IsaacAsimov
Bóg,czarnedziuryizieloneludziki.
(przekład:MarekPrzygocki)
Wydawnictwo:Pandora1994
Tytułoryginału:TheRovingMind
Mądrymludziom
zKomitetud/sNaukowegoBadania
TwierdzeńoZdarzeniachParanormalnych
stanowiącegowyspęrozsądku
naoceanienonsensu
Odredakcji
Nauka, pseudonauka, szarlataneria to seria wydawnicza poświęcona problematyce
pograniczanauki,obejmującegozbiórkontrowersyjnychzagadnieńuważanychprzezjednych
za odkrywcze, przez innych zaś za manowce wiedzy. Do zagadnień tych należą zjawiska
parapsychiczne, UFO, interpretacje spod znaku Ericha von Danikena, astrologia, sprawa
TrójkątaBermudzkiego,CałunuTuryńskiego,tajemnicepiramidizaginionychkontynentów,
cuda i objawienia, płaczące obrazy i stygmaty, bezkrwawe operacje chirurgów filipińskich,
przepowiednie Nostradamusa, zagadkowe znaleziska, doniesienia o pojawianiu się istot i
zwierzątnieznanychnauce,relacjeotzw.samozapaleniachsięludzi,doniesieniaodziwnych
rzeczach spadających z nieba i wiele, wiele innych. Co ciekawe, niektórzy zaliczają do nich
także pewne nadzwyczajne teorie i hipotezy formułowane przez ekscentrycznych uczonych
wyłamujących się z głównego nurtu nauki. Jako przykład niechaj posłuży teoria Gai J.
Lovelocka, hipoteza pola morfogenetycznego R. Sheldrake’a, bulwersująca hipoteza
samolubnegogenuR.Dawkinsa,czyporażającawizjakosmologicznaOmegaPointF.Tiplera.
Coztegookażesięprawdą,acoiluzją,copółprawdą,acomistyfikacją—pokażeprzyszłość,
choć jest możliwe, że niektóre rzeczy umrą śmiercią naturalną bez ostatecznego
rozstrzygnięcia.
Nauka, pseudonauka, szarlataneria jest zbiorem prac pisanych przez naukowców i badaczy
skupionych wokół kwartalnika „Skeptical Inąuirer” („Dociekliwy Sceptyk”) wydawanego
przez Komitet ds. Naukowego Badania Twierdzeń o Zdarzeniach Paranormalnych
(CommitteefortheScientificInvestigationofClaimsoftheParanormal)zsiedzibąwBuffalo,
wstanieNowyJork.Należądońtakiesławy,jakIsaakAsimov,MartinGardner,CarlSagan,
Joe Nickell — prywatny detektyw z doktoratem, czy specjalizujący się w demaskowaniu
rzekomychparapsychikówświatowejsławyiluzjonistaJamesRandi.
Seria adresowana jest do miłośników zagadkowych zjawisk i tajemnic, ale zarazem do
czytelnika bardziej wymagającego, ceniącego sobie zdolność myślenia krytycznego i
gustującegowksiążkachpopularnonaukowych.
Przedmowa
Posiadambłądzącyumysł,kiedymyślęotytuleiotym,żetrzebausiąśćdomaszyny(czy
uruchomić edytor tekstów). Wydawcy dobrze o tym wiedzą. Pozostawiono mi więc wolną
rękę,alechociażzajmujęsięwielomaróżnymizagadnieniami,tymrazembędęmusiałjeszcze
bardziej poszerzyć pole mojej działalności publicystycznej o kwestie sugerowane przez tych
sympatycznychludzi,natylemiłych,żechcązapełniaćłamyswoichmagazynówartykułami,
którewichopiniisązdolnewzbudzićzainteresowanieczytelników.
Mógłbym oczywiście ze srogą miną odmówić i czynić tylko to, do czego mnie nikt nie
przymusza.Niestety,istniejądwapowody,dlaczegotakniemogęrobić.
Po pierwsze jestem najbardziej łatwowiernym człowiekiem na świecie, którego zawsze i
wszędzie bez żadnego umiaru wykorzystują. Odrobina pochlebstwa, parę słów rzuconych
mimochodem, że jestem jedynym tak zdolnym i wykształconym człowiekiem, że jedynie ja
mogę zająć się danym problemem, a już gotowy jestem przystać na wszystko. A jeśli na
dodatek pada wzmianka o godziwym wynagrodzeniu, giną wszelkie opory. (Oczywiście
wznoszęsięponadwszystkiesprawytyczącefinansów,alenaświeciemnóstwojesttępychi
pospolitych ludzi, którzy w zamian za swoje towary i usługi oczekują pieniędzy, a ich
rachunki spokojnie, regularnie i punktualnie wpadają do mojej skrzynki na listy. Jedynie
przezwzglądnanich,anienasiebie,wyrażamzgodę,abykiedykolwiekpodnoszonosprawę
wynagrodzenia.)
Po drugie: mogę zgodzić się co prawda z twierdzeniem, że „robię przecież to, do czego
mnie nikt nie zmusza”, nigdy jednak nie przypuszczałem, co to mogłoby być. Rozważyłem
gręwgolfa,podróże,
oglądanie telewizji, wylegiwanie się na słońcu, bywanie na przyjęciach i różne inne
tamtympodobne,możliwezajęcia,aleokazałosię,żewszystkotomnienudzi.Jedynąrzeczą,
którejnaprawdępragnę,tousiąśćdomaszyny(lubdokomputerazedytoremtekstu)isnuć
swoje rozważania. Z tego powodu chciałbym wyrazić głęboką wdzięczność wydawcom,
którzyskłonilimniedotegoiuczynilitozajęcieznośniejszym.
Jedną z moich rozlicznych sympatycznych cech pisarskich jest zamiłowanie do
gromadzeniaróżnychdotyczącychjednegoproblemuartykułów,publikowanychtuiówdzie,
inaleganiepóźniejnawydawcę,żebyzłożyłksiążkęzwyboremmoichesejów.Jesttowtych
czasach raczej staromodny zwyczaj i niewiele ukazuje się książek tego rodzaju. Jednak
widocznie moja siła perswazji jest wielka, bo dotychczas doprowadziłem do druku
dwudziestu ośmiu książek ze zbiorem moich esejów. Kto wie czy dzięki temu nie stanę się
najbardziejpłodnymwdziejacheseistą.
Możnabydojśćdoprzekonania,żeposunąłemsięwtymprocederzeniecozadaleko,iz
tym się zgadzam — ale to nie moja wina. Jak już mówiłem, wina w zupełności ciąży na
wydawcach. Widzę, całkowicie zbity z tropu, że obok dwudziestu ośmiu zbiorów już
wydanych, zawierających blisko pięćset różnych artykułów, te przeklęte eseje gromadzą się,
podnaciskiemwydawców,szybciejniżjestemwstanieupchaćjedoksiążek.
Wtensposóbdotarliśmydotejpublikacji.
VictorGulottazwydawnictwaPrometheusBooksprzysłałmischlebiającylist,wktórym
pyta,czyniemógłbymzebraćdlaniegokolekcjiesejów.
Oczywiście!Natoczekałem!
Natychmiastznalazłemtrzydzieścisiedem,zktórychprawiewszystkiepublikowanebyły
wostatnichkilkulatach,iktóreniebyływłączanedożadnegowydanegodotądzbioru.Kilka
znichwogólenieukazałosię,ponieważ,mimoto,żebyłyzamówioneprzezwydawcę,nie
pasowały później do jego polityki wydawniczej — albo dlatego, że nie byłem wystarczająco
dobry,albodlatego,żepolitykawydawniczabyłafatalniezła(bezwątpieniachodziłotutajo
tendrugiprzypadek).
Te trzydzieści siedem esejów stanowi oczywiście niezłą mieszaninę tekstów o różnej
formie—odpolemikidoperswazji,odczystejspekulacjidotwardegorealizmu.
Muszę tutaj wspomnieć o możliwych powtórzeniach. Ponieważ pisałem te eseje dla
różnych czasopism i kierowałem je do różnych czytelników, zmuszony byłem wielokrotnie
przedstawiaćswojepoglądywróżnymświetleidlategopewnepowtórzeniaczytelnikmoże
znaleźć także i w tej książce. W kilku przypadkach można nawet natknąć się na to, że
zaprzeczamsamsobie.Proszęwybaczyćmitepotknięcia,którychwtegorodzajupozycjach
wydawniczychniedasięjednakuniknąć.
Drogiczytelniku,jeżelimiałobyCitosprawićjakąkolwiekprzyjemność,pamiętajproszę,
żezawszemożeszwysłaćdomniepełenelokwencjilist,wktórym,okazującsiętymsamym
niesłychanym dziwakiem, wyrazisz swoją całkowitą dezaprobatę dla prezentowanych tutaj
poglądów, wykażesz błędność wielu faktów naukowych i wyszydzisz każdy stylistyczny
wybrykczyniedociągnięcie,które,zapewnezzupełniedlamnieniezrozumiałychpowodów,
wydadzą Ci się nie do przyjęcia. Nie posunę się tak daleko, aby zapewniać, że listy tego
rodzajuuciesząmnie,alezpewnościąjeprzeczytam,anawetjeśliczaspozwoli,naniektóre
odpiszę.
Nadszedłczas,bympozwoliłwreszcieczytelnikowizajrzećdoksiążki—aleniemogęnie
daćostrzeżenia.
Jeżeliprzeczytawszywstęp,zdecydowałeś,żejestemsympatyczny,dobrodusznyimiły(a
w tym masz akurat całkowitą rację), pozwól się ostrzec, że pierwszy artykuł, który
przeczytasz,niebędziemiałnicwspólnegoztymicechamimojegocharakteru.
Weźwięcgłębokioddechidodzieła!
CzęśćI
Radykałowiereligii
Armiamroku
Naukowcy sądzą, że to wszystko jest już ustalone i oczywiste. Wszechświat, jak
zdecydowali, ma około piętnastu miliardów lat, a nasza Ziemia liczy sobie około pięciu
miliardów. Przed około trzema miliardami proste formy życia spontanicznie wyłoniły się z
nieożywionej materii. W wyniku powolnych procesów ewolucyjnych stawały się coraz
bardziej złożone, aż przed ponad czterema milionami lat pojawiła się pierwsza istota
człekokształtna.SamHomosapiens,współczesnygatunekludzipodobnychdonas,chodzipo
Ziemiodconajmniej50000lat.
Jednak okazuje się, że ustalenia te nie dotyczą wszystkiego i wszystkich. Jest wielu
Amerykanów wierzących, że Ziemia ma co najwyżej 10 000 lat; że istoty ludzkie wraz z
innymi gatunkami zostały powołane przez Wszechmocnego Stwórcę jako zupełnie odrębne
gatunki; że nigdy nie zachodziły ani nie zachodzą żadne procesy ewolucyjne. Są to
kreacjoniścilubjaksamisiebielubiąnazywać:„naukowi”kreacjoniści.
W Ameryce kreacjoniści rosną w siłę tak, iż zaczynają już wysuwać żądania, aby
obowiązkowo nauczano ich poglądów w szkołach. Politycy poszczególnych stanów, zdając
sobie sprawę z wagi ich głosów wyborczych, wydają się coraz bardziej ulegli. W takich
stanach jak Arkansas, Iowa i Kalifornia powstały już silne ruchy społeczne domagające się
legalizacjiszkolnegonauczaniakreacjonizmu.
Czy rzeczywiście istnieją powody do obaw? Z pewnością tylko niewielka część
społeczeństwatokreacjoniści—niejesttojednaktakzupełnienicnieznaczącaczęść.Szacuje
się,żesameaudycjetelewizyjneJerregoFalwellaprzyciągajądoodbiornikówokołopiętnastu
milionów widzów, z których większa część rekrutuje się z kreacjonistów zwanych przez
samychsiebie—„RycerzamiBiblii”(BibleBelt).
Utworzylijużonigrupygorliwychwyznawcówprzekonanychbezwyjątkuoswojejracjii
słuszności, zdolnych swoim nieudawanym konserwatyzmem i narodowymi sloganami
uwodzić patriotów, którzy nie są jeszcze bezpośrednio zainteresowani poglądami
kreacjonizmu.Historiiznanesąprzypadkiupadkucałychnarodów,kiedywspołecznościach
władzęprzejmowałymniejszegrupyfanatyków,podczasgdywiększośćwykazywałaapatięi
fałszywepoczuciebezpieczeństwa.
Dla tych, którzy zetknęli się z prawdziwą nauką, kreacjonizm wydaje się złym snem,
nagłym powrotem do życia w koszmarze, nowym marszem Armii Mroku stanowiącym
wyzwaniedlawolnejmyśliioświecenia.
Naukowe świadectwa przekonujące o wieku Ziemi i procesach ewolucyjnych są dla
naukowców oczywiste i miażdżące. Jakim sposobem ktokolwiek może w nie wątpić? Jakich
wobec tego argumentów używają kreacjoniści? Jaka to „nauka”, która miałaby czynić ich
poglądy„naukowymi”?Otokilkaichargumentów:
1.Argumentzanalogii.Abymógłzaistniećzegarek,musibyćzegarmistrz.Jeżelibowiem
ktoś,zdalaodludzkichosiedli,powiedzmynaśrodkupustyni,znajdziepiękniewykończony
zegarek, to dojdzie z pewnością do całkowicie słusznego wniosku, że ktoś go musiał kiedyś
wykonać, a ktoś inny zostawić na tym pustkowiu. Z całą więc wiarygodnością, wprost z
piaskupustyni,wynikająpewneprzekonania.
Poprzezanalogięwięc,jeżelirozważymyistnienieludzkości,życiaicałegowszechświata,
dużo przecież bardziej skomplikowanych niż najbardziej nawet wycyzelowany zegarek, to
będziemyznaczniemniejskłonniuwierzyć,żetowszystkopowstało„samoprzezsię”.Zatem
takżetutajczyjeśręcetegomusiałydokonać,itoręcebardziejzdolneodrąkczłowieka;krótko
mówiąc—musitobyćdziełemWszechmogącegoStwórcy.Argumenttenwydajesięniedo
zbicia, a wykorzystywano go (nawet jeśli nie wyrażono go tak dosłownie) od początków
światawiarywporządekustanowionyprzezbogówidemony.
Tak więc — aby podlać kwiaty potrzeba konewki; dlatego deszcz zraszający ziemię
spływać musi z naczynia trzymanego rękami boga; a spowodować go lub wstrzymać może
tylkoboskamoc.
Abyochłodzićłyżkęowsiankiniesionąwłaśniedoust,trzebaludzkichpłuc;dlategowiatr
dmiezpłucboga.
Aby wybrać się w długą podróż, potrzeba koni, powozu no i kogoś, kto trzyma lejce;
dlatego słońce podróżujące po niebie domaga się ognistego rumaka oraz trzymającego lejce
boga.
Można tak ciągnąć tego typu racje bez końca. Dla ludzi sprzed ery naukowej całkowicie
nie do przyjęcia była myśl, by słońce, wiatr i deszcz wynikały jedynie z następstwa praw
ślepej natury, bez uczestnictwa sprawczego rozumu. W rzeczywistości twierdząc inaczej,
możnabyłonarazićsięnaukamienowaniezabluźnierstwa.
Tego typu argumenty redukują Boga do kilkusylabowego substytutu, znaczącego po
prostu„Niewiem”.
Wielejeszczejesttajemnicwszechświata,naktórenaukaniemożeudzielićzadawalającej
odpowiedzi;leczniewiedzaniebędzietrwaławiecznie.Daćsiępokonaćprzezniewiedzęczy
wręcz nieuctwo, a później nazwać przeciwnika Bogiem — to był zawsze symptom
niedojrzałościitakimpozostajedzisiaj.
Reasumując: złożoność wszechświata i brak możliwości pełnego wyjaśnienia go nie
stanowiąsamewsobieargumentówprzemawiającychzaistnieniemWielkiegoStwórcy.
2. Argument z powszechności wiary. Wielu kreacjonistów wskazuje, że wiara w Stwórcę
jest powszechna wśród wszystkich społeczeństw i kultur. Jednomyślność taka świadczy z
pewnością o istnieniu tej wielkiej Prawdy. Nie byłoby przecież takiej zgodności w wierze w
kłamstwo.
Powszechnośćwiaryniejestjednakżeniczymzaskakującym.Zargumentówpowołujących
sięnaanalogięwidać,żekażdyczłowiek,każdaspołecznośćzastanawiającasięnadświatem,
musiała przyjąć, że został on stworzony przez boga czy bogów, tak samo jak istota ludzka
musiała samodzielnie wykonać włócznie do polowania czy wyroby garncarskie. Naturalnie
każdakulturawykształciłaswoistewłasnereligieiniemawzasadziedwóch,którebyłybydo
siebie podobne. Starożytni Grecy, Wikingowie, Japończycy, Hindusi czy Indianie
Amerykańscy,żebyniewymieniaćdalej,mieliswojewłasnepodaniaimity,któreuważaliza
swoje własne i jedyne, a teraz są odczytywane przez Amerykanów, judeochrześcijan (i nie
tylko)jakotylko„mity”właśnie.
StarożytniŻydzimielirównieżswojąopowieśćostworzeniu—ataknaprawdętonawet
dwie. Widzimy tam pierwotne opowiadanie o Adamie i Ewie w raju. Bóg stworzył w nim
najpierw mężczyznę, później zwierzęta a na koniec kobietę. Jest również bardziej poetycko
brzmiąca opowieść o stworzeniu świata przez Boga w ciągu sześciu dni — tutaj zwierzęta
poprzedzałymężczyznę,przyczymzostałonpowołanydożyciaprawiewtymsamymczasie
cokobieta.
Podania żydowskie nie są w widoczny sposób bardziej wiarygodne od jakichkolwiek
innych, ale są one naszymi jedynymi podaniami. Tymi opowieściami interesują się
kreacjoniści,ajedynieonichwłaśnie(wwiększościprzypadków)wogólesłyszeliitylkojew
związkuztymchcielibypropagować.
Naturalnie jeśli powszechność wiary w stworzenie świata ma być dowodem istnienia
Boga, to całkowita niezgodność w opisie samego aktu stworzenia w różnych religiach jest
powodemconajmniejdużychwątpliwości.
Jeżeliwięcdojdziemydowniosku,żepowszechnośćwierzeńnieudowadnianiczego,tow
następnymkrokusamewierzeniamogąokazaćsięrównieżczymśzłudnym.Błędneiogólnie
przyjęte przekonanie, panujące przez całe tysiąclecia, o płaskości Ziemi, nie spłaszczyło jej
kulistegokształtunawetomilimetr.
3. Argumentacja przez bagatelizowanie. Kreacjoniści często podkreślają, że ewolucja jest
Jedynie teorią”. Ma to sprawiać wrażenie, iż teoria ta jest tylko bezzasadnym domysłem.
Ironizują, że przecież pewnego ranka jakiś nie mający akurat nic lepszego do roboty
naukowiec może dojść do wniosku, że Księżyc wykonany jest z sera Roquefort, i stworzy
natychmiastnową,bardzomądrąteorięSeraRoquefort.
Świadczy to oczywiście jedynie o czystej naiwności kreacjonistów. Teoria (w myśl
rozumienianaukowców)jesttoszczegółowyopisjakiejśdziedzinyczyobszaruwszechświata,
powstający na podstawie długotrwałych obserwacji i, jeśli to tylko możliwe, potwierdzony
eksperymentami. Jest rezultatem bardzo starannego rozważenia wyników tych obserwacji i
doświadczeńorazpoddawanakrytycznemuosądowicałejspołecznościnaukowców.
Uznajemy więc za prawdziwą teorię komórkowej budowy żywych organizmów, teorię
grawitacji jako wzajemnego przyciągania się mas, teorię kwantową, mówiącą o
przekazywaniuenergiiwokreślonychporcjach,teorięwzględności,któratwierdzi,żeświatło
wpróżniporuszasięzawszeztakąsamą,dającąsięzmierzyćprędkością,itakdalej.
Wszystko to są teorie. Wszystkie są solidnie uzasadnione, wszystkie uznane, jako
prawdziwy opis tego czy innego przejawu rzeczywistości. Nie są one domysłami czy
kretyńskimi spekulacjami. A być może żadna teoria nie jest lepiej zbadana, solidniej
przeegzaminowana, krytyczniej przeanalizowana i powszechniej akceptowana niż teoria
ewolucji.Jeżelijednakjesttojedynie„teoria”,towłaśnietaktomabyć.
W przeciwieństwie do niej kreacjonizm nie jest teorią. Z punktu widzenia nauki nie ma
żadnego świadectwa, które by go wspierało — najmniejszego strzępu. Kreacjonizm albo
przynajmniej ta jego szczególna część, która jest przyjęta przez wielu Amerykanów, jest
jedyniewiarąwstarelegendyBliskiegoWschodu.Możnagoopisać,gdybychciećumniejszyć
znaczenie tego zjawiska, jako „tylko mit”. Jednak nie jest to bagatelizowanie kwestii —
określenie„tylkomit”oddajedokładnieistotęzjawiska.
4.Argumentzniedoskonałości.Wostatnichlatachkreacjoniścikładąnaciskna„naukowe”
uzasadnienia swoich przekonań. Wskazują, że jest wielu „naukowców”, którzy publikują
książki i artykuły zawierające ich przemyślenia, a opierających swoje kreacjonistyczne
wierzenianasolidnychstudiachwdziedziniegeologii,paleontologiiczybiologii.
Jednakże cała armia „naukowego” kreacjonizmu zgodna jest co do jednego — wykazuje
rzekomą niedoskonałość teorii ewolucji. Twierdzą, iż ewolucjoniści nie są w stanie na
podstawie żadnych skamieniałości wskazać stadium pośredniego pomiędzy gatunkami, że
datowanie za pomocą pomiarów radioaktywności jest niepewne, że możliwe są inne
wyjaśnieniategoczyinnegofaktu,itakdalej.
Ponieważ teoria ewolucji nie jest doskonała w każdym szczególe i jest jeszcze wiele
kontrowersji pomiędzy samymi naukowcami, kreacjoniści argumentują, iż cała teoria musi
byćzgruntufałszywaiżenaukowcypopierającyewolucjęopierająswojepoglądynaślepej
wierzeidogmatyzmie.(Trzebatuwspomnieć,żekreacjoniścisątutajnaswoimgruncie.Żyli
przecieżwślepejwierzeidogmatyzmieodurodzeniaimiłojestwidzieć,jakłatworozpoznają
gojakoszatana.)
Do pewnego stopnia mają w tym rację. Szczegóły procesów ewolucji nie są do końca
poznane. Odkąd Darwin w 1859 roku opublikował swoją teorię powstawania gatunków na
drodze selekcji naturalnej, naukowcy ciągle ją poprawiają i modyfikują. Poza tym w
poprzednim i bieżącym stuleciu dokonano tylu nowych odkryć w paleontologii, fizjologii,
mikrobiologii, biochemii, etologii i innych dziedzinach nauki, iż możemy oczekiwać
udoskonaleniateoriiDarwina.Wistociejużjąudoskonaliliśmy.
Ale przecież proces ten się nie zakończył. I nigdy się nie zakończy, dopóki ludzie będą
zadawalipytaniaioczekiwalilepszychnanieodpowiedzi.
Szczegóły teorii ewolucji są ciągle przedmiotem dyskusji i sporów, dlatego właśnie, że
naukowcy nie są zaślepieni ani dogmatyczni. Nie akceptują poglądów, nawet tak wielkiego
myśliciela, jakim był Darwin, bez ich weryfikacji ani nie wahają się poprawiać go, ani nie
akceptują żadnej nowej idei bez wszechstronnego zbadania przemawiających za nią
argumentów.Anawetwtedy,kiedyideajestjużpowszechnieuznawana,gotowisąwkażdej
chwilijąodrzucić,gdypojawiąsięnowefakty,którebyjąpodważały.
Jeżeli jednak uznamy, iż teoria nie jest całkowicie doskonała i zawiera jakieś wątpliwe
szczegóły,czyoznaczato,żemamyodrzucićjąwcałości?
Rozważmy następujący przypadek. Ja prowadzę samochód i ty go prowadzisz. Ja nie
orientujęsiędokładniewszczegółachfunkcjonowaniasilnika.Tybyćmożerównież.Imoże
się zdarzyć, że nasze mgliste i przybliżone wyobrażenia o pracy samochodu będą ze sobą
sprzeczne.Aleprzecieżniemusimychybaztegopowodudojśćdoprzekonania,żesamochód
niejedzie,czyżewogólenieistnieje?Albojeślinawetnaszezmysłyzmusiłybynasdowiary,
żesamochódnaprawdęistniejeimimowszystkojedzie,tomielibyśmy,zpowoduzbytwątłej
naszej wiedzy o pracy mechanizmów, dojść także i do przekonania, iż auto jest napędzane
przezniewidzialnekonie?
A większość naukowców przyznaje, że mają odmienne zdania o pewnych szczegółach
teorii ewolucji albo że inaczej interpretują, z konieczności niedoskonałe, skamieliny. Tym
niemniejcałkowicieakceptująsamoistnienieprocesuewolucji.
Nikt z nich również nie uważa, że niedoskonałość tej teorii, czy może nawet samych jej
twórców,powinnaprowadzićdoobdarowaniakreacjonizmuwiarygodnością.
Przypuśćmy, że pewna grupa ludzi dając wiarę swoim zmysłom utrzymuje, że Empire
StateBuildingjestdrapaczemchmur,podczasgdyinni,powołującsięnaosiemnastowieczne
opisytychokolic,twierdzą,iżjesttoWielkaChałupawiejskapomalowanawbiało–niebieskie
pasy.Jeżelinadodatekokażesię,żecipierwsiwcaleniesąpewniczydrapaczmawidokowy
taras, to nie będą mieli szansy przekonać ani siebie ani oponentów: może rzeczywiście
przypadkiemjesttochałupa?
5.Argumentzprzeinaczeńifałszerstwnauki.Kreacjoniściprzyswoilisobiewystarczający
zasób słownictwa naukowego, aby ich próby zdyskredytowania ewolucji ubrać w naukowe
szaty.Robiątonaróżnesposoby,lecznajpowszechniejszymprzykładem,zktórymsammam
wielokrotniedoczynieniaprzyokazjiczytanianadesłanychmilistów,jestichracja,żedruga
zasadatermodynamikiwykluczacałkowicieprocesyewolucji.
Druga zasada termodynamiki stwierdza (wyrażając to językiem dziatwy przedszkolnej),
że wszelkie procesy mogą przebiegać jedynie w kierunku powiększania nieporządku lub
chaosu. Nie ma możliwości, by w jakimkolwiek procesie budowało się spontanicznie coś
bardziejzłożonegoodużytychskładników.Wyrażającsięwięcjasno:złożoneformyżycia,jak
towidaćzargumentacjikreacjonistów,niemogąpowstaćwżadnymprocesieewolucyjnym,z
czegowniosek,żetowłaśnieonisąwposiadaniuprawdy.
Tenrodzajargumentacjiwymaga,abybłąd,widocznyjaknadłoniprzezwszystkich,był,
jakimśszczególniezłośliwymtrafem,zupełnieniedostrzegalnydlanaukowców,którzywten
sposóboczywiściegwałcądrugązasadętermodynamiki.
Ale naukowcy przecież nie są ślepi i doprawdy — znają termodynamikę. Z tego
wszystkiego wynika, że argumenty sformułowane w przedszkolnej terminologii, jak to w
wieluprzypadkachmamiejscewdyskusjachkreacjonistów,nadająsięjedyniedoprzedszkoli
właśnie.
Uzasadnieniem użycia porównania do poziomu przedszkola w odniesieniu do
argumentówwynikającychzdrugiejzasadytermodynamikijestfakt,żedotyczyonatylkotak
zwanych „układów zamkniętych”, to znaczy takich, do których nie dociera energia z
zewnątrziktóreżadnejenergiinieoddają.Jedynym,jakiznawspółczesnanauka,naprawdę
zamkniętymukłademjestsamwszechświatjakocałość.
W obrębie układu zamkniętego istnieją podukłady, które mogą spontanicznie zyskać na
złożoności, zakładając oczywiście, że w innym miejscu całego układu złożoność zmaleje.
Całkowitązmianąbędziewięczwiększeniechaosuinieuporządkowania,iotymmówidruga
zasada.
Procesyewolucjimogąwięcbudowaćbardziejzłożoneformyzprostszych,wniczymnie
naruszając praw termodynamiki, dopóki inna część systemu — w naszym wypadku Słońce
nieustannie dostarczające energii — zmniejsza swój stan uporządkowania (i tak właśnie się
dzieje)wdużoszybszymtempieniżpostępujeewolucja.
Gdyby Słońce przestało świecić, ustałyby wszelkie procesy ewolucji, a wraz z nimi
wszystkieprocesyżyciowe.
Nanieszczęściedrugazasadajesttaksubtelnąideą,żewiększośćludziniemazwyczaju
na co dzień rozważać jej konsekwencji i dlatego nie ma szansy dostrzec błędów w
zniekształconym rozumowaniu kreacjonistów. Błędy staną się być może bardziej widoczne,
jeślirozpatrzymyanalogiędoinnejteorii.
Teoria grawitacji głosi, wyrażając ją językiem przedszkola, że wszystkie przedmioty w
sąsiedztwie Ziemi są przez nią przyciągane i dlatego spadają na jej powierzchnię.
Konsekwencjątegomusiałabybyćniemożliwośćzbudowaniaanibalonów,anisamolotów,ani
tymbardziejrakiet.
Jeśli na tę konsekwencję się nie godzimy, to nie musimy również zauważać naiwnego
poglądukreacjonistówwodniesieniudotermodynamiki.
Kreacjoniści podnoszą wiele innych „naukowych” argumentów, z których liczne dość
sprytnie wykorzystują współczesne kontrowersje panujące w środowisku ewolucjonistów.
Leczniestetykażdyznichjestrówniefałszywyjaktendotyczącydrugiejzasady.
Te naukowe” racje zebrane są w wielu specjalistycznych publikacjach kreacjonistów.
Stwarzającpozoryrzetelnejwiedzy,sąnarzędziemnaciskunasystemedukacyjny.
Pisane są przez ludzi, którzy nie mają za sobą najmniejszego dorobku naukowego, a
rozprawiająrezolutnieogeologii,paleontologiiczybiologii,używającprzytymprawidłowej
terminologii naukowej. Cały ich wysiłek skierowany jest niemal wyłącznie na szerzenie
wątpliwości w wiarygodność dowodów oraz na podważanie myślenia w kategoriach
ewolucyjnych. Milczącym założeniem tej działalności jest to, iż zachowa ona idee
kreacjonizmujakojedynąmożliwość.
Oczywiście w tej chwili nie ma żadnych dowodów przemawiających za kreacjonizmem
poza świadectwem Biblii, przy czym aktualna strategia jego wyznawców polega na tym, by
sięnaniąniepowoływać.
6.Argument—przekonanie.Wielukreacjonistówuważa,żewszystkiesprawyidowody
związane z nauką nie mają właściwie nic wspólnego z ich przekonaniami. Bóg, mówią,
stworzył świat około dziesięciu tysięcy lat temu takim jakim jest, od razu ze wszystkimi
świadectwami o trwających całe ery procesach ewolucyjnych. Skamieniałości, czas
połowicznego rozpadu i wynikające z niego pomiary oraz oddalające się galaktyki zostały
stworzonewtejwłaśnieobecnejpostaci,awszystkoinnejestiluzją.
Wistocieargumenttenniemanicwspólnegozprzedmiotemsporu,jakożesamwsobie
nie da się ani udowodnić, ani obalić. W rzeczywistości nie jest to żaden argument, a
przekonanie.Mogęprzecieżpowiedzieć,żecaływszechświatstworzonyzostałdwieminuty
temu wraz ze wszystkimi książkami historycznymi opisującymi szczegółowo przeszłość, z
całą pamięcią każdego żyjącego współcześnie człowieka; czytelnik czytający tę książkę,
znajdującysięwłaśniewjejpołowie,zostałpoprostumomentalniewyposażonywpamięćo
jejpoczątku,któregoprzecieżjeszczenieczytał.
Tegorównieżniedasięaniudowodnić,aniobalić.
Należałobyjedyniezapytać,pocoStwórcamiałbystwarzaćwszechświatwypełnionytaką
masąpowikłanychiluzji.
Oznaczałoby to, że Stwórca zbudował wszechświat zaludniony istotami ludzkimi
obdarzonymi ciekawością i zdolnością do rozumowania oraz wyciągania wniosków,
dostarczając przy tym owym istotom niezwykłą ilość subtelnych i zmyślnie wzajemnie
zgodnychzesobąprzeróżnychświadectwidowodówpototylko,abyzwieśćtęciekawośći
zdolność do myślenia oraz wzbudzić w nich przekonanie, że wszechświat powstał jakieś
piętnaście miliardów lat temu i przekształcał się w procesach ewolucyjnych, które objęły
swoimzasięgiemrównieżpowstanieżycianaZiemi.
Dlaczego?
CzyStwórcysprawiaprzyjemnośćwprowadzanienaswbłąd?CzybawiGo,żegonimyw
piętkę? Czy jest to częścią jakiegoś testu mającego sprawdzić, czy istoty ludzkie postradają
swoje zmysły i swoją świadomość na tyle, aby uwierzyć w mity? Czy ma to dać Mu
usprawiedliwienie dla posłania wszystkich do piekła tylko dlatego, że nie postradaliśmy
zmysłówizdolnościdomyślenia?
Miałby Stwórca być tak okrutnym i złośliwym kawalarzem ze zjadliwym i jednocześnie
niedojrzałympoczuciemhumoru?
Jeślitak,tokreacjoniścimajązapewnerację.
7.Argumentzpowagiautorytetu.Bibliamówi,żeBógstworzyłświatwsześćdni,aBiblia
tosłowoinspirowaneprzezsamegoBoga.
Dla przeciętnego kreacjonisty to jest wszystko, co ma naprawdę jakiekolwiek znaczenie.
Wszystkie argumenty, które temu zaprzeczają są jedynie żałosną próbą siania propagandy
przezjakichśtamprzemądrzałychhumanistów,agnostykówiateistów,którychniezadowala
jasneiwyraźnesłowoPana.
Należy tu podkreślić, że liderzy kreacjonizmu skrzętnie unikają powoływania się na ten
argument, bo wykorzystując go przyznawaliby tym samym, iż jest to jedynie ich religijny
punkt widzenia i jako taki nie byłby przydatny w walce o wprowadzenie ich nauk do
oficjalnegosystemuszkolnictwa.Zmuszenisąprzywdziewaćszatynaukibezwzględunato,
jak bardzo są niedopasowane i jak groteskowo w nich wyglądają — jednak w innym
przypadku nie mogliby nazywać się „naukowymi” kreacjonistami. Muszą również uważać,
by mówić tylko o „Stwórcy”, nigdy nie dając najmniejszego powodu do przypuszczeń, że
chodzioStwórcębiblijnego.Pozostawiająprzytymwrażenie,iżmożetobyć(dlatych,którzy
wiedzą, kto to jest) na przykład Moloch czy Chemosz lub jakakolwiek inna pogańska
szkarada,októrejwspominaBiblia.
Nie wolno nam jednak brać tej owczej skóry na serio. Niezależnie od tego jak mocno
pracowaliby liderzy kreacjonizmu nad swoimi „naukowymi” i „filozoficznymi” dowodami,
pozostaliby zupełnie bezradni i jedynie śmieszni, gdyby to było wszystko, czym
rozporządzają.
To religia, autentyczna żarliwość średniowiecznej pobożności, przysparza im
zwolenników i wyznawców. Dziesiątki milionów Amerykanów, którzy nigdy nawet nie
słyszeliiniemyślelioargumentachczynawetprzeciwewolucji,maszerujewszeregachArmii
Mroku Bibliami trzymanymi wysoko nad głową. I stanowią oni potężną i przerażającą siłę,
głuchą na argumenty i zabezpieczoną dobrze zbroją przed słabymi włóczniami czystego
racjonalizmu.
Idźmy jednak dalej. Choćbym nawet miał rację i pozycja ewolucjonistów byłaby bardzo
mocna, i nawet gdyby nie było kreacjonistów, niezależnie od bezsensowności ich poglądów,
czyoznaczato,żeniepowinienemotymmówić?
Jeżeliichprzypadekjestbezznaczenia,czyniejestbardziejroztropniedyskutowaćonim,
zanim bezsensowność ich poglądów stanie się widoczna? Czy nie byłoby najlepiej
dyskutowaćonim,potowłaśnie,abywykazaćbezsensownośćichpoglądów?
Dlaczegozatemewolucjoniścisątakniechętnitemu,bywpublicznychszkołachpoglądy
kreacjonistów były traktowane na równi z ich poglądami? Czy nie jest może tak, że
ewolucjoniściwcaleniesątakbardzopewniswoichracjijakstarająsięudawać?Czyczasem
nieobawiająsię,bymłodzieżniedokonałaswojegowłasnegowyboru?
Wtymmiejscunależyuczynićdwieuwagi.
Po pierwsze kreacjoniści są cokolwiek mniej uczciwi w swoich żądaniach równych praw
do czasu lekcyjnego. Bowiem to nie oni są represjonowani, gdyż szkoła nie jest jedynym
terenem,naktórymścierająsięobapoglądy.
Istnieje wiele kościołów na przykład, które wywierają poważniejszy wpływ na
Amerykanówniżjakakolwiekszkoła.Przyznaćtrzeba,żejestrównieżwieledośćliberalnych
kościołów, które pogodziły się z postępami nauki — nawet z ewolucją. Jednak wiele z tych
mniejpopularnychkościołównaprowincjitobastionykreacjonizmu.
Dajesięoczywiściezauważyćwpływtychkościołówzarównonadom,jakinagazetyczy
na całą otaczającą społeczność. Daje się on zaobserwować w społeczeństwie jako całości,
nawet w tradycyjnie tolerancyjnych pod względem religijnym regionach i wyraża się na
tysiące subtelnych sposobów, choćby w naturze świąt czy wyrażaniu nastrojów
patriotycznych,niemającychztymnapozórnicwspólnego.Itakw1968rokuastronautom
krążącym wokół Księżyca nakazano przeczytać kilka wersetów Genesis, tak jakby NASA
pragnęła w ten sposób uspokoić opinię publiczną, że odważyła się pogwałcić firmament
niebieski. To jeszcze jedno potwierdzenie mojej tezy. Kiedy pisałem tę książkę nawet
prezydentStanówZjednoczonychwyrażałswojąsympatiędlakreacjonistów.
Jedyniewszkołachamerykańskichmłodzieżmabardzoograniczonydostępdopoglądów
ewolucjonistów. Mogą się z nimi zetknąć w książkach, a nawet okazjonalnie w telewizji.
Jednakkościółirodzicemogąswobodniecenzurowaćksiążkiiprogramytelewizyjne,atym
samymjedynieszkołamożewymknąćsięichkontroli.
Niestety — tylko w bardzo ograniczonym stopniu. Bowiem jeśli nawet szkołom zezwala
się obecnie na nauczanie teorii ewolucji, to nauczyciele są i tak skrępowani, wiedząc
wystarczająco dobrze, że ich praca jest w rękach członków komitetu szkolnego, którzy, jak
wiadomo, nie są zazwyczaj nastawieni na rozwój intelektualny czy na poszerzanie
horyzontówumysłowychuczniów.
Sami uczniowie nie są zobowiązywani do wierzenia w to, o czym się uczą na temat
ewolucji. Rzadko również zdarza się by zagadnienie to można było znaleźć w pytaniach
egzaminacyjnych.Ajeślinawet,tojedynąkarąjestgroźbautratykilkupunktów.
Natomiast w kościołach kongregacji kreacjonistów wymaga się kategorycznie wiary pod
groźbą ognia piekielnego. Wrażliwi młodzi ludzie nauczeni, że czeka ich Piekło, gdy będą
słuchaćoteoriiewolucji,czyniątobardzoniechętnie,ajeślijużsięnatozdecydują,totrudno
imwniąuwierzyć.
Kreacjoniści zatem, kontrolujący kościół i społeczeństwo, w którym żyją i którzy za
„przeciwnika” mają jedynie szkoły publiczne o bardzo okrojonym programie w zakresie
ewolucji, nie mogą zdzierżyć nawet tej nikłej konkurencji i domagają się „równego czasu
nauczania”.
Czymożemysięspodziewaćzichstronytakiejsamej„uczciwości”,czymamyoczekiwać
zatemrównegoczasunauczaniaewolucjiwichkościołach?Bardzowątpliwe.Cojesttwoje,to
jestimoje,aleodmojegowara.
Po drugie wreszcie, prawdziwym niebezpieczeństwem jest sposób, w jaki kreacjoniści
domagająsię„równegoczasu”.
W świecie nauki istnieje wolna, niczym nie skrępowana konkurencja idei i nawet
naukowiec, którego sugestie nie są akceptowane przez ogół, nigdy nie zostaje pozbawiony
możliwościdalszegopropagowaniaswoichpoglądów.
Na tym rynku wolnej konkurencji idei kreacjonizm przegrał z kretesem. Przegrywał w
istocieprzezostatnietrzystapięćdziesiątlat—odczasówKopernika.
Kreacjonizmniechcepogodzićsięzprzegranąilokującmitponadrozumem,odwołujesię
terazdowładzyrządowej.Domagasięodrządu,bysiłąustawwprowadziłteideedoszkół,
mimo werdyktu, jaki zapadł a rynku idei. Nauczyciele mają zostać zmuszeni do prezentacji
tychoglądów,jakgdybymiałyonerangęintelektualnąrównąteoriiewolucji.
Cóżzaprecedens!
Jeżelirządzdecydujesięużyćswojejpolicjiiswoichwięzień,abyzapewnić,żenauczyciele
poświęcątylesamouwagikreacjonizmowicoewolucji,townastępnejchwilimożeokazaćsię,
żetasamasiłazostanieużytadocałkowitejeliminacjiteoriiewolucjizeszkolnegonauczania.
Innymi słowy, położymy w ten sposób fundament pod renesans barbarzyństwa, pod
legalniekontrolowaneisiłąwprowadzanenieuctwo,iwkońcupodtotalitarnąkontrolęmyśli
isumień.
A co się stanie jeśli kreacjoniści wygrają? Wiadomo że mając do wyboru Biblię i naukę,
wybiorąBiblię,odrzucająccałkowicienaukę,mimolicznychdowodówiświadectw.
Nie dzieje się tak jedynie z uwagi na tradycyjną i bezmyślną cześć dla literalnego sensu
Biblii;dziejesiętakrównieżzpowodurozprzestrzeniającegosięniepokoju,czymożenawet
strachuprzednauką,pchającegowobjęciakreacjonistównawettych,którzynieprzejmująsię
zanadtoreligią.
Pod jednym względem nauka nie daje pewności. Teorie poddawane są nieustannej
weryfikacji,obserwacjemogąbyćwróżnysposóbinterpretowane,asaminaukowcyspierają
sięmiędzysobą.Rozczarowujetotych,którzyniesąprzyzwyczajenidonaukowychmetodi
ci wolą zwrócić się do pewności, jaką daje Biblia — szczególnie w komentarzach jej
najbardziej hałaśliwych wyznawców. Niezwykle wygodnie jest posiadać ustalone poglądy i
oszczędzaćsobietymsamymbólusamodzielnegomyślenia.
Po drugie: nauka zniechęca swoją złożonością. Język matematyki, który jest językiem
nauki,zrozumiałyjestprzezbardzonielicznych.Wizjeświata,jakieprezentujesąprzerażające
— obezwładniająco ogromny wszechświat powstały przez przypadek, bez żadnej znanej
ludziom przyczyny, pusty i porzucony, niepojęty i powodujący zamęt myśli. Jak miło
natomiast zwrócić się ku małemu światu, mającemu zaledwie kilka tysięcy lat, otoczonemu
nieustanną boską opieką; ku światu, w którym jest się przedmiotem Jego szczególnego
zainteresowania i w którym On nie skaże na piekło pod warunkiem, że przestrzega się
każdegosłowazawartegowBibliiinterpretowanejprzeztelewizyjnegokaznodzieję.
Po trzecie nauka jest niebezpieczna. Nie ma żadnej wątpliwości, że to właśnie przez nią
powstałygazytrujące,brońnuklearnaczyelektrownieatomoweorazinżynieriagenetyczna,a
towszystkoczynijąprzerażającą.Byćmożecywilizacjawłaśnieupadaijesteśmybliskokońca
tegoświata,jakiznamy.Wtakimrazie,dlaczegoniezwrócićsiędoreligiiinieoczekiwaćdnia
SąduOstatecznego,kiedytowrazzwspółwyznawcamiwyniesienizostaniemydowieczystej
niebiańskiej szczęśliwości, mając przy tym dodatkową satysfakcję, gdy patrzeć będziemy na
prześmiewcówiniedowiarkówwijącychsięwwieczystychmękach.
Dlaczegowięckreacjoniścimielibyprzegrać?
Hiszpania dominowała w Europie i na świecie przez cały XVI wiek, ale najpierw
opanowana była przez ortodoksję właśnie, a każda niezależna myśl była tam bezlitośnie
tłumiona.Wrezultaciekrajtenpochłonęływkrótceciemności,uniemożliwiającejakikolwiek
postępnaukowy,technologicznyidostępdowłaśnierozwijającegosięgwałtowniehandluw
ZachodniejEuropie.Pozostaławtakiejzapaściintelektualnejprzezcałewieki.
PodkoniecXVIIwiekuFrancjawimięortodoksjiodwołałatolerancyjnyEdyktNantejskii
wyrzuciła za granicę wiele tysięcy Hugenotów, którzy obdarowali swoimi intelektualnymi
zdolnościamikrajeuchodźstwatakiejakWielkaBrytania,HolandiaiPrusy,podczasgdysama
Francjazostałaosłabionanadługiczas.
Bardzo niedawno Niemcy zaszczuli żydowskich naukowców w całej Europie. Ci po
dotarciu do Stanów Zjednoczonych przysporzyli temu krajowi korzyści naukowych nie do
oszacowania,podczasgdyNiemcyponieślitakciężkiestraty,żetrudnonawetpowiedzieć,ile
czasu upłynie zanim powrócą do swojej poprzedniej potęgi w nauce. Związek Radziecki
zafascynowany Łysenką zniszczył całą genetykę cofając postępy nauk biologicznych o całe
dziesięciolecia.Chinypodczas„rewolucjikulturalnej”odrzuciłycałkowiciepostępnaukowy
Zachoduiwrezultacieciężkoterazpracują,byodbudowaćto,copozostałopotejdewastacji.
Czy teraz my, mając przed oczami wszystkie poprzednie przykłady, mamy ulec
samozagładzie pod tym samym obdartym sztandarem ortodoksji? Uprawomocniwszy
działaniakreacjonistów,naukaamerykańskauschnieiwychowamypokoleniaignorantównie
przygotowanych do kierowania przemysłem jutra, a co gorsza — zupełnie niezdolnych do
postępuprzygotowującegodzieńpojutrzejszy.
Nieuchronnie wycofamy się do zaułka cywilizacji, a te narody, które pozostawią naukę
nieskrępowaną, obejmą przywództwo i staną się źródłem postępu cywilizacyjnego w skali
światowej.
Nie sugeruję tutaj i nie przypuszczam, aby kreacjoniści naprawdę planowali upadek
Stanów Zjednoczonych, lecz ich głośno wyrażany patriotyzm jest równie naiwny, co ich
„nauka”, a jeżeli wygrają, w swoim szaleństwie osiągną skutki dokładnie odwrotne do
zamierzonych.
Uzupełnienie:Wnastępnymesejuznajdąsiętesametezywyłożonebardziejprzejrzyściei
krótko,ponieważbyłonprzeznaczonyraczejdla„Penthouse’a”,aniejaktendla„NewYork
Timesa”. Jeżeli czytelnika zainteresuje, w jaki sposób potraktowałem ten sam temat w nieco
innysposób,możegoprzeczytaćrównież,jeślinie,możebezzwłokiprzejśćdonastępnego.
Proszęczytaćdalej,mojeuczuciatakczyinaczejniezostanązranione.
Kreacjonizmaszkoły
Niedawno przez cały kraj przeszedł krzyk oburzenia wywołany wypowiedzią jednego z
liderów radykalnej prawicy, który stwierdził, że coś, co oni nazywają „kreacjonizmem”,
planujesięwprowadzićdonauczaniawopłacanychprzezpodatnikówszkołachpublicznych.
Chcą, aby idee te były prezentowane na takich samych co teoria ewolucji prawach, jako że
obydwa poglądy w różny sposób wyjaśniają powstanie wszechświata, narodziny życia i
samegoczłowieka.
To wydaje się uczciwe. Dlaczego obydwie strony nie miałyby mieć równych szans?
Dlaczegoewolucjoniścimielibysprzeciwiaćsięnauczaniukreacjonizmu?
Niestety żądania równego czasu nauczania obydwu poglądów nie są uczciwe. I są to
żądaniazgubne.
Idee teorii ewolucji i kreacjonizmu nie są równorzędne. Teorię ewolucji, mozolnie
budowaną i rozwijaną przez ponad dwa stulecia w oparciu o badania naukowe, wspiera
niezwykłailośćdowodówiargumentów.Wszyscybiolodzybezwyjątku,niezależniezupełnie
od swoich pozycji, akceptują oczywistą prawdę, iż żyjące dzisiaj gatunki rozwinęły się z
prostszych form, że podstawowa jednostka organizmów żywych — komórka powstała z
przedkomórkowychokruchówżycia,iwreszcie,żeonesamepowstałyzmateriinieożywionej
w wyniku kolejnych przemian zgodnych z prawami natury w ciągu niewyobrażalnie
długiegoczasukilkumiliardówlat.
Dokładnymechanizmewolucji,jegoszczegóły,sąprzedmiotemnieustającejdyskusji,gdyż
proces odkrywania nie został jeszcze zakończony — i być może nigdy właściwie takim nie
będzie.Jednakżenawetci,którzynajbardziejkłócąsięoszczegóły,niepodważająsamejidei
ewolucji.
Kreacjoniści, dla kontrastu, nie przedstawiają żadnych dowodów na poparcie swoich
poglądów. Ich argumentacja jest jedynie negacją. Utrzymują, że jeżeli teoria ewolucji nie
wyjaśniawyczerpującowszystkiego,jesttopowódwystarczającydoprzyjęciakreacjonizmu.
Domagają się zatem przyjęcia poglądu, że teoria ewolucji nie sprawdziła się. Wyłapują
niedokładności,sprzecznościilukiwargumentacjiprzemawiającejzaewolucjąiwykrzykują
triumfalnie—„Wprowadzajmyzatemkreacjonizm!”.
A przecież, po pierwsze, niedokładności przedstawiają bardzo często w przekręcony,
uproszczony i całkowicie błędny sposób. Po drugie parę tych nieścisłości jest rzeczywiście
przedmiotem niezdecydowania biologów, lecz wpływają one w bardzo niewielki sposób na
obrazcałościfunkcjonowaniamechanizmuewolucji.
I w końcu po trzecie, jeżeli idea ewolucji byłaby rzeczywiście nieodpowiednia, nie
dawałoby to mimo wszystko żadnych podstaw do przyjęcia poglądu, że każdy oddzielny
gatunek został stworzony przez „Stwórcę”. Może istnieje faktycznie jakaś alternatywa, lecz
wybór winien zależeć od faktów i dowodów. Przecież jeśli po dokładnych badaniach
okazałoby się, że nasza fizjologia reprodukcji nie jest całkowicie słuszna, nie znaczyłoby to
jeszcze wcale, że dzieci przynoszone są przez bociany. Równie dobrze mogą być przecież
znajdywanewgłówkachkapustylubprzynoszonewczarnejlekarskiejtorbie.
Chcąc ustanowić kreacjonizm jako racjonalny pogląd na świat, kreacjoniści musieliby
znaleźćważnenaukowoświadectwawspierająceichwierzenia,aniejedynieszukaćdziuryw
całym w poglądach innych. Nie mogą po prostu kwestionować wieku wszechświata
szacowanego na piętnaście miliardów lat tylko dlatego, że wartość stałej Hubble’a nie jest
znana zbyt dokładnie. Muszą przedstawić istotne fakty, że wszechświat rzeczywiście ma
dziesięć tysięcy lat (czy ile tam ktoś chce). Nie trzeba tu mówić, że tego nigdy nie będą w
staniedokonać.
Ztychtowłaśniepowodówkreacjonizmnigdyniezadomowisięnawolnymrynkuidei
naukowych—wjedynymmiejscu,którenaprawdęmaznaczenie.
Naukatosamokorygującysięproces,anaukowcyrzeczywiściezmieniająswojepoglądy.
Robią to jednak jedynie w oparciu o nowe fakty lub nowy i przekonujący sposób
rozumowania. Naukowcy długo nie chcieli zaakceptować teorii dryfujących kontynentów,
nawetwoparciuoprzesłankiprzedstawionew1913rokuijeszczepóźniej,lecznowedowody
zaprezentowane w 1960 roku oraz skorygowana i ulepszona wersja teorii doprowadziły
zdumiewającoszybkodopowszechnejzgody.
Może nadejdzie taki dzień, w którym przekonamy się, iż teoria ewolucji okazała się
nieprawidłowa i kiedy nowe fakty przemawiające za kreacjonizmem wymuszą zmianę
poglądów, ale on jeszcze nie nadszedł. Nic z tego, co mówią kreacjoniści, nie nosi śladów
obietnicy,żekiedykolwiektakidzieńnadejdzieidlategozpunktuwidzenianaukiniemożna
obecniedomagaćsięnauczaniakreacjonizmuwszkołachjakoalternatywydlateoriiewolucji.
Fakt, że wielu ludzi żarliwie wierzy w kreacjonizm, jest z gruntu nieracjonalny. Sama
wiara może stać się uzasadnionym przedmiotem zainteresowania na zajęciach z historii,
socjologii i psychologii i tam może być omawiana szczegółowo, jednakże nigdy nie będzie
gałęziąnauki.
Załóżmy jednak, że zamierzamy nauczyć kreacjonizmu. Co będzie przedmiotem
nauczania? Jedynie to, że Stwórca powołał do istnienia gotowy wszechświat i wszystkie
gatunki?Tylkotyle?Nicwięcej?Żadnychszczegółów?
Wydajesię,żekreacjoniściamerykańscyakceptująbiblijnąopowieśćostworzeniu,leczczy
to jest jedyny możliwy sposób stworzenia? Miliony ludzi na świecie, którzy także wierzą w
jakiegośrodzajuwszechmogącegostwórcę,wcalenieakceptujeBibliijakoksięgiświętej.
W istocie wielu ludzi czytających Biblię nie zgadza się ze sposobem interpretacji aktu
stworzenia.Mogątojedynieprzyjmowaćjakopoetyckiopis,jakoalegorię,jakosymboliczny
obraz, mogą widzieć w niej głębokie znaczenie etyczne i moralne — lecz nie traktują tego
literalniejakoopisusposobupowstaniawszechświata.
Czego zatem zamierzamy uczyć na lekcjach kreacjonizmu? Który punkt widzenia
przyjmiemy? Spróbujemy wybrać któryś z nich na podstawie faktów naukowych? Jeżeli
kreacjoniściwymagają,bynauczaćdosłowniesłówBiblii,towydajesiętomocnonieuczciwe
wstosunkudowszystkichinnych.
Można sobie wyobrazić argumentację, że jeżeli kreacjonizm jest tak bardzo pozbawiony
wszelkiej treści i tak zdecydowanie nienaukowy, to nie ma żadnego powodu, by nie
proponować go w formie alternatywy. Z pewnością nikt się na to nie zgodzi. Wielu ludzi
twierdzinawet,żejeżelinaukowcysprzeciwiająsię„równemuczasowilekcyjnemu”,oznacza
tozapewne,żecośjestniewporządkuzichpoglądami.
Aleprzecież„równyczas”toniejestto,ocochodzikreacjonistom.Propagująctenslogan,
przebierająsięjedyniewowczeskóry.
Szkołaniejestjedynymmiejscem,gdzierozprawiasięopoczątkachwszechświataiżycia.
Sąrównieżkościoły(niewszystkieoczywiście),wktórychgłosisiępoglądykreacjonistyczne.
W tych kościołach naucza się jedynie tego sposobu patrzenia. Nie ma tam mowy o żadnym
„równym czasie”. Dzieciom przedstawia się tam przez wiele lat, zanim w szkole w ogóle
dowiedząsięoewolucji,tylkotepoglądy,przyczymedukacjakontynuowanajestwdomu.I
sąwdodatkuodmałegostraszenipiekłem,jeślitylkoodważąsięzwątpić.Gdzietumiejscena
„równyczas”?
Nauczanieewolucjiwszkołachamerykańskichrozpoczęłosiębardzoniedawnotemu.Nie
upłynęłonawetkilkadziesiątlatodczasu,gdywokręgachosilnychwpływachkreacjonistów,
nauczanieewolucjibyłozabronione.Byłprzecieżsłynny„małpiproces”Scopesa.Spróbował
onwspomniećwklasieoewolucjiizostałskazany.Czymówiłosięwtedyo„równymczasie”?
Nawetteraznauczanieteoriiewolucjiwszkołachpublicznychniejestzbytsilnąstronąnaszej
edukacji.WwieluregionachAmerykiludzieopoglądachkreacjonistycznychwymuszająna
radzie szkolnej, władzach szkolnych i na nauczycielach, by kiedy nadchodzi moment
zgodnego z programem przedstawiania teorii ewolucji, nie wspominać o niej wcale lub
jedynie szeptem. Zdarzały się również gromadne ataki na biblioteki w celu wyciągnięcia z
nichksiążekniepomyślikreacjonistów.
I oni żądają „równego czasu”? Nie oszukujmy się. Pragną czasu całego. Łatwo można
zauważyć dlaczego. Ich argumenty są tak kiepskiej natury, że w rzeczywistości trudno w
ogólejedostrzecijedynymwyjściemjesttakiukład,wktórymichdziecinigdynieusłysząo
czymkolwiekinnym.
Na dodatek wszystko, co do tej pory powiedziałem, nie oddaje sedna sprawy. Przede
wszystkimpoglądykreacjonistówciąglenieistniejąnarynkuideinaukowych.Niebędzieto
możliwedotąd,dopókiichideesątakbardzopozbawionejakiejkolwiektreści.
Awięcruszylidoatakunarząd.Wymuszająiżądająodprawnikówiurzędnikówustaw
ściśledefiniujących,cojestdokładniezgodneznaukąicopowinnobyćnauczane.
Co to za niebezpieczny precedens! Jeżeli Sąd Najwyższy ustanowi takie sprawy
konstytucyjnie, oznaczać to będzie koniec pluralizmu oraz wolnego nauczania w tym kraju.
Staniemynadrodzeprowadzącejdoustanowieniakościelnejibiurokratycznejortodoksji.
Wszystkie precedensy historyczne wskazują, że wprowadzenie cenzury i wymuszanie
ortodoksjijestbezgranicznąrozkoszą.Dzisiaj„równyczas”,jutrocałyświat.Dzisiajpoglądy
naukowe,jutrosposób,wjakisięubierasz,mówiszizachowujesz.
Tonietylkoideekreacjonizmusątutajprzeciwnikiem,zktórympodejmujemywalkę.Za
nimi stoją starzy wrogowie — bigoteria i ciemnota, i nie wolno nam zaprzestać tej
niekończącejsiębatalii.Cenąwolności—powiedziałJefferson—jestbezustannaczujność.
DoktrynaReagana
W czasie swojej prezydentury Ronald Reagan powiedział pewnego razu, iż nie można
wierzyćsowieckiemurządowi,ponieważSowieciniewierząwBogaiwżyciepozagrobowei
dlatego nie mają żadnych powodów, by zachowywać się uczciwie, lecz będą kłamać i
oszukiwaćorazdokonywaćwszelkichniegodziwości,którebędąimakuratodpowiadać.
Naturalnie wierzę szczerze, że prezydent Stanów Zjednoczonych wie o czym mówi i
dlategowysiliłemsięnailetylkomogłem,żebydociecznaczeniategostwierdzenia.
Pozwolęsobiezacząćodzaprezentowaniaowej„doktrynyReagana”(zcałymoczywiście
szacunkiemdlaosobyprezydenta):„Nikt,ktoniewierzywBogalubżyciepozagrobowe,nie
jestgodzienzaufania”.
Jeżeli jest to w istocie prawda (a musi być, jeżeli prezydent tak twierdzi), oznacza to, że
ludzie są z założenia nieuczciwi i oszukańczy oraz zepsuci do szpiku kości. Ażeby zatem
powstrzymaćichodkłamstwaioszustwazakażdymrazem,gdytylkootworząusta,należy
ichprzekupićalbonastraszyć.Należyimpowiedzieć(ispowodować,bywtouwierzyli),że
jeśli będą mówić prawdę i robić tylko właściwe rzeczy oraz w ogólności zachowywać się
przyzwoicie,topójdądonieba,gdziebędąmoglipobrzdąkaćsobienaharfieigdziedostaną
najpiękniejsze aureole. Należy im również powiedzieć i spowodować, by w to uwierzyli, że
jeślibędąkłamaćikraśćorazuprawiaćniedozwolonyseks,pójdądopiekłaibędąsmażyćsię
przezcałąwiecznośćwogniu.
Wyglądatodośćprzygnębiająco,jeślijużdojdziesiędotegowniosku.Wświetledoktryny
Reagananieuświadczysięjużczłowieka,którytrzymaswójjęzyknawodzyjedyniedlatego,
że ma poczucie honoru. Nikt nie mówi prawdy tylko dlatego, że po prostu uważa to za
przyzwoitość. Nikt nie będzie uprzejmy jedynie z sympatii do innych, ani też nikt nie
potraktuje innych przyzwoicie z tej prostej przyczyny, że uważa przyzwoitość za wartość
samąwsobie.
ZamiasttegozgodniezdoktrynąReaganakiedykolwiekdostrzeżemyjakiegośczłowieka
oddającegoswojedługialborzucającegogroszżebrakowi,albozatrzymującegosięwbiegu,
by pomóc przejść ślepcowi przez ulicę, czy wreszcie mówiącego prawdę — znaczy to po
prostu,żewyrabiaonsobieprzepustkędoniebalubodkupujestaregrzeszki,któremogłyby
posłać go do piekła. Jest to sprawa dobrze pojętego interesu, sprawa ciągnięcia zysków
duchowychirozważnegoreagowanianaduchowyszantaż.
Osobiścieniesądzę,byktokolwiekznas—ja,tyczynawetPrezydentReagan—skopał
staruszkę lub ukradł jej portmonetkę przy pierwszej nadarzającej się okazji, gdyby poczuł
brakparugroszy,jeślimiałbyjużzapewnionemiejscewniebielubgdybybyłpewien,żenie
pójdziesmażyćsiędopiekła.AlewedługdoktrynyReagana,jeżeliniewierzymywBogaiw
życie pozagrobowe, nic nie mogłoby nas powstrzymać, a więc zgaduję, że my wszyscy
bylibyśmyjednakzdolnidotychokropieństw.
Rozpatrzmy jednakże odwrotność doktryny Reagana. Jeżeli nie można ufać nikomu, kto
niewierzywBogaiwżyciepozagrobowe,oznaczato,żeci,conaprawdęwierząwBogaiw
życiepozagrobowesągodnizaufania.
Ponieważ rząd Stanów Zjednoczonych składa się z bogobojnych i wierzących w życie
pozagrobowe ludzi, wydaje się sprawą ogromnej wagi to, że Sowieci mimo wszystko ufali
nam chyba bardziej, bo nie wystrzelili jak dotąd swoich rakiet międzykontynentalnych.
Ponieważ Sowieci są niewolnikami komunizmu, uważają naturalnie wszystkich innych za
takichsamychszatanów.Wkonsekwencji,zgodniezdoktrynąReagana,ZwiązekSowieckinie
możenamoczywiścieufać.
Pozostało jeszcze parę zagadek. Rozważmy przypadek Iranu. Irańczycy są ludźmi
bogobojnymi i wierzącymi w życie pozagrobowe i dotyczy to z pewnością mułłów i
ajatollahów zasiadających w rządzie. Mimo to jednak nie cieszą się naszym zaufaniem. Sam
prezydentReagannazwałichprzywódców„barbarzyńcami”.
Rzecz zastanawiająca, ale również Irańczycy wcale nie są skłonni nam ufać. Nazwali
byłegoprezydenta(zapomniałemjegonazwiska,ponieważonojużnigdyniepojawiłosięw
mediach)„WielkimSzatanem”,aprzecieżwszyscydoskonalewiemy,żebyłonnawróconym
chrześcijaninem.
Coś tu wyraźnie nie pasuje. Bogobojni Amerykanie nie ufają bogobojnym Irańczykom i
obrzucają się wzajemnie niewybrednymi przezwiskami. Jak to przystaje do doktryny
Reagana?
Musimy sobie oczywiście zdawać sprawę, że Bóg, w którego wierzą Irańczycy jest
niezupełnietymsamymBogiem,wktóregomywierzymy,aichżyciepozagroboweróżnisię
od naszego. Choćby tym, że w naszym niebie nie ma niestety hurys. My nazywamy nasz
system religijny chrześcijaństwem, a Irańczycy nazywają swój Islamem; i pomyśleć tylko, że
przez blisko dwanaście stuleci dobrzy z natury chrześcijanie wierzyli, że Islam jest
wynalazkiemdiabła,ajegowyznawcy(muzułmanie)uprzejmiezmienilitedowodysympatii
w taki sposób, że przez cały prawie ten czas panowała między nimi nieustająca wojna.
Obydwiestronypoczytywałyjązaświętąiuważały,żenajpewniejsządrogąosiągnięcianieba
jest unicestwienie tego drugiego niewiernego. I co więcej, nie trzeba tego było czynić ani w
honorowy,aniwuczciwysposób.Takispecjalnyodpust:masakra!
Dręczy mnie to odrobinę. Doktryna Reagana nie wspomina nic o różnorodności postaci
Boga ani o związanych z tym różnych możliwościach egzystencji na drugim świecie. Nie
wskazujewyraźnie,corozumiećpodnazwąBoga—Allaha,Wisznu,Buddę,Zeusa,amoże
Isztar?Niemogęuwierzyć,żePrezydentpomyślałchoćbyotym,żemuzułmaniemielibynie
ufaćwyznawcomsintoizmualbobuddyściwyznawcomparsyzmu.Sądzę,żeodnosiłosięto
jedyniedobezbożnychSowietów.
Byćmożeniewspomniałostrożnieoróżnorodnychbóstwachjedyniedlatego,żeniemato
żadnegoznaczenia.Leczmimotopozostajenierozwiązanypewienproblem.
Na przykład zarówno Irańczycy jak i Irakijczycy są muzułmanami. Obydwie strony
uważają, że nie ma innego boga nad Allaha i że Mahomet jest jego jedynym prorokiem i
wierząwtocałymsercem.AprzecieżIrakiIransobieniewierząnawetnajotę.WistocieIran
jestprzekonany,żeIrakjestnażołdziediabła(niewspominającjużobogobojnejAmeryce),na
coIrakodpowiadadokładnietymsamym.Ciekawostkąjest,iżżadnazestronnieoskarżao
nicSowietów.
IrakijczycyiIrańczycysącoprawdamuzułmanamiibyćmożedlategoniepotrafimyich
dokładniezrozumieć.Mogęwyobrazićsobie,żeReaganniewymieniłichznazwy,bobyłoby
to dla Prezydenta niezbyt politycznie rozsądne, obrażać miliardy ludzi, którzy są przecież
głębokoreligijni,ajedynieprzypadkowo,przezbrakdobregosmakuniesąchrześcijaninami.
Mówiąctakpocichu,międzynami,możetylkodobrzychrześcijaniesątaknaprawdęgodni
zaufania?Lecznawettakiepodejścierodziwątpliwości.
Nie sądzę na przykład, żeby ktokolwiek miał ochotę twierdzić, iż Irlandczycy nie są
bogobojnymiludźmi,niemającymizpewnościąnajmniejszychwątpliwościoistnieniużycia
pozagrobowego. Część z nich jest katolikami, część protestantami, lecz zarówno jedni jak i
drudzy są chrześcijaninami, którzy wierzą w Biblię oraz w Boga, w Jezusa, piekło i niebo.
DlategowmyśldoktrynyReaganamieszkańcyIrlandiipowinnisobienawzajemufać.
Dziwne,żetaksięniedzieje.PółnocnaIrlandiajestogniskiemobustronnegoterroryzmu,
trwającegojużcałelatainiewidaćżadnychoznak,bymiałosiętokiedyśskończyć.Katolicyi
protestanci przy każdej nadążającej się okazji wysadzają się nawzajem w powietrze i nie
widać,abyjednastronaufałachoćodrobinędrugiej.
Leczjakotympomyślimy,touświadamiamysobie,żekatolicyiprotestancimielizesobą
napieńkuodwieków.Zabijalisięnawzajem,masakrowaliipalilisięwzajemnienastosie.Inie
byłomowyojakimśdżentelmeńskim,uczciwymsposobieprowadzeniawalki.Zawszekiedy
zwalczamy heretyków lub bałwochwalców (czy jakiegokolwiek byśmy tu użyli obraźliwego
dlaprzeciwnejstronyokreślenia),próbujemyichzawszelkącenę„wykiwać”,bodajenamto
przecieżprzepustkędonieba.
Możemy jednak wykazać prawdziwy sens doktryny Reagana nawet tutaj, w Stanach
Zjednoczonych. Pomyślmy o Ku–Klux–Klanie. Nie darzą oni sympatią ani Żydów, ani
katolikówtylkodlatego,żepierwsinieakceptująJezusa,drudzyzaśakceptująpapieża;ijuż
te subtelne różnice usprawiedliwiają w ich oczach, bez wątpienia, zastosowanie doktryny
Reagana.ProtestanckiKu—Klux—Klanmożetolerowaćjedynieprotestantów.
Czarni jednakże są w znakomitej większości protestantami, jako że ich południowi byli
właścicieletakiejwłaśniereligiiichnauczyli.CzłonkowieKlanuiczarniwyznająwięctęsamą
religię i nawet przy najwęższej interpretacji doktryny Reagana powinni sobie ufać. Trudno
doprawdyzrozumieć,dlaczegotaksięniedzieje.
A co jeśli chodzi o „Większość Moralną”? (Można o tej sekcie poczytać w następnym
artykule) Oni są już absolutnymi profesjonalistami, gdy chodzi o wypełnienie wszystkiego
treściąbożą.Praktykujątonaturalnienacodzień.Sąprzytymconajmniejdziwaczni.Jedenz
nich powiedział, że Bóg nie słucha modlitw Żydów. Wielu z nich nie jest nawet za bardzo
zainteresowanasprawamireligii,raczejskłaniająsiękupolityce.
Mówią,żeniemożnabyćjednocześnieliberałemidobrymchrześcijaninem;awięcjeżeli
nie będzie się prawidłowo głosować, to jest się skazanym na piekło, niezależnie od
wyznawanejreligii.
Być może zatem nie powinniśmy zanadto zagłębiać się w szczegóły. Najważniejsze, że
Związek Sowiecki jest bezbożny i dlatego podstępny, zdradziecki, oszukańczy, zakłamany,
nieuczciwyiniegodnyzaufaniaorazwalczącyoswojewłasneracjekażdądostępnąmetodą.
Stany Zjednoczone są natomiast bogobojne i dlatego prawe, szczere, uczciwe, rzetelne,
przyzwoite i godne zaufania, gotowe bardziej do poniesienia strat niż do zachowania
mogącegobudzićjakiekolwiekzastrzeżeniacodoprzyzwoitości.
Zaczynamniemartwić,żenacałymświeciepoprzewrotachrządowych,organizowanych
rękoma CIA między innymi w Chile, Gwatemalii i Iranie, po próbach obalenia rządu
kubańskiegonadrodzeekonomicznej,politycznejczynawetmilitarnej,ipoinnychtegotypu
działaniach, tamci mogą myśleć odrobinę inaczej. W każdym kraju można znaleźć wielu
takich,którzytwierdzą,żeStanyZjednoczoneprowadziłyokrutnąiniesprawiedliwąwojnęw
Wietnamie,iżesąonejednymznajbardziejprzestępczychkrajównaświecie.
Ludzieciniewydająsiębyćpodwrażeniemfaktu,żejesteśmybogobojni.
Powiedzielibypewnierównież,żeprezydentReagan(takbardzoamerykański,czylinasz)
niewiedziałcomówi.
Ślepiprzewodnicy
W1980rokunapowierzchniżyciapublicznegoStanówZjednoczonychukazałosiębardzo
starezjawisko.Jesttogłosobłudnej,faryzeuszowskiej,niby–wszystkowiedzącejawykazującej
znaczne ograniczenie umysłowe „religii”, która tym razem przybrała kształt samozwańczej
„Moralnej Większości” („Morał Majority” — M. M.). Jej celem i powołaniem jest karanie
politykówniestosującychsiędozasadwyznaczonychprzezsamą„MoralnąWiększość”oraz
dyktowaniewszystkimAmerykanom,comajączytać,myślećiwcowierzyć.
Moralna Większość przemawia głosem absolutnego autorytetu. I nie jest to rodzaj
autorytetu obowiązujący w nauce, która może tylko twierdzić, że ma nadzieję, iż jej
twierdzenia są poprawne, ale jedynie dopóty, dopóki nie pojawią się nowe fakty. Najwięksi
naukowcy mylili się w tym czy innym względzie — Newton w sądach o naturze światła,
Einsteinozasadzienieoznaczoności—aletowżadnejmierzenieumniejszyłoznaczeniaich
osiągnięć.Naukowcyspodziewająsię,żeichpoglądybędąkorygowaneiudoskonalane;mają
nawettakąnadzieję.Naukamaswój„autorytet”,aletoautorytetotwartyinieautorytarny.
MoralnaWiększośćprzemawiajednak,jaksięwydaje,głosemsamegoBoga.Skądotym
wiemy?Gdyżsamitakwłaśnietwierdzą,ażeprzemawiajągłosemBoga,ichtwierdzeniasą
niepodważalne. Q.E.D
*
Skoro zatem głos Boga nigdy się nie myli i nie może się mylić
(przynajmniej tak twierdzą członkowie Moralnej Większości, przemawiający tym głosem),
każdykaznodziejazkręguM.M.równieżnigdysięniemyliimylićniemoże.
Innymi słowy Moralna Większość jest zamkniętym systemem intelektualnym, bez
możliwości wystąpienia jakiegokolwiek błędu i bez potrzeby korygowania czegokolwiek.
Upierająsię,żewszystkieodpowiedziistniejąiistniałyodpoczątku,ponieważBógzapisałje
wBiblii,anampozostajetylkostosowaćsiędojejzapisówcodojednejlitery.
Z pewnością kładzie to na zawsze kres jakiejkolwiek nadziei na rozwój społeczny czy
intelektualnyczynamożliwośćracjonalnegoprzystosowaniasiędozmieniającychwarunków.
Biblianadaremnieupomina:„[…]literabowiemzabija,Duchzaśożywia”(2Kor3,6).
Mamytysiącelatdoświadczeńztegorodzajusamowyświęcającymsięautorytetem,który
przyjmowanyjestprzezmałychludziinazywany„religią”.Widzieliśmynaprzestrzeniwielu
wiekównarodychrześcijańskiezwalczającesięnawzajem,przyczymkażdyznichuważał,że
jest pod specjalną boską opieką i domagał się uznania, że właśnie to, w co on wierzy, ma
wartość absolutną. Każdy z nich modli się oddzielnie, prosząc o zniszczenie przeciwnika i
składa modły dziękczynne za pomoc bożą przy sprowadzeniu śmierci i nieszczęścia na
innych,chociażnajprawdopodobniejwszyscysądziećmitegosamegoBoga.
Nawiasemmówiącdotyczytooczywiścienietylkochrześcijan.Widzieliśmymuzułmański
IrakwalczącyzmuzułmańskimIranemikażdastronaupierałasię,żetowłaśniejejpomaga
Allah,podczasgdydrugiejstroniepomagająwyłącznieStanyZjednoczone.
Można jedynie wyciągnąć z tego wniosek, że „religioniści” (dla odróżnienia od mądrze,
etycznieiuniwersalniereligijnych)sąprzekonani,iżBógjestczłonkiemwłaśnieichnarodui
nadodatekchełpiąsiętym.
Przypuszczam z dużą dozą pewności, że Amerykanie z Moralnej Większości przyjmują
jako rzecz zrozumiałą samą przez się, iż Bóg jest amerykańskim obywatelem (do tego
oczywiście naturalizowanym), ponadto jest członkiem konserwatywnego skrzydła Partii
Republikańskiej,agłosowałzaRonaldemReaganem.
Co więcej, faceci z Moralnej Większości przekonani są, że Bóg nieustannie ingeruje w
bieżące ludzkie sprawy, okazując swój gniew, który na szczęście nie jest zbyt stanowczy.
Grzeszników może ukarać na przykład suszą; ale jeżeli wszyscy się modlą, błagają o
przebaczenieiokazująskruchę,Onpowie—„Nodobra”—iześledeszcz.
Ajeżelizdarzysięgdzieśtrzęsienieziemi,zginietysiąceludziispodruinuratujesięjeden
człowiek,cifacecipadnąnakolanazwdzięczności,krzycząc—„Cud!”Aletetysiące,które
zginęły—rzeczywiściekonieczne,abyprzeistoczyćjednegoocalonegowcud—coznimi?
Nie ma się czym zadręczać. Jeżeli zdarzy się coś naprawdę niewytłumaczalnego, należy
jedynieprzypomniećkażdemu,żerozumludzkiniejestwstaniedociecwszystkichukrytychi
tajemniczych zamierzeń Boga. Oczywiście z wyjątkiem Moralnej Większości, która zawsze
znatecele,zwłaszczakiedyzechcedręczyćibatożyćpozostałych.
Moralna Większość czuje się absolutnie bezpieczna pod opieką konserwatywnego Boga
amerykańskich republikanów. Pomimo to jednak — jako uzupełnienia — potrzebują silnej
obrony narodowej. Bóg z pewnością zniszczy bezbożnych Sowietów, ale będzie do tego
potrzebował wielkiej ilości nowoczesnych bombowców, rakiet i bomb nuklearnych. (Dla
Moralnej Większości naukowcy są doskonale moralni, dopóki projektują doskonałą pod
względem technicznym broń, pozwalającą rozwiązać problemy przeludnienia za pomocą
zwiększenia liczby zgonów — w przeciwieństwie do jakichś diabelskich prób kontroli
urodzeń.)
NadodatekfacecizMoralnejWiększościniemusząstudiowaćanirozważaćobserwacjii
wniosków nauki — oni od razu wiedzą, które obserwacje są mylące a które wnioski są nie
tylkobłędne,alerównieżgłębokogrzeszne.M.M.maswójwłasnyzestawtekstówzzakresu
biologii,astronomiiikosmogoniiwpostaciBiblii,kolekcjinapisanejdwaipółtysiącalattemu
przez prowincjonalnych pisarzy plemiennych nie posiadających najmniejszej wiedzy z
zakresutychnauk.
Biblia z całą pewnością zawiera słowa bezpośrednio przekazane przez Boga. Skąd
możemy o tym wiedzieć? Moralna Większość tak twierdzi. Skąd oni mogą o tym wiedzieć?
Oni mówią, że wiedzą i czyjakolwiek wątpliwość, czyni z niego narzędzie szatana lub, co
gorsza,liberalnegopejsategodemokraty.
A o czym traktuje tekst biblijny? No cóż, między innymi o tym, że Ziemia stworzona
została w 4004 r. p.n.e. (liczby takiej na próżno szukać w Biblii, ale przywódca Moralnej
Większości tak wyliczył, a jego słowo jest również uznane za święte.) Słońce zostało
stworzone trzy dni później. Pierwszy mężczyzna został ulepiony z pyłu, a pierwsza kobieta
powstałajakiśczaspóźniejzżebrawyjętegozmężczyzny.
Jeżeli chodzi o koniec wszechświata, to Apokalipsa (6,13–14) mówi: „I gwiazdy spadły z
nieba na ziemię, podobnie jak drzewo figowe wstrząsane silnym wiatrem, zrzuca na ziemię
swe niedojrzałe owoce. Niebo zostało usunięte jak księga, którą się zwija, a każda góra i
wyspyzmiejscswychporuszone.”
Tekst biblijny stwierdza więc, że niebo jest cienką powłoką i że może zostać zwinięte na
podobieństworolkipapieru,agwiazdysąmałymiplamkamiświatła,któremożnastrząsnąćz
tejrolkiipozwolić,abyspadłynaZiemię.
Wyobraźmy sobie ludzi, którzy wierzą w takie rzeczy i którzy nie czują się przy tym
zażenowani; że całkowicie ignorują wszystkie najbardziej doniosłe odkrycia ludzkiego
rozumudokonanenaprzestrzeniwszystkichstuleciodkądnapisanoBiblię.
I właśnie ci ignoranci, najbardziej nie wykształceni, pozbawieni wyobraźni i najmniej
myślący ludzie spośród nas czynią siebie samych naszymi przewodnikami i przywódcami.
Chcąnachodzićnaszeszkoły,bibliotekiidomy,abynakazaćnam,któreksiążkipowinniśmy
czytać,aktórychnie,jakmyśleć,icojestzabronione,jakiewnioskisądoprzyjęcia,aktóresą
nieakceptowalne.
AcomówiBiblia?„Leczjeśliślepyślepegoprowadzi,obajwdółwpadną”(Mat15,14).
Pełzającacenzura
Żądania,abykażdyczłowiekmiałprawoswobodniesięwypowiadaćwmowieiwpiśmie,
niezależnie od treści zawartych w owych wypowiedziach, wydają się zapewniać poczucie
bezpieczeństwa. To poczucie bezpieczeństwa może wypływać z przekonania, że w wolnej
wymianie idei zwycięża prawda i rozsądek, nawet jeśliby to miało zająć trochę czasu, lub,
kiedy z abstrakcyjnej dewocji przeniesiemy się w obszary wolnej myśli, rezultat jest
nieprzewidywalny.
Problem tkwi w tym, że tylko niewielu ludzi może zachować te przekonania, jeżeli na
horyzoncie pojawiają się poglądy, które wydają się im niebezpieczne dla ich wiary. Z tych
właśnie powodów, powstający nawet u szlachetnych i uczciwych ludzi impuls do
cenzurowaniawydajesię,przynajmniejnapoczątku,bezzarzutu.
Ludzie obdarzeni pewnym poczuciem przyzwoitości uważają ostrą pornografię za
nieprzyjemną, a nawet wstrętną, i obawiają się jej wpływu na młodzież, ludzi
niewykształconychipsychicznieniedojrzałych.Ludzizwiarąwtradycyjnewartościmartwią
wygłaszane z elokwencją i przekonaniem obrazoburcze poglądy. Ludzie, którzy uważają się
zauciskanych,obawiająsiępoglądów,którewichoczachobjawiąsięjakouciskwzmożony.
Wkażdymztakichprzypadkówwydajesię,żerozsądniebyłobypowstrzymaćlubchoćby
ograniczyćswobodnewyrażanietakichidei;idlawielujestto,wimięabstrakcyjnejwolności,
skrajnie niewykonalne, aby pozwolić na przedstawianie rażącej perwersji seksualnej lub
bronić praw do wyrażania poglądów, które mogą być określone jedynie jako okrutna i
ignoranckabigoteria.
A jednak niezależnie od tego, jak godne pochwały i szacunku wydawałyby się pierwsze
kroki w stronę cenzurowania, należy patrzeć na nie z troską i obawą. Cenzura żywi się
bowiemsobą.Jeżelirazsięjąustanowijakooficjalnądziałalnośćrządową,tojużbezustanku
późniejzewszystkichstronwystępowaćbędąnaciski,abyjejzakresposzerzyć.Wymazującna
przykładcoraztoszerszezakresytwardejpornografii,tocopozostanieniektórymbędziesię
wydawaćjeszczegorszeniżtamtoirozlegniesięprzeciwkotemuznowupowszechnykrzyk
oburzenia. A jeżeli zabroni się już wszystkiego, rozpocznie się dyskusja, co jest pornografią,
jedynieprzezskojarzenia,bonictuprzecieżniejestzgórywiadome;ipojawisiętendencjado
zabraniania wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z tematem — a potem następna
dyskusja,gdzieleżynowaliniagraniczna,itakbezkońca.
Wszystko to dotyczy w równym stopniu cenzury w imię tradycyjnych wartości, jak i w
imię bezpieczeństwa narodowego. Im bardziej się do cenzury przywyka, tym bardziej
podejrzliwieszukasiętego,cojeszczeprzeoczono.Imbardziejpomijasięróżnicezdań,tym
bardziejwyraźnystaniesiępogląd,żenaródimoralnośćsąwniebezpieczeństwie(dlaczego
więc to ukrywać) i tym bardziej godne szacunku i patriotyczne będzie rozszerzanie zakresu
wykreśleń.
Pamiętajmy również, że muszą istnieć jakieś instancje decydujące o tym, co należy
cenzurować,aconie.Jeżelizdecydująsięocenzurowaćzbytwiele,tosaminarażąswójbytna
niebezpieczeństwo, ponieważ wszystko, co będzie ocenzurowane, zostanie ukryte przed
opinią publiczną i nikt nie będzie sobie zdawał nawet sprawy z ich istnienia. Jeżeli jednak
ocenzurują zbyt mało, nieocenzurowany materiał pozostanie na widoku i skrajnie szacowne
oraz patriotyczne gremia podniosą krzyk oburzenia, który może znów narazić cenzora na
niebezpieczeństwoutratypracy—anawetiżycia.Jestwięczatemprawiepewne,żecenzor
uczyniraczejwięcejniżmniejiżecenzurabędziesięrozprzestrzeniaćjakzakaźnachoroba.
Widzimy obecnie w naszym społeczeństwie początki tego procesu. Siłą wiodącą jest
radykalna prawica, samoustanowieni strażnicy atakujący szkoły i biblioteki, by usunąć z
półek pewne książki — ponieważ zawierają nieprzyzwoite wyrazy lub idee, albo po prostu
dlatego,żesprzeciwiająsiępewnymwierzeniomsamychstrażników.Jeżelicicen—zorzy—
amatorzy posuną się na tej drodze dalej, to gdy nie będą lubić jakiejś książki (takiej na
przykładjakHuckleberryFinn,którawpowszechnymodczuciujestjednąznajwybitniejszych
powieściamerykańskich),tonajpierwniepozwolisięjejprzeczytaćdzieckuwszkole,później,
jestem pewien, żadne dziecko w żadnej szkole nie będzie mogło jej przeczytać, aż w końcu,
znówjestempewien,żadenczłowiekwjakimkolwiekwieku,kiedykolwiekigdziekolwieknie
będziejużmógłjejprzeczytać.
A od książek przejdą do piosenek, przemówień, myśli i stworzą (jeżeli będą mogli)
Amerykęswoichmarzeń.
WyobraźmysobieAmerykęzgodnąztymimarzeniami,marzeniamiskrajniepatriotycznej
i godnej szacunku Moralnej Większości — z bardzo ograniczoną liczbą poglądów uznanych
zagodneszacunkubądźpatriotyczne.Wyobraźmysobietoszare,smutnespołeczeństwo,nie
różniące się żadnym poglądem od morza do morza. Wyobraźmy sobie tę ograniczoną
Amerykę — z ciasnymi, jednostronnymi poglądami, pełną ignorancji. W historii było już
wieletakichspołeczeństw.
Czy nas to czeka? Z pewnością nie, jeżeli ruch ten zostanie powstrzymany; im dalej się
posuną,tymtrudniejbędzieichpowstrzymać,anajlepszymmomentemjestsampoczątek—
teraz!
Daremnedysputy
Od czasu do czasu zdarza się, że naukowcy wyznający pogląd, że wszechświat, życie i
istoty ludzkie powstawały na przestrzeni miliardów lat w powolnych procesach ewolucji
wpadają w pułapkę dyskusji z „kreacjonistami”, którzy upierają się, że wszechświat, życie i
istoty ludzkie zostały powołane do istnienia w obecnym kształcie zaledwie przed paru
tysiącamilatwwynikudziałanianadnaturalnychsił.
Poważnym badaczom wydawać by się mogło, że naukowcy muszą taką debatę wygrać.
Przecież za nimi przemawia ogromna ilość różnego rodzaju obserwacji, nie wspominając o
rozważnej argumentacji i nienagannej logice. Z punktu widzenia nauki, po stronie
kreacjonistówniemadokładnienic.
A jednak mimo to w takich dyskusjach kreacjoniści zdobywają jakimś przedziwnym
sposobemprzewagę,anaukowcyzepchnięcizostajądodefensywy.Dlaczegotaksiędzieje?
Nie ma w tym żadnej tajemnicy! Naukowcy spędzają całe swoje życie naukowe na
debatach z innymi naukowcami. Narzędziem walki w takich sporach jest fakt i logiczne
rozumowanie. Punkt widzenia oponenta rozpatruje się bez emocji a wszyscy uczestnicy
dyskusjiprzestrzegająnaukowychmetod.Jeżelinawetzdarzysię,żejedenzuczestnikównie
jestzbytdobrymmówcą,niematowielkiegowpływunaprzebiegiwynikdebaty.Liczysię
treść.
Jednakżekreacjonistatoczęstoshowmanizwykledobrymówca.Niedbaofaktynaukowe
i logikę rozumowania, a znajduje się na scenie po to, aby wygrać przed publicznością.
Wypada więc w tych okolicznościach oczywiście znacznie lepiej od naukowca. Wszystko co
mówi nie jest nic warte, ale niezmiennie brzmi to dobrze. Naukowiec zwykle nie jest
przygotowanynatakątaktykęshowmanainiepotrafireagowaćwłaściwie.
Cowięcejnaukowieczmuszonyjest,przeznaturęswojejdziałalności,dowyznaniaswojej
niepewnościlubniepełnejwiedzy.Stanowitoistotnączęśćnauki.Dlategoatakkreacjonistów
kieruje się właśnie w tę stronę. Wskazuje na te miejsca w teorii ewolucji, które podszyte są
jeszcze wątpliwościami i pewnym nieładem, a naukowiec z konieczności musi się z tym
zgodzić.Tymsamymzmuszanyjestdoobronyidoniekończącychsięwyjaśnień.
W istocie naukowiec raz wymanewrowany na pozycje obronne nigdy nie potrafi już
przejśćzpowrotemdoataku.Nigdyniedomagasięrzeczywistychfaktówwskazujących,że
stworzenie wszechświata miało miejsce przed kilkoma tysiącami lat. Kreacjonista nigdy nie
jest zmuszany na przykład do odpowiadania na pytania typu: czy wtedy została stworzona
jednaparaludzka,czyteżwieluludzinaraz;czystworzonoobydwiepłcie,czyteżnajpierw
mężczyznę,apóźniejkobietę;iczydiabłypotrafiłykiedykolwiekmówić.
Co więcej, prawie zawsze próbuje się stworzyć wśród publiczności odpowiedni nastrój.
Debata organizowana jest zwykle dla ludzi słabo, jeżeli w ogóle, przygotowanych pod
względem naukowym, mających automatycznie wielką cześć dla Biblii w jej dosłownym
brzmieniu.
Kreacjoniści wydają się więc stać po stronie Biblii i religii (oraz mamy, baseballu i
szarlotki), podczas gdy naukowców łatwo przedstawić jako przeciwników tych rzeczy.
Dlatego publiczność skłania się ku kreacjonistom, co tym bardziej wprawia w zakłopotanie
naukowców.
Jakzatemnaukowiecpowiniensięzachowywać?
Wydajemisię,żepowinienunikaćdebatyprowadzonejnawarunkachtychshowmanów,
chyba że ma talent do słownej bijatyki. Jeżeli tak, to nie powinien się zbytnio przejmować
obronąteoriiewolucji,araczejzmuszaćoponentadoprzedstawieniafaktówświadczącychza
kreacjonizmem.Ponieważtakowychniema,rezultatmożebyćzabawny.
CzęśćII
Inneaberracje
Plonyinteligencji
Założono bank spermy. Sperma mężczyzn o renomowanej doskonałości (na przykład
laureatów nagrody Nobla) zostaje zamrożona i przechowywana jest, w oczekiwaniu na
kobietę o udowodnionej doskonałości, która zdecyduje się na sztuczne zapłodnienie tą
superspermą,abyspłodzićniezwykłedzieckoopodwójnejdoskonałości.
Jeżeli znajdzie się wystarczająca liczba mężczyzn i kobiet kwalifikujących się do tego
programu,wkrótcebędziemymielidoczynieniazcałągrupąludziopodwójnejdoskonałości
—zgrupą,októrejmożnabysądzić,iżgatunekludzkibardzojejpotrzebuje.
Wistociejedynympowodem,dlaktórego,jaksądzę,wartokontynuowaćteneksperyment
idoprowadzićgodourzeczywistnieniajestmożliwośćwykazania,żetakieeksperymentynie
udająsię.
Mózg ludzki jest najbardziej skomplikowanym kawałkiem materii jaki znamy w całym
wszechświecie;niewiarygodniebardziejskomplikowanymniżnaprzykładgwiazda.Itojest
właśnieprzyczyna,iżwiemywielewięcejogwiazdach,aniżeliobudowieludzkiegomózgu.
Anajbardziejzłożonymzagadnieniemzwiązanymzmózgiemjestinteligencja;takżenie
powinno nikogo zaskoczyć, iż wiemy o niej mniej niż nic. Nie jesteśmy nawet pewni, czy
wiemy,comierzymy,gdymówimy,żedokonujemypomiaru„ilorazuinteligencji”.
Znamy zasady dziedziczenia w ich prostszych aspektach. Wiemy trochę o genach i
możemy doszukać się dość dalekich zależności pomiędzy poszczególnymi genami a
charakterem dziedziczenia w bardzo prostych układach. Znamy zasady dziedziczenia
długości łodygi roślin, okrywy nasion, oraz koloru oczu owadów, koloru oczu u ludzi i
aglutynogenówludzkiejkrwi,żebywymienićkilka.
Nie znamy jednakże zależności pomiędzy genami a inteligencją. Nie wiemy, ile genów
uczestniczy w rozwoju inteligencji, w jaki sposób rozkłada się ich wzajemna relacja; nie
znamy natury procesów chemicznych, które one kontrolują, ani czegokolwiek innego. Nie
mamy dlatego żadnego sposobu, żeby przewidzieć, czy potomstwo dwojga inteligentnych
rodziców będzie równie inteligentne jak oni, w taki sposób, jak możemy przewidywać, iż
potomstwodwojganiebieskookichrodzicówbędziemiałorównieżniebieskieoczy.
Wszystko czego możemy dokonać w tym zakresie to przeprowadzenie badań
statystycznychilorazuinteligencjirodzicówidzieci.Problemwtym,żewcaleniewiemyjaką
wartość posiadają testy ilorazu inteligencji i czy posiadają ją w ogóle. Nie mamy rozsądnej
pewności. Nie wiemy również jaki jest wpływ przypadku i oddziaływań pochodzenia
niegenetycznego.
Teoretycznie wszystkie komórki spermy danego mężczyzny powinny zawierać taki sam
zestaw genów, lecz zupełnie możliwe, że żadne dwie nie są identyczne. Przy tworzeniu się
milionów różnych komórek spermy, geny nie zawsze powielają się identycznie w procesie
duplikacji. W konkretnym czasie sperma pojedynczego mężczyzny może obejmować cały
zakres różnych jakości i jest jedynie kwestią przypadku, który plemnik zapłodni konkretne
jajo, a to przecież także może się różnić w zależności od czasu, w którym wytwarza je
organizmkobiety.Iprawdopodobnietakwłaśniesiędzieje.
Jeślisprawadotyczykoloruoczu,wszystkojestprosteiniewielkiewariacjegenetycznenie
mająwpływu.Gdymamyjednakdoczynieniazinteligencją,kwestiaprzypadkumożemieć
znaczenierozstrzygające.
Poza tym wziąć należy pod uwagę wpływ fizjologii i procesów chemicznych
zachodzącychworganizmiematkiwciągudziewięciumiesięcyrozwojupłodu.Jestonwtedy
odżywianyichronionyprzezkrewiłożyskomatki.Niekorzystnewarunkidomowe(tochyba
już wystarczy) mogą niekorzystnie wpłynąć na rozwój płodu, a nawet tak delikatne i
nieznacznezakłócenia,żeczasaminiedostrzegalne,mogąmiećwpływnataksubtelnyobiekt,
jakimjestinteligencja.Pamiętajmyrównież,żebardzointeligentnaiceniącasiękobietamoże
nigdy nie zgodzić się spełniać funkcji inkubatora. Dwa zestawy zdolności nie muszą się ze
sobąspotkać.
Aśrodowiskopourodzeniu?Wpływróżnegorodzajumlekamatkiczyniewielkichróżnic
w składzie chemicznym wody stosowanej do przyrządzania kaszki manny? Czynniki
psychologiczne wzajemnych oddziaływań z matką, ojcem, dziadkami, rodzeństwem i
rówieśnikami? Jaki jest wpływ dostępności książek lub zabaw z rywalizacją? Nie znamy
odpowiedzinażadneztychpytań.
Tymniemniejistniejąludzie,którzybadaliilorazyinteligencjirodzicówiichdzieciiktórzy
są przekonani, że istnieje silna zależność inteligencji od czynnika dziedziczności i poprzez
zasadę eugeniczną (kojarzenie „wybitnych” rodziców) można wytworzyć rasę „wybitnych”
istotludzkich.
Jednym z tych, którzy najwyraźniej w to wierzą, jest laureat nagrody Nobla William
B.Shockley, który przyznaje, że ma swój udział w banku spermy. Ma teraz ponad
siedemdziesiątlat.Czysperma,którąterazwytwarza,jestrównieświetnajakpółwiekutemu,
oczywiścieniewiemy.
Poza tym zdarzają się również rozgarnięci ludzie z nie za bardzo rozgarniętymi
dzieciakamiiviceversa.
Całatasprawadotyczyrównieżmnie.Panujedośćpowszechnaopinia,żenależędotych
bardziej rozgarniętych. Jak dotychczas napisałem 216 książek, z których jedne należą do
fantastyki naukowej, inne nie, niektóre są dla dzieci, niektóre dla dorosłych, pewne dotyczą
każdejgałęzinauki,innesąnatematliteratury,historii,częśćmacharakterhumorystycznyi
takdalej.PozatymjestemjednymznajlepiejopłacanychwykładowcówwUSA,awszystkie
moje spotkania mają charakter otwartych bijatyk słownych, niezależnie od stawki, którą mi
akurat płacą. Szczytem wszystkiego jest to, że jestem Honorowym Wiceprzewodniczącym
MENSA, organizacji skupiającej ludzi o najwyższych ilorazach inteligencji. Wywołuje to u
mnie wrażenie, że jestem niezwykle inteligentny, a muszę dodać, iż nie uczynię nic, aby
osłabićtowyobrażenie.
Załóżmyzatem,żektośzechcemniewyprodukować.Jakichrodzicówwybierze?
Jestem pewien, że nigdy nie wybrałby moich własnych. Byli miłymi, ciepłymi i
kochającymirodzicamiointeligencjiwrozsądnychgranicach—aletylkorozsądnych.
Miałempoprostuszczęście.Takonkretnakombinacjagenówwrazztym,codziałosięze
mnąpourodzeniu,wmoimprzypadkudoprowadziładoniezłegorezultatu.
Inteligentni rodzice mogą mieć oczywiście inteligentne dzieci trochę częściej niż to się
zdarza ludziom nieinteligentnym, ale moim zdaniem szansę nie są o tyle większe, aby
usprawiedliwićprowadzenietegoeugenicznegoeksperymentu.
Anaprawdęwyrządzićmożekrzywdę.Załóżmy,żeudałonamsięwtensposóbspłodzić
kilkoro dzieci, które z racji swojej wyjątkowości wychowywane są z wyjątkową czułością i
oddanątroskąowłaściwąedukację.Przebywająwciepleprzyjaznychksiążekiwatmosferze
zabawintelektualnychorazpobudzającychkonwersacji.
Naturalnie, zbliżą się one do swoich pełnych możliwości intelektualnych bardziej, niż
wtedy,gdybyzostałypozostawioneswojemuwłasnemulosowiwgrupiedzieciinauczycieli
spotykanych powszechnie. Wydawać się będzie, że są pod każdym względem lepsze i
staniemy na najlepszej drodze do spreparowania filozofii rasistowskiej, tego rodzaju
przekonania,żeistniejewielepodgatunkówistotludzkich,którealbojużżyją,albomogąbyć
powołanedożyciaiktóreniezmiennieróżniąsięmiędzysobąinteligencją.
Wtedy będziemy kontynuować nasze sukcesy i wytworzymy, albo spróbujemy
wytworzyć, albo przekonamy sami siebie, że już naprawdę wytworzyliśmy rządzącą klasę
czystych intelektualistów, klasę średnią szanowanych, lecz niższych ludzi; i klasę niższą
chamówiświń(niebędziesięichtaknazywać)nadającychsiędozniewolenia.
Byłbytostrasznyświat.Istniałypodobneświatywprzeszłościidotądwalczymyzkażdą
oznakąniesprawiedliwościiokrucieństwa,którezasobąpozostawiły.
Cozatempowinniśmyrobić?
Czyniepowinniśmyrozważyćtego,żewjakichkolwiekczasachnacałymświecierodzisię
wielu osobników o potencjalnie wysokiej inteligencji? Może tak być, że w jakimś miejscu
procenttakichurodzeńjestwyższyniżwinnymamożesięonzmieniaćwróżnychgrupach
istotludzkich—aleniematoznaczenia.Nigdzieprocenttenniejestrównyzeru.
Jeżeli zatem spróbujemy zbudować społeczeństwo, w którym ciężarna kobieta będzie
otoczona opieką, a niemowlęta będą wszędzie właściwie pielęgnowane, jeśli warunki
środowiskowe i psychologiczne będą wszędzie zdrowe i stworzymy system edukacji
wszędzie pobudzający rozwój intelektualny, i jeżeli wreszcie nie będziemy wytwarzać
sztucznych podziałów według wyglądu, języka czy sposobu życia — jeżeli, w skrócie,
zbudujemy mądre i sprawiedliwe społeczeństwo — znajdziemy się w sytuacji zbierającego
plony.Plonywpostaciwysoceinteligentnychdzieci,rodzącychsięnacałymświeciebyłyby
żniwemwartymdużowięcejdlagatunkuludzkiegoaniżelicokolwiekinnego.
Ateplonyliczyłybysięnapewnowmilionach,podczasgdybankspermydostarczyichco
najwyżejwdziesiątkach.
Lecz jak pokierować rozwojem spraw, aby zbudować owo utopijne społeczeństwo, w
którymmoglibyśmyzbieraćplonywpostaciinteligencji?
Uwzględniwszy korzyści, które wchodzą tu w grę, dlaczego nie spróbować? Jeżeli na
drodze postępu posuniemy się chociaż kawałek, to i tak zebrane plony będą wyższe, niż
można by tego oczekiwać po banku spermy. A dodatkowa ilość inteligentnych ludzi, która
weszłaby do naszego społeczeństwa, z pewnością mogłaby pomóc nam zrealizować jeszcze
więcej—itakdalej.
Moglibyśmyspróbować.Natymetapiehistoriiniemanicdostracenia.
Starodawnaprzemoc
Przemoc jest tak przyrodzona ludziom, jak to, że mają oni po pięć palców u każdej
kończyny. A towarzyszy nam od wieków. Oto Herodot (około 445 r. p.n.e.) mówi w swoich
DziejachokróluGigesie,panującymwLidii:„Jużpodojściudowładzyurządziłwyprawęna
MiletiSmyrnęizdobyłczęśćmiastaKolofonu.Skorojednakżadnegoinnegowielkiegoczynu
zaswychtrzydziestoośmioletnichczadówniedokonał,wystarczaonimtawzmianka.”
*
Herodot z pewnością nie zamierzał tracić czasu na tak niegodną uwagi rzecz jak 38 —
letniepomyślneipokojowepanowaniewładcy.Uwagęprzyciągałajedyniewojnaiprzemoc.
Również czytając Homera (około 800 r. p.n.e.) spotykamy w jego Iliadzie drobiazgowe
opisytego,gdzieweszłajegowłóczniaiktórędywyszła.WielkiemuAchillesowidanowybór
pomiędzy długim i niegodnym życiem (to znaczy jako ciężko pracującego rolnika lub
pasterza, pomagającego wyżywić społeczeństwo), a krótkim życiem pełnym nieetycznej
chwały (jako rzeźnika zabijającego masowo słabszych od siebie). Achilles wybrał chwałę, a
opowiadającytęhistorięoczekuje,żebędziemygozatopodziwiać,coteżwszyscyskrzętnie
czynimy.
Jeśli chodzi o przemoc, to nic się od owych czasów nie zmieniło; używamy tylko innych
słów. Czytamy o „chwale”, „waleczności”, „czynach bohaterskich”, „czynach rycerskich”,
„czynach szlachetnych”, „patriotycznym męstwie”, a wszystko streszcza się do przemocy,
niezależnieodtego,jakiegozestawubłyszczącychdźwiękówużyto.
Ale dlaczego? Być może istnieje wiele psychologicznych powodów, lecz na razie to
zostawmy. Faktem jest, że opowiadania tego rodzaju służyły praktycznemu, a nawet
podstawowemucelowi.
Rodzajludzkiżyłdziękiprzemocyprzezwieletysięcylat,zanimzaczęłasięhistoria.Istota
ludzka przez całe epoki musiała (jeśli potrafiła) zabijać zwierzęta dla pożywienia. Czasami
byłytodużezwierzęta,którestawiałyskutecznyopór.
Mali wobec tych zwierząt ludzie doprowadzali mastodonty i mamuty do wyczerpania i
śmiercipodwpływemgraduręcznierzucanychwłóczni,boprzecieżniemielidodyspozycji
nic bardziej skutecznego. Czy ktokolwiek z nich zechciałby ponosić ryzyko rozgniewania
całychtonmięśniikości,jeślibyuprzednioniebyłuodpornionyokrutnymiopowiadaniamio
wielkichmyśliwychstającychtwarząwtwarzzszalejącąbestią?
Wtedy nadszedł czas, kiedy istota ludzka opuściła królestwo zwierząt raz na zawsze.
Dzięki wynalazkowi ognia i broni dalekiego zasięgu w postaci łuku i strzał, żadne zwierzę,
nawet najsilniejszy i najniebezpieczniejszy drapieżnik, nie mogło przeciwstawić się
gwałtownemuatakowiczłowieka.
Nie oznaczało to jednakowoż, że nie będzie konieczności korzystania z opowieści o
heroizmie, gdyż teraz, kiedy nadszedł czas walki człowieka przeciw człowiekowi, należało
odpowiednio przygotować umysł i broń. Umiejętność i motywacja emocjonalna, nabyte w
ciągu wieków dopingowania swojej niemocy przeciwko kłom, zębom, szczękom, rogom i
przeważającej sile, zostały teraz użyte przez człowieka do walki na śmierć i życie w wojnie
przeciwkoinnemuczłowiekowi,cotrwadodziś.
Odprawiekówdodniadzisiejszegopozajęciumiastazawszezabijanojegomieszkańców
albo brano ich jako niewolników. Oczywiście kobiety były najpierw gwałcone. Nawet Biblia
zalecamasowąrzeźjakojednozrutynowychdziałańwojennych(zob.np.Pwt,20,15–17).
W takich okolicznościach należało walczyć aż do śmierci, ponieważ w przypadku
przegranejtakczyowakbyłosięskazanymnaumieranielubnajeszczegorszylos.Takwięc
ludzie, a przynajmniej klasa wojowników, byli bezustannie karmieni specjalnymi
opowieściami o przemocy; o herosach, którzy walczyli z przeważającymi siłami; o Hektorze
stającym przeciwko Achillesowi, podczas gdy wszyscy Trojańczycy uciekli; o Rolandzie
walczącym z hordami Saracenów i wzgardzającym wołaniami o pomoc; o Rycerzach
OkrągłegoStołupodejmującychkażdewyzwanie.
Młodzieżmusiałaprzyzwyczajaćsiędoprzemocy,musiałahartowaćswojesercaiumysły.
Musiało się w nich wytworzyć poczucie chwały za walkę przeciw innym i gotowość
umieraniazaswojeplemię,miasto,naród,króla,ojczyznę,wiaręicotamjeszcze.
Ale to się już definitywnie skończyło! Starodawna przemoc, która do tej pory na nas
oddziaływała,musisięskończyć!
Nie dlatego, że człowiek stał się lepszy, łagodniejszy i delikatniejszy! Nie dlatego, że
telewizjaczyniprzemocjeszczebardziejbezpośrednią,dodającobrazdodźwięku!
Wcaleniedlatego!Musimypozbyćsięprzemocyznaszegożyciaztejprostejprzyczyny,
że niczemu ona już nie służy, a wszystko wskazuje na to, że człowiek nie będzie już dłużej
głównymwrogiemwwalceopanowanienadświatem.
Nowi wrogowie dnia dzisiejszego — przeludnienie, głód, zanieczyszczenia, niedobór
surowców — nie mogą zostać pokonani przez przemoc. Nie ma sposobu zmiażdżenia tych
wrogów,anizarąbania,aniteżodparowania.
Abyichpokonaćwichobecnymwcieleniu,któreprzerażacałyświaticałąludzkość,anie
tylko jedno plemię, czy jeden region, wymagane jest współdziałanie i determinacja ludzi na
całym świecie. I właśnie to jest rzecz, którą jak najszybciej powinniśmy wyćwiczyć. Lepiej
więcwychowujmynaszedziecinaczytankachobraterstwieiwspółpracy.
Jeżeli wybierzemy inaczej, jeżeli nadal interesować nas będzie przemoc z tej jedynie
przyczyny, że tak było przez tysiące lat, wtedy wrogowie, którzy nie mogą być pokonani
przezprzemoc,pokonająnas—ibędziepowszystkim.
Sąwkońcutemałezieloneludzikiczynie?
Kiedy ktoś mówi o latających talerzach lub, jak chcą niektórzy, bardziej uczenie, o
„NiezidentyfikowanychObiektachLatających”(UnidentifiedFlyingObjects—UFO),mająna
myślistatkikosmicznedocierającedonasspozaZiemiakierowaneprzezpozaziemskieistoty
rozumne.
Czy istnieje na to jakakolwiek szansa? Czy naprawdę „zielone ludziki” istnieją? Są
argumentyzaiprzeciw,proikontra.
Pro: Wedle najlepszej wiedzy współczesnych astronomów, istnieje duża szansa na to, że
życie jest czymś powszechnym we wszechświecie. Nasza własna galaktyka jest chyba tylko
jednąze100miliardów,przyczymskładasięonazponad100miliardówgwiazd.
Współczesneteorieformowaniasięgwiazdczyniąjednoczesnepowstawanieplanetwielce
prawdopodobnym — zatem każda gwiazda może posiadać krążące wokół niej planety. Z
pewnością wiele z tych planet musi być podobne składem chemicznym i temperaturą do
naszejZiemi.
Współczesne teorie dotyczące powstawania życia wydają się wskazywać, że na każdej
planecie, która miałaby warunki podobne ziemskim, musi z pewnością rozwinąć się życie.
Jedno z rozsądnych obliczeń przeprowadzonych przez astronomów wskazuje, że tylko w
naszej galaktyce może być około 640 milionów planet podobnych do Ziemi, na których
narodziłosiężycie.
Nailuznichjednakzamieszkująistotyrozumne?Niedasiępowiedzieć,alezałóżmy,że
tylkojednanamilionzplanetnoszącychżycierozwinęłaformyrozumne,azkoleitylkojedna
znichnadziesięćosiągnęłastancywilizacjitechnicznejwyższyodnaszej.Oznaczałobyto,że
wnaszejgalaktyceznajdujesięokołostoróżnychrozwiniętychcywilizacjiibyćmożeposto
wkażdejinnejgalaktyce.Dlaczegowięcżadnaznichdonasniedotarła?
Kontra: Przy założeniu, że w naszej własnej galaktyce znajduje się sto rozwiniętych
cywilizacjiijeżelisąonerównomiernierozmieszczonewprzestrzeni,oznaczato,żenajbliższa
z nich musiałaby się znajdować w odległości około 10 000 lat świetlnych. Wiemy że,
niezależnie od sposobów, aby pokonać tę odległość potrzeba co najmniej 10 000 lat, jeśli nie
dużowięcej.Któżzechciałbyczynićtakiedługiepodróżepototylko,abysiętutajuprzejmie
pokręcić?
Pro:Próbyoszacowaniadystansudzielącegonasodrozwiniętejcywilizacji,jakimotywacji
jejdziałania,niesąwłaściwe.Możesięzdarzyć,żenajbliższarozwiniętacywilizacjaznajduje
sięniewodległości10000,anaprzykładtylko100latświetlnych.
Co więcej, to, że my nie znamy praktycznych sposobów podróżowania z prędkościami
przekraczającymi prędkość światła, wcale nie znaczy, że bardziej rozwinięta cywilizacja nie
zna ich również. Może się okazać, iż dla jakiejś cywilizacji odległość 100 a nawet 10 000 lat
świetlnych nie jest niczym wielkim. Jej mieszkańcy mogą być zachwyceni możliwością
badaniaobszarównawielkichdystansach.
Kontra: Jeśli nawet byłoby tak, czy byłby jakikolwiek sens w wysyłaniu takiej ilości
statkówkosmicznychiztakączęstotliwością,jaktowynikazrelacjiospotkaniachzUFO.Nie
jesteśmyznowużtakbardzointeresujący.Zpewnością.
Jeżelinatomiastjesteśmy,todlaczegonielądująiniewitająsięznami?Albodlaczegonie
nawiążą z nami kontaktu choćby bez lądowania. Nie potrzebują się nas obawiać, ponieważ
ich technologie są daleko bardziej zaawansowane niż nasze, mogliby się więc z pewnością
obronićprzedkażdymi,słabymiciosami,któremoglibyśmyzadać.
Zdrugiejjednakstrony,jeślichcąsięograniczyćjedyniedoobserwacji,niechcącwżaden
sposób mieszać się do rozwoju naszej cywilizacji, to powinni z pewnością tak prowadzić
swojeobserwacje,abyśmyniemoglibyćprzezcałyczasświadomiichobecności.
Pro: Nie jesteśmy w stanie nawet próbować odgadnąć jakie są ich motywacje do
prowadzeniabadań.Coś,conammożewydawaćsięlogiczne,niemusibyćwcalelogicznedla
nich.Możeimzupełnieniezależećnatym,czyichwidzimyimożeniedbająoto,abynam
powiedzieć „cześć”. Poza tym istnieje wiele relacji ludzi, którzy widzieli statki kosmiczne i
którzybylinawetnaichpokładzie.Zpewnościącośwtychrelacjachmusibyć.
Kontra: Relacje naocznych świadków o rzeczywistych statkach kosmicznych i o
pozaziemskich przybyszach są całkowicie niewiarygodne. Istnieje niezliczona ilość relacji o
wszystkim,czegonajbardziejrozumniludzienigdynieprzyjmądowiadomości—oduchach,
aniołach,lewitacji,bogach–wężach(zombi),wilkołakachitakdalej.
Czegobyśmynaprawdędomagalisięwtymprzypadku,tojakiegośobiektulubsztucznie
wykonanego przedmiotu, czegoś materialnego, co wyraźnie nie byłoby wykonane przez
człowieka i nie było ziemskie. Ci ludzie, którzy twierdzą, że widzieli statek kosmiczny albo
nawet byli w jego wnętrzu, nigdy nie udokumentowali tego żadnym guzikiem, strzępkiem
materiału,kawałkiempapierulubjakimkolwiekinnymprzedmiotem,któryuwiarygodniłby
ichopowieści.
Pro: Lecz w jaki jeszcze inny sposób można by rozpatrywać te wszystkie relacje o UFO.
Nawet jeśli wykluczy się te, które są niekompletne lub pomyłkowe i te będące trikami czy
dowcipami, to jednak wciąż jeszcze mamy do czynienia z wielką liczbą obserwacji, których
nieudajesięwyjaśnićnaukowcomwramachobecnegostanuwiedzy.Czywtedyniejesteśmy
zmuszeniprzyznać,żeobserwowanezjawiskatopozaziemskiestatkikosmiczne?
Kontra: Nie, ponieważ nie jesteśmy w posiadaniu żadnego rzetelnego sposobu ustalenia,
że statki kosmiczne to jedyne wyjaśnienie, jakie nam pozostaje. Jeśli nie możemy wymyślić
innego,wypływatobyćmożepoprostuzbrakunaszejwyobraźnilubodpowiedniejwiedzy.
Uchwycenie się najłatwiejszego a jednocześnie najbardziej dramatycznego wyjaśnienia, jako
jedynego,którepozostaje,wydajesięcałkowiciegłupimrozwiązaniem.Jeżeliodpowiedźnie
jest znana, to po prostu jest nieznana. Niezidentyfikowany Obiekt Latający jest —
niezidentyfikowanywłaśnie.
Najbardziej poważnym i rozsądnym badaczem UFO, jakiego znam, jest J. Allen Hynek
*
,
astronom przekonany, że relacje o UFO (a przynajmniej kilka z nich) warte są dokładnego
przebadania.Onniesądzi,abyopisywałyonepozaziemskiestatkikosmiczne,leczsugeruje,
że opisują zjawiska, które leżą poza obszarem obecnej nauki i dlatego ich zrozumienie
pomoże nam poszerzyć naszą wiedzę i rozwinąć w dotychczas niespotykany sposób naszą
naukę.
Sądzi nawet, że postępy uczynione dzięki rozwiązaniu zagadki UFO mogą być tak
niezwykłe, że stanowić będą nowy „skok kwantowy” w jakimś zupełnie niespodziewanym
kierunku.
Nocóż,byćmoże;leczjesttojedynieprzedmiotjegowiary.Jakdotądniemaonżadnych
poważnychargumentówuzasadniającychjegowiarę.Trudnościąjestto,żeczymkolwiekUFO
by było, pokazuje się i znika niespodzianie. Nie ma sposobu, aby badać to zjawisko
systematycznie. Przy lada okazji wpada na któregoś z nas i przypadkowo widziane,
występujepóźniejwrelacjach,mniejlubbardziejdokładnych.Jesteśmyciągleuzależnieniod
anegdotycznychjedynieopowieści.
DrHynekjakdotąd,poćwierćwieczuswoichpełnychpoświęceniairzetelnościbadań,nie
osiągnął niczego. Nie tylko nie ma rozwiązania, ale również nie ma najmniejszego pojęcia,
jakie to rozwiązanie mogłoby być. Pozostaje mu jedynie jego wiara, że gdy znajdzie się
rozwiązanie,tobędzieonowielkiejwagi.
Możemiećrację,alerówniedobrzemożesięokazać,żerozwiązanianieznajdziemynigdy,
ajeślinawetjeznajdziemy,możeokazaćsięzupełniebezznaczenia.
Niewierzypan?
Jednymzprzekleństwtego,żejestsiępowszechnieznanympisarzemscience–fiction,jest
założenie robione przez pewnych niezbyt wykształconych ludzi, że cierpi się na lekkie
rozmiękczeniemózgu.Przychodząszukaćucieczkiodtwardegoisceptycznegoświata.
„Nie wierzy pan w latające talerze?” — pytają mnie. „Nie wierzy pan w telepatię? — w
astronautówwstarożytności?—wtrójkątbermudzki?—wżyciepozagrobowe?”
„Nie”—odpowiadam.„Nie,nie,nie,nie,ijeszczeraznie.”
Niedawnojedenczłowiek,doprowadzonydorozpaczycałąlitaniązaprzeczeń,wybuchnął
—„Niewierzypanwnic?”
„Tak” — odpowiadam. „Wierzę jedynie w fakty. Wierzę obserwacjom, pomiarom,
rozumowaniu potwierdzonemu przez niezależnych obserwatorów. Uwierzę we wszystko,
niechbytobyłodziwneczynawetśmieszne,alemuszązatymprzemawiaćdowody.Aleim
cośjestdziwniejszegoiśmieszniejszego,tymrzetelniejszeisolidniejszemusząbyćdowody.”
Jakie jest na przykład moje stanowisko wobec telepatii, którą uważam za jedną z mniej
szalonychpropozycjizpograniczanauki?
Nie sądzę, aby telepatia była niemożliwa z jakiś zasadniczych względów. Przecież mózg
wytwarza niewielkie pole elektromagnetyczne, którego natężenie zmienia się, opadając i
wzrastając,wnieregularnysposób,alezdającąsięjednakzauważyćperiodycznością.Te„fale
mózgowe” daje się zaobserwować i są obserwowane, a daje się je zmierzyć przyrządem
zwanymencefalografem.
Żeby uniknąć wieloznaczności: fale mózgowe są produktem finalnym powstałym w
wynikudziałalnościokołodziesięciumiliardówneuronów,awięcpróbaichzrozumieniadaje
się porównać do próby zrozumienia całej populacji ludzkiej mówiącej jednocześnie we
wszystkichswoichjęzykach.
Kiedy słucha się hałasu całej populacji, można wyróżnić pełen jego zakres: od obszarów
wyciszeniadołagodnego,sennegopomruku,gdyjakiśregionpokrywanoc,alboteżwzrost
dogłośnegoharmidru,gdyzbliżasiękatastrofa.Wprzypadkuencefalografiimamytakżedo
czynienia ze zmianami, które dadzą się mierzyć, towarzyszącymi przejściu od snu do
czuwaniainaodwrót.Przyokazjimożnarównieżwykryćguzrakowyczyatakepilepsji.
Ale chcemy przecież czegoś więcej; chcemy czegoś, co byłoby analogiczne do słuchania
zgiełkugłosówcałegoświataipragniemymożliwościwyborujednejkonkretnejrozmowy.
Czy jakieś konkretne myśli mogłyby zmieniać ogólny wzór fal mózgowych? Być może
ruchfalmózgowychoddziałujewtedynamózgsąsiedniiwywołujewnimtakiesamemyśli.
Jest do pomyślenia, że to mogłoby się zdarzać, ale czy naprawdę się zdarza? Czy
rzeczywiściemożnaodczytaćczyjeśmyśli?
Oczywiściemożemyodczytywaćmyślipośrednio.Czasamiztonugłosu,zwyrazutwarzy,
z pewnych nieświadomych odruchów, możemy powiedzieć, że dana osoba kłamie. Może
nawetudaćsięnamsprytnieodgadnąć,comyśli.Imbardziejesteśmydoświadczeniiimlepiej
znamyosobę,którąbadamy,tymwięcejmamyszansnaodgadnięciejejmyśli.
Lecz nie jest to zjawisko nazywane telepatią. Czy jedna osoba może wyczuć myśli innej
osobybezpośrednio?
No cóż, spróbujmy się nad tym zastanowić. Jeżeli ktoś urodziłby się ze zdolnością
odczytywania myśli innych, dawałoby mu to znaczną przewagę. Możliwość wyczuwania
tego,oczyminniniewiedzą,żejestjużznane,znajomośćzgóryintencjiinnychsprawia,że
nie da się przed taką osobą ukryć żadnej tajemnicy — zwiększa to z pewnością jej
bezpieczeństwowsposóbznaczący.
Wydaje mi się więc, że zdolności telepatyczne mają wielkie znaczenie dla przeżycia, i
nawetjeślibyłybyonebardzoograniczoneiszczątkowe,miałybyogromnąwartość.Telepaci
lepiejradzilibysobie,żylibydłużejimielibywięcejdzieci(którebyłybynajprawdopodobniej
również telepatami). Wydaje się, że prawa naturalnej selekcji doprowadziłyby do tego, iż
corazwięcejludzimiałobywmiaręupływuczasucoraztowiększezdolnościtelepatyczne.
W istocie można by porównać telepatię do widzenia. Zdolność wyczuwania światła i
analizowaniagowceluotrzymaniainformacjiootaczającymśrodowiskudajetakzasadnicze
korzyści,żeprawiewszystkieformyżycia,nawettecałkiemprymitywne,wyposażonesą
w takiego czy innego rodzaju oczy. Bardzo sprawne narządy wzroku powstały na długo
przedsamymczłowiekiem.
Dlatego sam fakt, że teraz usiłujemy dowiedzieć się, czy telepatia istnieje, że są w ogóle
jakiekolwiekwątpliwościcodotego,jestsamwsobiebardzomocnymargumentem,żejejnie
ma. Jeżeliby bowiem istniała, byłaby teraz tak bardzo przeważającą zdolnością, iż
przyjmowalibyśmyjąjakorzeczzrozumiałąsamąprzezsię.
Zaraz, zaraz, może posunąłem się zbyt daleko. Zwierzęta spędzające całe swoje życie w
ciemnościach najczęściej nie mają oczu. Może być tak, że telepatia nigdy się na Ziemi nie
wykształciła,ponieważnigdyniebyłonaniejwystarczającozłożonegomózgu,zdolnegodo
wykrywania mózgowych fal. Może właśnie dopiero teraz, gdy pojawił się „Homo sapiens”
powstały sprzyjające warunki i owe fale stały się dostrzegalne. Dlatego jesteśmy dopiero na
początku wykształcania się zdolności telepatii, a jej bardzo prymitywne objawy daje się
zaobserwowaćuniewielujeszczeludzi.
Trudno mi się z tym zgodzić. Nawet nieskomplikowane mózgi posiadają myśli, które
mogłyby mieć wystarczającą moc i warte byłyby poznania. Drapieżnik skradający się do
swojejzdobyczymusimyślećconajmniejojakimśodpowiednikusłówJedzenie—jedzenie—
jedzenie”.
Jeżeliofiarywidzą,słysząiwietrząskradającegosiędrapieżnika,wystarczatowjednym
przypadku,niestanowijednakdostatecznegozabezpieczeniawinnym.Drapieżnikmożebyć
ukryty,poruszaćsiębezszelestnieipodwiatr.Czymożliwośćwykryciapulsującegowmózgu
wyrazuJedzenie”niebyłabybardzoużytecznadlaofiary?
Doceniam wartość telepatii, jej wartość umożliwiającą przeżycie i dlatego uważam, że
rozwinęłabysięjużworganizmachzdużoprostszymimózgami,aniedopieroztakimi,które
zdolne są formułować złożone myśli. Równie dobrze moglibyśmy argumentować, że
wszystkie zwierzęta, oprócz ludzi, powinny być głuche, bo żadne z nich nie posiada
wystarczającozłożonegomózgu,abymócrozmawiać;alboślepe,bożadneznichnieposiada
wystarczająco złożonego mózgu, aby móc czytać. Słuch i wzrok ma inne, i to bardziej
fundamentalnefunkcjeniżmówienieiczytanie,atelepatiamogłabymiećzkoleiinnefunkcje,
anietylkotransmitowanieabstrakcyjnejrozmowy.
Może jednak się mylę. Być może telepatia wymaga bardziej złożonego mózgu niż tylko
takiego, który byłby zdolny do słyszenia i widzenia, i żadna potrzeba wszechświata nie
wymusi jej powstania, dopóki mózg nie osiągnie pewnego poziomu rozwoju. Być może to
właśnie jest powodem, że dopiero teraz zaczynamy wykrywać pewne szczątkowe jej
przejawy.
Jeżeli tak właśnie jest, to czy ma sens przypuszczenie, że powinna najpierw
zamanifestować się u ludzi posiadających szczególnie sprawne i złożone mózgi? Tak,
pamiętamo„wyuczonychidiotach”potrafiącychrobićzadziwiającerzeczy,alejeślitelepatia
miałabysięrozwinąćwmózgachnaszychprzodków,musielibyśmypowrócićnatychmiastdo
kwestii,dlaczegoniewykształciłasięjużuniższychzwierząt.
Jeżeli telepatia wymaga zaawansowanych w rozwoju mózgów, to wydaje mi się, że
wystąpiłaby przede wszystkim u osobników szczególnie inteligentnych, przenikliwych i
obdarzonych charyzmą. Co więcej, dawałoby im to z pewnością, nawet jeśli jest tylko w
szczątkowejjeszczeformie,silnąprzewagęnadinnymi.
Awięcczyprzypadkiemniejesttak,żemoctelepatycznawyjaśnia,wjakisposóbwielcy
ludzie polityki, interesów, religii, nauki i tym podobnych, stają się wielkimi? Czyżby
muśnięcietelepatiibyłotegoprzyczyną?
Mógłbym w to uwierzyć, gdyby nie to, że wiodący w wielu dziedzinach ludzie
wykazywalizawszedoskonałąpodatnośćnaogłupianie,kłamstwoizdradę.JuliuszCezarnie
wiedział z pewnością, co się kryje w mózgu Brutusa. Jestem pewien, że Napoleon nie
podejrzewał,żejegoministersprawzagranicznychTalleyrandbyłprzezcałelatapodwójnym
agentem. 20 lipca 1944 roku Hitler nie podejrzewał zapewne, że parę metrów od niego
umieszczonobombę.
Innymi słowy, jakąkolwiek sytuację byśmy rozważyli z punktu widzenia biologii czy
historii,widzimy,żeświatpoprostutracisens,gdyprzyjmiesięistnienietelepatii.
Dochodzęwięcdowniosku,żeszansęnaistnienietelepatiisąniezwyklemałe.
Abymmógłuwierzyćwistnienietelepatii,pomimoto,żefaktyzotaczającegoświatazdają
się temu przeczyć, potrzebowałbym bardzo mocnych i naocznych dowodów, których po
prostuniema.
Wszystko, co proponują zwolennicy jej istnienia, to anegdotyczne świadectwa i pewien
rodzajzgadywanekstatystycznych,którezwykleprezentujeJ.B.Khine.Wtychprzypadkach
możliwości kłamstw, oszustw lub choćby uczciwych zniekształceń czy myślenia
życzeniowego są tak duże, że zmniejszają ich znaczenie w świetle przeważających
argumentów,którychświatnamdostarcza.
Nieoznaczatowcale,żetelepatiamiałabybyćczymśniemożliwymwprzyszłości.Można
sobie wyobrazić, że coś przypominającego telepatię może jeszcze powstać w procesie
ewolucji,wmiaręjaknaszemózgibędąstawaćsięcorazbardziejzłożone.
Jednakwedługmniedużobardziejprawdopodobnejest,żenauczymysiętakwzmacniać,
analizować i interpretować fale mózgowe, że będziemy zdolni „czytać umysły” za pomocą
przyrządów. Mogę sobie nawet wyobrazić ludzi wyposażonych w zestaw wzmacniająco–
analizujący, umocowany dyskretnie za uchem i podłączony przewodami z odpowiednimi
punktaminaczaszce,pozwalającynanadawanieiodbiórmyśli.
To jednakże nie byłaby już telepatia, w którą niedouczeni ludzie każą mi „wierzyć”, a
zaawansowanatechnologia.
Otwartyumysł?
Modne jest dzisiaj oskarżanie naukowców o dogmatyzm. Jeżeli naukowiec wyraża
zaufanie do jakiejś teorii naukowej, a na dodatek zachowuje się tak, jak gdyby uważał, że
pogląd oponenta jest po prostu błędny, opozycja bezzwłocznie zadeklaruje, że nie ma on
otwartegoumysłu.
Opozycja jest oczywiście fanatycznie przekonana o słuszności swoich poglądów i w
żadnychokolicznościachichniezmieniianiodrobinęniezmodyfikuje,aleoniprzecieżniesą
naukowcami,atowłaśniecisązobowiązaniposiadaćotwarteumysły.
W wyniku tego wielu naukowców obawia się atakować różnego rodzaju nonsensy
zalewającewspółczesnespołeczeństwoamerykańskiezestrachuprzedpostawieniemsiebiew
złym świetle, jako kogoś dogmatycznego i ograniczonego. Usiłują zatem zachować spokój,
stojąc w obliczu astrologicznych fantazji, bajeczek o piramidach, mitach o trójkącie
bermudzkim,UFO–manii,bajańVelikovskiego,obłąkaniakreacjonistówiczegotamjeszcze.
Ponieważjasamnależędotychnaukowców,którzyatakująnonsensybezzawahania,ito
tak silnie jak to jest tylko możliwe, jestem czasami oskarżany o przesadę. Moją zwykłą
odpowiedziądlatychtchórzyjestpytanie,czymająodwagępowiedziećtosamoopozycji.
Niespodziewamsięaniprzezchwilę,żemojaobronaracjonalizmuznajdziezrozumienie
uwieluniedouczonychludzi,którychbawiwiarawnonsensy,któresłysząioktórychczytają,
ludzi, którzy nie potrafią odróżnić głupoty od rozsądku, ale doprawdy — muszę bronić
szacunku dla siebie samego. Niezależnie od tego jak bardzo beznadziejna miałaby być to
walka,poprostuniemogęsiępoddać.
Spójrzcie! Ziemia nie jest jednak płaska! Jest to wniosek naukowy oparty o staranne
obserwacje i rozumowanie, a starszy od Arystotelesa. Od jego czasów wyciśnięto ze
wszechświata mnóstwo dodatkowych informacji i wszystkie one potwierdziły, że faktycznie
Ziemianiejestpłaska,leczokrągła.
Aby się upewnić, staranne obserwacje uściśliły ten wniosek. Ziemia nie jest doskonałą
matematyczniekulą.Zpowoduswojejrotacjijestspłaszczonąsferoidą,aletaknieznacznie,że
różnica w stosunku do doskonałej kulistości jest niezauważalna, jeżeli oglądamy ją z
przestrzenikosmicznejnieuzbrojonymokiem.
Nie jest również doskonale spłaszczoną sferoidą. Obserwacje satelitarne wyznaczyły
niewielkieodchyłkiodtegoteoretycznegokształtu,noisąoczywiściegóryidoliny.
Jednakowożniewielkieodchyleniaoddoskonałejkulistościniezmusząmnieprzecieżdo
uznania, że Ziemia jest płaska. Mimo wszystko są przecież ludzie, którzy wierzą, że Ziemia
jestpłaska.Niemyślętutajoczłonkachprymitywnychplemion,przyjmującychbeznamysłu
fakty, które docierają do oczu. Mam tu na myśli jakoś tam wykształconych Amerykanów i
Europejczyków, którzy utrzymują, wyznając to z rozbrajającą szczerością, że wszystkie
argumenty świadczące jakoby o sferyczności są albo błędne, albo wynikają z
nieporozumienia, a naoczne obserwacje astronautów i zdjęcia filmowe zostały
„sfabrykowane”.
Jakmogętraktowaćtakichludzi?Zszacunkiem?Powinienemzaproponowaćkompromis?
Czy też powinienem powiedzieć: No dobrze, naukowa obiektywność zmusza mnie do
zgodzeniasięnato,żeZiemiamożebyćpłaskalubconajmniejczęściowopłaska?Czytojest
jedynysposóbuniknięciaprzesady?
Nigdy!
I tak samo wygląda odpowiedź na inne nonsensy. Jeżeli uważam, że pewne poglądy są
wariactwem,tozamierzamtakwłaśniejeokreślać.
Rolaheretyka
Co należy zrobić z heretykiem? Znamy odpowiedź ludzi odwołujących się do swojej
potężnejreligijnejortodoksji.Heretykanależyspalićnastosie.
Ktośsilniemotywowanyortodoksjąpolitycznąpowie,żeheretykanależyposłaćdoobozu
koncentracyjnego.
Jeżeliktośjestpodwpływemsilnejortodoksjisocjaldemokratycznej,powie,żeheretykowi
należyuniemożliwićzarabianienażycie.Acpwprzypadkuortodoksjinaukowej?
Wtymprzypadkumożnazrobićbardzoniewiele,ponieważnawetsilnaortodoksjajeżeli
jest naukowa, to nie jest już tak bardzo potężna. Jedno jest pewne, jeżeli heretyk sam jest
naukowcem i jest uzależniony od pracy naukowej, jeżeli chce zarobić na życie i pragnie
zachować dobre imię, sytuacja może stać się dla niego dość trudna. Można go pozbawić
subwencji rządowych, stanowisk związanych z prestiżem czy dostępu do znanych
dziennikarzy.
Już to samo mogłoby z pewnością wystarczyć i trudno byłoby przejść nad tym do
porządku dziennego, ale wszystko to jest pestką w porównaniu do kar, które mogą być, i
czasamizresztąsą,nakładanenaheretykówprzezinneortodoksje.
Religijne, polityczne i socjaldemokratyczne ortodoksje są uniwersalne również pod
względem mocy oddziaływania. Religijna, w swoim pełnym blasku, nie ogranicza się do
karania jedynie księży, polityczna nie ogranicza się do polityków a sojaldemokratyczna do
przywódcówruchówspołecznych.Żadnaznichniemożepowstrzymaćsięwswoimgniewie.
Ortodoksjanaukowajestjednakżekompletniebezradnawprzypadku,gdyheretykniejest
profesjonalnym naukowcem — jeśli nie jest zależny od subwencji lub stanowiska i jeśli
wygłaszaswojepoglądyzapomocąmediów,naktóreniemająwpływuznanidziennikarze.
Jeżeli mówimy o heretykach naukowych musimy zrozumieć, że występują dwie ich
odmianyróżniącesięsiłąiodpornością.
Rozważmytedwarodzajeheretykównaukowych:
1.Istniejątacy,którzyrekrutująsięzprofesjonalnegoświatanaukiiktórzysąwrażliwina
karyortodoksji.Moglibyśmynazwaćich„endoheretykami”.
2.Istniejątakżeinni,rekrutującysięspozaprofesjonalnegoświatanauki.Cisąodpornina
karyortodoksji.Moglibyśmynazwaćich„egzoheretykami”.
Ztychdwu,endoheretecysądalekomniejznaniszerokiejpubliczności.Przemawiajątym
samymjęzykiemcoortodoksjaiobydwapoglądy,zarównoendoheretykówjakiortodoksji,są
równieniejasnedlanienaukowców,którzy,mówiącoględnie,nierozumiejąanijednych,ani
drugich,anikonfliktupomiędzynimi.
Jeżeli przypatrzymy się wielkim endoheretykom przeszłości, zobaczymy, że opinia
publiczna nie była zwykle uwikłana w spory. W tych nielicznych przypadkach, gdy była,
stawałazawszepostronieortodoksji.
Galileusz, święty patron wszystkich naukowych heretyków, był oczywiście
endoheretykiem. Znał równie dobrze fizykę Arystotelesa i astronomię Ptolemeusza, które
zdetronizował,jakjegooponenci.
Aponieważwowychczasachortodoksjanaukowaireligijnabyłatymsamym,Galileusz
ponosił dużo większe ryzyko niż późniejsi endoheretycy. Mając do czynienia z inkwizycją,
musiałuwzględnićmożliwośćnietyleutratysubwencji,aleimożliwośćfizycznychtortur.
Nie było również mowy o jakimś powszechnym krzyku oburzenia opinii publicznej w
obroniebuntownika.Niebyłaonazaangażowanawspór,anawetniezdawałasobiewogóle
sprawy z jego istnienia. Jeżeli zresztą uświadomiłaby go sobie, z pewnością stanęłaby po
stronieortodoksji.
PoGalileuszunastępnymwielkimendoheretykiembyłKarolDarwin,któregopoglądyna
ewolucję gatunków, podległą ślepemu przypadkowi i doborowi naturalnemu, przewróciły
biologiędogórynogami.Wtymprzypadkuopiniapublicznawiedziałaosporzeidaławyraz
swoim,wynikającymzciemnoty,przekonaniom.Stanęłatwardopostronieortodoksji.
Wzasadzieopiniapublicznapozostałaantyewolucyjnadodziś.Obecnienaukaakceptuje
Darwina bez większych zastrzeżeń. Kościoły bliżej związane z nauką i z dniem dzisiejszym
nie toczą już więcej publicznych sporów z teorią ewolucji. Jednak społeczeństwo w swojej
większości, jeżeli uwzględnilibyśmy podział wynikający na przykład z głosowania, uparcie
obstajeprzyprzegranychimartwychdogmatachsprzedponadstulecia.
Galileusz i Darwin wygrali. Sporo endoheretyków wygrało. Nigdy jednakże w wyniku
nacisków ze strony opinii publicznej. Nigdy większością głosów społeczeństwa. Wygrali,
ponieważ nauka jest strukturą samokorygującą się i ponieważ obserwacje, eksperymenty i
rozumowanie wsparły ostatecznie tych heretyków, którzy przedstawili dokładniejszy obraz
wszechświataipogrążyliteortodoksyjnepoglądy,którebyłykiedyświodące.
W całym tym procesie ortodoksja nie wypada najlepiej. Patrząc wstecz na historię nauki
możnazauważyć,żeendoheretycymielizawszerację,żewszyscybohaterskomusieliwalczyć
zfatalnąikrótkowzrocznąortodoksją.
Obrazprzedstawianamsiętakimtylkodlatego,żehistorianaukijestwsposóbnaturalny
selektywna.Whistoriizaznaczylisiętylkociendoheretycy,którychostateczneracjeokazały
się w końcu prawidłowe. Dla wszystkich tych, którzy mylili się i których poglądy są
zapomniane, powiedzmy, że było ich pięćdziesięciu, nie ma miejsca w książkach
historycznych—nawetwprzypisach.
Cozatemmarobićortodoksja?Czylepiejodrzucićwszystkoimylićsięraznapięćdziesiąt
przypadków — czy też akceptować wszystko i mylić się czterdzieści dziewięć razy na
pięćdziesiątiwwynikutegowprowadzićnaukęwniekończącąsięślepąuliczkę?
Najlepiej oczywiście nie robić ani jednego, ani drugiego. Najlepiej odrzucić czterdzieści
dziewięćbłędnychrozwiązań,azaakceptowaćipieścićtojednoprawidłowe.
Nanieszczęściedzień,wktórymendoheretyckaperłaświecitakjasno,żemożebyćłatwo
zauważona wśród endoheretyckich śmieci, zdarza się raz na tysiąc lat. Niestety nie ma
łatwego sposobu odróżnienia przebłysku intuicyjnego geniuszu od przebłysku totalnej
głupoty. W rzeczywistości przypadki całkowicie nonsensowne wydają się nieść więcej treści
prawdziwychniżte,któresąnaprawdęgenialne.
Nie ma więc innego sposobu postępowania z endoherezjami, jak tylko pozostawanie w
uczciwej (nie ślepej czy zawziętej) opozycji. Każda musi być najpierw poddana surowej
krytyce,którajakojedynamożejedokładniezweryfikować.
Itakiepostępowaniesprawdzasię.Częstomogązdarzaćsięprzeztoopóźnieniaichwile
załamania, ale to działa. Żeby nie wiedzieć jak wolno i kulawo postępował proces
samokorygowanegopostępunauki,
tofakt,żetakiproceswogóleistniejejestpowodemdumynaukowców.Naukapozostaje
jedynągałęziąludzkiejdziałalnościintelektualnej,którajestcałkowiciepoddanasamokontroli
isamokorekcie.
Problem endoherezji nie jest zatem naprawdę istotny dla nauki (chociaż w
indywidualnychprzypadkach,jakwszyscywiemy,możesiętakimstać)iniemamowy,aby
jakieśzagadnieniemusiałobyćdyskutowanepublicznie.
Acojeślichodzioegzoherezję?
Lepiej będzie, jeśli najpierw ustalimy, co rozumiemy przez termin egzoherezja. Nauka
dzielisiębezkońcanaspecjalizacjeijakiśniepewnysiebiespecjalistaociasnymumyślemoże
widziećlaikawkażdym,ktoniesiedzigłębokowtematycezwiązanejzdanąspecjalnością.
Robet Mayer był lekarzem a James P. Joule piwowarem, który bawił się fizyką. Żaden z
nich nie miał dyplomów akademickich i fakt, że obydwaj dostrzegli istnienie zasady
zachowania energii, przeszedł bez echa. Żaden nie mógł przekonać środowiska naukowego
doprzyjęciaichkoncepcji.
TrzeciwkolejcebyłHermannHelmholtzidopieroon,jakopełnoprawnyakademik,zyskał
sobiezaufanie.KiedyJacobusvan’tHoffopracowałmodelczterowartościowgoatomuwęgla,
ortodoksyjny chemik Adolf Kolbe zaatakował koncepcję bez żadnego umiaru i z pogardą
przytaczałfakt,żevan’tHoffbyłnauczycielemwszkoleweterynaryjnej.
My jednak nie możemy naśladować takiego postępowania. Jeżeli chcielibyśmy być
wystarczająco dokładni i skrupulatni, wszyscy heretycy z punktu widzenia odpowiednio
ortodoksyjnego naukowca są egzoheretykami i termin staje się bezużyteczny. Nie
powinniśmy również przyczepiać etykiety egzoheretyków tym, którzy nie posiadają
formalnego wykształcenia, ale dzięki własnej pracy osiągnęli pułap profesjonalnej
doskonałości.
Zamiast tego postarajmy się rozumieć wyraz egzoheretyczny, jako odnoszący się jedynie
do tych, którzy są naprawdę laikami, którzy nie pojmują mozolnego trudu budowania
gmachunaukiiktórzywłaśniedlategoatakująbezopamiętania.
Typowy egzoheretyk tak bardzo nie zdaje sobie sprawy z subtelnej struktury nauki, z
metod i filozofii wykorzystywanych w nauce, z języka nauki, że jego poglądy są zupełnie
niezrozumiałe z punktu widzenia naukowego. W konsekwecji jego poglądy są całkowicie
ignorowane Przez naukowców. Jeżeli poglądy egzoheretyczne narzuca się naukowcom siłą,
odpowiedziąmusibyćzakłopotanie,rozbawienielublekceważenie—jeżeliniepogarda.Jak
by na to nie spojrzeć, rzadko się zdarza, by egzoherezja warta była jakiegokolwiek
komentarza.
Egzoheretyk, odtrącony przez naukę, będąc w stanie frustracji, może próbować
odwoływaćsiębezpośrednio,ponadgłowaminaukowców,doopiniipublicznej.Możenawet
osiągnąć na tym polu sukcesy, ponieważ to, że nie potrafi mówić językiem nauki wcale nie
przeszkadzaumiejętnościprzemawianiajęzykiemszerokiejpubliczności.
Z naukowego punktu widzenia sąd opinii publicznej nie ma żadnej wartości. Pomimo
wszystko przecież odkryć naukowych nie można unieważnić lub odwrócić na drodze
głosowaniaczydekreturządowego.Agdybynawetkażdyrządnaświecieogłosiłoficjalnie,
że Ziemia jest płaska i zabroniłby naukowcom propagować inne poglądy, to i tak Ziemia
pozostaniekulista,akażdystrzępdowodutopoświadczy.
Tymniemniejodwołaniesiędoopiniipublicznejskutkuje,tyleżeinaczej,nieuzyskaniem
dowodunaukowego.
1. Jeżeli oddźwięk publiczności jest przychylny, osiąga się pewien rodzaj satysfakcji
duchowej.Egzoheretykłatwoprzekonujesiebiesamego,żełatwośćzjakąstałsięośrodkiem
kultu świadczy o wartości jego poglądów. Łatwo potrafi wmówić sobie, że ludzie nie
garnęlibysięprzecieżdononsensów,chociażcałahistoriauczyczegośwręczprzeciwnego.
2. Jeżeli oddźwięk publiczności jest przychylny, można uzyskać niezłe dochody. Dobrze
wiadomo, że książki i wykłady traktujące przychylnie jakiś przedmiot kultu sprzedają się
dużolepiejniżksiążkiiwykłady,któregodemaskują.Niezmieniategonawetfakt,żeksiążki
propagujące kult mogą być kiepsko napisane i mogą wykazywać luki w poprawnym
rozumowaniu, podczas gdy edycje anty — kultowe mogą być wzorem przejrzystości i
racjonalności.
3. Jeżeli oddźwięk publiczności jest przychylny, naukowcy mogą zostać zagnani na
pozycje skrajnie opozycyjne i może się zdarzyć, że zaczną z niepotrzebnym naciskiem
wygłaszać swoje opinie o oczywistej nonsensowności poglądów egzoheretyckich. Ta silna
opozycja mimowolnie czyni z egzoheretyków męczenników i tym samym zwiększa dwie
pierwszekorzyści.
Niemniejpozostajefaktem,żewzasadzienigdyniezdarzyłosię,zpoparciempublicznym
czy bez, aby egzoheretycy udowodnili swoją rację. (Jak mogłoby to być możliwe, jeśli oni,
dosłownie niemal, nie wiedzą o czym mówią.) Oczywiście, mogą czasem udowodnić, że w
potokuswoichsłówcośgdzieśtampowiedzieli,conosiłopewneznamionapodobieństwado
czegoś, co później okazało się prawdą, a tę przypadkową zbieżność słów i faktów można
pokazaćjakodowódresztycałegozbioruichidei.Matojednakżejedyniewartośćkultową.
Widzimywięcnastępująceróżnicepomiędzyendoheretykamiaegzoheretykami:
la.Opiniapubliczawzasadzienieinteresujesięendoheretykiem,ajeślinawetzdajesobie
w ogóle sprawę z jego istnienia, jest mu wroga. Dlatego endoheretyk rzadko osiąga jakieś
wymierne korzyści materialne ze swojej herezji. (Muszę tu nieco złagodzić te uogólnienia,
gdyżzdarzająsięoczywiściewyjątki.EdwardJenner,któryrozwinąłendoheretyckątechnikę
szczepieńprzeciwkoospie,zostałzentuzjazmemzaakceptowanyprzezopiniępubliczną,co
wrezultacieprzyniosłomuznaczącekorzyści.)
lb. Szeroka publiczność może jednakże okazać swoje wielkie zainteresowanie
egzoheretykiem i może wspierać go z iście gorącym, a nawet religijnym zapałem, w taki
sposób,żeegzoheretykmożeczerpaćzeswojejherezjibardzowymiernematerialnekorzyści.
2a.Endoheretycymajączasamiracjęi,jakożewszystkienaukoweprzełomymiałyzwykle
swójpoczątekjakoherezje,wielenajwiększychnazwiskwnaucetoendoheretycy.
2b.Zdrugiejstronyjednakegzoheretycyniemająprawienigdyracjiiwhistoriinaukinie
odnotowano,oilewiem,żadnegowiększegoodkryciazainicjowanegoprzezegzoheretyka.
Ktoś mógłby zestawić te uogólnienia i, wyciągając wnioski z przeszłości, stwierdzić, że
gdy jakiś pogląd jest odrzucony przez naukowców, natomiast zyskuje popularność wśród
szerokiejpubliczności,tofakttejpopularnościstanowijużsamwsobiesilnydowódnato,że
danypoglądnieposiadażadnejwartości.
Towłaśnienapodstawiepopularnościposzczególnychwierzeń,czujęsiębezpieczny,gdy,
nawetbezdociekaniasamodzielnieprawdy,podchodzęznastawieniemskrajniesceptycznym
do astronautów w starożytności, współczesnych astronautów na pokładzie UFO, wpływu
muzyki na rośliny, spirytualizmu czy astrologii. (Mógłbym oczywiście wykorzystać tę linię
rozumowania także do wykazania mojego poczucia bezpieczeństwa, wynikłego ze
sceptycyzmu wobec szczepień przeciwko ospie, ale w tym przypadku fakty zmieniły moje
zapatrywania.)
I to wszystko doprowadziło nas w końcu do „velikovskanizmu”. Spośród wszystkich
egzoheretyków Velikovsky był najbliższy zbicia nauki z tropu. Atakował ją i z dużym
powodzeniemzmusiłinnych,bytraktowaligoserio.Dlaczego?Nocóż…
1. Velikovsky był psychiatrą i jako taki był w tej specjalności dobrze przygotowany
naukowo — nie był więc skrajnym egzoheretykiem. Na dodatek posiadał zdolność
przedstawiania swoich poglądów w taki sposób, że sprawiał wrażenie, jakby naprawdę
wiedziałoczymmówi,gdywkraczałnaobszaryastronomii.Nierobiłwieluelementarnych
błędów i potrafił używać odpowiedniego języka nauki na tyle dobrze, że mógł wywrzeć
pewnewrażenienalaikach.
2.Byłinteresującympisarzem.Czytaniejegoksiężekprzynosiwieleuciechy.Przeczytałem
wszystkie wydane jego książki. Chociaż nie uwiódł mnie na tyle, bym zaakceptował jego
poglądy, to jednak pozwoliło mi to na zrozumienie, w jaki sposób Velikovsky postępował z
bardziejuległymi.
3.PoglądyprezentowaneprzezVelikovsky’egowŚwiatachwzderzeniumająwykazać,żew
Biblii znajduje się sporo dosłownej prawdy; że cudowne wydarzenia opisywane w Starym
Testamencie wydarzyły się naprawdę dokładnie tak, jak to opisano. Wprawdzie Velikovsky
rezygnujezhipotezy,żecudabyłyspowodowaneboskąingerencjąizastępujejąinną,mniej
emocjonalnąhipoteząoplanetarnymping–pongu,nie«zmieniatojednakfaktu,żewnaszym
teistycznym społeczeństwie jakiekolwiek odkrycia potwierdzające prawdziwość słów Biblii
przyjmowanesązpowszechnąaprobatą.
Te trzy punkty wyjaśniają w zasadzie popularność Velikovsky’ego. Otrzymujemy coś
interesującego,brzmiącegouczenieiwspierającegonasząwiarę—czegotrzebawięcej?Erich
vonDanikenwrazzeswojąidiotycznąteoriąoastronautachpojawiającychsięwstarożytności
zdobył popularność w oparciu o nic innego, nawet jeśli jego książki były mniej zajmujące,
brzmiałymniejuczenieiwspierałycośmniejbanalnegoniżwiarawBiblię.
Velikovsky miał jednak szczęście natrafić na dodatkowe, sprzyjające okoliczności. W
momencie ukazania się jego książki panowało ogromne zainteresowanie astronomią. Po raz
pierwszy swoje poglądy przedstawił szerokiej publiczności na łamach „Harpera”, którego
redakcja, chcąc rozdmuchać znaczenie artykułu, sprowokowała naukowców do prób
wprowadzeniacenzury.AbysparafrazowaćFoucheta,byłotobardziejniżnieetyczne;tobył
błąd.Velikovskyżyłztegoprzezćwierćwieku.
Fakt, że Velikovsky potrafił przedstawić siebie jako szykanowaną ofiarę rzucił
galileuszowyblasknajegodokonaniaiudaremniłwszelkiepróbyastronomów,abywyraźnie
i beznamiętnie wykazać błędy zawarte w jego poglądach. Każda próba uczyniona w tym
kierunkumogłabyć(ibyła)poczytywanajakoprześladowanie.
Blasku heroizmu dodało to także następcom Velikovsky’ego. Mogli teraz bez ograniczeń
atakowaćrzekomąortodoksję,cozwykletraktujesięjakoobjawodwagi,irobićtowpoczuciu
całkowitegobezpieczeństwa,ponieważwtejkonkretnejsytuacji(jakoopozycjawobecfantazji
Velikovsky’ego)rzeczywistaopozycjanieoddawała,iwistocieniemogłaoddawać,ciosów.
„Velikovskanizm” nie jest zatem z punktu widzenia nauki niczym więcej, jak tylko
powodem do irytacji i stratą czasu? Niezupełnie. Przyniósł nauce niezwykłe korzyści. Z
jednego choćby powodu „velikovskanizm”, jak zresztą każdy egzoheretycki pogląd, który
staje się na tyle wpływowy, by mógł zmusić naukę do rewizji swoich poglądów i do
wytrąceniajejzpoczuciasamozadowolenia,wartjestżyczliwegotraktowania.
Egzoherezja może spowodować, że naukowcy ruszą do wnikliwej weryfikacji podstaw
swoich przekonań, choćby tylko po to, aby zgromadzić silne i logiczne argumenty dla
obaleniaegzoherezji—itojestrównieżpozytywnyfakt.
Aktywnośćnaukowasprowokowanaprzezegzoherezjęmożeprzypadkowodoprowadzić
do wartościowych odkryć, nie mających zresztą nic wspólnego z samą egzoherezja — i jeśli
taksięzdarzy,możnasięjedyniecieszyć.
Mam nadzieję, że naukowa ortodoksja nigdy nie zazna spokoju. Nauka znajduje się w
znacznie większym niebezpieczeństwie wtedy, kiedy nie jest zmuszana do podejmowania
wyzwań,aniżeliwtedy,gdyjestuwikłananawetwnajbardziejabsurdalnespory.Naukanie
pobudzana wyzwaniami może ulec artretyzmowi i uwiądowi starczemu, podczas gdy
najbardziejnawetnonsensowneprowokacjemogąrozruszaćjejkrewinapiąćjejmięśnie.
Dlategodobrzesięstało,żedanoVelikovsky’emumożliwośćwystępowaniazwykładami
na oficjalnych spotkaniach „Towarzystwa Astronomicznego”. Chociaż od samego początku
wiadomo było, że nic, co powiedzą naukowcy, nie poruszy jego wyznawców i żadna porcja
czystejlogikiniezachwiejeichwiarą,tomimowszystkodobrzesięstało—dlanauki.
Mamy jeszcze jeden powód do zadowolenia. Egzoherezja, która błądzi, nie jest w stanie
dopasowaćwszechświatadoswoichwyobrażeń.Choćbybyłaniezwyklepopularnaiirytująco
odpornanapróbyjejobalenia,jejfałszobrócijąwkońcuwnicość.
CzęśćIII
Populacja
NaszadobraZiemiaumiera
Ilu ludzi może wyżywić Ziemia? Postawione w takiej postaci pytanie wymaga
uzupełnienia. Można zapytać dalej: przy jakim poziomie techniki? I jeszcze dalej: na jakim
poziomieludzkiejgodności?
Jeślichodziotechnikę,tobyćmożepowinniśmyzakładaćnajlepszązmożliwych.Można
powiedzieć, że im bardziej zaawansowana technologia, tym więcej ludzi może utrzymać
Ziemia,awięcnieżałujmysobiewtymzakresie.Jakbynatoniespojrzeć,towłaśnietechnika
umożliwiła nam zbudowanie bomby atomowej i lot człowieka na Księżyc i dlatego nie
powinniśmynakładaćnajejrozwójżadnychograniczeń.
Przyjmijmywięczarzeczywistemarzenie,żerozwójtechnikitrwaćbędziebezkońca.Ilu
ludzi może zatem wyżywić Ziemia przy założeniu, że technika może rozwiązać wszystkie
sensowneproblemy?
Zacznijmy od tego, że na Ziemi znajduje się, według szacunków, około dwadzieścia
trylionów(milionówmilionów)tonmateriiżywej,zczegodziesięćprocentczylidwatryliony
ton stanowi masa zwierząt. W pierwszym przybliżeniu można to uważać za maksimum,
ponieważ rośliny nie mogą zwiększyć swojej całkowitej masy bez wzrostu intensywności
promieniowania słonecznego, bądź też wzrostu swojej własnej sprawności jego
syntetyzowania. Całkowita masa zwierząt nie może ulec zwiększeniu bez wzrostu masy
roślinnej,ponieważroślinystanowiąostateczneogniwowłańcuchupokarmowym.
Całkowita masa ludzi na przestrzeni dziejów zwiększała się i stale się zwiększa, ale
odbywa się to kosztem innych form zwierzęcych. Każdy dodatkowy kilogram ludzkości
oznaczawrezultaciejedenkilogrammniejwświeciezwierząt.Możnabyzatemstwierdzić,iż
Ziemiajestwstanieutrzymaćprzyżyciumaksymalnąmasęludzirównąobecnejcałkowitej
masiezwierząt.WtakimmomencieliczbaludzinaZiemiwynosiłabyczterdzieścitrylionów
lub, inaczej mówiąc, jedenaście tysięcy razy więcej niż obecnie. Nie istniałby wtedy żaden
innygatunekzwierząt.
Jakiztegowniosek?CałkowitapowierzchniaZiemiwynosipięćsetdwadzieściamilionów
kilometrów kwadratowych, a więc kiedy populacja osiągnie swoją graniczną wartość,
przeciętna gęstość zaludnienia wynosić będzie osiemdziesiąt tysięcy osobników na kilometr
kwadratowy—cojestdwarazywiększągęstościąniżteraźniejszagęstośćnaManhattaniew
NowymJorku.Wyobraźmysobietakiezagęszczeniewszędzieprzyzałożeniu,żebędzieono
rozłożonerównomiernienacałejZiemi—uwzględniwszyobszarypodbiegunowe,pustyniei
oceany.
Czyjesteśmywstaniewyobrazićsobieogromnykomplekswyniesionychwysoko(ponad
powierzchnięziemiioceanów)budynków,przeznaczonychnamieszkania,biuraiprzemysł?
Dachytegokompleksubędącałkowicieprzeznaczonenauprawęroślinalboglonów,któresą
całkowicie jadalne, albo wyższych roślin, które muszą być tak uprawiane, by wszystkie ich
częścibyłyjadalne.
W rytmicznych odstępach przebiegać będą pionowe kanały, którymi przepływać będzie
wodaiproduktyroślinne.Teostatniebędąnitrowane,suszone,przerabianeiuzdatnianedo
spożycia, podczas gdy woda powróci do górnych zbiorników. Inne przewody doprowadzać
będą potrzebne do wzrostu roślin surowce, na które składać się będą odpadki i odchody
ludzkie (i co tam jeszcze) oraz pokawałkowane ludzkie ciała. I w tym momencie oczywiście
niemożliwy już będzie dalszy wzrost populacji. Planowanie rodziny będzie tak
kategorycznymwymaganiemjaknigdydotąd.
Leczjeślitakaliczbaludzizgodnajestzteorią,toczyjestonazgodnazpoczuciemludzkiej
godności—każdyznaspowiniensięnadtymzastanowić.
CzymożemyzyskaćnaprzestrzeniiczasieprzenoszącczęśćludzinaKsiężyc?Amożena
Marsa?
Zastanówmysięteraz,ileczasupotrzeba,abyludzkośćosiągnęłatęgranicznąliczbę,przy
założeniuniezmiennychwarunkówwzrostu?TeraznaZiemijestponadpięćmiliardówludzi.
Liczba ta się podwaja co trzydzieści pięć lat. Przy założeniu niezmiennego tempa wzrostu
graniczna liczba czterdziestu trylionów zostanie osiągnięta w ciągu 442 lat, to jest w 2436
roku.
Jak myślicie, ilu ludzi uda się do tego czasu wyekspediować na Księżyc, Marsa czy
gdziekolwiek indziej, stwarzając im przy tym warunki umożliwiające przeżycie? Bądźmy
rozsądni.Odejmijmyprzypuszczalnąliczbęodczterdziestutrylionówizastanówmysięnaile
udziałinnychświatówmożebyćznaczący.
Czymożemyzyskaćnaczasiewychodzącpozaukładsłoneczny?Czy:jesteśmywstanie
opanować energię fuzji wodoru do naświetlania roślin? Albo czy możemy wytwarzać
żywnośćwlaboratorium,wsztuczniewykonanychsystemachizesztucznąkatalizą,poczym
obwieścić,żejesteśmycałkowicieuniezależnieniodświataroślinnego?
Wszystko to wymaga jednak energii i tym samym dochodzimy do innej kwestii. Słońce
przekazujenadziennąstronęZiemiwciągudobyokołopiętnaścietysięcywięcejenergii,niż
aktualnie człowiek może zużywać. Jeżeli ma utrzymywać się stała przeciętna temperatura
Ziemi, nocna strona planety musi wypromieniowywać w przestrzeń dokładnie taką samą
ilość energii. Jeżeli ludzkość doda do tego ciepło spalania węgla, to ta dodatkowa energia
musibyćrównieżwypromieniowanawprzestrzeń;wwynikuczegoprzeciętnatemperatura
naZiemimusinieznaczniewzrosnąć.
Wchwiliobecnejenergiaprodukowanaprzezczłowieka,sumującasięzenergiąsłoneczną
powoduje pomijalnie mały wzrost ziemskiej temperatury; dodatek ten podwaja się co
dwadzieścia lat. Jeżeli tempo to utrzyma się, w ciągu najbliższych stu sześćdziesięciu pięciu
lat(doroku2136)udziałczłowiekawwytwarzaniuciepła,któremusibyćwypromieniowane,
sięgniejednegoprocentaciepładostarczanegoprzezSłońce,atospowodujepoczątekzmian
klimatuZiemi.
Takwięcbezradniwobecznaczniewiększychpotrzebenergetycznychświatawroku2436
musimy przynajmniej pogodzić się z ograniczeniami energii całe trzy wieki wcześniej, gdy
populacja ludzka stanowić będzie dopiero jedną pięćsetną tej granicznej wartości.
Moglibyśmy znacznie poprawić sytuację zwiększając sprawność, z którą wykorzystujemy
energię, ale sprawność nie może przecież przekroczyć stu procent, co i tak nie stanowi
znaczącegowzrostuwrelacjidoobecnieosiąganychwartości.
Ale, a tym razem jest to wielkie „ale”, czy aby dokonać koniecznego postępu
prowadzącegodooszczędnościenergetycznychzapółtorawieku,naprawdęmusimypolegać
jedynie na technice? Wtedy populacja, przy utrzymującym się na tym samym poziomie
tempie wzrostu, będzie dwadzieścia razy większa niż obecnie, a chcąc doprowadzić
wyżywienieczłowiekadozadawalającegopoziomu,będziemypotrzebowaliczterdzieścirazy
więcej żywności. Powinniśmy również zwrócić się do techniki po pomoc nie tylko w
umożliwieniu, w ciągu półtora wieku, produkcji energii, która będzie sto pięćdziesiąt razy
większa od obecnie wytwarzanej, ale także o rozwiązanie problemu zanieczyszczeń i
odpadów poprodukcyjnych wszelkiego rodzaju, których będzie prawdopodobnie sto
pięćdziesiątrazywięcej.
Jak to jest obecnie? Technika przejmowania i obróbki odpadów w widoczny sposób nie
nadążazawzrostemludności.CzyglobalnenasycenieZiemiludnościąmożebyćprawdziwą
wizją przyszłości, gdy obecne warunki mieszkaniowe stale się pogarszają, i to nawet w
najbogatszych krajach? W jaki sposób mamy wyprodukować te ogromne ilości energii, gdy
jużterazNowyJorkodnotowujecorokucorazwiększyjejdeficyt?Całkiemniedawnotrzech
lądujących na Księżycu mężczyzn spowodowało taki wzrost oglądalności telewizji, że
zaowocowałotonatychmiastowymspadkiemnapięciawsiecielektrycznej.
W 2000 roku będzie na Ziemi prawdopodobnie sześć miliardów ludzi. Czy technika
zaspokoiichpotrzeby,choćbynatakimjakobecnie,wielceniezadawalającympoziomie?Czy
da się pogodzić godność ludzką z takim zaludnieniem (pozostawmy na razie na uboczu te
czterdzieścitrylionów),gdywnaszychmiastachjużdzisiajposzanowaniegodnościludzkiej
jest rzadkim zjawiskiem i gdy w największych miastach najbardziej rozwiniętego kraju na
świecieniemożnaczućsiębezpiecznienanocnym(częstozresztąidziennym)spacerze.
Nie patrzmy więc w przyszłość wcale. Zajmijmy się wszystkim znaną teraźniejszością.
Stany Zjednoczone są najbogatszym krajem świata a wszystkie inne kraje chciałyby być co
najmniejrówniebogate.LeczStanyZjednoczonemogążyćnatympoziomietylkodlatego,że
zużywająwcelachkonsumpcyjnychniecoponadpołowęenergiiprodukowanejnaZiemi—
posiadajączaledwiejednąszesnastączęśćludnościświata.Cobysięzatemstało,gdybyjakiś
czarownikmachnąłswojąróżdżkąistworzyłZiemię,naktórejwszyscymieszkańcyżylibyna
poziomie Amerykanów? Wtedy natychmiast ośmiokrotnie wzrosłoby zużycie energii i
nieuchronnie,wtakimsamystopniu,zanieczyszczenieodpadami—wszystkotobezżadnego
wzrostuliczbyludności.
A czy dzisiejsze technologie umożliwiają aż ośmiokrotny wzrost zapotrzebowania na
energię i przyjęcie ośmiokrotnego wzrostu zanieczyszczeń, gdy bardzo im trudno spełnić
dzisiejsze w tym względzie wymagania? Moglibyśmy zapytać, ile czasu potrzeba, aby
technika zaspokoiła ośmiokrotne zwiększenie naszych potrzeb. Ale cóż z tego, jeśli w tym
samymczasieludnośćwzrośnietakżeitozpewnościąwięcejniżośmiokrotnie.
Mówiąc zatem krótko, uściślając pytanie — ilu ludzi może utrzymać Ziemia na
zadawalającympoziomietechnikiigodności?—Odpowiedźnaniejestkrótkaiprzerażająca:
Mniejniżobecnie!ZiemianiejestwstanieutrzymaćswojejobecnejPopulacjinapoziomie
amerykańskiegostandardu.Byćmożewtymmomenciemogłabyutrzymaćnatympoziomie
pięć miliardów ludzi. A i technika nie jest w stanie poprawić swoich osiągnięć na tyle, aby
zaspokoićpalącepotrzebyiabystawićczołorosnącejwzastraszającymtempiepopulacji.Cóż
zatemsięzdarzy?Jeżelisytuacjabędzierozwijaćsięnadalwtensamsposób,samopoczucie
poszczególnych istot ludzkich nieustannie będzie się pogarszało. Zmniejszy się ilość
przypadającychnagłowękalorii,skurczy]siędostępnaprzestrzeńżyciowa,obniżyosiągalny
poziomkomfortu.Cowięcej:desperackopróbującodwrócićtetendencje,człowiekpostawina
dzikirozwójtechniki,zewszystkimiwypływającymiztegoskutkamiwpostacipostępującego
zanieczyszczeniaśrodowiskaizmniejszającejsiętroskiowsparcierozwojurodzajuludzkiego.
Jeśli weźmiemy to wszystko pod uwagę, musimy przypuścić, że człowiek zwróci się
przeciwko człowiekowi, próbując uchwycić jak największy kawałek z kurczącej się
przestrzeni życiowej i w naszych miastach, ośrodkach cywilizacji, nie będzie miejsca na
wzajemnąpomoc—wyrośniezatodżunglaludzkichcharakterów.
Po pewnym czasie wzrost liczby ludności przyhamuje, ale z najgorszego możliwego
powodu — nastąpi gwałtowny wzrost śmiertelności. Nadejdzie głód, zaatakują epidemie,
wzmogą się napięcia wewnętrzne i gdzieś blisko , 2000 roku może się znaleźć przywódca
jakiegośrządu,którybędzienatylezdesperowany,iżnaciśnieguziknuklearny.
W jaki sposób więc temu zapobiec? Musimy zaprzestać żyć według wzorców
zaczerpniętych z przeszłości. Na przestrzeni dziejów ukształtowaliśmy taki sposób życia,
który pasuje do pustej planety i krótkiej egzystencji wyznaczonej wysoką śmiertelnością
niemowlątiprzewidywanymkrótkimczasemtrwaniażycia.Wtakimświeciezaletamibyły:
gromada dzieci w rodzinie, starania o siłę i liczebność, ekspansja w niekończącą się
przestrzeń,powiązaniezjakąśniewielkączęściąludzkości,którabyłabywstaniewytworzyć
żywotnespołeczeństwo.
Lecz to wszystko przestanie być za niedługo istotne. W chwili obecnej umieralność
niemowlątjeststosunkowoniska,przewidywanadługośćżyciaduża,Ziemiazapełniona.Nie
mawolnychprzestrzeniojakiejśwartości,aczłowiekstałsiętakniezależny,żeabyczućsię
bezpiecznie,niemusiwiązaćsięzjakąśkonkretnączęściąludzkości.
Jaki byłby sens istnienia świata, który teraz, w całkowicie zmienionych okolicznościach
stał się tylko mitem — i to mitem samobójczym. W naszym przeludnionym świecie nie
możemyzachowywaćsiędłużejtak,jakbyjedynąrolążyciowąkobietybyłarolamaszynkido
rodzenia dzieci. Nie możemy dłużej wierzyć, że największym błogosławieństwem dla
człowiekajestposiadanielicznegopotomstwa.
Macierzyństwo jest przywilejem, który musimy formalnie racjonować, ponieważ dzieci
płodzone bez zastanowienia staną się przyczyną śmierci rasy ludzkiej, a każda kobieta
posiadającawięcejniżdwojedziecipopełniazbrodnięprzeciwludzkości.
Musimy również zmienić nasze nastawienie do seksu. W całej historii człowieka
koniecznością było posiadanie jak największej ilości dzieci i seks był całkowicie
podporządkowanytemuwymaganiu.Mężczyźniikobietyprzekonanibyli,żejedynąfunkcją
seksu jest płodzenie dzieci i że w innym przypadku jest on wyrazem zezwierzęcenia i
grzechu. Mężczyźni i kobiety sądzili, iż na tolerancję zasługują tylko takie formy seksu, w
którychmożliwejestzapłodnienieawszystkoinnejestperwersyjne,nienaturalneinaganne.
Nie możemy dłużej podzielać takich poglądów. Skoro nie można seksu stłumić, należy
oddzielićgoodzapłodnienia.Kontrolaurodzeńmusistaćsięobowiązującąnormą,asamseks
—raczejwyrazemrelacjispołecznychimiędzyludzkich,anieczynnościąskoncentrowanąna
płodzeniudzieci.
Musimy również zmienić nasze nastawienie do rozwoju. Poczucie bycia „większym i
lepszym”, które wypełniało ludzkość na tej planecie przez tysiąclecia, musi zniknąć.
Osiągnęliśmy takie stadium, gdy większy wcale nie znaczy lepszy. Chociaż aż do tego
pokolenia panowało zgodne z modą przekonanie, że im więcej ludzi, większe plony, więcej
maszyn, więcej towarów — więcej, więcej, więcej — tym lepiej. Teraz musi się ono zmienić.
Jeżelinadalbędziemypróbowaliwymuszaćtakiepostępowanie,doprowadzinastoraczejdo
szybkiejśmierci.
W tym naszym nowym i ograniczonym świecie, po raz pierwszy w historii dotarliśmy
albowłaśniedocieramydopewnychgranicimusimyuwzględnićfakt,żegraniceteistnieją.
Musimy ograniczyć liczebność naszej populacji, musimy ograniczyć wydobycie surowców,
ograniczyćilośćzanieczyszczeń,którewytwarzamyiilośćenergii,którązużywamy.Musimy
wziąć siebie samych pod ochronę. Musimy chronić środowisko, chronić inne formy życia
mające wpływ na strukturę i zdolności życiowe biosfery, chronić piękno i wygodę. I jeżeli
naprawdęograniczymysięiskupimynaochronie,wtedydopierobędziemymielimożliwość
rozwojuwiedzy,mądrościiwzajemnegopoważania.
Powinniśmyrównieżzmienićnaszenastawieniedopatriotyzmulokalnego.Niemożemy
dłużej oczekiwać korzyści wypływających z czyjegoś niepowodzenia. Nie możemy
rozwiązywać sporów jak do tej pory przy pomocy masowych morderstw. Cena osiągnęła
poziomniedoprzyjęcia.Drugawojnaświatowabyłaostatniąwojną,którąwielkiemocarstwa
mogłyprowadzićzmaksymalnąmocą.Od1945rokudopomyśleniasąjedyniewojnynamałą
skalę a nawet te są monumentalną głupotą, co było wyraźnie widać w świetle wydarzeń w
PołudniowejAzjiinaBuskimWschodzie.
Świat jest już za mały na ten rodzaj patriotyzmu, który prowadzi jedynie do wojen.
Posiadamyjakieśspecjalnepoczuciedumyznaszegokraju,naszegojęzyka,naszejliteratury,
naszychzwyczajóworazkulturyitradycji,alemusionaograniczyćsiędodumyzdrużyny
piłkarskiejlubzlokalnejuczelni—aniewspieraćsięsiłąarmii.
Regionalizm nie przynosi żadnych korzyści w czasach pokoju. Dzisiejsze problemy mają
zasięg światowy. Żaden pojedynczy naród, choćby tak bogaty jak Stany Zjednoczone, tak
scentralizowanyjakbyłyZwiązekiRadziecki,czytaklicznyjakChiny,niejestwstaniedziś
rozwiązać samodzielnie swoich istotnych problemów. Nie ma znaczenia, jak jakiś naród
stabilizuje liczebność ludności w obszarze swoich granic, nie jest istotne, jak chroni swoje
własne środowisko — wszystko’ to pójdzie na marne, jeśli pozostała część świata będzie
kontynuowaćdowoliswojeszczurzerozmnażanieizatruwanieśrodowiska.
Nawet jeśli każdy naród z osobna podejmie szczere wysiłki, aby opanować sytuację,
rozwiązaniaosiągniętewjednymznichwcaleniemuszązadawalaćsąsiadaiwszystkorazem
możezakończyćsięklęską.
Mówiąc bez osłonek, problemy planetarne wymagają planetarnego programu i
planetarnych rozwiązań, a to oznacza kooperację między narodami, prawdziwą kooperację.
Mówiąc bardziej dobitnie, potrzebujemy rządu światowego, który potrafiłby podejmować
logiczneihumanitarnedecyzjeiktórybyłbywstaniewprowadzićjewczyn.
Nie oznacza to wcale, że rząd światowy miałby wymuszać zgodność we wszystkich
sprawach. Różnorodność kultur ludzkich jest jedną z najwartościowszych cech i należy ją
chronić—aleniewtedygdygrozitosamobójstwemcałegogatunku.
Wszystkie te argumenty rozbijają się o mur sprzeciwu. Któż naprawdę chciałby
zdegradować macierzyństwo i uważać dzieci za wrogów? Kto J czuje się dobrze z myślą o
rozdzieleniuseksuodrodzicielstwa?Ktojestgotówprzekładaćefektywnyrządświatowynad
dumę narodową? Któż chciałby zrezygnować z prób wyciśnięcia ze świata wszystkiego, co
tylko]możliweichciałbyzamiasttegoograniczyćwydobyciesurowców?
Pomimo to logika wydarzeń zmusza nas obecnie do posuwania się w tym kierunku, czy
chcemy tego czy nie. W tych krajach, w których ; istnieje dostęp do środków
antykoncepcyjnych, wskaźnik narodzin maleje. Tradycyjne zwyczaje seksualne stają się
wszędzie bardziej swobodne. Ludzie coraz bardziej zaniepokojeni są stanem środowiska i
domagają:sięzdnianadzieńczystszejwody,czystszegopowietrzaiczystszejgleby.
Aconajważniejszeicopodnosinaduchu,tofakt,żepatriotyzmlokalnyzanika.Zwiększa
się zakres współpracy pomiędzy sąsiadującymi krajami; powstają regiony gospodarcze. Co
ważniejsze, wzrasta świadomość, że większa wojna pomiędzy supermocarstwami, a w
szczególnościpomiędzyStanamiZjednoczonymiaRosją,jestjużniedopomyślenia.Tedwa
krajewielokrotnieznajdowałysięwstaniekonfrontacjioróżnymnasileniu,codo1930roku
mogło w każdej chwili prowadzić do otwartej wojny — teraz spory nie prowadzą nawet do
zrywania stosunków dyplomatycznych. Kraje te nie tylko nie mogą ze sobą walczyć, ale nie
wolnoimnawetwzajemniesięobrażać.
Jednakteskierowanewewłaściwymkierunkuposunięcianiewydająsięsprawąwyboru.
To raczej nieustępliwy nacisk wywierany przez ludzkość nie znajdującą już w danych
okolicznościachinnegowyjściaspowodowałtekorzystnezmiany.
Wszystkie te ruchy nie są jednak dość szybkie. Następuje ciągły wzrost ludności
wyprzedzającyedukacjęwdziedzinieantykoncepcji,środowiskodegenerujesięszybciejnim
będziemy w stanie podjąć skuteczne środki zaradcze i, co gorsza, poszczególne narody nie
przestają się uparcie się spierać, nadal przekładając dumę narodową nad życie i śmierć
gatunku.
Nie tylko musimy zmienić nasze myślenie o macierzyństwie, seksie, rozwoju i
patriotyzmie,jaktojużzaczęliśmypotroszerobić.Musimyrobićtoznacznieszybciej.Nasze
społeczeństwo może nie przeżyć następnego pokolenia, będąc narażone na ciągle
zwiększającesięstresy.Jeżelibędziemypostępowaćtaknadal,nieintensyfikującprzeobrażeń,
wtedy około 2000 roku struktura technologiczna społeczności ludzkiej zostanie prawie na
pewno zniszczona. Ludzkość zredukowana do barbarzyństwa może znaleźć się na prostej
drodzedozagłady.Samaplanetamożepodtrzymywaćżyciejedynieopartenakompromisie.
Dobra Ziemia umiera. W imię ludzkości ruszmy się. Podejmijmy trudne, lecz konieczne
decyzje.Zróbmytoszybko.Zróbmytonatychmiast.
Feminizm—cenanaszegoprzetrwania
Głównym niebezpieczeństwem, przed którym stoi dzisiejsza cywilizacja, jest
przeludnienie. Populacja ziemska przekracza obecnie pięć miliardów ludzi. Co roku
przybywanastępnestomilionów.
Interesujesz się głodem panującym na świecie? Mamy kłopoty z wykarmieniem pięciu
miliardówludzi.Trudnotegodokonaćteraz,acobędziewprzyszłymroku,gdybędzieicho
sto milionów więcej? A co w następnym, kiedy znów dojdzie sto milionów? W 2010 roku,
gdyby tempo wzrostu ludności utrzymało się, będzie nas osiem miliardów i corocznie
liczebnośćpopulacjibędziezwiększaćsięostosześćdziesiątmilionów.
Martwisz się inflacją? Recesją? Jeżeli coraz więcej ludzi domaga się coraz większej ilości
dóbr bez zwiększającego się nieustannie zaopatrzenia, dobra te muszą podlegać
reglamentacji. Jeśli nie, powstanie inflacja, ponieważ ona również jest pewnego rodzaju
reglamentacją — kosztem ubogich. I, jeżeli dostawy maleją, a koszty robocizny rosną,
przemysłmusisiękurczyćizwiększasiębezrobocie.
Martwisz się zmniejszaniem się zasobów naturalnych i degradacją środowiska? Jeżeli
próbuje się dostarczać co roku towarów i usług dla coraz to większej liczby ludzi, zasoby
surowcowe wyczerpują się coraz szybciej, podczas gdy w tym samym czasie rosną góry
zanieczyszczeń,szpecącizatruwającśrodowisko.
Obawiasz się wojny? Wzrostu terroryzmu? Zwiększającej się alienacji? Jeżeli pracujemy
corazciężejdlacorazwiększejliczbyludzi,dostarczającimtowarów,którychpotrzebujądla
swojegociałaiprzestrzeni,którejzkoleipotrzebujądlaswejduszy,musimypoczućrosnące
wyobcowanie — a konflikty, a przemoc, a terroryzm? A jest przecież także do dyspozycji
guzikatomowy.
Zbliżamy się do krytycznego punktu przeludnienia, i albo przez głód, albo w wyniku
nuklearnegoholokaustu,czypoprostuzpowoduinformacyjnegobałaganu,naszacywilizacja
technicznanieprzetrwa.Możenieprzetrwaćnawetnaszegostulecia.
Czy mamy machnąć ręką na naszą cywilizację i powiedzieć, że świat będzie lepszy bez
niej,gdydojdziejużdotego,żepozostaniejedyniepastuchdoglądającyswojegostadaichłop
ręcznieobsiewającynawiosnęwpoczuciusielankowegoszczęściaswojepoletko?Niestetynie
możemy. Świat chłopów i pasterzy nie jest w stanie wyżywić, w najlepszym przypadku,
więcej niż miliard ludzi — być może znacznie mniej w świecie, który pozostanie po
rozdarciach powstałych podczas prób ratowania głodujących miliardów. I co zrobimy ze
wszystkimi tymi miliardami, jeśli zniknie kompleks technologiczny dotychczas je (choćby
niezbytskutecznie)wspierający?
Nie widać żadnego wyjścia. Jeżeli mimo wszystko uda nam się wkroczyć w dwudziesty
pierwszywiekznadzieją,żeunikniemynajwiększejkatastrofywhistoriiludzkości,będzieto
zasługatylkotego,żenaszatechnikajeszczedziałała.Imożerównieżdlatego,żeuporanosię
z problemem kontroli urodzeń. Musimy być zdolni widzieć XXI wiek z populacją najpierw
przyhamowanąwswoimwzroście,anastępniezmniejszającąsięażdopoziomu,naktórym
Ziemia nieźle sobie poradzi. Nie twierdzę, że człowiek potrafi tego dokonać, być może nie
potrafi. Tym niemniej, jeżeli tego nie dokona, cywilizacja nie potrwa długo i w następnym
stuleciu wydarzy się przeraźliwa katastrofa. Ujemny przyrost naturalny w pierwszych
dziesięcioleciachnastępnegostuleciajestcenąprzeżycia.
Alemożepotrafimytegodokonać.Przyrostnaturalnyznajdujesiępodcałkowitąkontrolą
w Stanach Zjednoczonych i w kilku innych rozwiniętych krajach. (Sama kontrola nie
zagwarantujeprzeżycia,gdyresztaświatasięzawali.Ponieważliczbaludnościzwiększasięw
zasadzie na całym świecie, kryzys żywnościowy, energetyczny i surowcowy będzie coraz
gwałtowniejszy w swym rozwoju. I ponieważ jesteśmy uzależnieni od dostaw wielu
surowców,doświadczymyskutkówtegokryzysurównież.)
Niebezpieczeństwo nieograniczonego wzrostu ludności staje się coraz bardziej
dostrzegalne przez coraz więcej krajów i być może świat pójdzie śladem Amerykanów i
zapłacitęcenęprzeżycia.
Lecz jeśli zapłaci, czego będziemy żądać od dwudziestego pierwszego wieku? Do czego
światbędziepodobnywwarunkachujemnegoprzyrostunaturalnego?
Zauważmy najpierw, że istnieją jedynie dwie drogi doprowadzenia do ujemnego
przyrostu. Możemy zwiększyć umieralność, skracając długość życia, albo pozostawić długie
życie,azmniejszyćliczbęnarodzin.
Wybierającjednoztychrozwiązań,zastanówmysię,wjakisposóbmoglibyśmyzwiększyć
umieralność. Czy mamy ograniczyć żywność i pozwolić umrzeć z głodu większej liczbie
ludzi? Czy mamy rozsiać jakąś epidemię? Zarządzić masowe egzekucje? Nie ma
humanitarnychiprzyzwoitychmetodzezwalającychnawzrostumieralności,acywilizacjaz
pewnością nie zaakceptuje polityki selektywnych morderstw. Jeżeli ludzkość ma naprawdę
jakiśwybór,tozpewnościąjedynymwyjściempozostajezmniejszenieprzyrostunaturalnego.
W wiek XXI musimy więc wejść po zapłaceniu ceny przeżycia, którą stanowić będzie
ujemnyprzyrostnaturalnyosiągniętydziękikontrolowaniunarodzin.
A jak będzie wyglądał świat z niskim przyrostem naturalnym? Jeżeli mamy trudności w
wyobrażeniusobietakiejsytuacji,możemynajpierwzapytaćsiebiesamych,jakwyglądaświat
zwysokimprzyrostemnaturalnym.Przynajmniejtegojużdoświadczyliśmy.
Naprzestrzenicałychdziejówwysokiprzyrostnaturalnybyłkoniecznydlaprzetrwania.
Beznaszychdzisiejszychnaukowychitechnicznychosiągnięćumieralnośćbyławysoka.Głód
i niedostatek były powszechne, choroby i zarazy miały charakter endemiczny. Przyrost
ludności wynikający z narodzin dzieci równoważony był huraganami śmierci, które
nieustanniezmiatałycałerzeszeludzi.
To oczywiście kobieta musi urodzić te dzieci, nosząc uprzednio przez dziewięć miesięcy
płód, następnie trzymać je przy piersi przez rok czy dłużej, a później (co zależy już od niej
samejiwynikazwięzówuczuciowych)troszczysięonieprzezkilkakolejnychlat.(Zgadzam
się, że mężczyzna odgrywa w tym wszystkim zasadniczą rolę, jednak rola ta zabiera mu
średniotylkokilkaminutnadziecko.)
Każdakobieta,którarodziwieledzieciwprymitywnychwarunkachmabardzoniewiele
czasunacokolwiekinnego.Faktyczniecenąprzeżyciawtakichwarunkachjestto,bykobiecie
nie dawano nic innego do roboty; mają one wykonywać jedynie swoje zadania maszyny do
rodzeniaorazharowaćprzypracachdomowych.Tylkowtensposóbmożnabyłozapewnić,
żeilośćpotomstwabędzienatyleduża,abyzapobieckurczeniusiępopulacji.
Ponieważ zadania związane z wypełnianiem funkcji maszyny do rodzenia dzieci oraz
harówkadomowaniestanowiływielkiejatrakcji,szerzonowśródkobietprzekonanie,żetaka
właśniejestichrola.
Prawdopodobnie najdłużej trwającą kampanią propagandową w historii była kampania
wykorzystanadoprzekonaniakobiety,iżmacierzyństwoidomjesttym,wczymcałkowicie
się ona spełnia, że nie ma szlachetniejszej misji niż huśtanie kołyski, natomiast jakakolwiek
próba wkroczenia w świat zewnętrzny pozbawi ją czegoś, co nazwano drogocenną
„kobiecością”.Tedwierzeczysązesobąściślezwiązane.Wysokiprzyrostnaturalnyoznacza
podległość kobiety. Bez służalczości kobiet nie bylibyśmy w stanie utrzymać wysokiego
przyrostunaturalnegonaświecie.
Jak więc będzie wyglądał świat z niskim przyrostem naturalnym? Czy w takim świecie
kobietywyzwoląsię?Wszystkonatowskazuje.Tonawetniejestkwestiawyboru.Onemuszą
sięwyzwolić.
Rozważmydokładniejtękwestię.Naświeciezkilkomamiliardamimieszkańców,kiedyw
imięprzetrwaniatrzebadośćgwałtowniezmniejszyćliczebnośćpopulacji,kobiecieniewolno
posiadaćdużejliczbydzieci.Zpewnościąniemożemiećichwięcejniżdwoje.Ajeżelizechce
mieć tylko jedno lub wcale, tym lepiej. (Nie ma żadnego niebezpieczeństwa
samounicestwieniasięgatunku.Jeżeliwjakimśmomenciewydawaćsiębędzie,żepopulacja
jestzbytmała,możnająbardzoszybkoibezkłopotówpodwoićwciąguzaledwietrzydziestu
pięciulatalboiszybciej.)
Lecz z pewnością nie wystarczy powiedzieć kobietom: „Nie rodźcie dzieci!” Posiadanie
dziecizabierakobietomczaszarównoprzedjakipourodzeniu,aichbrakpozostawiawich
życiu dużo czasu, który należy wypełnić czymś innym. Zatem posiadanie dzieci ma swoje
pozytywne aspekty, proces ich wychowywania jest wzbogacającym osobowość kobiety
doświadczeniem.Pozatymdziecisąkochane,aichbrakpozostawiawżyciuemocjonalnym
kobietywielkąpustkę,którąnależyczymśwypełnić.Jeżelisięjejniczymniewypełni,kobiety
będąpragnęłydzieciizrobiąwszystko,abymarzeniaswojespełnić.
Czymamyzatemrozpoczęćnowąkampaniępropagandową,mającąprzekonaćkobiety,że
puste życie jest najwyższym ideałem, do którego powinna dążyć? Mamy im powiedzieć, iż
rola pozostającej w cieniu mężczyzny żony, zaspakajającej wszystkie jego zachcianki,
wystarczyimdoszczęścia?
Niebyłobytonajlepszerozwiązanie,takjakidoprowadzeniedoobecnegostanurzeczyi
bagatelizowaniego.Istotnymfaktemjest,żenigdynieudasiętegoprzeprowadzić.
Jeżeli chcemy w XXI wieku trzymać kobietę z dala od pokoju dziecinnego, musimy
zastąpić jej to innym rodzajem życia. Nie możemy nie dać niczego w zamian. A co miałoby
byćtymsubstytutem?Wdziejachludzkościwykształciłysiędwasposobyżycia,tradycyjne—
prowadzone przez mężczyzn (zwrócone na zewnątrz, otwarte na środowisko i świat) oraz
tradycyjne—dlakobiet(zwróconedowewnątrz,nadomirodzinę).
Jeżeli kobietę pozbawimy tego ostatniego, co możemy jej zaproponować? Nic
szczególnego.
Krótko mówiąc, w XXI wieku kobiety należy dopuścić, na zasadzie równych szans z
mężczyzną,dowszystkichgałęziprzemysłu,polityki,religii,naukiczysztuki,wktórychona
sama wyrazi życzenie działać. Należy zapewnić kobietom takie same jak mężczyznom
możliwościwykształceniaoraztakiesamewarunkiekonomiczneisocjalne.Musitobyćświat,
wktórymkobietabędziemogłażyćswoimwłasnymżyciem.
Ajeżelizdarzysię,żekobietabędziemiaładziecko(alboidwoje),niepowinnabyćzatow
żaden sposób karana. Nie wolno zmuszać jej do wycofania się ze świata zewnętrznego i
zaakceptowania zmiany swoich warunków materialnych. Na świecie o niskim przyroście
naturalnymdzieci,jakożebędzieichniewiele,będąszczególnąwartością.Stanąsięgłównym
bogactwemnaturalnymświatainajważniejszymośrodkiemzainteresowaniaspołeczeństwa.
Jeżelimatkabędziechciałapoświęcićsięcałkowiciewychowaniudziecka,tozuwaginato,
że będzie wykonywać bardzo pożyteczne i ważne ze społecznego punktu widzenia
obowiązki,musibyćdobrzewynagradzana.Należystworzyćodpowiedniewarunkisocjalne
pozwalającenakontynuacjęjejpracywewszystkichtychprzypadkach,kiedybędziedotego
zmuszona(albobędzietakchciała).
Wszystkotonieoznaczawcalewyrugowaniamężczyznynamarginesnaszychrozważań.
Jeżeli pozostawia się kobiecie wolny wybór sposobu życia, mężczyźni mogą również
swobodniedecydowaćiwybierać,naprzykładżyciedomowe.
W jakimkolwiek związku dwojga ludzi, każde z nich może wykonywać tę część prac,
których jedno czy drugie pragnie, ale oczywiście tę część prac, która nie budzi
zainteresowania żadnego z nich, należy odpowiednio pomiędzy nich podzielić, jako że nie
będą już istniały pojęcia „męskiej” i „kobiecej pracy”, z wyjątkiem różnicy w tych
obowiązkachwynikającychzniesymetrycznegopodziałupomiędzynichłonaipiersi.
Pisząctowszystko,niemamtutajnamyśliświatacałkowitegorównouprawnieniakobiet
jako świata wyszarpanego przez wojujące kobiety od niechętnych temu mężczyzn, ani też
światajakodarubezinteresownychmężczyzndlaprzepełnionychwdzięcznościąkobiet.
Wprost przeciwnie. Świat z równouprawnieniem kobiet stanie się takim w prostej
konsekwencji struktur społecznych, jakie powstaną w wyniku niskiego przyrostu
naturalnego.Iponieważwoczywistysposóbświatniskiegoprzyrostunaturalnegojestceną
przetrwania naszej cywilizacji, to akceptacja idei równouprawnienia kobiet stanowi również
tęcenę.
Wistociemusimyposunąćsięodrobinędalej.Zakładając,żeobydwaaspektyprzyszłego
światasąrównieważne,którypowinienurzeczywistnićsięjakopierwszy?Czypowinniśmy
czekać, aż powstanie świat o niskim przyroście naturalnym i dopiero wtedy budować świat
równouprawnieniakobiet,czyteżodwrotnie?
Przypuśćmy,żeskupiliśmysięnajpierwnaniskimprzyrościenaturalnym.Czytowogóle
jestmożliwewwarunkachnierównychszanskobiet?Mamyspróbowaćprzekonywaćkobiety
do rezygnacji z dzieci, nie dając im nic w zamian? A nawet jeśli one na to przystaną i
doprowadzimy do małego przyrostu naturalnego, to czy dopiero wtedy mamy powoli
wprowadzać równouprawnienie, podczas gdy kobiety nie powinny robić niczego innego
opróczwychowywaniadzieci?
Możeistniejeinnadroga?Czynienależałobyjużterazzwiększyćwysiłkówmającychna
celu społeczne umiejscowienie kobiet na właściwej im pozycji, zanim osiągniemy niski
przyrostnaturalny?Czynienależyzachęcaćkobiet,abychciałystaćsięczymświęcej,aniżeli
tylko maszyną do rodzenia dzieci? Aby zechciały dostrzec w ideach świata o niskim
przyrościenaturalnymrównieższansędlaswojejsamorealizacji?Ajeżelijużjestzapóźnodla
nichsamych,tomożedlaichcórek?(Przyjmujemyjakooczywistość,żemężczyźnigotowisą
wieleścierpiećwimięlepszegoświataswoichsynów.Dlaczegowięckobietyniemiałybytego
samegouczynićdlaswoichcórek?)
A jeżeli kobiety będą na tyle światłe, że same podejmą decyzje prowadzące do
zmniejszeniaprzyrostunaturalnego?Ijeżelitoonebędątegochciały,czymężczyźnibędąw
stanieprzeciwstawićsię?
Wydajemisięzupełnieoczywiste,żejeżelizaczniemyodprzyrostunaturalnego,adopiero
później zajmiemy się równouprawnieniem kobiet, to nie osiągniemy ani jednego, ani
drugiego; jeśli zaś najpierw spróbujemy wprowadzić całkowite uprawnienie, niski przyrost
naturalnyuzyskamyautomatycznie.
Właśnietostanowikonkluzjęostatecznąinieuchronną.Ponieważniemamyjużzbytwiele
czasu,cenąprzeżyciajestjaknajszybszerównouprawnieniekobiet—nawetodzaraz.
Uzupełnienie.Kiedymężczyznapiszepodobnyartykuł,wśródczytelnikówniewątpliwie
rozchodzą się cyniczne pomruki w rodzaju: „Ciekawe, co też robi jego żona?” No cóż, moja
żonajestlekarzemizajmujeodpowiedzialnestanowiskowjednymzważniejszychinstytutów
psychiatrycznych.Jejpracawymagawyższychkwalifikacjiijesttrudniejszaodmojej.
Listdonoworodka
Witajdziecinkownaszejgromadcepięciumiliardów!Właśnietylenasjestnatejplanecie
—ponadpięćmiliardów.
Niezawszetylunasbyło.Zaledwieprzedsześćdziesięciulaty,gdysięrodziłem,naświecie
było tylko dwa miliardy ludzi. Od tego czasu populacja zwiększyła się ponad dwukrotnie i
nadal się powiększa w jeszcze szybszym tempie. W tym roku urodziło się sto dwadzieścia
milionów ludzi i ty jesteś jednym z nich. W tym roku zmarło około czterdziestu milionów
ludzi, co oznacza, że liczba ludzi na Ziemi zwiększyła się o osiemdziesiąt milionów. W
przyszłym roku zwiększy się o następne osiemdziesiąt milionów i w następnym o kolejne
osiemdziesiątmilionów.Corokuprzybywadodatkowaliczbaludzi.
Gdybędzieszmiałtrzydzieścipięćlat,naZiemibędzieokołodziesięciumiliardówludzi
—chyba,żewydarzysięcoś,cotenwzrostpowstrzyma.
Jedyną rzeczą, która może się zdarzyć jest wzrost umieralności. Może się tak stać, gdyż
człowiek, chcąc zaspokoić ciągle zwiększające się w wyniku wzrostu ludności potrzeby,
zniszczyłdośćdokładnieswojeśrodowisko.SplądrowałZiemięwposzukiwaniupożywienia,
niszczącjejnaturalnądziewiczośćiwybijającdzikiezwierzęta.Stworzyłwtensposóbmiejsce
dla swoich stad i zasiewów. Ograbił Ziemię z jej zasobów naturalnych, aby wyprodukować
energię, metale, nawozy sztuczne i inne wszelkiego rodzaju materiały, pozwalające mu
utrzymaćzwiększającąsięgwałtownieliczbęludności.
Dotychczas dotrzymywaliśmy kroku wzrostowi populacji. Faktycznie te pięć miliardów
żyjeprzeciętniewlepszychwarunkachniżdwamiliardywchwilimojegourodzenia—lecz
niewydajesię,byudałosięnadalnadążaćzawzrostempopulacji.Byćmożeudałobysię,ale
musiałobytobyćkosztemdalszejdewastacjiżywiącegonasśrodowiska.
Doświadczamy obecnie kryzysu energetycznego. Trudno jest wytwarzać energię w takiej
ilości, aby wszystko poruszało się coraz szybciej, szybciej i szybciej. Trudno jest utrzymać
wszystkiemaszynyrolniczewruchuitrudnowytworzyćnawozysztucznenatyletanio,by
biednekrajemogłyjestosować.
Klimat również się pogarsza. Nasza cywilizacja techniczna wyrzuca do atmosfery coraz
więcejpyłów,któreodbijajązpowrotemwprzestrzeńcorazwięcejenergiisłonecznej.Dlatego
Ziemiawokresieminionychtrzydziestupięciulatoziębiłasię
*
.Niewiele,alejednakotyle,że
wystarczyło to na skrócenie okresu wegetacji roślin oraz na zmianę szlaków, po których
przemieszczająsięhuragany.Doczekaliśmysięprzeztosusz,aplonyniesąjużtakwysokie
jakprzedtem.
Cowięcej,naszacywilizacjatechnicznawytwarzatylezanieczyszczeńwszelkiegorodzaju,
żerujnujetośrodowisko,zatruwaglebęimorzaorazzabijapotrochużywestworzenia,dzięki
którymżyjemy.
Oznacza to, że prawdopodobnie nie będziemy w stanie zwiększyć w nadchodzących
latach produkcji żywności, a przecież populacja nieustannie rośnie. Jako że już teraz mamy
trudności z wykarmieniem wszystkich ludzi na świecie, można mieć pewność, że w
przyszłościbędziemymielidoczynieniazgłodemnawielkichobszarachnaszejplanety.
Pierwszeucierpiąnatymkraje,którejużobecnieodczuwająniedostatekżywności—iw
tychwłaśniekrajachludnośćzwiększasięnajszybciej.Zprawdopodobieństwemwynoszącym
około85procenturodziłeśsięwbiednymkraju—wBangladeszu,Indiach,Indonezji,Nigerii,
Paragwaju czy na Haiti. Oznacza to, że umrzesz prawdopodobnie w ciągu kilku lat. Nawet
jeśliprzeżyjeszdzieciństwo,będzieszgłodowałprzezresztęswojegożycianatejplanecie.
I w tym wzajemnym rozdrapywaniu sobie żywności, te pięć miliardów ludzi jeszcze
bardziej zdewastuje świat, w którym żyje i zacznie walczyć ze sobą o jego resztki. W miarę
pogarszaniasięsytuacji,umieralnośćznaczniewzrośnieicywilizacjamożeupaść.Oznaczato,
żezanimosiągnieszwiekśredni,odkryjesz,żeświattookrutnemiejsce,wktórymtyiteparę
milionów,którezostaną,żyjeciewśródruinminionej,bogatszejepoki.
Czymożnacośzrobić,abytemuzapobiec?
Jesteś słodkim i kochanym dzieckiem, jak wszystkie dzieci zresztą, ale jest was za dużo.
Musiwasbyćowielemniej.
Przyrost naturalny może zmaleć, gdy ludzie zrozumieją, jakie, w wyniku dalszego
zwiększania się populacji, czeka ich śmiertelne i bliskie niebezpieczeństwo. W biednych
krajach przyrost naturalny może się zmniejszyć, pod warunkiem, że da się odczuwalnie
podnieść standardy życia. (Z tego choćby powodu bogate kraje powinny pomagać biednym
—dlaichwłasnegoegoistycznegodobra.)
Jeżelispadnieprzyrostnaturalny,jeślipopulacjaprzestanierosnąć,amożenawetzacznie
się zmniejszać i jeżeli uda się utrzymać świat bez wojen i irracjonalnych konfliktów, wtedy
istoty ludzkie będą być może w stanie wykorzystać swą olbrzymią wiedzę do rozwiązania
tychniezwykłychproblemów,któresamesobiestworzyły.
Wiele problemów stworzyła nowoczesna technika, którą sami rozwinęliśmy, a potem
niemądrzewykorzystywaliśmy,leczbyćmożewyciągniemynaukęztejbolesnejlekcji.
Stosowana mądrze, jeszcze lepiej rozwinięta technika może zabezpieczyć nas przed
zanieczyszczeniami i zmniejszyć ich ilość, może wytworzyć przemysł nie zanieczyszczający
środowiska,ochronićpięknonaturyorazczystośćpowietrza,wodyigleby.Możemynauczyć
się,jakzachowaćszczupłezasobynaturalneirozdzielaćjeuczciwiej,takabyjaknajwiększa
ilość ludzi mogła cieszyć się życiem w komforcie i w poczuciu bezpieczeństwa. W takim
lepszym świecie może zniknąć strach przed wojną nuklearną i mogą powstać nowe źródła
energii,któreusunąobawyprzedradioaktywnymskażeniem.
Konieckońcówtomożebyćlepszyświat—jeżeliniedlaciebietodladziecitwoichdzieci.
Aprzyodrobinieszczęścia,poosiągnięciuwiekudojrzałego,będzieszjednymztych,którzy
przyczynią się do budowy lepszego świata. My, którzy odeszliśmy zanim się urodziłeś,
pozostawiliśmyśrodowiskowgorszymstanieniżjezastaliśmy,leczbyćmożetyiurodzeni
wrazztobą,pozostawiciejewlepszymodtegojakiznaleźliściestanie,takżegatunekludzkii
świat,wktórymonżyjemożezostaćuratowany.
Awięcjeślitakjest,witamciętymbardziej.Zwielkąnadzieją.
CzęśćIV
Nauka—opinie
Komputeryitechnofobia
Jest wiele przyczyn tego, że ludzie cierpią na technofobię — to znaczy, odczuwają
chorobliwystrachprzedpostępamitechniki.Wieleztychpowodówniemażadnegozwiązku
zsamątechniką,leczconajwyżejzjakimiśnieprzyjemnymikonsekwencjamiwynikającymiz
zastosowańtechniki.Jednakżerówniedobrzemogąonewynikaćzinnychzjawisk.
Wielu ludzi na przykład obawia się określonego kierunku postępu technicznego, gdyż
postrzegają go jako możliwe zagrożenie swoich posad. Jest to racjonalny strach, a w
społeczeństwie, które nie jest obojętne na kłopoty związane z bezrobociem, jest on nawet
uzasadniony.
Takie samo poczucie zagrożenia może wywoływać, i faktycznie wywołuje, strach przed
konkurencjąobcokrajowcówlubprzednieograniczonąprzepisamiimigracjączyteżtendencją
do zatrudniania tych mniejszości, które dotychczas nie miały dostępu do rynku pracy. W
każdym takim przypadku istnieje prawdopodobieństwo, że ryzykujący utratą pracy będą
dążyćdopowstaniaodpowiednichbarier,kontyngentówczyinnychprzejawównietolerancji
— nie w oparciu o teorie ekonomiczne czy rasowe, a w wyniku zrozumiałego lęku przed
bezrobocieminiedostatkiem.
Leczenietejpostacitechnofobiiwymaga,abyspołeczeństwouświadomiłosobie,żenależy
stworzyć, między innymi, możliwości kształcenia i zmiany kwalifikacji, ponieważ pewne
grupy zawodowe kurczą się w miarę wzrostu postępu technicznego, jednak nigdy nie
wszystkienaraz.
Drugim
powodem
powstawania
technofobii
jest
żywotna
obawa
przed
niebezpieczeństwami
towarzyszącymi
postępowi
technicznemu:
przed
ryzykiem
promieniowania,gdywybudowanoelektrownieatomowe;ryzykiemtrującychodpadów,gdy
namnożyło się fabryk wszelkiego rodzaju; ryzykiem zanieczyszczeń i śmierci po
przekształceniu się społeczeństwa w „samochodowe”, to znaczy takie, które znaczną część
swojego życia spędza w samochodach. Wszystko to brzmi dość rozsądnie, choć zwykle
sprowadza się do silnego podkreślania wad, nie uwzględniając w wystarczającym stopniu
zalet towarzyszących technicznemu postępowi. Jedną z oczywistych metod zwalczania tej
postaci technofobii jest stała i dostrzegalna troska ze strony ludzi związanych z techniką o
kontrolęnadtyminiebezpieczeństwamioraztroskaoochronęśrodowiska.
Żadnaztychpostacitechnofobiiniejestjednakprzedmiotemmojegozainteresowaniaw
niniejszym artykule. Niepokoi mnie raczej bardziej wyrafinowana i trudniej zrozumiała
postać,któradotyczystrachuprzednowymirozwiązaniamitechnicznymitychludzi,których
kariera zawodowa jest ściśle związana z techniką i którzy czerpią oczywiste korzyści z jej
rozwoju.
Konkretniemówiąc,wkroczyliśmywłaśniewwiekkomputerówiistniejewieleurządzeń,
które dzięki wykorzystaniu komputerów osiągnęły możliwości dotychczas im niedostępne.
Ludzie dzięki komputerom mają możliwość dużo sprawniejszej obsługi telefonów,
korespondencji, zbioru danych oraz prowadzenia biura, niż mogło to być do pomyślenia
dziesięćlattemu.
Komputeryzacjamożebyćjedyniepomocądlaużytkownika,zwiększającjegomożliwości
w każdej prawie dziedzinie i powodując, że w oczach swojego szefa staje się coraz bardziej
wartościowym pracownikiem. Wydaje się, że nie można by doszukać się w tym żadnych
ujemnychstron.Mimotowieluludziniechceprzyjąćnowoczesnegowyposażenia,ajeślisą
dotegotakczyinaczejzmuszani,odmawiająpóźniejjegowykorzystywania.
Nie znam tej sytuacji jedynie ze słyszenia. Sam jestem pierwszą ofiarą tej postaci
technofobiiawmoimprzypadkujesttobardziejżenujące(iprzynoszącewięcejwstydu)niż
wprzypadkuinnych.
Poza tym, nic nie wskazuje, żebym, w wyniku tych zmian, miał od razu osiągnąć jakieś
wymierne korzyści. Chociaż w rzeczywistości jestem ich niezmordowanym propagatorem.
Napisałem na przykład mnóstwo artykułów, w których wychwalałem nadchodzący świat
komputerówiautomatów.Doceniłemwartośćtegopostępuiprzekonywałemokonieczności
jego przyspieszenia za pomocą każdych dostępnych środków. Wielokrotnie wskazywałem
sposób,wjakipostęptechnicznymożepomócwrozwiązaniuwielupoważnychproblemów,
przedktórymistoiobecnieświat.
Dlategomożnabypomyśleć,żepowinienemznaleźćsięnaczeletychprzemian,żebędę
zawsze gotowy do akceptacji tego postępu w moim życiu zawodowym i osobistym. Jednak
nie!
Jestem pisarzem, i to raczej dość płodnym. Przez ponad czterdzieści lat używałem
maszyny do pisania takiego czy innego typu. Dookoła mnie wszyscy koledzy po piórze
przestawili się na komputerowe edytory tekstu. Cały czas słyszałem o ich zaletach, ale
pozostawałemodpornynapokusy.Przywiązałemsiędoswojejmaszynydopisania.
Staćmnienakomputerzedytoremtekstu,jednakgoniekupiłem.Nawetnierozejrzałem
się, jaka jest sytuacja na rynku. Nie uczyniłem żadnego wysiłku, aby przekonać się, jak
wygląda,jakdziałaicorobiedytortekstu.Wolałemudawać,żetakiecośwogólenieistniejei
dalejuparciestukałemwklawiszekonwencjonalnejmaszynydopisania.
Nadszedł wreszcie dzień, w którym mój wydawca poprosił mnie o napisanie artykułu o
moich doświadczeniach z komputerowym edytorem tekstu. (Zakładał oczywiście, że
posiadam komputer i intensywnie go wykorzystuję.) Zmuszony byłem wyznać, że go nie
mam.
Wydawcazacząłnatychmiastdziałać.Uzyskałpomocredakcji„RadiaShack”iwbardzo
krótkimczasiedostarczonomimikrokomputerTRS–80ModelIIwrazprogramem„Scripsit”.
Spodziewanosię,żezainstalujęedytor,żenauczęsięnanimpracowaćiwtedynapiszęotym
artykuł.
Wszystko to wydawało się dość proste, ale byłem opanowany strachem nie do
przezwyciężenia.
Ludziez„RadiaShack”robilicomogli.Spędziliumniecałegodzinykonfigurującsprzęti
ucząc mnie jego użytkowania, lecz ja reagowałem na to tak, jakbym siedział na fotelu
dentystycznym. Jedynie wstyd powstrzymywał mnie dziesiątki razy od wycofania się z
całego przedsięwzięcia i ostatecznie zmuszony byłem nauczyć się używania tej maszyny.
Odtądwykorzystujęjąstaleiesejtenpiszęwłaśnieprzypomocyedytora.
Ale pytam sam siebie, dlaczego tak bardzo broniłem się przed czymś, co z pewnością
miałomipomóc(pomaga!)iconawetniepociągałozasobąjakichkolwiekkosztów?
Pierwszymmoimargumentembyłoto,żekochamswojąmaszynędopisaniainiechcęz
niejzrezygnować.
Byłotowierutnekłamstwo.Wciąguczterdziestulat,kiedyużywałemmaszyndopisania,
bez trudu przestawiłem się z maszyny ręcznej na elektryczną, a z maszyny o ruchomym
wałku — na maszynę z ruchomą głowicą, i to wprost z rozkoszą. Nigdy nie cierpiałem,
rozstając się ze starą wysłużoną maszyną. Dlaczego miałbym jej żałować teraz? A tak
naprawdę, to przecież nie pozbyłem się jej. Ciągle jej używam, gdy czuję taką potrzebę.
Używamjejranodopisanialistów.Zapomnijmyzatemosentymentach.
Bardziejracjonalnymargumentem,któregozwykłemużywać,byłoto,żewyrobiłemsobie
automatyczne ruchy pozwalające mi pisać przez długie godziny bez troszczenia się o
szczegóły.Dlaczegomiałbymzmieniaćtęsytuację?
Tutajbyćmożemiałemtrochęracji.Niechciałemrezygnowaćzczegoś,czegosięmozolnie
nauczyłem i zacząć od początku uczenia się z trudem czegoś nowego. Z pewnością
przeceniłem trudności. Kiedy pracuję z edytorem tekstu, ciągle wykorzystuję te same
automatyczne ruchy, ponieważ pod palcami mam także klawiaturę. Jednakże są to klawisze
nowe,którychsekretówmusiałemsięnauczyć.Okazałosięjednak,żeniejesttotrudneiteraz
mogę bez żadnego problemu zmieniać (co zresztą często robię) komputer na maszynę do
pisania, lecz mój strach przed koniecznością ponownej nauki wart jest wnikliwego
rozważenia.
Istoty4udzkie w ciągu swojego życia uczą się sposobu obsługiwania wielu
skomplikowanychurządzeń.Naukaniezawszeprzychodziłatwo,leczgdyjużraznauczymy
się wykonywania skomplikowanych ruchów — jeżeli nauczymy się ich prawidłowo —
wykonujemy je później automatycznie. Myśl o rezygnacji z tego i o nauce czegoś zupełnie
nowegoorazopokonywaniutejdrogijeszczeraz,jestprzerażająca.
Na przykład układ jednostek powszechnie stosowanych na obszarze Stanów
Zjednoczonych—cale,stopy,jardy,mileczyuncje,funty,półkwarty,kwartyigalony—jest
niewiarygodnie skomplikowaną i nonsensowną mieszaniną jednostek. Cała reszta świata
stosuje układ metryczny, który w porównaniu z tamtym jest wzorem prostoty. Stosowanie
układu metrycznego oszczędziłoby wielu godzin niepotrzebnej nauki naszym dzieciakom i
byłoby niesłychanie korzystne dla całego przemysłu. Początkowo należałoby ponieść koszty
tejzmiany,leczzpewnościąszybkobysięonezwróciływrazzuzyskanymioszczędnościami.
Jednocześnieniemażadnychwątpliwości,żeAmerykaniebojąsięukładumetrycznegoi,
gdybytoodnichzależało,stosowalibytenobecnywnieskończoność.Iwcaleniedlatego,że
poruszająsięwśródtychjednostekzwielkąswobodą.BardzoniewieluAmerykanówczujesię
z nimi swobodnie i niewielu wie na poczekaniu ile garnców ma buszel, ile stóp
kwadratowych jest w akrze albo ile cali ma mila. Pomimo to nie przechodzimy na układ
metryczny,któregokażdedzieckomożesięnauczyćwjedendzieńipamiętaćprzezcałeżycie.
Abyuniknąćzmianywymyślamymnóstwopowodów,leczprawdziwympowodemjestnasze
przerażenieprocesemreedukacji.
To samo przerażenie powstrzymuje świat przed przyjęciem rozsądnego kalendarza w
miejsce tego, który posiadamy teraz, albo przed uproszczeniem pisowni wielu angielskich
słów. Upieramy się przy lutym z dwudziestoma ośmioma dniami, przy pisowni „nite”,
„night”(noc),tylkodlatego,żeznamyjużnonsens,asensumusielibyśmysiędopierouczyć.
Z tej to właśnie przyczyny wielu ludzi nauczyło się szybkiego pisania na standardowej
klawiaturze, której układ opracowany przez jej wynalazcę nie wydaje się rozsądny. Dziś
można by skonstruować klawiaturę z tak rozmieszczonymi znakami, iż prędkość pisania
zwiększyłaby się o co najmniej 10 procent, tylko w wyniku tego, że obydwie ręce byłyby
bardziej równomiernie obciążone, przy zachowaniu większej proporcji „przełączania się” z
jednej ręki do drugiej i z powrotem. Jednakże nowa klawiatura nie zyskałaby z pewnością
powszechnejaprobaty.Sąprzecieżmilionyludzi,którzyzainwestowaliwnaukęszybkiegoi
automatycznegopisanianastandardowejipozbawionejsensuklawiaturze.
Oto właśnie technofobia. Także twoja, czytelniku. Strach przed reedukacją. Zdolni wyżsi
urzędnicy, wykształceni i inteligentni, bardziej są skłonni ulegać mu niż inni. Dzieje się tak
dlatego,żeonimająznaczniewięcejniżniżsistanowiskiemurzędnicystarychobciążeń,które
zmuszeni byliby odrzucić. Nie jest przyjemnie zaczynać od nowa cały proces edukacji, gdy
sądziło się, że to na zawsze pozostało za nami. Nie łatwo też samemu pozbawiać się
wyższościwtakmozolnieosiągniętejhierarchiizawodowej.
Co zatem robi człowiek, przed którym staje taki problem? Byłby śmieszny, gdyby nie
skorzystał z nowej techniki przynoszącej korzyści nam wszystkim. Jeżeli nie wykorzystamy
szansy na skomputeryzowanie społeczeństwa, tak jak odrzuciliśmy układ metryczny,
postawimynaszkrajwbardzoniekorzystnejsytuacjiwobectych,którzyzdecydująsięciężko
wypracowywaćsobieprzyszłość.JużterazzawstydzająnasJapończycydbającyorzeczywisty
postęptechniczny,którzydoszlijużdoetapuwykorzystywaniarobotówprzemysłowych.
Wjakiwięcsposóbpokonaćtechnofobię?Sądzę,żereedukacjęnależyuważaćzabardzo
trudny i (nawet jeszcze bardziej) kłopotliwy proces. W moim przypadku technofobia
odnosząca się do pracy na komputerze pokonana została dzięki temu, że ludzie z „Radia
Shack”przyszlidodomuiszkolilimniewjegozaciszu,bezzbytniegorozgłosu.Zpewnością
było to dość trudne i dość żenujące, lecz nigdy na to nie byłbym się zdobył, gdyby dookoła
byli inni ludzie znający już pracę z edytorami i którzy patrzyliby na mnie i od samego
początku robiliby zamieszanie. Zamiast doświadczać wstydu, wyrzuciłbym komputer przez
oknotrzydziestegotrzeciegopiętraizapłaciłbymchętniezaszkody.
Dlatego sugerowałbym, aby osoba, od której wymaga się stosowania jakiegoś nowego
urządzenia, miała możliwość zapoznania się z jego obsługą w zaciszu i bez nadmiernego
pośpiechu.Nigdyniepowinnydziwićtrudnościwnauce,aninienależyteżczynićuwagw
rodzaju:„Doprawdytenprocesjeststrasznieprosty”.Procesmożebyćfaktycznieprosty,lecz
psychologiczne opory związane z porzuceniem starego i rozpoczęciem wszystkiego od
początkusątakduże,iżpowinnybyćprzyjmowanezpobłażaniemisympatią.
Jeżeli reedukacja prowadzona na osobności i ze zrozumieniem jest tu przysłowiową
marchewką,musimymiećrównieżjakiśkijdodyspozycji.Młodziludzieniemajątrudnościz
przyswojeniem sobie nowych metod. Nie wynika to z faktu, że młodzież szkolna jest
bystrzejszaoddorosłych?lubżezwiekiemarteriewmózguulegająstwardnieniu.Absolutnie
nie!Młodzieżniezdążyłajeszczezgromadzićogromnychzasobówwiedzyidoświadczenia,
które dorosły musi w bólach odrzucać. Pisanie wypracowania na czystych kartkach papieru
zabiera znacznie mniej czasu niż pisanie na kartkach, z których najpierw trzeba usunąć
istniejące uprzednio wypracowanie (napisane mniej lub bardziej odpornym na zmazanie
atramentem).
Tym niemniej, młodzi ludzie wkraczający na teren zakładów przemysłowych, potrafią
uczyć się wykorzystywania nowych technik szybciej niż dorośli (którzy pod każdym
względem górują, gdy w grę wchodzi doświadczenie czy zdrowy rozsądek). Starszy
pracownik nie ma chęci pozbywać się swojego doświadczenia i rozsądku, a zwierzchnicy
dający mu szansę poznania nowatorskich technik wiedzą, że jeśli zawiedzie, mają do
dyspozycji tych ambitnych, młodych ludzi czekających tylko, aby wspiąć się wyżej w
hierarchii.
Niemiałemnaprzykładokazjisłyszećostrachuinnychpisarzywykorzystującychedytory.
Od strony mechanicznej pisanie w edytorze staje się prostsze i postępuje znacznie szybciej,
lecz nie ma żadnego bezpośredniego wpływu na jakość. Dopóki uważam moje materiały za
dobre, niezależnie od tego jaką staroświecką metodą powstały, troszczę się jedynie o ich
sprzedanieiouzyskanieśrodkówdożycia.Leczprzypuśćmy,żepewnegodniadochodzędo
wniosku, iż jednym z istotnych powodów podtrzymywania ze mną współpracy przez
wydawcę jest to, że potrafię sprawnie i szybko wprowadzić korekty i zmiany w
dostarczanych tekstach oraz że dotrzymuję terminów (co jest prawdą). Mogę w rezultacie
zacząć obawiać się prześcignięcia przez innych pisarzy, pracujących na komputerach —
wydawca może być coraz mniej zainteresowany współpracą ze mną. W takim przypadku
przestawiłbym się na pracę z komputerowymi edytorami dużo wcześniej i z większą
determinacjąstanąłbymprzedzadaniemmozolnejnauki.Marchewkaikij!
Konieczność reedukacji nie jest jedyną przeszkodą stającą na drodze do życzliwej
akceptacjinowatorskichtechnik.
Komputeryzacjaeliminujewjakimśstopniupracownikówśredniegoszczebla.Właściwie
zaprogramowany komputer przejmuje wiele obowiązków, które uprzednio należały do
sekretarki, maszynistki czy archiwistki. Jednakże w całej historii ludzkości, status człowieka
mierzysię(przynajmniejczęściowo)ilościąludzipodległychjegorozkazom.Dlategoistnieje
tendencja—zawsze,gdypostęptechnicznyeliminujepotrzebęzatrudnianiapodwładnych—
dozatrudnianiaichmimowszystko.
Na przykład telefon eliminuje konieczność wysyłania gońca. Należy jedynie podnieść
słuchawkę i wykręcić numer, by można było rozmawiać bezpośrednio. Nie stanowi to
żadnego utrudnienia, a jednak sam fakt, że trzeba zrobić to samemu, umniejsza jak gdyby
wartość danej osoby w świetle dotychczasowych przyzwyczajeń. Dlatego wydaje się
wskazane wydać polecenie sekretarce, aby to ona wykręciła numer. Jeżeli zdarzy się, że
telefonodbierzeinnasekretarka,banalnarozmowatelefonicznamożestaćsiępojedynkiem,w
którymnaautorytecietracitastrona,którapierwszapodejdziedotelefonu.
Wtakichokolicznościachtrudnosięspodziewać,żezwierzchnikzdecydujesiękorzystaćz
nowoczesnegosprzętu,narażającsięprzytymnautratęswojejpozycji.Uderzaniewklawisze
klawiatury jest zaięciem dla sekretarki, nawet wtedy, gdy klawiatura połączona jest z
rozbudowanymsystememkomputerowym.Naturalnieimwyższapozycjawhierarchii,tym
większaobawaprzedutratąautorytetuitymwiększaniechęćdokorzystaniaznowoczesnego
sprzętu. Powstaje zatem tendencja do zatrudniania pracowników średniego szczebla —
techników, których zadaniem jest wprowadzanie poleceń na komputer. Zwiększa to
oczywiściekoszty,azmniejszasprawność.
W jakiż sposób można by temu przeciwdziałać? Jednym wyjściem mogłaby być próba
szacowaniapozycjiludziwedługinnychkryteriów.Pieniądze!
W społeczeństwie skomputeryzowanym ci, którzy potrafią na bieżąco posługiwać się
komputerem, powinni być odpowiednio wynagradzani. Rozsądne wydaje się założenie, iż
jeśli kierownik decydujący się na samodzielną pracę na komputerze zostaje nagrodzony
odpowiednio wyższą pensją, to będzie miał dużo większą motywację do zmiany sposobu
wykonywania swojej roboty, już bez zatrudniania przy niej dodatkowych pracowników
pomocniczych.Cowięcej:jeżelicenisobiebardziejwiększąliczbępodwładnychodradościz
posiadania pieniędzy i zadowala się niższą pensją, to może dojść do zabawnej sytuacji, w
której podwładni, obsługujący komputery o największym znaczeniu, sami mogą osiągać
kierownicze pensje. Trudno jest doświadczać prawdziwego uczucia zadowolenia ze
zwierzchnictwanadinnymi,gdycizarabiajątesamepieniądze.
Ale nie wszystko tu jest takie proste. Próby zmniejszania znaczenia abstrakcyjnego
prestiżu za pomocą pieniędzy mogą nie zawsze okazać się skuteczne. W jakimś
społeczeństwie posiadającym klasowy charakter mogą panować przesądy, tak że pozycja
„dżentelmena”, choćby niezmiernie ubogiego, może cieszyć się większym poważaniem niż
pozycjanajbardziejnawetzamożnego„handlarza”.
Na szczęście istnieje jeszcze jeden sposób rozwiązania tego problemu. W ciągu ostatnich
pięćdziesięciu lat w konstrukcji komputerów dokonano zaskakujących postępów. Nawet
najbardziejtwórczypisarzzdziedzinyfantastykinaukowejnieważyłsięw1942rokuopisać
systemykomputeroweistniejąceobecnie.
Możemy śmiało wyrazić przypuszczenie, że komputery nadal będą bardzo szybko
udoskonalane.
Głównymkierunkiemichrozwojubędziezapewnezwiększaniestopniaich„przyjazności”
— co znaczy, że będą udoskonalane w taki sposób, aby coraz bardziej ułatwiać ich obsługę.
Ostatecznym celem jest zbudowanie takiego systemu, z którym można by się było
porozumiećzapomocąmowy.
Zasadniczą różnicą pomiędzy podwładnym a jakimkolwiek innym urządzeniem
mogącymrównieżwykonaćpoleceniazwierzchnikajestto,żeistotaludzkamożetozrobićpo
wydaniutakiegopoleceniawformiesłownej.Wpozostałychprzypadkachzwierzchnikmusi
nacisnąć przycisk, wykręcić numer, włożyć dysk — czy zrobić coś innego oprócz
wypowiedzeniarozkazu.
Jeżelizatemkierownikpotrzebującyjakiejśinformacjibędziemógłpowiedzieć—„Dajmi
to i to” — i informację tę uzyska, wtedy nie będzie miało znaczenia czy urządzenie
wykonującepoleceniebędzie
istotą z krwi i kości, która położy kartkę z danymi na biurku, czy też przyrządem
elektrycznym wykonanym z metalu, który wyświetli tę samą informację na ekranie.
Oczywiście byłoby wskazane, aby komputer powiedział, — „Oto informacja, o którą pan
prosił!”—wchwiligdyzaświecisięekran.Jeszczebardziejbyłobywskazane,abywłaściwe
oprogramowaniezapewniałopełenszacunkutongłosu.
W takich okolicznościach użytkownik komputera prawdopodobnie nie poczułby dużej,
jeśliwogóle,utratyswojegoprestiżu.
Wszystko to wkrótce tak właśnie będzie wyglądać. Jeżeli coraz bardziej rozwijająca się
cywilizacjamadalejfunkcjonować,tomusizostaćskomputeryzowanainiemożnazezwolić,
abytechnofobiastanęłanadrodzepostępu.Dlategomusimyzrozumiećprzyczynykryjącesię
za oporem przed zmianami i przedsięwziąć takie kroki, które te przyczyny wykluczą albo
przynajmniejzminimalizują.
Coostatniodlanaszrobiłaś?
Technikastałasięostatnioulubionymchłopcemdobiciaiwieluztych,którzykorzystająz
jej dobrodziejstw dołącza się do tego całego wrzasku, w żadnym jednak momencie nie
rezygnujączkorzyścidostarczanychprzeztechnikę.
Musimy zrozumieć, co mamy na myśli mówiąc o technice. Odkąd istota ludzka
spróbowała przekształcić swoje otoczenie w celu zwiększenia wygody czy przyjemności a
wykorzystała do tego coś innego własnego ciała, mamy do czynienia z techniką.
Wykorzystanie ognia stanowiło znaczny postęp techniczny. To samo dotyczy ubrań oraz
najprostszych narzędzi drewnianych i kamiennych. Dźwignia, koło, podkowa końska,
kompasmagnetyczny,prasadrukarskaczyzegarsąjużprzykładamitriumfutechniki.
„W porządku — mówią cierpiący na technofobię (nienawidzący i bojący się postępu
technicznego)—niktsięnatonieuskarża.Niktniepragniechodzićnagopoświecieiwalczyć
oprzetrwaniegołymirękoma.Leczczegodokonałatechnikaostatnio?”
Powiedzmy,wciąguostatnichdwustulat?
Nadejście„rewolucjiprzemysłowej”zdjęłozramionczłowiekabrzemiępracyfizycznej.W
przedindustrialnym świecie 95 procent ludzi spędzało swoje krótkie życie na niekończącym
siękopaniu,ciągnięciupchaniu,podnoszeniu—życieniewieleróżniącesięodżyciazwierząt
domowych,zktórymiczłowiekpracował.
Zkoleimetodymasowejprodukcjiumożliwiłytakdużezaopatrzenie,żeużytecznedobra
materialne służące wygodzie i rozrywce, w postaci domów, mebli, naczyń kuchennych,
narzędziizabawek,mogłyjużotrzymaćogromnerzeszeludzi.
W sferze dóbr niematerialnych rozwijająca się technika umożliwiła produkcję tylu
zadrukowanych stronic, że literatura masowa zaczęła mieć sens i po raz pierwszy ogromna
ilośćludzimiałamożliwośćuczestniczeniawintelektualnymżyciuspołeczeństwa.Zapomocą
różnychsposobówwynalezionychprzeztechnikę,teatr,muzykaisztukazbliżyłysiędoludzi,
którymuprzednio,zanimnastałaepokaprzemysłowa,nawetsięotymnieśniło.
Postępymedycyny,niemożliwebezpomocytechniki,uwolniłyludzkośćodstrachuprzed
epidemiami, wyeliminowały osłabienia wywołane niedostatkiem witamin i nierównowagą
hormonalną, zakończyły męczarnie towarzyszące operacjom chirurgicznym prowadzonym
bez znieczulenia; słowem: podwoiły długość życia oraz stukrotnie zwiększyły poczucie
bezpieczeństwaikomfortu.
Któżpragnąłbyztegowszystkiegozrezygnować?
No tak — mówią okaleczeni przez technofobię — spójrzmy jednak dokładniej na tak
zwanedobrodziejstwa.Spójrzmynatętandetęschodzącąztaśmfabrycznychiporównajmyją
z pięknymi wyrobami wyczarowanymi niegdyś rękami rzemieślnika. Spójrzmy na
szmirowateksiążki,komiksy,prymitywnezespołyrockowe,którewyparływielkąliteraturę,
pięknewzory,wspaniałąkulturęepokiprzedindustrialnej.
Łatwo robić takie porównania, biorąc wszystko, co najgorsze z naszych czasów,
przeciwstawiając to wszystko najlepszym zjawiskom (często wyidealizowanym i
nieistniejącym) z przeszłości. Faktem, jest, że kiedyś wyprodukowano również mnóstwo
rupieci, zarówno gdy idzie o wartość materialną jak i intelektualną. Dla większości z nich
szczęściemjest,żewogóleprzetrwały,ate,któreprzetrwałysąidealizowaneprzezróżnych
krytykównatejzwykłejzasadzie,żecodawnetogodnezachwytu.
Poza tym, kunsztowne wyroby, wielkie dzieła sztuki oraz inne luksusowe przedmioty
wykonywane były dla cienkiej warstwy arystokracji, która unosiła się na ogromnym morzu
nędznych istot ludzkich, dla których wszystko to było zupełnie niedostępne — wprost nie
istniało. Jeżeli powrócimy do pieczołowitej ręcznej roboty, to powrócimy do sztuki
przeznaczonej dla nielicznych i na dodatek wszyscy pozostali nie dostaną nic. Ile może być
zręcznychrąkiileteręcemogązrobić?
Czy teraz produkujemy tandetę i szmirę? Oczywiście — lecz jesteśmy w stanie ją
uszlachetniać.Izpewnościąjestonalepszaniżowonicepokiprzedindustrialnej.
Nawet jeżeli to wszystko prawda — argumentują przeciwnicy techniki — jak długo to
potrwa?Coterazzawdzięczamytechnice?
Mogą powiedzieć, że rozwijaliśmy się na oślep, nie troszcząc się o nic, prowadząc
rabunkową eksploatację surowców naturalnych i zanieczyszczając do granic możliwości
środowisko naturalne. Stworzyliśmy potęgę materialną nie stając się mądrzejszymi, tak że
teraz możemy zniszczyć wszystko w wyniku wojny nuklearnej lub załamania się
przeciążonychiscentralizowanychstrukturtejwychwalanejtechniki.
Dopewnegostopniajesttoprawda.Aleprzecieżnawetróżamakolce,więcniepowinno
byćniespodzianką,żepostęptechnicznywytwarzasobiewłaściweproblemy.
Problemy są po to, aby je rozwiązywać i podczas gdy technika nie ma monopolu na
stwarzanieproblemów,tojednakmaniemalmonopolistycznąpozycję,gdyprzychodzidoich
rozwiązywania.Przynajmniejwprzeszłościprawiezawszetowłaśnietechnikarozwiązywała
te problemy w taki czy inny sposób. Oczywiście znalezione rozwiązania dostarczały z kolei
nowych problemów, i z tym faktem musimy się pogodzić, nie zaprzestając poszukiwania
nowychrozwiązań.
Czegonaprzykładdokonaliśmywdziedzinieprodukcjienergii?
Technofobia narzuciłaby nam rozwiązanie polegające na demontażu elektrowni
atomowych i powrocie do elektrowni opalanych węglem. Ale przecież górnictwo węglowe
stwarzawielezagrożeńiniszczyglebę.Transportwęglajestbardzouciążliwy,ajegospalanie
zanieczyszcza powietrze, zabija więcej ludzi niż promieniowanie. Jeśli węgiel ma być
podstawowym surowcem energetycznym, to jego spalanie spowoduje, że do atmosfery
dostaną się ogromne masy dwutlenku węgla, większe nawet niż w przypadku stosowania
ropy—mogąkatastrofalniezmienićklimatcałegoświata.
Innym rozwiązaniem dyktowanym przez technofobię jest rezygnacja także i z węgla —
przejścienaźródłaodnawialne:drewno,wiatr,rzeki.
Niestety to nie wystarczy. W takim przypadku zanikną wszystkie energochłonne gałęzie
przemysłu.
Można w wyniku technofobii pogodzić się ze zniknięciem takich przemysłów. Można
powiedzieć,żenasiprzodkowiemoglisiębeznichobejśćipowodziłosięimlepiej.
Lecz w 1780 roku, to znaczy przez rewolucją przemysłową, na Ziemi było zaledwie 900
milionównaszychprzodków,iliczbatawzasadziepozostawaławzgodziezmożliwościami
wyżywienia.Obecniejestnasponadpięćmiliardów—okołosześćrazywięcej.Niemożemyz
łatwościącofnąćsiędoroku1800,jeżeliniezdecydujemysięnadrastycznąredukcjęludności
o ponad 85 procent. W jaki sposób mielibyśmy tego dokonać bez katastrofy, jeśli nikt nie
zamierzaodchodzićztegoświatanaochotnika?
Gdzie zatem leży rozwiązanie? Jednym mógłby być rozwój zdrowych technologii
wytwarzaniaenergii.Fuzjajądrowa!Energiasłoneczna!
Jeżeli myślimy o oszczędzaniu energii (nie zaszkodziłoby), prawidłowym rozwiązaniem
byłoby zwiększenie sprawności urządzeń odbiorczych oraz całej sieci dystrybucji — dzięki
technice.
Jeżeli decydujemy się położyć nacisk na źródła odnawialne, musimy w tym celu
zaprojektować i wykonać nowe urządzenia albo znacznie zwiększyć sprawność już
istniejących,anajprawdopodobniejwykorzystaćobydwiemożliwości—dziękitechnice.
Jeżeli postanawiamy, że pewne źródła energii stwarzają zagrożenia, a nie można ich
jeszczezdemontować,musimywjakiśsposóbuczynićjebezpieczniejszymi—dziękitechnice.
Jeżelidecydujemyodemontażuzcentralizowanegoprzemysłu,mającnauwadze,żemałe
jestpiękne,musimyrobićtowyważonymietapami,stopniowo,abyniedoprowadzićświata
do nieszczęścia i chaosu. A w jaki sposób moglibyśmy tego dokonać, jeśli nie — dzięki
technice?
Wistocie,uwzględniwszytowszystko,oczymchcemyprzekonać?Niemożemywybrać
rozwiązania polegającego na rezygnacji z techniki. Po prostu to nie byłby rozumny wybór.
Nawet tacy orędownicy średniowiecza, jakimi są irańscy ajatollahowie, którzy pragnęliby
widziećcałyświat,jakoświatIslamuwjegośredniowiecznejpostaci,szerząswojesłowoza
pośrednictwem telewizji i bronią swoich granic za pomocą odrzutowców i nowoczesnej
artylerii.
Wszystko, co potrafią robić chorzy na technofobię, to przeszkadzać, zniechęcać oraz
utrudniaćnamposzukiwanieprawidłowychrozwiązańzaistniałychjużproblemówistaćna
drodzewiodącejdolepszejprzyszłości.
Oczywiście mogą sardonicznie zapytać, czy ta przyszłość w ogóle istnieje, czy nasze
problemyniestanąsięprzypadkiemnierozwiązywalne.
No cóż, może nie uda się znaleźć rozwiązania tych problemów. Wynikać to może z
różnorodnych słabości natury ludzkiej, wśród których niepoślednie miejsce zajmuje
technofobia.Tymniemniejniewydajesię,abymiałyonebyćnierozwiązywalnezzasady—
przezciągledoskonalącąsiętechnikę.
Coraz więcej jest komputerów, które stają się coraz doskonalsze. Mogą pomóc nam
opanowaćświat,którystałsięjużzadużyizabardzozłożony,bymożnabyłogoogarnąćbez
nich. Mogą pomóc rozwiązać problemy już za bardzo subtelne i skomplikowane, aby
próbować rozwiązywać je inaczej oraz wykonać robotę, która nie mogłaby być wykonana
dokładniejiszybciejprzypomocyżadnychinnychnarzędzi.
Rozszerzył się również zakres naszych możliwości. Osiągnęliśmy poziom techniczny
pozwalającywyruszyćwprzestrzeńkosmiczną.
Możemy tam korzystać z energii słonecznej w dużo większym stopniu aniżeli na Ziemi.
Na Księżycu i asteroidach możemy znaleźć nowe, nienaruszone zasoby surowców
naturalnych. Możemy, aby zbudować nowe laboratoria i nowe fabryki, wykorzystać tam
własnościpróżni,brakugrawitacji,skrajniewysokichiniskichtemperaturorazintensywnego
promieniowania. Będziemy mieli wystarczająco dużo miejsca, aby przetransportować tam
większośćuciążliwychgałęziprzemysłu,takżezanieczyszczenia,którychsięniedauniknąć,
mogą być rozproszone w przestrzeni, do czego przyczyni się oddziaływanie wiatru
słonecznego.Wszystkiepozostałedziałaniaczłowieka,którestwarzajązagrożeniadlaZiemi,
można będzie także wynieść daleko w przestrzeń, oddzielając od nich ludzkość tysiącami
kilometrówpróżni.Byćmożepowstanątamnowesiedliskadlaczłowieka.
Sprowadzi to na nas oczywiście nowe problemy. Ale wszędzie tam, gdzie rodzi się
problem, odpowiedzią może być tylko albo skuteczne rozwiązanie, albo katastrofa. Jeżeli
wybierzemyrozwiązanie,tomożenimbyćjedyniealbotechnika,alboprzegrana.
Osobiściewybrałemrozwiązanieiwybieramtechnikę.
Rolaspekulacji
Zadaniemnaukijestspekulowanie,wysuwaniehipotez,rozważaniemożliwychwyjaśnień
— jeśli nie publiczne, to prywatne, we własnym umyśle. W rzeczywistości naukowiec nie
może się od tego powstrzymać, bardziej nawet niż pisarz, któremu ciągle przebiegają przez
myślifragmentyakcjiczystrzępydialogu,albomuzyksłyszącywwyobraźninutyułożonew
tematyiwariacje.
Jeżelijednakzespekulacjaminaukowyminiestykasięnaukowiec,azwykłyśmiertelnik,
tojakimsposobemmożeonrozstrzygnąć,czyjestwnichcośrozsądnegoimożliwego,czyteż
sąonejedyniestekiemnonsensów?
Najbardziej prawdopodobne jest to, że nie będzie w stanie tego rozstrzygnąć, choćby
dlatego, że nie posiada koniecznego przygotowania, wiedzy i doświadczenia. Zupełnie tak
samo,jakniemiałbyszanspowiedziećczyjakaśpróbaliterackalubmuzycznanosiznamiona
talentu czy nie, jeśli nie posiada uzdolnień literackich czy muzycznych. Może wiedzieć, czy
tekstlubmuzykabrzmidobrzeiczymusiępodoba,leczjegoosobisteupodobaniaismaknie
mają w tym przypadku żadnego znaczenia. Ja na przykład lubię bardzo powieści Agaty
Christie, a mimo to mocno podejrzewam, że nie należą one do prozy z gatunku
nieśmiertelnych.
Na tej samej zasadzie teoria naukowa może podobać się i może wydawać się zgodna z
naszymiwłasnymiodczuciamiiwierzeniami,jednaknaszaprzyjemnośćniestanowiżadnego
dowodujejsłuszności.
Jakzatempowinniśmypostępować?
Po pierwsze musimy dobrze rozpoznać źródło. Uznany naukowiec ma o wiele większe
szansę na spłodzenie jakiejś genialnej myśli od nikomu nieznanego czy wręcz amatora. Tak
więcFrancisCrickspekulował,żeżycienaZiemipowstałowwynikuwysiania(zamierzonego
lubnie)zarodkówżyciotwórczychprzezpozaziemskichpodróżników;aFredHoylewysuwał
hipotezę, że życie może ewoluować w międzygwiezdnych obłokach pyłowych lub na
kometach,żetoonewłaśniesązarodkiemziemskichpandemii.
Żadnaztychspekulacjiniema,moimzdaniem,dużychszansnato,bymogłastaćsiędo
czegośprzydatna.PonieważjednakCrickiHoylesąnaukowcamipierwszejklasy,niemożna
tak od ręki odrzucić tego, co mówią. Jest zupełnie nieprawdopodobne, aby oni zignorowali
oczywiste sprzeczności, czy też nie zdawali sobie sprawy z argumentów, jakie mogą zostać
wytoczone przeciw ich poglądom. Uwzględniając ewentualne repliki, przedstawiają swoje
hipotezywpostaciuniemożliwiającejłatweichobalenie.
Hipotezy prezentowane przez nieznanych naukowców nie są z zasady brane tak
poważnie,leczzasadataniejestuniwersalna.Wielumłodychludzinienaznaczonychjeszcze
sławą występowało z czymś, co w końcu czyniło ich nazwiska głośnymi na całym świecie
(czasemdopieropodziesiątkachlat).AlbertEinstein,kiedyw1905rokuprzedstawiałswoją
teorię względności był zupełnie nieznanym 26–letnim człowiekiem i wielu naukowców
początkowonietraktowałogopoważnie?
Tym niemniej szansę, czy spekulacje nieznanego nikomu naukowca mogą okazać się
owocne, można przynajmniej do pewnego stopnia ocenić na podstawie samej ich natury.
Powinno się dostrzegać w nich przesłanki tego, że przedstawiający swoje spekulacje
naukowiec,chociażbyćmożemłodyinieznany,jestdokładniezorientowanywdziedzinie,w
której zabiera głos — czy będzie to matematyka, fizyka, chemia, medycyna, czy cokolwiek
innego—iwie,czegojużnatympoludokonano.
Wielcyreformatorzynaukiprzeszłościzawszerozumieliwzupełnościwszystkieaspekty
nauki,którąkwestionowali.KopernikbyłwykształconynaastronomiiPtolemeusza,Galileusz
znał fizykę Arystotelesa z każdej możliwej strony, Vesalius posiadał kompletną wiedzę na
temat medycyny Galena, a Einstein rozumiał fizykę Newtona do ostatniego szczegółu. Jest
kompletnym nieprawdopodobieństwem, aby ktoś bez całkowitego i pełnego zrozumienia
nauki swoich czasów mógł przedstawić hipotezę, która okazałaby się prawdziwie
nowatorska.
Lecz kto ma wiarygodnie oceniać przygotowanie naukowe tego człowieka? Znowu
pozostająnaukowcy,którzyjakojedyninadająsięnaobiektywnychsędziów.
Jeżeli spekulacje noszą znamiona przydatności, z uwagi na to, że prezentujący je
naukowiecjestdobrzezorientowanywdanejdziedzinie,ajeszczelepiej,jeśliwykaże,żejego
wiedza poparta jest odpowiednią pozycją w nauce, wtedy możemy nazwać spekulację
hipotezą, lecz nie wniesie to jeszcze niczego nowego. Terminy „hipoteza”, „spekulacja” i
„myśl” oznaczają w zasadzie to samo, przy czym pierwszy wywodzi się z greki, a drugi z
łaciny, a ich prestiżowy sens wynika z „naukowej” natury języka, z którego się wywodzą.
Termin„hipoteza”jestnatylegrecki,żewystarczy,abymyślwyrażonawtensposóbuzyskała
automatycznie wydźwięk naukowy, przynajmniej zdaniem myśliciela, który myśl tę
przedstawia.
Jeżelihipotezanieoferujeżadnychsposobówjejweryfikacjiwoparciuofakty,któremogą
ją albo poprzeć, albo obalić, nie ma przed sobą żadnej przyszłości. Może być intelektualnie
zajmująca,anawetstymulująca,jednakowożnigdyniestaniesięprzydatnanauce.
Jeżeliudasięjąpoddaćprocesowiweryfikacji,lubjeszczelepiej,jeślimożnawoparciuo
nią czynić przewidywania, o których nikt nie pomyślałby uprzednio i jeżeli w wyniku tego
można lepiej zrozumieć wiele obserwacji, a szczególnie obserwacji, które przedtem nikomu
nieprzyszłynamyśl,wtedyhipotezastajesię„teorią”.(Zauważmy,żeteorianiejest,jedynie
przypuszczeniem”.Stanowijużdobrzepotwierdzony,przetestowanyizaakceptowanysystem
myślowy, który, po przyjęciu go przez całe środowisko naukowe, staje się „prawem
przyrodniczym”.)
Poznawszy wymagania, jakie musi spełniać prawdziwa spekulacja naukowa, można
popatrzećnadrugąstronęmedalu.
Oznaki tego, że dana spekulacje lub ludzie ją prezentujący nie zasługują na uwagę, są
następujące:
Nie popierają ich ludzie o wyrobionej pozycji w danej dziedzinie oraz wykazują
niedostatekznajomościpracywykonanejdotychczas.
Nie używają standardowej terminologii, ale tworzą swoje własne terminy, które nie są
wystarczająco zdefiniowane oraz nie wykorzystują symboli matematycznych w miejscach,
gdzienależałobysiętegospodziewać(matematykiniesposóbprawieoszukać,chybażejest
sięwniejdoskonałym).
Nie podaje się jakiejkolwiek metody weryfikacji twierdzeń i nie czyni się żadnych
przewidywań. Dla tych, którzy posiadają wykształcenie w tej dziedzinie, argumenty
prezentująsiębladolubniejasno.
Mająskłonnośćdopolemikiorazprzyjmująpozycjeobronne.Myślicieltaki,nieposiadając
wiedzy pozwalającej na wprowadzenie do swoich spekulacji zabezpieczeń, które chroniłyby
go przed prawdziwymi i dającymi się przewidzieć zastrzeżeniami i które stwarzałyby mu
poczucie bezpieczeństwa, jest skłonny do gniewnej reakcji na nieprzewidziane zarzuty
(weźmy choćby tylko pod uwagę zdecydowane odrzucenie spekulacji). Często jest tak
emocjonalnie przywiązany do swojego sposobu myślenia, że podejrzewa spisek
prześladowczy ze strony „konserwy”. Jest on często tak dalece o tym przekonany, że jego
kolejne wystąpienia zawierają więcej ataków na „konserwę” aniżeli rozumnej prezentacji
swoichpoglądów.
Oczywiścieniktniejestidealny.OliverHeavisidewprowadziłswojąwłasnąterminologię
matematyczną,aNikolaTeslabyłpolemistązeskłonnościamidoparanoi,leczobydwajbyli
wielkimi naukowcami. Stosując podane kryteria można poza wyjątkami wykryć, które
spekulacjesąbłędne.
Niesłuszne i bezużyteczne spekulacje, powstałe na bazie ignorancji, są przykładami
„pseudonauki”. „Pseudo” wywodzi się z greki i znaczy „fałszywy” lub „zwodniczy”.
Pseudonauka to fałszywa nauka. Nic dziwnego, że może ona wprowadzić w błąd i zwieść
ludziniewykształconych.Przejawiaonabowiempewnecechydostojeństwanauki,ponieważ
używajęzykapodobnegodojęzykanaukowego,zajmującsiępewnymiaspektamizobszaru
zainteresowańnaukiiponieważsamasiebienazywanauką.
Pseudonaukowcy nie mając żadnych związków z rzeczywistą nauką (czy nie potrafiąc
takichzwiązkówsformułowaćzbrakuwiedzyidoświadczenia),majątendencjędoczerpania
satysfakcji z faktu, że są oklaskiwani jako nienaukowcy i to stanowi dla nich rekompensatę
braku uznania ze strony naukowców. Umyślnie albo nieświadomie mają skłonność do
formułowania swoich myśli w taki sposób, aby podkreślić te oklaski i w rezultacie
pseudonaukaczęstostajesięfaktyczniebardzopopularnawpewnychkręgachspołecznych.
Ponieważ ludzie ci stanowią w sensie czysto ilościowym większość społeczeństwa,
pseudonauka w rodzaju astrologii jest zdecydowanie bardziej popularna niż prawdziwa
nauka, jaką jest astronomia. Nawet najbardziej szamańsko brzmiące przekonania w rodzaju
przeświadczenia o mocy piramid czy pożytku wynikającego z rozmów z roślinami szybko
zyskująsobieuznanieupospólstwa.Wistocieniemalpewnejestdokonanieocenywartości(a
właściwie braku jakiejkolwiek wartości) spekulacji naukowej tylko na podstawie uznania,
jakimsięonacieszywoczachopiniipublicznej.
Chociaż pseudonauka jest fałszywą nauką, to jednak jeśli podejdziemy do niej z punktu
widzeniagenezy,niemożemypowiedzieć,żejestonarozmyślniefałszywa.
Niejeden twórca spekulacji, które prawdziwi naukowcy specjalizujący się w danej
dziedzinie prawie jednomyślnie uznają za zupełne nonsensy, jest mimo to uczciwy i
całkowicie szczery w swoich przekonaniach. Owa szczerość sama w sobie nie świadczy o
wartości idei bardziej aniżeli popularność u publiczności. Tym niemniej, szczerość taka
wymagaszacunku.
Pamiętajmy również o tym, że pseudonauka może skutecznie pobudzać badania i myśl
naukową,którarozwijasięchoćbypoto,abysformułowaćargumentyzwalczająceiobalające
owe nonsensy. Wysiłek, którego w innym przypadku być może by nie podjęto, staje się
pożytecznymefektemubocznympseudonaukiichoćbyzatopowinniśmybyćjejwdzięczni.
Lecz jak traktować tych, którzy szerzą pseudonaukowe idee z pełną świadomością o ich
kompletnejnonsensowności?Jeżelirobiątojedyniedlapieniędzylubwładzy,bądźpłatająpo
prostufigla,bądźczerpiązłośliwąuciechęzwyprowadzanieinnychwpole?Dlatakichcelów
gotowisąnawetsfabrykowaćlubpodrobićdowodyistwarzaćpozoryichautentyczności.
W takich przypadkach mamy do czynienia z „oszustwami”, z którymi spotykamy się
zawsze,czytowformieżartów,złośliwościczycwaniactwa,aprzednimimusimysięchronić.
A jak do tego wszystkiego przystaje moja własna specjalność — fantastyka naukowa?
Pojęcie fantastyki naukowej bywa czasem używane jako synonim pseudonauki, co jest
zupełniebłędne.Podczasgdypseudonaukauchodzi,chociażbłędnie,zanaukę,tofantastyka
nierościsobiedotegożadnychpretensji.Otwarciemówi,żeniejestniczyminnymjaktylko
wytworem wyobraźni i czerpie z nauki tylko tyle, ile musi. I ponieważ jest to uczciwe
stawianiesprawy,niestanowitymsamymoszustwa.
Pisarze science–fiction spekulują swobodnie na tematy naukowe, nie troszcząc się o
znalezieniejakiejśprawdy,ajedynieoznalezieniedramatycznegozakończenia.Jeżelijednak
pisarz taki ma doświadczenie naukowe, to szybko odkryje, że jego wyobraźnia jest
zdyscyplinowana na tyle, aby nie przekraczać granic, w których nie opłaca się już
prezentowaćpoglądówbezwartościowych.
Tak więc (biorąc mnie samego jako przykład) moje opowiadania o robotach, pisane w
latachczterdziestych,byłynienaukowewwieluaspektach,amimotozawierałytyletreści,że
zainspirowały innych, którzy poświęcili się temu tematowi całkowicie, i którzy pomogli
skonstruowaćrobotyprzemysłowedniadzisiejszego.
Czypostępujemymądrzepróbując
nawiązaćkontaktzpozaziemskącywilizacją?
Cozaprzyjemność,gdyspotykasięludziposzukującychmądrości.Jakmiłojestusłyszeć
pytanie rozpoczynające się od słów: „Czy to mądrze…”, zamiast „Jakie to przyniesie
korzyści…”lub„Czytojestpożyteczne…”,bądź„Czytojestbezpieczne…”.
Mimowszystkokorzyść,pożytekibezpieczeństwomuszązawszebyćbranepoduwagę,
gdymówimyomądrościjakiegośdziałania.Dlategopytamytak:
1. Czy kontakt z wysoko rozwiniętą, pozaziemską cywilizacją przyniesie nam jakieś
korzyści?
Wpierwszejchwiliprzychodzinamyśljedynaodpowiedź—Nie.
Przecieżsamoziszczeniesięczegośpodobnegoprojektu„Cyclops”[„ProjectCyclops”]—
zestawu ponad tysiąca stumetrowych radioteleskopów — pochłonie góry pieniędzy. To nie
tylko pieniądze na materiały potrzebne do budowy oraz koszty samej budowy, ale również
wydatki związane z utrzymaniem i pensjami wielu ludzi, którzy będą zaangażowani do
projektubyćmożenawielelat.
Wgręwchodząmiliardydolarów.
W dodatku istnieją duże szansę, że w zamian za miliardy dolarów nie uzyskamy
absolutnieniczego,przynajmniejjeślichodziokontaktyzwysokorozwiniętącywilizacją.
To prawda, chociaż większość astronomów jest przekonanych, że wiele jest przesłanek
przemawiającychzaistnieniemtakiejcywilizacji,byćmożejestichnawetbardzodużo.Poza
tym:
a)Astronomowiemogąsięmylić.Wtymczyinnymogniwieichlogicznegołańcuchamoże
tkwićbłądimożejesteśmyjedynącywilizacjąistniejącąwewszechświecie,
b) Nawet jeśli istnieją, to przez głupi przypadek żadna może nie znajdować się na tyle
blisko,abymożnasiębyłozniąskontaktować,
c)Nawetjeśliistniejąjakieśsąsiedniecywilizacje,tomożeniktnieznajdziepowodówna
wydatkowanieolbrzymiegowysiłkuienergiipototylko,abywysłaćstrumieńinformacjiw
przypadkowowybranymkierunkukosmosu.Zpewnościąniewidzielibyżadnychpowodów,
bywysiłektenienergięwydawaćakuratnaprzesłaniesygnałówwłaśnienam,
d)Nawetjeślicywilizacjajestnatylerozwinięta,żewysłaniesygnałujestdlanichzupełnie
prostym zadaniem, może okazać się, że brak nam wiedzy, by odebrać sygnał takiego typu,
któryonizeswojązaawansowanątechnikąwyślą,
e) Nawet jeśli odbierzemy ich sygnał, wcale nie jest pewne, czy będziemy potrafili go
odczytać.
Mówiąc w skrócie, aby nawiązać kontakt z jakąś rozwiniętą cywilizacją, w pobliżu musi
sięznajdowaćconajmniejjednataka,którapotrafiwysyłaćsygnałyidecydujesiętozrobić,
która faktycznie wysyła rozpoznawalne sygnały skierowane przypadkowo bądź rozmyślnie
wnaszymkierunku,amypotrafimysygnałyterozpoznaćiodczytać.Zpewnościąszansęna
to,abyspełniłysięwszystkietewarunkiwydająsiętaknikłe,żewydatekmiliardówdolarów
natakąpróbęjestdzikąigłupiąekstrawagancją.
Nasuwa się jednakże zastrzeżenie — nauka nie daje się zaszufladkować. Wybór nie
ograniczasiędoalternatywy:albonawiązaniekontaktu,albonic.Możenieudaćsięnawiązać
kontaktu,amimowszystkomożetoniezakończyćsięniczym.
Po pierwsze każda próba skonstruowania koniecznego wyposażenia dla przedsięwzięcia
podobnego do „Projektu Cyclops” przyniesie korzyść w postaci rozwoju wiedzy o
radioteleskopach.
Po drugie, wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, aby przeszukiwania nieba nowymi
przyrządami z niespotykaną dotąd dokładnością, przy wykorzystaniu większych mocy i z
większąwytrwałością,niedoprowadziłydowielkiejliczbyodkryćnowychzjawiskiobiektów
we wszechświecie nie mających nic wspólnego z innymi cywilizacjami, których sygnały w
końcuwykryjemylubnie.
Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakiego rodzaju będą to odkrycia, co nowego nam
przyniosą i na ile okażą się dla nas przydatne. Jednakże wiedza, mądrze wykorzystywana,
zawszewprzeszłościbyłaużytecznaizpewnościątakąpozostaniewprzyszłości.
Musimy zatem skonkludować, że próba skontaktowania się z rozwiniętą cywilizacją
przyniesiezpewnościąwymiernekorzyści.
2.Czypróbynawiązaniakontaktuzrozwiniętącywilizacjąsąpożytecznedlanas?
Jeżeli korzyścią wyniesioną z badań mają być przypadkowe odkrycia dokonane przy
ślepymprzeszukiwaniuniebabeztroskioto,czyznajdziemyrozwiniętącywilizacjęczynie,
to dlaczego w ogóle zawracamy sobie głowę tymi innymi cywilizacjami? Czy próba ich
znalezienia nie odciąga przypadkiem naszej uwagi od istotnych zadań polegających na
gromadzeniuwiedzy?
Ostatecznie,nawetjeżelisygnałynadejdą,toefektymogąbyćnastępujące:
a)Jakjużpowiedzianowyżej,bardzotrudnelubwręczniemożliwebędzieichprawidłowe
zrozumienie. Poza tym na ile prawdopodobne jest, abyśmy potrafili zrozumieć sposób
myślenia obcego umysłu, kiedy istota ludzka napotyka takie trudności przy próbach
zrozumieniadrugiej,takiejjakonasamaistoty?
b) Nawet jeżeli uda się odczytać sygnały, może się okazać, że ich treść jest trywialna, że
prawdopodobnie zostały wysłane tylko w celu zwrócenia uwagi czy też aby poinformować
odbiorcę, że ma do czynienia z inteligentnym nadawcą. Całą korzyścią uzyskaną na koniec
możebyćprzekaz,że1+1=2,a2+2=4.Interesujące,aleodkrywczeniebardzo,
c. Nawet jeśli, z jakichś powodów, sygnały niosące informacje można będzie odczytać i
okaże się, że są one dla nas interesujące, to i tak nie będziemy mogli rozpocząć dialogu.
Należy się spodziewać, że rozwinięta cywilizacja znajduje się w dużej odległości —
powiedzmy pięćdziesięciu lat świetlnych, co jest dość sensownym i raczej optymistycznym
przypuszczeniem.Oznaczato,żeodpowiedźnajakieśwysłanepytanienadejdziepoupływie
stulat.
Czyodpowiedźmożemiećwtedyjakiekolwiekznaczenie?Nodobrze,alejeślipotrafimy
wysłać pytanie, rozwinięta cywilizacja otrzymując je i wiedząc, że na drugim końcu na
odpowiedźoczekująistotyinteligentne,zaczniechybapoważniemyślećoodpowiedzi.Może
upłynąćnastępnestolat,zanimonizacznątęodpowiedźnadawaćiwtedymożemyotrzymać
niezłygrochzkapustą,oddającypewneaspektyobcejcywilizacji,leczbyćmożeniewielenas
interesujący.
Alecozaróżnica?Czymywogólejesteśmywstaniepojąćto,cootrzymamy?
Z pewnością kwestia zrozumienia nie jest aż tak istotna. Zadanie rozkodowania obcych
sygnałówbyłobyinteresujące,wyzywająceisamowsobiepouczające.Moglibyśmywejrzećw
psychologięInnych.Wtedy
nawet najmniejsze sukcesy w przełamaniu ich kodu byłyby już zajmujące. Załóżmy, że
wszystko czego potrafimy dokonać sprowadza się do jakiejś wzmianki, która okazałaby się
jednak pomocna w rozwiązaniu konkretnego zagadnienia z dziedziny fizyki. Pojedyncze
odkrycieniepozostajejednakwpróżni.Możemywykorzystaćjedodalszej,jużsamodzielnej
pracybadawczej.
A jeśli nawet nigdy nie zrozumiemy niczego z tego co nam przekazali — nawet jednego
słowa — samo otrzymanie sygnałów byłoby wydarzeniem wielkiej wagi, ponieważ
potwierdziłoby, że wysoko rozwinięta cywilizacja faktycznie istnieje. Wiele przyczyn składa
sięnanasząciekawość,czycywilizacjajestznaturysamoograniczającasię,czykażdygatunek
obdarzonyinteligencjąjestzmuszonynajpierwuczyćsięjakwładaćsiłaminatury,adopiero
późniejjestwstaniezgromadzićtylewiedzyimądrości,abyrobićtointeligentnie,coskazuje
gotymsamymnasamounicestwienie.
Niestety wydaje się, że znajdujemy się właśnie w trakcie dochodzenia do etapu
samodestrukcji,isąmomenty,wktórychwieluznasmusimiećwrażenie,żeprocestenjest
nieuniknionyiżeniemożnagoaniodwrócić,anizatrzymać,żewisinadnamiwyrokśmierci.
Jeśli nie odkryjemy żadnej cywilizacji, nie będzie to jeszcze oznaczać, że wszystkie się
samezniszczyły,ponieważmożebyćcałemnóstwoinnychpowodówuniemożliwiającychich
wykrycie.
Jednakżejeżelirzeczywiścieodkryjemyjakąśwysokorozwiniętącywilizację,tobędziemy
od razu wiedzieli, że co najmniej jednemu gatunkowi udało się. A jeśli im się udało, to
dlaczegonammasięnieudać?Jeżeliwykryjemyconajmniejjedensygnałwysłanyprzezinną
cywilizację — nawet jeśli nie będziemy w stanie odszyfrować ani jednego bitu informacji —
posiądziemy jednak świadomość, że przetrwanie jest możliwe i dlatego my mamy również
szansęprzeżyć.
Jeżeliwszystkoinnezawiedzie,wtedyznaczeniepsychologicznekontaktubędziebardzo
ważne, a może się okazać nawet rozstrzygające dla przeżycia, będąc pomocą przeciwko
rozpaczy.
Wyraźniezatemwidać,żekontaktzwysokorozwiniętącywilizacjąniemożeniczmienić,
alemimotomożebyćniezwyklepożyteczny.
3.Czykontaktzwysokorozwiniętącywilizacjąjestbezpieczny?
Czywkońcuniejesteśmybardziejbezpieczniwizolacji?Czytomądrzeprzyciągaćuwagę
innych? Czy jakaś rozwinięta cywilizacja, dowiadując się o naszym istnieniu, nie zechce
wysłać swoich statków w celu podbicia, wykorzystania, zniewolenia czy starcia nas z
powierzchniZiemi?
Jeżeli obawiamy się tego, to musimy sobie uświadomić, że tak czy owak nie znajdujemy
sięjużwizolacjiiżejestjużzapóźno,abyunikaćzwracaniauwagiinnych.Odkądludzkość
wykorzystuje na szeroką skalę fale radiowe, rozbiegają się one z prędkością światła we
wszystkich kierunkach wszechświata ze stale zwiększającą się mocą. Jakaś rozwinięta
cywilizacjamożejeodebraći,nawetjeśliniebędziewstanieodczytaćszczegółów,tobędzie
jednakjużwiedziała,żetujesteśmy.
Wprawdzie mimowolnie wysyłane wiadomości są wyjątkowo słabe i w odległościach
nawet najbliższej cywilizacji mogą okazać się zbyt słabe, aby można je było wykryć. Czy
mamypogarszaćjeszczesytuację,wysyłającumyślnesygnały?
Wtymmomenciesprawaniejestjeszczeaktualna..Wszystko,coterazzamierzamyrobić
ograniczasiędoodbieraniasygnałów,donasłuchu.Mamyswobodęwyboru,czyodpowiadać
najakieśsygnały,czynie.
Leczjeślizdecydujemysięnaodpowiedź,czybędzietodlanasbezpieczne?
Zastanówmy się nad tym, biorąc pod uwagę fakt, że jeśli we wszechświecie istnieją
rozwiniętecywilizacje,toniektóreznichmusząbyćbardzostare.Wszechświatinaszawłasna
galaktykasąjużtakstare,żemogąwnimzamieszkiwaćcywilizacjetrwającenawetdziesięć
miliardów lat. W przeciągu dziesięciu miliardów lat cywilizacje takie z pewnością były w
stanie przebadać dokładnie całą naszą galaktykę, odnotować każdą planetę zdolną do
utrzymywaniażyciaoraz,jeślizdecydowałybysięnato,skolonizowaćkażdąznich.
Samfaktistnienialudzkościnanaszejplanecieito,żeżycie,oilewiemy,rozwijałosiębez
zakłóceńprzezponadtrzymiliardylat,wskazują,iżtakawojowniczacywilizacjagalaktyczna
nieistnieje.
Dlaczego nie? Może być tak, że (a) cywilizacje niezależnie od ich wieku nie są w stanie
opuścićswoichmacierzystychplanet,(b)mogątozrobić,leczsięnatoniedecydują,(c)mogą
wyruszyć w przestrzeń, lecz pozwalają, aby planety, na których powstało życie, rozwinęły
swojąwłasnąformęrozumnościbezingerencjizzewnątrz.
Najbardziej prawdopodobnym powodem tego, że cywilizacja nie jest w stanie opuścić
swojej macierzystej planety, jest ograniczenie prędkości lotu statków kosmicznych do
nieprzekraczalnejprędkościświatła.Jeżelifaktycznieniemasposobów,abyominąćtębarierę,
trzebasetekczynawettysięcylat,bydotrzećdoinnegozamieszkałegoświata,coatrakcyjną
perspektywą na pewno nie jest. Każda cywilizacja zmuszona byłaby wtedy ograniczać
ekspansjętylkodoobszaruleżącegowbezpośredniejbliskościswojejplanety.Wistociesam
faktwysłaniasygnałówprzezjakąścywilizacjęwskazywałby,żeczujesięonaprzygwożdżona
domiejscaiżemajednątylkomożliwośćkomunikacjizdalszymiregionamiwszechświata—
jestniąpromieniowanierozchodzącesięzprędkościąświatła.
Nawetjeśliprędkośćświatłaniestanowiabsolutnejgranicyprędkościwewszechświeciei
jeśliistniejąsposobyumożliwiającejejprzekroczenie,totrudnościztymzwiązanemogąbyć
takpoważne,żeniepozwalająnajakiśrodzajmasowejmigracji,koniecznej,jaksięwydaje,do
ewentualnegopodbojuikolonizacji.Możebyćitak,żecywilizacjawykorzystujetęmożliwość
tylko do wysyłania zwiadowczych statków badawczych dostarczających wiedzy o
wszechświecie. Takie statki mogły odnotować istnienie Ziemi na tysiące lat przed
pojawieniemsięnaniejcywilizacji.Możemybyćpostrzeganiniejakocelkolonizacji,ajedynie
jako obiekt interesującej obserwacji. A jeżeli odbierzemy sygnały, które będą wyglądały na
przeznaczonespecjalniedlanas,oznaczaćtobędzie,żebyłjakiśkutemupowód.
Wkońcujeżelinawetjakaśrozwiniętacywilizacjaznajdziesposóbpodróżowaniamiędzy
gwiazdami,równieprostyjaknaszepodróżemiędzyziemskimimiastami,towcaleniebyłoby
torównoznacznezzamiaramipodbicianas.
Wiemy z własnego doświadczenia, jak bardzo kłótliwi potrafią być przedstawiciele
naszego obdarzonego rozumem gatunku. Zdajemy sobie również sprawę, jak trudno jest
dokonać znaczących postępów, wymaganych przecież w przypadku podboju kosmosu,
podczasgdyludzkośćtrwoniprawiecałyswójczas,pieniądzeienergięnawzajemneswary.
W istocie nie wydaje się prawdopodobne, by ludzie mogli wyruszyć w kosmos, jeśli nie
zrezygnują z wojen i nie zgodzą się na rozwój w autentycznym współdziałaniu. Podbój
kosmosu dotyczy całej planety i może zakończyć się powodzeniem jedynie wtedy, gdy cała
planetawłączysiędowspółpracy.Możemywięcbyćprzekonani,żejakakolwiekcywilizacja,
która nie potrafi opanować własnej kłótliwości, zniszczy siebie sama, zanim wyruszy w
kosmos (dokładnie tak jak my sami). Z drugiej strony, jeżeli jakiś obdarzony rozumem
gatunekzpowodzeniemwyruszyłnapodbójkosmosu,toznaczy,żekłótliwośćnieobjawiała
się już na jego macierzystej planecie, albo że nauczył się nad nią panować. Dlatego bardziej
prawdopodobnejestznalezienieLigiCywilizacjiGalaktycznychniżpróbpodboju.
Wszystkietepowody—ponieważrozwiniętecywilizacjeniesąwstaniedonasdotrzeć;
ponieważ,nawetjeżelimogą,tosąnastawionepokojowo;ponieważjeżelimogądotrzećinie
są pokojowo nastawione, jakoś mimo wszystko udało nam się przetrwać — wydają się
wskazywać, że nie zmniejszymy swojego poczucia bezpieczeństwa (albo przynajmniej nie
zwiększymyryzyka),jeżelinawiążemykontaktzinnącywilizacją.
Ostatecznie, ponieważ kontakt z rozwiniętą cywilizacją jest korzystny, pożyteczny i
bezpieczny,niemożnadojśćdoinnegownioskuniżdotakiego,żeroztropniebyłobyczynić
próbynawiązaniategokontaktu.
Wistocie,byłobyniemądrze,gdybyśmyniepróbowali.
Naukaczystainieczysta
Łatwo jest wyróżnić w naturze ludzkiej umysł i ciało oraz (jeżeli jesteśmy
intelektualistami) przyporządkować umysłowi większe znaczenie i poważanie. Co prawda
filozofowiemusząjeść,alemożetobyćwidzianejakogodnapożałowaniakonieczność,którą
podczasobiadunależyneutralizowaćbudującąkonwersacją.
Podobniewytworyludzkiegoumysłudasiępodzielićnadwieklasy:nate,któresłużąjego
rozwojowi i na te, które służą zaspokojeniu potrzeb ciała. Te pierwsze nazwano „sztukami
wyzwolonymi”,tedrugie„sztukamimechanicznymi”.
Sztuki wyzwolone to taki rodzaj działalności, który jest odpowiedni dla człowieka
wolnego, znajdującego się w położeniu pozwalającym mu czerpać korzyści z pracy innych,
podczasgdyonniejestzmuszanydopracywłasnymirękami.Sztukiwyzwolonezajmująsię
„wiedzączystą”,auważasięjezacośbardziejwzniosłego.
Inne umiejętności, służące potrzebom rolnictwa, handlu czy przemysłu są oczywiście
również przydatne. Jednak dopóki są w posiadaniu niewolników, poddanych, chłopów i
innychniższychklas,dopótywykształceni,niepracującydżentelmenimogąsięspokojniebez
nichobejść.
Wśródsztukwyzwolonychdajesiędostrzecpewneaspektynauki.Zpewnościąbadanie
złożonego oddziaływania, które rządzi prawami ruchu ciał materialnych oraz badanie
własnościfigurgeometrycznychczykosmosunależądotakichszlachetnychzajęć
*
.
W miarę upływu czasu jednak nauka nabawiła się poniżającego zwyczaju pomagania w
rozwiązywaniu doczesnych problemów tego świata, w wyniku czego ci, których obszar
zainteresowań ograniczał się do sztuk wyzwolonych, (wyłączając naukę) zaczęli widzieć
naukowcówjakoludzistwarzającychniebezpieczeństwopowalaniasobierąk.
Naukowcy ze swojej strony mają również skłonność do naśladowania tego
odziedziczonego po starożytnych Grekach snobizmu. Podzielili oni naukę na dwa rodzaje.
Jedenznichzajmujesięwyłączniezagadnieniamitrudnymi,głębokimi,fundamentalnymiio
pierwszorzędnym znaczeniu — jest innymi słowy, „czystą nauką”, prawdziwie wyzwoloną
sztuką.
Oczywiste jest, że jakakolwiek nauka, która zniża się do poziomu takich godnych
lekceważenia przedmiotów jak medycyna, rolnictwo czy przemysł, staje się dziedziną
pospolitą.
Przymiotnik „pospolity” ma w tym kontekście wydźwięk raczej pejoratywny.
Powszechniejużywasięokreśleń„naukapodstawowa”i„naukastosowana”.
Zdrugiejstronywyróżnieniejedyniezapomocąprzymiotnikamożewydawać,,sięjeszcze
niewystarczające. Użycie tego samego rzeczownika dla określenia obydwu, czyni z wyższej
podejrzaną, a niższej przydaje nazbyt wiele poważania. Dlatego coraz bardziej staje się
zauważalnatendencjadookreślanianaukistosowanejterminem„technika”.
Dlategomówimyo„nauce”i„technice”ibardzodobrzewiemy,któraznichjestbardziej
wzniosła,godna,bardziejarystokratycznai(juższeptem)szlachetniejsza.
Taki arbitralny podział jest dziełem człowieka i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Postępywstaniewiedzyofizycewszechświatauzależnionesącałkowicieodnaukiitechniki,
ażadnaznichniemożesięprawidłoworozwijaćbezdrugiej.
Wrzeczywistościtechnikajeststarszaodnauki.Nadługowcześniejzanimistotaludzka
była w stanie zainteresować się mglistymi spekulacjami o wszechświecie, homoidalni
przodkowie współczesnych ludzi rozłupywali już kamienie, aby uzyskać ostrza, które stały
sięzalążkiemtechnicznychosiągnięćdniadzisiejszego.
Dalszepostępy,osiąganenadrodzepróbibłędówzdanychnaprzypadek,byłyoczywiście
powolne,awynikałotozbrakuzrozumieniapodstawowychzasad,któremogłybypozwolić
ludziomzwiązanymztechnikąnawykorzystaniewszystkichmożliwości.
Nauka, różna od techniki, sięga swoimi korzeniami aż do starożytnych Greków, którzy
przyczynilisiębardzodorozwojupięknych
izawiłychspekulacji.Spekulacjewmiaręupływuczasustawałysięcorazpiękniejszeoraz
z pewnością coraz bardziej skomplikowane, lecz nie było żadnej możliwości, by stały się
bardziej przystające do rzeczywistości. Niestety, Grecy snuli swoje spekulacje jedynie w
oparciuodedukcję, której prawa uważali za najważniejsze a odrzucali zdecydowanie każdą
myśloporównywaniuswoichkonkluzjizotaczającymichświatem.
Dopiero kiedy naukowcy zaczęli obserwować rzeczywisty świat i zaczęli przejawiać
odwagęmanipulowanianim,mogłanarodzićsię„naukadoświadczalna”.StałosiętowXVI
stuleciu.Najzdolniejszymzpierwszychnaukowców—praktykówbyłGalileoGalilei(1564–
1642), który rozpoczął swoje prace badawcze pod koniec tego wieku. Tak zaczęła się
„rewolucjanaukowa”.
W XVIII wieku, kiedy naukowcy uświadomili sobie odpowiedzialność wobec techniki,
miałamiejsce„rewolucjaprzemysłowa”ionaodmieniłaradykalnieludzkieżycie.
Nastawieniepsychologicznenaszychumysłów,abyrozdzielaćnaukęnaczystąinieczystą,
podstawowąistosowaną,bezużytecznąiużyteczną,intelektualnąizwiązanązprzemysłem,
jest tak mocne, że nawet dzisiaj trudno jest ludziom zrozumieć, jak silny istnieje związek
pomiędzytymidwomarodzajaminaukiipojąćczęsteikonieczneichwspółdziałanie.
Rozważmy przypadek pierwszego wielkiego technika ery nowożytnej, szkockiego
inżynieraJamesaWatta(1736–1819).Chociażnieuważasięgozawynalazcęsilnikaparowego,
to jednak on zbudował pierwszy taki silnik, wyposażony w komorę skraplacza i jako
pierwszy zbudował mechanizm przekształcający ruchy posuwisto — zwrotne tłoka na ruch
obrotowy wału. On również jako pierwszy skonstruował regulator działający w oparciu o
zasadęsprzężeniazwrotnego,sterującydopływemparydosilnika.Mówiącwskrócie,w1769
rokuwynalazłpierwszerzeczywiściedziałająceiuniwersalneurządzeniezamieniająceciepło
napracęiodtegozaczęłasięrewolucjaprzemysłowa.
LeczczyWattbyłmyślicielem?Czyteżbyłtechnikieminiczymwięcej?
W tym samym czasie żył szkocki chemik Joseph Black (1728–1799), który w 1764 roku,
podczas badań naukowych nad ciepłem, zmierzył ilość ciepła potrzebną do zagotowania
wody. W miarę dostarczania ciepła wodzie, jej temperatura wzrastała bardzo szybko. Kiedy
woda zaczęła się gotować, pochłaniała nadal ciepło, ale już bez wzrostu swojej temperatury.
Ciepło zużywane było całkowicie na przemianę cieczy w parę i to jest „utajone ciepło
parowania”. W wyniku czego para posiada znacznie więcej energii od gorącej woda o tej
samejtemperaturze.
ZnającyJ.BlackaWatt,dowiedziałsięo„utajonymcieple”izapoznałsięzprawem,które
tymprocesemrządziło.Prawotonaprowadziłogonaudoskonaleniajużistniejącychsilników
parowych.Blackzkolei,będącpodwrażeniemwywołującegopodziwzastosowaniaswojego
odkrycia,pożyczyłWattowisporąsumę,abywesprzećgowjegopracach.
Rewolucjaprzemysłowabyłazatemwynikiempołączeniawysiłkównaukiitechniki.
Przepływwiedzyniezachodzitylkowjednymkierunku—odnaukidotechniki.Podczas
gdywieluludzi(nawetnienaukowców)możesięjużobecniezgodzić,żebadaniaiodkrycia
naukowe, choćby wydawały się czyste i bezużyteczne, mogą znaleźć bardzo pospolite i
praktycznezastosowania,tojednakniewieluludzi(nawetspośródnaukowców)przyznaje,że
przepływ wiedzy jest silniejszy w przeciwnym kierunku. Natomiast faktem jest, że rozwój
naukizostałbycałkowiciezatrzymanybeztechniki.
W 1581 roku Galileusz, mając zaledwie siedemnaście lat, odkrył prawo rządzące ruchem
wahadła. W latach dziewięćdziesiątych tego wieku badał zachowanie spadających ciał i
bardzo mu przeszkadzał brak jakiegokolwiek przyrządu dokładnie mierzącego małe
przedziałyczasowe.Nieistniałwtedyżadentakiprzyrząd.
Pierwszydobryzegarzostałskonstruowanyw1656rokuprzezholenderskiegonaukowca
Christiana Huygensa (1629–1695), który wykorzystał zasadę ruchu wahadła opracowaną
przezGalileuszaiskonstruowałzegar,którymoglibyśmynazwaćdzisiaj„zegaremdziadka”.
Zasada ruchu wahadła sama w sobie nie stanowiła znaczącego osiągnięcia naukowego.
Natomiast jej wykorzystanie wraz z postępem technologicznym w budowie zegarów,
umożliwiło naukowcom dokonywanie takich obserwacji, które uprzednio były nie do
pomyślenia, tak że nauka nawet najbardziej czysta mogła odtąd posuwać się w swoim
rozwojuwielkimikrokami.
Podobnie astronomia nie mogłaby się prawdopodobnie tak dynamicznie rozwijać po
odkryciu Kopernika, gdyby nie pomoc techniki. W rzeczywistości bez jej wsparcia
heliocentryczny system Kopernika nigdy nie zostałby powszechnie przyjęty zamiast
geocentrycznegosystemuPtolemeusza.
Przełomowy moment w rozwoju astronomii nastąpił za sprawą wytwórców okularów,
prostych rzemieślników szlifujących soczewki, a szczególnie pewnego młodego, nudzącego
sięterminatora,który
bawiąc się soczewkami, odkrył zasadę działania teleskopu. Galileusz wykorzystał ją i
zbudował pierwszy teleskop, który natychmiast skierował na niebo, po czym, w ciągu
sekundy obserwacji Księżyca, na powierzchni którego zobaczył góry, nastąpiła największa
rewolucjawhistoriinauki.
Historianowoczesnejnaukiwistociejesthistoriąrozwoju,przywykorzystaniutechnikii
przyrządów,będącychjejnarzędziami.
Niejesttojedyneoddziaływanietechniki.Jejwytworyprowokujądowkraczaniananowe
obszaryspekulacjinaukowej.
MimożenaprzykładWattzwiększyłznaczniesprawnośćsilnikaparowego,tojejwartość
pozostawała nadal bardzo niska. Straty sięgały 95 procent energii cieplnej zużywanego
paliwa.Tylko5procenttejenergiizamieniałosięnaużytecznąpracę.
Zagadnieniem tym zajął się francuski fizyk Nicolas Carnot (1796–1832). Angażując się w
cośtakbardzoprzyziemnegojaksilnikparowy,zacząłodanalizyprzepływuciepłaodciała
gorącego do zimnego, a zakończył na położeniu w 1824 roku podwalin pod nową naukę —
termodynamikę (nazwa wywodzi się z greki i znaczy „ruch ciepła”). W rzeczywistości,
przedstawił wariant, jak ją teraz nazywamy, „drugiej zasady termodynamiki”, jednego z
największych sukcesów czystej nauki — narodził się on z pospolitej nauki zajmującej się
silnikiemparowym.
Nauka i technika oddziaływały na siebie nie tylko w przeszłości. To wzajemne
oddziaływanie z biegiem czasu stawało się coraz silniejsze i nigdy te dwie gałęzie ludzkiej
działalnościumysłowejniebyłytakbardzozesobąsplecionejakobecnie.
Przez przypadek rok 1979 stał się znaczący dla dwóch wielkich ludzi, z których jeden
wydaje się uosobieniem najczystszej nauki, a drugi najbardziej praktycznej techniki — dla
Alberta Einstina (1879–1955), największego naukowca od czasów Newtona i dla Thomasa
Alvy Edisona (1847–1931), największego wynalazcy wszechczasów. W jakim miejscu
moglibyśmyznaleźćichwspółzależność?
ZpewnościąteoriawzględnościEinsteinajestnajczystszymprzykłademnauki,jakimożna
sobie wyobrazić. Określenie „praktyczna” w odniesieniu do niej wydaje się być
bluźnierstwem.
Jedynieteoriawzględnościopisujemiędzyinnymiruchciałzprędkościamizbliżonymido
prędkości światła. Z prędkościami takimi poruszają się cząstki subatomowe, które nie mogą
byćbadaneprawidłowobezuwzględnieniaich„relatywistycznychprędkości”.
Oznaczato,żebezuwzględnieniateoriiEinsteinanieistniałybynowoczesneakceleratory
cząstek, a wszystkie współczesne zastosowania rezultatów pracy tych akceleratorów
zostałybywyrzuconezaburtę.Niemielibyśmynaprzykładizotopów,wykorzystywanychna
szeroką skalę w medycynie, przemyśle i chemii — i nie moglibyśmy ich oczywiście
wykorzystywaćwczystejnaucejakowyrafinowanychnarzędzibadawczych.
Zteoriiwzględnościdajesięwysnućwniosek,żemateriaienergiasąwzajemniezwiązane
wpewienszczególnysposób(słynnerównanie:e=mc
2
).Niegdyśpanowałoprzekonanie,że
materiaienergiasąniezależnymiodsiebiewielkościamifizycznymi.
Równanie to stało się impulsem do wzrostu zainteresowania badaczy energetycznymi
aspektamicząstekelementarnych,awkońcuumożliwiłoskonstruowaniebombyatomoweji
wybudowaniewieluelektrowninuklearnych.
Zainteresowania naukowe Einsteina nie ograniczały się jedynie do teorii względności. W
1917 roku wykazał, że jeżeli jakaś cząstka, znajdująca się na wysokim poziomie
energetycznym (termin zaczerpnięty z czysto naukowej teorii kwantów, która powstała w
1900 roku), zderzy się z fotonem (jednostką energii promieniowania) o odpowiedniej
częstotliwości,spadnieonananiższypoziomenergetyczny.Staniesiętakwwynikutego,że
cząstka odda część swojej energii w postaci fotonu o ściśle określonej częstotliwości i
poruszającegosiędokładniewtymsamymkierunku,jakimiałfotonpierwotny.
Trzydzieści sześć lat później, w 1953 roku, Charles Hard Townes (ur. 1915) wykorzystał
teoretyczny wywód Einsteina i wynalazł „maser”, który w oparciu o tę zasadę miał
możliwość wzmacniania wiązki fotonów krótkich fal radiowych („mikrofal”). W 1960 roku
Theodore Harold Mainman (ur. 1927) rozszerzył tę zasadę na fotony o jeszcze większej
częstotliwości (jeszcze krótsze fale), na fotony z zakresu światła widzialnego i skonstruował
pierwszy„laser”.
Laser, zbudowany w oparciu o skomplikowane rozumowanie Einsteina sprzed
czterdziestu lat, ma niezliczone zastosowania, począwszy od chirurgii, a na wojsku
skończywszy.Znalazłtakżezastosowaniewsferzeczystejnauki,skądsięwywodzijegoidea,
ponieważmożebyćwykorzystywanydoniewiarygodniesubtelnychdoświadczeńsłużących
weryfikacjiteoriiwzględności.
JakitomazwiązekzEdisonem?
Ostatecznym rezultatem jego inwencji stało się rozpowszechnienie na całym świecie
elektryczności, znaczne zwiększenie możliwości jej wytwarzania i transportu oraz
zwiększenie znaczenia jakiegokolwiek urządzenia, które mogłoby poprawić sprawność oraz
opłacalność produkcji i przesyłania energii elektrycznej. Mówiąc krótko, Edison
przeprowadziłczystonaukowebadaniaprzepływuizachowaniasięprąduelektrycznego—
bardzoważnegoobszaruzainteresowańbadawczych.
Charles Proteus Steinmetz (1865–1923) był z całą pewnością technikiem. Pracował dla
„General Electric”i miał na swoim koncie dwieście patentów. Oprócz tego rozwiązał,
uwzględniając wszystkie matematyczne subtelności, skomplikowane problemy obwodów
prądu przemiennego, co stanowiło szczytowe osiągnięcie czystej nauki. Podobną pracę
wykonałOliverHeavside(1850–1925).
JeślizaśchodzioEdisona,tojegopracenadoświetleniemelektrycznymzaprowadziłygo
niechcący na obszary czystej nauki. Po wynalezieniu pierwowzoru żarówki przez wiele lat
pracowałnadjejulepszeniem,szczególnienadprzedłużeniemżywotnościwłóknażarowego,
które początkowo przepalało się zbyt szybko. Jak to było w jego zwyczaju, próbował
wszystkiego,comutylkoprzyszłonamyśl.Jednymztakichprowadzonychna„chybił–trafił”
doświadczeń było umieszczenie we wnętrzu żarówki, z której wypompowano powietrze,
metalowej siatki i zamocowanie jej w pobliżu włókna żarowego w taki sposób, by go nie
dotykała.Tedwaelementybyłyoddzieloneodsiebiewąskąprzestrzeniąpróżni.
Wtedy Edison włączył prąd, aby zobaczyć, czy obecność siatki metalowej będzie miała
jakiś istotny wpływ na żywotność żarzącego się włókna. Okazało się, że nie, i Edison
zrezygnował z takiego rozwiązania. Jednakże w trakcie doświadczeń zauważył, że prąd
elektrycznypłynieodwłóknadosiatki,mimopanującejtampróżni.
Cała ogromna wiedza praktyczna Edisona była bezużyteczna, nie dając mu wyjaśnienia
tego zjawiska. Zanotował swoje spostrzeżenie, a później je opatentował. Zjawisko nazwano
„efektemEdisona”.Stałosięonojedynymjegoodkryciemwsferzeczystejnauki—leczmiało
ścisłyzwiązekzpracamiEdisonawsferzetechniki.
Czy to przypadkowe spostrzeżenie doprowadziło do czegokolwiek? No cóż, okazało się,
że przepływowi prądu elektrycznego towarzyszy przepływ materii o szczególnie subtelnej
naturze—materii,któraostateczniezostałarozpoznanajakoelektrony—pierwszepoznane
cząstkielementarne.Kiedyjużuświadomionosobieistnienieelektronów,następnymkrokiem
byłowynalezieniemetodpozwalającychwzmacniaćlubmodyfikowaćichprzepływwpróżni,
to znaczy umożliwiających sterowanie prądem elektrycznym z dużo większą dokładnością
niżtylkopoprzezzałączanieiwyłączaniestyków.EfektEdisonastałsięzalążkiemolbrzymiej
dziedziny—elektroniki.
Można znaleźć inne przykłady. Prowadzone przez nauki techniczne poszukiwania
sposobów eliminowania atmosferycznych zakłóceń w połączeniach radiotelefonicznych
posłużyłyzapodstawędorozwojuradioastronomiiidoprowadziływkońcudotakichodkryć
czystejnaukijak:kwazary,pulsaryiteoriawielkiegowybuchu[bigbang].
Rozwój technologii wytwarzania tranzystorów doprowadził do sprawniejszego
manipulowania i sterowania prądami elektrycznymi, a w końcu do powszechnej
automatyzacji i komputeryzacji. Komputery stały się podstawowymi narzędziami pracy
zarównownauce,jakitechnice.Komputerstałsięprzydatnynawetwrozwiązaniujednegoz
najsłynniejszychproblemówczystejmatematyki—problemuczterechkolorów.
Technologiczny rozwój rakiet na paliwo ciekłe doprowadził do czysto naukowego
osiągnięcia astronomicznego, jakim stało się sporządzenie dokładnych map Marsa oraz
zbadaniejegogleby.
Stajesięoczywiste,żenaukaitechnikatojedno!
Podziały na rasy, kultury i narody zostały sztucznie stworzone przez człowieka, a
zaciemniają tylko fundamentalną prawdę, że na Ziemi istnieje tylko jeden gatunek ludzi.
Podziały na dyscypliny naukowe i na poziomy czystości naukowej zostały także stworzone
przez człowieka i również zaciemniają fundamentalną prawdę, że istnieje na Ziemi tylko
jedencelnauki—poszukiwaniewiedzyizrozumienieotaczającegonasświata.
Czypowinniśmysterowaćnauką?
W ostatnich latach daje się zaobserwować dążenia pewnych środowisk do uzyskania
wpływunakierunkibadańnaukowych.Potrzebętęuzasadniasiętym,żenaukamożenarazić
albonarażaludzkośćnapoważneniebezpieczeństwo.
Któż zresztą czułby się dobrze, słysząc jak naukowcy coraz intensywniej interesują się
gazami paraliżującymi, nowoczesnym uzbrojeniem kosmicznym czy inżynierią genetyczną?
Kogo mogłyby zadawalać hałdy odpadów radioaktywnych, perspektywy jeszcze bardziej
morderczychwojen,możliwościmodyfikacjibudowyizachowaniasięczłowieka?
Dlaczego nie mielibyśmy powołać specjalnego komitetu nadzorującego drogi, wzdłuż
których rozwijają się badania naukowe — spowalniając je tu, przyspieszając ówdzie,
zmieniającjewtymczyinnymmiejscu,aczasamiwstrzymującjakieśruchywzupełności?
Niejesttojednaktakieproste.Ciekawośćludzkiegoumysłujestnieopanowanaabadania
przerwane w jednym miejscu mogą być podjęte gdzie indziej. W 1847 roku włoski chemik,
Ascanio Sobero, odkrył nitroglicerynę i (co było nie do uniknięcia) poznał jej własności
wybuchowe. Przerażony jej możliwymi, łatwymi do przewidzenia zastosowaniami
niszczącymi,wstrzymałwszystkiebadaniaztymzwiązane.
Nanicsiętoniezdało.Innidoszlidotakichsamychodkryć,aleniezatrzymalisię.
Czy zatem badania te należało wstrzymać? Naturalny rozwój wiedzy o materiałach
wybuchowych umożliwił powstanie pod koniec tego wieku nowych, bardziej
śmiercionośnych rodzajów broni. Poza tym, Alfred Nobel obłaskawił nitroglicerynę i
wyprodukował dynamit, a nie ma tu potrzeby zgłębiać dalej wszystkich konstruktywnych
zastosowańsilnychmateriałówwybuchowych.
Innymisłowy:musimyodróżniaćsamąwiedzęodjejzastosowań.
Prawie każdą cząstkę wiedzy można wykorzystać zarówno do celów konstruktywnych,
jak i do czegoś, co może wydawać się destrukcyjne, i to nie jest nic nowego. W czasach
prehistorycznych kamienne topory i włócznie z kamiennymi grotami umożliwiały istotom
ludzkimwalkętwarząwtwarzzwielkimidrapieżnikamioznaczniewiększychszansachna
przeżycie.Aleonerównieżumożliwiałyistocieludzkiejłatweokaleczenieczyzabiciedrugiej
istoty ludzkiej. Umiejętność rozpalania ognia w dowolnej chwili dała ludziom korzyści w
postacimożliwościgotowaniapotraw,wypalaniagarnków,topieniaszkłaorazmetali—alei
stwarzałaniebezpieczeństwoprzypadkowychpożarówipodpaleń.
Nawetnarodzinymowy,obokoczywistychkorzyści,doprowadziłodopowstanianoweji
bardziejwyrafinowanejskalikłamstwioszustw.
Niemazatemżadnychwątpliwości,żeludzkośćciąglemusikwestionowaćinadzorować
zastosowania wiedzy i w rzeczywistości robi się to także dziś. Od najdawniejszych czasów
głównymzadaniemrządubyłosterowanieaktywnościąludziwtakisposób,abyograniczyć
do minimum ewentualne szkody. Jeżeli nie zawsze działanie takie było skuteczne, to w
rezultaciebrakudostatecznejinformacjiorazludzkiejnamiętności,zachłannościinienawiści,
które zawsze były powodem krzywdy ludzi uznanych za wrogów — albo za po prostu
innych.
Nasza zdolność w obecnych czasach do wyrządzania krzywdy innym znacznie wzrosła.
Uświadomiliśmy sobie także, że nawet najbardziej celowe i konstruktywne zastosowania
mogąposiadaćniespodziewane,szkodliweefektyuboczne.Całaludzkośćstałasiętakbardzo
odsiebiewzajemnieuzależniona,żedawnepojęcia„wróg”i„obcy”straciłyswojepierwotne
znaczenie. I dlatego właśnie skazani jesteśmy na uporczywą walkę o stworzenie narzędzi
pozwalającychprzewidywaćniebezpieczeństwaiimzapobiegać.
Z tego wszystkiego nie wynika jednak, że rozwój wiedzy może lub powinien być
sterowany, nadzorowany czy wręcz wstrzymywany. Wiedza powiększa sferę wolnego
wyboru,oferującdodatkowemożliwościprzekształcaniawszechświatanalepszylubgorszy,a
jeślidokonamymądregowyboru,tobędziemymieliwielkąszansęuczynićgolepszym.
Zdajemy sobie sprawę z roli witamin jako składnika pożywienia, ale wiemy również o
ryzyku ich przedawkowania. Możemy mu zapobiec poprzez rozwój wiedzy o samych
witaminach jak również o niebezpieczeństwach wynikających z przedawkowania. Możemy
również wybrać inne rozwiązanie: zamiast zdobywać wiedzę o wpływie witamin na nasze
zdrowie, możemy w ogóle z nich zrezygnować i narazić się na awitaminozę, a w
konsekwencji na szkorbut, krzywicę i pelagrę, a nawet gruźlicę. Historia podsuwa nam
właściwy i rozsądny wybór. Możemy przekonywać, że w przypadku witamin faktycznie
wiedzamaistotneznaczenie.Inaczejwyglądasprawa,gdyrozważamyzastosowanieenergii
nuklearnej. Z całą pewnością nasze coraz większe możliwości wykorzystania reakcji
nuklearnychdoprowadziłydootrzymaniaizotopówpromieniotwórczych,takpotrzebnychw
badaniach biochemicznych oraz w analizach radioimmunologicznych wykorzystywanych w
celachdiagnostycznych,aledoprowadziłyonerównieżdopowstaniabombyatomowejigór
odpadów radioaktywnych. Czy nie utracilibyśmy bezmyślnie wszystkich korzyści, jeżeli
doszlibyśmydowniosku,żeniemusimybaćsięzagrożeń?Czybrakwiedzyniebyłbywtym
przypadkuszczęściem?
Być może. Nawet wtedy, gdy nowa wiedza oferuje mało dobra, a dużo zła, czy nie
moglibyśmywybraćtegowszystkiego,codobre,aodrzucićcałezło?Czyludzkość,wwyniku
jakiejśniebywałejgłupoty,natylezdecydowanajestwybieraćzło,żekompletnybrakwiedzy
pozostajejedynymwyjściem?
Jeżeliodpowiedźnaostatniepytaniebrzmi„tak”,tonicjużnasnieuratuje.Jeżeliczłowiek
zamierzacelowozniszczyćcałąswojącywilizacjęijeślimatakąmożliwość,tobędzieszukał
takiejsposobnościażdoskutkuiniemajużwtedymiejscanadalszeargumenty.Naszlosjest
przesądzony.
Lecz jeśli jesteśmy zdolni dokonać inteligentnego wyboru, to dokonajmy go w oparciu o
stalezwiększającąsięwiedzęosposobachuniknięciapotencjalnychzagrożeń.
Czylepiejbyłobychronićdzieckoprzedjakąkolwiekkrzywdą,trzymającjepodkluczem
wpokojudziecinnymześcianamiszczelniewyłożonymipoduszkami,czyteżwypuszczającje
naszerokiświat,uczyćjerozpoznawanianiebezpieczeństwisposobówichunikania?
Zwróćmyuwagęnajeszczejedno—wszystkiepostępymedycynyspotykająsięzniemal
powszechnąaprobatą.Któżnaprzykładsprzeciwiałbysięleczeniuraka?
Najbardziej doniosłym, pojedynczym osiągnięciem w naukach medycznych było
powstanie bakteryjnej teorii chorób, stworzonej przez Louisa Pasteura w latach
sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Dzięki niej opanowano choroby zakaźne, tak że w końcu
epidemie, zagrażające ludzkości na przestrzeni całych jej dziejów, powoli zanikają. Długość
życia ludzkiego podwoiła się i wzrosła z 35 lat do 70 — i któż mógłby narzekać z tego
powodu?
Z drugiej jednak strony musimy pamiętać, że spowodowało to spadek śmiertelności i
eksplozjępopulacji,którazwiększyłasięczterokrotnieodczasówPasteura.Terazwszystkich
nas przeraża ciągły wzrost liczby ludzi na Ziemi, grożący zagładą całego gatunku. Sytuację
pogarszają jeszcze wszystkie dolegliwości, których obecnie doświadczamy — zmniejszające
sięzasobynaturalne,zwiększającesięzanieczyszczenieśrodowiska,alienacja,przestępczość,
terroryzmiwojny.
Powinniśmy zatem powstrzymać wtedy Pasteura? Powinniśmy zabronić prac nad teorią
bakterii,któraokazałasiętakgroźnądziedzinąwiedzy,żemożezniszczyćcywilizacjęwciągu
półtorastuleciaodkądpowstała?
Czy też powinniśmy wtedy powiedzieć uczonym, aby kontynuowali swoje badania,
umożliwiając podniesienie jakości indywidualnego życia, i pracowali jednocześnie nad
metodamikontroliurodzeńprowadzącymidozmniejszeniaprzyrostunaturalnego?
Dlazrozumienianaukiprzezopiniępubliczną
Leon E. Trachtman w swoim niedawno opublikowanym eseju zakwestionował
powszechniewyrażaneprzekonanie,żewspołeczeństwiedemokratycznymopiniapubliczna
powinna być na bieżąco informowana o stanie nauki. Wymienia następujące powody, które
mająuzasadniaćtoprzekonanie:
1.Wiedzastanowidobrosamowsobie.
2. Ludzie będą zdolni do podejmowania bardziej rozsądnych, osobistych decyzji, jeżeli
będąlepiejzorientowani,codziejesięwpracowniachbadaczyilaboratoriachtechników.
3. Cała struktura społeczeństwa demokratycznego uzależniona jest od tego, czyjego
obywatele posiadają wystarczający zasób wiedzy. Zachowanie się obywateli podczas
wyborów, ich oddziaływanie na wybranych czy etatowych urzędników państwowych oraz
ich zaangażowanie w sprawy polityczne i społeczne będzie tym bardziej konstruktywne im
lepiejbędąrozumieli,codziejesięwnauce.
Trachtman rozwija pierwszy punkt, mówiąc: „Nie mam zastrzeżeń do takiej konstatacji,
leczjestonaniezbytwystarczającymuzasadnieniemdlawydatkówsięgającychsetektysięcy
dolarów rocznie, które stanowią część rozważnej polityki informowania opinii publicznej o
postępachwnauce.”
W kraju, w którym główny organ wykonawczy ustanowił właśnie budżet, w którym
jednego tylko roku przeznacza się ćwierć biliona dolarów na zbrojenia, te marne dwieście
pięćdziesiąt tysięcy dolarów wydaje się błahostką, szczególnie, jeśli dwa pozostałe punkty
mają jakieś znaczenie. Ale każdy ma swoje własne priorytety i waham się, czy mogę
oczekiwać,bypokryłysięonezmoimi.
Co się tyczy punktu drugiego, Trachtman wyczuwa, że ilość informacji wypluwanych
przez media, informacji często sprzecznych, powoduje, że ludzie tracą orientację i w końcu
zupełnie nie mają pojęcia, co kupić i jak w ogóle żyć. O obywatelu mówi: „Jeżeli byłby
kompletnie niedoinformowany i stosował się po prostu do zaleceń swojego lekarza czy
odpowiedniej agencji rządowej i jadał lekkostrawne potrawy w umiarkowanej ilości, czułby
sięzpewnościąwspaniale.”
Byćmoże!Nadodatekporazpierwszywhistoriizdarzyłosię,żezmniejszasięliczbaosób
palących papierosy. Prawo stosowane z całą surowością w czasach prohibicji nie
doprowadziłodozmniejszeniaspożyciaalkoholu—raczejwprostprzeciwnie—podczasgdy
raporty o niewątpliwej zależności pomiędzy paleniem a rakiem płuc i chorobami serca
odnoszą rzeczywisty skutek. Wraz z publikacjami o cholesterolu, doprowadziło to do
zmniejszania się w ostatnich latach umieralności z powodu sercowych chorób układu
naczyniowego.
Uratowano z pewnością życie tysięcy ludzi, lecz czy to warte wydatków rzędu setek
tysięcydolarów,jestjużjedyniekwestiąpriorytetów,Przynajmniejjataksądzę.
W punkcie trzecim Trachtman daje wyraz swoim przekonaniom, iż zdezorientowani
obywatele nie stworzą prawdopodobnie społeczeństwa aktywnego, a jeżeli nawet wykażą
zaangażowanie,tobędązirytującągłupotąbronićzłejsprawy.Cowięcej,popularnepodejście
do materiałów naukowych, zwykle w pogoni za sensacją upraszczające zagadnienie, nie
doprowadzi do zrozumienia metod naukowych, zwiększy oczekiwania i będzie powodem
wieluinnychnieprawidłowości.
Wynika z tego, że jedynym rodzajem informacji o nauce, jaką opinia publiczna powinna
otrzymywać, będzie informacja dostarczana przez ludzi, którzy są w zasadzie tak samo
ciemnijakci,doktórychmaonadotrzeć.TonacouskarżasięTrachtmanniejestwynikiem
edukacji, lecz rezultatem jej braku. Celem nauk zajmujących się sposobami komunikacji jest
(lub przynajmniej powinno być) kształcenie nie tyle opinii publicznej, a przede wszystkim
tych, którzy omawiają w mediach osiągnięcia nauki. I to właśnie jest powód, dla którego
powołano komitet pod nazwą „Nauka w Służbie Społeczeństwa” (Science in the Public
Interest—SIPI).
CzytetrzypowodywymienioneprzezTrachtmanasąjedynymi,któremiałybyracjonalnie
uzasadniaćkoniecznośćedukacjinaukowejspołeczeństwa?
Oczywiście nie! Poprzestając jedynie na tych trzech powodach, milcząco zakładamy, że
edukacja naukowa ma służyć jedynie dobru szerokich kręgów społeczeństwa. Dzieje się
jednakżetak,żepowszechnaedukacjasłużyrównieżdobrunaukiorazsamymnaukowcom,i
mająctonauwadzeprzedstawiamponiżejdalszetrzy,mojewłasneargumenty:
4. Nauka i naukowcy potrzebują przychylności opinii publicznej. Przypuśćmy, że
naukowcy zajmą następujące stanowisko: Jesteśmy naukową elitą społeczeństwa, a wy
ignorancimożeciedalejpozostaćignorantami,ponieważniechcecienassłuchać,ajeślinawet
słuchacie,toitaknicnierozumiecie.
Wtakimprzypadku,naukowcyupodobniąsiędokałpanów,aopiniapubliczna(wcalenie
tak ciemna i tak głupia jak sądziliby członkowie tej elity) będzie się ich bać i jednocześnie
nienawidzić—ipewniebędziemiałakutemupowody.Naukowcy,którzyniezatroszcząsięo
przedstawienieswoichbadań,którzyniewyjaśniąswoichodkryćinieokażąprzyzwoitegoi
dostrzegalnegozainteresowaniaopiniąpubliczną,spotykająsięzpowszechnympotępieniem
iszykanowaniem.Szkody,jakichdoznałatechnologianuklearnawciąguostatnichlatsątego
najlepszymprzykładem.
5.Naukainaukowcypotrzebująwsparciafinansowegoodogółuspołeczeństwa.
Byłoby całkiem nieźle, gdyby wszyscy naukowcy mogli finansować swoją pracę z
własnych dochodów — niestety nie mogą. Wszyscy właściwie potrzbują wsparcia instytucji
akademickich,prywatnychkorporacjiczyrządu.Uczelnierzadkoposiadajądośćpieniądzy,a
prywatne korporacje w sposób naturalny interesują się rozwiązaniami tylko niektórych
zagadnień.Pozostajewięctylkorząd.Jestonwstaniewspieraćtedziedzinynauki,którechoć
mają żywotne znaczenie, nie obiecują w najbliższej przyszłości żadnych materialnych
korzyści.
Rządowe pieniądze pochodzą z kieszeni podatników i jeżeli społeczeństwo nie jest
informowane na bieżąco o postępach nauki, nie dostrzega ich wartości i nie jest pod
wrażeniemmotywów,którymikierująsięnaukowcy,społecznekieszeniezapnąsięnaostatni
guzik. Już teraz senator Proxmire zbija niezły kapitał polityczny na wyszydzaniu i
napastowaniu nie rozumianej przez siebie nauki. W końcu narodzą się miliony ludzi
podobnychdosenatoraProxmire’a,jeślinaukowcywycofająsięwyniośledoswoichwieżyz
kościsłoniowej.
6.Naukainaukowcypotrzebująnowychludziwerbowanychspośródspołeczeństwa.
Naukowcy nie rozmnażają się przez podział. Nie dają również życia jedynie takim
dzieciom, które już od urodzenia stworzone są na naukowców. Mój ojciec nie był z całą
pewnościążadnymnaukowcem;anizresztążadenzmoichprzodków,oilemogęodtworzyć
historię rodziny. Zostałem zwerbowany do nauki, ponieważ zafascynowały mnie książki,
któreczytałemwmłodości,aobecniedostajęniezliczonąilośćlistówodludzi,którzypiszą,że
wpadliwsidłanaukipoprzeczytaniuktórejśzmoichksiążekprzeznaczonychdlaprzeciętnie
wykształconego czytelnika. Samo to wystarczyłoby już, gdyby tylko do tego typu działań
miałaby się edukacja ograniczać. Pozwalając jednak na całkowite odizolowanie się
naukowców,doprowadzimydotego,żebrakbędzienowychadeptównauki,asamanaukaw
końcuszybkozaniknie.
Prawdąjest,żesamapopularyzacjanaukijesttrudna.Wystarczającetrudnościsprawiajuż
przekazywaniewiedzystudentom,acodopieromówićoludziach,którzynigdyniezetknęli
sięzmyśląnaukową.Stawkajestjednakbardzowysokainiemamyżadnegoinnegowyboru,
musimy próbować — i jeśli już się na to zdecydujemy, musimy usilnie starać się doskonalić
procesnauczania—iniebaćsięprzegranej.
Istnieje możliwość ostatecznej przegranej. Możemy w końcu nie uczynić nic, by świat
zdawał sobie sprawę z dokonań nauki. Możemy (jak to ponuro widzi Tratchman) mieszać
jedynieludziomwgłowachzacenęwydawanychcoroczniesetektysięcydolarów(półceny
nowoczesnegosamolotuwojskowego).
Czy istnieje jednak jakaś alternatywa? Zrezygnować z walki? Trzymać wysoko strzępy
sztandaru klęski? Pozostawić świat w rękach czasopism w rodzaju „National Enąuirer”,
astrologówikreacjonistów?Mamymaszerowaćkuciemnociekrzyczećgłośno—„Poddajemy
się. Przecież oni są takimi ciemniakami. Zaoszczędzimy sobie przynajmniej mnóstwo
pieniędzyizadwalatabędzienasstaćnanowysamolotbojowy”.
Nigdy! Jeśli chodzi o mnie, to mogę w końcu zostać pokonany, lecz mimo to zamierzam
walczyćdokońca.Niepoddamsię,niepadnęwobjęciaignorancjiiciemnoty,inieucałujęjej
odrażającegooblicza.
Korpusnauki
Japonia posiadająca dwa razy mniej ludności niż Stany Zjednoczone szkoli co roku pięć
razy więcej inżynierów. Na każdego amerykańskiego studenta, który zetknął się z analizą
matematyczną, przypada pięćdziesięciu rosyjskich studentów, którzy mieli z nią coś do
czynienia.
Światposuwasiękuprzyszłościowysokorozwiniętejtechnice,niezważającnato,żew
tymsamymczasieStanyZjednoczonecofająsiękuwtórnemuanalfabetyzmowi.Kurczącesię
elity naukowe będą czyniły starania, by Stany Zjednoczone nie wypadły z tego wyścigu
technologii,wmiaręjakinnekrajebędąjewyprzedzać.
Co mamy robić? Upadku nauki nie da się odwrócić z dnia na dzień. Może udałoby się
rozwiązać pewne problemy (takie jak niedostateczne wyposażenie szkół), wykładając na to
dodatkowe pieniądze, ale naród nie jest w nastroju do wydawania pieniędzy na cokolwiek
innego niż na „obronę” i nie chce dostrzec, że wykształcone społeczeństwo stanowi
zasadniczączęśćtegosystemuobrony.
Możemy zmienić to nastawienie ludzi, wyjaśnić potrzebę podjęcia kluczowych decyzji,
jeśli będzie powszechne zrozumienie zagadnień naukowych, które mają wpływ na rozwój
energetyki,produkcjężywności,poziomzanieczyszczeń,równowagęekologicznąitp.
Wymagatoczasu,leczbezwzględunato,ileczasumiałobytozająć,środowiskonaukowe
Ameryki musi uczynić wszystko w tym kierunku. Musimy nauczyć się, jak rozmawiać z
ludźmi,jakprzedstawiaćproblemy,jakuwydatnićznaczenianaukidlakażdejdziedzinyżycia
narodu.Musimyuświadomićprywatnymprzedsiębiorcomjakąwagęmawykształcenie,jeśli
rząd jest zbyt ślepy, żeby to dostrzec, musimy szukać dróg ścisłej kooperacji pomiędzy
laboratoriami przemysłowymi i akademickimi, musimy sami docierać zarówno do szkół
wyższych,jakidoszkółpowszechnych.Dokonawszytego,comożemyjeszczeuczynić?
Możemy zaproponować nową ideę. Ponad trzydzieści lat temu ustanowiliśmy „Korpus
Pokoju”
*
, zrzeszający ludzi skłonnych pracować dla polepszenia warunków życia w krajach
rozwijających się. Czy nie moglibyśmy teraz wystąpić z pomysłem utworzenia „Korpusu
Nauki”,zrzeszającegoludzi,którzyofiarowalibyswojemózgiiręce,pomagającnauce?
Co najmniej jedna dziedzina nauki, astronomia, ma już długą tradycję współpracy z
amatorami. To oni właśnie omiatają swoimi teleskopami gwiazdy w poszukiwaniu komet i
asteroid,toichzdjęciamajączasemnajwiększąwartośćitoonipracująwnudnych,niższych
obszarach nauki, pozwalając profesjonalistom zajmować się obszarami leżącymi na skraju
nieznanego.
Czy nie byłoby możliwości, aby tego typu działania podjąć również w dziedzinie fizyki,
chemii, biologii czy geologii? W szkołach średnich, a nawet podstawowych, można znaleźć
mnóstwo młodych ludzi, samouków posiadających wiedzę wykraczającą znacznie poza
program szkolny, którzy z radością powitaliby szansę pracy na jakimkolwiek z setek pól
nauki, gdzie pracując pod kierunkiem doświadczonych naukowców uzyskaliby w zamian
dodatkowe wykształcenie i dostąpiliby zaszczytu uczestniczenia w tego typu
przedsięwzięciach.
Jest wielu ludzi w średnim wieku pracujących w jednym z tysięcy nienaukowych
zawodówaposiadającychwtejlubinnejdziedzinieogromnąwiedzęnaukową,osiągniętąna
drodze samokształcenia. Wiedza ta może być niekompletna, lecz czy nie zechcieliby oni
zainwestować jej w coś, co dałoby im dreszczyk emocji z samego tylko uczestnictwa w
prawdziwychbadaniachnaukowych?
Członkowie „Korpusu Nauki” nie tylko wykonywaliby bardzo użyteczną pracę,
umożliwiając tym samym formalnie wykształconym członkom społeczności naukowej
skoncentrowaniesięnatrudniejszychzadaniachinapodejmowaniuzasadniczychdecyzji,ale
staliby się również znaczącą siłą szerzącą wiedzę w szerokich kręgach społeczeństwa. Nie
byliby częścią jakiejś podejrzanej klasy niedostępnych „kapłanów”; byliby zwykłymi
członkamispołeczeństwaisamaichobecnośćprzybliżyłabynaukęludziom.
Ich własny entuzjazm, świeższy i mniej jeszcze wyeksploatowany niż u profesjonalnych
naukowców,byłbyzaraźliwydlainnych.Wczasie
wizyt w szkołach zachowywaliby się mniej protekcjonalnie wykazywaliby więcej
zaangażowania, dlatego byliby słuchani z większą ochotą. Młodzi ludzie, nie dowierzając
swoim zdolnościom (i pragnieniom), by kiedykolwiek mogli się stać nudnymi profesorami,
dużołatwiejidentyfikowalibysięzkimśzeswojegośrodowiska.
Mogłobysiętostaćzalążkiembardzokorzystnegocykluwzajemnegooddziaływania.Im
nauka będzie stawać się bardziej popularna (i przystępna), tym bardziej społeczeństwo
skłonne będzie do udzielenia jej poparcia. Im bardziej nauka stanie się, rękoma chętnych
naukowców — amatorów, bardziej wydajna i mniej kosztowna, tym bardziej będzie
postrzegana jako czysty interes, przynoszący więcej zysków niż strat, i znów tym bardziej
społeczeństwoskłonnebędziedoudzieleniajejpoparcia.
Imbardziejspołeczeństwobędziesięinteresowaćosiągnięciaminauki,tymbardziejrząd
będzie skłonny wyłożyć na nią publiczne pieniądze, ponieważ nie będzie obawiał się
sprzeciwówzestronyelektoratu.Awmiaręnapływupieniędzy,naukabędzierozwijaćsięi
zdrowieć.Stanedukacjiogólnejpoprawisię,astudencibędąmieliwięcejchęciimożliwości,
aby wybrać studia naukowe. Mogą zasilić szeregi „Korpusu Nauki”, a jeśli zjawisko to
rozszerzysięnacałyświat,marszplanetywprzyszłośćsupertechnikikomputerówikosmosu
staniesiędużołatwiejszy.
Naukaapiękno
OtojedenznajlepiejznanychwierszyWaltaWhitmana:
Kiedysłuchałemuczonegoastronoma,
Kiedyliczbyifaktyrzuconominastół,
Kiedypokazanomiarkuszewykresów,sumiilorazów,
Kiedysłuchałemuczonegoastronomaoklaskiwanegogorąconasaliwykładowej,
Jakniespodziewanieszybkomnietozmęczyłoiznudziło,
Ażwznoszącsięiszybującsamsięwymknąłem,
Wtajemnicęspowitejmgłąnocy,byodczasudoczasu,
Spojrzećwdoskonaląciszęgwiazd.
Wyobrażam sobie, że wielu ludzi czytając te strofy mówi do siebie, nie posiadając się z
radości,—„Ileżwtymprawdy!Naukakażdąrzeczpozbawiapiękna,sprowadzającwszystko
doliczb,tabelipomiarów!Wimięczegomamsięuczyćwszystkichtychramot,kiedymogę
poprostuwyjśćipopatrzećwgwiazdy?”
Tobardzowygodnypunktwidzenia,zktóregopostrzegasiętęcałązagmatwanąmiazgę
naukową nie tylko jako trudno zrozumiałą, ale jeszcze jako coś estetycznie odpychającego.
Zamiast tego można przecież spojrzeć w wieczorne niebo, łyknąć jego piękna i pójść do
nocnegoklubu.
Kłopotwtym,żeWhitmanpleciegłupstwa,alebiedaczynanieznaniczegolepszego.
Niezaprzeczam,żeniebojestpiękne—samspędzammnóstwoczasusiedzącnawzgórzu,
patrząc w gwiazdy i zachwycając się ich pięknem (kąsany zresztą przez komary — a ślady
ukąszeńznikajądopieropokilkutygodniach).
Leczto,cowtedydostrzegam—teniczymniezmąconemigającepunktyświatła—niejest
pięknem całym, które tam można znaleźć. Czy mógłbym z uwielbieniem patrzeć na
pojedynczyliśćniemyślącolesie?Czymógłbympatrzećnapojedynczykamykpołyskujący
wsłońcu,gardzącwiedząocałejplaży?
Te błyszczące plamki na niebie, które nazywamy planetami, są całymi światami. Są
światamizgęstąatmosferądwutlenkuwęglaikwasusiarkowego—światamirozpalonejdo
czerwoności cieczy z huraganami, które mogłyby pochłonąć całą Ziemię — wymarłymi
światami pokrytymi ospowatymi kraterami — światami wydmuchującymi w próżnię
pióropusze pyłów — światami czerwonych i niegościnnych pustyń — światami o
niesamowitym i nieziemskim pięknie, które sprowadza się do zwykłej plamki światła,
podziwianejwłaśnienawieczornymniebie.
Inne jasne plamki, nie będące planetami, a raczej gwiazdami, w rzeczywistości są
słońcami. Niektóre z nich są nieporównywalnie większe od naszego Słońca i świecą tysiące
razymocniej.Niektóresąjedynierozżarzonymidoczerwonościbryłamiwęgla,emitującymi
nieznaczną ilość energii. Inne są bardzo gęstymi ciałami o masie porównywalnej z masą
Słońca, a cała ich materia jest ściśnięta w obszarze kuli o rozmiarach mniejszych od Ziemi.
Jeszcze inne są zgniecione jeszcze bardziej, tak że cała materia skupiona jest do obszaru o
objętościmałejplanetoidy.Istniejąteżgwiazdytakściśnięte,żeichmasakurczysiędozerowej
objętości,dotakiegostanu,wktórymichobecnośćmanifestujesięwłaściwiejedyniesilnym
polemgrawitacyjnym,połykającymwszystko,coznajdziesięwichpobliżuiniedającymnic
w zamian — materia spada w bezkresną otchłań wydając przedśmiertelny krzyk w postaci
promieniowaniarentgenowskiego.
Istniejągwiazdy,którepulsująwjakimśniekończącymsięrytmiekosmicznegooddechu.
Są i inne, które, wyczerpawszy swoje paliwo jądrowe, wybuchają, a później czerwienieją i
połykają swoje planety — jeżeli je mają (pewnego dnia, za miliardy lat, wybuchnie także
Słońce, a Ziemia usmaży się albo spiecze, albo odparuje nie pozostawiając żadnych śladów
istniejącego kiedyś życia). Pewne gwiazdy eksplodują w ogromnym kataklizmie, którego
straszliwypodmuchpromieniowania,rozprzestrzeniającysiępoczątkowozprędkościąbliską
prędkościświatłanaprzestrzenieogarniającetysiącelatświetlnych,docieratakżenaZiemię,
stającsięsiłąnapędowąewolucji—powodujebowiemmutacjegenetyczne.
Ta marna garstka gwiazd, które dostrzegamy patrząc na spokojne niebo (nie więcej niż
jakieś 2 500 gwiazd nawet podczas najciemniejszej i najbardziej bezchmurnej nocy), jest
niczym w porównaniu z mrowiem gwiazd, których nie widzimy — w samym tylko
ogromnym fajerwerku Drogi Mlecznej jest ich około trzysta miliardów. Obszar ten jest tak
rozległy,żeświatłobiegnączprędkością300000kmnasekundę,potrzebujestotysięcylat,by
przeleciećzjednegokrańcanadrugi;Galaktykaobracasięwokółswojegośrodkamasyijeden
całkowityobróttrwadwieściemilionówlat—wruchutymbierzeudziałiSłońce,iZiemia,i
mysami.
Poza naszą Drogą Mleczną znajdują się inne galaktyki, z których około dwudziestu jest
zgrupowanych w naszej gromadzie galaktyk, przy czym większość z nich to małe galaktyki
składające się z nie więcej jak kilku miliardów gwiazd. Z jednym wyjątkiem, galaktyką
Andromedy,którajestdwarazywiększaodnaszej.
Poza naszą gromadą galaktyk istnieją inne galaktyki i inne gromady, a niektóre z nich
składają się z tysięcy galaktyk. Rozciągają się na ogromnych przestrzeniach i najlepsze
teleskopy nie znalazły jakiegokolwiek śladu ich końca. Być może jest ich nawet ze sto
miliardów.
W centrach coraz większej ilości galaktyk odkrywamy olbrzymie kataklizmy — wielkie
eksplozjeipotokipromieniowaniaoznaczającebyćmożeśmierćmilionówgwiazd.Nawetw
środkunaszejgalaktykipanujeniewiarogodnaburza,ukrytaprzedUkłademSłonecznymna
obrzeżach niezwykle wielkich chmur pyłu i gazu, które rozciągają się pomiędzy nami a
sercemtegoorkanu.
Niektóre centra galaktyk są tak jasne, że można je dostrzec z odległości miliardów lat
świetlnych,zodległości,wktórejniedostrzegalnesąsamegalaktyki,awidaćjedynieichjasne,
podobnedogwiazdobszarycentralne—wielkiespektaklemocy—kwazary.Niektóreznich
odkrytowodległościachprzekraczającychdziesięćmiliardówlatświetlnych.
Wszystkie galaktyki oddalają się od siebie w wielkiej kosmicznej ekspansji, rozpoczętej
przedpiętnastomamiliardamilat,kiedycałamateriawszechświatabyłaskupionawobjętości
malutkiejkuleczki,eksplodującejwniewyobrażalnymrozprysku.Zniejpóźniejutworzyłysię
galaktyki.
Wszechświat może rozszerzać się bez końca, ale może też nadejść dzień, gdy ekspansja
ulegniespowolnieniuiodwróciswójkierunek,anastępującepotemkurczeniesiędoprowadzi
znowu wszechświat do formy małej kuleczki i zabawa zacznie się od nowa, tak jakby cały
wszechświatwykonywałoddechytrwającebyćmożebilionylat.
Wszystkie te wizje — przekraczające możliwości ludzkiej wyobraźni — były możliwe
dzięki pracy setek „uczonych” astronomów. Wszystko to, dosłownie wszystko, zostało
odkryte już po śmierci Whitmana w 1892 roku, a większość odkryć dokonano w ostatnim
ćwierćwieczu,takżebiednypoetanigdyniemiałokazjidowiedziećsięjakśmieszniemałąi
ograniczonączęśćpięknamógłobserwować,kiedy„patrzyłwdoskonałąciszęgwiazd”.
Mysamiobecnieniejesteśmywstaniewyobrazićsobietegonieskończonegopiękna,które
możebyćjeszczeodkrytewprzyszłości—dziękinauce.
Sztukaanauka
Wiedzajestniepodzielna.Gdyludziestająsięmądrzejsiwjednejdziedzinie,łatwiejjestim
z pewnością rozumieć inne. Z drugiej strony, jeśli dzielą wiedzę, koncentrując się na swojej
własnejspecjalnościorazlekceważąiignorująinnedziedziny,wtedystająsięmniejmądrzy,
nawetwewłasnejspecjalności.
Ludziomzdarzasięczęstomówićonauceisztuce,jakbytobyłydwaróżnezjawiskabez
żadnych współzależności. Uważają, że artysta kieruje się jedynie uczuciami i intuicją —
dostrzega wszystko natychmiast i nie musi dowodzić swoich racji. Sądzą, że naukowiec jest
zimnyikierujesięjedynierozumem,adowodziswoichracjirozważnie,krokpokrokuinie
musimiećwyobraźni.
Wszystko to jest nieprawdą. Prawdziwy artysta kieruje się tak samo rozumem jak i
wyobraźnią i wie, co robi. A jeśli nie — cierpi na tym jego sztuka. Prawdziwy naukowiec
posiada tyle samo wyobraźni co i rozumu, a czasem dochodzi do jakiegoś rozwiązania
błyskawicznie w jednej chwili, zaś rozum musi dopiero za tym wolno podążać, jeśli nie —
jegonaukadoznajeuszczerbku.
Jeżeli prześledzimy historię rozwoju ludzkości, dojdziemy do przekonania, że w wielu
przypadkachsztukainaukaprzenikałysięwzajemnieoraziżpostępwjednejznichniebyłby
możliwybezrozwojudrugiej.
We wczesnej nowożytności na przykład artyści próbowali wypracować środki, które
pozwoliłyby na rysowanie scen w taki sposób, aby były bardziej podobne do świata, który
chcieli przedstawiać. Malowali płaskie obrazy, ale pragnęli, aby wyglądały jak gdyby
posiadałygłębięiperspektywę.
Aby to osiągnąć, zmuszeni byli zmniejszać niektóre elementy obrazu według bardzo
pieczołowicieopracowanychreguł.WłoskiartystaLeoneBattistaAlbertiopublikowałw1434
roku książkę, w której pokazał, jak we właściwy sposób osiągnąć perspektywę. Aby jednak
mogłodotegodojść,musiałwykorzystaćnarzędziamatematyki.Okazałosię,żeAlberti,przy
pracy nad czysto artystycznym zagadnieniem, stworzył początki bardzo ważnej gałęzi
matematyki,zwanejgeometriąrzutową.
Wśredniowieczunatomiast,zuwaginato,żeprzeprowadzaniesekcjizwłokbyłosurowo
zabronione,znajomośćanatomiiciałaludzkiegobyłabardzoograniczona.Ponieważmiałoto
zasadnicze znaczenie dla rozwoju medycyny, nie czyniła ona żadnych postępów przez całe
stulecia.
Znajomośćanatomiijednakważnajesttakżeiwsztuce.WłoskiartystaLeonardodaVinci
pragnął malować postacie ludzkie, które wyglądałyby realistycznie i dlatego musiał
dowiedzieć się, jak rozmieszczone są wewnątrz ciała ludzkiego kości i mięśnie. Około 1500
rokuprzeprowadziłbliskotrzydzieścisekcjizwłok,przestudiowałdokładniebudowęmięśnii
kości. Dzięki temu sporządził wspaniałe rysunki anatomiczne. Studiował również budowę
serca,copozwoliłomuwyrobićsobiepojęcieokrążeniukrwi.
Oczywiście istniało również oddziaływanie w odwrotnym kierunku. Pół stulecia później
belgijski lekarz dokonujący sekcji zwłok — Andreas Vesalius, opublikował w 1543 roku
książkęztejdziedzinyObudowieciałaludzkiego.
Stanowi ona podwaliny nowoczesnej anatomii i tym samym medycyny nowoczesnej.
Vesaliusniebyłjednakżejedynymlekarzemdokonującymsekcjizwłok.Innirównieżjerobili
irównieżpublikowaliksiężkinatentemat.Cobyłoprzyczynątego,żeVesaliusuważanyjest
zanajwiększegoznich?
Sztuka!
Vesalius zdecydował, aby ilustracje do jego książki wykonał holenderski malarz Jan
Stevenszoon van Kalkar (uczeń wielkiego weneckiego artysty Tycjana). Żadne słowa nie
oddadzą budowy anatomicznej tak dobrze, jak wspaniale namalowany obraz i właśnie te
ilustracje,aniesłowa,uczyniłyVesaliusa„ojcemanatomii”.
W późniejszych czasach nadal istniało powiązanie między sztuką i nauką. W 1801 roku
niemieckiuczonyJohannWilhelmRitterodkrył,żeświatłosłonecznerozkładabiałyzwiązek
chemicznyonazwiechloreksrebranadrobneczarneziarnametalicznegosrebra.
A więc światło słoneczne zmienia białe w czarne. Czy można wykorzystać promienie
słonecznedomalowaniaobrazów?Naukowcyniechcieliścieraćsięztymproblemem,artyści
jednakpodjęlirzuconąrękawicę.PewienFrancuzonazwiskuLouisJacquesMandeDaguerre
zajmował się malowaniem dekoracji scenicznych. Zastanawiał się, czy nie dało by się
wykonaćtychdekoracjiwtakisposób,bywyglądałyonebardziejrealistycznie.Rozważał,czy
nie można by wykorzystać do tego celu światła słonecznego, które mechanicznie
odwzorowałobydokładnierzeczywistywidok.Wtensposób,wlatachtrzydzietychubiegłego
wieku,powstałypierwszeprymitywnefotografie.
Jak mogłaby obecnie funkcjonować nauka, pozbawiona możliwości wykonywania zdjęć?
Astronomia,niemogącfotografowaćnieba,umarłabyśmierciąnaturalną.Awjakimmiejscu
znajdowałabysięmedycynabezzdjęćrentgenowskich?
Fotografika stała się piękną dziedziną sztuki dzięki swoim własnym zaletom, ale
wszystkie gałęzie wiedzy mają jej wiele do zawdzięczenia. Związki chemiczne reagujące
bardzo gwałtownie pod wpływem światła umożliwiły wykonywanie zdjęć przy krótkim
czasienaświetlenia.Noweurządzeniamechaniczneumożliwiływykonywaniefilmów.
Nieustanniepowtarzasiętensamscenariuszwydarzeń,wktórymwspółcześninaukowcy
przyczyniają się do skokowego postępu nauki tylko dlatego, że patrzą na świat oczami
artysty. Nie znajdują innego wyjścia jak tylko założyć, że wszechświat funkcjonuje
harmonicznie, że jego maszyneria jest uporządkowana i piękna oraz nieskomplikowana.
Wierzą, że rozwiązanie, w którym można dostrzec artystyczne piękno, prawdopodobnie
dokładniej opisuje wszechświat. Idee, w których tkwi artystyczne piękno, nazywają
„eleganckimi”,awszyscynaukowcynieustająwposzukiwaniuelegancji.
Na przykład szkocki naukowiec James Clerk Maxwell w 1879 roku sformułował cztery
równania, które można było zapisać prosto i zgrabnie, i które były ze sobą wzajemnie
powiązane harmonijnym pięknem. Były eleganckie. Opisywały wszystkie obserwowane
wtedy zjawiska mające związek z elektrycznością, magnetyzmem i światłem. Przekonało to
naukowcówoichprawdziwościiużytecznościdlanauki,wczymznaczącopomogłarównież
ichelegancja.
Od tego czasu inne wielkie teorie naukowe przyciągają uwagę świata, ponieważ ich
najważniejsze wnioski są wyrażane za pomocą nieskomplikowanych symboli i wzorów.
Główna myśl teorii kwantowej wyrażona jest za pomocą wzoru e = hn, a najważniejszy
wniosekwypływającyzteoriiwzględnościwyrażarównaniee=mc
2
.
Ogólna teoria względności sformułowana przez Alberta Einsteina w 1916 roku nie jest
jeszcze powszechnie uznana. Istnieją alternatywne teorie opracowane przez innych
naukowców. Bardzo trudno jest dokonać koniecznych obserwacji, które umożliwiłyby
naukowcom wybranie spomiędzy nich tej prawidłowej. Z wszystkich jednak teorii wersja
Einsteinajestnajprostszainajzgrabniejsza—najbardziejeleganckapoprostu.Wielufizyków
jestprzekonanychojejprawdziwości,bowidaćwniejnajwięcejartyzmu.
W 1874 roku holenderski chemik Jacobus Henricus van’t Hoff opracował teorię, która w
końcuwyjaśniaławieleproblemówdotyczącychzłożonychcząsteczekżywychtkanek.Każdy
atomwęglamożepołączyćsięczteremawiązaniamizczteromainnymiatomamiivan’tHoff
stworzył model takiego czterowartościowego atomu węgla. W modelu tym cztery wiązania
reprezentowanebyłyprzezczterywierzchołkiwyimaginowanegoczworościanuotaczającego
atomwęgla.
Byłtobardzoeleganckisposóbwyjaśnieniawieluproblemów.Cowięcej,cząsteczkimożna
było narysować w trzech wymiarach i ich układ przestrzenny tworzył formę artystyczną
niezależnie od faktów naukowych. Ostatecznie w 1953 roku James Watson i Francis Crick
odkryli strukturę kwasów nukleinowych, których budowa przypomina powiązane ze sobą
dwie linie śrubowe. Odkrycie kwasów nukleinowych, podstawowych cząsteczek żywych
organizmów, było następstwem obserwacji wykazujących, że związki te charakteryzują się
pewnądalekoposuniętąregularnością.
Każdego roku McGraw — Hill Yearbook of Science and Technology (rocznik zajmujący się
problemami nauki i techniki) publikuje wybór najciekawszych fotografii roku wykonanych
dla celów naukowych, takich fotografii, które oprócz swojej wartości czysto naukowej
charakteryzująsięswoistymartystycznympięknem.Jeżelispojrzymynazdjęcie,wykonaneza
pomocą mikroskopu elektronowego, przedstawiające wybuch na słońcu lub dwuatomową
cząsteczkę (obydwa można znaleźć w roczniku z 1977 roku) nie wiadomo, czy mamy
podziwiaćjejakowytworynauki,czyjakodziełasztuki.Aletoniemaznaczenia—obydwie
sątymsamym.
Fascynacjanauką
Kosmos,serialtelewizyjnyCarlaSagana,oferujecośzupełnieniezwykłego—obraznauki
rozciągającysięodmyślinajbardziejstarożytnej,jakąznamy,donajnowszychdokonanychjuż
przez nas odkryć — a wykorzystuje najnowsze osiągnięcia techniki, aby zachęcić nas do
oglądaniazezrozumieniem.
Daje nam coś jeszcze bardziej niezwykłego — widownię milionów ludzi, którzy z
entuzjazmembędąoglądać—jeszczenierozwodniony—obraznauki.
Produktem ubocznym serialu telewizyjnego będzie Kosmos Sagana, książka, której treść
ograniczysiędoprzedstawieniawdrukusłów,obrazówiakcjiserialu.Pierwszewydaniema
nakład150000iniemawątpliwości,żebędziewielokrotniepowtarzane.
Przyznać trzeba, iż Sagan jest interesującym i cieszącym się poważaniem wybitnym
człowiekiem.Toprofesjonalnyastronomodznaczającysięwyobraźnią,zdolnościamiisławą.
Jest także bardzo dobrym pisarzem — ktoś mógłby pomyśleć, iż publiczność ogląda serial i
czytaksiążkinieonauce,leczonimsamym.
Można by z tego wyciągnąć budujący wniosek, gdyby nie fakt, że obserwujemy obecnie
prawdziwą eksplozję magazynów naukowych — magazynów zajmujących się rzetelną
wiedzą i w większości opierających się pokusie pogrążenia się w oparach mistycyzmu i
baśniowejmitologii.
Obserwujemy również stały wzrost popularności fantastyki naukowej. Odnosi się to do
wydawnictwksiążkowych,gdziewpoprzednichdziesięcioleciachfantastykanaukowamiała
najmniejszewzięciespośródwszystkichgatunkówfantastyki.Obecniedajesięzauważyćstały
wzrostzainteresowanianią,podczasgdyinneodmianyfantastykizanikają.Szczególniewidać
towmediachwizualnych,wktórychwielkimiprzegranymisą„operykosmiczne”,afilmThe
EmpireStrikesBack(Imperiumkontratakuje)rozśmieszałdołeznawetnajbardziejzblazowanych
widzów.
Rzeczywiście, jeśli mogę (odrobinę wszakże zażenowany) przytoczyć mój własny
przypadek,wśród218moichksiążekwydanychwciąguostatnichtrzydziestulat,50książek
należydofantastykinaukowej,a120toliteraturafaktu,równieżzwiązanaznauką.Uważam,
że tego typu literatura, w miarę jak rosną rzesze czytelników, będzie miała wzrastające
powodzenie.
Skąd takie zainteresowanie nauką szerokich kręgów społeczeństwa? I dlaczego akurat
teraz?
Trzeba przyznać, iż zawsze byli ludzie zafascynowani nauką, nawet do tego stopnia, iż
uważalitozanajwiększąwartośćswojegożycia.Aleteżzawszebyłoichniewielu,zarównow
liczbachbezwzględnych,jakiprocentowowstosunkudocałejpopulacji.Jednakżeterazich
liczba zwiększa się znacząco i gwałtownie, a sama nauka staje się zajęciem prawie
powszechnym.
Dlaczegoteraz—pytamzuporem?
Świadomie używam tu wyrazu „fascynacja”. Wywodzi się on z łacińskiego „fascinare”,
oznaczającego — „czarować”, „rzucać urok”. Coś jest fascynujące, gdy wydaje się, że
absorbujenasswojąnienaturalnością,czymsięzachwycamyicopozbawianaszdolności,albo
woli, albo chęci ucieczki od tego czegoś. Używamy tego wyrazu zwykle w pozytywnym
sensie.Możnasięfascynowaćpięknem,wdziękiem,inteligencją,malowniczością.
Wyraz ten nie zawsze ma jednak dodatni wydźwięk. Wśród naszych archaicznych
wyobrażeń jest na przykład takie, które mówi o fascynacji myszy lśniącymi oczami węża,
myszyskulonejzestrachuiczekającejbezradnienachwilę,kiedyzostaniezjedzona.Możemy
byćzatemzafascynowanirównieżzłeminiebezpieczeństwem—niezdolnidoucieczki,nim
będziezapóźno.
Obydwaznaczeniafascynacjiłącząnaukęiszerokąopiniępubliczną.Niezawszetakbyło.
Europejczycy i Amerykanie żyjący w erze przemysłowej XIX stulecia mieli mgliste pojęcie o
istnieniunauki,mniejwięcejtakiejakoistnieniuChin.Tymconaprawdęmiałowpływnaich
codzienneżycieicobudziłoichnajżywszezainteresowaniebyływynalazki.
Doskonale zdawali sobie sprawę ze zmian zachodzących w ich codziennym życiu w
wynikutakichosiągnięć,jakstatekparowy,lokomotywa,telegraf,telefon,światłoelektryczne
czymaszynadoszycia.Niebyłytowzasadzieosiągnięcianauki,leczpomysłowościzdolnych
ludzi,którzyniebylipostrzeganijakonaukowcy(iwścisłymsensietegosłowanaukowcami
niebyli).
A przecież już byli wtedy naukowcy klasy Andre Marie Ampere’a, który stworzył cały
aparat matematyczny elektrodynamiki na całe pokolenie przed Thomasem Alva Edisonem,
który wykorzystał owe prawa elektrodynamiki do wielu swoich wynalazków. Można sobie
jednak wyobrazić, że na każdą osobę, która słyszała o Amperze, przypadało 100 000 osób
znającychnazwiskoEdisona.Cowięcej,spośródtych,którzysłyszelioEdisonie,tylkobardzo
niewielu zdawało sobie sprawę ze związku, jaki zachodzi pomiędzy nim a Amperem lub
dostrzegało, że Amper poprzedzał Edisona, ponieważ to właśnie ten pierwszy umożliwił w
ogólezaistnieniedrugiegoprawawświecieelektrodynamikitechnicznej.
Powszechnezrozumienie,żenauka,choćniekoniecznietylkoona,tomatkawynalazków,
jestniewątpliwiezjawiskiemtypowymdopierodlaXXwieku,takjakito,żetasamanauka
może być narzędziem zniszczenia i stać się przyczyną upadku równie dobrze, jak motorem
postępuirozwoju.
Wydaje się, że w oczach szerokiej opinii publicznej pierwszy przebłysk zrozumienia
znaczenia i potencjału nauki (w odróżnieniu od „wynalazczości”) można zauważyć w 1915
roku, podczas pierwszej wojny światowej, gdy użyto gazów trujących. Było to wyraźne
osiągnięcienaukoweczystejchemii.Istałosiętostrasznymodkryciemdlaspołeczeństwa,ale
bezżadnejwkońcuwartości,nawetdlawojska,boniestałosiępowodemzwycięstważadnej
ze stron. Zanim skończył się 1915 rok, obydwie strony konfliktu zdążyły zastosować gazy
bojowe, lecz nie dało to żadnej z nich najmniejszej przewagi nad przeciwnikiem. Jedynym
skutkiem było spotęgowanie strachu i zwielokrotnienie cierpień żołnierzy po obydwu
stronachfrontu.
Nie zapomniano o tym panicznym strachu. Gazów trujących nie użyto podczas drugiej
wojny światowej, ponieważ nie można było nic dzięki nim osiągnąć, może poza
ewentualnością odwetu. Mimo to, struktury obrony cywilnej były przygotowane na ich
użycie.Stądpowszechnainiezbędnaobecnośćmaskiprzeciwgazowej.
Gdyby nawet zapomniano o strachu, to druga wojna światowa przypomniała o nim
użyciem bomby atomowej w 1945 roku. Choć gazy trujące przestały już być postrachem
ludzkości, to bomba atomowa, której samo istnienie wprawiało w paraliżujące przerażenie,
byłajużwyraźnieproduktemczystejnauki.
Odczasówdrugiejwojnyświatowejnaukanieustanniezadziwiałaświatswoimicudami(i
horrorami). Telewizja i samolot mogą być jeszcze uważane za wynalazki w ich
dziewiętnastowiecznym sensie, ale już elektronika czy pojazdy kosmiczne są osiągnięciami
naukiiopiniapublicznazdajesobiejasnosprawęztychzwiązków.
Rozwójfizykiciałastałegodoprowadziłdoskonstruowaniatranzystoraiwszystkichjego
subminiaturowych następców. Teraz oddaje w nasze ręce coraz to nowsze generacje
komputerów,itocorazmniejsze,coraztańszeibardziejwszechstronne.Atylkoktośskrajnie
nierozgarnięty mógłby sądzić, że komputery są jedynie wytworem jakiegoś pomysłowego
wynalazcy.
Nikomu nie uda się również pomniejszyć znaczenie podboju kosmosu poprzez
wygłaszanie opinii, że rakiety są wynalazkiem średniowiecznych Chińczyków i niczym
więcej. Rakieta, nie ważne jak duża i potężna, byłaby jedynie pociskiem, który można
wystrzelić,alebezżadnejgwarancji,żekiedykolwiekdoczekamysięnajegopowrót.Wsamej
rakiecielicząsiętaknaprawdęjedyniejejzdalniesterowaneitransmitującedaneprzyrządy
pomiarowe oraz baterie słoneczne, bo tylko te urządzenia umożliwiają przekazywanie
poleceńnasatelityisondy.
Szerokaopiniapublicznaniemarównieżżadnychwątpliwości,żejeślijakieśproblemyw
ogóle daje się rozwiązać (lub uczynić jeszcze bardziej złożonymi), to można tego dokonać
jedynie za pomocą narzędzi, których dostarcza nauka i technika. Świadomość tego jest
powszechnainiktniepoddajetychfaktówwwątpliwość,niezależnieodtegoczyjestza,czy
przeciwrozwojowitechniki,chybażejestkompletnymfantastą.
Jeżelikryzysenergetycznymabyćrozwiązanydziękiodkryciomiwykorzystaniunowych
źródeł energii (synteza jądrowa? elektrownie słoneczne w przestrzeni kosmicznej? energia
geotermiczna?biomasa?),będzietozasługąnauki,któratoumożliwiiwprowadziwżycie.
Jeżeli kryzys energetyczny ma być przezwyciężony z pominięciem „wielkiej nauki”, a w
wyniku powstania, jakimś cudem, „nauki ludowej”, albo pewnego rodzaju plecaków
osobistych, albo indywidualnych baterii słonecznych, albo podwórkowych walcowni stali,
albo pieczołowicie opracowanego odzysku odpadów, to i tak na świecie pozostanie sześć
miliardówludzi,którzyniedadząsięzagłodzićprzezjakieśmarnekilkasetmilionów—jeśli
w ogóle cywilizacja ma przetrwać. Odejście od stereotypowego nastawienia — „wielkie to
wydajne” i wyznanie — „małe jest piękne” wymagają znaczącego postępu we wszystkich
dziedzinachnaukiitechniki.
Amerykańskiespołeczeństwozdajesobiesprawę,żejednymzczynnikówwarunkujących
potęgęichkrajujestświatoweprzewodnictwownauceitechnice—wpostacikomputerów,
mikroelektroniki, fizyki atomowej, laserów itp — nie tylko jako narzędzi walki w
ewentualnych wojnach, ale przede wszystkim jako podstawa rozwoju nowoczesnego i
wydajnego przemysłu. Zdaje sobie ono również sprawę, że dostrzegalne zmniejszenie się
amerykańskiej potęgi, przynajmniej w pewnych dziedzinach, spowodowane zostało przez
utratęstatusulideraświatowejnauki.
Krótkomówiąc,zmieniłsięobraznaukiwoczachszerokichkręgówspołeczeństwa.Nauka
nie jest już postrzegana jako jakaś kompletnie abstrakcyjna działalność, prowadzona jedynie
przez postrzelonych profesorów i długowłosych dziwaków, którzy przemawiają językiem
zrozumiałym jedynie dla nich samych. Konkluzje, do których dochodzą, choćby częściowo
zrozumiałe,niesątraktowanejakbyniemiałyżadnegoznaczeniawporównaniuzwynikiem
jutrzejszegomeczupiłkarskiego.
Zamiasttegonaukacorazczęściejpostrzeganajestprzezkażdegoznasjakokwestiażycia
iśmierci,awnaukowcachupatrujesięzbawicielibądźdewastatorów,którychdobrzebyłoby
jednakżechoćtrochęrozumiećiktórychnależywyprowadzićnawidokpubliczny,abyzdali
sprawęztego,cowłaśnierobiąicozamierzająrobićwnajbliższejprzyszłości.
Francuski polityk Georges Clemenceau w jednym z najczęściej powtarzanych swoich
powiedzeństwierdził:„Wojnatozbytważnarzecz,bypozostawićjągenerałom.”Możnabyje
sparafrazować: „Jakakolwiek specjalność, jeśli tylko jest ważna — staje się zbyt ważna, aby
pozostawiaćjąspecjalistom.”
Specjalistaniemożeprzecieżfunkcjonować,jeślinieskoncentrujesięmniejlubbardziejna
swojejspecjalności;ajeżelinatosięzdecyduje,będzieignorowałcałyogromnywszechświat
leżący poza obszarem jego zainteresowań. W ten sposób nie dostrzeże istotnych jego
składników, pomocnych mu do formułowania swoich poglądów. Dlatego ciągle potrzebuje
pomocy niespecjalistów, którzy, mając zaufanie do kluczowych informacji dostarczanych
przez specjalistę, są w stanie wypracować poglądy uwzględniające szerszy horyzont — —
zakładając,żeniespecjalistajestnajpierwwstaniepojąćspecjalistycznypunktwidzenia.
Dlatego właśnie nauka to zbyt poważna sprawa, aby pozostawiać ją specjalistom.
Naukowcy muszą być poddani kontroli sprawnie funkcjonującego społeczeństwa, które
wspierasiędobrzepoinformowanąopiniąpubliczną.
Każdy z nas na śmierć i życie związany jest z nauką. Każdy z nas ma możliwość, ale i
obowiązek udzielania pomocy przy podejmowaniu decyzji, jakimi zagadnieniami powinna
zajmować się nauka, jakie powinna podjąć środki ostrożności, jak, w jaki sposób i gdzie
powinny znaleźć zastosowanie nowe odkrycia naukowe, a gdzie stosować ich nie należy. I
żadnaztychpowinnościniemożewynikaćzignorancjiczywłasnychuprzedzeń,ajedynieze
zrozumieniaprzedmiotuizmądrości.
Czy można osiągnąć takie powszechne zrozumienie i mądrość? I czy można to
wykorzystać?Zpewnościąniejesttołatwe.Jednakoczywistyjestpierwszykrokdozrobienia:
zdobyćmożliwienajwięcejinformacjiostaniewspółczesnejnauki.Spodziewamsię,żecoraz
więcejludzizaczynamyślećpodobnie.
Właśnie to jest chyba powodem zwiększonego zainteresowania ludzi oglądaniem
programówiczytaniemksiążekomawiającychpostępynauki—prawdziwejnauki—októrej
mówiąspecjaliściużywającjęzykaiterminówzrozumiałychdlaniespecjalistów.
Jaki jest związek tego wszystkiego z opowiadaniami science fiction? Przede wszystkim
musimy pamiętać, że fantastyka naukowa nie jest w żadnej mierze nauką. W najlepszym
przypadku zajmuje się rezultatami i wnioskami wynikającymi z nauki. Tym samym
przedstawia tylko bardzo ogólny i niekompletny jej obraz, ponieważ treść opowiadań tego
typujestskoncentrowanawzasadzienabohaterachakcji—naichwyczynachiodczuciach.
Takwięcnaukaprzedstawianawopowiadaniachfantastyczno–naukowychbywazwykle
upraszczana, nieco modyfikowana czy nawet zniekształcana dla potrzeb intrygi. Z tego
powodu nauka może być prezentowana (niestety — w grę wchodzą ludzkie słabości)
całkowicie błędnie, gdyż autor może okazać się nieukiem — a rzadko się zdarza, by był
naukowcem.
Może zatem i tak być, że fantastyka naukowa zdobywa sobie popularność z powodów
zupełnie różnych od tych, które powodują popularność specjalnego gatunku literatury
przeznaczonejdlakompletnychignorantów.
Początkowozpewnościątakbyło.
Zauważmy, że wszystkie zasadnicze zmiany społeczne są zawsze spowodowane
postępaminaukiitechniki.Innegotypuzmiany—zgonywładców,upadkidynastii,podbój
kraju czy zarazy — nabierają dużego znaczenia dla bezpośredniej współczesności, lecz po
ustaleniu się tych zmian i po zniknięciu przyczyn, które je wywołały, wszystko wraca do
normyiludzieżyjąjakdawniej.ZtegopowoduautorbiblijnejKsięgiKoheletaczyliEklezjastesa
jestusprawiedliwiony,gdygłosi:„NiemanicnowegopodSłońcem”.
Porównajmy jednak banalne i chwilowe zmiany z trwałym oddziaływaniem na każdą
dziedzinę ludzkiego życia takich wydarzeń jak opanowanie ognia, powstanie rolnictwa,
wynalezienie pisma, wprowadzenie do użytku ceramiki i metali, wynalazek kompasu
magnetycznego czy druku lub — całkiem już współczesnych — skonstruowanie silnika
parowego,samochodu,telewizji,odrzutowcaczywreszciekomputera.
Postęp w nauce i postęp w technice kumulują się i wzajemnie wzmacniają. Każdy
dokonany już krok ułatwia dalsze i staje się punktem wyjścia dla jeszcze znaczniejszego
postępu.
Początkowo tempo zmian wywołanych postępem naukowo–technicznym było tak
powolne, że z punktu widzenia życia pojedynczego człowieka, zmiany były niewielkie, aż
niezauważalne; a więc w tym kontekście wypowiedź Koheleta może brzmieć jak oczywista
prawda.
Jednak w miarę upływu stuleci tempo postępu zwiększało się i to koło zamachowe
wszelkich zmian zaczęło się obracać coraz prędzej. Ostatecznie około 1800 roku, tempo to
stałosiętakduże,przynajmniejwtychczęściachświata,gdzienaukaitechnikarozwijałysię
najszybciej,iżdałosiędostrzecwczasietrwaniażyciajednegoczłowieka.
Ludzie poczęli dostrzegać zmiany zachodzące w ich własnym życiu, spowodowane na
przykładwprowadzeniemparowegosilnikaczyoświetleniaelektrycznego.
Wwynikutegonarodziłysięspekulacjenowegorodzaju:byćmożejedynyrazwhistorii
człowieka obudziła się w nim tego typu ciekawość — „Jak będzie wyglądać życie po mojej
śmierci?”
Zanim nastał wiek XIX, nikt nie śnił nawet o zadawaniu pytań tego typu, bo jak daleko
ludzie mogli sięgnąć wzrokiem, życie w przyszłości mogło się w nieistotnych tylko
szczegółachróżnićodżycianiegdysiejszego.
WXIXwiekupytaniejednaknabrałosensu.Jakiewynalazkimogąsiępojawić?Conowego
odkryjenauka?Jakiebędązasadniczezmianystylużycia?
Odpowiedziąnapytaniategorodzajubyłynarodzinysięsciencefiction.Jeżeliniemożna
było doświadczyć przyszłości, tym samym zaspokoić ciekawości, to można było chociaż ją
sobie wyobrażać. Ci którzy potrafili fantazjować najlepiej, najbardziej elokwentnie i
najbardziejprzekonująco,robilitoprofesjonalniedlatych,którzyniepotrafili.
Pierwszym prawdziwym pisarzem z science fiction — to znaczy, pierwszym, który się z
tegoutrzymywał—byłJulesVerne.Wciągustuleci,któreupłynęłoodjegopierwszejksiążki,
następcykonkurowaliznimwprzewidywaniuprzyszłychodkryćizmian.
Wmiaręupływuczasu,poprzełomiewiekówipowkroczeniuwiekuXIXwostatnieswoje
dekady, tempo postępu naukowo — technicznego coraz bardziej się zwiększało. Każda
zasadnicza zmiana następowała coraz boleśniej na pięty poprzedniej. Teraz wydaje nam się,
że nie jesteśmy w stanie zasymilować wszystkich tych zmian. Narasta permanentny
zasadniczy kryzys naszych czasów, polegający na braku możliwości zrozumienia i
zaakceptowaniazachodzącychnabieżącoprzemian.
Na nieszczęście, zmiany są zawsze trudne do zaakceptowania. Dorastamy w otoczeniu
pewnych standardów. Niezależnie od ich ulotności i małej wagi, gdy stajemy się dorośli,
odruchowo sprzeciwiamy się wszelkim nowym standardom „normalności”, „dobra”,
„rytmu” oraz wszelakim odchyleniom od nich (zarówno najbardziej koniecznym jak i
najbardziejszkodliwym).
Mimowszystko,nawetjeślizmianajestniezbytmilewidzianainatrafianaopór,toitak
nadejdzie.Ajeżelibędziemyjąuparcieignorować,zmiażdżynas.
Czy będzie nam się to podobać, czy nie, musimy uwzględnić zmiany w naszych
kalkulacjach,zczegoszczególniemłodziludziezaczynajązdawaćsobiesprawę.
Być może to jest przyczyna, że w głównym nurcie „realistycznej” fantastyki dnia
dzisiejszegowidaćoznakiuwiądu.Dopókifantastykazajmujesięsprawami,któredziejąsię
tu i teraz, młodzi ludzi nie dostrzegają w niej nic oprócz ciekawostki. Być może dlatego
większośćformfantastykitegorodzajumamniejsząpopularnośćutegopokolenia.Idlatego
jest jej tak niewiele w popularnych czasopismach, a krótkie opowiadania we wszystkich
swoich odmianach są takie bez wyrazu. Dlatego dużo trudniej wydać teraz nowe
opowiadanietegotypuniżkiedykolwiekdotejpory.
Niewydajesię,abypowodembyłatelewizja,ponieważwtymsamymokresiefantastyka
naukowa (w formie drukowanej) ciągle się rozwija — zarówno w postaci opowiadań, jak i
powieści.
Aprzecieżfantastykanaukowanieprzepowiadadokładnieprzyszłości.
Zdolności prorocze pisarzy zajmujących się tą dziedziną literatury, chociaż z pewnością
lepsze niż kogokolwiek innego, są mimo wszystko nie nazbyt imponujące. Tym niemniej,
jednarzeczwkażdymopowiadaniufantastyczno—naukowyjestprzyjmowanajakopewnik
— przyszłość będzie różnić się od teraźniejszości. I przynajmniej ta przepowiednia jest na
pewnoprawdziwa.
Topodstawowezałożeniewyróżniafantastykęnaukowąizwiększasiłęjejoddziaływania.
Oczywiście nie dzieje się to tak, że czytelnicy przywiązani do gatunku stali się tylko
dlategomiłośnikamifantastykinaukowej,iżdoszlidotegonadrodzedługichrozważań.
Jednak widocznie teraz w powietrzu musi wisieć jakiś niepokój, który nosi piętno
„nieuchronnych i ciągłych zmian”. Ludzie widocznie czują, że to jest znak naszych czasów,
nawet jeśli o tym nie myślą i tego głośno nie wypowiadają. I dlatego pociąga ich literatura
noszącatakisamznak.
Można zatem wyciągnąć wniosek, że zwiększające się zainteresowanie rzeczywistością
naukowąorazfantastykąnaukowąjestwistocieczęściątegosamego—pragnieniem,abyto
wszystkozrozumiećizaakceptować,atymsamymbyćmożewpływaćnazachodzącezmiany,
zarównorozumem(rzeczywistośćnaukowa)jakisercem(fantastykanaukowa).
Lecz czy naprawdę wszystko to może nam pomóc w opanowaniu zachodzących zmian?
Czynauczynassposobuprzezwyciężeniaprzeraźliwegokryzysunaszychczasów?
Byćmożenie,alenapewnoniezaszkodzi!
SherlockHolmesjakochemik
Wszyscywiemy,żeSherlockHolmesbyłpierwszymdetektywemliterackimprowadzącym
swój interes przy wykorzystaniu ścisłych metod naukowych. Wszyscy wiemy o nim
przynajmniejto.ArthurConanDoylenapisałotymmistrzu60powieściiopowiadańztaką
siłąsugestii,żeudałomusięprzekonaćczytelnikówojegorzeczywistymistnieniu.
Niestetyprzeświadczenietojestiluzją.ConanDoylebyłzaskakującosłabynaniwienauki
idlategojegoSherlockHolmesniewypadłnajlepiejjakodetektyw–naukowiec.
Ograniczeniaautorawtejdziedziniewidaćwyraźnie,kiedynaprzykładpróbujeopisywać
gruntownąwiedzęnaukowąarcyłotraJamesaMoriarty.
W Ostatecznym problemie Holmes opisuje Moriarty’ego słowami: „W wieku dwudziestu
jedenlatnapisałrozprawęnatemattwierdzeniadwumianowego,którezyskałosobiewtedy
sławęwcałejEuropie.”
Moriarty w 1865 roku miał (jak obliczono) 21 lat, lecz już czterdzieści lat wcześniej
norweski matematyk Niels Henrik Abel w najdrobniejszych matematycznych szczegółach
rozstrzygnąłproblemznanypodnazwą„twierdzeniadwumianowego”,niepozostawiającjuż
nic do roboty owemu bohaterowi powieści. Problem został całkowicie rozwiązany i od
czasówAbelaniktdodzisiajniewniósłdotegozagadnienianiczegonowego.
PowtórniecharakteryzującMoriarty’egowDolinietrwogiHolmesopisujegotak:„Czyżnie
jest on tym sławnym autorem «Dynamiki planetoidy» — książki, która wspięła się na tak
niedostępneszczytyczystejmatematyki,żeżadnaredakcjapismnaukowychniepodjęłasięjej
recenzować?”
Dlaczego dynamika pojedynczej planetoidy, kiedy w tych czasach znano ich już setki? Z
punktuwidzeniafizykiNewtonaanalizaruchuplanetoidzostaławyczerpanapotym,jakw
1825rokufrancuskiastronomPierreSimondeLaplacewydałswojąksiążkęCelestialMechanics
(Mechanikagwiazd).
MógłprzecieżMoriartywyprzedzićteorięwzględnościEinsteinaczyrozwiązać„problem
trzech ciał”, który nie doczekał się rozwiązania do dzisiaj. W każdym jednak przypadku
odnosiłobysiętodowszystkichporuszającychsięciał,anietylkodo„planetoidy”.
Pomińmy jednak matematykę i astronomię, która, jak przypuszczamy, nie była
najsilniejszą stroną Conan Doyle’a. Zajmijmy się natomiast chemią. Conan Doyle był
lekarzem,aniktniemógłbynimzostać,nawetstolattemu,bezpodstawowejchoćbywiedzy
oprawachchemii.
Iwłaśniechemiadostarczanamprawdziwegotestu;ponieważConanDoyleprzedstawia
SherlockaHolmesajakonimniej,niwięcejtylkogenialnegodetektywaichemika.Niejestto
pozbawione sensu, gdyż chemia ma istotne znaczenie nie tylko w medycynie sądowej, ale i
dladetektywapracującegowsposóbnaukowy.
Studium, w szkarłacie to pierwsze opowiadanie serii, w której opisane jest spotkanie
Holmesa z doktorem Johnem H. Watsonem, od tej pory zawsze już wiernym i uczynnym
przyjacielem.Zutworudowiadujemysięoosiągnięciachintelektualnychgłównegobohatera.
Watsonwymieniajewszystkieirobitobezlitości.
OkreślaznajomośćliteraturyuHolmesajako„zerową”iużywategosamegowyrazudla
określenia jego znajomości zarówno filozofii jak i astronomii. Holmes na polityce zna się
„słabo”,nabotanice„różnie”.Jegowiedzazanatomiijest„nieusystematyzowana”,anatemat
geologii „ograniczona”. Jednak kiedy dr Watson dociera do chemii, charakteryzuje wiedzę
Holmesawtymzakresiejako„gruntowną”.Jesteśmywięcusprawiedliwieni,gdywierzymy,
żeHolmesjestekspertemwdziedziniechemiiiżeConanDoyleuczyniwszystko,abytakim
gozaprezentować.
Pomimo to, chociaż autor w wielu opowiadaniach obowiązkowo wspomina o
doświadczeniachchemicznychHolmesa,wkońcuokazujesię,żemylitenczyinnyszczegółw
prawiekażdymprzypadku.
Na przykład w opowiadaniu Przypadek Shoscombe’a Holmes mówiąc o policji stwierdza:
„Ponieważwytropiłemtegofałszerzapoprzezzbadaniedrobincynkuimiedziznajdujących
sięwszwiejegomankietu,zaczęlidoceniaćznaczeniemikroskopu.”
Wydajesięwięc,żeHolmeszbadałzapomocąmikroskopukurzzebranywszwieiwykrył
metalicznecząstki,którezidentyfikowałjakocynkimiedź.Podczasgdyłatwojestzauważyć,
że jeśli jakiś pył składa się z cząstek metalu, to próba określenia tylko „na oko”, że to jest
właśnie ten a nie inny metal, jest dużo większą sztuką. Żaden chemik nie zadowoli się w
takimprzypadkujedynieświadectwemzmysłu,ajużnapewnoniesąd.Wtymkonkretnym
przypadku nawet niewielkie ilości miedzi czy cynku można zidentyfikować na drodze
chemicznej,aprzecieżwtymczasiedostępnejużbyłytakżebadaniaspektroskopowe,które
mogłybyrozstrzygnąćsprawębezżadnejwątpliwości.JednakHolmesniewspominaotakich
badaniach.
Nawet gdyby była taka możliwość, że w rzeczywistości badania chemiczne albo
spektroskopowe były wcześniej zrobione, a później się o nich nie wspomina, to pozostaje
faktem, że parę stron wcześniej Holmes dokonuje innego rodzaju identyfikacji jedynie za
pomocąmikroskopu.Takmówioczymś,cowłaśniebada:„Tewłosysąnitkamiztweedowego
płaszcza.Nieregularnaszaramasatokurz.Otopolewejstroniełuskinaskórka.Atebrązowe
kropelkiwśrodkutoniewątpliwieklej.”Iwłaśnietenklejstanowikluczzagadki.
Tocudowne.Zdolnośćodróżnieniawyglądudrobnychkropelekbezpostaciowejsubstancji
organicznej wśród wielu innych możliwych bezpostaciowych substancji organicznych
świadczy o szczególnie przeszywającym wzroku. Holmes przedkłada to jako dowód winy
mężczyznyoskarżonegoopopełnieniemorderstwa.Jeślisądmiałbyuznawaćtakiedowody,
tomywszyscyniepowinniśmyczućsięzbytbezpiecznie.
Jakbytegobyłomało,okazujesię,żeoczyHolmesasątakdoskonałe,żemożeon,jaksam
wyjaśnia w Studium w szkarłacie, „rozróżnić na pierwszy rzut oka popiół z cygar lub
papierosówjakiejkolwiekznanejmarki.”Jeżelirzeczywiściemoże,tojestjedynąistotąludzką
naZiemi,któratopotrafilubpotrafiła.
WatsonpierwszyrazzwróciłoczynaHolmesaw„Studiumwszkarłacie”,gdzieHolmes
pracuje w laboratorium chemicznym i dokonuje właśnie ważnego odkrycia. Krzyczy wtedy:
„Odkryłemodczynnik,któryjestwytrącanyprzezhemoglobinęiprzeznicinnego.”
Ani w tym opowiadaniu, ani w żadnym z 59 po nim następujących nie wspomina się
nigdy o tym teście, ale musimy przyjąć pewną rozsądną dozę tolerancji dla wyobraźni.
Trudnojednakzaakceptowaćto,codziejesiędalej.
Holmes demonstruje nowy test: nakłuwając sobie palec „szpilką do włosów”, wyciska
kilka kropli krwi. Strząsa ją do „litra wody”. Następnie przeprowadza test, który wykazuje
obecność niewielkiej ilości krwi w dużej objętości wody. (Aby poznać wartość takiego testu,
należałoby wykazać, że odczynnik nie reaguje z innymi substancjami podobnymi do krwi.
Pozostawmyjednaktękwestięnauboczu.)
Przyjmuje się zwykle, że kropla wody ma objętość około 1/20 mililitra. Krew, mając
większąlepkość,tworzyprawdopodobniewiększekrople.Leczzałóżmy,żeHolmeswyciska
tylkoodrobinękrwi,aniecałąkroplę,powiedzmy—dodajedowodyzaledwie1/50mililitra.
Jedenmililitrto1/1000litra,więc1/50mililitraodpowiada1/50000litra.Dodająckrewdo
wody w takiej proporcji otrzymujemy roztwór, w którym jest 1 część krwi na 50 000 części
wody,aprzecieżHolmesmówi:„Stosunekkrwidowodyniemożebyćwiększyniżjedendo
miliona”.
Niemożemyprzystaćnato,abywpływentuzjazmuizapałumógłmiećtakieznaczenie.
Osoba,którejznajomośćchemiijest„dogłębna”,niepowinnarobićtakichpomyłek.Powinna
lepiejznać’mechanikęroztworu,byzbliżyćsięniecobardziejdoprawdy.
Chemicznanomenklatura,wktórąwyposażyłDoyleHolmesa,jestprzestarzałaiobecnie
poprostuniepoprawna.
W opowiadaniu Sprawa tożsamości Watson zadaje Holmesowi pytanie odnośnie jakiejś
zaginionej osoby: „Znalazłeś odpowiedź?” — Holmes zajęty doświadczeniem chemicznym,
którewłaśnieprzeprowadza,odpowiada—„Tak.Towodorosiarczanbarytu.”
Chemikpowiedziałbyjednak„wodorosiarczanbaru”lubnawet„kwaśnysiarczanbaru”.
Związek ten, o wzorze chemicznym Ba(HSO4)2, nie ma szerokiego zastosowania. Tylko
czasami wymieniany jest w podręcznikach chemicznych i nie jest trudną substancją do
analizy.BadającgoHolmesaninakrokniezbliżyłbysiędorozwiązaniatajemnicyludzkości.
W opowiadaniu Przygoda w Copper Beeches konieczność przeprowadzenia śledztwa
naprawdę stała na przeszkodzie badaniom chemicznym Holmesa. Dowiadując się, że musi
zdążyć na pociąg odchodzący o określonej godzinie, Holmes mówi: — „Muszę chyba
przełożyćpracenadanaliząacetonów…”
Comiałnamyśli?Acetonjestkonkretnymzwiązkiemchemicznym,owzorzeCH
3
COCH
3
,
i jego nazwa nie powinna być używana w liczbie mnogiej tak, jakby to była jakaś klasa
związków. Dla jasności jest najbardziej znanym przedstawicielem klasy nazywanej
„ketonami”, a termin ten pochodzi od niemieckiej nazwy acetonu. Amator właśnie dlatego
mógłbypomylićketonyzacetonami,aleprzecieżnieHolmes,mającyreputacjęznakomitego
chemika.
W opowiadaniu Przypadek kciuka inżyniera wspomina się o fałszerzach produkujących
monety półkoronowe z jakiegoś metalu o mniejszej wartości niż srebro. Holmes tak to
komentuje: — „Oni są fałszerzami na dużą skalę i wykorzystują maszynę wytwarzającą
amalgamat,służącyimzamiastsrebra.”
Znowu natrafiamy na błąd. To co ma zastępować srebro jest „stopem” — termin
odnoszący się do jakiejkolwiek mieszanki metali. Kiedy spłonęła kryjówka fałszerzy „w
szopie odkryto magazyn wielkiej ilości niklu i cyny”. Wynikać ma z tego, że metalem
wykorzystywanymdofałszowaniamonetbyłstopniklowo–cynowy.
Czymożnaużyćzamienniewyrazu„amalgamat”jakosynonimu„stopu”,takjakzrobiłto
Holmes? Z pewnością można użyć terminu amalgamat dla określenia nie tylko mieszanki
metali,alejakiejkolwiekmieszanki,jednaktylkoniechemikmogłysięnatozdecydować.Dla
chemika,takiegojakimbyłHolmes,amalgamatoznaczanietylkostop,alejedenszczególny
rodzaj stopu. Jest to bowiem mieszanka rtęci z jakimś innym metalem. Żaden prawdziwy
chemiknieużyłbyterminu„amalgamat”wodniesieniudostopu,któryniezawierartęci.
ZajmijmysięterazopowiadaniemPrzypadekniebieskiegorubinu.
Rubinjestkamieniemszlachetnym,odmianąkorundu,apodwzględemchemicznymjest
tokrzemianaluminiowo–żelazowy.Makolorgłębokiejczerwieniistądpochodzijegonazwa,
ponieważ w łacinie „rubinus” znaczy „czerwony”. Istnieje wiele odmian korundów
różniących się kolorami, lecz właśnie tylko jedna z nich nazwana jest rubinem. Dlatego
„niebieskirubin”jestterminemsprzecznym.
WdalszejczęściopowiadaniaHolmesmówi:—„Zpowodutegodwugramowegokawałka
skrystalizowanego węgla drzewnego miały miejsce dwa morderstwa, oblanie kwasem
siarkowym,samobójstwoikilkarabunków.”
Pomińmy już to, że wagę kamieni szlachetnych wyrażamy raczej w karatach, a nie w
gramach,awięcHolmespowinienokreślićkamieńjako„kawałektrzynastokaratowy”.
Dużoważniejszyjestfakt,żerubinniejestżadnymskrystalizowanymwęglemdrzewnym.
Jest związkiem żelaza, glinu, krzemu i tlenu. Natomiast węgiel drzewny jest substancją o
zawartościwęglawynoszącejconajmniej90procent.
Holmesoczywiściemylirubinzdiamentem.Diamenttowistocieczystywęgielimożna
go uważać za „skrystalizowany węgiel drzewny”, chociaż dobry chemik powiedziałby
najprawdopodobniej „skrystalizowany grafit” czy „skrystalizowany węgiel”. Prawdziwy
chemiknigdyniepopełniłbytakiejpomyłki.
W końcu, w opowiadaniu Znak czwórki następuje chwila, kiedy Holmes mając dość
śledztwazamierzaspędzićtrochęczasunawykonywaniudoświadczeńchemicznych.Mówi:
— „Wrócę do przypadku Sholtosa, kiedy uda mi się rozpuścić jeden z węglowodorów, nad
którympracuję…”.
Węglowodory są związkami składającymi się z cząsteczek atomów węgla i wodoru. Te
związki,zbudowanezdużychcząsteczek,sąwtemperaturachpokojowychmiękkimiciałami
stałymi (smoła, pak, asfalt). Te, które zbudowane są z małych cząsteczek są cieczami (nafta,
benzyna,ciężkabenzyna).
Węglowodorybardzodobrzesięwsobierozpuszczają.Jeżeliumieścimystaływęglowodór
w ciekłym, bardzo łatwo się on rozpuści. To co nazywamy „praniem na sucho” jest właśnie
tego przykładem. Pewne ciekłe węglowodory (lub inne substancje o podobnej budowie
chemicznej) z powodzeniem wywabiają plamy z tkanin, ponieważ zwykle takie plamy
powstają w wyniku zabrudzenia jakimś substancjami, które mają podobną budowę do
węglowodorów.Dlategosąłatworozpuszczalne.
AwięctaknaprawdęHolmesmanamyślirozpuszczaniewęglowodoru,mówiwięcjakby:
— „Jak tylko uporam się z tą plamą…”. Ten szczególny problem nie powinien absorbować
jegoumysłudłużejniżczterdzieścipięćsekund.
Cóż można więc powiedzieć w obronie naszego autora? Czyżby Conan Doyłe nigdy nie
popisałsięswojąwiedzą,choćbynawetprzezprzypadek?
A jednak się to zdarzyło. W opowiadaniu Przypadek stopy diabla umieścił godny uwagi
ustęp.Wprowadzawnimfikcyjnykorzeń(„korzeńdiabelskiejstopy”),pochodzącyzAfryki
Zachodniej. Gdy zmieli się go na proszek i proszek ten wsypie do ognia, to wytwarza się
trującydym,którydoprowadzadoszaleństwaiśmierci.
Wykazującwięcejodwaginiżrozsądku,Holmespróbujedziałaniasubstancjinasobieina
zawszewiernymWatsonie.OtojakWatsonopisujeskutkieksperymentu:
„Siedziałemjużgłębokowfotelu,kiedypoczułemwyraźnyzapachpiżma,delikatny,
ajednocześnieprzyprawiającyomdłości.Momentalnieteżpoczułem,żetracękontrolę
nadzmysłami.Przedoczamizawirowałmijakiśczarnyobłok,arozumpodpowiedział
mi,żeztegoobłoku,choćnaraziejeszczetegoniewidać,wyskoczyzachwilęnaprzeciw
moim porażonym zmysłom, wszystko co najstraszniejsze, najpotworniejsze i ukryte
dotądgdzieśwniepojętychczeluściachwszechświata.Jakieśdziwnekształtyskręciłysię
i wypłynęły spomiędzy boków obłoku, grożąc i ostrzegając, że coś nadchodzi, że jakiś
ohydny przybysz jest na progu, i jego cień padnie na mą duszę. Opanowała mnie
mrożącakrewwżyłachtrwoga.Czułemjakwłosystająmidęba,jakoczywychodząmiz
orbit,ustaotwierająsię,ajęzykrobisięjakpodeszwa.Wgłowiemisiętakgotowało,że
czułem jak za chwilę coś tam pęknie. Próbowałem krzyczeć, i niejasno zdałem sobie
sprawę z jakiegoś ochrypłego skrzeku, który niby był moim własnym głosem, lecz
jakimśodległymijakgdybyzemnąniezwiązanym.”
Pół stulecia później odkryto fizjologiczne oddziaływanie dwuetyloamidu kwasu
lizergowego (ang. lysergic acid diethylamide), znanego pod nazwą LSD — co prawda nie
wytwarzanegozkorzeniapochodzącegozAfryki—ajegodziałanienieróżnisiębardzood
tego, które opisał Watson. Wydaje się więc, że Holmes i Watson doznali czegoś w rodzaju
„wzlotu”nadługoprzedinnymi.
Jesttogodnywzmiankikawałekfantastykinaukowejzdziedzinychemii,któryokazałsię
prawdą, a dla mnie stanowi rekompensatę za wszystkie kawałki żenującej chemii Conan
Doyle’azawartewjegoopowiadaniach.
CzęśćV
Nauka—rozwinięcia
Kontynentalnepuzzle
Podejrzewam,żewieluuczniów,podczasślęczenianadmapamiświatanalekcjigeografii,
dawno już zauważyło, że kontur wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej jest podobny
dozarysuzachodnichwybrzeżyAfryki.Niesądzę,abywieluuczniówfaktyczniezniszczyło
mapywcelusprawdzenia,czytakjestwistocie,leczjeślisięjużnatozdecydowałyiwycięły
zarównoPołudniowąAmerykęjakiAfrykę,toodkryły,żewybrzuszenieBrazyliipasujetak
dokładniedoliniibrzegowejKamerunujakelementyukładanki.
W rzeczywistości tę zgodność kształtów zauważono wtedy, gdy wykonano pierwsze z
zadawalającą dokładnością mapy linii brzegowych. Angielski nauczyciel Francis Bacon
zwróciłnaniąuwagęjużw1620roku.
Czybyłbytotylkozbiegokoliczności?CzyteżmożeAfrykaiAmerykaPołudniowabyły
kiedyśzłączone,apóźniejrozdzieliłysięwzdłużdzisiejszychliniibrzegowychiodpłynęłyod
siebie?
Pierwszą osobą, która poważnie zainteresowała się koncepcją „dryfu kontynentów” był
niemieckigeologAlfredLotharWegener.JegopasjążyciowąbyłobadanieGrenlandii.W1912
rokunapisałksiążkęTheOriginofContinentsandOceans(Opochodzeniukontynentówioceanów),
wktórejpostawiłtezę,żekontynentypłynąpowolipopowierzchniZiemi.
Kontynenty, zbudowane głównie z granitu, są mniej zwarte niż skały dna oceanicznego,
zbudowanegogłówniezbazaltu.Towłaśniedlategoblokikontynentówwypłynęływysokoi
wydźwignęłysięponadpoziommorza.Wegenertwierdził,żetenpowolnyprocestrwanadal.
Uważał także, iż początkowo wszystkie kontynenty stanowiły jeden ogromny blok lądu
osadzony w jednym ogromnym oceanie. Ten superkontynent nazwał „Pangeą” (od greckich
słów oznaczających „całą ziemię”.) Nieznane przyczyny spowodowały, że Pangea pękła na
kawałki, a te kawałki zaczęły dryfować, odsuwając się od siebie i tworząc dzisiejsze masy
lądowenapodobieństwooddzielnychczęściglobalnejukładanki.
Hipoteza wstrząsnęła światem naukowym. Wszystko wskazywało faktycznie na to, że
kontynentypasujądosiebie,szczególniejeśliporównywałosięzarysyichszelfów,anietylko
linię brzegową. Zgodność ta dotyczyła nie tylko samych kształtów — budowa geologiczna
skałnabrzeżnychrównieżpotwierdzałatezę.
Cowięcejdryfkontynentalnymógłstanowićrozwiązanieinnejbiologicznejłamigłówki.W
bardzo oddalonych od siebie częściach świata występują podobne gatunki roślin i zwierząt;
częściteoddzielonesąodsiebieoceanem,przezktóryteroślinyizwierzętaniemiałyszans
sięprzedostać.
W 1880 roku austriacki naukowiec Edward Seuss tłumaczył to zakładając, że kiedyś
istniałymostylądowe,łączącekontynenty.Twierdził,żewielkiedrogilądowezapadałysięi
wynosiły,spełniającfunkcjęmostówwjednejepoceitworzącszlakinadniemorskimwinnej.
Założenie,żeroślinyizwierzętaewoluowałyorazrozprzestrzeniłysięnacałymobszarze
Pangei,atakże,iżtensuperkontynentpodzieliłsię,aposzczególnejegoczęściodpłynęłyod
siebie, wydaje się dużo bardziej pociągające. W takim przypadku podobne gatunki fauny i
flory na dryfujących częściach byłyby coraz bardziej od siebie izolowane tysiącami mil
oceanu.
Na dodatek, podczas gdy skamieniałości żywych organizmów znajdowane w
kontynentalnych skałach osadowych miały najwyżej 600 milionów lat, skamieniałości z dna
Atlantyku były dużo młodsze — tak, jakby sam Ocean Atlantycki był dużo młodszy od
przylegającychdoniegokontynentów.
Pomimo to, żaden z tych argumentów nie przekonał geologów do teorii Wegenera. Była
onawyśmiewanaprzezjednychiignorowanaprzezinnych,asamWegenerzimą1930roku
zamarzł na śmierć w czasie swojej czwartej ekspedycji na Grenlandię i na wyspy Arktyki,
pozostawiając swoje sugestie, które wydawały się pozbawione jakiejkolwiek naukowej
wartości.
Nieoznaczałotowcale,żegeolodzymieliograniczoneumysłylubżezłośliwieniechcieli
dostrzec oczywistości. Szczególnie nie potrafili pogodzić się z myślą o dryfie kontynentów.
Wydawało się, że bazalt, po którym kontynenty miały płynąć, jest na to za sztywny i za
bardzozwarty.
Ostateczny argument związany z tą teorią pojawił się w 1958 roku, kiedy na orbicie
umieszczono pierwszego satelitę amerykańskiego Vanguarda I. Pomiary dokonane z jego
pokładu wykazały, że kształt Ziemi jest nieco nieregularny, wybrzuszając się w jednym
miejscu i zapadając gdzie indziej. Jeżeli te nierówności miałyby się zachować mimo siły
ciężkości, skały znajdujące się bezpośrednio poniżej musiałyby mieć sztywność większą niż
stal.
Wydawałosięwięc,żejestzupełnieniemożliwe,abykontynentymogłypłynąć.Idlatego,
mimożebyłaeleganckaitakprostowyjaśniaładziesiątkizagadekiprzypadkowychjakoby
zbieżności,teoriaWegeneraniemogłazostaćzaakceptowana.Dlategowięcgdyw1960roku
opublikowałem pierwsze wydanie mojej książki The Intelligent Man’s Guide to Science
(Przewodnikponaucedlainteligentnych),poświęciłemteoriiWegenerazaledwiejedenparagraf
konkludując:„Teoriaostateczniezałamałasiępodnaporemtwardychfaktów”.
Ale gdy już pogodzono się z „twardymi faktami”, odkryto całą masę nowych, jeszcze
bardziej„twardychfaktów”.
Kiedy Wegener pisał swoją książkę, budowa dna oceanicznego pozostawała w zasadzie
całkowicie nieznana. Parę pomiarów głębokości dokonanych gdzieniegdzie za pomocą
prymitywnejsondylinowejniemiałonaprawdężadnegoznaczenia.
PodczasdrugiejwojnyświatowejfrancuskifizykPaulLangevinwynalazłjednakmetodę
określania odległości za pomocą echa powstającego przy odbiciu fal ultradźwiękowych od
zanurzonych w wodzie obiektów (jak to nazywamy obecnie: za pomocą echosondy albo
sonaru). W latach 20–tych niemiecki statek oceanograficzny zaczął na Oceanie Atlantyckim
dokonywaćpomiarówsonaremiw1925rokuokazałosię,żewzdłużcałejdługościcentralnej
części dna oceanicznego wypiętrza się ogromny łańcuch górski. W końcu odkryto, że
podobne łańcuchy przebiegają przez dna innych oceanów i w rzeczywistości opasują cały
globwpostacidługiejserpentyny—grzbietuśrodkowooceanicznego.
Po drugiej wojnie światowej amerykańscy goelodzy William Maurice Ewing i Bruce
Charles Heezen powrócili do sprawy i około 1953 roku mogli już wykazać, że wzdłuż całej
długości tego grzbietu rozciąga się głęboki rów. Ostatecznie ustalono, że rów taki, zwany
czasem globalną szczeliną tektoniczną, występuje tuż obok wszystkich odcinków grzbietu
środkowooceanicznego.
Szczelina ta dzieli skorupę ziemską na wielkie płyty, o wymiarach sięgających tysięcy
kilometrów. Nazywa sieje „płytami tektonicznymi”, od greckiego określenia „tektonikós”
oznaczającego„budowniczego”,gdyżpasujądosiebiejakelementykonstrukcjibudowlanej.
Szczelinypomiędzypłytaminiezawszesąpołożonewobszarachśrodkowooceanicznych.
Jedna z nich przekracza granice Pacyfiku i przecina zachodnie wybrzeże Kaliforii. Słynny
uskokSanAndreasjestczęściątejszczeliny.InnaprzebiegaprzezWschodniąAfrykęwzdłuż
długich, wąskich jezior tego regionu, a następnie poprzez Morze Czerwone do doliny rzeki
Jordan.
Daje się zauważyć ścisły związek pomiędzy lokalizycją szczelin a tendencją do trzęsień
ziemi i wybuchów wulkanicznych nawiedzających pewne obszary. Rejony położone blisko
szczelinnienależąnapewnodonajspokojniejszychmiejscnaZiemi.
Cowięcej,okazałosię,żewielkirówtektonicznyjestrównieżrejonemodużejaktywności
wulkanicznej.W1960roku,zaledwiedwalatapotym,kiedywydawałosięjuż,żeVanguardI
na zawsze wykluczył dryf kontynentów, amerykański geolog Harry Hammond Hess
przedstawił nowe argumenty świadczące o „rozsuwaniu się dna oceanicznego”. Gorące
stopione skały powoli wydostają się z głębin Ziemi do rowu atlantyckiego i tam krzepną.
Wydostającesięnazewnątrz,krzepnąceskałynapierająnapłytyirozsuwająje.Wmiaręjak
płytyoddalająsięodsiebie,oddalająsięrównieżodsiebiekontynentyAmerykiiAfryki.
Innymisłowy,możnapowiedzieć,żekontynentyniepłyną,asąrozpychane.
Nowe informacje spowodowały, że nie byłem już tak pewien tego, iż kontynenty nie
zmieniają swojego położenia. W drugim wydaniu mojego Przewodnika po nauce dla
inteligentnych (Guide to Science…) opublikowanego w 1965 roku nie napisałem już, że teoria
dryfukontynentów„ostateczniezałamałasiępodnaporemtwardychfaktów”,azamiasttego
wyraziłemjużtęmyślbardziejpowściągliwie—żestoimyprzedtwardymifaktami.
Argumentyprzemawiającezarozsuwaniemsiędnaoceanicznegoszybkostawałysięcoraz
bardziej przekonujące. Jeżeli miałyby one być prawdziwe, to dno Atlantyku powinno być
najstarsze na krawędziach płyty najbardziej oddalonych od Rowu Atlantyckiego. Wszystkie
pomiary wieku skał dennych, przeprowadzone wieloma metodami, potwierdziły te
przypuszczenia.
Wszystko wskazuje na to, że kierunek ziemskiego pola magnetycznego zmienia się
okresowo i że w skałach dna Atlantyku zachowane zostały ślady tych zmian, które można
wykryć,posuwającsięsymetryczniewobydwiestronyodRowuAtlantyckiego.
W końcu lat 60–tych rozsuwanie się dna oceanicznego stało się niekwestionowanym
faktem.NiebyłtopowrótdoteoriidryfukontynentówWegenera,ponieważdryfjakotakibył
wdalszymciąguniewyobrażalny.Okazałosię,iżprzesuwaniesiępłytbyłowynikieminnego
mechanizmu, ale wszystkie wnioski wypływające z teorii Wegenera zachowały swoją
ważność.
Opozycjanaukowaodrazuucichła,czego,wobecniezbitychargumentów,możnasiębyło
spodziewać. Przesuwanie się kontynentów, istnienie przed 225 milionami lat Pangei i jej
podział — wszystko to zostało bez zastrzeżeń zaakceptowane z taką gorliwością, z jaką
przedtem było nieustępliwie kwestionowane. W istocie teoria tak elegancko tłumaczyła
powstawanie wulkanów, trzęsień ziemi, łańcuchów wysp, głębi oceanicznych, łańcuchów
górskich i wielu faktów świadczących o ewolucji skorupy ziemskiej, że szybko stała się
głównymdogmatemgeologii.
WtrzecimwydaniuPrzewodnika…opublikowanymw1970roku,opisałemjużteorię„płyt
tektonicznych”, jak ona nazywa się obecnie, w najdrobniejszych szczegółach i nawiązałem z
desperacjądoodpowiedniegoparagrafupierwszegowydaniasprzeddziesięciulat.Wszystko
stanowiznakomityprzykładtego,jaknaukazdolnajestnietylkorozwijaćsię,alerównież,w
miaręjakczynipostępy,zmieniaćradykalnieswojeteorie.
NiepewneSłońce
Żyjemy dzięki Słońcu. Całe życie na Ziemi jest darem Słońca. Żadna to tajemnica. Istoty
ludzkie wiedziały o tym, zanim powstały struktury społeczne zwane dzisiaj cywilizacją. W
północnych,umiarkowanychszerokościachgeograficznychspoglądanonaSłońceztroską,nie
tylkodlatego,żewrazzeswoimwschodemprzynosiłoludziomświatłoichoćodrobinęciepła
po długiej, chłodnej i ciemnej nocy, lecz także dlatego, iż podczas miesięcy coraz krótszej
swojejobecnościnaniebiezwiastowałonieuchronnenadejściezimy.
Przez całe lato i jesień, przez wszystkie coraz chłodniejsze dni, Słońce w południe
znajdowało się coraz niżej na niebie. Każdego dnia dostarczało coraz mniej ciepła i ludzie
musieli żywić obawy, chociaż nie zdarzyło się to w poprzednim roku, że być może właśnie
tego roku Słońce zajdzie na czas nieokreślony, że zniknie za południowym horyzontem i
pozostawiświatciemnościom,zimnuiśmierci.
Nie zdarzyło się tak nigdy. Punkt, w którym Słońce znajdowało się każdego dnia w
południe, obniżał się coraz wolniej, aż wreszcie nadchodził dzień, w którym osiągał swoje
najniższepołożenie.Nazywamyto„przesileniemdniaznocą”lub„przesileniemzimowym”.
Jakwiemy,przypadaonona21grudnia,ichociażprzednamijeszczenajsroższazima,Słońce
wpołudniewspinasięnacorazwyższąwysokość,zwiastującnadejściewiosnyiodrodzenie
siężycia.
Słońce nie wznosi się tak jednak bez końca, owocowałoby to bowiem coraz większymi
upałami i suszą, uniemożliwiającymi życie. Zawsze Jest jakaś graniczna pozycja Słońca,
„przesilenieletnie”,które,jakwiemy,przypadana21czerwca.
W starożytności ludy całej Ziemi wiedziały, na długo przed wynalzieniem pisma lub
najprostszychchoćbynarzędzitechnicznych,wjakisposóbśledzićzmianypołożeniaSłońca.
StonehengewpołudniowejWalii—krągwielkichkamieni,jestnajlepiejznanymstarożytnym
„obserwatorium”, w którym podczas każdego przesilenia można było wyznaczać pozycje
Słońca poprzez porównanie z położeniem konkretnego kamienia odpowiadającego chwili
wschodu Słońca. Tam też można było sprawdzić początek okresu opadania czy wznoszenia
punktudziennegogórowaniaSłońca.
Odpowiednie, zgodne z przewidywaniami zachowanie się Słońca, przynosiło ulgę i
dawało okazję do radosnego świętowania — szczególnie podczas zimowego przesilenia,
kiedyśmierćwydawałasiębliska,coniemijałosięzprawdą.
Rzymianie świętowali przez cały tydzień Saturnalia (Saturn był bogiem rolnictwa, i
nadejście przesilenia oznaczało, że doczekają się dojrzewania zbóż.). Był to czas rozrywek,
zabawy, radości, biesiadowania, picia i dawania prezentów, czas wychwalania braterstwa
ludzi. Punkt kulminacyjny uroczystości nadchodził 25 grudnia. W okresie wczesnego
imperiumwyznawcyMitryświęcilitendzieńjako„dzieńSłońca”.
Byłtonajszczęśliwszyokresrokuipierwsichrześcijanie,bezsilniwobectychpozostałości
pogaństwa, zaadoptowali ów zwyczaj. W IV wieku ustanowili dzień 25 grudnia rocznicą
narodzin Jezusa, choć Biblia nie zawiera na ten temat najmniejszej wzmianki. I do dzisiaj
obchodzimyprzesileniezimowejako„dzieńSłońca”iwjakimśsensiesątonadalSaturnalia.
BudzącaprzerażenieśmierćSłońcaijegorzeczywistepowtórnenarodzeniezrównoczesną
śmiercią roślin zimą i ich odrodzeniem się na wiosnę dało początek mitom o śmierci i
zmartwychwstaniu bogów — Ozyrysa wśród Egipcjan, Adonisa lub Tammuza na Bliskim
Wschodzie czy Persefony wśród Greków. Coś z tego pozostało do dzisiaj w kręgu kultury
zachodniejwpostaciświętowaniaWielkiegoPiątkuiWielkanocyjakodniupamiętniających
śmierć i zmartwychwstanie. Wszystkie te mity obiecują pośrednio, że śmierć człowieka jest
również niczym innym jak tylko przemijającym epizodem i że po niej nastąpi
zmartwychwstaniewlepszymświecie.
W ten sposób, zmieniające się i niestałe Słońce dostarczyło rozumowi wczesnych ludzi
silnego bodźca, popychając myślicieli w kierunku astronomii, matematyki, czy mówiąc
najogólniej—nauki,jakiwstronęreligii.
Wraz z pojawieniem się cywilizacji posiadającej zdolność pisania i przechowywania
spisanychwiadomości,Słońcezostałojakgdyby
bardziejoswojone.Jegotajemniczewędrówkiponiebiosach,wgóręiwdół,niebyłyjuż
dłużejuzależnioneodczyjejśwoliczyodprzypadku,azaczętojepostrzegaćjakoniekończący
się,mechanicznyiautomatycznycykl.
Sumerowie zamieszkujący niegdyś obszary dzisiejszego Iraku, którzy jako pierwsi
wynaleźli pismo, wykreślili drogi Słońca wśród konstelacji zodiaku, a w następnych
stuleciach pokolenia astronomów dopracowały szczegóły tego ruchu, nie zapominając przy
okazjioZiemiijasnychplanetach.
Niebo przestało budzić strach, przynajmniej w oczach wykształconych, a Słońce zaczęło
sprawiać wrażenie czegoś godnego zaufania i dobroczynnego. Dla średniowiecznych
chrześcijan Słońce nie było niczym innym, jak tylko zbiornikiem niematerialnego światła,
którego promienie nieustannie oświetlały i ogrzewały Ziemię. Jego ruchy, kierowane ręką
Bożą, miały jedynie na celu zmiany pór roku oraz umożliwienie ludziom wynalezienie
kalendarza, z którego już bez żadnych trudności mogli się dowiedzieć o nadejściu dni
świątecznych. Powszechne było mniemanie, że Słońce będzie bez żadnej zmiany nadal
spełniaćswojefunkcjeażpodzieńSąduOstatecznego,kiedytołaskawyBógpołożykresjego
istnieniu—wrazzcałymświatemzresztą.
W świetle tego oraz oczywistej zależności całego życia od Słońca, łatwo zrozumieć, że
uważano Słońce za symbol samego Pana Boga. Było okrągłe, olśniewające, dobroczynne,
niezawodneorazpodkażdyminnymwzględemdoskonałe.
W1609rokunadszedłjednakżecios,którypołożyłkoniecwygodnemuśredniowiecznemu
obrazowiwszechświata.WtymtowłaśnierokuwłoskiuczonyGalileoGalileiskonstruował
teleskopiwycelowałgowniebo.OdkryłwDrodzeMlecznejniezliczonąilośćgwiazd,góry
naKsiężycu,czterysatelityJowiszaitp.
W końcu dostrzegliśmy nawet niedoskonałość w nieskazitelnej piękności Słońca —
odkryliśmy plamy na jego powierzchni. Wiadomo, że okazjonalnie plamy na Słońcu
widywano już wcześniej. Kiedy zachodzi, jego blask jest na tyle przyćmiony, że nie razi
wzroku i można wtedy na nie patrzeć. Przy takich okazjach udawało się dostrzec jedną czy
dwieplamynapowierzchniSłońca,ponieważnaprawdędużeplamywidocznesąbezużycia
teleskopu.
Sporadyczne relacje ludzi, którzy dostrzegali plamy, można było jednak przypisać
złudzeniomoptycznym.
Jednakże Galileusz widział liczne plamy, badał je dokładnie i na podstawie swoich
obserwacjiwykonałrysunki.Śledziłplamyzdnianadzień,widzącjaksięoneprzesuwająw
poprzektarczysłonecznejijakprzyjejbrzegach,wskutekskrótuperspektywicznego,stająsię
coraz węższe. Doszedł do wniosku, że stanowią one elementy budowy powierzchniowej
Słońca i wykazał, że ich ruch wskazuje na wirowanie Słońca wokół własnej osi. Słońce
wykonujejedentakiobrótwciągu27dni.Inni,którzyrównieżzbudowaliwłasneteleskopy,
biorąc pod uwagę wskazówki Galileusza, potwierdzili te odkrycia w każdym szczególe.
OficjalneczynnikiKościołapowstępnychoporachzmuszonebyłypogodzićsięzniezbitymi
faktamiświadczącymioniedoskonałościSłońca.
Już sam fakt, że plamy ukazywały się, jak można było przypuszczać, w sposób zupełnie
przypadkowy,wskazywał,żeSłońceniejestdoskonałe.
W 1825 roku niemiecki aptekarz Heinrich Samuel Schwabe, interesujący się amatorsko
astronomią, zajął się obserwacją Słońca, jako że wymogi jego zawodu nie pozwalały mu na
patrzenie na niebo nocą. Przez 17 lat (!) każdego dnia, przy odpowiedniej pogodzie,
obserwował Słońce za pomocą małego pięćdziesięciomilimetrowego teleskopu i szkicował
plamy,któreudałomusiędostrzec.
W1843 roku mógł już oznajmić, że liczebność plam na Słońcu zmienia się w sposób
regularny, najpierw zwiększając się do pewnego maksimum, a później, po jego osiągnięciu,
zmniejszającsięażdomomentu,gdySłońcejestprawiezupełnieichpozbawione.Wtedycykl
powtarzasięodnowa.Autorobserwacjiwykazał,iżcykltentrwaprzeciętnie10,7roku.
PoczątkowoniktniezwracałuwaginarewelacjeSchwabe’a(jakiegośamatora),leczw1851
roku uznany naukowiec Friedrich Wilchelm von Humbolt wspomniał o Schwabe’ie i jego
pierwszych odkryciach w encyklopedycznym wydaniu omawiającym aktualne osiągnięcia
naukiiodtegozaczęłasięnowaerawastronomii.
Ale jakie w rzeczywistości miało to znaczenie, czy na Słońcu są plamy, czy nie? Z
wyjątkiemparurzadkichokazjitylkoastronomowiebyliwstaniedostrzecteplamy,które,jak
się wydawało, nie mają żadnego wpływu na stałą siłę blasku Słońca czy też ilość
wypromieniowanego przez nie światła i ciepła. Jeżeli plamy nie miały żadnego wpływu na
Ziemię i jej mieszkańców, któż miałby się nimi przejmować? (Wyjąwszy oczywiście
astronomów,alektóżzkoleiprzejmowałsięnimi).
Pomimowszystkojednakplamymająznaczenie—dlawszystkichludzinaZiemi!
Ziemia posiada pole magnetyczne. Wiadomo o tym było od 1600 roku i z tej wiedzy
robiliśmy użytek. Działanie kompasów nawigacyjnych, bez których długie podróże morskie
byłybyniedopomyślenia,uzależnionejestcałkowicieodpolamagnetycznego.W1952roku
brytyjski naukowiec Sir Edward Sabine wykazał, że ziemskie pole magnetyczne na
przestrzeni wielu lat zmienia swoje natężenie w bardzo regularny sposób, zwiększając się,
następniezmniejszając,późniejznowuzwiększającsię.
Ponieważwiadomojużbyłoocykluplamsłonecznych,wydawałosięrozsądnespróbować
porównać wahania natężenia pola magnetycznego z wahaniami liczebności plam — i oto
okazałosię,żedosiebiepasują.
Odtąd cykl plam słonecznych stał się bardzo popularnym sposobem wyjaśniania
wszelkich cykli na Ziemi. Ludzie zaczęli dopasowywać do cyklu słonecznego intensywność
opadów deszczu, a co za tym idzie, również wszystko inne. Od liczebności plam na Słońcu
zależał naturalnie cykl dobrych lub złych zbiorów, pomyślność lub depresja, biesiadowanie
lubgłodowanie,optymizmalbomyśliosamobójstwie.
Skłonność do doszukiwania się wszędzie cykliczności posunęła się zbyt daleko, jednak
nasuwa się w związku z tym pytanie: W jaki sposób wahania liczebności plam na Słońcu
mogąwpływaćjakkolwieknaZiemię—nawetjedyniewpostacipowszechniejużuznanych
oddziaływańnaziemskiepolemagnetyczneinazorzewrejonachpolarnych?
Tymczasem wykorzystanie spektroskopii (dokładnej analizy światła słonecznego oraz
obserwacji, które długości fał odpowiadają maksymalnej emisji światła) umożliwiło
precyzyjny pomiar temperatury powierzchni Słońca. Nie pokryte plamami obszary mają
temperaturę rzędu 6000°C, podczas gdy w obszarach samych plam temperatura wynosi
zaledwie 4000°C. (Plamy wydają się ciemne, ponieważ są zimniejsze od otaczających je
gorętszychobszarów.)
Czy to możliwe, aby przeciętna temperatura powierzchni Słońca była niższa wtedy, gdy
jestonapokrytaplamamiiczytomogłobymiećjakiśwpływnaZiemię?Czytomożliwe,aby
Słońce nie było stałe i niezmienne i czy Ziemia narażona jest na powolne i słabe wahania
gorącaizimna?
Wydaje się, że odpowiedź powinna brzmieć tak, lecz, co jest dość dziwne, plamy nie
powodujązmniejszeniasięilościwydzielanegoprzezSłońceciepła.Wszystkonatowskazuje,
żeSłońcepokryteplamamisilniejoddziałujenaZiemię.Wjakisposóbchłodneplamymogą
powodować,żeSłońcejestgorętszejakocałość?
Pierwsza cząstkowa odpowiedź pojawiła się w 1859 roku, kiedy angielski astronom
Richard Christopher Carrington zauważył podobny do gwiazdy punkt świetlny, który
wystrzelił z powierzchni Słońca i po pięciu minutach opadł z powrotem. Był to pierwszy
przypadek zaobserwowania „rozbłysku słoneczny”. Jest on w pewnym sensie
przeciwieństwem plamy. Podczas gdy plama jest obszarem, w którym przez dłuższy czas
utrzymuje się niższa od przeciętnej na całej powierzchni temperatura, rozbłysk jest
zjawiskiemkrótkotrwałymimatemperaturywyższeodprzeciętnej.
Rozbłyskisąwjakiśsposóbzwiązanezplamami.(Niewiemyjeszczedokładniejak—ale
nie wiemy także dokładnie, co powoduje powstawanie plam, ani dlaczego podlegają one
cykliczności.) Im więcej plam na Słońcu, tym większe prawdopodobieństwo pojawienia się
rozbłysków,które,jaksięwydaje,mająnajwiększywpływnaZiemię.
Dlatego, kiedy na Słońcu pojawia się dużo plam mówimy o „wzmożonej aktywności
Słońca”; a zupełnie niedawno owa aktywność słoneczna stała się bezpośrednią przyczyną
wieluniezwykłychzjawisknaZiemi.
W 1973 roku Stany Zjednoczone umieściły na orbicie stację kosmiczną zwaną „Skylab”.
Była trzykrotnie wykorzystywana przez trzy różne zespoły astronautów i sądzono, że
pozostanie ona na orbicie przez następne dziesięć lat. Do tego czasu zamierzano zbudować
jużwahadłowiec,zapomocąktóregostacjamiałabyćwyniesionanawyższąorbitę,naktórej
pozostałabyjużnawieki.
Nanieszczęściecyklplamsłonecznychosiągnąłswojemaksimumwcześniejibyłsilniejszy
niż się spodziewano. Słońce wykazywało naprawdę bardzo dużą aktywność w wyniku
licznychrozbłyskówiinnychturbulencjinapowierzchni.Skutkiemczegodogórnychwarstw
atmosferyziemskiejdotarłoznaczniewięcejenergii.
Spowodowałotorozszerzeniesięgazówwtychwarstwach—rozdęłysiętak,że„Skylab”
krążący na okołoziemskiej orbicie przechodził przez warstwy gazu, które nie były tak
rozrzedzone jak zakładano. Tracił swoją energię kinetyczną szybciej niż wynikałoby to z
założeń i mógł spaść na Ziemię już po sześciu latach. Na nieszczęście liczne opóźnienia w
realizacji programu uniemożliwiły wprowadzenie do eksploatacji wahadłowca na czas i nie
pozostało nic innego jak pogodzić się ze spadkiem „Skylaba”. Próba sprowadzenia go na
Ziemięmogłaskończyćsięniepowodzeniem,lecznaszczęścieZiemiastanowiwystarczająco
duży cel, aby w niego trafić i resztki, które przetrwały przejście przez atmosferę opadły w
lipcu 1979 roku na Oceanie Indyjskim i w Zachodniej Australii. Nie odnotowano żadnych
poważniejszych uszkodzeń, które, jeśliby już miały miejsce, byłyby skutkiem wzmożonej
aktywnościSłońca.
WjakisposóbobjawiasięoddziaływanieSłońcanaZiemię?Czyjedynymipostaciamitego
oddziaływaniasąświatłoiciepło?Wjakisposóbzkoleiświatłoiciepłojestwstaniewpływać
naziemskiepolemagnetyczneinawyglądzórzpolarnych?
W rzeczywistości mamy do czynienia z jeszcze innymi zjawiskami. Ciepło Słońca i silne
turbulencje wyrzucają materię w gigantycznych, podobnych do trąb powietrznych burzach.
Są to protuberancje, ogromne kłęby rozżarzonego do białości wodoru, wyniesione jak
gigantycznewieże,dostrzegalnepodczascałkowitychzaćmieńSłońca,anawetwnormalnych
warunkach,jeśliużywasięspecjalnychprzyrządów.WwynikutegoSłońcetraciczęśćswojej
masy,którarozprzestrzeniasiępocałymukładziesłonecznymwformiecienkichstruggazu.
Temperatura tego gazu sięga 1 000 000°C i więcej, a tak gorące atomy są już pozbawione
swoichelektronowychpowłok.Ponieważgazskładasięgłówniezwodoru,towistociemamy
doczynieniazjądramiwodoruczyliprotonami.
Wynika z tego zatem, że strumienie masy wyrzucane ze Słońca na wszystkie możliwe
stronysąwrzeczywistoścideszczemelektronów(posiadającychujemnyładunekelektryczny)
i protonów (posiadających ładunek dodatni). Już w 1920 roku brytyjski fizyk Arthur Milne
przewidywał, że takie strugi materii są możliwe. Wkrótce po drugiej wojnie światowej,
eksperymentyprowadzoneprzypomocyrakietprzezwłosko–amerykańskiegofizykaBruno
BenedettoRossi’egowykazały,żetakiestrugirzeczywiścieistnieją.W1962rokuamerykański
fizykEugeneNewmanParkernazwałje„wiatremsłonecznym”.
WiatrsłonecznyrozprzestrzeniasięwokółSłońcaisięgaorbityZiemi,atakżedużodalej.
Innymi słowy można by przyjąć, iż w rzeczywistości Ziemia w swoim ruchu wokół Słońca
poruszasięwobrębienajbardziejzewnętrznychkrańcówatmosferysłonecznej.
WiatrsłonecznyniedocieradopowierzchniZiemi.Jegonaładowaneelektryczniecząstki
są „odchylane” przez ziemskie pole magnetyczne. Poruszają się wzdłuż linii sił tego pola,
tworzącolbrzymiąpowłokę.
Odkryto to w 1958 roku dzięki doświadczeniom wykonanym przy pomocy rakiet przez
amerykańskiegofizykaJamesaVanAllena.Idlategotestrefypodwyższonejradiacjinazwano
początkowo„pasamiVanAllena”.Obecniewodniesieniudotegoobszaruużywamynazwy
„magnetosfera”.
Linie sił ziemskiego pola magnetycznego ulegają zakrzywieniu ponad biegunami, a
magnetosferazakrzywiasięzgodnieznimi.Wtychpunktachdoatmosferyziemskiejwlewają
się potoki naładowanych cząstek. Zderzają się tam z atomami górnych warstw atmosfery, a
energiazderzeńprzekształcasięwenergięświetlną.Wwynikutegopowstajązorze,którew
rejonachpolarnychdostrzegalnesąniemalbezprzerwy.
Wysokoenergetyczneprotuberancjesłoneczneobardzowysokiejtemperaturze,wyrzucają
materię w znacznie większych ilościach niż normalna powierzchnia Słońca. W zasadzie
wybuchy na Słońcu nie zwiększają natężenia wiatru słonecznego, ale wytwarzają
bezpośrednioponadsobąlokalne„zamiecie”,jeślitakmożnabyłobyjenazwać.
Takie intensywne strumienie w zasadzie omijają Ziemię, lecz za każdym razem, gdy
wybuch na słońcu wysyła strugę cząstek w kierunku Ziemi, po dwóch dniach lub nieco
późniejdosięgaonamagneto—sfery.Ześlizgującsięponiej,docieracałąmasądoregionów
podbiegunowych, gdzie powoduje powstawanie zorzy, które wtedy mogą być dostrzegalne
nawetnadużomniejszychniżzwykleszerokościachgeograficznych.
Potoki naładowanych cząstek powodują „burze magnetyczne”, które nie oddziałują co
prawdanaludzi,alepowodujązakłóceniawpracynowoczesnychurządzeńelektronicznych.
Przykłademmożebyćzdarzenie,któremiałomiejscew1944roku,kiedy„siadła”całasieć
radarowaWielkiejBrytanii.PrzezprzerażającodługąchwilęBrytyjczycyiichaliancimyśleli,
żeNiemcyznaleźlisposóbnaobronęradarową.Późniejokazałosię,żewszystkiemuwinien
był potężny wybuch na Słońcu. Stopniowo naładowane cząsteczki rozproszyły się i
urządzeniaradarowepowróciłydonormalnejpracy.
Wdzisiejszychczasach,naszerosnąceuzależnienieodwszelkiegorodzajuelektronicznych
środków łączności spowodowało, że staliśmy się bardziej wrażliwi na zakłócenia
spowodowane wydarzeniami na odległym o 150 milionów kilometrów Słońcu. Zakłócenia
tego typu mogą na przykład nawet obezwładnić nasze skomplikowane systemy sterowania
rakietamialbonaszązdolnośćwykrywaniaiodpowiadanianaatakprzeciwnika.(Faktemjest,
że przeciwnik może być również unieszkodliwiony.) Niebezpieczeństwa te — nie możemy
zapominać o ryzyku większego napromieniowania astronautów znajdujących się wtedy w
przestrzenikosmicznej—sątymbardziejgroźne,imliczniejszesąplamynaSłońcu.Takwięc
mamy wszelkie powodu ku temu, aby w czasie wzmożonej aktywności Słońca zachować
więksześrodkiostrożności.
Z tego oczywiście wynika, że musimy poświęcić więcej uwagi obserwacjom Słońca.
Jakkolwiek bowiem wydaje się, że ilość wypromieniowywanego przez nie ciepła i światła
pozostaje stała, to jednak jego aktywność zmienia się w nieprzewidywalny sposób, co może
prowadzić do groźnych skutków. Można odnieść wrażenie, że cykl plam słonecznych jest
zjawiskiem regularnym, ale nie jest to zupełną prawdą. Punkty maksymalnej aktywności
mogąprzypadaćco7latalbowydłużyćsięnawetdo17,ajednomaksimummożebyćdwu—
lubtrzykrotniewiększeodinnego.
Wistociesytuacjamożesięprzedstawiaćjeszczegorzej.W1893rokubrytyjskiastronom
Edward Walter Maunder, sprawdzając wcześniejsze relacje, w celu zebrania danych o
plamach na Słońcu, które występowały zanim Schwabe rozpoczął swoje obserwacje, był
zaskoczonyodkryciem,żewzasadziewokresiepomiędzy1645a1715rokiemniepojawiają
siężadnedoniesieniaoplamachsłonecznych.
Pomiędzy1609a1645rokiemGalileusziinniastronomowiedonosiliolicznychplamach,
późniejjednakrelacjeurwałysię.Powodemtegoniebyłoto,żeniktniepatrzyłwniebo.W
późniejszych latach XVII wieku było wielu doświadczonych i kompetentnych astronomów
oraz uważnych obserwatorów mówiących o usilnych poszukiwaniach plam, których
jednakowożnieznaleźli.
Mauneropublikowałswojeodkryciaw1894orazw1922roku—niktniezwróciłnaniego
uwagi. W tym czasie cykl plam na Słońcu miał już swoje ugruntowane miejsce w nauce i
naukowcyrównieniechętnieuwierzylibywto,żewXXwiekuniemaplamnaSłońcu,jakw
to,żewwiekuXVIIichniebyło.
Wtedy jednak w 70–tych latach amerykański astronom John Eddy natrafił na prace
Maundera i zdecydował sieje sprawdzić. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu odkrył, że
relacjesąścisłe.EddyposunąłsięnawetdalejniżMaundericofnąłsięażdoIVwiekuprzed
Ch.,przeglądającrelacjeoplamachnaSłońcuwidzianychgołymokiem.Odkrył,żeodczasu
do czasu następowały trwające przez wiele dziesięcioleci okresy, w których nie widziano
żadnychplamnaSłońcu.WidoczniewkażdymztakichokresówSłońceprzechodziłoprzez
minimum Maundera, kiedy nie pokrywało się plamami przez dłuższy czas, po czym
powracało do zwykłego cyklu aktywności. Okres pomiędzy 1645 a 1715 był widocznie
ostatnim,jakisięwydarzyłdotychczas.
Eddyniepoprzestałnatym.Zbadałcałezagadnieniedogłębniej,czego,zpowodubraku
wystarczającej ilości informacji, nie mógł zrobić Maunder. Eddy wiedział, że w okresach
wysokiejaktywnościSłońcazorzepojawiałysięczęściejibyłysilniejszeorazżejedyniewtedy
możnajebyłodostrzecnaszerokościachgeograficznychLondynuczyParyża.
Nie widziano ich tam natomiast w okresach minimum Maundera. Istniało wiele relacji o
zorzachpo1715roku,nielicznesprzed1645roku—zlat1645–1715niebyłożadnych.
Koronasłonecznawidzianapodczascałkowitegozaćmieniamainnykształt,kiedySłońce
jestaktywneiinny,gdyniewykazujeaktywności.WokresieminimumMaunderawszystkie
opisykoronywskazywałynabrakaktywnościSłońca.
W końcu promienie słoneczne wpadające do atmosfery ziemskiej wytwarzają w
niewielkich ilościach (możliwych jednak do wykrycia) radioaktywny węgiel C. Jest on
absorbowany przez rośliny i można go znaleźć w drewnie. W czasie wysokiej aktywności
Słońca, jego pole magnetyczne zwiększa swój zasięg i do pewnego stopnia chroni Ziemię
przed promieniami kosmicznymi, w wyniku czego powstaje mniej węgla radioaktywnego.
PodczasminimumMaundera,takaosłonanieistniejeprzezdłuższyokresiwytwarzasięgo
więcej.Badającprzyrostyrocznemiazgidrzew(słoje),woparciuoanalizęzawartościwęgla
I4C,dochodzimydoprzekonania,żewlatachminimumMaunderaodkładasiędużowięcej
radioaktywnegowęgla.
Wydaje się więc, że natura Słońca jest bez wątpienia bardziej skomplikowana niż
sądziliśmy. Cykl plam słonecznych jest częścią większego cyklu, w obrębie którego ten
pierwszynaprzemianpojawiasięizanika.MinimumMaunderatrwaod50do200lat.Przed
ostatnim, o którym wyżej mówiliśmy, poprzednie przypadało na lata 1400–1510, jeszcze
wcześniejsze na lata 1100–1300. Niewiele natomiast możemy powiedzieć o czasach bardziej
odległych. Sądzi się, że w całej historii cywilizacji odnotowano dwanaście minimów
Maundera.
DlaczegoSłońcezachowujesiętakdziwnie?Niktniemapojęcia.Kiedywystąpinastępne
minimumMaundera?Niktniepotrafipowiedzieć.
Czy minima Maundera mają jakiś wpływ na Ziemię i na ludzkość? Być może. Słońce
pozbawioneplamdostarczaZieminiecomniejenergii.Ziemiamożewtedyniecooziębiaćsię.
Jednakokrestakinietrwazbytdługo.Zaczynasięnowycykl,więcoziębieniemacharakter
krótkotrwałyijestnieistotne—zwyjątkiemlat,wktórychwystępujeminimumMaundera.W
takich okresach zjawiska towarzyszące ochłodzeniu kumulują się i po kilkudziesięciu latach
mogąbyćdostrzegalne.
To wszystko wcale nie jest zabawne. Ludziom wcale nie musi przeszkadzać mniejszy
dopływ energii cieplnej, ale ogólne oziębienie klimatu powoduje skrócenie okresu
wegetacyjnegoroślinokilkadni,anawetkilkatygodni,czegorezultatemsąmniejszezbioryi
nastepująca po tym groźba głodu. W istocie, lata 1645–1715 przez historyków nazywane są
niekiedy „małą epoką lodowcową”. Były to bardzo ciężkie i trudne lata — lata panowania
głodu w całej Europie. Podczas zimy na przełomie 1709 i 1710 roku (trwała wtedy wojna o
tron hiszpański) padły rekordy zimna, a we Francji, która przegrywała wojnę, straty były
ogromne.
PodczaswcześniejszegominimumMaundera,wlatach1400–1510położeniemieszkańców
Grenlandii, niezbyt korzystne nawet w najlepszych czasach, stało się jeszcze gorsze. Osady
Wikingów, które przetrwały tam z uporem przez cztery i pół wieku, zostały w końcu
zmiecionezpowierzchniziemi,częściowodlatego,żeniemożliwastałasięuprawazbóż.
Mając to na uwadze, pytanie kiedy nastąpi kolejne minimum Maundera nabiera nowego
sensu;afakt,żenieznamynanieodpowiedzi,powodujenowepoczuciezagrożenia.
Doświadczaliśmy w naszej historii prawdziwych epok lodowcowych, kiedy lodowce
zsuwały się tak daleko, że sięgały szerokości geograficznej Nowego Jorku. Takie okresy
globalnegooziębieniaklimatuzdarzająsiędlatego,żeorbitaZiemiwokółSłońcaniejeststała.
Jejmimośrodowośćstajesięwpewnychokresachwiększalubmniejsza.Zmieniasięrównież
nachylenieosi.Kierunekosiziemskiejzakreślapowolicałystożek.Kiedywszystkietezmiany
kumulująsięiosiągająpewnąkrytycznąwartość,ZiemiaotrzymujeodSłońcazrokunarok
corazmniejenergii,coowocujewzrostemlodowców.
Załóżmy,żedotejkrytycznejwartościniewielejużbrakuje.Pojawieniesięwtakiejchwili
minimum Maundera może sytuację pogorszyć i zapoczątkować procesy lodowacenia. Nie
mamycodotegożadnejpewności,niemamywystarczającejwiedzy,alebyćmoże…
Stopień naszej niepewności jest nawet większy. Ziemskie pole magnetyczne odchyla
kierunek wiatru słonecznego i kieruje go do atmosfery w rejonach podbiegunowych
zamieszkiwanychjakdotądprzezbardzoniewielkiprocentpopulacji.
Polemagnetycznejednakwpewnychokresachzanikazupełnie,bypojakimśczasieznów
powolirosnąćwprzeciwnymkierunku.Takie„zmianykierunkupolamagnetycznego”miały
miejscewdziejachZiemidziesiątkirazy.Obecniepolemagnetycznezanikawtakimtempie,
że za jakieś 1500 lat wartość jego natężenia spadnie do zera. Przez kilkaset lat będzie miało
bardzo niewielką wartość, po czym powstaną takie warunki, że igła kompasu zacznie
wskazywaćpołudnie.
Jak będzie wtedy wyglądało życie? Wiatr słoneczny będzie docierał do wszystkich
zakątków Ziemi mniej lub bardziej równomiernie. Czy oznacza to, że na wszystkich
szerokościach geograficznych można będzie przed wschodem lub po zachodzie Słońca
zobaczyć zorzę, a gdy na Słońcu będzie przypadkiem eksplozja, to zorze te będą bardzo
intensywne?Czyoznaczato,żeburzemagnetyczneizakłóceniawłącznościbędązjawiskami
codziennymi? Czy wnikanie do naszej atmosfery naładowanych cząstek wiatru słonecznego
będziemiałojakiśwpływnanaszklimat?
Nie da się przewidzieć. Takie rzeczy nie zdarzały się dotąd w historii gatunku Homo
sapiens,inieposiadamyżadnychdanych,abydojśćdojakichśkonstruktywnychwniosków.
Inną tajemnicę, nawet jeszcze bardziej zagadkową, stanowią pewne maleńkie, prawie
niewykrywalnecząstki,zwane„neutrinami”.
Obszarem Słońca o największym znaczeniu jest jego jądro. Tam właśnie temperatura
dochodzi do 15 000 000°C, a wartości ciśnienia są równie niewyobrażalnie wielkie. To tam
właśnie w warunkach niezwykłych temperatur i ciśnień zachodzą reakcje syntezy jądrowej
wodoru, w trakcie których wydziela się energia podtrzymująca wszystkie procesy,
pozwalająceSłońcuświecićnieprzerwanieprzez4,6miliardalat.
Jak wyglądają szczegóły procesów podtrzymujących syntezę jądrową wewnątrz złożonej
struktury jądra słonecznego? W jaki sposób procesy te mogłyby tłumaczyć niezmienność
intensywności promieniowania, cykle pojawiania się plam, zanikanie tych cykli w okresach
minimówMaundera,wybuchyitp.?
Astrofizycypróbowaliipróbujądociec,codziejesięwjądrzeSłońca.Woparciuobadania
laboratoryjne procesów subatomowych mających podobny albo identyczny charakter,
rozwijają teorie mogące tłumaczyć te procesy, lecz w jaki sposób mają wejrzeć do wnętrza
jądra,abyzweryfikowaćswojewnioski?
Wydajesię,żeistniejetylkojedensposób.Jedenzprocesów,który,jaksięsądzi,zachodzi
w jądrze, powoduje powstawanie neutrin. Neutrina tym się różnią od wszystkich innych
cząstek, że przenikają z łatwością przez materię. Każde neutrino powstałe w jądrze
słonecznym wylatuje stamtąd z prędkością światła, docierając do powierzchni Słońca w
niespełna 3 sekundy i dobiega do Ziemi (jeżeli akurat podąża w jej kierunku) po upływie 8
minut.
Neutrina są trudne do wykrycia, ponieważ tylko bardzo niewiele z nich oddziałuje z
materią—ajeżelitychoddziaływańniema—sąwogóleniedowykrycia.Jednakżejakieś
badania można, mimo olbrzymich trudności, prowadzić i naukowcy robią to przy pomocy
olbrzymichdetektorówumieszczanychgłębokowkopalnianychszybach,gdzieniemożejuż
przeniknąćżadnainnapostaćpromieniowania.
I tu zaczynają się problemy. Ilość neutrin wykrywana podczas tych badań jest znacznie
mniejsza niż wynikałoby to z teorii. W przeważającej liczbie przypadków, ilość neutrin
docierającychdonaszwnętrzajądrasłonecznegostanowizaledwiejednątrzeciąilości,której
moglibyśmy oczekiwać. Sprawdzono detektory i wydaje się, że można na nich polegać;
zweryfikowano teorie astronomiczne i te też wydają się być nie do podważenia. Jednak coś
przecieżmusibyćniewporządku.
Istniejąjednakowożconajmniejtrzyróżnerodzajeneutrin,adetektorysąwstaniewykryć
tylko jeden z nich — ten, który, jak się spodziewamy, powstaje wewnątrz Słońca. Istnieje
pewne prawdopodobieństwo, iż neutrina potrafią zmieniać swoją tożsamość i że w czasie
drogizeSłońcanaZiemięprzekształcająsięwmieszaninęwszystkichtrzechrodzajów,także
w końcu wykrywamy tylko jedną trzecią ich początkowej ilości. Wszystko to jednak nie jest
niczyminnym,jaktylkopewnąszansą.
Jeżelijednaktakiezjawiskaniezachodzą,wtedypozostajejedynamożliwość—naukowcy
niemająpojęciejakieprocesyzachodząwewnętrzujądrasłonecznego—wydajesiębowiem,
żeniemajużżadnejinnejmożliwości.
Naukowcy rozważyli dotąd wiele różnych, najbardziej dziwacznych hipotez, próbując
wyjaśnić „zagadkę brakujących neutrin”. Być może jednym z najdziwaczniejszych jest
przypuszczenie, że procesy, jakiegokolwiek rodzaju, będące źródłem energii, w pewnych
okresachżyciaSłońcaulegają,ztegoczyinnegopowodu,zahamowaniuiżeterazwłaśniejest
okres, kiedy Słońce wchodzi w taką fazę. Energia wytworzona w jądrze Słońca potrzebuje
milionówlat,abywydostaćsięnazewnątrz.Aleponoćwłaśnieterazekspandującapowłoka
mniejszej energii przedziera się ku powierzchni. Za jakiś czas Słońce więc przygaśnie i
„wyłączy się” nie wiadomo na jak długo — i cała Ziemia zamarznie — ostatecznie i „na
śmierć”.
To wszystko jest zupełnie nieprawdopodobne, ale jest to przykład podany po to, by dać
czytelnikowipojęcie,dojakiejdesperacjimusząbyćdoprowadzeninaukowcy,żewymyślają
podobnerzeczy.Niewątpliwietajemnicawyjaśnisięwjakiśprostszysposób,leczwymagaćto
będzie dalszych badań neutrin słonecznych — przy pomocy lepszych instrumentów i być
możenadrodzedalszychpostępówfizykijądrowej.
Tymsamymjednakniezbliżyliśmysięjeszczedorozwiązaniazagadki.
JohnEddy,astronom,którypotwierdziłwystępowanieminimówMaundera,przeszukiwał
zachowane relacje mówiące o rozmiarach tarczy słonecznej i doszedł do przekonania, że
Słońce z pewnością coraz bardziej się kurczy. Jeśli to prawda, oznacza to, że Słońce powoli
zapadasięijegośrednicazmniejszasięwtempie1400kilometrównastulecie.
Jeżelimiałobysiękurczyćnadalztąsamąprędkością,towciągu100000latskurczysiędo
zera.
Oczywiście nie ma żadnych szans na to, by miało się kurczyć w nieskończoność (w
rzeczywistościkilkuastronomówbadającychinnerelacjetwierdzi,żeniemamowyożadnym
kurczeniu się Słońca). Istnieje natomiast duże prawdopodobieństwo, że Słońce podlega
powolnympulsacjom—ograniczonymskurczom,poktórychnastępujewzrostobjętości,itd.
Jeżeliistotnietakieprocesyzachodzą,bylibyśmyciekawi,jakmocnokurczyirozszerzasię,
jakdługotrwacałycyklorazjakitomawpływnaZiemię.Oczywiścieniewiemy.
Możemiećwpływbardzoniewielkialbożaden.Stopieńkurczeniasięirozszerzaniamoże
być nieznaczny. Faktem jest, że mniejsze Słońce ma mniejszą powierzchnię emitującą ciepło.
Ale za to sam skurcz powoduje wzrost temperatury, a więc każda jednostka powierzchni
dostarcza więcej ciepła, co z kolei neutralizuje zmniejszenie się powierzchni. Podobnego
argumentu, tyle że na odwrót, użyć by należało dla przypadku ekspansji. Jak na razie
niewielewiemynaprawdę.
Podsumowując zatem: możemy stwierdzić, że ludzkość jest całkowicie uzależniona od
pewności działania tego gigantycznego zakładu energetycznego, jakim jest Słońce. Nawet
najmniejsze zakłócenie (na skalę słoneczną) — niewielka nieregularność promieniowania,
mały jego wzrost lub spadek, niewielkie odstępstwa od normalnego przebiegu cyklu plam
słonecznych lub jakiekolwiek inne zaburzenia w pracy machiny słonecznej — mogą
prowadzićdotragicznychdlaludzkościskutków.
W ostatnich latach dowiedzieliśmy się, że Słońce jest dużo bardziej złożoną maszyną
cieplnąniżsądziliśmy,jeszczebardziej,niżmogliśmywogóleprzypuszczaćiżeistniejedużo
większeprawdopodobieństwowystąpienianieregularności,októrychnawetnieśniliśmy.
Tochybawystarczy,bynasodrobinęzdenerwować!
NieboksiężycówJowisza
Dzięki sondom typu Voyager dowiedzieliśmy się wiele nowego o czterech dużych
galileuszowskichksiężycachJowisza:owulkanicznymIo,olodowcupokrywającymEuropę,
ozimnychkraterachGanimedesaiCallisto
*
.
Jeśli moglibyśmy sobie wyobrazić, że znajdujemy się na powierzchni któregokolwiek z
tych ciał i bylibyśmy w jakiś sposób zabezpieczeni przed surowymi warunkami, jakie tam
panują,prawdopodobnieniepowierzchniatychglobówzwróciłabynasząnajwiększąuwagę,
aniwulkany,anikratery,anilodowce.Uwagęnaszązagarnęłobyzpewnościąniebo.
PrzyjrzyjmysięnajpierwsatelicieCallisto,oddalonemuo1885000kmodśrodkaJowisza.
W wyniku efektów pływowych Callisto jest, jak wszystkie księżyce Galileusza, zawsze
zwrócony jedną stroną w kierunku Jowisza, podobnie do Księżyca, który również pokazuje
nam zawsze tylko jedną stronę. Oznacza to, że Callisto obraca się (w stosunku do układu
związanegozwszechświatem)wokółswojejosizprędkościąodpowiadającąobiegowiwokół
Jowisza,toznaczywykonujejedenobrótna16,69dnia.
Stojąc na Callisto, widzielibyśmy Słońce zakreślające całą swoją drogę na niebie, ale
poruszałoby się tam ono dużo wolniej niż na naszym niebie. Na tym księżycu okres od
wschodudozachoduSłońcawynosiłbyblisko200,anie12godzin,wczasiektórychpozostaje
ononaniebieziemskim.
TrzyinnegalileuszowskiesatelityobiegająJowiszaszybciejidlategoobracająsięrównież
z większą prędkością, a więc Słońce szybciej wędruje na ich niebie. Na Ganimedesie Słońce
pozostajenaniebieprzez84godziny;naEuropie42,7godziny;naIo21,2godziny.Jednakże
nawetnatymostatnim,najbliższymJowiszaksiężycu,Słońcewędrujeponiebieprawiedwa
razywolniejniżnaZiemi.
Widzielibyśmy stamtąd Słońce o dużo mniejszych rozmiarach niż z Ziemi — miałoby
wielkość 6 minut kątowych, podczas gdy z Ziemi widzimy je jako tarczę o rozmiarach 32
minut.Jeżeliprzyćmilibyśmyjegoblasknatyle,bymożnabyłogołymokiempatrzećnanie
swobodniezpowierzchniCallisto,ledwiedostrzeglibyśmy,iżmaonopostaćtarczy,aniejest
świetlnym punktem. Taki sam widok przedstawiałby się nam z innych księżyców, jak i z
samegoJowisza.CałkowitailośćenergiiświetlnejicieplnejdocierającejdoukładuJowiszajest
25razymniejszaodtejdocierającejnaZiemię.
PodczasgdySłońce,skurczoneimałe,niezajmujenaniebieCallistozbytwielemiejsca,to
jestnanimcośjeszcze—Jowisz.
PonieważCallistojestnieustanniezwróconytylkojednąstronąkuJowiszowi,wistocienie
obracasięwukładzieznimzwiązanymiplanetaniewędrujeponiebie.Jeżeliznaleźlibyśmy
się na tej stronie Callisto, która cały czas zwrócona jest ku Jowiszowi, to byłby on widziany
jako tarcza wisząca nieruchomo na niebie i pozostająca tam niezmiennie w tym samym
miejscu,dzieńpodniuirokporoku.
Jeśli znajdowalibyśmy się w samym środku powierzchni zwróconej ku Jowiszowi, to
wisiałbyonnaniebiedokładnienadnaszymigłowami.Jeżeliprzesunęlibyśmysięześrodka,
toJowiszprzesunąłbysięnaniebiewodwrotnymkierunku.Jeżelipowędrowalibyśmydość
daleko,todotarłbyondohoryzontu,awkońcumógłbyzanimzniknąć.Oznaczałobyto,że
przeszliśmynadrugą,odwróconąodJowiszastronę.
Jeżeliznajdowalibyśmysięgdziekolwieknatejstronie,tonigdynieujrzelibyśmyJowisza
na niebie. Mamy więc sytuację, w której funkcjonuje zasada „wszystko albo nic” — Jowisz
zawszenaniebiealbonigdy—idotyczytowszystkichgalileuszowychsatelitów.
CallistokrążywokółJowiszawczteryrazywiększejodległościniżKsiężycwokółZiemi.
Musimy jednak pamiętać o ogromnych rozmiarach Jowisza — wzdłuż jego średnicy
zmieściłoby się 41 Księżyców. W konsekwencji, mimo większej odległości, Jowisz na niebie
Callisto jest znacznie większy od Księżyca na naszym niebie. Wielkość pozorna Jowisza na
niebie Callisto wynosi 4,3 stopnia i jest 8,3 razy większa od rozmiarów Księżyca na niebie
ziemskim.
Nie powinniśmy porównywać wielkości Jowisza uwzględniając jedynie jego jeden
wymiar.PrzecieżJowiszjestwiększyodKsiężycanietylkozlewejnaprawą,aleizgóryna
dół. Dlatego powierzchnia Jowisza widziana z Callisto jest 70 razy większa od powierzchni
tarczyKsiężycawidzianegozZiemi.
TrzypozostałeksiężyceGalileuszaznajdująsięwmniejszejodległościodJowiszaidlatego
planetazajmujewiększeobszarynaichniebie.NaniebieGanimedesamapowierzchnięblisko
200razywiększąodtarczyKsiężyca;naniebieEuropyokoło625razywiększą;naniebieIo
blisko1500razywiększą.
Sam rozmiar Jowisza oglądanego na niebie Callisto sprawiałby niewiarygodne wrażenie,
niemówiącjużoniebieoglądanymzinnychksiężycówGalileusza,lecznietenobiektbyśmy
tampodziwiali.
Nasz Księżyc jest po prostu tarczą o słabej srebrzystej poświacie, pokrytą kilkoma
cieniami, które nigdy nie zmieniają swojego wyglądu. Cała tarcza Jowisza pokryta jest
natomiast pomarańczowymi, żółtymi i brązowymi pasami i powoli zmienia swój wygląd w
miarę, jak po jej powierzchni przesuwają się „czerwona plama” i inne mniejsze obiekty w
pięciogodzinnymnieustającymcyklu.
Te pasy i zachodzące na powierzchni Jowisza zmiany trudno byłoby dostrzec z Callisto
gołymokiem,alezkażdegobliższegosatelitybyłybyonebardziejwyraźneilepiejwidoczne.
Ogromny glob Jowisza oglądany z Io byłby kalejdoskopem nieustannie zmieniających się
obrazówtowarzyszącychdostrzegalnemustądwirowaniuplanety.
Jowiszbyłbytakżebardzojasny,jaśniejszyodtegoKsiężyca,jakimgowidzimy.Chociaż,
mimo wszystko, nie wydawałby się tak jasny, jak moglibyśmy się spodziewać, biorąc pod
uwagę tylko jego pozorną wielkość, gdyż docierają do niego o wiele słabsze promienie
słoneczne niż do Księżyca. Z drugiej strony jasne chmury Jowisza odbijają 7 razy więcej
światłasłonecznegoniżciemna,skalistapowierzchnieKsiężyca.
Jeśliweźmiemytowszystkopoduwagę,JowiszwpełniświecinaniebieCallisto12,5raza
jaśniejniżKsiężycwpełninaziemskimniebie;naniebieEuropy85razy;naniebieIo220razy
jaśniej.
Któż miałby ochotę patrzeć na coś innego niż na Jowisza, nawet na niebie Callisto, nie
mówiącjużoniebieIo?
A jednak nie powinniśmy dojść do przekonania, że Jowisz swoim blaskiem przyćmiewa
wszystkoinne.PrzecieżtoSłońce,chociażskurczoneinikłe,przynajmniejwedługziemskich
standardów, mimo wszystko ciągle jeszcze nadaje blasku rozdętemu Jowiszowi. Kiedy
znajdujesięnaniebieCallisto,świeci1360razyjaśniejodJowiszawjegonajwiększymblasku.
NawetnaniebieIo,Słońceświeci77razyjaśniejodtejwielkiejplanety.
Jowisz, podobnie jak nasz Księżyc, świeci jedynie światłem odbitym. Oczywiście tylko
połowaglobuJowiszajestoświetlanaprzezSłońce,iwzależnościodtegojakajestwzajemna
konfiguracjaSłońca,Jowiszainaszegowłasnegopołożenia,możemywidziećjegocałątarczę,
pół,alboniewidziećjejwcale.
Innymisłowy,patrzącnaJowiszazjegoksiężyców,widzimygowewszystkichfazach,tak
jakwidzimyKsiężyczZiemi(ioczywiścieZiemięzKsiężyca).
Księżycprzechodziprzezwszystkieswojefazywokresierównymczasowiobieguwokół
Ziemi, czyli w ciągu 29,5 dnia. Satelity Galileusza obiegają Jowisza dużo szybciej, ponieważ
jego pole grawitacyjne jest znacznie silniejsze od ziemskiego. Dlatego, widziany z Callisto
przechodziprzezwszystkieswojefazywciągu16,7dnia,zGanimedesawciągu7,16dnia,z
Europywciągu3,55dnia,aoglądanyzIodopełniacałegocykluwciągu1,7?dnia.
KiedynaktórymkolwiekztychksiężycówwschodziSłońce,toJowisz(jeżeliwyobrazimy
gosobiewzenicie,prostonadnaszymigłowami)jestpółkolemoświetlonympowschodniej
stronie. Zachodnia strona, do której światło słoneczne nie dociera, jest ciemna. W miarę jak
Słońcewznosisięnaniebie,oświetlonaczęśćJowiszakurczysiędokształtugrubegorogala,
bynastępniezmniejszyćsiędocienkiegorogalika.KiedywreszcieSłońceznajdujesięwysoko
na niebie, światło słoneczne dociera do drugiej strony planety, do tej, która jest przed nami
ukryta,aJowiszstajesiętylkociemnątarczą.
WmiaręjakSłońcezbliżasiękuzachodowi,Jowiszzaczynaświecićpozachodniejstronie,
najpierwjakocienkirogalik,późniejpogrubiającsię,bywreszcie,zachodząc,przybraćkształt
świetlistegopółkolapoprzeciwnejstronie.
PozachodzieSłońcaJowiszstajesiędużojaśniejszyprzezsamfakt,żenaniebieniemajuż
świecącegosilniejszymblaskiemSłońca.Cowięcej,pozachodzieJowiszjestwdalszymciągu
oświetlany światłem słonecznym, a o północy jest w fazie pełni. Prezentuje się wtedy
najwspanialej — jako pasiasta jasna tarcza na tle czarnego nieba. (W tym pozbawionym
powietrzaświecieniebowciągudniajestrównieżczarne.)
Lecz czas nie zatrzymuje się. Po północy ciemności znowu zaczynają wkraczać coraz
głębiej na zachodnie obszary tarczy Jowisza, aż źródłem poświaty jest znów jedynie
wschodnia półkula — a później Słońce wschodzi ponownie. (Naturalnie, jeśli
obserwowalibyśmy Słońce z innych miejsc powierzchni satelity, obraz różniłby się. Jeżeli
patrzylibyśmyzmiejsca,zktóregowidaćtarczęJowiszazawieszonątużnadhoryzontem,to
byłaby ona w pełni przy wschodzie Słońca, natomiast w południe widoczna byłaby połowa
tarczy,itd.)
KiedynaniebiektóregokolwiekzsatelitówSłońcemijaJowisza,toprzechodzizanimijest
wtedy przez niego przesłaniane — następuje zaćmienie Słońca. Ponieważ oś obrotu Jowisza
jest tylko nieznacznie przechylona, a satelity krążą w płaszczyźnie równikowej planety,
zaćmienie zdarza się przy każdym przejściu Słońca, przynajmniej jeśli chodzi o Io, Europę i
Ganimedesa.PatrzącnaniebozCallisto,JowiszjeststosunkowomałyiSłońceczasamimija
globplanety,przechodzącponiżejlubpowyżejniego,niepowodujączaćmienia.
Zaćmienie Słońca na Ziemi trwa co najwyżej 7 minut. Na satelitach Galileusza, tarcza
słoneczna jest tak mała, a Jowisza tak duża, że zaćmienie może trwać nawet całymi
godzinami.
Na Io, najbliższym satelicie, zaćmienie może trwać nawet 2,2 godziny. W miarę jak
oddalamy się od Jowisza, tarcza planety na niebie staje się coraz mniejsza, ale za to Słońce
przesuwasięwolniejponieboskłonie.Wkonsekwencjizaćmieniastająsięcorazdłuższe.Na
Europiemogątrwaćnawet2,8godziny,naGanimedesie3,5godziny,anaCallistonawet4,6
godziny.
Zaćmienie Słońca przez Jowisza nie ma tego samego charakteru, co zaćmienie na Ziemi.
Tarcza Jowisza jest dużo większa od tarczy Słońca, a więc korona słoneczna jest całkowicie
zasłonięta. Jeśliby nawet nie była zasłonięta, to i tak miałaby rozmiary i jasność 25 razy
mniejszeniżkoronawidzianazZiemi.
Jednakże sam Jowisz rysuje się przed nami jako imponujący widok. W czasie zaćmienia
jego tarcza staje się czarnym kołem na niebie. Oczywiście jest to czarna tarcza na czarnym
niebie, lecz mimo to jest ona dostrzegalna, ponieważ przesłania sobą gwiazdy. Satelity
Galileusza pozbawione są atmosfery, nic więc nie pochłania światła gwiazd i z ich
powierzchnimożnaprawdopodobniewidziećichdwarazywięcejniżzpowierzchniZiemi.
(Układająsięwznanenamkonstelacje,cosprawia,żeczulibyśmysiętamprawiejakwdomu.
Gwiazdy są bowiem tak daleko, że zmiana naszego położenia z Ziemi na Callisto nie
wprowadza żadnych różnic i widzimy je pod tym samym kątem niezależnie od punktu
obserwacji — ogranicza się to oczywiście jedynie do punktów leżących w naszym układzie
słonecznym.)
Cowięcej,gwiazdywidzianestamtądrysująsięostrzejiniemigoczą.GdySłońceskrywa
się za czarnym Jowiszem, wszystkie te punkciki świetlne pokrywają gęsto niebo i tylko w
obszarzetarczyJowiszaniewidaćżadnego.
Aletoniewszystko,comoglibyśmypodziwiać.Promieniesłoneczne,przechodzącprzez
zewnętrznewarstwyatmosferyJowisza,sątamrozpraszane,wwynikuczegowokółciemnej
tarczyplanetywidaćczerwono–pomarańczowypierścień.(Wrzeczywistości,zpowodudużej
prędkości wirowania Jowisza, atmosfera w rejonach równikowych wybrzusza się, i jej zarys
niejestidealnymkołem,leczraczejelipsą.)
Jeżeli Słońce znajduje się dokładnie na linii środka planety, poświata atmosfery Jowisza
tworzyregularnypierścień.JeżelinatomiastSłońceprzesuniesięniecoztejliniialboznajdzie
się w położeniu bezpośrednio poprzedzającym zaćmienie lub tuż po zaćmieniu, wtedy
świetlnypierścieńmaróżnąjasnośćpoobustronachciemnejtarczyJowisza.
Nawszystkichsatelitachmożemybyćświadkamitakiegoefektownegowidoku.
Na Callisto zaćmienie może trwać najdłużej, lecz na Io, gdzie trwa ono o połowę krócej,
ciemnatarczaplanetyprzesłania18razywiększąpowierzchnięnieba.
Na niebie wszystkich satelitów Galileusza, oprócz Słońca i Jowisza, widoczne są
oczywiście jeszcze trzy pozostałe księżyce. Wszystkie różnią się wyglądem i jasnością, w
zależności od położenia, jakie aktualnie zajmują na orbicie. Mogą przechodzić za Jowiszem
lubwchodzićwjegocieńalboprzesłonijetarczaplanety.
PatrzączCallisto,trzyinnesatelityznajdującesiębliżejJowiszawydająsiębyćdoniego
uwiązane.PatrzącnanieztakiegomiejscanapowierzchniCallisto,zktóregowidaćJowisza
wysokonaniebie,widaćjaktetrzyksiężycenieustannieprzesuwająsięwtęizpowrotempo
tarczyplanety,przyczymkażdyznichporuszasięzinnąprędkością,nigdynieznikającza
horyzontem. Wszystko to stwarza ciągle zmieniający się obraz, który musiałby wywierać
hipnotycznywpływnaewentualnegoobserwatora.
Jeżeli ktoś stanąłby w takim punkcie na powierzchni Callisto, gdzie Jowisz znajdowałby
sięakuratpodrugiejstronieglobu(możnabypowiedzieć—dokładniepodnogami),tonie
miałbyszanszobaczyćkiedykolwiekrównieżżadnegoztrzechpozostałychksiężyców—cały
czas widziałby jedynie gwiazdy, a przez połowę czasu świeciłoby mu Słońce. Jeśliby
przesunąłsiędotakiegomiejsca,gdzieJowiszznajdowałbysiętużponiżejwschodniegoczy
zachodniego horyzontu, sam Jowisz mógłby się wtedy wcale nie ukazywać. Mogłyby
natomiast wschodzić pozostałe księżyce, unosząc się na pewną wysokość na niebie, a
następniezachodzącwpobliżumiejsca,gdziesięukazały.
Na innych satelitach obraz jest inny. Na przykład trzy inne satelity (wszystkie w dalszej
odległościodJowisza)oglądanezIonajpierwwschodzą,potemprzesuwająsięzaJowiszemi
zachodzą, a następnie okrążają Io i znowu wschodzą. Z jakiegoś punktu powierzchni Io, z
którego nigdy nie widać Jowisza na niebie, widać jednak zawsze pozostałe księżyce jak
wschodzą,przesuwająsięponiebieizachodząpoprzeciwnejstronie.
Patrząc z Europy, Io wydaje się związany z Jowiszem, Ganimedes i Callisto natomiast
zataczają pełne kręgi na niebie. Z Ganimedesa, Io i Europa związane są z Jowiszem i tylko
Callistozataczapełnekręgi.
PanoramaniebawidocznazkażdegoksiężycaJowiszajesttakniezwykłymifascynującym
swojąróżnorodnościąwidokiem,żepowrótdoopasłegoignuśnegoSłońcaijednegobladego
księżycanaziemskimniebie,możewydawaćsięnieznośnąiniedającąsięniczympowetować
stratą.
NiespodziankiPlutona
Odkąd odkryto Plutona zawsze uważano go za najbardziej oddaloną od Słońca planetę.
Jego orbita zatacza tak olbrzymią przestrzeń, że Pluton potrzebuje aż 248 lat żeby obiec
dookołaSłońca,podczasgdyZiemizajmujetonajejmałejorbicietylkojedenrok.
Jednak orbita Plutona ma wyraźny kształt elipsy, w której jednym ognisku znajduje się
Słońce. Kiedy znajduje się w punkcie najbardziej oddalonym od Słońca, odległość do niego
wynosi7,4miliardakm,toznaczyznajdujesię1,7razydalejodSłońcaniżNeptun,kolejnaz
najdalszychplanet.
Aleco248latPlutonprzechodziprzeztęczęśćorbity,którajestnajbliższaSłońcu.Znajduje
się wtedy od niego w odległości zaledwie 4,3 miliarda km. Zaskakujące, ale jest wtedy
odrobinę bliżej Słońca niż Neptun. Porusza się po tej części orbity, bliższej Słońca niż orbita
Neptuna, przez dwadzieścia lat. Później wybiega poza nią i rozpoczyna swoją długą
wędrówkęwodległeprzestrzenie.
Wstyczniu1979rokuPlutonprzeciąłorbitęNeptuna.DlategowłaśnieterazPlutonniejest
najodleglejszą planetą; jest nią Neptun, będzie nią aż do 1999 roku, kiedy znowu Pluton
obejmiepozycjęnajdalszejplanetyibędziejąutrzymywałażpo2227rok.
Odkryto Plutona dzięki temu, że w ruchu planet zewnętrznych Urana i Neptuna
zauważono pewne zakłócenia, które nie zgadzały się dokładnie z przewidywaniami, jakich
dokonywano zgodnie z prawami grawitacji. Różnice są znikome, ale kilku naukowców
zastanawiało się, czy mogą one być spowodowane przyciąganiem grawitacyjnym innej
planetykrążącejnaorbiciedalszejniżorbitaNeptuna.Jeżelibyuwzględnićprzyciąganieinnej
planety,mogłobytowyjaśnićniezgodnościwystępującewruchuUranaiNeptuna.
Około1900rokuastronomPercivalLowellwyliczył,gdziepowinnaznajdowaćsięplaneta
odpowiedzialnazatezakłócenia,poczymzacząłjejwowym„wyliczonym”miejscuszukać.
Niebyłotozadaniełatwe.Odległatakbardzoplanetamusiałabardzosłaboświecićiprzytym
być zagubiona wśród masy innych, równie słabo świecących punktów gwiezdnych.
Lowellowi aż do śmierci w 1916 roku nie udało się jej odnaleźć. Jego obserwatorium
kontynuowało poszukiwania i wreszcie w 1930 roku młody astronom Clyde William
Tombaughzlokalizowałtęplanetę.
Nazwał ją Plutonem, od imienia boga podziemnego świata, gdyż była tak bardzo
oddalonaodświatłasłonecznego—iponieważpierwszedwieliteryodpowiadałyinicjałom
PercivalaLowella.
Lecz natrafiono przy tym na sporą niespodziankę. Pluton był znacznie mniejszy niż się
spodziewano.Oczekiwano,żebędziewiększyodZiemi,porównywalnyrozmiaramidoUrana
i Neptuna, zamiast tego okazało się, dorównuje co najwyżej Ziemi. Było to odrobinę
kłopotliwe,gdyżjeślimiałbybyćtakmały,tojegosiłagrawitacyjnaniebyłabywystarczająca
dowywołaniatakichzakłóceńruchówUranaiNeptuna.
Pluton był tak daleko, że nie można było zmierzyć jego rozmiaru metodami
bezpośrednimi.Wydawałosię,żewynikuotrzymanegonapodstawiejegomałejjasnościnie
możnajeszczeuważaćzaostateczny.
28kwietnia1965rokuPlutonmiałprzechodzićbardzobliskopewnejsłabejgwiazdy.Tor
środkaplanety,dającysięwyznaczyćzwielkądokładnością,mijałtęgwiazdęwbardzomałej
odległości. Jeżeli Pluton miałby średnicę porównywalną ze średnicą Ziemi, to jego wielkość
byłaby na tyle duża, że w chwili przejścia przesłoniłby gwiazdę. Dodatkowo — im większy
byłbyPluton,tymdłużejgwiazdabyłabyprzesłonięta.
Skierowano więc na Plutona cały tuzin doskonałych teleskopów i odnotowano
zaskakującyfakt.
Pluton zbliżył się do gwiazdy dokładnie zgodnie z przewidywaniami, ale minął ją
obojętnie,niezasłaniającjejnawetnaułameksekundy.
WidoczniePlutonbyłtakmały,żejegopowierzchnianiebyładośćdalekoodjegośrodka,
by sięgnąć gwiazdy. Wynikało z tego, że średnica Plutona musi być mniejsza niż 6800 km.
Pluton nie był nawet tak duży jak Ziemia; dorównywał co najwyżej Marsowi, planecie o
średnicyrównejpołowieziemskiejiomasienieprzekraczającejjednejdziesiątejmasyZiemi.
Ale to nie koniec całej historii. Ponieważ obecnie Pluton znajduje się w najbliższej
odległościodSłońca(awięciodZiemi),bardzoczęstokierujesięwjegokierunkuteleskopy.
22czerwca1978rokuastronomJamesW.ChristybadałwykonaneprzezsiebiezdjęciaPlutona
i zauważył wybrzuszenie po jednej stronie planety. Przejrzał wtedy inne zdjęcia i odkrył, że
widaćnanichtakiesamowybrzuszenie.Cowięcej,jegopołożeniebyłoinne.
Wydawało się, że Pluton posiada satelitę, mniejsze ciało krążące wokół niego. Christy
nazwał je Charon, od imienia przewoźnika przewożącego zmarłych do podziemnego
królestwaPlutona.
OdległośćpomiędzyCharonemaPlutonemwynosizaledwie20000km,costanowiokoło
jednejdwudziestejodległościKsiężycaodZiemi.Charonpotrzebujetylko6,39dnianapełne
okrążeniePlutona.
Jeżelimamydoczynieniazdwomaciałamikrążącymiwokółsiebiezokreślonymczasem
obiegu i w określonej odległości od siebie, możemy obliczyć całkowitą masę obydwu.
Uwzględniającichwzględnejasności,możemynastępnieokreślićmasękażdegoznich.
Wwynikutego,wydajesię,żeznamyterazrzeczywistyrozmiarPlutona.Niedorównuje
on rozmiarowi Ziemi — nie dorównuje nawet rozmiarowi Marsa. W istocie największą
niespodzianką jest to, że Pluton jest mniejszy nawet od Księżyca. Średnica Plutona wynosi
zaledwieokoło3000km,cowobecśrednicynaszegoKsiężycawynoszącej3500kmjestniezbyt
imponującą wielkością. I ponieważ najprawdopodobniej Pluton zbudowany jest z lżejszych
materiałów,astronomowieszacują,żejegomasastanowizaledwiejednąósmąmasyKsiężyca.
Z wielką trudnością jedynie można zatem zaliczyć Plutona do planet; raczej można go
traktowaćjakodużąplanetoidę.
Charon jest oczywiście jeszcze mniejszy. Jego średnica wynosi tylko około 1200 km i ma
masęjednejdziesiątejmasyPlutona.
Pamiętajmyjednak,żeLowellwskazałprzybliżonemiejsce,wktórymPlutonpowiniensię
znajdować, jedynie w oparciu o obliczenia wynikające z oddziaływania Plutona na inne
planety. Okazało się jednak, że Pluton jest za mały , by mógł wywierać jakikolwiek
zauważalnywpływnaruchinnychplanet.Fakt,żeznalezionoPlutonawmiejscuwskazanym
przezLowellajestpoprostuniezwykłymzbiegiemokoliczności.
Pozostaje więc nierozstrzygnięte pytanie, czy Pluton oddziałuje na inne planety
zewnętrzne, czy nie? Czy istnieje gdzieś dalej jakaś inna, większa planeta, której dotąd nie
odkryliśmy?
Gwiazdyneutronowe
Gwiazdy, jak my sami, zbudowane są z atomów, a atomy są w zasadzie pustymi
przestrzeniami.Wśrodkukażdegoatomuznajdujesięmaleńkiejądro,anazewnątrzbardzo
lekkieelektrony.Jądroposiadadodatniładunekelektryczny,elektronyujemny.
Jeżeli jakakolwiek siła zacznie zgniatać atomy, wpychając elektrony na jądra, wtedy
przeciwne ładunki elektryczne zniosą się wzajemnie. Całe atomy przemienia się w
nienaładowanemaleńkieneutrony.
Jeżeli wszystkie atomy całej Ziemi przekształciłyby się w neutrony, cała materia takiej
zapadniętej w siebie planety zajmowałaby objętość kuli o promieniu zaledwie 40 m. Jeżeli
atomy Słońca zapadłyby się do postaci neutronów, powstałaby kula o średnicy zaledwie 13
km.
Jedyną siłą, która mogłaby spowodować taką katastrofę gwiazdy, jest potężna siła
grawitacjijejmasy.Tym,cojedyniepowstrzymujeSłońceprzedkurczeniemsiępodwpływem
grawitacji,jestciepłowytwarzanewreakcjachnuklearnychzachodzącychwjegownętrzu.
W rekcjach nuklearnych zużywany jest wodór. Po miliardach lat istnienia Słońca i po
wyczerpaniusięzapasówwodoru,Słońcezapadniesię.Niezapadniesięzupełniedopostaci
neutronów, ponieważ nie jest dość duże, a jego siła grawitacji nie jest wystarczająco wielka.
Jednakże gwiazdy większe od Słońca mogą zapaść się do postaci maleńkich gwiazd
neutronowych.
Teoriagwiazdneutronowychpowstaławlatach30–tychnaszegostulecia,leczczyteoriata
jest prawidłowa? W jaki sposób można byłoby je wykryć, wiedząc, że ich średnica wynosi
zaledwie kilkanaście kilometrów i że znajdują się w odległościach miliardów miliardów
kilometrów? Wyglądało na to, że gwiazdy neutronowe pozostaną na zawsze jedynie czystą
spekulacją,
W latach 50–tych i 60–tych astronomowie bardzo pieczołowicie badali fale radiowe
nadchodzące z różnych obszarów nieba. Wydawało się im, że pewne fale zmieniają
gwałtownieswojenatężeniezupełnietak,jakbymigotaływzakresiefalradiowych.
Anthony Hewish z Obserwatorium Uniwersytetu w Cambridge zaprojektował specjalny
„radioteleskop” do obserwacji tego migotania. Tego samego roku jego student Jocelyn Bell
wykrył w pewnym obszarze nieba bardzo silne impulsy fal radiowych. Nadchodziły one z
niesłychanąregularnościąwodstępie1,33730109sekundy.
Hewish nazwał to źródło „gwiazdą pulsującą”, co zostało bardzo szybko skrócone do
nazwy„pulsar”.Wpóźniejszychlatachwykrytoinnepulsary,aobecnieznamyichcałesetki.
Zastanawiano się, co może być źródłem impulsów wysyłanych z taką regularnością.
Obiektywysyłającetakiewysokoenergetyczneimpulsymusiałybybyćniezwyklemasywne,a
żeby wysyłać sygnały co sekundę, musiałyby bardzo szybko wirować. Zwykłe gwiazdy
posiadały co prawda wystarczającą masę, lecz były zbyt wielkie, by mogły wirować z taką
prędkością.Wwynikudziałaniasiłyodśrodkowejnatychmiastrozleciałybysię.
Jednakże gwiazda neutronowa, posiadająca średnicę zaledwie kilkunastu kilometrów,
mogłaby wirować z prędkością kilkuset obrotów na sekundę. Astronomowie doszli do
przekonania,żepulsarymusząbyćgwiazdamineutronowymi.Nicinnegoniepasuje.
Najszybciej zmieniające się impulsy odkryto w obłoku gazowym zwanym „Mgławicą
Raka”.Obłoktenjestpozostałościąponiezwykłymwybuchugwiezdnym,którymiałmiejsce
około1000lattemu.Tegotypuwybuchysądokładnietym,czegomoglibyśmysięspodziewać
w przypadku zapadnięcia się grawitacyjnego zwykłej wielkiej gwiazdy zmieniającej się w
maleńkągwiazdęneutronową.
WMgławicyRakaznajdujesiępulsarwysyłającyimpulsycojednątrzydziestąsekundy,i
punkt ten pokrywa się dokładnie z miejscem, gdzie znajduje się jakaś gwiazda o małej
jasności.Wstyczniu1969rokugwiazdętęsfotografowanowbardzokrótkichodstępachczasu
iodkryto,żerozbłyskujeonatrzydzieścirazynasekundę.Okazałosię,żenawetfaleświetlne
nadchodzą z tą samą częstotliwością — zobaczyliśmy więc na własne oczy gwiazdę
neutronową!
Czarnedziury
Ze wszystkich dziwnych stworów w astronomicznym zoo najdziwniejsze są „czarne
dziury”.Abyzrozumiećczymonesąwistocie,musimynajpierwskoncentrowaćsięchwilęna
grawitacji.
Każdaodrobinamateriiwytwarzapolegrawitacyjne.Imwiększajestmasa,tymwiększe
pole. Co więcej, natężenie pola wzrasta w miarę jak zbliżamy się do środka tego kawałka
materii.Jeżelidużyobiektwtłoczysiędomniejszejobjętości,jegopowierzchniaznajdziesię
bliżejśrodkaidlategosiłagrawitacjinapowierzchnitegociałabędziewiększa.
Wszystko co jest na powierzchni jakiegoś ciała mającego znaczącą masę znajduje się w
uścisku grawitacji. Chcąc się z niej uwolnić musi poruszać się z wystarczająco dużą
prędkością. Jeżeli prędkość będzie na tyle duża, że uciekające ciało oddali się wystarczająco
daleko (mimo stałego oddziaływania siły ciężkości, która opóźnia ten ruch), to siła ta już
nigdyniespowolnigoażdozera.
Minimalna prędkość wymagana dla osiągnięcia tego celu nazywa się „prędkością
ucieczki”. Na powierzchni Ziemi prędkość ucieczki wynosi 11,3 km na sekundę. Prędkość
ucieczki z większego Jowisza wynosi 60,5 km na sekundę. Ze Słońca, które jest jeszcze
większe,prędkośćtawynosi616,5kmnasekundę.
Wyobraźmy sobie, że cała materia Słońca (kuli gorącego gazu posiadającej średnicę 1390
000km)zostałabardzosilnieściśnięta.Wyobraźmysobietaksilnyskurcz,żewszystkieatomy
rozlatują się i całe Słońce staje się jedną wielką kulą o średnicy zaledwie 48 000 km,
zbudowaną z jąder atomowych i swobodnych elektronów. Słońce byłoby wtedy czymś, co
nazywamy „białym karłem”. Jego powierzchnia znajdowałaby się wtedy bliżej środka, siła
ciężkości na powierzchni byłaby znacznie większa, a prędkość ucieczki wynosiłaby wtedy
3400kmnasekundę.
Ściśnijmy Słońce jeszcze bardziej, aż do fazy „wtopienia się” elektronów w jądra. Wtedy
nie będzie już nic, z wyjątkiem maleńkich neutronów, które znowu zaczną się do siebie
zbliżać,ażsięzetkną.Słońcemiałobywtedyśrednicęzaledwie15kmistałobysię„gwiazdą
neutronową”.Prędkośćucieczkiwynosiłaby190000kmnasekundę.
Bardzoniewielecząstekmaterialnychmogłobysięoderwaćodgwiazdyneutronowej,lecz
światłomogłoby,ponieważjegoprędkośćwynosi300000kmnasekundę.
Wyobraźmy sobie, że Słońce kurczy się nadal i neutrony rozlatują się oraz zapadają.
WówczasSłońcemajużśrednicę6km,prędkośćucieczkiprzekraczaprędkośćświatła,które
niemożejużsięstamtądwydostać.Ponieważnicniemożeporuszaćsięzprędkościąwiększą
odprędkościświatła,nicteżniemożestamtąduciec.
WobrębtakiegoskurczonegoSłońcawszystkomożespaść,lecznicniemożesięstamtąd
wydostać. Dotyczy to nawet światła, tak więc Słońce jest wtedy doskonale czarne — jest
„czarnądziurą”.
Pierwszepraceteoretycznenatematczarnychdziuropublikowałporazpierwszyw1939
roku J. Robert Oppenheimer, który wykorzystał przy tym prawa najnowszej fizyki. Odtąd
astronomowiezaczęlizastanawiaćsię,czyczarnedziuryistniejąwrzeczywistościczysątylko
produktemteorii.
W jaki sposób miałyby się tworzyć? Gwiazdy zapadałyby się pod wpływem swojej
niezwykłej grawitacji, gdyby nie wydzielane ogromne ilości ciepła, które utrzymują je w
stanie rozszerzonym. Jednakże ciepło wytwarza się w wyniku fuzji jąder wodoru, a gdy
zapasywodoruznikną,gwiazdyzapadająsięwgrawitacyjnym„końcuświata”.
GwiazdypodobnedonaszegoSłońcawkońcuzupełniespokojnieskurcząsiędopostaci
białych karłów. Masywniejsze gwiazdy wybuchną przed zapadnięciem się w siebie,
odrzucającprzytymczęśćswojejmasy.Jeżelimasa,którawybuchaizapadasięjestwiększa
niż 1,4 masy Słońca, to zapadnie się z pewnością do postaci gwiazdy neutronowej. Jeżeli
przekracza3,2masySłońca,musizapaśćsiędopostaciczarnejdziury.
Ponieważ gwiazdy o wielkiej masie rzeczywiście istnieją, na pewno wiele z nich
przekształciłosiędotychczaswczarnedziury.Pozostajepytanie,wjakisposóbmoglibyśmyje
wykryć. Przecież mają one średnicę zaledwie kilku kilometrów, nie emitują żadnego
promieniowaniaiznajdująsięwodległościachbilionówkilometrów.
Jest tylko jeden sposób. Podczas spadania materii na czarną dziurę, wytwarza się
promieniowanierentgenowskie.Jeżeliprocesamitymiobjętesąwielkieilościmaterii,wtedy
wytwarzanepromienierentgenowskiemogąmiećtakienatężenie,żemoglibyśmyjewykryć,
tunaZiemi.
Załóżmy, że dwie masywne gwiazdy są związane ze sobą w ciasnym układzie
podwójnym. Jedna gwiazda eksploduje i staje się czarną dziurą. Dwa obiekty nadal wokół
siebie krążą. Jeżeli gwiazdy znajdują się wystarczająco blisko siebie, część materii drugiej
gwiazdyjestprze—chwytywanaprzezczarnądziuręiwtedywytwarzasiępromieniowanie
rentgenowskieowielkimnatężeniu.
W 1965 roku w konstelacji Łabędzia wykryto źródło promieniowania rentgenowskiego
nazwane „Cygnus X–l”. Ostatecznie położenie źródła zostało precyzyjnie ustalone i okazało
się,żeznajdujesięwpobliżusłabejgwiazdyHD–226868,któratylkodlategosłaboświecina
naszym niebie, że widzimy ją z odległości 10 000 lat świetlnych. W rzeczywistości jest to
ogromnagwiazdaomasie30masSłońca.
Gwiazda ta jest jedną z dwóch gwiazd krążących wokół siebie z czasem obiegu wokół
wspólnego środka wynoszącym 5,6 dnia. Promieniowanie rentgenowskie emitowane jest
przez drugą gwiazdę, towarzysza gwiazdy HD–226868. Towarzyszem tym jest Cygnus X–l.
AnalizującruchHD—226868udałosięustalić,żemasaCygnusaX–lrównajest5do8mas
Słońca.
Gwiazda o takiej masie powinna być z tej odległości widoczna z Ziemi, lecz za pomocą
żadnegoteleskopunieudałosięznaleźćśladużadnejgwiazdywmiejscu,skądwydobywają
siępromienierentgenowskie.Stądwniosek,żeCygnusX–lmusibyćgwiazdą,którazapadła
sięgrawitacyjnie.Ponieważjednocześniemaonamasęconajmniejpięciokrotniewiększąod
masy Słońca, jest zbyt masywna, aby być białym karłem, a nawet aby być gwiazdą
neutronową.
Musibyćzatemczarnądziurą—pierwszą,jakąodkryto.
Szybciejodświatła?
W1905rokuAlbertEinsteinopracowałszczególnąteorięwzględności.Jednązgłównych
konsekwencji tej teorii jest to, że prędkość światła w próżni jest absolutnie graniczną
prędkością jakiegokolwiek obiektu posiadającego masę. Dotyczy to oczywiście zarówno nas
samych,jakinaszychstatkówkosmicznych.
Czy teoria Einsteina może być błędna? Jest to bardzo nieprawdopodobne. Upłynął już
prawie wiek od jej opublikowania i w tym czasie dokonano wielu pomiarów i wielu
doświadczeń.Okazałosię,żewszystkieonepotwierdzająsłusznośćteoriiwzględności.Cały
wszechświat zachowuje się zgodnie z przewidywaniami tej teorii, a graniczna natura
prędkościświatławydajesiętaksolidnajakZiemia,naktórejstoimy.
Problem w tym, że prędkość światła jest bardzo mała. Wydaje się wielka dla nas — w
ziemskiej skali. Cokolwiek poruszającego się z prędkością 300 000 km na sekundę może
pokonaćdrogęzSanFranciscodoNowegoJorkuwniespełnajednąsześćdziesiątąsekundy,a
na obiegnięcie całego globu potrzebuje zaledwie jedną siódmą sekundy. Jakikolwiek obiekt
poruszający się z prędkością światła może dostać się z Ziemi na Księżyc w ciągu jednej i
jednejczwartejsekundy,anaSłońcewciągu8minut.
Ale zostawmy na boku Ziemię i jej sąsiadów. Niewielka wielkość szybkości światła staje
sięwtedyodrazuwidoczna.Obiektporuszającysięzszybkościąświatładotrzenanajbliższą
gwiazdęAlfaCentauriipo4,3roku;trzeba540latbydostaćsięnaRigel,jasnągwiazdęleżącą
w konstelacji Oriona; 30 000, aby dotrzeć do centrum Galaktyki; 80 000 do jej krańców; 2,3
miliona lat, by dotrzeć do galaktyki Andromedy; a ponad 10 miliardów lat by dostać się
najdalszegoznanegokwazara.
Gdzie miejsce zatem dla pisarzy science–fiction, którzy chcą mówić o Imperium
Galaktycznymzmilionamigwiazdtworzącymwielkąwspólnotęistotrozumnych?Gdziejest
miejsce dla „Gwiezdnego Wędrowca” (Star Trek), z jego wielkim statkiem gwiezdnym
„Enterprise”,tułającymsięwśródgwiazd,abyustanawiaćprawoizwalczaćnikczemność?
Nigdzie!Niemadlanichmiejsca.Niemamowyożadnejrzeczywistejwspólnocie,jeżeli
podróż z jednej jej części do drugiej zabiera tysiące lat. Kapitan Kirk i Mr Spock musieliby
poprzestaćnakilkugwiazdachznajbliższegosąsiedztwa,bonatylestarczyłobyichżycia.
W jaki sposób pisarze science–fiction omijają tę przeszkodę? Jeżeli naprawdę nie mają
pojęcia o prawdziwej nauce, wtedy mają proste zadanie — ignorują po prostu ograniczenia
prędkości,jakożeonichnigdyniesłyszeli.
Lepsi,obeznanizesprawąpisarzepróbująobejśćtetrudnościzakładając,żewprzyszłości
powstaną zupełnie nowe możliwości technologiczne. Mówią zatem o poruszaniu się w
„nadprzestrzeni” czy „podprzestrzeni”; zakładają wykorzystanie „napędu eterem
wypełniającymprzestrzeńmiędzygwiezdną”czy„zakrzywienieprzestrzeni”.
Sątooczywiściejedynieuniki.Żadenznichnieusiłujenawetdokładnieopisywaćtakich
pomysłówczyurządzeńiwjakisposóbmiałybyonefunkcjonować.Wfantastyceniemato
jednak wielkiego znaczenia. Podejście takie wykazuje przynajmniej, że autor jest
odpowiedzialnym rzemieślnikiem, który rozumie prawa wszechświata zgodnie z
twierdzeniami nauki, co pozwala mu później wprowadzać do swoich opowiadań statki
kosmiczne,anawetiGalaktyczneImperia.
Czy sama nauka jednak nie żywi nadziei, że może nadejść taki dzień, w którym będzie
możnaominąćgranicznąprędkośćświatła?
Tak,alenadziejetesąbardzonikłe.
Na przykład: wspominałem już, że wszystko co posiada masę może poruszać się z
prędkościami nie przekraczającymi prędkości światła — ale przecież nie wszystko posiada
masę. Pewne cząstki, takie jak „fotony”, z których składa się światło, promieniowanie
rentgenowskie,faleradioweitp,majątakzwaną„zerowąmasęspoczynkową”.Wszystkoco
posiada zerową masę spoczynkową musi się poruszać w próżni dokładnie z prędkością
światła,aniodrobinęszybciejczywolniej.
Kilkunaukowcówrozważałomożliwośćistnieniacząstekposiadającychinnyrodzajmasy,
którymógłbybyćwyrażanyprzez—jaknazywająjematematycy—„liczbyurojone”.Jeżeli
takie masy podstawiłoby się do równań Einsteina, to okazałoby się, że opisywałyby one
obiekty, które mogłyby się poruszać wyłącznie szybciej od prędkości światła. Nie
zachowywałyby się przy tym jak normalne obiekty. Im więcej posiadałyby energii, tym
szybciejporuszałybysię,ażdomomentu,gdyichenergiazmalałabydozera,aichprędkość
wzrosładonieskończoności.Imwięcejposiadałybyenergii,tymporuszałybysięwolniej,aż,
przynieskończonejenergii,zwolniłybydoprędkościświatła.
Takieszybszeodświatłaobiektynazywanesą„tachionami”odgreckiegosłowa„szybki”.
Czy tachiony rzeczywiście istnieją? Wiele argumentów za tym przemawia, jedynym
jednak sposobem udowodnienia ich istnienia jest wykrycie chociaż jednego. Mogłoby to
nastręczać poważnych trudności, ponieważ tachion mijałby nas prawdopodobnie w ciągu
bilionowych części sekundy albo i jeszcze szybciej — wykrycie go byłoby zupełnie
niemożliwe.
Przynajmniejjakdotądnieodkrytożadnegotachionu.
Przyjmijmy jednak, że tachiony zostały już odkryte. W jaki sposób odkrycie to mogłoby
nampomócwosiągnięciuprędkościwiększychodprędkościświatła?
No cóż, można przecież zmienić jedną cząstkę elementarną w inną (nie naruszając przy
tym praw wszechświata), a więc możemy zmienić cząstkę posiadającą masę w cząstkę
pozbawionąmasy.Jeżelidoprowadzimydospotkaniaelektronuipozytonu,obydwiecząstki
znikną. W ich miejsce pojawią się fotony. Elektron i pozyton mogły poruszać się jedynie z
ograniczonymi i raczej niewielkimi prędkościami, lecz powstałe fotony wylatują z miejsca
spotkanianatychmiastzprędkościąświatła.
Przypuśćmy,żeistniejesposób,abyzmienićzwykłecząstkiwcząstkitachionowe.Takjak
zwykłecząstkiporuszająsięzezwykłymiprędkościami,takcząstkitachionoweporuszałyby
sięzprędkościaminad—świetlnymi,byćmożezprędkościamimilionyrazywiększymiod
prędkości światła. Później te tachionowe cząstki byłyby przemieniane znowu w zwykłe,
poruszające się ze zwykłymi prędkościami; wtedy jednak mogłyby już być w odległościach
seteklatświetlnych,podostaniusiętamwułamkachsekundy.
Czy jest zatem możliwe, że pewnego dnia doczekamy się „tachionowego napędu”
pozwalającegonamosiągnąćwszystko,coobiecywała„nadprzestrzeń”zopowiadańscience–
fiction?CzyprzyszłykapitanKirkprzestawipoprostunapędwswoichstatkachzezwykłego
na tachionowy i przeleci takimi statkami przez całą galaktykę, a później przestawi z
powrotemnapędnazwykły?
Miłosobiepomarzyć,alenadrodzedorealizacjitakichmarzeństoimnóstwotrudności.
Jeśli nawet tachiony istnieją, nikt nie ma najmniejszego pojęcia, co to za obiekty miałyby
być.Moglibyśmyprzyjąć,żenakażdącząstkęskładającąsięnanaszwszechświatprzypada
jedna cząstka tachionowa w tachionowym wszechświecie. Odpowiednikiem każdego
protonu,elektronuineutronututajbyłbytachio–proton,tachio–elektronitachio–neutrontam.
Zwykłecząstkitworzyłybyobiektytutaj;tachio–cząstkitworzyłybyobiektytam.
Jeżelinawetbyłobytomożliwe,toniemamynajmniejszegochoćbypojęcia,jakmożnaby
zmieniaćcząstkiwtachio–cząstkiinaodwrót.
Agdybyśmynawetmieli,toitakmusielibyśmypamiętać,żebyzmieniaćwszystkiecząstki
jednocześnie. Aby zmienić statek kosmiczny „Enterprise” na „Tachio–Enterprise”, każda
cząstka elementarna składająca się na statek, ładunek i załogę musiałaby być zamieniona
dokładnie w tym samym momencie. Jeżeli zmienimy jedne o milionową część sekundy
wcześniejodinnych,to,przyprędkościachtachionowych,zostaniewystarczającodużoczasu,
nato,abystatekkosmicznyzdążyłsięrozleciećnaobszarachmiliardówkilometrów.Akiedy
powrócilibyśmydostanuwyjściowego,pozostałabynamjedyniegarstkaproszku,byćmoże
nawetzjakimiświększymigrudkamimaterii—leczniebyłbytozpewnościąstatekzżywą
załogą.
Równiedobrzemożebyćtak,żetewszystkietrudnościwynikająjedynieznaszejobecnej
niewiedzy.Jeżelikiedyśodkryjemytachionyidowiemysięonichwystarczającowiele,może
się okazać, że wykonanie napędu tachionowego zgodnego z jakimiś prawami fizycznymi,
którychniemogęsobienawetwtejchwiliwyobrazić,jestniezmiernieproste.
Cóżmożnabydotegododać?
Powiedziałem na wstępie, że wszystkie obserwacje prowadzone przez ostatnie stulecie
potwierdziły słuszność teorii Einsteina i granicznej natury prędkości światła. Obserwacje te
dostosowanesądonaszychograniczonychmożliwościtechnicznych.Pewnychobserwacjinie
jesteśmy w stanie dokonać. Nie możemy obserwować zjawisk i procesów zachodzących we
wnętrzu gwiazd czy kwazarów i nie możemy robić precyzyjnych pomiarów z odległości 12
miliardówlatświetlnych.Czymogąistniećjakieśmiejscaiwarunki,gdziegranicaprędkości
światłanieobowiązuje?
Cowiemyoczarnychdziurach?
Czarnedziurypowstająwtedy,gdymateriazostanietakbardzościśniętawbardzomałej
objętości, że natężenie pola grawitacyjnego uniemożliwia wydostanie się z jej sąsiedztwa
jakiejkolwiek postaci materii czy promieniowania. To właśnie czyni z niej „dziurę”. Nawet
światłoniemożesięzniejwydostaćidlategonazywamyjądziurą„czarną”.
Cóż zatem wiemy o prawach fizyki rządzących we wnętrzu czarnej dziury? Czy
obowiązujątamtesameprawa,czyteżjakieśodmienione?
Któż mógłby cokolwiek powiedzieć? Astronomowie nie mają możliwości badania
czarnych dziur. Nie są nawet pewni, czy jakąkolwiek w ogóle znaleźli, a te obiekty, które
wydająsiębyćczarnymidziuramioddalonesąotysiącelatświetlnych.
Wszystko, co naukowcy mogą zrobić, ogranicza się do prób znalezienia rządzących we
wszechświeciepraw,natyleogólnych,abymogłymiećzastosowanierównieżwprzypadku
czarnych dziur. Wykorzystują przy tym podstawowe równania teorii względności, teorii
kwantowejitp.
Istnieją jednak naukowcy, którzy sugerują, że w pewnych warunkach wszystko, co
wpadniedoczarnejdziury,możepojawićsięwinnymmiejscuwewszechświecieimiałoby
się to dziać prawie natychmiast. Innymi słowy, przechodząc przez czarną dziurę można
osiągnąćprędkościprzekraczająceprędkośćświatła.
Kłopot w tym, że nie będzie można dojechać tam, gdzie by się chciało. Należy bowiem
dostać się do jednego brzegu czarnej dziury, niezależnie od tego, gdzie miałby on się
znajdować, i pojawić się na nowo w jakimś innym miejscu, które również nie miałoby
określonejlokalizacji.Możnabywyobrazićsobiewszechświatjakoobszar,wktórymistnieje
niezliczona liczba superekspresowych, „podziemnych” linii komunikacyjnych, łączących
określonepunkty,alebezmożliwościprzesiadekzjednejliniinadrugą.
Byćmożena„Enterprise”znajdowałbysiękompletmapzsieciąpołączeń,umożliwiającą
panuSpockowipodjęciedecyzji,którąlinięwybraćidokądniąjechać,abydostaćsięzDeneb
naBetelguese.
Nawet jeśli to wszystko miałoby jednak funkcjonować, pozostałaby jeszcze jedna
zasadniczatrudność.
Zbliżanie się do czarnej dziury powodowałoby tak silne efekty związane z
oddziaływaniem grawitacyjnym, że każda forma materii zostałaby starta na proszek, a nie
istniejążadneznanesposobyzabezpieczaniasięprzedefektamitegotypu.Wjakisposóbktoś
lubcośmogłobyskorzystaćztakiejkomunikacji,unikającprzytymcałkowitegozniszczenia
wprocesach,którychniepotrafimysobiejeszczenawetwyobrazić?
Wtakimwłaśniepunkciesięznajdujemy.Szybciejodświatła?Byćmoże.
Patrząc jednak z miejsca, w którym się znajdujemy, jest to bardzo, bardzo słabe „być
może”.
Hiperprzestrzeń
Wewspółczesnychopowiadaniachscience–fictionzachodziczęstopotrzebapodróżowania
powielkichprzestrzeniachGalaktyki.Zwykłeprędkościosiąganezwykłymimetodaminiesą
w tym przypadku wystarczające. Potrzebny jest jakiś nadzwyczajny środek, który
umożliwiłby statkowi kosmicznemu przejście przez coś, co nazwano „hiperprzestrzenią” i
pozwalający jednocześnie dostać się w mgnieniu oka — no, czasami w kilka mgnień — w
sąsiedztwogwiazdoddalonychodziesiątkilatświetlnychodSłońca.
Lecz cóż to takiego ta hiperprzestrzeń? Czy to jest jakiś termin, który pisarze science–
fictionwzięlisobiezsufitu?
Nocóż,załóżmy,iżznajdujemysięwpojeździe,którymożeporuszaćsięjedyniewzdłuż
liniiprostejiniemożezboczyćztegokierunku.Możnasobiewyobrazićnaprzykładpociąg
poruszający się wzdłuż torów nie posiadających rozjazdów. Można po nim poruszać się
zarówno w przód jak i w tył, ale nie można nigdzie skręcić. Innym przykładem może być
windaporuszającasięjedyniewgóręiwdół.
Jeśli pojazd pozostaje w bezruchu i chce się zlokalizować jego położenie, potrzeba tylko
jednej liczby. Jeżeli powiemy, że winda znajduje się 27 m ponad powierzchnią ziemi, to
dokładniewiemy,gdzieonajest.Jeżelipowiemy,żepociągznajdujesięna175kilometrzeod
wschodniejstacjikońcowej,todokładniewiemy,gdzieonjest.
Dlatego ruch, który ogranicza się do przemieszczania wzdłuż prostej, pozwalający
zlokalizowaćobiektprzezpodanietylkojednejliczby,nazywamyruchemprostoliniowymlub
jednowymiarowym.
Załóżmyjednak,żebłąkamysiępodużym,płaskimpolu.Możemyiśćwzdłużliniipółnoc
— południe lub wschód — zachód albo wzdłuż jakiejkolwiek innej leżącej pomiędzy nimi.
Możemybezograniczeńzmieniaćkierunekwedługnaszegouznania.Tosamodotyczystatku
płynącegopobezkresnymoceanie.
W takich przypadkach nie daje się określić położenia obiektu przez podanie tylko jednej
liczby.
Załóżmy, że pewnego dnia wyszliśmy na spacer z domu znajdującego się w określonym
miejscuizabłądziliśmy.Sięgamypopierwszylepszytelefonidzwonimydodomu,byktośz
domownikówprzyjechałinaszabrał.Pytają,gdziejesteśmy,amyodpowiadamy—„Jestem
dokładnie3,58kilometraoddomu”.
To na pewno nie wystarczy. Ktoś z domu zapytałby nas wtedy, chyba poirytowanym
głosem—„Nodobrze,alewktórymkierunku?”
W takiej sytuacji potrzeba dwóch liczb. Moglibyśmy odpowiedzieć — „Jestem 2,12
kilometranapółnocoddomui2,885kilometranazachód.”
Po takiej odpowiedzi, ktoś może teraz jechać 2,12 km na północ, później 2,885 km na
zachód,amybędziemyjużtamnaniegoczekali.Mógłbyteżtenktośpojechaćbezpośrednio
wzdłużprzekątnej,wkierunkunieconazachódodpółnocnegozachodu.Abywyznaczyćten
kierunek dokładnie, należało by znać dokładnie (lub wyliczyć) kąt zawarty pomiędzy tym
kierunkiemaliniąpółnoc—południealbowschód—zachód.
Mówiąc przez telefon, moglibyśmy powiedzieć — „Jestem dokładnie 3,58 kilometra od
domu w kierunku północno–zachodnim, który jest nachylony pod kątem 52,75° do linii
północ–południe.” Znów pojawiłyby się dwie liczby, tym razem odległość i kierunek, które
równieżumożliwiłybynaszeodnalezienie.
KażdaczęśćpowierzchniZiemi,albonawetcałajejpowierzchnia,możebyćodwzorowana
na mapie. Na mapie widać dwa zbiory linii przecinających się pod kątem prostym —
równoleżnikowe odpowiadające szerokości geograficznej i południkowe odpowiadające
długości.Wkażdymzbiorzejednejliniiprzyporządkowanejestzero,apozostałeoznaczone
są wzrastającymi liczbami określającymi kąt. Wykonawszy taką siatkę geograficzną, można
określićpołożeniekażdegopunktunaZiemi,podającjegodługośćiszerokość.
A zatem, jeśli ktoś pojedzie do miejsca określonego przez 48,08° szerokości północnej i
11,35°długościwschodniej,toznajdziesięwMonachium.Tedwieliczbytowszystko,czego
potrzebujemy.
Powierzchnia,naktórejmożemyzlokalizowaćkażdypunktprzezpodaniedwóchliczbjest
„dwuwymiarowa”.
Nietrudnosobiewyobrazićtrzecigłównykierunek.Opróczkierunkówpółnoc—południe
iwschód—zachódistniejeprzecieżkierunekgóra–dół.Takjesteśmyzwiązanizpowierzchnią
Ziemi,żeprzyokreślaniupołożeniaczęstozapominamyowysokości.Przypuśćmyjednak,że
mamy spróbować określić w jakiejś konkretnej chwili położenie muchy latającej po pokoju
albosamolotuznajdującegosięgdzieśwpowietrzu,albosatelityzawieszonegonaorbicie.
Niewystarczywtedypodaćjedyniedwóchwymiarów.Możnabypowiedzieć—„Samolot
znajdujesięnadpowierzchniąziemi,wpunkcieowspółrzędnych:2,55°szerokościpółnocneji
121,43°długościzachodniej.”
Usłyszelibyśmywtedypoirytowanygłos—„Nodobra,dobra,alenajakiejwysokościnad
poziomemmorza?”
Potrzebujemytrzeciejliczby.
Przy pomocy trzeciej liczby możemy zlokalizować każdy punkt w pokoju, nie tylko w
dwóch kierunkach, ale i w stosunku do podłogi czy sufitu. Możemy również określić
położeniejakiegokolwiekpunktunaZiemi,znajdującegosięnietylkonajejpowierzchni,ale
takżegdziekolwiekwatmosferzeczywgłębinachoceanu,czywewnętrzusamegoglobu.
W rzeczywistości, za pomocą trzech liczb, możemy zlokalizować każdy punkt w
przestrzeni,poczynającodnajbliższegootoczenia,ananajdalszychgalaktykachkończąc,pod
warunkiem,żeustalimyjakiśpunkt,którybędziemytraktowaćjakopocząteknaszegoukładu.
Takrozumianaprzestrzeńjesttrójwymiarowa.
Czy kiedykolwiek zdarza się, że potrzebujemy czterech liczb? Oczywiście. Jeżeli
określamy położenie muchy w pokoju czy samolotu w powietrzu albo satelity na orbicie,
podanietrzechliczbzadowolinastylkowtedy,gdyrozpatrywaćbędziemyichlokalizacjęw
ściśleo—kreślonejchwili.Jeżelitegonieuwzględnimy,tozanimotrzymamywspółrzędne,
zanim poszukamy miejsca, w którym powinien znajdować się szukany obiekt, jego już tam
nie będzie. Przesunie się w inne miejsce. Potrzebujemy zatem czwartej liczby precyzującej
dokładnyczas,wktórymwspółrzędneprzestrzennesąaktualne.
W tym sensie czas staje się czwartym wymiarem i zgodnie z obrazem wszechświata
zarysowanym przez Einsteina czas jest integralną częścią przestrzeni — mówimy dlatego o
czterowymiarowejczasoprzestrzeni.
Jednakżeczasróżnisięwsposóbzasadniczyodpozostałychtrzechwymiarów.
Wymiary w kierunkach północ–południe, wschód–zachód i góra–dół są wzajemnie
zamienne. Załóżmy, że w sześciennym pudełku chcemy określić położenie jakiegoś punktu.
Nie musimy trzymać pudełka w jakiejś ustalonej pozycji. Możemy nim poruszać tak, że
kierunek północ — południe stanie się kierunkiem wschód–zachód i vice versa; to samo
dotyczypozostałychdwóchkierunków.
Wtymprzypadkumożnaustalićtrzyosiearbitralnie—przyjąćjakiekolwiekdwieproste
przecinające się pod kątem prostym, a następnie trzecią prostopadłą do dwóch pozostałych.
Nie ma zupełnie żadnego znaczenia, że wszystkie trzy proste nie wyznaczają dokładnie
kierunków wschód–zachód, północ–południe i góra–dół. Zorientowanie sześcianu w ten
sposób,nieprzeszkadzaanitrochęwokreśleniutrzechliczbprecyzyjnielokalizującychjakiś
punkt.
Zwymiaremczasuniemożemyprzeprowadzaćtakichmanipulacji.Żebyśmyniewiemjak
obracalisześcian,nigdykierunekwschód–zachódniestaniesiękierunkiemwczoraj–dzisiaji
vice versa. Nigdy również kierunek północ–południe czy góra–dół nie stanie się prostą
wyznaczającąkierunekwczoraj–dzisiaj.
Poza tym, jeśli nie chcemy, to nie musimy poruszać się w jakimkolwiek kierunku na
wschód, południe czy w górę. Możemy pozostać w spoczynku w relacji do tych prostych.
Możemyrównieżporuszaćsięwzdłużtychosiszybkolubwolno—zależytotylkoodnaszej
woli.
W odniesieniu do czasu nie możemy jednakże pozostawać w spoczynku; nie możemy
pozostawać w ustalonym według niego punkcie. Posuwamy się zawsze od wczoraj w
kierunkujutra—wszyscyiwszystko—ijaksięwydaje,zustalonąprędkością.
W konsekwencji możemy powiedzieć, że czas jest czymś innym niż pozostałe trzy
wymiary. Możemy stwierdzić, iż czterowymiarowa czasoprzestrzeń zawiera czas i trzy
„wymiaryprzestrzenne”.
Spróbujmy się zatem zastanowić, czy istnieje lub czy istnieć może czwarty, przestrzenny
wymiar. Czy zachodzi kiedykolwiek potrzeba podania czterech liczb w celu określenia
położeniaobiektuwprzestrzeniwjakiejśkonkretnejchwili?
Niktnigdyniezetknąłsięztakimprzypadkiem,jeżeliniebraćpoduwagęczasu.
Jednakżematematycyzajmująsięwyimaginowanymiobiektami,wprzypadkuktórychdla
określenia położenia każdego punktu wymaga się podania czterech, pięciu, pięćdziesięciu
pięciu,czynawetmilionówliczb.
Wyobraźmysobienaprzykładsześcian,któryzlewanaprawomadziesięćcentymetrów,z
przodudotyłurównieżdziesięćorazzgórynadółteżdziesięćcentymetrów.Wiemy,żema
onsześćścian,dwanaściekrawędzinaprzecięciusiętychścianorazosiemwierzchołkówna
przecięciusiękrawędzi.Potrafimyobliczyćpowierzchniejegościanijegoobjętość.
Wyobraźmy sobie teraz, że sześcian ma jeszcze jeden wymiar; nie tylko prawy i lewy,
przóditył,góręidół,aletakże,jeślimożnagonaprzykładtaknazwać,„tuitam”.
Nie potrafimy ani opisać tego nowego kierunku, ani zbudować jakiegoś modelu, na
którymmożnabybyłogowskazać,leczprzyjmijmy,żeistnieje.Mającsześcianpotrzebujemy
czterech liczb, by określić położenie punktu w danej chwili. Taki wyimaginowany obiekt
posiadałbywięcczterywymiaryprzestrzenne.
Matematycyzłatwościąpotrafiąwykazać,żetakiczterowymiarowyobiektposiadacztery
„krawędzie”, którymi są zwykłe trójwymiarowe sześciany. Potrafią również wyliczyć liczbę
ścian,krawędziiwierzchołkóworazróżnedługości,powierzchnieiobjętości.
Czterowymiarowy obiekt, który powyżej opisałem, nazywany jest „hipersześcianem”,
przyczym„hiper”wziętejestzgrekiioznacza„ponad”.Jegoobjętośćcałkowitanazywana
jest „hiperobjętością”. Możemy zatem mówić o jednowymiarowej linii, dwuwymiarowej
powierzchni,trójwymiarowymsześcianieiczterowymiarowymhipersześcianie.
W taki sam sposób możemy mówić o jednowymiarowym łuku, dwuwymiarowym kole,
trójwymiarowejkuliiczterowymiarowej„hiperkuli”.
Sześciany,kuleiinnetrójwymiarowebryłyistniejąwtrójwymiarowejprzestrzeni,wktórej
trzy liczby (i czwarta określająca czas) wyznaczają położenie każdego punktu. Jasnym więc
jest,żehipersześciany,hiperkuleiinneczterowymiarowebryłyistniejąwczterowymiarowej
„hiperprzestrzeni”, w której, dla określenia położenia jakiegoś punktu należy podać cztery
liczby(ipiątądlaczasu).
Teraz,kiedyjużwiemy,cotojesthiperprzestrzeń,możemyzapytaćjakijestpowódtego,
żepisarzescience–fictiontakczęstoużywajątegopojęcia.
Nieszczęciemdlatychpisarzyżyjącychipiszącychpo1905roku,którzyzorientowanisąw
stanienauki,jestto,żemusząsnućwątkiswoichopowiadańskrępowanibardzopoważnym
ograniczeniem. W tym to bowiem roku Einstein wykazał w swojej szczególnej teorii
względności, że prędkość światła jest prędkością graniczną i nieprzekraczalną dla każdego
znanegoobiektuczyzdarzenia.
Prędkość światła według ziemskich standardów jest wielka. Jej wartość, wynosząca 300
000 km na sekundę, wydaje się jednak w porównaniu z ogromem wszechświata prędkością
pełzania.
Przy tej prędkości, światło potrzebuje 4,3 roku, by dotrzeć do najbliższej gwiazdy Alfa
Centauri;430lat,bydotrzećdonajjaśniejszejgwiazdywkonstelacjiŁabędzia,doDeneb;300
00lat,bydotrzećdocentrumGalaktyki;100000lat,abyprzejśćzjednegokrańcaGalaktykina
drugi; 2,3 milionów lat, by dotrzeć do galaktyki Andromedy, najbliżej położonej innej
galaktyki;miliardlat,bydotrzećdonajbliższegokwazara;aponad10miliardów,abydotrzeć
donajdalejpołożonegokwazara.
Można oczywiście napisać opowiadanie, w którym głównym wątkiem będą dłużące się
podróże z gwiazdy na gwiazdę, ale w większości przypadków autorzy nie chcą, aby ich
bohaterowiespędzaliwiększośćswojegoczasuwpodróży.Wolą,abywycieczkizgwiazdyna
gwiazdę zajmowały im co najwyżej kilka tygodni — lecz teoria względności na to nie
pozwala.
Azatemmożejesttotylkosprawawymiarówprzestrzeni?
Załóżmy na przykład, że pływamy statkiem w górę i w dół rzeki. Mamy wtedy do
czynienia z podróżą w jednym wymiarze; przepłynięcie z miasta A do miasta B oznacza
stukilometrowąpodróż.
Rzekajednakmożepłynąćmeandrami.ByćmożepomiędzymiastamiAiBzataczawielki
łuk. Jeżeli można by było wysiąść ze statku w mieście A i przejść na przełaj lądem,
moglibyśmysiędostaćdomiastaBpoprzejściuzaledwie10kilometrów.Wtakimprzypadku
wyjście z jednowymiarowej przestrzeni związanej z rzeką i wejście do dwuwymiarowej
przestrzeni,spowodowałobyznaczneskrócenieczasupodróży.
Załóżmydalej,żepodróżujemywdwuwymiarowejprzestrzenilądembądźwodą.Statek
musi pokonywać drogę w lepkim środowisku wody, którą trudno rozpychać na boki.
Powierzchnia lądu jest wyboista i nierówna. Osiągnięcie prędkości 50 km na godzinę w
wodzie jest już nie lada sukcesem, a 200 km na godzinę po lądzie to już bardzo duża
prędkość. Możemy dojść do wniosku, że dalsze zwiększanie prędkości jest już niemożliwe,
przynajmniejzewzględunaopłacalność.
Przenosząc się jednak do przestrzeni trójwymiarowej i poruszając się w powietrzu,
udostępniamysobienatychmiastwiększeprędkości.Samolotponaddźwiękowymożeleciećz
prędkością3000kmnagodzinę.Awięcznowuprzenoszącsięwinnąprzestrzeńdocieramy
doceludużoszybciej.
Byćmożeanalogiatabędzierównieżaktualna,jeżeliposuniemysięokrokdalej.Byćmoże
prawa wynikające z teorii względności mają zastosowanie tylko w przestrzeni
trójwymiarowej, a w hiperprzestrzeni możliwa jest każda prędkość. Pisarze science–fiction
przynajmniej udają, że tak jest w istocie i mogą już bez przeszkód snuć wątek swoich
opowiadań.
Wiedząc już teraz, co to takiego hiperprzestrzeń i dlaczego pisarze science–fiction tak
chętnie wprowadzają ją do swoich opowiadań, stajemy przed następnym pytaniem. — Czy
hiperprzestrzeńistniejewrzeczywistości?
Niestety,oilewiemy,nieistnieje.
Matematycy mogą wyobrażać sobie hiperprzestrzeń i mogą badać w odosobnieniu jej
własności geometryczne. Pisarze science–fiction mogą sobie ją wyobrażać również i mogą
nawettworzyć,bezżadnychskrupułów,pasującedokonkretnejfabułyjejwłasnościfizyczne.
Niemajednakżadnychoznak,byhiperprzestrzeńistniałapozawyobraźniąmatematykówi
pisarzy.Niemażadnegośladujejistnienia,nawetnajmniejszego—przynajmniejjakdotąd.
Pozagranicewszechświata
Ciekawość to rzecz ludzka. To takie ludzkie, dać się zawładnąć żądzy poznania,
pragnieniuosiągnięciawiedzy,coznajdujesię„tam”—pozazasięgiemtego,cojużznamy.
Cojestpodrugiejstroniewzgórza?
Coleżyzaoceanem?
Coznajdujesięnaodległej,ukrytejstronieKsiężyca?
Przez wszystkie stulecia przekraczaliśmy, każdy wzgórek na Ziemi i każdy ocean.
Wysłaliśmy nasze kamery na drugą stronę Księżyca, a później jeszcze dalej. Wykonaliśmy z
bliskazdjęciaodległegoSaturna.
Nasze olbrzymie teleskopy optyczne i radioteleskopy przebadały obszary położone w
odległości miliardów lat świetlnych, aż sięgnęliśmy (mocno w to wierzymy) do najdalszych
krańcówwidzialnegowszechświata.
Wierzymy zatem, innymi słowy, że wszechświat jest skończony, że ma jakieś granice. A
jeśli tak naprawdę jest, to nieuchronnie nasuwa się pytanie: Co znajduje się poza tym
wszechświatem?
Odpowiedźjestprosta:„Niewiemy”.Ibyłbytokoniectegorozdziału.
Jakże jednak mało satysfakcjonująca byłaby taka odpowiedź. Możemy mimo wszystko
poświęcić zagadnieniu chwilę uwagi i spróbować je przemyśleć. Jeśli i tak zakończy się to
stwierdzeniem„Niewiemy”,będziemymielichociażkorzyśćwpostaciumieszczeniagowe
właściwychproporcjach.Możeudanamsięzakończyćdyskusjęzeświadomością,żewiemy
trochęwięcejoprzyczynachtego,żeniewiemy.
Możemyprzynajmniejpróbować.
Jedną z istotnych trudności, jakie napotykamy próbując dociec, co znajduje się poza
granicamiwszechświata,jestto,żejestontakwielki.
Najbardziejodległe,odkrytedotejporyobiektyleżąwodległościachprzekraczających10
miliardówlatświetlnych,akraniecwszechświata—iwszystko,coznajdujesiępozanim—
musibyćjeszczedalej,jestwięcniedostępnynaszymbadaniom.
Cozmieniłobysięjednak,gdybywszechświatbyłmniejszy—nawetdużomniejszy?Czy
byłobywtedyłatwiejodkryćjegokrańceispojrzećwprzestrzeniepozanimi?
Wrzeczywistościwszechświatbyłkiedyśmniejszy,nawetdużomniejszyodtegoteraz.
Wyobraźmy sobie, że właśnie teraz wszystkie gromady galaktyk oddalają się od siebie i
wszechświat rozszerza się jako całość. Rozszerza się już w ten sposób przez miliardy lat, i
będziesięnadalrozszerzałprzeznastępnemiliardy.
Jeżeli wszechświat rozszerzał się, rozszerza i będzie się ciągle rozszerzał, to znaczy, że
obecniejestwiększyniżbyłwczoraj;awczorajbyłwiększyniżprzedwczorajitd.
Jeżeli wyobrazimy sobie, że podróżujemy wstecz w czasie, to możemy zobaczyć
wszechświatnieustanniecorazbardziejsiękurczący.Jeślicofniemysięwczasiewystarczająco
daleko,towszechświatskurczysiędozupełniemałejobjętości,byćmożetakmałej,żestanie
sięporównywalnydokoniuszkaszpilki.
Wszystkie fakty wydają się wskazywać, że tak właśnie było; 10 miliardów lat temu, lub
niecowcześniej,całamateriaienergiawszechświataskoncentrowanabyławmałymobiekcie,
który eksplodował z niewyobrażalnym wybuchem energii, przy niewiarygodnie wysokich
temperaturach — proces ten nazywamy „wielkim wybuchem” (big bang). Po „wielkim
wybuchu” temperatura wszechświata gwałtownie spadła i w oceanie pierwotnej energii
zaczęły się tworzyć okruchy materii. Materia łączyła się w galaktyki, w których gęstniały
miliardy gwiazd. W końcu powstał wszechświat taki, jaki znamy obecnie — ciągle
rozszerzający się i stygnący przez miliardy lat. Dziś jest już bardzo wielki, dość chłodny i
ciągleekspandujący.
Czy nie czulibyśmy się znacznie lepiej, żyjąc przed miliardami lat, w czasach, kiedy
moglibyśmy z łatwością wykorzystać nasze przyrządy do zbadania bliskich obrzeży
lilipuciegowszechświataizobaczyć,coznajdujesiępozanim?
Nie,ponieważbyłobytowtedyrównietrudnejakjestteraz,mimoto,żewszechświatbył
tak mały. Aby lepiej to zrozumieć, przeanalizujmy pewną prostą analogię do modelu
rozszerzającegosięwszechświata.
Wyobraźmysobiebalon,doktóregowtłaczamypowietrzeiktórystajesięcorazwiększy.
Możemyzałożyć,żenapoczątkubyłonbardzomałyiżemożezwiększaćswojerozmiarybez
obawy pęknięcia. Dalej możemy przyjąć, że na niewielkim obszarze powłoki balonu
zamieszkująinteligentneistoty,któresąnazawszezwiązanezpowierzchniąpowłoki.
Wyobraźmy sobie, że istoty te mogą swobodnie poruszać się po powierzchni balonu, ale
nigdy nie są w stanie oderwać się od niej ani w głąb balonu, ani na zewnątrz. Co więcej,
jedynymizjawiskami,któremogąobserwować,czytoprzypomocyswoichzmysłów,czyteż
przy pomocy przyrządów, są zjawiska związane z powierzchnią powłoki balonu. Promienie
świetlne,któreobserwująmogąsięnaprzykładrozchodzićjedyniewzdłużliniileżącychna
powłoce.
Całymwszechświatemtychstworzeńjestpowłokabalonu.
Jeśli balon jest wystarczająco duży, a istoty te mają mikroskopijne rozmiary i mogą się
poruszać tylko z ograniczonymi prędkościami, to ich możliwości poznawcze ograniczają się
jedynie do bardzo niewielkiego fragmentu powierzchni powłoki i dlatego można ich
zrozumieć,żeuważająjązapłaską.Naniewielkimskrawkupowierzchni,naktórymżyją,jest
onaprawiepłaska.
Wyobraźmy sobie teraz, że na powłoce występują jakieś niewielkie nierówności, takiego
czy innego rodzaju. W miarę jak te istoty zdobywają coraz więcej wiedzy, nabywają
umiejętności budowy przyrządów, które są w stanie wykryć te nierówności w coraz to
większych odległościach (olbrzymich odległościach w porównaniu do tego wycinka, który
mogliobserwowaćnieuzbrojonymiwprzyrządyzmysłami).Podojściudotegoetapuswojego
rozwoju, mogą odkryć pewne subtelne efekty, które naprowadzą ich na myśl, że powłoka
balonujestzakrzywiona.
Później, badając bardzo odległe nierówności, dochodzą do przekonania, że każda taka
nierównośćoddalasięodnichcorazbardziej.Imbardziejjestodległatymszybkośćoddalania
sięjestwiększa.Prawdęmówiąc,wszystkietenierównościoddalająsięwzajemnieodsiebie.
Dochodząwtedydowniosku,żeichwszechświatrozszerzasię.
Zauważmy przy tym, że oni niekoniecznie muszą dojść do wniosku, że stanowią część
jakiegośbalonu,którywłaśniejestnadmuchiwanyistajesięcorazwiększy.Niezdająsobiew
ogólesprawyzistnieniajakiegośbalonu.Ichświadomośćipoznanieograniczasięjedyniedo
powierzchni powłoki. Lecz przecież w miarę jak nadmuchujemy balon, jego powierzchnia
zwiększa się i obejmuje sobą coraz większą objętość. Nasze rozumne istoty są w stanie
zauważyćjedynierozszerzaniesiępowłokibalonu.
Przyjmijmy, że w jakiejś określonej chwili obwód balonu wynosi dwa metry.
Wyimaginowaneprzeznasistotywidząjednak,żewszystkienierównościjakiedostrzegająsą
oddaloneodnichoconajwyżejjedenmetr.Ichwszechświatwydajesięimdlategoskończony
i zaczynają się zastanawiać: „Jeżeli wszechświat jest skończony, to co znajduje się poza jego
krańcami?”
Warunki wstępne, którymi obwarowaliśmy nasze założenia, wykluczają możliwość, aby
kiedykolwiek miały szansę uzyskać na to pytanie rozsądną odpowiedź. Jeżeli będą już w
stanie zbudować przyrządy, za pomocą których będą mogły odkryć obiekty leżące w
odległości jednego metra, to ujrzą wtedy te, które leżą dokładnie po przeciwnej stronie
balonu.Wszystko,cojestpołożonedalejodpunktuobserwacji,patrzącwjakimśokreślonym
kierunku,byłobywrzeczywistościbliżej,jeżelipatrzyłobysięwkierunkuprzeciwnym.Jeżeli
wykryto by coś znajdującego się w danym kierunku w odległości dwóch metrów, to
oznaczałaby to, że światło wysłane przez ten obiekt przebyło drogę wokół całego balonu.
Jeżeliobserwatorodwróciłbysięwkierunkuprzeciwnym,ujrzałbytenobiektwzasięguręki.
Ponadto, jeżeli istoty te wynalazłyby jakiś pojazd umożliwiający im nieograniczone
podróże po powierzchni powłoki z wielkimi według ich wyobrażeń prędkościami, mogłyby
udawaćsięwcorazdalszeregiony,ażdostałybysiędopunktu,oddalonegoojedenmetrod
domu, leżącego dokładnie po przeciwnej stronie balonu — na antypodach. Jeżeli z tego
punktu będą posuwać się dalej, wzdłuż, jak im się będzie wydawało, tej samej prostej (tak
naprawdę,tomogłybysięposuwaćwzdłużjakiejkolwiekprostej),odkryją,żezbliżająsiędo
domu. Podróż na odległość dwu metrów wzdłuż, według ich mniemania, linii prostej
doprowadziichzpowrotemdodomu.
Jak więc widać mogą tak podróżować przez całe wieki, cały czas okrążając balon, nigdy
niedocierającdożadnychkrańcówswojegowszechświata,pomimoto,iżmająracjęsądząc,
że ich wszechświat ma skończone rozmiary. Nigdy nie będą wiedzieć, co znajduje się poza
krańcamiwszechświata,niedocierającdonichnigdyinigdyichnieznajdując.
Wszystko to na dodatek byłoby również prawdą, jeśliby balon nie był nawet rozdęty do
takwielkichrozmiarów—nawetwtedy,gdybybyłbardzomały.Dlatych,którzyzwiązanisą
jedyniezpowierzchniąpowłoki,nigdyniebędzieżadnychkrańców,niezależnieodtegojak
małabyłabypowierzchniakuli.
ZpowierzchniąZiemijestcałkiempodobnie.
Wyobraźmysobie,żeludziesącałkowiciezwiązanizpowierzchniąZiemi;mogąporuszać
się swobodnie w jakimkolwiek kierunku, ale nie mogą unieść się w górę ani zagłębić się do
wnętrza;niedostępnesądlanichinformacje,coznajdujesiępowyżejlubpodichstopami.
Jeżeli ich doświadczenia ograniczają się jedynie do małych obszarów wokół nich,
wydawaćimsiębędzie,żepowierzchniaZiemijestpłaskaiżegdzieśistniećmusząjejkrańce.
W pełni uzasadniona byłaby wtedy ich ciekawość, co znajduje się poza tymi krańcami. (W
istociedawniejtakiewłaśniebyłypoglądyludzi.)
ZrozumienieprawdziwejnaturypowierzchniZiemiwoparciujedynieoobserwacjesamej
powierzchnibyłomożliwedopierowtedy,gdyzauważono,żestatkiznikajązahoryzontem.
Ludzie mogli uświadomić sobie w całej rozciągłości, iż powierzchnia Ziemi jest kulista,
dopiero gdy podróże oceaniczne stały się czymś zwykłym, to znaczy po 1400 roku, i gdy
okazałosię,żeniemożnaprecyzyjnienawigowaćstatkami,jeślinieuwzględnisiękrzywizny
Ziemi.
Wtedyokazałosięrównież,iżczłowiekniemożesięoddalićdalejoddomuniżna20000
km (mierząc odległość na samej powierzchni Ziemi). Jeżeli bowiem spróbuje posuwać się
dalej,wjakimkolwiekkierunku,wkrótceodkryje,żefaktyczniezbliżasiędopunktuwyjścia.
Powierzchnia Ziemi jest rzeczywiście skończona, a mimo to nie ma żadnego krańca.
Możnapodróżowaćprzezcałąwiecznośćinigdynieznajdziesiężadnegokońca.Jeżeliktoś
związany jest całkowicie z powierzchnią Ziemi, pytanie „Co znajduje się poza krańcami
Ziemi?” nie ma odpowiedzi, gdyż nie ma żadnych krańców, choć powierzchnia Ziemi jest
skończona.
Spróbujmy teraz zastanowić się nad wszechświatem. Wszechświat przypomina powłokę
balonuipowierzchnięZiemi,ztymwyjątkiem,żewszechświatjesttrójwymiarowy,apowłoki
balonu i Ziemi są w zasadzie dwuwymiarowe. Są one dwuwymiarowymi obiektami
zakrzywionymiwtrzecimwymiarze.
Wszechświatjesttrójwymiarowymobiektemzakrzywionymwczwartymwymiarze.
Jesteśmyzwiązaniztątrójwymiarową„powłokąwszechświata”.Możemyprzemieszczać
sięwgóręiwdół,zlewanaprawo,naprzódiwtył,albowykonywaćjakąkolwiekkombinację
tych ruchów. Nigdy jednak nie uda nam się wydostać z tego wszechświata przy pomocy
czwartegowymiaru.
Oznaczato,żenigdyniedostaniemysiędopunktu,wktórymwszechświatsięzacząłjako
„wielkiwybuch”.Punkttenstanowiśrodekczterowymiarowegobalonu,amyznajdujemysię
na jego trójwymiarowej ciągle rozszerzającej się powierzchni. Punkt, w którym zaczął się
wszechświat jest równo odległy — i równie nieosiągalny — od każdego zakątka
wszechświata (dokładnie tak, jak środek balonu jest jednakowo odległy od każdej części
swojej dwuwymiarowej powłoki i równie nieosiągalny z każdego punktu dla istot
związanychzjejpowierzchnią).
Bylibyśmy dokładnie w takiej samej sytuacji, jeżeli wyobrazilibyśmy sobie, że
podróżujemy z prędkością roku świetlnego na sekundę i że jesteśmy w stanie osiągnąć
najdalszyznanyobiektwciągurokuczydwóch.Alewtedyokazałobysię,żeniezbliżyliśmy
się ani na jotę do krańców wszechświata. Dotarlibyśmy tylko do obszarów najbardziej
oddalonych od naszego domu, po czym, podróżując dalej w którymkolwiek kierunku,
zbliżalibyśmy się znowu coraz bardziej do punktu startu. Dokładnie taki sam przypadek
zachodzi wtedy, gdy rozważamy przykład z powłoką balonu czy powierzchnią Ziemi —
możemy poruszać się w jakimkolwiek kierunku, lecz i tak nie dostaniemy się do żadnego
krańca, chociaż wszechświat, tak samo jak powłoka balonu czy powierzchnia Ziemi, jest
skończony.
Oczywiście nie udałoby nam się podróżować z prędkością jednego roku świetlnego na
sekundę. Największa możliwa prędkość (zgodnie ze współczesnym stanem wiedzy) to ta, z
którą promienie świetlne przebiegają próżnię. Wynosi ona 300 000 km na sekundę, co
oznacza,żenaprzebyciedrogiodługościrokuświetlnegopotrzebnyjestczasjednegoroku,a
przebycie drogi do najbardziej oddalonych obiektów, równej miliardom lat świetlnych
wymagałobymiliardówlat.
Jeżeli patrzymy na bardzo odległe kwazary, musimy zdawać sobie sprawę, że światło,
dzięki któremu je widzimy, zostało przez nie wyemitowane przed miliardami lat. Dlatego
widzimyjetakimi,jakimibyłyprzedmiliardamilat.Wowychczasachwszechświatbyłdużo
mniejszyodtego,wjakimżyjemyobecnie.Jeżeliwyobrazilibyśmysobie,iżprzemieszczamy
sięwzdłużtorutychpromieniświetlnych,tookazałobysię,żeporuszamysięwsteczwczasie,
wzdłuż czterowymiarowej drogi. Czas cofałby się wtedy wraz z kurczeniem się
wszechświata.
Aletosięnieuda.Możemyjedyniepodróżowaćzprędkościaminie—przekraczającymi
prędkościświatła,ijeżeliwyruszymywjakieśodległe
regiony, to w tym czasie, gdy będziemy w podróży, wszechświat będzie się rozszerzał i
czas będzie posuwał się naprzód. (Byłby to cztero — wymiarowy tor skierowany zgodnie z
biegiemczasu.Prowadziłbynas,chcącniechcąc,przezrozszerzającysięwszechświat,który
narzuca kierunek biegowi czasu, a kierunku tego zmienić nie możemy.) Kiedy wreszcie po
miliardachlatosiągniemyteodległeregiony,wszechświatbędziejużdużowiększy.
Jednakżenigdyniepozostaniemywtymsamymwszechświecie,niezależnieodtego,czy
byłbyonmały,czyduży,czyczaspłynąłbynaprzód,czywstecziniezależniewktórąstronę
byśmysięudaliinieważnewktórymmomencie—wprzeszłości,czywprzyszłości—nigdy
niedotrzemydojegokrańców.
Nie ma znaczenia jak mały stałby się wszechświat, gdybyśmy wyobrażali sobie, że
posuwamy się wstecz w czasie — i tak nie miałby on żadnych krańców. Nawet jeżeli
wyobrazilibyśmy sobie podróż w tak daleką przeszłość, podczas której dotarlibyśmy do
początkowegomaleńkiegoobiektu,któryeksplodował,towłaśnietenobiektstanowiłbycały
wszechświat,wktóregoobrębiebylibyśmyuwięzieniiprzywiązanidojegomałejpowłoki.Jej
nigdyniemoglibyśmyopuścić.Ionaniemiałabyżadnegokońca.
Jakwięcwidzimy,dlanaszejwiedzyotym,coznajdujesiępozakrańcamiwszechświata
nie ma znaczenia, czy żyjemy w małym wszechświecie, czy też w tak dużym, jaki
dostrzegamyobecnie.
Jednaktoniewyjaśniajeszczewszystkiegodokońca.Istotyżyjącenapowierzchnibalonu
nie mogą znaleźć końca ich świata tylko wtedy, kiedy są związane z tą powierzchnią. Jeżeli
mogłyby oderwać się od niej, kierując się na zewnątrz, czy do wewnątrz balonu,
przekroczyliby krańce swojego wszechświata i odkryłyby, że poza nimi znajduje się
powietrze.
Tak samo ludzie związani z powierzchnią Ziemi nie mogą znaleźć jej krańców. Jeżeli
jednak zdecydują się wyruszyć w trzeci wymiar, znajdą się poza wszechświatem
ograniczającym się do powierzchni i odkryją, że poza nią w górze znajduje się powietrze, a
jeszczedalejpróżnia.Jeżeliskierująsięwdół,znajdąskały,adalejroztopionymetal.
Możemyzatempowiedzieć.„Ograniczeniawynikająceztrójwymiarowegowszechświata
nie mają znaczenia. Istotne jest, co znajduje się poza granicami wszechświata w kierunku
czwartegowymiaru.Coznajdujesięwtychczterowymiarowychobszarach,którychnieobjął
jeszcze ekspandujący wszechświat? Co znajduje się w regionach, w których znajdował się
wszechświatzanimzacząłsięrozszerzać?”
Ponieważ, o ile wiemy, nic nie dotarło do nas z tych poza — wszech — światowych
obszarów, nie posiadamy żadnych faktów, na podstawie których moglibyśmy wysuwać
jakiekolwiekwnioski.Niemamydosłownienic.Możemyjedyniezgadywać.
Przypuśćmy, że poza krańcami wszechświata nie ma niczego. Dosłownie niczego. Nie
mamtunamyślipróżni,pustki,aleprawdziweNIC.
Myślimy zawsze o próżni jako o pustce pomiędzy gwiazdami i galaktykami. Lecz to co
nazywamy próżnią dalece różni się od niczego. Może ona oczywiście zawierać dużo mniej
cząstek materialnych niż jest ich w naszym otoczeniu, ale nawet najbardziej oddalone od
innych gwiazd regiony — głęboko, głęboko w „pustce” kosmosu — najprawdopodobniej w
metrzesześciennymzawierająprzynajmniejjednącząstkęelementarną.
Oprócz tego, każda cząstka materialna wytwarza pole grawitacyjne, pole
elektromagnetyczne, silne pole nuklearne, słabe pole nuklearne — i wszystkie możliwe ich
kombinacje. Poza tym, pole elektromagnetyczne i pole grawitacyjne są polami o wielkim
zasięguimogąmiećwymiernenatężenienawetwastronomicznychodległościach.
Przez najmniejszy skrawek przestrzeni, choćby nie wiadomo jak odległy od obiektów
materialnych, przenikają ciągle fale elektromagnetyczne i grawitacyjne. Docierają tam także
różnecząstkiniematerialnewrodzajuneutrin.Jeżeliuwzględnimywszystkietefaleicząstki
niematerialne, to wyraźnie widać, że wszechświat jest nimi całkowicie wypełniony i że
zawszetakibędzie,niezależnieodtego,jakbyłbydużyijakmałabyłabyjegomaterialnaczęść
podlegającaekspansji.
Jeżeli jednak wydostalibyśmy się z wszechświata w stronę czwartego wymiaru,
moglibyśmysiędostaćdoobszaru,wktórymnietylkonieistniejemateriaiwktórymniema
niematerialnychcząstek,anipól,anifal—jesttylkoNIC.
Jak można sobie wyobrazić badanie własności i natury NICZEGO? W tej samej chwili,
kiedy my lub nasze przyrządy dotarłyby do „tego czegoś”, stałyby się źródłem pól
elektromagnetycznych i magnetycznych, które zaczęłyby się rozprzestrzeniać z szybkością
światła.
Innymi słowy, jakakolwiek próba badania NICZEGO przekształciłaby natychmiast „to
coś” w zwykłą przestrzeń. Jeżeli nawet wydostalibyśmy się poza krańce naszego
wszechświata, zabralibyśmy ten wszechświat razem z nami i stworzylibyśmy nowy
wszechświatwokółnas,któryznowuniemiałbykońca.
Załóżmyzkolei,żepozakrańcamiwszechświataniejestNIC,leczCOŚiżewszechświat
w jakiś sposób oddziałuje z tym CZYMŚ, co zmienia jego naturę i dostarcza nam czegoś
nowego,comożemybadać,czegoś,cobyłobywstanieodpowiedziećnapytanie,coznajduje
siępozakrańcamiwszechświata.
Wtakimprzypadkujednakże,wmiaręjakwszechświatrozszerzasię,mieszasiąonztym
CZYMŚ. Jeżeli wydostalibyśmy się poza jego granice, poszerzylibyśmy obszary mieszania,
czyli utworzylibyśmy większy wszechświat. Cokolwiek więc byśmy zrobili, zabierzemy
wszechświat ze sobą; nie mamy możliwości opuszczenia go całkowicie — nie ma on końca,
chociażjestskończony.Apytanie,coleżypozajegokrańcami,pozbawionejestjakiegokolwiek
sensu.
ŻycienaZiemi
Wszechświat jest tak olbrzymi, że jego wielkość przekracza naszą wyobraźnię. Liczba
galaktyk,któresięwnimznajdująsięgastumiliardów.
W każdej galaktyce znajduje się od kilku milionów do kilku bilionów gwiazd. Nasza
galaktyka, Droga Mleczna, składa się z około trzystu miliardów gwiazd świecących w jej
jądrzeiwspiralnychramionach.
Słońcawtymwszystkimniejestniczyminnymjakjedyniejednązgwiazd;jednągwiazdą
zagubionąwnieprzebranymtłumieinnych.
Otoczone jest ono całą rodziną mniejszych ciał, których są całe miliardy, poczynając od
małychplanetoidikomet,nanajwiększychplanetachkończąc.(Byćmożekażdagwiazdama
takąrodzinę.)
Nasza Ziemia jest tylko jednym z takich krążących wokół Słońca ciał i to wcale nie
najbardziej znaczącym wśród nich. Pod względem wielkości lokuje się dopiero na piątym
miejscu.
Być może jedynie na Ziemi, na jedynym globie w całym olbrzymim wszechświecie
narodziłsięfenomenżycia.
Coprawdamogąistniećinneświaty,naktórychistniejeżycie,byćmożenawetniezliczona
ichilośćwypełniającacaływszechświat—aleniconichniewiemy.Tekilkaświatów,które
zdążyliśmyprzebadać,nienoszążadnychjegośladów.
Czy badanie życia ma w ogóle jakikolwiek sens? Czy fenomen ten posiada jakiekolwiek
znaczeniewcałymporządkuwszechrzeczy?PrzecieżjeśliżycienaZieminaglebyzniknęło,
toplanetywirowałybynadalmimotoiniezmieniłybysięichorbitywokółsłoneczne.Układ
takitrwałbybezzmianprzeznastępnemiliardylat.Słońcezcałąpewnościąświeciłobynadal
niezmiennie,niebaczącnato,żenajednymzobiektówkrążącychwokółniegozniknęłocoś,
conazywasiężyciem.
Acóżdopierocaływszechświat?Niezmieniłbysięaniojotę.
Pomimo wszystko jednak — jesteśmy częścią tego życia, możemy więc odczuwać
samolubnąpotrzebębadaniagoitraktowaniajakocudownegofenomenu.
Próbujmyjednakpozostawićtosamolubnezainteresowanienauboczu.Wyobraźmysobie,
iżjesteśmyjakąśbezcielesnąformąinteligencji,niemającąnicwspólnegozżyciemjakotakim.
Wtakimprzypadkudlaczegomielibyśmyskierowaćnasząuwagęwłaśnienażycie,aniena
badanie struktury całego wszechświata? Dlaczego mielibyśmy skoncentrować się na jakimś
robakuczypaprocialboziarnku,anierozkoszowaćsiępięknemipotęgągwiazd,eksplozjami
supernowychczywreszcieczarnymidziurami?
Zachowajmyjednakspokój.Życie,jakwszystkonatowskazuje,jestnajbardziejzłożonym
zjawiskiem, jakie istnieje. W świecie nieożywionym nie spotkamy nigdzie atomów
związanych w tak złożonych cząsteczkach, cząsteczek tworzących tak skomplikowane
organizmyiorganizmówformującychtakzłożonesystemyspołeczne.
Prosty organizm jakim jest ameba, jest bardziej złożony niż gwiazda. Zachowanie się
gwiazdy można również łatwiej przewidzieć. Astronom może z dużą pewnością
przewidywać,jakbędziezachowywaćsięjakaśgwiazdazamiliardlat,natomiastbiologmoże
jedyniezgadywać,cozrobiamebazapiętnaścieminut.
Oznacza to, że zjawiska związane ze światem ożywionym są bardziej interesujące dla
obserwatora, bardziej fascynujące dla badacza, bardziej wyzywające dla odkrywcy oraz
bardziejowocnedlauczonegoniżcokolwiekinnego.
Byłobytoprawdąnawetwtedy,gdybyśmyograniczylisiędobadańtylkokilkuprzejawów
życia.Aleprzecieżbadamycałąplanetępełnążywychorganizmów.
Znamymilionygatunków,akażdegorokuprzybywatysiącenowoodkrytych.Obecniena
Ziemi żyje prawdopodobnie około dwa miliony gatunków — różniących się wzajemnie od
siebie — z których każdy odznacza się swoistymi cechami, zdolnościami, metodami
przystosowaniasiędośrodowiskaisposobamiprzetrwania—izktórychkażdywnosiswój
własny wkład do całego biosystemu; jedząc innych lub dając się zjadać, ścigając lub będąc
ściganym—każdyzdolnydoprzetrwanialubznikającyzpowierzchniZiemi.
Życiebyłobyfascynującesamowsobie,nawetjeśliograniczałobysięjedyniedopewnych
niszyśrodowiskowych,leczprzecieżmożnajeznaleźćwszędzie:wgorącychstrumieniachi
nabiegunachpolarnych,napustyniachiwgłębiachoceanów,nabagnach,narówninach,na
zboczach i przy ujściu rzek. I jaka by nie była natura środowiska, żywe stworzenia, które
wykorzystują jego własności, są w każdym swoim szczególe i w każdej swojej funkcji tak
zbudowane,żewykorzystanietychkonkretnychwarunkówstajesięmaksymalnieefektywne.
Życiebyłobyabsorbującenawetwtedy,gdybybyłocałkowiciejednorodnewewszystkich
swoichaspektach,aprzecieżwcaletakniejest.Spotykamypięknonawettam,gdziewydaje
się zupełnie zbędne. Odnajdujemy symetrię, wdzięk i barwę w tak różnych rzeczach jak
płatek róży i upierzenie ptaka. Trudno doprawdy trafić na sposób poruszania się żywych
stworzeń, który nie wydawałby się zainscenizowany uprzednio przez choreografa, dźwięk,
który nie wydawałby się niegdyś skomponowany, formę życia, która nie wydawałaby się
namalowanalubwyrzeźbiona.
Życie byłoby już dosyć zadziwiające, jeśli ograniczyłoby się do form widocznych gołym
okiem, a mikroskop otwiera przecież przed nami całe zupełnie nowe światy, ukazując nam
maleńkie stworzenia, równie żywe i równie przystosowane do życia jak my sami. Istnieją
stworzenia tak małe, że składają się zaledwie z kilku wielkich cząsteczek, a mimo to
całkowicie zdolne do przetrwania obok innych stworzeń, których rozmiary są dla nich tak
olbrzymiejakrozmiarydlanasZiemi.
Życie byłoby frapujące nawet wtedy, gdyby różne rodziny organizmów występowały
jedyniewspółcześnie,aprzecieżtakniejest.Istniałyjużprzedmiliardamilatichociażwiele
silnych gatunków przetrwało do dzisiaj, dziesięć razy więcej prawdopodobnie nie zdołało
przetrwać. A wśród tych, które wyginęły, były organizmy znacznie większe i fizycznie
bardziejimponująceaniżeliteżyjąceobecnie.Wzajemneoddziaływaniegatunkówjestrównie
interesująceimarówniedużeznaczenie,cowzajemneoddziaływaniawkosmosie.
Życie budziłoby zdumienie nawet wtedy, gdyby wszystkie te dziesiątki milionów
gatunków żyjących współcześnie i w przeszłości realizowały swoje cykle życiowe bez
wzajemnego fizycznego oddziaływania, ale tak nie jest. Gatunki są ze sobą powiązane, nie
tylko zachowaniem i wzajemnymi zależnościami, ale także fizycznie. Życie w całej swojej
niewyobrażalnej różnorodności stanowi jedność. To, co w jakimś momencie wydaje się
ogromnym oceanem niezależnych od siebie form życia, w świetle całej historii planety
okazujesięjednolitym„drzewem”.
Od zarania pierwotne formy życia różnicowały się — mutowały — żyły i kwitły albo
więdły i umierały. Wielka ilość mutacji oraz istnienie doboru naturalnego jest dramatem
ewolucji biologicznej, w wyniku której powstał ostatecznie człowiek — ale i tasiemiec —
obydwaorganizmydoskonaleprzystosowanedowarunkówśrodowiska.
Życiebudziłobygrozęnawetwtedy,gdybyludziemoglistanąćnauboczuipatrzećnanie
bez osobistego zainteresowania, a przecież nie mogą. Homo sapiens jest jednym spośród
milionów gatunków, z których każdy cieszy się naszym zainteresowaniem. Pewne gatunki
roślinizwierzątsłużęnamzapożywienie.Istniejąpewneformyżycia,któreużyźniająnaszą
glebę i zapylają nasze rośliny. Inne oczyszczają nasze otoczenie z padliny i przerabiają
odpady.Jeszczeinne(któreżyłydawnotemu)zaopatrzyłynaswbilionytonwęglaimiliardy
baryłek ropy. Wszystkie te gatunki tworzą koronkową sieć wzajemnych zależności, których
jeszczedokońcaniepoznaliśmyioktórychwiemy,żewarunkująnaszeżycie.
Życie byłoby czymś kolosalnie wielkim nawet, jeżeli wszystko co można byłoby o nim
powiedziećdotyczyłojedyniezdarzeńobecnychiprzeszłych.Aleto,cosiędziejeito,cosię
zdarzyło,jestniczymwporównaniudotego,cosięjeszczewydarzy.
Według najgorszego scenariusza może się zdarzyć tak, że ludzie wykorzystywać będą
nadal swoją inteligencję do zaspakajania egoistycznych potrzeb bez względu na
konsekwencje. Będziemy zwiększać liczebność naszej populacji do granic możliwości,
będziemywyjaławiaćnaszegleby,niszczyćśrodowiskoorazprzyczynimysiędowyginięcia
wielugatunków—najpierwdziesiątkami,późniejsetkami,awkońcutysiącami.
Zakłócimy równowagę ekologiczną, zburzymy zawiłą sieć wzajemnych zależności,
zużyjemyżywnośćizasobynaturalnedlaciąglezwiększającejsięliczbyustirąk,uczynimy
życie coraz bardziej nieznośnym dla naszego coraz bardziej wyizolowanego z przyrody
gatunku, aż wreszcie zniszczymy naszą cywilizację, siebie samych i większość innych
gatunkówwpieklezagładynuklearnej.
Jeżeli to wszystko nie wydarzy się, będzie to zasługą, przynajmniej w znacznej mierze,
naszychrzeczowychbadańwarunkówżycia—nietylkonaszegożyciaizdrowia,takjakby
ludzkośćbyłanajważniejsza,leczżyciaplanetyjakoniepodzielnejcałości.
Wielejeszczemusimysięnauczyćopróczumiejętnościsporządzaniaprecyzyjnychopisów
wyglądu, zwyczajów i sposobów przystosowania się poszczególnych gatunków. Musimy
zagłębić się w obszary badań (robimy już to) obejmujące oddziaływanie atomów, jonów i
cząsteczek,którełączącsiętworząukładytakzłożoneielastyczne,iżmożemyuważaćjeza
organizmyżywe.
Nie ma nic dziwnego w tym, że doszliśmy już do tego punktu naszych badań. Wiedza
zawsze rozwijała się drążąc najpierw proste problemy, a później przechodząc do bardziej
skomplikowanych.
Fizyka nowoczesna, najprostsza z nauk, ukształtowała się w swojej obecnej postaci w
wynikupublikacjiw1687rokuwielkiegodziełaIsaacaNewtona—PrincipiaMathematica,w
którympodanopierwszewielkieprawaunifikująceprzyrodę.
Nowoczesnachemia,odrobinębardziejzłożonadziedzinanauki,musiałaczekaćnaswoje
podstawoweprawaażdowydania,dziewięćdziesiątlatpóźniej,pracyAntoine’aL.Lavoisiera,
dotyczącejspalaniaiprawazachowaniamasy.
Nowoczesna biologia, kolejny stopień złożoności, wzbogaciła się o pewne prawa
uniwersalne dopiero po ukazaniu się książki Karola Darwina O pochodzeniu gatunków, którą
opublikowanoporazpierwszyw1859roku—dalszeosiemdziesiątlatpóźniej.
Wszystkie te dziedziny nauki zaczynały od niczego i biologia, zajmująca się fenomenem
życia,awięcnajbardziejskomplikowana,ukształtowałasięnakońcu.Fizykaichemiawniosły
swójudziałdonaukizwiązanejzżyciem,iwtensposóbnarodziłasię„biologiamolekularna”.
Badaniamolekularnejcharakterystykiprocesówżyciowychzgłębiajątajemnicęenzymów,
któresterująwszystkimireakcjamichemicznymikomórek,kierującichrozwojemiwzajemną
współpracą w tak subtelny i niezawodny sposób, że największe osiągnięcia ludzkiego
geniuszuwydająsięwporównaniuztymtakproste,jakdźwigniaikoło.
Biologia molekularna pozwoliła również wniknąć do rdzenia kwasów nukleinowych,
które sterują procesami tworzenia się enzymów i które zapewniają, że spośród wszystkich
niewiarygodnielicznychenzymówmogącychpotencjalnieistniećformowanebędąjedyniete
rzeczywiściepotrzebnedanymorganizmomiichkomórkom.
Dotarła do sposobu, w jaki kwasy nukleinowe powielają swoją własną strukturę i w
procesie duplikacji tworzą dokładnie takie same cząsteczki, umożliwiając przez to
niekończącą się rekonstrukcję komórek i organizmów, dzięki czemu psy mają szczenięta, a
kotykocięta—nigdynatomiastniezdarzasięnaodwrót.
Posuwasiędalej.Docieradosposobu,wjakikwasynukleinowerobiąmnóstwodrobnych
pomyłek w procesie duplikacji; nie na tyle, aby spowodować zniszczenie wzorca, ale w
wystarczającej ilości, aby być przyczyną odchyleń, dzięki którym mamy pewność, że wśród
miliardówludzinaZieminiemadwóchdokładnietakichsamychiżeztakąsamąpewnością
możemy rozpoznać bez trudności przyjaciela wśród wielu innych ludzi. Wystarczy we
wszystkich stworzeniach wytworzyć odpowiednią ilość mutacji, aby dobór naturalny miał
sposobność promować jedne gatunki a niszczyć inne i aby ewolucja kontynuowała swoje
dziełozwiększaniaróżnorodnościorazpolepszaniadopasowaniaorganizmudośrodowiska.
Chociażjesteśmynapoczątkudrogidouzyskaniategorodzajuwiedzy,tojednakwiemy
już na tyle dużo, że możemy dostrzec wyłaniające się przed nami zarysy „inżynierii
genetycznej”.
W przeszłości oswajaliśmy wielkie zwierzęta, a teraz stoimy przed szansą oswojenia
wielkichcząsteczekwchodzącychwskładżywejtkanki—kwasównukleinowychienzymów
—izmuszeniaichdopracynanasząkorzyść(obytylkozrozsądkiemiwiedzą).
Byćmożenauczymysię,jakprzekształcaćmaleńkiefabrykichemicznebakterii,pleśniialg
wtakisposób,abymusiałyrobićto,couznamyzakorzystnedlanas,toznaczyprodukować
hormony i inne substancje czynne biologicznie. Mogą one po części przyczynić się do
poprawy stanu naszego zdrowia, a to na drodze efektywniejszego przerobu wytworów
ludzkiegogeniuszu,takich,którychwżadensposóbniemożemysiępozbyćześrodowiska.
Możemyrównieżnatejzasadzierozwinąćprodukcjęnawozów,paliwitp.
Byćmożenauczymysięmanipulowaniagenamiżywychorganizmówwceluzwiększenia
wszechstronności, złożoności i siły ich wzorca genetycznego przynajmniej na tyle, aby
naprawićto,codotejporyzniszczyliśmy.Możemynawetnauczyćsię,jakprzebudowaćnas
samychwceluusunięciawadfizycznychizwiększenianaszychmożliwości.
OdczasówNewtonażyliśmyw„erzenaukfizycznych”—terazwkraczamybyćmożew
„eręnaukbiologicznych”.
NaszebadaniapodstawżyciamogąnaprawdęodmienićsamąZiemię.
Zbudowaliśmy w końcu przyrządy zdolne do wykrywania przypadkowych wybuchów
energiiczywysokoenergetycznychcząstek,którychźródłemsąbardzoodległeobiekty.Jeśliw
dziedziniebudowytakichprzyrządówbędzienadaltakipostęp,jakdotejpory,tootrzymamy
być może informacje wskazujące, że gdzieś w kosmosie istnieje jakaś cywilizacja, na tyle
zaawansowana i na tyle bliska, iż będziemy w stanie wykryć energię, z którą ona będzie
wysyłałaswojesygnałyradiowe(umyślniealboprzypadkiem).
Samowykryciepojedynczegosygnałuświadczącegoniewątpliwieowystępowaniugdzieś
rozumnych form życia będzie miało ogromne znaczenie, choćby ze względu na dowód, że
gdzieś tam istnieje cywilizacja, która rozwinęła swoją technologię do poziomu
przewyższającego nasz, a mimo wszystko nie unicestwiła samej siebie. Podniesie nas to na
duchu,bouwierzymy,iżjesteśmywstaniedokonaćtegosamego.
Ale jeżeli nawet nie uda się nam złowić żadnego sygnału i jeżeli nie będziemy mieli
żadnychdowodównato,żejesteśmysami,tomożemyjedynieprzyjąćfaktnieistnieniapoza
namiinnychrozumnychformżycia.Aprzecieżmożeistniećbujneżyciewinnychpostaciach.
Przecież na samej Ziemi przez ponad trzy miliardy lat rozwinęło się dwadzieścia milionów
gatunków (większość z nich wymarła), zanim jedyny gatunek został wyposażony w rozum
umożliwiającązbudowaniecywilizacjitechnicznej.
Będziemy zatem także rozwijać się nadal (prawdopodobnie). Nawet jeśli oprócz nas nie
występują we wszechświecie żadne inne formy życia, wystarczy uwzględnienie tego faktu
podczasnaszejniecierpliwejiupartejwędrówkinaodległegwiazdy.
Ztegoteżpowodu—możliwośćoglądaniatego,cotujesticobyło,zastanawianiesięnad
tym, co będzie i co może być — serial Davida Attenborougha „Życie na Ziemi” wart jest
oglądania. Dzięki wykorzystaniu najnowszej techniki przegląd ten ukazuje z większą niż
kiedykolwiekdotądsiłącałepiękno,różnorodność,uniwersalnośćizłożonośćżycia.
*
Z łac. „co było do udowodnienia”, często na zakończenie dowodu matematycznego,
przyp.tłum.)
*
Przekł.S.Hammera,Herodot,Dzieje,Warszawa1954,przyp.tłum.
*
zmarłw1986r.—przyp.red.
*
Jak się obecnie okazało tzw. efekt cieplarniany, spowodowany zresztą również
zanieczyszczeniematmosferyprzezczłowieka,powodujeodwrotnyiprzeważającyskutek—
klimat Ziemi ociepla się, co powoduje równie groźne, chociaż z natury inne skutki, (przyp.
tłum.)
*
Sztukiwyzwoloneobejmowaływśredniowieczudwiegrupynauk:triuium(gramatyka,
arytmetyka, geometria) i quadrivium(retoryka, dialektyka, astronomia, muzyka). Warto tutaj
przypomnieć, że w języku polskim istnieje słowo „trywialny” pochodzące od nazwy grupy
sztukniższegostopnia,(przyp.red.)
*
AgencjapowołanawUSAw1961poto,bypomócedukacyjniekrajomrozwijającymsię.
W1971przemianowananaagencję„Action”.(przyp.red.)
*
DotejporyJowiszabadałopięćsondkosmicznych:Pioneer10,Pioneer11(w1973i1974
roku),Voyager1iVoyager2(obiew1979roku)orazGalileowroku1990.Owynikachbadań
tejostatniejautorniemógłoczywiścienicwiedzieć,(przyp.red.)