obok niej
menedżerkakasyna.
‒ Czy Jay-Dee naprawdę musi wprowadzać widownię w aż tak niezdrową
ekstazę?Nigdybymsięniezgodziłanatewygłupy,gdybynienaszzbożnycel...
Charytatywne, „zbożne” cele były wyjątkowo bliskie sercu Jen. To właśnie
wolontariuszewsparliją,gdyzmarłaLidia.Ktośtowarzyszyłjejnieustannieod
pierwszej chwili, gdy zobaczyła siostrę w śpiączce na OIOM-ie, aż do
chwytającegozasercenabożeństważałobnego.
‒ Gdyby nie pieniądze na dobroczynność, nigdy bym nie pozwoliła temu
sadystycznemumagikowiodgorsetówzamknąćsięwtejuprzężyaniumocować
pomponanatyłku!–gderaładalejpodnosem,wmyślachzadedykowawszyjuż
najbliższą godzinę pamięci swej siostry, która z pewnością, gdyby żyła,
siedziałabyteraznawidowniiświetniesiębawiła.
‒ Im więcej wywołasz podniecenia, tym więcej kasy nam spłynie –
oświadczyła bezlitośnie zawsze bardzo praktycznie nastawiona do życia Tess,
chwilowo przebrana w toporny, kanciasty męski garniturek w stylu lat
czterdziestych ubiegłego wieku, wzbogacony wielką muchą. – A kiedy
znajdziesz się w świetle reflektorów, jak zwykle sama też zaczniesz się dobrze
bawić.Pozatympowinnaśbyćdumnazeswychpięknychkształtów.
‒ Przynajmniej ze sceny nie widzę mężczyzn, którzy licytują, by wygrać
obiadwmoimkróliczymtowarzystwie...jeśliwogólektośjużlicytował...
‒Licytowali,licytowali...aterazzmykajnascenęiwypinajcycki!
Jen wiedziała, że nie da się dalej opóźniać idiotycznego występu. Jay-Dee
doprowadził widownię na skraj wytrzymałości oczekiwaniem na „pulchnego
króliczka”, który istotnie wyglądał ponętnie w lycrowym, obcisłym kostiumie,
niepozostawiającymwielkiegopoladopopisudlamęskiejwyobraźni.Dodaćdo
tego długie, rozpuszczone rude włosy Jen, na których tkwiły wielkie,
olśniewające królicze uszy, i trudno się dziwić niezdrowym emocjom
wywołanym przez występ „tancerki”, na co dzień, o ironio losu,
przypominającejszarąmyszkę.
‒ To wszystko wyłącznie dla ciebie, Lidusiu – wyszeptała pod nosem
iwbiegłanascenę.
Jay-Dee, ubrany w jaskrawą koszulę, dzwony z lat osiemdziesiątych
i w wielkie buty na koturnach, zagwizdał z zachwytu. Widownia zawtórowała
mubezwahania.
Jenwczułasięwrolęiwskoczyławsamśrodekświatełreflektorów.
ROZDZIAŁDRUGI
Ojcieczwracałsiędoniegowyłączniewtedy,gdymiałwtymjakiśinteres–
skonstatował Luka, parkując w zamyśleniu pod ekskluzywnym londyńskim
klubem.Nigdyniebylizesobąblisko.Nigdyniebędą.Lukaułożyłsobieżycie
zdalaodposiadłościrodzinnej,naktórejsięwychował,zaogrodzeniemzdrutu
kolczastego, pośród przechadzających się ochroniarzy z gotowymi do strzału
karabinamimaszynowymi.
Teraz wysiadł z auta, przygładził włosy i wieczorowy garnitur. Na
nadgarstkach połyskiwały mu spinki do mankietów, ozdobione drogimi
czarnymi diamentami. Tak zazwyczaj prezentował się w Londynie, a jego
wygląd stanowił, poza oczywiście pieniędzmi, przepustkę do najbardziej
ekskluzywnych miejsc dostępnych wyłącznie dla biznesmenów z najwyższej
ligi.
Pierwsze wrażenie Luki z londyńskiej jaskini hazardu dla zamożnej klienteli
było niestety zbieżne z tym, co usłyszał od ojca. Mimo subtelnej elegancji
i dyskretnie przyćmionych świateł było to bardzo posępne miejsce,
przypominające wręcz znienawidzoną rodzinną posiadłość, o której wolał nie
pamiętać. Odruchowo zastanowił się nawet, czy szyby w małych okienkach są
kuloodporne.
‒Czyprzyszedłpannaaukcję?–zapytałagorozpromienionahostessa.
‒Najmocniejprzepraszam,zamyśliłemsię...powiedziałapanicośoaukcji?
‒ Na cele dobroczynne. Tym razem na rzecz osób z ranami głowy
odniesionymi w wypadkach komunikacyjnych, na rzecz ich opiekunów oraz
tych,którzystracilibliskichwpodobnychokolicznościach.Jednakproszęsięnie
obawiać, nasza impreza nie przypomina stypy, wprost przeciwnie. Na pewno
będziesiępanświetniebawił.Miłegowieczoru...
Lukasądziłraczej,żebędzietodlańponureprzeżycie.Nawstępie,ztrudem
się przyzwyczaił do egipskich ciemności panujących w samym kasynie. Po
chwilizauważył,żeżadenzestołówniejestużywany,azarazpotemoślepiłogo
wyjątkowo agresywne światło z prowizorycznej sceny, na której wiła się we
wściekłychpodrygachrudowłosatancerkawskąpymstrojukróliczka.Wszystko
odbywało się w takt dzikiej, zbyt głośnej, pulsującej muzyki, a dziwacznemu
występowi towarzyszyły okrzyki podnieconych klientów licytujących coraz
wyższekwotykuradościnawiedzonegoMistrzaCeremonii.
‒ Co tu się właściwie dzieje? – zagadnął Luka mijającego go w pośpiechu
kelnera.
‒LicytująobiadwedwojezPaniąKróliczkiem...
‒Hm,dziękuję...
Wcisnąwszy kelnerowi napiwek, oparł się o kolumnę. W pewnym sensie od
razu zrozumiał, dlaczego dziwny występ budził aż tyle emocji. Pani Króliczek
miaławsobiecoś...absolutnieniepowtarzalnego.Naprawdęnawetjemuzrobiło
się wesoło i zachciało mu się śmiać. Dziewczyna wcale nie umiała dobrze
tańczyć. Wprost przeciwnie poruszała się zupełnie beznadziejnie, ale robiła to
zogromnympoczuciemhumoruibezzażenowania,jakzawodowyklown.Coś
w jej niezdarnych wygibasach sprawiało, że człowiek miał ochotę podejść
iotoczyćjąramieniem,bymogłasięukryćprzedryczącymtłumem.
Spojrzenie Luki okazało się tak intensywne, że szybko nawiązali kontakt
wzrokowy.Jednakwzrokkobietyjasnoinformował,żenieoczekujeonaniczyjej
pomocy,amożenawetjejsobienieżyczy.
Podkostiumemkrólikaczaiłsięprawdziwywulkanitowystarczyło,byLuka
zostałdokońcaprzedziwnegowystępu.Tancerkabyłabardzoatrakcyjna,alenie
w krzykliwy sposób, nie na pokaz, chociaż taki starała się osiągnąć efekt.
Klientela kasyna gwizdała z aprobatą i przytupywała, by wydłużyć show. Pani
Króliczekzprzyjemnościątańczyładalej.
Luka zauważył mężczyznę wyglądającego na kierownika sali i przypomniał
sobieoprawdziwymceluswojejwizytywkasynie.Niechętnieodwróciłwzrok
odscenyipostanowiłzagadnąćgoopaniąJenniferSanderson.
‒ Jen jest kelnerką – brzmiała odpowiedź – ale nie dziś... ‒ Kierownik
znaczącozerknąłnascenę.–Najednąnocwrokuzamieniasięwatrakcjęaukcji
dobroczynnej, te kwestie są bardzo bliskie jej sercu... Widzi ją pan zresztą...
rewelacyjna, nie? Na co dzień widuję ją w stroju kelnerskim albo w dżinsach.
Niesamowite,jakąróżnicęczyniparakróliczychuszu...
Obajpanowieniemielijednakzpewnościąnamyśliwyłącznieuszuupiętych
nagłowieJen.
Plan Luki powoli krystalizował się w jego głowie. Ze sposobu, w jaki pani
Sandersonradziłasobiezmęskąwidowniąkasyna,należałowyciągnąćwniosek,
żewniczymnieprzypominaszarejmyszki,októrejwspominałojciec.Bywalcy
kasyna,starzywyjadacze,byligotowijeśćjejzręki,gdybytylkozechciałaich
karmić.Imostrzejdokazywałanascenie,tymbardziejjąkochali.Kierowniksali
trafiłwdziesiątkę:kobietabyłarewelacyjna!
Gdy Jen znalazła się w końcu za kulisami, żegnana gromkimi brawami, nie
mogłauwierzyć,żewylicytowanoażtyle!
‒Dziesięćtysięcy?!Któżtozapłaciłażtyle,byzjeśćzemnąkolację?!
‒ Ktoś poważny. A teraz przebieraj się i do dzieła. Trzeba jakoś uspokoić
rozgrzanedoczerwonościnastroje–odparłapodekscytowanaTess.
Jen nie mogła się już doczekać, by zdjąć obcisły kostium. Uwielbiała swoją
pracę, bo każdy wieczór był inny i niepowtarzalny. Niektórzy klienci
przychodzili tu z poczucia samotności. Dla wielu z pewnością hazard był
niebezpiecznym nałogiem. Ale wszyscy oni mieli do opowiedzenia mnóstwo
historii,aonaokazałasiędoskonałąsłuchaczką.Pracazludźmiuratowałająpo
śmiertelnym wypadku rowerowym Lidii, rutyna cowieczornych rozmów
pomogłasięwyrwaćzotchłaniżałoby.Zaprzyjaźnieniwolontariuszepowtarzali
cały czas, że najgorsze, co mogła zrobić, to odciąć się od życia i wyizolować,
kiedy tak naprawdę musiała się podźwignąć i zacząć wszystko od nowa.
PrzecieżtegonapewnochciałabydlaniejukochanaLidia.
Takteżsięstało.Aponieważdoceniławartośćijednocześniekruchośćżycia
ludzkiego, nie wahała się tańczyć tańca szalonego królika, by zebrać jak
najwięcejdlapotrzebujących.
Po zdjęciu króliczego kostiumu, Jen ubrana w zwyczajny czarno-biały strój
kelnerki, ruszyła na salę do pracy. Jakież było jej zdziwienie, gdy nagle na
drodze stanął jej nieznajomy mężczyzna: szczupły, wysoki, ogorzały,
czarnowłosy, niesamowicie męski i pociągający. Z pewnością nie był częstym
gościem w kasynie, ale miała przedziwne wrażenie, jakby się już gdzieś
wcześniejspotkali.Iniechodziłotylkooto,że–jaksobieodrazuprzypomniała
–przezdługiczasnatarczywieśledziłjejwystęp.
‒Chciałbymzamienićzpaniąsłowonaosobności–powiedział.
‒Zemną?
‒Tak,zpanią.
‒Przykromi,alejestemtuwpracy.
Cośwwyraziejegotwarzyzaalarmowałojąnatyle,żezaczęłasięodruchowo
rozglądaćzaochroniarzem.
‒ Nie będzie pani potrzebować ochrony – oznajmił, jakby czytał jej
wmyślach.–Niemamżadnychzłychzamiarów.
‒Mamnadzieję–starałasięzmusićdouśmiechu–alenaprawdęmuszęteraz
iść...
‒Zapłaciłemmnóstwopieniędzy,żebyzjeśćzpaniąkolację.
‒ Ach... więc to pan! – Natychmiast przypomniała sobie kwotę dziesięciu
tysięcyfuntów.–Panjest...Włochem?
‒DokładnieSycylijczykiem.
‒Wspaniale...
‒Niepowiedziałbym...
Tymczasem z ciałem Jen działy się przedziwne rzeczy. Sycylijczyk musiał
rozsiewać jakieś tajemnicze feromony. Z drugiej strony... od tak dawna żyła
zwyboruwcelibacie...
‒Awłaściwie...?Dlaczegouważapani,żeSycylijczycysątacywspaniali?
‒ No wie pan... Sycylia... to podobno takie bajecznie piękne miejsce,
turkusowemorze,piaszczysteplaże,sceneriaOjcaChrzestnego...
‒Togłupiefantazje...
‒Rozumiem,ale...czymogęcośjeszczedlapanazrobić,bonaprawdęmuszę
sięzabraćdopracy?
‒Tak.Proszęwyznaczyćterminkolacji.
‒ Obawiam się, że dziś wieczorem nie dam rady. Ale na pewno coś da się
ustalić.–Jenmiałanadzieję,żepięknySycylijczykzrozumiealuzjęiudasiędo
kierownikasalilubkierowniczkikasyna.
‒Wolęrozmawiaćzpanią.–Mężczyznaanidrgnął.
Dałnamtylepieniędzy,żenależygouszanować,pomyślała.
‒Alejanaprawdęmuszęjużwracaćdopracy...
‒Szkoda.
Spoglądałnaniąciepłoiprzyjaźnie.Aleodczubkagłowyzeleganckąfryzurą
po koniec wypolerowanych butów wyglądał na człowieka sukcesu, władzy
i pieniędzy. Dlaczego więc wyjął dziesięć tysięcy za randkę z kelnerką, skoro
z pewnością mógł wybierać z długiej kolejki chętnych kobiet ze swoich
„wyższych sfer”? Naprawdę miał aż tak wielkie serce dla potrzebujących? Nie
za bardzo potrafiła w to uwierzyć. Zaczynała mieć złe przeczucia. Co gorsza,
w łudzący sposób przypominał pewnego nałogowego hazardzistę, Raula,
którego poznała w tutejszym klubie. Lubiła spokojnego, cichego Sycylijczyka,
choć wszyscy wokół powtarzali, że był synem znanego gangstera mafijnego.
Połączyły ich podobne przeżycia, ona straciła rodzinę, on zaś od swojej się
odseparował.Najbardziejprzeżywałbrakkontaktuzestarszymbratem,zktórym
byłbardzozwiązanywdzieciństwie.Niestetyoddłuższegoczasuniewidywała
jużRaulawklubie.
‒Obiecuję,żewkrótceumówimysięnakolację.
‒Niemogędługoczekać.
‒Niezawiodępana.
‒Możesamwybioręterminimiejscei...
‒Kolacjapowinnaodbyćsiętutaj.Zapłaciłpanzato.
‒Zgoda,jeśliwybierzemyterminprzedmoimwyjazdem.
‒Zpewnościąbędzietomożliwe.
Dziewczyna albo była tak niewinna i naiwna, jak się prezentowała
w rozmowie, albo była wyśmienitą aktorką. Żadna z tych opcji nie tłumaczyła
jednak posunięcia Raula. Niewinność raczej go nie pociągała, a jeśli został
zmanipulowany? Tym gorzej... Tak jak przewidział ojciec, śmierć brata nie
znalazłasięnaprzysłowiowychpierwszychstronachgazet,więckobietajeszcze
nic nie wiedziała. Trudno też było na razie ocenić, czy miała świadomość, co
zawierajegotestament.
‒ I jestem pewna, że zasmakuje panu tutejsze jedzenie... ‒ Jen wyrwała go
zzamyślenia.–Noizjemygratis.
Ładnemigratis–pomyślałrozbawiony.Dziesięćtysięcytochybaniemałoza
dwuosobową kolację?! Szala zdecydowanie przechyliła się na stronę
niewinnościdziewczyny.
‒Mamyjeśćtutaj?
‒Dlaczegonie?
PókicoLukamiałpoprostuochotęwyjśćzkasyna,któreprzypominałomu
onałogachbrataiotym,żeniezdążylisiępogodzić.
‒ Nie rozczaruje się pan! Tutejsi szefowie kuchni są doskonali! –
przekonywała,nierozumiejącjegoprawdziwychpobudek.
‒ Ale może miałaby pani ochotę na odmianę? Możemy zjeść kolację
wszędzie...naprawdęwkażdymmiejscunaziemi,którepaniwskaże...
Jen
patrzyła
na
niego
zdumiona
i
jednocześnie
niesamowicie
podekscytowana. Najwyraźniej celibat nikomu nie służy na dłuższą metę. Na
szczęściemiałajeszczeodrobinęrozumuichociażodlatniebyłanaprawdziwej
randce,poczuła,żeczaswracaćdorzeczywistości.
‒Tobardzouprzejmezpanastrony,lecznigdyprzedtemsięniespotkaliśmy,
więcpewniepanzłatwościązrozumie,żenajbezpieczniejbędęsięczułatutaj.
‒Nieufamipani?–zapytałnajwyraźniejrozbawiony.
‒ Nie znam pana. A zatem... jutro o dziewiętnastej, tutaj. Zanim zacznie się
robićtłoczno.Czytopanuodpowiada?
‒Jużniemogęsiędoczekać.
‒Dobrze...japodobnie.Ateraz...naprawdęmuszęiść.
‒Oczywiście.
Tymrazembezżadnejdyskusji,odwróciłsięiruszyłdowyjścia.Dopierogdy
zniknął,Jenzorientowałasię,żenawetsięsobienieprzedstawili.Niewiedziała
zatem, czy jest w jakikolwiek sposób spokrewniony z Raulem. Ale... kiedy
przekazywał na licytację taką sumę pieniędzy, z pewnością zostawił jakąś
adnotację, podpis... Ludzie rzadko rozstawali się anonimowo z dużymi
pieniędzmi.
‒Cośnietak?‒JenodwróciłasięizobaczyłaTess,którazeswoimszóstym
zmysłemzawszezjawiałasiętam,gdziepracownicymielijakiśproblem.–Był
namolny?
‒ Nie. Tylko chciał zjeść kolację od razu dzisiaj, więc powiedziałam mu, że
niedamrady,bojestzamałopersonelu.Nieprzypominałcinikogo?Pamiętasz
tegosamotnegogracza,nałogowca...RaulazSycylii?
Tesswzruszyłaramionami.
‒ Przewijają się tu tysiące mężczyzn. Nie zapamiętuję nikogo, chyba że
składająjakieśreklamacje.Dlaczegopytasz?
‒ Bez powodu. Pewnie przesadzam. W każdym razie wolę z góry ustalić
zasady.
‒Mogłamtozrobićwtwoimimieniu.Wystarczyłopowiedzieć.
‒ Radzę sobie z takimi facetami! Inaczej nie mogłabym tu pracować –
oznajmiłaJenzwiększąpewnościąsiebie,niżnaprawdęczuła.
‒Ale?–Tessnajwyraźniejwyczułajednakwahaniewjejgłosie.
‒Alewydałmisięczłowiekiem,któryniepostępujewedługzasad.
‒Chybażesamjenarzuci?
Jenzaśmiałasiępodnosem.Miałanadzieję,żepracazachwilęoderwiejąod
rozmyślańnadPanemTajemniczym.Ażdojutra.
Luka z ulgą wyszedł z klubu i wciągnął mocno powietrze, jakby Londyn
słynąłznajczystszegotlenu.Niepotrafiłsiępogodzićztym,żeniezapobiegłaż
takiemustoczeniusiębrata,żeokazałsięślepynarozmiarjegoproblemów.
DługiRaulauregulowałbezmrugnięciaupozbawionegowyrazumężczyzny
zabarem,zanimwpłaciłdarowiznęnarzeczposzkodowanych.Potemmusiałsię
zająć weryfikacją historii o szarej myszce, która miała za pół roku zostać
spadkobierczyniąwielkiejfortuny,niemająconiczymzielonegopojęcia.
CodoJenniferSanderson,niepodjąłjeszczeostatecznejdecyzjipozatym,że
szalenie zaintrygowała go dziwacznym show. Wyszedł z klubu, mając przed
oczamidośćniewygodnąwizjęJenpodrygującejwjegoramionachnazupełnie
prywatnymwystępie...AprzecieżzupełnieniepotoprzyjeżdżałdoLondynu.
ROZDZIAŁTRZECI
‒ Czy ten tajemniczy klient autentycznie przekazał na fundację gotówkę? –
nibyprzypadkiemzapytałaJenszefowąpodkoniecpracy.
‒Owszem.Całedziesięćtysięcy.Ispłaciłwcałościdługibrata.
‒Brata?
‒RaulaTebaldiego.
Jen przeszedł dreszcz. A więc tak jak podejrzewała, obaj Sycylijczycy byli
spokrewnieni. To o swym bracie opowiadał Raul z taką tęsknotą w oczach,
wyznając Jen, że jego życie znalazło się na równi pochyłej. To właśnie tego
żałowałnajbardziej,żeniemożejużzwierzyćsięLuce.Luka...ładneimię.
‒ I to już wszystko, co wiem o człowieku, który zapłacił za najdroższą
w życiu kolację – podsumowała Tess. – Może się mylę, ale sądzę, że wróci tu
jutropoto,cosięmunależy...
‒Mampecha–wymamrotałaJen.
‒Kogochceszoszukać?Mnieczysiebie?Naprawdęrzadkosięzdarza,żeby
taknadzianygośćdawałdziesięćtysięcyzarandkę...
‒Właśniedlategojestempodejrzliwa.Przecieżktośtakijakjaniemożebyć
wjegotypie.
‒Amożetopoprostubogatyfacetzgestem?Pocodorabiaćdotegoteorie?
Moim obowiązkiem w kasynie jest zapewnienie wszystkim komfortu
i bezpiecznego funkcjonowania, twoim – umilenie im czasu i robisz to
doskonale.Dlategostałaśsiętakapopularna.
Na razie Jen skupiła się wyłącznie na myśleniu o tym, co też mogło się
przytrafić Raulowi. Nie miała dobrych przeczuć. Nie wierzyła w aż taki zbieg
okolicznościiniesądziła,byLukazapłaciłwyłączniezarandkęzprzypadkową
tancerką.MożeRaulopowiedziałoniejbratu?Niewydawałosiętozbytrealne.
Najbardziejprawdopodobnebyłoniestetyto,żegdzieśwtlerozegrałasięjakaś
kolejnaniepotrzebnatragedia.
Był piątek rano, czyli w zasadzie wstęp do weekendu, i Jen nastrajała się
wbiurzedoswejdziennejpracy.Oficjalniebyłastudentkązaocznągemmologii,
i odbywała praktyki w Domu Aukcyjnym Smithers & Worseley.
Wrzeczywistościpracowałananocewkasynie,trzydniwtygodniuchodziłana
wykłady, a resztę czasu spędzała jako goniec i herbaciarka dystyngowanych
członkówZarząduDomuAukcyjnego.
‒Prośbakupcajestcałkowiciejednoznaczna–oznajmiłwłaśnieprezesDomu
i popatrzył na wszystkich srogo znad swych okularów w złotych oprawkach –
a kupcem jest Don Tebaldi, nasz czcigodny klient z Sycylii, pewnie o nim
słyszeliście?
Sycylia?!Jenstanęłanabaczność.
Prezes Melvyn Worseley Esquire zawiesił melodramatycznie głos. Wokół
stołu,przyktórymzasiadaliwbiurzeczłonkowiezarządu,słychaćbyłojedynie
nerwoweszepty.NiechlubnareputacjaDonaTebaldiegobyłaoczywiścieznana
wszemiwobec.Taksamojakwersjaojegoprzejściunaemeryturę,podczasgdy
każdy doskonale wiedział, że w świecie i profesji wykonywanej przez tego
człowiekaemeryturynieistnieją...
‒AzatempoprosiłonozapewnienieosobistejeskortyażnaSycylięnabytego
przezeńDiamentuCesarzajednegozczłonkównaszegopersonelu.Następnieta
sama osoba zorganizuje wystawę prywatnej kolekcji Don Tebaldiego, której
kluczowymeksponatemstaniesię,rzeczjasna,tenżeklejnot.
‒IwtensposóbDonTebaldiniebędziemusiałdotykaćprzeklętegokamyka–
zaśmiałsięszyderczojedenzdyrektorówoddziałów.–Możetoistarygangster,
alerzekomejklątwyboisięjakkażdyznas.
Prezeswmilczeniuodczekał,ażumilknąchichoty.
‒ Jego syn, signor Luka Tebaldi... ‒ Jen poczuła, że za chwilę zemdleje ‒
...zajmie się organizacją ochrony przedsięwzięcia, to znaczy, zarówno klejnotu,
jak i kuriera. Jennifer... czy dobrze pamiętam, że to ty zaliczyłaś niedawno
zwyróżnieniemmodułprezentacjikolekcjiwformiewystaw?
‒ Co?! Ja?! Nie... to znaczy... tak. To znaczy, na pewno ja... – Od samego
początku pojawienia się w życiu Jen Luki coś niedobrego zaczęło się dziać
ztypowymdlaniejopanowaniemirozwagą.
‒ Nikt na dobrą sprawę nie chce zajmować się tym kamieniem. Chociaż
podobnoszczęściejużitakdawnoopuściłoklanTebaldich–znowuktośzsali
skomentowałzłośliwie.
‒ Owszem, jak wiemy, ich „interesy” od jakiegoś czasu nie mają się zbyt
dobrze,alewżyciuczęstopassasięodwraca,imogąprzecieżpozostaćnaszymi
dobrymiklientami...
Czy to jedyne, co się dla niego liczy? – pomyślała zdegustowana Jen,
dokładniewchwili,gdyprezeszwróciłsiębezpośredniodoniej.
‒ Don Tebaldi wskazał z nazwiska ciebie, Jennifer, do wypełnienia misji,
o której mowa. To ty masz asystować klejnotowi w drodze na Sycylię,
anastępniemaszprzygotowaćwystawękolekcji.
‒Ja...?
‒ Przypomniałem Tebaldiemu, że jesteś jeszcze studentką – kontynuował
prezes,zagłuszającszeptyzdziwieniawokółstołu–aleupierałsięprzyswoim.
Wydajesię,żeprzeanalizowałdorobekcałegopersonelu,odkryłwśródnasjedną
studentkę i to najlepszą na roku, i zdecydował się postawić na nowe, świeże
spojrzenie.Jednymsłowem,zostałaśwynajętadotegozadania.
‒Ależjaniemogę...!
‒ Ależ możesz! Don Tebaldi, jakikolwiek by był, zgromadził przez lata
ogromną, niepowtarzalną i bezcenną kolekcję kamieni szlachetnych! To wielki
zaszczyt zostać wskazanym do jej skatalogowania i przygotowania ekspozycji.
Pomyśltylko,jakcośtakiegobędziewyglądałowtwoimCV!
I w dorobku personelu związanego z Domem Aukcyjnym Worseleya. Pan
prezes robił wyłącznie to, co przynosiło mu korzyści. Czemu jednak wybierać
do takiego zadania studentkę, gdy wokół pełno ekspertów? Jen była pewna, że
dziejesiętucośdziwnego.
‒ Zresztą... wszystko już załatwione – oznajmił, jakby nigdy nic, prezes. –
DonTebaldijestzainteresowanywyłącznietwojąkandydaturą,więcudaszsięna
Sycylię wraz z wyżej wymienionym klejnotem, a następnie skatalogujesz
iwystawiszkolekcję.
Jen zauważyła, że nowina nie została zbyt dobrze przyjęta przez zebranych.
Nie widziała w tym nic dziwnego, gdyż znajdowała się wśród samych sław
eksperckichświatowejrangi.
Prezeszsunąłokularyipokiwałwzadumiegłową.
‒ Tak, tak, moi państwo, dla mnie to też pełne zaskoczenie. Jednak gdy się
nad tym zastanawiałem, przypomniałem sobie, że Jennifer ma jeszcze drugą
pracę,wkasynie,gdziemogłasięzetknąćzkimśzklanuTebaldich...
Jenzaczerwieniłasię,bowszyscynatychmiastnaniąspojrzeli.
‒Tak,panieprezesie,takmogłosięzdarzyć–przyznałaszeptem.
‒Azatem...skoroniemamżadnychzastrzeżeńdotwojejpracyunas,mogę
więcmiećtylkonadzieję,żeniezawiedzieszSmithers&Worseleynawyjeździe.
Jen z pewnością była ekspertem od solidnego zakręcania puszek z herbatą
i herbatnikami... co do reszty mogła również mieć wyłącznie nadzieję... Być
może wprowadzenie w życie pomysłów, które zapewniły jej najwyższe noty
wrankingunastudiach,przełożysięjakimścudemnasprostanieoczekiwaniom
specyficznego klienta, a tylko to tak naprawdę interesuje pana prezesa, który
zdążył już zachłysnąć się tym, że to pracownik jego Domu Aukcyjnego ‒
nieważne który i z jakim doświadczeniem ‒ jako pierwszy na świecie dotknie
skrywanychlatamiwwielkiejtajemnicyzbiorówsycylijskiegoroduTebaldich.
Nieważne,żeJenstaniesiękozłemofiarnym.Mamyślećogloriiichwale,która
spłynie na Dom Worseleya oraz korzyści dla jej własnego CV. I tak też
oczywiściezrobi.
‒ Z największą przyjemnością podejmę się skatalogowania i wystawienia
kolekcjiDonTebaldiego–oznajmiławięczprofesjonalnymuśmiechem.
Odkąd zginęli jej rodzice, miała ogromne doświadczenie w organizowaniu
nieznanych wcześniej rzeczy po raz pierwszy. Pogłębiła je jeszcze po śmierci
siostry. Poza tym nie mogła zakwestionować swoich doskonałych wyników na
studiach,jakrównieżświeżegocertyfikatuzwyróżnieniemzzakresuorganizacji
wystaw.
‒Todobrze–ucieszyłsięprezes.–Szybkostanieszsiędlanasniezastąpiona!
Aleniedostanężadnejpodwyżkiizadwadzieścialatnadalbędędojeżdżaćdo
pracy autobusem, podczas gdy członków zarządu będą niezmiennie bentleyami
przywozićdobiuraszoferzy...
‒ I jeszcze jedno. O piętnastej spotkasz się tu w biurze z panem Luką
Tebaldim.
Takszybko?Przecieżbyliśmyumówieninadziewiętnastą...
Jenniepotrafiłasięskupićdokońcaspotkania.Pozostałotakniewieleczasu.
ZniknięcieRaula,sprzedażcennego„przeklętego”kamieniaczłowiekowi,który
okazuje się jego ojcem, spłacenie długów przez brata i kupienie jej czasu za
darowiznę na cele charytatywne... Czy naprawdę mogła uwierzyć, że to
wszystkoprzypadkowyzbiegokoliczności?
‒Jennifer?Czytymniewogólesłuchasz?–zaatakowałjąprezes.–Mówiłem
właśnie,żesignorTebaldispodziewasięobejrzećnajnowszyzakupswegoojca,
a następnie ustalić szczegóły jego transferu na Sycylię oraz twojej podróży.
Podkreślam,Jennifer,todlaciebiewielkazawodowaszansa.
‒Oczywiście,panieprezesie.Ibardzodziękuję.
Zgadzamsiętylkodlaciebie,Lidio...
Gdy siostra zmarła dwa lata temu w konsekwencji obrażeń odniesionych
wwypadkurowerowym,byławłaśnieuprogukarierywmodelingu.Upierałasię
na poruszanie się po Londynie rowerem, bo uważała to za najłatwiejsze
i najtańsze rozwiązanie... Zapłaciła za nie najwyższą cenę, ale zdążyła jeszcze
ponosićtrochępięknejbiżuterii,couwielbiałanajbardziejnaświecie,bodostała
zlecenie na lansowanie nowej kolekcji klejnotów dla ekskluzywnego domu
jubilerskiego.Gdyzostałapotrąconaispadłazroweru,jechaławłaśnienapokaz
diamentów.Jenzgodzisięnaeskortowanieprzeklętegoklejnotuikatalogowanie
kolekcji człowieka o mocno podejrzanej reputacji w hołdzie dla swojej
nieżyjącejrodzinyopętanejwspólnąnamiętnościądokamieniszlachetnych.
‒Poinformujęwtwoimimieniuuczelnięizałatwimycioficjalnyurlop,conie
powinnobyćskomplikowane,boitakzbliżająsięwakacje.Itylkojeszczejedna
rzecz. Musimy być pewni, że signor Luka Tebaldi zostanie tu przyjęty
z wyjątkową gościnnością. Jego ojciec na przestrzeni lat przysłużył się wielce
naszym zyskom i mamy nadzieję, że jego syn w przyszłości okaże się równie
wiernymklientem.
Jenskrzywiłasię.Pozaoczywistąuprzejmościąiprofesjonalizmemniemiała
zbyt wiele do zaproponowania. Nie zamierzała zajmować się przyszłymi
interesamiizyskamiprezesa.Wystarczyłojuż,żemusisobieterazwmówić,że
niespodziewanawyprawanasłonecznąSycylięjestjejmarzeniem,niezaśjedną
wielkąniewiadomą.
‒Jennifer?CzyznaszhistorięDiamentuCesarza?
Nareszciejasnepytanieiprostaodpowiedź.
‒Taksięskłada,żebardzodobrze.‒Zawszeintrygowałyjąrzadkiekamienie,
któreprzewijałysięprzezDomAukcyjny,azgodnezzainteresowaniamistudia
pozwalałynadogłębneprześledzeniehistoriikażdegoznich.–DiamentCesarza
dotarł do nas bezpiecznie w zwykłej szarej kopercie... Jestem przekonana, że
mój wyjazd na Sycylię przebiegnie równie gładko – oświadczyła na głos,
rozpraszającewentualneobawywszystkichuczestnikówspotkania,zwyjątkiem
swoichwłasnych.
Bo ja właśnie jestem taką zwykłą szarą myszką... ‒ pomyślała, patrząc na
dyskretnieuśmiechniętegoprezesa.
Szanowny pan prezes Worseley przypomniał sobie o Jen również w ciągu
dnia. Wziął ją na stronę i wyszeptał, że Diament Cesarza jest wart trzydzieści
pięćmilionówiżezatęcenęwszystkomusisięodbyć,jaktrzeba.Naszczęście
natentematbylijednomyślni.
Jen wierzyła, że jedną z nielicznych rzeczy, które potrafi, jest wyjątkowe
zaaranżowanie i podświetlenie kamieni. Gdy rektor wręczał jej nagrodę,
przyznał,żewdużejmierzetowłaśnieniebywałeumiejętnościJendotworzenia
ekspozycjiikreowanianieziemskiejatmosferyzadecydowałyowyróżnieniu.
‒ A może masz ochotę trochę się odświeżyć i umalować przed przybyciem
panaTebaldiego?–zapytałprezes,równieższeptem.
Byłatooczywiściebardzosubtelnaaluzja...Owszem,odświeżysię.Odrobiną
zimnej wody z kranu. Przecież to nie jest konkurs piękności! Po prostu
przyjeżdża klient obejrzeć cenny kamień. Nie ma mowy o „kreowaniu
nieziemskiejatmosfery”wbiurze;podobnonieotochodzi.
‒Jeśliniemaszwolnejgotówki,możemywygospodarowaćjakąśmałąkwotę,
bodobrepierwszewrażeniejestkluczowe–napomknąłjeszcze,zkonsternacją
przypatrując się skromnemu strojowi Jen, ewidentnie pochodzącemu ze sklepu
zużywanymiubraniami.
Jenuważała,żewmysimkostiumiedokolanibiałejbluzcejestodpowiednio
ubrana do pracy. Mogła jedynie przyznać, że bluzkę prała już tyle razy, że
miejscamibyłaprawieprzetarta,alemożeprzecieżnierozpinaćżakietu.
W końcu Worseley najwyraźniej się poddał i skupił całą swą uwagę na
aksamitnympudełkuzlegendarnymklejnotem.Dramatycznymgestempodniósł
wieczkoiobojezJenzamarli.Wydawałoimsię,żeświatłotkwiącewdiamencie
zamkniętymprzezdługiczaswciemnościachwyskoczyłonanichniczymłuna
przypominającatęczę.Oczywiściewiedzielidobrze,żeprawafizykidyktującoś
dokładnie odwrotnego, a kamień bez światła jest niczym. Jednak w tym
momencie Diament Cesarza uwolniony z ukrycia miał w sobie jakąś magiczną
siłę.Jenmusiałasięszybkoprzywołaćdoporządku,boprzecieżzzałożenianie
wierzyławtakierzeczy.
‒ Jestem pewien, że wspaniale go wyeksponujesz – powiedział prezes,
najwyraźniejzauroczonychwilą.
Jentakżewpatrywałasięwdiamentjakzaczarowanaiuznała,żejestonzbyt
piękny,byprzynosićludziompecha.Jeślibędziemiałanatojakikolwiekwpływ
wprzyszłości,jużnigdyniezostaniezamkniętywciemnympudełku.Pamiętała
doskonale, jak jej matka, opętana namiętnością do kamieni szlachetnych,
powtarzała, że te najbardziej wyjątkowe okazy powinny zawsze być dostępne,
abyjaknajwięcejludzimogłosięnacieszyćichwidokiem.
‒Czyżonniejestniesamowity?–wyszeptałprezes.
Stali z Jen obok siebie, oniemiali z wrażenia, jednomyślni w zachwycie nad
daremnatury.Nacodzieńraczejrzadkosięzgadzali.
‒Isufitjeszczeniespadłnamnagłowę–wymamrotaładziewczyna.
Znówzgodnieuśmiechnęlisiępodnosem.
‒Jeszczenie–przyznałWorseley.
Gdzieś na dole wiktoriańskiego budynku otworzyły się drzwi, poczuli nagły
przeciąg.
‒ Powiew zmian... ‒ zażartowała, starając się ukryć lęk, który czuła bez
żadnejracjonalnejprzyczyny.Odruchowocofnęłasięoddiamentu,powszechnie
zwanegojednakprzeklętym.
Prezes nie zdążył jeszcze dobrze zabezpieczyć klejnotu, gdy drzwi do
pomieszczeniaotwarłysięistanąłwnichspodziewanygość.Lucejakimścudem
udało się wyglądać jeszcze bardziej atrakcyjnie niż w kasynie. W świetle dnia
byłwyższy,ciemniejszyicałkowicieolśniewający.SerceJenchciałowyskoczyć
z piersi, gdy tylko na nią spojrzał. I dlaczego właściwie to zrobił?
WprzeciwieństwiedoDiamentuCesarzaniebyłaniesamowitymdaremnatury,
wręcz przeciwnie, mogła się wydać szablonowa, sztampowa, nijaka. Owszem,
mieli się wieczorem spotkać na kolacji, ale obecne spotkanie dotyczyło
wyłączniekamienia.
‒SignorTebaldi!Witamy!–Prezes,nerwowomijającJen,popędziłdodrzwi.
W ciemnym, idealnie skrojonym wełnianym garniturze, krystalicznie białej
koszuli, przyozdobionej szarym jedwabnym krawatem, ze spinkami przy
mankietach, wykonanymi z szafirów, wyglądał na wartego grube miliony
konesera. Można było od razu zrozumieć gorące nadzieje prezesa, że zostanie
klientemDomuAukcyjnego,jakwcześniejjegoojciec.Gdypanowiewymienili
uściskdłoni,uwagaLukipowróciłaniestetydoJen.
‒ Jennifer Sanderson, opiekunka klejnotu, którą wskazał Don Tebaldi –
przedstawiłjąpodekscytowanyWorseley.
Ponieważ Jen za wszelką cenę nie chciała się wydać przytłoczona sytuacją
i ewidentnym bogactwem klienta, postanowiła natychmiast przejąć inicjatywę.
Uścisnęła więc energicznie wyciągniętą dłoń Luki, starając się zignorować
dreszczeiinnesensacje,jakiewywołałotowjejciele.Tojakieśszaleństwo,ja
go nawet nie znam... – pomyślała, by po chwili mieć zupełnie inną refleksję.
Żeby normalna kobieta zareagowała fizycznie na tak jednoznacznie
pociągającegomężczyznę,naprawdęniemusigowcaleznać...
Lukanatychmiastwyczułdziewczęcąreakcjęizobaczyłjąwpociemniałych
oczachJen.Poprzedniegowieczorumiałanasobiewyzywającykostium,dzisiaj
ubranabyłajakniepozorneniewiniątko.GdziesiępodziałaprawdziwaJennifer?
Obyjaknajszybciejwróciła.Patrzylinasiebiezwielkim,wzajemnym,szczerym
zainteresowaniem. Pewnie próbowała odgadnąć, co łączy Diament Cesarza,
Raula i Lukę, a że była bardzo bystra, na pewno nasunęło jej się wiele
odpowiedzi, choć niekoniecznie właściwych. Ale całej prawdy dowie się
dopiero na Sycylii. Zrobiła na nim kolosalne wrażenie, czego w ogóle się nie
spodziewał.Ipodczaswystępu,ipotem,gdysięmusprzeciwiła.Intrygowałogo,
jakzareagujenawyjazd.
W międzyczasie prezes roztaczał przed Tebaldim wizję kolejnych
zbliżających się licytacji, ale Luka skoncentrował się wyłącznie na obserwacji
Jen. Czemu aż tak go zafascynowała? Nie była olśniewająco piękna
wpotocznymtegosłowaznaczeniu,ajużzpewnościąniestarałasięzwracaćna
siebie uwagi. Nie była też typową kobietą sukcesu. Nie należała do osób
wykonujących ślepo polecenia, byleby przypodobać się zleceniodawcy. Jawiła
sięjakokobietamomentamiprowokująca,drażliwainieprzewidywalna.Itogo
chybazauroczyło:przedziwnamieszankaostrożności,przeciętnościzniezwykłą
śmiałością i niezależnością. Co więcej, jedno jej spojrzenie wystarczyło, by
zrozumiał, że nie szuka jego aprobaty. Opinie innych zdawały się dla niej
nieistotne.Możerzeczywiścieniemiałapieniędzyaniwielkichmożliwości,ale
zdecydowanie miała charakter. Cóż zatem wiedziała o testamencie Raula? Co
musiałobysięstać,byzrzekłasięjegobogactwa?
Luka nie zainteresował się nawet przeklętym kamieniem, podsuwanym mu
pod nos przez prezesa. Wpatrywał się wyłącznie w intensywnie zielone oczy
Jenniferistarałsięodgadnąć,cosiękryjepodichzewnętrznymspokojem.Czy
spotkał osobę wyjątkowo dwulicową, niewinną profesjonalistkę, czy jeszcze
kogośinnego?
‒ A teraz, jeśli pan wybaczy, będę musiał udać się na kolejne spotkanie. –
Przydługiewywodyprezesanajwyraźniejdobiegłykońca.–Pozostawiampana
wrękachniezastąpionejpaniSanderson.Jennifermamojebłogosławieństwo,by
służyćpanuwszelkąpomocą–zakończyłprzymilnie,budzącwidocznyniesmak
udziewczynyiuLuki,któryskinąłtylkoprzelotniegłową.
Pracodawcanapoziomiepowinienmiećwięcejwyczucia.
Gdydrzwizaprezesemzamknęłysięnareszcie,Jenmimowszystkopoczuła
sięzestresowana,zostającsamnasamzLuką.
‒ A więc... jest pan bratem Raula. Od razu tak wczoraj pomyślałam. Bardzo
dawnogoniewidziałam...mamnadzieję,żemasiędobrze.
‒Mójbratnieżyje.
‒ O Boże... ‒ wyrwało się Jen. Była absolutnie szczerze zaszokowana. Czy
wyzutezwszelkichuczućstwierdzenieLukimiałoukryćprawdziwążałobę,czy
teżprzetestowaćjejreakcję?
‒Zginął...bardzoniedawno.
‒ Zginął...? – powtórzyła bezmyślnie, bo prawdziwe znaczenie tych słów
wogóleniechciałodoniejdotrzeć.Przytrzymałasięoparciakrzesła.Słowate
spowodowałycałkowitespustoszenie.–Czyon...?
‒ ...cierpiał? Nic mi o tym nie wiadomo. Zginął na miejscu w zderzeniu
czołowymwRzymie.
‒Takmiprzykro...
Biedny, wrażliwy Raul zginął. To... wydawało się po prostu niemożliwe. Jej
wspomnienia o nim były takie... żywe. Wyraźne. Wiedziała, że miał
skomplikowane życie, ale nie przypuszczała, że wszystko skończy się właśnie
tak.
‒ Widywaliśmy się co wieczór... wiedziałam, że jest taki... kruchy... zwykle
rozmawialiśmy–mówiłabezładuiskładu,aLukaniespuszczałzniejoczu.
‒Mampaniprzynieśćszklankęwody?
Niebyławstaniemówić,zasygnalizowałamutylkogestem,żetak.Wciążnie
potrafiłasobiewyobrazić,żejużnigdyniezobaczyRaula.
‒Poznałapanimojegobratawkasynie?–zapytał,podającjejwodę.
‒ Tak. I nie widzieliśmy się nigdy poza kasynem. Byliśmy dobrymi
znajomymi, potem może nawet przyjaciółmi, ale Raul miał swoje życie, a ja
swoje.
‒Jakieznaleźliściewspólnetematy?
‒Wszystkie...‒przyznałaszczerze,popijającwodę.
Kolejne brutalnie przerwane młode życie. Zalała ją nieubłagana fala
wspomnień z tamtego potwornego dnia, kiedy zginęła Lidia. Policjanci byli
wtedy tacy uprzejmi, pomocni. Zawieźli ją na sygnale do lokalnego szpitala,
gdzie zastała Lidię nadal oddychającą. Jeszcze żywą. O, jak bardzo chciała
uwierzyć, że cuda się zdarzają. Tak, owszem, pani siostra nadal żyje, wyjaśnił
delikatnie doktor, ale jej mózg już nie. Nieodwracalne uszkodzenia... Potem
zapytał, czy rozważy przekazanie organów... A ona próbowała się jeszcze
oszukiwać, że Lidia śpi i za chwilę się obudzi. Na całym ciele dziewczyny nie
było żadnych śladów tragedii, tylko na czole miała przyklejony mały, biały
bandaż.Jenpozwolonozostaćzsiostrą,ilechce...byleniezadługo–danojej
dozrozumienia–botrzebabędziepodjąćjakieśdecyzje...
‒Proszępani...czywszystkowporządku?
‒ Przepraszam... ‒ Jennifer z powrotem odwróciła się do Luki. Był tak
podobny do Raula. Jakby rozmawiała z jego większą, silniejszą wersją.
Pozytywną. Podczas gdy Raul był tą słabszą, negatywną... ‒ Przepraszam, nie
mogęsięskupić.Zaszokowałamniewiadomośćośmiercipańskiegobrata.
‒Raulsiępanizwierzał?
‒Owszem,dużorozmawialiśmy.–Aleliczyłnamojądyskrecję.
‒Oczym?
‒Znałamgo,lubiłam,rozmawialiśmyowielurzeczach.
Zamilkła,liczącnato,żeLukazrozumiealuzję.
‒ Przepraszam, jeśli wydaję się pani nachalny. Po prostu próbuję jakoś
odpowiedziećsobienawszystkiepytania...
‒Rozumiempanapoczucienieodwracalnejstraty.Przeszłamniedawnoprzez
cośpodobnego.
‒Tak?
‒Aleteraznieczasnato...Bardzopanuwspółczuję...
Zastanawiała się, co Luka chciał usłyszeć. Jego spojrzenie stało się wręcz
podejrzliwe. Czy sądził, że wyrecytowała kondolencje, bo tak wypadało? Nie
mogłasięoprzećprzeczuciu,żetodopierociszaprzedburzą.Alejaką?Tebaldi
przypatrywał jej się natarczywie, jakby stanowiła swego rodzaju... zagrożenie.
Alejakie?Kogozamierzałochronićiwłaściwieprzedczym?
ROZDZIAŁCZWARTY
Amożepoprostujestzazdrosnyoichrelacje?
Nadrewnianymrzeźbionymkominkuzabytkowyzegarnieubłaganieodliczał
sekundy.
Potrafiła doskonale zrozumieć jego palącą potrzebę, by się dowiedzieć jak
najwięcej.Pamiętała,jakpośmierciLidiirozmawiałazludźmi,którzyjąznali,
i starała się z nich wycisnąć każde najdrobniejsze wspomnienie. Jakby
próbowała dokończyć układanie jakichś potwornych puzzli. Z drugiej strony,
irytowałją.Dlaczegoteraznaciskałizadawałpytania?Gdziebył,gdyRaulgo
potrzebował?
‒ Raul tęsknił za panem – powiedziała w końcu, chcąc przerwać nieznośną
ciszę.–Wciążopanuopowiadał,wspominał,żegdybyliściemłodzi,dbałpan
oniego...Cóż,niestetypóźniejwaszedrogisięrozeszły...
‒Czywspomniałdlaczego?
‒Nie.
Ale chyba już teraz wiedziała. Bo miała okazję zobaczyć, jak bardzo się
różnili.Raulbyłsamotny,wrażliwy,aLuka–nieugięty,zdeterminowany,pewny
siebie. Chcieli od życia zupełnie innych rzeczy. Oczywiście Luka musiał mieć
swoje problemy, jak każdy człowiek, ale odciął się od przeżywania i emocji.
Rozpoznała to z łatwością, bo sama postępowała podobnie. Być może ona
iLukateżbyliwczymśpodobni.
‒Czymójbratrozmawiałzpaniąkiedykolwiekopieniądzach?
‒Opieniądzach?
Wzmianka o pieniądzach spłyciłaby jej relację z Raulem. Poza tym, chociaż
wporównaniuzrodemTebaldichwkategoriachmaterialnychniemiałaprawie
niczego,wszystko,comiała,samazarobiła.
‒Razpożyczyłammutrochępieniędzy–przypomniałasobie,czując,żeLuka
spodziewasięponiejwyłącznieprawdy.–Naprawdęniewiele.
‒Panipożyczyłamupieniądze?
‒ Tak. Przegrał wtedy wszystko. Nie miał nawet na taksówkę. Dałam mu
dwadzieścia funtów. Przykro mi, myślałam, że zdawał pan sobie sprawę, jak
bardzobyłoźle.
Lukarobiłsięcorazbardziejponury.
‒Mówił,żemiodda.Żespodziewasięjakichśpieniędzy.Alepowiedziałam
mu jasno, że nie chcę żadnych jego pieniędzy, żeby przyjął moją dwudziestkę
jakopodarunekodprzyjaciela.
Luka czuł się, jakby Jennifer dała mu w twarz. Oczywiście, że wiedział, jak
bardzo było źle, bo równia pochyła Raula trwała już naprawdę długo. Cóż
z tego, że regularnie spłacał jego długi? Wtedy brat zaciągał kolejne i kolejne,
i kolejne. Wykupywanie go za kaucją z więzienia również stało się rutyną i to
tak przewidywalną, że Luka był zmuszony na stałe oddelegować jednego ze
swych prawników tylko do tego, zwłaszcza w momentach, kiedy wyjeżdżał za
granicę.Bolałogo,żenieznalazłsięprzybracienasamkoniec,bowewczesnej
młodościnaprawdębylisobiebliscy,leczodrzucany,odpychanyiodsuwanypo
wielokroć, na pewnym etapie się wyłączył. Zagłuszył swe uczucia. Dopiero
opowieść tej dziewczyny przypomniała mu Raula i siebie jako kochających
braci.
Kim była dla niego Jen? Sam Raul powiedział kiedyś, w przypływie
szczerości, że jego życie miłosne przypomina nieustanny karambol. Nieważne
zresztą. Liczy się teraz to, że na sam koniec ona, nie Luka, została powiernicą
jegozwierzeń.
‒Czymogęzwracaćsiędopanapoimieniu?–zapytałanagle.–Skoromamy
razempracować...
‒Pracować?
‒Przykolekcjipańskiegoojca.
‒Jabędętylkosprawdzał,czywszystkojestwporządku.
‒Rozumiem...aleitak...niechmipanmówiJenniferalboJen,jakpanwoli.
‒Apanicobardziejlubi?
Zdenerwowałją.Niechcący.Niepotrzebowałtegowcale.Nerwowośćmogła
wywołaćmilczenie,aonchciał,żebyonanieprzestawałamówić.
‒Jen...‒wyszeptała.
‒Okej,zatem...mówmiLuka.
‒Luka...‒powtórzyłacicho,patrzącmuwoczy.
Wyglądała na szczerą, prostolinijną osobę. Doceniał idealny kształt jej
piegowatej buzi, piękne zielone oczy. Widział, że nie wiedziała, co o nim
myśleć.Czułteż reakcjęswegoorganizmu. Jednaksugestiaojca, byjąuwiódł,
jeśli zajdzie taka potrzeba, nadal przepełniała go niesmakiem, podobnie jak na
Sycylii. I dlatego postanowił, że jeśli między nim a Jennifer kiedykolwiek
dojdziedoczegoś,staniesiętakwtedy,gdyobojebędątegochcieli.
‒Jen–wyszeptałzsympatią.
Pociągałagoniesamowicie,bowidziałwniejpotencjał.Zpewnościąniebyła
żadną szarą myszką i nie będzie jej można łatwo kupić, co sugerował ojciec.
Najlepszy wydawał się pomysł zatrzymania Jen na Sycylii i wyjaśnienia
sytuacji.Podejrzenie,żetoonanamówiłaRaulanazmianętestamentunaswoją
korzyść,wydawałosięabsolutnienietrafione.Bratzginąłwwypadku.Niktnie
mógł przewidzieć jego rychłej śmierci. Jak zareaguje pani Sanderson na wieść
oczekającymnaniąbogactwie?Czybędzietodlaniejbajka,czykoszmar,który
pozbawi ją możliwości życia w znanym dotąd świecie, i zmusi do życia tam,
gdzierządząwyłączniepieniądze?ZpewnościąwinienjestRaulowichociażto
jedno:poznaćjegomotywyi,jeślitrzeba,ochronićJen.
Obecność Luki Tebaldiego całkowicie zmieniła klimat pomieszczenia.
Zawsze zbyt przestronne wydawało się nagle za ciasne. W sprawach
zawodowych dla Jen nie istniała opcja porażki, ale robiło się coraz goręcej, bo
napięciemiędzyklientemaniąrosło,itonapłaszczyźnieprywatnej.Askoroten
projekt miał być jej szansą i sukcesem, nadszedł czas zacząć budować między
nimimosty.
‒Czujęsiętaka...przytępiona–powiedziałanagle.–Kiedywspomniałam,że
przeszłamcośpodobnego,miałamnamyśliśmierćsiostry,któradwalatatemu
zginęławwypadkurowerowym.
‒Notak...atwoirodzice?
‒Teżzginęliwwypadku,aledawniej.Twojastratajest...świeża,apamiętam,
jaktobyłozarazpośmierciLidii.Niemogłamsiępogodzićznieodwracalnością
tego wszystkiego. Potem zrobiło się lepiej. Żal pozostanie na zawsze, ale
nauczyłam się z tym żyć. Każdy dzień staram się wykorzystać jak najlepiej,
mającwpamięciLidię...Azmieniająctemat...czynadaljesteśmyumówienina
kolację?
‒Tomożeoósmej,uciebie?
‒Nie.Podkasynem.Tam,gdziezapłaciłeś.
‒Nie.Podajadres,bokolacjabędziegdzieindziej.
‒Adlaczegoniemożemytrzymaćsiępierwotnychustaleń?
‒Boniechcętamjeść.Chcę,żebyśmyobojedobrzesiębawili.
Wystarczyło, żeby spojrzał na nią bardziej przeciągle, a robiła się uległa jak
dziecko.
‒Domojegomieszkaniadośćtrudnotrafić.
‒Poradzęsobie.
Jen nie była specjalistką od randek. Jeszcze gdy żyła Lidia, dziewczyna
bardzotowarzyska,lubiącamężczyzn,czasamiwtakichkwestiachzdawałasię
na nią. Potem wycofała się całkowicie. Dopiero znajomi z działalności
charytatywnejdoradzilijejwyjścienaświatipowrótdopracy.Idobrzesięstało,
boodrobinę,powoli,wracaładonormalnychrelacjizludźmi.
Gdy Luka ruszył do wyjścia, Jen przypomniała mu o diamencie, rzekomej
przyczyniewizytywDomuAukcyjnym.
‒ChybapowinieneśchociażzerknąćnaDiamentCesarza.
‒Notak–zaśmiałsiępodnosem.–Przeklętykamień!
‒Wygląda,żejestwidealnymstanie.
‒ Tak? Muszę przyznać, że w ogóle mnie nie obchodzi... ‒ znów się
roześmiał. – Poza bezpiecznym zainstalowaniem go na Sycylii obok reszty
łupówmojegoojca.Nieruszamnietentemat,pozacenąoczywiście!
‒Tacenaporuszyłabychybaniemalkażdego.
Luce trudno się było oprzeć, gdy się otwierał i czarująco uśmiechał. Jen
obawiała się, że w przyszłości będzie porównywać doń każdego nowo
poznanegomężczyznę.
‒SignorinaSanderson,niemogęsiędoczekaćkolacjiwpanitowarzystwie.
‒Jateż.
Teraz już mogła spodziewać się Luki w ciągu bardzo krótkiego czasu.
Z wielkim ożywieniem, o zgrozo! Tak dawno nie była na żadnej randce! Stop.
Przecieżtoniemiałabyćżadnarandka,tylkokolacjawzamianzadarowiznęna
celedobroczynne.Wolałazachowywaćsięjakrealistka,choćnienawidziłatego.
Weźmydlaprzykładujejdom.Niezamierzałasięgowstydzić,choćTebaldibył
bogaczem, a ona wynajmowała malutką kawalerkę, ale dbała o nią. Zawsze
miała czysto i schludnie, a w środku ładnie pachniało. Pozwolono jej
wyremontować mieszkanko wedle uznania, odmalowała więc ściany na żywe
kolory, a na podłodze umieściła dywan własnej roboty ze ścinków różnych
materiałów.Dokupywałateżokazyjnieużywanemeble.Swojerzeczy,drobiazgi
idokumentytrzymałaidealnieposegregowanewplastikowychpudełkach.Całe
wnętrzeozdobiłafotografiamirodzicówiLidii,wstaranniedobranychramkach.
Spoglądalinaniąradośnielubwygłupiającsię,żartując...Zupełniejakbyżyli.
Na parapecie Jen hodowała kwiaty. Zwykle były to niechciane, zaniedbane
rośliny przyniesione z biur Domu Aukcyjnego, do których niedawno dołączyła
mała różowa różyczka, kupiona ku czci siostry... a teraz także ku czci Raula
Tebaldiego,samotnikazkasyna,botakimzapamiętagonazawsze.
Pozostało jeszcze wybrać szybko strój na „randkę”. Swej garderoby również
się nie wstydziła, chociaż pochodziła głównie ze sklepów z używaną odzieżą.
Jenmiałaświetneokodowynajdowaniaokazjiistylowychciuchów.
Skoro nie mogła w żaden sposób konkurować z jakością i ceną ubrań Luki,
musiała nadrabiać pomysłowością. Wybrała więc błękitną bawełnianą sukienkę
wstylulatpięćdziesiątych,wradosnebiałekwiatki.Kreacjamiaładużydekolt,
poniżej–perłoweguziczki,wąskątaliępodkreślonąpaseczkiem,awykończona
była dużym białym kołnierzem i białymi bufkami. Była to wielka odmiana
wporównaniuzdżinsami,szarymstrojembiurowymczykostiumemKrólika...
Jenczułasięwniejjakwielkadama.Niesądźpopozorach,niewszystkozłoto,
co się świeci. Jasne! Tyle że ludzie na co dzień właśnie tak robią, a dzisiejszy
wieczórjestbardzoważny.Itrzebawyglądaćdoskonale.
Gdy usłyszała nareszcie dzwonek do drzwi, jej serce zaczęło walić jak
oszalałe.
‒Wow!–powiedziałLuka,mierzącjąbezogródekodstópdogłów.
Czyżby przesadziła? Czy lata pięćdziesiąte to dla niego zbyt wiele...?
Zresztą... i tak różnią się pod każdym względem. Gdy Lidia zmarła, Jen
przysięgłasobiecenićżycie.Dziśnadarzasięokazja.Lukaniemajużzłudzeń,
rozejrzał się po pomieszczeniu, jakiego pewnie nigdy nie widział, dorastając
i żyjąc w bogactwie... Sięgnęła więc po równie stylową torebkę i klucze,
iuśmiechnęłasięszeroko.
‒Wyglądaszrewelacyjnie–powiedziałnareszcie.
Dobrze, punkt dla niej. Coś się udało. On, rzecz jasna, też wyglądał nieźle,
choćwidziałagoporazpierwszywmniejformalnymstroju.Awięcmożnasię
zrelaksować,niewybrałnajdroższejwmieścierestauracji.
Nadolezatrzymalisięprzyniskim,czarnymsportowymaucie,któremusiało
kosztować fortunę i z pewnością wyło na zakrętach. Luka był nienaganny
i czarujący, miał w sobie naturalnie coś takiego, o czym przeciętny gwiazdor
filmowy mógł jedynie pomarzyć. Jen podziękowała jednak za pomoc
i postanowiła wsiąść do środka sama, co okazało się o wiele trudniejsze niż
wsiadanie na co dzień do autobusu. Przeklęła więc szpetnie, gdy obcas utknął
wfalbankachsukienki.
‒Pozwól,żecipomogę!
Zanimzdążyłazrobićcokolwiek,Lukapadłprzedniąnakolanaiuwolniłjej
stopę.
Pozwolę! O, tak! Już czuję, że pozwolę! Stop. Nie wolno nawet tak myśleć.
To nie zabawa. Sprawa jest śmiertelnie poważna – myślała spanikowana, gdy
tymczasemTebaldihipnotyzowałjąswoimmagnetycznymspojrzeniem.
ROZDZIAŁPIĄTY
WewnętrzuautaJenoczarowałypanującytamluksus,wygoda,nieskazitelna
elegancja i bliskość siedzącego za kierownicą Luki. Jeśli to możliwe, wydawał
siętujeszczebardziejmęskiipociągający.
‒ Oczywiście nadal mogę zadzwonić i załatwić dla nas stolik w kasynie –
wydukała,niemogączabardzowydobyćzsiebiegłosu.
WodpowiedziLukauruchomiłswąimponującąmaszynę.
Jen próbowała się zrelaksować, ale jak mogła, skoro właśnie złamała
wszystkie swoje podstawowe zasady postępowania. Wsiadła do samochodu
nieznanego mężczyzny i zgodziła się pojechać w siną dal, bo nie wiedziała
nawet, dokąd jadą. Muzyka, którą wybrał jej towarzysz, stonowany jazz,
również była w jej przypadku opcją najgorszą z możliwych. Na domiar złego,
autonajwyraźniejkierowałosięnaobrzeżamiasta.
‒Dokądwłaściwiejedziemy?–zapytaławkońcu.
‒Nalotnisko.
‒Nalotnisko?!–wykrzyknęła.–Alepoco?
‒Żebyzłapaćsamolot–odpowiedziałLuka,jakbyspeszony.
Czyżbyuznałtozazabawne?
‒Nibydokąd?
‒NaSycylięoczywiście!
‒NaSycylię?!Ależjanawetniezabrałampaszportu!
‒Żadenproblem,dowioząnamgonaczasdosamolotu.
‒Byłeśumniewmieszkaniu?–zdumiałasię.
‒ Nie tak do końca – zaśmiał się. – Mam ludzi od załatwiania tego typu
nagłychspraw.
Nooczywiście,wwyższychsferachmająswojekontakty,układy...niemadla
nichrzeczyniemożliwych...
‒Dostałaśzlecenie,przyjęłaśje,wiesz,gdziebędzieszpracować.Czemunie
miałabyśsiętamznaleźćodrobinęwcześniej?
‒Niespakowałamsię...niespodziewałamsię...
Anawetgdyby....Takiedespotycznepodejściedoludzijestoburzające!
‒ W takim razie przepraszam, że tak na ostatnią chwilę... ale inaczej... co to
byłabyzaniespodzianka?–zapytałzuśmiechem.
JednakJenwcalesięnieśmiała.
‒Dzisiejszywieczórtowcaleniemiałabyćżadnaniespodzianka.Zapłaciłeś
zaspokojnąkolacjędladwojgawkasynie,itowszystko.
‒ Jennifer... czy ty zawsze i wszystko robisz wyłącznie tak, jak zostało
ustalone?Okej...maszostatniąszansę.Powiedzszczerze,chceszwracać?No...
jakajesttwojadecyzja?Przecieżniezamierzamcięporwać.
Czy powinna kazać mu odwieźć się do domu? Jeśli wycofa się ze zlecenia,
najprawdopodobniejstracipracęwDomuAukcyjnymireputacjęnastudiach,na
którątakciężkozapracowała.
‒Jen?Wierzmi,janaprawdękierujęsiętylkoiwyłączniebezpieczeństwem
twojejpodróży,noioczywiścietegokrzykliwegocacka.
‒ Mówisz o Diamencie Cesarza? – zapytała kolejny raz zdumiona, bo nie
słyszała,byktośwcześniejopowiadałoniminaczejniżznabożnączcią!
‒Chybamiterazniepowiesz,żekupiłcośinnego...
‒Askądmamwiedzieć?–zapytałaszczerze.
‒Działanaciebiejegowartość?
‒ Nie. Co to ma ze mną wspólnego? Mnie dotyczy wyłącznie dopilnowanie
zakupionego przez klienta kamienia, a interesuje jego pochodzenie, historia,
poprzedni właściciele. Jeśli chodzi o całą resztę, wystarczyłby jeden krótki
telefon,żemambyćgotowadowyjazdunaSycylięjużdziświeczorem...
‒ Podstawą zapewnienia ochrony jest milczenie – odparł, zgodnie
zrzeczywistością–immniejludziwieotakimtransporcie,tymbezpieczniej.
‒Nieufaszmi?
‒Aty?Przecieżprawiesięnieznamy.
‒Imaszpozwolenienaprzelot?
‒ Mój samolot jest zawsze gotowy do startu. No więc jak? Masz trzydzieści
sekundnadecyzję.Zarazskręcamalbonie.
‒ Eksperci z wieloletnim doświadczeniem daliby się zjeść żywcem za taką
okazję...więc,Luka,dlaczegoja?
‒Chciałemświeżegospojrzenia.
‒Tozamało.Jestemwyłączniestudentką.
Wzruszyłramionami.
‒Wolęnowepomysłyodsprawdzonych.
Amożejednakchodziocośinnego?Tylkooco?
‒Czypoznamtwojegoojca?
‒Nie.NaemeryturęprzeniósłsięnaFlorydę.
‒Iniezabrałswoichklejnotów?Niechcenawetzobaczyćostatniegozakupu?
‒Ufami.–Lukazaśmiałsięgorzko.–Możemnienielubi,alenapewnomi
ufa.
Jakrodzicmożenielubićwłasnegodziecka?Takiezjawiskoniemieściłosię
wdoświadczeniuJennifer.
‒ Nasz ojciec nie lubił żadnego ze swych synów – wyjaśnił usłużnie Luka,
widząc niezrozumienie na twarzy Jen. – Gardził nami. W naszym stadzie
znalazłosięmiejscewyłączniedlajednegosamca,ibyłnimonsam.
Wolała nie drążyć tego tematu, bo czuła, że znaleźli się na niebezpiecznym
gruncie.Wiedziałanatomiast,żemogłomiećtowpływnapoczucieodrzucenia
iosamotnieniauRaula.Cododecyzjiowyjeździe,niepotrafiłasięjużdoczekać
obejrzenia i katalogowania jednej z najbardziej tajemniczych kolekcji świata.
Okazja do spędzenia więcej czasu z Luką także wydawała jej się intrygująca,
choć w pełni nie ufała jego motywom. Niestety nie ufała też sobie, nie miała
żadnegodoświadczeniazmężczyznami.Byłasfrustrowanądziewicą,corównało
siębeczceprochugotowejwybuchnąćwnajmniejoczekiwanymmomencie.
‒ No więc jak? – zapytał po raz kolejny. – Wyglądasz na zmartwioną. Mam
zawracać?
‒ Byłabym kompletną idiotką, gdybym zrezygnowała z takiej zawodowej
szansy. Mówią, że nie istnieje kolekcja, która mogłaby się równać ze zbiorami
twegoojca.
‒Jeślichodziozbieractwo,ojczulekistotniemaprzewagęnadwszystkimi...
‒Jeżeliwtymwyjeździeistotniechodzitylkooklejnoty...
‒Aocojeszczemiałobychodzić?
‒Niemampojęcia.
Jeśli Luka zakładał, że była kompletną frajerką, mylił się bardzo. Praca
wkasynienauczyłająwyczuwaćproblemynakilometr.
‒Będęjeździłwkółkopotymrondzie,ażpodejmieszostatecznądecyzję.
‒Jużpodjęłam.Zostajęztobą.
Nie zamierzała jawić mu się jako osoba słaba czy niezdecydowana. Ani
zawodowo,aniprywatnie.
‒Todobrze.Resztęobgadamywsamolocie.
Jenwłaśnienatoliczyła.Zobaczyła,żeLukawyraźniesięzrelaksował,czego
niestetyniemogłapowiedziećosobie.ŻywiołowaLidiabyłabyprzeszczęśliwa
na jej miejscu. Ona zaś była ostrożna i powściągliwa. Najwięcej w życiu
podróżowała ...we własnych fantazjach. W rzeczywistości wyjechała poza
Londyn może kilkanaście razy. A teraz? Udawała się właśnie na Sycylię
w towarzystwie mężczyzny, którego praktycznie nie znała. Robiła to, żeby nie
zawieść Lidii (która właśnie tak postąpiłaby na jej miejscu) i nie wracać do
DomuAukcyjnegozpodkulonymogonem.
‒Aprzyokazji,gdziejestDiamentCesarza?
‒Bezpieczny,podsamolotem.
I tak oto znalazła się w bajkowym świecie miliarderów, gdzie możliwe było
absolutnie wszystko, nawet wywożenie niepostrzeżenie z kraju wartych krocie
klejnotów.
‒ Jen... mam nadzieję, że nie boisz się lotu z przeklętym kamykiem na
pokładzie?
‒Niewierzęwzabobony.Mamnadzieję,żetyteżnie?
‒Zapewniam,żeinteresująmniewyłączniefaktyiliczby.
Prostolinijna Jen pociągała Lukę tak samo jak Jennifer Sanderson przebrana
za Panią Królik. Czuł się jak napalony uczniak. Już myślał, że przewidział
następną sytuację, a ona znów go zaskakiwała. Nie potrafił sobie jakoś
wyobrazić, żeby tego pokroju kobieta miała romans z jego bratem. Byłaby dla
niegozbytwielkąindywidualistkąidziwaczką.Cichaiprzewidywalnawpracy,
pozaniąmiałaswójwłasny,kolorowyświat.Wystarczyło,żezerknąłprzelotnie
downętrzajejmaleńkiegomieszkania,bydostrzegłjejdrugąnaturę.StylJenbył
ekscentryczny,takjakbłękitna,kwiecistasukienka.Natleotaczającejichmdłej
nijakości wszystkiego bardzo mu to odpowiadało. Jak i ona sama. Działała na
niego ożywczo. Nie podążała za modą, nie naśladowała niczego, tworzyła
własne trendy. Raul lubił rzeczy proste. Jen byłaby dla niego zbyt
skomplikowana.
Lukę intrygowała także kwestia jej seksualności. Czy była kobietą
doświadczoną, na co wskazywałaby jej pewność siebie? Jednak z jakichś
przyczyn wydawało mu się, że nie. Przy bardzo oryginalnym wyglądzie,
mlecznej cerze, rudozłocistych włosach i jasnozielonych oczach, sprawiała
wrażenie osoby w ogóle nieuświadamiającej sobie swej oryginalności. Kusiła
szczerąniewinnością,ajednakpotrafiłasięmuprzeciwstawić,czegowcześniej
praktycznieodnikogoniezaznał.Itoteżbardzomuodpowiadało.
NareszcieskręcilinaniewielkielotniskoiLukaskierowałsięodrazunapas
startowy, gdzie podjechał pod same stopnie prowadzące na pokład samolotu.
DopierotutajdostrzegłwahanienatwarzyJen.Kobietyniezłomnej,rozważnej,
nieprzewidywalnej, osoby, której udało się zaskarbić zaufanie Raula, gdy on
całkowiciejepostradał...
‒ Moje zdanie na temat rzekomej klątwy sprowadzanej przez Diament
Cesarzajestnastępujące...‒zaczęłaniepewnymtonem.
‒Tak?
‒Zazwyczajznajdujesięonwposiadaniuludzi,którzyjużmajązbytwiele,
apożądająjeszczewięcej,wcaleniewzbożnychcelach.
Zawszeuważałdokładnietaksamo!Gromadzeniecorazwiększejilościdóbr
ibogactwabyłojedynymcelemipasjąjegoojca.Lucewydawałosię,żeswym
chłodem przyśpieszył śmierć matki. Potem zgorzkniał, bo w rzeczywistości
bardzo ją kochał, tylko nie wiedział, jak to okazać, więc ostatecznie „umarł”
wrazznią.
To Jennifer sprawiła, że Luka zaczął nagle myśleć o rzeczach, o których nie
myślałlatami.
‒Ciekawateoria–bąknął.
‒ To prawda! W samym klejnocie nie ma niczego złego, jest nieskazitelnie
piękny.Toludziepożądającygo,byćmożewłaśniedlajegoperfekcji,doktórej
sami podświadomie dążą, doprowadzają do nieszczęścia. Bo życie jest bardzo
skomplikowane.
‒Ateraz,gdyjużzsiebietowyrzuciłaś‒zażartował–jesteśgotowawejśćna
pokład?
‒Tak,jestem.
‒ Wiesz, ty naprawdę angażujesz się w swoją pracę... można by rzec:
pasjonatka.
‒ To prawda, chociaż jeszcze nie skończyłam studiów. Tradycja rodzinna.
Mama była znanym ekspertem od kamieni i uczyłam się o nich, odkąd
nauczyłam się czytać. Nie dlatego, że musiałam, tylko bardzo chciałam... Przy
okazji,nakiedymogęplanowaćpowrótdoAnglii?
‒Jaktylkozakończyszzlecenie.
KabinaprywatnegoodrzutowcaLukiprzypominałaluksusowysalon.Tebaldi
zadecydował, że poza samym lotem Jen również nie będzie narzekała na brak
luksusu, bo wtedy otworzy się i zacznie mówić, pozwalając mu zrozumieć
motywydziałaniazmarłegobrata.
‒Acozmoimiubraniamiirzeczamipotrzebnymidourządzeniawystawy?
‒ Jeśli chodzi o zorganizowanie ekspozycji, moi ludzie wykonali wszelkie
polecenia twojego szefa. Jeżeli czegokolwiek będzie ci potrzeba, do pracy lub
prywatnie,tylkopowiedz.Nawetterazmożeszsprawdzićzmojąasystentką,czy
niczego nie brakuje na stanie. W poręczy fotela znajduje się telefon, który
połączyciębezpośredniozShirley,którajest...oaząspokoju.
O!Musiistotniemiećnerwyzestali,jeżelinacodzieńwspółpracujezpanem
Tebaldim!
‒Ipamiętaj,żemożeszprosićShirley,ocochcesz.Nietylkodopracy.
Czy Shirley ma może jakiś środek na uspokojenie serca, gdy Luka jest
wpobliżu?Czytoźleczućcośtakdziwnego...?
Jen z ulgą porozmawiała przez chwilę z bardzo opanowaną asystentką Luki,
bo przynajmniej mogła się na trochę oderwać od nieustannej gonitwy myśli
dotyczącychjejszefa.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Gdytylkoznaleźlisięwpowietrzu,Lukaodprawiłstewardesęisamnalałim
kawy.
‒ Nie wiem czemu, ale myślałam, że to ty będziesz pilotował samolot –
przyznałaJen.
‒Normalnietakbybyło,aletymrazemwolęporozmawiać.
‒Tomiłe.
‒ Powiedz mi coś więcej o sobie. Mówiłaś, że zaprzyjaźniliście się z moim
bratem...
‒Przychodziłdokasynaprawiecodziennie.Niedałosięznimnierozmawiać.
Z czasem bardzo go polubiłam. Próbowałam go namówić, żeby rzucił granie,
chociażniebyłatomojasprawa...
‒Aleonniesłuchał...
Przytaknęławmilczeniu.
‒Cieszęsię,żepróbowałaś.Cieszęsię,żeniebyłzupełniesamotny.
‒ Raul na początku często powtarzał, że kiedyś jego zła passa minie, ale
później przestał w to chyba wierzyć. Mówiłam mu, że to gra dla frajerów,
błagałam, żeby trzymał się z dala od kasyna, ale twierdził, że nie potrafi i że
chodziteżowidywaniemnie...wiem,żetobyłatylkowymówka,ale...
‒Widywanieciebie?
‒Nierandkowanie–obruszyłasię.–Chodziłooto,żegorozumiałam.Cóż
z tego, jeśli i tak nie dałam rady mu pomóc... Raul wciąż opłakiwał mamę.
Powiedział, że ty rzuciłeś się w wir pracy w swojej firmie, żeby się nie dać
żałobie.Ipodobnotaksamobyłozjegohazardem...Kiedypatrzęterazwstecz,
to naprawdę nie mogłam zrobić dla niego nic więcej. Może powinnam była
próbowaćwasjakośpołączyć...
‒Wątpię,żebyktokolwiekumiałmupomóc.Mamajużniewróci,aojciecsię
niezmieni.Inależałosiędotegoprzyzwyczaić,aonnigdyniepotrafił.
Niespodziewaniepochyliłsiękuniejiwziąłjązarękę.
‒ Byłaś dobra dla Raula, a sama miałaś własne problemy, muszę ci za to
podziękować.
Jennatychmiastcofnęładłoń.
‒ Nie trzeba mi dziękować. Kiedy poznałam Raula, minął rok od śmierci
Lidii, ale mnie się wciąż wydawało, jakby to było poprzedniego dnia.
PotrzebowałamznajomościzRaulem,taksamojakonpotrzebowałznajomości
zemną...Aty?
‒Coja?–zdziwiłsię.
‒ Przecież nie masz się przed kim wyżalić, a uczuć ojca nie udało ci się
poruszyć...
‒Niepotrzebujęniczyichuczuć.
‒Musibyćbardzosamotniewtejtwojejwyizolowanejodnormalnegożycia
wieży...
‒Wmojejwieży?–zdziwiłsięponownie.–Takmnieodbierasz?
‒Zajmujeszpozycjęobronną,dlategobioręnatopoprawkę.
‒Bierzeszpoprawkę?!
Gdybywzrokmógłzabijać!
‒ Po śmierci Lidii myślałam, że nigdy się już nie pozbieram. Wiedziałam
jednak,żemuszępróbować.BoLidiawcalebyniechciała,żebymzmarnowała
resztęswojegożycianaopłakiwaniejejodejścia.TaksamoRaulniepragnąłby,
żebytwojeżyciezamarło.
‒Ależmojeżyciewogóleniezamarło!
‒Alejakimścudemznalazłeśczasnaprzewózdiamentu,któregotwójojciec
nawetniezobaczy,itowtowarzystwiepraktycznieobcejkobiety.
‒Ależtyjesteśpodejrzliwa!
‒ A ty? Jeśli zaś chodzi o moje podejrzenia... sam mi powiedziałeś, że twój
tatkoniepotrzebujetaknaprawdękolejnegodrogocennegokamyka.Todoczego
miałabymubyćpotrzebnawystawa?Pozatym,jeżelijesttypowymzbieraczem,
naostatnimmiejscustawiadzieleniesięzludźmi.Woliwyłączniechomikować.
‒Możetojachcętychrzeczy?Możemamwłasneplanycodokolekcjiojca?
‒ Nie wątpię. Tak samo jak uważam, że oboje jesteśmy nadal pogrążeni
wżałobie.Tylkodlaczegoniepotrafiszbyćzemnąszczery?
‒Skoronadalmaszwątpliwościcodocałegoprzedsięwzięcia,trzebabyłosię
wycofaćtam,naziemi,narondzie...
‒Niejestemztych,cołatwosiępoddają.Wolęmierzyćsięzproblemami,niż
przednimiuciekać.
‒Mamnadzieję,żeniesugerujeszniczegonamójtemat...
‒Nie,niesugeruję.Wiem,żemaszdospełnieniajakąśmisję,tylkoniechcesz
mipowiedziećjaką.
‒Maszniesamowitąwyobraźnię...
‒Iniejestemidiotką.
‒ Ani przez moment tak nie pomyślałem. Doświadczenie nauczyło cię mieć
oczywokółgłowy.
Czytomiałbyćkomplement?
‒Najchętniejcofnęłabymczas,bygoniemieć.
‒Jateż...
Smętny uśmieszek Luki kusił Jen. Chciała dzięki niemu uwierzyć, że
przesadza, a wyprawa na Sycylię nie kryje w sobie żadnego spisku, poza
zleceniemdowykonania.Bowtedyraźniejpatrzyłabywprzyszłość.
Sycylia!Niedowiary!
‒ Jennifer, witaj w mojej ojczyźnie – powiedział Luka, gdy wychodzili
z samolotu, który wylądował na prywatnej wysepce Tebaldich, tuż u wybrzeży
Sycylii.
Nocne niebo przypominało czarny aksamitny dywan ozdobiony wzorem
zgwiazd,aksiężycbyłniczymlatarniamorskaoświetlającapobliskiewzgórza
ilasy.Panowałatupozatymbardzowysokatemperatura,akrystalicznieczyste
powietrzesprawiało,żeczłowiekowichciałosiężyć.
‒ I jak ci się podoba? Pięknie, co? Sam już zapomniałem, jak tu potrafi być
pięknie...
‒Nieczujesięzanieczyszczeń–stwierdziłarzeczowo,bynieuleczabardzo
magiiniesamowitegomiejsca.
‒Myślałem,żejesteśbardziejromantyczna.
‒ Ja? No coś ty! – zaprotestowała słabo, odganiając natrętne myśli
o pocałunkach w gorącą sycylijską noc... ‒ Ale twoja ojczyzna prezentuje się
istotniebardzoładnie.Sprawdzałamwinternecie.
‒Brzmiszjakskrajnypragmatyk.
‒Dokładnietak.Kiedybędęmogłazobaczyćkolekcję?
‒Jużsięniemożeszdoczekać.
‒Przecieżpodobnopototuprzyjechałam.
Gdy wsiadali do limuzyny z szoferem, Jen poprzysięgła sobie, że gdy po
zakończonymzleceniuwrócidoLondynu,moralniebędziedokładnietakąsamą
osobą.Milczącadeklaracjastraciłanasileodrazu,kiedyLukausiadłobokniej
ipoczułabliskośćjegociała.
‒ A więc o której jutro? – zapytała, gdy auto zajechało wolno pod jeden
zwieludomkówgościnnychnarodzinnejwysepce,jakwyjaśniłjejtowarzysz.
‒Cojutro?
‒No...dziśjużzapóźnonakolację.
Niewyglądałnazachwyconego.
‒Jużtakazmęczona?–zadrwił.
‒Chcębyćranogotowadopracy.
‒Aleranotorano.
‒Codlaciebieoznaczarano?
‒Śniadanieoszóstej?
‒ Doskonale. Zrobię nam śniadanie, a potem pojedziemy obejrzeć kamienie.
Apotemwieczorem...możeszmniezaprosićnakolację.
‒Jużwszystkopanizaplanowała,signorinaSanderson?
‒ Jestem dobrze zorganizowana. Pewnie dlatego właśnie ja dostałam to
zlecenie.
Jen twardo trwała przy swoim. Zawodowo nie można jej było niczego
zarzucić.Jednakprywatniewjejoczachkłębiłosięmnóstwopytań.Lukaporaz
kolejny pomyślał, że musi się mieć na baczności i nie wolno mu ani przez
sekundę nie doceniać przeciwnika, czyli wyjątkowej i ciągle zaskakującej go
spadkobierczynitestamentuRaula.
Jenniferzulgąwyruszyłazwiedzićdomwtowarzystwieprzemiłejgospodyni
Marii. Mogła w ten sposób na moment oderwać się od wszechobecnego Luki.
Maria została główną gospodynią domków gościnnych po tym, jak większość
personeluwyjechaławrazzDonTebaldimnaFlorydę.
Jen nie udawała żalu, że nie spotka się z ojcem Luki i Raula. Cieszyła się
natomiast, że może liczyć na pomoc tak usłużnych i profesjonalnych osób jak
ShirleyiMaria.
‒ Bardzo się cieszę, że tu jestem, w miłym towarzystwie, i nie mogę się
doczekaćjutrzejszegopoczątkupracy–przyznałaotwarcie.
‒ Signor Luka to wspaniały człowiek, znam go od dziecka – odparła Maria;
mówiłaoLucetakciepło,jakbybyłjejsynem.
Domekgościnny,wktórymsięzatrzymali,miałwsobieprosty,wiejskiurok.
Jen nie spodziewałaby się czegoś takiego na prywatnej wyspie miliarderów.
Ściany wykonano z naturalnego kamienia. Zdobiły je i ocieplały kolorowe
obicia ścienne. Na posadzkach leżały miękkie, ręcznie tkane barwne dywaniki.
Drewnianemeblewyglądałynawygodneizapraszałydoodpoczynkuibiesiady.
‒Ubraniapanienkijużprzyjechały–oznajmiłaMaria.
‒Już?
‒Jakwbajce...
AprzecieżrozmowazShirleyoubraniachmiałamiejscedopieroparęgodzin
temu w samolocie. Najwyraźniej w świecie miliarderów obowiązywały inne
zasady. Luka nie musiał nigdy na nic czekać. Miał ludzi od spełniania
zachcianek.
‒Panienkisypialnia–zaanonsowałaMaria.
‒ Ależ tu pięknie! – wykrzyknęła Jen, widząc wielki, przestronny pokój,
zolbrzymimłóżkiemiotwartymioknami,przezktóresłychaćbyłomorskiefale.
Na toaletce stały świeże kwiaty, dzbanek z kompotem i talerz ciasteczek
domowejroboty.–Naprawdęniemusiałapanizadawaćsobieażtyletrudu.
‒Todlamnieprzyjemność.SignorinaznałaRaula...
‒Tak,znałam...
‒ A on był dla mnie jak syn. Zastępowałam matkę obu chłopcom, kiedy ich
prawdziwa mama zmarła. Myślę, że nigdy nie pogodzili się z jej śmiercią.
ChociażLukaporadziłsobielepiejniżRaul.
‒NaprawdębardzolubiłamRaula.
‒Ichybasięrozumieliście.
‒Mamnadzieję.
‒ Dopóki żyła jego mama, był jak promyk słońca. Potem wszystko się
zmieniło.Lukabyłwtedywściekłynaichojca,boojciecnigdyniebyłdobrydla
matki.
Maria wyglądała na skorą do rozmów, jednak zdawało się, że coś ją
powstrzymuje.
‒ Tu, na tej fotografii, widać obu chłopców. – Gospodyni wskazała stare
zdjęcie w ramce, znajdujące się na toaletce, koło kwiatów – A teraz signorina
zechcesiępewnierozpakować...Czypodaćgorącąkolację?
‒Nie,dziękuję,mamtujużwszystko,czegomipotrzeba.Jestembardzopani
wdzięczna.
Po wyjściu Marii Jen zaczęła natychmiast studiować szczegółowo fotografię
rodzinną. Pośrodku, między chłopcami, stała piękna ciemnowłosa kobieta.
Starszego – Lukę ‒ można było rozpoznać z łatwością, choć na zdjęciu mógł
mieć jakieś osiem, dziewięć lat. Wyglądał na niezłego urwisa, miał potargane
ubraniaiwłosy,podrapanekolana,iwidaćbyło,żenasiłępostawionogoprzed
kamerąfotografa.Młodszedzieckomiałowyglądaniołkawpatrzonegowmamę,
byłoczyste,eleganckieischludnieuczesane.Ztyłuzacałątrójką,jakbytrochę
nauboczu,znajdowałsięmężczyzna,którynajprawdopodobniejwolałbynigdy
nieznaleźćsięnatejfotografii...DonTebaldi.
Przy jego fachu... nic dziwnego, że nie lubił się fotografować... Jen po raz
tysięcznyzezgroząpomyślała,żewpakowałasięwniezłąhistorię.
Gdy dla otrzeźwienia poszła nalać sobie soku, zauważyła pod dzbankiem
malutką karteczkę. Było to urocze zaproszenie do korzystania ze wszystkiego,
co znajdzie w garderobie, toaletce i łazience. Odręczną notatkę podpisano
„Shirley”.
Dziewczyno, obudź się! – wykrzyknęła niecierpliwie w myślach. – To tylko
kolejnydowódnato,żeLukamusiałzaplanowaćwyprawęnaSycylięjużjakiś
czastemu!
Gdzieś w oddali, nad wzgórzami, zagrzmiało. Luka poprosił szofera, by
zatrzymałsiękawałekoddomu.Chciałsięprzejść.Konieczniepotrzebowałsię
skupićiuspokoić.Historia,którazaczęłasięjakoprostackiplanrozszyfrowania
przeciwnika, nieoczekiwanie przerodziła się w coś zupełnie innego. Na domiar
złego, we wszystko włączyły się emocje, którym z zasady nie ufał.
Zdecydowaniewolałżyciewizolacji,gdyniktniemógłgoanizranić,aninawet
dosięgnąć.Postępowałtak oddzieciństwa,kiedy tonieudało musięwzbudzić
w ojcu żadnych normalnych uczuć do siebie. Wtedy właśnie zdecydował, że
bardziejsięopłacatłumićemocje.Niestety,najwyraźniejnawykpozostałwnim
bezzmiandochwiliobecnej.
Nadal nie wiedział, co naprawdę myśleć o Jen, choć zawsze uchodził za
dobrego psychologa, z łatwością umiejącego oceniać ludzi. Dzięki temu tak
doskonale radził sobie w interesach. Jednak Jen czy Jennifer, cenny nabytek
iźródłozagrożenia,stanowiłanadaljednąwielkąniewiadomą.
KiedyJeniShirleyrozmawiaływsamolocie,mogłosięwydawać,żeznająsię
od lat. Była to oczywiście zasługa Jen, która miała dar natychmiastowego
zaskarbiania sobie ludzi. Taki dar mógł być jednak i zaletą, i wadą, jeśli
próbowało się zrozumieć okoliczności przepisania na kogoś fortuny. Raul był
samotny,wpotrzebie,aJen‒zawszegotowapomóciwysłuchać.Przypadekczy
plan?
Poza tym wszystkim istniały jeszcze prawdziwe uczucia Luki. Jen podobała
mu się coraz bardziej i wolałby zacząć się z nią spotykać, niż pokazywać jej
zbiór nudnych kamieni. Jednak ona konsekwentnie zachowywała dystans
i interesowała się wyłącznie zleceniem, z powodu którego znalazła się – jak
sądziła – na wyspie. Dla przykładu, gdy przyjechali do domku gościnnego,
zajęła się przywitaniem i rozmową z gospodynią. Wszystkie znane dotychczas
Luce kobiety w podobnej sytuacji przymilałyby się do niego i nadskakiwały
w nadziei na gorącą noc. Trzeba przyznać, że zupełnie inne podejście do życia
Jennifer stanowiło ożywczą odmianę i budziło pewne oczekiwania. Zresztą tak
sięwłaściwiepoznali:zafascynowałagopsychodelicznymtańcemwkostiumie
królika. Ta fascynacja oczywiście minie, gdy Luka do końca pozna motywy
Raulaprzyspisywaniutestamentu...
Czyabynapewno?
Zatrzymał się nagle i półprzytomnie rozejrzał dookoła. Myśląc nieustannie
o Jennifer, nie zauważył, że przeszedł aż tak długi dystans. Znalazł się na
klifach,tużnadbrzegiemmorza.Nahoryzonciepojawiłosięróżowaweświatło.
Zaczynałojużświtać.Nawyspiewłaśnieprzygotowywanosiędonajwiększego
lokalnego święta, kiedy to czczono obfitość, płodność i odradzanie się życia.
Trudnobędziewtakichokolicznościach,pełnychfestynów,tańcairadości,nie
myślećoJen.Jakomłodzieniecuwielbiałtoświęto,bopozwalałoludziomprzez
chwilębezkarnienadużywaćwszelkichrozkoszyciałaipodniebienia.Obchody
obejmowałynajprzeróżniejszeobyczajeitradycjeprzywiezionenawyspęprzez
marynarzy i żeglarzy wielu narodowości, których statki i jachty cumowały
w trakcie rejsów w rejonie Sycylii. Jedna rzecz pozostawała niezmienna,
a mianowicie fakt, że około dziewięćdziesięciu procent populacji wysepki
przychodziłonaświatdokładniedziewięćmiesięcypotym,jakchowanodoszaf
ostatniekostiumyimaski,byznówwyjąćjezarok.
Myślenie o Jen sprawiało mu coraz większą przyjemność, z jednym tylko
zastrzeżeniem: nadal nie wiedział do końca, co tak naprawdę łączyło ją
zRaulem.
Ostatecznie Luka zawrócił znad klifu, by poranek powitać już w domu. Nie
przestawałjednakaninachwilęmyślećotym,coteżprzyniesierozpoczynający
siędzień?Napewnobardzo,bardzowiele...
ROZDZIAŁSIÓDMY
Déjàvutopięknarzecz.Jenprzekonałasięotymzsamegoranapierwszego
dnianawyspie.Wciepłym,przytulnymiwygodnymłóżkubudziłasiępowoli,
chłonąc wszelkie wrażenia. Wspomnienie, które przemknęło przez jej
świadomość, było jak ulotne pasemko dymu. Zniknęło, zanim zdołała je
pochwycić. Po chwili zdała sobie sprawę, że to szum spienionych fal i zapach
morza przypomniał jej o rodzinnych wakacjach. Nagle znów zobaczyła, jak
dzieli łóżko z Lidią i jak obie budzą się podekscytowane tym, co przyniesie
nowydzień...Tylewystarczyło,byszybkowstałazpościeli.
Przeszłaprzezpokójiwychyliłasięprzezotwarteokno.Nawidokplażyserce
zabiło jej mocno. Zobaczyła też, że zamaszystym krokiem w stronę morza
zmierzał Luka. Miał na sobie jedynie czarne spodenki kąpielowe – wspaniały
widok na powitanie dnia. Biegnij tam! – Jen wyobraziła sobie Lidię szepczącą
jej do ucha. Nie potrzebowała zachęty, ale i tak nie zdołała oderwać od niego
oczu, zanim zanurzył się w błękitnym morzu. Powinna zrobić to samo. Nie
popływaćwtakiporanektobyłbygrzech.
Nagleogarnąłgosmutekiból.Niespodziewałsię,żeemocjedopadnągoaż
tak,alebyłtojegopierwszyporaneknawyspieodpogrzebuRaula.Uderzenie
zimnej wody, kiedy zanurkował, przypomniało mu, że wszystko, co właśnie
robi, robił kiedyś z Raulem i że już nigdy razem nie będą ani pływać, ani się
śmiać.
Jaktosięmogłostać?Jaktomożliwe,żeRaulnieżyje?
Pływając przez chwilę w miejscu, zerkał w stronę ścieżki na klifie
prowadzącej do domu dla gości, gdzie – jak zgadywał – Jen nadal smacznie
spała. Gdzieś tam w głębi raniła go świadomość, że dziewczyna wie o Raulu
więcej niż on. Chciał zadać jej wiele pytań i usłyszeć wiele odpowiedzi.
Oczywiście nie tylko w kwestii testamentu. Nie miał jednak prawa. Stracił je,
gdystraciłkontaktzwłasnymbratem.
Ile sił popłynął jak najdalej od lądu, w głąb morza, ciągle nie przestając
myślećoJen.Pożądałjejiniemógłsobieztymporadzić.Odwróciłsięwstronę
spienionych fal i zanurkował głęboko. Musiał jakoś skanalizować energię, ale
nawet ciemniejsza i zimniejsza woda nic nie pomogła. Starał się, jak mógł.
Wszystkonanic.NiebyłwstaniewyprzećJenzeswojejgłowy,apragnienie,by
mócjąprzytulać,dotykaćipatrzeć,jakreagujenaprzyjemność,wystarczyło,by
podniecićgodobólu.
Plaża! W końcu plaża! Co sprawiało, że plaża tak bardzo ekscytowała ją od
dziecka? Wolność – doszła do wniosku. Świeże powietrze, otwarta przestrzeń
i dreszczyk oczekiwania, że zaraz odkryjesz skarb piratów – a może tylko
ciekawskiego kraba drepczącego bokiem w skalnym zagłębieniu wypełnionym
wodą. Nagle do głowy napłynęły jej te same myśli co wtedy, gdy była
dzieckiem.Iżałowała,żeLidianiemożebyćtuzniąteraz.
Gdybiegłabosowstronęmorza,wyrzucałazmyśliwszystkopozapoczuciem
wolności. Ochoczo pędziła wprost na spotkanie chłodnych, porannych fal,
gotowa na szok, gdy otoczą jej nadal rozgrzane snem ciało. Prawdziwy luksus
dlamieszczuchów.Niebieskieniebo,ciepłosłońca,miękkipiasekpodstopami,
a morze po prostu idealne – gładkie jak szkło i nęcące niczym zimna kąpiel
wupalnydzień.
Nie miała dotąd czasu, by spokojnie zapoznać się z zawartością garderoby.
Wpadła doń jak burza i w porywie szaleństwa pootwierała wszystkie szuflady,
by upolować jakikolwiek kostium kąpielowy. Pochwyciła pierwszy z brzegu,
a gdy go założyła, wykrzyknęła z ulgą, bo był w miarę skromny i w ładnym
jasnoniebieskim kolorze, który uwielbiała. Rozmiar także okazał się idealny.
Narzuciła jeszcze sukienkę plażową i wybiegła z domu, wykrzykując tylko na
dzieńdobrydoMarii,którawłaśnieprzyszła.
‒Przygotujęśniadanie!
‒Niemapotrzeby,Mario.Zróbsobiewolnyporanek.Dozobaczeniapóźniej!
Itylejejbyło,apotemtylkobiegłaibiegłabezkońca.
W końcu zatrzymała się na brzegu tuż przy krawędzi lśniącej koronkowej
falbany,którąutworzyłaspienionawoda,izwróciłatwarzwstronęsłonecznego
nieba. Zamknąwszy oczy, chłonęła powietrze nasycone ozonem. Kusiło ją, by
postać sobie tak jeszcze kilka minut, pławiąc się w ciepłych promieniach
słonecznych,alewzywałojąmorze...
‒Jen...
Kompletniezaskoczona,odwróciłasięgwałtownie.
–Luka!–BoskiTebaldiociekałmorskąwodą,ajegoopaloneciałoażlśniło.
–Wystraszyłeśmnie.
Przemoczone czarne kąpielówki opinały naprężone muskularne uda. Miał
długie szczupłe nogi i szerokie umięśnione ramiona. Wiedziała, że było to
zupełnienienamiejscu,aleniemogłaobronićsięprzedmyślą,któranaglenią
zawładnęła,żeprzytulasiędoniego,ajejdelikatneopływowekształtyulegają
sile jego doskonałej sylwetki. Poczuła, że twardnieją jej sutki. Szybko
skrzyżowałaramionanapiersiach,udając,żenicsięniestało.–Mamnadzieję,
żedobrzespałeś?
‒Znakomicie,dziękuję.
Kłamczuch – pomyślała, widząc mocno podkrążone oczy Luki. Na pewno
musiałomubyćciężkowrócićtupopogrzebiebrata–rozumowała.
‒Aty?–zapytał.
‒ Spałam bardzo dobrze, dziękuję – potwierdziła, nie wspominając
oczywiście o tym fragmencie nocy, w którym to on odegrał główną rolę w jej
erotycznymśnie.ObecnośćpółnagiegoLukiwystarczała,bywprowadzićzamęt
wnajbardziejnawetpoukładanymumyśle.–Koniecpływanianadzisiaj?
‒Tak.
Spostrzegła,żeLukapogrążasięwmyślach.
‒ Musisz tęsknić za Raulem. Tak jak ja za Lidią. – Rozejrzała się wokół. –
Bardzobysięjejtuspodobało.
‒Ależycietoczysiędalej–odparłgwałtownie.
Aniprzezmomentnieuwierzyławtępozornąobojętność.
– Czasem dobrze jest pamiętać, nawet jeśli wspomnienia przyprawiają nas
oból.‒Zareagowałdługim,badawczymspojrzeniem,alenicniepowiedział.–
Szkoda,żeniewracaszjużdowody,bomoglibyśmysiępościgać...
Spojrzałnaniązniedowierzaniem.
‒ Całkiem nieźle pływam – przyznała. – Ale jeśli się boisz... – droczyła się
znim,bywyrwaćgozponuregonastroju.
‒Jasięboję?–zdziwiłsię,marszczącbrwi.
Stałnawyciągnięciedłoni.Górowałwzrostem.Zasłaniałsłońce.Jestemprzy
nimdrobniutka,aleniemniejszaduchem–pomyślała.
‒ No i jak? Ja jestem gotowa. Płyniemy? – Mówiąc to, zrobiła krok w tył,
wprostnaostrąkrawędźmuszli.
Gdy krzyknęła z bólu i zachwiała się, Luka pochwycił ją błyskawicznie.
Zareagował szybko jak strzała i nagle znalazła się w jego ramionach,
przyciśnięta do jego ciała – stało się to, o czym tak bardzo marzyła,
a jednocześnie to, czego rozsądek kazał jej za wszelką cenę unikać. Bliskości!
Zamknąwszyoczy,próbowaławyrównaćoddech,alewłaśniewtedywyobraźnia
wymknęłajejsięspodkontroli.
Pocałujemnie?Och,cozagłupipomysł!
Ponowniesyknęłazbólu,odsuwającsiępośpiesznieodswegowybawcy.
‒Wszystkowporządku?–spytałzaniepokojony.
‒Tak,aledzięki,żemnieuratowałeś.Mamuciebiedługwdzięczności.
‒ Czyli... następnym razem, kiedy się przewrócę, będę wiedział, kogo
zawołać.
Roześmiał się szczerze, a Jen zapłonęły policzki. Choć szansa na pocałunek
dawno przepadła, Jen potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad swym
ciałem.NoidziękiBogu–pomyślała.
‒Pozwólmizerknąćnaranę.
‒Powiedziałamci,żewszystkojestwporządku.
‒Pozwólmitylkozerknąć...
Zanimzdołałazaoponować,byłjużprzedniąnakolanach.
‒Oprzyjsięomojeramiona–nalegał–ajasprawdzę,cosięstało.
Spojrzał w górę, tylko po to, by się upewnić, że dokładnie wykonam
polecenie...–pomyślała.Aleteoczy...RamionaLukibyłyciepłewdotyku.Gdy
sięporuszał,czuładrganiemięśnipodnapiętą,opalonąskórą.
Po chwili złapał ją za kostkę i postawił jej zgrabną stopę na swoim udzie.
Miał tak delikatny dotyk, że Jen poczuła się zaskoczona. Już nie pamiętała,
kiedyostatnirazktokolwiekokazałjejtyletroski.Emocjezaczęłybraćgórę.
Gdy sprawdzał, co się stało, zdumiały go drobne i miękkie stopy Jen.
Paznokciemiałajakmaleńkieróżowemuszelki.
‒ Nie widzę żadnych uszkodzeń – potwierdził, wstając energicznie. – Masz
szczęście,żenierozcięłaśsobieskóry.
Podziękowała radośnie, niestety jej spojrzenie zatrzymało się podświadomie
najegoustach.
Chyba chce, żebym ją pocałował – zgadywał – ale w jej oczach widać
zakłopotanie... Jej ciało domaga się pocieszenia, podczas gdy umysł tęskni za
czymświęcej.
‒Nadalchceszsięścigać?–Odwróciłsięwstronęmorza.–Dotejczerwonej
boiizpowrotem?Pozwolęciwystartowaćwcześniej.
‒Anibydlaczego?Myślisz,żejestemsłabsza?–zapytałazoburzeniem.
Okazało się, że istotnie jest bardzo dobrą pływaczką. Pozwolił jej wygrać
pierwszą połowę wyścigu, ale kiedy zawrócili w stronę brzegu, trzymał się
blisko,pływałwokół,nurkowałpodniąidokuczałtakjakkiedyśRaulowi.Do
plażydopłynęlirazem,śmiejącsię,brodziliprzezspienionefale.
‒Dobryjesteś!–zawołała.
‒Tyteż!
‒Dobrzesiębawiłam.
‒Totakjakja.
Ibardziejniżmyślisz.
‒Wziąłeśręcznik?
‒Nie.
‒ Ja też nie. To może pobiegajmy. Jedyny sposób, żeby wyschnąć. – I już
biegła,piszczączpodnieceniajakmałedziecko,dochwili,gdysiępotknęła.Na
szczęściebyłtużobok,byjąpochwycićiprzytrzymaćwramionach.Czułasię
tamtakdobrze,ciepłoibezpiecznie.Minęłokilkachwil,potemnastępne,aoni
wpatrywalisięwsiebiewmilczeniu.
‒Ico?–zapytał.
Pochyliłgłowę,bymócpatrzećjejwoczy.Ichustaprawiesięstykały.
Upłynęła długa chwila, zanim Jen gwałtownie wypuściła powietrze, a on
wstrzymałoddech.Byłatakamłoda,zamłoda...Powiniennatychmiastprzestać.
‒Dziękuję–powiedziała,robiąckrokwtył.
Zaco?–zastanowiłsię.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie–odparłidokładnietomiałnamyśli.
Dodiabłaztymwszystkim!
Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Tym razem nie było to muśnięcie, ale
pocałunekpomiędzymężczyznąikobietą,pełenwzajemnegopożądania–daleki
odniewinnościipowściągliwości.Ichjęzykistarłysięzesobą,aJenprzylgnęła
do jego ciała. Smakował ją, wdychając słodki zapach dzikich kwiatów, a jego
dłoniełapczywiechłonęłydotykjejciepłegociała.
Z jej gardła wyrwał się odgłos pożądania, jakby wszystkie latami tłumione
emocje nagle się uwolniły i wydostały na zewnątrz. Z nim działo się to samo.
Dotyk,smak,zapachipragnienie,wszystkiezmysływpełnizaangażowaneina
najwyższych obrotach. Rozmiar jej pożądania zaskoczył go. Musiał sobie
powtórzyć, że Jen jest bezbronna i mało doświadczona, a jej uczucia zupełnie
świeże, ale nawet to nie pomogło. Pozwolił jej tulić się do siebie, napierać na
jegociałoiocieraćsięonie,ażdoprowadziłagoprawiedoszaleństwa,asama
przywarładoniego,jakbyodtegomiałozależećjejżycie.
Dopiero silne pragnienie, by doprowadzić najważniejsze sprawy do końca,
włączyłoalarmwjegogłowie.
‒Idźpopływać,ochłoń...–wyszeptałjejdoucha,powolisięwycofując.
Onajednakstała,całaroztrzęsiona,miotającspojrzeniapełnenienawiści,ale
nicnieodpowiedziała.
‒ Dziś nie będziemy pracować, jest dzień wolny – dodał. – Nie śpiesz się,
naciesz się wodą. Bo czemu by nie? – zapytał, gdy nadal patrzyła na niego
zgniewem.
‒Tymożeszzrobićsobiewolnydzień,jeślichcesz–zaczęła.
‒Caławyspamadziśwolne,tutajjestświęto.Będzieszmiałamnóstwoczasu,
bywykonaćswojąpracę.Dzisiajwszyscysąwmieścieiświętują.Równieżija
zamierzamtambyć.Tyteż–dodałstanowczo.‒Obojewyluzujemysięnakilka
godzin.
‒Wyluzujemysię?–zapytałazdumiona.
‒Widziałem,jaktańczyłaśwkasynie,więcwiem,żeniezapomniałaś,jaksię
możnabawić.
Zaczerwieniła się na samo wspomnienie, odruchowo oblizała wargi, ciągle
spuchnięteodjegopocałunku,oczyjejznówpociemniały...
Alewcaleniezzażenowania...–pomyślał.
‒Pojedziemydomiastarazem?–zapytała.
‒Nie,tam sięspotkamy.Mam jeszczecośdo załatwienia.Będzieszmusiała
namniezaczekać–rzucił,jakbychcącsięzniąprzekomarzać.
‒Och,japotrafięczekać–odparłachłodno.
‒ Dobrze. Tymczasem naciesz się jeszcze wodą – dodał, oddalając się
wkierunkudomu.
ROZDZIAŁÓSMY
Jenpływała,pływałaipływała,lecznicniemogłozniwelowaćfaktu,żeLuka
Tebaldi ją pocałował, a wtedy ona pocałowała jego... Wciąż czuła na wargach
dotykjegozmysłowychust.
Nawet chłodna morska woda nie mogła ostudzić pożądania rozbudzonego
w ciele Jen. A przecież powinna jak najszybciej o tym wszystkim zapomnieć!
Lukamożemiećkażdąkobietęnaświecie...
Jednak umysł i ciało Jen najwyraźniej chciały tym razem odmiennych
bodźców. Na nic się zdało powtarzanie sobie, że przyjechała tu wyłącznie do
pracy,kiedyprzedoczamimiałaLukęijegogłębokie,ognistespojrzenie.
Z pracy też dziś nic nie będzie, bo cała wysepka żyje obchodami lokalnego
święta obfitości. Cóż więc robić? To oczywiste! Za wszelką cenę nie myśleć
oLuceiunikaćgojakognia.MożeprzecieżiśćdomiasteczkazMariąitrzymać
sięjejprzezcałydzień.
Wybiegła z wody i ruszyła w stronę domku, rozkoszując się gorącym
słońcem. Po niespełna dwudziestu czterech godzinach zdołała pokochać już
Sycylię.Panowałotutakiepoczucieswobodyiwolności,żeabsolutniewszystko
wydawałosięmożliwe.Nasamymszczycieklifuzaczęłatańczyćjakwariatka,
zramionamiuniesionyminadgłową.Nigdywżyciunieczułasięlepiej...
Awszystkoprzezjedenpocałunek!
Który zresztą nie powinien się już nigdy powtórzyć, bo nie nadawała się do
sypialni miliardera. To była tylko chwila ulotnej, nic nieznaczącej słabości ich
obojga.Wynikciągłegoskrywaniaemocji.
Naraziejednakpocałunekdodałjejprawdziwychskrzydeł.
Jużsampomysł,żebyczcićobfitośćipłodność,wydawałsięzdeprawowany,
myślałaJen,gdyzbliżałysięzMariądomiasta.Naraziezochotąpożyczyłaod
gospodynimaskę,żebynieodróżniaćsięodulicznegotłumu.Ludziewokółbyli
poprzebierani na różne sposoby, przy czym niektóre kostiumy wszystko
chowały,aniektórewprostprzeciwnie.
Tak,zdecydowanie„deprawacja”towłaściweokreślenie.
Jen, zobaczywszy swe odbicie w wystawie sklepowej, uznała, że w bardzo
przyzwoitej letniej sukience i masce kociaka wygląda jak pomieszanie
zpoplątaniem,którewymknęłosięzjakiejśwynaturzonejbajkidladzieci.Ale
skorowszyscybylizadowoleni,toonateż.
Na rynku tańczyli wszyscy, starzy i młodzi. Niektóre pary zachowywały się
tak, jakby uczestniczyły w pogańskim kulcie płodności. Muzyka była dzika
i zaraźliwa. Jen zazdrościła tancerzom ich zapamiętania. Jej dwie lewe nogi aż
rwałysiędotańca...
‒SignorinaSanderson,jakmiłopaniąwidzieć!
TenseksownyszeptnienależałniestetydoMarii,któraoddaliłasięgdzieśdo
tańczących przyjaciół. Nie można też było go z niczym pomylić, choć
wydobywałsięspodczarnejmaskigangstera.
‒Och,witaj!–odpowiedziałachłodno,choćnogisiępodniąugięły.
Małoprzebranychwkostiumyimaskimężczyznnadalwyglądałoseksownie.
Lukaniestetytak.Zresztą,gdyzerkałanańukradkiem,nawetskórzanaopaska,
którą nosił na nadgarstku, wydawała jej się podniecająca. Po prostu działo się
zniącośbardzodziwnego.
‒Chciałabyśzatańczyć?–zapytał.
‒Widziałeś,żebymkiedyśtańczyła?–prychnęłaopryskliwie.
‒ Tak się składa, że owszem. W kasynie. Byłaś świetna – przypomniał jej
ziskierkąironii.
‒Byłamżałosna.
‒Zemnąwparzebędziecilepiej.Poprowadzęcię...
‒Notak,wszyscypewniewłaśniepototutajprzyszli...‒skrzywiłasię,choć
wrzeczywistościmarzyławyłącznieotym,byzatańczyćzLuką.
‒Owszem,iniechcę,żebyśsięczułanieswojo.
‒Niemartwsięomnie.Wystarczy,żenanichpopatrzę.
‒Jeślichcesz,podejdziemybliżej...Cośjestnietak?
‒Nie.
Pozatymżebolimnieserceijestmigorąco,bocięchcę,atowyboistadroga
donikąd!
Luka stał nieruchomo. Tłum blokował już prawie całą ulicę. Utknęli więc
wdrzwiachsklepu.
‒ Nie zostawię cię tutaj samej – powiedział. – Mam obowiązek się tobą
opiekować.
‒Ciekaweodkiedy.
‒Odkądprzyjechałaśtudlamniepracować.
‒Pracujędlatwojegoojca.
‒Wszystkojedno.
‒Atyzawszerobiszto,cochcesz.
‒Zawsze.
‒IdęposzukaćMarii.
‒Nie!Idzieszzemnązatańczyć.
‒Tak?
‒Tak...
‒ Ale ja nie tańczę – protestowała, gdy prowadził ją przez tłum, w kierunku
parkietunaryneczku.–Słyszysz?Nietańczę,mamdwielewenogiiklapki!
‒Tojezdejmij.
Naskrajuparkietuludzieusłużniezrobilidlanichmiejsce,aonaniechciała
urządzaćscenynaśrodkumiasta.Pozatymnieumiałamusięoprzeć.
‒No,tańcz–powiedziałzmysłowymszeptemLuka.
‒Czytorozkaz?Boniewidzęnigdzierozżarzonychwęgli.
Zaśmiałsięiprzyciągnąłjądosiebie.
Wjegoramionachczułasiętakcudownie.
‒Tańcz,jeślisięnieboisz–wyszeptałjejdoucha.
‒Niebojęsię.
‒Udowodnijmi.
‒Wporządku,proszębardzo–uwolniłasięzwinniezjegoobjęć.
‒Tańcz,jakbyśnieznałażadnychgranic.
‒Niemasprawy...
Wtedywzniosłaramionadogóryinaglezaczęłatańczyć.Lukaczułsię,jakby
bylitusami,aonatańczyławyłączniedlaniego.Ludziewokółrozstąpilisię,nie
dlatego,żetańczyłatakświetnie,aledlatego,żeemanowałazniejniesamowita
zmysłowość. Jakby nie miała żadnych zahamowań. Muzyka pozwalała jej
wpełniwyeksponowaćopływowekształty.Dziewczynamusiałabyćgorącajak
diabli i na pewno widział to każdy mężczyzna obserwujący ją na parkiecie.
Oczywiściezdawalisobierównieżsprawę,żeniebyłasama.
LukanieumiałsiępozbyćwątpliwościcodoJen.Takobietapotrafiłaodegrać
tyleróżnychról!Byćmożejednąznichbyłaroladziewczyny,dlaktórejoszalał
Raul,iprzepisałnaniąswójfunduszwartmiliony?
TymczasemJennifertańczyłajakwtransie,zupełnienieświadomaprzemyśleń
Luki. Była jak kapłanka wśród pomocników, wszyscy patrzyli tylko na nią.
Lekko wydęte, zapraszające usta, magiczne, zielone kocie oczy ukryte pod
idealniedobranąkociąmaską,zmysłoweruchy.Czymiałachociażświadomość
tego,jakierobiwrażenie?Raczejnie.Taniecpochłonąłjącałkowicie.
Stopniowo muzyka stawała się coraz bardziej intensywna, a tańczący
zmierzali do szalonego finału. Sposób, w jaki poruszała się Jen, sugerował, że
jest gotowa, by oddać się rozkoszy i ekstazie. Jednocześnie jej zimne oczy
mówiływyraźnie„nie!”;Lukaniepotrafiłsięoprzećtakiemuwyzwaniu.
Jenuznała,żemusiaładaćsięponieśćniesamowitejatmosferześwięta.Nigdy
wcześniejniepozwoliłasobienatakswawolnywystęp.
‒Wystarczy–warknąłLuka.
‒Hej,cocięopętało?–obruszyłasię,wyrwanaztransu.
‒Dłużejtegoniezniosę.
‒Maszjakiśproblem?
‒Tak,chcęztobątańczyć.Toznaczy,janiemamproblemu.Tyjesteśmoim
problemem.
Czuła Lukę tak blisko przy sobie, że pragnęła go coraz mocniej. Jego
pocałunków, pieszczot, czułych słów... Ale przecież tak naprawdę nie miała
bladegopojęciaoflirtowaniuanimiłości.
‒Jen,niewalczzemną,boitakprzegrasz.
‒Lepiejmniepuść!
‒Boco?
‒Bonaprawdęzacznęztobąwalczyć!
‒Jużsięniemogędoczekać.
Gdy spojrzał na nią spod uniesionej gangsterskiej maski, przeszyły ją
dreszcze. Wtedy też nagle puszczono zupełnie inną, namiętną, wolną melodię.
Rzewnapiosenkasprawiła,żeJenzgodziłasięnawspólnytaniec.Lukabyłtak
blisko, że czuła pod palcami bicie jego serca. Zapragnęła znaleźć się jeszcze
bliżej,bliżeji...
Nie!
Trzebasięnatychmiastotrząsnąć.Uleganiepokusomnaogółzawszekończy
się źle... Luka wyczuł, że coś się zmieniło, i zatrzymał się. Popatrzył na nią
pytająco.
Zamknęłaoczy,wiedziała,żemusisięnacośzdecydować.Wybraćto,czego
chce.Niezwlekałazbytdługo.
‒Jużwszystkowporządku,tańczmydalej–powiedziała.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Może i miała dwie lewe nogi, ale z Luką mogłaby tańczyć do białego rana.
Ich ciała pasowały do siebie idealnie, a on prowadził perfekcyjnie. To
skojarzeniewiodłoniestetydalej,wniebezpieczne,mroczne,nieznanejejrejony,
o których wiedziała jedynie tyle, że nie obowiązują tam żadne granice.
Wiedziałateż,żewjejcieletkwiolbrzymipotencjał,bypoznaćjużitenobszar
ludzkiegożycia.
‒Wystarczy?–zapytałszeptem.
Ajeślinie?–odpowiedziałamuwmyślach.
Wmilczeniuwziąłjązarękęisprowadziłzparkietu,apotemprzeszliprzez
rynek, aż dotarli na małą, wąską uliczkę wiodącą wprost nad morze. Był to
zwyczajnyspacer,leczdlaJenpocząteknowegoetapudorosłegożycia,choćjej
rozsądnaczęśćodrobinęsięnadalbuntowała.
Jednak...jakcośzupełniezłegomożebyćtakieprzyjemne?
Kiedydotarlinaskrajklifu,krzyknęła:
‒Ktopierwszynaplaży?!
‒ Powoli, to niebezpieczne, wolałbym cię zobaczyć na tej plaży w jednym
kawałku...
Jednakonazperlistymśmiechemjużdawnozbiegałanadół.
‒Powoliiostrożnie–zarządził,gdyjądogonił.
‒Czylitakjakzawszepostępujesz...?–zadrwiła.
Objąłją.Byładlaniegojakzastrzykadrenaliny.Ożywcza,świeża,pociągała
go fizycznie, mentalnie, emocjonalnie. Nigdy przedtem nie czuł podobnej
fascynacji.
‒Pocałujmnie!–zażądała.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Szybko znaleźli się na miękkiej
trawie.
Podłuższejchwilizapytał:
‒Jeszczeniewystarczy?
‒Acotysobiemyślisz?
Wjejoczachprowokująceognikimieszałysięznieśmiałością.Gdydalejsię
wahał,powiedziała:
‒No,dotknijmnie.
‒Jak?Tak?
Zacząłdelikatniepieścićjejsutki.
‒O,tak!
Jenmiałana sobiezwiewnąletnią sukienkę.Potempozostała jużtylko biała
koronkowa bielizna, która niesamowicie zafrapowała Lukę. Jen miała piękne,
okrągłekształty,odziwo,niepróbowałasięchybanigdyodchudzać.
Luka,półnagi,bezkoszuli,byłnaprawdęboski.Nieczułasięjeszczegotowa,
byzobaczyćgowcałejkrasie,leczitakniesądziła,żejestzdolnaażdotakiej
rozpusty.
‒Wstydziszsięmnie?–zapytał,jakbyczytałjejwmyślach.
‒Nie–zaprotestowała.
Najwyraźniej nastał czas ostatecznej decyzji. Pozwoliła mu więc ściągnąć
sobiestanik.Niehamowałasięjuż,mającochotękrzyczećzrozkoszy...
Luka nie spodziewał się, że Jen okaże się aż tak gorąca. Podniecała go jej
popędliwośćibrakcierpliwości.
‒Chybajużnaprawdębardzomniechcesz...‒drażniłsięznią,dotykającjej
tam,gdzieistotnienajbardziejgopotrzebowała.
‒O,tak,proszę,błagam...‒jęczałanazmianęzwydawaniemdzikich,jakby
zwierzęcychokrzyków.
‒Alejeszczeniedostaniesz.
‒Dlaczegonie?
‒Boczekaniedobrzecizrobi.
‒Niechcęjużczekać,onie!
W pewnym momencie wydawało mu się, że zbliżenie sprawia Jen ból.
Upierałasięjednak,żenie.
‒Poprostujesteśtakiduży...
‒Zrelaksujsięipozwólmidziałać...
‒Jeślichcesz...
‒Owszem,chcę...
Domyślił się w końcu, że Jen od dawna się nie kochała, więc wszystko
powinno odbywać się dużo spokojniej, pomimo jej nieustannego ponaglania.
Delikatna, ale konsekwentna zmiana taktyki przyniosła szybko wspaniałe
rezultaty...
Tobyłotylkotakiemałe,niewinnekłamstewko.Pocomiałaogłaszaćcałemu
światu, że w tym wieku jest jeszcze dziewicą? Skądinąd, nikt nie określił
terminu „obowiązkowej” utraty dziewictwa... Ona jednak była w dość
szczególnej sytuacji. Przez tyle lat wychowywała niewiele młodszą siostrę
istarałasiędawaćjejtakdobryprzykład,żeniepoświęcałapraktycznieczasuna
randkianitymbardziejnauprawianieseksu.Pojakimśczasieprzyzwyczaiłasię
do życia pozbawionego tej sfery i uwierzyła, że czuje się szczęśliwsza bez
zawirowańzwiązanychzromansami.
Czytakiemałekłamstwo,zrozumiałewpowyższychokolicznościach,mogło
wyrządzićkomukolwiekkrzywdę?
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Jennadalleżała wramionachLuki, gdyprzypomniałasobie, żeMariamoże
sięoniąmartwić.
‒Chybapowinnamwracać...Luka?Luka?
Luka nie miał odwagi spojrzeć na Jen. Uważał, że jeśli będzie się z nią
kochać,problemobsesyjnegomyśleniaoniejminie.Tymczasemsekszwiększył
tylko jego apetyt. Na uczucia! Do których prawa odmówił sobie tak dawno
temu.Terazwróciły,zezdwojonąsiłą.
Kiedy matka umarła, powiedział stop emocjom. Inaczej nie umiałby żyć.
Ojciecnieczułnic,aRaulzdecydowałtrzymaćzojcem.
Zaangażowanie się w Jennifer absolutnie nie leżało w planach ani Luki, ani
tym bardziej jego ojca. A Luka jeszcze nigdy nie złamał obietnicy danej Don
Tebaldiemu.
‒ Pójdę z tobą – odezwał się nareszcie. – Dzisiejsza świąteczna noc nie jest
bezpieczna.
‒Cośmożebyćtutajgroźniejszeodciebie?
Wziąłjązarękę.
‒Dziśwnocyzostanieszumnie.
‒Tak?jesteśbardzopewnysiebie!
‒Owszem...jestem.
Zaczęli się szybko ubierać. Jen po seksie wyglądała kwitnąco i jeszcze
młodziej.
‒Jen...?–zapytałzwahaniem.–Iletywłaściwiemaszlat?
‒Niebójsię,jestempełnoletnia.Pozatym...musiałamwamprzecieżwysłać
CV.
‒Czytałemje,alebyłytampewneprzerwywżyciorysie.
‒Mamdwadzieściaczterylata.Terazlepiej?
Niezabardzo...Byłabardzomłoda...
‒Aty,Luka?
‒Trzydzieścidwa.
‒ „Dziadku, drogi dziadku...” – zanuciła pod nosem. – Ale przecież nie
ukrywaszprzedemnążadnejżonyanidzieci...
Jeszczetegobybrakowało...
‒Jen,spokojnie...
‒Przecieżtyteżsięnademnązastanawiasz,Luka.
‒Jen...podobnomieliśmyszybkowracaćdomiasteczka.
‒Czyliczekanaswprzyszłościjeszczecośwspólnego!
‒Tak,izpewnościądotyczytonajbliższejnocy.
‒Pannaprawdęjestbardzozarozumiały,signorTebaldi.
‒Jeśliniechceszzostaćzemnąnanoc...
‒Jeśliniebędęmiałaniclepszegodoroboty...
Choć wiedział doskonale, że Jen cały czas się z nim droczy, na myśl o niej
wtowarzystwieinnegomężczyzny,wszystkosięwnimgotowało.
Podwzględemseksualnościokazałasiędlaniegorewelacją.Nieznałjeszcze
tak namiętnej i jednocześnie niedoświadczonej kobiety. Powoli rozumiał już,
czymmogłaująćjegobrata.Łapałsięnawetnatym,żeczułsięzazdrosnyoich
przyjaźń.
Kiedy wrócili na rynek i odnaleźli Marię, obie kobiety radośnie padły sobie
wramiona.WidoktenucieszyłLukę,któryliczyłnato,żeJenpokochaSycylię
ibędziegotowapozostaćtudłużej.
Adlaczegochciał,byzostaładłużej?Zprostejprzyczyny:niezniósłby,gdyby
wyjechała.
Jenniferwiedziała,żetenniesamowityświątecznydzieńnawyspiezapamięta
do końca życia. I nawet jeśli szczęście i radość nie zagoszczą już nigdy w jej
codzienności,będziesobiemogłaprzypomnieć,jakkochałasięnazboczuklifu
zognistymSycylijczykiem.
Gdy stali na rynku, do Luki podeszli jacyś ludzie, którzy zdawali się go
rozpoznawać. Wtem pewien starszy człowiek sięgnął po jego dłoń i złożył na
niejpocałunek.
‒Terazty,Luka,jesteśdlanasDonTebaldi.Twójojciecudałsięnazasłużoną
emeryturę.
‒Nigdywasniezawiodę,Marco–odparłLuka,biorącstarszegomężczyznę
wramiona.Obajmieliwoczachłzy.Szczerełzy...
Jenpoczułasięzaszokowana.WswojejgłowiejużdawnoodseparowałaLukę
odnieznanegoojcamafiosa.Terazmusiałasięzmierzyćzrzeczywistąsytuacją.
Na wysepce wszyscy traktowali młodego Tebaldiego jak oczywistego,
naturalnegonastępcętronu...
‒ Wy dwoje musicie teraz zatańczyć... dla mnie! – zapowiedział staruszek,
wciągającJenniferdorozmowy.–Jajużniemogętańczyć.
‒ Coś nie tak? – zapytał Luka, biorąc Jen w ramiona, by spełnić prośbę
Marca.
‒Nie,nic–skłamała,uśmiechającsiędostarszegomężczyzny,któryistotnie
znieskrywanąradościąobserwowałichtaniec.
Biednastudentkazfeudalnymwładcą?Przecieżztegonicniewyjdzie!
‒Niewierzęci–wyszeptałLuka.–Całajesteśspięta.
‒Raczejskrępowana.Spójrznatychwszystkichludzi...
‒Bozarazzaczniesięparada!
GdyLukaprowadziłjąprzezświętującytłum,przypomniałasobie,żeMaria
kazałajejzebraćjaknajwięcejkoralików,gdyruszyparada.Mówisiętutaj,że
przynosząszczęście.
Będę chyba potrzebowała całą beczkę! – pomyślała zawstydzona. – I po co
wyciągaćręcepocoś,czegoitakniemożnamieć?
Zamiast w stronę ruszającej parady, Luka wciągnął Jen do przypadkowej,
całkiemnieoświetlonejalejki.
‒Dlaczego?Cosięstało?–zapytałaszeptem.
‒Nic.Poprostuciępragnę.
Zaczęlisięnatychmiastcałować.
‒Przestań,niemożemy!–zaprotestowała.
‒Bo?
‒Bojesteśmynaulicy.
‒Plażabyłainna?
‒Pusta.
‒Taalejkateżjestpusta.Gdziesiępodziałtwójapetytnaprzygody?
Uśmiechowi Luki trudno było się oprzeć. Tak samo zresztą jak dotykowi.
Objęła go za szyję, a wtedy przyparł ją do muru jakiejś antycznej budowli,
zasłaniającdokońcaświatło...
‒Niemartwsię,niktnasniesłyszał–uspokajałją,gdypowolidochodzilido
siebie.–Wiesz...obawiamsię,żebędęcimusiałpoświęcićsporoczasu.
‒Mamtakąnadzieję–uśmiechnęłasię.
Wyglądałaznówtakzupełnieniewinnie.Zabijałogo,żewtakkrótkimczasie
poznałjejciało,anadalniedowiedziałsięniczegokonkretnegooniejsamej.
‒Luka!Koraliki!–wykrzyknęłanagle.
‒Cotylkochcesz.
Przezmomentpomyślał,żemoglibyprzecieżzostaćzwyczajnąparą...
Z ciemności wyszli prosto na głośną, oświetloną paradę. Luka pomachał do
kogoś znajomego i wtedy w ich kierunku poleciała cała góra jaskrawych
koralików.Pochwiliobojemielijużnaszyjachświątecznenaszyjniki.
‒Dotwarzyciwróżowym–droczyłasięznim,całarozpromieniona.
Lukaczuł,jakmocnobijemuserce.Sytuacjarobiłasięskomplikowana,ito
pojednymdniu!
Wkrótce okazało się, że wedle zwyczaju „nieukoronowany” władca musi
ukoronować Królową Parady. Jen, po raz kolejny zaskoczona, postanowiła na
moment koronacji ukryć się bezpiecznie w tłumie. W zadumie przypatrywała
się,jakLukazwinniewspiąłsięnascenę.Wszystkomiędzynimiwydarzyłosię
takszybko...Pewnierównieszybkozniknie.Aletakabyłajejświadomadecyzja.
Nie ona jedna wpatrywała się teraz w niego z nieskrywanym zachwytem.
Uczucie to podzielała chyba większość zgromadzonego tłumu. Nic dziwnego,
byłprzecieżich„władcą”,ufalimu.Obiecałasobie,żenienarobimukłopotów
i w odpowiednim czasie będzie się potrafiła wycofać. Na razie jednak jej ciało
dążyłowyłączniedokontynuacjiichnowoodkrytejnamiętności.
Czy na tym polega miłość od pierwszego wejrzenia? Czy można się tak
szybko w kimś zakochać? Na razie okoliczności przypominały bardziej
spotkanie z trąbą powietrzną... Cóż, pewne uczucia ewoluują latami, a inne
wybuchająnatychmiast.Cowięcej,nawetjeśliLukanieodwzajemniajejuczuć,
nie ma to na nie żadnego wpływu. To dzięki niemu poznała właśnie smak
namiętnościinarazienieśpieszyłasiędożadnegofinału.
ROZDZIAŁJEDENASTY
‒ Taka jesteś zadumana – skomentował Luka, gdy tłum powoli zaczął się
rozchodzić.–Cośjestnietak?
Owszem.JejmieszaneuczuciawobecLuki.Ijejświat,którystanąłnagłowie
wdniu,kiedysignorTebaldiporazpierwszyzjawiłsięwkasynie.Iniechodzi
wyłącznieoseks.Tu,naSycylii,Lukabyłbardziejzrelaksowanyinaturalny,bo
czuł się na wyspie jak w domu. Może tu uda im się nareszcie szczerze
porozmawiać.
‒Czyjutrozobaczęnareszcietekamienie?
Szlipieszowstronędomu.
‒Adlaczegonieteraz?
O tajemniczej kolekcji Don Tebaldiego mówiło się z trwogą i podziwem
w całym światku gemmologów i jubilerów. Nikt tak naprawdę nigdy jej nie
widział.Możedlategoopowieściomookolicznościachpowstawaniazbiorównie
byłokońca.
Gdy znaleźli się w głównym domu, Luka bez słowa zabrał Jen prosto do
dużej, ciemnej i bardzo dusznej sypialni. Dopiero gdy starannie zamknęli za
sobą drzwi, wyjaśnił, że do czasu ukończenia nowego, specjalnego
pomieszczenia, zwanego skarbcem, którego budowę nadzorował, sławetna
kolekcja znajduje się tam, gdzie znajdowała się zawsze: pod starym łóżkiem
DonTebaldiego!
I tak oto Jen, która spodziewała się supernowoczesnego, klimatyzowanego
sejfu z tysiącem zabezpieczeń i alarmów, zobaczyła, jak Luka przesuwa
mahoniowełóżkoiotwieradrzwiczkiwpodłodze,kryjącedrewnianą,zbutwiałą
drabinę,prowadzącądopiwnicy.
‒ Czy zdążyłem ci już powiedzieć, że mój ojciec jest jednym z ostatnich
prawdziwych żyjących ekscentryków? Na dole nie ma nawet porządnego
oświetlenia,jestwilgotnoiłażąpająki.
Jen trudno było w to wszystko uwierzyć, ale w piwnicy na półkach istotnie
walały się potworne ilości różnego rozmiaru pustych pudełek po biżuterii. Na
podłodzezaśstałokilkajutowychworków.
‒Itojestto?–zapytałazniedowierzaniem.
‒Owszem.Mójojciectotypowyzbieracz,najbardziejlubiłzawszewkładać
ręcedoworkówidotykaćswoichkamieni.
‒Onenaprawdęsąwtychworkachpowrzucaneluzem?!
‒Tak.Ikompletniepomieszane.Czyterazrozumiesz,dlaczegoktośpowinien
je skatalogować? Wyniosę oczywiście wszystkie worki na górę. Jest ich z pół
tuzina.
Jenobawiałasię,żesytuacjamożejąprzerosnąć.
‒ Nigdy nie widziałam czegoś podobnego – wyszeptała. – Nie umiem sobie
nawet wyobrazić, ile mogą być warte, ile ich jest, ile czasu zajmie
identyfikacja...Czytwójojciecrobiłjakieśzapiski?
‒Wątpię.
‒Tozajmiedużoczasu...
‒ Około pół roku? Sprowadzę ci wszystko, czego tylko będziesz
potrzebowała.
‒Nawetniemaszpojęcia,jakatounikatowakolekcja!
Jen nie wyobrażała sobie pracy bez widywania się z Luką. Z drugiej zaś
stronypowtarzałasobie,żenieprzyjechałatuwyłącznienawakacje.Zwłaszcza
żerobotybyłoniewyobrażalniedużo.
‒Aleniewyglądasznaszczęśliwą.Aprzecieżdostałaśpracę,jakąuwielbiasz,
iniktniekażecisięśpieszyć.PrzyokazjijesteśnasłonecznejSycylii.
Tak...leczgdzieśwgłębicoścałyczasniedawałojejspokoju.
PotymjakJenuświadomiłasobie,żeskatalogowaniekolekcjizajmiedługie
miesiące,niezaśkilkanaściedni,potrzebnebyłynatychmiastjakieśpozytywne
bodźce, podniesienie na duchu, rozproszenie obaw. Luka nie mógł sobie
pozwolićnato,żeby,przytłoczonarozmiaremzlecenia,wyjechałaodrazu.Nie
mówiącjużotym,żepoprostutegoniechciał.Napoczątekzaproponowałwięc
wspólnąkolację,wgłównymdomu.
Jen czekała na niego w bibliotece, przeglądając książki. Wyglądała
wykwintnie, z rozpuszczonymi rudymi włosami, choć z garderoby wybrała
najprostszązmożliwych,luźną,seledynowąjedwabnąsukienkę.Strójtenjednak
niesamowiciepodkreślałjejklasycznąurodęceltycką.
‒Wspaniałabiblioteka,zazdroszczęci!–powiedziałanaprzywitanie.
‒Totuodkryłem,żeDiamentCesarzazdobiłkoronęNapoleonaistąduważa
się, że jest przeklęty. Kariera Napoleona nie zakończyła się zbyt chlubnie, jak
wiesz.Jamiałemzawszebzikanapunkciewojennapoleońskich.
‒Myślę,żetwojafascynacjadotyczyławyłączniesamejtaktykiwojennej...
‒Aczy...moglibyśmychociażnajedenwieczórodłożyćnabokbrońipoznać
siębliżej?
‒Aniepoznaliśmysięjeszcze?
‒ Jen, proszę... usiądźmy. Bo widzisz... mam nadzieję, że nie zniechęcił cię
ogrompracdowykonania?
‒Czywyglądamnazniechęconą?
‒Nie,wyglądaszprzepięknie,ale...
‒ Luka, co chcesz wiedzieć o Raulu? – zapytała nagle, usiadłszy ostatecznie
nakanapie.
‒Czytaszwmyślach?–zdumiałsię.
‒Nie,mamszklanąkulę.Przecieżwiesz,żeuwielbiamkamienieiklejnoty...
Anaserio?Natwoimmiejscuteżchciałabymwiedziećjaknajwięcej.
‒Toprawda.Chciałbymwiedziećonimwszystko.
‒Mogęniebyćwstaniepowiedziećciwszystkiego.
‒Comasznamyśli?
‒Dokładnieto,cocimówię.
‒Sugerujesz,żezachowujęsięniedorzecznie?
‒ Nie! Powiem ci tyle, ile mogę. Pod jednym warunkiem. Że ty również
będzieszodpowiadałnamojepytania.
‒Umowastoi.Jazaczynam.JakdobrzeznałaśRaula?
‒Niesypiałamznim,jeśliotopytasz.
‒Och,Jen!Niepytam,czyznimspałaś,tylkojakdobrzegoznałaś.
‒Prawiewcale–przyznała.
To nie miało zupełnie sensu. Albo Jennifer kłamała w żywe oczy, albo Raul
oszalałiprzepisałmilionynanieznajomąkobietę.
‒Terazmojakolej–przypomniałaJen.–Czytwojeinteresy,Luka,sązgodne
zprawem?
Pytanie okazało się zaskakujące. Punktem honoru Luki była legalność
każdego,nawetnajmniejszegoposunięciawbiznesie.
‒Oczywiście!Cosugerujesz?
‒Jestempoprostuciekawa.Cieszyszsiętutakimpoważaniem,starzyludzie
całującięporękach...jakbyśbyłlokalnymmonarchą.
‒Cowtymzłego?Kochamtychludzi.Mojarodzinastałanastrażytejwyspy
od pokoleń. Czy traktują mnie jak swego króla? Jasne, że nie. Przychodzą
wyłączniepoporadę,jakprzychodzilidomojegoojcaiprzedtemdziadka.Jeśli
mogę,pomagam.Terazkolejnamojepytanie.Jakdługoznałaśmojegobrata?
‒ Odkąd zaczęłam pracować w kasynie, był tam stałym bywalcem. Bardzo
miłosięznimrozmawiało.
‒Itowszystko?
‒Tak!Iniewiem,doczegonaprawdęzmierzasz.Raulopowiadałotobie,ja
o Lidii. I tak się nawzajem zasmucaliśmy, a potem ja go pocieszałam.
Zprzyjemnością.Raulbyłinny,wyjątkowy.
‒Toznaczy?
‒Nierozczulałsięnadsobą,przychodziłgrać,żebyzapomnieć.
‒Żebyzapomnieć...‒powtórzyłszeptem.
Nadal zupełnie nie umiał pogodzić się z tym, w jaki sposób ich drogi
kompletniesięrozeszły.
‒Iniełączyłowasnicwięcejniżprzyjaźń?–zapytał,zmieniającton.
‒ A co miałoby nas łączyć? Szantaż? Seks? Po prostu się zaprzyjaźniliśmy.
Niezawszewszystkokręcisięwokółseksu!
‒Międzykobietąamężczyznązazwyczajtak.
‒Notomiędzynamibyłoinaczej.Zdarzasię.Ajeślicałyczasmyślisztylko
otym,tojakwogólemogłeśsięzemnąkochać?Chciałeśmnieprzetestować?
Czytowszystkototylkojakaśkoszmarnagra?
Gdywstałaenergicznie,natychmiastjąprzytulił.
‒Żadnagra...Jen...Tozbytżyweiprawdziwe...
‒ W porządku, ale czy myślisz, że ja lubię takie przesłuchania? Tak jakbym
miałacośdoukrycia?
‒ Jen... gdybym znał twoją siostrę, a ty po jej śmierci zamęczałabyś mnie
pytaniamionią,starałbymsięprzypomniećsobiekażdyszczegół.Cokolwiekmi
powiesz,zmniejszytodziuręwmoimsercu.Potrzebujętychinformacjijakryba
wody.Bokochałembrata,aterazjestjużzapóźno,bymuotympowiedzieć.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Lukanareszcieuświadomiłsobie,żeuczuciedobrataistotniebyłoważniejsze
od poznania powodów, dla których siedząca przed nim prawie obca kobieta
odziedziczy wkrótce fortunę po Raulu. I dlatego chciał wiedzieć absolutnie
wszystko.
‒ W waszej relacji z Raulem musiało być coś jeszcze. Po prostu musiało.
Czegośminiemówisz.
‒Dlaczegouważasz,żeniemówięciprawdy?
Cisza.
‒ W takim razie powiedz mi, jakie prowadzisz interesy na wyspie. Tego też
jeszczeminiepowiedziałeś,achciałabymmiećświadomość...wcosiępakuję.
‒ Moje życie tu na wyspie nie ma nic wspólnego z moim oficjalnym
biznesem, jeśli taka informacja ma dla ciebie znaczenie. Cóż jeszcze mogę
dodać? Dostałaś zlecenie na skatalogowanie kolekcji zdziwaczałego starszego
panaiurządzeniewielkiejwystawy,zktórejuschyłkużyciamógłbybyćdumny.
Bo chciałbym, żeby jego życie zakończyło się godnie, i właśnie ty możesz mi
wtympomóc.Jeślichodziomnie,wszystko,cokiedykolwiekrobięirobiłem,
jest absolutnie legalne, mimo że dotyczy wielu branż i zlokalizowane jest
wwielumiejscachnaświecie.
‒ I mając takie możliwości finansowe i czasowe oraz tabuny ludzi
pracującychdlaciebieniemogłeśznaleźćczasudlabrata...
‒Byłodokładnieodwrotnie,Jen...toonniechciałmniewidzieć.
‒Boniechciałeśgozaakceptować.
‒Zaakceptowaćgo?Masznamyślijegodługi?
Jenwyglądałanazmieszaną.
‒ Dziewczyno, powiedz mi nareszcie, dlaczego nie mówisz mi prawdy
oRaulu?
‒Boobiecałam!–wypaliłanagle.–Isłowadotrzymam.Myślę,żeRaulnie
potrafiłżyćwwaszymrodzinnymświecie.
‒ Doskonale to rozumiem, ale nie rozumiem, dlaczego w związku z tym
izolowałsięodemnie.
‒ Wiedział, że wasze drogi się rozeszły, ale nie wiedział, jak je na nowo
połączyć.
‒ Jasne... a ja nadal uważam, że znałaś prawdziwy problem Raula, tylko nie
chceszmipowiedzieć.
‒Tyteżniemówiszwprost,czymsięzajmujesz.
‒ Zajmuję się ochroną i bezpieczeństwem. Jeśli zacznę o tym biznesie
opowiadać, przestanie być pewny i bezpieczny. Moje agencje zabezpieczają
wiele ważnych osobistości i oferują bezpieczny przewóz drogocennym
przedmiotom.
‒ Jak Diament Cesarza? – zapytała, a on w odpowiedzi pokiwał głową. –
Twierdzisz,żetwójojciecprzeniósłsięnaFlorydę,toktoprzejmiejegotutejsze
interesy?
‒ Nikt. Nie ma czego przejmować. Z jego dawnego imperium nie pozostało
nicpozaworkamiklejnotów.Niechciwystarczy,żenigdyniebędękontynuował
„interesów” ojca w ich pierwotnym kształcie. Nie dotyczy mnie to. Rodzinie
jestemwyłączniewiniendozgonnąodpowiedzialnośćzaludzinawyspie.
‒Atenstaruszek,którypocałowałcięwrękę?
‒ Zmiana sposobu myślenia i tradycji zajmuje wiele czasu. Starsi ludzie na
wyspie nie wiedzą, co się z nimi stanie po wyjeździe Don Tebaldiego. Muszę
powoliichobłaskawićiuspokoić.
‒Doceniamszczerość–wyrwałojejsię.
‒Jateżbymchętniedoceniłtwoją–odgryzłsię.–Kogojeszczemogępytać
oRaula?
‒Samapowiemciwszystko,coniełamieobietnicy.
Jen była jak w potrzasku. Pragnęła grać z Luką w otwarte karty, ale Raul
zwierzał jej się z pewnych rzeczy i naprawdę błagał o dyskrecję, w obawie
oewentualnąreakcjęojca,którycałeżycieitaknimpogardzał...
Dlaczego ludzie pokroju seniora Tebaldiego w ogóle mieli dzieci? Czemu
niekochane dzieci i tak najczęściej nie potrafiły odwrócić się od swych
potwornychrodziców?Jenpoczułapodpowiekamiłzy.
‒Wporządku...powiemci...Raulbyłgejemiuważał,żenigdybyśtegonie
zrozumiał.
Lukazamarłnadługąchwilę.CałyczaspatrzyłnaJenzniedowierzaniem.
‒Cotakiego?–zapytałwkońcu.
‒Raulbyłgejem–powtórzyłacierpliwie–iodkądsięzorientował,nieumiał
jużwrócićnaSycylięanispojrzećwtwarzżadnemuzwas.
`‒Nieumiałspojrzećmiwtwarz?Byłgejem?Ito...wszystko?
‒Tak.
‒ Jesteś pewna, że to powstrzymywało go od kontaktowania się ze mną? –
Ukryłtwarzwdłoniach.–Mójrodzonybratbałsięprzyznaćprzedemną,żejest
gejem?Czyjestemażtakimpotworem?
‒Ależ,Luka,wcalenie...
‒ Co on myślał?! Że co zrobię?! Przecież był moim jedynym rodzonym
bratem!
‒Luka,uspokójsię...
‒Takbardzogokochałem,czułemsięzaniegoodpowiedzialny...Coposzło
nietak?!
‒Ależonteżciękochał.Dlategowłaśniebałsięstracićtęmiłość.Pozatym...
cozojcem?Cozmieszkańcamiwaszejwysepki?
‒ Nie ma na całej planecie serdeczniejszych, życzliwszych i bardziej
wyrozumiałychludziniżcinanaszejwyspie.
‒ A zatem najbardziej musiał bać się ojca. Miałam wrażenie, że starał się
wybadaćgruntiuznałsprawęzabeznadziejną.
‒Notak...jestemzatemkompletnymgłupcem,powinienembyłlepiejchronić
Raula,powinienembyłwyczućsprawę...Terazjestjużzapóźno.
‒Luka,obwinianiesięniepomoże...
‒Łatwopowiedzieć...Niemaszpojęcia,jakmnietoboli!
‒Ależmam!Zawszepozostająniezałatwionesprawy,gdyktośbliskiumiera
nagle.TaksamobyłozLidią...Acodopiero,jeśliludzieniemielizesobądługo
normalnegokontaktu.
‒Jen...napewnopowiedziałaśmiwszystko?
‒ Wszystko nie, ale tyle ci wystarczy do zrozumienia jego historii. Niektóre
sekretyodejdąnazawszezRaulem.
‒Niezgodzęsięnato!
‒Nawięcejniejestemgotowa.ObiecałamRaulowi,żejeślikiedykolwiekcię
poznam,powiemciwłaśnietyle,ilepowiedziałam.Zresztą...samabłagałamgo
nieraz,bysiędociebieodezwał,bouważałam,żejakośbyściesięporozumieli...
Naprawdęniemogęnicjużwięcejzrobić.
‒Musisz!
‒Nie.Niemogę.
W rozpaczy zaczął się do niej przytulać. Nie chciała jednak kochać się
wgniewie.
Gdyochłonął,zacząłbłagaćjąowybaczenie.
Jenniedałasiędługobłagać...
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Jensiedziałapotureckunałóżkuwsypialniikarmiłapizząnawpółleżącego
Lukę. Pizza była jedynym jadalnym produktem, jaki udało im się znaleźć
wzamrażarce.
‒Oczymtakmyślisz?–zagadnęła.
‒Nigdynieprzypuszczałem,żetakbędziewyglądałamojakolacjawedwoje
wzamianzadarowiznęnacelecharytatywne...Oczywiścienienarzekam,ale...
‒Nomamnadzieję!Ioczymjeszcze?
‒Niemusiszowszystkimwiedzieć...Takietam...głupoty.
Pocomiaławiedzieć,żezastanawiasięnadtym,czyniemoglibyzostaćtaką
zupełnie normalną parą... Nie były to rozmyślania typowo w jego stylu! Wolał
jużwrócićdotematuRaula.
‒ Ostatnim razem, gdy rozmawiałem z Raulem, wspominał coś o budowie
ośrodka wypoczynkowego, tutaj na wyspie, dla dzieci z problemami... Wtedy
wogóleniezrozumiałem,ocomuchodzi.Terazwszystkonabierasensu.
Jenniespodziewaniezrobiłatajemnicząminę.Czyżbynieświadomienawiązał
doktóregośzsekretówbrata?
‒Mówiłciotym?
Zignorowała jego kolejne natarczywe pytanie i zaczęła się do niego
intensywnieprzytulać.Pewniechciałaodwrócićuwagę...
‒ Korzystajmy, póki można. Kiedy pracuję, świat przestaje dla mnie istnieć.
Atozleceniezajmiemidługiemiesiące.
‒Sześćmiesięcy...‒powiedziałwzadumie.
‒Niewiem,możesięokaże,żejednakdamradępracowaćszybciej.
‒Ażtakmarzyszowyjeździe?
Odziwo,naprawdęciekawbyłjejodpowiedzi.
‒Samniebędzieszsięmógłgodoczekać...
Czyżbyistotniewiedziałaoczymś,oczymonjeszczeniewiedział?
Następnydzieńpowitalimiłosnymiigraszkami.Skądwemnietakapewność
siebie, skąd nagle to wszystko? ‒ rozmyślała. ‒ Wyłącznie dzięki Luce, to on
zrobiłzemniewmgnieniuokadorosłąkobietę...
‒ Jesteś wspaniały... jesteś najlepszy... ‒ powtarzała jak w transie, unikając
bezpośredniego wyznania, że oto zakochała się w nim bez pamięci i to od
pierwszego wejrzenia. Ich związek nie miał najmniejszego sensu, lecz jeśli
zapomniećnachwilęopieniądzachistatusiespołecznym,całaresztadoskonale
ichłączyła.
‒ Czy poradzisz sobie z pracą na wyspie, jeśli będę musiał wyjechać
dopilnowaćswoichspraw?
‒Awyjeżdżasz?–zapytałazaskoczona.
Milczeniezastąpiłooczywistąodpowiedź.
‒Oczywiście...poradzęsobie.
‒Aleniewyglądasznazachwyconą.
Mejle i telefony nie zastąpią normalnego kontaktu. Tym bardziej jeśli ktoś
całkowicie uciekł w pracę. A tak właśnie zrobiła Jen. Luki nie było na wyspie
jużodponadmiesiąca,aponiejniewidaćbyłożadnychoznaktęsknoty.
‒ Będę na wyspie w przyszłym tygodniu – oznajmił lodowatym tonem
wkolejnejrozmowie.
‒Wspaniale–odpowiedziała.
‒Tylkotyle?
Zwściekłościąuświadomiłsobie,żeczekałnajakiśszalonywybuchradości,
bodotakichkobiecychreakcjiprzywykł.Icoztego,żedotychczasnatychmiast
przednimiuciekał...
‒Jen,cośnietak...?
‒ Owszem, mamy tu pewien problem... nie mogę skatalogować niektórych
kamieni.
‒Comasznamyśli?Niemożeszichokreślić?
‒Nie.Mamnamyśli,żesąkradzione.Przyjedźjaknajszybciej.
Jensiedziaławkuchniwdomkugościnnym,zagrzebanawpapierach.Ubrana
była w dżinsy i T-shirt, tak jak przez cały czas do pracy. Dziś wieczorem nie
zamierzała zajmować się strojeniem ani randkowaniem, wolała najpierw
wyjaśnić to, co odkryła. A odkryła tego dużo. Wszystko leżało na stole,
zaznaczonenaczerwono,przygotowanedlaLukidoczytania.
Jen czuła się jak pomocnica gangstera. Co pomyśleliby teraz o niej jej
rodzice? Lidia? W zawodzie, do którego aspirowała, nie mogło być mowy
ojakiejkolwieknieuczciwości...Aonawłaśniesiedziałanadlistąskradzionych
dóbr, które musiały być warte, lekko licząc, kilkaset milionów dolarów
iznajdowałysięnaterenieposiadłościTebaldich.JakzareagujenatoLuka?Jeśli
jestwcokolwiekwplątany,Jenrozpoznatopojegoreakcji.
Ajakobojezareagująnasiebiepomiesięcznymrozstaniu?Jenbyłaznatury
marzycielką,czegonauczyłasięwogóleniepokazywać.JednakLukaśniłjejsię
conoc,awdzieńplanowałajużzałożenieznimrodziny...
‒Jen!
Nadźwiękjegogłosuzerwałasięnarównenogi.Najegowidokzapomniała
okradzionychkamieniach.
‒Tęskniłamzatobą!–wykrzyknęła,rzucającmusięnaszyję.
‒Jateż.Niemaszpojęciajak.
Powitaniom,uściskomipocałunkomniebyłokońca.
I jak tu teraz pokazać mu listę zrabowanych klejnotów znalezionych
wworkachspodłóżkajegoojca?WedlesłówMariiodwyjazduDonTebaldiego
na Florydę Luka dowiaduje się wyłącznie o takich historiach, a musi przecież
jeszczemiećgłowę,byzająćsięwłasnąfirmą...
‒Luka,bardzomiprzykro,aleobawiamsię,żezbiorytwojegoojcazawierają
owielewięcej,niżbyśsobieżyczył...
‒Niemartwsię–zaśmiałsięsmętnie.–Wkwestiiojcanicmniejużchyba
niezaskoczy.Poradzęsobieiztym.Ajaktysobieradziłaśprzeztenmiesiąc?
Wyglądasznazmęczoną.
‒ Zasuwałam jak mała lokomotywa, aż odkryłam to... ‒ przyznała
iwykorzystałaokazję,bywcisnąćmuwrękęnieszczęsnepapiery.
Lukaodłożyłjejednakzszerokimuśmiechem.
‒Doceniamtwojąmrówcząrobotęizaangażowanie,aleprzejechałemwłaśnie
pół świata, żeby zobaczyć ciebie, a nie te dokumenty. Coś mi się wydaje, że
muszę zrobić wszystko, abyś była w stanie zapomnieć o nich chociaż na jedną
noc...
Jen zamierzała zaprotestować, lecz gdy zajrzał jej głęboko w oczy,
powiedziałatylko:
‒Proszębardzo...
Kochalisię,jakbytobyłichpierwszyraz,leczlepiejniżwtedy,boznalisię
jużdoskonale.
‒ Kocham cię... i przepraszam, jeśli to dla ciebie zbyt dużo informacji... ‒
powiedziała,gdyleżelikołosiebie,odpoczywając.
‒Jateżciękocham–odparłnieoczekiwanie–iwcalecięnieprzepraszamza
takinadmiarinformacji!
ŚwiatJenzawirował,podskoczyłdosufituizrobiłfikołka,apotemrozkwitł
niczymkwiat.Potychsłowachwszystkojużwydawałosięmożliwe.Chciałamu
nawet o tym powiedzieć, ale Luka uniemożliwił im dalszą rozmowę. Zresztą
itakwidziałwszystkowjejoczach,takjakonaoddawnawidziaławjego.
Gdy Jen zbudziła się następnego ranka, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio była tak szczęśliwa i czy w ogóle kiedyś? Patrzyła na śpiącego obok
Lukę i nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Sen jednak był wyłącznie
upozorowany,byzaskoczyćJen,gdytylkosięodwróci...
‒Naprawdęcięprzestraszyłem?–dopytywałsięnieszczerze.
‒Doskonalewiesz.
‒Icomizatozrobisz?
‒Niewiem,chybabędzieszmusiałznówsięzemnąkochać...
Jen była naprawdę wyjątkowa i oni razem też. Nigdy przedtem nie stworzył
z nikim podobnej relacji. Jednak prawdziwe związki muszą się opierać na
zaufaniu,aichdzieliłotyletajemnic.
Gdy Jen powiedziała mu wprost o kradzionych klejnotach znajdujących się
w zbiorach ojca, pozornie prawie nie zareagował, jednak w rzeczywistości
przeżył szok. Don Tebaldi pozostawił mu naprawdę niezły kryminalny bałagan
dowysprzątania.
Absolutnie wszystko wskazywało na to, że Jen jest uczciwa do bólu i nie
mogłaby próbować zmanipulować Raula. Pozostało już tylko jedno: zapytać ją
wprostotestament.Ichrelacjastałasięzbytsilnaiważna,bydalejczekać.Poza
tym chciał być z nią stuprocentowo szczery. Był jej to winien za informacje
o kradzionych klejnotach, którymi oszczędziła mu naprawdę olbrzymich
kłopotów.
Luka był niesamowity pod każdym względem. Nie tylko jako mężczyzna
ikochanek.Równieżjakoczłowiekibiznesmendziałającyszybkoiskutecznie.
Do południa następnego dnia tożsamość podejrzanych kamieni została
sprawdzona, zgłoszono je jako odnalezione przez firmę ochroniarską Luki,
alokalnewładzezobowiązałysięzwrócićjeprawowitymwłaścicielom.
‒Nowidzisz,konieczmartwieńiwystawauratowana!Zostałojeszczewiele
„uczciwych” cacek... – oznajmił, odkładając nareszcie telefon ‒ ...więc teraz
muszęcijakośpodziękować...
Po paru sekundach oboje znów byli nadzy. Oboje zachłyśnięci swoim
szczęściem,bożadneznichsięgoniespodziewało.PochwiliLuka,patrzącjej
głębokowoczy,znówpowtórzył,żejąkocha.Chciał,bytachwilaiwszystkie
inne trwały wiecznie. Nigdy przedtem nie wyznał miłości żadnej kobiecie, nie
liczącoczywiściemamy,gdybyłmałymdzieckiem.
Uznałteż,żetochwilanajwiększejszczerościiuczciwościmiędzynimi,więc
jeślimakiedykolwiekzapytaćotestamentRaula,towłaśniejesttenmoment.
‒CzymogłaśminiepowiedziećczegośotestamencieRaula?–zapytałcicho.
Jennajwyraźniejnieuznałatejchwilizaodpowiedniąnatakiedyskusjeijej
tonstałsięnaglelodowaty.
‒Ocociznowuchodzi?–wysyczała.
Zachowywała się, jakby nie rozumiała pytania. Bo cóż mogła wiedzieć
o jakimś testamencie? Z pewnością Raul nie skrzywdziłby żadnym zapisem
nikogobliskiego.
‒ Jen, to tylko proste pytanie. Czy może Raul wspomniał ci o swoim
testamencie?
JakLukamógłpomyśleć,żetowłaściwyczasnatakiepytanie.Jentrzęsącymi
sięzwrażeniarękamiprzykryłasięprześcieradłem.
‒Czytymnieocośoskarżasz?
‒Niebądźśmieszna!Iniepatrztaknamnie.
Wstałzłóżkaizacząłnerwowoprzechadzaćsiępopokoju.
‒Jakmamniepatrzyć?
‒Jakbyśzobaczyłamniepierwszyraz.
‒Możewłaśniecięzobaczyłam.
‒Jen...
‒Co?
‒Jen,proszęcię...
‒Dajmispokój.
Wjejgłosieusłyszałcośtakiego,żeniepodszedłdoniej,chociażzamierzał.
Podniósłtylkoręce,jakbychciałsiępoddać.
Jen nie odezwała się więcej. Wiedziała, że cokolwiek powie, będzie źle.
Czekała miesiąc na powrót Luki. Gdy tylko wrócił, dawna nieufność między
nimiwybuchłazezdwojonąsiłą.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Jenwymiotowaławłazience,aLukadobijałsiędoniejprzestraszony.
‒Jen?!Jen?Czywszystkowporządku?
Wporządku?!
Wprost przeciwnie, była kompletnie załamana. Słowa Luki wracały do niej
jak groźne morskie fale. Testament Raula? Przecież Raul był kompletnie
spłukany,jakwiększośćnałogowychhazardzistów,którychwidywaławkasynie.
Ażeopowiadałoswoichoczekiwaniach?Oniwszyscyopowiadali.Niemiałoto
dla niej żadnego znaczenia, nie interesowała jej wartość ludzi w pieniądzach.
Albokogoślubiła,albonie.DlaczegoLukawciążwracałdotematupieniędzy?
Czysądził,żenacośliczyła?
‒Jen!Bozarazwyważędrzwi!
‒Dajmispokój.
‒Jen!Ostrzegam!
‒Oj,zamknijsięjuż!Zarazwyjdę.
Ochlapałatwarzzimąwodąizawinęłasięszczelnieręcznikiem.
Lukawyglądałnakompletniezestresowanego.
‒Jakmogłeś?–napadłananiego.–Przezcałyczas,gdysądziłam,żestajemy
sięsobiecorazbliżsi,tymyślałeśwyłącznieotestamencieRaula!
‒Wybaczmi,Jen.Wiem,żewyszłodośćniezręcznie.
‒ To delikatnie powiedziane! Mówisz, że mnie kochasz i dziesięć sekund
później zajmujesz się już wyłącznie pieniędzmi Raula. Czy to jakiś misterny
plan?
‒Niemażadnegoplanu,jestowielewięcej...
‒Niewątpię...
‒Raulwcaleniebyłbiedny...
‒Och,proszę,niepogarszajjeszczewszystkiego!–wykrzyknęła,przerażona
własnym spostrzeżeniem, jak szybko uczucia mogą się zmienić, a zaufanie
zniknąć. – A tak przy okazji, w czyim imieniu mówisz: swoim własnym czy
waszegoojca?
‒Naszejrodziny.Należędoniejiodzawszebronięjejinteresów.
‒ Przede mną?! – Jen czuła, że opuszczają ją wszelkie pozytywne uczucia
iwiarawludzi.–Nicnierozumiem.Zechceszmimożewyjaśnić?
‒Awięctynaprawdęoniczymniewiesz?
‒ Nawet nie sądziłam, że Raul może mieć testament – krzyknęła z rosnącą
złością. – Taki temat nigdy się nie pojawił. Raul był przecież młody, nie
spodziewał się śmierci. Poza tym nie miał zupełnie nic, bo był wdzięczny za
dwadzieścia funtów. Czy nadal ci się wydaje, że mogłabym go nazywać
przyjacielemzjakiegokolwiekinnegopowodupozazwykłąsympatią?
‒Niewiem.
‒ No tak. To rzuca pewne światło na jakość twoich relacji z bratem, no i na
twojeprawdziweuczucia,jeślichodzionas.
Niestety Luka nie protestował. W porównaniu z nim Raul będzie się już
zawszejawiłjejjakozagubionadusza,człowiek,którymarzyłwyłącznieotym,
byzostaćnanowoprzyjętymnałonorodziny,zpomocąktórejstarałbysięwyjść
znałogu.
‒Raulmiałwielkieoczekiwania.
‒Znówteoczekiwania...Pamiętam,żemówiłoczymśtakim,alesądziłam,że
próbujesięjeszczeoszukiwać.
‒Nie.Miałwkrótcezostaćbardzozamożnymczłowiekiem.
‒Iznówpieniądze!
‒Tak.
‒ Tak jakby same pieniądze miały go zbawić! Tymczasem Raulowi mogła
pomóc tylko miłość i zrozumienie ze strony rodziny. Odrobina twojego
bezcennegoczasu.Iniedotykajmniewięcej,niemaszprawa.
Gdyochłonęłanieco,pomyślała,żetakiesłowanapewnoniewrócąRaulowi
życia.
‒ Co mogę powiedzieć, żeby naprawić sytuację? – zapytał po jakimś czasie
Luka.
‒Nic.
‒Jen?
Jednak ona znów poczuła falę ogarniających ją mdłości i wybiegła do
łazienki. Nie próbowała sobie już nawet wmawiać, że wymiotuje z nerwów.
Najzwyczajniejwświeciemusiałabyćwciąży.
Lukaponowniezacząłsiędobijaćdodrzwiłazienki.
‒Jen,musimyporozmawiać!
‒Niemamcinicdopowiedzenia–jęknęła.
‒Jen,przepraszam...
‒Twojeprzeprosinybyłybybardziejprzekonujące,gdybyśnareszciezechciał
wytłumaczyć, do czego właściwie zmierzasz, bez przerwy wracając do tematu
pieniędzyRaula.
‒ W porządku. Czy miałaś świadomość, że według testamentu zostałaś
głównąspadkobierczyniąRaula?
Tego było już za wiele. Jen, opierając się plecami o kafelki, osunęła się
powolinachłodnąłazienkowąposadzkę.Nie,niemiałatakiejświadomościinie
miałanajmniejszejochotyjejmieć.
‒Jen,słyszałaś,copowiedziałem?
Towszystkoniemasensu–pomyślałazrozpaczą.
Co mógł przepisać na nią Raul, skoro nie miał nic? Dlaczego naiwność
wżyciudoprowadziterazdotego,żeucierpinatymjejdziecko?
Pokilkuminutachuznała,żemożezaryzykowaćodejścieodtoalety.
‒Awięc...nazwijmyto,że„rozmawialiśmy”otestamencieRaula.
‒ Jen, lepiej usiądźmy... i po prostu powiedz mi jeszcze raz, co wiesz o tym
testamencie.
‒ Zupełnie nic, bo nigdy nie rozmawiałam z Raulem o pieniądzach. Poza
jednymrazem,kiedydałammudwadzieściafuntów.
‒Dobrze.AfunduszpowierniczyRaula,mówicitocoś?
‒Nic,zupełnienic.Raulnigdyoczymśtakimprzymnieniewspominał.
Znów zakręciło jej się w głowie. Luka nie próbował nawet udawać, że tego
niewidzi.
‒Jen...tychybajesteśwciąży?
‒ Co? Najpierw testament i fundusz, a teraz ciąża! O co jeszcze mnie
oskarżysz?
‒Jen...nieoskarżamcięobyciewciąży...poprostupytam,bowidzę,cosię
dzieje.
‒Cóżzadoskonaływzrokjaknamężczyznę!Ilekobietjużzapłodniłeś?
‒ Żadnej – odparł szczerze zdumiony. – Zapytałem tylko, czy możesz być
wciąży?
‒Acociętoobchodzi?
‒ Jen, nie wierzę! Czy naprawdę wyglądam na faceta, który nie troszczyłby
sięoloskobietyciężarnejzjegodzieckiem?
‒ Nie wiem. Nie wiem, czy jesteś zdolny do jakichkolwiek uczuć. Twoje
tradycjerodzinnejednoznacznienatoniewskazują...
‒Mójojciecistotnieniekochałnikogobardziejniżsiebieiswojekamienie.
Ale to wcale nie znaczy, że muszę powtórzyć jego błędy. Nie jestem
dokumentniezdemoralizowany.Nieignorujęgłosuserca...
‒Icóżmówicitentwójgłosserca?!
‒Żeciękocham,żetymniekochasziżemusimybyćwobecsiebieuczciwi.
‒Jajestemwobecciebieuczciwa!
‒Tak?Todlaczegoniepowiedziałaśmiprzednaszympierwszymrazem,że
jesteśdziewicą?
‒Cotakiego?
‒ Pomyślałaś, że nie zauważę? Nie jestem z siebie zbyt dumny, bo
zauważyłem,aitakmnietoniepowstrzymało...
‒Wcaleniechciałam,żebycięcokolwiekpowstrzymało...
‒ Dobrze, ale to nie tłumaczy mojego zachowania. Staram ci się przez to
pokazać, że odkąd się znamy – niezależnie co tam sobie o mnie myślisz ‒
próbuję robić wszystko w twoim dobrze pojętym interesie. Wiem, że nadal nie
pogodziłaśsięzodejściemsiostry,terazRaul...Domyślamsię,żepewniesama
jużniewiesz,komuufać,wcowierzyć...
Zaśmiałasięnagleszyderczo.
‒ Czy w ten pokrętny sposób próbujesz mnie poprosić, bym zaufała właśnie
tobie?
‒Owszem.Zwłaszczajeślijesteśzemnąwciąży.Tostajesięautomatycznie
najważniejszenaświecie,leczmuszędoprowadzićdokońcasprawętestamentu
Raulaidlategowciążzadajępytania,któretakcięirytują.
Jenpopatrzyłananiegoizauważyła,żejestdumnynasamąmyśl,żemógłby
zostać ojcem. Niestety dalej zachowuje się podejrzliwie wobec niej, ale jeśli
zacznąsięprzeztokłócić,jużnieprzestaną,akłótnienajbardziejodbijąsięna
dziecku.
Przytuliłją.
‒Jeszczerazprzepraszam,Jen,alejesttakwielesprawwżyciumojegobrata,
którychniemogępojąć...jesteśjedynąosobą,któramożemiwtympomóc.
‒ Ja też przepraszam. Jest mi naprawdę przykro, że zaczęliśmy się przez to
wszystkokłócić.Raulnapewnobytegoniechciał...
‒Jeślijesteśwciąży,tomożeszwinićhormony,ja–tylkosiebie.
‒ Poza wszystkim trudno mi wybaczyć twój brak zaufania w kwestii
testamentu. Przecież nie umiałabym aż tak udawać zaskoczenia. Naprawdę nie
miałampojęciaocałejtejprzedziwnejhistorii...
‒Dajmyjużspokój.Wystarczystresujaknajedendzień.
Pocałowałjądelikatnie,apotemchwyciłwramionaizaniósłdołóżka.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Okazujesię,żeuprawianieseksuwsposóbbardzodelikatnymożebyćnawet
przyjemniejsze niż uprawianie go po wariacku na stole, na podłodze,
wdrzwiach...
‒Jesteśniesamowity...‒wyszeptałapodługim,długimczasie.
‒Atynajpiękniejszanaświecie...awkrótcebędzieszbajeczniebogata!
Jennatychmiastzesztywniała.
‒Bajeczniebogata?Proszęcię...niezaczynajmyznowutegosamego.
‒Jużzapomniałaś?Testament...Musimyonimwreszciekiedyśporozmawiać.
‒ Ale nie teraz. Albo... wytłumacz mi lepiej, o co chodzi – burknęła
zrezygnowana.Czascudownegoseksuprysłnieodwracalnie.
‒Botynaprawdęnicniewiesz?
‒Bojanaprawdęnicniewiem!
‒ Muszę to jakoś zaakceptować. Byłem święcie przekonany, że Raul
powiedziałciwszystko...
‒ Jakie znów wszystko? – wykrzyknęła poirytowana. – Nigdy nie
rozmawialiśmyzRaulemożadnymtestamencie,mówiłamcijużstorazy!Poco
ze mną sypiasz, jeśli chodzi ci tylko o ten przeklęty testament?! Nie mogę
uwierzyć,żeznówdałamsięnabrać.
‒Jaktonabrać?
‒Natetwojekłamstwa!–wydarłasięiwyskoczyłazłóżka.
Następniestarannieowiniętaprześcieradłempoczłapaławstronęłazienki.
‒ Raul w chwili śmierci naprawdę był blisko wielkiego bogactwa. – Słowa
Luki sprawiły, że się zatrzymała. – Przepuścił jedną fortunę, ale za sześć
miesięcy, w swoje trzydzieste urodziny, miał uzyskać dostęp do funduszu
powierniczego.
‒Zasześćmiesięcy–powtórzyłajakautomat.
‒ Zgadza się, za sześć miesięcy wszystkie jego problemy skończyłyby się
bezpowrotnie.
‒ A zatem fundusz powierniczy Raula będzie dostępny dla mnie za sześć
miesięcy, czyli za tyle, ile, jak oszacowałeś, powinnam pozostać na Sycylii –
oznajmiłachłodno.–Iwyłączniedlatego,Luka,chciałeś,żebymtuprzyjechała.
Cała reszta była podstępem. Założyłeś, że masz parę miesięcy, by wydusić ze
mnie wyznanie, że sama wymusiłam na Raulu uczynienie mnie jego główną
spadkobierczynią. Uznałeś, że potem z pewnością dam się przekupić jakąś
pokaźną sumą i nareszcie zniknę. Czy taka jest prawda, Luka? Zresztą... nie
musisz nic mówić, widzę wszystko w twoich oczach! – Westchnęła głęboko. –
Luka...jakmogłeś?
‒ Przecież na początku cię nie znaliśmy. Postaraj się zrozumieć moje
zobowiązaniawobecojca...
‒Ojca?!
‒Niepokoiłsięo„wielkieoczekiwania”Raula...
‒OczekiwaniaRaula?!Problemytwojegobratależałydużo,dużogłębiejniż
pieniądze. I sądząc po jego rodzinie, nie były możliwe do rozwiązania.
Z pieniędzmi czy bez. – Przemawiała przez nią gorycz i złość, czuła się
oszukana i ostatkiem sił powstrzymywała się przed prawdziwym wybuchem. –
Dlaczegoniepowiedziałeśmitegowszystkiegowprost,odrazuwklubie,zanim
przyjechałamnaSycylię?
‒Przecieżwogólecięwtedynieznałem.
‒Nieufałeśmi!
‒Niebyłempewien.Jakmogłembyćpewiennieznajomejosoby?
‒Aterazco,Luka?Kochałeśsięzemnąnaokrągłoiprawdopodobniejestem
w ciąży. Ja powoli, cały czas, zakochiwałam się w tobie na poważnie, ty...
trzymałeś mnie tutaj wyłącznie dlatego, że taki miałeś od początku plan.
Udawałeś, że coś do mnie czujesz. Wyobrażam sobie, że byłeś pod wielką
presją, bo chciałeś wiele ugrać w ciągu tych prawie sześciu miesięcy. Byłeś
zdeterminowany wykorzystać wszelkie dostępne sposoby, by wydusić ze mnie
wszystko,cowiem.
Jenbyłablada,patrzyłanaLukęznieskrywanymwstrętem.Obojepowolisię
ubierali.
‒ Cały ten czas manipulowałeś mną, calutki ten czas... Zapewniałeś mnie
oswojejmiłości,zrozumieniudlamojejniezakończonejjeszczepodwóchlatach
żałoby po stracie Lidii. Wierzyłam, że się rozumiemy, bo mieliśmy podobne
tragicznedoświadczenia.Atystarałeśsiępoprostuzdobyćmaksymalniemoje
zaufanie,żebymsięniewahałaprzedtobąotworzyć.Musiałeśchybabyćbardzo
rozczarowany, gdy nawet twoje ochroniarskie talenty nie pozwoliły ci odkryć
złoczyńcy,awłaściwiezłejkobiety,którawtrąciłasięwżycietwegobrata...
‒Jen,zatrzymajsię,zaczekaj...‒próbowałjąnieudolniepowstrzymać.
‒ Nie! Bo ja nie zrobiłam niczego złego! Dosyć! Puść mnie! ‒ Gdy Luka ją
puścił, ubrała się do końca trzęsącymi się dłońmi. – A teraz odejdź, tam są
drzwi!
‒ Mogę cię zapewnić, że donikąd się nie wybieram. Twoja ciąża, jeśli się
potwierdzi,zmieniaabsolutniewszystko.
‒Owszem,zgadzamsię.Popierwsze,pokazujemi,jakąjestemidiotką.Iże
niechcę,żebyśmiałztąciążącokolwiekwspólnego...
‒Jeślijesteśwciąży,mamztymchybacośwspólnego!Inawettyniemożesz
tegozmienić.
‒ Ale zawsze mogę zachować dystans i trzymać się od ciebie z daleka.
Wkrótce się bronię. W Domu Aukcyjnym mam zapewnioną pracę do końca
życia,małotego,jeślibędęsamotnąmatką,będąmusielipłacićmiwięcej.Nie
będępotrzebowałaaniciebie,anitwoichpieniędzy,anicałegoroduTebaldich.
‒ A kto się zajmie dzieckiem, jak zechcesz po porodzie szybko wrócić do
pracy?
‒ Firmowy żłobek! – wykrzyknęła, w duchu błogosławiąc Smithers &
Worseleyzato,żepodniektórymiwzględamimająłebnakarku.–Mogęwrócić
dopracynatychmiastpomacierzyńskim,bobędęmiałatenkomfort,żedziecko
znajduje się w tym samym budynku. Powtarzam więc raz jeszcze: jak widzisz,
niepotrzebujęciędoniczego!
‒Niebędzieszmiaławyboru...
‒Ciekawe?!Amożezróbmytest?Pozwól,żepowiemcijedno,Luka:anity,
anitwójojczulekwcalemnienieprzerażacie.
‒Cochceszprzeztopowiedzieć?
‒Mówiłeś,żenigdyniepostępowałbyśjakDonTebaldi,alechybajużterazci
niewierzę.
‒Tobardzosięmylisz.DonTebaldijestmoimojcem,alenieoznaczato,że
w czymkolwiek jestem jego kopią. Nasze światy różnią się całkowicie i jeśli
sądzisz,żezniżyłbymsiędojegometoddziałania,tonaprawdębardzoźlemnie
oceniasz.
‒ A więc trzymanie mnie tutaj w nadziei, że może się jednak do czegoś
przyznam,jestrzecząnormalną?Oczywiście,nietwierdzę,żezostałamporwana
lubjestemprzetrzymywana...nie.Twojataktykajestbardziejprzebiegła,polega
nabardzosubtelnejmanipulacji...Sądzisz,żepotymwszystkimzgodzęsię,byś
uczestniczył w życiu mojego dziecka? Próbowałeś wywieść mnie w pole,
podejść,podpuścić...Alejakmiałamsięprzyznaćdoczegoś,oczymniemiałam
pojęcia?
Gdyspróbowałponowniesiędoniejzbliżyć,odsunęłago.
‒ Jaki był twój prawdziwy cel, Luka? Czy ojciec kazał ci nie odpuszczać,
dopókiniezrzeknęsięspadku?
‒Mówiłemcijuż...staramsięchronićojca,aleniewykonujęjegonakazów...
‒ Może i nie. Bo to przecież ty, nie on, wpadłeś na lepszy pomysł. Otóż,
należy sprowadzić mnie na wyspę pod byle jakim pretekstem, uwieść, zdobyć
moje zaufanie i sprawić, że się przed tobą otworzę, bo przecież się kochamy.
Diament Cesarza i cała reszta bzdur miały służyć temu, by znaleźć mi jakieś
zajęcie, a tobie dać czas na rozwikłanie bolesnej dla was zagadki testamentu
Raula.
‒Spróbujpopatrzećnatęhistorięzmojejstrony...
‒Adlaczegomamspróbować?
‒BoRaulniebyłciobojętnyimusiałmiećjakiśpowód,bywtaki,anieinny
sposóbzmienićtestament.Bostaramsięodgadnąć,ocomuchodziło.Niejesteś
ciekawa? Szkoda. A pomyśl, Jen. Może chciał w ten sposób coś osiągnąć? Co
mógłchciećosiągnąćRaul,czyniąccięgłównąspadkobierczynią?
‒ Może to z wdzięczności za mój czas? Może uznał, że wykorzystam te
pieniądze na cele charytatywne, że pomogę ludziom podobnym do niego,
uzależnionym od hazardu? Nie wiem. Skąd mam teraz wiedzieć? – odparła ze
złością, choć musiała przyznać, że ostatnie słowa Luki miały dużo sensu. –
W każdym razie mam nadzieję, że nie sugerujesz, że szantażowałam twojego
brata?
‒Nie!Oczywiścieżenie.‒Taodpowiedźwydawałasięnaprawdęuczciwa.–
Chociaż zasadniczo stan ducha Raula i jego relacje z rodziną mogłyby zeń
uczynić idealny cel dla szantażysty. Ale z kolei nigdy bym nie pomyślał, że ty
byłabyś zdolna do szantażowania lub zrobienia czegoś podstępnie... Jeśli zaś
chodzionaszegoojca,cokolwiekbymuonaspowiedziano,niemógłbychyba
jużnamibardziejpogardzać.Niestety.Obunasniecierpiał,aRaulawyjątkowo.
Poza tym... nikt nie mógł przewidzieć, że Raul zginie w wyścigu gangów
ulicznych.
Gdy skończył, zaległa męcząca cisza. Po jakimś czasie Jen powiedziała coś,
codługotłamsiławsobie.
‒ Raul żył... na skraju. Jesteśmy oboje tego świadomi. A może prowadził
tamtejnocypowariacku,bochciałzesobąskończyć?
‒Cotakiego?!
‒ Myślę, że Raul tak desperacko pragnął miłości, akceptacji i wsparcia, że
znalazłsięwpunkciebezwyjścia.
TwarzLukiprzypominałamaskępośmiertną...
Milczenieprzedłużałosięwnieskończoność.
WreszcieJenpoczuła,żemusijeszczecośpowiedzieć.
‒Niepowiemcijużanisłowa,bobyłobytołamanieobietnicydanejRaulowi.
‒ Obietnice! Tajemnice! I tak to z tobą jest, Jen! Obietnica dana
nieboszczykowiniestetysięjużnieliczy.
‒Nonie!–DlaJentegobyłojużzawiele.
JejreakcjazawstydziłaLukę.Zacząłsięrozpaczliwietłumaczyć.
‒ Staram się zrozumieć mojego zmarłego brata. Jestem spragniony każdej
informacji.Przepraszam,jeślitymrazemcięzaszokowałem.Dążęwyłączniedo
tego, by ostatnia wola Raula została uhonorowana. I dlatego tak bardzo
potrzebujętego,cotywiesz.Toostatniarzecz,którąmogędlaniegozrobić.
Jennieodezwałasięjednakanisłowem.Pochwilioznajmiła:
‒ Dokończę katalogowanie, urządzę ekspozycję, ale potem nieodwołalnie
wracamdodomu.Damciznać,copowiedziałlekarz.Jeślinoszętwojedziecko,
spotkamysięwAngliiiustalimyzasadypostępowania.
‒AcozpieniędzmiRaula?–zapytałwpodobnymtonie.
‒Coznimi?–Popatrzyłananiego,niekryjącpogardy.
‒Zaniespełnasześćmiesięcyodziedziczyszfunduszpowierniczy...
‒Zamierzaszmicośzaproponować?
Dokładnietegospodziewałsięponimjegoojciec.
‒Nie,oczywiście,żenie.
‒Toczemuwciążtujeszczestoisz?
‒Jen...boja...
‒Proszę,odejdźjuż.
‒Nie,dopókinieporozmawiamyjeszczeoRaulu.Muszęwiedzieć,dlaczego
właśnie tobie zapisał pieniądze! Na pewno miał jakiś powód. Ja ani ojciec na
pewno go nie znaliśmy. A to było coś bliskiego jego sercu, o czym tylko ty
możesz wiedzieć. Jeśli masz rację, mówiąc, że Raul chciał się zabić, to mogę
sobiepowoliwyobrazićbezmiarjegonieszczęścia.Idlategozależymi,żebyśmy
wspólnie,tyija,odkrylijegoostatniąwolęipomoglimująspełnić.
‒ Jeśli cokolwiek przyjdzie mi do głowy i nie będzie to równoznaczne ze
zdradzaniemjegosekretów,napewnociprzekażę.Ijeszczejedno.Lepiejbędzie
misiędalejpracowało,jeżelisięnarazieodsiebieodseparujemy.
Awięcnakoniecdostałodniejkosza?Prawiegotorozśmieszyło.Gdybynie
ich piekielnie skomplikowana sytuacja... Nie chciało mu się nawet sprzeczać
zJen,bosamdoszedłdopodobnegowniosku.Przetaczałosięmiędzynimityle
emocjonalnychzawirowań,żeobojepotrzebowaliprzestrzeniidystansu,bynie
popaśćwdepresję.
‒Gdybędęgotowadowyjazdu,poinformujęShirley.
‒Shirleyzorganizujeciprzelotmoimsamolotem–zaoferowałwpodobnym
tonie, w duchu śmiejąc się z niedowierzaniem, że sam zamierza jej pomóc
wucieczceodsiebie...
‒Bardzodziękuję,alepolecęzwyczajnymrejsowymsamolotem.Izostawięci
numerkontaktowy,podktórymbędzieszsięmógłdowiedziećodziecku.
Jej całkowita obojętność i wycofanie wcale go nie zdziwiły. Sam miał
podobnymechanizm.Gdyźlesiędziało,odcinałsię.Dopierowtedymógłsobie
poradzićzkażdąsytuacją.
‒Wtakimrazie...pożegnamsię...Dowidzenia,Jen.
Jeślispodziewałsięponiejczegoświęcejnapożegnanieponadto,nacosam
sięzdobył,raczejsięrozczarował.
Gdyrzuciłaswoje„dowidzenia”,niespoglądałanawetwjegokierunku.
ROZDZIAŁSZESNASTY
Sześćmiesięcypóźniej
Trzy słowa. Dosłownie trzy słowa wysłane na jego firmowy adres mejlowy:
„Ciążaprzebiegapomyślnie”.
Luka usiadł w fotelu przy biurku i zaklął cicho. Jen kontaktowała się
regularnie, ale wyłącznie zdawkowo. Czuł się kompletnie wykluczony z całej
historii.
Pomimo ciąży i życia w pojedynkę wróciła na studia i obroniła pracę
magisterską z najwyższym możliwym wyróżnieniem. Nie chciała jednak
zaprosićnikogonaceremonięwręczeniadyplomów.WszelkawiedzaLukioJen
pochodziłaodShirley,którakontaktowałasięzniątelefonicznie.Gdyjednakon
próbowałdzwonićnatensamnumer,połączenienigdyniezostałoodebrane.
Na wyspie pozostała po Jen profesjonalnie urządzona wystawa, na
najwyższym światowym poziomie ekspozycji. Oczywiście Luka wolałby
widzieć przeklęte kamienie z powrotem w workach, a organizatorkę pokazu
oboksiebie,leczniestetystałosięodwrotnie.
Według informatorów Luki po sześciu miesiącach Jen przejęła pieniądze
Raula, przeniosła je na swoje prywatne konto i zleciła zarządzanie olbrzymią
kwotą.Dotądjednakniewypłaciłastamtądanijednegofunta.Odmówiłaopieki
w luksusowej klinice położniczej i zapisała się do rejonowego ginekologa
ipołożnej,zakażdymrazemczekającwkolejcenawizytę.
Informacje o przebiegu ciąży przekazywała wyłącznie Shirley. Na jednym
zdokumentówmedycznychpojawiłasięodręcznanotatkaJenzzapytaniemdo
niej,czyuważa,żeLukachciałbypoznaćpłećdziecka?
Być może to przepełniło czarę goryczy. Oczywiście, że chciałby! I nawet
więcej.Chciałbywszystkiego...
NakazałludziomnatychmiastprzygotowaćsamolotdowylotuzRzymu.Nie,
niezasześćgodzin!Najwyżejzadwie.Mawnosiepogodę!Musinatychmiast
znaleźćsięwLondynie.Dłużejjużtegoniewytrzyma.
Podczas lotu Luki to, co działo się nad Europą, zdążono już nazwać burzą
stulecia, a jego odrzutowiec okazał się ostatnim wpuszczonym na londyńskie
lotnisko.Natychmiastponimzamkniętopasystartowe.
Gdysiedziałjużwlimuzynie,zerkałnerwowonazegarek.Wedleinformacji
Shirley Jen nieprzerwanie pracowała i zamierzała pracować aż do samego
porodu.Dziśpowinnabyćwbiurzewkasynie.
Nie mógł jej darować, że naraża się, pracując w takim miejscu, a jest już
wsiódmymmiesiącu.Zastanawiałsięteż,jakzareagujenaniegopotakdługim
czasie?Możeniezgodzisięwogólenażadnespotkanie?
Sześćmiesięcytoszmatczasu,wielemożesięzdarzyć.
W ciągu tych sześciu miesięcy zmarł jego ojciec, pozostawiając mu
nieruchomości na różnych krańcach świata. Luka większość z nich sprzedał,
a zyski przeznaczył na cele charytatywne. Zachował jedynie posiadłości na
wysepce,itoniedlatego,żestanowiłydlańwartośćsentymentalną.Widziałdla
nichpoprostugodnezastosowanie.
Wraz ze śmiercią ojca z wyspy zniknęły zasieki, druty kolczaste i uzbrojone
patrole ochroniarskie. Na pewno Jen podobałoby się tam teraz dużo bardziej.
Wszędzie posadzono kwiaty, zasiano trawniki, urządzono korty tenisowe, pole
golfowe, boisko do siatkówki plażowej oraz zbudowano dwa baseny i stajnie.
Wystawa zorganizowana przez Jen została otwarta dla zwiedzających bez
jakichkolwiekopłatzawstęp.Okazałasięogromnymsukcesem.
DlategowysłałJenodręcznąkartkęzzaproszeniemnajejwystawę.Niestety
zaproszenie odrzuciła, wymawiając się pracą przy porządkowaniu Diamentów
Królowej.IstotnieposukcesieekspozycjiDonTebaldiegoznalazłasięwzespole
eksperckim Domu Aukcyjnego Smithers & Worseley, któremu zlecono
przygotowanierzadkiejwystawyklejnotówrodzinykrólewskiejwLondynie.
Niezrażonyodmową,wysłałjejkolejnyliścik,tymrazemzinformacją,żeich
wyspa została uznana za zabytek kultury, a letnie obozowisko dla trudnej
młodzieżyzostałonazwaneimieniemRaula.
Niestetyitaknicsięniezdarzyło.
Kolejna wiadomość od Luki. Nie mogła się doczekać, kiedy ją wydrukuje.
Drukowałaizachowywaławszystkie,kompletnieniewiedzącpoco.
‒ Dać ci czerwoną wstążkę, żebyś mogła je przewiązać? – zapytał złośliwie
Jay-Dee,wchodzącdobiura.–Taksięprzecieżprzechowujelistymiłosne...
‒ Chyba nie o takiej treści: „Ośrodek letni będzie działał jeszcze lepiej, gdy
udrożnimykanalizację”!
Czasami było fajnie wylądować w ramionach Jay-Dee na chwileczkę
zapomnienia.
NajgorszeprzeczuciaLukiokazałysiętrafne.
Przedkasynemkłębiłsiętłumgapiów.
‒Bardzomiprzykroproszępana,aledzisiajniewpuszczamyjużklientówdo
kasyna. Właśnie wezwaliśmy policję, w środku jest paru agresywnych
pijanych...
‒Wśrodkujestmojadziewczyna,właśnieponiąprzyjechałem.
Odpowiednie spojrzenie i banknoty o wysokim nominale podane w czasie
uścisku dłoni jak zwykle w takich sytuacjach, umożliwiły Luce wejście tam,
gdzie chciał. Nie obyło się bez dalszych kłopotów, bo był jedyną osobą
próbującądostaćsiędownętrza,podczasgdywszyscypozostalibardzochcieli
sięzeńwydostać.
Kiedy nareszcie udało mu się dotrzeć do głównej sali kasyna, szybko
zorientował się w sytuacji. Banda podpitych młokosów dokuczała jednemu
z kelnerów, a w jego obronie stanęli menedżerka kasyna, bardzo delikatny
zwyglądukierowniksali,noiJenwzaawansowanejciąży.Niestetytowłaśnie
Jen zasłaniała wielkim brzuchem przerażonego kelnera, wydzierając się
wniebogłosynapijanychchłoptasiów.Jedenznichchwiałsięniebezpiecznie...
Lukapotrzebowałparudługichkroków,byznaleźćsięprzynimizłapaćgoza
kark. Nie wypuszczając z rąk chłopaczka, ustawił się pomiędzy gangiem
a ofiarami, czekając spokojnie, aż reszta ruszy do boju. Oczywiście widząc
pojedynczego przeciwnika, nieświadomi niczego popełnili błąd i rzucili się na
niego...
Luce właśnie o to chodziło. Nie na darmo jego waleczny ojciec trenował go
od małego w sztukach walki, w których jako chłopak się rozmiłował. Dziś
wieczorem miał okazję poczuć odrobinę satysfakcji. Wykorzystawszy
trzymanegozakarkpijaczynęwcharakterzetarana,rozwaliłresztętowarzystwa
paromaśredniomocnymiciosami.Wtedyostatnizłobuzówzaszedłgoodtyłu.
Odwrócił się, by i jego zmieść z powierzchni ziemi, ale ubiegł go uspokojony
jużidziałającyprecyzyjniekelner.
‒ Nic ci nie jest? – zapytał nadal rozwścieczoną Jen, sprawdzając
jednocześnie stan pozostałych osób. Kierownik sali i menedżerka byli nadal
niecoroztrzęsieni,leczfizycznienieucierpielianitrochę.Zaatakowanykelner,
Jay-Dee,jakprzedstawiłagoJen,miałrękęrozwalonąodzadanegociosu.
‒ Nie sądziłem, że jestem do czegoś takiego zdolny – skomentował
sarkastycznie, oglądając z troską, czy w walce nie ucierpiał jego staranny
manicure.
‒Bardzodziękujęzapomoc,uratowałeśsytuację!–uśmiechnąłsięLuka.
‒Dziękizadobresłowo,aletoraczejty!
‒ Ja też się chcę przywitać... ‒ wymamrotała niezdarnie Jen. – Ale miałeś
wejście!
‒Tobyłatylkochwila.Dlaczegojeszczepracujesz?–zapytał,prowadzącją
dobiura.
‒ A dlaczego od drzwi traktujesz mnie protekcjonalnie? Nie jestem chora,
jestem w ciąży. Nie możesz tak zjawiać się po pół roku i od razu mną
komenderować.
‒Uwierzmi,żechwilowonienadajeszsięnapracownikaochrony.
‒ A co byś zrobił, gdyby jacyś idioci zaczęli obrażać bliską ci osobę?
Odwróciłbyśsięplecami?
‒Nie,aleniejestemwsiódmymmiesiącuciąży...Iwieszco?Stęskniłemsię
zatobą–dodałszorstko.
Nastąpiładługacisza,podczasktórejLukazdążyłsięjużpożegnaćwmyślach
zewszystkim...
WkońcuJenwyszeptała:
‒Jateż.
Luka odczuł trudną do opisania ulgę. A potem nagle życie odzyskało swój
sens, znalazły się powody do działania. I trzeba będzie zrobić wszystko, by
znówmiećprzysobietęwłaśniekobietęiichdziecko.
‒Dziękujęci.
Naglerozległosiępukaniedodrzwi.
‒Nieotworzysz?–zdziwiłasię.
Luka marzył, by zostać z Jen w biurze sam na sam, ale za drzwiami zastał
Jay-Dee,proszącegogonieoczekiwanieokrótkie,ważnespotkanie.
‒Jasne...wchodź...‒zgodziłsięnatychmiast.
‒ Menedżerka wie, że tu jesteśmy, zgodziła się, nikt nie będzie nam
przeszkadzać.
Usiedli więc przy poniszczonym stole, oświetlonym słabym światłem
z tandetnego żyrandola. Jay-Dee wybrał miejsce naprzeciw Luki, który ku
swemuwielkiemuzadowoleniu,znalazłsięobokJen.
‒Uprzedzamnawstępie,żetreśćtejrozmowymożecięzaszokować,bonie
wiem,ilewiedziałeśoswoimbracieijegoostatniejwoli–zacząłJay-Dee.
‒Widziałemjegotestament–przyznałLuka,całyzamieniającsięwsłuch,bo
intuicjamupodpowiadała,żenieoczekiwaniezbliżałsięwłaśniedowyjaśnienia
tajemnicyRaula.
‒Raulbyłchory,niezostałomujużdużoczasu.
Luka zrobił wszystko, by nie okazać żadnych uczuć. A więc brat powoli
odchodził,aonniczegoniezauważył,bounosiłsięhonorem?Wgłosiekelnera
niebyłojednakoskarżycielskiegotonu.
‒ Raul wstydził się swojej choroby – mówił dalej głosem pozbawionym
emocji. – Zaraził się, zanim poznał mnie. Powiedział mi o tym oczywiście, no
i powiedział Jen. Ale nie życzył sobie, by wiedział ktokolwiek więcej.
Dotrzymaliśmysłowa.
Zgadzasię–pomyślałLuka,obserwującwpatrzonąwJay-DeeJen.
‒ Raul nie chciał być dla nikogo ciężarem. Kochaliśmy się z Raulem... ‒
Dopiero teraz głos kelnera odrobinę się załamał. – Jednak nawet ja nie znałem
całej prawdy o jego zamierzeniach ani o zmianie sytuacji po trzydziestych
urodzinach. Dowiedziałem się, gdy dostałem list od jego prawnika. Dobrze, że
akurat przyleciałeś do Londynu, bo inaczej musiałbym cię ścigać na Sycylii.
IniebądźzłynaJen,byłapoprostudobólulojalnawobecbliskiegoczłowieka.
GdyJay-DeeiJenwymieniliciepłespojrzenia,Lukanatychmiastpoczułsię
zazdrosny.
‒PrawnikprzesłałmilistzostawionydlamnieprzezRaula.Twójbratmartwił
się, że jeśli przepisze fundusz na mnie, to wyjdzie na jaw prawda o naszych
relacjach, a nie chciał dokładać bólu rodzinie. Poza tym obawiał się, że jego
ojcieczaczniemizagrażać.Znałtradycyjnepodejścieojcadotakichsprawinie
zamierzałpowodowaćkolejnychrodzinnychkonfliktów.Przepraszam,żemówię
bezogródek,Luka,alejestemcitowinien.
‒Niejesteśmiwinienzupełnienic...‒odrzekłcichoLukaTebaldi.
Nie mógł już chyba czuć się gorzej, wiedząc, że zawiódł brata w potrzebie,
jednak cieszył się, że Raul miał obok siebie kochającego partnera. Docenił od
razujegoszczerośćiżyczliwość.PodobniejakuczciwośćJen.Ztakimiludźmi
mógłbympracować–pomyślał.
‒Raulchciał,żebynawaszejwyspiepowstałośrodekletnidlamłodychludzi
w trudnej sytuacji. Niestety, ja nie znam się na robieniu interesów ani na
inwestowaniu, więc nie umiałbym spożytkować tych pieniędzy zgodnie z jego
ostatnią wolą. Poza tym do niedawna o tym wszystkim nie wiedziałem,
myślałem, że Raul mnie porzucił. Starałem się zapomnieć. A teraz wiem, że
starałsięmnieochronić...
‒AlemógłnarazićJen...
‒ Ani ja, ani Jen do czasu przeczytania listu od prawnika naprawdę nic nie
wiedzieliśmy...
‒Luka,dajmyjużspokój...
‒Ateraz,Luka,ija,iJen,chcielibyśmypodjąćztobąwspółpracę.
‒Naprawdęchcielibyście?
‒Pewnie!
‒Nawyspiedziałajużcośnakształtmałegoletniegoobozowiskainazwałem
tomiejsceimieniemRaula.
‒Alemacietamjakiśprogramstypendiów?–wtrąciłaJen.–Bowłaśnienato
chcielibyśmy przeznaczyć środki twojego brata. Dlatego sama nie ruszałam
wogóletychpieniędzy.Myślę,żenajlepiejbędziesięnampracowałowtrójkę.
Lukazdecydowałsiębezwiększegonamysłu.
‒ Doskonały pomysł. Zacznijmy od zmiany nazwy projektu. Program ku
pamięciRaulaTebaldiegoiLidiiSanderson.Cowynato?
Po wyjściu Jay-Dee, gdy zostali sam na sam, Jen wzięła Lukę za rękę
i położyła ją sobie na pokaźnym brzuchu. Dziecko – synek – zaczęło od razu
niemiłosierniekopać.Lukamiałprzedziwnąminę.
‒Ijakgonazwiemy?–zapytała.
Lukaniespodziewanieukląkłprzednią.
‒ Nazwijmy go Luciano. To po włosku osoba przynosząca światło,
zdrobnieniebrzmiLuci.Chybażewoliszinaczej?
‒Lucibrzmiidealnie.
‒Pojedzieszzemnądodomu?
‒MaszmieszkanierównieżwLondynie?
‒Mam.AlegdyzakończyszpracęnadDiamentamiKrólowej,mamnadzieję,
żewróciszzemnąnaSycylię.
Sześciomiesięczne rozstanie było gorsze dla Jen niż pobyt w więzieniu. I to
jeszcze rozstanie na bardzo bolesnych zasadach. Słowa zaproszenia od Luki
brzmiały jak balsam dla jej zranionego serca, ale musiała się upewnić, że jest
między nimi coś więcej niż tylko załatwiona dzięki Jay-Dee sprawa braku
zaufania co do testamentu Raula. Chciała usłyszeć coś na temat jego uczuć
iwspólnejprzyszłościdlanichidladziecka.
‒ Masz prawo się wahać. To ja nie mam prawa o nic cię prosić.
Potraktowałemcięfatalnie.Niemamnatowytłumaczenia.Mówiłemwyłącznie
o pieniądzach, wątpiłem w twoje słowa. Odbiło mi po stracie brata, z którym
urwał mi się kontakt. Ale przecież nie była to twoja wina. Przez te pół roku
myślałemwyłącznieotobieiodziecku.Rozstanietraktowałemjakozasłużoną
karę,poktórejmiałemnadzieję,żemiwybaczysz.
‒Dużowtymwszystkimnieporozumień–przyznałacicho.–Obojemieliśmy
doświadczenia,jakiemieliśmy.Nienauczyliśmysięufaćludziom.Aletrzeba...
iśćdalej.
‒Jen...niezasługujęnaciebie.Alewróciszdomnie?
WyraztwarzyLukiniepozostawiałżadnychwątpliwości.
‒Bardzobymchciała.Kochamcię.
‒Jateżciębardzokocham.Imarzęotym,żebyśmymoglirazempracować.
‒Tylkootymmarzysz?–zażartowała.
‒Najbardziejmarzęotym,żebyznówsięztobąpokochać...‒przyznał.
‒Iniebędzieciprzeszkadzałomojebrzuszysko?
‒Jużnicnigdyniestanienamnaprzeszkodzie,kochanie,nawetto.
Czasami spanie z kimś w jednym małym łóżku mówi ci o tej osobie więcej
niżwielogodzinnerozmowy.SpaniewramionachLukibyłodlaJenjakpowrót
dodomu.Jeśliwartocośmieć,wartonatoczekaćiotowalczyć.
Poprzedniej nocy bardzo długo rozmawiali. O przeszłości, chwili obecnej
i perspektywach na przyszłość. Luka opowiedział jej, jak od czasu wyjazdu
zSycylii,szedłzawszetylkoprostądrogą.Raul,któryzostałzojcemwnadziei,
że uda mu się zaskarbić jego uczucia, niestety zboczył z tej drogi
niejednokrotnie.Dlategoteżdrogiobu,kochającychsiębracitaktragiczniesię
rozeszły.IwłaśnieterazLukazamierzałzrobićwszystko,byuhonorowaćjakoś
pamięćzmarłegobrata.
‒Dzieńdobry,Jen.
‒Dzieńdobry–wyszeptała.–Czekałam,kiedysięobudzisz...
Teporannechwilebyłytakiecenneponiesamowiciedługimrozstaniu.
‒Żebyśmyodrazumoglirozmawiaćdalejopracynawyspie?
‒Nieobraźsię,alemaminneplany...
‒Atodobrzesięskłada,bojateż.
Uwielbiałsięzniąkochaćodrazupoprzebudzeniu.
Pojakimśczasie,gdyzbudzilisięnadobre,zapytał:
‒Wyjdzieszzamnieczybędęcięmusiałprzekupićkolejnąporcjąseksu?
‒Obawiamsię,żeito,ito.Wyjdęzaciebie,alejakpokochamysięjeszcze
raz.Potemmożeszmnieodrazupoprosićorękę.
‒Takiodwiecznycykl...
‒Tak,ludziesiękochająiobiecująsobieróżnerzeczy,itakwkółko.Jestem
jużnatogotowa.
‒Jateż.
‒Imogęciwkółkopowtarzać,jakbardzociękocham.
‒Proszęciębardzo,najlepiejdokońcażycia.
‒ Przyznaję ci szczerze, że nie mogę się już doczekać powrotu na wyspę.
Tęskniłam strasznie i za tobą, i za tym miejscem. Cieszę się, że mam już
dyplom, wiem, że moja mama byłaby ze mnie dumna, i tata, i Lidia, ale kiedy
wzięłam ten papier w rękę, uświadomiłam sobie, że dla nich wszystkich
najważniejszebyłobymoje szczęście.Aja co?Uniosłamsię honoremiprawie
wszystkozmarnowałam.
‒Nocoty,kochanie?
‒Owszem.Długoniebyłamskłonnasięugiąć.Czułamsięzraniona,urażona,
postępowałam, jakby coś mnie zaślepiło. Takie poczucie niepewności.
Odpychałamcięprzezwielemiesięcy,awrzeczywistościchciałammiećcięjak
najbliżej. Nie miałam jednak odwagi się przyznać, okazać uczuć. Kiedy
weszłam w posiadanie funduszu Raula, a Jay-Dee opowiedział mi o jego
planach, od razu pomyślałam, że musimy cię w to wszystko jakoś wciągnąć.
Raulnapewnobyłbyszczęśliwy.Całanaszatrójkawspółpracującazgodnie...
‒Anaszadwójka,zachwilętrójkamieszkającazgodnierazem...
‒ Masz rację, wspólne mieszkanie ułatwiłoby zdecydowanie logistykę przy
wspólnejpracy.Luka,wiesz,żejanaprawdębardzociękocham?
Jen poczuła, że nie ma już żadnych wątpliwości co do ich wspólnej
przyszłości.
‒ Jen, a wiesz, ile ja się przy tobie nauczyłem o zaufaniu, o okazywaniu
uczuć?Czekam,żezamieszkamynawyspieitamwychowająsięnaszedzieci.
Kiedy pogładził jej brzuch, dziecko natychmiast zareagowało żywiołowo,
jakbychciałoprzyznaćrodzicomrację.
‒ A ja nauczyłam się przy tobie pożądania. I cały czas nie mogę się tobą
nasycić...zwłaszczateraz,potakdługiejrozłące...
EPILOG
Ceremonia odnowienia ślubów małżeńskich zazwyczaj jest bardzo specjalną
okazjądlajejuczestników.Jenszybkozdecydowała,żewichżyciutopoprostu
niezaprzeczalnienajlepszyzwszystkichdni.
Luci był ubrany w bladoniebieskie szorty i białą lnianą koszulę, ze względu
na uroczystości. Jennifer była przeszczęśliwa, że ich dwójka dzieci będzie
uczestniczyćwwydarzeniu.
Ich ślub wyglądał zgoła inaczej. Pobrali się tydzień po przylocie Luki do
Londynu,niemieliwięcspecjalnieczasunażadneprzygotowania.Pozatymna
tamtym etapie czuli, że na uroczystości potrzebują wyłącznie siebie.
WrezultacieichświadkamizostalimenedżerkaTessiJay-Dee,atowarzyszyła
imjeszczeShirley.Byłatowięcmała,iścierodzinnaimpreza.Jenmiałanasobie
kupioną w ostatniej chwili, używaną sukienkę ciążową w ciepłym koralowym
odcieniu.NatomiastLukazaskoczyłwszystkich,wyglądającjakgroźnyLucyfer
wjednymzeswoichczarnych,cięższychzimowychgarniturów.
Dzisiejsze wydarzenie miało od początku zupełnie inny przebieg. Przede
wszystkim zaproszono licznych gości. Jen zaprowadziła za rękę Luciego na
ozdobiony kolorowymi kwiatami dziedziniec, gdzie wszyscy mieli się spotkać.
Ludzie klaskali i wiwatowali na ich widok. Byli oni głównie związani
z projektami, które realizowali nadal Jen, Luka i Jay-Dee. Serce Jennifer
przepełniłosięradością.Entuzjastycznaowacjamogłaoznaczaćwyłącznieto,że
ich działania nie poszły na marne i zostały odebrane bardzo pozytywnie. Jay-
Dee natomiast nie szczędził Jen komplementów na temat jej doskonałego
wyglądu.
Niewątpliwie przyczyniła się do tego przepiękna kreacja, po którą cała
rodzinajeździłaażdoRzymu.ItakotoLukaiJenwtowarzystwiedwójkidzieci
‒ Luci miał już dwuletnią siostrzyczkę Natalię, w skrócie Tallie, słodkiego
małegorudzielcazloczkami‒zakupilibladoniebieską,koronkową,dopasowaną
suknię, która subtelnie podkreślała okrągłości mamy. Na ten jeden
niepowtarzalny dzień Jen założyła na szyję... Diament Cesarza, który od czasu
uwolnienia go z ciemnego pudełka na pewno nie przyniósł nikomu pecha,
awyłącznieszczęście.
WdużejtorbieprzygotowanotrzydodatkowestrojedlaLuciego,aleitaknie
było żadnej gwarancji, że dotrwa do wieczora, wyglądając w miarę czysto
i godnie. Jeśli gdzieś nadarzy się choćby plamka błota czy mała kałuża,
wiadomobyło,żechłopczykjąznajdzie.Istniałatakżedużaszansa,żewytarza
się na trawniku pod rozstawionymi na dworze stołami weselnymi. Na tychże
stołach zresztą będzie na niego czekało inne niebezpieczeństwo w postaci
weselnych tortów czekoladowych. Ich sycylijski dom był wspaniały, ale nigdy
niestanowiłoazyspokojuaniczystości...
‒Czymojapięknamałżonkajestgotowanaimprezę?–zapytałolśniewający
jakzwykleLukazwspinającąsięponimNataliąwramionach.
NatakiwidokLucirozpędziłsięirównieżwskoczyłnatatę.
‒ No tak – posumował bezradnie Luka. – Powinienem jeszcze założyć strój
klownairozpoczynaćwieczórwcyrku...
‒ ...który mógłby się nazywać „Akrobacje Tebaldich” – rzuciła z rezygnacją
Jen.
‒NaraziemusinamwystarczyćVivaForEver!–odgryzłsięzuśmiechem,
odczytująchasłonabanerzerozwieszonymnaddziedzińcem.
Tytułoryginału:
TheSicilian’sDefiantVirgin
Pierwszewydanie:
HarlequinMills&BoonLimited,2017
Redaktorserii:
MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:
MarzenaCieśla
Korekta:
HannaLachowska
©2017bySusanStephens
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2018
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek
formie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywych
iumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻycieDuosązastrzeżonymiznakaminależącymidoHarlequinEnterprises
Limitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1Blokal24-25
ISBN59788327640727
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
TableofContents
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Rozdziałtrzynasty
Rozdziałczternasty
Rozdziałpiętnasty
Rozdziałszesnasty
Epilog
Stronaredakcyjna