Bartoszewicz Kazimierz Niemcy czy Moskale, Listy rosyjskie

background image

KAZIMIERZ BARTOSZEWICZ

NIEMCY CZY MOSKALE?

*

LISTY ROSYJSKIE

Rosyjskie polonofilstwo

Sprawa wrzesińska

Panslawizm i słowianofilstwo

Legalna opozycja

Sprawa Stachowicza

Jubileusz

Grażdanina

Cerkiew a sekty

Obrazki z życia

duchowieństwa prawosławnego

Publicystyka rosyjska

o nowych zaborach i polityce zagranicznej

2006

Portet-sur-Garonne

background image
background image

NIEMCY CZY MOSKALE?

LISTY ROSYJSKIE

background image
background image

KAZIMIERZ BARTOSZEWICZ

NIEMCY CZY MOSKALE?

___

LISTY ROSYJSKIE

Portet-sur-Garonne

2006

background image

Niniejsze wydanie jest kopią książek, których elektroniczne
egzemplarze znajdują się na stronicy Polskiej Biblioteki Internetowej
http://www. pbi.edu.pl/

. W aktualnej wersji uwspółcześniono pisownię

i ortografię oraz zmodyfikowano układ typograficzny książki. Kopia
książek sporządzona została na prywatny użytek Krzysztofa Kor-

czyńskiego.

Przygotowanie do druku zakończono we wrześniu 2006 roku

Kazimierz Bartoszewicz

NIEMCY CZY MOSKALE?

Wyd. W. Korneckiego, Kraków 1881

LISTY ROSYJSKIE

Wydano nakładem Drukarni Literackiej w Krakowie

pod zarządem L. K. Górskiego, 1903

background image

— 5 —

Niemcy czy Moskale?

Jeżeli naszemu życiu porozbiorowemu można wiele zarzu-
tów uczynić, to w każdym razie nikt nie ma prawa posądzać
nas o obojętność i niestaranie się o wyciągnięcie korzyści z
rozmaitych stosunków społecznych i zawikłań politycznych.

Nad brzegami Tagu i Tybru, na San Domingo oddawa-

liśmy na ofiarę własne życie, oczekując daremnie wdzięcz-
ności bohatera spod Jeny i Marengo; formowaliśmy pułki
włoskie, gdyż walcząc za ideę niepodległości, sądziliśmy, że
przyspieszymy sami sobie chwilę otrząśnienia się z kajdan ;
szliśmy za Bemem urzeczywistnić słowa piosnki : „Węgier,
Polak dwa bratanki” i przekonać się, że to braterstwo po
naszej stronie tylko istniało; zaciągaliśmy się do pułków ko-
zackich Sadyka-paszy, aby za cudzą sprawę krew swoją prze-
lewać a w latach powszechnej rewolucji wszędzie nas widzia-
no; sami na koniec zbrojno powstaliśmy, a gdyż to nie poma-
gało, daliśmy się bezbronnie zabijać na ulicach Warszawy,
aby ofiarą krwi wymodlić u Pana Zastępów wolność „Nie-
skalanej i Świętej”.

Smutne zawody kazały nam szukać punktu oparcia na

drodze dyplomatycznej. Przed republikańską Francją wy-
powiadaliśmy swe skargi; żądając od niej pomocy i ratunku,
toż samo czyniliśmy za czasów cezaryzmu bonapartystows-
kiego. W r. 1861–1863 na próżno pukaliśmy do mocarstw

background image

— 6 —

europejskich; noty dyplomatyczne były wszystkim, na co
się one zdobyć potrafiły.

Kiedy i to nie skutkowało, trzeba było na innej drodze

szukać deski ocalenia. Zaczęliśmy się przeto dzielić na stron-
nictwa i kiedy jedni za pomocą związków arystokratycznych
i zwiedzenia przedpokoi ministerialnych chcieli coś dla Pol-
ski uzyskać, drudzy w tymże samym celu bawili się w demo-
kratyczne towarzystwa lub też zawiązywali stosunki z rewo-
lucjonistami wszech państw i narodów.

Nadszedł czas kiedy i te złudzenia nieubłagana rzeczywi-

stość wniwecz obróciła. Na gruzach wiary w pomoc mo-
carstw zagranicznych i w skuteczność tajnych konspiracyj
poczęto budować nowy gmach, któremu nadano nazwę poli-
tyki ugodowej. Postanowiono na drodze zgody z tymi, z
którymi dotychczas słowem i orężem walczono, uzyskać
choć część praw, jeżeli nie narodowych, to chociaż ogólnie
ludzkich, zamiast Polski od Bałtyku po morze Czarne zdobyć
sobie tak zwanym legalnym sposobem choć część swobód
osobistych, do których każda jednostka społeczeństwa ma
prawo.

Pierwszą widownią tego zwrotu stała się Austria. Konsty-

tucyjny ustrój państwa i mnogość składających je żywiołów,
pomiędzy którymi słowiański znaczne zajmuje miejsce, nie-
jednemu kazały się spodziewać skuteczności przedsięwzię-
tych kroków. Nie jest zadaniem naszym rozbierać, jaka po-
lityka wywalczyła Galicji dzisiejszą swobodę, bądź co bądź
przyznać trzeba, że jest ona wpośród wszystkich prowincyj
dawnej Rzeczypospolitej tym Edenem, którego na próżno
u siebie wyglądają bracia nasi spod pruskiego i moskiewskie-
go zaboru. Tam stosunki są inne, innych więc środków uży-
wać potrzeba.

Nie zwrócono jednak na to uwagi. Zabór pruski widząc,

że na polu walki o swobody narodowe nie dojdzie do dodat-
nich rezultatów, inny tej polityce ugodowej starał się nadać
kierunek. Pojmując dobrze łączność katolicyzmu z ideą pol-
skości, chciano za pomocą zdobycia swobody kościoła
wzmocnić i organizm narodowy; odłączając pozornie sprawę
katolicyzmu od sprawy polskiej, miano jednak na celu

background image

— 7 —

połączenie ich jeszcze silniejszym węzłem jedności. Rozcza-
rowanie jednak wkrótce nastąpiło. Niezadługo po wizycie
w Wersalu, otworzyły się wrota więzienne w Ostrowie.

Zdawało się z początku, że nikt nie marzy nawet o zasto-

sowaniu tej polityki ugodowej do Moskwy. Azjatycka forma
rządu, nieznana dziś w całej Europie, oprócz Turcji, nie
dozwalała przypuszczać możebność jakiejkolwiek bądź zgo-
dy. Despotyzm a poszanowanie praw narodowych, toć to
dwie najskrajniejsze idee.

Wszystkie oznaki kazały mniemać, że jest to przekona-

niem ogółu. Wyrwanie się Krzywickiego poczytali jedni za
zdradę, drudzy za idiotyzm. W tej zaciekłości przeciw Mos-
kwie powstawano gwałtownie na Towarzystwo Nauk Poz-
nańskie wysyłające swego delegata na zjazd archeologiczny
w Kijowie. Galicja ani słyszeć nie chciała o pojednaniu,
choćby na polu naukowym. Obraza uczuć narodowych na
tym zjeździe napotkana, do reszty zniechęciła ogół do wszel-
kich zachcianek, choćby pozornie ku ugodzie zmierzających.

*

Taki stan rzeczy trwał do 1875 r. Wówczas to jedno z pism
warszawskich zaczęło coś o ugodzie przebąkiwać, a w ślad
za nim Dziennik Poznański i Czas rozpoczęły w łamach swych
prowadzić politykę ugodową polsko-moskiewską. Parlament
niemiecki usłyszał wkrótce rzuconą przez Polaków groźbę
skierowania swych myśli ku wschodowi — polskie „Koło”
w Wiedniu nie zabierało głosu nad sprawą wschodnią, aby
Moskwy nie obrazić. Doszło do tego, że o Polsce mówili
Fanderliki i Greutery, a milczeli Polacy.

Wzrost nihilizmu i wojna wschodnia dopełniły czaszy

nonsensów politycznych. Kiedy jedni przemawiali za formo-
waniem pułków polskich na odsiecz spróchniałej Turcji i
maczali ręce w szeklerskich wyprawach, drudzy narzucali
się gwałtem Moskwie jako stróże porządku, jako pewni
zbawcy od nihilizmu. Projekt tureckich polskich ułanów
spotkał się z projektem żandarmów polskich, mających zdu-
sić moskiewską zmorę przewrotu. Pułki polskie rozwiązały

background image

— 8 —

się jak sen, jak marzenie, — żandarmerii dotkliwy cios zadało
szyderstwo Szuwałowa.

Dziś wróciliśmy, dzięki Bogu, do stanu spokoju. Pogrze-

baliśmy awanturnicze zachcianki, zaśpiewawszy jednocześ-
nie requiem nad projektami lokajstwa i płaszczenia się bo-
gom caratu. Wprawdzie od czasu do czasu odzywa się jeszcze
głos złowieszczy karminem wstydu oblewający uczciwe twa-
rze — ale to głos spaczonej umysłowo jednostki, głos pusz-
czyka: pińczowskiego markiza…

Spokój dziś zupełny, a w Galicji martwota. Przyklasku-

jemy wszyscy sprawozdaniom poselskim Hausnera, choć
płakać raczej nad nimi powinniśmy. Znakomity mówca wy-
kazuje dokładnie cośmy w ostatnich czasach, pomimo sil-
nego stanowiska w Radzie Państwa, otrzymali. Pan X. do-
stał szambelanię, pan Y. order pierwszej klassy, a kraj ? —
kraj dostał… nowych szambelanów i orderowych panów,
ba! nawet baronów.

Ale nie o Galicję tu chodzi. Idzie tu o zabory pruski i

moskiewski.

Dwa najsilniejsze państwa militarne : Prusy i Moskwa,

mają z dawna zaległe rachunki, które wyrównać obustronnie
będą się starały. Oba występują w roli wierzycieli, oba wyka-
zują się wekslami, których termin upływa. Zanim minie parę
dni dziejowych, protestacja weksli nastąpi, a ściągnięcie przy-
musowe należytości odbywać się będzie i na naszej skórze.

Wobec tego mimowolnie powstaje pytanie: jak się wśród

katastrofy tej zachować, jakie zająć wobec wypadków stano-
wisko ?

Politycy okolicznościowi, nasi gambettowscy oportuniś-

ci, widzą przed sobą jeden tylko sposób wybrnięcia z powo-
du zajść mogących wypadków, a środkiem tym ma być sta-
nowcze przechylenie się na stronę jednej z potęg walczących.
Dając swoje poparcie, tak rozumują, możemy wymagać
wdzięczności… Przy zwycięstwie Niemiec uśmiecha się im
Polska kongresowa — przy zwycięstwie Moskwy wzmocnie-
nie Królestwa Wielkopolską.

Tak czy owak, rozumują dalej, nic nie stracimy, a zaro-

bić będziemy mogli. Idzie tylko o to, co lepsze? które z mo-

background image

— 9 —

carstw daje większą gwarancję utrzymywania naszej naro-
dowości, języka i wiary?

Zdania są podzielone. Przypatrzmyż się jednym i drugim.

*

Rozumowanie zwolenników oparcia się o Niemcy da się
streścić w następujących słowach:

Kongresówka pod protektoratem Niemiec, choćby nie

stanowiła odrębnej politycznej całości, ma przed sobą pew-
ność uszanowania prawa, jeżeli nie narodowego, to przynaj-
mniej prawa jednostek. Odetchnie ona wolnością prasy i
stowarzyszeń i wpływ swój rozciągnie na Wielkopolskę i Pru-
sy. W parlamencie niemieckim powiększy się liczba posłów
polskich, a o przyjaźń z nimi starać się będą pojedyncze
frakcje. Nie dziesięciu, nie dwunastu, ale trzydziestu, czter-
dziestu Polaków głos swój dadzą za szalę walki parlamentar-
nej. Jakkolwiek bądź będzie walka, to przynajmniej prowa-
dzić się ją będzie ze społeczeństwem ucywilizowanym, a
nie barbarzyńskim. Jedność z Galicją zaprowadzi się silniej-
sza, ustaną bowiem paszporty, cenzura i tajny oddział „tretje-
go otdielenia”

zniesiony na papierze a istniejący pod inną

firmą. Odległość Warszawy od Krakowa i Poznania zmniej-
szy się. Warszawa, już dzisiaj stolica ruchu umysłowego,
stanie się rzeczywistym ogniskiem życia narodowego. Z niej
wychodzące promienie ogarną całą Polskę, rozświecą ścieżki
narodowe…

Czy całą Polskę? — w tym leży zapytanie i odpowiedź

zarazem.

Marzenia to piękne, ale… tylko dla Kongresówki, Wielko-

polski i względnie Galicji. Tylko egoizm dyktować je może,
egoizm zdający na łaskę caratu Litwę i prowincje zabrane.
Nie potrzeba — zdaje się — dowodzić, że dobro części uzy-
skałoby się z poświęceniem dobra całości. Kto zna stosunki
pod zaborem moskiewskim, ten wie, jakim dobrodziejstwem
jest dla Litwy, Ukrainy, Podola i Wołynia sąsiedztwo zosta-
jącej pod jednym rządem Kongresówki. Czym Warszawa
byłaby dla Galicji i Wielkopolski, tym jest dzisiaj dla tych

background image

— 10 —

najnieszczęśliwszych ziem polskich. Oderwanie od niej było-
by ich zgubą, pozostawieniem ofiary w rękach mordercy,
bez dania pomocy i zachęty do wytrwania.

Rzeczy to tak proste, tak jasne, że je zrozumie i odczuje

każdy, kto czuć i rozumieć zechce i jest w stanie. Niech
tylko będzie mniej Radziwiłłów, mniej Potulickich, a Wielko-
polska da sobie radę i bez Kongresówki. Rozwinięcie patrio-
tyzmu i miłości wiary ojców miedzy ludem wielkopolskim,
to najpewniejsza podstawa polskości w dzielnicy Mieczysła-
wów. Niech książęta nie pozbywają się ziemi rodzinnej,
niech hrabiowie nie wydzierżawiają majątków Niemcom —
a rzecz sama się zrobi, bo Kulturkampf stanie się bezsilny i
cofnie się ze wstydem.

*

Szerzej nieco zastanowić się musimy nad polityką ugody z
Moskwą.

Moskwa zwycięska, mówią zwolennicy tej ugody, zabie-

rze Wielkopolskę, połączy ją z Kongresówką, wzmocni przez
to żywioł polski, da mu szersze podstawy. Moskwa (w tym
główny ich nacisk) nie umie wynaradawiać, stąd mniej jest
niebezpieczna od Niemiec ; niższa cywilizacja nie pokona
starszej, mocniejszej, stępi tylko swój miecz na niej i uzna
się zwyciężoną: duch zatriumfuje nad siłą fizyczną.

Rozprawmy się naprzód z tym ostatnim zdaniem, jeżeli

pustym frazesom zaszczytne miano zdania nadać można.

Moskwa, nie jest niebezpieczna, Moskwa nie wynarada-

wia! Ile w tym fałszu, ile ślepoty, ile nieznajomości dziejów!

Nie cofając się w dawne czasy historyczne, przejrzyjmy

tylko dzieje lat ostatnich, a te zadadzą kłam frazesowi.

Przede wszystkim, co stanowi siłę narodową: czy ta garst-

ka ludzi oświeconych, czy miliony ludu ? Najarystokratycz-
niejszy, najkonserwatywniejszy poeta polski dał już na to
odpowiedź: „Z szlachtą polską, polski lud” — w tym zbawie-
nie. Bez oparcia się o masy musielibyśmy zginąć, bo jedno-
stki mogą mieć tylko wpływ chwilowy na dzieje, masy mają
ten wpływ zawsze.

background image

— 11 —

Zobaczmy co Moskwa zrobiła z naszym ludem.
Panowanie Mikołaja oderwało od pnia narodowego mi-

liony ludu. Unja religijna na Litwie i w krajach zabranych
została zduszona przemocą. To co przechodzili w ostatnich
czasach Podlasianie, przechodził lud tamten za Mikołaja.
Krwią bronił wiary ojców, aż uległ w rozpaczliwym boju z
barbarzyństwem. Potomkowie ówczesnych bohaterów, mę-
czenników wiary, są dziś schizmatykami. Razem ze schizmą
zatraciło się w nich poczucie narodowości, bo religia w ma-
sach ludowych — to narodowość. Za lat pięćdziesiąt, gdy-
by stosunki się nie zmieniły, lud podlaski zapomni o unii i
o Polsce.

Niemcy nigdy tego nie uczynią, bo nie mogą. Nawracać

na protestantyzm nie będą, języka zupełnie obcego nie na-
rzucą. Po kilkuset latach pracy około wynarodowienia —
Śląsk został polskim i zostanie nim na wieki — a cóż do-
piero Wielkopolska. Inaczej rzecz z Moskwą, która barba-
rzyńskich używa środków. Ona nam już zabrała i zabiera
miliony, które do nas należały krwią, narodowością i wiarą.
Wobec dzieła zniszczenia, jakie prowadzi, czymże są owe
nieudałe zamachy niemieckie ? Wywołały one po części
wprost przeciwny od zamierzonego skutek. Lud nauczył się
patriotyzmu, o którym miał słabe pojęcie, stał się obywate-
lem kraju, kiedy dotąd był tylko jego mieszkańcem.

Różnica między prześladowaniem niemieckim a moskiew-

skim jest widoczna. Pierwsze skierowane jest głównie prze-
ciw inteligencji, drugie przeciw ludowi. Pierwsze zabiera
nam jednostki, drugie tysiące tysięcy. Pierwsze potrzebuje
wieków, drugie tylko lat dziesiątek, aby dojść do swojego celu.

Nie łudźmy się! Ludu polskiego pod panowaniem mos-

kiewskim poza Kongresówką jest bardzo mało. Ciężka czeka
nas praca na przyszłość, aby go choć w części do łona wła-
snego przygarnąć.

Jakżeż dziwnymi, jak śmiesznymi i bolesnymi zarazem,

wydać się nam muszą frazesy o rzekomej niemocy wynara-
dawiania przez Moskwę!

Wróg to straszny, bo dziki i zuchwały. Rząd potworny,

a walczący z nim nihilizm równie okropny. Zwierzęce ins-

background image

— 12 —

tynkta grają tu główną rolę — wiara, najgłówniejsza w tym
razie gdzie indziej pośredniczka, jest niema, bo jest tylko
sługą rządu, pozbawioną wszelkiego wpływu moralnego na
masy

1

.

I pod takim rządem ma nam zabłysnąć Eden w postaci

„ugody”. Jaka to ma być ugoda, jakie jej warunki… tego
nawet nam p. Jerzy Moszyński, smutny potomek najzacniej-
szego patrioty, w swojej broszurze nie podaje. Jeden tylko
przynajmniej punkt zgody w broszurze tej znaleźliśmy, a
jest nim: zrzeczenie się marzeń o niepodległości. Ten wa-
runek z pewnością przyjmą Moskale.

Rozpatrzmy się jednak w owej ugodzie, czy zgodzie, jak

chcą niektórzy. Przede wszystkim postawmy pytanie : czy i
jaka zgoda z Moskwą w dzisiejszym położeniu jest możebna?

Jedyny sposób, z którego pożytek dla naszego społeczeń-

stwa wyciągnąć byśmy mogli, jest ugodą na polu politycz-
nym. Szkoda, że ani marzyć o niej nie możemy. Mogli Czesi
stać w opozycji i wreszcie zawrzeć ugodę przeciw centraliz-
mowi z prawicą austriacką, bo mają prawo mieć swych re-
prezentantów, bo za ich pośrednictwem wolno im kłaść wa-
runki zgody, bo wolno im głośno i otwarcie bronić swych
praw przed tymi, którzy im ich odmawiają, bo należą do
państwa europejskiego, konstytucyjnego. Na jakiej zaś dro-
dze, kto z kim, gdzie i w jaki sposób może przeprowadzić
układy z caratem moskiewskim? Czy wolno nam mieć w
Polsce swoich reprezentantów, czy reprezentanci tacy mogą
istnieć w państwie, gdzie wola cara jest prawem i konstytu-
cją? Nie bawmy się w wysokie kombinacje polityczne, któ-
rych nikt w czyn zamienić nie może.

Zwolennicy ugody wspominają coś o stosunkach ekono-

miczno-społecznych, jakoby one były szukaną podstawą,
na której nasze usiłowania ugodowe oprzeć się powinny.
Ładnie to wygląda na piśmie…

Cóż są owe stosunki ekonomiczno-społeczne? Handel,

przemysł, oświata…

____________

1. O cerkwi moskiewskiej czytaj znakomity ustęp w dziele J. Bartosze-

wicza Dzieje kościoła ruskiego w Polsce.

background image

— 13 —

Czy na drodze handlu i przemysłu mamy dążyć do zgo-

dy? Zaiste nie. Walka o byt więcej tu, niż gdzie indziej roz-
winąć się powinna. Niweczyć handel i przemysł moskiew-
ski, podnosząc go u siebie — oto jest nasze zadanie. Tu
zgody nie ma, tu jest walka, z której powinniśmy wyjść zwy-
cięsko, jeżeli dobrze pojmujemy doniosłość bogactwa na-
rodowego.

Czy na polu oświaty może mamy szukać zjednoczenia ?

Kiedy w szkołach pod zaborem moskiewskim nie wolno
mówić po polsku, kiedy osobne rozporządzenia ministerial-
ne nakazują utrudniać składanie egzaminów, kiedy w całym
Królestwie kongresowym w 1874 roku, 17-tu uczniów gim-
nazjów otrzymało patenta dojrzałości, wówczas marzenie o
zgodzie na polu nauki i oświaty dla każdego zdrowo myś-
lącego człowieka musi się wydać czystym absurdum

2

.

Gdzież jest więc to pole, na którym ma stanąć gmach

ugody? Niech nam je ukażą wielcy propagatorowie niefor-
tunnych pomysłów.

Na nieszczęście ci tylko ogólnikami zbyć nas mogą. Żą-

dają, oni podniesienia bogactwa narodowego w Królestwie,
jakby już wszystkie dążenia nie były w tę stronę skierowane
i jakby ono miało cośkolwiek wspólnego z ich projektami,
jakby nie było ono raczej walką, niżeli ugodą. Żądają dalej
wyrzeczenia się tajnych konspiracyj, jakby one w chwili obec-
nej istniały i jakby za to wyrzeczenie, na gołym słowie oparte,
dano nam w nagrodę choćby cień swobody.

*

Kto więc bezstronnym okiem rzuci na ową chęć kokietowa-
nia bądź to z Niemcami, bądź z Moskalami — ten ze wstrę-
tem odrzuci wszelkie programy „zgody”, gdyż przestanie
wierzyć w ich skuteczność.

____________

2. Artykuł ten pisany był przed nowymi rozporządzeniami moskiew-

skiego ministerium oświaty, które mało jednak mogą wpłynąć na
stosunki. Są to tylko drobne próby, strachem nihilizmu wywołane.

background image

— 14 —

Jakże więc wyjść z położenia? Jak mamy zachować się

wobec spodziewanego konfliktu między dwoma potęgami ?

Odpowiedź na oko trudna — a jednak leży przed nami

jak na dłoni.

Jest nią — wyczekiwanie.
Włochy, kraj rozbójników i półgłówków, otrzymały swo-

bodę wobec wypadków europejskich.

Grecja drobna i mała, nędzna karykatura likurgowskich

i temistoklesowskich czasów — po tylu wiekach jarzma rzą-
dzi dziś sama sobą.

Dzika Bułgaria otrzymała rząd własny i konstytucję, choć

do niej nie dorosła i dobrodziejstwa jej zrozumieć nie jest w
stanie.

Toż samo Serbia, toż samo Rumunia.
Wszystko to fakty świeże — owoc XIX wieku.
Cywilizacja nawet orężowi moskiewskiemu każe nieść

swobodę… prawda, że nie dla siebie, ani dla ludów do berła
Moskwy przykutych.

Powstają republiki, rozszerzają się prawa obywatelskie

— cezaryzm ustępuje konstytucyjnemu ustrojowi.

Czyż można na chwilę choćby zwątpić, że i nam swobo-

da zabłyśnie?

Czyż dziewięć wieków cywilizacji nie daje nam prawa

do życia?

Godzina barbarzyństwa niezadługo wybije, a z upadkiem

jego dla nas przyszłość —

przyszłość tym świetniejsza, im

cięższa była droga do niej wiodąca.

Trzeba zatem wyczekiwać i pracować.
Pracować na polu gospodarstwa narodowego, przemysłu

i handlu, na polu równouprawnienia stanów, nie tylko we-
dług litery prawa, ale według zasad chrześcijańskich ; pra-
cować na polu oświaty, na polu moralnego podźwignięcia
społeczeństwa.

A co najważniejsza: — ducha nie gasić.
Gaszą go już nam wrogi, nie gaśmy go my sami.
Krakowska straż ogniowa (czytaj: stańczyki z Szujskim,

Tarnowskim i Koźmianem na czele) niech się powstrzyma
od fałszywych alarmów, kiedy ognia nie ma.

background image

Gospodarka jej wiele już zrządziła szkody. Zalała pola

uprawne aż zgniły na nich z dobrego ziarna powstałe kłosy.

Spójrzmyż na tę młodzież bez ognia, bez zapału… — to

skutki gaszenia pożaru, którego nie było.

Nie potępiamy zresztą Szujskich i Tarnowskich — pa-

trzą oni przez zamglone okulary stronnictwa i występują,
sami o tym nie wiedząc, w roli szczutkowego Strachajły.

Pokój uczonego i salon magnata — nie są to zaiste obser-

watoria, z których bieg gwiazd ducha narodowego można
dostrzec i zrozumieć.

Jednostki te i ich majaczenia, same przez się nie były by

szkodliwe, gdyby nie miały wpływu na słabe umysły i same
nie podlegały wpływowi umysłów szkodliwych.

Odrzućmy więc te płoche i zgubne namowy, wzmacniaj-

my się ciałem i duchem i czekajmy…

Nie można bowiem między dwoma ……… wybierać,

nie można płaszczyć się tam, gdzie z godnością stać należy.

Warszawa, 19 maja 1881 r.

Druk i nakład W. Korneckiego

background image
background image

Bartoszewicz Kazimierz

LISTY ROSYJSKIE

Rosyjskie polonofilstwo

Sprawa wrzesińska

Panslawizm i słowianofilstwo

Legalna opozycja

Sprawa Stachowicza

Jubileusz

Grażdanina

Cerkiew a sekty

Obrazki z życia duchowieństwa prawosławnego

Publicystyka rosyjska o nowych zaborach i polityce

zagranicznej

KRAKÓW

Nakładem i czcionkami Drukarni Literackiej w

Krakowie pod zarządem L.K.Górskiego

1903

background image
background image

— 19 —

I.

Cel listów. — Sprawa wrzesińska. — Rosyjskie polonofilstwo. — Rząd
polski w Wiedniu i Zakopanem. — Bloch i protestanci. — Ultima-
tum Nowogo wremieni. — Majoraty. — Ziemstwa. — Pomnik Kata-

rzyny. — Rusini.

Sprawa wrzesińska nie przeszła bez echa w dziennikarstwie
rosyjskim. Oprócz dość szczegółowych i bezstronnych sprawo-
zdań z ruchu, przez nią wywołanego, ukazały się nawet
poglądowe artykuły, wyrażające nam sympatię, z pełnym
potępieniem barbarzyństwa pruskiego. W ślad jednak za
tymi artykułami poszły zaraz pewne pretensje, lub też wy-
magania nagrody za okazaną sympatię. Wyrazem tego „pra-
ktycznego” kierunku są przede wszystkim korespondencje
warszawskie do dziennika Nowoje wremia. Korespondent
p. Aleksiejew zaznacza, iż „wzmagający się kierunek ruso-
filski w Poznaniu, znajdujący częściowo odgłos w Galicji”,
słabo się odbija w prasie warszawskiej, — „widocznie więk-
szość publicystów nie zdaje sobie sprawy z ważności obecnej
chwili, która u wielu Polaków obudziła świadomość słowiań-
ską”. Więc żali się p. A. na to, że „dawne uprzedzenia” do
wszystkiego, co rosyjskie, są jeszcze zbyt silne.

Przed 20 laty — pisze dalej — pierwszy raz po powstaniu

1863 r. zaczęto mówić o zbliżeniu polsko-rosyjskim (za-

background image

— 20 —

pewne p. A. ma na myśli założenie petersburskiego Kraju w
r. 1882) i o potrzebie wzajemnego poznania się, a ze strony
rosyjskiej uczyniono w tym celu niemało. Badano stosunki
ekonomiczne i włościańskie „Prywislinja”, historycy rosyjscy
studiowali wspólne dzieje, pisma ilustrowane zaznajamiały
z polską sztuką, na scenach wystawiano polskie utwory dra-
matyczne, przekładano nawet trzeciorzędnych autorów, a
zbiorowe dzieła wybitniejszych dodawano jako premie. A
Polacy co? Na razie przytaczali co nieco z rosyjskiej publi-
cystyki, zwłaszcza artykuły o wzajemnych stosunkach polsko-
rosyjskich. Lecz na tym i koniec. Dopiero w ostatnich latach
ukazało się w języku polskim nieco tłumaczeń z beletrystyki
rosyjskiej. Jeden tylko Kraj pomieszcza portrety rosyjskich
działaczy państwowych, inne ilustracje zdobyły się zaledwie
na reprodukcję kilku obrazów Riepina i Wereszczagina. W
końcu p. Aleksiejew wyraża nadzieję, że fale wrześnieńskie
podmyją choć część ściany, oddzielającej polskie dziennikar-
stwo i literaturę od rosyjskiej literatury i sztuki, gdyż „daw-
niejsze uprzedzenia są nie na czasie i nie na miejscu”.

Polemika z p. Aleksiejewem byłaby bardzo łatwa, gdy-

byśmy, jak on, mieli na uwadze tylko zabór rosyjski. Nieste-
ty, Polacy pod tym zaborem nie potrzebują zaznajamiać się
z Rosją, ani z jej literaturą, — rząd rosyjski postarał się o to,
aby pierwszą znali aż nadto dobrze, a drugą wcale nieźle.
Naprzód setki tysięcy Polaków, wywożonych w głąb Rosji i
na Sybir, znajomości tej nabywały praktycznie i „na miejs-
cu”. Nawzajem przybywały do nas tysiące „diejatieli” w po-
staci urzędników, którzy również starali się tę znajomość
utwierdzać. Z napływem ich, młodzież polska, dobrowolnie,
dla kawałka chleba, odbieranego jej w ojczyźnie, udawała
się do Rosji i dziś nie ma tak zapadłego w niej kąta, gdzie by
nie było choć kilku Polaków. Rusyfikacja szkół całą inteligen-
cję zaznajamiała i zaznajamia z Rosją i jej literaturą, — ucz-
niowie gimnazjalni mało dowiadują się w szkole o Mickiewi-
czu, ale studiują Ilię Muromca, umieją na pamięć ody Dier-
żawina, bajki Kryłowa, nie mówiąc już o Puszkinach, Go-
golach i Lermontowach. — Jeżeli sami nie pracują nad sobą,
jeżeli w domu nie uczą się osobno polskiego języka, to wy-

background image

— 21 —

chodzą z gimnazjum, poprawniej mówiąc i pisząc po rosyj-
sku, niż po polsku. Po co więc przekładać utwory rosyjskie
dla tych, co je mogą czytać w oryginale ? Co się zaś tyczy
licznych przekładów z polskiego na język rosyjski, to rzecz
to nie sympatii, lecz interesu, — autorom polskim za prze-
kłady się nie płaci, a więc utwory Sienkiewicza drukują się
jednocześnie z drukiem oryginału, a kiedy u nas tom jego
nowej powieści kosztuje 2 rs., w przekładzie rosyjskim mo-
żna go nabyć za 50 kopiejek.

P. Aleksiejew miałby jednak słuszność, gdyby swoje uwa-

gi zastosował do Polaków innych zaborów. Ci rzeczywiście
Rosji nie znają i tym właśnie tłumaczy się ów rusofilizm
poznański i częściowo galicyjski, o jakim z lubością p. Alek-
siejew wspomina. — Myliłby się tylko co do literatury, gdyż
w Galicji w ostatnich czasach przekładów z języka rosyjskie-
go pojawia się coraz więcej — polskie „Spółki wydawnicze”
wydają „trzeciorzędnych” Lejkinów, a teatry, poświęcone
„narodowej sztuce”, wystawiają czwartorzędnych Sambu-
towów. — Poza tym, przyznajmy, o Rosji Poznańskie i Ga-
licja wie bardzo mało. Mówi się o niej i pisze, jak o żelaznym
wilku, stąd szerzą się najmylniejsze wyobrażenia. Dla jed-
nych dzisiejsza Rosja niczym się nie różni od Rosji przed lat
50, a nawet 100, stąd też wyrażają się o niej z pewnym
lekceważeniem, jak o dziczy, która może siać fizyczne znisz-
czenie, ale nie może wynaradawiać. — Powtarzają się więc
z tej strony szablonowe frazesy o „kolosie na słomianych
nogach”, o naszej olbrzymiej wyższości cywilizacyjnej, która
stanowi silne przedmurze przed nawałem barbarzyństwa.
Dla drugich, widzących w dobrobycie jednostek całą pod-
stawę bytu narodowego, Rosja jest rajem obiecanym, w któ-
rym tylko żyć, a nie umierać, a pogląd ten łączy się znowu z
przesadnym wyobrażeniem o niezwyciężonej potędze caratu.
Fałszywość obu tych poglądów jest widoczna dla każdego,
kto nie ze starych anegdot i pamiętników, lub ze słyszenia
od takich, co byli przez tydzień… w Warszawie, czerpie swe
wiadomości o Rosji. A przecież w interesie naszym należa-
łoby dobrze przypatrzeć się stosunkom państwa, pod którego
jarzmem żyje

2

/

3

ludności polskiej i z którym zapewne jeszcze

background image

— 22 —

przez czas długi (niestety !) związane będą nasze losy. —
Poznanie Rosji współczesnej jest dla nas rzeczą milion razy
ważniejszą, niż badanie stosunków teatralnych paryskich,
życia artystycznego w Wiedniu, lub zwyczajów angielskich,
a przecież całe łamy poświęcają im pisma poznańskie i gali-
cyjskie.

W tym przekonaniu chcemy, od czasu do czasu, dawać

czytelnikom Nowej Reformy sprawozdania z objawów życia
rosyjskiego. — Nie będą nam obojętne zarówno prądy poli-
tyczne, społeczne i religijne, jak stosunki ekonomiczne, spra-
wy oświaty, przemysłu, literatury, a nawet obyczaje i cha-
rakterystyczne objawy życia rodzinnego i towarzyskiego. —
Chcemy dać choć szkicowy, ale wierny obraz tego, jak Rosja
żyje, o czym myśli, do czego dąży. Obraz ten będziemy kreś-
lili sine ira, opierając się przeważnie na obfitym materiale,
jakiego dostarczają pisma rosyjskie wszelkich odcieni. Żało-
wać nam tylko przychodzi, że całego tego materiału nie spo-
sób wyczerpać, ani ująć w całość systematyczną, przechodzi
to bowiem ramy przygodnych felietonów.

Po tym wstępie przystępujemy ad rem, zaczynając od

tego, co nas na razie najbardziej obchodzi.

Wspomnieliśmy na początku, że sprawa wrzesińska

(dzienniki rosyjskie piszą z niemiecka : „wreszeńska”) jest
dość szczegółowo omawiana przez prasę rosyjską. Wpraw-
dzie ogólny ton tych omówień jest dla nas przychylny, ale
ze wzmianek pism polskich można o nim powziąć zbyt prze-
sadne wyobrażenie. Olbrzymia większość pism politycznych
(a jest ich w Rosji koło 150) poprzestała na krótszych lub
dłuższych sprawozdaniach — kilkanaście jednak zdobyło
się na redakcyjne uwagi, lub na dłuższe artykuły. Początek
— jeżeli się nie mylę — dały Birżewyje wiedomosti, wydawane
przez p. Stanisława Proppera, brata krakowskiego adwokata;
pisały najobszerniej i z największą znajomością rzeczy. Da-
lej należy wyliczyć sympatyczne głosy Pietierburgskich wiedo-
mosti

(kniazia Uchtomskiego), Swieta, Nowosti, Rossii.

Pietierburgskije wiedomosti

ubolewały, że w parlamencie

niemieckim Koło polskie „popełniło błąd, oczekując od sta-
rego, flegmatycznego arcydyplomaty, ks. Radziwiłła, nie ob-

background image

— 23 —

darzonego przy tym zdolnościami oratorskimi, potężnego
aktu oskarżenia, jakim stanowczo powinna być interpela-
cja”. Według tego pisma, należało interpelantowi „nazywać
rzeczy po imieniu, pokazać rządowi pruskiemu jak w zwier-
ciadle całą nieludzkość i zupełną bezcelowość jego brutalnej
germanizacji, rzucającej się na najświętsze ludzkie uczucia…
Radziwiłł zaś bawił się w komplementy dla kanclerza, dla
jego humanizmu, poczucia sprawiedliwości”…

Najwięcej wszakże zwróciło uwagę wystąpienie organu

p. Suworina. Nowoje wremia, najpoczytniejszy organ rosyjski,
uchodzący też słusznie za wyraz rosyjskiej opinii, zajmowało
zawsze wrogie stanowisko wobec Polaków. Nagle na szpal-
tach jego ukazało się kilka artykułów, potępiających z całym
zapałem rząd niemiecki za „bezlitośny wyrok sędziów prus-
kich”. Ba! Nowoje wremia przypomniało sobie, że Polacy są
Słowianami, plemieniem pokrewnym, „a krew nie woda”.
Sam p. redaktor Suworin w noworocznym wstępnym arty-
kule, pisząc de omnibus rebus, zdobył się na taką sentymen-
talną uwagę: „Jakaż to długa, męcząca i ciężka jest epopeja
naszych stosunków z Polakami — ileśmy brat bratu (dosłow-
nie: przyjaciel przyjacielowi, drug drugu) szkód przynieśli, a
kto komu więcej — to jeszcze pytanie, zadane nie w chęci
drażnienia Polaków”. My chyba nie potrzebujemy ani na
chwilę zastanawiać się, który to druh-brat więcej drugiemu
„przyniósł szkody”, jeżeli byśmy mogli w ogóle tak grzecz-
nie określać od 150 lat trwające objawy „uczuć braterskich”.
Ale czułe słowa, te i poprzednie, zrobiły swoje — wielka
była radość Kraju i ugodowców, czyli tzw. petersburskich
Polaków. Kto jednak spokojnie, z zastanowieniem się prze-
czyta wrzesińskie artykuły Nowogo wremieni, ten dozna nie-
małego rozczarowania, bo przekona się, że to przygodne
polonofilstwo ma swe źródło w obawie o własne interesa i
w germanofobii.

Nowoje wremia

karci rząd niemiecki przede wszystkim

za to, że „postępuje tak, iż obudzą niepokój i agitację poza
granicami”. Czyny pedagogów pruskich „mogą wywołać
zawieruchę, nadzwyczaj niemiłą dla sąsiadów, do których
doszły ostatnie fale, wywołane na równej powierzchni wody

background image

— 24 —

przez nierozumne rzucanie do niej kamieni” — czyli że
„prostacka i tępa polityka niemiecka” szkodzi sąsiadom,
bo rozbudza patriotyzm polski tam, gdzie już była „równa
powierzchnia”. Polacy w Rosji są zadowoleni, pogodzili się
z rzeczywistością, stosunki polsko-rosyjskie weszły na właś-
ciwą drogę. Że Nowoje wremia tak, a nie inaczej myśli, dowo-
dem też umieszczony w nim przegląd wypadków r. 1901, w
którym czytamy: „W kraju przywiślańskim następcą zmar-
łego księcia Imeretyńskiego został gen. adiut. M. I. Czert-
kow, któremu przypadło zarządzać byłym Królestwem Pols-
kim przy ogólnych, sprzyjających kierunkach w sferze kwestii
rosyjsko-polskiej”.

Nienawiść do Niemców tym więcej zmusiła prasę rosyj-

ską stanąć po naszej stronie, iż równocześnie ze sprawą wrze-
sińską Niemcy gburowato i bezwzględnie znaleźli się wobec
młodzieży rosyjskiej. — Korespondenci z Berlina skarżyli
się na prześladowanie, jakiego studenci rosyjscy doznają od
kolegów niemieckich.

„Niemiecki student (czytamy w jednej z wielu korespon-

dencji) to narodowiec i szowinista. Do rosyjskiego studenta
czuje specjalną nieprzyjaźń, jako do przedstawiciela niższej
kultury, jako do A z j a t y . Rektor politechniki w jednym
ze swych artykułów, skierowanych przeciw przepełnieniu
politechniki Rosjanami, tak się odezwał o rosyjskiej młodzie-
ży: „Pojmuję protest studentów niemieckich przeciw najściu
Azjatów do naszych szkół wyższych. Siedząc obok naszych
studentów, ubliżają im, ponieważ stoją bez zaprzeczenia ni-
żej od młodzieży niemieckiej tak pod względem obyczajów,
jak i inteligencji”. Jeżeli tak mówi rektor, czegoż spodziewać
się od młodzieży?”

Inny korespondent zaręczał, iż lada chwila młodzież ro-

syjska będzie miała zamknięte podwoje do uniwersytetów i
wyższych zakładów naukowych niemieckich, a obliczał przy
tym, iż przeszło 2000 tej młodzieży korzysta z tych zakładów.
To dolało oliwy do ognia i wywołało rzekome polonofilstwo.

Prócz tego prasa rosyjska spodziewa się ze sprawy wrze-

sińskiej wyciągnąć namacalne korzyści dla Rosji, — ufa, iż
przez nienawiść do Niemców Polacy rzucą się w objęcia

background image

— 25 —

rosyjskie. Nadzieję tę podsyca zachowanie się pewnej części
domorosłych polityków wielkopolskich. Z uciechą powitało
dziennikarstwo rosyjskie wybryk młodzieży poznańskiej,
wznoszącej okrzyki na cześć cara i caratu. — Nowoje wremia
otrzymało wiadomość o „uroczystościach” (torżestwach),
jakie spowodowało pojawienie się w Katowicach rosyjskiego
dziennikarza — zamiast Jeszcze Polska nie zginęła miano śpie-
wać: Boże carja chrani.

W chwili, kiedy to piszę, przynoszą mi najświeższe nume-

ry tegoż dziennika, a w nim znajduję artykuły, pt. Współ-
czesny Poznań

, pisane przez jakiegoś Nestora. Jest to raczej

wstęp do szeregu artykułów. Autor porównywa położenie
Słowian pod rządem tureckim i Polaków pod rządem prus-
kim. „Dobroduszne zwierzęta Albańczycy, gwałcący chrze-
ścijańskie dziewczyny, strzelający do ich braci i ojców… są
to tylko naiwni swawolnicy w porównaniu z bohaterami
Wrześni” i hakatystami. Uroniwszy łzę nad Serbami węgier-
skimi i nad „nieszczęsną Bośnią i Hercegowiną”, p. Nestor
oświadcza, iż poznańscy Polacy oglądają się tak na Rosję,
jak Staro-Serby, kiedy ich mordują Albańczycy.

Na dowód tego przytacza słowa, jakimi go witał „prawie

każdy Poznańczyk”. Oto i one: „Jaka szkoda, że pan nie był
w Poznaniu w dzień noworoczny. Widziałbyś pan na oczy i
usłyszałbyś od samego narodu to, o czym każdy z nas pana
zapewni: nasze teraźniejsze sympatie do Rosji. Nie w tym
rzecz, że cała nasza arystokracja skłania się od dawna ku
Rosji — te sympatie, dajmy na to, są silne, ale bądź co bądź
wyrozumowane, podobne np. do sympatii francuskich.
Ważniejsze jest to, że po stronie Rosji stanęła nasza inteligen-
cja, stanęły szerokie koła warstw średnich, stanęli ludzie
drobni, lud, nasze silnie patriotyczne włościaństwo. Nam
ten objaw rzuca się w oczy już od dawna ; przez ostatnie
dwa, trzy lata męczy on wzrok naszych prześladowców Pru-
saków, nigdy jednak rzecz nie doszła do takich burzliwych
manifestacji, jak teraz po sprawie wrzesińskiej”.

Tu korespondent wkłada w usta Poznańczyka opowia-

danie o znanych proklamacjach rusofilskich i o demonstra-
cjach młodzieży.

background image

— 26 —

W drugim felietonie p. Nestor opowiada, że rozmawiał

z Poznańczykami nie tylko w domach prywatnych, ale i w
kawiarniach i cukierniach. Do jego stolika przychodziły dzie-
siątki osób, pragnących pogawędki z dziennikarzem rosyj-
skim. Nigdy, ale to nigdy, „nie słyszał ani jednego złego
słowa o Rosji, owszem, przeciwnie” … „Nawet współpra-
cownik jedynego tzw. rusofobskiego dziennika w Poznaniu,
Gońca Wielkopolskiego

, uważał za swój obowiązek(!) oświad-

czyć się z miłością ku Rosjanom”. Kierunek swego dziennika
objaśniał on nieufnością do „rządu” rosyjskiego i „niechęcią
do wyciągania ręki ku Rosji po jałmużnę”. Pruscy Polacy
(zapewniał ów współpracownik) „muszą jeszcze popracować
nad sobą, aby się stać godnymi(!) sympatii rosyjskich”. Zre-
sztą Goniec upada — miał 1500, a ma teraz tylko 800 prenu-
meratorów, „bo teraz, nasz przyjacielu (mówił dalej do Nes-
tora współpracownik), ani jednego artykułu przeciw Rosji
nie darują u nas gazetom”. Dzienniki antyrosyjskie w Wielko-
polsce i w Galicji żyją „subwencjami rządowymi(!) lub zasił-
kami z Polski rosyjskiej”(!). Taki Dziennik Berliński wycho-
dzi za pieniądze żydów rosyjskich (!), ale też ma tylko 800
prenumeratorów na 100 tysięcy(!) Polaków, mieszkających
w Berlinie. Toż samo (zaręczał współpracownik Gońca) da
się powiedzieć o Przeglądzie Wszechpolskim. Żydzi rosyjscy
starali się powiększyć w Poznaniu ilość pism, nieprzychyl-
nych Rosji, ale i pieniądze nie pomogły. — Natomiast gdyby
Rosja zechciała wydawać dziennik w Poznaniu, to „miałby
on kolosalne powodzenie”. Nawet p. Nestor zaczął w tym
miejscu podejrzewać, że drwi sobie z niego pan Gońcowy
— ale ten zapewnił go, iż pewien aferzysta, chcąc wydawać
dziennik, umyślnie rozpuścił wieść, iż będzie otrzymywał
rosyjskie subsydia, „wiedząc, że rosyjskie imię jest u nas w
cenie”.

Jeżeli gazety „szpilkują” czasem Rosję, to rzecz przyzwy-

czajenia, zakorzenionej tradycji. Użyje się czasem znanego
frazesu, szablonowej „ozdoby krasomówczej” — a za parę
dni pokutuje dziennikarz za swój „grzech”, otrzymawszy wy-
gowor

od prenumeratorów. Bo nie dziennikarze nadają kie-

runek, ale naród stoi na czele tego ruchu. W końcu radził

background image

— 27 —

Nestorowi współpracownik Gońca, aby przybył za pół roku,
a wtedy dopiero zobaczy!

Pomimo, iż rzeczywiście spotykamy się w Wielkopolsce

ze skłonnością ku rusofilstwu, przecież współpracownik
Gońca

zbyt sobie żartował z Nestora. Musiał zapewne po-

znać się na jego naiwności i jakimś dziwnym zaślepieniu.
Czuł się on bowiem wśród Poznańczyków „jak w domu”
— wyrażał przekonanie, że ze słowiańskim językiem „dalej
zajdziesz po świecie, niż z niemieckim”, boć przecie „po
słowiańsku możesz się porozumieć i w Kamczatce i Port-
Arturze”. Ba! p. Nestor wynalazł w Poznaniu odmienny
język polski, więcej zbliżony do rosyjskiego — „naszych (ro-
syjskich) Polaków z trudem rozumiem, a z pruskimi Polaka-
mi wybornie się porozumiewałem”. W ludzie poznańskim
dojrzał idealny typ słowiański — ubiór włościanek przypo-
minał mu „nowogrodzką babę”, lub „rodzoną jej siostrę
Słowaczkę morawską”.

Z Polakami w Królestwie już się załatwiono — są spo-

kojni i zadowoleni — Wielkopolanie kochają już Rosję całym
sercem — idzie więc tylko o tych galicyjskich Polaków,
którzy mają jeszcze „dawne uprzedzenia”, a co gorsza, po-
siadają wpływ i na niektórych Polaków innych zaborów.
Już Cheradame w swojej książce L’Europe et la question
d’Autriche

zrobił genialne odkrycie, iż przedstawiciele wszyst-

kich części dawnej Rzeczypospolitej, zjeżdżają się corocz-
nie w Zakopanem i układają program działania dla wszyst-
kich Polaków. Nowoje wremia jest przekonane, iż „nasi” (ro-
syjscy) Polacy znajdują się tam pod wpływem swych współ-
braci, którzy zmuszają polską prasę w Rosji trzymać się kie-
runku wskazanego przez prasę polsko-austriacką. Co na to
poradzić? Najlepiej byłoby znieść Zakopane, ale kto zaręczy,
czy rewolucjoniści polscy nie znaleźliby innej siedziby dla
swego rządu. Zresztą wszystkiemu winna Austria. Wspom-
niany już powyżej p. Aleksiejew winę tę udowadnia szeroko.
Wpływ Austrii na umysły polskie jest niezmierny — nawet
„kampania ugodowa” rosyjsko-polska (1894–1898), „jak
to dziś zupełnie już wyjaśniono” (zapewnia Nowoje wremia),
odbyła się za porozumieniem się Polaków austriackich, któ-

background image

— 28 —

rzy i w tym wypadku działali zgodnie z interesami Austrii.
Wpływ polityczny Austrii łączył się z wpływem kulturno-
ekonomicznym Niemiec. Polacy przed r. 1863 głównie uczy-
li się w uniwersytetach niemieckich ; nawet kiedy uniwersy-
tet otworzono w Warszawie, Polacy rosyjscy chętnie po na-
ukę do Niemiec jeździli. Stąd wpływ uniwersytetów niemiec-
kich był olbrzymi, a zależność ekonomiczna Królestwa od
Niemiec powiększała związki z Berlinem. Ba ! Niemcy w
Królestwie byli jak u siebie „za czasów niemieckich rządów
hr. Berga i hr. Kotzebue”. Cóż więc dziwnego, że byli w
Warszawie politycy, którzy, „nie odkrywając kart”, marzyli
o zaokrągleniu Prus połową Królestwa po Wisłę…

Po całym szeregu takich i tym podobnych bredni — boć

pyszne są te niemieckie rządy i nieporównani są ci Polacy
marzący o nowym i to takim podziale Polski — p. Aleksiejew
sądzi, iż stosunki polsko-rosyjskie w Warszawie uległyby
zmianie na lepsze, gdyby nie było w niej gruntu na wpływy
wiedeńskie i berlińskie. Obecnie p. Aleksiejewowi zaświeciła
niby mała nadzieja, ponieważ austro-polscy „diejatiele” w
interesie przemysłu austriackiego „pozwolili naszym Pola-
kom bojkotować przemysł niemiecki”. Ale cóż, kiedy jedno-
cześnie zabronili występować przeciw trójprzymierzu ; w
Wiedniu obawiają się zbliżenia Polaków do Rosji ; główni
„zatem wiedeńscy austriacko-polscy działacze radzą nie
przenosić walki na międzynarodową arenę polityczną, po-
nieważ potrójne przymierze w przyszłości może być Polakom
potrzebne”.

Widzimy, że p. Aleksiejew chce także zbliżenia, ale je

pojmuje po swojemu. Może by to zbliżenie zresztą już i na-
stąpiło, gdyby nie… żydzi. Odkrył to już w Poznaniu p.
Nestor, powtarza to i p. Aleksiejew z powodu śmierci Blo-
cha. Z nekrologu zmarłego finansisty, pomieszczonego w
Nowom wremieni

, dowiadujemy się niezmiernie interesują-

cych i całkiem nowych rzeczy. Pamiętamy bardzo dobrze,
iż za życia Stanisława Kronenberga ojca, uważano Blocha
za jego kontrast: Kronenberga miano (i słusznie) za patriotę,
a „rzeczywistego radcę stanu” Blocha, za człowieka dobrze
widzianego u rządu, w każdym razie za zupełnie obojętnego

background image

— 29 —

pod względem narodowym. Zapatrywanie to nie zmieniło
się pomimo hojności głośnego finansisty na cele filantropij-
ne, a utwierdziło się z chwilą, kiedy Bloch w roku 1885
podpisał znany memoriał, przedstawiony hr. Pahlenowi, w
którym cały rozwój Królestwa przypisano żydom, a ludność
rdzenną nazwano niedbałą, niedołężną i niespokojną.
Wprawdzie usprawiedliwiano odnośne ustępy memoriału
obawą przed zamierzonym ograniczeniem praw ludności
żydowskiej, ale nie wchodząc w samą sprawę, bo nie tu na
to miejsce, chcę tylko stwierdzić, iż co najmniej uważano
Blocha za oportunistę. Tymczasem p. Aleksiejew ogłasza,
iż Bloch „grał rolę polskiego separatysty i podtrzymywał
polski separatyzm rosyjskimi pieniędzmi”. W jego dziełach,
wydanych w języku polskim i rosyjskim, „jawnie występują
polskie separatystyczne tendencje”. — Doszedł on do tego
szowinizmu, iż w dziele Przyszła wojna na kartach geograficz-
nych śmiał kraj przywiślański „oddzielać od reszty Rosji bia-
łym paskiem!” Zgroza! Ba! bo żydom przywiślańskim ko-
niecznie trzeba mącić zgodę polsko-rosyjską, koniecznie za-
znaczać odrębność Królestwa. Więc też bankierzy żydowscy
rozdmuchiwali nienawiść, a Polacy widzieli w nich patriotów.

Dopiero teraz (zaręcza p. Aleksiejew) „nowe kierunki i

wypadki sprowadzają Polaków z drogi odrębności na drogę
słowiańskiego zjednoczenia”. Takim samym jak Bloch był
i Wawelberg, który również wybitnie a ujemnie zaznaczył
się w stosunkach polsko-rosyjskich. — Bardzo trudno byłoby
pogodzić poglądy p. Aleksiejewa z faktem, iż obaj zmarli
bankierzy byli „ugodowcami”, że Wawelberg dał pieniądze
na założenie ugodowego Kuriera Polskiego, że wreszcie tak
Bloch jak Wawelberg należeli do akcjonariuszy ugodowego
Kraju

. Ale nie szukajmy logiki u naszych „nowych przyja-

ciół” w guście Nowego wremieni p. Aleksiejewa. Oni przez
miłość do Polaków zazdroszczą im nawet ofiarności bankie-
rów warszawskich na cele filantropijne, irytują się, że „mece-
nasowali i błagotworili” w Warszawie, a nie w Petersburgu,
Kazaniu lub Saratowie.

Pan Aleksiejew jest niewyczerpany w swoich odkryciach

i wynalazkach. W kilka dni po wyszukaniu w żydach głów-

background image

— 30 —

nych winowajców nieprzyjaźni polsko-rosyjskiej, znalazł
jeszcze innych na tym polu pracowników. Są nimi warszaw-
scy protestanci. Rozgłaszają oni teraz, że założą w Warsza-
wie gimnazjum niemieckie dla protestantów i katolików, z
wykluczeniem prawosławnych. P. Aleksiejew nie przypusz-
cza, aby rząd na to się zgodził. Ale trapi go fakt, że pastoro-
wie w Królestwie nazywają siebie Polakami. Nie może tego
zrozumieć, iż rodziny Niemców protestantów osiadłych w
Królestwie za czasów pruskich zupełnie się spolszczyły i że
stanowią dziś bardzo poważną część mieszczaństwa war-
szawskiego. Dla niego widać jest tajemnicą, iż już w latach
1861–1863 członkowie tych rodzin brali serdeczny, pełen
ofiarności krwi i mienia, udział w wypadkach, że widzieliśmy
ich nawet w łonie rządu narodowego. Ale nie, on o tym
dobrze wie, on nawet więcej wie od nas, bo według niego
„zmarły popularny pastor Otto był jednym z naczelników
powstańczej polskiej policji”. Ale mimo tej wiedzy oburza
się, że przed rokiem jeden z warszawskich pastorów nad
grobem „zruszczonej Niemki” przemawiał po polsku. Teraz
znowu dowiaduje się, że warszawski konsystorz ewangelicki
polecił pastorom i służbie kościelnej porozumiewać się przy
zajęciach służbowych w języku polskim. Ci buntownicy nie
chcieli dla Niemców zruszczonych wprowadzić kalendarza
juliańskiego, aż ich dopiero do tego zmuszono. A to mier-
zawcy!

Polonofilstwo Nowego wremieni nie dozwalające mu na-

wet wykrztusić nazwy Królestwa Polskiego, dozwala mu
jednak na stawianie czysto pruskich projektów względem
„Prywislinja”

. Jak wiadomo, zasłużeni „działacze” rosyjscy

otrzymywali w Królestwie tzw. majoraty, które zazwyczaj,
można powiedzieć: z reguły, wypuszczali i wypuszczają w
dzierżawę Polakom. Ten stan rzeczy zabolał jakiegoś pana
Karcowa — więc na szpaltach pisma wołającego: „krew nie
woda”, wystąpił przeciw takiemu marnotrawstwu dobra ro-
syjskiego. Rząd, według niego, powinien majoraty kolonizo-
wać chłopami rosyjskimi, — przez co wzmocniłby rosyjskie
posiadanie. Próbowano już tego w dobrach tzw. poduchow-
nych, ale próbowano na małą skalę, więc też próby nie

background image

— 31 —

przyniosły „pożądanego rezultatu”. Należy więc nie odkła-
dać, lecz raźno zabrać się do dzieła — takie wielkorosyjskie
kolonie stałyby się twierdzami idei państwowej. „Polonofil-
ski” projekt p. Kwarcowa nie przypadł jednak do gustu…
właścicielom majoratów. Jeden z nich, podpisujący się „dru-
gie pokolenie właściciela majoratu”, obawia się, że i te małe
„nadziały” z czasem znalazłyby się w rękach polskich i ży-
dowskich. Dla urządzenia i utwierdzenia rosyjskiej państwo-
wości w kraju „prywiślańskim” mogą być dostateczne same
majoraty, ale pod warunkiem, żeby ich posiadacze sami go-
spodarowali w swych dobrach. Już obecnie, zaręcza pan „z
drugiego pokolenia” zaczyna rozumieć nowe pokolenie, że
„grzechem” jest pozostawiać w polskich rękach „dane od
Boga(!) bogactwa”. Ale rząd powinien przyjść w pomoc temu
młodemu pokoleniu i otworzyć mu kredyt melioracyjny.

Tak wygląda zachwalane polonofilstwo Nowego wremieni,

którego głos w sprawie wrzesińskiej uważa Kraj za „najdo-
nioślejszy, bo jest wyrazem miarodajnej opinii rosyjskiej”.
Ta miarodajna opinia, zeszedłszy się z nami na punkcie…
sympatii ku Niemcom, przychyla się — jak widzimy — do
zgody, i to pod skromnymi warunkami. Niech żydzi polscy
staną się filantropami rosyjskimi, niech ewangelicy polscy
zniemczą się lub zruszczą, niech Polacy katoliccy postarają
się być godnymi sympatii rosyjskich, niech zerwą z buntow-
nikami galicyjskimi, niech siedzą spokojnie i pomagają Ros-
janom do kolonizowania Królestwa chłopami wielkorosyj-
skimi, niech się w ogóle zdadzą na łaskę i niełaskę, a będzie
zgoda. A przede wszystkim niech zerwą z Zachodem.

Tak jest, o to idzie przede wszystkim. W ostatnim nume-

rze Nowego wremieni p. Siłowicz, zastanawiając się nad tym,
Do kogo się zbliżyć

(tytuł artykułu), pisze w tym sensie: Poza

Francją dla Rosji potrzebne jest zbliżenie się do siebie całej
Słowiańszczyzny — „ale w słowiańskim sklepieniu architek-
tonicznym brak polskiej cegły. Nasi krnąbrni, ale waleczni
bracia, ratując siebie (wobec Niemców), oddadzą wielką
usługę całej Słowiańszczyźnie, jeżeli przestaną dąsać się na
Rosję, a szczerze zbliżą się do nas i pomogą do rozwiązania
przeklętej kwestii polskiej”.

background image

— 32 —

Redakcja Nowego wremieni czuła się w obowiązku w tym

samym numerze w osobnym artykule obszerniej rozwinąć
myśl p. Siłowicza. Jest to rodzaj ostatecznego, zamykającego
rzecz, wyznania wiary co do owej przeklętej kwestii polskiej.
Podajemy je w streszczeniu.

W XIX wieku — pisze redakcja Nowego wremieni

rosyjskie prowincje Polski wydały złoty wiek polskiej litera-
tury — nic podobnego nie stało się ani w Galicji, ani w
Poznaniu, a obecnie w Prusach postawiono na kartę samo
istnienie polskiej narodowości. — Niemcy kulturą i gwałtem
„ścierają nerwową, niestałą ludność polską tak lekko, jak
mokra gąbka kredę z tablicy szkolnej”. Boli to wszystkich
Polaków, ale i Rosjan, „dla których w każdym razie Polacy
nie są cudzoziemcami (czużakami), lecz wprawdzie powaś-
nionymi, a często przykrymi, biorącymi dużo naszej krwi i
nerwów, jednakże braćmi”. Rosja nie chce ich widzieć wy-
kreślonymi z karty ziemi. Naród ten uzdolniony, który wydał
Mickiewicza, jeszcze wiele może zrobić dla słowiańskiej sztu-
ki i myśli. Może to być nie tylko cegła, jak mówi Siłowicz,
ale „cenniejszy materiał”. Ale „Polacy powinni wyraźnie
wyznać, że ich rola jest słowiańska i w Słowiańszczyźnie, a
nie europejska i w Europie”. Polska, straciwszy niepowrot-
nie byt polityczny, może przechować swój byt etnograficzny
i duchowy „w olbrzymich przestrzeniach europejsko-azjaty-
ckich, zwanych Rosją”. Rosja, to „państwo pokoju”. „Ostra
formuła stosunków polsko-rosyjskich: my albo oni — nie
wytrzymuje krytyki”. Ale „Polacy powinni wyrzec się ma-
rzeń”. Powinni zrozumieć, że im grozi niebezpieczeństwo
germanizacji, a w Rosji mogą znaleźć oparcie. „Oto i wszyst-
ko, co potrzeba”. Ale potrzeba też, aby wiedzieli, czego
chcemy od nich i w ogóle od całej „nieszczęśliwej” zachod-
niej Słowiańszczyzny. „Uświadomienie słowiańskie powinno
się koncentrować, szukać punktu, na którym by się oprzeć
mogło”. Rosji świat germański nie grozi, lecz z jej strony
„byłoby niemożliwe, zupełnie niepolityczne stawiać pierwsze
kroki ku zbliżeniu, które może i dla nas być pożyteczne, ale
konieczne i natychmiast konieczne jest… nie dla nas”.
„Większy kawałek magnesu nie będzie sam ciągnął i przy-

background image

— 33 —

lepiał się do opiłków, które przypominają nasi bracia zachod-
ni, będący dziś tylko obywatelami, a nie narodem”. Ze stro-
ny Rosji „pierwszy krok do zbliżenia byłby kłamliwy, śmiesz-
ny, byłby zabawką”.

Jak widzimy, wcale jasno wyraża się „miarodajna opinia

rosyjska”. Jeżeli Ochorowicz napisał paradoks, że najucz-
ciwszymi Niemcami są hakatyści, to może nie będzie para-
doksem twierdzenie, że od polonofobstwa w rodzaju upra-
wianym przez Nowoje wremia, lepsze jest dla nas polono-
filstwo Moskowskich wiedomosti, nad którymi unosi się duch
zmarłego ich wydawcy Katkowa.

Nie bawią się one przynajmniej w obłudę. „Nikt nas —

piszą — nie może posądzić o germanofilstwo. ale musimy
stwierdzić, że wypadki poznańskie są następstwem niczym
nie usprawiedliwionej, wyzywającej postawy Polaków i bez-
czelnych hałasów w Galicji. Panowie ci pracują w Prusach
podług z góry ułożonego planu, prowadząc do otwartej woj-
ny z państwem, a podszczuwają ich galicyjscy grabarze mało-
rosyjskiej(?) kultury. Mamy nadzieję, że naród rosyjski zdo-
będzie się na tyle trzeźwego sądu, aby pojąć, że wszelki sen-
tymentalizm wobec tak zwanych n i e s z c z ę ś l i w y c h Po-
laków prędko wywoła u nas bardzo niemiłe echa”… Spra-
wiedliwość każe wyznać, że zaledwie parę drobnych pism
rosyjskich przemówiło w tonie Moskiewskich wiedomosti, ale
czułe wynurzenia w rodzaju Nowego wremieni, są, jak zazna-
czyłem, może jeszcze mniej warte, jako głos syreny pragnącej
łatwowiernych pogrążyć w zimne i śmiertelne fale morza
rosyjskiego. Jedynie można wierzyć w szczerość Sankt-Pie-
tiersburgskich wiedomosti

ks. Uchtomskiego i paru pokrew-

nych im organów, ale nie są one niestety wyrazem „miaro-
dajnej opinii rosyjskiej”.

Dowodem polonofilstwa prasy rosyjskiej jest dalej wielka

jej obawa przed zaprowadzeniem ziemstw w tzw. południo-
wo-zachodnim kraju. Sfery rządowe rozstrzygające tę sprawę
(rozpatrywano ją na posiedzeniu Rady państwa 21 grudnia),
chcą urządzić te ziemstwa odmiennie od ziemstw innych, a
mianowicie zaprowadzić system mianowania zamiast syste-
mu wyborczego. Prócz tego zaproszeni do komitetów oby-

background image

— 34 —

watele mają mieć głos tylko doradczy. Obawa to przed Po-
lakami, a zwłaszcza przed wpływem, jaki mogliby wywierać
na lud i szkoły jako urzędnicy państwowi. Jeżeli jednak sam
projekt jest wyraźnie tendencyjny, antypolski, i jeżeli go po-
pierają dzienniki, to trzeba przyznać, że są i wyjątki. W
Sankt-Pietersburgskich wiedomostiach

, które, jak podniosłem,

może jedynie odznaczają się względem nas sprawiedliwością,
jakiś p. Michał Wołynskij tłumaczy, że w guberniach połud-
niowo-zachodnich zaledwie

1

/

7

ludności nie należy do prawo-

sławnej masy, więc płonne są polityczne obawy przed lud-
nością katolicką.

Prócz tego (pisze on) w ostatnich czasach olbrzymio

zwiększyła się ilość rosyjskich właścicieli dóbr, żyjących w
kraju. Dalej osiedliło się w tych guberniach „dużo Czechów,
małych, lecz rozwiniętych cywilizacyjnie, właścicieli ziemi,
oddanych całkiem Rosji”. Wreszcie i większość katolików-
właścicieli, zwłaszcza średnich i małych posiadłości, nie daje
żadnych powodów do niedowierzania. Reforma administra-
cyjna, której następstwem musi być zwiększenie podatków,
wtedy będzie odpowiednią, jeżeli na przeznaczenie sum wy-
datkowanych będzie miała wpływ stanowczy ludność miej-
scowa, a to — według p. Wołynskiego — da się przeprowa-
dzić jedynie przy systemie wyborczym.

Nie wiem, czy do polonofilskich objawów należy zaliczyć

odezwę komitetu, zajmującego się wzniesieniem pomnika
w Wilnie „impieratricie Katarynie Wtoroj”. Odezwa ta przy-
pomina, iż „Ruś zachodnia, wskutek niesprzyjających histo-
rycznych zdarzeń, znajdowała się pod jarzmem cudzoziem-
skim w ciągu trzech wieków”. Dopiero Katarzyna II „przy-
szła z pomocą tej rosyjskiej ukrainie (okrainie) i połączyła ją
z Rusią Moskiewską”. Odtąd Ruś zachodnia „już spokojnie
wstąpiła na drogę swobodnego cywilizacyjnego rozwoju”.
Więc też należy uczcić pamięć „Wielkiej Monarchini” i po-
stawić jej pomnik w Wilnie. Uzyskano w tym celu najwyższe
zezwolenie i „dano wszystkim rosyjskim ludziom możność
rzucić swój grosz (leptu) na to powszechno-rosyjskie przed-
sięwzięcie, dla którego równie drogi rubel, jak i kopiejka,
przysłana ze wszystkich stron naszej wielkiej ojczyzny, jako

background image

— 35 —

dań dla uświęconej pamięci Wielkiej Opiekunki rosyjskiej
ziemi”. Koszta pomnika wyniosą koło 170000 rs.; dotych-
czas zebrano dwie trzecie tej sumy. — Szkoda, że komitet
pomnika nie ogłasza, ile w tych dwóch trzecich znajduje się
grosza, danego „dobrowolnie” przez „uszczęśliwionych” Po-
laków.

Na zakończenie tego pierwszego listu dodam, iż lwow-

skie demonstracje Rusinów o uniwersytet nie znalazły zbyt
silnego echa w prasie rosyjskiej. Nie jest to wynikiem „po-
lonofilstwa”, lecz tej okoliczności, że Rusini domagali się
uniwersytetu… rusińskiego, a prasa rosyjska, z małym wyjąt-
kiem, zna tylko Rosjan, jęczących w Galicji pod jarzmem
Polaków. Ich miłość słowiańska nie rozciąga się aż na Ru-
sinów. Jak zresztą obecnie wygląda ta miłość Słowiańszczy-
zny, postaram się skreślić w liście następnym.

II

Żądanie od Słowian pierwszych kroków. — „Koła rosyjskie” wśród
Słowian. — Mowa metropolity serbskiego. — Gimnazjaliści rosyjscy
w Pradze. — Poglądy Rodionowa i Szarapowa. Kijewlanin i Nowosti
o sprawie wrzesińskiej. Zamknięcie ręki dla bratuszków. — Pożyczka
bułgarska. — Traktowanie Rusinów. — Wieczór ukraiński. — Porażka

słowianofilów na zjeździe lekarskim.

W pierwszym moim liście przytoczyłem w streszczeniu ar-
tykuł Nowego wremieni o stosunku Rosji do nas i do zachod-
niej Słowiańszczyzny. Ponieważ list dzisiejszy poświęcam
właśnie temu stosunkowi, przeto przytaczam najważniejszy
ustęp owego artykułu w ścisłym, dosłownym przekładzie

1

.

____________

1. Nasze pisma „ugodowe” w tłumaczeniu tego znamiennego arty-

kułu popełniły tendencyjne… niedokładności, a Kraj ustęp poniżej
przytoczony całkiem opuścił. Tak się „ugodę” buduje na kłam-
stwie.

background image

— 36 —

Mówimy o Polakach, a cały czas mamy na myśli i Czechów

i Galicjan i całe w ogóle koło zachodniej, nieszczęśliwej, burz-
liwej i spierającej się ze sobą Słowiańszczyzny…

Świat niemiecki przechodzi w rzeczy samej kulminacyjny

punkt swego rozwoju, a czy stan ten trwać będzie długo czy
krótko, to i tak w niedługim czasie doprowadzić potrafi do
fatalnego położenia sam byt narodowości słowiańskich, lub
bodaj cennych ich części. I oto dlaczego winno się samopoczu-
cie słowiańskie zacząć koncentrować, szukać punktów oparcia
i gwarancji dla przyszłości. Na drogach tych mają Słowianie
tylko Rosję.

Ale Rosji świat niemiecki dotąd niczym jeszcze nie zagraża.

I byłoby wprost niemożliwie i wysoce niepolitycznie, ażeby
ona sama zrobiła jaki krok do zbliżenia, które i nam może być
korzystne, ale gwałtownie potrzebne i niezwłocznie potrzebne
nie jest nam zgoła. Większy kawałek magnesu nie może sam
ciągnąć, zbliżać się i przylepiać do opiłków, jakie niestety przy-
pominają bracia nasi z zachodu zupełnie rozdzieleni, obróceni
w pył etnograficzny, będący dziś tylko jednostkami, obywate-
lami, lecz nie plemieniem, nie narodem. Mówimy o pierwszym
kroku nie z opieszałości ku zbliżeniu się, lub z chełpliwości
politycznej, lecz dlatego, że rzecz każda i krok każdy wynikać
winien z istoty swej i z zadań swoich. Ze strony Rosji taki
pierwszy krok byłby kłamliwy, śmieszny, byłby zabawką. A
wszelka poważna sprawa wyklucza zabawę i zresztą nie leży
ona ani w naturze naszej, ani w tradycji, ani w historii.

Artykuł Nowego wremieni, organu „miarodajnej rosyjskiej

opinii”, jest echem dzisiejszych zapatrywań rosyjskich. Przy-
znać mu trzeba przebijającą miejscami niezwykłą szczerość.
Poza frazesami litości nad nieszczęsnymi narodami słowiań-
skimi, które dla „opinii rosyjskiej” już nie są nawet naroda-
mi lecz „pyłem etnograficznym”, poza przyznaniem, że z
pyłu tego byłby dla Rosji pożytek, Nowoje wremia stawia
jasno kwestię: przyjdźcie do nas, upokórzcie się (wy jednost-
ki, nie narody) a my was do siebie… wcielimy, Rosja bowiem
jest zbyt wielką panią, aby sama szła do swoich biednych
krewnych z pomocą. W zwykłych, ludzkich stosunkach,

background image

— 37 —

prawdziwa filantropka, jeżeli ma serce pełne litości, sama
wyszukuje biedaków, stara się im osłodzić los i wynaleźć
najmniej przykrą dla biedaka formę jałmużny. Jeżeliby zaś
wielka pani, widząc bliską swoją rodzinę ginącą z nędzy,
nazywała ją „pyłem”, nędzą, hołotą i nie robiła do niej „pier-
wszego kroku”, lecz czekała, aż do jej stóp upadną, — to
dla takiej filantropki mało byłoby słów pogardy.

My naturalnie nie zapatrujemy się na Słowiańszczyznę

tak, jak organ ,,miarodajnej rosyjskiej opinii”. My uznajemy
Rusinów, a nie widzimy w nich jakichś Haliczan, czy Gali-
cjan, odpadek narodowości rosyjskiej, — my ani siebie, ani
Czechów, ani innych narodów zachodniosłowiańskich, nie
uważamy za „pył” etnograficzny, — my wreszcie porówna-
nie Rosjan do magnesu, a innych narodów słowiańskich do
opiłków, musimy przyjąć z uśmiechem pobłażliwym. Tych
„opiłków” jest na świecie koło 75 milionów, a czystych Ros-
jan „Wielkorusów” żaden matematyk nie doliczy się więcej
nad 50 milionów, boć przecie Rosjanami nie są zamieszku-
jący państwo rosyjskie: Polacy, Rusini, Litwini, Finlandczy-
cy, Niemcy, Grecy, Rumuni, Bułgarzy, Estończycy, Łoty-
sze, Tatarzy, Kirgizi, Persowie, Czeremisi, Czuwasze, Os-
tiacy, Samojedy, Jakuci, Mongoły, Buriaci, Tunguzi itd.
itd., nie licząc najświeższych „Wielkorosjan”… w Mandżu-
rii. — Dlatego też ton, jaki przybiera wobec Słowiańszczyzny
„miarodajna rosyjska opinia”, uważać musimy, mówiąc sło-
wami Nowego wremieni, za „wprost niemożliwy i wysoce nie-
polityczny”, za „krok fałszywy, śmieszny i zabawny”.

Po wybuchu szczerości, za którą należy podziękować,

„miarodajna opinia rosyjska” powraca zaraz do obłudy. Boć
chyba nie można inaczej, jak obłudą, nazwać żądania… pier-
wszych kroków ze strony Słowiańszczyzny. — Jak to? Więc
tych kroków dotychczas nie było? A toż tyle ich zrobiono,
że można by odbyć nimi podróż z Pragi do Irkucka, jeżeli
nawet nie do… słowiańskiego Port-Artura.

Pomińmy już naszych ugodowców, ich płaszczące się

artykuły i ich czyn: entuzjastyczne przyjęcie cara w Warsza-
wie — pomińmy poznańskie rusofilstwo i sporadyczne ob-
jawy jego w polskiej publicystyce galicyjskiej — pomińmy

background image

— 38 —

wreszcie mające swą długoletnią historię moskalofilstwa
Rusinów — lecz spójrzmy na resztą Słowiańszczyzny.

Ten „pył etnograficzny” dawał i daje takie dowody ideal-

nego wiernopoddaństwa, jakby połowa przestrzeni między
Bałtykiem a Adriatykiem, granicami Turcji i Morzem Czar-
nem rządzoną już była przez generał-gubernatorów, ujezd-
nych naczalnikow

i prystawów. Dzieje miłości Słowiańszczy-

zny do „matuszki Rossii” dałyby się pomieścić zaledwo w
kilkunastu tomach. A każdy rok przynosiłby nowe, obszer-
ne rozdziały.

Weźmy np. pisma rosyjskie z ostatniego miesiąca — ileż

w nich szczegółów o dążeniu Słowian do Rosji, o uwielbia-
niu Rosjan przez ich zachodnich „braci” !

Z „przysmaczków” tych podam kilka na „spróbowanie”.
Oto więc naprzód mamy w Sankt-Pietierburgskich wiedo-

mostiach

obszerną korespondencję z Lublany o „kołach ro-

syjskich” wśród Słoweńców. Powstanie swoje zawdzięczają
one przeważnie „godnej podziwienia” energii dra L. Jenki.
W r. 1898 rozpoczął on bezpłatną naukę języka rosyjskiego,
z której korzystało koło 200 osób. — Rząd austriacki, widząc
to „zbyt silnie podkreślone dążenie kraińskich Słoweńców
do rusofilstwa”, przysłał na wykłady swego policyjnego ko-
misarza, czego następstwem było zamknięcie kursów. Dr
Jenko wiedział jednak, że ten „ucisk” rosyjskiego języka nie
może przekroczyć progów jego prywatnego mieszkania, więc
też dwa razy w tygodniu 40 osób w jego domu kształciło się
w ukochanym przedmiocie. Ponieważ byli pomiędzy nimi
uczniowie gimnazjalni, przeto namiestnik Krainy zawiado-
mił dyrektorów szkół średnich, że uczniowie ci, w razie dal-
szego uczęszczania na nauką do dra Jenki, „zostaną wypę-
dzeni, a personel nauczycielski otrzyma uwolnienie od służ-
by”(??!!!) Wylawszy dużo oburzenia na rząd austriacki, ko-
respondent wspomina, że jeszcze przed działalnością dra
Jenki, jeden z posłów kraińskich postawił w Sejmie wniosek
wprowadzenia języka rosyjskiego, jako obowiązkowego, do
szkoły realnej; — wniosek upadł wskutek uwagi namiestni-
ka: „Chwała Bogu, język rosyjski nie jest nam jeszcze potrze-
bny”.

background image

— 39 —

Tymczasem zrozumienie jego „konieczności” obejmowa-

ło coraz szersze koła. Słowieńcy od nauki języka przeszli
„do uczenia się wszystkiego rosyjskiego”. Stało się to przy
pomocy „kół rosyjskich” (krużkow). Do „krużka” lublań-
skiego należy koło 100 członków. Za przykładem Lubiany
zorganizowano „russkije krużki” w Idrii, w Wyrchniku i
Krańju. Zaraz potem i w innych prowincjach południowej
Austrii powstały „krużki”, a mianowicie: w Cylei, Zadarze,
Trieście i wielu innych miastach Styrii, Dalmacji i Pobrzeża.
— Wszystkie one pracują nie tylko nad wyuczeniem się języ-
ka rosyjskiego, ale nad „wyuczeniem się w ogóle Rosji”.
„Rzecz powstała sama przez się, bez postronnych wpływów,
bez porozumienia się między osobami”. Ktoś na przykład,
będący studentem w Wiedniu, usłyszał pieśń rosyjską i „po-
kochał ją”; ktoś drugi przebywał chwilowo w Rosji i stał się
jej wielbicielem (pokłonnikom); inny wreszcie czytał w nie-
mieckim języku przekłady utworów rosyjskich, zachwycił
się nimi i zapragnął odczytywać je w oryginale ; — ludzie ci
różnymi drogami przyszli do jednego celu. „Na nieszczęś-
cie” są i tacy, co przeszkadzają sprawie. Niemieccy przyja-
ciele Słowiańszczyzny rozpuszczają niesłychane „bajki” (nie-
bylicy

) o Rosji; piszą w swoich dziennikach o rozbiorze Pol-

ski, o rosyjskich mniemanych gwałtach, uciskach, o rosyj-
skiej chytrości, zachłanności, o tym, że Rosja „chce zatrzeć
słowiański indywidualizm”.

„Bajkom” tym na nieszczęście wierzą ci, „co nie znają

ani historii Rosji, ani jej dzisiejszego bytu i ustroju”. Ale
nie należy do tego przywiązywać wielkiego znaczenia, bo to
rzecz przemijająca, bo tylko mały procent południowych
Słowian daje się okłamywać. „Rosyjskie krużki mają wielkie
znaczenie dla całego świata słowiańskiego — i dla Rosji”.

O takich samych „krużkach”, istniejących w Serbii, do-

nosi Nowoje wremia. Jeden z nich świeżo powstał w Niszu, a
między jego członkami jest najwięcej profesorów, oficerów,
duchownych i lekarzy. Rząd postanowił przeprowadzić w
Skupczynie

ustawę o wprowadzeniu języka rosyjskiego, jako

obowiązującego dla wszystkich szkół średnich. Nowoje wre-
mia

przytacza głosy pism serbskich, witających ten projekt

background image

— 40 —

z entuzjazmem. W tymże piśmie czytamy streszczenie ja-
kiejś serbskiej broszury o tym, że Serbowie i Bułgarzy sta-
nowią jeden naród, który razem z Czarnogórą rozporządzą
półmilionową armią. Jeżeli ten jeden naród będzie szedł z
sobą ręka w rękę, to leży przed nim świetna przyszłość. A
gdyby półmilionowa armia nie dała wrogom rady, „to jest
komu ją wyręczyć: nasza starsza siostra z Północy razem z
walecznym sojusznikiem (Francją) przyślą nam na pomoc
ośm milionów swoich chrobrych bohaterów”.

Kiedy mowa o Serbii, warto przytoczyć choć w stresz-

czeniu mowę, jaką wygłosił w Belgradzie w poselstwie rosyj-
skim serbski metropolita Innocenty, „w dzień wysoko uro-
czysty imienin Gosudaria Impieratora”. Zwróciwszy się do
posła, prosił go, aby w dniu, w którym stumilionowa brater-
ska Rosja obchodzi dzień Anioła-Chranitiela Najprawowier-
niejszego Monarchy, mógł i on otworzyć swoją duszę. —
„Fale ożywiającego porywu, które dziś olbrzymio wznoszą
duszę i serce pobożnego narodu rosyjskiego, zlewają się z
falami naszego duchowego porywu i z radością, przepełnia-
jącą nasze serca”. Łączą nas: jedna i ta sama święta wiara,
ta sama krew i te same ideały, więc nic dziwnego, że wspól-
nie obchodzimy radości. „Ale jest jeszcze coś innego, co
zawsze porywa i podnosi naszego ducha do tej niedostępnej
(niedosiagajemoj) wyżyny, z której sława cara Mirotwórcy
(Twórcy pokoju) swoim oślepiającym blaskiem oświeca i
zadziwia świat cały. Wszechmogący car Mirotwórca troszczy
się o pokój całego świata, zabezpieczający ludzkości praw-
dziwy postęp. Wszyscy ludzie myślący, ludzie postępu i
wszystkie oświecone narody, zobaczywszy to i odczuwszy,
wyrażają swój zachwyt i sławią Mirotwórcę świata”… Po
odprawionych modłach kościelnych, my i teraz wznosimy
modlitwy za długie i szczęśliwe życie Najprawowierniejsze-
go Imperatora i Dom jego panujący. „Niech ciepło jego
serca ogrzewa te miliony męczenników naszych braci, którzy
jeszcze i dziś uginają się pod ciężarem jarzma i noszą na
swoich plecach krzyż Golgoty; niech dobroczynny promień
przejasnej Carskiej duszy oświeci radością dusze tych mę-
czenników, oczekujących jak promienia grzejącego słońca,

background image

— 41 —

miłości Najmiłościwszego Imperatora, która przemieni ich
łzy w radość na sławę Boga, ku wielkości cara Mirotwórcy
i na szczęście ludzkości. Niech żyje Imperator Wszechrosji !
Niech żyje rosyjski Dom panujący! Niech żyje bratni naród
rosyjski !”

I jeszcze jeden dowód nadczułości słowiańskiej względem

Rosji. Autor Listów rosyjskich znajdował się w Pradze w r.
1891 podczas uroczystego przyjęcia przez Czechów wyciecz-
ki polskiej, przybyłej na wystawę. — Wycieczka była liczna
i składała się z wybitnych posłów, głośnych przedstawicieli
literatury, sztuki i w ogóle inteligencji polskiej. — Przyjmo-
wano ją tak serdecznie, że wycieczkowcy byli zachwyceni ;
zdawało się, że powstawała jakaś unia czesko-polska, którą
Czesi chcieli manifestacyjnie zaznaczyć. I przypomniały mi
się te dni przed miesiącem, kiedy czytałem w Sankt-Pietier-
burgskich wiedomostiach

opis przyjęcia przez Czechów… kilku-

nastu rosyjskich gimnazjalistów z Kazania. Przypomniały,
ale niemile dotknęły, bo pokazuje się, iż złota Praga miała
dla garstki uczniów rosyjskich, przejeżdżających przez nią,
jeszcze więcej zapału, jeszcze więcej gościnności, niż dla
Polaków, którzy w danej chwili byli przedstawicielami swego
społeczeństwa i umyślnie pojechali do Pragi, a nie wstąpili
do niej po drodze, powracając z Włoch i Niemiec, jak to
uczynili kazańscy gimnazjaliści.

Młody kniaź Mikołaj Uchtomski opisuje szeroko to przy-

jęcie. Na dworcu, mimo późnego wieczora, witali przybyłych
deputaci słowiańskiego klubu i rosyjskiego krużka. W mo-
wach swych zaznaczyli, iż „są szczęśliwi, widząc synów wiel-
kiej Rosji, odwiedzających maleńkie Czechy”; dziękują, iż
„drodzy goście nie zapomnieli, że daleko na zachodzie znaj-
duje się pokrewny Rosji czeski naród”. Nazajutrz nastąpiło
zwiedzenie Pragi. Wszędzie młodych gości witano owacyj-
nie, nawet przekupki rzucały się ku nim ze łzami w oczach,
objawiając okrzykami swą niesłychaną radość. Podczas obia-
du przybył dr Podlipny, zapraszając do „Sokoła”. Po uroczy-
stym przyjęciu w „Sokole”, udali się młodzi goście do Mesz-
tanskiej Besedy

, gdzie dano dla nich bankiet ; wygłoszono

niezliczoną ilość toastów, śpiewano rosyjskie pieśni, orkiestra

background image

— 42 —

grała hymn Boże caria chrani wśród niemilknących oklasków
ze strony przepełniającej salę czeskiej publiczności. Dnia
następnego przyjmował gimnazjalistów w ratuszu prezydent
miasta w otoczeniu Rady. Przy wspaniałym śniadaniu posy-
pały się toasty, których sens był, że w „Rosji pokłada wszyst-
kie nadzieje cała Słowiańszczyzna”, że jej sądzono ją zjedno-
czyć.

Po zwiedzeniu różnych instytucji przyjmowano po raz

drugi młodzież rosyjską w „Sokole”, po czym udała się na
wieczór, wydany na jej cześć przez Narodni Dom na Kralev-
skych Vinohradech

. Bankiet odbył się na terasie wśród szumu

wodotrysków i dźwięków orkiestry. Płomienne toasty oklas-
kiwał tłum, zebrany w ogrodzie. Raptem ktoś zaintonował
Boże caria chrani

— tłum obnażył głowy, a słowa „carstwuj

na sławu!”

wybiegły z tysiąca piersi. Czwartego dnia rano

odjechali kazańscy gimnazjaliści, żegnani przez tłum Cze-
chów i czeskie damy, umyślnie na dworzec przybyłe. Nie-
milknące okrzyki odezwały się w chwili ruszenia pociągu.
„Cała podróż z Pragi do Ołomuńca była raczej triumfalnym
pochodem, niż skromną wycieczką studencką, przedsię-
wziętą po Europie w celach naukowych”. — Na całej prze-
strzeni, po której biegł pociąg, ludność gromadami stała
przy torze, wznosząc okrzyki, a na każdej większej stacji
witały podróżnych ogromne rzesze z Radami miejskimi na
czele; wygłaszano gorące mowy pod adresem Rosji, śpiewa-
no hymny, a czeskie damy i dziewice obsypywały młodzież
rosyjską kwiatami i przynosiły jej do wagonów wszelkie moż-
liwe przekąski i napoje. Przed samym Ołomuńcem nadkon-
duktor pociągu wpadł w taką ekstazę, że na przemian wszyst-
kich ściskał, ze łzami całował portret Gosudaria Impieratora
i śpiewał Boże caria chrani. — „Tak nas (kończy młody
kniaź) przyjmował naród czeski, widząc w nas nie młodzież,
lecz wielką potężną Rosję”.

A Nowoje wremia, rosyjska miarodajna opinia, żąda jesz-

cze… pierwszego kroku. Ale już to choćby, co na razie przy-
toczyłem, dowodzi, że postawiono już nie pierwsze, lecz
ostatnie kroki na drodze zupełnego oddania się i zapomnie-
nia o… poszanowaniu własnej godności.

background image

— 43 —

Ale takie pojęcie, jak Nowoje wremia o pierwszym kroku,

ma, zdaje się, z małym wyjątkiem, całe dziennikarstwo rosyj-
skie. Coraz częściej podnoszą się głosy, aby zerwać stanow-
czo ze słowianofilstwem i zostawić Słowian ich losowi. Nie-
jaki J. D. Rodionow tak się na to zapatruje: Za młodu (są w
skróceniu jego słowa) zachwycałem się Słowiańszczyzną i o
mało sam nie poszedłem przelewać krew za miłych bracisz-
ków (bratuszek). Po 25 latach mam przekonanie, że większa
część naszej dzisiejszej biedy pochodzi z tych zachwytów.
Zaczęły się rozczarowania od Plewny, od gorzkiego przeko-
nania o naszej niegotowości wojennej i finansowej. Po San
Stefano nastąpił ubliżający nam pokój berliński, pojawiły
się rokosze (kramoła), spiski nihilistyczne, na koniec popeł-
niono morderstwo na carze, a po nim powstała reakcja, do
dziś dnia panująca. „Drogo zapłaciła Rosja za swe porywy”.
Następnie Rodionow zastanawia się nad dzisiejszym smut-
nym położeniem Rosji, i sądzi, że pierwszym jej zadaniem
jest wejść w siebie, zająć się polityką wewnętrzną, a nie Man-
dżurią, ani Słowiańszczyzną. Niech prowincja przyjdzie do
życia, a znajdą się w niej dzielni ludzie, co ją podniosą umy-
słowo i ekonomicznie. Wtedy Rosja stanie się silną i kwestia
słowiańska rozwiąże się sama przez się. „Skąd dziś z dziura-
wą kieszenią, trapieni corocznie głodem, mamy się bawić
w filantropię dla Słowian, którzy, prawdę mówiąc, posiadają
ziemię wyborną, klimat doskonały i są od nas bogatsi”.

Takie zapatrywania są widocznie bardzo silnie zakorze-

nione, kiedy aż jeden z wybitnych publicystów, Siergiej Sza-
rapow, uznał za stosowne wystąpić przeciw nim w swoich
Zamorozkach

2

. Nie bawi się on jednak w czułości, lecz trak-

tuje rzecz ze stanowiska interesu rosyjskiego. Jeżeli Rosja
zapomni o Słowianach, to z czasem pochłonie ich Austria,
a Austrią zawładną Niemcy. Dopóki Słowiańszczyzna może

____________

2. P. Szarapow wydaje periodycznie swe dzieła i artykuły w kwestiach

bieżących. Ciekawe to wydawnictwo, gdyż autor-wydawca składa
prenumeratorom szczegółowe sprawozdanie kasowe z obrotu. A
obrót to niemały, bo w samym wrześniu r.z. dochód wynosił 1985
rs., a rozchód 1 541. Autor pobrał „pensję” miesięczną 400 rs.

background image

— 44 —

się opierać naciskowi germanizacji, dopóty jest „pierwszą
ochotniczą strażą Rosji”. Armia serbska, bułgarska i czarno-
górska stanowią rodzaj jej „naturalnego lewego flanku”, a
dla pozyskania go „niczego więcej nie potrzebujemy oprócz
politycznej mądrości i przezorności”. Czyż lepiej będzie,
jeżeli zamiast 50-milionowej Germanii, słabej Austrii, spara-
liżowanej Turcji i gotowych iść za nami, „gdzie nam się
tylko podoba” Serbii, Bułgarii i Czarnogórza — będziemy
mieli przed sobą Germanię ze 120 milionami ludności, którą
ona potrafi zorganizować. Taka perspektywa stoi przed
nami, jeżeliby Francja i Rosja zaniedbały rozumnej polityki.
Niemcy nawlekłyby na swój sznurek i Austrię i półwysep
Bałkański i Małą Azję… i Rosję”. Jeszcze do tej chwili „nie
obliczyliśmy ich siły w naszym domu, ale nie braknie nam
oznak wcale nie pocieszających”. „Jakże więc nam (kończy
p. Szarapow) porzucać kwestię słowiańską, kiedy ona w rze-
czywistości stanowi naszą najgłówniejszą i najcenniejszą
broń polityczną”.

Otwartość nie lada. O Polaków, Czechów, Słoweńców

itd. p. Szarapow całkiem się nie troszczy, jemu idzie tylko o
Słowian niby niezawisłych, a służących po ukazu interesom
Rosji. Tych tylko trzeba mądrze za kark trzymać, aby mieć
przednią straż do walki z Niemcami.

Niemniej otwarcie, a dodajmy, całkiem uczciwie, odzywa

się Kijewlanin w sprawie wrzesińskiej:

Jeżeli Polacy,

pisze,

chcą prowadzić walkę kulturną z Niemcami, to jaką pomoc
Rosjanie im dać mogą ? Żadnej, prócz platonicznego współ-
czucia i to w ilości bardzo ograniczonej. Ale to nie wystarczy.
Jaką pomoc okazać mogą Polacy z Galicji i z Królestwa Polskie-
go braciom poznańskim ? Także prawie żadną. Nie można bo-
wiem uważać za pomoc, ofiary kilku tysięcy rubli „na ofiary
barbarzyństwa pruskiego”. Na wadze polityki realnej mowy
ogniste, protesty, odezwy do opinii Europy, nie mają w istocie

background image

— 45 —

żadnej wartości. Przekonali się o tym Polacy już nieraz, a jako
najlepsze potwierdzenie tego, czyż nie może służyć obecna
tragedia boerska ? Bohaterska walka Boerów poruszyła całą
Europę i nie może iść w porównanie z procesem gnieźnieńskim,
współczucie jednak Europy, choćby z garstką różnoplemien-
nych ochotników, pogorszyło tylko położenie Boerów.

Część prasy rosyjskiej z powodu procesu gnieźnieńskiego,

wyrażając współczucie Polakom poznańskim, zaczęła rozpra-
wiać o zjednoczeniu Słowian, o brakującej w słowiańskim zbio-
rze polskiej cegiełce (przytyk do Nowego wremieni), o germa-
nizmie, jako ogólnym wrogu Słowiańszczyzny, z którym należy
prowadzić wszechsłowiańską wojnę. Proponują Polakom rozej-
rzeć się w Słowiańszczyźnie i oddać się z ufnością Rosji i rosyj-
skiemu społeczeństwu…

Przypuśćmy, że wszystko to jest słuszne : przypuśćmy na-

wet, że smutne nauki poznańskie pomogą Polakom do rozej-
rzenia się w Słowiańszczyźnie, jednakże nasza ręka wzdraga
się pisać Polakom w danej chwili słów podniety. Jedność sło-
wiańska, jak obecnie, jest tylko marzeniem, marzeniem odleg-
łym. Jeśli robi ona jakie postępy w teorii, to w rzeczywistości
panuje ogromny rozdział, wzajemna obawa a nawet dążność
do dalszej odrębności…

Nie można na serio mówić o zjednoczeniu Słowian, dopóki

rosyjski język literacki nie stanie się językiem ogólno-słowiań-
skim (aha ! o to idzie) nawet w stosunkach wzajemnych ( ! !).
dopóki w cząstce Słowian budzi on strach, a w niektórych
nienawiść. Oprócz rosyjsko-polskich rachunków historyczny-
ch, niezupełnie załatwionych w Rosji i stojących bardzo ostro
w Galicji, jest jeszcze kilka między Słowianami procesów his-
torycznych i w Austrii i na półwyspie Bałkańskim…

W interesie Polaków poznańskich

— są dalsze słowa Kijewlanina

pragniemy nie zaostrzania stosunków w Poznańskiem, lecz
raczej najrychlejszego ich uspokojenia ; w interesie Polaków
pragniemy, ażeby prasa rosyjska wstrzymała się od wydawania
surowych sądów o ogólnosłowiańskim wrogu, o koalicji Pola-

background image

— 46 —

ków z resztą Słowiańszczyzny dla prowadzenia walki itd.,
wszystko to bowiem czcze słowa, które mogą odbić się boleśnie
w Poznaniu. Polacy w Prusach zbyt słabi i bezbronni, można
z nimi współczuć, ale nie wciągać ich do walki, której smutny
koniec nie ulega żadnej wątpliwości.

Ryzykujemy

— kończy dziennik kijowski —

że, dając taką radę, narazimy się na zarzut obojętności, wyżej
jednak cenimy szczerość nad tanie współczucie, zwłaszcza,
jeżeli tanie frazesy wygłaszane są w chwili uniesienia i zamienić
się mogą łatwo w niedźwiedzią przysługę. Prasa rosyjska nie
powinna bawić się w politykę antyniemiecką kosztem rozdraż-
nienia i uniesienia Polaków.

Powtarzam, są to słowa uczciwe — Kijewlanin zawsty-

dził niektóre organy naszej prasy, dające się brać na lep „pla-
tonicznego, taniego współczucia, i to w ilości bardzo ogra-
niczonej”. Jak przy tych słowach Kijewlanina, słowach tak
znakomicie charakteryzujących, co otrzymujemy i czego
oczekiwać możemy od sympatii rosyjskich — jak przy tych
słowach wyglądają te deklamacje i rozpacze, wydawane przez
część prasy poznańsko-galicyjskiej z powodu jakiejś dziecin-
nej i dziecięcej manifestacji przed konsulatem rosyjskim we
Lwowie — jak wyglądają ci poważni mężowie, co chcą „z
całą surowością” sądzić wybryki gimnazjalistów, „mogące
zaszkodzić całemu narodowi” (o sancta simplicitas!) — jak
wyglądają i owi mężowie, co rozdzierają szaty i w zbiorowych
odezwach ostrzegają „przed niebezpieczeństwem w skutkach
swych nieobliczalnym”. Co za stare dzieci !

Czyż oni na serio przypuszczają, że nasz stosunek do

Rosji zależy od „czczych słów” (wyrażenie Kijewlanina) kilku
gazet rosyjskich lub od ulicznego krzyku garstki niedorost-
ków? I dziś jeszcze, po stwierdzonej historycznie genialnej
przebiegłości i „praktyczności” polityki rosyjskiej, są tacy
naiwni, ci wierzą, iż na jej kierunek takie „czcze słowa” i takie
„fakty” wpływ wywrzeć mogą? Czyż ci naiwni są i ślepi i

background image

— 47 —

głusi, kiedy nie widzą i nie słyszą, co się dzieje w Finlandii
— a tam przecież ludność nie dała nawet najmniejszego
powodu do odbierania jej zaprzysiężonych praw konstytu-
cyjnych i autonomicznych.

Ale nie tylko Kijewlanin jest tak szczery — już przed nim

Nowosti

zamieściły artykuł: Polonia placet omnibus, w którym

pisały mniej więcej, że polskie dzienniki „niepomiernie
wydawszy proces gnieźnieński”, dały sposobność wszystkim
„załatwiać rachunki z Niemcami”. Dzienniki rosyjskie,
według Nowosti, lekkomyślnie czyniły, tanimi frazesami sym-
patii wzbudzając w Polakach jakieś nadzieje. „Sympatie takie
przynoszą Polakom tylko szkodę”, bo zawiodą się, sądząc,
że mogą na coś liczyć, lub że Prusy „zlękną się opinii publicz-
nej”. Tak jest — Nowosti trafiły w sedno rzeczy — nie miłość
ku Polakom, lecz chęć „załatwienia rachunku z Niemcami”
zdawkową monetą taniego oburzenia, była źródłem rzeko-
mego i chwilowego polonofilstwa części prasy rosyjskiej.

Widzimy, że i całe słowianofilstwo rosyjskie jest tyle war-

te, co i polonofilstwo. Nie brak w Rosji zapewne stu, tysiąca,
może i kilku tysięcy jednostek szlachetnych, co mają sym-
patię dla Słowiańszczyzny, a nawet i dla nas, nie z interesu,
— ale takie jednostki zawsze były i z platonicznej ich miłości
nigdy nam nic nie przyszło.

Słowianofilstwo było przez pewien czas w Rosji modą,

dziś nią już być przestało. Zanik jego jest widoczny. Jest to
rzecz nawet całkiem wytłumaczona. Słowiańskie hołdy, skła-
dane Rosji, stały się strawą codzienną, a więc się przejadły.
Tylko interes, ale interes osobisty Rosji. tak jak go przedsta-
wia p. Szarapow, gra jeszcze wielką i jedyną rolę. Interes
ten nie obejmuje wszakże ani Polaków, ani Czechów, ani
innych ludów słowiańskich Austrii.

Co do pierwszych, przyjęła Rosja system rusyfikacyjny i

trwa w nim niezmiennie, bo każdy miesiąc prawie przynosi
dalsze usiłowania w tym kierunku. Austriaccy Słowianie są
dla Rosji zbyt daleko, — czuje ona, że tego kąska nigdy nie
dostanie. Jedynym jej interesem jest za pomocą tych Słowian
sprawiać kłopot Austrii, bo każdy sąsiad jest tam słabszy, a
więc i wygodniejszy, im więcej ma u siebie kłopotów. Gdy-

background image

— 48 —

by nie chęć posiadania „lewego flanka”, znikłaby i miłość
do braciszków naddunajskich.

Braciszkowie ci (bo z ironiczną nazwą bratuszki spoty-

kamy się w pismach rosyjskich wszelkiego kierunku) irytują
nawet Rosjan swoim nieustannym wyciąganiem ręki. Urzę-
dowy czarnogórski Głas Czrnogorca ogłosił oficjalny komu-
nikat petersburskiego słowiańskiego Towarzystwa Dobro-
czynności, wręczony czarnogórskiemu ministrowi spraw we-
wnętrznych przez agenta rosyjskiego w Cetynii. (Taki sam
komunikat otrzymały rządy Serbii i Bułgarii). Słowiańskie
Towarzystwo Dobroczynności zwraca uwagę, iż Bułgaria i
Serbia mają rządy własne, a więc posiadają „możność poma-
gania swoim poddanym, pragnącym odebrać wyższe wy-
kształcenie”, tymczasem nieustannie zwiększa się ilość mło-
dych Słowian, żądających pomocy od Towarzystwa. Towa-
rzystwo musi często odmawiać, ponieważ nie posiada od-
powiednich środków, a wreszcie znaczna część proszących
nie ma odpowiedniego naukowego przygotowania. Z tego
powodu byłoby pożądane, aby młodzi Słowianie przysyłali
naprzód swe metryki i świadectwa, a przybywali do Rosji
dopiero po otrzymaniu przychylnej odpowiedzi.

Poważny głos zabrały w tej sprawie Pietierburgskije wiedo-

mosti

. Stwierdziły, że tak, jak jest, dalej być nie może. Źli

uczniowie psują reputację Słowian w Rosji i nawzajem, po-
wróciwszy do siebie, kompromitują Rosję w oczach słowiań-
skich. Wprawdzie „niektórzy bracia grożą, że jak im nie
damy pomocy, to pojadą do Wiednia lub Berlina — szczę-
śliwej drogi!” Lepiej wydawać te same pieniądze dla mniej-
szej, ale lepszej i dostatecznie przygotowanej liczby jedno-
stek. „Już przedtem zwracaliśmy uwagę, że rosyjska szkoła
wydała bardzo mało wybitnych działaczy dla świata słowiań-
skiego, a jeżeli znaleźli się i wybitni, to pracowali na innym
polu, aniżeli się u nas przygotowali. Od każdego takiego bra-
tuszki

wymagaliśmy przede wszystkim i jedynie zupełnego

nam oddania się, więc też wracają od nas tylko politycy i
maniacy polityczni, a wśród nich nie znajdziesz ze świecą
porządnego lekarza lub prawnika. Cośmy posiali, to i wscho-
dzi. Uczyliśmy ich wierności (priedannosti) dla Rosji, wygła-

background image

— 49 —

szaliśmy do nich gorące mowy o słowiańskiej wzajemności,
więc też nie mieli czasu zajmować się nauką, a u siebie w
domu tej polityce nadali takie formy, że… niech Pan Bóg
broni.”

Rezultatem takiej „samozwańczej politykomanii są tylko

niepowodzenia za niepowodzeniami, a te ostatnie wywołują
rozgoryczenie przeciw nam wśród Słowian”. Takich „sło-
wiańskich diejatielej sfabrykowaliśmy całe setki”. „Na miłość
boską, dajmy pokój tej polityce, bo w ten sposób podtrzy-
mujemy tylko legendę, że każdy Słowianin znajdzie dla siebie
w Rosji kawałek chleba i ciepłe miejsce”; a ponieważ jest to
niemożliwe, stąd, „zamiast oddanych Rosji działaczy, zwięk-
szymy ilość rozgoryczonych na nią”.

Uczciwy pogląd Sankt-Pietierburgskich wiedomosti nie

znalazł zbyt wielkiego oddźwięku w prasie rosyjskiej. — Inne
pisma poprzestają tylko na stwierdzeniu, że za dużo bratu-
szkow

chce się żywić rosyjskim chlebem. Nowoje wremia za-

znacza, że dziennikarstwo rosyjskie „z rzadką jednomyślno-
ścią traktuje bratuszkow, przybywających nie dla nauki, ale
dla stypendiów”. Dla nikogo (pisze dalej) nie jest tajemnicą,
że do nas przyjeżdżają tylko mało zamożni lub biedacy ; za-
możniejsi bowiem zazwyczaj udają się do uniwersytetów
europejskich, przeważnie do Wiednia. Odesskij listok wyjaś-
nia szczegółowo, dlaczego mała korzyść jest z nauki bratu-
szek

. Po prostu fałszują papiery szkolne i na ich podstawie

dostają się do wyższych zakładów. Jedyna pociecha jest z
uczniów seminariów duchownych, na których „rosyjski św.
Synod wydaje (tratit) znaczne fundusze”. Zdarza się często,
iż stypendyści tracą pieniądze jeszcze przed wyjazdem do
Rosji i po raz drugi proszą o pieniądze na podróż. „Co wię-
cej, prócz proszących o zapomogi i rekomendowanych sty-
pendystów, znajduje się bardzo wielu synów ludzi bogatych,
którzy nie tylko mogą sami się utrzymać, ale mogliby nieść
pomoc pieniężną swoim biedniejszym współbraciom”. Pie-
tierburgskaja gazieta

a za nim Grażdanin głośnego księcia

Mieszczerskiego, podaje szczegółową wiadomość, o jednym
ze słowiańskich „aferzystów”. Bratuszka, Bułgar, Iwan Spi-
rydonow, już w r. 1895 był wypędzony za brzydkie sprawy

background image

— 50 —

z kijowskiego duchownego seminarium, ale wkrótce znalazł
się w seminarium odeskim. Wypędzony i stamtąd, przeby-
wał kolejno w seminariach : jekaterynosławskim, czerni-
chowskim i pskowskim, gdzie wszędzie przedstawiał fałszy-
we świadectwa i rekomendacje od wpływowych i wybitnych
osobistości bułgarskich i rosyjskich. Następnie udawał stu-
denta instytutu technologicznego lub wojskowo-lekarskiej
akademii, i jako taki wyłudzał znaczne datki pieniężne od
ludzi bogatych. Doszło do tego, że ogłoszono publicznie
jego sprawki w organie synodu bułgarskiego, ponieważ sfał-
szował nawet rekomendacje na blankiecie metropolity Ger-
wazja, opatrzonym urzędową pieczęcią. Nie przeszkodziło
mu to jeździć po całej Rosji, gdzie wyłudzał pieniądze na
podstawie sfałszowanego listu towarzysza oberprokurora
synodu, Sablera. Wyzyskiwał łatwowierność rozmaitych
monasterów rosyjskich i w ogóle słowiańskich, podszedł
nawet monachów z góry Atos. Sam monaster Pantelejmo-
nowski pomógł mu w ciągu paru lat blisko tysiącem rubli,
w ostatnich czasach widziano go w Odessie, skąd nagle znikł,
aby uszczęśliwić inne miasto. Grażdanin czyni uwagę, że
Rosja ma taką mnogość własnych aferzystów, że nie potrze-
buje gościnnych występów słowiańskich. Nowoje wremia są-
dzi, iż byłby czas, aby „bracia Słowianie wyrzekli się prze-
konania, że każdy z nich bez względu na jego osobistą war-
tość, znajdzie dla siebie zawsze w Rosji, gotowy stół i dom”.

Następstwem wzmiankowanego artykułu Sankt-Pietier-

burgskich wiedomosti

był sekretny w tymże duchu okólnik

rosyjskiego ministra oświaty. Prawie wszystkie dzienniki buł-
garskie przyznały słuszność wywodom rosyjskiego organu,
ale mimo to każdy z nich prawił coś o „krzywdzie” i o roz-
goryczeniu. „Dobre i to przynajmniej — pocieszają się Sankt-
Pietierburgskije wiedomosti

, iż wywodów naszych nie nazwa-

no kłamstwem”.

Wogóle „bratuszki” bułgarskie krzywią się nieco na Rosję.

Mówią, że bardzo się popsuły uczucia Petersburga wzglę-
dem Bułgarów. „Po wielu uczynionych nam obrazach i po
niesłychanym poniżeniu się z naszej strony — mówił mini-
ster bułgarski do pewnego grona posłów — zgodził się rząd

background image

— 51 —

rosyjski pożyczyć nam na kilka miesięcy 4 miliony franków,
ale wiecie panowie, pod jakimi warunkami. Wstyd mówić,
ale niech nasz naród wie o tym, aby się nie dał po raz drugi
podejść. Zabrano nam 7 milionów państwowych obligacji,
ale to jeszcze nie wszystko. Postąpiono z nami tak, jak się
postępuje z kupcem zbankrutowanym: opieczętowano jesz-
cze czerwonym lakiem 4 miliony franków w srebrze, leżą-
cych w piwnicach bułgarskiego Banku narodowego… Za 4
miliony pożyczki wzięto od nas ni mniej, ni więcej, tylko 11
milionów gwarancji. Ruskie pieczęcie do tej chwili czerwie-
nią się nad naszym srebrem w piwnicach Banku, czekając,
aż zapłacimy państwowemu Bankowi rosyjskiemu 4 miliony
franków w złocie”. Prawdziwość tego opowiadania stwier-
dziła między innymi Swobodna Duma, organ byłego minis-
tra-prezydenta Iwanczewa, z tym dodatkiem, że opowiada-
jącym był minister-prezydent Karawełow (i ten świeżo ustą-
pił z tego stanowiska).

Zesumujmy teraz te objawy miłości rosyjskiej ku Słowiań-

szczyźnie. Dla Polaków są „czcze słowa”, jest platoniczne
współczucie ex re Wrześni za pomocą tanich frazesów, które,
jak twierdzą Nowosti i Kijewlanin, mogą się zamienić w nie-
dźwiedzią przysługę. Od Słowian austriackich wymaga się
„pierwszych kroków”, kiedy już ich zrobili tysiące, a nic się
nawet nie mówi, jakiej za to mają oczekiwać nagrody. Sło-
wian na półwyspie bałkańskim traktuje się jako przednią
straż, jako wasalów potężnego monarchy, a jeżeli którym
pożycza się półtora miliona rubli, to bierze się w zastaw
jedenaście milionów franków.

Nie wspominałem nic jeszcze o Rusinach, bo też o nich

mówi się najmniej w pismach rosyjskich. Jedne ich uważają
za Rosjan, a nie za braci Słowian, drugie traktują ich bardzo
lekko, jako naród mniejszej wartości. — Z wielką przyjemno-
ścią przedrukowały pisma rosyjskie ustęp o uczonym Rusinie
Kostomarowie z pamiętników Pantelejewa, umieszczanych
w Russkich wiedomostiach. Pantelejew dowodzi, że mylna
jest reputacja Kostomarowa, jako twardego „chochłomana”
i „separatysty”. Kostomarow miał twierdzić, że z zaprowa-
dzeniem dróg żelaznych i wzrostem oświaty wśród mas zetrą

background image

— 52 —

się różnice między Małorusami (Rusinami) a Wielkorusa-
mi (Rosjanami). Pewnego razu, kiedy Kostomarow zapo-
znał się bliżej ze sektą mołokanów, miał powiedzieć do Pan-
telejewa: „Zawsze uważałem plemię małoruskie za wyżej
stojące od wielkoruskiego, za więcej od niego uzdolnione,
ale teraz najzupełniej zmieniłem swój pogląd. Nigdy Mało-
rusy nie podnieśli się do takiej wyżyny moralno-społecznych
ideałów, jak Wielkorusy. Dobrzy z nich byli kozacy, ba ! i
panów nie kochali, lecz strona moralna pozostała u nich
nieruchomą”. Przytoczywszy te słowa organ p. Suworina,
zapytywał ironicznie : „Co na to powiedzą szczerzy Ukraiń-
cy?” Otóż jeden z nich, znany p. Mordowcew, odpowie-
dział, że Pantelejew się myli i podał na to dowody. Uczynił
przy tym wzajemnie ironiczne zapytanie : co myślałby Ko-
stomarow o Wielkorusach, gdyby bliżej poznał z krwi ich i
kości powstałą sektę sztundystów.

O sympatii dla „Ukraińców” daje i to miarę, że pisma

petersburskie zamilczały o wieczorze uczącej się młodzieży
ukraińskiej w Petersburgu. Młodzież obojej płci przybyła
na to zebranie w ukraińskich kostiumach ; znajdował się
wśród niej i wspomniany „staryj did” Mordowcew. Mówio-
no tylko po rusińsku, a z zapałem przyjęto potężny śpiew
Majborody:

Hetmany, hetmany ! gdybyście dziś wstali
Tobyście się zdziwili patrząc na Czehyryn,
Któryście budowali, gdzieście panowali.
Zapłakalibyście ciężko, nie poznawszy
Kozackiej sławy ubogich ruin.

Zdawało się — pisze korespondent Wołyni, — że „za-

miast czuchońskiego zapłakanego nieba, ujrzano nad sobą
modre niebo Ukrainy”. Odśpiewano Zaporożca za Dunajem
i deklamowano znakomite Posłanie Szewczenki, w którym
poeta zwraca się do uczącej młodzieży :

Uczcie się bracia moi,
Dumajcie, czytajcie,

background image

— 53 —

Cudzego się uczcie,
A swoim nie gardźcie,
Bo kto matkę zapomina
Tego Bóg ukarze.

Młodzież kijowska wybrała się niedawno w podróż arty-

styczną po guberni czernichowskiej. Na koncerty jej, składa-
jące się ze samych tylko pieśni ukraińskich, nie pozwolono
uczęszczać młodzieży gimnazjalnej. Dyrektor gimnazjum
w Łubnach oświadczył krótko, że udzieli pozwolenia mło-
dzieży pod warunkiem, iż z programu usunięte zostaną…
wszystkie pieśni ukraińskie. Fakt ten podaje Kijewskaja sta-
rina

dodając, że świeżo rząd odmówił prośbie o pozwolenie

na wydawnictwo w języku ruskim dla ludności wiejskiej czy-
sto rolniczego pisma Rila (Rola).

Wobec tych „sympatii” dla najbliższych krewnych w Sło-

wiańszczyźnie, jakże śmieszne i wstrętne zarazem są pełne
rozpaczy ubolewania rosyjskie nad dolą Bośni i Hercegowi-
ny. Pomijam już to. że miarodajna opinia za pomocą Nowego
wremieni

nazywa okupowane przez Austrię prowincje „naj-

nieszczęśliwszym zakątkiem ziemi słowiańskiej”, że potępia
„niegodziwą a systematyczną wojnę prowadzoną dla wytę-
pienia narodu serbskiego”, że płacze nad „męczeństwem
Serbów, które w roku 1901 doszło do ostatnich granic”, —
ale z pewnym zdziwieniem spostrzegłem, że nawet tak spo-
kojne i taktowne Sankt-Pietierburskije wiedomosti podały bez
zastrzeżenia wyjątek z artykułu Parlamentära o spodziewa-
nej aneksji Bośni i Hercegowiny. Wyjątek ten kończy się
następującym zwrotem patetycznym: „Mężnym serbskim
gladiatorom w Bośni i Hercegowinie pozostałoby umierając
obrócić swój wzrok ku północy, gdzie świeci polarna gwia-
zda prawosławia i ku południo-wschodowi gdzie jaśnieje
półksiężyc Osmanów i wyrzec swe ostatnie powitanie : Ave
Caesar, morituri Slavi te salutant

”.

O usposobieniu „słowiańskim” inteligencji rosyjskiej daje

dostateczną miarę uchwała, powzięta na ostatnim zjeździe
Pirogowskim, a raczej poprzedzająca ją dyskusja. Pirogow-
skie zjazdy lekarskie odbywają się co trzy lata w różnych

background image

— 54 —

miejscowościach Rosji — ósmy z rzędu odbył się w połowie
stycznia w Moskwie. Prof. Otto z Petersburga, uproszony
przez lekarzy czeskich, postawił wniosek, aby na przyszłe
zjazdy dopuszczano w charakterze członków i lekarzy sło-
wiańskich z prawem przemawiania we własnym języku.
Wniosek ten wywołał prawdziwą burzę. Prof. Sniegirew
zauważył, że w ustawie zjazdów wyraźnie powiedziano, że
jest to zjazd lekarzy rosyjskich, musiałoby się więc chyba
zmienić ustawę. — Dr Zajcew uznał za rzecz niepotrzebną
nadawać zjazdom Pirogowskim jakąś barwę słowiańską. Dr
Dołgołow zwrócił uwagę, iż rząd rosyjski nie uznaje zagra-
nicznych dyplomów lekarskich. Dr Roth był zdania, że Pi-
rogowskie zjazdy są zjazdami rosyjskiego języka — w jakim
więc języku przemawialiby Słowianie ? W obronie wniosku
przemawiali dr Kudriawcew i Diakonow; ten ostatni sądził,
że należy się radować z dążenia Słowian ku rosyjskiej kul-
turze i rosyjskiej nauce, a nie zamykać drzwi przed pukają-
cymi. Dr Dubakin radził naprzód zapytać się rządu — na
razie można by dopuścić Słowian w charakterze gości.

Dr Dołżenkow nazwał strasznie mglistym (tumannym)

pomysł jednoczenia Słowian na gruncie zjazdów Pirogow-
skich. Tu idzie o rosyjską medycynę — nawet praktyczna
medycyna musi odpowiadać stosunkom rosyjskim, z któ-
rymi mało wspólnego mają narody słowiańskie. „Nasze ser-
ce, które rozgorzało obecnie pod wpływem sympatii dla Sło-
wian, prędko ostygnie”. Dr Korczak-Czepurkowski (zapew-
ne Polak) polemizował z poprzednim mówcą, wykazując,
że kresy rosyjskie znajdują się w podobnych stosunkach,
jak niektóre ziemie słowiańskie, dając na przykład Małorosję
i Galicję. Dr Zołotiłow oświadczył się za odłożeniem sprawy.
Największe wrażenie wywarło przemówienie honorowego
prezesa zjazdu, prof. uniwersytetu kazańskiego Kapustina,
nie tylko uczonego, ale i wybitnego społecznego rosyjskiego
„działacza”. Niech wszyscy cudzoziemcy (dowodził prezes
honorowy), a nie sami Słowianie, przyjeżdżają do nas i będą
naszymi… gośćmi, ale tylko gośćmi (długie oklaski). My
możemy na polu polityki różnić się z państwem niemieckim,
ale w sferze medycyny nie możemy nie powitać gości stam-

background image

— 55 —

tąd przybyłych. Mamy też przyjaciół we Francji, Anglii, Ja-
ponii — nie ma podstawy uwalniać się i względem nich od
gościnności. Myśmy nie powinni zmieniać narodowego cha-
rakteru naszych zjazdów, a charakter ten zmieniłby się, gdy-
byśmy do współudziału w nich dopuścili Słowian. Jeszcze
Aksakow mówił, że ze Słowianami musiał porozumiewać
się we wszech słowiańskim języku… niemieckim. My uczy-
my się obcych języków, niech i nasi goście nauczą się po
rosyjsku.

Uchwalono wreszcie, aby zarząd zjazdów rozpatrzył czy

by nie można dopuszczać do udziału w zjazdach wszystkich
cudzoziemców w charakterze uczestników, zostawiając na
boku detale (język).

Zdaje mi się, że w zasadzie zapatrywania większości

(mniejszość mało się odzywała) są słuszne, boć medycyna
nie może być słowiańska, germańska lub romańska, a poży-
tek ze zjazdów naukowych wtedy tylko być może, jeżeli wszy-
scy się rozumieją, o czym przekonał się prof. Wicherkie-
wicz, pisząc, że na zjeździe petersburskim przyrodników i
lekarzy… nic nie rozumiał. Z drugiej strony jednak co by
mogła zjazdom Pirogowskim szkodzić obecność garstki Sło-
wian, dopraszających się tego szczęścia ? Stąd też słusznie
zauważyło Nowoje wremia, że odpowiedź na prośbę Słowian
była niegrzeczna, niektóre z wygłoszonych zapatrywań były
„niewłaściwe, niedelikatne” — komiczną zaś jest uchwała,
wyrażająca życzenie dopuszczenia cudzoziemców… którzy
o to nie prosili.

Kiedy wspomniałem o prof. Wicherkiewiczu, muszę za-

znaczyć zdziwienie, jakie wywołało przybycie jego jako de-
legata Uniwersytetu Jagiellońskiego na zjazd petersburski,
który na kilka dni poprzedził zjazd Pirogowski. Sam profe-
sor musiał zapewne uznać, że znalazł się na nim jak Piłat w
Credo. Z Polaków w tym zjeździe petersburskim brali
udział prawie sami tylko lekarze prawdziwie rosyjscy, to jest
praktykujący na ziemi rosyjskiej, wśród Rosjan, bo z War-
szawy przybyło zaledwie paru lekarzy polskich i to pół-krwi.

Lekarze rosyjscy nie wymagali też tego, a chociaż pier-

wotnie za miejsce zjazdu wybrali Warszawę, odstąpili od

background image

— 56 —

tej myśli, czując, że lekarze Polacy nie będą mogli wziąć
żadnego udziału w zjeździe rosyjskim w Warszawie. Z takim
że taktem postąpili archeolodzy rosyjscy, kiedy zapropono-
wano im zjazd rosyjskich archeologów w Warszawie, mimo,
że przemawiał za tym… delegat krakowskiej Akademii.

Nie połapał się widocznie, iż Warszawy nie można uwa-

żać za ziemię… rosyjską.

Oprócz dra Wicherkiewicza, był jeszcze na zjeździe pe-

tersburskim inny delegat słowiański, a mianowicie dr Brau-
ner, jako przedstawiciel uniwersytetu czeskiego i Akademii
w Pradze. Ale został on mianowany poprzednio „członkiem
komitetu” zjazdu, był więc „na swoim miejscu”, siedział na
estradzie wśród honoracjorów, przewodniczył jednej z sekcji
zjazdu — i przemawiał po rosyjsku. Prof. Wicherkiewicz
miał dużo kłopotu, zanim mu pozwolono przemówić po
polsku. Musiał dać swą mowę do przetłumaczenia i do cen-
zury. Zaraz też po jego przemówieniu odczytano je w prze-
kładzie rosyjskim. W telegramach pism warszawskich po-
dano, że przyjęto je oklaskami. Przypuszczam, że tak było,
choćby dlatego, że powinni byli klaskać lekarze rosyjscy Po-
lacy. Ale w pismach rosyjskich o tym głucho. Zaznaczono
w nich wszelkie „apłodismenty” i „rukopleskanja” przy innych
mowach — o brawach i oklaskach po mowie prof. Wicher-
kiewicza nic nie wspomniano. Nawet samej mowy nie przy-
toczono.

I taki drobiazg nie jest bez wartości dla charakterystyki

rzekomego polonofilstwa rosyjskiego.

P.S. Manifestacje lwowskie przyjęła prasa rosyjska bar-

dzo spokojnie i obojętnie. Jeden tylko Swiet przy sposobno-
ści „narugał” Polakom. Inne dzienniki podały krótkie, suche
wzmianki, nie przykładając do faktu żadnego znaczenia. Jak
wobec tego wygląda większość prasy poznańskiej i galicyj-
skiej? Rosjanie nie oburzają się na „obelgę”, uczynioną orłu
dwugłowemu — ale za to Polacy przepraszają na kolanach
za tę „zbrodnię” i myślą, jakby najsurowiej ukarać zbrod-
niarzy! Dziwne naprawdę czasy i dziwna kołowacizna. —
Słysząc o niej pusty śmiech bierze, choć taki śmiech więcej
niżeli płacz boli.

background image

— 57 —

III

Nowy objaw polonofilstwa. — Prawosławna babka. Wolność sumie-
nia. — Zjazd misjonarzy. — Mowa Stachowicza. — Moskowskije wie-
domosti

. — Swiet, kniaź Meszczerskij i otiec Joan Kronsztandskij. Szla-

chta orłowska za Stachowiczem. — Jego moralne zwycięstwo. — Ju-

bileusz kniazia Meszczerskiego. — Gorkij członkiem Akademii.

Pochlebiam sobie, że w poprzednich dwóch listach dość
dokładnie scharakteryzowałem stan dzisiejszego polonofil-
stwa i słowianofilstwa w Rosji. Do charakterystyki tej przy-
bywają wciąż nowe szczegóły, stwierdzające w zupełności
moje zapatrywania. Jak niedawno Szarapow, tak teraz świe-
żo, bo przed kilku zaledwo dniami, rozgłośny dyplomata,
b. poseł rosyjski w Turcji i prezes konferencji konstantyno-
polskiej w r. 1876, generał adiutant hr. Ignatiew, otwarcie
wypowiedział, co jest przyczyną słowianofilstwa rosyjskiego,
a mianowicie dlaczego na wspomnianej konferencji postawił
pierwszy krok na drodze do połączenia i niepodległości Buł-
garów. Mowę swoją wygłosił on 4 marca (19 lutego star.
stylu) na uroczystym zebraniu członków kolonii bułgarskiej
w sali petersburskiego Towarzystwa dobroczynności sło-
wiańskiej, którego jest prezesem. W dniu tym obchodzono
rocznicę oswobodzenia Bułgarii. Rozpoczęto od Boże caria
chrani

, po czym odśpiewano Szumi Marica a następnie p.

Głaznew, student technolog, w imieniu zebranych Bułgarów
chwalił i sławił działalność grafa Ignatiewa. Wśród oklasków
i owacji podniósł się hrabia Ignatiew i zabrał głos dla stwier-
dzenia, że Rosja zawsze wszystkimi siłami starała się o nie-
podległość Bułgarii. „Obecnie nie jestem dyplomatą — mó-
wił p. generał adiutant i prezes Towarzystwa — a więc mogę
wprost powiedzieć, że Rosja nie mogła inaczej działać, po
pierwsze ponieważ jesteśmy współplemienni, po wtóre po-
nieważ Rosji potrzebna była niepodległość Bułgarii: dla niej

background image

— 58 —

było konieczne, ażeby pod Bałkanami znajdowali się silni,
niepodlegli Słowianie, którzy by przez swój kraj nie przepu-
szczali jej wrogów”. Prawie słowo w słowo twierdził to samo
p. Szarapow, uważając Słowian za przednią straż Rosji, którą
można mieć zawsze i wszędzie i to… niewielikim kosztom.

Do historii znowu polonofilstwa rosyjskiego przybywa

artykuł Nowogo wremieni pt. Zbliżenie kulturalne. „Dzięki
kilku wierszom nie dyszącym nienawiścią do Polaków —
pisze redakcja — otrzymaliśmy kilka listów polskich”. Autor
jednego z nich wyraził wysokie uznanie dla idei zbliżenia
się Słowian. Sądził jednak, że właściwie Rosjanie, jako silni,
powinni pierwsi wyciągnąć rękę do Polaków. „Ludzie, jak
wy, honorowi — miał pisać ów Polak — powinni mnie zro-
zumieć, a w chwili kiedy to zrozumie i cały naród rosyjski,
urzeczywistnią się i wasze i nasze ideały”. W końcu ów Polak
(prawdziwy, czy tylko ad hoc przez redakcję Nowogo wremieni
zrobiony) oczekuje na przyjście „słowiańskiego Bismarcka-
Połączyciela, którego naturalnie ma zrodzić jedynie Rosja”.
Nowoje wremia

zastrzega się, że p. Polak niezupełnie dobrze

ją zrozumiał. Rosja ma zbyt dużo roboty u siebie, ażeby
zajmowała się zagranicznymi Słowianami. „Jeżeli możemy
nawet mieć na uwadze Słowian zakordonowych, radząc im
zbliżenie się ku nam, to nie w innym znaczeniu, tylko w
takim, w jakiem np. Niemcy austriaccy szukają zbliżenia
się z Niemcami całej Germanii. Analogiczne dążenie ku
cywilizacyjnemu, obyczajowemu, naukowemu i literackie-
mu zbliżeniu się z Rosją, mogliby okazać i Czesi i Rusini i
Polacy zagraniczni, poszukując takiego ideowego centrum
w wolnej, niepodległej i wielkiej Rosji. Gdyby Polacy poszli
w tym kierunku, ułatwiłoby to Rosji kroczenie po drodze
obrony i poparcia Słowiańszczyzny”. I bez słowiańskiego
Bismarcka — pisze dalej Nowoje wremia — można wiele
zrobić dla sprawy zbliżenia Słowian. O ile mu się zdaje, „to
Polacy nie tworzyliby tak zamkniętej grupy, nerwowo i sa-
molubnie postępującej”, gdyby nie prawo, które dzieci z
małżeństw mieszanych każe zapisywać w szeregi wyznania
panującego. Nowoje wremia z całego serca byłoby za utrzy-
maniem tego prawa, gdyby nie to, że przeszkadza ono za-

background image

— 59 —

wieraniu małżeństw mieszanych. W tym miejscu zdobywa
się autor artykułu na prześliczny obrazek, który dla jego pięk-
ności i… naiwności przytaczam w dosłownym przekładzie.

Weźmy rodzinę polską surową i katolicką, lecz w której

rodzie, przypuśćmy, znajdowała się babka prawosławna. Czy
sądzicie, że ta prawosławna babka, której dzieci z ojca zostały
katolikami, umarła dla prawosławia ? ! O, nie ! Wniosła ona w
tenże sam katolicyzm w jego czystą, że tak powiem, kulturę,
prawosławny prąd, niezniszczalny i nie wysychający. Alboż
wnuki nie będą pamiętały swojej babki ? jej pieszczot, jej do-
broci, jej troskliwości podczas choroby i o wszystkim i o jej o
ciemnych barwach, nieznanego pędzla obrazie, z palącą się
przed nim lampką ? I oto ci katolicy przez pamięć o swej babce,
której przecież nie mogą nienawidzieć, przestaną też nienawi-
dzieć prawosławie. W duszy ich, w ciemnym zakątku duszy
zbudzi się współczucie i pamięć prostej wiary siwej i dobrej
babki. A nie będzie w nich niechęci i nienawiści do dobrej
wiary wielkiej rodziny rosyjskiej. Spójrzcie, prawnuk katolik
tej widocznie pogrążonej w katolicyzmie duszy rosyjskiej, bez
uprzedzenia żeni się z Rosjanką, żeni się dwóch lub trzech jej
prawnuków i wychodzi też za mąż za Rosjanina jej wnuczka. I
pogrzebana tam dusza rosyjska powróci do nas w liczbie wyż-
szej dziesięćkrotnie.

Nieprawdaż, jaki idealny obrazek? Nowoje wremia wie-

rzy nawet, że tam, gdzie żyje obok siebie ludność polska i
rosyjska „szczególnie gorące wybuchają romanse między
osobami krwi różnorodnej” — tylko, że Polacy „z poczucia
dumy” nie chcą się żenić z Rosjankami, a Rosjanie zmuszeni
są oddawać im pięknym za nadobne. Trzeba raz znieść ten
„zabobon”, a wtedy powstaną i wszelkie inne formy zbliżenia
się i „zlania”. „A że Rosjanie — kończy Nowoje wremia
wskutek takich mieszanych małżeństw z Polakami mogliby
nagle niknąć, topnieć, a wiara prawosławna słabnąć, to w
odpowiedzi na to uprzytomnić sobie należy mapę rosyjską i
pamiętać, jak Rosjanin, mimo całej swojej dobroci i prostoty,
jest uparty i jak nigdy nie da się zarazić ani niemiecką sucho-

background image

— 60 —

ścią, ani polską błyskotliwością — a pomnąc na to wszystko,
co się wyżej rzekło, na przytaczane niebezpieczeństwo można
się tylko roześmiać. Będą oni czerpali od nas szklankami, a
my od nich wiadrami, a to wprost dlatego, że nas jest wię-
cej, zresztą i ogólnoświatowy kierunek myśli będzie praco-
wał na stronę rosyjską, na stronę gromadzącej się około Rosji
rodziny słowiańskiej”.

I znowu wyszło szydło z worka. Mniemana wolność su-

mienia miałaby służyć jako środek do zlania się, a więc ru-
syfikacji.

Ale pozostawmy na boku prawosławną babkę, bo w

kwestii wolności wyznania przemówiło dość głośno sumie-
nie pewnej części społeczeństwa rosyjskiego. O fakcie tym
pisma nasze podały zaledwie drobne wzmianki, nawet Kraj
petersburski obszedł się z nim prawie lekceważąco — wi-
docznie, że trzymając się programu, podanego w słynnym
memoriale, nie chce nawet dać pozoru, że sympatyzuje z
rosyjską partią postępową. A przecież to odezwanie się su-
mienia rosyjskiego było tak silne, że słusznie piszą Sankt-
Pietierburgskije wiedomosti

: „Nie ma zakątka w Rosji, gdzie

by ta sprawa nie poruszyła ludzi wszystkich warstw społe-
czeństwa — nie ma miejsca gdzie by ludzie przeczytawszy
o niej, pozostali spokojnymi — tak ważną bowiem, tak bliską
serca każdego człowieka jest ta wstrząsająca do żywego
kwestia naszych czasów”.

Rzecz miała się tak:
We wrześniu roku zeszłego odbywał się w Orle kongres

misjonarzy rosyjskich. Głównym ich zadaniem jest nawra-
canie na prawosławie wyznawców rozlicznych sekt rosyj-
skich. Ilość tych sekciarzy wynosi, według statystyki rządo-
wej półtora miliona, a według statystyki prywatnej, zasługu-
jącej znacznie więcej na wiarę, 17–18 milionów. W zjeździe
oprócz misjonarzy brali udział przedstawiciele władz i szla-
chty, a między innymi gubernialny marszałek szlachty orłow-
skiej, Michał, syn Aleksandra, Stachowicz.

Obrady trwały dość długo, a z nich według słów „szlach-

cica”, S. A. Curykowa, wyjaśniło się, że a) w orłowskiej epar-
chii gnieździ się wielka ilość sekciarzy; b) wypadki odłączenia

background image

— 61 —

się od cerkwi prawosławnej z każdym rokiem są większe; c)
masowego powrotu na łono prawosławia nie było, nato-
miast masowe odłączenia są na porządku dziennym i dzieją
się często — w oczach miejscowego prawosławnego ducho-
wieństwa; d) liczba sekt i raskołów w granicach Rosji przeszła
już całą setkę, a niektóre z nich nie potrzebują już misjo-
narzy, lecz raczej psychiatrów; e) misjonarze wobec tych
objawów są bezsilni, a jedynym skutecznym środkiem jest
represja administracyjna i sądowa; f) ponieważ podług praw
istniejących jedynie władza duchowna ma prawo w pierwszej
linii występować przeciw sekciarzom i raskolnikom, przeto
nie tylko nie idą oni dobrowolnie słuchać kazań i nauk misjo-
narzy, ale uważając ich za najgorszych swych wrogów, sta-
rają się wszelkimi siłami ukryć przed nimi; g) ilość sekt wpo-
śród prostego narodu dowodzi bądź co bądź szukania drogi
ku prawdzie i Bogu, natomiast wyższe warstwy społeczeń-
stwa są pogrążone w zupełnej religijnej obojętności.

Na podstawie przywiedzionych faktów, kilku duchow-

nych wystąpiło z krytycznymi uwagami. Jeden z nich żądał
więcej serdecznego ciepła ze strony misjonarzy względem
błądzących. Drugi zwrócił uwagę, że tak sekciarze, jak i ras-
kolnicy szukają zbawienia, a więc duchowieństwo nie powin-
no ich prześladować, lecz wskazywać im drogę prawdziwą.
Trzeci, niejaki Nowosiełow, „jeden z najwierniejszych synów
cerkwi prawosławnej”, oświadczył wyraźnie, że represje
szkodzą sprawie misji, że wzbudzają nienawiść do cerkwi,
zwiększają przywiązanie do błędów; tylko przez porzucenie
tej niewłaściwej drogi można się spodziewać powolnego,
ale ciągłego powrotu błądzących na łono prawosławia. Po-
mimo tych uwag, większość duchownych okazywała, że całą
swoją nadzieję pokłada w „sile miecza ziemskiego”. Wów-
czas wszedł na katedrę marszałek Stachowicz i z zapałem,
gorąco, z niezwykłym darem słowa zwrócił się z prośbą do
misjonarzy, ażeby odrzucili broń prześladowania. Rozpo-
czął od pochwalenia prac kongresu. „Wznieśliście — mówił
— panowie, gmach wspaniały, ale czy przypadkiem, —
mimo woli nie zapomnieliście położyć pod nim kamienia
węgielnego? W ogromnym programie gorących, wszech-

background image

— 62 —

stronnych i szczerych debatów, ani razu nie wyrzeczono wiel-
kiego słowa: s w o b o d a w y z n a n i a … Gdzie nie ma
swobody dla słowa, swobody dla zapatrywań, swobody dla
wątpliwości, swobody dla wyznania — tam nie ma miejsca
dla sprawy wiary, tam nie zawieje duch Boży, tam się okażą
bezsilnymi wszelkie starania, wszelka żarliwość?” Powoław-
szy się na słowa Guizota i Aksakowa, położył Stachowicz
nacisk na to, iż „swoboda wyznania opiera się na słowie
Bożym — żądanie jej jest żądaniem swobody dla samej Cer-
kwi — ta swoboda jest konieczna dla życia duchowego, dla
jego działalności, dla jego zwycięstwa. Jeżeli komu, to misjo-
narzom, apostołom wiecznej prawdy, należy walczyć za nią,
wskazać na ten grzech państwowy, jakim jest brak swobody
wyznania”. Rzuciwszy pogląd na wolność religijną w za-
chodniej Europie mówca wykazywał perfidię praw rosyj-
skich, które pozwalają wierzyć jak kto chce, a nawet wcale
nie wierzyć, byle się do tego nikt nie przyznawał. Cerkiew
powinna powiedzieć państwu: nie tędy droga! Ona jedynie
powinna mieć prawo zajmować się sprawami sumienia —
działać sercem, a nie surowością, nie karaniem. — „Zapy-
tają mnie, — mówił dalej — czego pan pragniesz ? Czyżbyś
chciał nie tylko bezkarności za porzucenie prawosławia, ale
i prawa bezkarnego wyznawania wszelkiej wiary i nawracania
na nią drugich. Czyżby to należało rozumieć pod swobodą
wyznania? Z najgłębszym przekonaniem, wśród was, mis-
jonarzy, odpowiem: tak, tylko to, nazywa się swobodą su-
mienia…” Za propagandę wśród dorosłych i uświadomio-
nych ludzi karać nie należy. „Nie należy, bo jeżeli się przy-
puszcza, że ludzie ciemni rzucają prawosławie nie własno-
wolnie i bez zdania sobie sprawy, to należy jednocześnie
przypuścić, że oni również nie własnowolnie i bez zdania
sobie sprawy należą do prawosławia”. A więc byłoby to tylko
należeniem do kultu, bez należenia do Cerkwi — nie byłaby
to wiara tylko zabobon, pokrewny pogaństwu i obojętności.
Nie ma celu karać i dlatego, że kary za wyznanie trwożą
tylko bojaźliwych, a ci nie są niebezpieczni. Aksakow pisał,
że „jeżeli Kościół w sprawach wiary chwyta za broń nie du-
chową, lecz wchodzi na drogę ucisku, to znaczy, że się wy-

background image

— 63 —

rzeka swej moralnej władzy, przestaje być Kościołem, zmie-
nia się w instytucję państwową, jest królestwem tego świa-
ta i sam się skazuje na losy państw ziemskich doczesnych”.
Następnie mówca poświęcił dłuższy ustęp obecnym nienor-
malnym stosunkom między państwem i Kościołem, oraz
równie nienormalnemu współdziałaniu władz państwowych
w sprawie sekt i raskołu.

Wreszcie tak zakończył :
„Już 366 lat władza duchowna i państwowa, z prawami

ziemskimi i z fizycznymi środkami w rękach, walczy z ras-
kołem — i nie dał jej Bóg zwycięstwa. Nie wiem, ile wyra-
chowano milionów ludzi, odpadłych od prawosławia, ale
wiem, że nikt nie obrachował tych milionów, które przez
ten czas były zabobonne, aż do pogaństwa, były obojętne,
aż do rozpaczy. — 366 lat płacze cerkiew prawosławna z
powodu tego rozdarcia! 366 lat olbrzymia ilość ludzi cierpi
od męczeństwa i rozpaczy. Nie tyle może cierpi na wygnaniu
(zsyłkach) i w więzieniach, ile cierpi od wątpliwości, waha-
nia się, szukania i pragnienia prawdziwej wiary. — W ciągu
366 lat z jednego raskołu wyrosło 118 raskolów, herezji i
sekt. Czy to nie grzech wszystkich? Czy to nie ogólne nieszczę-
ście, czy to nie nauka dla nas, czy to nie kara? I wszystko to
się stało dlatego, żeśmy Kościół, wzniesiony Bożą ręką, przy-
kuli do podnóża władzy ziemskiej. I tylko wtedy, kiedy on
zacznie leczyć prawdą i duchem wszystkie bóle i grzechy
naszego sumienia, kiedy je tylko sam jeden będzie rozwiązy-
wać i rozstrzygać swoją miłością, tylko wtedy może się speł-
nić codzienna modlitwa — i duch prawdy, ten skarb dobrych
ludzi, przyjdzie i zamieszka w nas, oczyści z plugastwa i
zbawi dusze nasze”.

Płomienne przemówienie Stachowicza trwało całą godzi-

nę i naturalnie nie przekonało „ojców misjonarzy”. Ale wy-
drukowane w dziennikach, rozeszło się po całej Rosji i do
tej chwili jest pierwszorzędnym wypadkiem dnia, mającym
już swoją historię i swoje następstwa.

Wszystko, co tylko w Rosji przedstawia reakcję, co broni

knuta i bezprawia, wystąpiło ze wściekłością przeciw odważ-
nemu marszałkowi szlachty orłowskiej. — Moskowskije wie-

background image

— 64 —

domosti

oburzyły się na „cyniczny” wniosek, aby kongres

poczynił kroki w celu zniesienia kryminalnej odpowiedzial-
ności za odstępstwo od prawosławia, i postarał się o prze-
prowadzenie zasady wolności wyznania. „Pojęcie wolności
sumienia i swobody wyznania — piszą Moskowskije wiedo-
mosti

— nie jest pojęciem prawosławnym. — Cóż z tego że

inne stosunki panują na Zachodzie? Czyliż dały dobre rezul-
taty? — Monarchowie nasi i mężowie stanu, ścisłą ustana-
wiając łączność państwa z Kościołem, mieli na względzie
dobro zarówno państwa, jak narodu. I dobrze się działo aż
do chwili, gdy stosunki społeczno polityczne zaczęły się
kształtować w duchu idei, wygłaszanych i popieranych przez
p. orłowskiego marszałka. Sama mowa p. marszałka jest
przecie faktem, dowodzącym jasno, jakie uczyniła u nas po-
stępy społeczna demoralizacja”. — Swiet, organ pokrewny
tendencjami Moskowskim wiedomostiom poszedł z nimi o lep-
sze. „Odstępstwo od prawosławia — twierdził — musi pozo-
stać winą zarówno w oczach władzy świeckiej jak i kościelnej.
Znieść kary za odstępstwo od prawosławia, znaczyłoby to samo,
co dać swobodę takim np. fałszywym naukom, jak Tołstoja,
znaczyłoby patrzeć spokojnie na chrzczenie według rzym-
skokatolickiego lub luterańskiego obrządku dzieci, urodzo-
nych z małżeństw mieszanych”. Nieprawdaż ? co za zgroza!

Że przeciw Stachowiczowi wystąpił głośny kniaź Miesz-

czerski w swoim Grażdaninie, to się samo przez się rozumie.
Obok niego na czele obrońców „napastowanej Cerkwi”, wy-
stąpił słynny ojciec Jan Kronsztadski, właściwie Jan Siergiew,
protojerej kronsztadzkiego soboru. Osobistość to znana w
całej Rosji, postać już za życia prawie legendarna, rodzaj
apostoła-proroka, ożywionego niby duchem Bożym, coś
niby na kształt Savonaroli, naszego Skargi i ojca Marka w
jednej osobie. Popularny protojerej wygłosił na kazaniu w
soborze te słowa:

„Wiara i cerkiew prawosławna tak z imienia, jak i z samej

rzeczy zawsze była i jest prawa, święta, przemądra i rzeczy-
wista, zbawiająca wszystkich, pragnących gorąco iść za nią.
Za naszych jednak przewrotnych czasów pojawili się bluź-
niercy świętej cerkwi, jak hr. Tołstoj, a w ostatnich dniach

background image

— 65 —

niejaki Stachowicz, którzy ośmielili się jawnie spotwarzać
naukę naszej Cerkwi, żądając swobodnego przejścia z naszej
wiary i Cerkwi do wszelkich wiar innych. Co to ma być? —
wyrzeczenie się chrześcijaństwa, powrót do pogaństwa, do
dzikości, do zupełnego skażenia naszej natury ? Oto, dokąd
prowadzą nasi samozwańczy kaznodzieje… Nie, nie można
pozostawić człowieka swobodzie jego własnego sumienia,
dlatego mianowicie, że jest on stworzeniem ułomnym, ska-
żonym, a u człowieka, podległego namiętnościom, i sumie-
nie grzeszne i wolność skażona, a u niejednego i zupełnie
wniwecz obrócona. Dzięki głoszonej obecnie przez takich
Stachowiczów swobodzie sumienia, wielu, bardzo wielu
zaczęło żyć całkiem bez sumienia : młodzież, płeć żeńska,
mężowie i żony, kupieccy aferzyści, bankierzy… Stąd pocho-
dzą morderstwa, samobójstwa, podpalania ; stąd nieposłu-
szeństwo dzieci względem rodziców, młodych względem
starszych, poddanych względem naczalstwa… Oto, do czego
prowadzi swoboda sumienia… Mądrość Boża, jak była daw-
niej wyszydzana przez niewiernych i odstępców, tak i dziś
jest przedmiotem naigrawania ze strony takiego Lwa Tołsto-
ja i Stachowicza. Amen.”

Wkrótce po tym kaznodziejskim występie Ojca Joanna

Kronsztadskiego

3

wyszedł zeszyt Missjonierskogo obozrenija,

poświęcony w połowie Stachowiczowi. W grubym tomie
znajduje się aż sześć artykułów, wywołanych jego przemó-
wieniem — nawet episkop Nikanor porwał za pióro przeciw
bluźniercy.

____________

3. Dla charakterystyki O. Joanna warto przytoczyć wiadomość, poda-

ną niedawno przez dzienniki rosyjskie. Oto niejaki Durow, dyrek-
tor cyrku w Kronsztadzie, prosił go, aby odprawił nabożeństwo…
na arenie cyrkowej. Przybył więc szanowny apostoł do cyrku i
pokropiwszy artystów i służbę, wygłosił słowo Boże, w którym
zalecał im pomodlić się do Boga, „błogosławiącego każdą uczciwą
pracę”. Nastąpiło nabożeństwo, odprawione na środku cyrku, a
które, jak zaręczają dzienniki, zrobiło silne wrażenie na obecnych.
Po jego odprawieniu prze szedł O. Joann do stajni cyrkowej, kro-
piąc wszystko po drodze wodą święconą. Pokropił i wszystkie zwie-
rzęta, pobłogosławił stół, na którym jadł śniadanie itd. Jak wi-
dzimy, nie brak oryginalności apostołowi rosyjskiemu.

background image

— 66 —

Nie będę podawał treści tych artykułów, zaznaczę tylko,

iż wszyscy obrońcy Cerkwi z ogromnym naciskiem oświad-
czają, iż „bez cara i sług jego, gubernatorów, sędziów, is-
prawników, stanowych” itd., źle byłoby z prawosławiem.
Gdyby nie władza carska i sług jego, to „poganie, żydzi,
mahometanie i niezliczeni heretycy mogliby dawno obalić
Cerkiew Chrystusową”. „Misjonarze — pisze wyraźnie je-
den z przeciwników Stachowicza — nie mogą zajmować się
kwestiami społeczno-państwowymi, powinni słuchać wła-
dzy, bo tak im przykazali apostołowie”. Naturalnie, że sama
myśl o swobodzie sumienia jest z góry potępiona, a dla po-
parcia swych zapatrywań przytaczają autorowie niezliczoną
ilość cytat z pisma świętego, z ksiąg apostolskich i dzieł
świeczników Cerkwi prawosławnej.

Między innymi jakiś preoswiaszczennyj Feofan jest zda-

nia, że „Antychryst ma łatwiejszą pracę w republikach i
państwach demokratycznych, niż w monarchiach absolut-
nych, ponieważ tam nie ma kto założyć swego veto”.

I episkop Nikanor sądzi, że „w jednowładztwie znajduje

się najsilniejsza broń przeszkadzająca nadejściu panowania
Antychrysta”. Nie mam zamiaru oceniać uczonych i etycz-
nych wywodów wyszłych z pod pióra filarów rosyjskiej cer-
kwi. Uczynił to zresztą w obszernym artykule kniaź Siergiej
Wołkoński. „Dziwne i przykre wrażenie — pisze on — wy-
nosi się z przeczytania tych artykułów; wszystkie one mają
pozory poważnych badań; nie brakuje im niby argumentów,
tekstów, retoryki, mających obalić zapatrywania Stachowi-
cza, ale na próżno szukałbyś jasnego wykładu, zrozumienia
rzeczy; wszystko to jakieś takie mierne, mgliste, tak wszyst-
ko ze sobą kłóci się i sprzecza. Jedna jest rzecz tylko wyraź-
na, że bez siły państwowej pasterze nie mieliby owczarni”.
„Na zapatrywania p. Stachowicza — pisze misjonarz Tor-
nawcew — trzeba koniecznie zwrócić pilną uwagę, ponieważ
cała Rosja inteligentna myśli tak samo, jak on”. To prawda
— dodaje od siebie kniaź Wołkoński — „i w tym też cała
nasza nadzieja”.

Sprawa Stachowicza rozpatrywana była i na zebraniu

Towarzystwa „narodowców” rosyjskich, założonego w Pe-

background image

— 67 —

tersburgu pod nazwą „Russkoje Sobranje”. Znany Komarow
dowodził, że na całym świecie nie ma takiej religijnej tole-
rancji, jak w Rosji — wystąpienie zatem Stachowicza nie
miało racji bytu, było wysoce nietaktowne. Według tego
pana, prawosławie jest prawie bezbronne; kto chce, na niego
napada. W obronie Stachowicza wystąpił poeta Wieliczko,
twierdząc, że jego mowa była „rzeczywiście krzykiem zbola-
łej duszy, krzykiem może niezręcznym, ale zupełnie szcze-
rym; w każdym razie winno się mieć dla niego wdzięczność
za jasne postawienie kwestii”. Z innego punktu zapatrywał
się na rzecz historyk Wasiljew. Przyczyną niemocy Cerkwi
rosyjskiej jest, według niego, utrata jej niezależności. Piotr
Wielki, wystąpiwszy do walki ze współczesną Rosją, nie
znosił nad sobą żadnego autorytetu; poniżał Cerkiew, drwił
z jej przedstawicieli ; zniósł patriarchat, poddał Kościół w
zupełną zależność od władzy państwowej. Jeżeli więc chce-
my, mówił, zrobić Cerkiew silną, potrzeba powrócić do daw-
nego typu, — potrzeba wyrwać ją z państwowej niewoli.

Tego samego zdania jest znany już naszym czytelnikom

publicysta Szarapow. I on ubolewa nad dolą Cerkwi, będącej
sługą państwa. Co do wolności sumienia podziela w zasa-
dzie zapatrywania Stachowicza, przyznaje mu dobrą wolę,
gromi napadających na niego, przyznaje, że chciał nawet
posłać do niego telegram gratulacyjny, ale po namyśle dał
temu pokój. Bo co byłoby — pyta się z trwogą — gdyby
dozwolono na jawną propagandę każdej religii między doro-
słymi i gdyby nie karano odstępców od wiary prawosławnej?
Naprzód weszliby do Rosji jezuici i nikt by im nie zabronił
nawracać na katolicyzm. „Jeżeli nawet wybitni i znakomici
Rosjanie nie mogą się oprzeć wpływowi katolicyzmu (przy-
kładem zmarły filozof Sołowjew i żyjący filozof Rozanow),
to cóż by się stało przy otwartej i bezkarnej propagandzie
zgorszenia”. Drugą obawę wznieca sztunda — cóż by wobec
niej mogło zrobić rosyjskie duchowieństwo, „mało ożywione
swą misją pasterską” i nie umiejące dostatecznie walczyć z
herezją, pomimo pomocy władzy państwowej. Tryumfowali-
by też starowiercy, bo „stara wiara ma ogromną siłę przycią-
gającą w porównaniu z cerkwią urzędową”. Cała obszerna

background image

— 68 —

argumentacja Szarapowa, którą streściłem w kilkunastu
wierszach, jest bądź co bądź klasycznym przyznaniem, że
mają słuszność ze swojego punktu widzenia panowie misjo-
narze, widząc całą nadzieję prawosławia w carze, guberna-
torach i policji. Jakże wątłe są podstawy tej Cerkwi, która
bez knuta, więzień i prześladowań obawia się o swoją przy-
szłość, o swoje istnienie.

Stachowicza przestraszył się i rząd. I on zrozumiał, że

samo poruszenie sprawy wolności sumienia grozi prawosła-
wiu. Więc też czytaliśmy w Prawitielstwiennym wiestniku co
następuje: „Ze względu na szkodliwy w ostatnich czasach
kierunek dziennika Woschod wyrażony w artykułach : Zwy-
cięzcy i zwyciężeni

, O tolerancji religijnej, minister spraw we-

wnętrznych postanowił udzielić dziennikowi Woschod pierw-
szego ostrzeżenia w osobie wydawcy-redaktora, adwokata
przysięgłego Maksyma Syrkina”. I zaraz dalej, tenże sam
Prawitielstwiennyj wiestnik

przynosił drugą wiadomość :

„Dziennik Pietierburgskije wiedomosti wykazał szkodliwy kie-
runek, wyrażony zwłaszcza w artykułach: Jeszcze o wolności
sumienia. Z powodu mowy Stachowicza

… — Wobec tego mi-

nister spraw wewnętrznych, postanowił udzielić pierwszego
ostrzeżenia dziennikowi Pietierburgskije wiedomosti w osobie
redaktora-wydawcy ks. Espera Uchtomskiego.

Jeżeli zważymy, że książę Uchtomski uchodzi za osobis-

tość, mającą wpływ na Mikołaja II, a nawet prawie za jego
przyjaciela (kiedy car był jeszcze następcą tronu, towarzyszył
mu w podróży naokoło świata), to tym większe znaczenie
należy przyznać ostrzeżeniu, udzielonemu Sankt-Pietierburg-
skim wiedomostiam

. Pan Sipiagin, minister spraw wewnętrz-

nych, posunął się jeszcze dalej, albowiem wyraził wprost
swoje niezadowolenie Stachowiczowi i zmusił go do ustąpie-
nia ze stanowiska marszałka szlachty orłowskiej. Równocze-
śnie i św. synod potępił Stachowicza. Reakcja triumfowała
nad… Robespierrem rosyjskim.

Ale triumf był niedługi, trwał bowiem tylko do połowy

grudnia. W miesiącu tym stał się fakt, który przeraził jesz-
cze więcej stronnictwo skrajno-konserwatywne.

Rozpisano nowy wybór na marszałka szlachty orłowskiej.

background image

— 69 —

Konserwatyści byli przekonani, że po wyraźnym potępieniu
Stachowicza przez synod i władzę państwową nie ma mowy
o ponownym jego wyborze, bo to trąciłoby demonstracją,
zakrawałoby na rewolucję. Tymczasem zjechało do Orła
przeszło 400 przedstawicieli szlachty, pomiędzy którą
wszczęła się domowa walka z powodu Stachowicza. — Cała
Rosja z niekłamaną ciekawością oczekiwała jej rezultatu,
zwłaszcza, że kandydaturę Stachowicza ośmielono się po-
stawić. Już sam fakt jej postawienia mówił wiele, choć nie
spodziewano się, aby uzyskała ona większość. — Posypały
się gorące przemówienia — sam Stachowicz zabrał głos i
oświadczył krótko, iż nie żałuje swego wystąpienia na zjeź-
dzie misjonarzy, nie cofa nic ze swoich zapatrywań, czuje
się jednak w obowiązku zapewnić, iż kłamią jego przeciw-
nicy, zarzucając mu zdradę stanu szlacheckiego, chęć pod-
kopania wiary i bunt przeciwko władzy. Przystąpiono do
urny i na 419 głosujących otrzymał Stachowicz głosów 336.
Takiego triumfu nie spodziewali się nawet najbliżsi przyja-
ciele Stachowicza.

Zawrzało w konserwatywnej prasie. Konserwatywne pis-

ma rzuciły się wściekle na szlachtę orłowską, zrozumiały
jednak, że nie należy lekceważyć potężnego objawu opinii.
„Żadnego nieporozumienia — pisały Moskowskije wiedomosti
— być tu nie może. W orłowskiej gubernii rzeczywiście zna-
lazło się 336 szlachciców, którzy ze szczerego przekonania i
z całą świadomością oświadczyli się za p. Stachowiczem,
jako za propagatorem idei wolności przechodzenia z prawo-
sławia do sekt antyprawosławnych. Ta sama szlachta, postę-
pując konsekwentnie, wybrała następnie p. Stachowicza
honorowym kuratorem orłowskiego gimnazjum, pozwalając
tym samem prowadzić mu propagandę wśród rosyjskiej mło-
dzieży… Wybory w Orle mają zatem poważne, zasadnicze,
czysto polityczne znaczenie, któremu zaprzeczać obecnie
już nie można. Kwestia specjalnych właściwości umysłu i
sumienia p. Stachowicza schodzi na plan drugi, ustępując
miejsca kwestii nierównie ważniejszej, bo specjalnych właści-
wości umysłu i sumienia zebranej wokoło niego szlachty
orłowskiej”. Kniaź Mieszczerski usiłuje drwinami ośmieszyć

background image

— 70 —

Stachowicza, „którego nasze petersburskie damy z wielk-
oświatowych salonów z wdzięcznym uśmiechem nazywają
Miszą (Michasiem)”.

Kniazia redaktora najwięcej irytuje fakt, iż Stachowicz

na uroczystym otwarciu Sobranja szlachty orłowskiej ośmielił
się odpowiadać na krótkie przemówienie nowego orłowskie-
go gubernatora p. Kristi, „dotychczas bowiem, zapewnia
kniaź Mieszczerski, ani jeden gubernialny marszałek szlachty
nie odpowiadał gubernatorowi, ponieważ od dawien dawna
przemówienie gubernatora kończyło się wezwaniem szlach-
ty, aby udała się do cerkwi dla złożenia przysięgi”. Gorsza
rzecz jeszcze, że p. gubernator wcale grzecznie, a nawet ser-
decznie przemawiał do szlachty „zbuntowanej”, a p. Stacho-
wicz w odpowiedzi swej zaznaczył radość, iż gubernatorem
został człowiek „nie tylko naszej ziemi ale i naszego domu”,
p. Kristi należy bowiem do szlachty orłowskiej. Stachowicz
właściwie nie powiedział: naszej ziemi, lecz: naszego bierega,
co znaczy dosłownie: naszego brzegu, naszego lądu. Wyraże-
nie to, które dość rozmaicie tłumaczyć można, (po francusku
être du bord de quelqu’un

znaczy: być z kimś jednych zapa-

trywań, jednego stronnictwa), dało temat do żartów ks. Mie-
szczerskiemu. „Ma chère — pytała się według niego jedna
drugiej dama petersburska — qu’est que c’est que ça nasz bie-
reg

? a ta jej odpowiedziała: Je ne sais pas, — mais je sais que

c’est très joli, comme tout ce qui vient de notre cher Mischinka

— (Co to znaczy: nasz biereg? — Nie wiem, ale to wiem, że
jest to coś bardzo pięknego, jak wszystko, co pochodzi od
naszego drogiego Michasia)”.

Wybór Stachowicza nie wypełnił jeszcze czary goryczy,

podanej konserwatystom rosyjskim, przez szlachtę orłowską.
Tą kroplą, która dopełniła czary, był adres wręczony przez
szlachtę swojemu marszałkowi. W adresie tym zaznaczono,
iż „szlachta gorąco wita swojego przewodnika z pełnym prze-
konaniem, że głos jego będzie i nadal wyrażał bezinteresow-
ne dążenie przodującego stanu po drodze ku bezstronnej i
mającej jedynie na oku dobro ogółu pracy w służbie ojczyz-
ny”. I z innych stron Rosji otrzymał p. Stachowicz pisma
gratulacyjne.

background image

— 71 —

Toteż Moskowskije wiedomosti zestawiając doroczny bilans

życia rosyjskiego, piszą: „Rok 1901 w historii Rosji nie ma
poprzednika. Nawet w latach sześćdziesiątych, podczas naj-
większej orgii wolnomyślności, społeczeństwo rosyjskie nie
doszło do takiej skrajnej umysłowej samowoli — nie mówiąc
już o tym, że ta samowola dawniejszych czasów ograniczała
się na małym kole stołecznej i liberalnej inteligencji ; obec-
nie, na nieszczęście, samowola ta rozlała się wśród wszyst-
kich warstw całej Rosji!”

4

Zdaje się, iż następstwem rozgoryczenia konserwatystów

rosyjskich był w znacznej części jubileusz kniazia Włodzi-
mierza, syna Piotra, Mieszczerskiego. Chciano prawdopo-
dobnie zamanifestować, iż nie cała inteligencja rosyjska tonie
w liberalizmie. Wydawca i redaktor Grażdanina jest i był
zawsze namiętnym zwolennikiem samodzierżawia, prawo-
sławia, despotyzmu czynowników, przywilejów kastowych,
kary cielesnej, a przeciwnikiem równie gwałtownym Zacho-
du, haseł postępowych, ziemstw, sądów przysięgłych i rzą-
dów inteligencji. Dla niego car jest wszystkim, on ma swego

____________

4. Z tej rozpaczy ultrakonserwatystów pokiwają sobie pisma liberal-

ne. W jednym z nich np. wydrukowano następujący wierszyk pt. :
Liberalny młodzieniec

:

Strasznym był on liberałem,
Demagogiem z każdej strony,
Ledwie na świat Boży wyjrzał
Już zupełnie był …czerwony.
Gdy przez matkę despotyczną
Był w pieluchy zawijany,
Energiczny wznosił protest
Chcąc niewoli rwać kajdany.
I demagog w każdym calu,
Mówca ultra - liberalny,
Gdzie mógł tylko to wydawał
Krzyk ze siebie nielegalny.
Drwił z przepisów świętej Cerkwi :
Bywały nawet przypadki,
Że i w piątki wielkopostne
Spijał mleko z piersi matki.

Wiersz ten posłano poprzednio do redakcji Moskowskich wiedomosti
z prośbą, aby wezwała rząd do użycia energicznych środków prze-
ciw młodemu rewolucjoniście.

background image

— 72 —

osobnego „rosyjskiego Boga”; według niego, jedynie knut
poprawia obyczaje i zbawia dusze; jest on szczególnym przy-
jacielem Kałmuków, dlatego, że to ludzie Wschodu, Mon-
gołowie, którzy tyle krwi swojej wlali w żyły rosyjskie ; nic
mu nie sprawia większej radości, jak wiadomość, że w jakimś
mieście przy wyborach do dumy przepadła inteligencja na
rzecz kacapów. Otóż u człowieka tych zapatrywań zebrali
się dnia 19 stycznia n.st. jego przyjaciele, między którymi
znajdowało się paru ministrów, kilku członków Rady Pań-
stwa, kilku senatorów i kilkunastu przedstawicieli wyższej
administracji. Towarzysz ministra komunikacji, Miasojedow-
Iwanow, odczytał adres, pokryty półtora tysiącem podpisów.
Następnie hrabia Piotr Goleniszczew-Kutuzow odczytał swój
list otwarty do jubilata, w którym wielbił go jako ideał rosyj-
skich patriotów w przeciwstawieniu do ludzi… naszego biere-
ga

(przytyk do Stachowicza). Osobna deputacja kałmucka, z

dwoma kniaziami Tundutowem i Gahajewem na czele, wrę-
czyła także adres od całego swego narodu. Prócz tego otrzy-
mał jubilat znaczną ilość telegramów i listów z Rosji i zagra-
nicy, które następnie wydrukował w swym Grażdaninie.

Niektóre z nich byłyby warte, aby je podać w tłumacze-

niu, jako objaw dzikiej zaciekłości stronniczej i zapatrywań,
z jakimi w cywilizowanej Europie spotkać się już dziś trudno.

Jakiś Iwan Rżanow życzy sobie zjednoczenia wszystkich

pod wszechmocą rosyjskiego Boga. Jakiś znów Pieniążkie-
wicz (najwidoczniej potomek polskiej rodziny) wielbi za to
jubilata, że powstaje silnie przeciw wyższemu wykształceniu
kobiet. Panu Riadnowowi podoba się, że „Jego Sijatielstwo
prowadzi dalej dzieło niezapomnianego Katkowa”. Nauczy-
ciel Abłamskij sądzi, iż Mieszczerski szczęśliwie dożył 30-
letniego jubileuszu Grażdanina, dzięki temu, iż działalność
jego pochwalił w swoim czasie car-mirotwórca Aleksander
III. Pan Alferow jest zdania, że przeciwnicy zasad jubilata
są „pełni żądz diabła, swojego ojca”, i że Duch święty usta-
nowił jedynowładztwo. Jeden ze współpracowników Graż-
danina

wyraża przekonanie, że „służyć Rosji narodowej, Ro-

sji prawosławnej, Rosji carskiej, na polu publicystyki, nie
można inaczej, jak występując przeciw drugiej Rosji, Rosji

background image

— 73 —

inteligencji” — i dlatego 30-letnia działalność Grażdanina
„była 30-letnią wojną z inteligencją w każdej sprawie, w
której szło o dobro narodu”. Jakiejś czytelniczce znowu po-
trzeba koniecznie „silnej władzy samodzierżawnej, nie dopu-
szczającej swobody”, a nie potrzeba jej ani parlamentu, ani
sądów przysięgłych. Według niej, „jeżeli kto chce swobod-
niej odetchnąć i zapomnieć o liberalizmie, o płaskiej inteli-
gencji i o tej szlachcie, a właściwie o tym tłumie, który stawia
na swym czele ludzi, podobnych do Stachowicza, nie zasłu-
gujących na szacunek za swoją działalność, o tych odszcze-
pieńcach naszej drogiej prawosławnej Cerkwi — ten znaj-
dzie ów oddech i to zapomnienie tylko wtedy, kiedy czyta
artykuły Grażdanina, przynoszące prawdziwą ulgę. ludziom,
kochającym swojego cara i Ojczyznę”.

Można poprzestać na tych kilku wyjątkach, aby mieć

pojęcie, jak wygląda Rosja konserwatywna i co przedstawia
kniaź Mieszczerski.

Jubileusz jednak bądź co bądź nie udał się. 1 500 podpi-

sów, położonych pod adresem, to nieco za mało, jeżeli się
zważy, że je zbierano nie tylko w półtoramilionowym Peters-
burgu, ale i w Moskwie i na prowincji. Ba ! po adresach,
listach i telegramach pojawiły się i protesty przeciw jubileu-
szowi kniazia Mieszczerskiego. A nie były to protesty byle
jakie, bo czytało się pod nimi nazwiska wielu powiatowych
marszałków szlachty rosyjskiej. Najostrzej wystąpił marsza-
łek tambowski Petrowo-Sołowowo, któremu za to wystąpie-
nie publicznie w dziennikach dziękowali przedstawiciele
szlachty innych guberni.

Widzimy więc, jakie wrzenie panuje w umysłach rosyj-

skich, jaka walka toczy się między ludźmi, pragnącymi wpro-
wadzić Rosję na drogę reform, a między chińskim konser-
watyzmem, wrogim zachodniej cywilizacji. Ten ostatni jest
wciąż górą, bo idzie z nim ręka w rękę rząd despotyczny.
Ale moralne zwycięstwo jest po stronie zwolenników zasad
postępowych. Przybywa ich coraz więcej, a ku nim skłania
się opinia olbrzymiej większości inteligencji. Dowodem na
to jest sprawa stachowiczowska, dowodem mała ilość pre-
numeratorów Moskowskich wiedomosti, dowodem wreszcie,

background image

— 74 —

Grażdanin kniazia Mieszczerskiego nie mógł się utrzymać
jako pismo codzienne i wychodzi dwa razy tygodniowo.

Przed kilku dniami wreszcie uderzył nowy a niespodzie-

wany cios w ultrakonserwatystów rosyjskich. Słynny już dziś
w Europie powieściopisarz Maksym Gorki, poeta i obrońca
warstw upośledzonych, w którego dziełach każda karta jest
oskarżeniem ustroju społeczno-państwowego Rosji, które-
mu rząd kazał wyjechać na południe i w drodze otaczał go
niesłychaną troskliwością (musiał np. wysiąść na ostatniej
stacji przed Moskwą i czekać na inny pociąg, ażeby omylić
czaty młodzieży, zebranej na jego powitanie) — ten Mak-
sym Gorki został wybrany członkiem petersburskiej Impe-
ratorskiej Akademii Nauk. Kniaź Mieszczerski przyznaje
się w Grażdaninie, że kiedy wyczytał tę wiadomość, „pociem-
niało mu w oczach”. Sądził, że dostał pomieszania zmysłów
(ipsissima verba). Lecz nadszedł jakiś również oburzony jego
przyjaciel i potwierdził fakt, że „ośmielono się” Gorkiego
wybrać do Akademii. „Wyzwanie — pisze kniaź Władymir
Piotrowicz — rzucone przez Akademię Nauk całej Rosji
Puszkina i Karamzina, całej wiernopoddańczej Rosji, to fakt
historyczny”. Członkowie Akademii splugawili 200 lat jej
istnienia — przeszli w liberalizmie republikanów francus-
kich. „Nasza Akademia — kończy kniaź Władymir — za-
drwiła ze wszystkiego, co jest święte dla ludzi ruskich…
Choćby mój głos był słaby, w imieniu tysięcy ruskich, czczą-
cych ideały swego narodu i święte zasady sztuki, nazywam
ten czyn Akademii zniewagą pierwszych i drugich”.

Szlachetnej boleści Jego Sijatielstwa kniazia Władymira

Piotrowicza Mieszczerskiego należy się współczucie… od
naszych skrajnych konserwatystów.

12 marca

background image

— 75 —

IV

Sipiagin. — Cerkiew rosyjska. — Jej stanowisko policyjne i brak nieza-
leżności. — Piotr Wielki i Katarzyna II, jako prawodawcy Cerkwi. —
Upadek jej moralny. — Sekty. — Prześladowanie ich. — Starowiercy

na Litwie. — Obrazki z życia duchowieństwa.

Poprzedni mój list zakończyłem wzmianką o wielkim rozgo-
ryczeniu konserwatystów rosyjskich z powodu wyboru Ma-
ksyma Gorkija (czy Gorkiego, bo nie wiem, jak lepiej) na
członka honorowego Akademii Nauk w Petersburgu. W parę
dni potem rozniosły telegramy wiadomość, że wybór Gor-
kija obalono, gdyż toczy się przeciw niemu śledztwo o zbrod-
nie, jaką popełnił, stając w obronie prześladowanej i masa-
krowanej przez wojsko i policję młodzieży. Tym, który wy-
rzucił Gorkija z murów Akademii, był minister spraw we-
wnętrznych, Sipiagin. W parę dni później tenże sam Sipiagin
skazał na wygnanie biskupa wileńskiego, Zwierowicza, i
śmiał ogłosić, jakoby miał do tego jakie bądź prawo, że od-
biera wygnańcowi urząd biskupi. Minęło parę tygodni, a car
„na podziw Europy” niósł trumnę zamordowanego Sipiagina.

Pomiędzy tymi trzema faktami nie ma żadnego bezpo-

średniego związku, ale cały szereg takich, jak dwa pierwsze,
doprowadził do trzeciego. Sipiagin za młodu liberał, szybko
krocząc po stopniach kariery urzędniczej, stał się jednym z
najwybitniejszych przedstawicieli najciemniejszych stron
samodzierżawia. Prześladował młodzież, tłumił swobodę
słowa, ścieśniał prawa autonomiczne ziemstw, chciał zdusić
wszelkie liberalne dążenia, wszelką myśl o prawach człowie-
ka. Jeżeli prawdą jest, iż przed śmiercią powiedział : „Cóż ja
komu złego uczyniłem?” — to słowa te wskazywałyby, że
był pół doktrynerem, pół szaleńcem, który nawet nie był w
stanie zrozumieć, jaką ohydną odgrywał rolę. Zdaje się jed-
nak, że tak te słowa, jak uśmiech na widok popa, jak czułe

background image

— 76 —

pożegnanie żony i frazes o tym, „jak musi być ciężko umie-
rać bez wiary” — są to wszystko anegdoty, wymyślone przez
Gringmuthów i Mieszczerskich dla powiększenia aureoli
„męczennika”. Sipiagin był po prostu wiernym sługą despo-
tyzmu carskiego, bo tylko przy takim despotyzmie tacy, jak
on, mogą pochwycić w swe ręce władzę nieograniczoną,
być postrachem i nieodpowiedzialnymi katami całego społe-
czeństwa.

Władza ministra spraw wewnętrznych nawet w pańs-

twach konstytucyjnych, opartych na zasadach demokratycz-
nych, posiada zakres bardzo szeroki — łatwo więc sobie
wyobrazić całą jej potęgę w państwie despotycznym. — Taki
Sipiagin był poniekąd panem życia i śmierci; wszechmogąca
w Rosji żandarmeria była prostym narzędziem jego woli i
planów. Jemu się zdawało nawet, że jest drugim papieżem
w Kościele katolickim, kiedy sądził, że może składać z urzę-
du biskupów. Każdy z jego poprzedników musiał prowadzić
długie pertraktacje ze Stolicą Apostolską, zanim ta zażądała
od wygnanego biskupa, aby zrzekł się katedry dla dobra
osieroconej diecezji. Za Sipiagina „uwolniono” niedawno z
urzędu biskupa Bereśniewicza, a Zwierowicza wprost z niego
„złożono”.

Jeżeli Sipiagin dopuszczał się wprost samowoli względem

Kościoła katolickiego, cóż dopiero mówić o stosunku jego
do Cerkwi prawosławnej, której cała władza pochodzi nie
od Boga, lecz od cara. Pobiedonoscew i Sipiagin byli to
dwaj papieże prawosławia rosyjskiego — metropolity, epis-
kopy, archimandryty, to ich słudzy, podwładni. I ten właśnie
stosunek niewolniczy Cerkwi do władz państwowych jest
przyczyną całej niemocy prawosławia, oraz ogromnego
upadku duchowieństwa rosyjskiego pod względem moral-
nym, nad czym, jak to zaznaczyłem już w poprzednim liście,
biadają nawet narodowcy rosyjscy, skrajni konserwatyści,
dla których potęga cara i prawosławie jest jedynym i najwyż-
szym ideałem.

Kiedy w całej Europie młodzież uczy się z podręczników,

iż Piotr Wielki był prawdziwie wielkim, bo „Rosję ucywili-
zował”, narodowcy rosyjscy mają o nim dziś odmienne po-

background image

— 77 —

jęcie i radzi byliby wrócić do czasów przedpiotrowych. Nie
mogą oni darować zaprowadzenia „szychu cywilizacji euro-
pejskiej”; do dziś dnia płaczą nad przeniesieniem stolicy do
Petersburga, z rosyjskiej swiatoj matuszki Moskwy w cudze
fińskie ziemie, a coraz więcej czują, iż Piotr nie kto inny,
był twórcą martwoty cerkwi prawosławnej.

Car Piotr, szaleniec pod niejednym względem, który wła-

sną ręką zamordował przy ołtarzu pięciu księży unickich w
Połocku, który również własną ręką skazanych na śmierć
ścinał i wieszał

5

, w przystępie dobrego humoru zabawiał

lud Moskwy rozlicznymi błazeństwami. Niekiedy stroił
błaznów swoich w cudackie stroje, kładł im na głowy papie-
rowe korony, i nadawszy im imiona królów europejskich,
kazał się im czołgać na klęczkach do nóg swoich i hołd sobie
oddawać. Później przebierał swój orszak w czerwone suknie
i kapelusze, wsadzał na osłów tyłem do głowy i urządzał
triumfalny „wjazd kardynałów” do Moskwy. W podobny
sposób drwił sobie z cerkwi prawosławnej, o czym nie tak
dawno jeszcze mówił historyk Wasiljew z powodu głośnej
sprawy Stachowicza (wspomniałem o tym w poprzednim
liście).

Uważając cerkiew za państwo w państwie, postanowił

Piotr uszczuplić jej władzę. Zniósł patriarchat, ogłosił się
zatem głową Kościoła i zaprowadził „Duchowne Kolegium”,
które złożył z różnych klas duchowieństwa „czarnego” i „bia-
łego” (zakonnego i świeckiego), ażeby jedni drugich dozo-
rowali („daby oni drug za drugom dosmatriwali”). Synod przyj-
mował rozkazy i polecał wiernym Kościoła ściśle wykonywać
carską wolę. Duchowieństwu nadał Piotr rangi wojskowe:
metropolita był generałem jazdy, biskup generał-majorem,
generał-feldmarszałek zatem był wyższy rangą od samego

____________

5. Piotr zaprowadził gwardię, której sam był kapitanem pod przy-

branym nazwiskiem Piotra Michajłowa. Jeżeli chciał uszanować
w skazanym na śmierć ród i stanowisko, wtedy polecał wykonanie
wyroku porucznikowi gwardii, byłemu lokajowi, a swemu najwięk-
szemu ulubieńcowi Mienszykowowi. — W razach nadzwyczaj-
nych, jeżeli chciał skazanego już zupełnie uszczęśliwić, kapitanowi
gwardii tj. sobie, rozkazywał spełnić obowiązki kata.

background image

— 78 —

metropolity. „Dawny ustrój cerkwi, oparty na zasadach so-
borowych, to jest na połączeniu wiary i miłości, został za-
mieniony na niedowiarstwo i służenie celom państwowym”
(Wasiliew). „Regulamin duchowny” Piotra kazał spowied-
nikowi pod karą śmierci denuncjować spisek przeciw pań-
stwu lub carowi. Każdy pop, według dalszych przepisów,
stawał się po prostu agentem policyjnym.

Wprawdzie system, wprowadzony przez Piotra, został

później osłabiony, ale cerkiew rosyjska nie powróciła już do
dawnej swej władzy. „Kościół prawosławny, to mara i nic
więcej; pod cieniem jego kryje się policja” — mówił Czaada-
jew — i chciał znaleźć spokój w Kościele katolickim

6

. Przy-

jaciel Rosji, członek Akademii francuskiej, Anatol Leroy
Beaulieu zaznacza, że Rosja „do tej chwili nie jest chrześci-
jańską; zachowuje tylko praktyki zewnętrzne, a zasady nie-
które tylko, i to co z grubsza. Książęta moskiewscy przyjęli
chrystianizm z pobudek politycznych, narzucili go z łatwoś-
cią bez woli ciemnym masom, nie troszcząc się o jego ducha
ani o wykorzenienie dawnych pojęć pogańskich. Zmieniły
się formy religijnego kultu, ducha pogańskiego pozostało
wiele” (L’Empire des Czars et les Russes, — tom III).

Kler rosyjski jest po prostu jednym z organów administra-

cji państwowej. Na czele jego stoi tzw. święty synod, ale na
czele tego synodu stoi świecki urzędnik, oberprokuror, który
jest tym samym przełożonym całej cerkwi. Wymyślony przez
Piotra Wielkiego system dozorowania został ulepszony.
Oberprokuror dozoruje naprzód członków synodu. Dalej
świecki sekretarz, mianowany przez oberprokurora, dozo-
ruje władyków i ich konsystorze; czynność jego jest czynno-
ścią szpiega z urzędu. Zwykły pop ma nad sobą protojereja
czyli dziekana, sprawnika, wójta gminy i żandarma ; dzie-
kana mianuje władyka lub rząd.

W ten sposób cały biały kler znajduje się pod nadzorem

policyjnym. Pod tym nadzorem, i to można powiedzieć zdwo-
jonym, znajdują się seminaria i cztery akademie duchowne ;
rząd mianuje dla nich rektorów, profesorów i inspektorów.

Kler rosyjski nie ma piętna niezmazalnego, jak u katoli-

ków. Pop rosyjski za zezwoleniem synodu i potwierdzeniem

background image

— 79 —

cara może zrzucić suknie kapłańskie i powrócić do świeckie-
go stanu. Władyce wolno popa zesłać do monasteru, lub
oddać w sołdaty. Skazany za zbrodnię, bywa zdegradowany,
jak każdy zwykły urzędnik.

Przed paru tygodniami jedno z pism rosyjskich donosiło,

swiaszczennik został zdegradowany na psałomszczyka (psał-
terzystę); teraz znowu donoszą, iż swiaszczennik Jerychon-
skij, proboszcz we wsi Jeremkinie (powiat chwałyński, gu-
bernia saratowska), został złożony z urzędu kapłańskiego,
„ponieważ pomimo sześćdziesięciu lat prowadził się tak nie-
skromnie, jak to nie przystoi nawet młodemu człowiekowi,
nie noszącemu sukni kapłańskiej”. — W Orłowskich wiedo-
mostiach

czytamy znowu o swiaszczenniku Timofiejewie,

który zabił męża swej kochanki, za co utracił stan kapłański
i został zesłany na Sybir. — Najciekawszym jednak był finał
tej historii. Ponieważ żona Timofiejewa po wysłaniu męża
na Sybir umarła, przeto Dunia Aksionowa, współobwiniona
Timofiejewa o zamordowanie jej męża, a uwolniona z braku
dowodów pojechała na Sybir i połączyła się z Timofiejewem
węzłem małżeńskim.

Katarzyna II wymierzyła silny cios niezawisłości cerkwi,

odbierając jej wszelkie dobra i fundusze, biorąc popów i
władyków na pensję.

Obecnie pop żonaty i dzietny (a zwykle obficie dzietny)

otrzymuje pensji 400 rubli rocznie, z wyjątkiem naturalnie
kleru rosyjskiego w ziemiach polskich, który, jako mający
„misję polityczną”, otrzymuje znacznie lepsze wynagrodze-
nie. Przeciwko zamachowi Katarzyny na niezawisłość cer-
kwi, odważył się zaprotestować tylko jeden władyka, Arse-
ni Maciejewicz, metropolita rostowski i jarosławski, a może
dlatego się odważył, że był rodem z Polski, a więc miał jakie
bądź pojęcie o wolności Kościoła. Zesłano go za to do mo-
nasteru, a później za dalsze „bunty” stracił swój stan mniszy,
stracił imię i nazwisko (Katarzyna kazała go nazywać Anto-
nim Wrałem, to znaczy : Antonim Kłamcą) i poszedł na
resztę życia do kazamat rewelskich, gdzie dźwigał cegłę i
wapno przy budowie nowej twierdzy, a kiedy umarł, pocho-
wano go skrycie w miejscu niewiadomym, tak, że jeszcze

background image

— 80 —

przed kilkudziesięciu laty prowadzili historycy rosyjscy spory
o miejsce jego pogrzebania.

Ogólnym przymiotem kleru rosyjskiego jest pijaństwo.

Nie tak to dawne czasy, kiedy popi powiatu bugurusłanskie-
go w guberni samarskiej postanowili, że dla podniesienia w
parafianach wiary i moralności potrzeba wykorzenić pijań-
stwo w samem duchowieństwie; dlatego popi mają nie pić
już nigdy wódki u parafian, żeby im służyć za przykład wstrze-
mięźliwości. Nieposłusznych temu postanowieniu trzeba ka-
rać po przekonaniu o występku: na pierwszy raz diaczka
pół rublem, diakona i swiaszczennika według dochodu ; za
drugim razem kara pieniężna ma być dwa razy większa, za
trzecim donosić o tym do naczelnika eparchialnego (to jest
do biskupa, którego tu zwą po prostu czynownikiem, „na-
czelnikiem”, jak w biurach), żeby „oddalił niegodnego człon-
ka”. Czy te środki pomogły, nie jest mi wiadomo.

Czytając przed laty Buckle’a, spotkałem w nim wiele do-

wolnych twierdzeń, które zachwiały moją wiarę w słuszność
jego wywodów. Do takich należał między innymi ustęp o
wielkim wpływie duchowieństwa rosyjskiego na lud i o wiel-
kim szacunku, z jakim odnosi się do niego społeczeństwo.
Są to po prostu brednie, w które nawet żaden Moskal nie
wierzy. Jeżeli co, to właśnie brak uszanowania dla popa jest
cechą charakterystyczną stosunków rosyjskich. Inteligencja
nim pomiata, chłop pije z nim razem, traktuje go jako zależ-
nego od siebie, bo go utrzymuje, kłócąc się o cenę każdej
posługi duchownej; wypadki pobicia popa przez jego „owie-
czki” nie należą do nadzwyczajnych. — Samo wyższe ducho-
wieństwo traktuje podwładnych sobie popów z góry a często
niemiłosiernie. Hercen opisuje, jak władyka Pafnutij odbie-
rał raporty od swiaszczenników. Podczas wielkiego upału
siedział w altanie, zasłonięty od promieni słonecznych, a
pop z gołą głową stał na słońcu i czytał raport. Nie obcho-
dziły go nic straszne męczarnie biedaka, nie dbał, że może
on zapaść na oczy lub chorobę mózgową.

Natomiast tacy władycy, jak Pafnutij, schylają głowę przed

każdym generałem, gubernatorem, a cóż dopiero przed ca-
rem. Car to alfa i omega Cerkwi, — to Bóg na ziemi, o

background image

— 81 —

którego szczęście i przyjemności dba Bóg na niebie. Za Alek-
sandra II sławnym był metropolita Filaret, którego mowy
wydano w kilkotomowym zbiorze. Oto parę z nich ustępów:

Świętym jest car ! Car jest pomazańcem Bożym ! Staje się

w godzinie swojego wyświęcenia się (koronacji po prostu)
ofiarą żywą, która się oddaje Bogu za zdrowie cesarstwa. Jego
wstąpienie na tron jest mistyczną ofiarą. Wszystko w jego ręce.
Choroba ustępuje przed nim. Sama nawet zaraza ucieka w
sam dzień jego narodzenia się, aby go nie zasmucać niewcze-
sną boleścią. Okrąg ziemi należy do cara. Bok sam nazywa się
rokiem carskim ; jeżeli Bóg pozwala, że kwitną sprawy ziemi,
to skutek jego dobroci dla cara, żeby obfitość darów bożych
ozdobiła stół carski.

A oto ustęp drugi:

Bóg, na wzór swego jedynowładztwa w niebie, ustanowił

cara na ziemi. Na wzór swojej wszechmocy zrobił cara samo-
władcą, na wzór swego panowania, które nie przechodzi i
ciągnie się od wieków i w ciągu wieków, cara dziedzicznego.
O ! gdyby to dobrze pojmowały wszystkie ludy, tę godność
niebiańską cara i te urządzenia carstwa ziemskiego na podo-
bieństwo niebieskiego ! Wszystko urządzone będąc na wzór
niebieski, byłoby również szczęśliwe na wzór niebieski (Choix
des sermons et discours de Mr. Philarete, métropolite de Moscou

,

III, 301–302).

Więc nic dziwnego, że car ustanawia święta, obrzędy,

procesje, że kanonizuje świętych na przedstawienie synodu.
Mikołaj kanonizował tak Mitrofana, Aleksander II Tryfona.

Swod Zakonow

(zbiór praw) nakazuje posłuszeństwo re-

ligijne carowi we wszystkim, a grozi klątwą za wszelki bunt
przeciw niemu. — I właśnie z tego powodu powstaje bunt
dusz szlachetniejszych, którym jest wstrętne używanie religii
jako środka do bałwochwalstwa caratu. Zmarły niedawno
filozof rosyjski, Włodzimierz Sołowjew, wykazywał, iż wzrost
starowierców (raskolników) za Nikona (koło 1660) nie po-

background image

— 82 —

chodził z niczego innego, jak ze zrozumienia tej roli upoka-
rzającej, jaką odgrywa urzędowe prawosławie.

W ogóle zdaniem wszystkich tych, co ze znajomością

rzeczy i bezstronnie badali dzieje i i stan dzisiejszy raskołu i
sekciarstwa rosyjskiego, cerkiew prawosławna jest nie tylko
ich macierzą, ale i wychowawczynią. Raskoł powstał już w
wieku XIV w Nowogrodzie z powodu zdzierstwa duchow-
nych. Prześladowany przez Iwana III schronił się do Inflant
i Kurlandii, w Nowogrodzie zaś i Moskwie pojawiła się wśród
ludu i duchowieństwa sekta żydowska, która nawet na dwo-
rze miała zwolenników, ba ! archimandryta Zosim i wielka
księżniczka Helena należeli do niej. Sektę tę, oczekującą
przyjścia Chrystusa, przeciwną oddawaniu czci obrazom,
starano się wytępić dosłownie „ogniem i mieczem”. Z niej
wyrodziły się inne. Wspomnianego Nikona oskarżano, że
wprowadza herezję; ilość raskolników ogromnie zwiększyła
się, odrzucając księgi liturgiczne nikonowskie, a zatrzymując
stare, stąd też nazwa starowierców, staroobriadców (staroob-
rządkowych). Prześladowanie obudziło fanatyzm — raskol-
nicy rozeszli się po całym państwie, szerząc swoją naukę (część
ich uciekła do Polski i Litwy). „Nowinki cywilizacyjne” Piotra
(zniesienie patriarchatu, spis ludności, nakaz golenia bród,
podatki, przymusowe roboty itd.) przydały siły raskołowi,
lud bowiem uznawał je za targnięcie się na religię i narodo-
wość. Raskoł więc przybrał charakter polityczny. Za carycy
Elżbiety, jak podają wykazy, 24 władyków przeszło do ras-
kołu. Siła jego była taka, iż Katarzyna II zmuszona była go
uznać, tolerować. Wstawiał się za nim Potemkin, więc po-
zwolono raskołowi w pewnych okolicach posiadać cerkwie
i kapłanów, wyświęconych przez władyków prawosławnych.
To w samym raskole wywołało rozdwojenie, powstali „jed-
nowiercy” i „bezpopowcy”. Wszyscy raskolnicy różnią się z
prawosławiem co do przepisów religijnych i obrządkowych ;
ubierają się „po staremu”, żyją skromnie. Raskoł ten ma
swoich męczenników, cierpi za przekonania, a więc jest szla-
chetniejszym od urzędowego kościoła. Jego wyznawcy szu-
kają wiary, coś kochają, poświęcają się dla idei. Mają swoją
hierarchię z metropolitą w Białej Krynicy (na Bukowinie).

background image

— 83 —

Inne sekty wyrastają jak grzyby po deszczu. Niektóre

doprowadzają ascezę do ostateczności. Inne przemieniły się
z czasem w ohydne nowotwory, toczące lud rosyjski. Do
takich należą „skopcy”, co znaczy wprost rzezańcy. „Fili-
powcy” za najlepszą drogę do zbawienia uważają śmierć gło-
dową lub spalenie się żywcem (stąd nazwy „morelszczyków”
i „samosożygatieli”). „Strannicy” (wędrowcy) pozbywają
się rodziny, związków społecznych i włóczą się po lasach ;
nie istnieje dla nich żadne prawo, władzę uważają za Anty-
chrysta. Niektóre sekty odrzucają wszelkie tajemnice wiary,
inne chrzczą dopiero dorosłych. Znaczna część sekt „bezpo-
powskich” nie modli się za panującego i odrzuca wszelką
władzę, podobnie jak „strannicy”. Ze sekt, zachowujących
wiele obrzędów żydowskich, a objętych w ogólną nazwę „du-
choborów”, najliczniejsi są mołokanie; „selezniewcy” dopeł-
niają obrzezania ; „szczelińcy” modlą się przez szczelinę.

Inne sekty potrzebują krwi, ofiar ludzkich, inne toną w

najskrajniejszej zmysłowości, — inne wcielają w życie zasady
komunizmu: wspólną własność żon i mienia. Nie ma szaleń-
stwa, którego by nie przemieniono w religię. — Niedawno
odkryto sektę zakopujących się w ziemię, ginących żywcem
w mogiłach. W chwili kiedy to piszemy, dzienniki donoszą,
że w powiecie rewelskim wzrasta ogromnie sekta „dusz oświe-
conych”. Fanatycy przechodzą z miejsca na miejsce, opowia-
dając zbierającemu się tłumnie ludowi wszystkie męki piekła.
Ponieważ są to „dusze oświecone”, przeto dzieci swoje od-
bierają ze szkół, które nazywają ziemskim piekłem, ponieważ
tam uczą „grzesznej mądrości”, która prowadzi na drogę
do piekła.

Sekty są przez rząd prześladowane, ale raskoł, jako „stary

obrządek”, najbliższy prawosławiu, jest niby tolerowany.
Aleksander III wydał prawo, rzeczywiście zabezpieczające
mu znaczną tolerancję. Mimo to, staroobriadcy znajdują się
w ciężkim położeniu. Znany już czytelnikom naszym Sier-
giej Szarapow, narodowiec, przywiązany do prawosławia,
tak kreśli to położenie:

„Staroobriadcy nie posiadają możności dowieść swojej

przynależności do raskołu, ponieważ władza nie uznaje za

background image

— 84 —

raskolników tych, co pochodzą z rodziców prawosławnych,
zapisanych do metryk swojej parafii. Tymczasem ogromna
ilość takich rodziców, przynależnych do raskołu, była gwał-
tem bez jej woli zapisana do ksiąg cerkiewnych. Dla takich
raskolników, których ilość jest znacznie większa, niż staro-
wierców zarejestrowanych, wytworzono położenie bez wyj-
ścia. Raskolnik oficjalny może swobodnie, wziąwszy ślub u
swego duchownego, zapisać swe małżeństwo do ksiąg poli-
cyjnych i zrobić je prawnym. Dzieci jego będą uważane za
prawe, jego majątkowe i rodzinne stosunki będą uregulo-
wane. Zupełnie inną jest sytuacja raskolnika, oficjalnie po-
dług metryk należącego do kościoła prawosławnego. Mał-
żeństwo jego do policyjnych ksiąg zapisane być nie może i
dlatego uważane jest jako życie na wiarę, dzieci jego, jako
nieprawe, są pozbawione praw rodzinnych i majątkowych;
za sprawiony mu pogrzeb odpowiada przed władzą duchow-
ny starowierca. Trudno sobie wyobrazić więcej smutne poło-
żenie, a to tym bardziej, że nie ma z niego wyjścia, ponieważ
przejście z prawosławia na starowierstwo jest niedozwolone”.

W poprzednim liście wspominaliśmy o kongresie misjo-

narzy rosyjskich w Orle, na którym wygłosił swą słynną mo-
wę Stachowicz. Czytelnicy przypominają sobie, jak niektórzy
misjonarze ponuro kreślili skutki swej działalności przeciwko
sektom i raskołowi, jak odzywali się o konieczności nawra-
cania drogą miłości, a nie represji administracyjnej i sądowej.
Niezmierna większość jednak oświadczyła się za starym sys-
temem. Swoją drogą ten stary system miał swoją piętę Achil-
lesową; byli popi, co umieli wyciągnąć z niego korzyści dla
siebie i dla… raskołu. Daje nam o tym pojęcie obszerna
korespondencja z czedryńskiego powiatu guberni permskiej,
umieszczona w Sankt-Pietierburgskich wiedomostiach. Poda-
my ją w streszczeniu:

We wsi Korepinie wśród starowierców zbudowano cer-

kiew prawosławną, ale nikt z lepszych popów nie chciał je-
chać do głuchego zakątka, więc też zwyczajem, praktykowa-
nym w Rosji, wysyłano do Korepina swiaszczenników, któ-
rzy mieli na sobie grzeszki różnego rodzaju. Zamiast zjedny-
wać błądzące owce dla cerkwi prawo sławnej, popi korepiń-

background image

— 85 —

scy stali się raczej propagatorami raskołu w całej okolicy.
Starowiercy zwracają wielką uwagę na życie prywatne du-
chownych, wymagają koniecznie, aby oni byli dobrymi pa-
sterzami i podług nich sądzą o wartości całej cerkwi. —
Tymczasem popi korepińscy nie odznaczali się porządnym
życiem i w żaden sposób dobrym przykładem dla owieczek
być nie mogli. W archiwum gminnym korepińskim znajdu-
je się dokument: „Rzecz o krzywdach, wyrządzonych przez
świaszczennika cerkwi korepińskiej włościanom korepińs-
kim Sobianinu i Siwuchinej”. Z powodu tej sprawy zapyty-
wał się duchowny sędzia śledczy urzędu gminnego, „czy
były sporządzone świadectwa o pobiciu wspomnianych wło-
ścian i o krwawych znakach tego pobicia”.

Następstwem dochodzenia była zmiana popa; nowy oka-

zał się jeszcze gorszym. Zmieniano popów co lat parę z jed-
nym i tym samym skutkiem, a raskoł szerzył się z dnia na
dzień. Nie można się temu dziwić, jeżeli wszyscy popi kore-
pińscy byli tacy jak ojciec Nikita przysłany z Tambowa koło
r. 1870. Starowiercy opowiadają, że był to człowiek niegłupi,
ale całkiem indyferentny i uważający cerkiew jedynie za źró-
dło dochodu. Ponieważ w tym czasie prześladowanie staro-
wierców szło na wielką skalę, więc ojciec Nikita umiał z
tego położenia dla siebie wyciągnąć korzyści. Za oznaczoną
cenę, lub za odpowiedni podarunek w naturze, wydawał
metryki chrztu i ślubu, choć ani chrzcił, ani ślubów nie da-
wał. Robił częste wycieczki za kwestą po parafii i wracał z
niej zawsze obładowany zdobyczą. Dając w zamian za grze-
czność wszelką swobodę raskolnikom, sam o. Nikita także
żył swobodnie. Pił uczciwie, w post jadał mięso itd. Jedno-
cześnie umiał zasłużyć sobie na względy swoich naczelników
powiatowych, albowiem pomagał im w rządzeniu krajem.
Tak np. zamordują kogoś w okolicy, komisarzowi (prysta-
wowi) nie chce się jechać o wiorst dwieście, więc pisze do
o. Nikity, a ten przeprowadza za niego śledztwo. — I wszyst-
ko było dobrze, bo o. Nikita wyrobił sobie dobrą opinię u
naczalstwa, a naczalstwo brało pieniądze za komisje. Nikita
przebywał w Korepinie przez lat 15. Jeden z jego następców
był człowiekiem zupełnie porządnym i oddanym sprawie

background image

— 86 —

cerkwi, stąd też, jak twierdzi korespondent, potężne w ras-
kole uczynił szczerby. Ale wskutek jakiegoś nieporozumie-
nia z władzą duchowną, odwołano owego porządnego popa,
a dziś rządzi w Korepinie ojciec Dimitrij, człowiek z rodza-
ju o. Nikity. — Wprawdzie nie mówi korespondent, ażeby
był takim jak Nikita łapownikiem, ale raskoł obchodzi go
tyle, co rewolucja w Paragwaju. Według jego własnych słów,
starowiercy nie puszczają go zupełnie do siebie, a co naj-
główniejsza, nie chcą mu nic płacić. O połączeniu okolicz-
nych raskolników z cerkwią prawosławną nie ma już teraz
mowy. Naturalnie inni misjonarze wśród raskołu i sekciarzy
działają inaczej, niż O. Nikita. Kapłani ci są przedstawicie-
lami Cerkwi „wojującej”, wzywają też pomocy policji, ażeby
prawdziwemu prawosławnemu Bogu przysporzyć wyznaw-
ców. Niektórzy tak ładnie umieją prowadzić „biesiedy” z
raskolnikami, że te kończą się ich pobiciem. Świeżo, bo 16
marca we wsi Bołoduchowie, w guberni charkowskiej, misjo-
narz Bogolubow wezwał sztundystów, aby przybyli do cer-
kwi pokrowskiej na dysputę religijną. W oznaczonej porze
przybyło 21 sztundystów i rozpoczęła się „biesieda” w obec-
ności znacznej liczby prawosławnych. Widocznie misjonarz
musiał bardzo gorąco wyrzucać odstępcom ich błędy, kie-
dy prawosławni rzucili się w cerkwi na sztundystów i zaczęli
ich prawosławnie okładać. Sztundyści uciekli z cerkwi, ale i
poza nią zastosowywano do nich prawosławne argumenty.
Szczęściem, iż żołnierze artylerii przyszli im na pomoc i pod
ich konwojem cało dostali się do domów. — Pisma rosyjskie
notują ciągle tego rodzaju wypadki. W ostatnich czasach
zdarzyły się one w guberni chersońskiej i w Kijowie. We
wsi Tyszkówce „starosta” miejscowy zaaresztował czterech
sztundystów, posądzając ich, że zeszli się na modlitwę. Je-
den z nich, chory, zmarł niedługo po wypuszczeniu go z
aresztu. Chciano go pochować poza murem któregokolwiek
z trzech cmentarzy tamtejszych, ale włościanie oparli się
temu i tak pobili sztundystów, że aż musiała się w to wdać
władza prokuratorska. Pobito również sekciarzy w Kijowie,
gdy ci zebrali się na wspólną modlitwę w jednym z domów
prywatnych. — Tłum włóczęgów powybijał szyby i rzucił

background image

— 87 —

się na sekciarzy, których dopiero obroniła policja. Pisząc o
tym, Wiestnik Jewropy, dodaje: „Nasz lud w ogólności za-
patruje się na inaczej wierzących bez żadnej nienawiści, ani
niechęci. Żeby w nim wzbudzić fanatyzm, trzeba albo nie-
szczęśliwego zbiegu okoliczności, zbiegowiska, złożonego z
różnych żywiołów niespokojnych, o co nietrudno w więk-
szych miastach, albo zachęty ze strony osób oddzielnych
(czytaj: popów), albo nadużycia władzy, jak to było w Ty-
szkówce, albo wreszcie podrażnienia żywiołowego, wywoły-
wanego niekiedy przez widok niezwykłych, mało zrozumia-
łych obyczajów: niepicia wódki, unikania swarów, powstrzy-
mywania się od połajanek”.

Inaczej traktowani są starowiercy na ziemiach dawnej

Rzeczypospolitej. Tam się ich uważa jako żywioł potrzebny
i pożyteczny dla rusyfikacji kraju. Rada państwa przychyl-
nie przyjęła wniosek Sipiagina, ażeby uwłaszczyć starowier-
ców, dzierżawiących grunty rolne na Litwie i Białorusi. Pr-
zebywają oni tara od setek lat, tj. od czasu, kiedy uciekli na
Litwę, szukając wolności wyznania. Osiedlali się całymi gmi-
nami lub rodzinami na roli, którą im jako pracowitym i
dobrze prowadzącym się chętnie oddawano w dzierżawę.
Pierwszy Murawjew zwrócił uwagę na ten żywioł rdzennie
rosyjski i postanowił go wzmocnić. — W tym celu wydał
okólnik, na mocy którego raskolnicy, dzierżawiący grunty
w guberni wileńskiej, grodzieńskiej, kowieńskiej i mińskiej,
oraz w czterech powiatach guberni witebskiej, otrzymywali
prawa (tymczasowe zresztą) nie ustępowania z dzierżaw,
choćby kończyły się kontrakty i płacenia za dzierżawę co
najwyżej 3 rs. od dziesięciny. — Jakkolwiek okólnik ten zo-
stał przez generał-gubernatora Potapowa wkrótce cofnięty,
wszakże już w r. 1870 ministerstwo spraw wewnętrznych
wzięło sprawę w swoje ręce i dnia 22 maja 1876 r. ukazały
się przepisy, stanowiące, żeby we wszystkich dobrach prywat-
nych, w których starowiercy dzierżawią grunty z czasów
przed dn. 17 czerwca 1863 r., grunty te pozostawiono nadal
w ich dzierżawie na tych samych warunkach, które obowią-
zują strony w chwili wydania przepisów, oraz, że na żądanie
obu stron lub samego tylko właściciela dóbr, dokonywa się

background image

— 88 —

skup dzierżaw przy udziale państwa. — Nowa ustawa o ich
uwłaszczeniu, to tylko dalszy krok na drodze prawodawczej,
po której konsekwentnie postępowano. Nowoje wremia cieszy
się, że „w ten sposób naprawiono wreszcie niesprawiedli-
wość, wyrządzoną tej cząstce ludności rosyjskiej, która w
chwili zaburzeń pozostawała wierną interesom rosyjskim,
państwowości rosyjskiej i która za swą wierność cierpiała”(?!).

W tymże samym Nowom wremieni p. Suworin zalecał

niedawno nowy środek rusyfikacji kraju zachodniego, który
poruszył z nim pewien wyższy wojskowy, znający dokładnie
stosunki tego kraju.

— „Wie pan, co należałoby zrobić? — rzekł ów doradca.

— Przenieść metropolię starowierców z Białej Krynicy do
Wilna. Jestem przekonany, że oddałaby ona wielkie usługi
sprawie rosyjskiej, a nawet prawosławiu. Przecież starowier-
cy są także prawosławnymi, jeno z owym dawnym hartem,
który dokonywał wielkich czynów w epokach zjednoczenia
Rosji i podczas walk z Tatarami, Polakami, Litwą i innymi
żywiołami, wrogimi dla Rosji. Zrobić z Wilna siłę przycią-
gającą dla starowierców — byłby to tak polityczny krok na
drodze zniszczenia naszych kresów zachodnich, że trudno
o lepszy. To nie to, co rozdawanie majątków polskich urzęd-
nikom i obywatelom rosyjskim, którzy nawet do tych mająt-
ków nie przyjeżdżali, a jeżeli przyjeżdżali, to nic nie umieli
zrobić, chyba sprzedać las z zyskiem. Wilno stałoby się mia-
stem rosyjskim w najkrótszym czasie, a na kresach zachod-
nich powstałoby coś w rodzaju drugiej Moskwy”.

Z powodu projektu p. Suworina, dziennik Jużnyj kraj

uczynił tak uwagę : „Zwalczyć wpływ polski na zachodzie
możemy tylko przez swoją kulturę, a jakąż kulturę mają sta-
rowiercy?… Przecież oni są śmieszni nawet u nas, w cen-
trum Rosji, na zachodzie przeto będą podwójnie śmieszni”…

Ale porzućmy już starowierców i sekty rosyjskie, a przy-

patrzmy się kilku obrazkom z życia duchowieństwa prawo-
sławnego. Obrazków takich dostarczają co chwila dzienniki
rosyjskie. Rzecz naturalna, że notują zaledwie setną część
tego, co z tych sfer pod tytułem curiosa umieścić by się dało.
Nasz plon pochodzi tylko z jednego miesiąca i z kilku pism

background image

— 89 —

zaledwie. Ale i on wystarcza, ażeby pojąć, z jakiego gatunku
ludzi składa się znaczna część tych, co mają być sługami
Boga, dobrymi pasterzami i przykładem dla swych owieczek.
A więc:

W Karamyszewkie, wsi powiatu aktarskiego, guberni sa-

ratowskiej, swiaszczennik Sołowjew śpiewakom kościelnym
w każde święto wynagradza ich trudy wódką. Honorarium
to waha się między jedną butelką a jedną „czetwiertią”, sto-
sownie do rodzaju śpiewu i hierarchii (czynu) dnia świątecz-
nego (prazdnika).

We wsi Muranki, w tejże samej guberni, przez lat 20

była nauczycielką niejaka Iwanowa, lubiana przez lud i od-
znaczana przez władzę za dobre prowadzenie szkoły. Ze swo-
ich byłych uczniów i uczennic złożyła wyborny chór, który
śpiewał podczas nabożeństwa. Nie podobało się to miejsco-
wemu swiaszczennikowi, więc posyłał na nią denuncjacje
do szkolnego naczalstwa. Ale kiedy to nie pomogło, swiasz-
czennik przekonał starszynę (wójta) Wołkowa, że trzeba od-
dalić nauczycielkę. Pijany starszyna wpadał do nauczycielki
i żądał od niej wódki, wymyślał jej najordynarniejszymi słowy
przy dzieciach, które uciekały ze strachu. Wreszcie za na-
mową swiaszczennika sfałszował uchwałę gminną, żądającą
uwolnienia nauczycielki od obowiązków, — co się też i stało.
Wprawdzie fałszerstwo wyszło później na jaw, ale już objęła
szkołę inna nauczycielka. Iwanowa mieszka w Murankach
bez pensji, przymierając z głodu.

W tejże guberni, we wsi Szyngały, swiaszczennik Wiktor

Nadieżdin bierze za śluby, prócz wódki, mięsa i kur, po 8
do 18 rubli, za pogrzeb 5 rubli i 2 „pierogi”, za wypis z
metryki 5 rubli itd. Niejaki Juszkin przyniósł tylko 1 pierog ;
choć go noga bolała, musiał iść do domu i drugi pierog
przynieść. — Akulina Pomiakszewa miała tylko 4 ruble 80
kop. na pogrzeb szwagra; zmarły dopóty nie został pocho-
wany, póki nie przyniosła brakujących 20 kopiejek, wypro-
szonych ze łzami u sąsiadów. Fiodor Goczkarew dał za ślub
syna 13 rubli, dwie butelki wina, dwie kury i 20 funtów
baraniny. Już po przybiciu targu, zażądał ojciec Wiktor jesz-
cze dwóch rubli, ale ustąpił tym razem, ponieważ żona Fio-

background image

— 90 —

dora tak rozpuściła gębę, że swiaszczennik wolał już być
„stratny”. — O tych taksach i faktach doniósł do dzienni-
ków adwokat Podkosow. — Kiedy ojciec Wiktor odkrył ko-
respondenta, w taki sposób odezwał się na kazaniu: „Prawo-
sławni! mnie was żal. Wśród was znalazł się człowiek, który
pisze i na mnie i na was w gazetach, pisze o waszym pijań-
stwie, o kradzieżach leśnych i o różnych nieporządkach. Plu-
gawi was przed całym czytającym światem, a sam kto on
taki? On, adwokat, bierze i od uczciwego i od winnego,
wydziera wam grosz ostatni. Czemu on o tym nie pisze ?”
itd. itd. Jednemu ze znajomych Podkosowa powiedział póź-
niej z uśmiechem ojciec Nadieżdin: „Powiedz mu pan, niech
wydrukuje teraz o tym, jak ja go urządziłem w moim kaza-
niu”.

W Wozniesiensku, mieście gub. kostromskiej, mieszka

kaznodzieja (nazwiska dzienniki nie podają), który jest prze-
ciwnikiem szkół, zakładanych przez ziemstwa. Niedawno
przez pół godziny w jednej ze wsi pobliskich wykładał w
cerkwi, jak ziemstwa niszczą lud podatkami na zakładanie
szkół. W dalszym ciągu wzywał słuchaczy, aby znosili ofiary
w naturze na szkołę przy cerkwi. Kiedy jednak kazanie jego
nie odniosło skutku, pozbawił uczniów szkoły i jej nauczy-
ciela prawa całowania krzyża.

Szkołę w Aleksandrowce, wsi powiatu sarańskiego, gu-

berni penzeńskiej, opuściła ukochana przez lud nauczyciel-
ka, Tokarewa, z powodu nieprzyjaznego i ordynarnego za-
chowania się miejscowego swiaszczennika. „Batiuszka” nie-
miłosiernie prześladował ją za to, że czasami w dnie postne
piła mleko. Kiedy kilka razy ją „narugał”, przestała w cerkwi
podchodzić do niego po błogosławieństwo. I to zdecydowało
o jej losie.

Z Wietługi piszą szeroko o jednym z „poważniejszych”

pasterzy tamtego powiatu. W ostatnich czasach jakiś „bies
swawolny” zaczął mu płatać figle. Z tego powodu wypalił
swiaszczennik kazanie, którego streszczać niepodobna, aby
nie uronić mimowolnego humoru, za długie zaś jest, aby je
podawać w całości. — Później padło podejrzenie, że biesem
jest nauczyciel, a więc nastąpiło drugie kazanie przeciw in-

background image

— 91 —

teligencji i szkołom, które zaprowadzają obyczaje gorsze niż
w Paryżu, Rzymie i… w Lourdes(?!). Rozpoczęła się walka
na dobre z miejscową szkołą, a zwłaszcza z nauczycielką,
która stała się przedmiotem trzeciego kazania. Skończyło
się na bezczelnym wtargnięciu popa do mieszkania nauczy-
cielki, w którym ją tak powitał, że musiała uciekać, a ten
biegł za nią na ulicę, póki zmęczona nie padła na ziemię.

W Arkadakie guberni saratowskiej wszczęła się walka

między dwoma popami, skutkiem której przeniesiono obu
do innej parafii. Obaj wyjechali do Saratowa i robili starania,
aby się utrzymać przy dawnej parafii. Trwało to kilka mie-
sięcy, w czasie których lud sam grzebał zmarłych, a za ślu-
bem jeździł w dalsze strony. Wreszcie przybyli nowi popi.
Jeden z nich zastał rodzinę poprzednika, zajmującą dawne
mieszkanie. Pomimo, że miejscowy „starosta” ofiarował mu
na kilka dni dwa pokoje, rodzina nowego batiuszki zdobyła
dom wstępnym bojem. Rolę dowódcy przyjęła „matuszka”,
która kazała woźnicom i służbie wyrzucić na dwór podczas
deszczu wszystkie ruchomości byłego batiuszki, pozrywać
firanki z okien itd. A stało się to w niedzielę, podczas mszy
porannej. Na krzyki i płacze wypędzonych przybyli parafia-
nie i policja. — Ale nic nie pomogło, spisano więc protokół,
a sprawa poszła do sądu.

W Jurjewie Polskim gubernii włodzimirskiej umarł nau-

czyciel Biełow. Protojerej Znamienskij, wezwany przez szko-
łę do odprawienia panichidy, zapytał się wdowy, dlaczego
nie uszyła mężowi śmiertelnej koszuli ? Gdyby go pochowa-
no w mundurze, to co innego, ale jeżeli w zwykłym ubraniu
pojawi się na tamtym świecie, to nie wiadomo, za kogo go
wezmą. Wdziano koszulę, ale jeszcze kazał protojerej ściąg-
nąć nieboszczykowi buty, a włożyć nowe pantofle, bo nie
wypada w starych butach na tamten świat się pokazywać.
Nad grobem o. Znamienskij powiedział dosłownie, że
„zmarły sługa, Boży Paweł umarł w sam czas, bo tylko śmierć
uchroniła go od dalszych błędów i zupełnego moralnego
upadku i nie pozwoliła mu się utwierdzić w ideach szkod-
liwych. Nie wiadomo, do czego byłby doszedł, gdyby śmierć
temu nie przeszkodziła”. — Po tej mowie nauczyciel Wier-

background image

— 92 —

nosłow przedstawił słuchaczom zmarłego jako człowieka
rzadko sympatycznego i uczciwego, ożywionego najlepszy-
mi ideami…

Kończymy tę litanię obrazków, lubo mamy ich jeszcze

kilkanaście tego samego rodzaju. Należy jeszcze wspomnieć
o odezwie wzywającej do nadsyłania ofiar na ikonostas w
nowo zbudowanej cerkwi ; odezwa zaręcza, iż w dzień
poświęcenia cerkwi, archijerej wymieni nazwiska i pomodli
się za tych ofiarodawców, którzy złożą co najmniej… rubla.

Jeżeli weźmiemy na uwagę, że dzienniki prowincjonalne,

z których te obrazki czerpaliśmy, wychodzą pod cenzurą, a
ta aż nadto pilnuje powagi cerkwi, to możemy pojąć, ile to
rzeczy nie wychodzi na jaw, jak tylko przypadkiem dostaje
się coś w tym rodzaju na szpalty dzienników. I w takich
stosunkach Missjonierskoje obozrenije pomieszcza artykuły o
konieczności zaprowadzenia misji dla… inteligencji, „która
tylko z metryki jest prawosławna i stanowi tak co do ilości
jak i pod względem nastroju antycerkiewnego, największą
sektę na świętej Rusi. Prawdę powiedziawszy, nasze misje,
będąc tylko ludowymi, często gonią za muchą sekciarską a
nie dostrzegają słonia”. Missjonierskoje obozrenije usprawie-
dliwia poniekąd inteligencję, bo trudno jej się dziwić, „skoro
cała rosyjska nauka i całe wykształcenie są ateistyczne i bez-
bożne”.

Sprawiedliwość każe przyznać, że czasem, ale to niesły-

chanie rzadko, znajdujemy w dziennikach rosyjskich wzmian-
kę o dobrych pasterzach. Tak przed trzema miesiącami czy-
taliśmy nekrolog protojereja Kołokołowa, który miał być (o
ile nekrolog, jak to zwykle bywa, nie przesadza) opiekunem
biednych i nieszczęśliwych, rzadkim idealistą, dobrodziejem
szkół i szpitali.

Czasami nawet największym zwolennikom prawosławia

nie podobają się czyny i myśli jego przedstawicieli. Jakiś
misjonarz wśród buddystów składając synodowi swą relację,
zakończył ją tymi słowy: „Nawrócenie z buddyzmu na pra-
wosławie szłoby prędkim krokiem, gdyby nie było świątyni
buddyjskiej, której kapłan ma taki silny wpływ, iż ochrzczeni
buddyści porzucają prawosławie, wskutek czego dla właści-

background image

— 93 —

wego powodzenia misji wypadałoby świątynię buddyjską
znieść z oblicza ziemi, a kapłana zesłać na wygnanie”. —
Otóż nawet słynny książę Mieszczerski, redaktor Grażda-
nina

, napisał gorący protest przeciw takiemu zapatrywaniu.

Widocznie — pisze on — ów misjonarz „tylko zapisuje do
prawosławia”, bo gdyby nawróceni przyjmowali z przeko-
nania wiarę, to by „żaden lama, ani jezuita”, nie zdołał ode-
brać cerkwi zyskanej owieczki. „Takie nawracanie, to kłam-
stwo przed Bogiem i sumieniem”. A ileż musi być „okru-
cieństwa” — pisze dalej kniaź Mieszczerski — w duszy ta-
kiego misjonarza, który proponuje rozorać świątynię a kapła-
na wygnać. Tu zdobywa się kniaź na piękny, z zapałem napi-
sany obraz tych ludzi nieszczęśliwych, przywiązanych do
swych świętości i patrzących ze łzami i rozpaczą na ich nisz-
czenie. Szkoda, że kniaź Mieszczerski i wszyscy jemu podob-
ni, umiejący odczuć straszne położenie buddystów, patrzyli
spokojnie, ba! nawet z radością na prześladowanie unitów,
zabieranie im kościołów, wygnanie ich szlachetnych kapła-
nów i na tych „opornych”, cierpiących do dziś dnia na Sy-
birze, za obronę swej świętej wiary.

Daliśmy tylko pobieżną charakterystykę duchowieństwa

prawosławnego, boć w krótkim dziennikarskim artykule
trudno myśleć o wyczerpaniu przedmiotu. Ale i z tego wi-
dzieć można dzisiejszy stan cerkwi i zrozumieć, że nawet
wśród jej szczerych wyznawców panuje wielkie niezadowo-
lenie. Jakiś pop tak skarży się w Grażdaninie na smutne poło-
żenie swiaszczenników: „Należy dążyć do tego, by potrzeba
nie zmuszała duchownego z krzyżem w rękach długo i po-
kornie oczekiwać, aż jakaś baba, rozwiązawszy piętnaście
węzełków, wyjmie dla niego pieniądze za modlitwę i pani-
chidę (nabożeństwo żałobne); trzeba, ażeby swiaszczennik
mógł z godnością wyjść z chaty pijanego chłopa, a nie cze-
kał, aż ten, nażartowawszy się z niego, a nawet go zwymy-
ślawszy, wyjmie z kieszeni grywiennik”. — Dalej kreśli tenże
pop w Grażdaninie następujący obrazek: „Chłop po śmierci
ojca lub matki prosi swiaszczennika, ażeby odsłużył w jego
domu panichidę. Po panichidzie prosi go usiąść, ażeby wspo-
mnieć (pomianut’) nieboszczyka. Zebrało się dużo ludu :

background image

— 94 —

krewnych, znajomych. Zaczyna się biesieda (nauka) o życiu
pozagrobowym, o konieczności przygotowania się do niego,
o pamięci o nieboszczykach. — Wszystko idzie pięknie,
składnie — wszyscy słuchają z uwagą. Wstano od stołu i
cały nastrój znika. Chłop rozmawia szeptem z żoną, sąsia-
dami, i trwożnie się ogląda, a ty wciąż siedzisz i wciąż cze-
kasz, rozumiejąc dobrze, co znaczą te szepty. Nareszcie sły-
szysz zapytanie, co ci się należy ? Oznaczasz sumę, i znowu
szepty, dźwięk pieniędzy, niezadowolone spojrzenia — a
wreszcie targ, wstrętny targ, szarpiący serce, poniżający stan
duchowny i niszczący z czasem wszelkie szlachetne porywy.
Słyszysz, jak mówią: oto dlatego pop każe nam pamiętać o
duszach nieboszczyków, aby nas więcej obdzierać ! — Do-
brze jeżeli się tylko na tym kończy, jeżeli pop odprowadzany
jest tylko wzrokiem niezadowolonym. Często wybucha nie-
nawiść i dobrze, jeżeli kończy się tylko na strachu… Daj
Panie Boże, ażeby nasz głos płaczliwy męki i tortur moral-
nych doszedł do uszu tych, od których wszystko zależy”.
Treścią tego „głosu” jest, ażeby pop pobierał od rządu nie
400, lecz 900 rubli rocznie.

Stan cerkwi, jak już wyżej zaznaczyłem, rozumieją do-

brze nawet narodowcy rosyjscy. — Ten sam Szarapow, co
polemizował ze Stachowiczem, przyznaje, że jest „rzeczą
konieczną stworzenie trzeźwego programu cerkiewnego od-
rodzenia. Nie nam o swobodzie sumienia marzyć, zanim
nie ma swobody cerkwi. Prawdziwie swobodna cerkiew i bez
wszelkiej państwowej pomocy, ochroni wiarę naszego na-
rodu i jego jedność religijną, i nie będzie potrzebowała żad-
nymi zewnętrznymi, gwałtownymi środkami nastawać na
swobodę sumienia ludzi innej wiary” (Zamorozki, str. 53).

Prof. S. A. Raczynski, jeden z najpoważniejszych współ-

czesnych uczonych rosyjskich, takie zdanie wypowiada o
duchowieństwie prawosławnym: „Duchowni nasi — nic nie
są warci. Kler nasz schnie i ginie śmiercią powolną, hanieb-
ną, podobną do samobójstwa. Przez czas długi zamknięty
ściśle w obrębie kasty, wydzielał on ciągle i wydziela z sie-
bie wszystkie siły żywotne, zachowując w swym łonie tylko
żywioły słabe i gnuśne, oraz te tylko nieliczne jednostki, w

background image

— 95 —

których przypadkowo powołanie zeszło się z urodzeniem”.

Jaki kler, taka i wiara w narodzie. Lud ciemny albo trzy-

ma się czczych form przez przyzwyczajenie, albo też zasila
wciąż raskoł i sekty. Inteligencja (co jak wykazaliśmy, przy-
znają sami Rosjanie), obywa się całkiem bez wiary. Nawet
wśród seminarzystów, przyszłych duchownych, odzywa się
niechęć do cerkwi. — Niedawno Cerkownyj wiestnik, organ
duchowieństwa, ze smutkiem zaznaczył, iż w „ostatnich cza-
sach wzmogła się znacznie liczba seminarzystów nie chcą-
cych kończyć swych studiów i przechodzących do innych
zawodów”.

Toteż triumfująco zaznacza stary nihilista Stepniak :

Pierwszą walkę stoczył nihilizm na polu religijnym. Nie

była ona ani długą, ani zaciętą ; zakończyła się jednym prawie
zamachem, bo na całym świecie nie ma kraju, gdzie by religia
w wyższych warstwach tak mało zapuściła korzeni, jak w Rosji.
Poprzednia generacja była jeszcze nieco chrześcijańską z na-
wyknienia, nieco ateistyczną z kultury. Ale skoro raz zastęp
młodych, przyrodzonymi naukami i pozytywną filozofią uzbro-
jonych pisarzy, pełnych talentu, ognia i żaru prozelityzmu, wy-
ruszył do ataku, to chrześcijaństwo zwaliło się jak stary zgniły
barak, który stoi opuszczony, bo już nikt o niego nie dba. Spra-
wa poszła bardzo gładko, bo już nikt nie bronił ołtarzy i bogów.
U nas, na szczęście, kler nie miał nigdy żadnego duchownego
wpływu, bo jest bardzo ciemny, i dlatego jeszcze, że księża,
żeniąc się, zatopieni są w swe sprawy familijne… Walka była
zwycięską, nietrudną i bez wysiłku, ale stanowczą, bezwzględ-
ną. — Dzisiaj w Rosji człowiek, mający odrobinę wykształcenia,
a nie materialista, uchodziłby za białego kruka. Zwycięstwo to
było niesłychanej wagi (Das unterirdische Rußland, str. 2).

background image

— 96 —

V

Nasi politycy wobec nowych zaborów rosyjskich. — Co o nich sądził
Aksakow. — Artykuł Markowa o okupacji Mandżurii. — Zapatrywa-
nia Mieszczerskiego. — Pochód na Indie. — Antypatie greckie do

Rosji. — Żal Rosjan za „starą” Francją.

Pewna część naszych zaściankowych polityków ucieszyła się
niezmiernie z pomyślnego dla Anglii ukończenia wojny w
południowej Afryce, — o ile bowiem ogół sympatyzował z
Boerami i odczuwał instynktowo, iż nam nie wolno dobrze
życzyć w tej sprawie Anglikom, przez to bowiem sankcjo-
nowalibyśmy rozboje i zabory, o tyle owa garstka wyższych
polityków manifestowała swe uczucia miłości dla Anglii ze
szczerego przekonania, że jej zwycięstwo leży w naszym in-
teresie. Rozumowanie na pozór było słuszne : Anglia jest
naturalnym wrogiem Rosji, klęska więc pierwszej wzmocni
drugą. „Któż — wołali, a nawet pisali ci politycy — stanie
murem przeciw dalszym zaborom rosyjskim, jeżeli nie An-
glia? Klęska jej, to otwarte dla Rosji wrota do Chin i do
Indii jeden krok dalej na drodze do Konstantynopola, to
krótko mówiąc, oddanie pół świata pod władzę Rosji, której
potęgi nikt wówczas nie złamie. A cóż stanie się wówczas z
naszymi nadziejami ?”

Mogą tak prawić zaściankowi politycy, ale nie ludzie,

spokojnie patrzący na rzeczy, znający historię i rzeczywiste
wewnętrzne siły Rosji. Tych tak zwane „powodzenia” Rosji
tylko cieszyć mogą. Ci wiedzą z historii, że każdy kolos nie-
naturalny rozpadał się, że najpotężniejsze monarchie gubi-
ła nieograniczona chęć zaborów, że olbrzymie przestrzenie
zdobytych krajów wymagały olbrzymich wysiłków, a te były
grobem potęg państwowych, większych na swoje czasy i w
danych warunkach, niż jest dzisiejsza Rosja.

Jeden tylko kolos utrzymywał się w ostatnich wiekach, a

background image

— 97 —

była nim i jest Anglia, ale zawdzięcza to swojemu położeniu
geograficznemu, tej „wodzie”, co do niej przystęp utrudnia,
i wreszcie brakowi rywala na morzach, i oceanach, odkąd
drugi, pogrzebany dziś kolos, Hiszpania, zgłosiła swą wielko-
państwową upadłość. I Rosja zawdzięcza swój rozrost wyjąt-
kowemu położeniu geograficznemu — cały olbrzymi wschód
pusty i nie zaludniony stał jej otworem, a dostępu do niej ze
strony Europy bronił klimat i brak komunikacji. Ale dziś
nie czasy Napoleona I — pochód do Moskwy wreszcie zby-
teczny. Jak już od kolosa angielskiego odpadł dojrzały owoc:
Ameryka północna, tak jeszcze parę takich wojen jak z Boe-
rami, a zacznie się upadek dumnej Brytanii.

A gdzież równać z nią siły Rosji ? Słaba wewnątrz, targa-

na niepokojami klasowymi, niszczona sektami i ciemnotą,
całe swe siły, cały swój dorobek cywilizacyjny rzuca na ol-
brzymie przestrzenie. W domu u siebie brak jej ludzi —
cała falanga cudzoziemców wewnątrz niej gospodarzy. Emi-
gracja na wsze strony z guberni czysto rosyjskich jest faktem,
budzącym poważne refleksje wśród patriotów rosyjskich,
nie zarażonych szowinizmem. Kolonizacja kresów i utrzy-
manie w nich władzy państwowej, wymagają milionów pie-
niędzy i ludzi. Każda zdobycz nowych obszarów ziemi pro-
wadzi za sobą odpływ rdzennej ludności rosyjskiej z miejs-
ca jej zamieszkania. A wreszcie każda taka zdobycz nie może
obejść się bez wielkich ofiar w ludziach i bez wysiłków finan-
sowych.

Stąd też nie wielcy politycy, ale ludzie spokojnie patrzący

na rzeczy, życzą sobie, dla dobra naszej przyszłości, aby Ro-
sja zawojowała choćby całą Azję. Niech jej nikt nie stoi na
przeszkodzie, a więc i Anglia, a kolos tym prędzej rozpadnie
się. Lada chwila, a nie strawi tego, co połknął. Takiego nag-
łego wzrostu państwowego nigdy świat nie widział, ale też
nigdy nie zobaczy równie gwałtownego upadku. Rosja, sku-
piająca się, wycofująca się z Azji, kierująca całe swe siły ku
wzmocnieniu granic zachodnich, ukrzepiająca się na swych
własnych siedzibach, to byłby objaw, muszący wzbudzić da-
leko poważniejsze wśród nas obawy, niżeli Rosja, docierająca
do Indii i zagarniająca Mandżurię.

background image

— 98 —

Ogół rosyjski ślepy jest jednak na niebezpieczeństwo, gro-

żące mu od nadmiaru żarłoctwa. Jest to objaw całkiem na-
turalny. Przyzwyczajono się do nieustannego powodzenia
na tym polu; z drugiej strony stało się po prostu nałogiem
zabieranie co kilka lat jakiegoś obszaru ziemi. Łechtało to
specjalny patriotyzm rosyjski, podsycany ciągłymi grabieża-
mi od czasów Iwanów i Wasilów. Cieszono się sławą oręża
rosyjskiego; uwierzono, iż nic się nie oprze jego sile. Co
więcej, ogromne masy czynownictwa widziały słusznie w
każdym zaborze polepszenie swego bytu. Każdy posterunek
czynowniczy w krajach zawojowanych był i jest lepiej płatny,
niż w głębi Rosji; szybszym jest awans, łatwiejszą jest sposob-
ność prywatnej grabieży. Połączył się więc interes z niezdro-
wym patriotyzmem, a to musiało zaślepić umysły, widzące
namacalne korzyści, a nie patrzące w przyszłość. Złe instyn-
kty znalazły dla siebie ujście, a tych złych instynktów nigdy
w Rosji nie brakowało.

Ale i wśród Rosjan są ludzie, umiejący sądzić trzeźwo.

Już przed 18 laty ostrzegał głośny Aksakow w swej Rusi przed
gorączką zaborów. W artykule Gliniane nabytki pisał między
innymi te słowa:

Leziemy z zapałem ciągle naprzód i naprzód, tonąc coraz

głębiej i głębiej w różnych karakumskich piaskach, gubiąc się
coraz dalej i dalej wśród dziczy pustyń azjatyckich… — A euro-
pejscy politycy w rodzaju Beaconsfieldów i Bismarcków za-
cierają w tym czasie swoje doświadczone ręce, patrząc, jak dla
ich interesów naszymi własnymi rosyjskimi rękami kopiemy
na tyłach Rosji sztuczne otwory (apertury) dla odpływania zbyt-
niej (!) krwi naszej. Nie wiem, czy wielki mag europejskiej
polityki, żelazny kanclerz, miał kiedy sposobność rozmawiać
z rosyjskimi mężami stanu o naszych zadaniach na wschodzie.
Jestem jednak przekonany, że gdybyśmy go zapytali o zdanie
w tej sprawie, to ten potężny Reinecke Lis dałby nam błogo-
sławieństwo na dalsze, choćby najbardziej błyskotliwe i bezgra-
niczne zdobycze w piaskach Kara-Kuma, w stepach Gobi, w
górach Tybetu. Jeślibyśmy, pijani swoimi powodzeniami, nie
poprzestali na tych pustyniach, ale poszli jeszcze dalej, aż ku

background image

— 99 —

głębinom Cichego Oceanu, to Bismarcki i Beaconsfieldy ser-
decznie winszowaliby tych nabytków nam i… sobie… Początek
dał fort Perowsk, później poszliśmy do Taszkentu, Chiwy, Bu-
chary, Ferganu, później do Achał-Teke, a na koniec do Merwu.
Krok za krokiem, jakby gnani jakimś fatalizmem, odciągaliśmy
siebie od samych siebie, od swoich własnych interesów, od
Europy i wszystkiego europejskiego ; grzęźliśmy po kolana,
potem po szyję, a obecnie wyżej głowy w azjatczyźnie, w dziczy
wszelkiego rodzaju.

Obawy Aksakowa, który widział dopiero początek azja-

tyckich zdobyczy rosyjskiego oręża, podzielają i dziś nielicz-
ni, ale wybitni rosyjscy publicyści. Wielkie wrażenie wywarł
niedawno obszerny artykuł Markowa w zawieszonej przed
paru miesiącami Rossii. Postaramy się go streścić, bo zbyt
jest wielki, aby podać go w całości.

Jakiekolwiek byłyby — rozumuje Markow — straty An-

glików i Niemców podczas wojny z Chinami, dyplomacja
ich może radośnie mówić o zwycięstwie nad Rosją. Śmierć
Kettlerów, Jorków, Schwarzkopfów, morderstwa popełnio-
ne na misjonarzach, straty pieniężne i w ludziach, wszystko
to drobiazg wobec zapędzenia nienawistnej im Rosji w man-
dżurską pułapkę. Wprawdzie ich gazety i meetingi wołały
na trwogę, wskutek porozumienia Rosji z Chinami o Man-
dżurię, ale było to tylko mydlenie oczu, wyzyskanie niezna-
jomości rzeczy dla pokrycia uciechy dyplomacji angielskiej
i niemieckiej.

Po ukończeniu z tatarszczyzną wszelkiego rodzaju, Ro-

sja w ostatnich wiekach prowadziła swoją historyczną walkę
na jednym tylko froncie; wszystkie swe siły skierowała ku
zachodowi, bo tylko od Europy groziło jej niebezpieczeń-
stwo. Azjatyckie granice Rosji były całkiem bezpieczne ; na
przestrzeń tysiąca wiorst wystarczył jeden pułk kozacki.
Toteż Aleksander I w chwili największego niebezpieczeń-
stwa w 1812 r. chciał się cofnąć w granice Syberii, jakby do
twierdzy niedostępnej dla wroga… Nieprzyjaciele Rosji oce-
nili dobrze tę jej przewagę strategiczną.

I dlatego nie było dla nich chwili więcej radosnej, jak

background image

— 100 —

kiedy doczekali się, że Rosja na dwa fronty siły swe wytężać
musi. Podobnie jak Niemcy między Rosją a Francją, tak
Rosja znalazła się nagle między wrogą jej Europą, a również
dziś wrogimi a niezliczonymi milionami chińskiego, man-
dżurskiego, japońskiego i wszelkiego innego mongolstwa.
Nie można pocieszać się chwilowym, spokojnym na pozór,
usposobieniem tego azjatyckiego pół miliarda. Kiedy ostatki
armii europejskich powrócą, odetchną Chiny i wezmą się
do naprawy swych stosunków. Niemcy wyślą tysiące instru-
ktorów dla nauczenia Chińczyków wielkiej sztuki mordowa-
nia ludzi; Anglicy na dogodnych dla siebie warunkach napeł-
nią złotem ich kasy. Chiny w krótkim czasie zdobędą się na
armię bądź co bądź wyuczoną a potężną już przez samą siłę
liczebną. Milion, a nawet cztery i pięć milionów wojska przy-
zwyczajonego do znoszenia trudów, a mającego niesłychanie
małe potrzeby i lekceważącego swe życie, może stanąć jedno-
cześnie na całej naszej azjatyckiej granicy. Znaleźć się oko
w oko naprzeciw takiej masy, to zadanie ciężkie i niełatwe.
Nie można marzyć, ażeby jedna linia kolejowa, po której, z
powodu śniegów i olbrzymiej przestrzeni, nawet w czasy
pokojowe z trudem posuwają się pociągi towarowe, mogła
wystarczyć na przewiezienie znaczniejszych sił wojska. Ko-
nieczność zmusi Rosję do stałej a wielkiej wojskowej organi-
zacji w granicach Azji. Wywoła to ogromny odpływ sił rosyj-
skich: ludzi, pieniędzy, produktów. Narodowy organizm i
tak nie silny, pozbędzie się soków żywotnych.

A wreszcie gdzie się w końcu zatrzymamy, bo ciągle pcha-

my się naprzód? Zamiast skupiać się, ulepszać wewnętrzną
gospodarkę, zamiast dogonić Europę pod względem urzą-
dzeń i cywilizacji, będziemy tracili swe siły w Azji, a staniemy
się bezsilnymi w Europie. Ziemi na świecie jest wiele, wszyst-
kiej nie zabierzemy, a przecież robimy tak, jakbyśmy zamiar
ten mieli. Nie tylko będziemy musieli się cofać przed nacis-
kiem europejskiej polityki, ale i wewnątrz staniemy się słabi.
Do naszego organizmu coraz więcej przybywać będzie krwi
obcej, azjatyckiej. Już dziś nasze „wino słowiańskie” psuje
się od „wody” tatarskiej, kałmuckiej, już dziś za dużo mamy
w naszej krwi żywiołów grubiaństwa, dzikości itd.

background image

— 101 —

Wszystko, co moglibyśmy dziś zużyć dla polepszenia na-

szego bytu moralnego i materialnego, będziemy musieli rzu-
cać w nienasyconą paszczę boga wojny. Dawniejsze wojny
były wprawdzie barbarzyńskie, ale miały chociaż sens jakiś.
Zwycięzca zbogacał się, cudzą ziemię przemieniał na swoją,
zwyciężeni stawali się jego niewolnikami, ich żony i córki
żonami i nałożnicami zwycięzców. Tak Normanowie — za-
wojowali Anglię. Ale dziś przeciwnie, obywatel cywilizowa-
nego państwa odczuwa tylko ciężary wojny, pracuje na utrzy-
manie armii. Zwycięzcy stają się coraz bardziej nędzarzami.
Wszystkie nasze zdobycze azjatyckie nie wpłynęły ani trochę
na dobrobyt ludności, nikomu nie zmniejszono choćby o
kopiejkę podatku — owszem, każda piędź zdobytej ziemi
kosztuje nas bardzo wiele; co roku idą miliony na ustalenie
władzy rosyjskiej w krajach zabranych.

Po tych ogólnych uwagach, Markow zastanawia się nad

okupacją Mandżurii. Trzeba zgodzić się z tym faktem, bo
za wiele on kosztował, bo sama kolej żelazna sybirska bez
Mandżurii nie ma racji bytu. I z innego powodu oddawać
Mandżurię Chinom, byłoby rzeczą nierozsądną. Dziś Chiny
stały się zaciętym wrogiem Rosji, trzeba więc koniecznie
osłabiać ich siły. Ale jeżeli nie można się już cofać, to Rosja
musi wyciągnąć przynajmniej naukę na przyszłość. Niech
te olbrzymie straty, jakie jej przynosi, to nowe „nieproszone
dziecko”, otworzą oczy na rzeczywiste narodowo-rosyjskie
zadania. Niech raz Rosja zrozumie, jakiem niebezpieczeń-
stwem jest dla niej to nieustanne rozszerzanie granic, do
czego dojdzie, włączając w swój organizm, żywioły wrogie
pod względem plemiennym i religijnym, których nie ma siły
przetworzyć i zlać ze sobą. Chociaż teraz, na progu wielkie-
go muru chińskiego i Oceanu Wielkiego, powiedzmy sobie
stanowczo, po męsku: tu się zatrzymamy i dalej nie pójdzie-
my! — a myślmy już nie o tym, gdzie nam żyć, lecz jak nam
żyć i czym nam żyć. Tysiące kwestii i potrzeb pierwszorzęd-
nej wagi mamy nie załatwionych. Nasza wieś, nasza smutna
wiejska izba, nasze puste chłopskie pola, nasz ciemny i bied-
ny chłop — wszystko to dawno woła o pomoc ojcowskiej
ręki państwa, które stworzone zostało potem i trudem tego

background image

— 102 —

ludu. Nasz młody monarcha, wzywając cały świat do pokoju,
zwiastował dobrą nowinę śmiałego zerwania ze starymi błę-
dami, ze starą nieprawdą. Chociaż konferencja w Hadze
nie wydała dotychczas praktycznych rezultatów, ale śladu
jej już nie zatrzeć. Pod sztandarem jej prawdy może stanąć
każdy, kto słyszy coraz silniejsze u wszystkich społeczeństw
wołanie o pokój, do którego wzywają zarówno kościoły chrze-
ścijańskie jak socjalistyczne związki robotników, zarówno
uczone kongresy, jak wielcy pisarze.

Na ten temat p. Markow pisze jeszcze całe szpalty, gnie-

wając się wreszcie na Anglików, że Boerom wolność odbie-
rają. Stare przysłowie „kocioł garnkowi przymawia”, ma tu
praktyczne zastosowanie.

Nie jeden tylko p. Markow w liberalnej Rossii patrzył

pesymistycznie na zabory rosyjskie. Pomijając innych, warto
wymienić kniazia Mieszczerskiego, choćby dlatego, że lubo
pomiędzy Rossiją a Grażdaninem była istna przepaść zasad,
to na punkcie mandżurskim pod pewnym względem istniała
zgoda.

W jednym z kwietniowych numerów Grażdanina pomie-

ścił kniaź-redaktor rozmowę „patriotek” z jakimś pułkowni-
kiem. Pułkownik ze zgrozą dam cieszył się, że ugoda chińsko-
rosyjska da możność wycofania się z Mandżurii, tej rosyj-
skiej „pięty Achillesowej”, tego „wilczego dołu”. Kniaź Mie-
szczerski stanął po stronie pułkownika. „Co do mnie —
mówił — patrzę się na traktat japońsko-angielski, nie jako
na pogróżkę, ale raczej jako na pułapkę, zastawioną na nas
w nadziei, że my pod wpływem dziecinnej ambicyjki będzie-
my powiększali w Mandżurii siły okupacyjne, dla zatrzyma-
nia jej przy sobie, a tym samym będziemy proporcjonalnie
zaniedbywali swoją państwową gospodarkę. Śmieszną rzeczą
byłoby sądzić, że Rosja opuszcza Mandżurię z bojaźni, bo
dosyć byłoby kilka dziesiątków tysięcy wojska, aby się obro-
nić przed wszelkimi niespodziankami, mogącymi wyniknąć
z traktatu angielsko-japońskiego. Nie ma wątpliwości, że
tego się raczej chce Anglii, niż naszego stopniowego wyco-
fania się z Mandżurii, przez co pozbędziemy się bardzo nie-
wygodnego i zawsze groźnego teatru działań wojennych”…

background image

— 103 —

Na innym teatrze — kończy kniaź Mieszczerski — mamy

łatwiejsze i cenniejsze zadanie ; każdy nasz krok naprzód ku
południowej Azji, ku Indiom, to większe niebezpieczeństwo
dla Anglii, niż dla nas jej traktat z Japonią.

Argumentacja — jak widzimy — różna ; Markow z ko-

nieczności chce zostać w Mandżurii, Mieszczerski pragnie
się na gwałt z niej wycofać, ale obaj uważają ją za „piętę
Achillesową”, obaj czują, że wewnętrzne siły Rosji tracą na
tym zapędzaniu się do „wilczego dołu”.

Mieszczerski marzy o Indiach, ale i na tym punkcie są

podzielone poglądy rosyjskich publicystów. Widzimy, że
Markow za przykładem Aksakowa chciałby raz już „zatrzy-
mać się”. Specjalnie co do Indii podobne zdanie wypowia-
da między wierszami J. N. Syromiatnikow w Nowom wre-
mieni

. Artykuł, noszący tytuł: Naszym zdobywcom Indii, na-

pisany został na podstawie sprawozdania z obrad 17-go na-
rodowego kongresu w Kalkucie, w którym wzięło udział
5000 uczestników. Rozprawiano na nim o najpilniejszych
potrzebach ludności. Skarżono się na podatki zbyt uciążliwe
dla małych właścicieli; mówiono o konieczności oddzielenia
władzy administracyjnej od sądowej, przez co ta ostatnia
łatwiej mogłaby przestrzegać słusznego wymiaru sprawiedli-
wości; postanowiono żądać, ażeby angielską radę tajną, bę-
dącą wyższym sądem apelacyjnym dla spraw indyjskich,
wzmocniono przez przybranie prawników indyjskich do Izby
lordów i do sądowej komisji rady tajnej. Później rozprawia-
no o przyczynach głodu, które widziano w upadku rzemiosł
i w niezmiernych wydatkach na potrzeby wojskowe. Kon-
gres wyraził dalej żal, iż Indusi rzadko są powoływani do
wyższych urzędów, wbrew obietnicom, uczynionym przez
królewską proklamację. Potępiono następnie ogólną reak-
cyjną politykę rządu. Czas już byłby, mówiono na kongre-
sie, ażeby Anglia okazała się dla Hindusów sprawiedliwą i
nie kazała im utrzymywać wojsk, przeznaczonych jedynie
na wzmocnienie władzy angielskiej w Azyi i Afryce. Była
mowa wreszcie o sztucznie wywołanym kursie rupii, oraz o
innych boleściach i żądaniach Indusów. Co to jest ów kon-
gres? pyta p. Syromiatnikow i udziela szczegółowych objaś-

background image

— 104 —

nień o tym nieurzędowym parlamencie indyjskim. Nie będ-
ziemy tych objaśnień powtarzali, zanotujemy tylko, iż po-
czątki kongresu sięgają roku 1885, w którym Indusi, wy-
kształceni w szkołach angielskich i czerpiący swe ideały pań-
stwowe z dzieł angielskich polityków i filozofów, będący
przy tym spokojnymi poddanymi, posłusznymi obowiązują-
cym prawom, zwołali meeting w celu narad nad położeniem
i potrzebami swej ojczyzny. Odtąd kongresy powtarzają się
corocznie i pracują „dla dobra Indii i dla sławy Anglii”,
która też im nie tylko nie przeszkadza, ale chętnie z ich obrad
wyciąga wskazówki dla rozwoju najcenniejszej perły w bry-
tyjskiej koronie.

„Ponieważ — pisze p. Syromiatnikow — niektórzy ro-

syjscy publicyści pragną zawojować Indie… chciałbym się
dowiedzieć, kim oni zastąpią angielskich przedstawicieli wła-
dzy, dozwalających na takie kongresy, w których biorą udział
kandydaci i magistrowie Oksfordu i Cambridge ?” Wspom-
niawszy o tym, iż w Anglii istnieje cała literatura, poświęcona
przyszłości Indii i przypuszczalnemu napadowi na nie Rosji,
autor artykułu zwraca uwagę na fakt, iż „pomiędzy wykształ-
conymi Hindusami nie ma całkiem rosyjskich sympatii, po-
nieważ u nich jest to, czego nie ma w Rosji: swoboda prasy,
kongres narodowy, mający wpływ na rządy angielskie, a wre-
szcie, co najważniejsze, ponieważ sam zarząd Indiami spo-
czywa przeważnie w rękach tuziemców”. — Ostatnie słowo
wypowiada wprawdzie minister, wicekról i żołnierz, ale to
„ostatnie słowo” bodaj czy kiedy było wypowiedziane. Co-
dzienną maszyną życiową zawiadują Hindusi. Prawie wszyscy
niżsi sędziowie i większa część wyższych, to Hindusi. Garść
ludzi białych stoi wprawdzie na czele urzędów podatkowych,
sanitarnych, budowniczych, lasowych, inżynierskich, prze-
mysłowych, to prawda, ale cała masa urzędnicza składa się
z tuziemców. Mają oni ogromny wpływ nawet w centrach
rządowych. Wicegubernatorzy i wicekrólowie słuchają nie
tylko ich, ale i prasy, mającej wielkie znaczenie.

Syromiatnikow nie wyprowadza z uwag swych żadnych

wniosków, ale chyba każdy czytelnik ich się domyślił. „Brak
wyobrażenia o istniejących w Indiach stosunkach — kończy

background image

— 105 —

swe uwagi — jest jedynym powodem pojawiania się wśród
nas niedorzecznych projektów, które rozproszyć się muszą
pod pierwszymi promieniami prawdy”.

We wszystkich prawie artykułach rosyjskich, traktujących

równie, jak powyżej przytoczone, sprawy polityki zewnętrz-
nej, przebija troska o przyszłość. Tu i ówdzie słychać wpraw-
dzie głosy szowinizmu, który nie obawia się całego świata,
ale daleko częściej publicyści rosyjscy zdają sobie dobrze
sprawę z faktu, że Rosja otoczona jest samymi wrogami.
Pozostała jej tylko przyjaźń Francji, utwór bądź co bądź
sztuczny, chwilowy, oparty na przypadkowej wspólności in-
teresów, — pozostały wreszcie sympatie małych narodów
słowiańskich, mogące dostarczyć pewnej liczby bagnetów.
Poza tym, gdzie się obrócisz, wróg za wrogiem. Spotkasz
go nawet tam, gdzie się nikt nie spodziewa.

Na przykład Grecja. Zdawałoby się, że w tym państwie

Rosja powinna mieć tylko przyjaciół. Wspólność wiary, ścisłe
związki dynastyczne, wspólne antytureckie usposobienie, a
wreszcie pomoc, jakiej Rosja nigdy nie odmawiała Grecji w
czasie jej wybijania się na wolność, — są to chyba dość poważ-
ne podstawy do przyjaźni a nawet wdzięczności względem Rosji
ze strony Greków. A jednak i tam spotkał ją zawód zupełny.

Przypominają sobie zapewne czytelnicy owe niedawne

demonstracje studenckie przed zamkiem królewskim w Ate-
nach z powodu nowego przekładu Biblii. Nosiły one, na co
polskie pisma niedostateczny nacisk położyły, charakter anty-
rosyjski i antysłowiański. — Demonstranci wznosili okrzyki:
„Precz ze Słowianami !” — „Precz ze sprzedawczykami !”
„Precz z rublem!” i „Niech żyje księżniczka Zofia !” — a
źródło tego ostatniego okrzyku na cześć następczyni tronu,
siostry cesarza Wilhelma, leżało jedynie w niemieckim po-
chodzenia księżniczki. Grecy nowy przekład Biblii uważali
jako zamach na ich religię, jako chęć zniesienia odrębności
schizmy greckiej od prawosławia rosyjskiego. Nienawiść do
metropolity wybuchnęła tym silniej, iż popierała go królowa
Olga, córka w. ks. Konstantyna Mikołajewicza, ciotka dzi-
siejszego cara i że metropolita wychowywał się i kształcił w
Rosji.

background image

— 106 —

Publicysta Gorłow tłumaczy w Nowom wremieni powody

wrogiego usposobienia Greków. — Brzegi i wyspy morza
Egejskiego, morza Marmara, Bosforu i znacznej części mo-
rza Czarnego zamieszkane są przez Greków, którzy na tej
podstawie uważają za swą ojczyznę, za swą własność wszyst-
kie przyległe prowincje, a więc i Krym i północne brzegi
mórz Czarnego i Azowskiego. Rosjanie są więc dla nich
uzurpatorami. Grek nie może kochać tego, kto zagarnął
część jego ojczyzny, a Rosja panuje w Odessie, Sewastopolu,
Teodozji, Kerczu, Taganrogu. To jest pierwsza przyczyna
zawiści i nienawiści.

Drugą jest nieustanne wzmaganie się żywiołu słowiań-

skiego na zajętych przez niego greckich terytoriach, tym bar-
dziej, że Słowianie pchają się wciąż naprzód i osadzają Mace-
donię, w której niegdyś panował Aleksander Wielki.

A ponieważ wrogowie naszych wrogów, są naszymi przy-

jaciółmi, przeto takim przyjacielem Grecji stała się Anglia.
W r. 1878 ochroniła ona Konstantynopol i Bosfor od rosyj-
skiego zaboru, następnie położyła veto przeciw powstaniu
Wielkiej Bułgarii. Anglia posiada tylko mały kawałek grecki,
wyspę Cypr, ale i tę z czasem zwróci Grekom, za co ręczy
fakt zwrotu przez Anglię wysp jońskich, będących w jej po-
siadaniu jeszcze — przed czterdziestu laty.

Zresztą przyjaźń z Anglią jest, według Greków, ludzi bar-

dzo praktycznych, nie tylko pożądana, ale i konieczna.
Czymże jest dziś Grecja ? — kawałkiem ziemi, składającej
się z brzegów i wysp. Jest to jakby ręka, której wszystkie
palce łatwo mogą stać się zdobyczą floty nieprzyjacielskiej.
A wszyscy wiedzą, iż na morzu Śródziemnym Anglia jest
wszechpotężna. Najlepiej zaś to czują Grecy, jako żeglarze
i kupcy.

Na pochwałę wyrozumiałości p. Gorłowa powiedzieć po-

trzeba, że grecką antypatię do Rosji uważa za rzecz całkiem
naturalną, zupełnie usprawiedliwioną. „Musimy raz na za-
wsze stwierdzić — powiada w końcu — iż na brzegach, omy-
wanych ciepłymi wodami morza Egejskiego, Grek jest przy-
wiązany do Anglika, jak sługa do swego pana”. — Lekcewa-
żyć tego p. Gorłow nie radzi, zwłaszcza, iż Grek nie przy-

background image

— 107 —

wiązuje żadnego znaczenia do religii, kiedy idzie o sprawy
polityczne. Rosja zatem otwarcie powinna działać przeciw
Grekom, jako swoim wrogom.

Sąsiadka Grecji, Turcja, niepokoi znowu jakiegoś publi-

cystę, z Prawosławnogo Wostoka (Wschód prawosławny). Za-
rzuca on dyplomacji rosyjskiej, że umie zwiększać tylko sze-
regi wrogów Rosji i wzmacniać ich siły. „Rodzone dziecko”
tej dyplomacji, wielka Germania, już od r. 1878 pracuje
nad tym, aby z Turcji utworzyć potężnego dla Rosji nieprzy-
jaciela. Niemcy otoczyli opieką finanse tureckie, a oprócz
tego od lat 20 dają Turcji swoją najlepszą broń i swych ofi-
cerów, którzy fanatyzm tureckiego żołnierza potrafili pode-
przeć żelazną niemiecką dyscypliną. Teraźniejsza turecka
armia nie jest już tą samą, jaka była pod Szumlą w r. 1828
i pod Szypką w r. 1877. Dziś jest ona świetnie zorganizo-
waną i przedstawia siłę półtora miliona wyćwiczonych żoł-
nierzy przeciw Rosji i prawosławnym Słowianom. Powstaje
nowa „wysoka i silna ściana”.

Nawet Francja nie podoba się niektórym publicystom

w rodzaju kniazia Mieszczerskiego. Na czym mamy polegać?
— pytają, kiedy wczoraj we Francji był rząd inny, a jutro
znowu inny nastanie. Francuzi są łatwo zapalni i łatwo też
ostygają. Chwilowy interes połączył narody, które nic wspól-
nego ze sobą nie mają. Romans wprawdzie trwa dość długo,
ale pierwsza lepsza chwila go przerwie. Dla „narodowców”
rosyjskich przedstawiałaby większą gwarancję Francja mo-
narchiczna.

Dla oryginalności warto zanotować jeden głos odmien-

ny. Zanim Old Gentleman poszedł na Sybir za satyrę o Alek-
sandrze III, w jednym z ostatnich swych felietonów w Ros-
sii

wyraził szczery żal za Francją. „Smutno mi bez Francji!”

pisał. Jak to „bez”? — wszak Francja istnieje, jest nawet
przyjaciółką Rosji. E! nie, to nie ta Francja, którą znaliśmy.
Tamtej postęp był „naszym ideałem”, tamta „przez dwieś-
cie lat była dla nas wielkim sądem moralnym, ostatnią in-
stancją poglądową — dzisiejsza zaś zabiega o to, abyśmy
my jej nie sądzili”. „Przedtem społeczeństwo rosyjskie wi-
działo we Francji świątynię apelacji praw człowieka — dzi-

background image

siejsza Francja jest taką, jak my… Znaleźliśmy brata, aleśmy
stracili nauczyciela… Zawojowaliśmy wielkie państwo, ale
duch, który je stworzył, opuścił je — i zaprzyjaźniliśmy się
tylko z jego mięsem i kośćmi”. Inaczej mówiąc, Rosja przez
przyjaźń francuską nie stała się europejską, ale Francja na-
tomiast została kozacką.

1 lipca 1902

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bartoszewicz Kazimierz Rzeczpospolita Babińska
Czy Izrael zestrzelił rosyjski odrzutowiec z powodu klęski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ 2
BARTOSZEWICZ KAZIMIERZ BIOGRAFIA
Bartoszewicz Kazimierz RZECZPOSPOLITA BABIŃSKA
Bartoszewicz Kazimierz 20 KRONIK
Kazimierz Kelles, Czy jesteśmy patriotami we właściwym znaczeniu tego słowa [1897]
Bartoszyński Kazimierz Problem konstrukcji czasu w utworach epickich opracowanie
Bartoszewicz Kazimierz ŻYCIA JANA KOCHANOWSKIEGO
Bartoszewicz Kazimierz FELIETONIKI
Bartoszewicz Kazimierz KOŚCIUSZKO KANDYDUJE
(1866 1938) Kazimierz Twardowski Czy człowiek postępuje zawsze egoistycznie
LISTY i krótkie formy wypowiedzi, Rosyjski - nauka języka
Czy Niemcy to idioci, Ratajczak Dariusz
Gazeta Wyborcza znów przekracza wszelkie granice Czy na Ziemiach Zachodnich powinni mieszkać Niemcy
Lazari A Czy Moskwa będzie trzecim Rzymem Studia o nacjonaliźmie rosyjskim
02 CZY LISTY PASTERSKIE TO FAŁSZERSTWO

więcej podobnych podstron