Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
Anna Nakwaska
Aniela
czyli
Ślubna obrączka
Warszawa 2012
Spis treści
Dedykacja
[Aniela, czyli Ślubna obrączka]
Kolofon
Na korzyść żon i dzieci, za nas walczących wojowników,
pierwszą swą pracą w ojczystym języku ofiaruje
Autorka.
[Aniela, czyli Ślubna obrączka]
Ou serait le benheur sur la terre, s’il n’était dans le coeur d’une femme qui
peut admirer le dépositaire de sa tendresse, ou dans le coeur d’un homme
auquel il est donné de lire sa gloire écrite sur le front de celle qu’il aime.
Salvandy
Piękny to był zaiste dzień dla Warszawy, kiedy młoda, ukoronowana para wjazd
swój do tej stolicy Polski odbyła. Owe ulice napełnione wesołym i porządnie
ubranym ludem; owe wytwornie ozdobione okna i ganki; pięknie i ze smakiem
ustrojone kobiety; a nade wszystko wesołość i jakowaś spokojność na twarzach się
malująca; wszystko to w miłe wprawiało marzenia.
„Teraz może też będzie i lepiej” powiedział sobie niejeden mieszkaniec stolicy,
widząc młodego monarchę, pysznie na pięknym rumaku postępującego, otoczonego
dostojną rodziną; i małżonkę jego, która jakoby na skrzydłach zabawy i wesołych
pląsów, wjazd swój pośród nas czynić miała; chciwie piękne przebiegając oczyma
ulice, już tylko przyszłymi tańcami zajęta, z wniesieniem radości królową polską
nazywać się kazała. Bo w Warszawie najładniej tańcują mazurka, w Warszawie
dzień żaden nie miał minąć bez balów i wesołości; a jakże to łatwo być wesołą,
kiedy się jest młodą, szczęśliwą małżonką i matką; a do tego panią połowy Europy.
Wszystko więc dnia tego w Warszawie było radością, uciechą i nadzieją.
Omamienie to trwało tydzień cały. Tydzień! Alboż to nie dosyć? Od dnia wjazdu do
dnia koronacji mogliśmy się wszystkiego, co tylko dla kraju być mogło zbawiennym i
użytecznym, spodziewać. Nadzieje nasze nie miały granic: żyliśmy więc w
omamieniu i tydzień cały byliśmy prawie szczęśliwi. Dzięki władcy pół świata, że
nam ten tydzień omamienia użyczył. I to było dobrodziejstwem; a Polak i za takie
dobrodziejstwa wdzięcznym być umie.
Właśnie po uśmierzeniu zgiełku, który tak świetne zdarzenie chwilowo sprawiło,
kiedy już tylko wybranym do tego zaszczytu osobom wolno było oglądać na zamku
najjaśniejszej pary oblicza, a ulice przy nadchodzącej obiadowej porze coraz
bardziej wypróżniać się zaczynały: szły pospołu Krakowskim Przedmieściem dwie
osoby z zajęciem z sobą rozmawiające. Było to dwóch mężczyzn: pierwszy
przystojny, w średniej porze wieku, bo lat około czterdzieści liczący; rysy jego
twarzy, lubo regularne i nawet tchnące rozumu wyrazem, były jednak nieco
posępne; oczy pełne ognia, ale uśmiech dwuznaczny i chytry, nieprzyjemnym czynił
jego wejrzenie. Postępował ostrożnie po kamieniach płaskich i często się oglądał,
czy kto jego mowy nie słyszy, lub czy nie uczyni jakiego niepotrzebnego spotkania.
Towarzysz jego był to młodzieniec w kwiecie młodości; piękny, wysmukłej i żywej
powierzchowności, szedł śmiało, dowcipnie z różnych drobnych wypadków dnia
tego żartując. Pozna w nim czytelnik Zdzisława Romańskiego, młodzieńca pełnego
ognia, uczucia i przymiotów. Serce jego, równie jak umysł i mowa, było otwarte,
proste i szczere. Nienawidził obłudy, ale jej też i u innych nigdy nie spostrzegał.
Kochał ojczyznę, bo był Polakiem; wiedział, ile przodkowie jego cierpieli za jej
niepodległość. Dziwno mu było, że dotąd (miał już albowiem lat dwadzieścia dwa)
jeszcze nic dla niej nie uczynił i nie znosił. Słowem: Zdzisław był to przystojny,
szlachetny młodzieniec i wiele o sobie spodziewać się kazał. Był to atoli dotąd kwiat
bez wonności, bo jeszcze się ani kochał, ani odznaczył w boju.
Pan Miętowski, krewny jego, który mu właśnie towarzyszy, posiadał majątek
znaczny, zaufanie wówczas rządzących osób, urząd w Komisji... I tę wziętość w
towarzystwie, którą nadają znaczenie biurowe i ministra względy.
Dosyć już więc czytelnika niego z tymi osobami obeznawszy, wracam do ich
rozmowy.
– Jak to Zdzisławie! Tobie nie podoba się Aniela? – rzekł zadziwiony pan
Miętowski, na słów kilka z obojętnością wyrzeczonych przez Zdzisława.
ISBN ePub: 978-83-7884-113-5
ISBN mobi: 978-83-7884-114-2
Wydanie elektroniczne 2012
Na okładce wykorzystano fragment obrazu „Skradziony pocałunek” Jeana-Honoré Fragonarda (1732–1806).
WYDAWCA
Inpingo Sp. z o.o.
ul. Niedźwiedzia 29B
02-737 Warszawa
Opracowanie redakcyjne i edycja publikacji: zespół Inpingo
Plik cyfrowy został przygotowany na platformie wydawniczej
Inpingo
.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie