Barbara Boswell
SEKRET I ZDRADA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pan Halford czeka na pana, panie McGrath. - Uprzejmy i oficjalny ton panny Phyllis York,
sekretarki Arthura Halforda, nie zdradzał nawet cienia niechęci czy dezaprobaty.
Garrett McGrath nauczył się jednak nie polegać jedynie na tym, co widział lub słyszał.
Uliczne bijatyki, w których często uczestniczył w dzieciństwie, wyrobiły w nim instynkt, który
wykorzystywał w dziedzinie, będącej teraz jego pasją, to znaczy w hotelarstwie.
Wcześnie zrozumiał, że uśmiech na twarzy nierzadko maskuje wrogość lub pogardę, i
rozpoznawał oba te uczucia w chłodnym i beznamiętnym tonie panny York. Nie budziło to
jednak jego niechęci. Podziwiał lojalność sekretarki wobec swojego szefa i miejsca pracy -
ekskluzywnego, pięciogwiazdkowego zespołu hotelowego Halford House.
Wiedział, że dla panny York, wieloletniej pracownicy Halford House, jego obecność tutaj była
równie miła jak pojawienie się zarazy. Nazwisko McGrath brzmiało niczym przekleństwo dla
Arthura Halforda i jemu podobnych na przeciwległym krańcu hotelowego biznesu, jako że
McGrathowie byli właścicielami Family Fun Inns, sieci tanich moteli najmniej poważanych w
turystycznej branży. Family Fun Inns rozrastała się jednak coraz bardziej, doskonale
prosperując mimo recesji, która poważnie zmniejszyła zyski wielu ich rywali. Hotelowe rekiny
nie mogły dłużej ignorować sukcesu rodziny McGrath.
Family Fun Inns pojawiały się w najatrakcyjniejszych rejonach zdominowanych dotąd przez
ekskluzywne, elitarne hotele. Widok kolorowych budynków z każdymi drzwiami w innym
odcieniu wywoływał głosy oburzenia właścicieli drogich zakładów i ich gości.
- Chwast zaśmiecający ogród - orzekli przedstawiciele Blue Springs, gdy zajazdy Family Fun
Inns wyrosły wśród bujnej przyrody prywatnej dotąd wyspy.
Garrett McGrath, najbardziej uporczywy z chwastów, zbudował swą karierę, wdzierając się na
tereny coraz to nowych ogrodów. Na początku pracował bardzo ciężko, po osiemnaście godzin
dziennie, jeżdżąc, targując się, planując, przekonując, zdobywając sprzymierzeńców, ale jego
trud się opłacił. Ostatnio sukces przychodził mu wręcz zbyt łatwo. Nuda wkradała się do jego
życia i Garrett czuł, że potrzebuje odmiany i nowego wyzwania.
Dzisiejszy dzień bez wątpienia obfitował w wydarzenia niezwykłe. Oto on, Garrett McGrath,
zarządzający Family Fun Inns, był wprowadzany do gabinetu dyrektora legendarnego Halford
House, niezwykle popularnego wakacyjnego kurortu bogatych, sławnych i wszystkich tych,
którzy gotowi byli zapłacić astronomiczną cenę za przywilej znalezienia się w pobliżu swoich
idoli.
Garrett zastanawiał się, czy przypadkiem jego dziadek, p świętej pamięci Jack McGrath, nie
przyczynił się w jakiś sobie tylko wiadomy sposób do dzisiejszego triumfu swojego wnuka.
Sytuacja ta w ulubiony przez McGrathów sposób łączyła mistycyzm i czarny humor. Oto
Garrett McGrath kupował Halford House, w którym niegdyś odmówiono pracy Jackowi i Kate
McGrathom, gdyż nie uznano ich za godnych obsługiwania wyśmienitych gości. Garrett
rozkoszował się każdą minutą swego zwycięstwa. Arthur Halford, jeden z najwytworniejszych i
najbardziej dystyngowanych hotelarzy w mieście, przeciwnie, nie miał powodów do
zadowolenia. Jego uśmiech był wymuszony, a twarz wyrażała zmęczenie i rezygnację, kiedy
ściskał podaną przez McGratha dłoń. Wyniosła panna York stała z boku, mierząc Garretta
chłodnym spojrzeniem.
- A więc dziś nadszedł ten dzień, Arthurze - oznajmił z uśmiechem Garrett. - Czy masz dla
mnie papiery do podpisania?
- Panie McGrath, sądziłem, że może zjemy wcześniej lunch, a potem usiądziemy z
prawnikami, by po raz ostatni... - Arthur Halford przerwał na chwilę i odetchnął głęboko -
przejrzeć warunki kontraktu. Kiedy... - znów zaczerpnął oddechu - złożymy podpisy, chciałbym
uczcić naszą umowę kieliszkiem koniaku.
Kieliszkiem koniaku? Oczy Garretta błysnęły wesoło. Nie wątpił, że Halford najchętniej
poczęstowałby go kieliszkiem kwasu solnego. Propozycja toastu była jednak eleganckim
gestem. Świadczyła o klasie. Musi o tym pamiętać.
- Chętnie zjem z tobą lunch, Arthurze, ale czy rzeczywiście muszą kręcić się przy nas
prawnicy? Zresztą moich i tak nie ma ze mną dzisiaj. Wydaje mi się poza tym, że adwokaci już
wystarczająco wiele uwagi poświęcili temu kontraktowi. Mój główny doradca potrafi z pamięci
wyrecytować wszystkie warunki umowy. Rozumiem, że nie wprowadzono żadnych zmian od
czasu, gdy... - Garrett urwał i przyjrzał się uważnie Arthurowi Halfordowi.
Twarz starszego pana okryła się czerwienią. Odwrócił głowę, najwyraźniej chcąc uniknąć
spotkania ze wzrokiem Garretta. Jakiż marny byłby z niego pokerzysta, pomyślał Garrett.
- Pozwól, że zgadnę - zaczął spokojnie Garrett. - Były jednak jakieś zmiany?
- Cóż, może nie do końca. Prawdę mówiąc... - jąkał się Halford.
- Nie stosuj żadnych wybiegów. Podaj mi po prostu fakty. - Na twarzy Garretta nie było już
uśmiechu. Potrafił być czarujący, lecz nienawidził krętactwa i chytrych podstępów. - O co
chodzi, Halford?
- To jest pan Halford, panie McGrath. - Panna York przybrała wojowniczą postawę niczym
smok na widok wroga u wrót swego zamku. - Szczęśliwie nie znam środowiska, w którym pan
normalnie prowadzi interesy, ale tutaj w Halford House nie zwracamy się do siebie po imieniu,
jak w szkole, ani też po nazwisku, jak w piwiarni. W tym gabinecie używamy właściwych form
i dopóki nie nastąpi zmiana właściciela... - już sama myśl o tym wywołała w niej dreszcz -
chcielibyśmy zachować nasze zwyczaje.
- Panno York, proszę... - Halford przerwał jej niepewnym głosem. - Wszystko jest w
porządku. - Na chwilę jego wzrok spoczął na Garretcie. - Panie McGrath, mam nadzieję, że
wybaczy pan mojej sekretarce jej...
- Wybaczyć pannie York? Składam jej głęboki ukłon! Jeśli ma pani ochotę pozostać na swoim
stanowisku, panno York, ta posada należy do pani. - Garrett uśmiechnął się, na moment
odzyskując dobry humor. Tylko babcia McGrath, kiedy była jeszcze w swojej najlepszej
formie, potrafiła zbesztać go w ten sposób. W jego myślach zagościło wspomnienie kobiety o
kamiennej twarzy i sercu z granitu. Kochana, dobra babcia! Prawdę mówiąc, brakowało mu jej
ostrych i trzeźwych słów, których nie słyszał, odkąd babcia uznała, że jej najstarszy wnuk
wkroczył na właściwą drogę.
- Nie, dziękuję - odmówiła stanowczo panna York, nie kryjąc dezaprobaty. - Kiedy pojawi się
tutaj pański zespół, odejdę na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna, panie McGrath.
- Szkoda. Zapewne nie ma pani podobnej do siebie siostry? Nie? - Garrett wzruszył
ramionami. - Cóż, wierzę, że emerytura będzie dla pani miłym, a bez wątpienia zasłużonym
odpoczynkiem. A gdyby zatrzymała się pani kiedyś w Family Fun Inn, gwarantuję bonifikatę,
która jest przywilejem wszystkich przyjaciół rodziny McGrath.
Wręczył jej wizytówkę.
- Proszę jedynie okazać to. Bonifikata zapewniona. Panna York podejrzliwie przyglądała się
trzymanej w ręku kartce.
- Panno York, jeśli nam pani wybaczy, chciałbym omówić z panem McGrathem pewne sprawy
w cztery oczy - poprosił Arthur Halford swoim uprzejmym, starannie modulowanym głosem.
Panna York wycofała się bez słowa. Garrett uśmiechnął się. Gotów był założyć się o stawkę
dzisiejszego kontraktu, że panna York nieraz skorzysta z gościny Family Fun Inns. I z
pewnością polubi te motele, a zwłaszcza ich jakże przystępne ceny. Kolejna osoba znajdzie się
po jego strome barykady. Te rozważania przypomniały mu o celu dzisiejszej wizyty.
- Chcę wiedzieć, co zmieniłeś w umowie, Art - zażądał cierpko Garrett.
Dotąd opanowany, Arthur opadł teraz na skórzane obicie kanapy, przeczesując dłonią swoje
siwe włosy.
- Moja córka! - zawołał żałośnie. - Wróciła! Oto co się stało.
Garrett patrzył na niego, nie rozumiejąc nic z tego, co usłyszał.
- A co twoja córka ma z tym wspólnego? I skąd wróciła? Z kosmosu? Z więzienia?
- Z Kalifornii! - jęknął Halford. Garrett był całkowicie zdezorientowany.
- Wybacz, Art, ale nic z tego nie rozumiem. Siedzisz tutaj zrozpaczony, ponieważ twoja córka
wróciła z Kalifornii?
- Gdybyś znał Shelby, zrozumiałbyś, co czuję - odparł ponuro Halford. - Kiedy dowie się, że
sprzedaję Halford House... - Jego głos załamał się, jakby Halford bał się mówić dalej.
Garrett poczuł, że odzyskuje panowanie nad sytuacją.
- Czuje sentyment do tego miejsca, tak? - Usiadł obok Halforda. - Hej, pozwól mi z nią
porozmawiać. Mam pięć młodszych sióstr, potrafię rozmawiać z kobietami. Może popłynie
kilka łez...
- Łez? Ha! Shelby nie płacze! Nie pamiętam, by kiedykolwiek płakała, nawet jako dziecko.
Wie, czego chce, dąży wytrwale do celu i niech niebo ma w swojej opiece tego, kto spróbuje
stanąć jej na drodze. Wykazuje wtedy delikatność nuklearnego pocisku. - Arthur potrząsnął gło-
wą. - Są tak różne z Laney, niczym... szakal i uroczy, mały foksterier. Laney ma dwa małe
pieski. Uwielbia je. - Jego twarz rozjaśnił uśmiech pełen ojcowskiej dumy. Garrett przyglądał
się mu z uwagą. Nigdy dotąd nie słyszał, by ojciec porównywał córkę do szakala. Choć on sam
złościł się czasami na swoje siostry, nigdy nie nazwałby ich szakalami. Psotnicami, tak.
Wariatkami, bardzo prawdopodobne. Nigdy jednak nie przyrównałby żadnej z nich do bestii.
Próbował wyobrazić sobie Shelby Halford, ale jedyne co przychodziło mu na myśl, to postać
o ostrych zębach, długich czerwonych paznokciach i małych szklistych oczkach. Ale interes, to
interes. Chciał podjąć wyzwanie i podnieść prestiż swojej firmy, dołączając do Family Fun Inns
hotel klasy Halford House. Stanie się on koronnym klejnotem sieci proponującej najniższe w
kraju ceny. I nie pozwoli by jakaś rozpieszczona panienka pokrzyżowała jego plany. Nawet
jeśli nazywano ją szakalem.
Arthur Halford wstał i wyraźnie podenerwowany zaczął przemierzać pokój.
- Shelby ma trochę doświadczenia w naszej branży. Ukończyła hotelarstwo i pracowała w
Kalifornii. Nasze stosunki w ostatnich latach bardzo się poprawiły, kiedy mieszkaliśmy nad
dwoma różnymi oceanami. Ale w zeszłym tygodniu Shelby zadzwoniła, że wraca na Florydę.
- Aby zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem, a ty zapomniałeś powiedzieć jej, że sprzedajesz
Halford House.
- A więc wiesz już wszystko - mruknął ponuro Halford. - Pamiętasz, że zgodziliśmy się
utrzymać naszą umowę w tajemnicy do czasu podpisania dokumentów. Dotąd wie o niej
jedynie moja żona. Kiedy więc zadzwoniła Shelby... - Potrząsnął głową i jęknął. - Shelby
dominuje w rozmowie. Zanim zdołałem wtrącić słowo, poinformowała mnie, że rzuciła pracę,
zrezygnowała z mieszkania i zorganizowała przeprowadzkę. Podała mi datę swojego przyjazdu
do Port Key, oświadczając, że jest gotowa, by razem ze mną zarządzać Halford House, a po
moim odejściu na emeryturę zamierza przejąć hotel.
- A teraz twoja córka jest już na Florydzie wciąż niczego nieświadoma?
Halford potwierdził przypuszczenie Garretta skinieniem głowy.
- Nie, potrzebuję... więcej czasu. Pomału przygotowuję grunt.
- A jak to zrobisz? - zainteresował się Garrett. Zawsze intrygowali go eleganccy faceci
pokroju Halforda. Byli dżentelmenami i umieli zachować klasę, lecz nigdy nie zawahali się też
przed zadaniem ostatecznego ciosu w plecy. Garrett musiał przyznać, że jemu samemu
zdecydowanie brakowało subtelności i umiejętności zwodzenia przeciwnika. Od pierwszych
chwil życia otwarcie domagał się tego, czego chciał, od pierwszego krzyku, jak twierdziła jego
matka.
- Przykro mi, że obrana przeze mnie taktyka jest trochę... nietypowa. - Arthur Halford
wydawał się bardzo zmieszany. - I dość trudna do wyjaśnienia.
- Zapowiada się ciekawie - odrzekł Garrett. - No, Art. Wyduś to z siebie. Co powiedziałeś
wybuchowej Shelby o Halford House?
- Jak cudownie być znów w domu! - cieszyła się Shelby, spacerując wśród wspaniałej zieleni
ogrodów Halford House.
- Shelby, proszę, czy mogłabyś iść wolniej? - jęknęła Lancy, prawie biegnąc, by dotrzymać
tempa siostrze. - Moje pieski ledwie zipią.
Shelby spojrzała z dezaprobatą na parę dyszących z wysiłku pięcioletnich, wyraźnie
przekarmionych i zbyt ciężkich psów.
- Gdyby więcej się ruszały i zdecydowanie mniej jadły, krótki spacer tak by ich nie zmęczył -
zauważyła. - Powinnaś wprowadzić im dietę, Laney. Dla dobra tych zwierząt. Inaczej sama
będziesz winna ich przedwczesnej śmierci.
- Przestań, Shelby! - W oczach Laney pojawiły się łzy.
- Nie możesz być tak okrutna. Wysyłasz moje pieski do grobu, choć wiesz, że są dla mnie
całym światem. - Zwróciła się do wysokiego, starannie ubranego blondyna, który szedł kilka
kroków z tyłu. - Czy lubisz zwierzęta, Paul? - spytała, a w jej policzkach pojawiły się śliczne
dołeczki.
Paul wpatrywał się w nią niczym zahipnotyzowany. Jego reakcja nie była zaskoczeniem dla
żadnej z sióstr. Ludzie zatrzymywali się, by popatrzeć na Laney, kiedy ta była jeszcze
raczkującym niemowlęciem. Paul nie odrywał od niej oczu od czasu swego przyjazdu do
Halford House w zeszłym tygodniu.
Shelby patrzyła na siostrę bardziej krytycznie. Laney była klasyczną pięknością, cudownym
połączeniem Vivian Leigh z „Przeminęło z wiatrem” i Liz Taylor z „Ivanhoe”
- z dodatkiem ogromnych, piwnych oczu. Wszyscy, którzy ją znali, twierdzili, że Laney
powinna zostać aktorką. Jej uroda była oszałamiająca. Laney zawsze oponowała przeciwko
takim stwierdzeniom ze słodkim uśmiechem. Nie interesowała jej kariera. Pragnęła jedynie
zostać dobrą żoną i matką. To Shelby była tą, która chciała pracować.
Laney mówiła o tym w taki sposób, że ludzie spoglądali pytająco na Shelby, jakby ta
wypowiedziała wojnę wszystkim ogólnie uznanym wartościom: małżeństwu, macierzyństwu,
amerykańskiej fladze i drożdżowemu ciastu.
- Już jako mała dziewczynka uwielbiałam zwierzęta - Laney poinformowała Paula, który
wciąż wpatrywał się w nią zauroczony. - Zawsze opiekowałam się całą menażerią psów, kotów,
ptaków i królików. Tylko Shelby nigdy nie wykazywała najmniejszego zainteresowania zwie-
rzętami.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym miała poważne zaburzenia psychiczne - zauważyła
oschle Shelby.
- Myślę, że jest we mnie po prostu potrzeba dawania i czułości - ciągnęła niewinnie Laney. -
Shelby zawsze pragnęła przede wszystkim sukcesu i kariery. Teraz wróciła, by poprowadzić z
tatą interesy. Tak się cieszę, że będziesz jej w tym pomagał, Paul.
Ta ostatnia uwaga wyrwała na chwilę Paula z transu wywołanego widokiem Laney.
- Halford House jest tak bajeczne, jak to opisywałaś, Shelby - oświadczył z entuzjazmem. -
Cudownie będzie tu pracować.
Mógł dodać „z tobą”, pomyślała kwaśno Shelby. Kiedyś może tak właśnie powie. Potrząsnęła
stanowczo głową. Z pewnością.
Wraz z Paulem tworzyli doskonały zespół, prowadząc wytworny Casa del Marina w
Kalifornii. Ich znajomość, początkowo ograniczająca się jedynie do kontaktów służbowych,
pomału przerodziła się w przyjaźń, a w przyszłości mogła zaowocować uczuciem
poważniejszym. Kiedy Shelby zdecydowała, że czas wracać do domu, nie chciała rozstać się z
Paulem, kończąc jednocześnie to, co nie miało szansy na dobre się rozpocząć. Zaprosiła Paula
do Halford House, oferując mu posadę i nie wiążąc z tym żadnych osobistych żądań czy
oczekiwań. Nie było nic romantycznego w propozycji, by Paul zarządzał wraz z nią hotelem po
przejściu Arthura Halforda na emeryturę. Shelby była zbyt dumna, by oferować łapówkę w
zamian za uczucie.
W jej sercu jednak tliła się nadzieja. Podobnie jak Laney pragnęła wyjść za mąż i mieć dzieci,
choć nigdy nie przyznałaby się do tego w obecności siostry. Dlaczego nie miałaby prowadzić
Halford House, być żoną Paula, wychowywać ich dzieci i może nawet mieć psa? Zdrowego
kundla, którego brzuch nie ciągnąłby się po ziemi.
- Shelby pewnie opowiadała ci, że nasz kuzyn, Hartley, był przygotowywany, by przejąć ster
Halford House - paplała Laney - ale miał wypadek na łódce pięć lat temu. Biedny wujek Hal i
ciocia Hillary byli tym tak zdruzgotani, że sprzedali tacie swój udział w Halford House i
wyjechali do Arizony. Do tej pory nie mogę się po tym otrząsnąć. Był dla mnie jak bohater,
wyidealizowany starszy brat.
- To takie tragiczne - wzruszył się Paul, kładąc rękę na ramieniu Laney w geście współczucia.
Shelby przyglądała się tej scenie z niedowierzaniem. Ona także lubiła Harta, był on jednak
dwanaście lat od nich starszy i rzadko kiedy rozmawiał ze swoimi młodszymi kuzynkami.
Podziw Laney dla Harta był czymś nowym.
- To był jeden z powodów mojego powrotu. Chciałam, żeby Halford House zarządzał ktoś z
rodziny Halfordów - dokończyła Shelby rodzinną sagę. - Brata Harta, Hala, nie interesuje
hotelarstwo, podobnie jak Laney. Zostaję więc tylko ja.
Chłopiec hotelowy w uniformie przyozdobionym zielonym monogramem podszedł do nich,
ostrożnie wymijając tłuste pieski.
- Przepraszam, panno Halford - zwrócił się do Shelby, choć jego zachwycone oczy wędrowały
ku Laney. - Mam wiadomość od pani ojca. Chce, żeby natychmiast przyszła pani do jego
gabinetu. Mówi, że to pilne.
Shelby skinęła głową.
- Dziękuję, Brad. Przebiorę się i zaraz przyjdę.
- Pan Halford prosił, żeby przyszła pani natychmiast - upierał się chłopiec. - Mówił, że to
bardzo pilne.
Shelby spojrzała krytycznie na swoje czerwone szorty i szeroką białą koszulkę. Sportowe buty
i białe skarpetki dopełniały stroju znakomicie nadającego się na spacer po ogrodzie i późniejsze
bieganie po plaży, lecz zupełnie nieodpowiedniego w eleganckim gabinecie dyrektora hotelu.
Jej włosy ściągnięte w koński ogon opadały luźno, czego bardzo nie lubiła w pracy.
- Lepiej idź od razu, Shelby - poradziła jej Laney. - Wiesz, jak tata wścieka się, kiedy się mu
sprzeciwiają.
Shelby o tym wiedziała. Była też pewna, że nigdy nie zadowoli ojca, który nie potrafił
wybaczyć jej, że urodziła się dziewczynką zamiast pierworodnego syna, którego tak pragnął.
- Dotrzymam Paulowi towarzystwa - zaoferowała się Laney. - Raz jeszcze oprowadzę go po
całym terenie, a potem poproszę o opinię na temat tego, co mu pokazałam.
- Uśmiechnęła się uroczo. Paul i Brad wydawali się bliscy omdlenia.
Kilka minut później Shelby pchnęła drzwi gabinetu ojca i szybkim krokiem wmaszerowała do
środka. Arthur Halford, kontemplujący rozciągającą się za oknem panoramę morza, odwrócił
się gwałtownie, przyciskając rękę do serca.
- Wielkie nieba, młoda damo, aleś mnie przestraszyła! - zwrócił się gniewnie do córki.
- Trzy różne osoby kazały mi natychmiast tutaj przyjść. Kiedy się pojawiłam, panna York
spytała od razu, gdzie się podziewałam tak długo. Czekałeś na mnie, w jaki więc sposób
mogłam cię przestraszyć? - broniła się zawstydzona i zdenerwowana atakiem ojca Shelby.
- Wszystko się zgadza, ale przez swoje gwałtowne wejście straciła pani punkty - rozbawiony
głos skomentował tę scenę z głębi pokoju.
Oparty o masywny skórzany fotel stał tam wysoki mężczyzna, którego ostre rysy łagodził
uśmiech. Jasne, niebieskie oczy taksowały ją spod ciemnych rzęs i uniesionych brwi, nadając
jego twarzy intrygujący i bardzo... seksowny wyraz.
Shelby skierowała uwagę na ubranie mężczyzny. Miał na sobie granatową marynarkę i
spodnie koloru khaki najwyraźniej seryjnej produkcji. W sklepach pasażu handlowego Halford
House można było dostać ubrania znacznie lepszej jakości i uszyte z większym wyczuciem
dobrego stylu. Elegancki dżentelmen mógł tam również zamówić garnitury i koszule na miarę.
- Tutaj, w Halford House, zawsze należy pukać przed wejściem - ciągnął nieznajomy, a w jego
słowach wyczuwała zuchwałość i szyderstwo. - Takie panują zwyczaje. I chociaż pani
przestępstwo nie jest karane śmiercią, stanowi poważne naruszenie ustalonych reguł i musi
zostać odpowiednio ukarane. Proszę wezwać strażników! Wyrok zostanie wykonany
natychmiast!
Mężczyzna gwałtownym ruchem zdjął nieciekawą marynarkę i zawiesiwszy ją na poręczy
fotela, rozluźnił krawat. Pod szeleszczącą białą koszulą, kiedy podwijał rękawy, wyraźnie
zarysowały się szerokie i muskularne ramiona. Ten człowiek przyciągał jej wzrok jak magnes,
emanując dziwną i niebezpieczną siłą. Irytowała ją jego arogancka, rozbawiona mina. Poczuła
złość. Nie pozwoli, by ktokolwiek bawił się jej kosztem!
- Kim pan jest? - spytała chłodno. Garrett nie udzielił jej wyjaśnień.
- Pani jest zapewne Shelby - oświadczył głośno.
Ruszył w jej stronę, uśmiechając się, świadomy, jak wiele wysiłku musi kosztować ją
pozostanie w miejscu. Nie wykonała najmniejszego ruchu, dopóki nie zatrzymał się tuż przed
nią.
Przyglądał się jej uważnie, od stóp po koński ogon, i musiał przyznać, że Shelby Halford w
niczym nie przypomina wojowniczej baby, której obraz stworzył w wyobraźni po wysłuchaniu
tego, co mówił o niej ojciec.
Jej twarz bynajmniej nie przypominała oblicza wiedźmy. Usta o delikatnym konturze
harmonizowały z linią łagodnego łuku brwi ponad orzechowymi oczami, zupełnie nie
przywodzącymi na myśl ślepi krwiożerczej bestii.
Miała długie i bardzo zgrabne nogi. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek nakłada szpilki, uznał
jednak, że nie jest to najlepsza pora, by zadać Shelby tego rodzaju pytanie.
Z przyjemnością wędrował wzrokiem po jej smukłej i proporcjonalnej figurze. Miękko
zarysowane biodra, wąska talia i krągłe piersi, które teraz unosiły się szybko pod białą
koszulką, świadcząc o wzburzeniu Shelby. Garrett odetchnął z ulgą. Prośba Halforda nabrała
zupełnie nowego wymiaru.
Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Wysoki i barczysty, górował nad nią. Nie była
przyzwyczajona do tak bliskiego kontaktu fizycznego. Skupiła całą swą wolę na tym, by nie
ruszyć się z miejsca i nie dać satysfakcji temu zuchwałemu, aroganckiemu...
- Tato, kim jest... ta osoba? - spytała gniewnie. Było wiele innych słów, których użyłaby
chętniej.
Garrett zdawał się o tym wiedzieć. I nie zamierzał ukrywać swego rozbawienia.
Shelby wiedziała, że śmieje się z niej, i jej oczy błysnęły gniewnie.
Arthur Halford poczerwieniał, posyłając Garrettowi przepraszające spojrzenie.
- Proszę, Art, przedstaw mnie swojej czarującej córce - zachęcił go Garrett.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Panie McGrath, chciałbym przedstawić pana mojej córce, Shelby. - Arthur Halford wziął
głęboki oddech. - Shelby, to Garrett McGrath, właściciel i dyrektor... Family Fun Inns.
W oczach Shelby odmalowało się zdumienie.
- Garrett McGrath? - Wszyscy w ekskluzywnych kręgach hotelarskich znali to nazwisko i dla
niektórych było synonimem Mefista.
Garrett skinął głową.
- Ojciec podobno poinformował panią o naszym układzie. Arthur zgodził się, żebym
zatrzymał się na pewien czas w Halford House, by tu nauczyć się od najlepszych zasad
prowadzenia elitarnych hoteli. - Zerknął na Arta. Biedny Halford stracił cały wigor, odkąd
wyznał, jakim wybiegiem posłużył się, by utrzymać córkę w nieświadomości sprzedaży hotelu.
Garrett w pierwszej chwili uznał tę historię za nieprawdopodobną, lecz poczucie humoru
szybko przyszło mu z pomocą. Nie mógł się później doczekać spotkania z demoniczną córką,
której obecność popchnęła ojca do tak desperackich kroków.
Spojrzenie Garretta raz jeszcze przesunęło się po smukłej sylwetce Shelby, zatrzymując się
ostatecznie na szlachetnym rysunku ust i błyszczących orzechowych oczach.
- To będzie interesujące doświadczenie, by nie powiedzieć więcej.
- Interesujące nie jest słowem, jakiego ja bym użyła - odparła chłodno Shelby. - Ta sytuacja
wydaje mi się po prostu śmieszna. - Shelby była zdesperowana. Czyżby jej ojciec nie widział,
że Garrett McGrath drwi sobie z nich? W jego oczach dostrzegała kpinę, nie życzliwość. - To
właśnie powiedziałam tacie. Przyglądanie się, w jaki sposób zarządzamy Halford House, będzie
dla pana wielką stratą czasu. - I dla nas również, dodała w myśli.
Garrett uniósł brwi.
- Czyżby chciała pani powiedzieć, że nic, czego nauczę się tutaj, nie przyda mi się w Family
Fun Inns? Czy nie jest możliwe, że...?
- Umyślnie mnie pan prowokuje, panie McGrath - przerwała mu Shelby. - A ja...
- Ja jedynie uczę się od pani, wasza wysokość. - Tym razem to Garrett nie pozwolił jej
skończyć. - Do tej pory nauczyłem się, że kiedy brakuje argumentów, należy przejść do
ofensywy. Oskarżenie mnie o prowokację to dobra taktyka, ale tym razem nie przyniosła
rezultatów. Wciąż nie widzę powodu, dla którego nie miałbym poobserwować tutaj, jak
zadowolić możnych tego świata.
Shelby zacisnęła usta.
- Czy zawsze jest pan tak wymowny?
- Zawsze - zapewnił ją.
Arthur Halford postanowił przerwać tę wymianę zdań.
- Proszę wybaczyć mojej córce, panie McGrath. Podchodzi zawsze nieufnie do nowo
poznanych osób i... stara się je... przetestować. Jeśli chodzi o mnie, jestem dumny, że mogę
podzielić się moim ponad czterdziestoletnim doświadczeniem w branży z kimś tak wybitnym
jak pan.
Shelby powzięła podejrzenie, że jej ojciec postradał zmysły.
- Tato, pozwól przypomnieć sobie, że rozmawiasz z Garrettem McGrathem, którego Family
Fun Inns znalazły się na tej samej wyspie co Blue Springs Resort, doprowadzając do
gwałtownego spadku ich akcji. Family Fun Inn w Aspen przesłoniła widok gościom Haciendy
Snow Bird. Jego motele, wraz z nieodłącznym orszakiem straganów tandety i tanich barków,
pojawiają się coraz liczniej w spokojnych i uroczych miasteczkach, czyniąc z nich turystyczne
pułapki. Mogę wyliczyć nazwy, zaczynając od...
- Starczy, zawstydza mnie pani! - W słowach Garretta słychać było żartobliwy ton. - Nie musi
pani aż tak szczegółowo przedstawiać sukcesów mojej firmy. Wystarczy mi sama świadomość,
że zostałem doceniony przez tak wymagającego sędziego jak Shelby Halford.
- Nie mówię o pańskich sukcesach i nie wychwalam pana zasług! - oburzyła się Shelby.
- Zawsze dajesz się sprowokować, prawda, skarbie? - spytał Garrett, przyglądając się jej
łakomie. - Tak, praca przy boku tak uroczej osoby przez najbliższych parę miesięcy zapowiada
się bez wątpienia interesująco.
- Parę miesięcy? - powtórzyli jednocześnie Shelby i jej ojciec, zdradzając przerażenie tym
pomysłem.
- Czemu nie? - Garrett wzruszył ramionami. - Od dawna nie miałem wakacji. Oczywiście,
przez cały rok odwiedzam różne motele Family Fun Inns, ale to jest praca, a nie odpoczynek.
Postanowiłem więc spędzić tutaj swój dobrze zasłużony urlop. Coś w rodzaju wakacji bi-
znesmena.
Shelby czuła, że narasta w niej panika na myśl o codziennych kontaktach z Garrettem
McGrathem przez kolejnych kilka miesięcy.
- Nie może pan się tutaj zatrzymać, panie McGrath - wyrwało się jej.
- Shelby! - Ton, jakim Arthur Halford zgromił córkę, zdecydowanie nie był łagodny. - Pan
McGrath jest naszym gościem. Bardzo szacownym gościem. Jest mile widziany tak długo, jak
zechce z nami pozostać.
Garrett posłał Shelby przekorny uśmiech.
- Dzięki, Art. Rozlokuję się w tym domku, który tak wspaniałomyślnie zaproponowałeś mi
wcześniej. Oczywiście, będę co tydzień jeździł do naszego głównego biura w Buffalo, ale
dzięki faksowi i telekonferencjom, bez problemu poprowadzę stąd sprawy firmy.
- Wasze główne biuro jest w Buffalo? - powtórzył Halford z udawaną swobodą. - Nie
wiedziałem o tym.
- Pierwszy motel zbudowaliśmy w Niagara Falls - wyjaśnił Garrett. - Moja rodzina po wielu
latach wędrówki osiedliła się ostatecznie w Buffalo. Przenosiliśmy się z miejsca do miejsca
trochę jak Cyganie.
- To nawet się zgadza - mruknęła Shelby. Z łatwością mogła wyobrazić sobie tabory
McGrathów zajeżdżające do kolejnych miast.
Ojciec posłał jej karcące spojrzenie, po czym znów zwrócił się do Garretta.
- Bardzo się cieszymy, że zdecydował się pan przyjechać do Halford House, panie McGrath. -
Halford na powrót przybrał pozę uprzejmego gospodarza. - Wrzesień to idealna pora, by
nauczyć się najważniejszych reguł prowadzenia tego rodzaju biznesu. Największy ruch jest u
nas w zimie i wczesną wiosną, kiedy do Port Key ściągają goście spragnieni słońca i ciepła.
- Lato to sezon w Family Fun Inns - stwierdził Garrett.
- Wakacje szkolne to także dobry okres, zwłaszcza dni świątecznej przerwy. Nasze hotele są
wtedy oblegane przez dzieci. - Uśmiechnął się. - Jako najstarszy z dziewięciorga rodzeństwa,
śmiało mogę powiedzieć, że dzieciaki są wspaniałe. Nigdy nie jest ich za wiele. Jakie atrakcje
zapewniacie dzieciom w Halford House?
Shelby i ojciec wymienili zakłopotane spojrzenia. Widząc jego wahanie, Shelby pośpieszyła z
odpowiedzią.
- Nie przyjeżdża tu dużo dzieci - przyznała. Czuła się tak, jakby została wezwana na dywanik
dyrektora szkoły.
- Wielu naszych gości to osoby starsze - ciągnęła. - Ich dzieci są dorosłe i mają własne
rodziny. W naszej arkadzie sklepowej jest wspaniały butik, gdzie mogą zaopatrzyć się w
prezenty kochający dziadkowie. To wystarcza - zakończyła niepewnie.
- Rozglądałem się trochę wokół i jestem przekonany, że nie wszyscy goście Halford House są
dziadkami - nie dawał za wygraną Garrett. - Widziałem też młodych ludzi.
- Przyjeżdża wiele bezdzietnych par, które zajęte w ciągu roku pracą i robieniem kariery, mają
nadzieję u nas odpocząć i nabrać sił do dalszego wysiłku. - Shelby nie potrafiłaby powiedzieć,
dlaczego czuje się tak nieswojo, udzielając tych wyjaśnień. - Zdarzają się też małżeństwa,
które, owszem, mają dzieci, ale na czas wakacji wolą uwolnić się od obowiązków.
- I dzieci - skwitował jej wypowiedź Garrett.
- Gdzie jest napisane, że rodzice nie mogą spędzić urlopu bez dzieci? - spytała poirytowana
Shelby.
- Shelby, rozmawiasz z człowiekiem, który całe swoje życie poświęcił idei rodzinnych
wakacji.
Niezrozumiałe pochlebstwa ojca w stosunku do Garretta budziły w niej złość i zażenowanie.
Shelby patrzyła na Arthura Halforda z niedowierzaniem. Czy to ten sam człowiek, który
zawsze z takim przekonaniem opowiadał o horrorze obsługiwania gości poniżej dwunastego
roku życia? Który rozważał projekt zakazania nastolatkom wstępu na teren Halford House? Bez
ryzyka przesady można było powiedzieć, że Arthur Halford nie przepadał za dziećmi.
Garrett zerknął na zegarek.
- Muszę wykonać kilka telefonów - oświadczył nagle. Wziął marynarkę i ruszył w kierunku
drzwi.
- Shelby cię odprowadzi - zaproponował natychmiast Halford. - I będzie do twojej dyspozycji
do lunchu. Na pierwszą zarezerwowałem stolik na tarasie, jeśli, oczywiście, to ci odpowiada? -
spojrzał wyczekująco na Garretta.
- Tak, jak najbardziej, lunch jadam zazwyczaj o pierwszej.
Shelby nie wydawało się to równie doskonałym pomysłem. Była dopiero dziesiąta, co
znaczyła, że jest skazana na spędzenie trzech godzin z Garrettem McGrathem.
- Tato, jak pamiętasz, dzisiejsze przedpołudnie miałam mieć wolne - zwróciła się do ojca. -
Poczyniłam pewne plany...
- To je zmień - przerwał córce nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Na wypadek, gdybyś
zapomniała, to ja wydaję tutaj dyspozycje i chcę, żebyś poświęciła swój czas panu
McGrathowi.
- Proponuję panu domek 101 - zwrócił się z uśmiechem do Garretta, wymieniając jeden z
największych i najelegantszych domków na terenie Halford House. - Jestem pewien, że będzie
tam panu wygodnie. Gościli w nim prezydenci i członkowie rodzin królewskich i wszyscy
chwalili sobie pobyt u nas.
Kiedy wychodzili z biura Arthura Halforda, panna York pożegnała McGratha skinieniem
głowy i wciąż pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
- Przynajmniej panna York się nie zmieniła - zauważyła cicho Shelby, kiedy byli już w
korytarzu.
- Podobnie jak ty, jeśli wierzyć słowom twojego ojca.
- Co ojciec mówił na mój temat? - Shelby nie potrafiła poskromić ciekawości.
- Między innymi, że wróciłaś po dziesięcioletnim pobycie w Kalifornii. - Garrett patrzył
prosto w jej oczy.
- A te inne rzeczy?
Wzruszył ramionami. Choć mogłoby to zaskoczyć tych, którzy oskarżali go o bezduszność i
brak taktu, nie miał zamiaru powtórzyć Shelby, że własny ojciec przyrównał ją do krwiożerczej
bestii. - Wspomniał, że bardzo różnisz się od swojej siostry Lacey czy Lynnie.
- Laney - poprawiła go Shelby. Była wstrząśnięta wiadomością, że ojciec rozmawiał o niej z
tym człowiekiem. - Ma na imię Maclane, ale wszyscy nazywają ją Laney.
- Shelby i Maclane. Brzmi jak nazwa spółki prawniczej.
- Garrett McGrath. Brzmi jak nazwisko początkującego piosenkarza country.
- Początkującego? - Garrett wydawał się rozczarowany. - A czemu nie legendy muzyki
country?
Shelby potrząsnęła przecząco głową.
- Początkujący piosenkarz. Taki, któremu nigdy nie uda się nagrać nawet singlowej płyty i
skończy jako pomywacz w barze w Nashville.
- Ooo! Dobrze, a więc Shelby i Maclane są parą naciągaczy żerujących na ofiarach wypadków
samochodowych, a nie solidną, godną zaufania firmą.
Shelby popatrzyła na niego ze złością.
- To najbardziej bezsensowna rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadziłam.
- Naprawdę? - Garrett wzruszył ramionami. - Dla mnie jest dosyć typowa.
- Ciekawe, dlaczego wcale mnie to nie dziwi? - skwitowała z przekąsem Shelby. - Czy
naprawdę jesteś najstarszy z dziewięciorga rodzeństwa?
- Oczywiście. Według starszeństwa: Glenn, Gracie, Fiona, Eilish, Devon, Caitlin, Brendan i
Aidan. Was jest tylko dwie?
- Tak. Laney jest ode mnie czternaście miesięcy młodsza - poinformowała Shelby bez
entuzjazmu.
- I jest miłośniczką uroczych, małych piesków. Ty, zaś, dla odmiany, zjadasz je. Oczywiście,
to przenośnia. Shelby jęknęła.
- Co jeszcze ojciec powiedział ci na mój temat?
- Znaczące było nie tyle to, co powiedział, ale jak. Przyznam, że nie znam go zbyt dobrze, ale
do tej pory zdążyłem się zorientować, że Arthur Halford jest może wybitnym hotelarzem, ale
chyba nie najlepiej radzi sobie z wychowaniem córek.
W obecności Garretta Shelby zbyt łatwo traciła panowanie nad sobą. Także i teraz nie umiała
pohamować złości.
- Nie mogę uwierzyć, że pozwalasz sobie krytykować mojego ojca, po tym jak zaoferował ci
gościnę.
- Jako ojciec zachowuje się niczym całkowity amator, a jednak bronisz go - zauważył Garrett.
- Jesteś bardzo lojalną córką. Czy to dlatego zdecydowałaś się wrócić z Kalifornii, Shelby? By
pracować przy boku ojca i...
- Dlaczego pytasz?
- Jestem ciekawy, dlaczego wróciłaś do Port Key po spędzeniu dziesięciu lat z dala od domu.
Twój ojciec utrzymywał, że również nie zna przyczyny twojego nagłego powrotu.
- Powody, dla których zdecydowałam się przyjechać, to moja osobista sprawa i nie ma nic
wspólnego z panem, panie McGrath - oświadczyła wyniośle Shelby. Ruszyła pomiędzy alejki
tropikalnego ogrodu.
- Robiąc z tego tajemnicę, podsycasz jedynie moją ciekawość - ostrzegł Garrett, podążając za
nią. - Zawsze podejmuję rzucone mi wyzwanie.
- Sądziłam, że przede wszystkim lubisz wpychać się ze swoimi tanimi motelami tam, gdzie
was nie chcą.
- To nie tanie motele kłują w oczy snobów twego pokroju, lecz ludzie, którzy spędzają w nich
wakacje. Nie chcecie widzieć wokół siebie ludzi biednych i średnio zamożnych. - Garrett
chwycił nadgarstek Shelby, zatrzymując ją gwałtownie. - Czasem przyjeżdżają do nas też
goście z wyższych sfer, którzy nasze ceny traktują jako korzystną ofertę, nie martwiąc się o
swój status. Status i szeleszczące dolary to jedyne, co się liczy dla bogatych, zepsutych
dziewczynek i ich znajomych. Plus przyjemność wykluczenia poza nawias wszystkich, którzy
nie spełniają rygorystycznych kryteriów kastowych.
- Nie jestem snobką! - zaprotestowała Shelby. - I z pewnością nie jestem zepsuta. Rodzice
zadbali o moją edukację, ale nigdy nie obsypywali mnie prezentami, nigdy nie dali mi powodu
sądzić, że jestem od kogoś lepsza.
Wręcz przeciwnie, zwykle miała poczucie, że jest gorsza. Odepchnęła to bolesne
wspomnienie. To nie najlepszy moment, by roztkliwiać się nad sobą.
- Mam dwadzieścia siedem lat i wszystko, co osiągnęłam, musiałam zdobyć własną, ciężką
pracą... - Zamilkła.
- Nie muszę tłumaczyć się przed tobą. - Wyrwała rękę z uścisku Garretta i ruszyła przed
siebie, by po chwili stanąć przed tonącym w zieleni domkiem.
- Oto pański klucz. Do zobaczenia, panie McGrath.
- Nie ma mowy - zaprotestował Garrett. - Według słów drogiego tatusia, masz być do mojej
dyspozycji całe przedpołudnie.
Shelby westchnęła głęboko.
- Panie McGrath, nie przypuszczam, żeby darzył mnie pan większą sympatią niż ja pana.
Nasze osobowości i poglądy są tak odmienne, że nie sądzę, by chciał pan przedłużać tę żałosną
komedię. Poza tym musi pan wykonać kilka telefonów. Przynajmniej tak pan twierdził.
- Skłamałem - oświadczył Garrett, nie okazując najmniejszego zażenowania. - Znudziło mnie
wysłuchiwanie pochlebstw pani ojca. I proszę, nazywaj mnie Garrett, ponieważ ja nie
zamierzam tytułować cię panną Halford. - Przekręcił klucz i pchnął drzwi. - I kto powiedział,
że ciebie nie lubię? Jestem dość wybredny w dobieraniu sobie wrogów i nie znam cię na tyle,
by wiedzieć, czy chcę cię do nich zaliczyć. Wejdź do środka - zażądał.
Shelby zatrzymała się w progu, patrząc, jak Garrett przechadza się po dużym salonie niczym
tygrys badający nowe terytorium. Potem zniknął w głębi wąskiego korytarza prowadzącego do
kuchni, łazienki i sypialni. Za drugim zakrętem w prawo znajdowała się główna sypialnia.
- Chcesz się czegoś napić? Lodówka jest z pewnością doskonale zaopatrzona - zawołał
Garrett, nie przerywając zwiedzania domku. - I zamknij drzwi. Tu jest klimatyzacja, w tej
chwili chłodzisz całą Florydę i marnujesz energię.
Wyjdź, nakazywała sobie w duchu Shelby. Obróć się i wyjdź, nie oglądając się za siebie.
Prawie to zrobiła. Ruszyła jednak nie na zewnątrz, lecz do środka, i zamknęła za sobą drzwi.
Naprawdę nie miała wyboru. Jej ojciec potrafił wpaść w straszny gniew, kiedy rzeczy nie
układały się po jego myśli.
- Gotowa? - Z głębi domu wynurzył się Garrett przebrany w granatowe szorty i białą sportową
koszulkę. Pod miękką bawełną rysowały się szerokie barki i muskularne ręce.
- Wybierasz się na trening? Mamy tu znakomite zaplecze sportowe, nowoczesne przyrządy
gimnastyczne, saunę i masażystów. - Zamilkła dla zaczerpnięcia oddechu. - Możemy też
pochwalić się...
- Mam zamiar biegać po plaży. A ponieważ tata zobowiązał cię do dotrzymywania mi
towarzystwa, także będziesz miała okazję zażyć trochę ruchu.
Shelby zrobiła minę męczennicy.
Garrett zaśmiał się.
- Nie próbuj nawet udawać, że to dla ciebie wielkie poświęcenie. Szłaś na plażę, kiedy ojciec
wezwał cię do siebie.
- Skąd wiesz, co zamierzałam zrobić? - nie dawała za wygraną Shelby. - Czyżbyś umiał czytać
w ludzkich myślach?
- Jestem spostrzegawczy. Twój strój wszystko mi powiedział. Sprawiasz wrażenie osoby, która
zawsze bardzo dba o to, by być ubraną stosownie do okoliczności. Na tenisa wybrałabyś białą
koszulkę ze spódniczką, do siłowni kolorowe body, do gry w golfa...
- Wystarczy, zrozumiałam, co miałeś na myśli. Rzeczywiście wybierałam się na plażę -
przyznała niechętnie. - Staram się biegać każdego ranka, chociaż dziś jest już trochę późno jak
na mnie.
- Ponieważ ojciec dał ci wolne przedpołudnie - dokończył za nią Garrett. - Do czasu aż
zmienił zdanie i uszczęśliwił cię moim towarzystwem.
Shelby posłała mu wielce wymowne spojrzenie.
- Dokładnie tak.
Biegli bez słowa wzdłuż szerokiego, piaszczystego brzegu, utrzymując stałe, równe tempo.
Kilka osób opalało się na płóciennych leżakach Halford House. W drewnianej budce czuwał
ratownik, ale w oceanie nikt się nie kąpał.
- Masz doskonałą kondycję. Nie jesteś zmęczona i bez trudu dotrzymujesz mi kroku -
zauważył Garrett, przerywając milczenie.
- To zabawne, ale właśnie miałam zamiar powiedzieć to samo o tobie.
- Nie chciałem, by zabrzmiało to protekcjonalnie, to miał być komplement.
Shelby obdarzyła go słodkim, lecz zdecydowanie nieszczerym uśmiechem.
- Dlaczego miałabym sądzić inaczej?
Znów zapadło między nimi milczenie. Biegli wzdłuż opustoszałej plaży, a ciszę przerywał
jedynie szum fał i krzyki mew.
- Chcę się ochłodzić - oświadczył Garrett, przystając nagle. - Chodźmy popływać. - Nachylił
się, by rozwiązać sznurowadła.
- W oceanie?
- A gdzie indziej?
Powstrzymała uśmiech. To było głupie pytanie, kiedy ocean rozciągał się zaledwie kilka
kroków od nich.
- Nie wchodzę do wody.
- Bo nie jesteś odpowiednio ubrana - domyślił się Garrett. - Powiem coś, co cię z pewnością
zaskoczy, Shelby. Nie musisz mieć na sobie kostiumu, żeby wejść do wody.
- Jeśli masz na myśli pływanie nago wśród fal, zapomnij o tym. Owszem, ojciec kazał mi
dotrzymać ci towarzystwa, ale moje usługi nie obejmują...
- Jesteś strasznie apodyktyczna - przerwał jej Garrett. Zdążył już zdjąć buty i skarpetki i teraz
nachylał się nad sznurowadłami Shelby. Był na tyle blisko, że ramieniem ocierał się o jej nogę.
Wstrzymała oddech. Dotyk jego skóry, zapach potu wzbudził w niej gwałtowne, bolesne nie-
mal pragnienie.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. To niemożliwe, by ten mężczyzna ją pociągał. Nie
odczuwała podniecenia, lecz to jej skołatane nerwy i głód dają o sobie znać.
Kiedy próbował zdjąć jej but, Shelby z trudem opanowała chęć, by go kopnąć.
Zdecydowanym ruchem wyrwała nogę i odsunęła się od niego.
- Jestem przekonana, że taki amator rodzinnego szczęścia jak ty ma żonę i dzieci czekające z
utęsknieniem na twój powrót. Jak spodoba się im pomysł twoich długich wakacji? Chyba że
zamierzasz sprowadzić ich do Halford House?
Garrett podniósł się.
- Och, nieuniknione pytanie. Czy jestem żonaty? To nie było zbyt subtelne, Shelby.
- Nie starałam się być subtelna. - Jej policzki płonęły ogniem. - I twój stan cywilny nic mnie
nie obchodzi.
- Rozumiem. Chciałaś po prostu wiedzieć, ile zmian pościeli przygotować. Cóż, nie jestem i
nigdy nie byłem żonaty i nie mam dzieci. Hmm, co jeszcze dodać, żeby zabrzmiało to bardziej
interesująco...? Mam trzydzieści sześć lat, jestem kawalerem, lubię mrożony jogurt, kurczaki z
rożna, sklepiki z tandetą...
- Barki z frytkami, cukierenki i życie rodzinne - dokończyła za niego Shelby. - Nie zapomnij
powiedzieć, jak miło jest, siedząc przy kominku, słuchać bębnienia deszczu o szyby lub
spacerować po plaży.
- Po plaży biegam, a nie spaceruję, przy kominku jest mi za gorąco, a szum deszczu mnie
drażni. Oznacza zmarnowane wakacje. Wolę słońce lub śnieg, właściwą aurę o właściwej
porze.
Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Shelby czuła, jak narasta między nimi napięcie.
Odwróciła wzrok.
- A więc teraz, kiedy wiesz już, że jestem normalnym i porządnym kawalerem, a nie
zdradzającym żonę draniem, czy pójdziesz ze mną popływać? - spytał Garrett. - W ubraniu.
- Tak po prostu mamy wbiec ubrani do oceanu?
- Hmm, odniosłem wrażenie, że nie masz ochoty na kąpiel nago.
Shelby zawahała się. Rzeczywiście nigdy nie zdarzyło się jej wejść do wody bez
odpowiedniego stroju. Podczas przyjęć w Casa del Marina menedżerowie i inne osoby
zajmujące bardziej odpowiedzialne stanowiska byli niekiedy wrzucani do basenu w ubraniu
przez szczególnie rozbawionych żartownisiów. Nikt jednak nie odważył się nigdy na taki
dowcip wobec niej.
- Nie masz wyboru, wiesz o tym - ostrzegł Garrett. - Daję ci trzydzieści sekund na zdjęcie
butów, a potem ciągnę cię do wody, bosą czy nie.
Nie tracąc czasu, Shelby zdjęła buty i skarpety.
- Ścigajmy się - zawołała, pędząc już w stronę oceanu.
- To nie był uczciwy wyścig - poskarżył się ze śmiechem Garrett, kiedy stali obok siebie,
zanurzeni po kolana w chłodnej i orzeźwiającej wodzie.
- Och, naucz się przegrywać z godnością. Przecież to nie zwycięstwo jest najważniejsze, ale
sama gra.
- Uczciwa gra - poprawił Garrett.
- Być może. - Shelby wzruszyła ramionami. - Ocean jest spokojny jak woda w basenie, gdzie
powinieneś teraz być, jeśli miałeś ochotę na kąpiel - dodała, posyłając mu karcące spojrzenie.
- Ale w basenie to byłoby wykluczone. - Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Garrett objął Shelby
w talii.
Mimo chłodu wody, czuła ogarniające ją gorąco. Ich spojrzenia spotkały się, lecz żadne z nich
nie odezwało się.
Czy zamierza ją pocałować? Czy ona chce tego? Serce Shelby tłukło się w piersi jak oszalałe.
Nagle poczuła, że uścisk Garretta zacieśnia się. Chwilę potem leciała w powietrzu, by
wylądować na grzbiecie fali kilka kroków dalej.
Wynurzyła się, parskając i odgarniając z oczu mokre włosy.
- Rzuciłeś mną! - oskarżyła go, z trudem łapiąc oddech.
- Dokładnie tak - potwierdził z uśmiechem, a w jego głosie nie było skruchy.
- To przyjemne - oświadczyła nieoczekiwanie. - Zrób to jeszcze raz.
ROZDZIAŁ TRZECI
Garrett spełnił życzenie Shelby. Pomógł jej wstać, a potem uniósł do góry i cisnął niczym
plażową piłką. Raz jeszcze przeżyła lot w powietrzu i zderzenie z przejrzystą, ciepłą wodą. I
znów ruszyła w jego stronę.
- Jeszcze raz? - spytał.
Skinęła głową. Podniósł ją i rzucił na fale. Shelby ze śmiechem wynurzyła się spod wody.
- Masz wciąż na to ochotę? - spytał Garrett i nie czekając na odpowiedź, ponownie cisnął ją
do oceanu. - Teraz twoja kolej - oświadczył, kiedy głowa Shelby pojawiła się na powierzchni.
Ogarnęła wzrokiem jego szeroką, mocną sylwetkę.
- Chyba żartujesz.
- Śmiało - ponaglił. - Musisz przynajmniej spróbować.
- Czy sądzisz, że trenuję zapasy? Nie potrafię ciebie podnieść!
- Potrafisz. W wodzie jestem znacznie lżejszy zgodnie z prawem Archimedesa.
- Z prawem Archimedesa? - powtórzyła pogardliwie Shelby. - Domyślam się, że byłeś
prawdziwą gwiazdą na lekcjach fizyki.
- Nigdy nie uczyłem się fizyki - wyznał Garrett. Ochlapał ją wodą. - Przedmioty ścisłe mnie
nie interesowały, bardziej pociągały mnie inne rzeczy... na przykład tanie hotele.
- I szczęście rodzinne - podpowiedziała Shelby, także ochlapując go wodą. - Ja osobiście
zawsze uważałam pojęcie rodzinnego szczęścia za oksymoron. Rozumiesz, zestawienie rzeczy
całkowicie sobie przeciwnych.
- Znając Arthura Halforda, mogę zrozumieć twoją gorycz. Czy twoja mama i siostra są do
niego podobne? Shelby opryskiwała go teraz obiema rękami.
- Moja mama jest słodka, zaś Laney... - Zamilkła. Jak mogłaby opisać siostrę?
Garrett wyciągnął własne wnioski.
- To szakal? - podpowiedział.
Nie powinna była się roześmiać, napomniała siebie surowo, lecz było za późno, by naprawić
błąd. Postanowiła ratować sytuację za wszelką cenę.
- Kiedy ją poznasz, także i ty będziesz wygłaszał hymny pochwalne na cześć jej urody.
- Nigdy nie wygłaszam hymnów pochwalnych - zapewnił Garrett.
Podszedł bliżej, by stanąć naprzeciw Shelby.
- Miałaś mnie podnieść - przypomniał jej.
- Mówiłam ci już, że to niemożliwe. Zobacz. - Położyła ręce na jego bokach. - Nie mogę cię
unieść. Nawet nie drgniesz, jesteś twardy jak... - Nie poznawała własnego głosu, który nagle
brzmiał ochryple i załamywał się.
Podniosła wzrok, by spojrzeć w jego twarz, która teraz znalazła się bardzo blisko jej twarzy.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Garrett objął ją J poczuła na ustach dotyk jego ust.
Przez chwilę zaskoczona Shelby stała nieruchomo, spoglądając przed siebie szeroko
otwartymi oczami, lecz jej ciało słuchało już innych rozkazów. Wtulona w ciasną niszę jego
ramion także ona uniosła ręce, by spleść je na szyi Garretta. Czuła, jak budzi się w niej ogień,
silniejszy niż cokolwiek, co dotąd znała. Rozchyliła wargi, poddając się namiętności, która
rozpaliła jej zmysły.
Pozwoliła, by wsunął udo pomiędzy jej nogi. Jak przyjemny był dotyk gładkiej skóry, napięcie
twardych mięśni pod jej palcami. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, wędrowała dłońmi po
jego plecach, docierając aż do twardych zaokrągleń pośladków.
Garrett przesuwał usta po łuku jej szyi. Krew w jego żyłach pulsowała szybko, w uszach
słyszał szum, jakby obok pędziło stado galopujących koni. Obejmował ją mocno, chcąc, by nie
dzieliło ich już nic. Przechylił głowę Shelby do tyłu, pogłębiając pocałunek i przygarniając ją
mocniej. Dopiero wówczas, kiedy poczuła dotyk jego dłoni pod materiałem szortów, a później
fig, zdała sobie sprawę z czasu i miejsca. Gwałtownie odepchnęła go od siebie, tak szybko i
nieoczekiwanie, że Garrett nie zdążył jej przeszkodzić.
A z pewnością nie puściłby jej, stwierdził chwilę potem, spoglądając na Shelby, która stała
kilka kroków od niego, z ustami wciąż lekko opuchłymi od pocałunków i orzechowymi oczami
zasnutymi mgłą pożądania. Niczego nie pragnął bardziej, niż znów porwać ją w ramiona i
całować, aż oboje zatraciliby poczucie rzeczywistości.
- Jest środek dnia, a my stoimy na brzegu oceanu - powiedziała cicho. - Ktoś idący po plaży
mógłby nas zobaczyć... - Jej głos załamał się.
Uśmiechnął się.
- Wolisz wrócić do domku 101?
- Nie! - wykrzyknęła przerażona Shelby. Odzyskała panowanie nad sobą. Namiętność, która
tak niepodzielnie władała nimi jeszcze przed chwilą, teraz wydawała się nie do pomyślenia.
Baraszkowali i taplali się w wodzie, by w następnej chwili pieścić się w porywie nagłego
uniesienia.
Zmarszczyła czoło. Kiedy ostatni raz w podobny sposób bawiła się w wodzie? W wieku
trzech lat? Może czterech? Z pewnością wówczas, kiedy chodziła do przedszkola, traktowała
pływanie poważnie i porzuciła już wszelkie wodne igraszki.
- Jesteś pewna? - Garrett przesunął dłonią po jej nagim ramieniu. Shelby odskoczyła jak
oparzona. Skóra paliła ją w miejscu, gdzie dotknął jej Garrett.
- Jestem pewna! - potwierdziła ze złością. - Nawet cię nie lubię!
- Nie lubisz mnie? - Garrett uniósł brwi. - Nie nabierzesz mnie, skarbie. Ogarnął nią gniew.
- Nie mów do mnie „skarbie”! Nie jestem jedną z twoich flam!
- Flam? - Garrett zaśmiał się głośno. - Skąd znasz to słowo? Z zajęć kółka szekspirowskiego?
Shelby była teraz naprawdę wściekła.
- Domyślam się, że to twoja stała taktyka: romans z córką szefa. Muszę przyznać, że to
wyjątkowo obrzydliwe. Czy musisz potwierdzać swoją męskość, uwodząc każdą poznaną
kobietę?
- Twój ojciec nie jest moim szefem - sprostował spokojnie Garrett. - I nie mam żadnych
wątpliwości co do własnej męskości, a nawet gdybym je miał, twoja... reakcja zdecydowanie
by je rozproszyła.
Podszedł bliżej. Mógł dotknąć teraz sutki, która wyraźnie rysowała się pod mokrą tkaniną.
Delikatnie obwiódł kciukiem jej kształt.
Shelby odetchnęła głęboko, czując, że ta pieszczota znów wznieca w niej płomień.
Odepchnęła rękę Garretta, rozgniewana zarówno jego śmiałością, jak i własnym brakiem
opanowania.
- Odchodzę - oświadczyła, ruszając w kierunku brzegu. - Nie spędzę ani minuty dłużej w
twoim towarzystwie.
- Shelby - zawołał. Nie zatrzymała się.
- Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać, będę się bronić - ostrzegła. - Chodziłam na kurs
samoobrony i mogę cię poważnie zranić.
- Pozwalam ci odejść - zawołał w odpowiedzi Garrett - bo tak chcę, a nie dlatego, żebym się
obawiał twojej siły.
Okna jadalni Halford House wychodziły na ocean, dostarczając jedzącym dodatkowych
wrażeń estetycznych. Mniejszy bar, o nazwie The Grill, znajdował się w środku kompleksu
hotelowego pomiędzy dwoma basenami z krystalicznie czystą, błękitną wodą i malowniczymi
kaskadami. Tuż obok, w niewielkim barku, serwowano drinki. Na terenie Halford House były
także korty tenisowe, pole golfowe i siłownia - doskonale wyposażone i z odpowiednio
przeszkolonym personelem. W porcie przylegającym do prywatnej plaży można było wynająć
żaglówki, pożyczyć narty wodne i katamarany. W pasażu ekskluzywnych sklepów dokonywali
udanych zakupów najwybredniejsi nawet goście, a nocny klub z dancingiem i występami
artystycznymi zapewniał rozrywkę tym, których nie interesowały naziemne czy wodne sporty.
- Jestem pod wrażeniem - wyraził uznanie Garrett, udając przed oprowadzającą go Shelby, że
po raz pierwszy zwiedza Halford House.
- To jest niczym odrębny, zamknięty w sobie świat - zachwycał się Paul Whitley. - Świat
doskonały. Najlepsze dla najlepszych.
Słowa Whitleya wzbudziły gniew Garretta. Kiedy Arthur Halford polecił córce tego
popołudnia, by oprowadziła go po terenie hotelu, nie wspomniał, że będzie towarzyszył im ten
jasnowłosy, opalony mistrz surfingu w beżowym garniturze.
- Jaką dokładnie pełnisz tutaj funkcję, Whitley? - chciał wiedzieć Garrett, którego pytanie
Shelby skwitowała pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
- Paul był asystentem kierownika nocnej zmiany w Casa del Marina w Kalifornii - pośpieszyła
z odpowiedzią, zanim Paul miał szansę się odezwać. - Był tam bardzo ceniony i to dla nas duży
honor, że zechciał przyjechać do Halford House.
- Jako kto? - nie dawał za wygraną Garrett. - Asystent kierownika nocnej zmiany? Czy
potrzebny jest tutaj asystent kierownika na każdej zmianie? Wydaje mi się to dublowaniem
personelu.
Shelby miała dość taktu, by nie powiedzieć głośno, że nikt nie pytał go o zdanie, lecz jej
spojrzenie było wystarczająco wymowne. Na wprost Whitleya, w nienagannie skrojonym,
jasnym garniturze, stał Garrett, ubrany w dżinsy o uciętych nogawkach i bananowożółtą
koszulkę ozdobioną rysunkiem przedstawiającym palmy kokosowe i pomarańcze z napisem:
„Floryda”. Wolała nie myśleć teraz o jego atletycznej budowie, muskularnych ramionach i
męskiej sile emanującej z całej postawy. Nie ośmieliła się zatrzymać wzroku na zmysłowych
ustach i ciemnoniebieskich oczach. Bezpieczniej było skoncentrować uwagę na niestosownym
stroju tego zdecydowanie niebezpiecznego mężczyzny. Nikt w Halford House nie nosił
dżinsów, zaś jeśli chodzi o koszulkę... została zakupiona w najlepszym razie na lotnisku lub w
jednym z tych tanich sklepików, które coraz liczniej szpeciły elegancką scenerię wybrzeża. Na
szczęście tego typu miejsca nie kalały piękna Port Key... na razie.
Nagle Shelby przeraziła straszna myśl.
- Nie planujesz chyba wybudować Family Fun Inn na wyspie?
Czy tak zwykle postępował? Przyjeżdżał jako obserwator, w rzeczywistości planując już
zdradziecki atak i szukając słabych punktów przeciwnika? Nie wiedziała. Nie wiedziała nic o
tym, w jaki sposób Garrett McGrath zdobywał nowe terytoria. W tej niewiedzy zdawało się
czaić śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Skąd ten oryginalny pomysł? - spytał rozbawiony Garrett. - Poczekaj, niech zgadnę.
Zdecydowanie bez sympatii przyglądałaś się mojej koszulce... A więc naturalnie twoje myśli
powędrowały od tanich sklepików do Family Fun Inns.
- Obecność Family Fun Inns w okolicy zmniejszyłaby atrakcyjność Halford House,
doprowadzając może nawet do podobnych kłopotów, jakie przeżywa obecnie Blue Springs
Resort - dodał zaniepokojony Paul Whitley. - Kiedy przyjeżdżają tłumy, domagają się swoich
zwykłych wakacyjnych atrakcji: samoobsługowych barków, sklepików z pamiątkami,
zjeżdżalni wodnych i miniaturowego golfa. - Wstrząsnął nim dreszcz, jakby ktoś roztoczył
przed nim wizję wyjątkowo brutalnego masowego mordu.
- Mam wrażenie, że to deja vu. Podobną rozmowę odbyłem dziś rano z Shelby. Czy wy,
stróżowie spokoju wielkiego świata, nie mówicie o niczym innym? Może porozmawialibyśmy
o pogodzie? Albo o miejscowym klubie tańca?
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Garrett - nalegała Shelby, nie potrafiąc opanować
niepokoju. - Czy zamierzasz zbudować Family Fun Inn na Port Key?
Lubił, jak wymawiała jego imię. Cieszył się, że Shelby zaczyna zwracać się do niego po
imieniu, sama może jeszcze nie zdając sobie z tego sprawy.
Wykrzywił usta.
- Nie, Shelby. Przyrzekam, że nie wybuduję Family Fun Inn w pobliżu Port Key czy Halford
House.
Taką obietnicę mógł jej złożyć z czystym sumieniem. Podczas lunchu podpisali z Arthurem
Halfordem odpowiednie dokumenty. Teraz on był właścicielem Halford House. Zdecydowanie
nie miał ochoty doprowadzić do upadku swojego hotelu.
- Chciałabym ci wierzyć - odparła wciąż jeszcze zmartwiona Shelby.
- Mogę przedstawić ci oświadczenie podpisane krwią, jeśli chcesz. Ja, Garrett McGrath,
przyrzekam uroczyście trzymać Family Fun Inn z dala od Halford House.
- I dajesz słowo honoru - zasugerował Paul Whitley, wyciągając rękę w pojednawczym geście.
Garrett uścisnął jego dłoń. Dziecinadą byłoby tego nie zrobić. Whitley jednak wciąż działał
mu na nerwy.
- Jaka jest twoja pozycja w Halford House, Whitley? Nie odpowiedziałeś mi.
- Paul będzie moim asystentem, moją, że tak powiem: prawą ręką, kiedy ojciec odejdzie na
emeryturę - pośpieszyła z wyjaśnieniem Shelby.
Czy ten facet nie potrafi mówić za siebie, chciał spytać Garrett, lecz wiedział, że i tym razem
pewnie znów odpowiedziałaby Shelby.
- A kiedy twój ojciec zamierza odejść na emeryturę? - zainteresował się Garrett. Oczywiście
znał odpowiedź, był jednak ciekaw, co Halford powiedział córce; stary Art okazał się
niezwykle pomysłowym kłamcą. Paul i Shelby wymienili spojrzenia.
- Nie znamy dokładnej daty przejścia ojca na emeryturę
- wyznała niechętnie. - Ale zrobi to niedługo. Mama twierdzi, że planują wraz z tatą wyjechać
wkrótce do Arizony. Mieszkają taca nasi krewni.
- Brat twojego ojca. Hal, jego żona Hillary i marnotrawny syn, którego nie interesuje kariera
w Halford House. Twój tata wspominał o nich.
Arthur Halford długo rozwodził się na temat wyjątkowej indolencji swojego niewydarzonego
bratanka, upatrując w jego braku zainteresowania rodzinnym biznesem powód sprzedaży
Halford House. Garrett patrzył na Shelby, która tak doskonale zdawała się pasować do roli, jaką
Arthur przeznaczył bratankowi. W poważnej, pozbawionej wszelkiego wdzięku szarej
garsonce, zapiętej pod szyję białej bluzce i szarych pantoflach sprawiała wrażenie niezwykle
odpowiedzialnej bizneswoman. Miała nawet na nogach rajstopy, choć w takim upale musiało to
być prawdziwą torturą. Włosy upięła w kok.
- Tata był trochę rozczarowany postawą Hala - przyznała Shelby. - Jego brat Hart miał zostać
następcą ojca i kiedy zmarł, wszyscy oczekiwali, że Hal Junior pójdzie w jego ślady. Nie
chciał, więc ja zdecydowałam się podjąć tego zadania - oświadczyła dumnie.
Garrett zmarszczył czoło. Wiedział, że Arthur Halford nie poprosił córki, by poprowadziła
Halford House, mimo jej wykształcenia i doświadczenia. Halford nawet przez moment nie
pomyślał o córce, dopóki Shelby nie obwieściła, że wraca. Wpadł w panikę, lecz nawet
wówczas nie zrezygnował ze sprzedaży. Kiedy podpisali dokumenty, Halford chętnie zgodził
się, by Garrett poinformował Shelby o transakcji, kiedy uzna to za stosowne. Lojalność zda-
wała się być pojęciem obcym w rodzinie Halfordów.
- A Paul pomoże mi prowadzić Halford House, przenosząc jego sukces w dwudziesty
pierwszy wiek - oznajmiła Shelby z entuzjazmem, spoglądając na swojego eleganckiego
towarzysza. Uśmiech Shelby zirytował Garretta, podobnie jak jej pewność co do przyszłego
rozwoju Halford House i współpracy z Paulem Whitleyem.
- W tej chwili jednak Paul jest w zasadzie bezrobotny? - zapytał Garrett. - Mieszka tu za
darmo?
- Nie za darmo. Zapoznaję się z otoczeniem i charakterem przyszłej pracy - bronił się Paul. -
Razem z Shelby jesteśmy zajęci całe dnie, przygotowujemy plany i...
- A więc oboje otrzymujecie pensje, obecna i przyszła kadra kierownicza oraz jej świta? -
domyślił się Garrett.
- To nie twój interes - ucięła krótko Shelby.
- Ja mam zupełnie odmienne zdanie w tej sprawie - odparł z przekąsem Garrett. - A więc Art
wciągnął was oboje na listę płac, kiedy przyjechaliście do Port Key w zeszłym tygodniu? Czy
mam rację?
- Och, litości! Tak, masz rację - potwierdził Paul tonem zniecierpliwienia. - Nie wiem,
dlaczego tak ci na tym zależy, ale nie wstydzę się przyznać, że Halford House płaci mi za moją
wiedzę i doświadczenie.
- Chcę po prostu jak najlepiej poznać te pięciogwiazdkowe kurorty - wyjaśnił Garrett.
Oczywiście, że Halford natychmiast wciągnął na listę płac Shelby i Paula Whitley. Pozbywał
się hotelu i wszystkich związanych z nim wydatków. Teraz miało to być zmartwieniem
McGrathów. Niech płacą!
- Teraz moja kolej, by zabawić się w rozwiązywanie zagadek - zawołał wyraźnie podniecony
Paul. - Mam wrażenie, że pan sam planuje zająć się ekskluzywnym hotelarstwem. Czy mam
rację, McGrath?
Garrett przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Ten facet nie był tak naiwny, na jakiego
wyglądał, pomimo chłopięcego uśmiechu, blond loków i pastelowego garnituru. Jego milczenie
przeciągnęło się odrobinę zbyt długo.
- Paul ma rację! - wykrzyknęła zdumiona Shelby, a jej policzki zarumieniły się.
Gdyby tutaj i teraz dowiedziała się, że kupił Halford House, znienawidziłaby go na zawsze.
Przypomniał sobie, jak biegali po plaży dziś rano, żartując, przekomarzając się, taplając się w
wodzie i całując...
Pragnął znacznie, znacznie więcej. Shelby stała naprzeciw niego: piękna, inteligentna,
nieprzystępna. Wiedział, że nie będzie łatwo zbliżyć się do niej. Ale chciał spróbować. Jeśli ich
znajomość zakończy się teraz, nigdy nie będzie miał szansy naprawdę jej poznać. Postanowił
nie dopuścić do tego.
- Shelby - zaczął niepewnie, lecz na szczęście gadatliwy Paul sam wybawił go z kłopotu.
- Zamierzasz kupić Blue Springs Resort, prawda? - ciągnął podekscytowany Whitley. - Teraz
wszystko układa się logicznie. Dlatego potrzebujesz informacji o pięciogwiazdkowych
obiektach. I genialnie obmyśliłeś plan przejęcia Blue Springs. Budując tani motel w pobliżu,
sprawiłeś, że wartość kurortu gwałtownie spadła. Teraz odkupisz go za bezcen i doprowadzisz
do dawnej świetności.
Garrett zachichotał.
- Jesteś bystry, Whitley. Marnujesz się jako asystent kierownika nocnej zmiany. Powinieneś
zarządzać tego rodzaju hotelem. Albo Blue Springs - dodał przebiegle.
To wystarczyło. Do końca wyprawy Paul zachowywał się uprzejmie i grzecznie wobec
Garretta, zasypując go wprost informacjami na temat ekskluzywnych hoteli.
Shelby nie potrafiła ukryć swojej irytacji. Przyjęta przez Paula taktyka była tak oczywista, że
Shelby ogarnął niesmak. Paul najwyraźniej uznał, że perspektywa prowadzenia Blue Springs
Resort dla Garretta McGratha jest bardziej atrakcyjna niż stanowisko jej zastępcy w Halford
House.
Spojrzała z niechęcią na Garretta. To jego wina. Świadomie czy nie wbijał klin pomiędzy nią a
Paula. Nic nie układa się tak, jak tego oczekiwała, pomyślała Shelby ponuro. Ona i Paul nie
zbliżyli się do siebie. Ich zawodowa znajomość nie przerodziła się w nic poważniejszego, do-
szły za to nowe komplikacje: po pierwsze urocza Lancy, a teraz także kusząca możliwość
objęcia zarządu Blue Springs Resort.
Co gorsza, ojciec nie wspominał nawet o przejściu na emeryturę, i jak do tej pory, nie
powierzył jej żadnej poważnej funkcji. Jej marzenie o przejęciu rodzinnego biznesu u boku
mężczyzny, którego podziwiała i szanowała jako równego sobie, wydawały się teraz
przygnębiająco dalekie.
- Czemu zamilkłaś? - spytał Garrett, kiedy Paul oprowadzał ich po ogrodzie, wyjaśniając z
entuzjazmem, w jaki sposób podobne cuda przyrodnicze można by stworzyć w Blue Springs.
- Paul tak bardzo pragnie się popisać, że nawet gdybym chciała, nie zdołałabym wtrącić słowa
- mruknęła pod nosem. - Ale nie chcę - dodała szybko. - Nie mam panu nic do powiedzenia,
panie McGrath.
- A co z naszą przygodą w oceanie? Czy zamierzasz udawać, że nic się nie zdarzyło?
Ku swemu wielkiemu zmieszaniu Shelby spłoniła się.
- Bądź cicho - ostrzegła go. - Paul cię usłyszy.
- A nie chcesz, żeby dowiedział się o nas?
- Nie ma żadnych „nas”! - syknęła. Paul ucichł na chwilę i odwrócił się.
- Co się dzieje? - spytał.
Shelby i Garrett wymienili spojrzenia; w jej oczach czaiła się groźba, w jego wzroku
rozbawienie.
- Nic - odparła krótko Shelby, nie spuszczając wzroku z Garretta.
Garrett wzruszył ramionami.
- Rozmawialiśmy o burzy tropikalnej na Karaibach. Sądzisz, że przerodzi się w huragan i
dotrze do nas?
- Mam nadzieję, że nie. - Paul skrzywił się. - W Kalifornii nigdy nie musieliśmy bać się
huraganów.
- Tak, tam mogliście jedynie czekać na trzęsienie ziemi - wpadł mu w słowo Garrett. - Martwi
mnie ta burza, ponieważ jutro jedziemy z Shelby do Key West, odwiedzić znajdujący się tam
hotel Family Fun Inn. Shelby tak wspaniałomyślnie poświęciła dzisiaj swój czas, by
oprowadzić mnie po Halford House, że chciałbym odwdzięczyć się pokazaniem jej jednego z
moich hoteli.
Shelby powstrzymała okrzyk oburzenia. Czemu miały służyć sztuczki McGratha? Nie miała
ochoty przyłączać się do tej gry i chciała, by o tym wiedział.
- Obawiam się, że będę zmuszona odmówić pana niezwykle uprzejmemu zaproszeniu, panie
McGrath - odparła, z trudem zachowując spokój. Wiedziała, że gdyby teraz straciła panowanie
nad sobą, Garrett uznałby to za swoje zwycięstwo.
- I już? - Garrett nie poddawał się tak łatwo. - Odmowa uprzejma, lecz stanowcza. Żadne tam
„Nie mam zamiaru nigdzie z tobą jeździć, McGrath”. Albo „Za nic nie zbliżyłabym się nawet
do jednego z twoich wulgarnych moteli, chyba że zmusiłbyś mnie do tego siłą”. Zawiodłaś
mnie, Shelby. Czyżbyś traciła refleks?
Paul Whitley, zdezorientowany, przyglądał się im obojgu. Zarówno Shelby, jak i Garrett
zdawali się go nie dostrzegać, pochłonięci swoim sporem niczym dwaj kowboje szykujący się
do pojedynku.
- Twoi rodzice zaprosili mnie dzisiaj na kolację. Będziemy więc mieli okazję porozmawiać o
tym projekcie wieczorem - zakończył Garrett, a potem lekko poklepał Paula po ramieniu. -
Byłeś naprawdę nieoceniony, Whitley. Dzięki za informacje.
Paul rozpromienił się.
Shelby z trudem hamowała gniew. Garrett McGrath nie grał uczciwie!
ROZDZIAŁ CZWARTY
- To żart? - Garrett z niedowierzaniem przyglądał się Shelby, która stała przed nim sztywno
wyprostowana. Była ubrana w szyty na miarę brązowy kostium, beżową wykrochmaloną i
zapiętą pod szyję bluzkę, ciemne rajstopy i brązowe pantofle na niskim obcasie. Całość z
pewnością zostałaby oceniona jako mocno nieciekawa w najbardziej nawet konserwatywnym
miejscu pracy.
Na wycieczkę do Key West połączoną z odwiedzeniem Family Fun Inn położonego w okolicy
zdecydowanie mało konserwatywnej jej strój był co najmniej nieodpowiedni i przypominał
bardziej przebranie niż ubranie.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła chłodno Shelby.
- Mówię o tym, co masz na sobie. Co to jest? Kostium feministki z lat siedemdziesiątych
przekonanej, że kobiecy czar jest przeżytkiem poprzedniej epoki? - Potrząsnął głową. - Nie
możesz pojechać tak ubrana. Wystraszysz turystów.
- Jeśli ci się nie podoba moje ubranie, możesz zawsze zrezygnować z mojego towarzystwa -
zasugerowała słodko Shelby.
- Nie licz na to - zapewnił ją szybko Garrett. - Aha, a kiedy będziesz się przebierać, rozpuść
włosy. W tej chwili związałaś je tak mocno, że masz skośne oczy.
Shelby obdarzyła go wyniosłym spojrzeniem.
- Nie mami zamiaru się przebierać. Dla mnie jest to wyjazd czysto służbowy i wybrałam strój
najodpowiedniejszy na tę okazję.
Garrett wzruszył ramionami.
- Dobrze, skoro się uparłaś, ale będzie ci w tym bardzo gorąco. Żebyś nie mówiła, że cię nie
ostrzegałem.
- W ogóle się do ciebie nie odezwę - przyrzekła. Z dezaprobatą przyjrzała się jego strojowi:
obszernej koszulce w biało-niebieskie pasy i spranym dżinsom.
- Już widzę, że będziesz miłą towarzyszką podróży - zauważył sucho Garrett, podając
parkingowemu kluczyki.
- Będę starała się nie denerwować ciebie i mam nadzieję, że odwzajemnisz się tym samym -
wyjaśniła oschle Shelby. - Jeśli miałoby to oznaczać, że nie zamienimy ze sobą ani słowa do
końca dnia, niech tak będzie.
- Przykro mi, skarbie. - Garrett uśmiechnął przekornie. - Właśnie po to zaprosiłem ciebie,
żeby móc cię podenerwować.
Tuż obok zatrzyma się maleńki, czerwony samochodzik.
- Nie jest większy niż zabawka - wykrzyknęła zaskoczona Shelby.
- To najmniejszy samochód, jaki mieli w agencji - odparł Garrett. - Kiedy wynajmuję
samochód, zawsze staram się pożyczyć model, jakiego wcześniej nie prowadziłem. Dla
urozmaicenia korzystam z różnych agencji i wszędzie proszę o najstarszy lub najnowszy wóz,
najmniejszy bądź największy, zależnie od nastroju. Dzięki temu odbyłem wiele interesujących
przejażdżek. Kiedyś prowadziłem stary karawan. Przejechałem nim całe Kansas i Missouri.
Garrett wsunął parkingowemu dwudziestodolarowy banknot i mężczyzna odszedł zaskoczony,
dziękując mu wylewnie.
- Dajesz zbyt duże napiwki - zauważyła Shelby, kiedy Garrett ostrożnie wyprowadzał
samochód poza teren Halford House. - To samo zrobiłeś wczoraj po kolacji, zbyt hojnie
obdarowując kelnerkę, chłopca hotelowego i barmana. Mój ojciec odpowiednio ich
wynagradza. Nie ma potrzeby, żebyś ty...
- Poglądy moje i twojego ojca na odpowiednie wynagrodzenie znacznie się różnią - przerwał
jej Garrett. - Prawdę mówiąc, w niewielu kwestiach zgadzam się z Artem Halfordem. Na
przykład, gdyby moja córka tak niechętnie przebywała w czyimś towarzystwie, z pewnością nie
zmuszałbym jej do wyjazdu z tą osobą.
Shelby sięgnęła po chusteczkę i otarła czoło. To był wyjątkowo upalny dzień. Samochód miał
klimatyzację, lecz i tak promienie słońca padały prosto na nią. Dyskretnie odpięła dwa górne
guziki. Miała wrażenie, że nakrochmalony kołnierzyk niczym pętla zaciska się wokół jej szyi.
- Skoro wiedziałeś, że nie mam ochoty z tobą jechać, i nie aprobowałeś sposobu, w jaki ojciec
zmuszał mnie do podróży, dlaczego nalegałeś, żebym pojechała? - spytała z nutą irytacji w
głosie. - Żeby mi dokuczyć?
- Zgadłaś za pierwszym razem! - ucieszył się Garrett. - Jesteś naprawdę bystra, Shelby.
- To samo powiedziałeś Paulowi - przypomniała mu kwaśno. - Może ja również powinnam
zacząć ubiegać się o posadę w Blue Springs?
- Zauważyłaś, jak mu na tym zależy?
- Oczywiście.
Uśmiechnął się.
- Pracowałaś z Whitleyem. Sądzisz, że byłby w stanie zarządzać kurortem tej klasy co Halford
House lub... Blue Springs? Bądź szczera.
- Bez wątpienia - odparła sucho. - Nie zaprosiłabym go do Halford House, gdybym nie ceniła
jego umiejętności i doświadczenia.
- Zastanawiam się, czy nie kierowały tobą także inne pobudki. Bardziej osobistej natury. -
Garrett zahamował przed światłami i spojrzał na Shelby.
Napotkał jej wzrok, lecz Shelby szybko odwróciła głowę, by ukryć rumieniec. Zbyt często
spogląda w jego stronę, napomniała siebie surowo. A teraz jeszcze Garrett przyłapał ją na tym!
- Paul i ja jesteśmy przyjaciółmi i pracujemy razem - wyjaśniła, mocując się z ekranem
przeciwsłonecznym.
- I nie ma w tym krzty romantyzmu? - Garrett z przyjemnością słuchał, jak Shelby potwierdza
jego wcześniejsze przypuszczenia. - Czy nie liczysz na to, że wasza znajomość przerodzi się w
coś poważniejszego? - nalegał, bo gdyby Shelby żywiła jakieś nadzieje, natychmiast
pośpieszyłby je rozwiać.
- To nie twoja sprawa! - zawołała gniewnie.
- Jeśli liczysz na niego, może spotkać cię poważne rozczarowanie. Widziałem wczoraj, że
twojej siostrze spodobał się Whitley, a i on robił do niej maślane oczy.
- Och, proszę, oszczędź mi swojej fałszywej troski. Jakby miało to dla ciebie jakieś znaczenie,
czy jestem smutna, zawiedziona, czy... czy wściekła! Poza tym nic w tym dziwnego, że
mężczyzna „robi maślane oczy” do Laney. Większość z nich tak się zachowuje. Laney jest
bardzo ładna i czarująca, jak sam miałeś okazję przekonać się wczoraj.
- Ładna, tak. - Garrett wzruszył ramionami. - Ale bynajmniej nie czarująca. Owszem,
próbowała taką udawać, lecz brakowało w jej zachowaniu ciepła i spontaniczności. To jedynie
poza, którą przybiera w zależności od nastroju.
- Wszyscy szaleją na punkcie Laney. - Shelby poczuła się zobowiązana bronić siostry.
- Ja nie - zaprotestował stanowczo Garrett. - Jest nie tylko sztuczna, ale i nudna. Naprawdę z
trudem przychodziło mi udawać, że słucham jej paplaniny.
- Opowiadała o konkursach piękności, w których brała udział - przypomniała Shelby. - I,
oczywiście, o swoich psach, o tym, jak kocha zwierzęta, a one ją.
- A, tak. - Garrett jęknął na to wspomnienie. - Opowiadała, że podpłynął do niej delfin i zabrał
na przejażdżkę po oceanie. Miała akurat wtedy na włosach koronę miss czegoś tam. -
Przewrócił oczami. - Sądzę, że ogląda za dużo kreskówek.
- Nie wierzysz w tę historię?
- Och, daj spokój, Shelby! Jazda na grzbiecie nie oswojonego delfina w koronie na głowie?
Jeśli w to wierzysz, to opowiem ci, jak zostałem porwany przez UFO i przemierzyłem całą
galaktykę w ich statku. Albo jak jadłem lunch w dżungli z zaginionym plemieniem kanibali.
- Prowadzisz interesujące życie - stwierdziła sucho Shelby. Udało się jej powstrzymać śmiech;
nie mogła przecież pozwolić na żarty z własnej siostry. - Wszyscy uważają, że ta historia z
delfinami jest urocza.
- Kim są ci „wszyscy”, których wciąż wspominasz, Shelby? Twoi rodzice? Paul Whitley?
Większość rozsądnych ludzi nie chciałaby nawet słuchać takich bzdur.
- Zielone światło - zwróciła uwagę Shelby, kiedy odezwał się klakson czekającego za nimi
kierowcy.
Słońce prażyło bezlitośnie, a lekko przydymione szyby nie stanowiły żadnej przeszkody dla
gorących promieni. Nie mogąc znieść dłużej upału, Shelby zdjęła żakiet i położyła go na
tylnym siedzeniu.
- Gorąco? - spytał Garrett z uśmiechem.
- Czekałam na twoje; „A nie mówiłem”. Nie zawiodłeś mnie.
- Mam nadzieję, że nigdy cię nie zawiodę, Shelby - zapewnił, a jego słowa nie brzmiały
żartobliwie. Skierował w jej stronę otwory klimatyzatorów i maksymalnie zwiększył strumień
zimnego powietrza. - Lepiej? - spytał.
Skinęła głową, zaskoczona tym przejawem życzliwości. Jechali nadmorską autostradą, która
łączyła ze stałym lądem szereg małych wysepek zwanych Ronda Keys. Shelby jeździła tędy
wiele razy, Garrett jednak po raz pierwszy przemierzał tę trasę i jej czterdzieści dwa mosty. Z
jednej strony drogi rozciągał się Ocean Atlantycki, z drugiej Zatoka Meksykańska.
- Jak mogłaś się spodziewać, jestem, oczywiście, wielkim fanem reklam, barów szybkiej
obsługi, moteli i ulicznych straganów - oświadczył Garrett. - Chętnie jednak zjechałbym z
autostrady i obejrzał okolicę. Zobacz, ta droga prowadzi do Międzynarodowego Muzeum
Wędkarstwa. Wypożyczają łodzie rybackie. Jedźmy tam!
- To podróż służbowa - przypomniała mu Shelby. - Nie jestem ubrana odpowiednio, żeby
łowić ryby. - Wygładziła fałdy spódnicy, jednocześnie wysuwając dyskretnie stopy z pantofli,
które zaczynały ją uwierać. - Kiedyś byłam w tym muzeum. Mają ciekawą kolekcję dawnego
sprzętu wędkarskiego.
- Bardziej interesuje mnie łowienie niż oglądanie wędek, zabytkowych czy nowoczesnych.
- A ja wolałabym obejrzeć wędki niż wypożyczać łódź po to, by przyprawić niewinne
stworzenia o śmierć.
Garrett jęknął.
- Nie należysz chyba do tych fanatyków, którzy nie przełkną niczego, co żyje? Prawdę
mówiąc, wczoraj zjadłaś jedynie sałatkę z krabów, szpinak i chleb.
- Kraby były wówczas martwe - uzupełniła Shelby. Garrett miał tak zabawną minę, że nie była
w stanie opanować śmiechu. - Nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do jedzenia, ale wolę
potrawy już gotowe. Stadia przejściowe nie są dla mnie zbyt atrakcyjne.
- Wolisz wszystko zapakowane i bezpostaciowe.
- Dokładnie tak.
- Domyślam się, że nie będziesz mi towarzyszyć w dorocznym jesiennym polowaniu?
- Obawiam się, że nie...
- Powiedz mi, co robisz dla przyjemności? Ustaliliśmy, że nie polujesz, nie łowisz ryb i nie
kąpiesz się w ubraniu. Bieganie po plaży jest elementem programu kondycyjnego. A co z
wolnym czasem? Czy kiedykolwiek po prostu odpoczywasz?
Shelby poruszyła się niespokojnie.
- Nie zdarza mi się to zbyt często - przyznała niechętnie. - Och, lubię czytać, czasami oglądam
telewizję...
- Tylko telewizję publiczną, oczywiście. Z pewnością nie aprobujesz opłat za telewizję
prywatną i kablową.
- Robisz ze mnie nadętą starą pannę. - Shelby skrzywiła się. - Cóż, komuś takiemu jak ty moje
życie może wydawać się dość nudne. - Jej policzki płonęły i to bynajmniej nie z powodu upału.
- Nie jestem typem beztroskiego bywalca przyjęć i amatora mocnych rozrywek - wyznał
Garrett. - Większość mojego czasu pochłania praca. Rozbudowa firmy, zabieganie o jej rozwój
nie zostawiało zbyt wiele czasu na aktywne życie towarzyskie. A wolny czas wolę spędzać w
ruchu niż czytać lub oglądać telewizję. Nawet publiczną. - W jego niebieskich oczach błysnęły
ogniki.
- Szczerze mówiąc, praca daje mi najwięcej satysfakcji - wyznała.
- Teraz w Halford House musisz czuć się okropnie - zauważył Garrett. - Wiem, że ojciec nie
znalazł dla ciebie żadnego konkretnego zajęcia aż do tej pory.
Shelby nie mogła temu zaprzeczyć.
- Nie, tata nie znalazł jeszcze dla mnie nic konkretnego.
- Było to dla niej bolesne wyznanie. - Ale spodziewam się, że wkrótce coś znajdzie. - Dumnie
uniosła głowę.
- A jeśli nie? Jeśli ojciec zdecyduje się sprzedać Halford House po przejściu na emeryturę? Co
wtedy zrobisz?
- Nie lubię martwić się czymś, co jest nierealne - odparła Shelby z przekonaniem. - Halford
House jest własnością naszej rodziny od trzech pokoleń i tak pozostanie.
Garrett zamyślił się, wspominając teraz, z jaką gotowością i bez chwili wahania Arthur
Halford sprzedał hotel. Nawet przez chwilę nie zastanowił się nad słusznością swojej decyzji,
lecz nagle pojawiła się Shelby. Jego jedynym zmartwieniem było utrzymanie córki w
nieświadomości do czasu sfinalizowania transakcji. Nie będzie łatwo powiedzieć Shelby
prawdę. Kiedy dowie się, że hotel, który uważała za swoje dziedzictwo, kupił Garrett
McGrath...
Czuł, że znalazł się w niezłych tarapatach. Pragnął Shelby Halford, dziewczęcej i roześmianej
jak wczoraj na plaży. Pragnął dotykać jej gładkiej, gorącej skóry, pragnął, by obejmowała go,
odwzajemniając pieszczoty. Pragnął jej nawet wyniosłej i dumnej w bezkształtnej garsonce i
rajstopach. Intrygowała go. Była inteligentna i namiętna, dowcipna i zmysłowa.
Shelby, ze wzrokiem utkwionym w ciągnącą się przed nimi drogę, przegrywała kolejną walkę
ze sobą o to, by nie rzucać w jego stronę ukradkowych spojrzeń. Jej oczy wciąż przyciągał
nienaganny profil Garretta, gęste, czarne włosy, mocne ramiona i dłonie pewnie trzymające
kierownicę.
- Czemu tak zamilkłeś? - spytała nerwowo.
- Ty także.
Spłoniła się. Czy zauważył, że znów na niego patrzy? Z przerażeniem stwierdziła, że budzi się
w niej podniecenie. W duchu skarciła siebie ostro za tę słabość i kierowanie zainteresowania
pod niewłaściwy adres. Nie jest już podlotkiem, a Garrett to dojrzały mężczyzna, który dokład-
nie wie, czego chce. I potrafi to zdobyć.
Shelby przypomniała sobie ich wczorajszą sielankę na plaży. Wbiegła ubrana do oceanu. Ona,
która zawsze kierowała się tylko i wyłącznie rozsądkiem! A potem wziął ją w ramiona i
pocałował. A ona odwzajemniła jego pocałunek.
Znów oblał ją żar. Tak, Garrett McGrath zawsze dostawał to, czego chciał. Był
niebezpiecznym mężczyzną i lepiej dla niej, by o tym pamiętała. I nie pozwalała, by zarówno
jej myśli, jak i oczy kierowały się w jego stronę.
.Przejechali przez Siedmiomilowy Most prowadzący do Lower Keys, docierając do najdalej
położonej na południe wyspy Key West. Garrett podał Shelby mapę, by pilotowała go do
zaznaczonego na kolorowo Family Fun Inn.
- Znajduje się w pobliżu Dog Beach - zauważyła. - To jedyna plaża na Key West, gdzie
wpuszczają psy. Czy to powód, dla którego wybrałeś tę lokalizację? Czy większość twoich
klientów podróżuje ze zwierzakami?
- W niektórych z naszych hoteli mogą przebywać goście wraz ze swoimi zwierzętami. Jak
sądzisz, czy Halford House również powinien przyjmować psy i koty? Bogaci są równie
przywiązani do swoich czworonożnych ulubieńców jak wszyscy inni.
- Czemu nie wypróbujesz tego w Blue Springs? - zasugerowała Shelby. - Zainstaluj tam budy
dla psów. W napięciu będziemy oczekiwali wyników tej próby.
Garrett zmarszczył czoło. Shelby wierzyła, że zamierza kupić Blue Springs Resort. On sam
zapomniał na chwilę o tej mistyfikacji.
Zaparkował samochód przed wejściem do Key West Family Fun Inn i spojrzał na Shelby.
Zdążyła nałożyć z powrotem żakiet i buty, a teraz pudrowała nos. Sprawiała wrażenie osoby
surowej, spiętej i zgrzanej. Zdecydowanie nieprzystępnej. W tych okolicznościach mogłaby nie
przyjąć zbyt dobrze wiadomości o tym, że to on został nowym właścicielem Halford House.
Mogłaby nawet zachować się irracjonalnie i oskarżyć go o oszustwo, choć to nie on przecież
był autorem tego pomysłu.
Garrett podjął decyzję. Nie powie jej. Jeszcze nie teraz.
- A więc jesteśmy - oznajmił, wysiadając z samochodu. - Witaj w Family Fun Inn.
Stali przed białym, jednopiętrowym budynkiem. Monotonię ścian urozmaicały rzędy drzwi, z
których każde pomalowane były na inny kolor i nie brakowało wśród nich żadnej barwy.
Shelby spoglądała zdumiona na jaskrawe purpury, róże i pomarańcze.
Przez kilka minut kontemplowała w milczeniu ten widok. Wiele słyszała o Family Fun Inns,
nigdy jednak sama nie widziała żadnego z tych hoteli.
Spróbowała wyobrazić sobie reakcję właścicieli eleganckiego Blue Springs Resort, kiedy
malarze skończyli malować nie chciany budynek Family Fun Inn tuż pod ich bokiem. Mogła
się założyć, że nie byli zachwyceni.
Garrett patrzył na nią wyczekująco. Jakby spodziewał się komentarza.
- Wygląda jak gigantyczne pudełko kredek - powiedziała wreszcie.
- Taka była nasza intencja. - Pokiwał głową z aprobatą. - Dzieci uwielbiają kolory.
Przeprowadziliśmy badania, z których wynikało, że różne barwy różnie się im kojarzą.
Niektóre dzieci są przywiązane do jednej barwy i w każdym hotelu Family Fun Inn chcą
mieszkać za drzwiami w ich ulubionym kolorze. Inne dzieci lubią zmieniać kolory. Za każdym
razem, gdy przyjeżdżają, wybierają nowy odcień. Kiedy więc nasi goście dokonują rezerwacji,
zawsze pytamy, jaki kolor sobie życzą.
- Brzmi to równie nieprawdopodobnie jak twoja fobia, by wypożyczać wciąż inny model
samochodu. Ale zatrzymywanie się za każdym razem w pokoju z drzwiami o innej barwie to
jeszcze większe dziwactwo. Kogo obchodzi, czy drzwi jego pokoju są turkusowe, malachitowe
czy koralowe? - Nie powiedziała głośno, że wszystkie te barwy jej wydają się równie okropne.
- Dzieci. A w czasie rodzinnych wypraw rodzice lubią spełniać ich życzenia. To sztuczka,
która zapewniła nam tak wiele powtórnych odwiedzin, że inne sieci hoteli przestały się śmiać i
próbują wymyślić podobny chwyt.
Shelby raz jeszcze ogarnęła wzrokiem oszałamiające bogactwo barw na jasnym tle budynku.
- Miejmy nadzieję, że im się to nie uda - mruknęła pod nosem.
Garrett przedstawił się Tony’emu Fontanie, kierownikowi motelu, który wydawał się
zachwycony spotkaniem wielkiego szefa.
- Pana siostra z mężem i dziećmi odwiedzili nas w zeszłym roku. Poznałem też Grace i Jeffa,
i, oczywiście, Eilish - opowiadał z entuzjazmem mężczyzna. - Czy zatrzyma się pan u nas
dzisiaj, panie McGrath?
Fontana posłał dyskretne spojrzenie w stronę Shelby, choć nie na tyle dyskretne, by go nie
zauważyła i nie zrozumiała. Ten człowiek myślał, że ona jest dziewczyną Garretta!
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Nie, nie zatrzymamy się na noc - pośpieszyła z odpowiedzią Shelby. - To wizyta służbowa -
poczuła się zobowiązana to dodać. Ile razy mówiła to już dzisiaj? Stało się to chyba hasłem tej
podróży. Posłała Tony’emu Fontanie ponure spojrzenie. Czy jej postawa i strój nie sygnali-
zowały wystarczająco jasno, że ich znajomość ma charakter czysto zawodowy i nie przyjechali
tu szukać miejsca dla miłosnej schadzki? Nie pojawiła się w wydekoltowanej koszulce, obcisłej
mini, żując gumę balonową.
- Ile masz wolnych pokoi. Tony? - spytał Garrett, przerywając niezręczną ciszę, która zapadła
po ostatnich słowach Shelby.
- Tylko jeden pokój jest dzisiaj wolny, ale...
- Wszystkie pokoje są zajęte poza jednym? - przerwała im Shelby. Zdumienie wzięło górę nad
niechęcią, kiedy przypomniała sobie, ile apartamentów stoi pustkami w Halford House. Czy
Tony Fontana kłamał, by wywrzeć lepsze wrażenie na szefie? To był przecież czas poza
sezonem.
- Zawsze mamy komplet gości, proszę pani - odparł uprzejmie Tony Fontana. - Za cenę
dwudziestu dziewięciu dolarów przyjeżdża do nas wiele rodzin z małymi dziećmi. Wolą urlop
poza sezonem, gdyż dzięki temu unikają tłoku w porze szkolnych wakacji. Jesteśmy też bardzo
popularni wśród emerytów, którzy podróżują przez cały rok.
- Zaczynają też zatrzymywać się u nas biznesmeni podróżujący służbowo - dodał Garrett. -
Oni dopiero nas odkrywają.
- Gdyby udało się nam przyciągnąć choć część tej klienteli - westchnął Tony.
- Oczywiście, że się nam uda - zapewnił go Garrett. - W ciągu najbliższych kilku lat.
Przyniesie to ogromne zyski, ale nie zapomnimy, że przede wszystkim jesteśmy zorientowani
na wakacje rodzinne.
Shelby z roztargnieniem przysłuchiwała się tej rozmowie, wciąż nie mogąc otrząsnąć się po
rewelacjach Tony’ego.
- Wasze pokoje kosztują dwadzieścia dziewięć dolarów za noc? - powtórzyła głośno. Więcej
kosztował lunch dla dwóch osób w Halford House.
- We wszystkich naszych hotelach cena wynosi dwadzieścia dziewięć dolarów za noc plus
podatek - wyjaśnił Garrett. - W czasie promocji nasze ceny są niższe.
- Ale Key West to drogi region, wszystko jest tu droższe niż na kontynencie. W jaki sposób
udaje się wam cokolwiek zarobić i nie ulec konkurencji? - chciała wiedzieć Shelby.
- Cały czas mamy komplet gości i staramy się maksymalnie ograniczać koszty - poinformował
ją z dumą Fontana. - Jeden pokój jest wolny dziś tylko dlatego, że ktoś nagle odwołał
rezerwację. Jutro, jak zawsze, wszystkie będą zajęte.
- Fantastycznie się spisujesz. Tony. - zapewnił go Garrett. - Moje siostry nie mogły się ciebie
nachwalić. Postanowiłem więc także przyjechać i przekonać się na własne oczy, czy nie ma w
ich słowach przesady.
Przeszli do gabinetu Tony’ego, gdzie Shelby zajęła stojące najdalej od okna i promieni
słonecznych krzesło. Słuchała, jak mężczyźni omawiają ostatnią kampanię reklamową i
ustalenia promocyjne pomiędzy Family Fun Inns i ośmioma różnymi liniami lotniczymi.
Rozmawiali też o sieci pizzerii, która dostarczała bezpłatnie pizze do pokoi motelowych, i
rozważali możliwość zawarcia podobnej umowy z lokalną restauracją hamburgerową.
Obserwowała Garretta. Emanował spokojem i pewnością siebie. Był obiektywny, lecz i pełen
zrozumienia. I bardzo, bardzo inteligentny. To był Garrett McGrath, który uczynił z Family Fun
Inns imperium. To dzięki niemu motele przynosiły zyski, podczas gdy tak wiele hotelowych
sieci z trudem walczyło o przetrwanie w sytuacji ogólnej recesji. Być może jego strój nie był
wystarczająco szykowny, ale posiadał zmysł interesu równie wyostrzony jak każdy ze
szlachetnie urodzonych biznesmenów spędzających urlop w Halford House.
- Jaki kolor mają drzwi tego jedynego wolnego pokoju? - spytał nieoczekiwanie Garrett.
To pytanie wydało się Shelby tak absurdalne, że omal nie wybuchnęła śmiechem. Tony
Fontana potraktował je jednak z całą powagą.
- Zielony. - Kierownik motelu wydawał się szczerze zmartwiony. - Zielony jest zawsze
najmniej pożądanym kolorem i jest to zawsze ostatni wynajmowany pokój.
Garrett skinął głową.
- Wiem. Podobnie jest we wszystkich naszych hotelach. Dlaczego kolor zielony jest najmniej
popularny? To dosyć dziwne. - Zerknął na Shelby. - A jeszcze dziwniejsze, że zieleń jest
kolorem wiodącym w Halford House. Czy istnieje tu jakiś paradoksalny związek? Dlaczego
zieleń Halford jest przebojem, a zieleń Family Inn porażką?
- To doprawdy zastanawiające! - Fontana bardzo przejął się tym problemem. - Czy sądzi pan,
że powinniśmy przeprowadzić badania?
- Najdziwniejsze ze wszystkiego jest to, że dwóch dorosłych mężczyzn marnuje czas,
dyskutując o zielonych drzwiach - odparła krótko Shelby. - Kogo to obchodzi?
Fontana wyglądał na zaszokowanego. Garrett jedynie się uśmiechnął.
- Potrafiłaby doprowadzić do szału naszych specjalistów od marketingu. Mam rację. Tony?
Chodźmy, pokażemy jej, jak wygląda jeden z naszych pokojów.
Shelby przekroczyła za nimi próg najmniej pożądanych zielonych drzwi. W średniej wielkości
sypialni stały proste, praktyczne meble. Dywan, narzuta na łóżko i zasłony były w podobnym
odcieniu. Kolejne zielone drzwi prowadziły do przyległej łazienki wyposażonej w mydło,
ręczniki, plastikowy kosz i kubeczki. Nic więcej. Żadnych szamponów, odżywek, balsamów,
czepków kąpielowych, przyborów do szycia i golenia, ani innych kosmetyków obowiązkowo
obecnych w każdej z łazienek Halford House.
- Ograniczamy koszty, rezygnując ze wszystkiego, co nie jest absolutnie niezbędne - wyjaśnił
Garrett, jakby czytając w jej myślach.
- W pokojach są telewizory podłączone do sieci kablowej - dodał lojalnie Fontana.
- Oczywiście - odrzekła Shelby. - Jaka rodzina mogłaby się dobrze bawić bez telewizora?
Tony zerknął niepewnie na Garretta, sprawdzając jego reakcję. Kiedy Garrett roześmiał się, on
także zachichotał.
- Jest bystra, prawda. Tony? Sądzisz, że znaleźlibyśmy gdzieś dla niej miejsce?
Fontana wydawał się tak zdezorientowany, że Shelby ulitowała się nad nim.
- Nie odpowiadaj na to pytanie, Tony - poradziła mu. Skinął jej głową z wdzięcznością.
Według słów Garretta największą dumą Family Fun Inns były place zabaw, unikalne,
starannie zaprojektowane parki dla dzieci na terenie hotelu. Obok zwykłych huśtawek i
przyrządów gimnastycznych stały tam oryginalne zabawki w rodzaju ogromnego zielono-
żółtego krokodyla, którego język był zjeżdżalnią, miniaturowy zamek i karuzela w kształcie
statku kosmicznego.
- Mąż mojej siostry, Fiony, projektuje i buduje place zabaw - poinformował Garrett. - Family
Fun Inns to jego główny klient, ale zaopatruje też szkoły, przedszkola, ogniska gminne. Jego
firma odnosi ogromne sukcesy. Fiona i Ray mają dwoje dzieci, trzyletnie bliźnięta.
- Może się pani sama przekonać, jak wspaniale dzieciaki się tutaj bawią - dodał z dumą Tony
Fontana.
- Nie mamy w Family Fun Inns basenów ze względu na wysokie koszty ich utrzymania i
ubezpieczenia, ale nasze place zabaw są naprawdę pierwszorzędne.
Na specjalnie ogrodzonym terenie z tyłu budynku baraszkowały wesoło dzieci pod bacznym
wzrokiem rodziców.
- Wydają się takie szczęśliwe - zauważyła z nutą żalu Shelby, przyglądając się tej beztroskiej
scence.
Nie pamiętała, by ona sama była kiedykolwiek tak radosna jak te dzieci o błyszczących
oczach. We wspomnieniach zawsze widziała siebie jako poważną, małą dziewczynkę,
traktującą wszystko serio, motywowaną do pracy i konsekwentnego wysiłku. Jakakolwiek
porażka wywoływała u niej niepohamowany gniew i poczucie winy.
- Chcemy, aby rodziny odpoczywające w Family Fun Inns czuły się szczęśliwe - oświadczył z
dumą Tony Fontana.
- To nasze motto - dodał Garrett. - Dobrze powiedziane, Tony.
Shelby nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi. Ci ludzie dobrze się bawili i mogła im co
najwyżej pozazdrościć.
Kiedy pożegnali Tony’ego, Garrett zaproponował, by zjedli lunch przed wyruszeniem do Port
Key. Shelby zdała sobie w tym momencie sprawę, że umiera z głodu. Nie jadła nic od rana, a
jej śniadanie także nie było zbyt obfite, Myśl o podróży skutecznie odebrała jej apetyt. Teraz
jednak jej złość minęła całkowicie.
- Ta podróż nie jest nawet tak koszmarna, jak się obawiałam - wyznała, kiedy zmierzali wraz z
Garrettem do restauracji serwującej owoce morza na Mallory Dock.
- Jesteś bardzo ostrożna w pochwałach - zauważył sucho Garrett. - Czyżbyś się bała, że mogą
mi przewrócić w głowie? Jak mawiała babcia McGrath: „Kiedy głowa puchnie, mózg przestaje
pracować”. Często mi to powtarzała.
- Uważała za swój obowiązek nauczenia cię skromności? To musiało wiele kosztować tę
biedną starszą panią. Garrett zaśmiał się.
- O, tak. Jako najstarszy syn, byłem zawsze rozpieszczany przez rodziców i nie widziałem
powodu, by podawać w wątpliwość ich wysokie mniemanie na mój temat. Gdyby nie babcia,
mógłbym wyrosnąć na zupełnie nieznośnego faceta. Shelby nie umiała oprzeć się pokusie.
- A tak jesteś tylko trochę nieznośny. Czy to skromne zwycięstwo zadowala babcię?
- Od tamtego czasu babcia dołączyła do klubu moich fanów. Kiedy firma zaczęła odnosić
sukcesy, a jej udział uczynił babcię bogatą, uznała, że być może nie jestem taki zły. Teraz
skierowała swój gniew na mojego młodszego brata, Brendana. Szczęśliwie dla niego, mieszka
w Nowym Meksyku, z dala od Buffalo i ciętego jak brzytwa języka babci.
- On jest teraz złym wcieleniem McGratha? - domyśliła się rozbawiona Shelby.
- Nie nazwałbym go tak. Uczy się, to bardzo towarzyski chłopak...
- Tłumaczę: Brendan specjalizuje się w tańcach dyskotekowych i piknikach - przerwała mu
Shelby. - Za każdym razem, kiedy słyszałam, że Laney lub Hal Junior to towarzyskie dzieciaki,
wiedziałam, że znów zawalili jakiś egzamin.
Garrett potrząsnął głową.
- Powiedzmy, że Hal woli prywatki i golfa niż naukę. Ale w golfa gra naprawdę świetnie i
jego ambicją jest zostać trenerem w jakimś klubie. Sądzę, że doskonale sprawdzi się w...
Garrett przerwał raptownie i sięgnął po jadłospis. Omal się nie wygadał. Wielkie mistyfikacje
to domena Arthura Halforda, lecz zdecydowanie nie jego.
- W Blue Springs mają znakomite pole golfowe - powiedziała Shelby domyślnie. - Nie tak
dobre jak w Halford House, ale ja, oczywiście, nie jestem obiektywna. Czy dlatego kupiłeś
Blue Springs Resort? Żeby twój młodszy brat...
- Staram się oddzielać interesy od sentymentów rodzinnych - poinformował ją zwięźle
Garrett. - Pobudki osobiste nigdy nie odgrywały dla mnie decydującej roli w kwestiach
zawodowych. Nabywam nieruchomości, kiedy po przeprowadzonych badaniach rynku
spodziewam się zysków.
Shelby przyglądała się mu z zaciekawieniem.
- Zdaje się, że poruszyłam czuły punkt. Całą uwagę skoncentrował na spisie potraw, jakby za-
mierzał wziąć za chwilę udział w konkursie wiedzy gastronomicznej.
- Mam wrażenie, że opuszcza cię ochota do żartów, kiedy rozmowa schodzi na temat twojego
ostatniego zakupu. Ale nie musisz wstydzić się tego ruchu i swojego zainteresowania sytuacją
ekskluzywnych hoteli, Garrett. To wspaniałe, że tak bardzo przejąłeś się przyszłością brata, by
kupić Blue...
- Mam już dość rozmów na temat Blue Springs Resort - oświadczył z mocą Garrett. - Nie chcę
więcej o tym mówić.
- Czy to znaczy, że jeśli nie zmienię tematu, nie odezwiesz się do mnie więcej? A jeśli zacznę
opowiadać o kuchni tej restauracji, która akurat bardzo się pogorszyła w ostatnich latach, nie
zareagujesz? Będziesz siedział w grobowym milczeniu?
- Musiałbym być wyjątkowym gburem, by nie odpowiadać pięknej kobiecie - odparł z
czarującym uśmiechem. - Po prostu inaczej pokieruję rozmową.
Ciepłe spojrzenie jego błękitnych oczu wzbudziło w niej ogień zmysłowego podniecenia. I
czujność. Garrett McGrath był rzeczywiście niebezpieczny, jeśli jego niewinny uśmiech
wywoływał w niej taką reakcję. I nazwał ją piękną kobietą. Choć wiedziała, że to jedynie puste
słowa, brzmiało to przyjemnie. Nieprzyzwoicie przyjemnie. Dla Laney taka uwaga mogła być
czymś oczywistym, ją jednak przyprawiła o rumieniec wstydu.
- Co będziesz jadła? - zapytał swobodnie Garrett. Nie pozwoli sobą manipulować,
zdecydowała Shelby.
I nie pozwoli, by pokierował rozmową według swojej chęci.
- W Blue Springs mają znakomite stajnie - zaczęła, w odpowiedzi na jego pytanie. - Zawsze
im tego zazdrościłam, lecz mój ojciec nie cierpi koni i nigdy nie chciał nawet słyszeć o
wybudowaniu stajni w Halford House. Co zamierzasz zrobić ze stajniami w Blue Springs,
kiedy przejmiesz ster?
- Wygląda na to, że kraby są głównym składnikiem menu - stwierdził Garrett, jakby nie
słyszał w ogóle słów Shelby. - Zapiekanka z krabów, sałatka z krabów, spaghetti z krabów. A co
to jest ravioli z krabów? Chyba tego spróbuję.
- Kiedy zostanie ogłoszona sprzedaż Blue Springs? - Shelby ciągnęła interesujący ją wątek
rozmowy. - Oczywiście, to tajemnica, ale w interesach nic nie pozostaje tajemnicą zbyt długo.
- To czyni moją sytuację jeszcze trudniejszą - powiedział z naciskiem Garrett. - To sprawa, o
której nie mogę z tobą swobodnie dyskutować.
Nie znała nawet połowy prawdy! Wciąż zastanawiał się, w jaki sposób powiedzieć Shelby o
sprzedaży Halford House, tak, by nie złamać jej serca i nie utracić jej na zawsze. Nic jednak nie
przychodziło mu do głowy. Na jego czole zarysowały się zmarszczki.
- Och, dobrze. Nie będę więcej pytała o Blue Springs - odrzekła Shelby z westchnieniem. - To
w końcu twoja sprawa.
- Dziękuję - powiedział z ulgą Garrett. Im więcej zadałaby mu pytań na temat Blue Springs,
tym szybciej zorientowałaby się, że nigdy nie widział nawet tego kurortu.
- Ty jednak bez najmniejszych wyrzutów sumienia gnębiłeś mnie pytaniami o wszystkie
szczegóły dotyczące Halford House - zauważyła Shelby z lekkim wyrzutem w głosie.
- Kiedy ja proszę o informacje, nazywasz to gnębieniem, ty zaś tylko zadajesz pytania? -
odrzekł z uśmiechem.
Shelby uniosła w górę brwi.
- Skoro po raz pierwszy jesteś na Key West, koniecznie spróbuj krabów. To specjalność
wyspy. Ja wezmę zupę żółwiową i krem z czarnego rekina.
- Świetnie. Wybierajmy neutralne tematy. Na przykład pogoda. Czy te chmury burzowe
kierują się na południe?
Shelby wyjrzała przez okno na gromadzące się w oddali ciemne chmury i wzruszyła
ramionami.
- Popołudniami często zdarzają się tu burze, które kończą się równie szybko i
niespodziewanie, jak się zaczęły.
- Mam nadzieję, że spadnie deszcz. Ten upał jest już nie do wytrzymania. - Garrett
powachlował się menu. - Nigdzie nie można znaleźć wytchnienia.
Shelby nie miała nawet siły na wachlowanie. Powiesiła na krześle żakiet, rozpięła kolejny
guzik bluzki i podwinęła rękawy do łokci.
Garrett nie komentował.
Swobodnie rozmawiali i żartowali, odpoczywając przy wyśmienitym jedzeniu. Lunch upłynął
w tak miłej atmosferze, że Shelby nie zawahała się nawet, kiedy Garrett zaproponował, by
zwiedzili miasto. Nie musiała śpieszyć się z powrotem, w Halford House nikt jej nie
potrzebował.
- Ale zanim ruszymy dalej... - Garrett ujął ją pod ramię i wprowadził do dużego sklepu z
pamiątkami, który oferował bardzo szeroki asortyment towarów, począwszy od bawełnianych
koszulek, poprzez spinki do włosów, foremki do piasku i muszelki do przerażających,
zmumifikowanych miniaturowych aligatorów przebranych w ciuszki dla lalek.
Shelby zafascynowana przyglądała się gadom.
- Chcesz kupić jednego z nich? - spytała, kiedy Garrett wziął do ręki zwierzaka, by dostrzec
cenę.
- Jest kuszący, ale tym razem zrezygnuję. Przyszedłem tu w innym celu. Rozejrzyj się, wrócę
za parę minut.
Shelby zauroczona przyglądała się tandetnym bibelotom, które sąsiadowały na półkach z
bardziej praktycznymi przedmiotami w rodzaju parawanów plażowych, okularów od słońca czy
pocztówek. Stał tam także regał z książkami i Shelby zajęta była odczytywaniem tytułów, kiedy
odnalazł ją Garrett trzymający pod pachą papierową torbę.
Wyszli na zewnątrz.
- Proszę - powiedział, podając jej pakunek. - To dla ciebie.
Otworzyła szeroko oczy. Nawet jeśli kupił martwego, ubranego aligatorka lub plastikowy
globus na pamiątkę dzisiejszej wycieczki będzie musiała grzecznie podziękować. Ostrożnie
zajrzała do środka.
- To... ubrania? - Shelby wyciągnęła różowo-biało-zielone szorty i różową koszulkę. Była tam
również para różowych klapek.
- Możesz przebrać się w toalecie restauracji po drugiej stronie ulicy. - Rada Garretta
zabrzmiała bardziej jak rozkaz.
- Nie mogę pozwolić, żebyś kupował mi ubrania - słabo zaprotestowała Shelby.
- Nawet tanie z tandetnego sklepiku?
- Garrett, gdybym chciała, sama mogłabym je kupić.
- To prawda. Ale nie wiedziałaś, że chcesz. Nie wiedziałaś nawet, że ich potrzebujesz. A tak
właśnie jest. Jeśli za moment nie zmienisz stroju, rozpłyniesz się pod wpływem upału.
Miał rację. Temperatura dochodziła do czterdziestu stopni i Shelby pociła się, nawet stojąc bez
ruchu na zalanym słońcem chodniku. Bez wątpienia byłoby jej chłodniej, gdyby zrzuciła z
siebie kilka warstw ubrań. Szorty i koszulka wybrane przez Garretta nie były nawet takie okro-
pne, choć o klapkach nie mogłaby powiedzieć tego samego z czystym sumieniem.
- Zgoda, ale upieram się przy zwróceniu ci pieniędzy
- Skoro się upierasz, przyjmę - wspaniałomyślnie zgodził się Garrett.
Wróciła do sklepu po kolorową gumkę do włosów. Głowa bolała ją coraz bardziej, a ciężki
kok z pewnością nie był wygodnym i odpowiednim uczesaniem na tę pogodę.
Upchnęli jej eleganckie ubranie na tylnym siedzeniu samochodu i ruszyli w stronę domu
Hemingwaya, w którym teraz mieściło się muzeum poświęcone pamięci pisarza.
- Wyglądasz wspaniale! - zawołał Garrett, z uznaniem przyglądając się jej długim, gołym
nogom, kiedy zmierzali do wejścia.
- Są zbyt krótkie. - Shelby naciągała zawzięcie brzeg nogawki, lecz z marnym skutkiem.
Nigdy przedtem nie była tak roznegliżowana. Nawet do biegania po plaży nie nosiła tak
krótkich spodenek.
- Powtarzam, że wyglądasz wspaniale. - Tym razem popatrzył na nią z pożądliwym błyskiem
w oku. Shelby nie potrafiła powstrzymać śmiechu; Garrett tak zabawnie się wykrzywił.
Jej reakcja ośmieliła Garretta, który ujął ją za rękę. Nie powinnam była się śmiać, skarciła się
surowo Shelby. Ten mężczyzna nie potrzebował dodatkowej zachęty, był wystarczająco
świadomy swojej urody i wdzięku.
Ona zaś nawet na chwilę nie potrafiła zapomnieć, że w jego mocnej dłoni znajduje się jej ręka.
Garrett czuł dotyk delikatnych, szczupłych palców. Dłoń Shelby była mała i kobieca.
Przypomniał sobie ich namiętne pocałunki z poprzedniego dnia. Wyczuwał drżenie Shelby i z
żalem pomyślał, że musi postępować bardzo rozważnie i bez pośpiechu, jeśli nie chce jej
spłoszyć. Z trudem skierował swoją uwagę na otaczającą ich scenerię - wysoki, dwupiętrowy
dom w kolonialnym stylu, gdzie Ernest Hemingway żył i pracował. I hodował koty.
- Wielkie nieba, jest ich tu chyba z setka! - Garrett, zaskoczony, przyglądał się kocim
mieszkańcom domu.
- Czterdzieści dwa - sprostowała Shelby. - Wszystkie są potomkami pięćdziesięciu kotów
samego Hemingwaya.
Kociaki można brać do adopcji, ale pobierana jest za to opłata i trzeba zapisać się na listę
oczekujących.
Jeden kot podszedł do nich i zaczął ocierać się o nogi Shelby. Kiedy schyliła się, by pogłaskać
miękką, szarą sierść, zaczął mruczeć z zadowolenia.
- Wybrał cię - zauważył Garrett. - To najlepszy dowód, że posiadasz czysto zwierzęcy
magnetyzm. Sądzę, że ma go również Laney. Ona przyciąga delfiny, a ty koty.
- A ty... - podjęła grę Shelby. Chciała wspomnieć o tandetnych sklepikach, budkach z hot
dogami, polach do minigolfa i hotelach dla mas.
- Ciebie? - nie dał jej skończyć Garrett. - Mam taką nadzieję. - Jego słowa brzmiały
żartobliwie, lecz w oczach widziała pożądanie. Wciąż pochylona, głaskała kota, więc zmusił ją,
żeby się wyprostowała.
Stali naprzeciw siebie, jakby w kapsule pełnego napięcia milczenia, nie dotykając się jednak.
Czuła na sobie jego silne dłonie i palący wzrok.
Jej serce biło jak oszalałe i nie była w stanie logicznie myśleć. Wiedziała tylko jedno. Garrett
pocałuje ją za chwilę, tu i teraz, w świetle dnia, przed domem Ernesta Hemingwaya pośród
drzemiących kotów i na oczach licznie zgromadzonych turystów.
- Garretcie, nie - usłyszała swój stanowczo brzmiący głos. Wykształcony przez wiele lat
wewnętrznej dyscypliny rygor nie pozwalał na takie szaleństwo. Pocałunek na opuszczonej
plaży był wystarczająco ryzykowny; pocałunek pośrodku tłumu gapiów był całkowicie nie do
przyjęcia.
Garrett opuścił ręce, powoli osuwając je wzdłuż jej talii i na dłuższą chwilę zatrzymując na
łuku bioder. Potem wyprostował się, wciskając ręce głęboko w kieszenie dżinsów.
- Publiczne okazywanie uczuć jest dla ciebie czymś nagannym?
- Jesteśmy... dorośli - zająknęła się Shelby. - Nie zachowujmy się jak para nastolatków. Nie
możemy obściskiwać się na oczach wszystkich. To jest co najmniej nieestetyczne.
- Problem polega na tym, że przy tobie czuję się właśnie jak nastolatek. I nie bardzo wiem, co
z tym począć. - Zaśmiał się. - Chyba że poddać się temu i rzucić się na ciebie, gdziekolwiek
byśmy byli.
Stał bez ruchu, starając się odzyskać nad sobą panowanie. Pragnął Shelby Halford. Jedyne, co
przychodziło mu na myśl, to porwać ją w ramiona, zanieść do ustronnego miejsca, zsunąć te
obcisłe szorty i zanurzyć się w niej.
Shelby widziała, jak bardzo Garrett jest poruszony. Słyszała jego gwałtowny oddech,
rozumiała, co oznacza płonący w jego oczach ogień. Właśnie w ten sposób mężczyźni patrzyli
na Laney. Nikt nigdy nie wykazał tego rodzaju zainteresowania jej osobą. Kto by się na to
odważył? Zrażeni jej wyniosłością i chłodem, mężczyźni uciekali niczym muchy przed
owadobójczym sprayem.
Garrett nie wydawał się zniechęcony. Mimo że traktowała go z wyjątkową oschłością, patrzył
na nią z autentycznym pożądaniem.
Odwróciła wzrok. Ponosi ją wyobraźnia. Być może to wina upału. Jeśli tak, najwyraźniej nie
tylko na nią źle wpływała wysoka temperatura powietrza...
- Sądzę, że... to z powodu upału - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to beztrosko.
Prawie jej się udało.
- Nie jestem typem kobiety, która wzbudzałaby w mężczyznach zainteresowanie.
- Kolejna rzecz, co do której mamy odmienne zdanie. Jestem mężczyzną i mogę przedstawić
najprawdziwsze dowody pożądania, jakie we mnie wzbudzasz.
Shelby, zawstydzona, spuściła wzrok.
- Obejrzymy dom? - zaproponował. W jego oczach lśniły ogniki. Ujął dłoń Shelby i
poprowadził ją w stronę budynku.
Chmury stawały się coraz ciemniejsze, wzmagał się też wiatr od morza, lecz Shelby i Garrett,
nie zwracając na to uwagi, kontynuowali zwiedzanie Key West. Shelby pozwoliła Garrettowi
wybrać interesujące go miejsca. Garrett miał ochotę odwiedzić Historyczne Muzeum Wraków
Morskich i Muzeum Historii Huraganów. Shelby nigdy tam wcześniej nie była i, ku jej
zdziwieniu, obydwa muzea okazały się bardzo ciekawe.
- Zawsze sądziłam, że przyjeżdżają tu jedynie ludzie chorobliwie żądni sensacji. Tacy, którzy
zwalniają, mijając miejsce wypadku i uwielbiają oglądać kasety wideo z prawdziwych
katastrof.
- Znów generalizujesz - ostrzegł ją Garrett. - Czasami powinnaś starać się spojrzeć na pewne
sprawy z innej perspektywy.
Shelby zamyśliła się.
- Tak, jak ty to robisz.
Zaśmiał się.
- Ktoś mógłby uznać, że mój punkt widzenia jest mocno skrzywiony.
- Mówię poważnie, Garrett. Zawsze jesteś otwarty na nowe sugestie, pytasz, wszystkiemu się
przyglądasz, szukasz odpowiedzi.
Shelby zdała sobie nagle sprawę, że podziwia tego mężczyznę i że nie ma to nic wspólnego z
pociągiem fizycznym, jaki w niej wzbudzał. Podziwiała jego wiedzę, inteligencję i talent, z
jakim potrafił osiągać sukcesy. Rozmowa z nim była intrygująca i stymulująca. Lubiła z nim
żartować i po prostu przebywać w jego towarzystwie. Poczuła się zaniepokojona i bezbronna.
- Chyba powinniśmy wracać do Port Key - powiedziała stanowczo, odsuwając się od niego.
Garrett nie pozwolił jej odejść daleko. Przytrzymał rękę Shelby.
- Najpierw chciałbym kupić kilka prezentów. - Zabrzmiało to równie zdecydowanie jak przed
chwilą słowa Shelby. Przyciągnął ją do siebie.
- O, nie, tylko nie ten okropny sklep z martwymi aligatorami! - jęknęła Shelby. - Garrett,
musimy wracać. Robi się późno. Zobacz, jakie ciemne jest niebo. I coraz mocniej pada.
- Nie mam nic przeciwko zrobieniu zakupów w bardziej, nazwijmy to, eleganckich sklepach,
jeśli mnie do nich zaprowadzisz.
- Jest tu kilka wyśmienitych księgami i galerii. Tak dawno w nich nie byłam, że chętnie
zobaczę, co można tam kupić.
- Zgoda. A więc prowadź.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Jesteś wyjątkowo wytrwały - zauważyła Shelby, kiedy wraz z Garrettem kulili się pod nowo
zakupionym parasolem, trzymając w rękach wypełnione prezentami torby.
- I obaliłeś kolejny mit o tym, że mężczyźni nie lubią chodzić po sklepach.
Na zewnątrz padał ulewny deszcz, a wiatr smagał ich strugami wody, przed czym parasol nie
stanowił żadnej ochrony.
Shelby zerknęła na zegarek.
- O Boże, siódma! Nie sądziłam, że jest tak późno.
- Czas mija niepostrzeżenie, kiedy się dobrze bawisz - przypomniał jej Garrett.
To prawda, spędzili razem wyjątkowo przyjemne popołudnie. Jakby byli parą zakochanych na
wakacjach, szukającą miłych zakątków, bez pośpiechu wybierającą lokalne specjały.
A teraz zapadł wieczór.
- Naprawdę musimy jechać - powiedziała stanowczo Shelby.
- Skoro nalegasz... Czy zjemy kolację przed wyruszeniem w drogę? - Pytanie Garretta
zagłuszył grzmot. Shelby zerknęła w niebo rozcięte światłem błyskawicy.
- Zdaje się, że burza staje się coraz gwałtowniejsza.
Podmuch wiatru prawie wyrwał parasol z rąk Garretta.
- Może powinniśmy odłożyć podróż powrotną do rana. Zjemy kolację i pojedziemy do...
- Wracamy do Port Key - oświadczyła Shelby głosem nie dopuszczającym sprzeciwu. Tak
łatwo byłoby ciągnąć wakacyjną idyllę; romantyczna kolacja we dwoje bez wątpienia
pasowałaby do tego sielankowego obrazka. A potem noc w motelu, w którym, o czym oboje
doskonale wiedzieli, pozostał tylko jeden wolny pokój. Potrząsnęła głową.
- Ruszamy natychmiast.
Niebo było całkowicie czarne, a ciężka ściana deszczu przesłaniała drogę.
- Czuję się, jakbym próbował przejechać przez Niagarę - stwierdził Garrett, na próżno starając
się wypatrzyć cokolwiek w rozciągającej się przed nimi ciemności. Światła reflektorów ginęły
w czarnej mgle. Gdyby na ich drodze znalazł się jakiś samochód, dostrzegliby go dopiero w
momencie zderzenia. - Dlaczego nie zaufałem instynktowi i uległem twoim kaprysom?!
Bylibyśmy teraz w miejscu suchym i bezpiecznym, zamiast narażać życie...
- Proszę, nie opowiadaj mi więcej o swoim niezawodnym instynkcie - przerwała mu
zniecierpliwiona Shelby.
- Od paru godzin nie mówisz o niczym innym. Najwyraźniej zawiódł cię tym razem, gdyż
inaczej po prostu nie wyruszyłbyś w drogę. Kiedy poweźmiesz jakąś decyzję, nic nie jest w
stanie cię od niej odwieść, a już z pewnością nic tak mało istotnego jak moje życzenia.
Garrett zmarszczył czoło. Oczywiście, Shelby miała rację. Zapanowało ponure milczenie.
Przeprawy przez mosty były szczególnie przerażające. Wiatr i deszcz smagały samochód ze
wszystkich stron. Jechali jakby zawieszeni w powietrzu, zdani na łaskę żywiołu. Kiedy znów
znaleźli się na lądzie, Garrett odetchnął z ulgą, a Shelby zrobiła to samo.
Na poboczu zauważyli kilka stojących samochodów. Najprawdopodobniej kierowcy
postanowili przeczekać ulewę. Garrett maksymalnie zwolnił, wciąż jednak posuwali się do
przodu. Monotonne bębnienie deszczu przerywały odgłosy gromów.
Gwałtowny podmuch wiatru zepchnął samochód na lewo i Garrett z trudem nad nim
zapanował.
- Ten samochód jest maleńki - szepnęła Shelby. - Mam wrażenie, że za chwilę wiatr uniesie go
w górę i ciśnie nim jak plażową piłką.
Garrett miał podobne obawy, lecz nie wyrażał ich głośno.
- Szkoda, że mój niezawodny instynkt nie podpowiedział mi, żebym wypożyczył największy,
a nie najmniejszy samochód,
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Jego humor i żarty z samego siebie w obliczu
niebezpieczeństwa pomagały rozładować napięcie.
- Ten stary karawan, którym podróżowałeś kiedyś przez Kansas, mógłby się przydać.
- Wciąż jesteśmy w Lower Keys. Jak sądzisz, kiedy dojedziemy do Halford House przy tej
prędkości?
- Przy zawrotnej prędkości pięciu centymetrów na minutę? Może to potrwać dłużej niż
wyprawy krzyżowe. - Shelby także starała się nie tracić humoru. Można bać się burzy, ale
ostatecznie była to tylko burza, a nie bliźniaczy brat okrutnego huraganu o nazwie Andrew.
Wjechali na kolejny most, który huśtał się i kołysał jak dziecięca zabawka. Pod nimi z obu
stron pieniły się wzburzone wody zatoki i oceanu, zaś do brzegu było już zbyt daleko, by
zawrócić.
- To wystarczy, by na całe życie znienawidzić wszystkie mosty - powiedziała z trwogą w
głosie Shelby, wyglądając przez okno samochodu. Na zewnątrz nic jednak nie było widać w
spowijającej wszystko ciemności i mgle.
Garrett zerknął na nią. Jedną rękę zwiniętą w pięść trzymała przy ustach, a druga, o
pobielałych od zaciskania kciukach, leżała na jej kolanach.
- Burza chyba nie skończy się szybko - powiedział cicho. - Co więcej, ulewa nasila się.
Będziemy musieli się zatrzymać, Shelby. Głupotą byłoby wjeżdżanie na Siedmiomilowy Most
przy tej pogodzie. Zwłaszcza tym pojazdem.
Shelby pomyślała o najdłuższym moście świata, który łączył Lower i Middle Keys. Było to
wybitne osiągnięcie nowoczesnej techniki i jazda po nim w pogodny dzień stanowiła jedną z
większych atrakcji regionu.
- Czy chcesz zatrzymać się i przeczekać deszcz? - spytała cicho.
- Kto wie, kiedy przestanie padać? Za godzinę? Czy w środku nocy? Od Port Key wciąż
dzielą nas godziny jazdy. Musimy przenocować w pierwszym napotkanym motelu.
Shelby natychmiast zaprotestowała. Było to zrozumiałe, a nawet rozsądne, by zatrzymali się i
przeczekali burzę. Nie zamierzała jednak spędzać nocy w motelu z Garrettem. Nie zdążyła
przedstawić wszystkich argumentów przeciwko temu pomysłowi, kiedy Garrett zahamował
przed odrapanym, jednopiętrowym budynkiem. Ręcznie malowana tabliczka informowała, że
wita ich motel Pod Mewą.
Shelby ogarnęła panika.
- Nie będę nocować w tej zapluskwionej dziurze! Prowadzi ją pewnie Norman Bates.
- Widziałaś „Psychozę”? - ucieszył się Garrett. - Ja sam jestem wielbicielem Hitchcocka,
każdy z jego filmów oglądałem co najmniej pięć razy i...
- To, że widziałam „Psychozę”, nie znaczy, że sama chcę ją przeżyć. Absolutnie...
Porwana przez wiatr butelka uderzyła w przednią szybę. Szkło rozprysło się, lecz na szczęście
szyba wytrzymała. Nie zostało na niej nawet pęknięcie.
Garrett spojrzał na Shelby wymownie.
- Wychodzimy stąd natychmiast. Może na nas spaść kawał betonu lub cegła. Bierz swoje
rzeczy i chodź!
- Nie.
- Wyniosę cię, jeśli będę musiał - ostrzegł. W jego głosie nie było wahania. - Jeśli tego właśnie
chcesz, możesz tam dalej siedzieć i powtarzać „nie”.
- Nie dam się zastraszyć! Nie...
Otworzył drzwi i do środka wdarły się woda i wiatr.
- Idę wynająć pokój. Wrócę po ciebie. Pokój, powiedział. Nie dwa pokoje. Shelby poczuła na-
gły przypływ energii.
- Chcę mieć oddzielny pokój! - zawołała za nim. - Jeśli musimy tu zostać, wynajmiemy dwa
pokoje. - Wysiadła z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiatr wiał tak mocno, że omal jej
nie przewrócił.
Garrett wrócił po nią i, objęci, pokonali te kilka kroków dzielące ich od mrocznego holu
motelu Pod Mewą.
Kiedy weszli do środka, zrozumieli, dlaczego motel jest tak słabo oświetlony. Nie było prądu i
ciemności rozjaśniało jedynie kilka świeczek ustawionych na mocno sfatygowanym biurku.
Pulchny, rudowłosy recepcjonista słuchał radia, zajadając bekonowe chrupki.
- Wchodźcie, proszę - powitał ich z entuzjazmem. - Złapała was burza, hmm? Jest wyjątkowo
gwałtowna, podobno wiatry osiągają prędkość huraganu. Wszystkich to zaskoczyło.
- Widzisz? To bardzo miły człowiek - szepnął Garrett, tak by recepcjonista go nie słyszał.
Shelby rozejrzała się po obskurnym wnętrzu, którego szpetota była oczywista nawet przy
skąpym oświetleniu. Nie zdziwiłaby się, gdyby w którymś kącie dostrzegła zmumifikowane
zwłoki albo martwe aligatorki wystrojone w ubranka dla lalek.
- Poprosimy o dwa pokoje na dzisiejszą noc - powiedział Garrett.
- Bardzo mi przykro, ale został tylko jeden pokój - odparł recepcjonista.
- Co takiego? - Shelby obróciła się spanikowana w stronę Garretta.
Garrett zauważył jej wzburzenie. Przyśpieszony oddech, delikatne drżenie rąk i rumieniec
świadczyły, że Shelby Halford jest poważnie przerażona perspektywą spędzenia nocy we
wspólnym pokoju. Jej reakcja wydała mu się bardzo zabawna. Czyżby sądziła, że rzuci się na
nią, kiedy tylko znajdą się sam na sam? Czy też obawiała się, że to ona może mieć ochotę
napastować jego? To był dość kuszący pomysł.
- Powiedziałem, że został tylko jeden pokój - powtórzył recepcjonista. - Ludzie zaczęli tu
zjeżdżać, kiedy burza rozszalała się na dobre. Nie mieliśmy kompletu od wielu lat. To dla nas
historyczna noc.
- Cóż, nie możemy zostać - powtórzyła z rozpaczą Shelby. - Pojedziemy dalej, aż
znajdziemy...
- Zostajemy tutaj - oświadczył Garrett tonem nie dopuszczającym sprzeciwu. - Nie będziemy
ryzykować podróżowania w trakcie burzy samochodem niewiele większym od dziecinnego
wózka. Weźmiemy ten pokój - oznajmił stanowczo.
- Nie ma prądu i nie wiemy, kiedy go włączą - ostrzegł recepcjonista. - Cena jest jednak ta
sama co zawsze. Płatne z góry!
- Czterdzieści pięć dolarów za taką norę! - W głosie Garretta brzmiało szczere oburzenie.
Dużymi krokami przemierzał jedyny pozostały w motelu Pod Mewą pokój. - To skandal! -
Wskazał ręką na podwójne łóżko z nierównym materacem przykryte przetartą narzutą. - Nie ma
nawet telewizora.
- To nie ma znaczenia - mruknęła ponuro Shelby. - I tak jesteśmy odcięci od prądu. Bez
światła, klimatyzacji i świeżego powietrza! - Uchyliła okno, by trochę przewietrzyć
pomieszczenie. Do środka natychmiast wdarł się zimny wiatr, zmuszając Shelby do szybkiego
zamknięcia okna.
Oprócz łóżka w pokoju stał jeszcze fotel o wyświeconym siedzisku i porysowana szafka na
wyblakłym dywaniku. Pomiędzy sprzętami pozostał jedynie wąski pasek przestrzeni, po
którym Garrett wciąż chodził tam i z powrotem niczym uwięziony w klatce tygrys. Obok
znajdowała się jeszcze łazienka wielkości budki telefonicznej.
- Możemy jechać dalej - zasugerowała Shelby z nadzieją w głosie. - Nie musimy tu zostawać.
Z pewnością po drodze są inne...
- Nie mamy wyboru. Słyszałaś, co mówił ten facet. Wiatry o sile huraganu. Nie mam zamiaru
wydawać nas na pastwę żywieni. - Garrett uśmiechnął się ponuro. - Prawdę mówiąc, to dla
mnie dobra lekcja. Przy tego rodzaju konkurencji nic dziwnego, że Family Fun Inns odniosły
sukces. Ale nie wolno nam spocząć na laurach.
- Doceniam aspekt edukacyjny, ale to miejsce jest naprawdę okropne. Jak przetrwamy tutaj
noc? Nie ma nawet dziesiątej. Nie zamierzam choćby dotknąć tej narzuty, nie mówiąc o
siadaniu na niej.
Garrett ściągnął z łóżka wytarte nakrycie.
- Prześcieradła są czyste, a nawet wykrochmalone. Możesz bezpiecznie siadać, Shelby. -
Wziął ją za rękę. - Odpręż się, kochanie. Jest...
- Jeśli chcesz próbować mnie uwieść, oszczędź sobie wysiłku - oświadczyła kategorycznie.
Garrett uśmiechnął się.
- Dekoracja ma dla ciebie znaczenie, prawda? Świece, wino, cicha muzyka w tle.
- Łóżko nie przypominające katafalku. Pokój, który nie cuchnie pleśnią i zgnilizną. Możesz
uznać, że przesadzam, ale to moje minimalne wymagania.
Uniósł do ust dłoń Shelby i ucałował czubki jej palców.
- A co, jeśli powiem, że jesteś wymagająca? Drobiazgowa. Wybredna. Kapryśna kobieta o
wyszukanym guście. Nie, to nie jest próba uwiedzenia ciebie. Mogłabyś zaufać, że mam choć
odrobinę dobrego smaku i nie zechcę kochać się z tobą w tej norze.
Jej serce zabiło szybciej, lecz wyrwała Garrettowi rękę.
- Nigdzie nie będziemy się kochać, Garretcie McGrath. Nie łączy nas żaden związek.
- Czyżby?
- Z pewnością nie! - zaprzeczyła gwałtownie. Trochę zbyt gwałtownie zareagowałam,
skonstatowała natychmiast. Zabrzmiałoby znacznie bardziej przekonująco, gdyby po prostu
wzruszyła ramionami.
Spojrzała na niego z gniewem. Nawet w mroku widziała ten dziwny błysk w jego oczach.
Drażnił się z nią, a ona pozwoliła złapać się w pułapkę. Zrezygnowana opadła na brzeg łóżka.
Stojąca obok świeca wypalała się szybko, na podstawce świecznika zdążyła się już zebrać
spora kałuża stearyny.
- Mamy jeszcze jedną świecę, ale co zrobimy, kiedy obydwie się wypalą? - spytała z
niepokojem.
- Wtedy pogrążymy się w ciemnościach. Norman Bates nie pozostawił wątpliwości co do
tego, że limit dwóch świec na pokój jest ustalony i nie będzie wyjątków. - Garrett usiadł obok
niej. - Jesteś głodna?
Skinęła głową.
- Dużo czasu upłynęło od lunchu. Szkoda, że nie zjedliśmy kolacji przed wyjazdem z Key
West.
- Nie od rzeczy wydaje się przypomnieć, że proponowałem, żebyśmy zjedli coś przed tą
wyprawą do pieklą. Sugerowałem też, żebyśmy w ogóle nie jechali dzisiaj. Nocleg w Family
Fun Inn bije na głowę spanie w tym hotelu.
- Ale wtedy straciłbyś tę wspaniałą poglądową lekcję. - Oczy Shelby błysnęły łobuzersko.
- Punkt dla ciebie. - Garrett uśmiechnął się. Sięgnął do swoich toreb z zakupami z Key West. -
Nie martw się, przynajmniej nie będziemy głodować. Kiedy wybierałaś pocztówki, ja kupiłem
trochę przysmaków na prezenty dla rodziny. Ale skoro oboje jesteśmy głodni, możemy je zjeść.
- Przysmaki dla rodziny? - powtórzyła Shelby. - Nawet boję się spytać, co to jest.
- To specjały regionalne, których nie dostaniesz w Buffalo. - Garrett po kolei wyjmował
rzeczy z torby. - Jak na przykład limonowe karmelki ze słonej wody. Słoik papai, bananów i
ananasów w zalewie cynamonowo-porzeczkowej. Galaretka z guawy. Częstuj się.
Shelby odmówiła.
- Chyba wolę głodować.
Garrett wzruszył ramionami, odwinął karmelek i wsunął go do ust.
- Jadałem gorsze rzeczy - powiedział, co nie zabrzmiało zbyt zachęcająco. - Kupiłem też
napoje - dodał, wręczając Shelby drugą torbę.
Wyjęła karafkę w kształcie syreny i spojrzała na etykietkę.
- Rum z przyprawami Circe. - Wewnątrz znajdowała się jeszcze jedna, bardziej tradycyjna w
kształcie butelka. - Limonowy Rum Kapitana Jolly. - Wzdrygnęła się. - Wyglądają upiornie.
Ten rum jest zielony!
- Pomyślałem, że babcia będzie mogła go otworzyć w Dzień Świętego Patryka, święto
Irlandczyków. Garrett spróbował galaretki i zakaszlał.
- Brr, jest fatalna. Spróbuj. - Wsunął Shelby do ust kawałek galaretowatej substancji. Shelby
spróbowała i skrzywiła się.
- Fuu, ohyda!
Garrett cisnął galaretkę do stojącego w kącie kosza.
- Dwa punkty - oznajmił. - Nie straciłem wyczucia.
- Grałeś w kosza?
Skinął głową.
- W szkole średniej i na studiach. Nie byłem zły, ale i nie wybitny. Sport nie stracił wielkiej
gwiazdy, kiedy odszedłem.
- A jaką dyscyplinę uprawiasz teraz? - spytała. - Golfa?
- Zacząłem bywać w klubie golfowym.
Shelby z trudem stłumiła chichot i odwróciła głowę.
- Czyżbyś naśmiewała się ze mnie za moimi plecami? - Chwycił ją za koński ogon i
pociągnął, zmuszając Shelby, by spojrzała na niego. - Więc to tak!
- Próbuję tylko wyobrazić sobie ciebie na polu golfowym wśród dostojnych i szacownych
dżentelmenów. Domyślam się, że musiałeś wywołać pewne zdziwienie, pojawiając się tam w
dżinsach i swojej ulubionej koszulce z napisem „Wodospad Niagara jest dla zakochanych”.
- Czy chichotałabyś, gdybym ci opowiedział o moich madrasowych spodniach do golfa i
granatowym polo?
- W głowie się to nie mieści. - Shelby nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
Kolejny kawałek owocowej galaretki wylądował w koszu.
- Niezłe zagranie - ocenił Garrett. - Chcesz spróbować?
Kiedy Shelby celowała galaretką do kosza, Garrett otworzył Rum z Przyprawami Circe i
skosztował ciemnobrązowego trunku.
- Rany boskie! - Potrząsnął głową. - Circe robi diabelnie dobry poncz.
Karmelek Shelby wylądował prawie metr od kosza. Podniosła go i spróbowała jeszcze raz.
Znów chybiła.
- Pani próby są dosyć żałosne, panno Halford. Może Circe pani pomoże. - Podał jej
wypełnioną brązowym płynem szklaną syrenę.
- Zamierzasz mnie upić? - spytała podejrzliwie.
- Żeby móc cię potem wykorzystać? Przepraszam, że muszę cię rozczarować, skarbie, ale ja
także mam pewne wymagania. Uwodzenie kobiet w motelu Pod Mewą je wyklucza.
- A w jaki to wyszukany sposób uwodzisz zwykle kobiety? - chciała wiedzieć Shelby. Rum
okazał się zadziwiająco słodki. Smakował bardziej jak lemoniada niż alkohol. Tym razem
wypiła więcej.
Garrett wziął butelkę i też napił się rumu.
- Potrzebne jest dobre jedzenie. Niezbyt obfite i niezbyt ciężkie. Nie za słodkie.
- A więc galaretka z guawy i limonowe karmelki zostały zdyskwalifikowane - zauważyła
Shelby. Butelka znów znalazła się w jej ręku. Im więcej piła, tym bardziej smakował jej ten
egzotyczny alkohol.
- Może trochę lekkiego wina. Dobry rocznik kalifornijskiego Chardonnay. Albo jakiś
francuski gatunek.
- Rum z Przyprawami Circe został odrzucony. - Podała mu butelkę. Zaczynała odczuwać lekki
zawrót głowy.
- Chciałbym być w dużym, eleganckim pokoju z pięknym widokiem i wygodnym łóżkiem -
ciągnął. Dotknęła ręką nierównego materaca.
- Motel Pod Mewą zdecydowanie odpada. - Wypiła kolejny łyk rumu.
- Romantyczna muzyka w tle - dodał Garrett.
- Bez elektryczności musimy zadowolić tym, co zapewnia matka natura. Czy odgłosy
uderzających o szybę śmieci uznałbyś za romantyczne?
- I co najważniejsze, muszę być z odpowiednią kobietą. Z dziewczyną, która pragnęłaby mnie
równie gorąco jak ja jej. A wówczas nie byłoby to uwodzenie, lecz kochanie się.
Shelby znów napiła się rumu.
- I jak często to się zdarza? Jak często bywasz z odpowiednią kobietą we właściwym miejscu
z idealnym jedzeniem, winem i muzyką? Raz, dwa razy w tygodniu? Codziennie?
- Nie jestem kobieciarzem, Shelby, jeśli o to ci chodzi.
- To, czy jesteś, czy nie, wcale mnie nie obchodzi. Nie interesuje mnie, w jaki sposób
zabawiasz się w wolnym czasie. - Tym razem jej karmelek bezbłędnie trafił do kosza.
- Oczywiście. Skoro więc omówiliśmy tę kwestię, może miałabyś ochotę spróbować dla
odmiany mikstury Kapitana Jolly’ego?
- Absolutnie nie! Nie pijam niczego zielonego i ty też nie powinieneś tego robić.
- Nasuwają mi się dość interesujące spostrzeżenia. - Garrett strzelił palcami. - Zarówno
zielone drzwi, jak i trunki nie cieszą się popularnością.
- Twoje techniki badania rynku są naprawdę oryginalne.
Oboje roześmieli się. I po raz kolejny przekazali sobie butelkę rumu. W stronę kosza znów
poleciały kawałki galaretki.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jasne promienie słońca wpadały przez szczeliny w wyblakłych żaluzjach, zalewając światłem
pokój. Shelby otworzyła jedno oko. Leżała płasko na plecach w obskurnym pokoju, z którego
ścian niszczyła się farba, a sufit ozdabiała oryginalna kompozycja zacieków. Na zewnątrz
panowała cisza.
Poruszyła się. Czuła się źle w gorącym, dusznym pokoju. Wciąż miała na sobie koszulkę i
szorty, które Garrett kupił poprzedniego dnia. Po raz pierwszy w życiu poszła spać w ubraniu,
nie dokonawszy uprzednio wieczornych ablucji.
Usiadła, tłumiąc jęk. Czuła się, jakby uderzyła głową w twardą ścianę. Rozejrzała się wokół.
Na podłodze leżały rozrzucone karmelki, galaretki i papiery. Kosz był przewrócony, a na
odrapanej komodzie prężyła pierś szklana syrena. Kiedy odetchnęła głęboko, poczuła w
nozdrzach mdły zapach pleśni.
- Która godzina? - mruknął Garrett, nie otwierając oczu. Zerknęła na zegarek.
- Za piętnaście ósma. Przestało padać - dodała bez potrzeby.
- Nie uderzyłaś mnie przypadkiem w głowę młotkiem zeszłej nocy? - Garrett delikatnie
dotknął czubkami palców skroni i jego twarz wykrzywił grymas.
- Nie, chyba że ty potraktowałeś mnie w ten sam sposób i żadne z nas tego nie pamięta. -
Shelby zaczęła lekko rozmasowywać skronie. - Obawiam się, że wszystkiemu winna jest nasza
przyjaciółka Circe.
Garrett ułożył się na plecach i oparł głowę na rękach.
- To bardzo niebezpieczna pani. Teraz wiem, dlaczego marynarze są skazani na klęskę.
Gdybym ja sterował wczoraj statkiem pod jej wpływem, z pewnością rozbiłbym się na skale.
Nie masz przypadkiem aspiryny?
- Przypadkiem mam. - Shelby powoli wstała z łóżka i poczłapała po torebkę. Najpierw sama
połknęła dwie tabletki, zanim podała lekarstwo Garrettowi.
- Jesteś aniołem dobroci. - Garrett usiadł, by zażyć aspirynę. Przy okazji wypił duszkiem
szklankę wody. - Ten pokój jest jeszcze gorszy, niż mi się wydawało wczoraj w ciemności -
mruknął, rozglądając się dokoła. Dostrzegł przewrócony kosz i rozsypane śmieci. - Turniej.
Domyślam się, że wygrałem.
- To kwestia nie rozstrzygnięta. Kiedy już wypaliły się obydwie świece, było zbyt ciemno, by
osądzić, czy galaretki trafiają do kosza. Utrzymywałeś, że wszystkie twoje rzuty są celne, ale ja
wiem, że to nieprawda.
- Owszem, prawda. Oświeć mnie, czy to delirium, czy rzeczywiście śpiewaliśmy wszystkie
znane nam przeboje telewizyjne i filmowe?
- Kiedy nie pamiętaliśmy słów, nuciliśmy melodie - poinformowała go Shelby. - Wydaje mi
się, że oboje mieliśmy już nieźle w czubie.
- Pamiętam, że próbowałem dowiedzieć się, która godzina, ale nie mogłem rozróżnić cyfr.
Była prawie czwarta. Potem nic nie pamiętam.
- Szykowałam się do następnej rundy: „Rozpoznaj tę melodię”, kiedy ty odwróciłeś się
plecami i zasnąłeś - przypomniała mu Shelby.
- Co za niewybaczalne naruszenie etykiety! Obiecuję, że następnym razem nie zasnę, dopóki
nie będziesz w pełni usatysfakcjonowana.
- Obiecanki cacanki - zaśmiała się.
Cieszyła się, że łatwo przyjęli ten swobodny, żartobliwy styl rozmowy, z którym tak dobrze
oswoili się poprzedniej nocy. Teraz bawiły Shelby nawet jego dwuznaczne żarty.
Garrett opuścił nogi na podłogę i znów jęknął.
- Oddałbym życie za długą kąpiel pod gorącym strumieniem wody, maszynkę do golenia,
szczoteczkę do zębów i czyste ubranie.
- Zaczekaj, aż zobaczysz łazienkę w pełnym świetle. Ściany porasta bujny grzyb, który
wygląda, jakby specjalnie hodowano go w celu wystraszenia turystów - ostrzegła go Shelby,
kierując się do łazienki. - Prysznic przypomina eksperymentalne dzieło szalonego wynalazcy.
- Może powinniśmy darować sobie wątpliwą przyjemność mycia się w tym miejscu i nie
zwlekając dłużej, wyruszyć do Port Key. Jesteś gotowa jechać?
Shelby zerknęła na swoje odbicie w lustrze nad umywalką i skrzywiła się. Jej rozpuszczone
włosy opadały potargane na ramiona.... Ubranie, tanie i zmięte, wyglądało tak, jakby w nim
spała. Co, oczywiście, było faktem.
- Czy jesteś pewien, że chcesz, żeby widziano cię w moim towarzystwie?
Garrett podszedł bliżej i objął Shelby w talii. Odgarnął jej włosy i pocałował smukłą szyję.
- Moim zdaniem wyglądasz cudownie.
Powędrował ścieżką pocałunków w dół jej szyi, jednocześnie delikatnie masując palcami
miękką wypukłość brzucha.
- Gdybym musiał spędzić jeszcze jedną noc Pod Mewą, nie zamieniłbym twojego
towarzystwa na niczyje inne.
- To dość wątpliwy komplement. - Shelby spróbowała obrócić wszystko w żart. Czuła
pieszczotę silnych, gorących dłoni, męskość przyciśniętą do jej rozpalonego ciała. Wiedziała,
że jej pragnie i... zadrżała.
- Nie wolno ci wątpić. - Garrett obrócił ją delikatnie twarzą do siebie i przygarnął mocno.
Odnalazł jej usta i zaczął muskać je wargami w powolnym, uwodzicielskim rytmie.
Shelby wstrzymała oddech, kiedy ogarnęła ją fala pożądania. Jej nabrzmiałe piersi domagały
się pieszczot, a napięte sutki ocierały się o jego twardy tors.
- W naszą następną wspólną noc nie będziemy urządzać konkursów muzycznych i zawodów
w rzucaniu galaretką do kosza. Co nie znaczy, że nie bawiłem się dobrze tej nocy. - Kiedy
mówił, jego wargi poruszały się tuż przy jej ustach, wzmagając podniecenie Shelby. - Jest mi z
tobą cudownie, niezależnie od tego, gdzie jesteśmy i co robimy.
Po raz pierwszy w życiu usłyszała tego rodzaju słowa skierowane pod swoim adresem.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że spędzanie z nią czasu to niekoniecznie szczególna frajda.
Już we wczesnym dzieciństwie nie ona, lecz Laney była zawsze dzieckiem kochanym i
podziwianym przez wszystkich. Kolczasta skorupka, w której Shelby schroniła przed
nieprzychylnym światem, nie zachęcała nikogo do wspólnej zabawy. A teraz Garrett McGrath
mówi, że lubi przebywać w jej towarzystwie.
- Niezależnie od tego, jak okropna byłaby sceneria i nie sprzyjające okoliczności?
- Nie może być gorzej niż w pozbawionym prądu motelu Pod Mewą, a gotów jestem spędzie
tu także dzisiejszą noc, jeśli obiecasz ze mną zostać.
Ujął w dłoń jej twarz, drugą przygarniając Shelby mocniej do siebie. Czubkami palców
gładził jej policzek, kciukiem obrysowując kontur ust. Bezradnie patrzyła w niebieskie oczy
Garretta, coraz bardziej poddając się woli zmysłów.
Ich usta znów spotkały się w pocałunku długim i żarliwym. Kiedy później stali naprzeciw
siebie spleceni w ciasnym uścisku, po raz pierwszy w życiu Garrett nie wiedział, co
powiedzieć. Żadna zgrabna i dowcipna formułka nie przychodziła mu do głowy. I wiedział,
dlaczego. Nigdy dotąd nie był tak zaangażowany emocjonalnie, nawet wówczas, gdy parę dni
wcześniej całował Shelby w oceanie.
Spędzone razem godziny niewątpliwie zbliżyły ich do siebie i rozbudziły uczucia. Lubił
Shelby i cenił sobie jej towarzystwo, nawet gdy krytykowała go i okazywała niechęć.
McGrathowie nigdy nie darzyli sympatią pochlebców, a kobiety, które dotąd spotykał i które za
wszelką cenę starały się mu przypodobać, nudziły go. Nikt nie mógłby powiedzieć, że Shelby
Halford sili się na pochlebstwa.
Usta Garretta wygięły się w uśmiechu. Z pewnością nie była też nudna. Uparta, tak, ale to
stanowiło dla niego dodatkowe wyzwanie. Całe życie spędził wśród upartych McGrathów. Sam
był jednym z nich i uważał to za powód do dumy.
Zajechali do pierwszej napotkanej restauracji szybkiej obsługi dla zmotoryzowanych, gdzie
złożyli zamówienie przez okno, bo oboje woleli nie wysiadać. Zjedli śniadanie na parkingu.
- Nigdy przedtem nie próbowałam czegoś takiego - wyznała Shelby, odgryzając kawałek
kanapki z jajkiem, wędliną i serem. - Moje śniadanie to zwykle jakiś owoc, talerz gorącej
owsianki i filiżanka kawy.
- Jesz to samo codziennie?
- Owoce są różne, zależnie od pory roku, i zamieniam czasem owsiankę na płatki owsiane
prażone. - Zerknęła na Garretta. Nawet nie ogolony był bardzo przystojny. Spróbowała odsunąć
od siebie te myśli i kontynuować rozmowę. - Ty zapewne zmieniasz śniadaniowe menu
podobnie jak marki wypożyczanych samochodów i kolory drzwi wynajmowanych pokoi.
- Różnorodność czyni życie ciekawym - potwierdził. - Czy kiedykolwiek myślałaś o tym,
żeby zaszaleć i zamiast gorącej owsianki zjeść talerz płatków kukurydzianych?
- Czasami wydaje mi się, że jestem może trochę zbyt rygorystyczna - przyznała po chwili
zastanowienia. - Że powinnam wprowadzić jakieś urozmaicenia w swoim życiu.
- Wiele - zasugerował Garrett. - Ale jesteś na dobrej drodze. I zajmę się tym, żebyś na niej
wytrwała.
- Ty?
- Do końca mojego pobytu w Halford House będę snuł się za tobą jak cień. I każdy dzień
będzie inny.
- A potem powrócisz do swojej kwatery głównej w Buffalo, a ja zostanę, żeby poprowadzić
Halford House. - Wypowiedzenie na głos tego, co było oczywiste dla nich obojga, sprawiło jej
przykrość. Nie powinna zapominać, że Garrett McGrath tylko na chwilę pojawił się w jej życiu.
Resztę drogi pokonali w ponurym milczeniu. Słowa Shelby przypomniały Garrettowi, że
wciąż jeszcze nie powiedział jej prawdy. Nie miał jednak odwagi zawierzyć Shelby tajemnicy,
wiedząc, jak wielki sprawiłby jej tym ból.
Shelby otworzyła drzwi, jeszcze zanim Garrett zdążył porządnie zahamować, i wysiadła
natychmiast, kiedy samochód stanął.
- Żegnaj - zawołała, biegnąc po wyłożonej piaskowcem ścieżce.
Garrett nie miał zamiaru pozwolić jej tak po prostu uciec. Wychylił się z samochodu.
- Zobaczymy się później! - krzyknął. Na chwilę zwolniła.
- Nie, będę bardzo zajęta. - Nie miała ochoty czekać bezczynnie, aż Garrett McGrath złamie
jej serce.
Przez chwilę mocowała się z zamkiem, chcąc jak najszybciej zniknąć wewnątrz domu, na
wypadek gdyby Garrett postanowił ją dogonić. On jednak odjechał w stronę domku 101.
Do końca swojego pobytu w Halford House, postanowiła ze złością Shelby, Garrett McGrath
nie zobaczy jej więcej.
- Och, wróciłaś wreszcie. - Pojawienie się siostry w przestronnym holu przerwało ponure
rozważania Shelby. Laney była jak zawsze nienagannie ubrana, umalowana i, ufryzowana.
Opłakany stan Shelby ostro kontrastował z jej nieskazitelnym wyglądem. Kiedy więc Laney
przypatrzyła się lepiej siostrze, jej śliczne oczy rozszerzyło przerażenie.
- Co ci się stało?
- Zaskoczyła nas burza i musieliśmy spędzić noc w wyjątkowo podłym motelu w Lower Keys.
- Shelby próbowała przygładzić nieco palcami włosy, ale szybko dała za wygraną. Wiedziała,
że wygląda, jakby właśnie wyczołgała się spod ciężarówki.
Laney najwyraźniej była tego samego zdania.
- Ty i Garrett spędziliście razem noc w motelu? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Nic się nie wydarzyło - zapewniła ją szybko Shelby. Przeklinała rumieniec, który okrył je
policzki.
- Oczywiście, że nie! - zaśmiała się Laney. - Nie wyglądasz zbyt pociągająco. I ten strój! Jest
straszny. Gdzie go znalazłaś? Na śmietniku?
Shelby nie miała ochoty odpowiadać na to pytanie.
- Dam ci, siostrzyczko, radę. Weź prysznic, umyj włosy, a potem spal te ubrania. Jeśli chcesz,
możesz pożyczyć coś ode mnie. Radzę ci skorzystać z tej propozycji. Twój gust... - Urwała, nie
mogąc znaleźć słów, które oddałyby jej niesmak. - Cóż, ja wychodzę, umówiliśmy się z Paulem
na tenisa. Potem zabiera mnie do Miami Beach na obiad. - Wymieniła nazwę ekskluzywnej i
bardzo drogiej restauracji.
Shelby zdziwiła się, że Paul, który jej nigdy nie kupił nawet kawałka pizzy, zabierał Laney na
obiad do lokalu, w którym ceny znacznie przerastały możliwości jego kieszeni. Ale Laney
potrafiła inspirować mężczyzn do tego, by traktowali ją jak księżniczkę, za jaką się uważała,
nawet gdy nie było ich na to stać.
- Paul jest słodki i szaleje za mną. Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu, Shel - paplała
Laney z podnieceniem. - Paul i ja nie chcieliśmy sprawić ci przykrości, ale nasze uczucia
okazały się silniejsze. Dla nas obojga była to miłość od pierwszego wejrzenia. - Wzruszyła ra-
mionami, uśmiechając się niewinnie.
- Wcale nie jest mi przykro. - Shelby także odpowiedziała siostrze uśmiechem. - Paul i ja
pracowaliśmy razem, potem zrodziła się między nami przyjaźń, ale nigdy nie było to nic
poważniejszego. - Czyżby przez twarz Laney przemknął cień rozczarowania? Wiadomość, że
ukradła siostrze tylko przyjaciela, a nie kochanka, musiała być dla niej niemiła. - Ale
rozumiem, co to znaczy, że miłość poraża niczym błyskawica. - W głosie Shelby brzmiała sama
słodycz. - Tak właśnie było ze mną i Garrettem. - Po tym oświadczeniu Shelby wymaszerowała
do swojego pokoju, zostawiając w holu oszołomioną Laney.
Garrett nie pamiętał, kiedy ostatni raz zwykła kąpiel pod prysznicem sprawiła mu tyle
przyjemności. W domku 101 panowała idealna temperatura. Wziął do ręki jeden z leżących na
paterze w kuchni owoców i zamierzał nalać sobie drinka, kiedy usłyszał pukanie. Podszedł
szybko do drzwi z irracjonalną nadzieją, że to Shelby.
W progu stała Laney Halford ubrana w skąpe bikini i sandały na wysokim obcasie. Brakuje jej
tylko korony i szarfy z napisem miss czegoś tam, pomyślał z niesmakiem Garrett. Podniecenie
natychmiast go opuściło, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.
- Serwis hotelowy - przywitała go Laney, wskazując na trzymaną w rękach tacę z dwoma
drinkami. - Pomyślałam, że dobrze zrobi ci coś specjalnego po koszmarnych przejściach
ubiegłej nocy.
- Rozmawiałaś z Shelby? - To interesowało go najbardziej.
- Tak. Biedactwo. - Laney uśmiechała się uwodzicielsko. - Wyglądała tak, jakby pływała w
bagnie. Tak też się chyba czuła. Opowiadała też o tym, jak fatalnie spędziła ostatnią noc, ale
kiedy posłuchałam jej dłużej, doszłam do wniosku, że ty jesteś bardziej godny współczucia.
Jestem pewna, że nie umiała cierpieć w milczeniu. Wyobrażam sobie, jaki horror przeżyłeś.
- Przyszłaś mnie pocieszyć?
Laney uśmiechnęła się słodko.
- Przyszłam zaprezentować ci Boginię Halford House.
- Czy masz na myśli siebie? - spytał z niedowierzaniem.
Laney potraktowała jego pytanie jako komplement. Wysunęła do przodu biodro i ten ruch
sprawił, że zakołysały się jej piersi.
- Bogini Halford House to drink, głuptasie. - Zachichotała. - To nasza specjalność. Jeden z
barmanów wymyślił go kilka lat temu i nazwał tak na moją cześć. Wiem, że będzie ci
smakował. - Ton jej głosu i zachowanie sugerowały, że gdyby tylko zechciał, mogłaby
zapewnić mu inne jeszcze przyjemności. Ta kobieta śmiało eksponująca swoje wdzięki w
skąpym kostiumie nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że gotowa jest spełnić każdą jego
prośbę. On jednak o nic nie prosił.
- Dziękuję za troskę - odparł chłodno. - Ale nigdy nie piję po południu, zwłaszcza wówczas,
kiedy pracuję. - Wskazał na stojące na biurku telefon i faks. - Niedługo mam odbyć
telekonferencję, a potem... - Nie miał ochoty się tłumaczyć. Nie miał też chęci ani na Boginię
Halford House, ani na spędzenie popołudnia z Laney Halford. - Dzięki, ale nie.
Piękne rysy Laney na moment zniekształciła złość. Szybko jednak dziewczyna zapanowała
nad sobą. Kiedy odezwała się, jej głos znów pobrzmiewał fałszywą słodyczą.
- Wiem, jak bardzo musisz być zajęty. Jesteś przecież szefem ogromnej firmy. W
przeciwieństwie do Shelby potrafię docenić twój sukces. Moją siostrę interesują tylko jej
własne osiągnięcia.
Laney przysunęła się bliżej, niemal ocierając się o Garretta. Ten jednak cofnął się w ostatniej
chwili.
- Uważaj na tacę - zbeształ ją. - Mało brakowało, a byłabyś mnie oblała. Nie mam ochoty ani
pić, ani oglądać Bogini Halfordu.
Laney przeszyła go lodowatym spojrzeniem.
- Nie musisz na mnie krzyczeć! - zawołała z oburzeniem.
- Nie muszę? A jak inaczej mogę sprawić, żebyś sobie poszła? Nie reagujesz na subtelne
aluzje.
Laney obróciła się z gniewem. Odeszła kilka kroków, po czym przystanęła i cisnęła tacą w
stronę Garretta. Chybiła i szkło rozsypało się po trawie.
- Przyślij kogoś do sprzątania! - zawołał za nią.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Panna York spojrzała na nią z dezaprobatą. Shelby nie sądziła jednak, by niechęć ta była
skierowana przeciwko niej osobiście. Panna York po prostu nie lubiła niespodziewanych wizyt.
Gdyby zamiast Shelby pojawił się prezydent Stanów Zjednoczonych, również nie okazałaby
entuzjazmu. Po krótkiej rozmowie przez intercom starsza pani dała znak Shelby, by weszła do
gabinetu ojca.
- Rozumiem, że spędziłaś noc z Garrettem McGrathem? - spytał Arthur Halford bez żadnego
wstępu. Shelby czuła, że na jej policzki wypełza rumieniec.
- To niedokładnie było tak, tato - zaprotestowała. Skąd o tym wiedział? I co mu powiedziano?
- Czy dlatego przyszłaś? Czy powiedział ci... coś nieprzyjemnego?
Shelby ze zdumieniem przyglądała się ojcu. Zawsze szorstki, nigdy dotąd nie okazywał
zainteresowania jej sprawami. Ten objaw troski zdziwił ją. Czyżby ojciec nie wierzył
Garrettowi z powodu jego plebejskiego pochodzenia? To wydało się jej wysoce
niesprawiedliwe.
- Garrett zachował się jak prawdziwy dżentelmen, tato - oświadczyła stanowczo. - On i ja... -
Znów się zaczerwieniła i była na siebie za to zła. - Oboje staraliśmy się stawić czoło tej
nieprzyjemnej sytuacji - dokończyła krótko. - Wiem, że jest późno, ale przyszłam do pracy.
Ojciec przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
- Bardzo dobrze. Mam dla ciebie zadanie. - Sięgnął do górnej szuflady biurka i wyjął z niej
folder. - Zanieś to McGrathowi. I poczekaj, aż to przejrzy.
Pierwszym impulsem Shelby było zaprotestować. Ostatnią godzinę spędziła na wymazywaniu
tego mężczyzny z pamięci. Westchnęła głęboko.
- Czy nie mógłby zrobić tego Paul?
- Nie, do diabła, nie mógłby - warknął Arthur Halford.
- Nie rozumiem cię, Shelby. Najpierw przychodzisz, żądając pracy, a kiedy wyznaczam ci
zadanie, próbujesz zrzucić je na Whitleya. Czy właśnie po to sprowadziłaś go tutaj? Żeby się
nim wyręczać? - Niemalże rzucił w nią broszurą.
- Nie chcę więcej słyszeć twoich narzekań. I nie chcę cię dzisiaj więcej widzieć - dodał,
wykręcając numer telefonu.
Shelby szła powoli korytarzem. Ojciec miał rację, ona sama także nie zniosłaby tego rodzaju
niesubordynacji ze strony kogoś z podwładnych. Zerknęła na trzymany w rękach folder. Musi
jak najszybciej dostarczyć go Garrettowi. W wiszącym nad schodami lustrze dostrzegła swoje
odbicie. Wełniana garsonka w czarne prążki, jak najbardziej odpowiednia dla osoby na jej
stanowisku, z pewnością posłużyłaby Garrettowi jako temat do żartów. Nie oszczędziłby też jej
nakrochmalonej bluzki, ciemnych raj stop i ciasno upiętego koka. Koniecznie musi
zmodyfikować swój strój przed pojawieniem się w domku numer 101.
Nie tracąc czasu, przeszła do domu rodziców, gdzie zamieniła garsonkę na sukienkę w kwiaty
rozkloszowaną u dołu, do której dobrała pastelowe espadryle. Jej lśniące włosy opadły
rozpuszczone na ramiona. Teraz Garrett, zamiast szydzić z jej ubioru, będzie mógł
skoncentrować uwagę na sprawach zawodowych.
Shelby miała właśnie zapukać do drzwi domku, kiedy te otworzyły się z impetem. W ostatniej
chwili udało się jej uskoczyć i uniknąć zderzenia z Garrettem.
Na jej widok przystanął jak skamieniały, przez dłuższą chwilę nie wypowiadając ani słowa.
- Nie wiedziałem, że tu jesteś - wyjaśnił. - Czy nic ci nie jest?
- Och, nie - zaśmiała się nerwowo. - Tyle razy musiałam uciekać przed pędzącymi na lotnisku
wózkami... - Zamilkła zawstydzona. Paplała niczym egzaltowana nastolatka. Szybko odzyskała
panowanie nad sobą. - Widzę, że przyszłam w złym momencie. Wybierasz się dokądś?
Garrett miał na sobie zielone kąpielówki ze znakiem firmowym Halford House. Wiedziała, że
pochodzą z hotelowej arkady.
- Powinieneś do kompletu kupić też koszulkę. - Ta, którą miał na sobie, była graficznym
uzupełnieniem telewizyjnej reklamy kalifornijskich rodzynek. Winogrona w kapeluszach i
okularach przeciwsłonecznych przybierały fantazyjne pozy.
- Twoja koszulka jest jeszcze okropniejsza niż ta z pomarańczami. Trzeba przyznać, że masz
niezwykle oryginalny gust - zauważyła nie bez złośliwości Shelby.
- Kupiłem ją wczoraj - poinformował z dumą Garrett. - Kiedy ty oglądałaś porcelanę i plakaty.
- Tak, przypominam sobie, że wytrzymałeś w galerii około trzech minut, po czym przepadłeś
wśród swoich ukochanych straganów.
- Ty zaś tkwiłaś w tej galerii przez całą wieczność. Ostatecznie musiałem cię z niej wyciągnąć
siłą.
- Nie byłam tam dłużej niż dwadzieścia minut. Niestety, to co w dobrym guście, nie potrafi na
długo zatrzymać twojej uwagi.
- Chętnie się czegoś nauczę, jestem zawsze otwarty na nowości. A ty? - Kiedy się uśmiechał,
w jego oczach dostrzegła przekorny błysk.
Zanim zdążyła zareagować, położył dłonie na jej nagich ramionach i zaczął delikatnie
masować jej kark. Próbowała się cofnąć, lecz Garrett nie zwolnił uścisku. Zamiast tego zaczął
gładzić jej ramiona, lekko muskając skórę palcami.
- Garrett, ja nie... Nie możesz... To nie... - Odetchnęła głęboko i zaczęła jeszcze raz. - Jesteś
zajęty. Miałeś zamiar pływać - zauważyła dziwnie cienkim i wysokim głosem.
- Miałem zamiar iść po ciebie - poprawił ją. - Myślałem, że wybierzemy się na plażę. Ale wolę
zostać z tobą tutaj.
Kiedy przygarnął Shelby do siebie, ich usta spotkały się w gorącym, zachłannym pocałunku.
Shelby zapomniała o powierzonej jej przez ojca misji, a folder upadł na podłogę.
- Będzie nam dobrze, kochanie - szepnął Garrett. - Obiecuję.
Czuła jego pulsującą męskość, której bliskość wypełniła jej podbrzusze dziwnym, słodkim
ciężarem. Byli oboje niczym porwani przez burzę ognia, której sile nie mogli się
przeciwstawić. Znaleźli się w świecie natury, która rządziła wszystkim według własnych praw.
Shelby poddała się bez reszty pożarowi zmysłów, kiedy Garrett nagle wyprostował się i uniósł
ją do góry. Krzyknęła zaskoczona i odruchowo zacisnęła ręce wokół jego szyi. Była
zdezorientowana, a dla osoby ceniącej nade wszystko niezależność i panowanie nad sytuacją,
okazało się to wyjątkowo nieprzyjemnym uczuciem.
- Postaw mnie! - zażądała stanowczo. Teraz, kiedy obawiała się o swoje bezpieczeństwo,
wrócił do niej rozsądek i trzeźwość spojrzenia.
Garrett uśmiechnął się i szedł dalej, zatrzymując się tylko po to, by pchnięciem nogi
zatrzasnąć drzwi.
- Garrett, ja nie żartuję - ostrzegła. Na znak protestu zaczęła wymachiwać nogami, lecz
jedynym, co udało się jej osiągnąć, była utrata buta.
- Ja również nie.
Chwilę później opuścił ją na łóżko. Wylądowała na nim, po czym szybko obróciła się na bok,
gubiąc przy tym drugi but. Była wzburzona.
- Dla twojej wiadomości, Garretcie McGrath, nie lubię być noszona.
- Zauważyłem.
- Nie lubię także, by ciskano mną jak... jak gumową piłką..
- Sądziłem, że może zechcesz wypróbować materac. - Garrett ściągnął koszulkę. - Bije na
głowę tamten z Pod Mewy, nieprawdaż?
- Wiem, co chcesz zrobić, Garretcie - oświadczyła Shelby poważnym tonem, jednocześnie
cofając się w stronę okna.
- Mam nadzieję - odrzekł, wyciągając do Shelby rękę. Potrząsnęła głową, chowając za sobą
ręce.
- Chcesz odwrócić moją uwagę opowiadaniem o materacu z motelu Pod Mewą i...
- Próbuję odzyskać grunt - wyznał szczerze Garrett. - Wiele straciłem przez swój niefortunny
pomysł przeniesienia ciebie.
- To było okropne. Cały czas czekałam, kiedy mnie upuścisz, i myślałam o tym, że koty
zawsze spadają na cztery łapy. Zastanawiałam się, czy mi też się to uda.
- Nieźle narozrabiałem! Chciałem wprowadzić romantyczny nastrój, a ty rozmyślałaś o kotach
i aerodynamice. Chodź do mnie, kotku - powiedział, podchodząc bliżej.
Jedyna droga ucieczki prowadziła przez łóżko. Shelby musiała przedostać się przez nie i w
jakiś sposób dotrzeć do drzwi. Nie wolno jej było patrzeć przy tym na Garretta, który stał przed
nią, otwierając szeroko ramiona na jej przyjęcie.
- Nie... mogę tego zrobić, Garrett.
- Ależ możesz. - Stała bez ruchu, kiedy zsuwał ramiączka jej sukienki. - Pragniesz mnie i
wiesz, że ja też ciebie pragnę.
Nie zdążyła odetchnąć, kiedy uporał się także z zapięciem stanika.
- Jesteś taka piękna - szepnął, patrząc zachwytem na jej piersi.
Potrząsnęła głową.
- Nie jestem piękna, ja...
- Tak, jesteś. - Jego głos brzmiał kojąco. - Jesteś piękna, inteligentna i seksowna. A także
szczera i silna, a to cenię najbardziej.
- Sądziłam, że wolisz wrażliwe i płochliwe panienki. - Z trudem poznawała własny, chrapliwy
głos.
- To, w gruncie rzeczy, jadowite żmije - odrzekł, przypominając sobie wizytę Laney. - Ty, na
szczęście, nie jesteś taka. Moim zdaniem jesteś idealna.
- Mylisz się - zaprzeczyła, okrywając się rumieńcem. - Nie jestem idealna.
- Tego nie mówiłem. Powiedziałem tylko, że jesteś idealna dla mnie, a to coś zupełnie innego.
Pragnąłem cię od pierwszej chwili. - Z niezwykłą delikatnością zakrył dłońmi jej piersi. - Wiesz
przecież o tym, Shelby.
Zamknęła oczy, wtulając się w niego.
Wędrował dłońmi po miękkich łukach, a potem zaczął muskać jej sutki, obserwując, jak
rozkwitają ich różowe pączki.
Shelby westchnęła głęboko, nie mogąc zatrzymać narastającej fali pożądania. Zatracała się w
gęstej, słodkiej mgle, która zniewalała jej umysł z tą samą mocą co poprzednio butelka Rumu z
Przyprawami Circe. Dziś jednak nie alkohol był winien, lecz ich uczucia i zmysły.
Garrett zsunął z bioder Shelby sukienkę, pozostawiając na niej jedynie białe figi, które nie
stanowiły żadnej ochrony przez ogniem jego spojrzenia. Otoczyło ją ciepło jego ramion.
Dłońmi przesuwał po jej plecach, dając Shelby poczucie bezpieczeństwa. Teraz dzielił ich tylko
cienki materiał bielizny.
- Nie wiem... czy potrafię - szepnęła z niepokojem.
- Nic nie mów, kochanie. - Delikatnie opuścił ją na łóżko i sam położył się obok. - To nie
zawody, nie musisz niczym się wykazywać.
- Zawsze starałam się być we wszystkim najlepsza. - W jej niebieskich oczach widział
zakłopotanie. - Muszę przyznać, że nie mam zbyt wiele doświadczenia.
Garrett uśmiechnął się.
- To nie rozmowa kwalifikacyjna, Shelby. Nie potrzebuję twojego życiorysu i referencji.
- To dobrze, bo nie mogłabym żadnych przedstawić. Zastanawiała się, czy ją słyszał, gdyż w
żaden sposób nie skomentował jej ostatniego wyznania. Delikatnie pieścił jej piersi, a potem
czubkami palców wyrysował cieniutką ścieżkę w dół równiny brzucha. Kiedy powędrował
niżej, wstrzymała oddech.
- Chciałam powiedzieć, że... - Jej głos załamał się, gdy Garrett nie przerwał eksploracji.
- Wiem, kochanie, wiem. - Spokojnym, pewnym ruchem zakrył dłonią jej kobiecość. - Jestem
pierwszy. - Patrzył na nią z czułością i dumą. Nie sądził, że będzie to miało dla niego tak
wielkie znaczenie. W żadnym z dotychczasowych związków nie przejawiał zaborczych in-
stynktów. W tym właśnie momencie postanowił, że pozostanie także jej jedynym kochankiem.
- Proszę, możesz się śmiać. - Odwróciła wzrok. Potrzebowała czynów, nie słów. Ta wyniosła,
uparta Shelby z pewnością nie była oziębła. Jej namiętna, żarliwa reakcja na jego pocałunki
była tego najlepszym dowodem. Musiała jednak czuć się bezpieczna, by poddać się
namiętności.
- Będę kochał się z tobą, Shelby - powiedział cicho. Znów spotkały się ich usta w długim
pocałunku. Obejmowała go mocno, chcąc być jak najbliżej, chcąc czuć go i pieścić. Miała
wrażenie, że śni najbardziej erotyczny i romantyczny sen swojego życia. Lecz to działo się
naprawdę, Garrett był z nią naprawdę. Zaś to, co czuła, nie było jedynie fizycznym
pożądaniem.
Kochała go. Ta świadomość przeraziła ją. Shelby znieruchomiała i przez chwilę patrzyła na
niego w pełnym zdumienia milczeniu.
- Dobrze, kochanie. - Głos Garretta był pewny i spokojny. - Wiem, że to wszystko jest dla
ciebie nowe, ale nie masz się czego obawiać. - Zaraz potem jego usta znów wędrowały po jej
piersiach, a język pieścił rytmicznie ich wrażliwe czubki. Jęknęła cicho. Do tego świata logika i
rozsądek nie miały wstępu.
Jednym ruchem Garrett zsunął z Shelby figi i z zachwytem poznawał cudowną krainę jej
kobiecości. Rozsunęła uda.
Jej wilgotne, rozpalone ciało domagało się spełnienia. Wygięta w łuk, dotykała jego cudownie
pulsującej, twardej męskości.
- Garretcie, proszę! - zawołała, nie wiedząc dokładnie, o co błaga.
Drżącymi rękami zsunęła mu slipy. Jej oczy zasnuła mgła. Żar pożądania Shelby dorównywał
jego pragnieniu. Chciała oglądać go, czuć, dotykać...
Garrett pomógł jej i teraz ona wędrowała po nieznanym terenie męskiego ciała. Bawiła się
nim, urzeczona i ciekawa, aż wreszcie Garrett nie mógł dłużej czekać.
- Chcę być w tobie - powiedział.
- Tak - szepnęła, przygotowując się, by go przyjąć. Zadrżała lekko, kiedy wypełnił ją sobą.
Potem przez kilka chwil leżeli bez ruchu, czekając, by Shelby przyzwyczaiła się do jego
obecności. Gładził jej włosy i szeptał miłosne zaklęcia. Powoli rozpoczęli miłosny rytuał. Shel-
by, wiedziona instynktem, owinęła Garretta nogami, kołysząc biodrami w rytm jego pchnięć.
Ich ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze, żarliwsze, szalone. Uniósł ją wyżej, zanurzając się
w cudownie poddane mu ciało.
Zjednoczeni w miłosnym spazmie poszybowali w cudownej ekstazie spełnienia.
- Shelby - usłyszała cichy głos Garretta. Musiała zasnąć, gdyż ostatnią rzeczą, jaką pamiętała,
był ciepły ciężar jego ciała, okrywającego ją w słodkim, intymnym połączeniu. Teraz jednak
Garrett leżał za nią, obejmując ją mocno.
Uśmiechnęła się, kiedy powitał ją pocałunkiem. Odpowiedziała natychmiast, całując go
zaborczo i gwałtownie.
- Cieszę się, że przyszłaś mnie odwiedzić. - Jego usta wygięły się w pełnym zadowolenia
uśmiechu. - Po fochach, jakie stroiłaś rano, nie spodziewałem się, że to zrobisz. Co nie znaczy,
oczywiście, że zamierzałem pozwolić ci na wykreślenie mnie ze swojego życia.
- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nie stroję fochów - poinformowała Garretta Shelby, gładząc
delikatnie jego podbródek. - Mogę czegoś nie aprobować, ale nigdy w życiu nie stroiłam
fochów.
- Rozumiem. - Splótł ręce na jej karku i przyciągnął Shelby bliżej, by pocałować ją długo i
czule.
Znacznie później tego popołudnia, kiedy leżeli nasyceni po zmysłowej uczcie, Shelby
przypomniała sobie wreszcie cel swojej wizyty. Usiadła raptownie.
- Wielkie nieba, folder! Nie pamiętam, gdzie się podział!
- Kogo to obchodzi? - Garrett próbował przyciągnąć ją z powrotem do siebie.
- To ważne. Ojciec nalegał, żebym poczekała, aż go przejrzysz. - Wyskoczyła z łóżka i zdała
sobie sprawę, że jest naga. Spłoniła się, gdy napotkała zaciekawione spojrzenie Garretta.
Wstał, by podać Shelby szlafrok. Potem naciągnął na siebie slipy i ruszył do drzwi.
Na ganku przed domkiem leżał folder, dokładnie tam, gdzie upuściła go Shelby. Obok
poniewierały się żałosne szczątki kieliszków rozbitych przez Laney.
Kiedy wrócił, Shelby przytuliła się do jego pleców, otaczając go ramionami.
- Mam nadzieję, że nie uraziłam cię za bardzo wyznaniem, że to polecenie ojca, a nie twój
czar osobisty sprowadziły mnie tutaj.
- Ale to po to, by mnie oczarować, zrezygnowałaś z dyrektorskiego uniformu i rajstop na
rzecz tej seksownej sukienki. Kiedy pokazałaś się tu z gołymi nogami, wiedziałem, że...
- Widzę, że nie czujesz się urażony. - Delikatnie połaskotała go po brzuchu. - Nie chcesz
wiedzieć, co jest w tym folderze?
- Wierz mi, kochanie, niewiele mnie to interesuje. Zapomnijmy o tej makulaturze i wracajmy
do łóżka. - Odwrócił się, chcąc pociągnąć Shelby za sobą, lecz udało się jej w porę umknąć.
- Najpierw praca, potem przyjemności. - Z uśmiechem wyjęła mu z ręki folder i otworzyła. W
środku znajdowało się kilka reklamowych broszur.
- To wszystko? - zdziwiła się Shelby. - To tylko materiały promocyjne. Dlaczego ojciec
nalegał, żebym zaniosła je natychmiast i zaczekała, aż je obejrzysz?
- Skarbie, nie mam pojęcia, dlaczego twój ojciec robi różne rzeczy. Zachowanie tego
człowieka jest dla mnie niezrozumiałe.
- Chyba że... Sądzisz, iż ojciec mógł zabawić się w swata? Że przysłał mnie specjalnie,
żebyśmy...
- Arthur Halford jako swat? - przerwał jej rozbawiony Garrett. - Niezły pomysł!
Rzeczywiście niezły, pomyślała Shelby, wspinając się na palce, by pocałować Garretta. Jej
wcześniejsze obawy nie wydawały się teraz tak niepokojące. Dzisiejsze popołudnie dało jej
pewność siebie i radosną świadomość własnej kobiecości.
Garrettowi nie będzie łatwo ją porzucić. Postara się, by taki pomysł w ogóle nie przyszedł mu
do głowy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Prawie nie rozstawali się, spędzając razem wszystkie chwile dnia... i nocy. Shelby przekonała
rodziców, że lepiej będzie dla niej wynająć maleńki pokój w hotelu i pozostawać w centrum
wydarzeń, niż mieszkać w domu rodzinnym. Nie zadawali żadnych pytań, dając wyraźnie do
zrozumienia, że nie zamierzają ingerować w jej życie. Shelby spędzała więc noce w domku
101, kochając się do późna i zasypiając potem w ramionach Garretta.
Garrett kilkakrotnie wyjeżdżał do Buffalo, zawsze jednak wracał wieczorem do stęsknionej
kochanki. Któregoś popołudnia zadzwonił jednak z Nowego Jorku, by powiedzieć, że
nieoczekiwane problemy zatrzymają go tam dłużej.
Shelby doskonale rozumiała, co znaczy praca; lecz jej ciało nie chciało zaakceptować nagłej
pustki i samotności. Leżała w ich wspólnym dotąd łóżku, wciąż obracając się z boku na bok i
długo nie mogąc zasnąć.
Kiedy nieobecność Garretta przeciągnęła się na następny dzień, Shelby postanowiła
skorzystać z maleńkiego pokoiku, który zarezerwowała dla siebie w budynku hotelowym.
Miała nadzieję, że tutaj, w miejscu, z którym nie wiązały się żadne wspomnienia, łatwiej będzie
jej zasnąć.
Szybko jednak zdała sobie sprawę, że jest skazana na kolejną niespokojną noc. Zmiana pokoju
nie pomogła jej zapomnieć o Garretcie.
O świcie obudził ją dziwny hałas. Zanim rozpoznała dźwięk przekręcanego w zamku klucza,
w progu stał już Garrett.
Zamrugała powiekami niepewna, czy to nie sen.
- Garrett?
- To ja, kochanie. - Kilkoma krokami pokonał dzielącą ich odległość, zrzucając po drodze
marynarkę, krawat i koszulę.
Shelby, całkiem już przytomna, uklękła na łóżku i wyciągnęła do niego ręce.
Ich usta spotkały się w zachłannym pocałunku, stęsknione ręce wędrowały po spragnionych
pieszczot ciałach. Garrett zsunął z ramion Shelby bawełnianą koszulę, odkrywając piersi.
Przylgnęła do niego, pomrukując z zadowoleniem.
Wsunął dłonie pod miękki materiał, odnajdując miejsca, które nauczył się pieścić i do których
tęsknił przez ostatnie dwa dni. Niespokojnie zdzierali z siebie ubranie.
- Jesteś gotowa, najdroższa? Uśmiechnęła się.
- Byłam gotowa w chwili, kiedy zobaczyłam cię stojącego w progu. - Objęła go mocno. - Och,
Garretcie, tak źle było mi bez ciebie! - wyznała z westchnieniem.
- Nie mogąc znieść myśli o kolejnym dniu bez ciebie, zmusiłem ludzi, by pracowali niemal do
północy - powiedział, układając ją pod sobą. - Zdążyłem na ostatni lot.
- Jak dobrze, że wróciłeś.
Nie potrzebowali słów. Rozkołysani w pierwotnym, zmysłowym rytmie, pogrążali się w
bezczasie, aż rozkosz rozlała się w nich gwałtownym, dzikim przypływem. Potem zasnęli,
wtuleni w siebie i nasyceni.
Garrett obiecał wyrwać Shelby z rutyny starannie zaplanowanych zajęć i robił to, każdego
niemal dnia, wyjeżdżając wraz z nią w coraz to inny zakątek Florydy.
Obejrzeli wszystko, przepych Palm Beach i aligatory w bagnach Parku Narodowego
Everglades. Garrett nieodmiennie ulegał pokusie tandetnych sklepików. Kupował rzeczy, na
widok których Shelby nie umiała powstrzymać śmiechu.
Gdy podróżowali, odwiedzając kolejne Family Fun Inns, czy tylko dla przyjemności, nadmiar
energii rozładowywali biegając lub kąpiąc się. Grali w tenisa i wypożyczali żaglówki. Tańczyli
i kochali się.
Shelby była zbyt szczęśliwa, by martwić się czymkolwiek. Nie chciała zaprzątać sobie głowy
ani swoją karierą, ani docinkami siostry czy gniewem ojca. Wszystko to blakło w obliczu
uczucia, jakie wzbudził w niej Garrett.
W słoneczne październikowe popołudnie Shelby kołysała się leniwie na stojącym w ogrodzie
Halford House bujanym fotelu, wspominając namiętne sceny ostatniej nocy, kiedy zauważyła
zmierzających w jej stronę Laney i Paula. Jej uśmiech zbladł. Laney z pewnością będzie miała
ochotę na kolejną słowną potyczkę, a Shelby zdecydowanie nie była w nastroju do sprzeczek.
Wręcz przeciwnie. Czuła się szczęśliwa i przyjaźnie usposobiona do wszystkiego i wszystkich,
nie wyłączając siostry.
- Słyszałaś nowinę? - zawołała Laney. Jej piękne oczy lśniły ciemnym, groźnym blaskiem.
Mimo ściągniętych złością rysów, wciąż wyglądała ślicznie. Shelby uśmiechnęła się. Uroda
siostry nie budziła już w niej kompleksów i poczucia winy. Miłość Garretta dała jej pewność
siebie i poczucie bezpieczeństwa, czego nigdy przedtem nie zaznała.
- Co takiego, Laney?
- Kiedy usłyszysz, przestaniesz się tak głupio uśmiechać. - Laney nie potrafiła odmówić sobie
złośliwości. Shelby westchnęła.
- O co chodzi?
- Shelby, musisz zachować spokój - zaczął Paul. - Widzieliśmy Olivera Tate z twoim ojcem.
- Tata sprzedał mu Halford House! - dokończyła Laney.
Przez dłuższą chwilę Shelby nie zareagowała. Zdawało się, że nie rozumie znaczenia
usłyszanych przed chwilą słów.
- Laney, to nie może być prawda. - Shelby powoli wstała z fotela. - Musiałaś coś pomylić.
- Niczego nie pomyliłam - zaprzeczyła ostro Laney. - Spytałam Tate’a, czy kupił Halford
House, a ten przebiegły, stary lis tylko zmrużył oczy, roześmiał mi się twarz i powiedział „tak.”
- Zerwała z grządki kwiatek i ze złością rozsiewała wokół jego płatki.
- Już ze dwa tygodnie temu słyszałem pierwsze plotki na temat sprzedaży Halford House i
tego, że nowy właściciel nie chce się na razie ujawnić. - Głos Paula brzmiał poważnie. - Kiedy
przyjechał Oliver Tate i udał się prosto do gabinetu twojego ojca, wszystko zaczęło układać się
w logiczną całość. Potem Laney spytała go otwarcie i...
- Plotki? Jakie plotki? - Shelby wydawała się całkowicie zdezorientowana. - Ja nie słyszałam
żadnych pogłosek. Niczego...
- To dlatego, że cały czas uganiasz się za Garrettem McGrathem - stwierdziła ze złośliwą
satysfakcją Laney.
- Cały hotel aż huczy od plotek. Twój drogi pan McGrath też musiał je słyszeć.
- Garrett nigdy nie wspominał o tym - szepnęła Shelby. Halford House był jej domem, jej
przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Musiała wyjechać, by stać się jego warta, lecz
wiązała z tym miejscem wszystkie plany i nadzieje. - Gdyby... gdyby Garrett wiedział...
- Oczywiście, że wiedział. Bał się jedynie, że powiedzenie ci prawdy może pokrzyżować jego
plany. Przede wszystkim chciał, byś poszła z nim do łóżka, i osiągnął swój cel. Wszyscy
wiedzą o tobie i Garretcie. Nie jesteś szczególnie dyskretna. Nie odrywasz od niego cielęce za-
chwyconych oczu niczym zadurzona nastolatka.
- Shelby, sprzedaż Halford House w sposób zasadniczy zmienia moją sytuację - zauważył z
zatroskaniem Paul.
- Porzuciłem bardzo intratną posadę w Casa del Marina, polegając na obietnicy otrzymania tu
samodzielnego stanowiska. Jeśli Oliver Tate rzeczywiście jest właścicielem hotelu, wszystko
wygląda inaczej.
- Jeśli to prawda, także moje plany legły w gruzach
- przypomniała mu Shelby. - Nie wierzę jednak, żeby tata mógł sprzedać hotel bez
uprzedzenia...
- Oto i nasz Garrett - przerwała jej Laney. - Mamy okazję spytać go, czy słyszał jakieś
pogłoski.
Serce Shelby zabiło mocniej. Już sam jego widok napawał ją dziwnym spokojem i
optymizmem. Powodowana impulsem, wyszła mu naprzeciw. Rzeczywiście, nie potrafi
zachować dyskrecji, zauważyła w duchu.
Garrett wydawał się zachwycony jej spontanicznością.
- Szukam cię od pół godziny - powiedział, przyciągając Shelby do siebie. - Wreszcie ktoś
przypomniał sobie, że widział cię idącą w tę stronę.
Shelby uniosła głowę, by spojrzeć w jego jasne, niebieskie oczy. Normalnie pocałowałaby go,
lecz tym razem pamiętała o obecności siostry.
- Hm... nie jesteśmy sami - szeptem zwróciła mu uwagę na stojących nieco dalej Paula i
Laney. - Musimy z nimi porozmawiać.
Garrett dostrzegł w jej twarzy niepokój.
- Co się stało, kochanie?
Nie zdążyła odpowiedzieć. Wyprzedziła ją Laney.
- Garretcie, czy wiedziałeś, że Oliver Tate kupił Halford House? - Oczy Laney błyszczały
gniewnie.
Garrett stał bez ruchu, przyglądając się im z uwagą. Widział ból i niepewność Shelby,
wściekłość Laney, niepokój Paula. Nie mógł pozwolić sobie na fałszywy krok. Nie mógł utracić
Shelby.
- Nic nie wiem o tym, by Oliver Tate kupił Halford House. - To przynajmniej było prawdą. - Z
tego, co słyszałem, Tate jest przyjacielem Arta z dawnych czasów i postanowił na kilka dni
zatrzymać się w Halford House, głównie po to, by pograć z Artem w golfa. Przyjechał wczoraj
wieczorem. Czy to wtedy narodziły się te plotki?
- To nie plotki, lecz fakty - odparła ze złością Laney. - I jestem pewna, że wiedziałeś o
wszystkim. - Teraz Laney przeniosła lodowate spojrzenie na Shelby. - Jest w nim coś, co
sprawia, że mu nie ufam.
Shelby miała już dość złośliwości siostry.
- Garretcie, czy nie przyszedłeś, żeby przypomnieć mi, że jesteśmy umówieni?
- Właśnie tak. Chodź, już się spóźniliśmy. - Ruszył, pociągając Shelby za sobą.
Nie zatrzymując się, pobiegli wzdłuż brzegu oceanu, aż do opustoszałej plaży, gdzie po raz
pierwszy ją pocałował. Tym razem jednak Garrett nie proponował kąpieli w ubraniu.
Obrócił się w stronę Shelby i spytał z powagą, czy wszystko w porządku. W jego głosie
brzmiało tak wiele troski, że oczy Shelby wypełniły łzy wzruszenia.
- Na pewno się mylą. Mój ojciec nie mógłby sprzedać Halford House Oliverowi Tate’owi.
- Chodź do mnie, skarbie.
Usiadł na piasku. Shelby zajęła miejsce obok, szukając ukojenia w objęciach Garretta. Gładził
jej włosy, osłaniając ramieniem od chłodnych podmuchów wiatru.
Siedzieli w milczeniu, trzymając się za ręce i obserwując fale. Przyroda wokół emanowała
takim spokojem, że dopiero po dłuższej chwili Shelby zdała sobie sprawę, że milczenie
Garretta nie jest dobrym znakiem. Nie zaprzeczył twierdzeniom o sprzedaży hotelu. Powiedział
tylko, że nie słyszał o tym, by nabył go Oliver Tate.
Jego spokojny nastrój był złowieszczym sygnałem. Spędzili razem wystarczająco wiele czasu,
by nauczyła się, że kiedy są sami, Garrettowi nie wystarcza samo trzymanie jej w ramionach,
chyba że oboje są akurat zmęczeni po miłosnych igraszkach.
Coś musiało go martwić, gdyż inaczej już dawno całowałby ją, próbując zedrzeć z niej cienką,
jedwabną bluzkę...
- To prawda? Mój ojciec sprzedał Halford House?
- Tak, to prawda - odparł z powagą Garrett.
- Dlaczego? Dlaczego to zrobił? - Głos Shelby drżał. - To coś więcej niż tylko hotel. To nasz
dom. Mieszkały w nim trzy pokolenia Halfordów i...
- Nie chcę bronić twojego ojca, ale jest kilka rzeczy, które może powinnaś wziąć pod uwagę.
Nie było cię dziesięć lat. Bratanek, którego wyznaczono na następcę Arthura, zmarł, a jego brat
okazał się nieodpowiedzialnym hulaką.
- Ale ja mogłam prowadzić hotel. - Shelby wciąż nie chciała usprawiedliwić postępowania
ojca. - Powierzenie mi Halford House byłoby przecież najlogiczniejszym rozwiązaniem. Mam
doświadczenie w tej branży, wypracowałam sobie pewną pozycję i zawsze uważałam Halford
House za... swoje dziedzictwo. - Po jej policzku potoczyła się łza. - Dziedzictwo. Brzmi dosyć
staroświecko, prawda?
- Nie. - Garrett otarł kciukiem kolejną łzę. - Ale może ojciec nie zdawał sobie sprawy; jakie to
dla ciebie ważne. Czy rozmawiałaś z nim i proponowałaś, że go zastąpisz, kiedy przejdzie na
emeryturę?
Shelby potrząsnęła głową.
- Myślę, że w głębi duszy zawsze bałam się odmowy, tego, że uzna mnie za nie dość
kompetentną. Postanowiłam udowodnić, że tak nie jest. Mama wspominała, dzwoniąc do mnie,
że tata myśli o emeryturze, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. - Shelby westchnęła. -
Miałam dość Casa del Marina i Kalifornii. Chciałam coś zmienić w moim życiu, wrócić do
domu. Nie było mnie tu od dziesięciu lat i łudziłam się, że czas i odległość zmienią nas w jedną
z tych szczęśliwych rodzin, które uśmiechają się na zdjęciach z rodzinnych albumów.
- Musiałby to być album ilustrujący upadek wielkiej dynastii. Tytuł: „Schyłek wieku”.
Uśmiechnęła się smutno.
- Teraz to wiem, lecz wtedy powrót wydawał się znakomitym posunięciem zarówno ze
względów osobistych, jak i zawodowych. Niestety mój przyjazd okazał się jedynie
nieprzyjemną komplikacją dla mojego ojca. Od początku wyczuwałam jego niechęć. - W
słowach Shelby było tak wiele smutku i rezygnacji. Widział jej ból i zagubienie.
Obrócił się lekko tak, by móc spojrzeć w jej lśniące od łez orzechowe oczy.
- Przyjazd do Halford House był jak najbardziej słusznym posunięciem - powiedział z
naciskiem. - Gdybyś nie przyjechała, nigdy byśmy się nie spotkali. I nie miałbym okazji
poprosić cię o rękę. A to właśnie chcę zrobić. Chcę, żebyś za mnie wyszła, Shelby.
Trwało chwilę, zanim do Shelby dotarło znaczenie tych stów.
- To zabrzmiało niemal tak, jakbyś... jakbyś... prosił o moją rękę? - Ton jej głosu wyrażał
zdumienie i niedowierzanie. Czekała, by obrócił w żart jej absurdalne przypuszczenie.
Garrett jednak patrzył na nią z powagą.
- Proszę cię o rękę, Shelby. - Na jego ustach nie było łobuzerskiego uśmiechu. Jego głos
brzmiał stanowczo i żarliwie. - Wyjdź za mnie.
- To bardziej rozkaz niż oświadczyny. - Shelby potrzebowała czasu, by zapanować nad
wzburzonymi emocjami.
- Myśl sobie, co chcesz, Shelby, ale potraktuj moje oświadczyny poważnie. Bo ja naprawdę
chcę się z tobą ożenić. Najszybciej jak to możliwe.
Wstała gwałtownie i ruszyła w stronę morza.
- To urocze... Garretcie, ale...
- Urocze? - Garrett poderwał się szybko i ujął ją za ramię. - Proszę cię o rękę, a ty mówisz, że
to urocze? - W jego głosie brzmiało oburzenie. - Już kiedyś próbowałaś przyczepić mi tę
etykietkę i powiedziałem ci, że do mnie ona nie pasuje.
- Nie powinieneś się obrażać. Chociaż starasz się to ukryć, jest w tobie współczucie dla
innych i gotowość do wielkich gestów, takich właśnie jak zakup Blue Springs Resort, by twój
brat mógł pracować na tamtejszym polu golfowym. A teraz chcesz się ze mną ożenić, bo ci
mnie żal.
- Nigdy z litości nie zaproponowałbym kobiecie małżeństwa - warknął Garrett. - Mógłbym
wymienić wiele powodów, dla których proszę cię o rękę, ale z pewnością nie będzie wśród nich
współczucia.
- A co będzie? - spytała ledwie słyszalnym szeptem.
- Wiele nas łączy - zaczął Garrett. - Pasja hotelarska, to pierwsze. Przez ostatni miesiąc oboje
nauczyliśmy się czegoś o hotelach zarówno wysokiej, jak i niskiej klasy i owe doświadczenia
okazały się dla nas interesujące. Lubimy kino, bieganie, pływanie, puszczanie latawców...
- Nigdy nie puszczaliśmy razem latawców. Ten, który kupiłeś w zeszłym tygodniu, nawet nie
wzbił się w niebo. - Uśmiechała się, a jej oczy błyszczały. Kochała Garretta, a on poprosił, by
została jego żoną! Przygnębienie wywołane wiadomością o sprzedaży Halford House ustąpiło
miejsca ogromnej radości.
- Zgoda, latawiec był niewypałem, wycofuję ten punkt. Kontynuując... - Przyciągnął ją do
siebie. - W łóżku jest nam cudownie, a będzie jeszcze lepiej. Uwielbiam być z tobą, nawet gdy
się sprzeczamy. - Popatrzył na nią badawczo. - Jesteś jedyną kobietą, jakiej kiedykolwiek pro-
ponowałem małżeństwo, Shelby. Mam dość samotności. Przez ostatni miesiąc pomogłaś mi
zrozumieć, jak bardzo pragnę ożenić się... z tobą, najdroższa. Powiedz: tak. Powiedz, że za
mnie wyjdziesz.
- Och, Garretcie! - Była taka szczęśliwa. Gdyby tylko dodał, że ją kocha. Jeśli zacząłby
oświadczyny od tych magicznych dwóch słów, mógłby nic więcej nie mówić!
Uniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Tak, wyjdę za ciebie. - Wyraz jego oczu powiedział jej, że podjęła właściwą decyzję. Garrett
nie wyznał jeszcze jej miłości, ale kochał ją. Była tego pewna.
Garrett nalegał, aby jeszcze tego samego wieczora wyjechali do Buffalo. Shelby ledwie
zdążyła przekazać rodzicom wiadomość o zaręczynach, Laney zaś nigdzie nie można było
znaleźć. Garrett jednak upierał się przy jak najszybszym wyjeździe.
- Czas, żebyś poznała moją rodzinę - oświadczył stanowczo.
Shelby wiedziała już, że Garretta nic nie odwiedzie od raz powziętego postanowienia. Ona
sama była tego dnia zbyt rozmarzona i szczęśliwa, by się z nim spierać. Wkrótce miała przecież
poślubić ukochanego przez siebie mężczyznę!
Kiedy samolot schodził do lądowania w Buffalo, raz jeszcze odtworzyła w pamięci scenę
poinformowania rodziców o zaręczynach. Mama, jak zawsze słodka i trochę roztargniona,
objęła ją i pogratulowała znalezienia odpowiedniego młodego mężczyzny. Tata najpierw jakby
nie chciał wierzyć, a potem zaśmiał się i poklepał Garretta po plecach.
- A więc dobiliśmy targu - powiedział Arthur Halford, a kiedy Shelby poprosiła o wyjaśnienie
znaczenia tej raczej dziwnej uwagi, ojciec tylko wzruszył ramionami i życzył Garrettowi
szczęścia.
Shelby była zaskoczona bardzo skromnym i bezosobowym wystrojem mieszkania Garretta.
Bardziej przypominało ono motelowy apartament niż dom.
- Spędzam tu niewiele czasu - wyjaśnił Garrett. - Jak tylko się pobierzemy, kupimy nowy
dom. Jeśli chcesz, możemy jutro odwiedzić kilku agentów.
- Nie myślałam na razie o kupowaniu domu - odparła Shelby. - Wciąż nie mogę jeszcze
przyzwyczaić się do tego, że jestem zaręczona.
- Och, to nie potrwa długo. - Garrett wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni na piętrze. - Chcę
uczynić cię panią McGrath najszybciej jak to możliwe.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Garrett się żeni?
- Ślub! Wspaniale!
- Teraz już wiemy, co tak długo zatrzymywało cię na Florydzie. Nie hotel, ale córka
właściciela, hm? To tylko żart, braciszku.
- Wujku Garretcie, czy mogę być druhną? Chcę włożyć tęczową sukienkę i czerwone buty.
Tuż przed południem dotarli do domu, w którym babcia i mama Garretta mieszkały wraz z
Devon, jego dwudziestosześcioletnią, dwukrotnie rozwiedzioną siostrą i jej dwiema
córeczkami, sześcioletnią Pammy i dwuletnią Petey.
Dwukrotna rozwódka! Shelby zaskoczyła ta wiadomość. Na podstawie urywkowych
komentarzy Garretta stworzyła sobie w wyobraźni obraz rodziny żyjącej w doskonałej
harmonii i miłości. Rozwód zdecydowanie nie pasował do tej sielankowej wizji.
- Kiedy byłeś ostatnim razem, nie wspominałeś, że spotykasz się z kimś, kochanie. - Kate
McGrath skarciła syna z czułością. Potem uśmiechnęła się do Shelby. - Tak się cieszę.
Modliłam się, żeby Garrett wreszcie się ustatkował. Od razu widzę, że dokonał właściwego
wyboru.
- Mama także Josha Aldena nazwała odpowiednim dla mnie mężczyzną, a wszyscy wiedzą,
jak to się skończyło - wtrąciła Devon. - Nie minął nawet rok od ślubu, a on mnie zostawił.
Byłam wtedy w ciąży z Petey.
- Twoja mama jest optymistką, Devon - skarciła wnuczkę babcia. - Stara się w każdym
dostrzegać to, co najlepsze.
- Czy ja mogę być druhną, wujku Garretcie? - błagała Pammy, obejmując go za kolana. -
Proszę, proszę, proszę!
Garrett pogładził jasną główkę siostrzenicy.
- Możesz być druhną, jeśli chcesz, ale to będzie bardzo skromny ślub. Odbędzie się w
najbliższą sobotę - oznajmił, nie spuszczając wzroku z Shelby. - Trzy dni powinno wystarczyć
na przygotowanie ceremonii. Zaraz jedziemy, żeby zrobić badanie krwi i uzyskać pozwolenie
na ślub.
- W sobotę? - zawołały chórem Devon, Kate i babcia.
- W tę sobotę? - upewniła się zdumiona Shelby.
- Lepiej od razu jedźmy, żeby kupić dla mnie sukienkę druhny - poradziła rezolutnie Pammy.
- Aha, rozumiem, że musicie się spieszyć - domyśliła się Devon.
Babcia tak uważnie przyglądała się teraz Shelby, że ta okryła się rumieńcem.
- Cóż, chyba rzeczywiście nie ma na co czekać. Im szybciej wy dwoje pobierzecie się, tym
lepiej.
- Garrett! - warknęła Shelby przez zaciśnięte zęby, kiedy już znaleźli się na zewnątrz. - Nie
jestem w ciąży! Poklepał jej ramię.
- Wiem, skarbie. - Uśmiechnął się lubieżnie. - Ale za miesiąc o tej porze już będziesz -
zapewnił.
Shelby otworzyła szeroko oczy. Tutaj, w Buffalo, wydarzenia zaczynały przytłaczać ją swoim
tempem.
- Wszystko dzieje się za szybko - poskarżyła się głośno. - Garretcie, przyjechałam poznać
twoją rodzinę, a nie wyjść za mąż w ciągu trzech dni!
- Na co mamy czekać? - spytał. - Nigdy nie rozumiałem sensu długiego okresu narzeczeństwa.
Albo chcemy się pobrać, albo nie. My oboje chcemy, więc się pobieramy. W najbliższą sobotę.
Shelby czuła, że kręci się jej w głowie.
- Garretcie, zaczekaj. Chciałam nacieszyć się naszym narzeczeństwem i zaplanować ślub,
może nie szczególnie wystawny, ale elegancki. Taki, który mogłabym wspominać przez całe
życie, jako że zamierzam raz tylko wyjść za mąż. Chciałabym wydać przyjęcie w Halford
House. Marzyłam o tym od dzieciństwa, przyglądając się weselnym gościom zgromadzonym w
sali balowej. Nie musimy być właścicielami hotelu, by... - Urwała gwałtownie. - O co chodzi z
tym zachodzeniem w ciążę? Nigdy nie rozmawialiśmy nawet o dzieciach, a ty nagle
informujesz mnie, że...
- Nie chcesz mieć dzieci?
- Nie jestem jakąś potworną karierowiczką, jak przedstawia mnie Laney. - Jej rysy
złagodniały. - Bardzo chciałabym mieć dzieci. Dwoje, może troje. Zdecydowanie nie
dziewięcioro.
- Jak najbardziej to popieram. Posiadanie dziewięciorga dzieci to zwyczaj McGrathów,
którego nie zamierzam kontynuować. Prawdę mówiąc, nikt z rodzeństwa nie ma aż takiej
gromadki.
- Całe szczęście, że choć w tej sprawie się zgadzamy.
- Zgadzamy się w bardzo wielu sprawach. Mówiliśmy już o tym, dlaczego pasujemy do siebie
i dlaczego będzie nam razem dobrze. Przestańmy marnować czas i pobierzmy się.
Jego upór i odmowa choćby rozważenia jej argumentów rozzłościła Shelby.
- To w ten sposób zarządzasz Family Fun Inns? Wyznaczasz cel i nie zważając na nic, dążysz
do jego realizacji. Wygrywasz, jeszcze zanim twoi przeciwnicy zdążą się zorientować, kto ich
zaatakował. Blue Springs Resort i inni nie mieli żadnych szans. Ale małżeństwo i interesy to
dwie różne sprawy i obawiam się, że mylisz je ze sobą.
- Doskonale potrafię oddzielić interesy od życia osobistego - przerwał jej zniecierpliwiony. -
Nigdy nie mieszałem spraw prywatnych z zawodowymi. A co do Blue Springs Resort, mam już
dość tych bzdur. Wolałbym nigdy więcej nie słyszeć o tym miejscu.
- Cóż, będzie to dosyć trudne, jeśli nie w ogóle niemożliwe. Tak się akurat składa, że jesteś
właścicielem tego hotelu, więc...
Garrett westchnął głęboko. Przynajmniej tę kwestię mogli sobie do końca wyjaśnić.
- Nie jestem właścicielem Blue Springs, Shelby. Nie kupiłem tego hotelu i nigdy tak nie
twierdziłem - oświadczył.
Patrzyła na niego zdezorientowana.
- Ale Paul powiedział... Sądziłam... Z pewnością dawałeś do zrozumienia, że...
- Były pewne fałszywe domysły, których wygodnie było mi nie prostować - przerwał jej
Garrett, wzruszając ramionami. - Sądziłem, że szybko zorientujesz się, że to bezsensowny
pomysł. Jestem zdziwiony, że do tej pory w to wierzyłaś. Pomyśl, Shelby. Po co miałbym
kupować Blue Springs? Straciło swoją wartość i walor ekskluzywnego kurortu dla wybrańców.
Jest usytuowane tuż obok Family Fun Inn, w coraz częściej odwiedzanym rejonie. Co gorsza,
oba te obiekty w sposób naturalny rywalizowałyby ze sobą, co zdecydowanie nie mogłoby być
dla nas korzystne. Nigdy nie zainwestowałbym pieniędzy mojej rodziny w przedsięwzięcie z
góry skazane na klęskę.
Shelby przeszedł dreszcz. Mówił suchym, rzeczowym tonem, jego oczy błyszczały drapieżnie.
Przeszło jej przez myśl, że nie potrafiła dotąd należycie docenić jego umiejętności i talentu
strategicznego. W jednej chwili zniknęło gdzieś poczucie wyższości, które przez cały czas
podświadomie czuła dla niego. Ekskluzywne hotele były domeną jej rodziny od wielu pokoleń,
a ona sama miała odziedziczyć wielką fortunę. Garrett prowadził innego rodzaju działalność.
Osiągnął wielki sukces, który zawdzięczać mógł jedynie sobie samemu. Shelby czuła się, jakby
nagle ze szczytu drabiny spadła na sam jej dół i musiała zadzierać głowę, by dojrzeć
górującego nad nią Garretta.
Uniósł do ust i pocałował jej zimną rękę.
- Przepraszam za ten wykład. - Jego głos znów brzmiał czule i troskliwie. - Czasami daję się
ponieść emocjom i wydaje mi się, że jestem na seminarium marketingowym. Raz w roku
prowadzę taki kurs na tutejszym uniwersytecie dla pracujących - wyjaśnił.
- Nie wiedziałam o tym. - Dopiero teraz zaczynała zdawać sobie sprawę, jak mało wie o
Garretcie.
- Swoje wynagrodzenie przeznaczam dla miejscowego szpitala dziecięcego. Chciałem
ofiarować coś tej społeczności i mam ku temu wiele okazji. Odkąd Family Fun Inns zaczęły
dobrze prosperować, McGrathowie są zapraszani do rad nadzorczych wszystkich instytucji
charytatywnych i publicznych w mieście.
Shelby wyobraziła sobie Garretta, bogatego i wpływowego mężczyznę rozdzielającego
fundusze i podejmującego istotne dla miasta decyzje. Garrett, niepoprawny barbarzyńca, który
nosił kolorowe koszulki, zatrzymywał się w każdym sklepiku z tandetą i kochał się z nią
cudownie przez długie, słodkie godziny.
Przechyliła głowę, by przyjrzeć się mu uważnie. W swetrze z napisem: „Buffalo Bills” i
dżinsach wyglądał dokładnie jak McGrath, którego pokochała. Jesteś śmieszna, skarciła Shelby
samą siebie.
- O czym myślisz? - spytał Garrett, przyciągając ją do siebie. Delikatnie pieścił i kąsał jej
ucho.
- Chyba cię nie doceniałam - wyznała. - Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Przyzwyczaiłem się do tego - powiedział z uśmiechem Garrett. - A nawet
sam prowokuję tego rodzaju sytuacje. To bardzo korzystne być niedocenianym.
Shelby wydawała się całkowicie zaszokowana.
- Nienawidzę być niedocenianą! Zawsze uważam to za obraźliwe!
Garrett pocałował jaw czoło, a potem odsunął od siebie i włączył silnik samochodu.
- Byłaś chowana pod kloszem, kochanie. I jeśli chcesz, bym cię nadal ochraniał przed
problemami, z przyjemnością to zrobię. Jeśli jednak miałabyś ochotę, żebym podzielił się z
tobą swoimi doświadczeniami, zrobię to z jeszcze większą przyjemnością. Co wybierasz?
- Oto mój wybór: pragnę spędzić ten dzień z tobą. Chciałabym, by tutaj było nam równie
dobrze jak na Florydzie. I nie mówmy więcej o badaniach krwi, pozwoleniach i ślubach,
proszę.
W jej wzroku była ufność i miłość. Garrett wiedział, że kiedy Shelby patrzy i zwraca się do
niego w ten sposób, nie potrafi jej niczego odmówić. Wzbudziło to jego niepokój. Nigdy żadna
kobieta nie miała nad nim takiej władzy. Sądził dotąd, że dzieciństwo i młodość spędzone
pośród pięciu sióstr uodporniło go na wszystkie kobiece kaprysy. Nic nie potrafiło zawrócić
Garretta McGratha z obranej drogi, dopóki nie spotkał Shelby Halford. Spojrzał na nią.
- Czy widziałaś Niagarę?
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Jedźmy.
Skorzystali ze wszystkich proponowanych turystycznych atrakcji, łącznie z pływaniem łodzią,
spacerem pod korytem wodospadu i lotem powyżej rozszalałego nurtu. Zakończyli zwiedzanie
w muzeum Niagara Falls, gdzie zgromadzono dokumentację dotyczącą wszystkich przepraw
przez wodospad: zaplanowanych, przypadkowych, zakończonych szczęśliwie, a także
tragicznie.
- Tragedia w służbie rozrywki - zauważyła z dezaprobatą Shelby. - Przypomina mi to muzeum
huraganu w Keys. - Czy masz zamiar kupić koszulkę?
- Mam ich około tuzina z każdym możliwym motywem. Ale z przyjemnością zrobię tobie
prezent. Mogłabyś w niej wystąpić dzisiaj na kolacji. Mama zaprosiła cały klan McGrathów na
swoje popisowe danie - pizzę od Luigiego. To wioska restauracja w pobliskim pasażu
handlowym.
- Żartujesz, prawda?
- Na temat pasji kulinarnych mojej mamy? Niestety nie. Nigdy nie lubiła gotować. Teraz nie
stara się nawet zachowywać pozorów. Ale uwielbia gromadzić całą rodzinę. Dziś wieczorem
będą tam wszyscy, poza trójką najmłodszych. Aidan i Brendan są w college’u, a Caitlin studiuje
w szkole weterynaryjnej w Pensylwanii.
- Będą więc tylko Glenn, Gracie, Fiona, Eilish i Devon
- Shelby jednym tchem wyrecytowała wszystkie imiona.
- I między każdym kolejnym McGrathem jest nie więcej niż dwa lata różnicy.
- Babcia nazywała nas dziećmi schodkowymi. Uważała też, że rodzice powinni byli
poprzestać na pierwszych trzech McGrathach. Pamiętam, jak powtarzała tacie: „Nie stać was na
utrzymanie tych wszystkich dzieciaków”. Ale oni nie przejmowali się i realizowali dalej swój
plan.
Garrett zjechał z głównej drogi na płaski, zalesiony teren. Shelby ze zdumieniem zauważyła,
że przejeżdżają przez bramę cmentarza.
- Pomyślałem, że może odwiedzimy tych McGrathów, których nie poznasz dzisiaj.
Garrett często wspominał o zmarłym przedwcześnie ojcu. Przypisywał mu pomysł stworzenia
sieci tanich moteli o nietypowym wystroju, obsługujących głównie niezbyt zamożne rodziny z
małymi dziećmi. Jack McGrath nie miał okazji zobaczyć, jak jego idea zostaje wcielona w ży-
cie, przyczyniając się do sukcesu Family Fun Inns, z którego korzystała teraz cała rodzina.
Grób McGrathów znajdował się pod rozłożystym dębem. Spoczywali tam dziadek McGrath,
ojciec Garretta, jego bezdzietna siostra Mary, zaś obok...
Shelby patrzyła zaszokowana. Napis na pomniku głosił, że spoczywa tu „ukochany syn”,
Glenn, zmarły tragicznie w wieku lat dwunastu. Garrett wspominał niekiedy o swoich braciach,
nigdy jednak nie mówił, że jeden z nich nie żyje.
- Trudno mi rozmawiać... o tym. O jego śmierci. O nim - wyznał z wahaniem.
- O Glennie.
- O Glennie - powtórzył Garrett. - Wciąż jeszcze, choć minęło wiele lat, nie potrafię się z tego
otrząsnąć. Pewnie dlatego rzadko tutaj przychodzę. Babcia i mama bywają na cmentarzu co
niedziela. Na mnie wpływa to bardzo przygnębiająco. Ale chciałem, żebyś wiedziała.
Shelby otoczyła go ramionami i objęła mocno.
- Jak to się stało?
- Uwielbiał grać w koszykówkę. Był w tym naprawdę dobry. Nawet jako mały chłopiec
potrafił rzucić piłkę o wiele dalej i celniej niż jego starsi koledzy. - W głosie Garretta brzmiała
nie ukrywana duma. - Któregoś wieczoru graliśmy z chłopakami w piłkę na ulicy. Glenn rzucił
się za piłką, by nie przechwycili jej przeciwnicy. Reszty możesz się domyślić.
- Och, Garrett, tak mi przykro.
Skinął głową.
- Zginął na miejscu. - Zakrył twarz dłońmi. - Pamiętam wszystko, jakby to wydarzyło się
wczoraj. Glenn leżący na jezdni, kierowca, starszy mężczyzna powoli wysiadający z
samochodu, ogarnięty histerią. Nie jechał szybko. Po prostu nie miał szansy zahamować.
- Wyobrażam sobie, jakie to musiało być dla ciebie straszne - szepnęła Shelby.
- Nigdy nie przydarzyło mi się nic gorszego. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, mieliśmy tak
wiele wspólnych zainteresowań. Byliśmy najstarszymi chłopcami w rodzinie. - Na ustach
Garretta pojawił się cień uśmiechu. - Mama urodziła Brendana na miesiąc przed wypadkiem i
tak bardzo cieszyliśmy się z Glennem, że mamy nowego brata. Powtarzaliśmy dziewczynkom,
że siły się wyrównują. Gracie wściekała się, gdy zamykaliśmy się z niemowlęciem w pokoju,
mówiąc, że to strefa tylko dla mężczyzn. Stała pod drzwiami, skarżąc się na naszą
niegodziwość, a Glenn i ja zwijaliśmy się ze śmiechu.
Jego rysy złagodniały, a z oczu zniknął smutek.
- Chyba wtedy zostało przesądzone, że Gracie zostanie prawnikiem walczącym przeciw
dyskryminacji kobiet.
- Czy powinnam się jej obawiać?
- Nie! Podziel się z nią swoją opinią na temat mojej kolekcji koszulek, a zostaniecie
przyjaciółkami.
- Już ją lubię i podziwiam za odwagę. A co z resztą rodzeństwa? Znam tylko imiona.
Obejmując się, ruszyli w stronę samochodu.
- Fiona jest słodka. Nigdy nie podnosi głosu i nie wpada w gniew. Jest aniołem. Trochę
nudnym, ale aniołem. Jej mąż, Ray, projektuje i buduje place zabaw. Mają bliźniaki; Glenna i
Seana. Następna w kolejności jest moja siostra Eilish. Eilish... - Zachichotał. - Jak opisać
Eilish? Gracie jest jej ideałem. Eilish jest bystra, ma temperament i kocha pracę w Family Fun
Inns. Pewnego dnia poprowadzi ten biznes wraz ze mną.
- Pozwolisz jej? - zapytała Shelby. - Czy też dziewczyny są u was wciąż zostawiane za
drzwiami?
- Niech pomyślę. - Spojrzał na nią. - Z Eilish powinnyście świetnie się dogadać.
- Poznałam już Devon i jej dzieci - podpowiedziała Shelby.
- A tak, Devon, rodzinny pechowiec. Jako dziecko regularnie chodziła na wagary, włócząc się
po ulicach z bandą podobnych jak ona buntowników. Obaj jej mężowie byli wybitnie
nieciekawymi typami i mam wrażenie, że poślubiła ich właśnie dlatego, że ją przed tym
ostrzegałem.
- I dwa razy miałeś rację? - domyśliła się Shelby.
- Naturalnie. - Garrett westchnął. - Devon kocha swoje dzieci, ale musi wydorośleć.
- Biedna Devon - powiedziała cicho Shelby. - A co z Caitlin i twoimi najmłodszymi braćmi?
- Caitlin i Aidan są świetnymi studentami. - W jego głosie znów usłyszała znajomą nutę dumy.
- Caitlin chce zostać weterynarzem, a Aidan inżynierem. Co do Brendana, wiesz już, że nie
uczy się najlepiej, za to doskonale gra w golfa. Ta trójka najmłodszych wciąż jest traktowana
przeze mnie jak dzieci - dodał z namysłem. - Nie było mnie w domu, kiedy dorastali. Żałuję
tych lat.
Ujął Shelby za rękę.
- Nauczyło mnie to jednak czegoś ważnego. Nie mam zamiaru pracować całymi dniami i
podróżować przez cztery dni w tygodniu, kiedy moje dzieci będą dorastać. Chcę móc to
obserwować. Mój tata był pod tym względem wspaniały. Może nie dorobił się fortuny, ale
zawsze miał dla nas czas.
- Jestem pewna, że będziesz dobrym ojcem, Garretcie - zapewniła go Shelby.
- Planuję być także dobrym mężem. I chciałbym zacząć jak najszybciej.
- Najlepiej w tę sobotę. - Shelby pomału oswajała się z tą myślą. Rzeczywiście, jaki sens
miały długie zaręczyny?
- Czy możemy ogłosić to przy kolacji? - Garrett nie dawał za wygraną. - Mógłbym skorzystać
ze swoich kontaktów i jeszcze zdążylibyśmy dopełnić formalności.
- Czy możemy pójść na kompromis? Pobierzemy się w przyszłym tygodniu, na Florydzie.
Urządzimy skromne przyjęcie w Halford House, na którym będzie obecna cała moja i twoja
rodzina. Chcę, żeby moi rodzice i siostra byli na moim ślubie, a nie wiem, czy zdołają pojawić
się tutaj w tak krótkim czasie.
Garrett zachmurzył się. To było coś więcej niż tylko kompromis. To było rozwiązanie
najrozsądniejsze z możliwych. Przynajmniej z punktu widzenia Shelby. Ale ona nie znała
wszystkich faktów.
- Nie chcę czekać do przyszłego tygodnia - powiedział Garrett. - Zorganizuję przylot twoich
rodziców i Laney. Obiecuję, że będą obecni na ceremonii. Jeśli chcesz spędzić miesiąc
miodowy w Halford House, zgoda, ale proszę, żebyśmy wzięli ślub tutaj. W sobotę.
Jego słowa natchnęły ją ciepłem i radością. Garrett nie mógł doczekać się, by ją poślubić, i
chciał to zrobić w mieście, w którym dorastał. Tu było jego miejsce pracy, rodzina, dom. Tutaj
także oni sami będą mieszkać i wychowywać dzieci.
- Sobota... - powtórzyła.
- Nie mogę się jej doczekać, kochanie.
Shelby wzruszyła jego niecierpliwość.
- Kocham cię - powiedziała, przytulając się do niego.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Spotkanie rodziny McGrathów przypominało przedwyborczy wiec kandydatów wszystkich
partii pospołu. Każdy z zebranych, łącznie z dwoma zięciami, miał własne zdanie na każdy
temat, a do swoich racji przekonywał głośno, z entuzjazmem i starając się przekrzyczeć ogólny
gwar.
- Co by nie było, Garrett i tak zawsze ma rację - oświadczyła Devon, kiedy toczyła się akurat
zażarta debata na temat zaopatrywania łazienek w motelach Family Fun Inns w saszetki z
darmowym szamponem. - Ja sama dwukrotnie sprzeciwiłam się jego woli i dwa razy przeżyłam
koszmar rozwodu, dokładnie tak, jak mnie ostrzegał. Nie myśl, że dla reszty nie było to
pouczającą lekcją! Poza tym nigdy nie popełnił żadnego fałszywego kroku w interesach, co
jeszcze potęguje przekonanie o jego nieomylności. Tutaj, wszystko, co powie Garrett, jest
święte.
Shelby słuchała słów Devon, przypominając sobie wypadki tego dnia. Garrett wyznaczył datę
ślubu, jak zawsze podporządkowując wszystko swojej woli. Jeśli jednak sądził, że także w ich
małżeństwie będzie sprawował absolutne rządy, czeka go wielka niespodzianka. Będzie musiał
nauczyć się, że kompromis to sztuka dla dwóch aktorów, postanowiła z rozbawieniem Shelby.
- Wyglądasz jak kot, który wpadł na pomysł, jak dostać się do klatki z kanarkami - szepnął jej
Garrett do ucha. Przeszedł przez pokój, by stanąć koło Shelby i objąć ją w talii.
- Obserwowałem cię i chętnie dałbym centa za poznanie twoich myśli. Boję się tylko, że
możesz podbić stawkę.
- Masz rację. - Shelby oparła głowę na ramieniu narzeczonego.
Jej bliskość jak zawsze wzbudziła w nim ogień pożądania. Cały wieczór podziwiał, z jaką
swobodą Shelby porusza się wśród jego hałaśliwej rodziny. Słuchała ich z zainteresowaniem, w
każdej sytuacji znajdując trafną i dowcipną odpowiedź. Nawet zrzędliwe niekiedy uwagi babci
traktowała ż humorem i sympatią. Nachylił się, by pocałować lekko jej usta.
- Chodźmy do domu - powiedział cicho. Delikatna pieszczota zdołała już wzbudzić w niej
dreszczyk podniecenia i niecierpliwego oczekiwania.
- Aha! Nakryłam was! Chcecie się wymknąć! - zawołała wesoło Eilish, wpadając niemal na
Shelby i Garretta, zmierzających w stronę wyjścia. - Nie możesz teraz uciec, Garretcie.
Chciałabym, żebyśmy omówili projekt wybudowania basenów przy hotelach. Ludzie chcą mieć
możliwość kąpieli, kiedy przyjeżdżają na Florydę. Jest gorąco, a dzieci...
- Już wiele razy zastanawialiśmy się nad tym i za każdym razem decyzja brzmiała „nie”. A
więc jeszcze raz, Eilish: żadnych basenów - oznajmił stanowczo Garrett. Jego siostra jednak nie
poddawała się tak łatwo.
- Spójrz tylko, tutaj jest wszystko czarno na białym. - Wymachiwała folderem, bezskutecznie
usiłując wcisnąć go Garrettowi do rąk.
- Przygotowałam... - zaczęła znów Eilish, ale brat nie pozwolił jej skończyć.
- Z basenami związane są ubezpieczenia, których stawki rosną z roku na rok - wyjaśnił ze
zniecierpliwieniem. - Będą też koszty obsługi technicznej, pensje ratowników, a wszystko to
zmusi nas do podniesienia cen, stawiając pod znakiem zapytania główną ideę firmy.
- Garretcie, proszę nie mów nie, dopóki nie zobaczyłeś, jaki jest mój projekt.
- Nie, Eilish. - Garrett wydawał się znudzony.
- Przynajmniej wysłuchaj jej argumentów - odezwała się Grace, a jej oczy błyszczały
gniewnie.
- Czyżbyście obydwie miały kłopoty ze zrozumieniem tak prostego słowa „nie”?
Shelby nie mogła dłużej milczeć. W tej rodzinie dziewczęta wciąż traktowano
niesprawiedliwie, uznała. Eilish była nie tylko siostrą, ale i współpracownicą Garretta. Z
pewnością nie zaszkodziłoby mu zapoznać się z projektem, zanim zdecyduje się go odrzucić.
- Przejrzymy to dziś wieczorem - obiecała Shelby, biorąc folder z rąk zaskoczonej Eilish. -
Prawda, Garretcie?
- Nie, nie przejrzymy - odparł przekornie.
- Owszem, tak - powtórzyła z naciskiem Shelby. Nie była jedną z jego sióstr domagającą się
wstępu do zamkniętego pokoju.
Siostry McGrath wymieniły znaczące spojrzenia i wybuchnęły śmiechem.
- Nie boisz się, że Garrett zetrze cię na proch za próbę sprzeciwienia się jego woli? - spytała
zachwycona tą sceną Devon.
- Może to zrobić - ostrzegła Grace. - A potem wydać twoje szczątki na pastwę odkurzacza,
kwitując wszystko wzruszeniem ramion.
Kiedy wychodzili, Shelby mocno ściskała pod pachą folder.
- Co za doskonałe posunięcie - pogratulował jej Garrett. - Na zawsze zdobyłaś sobie serca
moich sióstr.
- Nie zrobiłam tego, żeby zjednać twoje siostry - zaprotestowała Shelby. - Naprawdę
przejrzymy dziś wieczorem te materiały. W tej kwestii akurat zgadzam się z Eilish. Wasze
motele na Florydzie powinny mieć baseny.
- Oczywiście, że się tym zajmiemy, kochanie. - Jego uśmiech był lubieżny, a ton niewątpliwie
dwuznaczny. - W łóżku, kiedy nie będziemy już mieli siły na nic innego.
- Nie traktujesz tej sprawy wystarczająco poważnie - oświadczyła z przekonaniem Shelby,
zaraz jednak wybuchnęła śmiechem. Nie potrafiła mu się oprzeć, kiedy patrzył na nią w ten
sposób.
- Nie zwracajmy na to uwagi - mruknął Garrett, niosąc Shelby po schodach do znajdującej się
na piętrze sypialni. Dzwonek do drzwi jednak odezwał się ponownie i tym razem towarzyszyły
mu odgłosy uderzeń pięścią. Ktoś postanowił za wszelką cenę dostać się do środka.
- Chyba przynajmniej sprawdzę, kto to - powiedział Garrett, stawiając Shelby na podłodze. -
Co nie znaczy, oczywiście, że zamierzam wpuścić intruza.
- Shelby, Shelby, otwórz, to ja, Paul. Wiem, że tam jesteś. Czekałem na ciebie. Mam ci coś
bardzo ważnego do powiedzenia - krzyczał Whitley przez zamknięte drzwi.
- Paul? A co on tu robi? - zdumiała się Shelby. Garrett uchylił drzwi.
- Wybrałeś zły moment, Whitley. Zadzwoń do mojej sekretarki i poproś o spotkanie jutro.
- Nie przyjechałem do ciebie. Chcę się widzieć z Shelby - wołał zdeterminowany Whitley,
którego Garrett wypchnąłby na zewnątrz, gdyby nie interwencja Shelby.
- Wpuść go - zażądała. Jej serce ścisnął strach. - Jak mnie znalazłeś? Czy coś się stało? Moi
rodzice, Laney... Czy...?
- Znalazłem cię bez trudu. Nie było tajemnicą, że wyjechałaś do Buffalo z McGrathem, a jego
adres znalazłem w książce telefonicznej.
Garrett skrzywił się.
- Przypomnij mi, żebym zastrzegł swój numer...
- Paul, czy masz jakieś złe wieści o mojej rodzinie?
- Myślę, że to zależy od punktu widzenia. - W słowach Paula pobrzmiewała gorzka nuta. -
Twoi rodzice i siostra mają się dobrze. Zwłaszcza siostra. To jedna z tych kobiet, które zawsze,
niezależnie od okoliczności, są górą.
- O czym ty mówisz, Paul? Garretcie, proszę, przesuń się i wpuść go! Jeśli tego nie zrobisz, ja
wyjdę!
Ta groźba przekonała Garretta, który z ociąganiem pozwolił Whitleyowi wejść. Jego zwykle
nienagannie schludne ubranie było teraz pomięte, a regularne rysy zniekształcała złość. Shelby
widywała już mężczyzn w podobnym stanie.
- Laney zerwała z tobą? - domyśliła się.
- Bardzo to taktownie ujęłaś. Brzmi to znacznie lepiej, niż gdybym powiedział, że rzuciła
mnie jak śmiecia dla Olivera Tate’a!
- Olivera Tate’a? - powtórzyła zaszokowana Shelby. - Ależ on jest od niej starszy niemal o
całą epokę! On jest w wieku naszego ojca!
- I znacznie od niego bogatszy - zauważył gorzko Paul. - Oznajmiła wczoraj wieczorem, że
odlatuje do Idaho z Oliverem. Polecieli pierwszą klasą, a Laney zabrała swoje psy! Na znak
przyjaźni podarował jej pierścionek z ogromnym diamentem. Ładna mi przyjaźń. Kiedy
pomyślę o nich dwojgu razem...
- Zbiera ci się na mdłości - dokończyła ze współczuciem Shelby. - Ale sądzę, że oboje
domyślamy się, dlaczego tak postąpiła. Oliver Tate kupił Halford House, który Laney zawsze
uważała za swój dom i w ten sposób chciała...
- Laney wie doskonale, że Tate nie kupił Halford House - przerwał jej Paul. - Zaraz po twoim
odjeździe udało się nam ustalić, kto jest prawdziwym nabywcą. - Skierował na Garretta
oskarżycielskie spojrzenie.
Garrett wytrzymał jego wzrok, lecz nadal milczał.
- Wciąż jej nie powiedziałeś? - spytał drwiąco Paul. - Kiedy planujesz podzielić się tą wielką
nowiną, McGrath? Może zaczniesz od tego, że nie jesteś właścicielem Blue Springs Resort?
- Shelby wie bardzo dobrze, że nie kupiłem Blue Springs - odparł chłodno Garrett.
Shelby spoglądała na nich zdezorientowana. Tylko jedno rozwiązanie zdawało się pasować do
tej łamigłówki. Ta myśl jednak przerażała ją.
- To ty - powiedziała cicho, patrząc na Garretta, jakby widziała go po raz pierwszy. - Ty
kupiłeś Halford House!
Było to tak oczywiste. Nie mogła się nadziwić własnej naiwności. Życzliwość okazywana
Garrettowi McGrath przez ojca powinna była od razu wzbudzić jej podejrzenia. Arthur Halford
nie był nigdy skory do okazywania sympatii. Garrett mieszkał w hotelu, ponieważ był jego
właścicielem. Miał prawo żądać odpowiedzi na każde swoje pytanie, chodzić, dokąd chciał i
narzucać innym swoją wolę. Mógł nawet pomalować każde drzwi na inny kolor, gdyby
przyszła mu na to ochota. Halford House należało do Family Fun Inns!
- Dlaczego? - Jej głos brzmiał nisko i chropawo. - Dlaczego to zrobiłeś, Garrett?
- Dlaczego kupiłem Halford House? - Garrett próbował zyskać na czasie. Na to pytanie akurat
doskonale znał odpowiedź. Wielokrotnie przedstawiał swoje argumenty współpracownikom i
pozostałym McGrathom.
- Nie próbuj opowiadać mi teraz o planach rozwojowych swojej firmy! - przerwała mu z
gniewem Shelby. - Chcę poznać prawdę, choć dla takiego krętacza może to być pojęcie trudne
do zrozumienia! - Jej serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Czuła się zdradzona i oszukana. I
nienawidziła obu stojących przed nią mężczyzn.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że kupiłeś Halford House? - spytała z gniewem. Przemierzała
pokój szybkimi krokami. - Twoja obecność w Halford House była oczywiście wynikiem
pertraktacji, które prowadziłeś z moim ojcem. W tajemnicy przed nami. Pozwoliłeś nam uwie-
rzyć, że Blue Springs należy do ciebie. A moja głupota to moja sprawa, prawda? Powinnam
była zorientować się...
- Celowo wprowadziłem cię w błąd, Shelby - wyznał cicho. - Nie byłem gotowy do
wyjawienia ci wszystkich faktów.
To śmiałe wyznanie oburzyło ją.
- Ty pokrętny oszuście! - Pokrętny oszust, którego pokochała i którego zgodziła się poślubić w
tę sobotę! Jej oczy wypełniły piekące łzy. - Wychodzę - oświadczyła, ruszając biegiem przed
siebie. Prędzej zdecydowałaby się na przepłynięcie Niagary w kartonowym pudle, niż pozwo-
liłaby Garrettowi McGrath patrzeć na swoje łzy.
- Shelby, zaczekaj!
Garrett wybiegł za nią. Wiedziała, że to zrobi. W swoich knowaniach nie brał z pewnością pod
uwagę możliwości, że to ona go porzuci. Chwycił ją za ramię i zmusił, by przystanęła.
- Wiem, że to, co zrobiłem, było złe - zaczął i zabrzmiało to niezwykle szczerze. Garrett
McGrath skruszony. To z pewnością nie był częsty widok! - Jeśli tylko dasz mi szansę, spróbuję
wyjaśnić to nieporozumienie i...
Wyciągnęła rękę i z całej siły uderzyła go w twarz.
- Nie było żadnego nieporozumienia, ty podły zdrajco! Oszukałeś mnie z premedytacją!
Garrett westchnął, rozcierając policzek. Zasłużył na to. Przynajmniej jego siostry zgodziłyby
się z Shelby.
- Tak, to prawda - przyznał. - I jest mi przykro.
- Jak długo zamierzałeś ciągnąć tę grę? I czemu to naleganie na ślub? - Jej głos zadrżał i
poczuła niesmak z tego powodu. - Rozumiem, że sprawiało ci satysfakcję robienie ze mnie
idiotki przez ostatnich kilka tygodni, ale nie miałeś powodu proponować mi małżeństwa...
- Miał bardzo ważny powód - wtrącił Whitley. W jego głosie brzmiał gorzki triumf. - Nie
słyszałaś jeszcze wszystkiego, Shelby. Twój ojciec zgodził! się sprzedać mu Halford House pod
warunkiem, że Garrett ożeni się z tobą. Od tego zależała cała transakcja.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Nie wiesz, o czym mówisz, Whitley. - W głosie Garretta słychać było gniew i oburzenie.
Jest wściekły, ponieważ został zdemaskowany, uznała Shelby. Złość Garretta z pewnością
pogłębiał fakt, że tak niewiele brakowało do zrealizowania jego planu. Och, teraz wszystko
układało się w logiczną całość. Nalegania Garretta, by jak najszybciej wzięli ślub, jego
determinacja, by doprowadzić ją do ołtarza. Sądziła, że ten pośpiech podyktowany jest
uczuciem. W rzeczywistości Garrettowi zależało tylko na uzyskaniu tytułu własności Halford
House. „A więc dobiliśmy targu!”, reakcja ojca na wiadomość o zaręczynach stała się nagle
zrozumiała.
- Wiem, o czym mówię, McGrath! - Podniecony głos Paula wyrwał Shelby z ponurego
zamyślenia. - Laney powiedziała mi wszystko. - Zwrócił się do Shelby. - Twój ojciec doszedł
do wniosku, że odstraszysz każdego potencjalnego narzeczonego, postanowił więc załatwić ci
bogatego męża.
- Rozumiem - odparła spokojnie, nagle otępiała na ból. - To wszystko wyjaśnia.
- Niczego nie wyjaśnia, bo jest to wierutne kłamstwo.
- Garrett mówił mocnym, donośnym głosem. - Shelby, znasz mnie na tyle dobrze, by
wiedzieć...
- Nie, Garrett - przerwała mu chłodnym, beznamiętnym tonem. - W ogóle cię nie znam. -
Ruszyła przed siebie unosząc wysoko głowę.
- Wynająłem samochód i mogę podwieźć cię, dokąd zechcesz - zaoferował uczynnię Paul.
Shelby zrezygnowała z przyjemności odrzucenia jego propozycji, gdyż pomoc Paula mogła
okazać się jej niezbędna.
- Dobrze, zawieź mnie na lotnisko. Ale najpierw potrzebuję odzyskać walizkę i torebkę, które
zostawiłam w mieszkaniu Garretta. Czy mógłbyś zrobić to dla mnie?
Paul skinął głową i skierował się w stronę domu, nie zdążył jednak spełnić prośby Shelby. W
progu pojawił się Garrett z bagażem w ręku. Sprawnie ułożył walizkę na tylnym siedzeniu
samochodu.
- To nie koniec, Shelby - oświadczył na pożegnanie. - Przynajmniej ja tak uważam.
Miała ochotę krzyczeć, lecz jej duma okazała się silniejsza. Ostatecznie jedynym, co mogła
jeszcze ocalić, było poczucie własnej godności.
- Daj sobie spokój, Garrett - powiedziała cicho. - Nie wyjdę za ciebie i nie masz już szans na
przejęcie Halford House.
- Jeśli chcesz być właścicielem ekskluzywnego hotelu, kup Blue Springs - zadrwił Paul,
zajmując miejsce za kierownicą.
Tej nocy nie było bezpośredniego połączenia do Miami, Shelby i Paul przesiadali się więc
kilkakrotnie, wybierając kolejne rejsy na południe. Na miejsce dotarli wczesnym rankiem, na
kilka godzin przed świtem. W czasie długiej podróży Paul parę razy próbował nawiązać
rozmowę.
- Naprawdę przykro mi z powodu tego, co się stało, Shelby - zaczął. - Kiedy wyjeżdżaliśmy z
Kalifornii, sądziłem, że nasza przyjaźń może przerodzić się w coś poważniejszego. - Jego
słowa brzmiały jak wyrzut. - I mogłoby się tak stać, gdyby nie Laney. Omamiła mnie. To ona
jest winna, nie ja. Jaki mężczyzna potrafiłby oprzeć się tak pięknej kobiecie?
Shelby znała mężczyznę, który bez trudu oparł się czarowi Laney. Garretta McGratha. Ale, z
drugiej strony, Lancy nie była uwzględniona w planach właściciela Halford House.
Na lotnisku wynajęli kolejny samochód, którym przejechali do Port Key, a potem Halford
House. Shelby na palcach wspięła się po schodach, a potem ruszyła w głąb korytarza. Wreszcie,
w ciszy swego panieńskiego pokoju, pozwoliła popłynąć łzom.
- Co tu robisz? - powitał córkę Arthur Halford, podnosząc do ust filiżankę z kawą. Wraz z
żoną zasiadali właśnie do śniadania, kiedy w kuchni pojawiła się Shelby. - Gdzie Garrett?
Shelby wzruszyła ramionami, zdobywając się przy tym na blady uśmiech.
- W Buffalo, jak sądzę. Wróciłam w nocy z Paulem. - Była ubrana w szare szorty i koszulkę,
gotowa do porannego joggingu. Kolor ubrania doskonale pasował do jej nastroju.
- Nie słyszałam, kiedy weszłaś do domu. Czy dobrze spałaś, kochanie? - spytała mama.
- Tak. - Wystarczył jeden rzut oka, by przekonać się, że kłamie, lecz czy w rodzinie Halfordów
ktoś kiedykolwiek naprawdę się jej przyglądał? Ostatniej nocy nie zmrużyła oka i wymownie
świadczyły o tym ciemne cienie pod oczami i blada, zmęczona cera. Jej oczy były
podpuchnięte, a głos ochrypły.
Rodzice nie skomentowali jej wyglądu.
- Kiedy wraca Garrett? - chciał wiedzieć ojciec. Shelby nalała sobie kawy do filiżanki i
westchnęła głęboko.
- Mam nadzieję, że nigdy nie wróci, tato. Dowiedziałam się o spisku dotyczącym sprzedaży
Halford House,
więc gra skończona.
- Jaka gra? - spytała Jane Halford, najwyraźniej nie rozumiejąc, o czym mowa. Shelby
ucieszyła się, że przynajmniej mama nie brała udziału w tym oszustwie.
- Och, tata z Garrettem mieli taką umowę, że jeżeli Garrett ożeni się ze mną, będzie mógł
kupić Halford House - powiedziała z udawaną swobodą.
- Garrett ci to powiedział? - spytał zbulwersowany Arthur Halford. Filiżanka z kawą, którą
podnosił do ust, zamarła w pół drogi.
- Spokojnie, tato, Garrett nie zdradził waszego sekretu. Dowiedziałam się o tym od Paula. A
jemu powiedziała o spisku Laney.
Pani Halford sprawiała wrażenie wzburzonej.
- Domyślam się, że Paul powiedział ci też o Laney i Oliverze Tate. Jesteśmy z tatą
zaszokowani!
- O Laney jestem spokojny - uciął krótko Art. - Ona nie da się skrzywdzić. Bardziej interesuje
mnie, co za bzdury opowiada Whitley.
- Laney sprzedała Whitleyowi bajeczkę, że sprzedaż Halford House zależała do tego, czy
poślubię Shelby - wyjaśnił Garrett, wchodząc do kuchni, wciąż w tych samych dżinsach i
koszulce, które miał na sobie poprzedniego dnia.
Jego wygląd świadczył o nie przespanej nocy i długiej, męczącej podróży. Nie czekając na
zaproszenie, usiadł przy stole i nalał sobie kawy. Shelby patrzyła na niego bez słowa, zbyt
otępiała i niezdolna do jakiejkolwiek rozmowy.
- Dlaczego Laney miałaby powiedzieć coś takiego? To nieprawda - oburzył się Art.
- Bo przecież Laney, ten anioł dobroci, nigdy nie posłużyłaby się tak ohydnym kłamstwem, by
wyjaśnić, dlaczego jakiś mężczyzna wybrał jej siostrę zamiast niej. Whitley bez trudu kupił tę
bajkę. Jego serce było boleśnie zranione i chętnie widziałby w Shelby towarzyszkę niedoli.
Bardzo się spieszył, by jak najszybciej zanieść jej złe wieści. - Napotkał wzrok Shelby. - Czy to
brzmi przekonująco?
- Zdecydowanie przekonująco jak dla mnie. Nie zgodzę się tylko z posądzeniem Laney o
kłamstwo. Ona ma po prostu bardzo specyficzne poczucie humoru. Zażartowała, a ten idiota
potraktował jej słowa poważnie.
- Ja również - powiedziała Shelby, wstając od stołu. - To czyni także ze mnie idiotkę.
- Owszem - przytaknął Garrett, wstając. - Cieszę się, że to zauważyłaś. Chodźmy stąd. Mamy
wiele spraw do omówienia. - Wyciągnął do niej rękę.
Shelby cofnęła się.
- Nie mam ci nic do powiedzenia.
- Bo sądzisz, że muszę poślubić ciebie, żeby dostać Halford House? - spytał gniewnie Garrett.
- Już od dawna jestem właścicielem tego hotelu. Kupiłem go wiele tygodni temu. Dokumenty
zostały podpisane w dniu mojego przyjazdu na Florydę. Data widnieje na tytule własności, jeśli
potrzebujesz konkretnego dowodu.
- To prawda - potwierdził Art. - Poprosiłem go jednak o trochę czasu, żeby przygotować ciebie
na przyjęcie tej wiadomości. Kiedy Garrett poznał ciebie, zaoferował się, że sam powie ci o
sprzedaży. Chciał wybrać stosowną ku temu porę i miejsce.
- I kiedy miało to nastąpić? - spytała ostro Shelby. Niemal w tym samym momencie poczuła
na siebie złość za to, że w ogóle odezwała się do niego. Po tym, jak oznajmiła, że nie ma mu
nic do powiedzenia, zamierzała zachować całkowite milczenie. Jej postanowienia nie na wiele
się zdały.
- Po naszym ślubie. Najprawdopodobniej w trakcie miodowego miesiąca - odparł Garrett. -
Wiedziałem, że ciężko będzie ci się z tym pogodzić, miałem więc nadzieję... - Zamilkł i
spojrzał zmieszany na rodziców Shelby.
- Czy moglibyśmy skończyć tę rozmowę na osobności?
- Nie możesz wyrzucać moich rodziców z ich własnej kuchni! - oburzyła się Shelby. - Czy w
ten sposób chcesz zademonstrować, że jesteś tu panem?
- Nikt nas nie wyrzuca, skarbie. I tak mieliśmy już iść. - Jane Halford wsunęła dłoń pod ramię
męża i ruszyła do wyjścia. Art Halford nie miał nic przeciwko temu. Shelby i Garrett stali
naprzeciw siebie pośrodku kuchni.
- Proszę bardzo, nie ma ich już, więc możesz to powiedzieć - ciągnęła ze złością Shelby. -
Chciałeś poczekać do naszego miodowego miesiąca, bo sądziłeś, że wtedy twoje seksualne
wyczyny przyćmią pamięć o kłamstwach, jakimi mnie zwodziłeś?
- Moje seksualne wyczyny zdążyły już wywrzeć na tobie odpowiednie wrażenie. Gdyby
rzeczywiście taki był mój plan, powiedziałbym ci, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka. Albo
kiedykolwiek później. Ale chciałem, Shelby, powiedzieć ci o kupnie dopiero po ślubie.
Pragnąłem, żebyś wiedziała, iż Halford House należy do ciebie, bo jesteś żoną nowego
właściciela tego hotelu.
Patrzyła na niego skonsternowana.
- Masz przygotowaną odpowiedź na każde moje pytanie? - W jej głosie brzmiała złość. -
Jesteś sprytny.
- Choć wiem, że nie miał to być komplement, zawsze to lepsze niż określenie: podły zdrajca.
Czuję, że moje akcje idą w górę.
- Nie waż się. - Jej oczy wciąż wypełniały łzy, kiedy usta wyginały się już w niechętnym
uśmiechu. - Nie waż się mnie rozśmieszać.
- Chcę cię rozśmieszyć. - Obszedł wokoło stół i stanął naprzeciw niej. - Pragnę, żebyś była
szczęśliwa. A przede wszystkim nie chcę, żebyś jeszcze kiedykolwiek płakała. - Delikatnie
pogładził jej czerwone, zapuchnięte powieki. - Kocham cię, Shelby.
- Tak sądziłam - szepnęła. - Ale kiedy Paul... - Jej dalsze słowa stłumiło łkanie.
- Whitley! - powiedział z pogardą Garrett. - Zmarnował swoją szansę na jakąkolwiek pracę u
mnie! - oświadczył stanowczo. - Zapomnij o tym idiocie.
Przyciągnął Shelby do siebie. Nie stawiała oporu, nie próbowała wyrwać się z objęć Garretta.
W jego ramionach znów czuła się bezpiecznie.
- Rozstaliśmy się tylko na jedną noc, a tak bardzo za tobą tęskniłem. Brakowało mi ciebie jak
wody i powietrza. Mam klucze do domku 101. Chodź ze mną, kochanie.
- Tak po prostu? - Jej głos wciąż brzmiał ochryple, ale zmysły reagowały już na bliskość
Garretta. - Chcesz, żebym poszła z tobą do łóżka i zapomniała o tym, co się stało?
Garrett westchnął.
- Kto mówi o pójściu do łóżka? Zaproponowałem, żebyśmy poszli do domku, tam będziemy
mogli spokojnie porozmawiać.
Odsunęła się trochę, by lepiej go widzieć. W jej wzroku był podziw.
- Jesteś naprawdę sprytny, McGrath.
Naznaczoną cierpieniem twarz Shelby rozjaśnił uśmiech.
- Och, Shelby! - Garrett porwał ją w ramiona. - Tak bardzo cię kocham - powiedział, nie
wypuszczając jej z objęć. Zamknęła oczy i odwzajemniła uścisk.
- Wiem. Ja też cię kocham, Garrett.
- I wyjdziesz za mnie? - nalegał. - Tak szybko, jak to możliwe?
Skinęła głową.
- Ale teraz, kiedy wydała się twoja tajemnica, nie musimy się trzymać tego desperackiego
planu. Ślub i wesele mogą się odbyć w Halford House za kilka tygodni. Cała twoja rodzina
może przyjechać i zatrzymać się w hotelu. Powinni chyba obejrzeć twój nowy nabytek, nie
sądzisz?
- Zgadzam się z tobą, najdroższa - oświadczył Garrett.
- I uważam, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu tylko dla siebie, zanim powiększymy
rodzinę o kolejnego McGratha.
- Masz rację. - Pocałował ją na znak zgody i poniósł w ramionach aż do drzwi domku 101.