Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
1
DO ZOBACZENIA W PIEKLE
Wojciech Pestka
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
2
Księga piasku
Podróż pierwsza -przestrzeń manipulacji
... wymierzone razy wrzawę tworzyły rwącą bez wytchnienia
poprzez powietrze wieczne i zmącone jak piasek...
Dante Alighieri Boska komedia Piekło, pieśń
tłum.: Agnieszka Kuciak
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
3
Alfred Schreyer, z którym rozmawiam o Schulzu,
urodził się od niego znacznie później, 8 maja 1922
roku. Jego rodziców ten spis mieszkańców z 1921
roku nie obejmował, mieszkali w Niegłowicach.
Ojciec –absolwent niemieckiej uczelni,
doktoryzowany w Zurychu, pracował w tym czasie w Jaśle w rafinerii.
Wielki kryzys z początku XX wieku zmusił ich do powrotu we
wrześniu 1932 roku do Drohobycza..
Alfred Schreyer, polski muzyk i dyrygent pochodzenia żydowskiego,
urodzony 8 maja 1922 roku w Drohobyczu. Wykształcenie: wydział
dyrygentury Konserwatorium Lwowskiego /1963/, Wydział
Muzyczno Pedagogiczny Drohobyckiego Instytutu Pedagogicznego
/1968/.
Zdjęcie:
Alfred Schreyer
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
4
Kolaż z bladym księżycem nad miastem.
Pół miasta stanowili Polacy, pół miasta Ukraińcy, trzecią
połowę Żydzi. Półtora miasta. Razem, według danych z 1921 roku,
Drohobycz liczył 26 736 mieszkańców. Przeglądam stare pocztówki.
Rynek. Rozrzucone w nieładzie chłopskie furmanki, długie chałaty
chasydów, kobieta w białej sukni po kostki i równie białym kapeluszu,
meloniki, dorożki, worki, nad którymi jak w modlitwie pochylają się
dwaj Żydzi.
Poniedziałek, czas zamknięty w zaklętym kręgu kolejnych dni.
Poniedziałek, wpisany w nieśpieszny kalejdoskop pór roku. Wiadomo
tylko, że duży targ na rynku w Drohobyczu, że poniedziałek. Nie
słychać turkotu drewnianych kół, rżenie koni nie miesza się z
krzykami sprzedawców. Strzępy dających się odczytać pod lupą
napisów z szyldów „...Towarzystwo”, „Teofil Jabłoński”, „Skład”,
„Фризйер”. Wokół ratusza drewniane budy straganów z
wystawionym przed drzwi towarem. Świat, który przeminął,
szczelnie okryty płaszczem milczenia. Księga piasku.
Wieczorem ostrożnie, żeby wyminąć kałuże, idę po
drewnianych krawężnikach ulicy Solny Stawek. Patrzę na stłoczone
drewniane domki, postawione byle jak, zabite na krzyż deskami,
zasłonięte do połowy okna, w których królują pelargonie. Na sznurach
naciągniętych pomiędzy zdziczałymi jabłoniami w ogrodzie szarzeje
pościel. Pusto, mieszkający tu ludzie ukryli się za zamkniętymi
drzwiami koślawych chałup, jakby chcieli przeczekać, ominąć ten
powracający, cudzy czas. Nad pordzewiałymi dachami cierpki, blady
jak z odpustowego landszaftu księżyc obok kościelnej wieży. Tu, w
Drohobyczu, urodził się, jako „dziecko nieślubne”, zgodnie z wpisem
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
5
do księgi metrykalnej, 12 lipca 1892 roku Bruno Schulz, najmłodsze
dziecko Jakuba Schulza, właściciela bławatnego sklepu i Hendel
Henrietty z domu Kuhmerker. Tekst aktu odnotowuje, ze ojciec
dziecka „przyznał się do ojcostwa” i zawarł „z matką tego dziecka”
związek małżeński wedle wymogów ustawy cywilnej dnia 8.X. 1892 r.
–przytoczę za Jerzym Ficowskim ten mało znany fakt. To tylko
formalna figura w urzędniczym tanecznym procederze. Jego rodzice
wcześniej zawarli ślubu zgodnie z zasadami wiary, ważny w obliczu
Boga, ale niewystarczający w świetle obowiązującego w Galicji
prawa. W tym kontekście urzędowy termin, określenie byłych
właścicieli realności, użyte w akcie metrykalnym dla określenia
zmarłych rodziców panny młodej, tak poetycko i filozoficznie nośne,
brzmi jak modlitwa zaklinająca pozaziemską rzeczywistość.
Już nikt z żyjących w Drohobyczu nie może pamiętać Jakuba,
ojca Brunona Schulza. Zmarł 22 czerwca 1915 roku, w tym samym
roku spłonął dom przy Rynku 12, w którym mieścił się sklep. I
pozostaje nam tylko zapisany przez Jerzego Ficowskiego strzęp relacji
dr Kaufmana: Sklep prowadzony był pod firmą „Hariette Schulz” i
znajdował się na początku ulicy Mickiewicza tuż obok sklepu
jubilerskiego Józefa Hamermana. Widywałem często Jakuba Schulza
siedzącego przed sklepem –zwyczajnie w lecie –najczęściej w niedzielę
przed południem, gdy sklep oficjalnie był zamknięty, a on witał się z
klientami, którzy przyjeżdżali z Borysławia.
„Galicyjska Oklahoma” - mówiono o Borysławiu. Mała
mieścina w pobliżu Drohobycza za sprawą płytko zalęgającej ropy
naftowej przeżyła szok. Niewyobrażalne fortuny rodziły się tu z dnia
na dzień. Miasteczko puchło, przyciągając bezrobotnych, spekulantów
i oszustów -„poszukiwaczy skarbów”. Każdego dnia wyrastały nowe,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
6
sklecone jeden na drugim, naprędce, prymitywne szyby naftowe.
Przepych i bogactwo sąsiadowały tu z bezgraniczną nędzą W ciągu
kilku lat od rozpoczęcia eksploatacji to zapomniane przez Boga
miasteczko znalazło się na trzecim miejscu na świecie pod względem
wydobycia. Tysiąc trzysta szybów, dziesięć tysięcy robotników. Biura
turystyczne w swoich reklamach wymieniały pożary szybów
naftowych jako największą atrakcję Borysławia.
Alfred Schreyer, z którym rozmawiam o Schulzu, urodził się od
niego znacznie później, 8 maja 1922 roku. Jego rodziców ten spis
mieszkańców z 1921 roku nie obejmował, mieszkali w Niegłowicach.
Ojciec –absolwent niemieckiej uczelni, doktoryzowany w Zurychu,
pracował w tym czasie w Jaśle w rafinerii. Wielki kryzys z początku
XX wieku zmusił ich do powrotu we wrześniu 1932 roku do
Drohobycza...
Wieczór. Blady księżyc na tle szarego, jakby pokrytego kurzem
nieba. Na „dzwonnej” wieży tłusto lśni w świetle brązowa,
pamiątkowa płaskorzeźba. Jeźdźcy na koniach z uniesionymi
szablami, widły, kosy, trudny do przeczytania napis: Jesienią 1648
roku chłopsko-kozackie zagony oraz powstali mieszkańcy miasta i
okolicznych wsi rozgromili polsko-szlacheckie wojska i wyzwolili
miasto.
Stąd krok do rynku. Siadam na ławce z butelką piwa.
„Lvivskie”. Tu jeszcze zakazy spożywania napojów alkoholowych w
miejscach publicznych nie obowiązują. Mam w myślach obraz ...tych
starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze
spuszczonymi oczami, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i
wyrozumienia dla ich najtajniejszych życzeń (...) Gdzie indziej stały
grupy Żydów w kolorowych chałatach, w wielkich futrzanych
kołpakach przed wysokimi wodospadami jasnych materii. Byli to
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
7
mężowie Wielkiego Zgromadzenia, dostojni i pełni namaszczenia
panowie, gładzący długie, pielęgnowane brody i prowadzący
wstrzemięźliwe i dyplomatyczne rozmowy. Ale i w tej ceremonialnej
konwersacji, w spojrzeniach, które wymieniali, był błysk uśmiechniętej
ironii. Wśród tych grup przewijał się pospolity lud, bezpostaciowy
tłum, gawiedź bez twarzy i indywidualności. Wypełniał on niejako luki
w krajobrazie, wyścielał tło dzwonkami i grzechotkami bezmyślnego
gadania (Sklepy Cynamonowe).
Ulica opada w dół, idę miedzy opustoszałymi straganami
targowiska. Wąskie korytarze zadaszonych kramów, stosy gnijących
odpadów, puste kartony, folia z opakowań pod nogami. Watahy
zdziczałych zwierząt -psie oczy patrzą wrogo, podejrzliwie. Na
skrzyżowaniu zbierają się do odjazdu ostatnie przed nocą
„marszrutki”. „Żydowski „Łan”. Kiedyś poza granicami właściwego
Drohobycza. Tu od 1616 na wydzielonym obszarze królewskiego łanu
mieli prawo osiedlać się Żydzi. Stąd nazwa. Wielka synagoga.
Największa w Galicji. Monumentalna. Wzorowana na tej z
niemieckiego Kassel.
Hitlerowcy zrobili w niej stajnię, Sowieci sklep meblowy.
- Ci Żydzi (schmule), którzy tu mieszkali, na „łanie”, w tych
chylących się, rozpadających domkach, żyli z żebraniny, jałmużny,
ale większość mieszkańców stanowili ludzie dobrze sytuowani,
adwokaci, bankierzy, lekarze, przedsiębiorcy, najwięcej inteligencji
było wśród Żydów –powie Alfred Schreyer. - Jestem tu ostatnim
urodzonym przed wojną drohobyckim Żydem. Ta gmina żydowska
teraz, pożal się Boże, sto sześćdziesiąt, może dwieście osób, bo jak
można inaczej powiedzieć, nas przed wojną było piętnaście tysięcy.
Tutaj życie kwitło.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
8
- Naukę zacząłem w 1932 roku od szkoły koedukacyjnej,
imienia Henryka Sienkiewicza. Robiłem tam pierwszą i drugą klasę
starego typu. W tym czasie wchodziła w życie reforma szkolnictwa.
Czteroletnie gimnazja i dwuletnie licea. Tam w drugiej klasie naszą
opiekunką była pani Józefina Szelińska, narzeczona Brunona, osoba
nadzwyczajnie dystyngowana –Schreyer akcentuje ostatnie słowo –na
swoje urodziny zapraszała wszystkich uczniów, całą klasę do siebie.
Rozmowy, słodycze, herbata, śmiechy... to dopiero było.
... moja narzeczona, stanowi mój udział w życiu, za jej
pośrednictwem jestem człowiekiem, a nie tylko lemurem i koboldem.
Ona mnie więcej kocha niż ja ją, ale ja jej więcej potrzebuję do życia.
Ona mnie odkupiła swoją miłością, zatraconego już prawie i
przepadłego na rzecz nieludzkich krain, jałowych Hadesów fantazji.
Ona mnie przywróciła życiu i doczesności. To jest najbliższy mi
człowiek na ziemi. (...)To jest punkt zerowy, od którego wznoszę się w
górę na skali fantazji” -pisał o niej Schulz 19.IX.1939 roku w liście
do Romany Halpern. (Księga listów).
Mówią, że miłość jest ślepa. To podobno tylko, gra jaką
uprawia z człowiekiem świat, wyzwalając biologiczny mechanizm
kopiowania organicznych zasobów, hormonalna manipulacja, która
burzy przestrzeń naszej wyobraźni. Każdy związek ma taki moment
kulminacji, po którym wszystko zaczyna się psuć i odmieniać i żaden
rozsądny kompromis nie jest możliwy. Nawet taki nierozsądny
niczego nie naprawia.
Moja narzeczona jest katoliczką (...). Ja zaś nie chcę przyjąć
chrztu. Dla niej zrobiłem tylko to ustępstwo, że wystąpiłem z gminy
ż
ydowskiej”. (Księga listów).
U Grynberga czytam, że w 1936 roku Bruno Schulz zamieścił w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
9
„Głosie Drohobycko –Borysławskim” komunikat w tej sprawie.
Nie ochrzcił się, ale nie chciał być Żydem - pisze Grynberg.
Nie wiem. Może tak, a może inaczej.
...nasze spacery na łąki za domem, do lasu brzozowego całego
w wiośnie, dawały mi przedsmak cudowności, niepowtarzalnych
przeżyć, które tak rzadko w życiu się trafiają. Był to sam ekstrakt
poezji. Tylko gdy ja odczuwałam i odczuwam kontakt z przyrodą
biologicznie –dla Bruna młody lasek brzozowy, sama nieporadność
wzruszająca, służyła jako temat do snucia refleksji i gromadzenia
obrazów, aby dojść niejako do głębi zjawiska. (...) Odnajdywał w
każdym człowieku jakieś podobieństwo do zwierząt.
–A jakie zwierzę ja przypominam? –spytałam ciekawie
–Pani antylopę. –A pan? –Psa. (...)
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że z nas dwojga nie on, lecz
ja byłam –wbrew pozorom –tą słabszą stroną. On miał swój świat
twórczości, swoje wysokie regiony, ja nie miałam nic. Nie umiałam
jednak żyć w takiej szamotaninie i z pomocą przyszła mi ciężka
choroba –świetna ucieczka (...) Oddaliłam się od Bruna o całe wieki.
Nie czułam już nic, znikło całe uniesienie, w którym trwałam prawie
cztery lata.” - kilka urwanych zdań z relacji Józefiny Szelińskiej,
którą zamieszcza Jerzy Ficowski w komentarzu do Księgi listów.
Bardzo mi jej żal, nie wiem, co ona porabia po tak ciężkich
przejściach, na listy moje nie odpowiada. Żal mi nas obojga i całej
naszej przeszłości skazanej na zagładę” - to reakcja Schulza na
rozstanie (Księga Listów).
- Proszę pana, nikt w Drohobyczu wtedy jego powieści nie
czytał. Uważano go za nawiedzonego - Alfred Schreyer wykonuje
znaczący ruch ręką - mówiło się, że pisze jakieś niezrozumiałe rzeczy
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
10
i maluje gołe kobiety.
Gdy jego matka wyszła kiedyś z domu do miasta, on namówił
służącą, młodą dziewczynę, żeby się rozebrała i potem ją malował.
Matka wróciła i zrobiła mu straszną awanturę. (...) ja to wszystko
rozumiem, ale dlaczego w moim domu i moją służącą! (Feliks Milan).
- W 1934 wstąpiłem do gimnazjum państwowego męskiego im.
Króla Władysława Jagiełły, gdzie przez cztery lata rysunku i prac
ręcznych uczył mnie Schulz.
- Uczniowie lubili Schulza –powie Schreyer - chociaż był do
przesady skromny. Nawet nie dlatego, że im ulegał. Nauczyciele
patrzyli na niego różnie, rysunek to nie był najważniejszy przedmiot, a
on do tego był jeszcze dziwny, jakby inny.
W pierwszej gimnazjalnej Schulz uczył drzewa. Chodził między
stołami, mierzył, pokazywał, jak posuwać strug, lekko, z wyczuciem.
Rękę miał doskonałą. W drugiej klasie uczył szklarstwa. Nosił szare
garnitury, jasnoszary wiosną i latem, ciemnoszary jesienią i zimą.
Przemykał pod ścianami, ukośnie, prawie bokiem, z opuszczoną
głową, schodził każdemu z drogi. Występował czasem na niedzielnych
popołudniach literackich w prywatnym żydowskim gimnazjum imienia
Leona Sternbacha. Improwizował, opowiadał. Nikt nie czytał Sklepów
cynamonowych ani Sanatorium Pod Klepsydrą, bo były za trudne, ale
wszyscy go uważnie słuchali. (...) W trzeciej klasie mieliśmy żelazo,
ale Schulz wziął urlop ze szkoły...” -to tak lekko, gładko, bardziej
literacko, Grynberg (Drohobycz, Drohobycz).
Nie pamiętam swoich szkolnych nauczycieli, niewiele potrafię o
nich powiedzieć po latach - myślę o tym, szwendając się między
betonowymi blokami nowego osiedla. Księżyc coraz bardziej
przypomina choinkowy gadżet, taką ozdobę z tektury oklejonej
pomiętym sreberkiem. W moich wspomnieniach zatarły się twarze i
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
11
sylwetki, pozostały tylko jakieś pozbawione znaczenia bzdury: strzępy
sytuacji, żenujące wygłupy, których powinienem się teraz wstydzić.
W miarę jak ubywa przechodniów na ulicach, przybywa
bezpańskich psów.
Na tym miejscu stanęły bloki. Szeregi okien, tam w środku
ludzie, o których nic nie mogę powiedzieć, bez twarzy i życiorysu,
trwają w odurzeniu pomiędzy tym dniem, który wciąż jeszcze trwa a
zapowiedzią tego, który dopiero nadchodzi. Żydowska dzielnica. Łan.
Jej mieszkańcy odeszli. Resztę pamięci - „wielki kirkut”, na którym
przed Bogiem wyznawali swoją ziemską małość - zrównano w latach
60. z ziemią. Potrzebne było miejsce dla „nowego” człowieka.
Za blokami, po drugiej stronie skrzyżowania, zamknięty
szlabanem z zardzewiałej rury, zaśmiecony plac - dworzec
międzymiastowych „marszrutek”. W dzień tętni życiem, wtedy te
niekształtne budki, blaszane pudełka, klatki z drewna okalające plac
manewrowy zamieniają się w sklepy, kantory, bary. I wstaje zgiełk,
uderza o wyblakłe niebo
Nie rozumiem. Więc nauczyciele nie lubili Schulza - może
drażniła ich ta przesadna skromność i uległość. Ze swej natury
człowiek nie akceptuje zachowań, które wystawiają go na próbę,
burzą jego spokój. Nieporadność wyzwala agresję. Schulz poruszał
się w próżni, nie zawsze potrafił się obronić.
Depresja moja niestety nie ustępuje - pisał wciąż to samo na
różne sposoby - ...jestem teraz tylko człowiekiem prywatnym,
cierpiącym po ludzku, któremu usunięto grunt spod nóg i który nie
znajduje sensu w swym życiu (Księga Listów).
Zachowały się uwagi w sprawozdaniach, czynione przez
administrację szkolną, typowo urzędnicze stwierdzenia, z których
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
12
niewiele wynika: złożył podanie..., przepracował tygodniowo...,
otrzymał urlop..., chorował.
- Zawsze chodziła za mną muzyka, była blisko, miałem chyba
do muzyki słabość, może taka słabość to się nazywa talent, tego nie
wiem –mówi o sobie Alfred Schreyer – mój starszy kolega Zygfryd
Bienstock w 1939 roku założył zespół, zacząłem w nim śpiewać mając
17 lat, Schulz wymienia jego nazwisko w jednym z listów, proszę
sprawdzić.
Znalazłem. Ten list podaję przez p. Zygfruda Bienstocka,
młodego utalentowanego muzyka, który wziął niedawno I nagrodę na
konkursie muzycznym za swoje kompozycje jazzowe. Pan Bienstock
jest pierwszy raz w Warszawie i szuka kontaktów. Cieszyłbym się,
gdybyś znalazła w nim upodobanie i trochę go wprowadziła w swiat
warszawski. Pan B. jest bardzo miłym i sympatycznym młodym
człowiekiem o wielkiej świeżości duchowej i pewnej naiwności
zapowiadającej bardzo dobry rozwój..
Schulz pisał to do Romy Halpern w 1938 roku, wtedy właśnie w
Drohobyczu w piłce nożnej mistrzostwo Zagłębia Naftowego wzięli
Ż
ydzi z „Betaru”.
- Jesienią 1941 roku planowaliśmy przejść do lwowskiego
Teatru Miniatur, na początek występowaliśmy w kinie, w
„Dnieparku”, to taki sowiecki zwyczaj łączenia muzyki z filmowymi
seansami, który przetrwał aż do Chruszczowa. I nagle wszystko
wzięło w łeb, 29 czerwca do Lwowa wkroczyli Niemcy - to znów
Schreyer.
Ż
yd mógł sobie dokupić życia, oczywiście w rozsądnych
granicach - o tym czytałem, to podobno znana prawda.
Złoto dawało najlepsze znajomości. Jednym starczało na
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
13
miesiąc, dwa miesiące, innym na pół roku. Pracę mogli świadczyć
wszyscy, miała kiepskie notowania. Schulz malował, to miało walory
unikalności, dlatego jego cena była inna. Są różne relacje o tym, jak
zginął. Jedne bardziej prawdopodobne, poparte przysięgą, zeznaniami
ś
wiadków, spekulacjami. Inne nie, gołosłowne. Która jest prawdziwa i
na ile? To nie ma chyba większego znaczenia.
Podobno starczy data -19.XI.1942
Podobno miał zamiar wstąpić do Judenratu po chleb. Zobaczył
go na ulicy Scharfürer Karl Günther, podobno krzyknął: Odwróć się!,
i podobno dwukrotnie strzelił mu w tył głowy.
Podobno miała miejsce ta rozmowa (Hersz Betman).
Karl Günther: Zgadnij, kogo dziś zastrzeliłem? Twojego artystę,
tego Schulza.
Feliks Landau: Szkoda, szkoda, jeszcze mi był potrzebny.
Karl Günther: Właśnie dlatego go zastrzeliłem.
Jestem szczęśliwa, że się uratowałeś, idę teraz spokojnie z twoją
fotografią na śmierć - napisała mama na marginesie. To był jej
Ausweis, taki z czerwonym napisem „Jude” po przekątnej. I to, co
teraz powiem to będzie wielkie, niezrozumiałe dzisiaj gadanie - mówi
Alfred Schreyer, jakby czytał z kartki. - Mojego tatę, jego brata, jego
siostrę i babcię zagazowano w 42. w Bełżcu, mamę udało się z tego
transportu wydobyć, ona ze swoim ojcem została rozstrzelana w 43. w
lesie bronickim. Mnie i jeszcze pięciu chłopców wyciągnął esesman.
Nie wiem dlaczego, kto zapłacił. Pracowałem w rafinerii. Był skład
odzieży, Żydzi segregowali rzeczy rozstrzelanych. Jeden z nich dał mi
papiery mamy, tam napisała te słowa, wiedziała, że przeżyłem. 13
kwietnia 1944 roku wywieziono nas do Płaszowa, jeszcze miałem jej
Ausweis. Miałem pół roku później, kiedy podchodziła Czerwona
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
14
Armia i zarządzono ewakuację, miałem, dostałem się do Gross -Rosen
(Rogoźnica), tam byłem krótko, kiedyś kazano się nam rozebrać i
wszystko straciłem. To nie był jeszcze koniec, wydawało się, że
okrucieństwo nie ma końca. Przerzucano nas z obozu do obozu. Do
Turyngii, do Buchenwaldu, do Tauchy. Piekło szło za nami.
- Taucha to była filia obozu, zakład produkujący „pięści
pancerne” do niszczenia czołgów. To było najstraszniejsze, od świtu
do nocy ładowałem skrzynie pełne „panzerfaustów” do wagonów.
Panował straszliwy głód, cały spuchłem, nogi miałem ogromne jak
kłody. Amerykanie docierali już do Halle, nie było zaopatrzenia,
sformowano kolumny i zaczęły się „marsze śmierci”. Dwa tysiące
więźniów z miejsca na miejsce pod eskortą starych przerażonych
chłopów z Volkssturmu. Byli okrutni, sparaliżowani strachem. Nie
mogłem iść, trafiłem do ostatniego rzędu. Koniec. Uratował mnie
jakiś Niemiec, dyrektor banku skazany za jakieś machlojki.
Powiedział do tego ogłupiałego wieśniaka w mundurze, który na
moich oczach bez skrupułów zabijał więźniów jak zwierzęta -
zamordujesz największego śpiewaka operowego. Nie strzelił.
Paradoksalnie przeżyłem dzięki śpiewaniu. Bo czasami wieczorem
próbowałem śpiewać, żeby zapomnieć. Ale to wciąż nie był koniec,
jeszcze był marsz do Roswein, do Fraibergu. O godzinie 7 rano 7 maja
wjechał do obozu pierwszy sowiecki czołg. Następnego dnia były
moje urodziny, moje -Alfreda Schreyera.
- Miałem słuch, szybko nauczyłem się niemieckiego, chociaż w
gimnazjum obowiązywał francuski. Pracowałem dla Sowietów.
Początkowo we Fraibergu jako tłumacz, od stycznia 1946 w Dreźnie.
Drezno w zasadzie nie istniało, tam amerykańskie samoloty dobrze
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
15
popracowały, wystarczyła jedna noc. I wróciłem tutaj, a przecież
mogłem zostać albo wyjechać do Argentyny. Ale moi rodzice mówili
w domu po polsku, chodziłem do polskich szkół, jestem Polakiem.
Większość tego nie rozumie. Za Sowietów ukończyłem drohobyckie
liceum muzyczne, w którym później wykładałem przez 42 lata,
skończyłem studia. Dyrygowałem, śpiewałem, pracowałem przez
wiele lat w orkiestrze Drohobyckiego Zarządu Kin. Starałem się robić
to, co umiem. Ten spokój nie do mnie należy, on jest mechaniczny.
- Udało mi się, byłem tylko sobą, przeżyłem. Ich war immer
Alfred Schreyer - to moje słowa, tak zatytułowałem opowieść o
swoim życiu „Die Welt”
Wracam na kwaterę, przecież noc i trzeba spać. To w pobliżu
stadionu „Junaka” przy wylocie na Truskawiec.
(W nocy śni mi się balowa sala, nie widzę jej końca, kiedy
wędruję wśród stolików. Gdzieś gra orkiestra, z ukrytego w cieniu
sufitu zwisają poniszczone dekoracje, jakieś gwizdy, księżyce, znaki
zodiaku. Przeciąg porusza sznurkami, wprawia gwiazdy w ruch.
Słyszę chrzęst sztućców, śmiechy kobiet, strzela szampan. Nie mogę
nikogo odszukać, przestrzeń wokół wypełniają cienie. Taki to bal.
Realne są jedynie psy biegające między stolikami. Obnażone zęby,
ś
lina ściekająca z pyska, przekrwione oczy. Słyszę ich warkot tężejący
w głębi gardła, czuję przerażenie, zaraz...)
Budzę się, to jedynie komórka przywołuje mnie do
rzeczywistości, pobudka.
Idę na miasto. Kiedyś była tu ulica Czackiego. Tu zginął.. W
tym miejscu w chodnik wmurowano nie tak dawno mosiężną tablicę.
Nie wiadomo, gdzie jest pochowany. Jedni (Alfred Schreyer)
twierdzą, że leży w zbiorowej mogile razem z innymi ofiarami
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
16
„dzikiego czwartku”. Podobno jego ciało było na platformie wśród
zwłok zebranych następnego dnia na ulicach. Inni (Izydor Fridman),
ż
e został w tajemnicy pochowany nocą na nowym żydowskim
cmentarzu.
Ta prawda, gdzie spoczywa, nie ma znaczenia.
Zszedł światu z drogi, przemknął się bokiem.
- W latach dziewięćdziesiątych pojawiły się pierwsze
tłumaczenia jego książek na język ukraiński. On dalej jest zbyt trudny,
mało kto czyta Schulza - mówi Schreyer. – Co innego ta afera z
malowidłami, o tym mówią wszyscy.
Kobieta, która kupiła chleb w piekarni obok, zatrzymuje się,
widząc, że robię zdjęcie.
- Nie rozumiem tego - mówi po ukraińsku - on nawet nie był
katolikiem, jedynie pisał po polsku. Dlaczego robicie tyle zamieszania
wokół jednego Żyda.
Podnoszę głowę, jasny dzień, a jednak na niebie księżyc.
Pewnie cień Drohobycza w takie dni widać z kosmosu.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
17
„Im chodziło o białoruską wioskę Chatyń,
spacyfikowaną przez Niemców” –tłumaczył
„pomyłkę” sowieckich prokuratorów gen. Rudenko,
główny oskarżyciel z ramienia Związku
Socjalistycznych Republik. Stało się to na skutek
wniesienia przez Związek Radziecki 18.10.1945 roku oskarżenia
przeciw Niemcom o zamordowanie 11 tysięcy polskich jeńców w
Katyniu.
Chatyń: (Khatyń) nazwa nieistniejącej już wsi, określa dziś muzealny
kompleks poświęcony spacyfikowanym przez Niemców w latach II
wojny światowej wsiom białoruskim. Przez 35 lat od jego powstania,
w to miejsce trafiło ponad trzydzieści pięć milionów zwiedzających z
ponad stu krajów –tyle mówi oficjalna statystyka.
Widoczny z daleka, potężny napis „ХАТЫНЬ” ustawiony przy
drodze do Witebska, jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Mińska
kieruje zwiedzających w prawo, na boczną, leśną drogę. Stąd jeszcze
pięć kilometrów do polany na której znajdowała się spalona wioska .
Zdjęcie:
Widok pomnika
w
Chatyniu
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
18
Chatyń. Obszar zamierzonej tragedii.
Brak słów – w latach 40. pod Smoleńskiem dokonano potwornej
zbrodni. Jednak czy rzeczywiście winę za tę tragedię ponoszą
przywódcy ZSRR, jak twierdzi w nowym dziele pan Wajda? - pisał w
dodatku do „Niezawisimoj Gaziety” (bodajże była to gazeta z
4.02.tego, czyli 2008 roku) Aleksander Szirokorad.
Siedziałem przy kuchennym stole, piłem sypaną, mocną,
zaparzoną z trzech łyżeczek kawę i próbowałem obudzić się,
zrozumieć sens tych słów. To była reakcja moskiewskiej gazety na
informację o przyznaniu nominacji do Oscara filmowi „Katyń”
Andrzeja Wajdy. Przez kuchenne okno widziałem okna podobnego
bloku z białej cegły po drugiej stronie drogi. Na patelni skwierczał
boczek, wyobraźnia podpowiadała mi ciąg dalszy, już czułem
unoszący się w powietrzu zapach smażonych jajek...
Szkoda, że nie wiedziałem, w jakim rejonie Mińska usytuowano
to nowe osiedle i jak stad trafić do centrum. Ochrona na parkingu,
systemy elektronicznej identyfikacji wchodzących, no i oczywiście
metraż mieszkania –wszystko to świadczyło, że nie budowano tego
mieszkania z myślą o przeciętnym obywatelu Mińska. Gdybym miał
mapę miasta...
Przypomniałem sobie, że trzy (a może to już cztery albo więcej)
lata temu, kiedy Andrzej Wajda odbierał tytuł doktora honoris causa,
nadany mu przez moskiewską szkołę filmową i wspomniał o
powodach, dla których zamierza zrobić film o zbrodni w Katyniu –
tam przecież zginął jego ojciec –w informacji, będącej komentarzem
do uroczystości, ukazującej się na ekranie, przetłumaczono słowo
Katyń na Chatyń. W tym brzmieniu to słowo u obywateli byłego
sowieckiego imperium wywołuje jednoznaczne skojarzenia: jest
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
19
synonimem okrutnego mordu, popełnionego przez Niemców na
ludności niewielkiej wioski w pobliżu Mińska na Białorusi.
Chatyń, czyżby to był tylko zwykły błąd?
Dwa dni wcześniej byłem w Chatyniu.
W nocy spadł śnieg. Zimą śnieg nie budzi zdziwienia. Teraz
powoli topniał: biały, niezdeptany całun jeszcze okrywał śródleśną
polanę. Nadawał temu miejscu dostojeństwo i powagę, sprowadzał
postrzeganie do kadru z dokumentalnego filmu. Pomiędzy biel i czerń,
radość narodzin i ciemną rozpacz śmierci - jakby nie było pośrednich
odcieni, innych uczuć. Jedynie takie ostateczne rozstrzygnięcia.
Ciężkie od wilgoci, ołowiane powietrze wciska się za kołnierz, plecy
pokrywa gęsia skórka...dreszcz. Zimno, marzną ręce, chociaż
temperatura utrzymuje się w granicach zera.
Jestem sam, przy takiej pogodzie rzadko zaglądają tu wycieczki.
Chociaż miejsce nie tak odległe, zaledwie jakieś 60 kilometrów od
Mińska. Rozległy parking przeznaczony dla autobusów jest pusty,
stąd trzeba iść po rozmarzającym, podchodzącym wodą śniegu w głąb
polany, w kierunku czarnej, nienaturalnej na tle bieli, bryły pomnika.
Buty przemakają, lgną w mokrej brei, wyciskany przez podeszwy na
boki rozwodniony śnieg wydaje charakterystyczny chlupot. Idę,
odgłos kroków wraca odbity od ściany lasu.
Przenikliwy, cierpki dźwięk dzwonu nagle wypełnia polanę.
Jedno uderzenie. Skurcz serca.
Z bliska poczerniała postać starego mężczyzny o wystających
ż
ebrach, który niesie na rękach umierającego chłopca, przytłacza
wielkością, wydaje się jeszcze bardziej monumentalna.. Chropowata,
surowa bryła pomnika góruje nad polaną.
Obok blok czarnego marmuru, przypominający powalony na
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
20
ziemię dach –w miejscu, gdzie stała spalona szopa.
Dreszcz zimna, kolejne uderzenie dzwonu gdzieś na granicy
lasu, za plecami.
W miejscu, gdzie stały chaty tylko zarys fundamentów,
betonowe, osmalone obeliski o kształcie kominów. Z dzwonem w
zwieńczeniu... Na każdym informacja z listą mieszkańców.
„Miejsce Pamięci”, „Drzewo Życia”, „Ściana Bólu”.
Nagromadzenie symboli.
Przedsionek śmierci. Uderzenie dzwonu. Zimno.
Dreszcz...
...22 marca 1943 roku 6 km od Chatynia partyzanci ostrzelali
samochodową kolumnę faszystów. W rezultacie ostrzału został zabity
niemiecki oficer. Mieszkańcy wsi nie wiedzieli o tym zdarzeniu. Na
niczemu niewinnych ludzi faszyści wydali śmiertelny wyrok. Wtargnęli
do wsi Chatyń, okrążyli ją. Wszystkich mieszkańców wioski, od
małego do dorosłego –starców, kobiety, dzieci, zapędzili do
kołchozowej szopy. Kolbami automatów wyrzucali z łóżek chorych,
starców, nie oszczędzali kobiet z niemowlętami przy piersi. Kiedy
wszyscy mieszkańcy wsi znaleźli się w szopie, faszyści zaparli wrota,
obłożyli słomą, oblali benzyną i podpalili. Drewniana szopa
momentalnie stanęła w ogniu. W dymie dusiły się i płakały dzieci.
Dorośli próbowali ratować dzieci. Pod naporem dziesiątków ludzkich
ciał nie wytrzymały i runęły wrota. W płonącej odzieży, ogarnięci
przerażeniem ludzie rzucili się do ucieczki, ale tych, którzy wyrwali się
z płomieni, faszyści z zimna krwią zastrzelili z automatów i karabinów
maszynowych. W ogniu żywcem spłonęło 149 mieszkańców wsi, z nich
75 to dzieci. Wieś została rozgrabiona i całkowicie spalona.
Poparzonym, poranionym dzieciom, które zostały przy życiu,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
21
zapewnili opiekę i przyjęli do siebie mieszkańcy sąsiednich wsi. Po
wojnie dzieci wychowywały się w domu dziecka we wsi Pleszczenica.
Jedyny dorosły świadek chatyńskiej tragedii, 56 –letni wioskowy
kowal Josif Kaminskij, odzyskał świadomość późną nocą, kiedy
faszystów już nie było we wsi. Wśród trupów współmieszkańców
znalazł swojego syna. Chłopiec był śmiertelnie ranny w brzuch i
mocno poparzony. Skonał na rękach ojca
Ten tragiczny moment z życia Josifa Kaminskogo stał się
inspiracją do stworzenia jedynego pomnika w memorialnym
kompleksie – „Nieujarzmiony człowiek”.. .- to fragment tekstu ulotki
wydanej przez muzeum w Chatyniu w 2005 roku.
Im chodziło o białoruską wioskę Chatyń, spacyfikowaną przez
Niemców - tłumaczył „pomyłkę” sowieckich prokuratorów gen.
Rudenko, główny oskarżyciel z ramienia Związku Socjalistycznych
Republik Radzieckich. W tej postaci po raz pierwszy informacja na
temat tragedii w Chatyniu pojawiła się podczas procesu w
Norymberdze. Stało się to na skutek wniesienia przez Związek
Radziecki 18 października 1945 roku oskarżenia przeciw Niemcom o
zamordowanie 11 tysięcy polskich jeńców w Katyniu. Przed
Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w dniach od 13 do 14
lutego 1946 roku zarzut referował prokurator J. Pokrowski,
przestawiając dowody: między innymi raport radzieckiej komisji
Nikołaja Burdienko, w składzie której znalazł się także pisarz Aleksy
Tołstoj. Sowieccy oskarżyciele mieli też przygotowanego świadka,
prof. Marko Markowa, który w 1943 roku był członkiem
międzynarodowej komisji powołanej przez Niemców do zbadania tej
zbrodni i zdecydował się na odwołanie podpisanego wówczas
oświadczenia. Jednak po wystąpieniach obrońców i
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
22
kompromitujących oskarżycieli zeznaniach stacjonującego w `41 roku
w Katyniu płk Friedricha Ahrensa z niemieckiej jednostki łączności ,
któremu próbowano przypisać tę zbrodnię, radzieccy prokuratorzy
wycofali z aktu oskarżenia „sprawę katyńską”.
Uzasadniano pomyłkę zbieżnością nazw.
Wówczas to po raz pierwszy nazwano „małym
nieporozumieniem” tę grę zainicjowaną przez sowiecką propagandę.
Nie wiem, ile prawdy tkwi w informacji, którą kiedyś
usłyszałem o tym, że w przedwojennej nazwie Chotyń tego
położonego na leśnej polanie zaścianka (wieś była katolicka, a
katolicyzm kojarzono z polskością) litera „o” po wojnie przekształciła
się w „a”. Czy było to działanie nieprzypadkowe i miało upodobnić
nazwy „Chatyń” i „Katyń”, tego nie da się dziś sprawdzić.
Nie wiem, ile prawdy tkwi w stwierdzeniu, że Józefa
Kamińskiego przemianowano na Josifa Kaminskogo, by stał się on
uosobieniem losu prawdziwych, rdzennych Białorusinów i nie
wywoływał skojarzeń z Polską.
Nie wiem, czy ta zbieżność nazw była powodem, dla którego
pierwszy sekretarz Białorusi, Piotr Maszerow, postanowił ten
monumentalny kompleks, upamiętniający spalone przez hitlerowców
wsie białoruskie, zbudować w tym miejscu. Pierwotnie zdecydował
się przecież na lokalizację muzeum w okolicach Witebska, w pobliżu
miejsca swojego urodzenia. Zginął w wypadku samochodowym 2
października1980 roku. Był uważany za następcę Leonida Breżniewa,
ale podobno nie uzyskał akceptacji służb specjalnych.
Nie wiem, czy słowem Chatyń próbowano wymazać z historii II
wojny światowej słowo Katyń.
To nie zmienia ogromu tragedii tych ludzi, każdego z osobna,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
23
mężczyzn, kobiet, dzieci, zamkniętych w kołchozowej szopie,
skazanych na śmierć w ogniu.
To może jedynie świadczyć o cynizmie polityków.
Wiem, takich miejscowości, podobnie doświadczonych przez
wojnę, było ponad 5 tysięcy na terenie samej Białorusi. Los Chatynia
podzieliło 618, z nich nigdy nie powróciło na mapy 185 wsi, urny z
ziemią z tych miejsc umieszczono tu na symbolicznym cmentarzu.
Wiem, podczas tej wojny został zabity co czwarty Białorusin.
Po muzealnej ekspozycji oprowadza mnie przewodniczka,
pracuje tu już kilkanaście lat, jest współautorką strony memoriału w
Internecie (www.khatyń.by), autorką książek i przewodników.
Oficjalna nazwa wystawy „Fotodokumentacja Chatyń”.
Opowiada o dyrektywie z 18 grudnia 1940 roku, o planach
niemieckich określonych kryptonimem „Barbarossa”, o inwazji na
Związek Radziecki, o bohaterskiej obronie Brześcia w czerwcu 1941
roku. Pokazuje zdjęcia.
Pewnie wie, chociaż o tym nie mówi: o obronie Brześcia w `39
roku, pakcie Ribbentrop –Mołotow, wspólnej defiladzie zwycięstwa
22 września w Brześciu, w której wzięły udział oddziały Wehrmachtu
i Armii Czerwonej.
Pewnie wie, chociaż o tym też nie mówi, o sowieckich mordach
na polskiej ludności. O Katyniu.
Pokazuje zdjęcia świadczące o okrucieństwie niemieckiego
okupanta: spalonych białoruskich wsi, rozstrzelanych chłopów,
powieszonych zakładników, pomordowanych dzieci, zamarzniętych w
obozach, zmarłych z głodu.
Tej tragedii, jej ogromu, nic nie pomniejszy.
Opowiada o „Chatyniu”, o pracach dokumentacyjnych,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
24
pozwalających zlokalizować każdą z dwudziestu sześciu spalonych
chat, o konkursie ogłoszonym w marcu 1967 roku na architektoniczny
projekt memoriału, o uroczystym otwarciu w 1969 roku, jednym
tchem wymienia Richarda Nixona, Gandhiego, Arafata, Fidela
Castro..., którzy odwiedzali to miejsce, przypomina rok 2004 –
uroczystości 60. rocznicy oswobodzenia Białorusi z udziałem
prezydentów: Putina, Kuczmy, Łukaszenki.
Pokazuje urnę z ziemią z Oświęcimia
I na koniec pyta o moje nazwisko: w rosyjskim brzmieniu, bo
ma obowiązek rejestrowania w sprawozdaniach wszystkich
obcokrajowców...
Przypadkiem trafiam na informacje o zabitym w `43 roku w
pobliżu wsi Chatyń niemieckim żołnierzu. Podobno był nim esesman
Otto Woelke, który w Berlinie, w 1936 roku zdobył złoty medal w
pchnięciu kulą wynikiem 16,60 m. Ta olimpiada, chociaż wzbudziła
wiele kontrowersji, przyniosła Niemcom ogromny sukces –zdobyli
łącznie 99 medali. I to właśnie jeden z jej bohaterów zginął w
okolicach Mińska w marcu 1943 roku. Był ulubieńcem Hitlera,
wzorcowym egzemplarzem Aryjczyka, przykładem osobnika, który
swoimi osiągnięciami potwierdzał tezę o wyższości tej rasy. Dopóki
nie został zabity. Inna sprawa, że te informacje nie mają żadnego
znaczenia dla tragedii w Chatyniu.
Także o tym nie wspominała moja przewodniczka, tych danych
nie ma na internetowej stronie muzeum. Tak jakby narodowość
morderców budziła wstyd i zażenowanie. Istnieją dokumenty
potwierdzające fakt , że za ten mord na ludności cywilnej w Chatyniu
odpowiadał batalion Schutzpolizei. W oddziale tym służyli radzieccy
ż
ołnierze, którzy przeszli na niemiecką stronę. Oddziałem dowodził
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
25
były porucznik Armii Czerwonej, Grigorij Wasiura. Inna sprawa, że to
również nie ma żadnego znaczenia, na samej tylko Białorusi setki wsi
doświadczyły podobnego losu z rąk niemieckich żołnierzy, zostały
spacyfikowane, spalone przez oddziały Wehrmachtu.
Po południu idę „na miasto”, do centrum, pooddychać
Mińskiem. Szerokie, proste ulice, niska zabudowa, porządek. Po
Warszawie i Berlinie to trzecie z najbardziej zniszczonych miast w
czasie ostatniej wojny. Odbudowane prawie w całości.
Niecałe dwa miliony mieszkańców, tak jak... Warszawa?
Powszedni dzień. Od czasu do czasu przechodzień, samochód...
Przy głównej ulicy pomnik Dzierżyńskiego.
Czystość, sterylna czystość, jak w szpitalu...
Przejmujące wrażenie, tak jakby ten porządek, ład był obliczony
nie na człowieka, ale na jakąś zupełnie inną miarę. Jakby miasto
zapadło się w sobie, zastygło w bezruchu. Uczucie nieufności,
podejrzliwość.
Zaglądam przez oszklone drzwi, szukam sklepu sprzedającego
filmy na płytach DVD.
„Idź i patrz” –to cytat z Pisma Św., z Apokalipsy, z Objawienia
Ś
w. Jana.
Film poruszający, szokujący, okrutny. Widzimy pacyfikację
białoruskiej wioski oczami śmiertelnie przerażonego podrostka, tak
jak on próbujemy zrozumieć świat, doszukać się sensu w tym, co nas
otacza. Poruszamy się na granicy paranoi, obłędu. Reagujemy
biologicznie na sytuację, w której jest jedynie miejsce na zwierzęce
uczucia, bestialstwo, nienormalność. To świat okaleczony, odarty z
ludzkich odruchów. Odbijający się w oku martwej, zastrzelonej
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
26
przypadkowo krowy.
I scena podpalenia cerkwi z zamkniętymi wewnątrz
mieszkańcami...
Ostatni krąg piekła
Ale to tylko filmowa kreacja, mniej lub bardziej wstrząsająca -
rzeczywistość była przecież o wiele bardziej okrutna, przerażająca...
Podstawą scenariusza stała się tragedia, jaka miała miejsce w
Chatyniu. Jego autor -Aleś Adamowicz - siedem lat czekał na
realizację filmu. Nie powiedziałem całej prawdy, ażeby film dał się w
ogóle oglądać - tłumaczył rosyjski reżyser Elem Klimow, który w
1985 roku zrobił rzecz nie do patrzenia.
Sześć lat po otwarciu memoriału –kompleksu muzealnego w
Chatyniu.
Propaganda?
Na pewno wstrząsający protest przeciw wojnie –co do tego nie
można mieć wątpliwości..
A może też i propaganda –gigantyczna manipulacja obliczona
na pomieszanie pojęć, dezorientację? Na poziomie emocjonalnych,
podświadomych reakcji.
Przecież świadectwo to trwa do dzisiaj.
I słowo „Katyń”, tu, w większości krajów byłego Związku
Radzieckiego, jest słyszane jako „Chatyń”
Miały miejsce już takie przypadki –kiedy film stawał się
dokumentem, na podstawie, którego korygowano historię, z
cynizmem przeinaczano fakty. Wystarczy wymienić tu filmy
Eisensteina, którymi zafałszowano krwawy obraz socjalistycznej
rewolucji.
Ale to nie pomniejsza tej tragedii, jaka miała miejsce w 1943
roku.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
27
Znów słyszę płytki, cierpki dźwięk dzwonu, kiedy otwieram
stronę internetową www.khatyn.by .Wracają wspomnienia –i czuję
dreszcz zimna na plecach.
Ś
wiadectwo żywych: Tylko troje dzieci –Wołodia Jasiewicz,
jego siostra Sonia i Sasza Żełobkowicz –ukryło się przed
hitlerowcami. (...) Dwie dziewczynki z rodzin Klimowiczów i
Fedorowiczów –Marija Fedorowicz i Julia Klimowicz -cudem
wydostały się z płonącej stodoły i dopełzły do lasu. Poparzone, ledwie
ż
ywe, zostały przygarnięte przez mieszkańców Chworosteni,
przynależącej do gminy Kamieńsk. Ale i ta wieś wkrótce została
spalona przez faszystów i obie dziewczynki zginęły. Tylko dwoje dzieci
ze znajdujących się w stodole przeżyło –siedmioletni Wiktor
Ż
ełobkowicz i dwunastoletni Anton Baranowskij. Kiedy w płonących
ubraniach, ogarnięci przerażeniem ludzie wybiegali z płonącej
stodoły, razem z innymi mieszkańcami wsi wybiegła Anna
Ż
ełobkowicz. Mocno trzymała za rękę siedmioletniego syna Witię.
Ś
miertelnie ranna kobieta padając, przykryła swoim ciałem syna.
Ranne w rękę dziecko przeleżało pod trupem matki do odejścia
faszystów ze wsi. Anton Baranowskij był ranny w nogę kulą
rozpryskową. Hitlerowcy uznali go za martwego (...) 6 ludzi zostało
uznanych za świadków chatyńskiej tragedii. Jeden dorosły i pięcioro
dzieci.
Tym dorosłym był Josif Kaminskij urodzony w 1887 roku.
„Męczy mnie życie (...) Niczego mi nie brakuje, zawsze mogę
zadzwonić do społkomu w Łohojsku, poprosić nawet o wiadro
czarnego kawioru –i za chwilę dostarczą. Ale następnego dnia
zadzwonią i powiedzą: panie Kamiński, przyjeżdża ważna delegacja,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
28
musisz ich pan oprowadzić. Więc ja muszę pokazywać im Chatyń, po
raz setny opowiadać, jak to było i przeżywać wszystko od nowa - to
wyznanie Kamińskiego przytacza jego krewny, Maruis Vaškevičius,
mieszkający na Litwie (Sarmackie krajobrazy pod red. Martina
Pollacka, Czarne 2002) .
I może jeszcze jedno –najstraszniejsze z przypuszczeń, które
znów powtórzę za Maruisem Vaškevičiusem: ...mojego stryjecznego
dziadka Józefa Kamińskiego nie było w Chatyniu, gdy hitlerowcy
puścili jego wieś z dymem. Był wtedy na chrzcinach we wsi
Seredniaja, rodzinnej miejscowości mojego dziadka.
Bardzo możliwe, że władze ZSRR, wybierając ze wszystkich
spalonych wsi tę najbardziej odpowiednią brzmieniowo i
geograficznie, wcale nie interesowały się jej prehistorią. A mojemu
przodkowi przyszło po sto razy powtarzać legendę, którą wymyślił,
albo którą mu narzucono: opowiadać o tym, jak płonął w swojej
zagrodzie, mimo że był gdzie indziej...
Ale czy jest sens w szukaniu potwierdzenia?
I czy to coś zmieni?
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
29
Wpadli przez kuchnię do jadalni, zabili strzałem z
karabinu organistę, chwycili proboszcza. Ubierałem
się w sąsiednim pokoju, usłyszałem huk,
zaryglowałem drzwi, skoczyłem w okno. Rzucili za
mną granat, upadł mi pod nogi, ale nie wybuchł.
Ks. Ludwik Rutyna: urodzony 10.02.1917 się w Podzameczku koło
Buczacza. Po maturze wstąpił do seminarium duchownego we
Lwowie, święcenia kapłańskie otrzymał w 1941. Będąc wikarym w
Baworowie przeżył napady ukraińskich nacjonalistów. W 1945 roku,
tak jak tysiące Polaków, został zmuszony do opuszczenia rodzinnych
stron w ramach tak zwanej „repatriacji”. Powrócił po rozpadzie ZSSR
do miejsca urodzenia w 1991 roku
Zdjęcie:
Ks. Ludwik
Rutyna
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
30
Nie rzucim świątyń... Obrachunek z sumieniem.
Takie jest teraz życie, człowiek pędzi, gdzieś gna w pośpiechu i
szybko odchodzi. Nie każdy ma tyle szczęścia, żeby dożyć do takich
lat -wtedy każdy kolejny dzień jest darem Bożym. Kiedy życie jest
długie, potrzeba czasu, żeby rozliczyć się z pamięcią, zrobić rachunek
sumienia.
Ojca zabrali do wojska w 1914 roku. Przyjeżdżał z frontu do
matki, ale z wojny wrócił ostatecznie dopiero pod koniec 1919 i
wtedy postanowił, że opuścimy Buczacz i przeniesiemy się na własne.
Swoje: to słowo oznaczało gospodarstwo w Podzameczku, które zaraz
na początku I wojny spalili Moskale. Wtedy właśnie matka, patrząc na
dogasające pogorzelisko, zdecydowała, że zamieszkamy do powrotu
taty u krewnych w miasteczku. Jednak ze względu na prace w
gospodarstwie koczowaliśmy od czasu do czasu na wsi. Powiedzieć;
wracamy na swoje - to było jedno, wrócić - drugie, o wiele
trudniejsze. Ocalała jedynie murowana piwnica, taki dół na ziemniaki,
i musiała nam wystarczyć za cały dom. Była straszna bieda,
brakowało dosłownie wszystkiego, zaczynając od jedzenia, ubrania, a
kończąc na miejscu do spania. Miałem wtedy dwa i pół roku, nie
więcej. Pamiętam żołnierzy na koniach, tumany kurzu, radosne
okrzyki, czapki na karabinach podniesionych w górę: tak wracała tu
Polska. Wygramoliłem się na dach naszej piwnicy, skąd był lepszy
widok, kiedy rozległy się pierwsze strzały. Gdzieś w pobliżu
bolszewicy urządzili zasadzkę. Nasi zdołali się wyrwać, galopem, w
nieładzie wymykali się, każdy na swoją rękę: nikt nie zginął, tylko
dwa konie utonęły w grzęzawisku. Dostałem wtedy pierwsze lanie, za
to, że nie posłuchałem ojca, nie schowałem się w dole ze wszystkimi.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
31
To były bardzo trudne czasy, nie sposób sobie tego wszystkiego
wyobrazić. Dziewięcioro dzieci, które trzeba nakarmić i okryć.
Chorowałem, dziś powiedzą, że był to brak witamin, szkorbut, w
każdym razie wypadły mi wszystkie mleczne zęby. W siódmym roku
wziął mnie do Lwowa na wychowanie stryj –nie miał swoich dzieci,
w ten sposób chciał pomóc ojcu. Pracował w Policji Państwowej, był
komendantem. Chodziłem do szkoły podstawowej przy ulicy Leona
Sapiehy. Po przeciwnej stronie ulicy trwała budowa kościoła św.
Elżbiety, całą klasą tam biegaliśmy, nosiło się po jednej cegle na
rusztowania, każdy pomagał według swoich możliwości.
Ukończyłem cztery klasy szkoły podstawowej i wróciłem do
Buczacza, na swoje śmieci. Tu uczyłem się w gimnazjum
humanistycznym i zdałem egzamin maturalny. Wstąpiłem do
lwowskiego seminarium.
Ostatni dzień sierpnia 1939 roku. Na wyciągnięcie ręki była
wojna, ten dzień spędziłem wraz z grupą alumnów z mojego rocznika
na pieszej wycieczce do wsi Zaleszczyki. Seminarium miało swoją
posiadłość w miejscowości Rzepińce. Pałac, otoczony
kilkuhektarowym parkiem, położony pomiędzy Buczaczem a
Jazłowcem, został ofiarowany naszemu seminarium w 1932 roku
przez hrabinę Wolańską po tragicznej śmierci syna. Do naszych
obowiązków należał miesięczny pobyt w okresie wakacji w Rzepińcu.
Wielu moich kolegów traktowało to jak prawdziwe skaranie. To było
miejsce, gdzie diabeł mówił światu dobranoc, prawdziwe kresy Polski.
Dotrzeć tu znaczyło skazać się na uciążliwe podróże. Już wtedy
wyczuwało się wiszącą w powietrzu wojnę, Ukraińcy zachowywali się
wrogo, hardo podnosili głowy. Kilka lat wcześniej w liceum
buczackim wytropiono tajną komunistyczną organizację, czterech czy
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
32
nawet sześciu moich szkolnych kolegów wydalono ze szkoły w trybie
dyscyplinarnym. Po wsiach działały komórki bolszewickie,
nazywaliśmy je „czerezwyczajkami”, od „czeka”..
Kiedy wybuchła wojna, seminarzystów przebywających w
Rzepińcu rozesłano do domów. Miałem najbliżej, byłem prawie u
siebie. Pamiętam, odprowadzałem na stację kolejową w Pyszkowicach
kolegę ze wsi pod Tarnopolem, nie miał odłożonych pieniędzy na
powrotny bilet. Nigdy się już nie spotkaliśmy. Gdybym mu nie
pożyczył pieniędzy - kto wie, może by żył. Jego rodzice byli
Polakami, osadnikami wojskowymi, wymordowano ich. Jemu kosą
odcięto głowę.
Sowieci przyszli i wprowadzili swoje porządki, próbowali
wyłapać polskich żołnierzy, żeby wyjechać z miasteczka konieczne
było specjalne zezwolenie. Chciałem wrócić do seminarium do
Lwowa, zaczynał się październik, nowy semestr i szkolne zajęcia. Idę
w sutannie ulicą Buczacza, nagle drogę zajeżdża mi wojskowy gazik,
wyskakuje major.
- Ludwik Rutyna! - krzyczy. Myślę: koniec. Zaczynam się
modlić.
- Pamiętasz? –pyta, uśmiechając się z zadowoleniem.
Bolszewik, komunista wyrzucony z liceum, szkolny kolega.
-Wiem, że to się nie wszystkim podoba – mówi. -Tak musi być.
W czym mogę pomóc?
Tego samego dnia dostałem zezwolenie na przejazd pociągiem
do Lwowa. Też już go nigdy nie spotkałem, odjechał z wojskiem. I w
ten sposób z pomocą opatrzności znalazłem się 4 października we
Lwowie w seminarium. W mieście rządzili Sowieci, odebrali nam
część seminaryjnych pomieszczeń, najstarszy rocznik jeszcze jesienią
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
33
tego samego roku otrzymał święcenia, następna grupa wiosną 1940.
Mój czas przyszedł w 1941 roku, 11 maja, po mszy prymicyjnej w
Buczaczu jako wikary trafiłem do Baworowa.
Ciało zmarłego, którego wieziono saniami na cmentarz w
Baworowie, zniknęło z trumny –taki zapis zachował się w księgach
parafialnych. Oczywiście to świadczy o trudnościach, jakie zimą
sprawiała droga, nieboszczyka zamarzniętego na kamień w końcu
znaleziono i pochowano. Inna sprawa, że wieziono go z Tarnopola,
który był zaledwie osadą i należał do parafii Baworów. Wynika z
tego, że była to pierwotnie miejscowość spora, z tradycjami, tu w
1589 roku wojska polskie pokonały Tatarów. Czas to małe miasteczko
posiadające przywileje kupieckie, żyjące z handlu, pozbawił znaczenia
i zamienił w wieś. Część mieszkańców stanowili Polacy. Tam
zacząłem uczyć się języka ukraińskiego, wtedy jeszcze nie używano
tego określenia, nawet na świadectwie szkolnym pisano: język
„ruski”. W Podzameczku, gdzie dorastałem, był tylko jeden
Ukrainiec, specjalnie sprowadzony kowal. Modlić się chodził do
cerkwi, Boże Narodzenie u nich wypada później o dwa tygodnie niż u
nas. Kiedy chodzili kolędnicy, wiadomo, jak to chłopaki, zaszli do
niego, mówi: mój Pan Bóg jeszcze się nie narodził. A nasz już
podnosi głowę - oni mu na to, rezolutnie. Był sołtysem za Niemców,
nawet kiedy zaczęły się bandy i napady też się utrzymał, wyjechał ze
wszystkimi do Polski, był uczciwym człowiekiem.
„Duszochwat”. Ukraińcy baworowskiego proboszcza, księdza
Karola Procyka nazywali złodziejem dusz. Poza obowiązkami
kościelnymi, a piastował godność kanonika, był działaczem
społecznym, angażował się w różnorakie sprawy ludności
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
34
zamieszkującej teren parafii. Z tego tytułu cieszył się ogromną
sympatią, był zapraszany na rodzinne uroczystości i poważany nie
tylko wśród naszych. Szczególnie dużo dobrego robił dla ludności
ukraińskiej. Bronił ich, ratował z różnych opresji, wstawiał się za nimi
do władz. Potrafił, wertując parafialne księgi, dowieść polskich
korzeni części z nich, udokumentować na papierze szlachecki
rodowód, pochodzenie od Konopnickich, Rzewuskich...
Na jego imieniny, które wypadały 4 listopada, przychodziły delegacje
z okolicznych wsi, przyjeżdżali bryczkami państwowi urzędnicy,
nawet poseł Jankowski bywał wśród gości. Nie liczę naszych parafian,
a mieliśmy pod opieką pięć kaplic i kilka cmentarzy, rozrzuconych na
znacznym obszarze.
Proboszcza zamordowano 2 listopada w 1943 roku, na dwa dni
przed imieninami, w Święto Zmarłych. Odprawiłem poranną mszę,
później pojechałem do sąsiedniego kościoła i na cmentarz. Proboszcz
podobnie: tyle, że w drugą stronę. Spotkaliśmy się dopiero
wieczorem, przy posiłku. Przyszedł ktoś ze wsi z organistą, że ma do
sprzedania sznurek do młocarni. Czekali, kiedy będzie wychodził, byli
już pod drzwiami. Wpadli przez kuchnię do jadalni, zabili strzałem z
karabinu organistę, chwycili proboszcza. Ubierałem się w sąsiednim
pokoju, usłyszałem huk, zaryglowałem drzwi, skoczyłem w okno.
Rzucili za mną granat, upadł mi pod nogi ale nie wybuchł. Uciekłem.
Słyszałem krzyki proboszcza, związali go, rzucili na wóz, odjechali.
Później już na podwórku znalazłem scyzoryk, który nosił zawsze w
kieszeni. Nie wiadomo, gdzie go zabrali. Przez długi czas znajdowano
ludzkie kości zakopane w lesie, ukryte w stercie obornika. Często nie
można było zidentyfikować zabitego, porąbanego, bez głowy, rąk,
przeciętego piłą na pół. Nigdy nie znaleziono ciała mojego pierwszego
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
35
proboszcza, przepadł bez śladu, nie wiadomo, gdzie spoczywa.
„Istriebitielnyje Bataliony”, czyli „niszczycielskie bataliony”,
powstały po przejściu frontu i zajęciu tych terenów przez
bolszewików Dochodziło do starć i walk z bandami. Władze umywały
ręce, „Wojenkomat” pozwolił jedynie na utworzenie wśród polskiej
ludności po wsiach uzbrojonych oddziałów samoobrony. W naszym
batalionie służyli chłopcy z Baworowa, Zastawia, Skomorochy,
Smolanki. Inne wsie, Grabowiec, Białoskórka i Zaścianka, miały
własne drużyny samoobrony. Dowodzili tym pospolitym ruszeniem
bolszewiccy komisarze, to jeszcze bardziej potęgowało wzajemną
wrogość. Używali tych drużyn jako rezerwy przy obławach na
banderowców. Dawali naszym po pięć naboi na karabin i kazali
walczyć z uzbrojonymi po zęby bandytami, którzy nie cofali się przed
niczym. Ale tak naprawdę byliśmy niewygodni: ani jedna strona ani
druga nas tu nie chciała. W marcu 1945 roku znów doszło do starć,
zginęło kilku naszych. Chyba o to właśnie chodziło, żeby nas
zastraszyć. Władze postawiły nam ultimatum: wyznaczono datę,
mamy wyjechać, bo nie zapewniają nam po tym terminie ochrony. Od
ś
mierci proboszcza do samego wyjazdu w maju 1945 roku pełniłem
obowiązki administratora parafii. Jeździłem po kościołach,
odprawiałem mszę, chrzciłem dzieci, dawałem śluby, chowałem
zmarłych. Szukano mnie, miałem swoje skrytki, ale jak długo coś
może pozostawać tajemnicą. Nocowałem w piwnicy, spałem w zimę
na wieży w kościele przy trzydziestostopniowym mrozie. Zrobiłem
sobie nawet pod piszczałami organów takie prowizoryczne legowisko
do spania. Po tygodniu ktoś zwrócił mi uwagę, że pół wsi słyszy moje
chrapanie, tak dobrze rezonowały.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
36
Obrachunek z sumieniem. Nie można niczego uogólniać,
mówić: wy Ukraińcy, wy Żydzi, Polacy. Nie ma takich generalnych
prawd. Były psychozy podsycane przez propagandę, rodzące się ze
strachu, chęci odwetu. Takie odium. Wydobywano te wszystkie
najgorsze rzeczy, żeby dzielić, jednych przeciw drugim nastawiać.
Bolszewicy opanowali tę sztukę do perfekcji. Ale przecież byli też
dobrzy komuniści, trafiali się nikczemni Polacy, którzy zdradzali i
donosili, Niemcy, którzy pomagali innym, ratowali życie, Ukraińcy,
którzy zabijali i tacy, którzy dzisiaj jeszcze otrzymują z Polski listy z
podziękowaniem za pomoc. Był taki Niemiec z Opola, nazywał się
chyba Pec, ten człowiek kierował administracją w Buczaczu, należą
mu się słowa szacunku i uznania. Ale byli i tacy, nikczemni, którzy
mordowali dla przyjemności. To, co tu ci Niemcy robili z Żydami, to
są historie nie do opowiedzenia, straszne rzeczy. A ukraińskie bandy?
Była taka wieś, jakieś dziesięć kilometrów od miasta, Puźniki, nie ma
po niej śladu, nawet fundament kościoła został rozebrany, dziewięćset
osób, pozostały jedynie zdziczałe owocowe drzewa. Nikt się nie
uratował. To -ta jedna strona.
Jest i inna. Od zawsze byli na tych ziemiach lepsi i gorsi. I byli
duchowni rzymskokatoliccy i duchowni prawosławni. Te podziały
religijne pokryły się z tymi narodowymi, to też miało wpływ. Nie jest
prawdą, że szkoła była zamknięta dla Ukraińców, każdy mógł się
uczyć. Ale nie każdy mógł awansować: w administracji,
sądownictwie, wojsku, policji. Te wyższe, odpowiedzialne stanowiska
były zastrzeżone dla Polaków. Tak jak ziemia z parcelacji, która
trafiała w ręce osadników wojskowych, rodzin oficerów. Kiedy
zaczęły się akty terroru, podpalenia stogów ze zbożem, do pacyfikacji
skierowano oddziały z poznańskiego. Ci młodzi żołnierze nie znali
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
37
języka ani mentalności ludzi tu mieszkających. Winny uciekł,
uderzano więc tego, kto został. Cała kara spadała na przyzwoitych i
niewinnych. To była kolejna kropla goryczy w tym kielichu. Jeśli
władze pozwoliły na budowę w Buczaczu biblioteki i ukraińskiego
domu „Proswity” - to dlaczego nie reagowały, gdy młodzież
strzelecka nocami przewracała rusztowania, obalała ściany. Albo
napadała na wracających z zajęć przysposobienia wojskowego
ukraińskich chłopców: z „Siczy”, „Łuhu”. Szydzono z nich, szarpano
takie wyszywane koszule -„soroczki”, łamano drewniane karabiny,
zrywano „krasiwki”. Wy nam wstążki, my wam gardła - te słowa
łatwo wypowiada się w gniewie. Za to ktoś inny, w innym czasie,
później, płacił życiem. Pozwalano sobie czasami na zbyt wiele. To
była ta druga strona. Wszystko według zasady dziel i rządź.
Uciekaliśmy przed bandami całą grupą, wszyscy nasi, najpierw
do Tarnopola, później na zachód, do Polski. W rozsypkę poszli
dopiero kiedy poczuli się bezpieczni. Już po polskiej stronie. W
czerwcu w Zabrzu nastąpiło rozlokowanie, nas skierowano do
Prudnika –Nojsztat. Później były Mieszkowice, Rodziczka,
Niszkałowice –razem trzynaście lat. I trzeba było ruszać do
Kędzierzyna Koźla, tam mój poprzednik –mówiono o takich „ksiądz
patriota”, dostał pozwolenie na budowę kościoła w pobliżu stoczni
remontowej. Miał poparcie władz, ale nie miał wsparcia od
mieszkańców. Objąłem parafię w `58, rok później, jesienią, odbyło się
poświęcenie nowego kościoła. I tak, to tu, to tam, na tej bożej służbie
przeszło kolejne trzydzieści kilka lat.
Kiedy wyjeżdżaliśmy całą wspólnotą w 1945, mieliśmy
przeświadczenie, że ratujemy w ten sposób życie. Zabraliśmy to, co
można było wziąć: inwentarz, sprzęty gospodarcze, wyposażenie
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
38
domostw, narzędzia. Niewiele tego było.
Po czterdziestu pięciu latach wracałem sam.
Chcąc Potockich Pilawa mieć trzy krzyże całe / Dom Krzyżowy
na Boską wybudował chwalę - taki napis umieścił na portalu Mikołaj
Bazyli Potocki, fundator fary pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP w
Buczaczu. Władze sowieckie po wypędzeniu ludności polskiej w 1945
roku urządziły w tym kościele spichlerz, głównym wejściem
zajeżdżały do środka konne furmanki. Do czasu, kiedy zaczął
przeciekać dach, przechowywano tu zebrane ziarno, później
przekształcono kościół na magazyn artykułów przemysłowych.
Postępująca dewastacja zmusiła Sowietów do zlikwidowania
magazynu, wtedy postanowiono zrobić w kościele kotłownię.
Zburzono dzwonnicę, zakopano na przykościelnym cmentarzu
zbiorniki z ropą, wstawiono do kościelnej krypty olbrzymie piece,
zaraz przy zachodniej ścianie postawiono stalowy komin. W czasie
tych prac usunięto z podziemi kościoła trumny z prochami Potockich.
Dnia 20 sierpnia 1991 odbyło się ponowne poświęcenie kościoła. W
uroczystości wziął udział ks. biskup Marcjan Trofimiak. Kościół
oddano. Ale kotłownia w podziemiach została -stąd szło ogrzewanie
dla całego miasta. Później przerobiono instalacje i doprowadzono do
pieca gaz, jakieś dwa lata temu, doszło do wybuchu, sąsiednia
kamienica wyleciała w powietrze, zginęło kilku Bogu ducha winnych
ludzi. I wtedy władze poszły po rozum do głowy...
Można by spytać, co mam na sumieniu. Może mogłem zrobić
więcej. Ale to już nie jest sprawa nasza, ludzi, to rozsądzi Bóg. Nic z
tego, co udało mi się zrobić, nie jest moją zasługą, ja jako człowiek
nie miałem takich możliwości. Odzyskałem kościół w Trybuchowcach
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
39
–był przerobiony na szkolną salę gimnastyczną, w końcu popadł w
ruinę. Szczęśliwym trafem przy boskiej pomocy udało się nam
odnaleźć oryginalny, dębowy ołtarz, który przeleżał w kurniku przez
50 lat. I obraz z głównego ołtarza, ukryty na strychu. Czego żałuję: że
podczas poświęcenia kościoła noszono mnie na stołku, całkiem
straciłem władzę w nogach. Jest na mojej liście odzyskanych świątyń
Złoty Potok, gdzie w kościele urządzono kino –dom kultury. Jest i
Prochowa, Kuropick, Zielone Ujście, Tarnopol. Albo chociażby ten
kościół w Starych Petrykowcach, zrównany z ziemią, kiedy tędy
przewalał się front. Prawie nic nie zostało. Pamiętam jeszcze tę
ś
wiątynię z czasów szkolnych, tu chodziliśmy jako Sodalicja
Mariańska. I udało się, chociaż poszło na to dwa lata ciężkiej pracy,
teraz mamy piękny kościół. Na tym nie kończy się ta lista, nie
wymieniam kaplic, przedsięwzięć jakie są w trakcie, cmentarzy...
Wikary, administrator, proboszcz, kanonik, prałat, infułat,
dziekan – to koraliki mojego różańca. Mam swoją emeryturę, na stałe
jestem zameldowany w domu księży emerytów w Opolu.
Wyjeżdżałem stad jako kapłan, wracałem jako turysta. To był
instynkt, tęsknota, tak jak ta, która zmusza do powrotu wędrowne
ptaki. Na początku było nas trzech na obszarze całego województwa.
Na zaproszenie mogłem tu przebywać trzydzieści dni, więc żeby nie
dostarczać argumentów władzy i uniknąć deportacji, musiałem co
miesiąc odbywać pielgrzymkę ku granicy. Pieszo przejść na polską
stronę: tam i z powrotem. Moje wracanie zacząłem w marcu od
kościoła w Krzemieńcu, później był Tarnopol, gdzie odprawiałem
mszę świętą po domach, Czortków, Borszcz i wreszcie rodzinny
Buczacz. Pierwszą mszę w zrujnowanym kościele odprawiłem 20
lipca 1991 roku, miesiąc przed uroczystym poświęceniem...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
40
Czasami pytają mnie, ilu mamy tu Polaków.
Ot, przychodzi czasem ktoś i mówi: ja Polak.
Wtedy pytam: jaki? Nazwisko masz ukraińskie, nawet jeśli tego
nie chciałeś, to ci go zmienili, imię ukraińskie, mówisz po ukraińsku,
nie znasz po polsku pacierza... Bo nawet jeślibyś był Polakiem, to by
cię tutaj nie zostawili... Więc jaki ty Polak? Na Boże Ciało brało
udział w procesji trzydzieści osób. Cztery chrzty przez te szesnaście
lat.
Po co mi wiedzieć nazwisko, narodowość, religię.
Idę –to moja życiowa zasada. Jeśli drugi człowiek wychodzi do
mnie, otwiera drzwi, zaprasza. Jest takim samym dzieckiem,
urodzonym z kobiety i tak samo śmiertelnym, jest moim bratem.
W ten sposób zatoczyłem wielkie koło. W środku tego koła,
minuta po minucie jest moje całe życie, od 10 lutego 1917 roku, kiedy
przyszedłem na świat, do dzisiaj –przeszło dziewięćdziesiąt lat.
Czy to, co teraz jest, było do przewidzenia? Czy dwadzieścia lat
temu ktoś mógł pomyśleć, że będę tu, na ukraińskiej ziemi, pracował
jako kapłan?
Dziękuję Bogu, że mogłem wrócić do miejsca urodzenia nad
brzegami Strypy. Dziękuję za to, że na koniec jestem tu przywrócony,
do punktu wyjścia.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
41
Księga przeznaczenia
Podróż druga -przestrzeń zdarzeń
Choć rozmnożą się jego synowie, pójdą pod miecz
i jego potomstwo nie nasyci się chlebem
Księga Hioba 27, tłum. Czesław Miłosz
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
42
...Jedyną rzeczą, której nienawidził, którą gardził, była
tandeta. We wszystkich dziedzinach: letniość uczuć,
odmowa płacenia za nie ceny, ozdóbki literackie,
pretensjonalność, słowa bez znaczenia, obietnice bez
pokrycia, pozorne racje; wiedza pretendująca do
wyczerpania całej prawdy, moda pod wszelkimi postaciami i na
wszystkich szczeblach; strategie uczuciowe czy polityczne; pogoń za
karierą...
Stanisław Vincenz: polski pisarz, eseista, myśliciel, urodził się 30
listopada 1888 w Słobodzie Rungurskiej na Huculszcyznie. W wyniku
zagrożenia więzieniem ze strony władzy sowieckiej podjął decyzję w
maju 1940 roku o porzuceniu rodzinnych stron i ucieczce przez góry
na Węgry a później, kiedy strefa sowieckich wpływów się rozszerzyła,
dalej na zachód Europy. Zmarł na emigracji 28 stycznia 1971 w
Lozannie
Zdjęcie:
Stanisław
Vincenz
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
43
"On jest stamtąd, skąd wszyscy" *
Vincenz wie, że ludzie tęsknią dzisiaj do ojczyzny, a zamiast niej
przyznaje się im tylko państwa. Ojczyzna jest organiczna, wrośnięta w
przeszłość, zawsze nieduża, grzejąca serce, bliska jak własne ciało.
Państwo jest mechaniczne. Ojczyzna to Walia, Bretania, Prowansja,
Katalonia, kraj Basków, Siedmiogród, Huculszczyzna - pisał Czesław
Miłosz w 1958 roku w eseju „La Combe”.
Nafta, po trzykroć nafta...
Słoboda Rungurska. 30 listopada 1888 roku, data urodzin
Stanisława Vincenza. Dziesięć lat wcześniej na tereny Galicji jak
kohorty barbarzyńców wtargnęły kompanie naftowe. Za nimi szły, w
poszukiwaniu chleba, armie bezrobotnych, żądnych zysku bankierów i
aferzystów. Świat stwarzał się od początku: ułomny, naprężony,
nietrwały, zbudowany z pozorów i blichtru. Jego oparciem była
chwila, pozbawiona ciągłości, wyrwana z kontekstu tego co było i
pozbawiona szansy na czas nazywany przyszłym. Z dnia na dzień
wyrastały fortuny, rosły sklecone pospiesznie drewniane wieże nad
szybami wydobywczymi. Pierwsza taka kopalnia ropy naftowej
powstała w Słobodzie w 1879 roku i wkrótce zyskała miano
największej w Galicji. Rok później powstała tu fabryka maszyn
górniczych oraz Pierwsze Towarzystwo Eksploatacji Nafty i Wosku
Ziemnego, a sześć lat po niej rurociąg naftowy Słoboda Rungurska –
Peczeniżyn.
W rodzinnej Słobodzie Rungurskiej, gdzie mieszkał, przed wielu
laty słynny Szczepanowski dowiercił się ropy naftowej. Stanęły wieże
wiertnicze i trysnęła nafta. Były to jedne z pierwszych galicyjskich
kopalń. Niestety - jak większość tamtejszych złóż - wyczerpały się
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
44
szybko. Pozostały wysokie wieże sklecone z desek, obalane przez byle
mocniejszy powiew. A wiatry w tamtych stronach wieją przez dużą
część roku. Trudno było w dwudziestoleciu międzywojennym mówić o
jakimkolwiek bogactwie. Ot, ledwie jedna, druga pompa wydobywała
miesięcznie na powierzchnię niewielką ilość baryłek ropy. Pamiętam
stojące na rampie cysterny. (...) Przejeżdżałem parokrotnie tamtędy,
mijałem dom nad potokiem za kolejowym torem, udając się czy to do
Ż
abiego, czy aż na przełęcz jabłoniecką, i dalej na tamtą, niegdyś
węgierską stronę. Nie miałem jednak niestety szczęścia poznać
gospodarza Słobody Rungurskiej. Nie przypuszczałem też wówczas, iż
przyjdzie mi po wielu latach o nim pisać (Andrzej Kuśniewicz,
przedmowa do książki Na wysokiej połoninie Stanisława Vincenza
Pogranicze2002/
Prawie w tym samym czasie, 12 lipca 1892 roku, w nie tak
odległym Drohobyczu, w świecie naznaczonym naftą i pozorem
realności, urodził się Bruno Schulz, jako najmłodsze z dzieci Hendel
Henrietty i Jakuba.
Jestem dzieckiem huculskiej krainy
Rodzina Vincenza ze strony ojca pochodziła z Prowansji i
opuściła Francję w 1789 roku, po Wielkiej Rewolucji Francuskiej,
przenosząc się do Wiednia. Jego dziadek był austriackim urzędnikiem
w Stanisławowie, ojciec Feliks jednym ze sprawców tej galicyjskiej
gorączkowej pogoni za ropą –inżynierem w przemyśle naftowym.
Matka Zofia pochodziła ze starej szlacheckiej rodziny
Przybyłowskich, którzy przywędrowali z Podola w 1864 roku i osiedli
na Pokuciu, właścicieli wsi Krzyworównia. Młody „Siunia”, bo tak na
niego wołano, dzieciństwo spędził w domu dziadków, Stanisława i
Otylii Przybyłowskich. Wielki wpływ na wychowanie chłopca miała
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
45
niania -Pałahna Slipenczuk –Rybenczuk. To ona opowiadała mu bajki,
legendy o opryszkach, wróżbitach, znachorach, czarownikach, o
widmach i strachach, śpiewała kołomyjki i kołysanki, przygrywając
na drumli – napisała w eseju o Vincenzie Ołeksandra Komarynec z
lwowskiego uniwersytetu. im. T. Szewczenki. - Często prowadziła do
cerkwi w oddalonych wsiach na Boże Narodzenie, Jordan, Wielką
Noc, do swej rodziny na chrzciny, wesela, pogrzeby, przyuczała do
huculskich zwyczajów, obrzędów: Zielonych Świąt, Jurija, Jana
Kupały, Makowieja, Andrzeja, Mikołaja. Małego „Siunia”, z
wrażliwym sercem, światłym rozumem, rozemocjonowanego,
zadziwiały barwne ubiory Hucułów, oszałamiały szybkie rytmy muzyki
i szalone tańce, radowały pięknem otaczające Karpaty, zdumiewały
dźwięki trombit, fujar... - taka była jedna strona dziecięcego świata.
Na tej drugiej, bardziej oficjalnej, był Łuka Harmatija –nauczyciel z
Krzyworówni i miejscowy pop Josyp Buraczynski, zaprzyjaźniony z
dziadkami Vincenza, który udostępnił mu swoją bibliotekę.
Żabie -stolica...
Do Krzyworówni można dotrzeć na wiele sposobów. Można od
strony Kołomyi przez Worochtę. Albo tak jak my, od strony
Werchowyny (do 1962 roku nosiła nazwę Żabie i pod tą nazwa
zapisała się jako kurort w okresie międzywojennym). Wprawdzie na
autobusowym placu znieruchomiało kilka „marszrutek”, ale kiedy i w
którą stronę ruszą - lepiej zdać się na intuicję, wyczucie. To zaledwie
pięć, może sześć kilometrów.
Idziemy poboczem. Za plecami zostają zabudowania (dziś
miasteczko, kiedyś wieś miejskiego typu –to określenie brzmi
groteskowo), gdzieś powinien być nawet napis, uwieczniający słowa
Iwana Franko - Oto i Żabie - stolica Huculszczyzny. Na horyzoncie,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
46
daleko, daleko... ginie we mgle Czarnohora w srebrnej śniegowej
czapie. Wąska asfaltowa nitka wije się pomiędzy górami wzdłuż
Czarnego Czeremoszu. Odurzeni zielenią, zaczadzeni, zauroczeni
górami… Korytarz drogi, po obu stronach wysokie, porośnięte lasem
ś
ciany. Od czasu do czasu wisząca na linach, rozkołysana kładka z
połatanych desek pozwala przeprawić się na drugą stronę gniewnego
strumienia. Ale nawet pędzący na złamanie karku potok staje się
stroną w tej grze -niesie zieloną, zmętniała wodę.
Stronami deszcze stronami pogoda stronami czarno stronami
zielono... - przychodzi mi na myśl Mapa pogody Iwaszkiewicza, on
też gościł w tych stronach.
I przy tym asfalt ma odcień... toczy się gra –zielone!.
Wąskim korytem nieba, pomiędzy brzegami wyznaczonymi
przez wysokie zbocza, niespiesznie płyną chmurne obłoki.
Zmarszczone wiatrem, opłukane deszczem, spłowiałe w słońcu.
Znużone wędrówką, grą przemijania, zabawą zieleni. A tam, w górze,
usadowione na stromiźnie, przyciągają wzrok drewniane, zdobne
huculskie chaty.
Jak dziecięce zabawki -wypolerowane, ozłocone słońcem.
Drewniana cerkiewka Narodzenia Bogurodzicy z XIX wieku,
górująca nad drogą. Stąd widać Grażdę –starą huculską chatę z
połowy XVIII wieku po drugiej stronie Czeremoszu.
Szukam, rozglądam się wokół, tu w pobliżu świątyni powinna
się znajdować krypta, w której spoczywają dziadkowie Vincenza..
Jedynie krzyż, pod warstwą trawy resztki betonu, tylko tyle.
Zza rzeki przenikliwe wołanie trombity.
Koło cerkwi...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
47
Moja mama Wasyłyna (Micyna) była cioteczną siostrą
polskiego pisarza Stanisława Vincenza. Bo mama Stanisława
Vincenza -Zofia, urodziła się w Krzyworówni i była rodzoną siostrą
mojego dziadka, Stanisława Przybyłowskiego (we wsi jego nazywali
paniczem). Tak że Stanisław Vincenz to mój wujek. (...) W
Krzyworówni koło cerkwi pochowano pięcioro ludzi z naszej rodziny:
pradziad Stanisław, prababcia Otylia, dziadek Stanisław
Przybyłowski i dwoje dzieci /Marija Juriwna Zielenczuk -ur. 1940 r.).
Za głosem trombity
Od pierwowieku, w wyroków noc. Piorun, las i wodospad, trzej
szumni posłańcy, radeczkę radzą, jak począć trembitę. W rewaszach
starowieku przekazane tak: „Weź na trembitę suchar ze smereki,
zdartej przez piorun, skruszonej piorunem. Wydrąż go w trąbę,
szczelnie spleć i ściśnij łykiem z brzeziny spod wodospadu, z piany i z
szumu.”
I tak tłumaczy rewasz dawniej, dziś i jutro: „Niech ma trembita
gromu moc, donośność! Wodą wygrana, niechaj się osłucha z
wszelaką tajnią wód, rodem z puszcz. Niechaj zagarnia, niech łączy
jak woda.”
Z takim zamysłem sporządzona trembita, wyrzutnia dla grotów,
co mają przeciąć dal, wyciąga się niezmiernie długo: trzy metry
przeszło. A zbiera się, ściska w przekrój znikomy: w ustniku niespełna
cal, w wydechu zaledwie trzy cale. Sucha, gładko spleciona łykiem, aż
błyszcząca, leciutka, choć długa. Wytworna jak dziewczyna górska, a
oporna jak gdyby niema. Człek nieświadomy gry nie wie co z nią
począć, dopiero dla piersi mistrza, dla tchu wataha dostępna. Z
pioruna, z lasu, z szumu wód, z wyrocznej nocy poczęta, rozdziera
zapory. Z niej wytryskują jutrzenki, gody radosne i smutne, z niej
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
48
wylewają się pory roku, lata i wieki. Ona, wyroczna postać kraju i
ludzi Wierchowin, dzisiaj się światu ogłasza... (Stanisław Vincenz Na
wysokiej połoninie)
Wierzę w siłę ducha
Po ukończeniu gimnazjum w Kołomyi (tam poznał Kazimierza
Wierzyńskiego i Wilama Horzycę), podejmuje naukę we Lwowie,
następnie w Wiedniu, gdzie studiuje prawo, biologię, psychologię,
filozofię, sanskryt, zaś w 1914 roku uzyskuje doktorat z filozofii za
rozprawę o wpływie Hegla na filozofię Feuerbacha. Bierze udział w I
wojnie światowej po stronie austro -węgierskiej, później polskiej, w
tym także w wyprawie Piłsudskiego na Kijów.. Zdemobilizowany w
1922 podejmuje pracę w redakcji „Drogi” w Warszawie.
Pierwszy tom jego powieściowego cyklu Na wysokiej połoninie
ukazuje się w 1936 roku. Syn, Andrzej Vincenz, napisał: Tom ten
wprowadzał po raz pierwszy w krąg świadomości polskiej pradawną
kulturę pasterską z całą jej odrębnością, z jej korzeniami religijnymi i
mitycznymi, wywodzącymi się częściowo ze starej Rusi, Bałkanów i
Grecji, częściowo z czasów jeszcze dawniejszych.
Siedemsetstronicowa księga była tak obca ówczesnej modzie, że część
krytyki odebrała ją jako coś w rodzaju huculskiego Tetmajera, inni zaś
wprost jako pracę etnograficzną, mimo, ze tak wybitny etnograf jak
Jan Stanisław Bystroń natychmiast zorientował się w randze
literackiej dzieła, witając je w obszernej recenzji jako epos na miarę
„Kalevali”!
W 20 rocznicę śmierci Iwana Franki –znał go z czasów swojego
dzieciństwa i młodości –Stanisław Vincenz w Słobodzie Rungurskiej
w swoim ogrodzie postawił pomnik z napisem Wierzę w silę ducha.
Pamięci Iwana Franki - Syna tej ziemi.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
49
Niejaki Matarżuk...
Stanisław Vincenz w przededniu wojny był posiadaczem niezbyt
zabytkowego, lecz niebrzydkiego domostwa w malowniczym parku,
oraz sadu za nim - znów sięgnę do relacji Andrzeja Kuśniewicza. –
(...) Był dla swych huculskich sąsiadów przyjacielem i doradcą, nigdy
panem czy dziedzicem. I oni potrafili to docenić w roku 1939, jesienią,
dając mu najlepsze świadectwo. Niejaki Matarżuk, miejscowy Hucuł
ze Słobody, zapytany przez radzieckiego „komandira”, jaki też jest ten
„ich pan”, odparł: „Pan dobry sąsiad, żyjemy dobrze, ciągle zaprasza
nas, u niego odbywają się wieczorynki z naszą muzyką i naszymi
tańcami”.
Zamykam oczy, opieram się o ścianę...
Za ogrodzeniem, tuż przy drodze, stara drewniana chata z
surowych, ledwie ociosanych bali, połączonych na wpusty i zacięcia.
Obok na trawniku pomnik, popiersie... w tym miejscu Czeremosz
oddala się nieco od drogi, tak, że zostaje nawet trochę miejsca po
drugiej stronie na parking, tam zatrzymują się samochody.
Niewielka drewniana weranda, mapy, przewodniki, pocztówki,
korale, rzeźbione łyżki, pamiątki, które niczego nie przypomną, nie
utkwią w pamięci, ale kiedyś, nagle odnalezione w stercie
niepotrzebnych rupieci, może pozwolą zatoczyć w myśli koło...
Muzeum. Tabliczka z napisem: W tym budynku mieszkał i
pracował w latach 1905 –1914 sławny ukraiński pisarz Iwan Franko.
To tu pewnie zachodził na rozmowy Vincenz.
Ciemna izba, prosty stół nakryty huculskim kilimem, długa
ława... w kącie wąskie drewniane łóżko. Ręcznie toczone drewniane
talerze, misy, żółtawe kubki z gruszy albo jak te o barwie czerwonej z
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
50
wiśni... takie jeszcze i dziś są w użyciu, można je kupić choćby na
targu w Kosiwie. Zatrzymany czas. Przy wejściu chlebowy piec
wyklejony dołem gliną, z nadbudowaną, sięgającą powały częścią
służącą do ogrzewania. Pięknie, ręcznie zdobione polichromią kafle z
huculskimi motywami, ptaki, koguty, postacie dziewcząt,
jeźdźcy...brąz, zieleń –zielone?... wyobraźnia mnie niesie do
Kuncewiczówki w Kazimierzu, ten piec huculski... i równie silna
magia tego miejsca
Siadam na zydlu, opieram się plecami o ścianę, zamykam oczy.
Melancholia nieobecności i śmierci...
...Jedyną rzeczą, której nienawidził, którą gardził, była tandeta.
We wszystkich dziedzinach: letniość uczuć, odmowa płacenia za nie
ceny, ozdóbki literackie, pretensjonalność, słowa bez znaczenia,
obietnice bez pokrycia, pozorne racje; wiedza pretendująca do
wyczerpania całej prawdy, moda pod wszelkimi postaciami i na
wszystkich szczeblach; strategie uczuciowe czy polityczne; pogoń za
karierą. (...)
Był również nauczycielem, który potrafił pojąć i przyjąć
melancholię nieobecności i śmierci. Był wierzącym katolikiem i
niepoprawnym heretykiem. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek bardziej
niewzruszenie wierzył w Boga, bardziej cierpiał od zła, usilniej się
buntował (Jeanne Hersch: Gazette de Lausanne, przekład Andrzeja
Vincenza)
Skąd się biorą tacy ludzie na tym świecie?
I dokąd odchodzą?
Tatarską przełęczą...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
51
W 1939 roku Stanisław Vincenz został aresztowany przez
NKWS. Ukraińscy pisarze: Iwan Le i Petro Pancza poręczyli za niego,
pomogli mu wydostać się z więzienia. Udał się do swojej willi w
Bystrec. Stamtąd w 1940 roku z pomocą miejscowego Hucuła Petro
Biłogołowego zbiegł na Węgry, przechodząc zimą z żoną Ireną,
dziećmi Andrzejem i Barbarą, granicę czornohorską granią. (tatarską
przełęczą).
Świadectwo...
Nazywam się Biłogołowy Dmytro Ylka, urodziłem się w 1924
roku w wiosce Bystrec w przysiółku Segelba. Moi rodzice Ylko i
Nastunia byli rodem z Bystrec. W zimie 1946 roku dziadkowie z mamą
zostali wysiedleni na Sybir do Chabarowskiego kraju. Rodzice nie
wrócili do Bystrec, a umarli i zostali pochowani na Syberii. Ja
zostałem i mieszkałem w wiosce u swojej rodzinny w przysiółku Dytuł.
Nieraz spotykałem się z Vincenzem w Bystrec. Vincenz miał swoją
willę w Bystrec w przysiółku Skarby. To była fajna drewniana chata
na kamiennym fundamencie. Budowali ją nasi majstrowie z Bystrec
pod kierunkiem Petra Hotycza. Z niższej strony, poniżej willi, były
posadzone w jednym rzędzie świerki. Vincenz pobudował się na ziemi
Petra Biłogołowego. Powyżej pana mieszkała rodzina Biłogołowych.
Vincenz i Petro oraz Wasyl byli wielkimi przyjaciółmi. U Vincenza
służyli nasi Huculi. Petro Białogołowy był dobrym myśliwym i w 1940
roku przeprowadził Vincenza z żoną i dziećmi przez Czernohoru na
Węgry. Wtedy w Bystrec był ruski pograniczny posterunek. Jak
Vincenz uciekł za granicę, to naczelnik posterunku powiedział, że
lepiej by uciekło stu prostych hucułów niż jeden pan Vincenz. Petro
Biłogołowy też został wysiedlony na Syberię. Petro już umarł, ale
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
52
Wasyl jeszcze żyje. Petro Biłogołowy -to był mój wujek. (Dmytro
Biłogołowy -ur. 1924 r.)
„...żeby żyli w dostatku...”
Do 1946 roku Vincenz mieszkał na Węgrzech. Kiedy środkowa
Europa została uznana za strefę wpływów sowieckich, przeniósł się do
Niemiec, a później zamieszkał w Grenoble we Francji. Od 1964 roku
do końca życia mieszkał w Lozannie w Szwajcarii. Współpracował z
wydawnictwem paryskiej „Kultury”, kończył kolejne tomy epopei Na
wysokiej połoninie.
Sława Jezusowi Chrystusowi! Siadam do tego listu w nowym
fotelu, szczerze witam, niskie pokłony, dotąd w naszym sercu. Życzę
Panu, dzieciom Pana zdrowia i siły, wszystkiego szczęścia rodzinie
Pańskiej, żeby żyli w dostatku. Już kilka lat przeminęło jak Pana nie
widziałam, i tak tęsknie za Panem, czasem i zapłaczę. Bardzo tęsknią
za Panem i nasi sąsiedzi... (z listu Wasyliny Czornysz, kucharki w
domu Vincenza, 1966 rok).
Ukraińskie Ateny...
Z powodu podobieństwa ukształtowania terenu Krzyworówni i
starożytnej stolicy Grecji, znany etnograf, uczony Wołodymyr
Hnatiuk, nazwał tę huculską wieś ukraińskimi Atenami. Ale równie
często nazywano ją letnią stolicą Ukrainy. Bywał Iwan Franko, bywał
Mychajło Kociubinski (Cienie zapomnianych przodków), Olga
Kobylanska, Lesia Ukrainka, Mychajło Gruszewski...
Miejscowi bez trudu porozumiewali się niemieckim,
ukraińskim, rumuńskim, polskim... jakby te wszystkie języki w
naturalny sposób były przypisane do tego miejsca. I dopiero nad nimi
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
53
była ich huculska gwara i święte obyczaje, którym do dziś pozostają
wierni.
...pod Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną
pobłogosław Panie - to śpiewaliśmy mali jak Piłsudskiego witaliśmy w
Krzyworówni, marszałka Piłsudskiego. Tam na rozdrożu, przez które
jechaliście tutaj, rozdroże, tu droga odchodzi na Jeseniuk, tam
witaliśmy, takiej pieśni nauczyli nas –tymi słowami powita mnie
starsza kobieta, kiedy zapukałem do drzwi jej chaty pytając o
Vincenza (Teodozjja Sorochan –Płytka -ur. 1921 r.).
Czornohora - to droga świata
Czornohora - to miejsce skąd jednakowo tak do ziemi jak i do
nieba, do hucuła - czy do Boga - pisał Vincenz. Umarł 28 stycznia
1971 roku w Lozannie, w 1991 roku prochy Stanisława i Ireny
Vincenzów zostały przeniesione na cmentarz salwatorski w Krakowie.
W samotności wędrowca pośród milczących lasów, których
szept każdy napełnia drżeniem, każdy szum unicestwia człowieka.
Gdy wędrowiec przyjedzie w sierpniowe przedpołudnie nad
Czeremosz, na Krzyworównię lub Jasienowo w taki dzień jasny, jakie
tam tylko bywają, wtedy to woda tak iskrzy się i świeci, że każdą
kroplinę okiem oddzielnie można odróżnić, wtedy na drzewach
gałązki, liście, igliwia i szyszki tak nasycone są światłem, że każde z
osobna odcina się od błękitu. A chociaż korzenie drzew zakryte,
chociaż cały świat tych bujnych korzeni łąkowych gnieździ się w ziemi,
jednak w dniu takim myśli się jakoś: gdyby je odkryć, odsłonić, gdyby
i do nich dotarło światło... Wniknęłoby w każdą miotełkę, w każdą
nitkę korzenia. W dniu takim uwierzyć można, że cały świat z tkaniny
ś
wietlnej usnuty. Że wszędzie światło kojarzy się z światłem i rodzi
ś
wiatło. Że nie ma rzeczy, której nie można by samym okiem pojąć.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
54
Może nawet przejście do śmierci nieodwołalne i niepojęte, gdy je
potężniej światłem nasycisz, w tak przejrzystą grę kroplin się rozsieje
jak tonie Czeremoszu.
Ale gdy noc głęboka zatopi Jasienowo, a ponad szczytami z
przepaści nieba zadrgają przeraźliwie samotne tętna świetlne, a inne
ś
wiatełka coraz lżejsze, coraz znikomsze pyłami toną w czarnych
bezdnach, przeczuwa się wtedy, że są moce potężniejsze od światła.
Samotne promienie ślizgają się po nich, nie przesiąkną ich nigdy.
W życiu ludzi ponad obcowanie i pracę, ponad świętowanie i
radość, ponad towarzyskość wszelką, starsza i mocniejsza jest
samotność... (Stanisław Vincenz Na wysokiej połoninie)
Nasz Vincenz...
Nasz... mówią o nim w Krzyworówni. Kiedy Vincenz uciekł z
Bystrec, to jego willę państwo rozebrało i pobudowało klub. Zatem ten
budynek spłonął. Teraz w Skarbach zostały jedynie chaszcze z
Vincenza willi. Szkoda, że to wszystko poszło w zapomnienie, bo Pan
Vincenz rozsławił nas przed światem (Dmytro Biłogołowy -ur. 1924 r.)
Izbę wypełnia zapach owczych skór, zwisających od powały,
natłuszczonego łojem rzemienia. Na ścianach trombita, róg, huculskie
instrumenty, zdjęcia, w szklanych gablotach, kilka pożółkłych gazet,
naznaczonych czasem książek: Dialogi z sowietami, Po stronie
pamięci, Barwinkowy wianek....
-Jestem tu w muzeum od czterdziestu lat, ostatnio na
stanowisku starszego pracownika naukowego - zaczyna rozmowę
Mykoła Zurak. - Vincenz zainteresował mnie jeszcze w latach
pięćdziesiątych –sześćdziesiątych, we Lwowie wychodziło pismo
„Żowten” i tam we fragmentach były drukowane ukraińskie przekłady
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
55
powieści Na wysokiej połoninie. Później, już tu, poznałem jego
kuzynów, chodziłem jego śladami..
W 1991 roku odbyło się po raz pierwszy na Ukrainie w
Krzyworówni międzynarodowe sympozjum „Stanisław Vincenz,
Ukraina i europejska kultura”. Gośćmi honorowymi byli jego syn
Andrzej, żyjący w Niemczech i córka Barbara ze Szwajcarii, jego
ż
yjący przyjaciele z czasów filozoficznych dysput w alpejskiej daczy
Vincenza w „La Combe”, szwajcarscy, czescy, polscy i ukraińscy
pasjonaci jego twórczości... –czyta list, a może uchwałę uczestników
tego tygodniowego sympozjum do władz, uczelni, instytucji kultury,
która przypomina raczej spis pobożnych życzeń –popularyzować,
wydać, przetłumaczyć, zlecić, wystąpić, napisać, zebrać i tylko
ostatnie ze zdań jest konkretne... –w 120 rocznicę śmierci ,30
listopada 2008 roku, otworzyć w Krzyworówni muzeum Stanisława
Vincenza.
Już czas...
* On jest stamtą, skąd wszyscy – słowa użyte przez Miłosza są
rodzajem zwyczajowego, ironicznego określenia powojennych
emigrantów z Europy Środkowej. W tekście zostały wykorzystane
informacje zawarte na stronie wydawnictwa „Pogranicze” oraz w
opracowaniu Oksany Rybaruk dla Huculskiego kalendarza.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
56
Uzbekistan to koniec świata. Nawet ksiądz pojawiał
się tu raz w roku z okazji świąt Wielkiej Nocy.
Wagon, w którym przybywał z Taszkientu,
odczepiano od pociągu i ustawiano na bocznicy, tam
odbywały się nabożeństwa. W sumie było w
Namanganie zaledwie kilka rodzin katolickich ale tylko my byliśmy
wolni, reszta przebywała na zesłaniu.
Aniela Rutkiewicz: urodzona w 27 sierpnia 1939 roku w Moskwie,
praprawnuczka księżnej Czewertyńskiej. Wykształcenie wyższe,
techniczne, związane z techniką radiową, przez wiele lat była
pracownikiem naukowym Politechniki we Lwowie.
Zdjęcie:
Aniela
Rutkiewicz
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
57
Czetwertyna znaczy czwarta część.
Czetwertyna. Czy z tego można wnioskować, jaka krew płynie
w moich żyłach? Sprawdzałam w książkach, w naszym herbie jest
nagi jeździec na koniu, przebijający dzidą smoka. Takim znakiem
pieczętowali się jedynie carowie moskiewscy i Czetwertyńscy.
Historycy wywodzą ród od Włodzimierza, monarchy ruskiego, od
jego prawnuka księcia Światopełka, którego siostra Zbisława
zasiadała jako żona Bolesława Krzywoustego na polskim tronie.
Tego zaś syn Aleksander dzieląc się ojczystą z innemi braci fortuną,
gdy mu się Czetwertnia działem dostała nad Styrem, rzeką leżąca,
pisać się począł Czetwertyńskim kięciem - to trochę brzmi jak baśń ale
przeglądając herbarz, przy jakiej okazji znalazłam takie wyjaśnienie.
Bo my zawsze, odkąd pamiętam, mówiliśmy po polsku i czuliśmy się
Polakami.
Retrospekcja: Siedzimy przy małym stoliku w kuchni. Podejrzewam,
ż
e kiedyś, w zamyśle budowniczego, było to duże pomieszczenie,
które dostawioną ścianą podzielono na dwie części. Powstała mała,
wąska kuchenka i pokoik. Każdy sobie radzi jak może. Tam, po
drugiej stronie, za przepierzeniem, jest królestwo Gienka, jej syna.
Stare meble przypominają lata pięćdziesiąte minionego stulecia.
Zgromadzone rzeczy o nieokreślonym przeznaczeniu, wypełniające
mieszkanie, wywołują wrażenie nadmiaru. To typowy objaw, kto wie,
czy nie jest to nawet choroba, taki nawyk zbieractwa, przekazywany
z pokolenia na pokolenie, mocniejszy niż rozsądek. Szczególnie silny
u ludzi, których rewolucja pozbawiła niemal wszystkiego: majątku,
tożsamości narodowej, religii. Wszystko może się kiedyś przydać, nie
wiadomo, co w przyszłości nagle okaże się konieczne. Dlatego
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
58
przezorność nie pozwala niczego wyrzucić. Tego nie sposób się
oduczyć, to pozostaje aż do śmierci. W kacie żeliwny zlew, pod
stołem plastikowe butelki napełnione wodą. W ciągu dnia krany są
suche, woda pojawia się między 6 a 9 rano. Później trzeba liczyć na
swoją zapobiegliwość albo czekać następnego dnia. Tu, w mieszkaniu,
na pierwszym piętrze przedwojennej willi, złożonym z dwu pokoi i
dużej niegdyś kuchni, jest zameldowana od 1947 roku. Z chrypiącego
głośnika, podłączonego do miejskiego radiowęzła, płynie muzyka.
- A może to wszystko nie jest przypadkiem, może przez kogoś
zostało już wcześniej zaplanowane. Nawet to, przecież w życiu
miałam więcej szczęścia niż inni. Wstydliwą sprawą, o której
opowiadano w tajemnicy, którą pamiętam z dzieciństwa, była historia
skandalu. Wywołała go prababcia, księżna Konstancja Czetwertyńska,
uciekając z rodzinnego domu do Wiednia. Alfred Apel był tego
powodem. Prababcia szalenie się w nim zakochała, to częściowo
tłumaczy jej zachowanie. Wiara w sens i potęgę miłości jest chyba
konsekwencją genetycznego defektu, który po niej wszyscy
dziedziczymy. Jej córka, a moja babcia, urodziła się w 1893 roku. W
akcie urodzenia napisano – „grażdanka” ziemi krakowskiej. Wtedy
mówiono - Galicja. Mając osiemnaście lat jeździła do Wiednia, do
krewnych w odwiedziny. W tym czasie nieświadomy niczego Szymon
Weselski studiował w Charkowie farmakologię, żeby zostać
„prowizorem”. Przypadek, znów tylko przypadek sprawił, że jego
kolegą był brat mojej babci. Tak się poznali moi dziadziowie. I
historia zaczęła się powtarzać, dały o sobie znać uczucia. Ale tym
razem moja nierozsądna prababcia Konstancja zachowała się bardzo
praktycznie i nie pozwoliła, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Dziadzio przed ślubem musiał zapracować na swoje szczęście, zdobyć
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
59
pozycję, która zapewniała materialne bezpieczeństwo przyszłej żonie.
Z własnej woli, w poszukiwaniu pracy i pieniędzy pojechał aż do
Uzbekistanu, za Taszkient, do miasteczka Namangan. Tam dorobił się
własnej apteki, domu z ogromnym ogrodem. Dopiero wtedy
oświadczył się mojej babuni. Przyjechała ze swoją mamą, Konstancją
z Czetwertyńskich. Po ślubie prababcia zamieszkała w Taszkiencie,
została już w Uzbekistanie na zawsze, tam jest pochowana. Ogród,
dom dziadunia, zarośnięty staw, morele –wszystko to mam przed
oczami, pamiętam, jakby to było wczoraj. Z tego wynika jedynie tyle,
ż
e jestem prawnuczką księżnej Konstancji - mówi z zakłopotaniem. -
Dzieciństwo, młodość to piękny czas. Szkoda, że człowiek jest wtedy
tak bardzo skupiony na sobie, tak mało zapamiętuje z istotnych spraw.
Dziecka nie ciekawią starzy ludzie, mimo że są na wyciągnięcie ręki,
dlatego w moich wspomnieniach zostały tylko twarze ciotek, wujków,
strzępy informacji, a przecież to dzisiaj ważny epizod z naszej historii.
-Takie mieszkanie w centrum Lwowa w willowej dzielnicy to
luksus –podejmuje wątek rodzinnej sagi w innym, odległym od
poprzedniego punkcie –dziś może jeszcze większy niż kiedyś. Moja
mama chodziła tędy, czasami nawet i kilka razy dziennie, do pracy w
sanatorium dziecięcym na ulicy Engelsa. Z naszego kwaterunkowego
mieszkania na Grodeckiej naprzeciw cyrku. Kawał drogi. Postanowiła
sobie, że za wszelką cenę musi tu zamieszkać. I tak się stało.
Retrospekcja: Lwów. Gryzie mnie jak wesz pana Weigla tęsknota za
Lwowem naszym kochanym - pisał Herbert w 1944 do swojego
szkolnego kolegi. Miał dziewiętnaście lat, Kraków jeszcze był w
rękach Niemców, zbliżał się koniec wojny. Jednym z powodów
mojej obecności tutaj, we Lwowie, jest wydany w 2001 roku w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
60
dwujęzycznej serii Biblioteki Słowiańskiej Literatury Wybór
wierszy Zbigniewa Herberta. Honorowym gościem targów książki
w Warszawie była Ukraina, Dmytro Sapiha, dyrektor
wydawnictwa Kameniar, którego wówczas poznałem, obiecał mi
jeden z ostatnich pięciu egzemplarzy z wyczerpanego już nakładu.
W lipcu Sejm Rzeczpospolitej Polskiej przyjął uchwałę o uznaniu
nadchodzącego 2008 roku, ze względu na dziesiątą rocznicę
ś
mierci – „Rokiem Herberta”, to pozwala żywić nadzieję, że
wcześniej czy później wiersze doczekają się wznowienia. Zanim
do tego doszło, 3 maja, prezydent Lech Kaczyński odznaczył
Herberta pośmiertnie Orderem Orła Białego. Nagromadzenie tak
silnych bodźców zawsze pobudza aktywność mediów, jak na
komendę w gazetach i na internetowych portalach pojawiał się
ż
yciorys Herberta. W takiej „stadnej reakcji”, wynikającej ze
swoistej nadgorliwości, można dopatrzeć się symptomów
patologii, na którą zapada nasza cywilizacja. W poszukiwaniu
sensacji, a może na odwrót, z dziennikarskiej rzetelności, na
każdym kroku cytowano słowa ... przez pewien czas pracował w
produkującym szczepionki Instytucie Behringa jako… karmiciel
wszy.
Godzinę wcześniej rozmawiałem o Herbercie w wydawnictwie.
Jego symboliczny powrót do Lwowa, nawet teraz, nie jest tak prosty,
jak to się by mogło wydawać. ... przez pewien czas... - Mówimy
przecież o młodym chłopcu. A jednak wmurowanie pamiątkowej
tablicy na domu, w którym się urodził, wywołało sprzeciwy,
miało swoistą dramaturgię.
- Ale może po kolei - przywoła samą siebie do porządku pani
Aniela. - Mama urodziła się w 1912 roku w Uzbekistanie, dostała imię
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
61
Helena. Miała młodszego braciszka, wujcia Eugeniusza. Dziadunio
rozumiał, co znaczy wykształcenie, bardzo chciał, żeby została
lekarzem. Medycyna i zamiłowanie do muzyki należały do rodzinnych
tradycji.
Uzbekistan to koniec świata. Nawet ksiądz pojawiał się tu raz w
roku, z okazji świąt Wielkiej Nocy. Wagon, w którym przybywał z
Taszkientu, odczepiano od pociągu i ustawiano na bocznicy, tam
odbywały się nabożeństwa. W sumie było w Namanganie zaledwie
kilka rodzin katolickich, ale tylko my byliśmy wolni, reszta
przebywała na zesłaniu.
Dlatego dziadunio wysłał mamę do Moskwy na studia. Wybrała
pediatrię, chciała leczyć dzieci. Tam zakochał się w niej wykładowca,
mój ojciec, młody, zdolny naukowiec z tytułem docenta i świetnymi
perspektywami na przyszłość. Był z pochodzenia Niemcem, takim
moskiewskim, osiadłym w Rosji, nazywał się Aleksander Kestner.
Przyjacielem jego rodziny był ten słynny kompozytor Sergiej
Rachmaninow, który w pewnym okresie nawet pomagał im
materialnie śląc pomoc z Ameryki. Tłumy studentów przychodziły na
wykłady mojego ojca. Mama wyszła za niego. Wybuchła wojna,
nastał czas zmian, wszystko się rozpadało i ulegało
przewartościowaniu, źle reagowano na niemieckie pochodzenie.
Ojciec poprosił o skierowanie do pracy w Chabarowsku, nie mógł
zostać w Moskwie. Otrzymał zadanie opracowania szczepionki
przeciw kleszczom wywołującym zapalenie opon mózgowych. Był
dobrym, bardzo łagodnym człowiekiem, nigdy nie prosił o nic dla
siebie. Więc inni to wykorzystywali. Kiedy mama pojechała do niego,
okazało się, że nie ma co jeść, nie ma gdzie spać, jest zimno. To nie
były warunki dla maleńkiego dziecka, mama to rozumiała. Myślę, że
ze względu na moje dobro zostawiła pożegnalny bilecik i wróciła. Ja
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
62
zostałam u dziadunia w Namanganie. Był rok 1942, do Uzbekistanu
przyszła polska armia. Wśród żołnierzy panowała epidemia czerwonki
i tyfusu, latem doszła jeszcze do tego plaga żółtaczki i malaria.
Retrospekcja: Pamiętam jeszcze z czasów szkolnych historię
wyprowadzenia polskich wojsk z bolszewickiej Rosji, swoje naiwne,
dziecięce dylematy. Nie mogłem się wtedy zdecydować, kogo
zobaczyć w osobie gen. Andersa, bohatera narodowego czy
intryganta, któremu przypadek pozwolił zachować twarz. Jego
nielojalność wobec zwierzchnika, gen. Władysława Sikorskiego,
wydawała mi się naganna. Wojsko –tak myślałem wówczas –opiera
się na rozkazach i posłuszeństwie, ma w każdych warunkach bronić
Ojczyzny. Niezrozumiały był dla mnie brak woli walki z Niemcami o
wolność Polski u boku Armii Czerwonej. Nie znałem skali
sowieckich mordów na polskich oficerach, liczby zesłańców,
rozmiarów represji. Uczono nas, że gen. Anders zabiegał o
przebazowanie polskich żołnierzy na tereny Kirgizji i Uzbekistanu,
wbrew krytycznym opiniom radzieckich doradców bo chciał być
blisko granicy perskiej. Liczył na pomoc ze strony aliantów, dostawy
broni i żywności. Po swojej stronie miał Churchilla, przeciw sobie
Stalina, który polskie oddziały chciał jak najszybciej wykorzystać w
walce. Wmawiano nam, że wybór azjatyckich republik na miejsca
formowania Armii Polskiej był błędem popełnionym przez Andersa,
ż
e te trzy i pół tysiąca zmarłych na skutek epidemii i chorób żołnierzy
jest skutkiem jego warcholstwa, obciąża jego sumienie. Dziś, mimo
upływu lat, wciąż sprawiają mi trudność takie rachunki zysków i strat,
w których miarą jest ludzkie życie. Wiem, że po stronie
uratowanych trzeba zapisać: wyprowadzonych do Iranu w marcu
1942 roku 31 tysięcy żołnierzy z tak zwanych „ nadwyżek” oraz około
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
63
12 tysięcy cywilów, głównie rodzin wojskowych oraz ewakuowanych
w sierpniu do Persji oddziałów Armii Polskiej z 44 tysiącami
ż
ołnierzy i 22 tysiącami ludności cywilnej. I tylko to ma znaczenie.
Dopóki znajdowaliśmy się w granicach ZSRR, codziennie do
oddziałów naszych docierali nędzarze, osłonięci łachmanami, goniąc
resztkami sił i zdrowia. Mieli za sobą dwa lata niewoli i poniżenia,
przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych,
znajdując się tysiące kilometrów od domów i kraju rodzinnego, w
atmosferze terroru moralnego, który odmawiał im prawa do własnej
narodowości, religii, cywilizacji napisał we wspomnieniach gen.
Anders (Bez ostatniego rozdziału). Świadectwem tego tragicznego
losu stały się polskie cmentarze rozrzucone wzdłuż linii kolejowej od
Guzar aż po Krasnowodzk na wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Wierzę,
ż
e czasami ktoś, nawet przez przypadek, zatrzymuje się na chwilę
przy tych grobach.
- Wujko Eugeniusz postanowił się zaciągnąć, pójść z polskim
wojskiem. Ale jak to w życiu zwykle bywa, znów o wszystkim
zdecydował przypadek - moja rozmówczyni podniesie się z krzesła,
by uciszyć przenikliwie gwiżdżący czajnik, naleje do szklanek
herbatę, wskazując ręką na cukier podejmie opowieść - przypadek, jak
przystało na środowisko związane z medycyną, nosił nazwę zapalenia
ś
lepej kiszki. W trakcie operacji „basmaczi”, jak nazywano koczujące
po lasach bandy, zerwali linie energetyczne, odcięli światło w
szpitalu. Kończono zabieg przy lampie naftowej, coś przeoczono i
wdały się powikłania, musiał zostać. Mama też nie poszła, nie mogła
zostawić rodziców, bała się o mnie. Dom babuni w Namanganie był
bardzo gościnny i otwarty, polscy oficerowie schodzili się tu na
spotkania, śpiewy, nawet tańce. To z tego powodu po wyjściu wojsk
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
64
Andersa bolszewicy aresztowali mojego dziadzia. Oskarżyli go o to,
ż
e jest szpiegiem i polskim oficerem, chociaż on w swoim życiu nigdy
nie trzymał karabinu w rękach. Wtedy ci biedni Uzbecy, których
odwiedzał w domach, za darmo leczył, którym rozdawał lekarstwa,
zbuntowali się w jego obronie. Było tak, kiedy siedział w więzieniu,
ż
e w pilnych przypadkach pozwalano mu opuszczać celę, by mógł się
udać z wizytą do chorego. Po roku śledztwa wyszedł z aresztu, ale
ponieważ został uznany za wroga radzieckiego ludu, skonfiskowano
mu wszystko, odebrano także pieniądze, które uskładał na wyjazd z
Namanganu. Jego marzenie o powrocie do Polski prysło, to
podłamało jego psychikę, naderwało jego siły.
- Na konto dziadzia, Nela, nikomu nie mów, NKWD, NKWD
jest wszędzie - pamiętam, jak przestrzegała mnie babcia. Mama
wyprosiła w Moskwie skierowanie do pracy we Lwowie, był 1945
rok, jeszcze trwała wojna i wydawało się, że los zachodniej Ukrainy
nie jest przesadzony. Wtedy urzędnicy byli czujni, we wszystkim
wietrzono podstęp, na każdym kroku wykrywano szpiegów, nikt nie
dostawał tego, o co prosił. Więc skierowano ją na wszelki wypadek
dalej w teren, w rejony działania band, do Turki. Już we Lwowie, na
schodach „rajkomu”, kiedy wychodziła ze skierowaniem, pewna, że
jednak sobie jakoś poradzi, spotkała lekarkę z Uzbekistanu, znajomą
dziadunia.
-Dziecko, zabiją cię –powiedziała, odbierając mamie
skierowanie – ja to załatwię, tam są banderowcy, jeśli tam pojedziesz,
nie wrócisz żywa.
Miałam sześć lat, gdy tym sposobem mama została naczelną
lekarką w dziecięcym sanatorium na Engelsa. Miała żal do mojego
ojca, nie mogła mu wybaczyć, że kiedy decydował się nasz los,
wybrał pracę naukową i został w Chabarowsku. Do Lwowa ojciec
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
65
przyjechał za mamą w 1947 roku, już po śmierci dziadunia. Przez
jakiś czas pracował w instytucie, w którym w okresie wojny
produkował szczepionkę z wszy Rudolf Weigl.
Retrospekcja: Słowo tyfus nie budzi dzisiaj przerażenia, ta choroba
została opanowana w cywilizowanym świecie. Kiedyś oznaczało
wyrok śmierci. Słyszałem o profesorze Rudolfie Stefanie Weiglu.
Miał powiedzieć do generała Katzmana, zastępcy Himmlera i szefa
stacjonujących we Lwowie oddziałów SS - Człowiek raz na całe życie
wybiera sobie narodowość. Ja już wybrałem - kiedy ten zaproponował
mu niemieckie obywatelstwo. Był Niemcem z urodzenia, z wyboru
Polakiem. Został, nie opuścił kraju w 1944 roku wraz z wycofującą
się armią hitlerowską. To on opracował i rozpoczął we Lwowie
produkcję, na masową skalę, szczepionki przeciw tyfusowi. Uratował
w ten sposób miliony ludzi przed śmiercią. Za swoje osiągnięcia był
zgłoszony do Nagrody Nobla. W 1942 roku poparcia jego
kandydatury odmówili Niemcy. To był rewanż za odmowę podpisania
Reichslisty i objęcia katedry w Berlinie. Nie wziął również udziału w
otwarciu przez gubernatora Hansa Franka we Lwowie oddziału
berlińskiego Instytutu Behringa, którym miał kierować. Takie
wyjaśnienie wydaje się zrozumiałe.
W 1948 roku jego ponowną kandydaturę do Nobla, zgłoszoną
przez Akademię Szwedzką, wycofano na skutek interwencji polskich
władz. W tym miejscu przebiega granica między normalnością a
politycznym obłędem. Miał to być protest przeciw odrzuceniu
kandydatury Jarosława Iwaszkiewicza do nagrody w kategorii
literatury. W większym jednak stopniu był to efekt niechęci Weigla do
bolszewików i systemu totalitarnego. Oskarżono go o kolaborację,
przypomniano odrzucenie propozycji pierwszego sekretarza
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
66
Ukraińskiej Partii Komunistycznej Nikity Chruszczowowa
członkostwa we Wszechzwiązkowej Akademii Nauk i kierowania
instytutem w Moskwie. Po wojnie pracował na uczelniach w
Krakowie i Poznaniu, zmarł w Zakopanem w 1957 roku. Ale historia
dopisała ciąg dalszy. I to w chwili, kiedy wydawało się, że zakłamana,
wywrócona na lewą stronę przez komunistów rzeczywistość zwraca
się ku obiektywnej prawdzie, kiedy została przywrócona podstawowa
wartość, jaką jest wolność wypowiedzi. We Lwowie pracował doktor
Weigl - Żyd, który produkował szczepionki przeciw tyfusowi.
Darowano mu życie na pewien czas - w taki paradoksalny sposób
podsumował jego życie Jacek Kuroń (Wiara i wina. Do i od
komunizmu).
- Stary człowiek nosi w sobie ogromne ilości zapamiętanych
słów i twarzy, sytuacji, obrazów miejsc, zamiarów, których nie dane
mu było zrealizować. Ten świat rządzi się dziwnymi prawami. Jedne
rzeczy odchodzą w zapomnienie, inne nie wiadomo z jakiego powodu
pozostają wciąż żywe, bolą aż do śmierci.
-Ojciec czekał, prosił o przebaczenie, czekał. Kiedy zobaczył,
ż
e jego starania nie dają żadnych rezultatów, uniósł się honorem,
wyjechał do Użgorodu. Tyle tylko mu pozostało, tam przeżył jeszcze
dziesięć lat i w 1957 roku zmarł na serce.
-Teraz muszę cofnąć się w czasie, do początku i muzyki, czyli
wrócić do Uzbekistanu. Mama kochała muzykę, pierwsze lekcje gry
na fortepianie brała, będąc jeszcze podlotkiem w Namanganie. W
Moskwie ,studiując medycynę, próbowała podtrzymać swoje
muzyczne zainteresowania, poznała przez znajomych wykładowcę z
konserwatorium, który zgodził się ją uczyć. Nazywał się Aleksander
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
67
Radkiewicz, twierdził, że w jego żyłach płynie mieszanka krwi
polskiej i tatarskiej. Pochodził z Krasnojarska, gdzie jest nawet
muzeum imienia jego ojca, z polskiej rodziny Sybiraków, którzy tam
trafili w czasach carskich. Kiedy po miesiącu mama chciała zapłacić
za lekcje, odmówił przyjęcia pieniędzy. Zrozumiała to na swój
sposób, że brak jej zdolności, słuchu, szkoda czasu i wydatków na
dalszą muzyczną edukację. Czuła się upokorzona, uciekła jak jakaś
wariatka i już nigdy nie wróciła. Prawda była inna, mój ojczym, bo jej
korepetytor Aleksander Radkiewicz został później jej mężem, po
prostu się w niej zakochał. O tym dowiedziała się dużo później.
Musiało upłynąć prawie dwadzieścia lat. W tym czasie wydarzyło się
wiele, w większości były to ponure, tragiczne historie. Ożenił się, ale
jego żona zmarła, syn mając piętnaście lat zginął w wypadku podczas
rejsu wycieczkowym statkiem po Moskwie. Jak to chłopiec, biegał,
skakał, w pewnym momencie chwycił drut pod wysokim napięciem,
który zwisał nad wodą. Ojczym nigdy do tego nie wracał, chyba nie
potrafił dać sobie z tym rady. Po tych tragediach, kiedy jakoś się
otrząsnął z żałoby, postanowił odszukać mamę i tak trafił do Lwowa.
Poszedł, jak to się mówi, za głosem serca. To było już po śmierci ojca
w Użgorodzie, pobrali się w 1961 roku, on jeszcze przez rok w
moskiewskim konserwatorium prowadził klasę fortepianu i
dyrygentury. Po śmierci babuni w 1962 roku, „Cepunia”, tak go
nazywałam po swojemu, bo był bezradny jak kurczątko, zamieszkał z
nami we Lwowie. On dopatrzył się talentu do muzyki u mojego
Gienka, był pierwszym jego nauczycielem.
-Ma słuch absolutny, szkoda zmarnować taki dar - powtarzał -
chyba znalazłem wreszcie „swojego ucznia”.
-Na mnie tez bogowie rzucili jakiś muzyczny czar, śpiewam w
lwowskim chórze „Lutnia”. To długa historia, żeby o niej teraz
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
68
opowiadać. Przychodzą tam ludzie, którym różnie się układało życie,
jedni mieli mniej szczęścia, inni więcej. Czasami aż robi się strasznie,
kiedy słucham ich wspomnień. Jedna z tych kobiet w młodości
pracowała jako „karmiciel wszy”.
Retrospekcja: W grudniu 2006 roku w Warszawie podczas pokazu
rękopisów i innych archiwaliów zakupionych przez Bibliotekę
Narodową, udało mi się wypatrzyć wśród wystawionych dokumentów
„ausweis” Zbigniewa Herberta. Zaświadczał o zatrudnieniu przy
wytwarzaniu szczepionki w instytucie Weigla. W cyklu
produkcyjnym wykorzystywano wszy, żeby podtrzymać proces i
zachować hodowlę, należało je karmić ludzką krwią. W tym celu na
nodze lub podudziu były umieszczane małe klatki, każda z około 500
–700 insektami, skierowane ekranem z siatki w stronę ciała. Operacja
karmienia trwała prawie 45 minut. W tym czasie wesz wsysała przez
skórę karmiciela ilość krwi równą wadze jej ciała, puchła niczym
balon, jej brzuch zaczynał błyszczeć. Jednorazowo umieszczano na
ciele od 7 do 11 klatek. „Karmiciele wszy”, zwłaszcza tych
zakażonych tyfusem, stanowili elitę w czasie II wojny, mieli specjalne
przepustki, dodatkowe racje żywności, względną swobodę poruszania
się po mieście. To był zamknięty „salon”, do którego wstęp miała
intelektualna elita Lwowa, profesorowie uniwersytetu (w tym Stefania
Skwarczyńska, Stefan Banach, Eugeniusz Romer), muzycy i artyści,
ale także żołnierze AK. Wyjątek robiono dla szkolnych kolegów
„Turka”, czyli syna profesora, Wiktora Weigla, w ten sposób do tego
zamkniętego, elitarnego kręgu trafił także Zbigniew Herbert. Lista
zatrudnionych obejmowała około cztery tysiące osób. W ten sposób
Weigl zarówno w pierwszych latach po zajęciu Lwowa przez
bolszewików, jak i później, w czasie okupacji niemieckiej, uratował
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
69
setki osób przed wywiezieniem do obozów, rozstrzelaniem i śmiercią.
Każdy człowiek w coś wierzy. Może to śmieszne ,ale każdy
człowiek chce pozostać w czyjejś pamięci na zawsze. W duchy też
wierzę. Kiedy miałam osiem lat pokazał mi się anioł, to było jeszcze
na Gorodeckiej.
-Kiedy nadejdzie twój czas, przyjdę po ciebie - powiedział do
mamy dziadunio przed śmiercią. I przyszedł. Nad ranem bo duchy
przychodzą przed czwartą, mama usłyszała kroki.
-Nela, zapal światło –zawołała, ale nawet kiedy przekręciłam
kontakt, dalej było słychać chodzenie po pokoju, jakby ktoś szedł od
okna do drzwi, później znów od okna do drzwi... I mama wkrótce
zmarła. Z „Cepunią” była inna sprawa, jemu Cyganka w pociągu
powiedziała, że umrze, mając 84 lata. Więc śmiał się, kiedy przyszły
jego urodziny, żyję, mówił, wszystko bujda. Nie minęły dwa tygodnie
i już, koniec. Umierał bardzo krótko, nawet nie trwało to pięciu minut.
Przypadek? Kupiłam miód w górach, wyłożyłam na spodeczek do
próbowania. Nie zauważył, że na łyżeczce siadła osa. Chyba był
uczulony na użądlenia, chociaż o tym nie wiedział. Niby przypadek.
Taki jak to, że urodziłam się w Moskwie 27 sierpnia 1939 roku, trzy
dni przed wybuchem wojny, że w 1948 poszłam do komunii świętej w
kościele pod wezwaniem Marii Magdaleny, o oddanie którego teraz
walczymy, że noszę teraz nazwisko Rutkiewicz. Może to, że
ukończyłam kierunek „radio” –tak nazywano studia radiotechniczne i
to, że zostałam wykładowcą na Politechnice Lwowskiej w katedrze
ochrony pracy też było przypadkiem I fakt, że Gienek, będąc na
studiach w Warszawie, na prośbę ks. Twardowskiego skomponował
muzykę do jego wierszy.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
70
-Oblał mnie zimny pot, kiedy zobaczyłem swoją fotografię na
cmentarzu w Milanówku na grobie Czetwertyńskich –mówił, jak
wrócił do Lwowa –takie niesamowite było to podobieństwo.
Może miałam więcej szczęścia od innych, nie dla wszystkich
ż
ycie było takie łaskawe.
Czetwertyna znaczy czwarta część. Czy z tego można
wyciągnąć wniosek kim jestem, jaka krew płynie w moich żyłach?
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
71
Teraz mogę wszystkiemu zaprzeczyć i przyznać się
niemal do wszystkiego –do swoich grzechów i
pomyłek, złych wyborów, dobrych uczynków, zasług,
polskiego pochodzenia, ale to niczego, z tego co się
stało, nie zmieni. Kogo obchodzi, że jestem Polakiem.
Waldemar Pożarski: urodzony w październiku 1941 roku w Rosji
zamieszkały w Rydze pochodzenia Polskiego. Wykształcenie wyższe,
ukończył studia dziennikarstwa telewizyjnego w Moskwie. Zajmował
się działalnością wydawniczą, sprzedażą usług internetowych,
malowaniem obrazów.
Zdjęcie:
Waldemar
Pożarski
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
72
Daugava –Rzeka Przeznaczenia
-Wtedy wróciła do Rygi, pozwolono jej... bo była, „znajesz”,
taką pionierką, jedną pionierką.... no harcerką po polsku, taką
przewodniczącą harcerek –mówił z przerwami, z trudem szukając
odpowiednich słów. Podsłuchiwałem, stałem z boku, widziałem jego
twarz zza pleców rozmówcy. Kiedy mówił, poruszał palcami dłoni,
jakby liczył pieniądze –miałem wrażenie, że próbuje oszacować
prawdziwość słowa, które z takim wysiłkiem odnajduje gdzieś w
pamięci. Jego stopy w rozdeptanych sandałach wykonywały taki
obrzędowy taniec w miejscu - na granitowych kostkach, którymi
wybrukowana była ulica, poruszały się nieznacznie to w lewo, to w
prawo. Wydawało się, że przestępuje z nogi na nogę. Przeciąg, pewnie
w portowych miastach wiatr przelatujący wąskimi uliczkami jest
czymś naturalnym, rozwiewał długie, zaniedbane włosy. Wtedy unosił
rękę ku twarzy, jakby oganiał się od tych podmuchów rozpędzonego
powietrza.
Ryga. Ciężkie od morskiej soli powietrze, mewy przenikliwie
krzyczące nad głową, jak zrzędliwe, wiecznie niezadowolone z życia
kobiety...
Polskie przejście –ulica Polu gãtte
Kościół Matki Boskiej Bolesnej –też nazywany polskim.
Obok wejścia do kościoła, we wnęce –sztalugi.
Wreszcie oni dwaj –nieobecni, zatrzymani w czasie, z boku ja, z
dystansu, odległy...
Własny grób ... Moja rodzina przywędrowała tu z Litwy –
zaczął znów, po chwili przerwy.
W 1901 roku Józef, mój pradziadek, przeniósł się do Rygi. Jego
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
73
syn, a mój dzidek, był kowalem, a na kolei, którą wybudowano w
1861 roku, potrzebowano kowali. Miasto się rozwijało, było trzecim
co do wielkości ośrodkiem przemysłowym imperium carskiego po
Moskwie i Sankt Petersburgu. Przepracował na kolei ponad
pięćdziesiąt lat. Czasami pozwalał sobie na żart, że powinien być
ekonomistą albo historykiem, bo bez sięgania do archiwalnych
dokumentów mógł porównywać systemy polityczne i odpowiadające
im ceny produktów. Zaczynając od czasów carskich, przez okres
niepodległego państwa łotewskiego, okupacji sowieckiej, okres II
wojny, do czasów radzieckich. Jego dziełem jest ozdobna brama,
która strzeże wejścia do ryskiej katedry. To takie symboliczne
pozdrowienie, przesłanie z tamtego świata –sięgnął drżącymi palcami
po kolejnego papierosa.
Mój ojciec miał na imię Ferdynat, urodził się 22 marca w 1911
roku w Rydze, był rzemieślnikiem budowlanym. W dniu ślubu w
1937 mama miała osiemnaści lat.. Kiedy w 1940 roku prezydent
Ulmanis zarządził totalną mobilizację, mój ojciec w wieku 29 lat stał
się żołnierzem łotewskiej armii. Radzieckie czołgi wjechały na ulice
Rygi 17 czerwca 1940 roku. Oficerów zgodnie z instrukcją rozstrzelali
na miejscu, podoficerów wysłali do łagrów, na Workutę, żołnierzy
wcielili do Armii Czerwonej, zmusili do złożenia przysięgi. Matkę
razem z innymi kobietami, które były w ciąży, wywieziono za
Moskwę, w głąb radzieckiej Rosji. Atak Niemców 22 czerwca 1941
roku był całkowitym zaskoczeniem. Już następnego dnia opanowali
Lipawę, gdzie znajdowała się baza okrętów podwodnych, po trzech
dniach zajęli Rygę. Oddział znalazł się w okrążeniu, ojciec trafił do
Stalagu w Salaspils jako jeniec. Zmarł z głodu w styczniu 42 roku.
Tylko tyle wiem o swoim ojcu. Dziadek wykupił od Niemców jego
zwłoki. Dzięki temu ma na cmentarzu swój grób, nie wszyscy w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
74
Rydze mogą się pochwalić własnym grobem.
Jestem Polakiem –podniósł wzrok w górę, ku niebu, jakby Boga
wzywał na świadka –z wileńskiego kraju.
Obrazy... -Jest w czym wybierać, sezon się jeszcze nie zaczął –
zachęci mnie, widząc, że przyglądam się obrazom na sztalugach i
znów sięgnie po papierosa.
Człowiek z gliny... Gieroj soctruda –to był najwyższy z
zaszczytów, na jaki mógł zasłużyć zwykły obywatel. Bohater pracy
socjalistycznej –tak wtedy mówiono. Za pomocą propagandowej
manipulacji próbowano zawładnąć umysłami. Każdy zakład zgłaszał
swoich kandydatów, chciał wywalczyć dla siebie „bohatera”.
Decydował komitet partii, komunistyczna władza. Nie wiem, jak to
się mogło stać, chyba nie zbadano życiorysu dziadka. Jeden z jego
synów, Arkadij, w 1943 roku został wcielony do Legionu
Łotewskiego –to nie była sprawa wiary i przekonań, jedynie prosta
konsekwencja faktu, że osiągnął wiek poborowy. Służył w formacji
SS, której Niemcy użyli także podczas pacyfikacji getta w Warszawie.
Za to w czterdziestym piątym trafił na Kołymę, wrócił na „wielką
ziemię” dopiero po dziewiętnastu latach. Drugi z synów – Józef po
dziadku, zaciągnął się do Armii Ludowej, ale kiedy znalazł się na
terenie Polski zbiegł, działał w podziemiu i po wojnie trafił do
polskiego więzienia. Nie wrócił na Łotwę, po odsiedzeniu kary
zamieszkał w Gdańsku –potrząsnął pudełkiem, obrócił się plecami,
pochylił, wyczekał na odpowiedni moment, kiedy wiatr zelżał, zanim
zdecydował się zapalić zapałkę.
Prócz synów dziadek doczekał się jeszcze dwu córek: Wandy,
najmłodszej z rodzeństwa i –to imię wynalazła babcia w kalendarzu,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
75
Prudencji, która była moją mamą. Nauczycielka w szkole myślała, że
robię sobie głupie żarty, nie mogła zrozumieć, co to za imię –
zaciągnął się dymem.
Może to była tylko lekkomyślność partyjnego funkcjonariusza,
a może jakieś celowe działanie, w rezultacie jednak dziadek został
bohaterem socjalistycznej pracy. O prawo do wykonania jego
pomnika ubiegali się najsłynniejsi artyści. Dziadek pozował w
skórzanym fartuchu i z młotem w dłoni –pamiętam te długie i nudne
wizyty, byłem dzieckiem i nie chodziłem jeszcze do szkoły. Dziś
pomnik dziadka stoi w piwnicach muzeum narodowego.
Jeśli dziadek był jako człowiek twardy jak żelazo, to ja, jego
wnuk, mógłbym jedynie zasłużyć na tytuł człowieka z gliny.
Teoretycznie... Teoretycznie, podobno wszystko w życiu, od
początku do końca, jest dziełem przypadku.
Jak to, że jestem w Rydze.
I to, że wysiadłem przez pomyłkę z tramwaju przy
skrzyżowaniu z Kr.Valdemãra ieala ....o jeden przystanek za
wcześnie.
Ż
e trafiłem tu, na plac przed kościołem, w to niedzielne
przedpołudnie. Że chociaż z boku, oddalony... jestem świadkiem tej
rozmowy.
Nawet to, chociaż sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął, że u
nabrzeży Daugavy (dla nas Polaków to Dźwina) zacumował prom
japońskiego armatora i miasto opanowali Azjaci.
Chociaż z drugiej strony, pewnie zwiedzając stare miasto i tak
bym tu trafił
Jak to możliwe? Urodziłem się w październiku 1941 roku w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
76
Rosji. Nazywam się Waldemar Pożarski –przedstawi się później,
kiedy zdecyduje się na przyjęcie mojego zaproszenia do kawiarni w
pobliżu Prochowej Baszty.
Dziadek przed wojną mieszkał na skraju miasta, na osiedlu
robotniczym. Kolej dla swoich pracowników wybudowała tam
mieszkania. Po wojnie dziadkowi zostawiono tylko jeden pokój z
kuchnią, 16 metrów kwadratowych, żołnierze Armii Czerwonej
powracający z frontu potrzebowali mieszkań.
-Wtedy, w lutym 44, wróciła do Rygi moja mama, to nie była
prosta sprawa, inni wrócili dopiero po śmieci Stalina i też nie tak od
razu, jej pozwolono... bo była, „znajesz” pionierką, przewodniczącą
pionierek... –powtórzy tamto zdanie, które zdarzyło mi się słyszeć
wcześniej i znów zaciągnie się papierosem –mieszkaliśmy w
jedenaście osób w tym jednym pokoju. Moje miejsce do spania było
pod kuchennym stołem. Kiedyś, na początku lat dziewięćdziesiątych,
byłem tam ze swoim synem –wtedy spytał mnie, jak to było możliwe?
Odpowiedziałem –nie wiem.
Mama poszła na studia prawnicze. Tam poznała mojego
ojczyma, później razem pracowali w prokuraturze. Od dziecka
podróżowałem, raz chodziłem do szkoły łotewskiej, innym razem
rosyjskiej, prokurator jest jak żołnierz, musi być w stanie gotowości,
moją matkę przerzucano z miejsca na miejsce. Ale niezależnie od
tego, jaka to była szkoła, dostawałem lanie –byłem obcy, byłem
Polakiem. Miałem możliwość podjęcia nauki w szkole kadetów w
Rydze, to była specjalna placówka dla sierot po żołnierzach
radzieckich, ale nie zgodził się na to dziadek. Ukończyłem średnią
szkołę i poszedłem pracować w zakładzie fotograficznym. Pociągała
mnie fotografia, znalazłem swoje miejsce w życiu.
A do tego przepełniała mnie polskość –nie pozwalałem nawet
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
77
na znieczulenie ,kiedy chodziłem do dentysty, którego gabinet mieścił
się w budynku po polskiej ambasadzie z okresu niepodległości Łotwy
–tyle było we mnie naiwnej wiary.
Chciałem cierpieć za Polskę.
Zarabiałem więcej niż mój ojczym prokurator, byłem znany –
powie to tak, jakby sława i pieniądze były rzeczami najważniejszymi
w życiu człowieka. A po chwili z wyrozumiałością uśmiechnie się do
swoich myśli, wiadomo, tego nie da się sprawdzić.
„Moskaczka”. Na Łotwie wszystko rozgrywa się poza Rygą.
Stare miasto, brukowane, ciasne przesmyki pomiędzy murami
kamienic, przechodnie bramy, katedra Najświętszej Marii Panny,
kościół św. Piotra, ratusz, dom Wielkiej Gildii... to rzeczy dobre dla
turystów. I wysoka wieża zegara na kolejowym dworcu, jak posąg
pogańskiego bożka...
Te nowe osiedla, które otaczają Rygę, wybudowano dla
napływowej ludności. Teraz mówi się o nich „Moskowie”. Albo
lekceważąco „Moskaczka”.
„Ruskich” jest w Rydze tak samo dużo jak Łotyszy. Złośliwi
mówią, że więcej. Żyją według swoich, sowieckich praw, wyznają
swoich bogów po rosyjsku. Przywykli do systemów totalitarnych, bez
strachu przed karą nie potrafią żyć. Nie chcą przyjąć do wiadomości
zmian, jakie zaszły. Są wrogo nastawieni do Łotyszy, to efekt
rosyjskiej propagandy. Ich prezydentem jest Putin, Jak Mojżesz
przemawia do nich z wysokości nieba nad Rygą przez rosyjskie
przekaźniki satelitarne.
Zmuszeni do wyboru między Niemcami a Rosją, wybrali
Niemcy, bo wolą cywilizację zachodnią. Władza Niemiec jest dla nich
mniejszym złem z dwojga. Ogromny wpływ na taką postawę wywarła
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
78
na nich sowiecka okupacja. Uważają walkę z Rosją za narodowy
obowiązek. - Ale nawet te słowa dowódcy 15 Dywizji SS oberführera
Adolfa Axa o łotewskich żołnierzach, wcielonych do Legionu w
czasie II wojny, nie tłumaczą tych zaszłości.
Życie jest jak teatr...-Może to wszystko, co teraz powiem,
wyda się niewiarygodne –uprzedzi moje pytania i po raz koleiny
wzbudzi moje wątpliwości –nie wyglądam teraz na człowieka, który
należał kiedyś do telewizyjnej elity.
Matka płaczem wymusiła na mnie decyzję o podjęciu studiów,
w prokuratorskiej rodzinie wszyscy powinni mieć odpowiednie
wykształcenie. W 1963 złożyłem w Moskwie dokumenty na
najbardziej oblegany kierunek, wydział dziennikarski, chociaż
praktycznie nie miałem żadnych szans. Ale władza prowadziła taką
podstępną grę w demokrację, dobierała według sobie znanego klucza
do grona protegowanych a to jakiegoś nierozgarniętego półgłówka z
zapadłej białoruskiej wioski, czy łotewskiego chłopaka z
przedmieścia. Padło na mnie –studiowałem na kierunku telewizyjnym,
duże znaczenie miała znajomość kompozycji, jaka została mi z
czasów pracy w zakładzie fotograficznym. Mogłem zostać w
Ostankinie, w stolicy, ale wróciłem w 68 do Rygi, zacząłem pracę w
programach informacyjnych, wtedy właśnie miały miejsce wydarzenia
w Czechosłowacji. Byłem w tamtym czasie jednym z niewielu
dziennikarzy telewizyjnych na Łotwie, który swobodnie, bez obcego
akcentu, rozmawiał po rosyjsku. Z Moskwy wciąż przychodziły
telegramy –wyślijcie Pożarskiego na spotkanie do Estonii, na zjazd, na
uroczystości...
Los wynosił mnie ku górze, popularność, przyjęcia, alkohol...
Pieniądze, sława, życie zabawa... i coraz więcej pozorów, mniej
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
79
prawdy. Zapomniano mi, że byłem obcy, miałem polskie
pochodzenie, a i ja niespecjalnie spieszyłem się, by o tym
przypominać.
Ożeniłem się, urodził się jeden syn, zaraz po nim drugi...
przeszedłem do gazety –nazywała się wtedy „Głos Rygi” –
potrzebowałem stabilizacji. W ramach wymiany dostawałem teksty
informacyjne PAP –miałem dodatkowe pieniądze z tłumaczenia.
Aż przyszedł rok 1981 i okazało się znów, że życie jest jak teatr
–jak to napisał Szekspir –a ludzie jedynie grają role jakiejś, czasami
ś
miesznej, a czasami tragicznej sztuki. W tym nieskończonym cyklu
trwania, śmierci, kolejnych narodzin...
Dokumenty...Ludzie na Łotwie nie mieli dokumentów,
chodziło o to, żeby kontrola nad nimi była pełna. Nawet bilety
kolejowe były imienne i żeby kupić bilet na przejazd w dworcowej
kasie, należało okazać dokument tożsamości. To miało także zapobiec
ucieczce mieszkańców wsi do miast. W Rosji istniały nawet wioski
typu miejskiego, u nas termin „sioło” oznaczał najczęściej chutor –
trzy, cztery domy. Nie masz dokumentów –siedź w domu. Bywało
tak, że przewodniczący kołchozu, któremu brakowało ludzi do pracy,
przywoził mieszkańców innych republik za obietnicę wydania
dokumentów, taką cenę miała wolność. Dokumenty to było jak
zbawienie.
Turyści...Na białym płótnie jeszcze widać ślady czarnego
flamastra. Miejsca obrysowane kreską wypełnia barwna plama.
Katedra. Na szczycie katedralnej wieży złoty kogut. Zadzieram głowę.
Kogut..?
-Pokazywały wiatr, kierunek –powie, widząc moje zdziwienie –
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
80
ż
eby żeglarzom było łatwiej, kiedy wprowadzali do portu statki. I
wierzono, że sprowadzają na ziemię dzień...
-Turystów przyzwyczajonych do krzyży na kościelnych
wieżach zawsze to dziwi.
„Głos Ojczyzny”... I to, co dalej zamierzam powiedzieć,
zabrzmi równie niewiarygodnie –uśmiechnie się, sięgnie po papierosa,
znów podejmie swoja opowieść –odmówiłem współpracy ze
służbami.
To był taki dziwny moment, kiedy raptem KGB straciła oczy i
uszy. Naczelny redaktor łotewskiego „Głosu Ojczyzny”, jak się
później okazało, pułkownik KGB, akredytowany przy Organizacji
Narodów Zjednoczonych, poprosił o azyl. I sypnął wszystkich tajnych
współpracowników, których zwerbował.
Odmówiłem nie dlatego, że byłem odważny. Byłem
przekonany, że komu jak komu, ale mnie nic nie mogą zrobić. Miałem
mocne plecy. Więcej, poszedłem ze skargą do kolegi ojczyma w
prokuraturze, który sprawował nadzór nad przestrzeganiem prawa
przez tajne służby. I okazało się, że tak naprawdę to ten mały
funkcjonariusz, który ze mną rozmawiał, ma nieograniczona władzę,
rządzi nawet prokuraturą. Zatrzymano moją „książkę pracy”, a to
oznaczało, że został wymazany mój dotychczasowy staż pracy. Życie
zaczęło spychać mnie na bok. Nie przedłużono mi umowy w gazecie.
Jeszcze ktoś starał mi się pomóc, jeszcze telewizja kupiła mój
scenariusz, jeszcze od czasu do czasu gdzieś załapałem się na
dorywczą prace. W końcu został mi tylko rozładunek wagonów, o ile
w tym dniu przyszedł niezaplanowany transport. To trwało cztery lata.
Aż wezwano mnie do „domu na rogu”.
-Nie chcemy, żeby pan skończył w „psychiatryku”, ma pan
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
81
ż
onę, dzieci, proszę przyjąć od nas pracę w Taszkiencie, w gazecie –
oficer zaproponował mi takie dobrowolne zesłanie –i proszę nie mieć
do nas żalu za to wszystko, takie mamy instrukcje, zasady działania,
procedury.
I tak trafiłem do Azji, do Uzbekistanu. „Wieczorny Taszkient”
to była ta gazeta, na którą zostałem skazany. Miałem zakaz wyjazdu z
miasta, podczas gdy mój średni syn jako laureat olimpiady wiedzy
fizycznej brał udział w międzynarodowych spotkaniach w Austrii,
Japonii –jeszcze jeden paradoks. Później był jeszcze epizod, kiedy na
fali pierestrojki chciałem utworzyć w Moskwie własne wydawnictwo
w 89 roku. W dalszym ciągu szły za mną jakieś czarne papiery, nie
miałem „dachu, czyli przykrycia z góry”, zbankrutowałem i po trzech
latach wróciłem do Rygi.
Pozory..? Nie wiem, co jest prawdą, co zmyśleniem, nie
potrafię rozdzielić jego historii na pojedyncze epizody, oszacować.
Tylko język, pewna kultura mówienia, obce słowa, wtrącenia,
ś
wiadczą o nim, są argumentem za.
Wszystko inne przemawia przeciw. Ale może to tylko pozory...
bo przecież otacza nas tyle rzeczy niewiarygodnych...
„Piorun nie uderzy, chłop się nie przeżegna” Zacząłem
inaczej myśleć o życiu –mówi –to trochę jak w tym przysłowiu.
Wróciłem do Rygi.
Mama nie żyje, ojczym, moja żona.
Dwu moich synów mieszka w Stanach, jeden na Ukrainie.
Zostałem sam.
Maluję wspólnie z Igorem. Jest Rosjaninem, ale nie mieszka w
ich getcie. Ma znakomite wyczucie światła, uzupełniamy się
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
82
wzajemnie. Ja szkicuję obraz, komponuję, on wypełnia go kolorami.
Tak żyję.
Teraz mogę wszystkiemu zaprzeczyć i przyznać się niemal do
wszystkiego –do swoich grzechów i pomyłek, złych wyborów,
dobrych uczynków, zasług, polskiego pochodzenia, ale to już niczego,
z tego co się stało, nie zmieni. Kogo obchodzi, że jestem Polakiem. A
chciałbym jeszcze pojechać, chciałbym zobaczyć Gdańsk. Żeby
wiedzieć, czy rzeczywiście jest piękniejszy od Rygi. Tylko czy los mi
pozwoli?
Nie wiem.
Nie darmo Daugavę nazywają „Rzeką Przeznaczenia”
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
83
Księga świadectw
Podróż trzecia -przestrzeń wiary
My co byliśmy żywi umieramy teraz
U kresu cierpliwości
Thomas Stearns Eliot Ziemia jałowa
tłum. Krzysztof Boczkowski
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
84
26 czerwca w czterdziestym czwartym, dwa tysiące
amerykańskich samolotów zrzucało bomby. Najpierw
było takie brzęczenie jak u komara i coraz bardziej, aż
stało się jak grzmot, rozdzierało uszy, cały świat był
ogłuszony. Zrobiło się szaro jak wieczorem, słońce
zasłoniły samoloty. Całe niebo było w aluminiowej łusce i wtedy
uderzyły pierwsze bomby. Buchnął czarny słup dymu.
Stanisław Winiarz, urodzony w styczniu 1931 w Drohobyczu. Jeden
z głównych inicjatorów akcji odzyskania a później odnowienia
przekazanego przez ukraińskie władze 13 grudnia 1989 roku
zdewastowanego w czasach ZSRR kościoła św. Bartłomieja
Zdjęcie:
Stanisław
Winiarz
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
85
Ręka, noga, mózg na ścianie.
Zawsze zaczyna oprowadzanie turystów po kościele tak samo,
od słów - jestem Stanisław Winiarz, urodziłem się w styczniu 1931
roku, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - robi chwile przerwy,
patrzy uważnie w oczy przybyłych, jakby się zastanawiał, ile
powiedzieć z tego, co ważne, a ile ominąć, przemilczeć.
Czasem dodaje - urodziłem się w więzieniu na „brygidkach”
albo „na górce”.
I żeby wszystko było jasne, dopowiada - w więzieniu był
kościółek, cerkiewka i mała synagoga, każdy według swojej „nacji”
mógł się modlić po swojemu do Boga. Ale ja zostałem ochrzczony w
kościele, tak chcieli rodzice.
Nasz kościół nazywają „Ręka, noga, mózg na ścianie”.
Jestem tu kościelnym.
„Polmin” to była największa rafineria w Drohobyczu. Tam nie
brali do pracy Żydów. Ci z „Polminu” to byli państwowi, lepsi,
trzymali się osobno. Z mniejszych to był jeszcze „Dros”, „Jota”,
„Nafta”… Żydzi szli do „Galicji”, mieli swoje rafinerie.
Dwa kilometry za „Polminem” był w polu chutor. Marcepol,
dwanaście chałup. Sami Polacy. Kiedy wyjechali w czterdziestym
czwartym, Sowieci znieśli przysiółek, zrównali z ziemią. Teraz w
tamtym miejscu po wiosce nie ma śladu.. Z tego chutoru pochodził
mój dziadek. Młodo umarł. W Drohobyczu był „wielki targ” w
poniedziałek i „mały targ” w piątek. Dziadek furą pojechał, w
poniedziałek albo może w piątek, zaszedł po drodze do karczmy.
Siedem „nożów mu zapchali”. Z Marcepola rodem jest ojciec, w 1904
się rodził, dostał imię Jakub. Siostra ojca, tego nie powiem dokładnie,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
86
chyba z 1896, wyszła za mąż za „przodownika”, inaczej naczelnika
kryminału. To było zanim ja się urodziłem. Rok do wojny wyjechali
do Zabrza. Mam brata młodszego o sześć lat, mieszka na Łotwie i
siostrę młodszą o trzy lata..
Łotysz, Polak, Ukrainiec, Czech –gdyby patrzeć po
obywatelstwie, wszystko pomieszane, taka to rodzina.
Na początku była sól - zawsze po wygłoszeniu wstępu zaczyna
mówić o soli, o żupach, topkach solnych w herbie - sól jest ważniejsza
niż złoto.
Ale od niej ważniejsza woda, wody zawsze w Drohobyczu
brakowało, tu wszędzie była ropa solna, nie nadawała się po picia,
musieli wodę przywozić aż ze Stryja. Warzelnia do dziś pracuje,
solankę rurami tłoczą z innych miejscowości, trzy kilometry, odwierty
w kierunku na wioskę Solec porobili.
Sól, chleb, woda to prawdziwe bogactwo, na soli wyrósł
Drohobycz.
Ojciec poszedł pracować w kryminale jako „klawisz”, szwagier
go wziął do siebie, miał dwadzieścia parę lat i wtedy ja się urodziłem.
„Na górce”. Więzienie pobudowali Austriacy. Do szkoły dzieci
strażników woziła bryczka. Do wojny skończyłem trzy klasy polskiej
szkoły u św. Jadwigi, byłem szczyl, miałem dziewięć lat, ale już jako
dziecko w piłkę grałem. Nie robiłem polityki, nie biegałem za tymi, co
krzyczeli –„Nie kupuj u Żyda”. Ojciec zabierał mnie na mecze, kiedy
grał drohobycki Junak. Przy parkanie, przez płot, na boisku –wszyscy
krzyczeli: Junak! Junak! A kiedy nagle zapadała cisza, spomiędzy
trybun dobiegało śpiewne zawodzenie handlarzy: pestki, precli,
najlepsi precli jajowe, pestki... Nie było silnych na naszych, w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
87
trzydziestym ósmym wzięliśmy ligę lwowską. Tylko raz
Ż
ydzi z „Betaru” wygrywali z naszymi, no i był taki ukraiński zespół
we Lwowie –„Ukraina”, dwa razy cierpiał „Junak”. Wszyscy ze
wszystkimi się wtedy bili, robili zadymy, całe miasto walczyło ze
sobą... „Polmin” kupował zawodników do gry, myśmy krajową ligę
mieli na wyciągnięcie ręki. Ale wojna, trzydziesty dziewiąty. Ojciec
pracował może trochę za połowę września. Wychodne czyli wolne
dostało ich siedmiu tego dnia. Ojciec miał brata, robił jako weterynarz
przy rzeźni, tam z wieczora zaszedł z matką, poradzić się, pogościć.
My się w troje dzieci w domu zostali. Wszyscy inni strażnicy mieli
służbę, a było ich czterdziestu dziewięciu, może pięćdziesięciu, no nie
chcę kłamać. Kiedy wychodził, zobaczył odkryty „eszelon”,
ciężarówkę, klęczeli skuci do tyłu kajdankami, po czterech rogach
„enkawudyści” z karabinami. W sądzie w piwnicach niektórych od
razu rozstrzelali, resztę wywieźli do Charkowa, nikt nie wrócił. Matka
wzięła nas po cichutku za ręce, zabrała z domu, wszystko zostało.
Ojciec ukrył się, wykopał sobie jamę, schron i tak siedział,
siedemnaście miesięcy, jak tu byli Sowieci.
Pytaliśmy, jak to dzieci –gdzie tato, gdzie tato?
Szukali nas, byliśmy raz tu, raz w innym domu, żeby nie
wywieźli. U Ukraińców, Polaków, gdzie się dało. Dobrzy byli
sąsiedzi, my też nikomu nic złego, nie zdradzili nas. Szczęść Boże, ich
siedmiu ocalało.
Nasz kościół nazywają „Ręka, noga, mózg na ścianie”. Podczas
budowy na tym miejscu znaleziono zrobioną z kamienia figurę
pogańskiego bożka. Wszystko, co z niego zostało, wmurowano w
zewnętrzną ścianę. Głowa, ręka, stopa.
-To było za króla Jagiełły w 1392 roku -prowadzi do
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
88
odsłoniętych spod warstwy tynku fragmentów średniowiecznych
malowideł.
W czterdziestym pierwszym przyszli Niemcy. Ojciec wyszedł
ze schronu. Mieli listy, kto przeżył Sowietów -wszystkich siedmiu
wezwali do pracy. Matka powiedziała –idź, komuniści pobici, nie
wrócą. Otworzyli więzienie, bierzcie swoich. Przed odejściem NKWD
wszystkich politycznych wymordowało. W samym więzieniu może
dwustu ich zabili. Za magistratem też, węglem ich ciała przysypali.
Ludzie chodzili, szukali. Po dwu tygodniach ciała zaczęły się
rozkładać, śmierdziało strasznie, koniec, do jednego dołu ich zakopali.
Za czas wojny skończyłem jeszcze dwie klasy polskiej szkoły.
Ż
ydom straszne rzeczy Niemcy zrobili za te lata. Nie
zazdroszczę im tego głodu, kanałów, piwnic, umierania. Oni mówili –
nie wszystkich nas przecież zabiją, to nie mieści się w głowie. Nam
też się nie mieściło.
Nie każdej wycieczce pokazuje malowidła na sklepieniu
kościoła, przedstawiające rzeź Polaków -tu w 1648 była taka
rewolucja, zaczęła się od Chmielnickiego, po której kościół był
poniszczony, na dzwonnicy jest wmurowana tablica. Władza
dzisiejsza tam napisała – Kozacy i chłopi wyzwolili miasto i pokonali
polsko -szlacheckie wojska. Miasto było otwarte, wszystkich
wymordowali. Tych, co schronili się w kościele, pochowano za
progiem. Później, żeby nie deptać ich kości, dostawiono tam kaplicę.
W czterdziestym czwartym, w sierpniu, nikt się nie spodziewał,
miasto nie było zdobyte, nad ranem aresztowali ojca ci z NKWD,
zabierali według listy, dopiero po tym wkroczyły wojska. Wysłali do
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
89
obozu. „Użłagu”. Z jednego wyroku, naraz, dwa tysiące ludzi osądzili.
Resztę Polaków wyganiali na ziemie zachodnie. Wszyscy, kto mógł,
wyjechali. Kościół był bez księdza, sami się tam zbieraliśmy,
ostatecznie zamknęli go 30 czerwca 49 roku, zrobili w kościele
magazyn. My zostaliśmy. Poczekamy na ojca –powiedziała mama.
Umeblowane mieszkanie przez trzy lata w Szczecinie rodzina nam
trzymała –trzeba było pojechać –tak dzisiaj myślę. Ciężko było,
zacząłem pracować w „dachówczarni”, tam za Niemców było
ż
ydowskie „komando”, szkołę wieczorowo robiłem. Jedno miałem dla
siebie –piłkę. Zaraz jak się tylko wojna skończyła, graliśmy ulica
przeciw ulicy, później wzięli mnie do „Buriewiestnika”, przy tartaku
grałem o wejście do drugiej ligi z miejscowymi: „Naftowykiem” i
„Spartakiem” –2 : 0 przegraliśmy. W 1950 wzięli mnie do wojska do
Mińska, w „armijnej” drużynie grałem. Odsłużyłem swoje, po
czterech latach w grudniu wróciłem i ojciec też tego samego roku
wrócił, był już w domu. Jako fizyczny w tartaku do emerytury
pracował. Nie chciał opowiadać, tobie to, co przeżyłem, wiedzieć
niepotrzebne –mówił, jesteś młody, musisz wierzyć w życie. Wiem
tylko, że wieźli ich morzem, kto umarł, do wody rzucali. Połowa nie
dojechała. Paczki wysyłaliśmy na Kirow.
Później prowadzi przez cały kościół do prezbiterium, by
pokazać zachowane oryginalnie trzy ogromne drewniane tablice,
wiszące na ścianach, jest na nich spisana historia kościoła i czwartą,
równie ogromną -o życiu ks. Marcina Laterny, spowiednika Batorego.
Zginął poćwiartowany przez Szwedów i wrzucony do Bałtyckiego
Morza.
-Kiedyś, żeby spisać historię męczeńskiej śmierci jednego
człowieka, potrzebna była taka tablica –mówi.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
90
Po wojsku pracowałem jako mechanik samochodowy, przyszedł
na „sportiwną” –wtedy się nazywała inaczej, główny inżynier z
tartaku, drużynę piłki zbierał, dawał dobrą stawkę. Będziesz miał czas
trenować –obiecał -co drugi dzień wychodne, etat zawodnika. Żona
po matce z dziada pradziada tu osiadła, po ojcu nazwisko panieńskie
Bibr, z Czech jej ojciec, za pracą tu do rafinerii trafił za Polski. W
„Polminie” zginął podczas bombardowania, 26 czerwca w
czterdziestym czwartym, dwa tysiące amerykańskich samolotów
zrzucało bomby. Najpierw było takie brzęczenie jak u komara i coraz
bardziej, aż stało się jak grzmot, rozdzierało uszy, cały świat był
ogłuszony. Zrobiło się szaro jak wieczorem, słońce zasłoniły
samoloty. Całe niebo było w aluminiowej łusce i wtedy uderzyły
pierwsze bomby. Buchnął czarny słup dymu. Niemcy bramy
zamknęli, kto próbował uciec –strzelali. Zginęło wtedy w „Polminie”
osiemset osób. A później na cmentarzu kompania honorowa, „Heil
Hitler”, uroczyście. W 56 roku ożeniłem się, najbliższy „pracujący”
kościół mieliśmy w Samborze. Kto by pomyślał –komsomołka, w
buchalterii w rzeźni pracowała, a tu ślub w kościele. Dwa lata nie
odbierała legitymacji, dzwonili, wzywali, jej matka od rozumu
odchodziła –doigrasz się. Udawali, że nie wiedzą, wtedy władze były
dla mnie łaskawe, później byłem już za stary do piłki. Dom
zaczęliśmy stawiać, jak to się mówi, z pracy rąk. W 57 urodziła się
córka Bogusława, Bogusia, skończyła medycynę, cztery lata później
Adam, jest lekarzem stomatologiem. No i przyszły wnuki, ochrzczone
po naszemu, z córką po polsku mówią, z ojcem po ukraińsku, dobrze,
ż
e porządny człowiek i nie zabrania. Jaki im los pisany, tego nikt nie
wie, one może teraz będą opowiadać, był sobie dziadek, była też
babcia...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
91
Kościół został odbudowany ze zniszczeń na początku XVIII
wieku –resztę swojej opowieści o historii kościoła wygłasza stojąc na
ś
rodku, w przejściu pomiędzy ławkami –malowidła na nowo położył
taki tutejszy malarz, Andrzej Sołecki, na ścianach sceny z życia
Drohobycza, cała historia. Ile pod nimi zostało tamtych,
ś
redniowiecznych zdobień, nie wiadomo.
Wojna wszystkich pogodziła, przed wojną nas było piętnaście
tysięcy, żydów tyle samo jak katolików i prawosławnych reszta –
może osiem. Teraz Drohobycz ma osiemdziesiąt cztery tysiące,
naszych nie ma tysiąca, mówią, że dziewięćset sześćdziesiąt osiem
osób, żydów niecałe dwieście, obcych, przybyłych ze wschodu. Tylko
jeden przedwojenny drohobycki został. Nic od nas nie zależy,
jesteśmy tu na wymarciu, musimy po sobie uratować jakiś ślad.
Był czas, że nie wolno było rozmawiać po polsku, modlić się
nie było gdzie, świętować nie dawali. Zawsze były jakieś terminowe
kontrakty, pilne zamówienia, wysyłki, trzeba było iść do zakładu w
Boże Narodzenie, Wielkanoc, tylko na tygodniu nie było co robić. My
ż
yliśmy tu jak ci pierwsi chrześcijanie, w tajemnicy się zbieraliśmy,
czasami przyjechał ksiądz, mszę po kryjomu w domu odprawił.
Kiedy kościół zamknęli, zrobili tu magazyn makulatury, zaczęli
wszystko niszczyć, witraże pobili, uczniowie Matejki robili do nich
projekty, prace ukończono w 1923 roku, piękne były, pojedyncze
szybki na samej górze ocalały. Organy trzyćwierciowe pierwszy
sekretarz miasta za 300 rubli gdzieś na wschód Gruzinom sprzedał.
Przyszła zima, był mróz, palili w kościele w takich żelaznych kozach,
ż
eby się ogrzać, po kolei poszło wszystko na ogień: ołtarze, obrazy,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
92
ławki, konfesjonały, bezcenne książki z biblioteki kościelnej spalili.
Okopcili sklepienia, malowidła poczerniały. Z urządzenia kościoła te
cztery tablice ocalały… Na koniec tynk zaczęli w prezbiterium zbijać,
zabielili ściany, muzeum ateizmu otworzyli w kościele.
Gdyby doliczyć wojsko, to pod / ponad?/ pięćdziesiąt lat
przepracowałem, szmat czasu. Dostałem za to emerytury 536 hrywni,
to dokładnie 100 dolarów, zimą wypalamy gazu za przeszło połowę, a
i to jest zimno, chodzimy po domu ciepło ubrani, światło 40, woda 30,
telefon 50, lekarstwa... aż się nie chce mówić, pod miły Bóg, moja
emerytura nie wystarcza. Ale nie narzekamy, przychodziła już na nas
gorsza bieda. Młodzież uciekła do miasta, wioska pustoszeje, na
starych ludziach stoi, osty, łopuchy, „budakami” pola zarosły, puste
chałupy po wsiach, krowy wyrzynają. Kto na ziemi ma pracować, co
on motyką albo łopatą zrobi? Wszystko z dnia na dzień drożeje,
bochenek chleba już 2,8 hrywni, kilo cukru 3,80 , kilo mięsa 40
hrywni, jak żyć? Więc tylko ten kościół uratować mi w głowie, może
wtedy coś po mnie zostanie.
W 1987 zaczęliśmy się dobijać o kościół, do Kijowa, do
Moskwy -napisaliśmy sto dwadzieścia cztery listy do władzy, na
ż
aden nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Mieliśmy jeszcze jeden kościół –
kapucynów na Wójtowskiej Górze. Zajęli go Sowieci, wojsko,
przebili belki, zrobili na parterze stołówkę, a na piętrze klub. Greko-
katolicy odbili wszystko, odremontowali i zrobili cerkiew. Nam
pomógł ksiądz Stanisław Draguła z Wrocławia w 1989 –zbierajcie
podpisy -mówił, zawiozę wasze listy do Watykanu. Końcem roku
przyjechał Gorbaczow do Ojca Świętego, wtedy obiecał oddać
kościół. Wezwali nas do ratusza 13 grudnia, przyszły w tej sprawie do
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
93
Drohobycza papiery, jeszcze próbowali po swojemu, wy rano
odprawiajcie nabożeństwa, my wieczorem będziemy tam mieli klub,
spotkania ateistów. Ale my, jak nam tylko klucze 16 grudnia dali,
zmieniliśmy zamki. Kościół pusty, pierwsze po czterdziestu pięciu
latach Boże Narodzenie świętowaliśmy tutaj. Powoli tak pracujemy,
zbieramy grosz do grosza, dach zrobiliśmy na dwieście lat, woda się
nam na głowy nie leje, mamy się gdzie modlić, to ławki sprawiliśmy,
ołtarze boczne z kościoła z Krakowa nam dali, ściany osuszamy, nas
tylko garstka, może dwieście osób z Polaków, co twardo przy wierze
stoją. Na tacę rzucają kopiejki, większość emerytów, ludzi starych,
jak mamy kościół za te pieniądze wyremontować. Naszemu papieżowi
pomnik przed kościołem chcemy postawić, on tak naprawdę kościół
nam odzyskał, on naszym dobroczyńcą.
Mówi -czasami myślę, z jakiego wyroku, z czyjej woli tu
jestem, zostałem, w jaki celu.
Pokazuje puszkę na ofiary i kończy zwykle tymi samymi
słowami -wszystkich proszę, jeśli możecie pomóżcie nam, bo sami nie
damy rady kościół do świetności przywrócić.
I dziękuje zawsze w ten sam sposób - szczęść Boże, w imię
Ojca i Syna i świętego Ducha.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
94
I wtedy pojawił się umundurowany oddział podający
się za Sowietów. My swoi, możecie wychodzić –
wołali. Pierwsze: zamordowali księży, później resztę.
Najbardziej znęcali się nad kobietami, które służyły w
wojsku niemieckim. Chłopiec, który dowodził obroną,
zupełnie się stracił, nie oddał ani strzału, zamęczyli go w okrutny
sposób.
Irena Sandecka, urodziła się w Humaniu 11 kwietnia 1912 roku.
Ukończyła słynne Gimnazjum Krzemienieckie im. Tadeusza
Czackiego oraz Seminarium Nauczycielskie im. Hugona Kołątaja. Po
studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie pracowała jako
nauczyciel, wojna zastała ja w Belgii. Wróciła do Lwowa, później
przeniosła się do Krzemieńca. Po wojnie do emerytury pracowała jako
laborantka w szpitalu, potajemnie ucząc dzieci języka polskiego i
religii.
Zdjęcie:
Irena Sandecka
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
95
Krzemieniecki Elementarz. Kto ty jesteś?
„Błogosławione drzewa, może sprzed stuleci
Jakiś ojciec rodziny dla swojej pasieki
Sadził Was, spoglądając w czas przyszły, daleki
Z myślą w złotych miodach dla wnuków swych dzieci[...]
Bądźcie błogosławione! Choć burza zwalił
Młodsze od was olbrzymy, które pod stopami
Grodzą drogę wędrowcom, grożąc gałęziami,
Wyście przetrwały wieki:
Bo w korzeniach siła.
(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony)
- Nie lubią nas tutaj. Przeszkadza im nasza religia, my sami,
nasza historia, którą próbują zmienić. Przed wojną było w naszej
diecezji 169 kościołów, obecnie jest tylko 22, według danych sprzed
kilku lat, ale i one są jak ziarno piasku, które utkwiło w oku, kłują. To,
ż
e teraz budują tu ponad 100 luterańskich zborów, nikomu nie
przeszkadza. Nasi występują w roli naiwnych, łatwowiernych
turystów, cukierkami obsypują dzieci. Młodzi Ukraińcy jeżdżą do nas
na zarobek. Dary z Polski przez nasze ręce trafiają do miejscowych.
Ź
ródłem i podstawą utrzymania jest tutaj nasz niefrasobliwy rodak i
emerytura.
- Mają świadomość, że siedzą w kieszeni Rosji - to nie moje
zdanie, to przeczytałam ostatnio w gazecie - wystarczy, że tam w
Moskwie zakręca kurki z ropą i gazem i cała tutejsza gospodarka
padnie na kolana.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
96
- Bóg, Honor, Ojczyzna - to można było przeczytać na naszych
sztandarach. Bóg - jest. Ojczyzna - też. Ale gdzie podział się nasz
honor? Komu podajemy rękę?
- Tego, co już się stało, nie da się zmienić, trzeba być głupcem -
mówi z pasją, jakby te słowa mogły coś zmienić.
- Była u mnie ekipa telewizji polskiej. Nie możemy tego puścić
na antenę - powiedzieli. Mamy zakaz robienia filmów na te tematy.
Nie chcemy wciąż odwoływać się do przeszłości, która nas dzieli. -
Odjechali. Ich sprawa. Przyjechali następni. Z Kijowa, z ukraińskiej
telewizji. Czekałam. W końcu padło to pytanie. Niemcy ukarali
swoich zbrodniarzy - powiedziałam, zrobili to na oczach całego
ś
wiata. Na przyznanie się Rosji do swoich zbrodni musieliśmy czekać
długo, ale w końcu się doczekaliśmy, przyznali się do Katynia, do
„gułagów”. Od was do tej pory nie usłyszeliśmy słowa - wybaczcie
nam. Zamiast tego słyszymy, że historia, którą poznaje młodzież,
powinna być czysta, że winy są po obu stronach, że operacja „Wisła”,
ż
e musimy poczekać - wam trzeba dużo cierpliwości - aż młoda
ukraińska demokracja okrzepnie, aż zostanie zbudowana tożsamość
narodu.
-W tym czasie różni mądrale poprawiają dokumenty,
przeinaczają fakty.
- To jest relacja naocznego świadka. Wszystkie polskie domy
wywrócone na lewą stronę, „wyryte”, od strychu do piwnicy: rozdarte,
otwarte, zniszczone. Żywego ducha. Wiśniowiec. Byłam tam z
ostatnim oddziałem Niemców, uprosiłam austriackiego generała, który
wysłał zwiadowców na rozpoznanie, żeby pozwolił nam się z nimi
zabrać. Chciałabym poznać chociaż nazwiska tych chłopców.
Najstarszy z żołnierzy miał 24 lata, najmłodszy 16 - wszyscy z
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
97
dobrych austriackich rodzin, chyba Niemcy zbierali już ostatki, skoro
brali dzieci na wojnę. Specjalny oddział motocyklowy. Zadeklarowali,
ż
e pomogą mi szukać tych, co przeżyli. Weszliśmy do podziemi przez
okno. Ogromny kościół, niedaleko pałac. W części krypty -
przysypana gruzami wielkiego ołtarza kobieta z niemowlęciem w
rękach, na wierzchu chłopczyk, może dziesięcioletni, twarz śliczna,
długie rzęsy, spuszczone powieki i... ciach –szeroko otwarta
czerwona szrama na szyi. Pozostałych od razu zakopali, tak zawsze
robili. Wtedy spotkaliśmy pierwszego Polaka, który to przeżył -
Gąsiorowskiego, zarośnięty, obszarpany jak dziad. On nam
opowiedział, co się stało. Sowiecki porucznik zebrał ich, kazał im
organizować samoobronę, zamówił chleb w piekarni, wodę do
kościoła. Ktoś strzelił z ukrycia –i… nie ma sowieckiego porucznika,
jest trup. Nasi zamknęli się z zakonnikami w środku, część ukryła się
w podziemiu. I wtedy pojawił się umundurowany oddział, podający
się za Sowietów. My swoi, możecie wychodzić –wołali. Pierwsze:
zamordowali księży, później resztę. Najbardziej znęcali się nad
kobietami, które służyły w wojsku niemieckim. Chłopiec, który
dowodził obroną, zupełnie się stracił, nie oddał ani strzału, zamęczyli
go w okrutny sposób. Mam na potwierdzenie dwu świadków –
wszystko widzieli: Kapuściński -uciekinier, w Wiśniowcu zginęli jego
rodzice i Konopacki -pochodził stamtąd, miał tam znajomych. Relacja
o wymordowanym miasteczku jest właśnie taka.
- Co robić? Proszę sobie wyobrazić przerażenie na wieść, że
zwiadowcy jadą dalej. Jeśli spróbujemy wracać sami, czeka nas
ś
mierć, tam w Czarnym Lesie stoją banderowcy. Nie ma nawet
wyboru. trzeba żyć, jechać dalej. Tak znaleźliśmy się w Zbarażu.
Pamiętam te zapachy u zakonnic w kuchni, tyle lat, a takie rzeczy się
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
98
pamięta –dla nas miska pełna wody, krupa goniła krupę –proszę, oto
sprawiedliwość. A ja co mam zrobić: jednego z tych towarzyszących
mi pomocników wzięłam od żony, drugiego od matki, jestem za nich
odpowiedzialna.
Myślę –mam w domu dobry likier, kiedy odchodzili Sowieci
tylko to zostało w sklepach, poszła na ten alkohol cała pensja mamy,
może się dadzą przekonać, poproszę, żeby nas odwieźli do
Krzemieńca.
Mówią –nam przecież śmierć pisana, możemy pojechać, ale coś
chcemy od życia -najpierw pójdziemy razem do kina. Wojna! Ale
niby dlaczego nie, niech będzie kino. To się może nie mieści w głowie
–kino! I w czasie filmu pierwsza seria, pocisk z armaty, sowieckie
„tanki” na ulicach. Sanie, którymi mieliśmy wracać, przepadły.
Jedyny wolny przejazd przez Tarnopol. W olbrzymim korku
niemieckie samochody z konserwami, czekoladą, chlebem –
zaopatrzenie.
„Panzer! -hurra!” Panika.. „Panzer, panzer...! ” Popłoch,
wszyscy gdzieś biegną, jedni tu, drudzy tam -uciekają. Z tego dnia
pamiętam ten gęsty, tłusty zapach jedzenia w powietrzu w zakonnej
kuchni, i film.
Wróciliśmy z Bożą pomocą do Krzemińca.
Brońmy się! – zaczęłam biegać po domach –widziałam, co się
stało przecież na własne oczy, w Wiśniowcu.
Co się szykuje ? –wyjdą Niemcy, a wtedy oni uderzą.
Zanim przyjdą Sowieci. Dwie godziny i będzie po nas.
Wystarczy. Wiedzieliśmy, że tu jest ich dowództwo, na zboczu Bony.
Na wszelki wypadek –w domu naprzeciwko jest broń, tam
mamy się zgromadzić, bronić.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
99
Rano wychodzę –sowieckie wojska.
Nie było alarmu. Całą noc ktoś strzelał w powietrze
oświetlające rakiety. Generał, ten Austriak czy Ślązak nas uratował.
Tak -uratował. Zostawił starego żołnierza, zagroził mu rozstrzelaniem,
to on wypuszczał te rakiety jedną po drugiej w powietrze –myśleli, że
jeszcze w mieście są Niemcy. A może zrobił to we własnym interesie,
ż
eby spokojnie się wycofać. Pewnie to takie egoistyczne, ale ja
wszystkich proszę, żeby dowiedzieli się jego nazwiska. Hitlerowski
generał -kto to był? Ci chłopcy z jego oddziału, dzień przed, zanim
odeszli, przyjechali się pożegnać, jeszcze jeden znak
charakterystyczny –jeden był bez ucha.
Ż
al mi ich -myślę zginęli. Przecież wiadomo! Austriacy nie
lubili Hitlera, dlatego rzucono ich Sowietom na pożarcie, zostawiono,
ż
eby osłaniali wycofujące się oddziały. Na zmarnowanie.
Zarządzenie władzy z czasów Chruszczowa: do 1980 roku
religia w ZSRR przestanie istnieć. Ostrzeżono mnie na przesłuchaniu
w MGB (Ministerstwo Gosudarstviennoj Biezopasnosti utworzone w
1946, przekształcone w 1953 roku w MWD
-przypis autora), że za
łamanie obowiązującego prawa zostanę ukarana. Słyszałam o
procesach dla kobiet uczących polskie dzieci języka i religii, które
kończyły się wyrokami wieloletniego więzienia albo zesłaniem do
obozów.
Napisałam ten elementarz odręcznie, sama. To były tylko dwa
zwykłe zeszyty do rysunków, które składały się na podręcznik do
nauki. I te zeszyty szkolne stanowiły zagrożenie dla władzy.
...Trzeba iść do mamy chrzestnej, która mieszka w Krzemieńcu przy
ulicy Szerokiej.
Prawidło: Po „t”, „ch”, „k”. „p” pisze się „rz” choć słychać „sz”
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
100
Wyjątek pszczoła i pszenica
Olek jest dobry, ale Ala jest lepsza.
Wala jest duża, ale Jula większa.
Stasia jest najpracowitsza.
Ta staruszka jest głucha a ta głuchsza.
Prawidło: Przy stopniowaniu przymiotników piszemy po „t”, „k”,
„p” „ch” „sz”.
To jest Kościół Liceum Krzemienieckiego. 150 i 40 lat temu
była tu sławna szkoła polska, 150 lat temu uczył polskiego języka w tej
szkole ojciec Juliusza Słowackiego, Euzebiusz Słowacki. „Mamo
moja, cudny kraj opuściłem i pewnie już do niego nigdy nie powrócę”,
pisał Juliusz Słowacki do matki w Krzemieńcu...” -tym podręcznikiem
posługiwałam się ucząc dzieci polskiego języka (Irena Sandecka
fragmenty Elementarza Krzemienieckiego Kielce 2002).
„ Jeśli ci trzeba srebra –idź nad Ikwę –rzekę,
Tam srebrem lśnią krzewiny nadwiślańskich wierzb
I srebrne groty słońca nurt ikwiany sieką
I wsród srebrzystej fali słychać srebrny śmiech”
(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony)
-Krzemieniec to jest Polska, nie Ukraina. Są na to dokumenty
w Archiwum Akt Dawnych. Rok 1883, czwarty zeszyt, strona 777,
litera „k” – Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i Innych
Krajów Słowiańskich. Krzemieniec –1064 rok, przybywa Bolesław
Ś
miały, któremu dobrowolnie oddają gród i zamek Mokosiejowie
Deniski, jego właściciele. To jest nasze niezbywalne prawo. Nie liczę
im tego, co tu zrobili. A że później te ziemie przechodziły z rąk do
rąk...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
101
Mówię to, żeby dać wszystkim Polakom do zrozumienia, że są
tu u siebie, w swoim domu. Ale i tak nikt nie chce tu wracać –boją się
przyjechać na stałe. Jeśli bywają tu dzieci i wnuki wypędzonych
Polaków -to tak, od święta, byle jak, tyle.
Gdyby nie Słowacki, pewnie nikt by tu nie przyjechał. Urodził
się w domu dziadków, w domu, którego niestety już nie ma. Stał do
początku I wojny światowej. Władze sprzedały ten dom Żydom.
Prędko, w pośpiechu, jakby przeczuwając, że wróci tu Polska. Był
obmurowany doskonałą, starą cegłą, więc chociażby z tego tytułu
opłacało się go kupić. By uspokoić publiczną opinię, puszczono
plotkę, że Słowacki urodził się w domu, który kupił jego ojciec.
To niby kilka kroków, po drugiej stronie ulicy, teraz jest tam
muzeum. Kiedy ojcu Słowackiego zaproponowano posadę na
uniwersytecie, razem wyjechali do Wilna. A po jego śmierci –dom
został sprzedany na pokrycie kosztów kształcenie syna. Matka wróciła
do Krzemieńca i tam, w domu dziadków, wychowywał się Słowacki
do dziewiątego roku życia, tu przyjeżdżał na wakacje. Bzdurą były te
wszystkie plotki, które wówczas rozpuszczano. Żyli świadkowie z
rodziny Słowackich, którzy wiedzieli doskonale, gdzie naprawdę się
urodził. To miejsce zostało przeznaczone na ogród różany, posadzono
tam trzy topole, zachowały się zdjęcia - ...W dolinie mgłą zawianej,
wśród kolumn topoli, Niech blade uczuć dziecko o przyszłości marzy...
(Juliusz Słowacki Godzina myśli). Ale przyszli Sowieci, którzy
niczego nie mieli zamiaru uszanować i w tym miejscu wybudowali
halę sportową. Za chwilę dwusetna rocznica urodzin Słowackiego,
mamy niecały rok, żeby zburzyć halę, odzyskać ten teren. Tu
większość jest bardzo wrażliwa na pieniądze, więc to da się zrobić.
Musimy tylko wszyscy mówić jednym głosem.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
102
Sowieci pogardzają religią, ale szanują wielkich, wybitnych
ludzi. Używają ich później do własnych celów. Postanowili zabrać
pomnik Słowackiego z kościoła. Ale jego twórca, Szymanowski,
przygotowując pomnik w Paryżu, rozdzielił go na kawałki i tutaj w
kościele dopiero złożył. Komisja sowiecka uznała, że pomnika ruszyć
nie można, bo grozi to zniszczeniem rzeźby. I Słowacki uratował nam
kościół, jako jedyny w łuckiej diecezji nie został zamknięty ze
względów propagandowych. Utrzymaliśmy kościół wbrew wszystkim.
Ale to nasze prawo i nasze dziedzictwo, zbudowany został, kiedy po
powstaniu listopadowym zamieniano wszystkie kościoły na cerkwie.
Ś
wiadczy o naszej niezłomnej woli.
Dwanaście lat przeżyłam jako osoba niewierząca, ateistka. Po
studiach filozofii na uniwersytecie doszłam do wniosku, że umysł
ludzki jest zbyt słaby, żeby coś powiedzieć w sprawach Boga. Tak
albo nie. Dlatego wybrałam najuczciwsze rozwiązanie. Powiedzieć -
nie wiem. To znaczy nie chodzę do kościoła, nie modlę się, bo –nie
wiem. Ale kiedy zaczęli niszczyć kościoły, walczyć z religią –
odezwało się serce. Zaczęłam czytać –Bóg żąda od nas wiary i nie
daje dowodów. I kiedy w Berdyczowie poszłam na rozmowę do
księdza, ten odpowiedział mi na kazaniu – niektórzy myślą, że stracili
wiarę z powodu filozofii, inni, że odzyskali czytając książki, to nie jest
tak, to przychodzi Duch Święty. Widocznie przyszedł.
Ani domu, ani płotu, ani studni, ani budy, ani... Do tego
stopnia nas tutaj nie lubią. Kiedy przyjechała tu panna Rogalska,
której ojciec miał tysiąc hektarów, żeby zobaczyć dom swego dziadka,
to nic –tylko gołe pole. Wszystko, co polskie, niszczą. Dobrze
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
103
chociaż, że u nas w Krzemieńcu nie było rzezi. Tylko do
Słowackiego to oni mają słabość.
Jeżeli kiedyś - w tej mojej krainie,
Gdzie po dolinach moja Ikwa płynie,
Gdzie góry moje błękitnieją mrokiem
A miasto dzwoni - nad szmernym potokiem,
Gdzie konwaliją woniące lewady,
Biegną na skały... pod chaty i sady...
Jeśli tam będziesz... duszo mego łona,
Choćby z promieni - do ciała wrócona:
To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty,
Która tam stoi jak archanioł złoty,
A czasem miasto jak orzeł obleci
I znów na skałach... spoczywa - i świeci.
(Juliusz Słowacki Jeżeli kiedyś - w tej mojej krainie...)
Zapiszmy im na korzyść, że wypierają się swoich zbrodni, to
znaczy, że zaczynają się wstydzić. Czytam teraz kolejny raz Ogniem
i mieczem - nic się nie zmienili, są tacy sami, jak kiedyś byli. Mówią –
Polak, Niemiec, Francuz kradnie, ale wie, ze robi źle, a Ukrainiec
odwrotnie, że dobrze, uważa to za powód do chwały. Ale ja ich
tłumaczę i wierzę, że niepodległość ich z tego wyleczy, dotąd zawsze
byli od kogoś zależni, okradali kogoś.
Teraz będą okradali siebie, swój kraj. A to już coś zupełnie
innego.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
104
Na razie mam inny problem, bo tu w pobliżu robi się najlepszy
samogon w mieście, po nocy, jak to po nocy, wszystkie koty czarne,
do mojego okna stukają.
Nie należałam do partyzantki, ale w więzieniu sowieckim
siedziałam. Za bardzo mnie znali. Tutaj Niemcy traktowali nas inaczej
niż w Polsce. Nie byliśmy dla nich zagrożeniem, powierzano nam
kierowanie przedsiębiorstwami, zarządzanie majątkami, bo wiadomo,
Polak nie kradnie. Tu z Polaków formowano policję. I nie chodziło o
kolaborację, współpracę z Niemcami, a o broń.
Może na samym początku okupacji było gorzej, czystkę wśród
naszych zrobiło ukraińskie Gestapo. To się odmieniło, zwłaszcza
kiedy nasi „Schutzmani” uratowali Niemca przed bojówką
banderowską. W 1943 duża część ukraińskich policjantów ze 102
batalionu zdezerterowała do UPA. Musieliśmy się bronić, potrzebne
były karabiny, pistolety, amunicja, jak inaczej walczyć o swoich w
sytuacjach zagrożenia. To zabrzmi niewiarygodnie, ale Niemcy
podstawili nam osobowy wagon, by kobiety z dziećmi (chociażby
jedna Przytomska miała ich sześcioro) ewakuować do Krakowa, kiedy
zbliżał się front. Tak więc tu z Niemcami żyliśmy trochę inaczej, było
nam lżej.
Nazywam się Irena Sandecka. Urodziłam się 11 kwietnia w
Humaniu w 1912 roku, mieście bardziej polskim od wielu polskich
miast dzisiaj, mieliśmy swój kościół, swoich księży, swoją szkołę,
swój teatr, swoich harcerzy, nasz był przyboczny -druh Kamiński
autor Kamieni na szaniec... Mogę nawet wymienić nazwiska
sąsiadów: Czerniejewscy, przez płot Kaniowscy, Winogrodcy, dalej
Czajkowscy... jednym słowem, Polacy. Moi rodzice pochodzili z
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
105
Warszawy, mama była nauczycielką w szkole, ojciec –jako że był
dyplomowanym księgowym, ukończył wiedeńską „Hochschule”,
pracował w majątkach ziemskich. Po latach studenckich pozostała mu
wielka miłość do literatury niemieckiej, uwielbiał Goethego. Jako
poddany austriacki w 1914 roku został wywieziony w głąb Rosji,
wrócił po wybuchu rewolucji sowieckiej. Przyszły złe czasy,
rozstrzeliwania, mordy, przez miasteczko przewalała się rewolucja.
Raz czerwoni, raz Petlurowcy. I wreszcie wojna polsko -bolszewicka.
Milczenie Sowietów. Podpisanie w 1921 roku traktatu o przebiegu
granicy, ku oburzeniu Ukraińców, liczących na niepodległość.
Sowiecka komisja lekarska dała mamie przepustkę na wyjazd do
rodziny na podleczenie zdrowia. Liczyła się pieczątka. Cały podstęp
polegał na tym, że pobyt miał miejsce w pobliżu granicy.
Zamierzaliśmy uciec, nielegalnie przekroczyć granicę, by znaleźć się
w Polsce. Cały łańcuch ludzi brał udział w tym przemytniczym
procederze. Przedostatniej nocy przekraczaliśmy Prypeć. Woda
uderzała o koła wozu, na którym nas wieziono. Była z nami para
Rosjan, okropne sprawiali problemy: ona ubrana jak na bal, na
szpilkach, z ukochanym, który prócz walizki musiał taszczyć także ją.
A że nie miał dość sił, ciągle zostawał z tyłu. Przewodnik był
przerażony. Was załapią –odstawią do miejsca zamieszkania, mnie –
od razu kula w łeb. Miałam wtedy dziewięć lat.
Całowaliśmy polską ziemię, klęcząc. To też było takie trochę
zabawne dla dziecka, mamusia uszyła nam wszystkim worki, po dwa
na takich szelkach: jeden z przodu, drugi z tyłu. Każdy coś niósł, tata
najwięcej, ja ponieważ byłam najmniejsza, dostałam do dźwigania
pieniądze i kosztowności. W pewnym momencie zaskoczył nas patrol,
ukryliśmy się pod mostkiem, słyszałam uderzenia kopyt nad głową,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
106
nie zauważyli. I w końcu granica, rzeka, umówiona łódź i przekupiony
ukraiński pogranicznik. Mieliśmy godzinę – zdążyliśmy: najpierw
kobiety i dzieci, później mężczyźni. Nasi żołnierze bez pytania zabrali
nas do szkoły, nakarmili. Wtedy pierwszy raz piłam piwo, w sklepie
nic innego nie było do kupienia. I przesłano nas do koszar na
kwarantannę do Równego. No bo wtedy panowała ospa, jeszcze
zdarzał się tyfus, inne choroby... Karmili nas na okrągło: rano,
wieczorem, w południe -grochówką, później przez kilka lat nie
mogłam patrzeć na te zupę. Tam, spotkaliśmy znajomego lekarza,
wypuszczono nas i wróciliśmy do Warszawy. Uczyłam się na
Pensji im. Emilii Plater –tak wtedy mówiono o prywatnych szkołach.
Dyrektor naszej szkoły w Humaniu, Piekarski, który znał moją mamę,
zaproponował jej pracę w Liceum Krzemienieckim. Tam ukończyłam
Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego, później, mając szesnaście lat,
eksternistycznie Seminarium Nauczycielskie im. Hugona Kołątaja i
rozpoczęłam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Skończyłam pedagogikę i trzy lata pracowałam w szkołach
powszechnych w Równem, Krzemieńcu, Sosnowcu.
- Od 1 września 1939 roku miałam podjąć prace w Szkole
Pedagogicznej w Pszczynie. Ale miałam wakacje. Nasza komendantka
chorągwi, Maryla Skorupska, piękna i mądra dziewczyna, chodzący
ideał, zaproponowała mi kolonie dla dzieci polskich robotników z
Limburgii w Belgii. Chodziło o metodę „zuchową”, pracę z małymi
dziećmi, ale taki zuch to jest lepszy materiał niż harcerz. Popłynęłam
statkiem. „Hel” –wspaniała kuchnia, kapitan zarządził –nie ma
alkoholu podczas obiadu –jedzie z nami harcerka. Drużyny nosiły
nazwy polskich miast: to był taki nasz pomysł. Ja prowadziłam
Warszawę, Kraków i Lwów. Czyli bajki, legendy, piosenki, postacie
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
107
związane z historią. Pamiętam zawołanie warszawskie – sam sobie
radę dam. Mieszkałam we wspaniale urządzonym domu, sama jedna,
fatalnie się tam czułam: za granicą i tylko sama, sama, sama... Już
zbliżała się wojna, wprowadzała nastrój niepewności. I to zwyczajne
łajdactwo -podłe warunki pracy dla polskich robotników, bez
ubezpieczenia chorobowego i emerytury. W bogatej Belgii nic nie
można było zrobić dla naszych.
Na uroczystym zakończeniu obozu w Brukseli opowiedziałam taką
gawędę o bolszewikach, o ich sukcesach i zwycięstwach, kiedy szli na
Warszawę i tej sromotnej klęsce –to w odniesieniu do Niemców i ich
deklaracji. Polityków z poselstwa trafiał szlag, nie chcieli zadrażniać
sytuacji, ale byłam święcie przekonana, że damy radę Niemcom.
Wszyscy wrócili do Polski tak, jak przyjechali –pociągiem, tylko ja
jedna nie miałam wizy niemieckiej –a na statek nie mogli mnie
zabrać, mieli inne rozkazy. Kupuję bilet w kasie kolejowej –mówią mi
- Kraków zbombardowany. Wracałam okrężną droga: cały dzień przez
Francję , w nocy Szwajcarię, później Włochy –w Wenecji
zdenerwowanie jak cholera, wszędzie patrole, Jugosławia, Węgry i
Rumunia. To była podróż, ja sama do kraju przez przejście na granicy,
w odwrotną stronę tłumy uciekających Żydów. We Lwowie alarm
przeciwlotniczy -byłam na dzień przed zniszczeniem dworca
kolejowego.
-We Lwowie wzięli mnie do kuchni wojskowej - my nie
potrzebujemy kobiet do strzelania z karabinu, trzeba nam kobiet do
obierania kartofli. Wszystkie ochotniczki do wojaczki jak wymiotło.
Tam nie było strachu, we Lwowie nikt się nie bał Niemców.
Woziliśmy kapustę i gulasz od placówki do placówki. Później był już
tylko chleb i herbata. Ta prosta kobieta, która powoziła końmi,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
108
powiedziała coś, co zapamiętałam do dziś – Irena, u nas jest tylko
mąka i cukier, ale dopóki u nas jest, to masz i ty co jeść. Nie trwało to
długo. Jeszcze skubałam „szarpie” w punkcie opatrunkowym, jeszcze
później zostałam sanitariuszką, opiekowałam się panią Noworytową,
która w czasie bombardowania złamała nogę. Widziałam przerażenie
na jej twarzy, kiedy na pytanie o kwalifikacje odpowiedziałam, że
potrafię robić sekcje, bo tego uczyli mnie na biologii. Wróciłam na
krótki czas do Krzemieńca, akurat na Boże Narodzenie. Ale los uparł
się, zawrócił mnie do Lwowa, jakby to miasto było mi pisane.
Znalazłam sobie pracę w Klinice Neurologicznej dr. Halbama. W
windzie pracował hrabia, odźwiernym był właściciel ziemski –innymi
słowy miejscowa arystokracja, ja na początek w bibliotece, później na
nocnych dyżurach. Tam profesor Kmitowicz opowiedział mi o losach
mojej rodziny, którą jego przodek wypędził z Sądecczyzny. Zyndram,
o którym wspominał Sienkiewicz w Krzyżakach, miał być moim
krewnym. A ja zawsze miałam w sobie taką skromność –mój dzidek
był warszawskim krawcem, stał na czele rzemieślników, wydawał
cechowa gazetę.
- Wróciłam do Krzemieńca, pracowałam przez 2 lata w
Białokrynicy jako sekretarka w Szkole Leśnej. Tam mnie zastała
wojna niemiecko –bolszewicka, kolejna okupacja. W 1941 roku
zaczęłam pracować jako stenotypistka w biurze niemieckim. Zaczynał
się czas, kiedy trzeba było organizować pomoc dla uciekających przed
bandami Polaków, samoobronę. Żywność, miejsce do spania w salach,
kościele. Trafiali do Krzemieńca ze strasznymi przeżyciami.
Strasznym obrazem, który zostawał na zawsze w pamięci:
mordowanych kobiet, dzieci.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
109
- I znów wrócili bolszewicy. I wszystko zaczęło się od
początku. Aresztowano mnie, siedziałam w więzieniu MGB w
Krzemieńcu, w Zbarażu. Z młodymi Ukrainkami z okolic Tarnopola-
och, jak pięknie śpiewały. Tańczyłyśmy w celi tango –mimo
wszystko. Wypuszczono mnie, chociaż odmówiłam współpracy. One
tez wróciły na wieś –to było nie do pomyślenia –zamordowali je swoi,
wydłubali im oczy, podejrzewali, że zdradziły. Mnie dano do wyboru:
współpracę albo osiem lat więzienia. Ale nic nie wskórali, w ostatnim
momencie przed wypuszczeniem kazali mi szorować wszystkie
podłogi, żeby chociaż w ten sposób mnie upokorzyć. Oficjalnie nie
kontynuowałam swojej pedagogicznej pracy, zbyt dobrze wiedziałam,
jak to się może skończyć. Zostałam laborantką w szpitalu i tak już
trwałam do emerytury. A nieoficjalnie - wiadomo, uczyłam dzieci
polskiego, religii, przygotowywałam do pierwszej komunii.
Chodziłam z nimi nad rzekę, do lasu, na górę Bony, zapraszałam do
swojego domu. Narażałam do parafialnego zarządu, rady kościoła,
który zajmował się wszystkimi sprawami związanymi z
funkcjonowaniem świątyni, zatrudniał księdza, wypłacał mu
wynagrodzenie, robił coroczne spisy inwentarza kościelnego.
- Wspólny język w modlitwie... Teraz dziadkowie w modlitwie
nie znajdują wspólnego języka z wnukami. To smutne. Kościół był tu
zawsze ostoja polskości. Naszą twierdzą. To też się teraz zmienia i my
nie mamy na to wpływu. Ukrainizują nasze kościoły. Zapanowała idea
ekumenizmu. Może kiedyś, w odległym czasie, da to owoce. Ale teraz
katecheza, liturgia jest tu w języku ukraińskim. Moje zdanie się tu nie
liczy. Powołam się na artykuł „Polacy na dawnych Kresach
Wschodnich” Dzwonkowskiego. Oparł się na statystyce z ostatniego
roku panowania władzy sowieckiej. Polskie korzenie zadeklarowało
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
110
około miliona Polaków. Pytali –ty Ukrainiec? Nie –„piszy Polak”. Ale
tylko 12,5 % znało ojczysty język, kiedy w tym samym czasie na
Litwie wśród Polaków 85 %, a na Białorusi 13,5 % - taka była nasza
rzeczywistość. Tylko pacierz, święta, kalendarz, obyczaj trzymał ich
przy polskości. Teraz to wszystko dostali po ukraińsku: pacierz,
nabożeństwo... i wszystko przepada. Może takim ostatnim bastionem
polskości jest ten dom, u mnie mówi się tylko po polsku, tu
obowiązuje nasz język. Kiedyś ten dworek należał do Wilibaida
Bessera –światowej sławy botanika. Za jego sprawą w miejscowym
szkolnym ogrodzie botanicznym znalazły się rośliny ze wszystkich
kontynentów. Przyznają się do niego Ukraińcy, Rosjanie, Austriacy,
Niemcy, Polacy... więc na wszelki wypadek nie napisali narodowości,
tylko -wielki uczony. Zbliżała się dwusetna rocznica założenia tego
ogrodu. Zrobiono podobno piękną tablicę w dwu językach i nic,
dokumenty zaginęły. Nic, bo tu przecież siedzi ta stara Sandecka i
szczeka –że mordowali, że bandy.....
Bo przecież nic mi nie mogą zrobić –mam już ponad 95 lat. I
nadzieję, że nie dożyję tych czasów, kiedy w Krzemieńcu nie będzie
już ani jednego Polaka.
Tak my nie sami! –Za nami miliony
Ż
ywych i zmarłych dusz hufce walczące (...).
(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony)
- Jestem stara, głucha, ślepa.
Do tego strasznie pogardzam kopaniem piłki. Wymyślili
olimpiadę, że to zbliży młodzież. Czytałam, że jakiś tam gracz piłki
jest tak samo ważny jak prezydent Putin. Jeden dureń, który wpuścił
piłkę do siatki, popełnił samobójstwo. Taki jest teraz świat
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
111
Ż
ebyśmy tylko nie dali się zwariować
Bo o co tak naprawdę walczymy?
Kiedyś trzeba w końcu zapytać –kto ty jesteś?
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
112
Długie do kostek ciemnoniebieskie płaszcze, rzędy
złotych guzików. Nie wiem czemu kojarzą mi się z
reprezentacyjnym batalionem kobiecym, który pełnił
wartę przed Pałacem Zimowym. Wtedy od ataku
podnieconych, pijanych marynarzy z „Aurory”
zaczęła się „czerwona” rewolucja. To teraz tylko epizod z podręcznika
historii o kolorze krwi.
Feliks Popławski: urodzony w Kuleszycach w poblizu Iwieńca na
Białorusi 9 grudnia 1927 roku. Regionalista
Zdjęcie:
Feliks
Popławski
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
113
Białorusy, Białorusy...
...jestem poinformowany również, że w przypadku, gdy
informacje te okażą się nieprawdziwe, wiza może być anulowana w
każdym momencie - takim ostrzeżeniem kończy się formularz
wizowy.
Sprawa sama w sobie jest prosta - myślę o tym, wypełniając
wniosek wizowy i przewracając szufladę w poszukiwaniu zdjęcia.
Formularz jest raczej typowy, niepokój budzi jedynie otwarcie
deklarowana dociekliwość. Te typowe, „zwyczajne” w innej sytuacji,
pytania na temat miejsca pracy ( telefonu do pracodawcy, stanowiska
i adresu zakładu pracy), poprzednich wizyt, osób zapraszających,
adresów, związanych z tym terminów i miejsc pobytu.
Uczulenie, przewrażliwienie - tłumaczę sobie - nieufność to
chyba pierwsze objawy choroby. Jej nosicielem są media.
Ale suchość skóry na dłoniach pozostaje.
Ostatecznie –nie mam nic do ukrycia.
Ale przecież każdy tak może powiedzieć.
A to wcale nie musi być prawdą.
Wtedy pojechałem z zespołem ludowym, w grupie, chciałem
uniknąć uciążliwej procedury wizowej. Skorzystałem z okazji, że
zaproszono ich na występy.
W autobusie przestrzeń swobody i prywatności jest niewielka,
wszystko wygląda inaczej, procesy podziałów zachodzą na
ograniczonej przestrzeni i mają odmienną, wyrazistą dramaturgię. Jest
zdecydowana mniejszość, zajmująca tył, koniec autobusu -zwykle
niepokorna i zbuntowana, jest równie nieliczny przód i większość,
która zajmuje jak zwykle środek, okupuje nawet te siedzenia z
pogranicza końca. W pewnym wieku, po przekroczeniu pięćdziesiątki,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
114
motywem działania przestaje być młodzieńcza ciekawość świata czy
urzędniczy obowiązek, inne rzeczy nabierają znaczenia, zmieniają się
oczekiwania.
Chyba ta psychoza nieufności udzieliła się także pozostałym.
Nawet po przekroczeniu granicy panowało milczenie. Chociaż Brześć
został gdzieś za nami i pędziliśmy po autostradzie zbudowanej z
okazji olimpiady, w czasach, kiedy obóz socjalistyczny był jeszcze
spójną formacją, „bratnim związkiem”, zmierzającym do opanowania
ś
wiata.
Jeszcze pamiętam długą kolejkę do granicy, nerwowe
zachowania kierowców, arogancję celników. Tak było wtedy.
Tym razem spróbuję inaczej - zdecydowałem - zawsze to pewna
odmiana, pojadę pociągiem.
Nieśpieszna podróż skrajem wyobraźni
Pociąg wywołuje uczucie nostalgii. Przypomina staroświecki
dyliżans. Taką sentymentalną podróż skrajem wyobraźni, czasu...
To ekstrawagancja, taka nieśpieszna podróż –myślę, patrząc na
toczące się coraz wolniej wagony - dzisiaj, kiedy mamy do dyspozycji
nowoczesne technologie, pozwalające pokonywać przestrzeń.
Odległości przestały być problemem. Problemem są różnice
systemowe, kulturowe, religijne, a nawet ideologiczne. Wtedy nawet
fizyczna bliskość jest bez znaczenie.
Dworzec Warszawa Zachodnia, noc, zimno, stoję sam na
pustym peronie. Przy każdym wagonie młoda kobieta w kolejarskim
mundurze. Długie do kostek ciemnoniebieskie płaszcze, rzędy złotych
guzików. Nie wiem czemu kojarzą mi się z reprezentacyjnym
batalionem kobiecym, który pełnił wartę przed Pałacem Zimowym.
Wtedy od ataku podnieconych, pijanych marynarzy z „Aurory”
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
115
zaczęła się „czerwona” rewolucja. To teraz tylko epizod z podręcznika
historii o kolorze krwi.
Oświadczenie imigracyjne -raz
Deklaracja celna na szarym gazetowym papierze -dwa.
Na początek waluty, kosztowności, precjoza. Dopiero w
następnej rubryce broń, narkotyki, dzieła sztuki, książki, nośniki
informacji, środki parzące i trucizny, radioaktywne materiały, okazy
fauny i flory i wytworzone z nich produkty, urządzenia radiowe
wysokich częstotliwości i środki łączności... Lista zagrożeń, przed
którymi oficjalne organa chronią obywateli.
-Nie trzeba, po co sobie i komuś robić kłopot - sąsiad z dolnego
łóżka bezceremonialnie mnie moją deklarację w dłoni.
-Niczego nie mamy, niczego nie wieziemy - oświadcza
celnikom, chociaż chwilę wcześniej wsunął owinięty ręcznikiem
notebook pod koc.
-Tak nie wolno, jest prawo, są określone przepisy, gdyby każdy
się tak zachowywał... - zwraca mu uwagę po wyjściu celników
Białorusin z górnego łóżka, mieszkający na stałe w Polsce
Każdemu według zasług /wtedy/
Pamiętam, jak wertowałem przewodnik przed poprzednim
wyjazdem: średnia gęstość zaludnienia to 49 osób na kilometr
kwadratowy, lasy, torfy, niewielkie złoża gazu są jedynym bogactwem
naturalnym Białorusi. Te informacje przekładały się na widok za
oknem. Sosnowy las... miałem wówczas wrażenie, że tak jak w
baśniach las może nie mieć końca. A kiedy wreszcie zaczynały się
pola i wzrok sięgał daleko - znów nic, żadnej osady, domostw
rzuconych między zagony, skromnego miasteczka. Gdyby nie te
obsiane kukurydzą połacie, odbity na zaoranej ziemi bieżnik opony
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
116
rolniczego ciągnika, można by pomyśleć, że przemieszczaliśmy się
przez niezamieszkałe, wyludnione rejony. Porządek. Trawa skoszona -
porządek, na poboczu, po rowach - nie ma śladu śmieci, porządek, na
leśnych parkingach pusto, czysto - porządek, oczy drażnią pobielone
wapnem narzutowe głazy z rysunkami zwierząt, przypomina to
zabawy, taką dziecięcą manifestację schludności, niemniej - porządek,
porządek i jeszcze raz....
Najwyższy szczyt ma zaledwie 346 metrów nad poziom morza i
nazwany został imieniem rewolucjonisty Feliksa Dzierżyńskiego,
-Co wy, Polacy macie przeciw niemu, przecież jest waszym
rodakiem - pytali mnie rozmówcy.
No tak, kiedyś mówiono, że każdy naród ma takich bohaterów i
przywódców, na jakich sobie zasłużył, to prawo zdaje się mieć
zwrotny, uniwersalny charakter.
Na powierzchni snu... stukot /teraz/
Pociąg. W nocnym pociągu światło żarówki zakreśla granice
ś
wiata oddanego we władanie podróżnych. Tam za oknem czarna
sadza, zgaszona przestrzeń. Tu pożółkły przedział ruchu... zetlałej
rozmowy.
-Moja matka, Polka, z domu Dworecka, ojciec Rosjanin -
zaczyna rozmowę pasażer z góry, trzeba czymś wypełnić czas...
-Moja mama, ze „stara polska rodzina Drzewieckich”, ojca
zobaczyła w niewoli, w łagrze, w Mohylewie. On był kozak z
Rostowa, władza przesiedliła ich do Doniecka, w kopalni pracowali
przy węglu, bo kozaczyzna była zakazana. Jej się podobał, poprosiła,
a dziadek wykupił go od niemieckiego oficera za „łukoszku” jajek.
Niemiec tylko: „malo jajka, malo jajka ” – słowa splatają się z
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
117
uporczywym turkotaniem kół, któremu towarzyszy jęk trącających o
koła hamulcowych okładzin, pisk przesuwanych drzwi.
-Zamieszkali w chutorze Dobrośniewiczi, ojciec nie chciał do
policji granatowej, poszedł w las, „w czerwone partizany”, pomagali
dla zwycięstwa radzieckiego. Dziadek Drzewiecki miał 98 lat, kiedy
zmarł, dwa metry wysoki, w dragonach w carskim wojsku... –
przywołany przez wyobraźnię obraz faluje, zachodzi mgłą, oczy same
się zamykają i tylko stukot kół, po powierzchni snu... stukot.
Masza modli się za nas /wtedy/
Wtedy, pierwszym razem, nocleg wypadł w Domu Klasztornym
w Baranowiczach - jeszcze, żeby dogonić czas, na szybko, pamiętam,
wieczorny wypad do Zaosia. Być tu i nie doświadczyć tej bliskości...
Usytuowany wśród bezkresnych pól dworek był zamknięty. Kto
późno przyjeżdża..., ale dozorca zgodził się uwiązać psy. Możemy
obejrzeć muzeum z zewnątrz. Typowa drewniana białoruska chata,
długa, przysadzista, kryta słomą.
-Odtworzona niedawno, w 1996 roku, prawie nowa - podkreśla
stróż ze wzruszającą szczerością - tu nic nie było, wszystko
wybudowano już za moich czasów.
Gdyby nie rozległa łąka, nad którą zbiera się powoli mgła,
wieczorne światło... i cisza ogarniająca wszystko. Wysokie ramię
ż
urawia przy studni sięgające gwiazd...
-Co tu gadać, podobne chałupy to można zobaczyć i u nas, w
Polsce. Tyle tylko, że kryte eternitem. Ale to się zmieni. U nas, bo tu
po wsiach wciąż na pierwszym miejscu ten syf, eternit, mają go pod
dostatkiem.
-Taka Telimena... –zaczyna ktoś prowokacyjne.
-E, Madonna to dopiero jest „laska” .
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
118
Wracamy do Baranowicz. Nowicjuszek w klasztorze jest
kilkanaście, ich wzrok jest uważny, interesują się wszystkim, co
dotyczy zespołu, strojami, bielizną, kosmetykami. Spuszczają oczy.
-Białorusinki, w większości... - wyjaśnia siostra przełożona -
przyzwyczaiły się do gości z Polski. Masza ... och, co za dziewczysko
- przywołuje jedną z nich do porządku.
-A tak dla bezpieczeństwa - mówi dalej - prosimy nie opuszczać
terenu domu. Grupa jest zgłoszona na nocleg na milicji, bramę
zamykamy o 21.
Masza ma zamglone, piękne oczy. To po naszemu Marysia.
Masza modli się za nas... za karę
Mińsk w styczniu i deszczowa piosenka /teraz/
„Czaj ili kofie” –pytanie poprzedził zgrzyt energicznie
otwieranych drzwi, z głośnika popłynęła marszowa muzyka,
dojeżdżaliśmy do Mińska – „dobrogo utra”. Miasto przywitało nas
deszczem, chociaż w styczniu śnieg byłby bardziej naturalny. Nie
mówię nawet mróz (trzaskający i niedźwiedzie na ulicach), potoczne
stereotypy utrwaliły się w świadomości, dzięki zbaczającym w
kierunku nierzeczywistości opowieściom przypadkowych podróżnych.
Człap, człap po lodowym szutrze, który pokrywa peron, po schodach
w dół, pod ziemią długim tunelem, schodami w górę i olśnienie,
zauroczenie: nowoczesny od każdej strony, ku niebu i w poprzek
kolejowy dworzec. Przez przyciemnione szyby zerkają do środka
pierwsze nieśmiałe promienie. Bramę Mińska spowił delikatny welon
mgły. To parowały w słońcu odmarzające w cieple ściany
socrealistycznych wieżowców naprzeciw kolejowego dworca.
Iwieniec, franciszkanie i dzwon /wtedy/
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
119
Wtedy właśnie to miasteczko, sięgające swoimi początkami
szesnastego wieku, było głównym celem naszej podróży. W 1702
roku za przyzwoleniem stolnika mińskiego, Teodora Wańkowicza,
osadzono tu ojców franciszkanów. Ich staraniem, ze składek i
jałmużny, wybudowano murowany kościół i klasztor. Na wieży tego
kościoła zawisł dzwon, skonfiskowany przez rząd zaborczy w czasie
wielkiej wojny 1917 roku. Na jego miejsce w 1935 roku ufundowano
nowy, ze składek strzelców, podoficerów i oficerów garnizonu
Korpusu Ochrony Pogranicza. Ten odtworzony dzwon ochrzczono
imieniem Józefa Piłsudskiego , Marszałka Polski. Zamieszczono na
nim inskrypcję: Św. Michale Archaniele broń nas w walce z potęgami
ciemności. Ludwisarzem, który wykonał to zamówienie w swojej
pracowni, był Jakub Kruszewski, rzemieślnik z Węgrowa. Tędy,
czterdzieści kilometrów od Mińska, w okresie międzywojennym
przebiegała granica między odrodzoną po rozbiorach Polską a
bolszewicką Rosją. Historii odlanego wówczas dzwonu dziś nie
sposób odtworzyć. Skonfiskowany w 1944 (tu świadkowie się różnią,
padają różne daty, są tacy, którzy upierają się przy 1943),
przygotowany do wywiezienia i zniszczenia, pewnie by podzielił los
swojego poprzednika, ale za przyczyną nieznanych sprawców, ważący
grubo ponad tonę dzwon, zaginął nocą. Mimo poszukiwań,
prowadzonych przez ówczesne sowieckie władze, nie udało się go
odnaleźć. Jedynie już po wojnie, przypadkiem trafiono na księgi
parafialne i metrykę „Dzwonu Marszałka” we wsi Konopilcze, w ulu,
w pasiece organisty, który wyjechał do Polski. Tak minęło ponad
sześćdziesiąt lat.
Podczas spaceru po Mińsku /teraz/
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
120
...myślę o Iwieńcu. Próba ogarnięcia większej całości: miasta z
tłumem przechodniów spieszących nie wiadomo gdzie i po co,
regionu i żyjących w nim ludzi, pamięci tkwiącej w nich jak smolna
drzazga, (nie mówiąc o narodzie, kraju) wymaga dystansu, spojrzenia
z góry. Ale wtedy zatrącają się konkrety, obraz ulega rozmyciu.
Prawda tkwi na poziomie szczegółów, można ją przekazać jedynie
schodząc w dół, opisując z bliska wybrany punkt na mapie. Czy ta
mała, pozbawiona przemysłu, rolnicza osada z jedną główną ulicą i
ś
wieżo wybudowaną cerkiewką na rozległym placu w centrum
wystarczy, by zobaczyć w niej, jak pod lupą, całą Białoruś? Pamiętam
okazały, murowany i jak by nie było, piętrowy budynek Domu
Polskiego. Okazały –to słowo ma tu nieco inne znaczenie, większość
budynków jest parterowa, drewniana, taki pewnie był Iwieniec także i
przed pięćdziesięciu czy stu laty. Życie toczy tu się leniwie, jego rytm
wyznaczają pory roku, przyroda. Sporą część mieszkańców stanowią
Polacy, większość z nich pracuje w kołchozie. Zachowują ostrożność,
kiedy przychodzi im mówić o sobie, wolą milczeć. Mimo wszystko
chciałbym tam wrócić. Ale czy mój powrót będzie miał sens, czy ten
wybór Iwieńca nie okaże się błędem?
Nie ma to jak... Mińsk /wtedy/
Mińsk robi wrażenie. Zaczyna się bez uprzedzenia i tak samo
kończy. Nie ma tu przedmieść, przy szosie nie widać reklam
sygnalizujących bliskość miasta. Jeszcze na dobre nie skończyło się
zaorane pole i już jest -nagle, skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną,
osiedle na pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców zabudowane blokami z
płyty. Ośmiopiętrowe szare klocki z betonu, każdy długi na prawie
kilometr. Jest sobotnie popołudnie, ale miasto wydaje się martwe,
szerokie ulice są puste, od czasu do czasu z wyjścia metra na
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
121
powierzchnię wysypuje się garstka ludzi. Panuje ład i porządek, ten
porządek wydaje się tak samo nienaturalny jak tamten na leśnych
parkingach, taki obliczony na jakąś wyidealizowaną, pozbawioną
odniesień do rzeczywistości miarę. Budzi podejrzenie, że te dwa
miliony, może nawet więcej niż te dwa miliony mieszkańców Mińska,
wykorzystując czas soboty ukryło się w betonowych klatkach w
oczekiwaniu na poniedziałek. Przechodzimy obok zamkniętych
sklepów, nieczynnych restauracji. Wydaje się, że miasto zapadło się
w sobie, zastygło w bezruchu. Tak jakby się miało nigdy nie obudzić,
nie poderwać w poniedziałek na głos syreny wołającej nad miastem.
Jedynie na bulwarze nadrzecznym Świsłoczy coś się dzieje, kręcą się
grupy młodych ludzi. Może to obowiązek młodości, ta potrzeba
odcinania się od zachowań ojców, demonstrowania inności. Pod
cerkiew stojącą na centralnym deptaku podjeżdżają samochody
nowożeńców. Pewnie w coś wierzą, pewnie zadają sobie pytania, w
jakim kraju przyjdzie żyć ich dzieciom.
Zatrzymujemy się na chwilę pod pomnikiem Mickiewicza. Na
dźwięk obcej mowy wokół pustoszeją ławki.
- Biełorusy takie ostrożne, tak się odsuwają, że nie ma do kogo
otworzyć gęby - nagle komuś przychodzi ochota na rozmowę.
-Aż dreszcz przechodzi po plecach, jakby mrówki objadły to
miasto z mięsa do kamienia, betonu - dodaje.
Odpust św. Michała /wtedy/
Uroczystości związane z poświęceniem odnalezionego dzwonu
zaplanowano na 29.09.2006 -dzień odpustu w iwieńskiej parafii pod
wezwaniem św. Michała Archanioła, mimo że zaczynają się dopiero
w południe, od rana gromadzą tłumy.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
122
To chyba upór franciszkanów sprawił, że większość w Iwieńcu wciąż
stanowią katolicy. Można powiedzieć, że przetrwali mimo skrajnie
niesprzyjających warunków i represji. Widzę łzy na wielu twarzach...
Dobrze, że pogoda wytrzymała i nie pada.
Pojawiają się pierwsze samochody na dyplomatycznych
numerach. Mija pół godziny, a wciąż trwają oficjalne powitania.
Kobiety w ludowych strojach przestępują z nogi na nogę, jest zimno.
W końcu zaczyna się msza, homilia w dwu językach - tak każe
protokół. I przychodzi moment ponownego poświęcenia dzwonu.
Pierwsze uderzenie jakby stłumione przez czas, dźwięk nieśmiało
odbija się od klasztornych murów, wraca, ale już drugie biegnie jak
fala, wibruje w powietrzu, wreszcie trzecie i następne... dźwięk,
wołanie narasta, nabiera mocy, uderza o niebo.
Dzwon.
-Cud, nic tylko cud, więcej niż sześćdziesiąt lat leżał w ziemi,
ż
e też udało się go odnaleźć, chyba już nikt z tych Polaków, którzy go
wtedy ukryli, nie żyje.
-Będziemy się za nich modlić –wznosi dłonie ku górze
odprawiający mszę ojciec Lech, gwardian zakonu franciszkanów,.
Opisywanie z perspektywy pobliskich Kuleszyc /teraz/
-Pamiętam poświęcenie dzwonu w 1935 roku, miałem wtedy
siedem lat, chodziłem do pierwszej klasy. Od kilku pokoleń moja
rodzina mieszkała w pobliżu Iwieńca, w Kuleszycach. Tu właśnie
urodził się w 1891 roku mój ojciec Kazimierz i w 1900 roku moja
matka Genowefa z domu Juchniewicz. Tylko tyle, że dla nich to była
Rosja, a ja urodziłem się w Kuleszycach w Polsce 9 grudnia 1927
roku (wówczas gmina Iwieniec powiat wołożański województwo
nowogródzkie).
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
123
-Nazywam się Feliks Popławski. –powie, patrząc na nieliczne,
wirujące za oknem płatki śniegu –pierwszy, najstarszy ślad z 1861
roku, do którego udało mi się dotrzeć, dokument wymieniający
czternaście rodzin z naszej wsi, mówi o uwłaszczeniu mojego
pradziadka na włókę ziemi.
-W naszej wsi była czteroklasowa szkoła. Wprowadzono kary
dla rodziców, to się nazywało obowiązek szkolny, ale nie wszyscy
chcieli się uczyć, byli tacy, że ojciec albo matka na powrozie
prowadzili ich do klasy. Nasza sąsiadka, wdowa, odsiedziała tydzień
w areszcie gminnym, bo nie posyłała dzieci do szkoły. Nauczycielem
był Marian Szachowicz, podporucznik rezerwy urodzony w 1913
roku. próbowałem go odnaleźć po wojnie. Za jego namowami rodzice
zapisali mnie do szkoły siedmioklasowej, ale uczyłem się w Iwieńcu
tylko rok, przyszedł trzydziesty dziewiąty i wkroczyli Sowieci. A po
nich na nasze karki spadli Niemcy. To niby oni zarekwirowali
dzwony, ale po ich odejściu wciąż jeszcze były, znikły, kiedy do
Iwieńca wróciła Czerwona Armia. W podziemiach kościoła urządzono
skład paliwa i smarów, w głównej nawie ustawiono tokarki do metalu,
produkowano tu części w kooperacji z mińską fabryką traktorów.
Nauczyciel z Radomia /ustalenia Feliksa Popławskiego/
-Co się tyczy nauczyciela Mariana Szachowicza, to próbowałem
go odnaleźć po wojnie, pytałem ludzi, pisałem do urzędów, wszystkie
drogi schodziłem, ale co może taki Feliks Popławski, prosty człowiek
- powie o sobie, szperając w stosie papierów i książek - wiem, że
urodził się w Radomiu 2 lutego 1913 roku, skończył seminarium
nauczycielskie w Słonimiu w 1933 roku i zaczął pracę w naszej wsi,
Kuleszycach, jako nauczyciel czteroklasowej szkoły.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
124
Kiedy szedł drogą, nie sposób było go nie pozdrowić, taki miał
szacunek, to był żołnierz z krwi i kości.
Posiadam informację, że ukończył kursy podchorążych rezerwy
i 1 stycznia 1937 roku otrzymał nominację na podporucznika. Na
wypadek wojny miał przydział mobilizacyjny, tak jak jego starszy brat
Zygmunt, do 72 pułku piechoty im. Dionizego Czachowskiego. To
była jednostka, która brała udział w wojnie z bolszewikami, a od 24
kwietnia 1922 roku stacjonowała w Radomiu. Sam prezydent
Rzeczpospolitej, Stanisław Wojciechowski, w sierpniu 1923 roku
wręczał im sztandar ufundowany przez Komitet Miasta Radom i
Powiatu Radomskiego.
Kiedy wybuchła wojna przyszedł do szkoły, żeby się pożegnać.
Zmieniono mu przydział i dostał rozkaz stawienia się w Korpusie
Ochrony Pogranicza „Iwieniec”.
Jeszcze wojna nie skończona - miał powiedzieć do pana
Pilarskiego, majora z I wojny, jeszcze z legionów, na wieść o ataku
bolszewików, to było po 17 września, szła strzelanina od wschodu.
Sowieci okrążyli ich w okolicach Lidy, zostali rozbrojeni, trafił do
niewoli.
Ostatnia wiadomość o nim pochodzi od Piotra Trosianko,
miejscowego krawca, podoficera rezerwy. Wieziono ich do obozu,
pociąg zatrzymał się w Mołodecznie, wyłamali deski w podłodze.
-„Dawaj, będziem uciekać” – miał zaproponować Trosianko.
-Wy możecie, ja nie, nie było rozkazu, wojna trwa, za to kula w
łeb - podobno odpowiedział na to Szachowicz.
Wiem, że spotkał w obozie brata Zygmunta. W spisie „Księgi
Cmentarnej” znalazłem ich zdjęcia. Wiem, że wieziono ich do
Katynia, tam zginęli.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
125
Napisali, że po jego bracie została żona i córka. Proszę
wspomnieć, że jego uczeń z Kuleszyc, wciąż o nim pamięta. Mozę
jeszcze w Radomiu żyje ktoś z jego bliskich, czeka na te słowa...
Pieniądze to wszystko i nie /wtedy/
-Trzeba gdzieś wymienić dolary i spróbować tej Białorusi, jak
smakuje na języku - trwa w dziwnym uporze umiarkowana większość,
reprezentująca środkową część autokaru - chociaż piwa albo wódki,
albo czekolady, słodyczy spróbować, dopóki bank czynny.
Na Białorusi nie ma prywatnych kantorów, wymiana waluty jest
zastrzeżona dla państwa. Nie można się rozeznać w tych miejscowych
pieniądzach, kurs jakiś zawrotny, za dolara dają w bankowej kasie
dwa tysiące sto czterdzieści rubli białoruskich. Tysiąc dwieście tych
miejscowych rubli kosztuje piwo, najtańsza wódka, bo to w Polsce
najbardziej popularny przelicznik, różnie, w granicach pięciu tysięcy..
to jakieś niecałe trzy dolary. Wynika z tego, że okres ochronny dla
turystów odwiedzających Białoruś nie powinien się nigdy kończyć.
Rzeczywistość w tym względzie mija się z rozsądkiem. Górę bierze
polityka.
Dlaczego Iwieniec? /teraz/
Jest zima, ale brak śniegu na ulicach, ten chwilowy niedobór
pozbawiający styczeń obrazowości: zasp, czapy puchowej,
efektownych ram z mrozu i śniegowej bieli, nie zniekształca obrazu
Iwieńca. Nic się nie zmieniło, jest tylko szarość, codzienność,
wszystko trwa zanurzone w ciszy, przeciętności. Próbuję przypomnieć
sobie wyczytane w rocznikach dane z 1931 roku, trzy tysiące
osiemdziesięciu czterech mieszkańców, domów pięćset siedemdziesiąt
cztery, z tego murowanych tylko dziesięć. Urząd pocztowy, szpital,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
126
sąd grodzki, szkoła powszechna, dom żołnierza, apteka, kościół św.
Michała, cerkiew (dawniej kościół św. Trójcy) posterunek policji,
dom gminy żydowskiej, koszary Korpusu Ochrony Pogranicza,
kościół św. Aleksego (zwany czerwonym), sklepy, rzeźnia, młyny,
cegielnie, rzeka Wołyma... Nawet dwa hotele, kino „Jutrzenka” i
polowe lotnisko. Nie mówiąc o restauracjach, brukowanych ulicach,
elektrycznym oświetleniu....
Wojna wystawiła Iwieniec na próbę, odarła ze złudzeń,
postawiła wszystko do góry nogami, na głowie: burząc porządek i
spokój, zmieniając proporcje pomiędzy dobrem a złem, jednych
spychając w przepaść, w niegodziwość, innym dając szansę na
zachowanie człowieczeństwa. Polscy partyzanci z oddziału im.
Tadeusza Kościuszki 19 czerwca 1943 roku opanowali miasteczko,
sygnałem do ataku był głos „Dzwonu Marszałka”. Na ich stronę
przeszła białoruska granatowa policja, dowodził atakiem „Lewand”
por. Kacper Miłaszewski - mieszkaniec okolic Nalibok, uczestnik
kampanii wrześniowej. Te cztery dni względnej wolności nazwano
później „powstaniem iwienieckim”. Ale czy te informacje,
przepuszczone przez filtr czasu, dadzą się uśrednić, uogólnić w jeden
obraz? Nawet jeśli dopełnimy miary, dodając jeszcze po stronie
okrucieństwa niemieckiego żandarma Sawiniolę, zwanego
„iwienieckim katem” i po stronie świętości dwóch franciszkanów,
uznanych przez kościół za błogosławionych, o. Achillesa Puchałę i o.
Hermana Stępnia, zamordowanych przez Niemców 19 lipca 1943 roku
we wsi Borowikowszczyzna.
Spacer po linie /wtedy/
Wtedy na zakończenie zawieziono nas do Nieświeża, rodowej
siedziby (od 1533 roku) Radziwiłłów. W podziemiach kościoła
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
127
Bożego Ciała, zgromadzono prochy przedstawicieli tego magnackiego
rodu. Rzędy trumien. Wszystkie jednakowe, zbite z prostych,
brzozowych desek, pomalowane na ciemny mahoń, farbą, jaką u nas
kiedyś używano do malowania podłóg. Tych trumien jest ponad sto.
Ciasno wypełniają pomieszczenia krypty.
-Zostały zabezpieczone drutem i oplombowane, zamknięte -
wyjaśniał proboszcz - wtedy stosowano trumny podwójne, te
wewnętrzne są wykonane z blachy .
Patrzę na pordzewiały drut, pałąk prymitywnej kłódki
przewleczony przez ucho. Dlaczego? W kraju, który eliminuje ze
szkół ojczysty, białoruski język i zastępuje go obcym, rosyjskim, w
którym zaciera się narodową tożsamość, pewnie takich zagrożeń,
takich pytań jest więcej.
-Życie wciąż płata gorzkie figle, nie wiadomo, jak się im ułoży
- słyszę szept za moimi plecami.
-W coś trzeba wierzyć, inaczej wszystko jest do dupy - ktoś
inny wyraża głośno swoje zdanie.
-To taki spacer po linie, wszystko może się zdarzyć.
...najpierw to będzie moda, potem namiętność /teraz/
Iwieniec –osiedle typu miejskiego. Ten świat małego
miasteczka, zepchniętego po wojnie przez nowy porządek gdzieś na
pobocze życia, w przeszły czas, pozwala prześledzić reguły, określić
prawidłowości, którymi w globalnej skali rządzi się państwo.
Wszystko jest widoczne jak na dłoni. Przez te pięćdziesiąt lat Iwieniec
trwał. Zmiany miały powierzchowny, pozorny charakter, dotykały
zewnętrznych parametrów funkcjonowania jednostki administracyjnej,
terminologii i symboliki. Zmieniły się hasła, nazwy urzędów,
przeznaczenie budynków, Iwieniec dostał nawet muzeum Feliksa
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
128
Dzierżyńskiego z filią w pobliskim Dzierżyniowie. Kamienie,
którymi wybrukowano przed wojną ulice, ukryto pod warstwą asfaltu,
postawiono z betonu mieszkalne bloki. I aż tyle, chociaż tak naprawdę
nic się nie zmieniło. Nawet kiedy w końcu przyszła niepodległość i
wolność. W coś jednak trzeba wierzyć, na coś czekać, o coś walczyć.
Pewnie na wszystko przyjdzie czas. Chociaż to przed wolnością,
nieopatrznie podarowaną ludowi, ostrzegał panujących poseł na
dworze Aleksandra I w 1881, Joseph de Maistre, pisząc: ...najpierw
to będzie moda, potem namiętność, w końcu szał. (...) Swoboda działa
na takie natury jak mocne wino i szybko uderza do głowy,
nieprzywykłej do niego.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
129
Księga liczb
Podróż czwarta -przestrzeń wróżb/
I widziałem w prawej ręce „siedzącego na tronie
księgę zapisaną wewnątrz i zewnątrz zapieczętowaną”
siedmiu pieczęciami...
Apokalipsa św. Jana część II 5, 1 tłum. ks. Jakub Wujek
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
130
Wyjścia były od szczytów, dwa. Zamknęli nas w
ś
rodku, dokładnie pamiętam datę -piątego marca 1953
roku, i trzymali tak dwa tygodnie. Nie wiedzieli co
będzie dalej. Bali się buntu. Na robotu nie pajdiom,
Stalin podoch - powiedział strażnik. Tylko toalety,
takie przenośne „parasze” pozwalali opróżniać.
Maria Szegda: urodzona w Czeknie koło Łucka 27 kwietnia 1925
roku. Wywieziona z rodzicami na Syberię, skazana na piętnaście lat
obozu o zaostrzonym rygorze wróciła do Polski w 1957 roku.
Zdjęcie:
Maria Szegda
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
131
My z Workuty
Nie chcę podawać swojego imienia i nazwiska. To nikomu nie
jest potrzebne.
Nie chcę, żeby ktoś nawet przypadkiem dowiedział się, że
przeszłam przez to piekło.
Człowiek potrafi się przystosować do każdych warunków.
Zbudować świat wokół siebie.
I wtedy jest łatwiej.
Nie chce pamiętać, jak to było.
Ale nawet w piekle można żyć.
Jeśli pamięć mnie nie myli i dobrze to sobie przypominam,
wywieźli nas 10 albo 12 lutego 1940 roku. Pamiętam, że ojciec
jeszcze próbował w ostatniej chwili zabić świnię, żeby zabrać chociaż
trochę jedzenia na drogę. Miał na imię Maciej, mama zaś Eufrozyna.
Mieszkaliśmy w Czeknie pod Łuckiem, tam moi rodzice pobudowali
dom. Wprowadziliśmy się do niego w 1935 roku, ta data mocno tkwi
w mojej głowie - w tym roku zmarł 12 maja marszałek Józef
Piłsudski. Ojciec był sołtysem, nosił się po pańsku, do pracy w
ogródku zakładał rękawiczki. Ziemi ornej uprawialiśmy sporo, a nad
samym Styrem w naszym użytkowaniu był kawał łąki. Konie, wóz,
narzędzia, krowy –mieliśmy wszystko, co konieczne było do
gospodarzenia. I pomoc rodziny i sąsiadów.
Nikogo już nie ma. Nic nie zostało po Szlichtach. Nie ma takiej
potrzeby, żeby teraz o tym wspominać.
W Czeknie mieszkali razem Ukraińcy i Polacy. Obok siebie.
Przez środek wsi szła główna droga, od niej odchodziły dwie boczne.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
132
Najbliższa czteroklasowa szkoła była w wiosce Jałowycz. Latem szło
się na skróty, przez strumyk. A zimą do szkoły wożono dzieci
saniami, raz dawali podwodę oni, raz my. Nikt z tego nie robił
problemu. Był sklep, który prowadzili Żydzi. Był też dwór, tuż obok
cerkwi, we dworze mieszkał pułkownik, między nim a rodzicami
panowała zażyłość…
Pamiętam piękne lipy wokół dworu.
Pułkownika z rodziną i część naszych osadników, tych, co to
mieszkali bliżej Styru, wywieźli wcześniej. Na nas przyszyła kolej w
drugim rzucie. Wywozić – „dom pod srebrom” – kułak, bo dach
pokryty był ocynkowana blachą.. Zasypać studnie –bo kułaka. Zanim
wykopano nową, przez rok cały chutor po wodę jeździł do rzeki..
Rodziców wywieźli na Szoksze, do wyrębu lasu koło
Archangielska. Mnie oddzielnie, dali do obozu na Workutę.
Towarowy pociąg, którym nas wieźli, stał tygodniami na bocznicach.
Wyjechaliśmy wiosną, dotarliśmy pod koniec lata. W tym, co kto
miał na sobie. Ubranie: waciaki, walonki, dostaliśmy dopiero w
obozie. Po drodze jedni się rodzili, bo przecież jechały z nami
ciężarne kobiety, inni umierali, chorowali... Wielu nie dojechało do
obozu... „Podjom” –wstawać, będzie liczenie W nocy przychodzili
sprawdzać, czy nikt nie uciekł.
Dlaczego nam było wtedy do śmiechu - nie wiem, chyba tylko to nam
zostało - śmiech. Byliśmy młodzi, wszystko wydawało się tak
niedorzeczne, że aż śmieszne.
Osobne wagony przeznaczono dla kobiet, osobne dla mężczyzn.
Były surowe kary za łamanie tego zakazu. Ale kiedy dojechaliśmy na
miejsce, to do czasu, aż stanęły baraki - spaliśmy razem, mężczyźni
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
133
po lewej, kobiety po prawej. Szła zima i jedni drugich popędzali, sami
stawialiśmy sobie obóz. Może to wydaje się dziwne, ale więcej
zainteresowania wzbudzała kromka chleba niż rozebrana, naga, młoda
kobieta. Wyroki były różne: najmniej dziesięć lat, piętnaście, ale były
i takie po dwadzieścia. Szukali szpiegów, wrogów Stalina. Ludzie
przyznawali się do wszystkiego. Każdy człowiek ma jakiś poziom
odporności, później już przestaje reagować rozumnie... Torturowali
podczas przesłuchań, wyrywali paznokcie, miażdżyli palce, że moja
głowa nie chce tego nawet wspominać, dusi mnie w gardle.
Dla nowych pobyt w obozie zaczynał się od kwarantanny.
Trzeba było się do naga rozebrać i golili włosy, niby od wszy, żeby
nie zawlec epidemii. Trafiłam do drugiego obozu, tak było to
podzielone według liczb, mieliśmy może więcej niż kilometr od
kopalni. Każdy dostał swój numer. Miał naszyty na ubraniu, na
„buszłacie”, na czapce, na jednym kolanie spodni.
Nie chcę pamiętać swojego numeru, ale śni mi się po nocach.
Najpierw badała wszystkich komisja lekarska i byliśmy przydzielani
do różnych prac. Najsłabsi pracowali na powierzchni, w obozie.
Najsilniejsi w kopalni. Na bramie wyczytywali wszystkich po kolei,
według numeru. Zimą szliśmy w takim tunelu ze śniegu, nawet głowy
nie wystawały. Na łopacie się zjeżdżało po szynie od wózków na
wyrobisko, na dół. Każdy miał swoją lampkę na ropę: śmierdziało,
kopciło, wystarczył przeciąg i lampka gasła. Wtedy głową w słup, na
oślep, po omacku, żeby pożyczyć od kogoś światła. Kopalnia
pracowała na trzy zmiany, ci wychodzą, my w dół, tak na okrągło.
Węgiel biło się kilofem, później łopatą „nagrużało” na taśmociąg, tam
podchodziły „wagonetki”. Konie, takie małe „mongoły”, wyciągały
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
134
wagoniki na powierzchnię. Jak któryś zdychał, było święto.
Następnego dnia była „końska zupa”.
Nie robili różnicy - mężczyzna czy kobieta. Kopalnia była pod
dnem rzeki. Z góry kapała woda. Nadstawiało się łopatę, kiedy chciało
się pić. Te „tiulki” (szprotki) i „kambuły” (może to były flądry) -
solone tak bardzo, że wydawało się, że nie da się ich zjeść,
wywoływały straszne pragnienie. Woda była zimna i czysta jak
kryształ, przesiąkała przez skałę, drążyła ja na wylot. Zawalały się te
stropy raz za razem. Idzie nas na dół piętnaście, wraca dziesięć. Nikt
nie wiedział, czy wróci. Przyszło i na mnie, też przywaliło.
Powiedzieli w szpitalu - może będzie chodzić. Napisali, że numer.... -
uszkodzenie kręgosłupa. Wtedy poznałam swojego męża - w szpitalu.
Był krawcem, pisali mu w papierach: chory, trzeba było komuś szyć.
Dlatego trzymali go w szpitalu.
Ale zaczęło się inaczej. Tu, w obozie, chorowała większość.
Najbardziej podatni byli Litwini, padali jak muchy. Jak ktoś umierał
na miejscu, to wykreślano go z ewidencji, do palca nogi
przywiązywano deseczkę z numerem napisanym kopiowym
ołówkiem. Jak na budowie albo w lesie –zakopywano albo zostawiano
na śniegu. To zależało, czy była zima, czy lato. Wtedy w ewidencji
pisano: wybył w nieznane.
Mój przyszły mąż, jeszcze zanim go poznałam, w 1948 zaczął
chorować na gruźlicę kości. .Puchł. Na szyi, na piersiach. Wysłali go
do „ołapa 9 i 10” –tak mówili na ten obóz, gdzie lekarz z Łucka robił
operacje, wyjmował żebra i wkładał w to miejsce kawałki ebonitu.
Nie zgodził się, wszyscy po tym umierali, odesłano go z powrotem.
Leżał trzy dni z trupami w piwnicy pod barakiem. Nie umarł, więc
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
135
taka lekarka ze Lwowa, której rodzinę rozrzucono po wszystkich
obozach, od Kazachstanu po Syberię, zrobiła mu na miejscu operację.
Przecięła opuchliznę i wypłynęła ropa z kawałkami kości. I rany się
zagoiły.
A jak okazało się, że umie szyć i jest krawcem….
Kiedyś, jak szedł pod eskortą poza obóz, żeby wziąć miarę na mundur
dla naczelnika, znalazł porwaną teczkę z ceraty na śmietniku. Nie
wiem, jak ją przeniósł, w każdym razie uszył sobie z koca granatowy
płaszcz i z tą teczką przychodził do mnie, do kobiecego obozu. Nikt
nawet nie przypuszczał, że ktoś mógłby się na to poważyć. Były dwie
warty na bramie, nawet mu salutowali. Wiadomo – urzędnik, a od
urzędnika dużo zależy. Życie zawsze jest silniejsze od wszystkiego, co
wymyśli człowiek. A w tym najsilniejsza, największa jest miłość.
Po wypadku byłam miesiąc w szpitalu. Nie wróciłam na
kopalnię, dali mnie do tartaku. Później do cegielni, do pieca. W
ś
rodku było tak gorąco, że ludzie mdleli po kilka razy na dzień. Wtedy
polewali ich zimną wodą z węża i gonili do pracy. Na koniec trafiłam
do brygady budowlanej.
Dużo, może najwięcej zależało od brygadiera. Dobry, taki co miał
głowę na karku, potrafił zakombinować tak, że na papierze
wypracowaliśmy piąty kocioł. Na pierwszy tylko 300 gram chleba i
„bałanda” –woda z owsem. Na piąty prawie kilogram chleba, kasza,
czasem się trafił kawałek końskiego mięsa, raz w miesiącu naparstek
czerwonego cukru.
Szósty kocioł był w październiku, na rewolucję, wtedy dokładali białą
bułkę.
Najgorzej robiło się w czerwcu, kiedy przychodziło ciepło. Te
wszystkie ściany i kominy stawiane zimą na lodzie zaczynały się
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
136
przewracać. I trzeba było udowadniać, pisać wyjaśnienia. Wszystko
zależało od naczelnika. Wystarczyło, że powiedział –sabotaż. I już
nie było brygadiera.
W obozie rodziły się dzieci. Niby teoretycznie nie było takiej
możliwości. Kobiety za to karali. Kiedy byłam w ciąży, wywieziono
mnie do obozu oddalonego o prawie dwieście kilometrów.
Pracowałam przy kołchozie. Jak tylko robiło się ciepło, w powietrzu
pojawiały się tysiące komarów. Powietrze było szare. Rozmoczonym
w wodzie mydłem i gliną smarowało się twarz, uszy, kark, ręce, aż
powstała na skórze skorupa. Nie dało się żyć od tych komarów.
Pamiętam letnią burzę, w furmankę przed nami, na której wieziono
kosy, uderzył piorun. Zakopaliśmy sparaliżowanego woźnicę aż po
szyję w ziemi. Wyszedł z tego. Ale wszyscy najbardziej się cieszyli,
ż
e zabiło konia.
Nam urodziła się córka. Cały czas, od samego początku,
pisałam do swoich - każdy miał jeden list na rok. Ale bali się
odpisywać. I ktoś wreszcie mi odpowiedział, podał adres do rodziców
na Szokszy. Tak się dowiedziałam, że żyją.
Dzieci zabierali do domu dziecka. Od rodziców, żeby wychować na
radzieckich ludzi. Chcieliśmy, żeby naszą córkę wzięli na
wychowanie dziadkowie. Ale nie było prosto. Urzędnicy się bali,
jeden drugiego. To miejsce dla dziecka, w domu u moich rodziców na
Szokszy, mąż kupił za swoje szycie. Igiełką.
Barak miał na oko ze trzydzieści metrów długości. Po obu
stronach były piętrowe prycze. Na środku stały piecyki, zimą było
przy nich gorąco, a na ścianach szron, w kątach sople. Każdy
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
137
przynosił bryłkę węgla z kopalni w kieszeni i takie było nasze
niepisane prawo. Wyjścia były od szczytów, dwa. Zamknęli nas w
ś
rodku, dokładnie pamiętam datę -piątego marca 1953 roku, i trzymali
tak dwa tygodnie. Nie wiedzieli co będzie dalej. Bali się buntu. Na
robotu nie pajdiom, Stalin podoch - powiedział strażnik. Jedni się
cieszyli, inni płakali, że umarł ojciec narodu. Tylko toalety, takie
przenośne „parasze” pozwalali opróżniać. Ale u mężczyzn w obozie
były rozruchy. Bili się między sobą : kryminaliści z politycznymi
Po tym jak Stalin zdechł i nastał Malenkow, wszyscy już tylko mówili
o amnestii.
Ale nie do wszystkich przyszła amnestia. My byliśmy
polityczni, nas wypuścili w 1956 na wolność. Bez prawa wyjazdu z
Workuty. Jeszcze udało nam się zobaczyć, jak burzą pomnik Stalina w
samym centrum miasteczka. Zaczepili linę do traktora i... rozleciał
się, jakby był z gipsu.
Wzięliśmy ślub, miałam suknię ze spadochronu, welon z
opatrunkowej gazy, mąż garnitur z obozowego koca, kwiaty były z
papieru. Dostałam pracę na wolności, jako nocny stróż. Miałam
karabin, pilnowałam banku. Był egzamin ze strzelania. Na tarczy
miałam trzy trafienia. Ale to nie ja strzelałam. W każdym razie
zdałam. Tak to wyglądało. Nasze papiery na wyjazd mąż podsunął
naczelnikowi, dostaliśmy zgodę na powrót do Polski
Powrót, ale gdzie? Wyjeżdżaliśmy dokładnie, kiedy tam
obchodzono rocznicę rewolucji październikowej, 7 listopada 1957.
Po drodze było przejście graniczne w Terespolu i punkt repatriacyjny
w Białej Podlaskiej.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
138
W walizkach wieźliśmy pomarańcze - wszyscy w Polsce później
mówili, jak wam dobrze tam było.
Obowiązuje was milczenie we wszystkim co dotyczy Workuty.
Wygadacie się komuś i wracacie tam.., już my się o to postaramy -
powiedzieli nam na miejscu na komendzie milicji - będziemy mieć na
was oko, będziemy was sprawdzać, pilnujcie się.
Nam tu nie potrzeba wrogiej propagandy.
Podpiszcie.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
139
Nadija Iwaniwna Artiomowa, miejsce zamieszkania
Łuck.
W baraku stoimy, dwieście ludzi, pod ścianami
piętrowe prycze z żerdzi, kora na okrąglakach, nic,
ż
adnego koca, poduszki pod głowę, przerażenie.
Akurat „Rizdwo” - Boże Narodzenie. Straszna cisza. Nic. I ktoś
zaczyna cicho płakać. Jedno pociągnięcie nosem, cichy płacz. I...
dwieście osób, na środku baraku szlocha, ryczy.
Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, miejsce
zamieszkania Krzyworównia.
W obozie przejściowym zaprowadzili nas do „zony”
faszystowskiej, stosy ciał (wygrażają im: trupy jedzą,
„ot swołocz”), obok kuchni, niech widzą, wam też
trzeba abyście zobaczyły, jeść im nie dają a nam mówią: połuczajtje
chleb diewczata. To nawet dla nas było straszne.
Nadija Iwaniwna Artiomowa: urodzona w 1923 roku w Hołobach w
pobliżu Kowla, aresztowana w 1943 roku, skazana na dzieisęć lat
obozu o zaostrzonym reżimie, zwolniona po odbyciu kary bez prawa
powrotu, po dziesięciu latach przymusowego osiedlenia w Magadanie
powróciła do Łucka
Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, urodzona w Krzyworówni w
Karpatach 9 czerwca 1921 roku. Aresztowana w 1945 skazana na
dziesięć lat ciężkiego obozu i dożywotnie zesłanie. Zwolniona bez
prawa powrotu w 1954 roku uzyskała zgodę na zamieszkanie w
rodzinnej wsi w październiku 1956 roku.
Zdjęcie:
Nadija
Artomowa
Zdjęcie:
Teodozja Płytka
-Sorochan
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
140
Dwie kobiety w podeszłym wieku
Wprowadzenie
Nadija: Moja córka, której dobrze się powodzi, opływa w
dostatki, mieszka w Rosji, wybrała się ze swoim synem w zeszłym
roku do Magadanu. Polecieli samolotem. Wynajęli taksówkarza na
cały dzień. Przywieźli zdjęcia, film. Byli w porcie (tutaj przywozili
więźniów, „zeka”, stąd wieźli ich etapami do obozów wzdłuż całej
Kołymy - tłumaczył taksówkarz), oglądali pomnik ofiar (wszystkie
narodowości na tablicy, podobno nawet Amerykanki tu były -
pokazywał z dumą tablicę na cokole), zjeździli miejsca po obozach
(szkoda, kto tu przyjedzie, jaki turysta, ślady się zacierają - ubolewał).
Córka się nie przyznała, że tam urodzona, nie wiadomo, kto on.
(Nadija Iwaniwna Artiomowa , miejsce zamieszkania- Łuck)
Teodozija: O wujku, który walczył o wolną Ukrainę, napisałam
w wierszu : kto Boga prosi to wróg strzelać będzie, a Bóg kule nosi.
A o Moskalach i Parasce napisałam: obiecali Moskale raj i wolność
nam, ja im uwierzyłam i w niewolę popadłam, wróciłam z niewoli i
doznałam niełaski, a z powodu kogo, z powodu Paraski. Byłyśmy jak
dwie brzozy, białe siostry w płaczu, w Krzyworówni jest muzeum
Paraski*. Ona mała, ledwie odrosła od ziemi, siedzi na ławie z
rozdziawionymi ustami, słucha: chcę to wszystko zjeść, o czym wujko
rozpowiada, za co wojowali –pamiętam jej słowa. Modlitewnik, o
którym Moskale mówili, że spalony, przekazałam do muzeum z
przykazaniem, aby opisali jego historię. A w kącie sali domu kultury
w Wierchowinie, tam, gdzie teraz stoi fortepian, czekałam na śmierć,
rozstrzelanie. (Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, miejsce
zamieszkania - Krzyworównia)
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
141
* (Paraska Płytka –Horycwit, 1927 –1998, ludowa twóczyni i poetka,–
przypis autora}
Przed rokiem 1918
Nadija: Z dawien dawna moja rodzina wywodzi się ze wsi
Hołoby w pobliżu Kowla.
Teodozija: Wszyscy rodziliśmy się na Huculszczyźnie, w
Krzyworówni. Brat mamy był wcielony do armii za monarchii w 1914
roku, służył do 1917, zdezerterował, w pełnym uzbrojeniu z parą koni
i karabinem maszynowym przedarł się do Strzelców Galicyjskich,
nazwanych później Siczowymi. Kureń jego brał udział w zdobyciu
Kijowa w marcu 1918 roku, aż do rozgromienia walczył pod
komendą Konowalca, dostał się do niewoli u Moskali.
Od uzyskania niepodległości do 17 września 1939 roku
Nadija: Urodziłam się tu w 1923 roku, w Polsce. Powiat
kowelski, wieś Hołoby. Ojciec był „chleborobem”, ale kim innym
mógłby być, używając dzisiejszych określeń: producentem rolnym,
wiejskim gospodarzem. My przy ziemi, handel przy Żydach, po
urzędach i na kolei siedzieli Polacy. Żyliśmy zgodnie, jak wielka
rodzina, razem. Domy ukraińskie, polskie, razem święta: raz u nich i
zaraz u nas, nasze, zabawy wspólne, majówki wiosną, zimą sanki,
kulig na śniegu, ale od Żydów z daleka, niech sobie tam po ichniemu.
Wieś duża, ludna, prawie cztery tysiące, swoje urzędy, swoja stacja
kolejowa, swój kościół i cerkiew, tylko pałac Wilgów, ale też
mówiono na niego swój. I nawet swój stary, czyli polski cmentarz.
Szkoła jedna, polska, siedmioklasowa, powszechna, nie to, co te
czteroklasowe po wioskach. Nas w niej zapisywali jako uskich, ale
nikt nie robił różnicy, tylko w domu mówiono: ty nie Ruska, ty
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
142
Ukrainka. W Polsce do 1939 roku sześć klas w polskiej szkole
skończyłam.
(zdjęcie: plac, w tle drzewka, grupa podlotków w szkolnych
mundurkach, stoją cztery z nich , Jadzia Łabędzka. moja przyjaciółka,
Polka , a ta też, teraz w Holandii, Pierepadis Basia, jej córka jest
posłem, dwie siedzą na trawie, tu ja, reszta nasze, Ukrainki).
Teodozija: Uciekając od Moskali „wujko” trafił na Polaków,
zasądzili go na rozstrzelanie, ale wyrwał się, wrócił, a kiedy i tu
przyszli, ukrywał się, przekradł na Rumunię, przeżył tam, zarobił
„hroszy”, wrócił, zamieszkał w domu za chatą Paraski, w której teraz
jest muzeum.
Mówię o sobie: grzeszna Dozja, urodziłam się 9 czerwca 1921 roku.
Brałam nauki jeden rok, na szkołę oddał izbę Wasyl Jakibjuk,
gospodarz, u którego niejeden raz zatrzymywał się Iwan Franko. Co
do Polaków, prawda, wyszło to brzydko, drugiej klasy nie
dochodziłam, bo na mnie zawzięli się chłopcy komendanta posterunku
policji: Roman i Zbyszko. Ale z drugiej strony miałam też
przyjaciółkę z tego samego roku, Józię Tomaszewska, „szykarną”
dziewczynę, piękną „Polaczkę”. Słuchałam opowiadań wujka i
zastanawiałam się ,gdzie jest ta Ukraina, o którą oni wojowali, w
szkole też o niej nie słyszałam.
Do ataku Niemiec 22 czerwca 1941 roku
Nadija: Siódma klasę już kończyłam w szkole sowieckiej, w
Rosji. Na początku, jak przyszyli, to nas nie ruszali, był spokój, tylko
po cichu wywozili Polaków, policjanci uciekli, więc tych ,co zostali,
lekarza, nauczycieli... Ojca zabrali do Armii Czerwonej.
Teodozija: Przyszli Moskale i robili swoje porządki. Zaczęli
uciekać na zachód inteligenci. Worochta była pilnowana, tam była
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
143
stacja kolejowa, więc szli przez nasze „sioło”, przedzierali się przez
góry. Punkt, w którym się zatrzymywali, etap, był w cerkwi, tam
zwykle zostawiali część bagażu, zbędne rzeczy, książki. Szli szlakiem
tatarskim.
Przez okres Wielkiej Wojny Ojczyźnianej do wyzwolenia
Nadija: Przyszli Niemcy. Pierwsze spędzili Żydów „w jeden
kutok”, ogrodzony płotem. Młodych i starych, dzieci, kobiety,
mężczyzn, wierzących w Boga i przechrzczonych: ateistów,
agitatorów. Dwa razy ich rozstrzeliwali w lesie, do jednego dołu.
Dopiero wtedy zaczęli ruszać nas na roboty, najpierw niby
dobrowolnie, zaczęli od mężczyzn, dawali wybór: do ukraińskiej
policji albo do Niemiec. Z tych, co nie pojechali, reszta do batalionów
pomocniczych albo do lasu. Partyzantka była różna: polska, ukraińska
i komunistyczna, sowiecka. Jedni szli przeciw drugim, a tylko czasami
razem, przeciw niemieckim żołnierzom. W maju 1943 przyszedł z
lasu od ukraińskiej armii rozkaz: wszyscy policjanci jak jeden zabrali
broń, przeszli do UPA. Wtedy zaczęły się prawdziwe represje od
Niemców - polowania na mężczyzn, nie pytali o nic: kto, dlaczego,
tylko pod płot i zabity. Straszny czas, kto chciał strzelić to szedł i
zabijał. Wieś opustoszała, nikt nie został, wszyscy uciekli, gdzie kto
mógł, ale drzwi do domu zostawiali otwarte, samogon, słonina, jajka
na stole, żeby chaty nie spalili.
Teodozija: Po Moskalach pojawili się Niemcy, zaczęli
wywozić na roboty. Wtedy przyszedł czas i na mnie, musiałam
zarejestrować się w ukraińskim komitecie, żeby mnie nie wywieźli
poszłam na służbę do cerkwi. Miałam już 20 lat i byłam wielu rzeczy
ś
wiadoma. Czytałam nocami książki o wielkim głodzie, tam były i
takie ilustrowane, ze zdjęciami i płakałam, nie mogłam uwierzyć. Z
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
144
tamtego czasu miałam zostawiony przez uciekinierów z Winnicy
modlitewnik. Rozgromili nas Niemcy, podejrzewali organizację,
cudem przeżyłam, wzięli ze wsi na przesłuchania 25 osób, tylko jeden
chłopiec wrócił, niespełna rozumu. Wtedy już zaczęły się zbierać
kobiety, szyły koszule dla naszych, szykowały bandaże, piekły chleb.
Wyzwolenie, Armia Czerwona
Nadija: Przez Hołoby przeszła Czerwona Armia, o wieś jeszcze
zawadzały resztki oddziałów niemieckich. Wrócił ojciec i został,
mówili o nim „frontowik”, stacjonował w Łucku. KGB w tym czasie
nie działało we wsi, robili wypady z zaplecza, z tyłów, mieli swoje
listy. Otoczyli dom, pokazali nakaz podpisany przez wojskowego
prokuratora. Broni nie znaleźli, bo skąd, szukali radia, ale też nie
znaleźli, nie mieliśmy radia, w końcu tylko zabrali książkę „Historia
Ukrainy”, to wystarczy: „ wot swołocz, chwatit”.
Noc trzymali w areszcie, gdzieś na tyłach, później było śledztwo w
Łucku, bili i znęcali się tydzień, na okrągło tylko: mów, powiedz,
mów kto jeszcze..., zabrali na sąd. Brali nas po pięcioro, siadać na
podłodze, w pokoju stół, za stołem ludzie w mundurach, czytali: ty
dwadzieścia, ty piętnaście, tamtemu dwadzieścia pięć lat. Prosiłam
(wstać, o co prosisz sad, ostatnie słowo), żeby rodziców nie wywozili
„w Sybir”, wszyscy o to samo prosili.
Teodozija: Wiedzieliśmy kto idzie, którędy, chociaż telefonów
nie było. Sotnie stały po tamtej stronie gór, jak przyszli Moskale, to z
tamtej strony, przez Czeremosz trudno było przejść, strzelali. Niemcy
wiadomo, mordowali, po lasach znajdowaliśmy poczerniałe zwłoki,
ale nie tak jak Ruscy. Z Polakami nie walczyliśmy, tu ich nie było.
Wiosną 1945 pojechałam na szewczenkowskie święta nad Białym
Czeremoszem, wróciłam, a tu niemal z każdej chaty ktoś aresztowany,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
145
wujko, Paraseczka też, byliśmy zdradzeni przez chłopca, który wokół
niej się kręcił. Schwytali mnie po tygodniu, ruszyła nocą obława z
Kosiwa, za późno mnie ostrzegli. Zapędzili nas do Wierchowiny, tam
zabici, ledwie żywi, pomieszani leżeli nasi i ludzie ze świata,
mężczyźni i kobiety, wśród nich i pop. Wtedy odebrali mi
modlitewnik, na spalenie. Straciłam przytomność, przesłuchiwali
mnie, później jeszcze raz i jeszcze... bili, kaleczyli, miałam czarne
całe piersi. Z wszystkiego pisali protokół. Wywozili nas nocą, po kilka
osób, żeby nie wzbudzać paniki. Było mi wszystko jedno, chciałam
zwrotu modlitewnika, postawiłam się. Zapisali mnie na rozstrzelanie. I
pewnie by to zrobili ale wstało już słońce a oni mordowali tylko po
cichu, nocą. Komendant „istriebitielnego” batalionu przyniósł mi moją
książeczkę do nabożeństwa. A ja, żeby znów nie odebrali, podałam
przez innych mojej mamie. Dopiero w 1948 modlitewnik wrócił do
mojego domu, długo tułał się po świecie. Tego dnia wsadzili nas do
więziennego pociągu w Worochcie, ale wagony wyleciały w
powietrze, nasi wysadzili tory. Część zginęła, przeżyli ze środkowych
wagonów, „sołowieckich”, dla najstraszniejszych „zeka”. Wypiłowali
kraty, wyciągnęli nas ze środka i samochodami powieźli do
Stanisławowa. Miesiąc trzymali w piwnicy bez okna, na rozmiękłej
glinie. Ludzie z celi umierali. Sądzili nas 18 sierpnia 1945 roku, to się
nazywało „wojenna trojka”. Byłam słaba, przed sądem zagonili nas do
bani, polewali wodą i zdzierali strupy z kawałkami gliny. A w łaźni
coś niezwykłego, na korytarzu stały kosze z jagodami, wiśniami... w
powietrzu unosił się wszędzie zapach lata, owoców... i nikt nie
spróbował sięgnąć po chociaż jedną jagódkę.
Skazali mnie na 10 lat ciężkiego obozu i dożywotnie zesłanie.
Wywózka, pierwszy etap.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
146
Nadija: Lipiec gorący, upalny, konwój ze wszystkich stron,
każdy w czym go zabrali, prowadzili nas na dworzec kolejowy w
Łucku. Odprowadzał mnie ojciec, „ frontowik”, po trotuarze szedł w
mundurze, na początku panowała straszna cisza, prosił żołnierzy z
konwoju (pożegnać się z córką, pozwólcie, nie pozwolili), ktoś
krzyknął pierwszy i naraz, jak na komendę, wszyscy: sam krzyk, nie
było słów. Czekał na nas specjalny pociąg, wieźli nas „eszelonem”,
specwagony, kraty zamiast drzwi, w środku kraty. Trafiłam do
Charkowa na punkt „pieresielenia”, był sierpień, upał. Trzy
pięciopiętrowe ogromne bloki pełne więźniów. Głód (strażnik: jeszcze
karmić faszystowską swołocz), dwa razy na dzień rozgotowana dynia
na wodzie, raz „kusoczok” chleba. Od rana wołanie wisiało w
powietrzu nad miastem, jak modlitwa: chleba, chleba....
W październiku wsadzili nas w wagony, towarowe, zwykłe, po
trzydzieści osób, odzież swoja, jaką kto na sobie miał, pomiędzy
deskami szczeliny, od środka ściany pokrywały się lodem, raz na
dzień „kipiatok” (wrzątek), chleba 400 gram i „bałanda”, zupa na
wodzie z posiekanych chwastów i plew z ziarna, siedem tygodni
jechaliśmy, wreszcie: Buchta Nachodka, koniec, japońska granica.
Teodozija: Z sądu powieziono nas do jakiegoś innego
więzienia, szykowano transport. Cela z podłogą, pryczami, oknem
przez które wpadało do środka słońce. Ale ani siąść, ani się położyć.
Zaraz szczury: po rękach, na plecy, w nogach, wszędzie gryzły,
tryskała krew. Boże, zmiłuj się nad nami... W sąsiedniej celi zagryzły
wszystkich więźniów, był wtedy dym, straszny smród, chcieli je
wytruć gazem, bo nie pozwalały wejść za drzwi, rzucały się na
strażników. Przyszło nam tam być 23 dni, zanim załadowali nas do
więziennych ciężarówek, powieźli „woronami” do Lwowa. Wysadzili
nas na pustym placu przy kolejowej bocznicy. I wtedy wjechał
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
147
„szykarny” pociąg, sama pierwsza klasa, eleganckie wagony. To
wracali na łono ojczyzny przesiedleńcy z zachodu, zaagitowani przez
Moskali, sowiecką propagandę. Otoczyli ich ze wszystkich stron,
pociąg odjechał, a wtedy rzucili się na nich, odarli ze wszystkiego, do
naga, wyglądało, jakby otworzyło się nagle piekło: krzyk,
przekleństwa, ujadanie psów, płacz, krew, między sobą się bili o
łańcuszki, zegarki. To nazywało się: ścierwa, praklata faszystowska
swołocz. Połączyli nas w jeden konwój i zabrali do więzienia,
upchnęli w drewnianych barakach. Z Lwowa dalej ruszyliśmy dopiero
po Nowym Roku, 14 stycznia. Wróble nam to wywróżyły, była
odwilż, wszystkie, jeden przez drugiego pod naszym barakiem
baraszkują w kałużach i nagle alarm, formują kolumnę, na dworzec,
do towarowego pociągu. Na końcu składu taka otwarta, pusta
platforma do przewożenia drzewa. Pod wieczór pociąg ruszył, rano
staje w szczerym polu, wynoszą na platformę trupy z wagonów, nie
może nikogo zabraknąć, liczą żeby stan się zgadzał. Kiedy
dojechaliśmy pod koniec lutego do Nowosybirska, góra ciał była taka,
ż
e ostatni wagon nie mieścił się pod wiaduktami.
„Toczka pieresielenia” (punkt przesiedlenia).
Nadija: W baraku stoimy, dwieście ludzi, pod ścianami
piętrowe prycze z żerdzi, kora na okrąglakach, nic, żadnego koca,
poduszki pod głowę, przerażenie. Akurat „Rizdwo” - Boże
Narodzenie. Straszna cisza. Nic. I ktoś zaczyna cicho płakać. Jedno
pociągnięcie nosem, cichy płacz. I... dwieście osób na środku baraku
szlocha, ryczy.
Teodozija: Nowosybirsk otulała mgła, kapało z dachów, nie
było mrozu. Zaprowadzili nas na punkt, do baraków. Piecyk był tylko
w kącie u blokowej, nie było innego ogrzewania. Pracowaliśmy przy
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
148
rozładunku węgla, ciągnęłyśmy sanie bo nie było koni, wywoziliśmy
ś
nieg, oczyszczaliśmy lotnisko. Pod koniec marca, 23 albo 24, kiedy
uderzyła wiosna i odmarzły na dobre tory, przywieźli uciekinierów,
Wiktora i Lidę. Z tej okazji spędzono „zeków” z okolicznych obozów
na wiec, żeby pokazać ich ciała. Podobno schwytali ich Francuzi i
wydali naszym, tak ogłosił naczelnik od skazanych, Szewczenko.
Zakwitła lipa, zrobiło się ciepło, ogłoszono następny etap. Na północ.
Naczelnik eszelonu, „chachoł”, zatrzymuje nagle pociąg w szczerym
polu, gdzieś biegną konwojenci, ktoś krzyczy, że będą rozstrzeliwać,
zaczynamy się obejmować, żegnać.. i ani jednej łzy. Odsuwają się
drzwi wagonu a on daje nam kwiaty, składa życzenia z okazji
uroczystości Trójcy Świętej. Z tego wszystkiego miałam dziwny sen,
sterta siana, w której się zgubiłam, wieża z zegarem, na wieży posąg
Chrystusa z koroną cierniową, opuszczona głowa...
Obóz przejściowy
Teodozija: Dojechaliśmy do Komsomolska na brzegu Amuru,
nie było mostu, kończyły się tory. Na drugą stronę powieźli nas
promem. A tam sami nasi, wywiezieni ze Wschodu w latach 20.,
częstują nas świeżym śledziem, pytają o Ukrainę. Powieźli rzeką,
wysadzili z barki na piasek i odpłynęli. W nocy „błatni”, „żuliki”
podeszli, zaczął się krzyk, kradli, gwałcili, zabijali. Statek wrócił rano,
wysadzili dwu strażników, słońce, ciepło, drugiego brzegu nie widać,
woda mętna, ale chce się pić. Znów wszyscy chorują, następni
umierają, gorączka, wrzody. Obóz na bagnach, środek lata, sianokosy.
Utworzono siedem brygad, każda po stu ludzi, całe siano zwozimy na
jedno miejsce, można się zgubić, przypomniał mi się sen. Nad nami
muszka, straszna kara, czepia się, w miejscu na brwi robią się rany.
Dwa lata, może więcej tam byłam, w tej biedzie. I wtedy „padoch”
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
149
Beria. Zlikwidowali obóz, powieźli nas promem, później
samochodami na północ.
Otwarcie sezonu żeglugowego.
Nadija: Do maja morze było skute lodem. Kiedy podniosło się
słońce, przyszedł lodołamacz (sezon żeglugi „otkryty”), wsadzili nas
na parowiec. Wieźli morzem siedem dni. Wysadzili za wodą, w
Magadanie. Połowa maja, a tu wszędzie świeży śnieg po kolana.
Znów punkt „pieresielenia”, bania i odwszawianie. Zostawić: buty,
sukienki, ręczniki... co kto na sobie miał, jednymi drzwiami do środka
i przez drugie drzwi. Buty uszyte z brezentu, na to kawałek gumy od
spodu (mówią: bieri walonki), sukienka z brezentu, majtki, koszula z
szarej bawełny, kufajka, czapka. Jak w tym chodzić, nie dali
sznurowadła, żeby te brezentowe buty podwiązać pod kolanami. Kraj
Rad, wart radzieckich ludzi, dobrze, że pod „narami” w baraku
znalazłam onucę, zrobiłam sznurki żeby uwiązać buty, z czapki
wyprułam podszewkę i miałam mały ręczniczek. Wsadzili nas na
„gruzawiki” /ciężarowe samochody /, wiozą, wiozą i końca nie widać,
w tajgę, trzysta kilometrów, tylko las albo obozy. Na punktach
kontroli nie wierzą: dziewczata, szto wy, tu mordercy, bandytów
trzymamy.
Wreszcie koniec drogi, wysiadać, niczego wokół, przed nami góry,
tam wasz obóz, pod drugiej stronie, trzeba dalej na nogach.
Teodozija: Zima zastała nas w przejściowym obozie Buchta
Nachodka. W obozie bunt, rozruchy, „błatni” opanowali kuchnię,
spalili stołówkę, palą baraki, trzy dni bez jedzenia, ze sobą walczą.
Rozpędzali ich wodą, strzelali jak popadnie. Tak to, nad Ochockim
Morzem w czterdziestym dziewiątym czekaliśmy na otwarcie sezonu
ż
eglugowego. Statek daleko na morzu, wożą nas łódkami, zamknęli
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
150
wszystkich w ładowni. Płyniemy, na dziesiąty dzień zabrakło chleba,
Bunt, „błatni” zdobyli broń, noże, biją się między sobą, porobili
dziury w burtach, sztorm. Statek tonie, tym, co byli przy drzwiach,
pozwolili wyjść, potem poczekali, aż woda wszystko zalała i dopiero
uruchomili pompę. Wszyscy w środku się potopili, później wyrzucali
zwłoki za burtę.
W obozie przejściowym zaprowadzili nas do „zony” faszystowskiej,
stosy ciał (wygrażają im: trupy jedzą, „ot swołocz”), obok kuchni,
niech widzą, wam też trzeba, abyście zobaczyły, jeść im nie dają, a
nam mówią: połuczajtje chleb diewczata. To nawet dla nas było
straszne.
Ech Kołyma, piękna rzeka...
Nadija: Powiedziano nam, że będziemy pracować w kopalni w
pobliżu Kołymy. W naszym obozie baraków 8, w każdym po 100
ludzi, „nary” piętrowe i gołe okrąglaki. Kopalnia ołowiu, zakład pod
nadzorem, produkcja strategiczna. W sztolniach odpalali ładunki, to,
co się w wybuchu zerwało - na wagoniki, na I zakład, tam
rozdrabniali, i na II, gdzie mielili, wypłukiwali, czarna czysta ruda
szła do huty. Dla tych na sztolniach „pajka” solidna: 1100 gram
chleba, kasza dwa razy na dzień, „bałanda”: szczaw, kapusta. Dla tych
na rozdrabnianiu i młynach mniejsza, jedynie 800 gram. Przez
jedenaście lat ani razu nie miałam tyle chleba, żeby najeść się do syta.
Na noc: na żerdziach kufajka, poduszka z kaloszy nakrytych czapką,
w dole brezentowa spódnica, żeby się czymś nakryć, druga dawała
swój waciak, spałyśmy po dwie.
Teodozija: Trafiliśmy do kopalni, w brygadzie nad nami
„Ruska”, Maryja Woronkowa, sprawiedliwa kobieta, „frontowik”,
droga zrobiona ludzkimi rękami, ziemia nie rozmarza głębiej niż na
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
151
łopatę, wieczny lód. A w innych miejscach z ziemi fontanna ciepłej
wody tryska i szybko opadając marznie, dźwięczy jak szkło. W rzece
nurt straszny, ale pod wodą lód. Kiedyś wieźli łódkami inną brygadę
na drugi brzeg, burty obrosły lodem, nabrała wody, kto wpadł do
wody, ubranie przymarzło, ruszył kilka razy rękoma, krzyknął i został,
jak figura z wosku, zamarzł. Tam trafiłam do karnej brygady, znaleźli
u mnie puszkę po konserwie. Ale też uratowałam od pożaru garaż, w
którym było 12 ciężarowych samochodów. Przenieśli mnie do pracy
w remontowej brygadzie. W składzie części zamiennych znalazłam
dwa kawałki płótna. Zszyłam je w mały ręczniczek, wyhaftowałam na
nim koronę cierniową, nitkę brązową i niebieską miałam z trykotażu,
z majtek, a czerwoną z gałgana do wycierania smarów. Zakładałam
ten ręczniczek na głowę pod czapkę , do garażu dwa kilometry,
człowiek marzł, wieczorem wieszałam na ścianie, bo szpary były
zaklejone torfem i kiedy wysychał, sypał się na twarz, we włosy. W
nocy podczas rewizji zobaczył to naczelnik. Numer każdy miał na
kolanie spodni, kufajce, na czapce i na łóżku. U mnie numer 1318.
Pozbawienie praw i dożywotnia zsyłka za propagandę, pod sąd (kiedy
u Marijki Szeczenki znaleźli książkę, to już nigdy jej w baraku nie
zobaczyliśmy). Nieżywa, sparaliżowana ze strachu nie mogłam nawet
myśleć. Może dadzą tylko izolator. Nawet się nie rozbierałam, bo brali
do izolatora jak kto stał. A tam beton, ciasno, z góry dziurawe deski,
trudno wytrzymać noc, inaczej trup. Wiktor Iwanowicz, naczelnik
warsztatów remontowych, dwa lata u niego w brygadzie pracowałam,
napisał wyjaśnienie, że to ściereczka, jaką znaleziono w skrzyni z
częściami, dał w nagrodę za dobra pracę. Ale nie bardzo chcieli
wierzyć. Dobrze, że nikt nie wiedział, że ja to wyszyłam. Cztery
litery. S - „sytoj”, s – „serce”, n – na, cz – „czużynie”.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
152
W Magadanie
Nadija: W 1954 obóz „zakryli”, wrócili nas w Magadan, w
porcie na taczkach woziłam kamienie, sypali nadbrzeża, w cegielni -
w piecu, przy glinie, gdzie kazali, jak widmo rewolucji, na czerwono,
w pyle i pocie, człowieka trudno było rozpoznać. Nazwiska się
pozacierały, ale z całego świata tam byli: o „Polaczki”, Rosjanki, no
Ukrainek większość: z Kowla, Stanisławowa, Poczajewa... Po
czterech latach „posyłka z doma”, raz na rok: kasza, sól, cukier,
„sało”, suchary, a mnie nawet przysłali chustkę z owczej wełny.
(zdjęcie: śnieg, tak jakby fotograf wypalił kwasem tło, na śniegu
grupa około 30 młodych dziewcząt w kufajkach, część leży, siedzi w
ś
niegu, większość stoi, uśmiechają się radośnie, tu w chustce ja. Za
plecami w oddali druty, wieża wartownicza. Konwojent jak
niedźwiedź, w szubie baraniej, odwrócony plecami;
zdjęcie: napis - pozdrowienia z Kołymy, dwa świerki, pod nimi
chatka, na dachu pierzyna śniegu, światło w oknach, wydeptana w
ś
niegu kręta ścieżka, na pierwszym planie kwitnące róże. W okienku
ja, na odwrocie data, wiersz).
Teodozija: Tam urodziłam się drugi raz, 20 czerwca 1954 roku.
Przypadkowe tematy
Nadija: Amerykanki w obozie. Widzę w obozie, na uboczu
trzy kobiety. Pytam swoje „dziewczata”, skąd przywiezione, nikt nie
wie. Bo „pribałtyka” tu była, one też się odróżniały, trzymały osobno:
Finki, Litwinki, Łotyszki, wysokie, wiotkie, jasne włosy, Niemki i
inne narodowości: Mołdawianki, Gruzinki... Wtedy nam było
wszystko jedno, czort z nimi, kto by nie był, w obozie jednakowo. Ale
te jakieś inne: podstrzyżone na dziwną modę, płaszcze na nich
cienkie, nie nasze i dziwne ubrania, nawet buty. Amerykanki, między
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
153
sobą mówili konwojenci. Zabrali je, wtedy władza nie lubiła się długo
martwić, najlepiej zastrzelić, zatrzeć ślady, wtedy kłopot z głowy.
Teraz pisali w gazetach, kto widział, wie, podobno w dokumentach
szukają amerykańskich więźniów.
Teodozija: Wielkanoc. To było w obozie, w kopalni, ktoś
powiedział, że to święto zmartwychwstania, Wielka Niedziela.
Przerwaliśmy pracę, zaczęliśmy się modlić. Strażnik udawał, że tego
nie widzi, został na górze, na powietrzu, nie chciał o tym wiedzieć.
Wtedy nie zrobiliśmy normy. Wszyscy byli w strachu, w poniedziałek
szychtę z niedzieli rozliczali. Idziemy w kolumnie, osiem kilometrów
do kopalni, słonko pięknie świeci, wszystko się złoci, lśni. Jedni
drugich witają. „Chrystus woskres”. A tam na miejscu zbiegowisko
wokół sztolni, z ziemi sterczą poskręcane szyny. Wraca strażnik,
blady, kto by matce napisał, gdzie zginąłem. Obwał, ziemia się
zapadła. Zasypało całą brygadę i konwojentów. Nikt się nie uratował.
Pierwszy dzień na wolności
Nadija: Ubraną tak, jakbym szła do roboty, wyprowadzili mnie
za bramę (dzień wcześniej: przychodzę do baraku, zmarznięta na kość,
głodna, zmęczona, wszyscy na mnie patrzą, ciebie „oswobodzili”, nie
dociera do mnie, głupi żart, myję ręce, wołają do naczelnika, źle,
posadzą w izolator, za co, w głowie się kręci, mówi do mnie na wy-
siadajcie, stoję, melduję: normę wypełniłam, proszę, „nie karajcie”,
on: jesteście wolni, podaje papier, a ja płaczę, proszę: zostawcie mnie
w obozie, gdzie pójdę). Zamknęli za mną bramę, boję się odejść, nie
wiem, jak wolność wygląda (przez noc wywianowali mnie w baraku:
podszyli, wyrychtowali kufajkę, poreperowali walonki, rękawiczki
pocerowali). Jadę przez miasto autobusem, konduktor nie bierze „ze
mnie hrosza”, ktoś podsuwa mi bułkę (wciska do kieszeni: bieri
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
154
diewoczka). Szukam stołówki, samo południe, w niej przyjaciółka
pracuje, jakiś czas, jak wyszła na wolność, ona mówi: poczekaj,
odpocznij. Sadza mnie za stół, tam czterech ludzi, przyniosła zupę,
przyniosła kurę, ziemniaki, przyniosła kompot. Dłubię widelcem,
dłubię, wstyd. Zostawiłam kurę, nigdy później z takim skurczem w
ż
ołądku i żalem nie patrzyłam na mięso.
(oswobodzeni: zdjęcie w atelier, w tle plansza, na niej las, stoi pięć
młodych, elegancko ubranych kobiet, ciemne, praktyczne sukienki,
fryzury prosto od fryzjera, na pierwszym planie ława, siedzą dwie
kobiety, pomiędzy nimi młody mężczyzna w garniturze.)
Bez prawa powrotu.
Nadija: Mieszkałam u mojej przyjaciółki tydzień, w końcu
znalazłam dla siebie miejsce. Trafiłam do rodziny żydowskiej na
służbę, oboje byli naczelnikami, dostałam u nich spanie, jedzenie.
Każdego miesiąca wzywają do biura meldunkowego (to się nazywało
-robią „otmietku”), tych, co przyszli, o nic nie pytają, tylko na
samochód i rozwożą, na Czukotkę, na Alaskę... po całej Syberii (mój
gospodarz tak to tłumaczył: nam trzeba ludźmi tereny zasiedlać,
wysiadaj i jak sobie chcesz tak żyj). Boję się iść na „otmietku”, ale
jeszcze większy strach: nie iść. Gospodarz dzwoni po znajomych
naczelnikach, gospodyni odsyła wezwania. Zostałam, widać to było
mi zapisane. Moi gospodarze posłali mnie na kursy, zostałam
kucharzem. Żebyś całe życie nie spędziła z chochlą przy garnkach,
posłali do szkoły, uczyłam się żywienia. Przyodziałam się, wyszłam
za „czełowieka”, mąż mój ze Smoleńska, „zeka”, z tych ,co skazani
na 25 lat. Darowali mu część kary. Dziesięć lat tam żyliśmy bez prawa
powrotu, w Magadanie urodziła się moja córka.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
155
Teodozija: Ludzie nie mieli litości, Bóg się zmiłował, wyszłam
na wolność. Wysłali mnie na osiedlenie bez prawa powrotu. Dostałam
taki dokument, „dowierennost”, żeby się ruszyć, nawet do sąsiedniej
wsi, trzeba się meldować. Trafiłam się do dobrych ludzi, pracowałam
w wiejskim kołchozie dwa lata, po 40 rubli wypłacali. W sąsiednim
kołchozie był więzień taki jak my, wolny bez prawa powrotu, pop ze
Lwowa, w tajemnicy, przy większych świętach odprawiał
nabożeństwa, nocą. To było trzydzieści kilometrów w jedną stronę,
ale każdy był spragniony Boga. Dzieliliśmy się chlebem i zaraz trzeba
było wracać, być na miejscu przed świtem. Pop pracował jako
traktorzysta w kołchozie tamtejszym. Pamiętam pierwszą Wielkanoc
na wolności. Pojechaliśmy na dwa traktory kołchozową brygadą jak
do pracy, w tajemnicy, nikt nie doniósł. Świętowałyśmy pod drzewem
w polu.
Powrót do domu
Nadija: Wtedy, po urodzeniu córki, pierwszy raz zdobyliśmy
się na odwagę, pojechaliśmy w Hołowy. A tam drzewa, kwiaty, nawet
ziemia pachnie, wszystko takie swoje, jakby czekało. I już tylko jedna
myśl waliła po głowie. I już nie było spokoju.
Wróciliśmy.
Teodozija: Do Krzyworówni wróciłam 30 października 1956
roku. Mama też wróciła, była na zesłaniu w Karagandzie. Nasza
chałupka przetrwała, pochyliła się, zapadł się dach, w środku maliny
przerosły podłogę... Reszta chałup rozebrał kołchoz, gorsze na opał,
lepsze na budulec. Katorgi nie zaliczyli mi do emerytury. Napisałam,
ż
eby zrehabilitowali albo dali dokument, że nie zasługuję na to. To
przysłali pieniądze, za te dziesięć lat zapłatę po 50 hrywien przysłali,
to nie jest nawet 10 dolarów za rok pracy. Jeszcze w 1984 roku zrobili
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
156
rewizję, najmniejszego papierka nie zostawili, wszystko, kalendarze,
książki, listy, zdjęcia, nawet modlitewnik zabrali. Oddali tylko dwie
rzeczy i książeczkę do nabożeństwa. Resztę zatrzymali.
Co mam robić?
Ż
yję sama, daleko od ludzi. Żyję.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
157
Księga osobna
Podróż piąta -przestrzeń nieufności
...
tam się waży
Przestronna, mglista, zaludniona śmierć.
Jorge Luis Borges Twórca Tłum. Krystyna Rodowska -Wiesiołowska
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
158
Gdzie dokładnie ukrywał się Szuchewycz –oni jeszcze
nie wiedzieli. No, tak jak i z grypsem Darki Husiak
pomógł przypadek. Mały synek gospodyni zobaczył
funkcjonariuszy, od razu zrozumiał, na kogo polują i
rzucił się do swojego domu z krzykiem: „Romanie,
uciekaj, uciekaj!”. Funkcjonariusze rzucili się za chłopcem...
Daria Husiak, urodzona 4 lutego 1924 roku w Truskawcu koło
Drohobyczu na Ukrainie. Ukończyła średnią szkołę o profilu
handlowym. Związana z ukraińskim ruchem nacjonalistycznym,
członkini OUN, łączniczka głównodowodzącego UPA Romana
Szuchwycza. Aresztowana w 1950 roku, skazana na dwadzieścia pięć
lat więzienia. Po odbyciu kary zwolniona bez prawa powrotu do
miejsca zamieszkania. Obecnie mieszka we Lwowie.
Zdjęcie
Darki Husiak
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
159
Proporce jeźdźców niezapowiedzianej apokalipsy
Zamiast wstępu - treść grypsu z więzienia
Moi drodzy! Miejcie na uwadze, że trafiłam do bolszewickiego
więzienia, gdzie nie ma człowieka, który by to wytrzymał, co mnie
czeka i się nie złamał.
Po pierwszym etapie trzymam się, ale nie wiem, co będzie dalej.
M. (rzecz idzie o Monetę, to jest o K. Zarycką. - aut.) przyprowadzili
na konfrontację, jest bohaterką, dlatego, że wytrzymała 5 miesięcy.
Całuję Nuśka.
O mnie wiedzą bardzo dużo, a główne pytanie –to o SZU i DY
(to jest o Szuchewycza i Dydyk – aut.). Schwytali mnie w sześciu i nie
było możliwości popełnienia samobójstwa. Wiedzieli, że mam pistolet i
truciznę. („Dzerkało Tyżnia” 16-22 lutego, 2002 Roman Szuchewycz:
Tajemnycia zahybeli)
Do 1918 roku
Truskawiec jako uzdrowiskowa wieś zasłynął pod koniec XIX
wieku za sprawą mineralnej wody „naftusi”. Tam żyli moi rodzice,
Maria i Jurko Husiak. Należeli do miejscowej ukraińskiej elity i na
warunki wiejskie byli zamożnymi ludźmi, Ojciec był działaczem
społecznym, nie skończył szkoły średniej, przeszkodził mu w tym
wybuch I wojny światowej.
Do 01.09.1939 roku -wybuchu II wojny światowej
Do samej wojny w 1939 roku ojciec mój prowadził w Truskawcu kasę
Raiffeisenbanku?, stał na czele miejscowej „Proswity”, prowadził
społecznie księgowość w wiejskiej spółdzielni. Urodziłam się 4
lutego 1924 roku. Miałam dwie siostry, Łesia była starsza, Zenia
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
160
młodsza, nie miałam braci. Chodziłam do polskiej szkoły
powszechnej. Do Truskawca, ktory był modny pośród Polaków,
przyjeżdżał na odpoczynek Piłsudski, członkowie rządu. Tu 29
sierpnia 1931 roku został zastrzelony podczas pobytu w sanatorium
Tadeusz Hołowko, działacz Stronnictwa Niezawisłości Narodowej.
Wasyl Biłas i Dmytro Danyłyszyn , którzy to uczynili, zostali skazani
na karę śmierci. W 1938 roku rozpoczęłam naukę w polskiej szkole w
Drohobyczu, w Gimnazjum Kupieckim.
Zamiast komentarza: Legendarni ukraińscy patrioci, Wasyl Biłas i
Dmytro Danyłyszyn, którzy zginęli z rąk polskiego okupanta w 1932
roku we Lwowie, byli bliskimi krewnymi matki pani Odarky –Marii
Husiak ("Nacija i Derżawa” luty 2004, Z kohorty neskorenych)
Zamiast komentarza: W Truskawcu zawsze nienawidzili okupantów...
początkowo Polaków. Daria Husiak wspomina: jakoś, jeszcze
uczyliśmy się w drugiej klasie truskawieckiej szkoły, razem z
przyjaciółmi po lekcjach pozdejmowaliśmy portrety ówczesnych
polskich liderów i powykłuwaliśmy im oczy, a później powiesiliśmy do
góry nogami. Taka była dziecięca zemsta za straconych ukraińskich
patriotów Wasyla Biłasa i Dmytra Danyłyszyna.. (Pro Dariju Husiak
www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007)
II wojna światowa
Z wybuchem wojny pojawili się Niemcy, ale wkrótce cofnęli się
za San, jego bieg wyznaczał granicę, która nosiła nazwę Linii
Curzona. Bolszewicy zajęli ich miejsce, zmienili nazwę i profil szkoły
na „Drohobieckij Torgowelnyj Gimnazij”, wprowadzili język rosyjski,
nauczanie marksizmu –leninizmu. W Truskawcu, gdzie ojciec był
przewodniczącym wiejskiej rady, zarządzili wybory. Mieszkańcy
ponownie głosowali na mojego tatę: uważano go za człowieka
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
161
sprawiedliwego, cieszył się dużym autorytetem. Zaczęło się
wyczekiwanie. Po wsiach witano bolszewików jak wyzwolicieli,
chlebem i solą, z ukraińskimi żółto –niebieskimi sztandarami.
Wkrótce te miejscowości objęły masowe represje, wsie ukraińskie
spacyfikowano, mieszkańców wywieziono na Syberię. W 1940 roku
aresztowano mojego ojca i skazano na 17 lat ciężkiego więzienia.
Miałam wtedy 16 lat.
Wybuch Wielkiej Wojny Ojczyźnianej
Niemcy otworzyli więzienia, wypuścili więźniów, których nie
zdołali zamordować bolszewicy. (NKWD, uciekając przed Niemcami,
w 1941 roku w samym tylko Lwowie zamordowało około 7 tysięcy
więźniów pochodzenia polskiego i ukraińskiego –przypis autora)
Obiecali wolność, zaczęli formować ukraińskie oddziały policji, służb
pomocniczych, SS: Nachtigall, Roland... Zmienili nazwę szkoły na
Handelsfachschule. W czerwcu 1941 roku Bandera proklamował we
Lwowie „państwo ukraińskie”. Prawda była gorzka, okazało się, że
Niemcy nie chcą dać nam wolności, wymuszali odwołanie
proklamacji. Większym złem byli jednak komuniści, wciąż jeszcze
obowiązywała zasada: wróg mojego wroga jest moim
sprzymierzeńcem, ale właśnie wtedy zaczęło się tworzyć ukraińskie
podziemie.
Siostra mojego taty, Natalia, weszła do znanej ukraińskiej rodziny
Rizniaków, trzech moich ciotecznych braci było członkami OUN
(Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów), z nich najbardziej znany był
Roman (pseudonim Makomackij) , on wprowadził mnie do
podziemia.
Zamiast komentarza: Roman Rizniak, urodzony w 1922 roku w
Truskawcu. W OUN z młodych lat, 1940 –podziemie, szkoła
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
162
zwiadowcza na terytorium Polski, „Nachtigal”. Po przyjściu
bolszewików stworzył spec bojówkę (ok. 80 ludzi) dla likwidacji grup
enkawudzistów, które działały udając banderowców, wywiadu.
Fantastyczna odwaga i pomysłowość. (...) Za jego głowę wyznaczono
nagrodę: 30 tysięcy i order Lenina. Zginął w sierpniu 1948 roku w
zasadzce w pobliżu truskawieckiego posiółka Pomirki... (oun-
upa.org.ua/encyclopaedia).
Powrót bolszewików
Kiedy wrócili bolszewicy, dziewczęca siatka OUN
przekształciła się Ukraiński Czerwony Krzyż, na czele którego stała
Katarina Zarycka. Zaczęło się mną interesować NKWD, zrobiło się
ciasno. Przeszłam ze swoja matką i Martoju Paszkoskoju do
podziemia, przejechałyśmy jako przesiedleńcy z Polski do wsi
Hrimno, tworząc tam zakonspirowaną kwaterę. Jesienią przebywał w
niej Roman Szuchewycz, komendant oddziałów UPA. Mieszkałyśmy
w wiejskiej chacie, drugą połowę zajmował miejscowy pop. Miało to
wyglądać na zakład usługowy, mama potrafiła szyć, w młodości
ukończyła szkołę „Trud”, gdzie organizowano kursy krawieckie. Po
wyjeździe Szuchewycza w 1947 roku na leczenie do Odessy doszło do
przypadkowej dekonspiracji, zginął żołnierz sowiecki. Musiałyśmy
uciekać, trafiłam do Lwowa. Zostałam łączniczką.
Zamiast komentarza: We wsi Hrimno rejonu gródeckiego obwodu
lwowskiego otwarto muzeum generała UPA Romana Szuchewycza.
Sześćdziesiąt lat temu na plebanii miejscowego popa działał sztab
konspiracyjny, gdzie generał przebywał wraz z najbliższymi
współpracownikami, spośród których żyje jeszcze łączniczka Daria
Husiak ze Lwowa. (Na Horodoczyni oswiatyły muzej henerału
Romanu Szuchewyczu stryi.ugcc.org.ua 07 października 2007)
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
163
Zamiast komentarza: ...We Lwowie dziewczynę nauczyli nieprostego
rzemiosła –podrabiania dokumentów. Ona opanowała go tak
mistrzowsko, że później miała swoich uczniów. A jeszcze jako
zwiadowczyni jeździła do Połtawy i Kijowa. Zimą 1950 roku
przebywała nawet w Moskwie –wyjaśniała, na ile dokładnie chroniona
jest przez specsłużby amerykańska ambasada... (Pro Dariju Husiak
www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007)
Aresztowanie, śledztwo
Zostałam aresztowana we Lwowie 2 marca 1950 roku, chodzili
już za mną, to miało być ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem.
Łapali mnie za ręce, żebym nie mogła sięgnąć po broń albo truciznę.
Skrępowali, wrzucili do samochodu, byłam im potrzebna. Śledztwo
prowadził kapitan Huziejew, obcięli mi włosy, bili po głowie, uszach,
rękach, nogach. Moje nogi przypominały deskę do prania. Przypalali
papierosami, miażdżyli palce w drzwiach, bili gumowymi pałkami.
Ż
eby zmusić mnie do mówienia, na moich oczach katowali moją
matkę. Zaczęli podawać mi środki psychotropowe. Bałam się, że
nieświadomie coś powiem. Żeby ostrzec wszystkich, podałam list
przez więźniarkę, która miała wyjść na wolność.
Zamiast komentarza: ...Stale wyczuwała: śledzą ją. Po naradzie z
Szuchewyczem i Hałynoju, zdecydowali, że dla Darki jest
niebezpieczne dalsze przebywanie we Lwowie – trzeba uciekać za
granicę. W marcu 1950-go sfałszowane dokumenty już były gotowe,
pozostało do wykonania ostatnie zadanie naczelnika - danie
wskazówek dwóm łączniczkom... (Schwytali ją 2.03.1950 jak jechała
na to spotkanie - przypis autora) Która z nich była zdrajczynią... (Pro
Dariju Husiak www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007)
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
164
Zamiast komentarza: Ująć ją dopomogła agentka Szewczenkowskiego
oddziału KGB „Pawłyczka”, która wcześniej pod wpływem H.
(Husiak –przypis autora) zerwała z KGB i poszła do podziemia,
zmuszona, jak później się okazało. (oun-upa.org.ua/encyclopaedia).
Zamiast komentarza: Według słów Jurija Szuchewycza ( syna
Romana Szuchewicza - przypis autora) „ nieświadomie stała się
winowajczynią zguby Romana Szuchewycza”. Darka była także
łączniczką i wykonywała odpowiedzialne zadania (na przykład
wyjeżdżała do Moskwy w celu ustanowienia kontaktów z ambasadą
USA. („Dzerkało Tyżnia”, jak wyżej)
Zamiast komentarza: Już było jasno, kiedy obława czekistów ruszyła
przez wieś. Gdzie dokładnie ukrywał się Szuchewycz –oni jeszcze nie
wiedzieli. No, tak jak i z grypsem Darki Husiak pomógł przypadek.
Mały synek gospodyni zobaczył funkcjonariuszy, od razu zrozumiał,
na kogo polują i rzucił się do swojego domu z krzykiem: „Romanie,
uciekaj, uciekaj!”. Funkcjonariusze rzucili się za chłopcem...(„Fokus”
29 lipca 2007, Roman Szuchewycz –„Taras Czuprynka”)
Sąd, transport, obozy
Przez jakiś czas utrzymywano mnie w przeświadczeniu, że
Szuchewycz zyje . Śledztwo we Lwowie trwało prawie rok, później
kolejny rok prowadzono śledztwo w Kijowie. Wyrokiem sądu skazano
mnie na 25 lat więzienia, zamknięto w sześcioosobowej celi kobiecej,
w której nie było nawet światła Początkowo w więzieniu Wierchńo –
Uralskim, później Wołodymyrskim. W tym czasie pionierzy płakali,
protestując na wiecach przeciwko uwięzieniu w Stanach
Zjednoczonych komunistycznej agentki Angeli Davis. Cały świat
obiegła komunistyczna kampania na rzecz jej uwolnienia. Z więzienia
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
165
wyszła po 18 miesiącach. W jej obronie śpiewali John Lennon i
Rolling Stones.
A według obowiązującego w ZSRR prawa maksymalny wyrok
więzienia dla kobiety mógł wynosić 15 lat. Pod naciskiem światowej
opinii w 1969 roku zmieniono mi wyrok na obóz o zaostrzonym
reżimie. Po 19 latach więzienia trafiłam do obozu o zaostrzonym
rygorze w Mordowji.
Zamiast komentarza: Po tragedii w Biłohoroszczy przekonali ja
(NKWD –przypis autora), że Szuchewycz żyje, pokazali sfałszowane
protokoły śledztwa, zaczęła mówić. Powiedziała, że niedawno była w
Moskwie, próbowała skontaktować się z ambasadą amerykańską.
(oun-upa.org.ua/encyclopaedia)
Zamiast komentarza: To był obóz więźniów politycznych (...) Ze
starszych Ukrainek tam były Darka Husiak i Marijka Palczak (juz
nieżyjąca). Katrusia Zarycka (żona jednego z liderów OUN Mychajła
Soroky) akurat przed tym została zwolniona. (...) Dla mnie(Nadija
Switłyczna – przypis autora) to było, zwyczajnie, bardzo duże
odkrycie –ten obóz. (...) A one tam już czekały na mnie, nawet
zorganizowały miód i porobiły wszystkie zapasy. Byłam ostatnia, na
którą czekały. Przygotowały dla mnie pyszne przyjęcie! Darka Husiak
(wybitna uczestniczka nacjonalistycznego podziemia, zaufana osoba
Romana Szuchewicza) była mistrzem ceremonii, dysponowała całą
ż
ywnością i wydawała po jednej czy dwie „poduszeczki” (cukierki), ile
wypadało na dzień, wszyscy mieliśmy do niej zaufanie. Później, kiedy
przyniesiono mi na widzenie limon, cytrynę i przyszłam z tą paczką,
którą mi przekazali, Darka spytała „Jak chcesz się nią rozporządzić?
U nas każdy może swobodnie decydować, jak chce”. (...)
Powiedziałam „Chciałabym cytrynę podzielić między wszystkich”. A
było nas 26 kobiet. Tylko jak jedną cytrynę podzielić na dwadzieścia
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
166
sześć części, żeby było sprawiedliwie? Ona powiedziała: „No,
spróbuję”. I ona rozkroiła tę cytrynę na 26 równiuteńkich
plastereczków... (www.obozrevatel.com Czas bez Nadiji 19 sierpnia
2006)
Uwolnienie
Zabroniono mi wrócić na zachodnią Ukrainę. Ale do kogo
miałam wracać: rodzinę wymordowano, dom splądrowano, rodzice na
wieki zostali pod śniegami Syberii, siostra Łesia żyła na wiecznym
zesłaniu w Jakucji. W marcu 1975 roku zamieszkałam u Katrusi
Zaryckiej w pobliżu Wołoczyska. Podjęłam pracę w pracowni
krawieckiej i pomagałam tym, którzy zostali w obozie, gdzieś
daleko... Miejscowych ustawiono przeciw nam, rozpętano nagonkę,
wybijano okna, smarowano drzwi smołą, zmuszano do pisania
donosów... Po śmierci Zaryckiej zostałam sama. Wszystko zmieniło
się ,kiedy Ukraina odzyskała niepodległość. Wróciłam, by zamieszkać
we Lwowie.
Zamiast komentarza: Mieszkańcy Lwowa do 15 kwietnia (2008 roku –
przyp. autora) mogą zagłosować na jednego z pretendentów do tytułu
„Honorowy obywatel miasta” oraz „Szlachetna lwowska rodzina” na
stronie oficjalnej Lwowskiej Rady Miejskiej. W konkursie na tytuł
Honorowego Obywatela miasta udział biorą: Petro Franko, Rognida
Sendećka, Wołodymyr Peczer, Wasyl Kujbida, Daria Husiak oraz
kardynał Lubomyr Huzar (novynar.com.ua/politics/, www.city-
adm.lviv.ua 08 kwietnia 2008)/
Od autora: Pani Darka Husiak mieszka w jednopokojowym
mieszkaniu na piątym piętrze. Podobne bloki budowano u nas w
latach siedemdziesiątych. Przedpokój wypełniają paczki z książkami.
W pokoju tylko proste, funkcjonalne przedmioty, na ścianie dywan, na
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
167
biurku czerwono -czarny proporzec, zdjęcie Szuchewycza. Bardziej
ten pokój przypomina klasztorną celę niż normalne mieszkanie.
Rozmawiamy w kuchni, bo akurat w pokoju odbywa się spotkanie
Ukraińskiej Ligi Kobiet. W jej zachowaniu nie ma kokieterii, na
pytania odpowiada wprost, nie ucieka się do wykrętów. Wygląda na
osobę zrównoważoną, nieskorą do wzruszeń, która szuka czegoś
ważniejszego od chwilowej prawdy, niemożliwej do przyjęcia przez
wszystkich. Kiedy pytam o Polaków, mówi: Szkoda, że było między
nami tyle uprzedzeń, które wykorzystano, nawet teraz polityka Rosji w
takim samym stopniu jest zagrożeniem dla Ukrainy, jak i Polski.
Nie uśmiecha się, jej oczy są nieobecne, jakby zwrócone w inną
stronę, w przeszłość.
A przecież mogła być po drugiej stronie i wtedy wszystko
potoczyłoby się inaczej.
Wyjaśnienie
Gryps o tej treści, przytoczonej we wstępie, został podany przez
współwięźniarkę z celi (istnieją rozbieżności co do jej nazwiska), jak
się później okazało, agentkę Ministerstwa Bezpieczeństwa
Państwowego ZSSR. W wyniku przejęcia tej informacji przez służby
sowieckie doszło do śmierci Romana Szuchewycza.
Tekst ten nie był autoryzowany, rozmowa z panią Darką Husiak
(pseudonimy: „Niusia”, „Czorna”, „Ałejka”)odbyła się we Lwowie na
początku 2008 r.
Roman Szuchewycz: pseudonim Taras Czuprynka (ur. 30 czerwca
1907 w Krakowcu pow. jaworowski, syn sędziego powiatowego,
student Politechniki w Gdańsku i we Lwowie. Działacz OUN, w 1926
roku brał udział w zamachu na kuratora szkolnego Jana Sobińskiego.
Brał też udział w zabójstwie ministra Bronisława Pierackiego w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
168
czerwcu 1934 roku. Więzień Berezy Kartuskiej, zwolniony w 1938
roku na podstawie amnestii. Podczas niemieckiej okupacji oficer
batalionu Nachtigall, współtwórca, a później główny dowódca UPA,
do której zdezerterował z armii niemieckiej wraz z ukraińskimi
podkomendnymi, policjantami i żołnierzami formacji pomocniczych,
zmarł zastrzelony przez NKWD w zasadzce 5 marca 1950 w
Biłohoroszczy
...Odpowiedzialny za rzezie ludności polskiej na Wołyniu i w Halicji...
- „Głos Kresowian” ( Stosunki polsko –ukraińskie, Muzeum Historii
Polskiego Ruchu Ludowego, Warszawa 2005)
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
169
Księga wiatru
Podróż szósta -przestrzeń nietrwałego czasu
...Podobny do chwytającego cień i goniącego wiatr
jest ten kto się opiera na marzeniach...
Mądrość Syracha 34, 1-6 tłum. o. Karol Winiarski
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
170
Cela aresztu miała może osiemdziesiąt centymetrów
szerokości i półtora metra długości. Nie można było
siąść ani się położyć. Przez cała noc wywoływano nas
na korytarz, robiono zdjęcia, pokazywano tajniakom
do rozpoznania. Rano, w sobotę, upchnięto nas w
ciężarówkach i powieziono do więzienia. Obok mnie stał
szesnastoletni chłopak, który z rówieśnikami świętował na placu
urodziny.
Jazep Januszkiewicz, urodził się w 1959 roku w miejscowości
Raków w pobliżu Mińska na Białorusi. Ukończył Wydział
Filologiczny Uniwersytetu w Mińsku, w 1987 roku uzyskał tytuł
doktorski za rozprawę o twórczości Dunina –Marcinkiewicza, pisarza
z pogranicza polsko –białoruskiego. Członek Związku Pisarzy
Białoruskich.
Zdjęcie:
Jazep
Januszkiewicz
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
171
Samuraj z Rakowa na Białorusi
Nie wygląda na terrorystę ani wariata, chociażby takiego
nieszkodliwego jak Don Kichot. Jest skupiony, poważny, patrzy
prosto w oczy. Przywykł do pracy fizycznej, ruchu, przebywania poza
miastem - wskazuje na to jego sylwetka, sposób, w jaki się porusza.
Kiedy patrzę na niego z boku, mam wrażenie, że cierpi na nadmiar
energii, że rwie się do działania.
Nie porzucajcie mowy naszej białoruskiej, żebyście nie umarli –
posłuży się frazą Franciszka Bohuszewicza. Walczę z wiatrakami –
powie, pochylając się nad stolikiem i wpisując swoją uwagę do
książki skarg –Do administracji dworca kolejowego w Mińsku:
zwracam się z postulatem, aby urzędniczki obsługujące podróżnych na
dworcu kolejowym, zwłaszcza w kasach międzynarodowych, znały
także ojczysty język i używały go w kontaktach z klientami. Goście
zaproszeni do naszego kraju są zaskoczeni, że wszystkie kasjerki
posługują się wyłącznie językiem rosyjskim, mim że pracują w
przedsiębiorstwie państwowym, a język białoruski jest oficjalnym
językiem. Jest mi wstyd z tego powodu. Jazep Januszkiewicz (Książka
ż
yczeń i zażaleń, kasy międzynarodowe, Mińsk Osobowy).
- Nie miecz, nie tarcz – bronią Języka,/ Lecz - arcydzieła! –
zakończy, zapożyczając się u Cypriana Norwida.
Szarpał milicjanta za „szynel”
Przypadek chciał, bym Jazepa /po naszemu Józef/ poznał w
pociągu, właśnie zakończył cykl wykładów w Poznaniu i wracał do
Rakowa, miejsca, które uważa za swoje, podarowane mu przez los.
Jechałem wtedy pierwszy raz do Mińska, kończył się styczeń, szyby
wagonu, zalepione mokrym śniegiem, wyglądały jak zaklejone
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
172
papierem, temperatura na zewnątrz utrzymywała się w granicach zera.
Rozmawialiśmy o książkach. O tym, że należy do Związku Pisarzy
Białoruskich powiedział dopiero kiedy zbieraliśmy się do wyjścia,
pociąg zwalniał bieg. Znacznie później dowiedziałem się, że był
aresztowany za udział w nielegalnej manifestacji. W akcie oskarżenia
napisano, że: zaczepiał przechodniów i szarpał za szynele milicjantów.
-Miałem śmieszne przezwisko, wołali na mnie w więzieniu „bóbr” –
będzie się usprawiedliwiał, kiedy przypadkiem dowiem się o tym
epizodzie z więzieniem –bo jak szkolna higienistka pilnowałem
porządku, sprawdzałem, czy wszyscy umyli nogi zanim położyli się
spać.
Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, taka sytuacja jest dość typowa,
nie wymaga specjalnej odwagi –powie, kiedy wyjdziemy z metra na
plac Jakuba Kołasa –tu właśnie zostałem zatrzymany w kwietniu 1996
roku, w czasie wiecu w rocznicę Czarnobyla. Nachyliłem się nad
leżącym na ziemi, pobitym przez milicjantów starszym mężczyzną, w
tym momencie spadły na mnie uderzenia pałek, zostałem
przewrócony, obezwładniony, zatrzymany. Cela aresztu miała może
osiemdziesiąt centymetrów szerokości i półtora metra długości. Nie
można było siąść ani się położyć. Przez cała noc wywoływano nas na
korytarz, robiono zdjęcia, pokazywano tajniakom do rozpoznania.
Rano, w sobotę, upchnięto nas w ciężarówkach i powieziono do
więzienia. Obok mnie stał szesnastoletni chłopak, który z
rówieśnikami świętował na placu urodziny. Mieli tort, butelkę
szampana, ale nim zdążyli wznieść pierwszy toast, otoczyła ich
milicja. Ich rodzice mieszkali w otaczających plac kamienicach, tu
zwyczajowo przydzielano kwatery cieszącym się zaufaniem władzy
funkcjonariuszom, ludziom z wyższych urzędniczych sfer.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
173
- Nie obchodzi mnie polityka, ale jak tylko mnie wypuszczą –żalił się,
pociągając nosem, tamten chłopaczyna –pójdę na manifestację, żeby
w ten sposób wyrównać rachunki. Za to, że nas tak pobili.
Mińsk po raz pierwszy /subiektywnie/
Po południu miasto podchodzi światłem, żółknie. Patrzę na
rozległy, pusty plac, wyłożony betonowymi płytami po drugiej stronie
ulicy. Wokół budynki użyteczności publicznej, biurowce podobne do
tych, jakie u nas budowano w latach 80 -tych. Przypomina pośpieszny
szkic, kilka szybkich ruchów ręki, pociągnięcie węglem, granice
płaszczyzn zakreślone tuszem, brak szczegółów. Puste ławki, mimo że
wpisano w ten rysunek miejsce dla człowieka. Nawet ten chwilowy
nadmiar ciepła, słonecznego światła, tak nietypowy we wrześniu...
powoduje, że miasto płowieje od upału. Na przystanku zaledwie kilka
osób, przejazd 600 białoruskich rubli, w autobusie kasjerka z
bloczkiem biletów tam i z powrotem... „wy uże pakupili”? Zabudowa
wzdłuż ulicy jednolita, typowa socrealistyczna architektura
pierwszych powojennych lat: monolit, ornamenty, płaskorzeźby,
pomniki, wysokie bramy, wszystko jak teatralne dekoracje,
scenografia z innej epoki. Przystanek przy reprezentacyjnym placu
Niepodległości, z jednej strony pomnik Lenina, z drugiej „czerwony
kościół” (cegła spod Częstochowy, dachówka z Włocławka, kielecki
marmur we wnętrzach, w czasach komuny kino „Sawieckaja
Biełaruś”, ale to szczegóły) pod wezwaniem św. Szymona i św.
Heleny. Dwa piętra w ziemi, pod placem nowoczesne centrum
handlowo –usługowe, lśnienie, refleksy, szkło i zimny chrom. Nie
potrafię tego nazwać... wydaje się, że wszystkiego jest tu za mało.
Ludzi na chodnikach, w sklepach, w cerkwi św. Ducha, w metrze,
przed teatrem, pod placem, na placu, nad brzegiem Świsłoczy, w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
174
barze... Nawet sklepów, toalet, stacji benzynowych, towaru w
sklepach, w restauracji dań, samochodów na ulicach. Ale chyba
najbardziej brakuje radości w twarzach, głośnej rozmowy, beztroskiej
zabawy, śmiechu...
Interesują mnie inne sprawy
Jazep należy od 1995 roku do Związku Pisarzy Białoruskich,
nazywanego potocznie starym. Władza próbowała podporządkować
sobie pisarzy, szukała pretekstu, żeby zdelegalizować związek. Kiedy
to się nie udało, 18 listopada 2005 roku utworzyła nową organizację
literatów. Przyjęła ona nazwę o podobnym brzmieniu, Związek
Pisarzy Białorusi, wywołując zamieszanie wśród
niewtajemniczonych i pozwalając mediom na propagandową
manipulację. Wybrany na przewodniczącego nowego związku
Mikołaj Czarhiniec zapowiedział: Chcemy stworzyć związek pisarzy,
którego członkowie odrzucą szalone, wrogie państwu działania,
skierowane przeciwko władzy i prezydentowi Republiki Białoruś. To
się musiało podobać władzy, po takiej deklaracji nowy związek
szybko urósł w siłę. ..Jego zadanie jest inne: zmierzyć się ze
Związkiem Pisarzy Białoruskich, z którym władze albo nie mogły, albo
nie chciały rozprawić się same... - wypowie swoją opinię na ten temat
Uładzimir Niaklajeu, znakomity poeta, przewodniczący Białoruskiego
PEN Clubu, a prywatnie przyjaciel Jazepa.
Wtedy, w 2005 roku, Jazep Januszkiewicz jeszcze pracował w
Instytucie Literatury im. Janki Kupały Akademii Nauk Białorusi,
zwolniono go dopiero w kwietniu następnego roku. Ale nie wyrzekł
się przyjaciół ani przynależności do starego związku, opowiada się za
białoruskim językiem, wierzy w odpowiedzialność pisarza wobec
własnego narodu.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
175
Myślę sobie, wędrując z Jazepem ulicami Mińska, ile jest w nas
dziecięcej, naiwnej wiary, że jest jakaś niewzruszona, obiektywna
prawda o historii, że fakty powinny być białe, jak ogryziona do czysta
i wypolerowana przez wiatr kość.
„Triasianka” –kilka uwag odnoszących się do języka
W Mińsku w zasadzie nie rozmawia się po białorusku. To, co
daje się słyszeć na ulicy to żargon, powstały z połączenia białoruskiej
fonetyki i rosyjskiego słownictwa. W naukowej terminologii –
kontaminacja dwu języków, w mowie potocznej –„triasianka”.
Polskim odpowiednikiem tego słowa jest technologiczny termin
oznaczający karmę dla krów albo koni, czyli popularną „sieczkę”. W
drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy nasiliła się walka z
„nacdemamai” (inaczej nacjonalizmami lokalnymi i demokracją), a
białoruscy literaci byli masowo zsyłani do obozów i rozstrzeliwani,
następuje rozwój tego specyficznego żargonu. Słabo wykształcona
większość białoruskiego społeczeństwa, chcąc uniknąć represji, z
pogwałceniem językowych reguł, w pośpiechu zaczyna sobie
przyswajać rosyjskie słownictwo, które wraz z przemieszczaniem się
ludności wiejskiej w tej postaci trafia do miast. Pewne żargonowe
elementy języka na tyle utrwalają się w potocznej mowie, że
zaczynają przenikać do mediów. Przykładem może być jedyna
codzienna gazeta wydawana w całości w języku białoruskim, nosząca
zapożyczony z „trasianki” tytuł „Zviazda” (chociaż zgodnie z
białoruskim słownictwem powinna nosić nazwę „Zorka”).
Kochankowie Wielkiej Niedźwiedzicy
Jazep Januszkiewicz urodził się w 1959 roku w Rakowie, małej
osadzie położonej jakieś trzydzieści pięć kilometrów na zachód od
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
176
Mińska (i oczywiście jako rasowy pisarz nie mógł się powstrzymać od
napisania książki o swoim Rakowie: Świątynia nad Isłoczą, 2004). W
okresie międzywojennym tędy przebiegała granica, z tego tytułu
miasteczko trafiło do książki Sergiusza Piaseckiego Kochanek
Wielkiej Niedźwiedzicy o życiu przemytników z pogranicza polsko –
rosyjskiego.
-Mój ojciec, po którym otrzymałem imię, był fryzjerem, mama Maryla
(z domu Grzybowska herbu Lubicz, w radzieckim paszporcie miała
wpis –pochodzenie: polskie) księgową wiejskiej spółdzielni –powie,
kiedy spytam go o rodziców. W 1981 ukończyłem Wydział
Filologiczny Uniwersytetu Białoruskiego w Mińsku, uzyskałem
stopień doktorski w 1987 za rozprawę o twórczości Dunina -
Marcinkiewicza, pisarza z pogranicza polsko-białoruskiego. Dzięki
niemu poznałem swoją żonę. Pracowałem wtedy na drugim piętrze
Białoruskiej Akademii Nauk, zajmowałem się redakcją utworów
Marcinkiewicza, robiłem kolejne korekty, często spoglądałem w okno
i nawet mi się nie śniło, że po drugiej stronie ulicy studentka Wyższej
Szkoły Plastycznej przygotowuje opracowanie graficzne jego książki
w ramach pracy dyplomowej. W końcu musiało dojść do naszego
spotkania. Mamy dwoje dzieci, syn Dominik skończył Uniwersytet
Lingwistyczny, będzie pracował jako tłumacz, zna język angielski,
niemiecki, szwedzki, córka Kamila zdawała w tym roku na studia,
chce się zajmować edytorstwem i poligrafią. Typowa sytuacja
rodzinna - dodaje, żebym czasem nie pomyślał, że się przechwala.
Skoro mówimy o języku, wykład
-Trwa proces uwstecznienia języka, zaledwie kilka procent
książek, które stanowią ofertę księgarską jest wydana po białorusku –
Jazep prowadzi mnie do mińskiej księgarni naukowej (ul.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
177
Niepodległości 72, Mińsk), otwiera przypadkowo wybrane z półek
egzemplarze na stronie tytułowej –zdecydowana większość, czyli
ponad dziewięćdziesiąt procent to książki wydane w języku rosyjskim,
w Rosji.
- Skoro mówimy o języku –zapomina, że stoimy na przystanku i
trzeba będzie przerwać naukowe rozważania, kiedy nadjedzie autobus
- warto wspomnieć o pewnych specyficznych zjawiskach
historycznych, które wywarły wpływ na proces kształtowania się
zasad obowiązujących w języku białoruskim (klasyfikowanym w
grupie języków indoeuropejskich, podgrupie języków
wschodniosłowiańskich). Był oficjalnie używany w czasach
Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pierwsze próby kodyfikacji,
odnoszące się do pierwotnej jego postaci, nazywanej językiem
starobiałoruskim, mają miejsce w XVI, wtedy też Franciszek Saryna
wydaje Biblię. Po unii litewskiej zaczyna dominować mowa polska i
dopiero w drugiej połowie XIX wieku następuje odrodzenie języka
białoruskiego. To czasy Wincenta Dunin –Marcinkiewicza (w jego
twórczym dorobku jest także białoruski przekład poematu Adama
Mickiewicza „Pan Tadeusz” — pierwsze z tłumaczeń tej epopei na
języki słowiańskie, którego wydanie w 1859 roku w Wilnie zostało
przez cenzurę skonfiskowane i spalone), Władysława Syrokomli,
Franciszka Bahuszewicza, Adama Hurynowicza... – niestety, na
przystanku nieruchomieje autobus, ciąg dalszy po przerwie, jak by to
powiedzieli studenci.
Trochę prywatności, inaczej podnoszenie poziomu cukru
Jazep mieszka w otoczonym starym sadem drewniany domu po
rodzicach. Nazywa to siedlisko „Miejscem twórczego postoju”, ale
kiedy widzi swoje dzieci, przekornie, prowokacyjnie zmienia nazwę
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
178
na „Ja wnuków się nie boję”. Dobudował do domu duży pokój,
wypełnił książkami, sam zrobił półki, stół... do wszystkiego
przykładał rękę. Wstaje o świcie, lubi pracować rano, tak jak Ernest
Hemingway, pisząc korzysta z laptopa. Pierwszy komputer przywiózł
z Paryża w 1995 roku. Wtedy już przestał czuć się pisarzem, nie
pozwolił sobie na pamiętanie tamtych młodzieńczych uniesień, kiedy
siedząc nad morzem z żoną i dzieckiem tylko pisał, pisał .... i pisał,
pracował nad książką W przeczuciu odkrycia (jesień 1988). Teraz
wydanie własnych tekstów odłożył do lepszych czasów. Hierarchia
wartości uległa zmianie, na pierwszym miejscu stawia obowiązki
wobec poprzedników, klasyków literatury białoruskiej. Zbiera
rozproszone, często nigdy nie drukowane utwory, zabiega o ich
publikację, redaguje, szpera... w archiwach Warszawy, Wrocławia,
Wilna, Kijowa, Krakowa, Lwowa, Moskwy, Paryża, Petersburga.
Efektem tych fascynacji stała się książka Za progiem archiwalnym
(2002), która siedem lat przeleżała w wydawnictwie, czekając na
druk. Wiosną gromadzi brzozowy sok (potrafi zebrać nawet 500
litrów) z myślą o letnich upałach, jesienią nastawia rakowiankę
(dokładnie 62%), ściągającą do niego tłumy gości. Lubi pracować
fizycznie, szczególną przyjemność sprawia mu rąbanie drew na zimę.
Zaprzecza obiegowym opiniom, jakoby jego sukcesy brały się z tego,
ż
e potrafił bywać jednocześnie w wielu miejscach.
Mińsk po raz drugi, nocą /subiektywnie/
Podświetlone światłem fasady, pulsujące reklamy, gra cieni z
wyobraźnią. Gum (Gławnyj Uniwersalnyj Magazyn po naszemu dom
towarowy), za rogiem skręcam w ulicę Lenina, która łagodnie opada
w dół. Kobiety w pomarańczowych odblaskowych kamizelkach na
kolanach szorują ryżowymi szczotkami krawężnik od strony jezdni.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
179
Nie ma pijaków, włóczęgów, nikt nie wyciąga ręki, nie prosi o
wsparcie. Sterylna czystość. Przede mną staromiejski ratusz (zburzony
w 1857, odbudowany w 2004). Uderzenia zegara, na oświetlonej
wieży herb, Matka Boska unoszona do niebieskiego nieba przez
anioły. Przechodzę na drugą stronę jezdni, w górę i... niezwykły
widok, od którego zawraca się w głowie: biała cerkiew na wzgórzu, w
dole pochmurna Świsłocz w gorączce ogni, potoki świateł
spływających po ścianach mieszkalnych mrówkowców. Nadbrzeżny
bulwar oblepiony tłumem młodzieży, natłok gwaru, piwo, wino,
wrzenie. Po ciemnej toni śmigają białe łódki jak świętojańskie
robaczki. Na Troickim Przedmieściu samba, dyskdżokej przed
restauracją śpiewa do mikrofonu, młoda kobieta samotnie tańczy na
ulicy. Jej oczy są przymknięte, zamglone...
Po przerwie...
Jesteśmy w XIX wieku, po upadku powstania styczniowego, ze
względu na całkowity zakaz druku po białorusku, dla ominięcia
restrykcji stosowany jest alfabet łaciński –chyba sumienność
naukowca nie pozwala mu zapomnieć o przerwanym wątku. -
Początek XX wieku to czas świetności języka białoruskiego –z tego
okresu pochodzą dzieła Janka Kupały, Jakuba Kołasa, Maksyma
Hareckaha... Dopiero w 1918 roku język białoruski stał się jednym z
obowiązując języków urzędowych, obok języka rosyjskiego,
polskiego i jidysz. I wtedy powstaje pierwsza gramatyka
współczesnego języka literackiego dla szkół średnich Bronisława
Taraszkiewicza (rozstrzelanego w czasie „stalinowskich czystek
etnicznych” w 1938 roku). Zaproponowane wówczas zasady ortografii
nazwane zostały „taraszkiewicą”. Taka sytuacja, jeśli chodzi o język,
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
180
mimo kolejnych zmian sytuacji politycznej i struktur państwowych
utrzymuje się aż do ataku Niemiec w 1941 roku.
- Po odzyskaniu niepodległości 27 lipca 1990 roku oficjalnie
przywrócono w 1991 roku język białoruski - podejmuje temat – ale
szansa została zmarnowana. No cóż, w 1995 roku w wyniku
powszechnego referendum, rozpisanego przez Prezydenta Białorusi i
za jego przyzwoleniem wprowadzono rosyjski jako drugi
obowiązujący język i powrócono do flagi w barwach z czasów
Związku Radzieckiego. I tak wróciliśmy do punktu wyjścia, zamiast
białoruskiego języka mamy wszędzie rosyjski.
A wraz z językiem - kończy z nutą pesymizmu - obumiera
białoruska tożsamość.
Samuraj czy książkowy mol?
Odnoszę wrażenie, że urodził się jako wojownik w
ś
redniowiecznej Japonii, samuraj i gdyby była konieczność
popełnienia harakiri –zrobiłby to. Mógłby go powstrzymać jedynie
nieprzeczytany rękopis. Wtedy by powiedział –najpierw rękopis,
później harakiri. - napisał o nim białoruski prozaik A. Nawarycz
(„Wałożynszczyna Litaraturnaja” 2006 Cyiałkouski archiunych
netrau).
-Przeznaczeniem pisarza jest pisać. Tylko patrzeć, a w Polsce
ukaże się moja książka Równi w niewoli –mówi Jazep Januszkiewicz,
kiedy przeglądam listę ponad trzystu jego książek i naukowych
publikacji. Jest współautorem Historii Literatury Białoruskiej (wyd.
1998), odkrywcą i pierwszym wydawcą Pinskiej szlachty W.Dunina-
Marcinkiewicza (wyd. 1984), Listów spod szubienicy Kastusia
Kalinowskogo (wyd. 1988), Testamentu Adama Kirkora (wyd.
1998)...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
181
W 2007 roku został laureatem nagrody Leona Sapiehy,
nazywanej nagrodą pięciu uniwersytetów. Podczas uroczystości
ogłoszenia werdyktu jury Jan Andrzej Dąbrowski, dyrektor
wrocławskiego Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-
Jeziorańskiego, powiedział o Jazepie Januszkiewiczu: Nagroda
wręczana jest osobom zasłużonym dla stosunków polsko-białoruskich.
W tym roku nagrodę otrzymała bardzo wybitna osoba, która m.in.
kilkanaście lat temu doprowadziła do wydania po białorusku „Pana
Tadeusza".
Kim zatem jest Jazep? –z coraz większym trudem szukam odpowiedzi
na to stosunkowo proste pytanie.
Za to celnik, kiedy wracam do Polski, o nic nie pyta, milczy, może
uważa, że nie warto, patrzy mi tylko uważnie w oczy...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
182
Raptem, tak jak fakir, cyrkowy sztukmistrz, który
wyciąga królika z kapelusza, mój rozmówca -Adam
Michnik, nie wiadomo skąd wyczarował prezydenta
Kwaśniewskiego. Rozmawialiśmy po polsku.
Czy już wybrany został prezydent Łotwy? –spytał
Przepraszam –odpowiedziałem –ale musimy jeszcze trochę poczekać.
Łotwa wciąż bez prezydenta, przeczytałem w hotelu w „Ekspresie
Wieczornym”.
Knuts Skujenieks, urodził się 5 września 1936 w Rydze na Łotwie, w
rodzinie Marii i Emila. Ukończył moskiewski Literacki Instytut im.
Gorkiego, za działalność polityczną został skazany na siedem lat
obozu o zaostrzonym reżimie, jeden z największych żyjących poetów
łotewskich, tłumacz języków słowiańskich, członek Związku Pisarzy
Łotwy i PEN Clubu.
Zdjęcie:
Knuts
Skujenieks
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
183
Pocztówka z Salaspils -impresja
/ rzecz o Knutsie Skujenieksie /
Tak się składa, że tu wszystko jest proste.
„Prosta” wódka na chrzanie, prosty stół, obok stołu czerwony,
masywny piec centralnego ogrzewania. Na stole razowy chleb, plastry
wędzonego łososia, w kubkach najbardziej miętowa herbata z mięty
(jak twierdzi jego żona, z wykształcenia botanik).
-Przysmak, pieczony język, język to bardzo poetyckie danie –
ś
mieje się Knuts, wskazując talerz z kawałkami mięsa.
Jego polski jest poprawny, chociaż surowy, krótkie zdania
buduje z prostych, najczęściej używanych słów. Pasuje do surowego
wnętrza, tu wszystko jest funkcjonalne, nawet zasuszone wieńce z
kwiatów i traw na ścianie zatraciły swój ozdobny charakter.
Wszędzie książki, półki wypełnione książkami, na półpiętrze,
na piętrze, za plecami, na ławie..
Słucham wierszy, łowię ich muzykę, po łotewsku brzmią
chropawo, sucho.
Zaraz będzie po polsku - uprzedza, opierając się o krzesło.
Ś
wiat według Skujenieksa składa się z prostych dróg i prostych
wyborów.
Knuts o sobie:
Przynajmniej się nie pomylę w zeznaniach, pozwala sobie na
ż
art, otwierając książkę o sobie - urodziłem się w 1936 roku 5
września w Rydze, w rodzinie Marii i Emila Skujenieksów. W
trzydziestym siódmym umiera matka, mnie z bratem Leonem oddają
na wychowanie do rodziców ojca, Jurija i Anny - zaczyna jak
pokerzysta - w pobliże Bauska nad Niemnem na samej litewskiej
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
184
granicy. W czterdziestym drugim zaczynam naukę w szkole
podstawowej, w czterdziestym czwartym front oddziela nas od Rygi i
ojciec wykorzystuje sytuację -ratuje się emigracją. Naukę w średniej
szkole zaczynam w roku pięćdziesiątym (Jełgawa) i wtedy ma miejsce
pierwsza publikacja w radzieckim dziecięcym piśmie. Rok później
przenoszę się do Rygi, kontynuuję naukę w średniej szkole nr 2. Pisze
wiersze, zaczynam interesować się polityką. W pięćdziesiątym
czwartym rozpoczynam naukę na uniwersytecie, na Wydziale Historii
i Filologii. Publikuję coraz więcej –uśmiecha się do swoich myśli. W
pięćdziesiątym szóstym opuszczam uniwersytet i zaczynam naukę w
Moskwie, w Literackim Instytucie im. Gorkiego. W sześćdziesiątym
pierwszym kończę studia i ... –zawiesza głos, wyciąga rękę w stronę
krzątającej się wokół stołu Inty –żenię się, przenoszę się do Salaspils
(później w słowniku sprawdzam znaczenie tego słowa –oznacza
twierdzę na wyspie, chociaż wcześniej za pomocą podobnej
konstrukcji leksykalnej nazwano to miejsce Kircholmem –kościelną
wyspą). Rok później, w sześćdziesiątym drugim, zostaję aresztowany
za przestępstwa polityczne, uznany za winnego, skazany na siedem lat
więzienia o zaostrzonym rygorze...
Pada zdanie po zdaniu, słowa –stuk, stuk, jak suche patyczki
jeden o drugi.
...Encyklopedia Brytannica
... Skujenieks trafił do mordowskich obozów niemalże od razu
po zakończeniu prestiżowego moskiewskiego Litinstytutu imienia
Maksyma Gorkiego. Na Łotwę powrócił po siedmiu latach –w 1969
roku.. Już w następnym wyszedł drukiem pierwszy poetycki zbiorek
przekładów –wybrane liryki Lesi Ukrainki „Sestra hromowyci”
(Siostra błyskawicy –przypis autora). Tam w Mordowi było w tych
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
185
latach pod dostatkiem wykwalifikowanych nauczycieli ukraińskiego
języka. W półtoramilionowym łotewskim narodzie poetycka książka w
nakładzie ośmiu tysięcy egzemplarzy rozeszła się momentalnie i
zdobyła rozgłos, choć dotyczyła ona życia, na przełomie dwu stuleci,
innego, pozbawionego państwowości narodu. Później były inne
książki, z wielu innych języków.(...)
...Knuts ma książek wiele i każda –jest jak osobna spowiedź-pokuta,
chociaż pokutować powinien nie on, a ci, którzy wobec niego
zawinili. Został zrehabilitowany jeszcze w czasach radzieckiej
władzy, kilka lat przed odzyskaniem wolności przez Republikę
Łotewską, kiedy nikt nie miał wątpliwości, że to już –już ma się stać.
Jego reakcja była tak samo ironiczna, jak i większość jego wierszy:
„Chwała Bogu, teraz, kiedy mnie znowu będą sądzić za czytanie
Encyklopedii Brytannica, znów stanę jako początkujący przestępca, a
nie recydywista...” - napisał o Skujenieksie w posłowiu do
ukraińskiego wydania wierszy z tomiku Nasinia w snihu („Ukrainskyj
pysmennyk” 1994, Kijów Ziarno na śniegu–przypis autora) tłumacz
Jurij Zawhorodnij
Mężczyzna z opuszczonymi spodniami /Lekcja architektury/
Knuts ma własną wizję architektury. Wysyła mnie w
nieoszukaną (niczym Jndiana Jones w czas przeszły, za próg dnia
dzisiejszego) rzeczywistość, na zwiedzanie trzech targowych hala za
kolejowym dworcem. Zostały postawione w czasach pierwszej wojny.
-To drugi co do wielkości kryty rynek na świecie / po Los Angeles /,
który się zachował w niezmienionej postaci –namawia, przekonuje.
Inna sprawa z „silosem”, pozbawionym wdzięku drapaczem chmur w
centrum miasta, podarowanym Rydze przez Stalina. Kiedyś oficjalnie
był to „pałac kołchoźników”, dziś mieści się tam Akademia Nauk.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
186
Krępy, przysadzisty, przypomina budowle stawiane z klocków przez
przedszkolaków.
Taka architektura jest jak mężczyzna, któremu opadły spodnie –
zaśmiewa się, cytując uwagę pani Katarzyny Suchodolskiej,
przedstawicielki delegacji literatów ze Szczecina, która kiedyś gościła
w Rydze
Knuts i Inta
Inta (z Aluksne, panieńskie nazwisko Beiere) pracowała
naukowo, brała udział w wyprawach badawczych na Sachalin,
pochodzi z rodziny znanych na Łotwie botaników - mówi Knuts,
pokazując czerwoną leszczynę, kiedy spacerujemy po ogrodzie -
rośliny, drzewa to jej pasja. A dopiero na drugim miejscu profesja.
Ż
ycie „zeka” związane jest z łyżką. Kto ją straci, ten umiera. Dlatego
każdy ją nosi na sercu, w kieszonce - uśmiecha się z zażenowaniem,
jak chłopiec - kobiety są później. W obozie po dwu tygodniach
zapomina się o drutach, zamknięciu, to zupełnie odrębny świat, który
wypełnia w człowieku wszystko.
Kiedyś wieczorem: siedzimy, śpiewamy. Z wieżyczki obserwuje nas
wartownik z karabinem, wiadomo, jeśli tylko coś –będzie strzelał.
Zawołałem do niego - chodź do nas, będzie ci weselej. Ja to mam w
dupie - odpowiedział i zatoczył ręką koło, pokazując obóz i wszystko
inne - może bym i przyszedł, ale nic z tego, za politycznych dają
cholernie duże wyroki.
Tam byli też i nasi chłopcy - dodaje Inta - kiedy przyjeżdża się do
obozu, robią rewizje. Wsadził mi rękę pod spódnicę i ... co to –mówi,
wyciągając papierosy: nasze, łotewskie
Kiedy słucham Knutsa i Inty, przychodzi mi na myśl hymn Łotwy. -
Boże błogosław Łotwę, naszą drogą ojczyznę (...) Gdzie łotewskie
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
187
córki kwitną, gdzie łotewscy synowie śpiewają, daj nam tam w
szczęściu tańczyć, na naszej Łotwie!
Co to znaczy być Łotyszem?
...Nie jest lekko, ale w tym samym momencie, gdybym był
głęboko wierzący, to swoją poranną modlitwę rozpoczynałbym od
podziękowania Bogu za to, że stworzył mnie przedstawicielem
małego, a nie wielkiego narodu. To z powodu wielu czynników
utrudnia moje fizyczne istnienie, ale to także zmusza mnie do o wiele
głębszego i pełniejszego zastanowienia się nie tylko nad losem
swojego narodu –jego boleścią, ale i jego odnową. I ten ból, jeśli się
w nim nie zamykać, nie czynić go naczelną zasadą –staje się ożywczy.
Dla ludzi i narodu. Własny ból czyni go szczególnie wrażliwym na
cudzy ból, gotowym do rozumienia i rozmowy. Z innym narodem, ale
nie z wynarodowionymi elementami. Z nimi nie mam możliwości
kontaktu...( Nasinia w snihu –jak wyżej)
To dowód, jak bardzo prosto, wręcz po staroświecku (mimo
postępu technicznego i zachodzących zmian), Knuts rozumie rolę
pisarza - dla niego jest to odpowiedzialność wobec drugiego
człowieka i narodu, obowiązek zabierania głosu w sprawach ważnych.
Świat prezydentów /lekcja pokory/
Często telewizja pokazuje spotkania prezydentów - dobrze, że
w końcu zaczęli poważnie rozmawiać. Ostatnia z narad miała miejsce
w Wilnie 23 maja, aż łzy leciały z oczu, tak śmiesznie to wyglądało.
Stali w jednym szeregu i im mniejszy kraj reprezentowali, tym
potężniejszej byli postury. Byliśmy górą, najwyższy był oczywiście
nasz - łotewski.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
188
Pamiętam, jak w 1999 roku wybierano Vairę Viķe –Freibergę, naszą
panią prezydent...
Byłem na bankiecie w Warszawie podczas Międzynarodowego
Kongresu Pen Clubu. Wódka płynęła szerokim strumieniem - można
powiedzieć, zapożyczając określenie z rosyjskiego języka. Raptem,
tak jak fakir, cyrkowy sztukmistrz, który wyciąga królika z kapelusza,
mój rozmówca -Adam Michnik, nie wiadomo skąd wyczarował
prezydenta Kwaśniewskiego. Rozmawialiśmy po polsku.
Czy już wybrany został prezydent Łotwy? –spytał.
Przepraszam –odpowiedziałem –ale musimy jeszcze trochę poczekać.
Łotwa wciąż bez prezydenta, przeczytałem w hotelu w „Ekspresie
Wieczornym”. Następnego dnia wszyscy składali nam gratulacje –
„Viķe –Freiberga” -krzyczały nagłówki gazet, z pierwszej strony
patrzyły jej zdjęcia. Znałem ją, miałem z nią dobre kontakty i ceniłem
ją jako psychologa i specjalistę od folkloru.
Stuk, puk..
W sześćdziesiątym trzecim zacząłem znów pisać w obozie. W
sześćdziesiątym piątym umiera mój ojciec w Stanach Zjednoczonych i
tu, na Łotwie, dziadek, który mnie wychował –suche patyczki znów
dają o sobie znać, zaczynają stukać: stuk, puk...
Wracam z obozu i zaczynają się pojawiać pierwsze moje publikacje,
w siedemdziesiątym roku bezskutecznie próbuję złożyć w
wydawnictwie tomik wierszy. Do Związku Pisarzy zostaję przyjęty w
siedemdziesiątym drugim roku jako tłumacz. Wychodzą w postaci
książek kolejne przekłady (w Internecie można przeczytać, że Knuts
tłumaczy z piętnastu języków). W siedemdziesiątym piątym
otrzymuje upomnienie ze strony sekretarza komunistycznej partii
Łotwy. Dopiero w siedemdziesiątym ósmym, faktycznie zaś rok
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
189
później wychodzi pierwsza autorska książka, na którą czekałem
dziewięć lat. W osiemdziesiątym czwartym ukazuje się Jabłoneczka -
polskie pieśni ludowe, rok później polskie pismo „Literatura
Ludowa”, poświęcone folklorowi Łotwy, z artykułem przyszłej pani
prezydent –Vairy Viķe-Freibergi, w osiemdziesiątym szóstym zaś, na
pięćdziesiątą rocznicę urodzin, dwie książki: Liryka i głosy oraz tomik
wierszy miłosnych Zawiń w białą chustkę. I pierwsza zagraniczna
podróż –na sympozjum w Pradze. W osiemdziesiątym siódmym tenże
sam oficjalny organ, który udzielał mi przestrogi w siedemdziesiątym
piątym, teraz udziela mi pochwały i daje pierwszą nagrodę za
przekłady litewskich ludowych pieśni. A w osiemdziesiątym
dziewiątym podróż: Niemcy, Holandia, Belgia, Francja... i w trakcie
nagrania dla radia Wolna Europa dostaję wiadomość z Moskwy o
mojej rehabilitacji - jak w czarnej komedii. Wstępuję do
emigracyjnego Pen Clubu i... równolegle znów - dostaję medal
zasłużonego działacza kultury Łotwy Socjalistycznego Związku
Republik Radzieckich. Dopiero w roku dziewięćdziesiątym wychodzą
moje obozowe wiersze Nasiona w śniegu na Łotwie i w Szwecji. I
wreszcie dzień 21 sierpnia 1991 roku, w którym Łotwa odzyskuje
niepodległość....
Zdjęcie z Szymborską
Orden de Isabella Catolica (Order Izabelli Katolickiej) daje mi
prawo do zamorskich terytoriów i tubylczej ludności, to zwykle
wywołuje uśmiech na twarzach moich gości - Knuts robi zabawną
minę - komandorami tego odznaczenia byli Vasco da Gama i
Krzysztof Kolumb...
Tych nagród, listów gratulacyjnych od koronowanych głów,
odznaczeń, honorowych tytułów nazbierało się wiele - pokazuje ręką
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
190
gdzieś do góry w kierunku antresoli zastawionej książkami - jestem
jedynym obcokrajowcem, honorowym członkiem Związku Pisarzy
Litwy, kiedyś, gdy żył Czesław Miłosz, z nim dzieliłem ten zaszczyt.
W 1997 roku byłem w Krakowie, tam trochę mogliśmy sobie
porozmawiać, zasiedzieć się - występowałem wtedy razem z polskimi
pisarzami: Urszulą Kozioł. Julią Hartwig, Krynickim, Zagajewskim,
Janem Kaplinskim (z Estonii – przypis autora), Tomasem Venclovą,
wyciąga artykuł z polskiej gazety… pokazuje zdjęcie z Wisławą
Szymborską.
,,Gazeta Wyborcza” pisała wówczas, cytując jego słowa:
Zorganizowanie w Krakowie spotkania poetów to bardzo dobry
pomysł. Dla mnie to okazja do odnowienia kontaktów z polskimi i
zagranicznymi poetami, które w ostatnich latach trochę osłabły.
Jeszcze w tym roku ukaże się u nas obszerny wybór wierszy Wisławy
Szymborskiej, w przyszłym zamierzamy wydać tom Czesława
Miłosza („Gazeta Wyborcza” w Krakowie, 26 września 1997 Poeci
Wschodu i Zachodu)
„Moskowie”
Ż
eby trafić do jego domu, konieczna jest podróż. Nie chodzi
nawet o pokonanie dystansu mierzonego w kilometrach. To dystans
będący efektem minionego czasu, sposobu myślenia, składający się ze
stereotypów, uprzedzeń, wyobrażeń. Wszystko zaczyna się od Rygi.
Stare miasto, brukowane, wąskie uliczki, pochylone kamienice, nad
głową mewy kołujące w obrzędowym tańcu... Wysoka wieża zegara
na kolejowym dworcu patrzy w cztery strony świata. Przypomina
posąg pogańskiego bożka.
Stąd można się dostać busem do Salaspils.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
191
Na przystanku autobusowym króluje język rosyjski -młodzi ludzie w
czarnych strojach hałaśliwie demonstrują swoją inność.. Dla ich
rodziców czas stanął w miejscu, ma tylko jeden, przeszły wymiar. Nie
przyjmują zmian do wiadomości. Te nowe osiedla, które otaczają
Rygę, wybudowano z myślą o nich, żarliwych komsomolcach,
komunistach, którzy przybyli tu nawracać świat na inną wiarę. Życie
skorygowało ich oczekiwania, ale swoje ideały zdołali zaszczepić
dzieciom.
Jedziemy, omijając maszyny drogowe układające asfalt, równolegle
jest budowana druga jezdnia, wkrótce będzie tu droga szybkiego
ruchu.
Gdzieś z boku zostaje obóz, tam w 1940 Rosjanie więzili Łotyszy,
później Rosjan i Żydów mordowali Niemcy, później odwróciła się
kolej rzeczy, przyszedł czas stalinowskich mordów.. Sowieci nie
mogli darować Łotyszom, że stanęli po stronie niemieckiej, nie mogli
im zapomnieć Legionu Łotewskiego, który walczył w ramach Szóstej
Armii Waffen SS.
Łotysze też mają swoje rachunki krzywd -pamiętają o wcielonych w
odwecie do radzieckiej armii żołnierzach, z których utworzono 43 i
208 Dywizję Strzelców Łotewskich. To ich w odwecie Sowieci użyli
do bratobójczej walki.
Bus zjeżdża z obwodnicy, tam na przystanku, w dzielnicy
jednorodzinnych domków czeka na mnie Knuts.
Zdrowie pięknych pań
Próg domu Skujenieksa w Salaspils przekroczyłam w
listopadzie 2007 roku. Takie spotkania zapamiętuje się na długo.
Knuts jest uosobieniem serdeczności i otwartości, otacza go unikalna
energia.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
192
Dom sprawiał wrażenie nieukończonego, tak jakby czas zatrzymał się
w roku 1962, kiedy został skazany na 7 lat pracy w łagrze. Od razu
zostałam oprowadzona po mieszkaniu, usłyszałam historie związane z
różnymi przedmiotami. Najwięcej uwagi zajmowała w tych
opowieściach jego biblioteka, gdzie od wielu lat gromadzi książki z
dziedziny europejskiego folkloru. To największy tego typu zbiór na
Łotwie. Cały czas towarzyszyła nam „pełnoprawna mieszkanka
domu” ( jak mówi o niej Skujenieks) -jamniczka Zara.
Nie musiałam zadawać pytań...
Skujenieks opowiadał o dzieciństwie, obozie, powrocie z wygnania
na Łotwę. Robił to z wyjątkowym poczuciem humoru, ironicznie
podchodząc do swoich tragicznych przeżyć. Nie litował się nad sobą.
Wciąż podkreślał, że to, co stało się dla niego trudnym osobistym
przeżyciem, było udziałem wielu innych jego rodaków. Nie wyczułam
w jego głosie cienia dumy. Chociaż miałam świadomość że jest w nim
coś wyjątkowego. „Zdrowie pięknych Pań pije kawaler” -pamiętam
moment, kiedy wzniósł toast czystą polszczyzną, z lekko tylko
wyczuwalnym akcentem –tak pierwszą wizytę u Knutsa wspomina
Justyna Spychalska, tłumaczka przygotowująca polskie wydanie jego
wierszy
Moja wizyta w domu Skujenieksów przypadła na łotewskie Święto
Wieczności (Mūžības svētdiena), które odbywa się zawsze w ostatnią
niedzielę przed adwentem. Do tradycji należy odwiedzanie cmentarzy,
Knuts i Inta zaproponowali mi wspólną wyprawę na największy ryski
cmentarz – Brāļu kāpi (Groby braci), na groby łotewskich poetów i
pisarzy. Knuts szeptem opowiadał mi o ich losach, snuł historie
związane z ich życiem. Zapadał zmierzch, cmentarze łotewskie nie
maja oświetlenia, mrok rozjaśniał płomień tysięcy świec, który nie był
w stanie oświetlić ani nagrobków, ani drogi...
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
193
Pocztówka
Reżimy przychodzą i przepadają w niepamięci, a poezja żyje
wiecznie - takie stwierdzenie zamieścił ukraiński wydawca na
okładce książki Skujenieksa.
Chciałbym w to uwierzyć, ale nie potrafię, to wywołuje mój sprzeciw
–myślę, wrzucając do pocztowej skrzynki na kolejowym dworcu
widokówkę z pozdrowieniami z Salaspils.
To tylko niczym nieuzasadniony nadmiar wiary w człowieka, to zbyt
wiele rozsądnej zgody na niedoskonałość świata.
Ale... co innego pozostaje.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
194
Zawróciłem, a ją dziesięciu ludzi, w tym nawet
kobiety, kłuje bagnetami, krzyczą „Masz, faszystowska
swołocz!”. Widziałem, jak podcięli jej gardło. (...)
Katia, moja siostra wyskoczyła, prosi „Nie
strzelajcie!”. Wydostała komsomolską legitymację.
Wiktar Chursik: urodził się 9 maja 1953 roku na kolejowym dworcu
Uborok linii Wieriejcy –Grodzianka na Białorusi. W 1972 roku
ukończył mińskie technikum. Służył w wojsku w składzie Centralnej
Grupy Wojsk w Czechosłowacji. W 1982 roku zaocznie ukończył
studia o specjalności inżynier –mechanik. Pracował jako konstruktor
obrabiarek w zakładzie imienia Kirowa. Od 1991 roku pracuje jako
dziennikarz w redakcji „Zviazdy”, od 1992 roku prowadzi
wydawnictwo. Członek Związku Pisarzy Białoruskich i Białoruskiego
Stowarzyszenia Dziennikarzy.
„Krew i popiół Drażna”
Zdjęcie:
Wiktar Chursik
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
195
-Wszystko, co mnie spotkało, wydarzyło się według najgorszego
scenariusza z 1937 roku, najpierw ukazał się artykuł w „Białoruskiej
wojskowej gazecie”, w konsekwencji zostałem zatrzymany i osądzony
na podstawie tegoż artykułu, przypominał żałosny, znany tekst sprzed
70 lat o antyradzieckiej agitacji i propagandzie. –powiedział
dziennikarzom BiełaPAN zaraz po wyjściu z aresztu tymczasowego
30 maja 2008 Wiktar Chursik, autor i jednocześnie wydawca książki
Krew i popiół Drażna.
-Mnie, człowieka apolitycznego, próbują winić czort wie za co,
wciskają pomiędzy szeregi dysydentów, opozycjonistów, hien
cmentarnych.
Historia wsi Drażna, czyli rzecz o masakrze
Zdarzenia opisane w książce Krew i popiół Drażna miały
miejsce 65 lat temu. W dniu 14 kwietnia 1943 roku wieś Drażna
została zaatakowana przez radzieckich partyzantów z oddziału 1-szej
Mińskiej Brygady Partyzanckiej, którą dowodził „kombryg” Siergiej
Iwanow. Jednakże atak partyzantów na umocniony garnizon
białoruskich policjantów zakończył się niepowodzeniem. W odwecie
spalili wioskę i wymordowali jej mieszkańców. Wykonał tą „krwawą
robotę” (zgodnie z rozkazem № 35, który podpisał Iwanow) piąty
oddział im.Kutuzowa, który wchodził w skład brygady i którym
dowodził Izrael Abramowicz Łapidus. Zginęło wówczas dwudziestu
pięciu mieszkańców wsi, w większości kobiet i dzieci, spalonych
zostało trzydzieści siedem domów. Świadkowie, którzy przeżyli
masakrę, milczeli, na Białorusi nie było wyjątków od zasady, że za
wszystkie wojenne zbrodnie odpowiadają Niemcy. Nic ani nikt nie
może umniejszać ogromu tych tragedii ani rozmiarów ludobójstwa,
za którym stali hitlerowscy żołnierze, to oczywista i
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
196
niekwestionowana prawda dla każdego człowieka przy zdrowych
zmysłach. I dlatego niedopuszczalne jest kwestionowanie faktów i
traktowanie jak wrogów narodu wszystkich, którzy ujawniając
cząstkowe prawdy, obnażają mit radzieckiego żołnierza, obrońcy
cywilnej ludności i wyzwoliciela. Mit, za wszelką cenę forsowany w
dalszym ciągu przez propagandę, w którym radziecki partyzant jest
„ludowym mścicielem”, symbolem walki narodu z faszyzmem. Na
Białorusi, chcąc nie chcąc, nie da się zapomnieć o wojnie. Co gorsza,
nie jest to jedynie świadectwo pamięci o tragedii, ale też narzędzie
polityczne władz. Kraj ten już sześćdziesiąt lat żyje ze świadomością
powojenną, gdzie największą wartością jest to, że się przeżyło, a
rodzina nie przymiera głodem – cóż to więc za różnica, kto rządzi.
(Marius Ivaśkievićius, Sarmackie krajobrazy, wyd. Czarne 2006)
Świadectwo uczestnika tamtych wydarzeń
Wiktar Chursik odsyła mnie do „Komsomolskoj Prawdy w
Biełorussii” (28 września 2007, autor Jewgenij Wołoszin), która
zamieszcza relację świadka tamtych zdarzeń: Strzały obudziły nas
około czwartej rano. Matka krzyczała: „Dzieci, palimy się!”. Goli
wyskoczyliśmy na podwórze, patrzymy: wszystkie chaty płoną,
strzelanie, krzyki... Pobiegliśmy ratować się do ogrodu, a mama
wróciła do domu, chciała coś wynieść. Słomiany dach chaty do tego
czasu już płonął. Leżałem, nie ruszałem się, mama długo nie wracała.
Zawróciłem, a ją dziesięciu ludzi, w tym nawet kobiety, kłuje
bagnetami, krzyczą „Masz, faszystowska swołocz!”. Widziałem, jak
podcięli jej gardło. (...) Katia, moja siostra, wyskoczyła, prosi „Nie
strzelajcie!”. Wydostała komsomolską legitymację. Przed wojną była
przewodniczącą pionierów, komunistką z przekonania. Legitymację i
partyjne zaświadczenie ojca podczas okupacji nosiła ze sobą zaszyte w
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
197
płaszczu. Mimo t, wysoki partyzant w skórzanych butach, mundurze
zaczął celować do Katii. Krzyknąłem „Wujeczku, nie zabijaj mojej
siostry!.” Ale rozległ się strzał. Płaszcz siostry momentalnie nasiąkł
krwią. Umarła na moich rękach. Na zawsze zapamiętałem twarz
mordercy – to wyznanie osiemdziesięcioletniego Nikołaja Iwanowicza
Piotrowskogo (syna komunisty, przewodniczącego wiejskiej
spółdzielni –przyp. autora), uczestnika tamtych wydarzeń. Los
pozwolił mu przeżyć, jest jednym ze świadków tego mordu. Prawie 60
lat szukał sprawiedliwości, zanim trafił do redakcji gazety „Zviazda”.
Jego słowa są jednoznaczne: Przecież partyzanci, którzy zabili swoich
rodaków, zostali bohaterami. To tragedia straszniejsza od Chatynia.
„Kombryg” Iwanow /dowódca brygady –przyp. autora/
Taktyka „spalonej ziemi” została sformułowana przez Stalina 3
lipca 1941 roku i na szeroka skalę zastosowana podczas bitwy o
Moskwę. Do palenia wsi w imię zwycięstwa albo w celu wymierzenia
kary (czasem razem z ich mieszkańcami, którzy nie mając „klasowej
ś
wiadomości” próbowali ratować swój dobytek) na tyłach niemieckich
zostały skierowane specjalnie szkolone dywersyjne grupy i radzieccy
partyzanci. Wieś Drażna była takim przykładem. Zaskakująca jest
jedynie ocena skuteczności działań partyzantów. We wsi broniło się
79 policjantów (z tego 15 miejscowych), według zachowanych relacji
ż
aden z nich nie zginął, nie udało się też atakującym zdobyć żadnego
z punktów oporu, mimo że przeniknęli między zabudowania. Na tym
tle wydaje się niezrozumiały przywołany w książce Krew i popiół
Drażna meldunek kombriga Iwanowa ...walka zakończyła się
sukcesem. Swoje zadanie wypełniliśmy, garnizon rozgromiony w pełni,
z wyjątkiem pięciu bunkrów, do których wejść się nie udało, reszta
policji zniszczona, zabitych i uduszonych dymem liczy się do 217
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
198
swołoczy... (Narodowe Archiwum Republiki Białorusi, akta nr
42/4057). Może to zabrzmi cynicznie, ale takie zestawienie relacji
budzi podejrzenie, że cywilni mieszkańcy wsi zginęli tylko dlatego,
ż
eby „kombryg” oddziału partyzanckiego mógł się pochwalić
sukcesami swojego oddziału, wykazać skutecznością. Pytany o
Iwanowa autor książki Wiktar Chursik mówi: pochodził z Leningradu,
miał 21 lat, kiedy mianowano go na dowódcę partyzanckiej brygady.
Brakowało mu doświadczenia. Był jednym z nielicznych partyzanckich
dowódców, którzy nie otrzymali tytułu Bohatera Związku
Radzieckiego. Według informacji jakie uzyskałem, w 1975 roku
popełnił samobójstwo.
Głosy polemicznie...
Teoretycznie, biorąc pod uwagę ilość egzemplarzy, książka
Wiktara Chursika Krew i popiół Drażna nie powinna zostać
zauważona. Pierwsze wydanie ukazało się w czerwcu 2003 roku w
Mińsku w nakładzie 150 egzemplarzy, drugie, z kwietnia 2006 roku,
liczyło 200 egzemplarzy. A jednak książka wywołała gwałtowną
dyskusję.
W krytycznym eseju w obronie oskarżonych partyzantów stanął
Jakow Basin: Równocześnie z książką Chursika wyszło w Mińsku
wznowienie wydania książki "Partyzancka przyjaźń", zakazanej przez
stalinowskich cenzorów w 1948 roku. Jest w niej również zapis
odnoszący się do oddziału imienia Kutuzowa. Partyzanci tego
oddziału wysadzili 21 pociagów, na ich koncie jest 14 zasadzek,
zniszczone policyjne garnizony w Chotlanach, Doszczenkach,
Omielno... I jest w niej prawda o losie partyzanckiego dowódcy
Izraela Łapidusa, napisana na gorąco, w pierwsze powojenne lata. A
w innym miejscu jako usprawiedliwienie dodaje: W tym dniu zginęło
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
199
234 kolaborantów („swołoczy”, jak ich nazywają w swoich analizach
operacyjnych dowódca brygady Iwanow, komisarz Czapajew i
naczelnik sztabu Tiszenko) ... (były przypadki, kiedy wsie w całości
pozostawały na służbie okupanta). ( Zeszyt Naukowy –Aktualne
problemy nauczania o Holokauście na terytorium Białorusi w czasie
niemiecko-faszystowskiej okupacji, Mińsk 2006).
Zachowała się także inna partyzancka relacja o tych wydarzeniach:
Oddział im. Czapajewa otrzymał rozkaz zniszczenia bunkrów i
schronów przeciwnika, rozmieszczonych po wschodniej stronie
garnizonu. Walka trwała 3 godziny. (...) Oddział wypełnił postawione
przed nim zadania: zniszczył bunkry i przeniknął na ulice garnizonu. Z
uwagi na to, że policjanci prowadzili ogień z domów, zostały
podpalone te domy. O 9.00 zgodnie z umówionym sygnałem (rakieta)
oddziały brygady zaczęły odejście (…) Spalono budynki, gdzie
znajdowali się policjanci, zniszczono głównie bunkry (…) Straty
oddziału, zabici i ranni - 13 ludzi – oto fragment sprawozdania innego
oddziału, który wziął udział w ataku na Drażne, opublikowanego w
zbiorze Ogólnonarodowy partyzancki ruch w Białorusi w lata Wielkiej
Ojczyźnianej wojny (Mińsk, 1978, t.2).
Książka i polityka
Doktor nauk historycznych Emmanuił Ioffe, główny oponent
Wiktara Chursika, w cytowanym już artykule z „Komsomolskoj
Prawdy” nie ocenia faktów, jedynie usprawiedliwia partyzantów:
Partyzanci są niewinni, oni wypełniali rozkazy z góry (...) Oczywiście,
nie można idealizować dowódców partyzanckich brygad, ja nie
zdejmuję z nich udowodnionej winy. Prywatnie rozmawiałem z
wieloma dowódcami, wojna jest wojną, wszystko zdarzało się w
gorączce walki. A rozkazy niszczenia wrogów dawała Moskwa. Do
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
200
„kombriga” Iwanowa mam dwojaki stosunek. Z jednej strony,
sumiennie wypełniał rozkazy, ale błędy zdarzają się wszystkim.
Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, że partyzanci byli zdolni do
podobnego bestialstwa, uczyłem się przecież historii z sowieckich
podręczników - mówi Wiktar Chursik, kiedy rozmawiamy na
początku 2008 roku w Mińsku – ale wszystkie relacje świadków w
trakcie pracy w archiwum uzyskały potwierdzenie. Mogłem udać, że o
niczym nie wiem. Możliwe, że jako były pionier postąpiłem źle. Ale
przecież, powołując się na przykład Pawlika Morozowa uczono nas,
ż
e najwyższym dobrem jest prawda.
„Partyzancki terror”
Nie bronię białoruskich policjantów, chcę tylko pokazać, czym
był niejednokrotnie „partyzancki terror”. Jest wielu takich, których
krewni polegli, walcząc w partyzanckich oddziałach, nie umniejszam
ich bohaterstwa i zasług. Ale i są tacy, zwłaszcza wśród cywilnej
ludności, którzy niewinnie ginęli z rąk tych, którzy siebie nazywali
partyzantami – podczas rozmowy znów padają ważkie słowa, autor
książki Krew i popiół Drażna jeszcze raz precyzuje swoje stanowisko
w sprawie mordu z 14 kwietnia 1943 roku.
Wiem, że kiedy ukazała się książka, Ministerstwo Informacji
przekazało ją do wewnętrznej recenzji specjalistom mającym
autorytet. Uczeni doszli do wniosku, że fakty, które przywołuję w
książce, odpowiadają rzeczywistości. Przewidziałem taką reakcję.
Swoją postawę uważam za państwową, tak jak i podejście
ministerstwa. Miałem jeden cel –poszukiwanie prawdy. Z polityką
książka „Krew i popiół Drażna” żadnego związku nie ma –to
fragment wypowiedzi Wiktara Chursika ze wspomnianego już
artykułu dla „Komsomolskoj prawdy”
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
201
Krzyż na cmentarzu...
Bałoruskie stowarzyszenie „Memoriał” 19 kwietnia 2008 roku
postanowiło ustawić krzyż na miejscowym cmentarzu z nazwiskami
zamordowanych przez radzieckich partyzantów mieszkańców Drażna.
-Znalazłem się tam w pewnym sensie przypadkowo - powiedział
Wiktar Chursik - mnie, jako badacza tej historii, zaprosili na
uroczystość poświęcenia krzyża, w której brały udział także
miejscowe władze. Ale gdybym nie zajmował się tym mordem sprzed
65 lat, też pewnie bym tam był. Dziennikarza obowiązują pewne
podstawowe zasady, czuję się zobowiązany do ich zachowania.
Dalszy ciąg
Ciąg dalszy tej historii znam z niezależnych gazet,
internetowych portali, radiowych audycji -pisano o niej, podając
szczegóły. W dniu 14 maja Wiktar Chursik został wezwany do urzędu
rejonowego w miejscowości Staryje Darogi (do którego należy wieś
Drażna) i zatrzymany. Sędzia Siergej Jepichanau w dniu 15 maja
skazał go za udział w „nielegalnym zgromadzeniu” na cmentarzu na
piętnaście dni aresztu. Kara nie ominęła innych uczestników
uroczystości. Także Wiaczesław Siwczyk, opozycyjny polityk, został
skazany na pobyt w areszcie, prawosławnego duchownego cerkwi
autokefalicznej Leanida Akałowicza za poświęcenie krzyża ukarano
grzywną (o równowartości około 400 dolarów, jak podała agencja
BiełaPAN), nawet miejscowy rolnik, który pożyczył łopatę, też został
uznany za winnego (grzywna o równowartości 70 dolarów). Sam
krzyż został zdemontowany i przewieziony do wsi Załużje, odległej o
kilka kilometrów od Drażna.
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
202
Mimo, że fakt mordu jest udokumentowany – podsumuje naszą
rozmowę Wiktar Chursik - i nikt go nie kwestionuje, nie wolno o nim
mówić. A przy takiej interpretacji prawa każdy pogrzeb można
traktować jako nielegalną manifestację. Sam areszt:
czterdziestowatowa żarówka pali się na okrągło: w nocy nie pozwala
zasnąć, w dzień jest zbyt słaba, żeby dało się przy niej czytać, w celi
panuje ciasnota, a o warunkach sanitarnych lepiej nie mówić...
Jako wydawca
Książki wydane w języku białoruskim mają znikomy udział w
naszym rynku wydawnictw, nie wiem, czy można to dokładnie
oszacować, na pewno jest to mniej niż dziesięć procent. Bez
fałszowania obrazu, uciekania do uogólnień, może nawet z goryczą
mówię: nie ma zainteresowania wśród czytelników książkami w
języku białoruskim. I nawet jeśli jakaś pozycja ukazuje się drukiem,
rzadko trafia na księgarskie półki - rozmawiam z Wiktarem
Chursikiem, siedzimy przy stoliku w piwnym ogródku. – System
dystrybucji pozostaje pod ścisłą kontrolą państwa. Niezależny
wydawca może sprzedawać książki za pośrednictwem poczty albo
wśród czytelników bibliotek. Wrócił język rosyjski. Rynek jest zalany
byle jaką książką z Rosji. Ludzie zauważyli, że nikt nie wymaga
używania języka ojczystego w urzędach, a że nawykli do rosyjskiego i
posłuszeństwa wobec przedstawicieli władzy, więc nie ma w tym nic
dziwnego. W tej sytuacji książka wydana po białorusku w nakładzie
stu egzemplarzy ma szansę zwrócić się w ciągu dwu lat, jeśli nie
będziemy uwzględniać wzrostu cen. Podobno, według badań
białoruskiego Instytutu Gallupa, języka białoruskiego na co dzień
używa tylko osiem procent Białorusinów Ale i tak gotów jestem
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
203
zaryzykować, jeśli tylko mam wewnętrzne przekonanie, że rzecz jest
tego warta.
Z internetowej strony
Wita Państwa na swojej internetowej stronie wydawca książek z
Mińska, Wiktar Chursik. Moim celem jest wydanie tych książek, które
nie mogą zostać wydane przez innych wydawców. W pierwszej
kolejności o historii i kulturze Białorusi –to deklaracja, którą znajduję
na stronie wydawnictwa (http://publisher-khursik.iatp.by/)
Sytuacja dodatkowo skomplikowała się po utworzeniu (18 listopada
2005 roku –przypis autora) mocno uzależnionego od polityki Związku
Pisarzy Białorusi, w strukturach którego znaleźli się pracownicy
aparatu ideologicznego. Znów powróciło kryterium „literackiej
poprawności”. Pokolenie wybitnych pisarzy lat powojennych się
kończy, młodym pisarzom, nawet jeśli wyróżnia ich talent,
zrealizować się w tej sytuacji trudno. Ale wierzę, że podobnie do fali
tsunami, przyjdzie takie pokolenie nowych pisarzy, którym ani
władza, ani wydawcy nie będą mogli zamknąć ust.
Otwarte pozostaje jednak pytanie, jak mamy budować naszą narodową
tożsamość.
Pamięć i pomniki
Niezależne państwa powstałe po rozpadzie Związku
Radzieckiego mają wiele podobnych problemów. Różne są jedynie
działania systemowe i pozasystemowe, podejmowane dla ich
rozwiązywania. W procesie budowania tożsamości narodowej każde z
tych państw kroczy własną drogą. Jest jednak coś wspólnego, co
można dostrzec w pierwszym, nawet bardzo zewnętrznym oglądzie –
słabość do pomników. Na Białorusi pomniki stawiane ofiarom II
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
204
wojny światowej można spotkać na każdym kroku, w każdym
mieście, miasteczku, wsi, można odnieść wrażenie, że cały kraj jest
muzeum poświęconym Wielkiej Ojczyźnianej Wojnie. Mają
podtrzymywać pamięć o poległych, wyzwolicielach, zwycięzcach,
niewinnych ofiarach mordów, cywilnych mieszkańcach, bohaterskich
czynach, spalonych wsiach. To wydaje się normalne w kraju, w
którym zginął co czwarty obywatel, dopóki żyją pokolenia
pamiętające tamten straszny czas.
Szkoda, że tej pamięci, którą symbolizuje prosty krzyż, nie
wystarczyło dla zamordowanych mieszkańców wsi Drażne.
DO ZOBACZENIA W PIEKLE........................................................1
Do zobaczenia w piekle
Wojciech Pestka
205
Księga piasku .......................................................................................2
Kolaż z bladym księżycem nad miastem. .......................................4
Chatyń. Obszar zamierzonej tragedii. ...........................................17
Nie rzucim świątyń... Obrachunek z sumieniem. ..........................30
Księga przeznaczenia ........................................................................41
"On jest stamtąd, skąd wszyscy" * ................................................43
Czetwertyna znaczy czwarta część................................................57
Daugava –Rzeka Przeznaczenia ....................................................72
Księga świadectw...............................................................................83
Ręka, noga, mózg na ścianie. ........................................................85
Krzemieniecki Elementarz. Kto ty jesteś? ....................................95
Białorusy, Białorusy... .................................................................113
Księga liczb ......................................................................................129
My z Workuty..............................................................................131
Dwie kobiety w podeszłym wieku ..............................................140
Księga osobna ..................................................................................157
Proporce jeźdźców niezapowiedzianej apokalipsy .....................159
Księga wiatru ...................................................................................169
Samuraj z Rakowa na Białorusi ..................................................171
Pocztówka z Salaspils -impresja .................................................183
„Krew i popiół Drażna”...............................................................194