Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym
WSTĘP
Zainspirowany
książką Piotra Patykiewicza „Dopóki nie zgasną gwiazdy”
Tomasz Kreczmar stworzył swoją wizję Upadku, czyli zdarzenia, które miało
miejsce kilkaset lat przed akcją książki i zupełnie odmieniło znany świat. Gra
paragrafowa uzupełnia świat wykreowany przez Piotra Patykiewicza i rzuca
światło na niektóre wątki znane z powieści.
Wciel
się w Antka, młodego chłopaka z dużego miasta, którego
największym zainteresowaniem są gry komputerowe. Spójrz jego oczami na
nagły koniec świata. Postaw się w jego sytuacji, odkrywaj tajemnicę Upadku i
dokonuj niezwykle trudnych wyborów. Każda pomyłka może kosztować Cię
życie. Walcz, przetrwaj apokalipsę. Dołącz do nielicznego grona ocalałych!
Pamiętaj, że
wydarzenia
z gry paragrafowej mają miejsce na długo przed
wydarzeniami z powieści – świat właśnie stanął w obliczu globalnego
kataklizmu, panuje chaos, na próżno szukać spokoju i wytchnienia. Wizja
Tomasza Kreczmara jest mniej mroźna i melancholijna niż ta z powieści
„Dopóki nie zgasną gwiazdy”, autor postawił na żywiołową akcję. Jednakże
treść i rozwiązania zawarte w grze były konsultowane z Piotrem Patykiewiczem.
UWAGA! W
grze można natrafić na wulgaryzmy i przemoc.
Krótkie wyjaśnienie
dla
osób nie zaznajomionych z terminem gra
paragrafowa:
Rozgrywka
polega na czytaniu kolejnych partii tekstu i podejmowaniu
decyzji, którą z zaoferowanych przez autora dróg pragniesz podążyć. W
zależności od Twoich wyborów gra przeniesie Cię do odpowiedniego paragrafu.
Cały tekst podzielono na kilkadziesiąt fragmentów – to właśnie tak zwane
paragrafy. Na końcu każdego (no, prawie każdego) znajdują się odnośniki do
kolejnych. Podejmując decyzję, którą drogą fabularnego rozwoju pragniesz
podążyć, staniesz się współautorem opowieści. A Twoje wybory mają wpływ
na akcję i losy bohatera!
Zapraszamy
zatem do paragrafowej przygody w rzeczywistości książki
„Dopóki nie zgasną gwiazdy”. Przejdź do paragrafu numer 1!
1
Huk! Trzask! Łomot!
I
ból! Ból głowy!
Niby
to wszystko słyszysz, ale chyba wciąż śpisz. Ze słodkich objęć
Morfeusza wyrywa Cię dopiero dźwięk potężnej eksplozji. A potem… głośny
rumor! Coś wybuchło czy co…?
„To
pewnie
gra”, myślisz sobie, rzucając okiem na zatopiony w półmroku
ekran. Jak zwykle zasnąłeś na kanapie, aż do zdechu rżnąc w najnowszego RPG-
a na konsoli. Ekran chyba nawet jeszcze się świeci. Ale konsola wygląda na
wyłączoną. Czerwone światełko nie łypie na ciebie wesoło, zachęcając do gry.
Łubudu!
Przez
chwilę jakby się rozjaśniło. Przez ciężkie zasłony przebiło się nie
tylko światło, ale i dźwięk eksplozji… a może raczej świst…
Co
to było? Co się tam dzieje za oknem?
do okna, zobaczyć, co się dzieje.
konsola nie działa.
2
Wydłubując śpiochy
z
kącików oczu, odsłaniasz ciężkie, ciemnogranatowe
zasłony, skutecznie oddzielające twoją grową dziuplę od reszty świata. Dzięki
nim odcinasz się nie tylko od światła, ale również od dźwięków pobliskiego
skrzyżowania. Nawet na jedenaste piętro starego wieżowca dociera stamtąd
wystarczająco dużo odgłosów, by wkurzać ludzi. A co do światła – tego w
czerwcu zwykle jest aż za dużo…
Zwykle, ale
nie tym razem.
Niebo
zasnuwają bowiem potężne tumany pyłu i ciemne chmury. Czy w
ogóle jest dzień…? Trudno Ci to stwierdzić.
Nie
masz zresztą zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanawiać. Z
przerażeniem patrzysz na chaos, który opanował ulice. Szczęśliwie obserwujesz
go z bezpiecznej wysokości…
Krzyczący ludzie. Płonące samochody. Jęzory
ognia
wyrastające coraz wyżej
i wyżej z pobliskiej stacji benzynowej. Wywrócona karetka pogotowia. Obok
wóz strażacki, z którego chyba cieknie woda. Biegnący na oślep ludzie. Wyjące
klaksony.
„Co się
tu, kurwa, dzieje?! To
musi być sen… albo gra…”
– Matka?! –
krzyczysz
w głąb mieszkania. – Matka, widzisz, co…!?
Jakby
w reakcji na twój głos niebo przecinają świetliste promienie,
przywodzące ci na myśl pociski. Odruchowo kulisz się, słysząc przerażający
świst, a potem kolejne eksplozje.
„PIERDOLĘ,
TO
MUSI BYĆ SEN…!”
Szkoda, że
tak
prawdziwy…
matka
coś wie – ruszasz w głąb mieszkania, żeby jej poszukać.
Ci – chyba wypadałoby się ubrać, bo cokolwiek się dzieje, lepiej nie zderzyć
się z tym bez spodni.
3
Wciąż
jeszcze
nie do końca przebudzony, podnosisz się z kanapy i ruszasz
do konsoli. Zaczynasz drżeć z zimna. Niby jest czerwiec, ale gdy tylko
wypełzłeś spod koca, zmęczone permanentnym niewyspaniem ciało, osłonięte
tylko bokserkami i T-shirtem, stężało z chłodu. Odruchowo chwytasz koc i,
zawinięty, wciskasz „turn on”. Konsola milczy.
„Cholera.
Znowu
się zepsuła”, klniesz w myślach. Ale szybko odkrywasz,
że telewizor też nie działa. Niewielka lampka, którą zwykłeś zawsze zostawiać
włączoną, również nie świeci. Rzucasz jeszcze okiem na elektryczny zegarek, ale
ten także nie działa. „Co jest, kurwa, grane?”. Dopiero teraz orientujesz się, że
jedyne światło dochodzi z niewielkiego prześwitu pomiędzy ciężkimi
zasłonami. Cóż, lubisz grać po ciemku.
– Matka! – krzyczysz. –
Korki
wywaliło, czy żeś mnie od prądu odcięła?
„Co
ona
sobie myśli? Że co, grać mi nie da?”
Nikt
nie odpowiada. Słychać tylko szaleńcze krzyki dochodzące zza okna.
do okna.
matka nie odpowiada.
jest
godzina.
4
W
chwili, gdy otwierasz drzwi, wieżowiec tańczy i podskakuje. Lądujesz na
ścianie, zastanawiając się, czy to wojna atomowa, ostrzał z broni
konwencjonalnej, czy po prostu zwariowałeś.
– Matka! – wrzeszczysz, rozcierając obolałe ramie. –
Kumasz, co
się dzieje?!
Szybko
przemykasz przez korytarz i wpadasz do kuchni, gdzie zwykła
przesiadywać twoja mama. No, chyba że akurat oglądała „M jak Miłość” czy
inne paskudztwo w telepudle.
Wystarczyła
chwila
nieuwagi i leżysz jak długi. Musiałeś się poślizgnąć na
kafelkach… zalanych kafelkach… zalanych i śliskich…
– Matka! Coś się
w
kuchni wylało! – krzyczysz, próbując dostrzec
cokolwiek w półmroku. Przyglądasz się ubrudzonym dłoniom, zastanawiając,
czy to zupa, ketchup czy jakiś dżem. Ostrożnie, niezgrabnie wstajesz i próbujesz
zapalić światło.
– Cholera! Matka! Światło
nie
działa!
Nagle
za oknem coś rozbłyska. Potężna energia rozświetla kuchnię na tyle
długo, byś mógł dostrzec, że cały jesteś we krwi. Krwi, która rozlała się wokół
ciała. Ciała, leżącego nieopodal okna. Ciała twojej matki…
z wrzaskiem, by się umyć.
z matką.
5
Panujący w pokoju półmrok utrudnia poszukiwanie komórki. Niby
pamiętasz, że położyłeś ją obok siebie, jak zaczynałeś grać, ale chyba później
chciałeś ją podładować. Musi zatem leżeć gdzieś koło konsoli. Albo telewizora.
– Jebane – warczysz przez zęby. – Matka! – krzyczysz, choć wiesz, że to na
darmo. Pewnie siedzi przed telepudłem i ani myśli drgnąć, bo przecież „sam
możesz ruszyć swoje cztery litery”. Coraz bardziej wkurzony zaczynasz
przerzucać walające się wszędzie ubrania, pudełka z grami, puszki, butelki i
wszelkie śmieci, które tak wytrwale gromadziłeś od tygodni. Jeszcze przez kilka
chwil próbujesz bezskutecznie namacać komórkę. Wreszcie jest! Patrzysz na
ukochany ekran. Martwy ekran…
6
W panującym w pokoju półmroku gromadzisz ciuchy. Wciągasz bojówki,
zakładasz skarpety i trampki. Ze zdziwieniem odkrywasz, że te niepokojące,
dochodzące z zewnątrz, przytłumione odgłosy zamilkły. Zastygasz w bezruchu,
nasłuchując i próbując przegonić pulsujący w głowie ból. Nagle ciszę przerywa
straszliwy huk, który płynnie przechodzi w całą serię świstów. Wieżowiec, w
którym mieszkasz, zaczyna drżeć. Czujesz się, jakbyś grał w „Call of Duty” z
idealnym nagłośnieniem. Tyle że to nie gra. I chyba nie sen.
7
– Kurwaaaa! – wyjesz i pędzisz w kierunku łazienki, odbijając się od ścian i
potykając na porozrzucanych w korytarzu butach. – Ja pierdolę! – warczysz,
uderzając o coś boleśnie piszczelem. W końcu udaje Ci się sforsować drzwi. Po
omacku, już ostrożniej, znajdujesz wannę i wpełzasz do środka. Zrzucasz z
siebie zakrwawione ciuchy i odkręcasz kurek. Niestety zamiast strumienia
ciepłej wody z rury płynie ledwie kilka kropel rdzawej cieczy.
Tego już za wiele. Puszczasz pawia, nieudolnie próbując zbytnio się nie
ubabrać. Czujesz, jak budynek drży pod wpływem kolejnych eksplozji. Ból
głowy staje się nie do zniesienia. Ściany zdają się na ciebie walić… podłoga
faluje… Niezręcznie gramolisz się z wanny, kręci ci się w głowie. Próbujesz
zachować równowagę…
Przejdź do paragrafu
.
8
– Matka! – jęczysz, doskakując do ciała. – Matka… – Twój jęk przemienia
się w szloch, bo choć od dawna nie byliście w najlepszych stosunkach, ale
matka to jednak matka.
– Co się tu, do kurwy nędzy, dzieje? W chuj, jebane! Matka! – potrząsasz
ciałem, choć nabyte w grach doświadczenie mówi Ci, że ona nie żyje. Prawie na
pewno nie żyje… Zaczynasz nerwowo to szlochać, to się śmiać. Obejmujesz
martwą kobietę, przytulasz się do niej, kołyszesz w przód i w tył.
– Mamo… Mamusiu… – szepczesz. – Mamusiu… Mamuniu… –
powtarzasz raz po raz.
Z odrętwienia wyrywają cię kolejne eksplozje za oknem. Musisz sprawdzić,
co się dzieje!
Zanim ustalisz, co za apokalipsa rozgrywa się za oknami, chcesz się umyć i ubrać.
Chcesz dokładnie przyjrzeć się temu, co dzieje się na zewnątrz.
9
Otwierasz drzwi i ostrożnie wychodzisz na korytarz.
– Matka? – rzucasz z niepokojem, próbując dostrzec cokolwiek w
ciemności. Raczej nie ma szansy Cię usłyszeć, bowiem budynek drży coraz
bardziej, rezonując, a na zewnątrz rozlegają się dźwięki przywodzące na myśl
radzieckie odgłosy katiuszy rodem z II wojny światowej. Tyle że kilkukrotnie
głośniejsze!
Denerwując się coraz bardziej zaglądasz do kuchni. Za oknem co raz
wybuchają rozbłyski i w ich świetle dostrzegasz przerażający widok. Niemal cała
podłoga zalana jest krwią. Zapewne twojej matki, bo tylko ona mogła się ubrać
w tak brzydką sukienkę. I tylko ona może leżeć pod oknem waszej kuchni z
roztrzaskaną czaszką.
Na sam widok zbiera Ci się na wymioty. Co innego rozwalać łby
zombiakom w jakiejś strzelance, a co innego… własna matka!?
Jakimś cudem dajesz radę zwymiotować tylko do zlewozmywaka, a nie na
siebie. Odkręcasz wodę, by przemyć twarz i się napić. Z kranu cieknie tylko
kilka kropel płynu w kolorze rdzy i wydobywa się z niego dziwny bulgot.
Gdzieś niedaleko znów coś eksploduje. Tym jednak razem serii wybuchów
towarzyszy długi, głęboki rumor, jakby jakiś pobliski blok się walił.
„Co się, kurwa, dzieje?”, zachodzisz w głowę.
Sprawdzasz, co się dzieje na zewnątrz.
Zastanawiasz się, co mogło się zdarzyć.
Dochodzisz do wniosku, że to musi być jakaś apokalipsa zombie i postanawiasz się
dobrze do niej przygotować.
10
Pełen
niepokoju
przechodzisz
do
dużego
pokoju
i,
niczym
zahipnotyzowany, wychodzisz na balkon. Nie masz najmniejszego pojęcia, co
odbywa się wokół, ale podejrzewasz, że nic normalnego. A z dużego pokoju
widok jest najlepszy. Twoim oczom ukazuje się obraz niczym z filmu
katastroficznego.
Drzewa, na które w dzieciństwie się wspinałeś, płoną niczym pochodnie.
Przeciwległy blok jest w połowie rozwalony i stoi w ogniu. Nawet z tej
odległości czujesz żar.
Dalszy czteropiętrowiec, w którym mieszkał Maciek, kumpel od małego,
zmienił się w stertę gruzów.
W powietrzu unosi się chmura duszącego dymu. Przez krótką chwilę
odczuwasz ulgę, że jesteś tak wysoko – z dala od gorzkich wyziewów. Ale
potem dociera do Ciebie, że wieżowiec nie jest najlepszych schronieniem.
Wytężasz wzrok, by w dymie, pyle i ciemnościach dostrzec jakichś ludzi.
Widzisz kilka ciał i biegnące bez ładu i składu sylwetki. Ktoś pakuje walizki do
samochodu. Inny ciągnie za rękę płaczące dziecko. Tylko że tych ludzi jest
jakoś dziwnie mało… za mało… Co się stało z resztą?
Zastanawiasz się, co mogło się zdarzyć.
Dochodzisz do wniosku, że to musi być jakaś apokalipsa zombie, i postanawiasz się
dobrze do niej przygotować.
11
– Skup się, do kurwy nędzy!
Walisz się ręką w czoło, próbując pobudzić bolącą głowę do pracy.
Owszem, zwykłeś żyć w swoim świecie. Głównie grywasz na konsoli i z rzadka
wychodzisz z domu. A jak nie grasz, to siedzisz przy kompie i produkujesz
różne dziwne strony w sieci albo niedziałające pseudo-programy, dzięki którym
zarabiasz prowizję na SMS-ach, jakie wysyłają naiwniacy, by za małe pieniądze
dostać coś, co dużo kosztuje – nie widzą, że to wszystko to jednak wielka
ściema.
Nie przepadasz za kontaktami z ludźmi, przynajmniej w realu. Twój świat
to internet, gry i komputery, a nie gadki szmatki. Nie masz zatem nazbyt wielu
okazji do kontaktu ze światem zewnętrznym. Nieliczne wyjścia do sklepu czy na
średnio udane randki trudno uznać za silną więź z realem…
Niemniej żaden z twoich licznych wirtualnych znajomych jakoś nie wydawał
się ostatnio zaniepokojony niczym niezwykłym. Bo przecież każdy no-life jak
Ty ma dość pokaźną siatkę społecznościową, a jej członkowie milczeli o
nadchodzącej wojnie czy ataku atomowym. Rosjanie ostatnio przycichli.
Politycy też chyba nikogo nie rozeźlili… Może gdyby głowa Cię tak nie bolała,
byłoby łatwiej…
Z drugiej strony: wojna mogła wybuchnąć w kilka chwil. Naoglądałeś się
filmów, w których pokazywano, co się dzieje po wybuchu EMP. Ta twoja
pamięć fotograficzna na coś się w końcu przydała, poza grami i fuchami!
Przypomniałeś sobie, że impuls elektromagnetyczny indukuje wysokie napięcie
w sieciach, urządzeniach elektrycznych i elektronicznych, to z kolei powoduje
nagły wzrost natężenia prądu elektrycznego i wydzielanie dużych ilości ciepła,
czego z kolei konsekwencją jest uszkodzenie elektroniki i elektryki. Dochodzi
też przy okazji przebicia warstw izolacyjnych. To by tłumaczyło pożary,
ciemności, brak elektryczności… Tylko co spowodowało wybuch EMP?
Rzecz jasna doskonale pamiętasz, że impuls elektromagnetyczny o tak
ogromnej sile mógł powstać w zasadzie tylko w wyniku wybuchu atomowego.
A to by oznaczało III wojnę światową… To zaś… nie, lepiej o tym nie
myśleć…
Jeśli wybuchła III wojna światowa, to musisz się dobrze przygotować na przetrwanie.
12
Naoglądałeś się filmów, nagrałeś w gry, przerzuciłeś kilka komiksów, więc
w teorii powinieneś być świetnie przygotowany na sytuacje takie jak ta. A
mimo to czujesz totalną pustkę w głowie. Co robić? Gdzie iść? Dokąd uciekać?
Pytania rodzą się jedno po drugim – coraz trudniejsze, coraz bardziej
chaotyczne. W końcu postanawiasz działać. Zaczynasz od zlokalizowania latarki.
Na szczęście dobrze pamiętasz, gdzie trzymasz czołówkę, tak przydatną przy
grzebaniu w bebechach komputerów. Z latarką na głowie zaczynasz gromadzić
przydatne dobra. Zapasowe baterie. Druga latarka. Scyzoryk. Pudełeczko z
obcążkami i śrubokrętami.
Ruszasz do kuchni, chwytając po drodze plecak. Na pewno przyda Ci się
jeszcze jedzenie i woda. Kombinujesz, co jeszcze zapakować, gdy nagle rozlega
się potężna eksplozja, po której rozbrzmiewa długotrwały łomot. Wieżowiec
drży i chyba zaczyna się chwiać. Obawiasz się, że nie masz za wiele czasu –
budynek w każdej chwili może runąć!
Decydujesz się na natychmiastową ucieczkę.
Zgarniasz jeszcze ubranie i uciekasz.
Zgarniasz tylko jedzenie i spadasz.
Próbujesz zapakować jedzenie oraz ubranie i dopiero później uciekasz.
13
Grzmot. Huk. Piski. Tańczące przed oczami plamy. Ból głowy. Feeria
barw. Hurgot. Jakieś szczęki. Kolejne huki. Ból! Wybuchy. Eksplozje bólu…
Ciemność…
Przejdź do paragrafu
.
14
Oddychasz głęboko, starając się uspokoić, i ostrożnie przemykasz do
swojego pokoju, w którym panuje półmrok. Rzucasz jeszcze okiem za okno,
gdzie nagle jakby jest spokojniej. Owszem, płomienie wciąż szaleją, ale
klaksony ucichły, a ludzie gdzieś zniknęli…
Skupiasz się na poszukiwaniach ubrania. Wciągasz bojówki, zakładasz
skarpety i trampki. Co teraz?
Musisz się zastanowić, skąd ten cały chaos.
Jesteś pewny, że to jakaś apokalipsa zombie, więc musisz się do niej przygotować.
15
Przerażony pędzisz do dużego pokoju i wypadasz na balkon. Nie masz
bladego pojęcia, co się dzieje, ale z pewnością nic normalnego. A widoki
niczym z jakiegoś filmu katastroficznego tylko to potwierdzają.
Drzewa płoną niczym pochodnie.
Przeciwległy blok, rozwalony, stoi w ogniu.
Pobliski czteropiętrowiec zmienił się w stertę gruzów.
Stoisz na jedenastym piętrze i czujesz żar bijący z pogorzelisk. Ale
płomienie są za daleko, by Cię naprawdę ogrzać. Szybko robi Ci się zimno.
Koszmarnie zimno. Nie dasz rady dłużej stać na balkonie w bokserkach i T-
shircie. Na dodatek cały we krwi…
16
W kuchni zrobiło się jaśniej, a to za sprawą płomieni, które wystrzeliły z
górnych pięter sąsiedniego wieżowca. Możesz uważniej przyjrzeć się ciału
matki. Pierwszy raz w życiu masz do czynienia z trupem. I to trupem najbliższej
Ci osoby…
Drżysz – nie wiesz, czy z zimna, czy ze strachu – uważnie oglądając pękniętą
czaszkę. Czujesz się trochę jak jakiś filmowy detektyw na miejscu zbrodni. A
raczej: chciałbyś się czuć. Zamiast spokojnego badania przyczyny zgonu
zaczynasz walczyć z mdłościami, szlochem i przejmującym cierpieniem.
W końcu udaje Ci się opanować na tyle, by zrozumieć przyczynę śmierci.
Matka najpewniej wyjrzała przez okno, by zobaczyć, co się dzieje. Pewnie
któraś eksplozja tak ją przestraszyła, że odskoczyła, poślizgnęła się i uderzyła
głową w parapet. Zwykły pech?
17
W kuchni zrobiło się jaśniej, a to za sprawą płomieni na górnych piętrach
pobliskiego wieżowca. Możesz teraz uważniej przyjrzeć się ciału matki.
Drżysz – nie wiesz czy z zimna, czy ze strachu – uważnie oglądając pękniętą
czaszkę. Czujesz się trochę jak jakiś filmowy detektyw na miejscu zbrodni. A
raczej: chciałbyś się czuć. Zamiast spokojnego badania przyczyny zgonu
zaczynasz walczyć z mdłościami, szlochem i przejmującym cierpieniem. Wszak
pierwszy raz w życiu masz do czynienia z trupem. I to trupem najbliższej Ci
osoby…
W końcu dajesz radę się opanować na tyle, by zrozumieć, co się stało.
Matka patrzyła przez okno. Być może nawet weszła na parapet? Chyba coś
wybuchło… blisko… bardzo blisko. Siła eksplozji rzuciła matką o stół a potem
o parapet. Nie jesteś detektywem, ale naoglądałeś się tego i owego. Grałeś
nawet w „LA Noire”, ale średnio Ci się podobało. Niemniej coś Ci i tak nie do
końca pasuje w tym obrazie. Tylko że zupełnie nie wiesz co…
Niezależnie od tego, co spotkało matkę, już jej nie pomożesz. Możesz tylko pomoc
sobie, by przetrwać tę katastrofę.
18
Ból. Znów ten ból!
– Kurwa… – chrypisz.
Całe ciało cię boli. Czujesz się jak na kacu połączonym z wyrafinowanymi
średniowiecznymi torturami. Wysiłkiem woli zmuszasz się do wstania.
Rozglądasz się po pobojowisku, w jakie zmieniło się twoje mieszkanie. Przed
oczami kolejny raz staje Ci obraz ciała matki. Niczym zza mgły dociera do
ciebie świadomość, że bezpieczne życie bezpowrotnie minęło.
Próbujesz skupić wzrok na otoczeniu, ale trudno Ci cokolwiek dostrzec w
ciemnościach. Na pamięć brniesz przez korytarz w kierunku drzwi do
mieszkania. Potykasz się o coś. To plecak! Automatycznie zakładasz go i
idziesz dalej. Ostrożnie, krok za krokiem.
Wypełzasz przez rozwalone drzwi wejściowe. Na korytarzu jest nieco jaśniej.
A może oczy przyzwyczaiły się do ciemności? Idziesz w kierunku schodów,
zataczając się. Zaczynasz schodzić. Stopień po stopniu. Schodek za schodkiem.
Dziesiąte piętro. Dziewiąte. Ósme…
Nagle zdajesz sobie sprawę, że jest strasznie cicho. Żadnych wybuchów.
Żadnych hałasów. Brak odgłosów życia. Nawet twoje stopy nie wydają
dźwięków. A może straciłeś słuch? Nie! To niemożliwe! Przecież słyszysz
dziwny ni to szum, ni to trzask, ni to szczęk.
Pokonujesz kolejne półpiętra i piętra. Wydaje ci się, że już dawno
powinieneś być na dole. W piekle. Bo jest ci gorąco jak w piekle. Skąd tu tyle
dymu? A te odgłosy? Ten gryzący zapach?
W końcu dociera do ciebie. Pożar!
Idziesz dalej, licząc na to, że uda ci się jakoś przedostać przez płomienie.
Wycofujesz się wyżej i próbujesz zejść, zeskakując z balkonu na balkon.
Któryś z sąsiadów mógł przeżyć – postanawiasz sprawdzić kilka mieszkań.
19
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Nie ma żadnej III wojny światowej. Żadnej
apokalipsy zombie. Żadnego kataklizmu rodem z gry wideo czy filmu
katastroficznego. Jesteś tego więcej niż pewien. Zatem albo to wszystko Ci się
śni, albo zwariowałeś. I nie wiesz, co byłoby lepsze…
Po krótkiej chwili zastanowienia i kolejnych eksplozjach potwierdzających,
że chyba jednak zdarzyło się coś nie do końca normalnego, postanawiasz
poszukać w pamięci jakichkolwiek wskazówek wyjaśniających, co się, do
cholery, dzieje.
Atak terrorystyczny? Cóż, zdarzały się w całej Europie, ale przecież Polska
to dla terrorystów zaścianek. Choć może właśnie z tego powodu postanowili tu
uderzyć?
Zaćmienie Słońca? Owszem, było – jakiś czas temu – i nie spowodowało
żadnych wybuchów, o podobnym chaosie nie wspominając.
A może ta kometa, o której wszyscy gadali? Tylko że jakby pieprznęła o
Ziemię, to skończyłoby to się pewnie znacznie gorzej…
Dochodzisz do wniosku, że najpewniej przyczyną tego wszystkiego musi
być katastrofa w elektrowni atomowej. Może pierdolnął sarkofag w Czarnobylu?
Jakoś nigdy nie chciało Ci się wierzyć, że katastrofa sprzed kilkudziesięciu lat
faktycznie miała znacznie mniejsze rozmiary niż się obawiano. Bardziej byłeś
skłonny uwierzyć twórcom gry „S.T.A.L.K.E.R.”, że w sarkofagu ktoś
przeprowadzał jakieś tajemnicze eksperymenty.
A jeśli nie Czarnobyl, to przecież w promieniu kilkuset kilometrów wokół
Polski działa pewnie z kilkanaście elektrowni jądrowych. I każda mogła
pierdyknąć!
Elektrownia czy Czarnobyl – nie ma to znaczenia – i tak chcesz przetrwać; zaczynasz
od zapakowania najbardziej przydatnych rzeczy.
Terroryści, komety, elektrownia – co by nie pierdyknęło, najpierw chcesz zrozumieć, co
przydarzyło się twojej matce.
20
Niewiele myśląc pędzisz na łeb na szyję w kierunku drzwi wejściowych.
Wpadasz na schody i sadząc po trzy stopnie, biegniesz na dół. Mijasz kolejne
piętra. Dziesiąte. Dziewiąte. Coraz trudniej ci się oddycha. Ósme. Siódme.
Słyszysz słabsze wybuchy – gdzieś powyżej. Piąte. Czwarte. Już jesteś
bezpieczny. Trzecie. Kolejna eksplozja. Chyba na piątym! Na Twoją głowę
sypie się gruz. Potykasz się, ale to tylko na chwilę spowalnia Twoją ucieczkę.
Drugie! Pierwsze! Parter!
Wypadasz przed blok i sadzisz długie susy – byle dalej. Wreszcie stajesz i
odwracasz się, by zobaczyć, jak wygląda dom, w którym się wychowałeś.
Widzisz jęzory ognia wypełzające przez okna i liżące ściany od zewnątrz. Całe
czwarte i piąte piętro stoją w płomieniach. Pomiędzy siódmym a ósmym coś
jakby wygryzło kawał zewnętrznej ściany. Na twoich oczach kolejne eksplozje
wstrząsają konstrukcją. Masz wrażenie, że wieżowiec zaraz się zawali.
Postanawiasz rozejrzeć się po okolicy.
Wracasz do budynku – może któryś z sąsiadów potrzebuje pomocy?
21
Cały budynek trzeszczy i drży od parteru aż po jedenaste piętro. Masz
wrażenie, że za chwilę twoje mieszkanie przemieni się w Twój grób. Pędzisz do
pokoju i szybko pakujesz do plecaka kilka T-shirtów, parę spodni, bluzę i grube
skarpety.
Ruszasz w kierunku drzwi wejściowych, zamierzając po drodze chwycić
jeszcze wiatrówkę, gdy nagle cały świat wokół zdaje się walić. Szafa
podskakuje, trzeszczy i leci w Twoją stronę. Uskakujesz, ale zbyt wolno.
Spadające z górnych półek hantle, które dawno temu pomagały Ci zapewnić
tężyznę fizyczną, teraz lądują na twojej głowie. Czujesz potworny ból…
Przejdź do paragrafu
.
22
Cały budynek trzeszczy i drży od parteru aż po jedenaste piętro, które lada
moment może stać się Twoim więzieniem. Bez chwili namysłu wpadasz do
kuchni i skrupulatnie pakujesz do plecaka jedzenie. Ryż. Makaron. Butelka
wody. Chleb. Kiełbasa. Dwa jabłka. Puszki z mielonką. Dopakowujesz jeszcze
pudełko zapałek i zapalniczkę.
Ruszasz w kierunku drzwi wejściowych, gdy nagle cały świat wokół zdaje
się walić. Wiszące na ścianach półki tańczą. Ukochana zastawa matki pęka z
trzaskiem. Kuchenny zegar spada ze ściany wprost na twoją głowę. Czujesz ból,
a potem…
Przejdź do paragrafu
.
23
Słysząc przejmujące trzaski pękającego szkieletu budynku, wrzucasz do
plecaka co popadnie. Puszki z pomidorami. Chleb. Kiełbasa. Ryż. Butelka
oranżady. Czekoladki. Banany i jabłka. Nie zatrzymujesz się nawet na chwilę,
tylko wracasz do swojego pokoju i chwytasz bluzę z kapturem oraz spodnie.
Wypadając przez drzwi wejściowe, łapiesz jeszcze wiatrówkę. Pędzisz na schody
i sadząc po trzy stopnie, biegniesz na dół.
Mijasz kolejne piętra. Dziesiąte. Dziewiąte. Ciężki plecak obija Ci się o
tyłek. Nogi tracą rytm. Nagle zaplątujesz się w spodnie. Potykasz i lecisz na
głowę.
– Cholera! – wyjesz z bólu, gdy twoja czaszka spotyka się wpierw z poręczą,
a potem ze ścianą. Jakimś cudem utrzymujesz równowagę. Ale tylko na chwilę.
Budynek przestaje być stabilną konstrukcją. Gdzieś obok wybucha gaz.
Eksplozja jest tak silna, że pękają ściany. Podmuch miota Twoim ciałem
niczym szmacianą lalką. Lecisz w dół klatki schodowej, zderzając się z poręczą.
Ból jest przerażający. Ale po chwili znika. Pozostaje już tylko ciemność…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
24
Jesteś zbyt oszołomiony, by bać się płomieni. Postanawiasz, że jeśli
pobiegniesz, to na pewno uda Ci się dostać na dół. Rzucasz się pędem.
Pokonujesz jeden poziom. Niżej gryzący dym jeszcze bardziej ogranicza
widoczność. Żar kąsa Twoje ciało. Oczy łzawią. Już nie biegniesz, ale wleczesz
się. Gorąco Ci w nogi. Płomienie gryzą ręce. Każdy oddech parzy. Kręci Ci się
w głowie. Potrzebujesz powietrza! Powietrza!
– Ratunku! – charczysz, choć wiesz, że nie ma Ci kto pomóc.
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
25
Bijący od pomarańczowoczerwonych języków żar zniechęca cię. Raczej nie
masz szans uciec schodami. Ale musisz jakoś się wydostać z pułapki! I to
szybko!
Wchodzisz piętro wyżej, jak najdalej od pożerających wszystko płomieni.
Żyjesz tu od dzieciństwa, więc doskonale wiesz, które mieszkania mają balkony
– a te uznajesz za jedyną drogę ucieczki. Walisz do drzwi, licząc, że ktoś
otworzy. Naciskasz klamkę i ustępują. W środku panuje cisza.
– Halo? Psze pani?! – krzyczysz, spodziewając się zaraz wściekłego ataku
„Wściekłej Pani z Pieskiem”, jak nazywaliście zołzę, do której mieszkania
wszedłeś. Nikt Ci nie odpowiada. Słyszysz jedynie trzeszczenie płomieni i
stłumione odgłosy eksplozji. Ostrożnie przemykasz przez mieszkanie, w każdej
chwili spodziewając się ataku sąsiadki.
Docierasz do celu i stajesz jak wryty. Na niewielkim balkonie leży sąsiadka.
Nie widzisz zbyt wielu szczegółów, ale chyba też nie żyje. W każdym razie się
nie rusza. Nie zauważasz śladów krwi, kobietę pokrywa natomiast warstwa pyłu.
Najpierw bierzesz go za popiół. Dopiero po chwili dostrzegasz, że bardziej
przypomina raczej zmielony kryształ, a w świetle płomieni jarzy się błękitem.
Uważnie przyglądasz się pyłowi.
Badasz sąsiadkę – może jeszcze żyje?
Uciekasz z pułapki, zeskakując z balkonu na balkon.
Korzystając z okazji postanawiasz uzupełnić swoje zasoby i na szczęście masz latarkę,
która Ci w tym pomoże.
26
Walisz do kilku najbliższych drzwi. Wrzeszczysz, starając się przekrzyczeć
ryk płomieni i łomot rozpadających się ścian. Nikt Ci nie odpowiada. Naciskasz
klamkę jednych, drugich drzwi – zamknięte. Wreszcie któreś się otwierają.
– Hej! – krzyczysz. – Jest tu kto?!
Odpowiada ci tylko głucha cisza, przerywana jedynie trzeszczeniem ścian
wieżowca. W mieszkaniu unosi się mnóstwo dymu. Nie wierzysz, że ktoś
został w środku. Podejrzewasz najgorsze…
27
Przerażony rozglądasz się po okolicy. Nie poznałbyś jej! Podwórko, niegdyś
pełne zieleni, teraz pokrywa popiół. Pobliskie drzewa dopalają się, a krzewy
dogorywają. Wszędzie wala się gruz, kamienie i kawałki betonu. Wypalone
wraki samochodów leżą porozrzucane to tu, to tam – jakby wystrzeliły w
powietrze, opadły na ziemię i zamarły niczym jakaś sztuka nowoczesna.
Po kilku chwilach zaczynasz dostrzegać kolejne szczegóły. Ludzkie ciała,
zamarłe w dziwnych pozach, pokryte popiołem, przywodzące na myśl
współczesną wersję pozostałości po Pompejach. Tylko że w okolicy nie ma
żadnego wulkanu!
Do Twoich nozdrzy docierają ostre zapachy. Woń spalonego mięsa. Gryzący
odór dymu. Smród strachu…
Pośród trzaskających płomieni wyławiasz niepokojące dźwięki. Stłumione,
odległe eksplozje. Pojedyncze jęki. Przeciągłe wycie. Urywający się krzyk…
Nagle z pobliskich ruin czteropiętrowego budynku wyłania się jakaś postać.
Kobieta robi kilka kroków w Twoim kierunku. Wiatr porusza strzępami
nadpalonego ubrania. Jej skórę pokrywają plamy brudu, krwi i pyłu. Na ciemnej
twarzy wyróżniają się białka oczu.
Stoisz bez ruchu, jakby Cię zamurowało. Czy masz szansę jej pomóc?
Jakby w odpowiedzi na to pytanie kobieta upada. W pomarańczowym
świetle płomieni dostrzegasz, jak jej ciało nagle zmienia się, tężeje, twardnieje.
Jakby ktoś rzucił na nią czar petryfikacji.
28
Bez chwili wahania ruszasz w kierunku dobrze znanego ci budynku. Robisz
ledwie kilka kroków, gdy niespodziewanie z rozświetlanej płomieniami klatki
wyłania się postać, której wygląd budzi przerażenie. Zamiast ubrania ma jakieś
nadpalone szmaty. Jej ciało pokrywają popiół i krew. Idzie nienaturalnie,
potykając się. Zaskoczony stoisz w bezruchu, nie wiedząc, czy jej pomóc, czy
raczej uciekać. Jakby w reakcji na twoje wahanie kobieca postać upada. W
ognistoczerwonym świetle płomieni dostrzegasz, jak jej ciało zmienia się,
tężeje, twardnieje. Jakby nagle zmieniło się w kamień...
– Petryfikacja…? – szepczesz, przypominając sobie wyraz z jakiejś gry.
29
Ostrożnie pochylasz się nad sąsiadką i bierzesz na palec odrobinę pyłu.
Ciemnobłękitne kryształki przywodzą Ci na myśl zmielony lód. I też są zimne.
Przejmująco zimne. Odruchowo strząsasz je z palców. Dopiero teraz dostrzegasz
ślady krwi na opuszce. Czujesz delikatne ukłucia bólu. Bez namysłu wpychasz
palec do ust, zębami ściskasz opuszkę, starając się wyssać niezwykły jad.
Wypluwasz krew niczym jakiś Bear Grylls czy inny survivalowiec.
Ból na szczęście mija. Ale niepokój w Tobie rośnie. Dlaczego ten dziwny
pył, ten proszek, pokrywa tylko ciało?
Badasz sąsiadkę – może jeszcze żyje?
Uciekasz z pułapki, zeskakując z balkonu na balkon.
Korzystając z okazji, postanawiasz uzupełnić swoje zasoby i na szczęście masz latarkę,
która Ci w tym pomoże.
30
Trącasz nogą skulone ciało sąsiadki. Pochylasz się nad nim, próbując
odkryć oznaki życia. W półmroku rozświetlanym jedynie płomieniami pożarów
trudno Ci dostrzec jakieś szczegóły poza kryształowym pyłem.
– Halo! – krzyczysz kobiecie do ucha, licząc, że zareaguje na Twój głos.
Postanawiasz uciekać i zeskakujesz z balkonu na balkon.
Korzystając z okazji, postanawiasz uzupełnić swoje zasoby.
Masz latarkę i postanawiasz jej użyć, by lepiej przyjrzeć się kobiecie.
31
Nie masz czasu na zastanawianie się, czy złośliwa zołza jeszcze żyje, czy już
nie. Szalejący piętro niżej pożar zmusza Cię do ucieczki, bo wystarczy ledwie
chwila, by się rozprzestrzenił na wyższe kondygnacje. Dlatego bez wahania
przechodzisz przez barierkę balkonu i zwieszasz się z poręczy. Ostrożnie zsuwasz
się po metalowych prętach, a potem, rozbujawszy się, zeskakujesz piętro niżej.
Jesteś na poziomie, gdzie szaleją płomienie. Żar wypędza cię z balkonu. Szybko
powtarzasz operację i zeskakujesz niżej. I jeszcze raz. I kolejny…
Stoisz przed budynkiem. Spiesznym krokiem oddalasz się od wieżowca, by
z bezpiecznej odległości przyjrzeć się domowi, w którym spędziłeś całe życie.
Widzisz jęzory ognia wypełzające przez okna i liżące ściany od zewnątrz. Całe
czwarte, piąte i szóste piętro stoją w płomieniach. Pomiędzy siódmym a
ósmym kawał zewnętrznej ściany został wyrwany. Na twoich oczach kolejne
eksplozje wstrząsają konstrukcją. Masz wrażenie, że wieżowiec zaraz się
zawali…
Postanawiasz rozejrzeć się po okolicy.
Wracasz do budynku – może któryś z sąsiadów potrzebuje pomocy?
32
Rozglądasz się po nieznanym Ci mieszkaniu. Nigdy tu nie byłeś. Zołza
dobrze pilnowała swojego terytorium i żadnego z Was nie wpuściła za drzwi –
ani teraz, ani gdy byliście jeszcze gnojkami robiącymi głupie żarty.
Otwierasz najbliższą szafę i wyrzucasz z niej ubrania, pudełka z plastikową
biżuterią. Odruchowo pakujesz pieniądze, na które przez przypadek natrafiłeś. Na
kolejnej półce znajdujesz coś znacznie cenniejszego – leki! Wrzucasz do plecaka
listki z ibupromem, panadolem, wapnem i plastikowy słoiczek z aspiryną.
Dokładasz jeszcze jakiś zestaw witamin.
Piętro niżej znów coś wybuchło! Budynkiem wstrząsnęło. Chyba czas się
stąd wynosić. Inaczej czeka cię smutny koniec…
Wracasz na balkon i postanawiasz zbadać sąsiadkę – może jednak jeszcze żyje?
33
Wygrzebujesz czołówkę, zakładasz ją i zapalasz, by dostrzec więcej
szczegółów. Pochylasz się nad kobietą, przyglądając się jej pokrytej
kryształowym pyłem twarzy. Nagle, jakby pod wpływem światła, kryształki
zaczynają się poruszać. Wędrują po skórze, wnikają pod powieki i wpełzają do
ust.
Przerażony odskakujesz, próbując jakoś pojąć, co się właściwie stało. Z
bezpiecznej odległości rzucasz okiem na ciało. Kryształy ewidentnie wnikają w
ciało kobiety. Z przerażeniem obserwujesz, że jest ich coraz mniej i mniej.
Znikają na Twoich oczach. Z gardła kobiety wydobywa się złowieszczy charkot.
Uciekasz z pułapki bez chwili wahania, zeskakując z balkonu na balkon.
34
Kładziesz dłoń na ramieniu kobiety i potrząsasz jej ciałem, nic sobie nie
robiąc z ciemnobłękitnego pyłu. Sąsiadka otwiera oczy i wpatruje się w ciebie z
nienawiścią. Po chwili wybucha przerażającym krzykiem, który urywa się tak
nagle, jak nagle się rozpoczął. Odskakujesz z przerażeniem, patrząc na
wyginające się w niezwykły sposób ciało.
Dopiero teraz odczuwasz straszliwy ból ręki – masz całą dłoń w
ciemnobłękitnym pyle. A raczej nie pyle, tylko lodowych kryształkach, które na
twoich oczach jakby roztapiają się i przesączają przez skórę.
Krzyczysz z bólu i przerażenia. Wtóruje Ci sąsiadka, której wykrzywiona
twarz miga Ci przed oczami. Nie wiesz, co się dzieje! Wiesz, że musisz uciec –
tylko dokąd? Sąsiadka zaczyna Cię okładać rękami, wyjąc niczym jakaś
potępiona dusza. Niemrawo zasłaniasz twarz, próbując się opanować.
Dlaczego ta dłoń tak boli?!
Rzucasz na nią okiem, a sąsiadka – jakby korzystając z twojej nieuwagi –
napiera na Ciebie całym swoim ciałem. Impet wypcha was oboje poza balkon.
W ostatniej chwili przed zderzeniem z asfaltem przypominasz sobie żart o
spadającym z wieżowca optymiście…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
35
Jakaś chorobliwa ciekawość każe Ci stać w miejscu i patrzeć na niezwykłą
przemianę, jakiej doświadcza kobieta. Najpierw czujesz woń palonego mięsa i
dopiero później orientujesz się, że to palą się jej wnętrzności. Z oczodołów, z
ust i nozdrzy nagle wystrzeliwują pojedyncze płomyki. Błękitno-pomarańczowe
iskry tańczą we włosach. Skóra zmienia barwę, jakby w ciągu milisekund
przemieniała się w węgiel. Po kilku chwilach sąsiadka nie przypomina już
ludzkiej istoty. Staje się jakąś przerażającą, zwęgloną skorupą, która pęka
powoli, niczym dzban.
– Kurwa! – krzyczysz. – Pierdolę to! Pierdolę to w chuj! To się, kurwa, nie
dzieje!
Nagle z pękniętego dzbana zaczyna się sączyć delikatne, jasne światełko.
Zwraca twoją uwagę. Migocze hipnotyzująco. Z pęknięcia wypływa podrygujący
ognik. Przykuwa twój wzrok. Wiruje w powietrzu. Odwracasz się w jego
kierunku, a on umyka poza zasięg światła czołówki. Coś ci mówi, że lepiej
zrobisz, jeśli dasz nogę…
36
Bez chwili wahania odrywasz wzrok od ognika. Szalejący piętro niżej pożar
lada moment może Cię dosięgnąć. Czas uciekać! Przechodzisz przez barierkę
balkonu i zwieszasz się z poręczy. Ostrożnie zsuwasz się po metalowych
prętach, a potem, rozbujawszy się, zeskakujesz piętro niżej. Szybko powtarzasz
operację i zeskakujesz dalej. I jeszcze raz. I kolejny…
Po kilku chwilach stoisz przed budynkiem. Rzucasz okiem za siebie i
widzisz, że hasający w powietrzu ognik sunie powoli w dół, jakby w Twoim
kierunku. Mruga do Ciebie, jakby chcąc coś powiedzieć. Może to alfabet
Morse’a? Nie, raczej nie. To zło. To wcielone zło. O ile coś takiego jak zło
faktycznie istnieje…
37
Nie możesz oderwać oczu od tańczącego ognika. Magiczne światełko oferuje
jakiś niezwykły spokój. Daje poczucie bezpieczeństwa. Błogości. Cieszysz się
na samą myśl o dotknięciu tego światła. O cieple, którego jest zapowiedzią.
Ognik skacze poza zasięgiem światła, czai się, przemyka, bawi się z tobą.
Czyżby miał rozum? Świadomość?
Czy to ważne?
– Chodź! Zatańczmy razem! – mówisz do ognika. Chcesz go złapać, ale on
droczy się z Tobą. To podlatuje, to ucieka. To jest na wyciągnięcie ręki, to
znów odfruwa.
Nagle zaczyna się zachowywać zupełnie inaczej. Pędzi w twoim kierunku.
Skacze Ci do oczu. Odruchowo odwracasz głowę, ale ognik tylko na to czeka.
Podlatuje tuż do twoich ust. Muska wargi. Jest taki ciepły! Taki miły! Taki
dobry! Otwierasz usta, jakbyś chciał go powitać. Ognik wskakuje Ci do gardła.
Czujesz już tylko błogie ciepło…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
38
Ruszasz biegiem, na łeb na szyję, byle dalej od ognia. Byle dalej od
trzeszczących płomieni. I od tego ognika. Od tej niezwykłej iskierki, która
mruga do ciebie przyjaźnie, gdy raz po raz spoglądasz za siebie.
Na szczęście nie straciłeś zupełnie rozsądku i biegniesz byle dalej od pożogi.
W kierunku parku, gdzie nie dostrzegasz śladu płomieni. Tam są kryjówki,
które znasz od małego. Byleś tylko zdołał dobiec!
Płuca palą cię ze zmęczenia. Nogi ciążą, jakbyś miał ołów zamiast stóp.
Przystajesz na chwilę i odwracasz się rozglądając za ognikiem.
Znikł! – cieszysz się w pierwszej chwili. Ale potem z twoich ust wydobywa
się seria przekleństw.
– Spierdalajcie, wy chuje jebane! – wyjesz w kierunku trójki iskierek
tańczących kilka metrów od Ciebie. – Wypierdalajcie, sukinkoty!
W odpowiedzi ogniki ruszają w szaleńczy taniec, zbliżając się do ciebie
powoli, acz skutecznie.
Odwracasz się i pędzisz – teraz już bez namysłu. Dalej! Uciekaj! Śmigaj
niczym wiatr!
Nagle tracisz grunt pod nogami. Potykasz się. Przewracasz. Lecisz,
koziołkując. Przez chwilę widzisz jeszcze pomykające Twoim śladem ogniki. A
potem wpadasz z głośnym chlupotem do stawu, o którego istnieniu
zapomniałeś. Brudna woda wciska Ci się do gardła. Wstajesz i wypluwasz
cuchnącą ciecz.
Ze zdziwieniem dostrzegasz, że ogniki nie zbliżają się do wody. Pląsają na
brzegu, jakby na Ciebie czekając. Zapraszają cię?
– Możecie mi nafiukać, piździelce! – krzyczysz w ich kierunku i zanurzasz
się w smrodliwej cieczy. Odczekujesz chwilę pod wodą, aż płuca zapłoną z
braku powietrza. Po wynurzeniu z ulgą stwierdzasz, że ogniki nie ruszyły za
Tobą w pogoń. Zmęczony wypełzasz na brzeg po drugiej stronie i chowasz się
w krzakach. Przez kilka chwil próbujesz walczyć z sennością, ale w końcu
poddajesz się…
Przejdź do paragrafu
.
39
Musisz się gdzieś ukryć! Rozgorączkowany rozglądasz się po podwórku i
dostrzegasz śmietnik. W kilku krokach dopadasz do furtki. Na szczęście jak
zwykle nie jest zamknięta. Wchodzisz do środka i chowasz się za kontenerem.
Oddychasz przez usta, powoli przyzwyczajając się do smrodu. Przyczajasz się w
ciemnościach.
Czekasz. Czas płynie powoli. Minuty wydają się godzinami.
Słyszysz trzask płomieni. Hurgot walących się budynków. Pojedyncze
eksplozje. Jakieś odległe okrzyki bólu i rozpaczy.
Nagle – w prześwicie między dachem a ścianą – pojawia się ognik. Tańczy
wesoło, jakby ciesząc się na twój widok. Nie możesz oderwać od niego oczu.
Magiczne światełko pląsa to tu, to tam. W jego podrygach widzisz niezwykłe
zaproszenie. Zachętę. Jego taniec sugeruje niezwykły spokój. Daje poczucie
bezpieczeństwa. Oferuje coś błogiego.
Iskierka doskakuje do ciebie. Tańczy przed twymi oczami. Hipnotyzuje Cię,
jakby miała rozum… Bezwiednie otwierasz usta. Ognik muska Twoje wargi.
Jest taki ciepły! Taki miły! Taki dobry! Nagle iskra wskakuje Ci do gardła.
Czujesz już tylko błogie ciepło…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
40
– Łobuć się, no!
Czujesz, jak ktoś Tobą potrząsa.
– Chyba nie żyje… – dziewczęcy, zlękniony głos.
– Nie wygląda jak tamci – mówi ktoś trzeci. Mężczyzna. Głos ma twardy,
wręcz ostry.
– Łobuć się, ćwoku! – to znów ten pierwszy. Nieco bełkotliwy. Słyszysz
jeszcze jakieś odleglejsze pomruki, szmery rozmów. To musi być większa
grupa.
41
Jakaś niezdrowa ciekawość przyciąga Cię do ciała. Zbliżasz się do zwłok
niczym ćma do płomienia świecy i klękasz obok. Oglądasz je w migoczącym,
pomarańczowym świetle pożarów, próbując wydobyć z cieni jakieś szczegóły.
Zdaje Ci się, że pokryte pyłem zwłoki są jakby zmumifikowane… Czarna
niczym węgiel skóra gdzieniegdzie ustępuje miejsca wykwitom błękitu. Te na
Twoich oczach znikają, jakby pożerane przez mrok.
Nagle ciało pęka, jakby było jakimś pustym w środku posągiem. Tylko że
ze zwęglonej skorupy wyskakuje migoczący płomyk! Tańczy w powietrzu,
mruga do ciebie wesoło, zapraszająco.
42
Masz tego wszystkiego dość! Od wielu już minut nie wierzysz własnym
oczom! To musi być sen! Odwracasz się plecami do ognia i pędzisz, zostawiając
za swoimi plecami pogorzelisko, zniszczenia, ruiny. Nagle potykasz się i
przewracasz. Pod wpływem bólu przytomniejesz.
Potknąłeś się o ciało. Wygląda niczym ta kobieta sprzed chwili. Leży
zwinięte w kłębek. Odruchowo odsuwasz się na czworakach, tyłem, cały czas
mając je w polu widzenia. Na Twoich oczach czarne, wyglądające na
zmumifikowane ciało pęka. Ze zwęglonej skorupy zaczyna się sączyć delikatne,
jasne światełko, migocząc hipnotyzująco. Ze szczeliny wyskakuje ognik.
Podryguje. Skacze. Mruga. Przykuwa twój wzrok, wirując w powietrzu.
43
Zrywasz się z ziemi i ruszasz w kierunku pobliskiego parku, który odcina
się ciemną barwą na tle łuny ogni. Twoje serce ściskają pazury nienaturalnego
strachu. Przerażającej obawy przed ognikiem. Nie do końca rozumiesz tylko
dlaczego, bo gdy spoglądasz za siebie, tajemnicza iskierka mruga przyjaźnie. Do
ciebie?...
Nie czujesz zmęczenia. Nie przystajesz ani na chwilę. Masz wrażenie, że
poruszasz się coraz szybciej. Ale mimo to, gdy tylko rzucasz wzrokiem za
siebie, ognik zdaje się być coraz bliżej. Wtem dostrzegasz, że dołączają do
niego kolejne. Zamierasz w przerażeniu.
– Spierdalajcie, chuje jebane! – wyjesz w kierunku trzech tańczących
płomyków. – Wypierdalajcie, sukinkoty!
Odwracasz się i pędzisz bez namysłu. Byle dalej! Byle szybciej.
Nagle tracisz grunt pod nogami. Potykasz się. Przewracasz. Lecisz,
koziołkując. Przez chwilę widzisz jeszcze pomykające twoim śladem ogniki. A
potem wpadasz z głośnym chlupotem do stawu, o którego istnieniu prawie
zapomniałeś. Brudna woda wciska Ci się do gardła. Wstajesz i wypluwasz
cuchnącą ciecz.
Ze zdziwieniem dostrzegasz, że ogniki nie zbliżają się do wody. Pląsają na
brzegu, jakby czekając na Ciebie. Zapraszają cię?
– Możecie mi nafiukać, piździelce! – krzyczysz w ich kierunku i zanurzasz
się w smrodliwej cieczy. Odczekujesz chwilę pod wodą, aż płuca zapłoną z
braku powietrza. Po wynurzeniu z ulgą stwierdzasz, że ogniki nie ruszyły za
tobą w pogoń. Zmęczony wypełzasz na brzeg po drugiej stronie i chowasz się w
krzakach. Przez kilka chwil próbujesz walczyć z sennością, ale w końcu się
poddajesz…
Przejdź do paragrafu
.
44
Iskierka tańczy wesoło. Jej podrygi przywodzą Ci na myśl jakiś radosny
taniec godowy. Płomyk mruga, zmienia nieco barwę, blask to rozbłyskuje
mocniej, to słabnie. Przez krótką chwilę masz wrażenie, że chce ci coś
przekazać; że to alfabet Morse’a.
Ale kilka sekund później już jest ci wszystko jedno. Po prostu wpatrujesz
się w ognika. W pląsające magiczne światełko. W zapowiedź błogości i
bezpieczeństwa.
Iskierka doskakuje do ciebie. Tańczy przed twymi oczami. Bezwiednie
otwierasz usta. Ognik muska twoje wargi. Jest taki ciepły! Taki miły! Taki
delikatny! Nagle wskakuje ci do gardła. A potem czujesz już tylko błogie
ciepło…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
45
Unosisz powieki i Twoim oczom ukazują się trzy pochylone postaci.
Najbliżej stoi chyba właściciel tego bełkotliwego głosu, w którym szybko
rozpoznajesz pijaczynę. Jest nieumyty i nieostrzyżony. Kiwa się nieco, ubrany
w jakieś brudne łachy. Sprawia wrażenie, jakby się cały lepił. Szczęśliwie
wszystko wokół śmierdzi tak, że woń przetrawionego alkoholu, która się wokół
niego unosi, jest bardzo stłumiona.
Nieco dalej dostrzegasz wysokiego mężczyznę w osmalonym i podartym
ubraniu strażaka. W ręku dzierży toporek. Obuchem delikatnie, jakby nerwowo,
uderza o swoją łydkę.
Tuż obok, niemalże wsparta na jego ramieniu, stoi dziewczyna. Podarta
bluza, dziurawe dżinsy, włosy w nieładzie. Ale najgorsza jest krew. Całe
ubranie ma we krwi. Włosy też. Słania się na nogach. Może gdyby się umyła i
ubrała, uznałbyś ją za więcej niż przeciętną. Ale w tej chwili jest po prostu
żałosnym kłębkiem przerażenia.
Kilka kroków dalej dostrzegasz jeszcze kilka postaci, ale zlewają się Ci w
jedną masę zalęknionych, zmarnowanych, ledwo żywych ludzi.
– Mam na imię Władek. A ty? – pyta strażak.
46
Starasz się ani drgnąć. Oddychasz niezauważalnie. Trup. Jestem trupem.
Czujesz, jak jakieś ręce obmacują cię. Sprawdzają.
– Sprawdźcie, co ma w plecaku – tego głosu jeszcze nie słyszałeś. Plecak?
Miałeś plecak? Co się w ogóle stało?
Dopiero teraz przypominasz sobie ostatnie przerażające wydarzenia.
Eksplozje. Pożary. Ruiny. Trupy. I matka…
Nie masz jednak czasu rozpamiętywać przeszłości. Ci ludzie – kimkolwiek
są – chcą Cię obrabować z wszystkiego, co udało Ci się ocalić. Od tego może
zależeć Twoje przetrwanie!
„Odpierdolcie się od moich rzeczy!” – mówisz z wściekłością.
47
Wstajesz szybko, chwytając plecak, zanim ktokolwiek się zorientował, co
się dzieje. Przyciskasz go do piersi, jakby był najcenniejszym skarbem.
– Spokojnie, przyjacielu – mówi mężczyzna. Rozpoznajesz ten głos. Pełen
pewności i przekonywujący.
Uważnie mu się przyglądasz. Ma na sobie strój strażaka – osmalony,
gdzieniegdzie podarty, ale wciąż rozpoznawalny. W ręku trzyma trzonek
strażackiego topora, skierowanego w dół.
Obok stoi dziewczyna w osmalonej bluzie i dżinsach podartych na kolanach.
Przez dziury w spodniach dostrzegasz okropnie pokrwawione kolana. Na oko ma
może 20–21 lat. Gdyby się umyła i ubrała, uznałbyś ją za ładną, jeśli nie
piękną. Teraz wygląda na przerażoną. Trzyma się blisko strażaka, jakby mógł ją
ochronić przed wszelkim niebezpieczeństwem.
Blisko ciebie stoi jeszcze jedna osoba. To musi być właściciel bełkotliwego
głosu. Na pierwszy rzut oka rozpoznajesz pijaczka. Nieumyty od wielu dni,
nieostrzyżony lump, wciąż woniejący przetrawionym alkoholem. Ciekawe,
kiedy przestał pić?
Kilka kroków dalej stoi jeszcze kilka osób. Zlewają się ci w jedną masę
przerażonych, zmarnowanych, ledwo żywych ludzi.
– Spokojnie – powtarza strażak. – Mam na imię Władek. A ty?
48
– Ja jebię! Wiecie, co się, do kurwy nędzy, stało? – pytasz.
Milczą, jakby zaskoczeni. Odwracasz od nich wzrok i rozglądasz się po
okolicy. Trudno stwierdzić, która jest godzina. Słońce kryje się za chmurami.
Ciężkimi, pyłowymi chmurami. To nie żaden smog. Nie burzowy wał. Nigdy
wcześniej czegoś takiego nie widziałeś. Na szczęście pył nie zasłania całkowicie
nieba. Czerwcowe słońce jest na tyle silne, by dawać odrobinę blasku.
– Te światła – słyszysz. – Tajemnicze światła. Uwalniały się z ciał.
Wylatywały z nich…
– Ja wszystko widziałem – mówi ktoś inny zmęczonym głosem starego
człowieka. – Wszystko widziałem… Najpierw spadł błękitny, kryształowy pył.
Niczym deszcz. Jeśli trafiał na ziemię, to znikał. Jeżeli na coś, co mogło się
zapalić, to wybuchał. Gdy spadały na elektryczne kable, powodowały
wyładowania. A gdy na żywe istoty… większość zwierząt po prostu zabijały.
Część wpadała w szał… niektóre się zagryzały… Ludzie… najgorzej było z
ludźmi…
Z przerażeniem patrzysz na niewielką grupkę, która zebrała się w tak
niezwykłym miejscu. Czyżby tylko tylu ocalało? Przyglądasz się to jednej, to
drugiej twarzy, próbując poznać ich historie. Kątem oka dostrzegasz, jak młoda
dziewczyna opierająca się na ramieniu strażaka pada bezładnie. Wszystko dzieje
się jakby w zwolnionym tempie. Władek od razu klęka obok niej. Wszyscy
wokół patrzą po sobie, pełni obaw i niepewności.
– Aśka… Aśka? Co jest? Strażak delikatnie cuci dziewczynę.
– Boli! Tak boli! – szlocha w odpowiedzi.
Masz znalezione wcześniej leki przeciwbólowe i postanawiasz się nimi podzielić.
49
– Mam na imię Antek – powtarzasz niewyraźnie. Odchrząkujesz i spluwasz.
– Wiesz, co się stało?
– Nie mam pojęcia – odpowiada Władek. – Wezwali nas do pożaru. Była
jakaś eksplozja czy coś…
– To było straszne – chlipie dziewczyna. – Koszmarne… – wtula się we
Władka.
– Grund, żeśmy przetrwali, kierowniku – rzuca lump. – Te paskudniki
chyba se pojszły.
– Paskudniki? – pytasz.
– Szfiateuka. Dźwiasdy. Tańczące dźwiasdy… Żeś ich nie widziałeś? –
bełkocze.
– One… one… – Dziewczyna nie potrafi znaleźć słów.
– Wypływały z ciał – rzuca ktoś z grupki trzymającej się z tyłu. – Wszystko
widziałem. Najpierw spadł błękitny, kryształowy pył. Jak deszcz. Jeśli trafiał na
ziemię, to znikał. Jeżeli na coś, co mogło się zapalić, to wybuchał. Gdy spadał
na elektryczne kable, powodował wyładowania. A gdy na żywe istoty…
większość zwierząt po prostu zabijał. Część wpadała w szał… niektóre się
zagryzały… Ludzie… najgorzej było z ludźmi…
Wszyscy odsuwają się od staruszka, który drżącym, zmęczonym głosem
opisuje dalej, co widział. Ty już go nie słuchasz. Wiesz, co powie. Będzie o
ognikach i zwęglonych, przemienionych ciałach.
Rozglądasz się po okolicy. Nie wiesz, która jest godzina. Nie widzisz
słońca. Niebo zakrywają ciężkie, ciemne chmury. Nigdy wcześniej takich nie
widziałeś. Nie przypominają chmur burzowych. Nie zasłaniają całkowicie
czerwcowego, silnego słońca, dochodzisz więc do wniosku, że musi być środek
dnia.
Patrzysz na te kilka osób, które zebrały się w pobliżu. Na twoich oczach,
jakby w zwolnionym tempie, młoda dziewczyna, opierająca się na ramieniu
strażaka, pada bezładnie. Władek od razu klęka obok niej. Staruszek milknie.
Wszyscy patrzą po sobie, pełni obaw i niepewności.
– Aśka… Aśka? Co jest? Strażak delikatnie cuci dziewczynę.
– Boli! Tak boli! – szlocha w odpowiedzi.
Masz znalezione wcześniej leki przeciwbólowe i postanawiasz się nimi podzielić.
50
Milczysz, zamiast mówić. Odwracasz wzrok i rozglądasz się po okolicy.
Trudno stwierdzić, która jest godzina. Słońce kryje się za chmurami. Ciężkimi,
pyłowymi chmurami. To nie żaden smog. Nie burzowy wał. Nigdy wcześniej
czegoś takiego nie widziałeś. Na szczęście pył nie zasłania całkowicie nieba.
Czerwcowe słońce jest na tyle silne, by dawać nieco blasku.
Z rosnącym przerażeniem obserwujesz niewielką grupkę ocalałych, która
zebrała się w tak niezwykłym miejscu.
– To jak się nazywasz? – dopytuje się Władek.
51
Grzebiesz chwilę w plecaku i wreszcie wydobywasz plastikowe opakowanie
z ibupromem.
– Masz – podajesz strażakowi. Ten uśmiecha się do ciebie z wdzięcznością.
Podaje jedną pastylkę dziewczynie.
– To ci pomoże, Asiu – mówi.
– Władek… tak boli…
– Zostawmy ją – rzuca ktoś z grupki z tyłu.
– Mnie też boli – dodaje inny.
– I mnie…
Dochodzisz do wniosku, że samotnie masz większe szanse na przetrwanie – i
odchodzisz.
„Spokój, do kurwy nędzy!” – próbujesz zapanować nad emocjami tłumu.
52
– Świetny pomysł – rzuca Władek. – Chodźmy!
Nikt inny nie wykazuje entuzjazmu. No, może poza śmierdzącym lumpem,
który przygląda ci się, zezując z lekka.
– Dźmy więc – rzuca. – To jak sie nazywasz, bo nie dosyszaem? – pyta
ciebie.
– Antek – odpowiadasz nieco automatycznie, wyciągając rękę.
– Stefan – mówi, ściskając twoją dłoń. – Dziecie? – rzuca w kierunku
pozostałych. Odpowiadają mu przeczące ruchy głowami, niechętne pomruki i
odwracanie wzroku.
– Zostaniemy – stwierdza wreszcie staruszek zmarnowanym głosem. – Dość
się namęczyliśmy. Odpoczniemy tu.
– Wrócimy po was – głos Władka nie pozostawia cienia wątpliwości.
„Cholera, dobrze, że trafił się ktoś taki”, myślisz i prowadzisz waszą grupkę
w kierunku pobliskiej apteki.
Po chwili zostawiacie tłumek niechętnych towarzyszy za sobą. Maszerujecie
w milczeniu. Ty przodem, potem Władek, podpierający Aśkę. Na końcu Stefan,
który mruczy coś s pod nosem.
Wreszcie wychodzicie z parku na ulicę. Dopiero teraz zdajesz sobie sprawę z
ogromu zniszczeń. Widziałeś zdjęcia z czasów II wojny światowej. Grałeś w
gry, w których obracałeś miasta w perzynę. Ale co innego oglądać na ekranie, a
co innego widzieć na własne oczy.
– Kurwa, jego, pierdolona, mać – wyrywa ci się.
– Prowadź – rzuca strażak, jakby chcąc odwrócić twoją uwagę od ruin.
Ostrożnie wybierasz drogę, byście dotarli bezpiecznie do celu.
53
Milczysz, wpatrując się w twarz cierpiącej dziewczyny. Potem odwracasz
wzrok i przyglądasz się zmęczonym ludziom. Zaczynasz się zastanawiać, czy
powinieneś z nimi zostać. Czy to zwiększy twoją szansę na przetrwanie?
Łapiesz się na tym, że myślisz niczym w grze. Ważysz za i przeciw, próbując
ocenić szanse…
„Musimy ją opatrzeć. Chodźmy do apteki” – rzucasz w końcu.
Dochodzisz do wniosku, że samotnie masz większe szanse na przetrwanie, więc
odchodzisz.
54
Bez wahania, acz powoli i ostrożnie, idziesz zrujnowaną ulicą w kierunku
apteki – a przynajmniej budynku, w którym powinna być apteka. Uważnie
stawiasz kroki na gruzowisku, obawiając się skręcania lub upadku i czegoś
gorszego. W powietrzu unosi się woń spalenizny, ale jest ci dziwnie zimno.
Brrr! Drżysz, szczękasz zębami i kaszlesz na dodatek. Zdajesz sobie sprawę, że
pełznąca wolniej twoim śladem trójka towarzyszy, zachowuje się podobnie. Tak
jakby nagle spadła temperatura.
– To jest, kurwa, wszystko pojebane! Pojebane, że chuj! – rzucasz w
powietrze, jakbyś chciał przerwać ciszę, która niepokojąco piszczy w uszach.
– Patrzcie!
– Iśkry!
Odwracasz się i podążasz za wzrokiem pozostałych. Faktycznie, gdzieś
spomiędzy ruin wylatują ogniki. Jeden. Drugi. Trzeci… cała chmara. Pląsają w
powietrzu, tworząc dziwny, przerażający układ.
– Spierdalajmy! – rzucasz, ale nie bardzo jest jak. Trudno biec pośród
gruzów…
55
– Kurwa – syczysz przez zaciśnięte zęby. – W pizdu niebezpiecznie…
Władek ostrożnie sadza dziewczynę na ziemi.
– Nic się nie martw, Aśka – mówi uspokajającym tonem i podchodzi do
ciebie. Razem wspinacie się na przewróconą półciężarówkę, by lepiej zbadać
sytuację.
– Pierdolę! Pierdolę! Pierdolę! – powtarzasz raz po raz, przyglądając się
poskręcanym ciałom przykrytym cienką warstwą pyłu; przewróconym,
wypalonym samochodom; wybitym szybom; zrujnowanym budynkom…
Nagle dostrzegasz ognik. Wyłania się spomiędzy wraków aut. Po chwili
dołącza do niego drugi, wylatujący ze spalonego budynku. Jest i trzeci! Czyżby
was wyczuwały?
Rozumiecie się z Władkiem bez słowa. Jak na komendę zeskakujecie z
półciężarówki.
– Spadamy! – rzucasz w kierunku lumpa i cierpiącej dziewczyny. Patrzysz za
siebie, by ocenić odległość od budzących atawistyczny lęk, drgających w
powietrzu iskier. Są za blisko! O wiele za blisko. Jakby tego było mało, ziemia
pod nogami zaczyna drgać…
„Czniam ich”, myślisz sobie i próbujesz uciec sam, pozostawiając trójkę na pastwę
ogników.
56
– Ciekuj! – słyszysz krzyk lumpa, ale ani myślisz. Twoja skóra jest więcej
warta niż ich!
„Spierdalaj! Spierdalaj!”, powtarzasz sobie w myślach, przeskakując przez
gruzowisko i szukając dogodnej drogi ucieczki. Przypominasz sobie żart o
uciekających przed lwem – pasuje jak ulał! Liczysz na to, że ogniki zainteresują
się tamtą trójką, a ciebie zostawią w spokoju.
Gorzej, że ziemia drży coraz bardziej. Trzęsienie ziemi?!
Biegnąc, nie jesteś w stanie utrzymać równowagi. Potykasz się.
Przewracasz. Leżysz, a wszystko wokół się trzęsie. Uszkodzone budynki,
niczym ranne zwierzęta, padają pod kolejnym ciosem zadanym im przez
kataklizm. Próbujesz wstać, ale nowy wstrząs rzuca twoim ciałem o jakiś wrak.
Szalona kakofonia dźwięków ogłusza cię. Rozglądasz się, oszołomiony,
próbując znaleźć jakąś kryjówkę. Schronienie, przed nieuchronnym końcem. A
ten faktycznie nadchodzi. Nie czujesz bólu. Ani uderzenia. Po prostu umierasz
przywalony betonową płytą…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
57
Przerażona Aśka płacze histerycznie. Lump wpatruje się we Władka, jakby
oczekując jakiejś pomocy. Strażak zaś pochyla się nad dziewczyną, próbując ją
uspokoić. Czy tylko ty, kurwa, rozumiesz, co się dzieje?
Trzęsąca się ziemia pod nogami, tańczące ogniki nad głowami…
Nie widzisz szansy ratunku.
– Ni chuj! – wykrzykujesz, choć w kakofonii szalonych dźwięków kolejnej
katastrofy pewnie nikt cię nie słyszy. Budynki wokół walą się, wystrzeliwują
kolejne płomienie, wraki z hurgotem wpadają w szczeliny. Nic nie jest
stabilne… poza pełgającymi ognikami, które jakby czekają na was… na to,
byście się poddali…
Nagle z jednej ze szczelin w ulicy wystrzeliwuje fontanna wody. Ogniki
odskakują, byle dalej od kropel. A ty doznajesz olśnienia.
– O ja jebię! – Chwytasz lumpa za fraki i popychasz go w kierunku
fontanny. – Prędzej, kurwa, prędzej! – warczysz, łapiąc Aśkę za rękę i ciągnąc ją
za sobą. Władek szybko łapie, o co chodzi. Pędzi w kierunku szczeliny, robi
zamach toporem. Woda nagle tryska z jeszcze większą siłą. Ogniki odpływają.
Ziemia przestaje się trząść. Chyba jesteście uratowani…
„Wróćmy zobaczyć, co z resztą?” – rzucasz, odzyskawszy oddech.
58
– Ja… ja nie dam rady!
Szloch Aśki działa ci na nerwy. Rzucasz bezradne spojrzenie na Władka, ale
ten zdaje się nie rozumieć, w czym problem. Lump, Stefan, przecząco kręci
głową, wskazując na nogę. Wzdychasz ciężko i ruszasz spod fontanny. Od razu
czujesz chłód. Zapomniałeś, jak jest zimno. A na dodatek ta zmrożona w rurach
woda. Po kilku krokach żałujesz, że pożary się skończyły. Szczękając zębami i
obejmując się rękami maszerujesz w kierunku parku. Co pewien czas czujesz,
jak ziemia drży pod nogami.
– To tylko wstrząsy wtórne – przekonujesz sam siebie.
Jakimś cudem bez kłopotów docierasz do parku. A raczej do tego, co z
niego zostało… czy raczej – nie zostało. Gdy tylko wyszedłeś zza bloku, twoim
oczom ukazała się dziura. Pokaźnych rozmiarów szczelina, w której zapadł się
cały park i kilka dalej położonych budynków.
– JA JEBIĘ! Pierdolę! Do chuja wafla z tym!
Po chwili wkurzenie mija. Obojętniejesz – niespodziewanie dla samego
siebie. Nie wiesz, ile godzin minęło od zaskakującej pobudki, ale w
międzyczasie wydarzyło się tyle rzeczy, że jest ci poniekąd wszystko jedno…
Wracasz do Aśki, Stefana i Władka, by wspólnie poszukać kryjówki.
59
Nie tylko ty jesteś zmęczony, zmarznięty i zszokowany. Cała wasza czwórka
ma dość. Ale instynkt nakazuje wam się nie poddawać.
– Musimy zaszyć się gdzieś pod ziemią – stwierdza Waldek, głaszcząc Aśkę
uspokajającym gestem. Dziewczyna, drżąc, wtula się w jego ramię. Od czasu do
czasu jeszcze pochlipuje, co wkurza cię na maksa.
– Jak znów będzie trzęsienie, to nas zmiażdży – rzucasz, spluwając z
niechęcią.
– Żnam miejszcze, gdzieś nie – bełkocze Stefan.
– Co tam pierdolisz?
– Wiemsz… takie miejsce jeszt… nasze… bejszpieczne…
No tak. Lumpy znają różne kryjówki. Może i ta jego będzie bezpieczna?
Szczególnie jeśli chodzi o trzęsienia ziemi…
Nie zamierzasz ufać lumpowi i postanawiasz samotnie walczyć o przetrwanie.
60
Zawsze byłeś samotnikiem i spędzenie dnia czy dwóch na graniu niemalże
bez kontaktów z innymi ludźmi nie stanowiło dla ciebie problemu. Ale co
innego wygodna kanapa i żarcie z lodówki, a co innego samotna walka o
przetrwanie w ruinach, w zimnie, we wrogim otoczeniu. Bardzo szybko straciłeś
rachubę upływającego czasu. Dzień coraz mniej różnił się od nocy. Światłu
słońca coraz trudniej było przebić się przez gęstniejące chmury. Nocą było chyba
po prostu zimniej… a zimno było przejmujące.
Na szczęście udało ci się znaleźć kryjówkę w zniszczonym sklepiku.
Przetrwała tu kanapa, nieco jedzenia w puszkach, woda, jakieś ubrania na
zmianę i koce. Na dwór wychodziłeś bardzo rzadko, w zasadzie tylko po to, by
zaczerpnąć odrobiny świeższego powietrza. Strach przed ognikami paraliżował,
zniechęcał do eksploracji. Wiedziałeś, że to nie gra, że tu nie możesz zapisać
stanu rozgrywki i – jak coś się nie uda – cofnąć akcję.
Po pewnym czasie jedzenie zaczęło się kończyć. Powoli stawałeś przed
widmem wyruszenia na poszukiwania. Tylko czego? Czy lepiej zbadać tylko
najbliższą okolicę i wrócić do kryjówki? A może poszukać innych ocalałych?
Albo po prostu – ruszyć przed siebie, opuścić miasto i szukać szczęścia gdzie
indziej?
Ruszasz badać tylko najbliższą okolicę – za bardzo się boisz.
Postanawiasz poszukać innych ocalałych.
Uciekasz z tego przeklętego miasta – może gdzie indziej katastrofa nie miała aż
takiego rozmachu?
61
Faktycznie – lump znał niezłą kryjówkę. Spodziewałeś się jakichś kanałów
czy innego skłota. Tymczasem Stefan zaprowadził was w mało ci znaną okolicę
ogródków działkowych. Dziwnym trafem te zielone tereny ocalały przed
zniszczeniami. Czy dlatego, że mało było tu ludzi, na które ogniki zdawały się
polować? Ciekawiło cię też, dlaczego nie spadł tu ten dziwaczny kryształowy
pył, od którego wszystko się zaczęło?
Tak czy inaczej, teren uniknął pożarów, a trzęsienie ziemi zniszczyło ledwie
kilka altanek i narobiło nieco szkód w ogrodach. Lump zaprowadził was do
największego domku, i to całkiem nieźle wyposażonego. Siedzicie już wiele dni
i nocy, które zlewają się w jedność. Słońce przestało przebijać się przez ciężkie
chmury, których coraz więcej gromadziło się na niebie. Z dnia na dzień, z
godziny na godzinę, robiło się coraz chłodniej i głodniej. Zabraliście z
sąsiednich altanek wszystko, co nadawało się do jedzenia i ogrzewania, ale nie
było tego dużo. Boicie się rozpalać ogień, by nie ściągnąć uwagi ogników czy
czegoś jeszcze gorszego. Co kryją ciemności…? Na razie widzieliście wszak
hordy bezpańskich psów, które jadły ciała zwierząt, resztki jedzenia, a nawet
ludzi. Na szczęście jeszcze się was bały, ale kto wie, co stanie się za jakiś czas?
Czas… patrzysz na trójkę towarzyszy niedoli i zastanawiasz się, co stanie się
z wami za jakiś czas. Z wesołkowatym Stefanem – lumpem o niezwykłych
umiejętnościach przetrwania. Z Władkiem – silnym, twardym i prostolinijnym.
Z Aśką – histeryczną, mało odporną psychicznie acz romantyczną…
– Czóż, tczasz ruszysz po żarło – głos Stefana wyrywa cię z zamyślenia.
Faktycznie, zaczyna brakować wam jedzenia. Musicie coś przedsięwziąć. Czas
(znów ten czas!) poszukać zapasów wśród ruin. Tam też coś zapewne ocalało…
W ogóle warto rozejrzeć się po okolicy, bo przecież nie mogliście ocaleć tylko
wy! Tylko co z ognikami? Wszak widzieliście je czasem, jak skaczą wysoko,
daleko…
„Władek, choć się rozejrzeć” – rzucasz.
62
Oddalasz się od grupki, nie patrząc za siebie. Słyszysz pomruk
niezadowolonych głosów, ale masz to w dupie. Sam sobie lepiej dasz radę.
Opuszczasz park i ruszasz w kierunku najbliższego sklepu. A przynajmniej
miejsca, gdzie ów sklep się znajdował. Masz nadzieję, że uda ci się tam znaleźć
coś, co pomoże przeżyć. Nie wiesz, z jakiego powodu, ale odruchowo starasz się
skradać. Obawiasz się nie tylko ludzi, ale też czegoś jeszcze… czegoś, czego nie
potrafisz nazwać, a co wisi niczym te ciemne, ciężkie chmury nad głową.
Wreszcie docierasz do marketu. Niski budynek ocalał prawie w całości. Ba,
kręci się wokół niego nawet grupka ludzi. Szósty zmysł podpowiada ci, że
chyba lepiej się nie wychylać…
63
– Pojebani jesteście wszyscy! – warczysz na zaskoczoną twoim zachowaniem
gromadkę. – Do chuja niepodobne! Wokół same popierdolone rzeczy się dzieją,
a wy skaczecie sobie do oczu!
Gromadka pomrukuje coś niezrozumiałego. Władek staje obok ciebie,
wymownie podnosząc strażacki toporek. Tłum uspokaja się… ale tylko na
chwilę. Albowiem najpierw jedna osoba, a później następne krzyczą, jęczą i
szlochają, pokazując coś za waszymi plecami. Odwracacie się i widzicie
nadciągające w waszym kierunku ogniki. Pędzą tyralierą, przecinając powietrze z
dużą szybkością. Nie tańczą, nie pląsają jak poprzednio, tylko prą do celu. A
tym celem jesteście wy.
Niektórzy rzucają się do ucieczki. Inni padają na ziemię. Większość stoi w
bezruchu, skamieniała…
Władek wydaje się rozsądnym – postanawiasz trzymać się z nim.
64
Wokół sklepu kręci się kilkanaście osób. Wynoszą ze środka różne dobra,
układając je w zgrabne stosy. Oddzielnie jedzenie, środki czystości czy baterie.
Z tych stert wszystko trafia na wózki, którymi nieznajomi zapewne zamierzają
wszystko gdzieś wywieźć. Obcy pracują metodycznie, wymieniając pomruki i
żarty – jesteś jednak za daleko, by wyłowić poszczególne słowa. Spokojnie
obserwujesz, czając się niczym Ezio z „Assassin’s Creeda”, choć zabójcą nie
jesteś.
Uważnie obserwując otoczenie, dostrzegasz wystawione na czatach czujki.
Uderza cię też spokój mężczyzn szabrujących sklep. Wyglądają na zgraną grupę,
jakby znali się wcześniej…
Wycofujesz się po cichu i postanawiasz samotnie szukać sposobu na przetrwanie.
Wracasz do strażaka i jego grupki, aby opowiedzieć im, co widziałeś.
65
Bez namysłu wychodzisz z kryjówki. Przez chwilę przyglądasz się, jak
nieznajomi plądrują sklep, wyciągając dosłownie wszystko – od papieru
toaletowego począwszy, a na pieluchach skończywszy.
– Hej! – zwracasz ich uwagę na swoją osobę.
Mężczyźni dopiero teraz cię zauważyli. Odwracają się w twoim kierunku.
Jeden z nich sięga po łom, inny wyciąga z kieszeni pistolet.
– Panowie, ja tylko…
Nie czekają, co masz do powiedzenia. Nie marnują też naboi. Po prostu
nagle ktoś uderza cię w głowę. Zapadają ciemności…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
66
Nie wiesz, ile minęło czasu od chwili, gdy opuściłeś nieporadną grupkę
ocalałych. Zapewne najmniej 30 minut. A oni wciąż są w tym samym miejscu.
Niektórzy tylko usiedli. Większość jednak sprawia wrażenie zupełnie
zdezorientowanych, przeciwnie do obserwowanych kilka chwil wcześniej
mężczyzn.
– Ja jebię – klniesz pod nosem, ruszając ku strażakowi, chcąc mu
powiedzieć, co o tym wszystkim myślisz. Podchodzisz do niego i do
uwieszonej na jego ramieniu dziewczyny. Otwierasz usta, by wyrzucić z siebie
wiązankę, ale przerywa ci dziwny rumor. Wszystko drży. Słyszysz hurgot
walących się budynków. Ziemia zaczyna tańczyć…
– Trzęsienie! – krzyczy ktoś.
67
Ruszasz przed siebie, nie puszczając ręki. Dziewczyna potyka się,
niezgrabnie dotrzymując ci kroku. W chaosie, który się rozpętał, przytomność
umysłu zachowuje strażak. Toruje wam drogę ku bezpieczeństwu. Raz po raz
przewracając się, wędrujesz jego śladem, nie puszczając dłoni dziewczyny.
Waszym tropem podąża niezdarny lump, pozostając coraz bardziej z tyłu.
Ziemia wciąż się trzęsie, ale coraz słabiej. Strażak zatrzymuje się i bacznie
rozgląda.
– Tu! Czekajmy! – próbuje przekrzyczeć hurgot walących się budynków.
Faktycznie, wygląda na to, że znalazł chyba najbezpieczniejsze miejsce w
okolicy. Z dala od budynków, na środku ulicy, gdzie zagrozić mogą wam
nieliczne wraki. – Asiu, jesteśmy bezpieczni – mówi strażak i przytula
dziewczynę.
– Mam tego dość, Władek… dość – szlocha w odpowiedzi.
Lump trzyma się nieco z boku, rozcierając nogę. A ziemia wciąż się trzęsie.
Nagle tuż obok was wystrzeliwuje w powietrze fontanna wody z przebitej rury.
W mgnieniu oka jesteście przemoczeni. Ale na szczęście ziemia pod waszymi
nogami przestaje drżeć…
„Wróćmy zobaczyć, co z resztą?” – rzucasz, odzyskawszy oddech.
68
„Spierdalaj! Spierdalaj!”, krzyczysz do siebie w myślach, rozpychając się
pomiędzy nieporadnymi ludźmi. Pędzisz, byle dalej od nich, rozglądając się za
jakimś bezpiecznym miejscem. Utrudnia Ci to drżąca ziemia. Nie dajesz rady
utrzymać równowagi. Raz po raz potykasz się i przewracasz. Niezdarnie
gramolisz się z powrotem na nogi i pędzisz dalej, tracąc orientację i rozsądek.
Padasz kolejny raz i tym razem nie masz już siły wstać. Leżysz, a wszystko
wokół się trzęsie. Uszkodzone budynki, niczym ranne zwierzęta, padają pod
kolejnym ciosem zadanym im przez kataklizm. Któryś wstrząs z kolei rzuca
twoim ciałem o pobliski wrak. Szalona kakofonia przerażających dźwięków
ogłusza cię. Rozglądasz się, oszołomiony, próbując znaleźć jakąś kryjówkę.
Schronienie przed nieuchronnym końcem. A ten faktycznie nadchodzi. Nie
czujesz bólu. Ani uderzenia. Po prostu umierasz przywalony betonową płytą…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
69
Stajecie możliwie blisko siebie, opierając się plecami. Wpatrujecie się w
cztery strony świata, na tańczące przed oczami iskry. Splatacie dłonie w
ostatnim geście solidarności.
Ogniki tańczą, jakby zadowolone z polowania. Jakby wiedząc, że zwierzyna
się poddała. I że już się im nie wymknie.
– Kurwy jebane, chuje! – szepczesz, wpatrując się w najbliższe ogniki i
plujesz w ich kierunku. Uskakują z gracją.
Wtem czujesz drżenie asfaltu pod stopami. Ziemia trzęsie się, wibruje –
czyżby w odpowiedzi na pląsy ogników? Nie, to niemożliwe!
Trzęsienie ziemi wzmaga się. Padacie na ziemię, rozrzuceni niczym
bilardowe kule. Wokół was asfalt pęka. Budynki w pobliżu, zrujnowane i
wypalone, sypią się do cna, przemieniając się w ogromne sterty gruzu z
nielicznymi ocalałymi ścianami. A ogniki spokojnie czekają w powietrzu, aż
skończy się kolejny kataklizm pochłaniający ludzkie istnienia.
Kątem oka dostrzegasz, jak kolejny wstrząs wpycha Władka w szczelinę.
Strażak chwyta się krawędzi w ostatniej chwili. Widzisz już tylko kurczowo
zaciśnięte dłonie. Aśka rzuca się mu na pomoc, ale tak nieporadnie, że wpada na
lumpa. Impet wpycha śmierdzącego nieszczęśnika w szczelinę, a dziewczyna
chwieje się na krawędzi. Nie dasz rady pomóc obojgu!
70
Bez chwili zastanowienia ruszasz przed siebie – byle dalej, byle szybciej.
Nie wiesz, skąd w Tobie tyle energii i siły. Przeskakujesz pomiędzy wrakami.
Potykasz się i przewracasz, ale szybko zbierasz i pędzisz dalej. Wreszcie, gdy
brakuje ci tchu, gdy adrenalina przestaje napędzać zmarnowane ciało,
przystajesz. Pochylasz się, opierając rękami o kolana, wciągasz głęboko
powietrze w płuca i pełen obaw rozglądasz się za ognikami.
Nie ma! Czujesz radość i zadowolenie, ale też odrobinę żalu…
– Kurwa, lepiej oni niż ja – mruczysz pod nosem, próbując się uspokoić,
przekonać, że to była dobra decyzja. Starasz się opanować drżenie rąk i nóg…
Tyle że to nie Ty drżysz – a raczej nie tylko Ty. Cała ziemia drży.
Wszystko się trzęsie. Wypalone budynki trzeszczą i zmieniają się w jeszcze
większe ruiny. Asfalt pęka. Bruk rwie się, ustępując miejsca szczelinom. Z
niektórych dziur bluzgają płomienie. Z innych strzela woda.
Kulisz się i rozglądasz za jakąś bezpieczną kryjówką. Ale takiej nie ma w
zasięgu wzroku. Wiesz, że nie masz szans na ratunek. Ale mimo to, gdy
pochłonęła cię jedna ze szczelin, odczuwasz raczej zdziwienie niż smutek czy
strach…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
71
Nieporadnie doskakujesz do strażaka. Chwytasz go za rękę. Ale jest ciężki!
Kurwa, facet waży w tym ubraniu chyba tonę! Sapiesz z wysiłku i krzyczysz do
dziewczyny, by Ci pomogła. Ta patrzy jednak gdzieś ponad Twoją głową,
zahipnotyzowana. Odruchowo odwracasz wzrok i widzisz zbliżającego się
ognika. Jesteś uwieziony!
Nagle ze szczeliny wystrzeliwuje fontanna wody. Zaskoczona dziewczyna
traci równowagę i z krzykiem wpada w otchłań. Ty i Władek w sekundę
jesteście przemoczeni. Śliska dłoń strażaka wyślizguje się ci z ręki. Z
przerażeniem zdajesz sobie sprawę, że nie dasz rady go uratować.
Padasz na plecy, czekając na atak ognika, ale ten nie nadchodzi. Iskry
znikły, jakby przestraszone fontanną wody. Ta zaś chwilę później znika tak
nagle, jak się zrodziła. Ale ty zostajesz sam i sam musisz walczyć o
przetrwanie…
Przejdź do paragrafu
.
72
Dziewczyna to dziewczyna i wypada jej pomóc – jak to w różnych grach
bywa, damę w tarapatach ratować należy. Rzucasz się więc Aśce z pomocą,
chwytając ją w objęcia. Przyciskasz jej krągłe, spocone, brudne ciało do siebie.
Kolejny wstrząs rzuca was na ziemię. Spomiędzy huku padających budynków i
trzasku pękającego asfaltu, spomiędzy chrzęstu miażdżonych aut i szczęku
sypiącego się gruzu dociera do Ciebie przerażający krzyk Władka. Będziesz go
słyszał do końca życia… będzie Twoim wyrzutem sumienia…
– Jebać to! – klniesz, by zabić w sobie żal. Gramolisz się na kolana i
próbujesz pomóc Aśce. Ta jednak leży skulona, jakby skamieniała, wpatrując
się gdzieś w przestrzeń. Podążasz za jej spojrzeniem i dostrzegasz tańczące
ogniki. Zbliżają się do was. Kołyszą się. Wirują. Kręcą.
Odruchowo odsuwasz się od nich, godząc z najgorszym. Na Twoich oczach
zaczynają pląsać wokół Aśki. Dziewczyna nie odrywa od nich wzroku. A Ty od
niej. I od nich… Trzęsienie ziemi jest gdzieś daleko. Czyżby ustało?
Ogniki wirują, pulsują, to jaśnieją, to ciemnieją. Nagle jeden z nich wpływa
wprost do otwartych ust dziewczyny. Ta wzdycha, jakby z radością. Rozumiesz,
że taki czeka Cię koniec. Ale chyba nie jesteś na niego gotów!
– Jebaniutkie! Jebaniutkie! – szepczesz, odsuwając się powoli, na
czworakach. Drogę ucieczki blokuje ci jednak głęboka szczelina w asfalcie. Nie
przeskoczysz jej. Widzisz nadlatujące ogniki. Przywodzą Ci na myśl jakąś
eskadrę bojowych pojazdów przygotowujących się do przeprowadzenia nalotu
bombowego.
Ziemią wstrząsają kolejne drgania. Słyszysz syk wody wystrzeliwującej
gdzieś zza twoich pleców. Na jej widok iskry uciekają niczym wampiry przed
promieniami słońca.
Zmęczony, przemoczony, zmarnowany padasz na plecy, czekając na koniec.
Ale ten nie nadchodzi. Ogniki znikają. Fontanna zimnej wody milknie. A ty
zostajesz sam i musisz dalej walczyć o przetrwanie…
Przejdź do paragrafu
.
73
Nie masz wątpliwości – ucieczka to jedyny ratunek. Ale nie zamierzasz
pędzić jak te owce na rzeź, a za takich uważasz szalejącą gromadkę swych
tymczasowych towarzyszy. Pamiętasz, co cię poprzednio uratowało i bez
namysłu wskakujesz do pobliskiego stawu. Woda jest zimna i brudna, ale
oferuje bezpieczną kryjówkę – przynajmniej na ten moment. Nurkujesz i
odpływasz jak najdalej. Gdy brakuje Ci powietrza, szybko go nabierasz, nie
rozglądając się przesadnie, by nie zwrócić na siebie uwagi. Wreszcie docierasz
na drugą stronę stawu i odwracasz się powoli, pełen obaw. Na szczęście żaden
ognik za tobą nie leci. Widzisz jeszcze kilka po drugiej stronie, jak pełgają nad
skulonymi ludźmi.
– Kurwa! Jego! Mać! – wzdychasz ciężko. Jakby w reakcji na twoje słowa
wszystko zaczyna się trząść. Drży ziemia. Budynki się chwieją. Słyszysz syk
uciekającej wody. Staw w mgnieniu oka przemienia się w bagnistą nieckę.
Odczołgujesz się od krawędzi i kryjesz w krzakach. Chowasz głowę pod
plecakiem i czekasz na koniec trzęsienia ziemi. Słyszysz hurgot walących się
budynków. Chaotyczne dźwięki kolejnego kataklizmu przyprawiają Cię o
rozpacz.
Na szczęście trzęsienie ziemi kończy się równie szybko, jak się zaczęło.
Mokry, zziębnięty i samotny musisz walczyć o przetrwanie…
Przejdź do paragrafu
.
74
– Hej! – wrzeszczysz do strażaka. – Do wody! Te piździelce boją się wody!
Mężczyzna chwyta dziewczynę pod pachy i ciągnie ją w kierunku stawu. Ich
śladem podąża lump, który najwyraźniej doszedł do wniosku, że to dobry
pomysł. Wpadacie do stawu. Zimna, brudna woda bierze Was w swe objęcia,
oferując schronienie przed ognikami. Niezgrabnie płyniecie, chowając głowy pod
wodą i co jakiś czas nabierając powietrza. Wreszcie docieracie na drugi brzeg.
Odwracacie się i patrzycie, jak ogniki pełgają daleko po przeciwnej stronie,
ścigając bezradnych uciekinierów.
Nagle ziemia zaczyna drżeć. Pobliskie budynki chwieją się. Woda ze stawu
umyka jakąś szczeliną. Pęka asfalt. Atakuje was kakofonia dźwięków.
– Ja jebię! – wyjesz z wściekłości. Czy ominie was choćby jedno
nieszczęście?!
Staw przemienia się w bagnistą nieckę. Odczołgujecie się, byle dalej do
niego i od plugawych iskier. Chowacie w krzakach, zasłaniając głowy rękami i
licząc na cudowne ocalenie. Na szczęście jesteście na tyle daleko od zabudowań,
że nie grozi Wam śmierć pod gruzami.
Na szczęście trzęsienie ziemi kończy się równie szybko, jak zaczęło. Mokrzy
i zziębnięci musicie dalej walczyć o przetrwanie… choć macie dość…
– Musimy zaszyć się gdzieś pod ziemią – stwierdza Waldek, głaszcząc Aśkę
uspokajającym gestem. Dziewczyna, drżąc, wtula się w jego ramię. Od czasu do
czasu jeszcze pochlipuje, co wkurza Cię na maksa.
– Jak znów będzie trzęsienie, to nas zmiażdży – rzucasz, spluwając z
niechęcią.
– Żnam miejszcze, gdzieś nie – bełkocze Stefan.
– Co tam pierdolisz?
– Wiemsz… takie miejsce jeszt… nasze… bejszpieczne…
No tak. Lumpy znają różne kryjówki. Może i ta jego będzie bezpieczna?
Szczególnie jeśli chodzi o trzęsienia ziemi…
Nie zamierasz ufać lumpowi i postanawiasz samotnie walczyć o przetrwanie.
Udajesz się z wszystkimi do kryjówki proponowanej przez Stefana.
75
Wypełzasz ostrożnie ze swojej kryjówki. Próbujesz sobie przypomnieć, czy
w okolicy przed katastrofą było jakieś miejsce, gdzie mógłbyś uzupełnić zapasy.
Duży sklep. Kamienica… cokolwiek… Tyle tylko, że albo pamięć Ci
szwankuje, albo po prostu miasto zmieniło się nie do poznania. Nie masz
wyjścia, musisz czegoś poszukać.
Najpierw rozglądasz się uważnie w półmroku, próbując rozpoznać okolicę.
Znaleźć jakiś charakterystyczny punkt. W końcu poddajesz się. Nie masz szans.
Dochodzisz do wniosku, że trudno będzie Ci chyba wrócić do kryjówki.
Wracasz do kryjówki, by się spakować i ruszyć na poszukiwania… czegokolwiek lub
kogokolwiek…
76
Zarzucasz plecak z wszystkim, co może ci się przydać. Nie jest tego wiele –
butelka wody, puszka psiego żarcia, paczka czipsów, scyzoryk i latarka z
ostatnimi bateriami. Dorzucasz jeszcze najcieplejszy koc i ruszasz przez
rumowisko.
Próbujesz skojarzyć, czy przed katastrofą było w okolicy jakieś miejsce, w
którym ludzie mogli się schronić. Po kilku chwilach dochodzisz do wniosku, że
to nie ma sensu. Miasto odmieniło się nie do poznania…
Uciekasz z tego przeklętego miasta – może gdzie indziej katastrofa nie miała aż tak
fatalnych skutków?
77
Maszerujesz wśród ruin. Czas mija na monotonnym przebijaniu się przez
kolejne zawalone ulice. Na przeciskaniu się przez gruzowiska. Na skakaniu po
wypalonych autach. Na krótkich odpoczynkach i na próbie uzupełniania
zapasów. Od wielu dni trudno było odróżnić noc od dnia, a teraz jest jakby
jeszcze gorzej. Ciężkie chmury, które spowiły niebo, przepuszczają coraz mniej
światła. W kilka chwil zrobiło się chyba jeszcze ciemniej. Uznajesz, że nadeszła
noc. Zapadły takie ciemności, że nie sposób dalej iść. No, chyba że zapalisz
latarkę – tylko kogo przyciągnie jej światło?
78
Strażak niechętnie zostawia Aśkę i rusza wraz z Tobą. Ponieważ dzień w
zasadzie niczym nie różni się od nocy, włączacie latarkę. Gdy tylko opuszczacie
altankę, od razu czujecie przejmujący chłód. Dobrze, że od dawna ubieracie się
„na cebulkę”, zakładając na siebie wszystko, co się da.
Opuszczacie teren ogródków działkowych. Idziecie coraz dalej, widząc, że
pobliskie ruiny ktoś z was przeczesał już kilkukrotnie. Oddalając się od waszego
schronienia, staracie się dobrze zapamiętać trasę, co jakiś czas – zgodnie z
podpowiedzią Stefana – zostawiając charakterystyczne znaki: a to stertę kamieni,
a to wbity w ziemię pręt. Regularnie odpoczywacie, gasząc latarkę, by nie
marnować baterii, które są na wagę złota. Właśnie kończycie jeden z takich
postoi. Zapalasz latarkę i szukasz dalszej drogi. Nagle z ciemności dobiega Was
głos.
– Hej! Wy tam! Stójcie!
79
Zakładasz na siebie dodatkową warstwę ubrań, bierzesz latarkę oraz plecak z
jedzeniem i wodą – tak wyposażony ruszasz w ciemności. Już od dłuższego
czasu dzień niemal niczym nie różni się od nocy. Wszystko za sprawą gęstych
chmur, które zawisły na niebie. Kolejny raz zachodzisz w głowę, co mogło się
stać. Czy to wojna atomowa? Katastrofa kosmicznych rozmiarów? Wybuchy na
Słońcu? Upadek meteorytu, jak ten, który zakończył erę dinozaurów? A może
po prostu jakiś zagubiony statek rosyjskich astronautów zgubił drogę i
przywalił gdzieś w okolicy?
No właśnie! Może ten kataklizm jest tylko lokalny? Może kilka kilometrów
za miastem już jest inaczej?
Masz ze sobą wszystko, co przydatne – może warto dać sobie spokój z tą trójką i uciec
z miasta?
80
Nikt nie kwapi się, by zareagować. Aśka w zasadzie od początku nie była
nazbyt pomocna. Twoim zdaniem stanowi niepotrzebne obciążenie, ale Władek
uważa inaczej. Żeby chociaż próbowała gotować, sprzątać czy jakoś inaczej wam
pomagać… Nie musi chodzić po żarcie, ale jeśli uważa, że Władek załatwi za
nią wszystko…
No właśnie, Władek wydaje Ci się jedyną rozsądną osobą w tym
towarzystwie. Stefan i owszem, ma niezłe pomysły, zaprowadził Was w to
miejsce, zna okolicę i pomaga, jak może. Ale jest stary i schorowany… same z
nim kłopoty… Choć z drugiej strony, pomaga zabić Wam czas, snując
niesamowite opowieści. Umie też upichcić coś z niczego. Rozpalenie ognia to
dla niego żaden problem.
„Ciekawe co oni myślą o mnie?”, zachodzisz w głowę. Tyle że to nie
rozwiązuje problemu znalezienia jedzenia…
81
Czniasz to wszystko. Masz dosyć życia w strachu. O jutro. O dziś. O
jedzenie. O picie…
A zresztą – co to za życie? Może lepiej było umrzeć wcześniej? Takie
wegetowanie wydaje Ci się gorsze niż szybka, bezbolesna śmierć…
Ruszasz więc bez wahania przed siebie, z dumnie podniesioną głową,
rzucając oczami to tu, to tam. Maszerujesz, myszkując od czasu do czasu w
obiecujących miejscach. Tyle tylko, że natrafiasz albo na wypalone ruiny, albo
na niebezpieczne gruzowiska, albo na lokale opróżnione z wszystkiego, co
przydatne… A zatem jacyś ludzie musieli tu być! Wzbiera w Tobie nadzieja.
Pełen emocji idziesz szybciej, mniej uważnie, robiąc więcej hałasu. Szukasz
śladów ludzkiej bytności. I dostrzegasz ich coraz więcej. A przynajmniej tak ci
się wydaje. Wędrujesz jeszcze prędzej, aż wreszcie, zmęczony, przystajesz.
Zaczynasz żałować, że nie masz więcej zapasów. Choćby więcej wody…
przełykasz ślinę, choć wiesz, że pragnienia tak nie ugasisz.
Rozglądasz się, kolejny raz próbując przebić półmrok. Zobaczyć coś więcej.
JEST! COŚ! Jakieś światło. Ciemności przecinają promienie latarek. Po jakimś
czasie dochodzą do ciebie odgłosy rozmów. Wyłapujesz pojedyncze słowa.
– … nie ma…
– … ostatnie…
– … czysto…
82
Uradowany ze spotkania, czekasz na nadejście obcych. Światła latarek są
coraz bliżej, głosy stają się wyraźniejsze. Szybko rozumiesz, że ocaleli
przeszukują ruiny, ale nie jesteś w stanie stwierdzić, w jakim celu. Wreszcie są
na tyle blisko, by się przywitać.
– Khje! – charczysz. Odzwyczajone od mówienia, suche gardło odmawia
posłuszeństwa. Kaszlesz, podczas gdy obcy podbiegają, a światło ich latarek Cię
oślepia. Wszyscy trzymają się kilka kroków od Ciebie. Tylko jeden podchodzi
bliżej. Świeci Ci prosto w twarz. Mrużysz oczy.
– Ani drgnij! – rozlega się męski, łagodny, acz nieznoszący sprzeciwu głos.
Mężczyzna przygląda ci się kilka chwil, po czym wyciąga coś zza pazuchy.
Czujesz krople wody na twarzy i rękach. Mężczyzna donośnym głosem dodaje:
In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen! Jest czysty! – kończy.
Słyszysz, jak wszyscy z ulgą oddychają. Latarki przestają świecić Ci prosto
w oczy. Udziela ci się błogi spokój emanujący z grupy. Ktoś podaje ci butelkę z
wodą. Inny klepie przyjaźnie po plecach.
– Jestem ojciec Kazimierz. Jak się zwiesz?
83
Nie czujesz wielkich obaw, ale nigdy nic nie wiadomo – ci ludzie zachowują
się nieco dziwnie. Chowasz się więc pośród ruin i obserwujesz. Świecąca
latarkami grupka zbliża się powoli, majestatycznie. Kilkanaście osób w
zniszczonych ubraniach przeczesuje gruzy, co pewien czas chlapiąc to tu to tam
wodą i wypowiadając jakieś słowa – zbyt cicho, byś je zrozumiał. Przewodzi im
wysoki mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu. To w jego kierunku płyną
głosy.
– Tutaj czysto!
– Tu też!
– Chyba widzę… nie…
Co pewien czas ktoś z grupki natrafia na jakieś dobra, które przywódca
postanawia zabrać – lądują one wówczas w plecakach.
Czekasz w kryjówce – kimkolwiek są ci ludzie, nie chcesz mieć z nimi nic do czynienia.
84
– Witaj, Antoni. Widzę, że udało ci się umknąć przed Złem.
– Złem? – pytasz, nie do końca rozumiejąc…
– Nasz Pan Bóg, dobry ojciec, wystawił nas na kolejną próbę…
Patrzysz ze zdziwieniem to na stojącego przed tobą mężczyznę, to na jego
towarzyszy. Trudno Ci zrozumieć…
– Zapewne trudno ci zrozumieć – ciągnie mężczyzna – co tak naprawdę się
stało. A przecież znaki na Niebie i Ziemi od dawana wskazywały na nadejście
zła. Nasza planeta była piękna i zielona. Była darem Boga, z którego nie
potrafiliśmy skorzystać. Zamykaliśmy się w swoich małych światach.
Oddalaliśmy się od siebie i od człowieczeństwa. Bóg widział to i wpierw nam
na to pozwalał. Dał wszak człowiekowi wolną wolę! Być może uważał, że
rozgrzeszymy się sami? Najwyraźniej jednak znudziło mu się czekanie… A
może Lucyfer wyrwał się z Otchłani?
„Lucyfer? Z Otchłani? Co ty, kurwa, pierdolisz, ojczulku?” – rzucasz.
85
– Bo lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia. Wiem, synu, że to
niezwykły czas, ale grzeczność i miłe zachowanie dalej uważam za cenne.
– Niezwykły, kurwa, czas! – śmiejesz się, charcząco. – Ja jebię! Z nieba leci
pył. Ludzie giną. Ziemia się trzęsie, a ty mi pierdolisz o grzeczności!
Mężczyzna wpatruje się w ciebie ze spokojem w oczach.
– Wszyscy doświadczyliśmy rzeczy strasznych – mówi cierpliwie. Bije z
niego jakieś niezwykłe poczucie spokoju. – Ostre słowa nic tu nie pomogą.
Każdy z nas stracił kogoś bliskiego…
Wypowiedzi towarzyszy pomruk aprobaty ze strony jego kompanów. Obcy
najwyraźniej bardzo mu ufają. Uważają za autorytet. Faktycznie, mężczyznę
otacza niezwykła charyzma i pewność siebie.
– Widziałem… – Chciałbyś opowiedzieć o tym, co widziałeś, ale głos
więźnie Ci w gardle, tym razem z emocji. Mężczyzna kładzie ci rękę na
ramieniu i patrzy głęboko w oczy.
– Jak zatem masz na imię?
– Antek – odpowiadasz.
Przejdź do paragrafu
.
86
– Nie używaj takiego języka w mojej obecności! – krzyczy w odpowiedzi, a
wtóruje mu pomruk niezadowolonych towarzyszy. – Moja trzódka i ja
zniszczyliśmy wiele plugawych nasion Lucyfera, które boją się święconej wody.
Widzieliśmy piekielny ogień palący ciała niewiernych. Widzieliśmy ludzi,
których spotkała zasłużona kara. I tych, którzy wciąż na nią czekają. Ale czasu
jest coraz mniej. Czuję, że nadchodzi kolejna fala zła.
„A ogniki? Widzieliście ogniki?” – pytasz nieprzekonany.
„Co on kurwa, pierdoli?”, myślisz sobie i odchodzisz.
Nie wiesz, czy ojczulek ma rację, ale wygląda na rozsądnego przywódcę, więc na tę
chwilę warto będzie się go trzymać.
87
– Ogniki? – patrzy, jakby nie rozumiejąc, co masz na myśli. – To świetlne
nasiona Lucyfera. Nie na darmo Upadłego Anioła, pierwszego szatana,
wszetecznego diabła, zwie się Niosącym Światło, jutrzenką! – Głos ojca
Kazimierza staje się twardy niczym stal. – Wpierw na Ziemię spadł
lucyferiański deszcz. Plugawy pył jego ciała… a może były to łzy Boga,
płaczącego nad losem ludzi? Albo krew przeklętych demonów? Czym by ów
deszcze nie był, zrodził się z niego na nowo ten, który u zarania dziejów, w
chwili stworzenia, uniósł się pychą i rzucił wyzwanie Bogu. Ten, którego Bóg
strącił z piedestału, zesłał z niebios w otchłań, w pustkę. Myślę, że zapłakany
Stwórca, zasmuconym losem ludzi, uwolnił plugawca z niebytu. Tak oto
świetliki stały się dłońmi tego, który nienawidzi człowieka. Narzędziem jego
zemsty. Przejawem jego jadu…
„Co on, kurwa, pierdoli?” – myślisz sobie i odchodzisz.
Nie wiesz, czy ojczulek ma rację, ale wygląda na rozsądnego przywódcę na tę chwilę –
warto się go trzymać.
88
Jesteś sam. Tak jak wolisz. Tak jak musisz. Znów nie wiesz, czy jest dzień,
czy noc. Jest ci zimno. Czujesz głód i pragnienie. Masz coraz mniej sił. Na
szczęście nie musisz uciekać przed ognikami. Gdzieś się rozmyły, znikły –
może zabrakło dla nich pożywienia? Tak jak brakuje go dla ciebie?
Coraz trudniej jest ci walczyć ze zdziczałymi psami, które rzucają się na
padlinę, polują na szczury i koty, które z kolei żywią się ptakami. Ale to psy
zaczynają polować też na ciebie.
Od dawna nie spotkałeś najmniejszego śladu po ludziach. Czyżbyś był
ostatnim w tych ruinach? Samotnym ocalałym? Jeśli tak, to już wkrótce czeka
cię koniec. Żałujesz szans na ratunek, których nie wykorzystałeś. Żałujesz
starego świata. Żałujesz zabitych. I żałujesz też żywych, którzy muszą dalej
borykać się z przetrwaniem. Ty się poddałeś…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
89
Dołączasz do kilkunastoosobowej grupy, której przewodzi ojciec Kazimierz.
Dobrze się tobą opiekują. Dali ci jeść i pić. Ubrali w coś ciepłego. Wasza
grupka dołączyła do większej, w kościele, który jakimś cudem przetrwał
kataklizm. W sumie było was kilkadziesiąt osób. Anonimowych, ale
pomocnych i przyjaznych. Szybko przyzwyczaiłeś się do częstych modlitwy, do
nieco zakonnych reguł. Do wypraw po jedzenie. Do walki z „nasieniem
Lucyfera” przy użyciu wody święconej i do gromadzenia dóbr wszelakich.
Dowiedziałeś się też o innych ocalałych, którzy nie byli tak przyjaźni. Ani
religijni. Ponoć bez wahania zabijali każdego, kto był zbyt słaby, by im się do
czegoś przydać. Nie cofali się również przed kradzieżą i szabrowaniem. Ale ojca
Kazimierza ponoć się bali. I trzymali się z dala od jego kościoła.
Dni mijają monotonnie. Nabierasz sił i chęci do życia. Odnajdujesz jakiś
niezwykły spokój w rytualnych zwyczajach grupki, w przyjaznej wspólnocie,
gdzie wszystko należy do każdego. Jak u hipisów…
Ojciec Kazimierz coraz częściej popada w religijną zadumę. Wiesz, że to
dlatego, że oraz trudniej utrzymać przy życiu i w dobrym zdrowiu tak dużą
liczbę ludzi w ruinach miasta. Nie dziwisz się tedy, że któregoś razu, przy
nocnym posiłku, ojciec Kazimierz ogłasza:
– To nasza ostatnia wieczerza w tym kościele. Jutro ruszamy w góry.
Pójdziemy daleko, możliwie daleko stąd. Tu nie damy rady przetrwać. Musimy
znów nauczyć się żyć z darów przyrody. Musimy polować. Szyć ubrania.
Hodować zwierzęta i uprawiać ziemię. Tylko w ten sposób zdołamy przetrwać…
Grupa ojca Kazimierza nie odpowiada ci, a innych ocalałych się boisz – wolisz
próbować przetrwać na własną rękę.
90
Ukradkiem, niepostrzeżenie, odłączasz się od grupy. Nie jest to trudne.
Wszyscy raczej pilnują się i nie chcą się zgubić. A może tylko tak Ci się
wydaje? Wszak w ciemnościach rozświetlanych latarkami i naftowymi lampami
w zasadzie każdy mógł zniknąć – nie tylko Ty.
Włóczysz się po ruinach, poszukując śladu bytności innych ludzi.
Dostrzegasz pozostałości po ogniskach. Twoje wprawione w poszukiwaniach
oko dostrzega też porzucone kryjówki. Niemniej dłuższy czas nie natrafiasz na
trop jakiejś większej grupy – a tej właśnie poszukujesz. Zmęczenie w końcu
daje znać o sobie…
Przejdź do paragrafu
.
91
Maszerujecie dłużej, niż byś chciał. Obozujecie, odpoczywacie, maszerujecie
dalej. Znużenie doskwiera nie tylko tobie. Wcześniej wszyscy byli dość
małomówni. Nikt nie poruszał ani tematu kataklizmu, który spadł na wasze
miasto. Nikt nie zastanawiał się, czy takie samo nieszczęście spotkało cały kraj
lub planetę. Mało kto podważał też słowa ojca Kazimierza czy jego
lucyferiańskie wizje, ale teraz coraz więcej osób narzeka. Na razie cicho, pod
nosem, w dwu-, czasem trzyosobowych grupkach.
Dołączasz do jednej z takich grupek.
Ignorujesz niezadowolenie i niezadowolonych – chcesz dotrzeć wreszcie do celu.
92
Serce skacze Ci z radości do gardła na widok tej niezwykłej grupki.
Wychodzisz z kryjówki i próbujesz coś powiedzieć, ale nie dajesz rady wydobyć
z siebie głosu. Suche gardło odmawia posłuszeństwa. Kaszlesz tylko na
powitanie. Dopiero wtedy obcy Cię zauważają. Podbiegają, oświetlając cię i
oślepiając promieniami latarek. Trzymają się kilka kroków od ciebie – wszyscy
poza jednym, który podchodzi bliżej i świeci Ci prosto w twarz. Mrużysz oczy.
– Ani drgnij! – rozlega się męski, łagodny, acz nieznoszący sprzeciwu głos.
Mężczyzna przygląda ci się kilka chwil, po czym wyciąga coś zza pazuchy.
Czujesz krople wody na twarzy i rękach. Mężczyzna donośnym głosem dodaje:
– In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen! Jest czysty! – kończy.
Słyszysz, jak wszyscy z ulgą oddychają. Latarki przestają świecić ci prosto
w oczy. Udziela ci się błogi spokój emanujący z grupy.
– Jestem ojciec Kazimierz. Jak się zwiesz?
93
Zasnąłeś…? Wokół panuje cisza, przerywana tylko odległymi odgłosami
wydawanymi przez zwierzęta. Odrobina dziennego światła przesącza się przez
chmury, rozświetlając ciemności. Twoim oczom znów ukazują się ruiny, gruz,
wypalone oczodoły okien, zawalone budynki i zwęglone, rozpęknięte,
„kamienne” ciała.
Nagle słyszysz śmiech, nieco rubaszny. Po chwili dołącza do niego inny
głos – cichszy, bardziej płaczliwy, ale też śmiech. Któż to może być?
94
Ciemności przecina samotny promień twojej latarki. Drżącą ręką kierujesz
snop to tu, to tam. Sam nie wiesz, co Cię tak niepokoi. Ogników od dawna już
nie widziałeś. Owady, które przyciąga światło, nie zrobią ci przecież krzywdy?
A może zwrócą one uwagę czegoś niebezpieczniejszego? Oczami wyobraźni
widzisz zombie i inne potwory rodem z filmów klasy C, które uwielbiałeś
oglądać z kumplami w innych czasach i w innym życiu.
Nic nie zapowiada ataku, którego ofiarą padasz. Po prostu nagle coś ląduje
Ci na plecach. Czujesz ostre pazury rozrywające twoje ciało. Potężne kły
zaciskają się na twojej szyi. A potem nadchodzi ciemność…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
95
Ostrożnie, starając się nie poruszyć nawet drobnego kamyczka, ruszasz w
kierunku głosów. Teraz słyszysz ich coraz więcej. Kilka osób. Śmieją się.
Pokrzykują.
Gadają.
Zachowują
się
dość
głośno,
jakby
gardząc
niebezpieczeństwem. W końcu docierasz do miejsca, z którego możesz coś
dostrzec.
Przy ognisku zebrało się około chyba z dziesięć osób. Piją piwo z puszek.
Pieką jakieś mięso. Mówią głośno, ale tak niewyraźnie, że trudno ci zrozumieć.
Część stoi, inni siedzą. Po chwili, gdzieś na boku, dostrzegasz kolejne, leżące
postacie. Wszyscy sprawiają wrażenie, jakby dobrze się bawili. Gdyby nie
otaczające ich świadectwa kataklizmu, uznałbyś, że to studencka imprezka w
środku lata…
Idziesz się przywitać, bo przecież nie masz nic do stracenia.
96
– Cześć! – mówisz, jakby nigdy nic.
Obcy natychmiast się spinają. Stają w półokręgu. Każdy trzyma w ręku
jakąś broń – łom, pałkę, coś na kształt maczety.
– Coś za jeden?
– Antek. Spokojnie. Ja… ocalałem tak jak wy…
– Sprawdźcie go!
Dwóch obcych podchodzi do ciebie. Jeden wysypuje wszystko, co masz w
plecaku, a drugi Cię obmacuje. Podchodzisz do tego ze stoickim spokojem. Jest
ci już naprawdę wszystko jedno… do tego stopnia, że nawet nie orientujesz się,
gdy dostajesz czymś twardym w głowę i tracisz przytomność.
Przejdź do paragrafu
.
97
– O nic nie chodzi – mówi ktoś inny, również skryty w ciemnościach.
– Chcemy tylko wiedzieć, coście za jedni – rzuca ktoś trzeci.
– Ja jestem Władek, a to Antek – mówi strażak.
– Zamknij się! – syczysz, ale Władek nie reaguje.
– Szukamy jedzenia i pomocy – ciągnie.
– Ilu was jest?
– Dwóch – mówisz.
– Czworo – odpowiada Władek.
– Coś niedobadani jesteście…
W ciemności rozlega się ponury śmiech. Po chwili dołącza do niego drugi,
trzeci i następne. Otaczają was.
– No dobra, prowadźcie do waszej kryjówki. Zobaczymy, co tam macie.
– Sami się prowadźcie, pojebańcy – rzucasz wyzywająco.
Obcy nic sobie nie robią z twojej postawy. Najwyraźniej wiedzą, że w
waszym krótkim łańcuchu znaleźli już słabe ogniwo. I to nie ty nim jesteś.
– Nic im nie mów, kretynie! – warczysz, odwracając się do Władka. Ten
jednak tylko wzrusza ramionami. Ogarnia cię wściekłość. Uderzasz go
nieporadnie w klatkę piersiową, bijąc jak jakaś dziewczyna ze slapstickowej
komedii. Nie trwa to zresztą długo. Nagle dostajesz czymś w głowę i zapadają
ciemności.
Przejdź do paragrafu
.
98
Gasisz latarkę i pędzisz przed siebie. Słyszysz za sobą gniewne okrzyki.
Potykasz się. Padasz. Obijasz. Sypie się gruz i kamienie. Jakimś cudem nie
robisz sobie krzywdy. Ale tracisz orientację. Nie wiesz, dokąd pędzisz. Nie
wiesz, gdzie jest Władek. Nie wiesz też, dlaczego uciekasz. Stajesz, by
zaczerpnąć tchu i pomyśleć.
Masz dość wszystkiego i wszystkich – chcesz być sam i sam walczyć o swoje.
99
Żałujesz, że większość życia spędziłeś na kanapie, siepiąc w gierki, w
których nic nie było ani o kłopotach w poszukiwaniu drogi w ciemnościach, ani
o orientacji w terenie. Nie wiesz, ile czasu poświęciłeś na poszukiwanie miejsca
spotkania. Nie wiesz też, ile razy zatoczyłeś koło.
– Te jebane ruiny wyglądają tak samo!
Teraz i tak nie masz wyjścia. Musisz dalej przeć przed siebie. Znaleźć
kryjówkę. Albo jakichś ludzi.
Przejdź do paragrafu
.
100
Nie odszedłeś szczególnie daleko, ale powrót zajmuje Ci więcej czasu, niż
byś chciał. Gdy docierasz do ogródków działkowych, szósty zmysł podpowiada
Ci, że coś jest nie tak. Faktycznie, z waszego zakątka dochodzą cię jakieś
niepokojące odgłosy. Stłumione okrzyki. Płacz. Jęki…
101
Ruszasz szybciej, a ostatni kawałek wręcz biegniesz, słysząc przerażające
krzyki dobiegające z altany i zapominając o własnym bezpieczeństwie. Wpadasz
do waszego – wydawałoby się bezpiecznego schronienia – w sam środek
przepychanki. Stefan próbuje oderwać jakiegoś mięśniaka dobierającego się do
Aśki, dwóch innych obcych stoi obok z łomami w rękach i się podejrzanie
śmieje. A Władek? Władek stoi obok nich i też się śmieje!
Uciekasz – byle dalej od tego miasta, od tych ludzi, od tego wszystkiego!
102
Bez namysłu chwytasz za krzesło i uderzasz mięśniaka przez łeb. Zaskoczeni
przeciwnicy patrzą się niczym oniemieli, a ty zadajesz drugi cios zdezelowanym
już meblem. Mięśniak z jękiem stacza się z płaczącej Aśki. Nie masz jednak
czasu, by cieszyć się triumfem. Dwaj obcy z łomami ruszają w twoim kierunku.
– No, chodźcie, ćwoki! – zachęcasz ich, machając nogą krzesła niczym jakąś
maczugą. Są więksi, silniejsi, zaprawieni w boju. Ale cóż z tego…
Pierwszy z przeciwników uderza bez wahania, łamiąc nogę krzesła, którą się
zasłaniasz. Łom ląduje na twoim ramieniu. Wyjesz z bólu i padasz na kolana.
Kątem oka widzisz, jak drugi z przeciwników miażdży głowę Stefanowi.
Sekundę później czujesz uderzenie. Ktoś celnym kopnięciem wyłączył cię z
akcji…
Przejdź do paragrafu
.
103
– Po co go tu przytargaliście?
– Stawiał się…
– Trzeba go było zostawić!
– Może się przyda?
– Niby do czego?
– Ej, chyba się budzi!
Pac!
Przejdź do paragrafu
.
104
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – podobno… Ty jednak jesteś
naprawdę ciekawy, o czym debatują grupki niezadowolone z marszu, do którego
namówił Was ojciec Kazimierz. Najpierw próbujesz podsłuchać, o czym mówią,
ale docierają do ciebie strzępki rozmów, z których możesz wywnioskować coś,
co wydaje ci się oczywiste. W bzdurzenia duchownego większość nie wierzy.
Lucyfer. Pan Bóg. Próba. Kara. Nigdy nie byłeś wierzący, ale ostatnie
wydarzenia skłoniły Cię do zmiany przekonań. I najwyraźniej nie tylko Ciebie.
W mieście wszystkich trzymała w ryzach charyzma ojca Kazimierza. Czuli
się też bezpiecznie – bo otoczenie było choć trochę znajome. Niektórzy liczyli
też na nadejście jakiejś pomocy. Choć dla Ciebie było oczywiste, że za dużo
czasu minęło od kataklizmu, by tak się stało. Gdyby ktoś miał Wam pomóc,
już by to zrobił. Kataklizm najwyraźniej nie spotkał tylko twego rodzinnego
miasta. Musiał spaść przynajmniej na cały kraj. Jeśli nie na Europę czy świat.
Nie wszyscy to najwyraźniej rozumieją, bo coraz więcej osób zaczynało się
buntować. Niektórzy wspominają też o innych przyczynach kataklizmu. Są
również tacy, którzy wygrażają Bogu ojca Kazimierza. Jedna z dziewczyn w
Twoim wieku, zwykle cicha i spokojna, widząc kolejną wyczerpaną osobę,
którą musieliście zostawić za sobą na pastwę losu, rzuciła się na duchownego z
histerycznym krzykiem. Biła go po piersi, wyzywając i oskarżając. W końcu
wyrwała zza pazuchy jakąś pogiętą kartkę i rzuciła mu ją w twarz wrzeszcząc:
– Tak wygląda twój szatan!
Ojciec Kazimierz objął dziewczynę uspokajająco. Jedna ze starszych kobiet
ruszyła mu z pomocą. Wszyscy się uspokoili, jakby to wydarzenie stało się
jakimś wentylem bezpieczeństwa.
105
Nie umiesz stwierdzić, jak długo trwała Wasza wędrówka. Trudno Ci też
powiedzieć, ilu z tych, którzy wyruszyli, dotarło do celu. Wielu pozostawiliście
w prowizorycznych obozowiskach, nie mieli bowiem sił iść dalej. Część
zapewne ruszyła szukać szczęścia na własną rękę. Czy znaleźli ocalenie?
Wasza grupka zmalała, ale też stała się twarda i zgrana. A kiedy ojciec
Kazimierz wskazał na szczyt łagodnego wzgórza i powiedział, że tam zbudujecie
wasz mały, nowy eden, od razu zabraliście się do pracy. Kiedy stanął pierwszy
kamienny dom, nadeszli nowi uciekinierzy. Wspólnie zbudowaliście kolejne
schronienie. Spędziliście kozy i owce. Kiedy zaczęliście stawiać mur, mający
ochronić was i trzodę przed zdziczałymi zwierzętami, przybyły kolejne grupki.
Niektórymi ocalałymi przewodzili duchowni. Czasem docierały całe rodziny.
Zdarzali się też szczęśliwcy, którzy uruchomili samochody i większość drogi
pokonali, jadąc.
Wasza enklawa rozrastała się. Pomimo padającego śniegu. Pomimo gęstych
chmur. Pomimo zimna. Na przekór wszystkim przeciwnościom…
Jeśli chcesz się dowiedzieć, jaki los spotkał budowniczych nowego raju i tych, którzy
zdecydowali się zostać w zrujnowanych miastach, jak wyglądał świat po kataklizmie, a także jaka
była prawdziwa jego przyczyna, sięgnij po książkę „Dopóki nie zgasną gwiazdy”.
106
Mogłeś się tego spodziewać. Trudno jest przetrwać samotnie w tych
warunkach. Myślałeś, że szybciej wrócisz do miasta. Albo że znajdziesz jakąś
wieś czy cokolwiek, co pozwoli uzupełnić zapasy i przetrwać. Na dodatek masz
wrażenie, że kręcisz się w kółko – wszystko przez te ciemności i gęste chmury!
Po godzinach mozolnej wędrówki poddajesz się. Kładziesz się na ziemi,
wyciągasz ostatniego podpłomyka i czekasz na koniec, mając nadzieję, że
nadejdzie szybko…
Niestety nie udało Ci się przetrwać Upadku. Jeśli chcesz podjąć wyzwanie jeszcze raz,
przejdź do pierwszego paragrafu
107
Starając się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, podnosisz kartkę. To
wyrwana strona z jakiegoś czasopisma.
Czy to ma jakieś znacznie – kometa, III wojna światowa, szatan czy katastrofa
atomowa... Grunt to przetrwać.
Komety, szatan – jaka różnica? Masz tego dość i wracasz do miasta.
108
– Wstawaj! – ktoś tobą potrząsa. – Obudź się, wreszcie. Śpiąca królewna!
Z trudem otwierasz oczy. Boli cię głowa, ramię, całe ciało jakby trzeszczy.
Drżysz – chyba z nerwów i niepokoju. Powoli otwierasz oczy, bojąc się, co
ujrzysz… albo kogo…
W
pomieszczeniu
panują
półmrok
rozświetlony
słabymi,
ciemnopomarańczowymi promieniami kilku żarówek. Pośród cieni dostrzegasz
trzy postaci, które zgromadziły się wokół ciebie. Nie wyglądają groźnie, ale nie
zachowują się też nazbyt przyjaźnie.
– Jestem Greg – mówi basowym głosem jedna z nich. – Dowodzę tą bandą
amatorów – dodaje, śmiejąc się półgębkiem.
– Antek – odpowiadasz z trudem.
– Powiedz mi, Antoś, czy ty mi się do czegoś przydasz?
Przez chwilę próbujesz zrozumieć, o co mu chodzi. Obolały mózg pracuje
zbyt wolno, byś był w stanie zrozumieć wszystkie implikacje jego pytania.
– Ja… – rozglądasz się po pomieszczeniu, próbując zyskać na czasie. Twój
wzrok przyzwyczaił się do ciemności i z cieni wyłaniają się kolejne szczegóły.
Duże pomieszczenie rozświetlone kilkoma żarzącymi się świetlówkami.
Posłania. Kilka kręcących się osób. I gdzieś dalej dwóch kłócących się ludzi
przy jakimś urządzeniu. Radiostacja! Stara radiostacja, której najwyraźniej nie
potrafią uruchomić. A ty pewnie dałbyś radę...
109
– To bierz się do roboty! – rzuca tubalnym głosem Greg, wyraźnie
zadowolony. – Te moje zuchy nie dają sobie rady. Dajcie mu coś jeść i pić. A
ty się może umyj jeszcze. I opatrz sobie te rany.
Greg odchodzi. Ktoś wciska Ci do ręki otwartą puszkę z mielonką, widelec i
blaszany kubek z wodą. Rzucasz się na pożywienie, nagle odczuwając straszliwy
głód. Pałaszujesz szybko, czując na sobie czujne spojrzenia. Gdy tylko
skończyłeś, jeden z pilnujących cię stwierdza chłodno:
– No, dalej. Nie marnuj naszego czasu.
Mężczyzna popycha cię w kierunku radiostacji.
110
– Sam się o to prosiłeś – mówi z politowaniem. – Wyrzućcie go.
Dwie osoby biorą cię pod ramiona i ciągnął przez pomieszczenie, a potem
jakimiś korytarzami. Nie dajesz rady skupić wzroku na żadnych szczegółach.
Boli cię głowa, oczy, ciało…
Wreszcie czujesz delikatny wiatr i zapach świeżego powietrza. Obcy
bezceremonialnie spychają cię z jakiejś górki. Koziołkujesz, lecisz, uderzasz
głową o kamień… Chyba tracisz przytomność…
Przejdź do paragrafu
.
111
Czas przestał istnieć. Nie wiesz, ile godzin, dni czy nocy spędziłeś przy tej
starej, zdezelowanej radiostacji. Przerywasz pracę tylko na sen, pracę i jedzenie.
Z rzadka się myjesz. Co jakiś czas u Twojego boku pojawia się Greg.
Wymienia kilka zdań z pilnującą Cię osobą, patrzącą Ci na ręce. Wreszcie
pudełko przestaje niezrozumiale szczekać. W szale godnym zapalonego gracza
manipulujesz pokrętłami, dostrajając częstotliwości, poszukując jakiegoś
sygnału. Nagle z radia płynie kobiecy głos…
Przejdź do paragrafu
.
112
Podchodzisz do zużytego sprzętu i przyglądasz mu się ze wszystkich stron.
Przyświecasz sobie latarką, która leżała na stole obok radiostacji. Dałbyś radę to
pudło uruchomić. Pytanie, czy warto?
Powoli, z namaszczeniem, zaczynasz manipulować pokrętłami i kabelkami.
Sięgasz po jakieś narzędzia. Coś odkręcasz, coś dokręcasz.
– Ty, spryciarzu! Nie kombinuj mi tu!
113
Kombinujesz. Udajesz. Manipulujesz. Trwa to jakiś czas. W przerwach
udało ci się nawet umyć. Jesz też dość regularnie. Trudno Ci się zorientować,
co robi reszta. Zawsze ktoś Cię pilnuje i patrzy na ręce. Niemniej mają prąd,
jedzenie i wodę do mycia. Nie potrafisz ustalić, ilu ich jest. Tak czy inaczej,
dalej grasz w sztuce pod tytułem „Oszukam was”…
Niestety, nie jesteś w tym aż tak dobry, jak Ci się wydawało. W którymś
momencie podchodzi do ciebie Greg z jednym z pilnujących. Przez chwilę
przyglądają się Twojej pracy. Samozwańczy dowódca kręci z politowaniem
głową. Nawet nie wiesz, skąd nadchodzi cios…
Przejdź do paragrafu
.
114
– Świat, jaki znaliśmy, odszedł w zapomnienie. Spłonął w ogniu. Runął w
trzęsieniach ziemi. Niebo skryły chmury. Rozpoczęła się atomowa zima. Ale to
nie był atak nuklearny. Powtarzam, to nie był atak nuklearny. Nie znamy
przyczyny kataklizmu, ale go przetrwamy. Pamiętajcie, by nie opuszczać
kryjówek. Pomoc nadchodzi! To nagranie Dowództwa Generalnego… a raczej…
– Szumy utrudniają zrozumienie kilku następnych słów. – Pamiętajcie, słońce
nie będzie zawsze skryte za chmurami. Dopóki powyżej świecić będą gwiazdy,
dopóty jest nadzieja. Nadzieja, że ludzkość przetrwa…
Nagranie powtarza się. Manipulujesz jeszcze pokrętłami, poszukując
kolejnych sygnałów, ale nic nie znajdujesz.
– Postanowione zatem – mówi Greg po chwili ciszy przerywanej szumami
radia. – Trzeba czekać i trwać…
Jeśli chcesz się dowiedzieć, jaki los spotkał tych, którzy pozostali w miastach, oraz tych, którzy
je opuścili, jak wyglądał świat po kataklizmie, a także jaka była prawdziwa jego przyczyna, sięgnij
po książkę „Dopóki nie zgasną gwiazdy”.
Dopóki świecą gwiazdy
Copy right © Tom asz Kreczm ar 2015
Copy right © for the Polish edition by Wy dawnictwo SQN 2015
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Ry sunek na okładce – Rafał Szłapa
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna j ej część nie m oże by ć przedrukowy wana ani w j akikolwiek inny sposób
reprodukowana czy powielana m echanicznie, fotoopty cznie, zapisy wana elektronicznie lub
m agnety cznie, ani odczy ty wana w środkach publicznego przekazu bez pisem nej zgody
wy dawcy .
Wy danie I, Kraków 2015
ISBN EPUB: 978-83-7924-474-4
ISBN MOBI: 978-83-7924-473-7
Spis treści
Okładka
Wstęp
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Strona 10
Strona 11
Strona 12
Strona 13
Strona 14
Strona 15
Strona 16
Strona 17
Strona 18
Strona 19
Strona 20
Strona 21
Strona 22
Strona 23
Strona 24
Strona 25
Strona 26
Strona 27
Strona 28
Strona 29
Strona 30
Strona 31
Strona 32
Strona 33
Strona 34
Strona 35
Strona 36
Strona 37
Strona 38
Strona 39
Strona 40
Strona 41
Strona 42
Strona 43
Strona 44
Strona 45
Strona 46
Strona 47
Strona 48
Strona 49
Strona 50
Strona 51
Strona 52
Strona 53
Strona 54
Strona 55
Strona 56
Strona 57
Strona 58
Strona 59
Strona 60
Strona 61
Strona 62
Strona 63
Strona 64
Strona 65
Strona 66
Strona 67
Strona 68
Strona 69
Strona 70
Strona 71
Strona 72
Strona 73
Strona 74
Strona 75
Strona 76
Strona 77
Strona 78
Strona 79
Strona 80
Strona 81
Strona 82
Strona 83
Strona 84
Strona 85
Strona 86
Strona 87
Strona 88
Strona 89
Strona 90
Strona 91
Strona 92
Strona 93
Strona 94
Strona 95
Strona 96
Strona 97
Strona 98
Strona 99
Strona 100
Strona 101
Strona 102
Strona 103
Strona 104
Strona 105
Strona 106
Strona 107
Strona 108
Strona 109
Strona 110
Strona 111
Strona 112