King Stephen Pole walki

background image

Nocna zmiana – Pole walki

Pole walki

[Przełożył: Michał Wroczyński]

-

Panie Renshaw?

Głos recepcjonisty zza biurka dotarł do niego w chwili, kiedy był już w

połowie drogi do windy. Zniecierpliwiony Renshaw odwrócił się w jego

stronę i przełożył torbę podróżną z jednej ręki do drugiej. Koperta

wypchana dwudziesto- i pięćdziesięciodolarowymi banknotami, którą miał

w kieszeni płaszcza, głośno zaszeleściła. Praca poszła mu bardzo dobrze, a

wynagrodzenie było znakomite – nawet po odjęciu piętnastu procent dla

organizacji. W tej chwili marzył tylko o gorącym prysznicu, szklaneczce

ginu z tonikiem i wygodnym łóżku.

-

O co chodzi?

-

Przesyłka, sir. Może pan pokwitować?

Renshaw podpisał druk i obrzucił bacznym spojrzeniem prostokątną

paczkę. Na przyklejonej etykietce widniały jego nazwisko i adres wypisane

ostrym, pochyłym, ręcznym pismem, które wydało mu się znajome.

Sięgnął po paczkę leżącą na wykonanym z imitacji marmuru blacie biurka i

potrząsnął nią. W środku coś cicho zagrzechotało.

-

Panie Renshaw, czy mam ją przysłać na górę?

-

Nie trzeba, wezmę ze sobą.

Pakunek miał jakieś siedemdziesiąt centymetrów długości i od biedy

można go było wziąć pod pachę. W windzie położył paczkę na wysłanej

pluszową wykładziną podłodze i do specjalnego nad rzędem normalnych

guzików wsunął klucz; jechał do swego apartamentu mieszczącego się na

dachu wieżowca. Winda ruszyła łagodnie i cicho. Zamknął oczy; na

czarnym ekranie pamięci ponownie pojawiły się obrazy z wykonanej

roboty.

Jak zawsze, wszystko zaczęło się od telefonu Cala Batesa.

„Johnny, czy jesteś dyspozycyjny?”

Dyspozycyjny był dwa razy do roku, a jego minimalna stawka wynosiła

dziesięć tysięcy dolarów. Cieszył się opinią dobrego i solidnego fachowca,

ale tak naprawdę klienci płacili mu za jego naturę drapieżcy. John

Renshaw był ludzkim sępem, ukształtowanym przez genetykę i środowisko

do tego, żeby dwie rzeczy robić bezbłędnie: zabijać i przetrwać.

Po telefonie Batesa w skrzynce na listy pojawiła się płowo żółta koperta.

Nazwisko, adres, fotografia. Musiał to dokładnie wryć sobie w pamięć, a

następnie spalić kopertę razem z zawartością, popiół zaś wyrzucić do

kosza na śmieci.

Tym razem twarz na zdjęciu należała do biznesmena z Miami, Hansa

Morrisa, założyciela i właściciela fabryki zabawek Morris Toy Company.

Ktoś chciał usunąć go ze swej drogi i przyszedł z tym do organizacji.

Organizacja za pośrednictwem Calvina Batesa zwróciła się do Johna

Renshawa. Trach! Żałobnicy, proszę nie zapominać o kwiatach.

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

Drzwi windy rozsunęły się. Podniósł przesyłkę i wyszedł na korytarz.

Otworzył mieszkanie i stanął w progu. O tej porze dnia, o trzeciej po

południu, przestronny salon skąpany był w blasku kwietniowego słońca.

Renshaw tkwił chwilę nieruchomo, radując oczy tym widokiem, a

następnie postawił paczkę na końcu znajdującego przy drzwiach stołu i

poluzował krawat. Później położył na przesyłce kopertę i ruszył w stronę

tarasu.

Rozsunął szklane drzwi i wyszedł na powietrze. Panowało prze- nikliwe

zimno, więc wiatr przewiewał jego cienki płaszcz. Niemniej Renshaw

spoglądał przez chwilę na miasto wzrokiem generała lustrującego podbitą

krainę. Po ulicach, niczym maleńkie żuczki, sunęły samochody. Daleko,

prawie ginąc w złocistej, popołudniowej mgiełce, lśnił Bay Bridge niczym

miraż zrodzony w umyśle szaleńca. Po stronie wschodniej, niemal całkiem

zasłonięte drapaczami chmur w śródmieściu, tłoczyły się odrażające i

brudne kamienice czynszowe z lasem metalowych anten telewizyjnych na

dachach. Tak, tutaj było zdecydowanie lepiej. Lepiej niż w rynsztokach.

Wrócił do mieszkania, zamknął dokładnie prowadzące na taras drzwi i

przeszedł do łazienki, aby wziąć długi, gorący prysznic.

Kiedy czterdzieści minut później z drinkiem w dłoni zasiadł i zabrał się do

oglądania przesyłki, spowijający podłogę dywan koloru wina był już prawie

całkowicie pogrążony w cieniu. Nadchodził wieczór.

Bomba.

Naturalnie nie była to bomba, ale należało postępować tak, jakby paczka

to właśnie zawierała. Dlatego Renshaw chodził jeszcze wyprostowany po

ziemi i miał się bardzo dobrze, podczas gdy tylu innych wylądowało w

niebie w ogromnym biurze dla bezrobotnych.
Jeśli jednak była to bomba, to na pewno nie zegarowa. Paczka leżała w

całkowitej ciszy; szydercza i enigmatyczna. Tak czy owak, w obecnych

czasach najbardziej prawdopodobny był plastik. Mniej kapryśny niż całe to

zegarowe potomstwo płodzone przez Westclox i Big Ben.
Renshaw popatrzył na stempel pocztowy. Miami. 15 kwietnia. A więc

sprzed pięciu dni. Zateni to nie bomba z opóźnionym zapłonem. W

przeciwnym razie mogłaby, na przykład, eksplodować w hotelowym sejfie.
Miami. Tak. I to ostre, pochyłe, ręczne pismo. Na biurku smagłego

biznesmena stała oprawiona w ramkę fotografia: Staruszka na zdjęciu była

jeszcze bardziej smagła, a na głowie miała typową rosyjską chustkę ściśle

otulającą twarz. Na dole fotografii widniał napis: "Od Twojej najbardziej

pomysłowej dziewczynki - Mama".
Jakiż to najlepszy pomysł, mamusiu? Samodzielnie zastawić śmiertelną

pułapkę?
Założył ręce na piersi i bacznie lustrował pakunek, Nie zastanawiał się

nad nie związanymi z tematem pytaniami; na przy- kład: w jaki sposób

najbardziej pomysłowa dziewczynka Morrisa znalazła jego adres. To były

pytania na później i odpowie na nie Cal Bates. Teraz zupełnie nieistotne.
Prawie odruchowo wyciągnął z portfela mały, celuloidowy kalendarzyk i

zgrabnie wsunął go pod szpagat obwiązujący zawiniętą w brązowy papier

przesyłkę. Następnie wsunął kartonik pod taśmę klejącą, która trzymała

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

jedną z zakładek opakowania na boku pudełka. Róg pod sznurkiem odkleił

się bez trudu.
Renshaw dłuższą chwilę obserwował paczkę, po czym pochylił się nad

nią i lekko pociągnął nosem. Tektura, papier, sznurek. Nic więcej. Obszedł

stolik, przykucnął i powtórzył operację na drugim końcu przesyłki. Szare

palce zmierzchu z wolna rozsiewały w mieszkaniu mrok.
Brązowy papier pod sznurkiem rozchylił się z jednej strony i Renshaw

ujrzał pod spodem matowe, zielone pudełko. Metalowe. Z zawiasami.

Wyciągnął scyzoryk i przeciął szpagat. Kilka ruchów końcem noża i

pokazała się cała skrzyneczka.
Pomalowana była w zielone i czarne plamy, a na wierzchu widniały białe

litery układające się w słowa: WIETNAMSKI KUFEREK SZEREGOWCA. A

poniżej: 20 żołnierzy piechoty, 10 helikopterów, 2 żołnierzy z cekaemami,

2 żołnierzy z bazookami, 2 medyków, 4 jeepy. A dalej: flagi

sygnalizacyjne. I jeszcze niżej w rogu: Morris Toy Company, Miami,

Floryda.

Wyciągnął rękę, żeby dotknąć pudełka, ale natychmiast ją cofnął. W

środku kuferka coś się poruszyło.

Renshaw wyprostował się, po czym nieśpiesznie ruszył w stronę kuchni i

przedpokoju. Pozapalał wszystkie światła.

Wietnamski kuferek kołysał się, a pod nim szeleścił brązowy papier.

Nagle pudełko przechyliło się bardzo mocno i z cichym stuknięciem spadło

na dywan. Wylądowało na boku. Wieczko na zawiasach uchyliło się na

jakieś pięć centymetrów.

W szczelinie pojawiła się malutka, trzycentymetrowej wysokości

sylwetka żołnierza piechoty. Renshaw spoglądał na to nieruchomym

wzrokiem. Nie starał się nawet dociekać, czy to, co widzi, dzieje się

naprawdę, czy jest wyłącznie halucynacją - zastanawiał się tylko, jakie to

będzie miało konsekwencje dla jego przeżycia.

Żołnierze nosili tycie, wojskowe peleryny, hełmy i plecaki polowe. Na

ramionach trzymali maleńkie karabiny. Dwóch spojrzało przez pokój na

Renshawa. Ich oczy, maleńkie jak kulki w długo- pisie, błyszczały.

Pięciu, dziesięciu, dwunastu; cała dwudziestka. Jeden z nich gestykulował,

wydawał rozkazy pozostałym. Ustawili się w szeregu w szczelinie, jaka

powstała między korpusem pudełka a wieczkiem; i zaczęli pchać to

ostatnie. Szczelina powiększała się.

Renshaw chwycił z kanapy wielką poduszkę i zaczął podchodzić w ich

stronę. Wydający rozkazy oficer odwrócił się do żołnierzy i dał znak ręką.

Szeregowcy zakręcili się w miejscu, pozdejmowali z ramion karabiny.

Rozległy się ciche, delikatne dźwięki wystrzałów, a Renshaw poczuł się

nagle tak, jakby użądlił go rój pszczół.
Cisnął poduszką. Najpierw zmiotła żołnierzy, rozrzucając ich po

podłodze, a następnie trafiła w samo pudełko, które otworzyło się na

oścież. Niczym rój komarów z cichym, wysokim bzyczeniem z kuferka

wyfrunęła chmara miniaturowych helikopterów pomalowanych na

ochronny, zielony kolor.

Do uszu Renshawa dobiegł cichutki dźwięk phut! phut!; z ot- wartych

drzwi helikopterów wystawały cieniutkie jak ostrza szpilek lufy

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

rozbłyskujące pomarańczowym ogniem. Igiełki bólu przeszyły mu brzuch,

prawą rękę i szyję. Wyciągnął rozwartą dłoń i chwycił jedną z maszyn -

palce poraził straszny ból; trysnęła krew. Skrzydełka wirnika rozerwały na

palcach ciało do kości, zostawiając pionowe, krwawe pręgi. Pozostałe

helikoptery trzymały się w bezpiecznej odległości, krążąc wokół niego jak

gzy. Trafiony helikopter uderzył z impetem w dywan i znieruchomiał.

Nagły rozdzierający ból w stopie sprawił, że Renshaw wrzasnął. Jeden z

żołnierzy piechoty stał na jego bucie i wbijał mu w kostkę bagnet. Z dołu

na Renshawa patrzyła wykrzywiona w grymasie twarz ciężko

oddychającego szeregowca.

Renshaw kopnął figurkę, która niczym pocisk śmignęła przez cały pokój i

rozmazała się na ścianie. Nie było nawet krwi; tylko gęsta, purpurowa

zawiesina.

Rozległa się cicha, przypominająca kaszlnięcie detonacja i udo przeszył

mu potworny ból. Z kuferka wynurzył się żołnierz uzbrojony w bazookę. Z

wylotu lufy unosił się leniwie czarny obłoczek dymu. Renshaw spojrzał na

nogę i ujrzał wypaloną w spodniach czarną dziurę o średnicy

ćwierćdolarówki. Ciało pod spodem było zwęglone.

Ten mały skurwiel do mnie strzelił!

Odwrócił się i wbiegł do przedpokoju, a stamtąd do sypialni. Obok

policzka, mieląc powietrze łopatkami wirnika, przeleciał mu helikopter.

Cichutki terkot CKM-u. Maszyna odleciała.

Pod poduszką trzymał pistolet, magnum, kaliber .44 - wystarczający,

żeby we wszystkim, w co trafi kula, zrobić dziurę wielkości dwóch pięści.

Renshaw na zimno uświadomił sobie, że czeka go strzelanie do ruchomych

celów niewiele większych niż podrzucane żaróweczki od latarki.

Do pokoju wleciały dwa następne helikoptery. Siedząc jeszcze na łóżku,

Renshaw wypalił z pistoletu i jeden śmigłowiec eksplodował. To już drugi.

Wycelował w trzecią maszynę... nacisnął spust...

Zrobił unik! Cholera jasna, zrobił unik!

Helikopter zatoczył nagle szaleńczą pętlę i z ogromną szybkością okrążył

mu głowę; wirniki bojowej maszyny kręciły się z zawrotną prędkością.

Przez mgnienie oka widoczny był przykucnięty w otwartych drzwiach

helikoptera jeden z żołnierzy obsługujących CKM. Strzelał krótkimi,

morderczymi seriami. Renshaw rzucił się na ziemię i potoczył.

Oczy! Skurwiel celuje mi w oczy!

Nie wstając z podłogi, oparł się plecami o ścianę. Rewolwer trzymał przy

piersi. Ponownie nadleciał śmigłowiec. Zawisł na chwilę w powietrzu, po

czym najwyraźniej rozpoznawszy wspaniałą, morderczą broń Renshawa,

znurkował i szybko odleciał do salonu.

Renshaw podniósł się. Kiedy stanął na zranionej nodze, twarz wykrzywił

mu grymas bólu. Rana krwawiła. Bo i dlaczego miałaby nie krwawić? -

zadał sobie w duchu pytanie. Nie każdy ma szczęście zostać trafionym z

bazooki, a później móc jeszcze o tym opowiadać.

A więc to mamusia była tą najbardziej pomysłową dziewczynką? To ona

za tym wszystkim stała.

Ściągnął z poduszki poszewkę, podarł ją na pasy, owinął nimi ranę, po

czym wziąwszy małe lusterko, którego używał do golenia, zbliżył się do

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

drzwi prowadzących na korytarz. Uklęknął, położył lusterko na dywanie

pod odpowiednim kątem i zerknął w nie.

Rozłożyli się obozem obok kuferka; tak, Renshaw nie miał co do tego

wątpliwości. Miniaturowi żołnierze biegali tu i tam, rozstawiali namioty.

Między nimi jeździły pięciocentymetrowej wysokości jeepy. Żołnierzem,

którego kopnął, zajmował się medyk. Nad obozem, na wysokości stolika

do kawy, krążyło osiem ocalałych helikopterów.

W pewnym momencie żołnierze dostrzegli lusterko; trzech z nich uklękło

na kolanie i zaczęło strzelać. W chwilę później szkło pękło w czterech

miejscach.

W porządku, w porządku.

Renshaw wrócił do gabinetu i wziął ciężkie, niewiele warte pudełko z

mahoniu, które dostał od Lindy na Gwiazdkę. Zważył je w ręku, skinął z

uznaniem głową, podszedł do drzwi i wychylił się. Wziął mocny zamach i

cisnął pudełkiem jak pitcher szybką piłkę. Poszybowało wdzięcznym łukiem

i trafiło w cel, obalając lilipucie figurki niczym kręgle. Jeep dwukrotnie

przekoziołkował. Renshaw błyskawicznie podszedł do drzwi salonu i widząc

rozciągniętego na ziemi żołnierza, wymierzył mu straszliwego kopniaka.

Kilkunastu szybko podniosło się z podłogi. Niektórzy uklęknęli i otworzyli

ogień. Inni szukali osłony. Pozostali schronili się w kuferku.

Renshaw ponownie poczuł w nogach i torsie ukłucia pszczelich żądeł, ale

żaden pocisk nie trafił powyżej klatki piersiowej. Zapewne odległość była

już zbyt duża. Nieważne; i tak nie miał zamiaru się wycofywać. Właśnie

tak.

Kolejny jego strzał chybił - cele były tak cholernie małe - ale następny

pocisk trafił żołnierza.

Helikoptery przypuściły następną, dziką szarżę: Tym razem maleńkie

pociski trafiły go w twarz; nad i pod oczyma. Strącił dłonią jedną maszynę,

a po sekundzie drugą. Z bólu świeczki stanęły mu przed oczyma.

Ocalałe śmigłowce utworzyły dwie grupy i w popłochu odleciały.

Renshawowi krew zalała oczy. Otarł ją przedramieniem. Zamierzał właśnie

oddać kolejny strzał, ale się powstrzymał. Żołnierze, którzy schronili się w

kuferku, wytaszczali z niego coś... Coś, co wyglądało jak...
Powietrze przecięła z trzaskiem błyskawica ognia i od ściany po lewej

stronie Renshawa odprysnął kawał drewna.
...wyrzutnia rakiet!
Strzelił, chybił, odwrócił się na pięcie i czmychnął do łazienki w drugim

końcu korytarza. Zatrzasnął za sobą drzwi, przekręcił zasuwę. Z lustra

popatrzył nań oszołomionym, nawiedzonym wzrokiem rozpalony walką

Indianin. Po twarzy, z ranek nie większych niż okruchy pieprzu, spływały

mu strużki czerwieni. Z policzka zwisał płatek skóry. Na karku paliło

głębokie przecięcie.

Przegrywam!

Przeciągnął drżącą dłonią po v0łosach. Drogę do drzwi wyjściowych miał

odciętą. Do telefonu i do kuchni też. Dysponowali tą przeklętą wyrzutnią

rakiet. Bezpośredni celny strzał z całą pewnością roztrzaskałby mu głowę.

Cholera jasna, tego nawet nie było w spisie na pudełku!

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

Brał właśnie głęboki oddech, ale gwałtownie, ze świstem wypuścił

powietrze z płuc i głośno chrząknął. Coś z okropnym trzaskiem rąbnęło w

drzwi łazienki i w drewnie pojawiła się dziura wielkości pięści. Opalone

brzegi dymiły. Przez chwilę na po- strzępionych krawędziach drewna

tańczyły niewielkie płomyki... kolejny błysk... kolejny pocisk. W drzwiach

powstała jeszcze większa dziura, a na dywanik posypały się płonące

drzazgi. Zdusił je nogą, ale przez wybity otwór z wściekłym warkotem

wleciały dwa helikoptery. Mikroskopijne kule z CKM-u trafiły Renshawa w

tors.

Z głośnym jękiem rozpaczy gołą ręką strącił jedną maszynę, znów

głęboko raniąc sobie palce. Prawem ostatniej szansy chwycił ciężki ręcznik

kąpielowy i chlasnął nim w drugi samolocik. Ma- szyna wirując spadła na

podłogę, a Renshaw zgniótł ją nogą. Oddychał ciężko i chrapliwie. Oko

zalewał mu strumień gorącej i piekącej krwi. Starł ją ręką.
Cholera, to chyba trochę nauczy ich rozumu.
Faktycznie, najwyraźniej nauczyło. Przez kwadrans nic się nie działo.

Renshaw siedział na skraju wanny i gorączkowo myślał. Na pewno musi

istnieć jakieś wyjście z tego ślepego zaułka. Musi istnieć. Gdyby tylko

znalazł sposób, aby zajść ich od tyłu...

Odwrócił się i popatrzył na niewielkie okienko nad wanną. Istniał sposób.

Oczywiście, że istniał.
Jego wzrok padł z kolei na stojący na apteczce pojemnik z benzyną do

zapalniczek. Sięgnął po niego, ale w tej samej chwili usłyszał szelest.

Błyskawicznie odwrócił się w stronę drzwi i uniósł magnum..: ale to był

tylko skrawek papieru wsunięty pod dolną szczelinę w drzwiach. Szczelinę,

która, jak ponuro skonstatował, była za wąska nawet na to, żeby któryś z

nich zdołał się tamtędy przecisnąć.

Na papierze widniało tylko jedno, napisane maleńkimi literkami słowo:

Kapitulacja

Renshaw uśmiechnął się posępnie i do kieszeni na piersi wsunął

pojemnik z benzyną do zapalniczek. Na apteczce leżał ogryzek ołówka.

Szybko napisał nim na kartce inne słówko i wsunął ją pod drzwi.

DUPKI

W powietrzu pojawił się nagle grad pocisków rakietowych, więc Renshaw

się cofnął. Rakietki łukiem przeleciały przez wybitą w drzwiach dziurę i

eksplodowały w jasnobłękitnych kafelkach powyżej wieszaka na ręczniki;

zamieniając elegancką, wytworną glazurę w księżycowy krajobraz. Zasłonił

ręką twarz przed gradem rozpalonych szrapneli. W koszuli na plecach

pojawiły się palące żywym ogniem dziurki.
Ruszył się, kiedy kanonada ustała. Stanął na krawędzi wanny i otworzył

okienko. Popatrzyły nań zimno gwiazdy. Okno było wąskie, a za nim

ciągnął się również bardzo wąski gzyms. Ale nie było czasu myśleć.
Wychylił się mocno. Zimny wiatr smagnął pokaleczoną twarz i szyję

niczym otwarta dłoń. Opierając ciężar ciała na rękach, wysunął się tak

daleko, że aż zaczął tracić równowagę, i popatrzył w dół. Czterdzieści

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

pięter. Z tej wysokości ulica miała szerokość torów dziecięcej kolejki.

Jasne, migające światła miasta lśniły szaleńczo jak porozrzucane brylanty.
Ze złudną łatwością wytrenowanego gimnastyka Renshaw uklęknął na

parapecie. Gdyby w tej chwili przez dziurę w drzwiach wleciał do łazienki

któryś z przypominających osy helikopterów, jeden strzał w jego wypięty

tyłek wystarczyłby, żeby Renshaw rozpoczął długi, pełen wrzasku lot ku

ziemi.

Ale żadna maszyna się nie pojawiła. Przekręcił się i wysunął nogę.

Chwycił za biegnący nad głową okapik. Po chwili stał już na występie po

zewnętrznej ścianie wieżowca.

Nie myśląc o przyprawiającej o zawrót głowy przepaści pod stopami, nie

myśląc, co by się stało, gdyby jego śladem poleciał któryś helikopter,

Renshaw ruszył do miejsca, gdzie zbiegały się ściany budynku.

Pięć metrów... trzy... jeden. Przystanął. Przyciskał klatkę piersiową do

muru, rozpostarł ręce na jego szorstkiej powierzchni. W kieszeni koszuli

czuł pojemnik z benzyną, a za paskiem spodni uspokajający ciężar

zatkniętego tam magnum.

Teraz tylko przekroczyć ten cholerny załom.

Ostrożnie przesunął stopę za róg i oparł na niej ciężar ciała. Zbiegające

się pod kątem prostym ściany naciskały na brzuch i klatkę piersiową jak

ostrza brzytwy. Przed nosem miał rozsmarowane na murze ptasie guano.

Jezu Chryste, jak mogą latać na tej wysokości! - pomyślał idiotycznie.
Poślizgnęła mu się lewa stopa.
Przez dziwaczny, trwający nieskończone wieki ułamek sekundy, chwiał

się na krawędzi, wymachując rozpaczliwie prawą ręką, żeby złapać

równowagę. Po chwili ściskał już obiema rękami schodzące się ściany

niczym najczulszy kochanek i ciężko dyszał.
Niebawem przesunął za załom drugą stopę.
Dziesięć metrów przed sobą miał balkon prowadzący do jego własnego

salonu.

Wstrzymując oddech, ruszył ostrożnie w tamtą stronę. Dwukrotnie

nadchodziły silne podmuchy wiatru, które ż łatwością mogły strącić go z

gzymsu, więc musiał przystawać.

W końcu zacisnął dłonie na kutej w żelazie, pełnej ornamentów

balustradzie tarasu.

Bezszelestnie wspiął się na nią i zeskoczył na podłogę balkonu.

Rozsuwane szklane drzwi od strony pokoju do połowy tylko były zasłonięte

grubymi kotarami i dzięki temu mógł ostrożnie zajrzeć do środka.

Nad bezpieczeństwem kuferka czuwało czterech żołnierzy, którym

asystował helikopter. Reszta oddziału skupiła się zapewne przy wyrzutni

rakiet pod drzwiami łazienki.
W porządeczku. Teraz wejść jak włamywacz. Wykończyć tych przy

kuferku i w te pędy do drzwi wyjściowych. Szybko do taksówki i na

lotnisko. Do Miami, gdzie należy odnaleźć najbardziej pomysłową

dziewczynkę Morrisa. Pomyślał sobie, że może spalić jej twarz miotaczem

ognia. Byłaby to przepyszna zemsta.

Ściągnął koszulę i z rękawa oderwał długi pas materiału. Resztę

niepotrzebnej już koszuli rzucił na dół; opadała w luźnych splotach. Zdjął

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

plastikową zatyczkę z pojemnika z benzyną i wepchnął do środka materiał,

zostawiając tylko piętnastocentymetrową na- sączoną końcówkę.

Wyjął z kieszeni zapalniczkę, wziął głęboki wdech i pokręcił kciukiem

kółko. Przytknął płomyk do gałganka. Kiedy szmatka zajęła się ogniem, z

rozmachem otworzył rozsuwane drzwi i wskoczył do pokoju.

Pilot helikoptera zareagował natychmiast, pikując na niego jak

kamikaze. Ale Renshaw gnał już po dywanie, rozsiewając wokół krople

płynnego ognia. Nawet nie czuł przeszywającego bólu w ramieniu, kiedy

ostrza obracającego się wirnika rozdarły mu skórę.

Malutkie figurki wskoczyły do kuferka.

Później wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.

Renshaw cisnął pojemnikiem z benzyną. Opakowanie eksplodowało kulą

ognia w kształcie grzyba. W następnym ułamku sekundy był już

odwrócony plecami i sadził do drzwi wyjściowych.

Nigdy się nie dowiedział, co go trafiło.

Huknęło tak, jakby z ogromnej wysokości spadła stalowa szafa

pancerna. Ów grzmot rozniósł się po całym wieżowcu; stalowa konstrukcja

budynku zadrżała i wpadła w rezonans niczym kamerton.

Drzwi apartamentu Renshawa, wyrwane z futryny i zawiasów, wyrżnęły

z impetem w przeciwległą ścianę.
Idąca pod rękę ulicą para popatrzyła akurat w tej chwili do góry i ujrzała

olbrzymi biały snop ognia, jakby sto dział pancernika oddało jednocześnie

salwę.

-

Komuś musiało nieźle wysadzić korki - stwierdził chłopak. - Myślę...

-

A to co takiego? - zapytała dziewczyna.

Furkocząc i falując w powietrzu, coś powoli opadało prosto na nich.

Chłopak wyciągnął rękę.

-

Jezu, koszula jakiegoś faceta. Podziurawiona i zakrwawiona.

-

Wcale mi się to nie podoba - odparła nerwowo dziewczyna. - Ralph,
wezwij taksówkę, dobrze? Jeśli naprawdę coś się tutaj wydarzyło,

zacznie nas maglować policja, a ja nie mam ochoty, żeby widziano

nas razem.

Chłopak rozejrzał się, dostrzegł taksówkę, gwizdnął. Zapaliły się światła

hamulcowe i para pobiegła przez jezdnię w stronę czekalącego auta.

Za nimi, niewidoczny w mroku, opadł łagodnie obok resztek koszuli

Johna Renshawa niewielki skrawek papieru. Ostrym, pochyłym ręcznym

pismem ktoś napisał:

Hej, dzieciaki! To specjalny

Wietnamski kuferek!

(Działa przez czas ograniczony)

! wyrzutnia rakietowa

20 pocisków ziemia-powietrze klasy Twister

1 bomba nuklearna w zmniejszonej skali

www.StephenKing.one.pl

background image

Nocna zmiana – Pole walki

KONIEC

Przepisywał i skanował: Mando

www.StephenKing.one.pl

www.StephenKing.one.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
King Stephen Pole walki
King Stephen Pole walki
King Stephen Pole walki 2
King Stephen Pole walki
King Stephen Pole walki
King Stephen Pole walki
King Stephen Pole walki
King Stephen Pole Walki
King Stephen Pole walki NZ
King Stephen Pole walki compressed
King Stephen Pole walki
King Stephen Pole walki
Stephen King Pole Walki 2
Stephen King Pole walki
Stephen King Pole walki
Stephen King Pole walki
Stephen King Pole Walki

więcej podobnych podstron