_______________________________________________
|
|
| !!! |
|
|
|_______________________________________________|
Zły duchowny
(The Evil Clergyman)
Pos
ę
pny, z wygl
ą
du inteligentny m
ęż
czyzna ze stalowoszar
ą
brod
ą
, w
skromnym odzieniu, wprowadził mnie do pomieszczenia na poddaszu i
przemówił tymi słowy:
— Tak, On tu wła
ś
nie mieszkał, ale nie radz
ę
panu nic robi
ć
.
Ciekawo
ść
czyni pana nieodpowiedzialnym. My nigdy nie przychodzimy tu
noc
ą
, dlatego,
ż
e On tak chce. Wie pan co On zrobił? To przera
ż
aj
ą
ce
Stowarzyszenie zaj
ę
ło si
ę
nim na swój sposób, i nie wiemy gdzie Go
pochowano. Ma Stowarzyszenie nie ma
ż
adnego prawa. Jest nietykalne.
— Mam nadziej
ę
,
ż
e nie zostanie pan tu po zmierzchu, l błagam, aby
nie dotykał pan tej rzeczy na stole, rzeczy, która wygl
ą
da jak
pudełko zapałek. Nie wiemy co to takiego, ale podejrzewamy,
ż
e ma co
ś
wspólnego z tym co On zrobił. Staramy si
ę
nawet na to nie patrze
ć
.
Po jakim
ś
czasie m
ęż
czyzna pozostawił mnie na poddaszu samego. Pokój
był obskurny i zakurzony, wystrój sparta
ń
ski, ale mimo wszystko
panował tu porz
ą
dek -z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nie mieszkał tu biedak ze
slumsów. Półki uginały si
ę
pod ci
ęż
arem ksi
ą
g z dziedziny teologii i
klasyki, na innej za
ś
szafce stały traktaty dotycz
ą
ce magii: dzieła
Paracelsusa, Albertusa Magnusa, Trithemiusa, Hermesa Trismegistusa,
Borellusa i inne, w dziwnych j
ę
zykach, których tytułów nie potrafiłem
odczyta
ć
. Mebli było niewiele. Jedyne drzwi były drzwiami od szafy.
Do pokoju wchodziło si
ę
przez uchyln
ą
klap
ę
w podłodze, do której
prowadziły toporne, strome, drewniane schody. Okna były okr
ą
głe, jak
tarcze strzelnicze, a czarne, d
ę
bowe belki stropowe, wydawały si
ę
niewiarygodnie stare. Nie ulegało w
ą
tpliwo
ś
ci, i
ż
dom ten nale
ż
ał do
Starego
Ś
wiata.
My
ś
lałem wtedy,
ż
e wiem gdzie jestem, ale nie pami
ę
tam, co wówczas
wiedziałem. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
, miasto nie było Londynem. Odniosłem
wra
ż
enie jakbym znajdował si
ę
w niewielkim, portowym miasteczku.
Moj
ą
uwag
ę
przykuł niewielki przedmiot le
żą
cy na stole. Wydawało mi
si
ę
,
ż
e wiem co nale
ż
y z tym zrobi
ć
, gdy
ż
wyj
ą
łem z kieszeni latark
ę
- lub co
ś
co j
ą
przypominało - i kilkakrotnie, nerwowo sprawdziłem
czy działa.
Ś
wiatło nie było białe, lecz fioletowe i bardziej ni
ż
prawdziwe
ś
wiatło przypominało radioaktywne bombardowanie. Pami
ę
tam,
ż
e nie uwa
ż
ałem tego za zwykł
ą
latark
ę
- gdy
ż
faktycznie, takow
ą
miałem w drugiej kieszeni.
Zmierzchało, a stare dachy i kominy na zewn
ą
trz wygl
ą
dały bardzo
dziwnie przez okr
ą
głe szyby okien. Ostatecznie, zebrałem si
ę
na
odwag
ę
i oparłem niewielki przedmiot le
żą
cy na stole o ksi
ąż
k
ę
- po
czym skierowałem na
ń
promienie dziwnego, fioletowego
ś
wiatła. Promie
ń
latarki wydawał si
ę
teraz rozbity, przypominał bardziej rozproszone
krople deszczu albo drobne grudki fioletowego gradu, ni
ż
jednostajny
strumie
ń
ś
wiatła. Kiedy drobiny padły na szklist
ą
powierzchni
ę
po
ś
rodku dziwnego urz
ą
dzenia, wydały cichy trzask, jak odgłos
iskrz
ą
cego odkurzacza. Ciemna, szklista powierzchnia rozbłysła
ró
ż
owaw
ą
po
ś
wiat
ą
i po
ś
rodku niej pojawił si
ę
nagle, niewyra
ź
ny
zrazu, biały kształt. W chwil
ę
potem zauwa
ż
yłem,
ż
e nie byłem ju
ż
w
pokoju sam - i wło
ż
yłem promiennik na powrót do kieszeni.
Nowo przybyły nie odezwał si
ę
jednak - gwoli
ś
cisło
ś
ci, przez cały
czas trwania spektaklu, jaki w chwil
ę
potem rozegrał si
ę
na moich
oczach, nie usłyszałem
ż
adnego, nawet najcichszego d
ź
wi
ę
ku. Wszystko
było mroczn
ą
pantomim
ą
, widzian
ą
z oddali, jak przez mgł
ę
, cho
ć
z
drugiej strony zarówno nowo przybyły, jak i wszystkie inne postaci,
które pojawiły si
ę
pó
ź
niej, wydawały si
ę
du
ż
e i wyra
ź
ne. Miałem
wra
ż
enie, jak gdyby dzi
ę
ki jakiej
ś
nienormalnej geometrii znajdowały
si
ę
jednocze
ś
nie tu
ż
obok, a zarazem daleko ode mnie.
Nowo przybyły był chudym, pos
ę
pnym m
ęż
czyzn
ą
ś
redniego wzrostu,
odzianym w szat
ę
duchownego ko
ś
cioła anglika
ń
skiego. Miał około
trzydziestu lat, ziemist
ą
, oliwkow
ą
cer
ę
i do
ść
przystojne rysy, ale
nienaturalnie wysokie czoło. Jego czarne włosy były starannie
przyci
ę
te i zaczesane. Był gładko ogolony, za wyj
ą
tkiem trójk
ą
tnej,
g
ę
stej, koziej bródki, a na nosie miał okulary ze stalowymi
skrzydełkami, bez oprawek.
Z wygl
ą
du i budowy przypominał innych duchownych, jakich zdarzyło mi
si
ę
widzie
ć
, był jednak pos
ę
pniejszy i sprawiał wra
ż
enie
inteligentniejszego; poza tym, było w nim co
ś
subtelnie
złowieszczego, co starał si
ę
starannie ukrywa
ć
. W obecnej chwili,
zapaliwszy słab
ą
naftow
ą
lamp
ę
, wygl
ą
dał na zdenerwowanego, i nim si
ę
zorientowałem zacz
ą
ł wrzuca
ć
swoje ksi
ę
gi, traktuj
ą
ce o magii, do
kominka, umieszczonego w uko
ś
nie nachylonej
ś
cianie od strony okna.
Ogie
ń
zacz
ą
ł łapczywie po
ż
era
ć
woluminy; ró
ż
nokolorowe płomienie
strzeliły w gór
ę
, a pomieszczenie wypełniło si
ę
niemo
ż
liwym do
opisania, ohydnym fetorem, gdy pokryte dziwnymi hieroglifami stronice
i stoczone przez robaki okładki poddały si
ę
niszcz
ą
cemu
ż
ywiołowi.
W tej samej chwili zorientowałem si
ę
,
ż
e w pokoju byli równie
ż
inni,
pos
ę
pnie wygl
ą
daj
ą
cy ludzie w strojach duchownych. Jeden z nich miał
na sobie szat
ę
biskupi
ą
.
Pomimo
ż
e niczego nie słyszałem, domy
ś
liłem si
ę
, i
ż
podejmowali wa
ż
k
ą
decyzj
ę
dotycz
ą
c
ą
pierwszego z przybyłych. Sprawiali wra
ż
enie jakby
nienawidzili go i obawiali si
ę
zarazem, on za
ś
najwyra
ź
niej podzielał
ich uczucia. Jego oblicze przybrało jeszcze bardziej pos
ę
pny wyraz,
ale okazało si
ę
,
ż
e jego prawa r
ę
ka dr
ż
ała, gdy usiłował chwyci
ć
si
ę
oparcia krzesła.
Biskup wskazał na pust
ą
półk
ę
i kominek (płomienie przygasły po
ś
ród
niemo
ż
liwych do rozpoznania zw
ę
glonych szcz
ą
tków), a jego twarz
wyra
ż
ała niepohamowan
ą
odraz
ę
. Pierwszy przybyły u
ś
miechn
ą
ł si
ę
kwa
ś
no i wyci
ą
gn
ą
ł lew
ą
dło
ń
ku niewielkiemu przedmiotowi le
żą
cemu na
stole. Pozostali, bez wyj
ą
tku, wydawali si
ę
przera
ż
eni. Procesja
kleryków podeszła do uchylnej klapy w podłodze, i zacz
ę
ła schodzi
ć
po
stromych schodach na parter. Opuszczaj
ą
c poddasze odwracali si
ę
i
wygra
ż
ali pi
ęś
ciami pierwszemu z przybyłych.
Biskup opu
ś
cił pokój ostatni.
Pierwszy z przybyłych podszedł do kredensu i wyj
ą
ł zwój powroza.
Przystawiwszy krzesło, przymocował jeden koniec sznura do haka w
grubej, czarne] d
ę
bowej belce stropowej, po czym na drugim ko
ń
cu
zacz
ą
ł zawi
ą
zywa
ć
p
ę
tl
ę
. Kiedy u
ś
wiadomiłem sobie,
ż
e zamierza si
ę
powiesi
ć
, post
ą
piłem naprzód, aby mu to wyperswadowa
ć
albo go
uratowa
ć
.
Zauwa
ż
ył mnie i przerwał swoje przygotowania, przygl
ą
daj
ą
c mi si
ę
z
wyrazem triumfu, który jednocze
ś
nie mnie zdumiał i zbił z tropu.
Powoli zszedł z krzesła i zacz
ą
ł zbli
ż
a
ć
si
ę
w moj
ą
stron
ę
, a jego
ciemne oblicze o w
ą
skich wargach rozja
ś
nił drapie
ż
ny, złowró
ż
bny
u
ś
miech.
Poczułem,
ż
e grozi mi
ś
miertelne niebezpiecze
ń
stwo i wyj
ą
łem z
kieszeni promiennik, by u
ż
y
ć
go jako broni defensywnej. Nie mam
poj
ę
cia, sk
ą
d przyszło mi do głowy,
ż
e mógłby mi on pomóc. Wł
ą
czyłem
go mierz
ą
c w jego twarz i ujrzałem, jak ziemiste oblicze zaczyna
spowija
ć
najpierw fioletowe a potem lekko ró
ż
owawe
ś
wiatło.
Jego wilczy, złowró
ż
bny grymas przygasł i zast
ą
pił go wyraz
dojmuj
ą
cej zgrozy. Zatrzymał si
ę
gwałtownie, po czym - wymachuj
ą
c
dziko r
ę
koma - zatoczył si
ę
chwiejnie do tyłu. Zobaczyłem,
ż
e
przesuwa si
ę
w stron
ę
otwartej uchylnej klapy w podłodze i próbowałem
krzykn
ąć
, aby go ostrzec, ale mnie nie usłyszał. W nast
ę
pnej chwili
run
ą
ł w gł
ą
b otworu i znikn
ą
ł mi z oczu.
Miałem trudno
ś
ci w podej
ś
ciu do schodów, ale kiedy tam dotarłem, na
podłodze poni
ż
ej nie dostrzegłem zmasakrowanych zwłok. Miast tego
usłyszałem tupot kroków ludzi wchodz
ą
cych na gór
ę
. W dłoniach nie
ś
li
lampy. Usłyszałem ich kroki, gdy
ż
czar chimerycznej ciszy prysn
ą
ł;
znów odbierałem d
ź
wi
ę
ki i widziałem postaci, normalnie i
trójwymiarowo. Co
ś
najwidoczniej
ś
ci
ą
gn
ę
ło tu tych ludzi. Ale co?
Czy nie usłyszałem jakiego
ś
hałasu?
Dwóch ludzi (z wygl
ą
du prostych wie
ś
niaków) id
ą
cych na czele
dostrzegło mnie i zamarło w bezruchu. Jeden z nich zakrzykn
ą
ł gło
ś
no
i dobitnie:
— Arrh! To
ż
to był on? Znów?
W tej samej chwili odwrócili si
ę
i pierzchli w popłochu. To znaczy
wszyscy, oprócz jednego. Kiedy pozostali uciekli, zobaczyłem
samotnego siwobrodego m
ęż
czyzn
ę
- tego samego, który mnie tu
przyprowadził, stoj
ą
cego z lamp
ą
w dłoni. Przygl
ą
dał mi si
ę
ze
zdumieniem i fascynacj
ą
, ale nie wygl
ą
dało, aby si
ę
bał. Wszedł po
schodach na poddasze i stan
ą
ł obok mnie. Nast
ę
pnie przemówił:
— A wi
ę
c jednak pan tego dotkn
ą
ł! Przykro mi. Wiem co si
ę
stało. To
si
ę
ju
ż
zdarzyło, ale tamten m
ęż
czyzna tak si
ę
przeraził,
ż
e popełnił
samobójstwo. Zastrzelił si
ę
. Nie powinien pan zmusza
ć
Go do powrotu.
Wie pan czego On chce? Ale pan si
ę
nie boi, tak jak tamten.
Przydarzyło si
ę
panu co
ś
bardzo dziwnego i przera
ż
aj
ą
cego, ale nie
posun
ę
ło si
ę
na tyle daleko, aby zrani
ć
pa
ń
ski umysł i osobowo
ść
.
Je
ś
li zachowa pan spokój i pogodzi si
ę
z konieczno
ś
ci
ą
uczynienia
pewnych do
ść
radykalnych zmian w pa
ń
skim
ż
yciu, b
ę
dzie pan mógł
spokojnie
ż
y
ć
, ciesz
ą
c si
ę
ś
wiatem i owocami pa
ń
skiej wiedzy.
Nie mo
ż
e pan tu zamieszka
ć
- i nie s
ą
dz
ę
, aby zechciał pan wróci
ć
do
Londynu. Radziłbym wybra
ć
Ameryk
ę
. Nie wolno panu próbowa
ć
niczego
wi
ę
cej z t
ą
... Rzecz
ą
. Teraz nie mo
ż
na ju
ż
niczego odwróci
ć
. Wszelkie
próby uczynienia czegokolwiek tylko pogorszyłyby cał
ą
spraw
ę
. Mogło
przydarzy
ć
si
ę
panu co
ś
gorszego - w gruncie rzeczy nie jest a
ż
tak l
ź
le, ale musi pan natychmiast opu
ś
ci
ć
to miejsce i nigdy, przenigdy
nie wolno tu panu powróci
ć
. Niech pan dzi
ę
kuje Niebiosom,
ż
e
sko
ń
czyło si
ę
tylko na tym...
Zamierzam przygotowa
ć
pana na szok i nie b
ę
d
ę
niczego owijał w
bawełn
ę
. Pa
ń
ski wygl
ą
d zmienił si
ę
, i to radykalnie. On zawsze to
powoduje.
Niemniej jednak, w innym kraju zdoła pan do niego przywykn
ąć
. Na
ś
cianie, po drugiej stronie pokoju wisi lustro - podejd
ę
tam razem z
panem. Prze
ż
yje pan szok, aczkolwiek nie zobaczy pan niczego
odra
ż
aj
ą
cego.
Cały a
ż
dygotałem, zdj
ę
ty
ś
miertelna groz
ą
, i brodacz wr
ę
cz musiał
mnie podtrzymywa
ć
, kiedy podchodzili
ś
my do lustra; w wolnej r
ę
ce
trzymał słabo
ś
wiec
ą
c
ą
lamp
ę
, która do tej pory stała na stole, i na
któr
ą
zamienił przyniesion
ą
przez siebie latark
ę
.
A oto co zobaczyłem w lustrze.
Chudego, pos
ę
pnego m
ęż
czyzn
ę
około trzydziestki, odzianego w szat
ę
duchownego ko
ś
cioła anglika
ń
skiego, z pozbawionymi oprawek okularami
o stalowych skrzydełkach, błyszcz
ą
cymi poni
ż
ej po
ż
ółkłego,
ziemistego, nienaturalnie wysokiego czoła.
Był to ów milcz
ą
cy przybysz, ten, który spalił swoje ksi
ę
gi.
Przez reszt
ę
ż
ycia miałem wygl
ą
da
ć
tak jak ten człowiek!