Józef Ignacy Kraszewski
PAN KAROL
Powieść fantastyczna
Tom Pierwszy
You will proceed in pleasure, and in pride
Beloved and loving many, all is over
Tor me on carth, except some years to hide
My shame and sorrow deep in my heart's core,
These I'could bear, but cannot cast a side
The passim which still rages as before
And so farewell — forgive me, love me —
Byron Don Juan C. 1. s. CXIV
DOMINIKOWI ZABIEŁŁOWI
W DOWÓD PRZYJAŹNI
POŚWIĘCA
I. PRZECHADZKA.
Pierwszy pocałunek, jest bramą do nieba miłości ostatni fusami szczęścia ! !
Noc była chłodna, wiatr świstał po pustych ulicach Wilna. Księżyc blady, jak upiór,
obwinięty białych chmur całunem, kołysać się zdawał na niebie — było blisko północy — może i
północ, bo wiatr szumny głuszył bicie zegarów i dźwięki ich w drobne cząstki rozrywał.
W Sapieżyńskim Ogrodzie przecha- dzały się dwie osoby, dużą środkową ulicą, jedną z nich
był męszczyzna, drugą kobieta — pobrawszy się pod ręce szli i zbliżali się właśnie ku drugiej
Fontannie bliższej bramy ogrodu, gdy męszczyzna odezwał się głosem ponurym.
— Kochana moja Amalciu! — przeklęte zimno kości mi przejmuje. Usiądźmy trochę — i
tobie, moja droga,musi być zimno ?
— Nie —
— Umyślnie może tak mówisz ? ale ja! - na! oto masz mój płaszcz — obwiń się!..
— Nie chcę.
— To zmarzniesz — jesieńże przecie! a do rana jeszcze daleko, nie dawno noc się zaczęła...
— To nic —
— Ale proszę cię moja droga!....
— Nie chcę!..
— Prawdziwie! rzekł po chwili nieznajomy rzucając płaszcz z gniewem na siebie. To zimno
oziębiło także i twoje serce, odpowiadasz mi jak gdybym był twoim mężem!!
— Proszę cię mój Karolu, raz na zawsze, nie wspominaj mi męża ! jest to jedyna łaska, o
którą cię błagam! Zrobiłam dla ciebie wiele, poświęciłam ci głos mego sumienia, jest to największa
kobiety ofiara — oszukuję mego męża.. a ty nielitościwy co chwila mi przypominasz moje błędy ?
Toż to jest miłość Karolu ? — Ale biada! biada tej kobiecie, która kochankowi poświęca wszystko,
raz nasycony rzuca ją i miłość jego gaśnie w tejże chwili, kiedy nasza najmocniej wybucha!..
— Pfe! co za myśli! Amalko! pfe! wyrzuty! i komuż? twemu Karolowi! — i gdzież ? — tu!
w tym ogrodzie, w którym z nim noc przepędzasz! bo Karol, przypomnij sobie, Karol nie ma domu,
ani kątka gdzieby głowę położył! Ty jedna chwilkę jego boleści chcesz z nim podzielić, i tak
gorzkiemi zatruwasz ją. wymówkami ? — Kochana Amalciu, uścisnij mię proszę — i dajmy temu
pokój. Ten ogród byłby nam niebem, gdyby nie to zimno przeklęte...
To mówiąc, pocałowali się i siedli blisko siebie na ławeczce; przytulili się jedno do
drugiego, jakby się serc swych biciem ogrzać chcieli. Chwila — i Amalija ciężko westchnęła.
— Wzdychasz ! odezwał się Karol. Ręczę, żeś sobie przypomniała, że gdy- by nie ja —
spałabyś spokojnie w ciepłym pokoju, na szerokiem małżeńskiemłożu!
Precz z tą myślą!- krzyknęła głośno kobieta — precz z tem łożem przeklętem !. Karolu
ucieknę jeżeli słowem jednem przypomnisz mi, żemioną. i nie twoją!..
Karol ruszył nieznacznie ramiona mi i zamilkł, nowe westchnienie wyrwało się Amalii.
— Mogliżeśmy się kiedy spodziewać — odezwała się ona po chwili — że my ! my!
będziem musieli, takie nocy przepędzać, aby choć chwilę być razem? Pamiętasz Karolu? ten wesoły
balik dziecinny na twoje imieniny ?.
— Amalijo ! bardzo proszę! żadnych wspomnień: żadnych!, niechce.; bo ucieknę....
Oboje zamilkli.. po chwili zbliżyli się do siebie w milczeniu., zimno coraz mocniej
dojmowało, rosa jesienna spadała.. wiatr był mocny..
— Ach! jak zimno !. zawołała Amalija.
— Weź mój płaszcz!
— Za nic !.
— Proszę cię na kolanach — mnie ciepło!. ja nie chcę go.. ja go rzucę jeśli nie weźmiesz !.
proszę cię !.
— Nie! nie! to napróżno! przyszłam tu dzielić twoie cierpienia, ale nie pomnażać !.
— Cha! cha! cha! cóż to! myślisz, ze ja cierpię ? Broń Boże! — nie! — ja jestem szczęśliwy
!... co mi tam to zimno! mam surdut!.. mam jeszcze nawet pół rubla w kieszeni całego majątku !
cha! cha ! jutro myślę go przepić!. '
— O! Karolu! nie wiesz, ile ja cierpię!..
— Ty! cóz dziwnego?., boś kobieta ! to moja droga, wasze przeznaczenie !. nasze jest...
zatruwać wam życie. i wasze cierpieć! cha! cha! na pozór moja Amalko tyś jednak nierównie
szczęśliwsza! masz zawsze co jeść, a ja!.. często..bywają dni.. Kiedy woda tylko jest mi pokarmem
i napojem, wstydzę się żebrać, wstydzę się pracować.. i umieram z głodu!
— O ! mój drogi! na ci! na!.. jest to pierścionek ślubny; jest to jedyna rzecz warta
cokolwiek, z tych które mam przy sobie, weź go ! przeżyjesz za to dni kilka.. więcej nie mam nic
przy sobie, ani pół grosza, później dam ci więcej.. teraz ! ach ! mam tylko jeden łańcużek złoty od
matki, ale tego ci nie oddam.. ślubny pierścionek, jest prawda wielką pamiątką, ale pamiątkę moich
nieszczęść,. na cóżbym go nosić miała ? ?..
— Biedna! zawołał Karol, z udaną! czułością, niosąc rękę dla otarcia łez, których jego oczy
nie wylały.. do, czegożeśmy przyszli? ja nędzarz! a ty.....
— Ach! nie kończ Karolu ! chceszże mnie zabić ?..
— Doprawdy! — chciałbym, ale nie moge.. nie mam na to siły.. Byłabyś! szczęśliwą,
pomyśl i Jutro rano ! co chwila! wracasz do męża!. musisz "dawać, musisz opisywać dzisiejsze,
nocy zabawy!.. Musisz jego uścisnąć! myśląc o twoim Karolu ? który zgrzytając zębami, bije
gdzieś o kamień głową !. Powiedz, co to warto takie życie?
Amalija westchnęła i łzy płynęły jej po twarzy,. zaświecił księżyc i przejrzał się w tej rosie
serca..
II. PIERŚCIONEK.
Przysięga ! czcze słowo ! można?, przysięgać na to co nie jest wnaszej mocy ??
— No! za zdrowie twojej żony! Panie Sędzio. śliczną masz żonkę ! niech mie diabli
wezmą!... umf! gdybym to ja miał taką !.
— Proszę! bardzo proszę — ani słowa o żonie — ani słowa, facecije!!
— Cóż tam ! dla czegóż u licha ?. na tożeś się ożenił, żebyś się lękał wieczyście wspomnieć
nawet jej imię- nia? E!. to żarty Panie Sędzio! nie bądź zazdrosnym.. nalewam ci nowy kieliszek!
za zdrowie twojej żony! no! pijcie Panowie !
— Wiwat! Pani Sędzina !..
— I, w istocie! Panie Sędzio, dalibóg nie wiem czemu, zawsze chmurzysz czoło, alboż nie
jesteś szczęśliwy!
— Ba! szczęśliwy! facecije!!.
— Ciekawyż jestem wiedzieć, co ci do tego brakuje ?
— Brakuje! ba! facecije! szczęśliwy!..
— Ja nie pojmuję ! masz lat pięć. dziesiąt i...
— Ba! facecije!. Panie Józefie! Wasan zawsze głupstwa prawisz!...
zacząłem trzydziesty dziewiąty w Lipcu.. facecije!..
— No, no, no ! — ja temu nie wierzę !..
— Ot! nie wierzę! kiedy mówię!.. jak dziś dzień, pokazałbym metrykę, ale kościoł
parafjalny, w którym chrzczony byłem, spłonął razem z metrykalnymi.. księgami!.
— No! mniejsza o lata! masz pieniądze ! i przy twoim wieku jeszcze..
— O ! wieku ! ba ! facecije ! Panie Józefie! dalibóg nie jestem w wieku?. czegoż chcesz?, o!
patrz! raz! dwa, trzy.. jeszcze ci wytnę hołubca i przysiady.. patrz !łytki! nogi! to nie tak jak u
starego !... facecije!
— W wieku, czy nie w wieku, zawsze to dobrze mieć żonkę ładną, młodą, miłą!..
— Oh! facecije! Panie Józefie!
gdzie tam ładną! hm! proszę ani słowa o żonie.. o żonie ja nie chcę ani słowa !.
— Jeszcze kieliszeczek Panie Sędzio ! doskonały Markebr ü ner....
— Upadam do nóg!. Markebrüner! facecije! a toż co za figura ?..
Kiedy to mówił, wszedł do traktijeru, człowiek młody, blady, blondyn, wysokiego wzrostu,
odziany nie wykwintnie, lecz czysto, płaszcz zrzucił w pierwszym pokoju i posunął się dalej.
Wszyscy przytomni spojrzawszy na niego, cofnęli się mimowolnie...
Nadzwyczajna, śmiertelna bladość okrywała twarz jego cała, oczy miał wielkie, czarne, rysy
wszystkie skupione, usta szerokie i otwarte; tak, że dwa rzędy zębów białych jak kość słoniowa,
pokazywały się z pod warg bladych. Wzrok miał dziki i szyderski, jedno spojrzenie jego, lub na
niego, mogło popsuć humor na długo, tak dalece wyraz twarzy jego okropnem uczuciem oddychał.
Długie, jasno blond włosy, kręcące się niedbale spadały mu na ramiona.
Sędzia spojrzał dwakroć na niego i odezwał się do sąsiada. — Facecije ! ba! czysta
trupiagłówka!. ten Jegomość !.. hm! te zęby.. Panie Józefie ?
— Prawda ! prawda ! jakie oczy, nos, usta, zupełnie trupiagłówka! ach! jakże się rozśmiał,
jak gdyby już tysiąc lat nie otwierał gęby.
— Facecije! takich figur nie powinni puszczać do traktijeru — to psuje apetyt! czysta
trupiagłówka!. ach! idzie ku mnie! Facecije! czego Wasan chcesz ?..... Ba? Mosanie? kieliszek
Markebrünner ? — proszę, pij, pij i idź sobie z panem Bogiem !.
— Nie — odpowiedział zbliżając się nieznajomy — chciałbym tylko kawałek chleba...
— Co? przerwał Sędzia — alboż?. i tu zatrzymał się, lękając się przybyłego
nieprzyzwoitym obrazić do- mysłem.
— Tak! tak Panie! rzekł przybyły. Nie mam co jeść! cha! cha! cha ! nie prawdaż, ze się to
śmiesznie panom musi wydawać, po dobrym obiedzie ?
— Ba! śmiesznie! pięknie to śmiesz- nie! facecije ! facecije! to, nie śmiesznie. Jedz Wasan !
masz tu co chcesz ! może od samego rana nie jadłeś, a to już po czwartej!..
— Tak! już to trzeci ranek jak nic nie jadłem!
— Trzeci!! facecije !. i dziw że tu — że Pan tak źle wyglądasz jak jaka...
— Trupia główka ! przerwał nieznajomy z uśmiechem, nie prawdaż, że mam do niej nieco
podobieństwa ?
— Ba! facecije! ja tego nie mówię.. tylko.. ale proszę jeść...
Nieznajomy jadł z pośpiechem, potem jakby sobie cóś przypomniał, śpiesznie położył
widelec i nóż na talerzu, sięgnął ręką do kieszeni surduta i zapytał Sędziego.
—Może mi Pan Dobrodziej zrobisz jeszcze jedną łaskę....
— Co ?. kieliszeczek Markebrüner może?., najchętniej! tylko jedz Pan wprzódy, żebyś
czasem nie umarł!
— Nie ! nie! tego się Pan nie lękaj! czy nie kupisz Pan u mnie pierścionka.. głód i potrzeby
nie odbite których nie mam czem zaspokoić, zmuszają mnie do sprzedania go.. chociaż mi jest
bardzo drogim.....
— Facecije! drogim ! pierścionek. pokaż no Pan może ja kupię, dla...
— Dla żony kupisz ?.
— Panie Józefie ! ba. głupstwa gadasz ! dla siebie kupię.. proszę pokazać !..
Nieznajomy podał obrączkę złotą, gładką Sędziemu, on wlepił w nią o- czy, przetarł je,
popatrzył znowu i wykrzyknął głosem okropnym.
— Facecije! to obrączka mojej żony!..
— Jego żony !.. podchwycił nieznajomy. Proszę mi ją oddać Panie Sędzio.. ja jej nie
przedam.. żartowałem tylko.. cha! cha! cha!... I uśmiechając się nieznajomy pokazał ogromny rząd
białych jak śnieg zębów, wytrzeszczył oczy, aż Sędzia zadrżał i cofnął się krokiem, ciągle w ręku
trzymając pierścionek...
— Proszę mi go oddać ! bardzo proszę !..
— Nie! o nie!. ba! facecije! oddać! mój ślubny, dalibóg mój własny.. zkąd go Waść masz?
— Juściż pewna nie myślisz Pan.
żem go ukradł ? przerwał nieznajomy, pochwycił silnie za rękę Sędziego, ten ze strachu
upuścił pierścionek a po śliskiej posadzce, mała obrączka potoczyła się daleko. Nieznajomy jak kot
rzucił się za nią, podpełznąt pod kanapę, dostał go, schował i w momencie zniknął z traktijeru.
— Tego dalibóg nie pojmuję — rzekł po chwili Sędzia.. Ba! mój własny, którym się
zaręczyłem z moją...
— No cóż ? boisz się wymówić imienia żony ?
— Ba! Wasan tylko bredzisz. Panie Józefie ! facecije ! ale dalibóg mój własny !. tego nie
pojmuję., a ten szałaput!. ta trupiagłówka poleciał i nie powiedział mi nawet zkąd go dostał! hm!
kieliszeczek Markebrüner, Panie
Józefie ? — Ta obrączka stanęła mi w gardle, że i wina przełknąć nie mogę !.. Trupiagłówka
!
— At! dałbyś temu pokój! Bóg wie, o co się troszczysz Panie Sędzio ! —. Tak ci się
przydało! to nie twoja obrączka!
— Facecije! Wasan same głupstwa prawisz, Panie Józefie. ! zawsze! przydało się !
przydało,. ale ba !, kiedy ja napis czytałem?
— No, to co innego! dajmy temu pokój !. chodź Panie Sędzio, zagramy w billard jedną
partyjkę!...
— Nie ! coś ręka mi drży ! ta trupiagłówka !.
— O! porzućźe te dzieciństwa! zupełnie tak tchórzysz, jakbyś miał rok piąty...
—O i rok piąty ! dawno to już, jak ja miałem rok piąty!.. byłem w ówczas !..
__Dzieckiem! naturalnie — chodźw billard!
— Oh! facecije! a zaraz dzieckiem!
— Daję ci dwadzieścia fora.
— Ps ! ale ba ! na co mnie fora ! ja Wasanu dam trzydzieści!. ta obrączka,. o co gramy ?
Trupiagłówka....
— O talara!.
— Dobrze ! markier. hej! zaczynaj Pan... ta obrączka.. karambol... dwanaście a trzydzieści
— — — jakie kije — — — jaki billard —
— Chybiasz Sędzio! kiks!, feler !.. przegrałeś.
— Ach! o! ale bo to jakiś billard.. bo ja! tfu. ta obrączka !
— Wypijem Markebrünner !.
— Dobrze ! dla odwagi!. bo jakoś!
— Co ? ta obrączka stanęła ci w gardle ?
— Ba! facecije! nie — tylko mi mdło jakoś.. ten szałaput.. już to ostatni kieliszeczek !
musze iść do domu słońce zachodzi, mam robotę.
— A pfe ! Sędzio ! to brzydko — uciekać tak od nas — zostań z nami!
— O! Panie Józefie! facecije! nie mogę! dalibóg nie mogę.. mam robotę. upadam do nóg —
już to chyba ostatni kieliszeczek!.
— Ej! jeden jeszcze!
— To chyba ostatni..
— Ale w butelce zostało jeszcze ! dopijem Panie Sędzio — kieliszeczek!..
— Już to chyba ostatni!. ba! facecije.. żebym się nie upił.. o! to już chyba ostatni! facecije!!
III
PAN SĘDZIA WYCHODZI NA DUDKA
Kołaczcie — a będzie Wam otworzono.
Facecije Pana Sędziego, prawie zawsze na tem się kończyły, że dobrze podchmielony
wracał do domu — to się nie jednemu zdarza. Tego wieczora przyszedł pod bramę około dziesiątej,
spojrzał na okno — w jednem tylko od pokoju jego żony paliła się świeca.. stuknął w bramę —
cicho ! drugi raz! — Hej!.. otwórzcie tam. ' ba. facecije! czy śpicie. ! — bach —
bach!. bije, łomocze w bramę, zabolały kułaki, bije nogami, wreście słychać, że któś idzie
po wschodach!
— No! prędzej! woła Sędzia.. facecije ! zimna noc — dostanę kataru !.
— A kto tam ? zapytał głos z wewnątrz domu.
— Ja —
— Któż ja?
— Facecije! ja ! Pan Sędzia !
— Umhu ! a czego ?
— Facecije! czego! przyszedłem spać do domu ?
— Umhu ! spać ?. a czy zimno tam na dworze ?
— Ba! facecije ! czy zimno ! a juściż! osioł przeklęty ! otwieraj bo ci nagrzeję pyski
kułakiem, trutniu! niecnoto! facecije! do trzysta millionów diabłów!.
— Zaraz ! zaraz ! — I ten któś po, szedł znów, po wschodach na górę, a Sędzia został się
pode drzwiami, drząc od zimna.
— Facecije oni mię dziś chyba, chcą zamęczyć.. do mego własnego domu-' głupstwo! nie
puszczają !. powarijowali ! facecije!.. hej. ! hej! no! a otwórzcież tam do trzysta facecij!
Sędzia podniósł głowę i ujrzał na firance pokoju żony, cień dwóch osób. Jeden cień na
firance był z długiemi włosami w sukni, wyraźnie kobieta, i machał niespokojnie ręką, drugi w
kapeluszu okrągłym, w płaszczu, najwyraźniej męszczyzna, stał blisko i chwytał ją, za ręce,
nachylając głowę, aby pocałować.
— Facecije!.. pomyślał na ten wi- dok Sędzia, którego policzki ogień niewu zapalił tam któś
jest. !. gnałem!
u mojej żony! ach! Ia obrączka! dalibóg facecije ! całuje ją w twarz ! bodaj przepadł!, wszak
ja zacząłem dopiero trzydziesty dziewiąty !.. facecije ! moja żona!
To mówiąc Sędzia palnął z całej siły we drzwi, otworzyły się nawciąż, a on jak strzała,
jakby mu dwadzieścia lat odjęto, poleciał piorunem po wschodach..
Zbliżając się do pokoju żony, zwolnił kroku, i mrucząc pod nosem. Facecije ! — nastawił
ucha... Tego dnia jednak wszystko mu się jakoś nie wiodło.. Właśnie, kiedy najciekawszy przykłada
głowę do klamki i gotuje się słuchać — w uchu jego zaczyna się muzyka, zaczyna mu dzwonić.
— Ach ba! facecije ! przeklęte ucho ! pomyślał Sędzia — nie daje mi nic usłyszeć I — -
Obraca się drugą stroną — aż w drugim tenże sam hałas, jakby mu kto w uchu grał na cymbałach.
Był to cios okrutny ! — wyobrazić sobie zmartwienie Sędziego, ten tylko potrafi, kto byt w
podobnem położeniu. Sędzia rospaczał, że nic nie mógł usłyszeć, bo w. uszach dzwoniło ciągle, jak
po dwudziestu czterech Kanonikach..
Napiły, wiec odważny, Sędzia widząc, że na uszy nic rachować nie może, decyduje się
nagle wbiedz do pokoju żony, łapie za klamkę, traf?. traf — i wpadł jak opętaniec..
— Jezus ! Marya ! a toż co ? — zawołała Pani Sędzina.
— Go? ha! facecije! powracam do domu!
Wchodząc, Pan Sędzia obejrzał się W około uważnie, myśląc, że zobaczy gdziekolwiek tę
figurę, której cień widział na firance — ale nigdzie, nikogo niebyło. — Pani Sędzina siedziała
spokojnie za stolikiem i czytała książkę, świeca paliła się na stole.
— Facecije ! hm ba. !. wykrzyknął Sędzia, zbliżając się ku żonie — co Wasani czytasz?
— Książkę !,
— Ba !. juściż to widzę przecię, że nie trzewik, ani pończochę czytasz Wasani, ale facecije!
Książkę, pytam jaką książkę ?.
— Od nabożeństwa!
— Um! głupstwo! zapewne wieczorne modlitwy może litaniją? był tu któś do odpowiadania
Kyrie eleison ?. hę ?.
— Nie
— Hm ! nie rozumiesz mnie niby!. Jezu Chryste! powiedz rai Wasani, gdzie masz ślubny
pierścionek ?
— Zgubiłam. —
— Tylko?.. winszuję! facecije! kieliszek Markobrüner! dwadzieścia fora! zgubiła. a nie
wiesz Wasani czasem, kto znalazł?
— Nic —
— Otoż ja powiem, kto, — Słucham
— Trupiagłówka
— Panie. Sędzio ! co Panu jest ? czy nie byłeś gdzie na obiedzie,. musiałeś pić..
— Co? jestem pijany? facecije. mościpani! mam jeszcze tyle oczu, żem mógł widzieć przez
okno, jakeście się całowali!
— Z kim?
— Albo ja wiem! bezecna kobieto ! facecije ! zgubić pierścionek ślubny! całować się z kim
innym, jak ze mną, czy wiesz czem to pachnie ? cha! cha! mościpani.
— Nie — Nie wiem ! — Rozwodem!
— Tylko ? ?
— Nic więcej! facecije ! alboż to mało, gdzież znajdziesz takiego męża! facecije iak ia! oj
Amalko! gubisz mie! och. mówię ci, że mnie gubisz, czemuż nie płaczesz ! Wasani mnie zgubiłaś,
ja umrę z żalu..
— Ty ? z żalu ?
— Facecije ! alboż nie mogę.
— Bądź pewny, ie z tego nic nie będzie — możesz umrzeć z żalu, ale to chyba po stłuczonej
butelce....
— Facecije! Jezus Marija ! zrobiłaś mię pijakiem! tego ci nigdy nie daruję ! idę do rozwodu!
do rozwodu! mościapani! zgubiony pierścionek ślubny!, idę do rozwodu!
— Dobrze ! moja duszo, ale nawzajem pozwól mi zapytać, gdzie ty masz pierścionek ślubny
?
Sędzia z uśmiechom ironicznym, wystawił jej dziesięć palców, długich, suchych,
kościstych, atramentem powalanych.. ale najbystrzejsze oko, na żadnym z tych palców nie byłoby
pierścienia dostrzegło, bo go nie było.
— No? a gdzie ślubna obrączka?
— A facecije ! dalbóg!.. ba !.. jakem Sędzia.. mu.. musiałem zgubić...
Czy tak?, tak to Pan pilnujesz pamiątek naszego związku ?. Panie Sędzio !. idę do rozwodu
— ale... patrz Pan !. wprzódy Panu pokażę, że ja mam na palcu swój pierścionek., patrz Pan — oto
rok.. oto twoje imie!. a Pańska obrączka gdzie ?. ha ?.
— Facecije ! gdzie ! ale, moja droga.. proszę cię bądź wyrozumiałą!. ją! dalbóg!..
— Oddałeś ją pewno jakiej. !
— Fe. ! facecije! co wasani gadasz ! pani Sędzino.
— Tak! niewdzięczniku ! wziąłeś mnie młodą z domu, na twoje stare lata!..
Facecije! stare lata! 39ty rok ! Wasani głupstwa gadasz!
— I teraz chodzisz, włóczysz się, Bóg wie gdzie, znieważasz, marnotrawisz ślubne
pamiątki.. a ja, ja co pocznę !
— Facecije ! dalbóg wasani mię rozczulasz ! bardzo proszę — ale bo ja nie wiem co się z
tym pierścionkiem stało. Dalbóg nie wiem jak mi Bóg miły !! moja Pani Sędzino Dobrodziejko!..
— Tak! terazbyś chciał mię przekonać, żeś nic nie winien.. całe dni trawisz na billardach i
bankietach z godnymi koleżkami, a mnie na wieczne nudy zamykasz w domu..
— Ale.. facecije ! Pani Sędzino Dobrodziejko ! jak mi Bóg miły, ja tego nie rozumiem!
pierścionek siedział jak przykuty na palcu!. jestem nie winny klękam — i przysięgam!.
— Alboześ raz nie przysiągł, że ten pierścionek do śmierci z wiarą razem dochowasz — a
oboje zgubiłeś ?
— Oh! Pani Sędzino! cierpliwości mi braknie — dalbóg, jestem niewinny.
IV. STARA.
Kobieta ! jest to zlepek z aniołów tchnienia i uczuć szatanów ! —
— Mam pieniądze! Gustawie.
— Masz ?.
— Doprawdy! mam! ha ! dobrze to mieć kochanki! — osobliwie zamężne...
— Wielce się twoim kochankom dziwuję — jak oni ciebie, z twoją trupią twarzą, pokochać
mogą
— Hm! po trochu to prawda!, ja muszę mieć szczególniejsze do trupiej- główki
podobieństwo — wszyscy mi to mówią! i ona., co mnie przywykła od młodości widywać.. Amalka!
tfu!. to szkaradne przeznaczenie! chodzić po świecie z pyskiem trupim i straszyć ludzi — no ! to
tylko szczęście, że kobiety pomimo tego nie gardzą mną, owszem okropność ta jest jakimś
talizmanem, który je do mnie, jak ptaszki na lep przyciąga! cha! cha! cha!
— Cicho ! dość ! — nie pierwszy to już raz ja to słyszę!, chodźmy jeść, pić — mówiłeś, że
masz pieniądze ?,
— Mam ! pójdziemy — a która godzina ?.
— Musi już być blisko piątej! słońce ma się ku zachodowi!.
Wyszli z mizernego domku na Antokolu, i skierowali się ku miastu..
Tłumy ludu korzystając z pięknej pory wieczornej przechadzały się za miastem. Kocze,
karety, drążki, leciały na Antokol do Sapieżyńskiego ogrodu, piesze pary wracały powoli do
domów, rzemieślnicy z żonami, dziewczęta, wszyscy weseli, gdzie niegdzie śmiechy rozlegały się
w powietrzu.
Bulwary jaśniały tysiącem różnofarbnych kapeluszów, wstążek, sukni, chustek i strojów,
mnóstwo urzędników, wojskowych, pań, panienek, przechodziło się po nad brzegiem szumnej
Wilij, pod wyniosłymi topolami.
Na ławeczce jednej, siedział męszczyzna z kobietą. Męszczyzna byt mały, krępy, tłusty,
łysy, w granatowym fraku z krzyżykiem, w żółtej kamizelce, w palonych butach, w kape
Juszu białym, z trzciną w ręku i kopą dewizek na brzuchu. Kobieta, młoda, blada,
blondynka, miała w oczach niebieskich, wyraz jakiś nieopisanego, anielskiego smutku. Ach !. nie
jeden z moich czytelników, wie co to są za oczy, te smutne, niebieskie, mdlejące, czułe, któreby zda
się umierającego z grobu wskrzesiły !. Ten męszczyzna i ta pani, był to Pan Sędzia i Pani Sędzina.
Dwaj bracia szli przez bulwary.. Karol trupiagłówka, jakby się lękał podnieść oczu, zasłonił
je kapeluszem — szedł prędko, a raczej leciał, za nim Gustaw, jak mógł dążył. W tem kiedy oba tak
śpieszą, ktoś zastępuje im drogę.
— Za pozwoleniem! — odzywa się —
proszę Pana! facecije! niech Pan poczeka! dwa słowa Panie! facecije! ach ! no! poczekajże!
— I czegóż ?
— Chciałem się Pana zapytać... Wszakże to Pan byłeś w traktijerze, kiedy...
— Kiedy co ? nie mam czasu — mów Pan prędzej.
— Facecije ! zaraz powiem, kiedy ja byłem...
— Cóż ? pijany może ?.
— O. dalbóg, wasan zawsze głupstwa gadasz, facecije! nie byłem pijany i dobrzem się
przypatrzył pierścionkowi, któryś mi waść pokazywał., facecije. zkąd go miałeś ? gdzieś go
podział ?.
— Kto ? ja ? ja Pana pierwszy raz widzę!
— Ba! facecije! pierwszy raz, żartujesz przyjacielu, dawałem ci kieliszeczek Markebr ü ner.
— Ja nie pijam wina ! — upadam do nóg!
I odeszli prędko; Sędzia wrócił, siadł znowu ruszając ramionami na ławeczce i głęboko
westchnął.
— Oh!
— Cóż tam Panie Sędzio?
— Oh! facecije!
— Cóż takiego ?.
— Nic ! ale czegożeś Wasani taka blada — co to? zmiłuj się! nie omdlewaj tutaj; lepiej
kiedy chcesz pójdź omdlej w pawilonie. Tam przynajmniej najmę kogo do ratowania., a tu! ja sam
nie dam rady! facecije!
— Nic to, nic! nie bój się Panie Sędzio! to przejdzie! tak! źle mi się zrobiło ! krew mi
uderzyła do głowy.
— Tak ! facecije ! i dla tego zbladłaś jak trup!.
— Panie Sędzio! proszę bez takich obrzydliwych wyrażeń...
— Może, moja duszo — pójdziem przejść się do Sapieżyńskiego ogrodu. Dziś tam podobno
biją fontanny — chce zobaczyć! facecije! chodź! Pani Sędzino Dobrodziejko !
— Do Sapieźyńskiego ogrodu nie pójdę!
— O! dla czegóż ? facecije.. mogłaś tyle razy...
— Co ?.
— Nic! ba! ja.. ja. Kiedy Pani
Sędzina niechce to ja gotów jestem do domu jej służyć.
— Chodźmy — I poszli.
Dwaj bracia szli tym czasem zaułkami póki się nie zbliżyli do jednego domku na ciemnym
żydowskim zaułku. Kto nie był w Wilnie, ten sobie tego domu wyobrazić nie potrafi.
Z przodu od Ulicy widać tylko było bramę stłuczoną na jednej zawiasie, w której otwarta
furtka, wewnątrz domu prowadziła. Mur niegdyś zielonawy, przybrał był z czasem kolor szaro
brudny, a kilka okien, w których ani jednej szyby całej nie było, wychodziło z tego domu na zaułek.
W środku, po prawej ręce widać było, wschody brudne, zbłocone i ciemne. W głąb ciągnął się
dziedziniec brukowany, pełny śmiecia i gnojów, a na około wnętrza kamienicy ciągnęły się z
pierwszego piętra chwiejące w około galerije, na które wychodziły, ciemne okna tylnich mieszkań.
Gdzie niegdzie z górnych piątr sięgała na dół rynna drewniana, po której ściekały wiecznie
wylewane pomyje i brudnym rynsztokiem płynęły na ulicę!
Dwaj bracia pominąwszy wschody na prawo będące w kamienicy, weszli na dziedziniec i
galeriją udali się, aż do drzwi w końcu na lewo położonych. Karol zastukał — raz, dwa, trzy., stuk
rozległ się po kamienicy w której wprzódy głęboka panowała cisza. Kilka kotów przebiegło
galerijami, zamiauczało i znikło. Stara baba wysadziła głowę z jednego okna i chropawym głosem
odezwała się,
— A kto tam?
— To my...
— To wy! arch! zaraz otworzę ! W istocie, wkrótce się drzwi otworzyły i dwaj bracia weszli
do ciemnych sionek, zapakowanych beczkami, cebrami, balijami, balijkami i necułkami. Te
pominąwszy znaleźli się w ciemnej izbie, ciasnej, brudnej jak dom cały,
— Staraj odezwał się Karol — daj nam co jeść — mamy pieniądze!
— Chwałaż Bogu! odezwała się kobietą, rzucając na niego szyderskie wejrzenie — Pan
Karol musiał dostać od jakiej...
— Cicho! stara — cicho! dawaj jeść!
— Najchętniej.. przyniosę jeść.. daj Pan pieniędzy, niema nic prawie w domu... pójdę gdzie
chyba kupie.
— Kupisz? ha! żebyś tylko zobaczyła pieniądze — to my się z tobą więcej nie zobaczym —
!
— Pamiętajno ! odezwała się stara obrażona, pamiętaj Panie Karolu, że jeżeli, ty mi masz
czem przycinać, to i ja znajdę takie.
— Cicho ! stara kwoko ! sekutnico ! wrzasnął Karol.
— Nie! nie będę cicho! — zawrzała stara — nie ! ha ! a moja córka ? Karolu ? — gdzie
jest?
— Twoja córka! cha! cha! alboż ja wiem! kołysze się może teraz na kolanach nowego
kochanka wszakże ich miała krocie!
— Prawda! — przerwała stara z górzkim wyrzutem, ale kto ją nauczył tego przeklętego
kochania? kto ją rzucił w ten świat kochanków, zerwawszy z ust jej pierwszy niewinności
pocałunek — ostatnie tchnienie jej cnoty ? O Panie Karolu! tyś biały, ale dusza twoja czarna jest
przed Bogiem, a to nędzne mieszkanie, do którego doszłam na stare lata, czyż nie z twojej łaski ?
Byłam kiedyś w daleko lepszej doli !!.
— No ! porzuć babo te błazeństwa! — przerwał, pięścią o stół stukając Karol. Czy dasz nam
co jeść? czy nie? pójdę gdzie indziej, nie wstrzymana kwoko !
— Dam ci! o! dam ci jeść mój drogi! kiedyś się jeszcze, nie najadł, tylą ludźmi, których
wpędziłeś do grobu! przemierzły trupie!.
Karol porwał się z miejsca, przyskoczył do starej, z ścisnionymi pięściami — oczy jego
iskrzyły się okropnie, usta otwarte i zsiniałe osłaniały rząd białych zębów, którymi zgrzytał ze
złości — bladość śmiertelna pokrywała twarz jego.
— Stara ! zawołał — strzeż się — wiesz co ja umiem !!
— Umiesz zabijać! — wzrokiem i ręką — przerwała nieustraszona — ale moje dni są
policzone — ja się ani ciebie, ani kogokolwiek nie boję.. dość żyłam na tym świecie.. stanął mi już
świat kością w gardle..
— No! bez tych lamentacij! dawaj jeść, kiedy masz dawać.
Przez cały ciąg tej rozmowy, Gustaw wcale się do niej nie mięszał, stał w oddalenia i
przebierał palcami po szybie.
Stara poszła do szafki, wyjęła z niej parę misek, talerz i trochę jadła. Karol rzucił się
chciwie na to, pożerał, rozdzierał, chwytał, kości rozrzucał w około siebie, ale ani słowa się nie
odezwał. Gustaw niekiedy wzrok nań rzucając z pod oka, jadł powoli i wkrótce wstał, jakby się
nasycił i poszedł w milczeniu znowu bębnić palcami po szybie.
Karol dłużej siedział za stołem, potem rzucił na stół pół rubla, porwał płaszcz i czapkę i
szybko się oddalił.
Gustaw pozostał — zaledwie usłyszał jak Karol pobiegł po galerij, i od- dalił się — odszedł
od okna, siadł za stołem, podparł się na łokciu i rzekł z cicha do starej,
— Cóż moja Pani!
— Nic! mój Panie Gustawie. nic! jeszcze mi serce krwią zabiega, jak wspomnę twego brata,
niegodziwy!.
Gustaw westchnął i milczał.
— Co za poczwara! — mówiła dalej staruszka — ile to on kobiet nieszczęśliwymi uczynił, i
żeby on tego kiedy pożałował! żeby do niego przemówiło sumienie ! o! Wszakci nikt z nas nie jest
bez grzechu; ale się człowiek przynajmniej z nich sani przed sobą wyspowiada! pożałuje!
— Daj mu pokój! — rzekł Gustaw — znam ja go lepiej od ciebie — całe jego życie upływa,
na zwodzeniu ko- biet, na szkodzeniu meżczyznom — zdaje się, że poprzysiągł, prześladować cały
rodzaj ludzki do śmierci.
— O! moja biedna Krysia!, przerwała stara z oczyma łez pełnymi — taka była dobra, miła,
łagodna, póki on jej nie poznał i cóż? — wiesz! pamiętasz Panie Gustawie, kiedy powróciwszy z
długiej podróży, zastałeś już moją Krysię grymaśną — kiedy w jej głowie śniły się tylko karety,
perły i drogie kamienie — kiedy we śnie nawet biedna Krysia, przypominając słowa swego
zwodziciela, chwytała firanki łóżka, wołając, żeby jej suknią balową podali. Biedna! od matki starej
i niedołężnej uciekła dla świata! dla pustej młodzieży, która uważa ją tylko jak podłe i niegodne
żadnego
Względu, chwilowej swojej roskoszy narzędzie ! — uciekła ! zmarnotrawiwszy wprzódy, to
com dla niej całe życie z uszczerbkiem zdrowia uzbierała! Teraz ona jeździ w karecie — ale nie na
długo, mało warte to szczęście, które się na pięknej twarzyczce opiera! mało warte szczęście, które
nie zna cnoty! — O! Panie Gustawie! okropna to rzecz nosić serce matki, na to tylko, aby niem
czuć wszystkie cierpienia, jakie tylko są na świecie — a żadnej, żadnej biednej roskoszy !
To mówiąc stara poszła do okna, ocierając łzy fartuchem.
V. KILT.
— Jakiem szczęściem jest umrzeć, gdy życie jest nam tylko czczym wieczorem, dnia
nieznośnego! —
— Fiu! fiu ! Fiu ! fiu! gwizdał Karol idąc późną już nocą na Antokol. A noc była posępna,
wiatr szumiał jesienny i niosł z sobą liście drzew żółte i zwiędłe kwiaty i szum rzeki!
Zbliżał się do domku! — Domek stał nad drogą, nad rzeką, był mały, w jednem oknie
płonęła świeczka za firan- ką, w około stały w pół ogołocone drzewa — był to ogródek, ścieszka
prowadziła do drzwi, wewnątrz cicho!, cicho!. Karol zbliża się pod okno, słucha,. tylko wiatr
szumi.. w tem dzwięk fortepianu, poruszonego tak lekko, jakby po jego stronach wiatr tylko
przeleciał, uszy jego uderzył.. Usłyszał piosnkę cichą, piosnkę Filona i Laury, miękki głos kobiet ją
nócił, ale zwolna i tak ostrożnie, jakby się lękał zbytnim hałasem kogo obudzić. Dźwięk fortepianu
łączył się ze śpiewem i płynął, płynął w oddaleniu. Karol zakrył twarz rękoma, zadrżał i okropne
westchnienie, westchnienie burzy wyrywającej się z jaskini, uleciało z jego piersi. Nagle stuknął w
okno, muzyka głuszyła jego stukanie, mocniej raz jeszcze i świeca wewnątrz pokoju w momencie
zagasła.
Karol nadstawił ucha.. jeszcze w oddaleniu konał obumierającej dźwięk pieśni — powoli,
cicho, otworzyło się okienko, podniosła się firanka i postać kobiety w bieli, zabłysnęła w oknie!
— To ty Karolu! odezwał się głos cichy.
— To ty Maryniu ! —
— Chodź. — I Karol jednym susem wskoczył przez okno do maleńkiej izdebki, i zwolna,
pocichu zamknął okno za sobą i firanką zapuścił.
— Ach! jakże długo czekałam na ciebie!! odezwała się kobieta. Myślałam już, że nie
przyjdziesz! Byłam z tego bardzo rada — Karolu! bo mię jakiś smutek oganiał, poczułam, że nie
powinnam ciebie tak przyjmować.. ach ! gdyby mój ojciec wiedział!. on tu blisko, leży złożony
chorobą.. śpi spokojnie — w jego siwej głowie nie postała myśl, że jego córka! ach! Karolu!
— Daj pokój Maryniu! to są dzieciństwa ! i cóż z tego, że ja tu jestem z tobą?. wszak cię
kocham. ! wszak...
— A czy nikogo więcej nigdy nie kochałeś — tak jak mnie ? żadnej kobiety !
— Ja ? nie!... pfe. ! co za myśl?. Jakto ? któś ci musiał nagadać Maryniu ! no! chodź,
siądziem, uścisniem się, ogrzejem, noc tak zimna! zmarzłem zupełnie nim doszedłem do ciebie !
— Czy żałujesz tego, żeś tu przyszedł ?
— Gdzie tam! gdyby nawet życie, gdyby..
— Daj pokój! słyszałam nie raz te przysięgi. ! te obietnice! pięknie one brzmią w twoich
ustach i w mojej duszy — ale któż mię zapewni, że są prawdziwe? może ty inną kochasz Karolu ?
— Ach! Boże ! coż ci się dziś stało — Maryniu ! ciągłe podejrzenia !.. tego prawdziwie i
pojąć nie mogę !
— A jednak to tak łatwo pojąć! — byleby chcieć, czyż nie wiesz jak to okropnie być
zdradzoną? — jak się tego lękamy ? — No ! dośćże ! dość tego ! bardzo proszę ! siądź! o tak !
rączkę mi daj!
pozwól ustek! o ! co za pocałowanie! czegoż wzdychasz ! czego tak drżysz?.
co to moje usta, na twojej twarzy spotkały ? ?
— Łzę !!.. ty mnie nie kochasz!..
— Jezus! Marija! czyjże to głos ? —. To mówiąc odskoczył Karol do okna i załamał ręce z
przestrachu — Marijo! zawołał — ty nie jesteś Marija;. tyś —
— Jestem pierwsza, twojej młodości kochanka! jestem Amalija Karolu!
— Ale...
— O! nie wiedziałam, nie spodziewałam się, żeby twoje wiarołomne usta, mogły choć jedno
ale wyrzec w tej chwili, któraby drugiemu mowę i czucie odjęła! Rozdarłeś na wieki, Karolu, to
serce.. to serce, które się rzucało do ciebie przez tysiąc niebezpieczeństw i cierpień! — o! nie było
dla mnie w mojem życiu, okropniejszej chwili!. tyś mi jeden został na świecie !. tobiem wszystko
oddała ! a ty... udawałeś;. wolałabym tysiąc razy, million razy, gdybyś mi był powiedział.. że mnie
nie kochasz!.
Karol milczał ciągle, słychać tylko było ciężki oddech jego, ale słowa z ust mu się nie
wyrwało. W tem, lekki szelest, od strony okna doleciał ich uszu. Amalija zalana łzami mówiła
dalej.
— Idź Karolu ! — idź ! żegnam cię! dziękuję ci nawet za te kilka chwil szczęścia, którem w
słodkiem omamianiu przepędziła! — Sądziłam, że mnie kochasz!.
Drzwi się z trzaskiem otwarły, blask uderzył na pokój, Karol rzucił się do okna, Amalija
krzyknęła i padła na łóżko i głos we drzwiach dał się słyszeć.
— Facecije! a ja dawno mówiłem, że się to na tem skończy! ba ! — otóż i Pani Sędzina ! i
Pan — dodał wchodzący Sędzia. świecąc w oczy Karolowi, który osłupiały z podziwienia, nie
uciekał — i Pan. Trupiagłówka! ba !
— Go bredzisz stary koźle?, zagrzmiał głos Karola.
— Facecije! ba ! głupstwo ! cóż to ? Kozioł dla tego, żem rogaty ? do trzysta facecij ? co
Wasan tu robiłeś z moją żoną ?
— Z twoją żoną?
— Aha ! facecije ! złapałem cię na gorącym uczynku ptaszeczku — a Pa- ni, czego to tak
tulisz główkę w poduszki ! facecije ! śliczna mi żona ! Co Wasan tu robiłeś z moją żoną?., facecije!
no! mów, bo ci nogę w gardło wpakuję ! trutniu !
— Powoli ! ja, dawałem Pani Sędzinej lekciją znajomości serca ludzkiego !! rzekł z
okropnym uśmiechem Karol..
— Lekcije! ba! facecije! lekcije ! po pociemku ! oto to ! to lubię! czy mnie Pan masz za
dudka,
— Właśnie, za dudka, za czubatego dudka, w dobrym gatunku ! cha ! cha. ! cha!
— Co? facecije! Mosanie ty trupie! ja cię nauczę dudka ! hm ! facecije ! Pani Sędzino wstań
Wasani — z kolei proszę powiedzieć co Wasani tu ro- biłaś, przystępuję do śledztwa ! no! gadajże
Wasani! gadaj!
To mówiąc trącał Sędzia swoją żonę, która twarzą ukryła się była w poduszki i nie chciała
podnieść oczu-Karol patrząc na to uśmiechał się — tył to uśmiech szatański!. Coraz bardziej
rozjątrzony oporem Sędzia, porwał ją za rękę, ręka odpadła bezwładnie, stawia świecę przy łóżku,
w pół ją chwyta, patrzy na twarz — blada łzami zalana, łzy płyną jeszcze — dusza już z niemi
wypłynęła !
Karol podskoczył ku niej, porwał za rękę — ale Sędzia go odepchnął — ona nie żyje !.
zawołał Karol.
— A tyś ją zabił, ba! facecije. ! — Krzyknął przeraźliwie Sędzia, rzucając Karolowi w oczy,
lichtarz ze świe- cą. Łotrze ! tyś ją zabił! ach! umarła Pani Sędzina! te przeklęte lekcije! — i
pobiegł w głąb domu, a Karol wybił okno, wyskoczył i uciekł do miasta.
VI. WÓZ.
Miłość otwiera bramy szczęścia na chwilę, śmierć na zawsze!
Droga moja! moja droga! wieczór blisko, rozstaniem sie wkrótce!
— Rozstaniem się ! ach ! na to żeśmy ? się znali, żeby się rozstawać. '
— O ! nie bój się, twój Karol nigdy cię nie opuści, twój Karol, będzie twoim do grobu!
— Do grobu! ach! niechże ten grob będzie daleko, żeby mój Karol, był jak najdłużej moim!
a za grobem Karolu ? ty nie będziesz moim ? — Karol porwał się, jakby go co rzuciło, wyrwał się z
objęcia dziewczyny, przeszedł się parę razy po izbie, miotany wyraźną niespokojnością, i zawołał
nareście.
— Któż wie, co będzie za grobem? może i tam się spotkamy!
— Ach! a czy tam wolno kochać?
— Nie wiem......
— Mój drogi, czegożeś tak smutny — chodź, chodź, siądź na moich kolanach, pocałuj mię,
patrz jakim ogniem, twarz mi pali — a serce, o! tam taki pożar! chodź mój drogi!
Dziewczyna porwała go za ręce i mimo woli prawie, pociągnęła go do kanapy, posadziła
przy sobie, objęła białymi rączkami, jak brzoza wieszająca się na smutnej jodle, i palącą ogniem
twarz swoją, przyłożyła do jego twarzy, i usta wkleiła w jego usta, Karola oczy zaiskrzyły się,
uchwycił ją w pół, powtórzył roskoszny pocałunek, pochylił głowę na jej piersi i westchnął.
Na ulicy odgłos dzwonu dał się słyszeć, a potem pieśń!. Któż by nie poznał tej pieśni, która
towarzyszy ludziom do grobu, pierwsza i ostatnia z jego przyjaciół. Potem zabrzmiała muzyka
ponura potem znowu, głos księży.
Karol porwał się jak piorunem rażony, dziewczyna osłupiała i dwie łzy bryllantowe
potoczyły się po jej twa- rzy — uchwyciła go za szyję i ścisnęła mocniej jeszcze i przytrzymała go
pocałunkiem!
Tym czasem pod oknem brzmiała muzyka grobowa, Karol porwał w pół dziewczynę i z nią
razem zbliżył się do okna — odsłonił firanki.
Wóz czarnym całunem pokryty zwolna koło okien przechodził — trumna stała na wierzchu,
była zamknięta, tylko długa biała floransowa suknia spadała aż do dołu wozu i powiewała na
czarnych jego stopniach. Za trumną nie było nikogo, tylko kilka osób niższej klassy i jeden czarno
ubrany meszczyzna ze świecą w ręku, Sędzia — szedł za wozem i płakał.
Karol spojrzał i mgnieniem oka obejrzał wszystko, co ta scena miała roz- dzierającego dla
niego — odskoczył od okna i z okropnym, konwulsyjnym śmiechem, z obłąkanym wzrokiem,
rzucił się z dziewczyną na łóżko, pocałował ją, uścisnął, i rozśmiał się znowu straszliwie, jak gdyby
śmiechem, chciał pieśń grobową zagłuszyć,
— Płaczesz ?. odezwał się do dziewczyny — i po kimże to ? kogo łzami żałujesz ?
— Ja sama nie wiem ! odpowiedziała dziewczyna — ale ta trumna ! ten pogrzeb! tak mi się
smutno jakoś zrobiło. ' To kobietę chowali, a i ja jestem kobieta !
— Chowali człowieka, a i ja jestem człowiek — odparł zimno Karol.
— Tak. ! ale ty jesteś męszczyzna. ! ty przynajmniej za życia, masz świat cały. a kobieta ma
tylko jednego męszczyznę !
— No! daj pokój! nie chcę tych skarg słuchać!. Kiedy ja przychodzę powinnaś być wesoła,
powinnaś mnie, kiedym smutny rozweselić, nie dodawać smutku ! porzuć te beki! Umarła — i cóż
strasznego ? wszak pomrzemy wszyscy — i czegoż lękać się śmierci ? — w grobie tak spokojnie!
wierz mi moja droga!
— O ! wierzę ! ale ja wolę jednakże, źyć z tobą, O ! uściśnijźe mię proszę, tak, jak ściskałeś,
kiedym raz pierwszy, pozwoliła się uścisnąć!
— O ! tak uścisnąć jak raz pierwszy! dziewczyno! chcesz za wiele! pierwszy uścisk jest
jeden! nikt go po- wtórzyć nie potrafi, ten pierwszy, jest pierwszym i ostatnim !
To mówiąc Karol poszedł do okna — ona powoli za nim przyszła, sparła główkę na jego
ramieniu, westchnęła objęła go czuie.. Ale on nie czuł uścisku, on patrzał w ulicę, jak z daleka
czerniał wóz śmierci i na nim powiewała, biała suknia, i słuchał jak do jego uszu dolatywały
dźwięki muzyki grobowej. Dziewczyna spójrzała także, łzy popłynęły znowu z jej oczu, w jej sercu
dziecinnem jeszcze, okropna sprzeczność miłości i śmierci pomieścić się nie mogła, Karol patrzał
jeszcze, a kiedy na zawrocie ulicy, wóz czarny zniknął mu z oczu i raz ostatni biała suknia mignęła,
zasłonił firankę od okna i zbliżył się do dziewczyny.
VII. HRABIANKA IZABELLA.
Serce kobiety jest dla wszystkich.
— I, czy doprawdy?
— Jak mi Bóg miły !
— Żartujesz!
— Facecije ! żartujesz ! tak jak dziś dzień!
— Ale to nie podobna!
— Jakto nie podobna, facecije! kiedy się stało!
— Sam byłeś u Hrabiego.
— Byłem sam ! facecije !..
— Ten! ten, co to go nazwałe w traktijerze trupiąigłówkę!
— Otoż to..
— Uwiódł..
— Ale —
— Hrabiankę! i ona z nim powiadasz uciekła!
— Uciekła! notandum, facecije! że zabrała z sobą wszystkie pieniądze, jakie gdzie tylko w
domu były. A to nie facecijo, górą tysiąc dukatów!
— Rzecz nie pojęta. ! jakże to było?
— Serce mi krwią zabiega — facecije ! kiedy wspomnę tego urwisa, który mię żony
pozbawił! o! ba! gdyby był w ówczas poczekał chwilę na mnie a nie uciekł, byłbym mu w ówczas
jego paskudne łbisko strzaskał kijem, po który poszedłem, rzuciwszy mu wprzód facecije! lichtarz
ze świecą zapaloną w oczy ! ale łotr! tchórz! infamis! facecije! uniósł się oknem, bogdaj był łeb
skręcił !
— No — i cóż?
— Ledwie mi pierwsze łzy oschły po nieboszczce Pani Sędzinie, niech jej wieczna.. facecije
! — światłość świeci! dowiaduję się raz, że u Pana Hrabiego, bywać zaczął, młody jakiś bogacz,
francuz nibyto. Kobiety którego tam widziały, mówiły mi o nim — facecije! między innymi, że z
twarzy do trupiej głowy podobny, i że Hrabianka szaleje za nim !
O ! facecije! pomyślałem — pójdę, polecę! zobaczę go, powiem Hrabie- mu! bodaj się nie
święcił! przypomniałem moją Amalcię, łzy mi się po. toczyły w kieliszeczek Markebrüner który
piłem — wypiłem te łzy i nazajutrz pobiegłem do Hrabiego. Wchodzę — facecije! cały dom w
ruchu, schody pełne osób różnego stanu, płci i wieku, pomyślałem, że tu być musi już pogrzeb, tak
jak u mnie, kiedy ten trup zawitał ! bodaj go facecije gorące porwały!. Idę jednak, myślę sobie
znowu zmówię nad ciałem trzy zdrowaśki, to może tam Ia biedna duszyczka z kolei za mną
przemówi do Doga i za biedną moją Amalką — facecije!. Wchodzę! facecije! spostrzegam
Hrabiego, łamał ręce. — E! to nie facecije! pomyślałem, musiał któś umrzeć, albo przynajmniej
niestrawności do- stać — pytam — odpowiadają mi, że Hrabianka Izabella uciekła!. O! ba!
zawołałem — i opowiedziałem Hrabiemu, o mojej żonie, o mnie, i o lichtarzu, którym w łeb
cisnąłem łotrowi — facecije ! Hrabia płakał jak dziecko, — wyszedłem, przychodzę tu znajduję
Wasana, i opowiadam całą awanturę — facecije !
— W istocie! nic dziwniejszego — ja tego pojąć nie moge. Hrabianka wychowana była w
klasztorze !—
— Ba! facecije! Panie Józefie ! cóż to, czy klasztor broni od złych oczu, czy z klasztoru
wychodzą panienki, facecije ! czyste jak anioły ! oj ba! takie same oko w oko, jeśli nie gorsze,
facecije ! jak nasze — wypijem jeszcze kieliszeczek Panie Józefie na frasunek, dobry trunek,
facecije!
— Wypijem !
— Hej tu ! butelkę Markebrüner ! facecije !
— Do Jegomości !
— Upadam do nóg !. za twoje zdrowie- — no! skończym te, facecije ! butelkę !.
— Dobrze! — ta awantura z głowy mi nie wychodzi.
— O! i mnie, facecije! ten łotr jakiś wszystkie nam dziewczyny pozwodził — głupstwa!
facecije ! bodaj łeb skręcił!.
— I dokądźe uciekli ?
— Tego nikt nie wie ! ba! facecije! gdyby wiedzieli gdybym ja, ja wie- dział, sambym
poleciał, temu psu Pannę Izabellę wydrzeć z gardła, o! facecije !
VIII. NIESPODZIEWANE OŚWIADCZENIE.
Wszystko mija — miałażby miłość być stałą ? —
Południe było, ale dzień jesienny i słotny, niebo całe w chmurach, jakby za firankami
ukryte, lało deszcz przecedzony przez obłoki, wicher latał, świszczał, ogromne drzewa uginały się
przed nim jak słomki do samej ziemi, pękały gałęzie, sypały się listków ostatki, rynny, rynsztoki
wody były pełne. Drążki okryte ceratowymi para- solami wlokły się powoli po bruku, żywej duszy
nie było na ulicach, chyba gdzie żydówka, lub mieszczanka idąca po wodę, pokazywała się z
fartuchem na głowie zakasana wyżej kolan, biegąc co tchu skryć się od nielitościwej ulewy,
W jednym domu na Wileńskiej ulicy, w pięknych pokojach pierwszego piętra, siedziała
kobieta młoda zajęta haftowaniem, spoglądając czasem za okno na ulicę, czasem na drzwi, zdawała
się kogoś niespokojnie oczekiwać. Nagle — przestała robić robotę, sparła rękę na kolanach, głowę
na ręku, westchnęła i dumać zaczęła — powiodła okiem po pokoju, potem znowu wzrok rzuciła za
okno, potem na drzwi, nowe westchnienie i zaczęła haftować..
Za każdym turkotem na ulicy, podnosiła się zobaczyć o co idzie, a w oczach jej i twarzy
kolejno malował się przestrach, obawa i nadzieja.
Było południe, minęło południe, zadzwoniły drzwi od sieni, kobieta porwała się z za
krosienek, wbiegła do drugiego pokoju i stojąc na progu, wychyliła głowę patrząc ciekawie, kto
wejdzie.
Wszedł Karol — i ona wesoło przybiegła ku niemu, ale on był smutny, zrzucił z siebie
ceratowy płaszcz cały Klany od deszczu i padł na krzesło. Ona zbliżyła się ku niemu niespokojnie i
zapytała czule.
— Jakżeż z miasta nowiny ? mój ojciec..
— Dajże mi pokój z tym ojcem prze- klętym — odezwał się porywczo Karol odpychając jej
rękę, a ona biedna, ledwie łzy utrzymać mogła, oddaliła się, siadła za krośna, wzięła igłę, ale za
łzami, które biegły do jej oczu, nic robić nie mogła, rzuciła igłę i zakryła twarz chustką.
Karol spójrzał, plunął i uśmiechnął się szatańsko.
— Tfu ! co za przeklęta natura! krzyknął głośno — płakać dwadzieścia razy na dzień ! żeby
kto tylko palcem zakrzywił! jest zaraz — otóż to kobiety !
— Ale!.
— Ale coż mi powiesz ? — powiesz mi, że to z mojej przyczyny, żem ja ci za ostro
odpowiedział — a tyś do tego nie przywykła jako Hrabianka!
cha ! cha! cha ! miłość nie zna Hrabianek! Zresztą cóż chcesz że, żebym ciągle udawał, że
cię tak kocham jak wprzódy.. ?
— A przecież mi to obiecywałeś!
— Tak! obiecywałeś! przymuśże moje serce, żeby cię kochało, kiedy niechce! śmieszna
kobieta! myślisz Izabello, że dla twego Hrabiostwa, moje serce się ustali! o ho! co z tego, to nic a
nic nie będzie!
— A po ślubie !.
— Po ślubie! cha ! cha! cha ! śmieszna kobieta! czy ci się śniło, o jakim ślubie? czy nie
myślisz czasem, że ja się z tobą ożenię ?.
— O Boże ! zawołała Izabella i cała we łzach, rzuciła się na sofę — Boże! ratuj mnie!
Karol spojrzał na nią, zmarszczył się, plunął i włożywszy ręce w kieszenie, chodząc po
pokoju zawołał obojętnie.
— Rospacza ! tfu! jak gdyby było czego ! nie bój się Panno Izabello, jesteś ładna, znajdziesz
krocie kochanków, którzy cię może, kilka dni dłużej będą kochać odemnie. Co się tycze mnie, po
prawdzie powiedziawszy, więcej pokochałem twoje pieniądze jak ciebie. Jesteś ładna, ale nadto
ślamazarna jeszcze jesteś dziecko. płaczesz pół dnia Bóg wie czego.
To mi kochanka, co to czterech razem kocha, i umie się pocieszyć po jednym, biorąc dwóch
na jego miejsce. Omdlała!, do million diabłów! hej!. dziewczyno! trzeba zadzwonić.
szkodaby jej, żeby umarła, zda się komu innemu kiedy nie mnie! — hej! a nóże !
Wbiegła dziewczyna, dawna kochanka Karola i spojrzawszy na niego i na Panią, poleciała
do kanapy, cucić omdlałą. Karol wyszedł zamyślony, zapalił cygaro, powrócił do sali i zaczął się
przechadzać.
Izabella powali przyszła do zmysłów, Karol milcząc chodził ciągle po pokoju, spojrzał
surowo i widząc ją do przytomności powracając, roskazał się oddalić dziewczynie i zawołał,
— Do kochania moja Pani, trzeba się na wszystko przygotować, osobliwie na wszystko złe.
Wasanna może myślałaś, że ja przysięgając miałem zamiar przysiąg dochować! cha! cha!
cha! to śmiesznie. Trzeba się było zastanowić, że męszczyzna, nigdy miłosnych przysiąg nie
dochowuje, i gdyby to robił, byłby głupcem. Ja! chciałem się 25 tobą pobawić moja miła, ale
żenić ! co ci się stało ! hrn. ! czy to ożenienie taka bagatelka I ja tak oszczędny na to jestem, że w
mojem życiu, nie więcej jak dwadzieścia razy się żeniłem !
— O ! poczwara ! zawołała Izabella w rospaczy. Z jej oczu żadna łza nie ciekła, twarz była
blada, wzrok obłąkany, usta sine, ręce drżały ! Karol chodził ciągle, palił cygaro spokojnie, i bardzo
obojętnie po kilka słów co chwila się odzywał,
— Th! ja się przygotowałem dawno na te sceny zawsze się to tak dzie- je! z resztą jeśli ci o
to chodzi, to ja się z tobą ożenię, ukłonię się i pożegnam cię do sądnego dnia. To, mi nie wiele
kosztuje !. Pieniędzy i brylantów już nie masz, wczorajszy wieczor zabrał resztę — wielkie
roskosze, drogo kosztują Panno Izabello — przegrałem wszystko w karty. — Mojem zdaniem
najlepiej byś zrobiła, żebyś teraz powróciła do ojca, on cię przyjmie, bądź pewna. Jeszcze
znajdziesz nie jednego takiego osła, co się na twoją pulchną rączkę połakomi i zapomnisz o mnie
bo ja teraz !. o! przeklęte cygaro — nie ciągnie!
To mówiąc rzucił go w kąt wyjął drugie i poszedł zapalić. Tym czasem Izabella wstała i
chwiejącym się krokiem wyszła do drugiego pokoju. Wró- ciwszy, już jej nie zastał siadł na
kanapie, rozparł się, nogi na krzyż założył i zaczął świstać poglądając za okno, i puszczając dym
wielkiemi kłębami.
SPIS ROZDZIAŁÓW.
stron.
I. Przechadzka... 9.
II. Pierścionek... 8
III. Pan Sędzia wychodzi na Dudka... 32.
IV. Stara... 44.
V. Kilt.... 61.
VI Wóz... 72.
VII. Hrabianka Izabella... 79.
VIII. Niespodziewane Oświadczenie... 86.