1
Sarah Morgan
Świąteczny tydzień
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na dworze było mroźno. Padał śnieg. Londyński East End był całkowicie
pusty, ponieważ ludzie ubierali w domach choinki i pakowali prezenty. Do Bożego
Narodzenia pozostał niecały tydzień.
Gęsty śnieg tłumił odgłosy kroków Carla Santiniego. Chętnie poudawałbym,
że nie istnieję - pomyślał, idąc ostrożnie oblodzonym chodnikiem. Był miliarderem i
czuł z tego powodu coraz większy ciężar. Jego dotychczasowe życie we Włoszech
przypominało więzienie. Tu, w Londynie, miał nadzieję, że nikt nie będzie wiedział,
kim naprawdę jest. Bardzo tego chciał. - Dlaczego idą tak wolno, skoro jest taki
mróz? To nie pogoda na spacery - powiedział do siebie, widząc dwóch dziwnie za-
chowujących się mężczyzn. Wydawało mu się, że odgadł ich zamiary. Wyjął dłonie
z kieszeni i przyspieszył kroku. Nagle zobaczył, że przebiegli przez ulicę i rzucili się
na idącego przed nimi młodego chłopca. Przewrócili go i zabrali wypchany worek,
który niósł na plecach.
Carlo poczuł przypływ adrenaliny, ale zanim dobiegł do napastników,
chłopiec wstał, klasycznym chwytem judo złapał jednego z nich, po czym rzucił go
na chodnik. Mężczyzna jedną ręką złapał go za gardło, a drugą wyciągnął coś z
kieszeni. Carlo dostrzegł błysk stali. Wykorzystując moment zaskoczenia, podszedł
szybko i zaatakował napastnika od tyłu. Zacisnął dłoń na jego nadgarstku i zmusił,
żeby rzucił nóż i uwolnił chłopca. Tymczasem drugi z opryszków wstał, szykując
się do walki. Kiedy jednak zauważył wzrok Carla, wycofał się.
- Hej, to nie był mój pomysł... - Zerknął na towarzysza, którego Carlo wciąż
trzymał, po czym uciekł, potykając się i ślizgając na zaśnieżonej ulicy.
Drugi mężczyzna jęknął z bólu. Kiedy Carlo go puścił, napastnik powiedział
coś ze złością do chłopca, kopnął go w brzuch i pobiegł w ślad za kolegą. Carlo
R S
3
chciał go dogonić, ale zauważył, że chłopak zgiął się wpół. Wyciągnął rękę, by mu
pomóc, ale zanim się zorientował, leżał już na chodniku.
Był mistrzem kilku sztuk walki. Nie przypuszczał, że będzie musiał bronić się
przed kimś, kto nie sięgał mu nawet do brody i kogo przed chwilą uratował. Nie
zdążył usiąść, kiedy nagle musiał się uchylić przed kopnięciem w twarz. Złapał
chłopaka za nogę i przewrócił na ziemię, przetaczając się przez niego.
- Nie chcę cię skrzywdzić - warknął, trzymając nieznajomego.
Nigdy nie widział kogoś z tak cudownymi oczami. Miały zielony odcień i były
otoczone grubymi, czarnymi rzęsami. Kiedy puścił dłonie chłopaka i zdjął mu
wełnianą czapkę, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Stała przed nim piękna
dziewczyna z ciemnymi, lekko kręconymi włosami rozrzuconymi na ramionach.
Gwałtownie wciągnął powietrze. Nie zdążył pomyśleć, kiedy nagle poczuł cios w
twarz. Przeklął pod nosem i poruszył szczęką, sprawdzając obrażenia. Starając się
nie zrobić krzywdy, delikatnie chwycił jej dłonie.
- Porca miseria, nie walczę z tobą - warknął niecierpliwie. - Ratowałem cię!
Oszałamiająco zielone oczy wbiły się w niego. Nagle Carlo zapragnął ją
pocałować. I zrobił to. Gdy ich usta spotkały się, unieruchomił jej ręce, by nie mogła
go ponownie uderzyć.
- Dla-dlaczego to zrobiłeś? - zapytała zaskoczona, kiedy się odsunął.
Po raz pierwszy w życiu Carlo nie potrafił myśleć rozsądnie.
- To był pocałunek życia - wymruczał. Jego umysł i ciało nadal skupiały się na
jej ustach. - Ostro cię potraktowali i pomyślałem...
- Chyba nie zadziałało. - Jej wzrok był lekko zamglony. - Spróbujesz jeszcze
raz? - zapytała cicho.
Mężczyzna pocałował ją, tym razem mocniej do siebie przyciągając.
Zadrżała. Szczupłe ramiona objęły jego szyję i przez chwilę zatonął w
miękkości jej ust.
- Nie wierzę, że to zrobiliśmy. - Odsunęła się. - I że ci na to pozwoliłam.
R S
4
Była zmieszana i zła. Kiedy schyliła się, by podnieść worek, dostrzegł grymas
na jej twarzy.
- Jesteś ranna? - zapytał, a myśl, że mogli zrobić jej krzywdę, rozwścieczyła
go. - To był chyba solidny kopniak.
- Nic mi nie jest. - Odgarnęła włosy z twarzy. - Chyba tobie powinnam za to
dziękować. - Spojrzała na niego uważnie. - Gdyby nie ty, pewnie ten łajdak użyłby
noża. Przepraszam, że cię przewróciłam. Wszystko działo się tak szybko, że
spanikowałam. Myślałam, że jesteś z nimi.
- Nie przepraszaj. Cieszę się, że cię poznałem. - Schował dłonie do kieszeni i
wpatrywał się głodnym wzrokiem w jej usta.
Patrzyła na niego czujnie, jakby nie była pewna, czy ma uciec, czy zostać.
- Dlaczego mnie pocałowałeś?
- Bo jesteś taka urocza. - Carlo czuł, że brakuje mu powietrza.
- W podartych dżinsach i starym płaszczu? W wełnianej czapce na głowie? Na
pewno wyglądam bardzo zmysłowo. - Zaśmiała się.
- Całowanie to dobry sposób na odwrócenie uwagi napastnika - powiedział
wolno, nie mogąc oderwać wzroku od jej twarzy. - Taki element zaskoczenia.
- No cóż, ćwiczę judo, odkąd skończyłam sześć lat, ale tego sposobu nigdy nie
stosowałam - odpowiedziała, śmiało patrząc mu w oczy. - To z pewnością odwraca
uwagę od walki.
Carlo pomyślał, że gdyby mógł dostać na Gwiazdkę wszystko, czego
zapragnie, to chciałby właśnie ją. Najlepiej bez opakowania - dodał.
Nagle jej uśmiech zbladł.
- O nie! Podbiłam ci oko? - Wspięła się na palce i dotknęła delikatnie jego
policzka. - Trzeba tu przyłożyć lód.
Spojrzał na nią.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Nie byli zbyt delikatni. - Dziwiło go, że była
taka spokojna.
R S
5
Twarda sztuka - pomyślał.
- Wszystko w porządku, dzięki tobie. Poza tym, że podarłam swoje ulubione
dżinsy. Byłam zamyślona, inaczej nie zaskoczyliby mnie. - Spojrzała na niego
zawstydzona. - Uratowałeś mi życie, a ja cię uderzyłam. Powinnam być wdzięczna,
a zamiast tego podbiłam ci oko.
- Uwielbiam dominujące kobiety - powiedział Carlo.
- Następnym razem postaram się być bardziej opanowana.
- Nie dziwię się, że spanikowałaś.
- Miałam szczęście, że przechodziłeś i zechciałeś mi pomóc. Czy nie
powinniśmy jednak wezwać policji?
Carlo zamarł. Ściąganie na siebie uwagi było ostatnią rzeczą, której
potrzebował.
- Już uciekli - powiedział ostrożnie. - Właściwie nie przyjrzałem im się
dokładnie. A ty?
- Nie. - Potrząsnęła głową.
- Co robisz sama na ulicy o tak późnej porze? - zapytał Carlo, chcąc zmienić
temat.
Mocniej chwyciła worek.
- Pracuję.
Pracuje? - zastanowił się.
Jaka praca wymaga nocnych spacerów, w znoszonych dżinsach, wełnianej
czapce, z workiem na śmieci? Z pewnością nie była...
Spojrzała na niego i wybuchnęła śmiechem.
- Szkoda, że nie widzisz teraz swojej miny! Zapewniam cię, że nie robię tego,
o czym myślisz! Jestem położną.
Położną? - Carlo chciał powiedzieć coś inteligentnego, ale widząc ten cudny
uśmiech, nie mógł wydusić słowa. Umawiał się z różnymi kobietami, ale żadna nie
zrobiła na nim takiego wrażenia, że czuł się jak pijany.
R S
6
- Czy wszystkie angielskie położne chodzą po nocy z workiem na śmieci?
- Starałam się nie zwracać na siebie uwagi - przyznała.
- Musisz jeszcze poćwiczyć.
- Chyba masz rację. - Popatrzyła ze smutkiem na podarte spodnie. - Pewnie
myśleli, że mam w nim coś cennego.
- A co masz?
- No cóż, nie obrabowałam banku, jeśli o to ci chodzi - zachichotała. - Właśnie
idę do pacjentki. Jeśli z twoją twarzą wszystko w porządku, to tu się rozstaniemy.
- Pójdę z tobą. Nie powinienem chodzić sam po tych ulicach. To
niebezpieczne - zażartował.
Spojrzała na niego, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki.
- Potrzebujesz mojej ochrony?
- Dokładnie tak.
- Masz przynajmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu i jesteś dobrze
umięśniony, o co więc chodzi? - Patrzyła z podziwem na szerokie ramiona mężczyz-
ny. - Załatwiłeś tych gości bez zastanowienia i nie wyglądasz na kogoś, kto mógłby
się czegoś bać.
- Boję się, ale tego, że już cię więcej nie zobaczę.
Zapadła cisza. Płatki śniegu wirowały wokół jej zaskoczonej twarzy i osiadały
na czarnej, wełnianej kurtce dziewczyny.
- Teraz pewnie powinnam powiedzieć, że to śmieszne?
Podszedł bliżej, świadomy jej bezbronności.
- Jeśli chcesz, to powiedz.
- Nie... nie mogę.
Odgarnął ciemne włosy z jej twarzy. Była piękna.
- Ja... to szaleństwo. Naprawdę muszę już iść...
- Ja też. To może pożegnalny pocałunek? - Przyciągnął ją do siebie.
Dziewczyna gwałtownie się odsunęła.
R S
7
- Co ty robisz? Ja nie jestem taka, jak myślisz. Nie całuję mężczyzn, których
znam od pięciu minut.
- Wydawało mi się, że już to zrobiłaś - powiedział z lekką ironią.
Dziewczyna wyraźnie się zawstydziła.
- To był błąd. Przecież w ogóle się nie znamy.
- Wobec tego będę się kręcił w pobliżu, aż poznasz mnie lepiej - powiedział, a
ona przewróciła oczami z irytacją.
- Zawsze jesteś taki uparty?
- Nie. Nigdy nie było takiej konieczności. Chodźmy gdzieś, gdzie jest ciepło.
Napijemy się kawy.
- Nie mogę. W każdym razie nie w tej chwili. - Spojrzała na zegarek. -
Czekają na mnie i nie chcę się spóźnić. To nie jest najprzyjemniejsza okolica w
dzień, a w nocy jest tu strasznie. Muszę iść na wizytę, a ty powinieneś wrócić do
domu i przyłożyć do policzka lód - powiedziała troskliwym głosem. - Naprawdę
bardzo cię przepraszam.
- Nie szkodzi - uśmiechnął się Carlo. - Tylko przypomnij mi, żebym cię nie
denerwował.
- Jestem groźna. - Podniosła rękę i udawała, że napina biceps.
Nie mogę pozwolić, by odeszła, choćby na chwilę - pomyślał.
- No dobrze. Skoro ty nie chcesz iść ze mną, ja pójdę z tobą na tę wizytę, a
potem razem przyłożymy lód do mojego policzka - zaproponował.
- To niemożliwe. Nie możesz iść ze mną do pacjenta. To sprawa służbowa.
- Ale jakie to ma znaczenie?
- Przestań. To naprawdę głupi pomysł. Muszę już iść.
- Czy zmienisz zdanie, jeśli ci powiem, że jestem lekarzem położnikiem?
Wybuchnęła śmiechem.
- Co cię tak bawi? - Spojrzał na nią srogo.
R S
8
- Staram się przypomnieć sobie znanych mi położników, walczących tak jak
ty. Nic z tego. Wszyscy byli wątli i mieliby problem, siłując się z mikroskopem.
Podniósł brew, udając obrażonego.
- Nie wierzysz, że jestem lekarzem?
- Twierdzisz, że masz mięśnie oraz mózg?
- Dokładnie tak. - Podobało mu się jej poczucie humoru.
- Nie. Pracowałam z wieloma położnikami i żaden nie wyglądał tak jak ty.
- No cóż, dopóki nie zobaczysz mnie w akcji, musisz uwierzyć mi na słowo.
Mogę iść z tobą?
- Gdzie pracujesz? - Przechyliła lekko głowę.
- Od jutra będę miał zastępstwo w szpitalu Świętej Katarzyny.
- Ja też tam pracuję.
- To wspaniale. Idziemy więc razem. Potem odprowadzę cię do domu i
będziemy nawzajem leczyć swoje siniaki.
- No nie wiem... - Przerwała, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Rozumiem, że to dość nietypowy sposób rozpoczęcia znajomości, ale nie
musisz się mnie bać. Jeśli zrobię coś nie tak, podbijesz mi drugie oko.
- Dobrze. - Zarzuciła worek na ramię i wskazała głową budynek po drugiej
stronie ulicy. - Chodź ze mną do Kelly, a potem pójdziemy do mnie i zrobimy coś z
twoją twarzą. Tyle mogę na razie zaproponować, skoro próbowałam cię zabić.
Carlo z trudem powstrzymał okrzyk radości. Nie dziwiło go, że nie lubiła
przychodzić tu w nocy. Ściany pokrywało graffiti, okna były powybijane, a drzwi
pozabijane deskami. Samotna kobieta nie powinna przebywać tu po zmroku.
Dziewczyna zatrzymała się przed drzwiami, włożyła czapkę i schowała pod
nią włosy. Zapukała.
- Kelly? To ja, Zan. Wpuść mnie.
Zan? - Carlo był zdziwiony. Co to za imię?
R S
9
Kiedy się nad tym zastanawiał, drzwi się otworzyły. W progu stał zwalisty
mężczyzna, o niezbyt przyjemnym wyrazie twarzy.
Carlo instynktownie wyprostował się i przygotował do walki.
- Cześć, Mike. - Zan uśmiechnęła się i zerknęła do pokoju. - Przyszłam do
Kelly. Przyniosłam trochę rzeczy.
Potrząsnęła czarnym workiem.
- Nie chcemy jałmużny!
- To nie jałmużna - powiedziała przyjacielskim tonem. - Matki cały czas
wymieniają się ubrankami. Jedna z moich podopiecznych robiła porządki,
pomyślałam, że coś z tego na pewno wam się przyda. Ale jeśli nie chcesz,
zaproponuję to komuś innemu...
Mike otworzył szerzej drzwi. Spojrzał ponad ramieniem Zan i zauważył Carla.
- A ten to kto?
Zan otworzyła usta, ale Carlo był szybszy.
- Nazywam się Carlo Bennett. Jestem lekarzem. Będę tu pracował, więc Zan
zgodziła się, bym towarzyszył jej podczas kilku wizyt.
Uśmiechnął się do Mike'a i wyciągnął dłoń.
Po chwili wahania mężczyzna uścisnął mu rękę, krzywiąc się, czym dał
wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o lekarzach.
- Nie wyglądasz jak Anglik i nie mówisz jak Anglik - stwierdził po chwili.
- Jestem po części Włochem - skłamał Carlo.
- No dobrze, skoro już przyszedłeś, to możesz wejść. Ale wiedz, że nie znoszę
lekarzy i nie pozwolę, by kręcili się koło mojej kobiety. Tylko Zan może ją zbadać.
- Oczywiście - powiedział Carlo, nie chcąc wchodzić z Mike'em w konflikt, po
czym wszedł za Zan do mieszkania.
W malutkim pokoju panował straszny bałagan, wszędzie poniewierały się
stare gazety i talerze z resztkami jedzenia. Na środku dywanu leżał ogromny
owczarek niemiecki i wpatrywał się w Carla. W mieszkaniu było wilgotno i zimno.
R S
10
- Cześć, Kelly - powiedziała Zan i usiadła na sofie obok drobnej dziewczyny,
która była w zaawansowanej ciąży. - Jak się czujesz?
Kelly spojrzała na Mike'a, który skinął głową.
- Dobrze - odpowiedziała cicho. - Ale jestem bardzo zmęczona.
- Sądzę, że masz anemię - stwierdziła Zan, wyjmując z torby ciśnieniomierz. -
To znaczy, że twoja krew nie przenosi wystarczającej ilości tlenu. W ciąży to się
często zdarza, zwłaszcza gdy ktoś nie odżywia się właściwie.
Zmierzyła ciśnienie Kelly i spojrzała na Mike'a.
- Chciałabym pobrać próbkę krwi.
- Nie - powiedział ostro. - Nie pozwolę wbijać w nią igieł.
- Staram się tylko pomóc, Mike. Kelly jest w trzydziestym czwartym tygodniu
ciąży. Powodem zmęczenia może być anemia. Musimy ją wyleczyć przed porodem.
Chcę sprawdzić poziom żelaza we krwi.
- Żadnych igieł. - Mike przysunął się do Zan.
Carlo zrobił krok naprzód, gotowy do interwencji.
- Prawdopodobnie masz anemię. Wolelibyśmy to sprawdzić. - Zwrócił się
bezpośrednio do Kelly. - Ale jeśli nie chcesz, to możemy po prostu podać ci żelazo.
- To nie zaszkodzi dziecku?
- Nie, ale zaszkodzi tobie, jeśli nie weźmiesz żelaza - powiedział łagodnie. -
Ciąża i poród są dużym obciążeniem dla organizmu. Musimy mu pomóc, bo inaczej
możesz mieć problemy podczas porodu. Gdy przyjedziesz do szpitala, to...
- Ona nie pojedzie do żadnego szpitala! - ryknął Mike.
Zan chrząknęła.
- Zostawmy to na razie. Teraz naprawdę powinna wziąć żelazo. - Sięgnęła do
torby i wyjęła buteleczkę z pigułkami. - Bierz jedną dziennie, dobrze?
Kelly zerknęła na Mike'a, a on przyzwalająco skinął głową.
- A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym cię zbadać - zaproponowała Zan.
- Nie, kiedy on jest tutaj. - Mike wskazał na lekarza.
R S
11
Co spotkało tego faceta, że jest taki podejrzliwy? - zastanawiał się Carlo, po
czym wyszedł do drugiego pokoju.
Pięć minut później Zan zawołała go. Była zmartwiona.
- Dziecko chyba nie rośnie tak szybko, jak powinno. Według mnie jest za małe
jak na trzydziesty czwarty tydzień.
Carlo spojrzał na Mike'a.
- Mogę ją zbadać?
- Nie!
- Mike, proszę. - Głos Zan był miękki i uspokajający.
Mężczyzna zawahał się, a potem skinął głową.
- No dobrze. Ale cały czas będę cię obserwował!
- Rozumiem
- Palisz? - zapytał Carlo dziewczynę.
Kelly potrząsnęła przecząco głową i zalęknionym wzrokiem po raz kolejny
spojrzała na Mike'a.
- Dziecko wydaje się mniejsze, niż byśmy chcieli - powiedział, zwracając się
znów do Kelly. - Myślę, że na jakiś czas powinienem zabrać panią do szpitala.
Zrobimy wszystkie badania i obejrzymy dziecko. To nic groźnego. Przesuniemy po
twoim brzuchu takim urządzeniem, które jest kamerą, i zmierzymy rozmiar główki
dziecka. To nam powie, jak jest duże. Potem obejrzymy je całe.
Mike pokręcił głową.
- Ona nie pójdzie do żadnego szpitala.
Carlo zmarszczył brwi.
- To nic. - Zan spojrzała na Carla ostrzegawczo. - Ale jeśli zmienicie zdanie,
wiecie, gdzie nas znaleźć. Przyniosłam ci trochę ubranek, Kelly. - Sięgnęła do
worka i wyjęła kolejny pełen malutkich ubranek oraz śliczny kocyk.
Carlo zmrużył oczy. To nie są rzeczy używane - zauważył. Jeśli tak, to jestem
Anglikiem.
R S
12
Kelly wciągnęła gwałtownie powietrze, jej twarz się rozpromieniła.
- Ktoś to oddaje? - Dotknęła jednego z ciuszków z niedowierzaniem.
Zan się uśmiechnęła.
- Tak, już ich nie potrzebuje.
Tak, jasne - pomyślał Carlo
- Są jak nowe. - Kelly spojrzała błagalnie na Mike'a. - Mogę je zatrzymać?
Mężczyzna skinął głową.
- Może je wziąć, ale do szpitala jej nie puszczę!
Zan spojrzała mu w oczy.
- Dziecko jest zbyt małe, Mike. Naprawdę zastanów się, musimy...
- Wynoś się!
Kelly skuliła się na krześle.
- Wychodzimy - powiedziała spokojnie Zan, uśmiechając się do Mike'a, jakby
nic nie zaszło. - Porozmawiamy o tym następnym razem.
- Nie pójdzie do szpitala. I koniec - powiedział do siebie cichym głosem.
Zan wstała.
- Dobrze, Mike. Jakby coś się działo, dzwońcie.
Spojrzała znacząco na Carla i wyszli.
R S
13
ROZDZIAŁ DRUGI
- Czy on ją bije? - zapytał Zan, idąc po ciemnych schodach.
- Raczej nie. Myślę, że tylko bardzo jej pilnuje.
- Ale czemu tak bardzo nienawidzi szpitali?
- Nigdy nie powiedział, a ja nie pytam, bo nie mogłabym widywać Kelly. -
Zerknęła na niego kątem oka.
Nigdy nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Wysoki, ciemnowłosy,
emanujący zmysłowością, siłą i pewnością siebie. Gdybym miała opisać go jednym
słowem, powiedziałabym, że jest bardzo męski - pomyślała.
- Musisz ich odwiedzać?
- Jeśli tego nie zrobię, Kelly nie będzie miała żadnej opieki. - Światło latarni
przeświecało przez drzewa i tańczyło na wodzie. - Dziewczyny z opieki społecznej
powiedziały mi, że Kelly w ciąży ani razu nie była u lekarza.
- Powinna przejść dokładne badania - powiedział Carlo.
Zan przytaknęła.
- Wiem. Ale nic więcej nie możemy zrobić.
Poczuła jego wzrok na swoim ciele.
- To nie jest dobre miejsce dla kobiety.
Dziewczyna się zaśmiała.
- Zawsze jesteś taki macho?
- Oczywiście. - Carlo podniósł głowę i uśmiechnął się krzywo. - Nie
zapominaj, że jestem Włochem. A Włosi są najszczęśliwsi wtedy, kiedy ich kobiety
siedzą w domu.
- Ktoś chyba zapomniał ci powiedzieć, że mamy dwudziesty pierwszy wiek.
Patrzył na nią poważnie.
R S
14
- Tu naprawdę nie jest bezpiecznie. Martwię się, że musisz chodzić w takie
miejsca.
- Pracuję tu, bo to jest wyzwanie i robię coś dobrego. Nie jesteś do tego
przyzwyczajony, prawda? Wygląd mieszkania na pewno cię zszokował.
- Aż tak to było widać?
- Nie przejmuj się. Ja też byłam zaskoczona, gdy po raz pierwszy tu
przyszłam. Po dwudziestu latach życia wśród takich ludzi otwierają się oczy.
Nastolatki w ciąży, niezamężne matki z gromadką dzieci, w dodatku różnych ojców,
alkohol... Wierz mi, do wszystkiego można się przyzwyczaić. - Przeszła ostrożnie
po zamarzniętej kałuży.
- Czemu trenujesz judo? - zapytał.
Uśmiechnęła się.
- Mam czterech starszych braci. Mój ojciec chciał mieć pięcioosobową
drużynę rugby, ale urodziłam się ja. Stwierdzili, że muszę umieć o siebie zadbać,
gdy ich przy mnie nie będzie.
- Bardzo rozsądnie.
- Nie, to nadopiekuńczość - powiedziała oschle. - Odstraszyli wszystkich
moich chłopaków.
- Ale jesteście sobie bliscy. Prawda? - Carlo spojrzał na nią pytająco.
- Uwielbiam ich. Dorastanie z czterema braćmi było fantastyczne. Świetnie się
razem bawiliśmy.
- Ale nauczyli cię chyba być nieufnym w stosunku do mężczyzn.
Zawahała się chwilę.
- Tak. Kocham moich braci, ale dla nich jestem wciąż malutką siostrzyczką i
zrobią wszystko, żeby mnie chronić.
- Au - uśmiechnął się Carlo i rozejrzał wokół. - Powinienem być gotowy na
niespodziewany cios?
Zan zerknęła na jego ramiona i wybuchnęła śmiechem.
R S
15
- Nie sądzę, żebyś musiał się martwić. Teraz wiesz już o mnie wszystko. A ty?
Może coś byś o sobie powiedział?
Spojrzał na nią ze znaczącym uśmiechem, tak zmysłowym, że wstrzymała
oddech.
- Jeśli będziesz grzeczna, to może się czegoś dowiesz.
Zaczerwieniła się, ale nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.
- Sądząc po twoim lekkim akcencie, zakładam, że jesteś Włochem. Co robisz
więc w Londynie?
- Zmieniam klimat.
Odpowiedź była tak szybka, że spojrzała na niego badawczo. Czyżby coś
ukrywał? - zastanowiła się.
Zauważył jej wzrok i uśmiechnął się.
- Wielu lekarzy z krajów Wspólnoty Europejskiej przyjeżdża do Anglii
pracować.
- A gdzie pracowałeś poprzednio?
- W prywatnej klinice pod Mediolanem. Moje pacjentki były zupełnie inne niż
Kelly.
- Zbyt wytworne, by przeć?
- Coś w tym rodzaju.
- Dziękuję, że zechciałeś zerknąć na Kelly. Większość lekarzy odmówiłaby.
Tu mieszkam. - Zan zatrzymała się przed niskim, zniszczonym blokiem.
Carlo oparł się o ścianę.
- Zaprosisz mnie na górę? - zapytał nieśmiało.
- Zwykle nie zapraszam nieznajomych do mieszkania.
- Cieszę się. - Carlo przysunął się odrobinę bliżej, nie przerywając kontaktu
wzrokowego. - Ale już dwa razy się całowaliśmy i spędziliśmy razem wieczór, więc
nie jestem chyba dla ciebie zupełnie obcy.
Zaśmiała się.
R S
16
- Spędziliśmy wieczór w brudnym mieszkaniu z facetem, który chciał nas
pobić. Tak wygląda według ciebie idealna pierwsza randka?
- Była oryginalna - przyznał, patrząc na jej ponętne usta. - Możesz mi zaufać,
Zan.
Zawahała się. Rozsądek walczył z pokusą.
- Nic o tobie nie wiem - odpowiedziała.
Poza tym, że jesteś silny, mądry i niesamowicie przystojny - dodała w myśli.
- A co chcesz wiedzieć? - Uśmiechnął się. - Jestem miłym Włochem, mam
starszego brata i młodszą siostrę. I... podbite oko.
Spojrzała na niego badawczo.
- Jesteś żonaty?
- Nie mam żony ani dzieci.
Przygryzła wargę. Czy zaproszenie go do domu będzie błędem? - pomyślała.
Po chwili zastanowienia otworzyła drzwi i weszli do holu.
- Mieszkam na samej górze.
Wsiedli do windy i wjechali na ostatnie piętro. Kiedy znaleźli się pod
drzwiami mieszkania Zan, dziewczynie przyszło do głowy, że chyba oszalała. Przez
kilka lat była ostrożna, jeżeli chodziło o znajomości z mężczyznami. Nie ufała im. A
teraz przyjmuje w domu człowieka, którego dopiero co poznała. A może czas,
żebym naprawdę zaczęła żyć? - pomyślała, zerkając na Carla. Podobało jej się jego
kąśliwe poczucie humoru, pewność siebie i to, jak marszczył oczy, gdy się
uśmiechał. Był opiekuńczy i budził zaufanie.
- Jesteśmy. Mieszkanie jest bardzo małe - uprzedziła, szukając klucza w
kieszeni.
Otworzyła drzwi i weszła, zapalając światło.
Jasną drewnianą podłogę pokrywały plastikowe pudełka i torby z różnych
sklepów. Spojrzała na Carla przepraszająco i zaczęła je zbierać.
R S
17
- Nie musisz chować przede mną opakowań - powiedział. - Zorientowałem się,
że te ubranka były nowe.
- O nie! Starałam się je pognieść, żeby wyglądały na używane. Myślisz, że się
domyślili?
- Na pewno nie. Kelly była zachwycona. - Podszedł i wyjął opakowanie z ręki
Zan. - Zawsze wydajesz pieniądze na swoich pacjentów?
- Nie. To znaczy czasami. Lubię Kelly i żal mi jej. - Zarumieniła się.
Podszedł do okna.
- Fantastyczny widok.
- Naprawdę? Widocznie się już przyzwyczaiłam.
- Masz ładne mieszkanie - stwierdził, rozejrzawszy się dookoła.
- Tak, ale jak wygram na loterii, kupię coś większego.
Przez chwilę nie odpowiadał, a potem odwrócił się, z dziwnym wyrazem w
oczach.
- Grasz na loterii? Widzę, że pieniądze są dla ciebie bardzo ważne?
- Nie. - Wrzuciła śmieci do kosza i uśmiechnęła się. - Ważne jest to, co można
za nie kupić. Uwielbiam marzyć, a ty nie?
Był zdziwiony.
- No cóż, ja...
- Daj spokój! - Zdjęła buty, płaszcz i opadła na sofę. - Wszyscy marzą o
wygranej na loterii. Nawet ci, którzy zapominają zagrać!
Patrzył na nią z zaciekawieniem.
- Co byś kupiła?
- Nie wiem, zwykłe rzeczy... - Wzruszyła ramionami. - Dom w lepszej
okolicy, samochód.
- Zrezygnowałabyś z pracy?
- Nie! Kocham swoją pracę. Gdybym miała pieniądze, mogłabym znaleźć
nowe mieszkanie dla Kelly i Mike'a, nie prosząc o pomoc opiekę społeczną.
R S
18
- Co stanie się jutro? - Carlo podszedł do niej.
- Kupię choinkę - powiedziała z dumą. - Uwielbiam Boże Narodzenie. A ty?
Lubisz święta?
Carlo zawahał się, a potem przytaknął.
- Chyba tak. - Spojrzał na nią z błyskiem w oczach.
- Ale smutno ci, bo w tym roku spędzisz je poza domem? - Przechyliła głowę i
popatrzyła na niego. - Znam to uczucie. Ja też pracuję w święta. Do domu pojadę
dopiero na Nowy Rok. Ale napisałam list do Mikołaja, więc wie, że tu ma
przywieźć prezenty.
Oparł się o ścianę i obserwował ją.
- Napisałaś do Mikołaja?
- Oczywiście. Wysłałam mu listę rzeczy, które chciałabym mieć. - Zaczęła
wyliczać na palcach. - Diamentowe kolczyki, kaszmirowy sweter, jedwabna
bielizna, tego typu drobiazgi.
- Diamentowe kolczyki? - Zerknął na jej porwane dżinsy. - Nie wyglądasz na
dziewczynę, która miałaby nosić tak drogą biżuterię.
- Pozory mylą. Pewnie, że nigdy nie miałam szansy - powiedziała ponuro. -
Przy czterech braciach moje dzieciństwo upłynęło pod znakiem butów do rugby i
Action Mana. Na święta dostawałam to samo, co oni. Nie zrozum mnie źle. Moi
rodzice są wspaniali i bardzo ich kocham. Ale w pewnym momencie zapomnieli, że
jestem dziewczynką. Wszystko bym dała za coś kobiecego. A ty? Co chcesz pod
choinkę?
Zapadła cisza, a potem Carlo odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.
- Ciebie. Chcę ciebie, Zan.
Jego słowa zaskoczyły ją. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ona też go
pragnęła, ale przerażało ją to uczucie.
- Nie uznaję przygód na jedną noc.
- To dobrze. - Nie odrywał od niej oczu. - Nie interesuje mnie jedna noc.
R S
19
Spojrzała na niego i zadrżała. Był tak inny od mężczyzn, z którymi się zwykle
spotykała. Wiedział dokładnie, czego chce i jak to zdobyć.
- Skąd się wziąłeś? Moje życie było do tej pory całkowicie przewidywalne i
pełne nudnych mężczyzn, a zaraz potem...
- Zaraz potem? - zapytał z wyraźnym włoskim akcentem.
Nie wiedziała, co jest bardziej seksowne, wyraz jego oczu czy ton głosu.
- Zaraz potem leżę na chodniku i całuję nieznajomego. - Samo wspomnienie
pocałunku sprawiło, że kolana ugięły się pod nią.
- Czy to zażalenie?
- Nie do końca. Po prostu nie mam zwyczaju całować się na chodniku, na
oczach ludzi.
- Nikogo nie było - uśmiechnął się zmysłowo.
Odsunęła się o krok.
- Chcesz kawy?
- Nie. - Podszedł, stając tak blisko, że czuła ciepło jego ciała.
Uśmiechnęła się nerwowo.
- Nadal nie przyłożyliśmy lodu do twojego oka.
- Teraz to nie moje oko potrzebuje lodu. - Schylił głowę.
Jego usta delikatnie musnęły jej wargi.
Zmysłowe doznania rozpłynęły się po całym ciele dziewczyny. Nie
przerywając pocałunku, Carlo zaplótł sobie wokół szyi jej ramiona, a potem przy-
ciągnął ją jak najbliżej. Wsunął palce w jej włosy i odchylił głowę tak, by na niego
popatrzyła.
- Nie powinniśmy robić tego zbyt długo, cara mia - powiedział ochryple.
Zan chciała coś powiedzieć, ale nie mogła, oszołomiona pocałunkiem.
- Wiesz co? - powiedział, dotykając jej policzka. - Chętnie wziąłbym prysznic.
Moje dżinsy są mokre, bo ktoś przewrócił mnie do kałuży.
Podobało jej się, że potrafił ze wszystkiego żartować.
R S
20
- Niemożliwe! Kto mógł być tak okrutny?
- Nie mam pojęcia, ale znajdę go i zostanie surowo ukarany. - Przyciągnął ją i
znów pocałował. - Może oboje wyskoczymy z tych mokrych ubrań, zanim
zamarzniemy.
- Bardzo proszę. - Skinęła głową.
- Dołączysz do mnie?
Zan potrząsnęła głową.
Mężczyzna udał się z żałosną miną do łazienki. Po chwili wyszedł z dżinsami
w ręku.
- Nie umiem włączyć suszarki.
Wybuchnęła śmiechem, starając się nie patrzeć na jego opalone, umięśnione
nogi.
- To postawa włoskiego macho, jak podejrzewam? Kto ci pierze w domu? A
może nie powinnam pytać.
- Mam gosposię - powiedział.
- Nie wyszkoliła cię zbyt dobrze. - Wyjęła mu dżinsy z ręki i ominęła go.
Wrzuciła spodnie do suszarki, wybrała program i włączyła urządzenie. - A wiesz,
jak działa prysznic, czy tym też zajmuje się twoja gosposia?
- Z prysznicem jakoś sobie radzę. - W oczach zaświeciły mu się figlarne
iskierki. - Ale nigdy nie opanowałem techniki rozbierania.
- Jeśli nie chcesz, żebym podbiła ci drugie oko, musisz się bardzo szybko
nauczyć - powiedziała, wychodząc po ręcznik. - Zostawię go na podłodze.
- Słucham? - Szum wody zagłuszał słowa, więc szerzej uchyliła drzwi.
- Powiedziałam, że zostawię ręcznik na podłodze.
- Nie słyszę.
Wśliznęła się do łazienki. Carlo chwycił ją i wciągnął pod strumień wody.
- Ty draniu! Co ty wyprawiasz?
- Oszczędzam wodę.
R S
21
Ich usta połączyły się gwałtownie; Zan drżała z podniecenia. Namiętność
rosła, ale gdy poczuła jego palce przy zapięciu swoich spodni, powstrzymała go.
- Zaczekaj... to dla mnie za szybko...
- Mam przestać?
- Tak... nie... - Drżała.
Carlo jęknął i objął ją mocniej.
- Wiesz, jak bardzo cię pragnę?
Zan wiedziała, że gdyby miała tylko raz w życiu się kochać, chciałaby to
zrobić właśnie z nim. Ale teraz się wystraszyła.
Nagle poczuła na ramionach suchy i ciepły ręcznik.
- Zdejmij te mokre dżinsy i włóż na siebie coś mniej prowokującego -
powiedział cicho, wychodząc spod prysznica i pomagając jej.
Zagryzła wargi i spojrzała na niego nerwowo.
- Ja... myślałam, że będziemy...
- Nie, nie będziemy - powiedział. - W każdym razie nie teraz. Nie jesteś
przekonana, a ja chcę, żebyś była pewna.
Zawahała się i potrząsnęła głową.
- To się dzieje za szybko. Nie znam cię... nie mogę...
- Rozumiem, Zan. - Sprawił, że zabrzmiało to bardzo prosto.
Spojrzała na niego nieśmiało, zdziwiona, że się na nią nie gniewa.
- Nie masz nic przeciwko temu?
- Będę potrzebował zimnego prysznica - przyznał ponuro. - Ale ustaliliśmy
już, że jeśli przekroczę granicę, podbijesz mi drugie oko, więc postaram się
wytrzymać jak najdłużej. A teraz idź się ubrać.
Gdy dziewczyna wróciła do salonu, Carlo z ręcznikiem wokół bioder
przeglądał jej kolekcję płyt CD.
- Carlo. - Stanęła przed nim z nieśmiałym uśmiechem. - Jesteś zły?
- Nie - wydawał się zdziwiony. - Dlaczego miałbym być zły?
R S
22
- Sądziłeś pewnie, że ja... Przepraszam, jeśli sprawiłam, że pomyślałeś... Nie
zamierzałam cię zwodzić.
Zmarszczył brwi.
- Zawsze masz prawo odmówić, cara mia.
- Ale nie chciałam odmówić, naprawdę - powiedziała, rumieniąc się. -
Wszystko działo się tak szybko... Ja właściwie nigdy tego nie robiłam - wyrzuciła z
siebie.
Zapadła cisza, a gdy Carlo odezwał się, miał zachrypnięty głos.
- Zrobimy to wtedy, gdy nadejdzie właściwy moment.
Spojrzała na niego.
- Nadal mnie pragniesz?
- A jak sądzisz? - Carlo przysunął się do niej i ujął w dłonie jej twarz. -
Przepraszam, jeśli działałem zbyt szybko. Nie przyszło mi do głowy, że...
- Nie chciałam ci mówić. Bałam się, że to cię zrazi - powiedziała cichym
głosem.
- Musisz się jeszcze dużo nauczyć o Włochach, cara mia. Jesteśmy niezwykle
zaborczy i zazdrośni o swoje kobiety.
Zan wstała.
- Sprawdzę, czy twoje spodnie wyschły.
Poszedł za nią do kuchni.
- Nie mogę uwierzyć, że nadal jesteś dziewicą. Twoi bracia dobrze cię
chronili.
Zan wyciągnęła dżinsy z suszarki.
- To prawda. Kiedy jakiś chłopak zaczynał się mną interesować, robili, co w
ich mocy, by go odstraszyć. Zaskakująca praca zespołowa i zgodność w rodzinie. Za
każdym razem im się udawało.
- Wszyscy dawali się odstraszyć?
Podała mu spodnie.
R S
23
- Moi bracia potrafią zniechęcić.
- A teraz, gdy jesteś dorosła?
- Teraz wiedzą, że jestem ostrożna. - Spojrzała na niego zdenerwowana, gdy
przypomniała sobie, że zna go dopiero od kilku godzin.
- W porządku, Zan - jego głos był łagodny. - Ja też nie chodzę do łóżka z
kobietami, które dopiero poznałem. Dajmy sobie trochę czasu. Nie musimy się
spieszyć.
- Chcesz kawy?
- Jakiej kawy? - Jego oczy zwęziły się podejrzliwie. - Tym, co wy, Anglicy,
nazywacie kawą, we Włoszech czyścimy podłogi.
Uniosła wysoko głowę i popatrzyła na niego z wyższością.
- Muszę ci powiedzieć, że robię najlepsze cappuccino w Londynie.
- To niewiele... Au! - Odsunął się, gdy uderzyła go żartobliwie.
Przygotowała dwa parujące kubki cappuccino, ułożyła trochę domowego
ciasta na talerzu i wróciła do salonu.
Carlo stał przy oknie i patrzył na Tamizę. W światłach pobłyskujących na
wodzie było coś spokojnego i bardzo świątecznego.
- Uwielbiam Londyn nocą. - Zan uklękła obok niego i podała mu kubek. -
Magiczny widok, prawda? Nie widać brudu.
- Wszystkie miasta są brudne w dzień. Powinnaś zobaczyć Mediolan, pełen
smogu i strasznie głośny. - Upił łyk kawy i spojrzał na Zan z zaskoczeniem. - Miałaś
rację, robisz pyszną kawę.
Przebrała się w dżinsy i miękki, kremowy sweter.
- Chodź do mnie. - Odstawił kawę i wyciągnął do niej rękę. Bez wahania
wślizgnęła się w jego ramiona, podniosła głowę i spojrzała na niego nieśmiało.
- Smakuje ci moja kawa?
Nie mógł jej się oprzeć. Przewrócił Zan na poduszki i pocałował ją.
R S
24
Świadomość, że ona pragnie go tak, jak on jej, nie ułatwiała mu zachowania
kontroli. Wsunął dłoń pod jej sweter i dotknął ciepłej i miękkiej skóry dziewczyny.
Zan westchnęła, gdy poczuła jego ręce na swoich piersiach.
Przetoczył się na plecy, cały czas trzymając ją w objęciach. Zan przytuliła się
do niego, po czym podniosła głowę i zapytała nieśmiało:
- Czemu przestałeś?
- A jak sądzisz?
Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a na policzki wypłynął rumieniec.
Naprawdę była aż tak niewinna? - pomyślał.
- Pragnąłeś mnie?
- Można tak powiedzieć.
- Czy wiesz, że kiedy całujesz, mruczysz coś po włosku? To bardzo seksowne.
- Naprawdę?
- Uwielbiam twój akcent - powiedziała rozmarzona, opierając podbródek na
dłoni. - Powiedz coś po włosku. Cokolwiek.
- Cappuccino - powiedział z poważnym wyrazem twarzy.
- Bardzo zabawne.
- Io voglio te - powiedział miękko.
- Co to znaczy?
Pragnę cię - pomyślał. Ale nie zamierzał jej tego mówić. Wiedział, że nie
może dać jej nic poza kłopotami i bólem. Odczuwając nagłe wyrzuty sumienia,
przytulił ją i powiedział cicho:
- To znaczy, że niezła z ciebie laska.
- Naprawdę? - Zachichotała i pochyliła się, by go pocałować. - Będę musiała
nauczyć się włoskiego. Będziesz moim nauczycielem?
- Jest parę innych rzeczy, których też chętnie cię nauczę. - Zmusił się do
uśmiechu.
- Spoważniałeś. - Zan spojrzała na niego, zatroskana.
R S
25
- Pomyślałem, że za sześć godzin zaczynam nową pracę.
A ochrona pewnie już przeczesuje ulice, szukając mnie - zdał sobie sprawę.
Zerknęła na zegarek.
- Zapomniałam o pracy. Lepiej już idź! Gdzie ty właściwie mieszkasz?
Zawahał się, a potem odsunął od niej.
- Mam tymczasowe mieszkanie, nic specjalnego. Apartament na najwyższym
piętrze z widokiem na Hyde Park, wart trzy miliony funtów, należący do jego brata.
Niezły ze mnie krętacz - pomyślał zły na siebie.
- Jasne. - Spojrzała na niego ze współczuciem. - A co ze świętami? Gdzie
będziesz je spędzał?
Włożył sweter i spojrzał na nią.
- O co ci chodzi?
Wzruszyła nerwowo ramionami.
- Możesz zatrzymać się tutaj. - Gdy tylko wypowiedziała te słowa, zagryzła
usta. - Zapomnij, że to powiedziałam.
- A jeśli nie chcę zapomnieć?
Ukryła twarz w dłoniach i potrząsnęła głową.
- Nie poznaję siebie. Gdy jestem z tobą, robię bardzo dziwne rzeczy. Chyba
oszalałam.
Nie mógł wyobrazić sobie lepszych świąt niż spędzonych z Zan. Ale jego
życie było chwilowo zbyt skomplikowane. Skomplikowane i niebezpieczne. Nie
chciał jej narażać. Podszedł do niej i delikatnie odsunął jej dłonie od twarzy.
- Tak jak mówiłaś wcześniej, powinniśmy zwolnić. Zobaczymy, jak się
wszystko potoczy, dobrze?
Zawahała się, a potem uśmiechnęła.
- To chyba najrozsądniejsze wyjście.
Westchnął.
- Wiem, co myślisz, ale nie masz racji. Myślisz, że wyjdę i to będzie koniec.
R S
26
- Mam czterech braci - powiedziała zarumieniona. - Znam ich sztuczki.
- Nie stosuję żadnych sztuczek - powiedział pewnie, ignorując wyrzuty
sumienia, że ją oszukiwał.
Powinienem odejść i nigdy nie wracać - pomyślał.
- Gdzie, u diabła, byłeś?
Carlo spojrzał na Matteo Pariniego, swojego wieloletniego przyjaciela i szefa
ochrony swojego ojca.
- Poszedłem na spacer.
- Pięciogodzinny?
- Uspokój się, Matt, bo dostaniesz zawału - Carlo mówił spokojnie. -
Zostawiłem ci wiadomość na sekretarce.
- Pięć godzin temu!
- To co? - Wzruszył ramionami. - Poznałem dziewczynę.
- Dziewczynę? Jesteś w Londynie jeden dzień i już kogoś poznałeś? To
szybko, nawet jak na ciebie.
Nie kogoś. Tę jedyną - pomyślał.
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - zapytał po chwili.
Matt patrzył na niego z nieukrywanym szokiem.
- Nie wierzę, że o to pytasz.
Carlo uśmiechnął się szeroko. On też nie mógł uwierzyć.
- No więc?
- Tylko po kilku głębszych. Powiedz, że żartujesz. Dopiero ją poznałeś.
- Wiem. Ale nie żartuję.
Matt powoli wypuścił powietrze i próbował przemówić przyjacielowi do
rozsądku.
- Nie możesz. Nie teraz. Miałeś nie rzucać się w oczy. A jeśli ona powie
dziennikarzom? Ten trik z fałszywym nazwiskiem miał zmylić prasę.
R S
27
- Ona nie wie, kim jestem.
- Jeszcze. - Matt znacząco uniósł brew, ale Carlo nie zamierzał się poddać.
- Spokojnie. To nie Włochy. A ona raczej nie czytuje kolorowych
magazynów.
- Przynajmniej zabierz mnie ze sobą następnym razem - westchnął Matt.
- Nie wiedziałem, że lubisz podglądać.
- Zaczekam pod drzwiami - warknął Matt, a Carlo uśmiechnął się szeroko.
- Dobry z ciebie przyjaciel, ale nie potrzebuję ochrony.
- Naprawdę? - Matt spojrzał na jego policzek. - To skąd masz to?
Carlo dotknął delikatnie siniaka i uśmiechnął się.
- Zostałem zaatakowany.
- Zaatakowany? - Matt nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Przez kobietę. Próbowałem ją ratować...
- I uderzyła cię?
Carlo wybuchnął śmiechem, widząc minę przyjaciela.
- To było nieporozumienie. Nie wiedziała, że chciałem ją ratować.
- Nic dziwnego, że się zakochałeś. Przebojowe kobiety są bardzo seksowne.
Carlo wiedział, że Zan z jednej strony była pewna siebie i przebojowa, z
drugiej natomiast kobieca i nieśmiała. To mu się podobało.
Matt spojrzał na niego z niepokojem.
- To naprawdę zły moment na wiązanie się z kimś, Carlo. Nic o niej nie wiesz.
Mężczyzna spochmurniał.
- A ona nie wie nic o mnie. Nie ma mowy, by była w to zamieszana, jeśli o to
ci chodzi. Jest niewinna.
- Bądźmy przez chwilę szczerzy, przyjacielu. Wyjechałeś z Włoch, by
odciągnąć tych wariatów od swojej rodziny i żeby pojechali za tobą. Nadal uważam,
że to był zły pomysł, zwłaszcza że jesteś tak beztroski w kwestii ochrony.
R S
28
- Beztroski? - Oczy Carla błysnęły. - Och, uwierz mi, nie jestem beztroski.
Jestem przygotowany na każde niebezpieczeństwo.
- Nawe jeśli dziewczyna nie wyda cię pismakom, związek z tobą może ją
narazić. Chcąc dotrzeć do ciebie, mogą ją wykorzystać - warknął Matt, sfrustrowany
brakiem współpracy ze strony Carla. - Nie myśl, że przybrane nazwisko ich zmyli.
Miało zmylić tylko prasę. Ludzie, którzy ci grożą, to profesjonaliści. Założę się, że
już wiedzą, kim jesteś i gdzie przebywasz.
Carlo się uśmiechnął.
- Masz rację.
- Nie możesz się z nią widywać, dopóki nie uporządkujesz bałaganu w swoim
życiu.
Carl zbladł. Wszystko, co powiedział Matt, było prawdą. Wyjechał z Włoch,
by odciągnąć ludzi, którzy mu grozili, od swojej rodziny. Wiedział, że spotykanie
się z Zan mogło być dla niej niebezpieczne, ale wiedział też, że nie potrafi z niej
zrezygnować.
Może uda mi się grać na zwłokę? - zastanawiał się. Miał nadzieję, że ludzie,
którzy mu grozili, wyjdą wkrótce z ukrycia. Chciał utrzymać związek, który
pierwszy raz w życiu traktował poważnie. Nie zamierzał tego zaprzepaścić.
- Jest jeszcze jedna kwestia. - Matt mówił ostrożnie. - Nawet, jeśli ona nie wie,
kim jesteś, wkrótce na pewno się dowie. I będzie miała żal, że nie powiedziałeś jej
prawdy. A zraniona kobieta...
- Jest niebezpieczna - dokończył ponuro Carlo, przemierzając pokój i
podchodząc do okna.
- Może pójść z tym do gazet.
Carlo zmarszczył brwi, zdaję sobie sprawę, że przyjaciel mówi prawdę.
Wiedział, że dziewczyny, z którymi spotykał się on lub jego brat, często
sprzedawały historie ich związków do prasy. To głównie dlatego był tak ostrożny w
R S
29
kontaktach z kobietami. Nie wierzył jednak, by Zan mogła zrobić coś takiego.
Odwrócił się i spojrzał na Matta.
- Ona jest inna. Wyjątkowa.
- Wystarczająco wyjątkowa, by wybaczyć ci oszustwo?
Carlo powoli wypuścił powietrze. Mam taką nadzieję. W przeciwnym razie
moje życie się jeszcze bardziej skomplikuje - pomyślał.
R S
30
ROZDZIAŁ TRZECI
- Co się dzieje? - Kim, najlepsza przyjaciółka Zan i przełożona położnych w
przychodni, spojrzała badawczo na koleżankę. Właśnie przygotowywały się na
przyjście pacjentów. - Mówiłam ci, że mamy dziś lekarza na zastępstwie, który nie
wie jeszcze co i jak? Dlaczego się uśmiechasz? Powiedziałam coś zabawnego?
Zan wzięła do ręki karty pacjentek. Była tak podekscytowana, że nie zdołała
nawet zjeść śniadania. Myślała tylko o Carlu.
- Po prostu mam dobry humor.
- I właśnie to mnie martwi. Dlaczego masz dobry humor, skoro przed końcem
dnia będziesz miała pęcherze na obu stopach i ból głowy większy niż Afryka?
- Nie dbam o pęcherze. Poznałam kogoś. - Starała się, by jej głos zabrzmiał
nonszalancko.
- Poznałaś kogoś? Kiedy? Wczoraj, jak byłyśmy w pracy, nie zauważyłam u
ciebie jakiegoś niezwykłego uśmiechu. - Kim była zaskoczona.
- Poznałam go wczoraj wieczorem. - Zan zaśmiała się.
- Wieczorem? - Kim z niedowierzaniem pokręciła głową. - Ależ zakochiwanie
się w jedną noc nie jest w twoim stylu, Zan. Jesteś uosobieniem słowa „ostrożność".
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Może czas to zmienić.
Kim rozejrzała się, by sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje, i zniżyła głos.
- Czy wy... no wiesz?
- Kim! - Zan udawała zszokowaną, a potem uśmiechnęła się szeroko. - Nie.
Ale bardzo tego chcę. Mam dość bycia ostrożną, a on jest taki boski.
- Najwyraźniej. W jedną noc osiągnął to, co nie udało się wszystkim twoim
facetom przez wiele lat. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam.
R S
31
Zan spuściła głowę. Nie chciała zdradzić, że lekarz na zastępstwo i
mężczyzna, z którym się spotykała, to ta sama osoba. Ten związek był zbyt świeży,
by narazić go na jeden z niedyskretnych komentarzy Kim.
- Tak czy inaczej, zejdź na ziemię. Musimy otwierać przychodnię -
powiedziała pogodnie Kim. - A potem ubierzemy choinkę.
- Dobrze. - Zan się uśmiechnęła. - Od czego mam zacząć?
- Od pilnowania nowego. Jest w gabinecie numer jeden - powiedziała Kim.
Zan z wysiłkiem zapanowała nad mimiką. Jeśli nowy był osobą, o której
myślała, to zamierzała go bardzo dokładnie pilnować. Z bijącym sercem wzięła plik
kart i poszła do swojego gabinetu, który połączony był z innym. Nagle przez otwarte
drzwi zobaczyła Carla siedzącego przy biurku. Czytał karty pacjentów. Przesunęła
wzrokiem po jego krótkich, ciemnych włosach, oliwkowej skórze twarzy i szerokich
ramionach. Wygląda na stuprocentowego Włocha - pomyślała, nie mogąc oderwać
od niego oczu.
Zauważył ją i uśmiechnął się szeroko.
- Buongiorno.
- Dzień dobry. - Nie wiedząc czemu, zawstydziła się. Założyła włosy za ucho.
Zerknął przez ramię, czy nikt nie podsłuchuje.
- Nie rób tak, bo nie będę w stanie pracować.
Zanim Zan odpowiedziała, do pokoju weszła Kim z plikiem kart.
- Doktorze Bennett?
Carlo w pierwszej chwili nie zareagował, ale musiał dojrzeć coś w oczach
Zan, bo szybko odwrócił się do wchodzącej.
- Tak? Przepraszam. Zamyśliłem się.
Nie usłyszał własnego nazwiska. Aż tak go rozpraszała? - zastanowiła się.
Kim spojrzała na niego.
R S
32
- Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę
mówić. Nie przejmujemy się tutaj formalnościami. Ja jestem Kim. To jest Suzannah
Wilde, ale zwracamy się do niej Zan. Pracuje w gabinecie obok.
- Dziękuję. - Oczy Carla lekko błysnęły, a Zan odwróciła się, żeby
przyjaciółka nie dostrzegła jej rumieńca.
Kim mówiła dalej, nie zauważając napięcia między nimi.
- W poczekalni jest pani Hughes. Oczekuje bliźniąt. Staramy się, by nie
czekała długo, z oczywistych przyczyn. - Wręczyła Carlowi karty. - Czy miał pan do
czynienia z ciążami mnogimi, doktorze Bennett?
- Mów mi Carlo, a odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak, bardzo często. -
Wyciągnął dłoń po karty. - Interesuje mnie bezpłodność, a niestety jednym ze
skutków jej leczenia jest większa liczba ciąż mnogich, choć staramy się temu
zapobiegać. W zeszłym roku odebrałem kilka porodów bliźniaczych i dwa trojacze.
- Pani Hughes jest w trzydziestym siódmym tygodniu ciąży, w domu ma już
dwójkę dzieci, oboje poniżej pięciu lat - przekazała mu Zan, starając się, by jej głos
brzmiał profesjonalnie. - Nie wypoczywa tyle, ile powinna. Ciśnienie krwi miała
ostatnio na granicy normy.
Carlo spojrzał do karty.
- Niech wejdzie. Zbadam ją.
- Czy koleżanka wyjaśniła ci, jak tutaj pracujemy?
- Jeszcze nie.
- Staramy się zapewnić ciągłość opieki, jeśli się da, więc nie pracujemy w
jednym miejscu, tylko zmieniamy się - wytłumaczyła Zan. - Jednego dnia mogę być
w przychodni, a drugiego na oddziale porodowym. Staramy się prowadzić pacjentkę
do chwili, gdy urodzi. Potem opiekę przejmuje ktoś z oddziału.
- Czyli prowadzicie ciąże w przychodni, a potem przyjmujecie poród?
- Dokładnie. Położne są podzielone na zespoły, więc kobieta zawsze zna
kogoś z zespołu. To znaczy, że gdy zaczyna rodzić, nie trafia pod opiekę zupełnie
R S
33
obcej osoby - wyjaśniła Zan, a potem zwróciła się do Kim: - Zapomniałam ci
powiedzieć. Byłam wczoraj u Kelly Turner.
- Aż boję się spytać. I co?
- Nie za dobrze - wyznała, nie wspominając, że Carlo też tam był. - Jest w
trzydziestym czwartym tygodniu, a macica jest zbyt mała. Próbowałam namówić ją,
żeby przyszła na USG, ale Mike się nie zgodził.
- Jeśli nie będziemy czujni, dziewczyna może mieć kłopoty - stwierdziła Kim.
- Chciałabym wiedzieć, jak zdołałaś odwiedzić Kelly i jeszcze poznać mężczyznę? -
Zerknęła na Carla i mrugnęła. - Pilnuj jej, może być rozkojarzona. Poznała wczoraj
kogoś i jest zakochana.
Dzięki, Kim! - pomyślała Zan. Po co mówiłam jej o wszystkim?
Carlo chrząknął.
- To miło.
Nawet nie patrząc na niego, Zan czuła, że jest rozbawiony.
- Jeśli jesteś gotowy, pójdę po panią Hughes.
- Ja to zrobię - wtrąciła Kim. - Porozmawiajcie sobie, zanim zaczniecie
przyjmować pacjentki. A tak na marginesie, co ci się stało w oko?
Carlo uniósł dłoń do policzka.
- Och. Ja... miałem wypadek.
- Jasne. - Kim uśmiechnęła się szeroko.
Gdy tylko wyszła, Carlo spojrzał na Zan z wesołymi iskierkami w oczach.
- To zaczyna być interesujące. Kim jest mężczyzna, w którym się zakochałaś?
- Nie mówiłam, że się zakochałam - odparła szybko. - Kim ma bujną
wyobraźnię, to wszystko.
- Czyli nie jesteś zakochana?
Zaczerwieniła się.
R S
34
- Nie zakochuję się w przygodnie napotkanych mężczyznach. - Uśmiechnęła
się nieśmiało. - Kupuję dziś choinkę. Jeśli wypożyczysz mi swoje mięśnie, ugotuję
ci kolację.
Z twarzy Carla zniknął uśmiech.
- Zan, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór...
Zauważyła jego wahanie i zarumieniła się. No tak. Zmienił zdanie -
stwierdziła w myśli. Szlag, szlag, szlag. Jak mogłam być tak głupia?
- Nie przejmuj się. Mogę sama przynieść drzewko - rzuciła szybko,
odwracając wzrok. - Musimy zaczynać. Poproszę panią Hughes. - Wyszła, nie dając
mu szansy nic powiedzieć.
Carlo zamknął oczy i przeklął po włosku. Był w sytuacji bez wyjścia. Obiecał
Mattowi, że się z nią nie będzie spotykał, przynajmniej jakiś czas, ale zupełnie nie
wiedział, jak ma to zrobić.
To ją zaboli - pomyślał. A ja też nie będę czuł się z tym dobrze.
Weszła do gabinetu. W jej oczach był smutek.
- To jest Helen Hughes. - Uśmiechnęła się do kobiety i pomogła jej wspiąć się
na kozetkę. - Teraz cię zbadamy, Helen.
Carlo uśmiechnął się do pacjentki. Starał się być miły.
- Jak się pani czuje?
- Raczej marnie - przyznała Helen. - Strasznie bolą mnie plecy i ciągle jest mi
niedobrze.
Carlo pokiwał głową.
- Nosi pani dwoje dzieci. Pani macica jest o wiele większa niż przy ciąży
pojedynczej. Dlatego dolegliwości będą większe.
- Chcieliśmy jedno dziecko, a tu, proszę, a w domu mam jeszcze dwójkę, która
też wymaga opieki. Nie jest mi lekko, panie doktorze.
Carlo uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Czy w pani rodzinie były bliźnięta?
R S
35
- Mam siostrę bliźniaczkę. Moja ciotka i siostra mają bliźnięta. To chyba
szczęście, że będę miała tylko jedną parę.
Zan zmierzyła ciśnienie krwi Helen i zbadała próbkę moczu na obecność
białka.
- Wszystko w porządku, Helen. - Pokazała wyniki Carlowi.
- Chciałbym zbadać pani brzuch, jeśli mogę. - Pomógł pacjentce położyć się i
przesuwając dłonie po jej brzuchu, ocenił rozmiar macicy i ułożenie dzieci.
Helen spojrzała na niego z ciekawością.
- Wie pan, które jest które?
- Na razie wiem, że pierwsze z bliźniąt leży główką w dół, w położeniu, które
nazywamy podłużnym - odpowiedział momentalnie Carlo.
Oczy Helen rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Imponujące. Poprzedni lekarz nie miał pojęcia. Musiał mi zrobić USG.
- To bywa trudne, kiedy jest dwoje dzieci - przyznał Carlo. - Czasem
potrzebne jest USG, żeby dokładnie określić ich położenie, ale bliźnięta i trojaczki
to moja specjalność.
- Och. - Helen patrzyła na niego z szacunkiem. - Lekarz, u którego byłam,
nigdy nie miał do czynienia z bliźniętami. Muszę przyznać, że raczej mnie to
zmartwiło. Czy odbierze pan mój poród?
Carlo się uśmiechnął.
- To zależy, kiedy będzie pani rodziła. Postaram się.
- Jak pan sądzi, kiedy się zacznie? Będę potrzebowała pomocy przy pozostałej
dwójce, a nie chcę zbyt wcześnie zaprosić mamy, zwłaszcza przed świętami, bo mój
mąż się wyprowadzi. No cóż, nie przepadają za sobą.
- Wobec tego dziwię się, że nie ma pani wyższego ciśnienia - powiedział
Carlo, kończąc badanie i pomagając kobiecie usiąść. - A odpowiedź na pani pytanie
brzmi tak: ciąże bliźniacze zwykle nie trwają pełnych czterdziestu tygodni.
Większość kobiet rodzi w trzydziestym siódmym tygodniu, czyli tak jak pani teraz.
R S
36
Patrzyła na niego zaskoczona.
- Czyli pana zdaniem to będzie niedługo?
Uśmiechnął się.
- Istnieje duża szansa, że tak, ale równie dobrze może pani urodzić po
świętach.
- Na to liczę. - Helen wyglądała na zmartwioną. - Nie ma mowy, żeby mój
mąż poradził sobie z dwójką maluchów, moją matką, i do tego z surowym indykiem.
Zan zaśmiała się i pomogła jej wstać.
- Może mąż cię zaskoczy.
- Chciałabym. - Helen nie była przekonana. - Co teraz?
- Chwilowo wszystko jest super - powiedział Carlo. - Teraz proszę iść do
domu i jak najwięcej odpoczywać. Wiem, że to nie jest łatwe przy dwójce dzieci, ale
myślę, że pani da sobie radę. Jeśli nic się nie wydarzy, widzimy się w przyszłym
tygodniu, ale podejrzewam, że nie zdąży pani upiec indyka.
- Mam nadzieję, że pan się myli. - Helen powoli podeszła do drzwi.
Zan wyszła za nią do poczekalni.
- Skąd go wzięłyście? Jest fantastyczny. - Zapięła płaszcz i owinęła szyję
szalikiem. - Lekarze nie powinni być tak przystojni.
Zan zdołała się uśmiechnąć i poszła z nią w stronę drzwi.
- Na tym etapie ciąży nie powinnaś myśleć o seksie, moja droga.
- A co poza myśleniem mi pozostało? - odpowiedziała ponuro Helen, drżąc,
gdy poczuła panujący na zewnątrz chłód. - A jeszcze kiedy urodzi się ta dwójka, to
w ogóle mogę zapomnieć o tego rodzaju przyjemnościach, przynajmniej na jakiś
czas.
Zan zaśmiała się i uścisnęła ją.
- Wesołych świąt, jeśli nie zobaczymy się wcześniej.
Egzotyczny, ekscytujący Włoch - pomyślała, wracając do poczekalni. To
prawda. A potem przypomniała sobie zmysłowy wyraz oczu Carla i delikatną
R S
37
pieszczotę jego rąk. Pan Bennett jest wyjątkowy - stwierdziła, ale co z tego? Nie jest
mną zainteresowany w takim stopniu, w jakim bym chciała.
W przychodni był duży ruch. Po południu Kim poprosiła Zan, żeby poszła na
oddział porodowy.
- Właśnie przyjechała Vicky Morris i wygląda na to, że to będzie najszybszy
poród na naszym oddziale.
Vicky była jedną z podopiecznych Zan.
- Cudownie. Bardzo chciała wrócić do domu przed świętami.
Carlo lekko zmarszczył brwi i zwrócił się do Zan.
- Nie jadłaś lunchu.
- To jest krajowa służba zdrowia, Carlo - powiedziała sucho Kim. - Co to jest
lunch?
- I tak nie jestem głodna - dodała Zan, podając Kim karty. - Do zobaczenia.
Podeszła do drzwi, ciesząc się, że może uciec od Carla.
***
Na porodówce panował chaos.
- Mamy dwie rodzące na oddziale przedporodowym, ponieważ tu już brakuje
miejsca - powiedziała Diane, wprowadzając Zan szybko w sytuację. - Twoja Vicky
chyba zaraz urodzi. Szczerze mówiąc, chciałabym, bo bardzo potrzebujemy łóżek.
- Zawsze miło jest pracować w tak swobodnej atmosferze - zażartowała Zan i
poszła do sali obok. Otworzyła drzwi. - Vicky, fantastycznie. Tak jak chciałaś.
- Nie czuję się fantastycznie - odparła Vicky, blada z bólu. - W jednej chwili
robię zakupy świąteczne, a zaraz potem jestem w szpitalu na porodówce.
- Wszystko w porządku? - Zan umyła ręce i sprawdziła zapis KTG, który
pokazywał tętno dziecka i skurcze matki.
- Przyznam, że wolałabym jeść teraz lunch z koleżankami - przyznała Vicky,
jęcząc z bólu, gdy nadszedł kolejny skurcz.
R S
38
- Wdychaj - poleciła Zan, podając rodzącej maskę. - Właśnie tak, bardzo
dobrze.
Gdy ból minął, wyczerpana kobieta oparła się o poduszki.
- Dość tego. Kiedy mogę iść do domu?
- Już niedługo. - Zan uścisnęła jej dłoń. Sprawdziła tętno dziecka. - Wszystko
jest dobrze.
- Chciałabym znieczulenie ogólne - poprosiła Vicky.
- Dzisiaj nie. Gdzie jest Andrew?
Zan poznała męża Vicky na ostatnim spotkaniu szkoły rodzenia, którą
prowadziła, i pamiętała, że nie mógł się doczekać, kiedy będzie przy porodzie.
- Już tu jedzie. Och, znowu się zaczyna... - Vicky skrzywiła się z bólu,
wypuszczając maskę tlenową i chwytając boki łóżka.
Zan zmarszczyła brwi. Czy rozwarcie mogło pójść tak szybko? - pomyślała.
- Muszę cię zbadać jeszcze raz - powiedziała. - Nie chcę, żebyś parła, dopóki
rozwarcie nie będzie pełne.
Dwie minuty później spojrzała zaskoczona na Vicky.
- Możesz przeć. Najwyraźniej chcesz urodzić rekordowo szybko.
Wezwała dzwonkiem pomoc, i w tej chwili Andrew wszedł do sali. Diane szła
tuż za nim. Vicky zwróciła się do męża z ulgą w głosie:
- Wiedziałam, że zdążysz.
- Nie przypuszczałem, że to będzie tak szybko - powiedział Andrew
zdenerwowany i podszedł do żony. - Mówiłaś, że pierwszy poród trwa kilka godzin.
- Wiesz, że zawsze lubiłam się wyróżniać. - Vicky jęknęła, gdy rozpoczął się
kolejny skurcz.
- Główka już jest, Vicky! - krzyknęła Zan.
- Zaraz urodzisz!
Nagle Zan poczuła dreszcz paniki. Spojrzała na Diane.
R S
39
- Ramionka nie wychodzą - mówiła opanowanym głosem, ale obie rozumiały
powagę sytuacji.
Vicky oddychała szybko. W jej oczach widać było strach.
- Co się dzieje? Dlaczego?
- Wezwę położnika - powiedziała Diane, a Zan skupiła się na Vicky i jej
dziecku.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała szybko, modląc się, żeby to była
prawda. - Czasem ramionka nie ustawiają się we właściwy sposób i musimy
maluchowi trochę pomóc.
Po kilku sekundach wróciła Diane z Carlem.
W międzyczasie Zan ponownie spróbowała obrócić dziecko. Kiedy się nie
udało, spojrzała bezradnie na lekarza. Wiedziała, że sytuacja jest poważna.
- Nie mogą sobie poradzić - zwróciła się do niego.
- Jest dobrze. Nie ma co się martwić - Carlo mówił spokojnie do pacjentki,
myjąc ręce. - Musimy inaczej cię ułożyć. Dziecko utknęło i trzeba zrobić mu więcej
miejsca. Zaraz będzie po wszystkim.
Chwilę potem podniósł noworodka i położył go na brzuchu matki. Zan
odetchnęła z ulgą i wymieniła z Diane zaskoczone spojrzenia.
- Teraz wiem, że to Boże Narodzenie. Czas cudów - uśmiechnęła się Diane. -
Jest pan cudotwórcą, doktorze Bennett.
- Na szczęście rzadko - Carlo uśmiechnął się, patrząc na Vicky i dziecko.
Do sali wszedł pediatra.
- Jakieś problemy?
- Już nie. Ale skoro tu jesteś, możesz zbadać malucha.
Carlo złapał płaszcz i zbiegł po schodach.
Uciekła mi? - zastanawiał się.
Wybiegł przez frontowe drzwi na mróz i rozejrzał się, przeklinając wezwanie
z oddziału, które go zatrzymało.
R S
40
- Szukasz kogoś? - Usłyszał za plecami jej głos.
- Tak, ciebie. - Przez większą część swojego dorosłego życia - dodał w myśli.
- Dlaczego? - Zan starała się, by zabrzmiało to naturalnie.
- Myślałem, że zamierzasz kupić dziś choinkę. - Uśmiechnął się do niej. -
Wielką choinkę, o ile zmieści się w twoim domu.
- Zamierzam. - Włożyła dłonie do kieszeni i spojrzała na niego. - Mówiłam ci
już, że byłeś świetny? Ocaliłeś życie tego dziecka. Jestem pod wrażeniem.
- Na tyle, by ugotować mi obiecaną kolację? - Wykorzystał okazję.
- Raczej nie. - Odwróciła się i chciała odejść, ale chwycił ją za ramię.
- Jeśli choinka ma być tak duża, jak mówiłaś, to przyda ci się pomoc.
Popatrzyła na niego i pokręciła głową.
- Dam sobie radę.
- Zan, ja wczoraj nie kłamałem.
- A dziś rano dałeś mi do zrozumienia, że przemyślałeś wszystko jeszcze raz.
- To nie tak. - Chciał postąpić jak należy, ale wiedział, że nie potrafi. Musiał
być z tą kobietą i musiał jakoś zapewnić jej bezpieczeństwo. - Nasz związek nie jest
prosty. - Prawie zaśmiał się, słysząc własne słowa.
- Masz na myśli to, że wrócisz do Włoch? Nie, to, że nie mówię ci prawdy o
sobie - pomyślał.
- Zan...
- Nie oczekuję zobowiązań - przerwała mu. - Chcę tylko, żebyś był ze mną
szczery.
Szczery. Tu był problem - przeszło mu przez myśl. Dobrze, że Zan nie wie, z
kim się związała i jak wyglądało moje życie we Włoszech. - Miał nadzieję Carlo.
Znajdę sposób, by powiedzieć jej prawdę o sobie, gdy nadejdzie właściwa chwila -
postanowił.
- Samotne ubieranie choinki jest nudne - stwierdził.
Zan spojrzała na niego, zastanawiając się, czy może mu zaufać.
R S
41
- Mam kupić szkocką sosnę czy srebrzysty świerk?
- Srebrzysty świerk. Jest najpiękniejszy. - Uśmiechnął się.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Jest za duża. - Carlo spojrzał na szczyt choinki.
- Jest dobra. - Zan wyszła spod gałęzi, nucąc kolędy.
- Sięga do sufitu.
- I tak ma być. Teraz musimy ją tylko ubrać.
- My? - Carlo uniósł jedną brew.
Zan skinęła głową i wręczyła mu pudełko.
- Wykorzystam twój wzrost. Te małe bombki mają wisieć na górze, a te
większe z przodu, bo są bardzo ładne. - Podała mu pudełko delikatnych, srebrnych
ozdób.
- To prawda. - Wziął je ostrożnie.
Carlo przechylił głowę tak, że ich usta były blisko. Walczył z chęcią
pocałowania jej. Patrzył, jak wargi dziewczyny rozchylają się w oczekiwaniu.
Chce, żebym ją pocałował - pomyślał. Ale nie zamierzał. Musiał być pewien,
że ona czuje się przy nim swobodnie i pragnie go tak, jak on pożądał jej. Z
rozmysłem przeciągał tę chwilę, aż jej oddech przyspieszył, po czym ponownie
skupił uwagę na ubieraniu choinki.
- Te mają być z przodu? - Starając się, by jego głos zabrzmiał lekko, Carlo
wyprostował się i zaczął wieszać bombki.
- Tak... Dokładnie tam... - Zan nie mogła złapać tchu.
Carlo zacisnął zęby, żeby się nie odwrócić. Nie mogę tego zrobić. Muszę
jeszcze poczekać - postanowił. Nie przypominał sobie, żeby wcześniej był w takiej
sytuacji. Nigdy nie musiał powstrzymywać się przy kobiecie.
R S
42
- Czy mógłbyś włączyć lampki? - poprosiła.
Drzewko rozjaśniło się, rzucając srebrzyste światło na cały salon.
- Jak ładnie! - Zan klasnęła, a w jej zielonych oczach odbijał się blask setki
malutkich światełek. - Wesołych świąt, panie Bennett.
Poczuł nagłe wyrzuty sumienia. Ufa mi, a ja jestem wobec niej nieszczery -
pomyślał.
- Bardzo piękne. - Starał się, by jego głos zabrzmiał pewnie.
- Prawda? - Po chwili wyjęła z torby kartkę papieru. - Właśnie sobie coś
przypomniałam. Numery na jutrzejszą loterię. Pomóż mi wybrać.
- Naprawdę chcesz zagrać na loterii? - Patrzył na nią zdziwiony.
Za kilka tygodni, gdy wszystkie problemy się rozwiążą, kupię ci wszystko,
czego zapragniesz - pomyślał.
- Oczywiście. Do wygrania jest jedenaście milionów. Wyobraź sobie, jak
wspaniale byłoby wygrać choć część na Boże Narodzenie. - Usiadła po turecku na
poduszkach ułożonych przy oknie. - Gdybyś miał mnóstwo pieniędzy, co byś z nimi
zrobił? Pewnie sprawiłbyś sobie samochód, zgadłam? Wyglądasz na faceta, który
lubi szybkie auta. Niech zgadnę... - Zan przechyliła głowę i przyjrzała mu się
dokładnie. - Ferrari? Czerwone?
- Ferrari. - Grał w jej grę i myślał, jak przyjemnie będzie kupić jej wszystko,
czego zapragnie.
- Co jeszcze byś kupił?
Carlo patrzył na nią ze zdziwieniem. Próbuję udawać, że nie mam pieniędzy, a
ona pyta mnie, co bym zrobił, gdybym je miał. To naprawdę dziwna sytuacja -
zaniepokoił się.
- Kupiłbym domek w górach - powiedział powoli, myśląc o domu w Cortinie.
- I willę na Sardynii.
- Sardynia? Ładnie tam jest?
- Prześlicznie.
R S
43
- Jeśli wygramy, zabierzesz mnie tam. - Zerknęła na liczby. - Ja wybiorę trzy i
ty wybierzesz trzy.
Carlo stłumił jęk.
- Wybierz sama. Nie chcę przynieść ci pecha.
Wypełniła kupon, schowała go do kieszeni i uśmiechnęła się.
- A teraz czas na kolację.
Zan zrobiła potrawkę z kurczaka. Świece i blask choinki sprawiły, że
atmosfera była bardzo uroczysta. Carlo nie pamiętał, kiedy czuł się tak szczęśliwy. I
wtedy padło pytanie, którego się obawiał.
- Opowiedz mi o swojej rodzinie.
- Mój ojciec ma firmę - powiedział ostrożnie. - I jest najbogatszym
człowiekiem we Włoszech - pomyślał.
- Czym się zajmuje?
- Zaopatrzenie medyczne i technologia - powiedział Carlo, licząc, że nie
będzie drążyła tematu. Firma jego ojca była znana w Europie i USA.
- Nie chciałeś u niego pracować?
- Mój brat i ja chcieliśmy sami zapracować na swoje nazwisko. - Przez chwilę
chciał powiedzieć jej, jak ciężko jest być synem miliardera i jak trudno postrzegać
siebie jako osobę odnoszącą sukces, mając takiego ojca.
- Twój brat też jest lekarzem? Gdzie?
- Jest chirurgiem w Mediolanie. - Znanym kardiochirurgiem dziecięcym. - Ma
żonę i dwuletnią córeczkę. Lada dzień urodzi im się drugie dziecko. Świetnie
gotujesz - zmienił temat.
- Ktoś musiał pomagać mamie, a moi bracia się nie kwapili - powiedziała Zan,
wstając i sprzątając talerze.
Carlo był zadowolony, że udało mu się zmienić temat.
- Pomogę ci zmywać.
R S
44
- Nie trzeba, mam zmywarkę. - Weszła do kuchni i otworzyła jedną z szafek. -
Mieszkanie jest małe, ale dobrze wyposażone. Mogę cię o coś spytać?
- Oczywiście. - Co tym razem? Tylko nie o rodzinę - błagał w myśli.
Zawahała się.
- Oddział dziecięcy szuka kogoś do roli Mikołaja. Zwykle robi to główny
dyrektor, bo jest wysoki i dobrze wygląda w kostiumie, ale ma grypę i... - urwała,
patrząc na niego z nadzieją.
- Chcesz, żebym został Świętym Mikołajem?
- Zawsze lubiłam mężczyzn z brodą. - W jej policzkach ukazały się dołeczki.
- Pociągają cię mężczyźni z białą brodą?
Oboje się śmiali. Carlo z trudem powstrzymał się, żeby nie chwycić jej w
objęcia.
- Kiedy i gdzie się ma odbyć to spotkanie?
- W Wigilię. Przed szpitalem.
- Rozumiem, że mam przyjechać w saniach.
- Niestety nie. To krajowa służba zdrowia. Nie ma sań. - Włączyła zmywarkę.
- Przychodzisz z kilkoma elfami, jako pomocnikami, by rozdać prezenty.
Carlo popatrzył na nią z namysłem. W jego głowie kiełkowała myśl.
- Zgoda - powiedział szybko.
- Fantastycznie. Zobaczysz mój elfi strój.
Uznał, że jak na jedną noc osiągnął już granice samokontroli. Spojrzał na
zegarek.
- Lepiej już pójdę. Dzięki za kolację.
- To ja dziękuję za pomoc przy choince. - Spojrzała na niego smutno i szybko
odwróciła wzrok, ale zdołał dojrzeć rumieniec na jej policzkach. Wiedział, o czym
myślała.
- Zan - spytał cicho - gdy Mikołaj rozda prezenty, co się dzieje dalej? Elfy
zapraszają go do siebie?
R S
45
Zaśmiała się.
- Na ogół Mikołaje spędzają noc, wciskając się do kominów. Ale ty możesz
zostać tutaj. - Uśmiechnęła się z wahaniem. - Jednak wczoraj, gdy ci to
zaproponowałam, nie byłeś zachwycony.
- Wierz mi, jestem zachwycony. - Carlo miał ochotę ją objąć.
- Naprawdę? - Spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Wobec tego
przyjdziemy tu po wizycie na oddziale dziecięcym i razem w świąteczny poranek
otworzymy prezenty.
- Czy to znaczy, że moja skarpeta będzie wisiała obok twojej?
- To zależy. - Zan uśmiechnęła się szeroko. - A będzie grzeczna?
- Raczej nie. - Carlo schylił głowę i musnął ustami jej wargi. W żadnym
wypadku nie zamierzał być grzeczny. Miał czterdzieści osiem godzin, by upewnić
się, że ona czuje to samo.
***
- Zamierzasz nadal się z nią spotykać? - Matt patrzył na niego z
niedowierzaniem, ale Carlo tylko się uśmiechał.
- Zamierzam nadal się z nią spotykać, a ty będziesz ją chronił. - Prawie
wybuchnął śmiechem na widok wyrazu twarzy Matta. - Nie rób takiej miny. Zawsze
chcesz być macho-ochroniarzem, a ja ci właśnie na to pozwalam. Możesz być tak
bardzo macho, jak tylko chcesz. Tylko nie pozwól, by cię zauważyła.
- Chcesz, żebym jej pilnował?
- Tak. Na imię ma Zan.
- Miałem chronić ciebie.
- Sam się ochronię. - Carlo niecierpliwie zmarszczył brwi. - A poza tym, gdy
nie pracuję, jesteśmy razem, więc chronienie jej oznacza pilnowanie mnie.
- Możesz narazić ją na niebezpieczeństwo.
- Ale ty jesteś najlepszy - powiedział Carlo. - I ja też. Razem damy sobie radę
ze wszystkim. Musimy, Matt, bo ja z niej nie zrezygnuję. Chcę, żebyś to wiedział.
R S
46
- Nie wierzę, że to robisz. - Matt przeczesał włosy palcami. - Czy na pewno
dobrze to przemyślałeś? Jesteś multimilionerem. To tylko krótkotrwała fascynacja.
- Dlaczego? - Ton głosu Carla był wyraźnie chłodniejszy.
- Naprawdę muszę ci to tłumaczyć? - Matt zerknął na niego nerwowo. - Masz
życie we Włoszech, twoja klinika jest jedną z najbardziej znanych na świecie, a
ludzie płacą mnóstwo pieniędzy, by spotykać się z tobą osobiście. Jesteś dobry,
przyjacielu!
- Może chcę wykorzystać swój talent dla tych, którzy mieli mniej szczęścia? -
odparł bez wahania Carlo, pamiętając, co Zan powiedziała o wizytach u Kelly.
Wiedział, że coś w jego życiu zmieniła.
- Ale wcześniej czy później będziesz musiał wrócić. I co wtedy?
- O to będę martwił się później. - Carlo nie chciał teraz myśleć o powrocie. -
W tej chwili interesuje mnie tylko jej bezpieczeństwo. - I pobudka w świąteczny
poranek u jej boku - dodał w myśli.
- A jeśli oni wykorzystają ją, żeby do ciebie dotrzeć?
Carlo spojrzał mu prosto w oczy.
- Nie zrobią tego.
- Skąd ta pewność?
- Bo my będziemy ją chronić.
Matt zamrugał.
- Naprawdę chcesz, żebym chodził za twoją dziewczyną?
- Chcę, żebyś zrobił wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Jesteś
najlepszy. Obaj o tym wiemy.
- I dlatego miałem pilnować ciebie - powiedział sucho Matt. - Co będzie z
moją reputacją, jeśli cię dopadną?
- Nie dopadną - uspokoił przyjaciela Carlo. - Wiesz równie dobrze jak ja, że
potrafię o siebie zadbać. Obaj wiemy też, że nie powinienem w to wciągać Zan.
Chcę, żebyś jej pilnował za każdym razem, gdy wychodzi z mieszkania. Nikt nie
R S
47
może wejść ani wyjść bez twojej wiedzy. A tak przy okazji... - Carlo się uśmiechnął.
- Zaprosiła mnie na święta, więc zostanę u niej na Wigilię.
- Ty chyba naprawdę postradałeś zmysły. - Matt potrząsnął głową.
- Mówisz tak, bo jej nie widziałeś. - Carlo ruszył w stronę swojej sypialni.
- Powiesz jej prawdę?
Zatrzymał się.
- Nie. Jeszcze nie teraz.
- A jeśli ona powie o wszystkim dziennikarzom, kiedy dowie się, kim jesteś?
- To będzie oznaczało, że bardzo źle ją oceniłem.
Następnego ranka Zan włożyła płaszcz na swój strój elfa i walczyła z
uczuciem zawodu.
Spędziliśmy ze sobą cały wieczór, a on mnie nawet nie pocałował - pomyślała
ze smutkiem. Zaczynała żałować, że odmówiła mu pierwszej nocy. Wyszła na ulice,
które pełne były ludzi spieszących się do pracy.
Śnieg przestał padać, ale powietrze było lodowate. Po napadzie Zan czuła się
niepewnie, więc zerknęła przez ramię, by sprawdzić, czy nikt za nią nie idzie.
Odprężyła się, kiedy dotarła do bramy szpitala i weszła do środka. Skierowała się do
przychodni położniczej. Kim wyglądała na zaniepokojoną.
- Powiedz mi, co wydarzyło się dziewięć miesięcy temu?
- Szczerze mówiąc, nie bardzo pamiętam, co było wczoraj. Czemu mnie
pytasz o sprawy sprzed dziewięciu miesięcy? - Zan zdjęła szalik i uniosła jedną
brew.
- Bo chciałabym wiedzieć, czemu tak wiele kobiet rodzi w tym tygodniu -
odpowiedziała Kim. - Ominęła mnie jakaś dzika impreza, czy co? Próbuję to jakoś
zrozumieć.
Zan się zaśmiała.
R S
48
- Nie marudź. Nie masz innych problemów, Kim? A jeśli o to chodzi, to nie
wiesz, że dzieci urodzone w Boże Narodzenie są wyjątkowe? Powinnyśmy się
cieszyć. Mam nadzieję, że bliźnięta Helen urodzą się w pierwszy dzień świąt.
Kim spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Nie chcesz w spokoju zjeść świątecznego indyka?
- Myślę po prostu, że byłoby świetnie, gdyby bliźnięta urodziły się właśnie w
ten czas.
- Musisz się zbadać - zażartowała Kim.
Zan uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym wzięła plik kart i poszła do swojego
gabinetu. Pacjentki przychodziły jedna za drugą, i dopiero w porze lunchu mogła
ponownie porozmawiać z przyjaciółką.
- Spotkamy się dziś wieczorem? - Oczy Kim błyszczały. - Chcę poznać drugą
część twojej historii.
- W przerwie muszę wyskoczyć po prezent dla brata. - Nie kłamała. - Ale
później mam czas. Może pójdziemy na pizzę?
- Dobrze. W takim razie do zobaczenia.
W małym butiku z niezwykłymi rzeczami robionymi na drutach Zan kupiła
dla brata sweter w prążki. Przypomniała sobie o Carlu i postanowiła też mu coś
kupić. Uśmiechnęła się do siebie, wspominając ich rozmowę. Wiedziała, co sprawi
mu przyjemność. Nagle, przedzierając się przez tłum ludzi stojących w kolejce do
kasy, zauważyła przez okno mężczyznę kupującego kasztany. Tego samego, którego
widziała rano.
Skąd ja go znam? Pewnie pracuje gdzieś w pobliżu - pomyślała.
Zapłaciła za zakupy i wmawiając sobie, że spotkanie tego samego ranka dwa
razy tej samej osoby nie wróży nic dobrego, wróciła do szpitala.
Gdy tylko zjawiła się w przychodni, podbiegła do niej Kim.
- Ktoś do ciebie dzwonił, ale nie podał nazwiska. To była kobieta, bardzo
zdenerwowana.
R S
49
Zan upuściła pakunki.
- Kelly?
- Być może - westchnęła Kim. - Pytałam, ale rozłączyła się.
- O nie! - Zan rozejrzała się po przychodni pełnej pacjentek i przygryzła
wargę. - Czy myślisz...?
- Lepiej to sprawdź - odparła Kim. - Damy sobie tutaj radę. Jakby coś się
działo, to dzwoń. Choć ona i tak nie pozwoli, by ktokolwiek poza tobą jej pomógł.
Zan chwyciła torbę, z której korzystała podczas wizyt domowych, wrzuciła do
niej jeszcze kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyła w stronę drzwi. Przez chwilę
zastanawiała się, czy nie powiedzieć Carlowi, dokąd idzie, ale zrezygnowała. Miał
dużo pracy w przychodni i nie chciała mu przeszkadzać.
***
Pacjentka zdążyła wyjść z gabinetu, gdy zadzwonił Matt.
Carlo słuchał w skupieniu.
- Weszła do mieszkania? - Czekał w napięciu na odpowiedź. - Zostań tam.
Będę za dziesięć minut.
Wykonał jeszcze dwa telefony i odszukał Kim.
- Jest problem. - Odciągnął ją na stronę i rozejrzał się, czy nikt nie
podsłuchuje. - Zan jest u Kelly i chyba potrzebuje pomocy.
Oczy Kim rozszerzyły się.
- Dzwoniła do ciebie?
- Ja... Hmmm... Tak.
- Do diabła. - Kim przeczesała włosy palcami.
- Nie powinnam była puścić jej samej, ale mąż Kelly nikogo innego by nie
wpuścił.
- Pójdę jej pomóc.
- Nie otworzy ci.
- Zobaczymy.
R S
50
- Pomogę ci.
- Dobrze. Macie przenośny aparat tlenowy? - Carlo włożył płaszcz i wziął
swoją torbę.
- Tam jest. - Pobiegli oboje w stronę magazynu.
Kim podawała mu sprzęt, a Carlo szybko wkładał go do torby.
- Mam nadzieję, że nic z tych rzeczy nie będzie ci potrzebne - powiedziała
nerwowo.
Carlo przytaknął.
- Miejmy nadzieję. Ale jeśli dziecko urodzi się sześć tygodni przed czasem, to
nie będzie wesoło.
Kim odprowadziła go do drzwi.
- Zawiadomię opiekę społeczną i pogotowie. Możemy do karetki włożyć
inkubator.
- Odezwę się.
Na drugim końcu parkingu dwóch mężczyzn w samochodzie obserwowało
Carla. Wyższy nagle wyprostował się, patrząc na fotografię, którą miał na kolanach.
- To on.
Jego partner pokiwał głową i obaj patrzyli, jak Carlo odjeżdża.
- Znaleźliśmy go w końcu. Co teraz?
- Na razie nic - odpowiedział drugi, uśmiechając się złośliwie. - Czekamy. Ale
to będą niezapomniane święta dla Carla Santiniego.
R S
51
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zan skończyła badać Kelly i starała się zachować spokój. W życiu nie robiła
nic trudniejszego. W mieszkaniu było zimno, a ona odbierała przedwczesny poród.
- Kelly, musisz pozwolić, żebym wezwała karetkę - powiedziała cicho, gdy
ponownie zbadała tętno dziecka. Dotąd silne i równomierne, teraz zaczynało spadać
podczas skurczu. Zan czuła się bezradna bez specjalistycznego sprzętu i pomocy
medycznej.
Mike podszedł bliżej.
- Urodzi tutaj.
Kelly z twarzą pobladłą z bólu wpatrywała się w podłogę.
Przez chwilę Zan zastanawiała się, czy zdoła powalić Mike'a i zabrać Kelly do
szpitala.
- Dziecko będzie bardzo małe, gdy się urodzi - powiedziała. - Takie dzieci
często potrzebują pomocy w oddychaniu.
Kelly zgięła się wpół przy kolejnym skurczu. Zan mówiła do niej,
przypominając o prawidłowym oddychaniu.
- Chcę przeć - załkała Kelly.
Zan zbadała ją ponownie.
- Dobrze, jesteś gotowa - powiedziała. - Usiądź inaczej.
Spojrzała na Mike'a, ale zanim otworzyła usta, ktoś zapukał do drzwi.
- Mike, tu Carlo Bennett.
Zan westchnęła z ulgą.
Kim musiała mu powiedzieć - pomyślała. Mike zacisnął zęby.
- Pozbędę się go.
- Nie! Mike, Kelly powinna rodzić w szpitalu, ale skoro się na to nie zgadzasz,
to pozwól, żeby lekarz był przy niej. Proszę.
R S
52
- Nie ma mowy.
- Mike, błagam. - Głos Kelly drżał. Jęknęła przy kolejnym skurczu.
Patrzył na nią z wahaniem.
- Wpuść go - wyszeptała Kelly, zamykając oczy i ściskając dłoń Zan.
Mike, ociągając się, otworzył drzwi.
- Dzięki Bogu. - Zan poczuła ulgę na widok Carla.
- Wszystko będzie dobrze. Mogę ją zbadać?
Mężczyzna zawahał się, ale spojrzał na Kelly i odsunął się.
- Jak się czujesz?
- Nie za dobrze. - Dziewczyna była bardzo blada.
- Wody odeszły w nocy, ale zadzwoniła do mnie dopiero koło południa -
wyjaśniła Zan. - Próbowałam przekonać Mike'a, że powinna iść do szpitala, ale nie
chciał.
- Nie ma czasu na kłótnie. Musimy działać w warunkach, jakie mamy -
stwierdził Carlo, po czym wyjął telefon komórkowy i zaczął wybierać numer. -
Dzwonię do przyjaciela - powiedział.
Tymczasem Zan była zajęta odbieraniem porodu. Wyjęła czyste prześcieradła
i koce, które przyniosła ze szpitala, oraz odsysak.
- Teraz delikatnie, Kelly - mówiła cicho, kontrolując przebieg porodu.
Serce Zan zaczęło mocniej bić. Wiedziała, że dziecko jest bardzo małe. Bała
się, czy przeżyje.
Powinno urodzić się w szpitalu, pod czujnym okiem pediatrów, powinien
czekać na nie inkubator. - Niespokojne myśli krążyły jej po głowie.
Kelly jęknęła, gdy nadszedł kolejny skurcz.
Carlo przygotowywał się do odebrania dziecka.
- Ty zajmij się matką - polecił cicho, gdy dziecko wślizgnęło się w jego
dłonie.
Zan modliła się.
R S
53
- Masz malutkiego synka, Kelly - powiedziała miękko, podając bezwładne
ciałko Carlowi, który owinął je kocykiem.
Błagam, niech zapłacze - niecierpliwiła się Zan.
Dziecko nie ruszało się i nie wykazywało żadnych oznak życia. Skóra chłopca
była sina.
- Dlaczego on nie płacze? - zapytała zdenerwowana Kelly.
Zan przygryzła wargę i starała się, by jej głos brzmiał spokojnie.
- Doktor Bennett go bada.
- Nie! O Boże, nie! Powiedz, że on nie... - Oczy Kelly były szeroko otwarte,
kręciła głową.
- Pracujemy nad tym, Kelly. Proszę, zaufaj nam.
Carlo za pomocą odsysaka starał się oczyścić drogi oddechowe malucha, gdy
nagle w pokoju rozległo się szybkie pukanie do drzwi. Lekarz podniósł głowę.
- Otwórz - polecił ostro.
Mike bez słowa wykonał polecenie, a za chwilę wrócił z dwoma grzejnikami.
Podłączył je i ustawił według wskazówek Carla. W pokoju rozeszło się miłe ciepło.
Carlo delikatnie osuszył dziecko i sięgnął po aparat tlenowy. Skierował powolny
strumień tlenu na twarz dziecka, by pobudzić odruch oddychania.
- Proszę, nie pozwól mu umrzeć... Och, Mike... zrób coś - rozpaczała Kelly.
Zan objęła ją, modląc się o cud. To przecież Boże Narodzenie. A w takim dniu
wszystko musi być dobrze - pomyślała.
Kiedy dziecko nadal nie reagowało, Carlo schylił głowę i nakrył ustami buzię i
nosek chłopca. Oddychał delikatnie.
Po policzkach Zan popłynęły łzy. Może to nie było profesjonalne, ale nic nie
mogła na to poradzić.
- Co się dzieje? - w głosie Mike'a brzmiała panika.
Zan spojrzała na niego błagalnie, starając się przemówić do jego instynktu
ojcowskiego.
R S
54
- Jest bardzo chory. Musimy go zawieźć do szpitala. Pozwól wezwać karetkę.
Proszę, Mike... Chyba nie chcesz mieć na sumieniu własnego dziecka! -
Powstrzymywała się, choć miała ochotę rzucić się na niego z pięściami.
Mike zawahał się, gdy nagle dziecko zakaszlało i zaczęło cichutko płakać.
- On żyje! - krzyknęła Kelly. - Jestem taka szczęśliwa. Udało się. Och,
dziękuję! - wybuchnęła płaczem, a Mike podszedł i czule ją objął.
- Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło - powiedział ponuro Carlo, owijając
dziecko kocykiem. - Jest bardzo malutkie, Kelly, i chrząka. To oznacza, że ma
problem z płucami. Dzieci urodzone przedwcześnie mogą mieć tak zwany zespół
zaburzeń oddechowych. Potrzebują pomocy w oddychaniu.
- A jeśli jej nie otrzymają? - Głos dziewczyny drżał.
Carlo spojrzał wprost na Mike'a.
- Czasem umierają.
Zan wzdrygnęła się, słysząc te brutalne słowa, ale wiedziała, dlaczego Carlo to
robi. Chciał, żeby Mike zrozumiał powagę sytuacji.
Kelly spojrzała na męża przerażonym wzrokiem.
- Musimy zabrać go do szpitala. Słyszysz?! Nie pozwolę, żeby coś mu się
stało przez twój głupi upór.
- Wiesz, co myślę o szpitalach. - Mike oddychał ciężko.
- Wiem. - Po twarzy Kelly płynęły łzy. - Ja też chciałam zostać w domu. Ale
zrozum, on jest chory, Mike. Jeśli zostanie w domu, może umrzeć. Tego bym chyba
nie przeżyła. Oni starają się mu pomóc. Nie są jak inni.
- Jacy inni? - spytał Carlo, wciąż kontrolując oddech dziecka.
Zan wstrzymała oddech. Przez kilka miesięcy, gdy odwiedzała Kelly, nigdy
nie słyszała tej historii. Wiedziała tylko, że Kelly i Mike nienawidzą lekarzy i
szpitali.
- Jeśli powiecie nam, co się stało, czego się obawiacie, może będziemy mogli
wam pomóc - zaproponowała.
R S
55
- Mike stracił brata. - Kelly spojrzała nerwowo na męża, jakby czekając na
wybuch gniewu, ale mężczyzna tylko opierał się o ścianę.
Carlo spojrzał na niego.
- Przykro mi. Ale co się stało?
- Lekarze. To się stało - powiedział ze złością Mike. - Eddie odkrył guz w
jądrze, ale lekarz zapewniał go, że to nic takiego. Zanim zorientowali się, że to
poważna sprawa, zostało mu tylko kilka tygodni życia.
Kelly wyciągnęła dłoń, ale Mike odwrócił się i poszedł do kuchni,
zatrzaskując za sobą drzwi. Wzdrygnęła się i spojrzała na nich bezradnie.
- Uwielbiał Eddiego. Byli bliźniakami. Gdy go stracił, myślałam... - Załamał
się jej głos. - Myślałam, że stracę też jego. Przeszliśmy piekło. Nie spuszcza mnie z
oka. Mówi, że jestem wszystkim, co ma, i nie pozwoli, by ktokolwiek się mną
zajmował.
Carlo był poruszony.
- Rozumiem go. Po takim przeżyciu pewnie też nie byłbym skłonny zaufać
lekarzom. - Wstał i spojrzał na Zan. - Spróbuj nakłonić dziecko do ssania. Ma niski
poziom cukru we krwi i potrzebuje pokarmu. Jeśli coś się zmieni w jego oddechu,
zawołaj mnie. Idę porozmawiać z Mike'em. - Wszedł do kuchni i zamknął za sobą
drzwi.
Zan podniosła chłopca i przystawiła do piersi Kelly, starając się zachęcić go
do jedzenia. Dziecko trąciło sutek, ale nie chciało ssać.
- Nie potrafi - zmartwiła się Kelly.
- Jest bardzo mały. Jego odruch ssania może nie być jeszcze w pełni
rozwinięty. Będziemy próbować.
Gdy ponownie próbowały nakarmić dziecko, mężczyźni wyszli z kuchni.
- Jedziecie do szpitala - powiedział Carlo ochrypłym tonem.
Zan westchnęła z ulgą. Miała tylko nadzieję, że nie jest za późno.
R S
56
Po chwili dziecko było w ciepłym inkubatorze w karetce, a Mike i Kelly
siedzieli obok.
Zan spojrzała zdumiona na Carla.
- Jak zdołałeś tak szybko to zorganizować?
- Wszystko załatwiłem wcześniej. Zaparkowali u wylotu ulicy i mieli czekać
na telefon ode mnie.
- Ale przecież Mike mógł się nie zgodzić i...
- Jak widzisz mam dar przekonywania. - Ściszył głos i spojrzał na nią
zmysłowo. - Pamiętaj o tym, Suzannah.
Zan pojechała za karetką. W szpitalu dziecko trafiło na oddział intensywnej
terapii dla noworodków, a Kelly na oddział poporodowy. Musiała przejść jeszcze
kilka niezbędnych badań.
- Chcę zobaczyć dziecko - poprosiła.
- Niedługo, młoda mamo - obiecała Zan. - Najpierw jednak musimy go
dokładnie zbadać.
- Możecie się wystraszyć, gdy go zobaczycie - uprzedziła Zan, kiedy w końcu
mogła zaprowadzić Mike'a i Kelly do ich synka. - Ma rurki, które pomagają mu
oddychać, i inne rzeczy.
- Wszystko jedno - jęknęła Kelly i mocniej ścisnęła dłoń męża. - Byle tylko
żył.
***
Zan przypomniała sobie, że gdy pukała do drzwi Kelly, zauważyła
obserwującego ją mężczyznę. Tego samego, którego widziała podczas zakupów.
Poczuła się dziwnie.
Może mi się wydaje? - pomyślała.
- Czemu marszczysz brwi? - Carlo stał tuż przed nią. Nie zauważyła, kiedy
podszedł.
- Och, cześć. - Uśmiechnęła się. - I jak z maluchem?
R S
57
- Będzie dobrze. To silny chłopiec.
- Byłeś niesamowity. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś nie przyjechał.
Dziecko pewnie by nie przeżyło, Carlo.
- Może nie. Ale czemu przed chwilą wyglądałaś na zmartwioną? - Popatrzył
na nią badawczo.
- Pewnie to głupie... - Zarumieniła się.
- Ale? - ponaglił ją delikatnie.
- Chyba ktoś mnie śledzi. Widziałam tego mężczyznę dziś rano, gdy szłam do
pracy, i w południe, gdy robiłam zakupy, a potem pod mieszkaniem Kelly -
przerwała, gdyż Carlo nagle wydał jej się spięty.
- Możesz go opisać?
Zan była zdziwiona ponagleniem w jego tonie.
- Nie wiem... wysoki, szerokie ramiona, ciemne włosy. Miał na sobie jasny
płaszcz i czarny szalik.
Carlo wyraźnie się rozluźnił.
- To pewnie tylko twoja wyobraźnia - powiedział.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Widziałam go, Carlo.
- Nie wątpię w to, ale jestem pewien, że tylko wydaje ci się, że cię śledził.
Może po prostu szedł w te same miejsca, co ty.
Zan zmarszczyła brwi. To mogłoby być wyjaśnienie, ale co w takim razie
robił pod mieszkaniem Kelly? - zastanowiło ją to.
- To był długi dzień - Carlo najwyraźniej chciał zmienić temat. - Mam dyżur,
ale dopiero jutro, więc może wybierzemy się na kolację?
Zan uśmiechnęła się.
- Umówiłam się z Kim na pizzę w naszej ulubionej włoskiej restauracji. Nie
sądziłam, że będziesz wolny.
R S
58
- W takim razie proponuję, żebyśmy poszli wszyscy razem - powiedział
szybko Carlo. - Strasznie tęsknię za domem i dobrze by mi zrobiła włoska kuchnia.
Co ty na to?
- Dokąd cię zaprosić? - usłyszał nagle głos Kim, która podeszła do nich. -
Dołączysz do nas?
- A mogę?
- Oczywiście. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na
zarumienioną Zan. Otworzyła usta ze zdziwienia. - O mój Boże, jak mogłam być tak
niedomyślna. To ty...
- Kim! - przerwała jej Zan.
- Chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu - przerwał żarty Carlo.
Restauracja mieściła się w małej uliczce.
Właściciel powitał ich po włosku i prawie upuścił trzymane w ręku talerze,
gdy Carlo odpowiedział równie płynnie. Był zachwycony klientem, który znal jego
język. Carlo zamówił wino i rozparł się wygodnie, gdy przeglądali menu.
- To jak się poznaliście? - Kim nie była zainteresowana jedzeniem.
- Kim, nie będziemy... - Zan skuliła się ze wstydu.
- Owszem, będziemy. - Głos Carla był pewny. Spojrzał na nią uspokajająco i
skierował uwagę na Kim. - Wpadliśmy na siebie na ulicy, gdy Zan szła do Kelly.
Uznałem, że to nie jest dobre miejsce dla samotnej dziewczyny, więc poszedłem z
nią. A wczoraj zjedliśmy razem kolację.
- Musisz mieć w sobie to coś - powiedziała Kim, nalewając sobie wina. -
Wiesz, ilu mężczyzn Zan odprawiła przez te wszystkie lata?
- Carlo zgodził się być Świętym Mikołajem - powiedziała szybko Zan, starając
się zmienić temat, zanim przyjaciółka powie coś, co ją jeszcze bardziej zawstydzi.
- Naprawdę? - Kim się rozpromieniła. - Poczekaj, aż ujrzysz Zan w kostiumie
elfa. Święty Mikołaj ma zwykle problem z ciśnieniem, gdy ona zdejmuje płaszcz.
Mam zawsze pod ręką zestaw odpowiednich leków.
R S
59
Nagle Zan, widząc pod oknem znajomego mężczyznę, poczuła przyspieszone
bicie serca.
- Zan? - Carlo zmarszczył brwi. Chwyciła go za rękę.
- To ten mężczyzna, to jego właśnie wcześniej widziałam - wyszeptała
gorączkowo. - Siedzi przy stoliku pod oknem. To nie może być przypadek. Pojawia
się wszędzie tam, gdzie ja.
Carlo rozejrzał się dyskretnie po sali.
- Ignoruj go - powiedział, spoglądając ponownie na Zan, po czym ścisnął jej
rękę.
Dziewczyna zagryzła wargi.
Co się ze mną dzieje? - pomyślała.
- Przepraszam - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. - Zachowuję się
głupio, prawda? Ale od tamtego wieczora jestem jakaś niespokojna.
Carlo patrzył na Zan uspokajająco.
- Nie musisz się denerwować, cara mia. Nikt ci nie zrobi krzywdy. Wypijemy
kawę, a potem odprowadzę cię do domu.
- Czy ktoś mi wreszcie powie, co tu się dzieje? - Kim przenosiła wzrok z Carla
na przyjaciółkę.
- Zostałam napadnięta - powiedziała Zan. - Carlo mnie uratował. Tak się
poznaliśmy.
- Ktoś na ciebie napadł? - Kim była przerażona. - O mój Boże! Coś ci zrobili?
Zan pokręciła głową.
- Nie. Jak widzisz, jestem cała i zdrowa.
Kim spojrzała na Carla z niepokojem.
- Twoje oko, czy to...
Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
- Nie. To Zan mnie tak załatwiła. Walczyła jak dzika kotka, gdy podbiegłem.
Pomyliła mnie z napastnikami.
R S
60
- A o co chodzi z tym śledzeniem cię? - Kim mrugała oczami z
niedowierzaniem.
Zan odstawiła kubek z kawą i ponownie rozejrzała się po restauracji.
- Gdzie się nie ruszę, ten mężczyzna jest za mną. Chyba z nim porozmawiam.
Chcę wiedzieć, czemu za mną chodzi. - Wstała, ale Carlo położył dłoń na jej
ramieniu.
- Usiądź - głos miał spokojny, lecz pewny. - Dokończ kawę. Ja to załatwię. -
Podszedł do Matta i usiadł na pustym krześle, plecami do kobiet. - Tracisz
wyczucie. Ona wie, że ją śledzisz - szepnął.
- Nie możesz robić tego dyskretniej, do cholery?
- Domyśliłem się. - Matt potarł szczękę dłonią i spojrzał przepraszająco. - Nie
doceniłem jej. Patrzy na mnie co dwie minuty. Nie spodziewałem się, że będzie tak
spostrzegawcza i nerwowa.
- Ja też. - Carlo nie mógł znieść myśli, że Zan jest wystraszona. Dobrze to
ukrywała.
- Ten napad najwidoczniej ją przeraził. Dziś rano w drodze do pracy obejrzała
się przynajmniej osiem razy i zwolniła dopiero za bramą szpitala. Nie wiedziałem,
że mnie zauważyła.
- Szlag. - Carlo zmarszczył brwi, ale Matt wzruszył ramionami.
- Właściwie to nawet dobrze, że jest taka czujna.
- Czujna tak, ale nie chcę, żeby była wystraszona - warknął Carlo.
- Przy tobie pewnie nie jest. Dopiero, gdy zostaje sama.
- Będziesz musiał być bardziej dyskretny. Może powinien chodzić za nią jeden
z pozostałych chłopaków?
Matt uniósł jedną brew.
- No dobrze. Masz rację. To zły pomysł. Przynajmniej wiem, że z tobą jest
bezpieczna. Może powinienem w końcu powiedzieć jej prawdę?
R S
61
- Nie możesz jej nic powiedzieć, dopóki nie złapiemy tych wariatów. Nie
wiesz, czy możesz jej zaufać.
- A jeśli jeszcze raz cię zobaczy? Co jej wtedy powiem?
- Nie zobaczy. Jutro zmienię wygląd.
- Zgoda. Aha, jeszcze jedno. Gdy jesteśmy w szpitalu, ty się nudzisz. Wobec
tego mam dla ciebie zadanie. Taka przyjacielska przysługa.
- Aż się boję spytać.
- Musisz mi znaleźć kilka reniferów i sanie.
Matt zamrugał.
- Renifery, sanie? Co ty wygadujesz, chłopie?! - Matt nie mógł się nadziwić.
- Tak. Będę Świętym Mikołajem. - Zanim Matt odpowiedział, Carlo wrócił do
stolika i gestem poprosił o rachunek.
- W porządku, tesoro - powiedział swobodnym tonem, płacąc i sięgając po
płaszcz. - Jeśli widziałaś go wcześniej, był to zbieg okoliczności. On jest Włochem i
mieszka w tej okolicy.
Przyjęła jego wyjaśnienie bez słowa, a Carlo poczuł wyrzuty sumienia.
- Jeszcze tylko dwa dni do świąt. Wejdziesz na górę? - zapytała Zan, kiedy
stanęli przed jej domem
- Odprowadzę cię, a potem sobie pójdę. - Chciał sprawdzić, czy mieszkanie
jest bezpieczne.
- Dlaczego się rozglądasz? - Zan wyglądała na zdenerwowaną. - Powiedziałeś
przecież, że ten mężczyzna mnie nie śledzi.
Szlag. Dlaczego była taka przeczulona? - pomyślał. Teraz będzie trudniej jej
pilnować.
- Nie śledzi - powiedział szybko, przeklinając w myślach Matta za to, że nie
był bardziej dyskretny. Wziął z jej rąk klucze i otworzył drzwi, licząc, że Zan
potraktuje to jako przejaw rycerskości. Ale tak naprawdę chciał pierwszy wejść do
R S
62
mieszkania i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Nie zamierzał ryzykować.
Włączył światło i szybko się rozejrzał.
Nic się nie dzieje. Ani śladu kłopotów - pomyślał z ulgą.
- Kawy? - Przechyliła głowę i uśmiechnęła się.
- Nie powinienem. Muszę wracać do domu i poćwiczyć bycie Mikołajem.
- Nie podziękowałam ci jeszcze za dzisiejsze popołudnie. Gdyby nie ty, strach
pomyśleć, co stałoby z Kelly i dzieckiem. Na szczęście Kim powiedziała ci, gdzie
jestem.
- Reanimacja dziecka w takich warunkach była nowym doświadczeniem -
przyznał, kiwając głową.
Ich oczy się spotkały. Patrzyła na niego z oczekiwaniem. I nagle zapragnęła,
żeby ją pocałował.
- Lepiej już pójdę - powiedział ochrypłym głosem. Prawie zaśmiał się z siebie.
Nigdy nie był tak nieporadny przy kobiecie. Ale też nigdy nie czuł do żadnej tego,
co do Zan.
Podeszła do niego, cały czas patrząc mu w oczy.
- Naprawdę chcesz już iść?
- Zan, nie sądzę...
Dotknęła palcem jego ust, uciszając go.
- Tej pierwszej nocy, gdy chciałeś się kochać, to było dla mnie zbyt szybko. -
Jej palce błądziły z przodu jego swetra.
Patrzyła na niego nieśmiało.
- Ale już nie jesteś obcy i ja... to znaczy, jeśli nadal chcesz...
Carlo poczuł, jak zalewa go fala pożądania, ale sumienie nie dawało mu
spokoju. Wymamrotał przekleństwo pod nosem i odsunął się.
- Zmieniłeś zdanie. - Jej uśmiech sprawił, że Carlo chciał uderzyć pięścią w
ścianę.
R S
63
- Nie zmieniłem. - Walczył z chęcią objęcia jej. - Obiecałem ci, że wszystko
będzie w swoim czasie.
Oczy Zan rozjaśniły się, a towarzyszący temu uśmiech był czystym,
zmysłowym zaproszeniem. Jak na niedoświadczoną kobietę, wiedziała, jak do-
prowadzić mężczyznę do szaleństwa. Wyraz jej zielonych oczu sprawił, że Carlo
zapomniał o swoim postanowieniu. Zapomniał o wszystkim. Pocałował ją.
Rozchyliła usta zachęcająco, a on wsunął palce w jej włosy i całował ją namiętnie.
Pożądanie narastało. Odsunął lekko głowę i patrzył w jej zamglone oczy.
- Carlo - wyszeptała z czułością.
Jęknął i ponownie schylił głowę. Wiedział, że powinien przestać, ale nie
potrafił oderwać od niej ust. Doprowadzała go do szaleństwa tak, że nie poznawał
siebie. Poczuł, jak jej dłoń wślizguje się pod jego sweter i dotyka ciepłych mięśni na
klatce piersiowej, tam gdzie bije serce. Objął ją mocniej i nagle puścił. Odsunął się o
krok, walcząc z wyrzutami sumienia.
Patrzyła na niego zaskoczona. Jej ciemne włosy były potargane, a policzki
zarumienione.
- Już późno. Lepiej pójdę.
Zan nie prosiła, żeby został. W milczeniu stała oparta o ścianę, wpatrując się
w niego.
Podniósł kurtkę z podłogi i podszedł do niej.
- Dobranoc, Zan. - Pocałował ją delikatnie. - Do zobaczenia jutro.
R S
64
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pomimo Wigilii w przychodni był ciągły ruch. Na szczęście koło piątej
opustoszała. W szatni położnych Zan włożyła zielone rajstopy i dopasowaną tunikę.
Spojrzała w lustro.
- Jesteś pewna, że to strój elfa? Wyglądam bardziej jak Piotruś Pan.
- Z całą pewnością to elf - wymruczała Kim, wkładając czarne buty. - W
przyszłym roku przebiorę się za coś ciepłego i puszystego, na przykład za renifera.
A co się dzieje z tym twoim przystojniakiem?
Zan poczuła dreszcze na całym ciele.
- Skończył pracę na porodówce i poszedł się przebrać.
- Nie o to pytam - powiedziała Kim, a Zan się uśmiechnęła.
- Właściwie nic się nie dzieje... - Jeszcze nie. - Ale jesteśmy na dobrej drodze.
To świetny lekarz. Powinnaś go widzieć u Kelly. Był taki spokojny i opanowany. A
potem przekonał Mike'a, żeby zgodził się w końcu pojechać do szpitala, zorgani-
zował grzejniki i karetkę... - urwała, nie mogąc złapać tchu.
Kim uśmiechnęła się szeroko.
- Czyli nie jesteś zakochana, ani nic w tym rodzaju?
Zakochana? - zapytała się w myśli.
- To dopiero kilka dni. Skąd mam wiedzieć, czy to miłość? - odpowiedziała
przyjaciółce.
Kim wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Wyobraź sobie, że on idzie do ołtarza z kimś innym. Co czujesz?
Zan zastanowiła się chwilę.
- Mdłości?
- To może być miłość, lub zbyt wiele kanapek z mielonką - powiedziała z
powagą Kim. - A tak poważnie. Miałabyś ochotę rozkwasić nos pannie młodej?
R S
65
Zan przygryzła wargę. Na samą myśl o tym, że Carlo mógłby się uśmiechać
do innej kobiety, całować i kochać się z nią, poczuła złość.
- Tak, z chęcią rozkwasiłabym jej nos. - Uniosła dłonie w geście poddania.
- Wiedziałam. I to jest właśnie miłość. Zakochałaś się, moja droga. - Kim
uśmiechnęła się szeroko.
- Chyba tak. To chyba nie za dobrze, prawda?
- Czemu? On chyba też jest tobą zainteresowany.
- Znam go dopiero od czterech dni.
- Tobie to wystarczyło.
- Na pewno byłby fantastycznym ojcem - westchnęła Zan. - Co się ze mną
dzieje? Zawsze byłam ostrożna i rozsądna. A teraz chcę mieć z nim dzieci?
- Miłość nie jest rozsądna, kochanie. Kiedy się znów spotykacie?
- Wieczorem. - Zarumieniła się Zan. - Zostaje na noc, żebyśmy mogli rano
otworzyć razem prezenty. Jutro ma dyżur.
- Czyli dziś będzie ta noc. Wspólne święta to dość romantyczny pomysł.
- Jego rodzina jest we Włoszech, ja też nie mogę jechać do domu, więc
doszliśmy do wniosku, że możemy te święta spędzić razem.
Kim się zaśmiała.
- Przestań udawać, że to czysty biznes. Mnie nie oszukasz. Co planujesz?
Na szczęście nie musiała odpowiadać. Jeden z elfów zajrzał do szatni.
- Wiadomość od Świętego Mikołaja: renifery rozrabiają, potrzebna pomoc
elfów. Czeka na nas przy głównym wejściu.
- Renifery? - Kim i Zan wymieniły zdziwione spojrzenia, ale poszły we
wskazanym kierunku.
Zan otworzyła drzwi i zamarła. Przed szpitalem stały sanie, zaprzężone w
sześć reniferów, ozdobione delikatnymi, srebrnymi łańcuchami i malutkimi
światełkami. Carlo w stroju Świętego Mikołaja trzymał wodze. Na siedzeniu za nim
stał wielki wór.
R S
66
- Pospieszcie się, drogie elfy. W tym tempie nigdy nie zdążę rozdać
prezentów.
Zan zaśmiała się z zachwytem i wskoczyła do sań obok niego.
- Nie wierzę, że znalazłeś sanie. Jak to zrobiłeś?
- Czym jest Mikołaj bez reniferów? - Schylił głowę i pocałował ją.
Kim wskoczyła obok nich.
- Hej, dzieci będą patrzeć!
- To na czym dokładnie polegają obowiązki elfa? - Głos miał ochrypły z
namiętności.
- Jesteśmy tu, by spełniać twoje pragnienia, Święty Mikołaju.
- Cieszę się. - Mrugnął do niej zmysłowo.
Po chwili do sań weszła jeszcze jedna pielęgniarka. Zan zauważyła
dziewczynę stojącą obok reniferów, trzymającą uzdy.
Gdy wszyscy usiedli na swoich miejscach, dziewczyna poprowadziła pierwszą
parę reniferów, a następne poszły za nimi, ciągnąc sanie przez ścieżkę pod same
drzwi szpitala. Podekscytowane dzieci stały w progu z twarzami różowymi z
radości, nie zwracając uwagi na mróz. Łóżka tych, które nie mogły wstawać,
przesunięto jak najbliżej okna.
Carlo powiedział coś do dziewczyny, która mu pomagała. Odwiązała jednego
renifera z zaprzęgu i zaprowadziła do dzieci. Poszedł za nią z workiem prezentów.
- Ho, ho, ho, dzieci - zagrzmiał, a Zan zaczęła chichotać. Był najbardziej
przekonującym Mikołajem, jakiego w życiu widziała.
Kiedy wszedł na oddział, dzieci wspinały się na niego i przytulały,
przekrzykując jedno przez drugiego, co chciałyby dostać na Gwiazdkę.
Carlo słuchał uważnie i potakiwał, a potem dał znać elfom, by rozdały
prezenty.
Kim, Zan i trzecia pielęgniarka sięgnęły do ogromnego worka i zaczęły
wyjmować paczki owinięte w niebieski i różowy papier. Zan była zachwycona, że
R S
67
Carlo przyprowadził prawdziwe renifery. Gdy poprosiła, by był Mikołajem, nie
sądziła, że aż tak wczuje się w rolę. Dzieci były rozpromienione. Siedziały na
podłodze i z radością otwierały podarunki. Uroczysty i podniosły nastrój sprawił, że
do oczu Zan napłynęły łzy. Z czułością patrzyła, jak Carlo przytula małą
dziewczynkę z nogą w gipsie, i coś jej szepce na ucho. Podeszła do niego.
- Jak dziecko Kelly?
- Nie miałem kiedy sprawdzić. - Spojrzał na nią pytająco. - Idziemy?
- W tych strojach? - Zan zerknęła na siebie z powątpiewaniem.
- Czemu nie? W końcu jest Wigilia.
Wsiedli do windy i pojechali na oddział dziecięcy. Pracownicy powitali ich z
radością.
- Jak mały Turner? - Carlo podszedł do inkubatora i spojrzał na dziecko
podłączone do rurek i monitorów.
- Całkiem dobrze. - Lekarka opiekująca się chłopcem spojrzała na wyświetlacz
i zmieniła ustawienie pokrętła. - Gazometria spadła i musieliśmy go w nocy
wentylować, ale już się wszystko ustabilizowało.
Kiedy Carlo rozmawiał z lekarką, Zan zauważyła Kelly i Mike'a, krążących
przy drzwiach. Podeszła do nich.
- Cześć. Jak się macie?
- Dobrze. - Kelly była blada i wychudzona. Patrzyła z czułością na dziecko. -
Karmią go przez rurkę, a ja tak chciałam karmić go piersią.
- Nadal możesz - zapewniła Zan, biorąc ją za rękę i prowadząc w stronę
inkubatora. - Rozmawiałaś o tym z pielęgniarkami?
Kelly pokręciła głową.
- Mają bardzo dużo pracy.
- Nie aż tyle, by nie mogły ci pomóc - powiedziała Zan. - Musisz ściągnąć
pokarm, a potem podadzą go dziecku przez rurkę. - Może teraz go nakarmisz? -
Wiedziała, że Kelly nie czuje się dobrze na oddziale pełnym obcych ludzi. - Pomogę
R S
68
ci. Pójdziemy do pokoju obok, tam będziesz miała spokój. - Zan spojrzała na swój
strój i zrobiła smutną minę. - Zapomniałam, że jestem elfem.
- Pożyczę ci fartuch - zaproponowała pielęgniarka, która przechodziła obok i
usłyszała wymianę zdań.
Zan zerknęła na Carla, który właśnie skończył rozmowę z lekarką.
- Nie masz nic przeciwko? - zapytała.
- Pewnie, że nie. - Uśmiechnął się. - Zawołaj mnie, gdy będziesz gotowa do
wyjścia.
Zan zarumieniła się lekko.
- Dobrze, Kelly, chodź ze mną, przedstawię cię Daisy - powiedziała, po czym
poszły korytarzem w stronę małego pokoju.
- Kto to jest Daisy? - zapytała Kelly.
Zan zaśmiała się i wskazała dłonią maszynę stojącą na stole.
- Poznaj krowę Daisy. Nazywam tak urządzenie do ściągania mleka. Pokażę
ci, co trzeba robić.
Kilka kropli pokarmu wpłynęło do butelki. Kelly spojrzała nerwowo na Zan.
- Nie za wiele.
- Za kilka dni będziesz miała więcej mleka. To, co masz teraz, nazywamy
siarą. Jest jej mało, ale jest bardzo kaloryczna i zawiera dużo przeciwciał. - Zan
zawahała się. - Miałaś anemię, Kelly, i ważysz zbyt mało. Być może nie będziesz
miała dużo mleka. Wtedy będziemy musieli dokarmiać małego.
W oczach Kelly pojawiły się łzy.
- Rozumiem.
- Teraz najważniejsze, żebyś dobrze się odżywiała, potrzebujesz dużo białka -
powiedziała Zan.
Kelly spojrzała na nią.
- A czy będę mogła sama karmić go piersią?
R S
69
- Na pewno - zapewniła ją Zan. - Gdy tylko mały nabierze sił, zaczniemy go
przystawiać. Musi się nauczyć.
- A jeśli się nie nauczy?
- Nauczy się - odpowiedziała cierpliwie Zan. - Będziesz świetną mamą, Kelly.
Jak się czujesz?
- Jestem zmęczona - przyznała.
- A jak radzi sobie Mike?
Dziewczyna się zasmuciła.
- Tak naprawdę nieźle, zważywszy na to, jak bardzo nienawidzi szpitali.
Wróciły na OIOM. Carlo rozmawiał z Mike'em i lekarką.
Uśmiechnął się do Kelly.
- Czy macie już imię dla małego?
Kelly spojrzała na Mike'a.
- Nazwiemy go Eddie, po bracie Mike'a.
Zapadła cisza, a potem odezwał się Carlo.
- To bardzo ładne imię - powiedział. Mike spojrzał na niego i potarł dłonią
kark.
- Nie wiem, jak to powiedzieć, doktorze.
Carlo położył mu dłoń na ramieniu.
- Nic nie mów - powiedział cicho. - Musiałeś podjąć trudną decyzję, ale
zrobiłeś to, co należało. To wymagało odwagi.
Mike potrząsnął głową.
- To pan zrobił to, co należało - powiedział ochrypłym głosem. - Jeśli
będziecie czegoś potrzebować, to jestem zawsze do waszej dyspozycji.
Carlo był wyraźnie wzruszony, a Zan schyliła się, by uściskać Kelly.
- Wesołych świąt - powiedziała cicho, patrząc na Eddiego Turnera. Cuda się
jednak zdarzają.
R S
70
- Byłeś znakomity - stwierdziła Zan, kiedy wracali z Carlem do jej domu. -
Skąd wziąłeś te renifery?
- Przyjechały ze Szkocji. Czemu się wciąż oglądasz za siebie?
- Boję się, że ktoś mnie śledzi - wyznała. - Rano wydawało mi się, że znowu
widzę mężczyznę, który mnie obserwuje.
Carlo spojrzał na nią.
- Tego mężczyznę z restauracji?
- Nie. - Pokręciła głową. - Kogoś innego. Właściwie było ich dwóch.
Carlo spojrzał na nią ze zdziwieniem. Kiedy weszli do mieszkania,
dziewczyna włączyła światełka na choince i zapaliła kilka świec.
- Włożyłam wcześniej szampana do lodówki - powiedziała. - Zaraz przyniosę.
W tym czasie Carlo zdążył zdjąć czapkę i przebrać się w wygodne dżinsy i
graby sweter. Kiedy Zan wróciła z butelką... i dwoma kieliszkami, podszedł do niej i
wziął szampana. Otworzył go i nalał do kieliszków.
- Drżysz.
- Tak. Zmarzłam - przyznała. - W jej głowie klarował się plan. - Wezmę
prysznic i przebiorę się w coś cieplejszego.
Kiedy się wykąpała, z mocno bijącym sercem otworzyła szufladę i wyjęła z
niej torebkę.
Czy się odważy? - pomyślała i zaczęła się ubierać.
Carlo zerknął w stronę sypialni, wybierając numer. Liczył na to, że Zan nie
wróci zbyt szybko.
- Matt? Posłuchaj. Zostaję tu na noc. - Mówił cicho, z niepokojem patrząc na
drzwi sypialni. - Jutro od ósmej rano mam dyżur, ale coś wymyślę, żeby ją ze sobą
zabrać. Nie chcę, żeby została sama. - Uzgodniwszy plan z Mattem, skończył
rozmowę i odłożył słuchawkę.
Otworzyły się drzwi sypialni. Carlo spojrzał w tamtą stronę i zapomniał o
niebezpieczeństwie. Widząc Zan, w jednej chwili przestał myśleć rozsądnie.
R S
71
Dziewczyna miała na sobie figi, przezroczyste pończochy, które sprawiały, że długie
nogi kusząco połyskiwały, i buty na bardzo wysokich obcasach.
Próbując złapać oddech, podniósł oczy i spojrzał wyżej, na delikatną
krzywiznę talii i pełne piersi dziewczyny.
Uśmiechnęła się i podeszła do niego.
- Tamtej nocy powiedziałam ci, że wszystko dzieje się zbyt szybko. - Mówiła
nerwowo. - Wiem, że powstrzymywałeś się, ale już nie ma takiej potrzeby. Nie
wiedziałam, jak ci o tym powiedzieć...
Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka.
- Chyba zrozumiałem.
Zadrżała.
- Pragnę cię, Carlo.
- Zan, ja... - Muszę powiedzieć jej, kim jestem - pomyślał.
- Zmieniłeś zdanie?
Przysunęła się bliżej. Jej zapach, dotyk skóry, oddech muskający jego twarz
doprowadzały go do szaleństwa.
- Nie, ale...
- To dobrze. - Wsunęła dłonie pod jego sweter.
- Zan, ja tylko...
- Co? - mówiła cicho.
Stanęła na palcach, próbując go pocałować. Chciał zatrzymać jej usta, ale
odsunęła się z oszałamiającym uśmiechem. Drażniła go. Carlo jęknął, zawiedziony.
Pociągnęła delikatnie jego sweter. Carlo ściągnął go przez głowę i rzucił na podłogę.
Zan przesunęła palcem po ciemnych włosach na jego piersi i spojrzała mu głęboko
w oczy. W jej spojrzeniu widać było iskierkę niepewności. Uznał więc, że czas
przejąć kontrolę nad sytuacją. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Teraz mógł tylko sprawić, by ten pierwszy raz był najlepszy w jej życiu.
R S
72
***
Zan mocno obejmowała Carla, gdy ją całował. Kocham go - pomyślała.
Podniósł głowę i szepnął coś po włosku. Serce mocniej jej zabiło.
- Znowu to robisz. Mówisz po włosku, a ja nic nie rozumiem.
Uśmiechnął się zmysłowo.
- Powiedziałem, że jesteś bardzo piękna, cara mia.
Jego dłoń sunęła powoli w dół jej ciała. Pocałował ją ponownie, budząc w niej
tak silne uczucia, że przycisnęła się do niego, bez słów prosząc o więcej. Drżącą
ręką Carlo odgarnął kosmyk włosów z twarzy.
- Cudownie reagujesz, tesoro, i masz niszczący wpływ na moją samokontrolę.
Uśmiechnął się do niej i spojrzał jej prosto w oczy.
Zan czuła jego dłoń coraz niżej. Jego usta ześlizgiwały się w dół jej ciała.
Poczuła na sobie jego ciężar i zadrżała.
Carlo spojrzał na nią. W jego wzroku były czułość i spokój.
- Spokojnie, cara mia. Nadal możesz zmienić zdanie.
Nie chciała zmienić zdania. Chciała, żeby się z nią kochał!
- Nie chcę nic zmieniać - powiedziała, przyciągając go do siebie. - Proszę...
Zawahał się.
- Jeśli teraz przestaniesz, podbiję ci drugie oko - zażartowała niepewnym
głosem i pocałowała go.
Ale Carlo nie zamierzał pozwolić, by go pospieszała. Gdy ich ciała się
połączyły, chciał, żeby doświadczyła czegoś intensywnego i pięknego. Pragnął
zaprowadzić ją na szczyt namiętności.
Odgarnął wilgotne włosy z twarzy dziewczyny, trzymając ją w uścisku.
- Wszystko w porządku?
Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Żartujesz sobie? Gdybym wiedziała, że jest mi tak dobrze, zrobiłabym to już
dawno temu.
R S
73
- Nie mów tak. Nigdy. - Przytulił ją mocniej. - Jesteś tylko moja. - Uśmiechnął
się szeroko i przetoczył ją na plecy. - Zaraz ci pokażę, jaki jestem macho. - Jego
głos był zmysłowym pomrukiem.
Westchnęła, gdy znów zaczął ją całować. Podniosła dłoń i pogłaskała go po
twarzy, na której pojawił się już cień zarostu.
- Kocham cię, Carlo. Czy już ci to mówiłam?
Zamarł i przymknął oczy.
Nie powinnam się tak odkrywać - pomyślała. Zawstydzona swoim wyznaniem
i przedłużającą się ciszą, chciała się odsunąć, ale powstrzymał ją.
- Ja też cię kocham - powiedział cichym głosem. - Pamiętaj o tym, Zan.
Cokolwiek się stanie, pamiętaj o tym.
Patrzyła mu prosto w oczy i zastanawiała się, co Carlo ma na myśli. Po chwili
jednak sprawił, że zapomniała o wszystkim.
R S
74
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Carlo patrzył na śpiącą Zan i zastanawiał się, jak wplątał się w taką sytuację.
Zaskoczony siłą swoich uczuć, pragnął przytulić dziewczynę, jakby fizyczna
bliskość mogła sprawić, że nic ich nie rozdzieli. Uwiodła jego ciało i duszę.
Gdy się obudzi, powiem jej prawdę - postanowił.
Zan poczuła zapach kawy i otworzyła oczy.
- Wesołych świąt. - Carlo schylił się, by ją pocałować. - Był tu.
Usiadła i na wpół rozbudzona potarła oczy.
- Kto?
- Oczywiście Święty Mikołaj.
Zanim zdążyła zaprotestować, rzucił jej na kolana elegancko opakowane
pudełko.
- Dla mnie?
- Otwórz.
Rozpakowała prezent i wstrzymała oddech na widok jedwabnego szlafroka i
piżamy w kolorze kremowoszarym.
- Są... są cudne.
- Włóż - powiedział, patrząc jej w oczy. - Jeśli teraz się nie ubierzesz, nie będę
mógł cię później rozebrać.
Zarumieniła się, gdy przypomniał jej, że nadal jest naga. Włożyła górę od
piżamy, rozkoszując się dotykiem jedwabiu na skórze.
- Nigdy nie miałam na sobie nic tak pięknego.
- To dobrze. - Uśmiechnął się i czekał, aż skończy się ubierać. - A teraz chodź.
Poszła za nim do salonu i uśmiechnęła się z zachwytem na widok skarpety
pełnej prezentów, leżącej pod choinką.
- Jeszcze więcej?
R S
75
- O wiele, wiele więcej. - Pocałował ją delikatnie.
Wspięła się na palce i objęła go za szyję.
- Czym sobie na ciebie zasłużyłam?
Coś przemknęło po jego twarzy, ale momentalnie znikło. Skinął dłonią w
stronę prezentów.
- Rozpakuj, przyniosę kawę.
Zan uklękła na poduszkach, wzięła do ręki skarpetę, ściskając ją delikatnie,
tak jak robiła to, będąc dzieckiem.
- Bardzo nierówna. - Zaśmiała się. - To była moja ulubiona zabawa, gdy
byłam mała. Zgadywanie, co jest w środku.
Usiadł obok niej i podał jej kawę.
- Wypij, to cię obudzi.
- Nie śpię. - Rozdarła papier i wyjęła pierwszy prezent. - Och! - krzyknęła,
widząc śliczną lalkę.
- Mówiłaś, że nigdy nie miałaś lalki.
- Wiem. - Pogłaskała jej włosy. - Jest piękna.
Po kolei wyjmowała prezenty, wzruszona tym, jak starannie je zapakował.
Była tam książka, piękne pióro, miękki kaszmirowy sweter w odcieniu zieleni oraz
jedwabna bielizna.
- Tyle mi kupiłeś. - Spojrzała na niego zawstydzona.
- Poszukaj dobrze. Powinno być coś jeszcze.
Zan wyciągnęła małe płaskie pudełko owinięte w srebrny papier i przewiązane
wstążkami.
Rozpakowała prezent. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Moje diamenty!
W pudełku leżały najpiękniejsze kolczyki, jakie kiedykolwiek widziała.
- Podobają ci się?
R S
76
- Bardzo. Są cudne. - Podniosła je do światła, patrząc, jak błyszczą. - Wyobraź
sobie, co by było, gdyby były prawdziwe.
Zapadła długa cisza. Wreszcie Carlo się odezwał:
- Zan, posłuchaj...
Pomyślała, że nie zabrzmiało to zbyt miło, więc przerwała mu.
- Są przepiękne, Carlo. Nie chciałabym prawdziwych - zapewniła pospiesznie.
- Bałabym się je nosić. Teraz moja kolej. - Podeszła do choinki. - To prezent dla
ciebie. - Podała mu małe pudełko.
Carlo rozerwał papier i z uśmiechem wpatrywał się w samochodzik trzymany
w dłoni.
- To ferrari - wyjaśniła Zan. - Nazywa się Enzo Ferrari. Nie ma ich wiele,
kosztują prawie pół miliona funtów. Pomyślałam, że kupię ci taki na Gwiazdkę.
Uśmiech Zan zbladł, kiedy dostrzegła u Carla dziwny wyraz twarzy.
- Nie podoba ci się? Masz już taki?
- Nie, takiego nie mam. - Mężczyzna jakby się otrząsnął.
- To dobrze. Gdy wygram na loterii, kupię ci prawdziwy.
- Zan, muszę ci coś powiedzieć. - Wyglądał dziwnie poważnie. Odłożył
samochód i wziął dziewczynę za rękę. - Powinienem powiedzieć ci wcześniej, ale...
Przeszkodził im przenikliwy dźwięk jego telefonu.
- Porozmawiamy za chwilę. - Odebrał telefon.
- Carlo Bennett. - Słuchał, marszcząc lekko brwi. - Dobrze, zaraz będę. Tak,
ona też przyjdzie.
Rozłączył się z ponurą miną.
- Helen Hughes rodzi.
- To dobrze. Dlaczego się martwisz?
- Bo chciałem z tobą porozmawiać.
- Będziemy rozmawiać, tylko się ubiorę. - Wstała i pobiegła do sypialni. - Na
jakim jest etapie? - zawołała z pokoju.
R S
77
- Niedawno odeszły jej wody, a od dwóch godzin ma regularne skurcze, więc
kazali jej od razu przyjeżdżać na porodówkę. Powiedziałem, że będę. Wiem, że rano
masz wolne, więc pomyślałem, że skoro jesteś jej położną...
- Oczywiście, jadę z tobą. Spróbuj mnie zatrzymać! Uwierzysz, że nigdy nie
odbierałam porodu bliźniaczego? To najlepsze święta w moim życiu!
Carlo był dziwnie spięty, gdy się ubierał. Zan sięgnęła po płaszcz i spojrzała
na niego.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Zawahał się, a potem wzruszył ramionami.
- To może zaczekać.
Uśmiechnęła się.
- Będziemy mieć jeszcze czas. Najpierw poradźmy sobie z bliźniakami.
To przecież nie mogło być nic aż tak ważnego - pocieszyła się.
Dwaj mężczyźni w samochodzie obserwowali wychodzącą parę.
- Muszę przyznać, że ten Santini ma gust - wymamrotał jeden z nich. -
Dziewczyna jest piękna.
- Nie patrz na dziewczynę. Wypatruj ochroniarza.
- Pariniego?
- Jest najlepszy. Nie zbliżę się do mieszkania, dopóki nie upewnię się, że jego
tam nie ma. Życie mi jeszcze miłe.
Siedzieli w ciszy przez kilka minut, a potem wyższy z mężczyzn westchnął z
ulgą.
- Idzie. Nie spuszcza Santiniego z oczu.
- To znaczy, że nie pilnuje mieszkania. Co teraz?
- Pójdziemy na górę i zostawimy Carlowi Santiniemu wiadomość - postanowił
jego towarzysz.
R S
78
Helen Hughes czekała na nich na oddziale porodowym.
- Skąd pan wiedział? - Spojrzała na Carla i skrzywiła się, gdy zaczął się
kolejny skurcz. Minęło pół minuty, zanim mogła kontynuować rozmowę. -
Powiedział pan, że nie ugotuję obiadu świątecznego. Skąd pan wiedział?
- Doświadczenie. I instynkt. - Carlo uśmiechnął się współczująco. - Proszę
powiedzieć, co się stało.
- Miałam kiepską noc. Wszystko mnie bolało, więc wstałam, żeby zrobić sobie
herbaty. Wtedy odeszły mi wody. Od tamtej pory mam regularne skurcze.
Carlo pokiwał głową.
- Dobrze. Zbadam panią i zobaczymy, co się dzieje. Jeśli rozwarcie jest
wystarczające, umieszczę na główce pierwszego dziecka elektrodę, by kontrolować
jego tętno.
Helen wyglądała na zaniepokojoną.
- A co z drugim dzieckiem?
- Drugie będziemy kontrolować z zewnątrz - zapewniła Zan, pomagając jej
wejść na łóżko, podczas gdy Carlo mył ręce i wkładał rękawiczki.
- Ma pani rozwarcie na trzy centymetry, Helen - powiedział po badaniu,
sięgając po przygotowaną przez Zan elektrodę. - Umocuję to na główce dziecka.
Założył elektrodę, po czym podłączył ją do jakiejś maszyny.
Helen spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Co to urządzenie mierzy?
- Pozwala nam obserwować serce dziecka i jego reakcje na skurcze. Teraz Zan
założy zewnętrzną elektrodę dla drugiego malucha, żebyśmy mogli mierzyć także
jego tętno.
Dziewczyna przypięła elektrodę do brzucha Helen i sprawdziła, czy ma dobry
odczyt.
- Wszystko wygląda w porządku. - Spojrzała na Carla. - Zakładasz dojście?
R S
79
Wiedziała, że przy porodach bliźniaczych ważne jest dojście dożylne, bo
ryzyko komplikacji jest spore.
- Oczywiście.
Wyjaśnił pacjentce, co robią, a potem założył jej wenflon.
- A co w domu, Helen? - Zan podała rodzącej szklankę wody. - Jak święta?
Pani Hughes oddała szklankę i spróbowała ułożyć się wygodniej.
- Właściwie nawet ich nie zaczęliśmy. Dzieci rozpakowywały prezenty, gdy
wszystko się zaczęło. - Zaśmiała się. - Dobrze, że zdążyłam jeszcze wstawić indyka
i przygotować sałatki.
Carlo spojrzał sponad karty.
- Nic dziwnego, że zaczęła pani rodzić.
- No cóż, święta to nie jest najlepszy czas na rodzenie dzieci - rzekła,
zagryzając wargi, gdy nadszedł kolejny skurcz. - Już nie wiem, co robić - przyznała.
- Słyszałam, że przy znieczuleniu zewnątrzoponowym można w razie konieczności
operować.
- Nie przewiduję takiej konieczności - powiedział spokojnie Carlo. - Proszę
robić to, co dla pani dobre. Jeśli potrzebna będzie nasza interwencja, uprzedzimy
panią.
Helen uśmiechnęła się z wdzięcznością. Spojrzała na Zan.
- Będziesz przy mnie? Jest mi łatwiej, gdy obok jest ktoś, komu ufam.
- Cały czas tu będę - obiecała cicho Zan, ściskając jej rękę.
- Zepsułam ci święta - wyrzucała sobie Helen.
Zan wróciła myślami do minionej nocy.
- Żartujesz? To najlepsze święta, jakie pamiętam, a odebranie bliźniąt będzie
ich ukoronowaniem. - Spojrzała na Carla. Patrzył na nią z żarem w oczach.
Jest tak przystojny. I kocha mnie - pomyślała i poczuła się tak szczęśliwa, że
chciała to wykrzyczeć.
Carlo, upewniwszy się, że z Helen wszystko w porządku, zwrócił się do Zan:
R S
80
- Sprawdzę, co u innych pacjentek, ale będę tu zaglądał.
Zan resztę dnia spędziła z Helen, kontrolując tętno dzieci i siłę skurczów.
Koło południa ktoś zapukał do drzwi. Do pokoju weszła Kim ze srebrnym
choinkowym łańcuchem na szyi i rogami renifera na głowie.
Zan spojrzała na nią.
- Masz coś na głowie - zażartowała.
Kim spojrzała na nią groźnie.
- Bardzo śmieszne. - Uśmiechnęła się do Helen. - Przepraszam, że to Zan jest
dziś twoją położną.
Helen zaśmiała się.
- Jest świetna. To moja ulubienica.
- No cóż, gdybyś potrzebowała prawdziwej położnej, zadzwoń. - Poprawiła
rogi i spojrzała na przyjaciółkę. - Skocz na kawę i babeczkę bakaliową do pokoju
śniadaniowego. Zostanę tu jako stróż bliźniąt.
Zan skorzystała z propozycji Kim. Gdy nalewała sobie kawy, do pokoju
wszedł Carlo.
- Nie do końca tak zaplanowałem poranek - powiedział cicho, niskim głosem,
podchodząc do niej i kładąc dłoń na jej karku.
Spojrzała nerwowo na drzwi.
- Nie możemy... nie tutaj.
- Chciałem cię tylko pocałować - zaśmiał się cicho
- Carlo...
Położył palec na jej ustach.
- Wiem, ja czuję to samo. Miejmy nadzieję, że bliźniaki się szybko urodzą i
będziemy mogli iść do domu.
Spojrzała mu w oczy, zastanawiając się, czy ten mężczyzna, którego znała od
niespełna tygodnia, naprawdę ją kocha? I czy jest wobec niej szczery?
R S
81
Tuż po lunchu przyjechał John, mąż Helen, z ogromnym pudłem pełnym
jedzenia.
- Udało mi się coś ugotować - powiedział z dumą.
- Czy ktoś już zachorował?
- Urocze. - John uśmiechnął się do Zan. - Jadłaś coś? Przyniosłem smakołyki
dla wszystkich.
Zan podziękowała i zaniosła jedzenie do pokoju śniadaniowego.
Gdy wróciła, Helen miała kolejny skurcz, a jej mąż był zdenerwowany.
- Mówi, że chce przeć.
- Tak? - Zan umyła ręce i włożyła sterylne rękawiczki. Zbadała Helen i
uśmiechnęła się. - Masz pełne rozwarcie i pierwsza główka już prawie wychodzi.
Spróbujemy usadzić cię wygodniej i wezwiemy kawalerię.
Helen jęknęła.
- Potrzebujemy kawalerii?
- Muszę wezwać doktora Bennetta i anestezjologa. Będzie też dwóch
pediatrów - powiedziała Zan, wciskając dzwonek.
Rogi Kim pojawiły się w drzwiach.
- Startujemy?
- Mogłabyś zawołać zespół?
Kilka chwil później wszedł Carlo. Zbadał szybko Helen, sprawdził tętno
dziecka i spojrzał w stronę drzwi, gdy wszedł pediatra.
- Tylko jeden?
- Kolega już idzie.
Drugi przyszedł z anestezjologiem. Zapanowała chwila oczekiwania i Carlo
odebrał pierwsze z bliźniąt.
- To chłopiec, Helen - powiedział cicho, pozwalając lekarzowi zbadać dziecko
przed przystawieniem go do piersi. - Chcę, żeby jadł, to pobudzi skurcze. W
międzyczasie zbadamy, jak ułożone jest drugie z bliźniąt.
R S
82
Zan zanotowała czas porodu i nałożyła dziecku bransoletkę z napisem
„Bliźnię jeden".
- Drugie dziecko leży główką w dół, Helen - powiedział Carlo, naciskając na
górną część macicy pacjentki. - Przesunę je odrobinę.
Helen głaskała główkę syna i patrzyła na męża.
- Jest taki malutki.
Carlo koncentrował się na drugim dziecku. Zan spojrzała na aparat KTG i
położyła dłoń na brzuchu Helen.
- Skurcze ustały.
- Podamy oksytocynę i poczekamy, aż główka zejdzie.
Zan cały czas kontrolowała siłę skurczów.
- Już lepiej. Będziesz przebijał pęcherz płodowy?
- Nie. Z dzieckiem jest wszystko w porządku, więc wolę, żeby natura działała
po swojemu.
Zan spojrzała na niego z szacunkiem.
- Czy to nie trwa za długo? - Helen była zaniepokojona.
- Wszystko jest dobrze. - Carlo położył dłoń na jej brzuchu, sprawdzając siłę
skurczów. - Czekamy, aż główka dziecka zejdzie na dół i aż odejdą wody. W razie
konieczności możemy wszystko przyspieszyć, ale na razie świetnie sobie radzisz.
Carlo ponownie zbadał Helen.
- Idzie świetnie - powiedział, by zachęcić Helen, która wyglądała na
zmęczoną. - Podczas następnego skurczu zacznij przeć.
Spojrzał znacząco na drugiego pediatrę, który pokiwał głową na znak, że
zrozumiał.
Drugie dziecko urodziło się szybko i leżało nieruchomo w dłoniach Carla.
Pediatra momentalnie zabrał noworodka i oczyścił drogi oddechowe. Dziecko
zakrztusiło się i cicho załkało.
Zan odetchnęła z ulgą i uściskała Helen.
R S
83
- Gratulacje. To córeczka.
- Jest zdrowa? - Helen bardzo chciała zobaczyć drugie dziecko, ale pediatra
nie zamierzał ryzykować i dokładnie badał dziecko.
- Tak - zapewniła ją Zan. - Podamy jej tylko odrobinę tlenu i będziesz mogła
ją przytulić.
Carlo wymienił z Zan uśmiechy, po czym zaczął rozmawiać z lekarzami.
Tymczasem Zan pomogła Helen przyjąć wygodniejszą pozycję.
Pierwsze dziecko jadło teraz w najlepsze, mocno wtulone w pierś matki.
- Jest śliczny. - Zan lekko dotknęła policzka chłopca.
Nagle wyobraziła sobie dzieci Carla - ciemnowłose, z dużymi oczami i
uśmiechem podobnym do ojca. Otrząsnęła się.
Co się ze mną dzieje? - zastanowiła się przez chwilę.
Gdy Helen z dziećmi trafiła na oddział poporodowy, Zan poszła szukać Carla.
Kończył uzupełniać karty.
- Idę do domu.
- Zaczekaj na mnie! - Ostry ton zdziwił ją, ale usiadła obok niego i czekała.
Wreszcie skończył.
- Gotowe. Chodźmy. Gdyby mnie potrzebowali, zadzwonią.
Przez całą drogę Zan mówiła o bliźniętach i o emocjach minionego dnia, aż do
chwili, gdy zobaczyła drzwi swojego mieszkania. Były wyłamane i wyrwane z
zawiasów.
- O Boże. - Zbladła i ruszyła w stronę mieszkania, ale Carlo chwycił ją i
odciągnął.
- Nie!
Sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy. Wybrał numer, powiedział kilka
słów po włosku, a potem wrzucił telefon z powrotem do kieszeni.
- Zostań tu.
R S
84
Spojrzała na niego, zdziwiona. Wyraz jego oczu był zimny i niebezpieczny.
- Ja... to pewnie tylko dzieciaki.
Nigdy nie widziała Carla tak spiętego. Przeczuwała, że coś jest nie tak.
Podszedł cicho do drzwi i zajrzał do środka.
- Och, nie! - Zan zerknęła mu przez ramię i jęknęła na widok przewróconej
choinki i prezentów rozrzuconych po pokoju. - Moja choinka! Moje rzeczy!
Jej ulubiona niebieska sofa była rozdarta, a wszędzie leżało potłuczone szkło.
Odepchnęła przyjaciela i wpadła do mieszkania, rzucając się na kolana. Do
oczu napłynęły jej łzy, gdy zbierała prezenty. Carlo chodził ostrożnie po
mieszkaniu, sprawdzając wszystkie pomieszczenia.
Zan była zaskoczona.
- Co robisz? Już ich przecież nie ma. To pewnie tylko dzieciaki.
Otarła łzy i wstała, marszcząc lekko brwi, gdy nagle zauważyła telewizor i
sprzęt stereo.
- To dziwne.
- Co jest dziwne? - Carlo skierował się w stronę drzwi, najwyraźniej czekając
na kogoś.
- Chyba nic nie zabrali. - Zan rozejrzała się i schyliła, by podnieść kolczyki od
Carla. - Po co ktoś miałby się włamywać i nic nie wziąć?
Carlo nabrał powietrza.
- Zan...
Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, otworzyły się drzwi od windy i wysiadł
z niej mężczyzna.
Zan otworzyła szerzej oczy. To był ten sam człowiek, który ją śledził i z
którym Carlo rozmawiał w restauracji.
Spojrzała, zaskoczona, na niego, a potem na Carla, który mówił szybko po
włosku.
R S
85
Nagle słysząc kroki, odwróciła się i ujrzała wpadających do jej mieszkania
uzbrojonych policjantów. Cofnęła się, wystraszona widokiem pistoletów i kamizelek
kuloodpornych.
- Pilnowaliśmy ich, odkąd wjechali do kraju, ale wymknęli nam się wczoraj
wieczorem. Najwyraźniej czaili się gdzieś, czekając, aż wyjdzie pan do szpitala.
Zan była w szoku. Kto się czaił? - Nie mogła zrozumieć.
- Jak mnie znaleźli?
- Trudno, by ktoś tak znany, jak pan, ukrył się gdzieś na dłużej. Ktoś gdzieś
pana zauważył i przekazał informacje dalej. Dzwonili też do nas z prasy, więc
można założyć, że pana tajemnica przestała być tajemnicą.
Znany? Tajemnica? - pytała się w myśli. Dlaczego policja traktuje go, jakby
był z rodziny królewskiej?
Zan miała dość. Podeszła do Carla.
- Czy ktoś mógłby uprzejmie powiedzieć mi, co się dzieje?
Policjant zignorował jej pytanie, ponownie zwracając się do Carla.
- To było pewnie ostrzeżenie. Chcieli, żeby pan wiedział, że znają pana
tożsamość i że wrócą.
- Wiem. - Carlo wypuścił powietrze z płuc, odwracając się do Zan. - Muszę
cię stąd zabrać. Nie powinienem cię w to wciągać.
- W co mnie wciągać!? - Zan spojrzała na uzbrojoną policję, a potem na Carla,
który wydał jej się jakiś obcy. - Kim ty, do diabła, jesteś?
- Zan, posłuchaj. Pozwól, żebym się tym zajął, a potem porozmawiamy.
- Nie ma mowy. - Pokręciła głową i stanęła tuż przed nim, nie zwracając
uwagi na policję i mężczyznę, którego Carlo najwyraźniej dobrze znał. -
Porozmawiamy teraz.
- No dobrze. - Przeciągnął dłonią po ciemnych włosach. - Nie nazywam się
Bennett.
R S
86
Zapadła cisza. Nie Bennett - pomyślała, przypominając sobie, jak pierwszego
dnia Kim odezwała się do niego, a on nie zareagował. Nic dziwnego. Okłamał ją.
Kłamał od chwili, gdy się poznali. Jak mogłam być tak łatwowierna? - wyrzucała
sobie Zan.
- To jak się nazywasz?
- Santini - powiedział cicho.
Patrzyła na niego, zastanawiając się, skąd zna to nazwisko. Nagle otworzyła
szerzej oczy.
- Jak SMS? Santini Medical Supplies? Ta ogromna międzynarodowa
korporacja?! To twoja firma?
- Mojego ojca - przyznał. - Ja prowadzę klinikę w Mediolanie. Wyjechałem z
Włoch, by uciec przed ludźmi, którzy mi grozili. Władze pomogły mi znaleźć pracę
pod fałszywym nazwiskiem.
Pokiwała głową.
- Okłamałeś mnie?
- Próbowałem powiedzieć ci wczoraj.
- Ale nie starałeś się dość mocno, prawda? - Przymknęła oczy na wspomnienie
poprzedniej nocy.
Jak mogłam być tak głupia? Kochałam się z człowiekiem, który mnie
oszukiwał, a ja mu tak ufałam. - Nie mogła przeboleć Zan.
- Wierzyłam ci... - Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
Świadoma zaciekawionych spojrzeń policjantów, cofnęła się, patrząc na niego
z bólem w oczach.
- Nadal możesz mi ufać. Wyjaśnimy to, Zan. - Ujął jej dłonie. - Ale najpierw
musimy ukryć cię gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna.
Wyrwała ręce i spojrzała na niego przez łzy.
- Dlaczego cię ścigają?
R S
87
- Jedna z moich pacjentek urodziła martwe dziecko. Moi ludzie w żaden
sposób nie mogli temu zapobiec. To był jeden z tych tragicznych przypadków, które
po prostu się zdarzają. Ale ojciec dziecka winił mnie.
- I chce cię zabić? - Była zaskoczona. - Czy Włosi nie rozmawiają? Nie macie
we Włoszech pomocy psychologicznej?
- Był u psychologa. Ale to nic nie dało. Według niego ja byłem
odpowiedzialny za śmierć dziecka i musiałem ponieść konsekwencję.
- I po prostu się na to godziłeś? Chciałeś, żeby cię śledził?
- To nie tak, Zan. Musiałem wyjechać, bo groził mojej rodzinie. Poza tym
mieliśmy nadzieję, że wyjeżdżając z Włoch, zmusimy go, by się ujawnił. Wtedy
mógłbym mu pomóc.
- A ty?
- Potrafię o siebie zadbać.
- A co ze mną? To przecież moje mieszkanie zniszczyli.
- Załatwię to. A jeśli chodzi o ciebie, to byłaś pod ochroną przez cały czas,
odkąd się poznaliśmy. Nigdy nie naraziłbym cię na niebezpieczeństwo...
Jeden z policjantów odchrząknął.
- Musimy zdjąć odciski palców.
Carlo przytaknął i wyszedł na korytarz, ciągnąc Zan za ramię.
- Posłuchaj, zabiorę cię w bezpieczne miejsce.
Zan strząsnęła jego rękę i spojrzała na mężczyznę, który ją śledził.
- A to kto? Jeden z twoich giermków?
Carlo zmarszczył brwi.
- To szef ochrony mojego ojca. Jest najlepszy. To on cię pilnował.
Zan patrzyła na niego, myśląc intensywnie.
- To on ci powiedział, że jestem u Kelly?
Carlo zawahał się i potwierdził.
Zan zwróciła się do Matta, ze łzami w oczach.
R S
88
- Jeśli jesteś taki dobry, to czemu nie powstrzymałeś ich, gdy niszczyli moje
mieszkanie?
- Nie pilnowałem mieszkania. Pilnowałem ciebie - powiedział cicho Matt, ze
współczuciem w oczach. - Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, ale Carlo nie mógł
ci powiedzieć. Nie znał cię na tyle, by ci zaufać.
- Ach tak? - Stanęła przed Carlem, ocierając łzy płynące po policzkach. -
Znałeś mnie dość dobrze, by iść ze mną do łóżka i powiedzieć, że mnie kochasz, ale
nie na tyle, by powiedzieć mi, kim naprawdę jesteś?
- Zan, posłuchaj, my...
- Nie chcę słuchać... Odpowiedz szczerze - przerwała mu ostro. - Dlaczego
multimilioner miałby się mną zainteresować? Co robiłeś ze mną, Carlo? - Podeszła
bliżej, z zaciśniętymi pięściami i furią w oczach. - Chciałeś zobaczyć drugą stronę
życia? Byłam rozrywką na wygnaniu?
- Dio, to nie tak.
- A jak? Byłam twoją zabawką. Czyż nie tak?
- To nieprawda. - Carlo zmarszczył brwi.
- Prawda, Carlo. To jest cała prawda!
Zawahał się.
- Musisz coś zrozumieć...
- Rozumiem wszystko. Cały nasz związek opierał się na kłamstwie. Powiedz
mi jeszcze tylko jedno. - Pochyliła głowę, z wyzwaniem w oczach. - Ile pieniędzy
masz tak naprawdę, Carlo?
- Wystarczająco dużo.
- Co, z grubsza biorąc, oznacza, że jesteś nadziany - powiedziała. - Ta
zabawka ferrari, którą dałam ci rano... Spojrzałeś wtedy tak dziwnie. Masz wersję
dla dorosłych, tak? Samochód warty pół miliona funtów.
Czuł się jak złodziej złapany na gorącym uczynku.
- Tak, ale...
R S
89
- A kolczyki... - przerwała mu i wyjęła je z kieszeni. Patrzyła, jak błyszczały w
jej dłoni. - Och, mój Boże...
Nie mogąc wymówić słowa, wepchnęła je w dłoń Carla.
- Są prawdziwe, prawda?
- Tak. - Carlo spojrzał jej w oczy, a ona pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Wybierałeś ze mną liczby na loterię, planowaliśmy razem, na co wydasz
pieniądze, a przez cały ten czas byłeś bogatszy, niż można sobie wyobrazić.
- Zan, to nie ma sensu. No dobrze, mam pieniądze. I co z tego? Co to ma za
znaczenie, do cholery? Planowałaś, na co wydałabyś te pieniądze, teraz wreszcie
możesz to zrobić.
Pokręciła głową.
- Nie rozumiesz, prawda? Okłamałeś mnie! Nie wiem, kim jesteś!
Zacisnął zęby.
- Jestem mężczyzną, z którym kochałaś się wczoraj.
Podniosła dłoń i spoliczkowała go.
- Nienawidzę cię za to! - W jej głosie była furia. - I nie chcę już twoich dzieci,
a gdybyś miał się z kimś żenić, to nie rozkwasiłabym jej nosa, może cię sobie
wziąć!!!
To mówiąc, odwróciła się na pięcie i energicznym krokiem poszła w stronę
schodów.
Chciała mieć jego dzieci? Czyj nos? Kto mógł go sobie wziąć? - pomyślał
Carlo i długo się nie zastanawiając, pobiegł za nią, a tuż za nim Matt.
- Zan, zaczekaj!
Zbiegł na dół. Wypadł przez drzwi i rozejrzał się, szukając jej.
Wszędzie panowała cisza. Zan zniknęła. Carlo podszedł do Matta.
- Musimy ją znaleźć. Zanim oni to zrobią.
R S
90
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. - Kim sięgnęła po pudełko chusteczek. -
Odkryłaś, że jest milionerem, nie, przepraszam, multimilionerem, po czym dałaś mu
w twarz i odeszłaś?
Zan głośno wydmuchała nos.
- Mniej więcej tak.
- Jasne. - Kim spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc. - Ale go kochasz, tak?
- Tak. Nie. Już nie wiem. - Łzy ponownie napłynęły do oczu Zan.
Kim westchnęła.
- Dobrze. Czegoś tu jednak nie rozumiem. Kochasz go, przespałaś się z nim,
ale teraz, gdy odkryłaś, że jest bogaty, odchodzisz od niego. To nie ma sensu.
- Nie chodzi o pieniądze. - Zan po raz kolejny pociągnęła nosem. - Tylko o to,
że mnie okłamał. Nie powiedział mi, kim naprawdę jest.
Przyjaciółka rozłożyła ręce.
- Facet najwyraźniej ma małe problemy.
Zan przypomniała sobie policję, pistolety i bałagan w mieszkaniu.
- Chyba nie takie małe.
- W takim razie nie możesz go winić, że ukrywał, kim jest - stwierdziła
logicznie Kim. - Szuka go banda jakichś zbirów.
- Powinien mi powiedzieć. Czuję się strasznie upokorzona. Jakbym przespała
się z obcym człowiekiem.
- W pewnym sensie tak było - zaśmiała się Kim i z politowaniem spojrzała na
Zan. Ale to nic - dodała pospiesznie. - To znaczy, że go lubisz. Bardziej niż
jakiegokolwiek innego faceta. Czy nie mam racji?
- Tak było, gdy sądziłam, że jest zwykłym człowiekiem.
R S
91
- On jest zwykłym człowiekiem, moja droga. Już sama plączesz się w swoich
analizach.
Zan potrząsnęła głową.
- Jest superbogaty, Kim. Ochroniarze, prywatne samoloty, domy na całym
świecie. Ja do tego nie pasuję. Nie jestem przyzwyczajona do takiego luksusu.
Przyjaciółka wzruszyła ramionami.
- Co w tym złego? Bycie multimilionerem na pewno nie jest łatwe. Nigdy nie
wiesz, co ludźmi kieruje. Przynajmniej miał pewność, że chcesz jego, a nie
pieniędzy.
- A co ze mną? Czy o tym pomyślał? Powinien mi powiedzieć.
- No cóż, może powinien - stwierdziła Kim. - Ale spójrz na to z drugiej strony.
Masz bardzo bogatego chłopaka, któremu w dodatku na tobie zależy.
Zan pociągnęła nosem.
- Dał mi diamentowe kolczyki.
- Naprawdę? - Kim uśmiechnęła się z aprobatą.
- Oddałam mu je.
- Oszalałaś?
- Nie. - Zan spojrzała na nią, chcąc, by zrozumiała. - Pozwolił, żebym
wierzyła, że są sztuczne, tak jak pozwolił mi wierzyć, że coś nas łączy. Gdy
odkryłam, że są prawdziwe, nie mogłam ich zatrzymać. Były częścią jego
oszukańczego planu.
- Oddałaś diamentowe kolczyki, bo były prawdziwe? Jesteś zakałą kobiecego
rodu.
Zan starała się wyjaśnić.
- Myślałam, że wiem, czym są, ale okazały się czymś innym. Tak jak Carlo.
- Chciałabym powiedzieć, że rozumiem - rzekła Kim, drapiąc się po głowie.
- Nie wiem, kim on jest.
Kim wstała i przytuliła ją.
R S
92
- Ależ wiesz. Pieniądze nic nie zmieniają.
- Zmieniają wszystko - stwierdziła smutno Zan, odsuwając się. - Nie
rozumiesz? Nie jest tym, kogo udawał. Zostanie tu tylko przez chwilę, a gdy złapią
tych drani, wróci do Włoch i swojej ekskluzywnej kliniki. Ja byłam tylko miłym
epizodem. Byłam głupia, że mu zaufałam.
- A próbowałaś z nim o tym porozmawiać?
- Tylko chwilę, ale to wystarczyło, żebym zrobiła z siebie idiotkę przed
kordonem policji. Powiedziałam, że nie chcę jego dzieci i że nie rozkwasiłabym
nosa kobiecie, która miałaby za niego wyjść, a na koniec chyba podbiłam mu drugie
oko.
- Naprawdę? - Kim była zaintrygowana.
- Byłam wściekła.
- Nie martw się. Mężczyźni uwielbiają wojownicze kobiety - zapewniła ją
Kim, po czym westchnęła. - To co teraz?
- Zrobię remont w mieszkaniu i będę żyła dalej. A następnym razem postaram
się nie być tak łatwowierna.
- Sądzisz, że on to tak zostawi? Jest dość pewny siebie. Zawsze ma to, co
chce.
- Ale mnie nie chciał. Nasz związek był fikcją. I dobrze, że nie trwało to
dłużej.
Zan obudziła się w drugi dzień świąt z okropnym bólem głowy i ogromną
pustką w sercu. Nawet świąteczne dekoracje straciły dla niej swój blask. Tak jak jej
życie. Nie zamierzała jednak płakać. Pożyczyła strój od Kim i poszła do szpitala.
Przychodnia była zamknięta, więc udała się na oddział porodowy.
- Czy ktoś mógłby szybko znaleźć ciepłą stajenkę? - żartowała jedna z
położnych. - Nie mamy już miejsc dla rodzących.
R S
93
Zan starała się uśmiechać, powtarzając sobie, że nie może się poddawać
tęsknocie za Carlem. Przed tygodniem jeszcze go nie znała i była całkiem
szczęśliwa. A teraz przez niego nie może normalnie żyć. Ile to będzie jeszcze
trwało? - To pytanie wciąż nie dawało jej spokoju. Rozmyślanie przerwała jej
siostra oddziałowa.
- W gabinecie numer trzy jest pacjentka, która prosi, żebyś ty się nią
opiekowała. Nie była u nas zarejestrowana, więc przypuszczam, że to twoja
znajoma, czy ktoś taki.
Zan zmarszczyła brwi. Nie miała koleżanek w ciąży.
- Nazywa się Abby Santini. Czy coś ci to mówi? Znasz ją?
Zan wciągnęła powietrze. Krewna Carla? - pomyślała.
- Jej mąż jest znanym kardiochirurgiem dziecięcym - powiedziała oddziałowa.
- Pracował u nas kiedyś. Przerażająco zdolny i nie znosi głupoty, znasz ten typ.
Zan starała się przypomnieć sobie, co Carlo mówił o swojej rodzinie. Nie
pamiętała jednak, żeby wspomniał coś o Abby i jej mężu.
- Nie znam ich.
Oddziałowa zmarszczyła lekko brwi.
- No cóż, pytali o ciebie, więc jeśli to nie problem, zajmij się tą kobietą.
To był duży problem. Zan nie chciała mieć nic wspólnego z rodziną Carla.
Skoro jego bratowa była na oddziale, to Carlo wcześniej czy później też się tam
pojawi, a Zan nie chciała go spotkać.
Zapukała do drzwi sali numer trzy i weszła z zamiarem przekonania ich, by
wybrali sobie inną położną. Dobrze zbudowany mężczyzna obejmował ładną
blondynkę, która z bólu nie mogła złapać tchu. Zan, zapominając o swoim
postanowieniu, podeszła do dziewczyny.
- Bardzo boli?
- Strasznie. - Młoda kobieta ledwo mogła mówić z bólu.
R S
94
- Wdech przez nos, wydech przez usta, powoli - poleciła Zan. - Dobrze.
Jeszcze raz.
Instruowała Abby, jak ma oddychać, dopóki skurcz nie minął, a potem
pomogła jej przejść na łóżko.
- Zdejmij buty. Muszę cię zbadać, a potem zaczniemy działać. Będzie dobrze.
Abby spojrzała na nią z ciekawością.
- Jesteś Zan?
Kobieta twierdząco pokiwała głową i sięgnęła po mankiet do mierzenia
ciśnienia, starając się nie patrzeć na mężczyznę, który krążył wokół nich. Był bardzo
przystojny. I wyglądał jak Carlo.
- Jestem Abby. - Młoda kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie. - Dużo o tobie
słyszeliśmy. Carlo mówił, że jesteś najlepszą położną, z jaką pracował. To jest mój
mąż, Nico.
- Miło mi państwa poznać - odpowiedziała Zan, po czym skupiła się na
mierzeniu ciśnienia. - W porządku. - Usiadła na łóżku z pustą kartą. - Nie masz u
nas karty, więc nie znam twojej historii ciąży.
- Mam kartę w klinice Carla w Mediolanie - uśmiechnęła się Abby. - Ale
przyjechałam tu za nim. Jestem w Londynie od kilku tygodni. Chciałam, żeby był
blisko, gdy zacznę rodzić.
Najwyraźniej uważała, że Carlo jest cudotwórcą.
Zan starała się uśmiechnąć.
- Czy on wie, że tu jesteście?
- Oczywiście - odezwał się Nico. - Wkrótce do nas dołączy.
W tej chwili drzwi się otworzyły i wszedł Carlo.
- Ciao, bella. - Objął Abby i uśmiechnął się do niej. - Wszystko będzie dobrze,
angelo. Zaufaj mi.
Zan, nie mogąc tego znieść, wyszła po aparat KTG. Zaufać mu. Już raz to
zrobiłam i proszę - pomyślała ze złością.
R S
95
Carlo wyszedł za nią.
- Ciśnienie w normie - powiedziała, kiedy podszedł, siląc się na obojętny ton. -
Nie zbadałam jej jeszcze, ale zaraz to zrobię. Wygląda na to, że skurcze są bardzo
mocne, więc porozmawiam z nią o uśmierzaniu bólu i...
- Zan - przerwał jej cicho. - Abby może zaczekać jeszcze minutę. Musimy
porozmawiać o wczorajszej nocy.
Zan zamarła.
- Nie, nie musimy. - Wzięła głęboki oddech i uniosła podbródek. - Szczerze
mówiąc, nie spodziewałam się, że będziesz w pracy. Sądziłam, że wrócisz do
swojego życia. Powiedz, którego nazwiska dziś używasz? Santini czy Bennett?
Skulił się lekko i zamruczał coś pod nosem.
- Prosiłem, żebyś mi zaufała, Zan. Chciałem ci powiedzieć, kim jestem.
Wyjaśniłbym ci wszystko, gdybyś nie uciekła.
Łatwo mu teraz tak mówić - przeszło jej przez myśl.
- Złapali ich? - zapytała.
Pokręcił przecząco głową.
- Jeszcze nie. O tym też musimy porozmawiać. Policja uważa, że na razie nie
powinnaś wracać do mieszkania. Chciałbym, żebyś zamieszkała w moim
apartamencie.
Za nic w świecie. To byłaby tortura - pomyślała.
- Mam gdzie mieszkać.
- U Kim?
Oczy Zan się rozszerzyły.
- Nadal mnie śledzą?
- Tak. I nie zamierzam za to przepraszać. Naraziłem cię na niebezpieczeństwo,
więc muszę cię chronić. Przepraszam, że zepsułem ci święta.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. To nie włamanie zepsuło mi święta. To
twoja zdrada - pomyślała.
R S
96
- Powinieneś powiedzieć mi prawdę. - Jej głos trząsł się od emocji. -
Powinieneś mi zaufać.
- Może gdy opowiem ci trochę o moim życiu, zrozumiesz, dlaczego tak
postąpiłem. Naprawdę zamierzałem ci powiedzieć, Zan. Musisz w to uwierzyć.
Cofnęła się o krok.
- Kobiety wiążą się ze mną z różnych powodów - ciągnął Carlo
zrezygnowanym tonem. - Zwykle podoba im się mój portfel, czasem tak zwany
status bycia widywaną ze mną. Przyznaję, dużo czasu minęło, odkąd ostatnio
zaufałem kobiecie. Od chwili, gdy ktoś, kto, jak sądziłem, był mi bliski, sprzedał
prasie szczegóły dotyczące mojej rodziny.
Zan się skrzywiła.
- To straszne. Ale wiesz, że ja bym tego nie zrobiła. Nie jestem taka, jak
myślisz.
- Tak, Zan, ale zdziwiłabyś się, widząc, do czego są zdolni ludzie, żeby
zdobyć pieniądze. Jakaś część mnie nadal się boi. Chciałem, żeby nasz związek
rozwinął się, zanim wyjawię ci prawdę.
Zan miała mieszane uczucia.
- Ale to, co nas łączyło, nie było prawdziwe.
- Było, Zan. Dla mnie nawet bardziej prawdziwe, bo nie wiedziałaś, kim
jestem. - Przysunął się do niej, mówiąc cicho i nagląco. - Spędzałaś czas ze mną, z
dala od pieniędzy i szalonego życia. Wiedziałem, że nie będziemy mogli żyć
wiecznie w kokonie, że wcześniej czy później będę musiał ci powiedzieć, ale
miałem nadzieję, że do tego czasu to, co nas łączy, będzie tak silne, że wytrzyma
wszystko. Niestety, oni pojawili się wcześniej, niż planowałem, i nie zdążyłem
powiedzieć ci prawdy.
Patrzyła na niego niepewnie. Gdy był tak blisko, nie potrafiła myśleć.
- Nie ma związku bez zaufania.
R S
97
- Ja ci ufam, Zan. Nie wiedziałaś, kim jestem, więc mam pewność, że
zakochałaś się we mnie, a nie w moim nazwisku czy pozycji. Ufam ci całkowicie.
Teraz ty musisz zdecydować, czy możesz mi ufać.
- Skąd będę wiedziała, że niczego przede mną nie ukrywasz? - Głos Zan łamał
się.
Carlo zaklął pod nosem i przyciągnął ją do siebie.
- Bo od tej chwili będę mówił ci zawsze prawdę. Prasa prawie każdego dnia
wypisuje coś o mnie, tylko dlatego, że nazywam się Santini. Większość to czyste
wymysły ludzi, którzy mają do mnie o coś pretensje. To nie ma znaczenia; prasa
cały czas szuka brudów. Żaden z moich związków tego nie przetrwał. Przysięgam,
że od tej chwili nie będę nic przed tobą ukrywał, ale w zamian ty musisz ignorować
to, co o mnie mówią. Jeśli mi nie ufasz, Zan, nie mamy szans na to, by zbudować
związek.
Zan nie wiedziała, co o tym myśleć, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, z
gabinetu wyszedł zdenerwowany Nico i powiedział do brata coś po włosku.
- Musimy wrócić do Abby.
Zan wepchnęła maszynę do gabinetu, gdzie rodziła dziewczyna.
Dziesięć minut wcześniej była pewna, że nigdy mu nie wybaczy. Ale teraz nic
nie było tak, jak sobie zaplanowała.
Czy może zaufać mężczyźnie, który nie był z nią szczery, lecz miał dobry
powód, by ukryć prawdę? - zastanowiła się. Czy mogę ryzykować?
Gdy napotkała pytające spojrzenie Abby, do oczu napłynęły jej łzy.
Kobieta powiedziała do mężczyzn coś po włosku, a potem ujęła dłoń Zan.
- Jeśli masz mnie badać, to wolę, żeby oni poszli na kawę. Nie potrzebuję
widowni.
Carlo zmarszczył brwi.
- Powinienem być tu z tobą.
R S
98
- To moje drugie dziecko, Carlo. Poradzimy sobie same z Zan. Zabierz Nico
na kawę, ledwo się trzyma.
Carlo zawahał się, ale potem zauważył spojrzenie brata.
- Dobrze. Wrócimy za dziesięć minut.
Wyszli, a Abby skrzywiła się, gdy zaczął się następny skurcz.
- Pomocy, pierwszy poród nawet w połowie nie był taki.
Zan pomagała jej oddychać, dopóki skurcz nie minął.
Abby opadła na poduszki.
- Dobrze. Musimy mówić szybko, zanim nadejdzie kolejny skurcz. Co się
dzieje między tobą a Carlem?
Zan się zarumieniła.
- Nic, pracujemy razem.
- To dlaczego oboje wyglądacie na nieszczęśliwych? Jest coś, co powinnaś
wiedzieć o włoskich rodzinach - powiedziała łagodnie Abby. - Są bardzo ze sobą
związane. Nico wiedział o tobie od pierwszej chwili. Bardzo się cieszyliśmy, że
Carlo cię poznał i wreszcie jest szczęśliwy.
- Powiedział wam o mnie? Ale przecież zna mnie dopiero od tygodnia.
- Zrobiłaś na nim ogromne wrażenie. Co się zepsuło między wami? Czy zrobił
coś nie tak?
Zan zagryzła wargi.
- Okłamał mnie. Nie powiedział mi nic o sobie i w dodatku używał
fałszywego nazwiska.
Abby wciągnęła gwałtownie powietrze i położyła dłoń na brzuchu.
- Nadchodzi kolejny skurcz.
Zan wzięła ją za rękę i przypominała o oddychaniu.
Skurcz minął, ale Abby nie wypuściła jej dłoni.
- Musiał to robić, Zan. Musiał używać fałszywego nazwiska. Prasa we
Włoszech cały czas go obserwowała. Gdy urodziło się to martwe dziecko, zaczął
R S
99
dostawać pogróżki i od tamtej pory wzmocniono ochronę. To było dla niego
straszne.
Zan uśmiechnęła się niepewnie.
- Bez względu na wszystko, uważam, że powinien mi zaufać.
- Być może, ale gdybyś wiedziała, jaką uwagę przyciąga nazwisko Santini we
Włoszech, rozumiałabyś, dlaczego tego nie zrobił. Carlowi podobało się, że nie
wiesz, kim on jest. Choć raz mógł mieć normalny związek.
- Ale to nie był normalny związek.
Abby spojrzała na nią z namysłem.
- Co kochasz w Carlu?
Zan przysiadła na brzegu łóżka, nawet nie próbując wypierać się miłości.
- Kocham jego poczucie humoru, jego spokój i pewność siebie. Kocham jego
siłę i to, że nie wie, jak być poprawnym w stosunku do kobiet.
Abby wybuchnęła śmiechem.
- Wszyscy Włosi są tacy. Co jeszcze w nim kochasz?
- To, że jest wspaniałym lekarzem i że ma tak silne więzi z rodziną.
Abby była zadowolona.
- To wszystko nadal w nim jest. Nazwisko nie zmienia człowieka.
- Wiem, że masz rację, ale mógłby chociaż powiedzieć, jak się nazywa.
Abby westchnęła.
- To prawda, ale teraz jest inaczej. Carlo tak bardzo się sparzył w przeszłości,
że nie umie zbyt szybko zaufać.
- A ja myślałam, że to ja mam problemy z zaufaniem - zaśmiała się Zan.
- Dlatego rodzina Santinich jest tak zżyta. Osoby spoza rodziny tak bardzo ich
zawiodły, że nauczyli się ufać tylko sobie.
Zan przytaknęła.
- Zaczynam to rozumieć.
- Kochacie się, a to jest najważniejsze.
R S
100
Zan nie była już niczego pewna. Wstała i umyła ręce.
- Muszę cię zbadać. Oni tu wrócą za minutę, a my tylko rozmawiamy.
- To nic złego.
Zan spojrzała na nią.
- Nie jesteś Włoszką, prawda?
- Jestem Angielką. - Abby zmieniła pozycję. - Poznałam Nico, gdy chodziłam
do szkoły z jego siostrą, a kilka lat później znów się spotkaliśmy. To dość
skomplikowana historia.
Zan uniosła sweter Abby i przesunęła wprawnie dłońmi po brzuchu,
sprawdzając ułożenie dziecka.
- To chyba typowe dla Santinich. Ich życie jest najwyraźniej bardzo
skomplikowane. To twoje drugie dziecko?
- Mamy dwuletnią córeczkę, Rosę.
- I mieszkacie we Włoszech? - Zmarszczyła brwi i spojrzała na kształt brzucha
Abby.
- No cóż, Nico pracuje głównie w szpitalu w Mediolanie, ale jest świetny w
tym, co robi, więc zapraszają go w różne miejsca, by robił wykłady. - Uśmiechnęła
się z dumą. - A ja i Rosa wszędzie z nim jeździmy.
- A gdzie jest teraz Rosa?
- Nico ma apartament w Knightsbridge. Rosa jest tam z nianią. Dlaczego
marszczysz brwi?
Zan skończyła badanie.
- Abby, dziecko jest ułożone w pozycji, którą nazywamy ustawieniem
potylicowo-krzyżowym, co z grubsza oznacza, że jego plecy leżą wzdłuż twoich.
- Dlatego tak boli?
- Tak. Zbadam cię teraz wewnętrznie, a potem porozmawiamy o planie
działania.
Umyła dłonie i włożyła sterylne rękawiczki.
R S
101
- To może być trochę nieprzyjemne...
Starała się zakończyć badanie jak najszybciej.
- Masz rozwarcie na cztery centymetry, Abby.
Abby jęknęła i wyprostowała się.
- Tylko tyle? Jeszcze sześć centymetrów? Umrę. - Gwałtownie wciągnęła
powietrze, gdy nadszedł kolejny skurcz. - To koszmar. Chyba nie wytrzymam.
- To przez ułożenie dziecka - wyjaśniła Zan. - Uważam, że powinnaś
poważnie rozważyć znieczulenie zewnątrzoponowe.
Abby zrobiła smutną minę.
- Nico nie chce.
Zan uśmiechnęła się ze współczuciem.
- To dlatego, że jest lekarzem. Oni zawsze są najgorsi, gdy ich żony rodzą.
Porozmawiam z nim, gdy wróci. Myślę, że w tych okolicznościach Carlo się ze mną
zgodzi.
W tej chwili otworzyły się drzwi i wszedł Nico z bratem.
Zan podeszła do niego.
- Dziecko jest w ułożeniu potylicowo-krzyżowym. Abby potrzebuje
znieczulenia. Ma rozwarcie na cztery centymetry i zaczyna się męczyć. Musimy coś
postanowić.
Carlo zmarszczył brwi.
- Jesteś pewna ułożenia dziecka?
Zan potwierdziła.
Nico spojrzał zdenerwowany na brata.
- Co to znaczy?
- Zbadam ją, a potem porozmawiamy.
Carlo usiadł na brzegu łóżka i ucałował bratową w oba policzki.
- Bardzo boli, angelo?
Abby potwierdziła z bladą, ściągniętą twarzą.
R S
102
- Myślałam, że drugi poród jest łatwiejszy, a jest o wiele gorzej niż przy Rosie.
Carlo przesunął dłoń po brzuchu kobiety, wyczuwając kolejny skurcz.
Trzymał Abby za rękę. Mówił do niej cicho, dodając otuchy. Zan patrzyła na niego i
zrozumiała, że kocha go bardziej niż kiedykolwiek.
Gdy skurcz minął, Carlo zbadał Abby, po czym spojrzał na Zan.
- Miałaś rację, to ułożenie potylicowo-krzyżowe.
Nico był zdenerwowany.
- Czy ktoś mi powie, co jest nie tak?
- Wszystko w porządku.
- Co to znaczy?
Nico chciał znać fakty, więc Carlo je podał.
- To znaczy, że poród się wydłuży. Główka nie jest zgięta i nie pasuje dobrze
do szyjki macicy. Z tego powodu nie może efektywnie stymulować skurczów.
Główka musi się zgiąć i obrócić do właściwej pozycji, żeby poród mógł postępować
normalnie.
- A jeśli się nie obróci?
- Wtedy mogą być potrzebne kleszcze lub cesarskie cięcie. Tak czy inaczej,
byłoby łatwiej i bezpieczniej, gdyby miała założone dojście zewnątrzoponowe. To
będzie też mniej męczące dla Abby.
- Nie chcę, by ktoś kłuł ją w plecy.
- Rozumiem twoje obawy, ale mamy dobrego anestezjologa. Jest naprawdę
świetny. - Carlo położył bratu dłoń na ramieniu. - Gdybym miał dziecko z wadą
serca, powierzyłbym je tobie, bo jesteś moim bratem i ufam ci. Ty zrób to samo dla
mnie. Musisz myśleć o tym, co jest najlepsze dla Abby.
Nico zawahał się, a potem westchnął.
- Oczywiście, masz rację. - Podszedł do Abby i przytulił ją. - Przepraszam, nie
chciałem być niemiły. Nie mogę znieść, gdy cierpisz.
R S
103
- Uwielbiam twoją nadopiekuńczość - powiedziała cicho Abby. - Sądzisz, że
wolałabym mężczyznę, którego nic nie obchodzę?
Zan ledwo mogła powstrzymać łzy.
Pół godziny później Abby siedziała uśmiechnięta i wyprostowana.
- To czary!
Nico wyglądał na nieco bardziej odprężonego.
- To był dobry pomysł. Powinienem zgodzić się wcześniej.
- Nie podalibyśmy jej znieczulenia wcześniej, bo to mogłoby zahamować
skurcze - powiedziała mu Zan. - Szyjka musi być rozwarta co najmniej na trzy
centymetry.
Sprawdziła tętno i ciśnienie oraz oddech Abby, a także siłę skurczu i tętno
dziecka.
- Sprawdzaj, proszę, co piętnaście minut - anestezjolog wydał Zan kilka
poleceń.
Carlo badał serce dziecka.
- Maluch dobrze sobie radzi - powiedział cicho.
Nico przeczesał dłonią włosy.
- Co teraz?
- Czekamy - powiedział Carlo. - Nie spodziewaj się, że pójdzie szybko.
Nico był coraz bardziej spięty. Carlo wprost przeciwnie, opanowany i
spokojny.
Na zewnątrz robiło się ciemno, gdy Abby nagle się skrzywiła.
- Chyba rodzę.
Zan ponownie ją zbadała i pokręciła głową.
- Jeszcze nie. Rozwarcie nie jest pełne.
- To dlaczego czuję, że muszę przeć?
- Bo dziecko jest tak ułożone - powiedział cicho Carlo, siadając przy niej i
biorąc ją za rękę.
R S
104
Lekarze pomagali Abby delikatnie oddychać, przypominając, by nie parła, aż
wreszcie Zan oznajmiła, że jest pełne rozwarcie.
- Widzę główkę - powiedziała cicho. - Dziecko się dobrze obróciło, więc nie
powinno być żadnych problemów.
- Chcę już iść do domu - jęknęła Abby. - Mam dość.
Nico objął żonę i spojrzał na Zan.
- Jak długo jeszcze?
- Niedługo, ale dzieci lubią robić wszystko w swoim tempie.
- Nie wiem, jak wytrzymujecie to na co dzień. Stres by mnie zabił.
- Jesteś zdenerwowany, bo jesteś ojcem - podkreślił Carlo, zerkając na monitor
i sprawdzając tętno dziecka. - Z pozycji lekarza wygląda to zupełnie inaczej.
- Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bezsilny jest pacjent -
wymamrotał Nico, przeczesując włosy palcami. - Już nigdy nie będę obojętny.
- Jesteś najbardziej oddanym lekarzem, jakiego znam - powiedziała Abby,
delikatnie dotykając jego twarzy. Była bardzo zmęczona. - I kocham cię.
Nico schylił się, by ją pocałować.
- Ja też cię kocham, tesoro. Ponad życie.
Zazdroszcząc im bliskości, Zan skupiła uwagę na rodzącej się główce.
Sprawdziła, czy pępowina nie owinęła się wokół szyjki, i poczekała na
następny skurcz.
- To chłopiec, Abby - powiedziała cicho, gdy dziecko wyślizgnęło się w jej
dłonie. Położyła go na brzuchu kobiety.
- Chłopiec. - Nico nie potrafił ukryć zachwytu, a Carlo uścisnął go.
- Gratulacje.
Godzinę później Abby i dziecko odpoczywali, więc Zan wymknęła się, by
zobaczyć Eddiego.
Kelly siedziała obok łóżeczka, patrząc na śpiące dziecko.
Zan cichutko podeszła do niej, ciesząc się, że Eddie nie jest już w inkubatorze.
R S
105
- Już nie potrzebuje inkubatora?
Kelly potwierdziła.
- Radzi sobie coraz lepiej. Dobrze oddycha, choć nadal sprawdzają saturację,
cokolwiek to znaczy.
Zan się uśmiechnęła.
- To medyczne określenie ilości tlenu we krwi.
- A tak. - Kelly uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Nadal karmią go przez
rurkę. Ale przy każdej okazji próbujemy karmienia piersią.
- Bardzo dobrze.
Zan odwróciła się i zobaczyła Mike'a niosącego duże ilości maskotek.
- Co z nim?
- Wspaniale. - Kelly uśmiechnęła się, a Zan ulżyło, gdy zobaczyła, jak
szczęśliwi są razem. Życzyła im dobrej nocy i zerknęła na zegarek. Czas wracać do
mieszkania Kim - pomyślała. Przechodząc obok dyżurki pielęgniarek, zatrzymała
się na chwilę, żeby porozmawiać z siostrami.
- Eddie świetnie sobie radzi.
- Zaskakująco świetnie. - Jedna z nich uśmiechnęła się i spojrzała na parę
pochylającą się nad łóżeczkiem. - Miło mieć szczęśliwe zakończenie w Boże
Narodzenie.
Zan pożegnała koleżanki i poszła w stronę wyjścia ze szpitala. W holu stała
wielka choinka. Spojrzała na nią i westchnęła. Bardzo chciała wrócić już do
własnego do domu, ale ludzie, którzy grozili Carlowi, nadal byli na wolności, więc
nie mogła. Sprawdziła, czy ma klucze do mieszkania Kim, i wyszła przez
wahadłowe drzwi. Nagle oślepiły ją światła. Zamrugała i uniosła dłoń, by osłonić
oczy. Wokół niej tłoczyli się ludzie z kamerami i mikrofonami. Trzaskały migawki,
błyskały flesze. Wszyscy wykrzykiwali jej imię. Zaskoczona, cofnęła się, ale
otoczyli ją, zarzucając pytaniami.
- Panno Wilde? Czy to prawda, że jest pani związana z Carlem Santinim?
R S
106
- Widziała pani ludzi, którzy włamali się do pani mieszkania?
Zan rozejrzała się, szukając pomocy, ale wokół nikogo nie było. Jeden
reporter, niski mężczyzna z niemiłym wyrazem twarzy, przepchnął się do przodu.
- Czy to prawda, że ścigają go, bo pozwolił dziecku umrzeć?
Zan poczuła nagły gniew.
- Doktor Santini to najlepszy położnik, z jakim współpracowałam -
powiedziała drżącym głosem. - Jest wiele powodów, dla których dzieci rodzą się
martwe, ale wiem, że Carlo nie był odpowiedzialny za tę śmierć.
- Od jak dawna pani go zna?
Pytania padały jednocześnie. Zan rozglądała się, szukając drogi ucieczki.
Biedny Carlo. Jeśli ma to na co dzień, to nic dziwnego, że trudno mu
prowadzić normalne życie - przeszło jej przez myśl.
Inny reporter przepchnął się do przodu.
- Czy wie pani, że pewna kobieta we Włoszech złożyła przeciw Carlowi
pozew o ustalenie ojcostwa?
Zan zamarła.
Carlo miał dziecko?
Nagle przypomniała sobie, co jej mówił. „Prasa prawie każdego dnia wypisuje
coś o mnie. Większość to czyste wymysły ludzi, którzy mają do mnie o coś
pretensje". I coś jeszcze: „Nie mam żony ani dzieci". Była pewna, że w tej kwestii
jej nie okłamał.
Uniosła dumnie podbródek.
- Carlo Santini nie ma dziecka.
Wszyscy zaczęli wykrzykiwać pytania, a jeden z dziennikarzy wymachiwał
czymś przed jej nosem.
- Nie czyta pani gazet? Włoskie dzienniki donoszą o tym od miesięcy.
- Nie interesuje mnie to, co wypisujecie - powiedziała cicho. - Interesuje mnie
to, co mówi mi Carlo.
R S
107
- I pani mu ufa? - Dziennikarz patrzył na nią z niedowierzaniem.
Zan się uśmiechnęła.
- Och, tak, ufam mu. Całkowicie.
Abby miała rację. Nazwisko nie miało znaczenia. Znała go na tyle, by
wiedzieć, że niesłusznie go oskarżali. Nie musiał jej tego mówić, bo go kochała.
Kochała całym sercem. A teraz musiała go znaleźć i powiedzieć mu o tym.
Licząc na to, że jeszcze nie wyszedł ze szpitala, przepchnęła się przez tłum i
pobiegła na oddział porodowy.
Jedna z położnych siedziała przy biurku, uzupełniając karty pacjentek.
Zan zatrzymała się przy niej, zdyszana.
- Czy Carlo już wyszedł?
Położna spojrzała na nią, zaskoczona.
- Och, tu jesteś, myślałam, że już poszłaś. Dzwonił pięć minut temu.
Powiedział, że czeka na ciebie w twoim mieszkaniu.
Zan zmarszczyła brwi. Przecież mówił, że mam nie zbliżać się do mieszkania
- pomyślała. Najwyraźniej coś się zmieniło.
Zbiegła po schodach i wyszła ze szpitala tylnym wyjściem, by zmylić
dziennikarzy.
Carlo ostami raz pogłaskał bratanka i oddał go Abby.
- Jest śliczny.
Abby spojrzała na niego.
- Czas, żebyś miał swoje.
- Nie mam szczęścia. - Carlo się skrzywił.
Abby wyciągnęła do niego rękę.
- Ona cię kocha, Carlo.
- Czyżby? - Spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na telewizor. Nico
przeskakiwał po kanałach.
- Zaczekaj! - Wyrwał dłoń z ręki Abby. - Cofnij o jeden!
R S
108
Cała trójka w milczeniu patrzyła, jak kamera skupia się na zszokowanej
twarzy Zan.
Carlo przeklął pod nosem, gdy zobaczył, jak podnosi dłoń, by osłonić się
przed błyskiem fleszy.
- Skąd oni, u diabła, się tam wzięli? I gdzie jest ochrona?
Nico pogłośnił, by mogli słyszeć, o czym mówią.
- Nie interesuje mnie to, co wypisujecie - mówiła cicho Zan. - Interesuje mnie
to, co mówi mi Carlo.
- I pani mu ufa? - Dziennikarz patrzył na nią z niedowierzaniem.
Zan się uśmiechnęła.
- Och, tak, ufam mu. Całkowicie.
Abby uśmiechnęła się szeroko.
- A nie mówiłam? Chyba najwyższy czas, żebyście porozmawiali. Nie pozwól
jej odejść, Carlo.
- Nie zamierzam. - Uśmiechając się lekko do brata, Carlo wyszedł z pokoju i
skierował się na porodówkę. - Gdzie jest Zan?
- Och! - Położna spojrzała na niego zdziwiona.
- Była tu przed chwilą, ale wyszła. Przekazałam jej twoją wiadomość.
Carlo zmarszczył brwi.
- Jaką wiadomość? Położna była zmieszana.
- Dzwoniłeś i zostawiłeś wiadomość, że chcesz się z nią spotkać w jej
mieszkaniu.
Carlo czuł, że krew odpływa mu z twarzy.
- Nie dzwoniłem.
- Ten, kto dzwonił, mówił z włoskim akcentem i podał twoje nazwisko. -
Położna była zdenerwowana.
R S
109
- To nie twoja wina. - Carlo zadzwonił z komórki do Matta, po czym zwrócił
się do położnej. - Zadzwoń na policję i powiedz, żeby spotkali się ze mną w
mieszkaniu Zan.
Nie czekając na odpowiedź, zbiegł ze schodów i popędził korytarzem w stronę
drzwi.
Ktoś wykorzystał jego nazwisko, by zwabić Zan do mieszkania, a on wiedział
dokładnie kto. Jego ukochana była w niebezpieczeństwie.
Zan weszła do windy, myśląc tylko o Carlu.
Co powinnam mu powiedzieć? - obmyślała.
Wyszła z windy i udała się w stronę mieszkania, zauważając, że ma nowe
drzwi, które teraz były uchylone. Wewnątrz paliło się światło. Zawahała się przez
chwilę, po czym weszła do środka. Salon był pusty.
- Carlo? Jesteś w kuchni? - zawołała.
Weszła głębiej do mieszkania, zauważając, że mieszkanie wygląda, jakby było
nietknięte. Uśmiechnęła się do siebie. Wszystko wydawało się w porządku.
Nagle usłyszała, że za jej plecami zatrzaskują się drzwi. Wiedziała, że wcale
nie jest bezpieczna.
Carlo wybiegł ze szpitala wprost do samochodu, w którym czekał Matt.
Dziennikarze otoczyli ich, ale Matt wcisnął pedał gazu i ruszył gwałtownie.
- Jest w mieszkaniu. - W głosie Carla brzmiała furia.
Zacisnął pięści, szykując się do walki.
Matt nie odrywał oczu od drogi.
- Zgubiłem ją. Nie poszła tam, dokąd się spodziewałem. Wylej mnie. Jestem
dupkiem.
- To nie twoja wina. Ta cała sytuacja była zbyt skomplikowana. Nie da się
jechać szybciej?
W kilka minut dotarli do bloku Zan i Carlo wyskoczył z samochodu.
Wbiegli po schodach i zatrzymali się przed drzwiami, by nabrać tchu.
R S
110
Drzwi były zamknięte. Carlo rzucił się, żeby je wyłamać.
- Zaczekaj. - Matt złapał go, zanim Carlo uderzył ramieniem. Sięgnął do
kieszeni po małe urządzenie. - Zamontowaliśmy porządne, drewniane drzwi,
pamiętasz? Wybijesz sobie ramię. Znam lepszy sposób.
Zrobił coś z zamkiem i po chwili drzwi były otwarte.
Carlo patrzył na niego ze zdziwieniem.
- Jak...
- Za to mi płacisz. - Matt uśmiechnął się szeroko.
Carlo wszedł do mieszkania i zamarł.
Jeden mężczyzna leżał na podłodze i jęczał. Drugi trzymał nóż przy gardle
Zan. Spojrzała na niego z ulgą.
- Czemu tak długo? Wykorzystałam wszystkie triki poza całowaniem.
- Zamknij się! - Mężczyzna szarpnął ramieniem, a Zan krzyknęła z bólu.
Matt warknął groźnie i zrobił krok naprzód, ale Carlo podniósł dłoń, by go
zatrzymać.
- Nie. - Spojrzał na mężczyznę. - Rzuć nóż. Natychmiast.
Mężczyzna odpowiedział po włosku.
- Zabiję ją, Santini. Dowiesz się, jak to jest stracić kogoś, kogo kochasz.
- Wiem, że pan cierpi - powiedział Carlo, starając się, by jego głos był
spokojny. - I przykro mi z powodu dziecka. Ale to nie pomoże. Proszę ją puścić.
- Powinieneś ją ocalić. - Głos mężczyzny był szorstki, a ramię zaciskało się na
szyi Zan. - Powinieneś ocalić moją córeczkę.
- Pochlebia mi pana wiara w moje umiejętności - powiedział Carlo,
podchodząc bliżej. - Ale nikt nie mógł uratować pańskiego dziecka. Nie zawsze
wiemy, dlaczego dziecko urodziło się martwe. Proszę ją puścić, to porozmawiamy o
tym.
- Nie podchodź bliżej! - W oczach mężczyzny było szaleństwo, więc Carlo
zatrzymał się i ostrożnie dobierał słowa.
R S
111
- Gdzie jest pańska żona, signor Agnelli?
Mężczyzna oddychał ciężko.
- W domu, z matką.
- A potrzebuje pana. - Carlo, nie odrywając od napastnika oczu, zrobił kolejny
krok naprzód. Za plecami pokazał Mattowi gestem, że ma przesunąć się na prawo. -
Musicie przez to przejść razem, dla dobra waszej rodziny. Są ludzie, którzy wam
pomogą.
- Nie powinienem przez to przechodzić. - Mężczyzna był wściekły. -
Powinienem mieć zdrowe dziecko.
Carlo pokiwał twierdząco głową. W oczach miał współczucie, ale był czujny.
Widział, że Zan się boi.
Zmrużył oczy, szacując odległość. Nadal był za daleko.
- Wszyscy chcieliby mieć zdrowe dzieci - powiedział, podchodząc o krok. -
Ale niestety nie zawsze tak jest. Niezależnie od postępu medycyny, zawsze
pozostają pytania bez odpowiedzi.
- Mogłeś uratować moje dziecko. Nie zrobiłeś tego.
- Nie. - Carlo potrząsnął głową i podszedł jeszcze krok, pokazując coś
Mattowi gestem i modląc się, by zrozumiał.
Zrozumiał i podszedł z prawej strony, rozpraszając uwagę napastnika. W
ułamku sekundy Carlo rzucił się naprzód i chwycił dłoń trzymającą nóż, wykręcając
ją z dala od gardła Zan.
Mężczyzna warknął wściekle i skoczył na Carla.
Odpychając Zan na bok, Carlo odsunął się, ale napastnik ponownie
zaatakował, mierząc w Zan. Z wściekłym pomrukiem Carlo zaszedł mu drogę i
uderzył z całej siły.
Mężczyzna zachwiał się, a Carlo złapał go za gardło i przyparł do ściany.
- Nigdy nie waż się ponownie grozić komukolwiek z mojej rodziny! Słyszysz?
R S
112
Pod naciskiem palców Carla, mężczyzna wypuścił nóż. Twarz miał
wykrzywioną z bólu.
Matt zrobił krok naprzód, gotowy do interwencji, ale ostrzegawczy krzyk Zan
skierował jego uwagę na inne zagrożenie.
Mężczyzna, leżący dotychczas na podłodze, wstał i zamierzał bronić
towarzysza. Zan ponownie krzyknęła, ale Matt był już przy nim.
- Mam go. - Bez wysiłku podniósł mężczyznę i prawie zaniósł do ściany. -
Stój tu i zamknij się. To ciebie nie dotyczy.
Carlo ponownie skupił się na mężczyźnie, którego trzymał.
- Puść go, Carlo. - Zan nagle znalazła się tuż obok niego. Jej głos był łagodny.
- On potrzebuje pomocy. Jest zdruzgotany.
- Wystarczająco zdruzgotany, by chcieć zabić kogoś z mojej rodziny. - Carlo
wzmocnił uchwyt i poczuł, jak ogarnia go furia.
- Przepraszam. - Nagle złość opadła z napastnika. Zaczął płakać. Spazmy
wstrząsały jego potężnym ciałem. - Już nie wiem, co robię. Chciałem kogoś ukarać.
Carlo trochę zmniejszył uścisk. Wyczuwając, że mężczyzna już im nie
zagraża, uwolnił go i odsunął się o krok.
- Ból nigdy nie minie - mówiła dalej Zan. - Ale z czasem będzie mniej
dotkliwy. Carlo ma rację. Stracił pan już dziecko. Niech pan nie traci także rodziny.
Zanim mężczyzna odpowiedział, do pokoju wpadła policja. Carlo zamieniał
kilka słów z policjantami, którzy zakuli obu napastników w kajdanki i wyprowadzili
ich.
Zan odprowadzała ich wzrokiem.
- Biedny człowiek. - Uśmiechnęła się blado. - Myślałam, że już nigdy nie
przyjdziesz. Jak weszliście?
- Matt dobrze radzi sobie z zamkami. - Carlo podszedł do niej, a ona spojrzała
na niego.
- Gdzie nauczyłeś się tak walczyć?
R S
113
Carlo wzruszył ramionami.
- Nigdy nie zgadzałem się na ochroniarza, więc ojciec chciał mieć pewność, że
jestem odpowiednio wyszkolony. Trochę jak z twoimi braćmi i judo, jak sądzę.
- Byłeś przerażający.
- Jestem Włochem. Wiemy, jak chronić swoją własność, a on zagroził
najważniejszej osobie w moim życiu.
Matt odchrząknął.
- Pójdę załatwić resztę spraw z policją i zadzwonię do rodziny. Nico z
pewnością chciałby wiedzieć, że już po wszystkim.
Godzinę później Zan leżała na sofie, wtulona w Carla. Sądząc po tym, jak ją
obejmował, nie zamierzał jej wypuścić.
To było bardzo przyjemne uczucie.
- Zwykle w drugi dzień świąt zjadam resztki indyka i ciastka z bakaliami -
powiedziała, przechylając głowę tak, by go widzieć. - Życie z tobą jest bardziej
ekscytujące.
Carlo przytulił ją.
- Gdy ta położna powiedziała mi, że pojechałaś spotkać się ze mną w swoim
mieszkaniu, prawie dostałem zawału. Nie darowałbym sobie, gdyby ci się coś stało.
- Nie myślałam jasno - przyznała cicho. - Tak się cieszyłam, że cię zobaczę, że
wpadłam prosto w pułapkę.
- Czekali w mieszkaniu?
- Tak, gdy weszłam, zatrzasnęli za mną drzwi i zaatakowali. Jednego zdołałam
powalić.
- Szkoda, że tego nie widziałem.
- Ten drugi złapał mnie z tyłu i nie mogłam się obrócić. Powiedział, że
zaczeka na ciebie, a potem mnie zabije.
Zadrżała, a Carlo zmarszczył brwi.
- Skąd wiedział, że przyjdę?
R S
114
- Nie pytaj mnie. Wiem tylko, że chciał mnie zabić na twoich oczach.
- Przyjemniaczek - warknął Carlo, a Zan uśmiechnęła się smutno.
- Zraniony człowiek. A skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Zobaczyłem cię w telewizji. Oznajmiłaś światu, że mnie kochasz i mi ufasz.
Chciałem pogratulować ci gustu w wyborze mężczyzn.
Zan się zaśmiała.
- Czy twoje ego jest tak samo wielkie jak twoja fortuna, Carlo Santini?
- Większe - odpowiedział z dumą. - Jestem Włochem. Rozmiar ma znaczenie,
jeśli chodzi o ego. O ego, choinki i...
- Tak, tak, wiem - przerwała mu szybko Zan. - Nadal nie powiedziałeś, jak
mnie znalazłeś.
- Spytałem położną, gdzie jesteś. Tę, która powiedziała ci, że mamy się
spotkać w mieszkaniu.
Przytuliła go i zauważyła, że się skrzywił.
- Twoja ręka! Zapomniałam o niej. Pokaż.
Carlo poruszył palcami.
- Przeżyję.
- Siniak wychodzi. Mocno go uderzyłeś, Carlo.
- Groził kobiecie, którą kocham - głos Carla był miękki.
Zan nieśmiało przygryzła wargę.
- Jesteś pewny?
Coś przemknęło po jego twarzy.
- Mogłabyś przynieść mi trochę lodu na tę rękę, tesoro?
Czyli bolało go bardziej, niż okazywał. Trochę zawiedziona, że nie był
bardziej romantyczny, wstała i poszła do kuchni. Może nie kochał jej aż tak mocno.
Wyjęła z zamrażalnika tackę na lód i zamarła. W jednej z dziurek był diamentowy
pierścionek. Czy on się oświadczał?
R S
115
- Kocham cię, Suzannah, i chcę, żebyś za mnie wyszła. - Aksamitny, męski
głos dobiegł zza jej pleców. Odwróciła się, wciąż trzymając tackę z kostkami lodu i
pierścionkiem.
- Od kiedy tu jest?
- Od rana, gdy skończyliśmy sprzątać twoje mieszkanie. Dobrze, że te zbiry
nie chciały lodu do drinków - powiedział, wyjmując z tacki pierścionek, który
błyszczał i migotał kusząco.
Wziął ją za rękę.
- Nie mogę w to uwierzyć - wyszeptała, gdy wsunął pierścionek na jej palec. -
Naprawdę chcesz się ze mną ożenić?
- Och, tak. Nigdy w życiu nie chciałem niczego bardziej.
- Przecież umawiasz się z modelkami i aktorkami - wyjąkała, patrząc na
pierścionek z niedowierzaniem. - Ja jestem tylko sobą.
- I wszystko w tobie kocham - powiedział miękko, przyciągając ją bliżej. -
Chyba pokochałem cię, gdy powaliłaś mnie na mokrą ulicę. Byłaś taka odważna i
zabawna, i oddana pacjentom, w niczym nie przypominałaś kobiet, które znałem
wcześniej. Kocham twoje zielone oczy i dołeczki w policzkach, i niesamowite nogi.
Uwielbiam to, że o wszystkich się troszczysz. Uwielbiam nawet to, że możesz
podbić mi oko, gdy posunę się za daleko.
Położyła dłoń na jego piersi.
- Tak bardzo się różnimy. Nie mam pieniędzy.
- Ale ja mam, o wiele więcej, niż potrzeba dla nas dwojga.
- Nie boisz się, że zagrożę stanowi twojego konta?
- Musiałabyś się bardzo postarać.
Spojrzała na niego z nieśmiałym uśmiechem.
- Nie dbam o pieniądze. Chcę tylko ciebie.
- Jesteś pewna? - Objął ją mocniej. - Myślałem, że łączy nas coś wyjątkowego,
ale po wczorajszym wieczorze bałem się, że to popsułem.
R S
116
- Byłam na ciebie zła. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, miałaś prawo być zła. Wierz mi, ja też źle się czułem, nie
mówiąc ci prawdy. Ale wszystko poza tym było prawdziwe.
- Wiem. - Patrzyła mu prosto w oczy. - Uświadomiłam to sobie, gdy
dziennikarze zaczęli wykrzykiwać kłamstwa o tobie. Zrozumiałam wtedy, jak
dobrze cię znam.
- A co myślisz o życiu we Włoszech?
- Brzmi ekscytująco.
Nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Pochylił głowę i pocałował ją,
gorąco, żarliwie. Gdy się rozłączyli, Zan nie mogła złapać tchu.
- Gdy wczoraj na mnie krzyczałaś, powiedziałaś, że nie chcesz moich dzieci i
że nie uderzyłabyś kobiety, z którą miałbym się ożenić. Szczerze mówiąc, nie
bardzo nadążałem. Co miałaś na myśli?
- Och... - Zan się zarumieniła. - Myślałam o rozmowie z Kim.
- Na temat?
Zan westchnęła.
- Zapytała, co bym czuła, gdybyś miał ożenić się z kimś innym,
odpowiedziałam, że chciałabym rozkwasić jej nos.
Carlo odrzucił głowę w tył i zaśmiał się.
- Wobec tego dobrze, że żenię się z tobą. - Zawahał się, w jego oczach był
dziwny blask. - A ten kawałek o dziecku?
- Spojrzałam na ciebie w Wigilię, gdy byłeś Świętym Mikołajem, i
zapragnęłam urodzić ci dzieci.
- Nadal tak czujesz? - spytał ochryple. - Nadal chcesz moich dzieci, tesoro?
- Bardziej niż czegokolwiek innego.
- I wybaczyłaś mi to, że zachowałem swoją tożsamość w tajemnicy?
- Pod warunkiem że już nigdy nie będziesz nic przede mną ukrywał. W
przeciwnym razie mogę podbić ci oko.
R S
117
- Żadnych sekretów, obiecuję. - Przytulił ją mocniej. - A ty musisz przestać
grać na loterii. To byłoby żenujące, gdybyśmy wygrali.
Zan uśmiechnęła się.
- Już wygrałam - powiedziała miękko. - Znalazłam ciebie.
R S