Najważniejszy agent gestapo w Polsce, pisarz, bohater wywiadu AK,
pijak i mitoman, potomek słynnego rycerza, esesman, uwodziciel,
kapuś bezpieki. To jeden człowiek
ADAM ZADWORNY Kalkstein
8 listopada 1672 roku. Rynek w Kłajpedzie. Największy wróg Wielkiego
Elektora z trudem wspina się na szafot. Tym razem na ucieczkę nie ma
szans. Każdy ruch sprawia mu ból. W ostatnich dniach wisiał na łańcuchu
głową w dół, przypiekano mu boki rozpalonym żelazem i połamano palce.
Egzekucję obserwuje komisja sędziowska i gawiedź. Chce zobaczyć, jak
kat ścina głowę polskiemu pułkownikowi.
W tłumie stoi żona skazańca z sześcioma synami. Wkrótce przeczyta im
ostatni list od męża. Prosi ją, aby wyjechała do Rzeczypospolitej i nauczyła
dzieci języka polskiego.
292 lata, 8 miesięcy i 4 dni później potomek ściętego w Kłajpedzie rycerza
wychodzi z więzienia w Strzelcach Opolskich.
ŚWIERKIEWICZ
Lekkie pióro
Listopad 1946 roku, Szczecin.
"Kurier Szczeciński", pierwsza polska redakcja w zburzonym przez
alianckie naloty dywanowe niedawnym mieście Stettin. Wojciech
Świerkiewicz szuka pracy. Przedstawia się jako były oficer angielskiej
marynarki.
Zostaje korektorem, ale kiedy przynosi kilka własnych tekstów, dostaje etat
dziennikarza.
Pisze reportaże z życia rybaków. W pokoju obok siedzi Bohdan
Tomaszewski (później słynny komentator sportowy).
- Chodził w marynarskiej kurtce i czapce - wspomina Tomaszewski. - Miał
błysk w oku, wygląd amanta i lekkie pióro. Pamiętam jego tekst o 30-
milionowym jajku wyeksportowanym do Anglii. Szybko stał się redakcyjną
gwiazdą. Chciał być pisarzem.
Świerkiewicz pisze marynistyczne opowiadania i słuchowiska radiowe.
"Passat nuci A-dur", "Jazz band na Victorii", "Ostatni rejs pana
Twardowskiego".
Tomaszewski: - Nie dostrzegłem w nim wtedy żadnej tajemnicy, cienia
dwuznaczności.
Pianistka
Małgorzatę najbardziej martwi, że jej ukochany godzinami siedzi przy stole
wpatrzony w kieliszek wódki. Płacze.
Ona tłumaczy to sobie wojenną tajemnicą, o której on nie chce mówić.
Świerkiewicz związał się z nią po wielu romansach. Ona żyje z lekcji
muzyki. Mieszkają w jej domu, w eleganckiej dzielnicy Braunsfelde
przemianowanej na Pogodno.
Granica
Podczas przesłuchania na UB, 9 czerwca 1949 roku, podejrzany o próbę
nielegalnego przekroczenia granicy Świerkiewicz tłumaczy: "Udałem się do
strażnicy WOP w Dobrej celem zrobienia reportażu. Ponieważ jestem
chory i piję wódkę, więc piłem po drodze i leżałem pod krzakami celem
spoczynku. Gdy szedłem przez wieś, zatrzymali mnie jacyś obywatele z
karabinami".
Śledztwo zostaje umorzone, bo Świerkiewicz zgadza się na współpracę z
bezpieką. Wybiera pseudonim "Granica".
Dziś w jego teczce nie ma ani jednego donosu.
Osada
To on namawia wojewodę do akcji osadnictwa pisarzy na ziemi
szczecińskiej.
Z propozycji korzysta między innymi Jerzy Andrzejewski, który ma dość
krakowskiego Domu Literata i na trzy lata osiada w pięknej willi z ogrodem
nad Jeziorem Głębokim. Zostaje szefem szczecińskiego Związku Literatów
Polskich. Świerkiewicz chce założyć na wyspie Karsibórz osadę literacko-
marynistyczną. Remontuje dom, w którym artyści spotykają się przy
wódce.
Hollywood
"Urodziłem się 15 maja 1916 r. w Warszawie jako syn Mieczysława
Świerkiewicza i Wandy Wilczyńskiej. W sierpniu 1939 ożeniłem się z Anną
Sosnowską, studentką Szkoły Sztuk Pięknych. W kampanii wrześniowej
byłem ranny. W latach 1940-45 byłem korespondentem wojennym i
oficerem nawigacyjnym w marynarce alianckiej. Po powrocie do Polski
dowiedziałem się, że moja matka, żona i dziecko zginęli w powstaniu.
Nieszczęścia załamały mnie psychicznie. Zacząłem pić wódkę. Przepiłem
nawet swoje odznaczenia bojowe".
Ten życiorys Świerkiewicz pisze, by zostać członkiem ZLP. Do związku
przyjmuje go w 1951 roku Andrzejewski. Nie wie, że w życiorysie
prawdziwe jest tylko jedno zdanie: "Zacząłem pić wódkę".
W "Kurierze" przyznają mu najwyższą, literacką wierszówkę. Szczeciński
marynista reprezentuje ZLP na zjeździe czechosłowackich literatów. W
wolnych chwilach pisze i rozsyła po instytucjach filmowych pomysły na
scenariusze (znajomym chwali się, że jego autobiograficzny scenariusz
chce kupić Hollywood). W końcu dostaje propozycję z warszawskiej
wytwórni.
Zaraz potem znika.
PODPORUCZNIK "HANKA"
Stragan
13 marca 1920 roku, Warszawa.
Ludwik Kalkstein-Stoliński przychodzi na świat w domu swoich rodziców,
prowadzących sklep z tekstyliami. Dają mu imię na cześć przodka, rycerza
Christiana Ludwiga von Kalcksteina słynącego z brawurowych ucieczek z
niewoli.
Ma starszą siostrę Ninę, która jest aktorką. Podpatruje jej próby. Marzy o
morskich przygodach, uczestniczy w kursie żeglarskim. W 1939 roku
kończy gimnazjum.
Po zdobyciu Warszawy przez hitlerowców kolega z klasy wciąga go do
konspiracji. Ludwik biegle zna niemiecki. Wozi tajną pocztę, sprawdza się.
Podziemie uznaje, że nadaje się do pracy w "Straganie" - akowskiej sieci
wywiadowczej działającej w okupowanej Europie. Otrzymuje pseudonim
"Hanka".
Pierwsze zadanie: obserwacja niemieckich oddziałów stacjonujących w
Warszawie. "Hanka" robi zdjęcia przebrany za listonosza, liczy ciężarówki,
udając żebraka.
Szef "Straganu" Stanisław Rogiński "Górski" poleca mu zorganizować
samodzielną grupę wywiadowczą.
"Hanka" awansuje na podporucznika. Do grupy "H" wciąga rodzinę i
przyjaciół. Jego zastępcą zostaje dwa razy od niego starszy szwagier
Eugeniusz Świerczewski, mąż Niny. Jest krytykiem teatralnym i oficerem w
stanie spoczynku. Przyjmuje pseudonim "Gens".
- O pozycji w podziemiu często decydowały zdolności, a nie stopień
wojskowy - mówi historyk Andrzej Kunert, znawca okupacyjnej konspiracji.
- Wysokimi rangą oficerami dowodzili ludzie, którzy wcześniej nie mieli nic
wspólnego z armią. Tak było z szefem grupy "H".
Erika Dwa
Romans na rozkaz to ulubiona technika wywiadowcza "Hanki".
Na jego polecenie pewien aktor konspirator uwodzi żonę generała SS
Kurta Fassbendera.
"Hanka": "Poleciłem mu, aby rozkochał w sobie Fassbenderową do tego
stopnia, aby była gotowa do współpracy".
Niewierna żona esesmana zostaje agentką polskiego wywiadu.
Pseudonim "Erika Dwa". Zdaje "Hance" relację z pobytu w kwaterze
Hitlera.
"Hanka" marzy o zamachu na wodza III Rzeszy. Rozbudowuje agenturę.
Jedna z dziewczyn z grupy "H" owija sobie wokół palca Hansa Petzelta,
kierownika kancelarii II Floty Powietrznej w Poznaniu. Petzelt zostaje
jednym z najcenniejszych polskich szpiegów.
Przełożeni przymykają oko na wydatki grupy "H". Liczą się wyniki.
Podwładna "Hanki" wykrada z kasy pancernej na Okęciu plan sytuacyjny
lądowisk w okupowanej Europie.
Ludzie z grupy "H" przejmują wzór chemiczny nowego stopu aluminium
opracowany przez hitlerowskich naukowców.
Za te dwie akcje "Hanka" dostaje Krzyż Walecznych.
Piękna Blanka
Blanka Kaczorowska "Sroka" ma 19 lat i rysy Marleny Dietrich.
Pochodzi z Brześcia nad Bugiem. Jako sprzątaczka w niemieckim szpitalu
w Siedlcach robi odpisy z księgi rannych na froncie wschodnim. Są tam
cenne dla wywiadu daty, miejsca walk i numery jednostek wojskowych.
Nawiązuje też służbowy romans z intendentem na siedleckim lotnisku.
Dzięki niemu zdobywa plan mobilizacyjny Hamburga.
We wniosku do odznaczenia przełożeni charakteryzują ją krótko:
"Dzielność, odwaga, opanowanie".
Krzyż Walecznych dostaje 11 listopada 1941 roku, razem z "Hanką".
Dowództwo przenosi ją do grupy "H". Blanka jest tam tłumaczką,
maszynistką i sekretarką.
Jej związek z "Hanką" to miłosna konspiracja w konspiracji. O tym, że
mieszkają razem, wie tylko rodzina.
On zmienia fałszywe nazwiska i planuje coraz bardziej zuchwałe akcje.
Kocioł
Jest kwietniowe przedpołudnie 1942 roku. "Hanka" leży w łóżku z Blanką.
Odwiedza ich jego ojciec. Mówi, że cioteczny brat "Hanki" jest
szantażowany przez swojego agenta.
Idzie do kuzyna. Nie bierze palta, w którym ma zaszytą truciznę, ani broni.
Wpada w kocioł.
Podczas przesłuchania jest bity, ale gra pionka. Udaje, że nie zna
niemieckiego. Wciąż się trzyma.
Jesienią kontrwywiad AK dostaje pewną informację: "Hanka" został
rozstrzelany.
HENCHEL
Ocalenie
Sierpień 1942 roku, Warszawa.
Untersturmführer Erich Merten z SS ma 39 lat, miłą powierzchowność i
opinię najzdolniejszego w swojej sekcji.
To on przynosi na przesłuchanie broszurę opisującą niemieckie rody, od lat
oddające swoich najlepszych synów armii. Jest tam nazwisko Kalckstein.
To arystokratyczna rodzina z Prus Wschodnich. W XVII wieku, po pewnych
dramatycznych wydarzeniach, jej część wyjechała do Rzeczypospolitej.
Spolszczyła się. Przez wieki z nazwiska wypadła literka "c".
Merten mówi, że "Hanka" musi się zastanowić, jaka krew w nim płynie. To
dla niego szansa na przeżycie. On nie reaguje.
Po kilku dniach pokazuje mu oficera wywiadu, który ma wybite wszystkie
zęby, jest pijany i mówi, że Niemcy wiedzą o "Straganie" wszystko.
"Hanka" wciąż milczy.
Gestapowcy aresztują jego rodziców i siostrę Ninę. Pokazują skatowanego
ojca. Grożą, że to samo zrobią matce. "Hanka" podpisuje volkslistę i
zgadza się na współpracę.
Gestapo rejestruje go jako tajnego agenta nr 97.
Komisja z Berlina
Po trzech miesiącach od aresztowania sypie swój sztab i agentów.
Do Warszawy przyjeżdża komisja z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa
Rzeszy. Ludzie z Berlina chcą dopaść dowódcę "Straganu", czyli
"Górskiego".
- Nagle ujrzałem na ulicy sekretarkę "Górskiego". Zmienić się musiałem na
twarzy, bo Merten zapytał, czy to jest łącznik. Musiałem mu powiedzieć, że
tak - opowiada później "Hanka".
Świeża koszula
Podwładna "Górskiego" Wanda Ossowska widzi przez chwilę "Hankę" na
Pawiaku. W nowej roli.
20 lat później we "Wspomnieniach więźniów Pawiaka" opisuje to tak:
"Drzwi otworzyły się i wpadł młody chłopak. W świeżutkiej koszuli. Zawahał
się chwilę i wybiegł. To był on! Kalkstein! To jego tak karmią, to on
przegląda zeznania, prostując nasze kłamstwa".
Trzy miesiące po tym spotkaniu gestapo rozpuszcza plotkę o rozstrzelaniu
"Hanki". Jego rodzina otrzymuje świadectwo zgonu.
Kalkstein - jako tajny agent Paul Henchel - farbuje czarne włosy na blond i
nosi okulary. Dostaje samochód i mieszkanie w niemieckiej dzielnicy.
Wallenrod
Kiedy staje w drzwiach mieszkania Blanki, dopiero po długiej chwili dociera
do niej, że to zmartwychwstały Ludwik.
Wyznaje jej, że jest Konradem Wallenrodem w gestapo: chce dostać się
do kwatery Hitlera, zabić go i zmienić losy wojny. Prosi, aby mu w tym
pomogła. Tej samej nocy oszołomiona Blanka przyjmuje jego oświadczyny.
Biorą ślub w Radości, która jest wtedy nur für Deutsche.
Agent 97 przedstawia Mertena szwagrowi Eugeniuszowi Świerczewskiemu
"Gensowi". Przekonuje go, że tylko on może uratować jego żonę Ninę.
Świerczewski zostaje agentem 100. Blanka - 98. Mertenowi podoba się jej
akowski pseudonim "Sroka", więc pozwala go zachować.
Mąż prosi ją, aby podała nazwiska ludzi z siedleckiej komórki wywiadu. Nic
im nie grozi - zapewnia Merten.
Wydani przez nią wywiadowcy z Siedlec od razu trafiają pod ścianę.
Zdradzony szef sekcji zachodniej "Straganu" Karol Trojanowski "Radwan"
nie wytrzymuje tortur i ciągnie do piekła kolejnych. Dowódca wywiadu
Marian Drobik "Dzięcioł" zostaje zakatowany na śmierć w Berlinie.
Kalkstein-Paul Henchel podczas aresztowań stoi z boku, ze spuszczoną
głową. Podnosi wzrok, kiedy musi kogoś rozpoznać.
Niemcy zwalniają jego rodziców. Ojciec, który na Pawiaku ciężko się
rozchorował, umiera po kilku tygodniach.
Argentyna
Kiedy Blanka pojmuje, że jej ukochany nie jest Wallenrodem, dręczą ją
nocne koszmary.
On obiecuje jej, że wkrótce zerwą z gestapo i uciekną do Argentyny. Uczą
się hiszpańskiego.
Na razie upija się co wieczór.
Nie potrafią uwolnić się od Mertena, który wciąż ma w ręku Ninę. Z okazji
40. urodzin dają mu w prezencie srebrną papierośnicę z
wygrawerowanymi liczbami 97 i 100 oraz sroką.
Merten mówi, że wolałby dostać dowódcę AK.
Tysiąc marek
30 czerwca 1943 roku Eugeniusz Świerczewski "Gens", mąż Niny,
rozpoznaje na ulicy Stefana "Grota" Roweckiego; W 1920 roku razem
służyli w armii gen. Szeptyckiego. Śledzi go, a kiedy dowódca AK znika w
kamienicy przy ul. Spiskiej 14, dzwoni na gestapo. Aresztowany "Grot"
zostaje samolotem przetransportowany do Berlina.
Merten dostaje 1000 marek nagrody i urlop.
Kontrwywiad AK wszczyna śledztwo, w którym jest kilkanaście hipotez
dotyczących tego, kto zdradził.
Gestapo wypuszcza z Pawiaka Ninę. Po kilku tygodniach umiera na
zapalenie płuc.
Numer colta
W grudniu 1943 roku Świerczewski wciąga w pułapkę kolejnego oficera
"Straganu" i dla pozorów daje się razem z nim aresztować na ulicy.
Kontrwywiad AK odkrywa, że noc po aresztowaniu spędził nie na Pawiaku,
lecz we własnym domu. A także, że uchodzący od roku za martwego
"Hanka" żyje. I to z Blanką.
25 marca 1944 roku podziemny sąd skazuje ich za zdradę na karę śmierci.
Blanka ma zginąć na ulicy, ale żołnierze chowają broń, widząc jej wielki
brzuch.
Potem AK namierza szwagrów i ciężarną Blankę w mieszkaniu przy ul.
Cecylii Śniegockiej.
- Wynajęliśmy działkę warzywną nieopodal - wspomina w 1957 roku na
łamach "Stolicy" Bernard Zakrzewski "Oskar", szef kontrwywiadu AK. -
Nasz człowiek, "Stasiu", udający działkowca, zaprzyjaźnił się z
dozorczynią ich kamienicy i zostawiał u niej narzędzia.
Według "Oskara" zdrajcy dzień przed egzekucją zmieniają adres. Trop się
urywa. Później AK namierza ich pod Warszawą, ale przebrani w niemieckie
mundury egzekutorzy nie zastają ich w domu.
Wciąż nie wiedzą, że są zdekonspirowani. W czerwcu 1944 roku
Świerczewski sam zgłasza się do AK, twierdząc, że wrócił z Dyneburga i
szuka utraconego kontaktu z wywiadem. W oficynie przy ul. Krochmalnej
zamiast szefa wywiadu czeka na niego Stefan Ryś "Józef" i dwóch jego
ludzi. Przy zdrajcy znajdują colta, niemieckie pozwolenie na broń i
fotografię z dedykacją od Mertena zaczynająca się od słów: "Dem lieben
Gens".
Ryś zauważa, że broń "Gensa" różni się od jego pistoletu tylko jedną cyfrą
w numerze serii. Colta o takim numerze miał aresztowany pół roku
wcześniej szef wywiadu "Dzięcioł".
Kiedy Ryś pyta: "Wydałeś »Dzięcioła«?", Świerczewski tylko kiwa głową.
Nie wydaje adresu szwagra. Ryś i jego ludzie wieszają "Gensa" na
piwnicznej belce.
Lustro
Po śmierci szwagra Paul Henchel całymi dniami spogląda zza zasłony na
ulicę. Kiedy zaczyna mówić do Blanki po niemiecku o planach nowej
Europy, które snuje z Mertenem, ona podejrzewa go o obłęd. Pewnego
dnia przychodzi do domu w mundurze SS. Długo stoi przed lustrem,
wpatrując się w swoje nowe odbicie. Jako esesman nazywa się Konrad
Stark.
Na początku powstania Blanka ucieka z kilkutygodniowym synem z
Warszawy. On pozostaje przy Mertenie, ale nie chce walczyć. Wśród
powstańców są członkowie jego rodziny. Jego stryj Tadeusz Kalkstein-
Stoliński ginie 6 sierpnia na Wiejskiej.
Po powstaniu wraz z Mertenem pracuje w jednostce gestapo w Grójcu.
Tam, w mundurze SS, spotyka na ulicy kolegę z konspiracji, który nic nie
wie o jego zdradzie. - Pracuję teraz dla Anglików z Intelligence Service -
mówi.
W hotelu w Skierniewicach, w towarzystwie gestapowców, razem z Blanką
spędza sylwestra. Front jest już blisko.
Radiostacja
W styczniu 1945 roku razem z Mertenem trafiają do Łodzi.
Gdy zbliża się front, Merten daje mu radiostację, 500 dolarów i wycofuje
się wraz z wojskiem na zachód. On zrzuca mundur SS, a po wkroczeniu
Armii Czerwonej topi radiostację w basenie przeciwpożarowym.
Blance mówi, że znajdzie dla nich miejsce na ziemi, gdzie rozpoczną nowe
życie.
KALKSTEIN
13 lat
20 sierpnia 1953 roku, Szczecin.
W chwili zatrzymania na szczecińskiej ulicy pisarz Wojciech Świerkiewicz
ma przy sobie 9 zł 65 gr, dowód osobisty, legitymację ZLP, scyzoryk i
papierośnicę. W jego domu ubecy znajdują dwie podpisane umowy na
napisanie scenariuszy filmowych. Jeden z filmów ma opowiadać o walce
wywiadów.
Na przesłuchaniu w Warszawie mówi: "Tak, jestem Ludwik Kalkstein. Nie
używałem tego nazwiska od 13 lat".
Świecki, Świerk, Świek
Opowiada ubekom, że po zrzuceniu munduru SS pojechał do Krakowa.
Miał romans z Żydówką, która załatwiła mu dokumenty na nazwisko
Wojciech Świecki.
Później był kierownikiem szkoły podstawowej w Chorzewie na Ziemiach
Odzyskanych. Z Ministerstwa Oświaty dostał legitymację jako Marcin
Świerk.
Przeniósł się do Niechorza, został szefem spółdzielni rybackiej. Poznał
życie rybaków już jako Świek.
Jesienią 1945 roku pojechał do Szczecina. Tam został Wojciechem
Świerkiewiczem.
Kiedy on zdejmuje przed ubekami kolejne maski, Blanka siedzi w areszcie
już od ośmiu miesięcy.
Na przesłuchaniach tłumaczy, że on miał inne. Zerwali ze sobą. Widziała
się z nim w Szczecinie tylko raz. Chciała rozwodu. On odparł, że jej mąż
już nie istnieje. Teraz używa panieńskiego nazwiska. Żyje z adwokatem,
byłym sędzią wojskowym Romanem Vogel-Rawiczem.
Prześwit
Sądzą ich oddzielnie.
Ona dostaje dożywocie. Ale sąd zwalnia ją warunkowo już 17 marca 1958
roku, najpewniej dzięki kontaktom adwokata.
On zostaje skazany na śmierć, którą kolejne amnestie zamieniają na 15 lat
więzienia.
W więzieniu Ludwik Kalkstein sprawuje się wzorowo i zbiera nagrody.
Pracuje w bibliotece. Redaguje ogólnopolskie pismo więźniów "Prześwit".
W wolnych chwilach pisze słuchowisko radiowe w odcinkach.
Cały czas dostaje paczki od stęsknionej szczecińskiej pianistki.
W 1963 roku udziela jedynego wywiadu w swoim życiu. W celi odwiedza
go Krzysztof Kąkolewski. Jedzą chleb z boczkiem posypany papryką.
- Na początku musimy się cofnąć o 300 lat - zaczyna Kalkstein.
Von Kalckstein
Ludwik Kalkstein jest potomkiem Christiana Ludwiga von Kalcksteina
urodzonego w 1630 roku w Prusach Książęcych będących wtedy lennem
Rzeczypospolitej.
Von Kalckstein mówi po niemiecku i polsku. W polskim wojsku zostaje
pułkownikiem, ale potem wraca w rodzinne strony i zaciąga się do pruskiej
armii. Walczy u boku Szwedów przeciwko Polsce.
Kiedy w 1657 roku Prusy przechodzą pod władzę elektora
brandenburskiego, zwanego Wielkim Elektorem, von Kalckstein staje się
jego wrogiem. Gdy grozi mu więzienie, ucieka z Prus i zaciąga się pod
polskie sztandary. Podczas wojny z Moskwą w 1664 roku dostaje się do
niewoli. Ucieka z niej dzięki pomocy wachmistrza Pilza.
Gdy dwa lata później zgodnie z wolą ojca przejmuje dobra rodzinne,
zawistny brat donosi na niego do elektora. Zostaje pojmany i skazany na
dożywocie w cytadeli w Kłajpedzie. Ucieka w 1670 roku, znów dzięki
pomocy Pilza.
W Warszawie namawia szlachtę do wypadu na Kłajpedę. Kiedy polski król
odmawia elektorowi jego wydania, von Kalckstein zostaje podstępnie
porwany i wywieziony do Prus. Przez sąd elektorski zostaje uznany za
"przeniewiercę, fałszerza i oszczercę" i skazany na śmierć przez ścięcie
głowy mieczem. Jak wynika z protokołów sądowych, "jest podczas tortur
Kalckstein wyjątkowo hardym". Nie wydaje żadnego ze spiskowców.
Żona ściętego rycerza zgodnie z jego życzeniem przenosi się do
Rzeczypospolitej. Spośród sześciu synów pułkownika trzech służy w
polskich wojskach.
Ich potomkowie walczą w powstaniach, z ich nazwiska wypada "c".
Marna kreatura
- Byłem ostatnim z rodu - mówi Ludwik Kalkstein podczas wywiadu w
więzieniu. - Biorąc sobie to drugie nazwisko niemieckie (Stark), wybrałem
imię Konrad. To imię Wallenroda. Umyśliłem grać jego rolę. Kiedy
wydawałem punkty kontaktowe, myślałem, że są zmienione jako spalone.
Dałem dość czasu, aby je zlikwidowano. Dlaczego nie zrobiono tego?
Chciałem się wkraść w zaufanie hitlerowców. Przewidywałem dwa
warianty. Gdyby Niemcy przegrywały: dostać się do służby w ochronie
Hitlera i zabić go, samemu ginąc. W wypadku, jeśli Niemcy wojnę wygrają:
zrobić karierę. Im większą karierę zrobiłbym, tym większe szkody mógłbym
zadać Niemcom.
Po publikacji w tygodniku "Świat" rodzina Kalksteina jest oburzona.
Przecież nie jest ostatnim z rodu.
Wujowie piszą o nim w liście do redakcji: "Marna kreatura winna śmierci
setek najlepszych ludzi oddanych walce z najeźdźcą".
Nóż w szkole
Kąkolewski rozmawia też z Blanką Kaczorowską, którą odnajduje w
Centrali Handlowej "Foto-Kino-Film".
Dawna "Sroka" opowiada, że ślepo wierzyła mężowi. Żali się, że kiedy
siedziała w więzieniu, jej synowi dokuczali rówieśnicy, znający przeszłość
rodziców. Jednego z nich dźgnął nożem w szkole. Trafił do poprawczaka.
Wspomina też, że od 20 lat każdej nocy ma koszmary.
I cholernie nieudane życie osobiste. Wszyscy mężczyźni rzucają ją
natychmiast, gdy dowiedzą się, kim była.
Czarny mercedes
Po odsiedzeniu połowy kary Ludwik Kalkstein stara się o warunkowe
zwolnienie.
Wspierają go w tym władze więzienia, które piszą: "Wyróżnia się sumienną
i wydajną pracą". 12 lipca 1965 roku wychodzi na wolność. Strażnicy
widzą, że pod bramą wsiada do czarnego mercedesa. Jedzie do
Szczecina. Pianistka czeka na niego z kolacją.
Ktoś mówi, że grozi mu śmierć. Wtedy pakuje się i oświadcza pianistce, że
wyjeżdża na zawsze. Przenosi się do Warszawy. Mieszka u kuzynki. Tylko
ona z całej rodziny chce go widzieć.
Odszukuje Blankę. Nie potrafią nawet ze sobą rozmawiać. Biorą rozwód.
Z jego akt, odtajnionych przez IPN, wynika, że 3 sierpnia 1966 roku
wyrabia sobie dowód osobisty jako Ludwik Kalkstein-Stoliński. W rubryce
zawód wpisuje: literat.
DOWGIRD
Happy end
12 marca 1972 roku, Warszawa.
Twórca "Stawki większej niż życie" Andrzej Konic przegląda stary spis
szlachty litewskiej w poszukiwaniu nazwiska, które mógłby nosić bohater
jego nowego serialu. Jego wzrok zatrzymuje się na nazwisku Dowgird.
"Czarne chmury", pierwszy polski serial płaszcza i szpady, ma premierę w
Boże Narodzenie 1973 roku. Odnosi wielki sukces.
Fabuła do złudzenia przypomina życiorys Christiana Ludwiga von
Kalcksteina. Filmowy Krzysztof, jak historyczny Christian, występuje
przeciwko elektorowi. Wierny sługa Pilz w filmie nazywa się Pilch.
Dowgird, jak Kalckstein, zostaje podstępnie zwabiony do rezydencji
ambasadora, zwinięty w dywan i porwany.
Tyle że film kończy się happy endem.
Tajemnica
W latach 70. w środowisku filmowym mówi się, że "Czarne chmury"
wymyślił Ludwik Kalkstein.
Próżno szukać jednak jego nazwiska na "liście płac". Zdzisław Nardelli,
niegdyś dyrektor Teatru Polskiego Radia, który w latach 40. realizował w
szczecińskiej rozgłośni słuchowiska Świerkiewicza, czyli Kalksteina, trzy
lata przed swoją śmiercią opowiedział mi o spotkaniu z Kalksteinem: - Był
u mnie po wyjściu z więzienia. Pożyczyłem mu pewną sumę. Później jego
kuzynka chciała, abym wystawił mu opinię jako literatowi. Powiedziałem,
że szybciej powinien zrobić to Andrzejewski. Była u niego, ale odmówił.
Według Nardellego Kalkstein chciał zrobić słuchowisko o swoim przodku.
Z jego nazwiskiem było to jednak niemożliwe: - To Kalkstein pisał
scenariusz "Czarnych chmur", Rysiu Pietruski tylko to za niego podpisał.
- Zdradzę panu pewną tajemnicę - mówi 82-letni Andrzej Konic, z którym
trzykrotnie rozmawiam przez telefon. - Nazwisko głównego bohatera
musiałem zmienić na pięć dni przed rozpoczęciem zdjęć. W scenariuszu
był Kalkstein. To wtedy by nie przeszło. Dowgird było krótkie i nieźle
brzmiało. Ale dlaczego tak się pan tym interesuje?
- Próbuję wyjaśnić, kto napisał scenariusz tego serialu.
- Rysiu Pietruski i... cholera, nie mogę sobie przypomnieć.
- Antoni Guziński.
- O, właśnie! Początkowo pisali razem. Później się pokłócili i pisali osobno.
Ale się pogodzili i w końcu podpisali to razem. Wie pan, ten Guziński to
bardziej historyk niż literat, nie miał talentu dramatycznego, żeby to
poskładać...
- A Pietruski nigdy nie pisał. A to świetnie skrojony scenariusz. Dziwne.
- Noo... to chyba musi pan zapytać u źródła, jak naprawdę było.
Rozmowa w SPATiF-ie
Ryszard Pietruski, oficjalny współautor scenariusza i filmowy wachmistrz
Pilch, w latach 50. był aktorem Teatrów Dramatycznych w Szczecinie.
Przesiadywał w XIII Muzach, gdzie brylował Świerkiewicz. Zmarł w 1996
roku.
Antoni Guziński, z zawodu mleczarz, z zamiłowania historyk, był w latach
70. szefem działu rolnego w "Przyjaciółce". Przyjaźnił się z mężem kuzynki
Kalksteina. Mieszka teraz w Newport na brytyjskiej wyspie Isle of Wight.
Ma 85 lat.
- Jak pan wpadł na pomysł filmu o XVII-wiecznym pułkowniku?
- Nie pamiętam, wygrzebałem skądś. Powiedziałem Pietruskiemu w
SPATiF-ie, że ta historia to materiał na film. Tak się zaczęło. Rysiu został
współautorem, ale nie podobało mi się, co pisze. Pokłóciliśmy się. Prawda
jest taka, że to ja sam napisałem ten scenariusz.
- Ale Andrzej Konic mówi, że to raczej Pietruski pisał.
- To nieprawda. Rysia tylko dopisali, bo razem figurowaliśmy w umowie z
telewizją.
W serwisie informacyjnym Filmpolski.pl, będącym kopalnią wiedzy na
temat wszystkich filmów wyprodukowanych w Polsce po 1945 roku, można
o "Czarnych chmurach" przeczytać: "Autorstwo scenariusza nie jest
oczywiste".
STOLIŃSKI
Interesujące tematy
18 lutego 1968 roku, Szczecin.
Porucznik SB Kazimierz Baran pisze tajny raport do MSW, w którym
opisuje odwiedziny byłego agenta gestapo Ludwika Kalksteina.
"Ponieważ nazwisko Kalkstein uniemożliwia mu normalne życie, chce
wystąpić o zmianę i prosi o pomoc w tym względzie SB. Daje przy tym do
zrozumienia, że chętnie dyskutowałby z nami na interesujące nas tematy z
jego działalności".
Taki dokument odnalazłem w odtajnionych przez IPN aktach SB.
Od tej pory Kalkstein jest Ludwikiem Stolińskim.
Węgorze
Wypuszczenie z więzienia zdrajcy współodpowiedzialnego za wpadkę
dowódcy Armii Krajowej nagłaśnia Wolna Europa.
"Opowiadano mi, że dosięgła go »prywatna kara«: w pomorskiej rozgłośni
ktoś zmasakrował mu twarz" - pisze w swoich wspomnieniach Irena
Rowecka, córka generała.
Ale to nieprawda. Ludwik Stoliński szuka swojej bezpiecznej przystani.
Pomaga mu w tym powodzenie u kobiet. Początkowo mieszka na
Wybrzeżu u właścicielki prywatnego sklepu. Wozi do Warszawy wędzone
węgorze, które kupują ajenci knajp z dancingiem. Jego kolejną
towarzyszką życia jest dentystka z Zielonej Góry.
W tym czasie na jego dawny, szczeciński adres wciąż przychodzą
rachunki z izb wytrzeźwień w całej Polsce.
Utrata
Kiedy na ekranach telewizorów po raz pierwszy pokazuje się Krzysztof
Dowgird, Stoliński mieszka już od kilku miesięcy we wsi Mysiadło z
zamożną córką badylarza Teresą Ciesielską.
Prowadzą kurzą fermę. W Mysiadle odnajduje go dawny żołnierz
Narodowych Sił Zbrojnych.
- To był zupełny przypadek, ten człowiek stał w kolejce na warszawskiej
poczcie i w człowieku przed sobą rozpoznał zdrajcę - wspomina Andrzej
Gass, dawny dziennikarz "Kulis", który w latach 70. tropił Kalksteina.
Pojechał za nim, ale dawny "Hanka" nie chciał z nim rozmawiać.
Po tym wydarzeniu Stoliński z kochanką i jej ojcem sprzedają majątek i
przenoszą się do wsi Utrata pod Jarocinem. Zakładają wielką fermę świń.
Dobrze im się powodzi. Mieszkają w domu z czerwonej cegły otoczonym
wysokim murem. W środku socjalistyczny high life. Skórzane fotele i
kolorowy telewizor. Nikt z jego sąsiadów nie podejrzewa, kim naprawdę
jest bogacz Stoliński.
Pod koniec lat 70. w Utracie odnajduje go żołnierz z grupy "H" Marian
Karczewski, autor książki "Czy można zapomnieć" wydanej w latach 60.
przez PAX.
Dawny "Hanka" oprowadza go po fermie chwaląc się, jak dobrze idzie mu
interes. Potem wyciąga litr wódki. Karczewski chce namówić Stolińskiego
do zwierzeń i wydać książkę. On odmawia.
Po tej wizycie postanawia kolejny raz zniknąć.
CIESIELSKI
Paszport
14 września 1980, Jarocin.
Hodowca świń z Utraty odbiera w urzędzie nowy dowód osobisty. Od tej
pory nosi nazwisko córki badylarza. Od roku są małżeństwem.
W 1981 roku dostaje paszport jako Ludwik Ciesielski. To już jego 16.
nazwisko, licząc konspiracyjne.
- Jego żona miała do mnie pretensje, że to przeze mnie zniknął z jej życia -
opowiada Gass. - W czasie karnawału pierwszej "Solidarności" radio
emitowało mój reportaż o losach agenta 97. Ona twierdzi, że on po
wysłuchaniu go przeraził się i powiedział: "No, teraz to mi łeb ukręcą".
Na miesiąc przed wprowadzeniem stanu wojennego Ciesielski samotnie
wyjeżdża do Francji.
Stany depresyjne
Od połowy lat 70. we Francji mieszka Blanka Kaczorowska. W 1979 roku
na skutek "chronicznych stanów depresyjnych" trafia do szpitala
psychiatrycznego w La Quene en Briet.
Po przyjeździe Ciesielskiego do Francji dawni kochankowie z grupy "H"
spotykają się z synem, który w 1944 roku, będąc w brzuchu matki,
uratował jej życie.
W 1982 roku na prośbę dyrekcji szpitala Kaczorowska zostaje
przeniesiona do domu opieki w Lailly en Val, w którym przebywają polscy
kombatanci. Pewnego dnia w krzyczącej po nocach pensjonariuszce
dawny akowiec rozpoznaje agentkę gestapo. Wybucha skandal. W 1984
roku dyrekcja przenosi ją do francuskiego domu opieki w oddalonym o 6
km Beaugency.
On żyje samotnie w wynajętym mieszkaniu w Paryżu. Choruje na serce.
Wciąż pije. Sąsiedzi uważają go za dziwaka. Całymi dniami zza firanki
obserwuje ulicę. Rzadko wychodzi z domu. W Paryżu jego trop się urywa.
Prywatne śledztwo
Z akt Kalksteina i Kaczorowskiej wynika, że w 1986 roku wypożyczył je z
archiwum ówczesny szef MSW generał Czesław Kiszczak. SB szukało
wtedy tej pary.
Kiszczak, dawny oficer peerelowskiego kontrwywiadu i wywiadu
wojskowego, mieszka w willi urządzonej jeszcze w latach 80. Stawia
przede mną kubek z kawą i mówi: - To było, można by rzec, moje prywatne
śledztwo.
Twierdzi, że od wielu lat nurtowała go wpadka "Grota" i sprawa Kalksteina.
- Jeszcze w latach 40., gdy pracowałem w kontrwywiadzie, mój kolega
Mrówczyński wpadł na trop Kaczorowskiej. Rozpracowywaliśmy ją.
- Czy w 1986 roku udało wam się ich odnaleźć?
- Nie. Ustaliliśmy tylko, że Kaczorowska wyjechała do swojej siostry do
Szwajcarii. Tam też, zdaje się, zamieszkał ich syn.
- Wcześniej współpracowali z wami?
- Oboje byli doskonałymi agentami w więzieniu. Widziałem grube teczki ich
pracy. Jak pan sądzi, dlaczego Kalkstein miał tak dobrą pozycję za
kratami? Po więzieniu był już bezwartościowy. O czym miałby nam
opowiadać? O świniach? Wie pan, służby patrzą na ludzi przez pryzmat
ich przydatności do spożycia.
Korespondencja
Pięć lat temu Andrzej Gass zauważa klepsydrę informującą o śmierci
kogoś z rodziny Kalksteina. Pogrzeb ma odbyć się w Komorowie.
- Pojechałem tam - wspomina. - Liczyłem, że jeśli żyje, przyjedzie. Nie było
go. Po tygodniu zadzwoniłem. "On nie żyje, zmarł w latach 80. w Paryżu" -
usłyszałem od kogoś z rodziny.
W 2007 roku szczeciński IPN umarza śledztwo, które miało wyjaśnić
okoliczności śmierci generała "Grota". Według najczęściej powtarzanej
wersji dowódca AK został zgładzony i spalony w obozie w Sachsenhausen
na wieść o wybuchu Powstania Warszawskiego. Znane są jednak relacje
świadków, którzy twierdzili, że widzieli "Grota" w obozie jesienią 1944.
Trwające pięć lat śledztwo niczego nie wyjaśnia.
Także tego, czy Kalkstein rzeczywiście nie żyje.
Przesłuchiwany w tym śledztwie Władysław Bartoszewski zeznaje, iż
poznał człowieka znającego syna Kalksteina. Syn dawnego "Hanki" wierzy,
że jego ojciec był w gestapo Wallenrodem.
Kapitan Sydney
Bohaterowie opowiadań Wojciecha Świerkiewicza to ludzie zranieni
psychicznie, uciekający przed przeszłością, o rozdwojonej jaźni.
Jego powieść "Kapitan Sydney, jeden z wielu" z 1951 roku uchodziła wtedy
w Szczecinie za autobiograficzną.
"Kapitan Sydney wstał tego dnia z niesmakiem życia w ustach. Wyjrzał
przez 12. piętro z zamiarem samobójstwa. Przez mgłę zaspania zobaczył
siebie w cienkiej piżamie, w zimny dzień marcowy jako rozpłaszczoną
masę na bruku.
- Brrr - wstrząsnął nim dreszcz. - Za żadne skarby nie chciałby więcej
marznąć".
Korzystałem z:
A. Chmielarz, A.K. Kunert, "Spiska 14";
Kazimierz Jarochowski, "Sprawa Kalcksteina"
oraz wspomnień Bernarda Zakrzewskiego "Oskara"