Do zobaczenia w piekle

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

1

DO ZOBACZENIA W PIEKLE

Wojciech Pestka


background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

2

Księga piasku

Podróż pierwsza -przestrzeń manipulacji

... wymierzone razy wrzawę tworzyły rwącą bez wytchnienia

poprzez powietrze wieczne i zmącone jak piasek...

Dante Alighieri Boska komedia Piekło, pieśń

tłum.: Agnieszka Kuciak

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

3

Alfred Schreyer, z którym rozmawiam o Schulzu,

urodził się od niego znacznie później, 8 maja 1922

roku. Jego rodziców ten spis mieszkańców z 1921

roku nie obejmował, mieszkali w Niegłowicach.

Ojciec –absolwent niemieckiej uczelni,

doktoryzowany w Zurychu, pracował w tym czasie w Jaśle w rafinerii.

Wielki kryzys z początku XX wieku zmusił ich do powrotu we

wrześniu 1932 roku do Drohobycza..

Alfred Schreyer, polski muzyk i dyrygent pochodzenia żydowskiego,

urodzony 8 maja 1922 roku w Drohobyczu. Wykształcenie: wydział

dyrygentury Konserwatorium Lwowskiego /1963/, Wydział

Muzyczno Pedagogiczny Drohobyckiego Instytutu Pedagogicznego

/1968/.

Zdjęcie:
Alfred Schreyer

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

4

Kolaż z bladym księżycem nad miastem.

Pół miasta stanowili Polacy, pół miasta Ukraińcy, trzecią

połowę Żydzi. Półtora miasta. Razem, według danych z 1921 roku,

Drohobycz liczył 26 736 mieszkańców. Przeglądam stare pocztówki.

Rynek. Rozrzucone w nieładzie chłopskie furmanki, długie chałaty

chasydów, kobieta w białej sukni po kostki i równie białym kapeluszu,

meloniki, dorożki, worki, nad którymi jak w modlitwie pochylają się

dwaj Żydzi.

Poniedziałek, czas zamknięty w zaklętym kręgu kolejnych dni.

Poniedziałek, wpisany w nieśpieszny kalejdoskop pór roku. Wiadomo

tylko, że duży targ na rynku w Drohobyczu, że poniedziałek. Nie

słychać turkotu drewnianych kół, rżenie koni nie miesza się z

krzykami sprzedawców. Strzępy dających się odczytać pod lupą

napisów z szyldów „...Towarzystwo”, „Teofil Jabłoński”, „Skład”,

„Фризйер”. Wokół ratusza drewniane budy straganów z

wystawionym przed drzwi towarem. Świat, który przeminął,

szczelnie okryty płaszczem milczenia. Księga piasku.

Wieczorem ostrożnie, żeby wyminąć kałuże, idę po

drewnianych krawężnikach ulicy Solny Stawek. Patrzę na stłoczone

drewniane domki, postawione byle jak, zabite na krzyż deskami,

zasłonięte do połowy okna, w których królują pelargonie. Na sznurach

naciągniętych pomiędzy zdziczałymi jabłoniami w ogrodzie szarzeje

pościel. Pusto, mieszkający tu ludzie ukryli się za zamkniętymi

drzwiami koślawych chałup, jakby chcieli przeczekać, ominąć ten

powracający, cudzy czas. Nad pordzewiałymi dachami cierpki, blady

jak z odpustowego landszaftu księżyc obok kościelnej wieży. Tu, w

Drohobyczu, urodził się, jako „dziecko nieślubne”, zgodnie z wpisem

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

5

do księgi metrykalnej, 12 lipca 1892 roku Bruno Schulz, najmłodsze

dziecko Jakuba Schulza, właściciela bławatnego sklepu i Hendel

Henrietty z domu Kuhmerker. Tekst aktu odnotowuje, ze ojciec

dziecka „przyznał się do ojcostwa” i zawarł „z matką tego dziecka”

związek małżeński wedle wymogów ustawy cywilnej dnia 8.X. 1892 r.

–przytoczę za Jerzym Ficowskim ten mało znany fakt. To tylko

formalna figura w urzędniczym tanecznym procederze. Jego rodzice

wcześniej zawarli ślubu zgodnie z zasadami wiary, ważny w obliczu

Boga, ale niewystarczający w świetle obowiązującego w Galicji

prawa. W tym kontekście urzędowy termin, określenie byłych

właścicieli realności, użyte w akcie metrykalnym dla określenia

zmarłych rodziców panny młodej, tak poetycko i filozoficznie nośne,

brzmi jak modlitwa zaklinająca pozaziemską rzeczywistość.

Już nikt z żyjących w Drohobyczu nie może pamiętać Jakuba,

ojca Brunona Schulza. Zmarł 22 czerwca 1915 roku, w tym samym

roku spłonął dom przy Rynku 12, w którym mieścił się sklep. I

pozostaje nam tylko zapisany przez Jerzego Ficowskiego strzęp relacji

dr Kaufmana: Sklep prowadzony był pod firmą „Hariette Schulz” i

znajdował się na początku ulicy Mickiewicza tuż obok sklepu

jubilerskiego Józefa Hamermana. Widywałem często Jakuba Schulza

siedzącego przed sklepem –zwyczajnie w lecie –najczęściej w niedzielę

przed południem, gdy sklep oficjalnie był zamknięty, a on witał się z

klientami, którzy przyjeżdżali z Borysławia.

„Galicyjska Oklahoma” - mówiono o Borysławiu. Mała

mieścina w pobliżu Drohobycza za sprawą płytko zalęgającej ropy

naftowej przeżyła szok. Niewyobrażalne fortuny rodziły się tu z dnia

na dzień. Miasteczko puchło, przyciągając bezrobotnych, spekulantów

i oszustów -„poszukiwaczy skarbów”. Każdego dnia wyrastały nowe,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

6

sklecone jeden na drugim, naprędce, prymitywne szyby naftowe.

Przepych i bogactwo sąsiadowały tu z bezgraniczną nędzą W ciągu

kilku lat od rozpoczęcia eksploatacji to zapomniane przez Boga

miasteczko znalazło się na trzecim miejscu na świecie pod względem

wydobycia. Tysiąc trzysta szybów, dziesięć tysięcy robotników. Biura

turystyczne w swoich reklamach wymieniały pożary szybów

naftowych jako największą atrakcję Borysławia.

Alfred Schreyer, z którym rozmawiam o Schulzu, urodził się od

niego znacznie później, 8 maja 1922 roku. Jego rodziców ten spis

mieszkańców z 1921 roku nie obejmował, mieszkali w Niegłowicach.

Ojciec –absolwent niemieckiej uczelni, doktoryzowany w Zurychu,

pracował w tym czasie w Jaśle w rafinerii. Wielki kryzys z początku

XX wieku zmusił ich do powrotu we wrześniu 1932 roku do

Drohobycza...

Wieczór. Blady księżyc na tle szarego, jakby pokrytego kurzem

nieba. Na „dzwonnej” wieży tłusto lśni w świetle brązowa,

pamiątkowa płaskorzeźba. Jeźdźcy na koniach z uniesionymi

szablami, widły, kosy, trudny do przeczytania napis: Jesienią 1648

roku chłopsko-kozackie zagony oraz powstali mieszkańcy miasta i

okolicznych wsi rozgromili polsko-szlacheckie wojska i wyzwolili

miasto.

Stąd krok do rynku. Siadam na ławce z butelką piwa.

„Lvivskie”. Tu jeszcze zakazy spożywania napojów alkoholowych w

miejscach publicznych nie obowiązują. Mam w myślach obraz ...tych

starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze

spuszczonymi oczami, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i

wyrozumienia dla ich najtajniejszych życzeń (...) Gdzie indziej stały

grupy Żydów w kolorowych chałatach, w wielkich futrzanych

kołpakach przed wysokimi wodospadami jasnych materii. Byli to

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

7

mężowie Wielkiego Zgromadzenia, dostojni i pełni namaszczenia

panowie, gładzący długie, pielęgnowane brody i prowadzący

wstrzemięźliwe i dyplomatyczne rozmowy. Ale i w tej ceremonialnej

konwersacji, w spojrzeniach, które wymieniali, był błysk uśmiechniętej

ironii. Wśród tych grup przewijał się pospolity lud, bezpostaciowy

tłum, gawiedź bez twarzy i indywidualności. Wypełniał on niejako luki

w krajobrazie, wyścielał tło dzwonkami i grzechotkami bezmyślnego

gadania (Sklepy Cynamonowe).

Ulica opada w dół, idę miedzy opustoszałymi straganami

targowiska. Wąskie korytarze zadaszonych kramów, stosy gnijących

odpadów, puste kartony, folia z opakowań pod nogami. Watahy

zdziczałych zwierząt -psie oczy patrzą wrogo, podejrzliwie. Na

skrzyżowaniu zbierają się do odjazdu ostatnie przed nocą

„marszrutki”. „Żydowski „Łan”. Kiedyś poza granicami właściwego

Drohobycza. Tu od 1616 na wydzielonym obszarze królewskiego łanu

mieli prawo osiedlać się Żydzi. Stąd nazwa. Wielka synagoga.

Największa w Galicji. Monumentalna. Wzorowana na tej z

niemieckiego Kassel.

Hitlerowcy zrobili w niej stajnię, Sowieci sklep meblowy.

- Ci Żydzi (schmule), którzy tu mieszkali, na „łanie”, w tych

chylących się, rozpadających domkach, żyli z żebraniny, jałmużny,

ale większość mieszkańców stanowili ludzie dobrze sytuowani,

adwokaci, bankierzy, lekarze, przedsiębiorcy, najwięcej inteligencji

było wśród Żydów –powie Alfred Schreyer. - Jestem tu ostatnim

urodzonym przed wojną drohobyckim Żydem. Ta gmina żydowska

teraz, pożal się Boże, sto sześćdziesiąt, może dwieście osób, bo jak

można inaczej powiedzieć, nas przed wojną było piętnaście tysięcy.

Tutaj życie kwitło.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

8

- Naukę zacząłem w 1932 roku od szkoły koedukacyjnej,

imienia Henryka Sienkiewicza. Robiłem tam pierwszą i drugą klasę

starego typu. W tym czasie wchodziła w życie reforma szkolnictwa.

Czteroletnie gimnazja i dwuletnie licea. Tam w drugiej klasie naszą

opiekunką była pani Józefina Szelińska, narzeczona Brunona, osoba

nadzwyczajnie dystyngowana –Schreyer akcentuje ostatnie słowo –na

swoje urodziny zapraszała wszystkich uczniów, całą klasę do siebie.

Rozmowy, słodycze, herbata, śmiechy... to dopiero było.

... moja narzeczona, stanowi mój udział w życiu, za jej

pośrednictwem jestem człowiekiem, a nie tylko lemurem i koboldem.

Ona mnie więcej kocha niż ja ją, ale ja jej więcej potrzebuję do życia.

Ona mnie odkupiła swoją miłością, zatraconego już prawie i

przepadłego na rzecz nieludzkich krain, jałowych Hadesów fantazji.

Ona mnie przywróciła życiu i doczesności. To jest najbliższy mi

człowiek na ziemi. (...)To jest punkt zerowy, od którego wznoszę się w

górę na skali fantazji” -pisał o niej Schulz 19.IX.1939 roku w liście

do Romany Halpern. (Księga listów).

Mówią, że miłość jest ślepa. To podobno tylko, gra jaką

uprawia z człowiekiem świat, wyzwalając biologiczny mechanizm

kopiowania organicznych zasobów, hormonalna manipulacja, która

burzy przestrzeń naszej wyobraźni. Każdy związek ma taki moment

kulminacji, po którym wszystko zaczyna się psuć i odmieniać i żaden

rozsądny kompromis nie jest możliwy. Nawet taki nierozsądny

niczego nie naprawia.

Moja narzeczona jest katoliczką (...). Ja zaś nie chcę przyjąć

chrztu. Dla niej zrobiłem tylko to ustępstwo, że wystąpiłem z gminy

ż

ydowskiej”. (Księga listów).

U Grynberga czytam, że w 1936 roku Bruno Schulz zamieścił w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

9

„Głosie Drohobycko –Borysławskim” komunikat w tej sprawie.

Nie ochrzcił się, ale nie chciał być Żydem - pisze Grynberg.

Nie wiem. Może tak, a może inaczej.

...nasze spacery na łąki za domem, do lasu brzozowego całego

w wiośnie, dawały mi przedsmak cudowności, niepowtarzalnych

przeżyć, które tak rzadko w życiu się trafiają. Był to sam ekstrakt

poezji. Tylko gdy ja odczuwałam i odczuwam kontakt z przyrodą

biologicznie –dla Bruna młody lasek brzozowy, sama nieporadność

wzruszająca, służyła jako temat do snucia refleksji i gromadzenia

obrazów, aby dojść niejako do głębi zjawiska. (...) Odnajdywał w

każdym człowieku jakieś podobieństwo do zwierząt.

–A jakie zwierzę ja przypominam? –spytałam ciekawie

–Pani antylopę. –A pan? –Psa. (...)

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że z nas dwojga nie on, lecz

ja byłam –wbrew pozorom –tą słabszą stroną. On miał swój świat

twórczości, swoje wysokie regiony, ja nie miałam nic. Nie umiałam

jednak żyć w takiej szamotaninie i z pomocą przyszła mi ciężka

choroba –świetna ucieczka (...) Oddaliłam się od Bruna o całe wieki.

Nie czułam już nic, znikło całe uniesienie, w którym trwałam prawie

cztery lata.” - kilka urwanych zdań z relacji Józefiny Szelińskiej,

którą zamieszcza Jerzy Ficowski w komentarzu do Księgi listów.

Bardzo mi jej żal, nie wiem, co ona porabia po tak ciężkich

przejściach, na listy moje nie odpowiada. Żal mi nas obojga i całej

naszej przeszłości skazanej na zagładę” - to reakcja Schulza na

rozstanie (Księga Listów).

- Proszę pana, nikt w Drohobyczu wtedy jego powieści nie

czytał. Uważano go za nawiedzonego - Alfred Schreyer wykonuje

znaczący ruch ręką - mówiło się, że pisze jakieś niezrozumiałe rzeczy

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

10

i maluje gołe kobiety.

Gdy jego matka wyszła kiedyś z domu do miasta, on namówił

służącą, młodą dziewczynę, żeby się rozebrała i potem ją malował.

Matka wróciła i zrobiła mu straszną awanturę. (...) ja to wszystko

rozumiem, ale dlaczego w moim domu i moją służącą! (Feliks Milan).

- W 1934 wstąpiłem do gimnazjum państwowego męskiego im.

Króla Władysława Jagiełły, gdzie przez cztery lata rysunku i prac

ręcznych uczył mnie Schulz.

- Uczniowie lubili Schulza –powie Schreyer - chociaż był do

przesady skromny. Nawet nie dlatego, że im ulegał. Nauczyciele

patrzyli na niego różnie, rysunek to nie był najważniejszy przedmiot, a

on do tego był jeszcze dziwny, jakby inny.

W pierwszej gimnazjalnej Schulz uczył drzewa. Chodził między

stołami, mierzył, pokazywał, jak posuwać strug, lekko, z wyczuciem.

Rękę miał doskonałą. W drugiej klasie uczył szklarstwa. Nosił szare

garnitury, jasnoszary wiosną i latem, ciemnoszary jesienią i zimą.

Przemykał pod ścianami, ukośnie, prawie bokiem, z opuszczoną

głową, schodził każdemu z drogi. Występował czasem na niedzielnych

popołudniach literackich w prywatnym żydowskim gimnazjum imienia

Leona Sternbacha. Improwizował, opowiadał. Nikt nie czytał Sklepów

cynamonowych ani Sanatorium Pod Klepsydrą, bo były za trudne, ale

wszyscy go uważnie słuchali. (...) W trzeciej klasie mieliśmy żelazo,

ale Schulz wziął urlop ze szkoły...” -to tak lekko, gładko, bardziej

literacko, Grynberg (Drohobycz, Drohobycz).

Nie pamiętam swoich szkolnych nauczycieli, niewiele potrafię o

nich powiedzieć po latach - myślę o tym, szwendając się między

betonowymi blokami nowego osiedla. Księżyc coraz bardziej

przypomina choinkowy gadżet, taką ozdobę z tektury oklejonej

pomiętym sreberkiem. W moich wspomnieniach zatarły się twarze i

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

11

sylwetki, pozostały tylko jakieś pozbawione znaczenia bzdury: strzępy

sytuacji, żenujące wygłupy, których powinienem się teraz wstydzić.

W miarę jak ubywa przechodniów na ulicach, przybywa

bezpańskich psów.

Na tym miejscu stanęły bloki. Szeregi okien, tam w środku

ludzie, o których nic nie mogę powiedzieć, bez twarzy i życiorysu,

trwają w odurzeniu pomiędzy tym dniem, który wciąż jeszcze trwa a

zapowiedzią tego, który dopiero nadchodzi. Żydowska dzielnica. Łan.

Jej mieszkańcy odeszli. Resztę pamięci - „wielki kirkut”, na którym

przed Bogiem wyznawali swoją ziemską małość - zrównano w latach

60. z ziemią. Potrzebne było miejsce dla „nowego” człowieka.

Za blokami, po drugiej stronie skrzyżowania, zamknięty

szlabanem z zardzewiałej rury, zaśmiecony plac - dworzec

międzymiastowych „marszrutek”. W dzień tętni życiem, wtedy te

niekształtne budki, blaszane pudełka, klatki z drewna okalające plac

manewrowy zamieniają się w sklepy, kantory, bary. I wstaje zgiełk,

uderza o wyblakłe niebo

Nie rozumiem. Więc nauczyciele nie lubili Schulza - może

drażniła ich ta przesadna skromność i uległość. Ze swej natury

człowiek nie akceptuje zachowań, które wystawiają go na próbę,

burzą jego spokój. Nieporadność wyzwala agresję. Schulz poruszał

się w próżni, nie zawsze potrafił się obronić.

Depresja moja niestety nie ustępuje - pisał wciąż to samo na

różne sposoby - ...jestem teraz tylko człowiekiem prywatnym,

cierpiącym po ludzku, któremu usunięto grunt spod nóg i który nie

znajduje sensu w swym życiu (Księga Listów).

Zachowały się uwagi w sprawozdaniach, czynione przez

administrację szkolną, typowo urzędnicze stwierdzenia, z których

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

12

niewiele wynika: złożył podanie..., przepracował tygodniowo...,

otrzymał urlop..., chorował.

- Zawsze chodziła za mną muzyka, była blisko, miałem chyba

do muzyki słabość, może taka słabość to się nazywa talent, tego nie

wiem –mówi o sobie Alfred Schreyer – mój starszy kolega Zygfryd

Bienstock w 1939 roku założył zespół, zacząłem w nim śpiewać mając

17 lat, Schulz wymienia jego nazwisko w jednym z listów, proszę

sprawdzić.

Znalazłem. Ten list podaję przez p. Zygfruda Bienstocka,

młodego utalentowanego muzyka, który wziął niedawno I nagrodę na

konkursie muzycznym za swoje kompozycje jazzowe. Pan Bienstock

jest pierwszy raz w Warszawie i szuka kontaktów. Cieszyłbym się,

gdybyś znalazła w nim upodobanie i trochę go wprowadziła w swiat

warszawski. Pan B. jest bardzo miłym i sympatycznym młodym

człowiekiem o wielkiej świeżości duchowej i pewnej naiwności

zapowiadającej bardzo dobry rozwój..

Schulz pisał to do Romy Halpern w 1938 roku, wtedy właśnie w

Drohobyczu w piłce nożnej mistrzostwo Zagłębia Naftowego wzięli

Ż

ydzi z „Betaru”.

- Jesienią 1941 roku planowaliśmy przejść do lwowskiego

Teatru Miniatur, na początek występowaliśmy w kinie, w

„Dnieparku”, to taki sowiecki zwyczaj łączenia muzyki z filmowymi

seansami, który przetrwał aż do Chruszczowa. I nagle wszystko

wzięło w łeb, 29 czerwca do Lwowa wkroczyli Niemcy - to znów

Schreyer.

Ż

yd mógł sobie dokupić życia, oczywiście w rozsądnych

granicach - o tym czytałem, to podobno znana prawda.

Złoto dawało najlepsze znajomości. Jednym starczało na

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

13

miesiąc, dwa miesiące, innym na pół roku. Pracę mogli świadczyć

wszyscy, miała kiepskie notowania. Schulz malował, to miało walory

unikalności, dlatego jego cena była inna. Są różne relacje o tym, jak

zginął. Jedne bardziej prawdopodobne, poparte przysięgą, zeznaniami

ś

wiadków, spekulacjami. Inne nie, gołosłowne. Która jest prawdziwa i

na ile? To nie ma chyba większego znaczenia.

Podobno starczy data -19.XI.1942

Podobno miał zamiar wstąpić do Judenratu po chleb. Zobaczył

go na ulicy Scharfürer Karl Günther, podobno krzyknął: Odwróć się!,

i podobno dwukrotnie strzelił mu w tył głowy.

Podobno miała miejsce ta rozmowa (Hersz Betman).

Karl Günther: Zgadnij, kogo dziś zastrzeliłem? Twojego artystę,

tego Schulza.

Feliks Landau: Szkoda, szkoda, jeszcze mi był potrzebny.

Karl Günther: Właśnie dlatego go zastrzeliłem.

Jestem szczęśliwa, że się uratowałeś, idę teraz spokojnie z twoją

fotografią na śmierć - napisała mama na marginesie. To był jej

Ausweis, taki z czerwonym napisem „Jude” po przekątnej. I to, co

teraz powiem to będzie wielkie, niezrozumiałe dzisiaj gadanie - mówi

Alfred Schreyer, jakby czytał z kartki. - Mojego tatę, jego brata, jego

siostrę i babcię zagazowano w 42. w Bełżcu, mamę udało się z tego

transportu wydobyć, ona ze swoim ojcem została rozstrzelana w 43. w

lesie bronickim. Mnie i jeszcze pięciu chłopców wyciągnął esesman.

Nie wiem dlaczego, kto zapłacił. Pracowałem w rafinerii. Był skład

odzieży, Żydzi segregowali rzeczy rozstrzelanych. Jeden z nich dał mi

papiery mamy, tam napisała te słowa, wiedziała, że przeżyłem. 13

kwietnia 1944 roku wywieziono nas do Płaszowa, jeszcze miałem jej

Ausweis. Miałem pół roku później, kiedy podchodziła Czerwona

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

14

Armia i zarządzono ewakuację, miałem, dostałem się do Gross -Rosen

(Rogoźnica), tam byłem krótko, kiedyś kazano się nam rozebrać i

wszystko straciłem. To nie był jeszcze koniec, wydawało się, że

okrucieństwo nie ma końca. Przerzucano nas z obozu do obozu. Do

Turyngii, do Buchenwaldu, do Tauchy. Piekło szło za nami.

- Taucha to była filia obozu, zakład produkujący „pięści

pancerne” do niszczenia czołgów. To było najstraszniejsze, od świtu

do nocy ładowałem skrzynie pełne „panzerfaustów” do wagonów.

Panował straszliwy głód, cały spuchłem, nogi miałem ogromne jak

kłody. Amerykanie docierali już do Halle, nie było zaopatrzenia,

sformowano kolumny i zaczęły się „marsze śmierci”. Dwa tysiące

więźniów z miejsca na miejsce pod eskortą starych przerażonych

chłopów z Volkssturmu. Byli okrutni, sparaliżowani strachem. Nie

mogłem iść, trafiłem do ostatniego rzędu. Koniec. Uratował mnie

jakiś Niemiec, dyrektor banku skazany za jakieś machlojki.

Powiedział do tego ogłupiałego wieśniaka w mundurze, który na

moich oczach bez skrupułów zabijał więźniów jak zwierzęta -

zamordujesz największego śpiewaka operowego. Nie strzelił.

Paradoksalnie przeżyłem dzięki śpiewaniu. Bo czasami wieczorem

próbowałem śpiewać, żeby zapomnieć. Ale to wciąż nie był koniec,

jeszcze był marsz do Roswein, do Fraibergu. O godzinie 7 rano 7 maja

wjechał do obozu pierwszy sowiecki czołg. Następnego dnia były

moje urodziny, moje -Alfreda Schreyera.

- Miałem słuch, szybko nauczyłem się niemieckiego, chociaż w

gimnazjum obowiązywał francuski. Pracowałem dla Sowietów.

Początkowo we Fraibergu jako tłumacz, od stycznia 1946 w Dreźnie.

Drezno w zasadzie nie istniało, tam amerykańskie samoloty dobrze

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

15

popracowały, wystarczyła jedna noc. I wróciłem tutaj, a przecież

mogłem zostać albo wyjechać do Argentyny. Ale moi rodzice mówili

w domu po polsku, chodziłem do polskich szkół, jestem Polakiem.

Większość tego nie rozumie. Za Sowietów ukończyłem drohobyckie

liceum muzyczne, w którym później wykładałem przez 42 lata,

skończyłem studia. Dyrygowałem, śpiewałem, pracowałem przez

wiele lat w orkiestrze Drohobyckiego Zarządu Kin. Starałem się robić

to, co umiem. Ten spokój nie do mnie należy, on jest mechaniczny.

- Udało mi się, byłem tylko sobą, przeżyłem. Ich war immer

Alfred Schreyer - to moje słowa, tak zatytułowałem opowieść o

swoim życiu „Die Welt”

Wracam na kwaterę, przecież noc i trzeba spać. To w pobliżu

stadionu „Junaka” przy wylocie na Truskawiec.

(W nocy śni mi się balowa sala, nie widzę jej końca, kiedy

wędruję wśród stolików. Gdzieś gra orkiestra, z ukrytego w cieniu

sufitu zwisają poniszczone dekoracje, jakieś gwizdy, księżyce, znaki

zodiaku. Przeciąg porusza sznurkami, wprawia gwiazdy w ruch.

Słyszę chrzęst sztućców, śmiechy kobiet, strzela szampan. Nie mogę

nikogo odszukać, przestrzeń wokół wypełniają cienie. Taki to bal.

Realne są jedynie psy biegające między stolikami. Obnażone zęby,

ś

lina ściekająca z pyska, przekrwione oczy. Słyszę ich warkot tężejący

w głębi gardła, czuję przerażenie, zaraz...)

Budzę się, to jedynie komórka przywołuje mnie do

rzeczywistości, pobudka.

Idę na miasto. Kiedyś była tu ulica Czackiego. Tu zginął.. W

tym miejscu w chodnik wmurowano nie tak dawno mosiężną tablicę.

Nie wiadomo, gdzie jest pochowany. Jedni (Alfred Schreyer)

twierdzą, że leży w zbiorowej mogile razem z innymi ofiarami

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

16

„dzikiego czwartku”. Podobno jego ciało było na platformie wśród

zwłok zebranych następnego dnia na ulicach. Inni (Izydor Fridman),

ż

e został w tajemnicy pochowany nocą na nowym żydowskim

cmentarzu.

Ta prawda, gdzie spoczywa, nie ma znaczenia.

Zszedł światu z drogi, przemknął się bokiem.

- W latach dziewięćdziesiątych pojawiły się pierwsze

tłumaczenia jego książek na język ukraiński. On dalej jest zbyt trudny,

mało kto czyta Schulza - mówi Schreyer. – Co innego ta afera z

malowidłami, o tym mówią wszyscy.

Kobieta, która kupiła chleb w piekarni obok, zatrzymuje się,

widząc, że robię zdjęcie.

- Nie rozumiem tego - mówi po ukraińsku - on nawet nie był

katolikiem, jedynie pisał po polsku. Dlaczego robicie tyle zamieszania

wokół jednego Żyda.

Podnoszę głowę, jasny dzień, a jednak na niebie księżyc.

Pewnie cień Drohobycza w takie dni widać z kosmosu.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

17

„Im chodziło o białoruską wioskę Chatyń,

spacyfikowaną przez Niemców” –tłumaczył

„pomyłkę” sowieckich prokuratorów gen. Rudenko,

główny oskarżyciel z ramienia Związku

Socjalistycznych Republik. Stało się to na skutek

wniesienia przez Związek Radziecki 18.10.1945 roku oskarżenia

przeciw Niemcom o zamordowanie 11 tysięcy polskich jeńców w

Katyniu.

Chatyń: (Khatyń) nazwa nieistniejącej już wsi, określa dziś muzealny

kompleks poświęcony spacyfikowanym przez Niemców w latach II

wojny światowej wsiom białoruskim. Przez 35 lat od jego powstania,

w to miejsce trafiło ponad trzydzieści pięć milionów zwiedzających z

ponad stu krajów –tyle mówi oficjalna statystyka.

Widoczny z daleka, potężny napis „ХАТЫНЬ” ustawiony przy

drodze do Witebska, jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Mińska

kieruje zwiedzających w prawo, na boczną, leśną drogę. Stąd jeszcze

pięć kilometrów do polany na której znajdowała się spalona wioska .

Zdjęcie:
Widok pomnika
w
Chatyniu

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

18

Chatyń. Obszar zamierzonej tragedii.

Brak słów – w latach 40. pod Smoleńskiem dokonano potwornej

zbrodni. Jednak czy rzeczywiście winę za tę tragedię ponoszą

przywódcy ZSRR, jak twierdzi w nowym dziele pan Wajda? - pisał w

dodatku do „Niezawisimoj Gaziety” (bodajże była to gazeta z

4.02.tego, czyli 2008 roku) Aleksander Szirokorad.

Siedziałem przy kuchennym stole, piłem sypaną, mocną,

zaparzoną z trzech łyżeczek kawę i próbowałem obudzić się,

zrozumieć sens tych słów. To była reakcja moskiewskiej gazety na

informację o przyznaniu nominacji do Oscara filmowi „Katyń”

Andrzeja Wajdy. Przez kuchenne okno widziałem okna podobnego

bloku z białej cegły po drugiej stronie drogi. Na patelni skwierczał

boczek, wyobraźnia podpowiadała mi ciąg dalszy, już czułem

unoszący się w powietrzu zapach smażonych jajek...

Szkoda, że nie wiedziałem, w jakim rejonie Mińska usytuowano

to nowe osiedle i jak stad trafić do centrum. Ochrona na parkingu,

systemy elektronicznej identyfikacji wchodzących, no i oczywiście

metraż mieszkania –wszystko to świadczyło, że nie budowano tego

mieszkania z myślą o przeciętnym obywatelu Mińska. Gdybym miał

mapę miasta...

Przypomniałem sobie, że trzy (a może to już cztery albo więcej)

lata temu, kiedy Andrzej Wajda odbierał tytuł doktora honoris causa,

nadany mu przez moskiewską szkołę filmową i wspomniał o

powodach, dla których zamierza zrobić film o zbrodni w Katyniu –

tam przecież zginął jego ojciec –w informacji, będącej komentarzem

do uroczystości, ukazującej się na ekranie, przetłumaczono słowo

Katyń na Chatyń. W tym brzmieniu to słowo u obywateli byłego

sowieckiego imperium wywołuje jednoznaczne skojarzenia: jest

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

19

synonimem okrutnego mordu, popełnionego przez Niemców na

ludności niewielkiej wioski w pobliżu Mińska na Białorusi.

Chatyń, czyżby to był tylko zwykły błąd?

Dwa dni wcześniej byłem w Chatyniu.

W nocy spadł śnieg. Zimą śnieg nie budzi zdziwienia. Teraz

powoli topniał: biały, niezdeptany całun jeszcze okrywał śródleśną

polanę. Nadawał temu miejscu dostojeństwo i powagę, sprowadzał

postrzeganie do kadru z dokumentalnego filmu. Pomiędzy biel i czerń,

radość narodzin i ciemną rozpacz śmierci - jakby nie było pośrednich

odcieni, innych uczuć. Jedynie takie ostateczne rozstrzygnięcia.

Ciężkie od wilgoci, ołowiane powietrze wciska się za kołnierz, plecy

pokrywa gęsia skórka...dreszcz. Zimno, marzną ręce, chociaż

temperatura utrzymuje się w granicach zera.

Jestem sam, przy takiej pogodzie rzadko zaglądają tu wycieczki.

Chociaż miejsce nie tak odległe, zaledwie jakieś 60 kilometrów od

Mińska. Rozległy parking przeznaczony dla autobusów jest pusty,

stąd trzeba iść po rozmarzającym, podchodzącym wodą śniegu w głąb

polany, w kierunku czarnej, nienaturalnej na tle bieli, bryły pomnika.

Buty przemakają, lgną w mokrej brei, wyciskany przez podeszwy na

boki rozwodniony śnieg wydaje charakterystyczny chlupot. Idę,

odgłos kroków wraca odbity od ściany lasu.

Przenikliwy, cierpki dźwięk dzwonu nagle wypełnia polanę.

Jedno uderzenie. Skurcz serca.

Z bliska poczerniała postać starego mężczyzny o wystających

ż

ebrach, który niesie na rękach umierającego chłopca, przytłacza

wielkością, wydaje się jeszcze bardziej monumentalna.. Chropowata,

surowa bryła pomnika góruje nad polaną.

Obok blok czarnego marmuru, przypominający powalony na

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

20

ziemię dach –w miejscu, gdzie stała spalona szopa.

Dreszcz zimna, kolejne uderzenie dzwonu gdzieś na granicy

lasu, za plecami.

W miejscu, gdzie stały chaty tylko zarys fundamentów,

betonowe, osmalone obeliski o kształcie kominów. Z dzwonem w

zwieńczeniu... Na każdym informacja z listą mieszkańców.

„Miejsce Pamięci”, „Drzewo Życia”, „Ściana Bólu”.

Nagromadzenie symboli.

Przedsionek śmierci. Uderzenie dzwonu. Zimno.

Dreszcz...

...22 marca 1943 roku 6 km od Chatynia partyzanci ostrzelali

samochodową kolumnę faszystów. W rezultacie ostrzału został zabity

niemiecki oficer. Mieszkańcy wsi nie wiedzieli o tym zdarzeniu. Na

niczemu niewinnych ludzi faszyści wydali śmiertelny wyrok. Wtargnęli

do wsi Chatyń, okrążyli ją. Wszystkich mieszkańców wioski, od

małego do dorosłego –starców, kobiety, dzieci, zapędzili do

kołchozowej szopy. Kolbami automatów wyrzucali z łóżek chorych,

starców, nie oszczędzali kobiet z niemowlętami przy piersi. Kiedy

wszyscy mieszkańcy wsi znaleźli się w szopie, faszyści zaparli wrota,

obłożyli słomą, oblali benzyną i podpalili. Drewniana szopa

momentalnie stanęła w ogniu. W dymie dusiły się i płakały dzieci.

Dorośli próbowali ratować dzieci. Pod naporem dziesiątków ludzkich

ciał nie wytrzymały i runęły wrota. W płonącej odzieży, ogarnięci

przerażeniem ludzie rzucili się do ucieczki, ale tych, którzy wyrwali się

z płomieni, faszyści z zimna krwią zastrzelili z automatów i karabinów

maszynowych. W ogniu żywcem spłonęło 149 mieszkańców wsi, z nich

75 to dzieci. Wieś została rozgrabiona i całkowicie spalona.

Poparzonym, poranionym dzieciom, które zostały przy życiu,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

21

zapewnili opiekę i przyjęli do siebie mieszkańcy sąsiednich wsi. Po

wojnie dzieci wychowywały się w domu dziecka we wsi Pleszczenica.

Jedyny dorosły świadek chatyńskiej tragedii, 56 –letni wioskowy

kowal Josif Kaminskij, odzyskał świadomość późną nocą, kiedy

faszystów już nie było we wsi. Wśród trupów współmieszkańców

znalazł swojego syna. Chłopiec był śmiertelnie ranny w brzuch i

mocno poparzony. Skonał na rękach ojca

Ten tragiczny moment z życia Josifa Kaminskogo stał się

inspiracją do stworzenia jedynego pomnika w memorialnym

kompleksie – „Nieujarzmiony człowiek”.. .- to fragment tekstu ulotki

wydanej przez muzeum w Chatyniu w 2005 roku.

Im chodziło o białoruską wioskę Chatyń, spacyfikowaną przez

Niemców - tłumaczył „pomyłkę” sowieckich prokuratorów gen.

Rudenko, główny oskarżyciel z ramienia Związku Socjalistycznych

Republik Radzieckich. W tej postaci po raz pierwszy informacja na

temat tragedii w Chatyniu pojawiła się podczas procesu w

Norymberdze. Stało się to na skutek wniesienia przez Związek

Radziecki 18 października 1945 roku oskarżenia przeciw Niemcom o

zamordowanie 11 tysięcy polskich jeńców w Katyniu. Przed

Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w dniach od 13 do 14

lutego 1946 roku zarzut referował prokurator J. Pokrowski,

przestawiając dowody: między innymi raport radzieckiej komisji

Nikołaja Burdienko, w składzie której znalazł się także pisarz Aleksy

Tołstoj. Sowieccy oskarżyciele mieli też przygotowanego świadka,

prof. Marko Markowa, który w 1943 roku był członkiem

międzynarodowej komisji powołanej przez Niemców do zbadania tej

zbrodni i zdecydował się na odwołanie podpisanego wówczas

oświadczenia. Jednak po wystąpieniach obrońców i

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

22

kompromitujących oskarżycieli zeznaniach stacjonującego w `41 roku

w Katyniu płk Friedricha Ahrensa z niemieckiej jednostki łączności ,

któremu próbowano przypisać tę zbrodnię, radzieccy prokuratorzy

wycofali z aktu oskarżenia „sprawę katyńską”.

Uzasadniano pomyłkę zbieżnością nazw.

Wówczas to po raz pierwszy nazwano „małym

nieporozumieniem” tę grę zainicjowaną przez sowiecką propagandę.

Nie wiem, ile prawdy tkwi w informacji, którą kiedyś

usłyszałem o tym, że w przedwojennej nazwie Chotyń tego

położonego na leśnej polanie zaścianka (wieś była katolicka, a

katolicyzm kojarzono z polskością) litera „o” po wojnie przekształciła

się w „a”. Czy było to działanie nieprzypadkowe i miało upodobnić

nazwy „Chatyń” i „Katyń”, tego nie da się dziś sprawdzić.

Nie wiem, ile prawdy tkwi w stwierdzeniu, że Józefa

Kamińskiego przemianowano na Josifa Kaminskogo, by stał się on

uosobieniem losu prawdziwych, rdzennych Białorusinów i nie

wywoływał skojarzeń z Polską.

Nie wiem, czy ta zbieżność nazw była powodem, dla którego

pierwszy sekretarz Białorusi, Piotr Maszerow, postanowił ten

monumentalny kompleks, upamiętniający spalone przez hitlerowców

wsie białoruskie, zbudować w tym miejscu. Pierwotnie zdecydował

się przecież na lokalizację muzeum w okolicach Witebska, w pobliżu

miejsca swojego urodzenia. Zginął w wypadku samochodowym 2

października1980 roku. Był uważany za następcę Leonida Breżniewa,

ale podobno nie uzyskał akceptacji służb specjalnych.

Nie wiem, czy słowem Chatyń próbowano wymazać z historii II

wojny światowej słowo Katyń.

To nie zmienia ogromu tragedii tych ludzi, każdego z osobna,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

23

mężczyzn, kobiet, dzieci, zamkniętych w kołchozowej szopie,

skazanych na śmierć w ogniu.

To może jedynie świadczyć o cynizmie polityków.

Wiem, takich miejscowości, podobnie doświadczonych przez

wojnę, było ponad 5 tysięcy na terenie samej Białorusi. Los Chatynia

podzieliło 618, z nich nigdy nie powróciło na mapy 185 wsi, urny z

ziemią z tych miejsc umieszczono tu na symbolicznym cmentarzu.

Wiem, podczas tej wojny został zabity co czwarty Białorusin.

Po muzealnej ekspozycji oprowadza mnie przewodniczka,

pracuje tu już kilkanaście lat, jest współautorką strony memoriału w

Internecie (www.khatyń.by), autorką książek i przewodników.

Oficjalna nazwa wystawy „Fotodokumentacja Chatyń”.

Opowiada o dyrektywie z 18 grudnia 1940 roku, o planach

niemieckich określonych kryptonimem „Barbarossa”, o inwazji na

Związek Radziecki, o bohaterskiej obronie Brześcia w czerwcu 1941

roku. Pokazuje zdjęcia.

Pewnie wie, chociaż o tym nie mówi: o obronie Brześcia w `39

roku, pakcie Ribbentrop –Mołotow, wspólnej defiladzie zwycięstwa

22 września w Brześciu, w której wzięły udział oddziały Wehrmachtu

i Armii Czerwonej.

Pewnie wie, chociaż o tym też nie mówi, o sowieckich mordach

na polskiej ludności. O Katyniu.

Pokazuje zdjęcia świadczące o okrucieństwie niemieckiego

okupanta: spalonych białoruskich wsi, rozstrzelanych chłopów,

powieszonych zakładników, pomordowanych dzieci, zamarzniętych w

obozach, zmarłych z głodu.

Tej tragedii, jej ogromu, nic nie pomniejszy.

Opowiada o „Chatyniu”, o pracach dokumentacyjnych,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

24

pozwalających zlokalizować każdą z dwudziestu sześciu spalonych

chat, o konkursie ogłoszonym w marcu 1967 roku na architektoniczny

projekt memoriału, o uroczystym otwarciu w 1969 roku, jednym

tchem wymienia Richarda Nixona, Gandhiego, Arafata, Fidela

Castro..., którzy odwiedzali to miejsce, przypomina rok 2004 –

uroczystości 60. rocznicy oswobodzenia Białorusi z udziałem

prezydentów: Putina, Kuczmy, Łukaszenki.

Pokazuje urnę z ziemią z Oświęcimia

I na koniec pyta o moje nazwisko: w rosyjskim brzmieniu, bo

ma obowiązek rejestrowania w sprawozdaniach wszystkich

obcokrajowców...

Przypadkiem trafiam na informacje o zabitym w `43 roku w

pobliżu wsi Chatyń niemieckim żołnierzu. Podobno był nim esesman

Otto Woelke, który w Berlinie, w 1936 roku zdobył złoty medal w

pchnięciu kulą wynikiem 16,60 m. Ta olimpiada, chociaż wzbudziła

wiele kontrowersji, przyniosła Niemcom ogromny sukces –zdobyli

łącznie 99 medali. I to właśnie jeden z jej bohaterów zginął w

okolicach Mińska w marcu 1943 roku. Był ulubieńcem Hitlera,

wzorcowym egzemplarzem Aryjczyka, przykładem osobnika, który

swoimi osiągnięciami potwierdzał tezę o wyższości tej rasy. Dopóki

nie został zabity. Inna sprawa, że te informacje nie mają żadnego

znaczenia dla tragedii w Chatyniu.

Także o tym nie wspominała moja przewodniczka, tych danych

nie ma na internetowej stronie muzeum. Tak jakby narodowość

morderców budziła wstyd i zażenowanie. Istnieją dokumenty

potwierdzające fakt , że za ten mord na ludności cywilnej w Chatyniu

odpowiadał batalion Schutzpolizei. W oddziale tym służyli radzieccy

ż

ołnierze, którzy przeszli na niemiecką stronę. Oddziałem dowodził

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

25

były porucznik Armii Czerwonej, Grigorij Wasiura. Inna sprawa, że to

również nie ma żadnego znaczenia, na samej tylko Białorusi setki wsi

doświadczyły podobnego losu z rąk niemieckich żołnierzy, zostały

spacyfikowane, spalone przez oddziały Wehrmachtu.

Po południu idę „na miasto”, do centrum, pooddychać

Mińskiem. Szerokie, proste ulice, niska zabudowa, porządek. Po

Warszawie i Berlinie to trzecie z najbardziej zniszczonych miast w

czasie ostatniej wojny. Odbudowane prawie w całości.

Niecałe dwa miliony mieszkańców, tak jak... Warszawa?

Powszedni dzień. Od czasu do czasu przechodzień, samochód...

Przy głównej ulicy pomnik Dzierżyńskiego.

Czystość, sterylna czystość, jak w szpitalu...

Przejmujące wrażenie, tak jakby ten porządek, ład był obliczony

nie na człowieka, ale na jakąś zupełnie inną miarę. Jakby miasto

zapadło się w sobie, zastygło w bezruchu. Uczucie nieufności,

podejrzliwość.

Zaglądam przez oszklone drzwi, szukam sklepu sprzedającego

filmy na płytach DVD.

„Idź i patrz” –to cytat z Pisma Św., z Apokalipsy, z Objawienia

Ś

w. Jana.

Film poruszający, szokujący, okrutny. Widzimy pacyfikację

białoruskiej wioski oczami śmiertelnie przerażonego podrostka, tak

jak on próbujemy zrozumieć świat, doszukać się sensu w tym, co nas

otacza. Poruszamy się na granicy paranoi, obłędu. Reagujemy

biologicznie na sytuację, w której jest jedynie miejsce na zwierzęce

uczucia, bestialstwo, nienormalność. To świat okaleczony, odarty z

ludzkich odruchów. Odbijający się w oku martwej, zastrzelonej

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

26

przypadkowo krowy.

I scena podpalenia cerkwi z zamkniętymi wewnątrz

mieszkańcami...

Ostatni krąg piekła

Ale to tylko filmowa kreacja, mniej lub bardziej wstrząsająca -

rzeczywistość była przecież o wiele bardziej okrutna, przerażająca...

Podstawą scenariusza stała się tragedia, jaka miała miejsce w

Chatyniu. Jego autor -Aleś Adamowicz - siedem lat czekał na

realizację filmu. Nie powiedziałem całej prawdy, ażeby film dał się w

ogóle oglądać - tłumaczył rosyjski reżyser Elem Klimow, który w

1985 roku zrobił rzecz nie do patrzenia.

Sześć lat po otwarciu memoriału –kompleksu muzealnego w

Chatyniu.

Propaganda?

Na pewno wstrząsający protest przeciw wojnie –co do tego nie

można mieć wątpliwości..

A może też i propaganda –gigantyczna manipulacja obliczona

na pomieszanie pojęć, dezorientację? Na poziomie emocjonalnych,

podświadomych reakcji.

Przecież świadectwo to trwa do dzisiaj.

I słowo „Katyń”, tu, w większości krajów byłego Związku

Radzieckiego, jest słyszane jako „Chatyń”

Miały miejsce już takie przypadki –kiedy film stawał się

dokumentem, na podstawie, którego korygowano historię, z

cynizmem przeinaczano fakty. Wystarczy wymienić tu filmy

Eisensteina, którymi zafałszowano krwawy obraz socjalistycznej

rewolucji.

Ale to nie pomniejsza tej tragedii, jaka miała miejsce w 1943

roku.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

27

Znów słyszę płytki, cierpki dźwięk dzwonu, kiedy otwieram

stronę internetową www.khatyn.by .Wracają wspomnienia –i czuję

dreszcz zimna na plecach.

Ś

wiadectwo żywych: Tylko troje dzieci –Wołodia Jasiewicz,

jego siostra Sonia i Sasza Żełobkowicz –ukryło się przed

hitlerowcami. (...) Dwie dziewczynki z rodzin Klimowiczów i

Fedorowiczów –Marija Fedorowicz i Julia Klimowicz -cudem

wydostały się z płonącej stodoły i dopełzły do lasu. Poparzone, ledwie

ż

ywe, zostały przygarnięte przez mieszkańców Chworosteni,

przynależącej do gminy Kamieńsk. Ale i ta wieś wkrótce została

spalona przez faszystów i obie dziewczynki zginęły. Tylko dwoje dzieci

ze znajdujących się w stodole przeżyło –siedmioletni Wiktor

Ż

ełobkowicz i dwunastoletni Anton Baranowskij. Kiedy w płonących

ubraniach, ogarnięci przerażeniem ludzie wybiegali z płonącej

stodoły, razem z innymi mieszkańcami wsi wybiegła Anna

Ż

ełobkowicz. Mocno trzymała za rękę siedmioletniego syna Witię.

Ś

miertelnie ranna kobieta padając, przykryła swoim ciałem syna.

Ranne w rękę dziecko przeleżało pod trupem matki do odejścia

faszystów ze wsi. Anton Baranowskij był ranny w nogę kulą

rozpryskową. Hitlerowcy uznali go za martwego (...) 6 ludzi zostało

uznanych za świadków chatyńskiej tragedii. Jeden dorosły i pięcioro

dzieci.

Tym dorosłym był Josif Kaminskij urodzony w 1887 roku.

„Męczy mnie życie (...) Niczego mi nie brakuje, zawsze mogę

zadzwonić do społkomu w Łohojsku, poprosić nawet o wiadro

czarnego kawioru –i za chwilę dostarczą. Ale następnego dnia

zadzwonią i powiedzą: panie Kamiński, przyjeżdża ważna delegacja,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

28

musisz ich pan oprowadzić. Więc ja muszę pokazywać im Chatyń, po

raz setny opowiadać, jak to było i przeżywać wszystko od nowa - to

wyznanie Kamińskiego przytacza jego krewny, Maruis Vaškevičius,

mieszkający na Litwie (Sarmackie krajobrazy pod red. Martina

Pollacka, Czarne 2002) .

I może jeszcze jedno –najstraszniejsze z przypuszczeń, które

znów powtórzę za Maruisem Vaškevičiusem: ...mojego stryjecznego

dziadka Józefa Kamińskiego nie było w Chatyniu, gdy hitlerowcy

puścili jego wieś z dymem. Był wtedy na chrzcinach we wsi

Seredniaja, rodzinnej miejscowości mojego dziadka.

Bardzo możliwe, że władze ZSRR, wybierając ze wszystkich

spalonych wsi tę najbardziej odpowiednią brzmieniowo i

geograficznie, wcale nie interesowały się jej prehistorią. A mojemu

przodkowi przyszło po sto razy powtarzać legendę, którą wymyślił,

albo którą mu narzucono: opowiadać o tym, jak płonął w swojej

zagrodzie, mimo że był gdzie indziej...

Ale czy jest sens w szukaniu potwierdzenia?

I czy to coś zmieni?

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

29

Wpadli przez kuchnię do jadalni, zabili strzałem z

karabinu organistę, chwycili proboszcza. Ubierałem

się w sąsiednim pokoju, usłyszałem huk,

zaryglowałem drzwi, skoczyłem w okno. Rzucili za

mną granat, upadł mi pod nogi, ale nie wybuchł.

Ks. Ludwik Rutyna: urodzony 10.02.1917 się w Podzameczku koło

Buczacza. Po maturze wstąpił do seminarium duchownego we

Lwowie, święcenia kapłańskie otrzymał w 1941. Będąc wikarym w

Baworowie przeżył napady ukraińskich nacjonalistów. W 1945 roku,

tak jak tysiące Polaków, został zmuszony do opuszczenia rodzinnych

stron w ramach tak zwanej „repatriacji”. Powrócił po rozpadzie ZSSR

do miejsca urodzenia w 1991 roku

Zdjęcie:
Ks. Ludwik
Rutyna

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

30

Nie rzucim świątyń... Obrachunek z sumieniem.

Takie jest teraz życie, człowiek pędzi, gdzieś gna w pośpiechu i

szybko odchodzi. Nie każdy ma tyle szczęścia, żeby dożyć do takich

lat -wtedy każdy kolejny dzień jest darem Bożym. Kiedy życie jest

długie, potrzeba czasu, żeby rozliczyć się z pamięcią, zrobić rachunek

sumienia.

Ojca zabrali do wojska w 1914 roku. Przyjeżdżał z frontu do

matki, ale z wojny wrócił ostatecznie dopiero pod koniec 1919 i

wtedy postanowił, że opuścimy Buczacz i przeniesiemy się na własne.

Swoje: to słowo oznaczało gospodarstwo w Podzameczku, które zaraz

na początku I wojny spalili Moskale. Wtedy właśnie matka, patrząc na

dogasające pogorzelisko, zdecydowała, że zamieszkamy do powrotu

taty u krewnych w miasteczku. Jednak ze względu na prace w

gospodarstwie koczowaliśmy od czasu do czasu na wsi. Powiedzieć;

wracamy na swoje - to było jedno, wrócić - drugie, o wiele

trudniejsze. Ocalała jedynie murowana piwnica, taki dół na ziemniaki,

i musiała nam wystarczyć za cały dom. Była straszna bieda,

brakowało dosłownie wszystkiego, zaczynając od jedzenia, ubrania, a

kończąc na miejscu do spania. Miałem wtedy dwa i pół roku, nie

więcej. Pamiętam żołnierzy na koniach, tumany kurzu, radosne

okrzyki, czapki na karabinach podniesionych w górę: tak wracała tu

Polska. Wygramoliłem się na dach naszej piwnicy, skąd był lepszy

widok, kiedy rozległy się pierwsze strzały. Gdzieś w pobliżu

bolszewicy urządzili zasadzkę. Nasi zdołali się wyrwać, galopem, w

nieładzie wymykali się, każdy na swoją rękę: nikt nie zginął, tylko

dwa konie utonęły w grzęzawisku. Dostałem wtedy pierwsze lanie, za

to, że nie posłuchałem ojca, nie schowałem się w dole ze wszystkimi.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

31

To były bardzo trudne czasy, nie sposób sobie tego wszystkiego

wyobrazić. Dziewięcioro dzieci, które trzeba nakarmić i okryć.

Chorowałem, dziś powiedzą, że był to brak witamin, szkorbut, w

każdym razie wypadły mi wszystkie mleczne zęby. W siódmym roku

wziął mnie do Lwowa na wychowanie stryj –nie miał swoich dzieci,

w ten sposób chciał pomóc ojcu. Pracował w Policji Państwowej, był

komendantem. Chodziłem do szkoły podstawowej przy ulicy Leona

Sapiehy. Po przeciwnej stronie ulicy trwała budowa kościoła św.

Elżbiety, całą klasą tam biegaliśmy, nosiło się po jednej cegle na

rusztowania, każdy pomagał według swoich możliwości.

Ukończyłem cztery klasy szkoły podstawowej i wróciłem do

Buczacza, na swoje śmieci. Tu uczyłem się w gimnazjum

humanistycznym i zdałem egzamin maturalny. Wstąpiłem do

lwowskiego seminarium.

Ostatni dzień sierpnia 1939 roku. Na wyciągnięcie ręki była

wojna, ten dzień spędziłem wraz z grupą alumnów z mojego rocznika

na pieszej wycieczce do wsi Zaleszczyki. Seminarium miało swoją

posiadłość w miejscowości Rzepińce. Pałac, otoczony

kilkuhektarowym parkiem, położony pomiędzy Buczaczem a

Jazłowcem, został ofiarowany naszemu seminarium w 1932 roku

przez hrabinę Wolańską po tragicznej śmierci syna. Do naszych

obowiązków należał miesięczny pobyt w okresie wakacji w Rzepińcu.

Wielu moich kolegów traktowało to jak prawdziwe skaranie. To było

miejsce, gdzie diabeł mówił światu dobranoc, prawdziwe kresy Polski.

Dotrzeć tu znaczyło skazać się na uciążliwe podróże. Już wtedy

wyczuwało się wiszącą w powietrzu wojnę, Ukraińcy zachowywali się

wrogo, hardo podnosili głowy. Kilka lat wcześniej w liceum

buczackim wytropiono tajną komunistyczną organizację, czterech czy

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

32

nawet sześciu moich szkolnych kolegów wydalono ze szkoły w trybie

dyscyplinarnym. Po wsiach działały komórki bolszewickie,

nazywaliśmy je „czerezwyczajkami”, od „czeka”..

Kiedy wybuchła wojna, seminarzystów przebywających w

Rzepińcu rozesłano do domów. Miałem najbliżej, byłem prawie u

siebie. Pamiętam, odprowadzałem na stację kolejową w Pyszkowicach

kolegę ze wsi pod Tarnopolem, nie miał odłożonych pieniędzy na

powrotny bilet. Nigdy się już nie spotkaliśmy. Gdybym mu nie

pożyczył pieniędzy - kto wie, może by żył. Jego rodzice byli

Polakami, osadnikami wojskowymi, wymordowano ich. Jemu kosą

odcięto głowę.

Sowieci przyszli i wprowadzili swoje porządki, próbowali

wyłapać polskich żołnierzy, żeby wyjechać z miasteczka konieczne

było specjalne zezwolenie. Chciałem wrócić do seminarium do

Lwowa, zaczynał się październik, nowy semestr i szkolne zajęcia. Idę

w sutannie ulicą Buczacza, nagle drogę zajeżdża mi wojskowy gazik,

wyskakuje major.

- Ludwik Rutyna! - krzyczy. Myślę: koniec. Zaczynam się

modlić.

- Pamiętasz? –pyta, uśmiechając się z zadowoleniem.

Bolszewik, komunista wyrzucony z liceum, szkolny kolega.

-Wiem, że to się nie wszystkim podoba – mówi. -Tak musi być.

W czym mogę pomóc?

Tego samego dnia dostałem zezwolenie na przejazd pociągiem

do Lwowa. Też już go nigdy nie spotkałem, odjechał z wojskiem. I w

ten sposób z pomocą opatrzności znalazłem się 4 października we

Lwowie w seminarium. W mieście rządzili Sowieci, odebrali nam

część seminaryjnych pomieszczeń, najstarszy rocznik jeszcze jesienią

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

33

tego samego roku otrzymał święcenia, następna grupa wiosną 1940.

Mój czas przyszedł w 1941 roku, 11 maja, po mszy prymicyjnej w

Buczaczu jako wikary trafiłem do Baworowa.

Ciało zmarłego, którego wieziono saniami na cmentarz w

Baworowie, zniknęło z trumny –taki zapis zachował się w księgach

parafialnych. Oczywiście to świadczy o trudnościach, jakie zimą

sprawiała droga, nieboszczyka zamarzniętego na kamień w końcu

znaleziono i pochowano. Inna sprawa, że wieziono go z Tarnopola,

który był zaledwie osadą i należał do parafii Baworów. Wynika z

tego, że była to pierwotnie miejscowość spora, z tradycjami, tu w

1589 roku wojska polskie pokonały Tatarów. Czas to małe miasteczko

posiadające przywileje kupieckie, żyjące z handlu, pozbawił znaczenia

i zamienił w wieś. Część mieszkańców stanowili Polacy. Tam

zacząłem uczyć się języka ukraińskiego, wtedy jeszcze nie używano

tego określenia, nawet na świadectwie szkolnym pisano: język

„ruski”. W Podzameczku, gdzie dorastałem, był tylko jeden

Ukrainiec, specjalnie sprowadzony kowal. Modlić się chodził do

cerkwi, Boże Narodzenie u nich wypada później o dwa tygodnie niż u

nas. Kiedy chodzili kolędnicy, wiadomo, jak to chłopaki, zaszli do

niego, mówi: mój Pan Bóg jeszcze się nie narodził. A nasz już

podnosi głowę - oni mu na to, rezolutnie. Był sołtysem za Niemców,

nawet kiedy zaczęły się bandy i napady też się utrzymał, wyjechał ze

wszystkimi do Polski, był uczciwym człowiekiem.

„Duszochwat”. Ukraińcy baworowskiego proboszcza, księdza

Karola Procyka nazywali złodziejem dusz. Poza obowiązkami

kościelnymi, a piastował godność kanonika, był działaczem

społecznym, angażował się w różnorakie sprawy ludności

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

34

zamieszkującej teren parafii. Z tego tytułu cieszył się ogromną

sympatią, był zapraszany na rodzinne uroczystości i poważany nie

tylko wśród naszych. Szczególnie dużo dobrego robił dla ludności

ukraińskiej. Bronił ich, ratował z różnych opresji, wstawiał się za nimi

do władz. Potrafił, wertując parafialne księgi, dowieść polskich

korzeni części z nich, udokumentować na papierze szlachecki

rodowód, pochodzenie od Konopnickich, Rzewuskich...

Na jego imieniny, które wypadały 4 listopada, przychodziły delegacje

z okolicznych wsi, przyjeżdżali bryczkami państwowi urzędnicy,

nawet poseł Jankowski bywał wśród gości. Nie liczę naszych parafian,

a mieliśmy pod opieką pięć kaplic i kilka cmentarzy, rozrzuconych na

znacznym obszarze.

Proboszcza zamordowano 2 listopada w 1943 roku, na dwa dni

przed imieninami, w Święto Zmarłych. Odprawiłem poranną mszę,

później pojechałem do sąsiedniego kościoła i na cmentarz. Proboszcz

podobnie: tyle, że w drugą stronę. Spotkaliśmy się dopiero

wieczorem, przy posiłku. Przyszedł ktoś ze wsi z organistą, że ma do

sprzedania sznurek do młocarni. Czekali, kiedy będzie wychodził, byli

już pod drzwiami. Wpadli przez kuchnię do jadalni, zabili strzałem z

karabinu organistę, chwycili proboszcza. Ubierałem się w sąsiednim

pokoju, usłyszałem huk, zaryglowałem drzwi, skoczyłem w okno.

Rzucili za mną granat, upadł mi pod nogi ale nie wybuchł. Uciekłem.

Słyszałem krzyki proboszcza, związali go, rzucili na wóz, odjechali.

Później już na podwórku znalazłem scyzoryk, który nosił zawsze w

kieszeni. Nie wiadomo, gdzie go zabrali. Przez długi czas znajdowano

ludzkie kości zakopane w lesie, ukryte w stercie obornika. Często nie

można było zidentyfikować zabitego, porąbanego, bez głowy, rąk,

przeciętego piłą na pół. Nigdy nie znaleziono ciała mojego pierwszego

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

35

proboszcza, przepadł bez śladu, nie wiadomo, gdzie spoczywa.

„Istriebitielnyje Bataliony”, czyli „niszczycielskie bataliony”,

powstały po przejściu frontu i zajęciu tych terenów przez

bolszewików Dochodziło do starć i walk z bandami. Władze umywały

ręce, „Wojenkomat” pozwolił jedynie na utworzenie wśród polskiej

ludności po wsiach uzbrojonych oddziałów samoobrony. W naszym

batalionie służyli chłopcy z Baworowa, Zastawia, Skomorochy,

Smolanki. Inne wsie, Grabowiec, Białoskórka i Zaścianka, miały

własne drużyny samoobrony. Dowodzili tym pospolitym ruszeniem

bolszewiccy komisarze, to jeszcze bardziej potęgowało wzajemną

wrogość. Używali tych drużyn jako rezerwy przy obławach na

banderowców. Dawali naszym po pięć naboi na karabin i kazali

walczyć z uzbrojonymi po zęby bandytami, którzy nie cofali się przed

niczym. Ale tak naprawdę byliśmy niewygodni: ani jedna strona ani

druga nas tu nie chciała. W marcu 1945 roku znów doszło do starć,

zginęło kilku naszych. Chyba o to właśnie chodziło, żeby nas

zastraszyć. Władze postawiły nam ultimatum: wyznaczono datę,

mamy wyjechać, bo nie zapewniają nam po tym terminie ochrony. Od

ś

mierci proboszcza do samego wyjazdu w maju 1945 roku pełniłem

obowiązki administratora parafii. Jeździłem po kościołach,

odprawiałem mszę, chrzciłem dzieci, dawałem śluby, chowałem

zmarłych. Szukano mnie, miałem swoje skrytki, ale jak długo coś

może pozostawać tajemnicą. Nocowałem w piwnicy, spałem w zimę

na wieży w kościele przy trzydziestostopniowym mrozie. Zrobiłem

sobie nawet pod piszczałami organów takie prowizoryczne legowisko

do spania. Po tygodniu ktoś zwrócił mi uwagę, że pół wsi słyszy moje

chrapanie, tak dobrze rezonowały.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

36

Obrachunek z sumieniem. Nie można niczego uogólniać,

mówić: wy Ukraińcy, wy Żydzi, Polacy. Nie ma takich generalnych

prawd. Były psychozy podsycane przez propagandę, rodzące się ze

strachu, chęci odwetu. Takie odium. Wydobywano te wszystkie

najgorsze rzeczy, żeby dzielić, jednych przeciw drugim nastawiać.

Bolszewicy opanowali tę sztukę do perfekcji. Ale przecież byli też

dobrzy komuniści, trafiali się nikczemni Polacy, którzy zdradzali i

donosili, Niemcy, którzy pomagali innym, ratowali życie, Ukraińcy,

którzy zabijali i tacy, którzy dzisiaj jeszcze otrzymują z Polski listy z

podziękowaniem za pomoc. Był taki Niemiec z Opola, nazywał się

chyba Pec, ten człowiek kierował administracją w Buczaczu, należą

mu się słowa szacunku i uznania. Ale byli i tacy, nikczemni, którzy

mordowali dla przyjemności. To, co tu ci Niemcy robili z Żydami, to

są historie nie do opowiedzenia, straszne rzeczy. A ukraińskie bandy?

Była taka wieś, jakieś dziesięć kilometrów od miasta, Puźniki, nie ma

po niej śladu, nawet fundament kościoła został rozebrany, dziewięćset

osób, pozostały jedynie zdziczałe owocowe drzewa. Nikt się nie

uratował. To -ta jedna strona.

Jest i inna. Od zawsze byli na tych ziemiach lepsi i gorsi. I byli

duchowni rzymskokatoliccy i duchowni prawosławni. Te podziały

religijne pokryły się z tymi narodowymi, to też miało wpływ. Nie jest

prawdą, że szkoła była zamknięta dla Ukraińców, każdy mógł się

uczyć. Ale nie każdy mógł awansować: w administracji,

sądownictwie, wojsku, policji. Te wyższe, odpowiedzialne stanowiska

były zastrzeżone dla Polaków. Tak jak ziemia z parcelacji, która

trafiała w ręce osadników wojskowych, rodzin oficerów. Kiedy

zaczęły się akty terroru, podpalenia stogów ze zbożem, do pacyfikacji

skierowano oddziały z poznańskiego. Ci młodzi żołnierze nie znali

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

37

języka ani mentalności ludzi tu mieszkających. Winny uciekł,

uderzano więc tego, kto został. Cała kara spadała na przyzwoitych i

niewinnych. To była kolejna kropla goryczy w tym kielichu. Jeśli

władze pozwoliły na budowę w Buczaczu biblioteki i ukraińskiego

domu „Proswity” - to dlaczego nie reagowały, gdy młodzież

strzelecka nocami przewracała rusztowania, obalała ściany. Albo

napadała na wracających z zajęć przysposobienia wojskowego

ukraińskich chłopców: z „Siczy”, „Łuhu”. Szydzono z nich, szarpano

takie wyszywane koszule -„soroczki”, łamano drewniane karabiny,

zrywano „krasiwki”. Wy nam wstążki, my wam gardła - te słowa

łatwo wypowiada się w gniewie. Za to ktoś inny, w innym czasie,

później, płacił życiem. Pozwalano sobie czasami na zbyt wiele. To

była ta druga strona. Wszystko według zasady dziel i rządź.

Uciekaliśmy przed bandami całą grupą, wszyscy nasi, najpierw

do Tarnopola, później na zachód, do Polski. W rozsypkę poszli

dopiero kiedy poczuli się bezpieczni. Już po polskiej stronie. W

czerwcu w Zabrzu nastąpiło rozlokowanie, nas skierowano do

Prudnika –Nojsztat. Później były Mieszkowice, Rodziczka,

Niszkałowice –razem trzynaście lat. I trzeba było ruszać do

Kędzierzyna Koźla, tam mój poprzednik –mówiono o takich „ksiądz

patriota”, dostał pozwolenie na budowę kościoła w pobliżu stoczni

remontowej. Miał poparcie władz, ale nie miał wsparcia od

mieszkańców. Objąłem parafię w `58, rok później, jesienią, odbyło się

poświęcenie nowego kościoła. I tak, to tu, to tam, na tej bożej służbie

przeszło kolejne trzydzieści kilka lat.

Kiedy wyjeżdżaliśmy całą wspólnotą w 1945, mieliśmy

przeświadczenie, że ratujemy w ten sposób życie. Zabraliśmy to, co

można było wziąć: inwentarz, sprzęty gospodarcze, wyposażenie

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

38

domostw, narzędzia. Niewiele tego było.

Po czterdziestu pięciu latach wracałem sam.

Chcąc Potockich Pilawa mieć trzy krzyże całe / Dom Krzyżowy

na Boską wybudował chwalę - taki napis umieścił na portalu Mikołaj

Bazyli Potocki, fundator fary pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP w

Buczaczu. Władze sowieckie po wypędzeniu ludności polskiej w 1945

roku urządziły w tym kościele spichlerz, głównym wejściem

zajeżdżały do środka konne furmanki. Do czasu, kiedy zaczął

przeciekać dach, przechowywano tu zebrane ziarno, później

przekształcono kościół na magazyn artykułów przemysłowych.

Postępująca dewastacja zmusiła Sowietów do zlikwidowania

magazynu, wtedy postanowiono zrobić w kościele kotłownię.

Zburzono dzwonnicę, zakopano na przykościelnym cmentarzu

zbiorniki z ropą, wstawiono do kościelnej krypty olbrzymie piece,

zaraz przy zachodniej ścianie postawiono stalowy komin. W czasie

tych prac usunięto z podziemi kościoła trumny z prochami Potockich.

Dnia 20 sierpnia 1991 odbyło się ponowne poświęcenie kościoła. W

uroczystości wziął udział ks. biskup Marcjan Trofimiak. Kościół

oddano. Ale kotłownia w podziemiach została -stąd szło ogrzewanie

dla całego miasta. Później przerobiono instalacje i doprowadzono do

pieca gaz, jakieś dwa lata temu, doszło do wybuchu, sąsiednia

kamienica wyleciała w powietrze, zginęło kilku Bogu ducha winnych

ludzi. I wtedy władze poszły po rozum do głowy...

Można by spytać, co mam na sumieniu. Może mogłem zrobić

więcej. Ale to już nie jest sprawa nasza, ludzi, to rozsądzi Bóg. Nic z

tego, co udało mi się zrobić, nie jest moją zasługą, ja jako człowiek

nie miałem takich możliwości. Odzyskałem kościół w Trybuchowcach

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

39

–był przerobiony na szkolną salę gimnastyczną, w końcu popadł w

ruinę. Szczęśliwym trafem przy boskiej pomocy udało się nam

odnaleźć oryginalny, dębowy ołtarz, który przeleżał w kurniku przez

50 lat. I obraz z głównego ołtarza, ukryty na strychu. Czego żałuję: że

podczas poświęcenia kościoła noszono mnie na stołku, całkiem

straciłem władzę w nogach. Jest na mojej liście odzyskanych świątyń

Złoty Potok, gdzie w kościele urządzono kino –dom kultury. Jest i

Prochowa, Kuropick, Zielone Ujście, Tarnopol. Albo chociażby ten

kościół w Starych Petrykowcach, zrównany z ziemią, kiedy tędy

przewalał się front. Prawie nic nie zostało. Pamiętam jeszcze tę

ś

wiątynię z czasów szkolnych, tu chodziliśmy jako Sodalicja

Mariańska. I udało się, chociaż poszło na to dwa lata ciężkiej pracy,

teraz mamy piękny kościół. Na tym nie kończy się ta lista, nie

wymieniam kaplic, przedsięwzięć jakie są w trakcie, cmentarzy...

Wikary, administrator, proboszcz, kanonik, prałat, infułat,

dziekan – to koraliki mojego różańca. Mam swoją emeryturę, na stałe

jestem zameldowany w domu księży emerytów w Opolu.

Wyjeżdżałem stad jako kapłan, wracałem jako turysta. To był

instynkt, tęsknota, tak jak ta, która zmusza do powrotu wędrowne

ptaki. Na początku było nas trzech na obszarze całego województwa.

Na zaproszenie mogłem tu przebywać trzydzieści dni, więc żeby nie

dostarczać argumentów władzy i uniknąć deportacji, musiałem co

miesiąc odbywać pielgrzymkę ku granicy. Pieszo przejść na polską

stronę: tam i z powrotem. Moje wracanie zacząłem w marcu od

kościoła w Krzemieńcu, później był Tarnopol, gdzie odprawiałem

mszę świętą po domach, Czortków, Borszcz i wreszcie rodzinny

Buczacz. Pierwszą mszę w zrujnowanym kościele odprawiłem 20

lipca 1991 roku, miesiąc przed uroczystym poświęceniem...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

40

Czasami pytają mnie, ilu mamy tu Polaków.

Ot, przychodzi czasem ktoś i mówi: ja Polak.

Wtedy pytam: jaki? Nazwisko masz ukraińskie, nawet jeśli tego

nie chciałeś, to ci go zmienili, imię ukraińskie, mówisz po ukraińsku,

nie znasz po polsku pacierza... Bo nawet jeślibyś był Polakiem, to by

cię tutaj nie zostawili... Więc jaki ty Polak? Na Boże Ciało brało

udział w procesji trzydzieści osób. Cztery chrzty przez te szesnaście

lat.

Po co mi wiedzieć nazwisko, narodowość, religię.

Idę –to moja życiowa zasada. Jeśli drugi człowiek wychodzi do

mnie, otwiera drzwi, zaprasza. Jest takim samym dzieckiem,

urodzonym z kobiety i tak samo śmiertelnym, jest moim bratem.

W ten sposób zatoczyłem wielkie koło. W środku tego koła,

minuta po minucie jest moje całe życie, od 10 lutego 1917 roku, kiedy

przyszedłem na świat, do dzisiaj –przeszło dziewięćdziesiąt lat.

Czy to, co teraz jest, było do przewidzenia? Czy dwadzieścia lat

temu ktoś mógł pomyśleć, że będę tu, na ukraińskiej ziemi, pracował

jako kapłan?

Dziękuję Bogu, że mogłem wrócić do miejsca urodzenia nad

brzegami Strypy. Dziękuję za to, że na koniec jestem tu przywrócony,

do punktu wyjścia.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

41

Księga przeznaczenia

Podróż druga -przestrzeń zdarzeń

Choć rozmnożą się jego synowie, pójdą pod miecz

i jego potomstwo nie nasyci się chlebem

Księga Hioba 27, tłum. Czesław Miłosz

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

42

...Jedyną rzeczą, której nienawidził, którą gardził, była

tandeta. We wszystkich dziedzinach: letniość uczuć,

odmowa płacenia za nie ceny, ozdóbki literackie,

pretensjonalność, słowa bez znaczenia, obietnice bez

pokrycia, pozorne racje; wiedza pretendująca do

wyczerpania całej prawdy, moda pod wszelkimi postaciami i na

wszystkich szczeblach; strategie uczuciowe czy polityczne; pogoń za

karierą...

Stanisław Vincenz: polski pisarz, eseista, myśliciel, urodził się 30

listopada 1888 w Słobodzie Rungurskiej na Huculszcyznie. W wyniku

zagrożenia więzieniem ze strony władzy sowieckiej podjął decyzję w

maju 1940 roku o porzuceniu rodzinnych stron i ucieczce przez góry

na Węgry a później, kiedy strefa sowieckich wpływów się rozszerzyła,

dalej na zachód Europy. Zmarł na emigracji 28 stycznia 1971 w

Lozannie

Zdjęcie:
Stanisław
Vincenz

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

43

"On jest stamtąd, skąd wszyscy" *

Vincenz wie, że ludzie tęsknią dzisiaj do ojczyzny, a zamiast niej

przyznaje się im tylko państwa. Ojczyzna jest organiczna, wrośnięta w

przeszłość, zawsze nieduża, grzejąca serce, bliska jak własne ciało.

Państwo jest mechaniczne. Ojczyzna to Walia, Bretania, Prowansja,

Katalonia, kraj Basków, Siedmiogród, Huculszczyzna - pisał Czesław

Miłosz w 1958 roku w eseju „La Combe”.

Nafta, po trzykroć nafta...

Słoboda Rungurska. 30 listopada 1888 roku, data urodzin

Stanisława Vincenza. Dziesięć lat wcześniej na tereny Galicji jak

kohorty barbarzyńców wtargnęły kompanie naftowe. Za nimi szły, w

poszukiwaniu chleba, armie bezrobotnych, żądnych zysku bankierów i

aferzystów. Świat stwarzał się od początku: ułomny, naprężony,

nietrwały, zbudowany z pozorów i blichtru. Jego oparciem była

chwila, pozbawiona ciągłości, wyrwana z kontekstu tego co było i

pozbawiona szansy na czas nazywany przyszłym. Z dnia na dzień

wyrastały fortuny, rosły sklecone pospiesznie drewniane wieże nad

szybami wydobywczymi. Pierwsza taka kopalnia ropy naftowej

powstała w Słobodzie w 1879 roku i wkrótce zyskała miano

największej w Galicji. Rok później powstała tu fabryka maszyn

górniczych oraz Pierwsze Towarzystwo Eksploatacji Nafty i Wosku

Ziemnego, a sześć lat po niej rurociąg naftowy Słoboda Rungurska –

Peczeniżyn.

W rodzinnej Słobodzie Rungurskiej, gdzie mieszkał, przed wielu

laty słynny Szczepanowski dowiercił się ropy naftowej. Stanęły wieże

wiertnicze i trysnęła nafta. Były to jedne z pierwszych galicyjskich

kopalń. Niestety - jak większość tamtejszych złóż - wyczerpały się

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

44

szybko. Pozostały wysokie wieże sklecone z desek, obalane przez byle

mocniejszy powiew. A wiatry w tamtych stronach wieją przez dużą

część roku. Trudno było w dwudziestoleciu międzywojennym mówić o

jakimkolwiek bogactwie. Ot, ledwie jedna, druga pompa wydobywała

miesięcznie na powierzchnię niewielką ilość baryłek ropy. Pamiętam

stojące na rampie cysterny. (...) Przejeżdżałem parokrotnie tamtędy,

mijałem dom nad potokiem za kolejowym torem, udając się czy to do

Ż

abiego, czy aż na przełęcz jabłoniecką, i dalej na tamtą, niegdyś

węgierską stronę. Nie miałem jednak niestety szczęścia poznać

gospodarza Słobody Rungurskiej. Nie przypuszczałem też wówczas, iż

przyjdzie mi po wielu latach o nim pisać (Andrzej Kuśniewicz,

przedmowa do książki Na wysokiej połoninie Stanisława Vincenza

Pogranicze2002/

Prawie w tym samym czasie, 12 lipca 1892 roku, w nie tak

odległym Drohobyczu, w świecie naznaczonym naftą i pozorem

realności, urodził się Bruno Schulz, jako najmłodsze z dzieci Hendel

Henrietty i Jakuba.

Jestem dzieckiem huculskiej krainy

Rodzina Vincenza ze strony ojca pochodziła z Prowansji i

opuściła Francję w 1789 roku, po Wielkiej Rewolucji Francuskiej,

przenosząc się do Wiednia. Jego dziadek był austriackim urzędnikiem

w Stanisławowie, ojciec Feliks jednym ze sprawców tej galicyjskiej

gorączkowej pogoni za ropą –inżynierem w przemyśle naftowym.

Matka Zofia pochodziła ze starej szlacheckiej rodziny

Przybyłowskich, którzy przywędrowali z Podola w 1864 roku i osiedli

na Pokuciu, właścicieli wsi Krzyworównia. Młody „Siunia”, bo tak na

niego wołano, dzieciństwo spędził w domu dziadków, Stanisława i

Otylii Przybyłowskich. Wielki wpływ na wychowanie chłopca miała

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

45

niania -Pałahna Slipenczuk –Rybenczuk. To ona opowiadała mu bajki,

legendy o opryszkach, wróżbitach, znachorach, czarownikach, o

widmach i strachach, śpiewała kołomyjki i kołysanki, przygrywając

na drumli – napisała w eseju o Vincenzie Ołeksandra Komarynec z

lwowskiego uniwersytetu. im. T. Szewczenki. - Często prowadziła do

cerkwi w oddalonych wsiach na Boże Narodzenie, Jordan, Wielką

Noc, do swej rodziny na chrzciny, wesela, pogrzeby, przyuczała do

huculskich zwyczajów, obrzędów: Zielonych Świąt, Jurija, Jana

Kupały, Makowieja, Andrzeja, Mikołaja. Małego „Siunia”, z

wrażliwym sercem, światłym rozumem, rozemocjonowanego,

zadziwiały barwne ubiory Hucułów, oszałamiały szybkie rytmy muzyki

i szalone tańce, radowały pięknem otaczające Karpaty, zdumiewały

dźwięki trombit, fujar... - taka była jedna strona dziecięcego świata.

Na tej drugiej, bardziej oficjalnej, był Łuka Harmatija –nauczyciel z

Krzyworówni i miejscowy pop Josyp Buraczynski, zaprzyjaźniony z

dziadkami Vincenza, który udostępnił mu swoją bibliotekę.

Żabie -stolica...

Do Krzyworówni można dotrzeć na wiele sposobów. Można od

strony Kołomyi przez Worochtę. Albo tak jak my, od strony

Werchowyny (do 1962 roku nosiła nazwę Żabie i pod tą nazwa

zapisała się jako kurort w okresie międzywojennym). Wprawdzie na

autobusowym placu znieruchomiało kilka „marszrutek”, ale kiedy i w

którą stronę ruszą - lepiej zdać się na intuicję, wyczucie. To zaledwie

pięć, może sześć kilometrów.

Idziemy poboczem. Za plecami zostają zabudowania (dziś

miasteczko, kiedyś wieś miejskiego typu –to określenie brzmi

groteskowo), gdzieś powinien być nawet napis, uwieczniający słowa

Iwana Franko - Oto i Żabie - stolica Huculszczyzny. Na horyzoncie,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

46

daleko, daleko... ginie we mgle Czarnohora w srebrnej śniegowej

czapie. Wąska asfaltowa nitka wije się pomiędzy górami wzdłuż

Czarnego Czeremoszu. Odurzeni zielenią, zaczadzeni, zauroczeni

górami… Korytarz drogi, po obu stronach wysokie, porośnięte lasem

ś

ciany. Od czasu do czasu wisząca na linach, rozkołysana kładka z

połatanych desek pozwala przeprawić się na drugą stronę gniewnego

strumienia. Ale nawet pędzący na złamanie karku potok staje się

stroną w tej grze -niesie zieloną, zmętniała wodę.

Stronami deszcze stronami pogoda stronami czarno stronami

zielono... - przychodzi mi na myśl Mapa pogody Iwaszkiewicza, on

też gościł w tych stronach.

I przy tym asfalt ma odcień... toczy się gra –zielone!.

Wąskim korytem nieba, pomiędzy brzegami wyznaczonymi

przez wysokie zbocza, niespiesznie płyną chmurne obłoki.

Zmarszczone wiatrem, opłukane deszczem, spłowiałe w słońcu.

Znużone wędrówką, grą przemijania, zabawą zieleni. A tam, w górze,

usadowione na stromiźnie, przyciągają wzrok drewniane, zdobne

huculskie chaty.

Jak dziecięce zabawki -wypolerowane, ozłocone słońcem.

Drewniana cerkiewka Narodzenia Bogurodzicy z XIX wieku,

górująca nad drogą. Stąd widać Grażdę –starą huculską chatę z

połowy XVIII wieku po drugiej stronie Czeremoszu.

Szukam, rozglądam się wokół, tu w pobliżu świątyni powinna

się znajdować krypta, w której spoczywają dziadkowie Vincenza..

Jedynie krzyż, pod warstwą trawy resztki betonu, tylko tyle.

Zza rzeki przenikliwe wołanie trombity.

Koło cerkwi...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

47

Moja mama Wasyłyna (Micyna) była cioteczną siostrą

polskiego pisarza Stanisława Vincenza. Bo mama Stanisława

Vincenza -Zofia, urodziła się w Krzyworówni i była rodzoną siostrą

mojego dziadka, Stanisława Przybyłowskiego (we wsi jego nazywali

paniczem). Tak że Stanisław Vincenz to mój wujek. (...) W

Krzyworówni koło cerkwi pochowano pięcioro ludzi z naszej rodziny:

pradziad Stanisław, prababcia Otylia, dziadek Stanisław

Przybyłowski i dwoje dzieci /Marija Juriwna Zielenczuk -ur. 1940 r.).

Za głosem trombity

Od pierwowieku, w wyroków noc. Piorun, las i wodospad, trzej

szumni posłańcy, radeczkę radzą, jak począć trembitę. W rewaszach

starowieku przekazane tak: „Weź na trembitę suchar ze smereki,

zdartej przez piorun, skruszonej piorunem. Wydrąż go w trąbę,

szczelnie spleć i ściśnij łykiem z brzeziny spod wodospadu, z piany i z

szumu.”

I tak tłumaczy rewasz dawniej, dziś i jutro: „Niech ma trembita

gromu moc, donośność! Wodą wygrana, niechaj się osłucha z

wszelaką tajnią wód, rodem z puszcz. Niechaj zagarnia, niech łączy

jak woda.”

Z takim zamysłem sporządzona trembita, wyrzutnia dla grotów,

co mają przeciąć dal, wyciąga się niezmiernie długo: trzy metry

przeszło. A zbiera się, ściska w przekrój znikomy: w ustniku niespełna

cal, w wydechu zaledwie trzy cale. Sucha, gładko spleciona łykiem, aż

błyszcząca, leciutka, choć długa. Wytworna jak dziewczyna górska, a

oporna jak gdyby niema. Człek nieświadomy gry nie wie co z nią

począć, dopiero dla piersi mistrza, dla tchu wataha dostępna. Z

pioruna, z lasu, z szumu wód, z wyrocznej nocy poczęta, rozdziera

zapory. Z niej wytryskują jutrzenki, gody radosne i smutne, z niej

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

48

wylewają się pory roku, lata i wieki. Ona, wyroczna postać kraju i

ludzi Wierchowin, dzisiaj się światu ogłasza... (Stanisław Vincenz Na

wysokiej połoninie)

Wierzę w siłę ducha

Po ukończeniu gimnazjum w Kołomyi (tam poznał Kazimierza

Wierzyńskiego i Wilama Horzycę), podejmuje naukę we Lwowie,

następnie w Wiedniu, gdzie studiuje prawo, biologię, psychologię,

filozofię, sanskryt, zaś w 1914 roku uzyskuje doktorat z filozofii za

rozprawę o wpływie Hegla na filozofię Feuerbacha. Bierze udział w I

wojnie światowej po stronie austro -węgierskiej, później polskiej, w

tym także w wyprawie Piłsudskiego na Kijów.. Zdemobilizowany w

1922 podejmuje pracę w redakcji „Drogi” w Warszawie.

Pierwszy tom jego powieściowego cyklu Na wysokiej połoninie

ukazuje się w 1936 roku. Syn, Andrzej Vincenz, napisał: Tom ten

wprowadzał po raz pierwszy w krąg świadomości polskiej pradawną

kulturę pasterską z całą jej odrębnością, z jej korzeniami religijnymi i

mitycznymi, wywodzącymi się częściowo ze starej Rusi, Bałkanów i

Grecji, częściowo z czasów jeszcze dawniejszych.

Siedemsetstronicowa księga była tak obca ówczesnej modzie, że część

krytyki odebrała ją jako coś w rodzaju huculskiego Tetmajera, inni zaś

wprost jako pracę etnograficzną, mimo, ze tak wybitny etnograf jak

Jan Stanisław Bystroń natychmiast zorientował się w randze

literackiej dzieła, witając je w obszernej recenzji jako epos na miarę

„Kalevali”!

W 20 rocznicę śmierci Iwana Franki –znał go z czasów swojego

dzieciństwa i młodości –Stanisław Vincenz w Słobodzie Rungurskiej

w swoim ogrodzie postawił pomnik z napisem Wierzę w silę ducha.

Pamięci Iwana Franki - Syna tej ziemi.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

49

Niejaki Matarżuk...

Stanisław Vincenz w przededniu wojny był posiadaczem niezbyt

zabytkowego, lecz niebrzydkiego domostwa w malowniczym parku,

oraz sadu za nim - znów sięgnę do relacji Andrzeja Kuśniewicza.

(...) Był dla swych huculskich sąsiadów przyjacielem i doradcą, nigdy

panem czy dziedzicem. I oni potrafili to docenić w roku 1939, jesienią,

dając mu najlepsze świadectwo. Niejaki Matarżuk, miejscowy Hucuł

ze Słobody, zapytany przez radzieckiego „komandira”, jaki też jest ten

„ich pan”, odparł: „Pan dobry sąsiad, żyjemy dobrze, ciągle zaprasza

nas, u niego odbywają się wieczorynki z naszą muzyką i naszymi

tańcami”.

Zamykam oczy, opieram się o ścianę...

Za ogrodzeniem, tuż przy drodze, stara drewniana chata z

surowych, ledwie ociosanych bali, połączonych na wpusty i zacięcia.

Obok na trawniku pomnik, popiersie... w tym miejscu Czeremosz

oddala się nieco od drogi, tak, że zostaje nawet trochę miejsca po

drugiej stronie na parking, tam zatrzymują się samochody.

Niewielka drewniana weranda, mapy, przewodniki, pocztówki,

korale, rzeźbione łyżki, pamiątki, które niczego nie przypomną, nie

utkwią w pamięci, ale kiedyś, nagle odnalezione w stercie

niepotrzebnych rupieci, może pozwolą zatoczyć w myśli koło...

Muzeum. Tabliczka z napisem: W tym budynku mieszkał i

pracował w latach 1905 –1914 sławny ukraiński pisarz Iwan Franko.

To tu pewnie zachodził na rozmowy Vincenz.

Ciemna izba, prosty stół nakryty huculskim kilimem, długa

ława... w kącie wąskie drewniane łóżko. Ręcznie toczone drewniane

talerze, misy, żółtawe kubki z gruszy albo jak te o barwie czerwonej z

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

50

wiśni... takie jeszcze i dziś są w użyciu, można je kupić choćby na

targu w Kosiwie. Zatrzymany czas. Przy wejściu chlebowy piec

wyklejony dołem gliną, z nadbudowaną, sięgającą powały częścią

służącą do ogrzewania. Pięknie, ręcznie zdobione polichromią kafle z

huculskimi motywami, ptaki, koguty, postacie dziewcząt,

jeźdźcy...brąz, zieleń –zielone?... wyobraźnia mnie niesie do

Kuncewiczówki w Kazimierzu, ten piec huculski... i równie silna

magia tego miejsca

Siadam na zydlu, opieram się plecami o ścianę, zamykam oczy.

Melancholia nieobecności i śmierci...

...Jedyną rzeczą, której nienawidził, którą gardził, była tandeta.

We wszystkich dziedzinach: letniość uczuć, odmowa płacenia za nie

ceny, ozdóbki literackie, pretensjonalność, słowa bez znaczenia,

obietnice bez pokrycia, pozorne racje; wiedza pretendująca do

wyczerpania całej prawdy, moda pod wszelkimi postaciami i na

wszystkich szczeblach; strategie uczuciowe czy polityczne; pogoń za

karierą. (...)

Był również nauczycielem, który potrafił pojąć i przyjąć

melancholię nieobecności i śmierci. Był wierzącym katolikiem i

niepoprawnym heretykiem. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek bardziej

niewzruszenie wierzył w Boga, bardziej cierpiał od zła, usilniej się

buntował (Jeanne Hersch: Gazette de Lausanne, przekład Andrzeja

Vincenza)

Skąd się biorą tacy ludzie na tym świecie?

I dokąd odchodzą?

Tatarską przełęczą...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

51

W 1939 roku Stanisław Vincenz został aresztowany przez

NKWS. Ukraińscy pisarze: Iwan Le i Petro Pancza poręczyli za niego,

pomogli mu wydostać się z więzienia. Udał się do swojej willi w

Bystrec. Stamtąd w 1940 roku z pomocą miejscowego Hucuła Petro

Biłogołowego zbiegł na Węgry, przechodząc zimą z żoną Ireną,

dziećmi Andrzejem i Barbarą, granicę czornohorską granią. (tatarską

przełęczą).

Świadectwo...

Nazywam się Biłogołowy Dmytro Ylka, urodziłem się w 1924

roku w wiosce Bystrec w przysiółku Segelba. Moi rodzice Ylko i

Nastunia byli rodem z Bystrec. W zimie 1946 roku dziadkowie z mamą

zostali wysiedleni na Sybir do Chabarowskiego kraju. Rodzice nie

wrócili do Bystrec, a umarli i zostali pochowani na Syberii. Ja

zostałem i mieszkałem w wiosce u swojej rodzinny w przysiółku Dytuł.

Nieraz spotykałem się z Vincenzem w Bystrec. Vincenz miał swoją

willę w Bystrec w przysiółku Skarby. To była fajna drewniana chata

na kamiennym fundamencie. Budowali ją nasi majstrowie z Bystrec

pod kierunkiem Petra Hotycza. Z niższej strony, poniżej willi, były

posadzone w jednym rzędzie świerki. Vincenz pobudował się na ziemi

Petra Biłogołowego. Powyżej pana mieszkała rodzina Biłogołowych.

Vincenz i Petro oraz Wasyl byli wielkimi przyjaciółmi. U Vincenza

służyli nasi Huculi. Petro Białogołowy był dobrym myśliwym i w 1940

roku przeprowadził Vincenza z żoną i dziećmi przez Czernohoru na

Węgry. Wtedy w Bystrec był ruski pograniczny posterunek. Jak

Vincenz uciekł za granicę, to naczelnik posterunku powiedział, że

lepiej by uciekło stu prostych hucułów niż jeden pan Vincenz. Petro

Biłogołowy też został wysiedlony na Syberię. Petro już umarł, ale

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

52

Wasyl jeszcze żyje. Petro Biłogołowy -to był mój wujek. (Dmytro

Biłogołowy -ur. 1924 r.)

„...żeby żyli w dostatku...”

Do 1946 roku Vincenz mieszkał na Węgrzech. Kiedy środkowa

Europa została uznana za strefę wpływów sowieckich, przeniósł się do

Niemiec, a później zamieszkał w Grenoble we Francji. Od 1964 roku

do końca życia mieszkał w Lozannie w Szwajcarii. Współpracował z

wydawnictwem paryskiej „Kultury”, kończył kolejne tomy epopei Na

wysokiej połoninie.

Sława Jezusowi Chrystusowi! Siadam do tego listu w nowym

fotelu, szczerze witam, niskie pokłony, dotąd w naszym sercu. Życzę

Panu, dzieciom Pana zdrowia i siły, wszystkiego szczęścia rodzinie

Pańskiej, żeby żyli w dostatku. Już kilka lat przeminęło jak Pana nie

widziałam, i tak tęsknie za Panem, czasem i zapłaczę. Bardzo tęsknią

za Panem i nasi sąsiedzi... (z listu Wasyliny Czornysz, kucharki w

domu Vincenza, 1966 rok).

Ukraińskie Ateny...

Z powodu podobieństwa ukształtowania terenu Krzyworówni i

starożytnej stolicy Grecji, znany etnograf, uczony Wołodymyr

Hnatiuk, nazwał tę huculską wieś ukraińskimi Atenami. Ale równie

często nazywano ją letnią stolicą Ukrainy. Bywał Iwan Franko, bywał

Mychajło Kociubinski (Cienie zapomnianych przodków), Olga

Kobylanska, Lesia Ukrainka, Mychajło Gruszewski...

Miejscowi bez trudu porozumiewali się niemieckim,

ukraińskim, rumuńskim, polskim... jakby te wszystkie języki w

naturalny sposób były przypisane do tego miejsca. I dopiero nad nimi

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

53

była ich huculska gwara i święte obyczaje, którym do dziś pozostają

wierni.

...pod Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną

pobłogosław Panie - to śpiewaliśmy mali jak Piłsudskiego witaliśmy w

Krzyworówni, marszałka Piłsudskiego. Tam na rozdrożu, przez które

jechaliście tutaj, rozdroże, tu droga odchodzi na Jeseniuk, tam

witaliśmy, takiej pieśni nauczyli nas –tymi słowami powita mnie

starsza kobieta, kiedy zapukałem do drzwi jej chaty pytając o

Vincenza (Teodozjja Sorochan –Płytka -ur. 1921 r.).

Czornohora - to droga świata

Czornohora - to miejsce skąd jednakowo tak do ziemi jak i do

nieba, do hucuła - czy do Boga - pisał Vincenz. Umarł 28 stycznia

1971 roku w Lozannie, w 1991 roku prochy Stanisława i Ireny

Vincenzów zostały przeniesione na cmentarz salwatorski w Krakowie.

W samotności wędrowca pośród milczących lasów, których

szept każdy napełnia drżeniem, każdy szum unicestwia człowieka.

Gdy wędrowiec przyjedzie w sierpniowe przedpołudnie nad

Czeremosz, na Krzyworównię lub Jasienowo w taki dzień jasny, jakie

tam tylko bywają, wtedy to woda tak iskrzy się i świeci, że każdą

kroplinę okiem oddzielnie można odróżnić, wtedy na drzewach

gałązki, liście, igliwia i szyszki tak nasycone są światłem, że każde z

osobna odcina się od błękitu. A chociaż korzenie drzew zakryte,

chociaż cały świat tych bujnych korzeni łąkowych gnieździ się w ziemi,

jednak w dniu takim myśli się jakoś: gdyby je odkryć, odsłonić, gdyby

i do nich dotarło światło... Wniknęłoby w każdą miotełkę, w każdą

nitkę korzenia. W dniu takim uwierzyć można, że cały świat z tkaniny

ś

wietlnej usnuty. Że wszędzie światło kojarzy się z światłem i rodzi

ś

wiatło. Że nie ma rzeczy, której nie można by samym okiem pojąć.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

54

Może nawet przejście do śmierci nieodwołalne i niepojęte, gdy je

potężniej światłem nasycisz, w tak przejrzystą grę kroplin się rozsieje

jak tonie Czeremoszu.

Ale gdy noc głęboka zatopi Jasienowo, a ponad szczytami z

przepaści nieba zadrgają przeraźliwie samotne tętna świetlne, a inne

ś

wiatełka coraz lżejsze, coraz znikomsze pyłami toną w czarnych

bezdnach, przeczuwa się wtedy, że są moce potężniejsze od światła.

Samotne promienie ślizgają się po nich, nie przesiąkną ich nigdy.

W życiu ludzi ponad obcowanie i pracę, ponad świętowanie i

radość, ponad towarzyskość wszelką, starsza i mocniejsza jest

samotność... (Stanisław Vincenz Na wysokiej połoninie)

Nasz Vincenz...

Nasz... mówią o nim w Krzyworówni. Kiedy Vincenz uciekł z

Bystrec, to jego willę państwo rozebrało i pobudowało klub. Zatem ten

budynek spłonął. Teraz w Skarbach zostały jedynie chaszcze z

Vincenza willi. Szkoda, że to wszystko poszło w zapomnienie, bo Pan

Vincenz rozsławił nas przed światem (Dmytro Biłogołowy -ur. 1924 r.)

Izbę wypełnia zapach owczych skór, zwisających od powały,

natłuszczonego łojem rzemienia. Na ścianach trombita, róg, huculskie

instrumenty, zdjęcia, w szklanych gablotach, kilka pożółkłych gazet,

naznaczonych czasem książek: Dialogi z sowietami, Po stronie

pamięci, Barwinkowy wianek....

-Jestem tu w muzeum od czterdziestu lat, ostatnio na

stanowisku starszego pracownika naukowego - zaczyna rozmowę

Mykoła Zurak. - Vincenz zainteresował mnie jeszcze w latach

pięćdziesiątych –sześćdziesiątych, we Lwowie wychodziło pismo

„Żowten” i tam we fragmentach były drukowane ukraińskie przekłady

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

55

powieści Na wysokiej połoninie. Później, już tu, poznałem jego

kuzynów, chodziłem jego śladami..

W 1991 roku odbyło się po raz pierwszy na Ukrainie w

Krzyworówni międzynarodowe sympozjum „Stanisław Vincenz,

Ukraina i europejska kultura”. Gośćmi honorowymi byli jego syn

Andrzej, żyjący w Niemczech i córka Barbara ze Szwajcarii, jego

ż

yjący przyjaciele z czasów filozoficznych dysput w alpejskiej daczy

Vincenza w „La Combe”, szwajcarscy, czescy, polscy i ukraińscy

pasjonaci jego twórczości... –czyta list, a może uchwałę uczestników

tego tygodniowego sympozjum do władz, uczelni, instytucji kultury,

która przypomina raczej spis pobożnych życzeń –popularyzować,

wydać, przetłumaczyć, zlecić, wystąpić, napisać, zebrać i tylko

ostatnie ze zdań jest konkretne... –w 120 rocznicę śmierci ,30

listopada 2008 roku, otworzyć w Krzyworówni muzeum Stanisława

Vincenza.

Już czas...

* On jest stamtą, skąd wszyscy – słowa użyte przez Miłosza są

rodzajem zwyczajowego, ironicznego określenia powojennych

emigrantów z Europy Środkowej. W tekście zostały wykorzystane

informacje zawarte na stronie wydawnictwa „Pogranicze” oraz w

opracowaniu Oksany Rybaruk dla Huculskiego kalendarza.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

56

Uzbekistan to koniec świata. Nawet ksiądz pojawiał

się tu raz w roku z okazji świąt Wielkiej Nocy.

Wagon, w którym przybywał z Taszkientu,

odczepiano od pociągu i ustawiano na bocznicy, tam

odbywały się nabożeństwa. W sumie było w

Namanganie zaledwie kilka rodzin katolickich ale tylko my byliśmy

wolni, reszta przebywała na zesłaniu.



Aniela Rutkiewicz: urodzona w 27 sierpnia 1939 roku w Moskwie,

praprawnuczka księżnej Czewertyńskiej. Wykształcenie wyższe,

techniczne, związane z techniką radiową, przez wiele lat była

pracownikiem naukowym Politechniki we Lwowie.


Zdjęcie:
Aniela
Rutkiewicz

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

57

Czetwertyna znaczy czwarta część.

Czetwertyna. Czy z tego można wnioskować, jaka krew płynie

w moich żyłach? Sprawdzałam w książkach, w naszym herbie jest

nagi jeździec na koniu, przebijający dzidą smoka. Takim znakiem

pieczętowali się jedynie carowie moskiewscy i Czetwertyńscy.

Historycy wywodzą ród od Włodzimierza, monarchy ruskiego, od

jego prawnuka księcia Światopełka, którego siostra Zbisława

zasiadała jako żona Bolesława Krzywoustego na polskim tronie.

Tego zaś syn Aleksander dzieląc się ojczystą z innemi braci fortuną,

gdy mu się Czetwertnia działem dostała nad Styrem, rzeką leżąca,

pisać się począł Czetwertyńskim kięciem - to trochę brzmi jak baśń ale

przeglądając herbarz, przy jakiej okazji znalazłam takie wyjaśnienie.

Bo my zawsze, odkąd pamiętam, mówiliśmy po polsku i czuliśmy się

Polakami.

Retrospekcja: Siedzimy przy małym stoliku w kuchni. Podejrzewam,

ż

e kiedyś, w zamyśle budowniczego, było to duże pomieszczenie,

które dostawioną ścianą podzielono na dwie części. Powstała mała,

wąska kuchenka i pokoik. Każdy sobie radzi jak może. Tam, po

drugiej stronie, za przepierzeniem, jest królestwo Gienka, jej syna.

Stare meble przypominają lata pięćdziesiąte minionego stulecia.

Zgromadzone rzeczy o nieokreślonym przeznaczeniu, wypełniające

mieszkanie, wywołują wrażenie nadmiaru. To typowy objaw, kto wie,

czy nie jest to nawet choroba, taki nawyk zbieractwa, przekazywany

z pokolenia na pokolenie, mocniejszy niż rozsądek. Szczególnie silny

u ludzi, których rewolucja pozbawiła niemal wszystkiego: majątku,

tożsamości narodowej, religii. Wszystko może się kiedyś przydać, nie

wiadomo, co w przyszłości nagle okaże się konieczne. Dlatego

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

58

przezorność nie pozwala niczego wyrzucić. Tego nie sposób się

oduczyć, to pozostaje aż do śmierci. W kacie żeliwny zlew, pod

stołem plastikowe butelki napełnione wodą. W ciągu dnia krany są

suche, woda pojawia się między 6 a 9 rano. Później trzeba liczyć na

swoją zapobiegliwość albo czekać następnego dnia. Tu, w mieszkaniu,

na pierwszym piętrze przedwojennej willi, złożonym z dwu pokoi i

dużej niegdyś kuchni, jest zameldowana od 1947 roku. Z chrypiącego

głośnika, podłączonego do miejskiego radiowęzła, płynie muzyka.

- A może to wszystko nie jest przypadkiem, może przez kogoś

zostało już wcześniej zaplanowane. Nawet to, przecież w życiu

miałam więcej szczęścia niż inni. Wstydliwą sprawą, o której

opowiadano w tajemnicy, którą pamiętam z dzieciństwa, była historia

skandalu. Wywołała go prababcia, księżna Konstancja Czetwertyńska,

uciekając z rodzinnego domu do Wiednia. Alfred Apel był tego

powodem. Prababcia szalenie się w nim zakochała, to częściowo

tłumaczy jej zachowanie. Wiara w sens i potęgę miłości jest chyba

konsekwencją genetycznego defektu, który po niej wszyscy

dziedziczymy. Jej córka, a moja babcia, urodziła się w 1893 roku. W

akcie urodzenia napisano – „grażdanka” ziemi krakowskiej. Wtedy

mówiono - Galicja. Mając osiemnaście lat jeździła do Wiednia, do

krewnych w odwiedziny. W tym czasie nieświadomy niczego Szymon

Weselski studiował w Charkowie farmakologię, żeby zostać

„prowizorem”. Przypadek, znów tylko przypadek sprawił, że jego

kolegą był brat mojej babci. Tak się poznali moi dziadziowie. I

historia zaczęła się powtarzać, dały o sobie znać uczucia. Ale tym

razem moja nierozsądna prababcia Konstancja zachowała się bardzo

praktycznie i nie pozwoliła, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Dziadzio przed ślubem musiał zapracować na swoje szczęście, zdobyć

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

59

pozycję, która zapewniała materialne bezpieczeństwo przyszłej żonie.

Z własnej woli, w poszukiwaniu pracy i pieniędzy pojechał aż do

Uzbekistanu, za Taszkient, do miasteczka Namangan. Tam dorobił się

własnej apteki, domu z ogromnym ogrodem. Dopiero wtedy

oświadczył się mojej babuni. Przyjechała ze swoją mamą, Konstancją

z Czetwertyńskich. Po ślubie prababcia zamieszkała w Taszkiencie,

została już w Uzbekistanie na zawsze, tam jest pochowana. Ogród,

dom dziadunia, zarośnięty staw, morele –wszystko to mam przed

oczami, pamiętam, jakby to było wczoraj. Z tego wynika jedynie tyle,

ż

e jestem prawnuczką księżnej Konstancji - mówi z zakłopotaniem. -

Dzieciństwo, młodość to piękny czas. Szkoda, że człowiek jest wtedy

tak bardzo skupiony na sobie, tak mało zapamiętuje z istotnych spraw.

Dziecka nie ciekawią starzy ludzie, mimo że są na wyciągnięcie ręki,

dlatego w moich wspomnieniach zostały tylko twarze ciotek, wujków,

strzępy informacji, a przecież to dzisiaj ważny epizod z naszej historii.

-Takie mieszkanie w centrum Lwowa w willowej dzielnicy to

luksus –podejmuje wątek rodzinnej sagi w innym, odległym od

poprzedniego punkcie –dziś może jeszcze większy niż kiedyś. Moja

mama chodziła tędy, czasami nawet i kilka razy dziennie, do pracy w

sanatorium dziecięcym na ulicy Engelsa. Z naszego kwaterunkowego

mieszkania na Grodeckiej naprzeciw cyrku. Kawał drogi. Postanowiła

sobie, że za wszelką cenę musi tu zamieszkać. I tak się stało.

Retrospekcja: Lwów. Gryzie mnie jak wesz pana Weigla tęsknota za

Lwowem naszym kochanym - pisał Herbert w 1944 do swojego

szkolnego kolegi. Miał dziewiętnaście lat, Kraków jeszcze był w

rękach Niemców, zbliżał się koniec wojny. Jednym z powodów

mojej obecności tutaj, we Lwowie, jest wydany w 2001 roku w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

60

dwujęzycznej serii Biblioteki Słowiańskiej Literatury Wybór

wierszy Zbigniewa Herberta. Honorowym gościem targów książki

w Warszawie była Ukraina, Dmytro Sapiha, dyrektor

wydawnictwa Kameniar, którego wówczas poznałem, obiecał mi

jeden z ostatnich pięciu egzemplarzy z wyczerpanego już nakładu.

W lipcu Sejm Rzeczpospolitej Polskiej przyjął uchwałę o uznaniu

nadchodzącego 2008 roku, ze względu na dziesiątą rocznicę

ś

mierci – „Rokiem Herberta”, to pozwala żywić nadzieję, że

wcześniej czy później wiersze doczekają się wznowienia. Zanim

do tego doszło, 3 maja, prezydent Lech Kaczyński odznaczył

Herberta pośmiertnie Orderem Orła Białego. Nagromadzenie tak

silnych bodźców zawsze pobudza aktywność mediów, jak na

komendę w gazetach i na internetowych portalach pojawiał się

ż

yciorys Herberta. W takiej „stadnej reakcji”, wynikającej ze

swoistej nadgorliwości, można dopatrzeć się symptomów

patologii, na którą zapada nasza cywilizacja. W poszukiwaniu

sensacji, a może na odwrót, z dziennikarskiej rzetelności, na

każdym kroku cytowano słowa ... przez pewien czas pracował w

produkującym szczepionki Instytucie Behringa jako… karmiciel

wszy.

Godzinę wcześniej rozmawiałem o Herbercie w wydawnictwie.

Jego symboliczny powrót do Lwowa, nawet teraz, nie jest tak prosty,

jak to się by mogło wydawać. ... przez pewien czas... - Mówimy

przecież o młodym chłopcu. A jednak wmurowanie pamiątkowej

tablicy na domu, w którym się urodził, wywołało sprzeciwy,

miało swoistą dramaturgię.

- Ale może po kolei - przywoła samą siebie do porządku pani

Aniela. - Mama urodziła się w 1912 roku w Uzbekistanie, dostała imię

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

61

Helena. Miała młodszego braciszka, wujcia Eugeniusza. Dziadunio

rozumiał, co znaczy wykształcenie, bardzo chciał, żeby została

lekarzem. Medycyna i zamiłowanie do muzyki należały do rodzinnych

tradycji.

Uzbekistan to koniec świata. Nawet ksiądz pojawiał się tu raz w

roku, z okazji świąt Wielkiej Nocy. Wagon, w którym przybywał z

Taszkientu, odczepiano od pociągu i ustawiano na bocznicy, tam

odbywały się nabożeństwa. W sumie było w Namanganie zaledwie

kilka rodzin katolickich, ale tylko my byliśmy wolni, reszta

przebywała na zesłaniu.

Dlatego dziadunio wysłał mamę do Moskwy na studia. Wybrała

pediatrię, chciała leczyć dzieci. Tam zakochał się w niej wykładowca,

mój ojciec, młody, zdolny naukowiec z tytułem docenta i świetnymi

perspektywami na przyszłość. Był z pochodzenia Niemcem, takim

moskiewskim, osiadłym w Rosji, nazywał się Aleksander Kestner.

Przyjacielem jego rodziny był ten słynny kompozytor Sergiej

Rachmaninow, który w pewnym okresie nawet pomagał im

materialnie śląc pomoc z Ameryki. Tłumy studentów przychodziły na

wykłady mojego ojca. Mama wyszła za niego. Wybuchła wojna,

nastał czas zmian, wszystko się rozpadało i ulegało

przewartościowaniu, źle reagowano na niemieckie pochodzenie.

Ojciec poprosił o skierowanie do pracy w Chabarowsku, nie mógł

zostać w Moskwie. Otrzymał zadanie opracowania szczepionki

przeciw kleszczom wywołującym zapalenie opon mózgowych. Był

dobrym, bardzo łagodnym człowiekiem, nigdy nie prosił o nic dla

siebie. Więc inni to wykorzystywali. Kiedy mama pojechała do niego,

okazało się, że nie ma co jeść, nie ma gdzie spać, jest zimno. To nie

były warunki dla maleńkiego dziecka, mama to rozumiała. Myślę, że

ze względu na moje dobro zostawiła pożegnalny bilecik i wróciła. Ja

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

62

zostałam u dziadunia w Namanganie. Był rok 1942, do Uzbekistanu

przyszła polska armia. Wśród żołnierzy panowała epidemia czerwonki

i tyfusu, latem doszła jeszcze do tego plaga żółtaczki i malaria.

Retrospekcja: Pamiętam jeszcze z czasów szkolnych historię

wyprowadzenia polskich wojsk z bolszewickiej Rosji, swoje naiwne,

dziecięce dylematy. Nie mogłem się wtedy zdecydować, kogo

zobaczyć w osobie gen. Andersa, bohatera narodowego czy

intryganta, któremu przypadek pozwolił zachować twarz. Jego

nielojalność wobec zwierzchnika, gen. Władysława Sikorskiego,

wydawała mi się naganna. Wojsko –tak myślałem wówczas –opiera

się na rozkazach i posłuszeństwie, ma w każdych warunkach bronić

Ojczyzny. Niezrozumiały był dla mnie brak woli walki z Niemcami o

wolność Polski u boku Armii Czerwonej. Nie znałem skali

sowieckich mordów na polskich oficerach, liczby zesłańców,

rozmiarów represji. Uczono nas, że gen. Anders zabiegał o

przebazowanie polskich żołnierzy na tereny Kirgizji i Uzbekistanu,

wbrew krytycznym opiniom radzieckich doradców bo chciał być

blisko granicy perskiej. Liczył na pomoc ze strony aliantów, dostawy

broni i żywności. Po swojej stronie miał Churchilla, przeciw sobie

Stalina, który polskie oddziały chciał jak najszybciej wykorzystać w

walce. Wmawiano nam, że wybór azjatyckich republik na miejsca

formowania Armii Polskiej był błędem popełnionym przez Andersa,

ż

e te trzy i pół tysiąca zmarłych na skutek epidemii i chorób żołnierzy

jest skutkiem jego warcholstwa, obciąża jego sumienie. Dziś, mimo

upływu lat, wciąż sprawiają mi trudność takie rachunki zysków i strat,

w których miarą jest ludzkie życie. Wiem, że po stronie

uratowanych trzeba zapisać: wyprowadzonych do Iranu w marcu

1942 roku 31 tysięcy żołnierzy z tak zwanych „ nadwyżek” oraz około

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

63

12 tysięcy cywilów, głównie rodzin wojskowych oraz ewakuowanych

w sierpniu do Persji oddziałów Armii Polskiej z 44 tysiącami

ż

ołnierzy i 22 tysiącami ludności cywilnej. I tylko to ma znaczenie.

Dopóki znajdowaliśmy się w granicach ZSRR, codziennie do

oddziałów naszych docierali nędzarze, osłonięci łachmanami, goniąc

resztkami sił i zdrowia. Mieli za sobą dwa lata niewoli i poniżenia,

przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych,

znajdując się tysiące kilometrów od domów i kraju rodzinnego, w

atmosferze terroru moralnego, który odmawiał im prawa do własnej

narodowości, religii, cywilizacji napisał we wspomnieniach gen.

Anders (Bez ostatniego rozdziału). Świadectwem tego tragicznego

losu stały się polskie cmentarze rozrzucone wzdłuż linii kolejowej od

Guzar aż po Krasnowodzk na wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Wierzę,

ż

e czasami ktoś, nawet przez przypadek, zatrzymuje się na chwilę

przy tych grobach.

- Wujko Eugeniusz postanowił się zaciągnąć, pójść z polskim

wojskiem. Ale jak to w życiu zwykle bywa, znów o wszystkim

zdecydował przypadek - moja rozmówczyni podniesie się z krzesła,

by uciszyć przenikliwie gwiżdżący czajnik, naleje do szklanek

herbatę, wskazując ręką na cukier podejmie opowieść - przypadek, jak

przystało na środowisko związane z medycyną, nosił nazwę zapalenia

ś

lepej kiszki. W trakcie operacji „basmaczi”, jak nazywano koczujące

po lasach bandy, zerwali linie energetyczne, odcięli światło w

szpitalu. Kończono zabieg przy lampie naftowej, coś przeoczono i

wdały się powikłania, musiał zostać. Mama też nie poszła, nie mogła

zostawić rodziców, bała się o mnie. Dom babuni w Namanganie był

bardzo gościnny i otwarty, polscy oficerowie schodzili się tu na

spotkania, śpiewy, nawet tańce. To z tego powodu po wyjściu wojsk

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

64

Andersa bolszewicy aresztowali mojego dziadzia. Oskarżyli go o to,

ż

e jest szpiegiem i polskim oficerem, chociaż on w swoim życiu nigdy

nie trzymał karabinu w rękach. Wtedy ci biedni Uzbecy, których

odwiedzał w domach, za darmo leczył, którym rozdawał lekarstwa,

zbuntowali się w jego obronie. Było tak, kiedy siedział w więzieniu,

ż

e w pilnych przypadkach pozwalano mu opuszczać celę, by mógł się

udać z wizytą do chorego. Po roku śledztwa wyszedł z aresztu, ale

ponieważ został uznany za wroga radzieckiego ludu, skonfiskowano

mu wszystko, odebrano także pieniądze, które uskładał na wyjazd z

Namanganu. Jego marzenie o powrocie do Polski prysło, to

podłamało jego psychikę, naderwało jego siły.

- Na konto dziadzia, Nela, nikomu nie mów, NKWD, NKWD

jest wszędzie - pamiętam, jak przestrzegała mnie babcia. Mama

wyprosiła w Moskwie skierowanie do pracy we Lwowie, był 1945

rok, jeszcze trwała wojna i wydawało się, że los zachodniej Ukrainy

nie jest przesadzony. Wtedy urzędnicy byli czujni, we wszystkim

wietrzono podstęp, na każdym kroku wykrywano szpiegów, nikt nie

dostawał tego, o co prosił. Więc skierowano ją na wszelki wypadek

dalej w teren, w rejony działania band, do Turki. Już we Lwowie, na

schodach „rajkomu”, kiedy wychodziła ze skierowaniem, pewna, że

jednak sobie jakoś poradzi, spotkała lekarkę z Uzbekistanu, znajomą

dziadunia.

-Dziecko, zabiją cię –powiedziała, odbierając mamie

skierowanie – ja to załatwię, tam są banderowcy, jeśli tam pojedziesz,

nie wrócisz żywa.

Miałam sześć lat, gdy tym sposobem mama została naczelną

lekarką w dziecięcym sanatorium na Engelsa. Miała żal do mojego

ojca, nie mogła mu wybaczyć, że kiedy decydował się nasz los,

wybrał pracę naukową i został w Chabarowsku. Do Lwowa ojciec

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

65

przyjechał za mamą w 1947 roku, już po śmierci dziadunia. Przez

jakiś czas pracował w instytucie, w którym w okresie wojny

produkował szczepionkę z wszy Rudolf Weigl.

Retrospekcja: Słowo tyfus nie budzi dzisiaj przerażenia, ta choroba

została opanowana w cywilizowanym świecie. Kiedyś oznaczało

wyrok śmierci. Słyszałem o profesorze Rudolfie Stefanie Weiglu.

Miał powiedzieć do generała Katzmana, zastępcy Himmlera i szefa

stacjonujących we Lwowie oddziałów SS - Człowiek raz na całe życie

wybiera sobie narodowość. Ja już wybrałem - kiedy ten zaproponował

mu niemieckie obywatelstwo. Był Niemcem z urodzenia, z wyboru

Polakiem. Został, nie opuścił kraju w 1944 roku wraz z wycofującą

się armią hitlerowską. To on opracował i rozpoczął we Lwowie

produkcję, na masową skalę, szczepionki przeciw tyfusowi. Uratował

w ten sposób miliony ludzi przed śmiercią. Za swoje osiągnięcia był

zgłoszony do Nagrody Nobla. W 1942 roku poparcia jego

kandydatury odmówili Niemcy. To był rewanż za odmowę podpisania

Reichslisty i objęcia katedry w Berlinie. Nie wziął również udziału w

otwarciu przez gubernatora Hansa Franka we Lwowie oddziału

berlińskiego Instytutu Behringa, którym miał kierować. Takie

wyjaśnienie wydaje się zrozumiałe.

W 1948 roku jego ponowną kandydaturę do Nobla, zgłoszoną

przez Akademię Szwedzką, wycofano na skutek interwencji polskich

władz. W tym miejscu przebiega granica między normalnością a

politycznym obłędem. Miał to być protest przeciw odrzuceniu

kandydatury Jarosława Iwaszkiewicza do nagrody w kategorii

literatury. W większym jednak stopniu był to efekt niechęci Weigla do

bolszewików i systemu totalitarnego. Oskarżono go o kolaborację,

przypomniano odrzucenie propozycji pierwszego sekretarza

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

66

Ukraińskiej Partii Komunistycznej Nikity Chruszczowowa

członkostwa we Wszechzwiązkowej Akademii Nauk i kierowania

instytutem w Moskwie. Po wojnie pracował na uczelniach w

Krakowie i Poznaniu, zmarł w Zakopanem w 1957 roku. Ale historia

dopisała ciąg dalszy. I to w chwili, kiedy wydawało się, że zakłamana,

wywrócona na lewą stronę przez komunistów rzeczywistość zwraca

się ku obiektywnej prawdzie, kiedy została przywrócona podstawowa

wartość, jaką jest wolność wypowiedzi. We Lwowie pracował doktor

Weigl - Żyd, który produkował szczepionki przeciw tyfusowi.

Darowano mu życie na pewien czas - w taki paradoksalny sposób

podsumował jego życie Jacek Kuroń (Wiara i wina. Do i od

komunizmu).

- Stary człowiek nosi w sobie ogromne ilości zapamiętanych

słów i twarzy, sytuacji, obrazów miejsc, zamiarów, których nie dane

mu było zrealizować. Ten świat rządzi się dziwnymi prawami. Jedne

rzeczy odchodzą w zapomnienie, inne nie wiadomo z jakiego powodu

pozostają wciąż żywe, bolą aż do śmierci.

-Ojciec czekał, prosił o przebaczenie, czekał. Kiedy zobaczył,

ż

e jego starania nie dają żadnych rezultatów, uniósł się honorem,

wyjechał do Użgorodu. Tyle tylko mu pozostało, tam przeżył jeszcze

dziesięć lat i w 1957 roku zmarł na serce.

-Teraz muszę cofnąć się w czasie, do początku i muzyki, czyli

wrócić do Uzbekistanu. Mama kochała muzykę, pierwsze lekcje gry

na fortepianie brała, będąc jeszcze podlotkiem w Namanganie. W

Moskwie ,studiując medycynę, próbowała podtrzymać swoje

muzyczne zainteresowania, poznała przez znajomych wykładowcę z

konserwatorium, który zgodził się ją uczyć. Nazywał się Aleksander

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

67

Radkiewicz, twierdził, że w jego żyłach płynie mieszanka krwi

polskiej i tatarskiej. Pochodził z Krasnojarska, gdzie jest nawet

muzeum imienia jego ojca, z polskiej rodziny Sybiraków, którzy tam

trafili w czasach carskich. Kiedy po miesiącu mama chciała zapłacić

za lekcje, odmówił przyjęcia pieniędzy. Zrozumiała to na swój

sposób, że brak jej zdolności, słuchu, szkoda czasu i wydatków na

dalszą muzyczną edukację. Czuła się upokorzona, uciekła jak jakaś

wariatka i już nigdy nie wróciła. Prawda była inna, mój ojczym, bo jej

korepetytor Aleksander Radkiewicz został później jej mężem, po

prostu się w niej zakochał. O tym dowiedziała się dużo później.

Musiało upłynąć prawie dwadzieścia lat. W tym czasie wydarzyło się

wiele, w większości były to ponure, tragiczne historie. Ożenił się, ale

jego żona zmarła, syn mając piętnaście lat zginął w wypadku podczas

rejsu wycieczkowym statkiem po Moskwie. Jak to chłopiec, biegał,

skakał, w pewnym momencie chwycił drut pod wysokim napięciem,

który zwisał nad wodą. Ojczym nigdy do tego nie wracał, chyba nie

potrafił dać sobie z tym rady. Po tych tragediach, kiedy jakoś się

otrząsnął z żałoby, postanowił odszukać mamę i tak trafił do Lwowa.

Poszedł, jak to się mówi, za głosem serca. To było już po śmierci ojca

w Użgorodzie, pobrali się w 1961 roku, on jeszcze przez rok w

moskiewskim konserwatorium prowadził klasę fortepianu i

dyrygentury. Po śmierci babuni w 1962 roku, „Cepunia”, tak go

nazywałam po swojemu, bo był bezradny jak kurczątko, zamieszkał z

nami we Lwowie. On dopatrzył się talentu do muzyki u mojego

Gienka, był pierwszym jego nauczycielem.

-Ma słuch absolutny, szkoda zmarnować taki dar - powtarzał -

chyba znalazłem wreszcie „swojego ucznia”.

-Na mnie tez bogowie rzucili jakiś muzyczny czar, śpiewam w

lwowskim chórze „Lutnia”. To długa historia, żeby o niej teraz

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

68

opowiadać. Przychodzą tam ludzie, którym różnie się układało życie,

jedni mieli mniej szczęścia, inni więcej. Czasami aż robi się strasznie,

kiedy słucham ich wspomnień. Jedna z tych kobiet w młodości

pracowała jako „karmiciel wszy”.

Retrospekcja: W grudniu 2006 roku w Warszawie podczas pokazu

rękopisów i innych archiwaliów zakupionych przez Bibliotekę

Narodową, udało mi się wypatrzyć wśród wystawionych dokumentów

„ausweis” Zbigniewa Herberta. Zaświadczał o zatrudnieniu przy

wytwarzaniu szczepionki w instytucie Weigla. W cyklu

produkcyjnym wykorzystywano wszy, żeby podtrzymać proces i

zachować hodowlę, należało je karmić ludzką krwią. W tym celu na

nodze lub podudziu były umieszczane małe klatki, każda z około 500

–700 insektami, skierowane ekranem z siatki w stronę ciała. Operacja

karmienia trwała prawie 45 minut. W tym czasie wesz wsysała przez

skórę karmiciela ilość krwi równą wadze jej ciała, puchła niczym

balon, jej brzuch zaczynał błyszczeć. Jednorazowo umieszczano na

ciele od 7 do 11 klatek. „Karmiciele wszy”, zwłaszcza tych

zakażonych tyfusem, stanowili elitę w czasie II wojny, mieli specjalne

przepustki, dodatkowe racje żywności, względną swobodę poruszania

się po mieście. To był zamknięty „salon”, do którego wstęp miała

intelektualna elita Lwowa, profesorowie uniwersytetu (w tym Stefania

Skwarczyńska, Stefan Banach, Eugeniusz Romer), muzycy i artyści,

ale także żołnierze AK. Wyjątek robiono dla szkolnych kolegów

„Turka”, czyli syna profesora, Wiktora Weigla, w ten sposób do tego

zamkniętego, elitarnego kręgu trafił także Zbigniew Herbert. Lista

zatrudnionych obejmowała około cztery tysiące osób. W ten sposób

Weigl zarówno w pierwszych latach po zajęciu Lwowa przez

bolszewików, jak i później, w czasie okupacji niemieckiej, uratował

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

69

setki osób przed wywiezieniem do obozów, rozstrzelaniem i śmiercią.

Każdy człowiek w coś wierzy. Może to śmieszne ,ale każdy

człowiek chce pozostać w czyjejś pamięci na zawsze. W duchy też

wierzę. Kiedy miałam osiem lat pokazał mi się anioł, to było jeszcze

na Gorodeckiej.

-Kiedy nadejdzie twój czas, przyjdę po ciebie - powiedział do

mamy dziadunio przed śmiercią. I przyszedł. Nad ranem bo duchy

przychodzą przed czwartą, mama usłyszała kroki.

-Nela, zapal światło –zawołała, ale nawet kiedy przekręciłam

kontakt, dalej było słychać chodzenie po pokoju, jakby ktoś szedł od

okna do drzwi, później znów od okna do drzwi... I mama wkrótce

zmarła. Z „Cepunią” była inna sprawa, jemu Cyganka w pociągu

powiedziała, że umrze, mając 84 lata. Więc śmiał się, kiedy przyszły

jego urodziny, żyję, mówił, wszystko bujda. Nie minęły dwa tygodnie

i już, koniec. Umierał bardzo krótko, nawet nie trwało to pięciu minut.

Przypadek? Kupiłam miód w górach, wyłożyłam na spodeczek do

próbowania. Nie zauważył, że na łyżeczce siadła osa. Chyba był

uczulony na użądlenia, chociaż o tym nie wiedział. Niby przypadek.

Taki jak to, że urodziłam się w Moskwie 27 sierpnia 1939 roku, trzy

dni przed wybuchem wojny, że w 1948 poszłam do komunii świętej w

kościele pod wezwaniem Marii Magdaleny, o oddanie którego teraz

walczymy, że noszę teraz nazwisko Rutkiewicz. Może to, że

ukończyłam kierunek „radio” –tak nazywano studia radiotechniczne i

to, że zostałam wykładowcą na Politechnice Lwowskiej w katedrze

ochrony pracy też było przypadkiem I fakt, że Gienek, będąc na

studiach w Warszawie, na prośbę ks. Twardowskiego skomponował

muzykę do jego wierszy.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

70

-Oblał mnie zimny pot, kiedy zobaczyłem swoją fotografię na

cmentarzu w Milanówku na grobie Czetwertyńskich –mówił, jak

wrócił do Lwowa –takie niesamowite było to podobieństwo.

Może miałam więcej szczęścia od innych, nie dla wszystkich

ż

ycie było takie łaskawe.

Czetwertyna znaczy czwarta część. Czy z tego można

wyciągnąć wniosek kim jestem, jaka krew płynie w moich żyłach?

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

71

Teraz mogę wszystkiemu zaprzeczyć i przyznać się

niemal do wszystkiego –do swoich grzechów i

pomyłek, złych wyborów, dobrych uczynków, zasług,

polskiego pochodzenia, ale to niczego, z tego co się

stało, nie zmieni. Kogo obchodzi, że jestem Polakiem.

Waldemar Pożarski: urodzony w październiku 1941 roku w Rosji

zamieszkały w Rydze pochodzenia Polskiego. Wykształcenie wyższe,

ukończył studia dziennikarstwa telewizyjnego w Moskwie. Zajmował

się działalnością wydawniczą, sprzedażą usług internetowych,

malowaniem obrazów.

Zdjęcie:
Waldemar
Pożarski

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

72

Daugava –Rzeka Przeznaczenia

-Wtedy wróciła do Rygi, pozwolono jej... bo była, „znajesz”,

taką pionierką, jedną pionierką.... no harcerką po polsku, taką

przewodniczącą harcerek –mówił z przerwami, z trudem szukając

odpowiednich słów. Podsłuchiwałem, stałem z boku, widziałem jego

twarz zza pleców rozmówcy. Kiedy mówił, poruszał palcami dłoni,

jakby liczył pieniądze –miałem wrażenie, że próbuje oszacować

prawdziwość słowa, które z takim wysiłkiem odnajduje gdzieś w

pamięci. Jego stopy w rozdeptanych sandałach wykonywały taki

obrzędowy taniec w miejscu - na granitowych kostkach, którymi

wybrukowana była ulica, poruszały się nieznacznie to w lewo, to w

prawo. Wydawało się, że przestępuje z nogi na nogę. Przeciąg, pewnie

w portowych miastach wiatr przelatujący wąskimi uliczkami jest

czymś naturalnym, rozwiewał długie, zaniedbane włosy. Wtedy unosił

rękę ku twarzy, jakby oganiał się od tych podmuchów rozpędzonego

powietrza.

Ryga. Ciężkie od morskiej soli powietrze, mewy przenikliwie

krzyczące nad głową, jak zrzędliwe, wiecznie niezadowolone z życia

kobiety...

Polskie przejście –ulica Polu gãtte

Kościół Matki Boskiej Bolesnej –też nazywany polskim.

Obok wejścia do kościoła, we wnęce –sztalugi.

Wreszcie oni dwaj –nieobecni, zatrzymani w czasie, z boku ja, z

dystansu, odległy...

Własny grób ... Moja rodzina przywędrowała tu z Litwy –

zaczął znów, po chwili przerwy.

W 1901 roku Józef, mój pradziadek, przeniósł się do Rygi. Jego

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

73

syn, a mój dzidek, był kowalem, a na kolei, którą wybudowano w

1861 roku, potrzebowano kowali. Miasto się rozwijało, było trzecim

co do wielkości ośrodkiem przemysłowym imperium carskiego po

Moskwie i Sankt Petersburgu. Przepracował na kolei ponad

pięćdziesiąt lat. Czasami pozwalał sobie na żart, że powinien być

ekonomistą albo historykiem, bo bez sięgania do archiwalnych

dokumentów mógł porównywać systemy polityczne i odpowiadające

im ceny produktów. Zaczynając od czasów carskich, przez okres

niepodległego państwa łotewskiego, okupacji sowieckiej, okres II

wojny, do czasów radzieckich. Jego dziełem jest ozdobna brama,

która strzeże wejścia do ryskiej katedry. To takie symboliczne

pozdrowienie, przesłanie z tamtego świata –sięgnął drżącymi palcami

po kolejnego papierosa.

Mój ojciec miał na imię Ferdynat, urodził się 22 marca w 1911

roku w Rydze, był rzemieślnikiem budowlanym. W dniu ślubu w

1937 mama miała osiemnaści lat.. Kiedy w 1940 roku prezydent

Ulmanis zarządził totalną mobilizację, mój ojciec w wieku 29 lat stał

się żołnierzem łotewskiej armii. Radzieckie czołgi wjechały na ulice

Rygi 17 czerwca 1940 roku. Oficerów zgodnie z instrukcją rozstrzelali

na miejscu, podoficerów wysłali do łagrów, na Workutę, żołnierzy

wcielili do Armii Czerwonej, zmusili do złożenia przysięgi. Matkę

razem z innymi kobietami, które były w ciąży, wywieziono za

Moskwę, w głąb radzieckiej Rosji. Atak Niemców 22 czerwca 1941

roku był całkowitym zaskoczeniem. Już następnego dnia opanowali

Lipawę, gdzie znajdowała się baza okrętów podwodnych, po trzech

dniach zajęli Rygę. Oddział znalazł się w okrążeniu, ojciec trafił do

Stalagu w Salaspils jako jeniec. Zmarł z głodu w styczniu 42 roku.

Tylko tyle wiem o swoim ojcu. Dziadek wykupił od Niemców jego

zwłoki. Dzięki temu ma na cmentarzu swój grób, nie wszyscy w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

74

Rydze mogą się pochwalić własnym grobem.

Jestem Polakiem –podniósł wzrok w górę, ku niebu, jakby Boga

wzywał na świadka –z wileńskiego kraju.

Obrazy... -Jest w czym wybierać, sezon się jeszcze nie zaczął –

zachęci mnie, widząc, że przyglądam się obrazom na sztalugach i

znów sięgnie po papierosa.

Człowiek z gliny... Gieroj soctruda –to był najwyższy z

zaszczytów, na jaki mógł zasłużyć zwykły obywatel. Bohater pracy

socjalistycznej –tak wtedy mówiono. Za pomocą propagandowej

manipulacji próbowano zawładnąć umysłami. Każdy zakład zgłaszał

swoich kandydatów, chciał wywalczyć dla siebie „bohatera”.

Decydował komitet partii, komunistyczna władza. Nie wiem, jak to

się mogło stać, chyba nie zbadano życiorysu dziadka. Jeden z jego

synów, Arkadij, w 1943 roku został wcielony do Legionu

Łotewskiego –to nie była sprawa wiary i przekonań, jedynie prosta

konsekwencja faktu, że osiągnął wiek poborowy. Służył w formacji

SS, której Niemcy użyli także podczas pacyfikacji getta w Warszawie.

Za to w czterdziestym piątym trafił na Kołymę, wrócił na „wielką

ziemię” dopiero po dziewiętnastu latach. Drugi z synów – Józef po

dziadku, zaciągnął się do Armii Ludowej, ale kiedy znalazł się na

terenie Polski zbiegł, działał w podziemiu i po wojnie trafił do

polskiego więzienia. Nie wrócił na Łotwę, po odsiedzeniu kary

zamieszkał w Gdańsku –potrząsnął pudełkiem, obrócił się plecami,

pochylił, wyczekał na odpowiedni moment, kiedy wiatr zelżał, zanim

zdecydował się zapalić zapałkę.

Prócz synów dziadek doczekał się jeszcze dwu córek: Wandy,

najmłodszej z rodzeństwa i –to imię wynalazła babcia w kalendarzu,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

75

Prudencji, która była moją mamą. Nauczycielka w szkole myślała, że

robię sobie głupie żarty, nie mogła zrozumieć, co to za imię –

zaciągnął się dymem.

Może to była tylko lekkomyślność partyjnego funkcjonariusza,

a może jakieś celowe działanie, w rezultacie jednak dziadek został

bohaterem socjalistycznej pracy. O prawo do wykonania jego

pomnika ubiegali się najsłynniejsi artyści. Dziadek pozował w

skórzanym fartuchu i z młotem w dłoni –pamiętam te długie i nudne

wizyty, byłem dzieckiem i nie chodziłem jeszcze do szkoły. Dziś

pomnik dziadka stoi w piwnicach muzeum narodowego.

Jeśli dziadek był jako człowiek twardy jak żelazo, to ja, jego

wnuk, mógłbym jedynie zasłużyć na tytuł człowieka z gliny.

Teoretycznie... Teoretycznie, podobno wszystko w życiu, od

początku do końca, jest dziełem przypadku.

Jak to, że jestem w Rydze.

I to, że wysiadłem przez pomyłkę z tramwaju przy

skrzyżowaniu z Kr.Valdemãra ieala ....o jeden przystanek za

wcześnie.

Ż

e trafiłem tu, na plac przed kościołem, w to niedzielne

przedpołudnie. Że chociaż z boku, oddalony... jestem świadkiem tej

rozmowy.

Nawet to, chociaż sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął, że u

nabrzeży Daugavy (dla nas Polaków to Dźwina) zacumował prom

japońskiego armatora i miasto opanowali Azjaci.

Chociaż z drugiej strony, pewnie zwiedzając stare miasto i tak

bym tu trafił

Jak to możliwe? Urodziłem się w październiku 1941 roku w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

76

Rosji. Nazywam się Waldemar Pożarski –przedstawi się później,

kiedy zdecyduje się na przyjęcie mojego zaproszenia do kawiarni w

pobliżu Prochowej Baszty.

Dziadek przed wojną mieszkał na skraju miasta, na osiedlu

robotniczym. Kolej dla swoich pracowników wybudowała tam

mieszkania. Po wojnie dziadkowi zostawiono tylko jeden pokój z

kuchnią, 16 metrów kwadratowych, żołnierze Armii Czerwonej

powracający z frontu potrzebowali mieszkań.

-Wtedy, w lutym 44, wróciła do Rygi moja mama, to nie była

prosta sprawa, inni wrócili dopiero po śmieci Stalina i też nie tak od

razu, jej pozwolono... bo była, „znajesz” pionierką, przewodniczącą

pionierek... –powtórzy tamto zdanie, które zdarzyło mi się słyszeć

wcześniej i znów zaciągnie się papierosem –mieszkaliśmy w

jedenaście osób w tym jednym pokoju. Moje miejsce do spania było

pod kuchennym stołem. Kiedyś, na początku lat dziewięćdziesiątych,

byłem tam ze swoim synem –wtedy spytał mnie, jak to było możliwe?

Odpowiedziałem –nie wiem.

Mama poszła na studia prawnicze. Tam poznała mojego

ojczyma, później razem pracowali w prokuraturze. Od dziecka

podróżowałem, raz chodziłem do szkoły łotewskiej, innym razem

rosyjskiej, prokurator jest jak żołnierz, musi być w stanie gotowości,

moją matkę przerzucano z miejsca na miejsce. Ale niezależnie od

tego, jaka to była szkoła, dostawałem lanie –byłem obcy, byłem

Polakiem. Miałem możliwość podjęcia nauki w szkole kadetów w

Rydze, to była specjalna placówka dla sierot po żołnierzach

radzieckich, ale nie zgodził się na to dziadek. Ukończyłem średnią

szkołę i poszedłem pracować w zakładzie fotograficznym. Pociągała

mnie fotografia, znalazłem swoje miejsce w życiu.

A do tego przepełniała mnie polskość –nie pozwalałem nawet

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

77

na znieczulenie ,kiedy chodziłem do dentysty, którego gabinet mieścił

się w budynku po polskiej ambasadzie z okresu niepodległości Łotwy

–tyle było we mnie naiwnej wiary.

Chciałem cierpieć za Polskę.

Zarabiałem więcej niż mój ojczym prokurator, byłem znany –

powie to tak, jakby sława i pieniądze były rzeczami najważniejszymi

w życiu człowieka. A po chwili z wyrozumiałością uśmiechnie się do

swoich myśli, wiadomo, tego nie da się sprawdzić.

„Moskaczka”. Na Łotwie wszystko rozgrywa się poza Rygą.

Stare miasto, brukowane, ciasne przesmyki pomiędzy murami

kamienic, przechodnie bramy, katedra Najświętszej Marii Panny,

kościół św. Piotra, ratusz, dom Wielkiej Gildii... to rzeczy dobre dla

turystów. I wysoka wieża zegara na kolejowym dworcu, jak posąg

pogańskiego bożka...

Te nowe osiedla, które otaczają Rygę, wybudowano dla

napływowej ludności. Teraz mówi się o nich „Moskowie”. Albo

lekceważąco „Moskaczka”.

„Ruskich” jest w Rydze tak samo dużo jak Łotyszy. Złośliwi

mówią, że więcej. Żyją według swoich, sowieckich praw, wyznają

swoich bogów po rosyjsku. Przywykli do systemów totalitarnych, bez

strachu przed karą nie potrafią żyć. Nie chcą przyjąć do wiadomości

zmian, jakie zaszły. Są wrogo nastawieni do Łotyszy, to efekt

rosyjskiej propagandy. Ich prezydentem jest Putin, Jak Mojżesz

przemawia do nich z wysokości nieba nad Rygą przez rosyjskie

przekaźniki satelitarne.

Zmuszeni do wyboru między Niemcami a Rosją, wybrali

Niemcy, bo wolą cywilizację zachodnią. Władza Niemiec jest dla nich

mniejszym złem z dwojga. Ogromny wpływ na taką postawę wywarła

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

78

na nich sowiecka okupacja. Uważają walkę z Rosją za narodowy

obowiązek. - Ale nawet te słowa dowódcy 15 Dywizji SS oberführera

Adolfa Axa o łotewskich żołnierzach, wcielonych do Legionu w

czasie II wojny, nie tłumaczą tych zaszłości.

Życie jest jak teatr...-Może to wszystko, co teraz powiem,

wyda się niewiarygodne –uprzedzi moje pytania i po raz koleiny

wzbudzi moje wątpliwości –nie wyglądam teraz na człowieka, który

należał kiedyś do telewizyjnej elity.

Matka płaczem wymusiła na mnie decyzję o podjęciu studiów,

w prokuratorskiej rodzinie wszyscy powinni mieć odpowiednie

wykształcenie. W 1963 złożyłem w Moskwie dokumenty na

najbardziej oblegany kierunek, wydział dziennikarski, chociaż

praktycznie nie miałem żadnych szans. Ale władza prowadziła taką

podstępną grę w demokrację, dobierała według sobie znanego klucza

do grona protegowanych a to jakiegoś nierozgarniętego półgłówka z

zapadłej białoruskiej wioski, czy łotewskiego chłopaka z

przedmieścia. Padło na mnie –studiowałem na kierunku telewizyjnym,

duże znaczenie miała znajomość kompozycji, jaka została mi z

czasów pracy w zakładzie fotograficznym. Mogłem zostać w

Ostankinie, w stolicy, ale wróciłem w 68 do Rygi, zacząłem pracę w

programach informacyjnych, wtedy właśnie miały miejsce wydarzenia

w Czechosłowacji. Byłem w tamtym czasie jednym z niewielu

dziennikarzy telewizyjnych na Łotwie, który swobodnie, bez obcego

akcentu, rozmawiał po rosyjsku. Z Moskwy wciąż przychodziły

telegramy –wyślijcie Pożarskiego na spotkanie do Estonii, na zjazd, na

uroczystości...

Los wynosił mnie ku górze, popularność, przyjęcia, alkohol...

Pieniądze, sława, życie zabawa... i coraz więcej pozorów, mniej

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

79

prawdy. Zapomniano mi, że byłem obcy, miałem polskie

pochodzenie, a i ja niespecjalnie spieszyłem się, by o tym

przypominać.

Ożeniłem się, urodził się jeden syn, zaraz po nim drugi...

przeszedłem do gazety –nazywała się wtedy „Głos Rygi” –

potrzebowałem stabilizacji. W ramach wymiany dostawałem teksty

informacyjne PAP –miałem dodatkowe pieniądze z tłumaczenia.

Aż przyszedł rok 1981 i okazało się znów, że życie jest jak teatr

–jak to napisał Szekspir –a ludzie jedynie grają role jakiejś, czasami

ś

miesznej, a czasami tragicznej sztuki. W tym nieskończonym cyklu

trwania, śmierci, kolejnych narodzin...

Dokumenty...Ludzie na Łotwie nie mieli dokumentów,

chodziło o to, żeby kontrola nad nimi była pełna. Nawet bilety

kolejowe były imienne i żeby kupić bilet na przejazd w dworcowej

kasie, należało okazać dokument tożsamości. To miało także zapobiec

ucieczce mieszkańców wsi do miast. W Rosji istniały nawet wioski

typu miejskiego, u nas termin „sioło” oznaczał najczęściej chutor –

trzy, cztery domy. Nie masz dokumentów –siedź w domu. Bywało

tak, że przewodniczący kołchozu, któremu brakowało ludzi do pracy,

przywoził mieszkańców innych republik za obietnicę wydania

dokumentów, taką cenę miała wolność. Dokumenty to było jak

zbawienie.

Turyści...Na białym płótnie jeszcze widać ślady czarnego

flamastra. Miejsca obrysowane kreską wypełnia barwna plama.

Katedra. Na szczycie katedralnej wieży złoty kogut. Zadzieram głowę.

Kogut..?

-Pokazywały wiatr, kierunek –powie, widząc moje zdziwienie –

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

80

ż

eby żeglarzom było łatwiej, kiedy wprowadzali do portu statki. I

wierzono, że sprowadzają na ziemię dzień...

-Turystów przyzwyczajonych do krzyży na kościelnych

wieżach zawsze to dziwi.

„Głos Ojczyzny”... I to, co dalej zamierzam powiedzieć,

zabrzmi równie niewiarygodnie –uśmiechnie się, sięgnie po papierosa,

znów podejmie swoja opowieść –odmówiłem współpracy ze

służbami.

To był taki dziwny moment, kiedy raptem KGB straciła oczy i

uszy. Naczelny redaktor łotewskiego „Głosu Ojczyzny”, jak się

później okazało, pułkownik KGB, akredytowany przy Organizacji

Narodów Zjednoczonych, poprosił o azyl. I sypnął wszystkich tajnych

współpracowników, których zwerbował.

Odmówiłem nie dlatego, że byłem odważny. Byłem

przekonany, że komu jak komu, ale mnie nic nie mogą zrobić. Miałem

mocne plecy. Więcej, poszedłem ze skargą do kolegi ojczyma w

prokuraturze, który sprawował nadzór nad przestrzeganiem prawa

przez tajne służby. I okazało się, że tak naprawdę to ten mały

funkcjonariusz, który ze mną rozmawiał, ma nieograniczona władzę,

rządzi nawet prokuraturą. Zatrzymano moją „książkę pracy”, a to

oznaczało, że został wymazany mój dotychczasowy staż pracy. Życie

zaczęło spychać mnie na bok. Nie przedłużono mi umowy w gazecie.

Jeszcze ktoś starał mi się pomóc, jeszcze telewizja kupiła mój

scenariusz, jeszcze od czasu do czasu gdzieś załapałem się na

dorywczą prace. W końcu został mi tylko rozładunek wagonów, o ile

w tym dniu przyszedł niezaplanowany transport. To trwało cztery lata.

Aż wezwano mnie do „domu na rogu”.

-Nie chcemy, żeby pan skończył w „psychiatryku”, ma pan

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

81

ż

onę, dzieci, proszę przyjąć od nas pracę w Taszkiencie, w gazecie –

oficer zaproponował mi takie dobrowolne zesłanie –i proszę nie mieć

do nas żalu za to wszystko, takie mamy instrukcje, zasady działania,

procedury.

I tak trafiłem do Azji, do Uzbekistanu. „Wieczorny Taszkient”

to była ta gazeta, na którą zostałem skazany. Miałem zakaz wyjazdu z

miasta, podczas gdy mój średni syn jako laureat olimpiady wiedzy

fizycznej brał udział w międzynarodowych spotkaniach w Austrii,

Japonii –jeszcze jeden paradoks. Później był jeszcze epizod, kiedy na

fali pierestrojki chciałem utworzyć w Moskwie własne wydawnictwo

w 89 roku. W dalszym ciągu szły za mną jakieś czarne papiery, nie

miałem „dachu, czyli przykrycia z góry”, zbankrutowałem i po trzech

latach wróciłem do Rygi.

Pozory..? Nie wiem, co jest prawdą, co zmyśleniem, nie

potrafię rozdzielić jego historii na pojedyncze epizody, oszacować.

Tylko język, pewna kultura mówienia, obce słowa, wtrącenia,

ś

wiadczą o nim, są argumentem za.

Wszystko inne przemawia przeciw. Ale może to tylko pozory...

bo przecież otacza nas tyle rzeczy niewiarygodnych...

„Piorun nie uderzy, chłop się nie przeżegna” Zacząłem

inaczej myśleć o życiu –mówi –to trochę jak w tym przysłowiu.

Wróciłem do Rygi.

Mama nie żyje, ojczym, moja żona.

Dwu moich synów mieszka w Stanach, jeden na Ukrainie.

Zostałem sam.

Maluję wspólnie z Igorem. Jest Rosjaninem, ale nie mieszka w

ich getcie. Ma znakomite wyczucie światła, uzupełniamy się

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

82

wzajemnie. Ja szkicuję obraz, komponuję, on wypełnia go kolorami.

Tak żyję.

Teraz mogę wszystkiemu zaprzeczyć i przyznać się niemal do

wszystkiego –do swoich grzechów i pomyłek, złych wyborów,

dobrych uczynków, zasług, polskiego pochodzenia, ale to już niczego,

z tego co się stało, nie zmieni. Kogo obchodzi, że jestem Polakiem. A

chciałbym jeszcze pojechać, chciałbym zobaczyć Gdańsk. Żeby

wiedzieć, czy rzeczywiście jest piękniejszy od Rygi. Tylko czy los mi

pozwoli?

Nie wiem.

Nie darmo Daugavę nazywają „Rzeką Przeznaczenia”

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

83

Księga świadectw

Podróż trzecia -przestrzeń wiary

My co byliśmy żywi umieramy teraz

U kresu cierpliwości

Thomas Stearns Eliot Ziemia jałowa

tłum. Krzysztof Boczkowski

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

84

26 czerwca w czterdziestym czwartym, dwa tysiące

amerykańskich samolotów zrzucało bomby. Najpierw

było takie brzęczenie jak u komara i coraz bardziej, aż

stało się jak grzmot, rozdzierało uszy, cały świat był

ogłuszony. Zrobiło się szaro jak wieczorem, słońce

zasłoniły samoloty. Całe niebo było w aluminiowej łusce i wtedy

uderzyły pierwsze bomby. Buchnął czarny słup dymu.

Stanisław Winiarz, urodzony w styczniu 1931 w Drohobyczu. Jeden

z głównych inicjatorów akcji odzyskania a później odnowienia

przekazanego przez ukraińskie władze 13 grudnia 1989 roku

zdewastowanego w czasach ZSRR kościoła św. Bartłomieja

Zdjęcie:
Stanisław
Winiarz

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

85

Ręka, noga, mózg na ścianie.

Zawsze zaczyna oprowadzanie turystów po kościele tak samo,

od słów - jestem Stanisław Winiarz, urodziłem się w styczniu 1931

roku, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - robi chwile przerwy,

patrzy uważnie w oczy przybyłych, jakby się zastanawiał, ile

powiedzieć z tego, co ważne, a ile ominąć, przemilczeć.

Czasem dodaje - urodziłem się w więzieniu na „brygidkach”

albo „na górce”.

I żeby wszystko było jasne, dopowiada - w więzieniu był

kościółek, cerkiewka i mała synagoga, każdy według swojej „nacji”

mógł się modlić po swojemu do Boga. Ale ja zostałem ochrzczony w

kościele, tak chcieli rodzice.

Nasz kościół nazywają „Ręka, noga, mózg na ścianie”.

Jestem tu kościelnym.

„Polmin” to była największa rafineria w Drohobyczu. Tam nie

brali do pracy Żydów. Ci z „Polminu” to byli państwowi, lepsi,

trzymali się osobno. Z mniejszych to był jeszcze „Dros”, „Jota”,

„Nafta”… Żydzi szli do „Galicji”, mieli swoje rafinerie.

Dwa kilometry za „Polminem” był w polu chutor. Marcepol,

dwanaście chałup. Sami Polacy. Kiedy wyjechali w czterdziestym

czwartym, Sowieci znieśli przysiółek, zrównali z ziemią. Teraz w

tamtym miejscu po wiosce nie ma śladu.. Z tego chutoru pochodził

mój dziadek. Młodo umarł. W Drohobyczu był „wielki targ” w

poniedziałek i „mały targ” w piątek. Dziadek furą pojechał, w

poniedziałek albo może w piątek, zaszedł po drodze do karczmy.

Siedem „nożów mu zapchali”. Z Marcepola rodem jest ojciec, w 1904

się rodził, dostał imię Jakub. Siostra ojca, tego nie powiem dokładnie,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

86

chyba z 1896, wyszła za mąż za „przodownika”, inaczej naczelnika

kryminału. To było zanim ja się urodziłem. Rok do wojny wyjechali

do Zabrza. Mam brata młodszego o sześć lat, mieszka na Łotwie i

siostrę młodszą o trzy lata..

Łotysz, Polak, Ukrainiec, Czech –gdyby patrzeć po

obywatelstwie, wszystko pomieszane, taka to rodzina.

Na początku była sól - zawsze po wygłoszeniu wstępu zaczyna

mówić o soli, o żupach, topkach solnych w herbie - sól jest ważniejsza

niż złoto.

Ale od niej ważniejsza woda, wody zawsze w Drohobyczu

brakowało, tu wszędzie była ropa solna, nie nadawała się po picia,

musieli wodę przywozić aż ze Stryja. Warzelnia do dziś pracuje,

solankę rurami tłoczą z innych miejscowości, trzy kilometry, odwierty

w kierunku na wioskę Solec porobili.

Sól, chleb, woda to prawdziwe bogactwo, na soli wyrósł

Drohobycz.

Ojciec poszedł pracować w kryminale jako „klawisz”, szwagier

go wziął do siebie, miał dwadzieścia parę lat i wtedy ja się urodziłem.

„Na górce”. Więzienie pobudowali Austriacy. Do szkoły dzieci

strażników woziła bryczka. Do wojny skończyłem trzy klasy polskiej

szkoły u św. Jadwigi, byłem szczyl, miałem dziewięć lat, ale już jako

dziecko w piłkę grałem. Nie robiłem polityki, nie biegałem za tymi, co

krzyczeli –„Nie kupuj u Żyda”. Ojciec zabierał mnie na mecze, kiedy

grał drohobycki Junak. Przy parkanie, przez płot, na boisku –wszyscy

krzyczeli: Junak! Junak! A kiedy nagle zapadała cisza, spomiędzy

trybun dobiegało śpiewne zawodzenie handlarzy: pestki, precli,

najlepsi precli jajowe, pestki... Nie było silnych na naszych, w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

87

trzydziestym ósmym wzięliśmy ligę lwowską. Tylko raz

Ż

ydzi z „Betaru” wygrywali z naszymi, no i był taki ukraiński zespół

we Lwowie –„Ukraina”, dwa razy cierpiał „Junak”. Wszyscy ze

wszystkimi się wtedy bili, robili zadymy, całe miasto walczyło ze

sobą... „Polmin” kupował zawodników do gry, myśmy krajową ligę

mieli na wyciągnięcie ręki. Ale wojna, trzydziesty dziewiąty. Ojciec

pracował może trochę za połowę września. Wychodne czyli wolne

dostało ich siedmiu tego dnia. Ojciec miał brata, robił jako weterynarz

przy rzeźni, tam z wieczora zaszedł z matką, poradzić się, pogościć.

My się w troje dzieci w domu zostali. Wszyscy inni strażnicy mieli

służbę, a było ich czterdziestu dziewięciu, może pięćdziesięciu, no nie

chcę kłamać. Kiedy wychodził, zobaczył odkryty „eszelon”,

ciężarówkę, klęczeli skuci do tyłu kajdankami, po czterech rogach

„enkawudyści” z karabinami. W sądzie w piwnicach niektórych od

razu rozstrzelali, resztę wywieźli do Charkowa, nikt nie wrócił. Matka

wzięła nas po cichutku za ręce, zabrała z domu, wszystko zostało.

Ojciec ukrył się, wykopał sobie jamę, schron i tak siedział,

siedemnaście miesięcy, jak tu byli Sowieci.

Pytaliśmy, jak to dzieci –gdzie tato, gdzie tato?

Szukali nas, byliśmy raz tu, raz w innym domu, żeby nie

wywieźli. U Ukraińców, Polaków, gdzie się dało. Dobrzy byli

sąsiedzi, my też nikomu nic złego, nie zdradzili nas. Szczęść Boże, ich

siedmiu ocalało.

Nasz kościół nazywają „Ręka, noga, mózg na ścianie”. Podczas

budowy na tym miejscu znaleziono zrobioną z kamienia figurę

pogańskiego bożka. Wszystko, co z niego zostało, wmurowano w

zewnętrzną ścianę. Głowa, ręka, stopa.

-To było za króla Jagiełły w 1392 roku -prowadzi do

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

88

odsłoniętych spod warstwy tynku fragmentów średniowiecznych

malowideł.

W czterdziestym pierwszym przyszli Niemcy. Ojciec wyszedł

ze schronu. Mieli listy, kto przeżył Sowietów -wszystkich siedmiu

wezwali do pracy. Matka powiedziała –idź, komuniści pobici, nie

wrócą. Otworzyli więzienie, bierzcie swoich. Przed odejściem NKWD

wszystkich politycznych wymordowało. W samym więzieniu może

dwustu ich zabili. Za magistratem też, węglem ich ciała przysypali.

Ludzie chodzili, szukali. Po dwu tygodniach ciała zaczęły się

rozkładać, śmierdziało strasznie, koniec, do jednego dołu ich zakopali.

Za czas wojny skończyłem jeszcze dwie klasy polskiej szkoły.

Ż

ydom straszne rzeczy Niemcy zrobili za te lata. Nie

zazdroszczę im tego głodu, kanałów, piwnic, umierania. Oni mówili –

nie wszystkich nas przecież zabiją, to nie mieści się w głowie. Nam

też się nie mieściło.

Nie każdej wycieczce pokazuje malowidła na sklepieniu

kościoła, przedstawiające rzeź Polaków -tu w 1648 była taka

rewolucja, zaczęła się od Chmielnickiego, po której kościół był

poniszczony, na dzwonnicy jest wmurowana tablica. Władza

dzisiejsza tam napisała – Kozacy i chłopi wyzwolili miasto i pokonali

polsko -szlacheckie wojska. Miasto było otwarte, wszystkich

wymordowali. Tych, co schronili się w kościele, pochowano za

progiem. Później, żeby nie deptać ich kości, dostawiono tam kaplicę.

W czterdziestym czwartym, w sierpniu, nikt się nie spodziewał,

miasto nie było zdobyte, nad ranem aresztowali ojca ci z NKWD,

zabierali według listy, dopiero po tym wkroczyły wojska. Wysłali do

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

89

obozu. „Użłagu”. Z jednego wyroku, naraz, dwa tysiące ludzi osądzili.

Resztę Polaków wyganiali na ziemie zachodnie. Wszyscy, kto mógł,

wyjechali. Kościół był bez księdza, sami się tam zbieraliśmy,

ostatecznie zamknęli go 30 czerwca 49 roku, zrobili w kościele

magazyn. My zostaliśmy. Poczekamy na ojca –powiedziała mama.

Umeblowane mieszkanie przez trzy lata w Szczecinie rodzina nam

trzymała –trzeba było pojechać –tak dzisiaj myślę. Ciężko było,

zacząłem pracować w „dachówczarni”, tam za Niemców było

ż

ydowskie „komando”, szkołę wieczorowo robiłem. Jedno miałem dla

siebie –piłkę. Zaraz jak się tylko wojna skończyła, graliśmy ulica

przeciw ulicy, później wzięli mnie do „Buriewiestnika”, przy tartaku

grałem o wejście do drugiej ligi z miejscowymi: „Naftowykiem” i

„Spartakiem” –2 : 0 przegraliśmy. W 1950 wzięli mnie do wojska do

Mińska, w „armijnej” drużynie grałem. Odsłużyłem swoje, po

czterech latach w grudniu wróciłem i ojciec też tego samego roku

wrócił, był już w domu. Jako fizyczny w tartaku do emerytury

pracował. Nie chciał opowiadać, tobie to, co przeżyłem, wiedzieć

niepotrzebne –mówił, jesteś młody, musisz wierzyć w życie. Wiem

tylko, że wieźli ich morzem, kto umarł, do wody rzucali. Połowa nie

dojechała. Paczki wysyłaliśmy na Kirow.

Później prowadzi przez cały kościół do prezbiterium, by

pokazać zachowane oryginalnie trzy ogromne drewniane tablice,

wiszące na ścianach, jest na nich spisana historia kościoła i czwartą,

równie ogromną -o życiu ks. Marcina Laterny, spowiednika Batorego.

Zginął poćwiartowany przez Szwedów i wrzucony do Bałtyckiego

Morza.

-Kiedyś, żeby spisać historię męczeńskiej śmierci jednego

człowieka, potrzebna była taka tablica –mówi.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

90

Po wojsku pracowałem jako mechanik samochodowy, przyszedł

na „sportiwną” –wtedy się nazywała inaczej, główny inżynier z

tartaku, drużynę piłki zbierał, dawał dobrą stawkę. Będziesz miał czas

trenować –obiecał -co drugi dzień wychodne, etat zawodnika. Żona

po matce z dziada pradziada tu osiadła, po ojcu nazwisko panieńskie

Bibr, z Czech jej ojciec, za pracą tu do rafinerii trafił za Polski. W

„Polminie” zginął podczas bombardowania, 26 czerwca w

czterdziestym czwartym, dwa tysiące amerykańskich samolotów

zrzucało bomby. Najpierw było takie brzęczenie jak u komara i coraz

bardziej, aż stało się jak grzmot, rozdzierało uszy, cały świat był

ogłuszony. Zrobiło się szaro jak wieczorem, słońce zasłoniły

samoloty. Całe niebo było w aluminiowej łusce i wtedy uderzyły

pierwsze bomby. Buchnął czarny słup dymu. Niemcy bramy

zamknęli, kto próbował uciec –strzelali. Zginęło wtedy w „Polminie”

osiemset osób. A później na cmentarzu kompania honorowa, „Heil

Hitler”, uroczyście. W 56 roku ożeniłem się, najbliższy „pracujący”

kościół mieliśmy w Samborze. Kto by pomyślał –komsomołka, w

buchalterii w rzeźni pracowała, a tu ślub w kościele. Dwa lata nie

odbierała legitymacji, dzwonili, wzywali, jej matka od rozumu

odchodziła –doigrasz się. Udawali, że nie wiedzą, wtedy władze były

dla mnie łaskawe, później byłem już za stary do piłki. Dom

zaczęliśmy stawiać, jak to się mówi, z pracy rąk. W 57 urodziła się

córka Bogusława, Bogusia, skończyła medycynę, cztery lata później

Adam, jest lekarzem stomatologiem. No i przyszły wnuki, ochrzczone

po naszemu, z córką po polsku mówią, z ojcem po ukraińsku, dobrze,

ż

e porządny człowiek i nie zabrania. Jaki im los pisany, tego nikt nie

wie, one może teraz będą opowiadać, był sobie dziadek, była też

babcia...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

91

Kościół został odbudowany ze zniszczeń na początku XVIII

wieku –resztę swojej opowieści o historii kościoła wygłasza stojąc na

ś

rodku, w przejściu pomiędzy ławkami –malowidła na nowo położył

taki tutejszy malarz, Andrzej Sołecki, na ścianach sceny z życia

Drohobycza, cała historia. Ile pod nimi zostało tamtych,

ś

redniowiecznych zdobień, nie wiadomo.

Wojna wszystkich pogodziła, przed wojną nas było piętnaście

tysięcy, żydów tyle samo jak katolików i prawosławnych reszta –

może osiem. Teraz Drohobycz ma osiemdziesiąt cztery tysiące,

naszych nie ma tysiąca, mówią, że dziewięćset sześćdziesiąt osiem

osób, żydów niecałe dwieście, obcych, przybyłych ze wschodu. Tylko

jeden przedwojenny drohobycki został. Nic od nas nie zależy,

jesteśmy tu na wymarciu, musimy po sobie uratować jakiś ślad.

Był czas, że nie wolno było rozmawiać po polsku, modlić się

nie było gdzie, świętować nie dawali. Zawsze były jakieś terminowe

kontrakty, pilne zamówienia, wysyłki, trzeba było iść do zakładu w

Boże Narodzenie, Wielkanoc, tylko na tygodniu nie było co robić. My

ż

yliśmy tu jak ci pierwsi chrześcijanie, w tajemnicy się zbieraliśmy,

czasami przyjechał ksiądz, mszę po kryjomu w domu odprawił.

Kiedy kościół zamknęli, zrobili tu magazyn makulatury, zaczęli

wszystko niszczyć, witraże pobili, uczniowie Matejki robili do nich

projekty, prace ukończono w 1923 roku, piękne były, pojedyncze

szybki na samej górze ocalały. Organy trzyćwierciowe pierwszy

sekretarz miasta za 300 rubli gdzieś na wschód Gruzinom sprzedał.

Przyszła zima, był mróz, palili w kościele w takich żelaznych kozach,

ż

eby się ogrzać, po kolei poszło wszystko na ogień: ołtarze, obrazy,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

92

ławki, konfesjonały, bezcenne książki z biblioteki kościelnej spalili.

Okopcili sklepienia, malowidła poczerniały. Z urządzenia kościoła te

cztery tablice ocalały… Na koniec tynk zaczęli w prezbiterium zbijać,

zabielili ściany, muzeum ateizmu otworzyli w kościele.

Gdyby doliczyć wojsko, to pod / ponad?/ pięćdziesiąt lat

przepracowałem, szmat czasu. Dostałem za to emerytury 536 hrywni,

to dokładnie 100 dolarów, zimą wypalamy gazu za przeszło połowę, a

i to jest zimno, chodzimy po domu ciepło ubrani, światło 40, woda 30,

telefon 50, lekarstwa... aż się nie chce mówić, pod miły Bóg, moja

emerytura nie wystarcza. Ale nie narzekamy, przychodziła już na nas

gorsza bieda. Młodzież uciekła do miasta, wioska pustoszeje, na

starych ludziach stoi, osty, łopuchy, „budakami” pola zarosły, puste

chałupy po wsiach, krowy wyrzynają. Kto na ziemi ma pracować, co

on motyką albo łopatą zrobi? Wszystko z dnia na dzień drożeje,

bochenek chleba już 2,8 hrywni, kilo cukru 3,80 , kilo mięsa 40

hrywni, jak żyć? Więc tylko ten kościół uratować mi w głowie, może

wtedy coś po mnie zostanie.

W 1987 zaczęliśmy się dobijać o kościół, do Kijowa, do

Moskwy -napisaliśmy sto dwadzieścia cztery listy do władzy, na

ż

aden nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Mieliśmy jeszcze jeden kościół –

kapucynów na Wójtowskiej Górze. Zajęli go Sowieci, wojsko,

przebili belki, zrobili na parterze stołówkę, a na piętrze klub. Greko-

katolicy odbili wszystko, odremontowali i zrobili cerkiew. Nam

pomógł ksiądz Stanisław Draguła z Wrocławia w 1989 –zbierajcie

podpisy -mówił, zawiozę wasze listy do Watykanu. Końcem roku

przyjechał Gorbaczow do Ojca Świętego, wtedy obiecał oddać

kościół. Wezwali nas do ratusza 13 grudnia, przyszły w tej sprawie do

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

93

Drohobycza papiery, jeszcze próbowali po swojemu, wy rano

odprawiajcie nabożeństwa, my wieczorem będziemy tam mieli klub,

spotkania ateistów. Ale my, jak nam tylko klucze 16 grudnia dali,

zmieniliśmy zamki. Kościół pusty, pierwsze po czterdziestu pięciu

latach Boże Narodzenie świętowaliśmy tutaj. Powoli tak pracujemy,

zbieramy grosz do grosza, dach zrobiliśmy na dwieście lat, woda się

nam na głowy nie leje, mamy się gdzie modlić, to ławki sprawiliśmy,

ołtarze boczne z kościoła z Krakowa nam dali, ściany osuszamy, nas

tylko garstka, może dwieście osób z Polaków, co twardo przy wierze

stoją. Na tacę rzucają kopiejki, większość emerytów, ludzi starych,

jak mamy kościół za te pieniądze wyremontować. Naszemu papieżowi

pomnik przed kościołem chcemy postawić, on tak naprawdę kościół

nam odzyskał, on naszym dobroczyńcą.

Mówi -czasami myślę, z jakiego wyroku, z czyjej woli tu

jestem, zostałem, w jaki celu.

Pokazuje puszkę na ofiary i kończy zwykle tymi samymi

słowami -wszystkich proszę, jeśli możecie pomóżcie nam, bo sami nie

damy rady kościół do świetności przywrócić.

I dziękuje zawsze w ten sam sposób - szczęść Boże, w imię

Ojca i Syna i świętego Ducha.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

94

I wtedy pojawił się umundurowany oddział podający

się za Sowietów. My swoi, możecie wychodzić –

wołali. Pierwsze: zamordowali księży, później resztę.

Najbardziej znęcali się nad kobietami, które służyły w

wojsku niemieckim. Chłopiec, który dowodził obroną,

zupełnie się stracił, nie oddał ani strzału, zamęczyli go w okrutny

sposób.

Irena Sandecka, urodziła się w Humaniu 11 kwietnia 1912 roku.

Ukończyła słynne Gimnazjum Krzemienieckie im. Tadeusza

Czackiego oraz Seminarium Nauczycielskie im. Hugona Kołątaja. Po

studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie pracowała jako

nauczyciel, wojna zastała ja w Belgii. Wróciła do Lwowa, później

przeniosła się do Krzemieńca. Po wojnie do emerytury pracowała jako

laborantka w szpitalu, potajemnie ucząc dzieci języka polskiego i

religii.

Zdjęcie:
Irena Sandecka

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

95

Krzemieniecki Elementarz. Kto ty jesteś?

„Błogosławione drzewa, może sprzed stuleci

Jakiś ojciec rodziny dla swojej pasieki

Sadził Was, spoglądając w czas przyszły, daleki

Z myślą w złotych miodach dla wnuków swych dzieci[...]

Bądźcie błogosławione! Choć burza zwalił

Młodsze od was olbrzymy, które pod stopami

Grodzą drogę wędrowcom, grożąc gałęziami,

Wyście przetrwały wieki:

Bo w korzeniach siła.

(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony)

- Nie lubią nas tutaj. Przeszkadza im nasza religia, my sami,

nasza historia, którą próbują zmienić. Przed wojną było w naszej

diecezji 169 kościołów, obecnie jest tylko 22, według danych sprzed

kilku lat, ale i one są jak ziarno piasku, które utkwiło w oku, kłują. To,

ż

e teraz budują tu ponad 100 luterańskich zborów, nikomu nie

przeszkadza. Nasi występują w roli naiwnych, łatwowiernych

turystów, cukierkami obsypują dzieci. Młodzi Ukraińcy jeżdżą do nas

na zarobek. Dary z Polski przez nasze ręce trafiają do miejscowych.

Ź

ródłem i podstawą utrzymania jest tutaj nasz niefrasobliwy rodak i

emerytura.

- Mają świadomość, że siedzą w kieszeni Rosji - to nie moje

zdanie, to przeczytałam ostatnio w gazecie - wystarczy, że tam w

Moskwie zakręca kurki z ropą i gazem i cała tutejsza gospodarka

padnie na kolana.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

96

- Bóg, Honor, Ojczyzna - to można było przeczytać na naszych

sztandarach. Bóg - jest. Ojczyzna - też. Ale gdzie podział się nasz

honor? Komu podajemy rękę?

- Tego, co już się stało, nie da się zmienić, trzeba być głupcem -

mówi z pasją, jakby te słowa mogły coś zmienić.

- Była u mnie ekipa telewizji polskiej. Nie możemy tego puścić

na antenę - powiedzieli. Mamy zakaz robienia filmów na te tematy.

Nie chcemy wciąż odwoływać się do przeszłości, która nas dzieli. -

Odjechali. Ich sprawa. Przyjechali następni. Z Kijowa, z ukraińskiej

telewizji. Czekałam. W końcu padło to pytanie. Niemcy ukarali

swoich zbrodniarzy - powiedziałam, zrobili to na oczach całego

ś

wiata. Na przyznanie się Rosji do swoich zbrodni musieliśmy czekać

długo, ale w końcu się doczekaliśmy, przyznali się do Katynia, do

„gułagów”. Od was do tej pory nie usłyszeliśmy słowa - wybaczcie

nam. Zamiast tego słyszymy, że historia, którą poznaje młodzież,

powinna być czysta, że winy są po obu stronach, że operacja „Wisła”,

ż

e musimy poczekać - wam trzeba dużo cierpliwości - aż młoda

ukraińska demokracja okrzepnie, aż zostanie zbudowana tożsamość

narodu.

-W tym czasie różni mądrale poprawiają dokumenty,

przeinaczają fakty.

- To jest relacja naocznego świadka. Wszystkie polskie domy

wywrócone na lewą stronę, „wyryte”, od strychu do piwnicy: rozdarte,

otwarte, zniszczone. Żywego ducha. Wiśniowiec. Byłam tam z

ostatnim oddziałem Niemców, uprosiłam austriackiego generała, który

wysłał zwiadowców na rozpoznanie, żeby pozwolił nam się z nimi

zabrać. Chciałabym poznać chociaż nazwiska tych chłopców.

Najstarszy z żołnierzy miał 24 lata, najmłodszy 16 - wszyscy z

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

97

dobrych austriackich rodzin, chyba Niemcy zbierali już ostatki, skoro

brali dzieci na wojnę. Specjalny oddział motocyklowy. Zadeklarowali,

ż

e pomogą mi szukać tych, co przeżyli. Weszliśmy do podziemi przez

okno. Ogromny kościół, niedaleko pałac. W części krypty -

przysypana gruzami wielkiego ołtarza kobieta z niemowlęciem w

rękach, na wierzchu chłopczyk, może dziesięcioletni, twarz śliczna,

długie rzęsy, spuszczone powieki i... ciach –szeroko otwarta

czerwona szrama na szyi. Pozostałych od razu zakopali, tak zawsze

robili. Wtedy spotkaliśmy pierwszego Polaka, który to przeżył -

Gąsiorowskiego, zarośnięty, obszarpany jak dziad. On nam

opowiedział, co się stało. Sowiecki porucznik zebrał ich, kazał im

organizować samoobronę, zamówił chleb w piekarni, wodę do

kościoła. Ktoś strzelił z ukrycia –i… nie ma sowieckiego porucznika,

jest trup. Nasi zamknęli się z zakonnikami w środku, część ukryła się

w podziemiu. I wtedy pojawił się umundurowany oddział, podający

się za Sowietów. My swoi, możecie wychodzić –wołali. Pierwsze:

zamordowali księży, później resztę. Najbardziej znęcali się nad

kobietami, które służyły w wojsku niemieckim. Chłopiec, który

dowodził obroną, zupełnie się stracił, nie oddał ani strzału, zamęczyli

go w okrutny sposób. Mam na potwierdzenie dwu świadków –

wszystko widzieli: Kapuściński -uciekinier, w Wiśniowcu zginęli jego

rodzice i Konopacki -pochodził stamtąd, miał tam znajomych. Relacja

o wymordowanym miasteczku jest właśnie taka.

- Co robić? Proszę sobie wyobrazić przerażenie na wieść, że

zwiadowcy jadą dalej. Jeśli spróbujemy wracać sami, czeka nas

ś

mierć, tam w Czarnym Lesie stoją banderowcy. Nie ma nawet

wyboru. trzeba żyć, jechać dalej. Tak znaleźliśmy się w Zbarażu.

Pamiętam te zapachy u zakonnic w kuchni, tyle lat, a takie rzeczy się

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

98

pamięta –dla nas miska pełna wody, krupa goniła krupę –proszę, oto

sprawiedliwość. A ja co mam zrobić: jednego z tych towarzyszących

mi pomocników wzięłam od żony, drugiego od matki, jestem za nich

odpowiedzialna.

Myślę –mam w domu dobry likier, kiedy odchodzili Sowieci

tylko to zostało w sklepach, poszła na ten alkohol cała pensja mamy,

może się dadzą przekonać, poproszę, żeby nas odwieźli do

Krzemieńca.

Mówią –nam przecież śmierć pisana, możemy pojechać, ale coś

chcemy od życia -najpierw pójdziemy razem do kina. Wojna! Ale

niby dlaczego nie, niech będzie kino. To się może nie mieści w głowie

–kino! I w czasie filmu pierwsza seria, pocisk z armaty, sowieckie

„tanki” na ulicach. Sanie, którymi mieliśmy wracać, przepadły.

Jedyny wolny przejazd przez Tarnopol. W olbrzymim korku

niemieckie samochody z konserwami, czekoladą, chlebem –

zaopatrzenie.

„Panzer! -hurra!” Panika.. „Panzer, panzer...! ” Popłoch,

wszyscy gdzieś biegną, jedni tu, drudzy tam -uciekają. Z tego dnia

pamiętam ten gęsty, tłusty zapach jedzenia w powietrzu w zakonnej

kuchni, i film.

Wróciliśmy z Bożą pomocą do Krzemińca.

Brońmy się! – zaczęłam biegać po domach –widziałam, co się

stało przecież na własne oczy, w Wiśniowcu.

Co się szykuje ? –wyjdą Niemcy, a wtedy oni uderzą.

Zanim przyjdą Sowieci. Dwie godziny i będzie po nas.

Wystarczy. Wiedzieliśmy, że tu jest ich dowództwo, na zboczu Bony.

Na wszelki wypadek –w domu naprzeciwko jest broń, tam

mamy się zgromadzić, bronić.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

99

Rano wychodzę –sowieckie wojska.

Nie było alarmu. Całą noc ktoś strzelał w powietrze

oświetlające rakiety. Generał, ten Austriak czy Ślązak nas uratował.

Tak -uratował. Zostawił starego żołnierza, zagroził mu rozstrzelaniem,

to on wypuszczał te rakiety jedną po drugiej w powietrze –myśleli, że

jeszcze w mieście są Niemcy. A może zrobił to we własnym interesie,

ż

eby spokojnie się wycofać. Pewnie to takie egoistyczne, ale ja

wszystkich proszę, żeby dowiedzieli się jego nazwiska. Hitlerowski

generał -kto to był? Ci chłopcy z jego oddziału, dzień przed, zanim

odeszli, przyjechali się pożegnać, jeszcze jeden znak

charakterystyczny –jeden był bez ucha.

Ż

al mi ich -myślę zginęli. Przecież wiadomo! Austriacy nie

lubili Hitlera, dlatego rzucono ich Sowietom na pożarcie, zostawiono,

ż

eby osłaniali wycofujące się oddziały. Na zmarnowanie.

Zarządzenie władzy z czasów Chruszczowa: do 1980 roku

religia w ZSRR przestanie istnieć. Ostrzeżono mnie na przesłuchaniu

w MGB (Ministerstwo Gosudarstviennoj Biezopasnosti utworzone w

1946, przekształcone w 1953 roku w MWD

-przypis autora), że za

łamanie obowiązującego prawa zostanę ukarana. Słyszałam o

procesach dla kobiet uczących polskie dzieci języka i religii, które

kończyły się wyrokami wieloletniego więzienia albo zesłaniem do

obozów.

Napisałam ten elementarz odręcznie, sama. To były tylko dwa

zwykłe zeszyty do rysunków, które składały się na podręcznik do

nauki. I te zeszyty szkolne stanowiły zagrożenie dla władzy.

...Trzeba iść do mamy chrzestnej, która mieszka w Krzemieńcu przy

ulicy Szerokiej.

Prawidło: Po „t”, „ch”, „k”. „p” pisze się „rz” choć słychać „sz”

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

100

Wyjątek pszczoła i pszenica

Olek jest dobry, ale Ala jest lepsza.

Wala jest duża, ale Jula większa.

Stasia jest najpracowitsza.

Ta staruszka jest głucha a ta głuchsza.

Prawidło: Przy stopniowaniu przymiotników piszemy po „t”, „k”,

„p” „ch” „sz”.

To jest Kościół Liceum Krzemienieckiego. 150 i 40 lat temu

była tu sławna szkoła polska, 150 lat temu uczył polskiego języka w tej

szkole ojciec Juliusza Słowackiego, Euzebiusz Słowacki. „Mamo

moja, cudny kraj opuściłem i pewnie już do niego nigdy nie powrócę”,

pisał Juliusz Słowacki do matki w Krzemieńcu...” -tym podręcznikiem

posługiwałam się ucząc dzieci polskiego języka (Irena Sandecka

fragmenty Elementarza Krzemienieckiego Kielce 2002).

„ Jeśli ci trzeba srebra –idź nad Ikwę –rzekę,

Tam srebrem lśnią krzewiny nadwiślańskich wierzb

I srebrne groty słońca nurt ikwiany sieką

I wsród srebrzystej fali słychać srebrny śmiech”

(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony)

-Krzemieniec to jest Polska, nie Ukraina. Są na to dokumenty

w Archiwum Akt Dawnych. Rok 1883, czwarty zeszyt, strona 777,

litera „k” – Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i Innych

Krajów Słowiańskich. Krzemieniec –1064 rok, przybywa Bolesław

Ś

miały, któremu dobrowolnie oddają gród i zamek Mokosiejowie

Deniski, jego właściciele. To jest nasze niezbywalne prawo. Nie liczę

im tego, co tu zrobili. A że później te ziemie przechodziły z rąk do

rąk...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

101

Mówię to, żeby dać wszystkim Polakom do zrozumienia, że są

tu u siebie, w swoim domu. Ale i tak nikt nie chce tu wracać –boją się

przyjechać na stałe. Jeśli bywają tu dzieci i wnuki wypędzonych

Polaków -to tak, od święta, byle jak, tyle.

Gdyby nie Słowacki, pewnie nikt by tu nie przyjechał. Urodził

się w domu dziadków, w domu, którego niestety już nie ma. Stał do

początku I wojny światowej. Władze sprzedały ten dom Żydom.

Prędko, w pośpiechu, jakby przeczuwając, że wróci tu Polska. Był

obmurowany doskonałą, starą cegłą, więc chociażby z tego tytułu

opłacało się go kupić. By uspokoić publiczną opinię, puszczono

plotkę, że Słowacki urodził się w domu, który kupił jego ojciec.

To niby kilka kroków, po drugiej stronie ulicy, teraz jest tam

muzeum. Kiedy ojcu Słowackiego zaproponowano posadę na

uniwersytecie, razem wyjechali do Wilna. A po jego śmierci –dom

został sprzedany na pokrycie kosztów kształcenie syna. Matka wróciła

do Krzemieńca i tam, w domu dziadków, wychowywał się Słowacki

do dziewiątego roku życia, tu przyjeżdżał na wakacje. Bzdurą były te

wszystkie plotki, które wówczas rozpuszczano. Żyli świadkowie z

rodziny Słowackich, którzy wiedzieli doskonale, gdzie naprawdę się

urodził. To miejsce zostało przeznaczone na ogród różany, posadzono

tam trzy topole, zachowały się zdjęcia - ...W dolinie mgłą zawianej,

wśród kolumn topoli, Niech blade uczuć dziecko o przyszłości marzy...

(Juliusz Słowacki Godzina myśli). Ale przyszli Sowieci, którzy

niczego nie mieli zamiaru uszanować i w tym miejscu wybudowali

halę sportową. Za chwilę dwusetna rocznica urodzin Słowackiego,

mamy niecały rok, żeby zburzyć halę, odzyskać ten teren. Tu

większość jest bardzo wrażliwa na pieniądze, więc to da się zrobić.

Musimy tylko wszyscy mówić jednym głosem.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

102

Sowieci pogardzają religią, ale szanują wielkich, wybitnych

ludzi. Używają ich później do własnych celów. Postanowili zabrać

pomnik Słowackiego z kościoła. Ale jego twórca, Szymanowski,

przygotowując pomnik w Paryżu, rozdzielił go na kawałki i tutaj w

kościele dopiero złożył. Komisja sowiecka uznała, że pomnika ruszyć

nie można, bo grozi to zniszczeniem rzeźby. I Słowacki uratował nam

kościół, jako jedyny w łuckiej diecezji nie został zamknięty ze

względów propagandowych. Utrzymaliśmy kościół wbrew wszystkim.

Ale to nasze prawo i nasze dziedzictwo, zbudowany został, kiedy po

powstaniu listopadowym zamieniano wszystkie kościoły na cerkwie.

Ś

wiadczy o naszej niezłomnej woli.

Dwanaście lat przeżyłam jako osoba niewierząca, ateistka. Po

studiach filozofii na uniwersytecie doszłam do wniosku, że umysł

ludzki jest zbyt słaby, żeby coś powiedzieć w sprawach Boga. Tak

albo nie. Dlatego wybrałam najuczciwsze rozwiązanie. Powiedzieć -

nie wiem. To znaczy nie chodzę do kościoła, nie modlę się, bo –nie

wiem. Ale kiedy zaczęli niszczyć kościoły, walczyć z religią –

odezwało się serce. Zaczęłam czytać –Bóg żąda od nas wiary i nie

daje dowodów. I kiedy w Berdyczowie poszłam na rozmowę do

księdza, ten odpowiedział mi na kazaniu – niektórzy myślą, że stracili

wiarę z powodu filozofii, inni, że odzyskali czytając książki, to nie jest

tak, to przychodzi Duch Święty. Widocznie przyszedł.

Ani domu, ani płotu, ani studni, ani budy, ani... Do tego

stopnia nas tutaj nie lubią. Kiedy przyjechała tu panna Rogalska,

której ojciec miał tysiąc hektarów, żeby zobaczyć dom swego dziadka,

to nic –tylko gołe pole. Wszystko, co polskie, niszczą. Dobrze

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

103

chociaż, że u nas w Krzemieńcu nie było rzezi. Tylko do

Słowackiego to oni mają słabość.

Jeżeli kiedyś - w tej mojej krainie,

Gdzie po dolinach moja Ikwa płynie,

Gdzie góry moje błękitnieją mrokiem

A miasto dzwoni - nad szmernym potokiem,

Gdzie konwaliją woniące lewady,

Biegną na skały... pod chaty i sady...

Jeśli tam będziesz... duszo mego łona,

Choćby z promieni - do ciała wrócona:

To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty,

Która tam stoi jak archanioł złoty,

A czasem miasto jak orzeł obleci

I znów na skałach... spoczywa - i świeci.

(Juliusz Słowacki Jeżeli kiedyś - w tej mojej krainie...)

Zapiszmy im na korzyść, że wypierają się swoich zbrodni, to

znaczy, że zaczynają się wstydzić. Czytam teraz kolejny raz Ogniem

i mieczem - nic się nie zmienili, są tacy sami, jak kiedyś byli. Mówią –

Polak, Niemiec, Francuz kradnie, ale wie, ze robi źle, a Ukrainiec

odwrotnie, że dobrze, uważa to za powód do chwały. Ale ja ich

tłumaczę i wierzę, że niepodległość ich z tego wyleczy, dotąd zawsze

byli od kogoś zależni, okradali kogoś.

Teraz będą okradali siebie, swój kraj. A to już coś zupełnie

innego.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

104

Na razie mam inny problem, bo tu w pobliżu robi się najlepszy

samogon w mieście, po nocy, jak to po nocy, wszystkie koty czarne,

do mojego okna stukają.

Nie należałam do partyzantki, ale w więzieniu sowieckim

siedziałam. Za bardzo mnie znali. Tutaj Niemcy traktowali nas inaczej

niż w Polsce. Nie byliśmy dla nich zagrożeniem, powierzano nam

kierowanie przedsiębiorstwami, zarządzanie majątkami, bo wiadomo,

Polak nie kradnie. Tu z Polaków formowano policję. I nie chodziło o

kolaborację, współpracę z Niemcami, a o broń.

Może na samym początku okupacji było gorzej, czystkę wśród

naszych zrobiło ukraińskie Gestapo. To się odmieniło, zwłaszcza

kiedy nasi „Schutzmani” uratowali Niemca przed bojówką

banderowską. W 1943 duża część ukraińskich policjantów ze 102

batalionu zdezerterowała do UPA. Musieliśmy się bronić, potrzebne

były karabiny, pistolety, amunicja, jak inaczej walczyć o swoich w

sytuacjach zagrożenia. To zabrzmi niewiarygodnie, ale Niemcy

podstawili nam osobowy wagon, by kobiety z dziećmi (chociażby

jedna Przytomska miała ich sześcioro) ewakuować do Krakowa, kiedy

zbliżał się front. Tak więc tu z Niemcami żyliśmy trochę inaczej, było

nam lżej.

Nazywam się Irena Sandecka. Urodziłam się 11 kwietnia w

Humaniu w 1912 roku, mieście bardziej polskim od wielu polskich

miast dzisiaj, mieliśmy swój kościół, swoich księży, swoją szkołę,

swój teatr, swoich harcerzy, nasz był przyboczny -druh Kamiński

autor Kamieni na szaniec... Mogę nawet wymienić nazwiska

sąsiadów: Czerniejewscy, przez płot Kaniowscy, Winogrodcy, dalej

Czajkowscy... jednym słowem, Polacy. Moi rodzice pochodzili z

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

105

Warszawy, mama była nauczycielką w szkole, ojciec –jako że był

dyplomowanym księgowym, ukończył wiedeńską „Hochschule”,

pracował w majątkach ziemskich. Po latach studenckich pozostała mu

wielka miłość do literatury niemieckiej, uwielbiał Goethego. Jako

poddany austriacki w 1914 roku został wywieziony w głąb Rosji,

wrócił po wybuchu rewolucji sowieckiej. Przyszły złe czasy,

rozstrzeliwania, mordy, przez miasteczko przewalała się rewolucja.

Raz czerwoni, raz Petlurowcy. I wreszcie wojna polsko -bolszewicka.

Milczenie Sowietów. Podpisanie w 1921 roku traktatu o przebiegu

granicy, ku oburzeniu Ukraińców, liczących na niepodległość.

Sowiecka komisja lekarska dała mamie przepustkę na wyjazd do

rodziny na podleczenie zdrowia. Liczyła się pieczątka. Cały podstęp

polegał na tym, że pobyt miał miejsce w pobliżu granicy.

Zamierzaliśmy uciec, nielegalnie przekroczyć granicę, by znaleźć się

w Polsce. Cały łańcuch ludzi brał udział w tym przemytniczym

procederze. Przedostatniej nocy przekraczaliśmy Prypeć. Woda

uderzała o koła wozu, na którym nas wieziono. Była z nami para

Rosjan, okropne sprawiali problemy: ona ubrana jak na bal, na

szpilkach, z ukochanym, który prócz walizki musiał taszczyć także ją.

A że nie miał dość sił, ciągle zostawał z tyłu. Przewodnik był

przerażony. Was załapią –odstawią do miejsca zamieszkania, mnie –

od razu kula w łeb. Miałam wtedy dziewięć lat.

Całowaliśmy polską ziemię, klęcząc. To też było takie trochę

zabawne dla dziecka, mamusia uszyła nam wszystkim worki, po dwa

na takich szelkach: jeden z przodu, drugi z tyłu. Każdy coś niósł, tata

najwięcej, ja ponieważ byłam najmniejsza, dostałam do dźwigania

pieniądze i kosztowności. W pewnym momencie zaskoczył nas patrol,

ukryliśmy się pod mostkiem, słyszałam uderzenia kopyt nad głową,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

106

nie zauważyli. I w końcu granica, rzeka, umówiona łódź i przekupiony

ukraiński pogranicznik. Mieliśmy godzinę – zdążyliśmy: najpierw

kobiety i dzieci, później mężczyźni. Nasi żołnierze bez pytania zabrali

nas do szkoły, nakarmili. Wtedy pierwszy raz piłam piwo, w sklepie

nic innego nie było do kupienia. I przesłano nas do koszar na

kwarantannę do Równego. No bo wtedy panowała ospa, jeszcze

zdarzał się tyfus, inne choroby... Karmili nas na okrągło: rano,

wieczorem, w południe -grochówką, później przez kilka lat nie

mogłam patrzeć na te zupę. Tam, spotkaliśmy znajomego lekarza,

wypuszczono nas i wróciliśmy do Warszawy. Uczyłam się na

Pensji im. Emilii Plater –tak wtedy mówiono o prywatnych szkołach.

Dyrektor naszej szkoły w Humaniu, Piekarski, który znał moją mamę,

zaproponował jej pracę w Liceum Krzemienieckim. Tam ukończyłam

Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego, później, mając szesnaście lat,

eksternistycznie Seminarium Nauczycielskie im. Hugona Kołątaja i

rozpoczęłam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Skończyłam pedagogikę i trzy lata pracowałam w szkołach

powszechnych w Równem, Krzemieńcu, Sosnowcu.

- Od 1 września 1939 roku miałam podjąć prace w Szkole

Pedagogicznej w Pszczynie. Ale miałam wakacje. Nasza komendantka

chorągwi, Maryla Skorupska, piękna i mądra dziewczyna, chodzący

ideał, zaproponowała mi kolonie dla dzieci polskich robotników z

Limburgii w Belgii. Chodziło o metodę „zuchową”, pracę z małymi

dziećmi, ale taki zuch to jest lepszy materiał niż harcerz. Popłynęłam

statkiem. „Hel” –wspaniała kuchnia, kapitan zarządził –nie ma

alkoholu podczas obiadu –jedzie z nami harcerka. Drużyny nosiły

nazwy polskich miast: to był taki nasz pomysł. Ja prowadziłam

Warszawę, Kraków i Lwów. Czyli bajki, legendy, piosenki, postacie

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

107

związane z historią. Pamiętam zawołanie warszawskie – sam sobie

radę dam. Mieszkałam we wspaniale urządzonym domu, sama jedna,

fatalnie się tam czułam: za granicą i tylko sama, sama, sama... Już

zbliżała się wojna, wprowadzała nastrój niepewności. I to zwyczajne

łajdactwo -podłe warunki pracy dla polskich robotników, bez

ubezpieczenia chorobowego i emerytury. W bogatej Belgii nic nie

można było zrobić dla naszych.

Na uroczystym zakończeniu obozu w Brukseli opowiedziałam taką

gawędę o bolszewikach, o ich sukcesach i zwycięstwach, kiedy szli na

Warszawę i tej sromotnej klęsce –to w odniesieniu do Niemców i ich

deklaracji. Polityków z poselstwa trafiał szlag, nie chcieli zadrażniać

sytuacji, ale byłam święcie przekonana, że damy radę Niemcom.

Wszyscy wrócili do Polski tak, jak przyjechali –pociągiem, tylko ja

jedna nie miałam wizy niemieckiej –a na statek nie mogli mnie

zabrać, mieli inne rozkazy. Kupuję bilet w kasie kolejowej –mówią mi

- Kraków zbombardowany. Wracałam okrężną droga: cały dzień przez

Francję , w nocy Szwajcarię, później Włochy –w Wenecji

zdenerwowanie jak cholera, wszędzie patrole, Jugosławia, Węgry i

Rumunia. To była podróż, ja sama do kraju przez przejście na granicy,

w odwrotną stronę tłumy uciekających Żydów. We Lwowie alarm

przeciwlotniczy -byłam na dzień przed zniszczeniem dworca

kolejowego.

-We Lwowie wzięli mnie do kuchni wojskowej - my nie

potrzebujemy kobiet do strzelania z karabinu, trzeba nam kobiet do

obierania kartofli. Wszystkie ochotniczki do wojaczki jak wymiotło.

Tam nie było strachu, we Lwowie nikt się nie bał Niemców.

Woziliśmy kapustę i gulasz od placówki do placówki. Później był już

tylko chleb i herbata. Ta prosta kobieta, która powoziła końmi,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

108

powiedziała coś, co zapamiętałam do dziś – Irena, u nas jest tylko

mąka i cukier, ale dopóki u nas jest, to masz i ty co jeść. Nie trwało to

długo. Jeszcze skubałam „szarpie” w punkcie opatrunkowym, jeszcze

później zostałam sanitariuszką, opiekowałam się panią Noworytową,

która w czasie bombardowania złamała nogę. Widziałam przerażenie

na jej twarzy, kiedy na pytanie o kwalifikacje odpowiedziałam, że

potrafię robić sekcje, bo tego uczyli mnie na biologii. Wróciłam na

krótki czas do Krzemieńca, akurat na Boże Narodzenie. Ale los uparł

się, zawrócił mnie do Lwowa, jakby to miasto było mi pisane.

Znalazłam sobie pracę w Klinice Neurologicznej dr. Halbama. W

windzie pracował hrabia, odźwiernym był właściciel ziemski –innymi

słowy miejscowa arystokracja, ja na początek w bibliotece, później na

nocnych dyżurach. Tam profesor Kmitowicz opowiedział mi o losach

mojej rodziny, którą jego przodek wypędził z Sądecczyzny. Zyndram,

o którym wspominał Sienkiewicz w Krzyżakach, miał być moim

krewnym. A ja zawsze miałam w sobie taką skromność –mój dzidek

był warszawskim krawcem, stał na czele rzemieślników, wydawał

cechowa gazetę.

- Wróciłam do Krzemieńca, pracowałam przez 2 lata w

Białokrynicy jako sekretarka w Szkole Leśnej. Tam mnie zastała

wojna niemiecko –bolszewicka, kolejna okupacja. W 1941 roku

zaczęłam pracować jako stenotypistka w biurze niemieckim. Zaczynał

się czas, kiedy trzeba było organizować pomoc dla uciekających przed

bandami Polaków, samoobronę. Żywność, miejsce do spania w salach,

kościele. Trafiali do Krzemieńca ze strasznymi przeżyciami.

Strasznym obrazem, który zostawał na zawsze w pamięci:

mordowanych kobiet, dzieci.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

109

- I znów wrócili bolszewicy. I wszystko zaczęło się od

początku. Aresztowano mnie, siedziałam w więzieniu MGB w

Krzemieńcu, w Zbarażu. Z młodymi Ukrainkami z okolic Tarnopola-

och, jak pięknie śpiewały. Tańczyłyśmy w celi tango –mimo

wszystko. Wypuszczono mnie, chociaż odmówiłam współpracy. One

tez wróciły na wieś –to było nie do pomyślenia –zamordowali je swoi,

wydłubali im oczy, podejrzewali, że zdradziły. Mnie dano do wyboru:

współpracę albo osiem lat więzienia. Ale nic nie wskórali, w ostatnim

momencie przed wypuszczeniem kazali mi szorować wszystkie

podłogi, żeby chociaż w ten sposób mnie upokorzyć. Oficjalnie nie

kontynuowałam swojej pedagogicznej pracy, zbyt dobrze wiedziałam,

jak to się może skończyć. Zostałam laborantką w szpitalu i tak już

trwałam do emerytury. A nieoficjalnie - wiadomo, uczyłam dzieci

polskiego, religii, przygotowywałam do pierwszej komunii.

Chodziłam z nimi nad rzekę, do lasu, na górę Bony, zapraszałam do

swojego domu. Narażałam do parafialnego zarządu, rady kościoła,

który zajmował się wszystkimi sprawami związanymi z

funkcjonowaniem świątyni, zatrudniał księdza, wypłacał mu

wynagrodzenie, robił coroczne spisy inwentarza kościelnego.

- Wspólny język w modlitwie... Teraz dziadkowie w modlitwie

nie znajdują wspólnego języka z wnukami. To smutne. Kościół był tu

zawsze ostoja polskości. Naszą twierdzą. To też się teraz zmienia i my

nie mamy na to wpływu. Ukrainizują nasze kościoły. Zapanowała idea

ekumenizmu. Może kiedyś, w odległym czasie, da to owoce. Ale teraz

katecheza, liturgia jest tu w języku ukraińskim. Moje zdanie się tu nie

liczy. Powołam się na artykuł „Polacy na dawnych Kresach

Wschodnich” Dzwonkowskiego. Oparł się na statystyce z ostatniego

roku panowania władzy sowieckiej. Polskie korzenie zadeklarowało

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

110

około miliona Polaków. Pytali –ty Ukrainiec? Nie –„piszy Polak”. Ale

tylko 12,5 % znało ojczysty język, kiedy w tym samym czasie na

Litwie wśród Polaków 85 %, a na Białorusi 13,5 % - taka była nasza

rzeczywistość. Tylko pacierz, święta, kalendarz, obyczaj trzymał ich

przy polskości. Teraz to wszystko dostali po ukraińsku: pacierz,

nabożeństwo... i wszystko przepada. Może takim ostatnim bastionem

polskości jest ten dom, u mnie mówi się tylko po polsku, tu

obowiązuje nasz język. Kiedyś ten dworek należał do Wilibaida

Bessera –światowej sławy botanika. Za jego sprawą w miejscowym

szkolnym ogrodzie botanicznym znalazły się rośliny ze wszystkich

kontynentów. Przyznają się do niego Ukraińcy, Rosjanie, Austriacy,

Niemcy, Polacy... więc na wszelki wypadek nie napisali narodowości,

tylko -wielki uczony. Zbliżała się dwusetna rocznica założenia tego

ogrodu. Zrobiono podobno piękną tablicę w dwu językach i nic,

dokumenty zaginęły. Nic, bo tu przecież siedzi ta stara Sandecka i

szczeka –że mordowali, że bandy.....

Bo przecież nic mi nie mogą zrobić –mam już ponad 95 lat. I

nadzieję, że nie dożyję tych czasów, kiedy w Krzemieńcu nie będzie

już ani jednego Polaka.

Tak my nie sami! –Za nami miliony

Ż

ywych i zmarłych dusz hufce walczące (...).

(Irena Sandecka Wiersze spod góry Bony)

- Jestem stara, głucha, ślepa.

Do tego strasznie pogardzam kopaniem piłki. Wymyślili

olimpiadę, że to zbliży młodzież. Czytałam, że jakiś tam gracz piłki

jest tak samo ważny jak prezydent Putin. Jeden dureń, który wpuścił

piłkę do siatki, popełnił samobójstwo. Taki jest teraz świat

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

111

Ż

ebyśmy tylko nie dali się zwariować

Bo o co tak naprawdę walczymy?

Kiedyś trzeba w końcu zapytać –kto ty jesteś?

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

112

Długie do kostek ciemnoniebieskie płaszcze, rzędy

złotych guzików. Nie wiem czemu kojarzą mi się z

reprezentacyjnym batalionem kobiecym, który pełnił

wartę przed Pałacem Zimowym. Wtedy od ataku

podnieconych, pijanych marynarzy z „Aurory”

zaczęła się „czerwona” rewolucja. To teraz tylko epizod z podręcznika

historii o kolorze krwi.

Feliks Popławski: urodzony w Kuleszycach w poblizu Iwieńca na

Białorusi 9 grudnia 1927 roku. Regionalista

Zdjęcie:
Feliks
Popławski

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

113

Białorusy, Białorusy...

...jestem poinformowany również, że w przypadku, gdy

informacje te okażą się nieprawdziwe, wiza może być anulowana w

każdym momencie - takim ostrzeżeniem kończy się formularz

wizowy.

Sprawa sama w sobie jest prosta - myślę o tym, wypełniając

wniosek wizowy i przewracając szufladę w poszukiwaniu zdjęcia.

Formularz jest raczej typowy, niepokój budzi jedynie otwarcie

deklarowana dociekliwość. Te typowe, „zwyczajne” w innej sytuacji,

pytania na temat miejsca pracy ( telefonu do pracodawcy, stanowiska

i adresu zakładu pracy), poprzednich wizyt, osób zapraszających,

adresów, związanych z tym terminów i miejsc pobytu.

Uczulenie, przewrażliwienie - tłumaczę sobie - nieufność to

chyba pierwsze objawy choroby. Jej nosicielem są media.

Ale suchość skóry na dłoniach pozostaje.

Ostatecznie –nie mam nic do ukrycia.

Ale przecież każdy tak może powiedzieć.

A to wcale nie musi być prawdą.

Wtedy pojechałem z zespołem ludowym, w grupie, chciałem

uniknąć uciążliwej procedury wizowej. Skorzystałem z okazji, że

zaproszono ich na występy.

W autobusie przestrzeń swobody i prywatności jest niewielka,

wszystko wygląda inaczej, procesy podziałów zachodzą na

ograniczonej przestrzeni i mają odmienną, wyrazistą dramaturgię. Jest

zdecydowana mniejszość, zajmująca tył, koniec autobusu -zwykle

niepokorna i zbuntowana, jest równie nieliczny przód i większość,

która zajmuje jak zwykle środek, okupuje nawet te siedzenia z

pogranicza końca. W pewnym wieku, po przekroczeniu pięćdziesiątki,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

114

motywem działania przestaje być młodzieńcza ciekawość świata czy

urzędniczy obowiązek, inne rzeczy nabierają znaczenia, zmieniają się

oczekiwania.

Chyba ta psychoza nieufności udzieliła się także pozostałym.

Nawet po przekroczeniu granicy panowało milczenie. Chociaż Brześć

został gdzieś za nami i pędziliśmy po autostradzie zbudowanej z

okazji olimpiady, w czasach, kiedy obóz socjalistyczny był jeszcze

spójną formacją, „bratnim związkiem”, zmierzającym do opanowania

ś

wiata.

Jeszcze pamiętam długą kolejkę do granicy, nerwowe

zachowania kierowców, arogancję celników. Tak było wtedy.

Tym razem spróbuję inaczej - zdecydowałem - zawsze to pewna

odmiana, pojadę pociągiem.

Nieśpieszna podróż skrajem wyobraźni

Pociąg wywołuje uczucie nostalgii. Przypomina staroświecki

dyliżans. Taką sentymentalną podróż skrajem wyobraźni, czasu...

To ekstrawagancja, taka nieśpieszna podróż –myślę, patrząc na

toczące się coraz wolniej wagony - dzisiaj, kiedy mamy do dyspozycji

nowoczesne technologie, pozwalające pokonywać przestrzeń.

Odległości przestały być problemem. Problemem są różnice

systemowe, kulturowe, religijne, a nawet ideologiczne. Wtedy nawet

fizyczna bliskość jest bez znaczenie.

Dworzec Warszawa Zachodnia, noc, zimno, stoję sam na

pustym peronie. Przy każdym wagonie młoda kobieta w kolejarskim

mundurze. Długie do kostek ciemnoniebieskie płaszcze, rzędy złotych

guzików. Nie wiem czemu kojarzą mi się z reprezentacyjnym

batalionem kobiecym, który pełnił wartę przed Pałacem Zimowym.

Wtedy od ataku podnieconych, pijanych marynarzy z „Aurory”

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

115

zaczęła się „czerwona” rewolucja. To teraz tylko epizod z podręcznika

historii o kolorze krwi.

Oświadczenie imigracyjne -raz

Deklaracja celna na szarym gazetowym papierze -dwa.

Na początek waluty, kosztowności, precjoza. Dopiero w

następnej rubryce broń, narkotyki, dzieła sztuki, książki, nośniki

informacji, środki parzące i trucizny, radioaktywne materiały, okazy

fauny i flory i wytworzone z nich produkty, urządzenia radiowe

wysokich częstotliwości i środki łączności... Lista zagrożeń, przed

którymi oficjalne organa chronią obywateli.

-Nie trzeba, po co sobie i komuś robić kłopot - sąsiad z dolnego

łóżka bezceremonialnie mnie moją deklarację w dłoni.

-Niczego nie mamy, niczego nie wieziemy - oświadcza

celnikom, chociaż chwilę wcześniej wsunął owinięty ręcznikiem

notebook pod koc.

-Tak nie wolno, jest prawo, są określone przepisy, gdyby każdy

się tak zachowywał... - zwraca mu uwagę po wyjściu celników

Białorusin z górnego łóżka, mieszkający na stałe w Polsce

Każdemu według zasług /wtedy/

Pamiętam, jak wertowałem przewodnik przed poprzednim

wyjazdem: średnia gęstość zaludnienia to 49 osób na kilometr

kwadratowy, lasy, torfy, niewielkie złoża gazu są jedynym bogactwem

naturalnym Białorusi. Te informacje przekładały się na widok za

oknem. Sosnowy las... miałem wówczas wrażenie, że tak jak w

baśniach las może nie mieć końca. A kiedy wreszcie zaczynały się

pola i wzrok sięgał daleko - znów nic, żadnej osady, domostw

rzuconych między zagony, skromnego miasteczka. Gdyby nie te

obsiane kukurydzą połacie, odbity na zaoranej ziemi bieżnik opony

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

116

rolniczego ciągnika, można by pomyśleć, że przemieszczaliśmy się

przez niezamieszkałe, wyludnione rejony. Porządek. Trawa skoszona -

porządek, na poboczu, po rowach - nie ma śladu śmieci, porządek, na

leśnych parkingach pusto, czysto - porządek, oczy drażnią pobielone

wapnem narzutowe głazy z rysunkami zwierząt, przypomina to

zabawy, taką dziecięcą manifestację schludności, niemniej - porządek,

porządek i jeszcze raz....

Najwyższy szczyt ma zaledwie 346 metrów nad poziom morza i

nazwany został imieniem rewolucjonisty Feliksa Dzierżyńskiego,

-Co wy, Polacy macie przeciw niemu, przecież jest waszym

rodakiem - pytali mnie rozmówcy.

No tak, kiedyś mówiono, że każdy naród ma takich bohaterów i

przywódców, na jakich sobie zasłużył, to prawo zdaje się mieć

zwrotny, uniwersalny charakter.

Na powierzchni snu... stukot /teraz/

Pociąg. W nocnym pociągu światło żarówki zakreśla granice

ś

wiata oddanego we władanie podróżnych. Tam za oknem czarna

sadza, zgaszona przestrzeń. Tu pożółkły przedział ruchu... zetlałej

rozmowy.

-Moja matka, Polka, z domu Dworecka, ojciec Rosjanin -

zaczyna rozmowę pasażer z góry, trzeba czymś wypełnić czas...

-Moja mama, ze „stara polska rodzina Drzewieckich”, ojca

zobaczyła w niewoli, w łagrze, w Mohylewie. On był kozak z

Rostowa, władza przesiedliła ich do Doniecka, w kopalni pracowali

przy węglu, bo kozaczyzna była zakazana. Jej się podobał, poprosiła,

a dziadek wykupił go od niemieckiego oficera za „łukoszku” jajek.

Niemiec tylko: „malo jajka, malo jajka ” – słowa splatają się z

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

117

uporczywym turkotaniem kół, któremu towarzyszy jęk trącających o

koła hamulcowych okładzin, pisk przesuwanych drzwi.

-Zamieszkali w chutorze Dobrośniewiczi, ojciec nie chciał do

policji granatowej, poszedł w las, „w czerwone partizany”, pomagali

dla zwycięstwa radzieckiego. Dziadek Drzewiecki miał 98 lat, kiedy

zmarł, dwa metry wysoki, w dragonach w carskim wojsku... –

przywołany przez wyobraźnię obraz faluje, zachodzi mgłą, oczy same

się zamykają i tylko stukot kół, po powierzchni snu... stukot.

Masza modli się za nas /wtedy/

Wtedy, pierwszym razem, nocleg wypadł w Domu Klasztornym

w Baranowiczach - jeszcze, żeby dogonić czas, na szybko, pamiętam,

wieczorny wypad do Zaosia. Być tu i nie doświadczyć tej bliskości...

Usytuowany wśród bezkresnych pól dworek był zamknięty. Kto

późno przyjeżdża..., ale dozorca zgodził się uwiązać psy. Możemy

obejrzeć muzeum z zewnątrz. Typowa drewniana białoruska chata,

długa, przysadzista, kryta słomą.

-Odtworzona niedawno, w 1996 roku, prawie nowa - podkreśla

stróż ze wzruszającą szczerością - tu nic nie było, wszystko

wybudowano już za moich czasów.

Gdyby nie rozległa łąka, nad którą zbiera się powoli mgła,

wieczorne światło... i cisza ogarniająca wszystko. Wysokie ramię

ż

urawia przy studni sięgające gwiazd...

-Co tu gadać, podobne chałupy to można zobaczyć i u nas, w

Polsce. Tyle tylko, że kryte eternitem. Ale to się zmieni. U nas, bo tu

po wsiach wciąż na pierwszym miejscu ten syf, eternit, mają go pod

dostatkiem.

-Taka Telimena... –zaczyna ktoś prowokacyjne.

-E, Madonna to dopiero jest „laska” .

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

118

Wracamy do Baranowicz. Nowicjuszek w klasztorze jest

kilkanaście, ich wzrok jest uważny, interesują się wszystkim, co

dotyczy zespołu, strojami, bielizną, kosmetykami. Spuszczają oczy.

-Białorusinki, w większości... - wyjaśnia siostra przełożona -

przyzwyczaiły się do gości z Polski. Masza ... och, co za dziewczysko

- przywołuje jedną z nich do porządku.

-A tak dla bezpieczeństwa - mówi dalej - prosimy nie opuszczać

terenu domu. Grupa jest zgłoszona na nocleg na milicji, bramę

zamykamy o 21.

Masza ma zamglone, piękne oczy. To po naszemu Marysia.

Masza modli się za nas... za karę

Mińsk w styczniu i deszczowa piosenka /teraz/

„Czaj ili kofie” –pytanie poprzedził zgrzyt energicznie

otwieranych drzwi, z głośnika popłynęła marszowa muzyka,

dojeżdżaliśmy do Mińska – „dobrogo utra”. Miasto przywitało nas

deszczem, chociaż w styczniu śnieg byłby bardziej naturalny. Nie

mówię nawet mróz (trzaskający i niedźwiedzie na ulicach), potoczne

stereotypy utrwaliły się w świadomości, dzięki zbaczającym w

kierunku nierzeczywistości opowieściom przypadkowych podróżnych.

Człap, człap po lodowym szutrze, który pokrywa peron, po schodach

w dół, pod ziemią długim tunelem, schodami w górę i olśnienie,

zauroczenie: nowoczesny od każdej strony, ku niebu i w poprzek

kolejowy dworzec. Przez przyciemnione szyby zerkają do środka

pierwsze nieśmiałe promienie. Bramę Mińska spowił delikatny welon

mgły. To parowały w słońcu odmarzające w cieple ściany

socrealistycznych wieżowców naprzeciw kolejowego dworca.

Iwieniec, franciszkanie i dzwon /wtedy/

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

119

Wtedy właśnie to miasteczko, sięgające swoimi początkami

szesnastego wieku, było głównym celem naszej podróży. W 1702

roku za przyzwoleniem stolnika mińskiego, Teodora Wańkowicza,

osadzono tu ojców franciszkanów. Ich staraniem, ze składek i

jałmużny, wybudowano murowany kościół i klasztor. Na wieży tego

kościoła zawisł dzwon, skonfiskowany przez rząd zaborczy w czasie

wielkiej wojny 1917 roku. Na jego miejsce w 1935 roku ufundowano

nowy, ze składek strzelców, podoficerów i oficerów garnizonu

Korpusu Ochrony Pogranicza. Ten odtworzony dzwon ochrzczono

imieniem Józefa Piłsudskiego , Marszałka Polski. Zamieszczono na

nim inskrypcję: Św. Michale Archaniele broń nas w walce z potęgami

ciemności. Ludwisarzem, który wykonał to zamówienie w swojej

pracowni, był Jakub Kruszewski, rzemieślnik z Węgrowa. Tędy,

czterdzieści kilometrów od Mińska, w okresie międzywojennym

przebiegała granica między odrodzoną po rozbiorach Polską a

bolszewicką Rosją. Historii odlanego wówczas dzwonu dziś nie

sposób odtworzyć. Skonfiskowany w 1944 (tu świadkowie się różnią,

padają różne daty, są tacy, którzy upierają się przy 1943),

przygotowany do wywiezienia i zniszczenia, pewnie by podzielił los

swojego poprzednika, ale za przyczyną nieznanych sprawców, ważący

grubo ponad tonę dzwon, zaginął nocą. Mimo poszukiwań,

prowadzonych przez ówczesne sowieckie władze, nie udało się go

odnaleźć. Jedynie już po wojnie, przypadkiem trafiono na księgi

parafialne i metrykę „Dzwonu Marszałka” we wsi Konopilcze, w ulu,

w pasiece organisty, który wyjechał do Polski. Tak minęło ponad

sześćdziesiąt lat.

Podczas spaceru po Mińsku /teraz/

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

120

...myślę o Iwieńcu. Próba ogarnięcia większej całości: miasta z

tłumem przechodniów spieszących nie wiadomo gdzie i po co,

regionu i żyjących w nim ludzi, pamięci tkwiącej w nich jak smolna

drzazga, (nie mówiąc o narodzie, kraju) wymaga dystansu, spojrzenia

z góry. Ale wtedy zatrącają się konkrety, obraz ulega rozmyciu.

Prawda tkwi na poziomie szczegółów, można ją przekazać jedynie

schodząc w dół, opisując z bliska wybrany punkt na mapie. Czy ta

mała, pozbawiona przemysłu, rolnicza osada z jedną główną ulicą i

ś

wieżo wybudowaną cerkiewką na rozległym placu w centrum

wystarczy, by zobaczyć w niej, jak pod lupą, całą Białoruś? Pamiętam

okazały, murowany i jak by nie było, piętrowy budynek Domu

Polskiego. Okazały –to słowo ma tu nieco inne znaczenie, większość

budynków jest parterowa, drewniana, taki pewnie był Iwieniec także i

przed pięćdziesięciu czy stu laty. Życie toczy tu się leniwie, jego rytm

wyznaczają pory roku, przyroda. Sporą część mieszkańców stanowią

Polacy, większość z nich pracuje w kołchozie. Zachowują ostrożność,

kiedy przychodzi im mówić o sobie, wolą milczeć. Mimo wszystko

chciałbym tam wrócić. Ale czy mój powrót będzie miał sens, czy ten

wybór Iwieńca nie okaże się błędem?

Nie ma to jak... Mińsk /wtedy/

Mińsk robi wrażenie. Zaczyna się bez uprzedzenia i tak samo

kończy. Nie ma tu przedmieść, przy szosie nie widać reklam

sygnalizujących bliskość miasta. Jeszcze na dobre nie skończyło się

zaorane pole i już jest -nagle, skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną,

osiedle na pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców zabudowane blokami z

płyty. Ośmiopiętrowe szare klocki z betonu, każdy długi na prawie

kilometr. Jest sobotnie popołudnie, ale miasto wydaje się martwe,

szerokie ulice są puste, od czasu do czasu z wyjścia metra na

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

121

powierzchnię wysypuje się garstka ludzi. Panuje ład i porządek, ten

porządek wydaje się tak samo nienaturalny jak tamten na leśnych

parkingach, taki obliczony na jakąś wyidealizowaną, pozbawioną

odniesień do rzeczywistości miarę. Budzi podejrzenie, że te dwa

miliony, może nawet więcej niż te dwa miliony mieszkańców Mińska,

wykorzystując czas soboty ukryło się w betonowych klatkach w

oczekiwaniu na poniedziałek. Przechodzimy obok zamkniętych

sklepów, nieczynnych restauracji. Wydaje się, że miasto zapadło się

w sobie, zastygło w bezruchu. Tak jakby się miało nigdy nie obudzić,

nie poderwać w poniedziałek na głos syreny wołającej nad miastem.

Jedynie na bulwarze nadrzecznym Świsłoczy coś się dzieje, kręcą się

grupy młodych ludzi. Może to obowiązek młodości, ta potrzeba

odcinania się od zachowań ojców, demonstrowania inności. Pod

cerkiew stojącą na centralnym deptaku podjeżdżają samochody

nowożeńców. Pewnie w coś wierzą, pewnie zadają sobie pytania, w

jakim kraju przyjdzie żyć ich dzieciom.

Zatrzymujemy się na chwilę pod pomnikiem Mickiewicza. Na

dźwięk obcej mowy wokół pustoszeją ławki.

- Biełorusy takie ostrożne, tak się odsuwają, że nie ma do kogo

otworzyć gęby - nagle komuś przychodzi ochota na rozmowę.

-Aż dreszcz przechodzi po plecach, jakby mrówki objadły to

miasto z mięsa do kamienia, betonu - dodaje.

Odpust św. Michała /wtedy/

Uroczystości związane z poświęceniem odnalezionego dzwonu

zaplanowano na 29.09.2006 -dzień odpustu w iwieńskiej parafii pod

wezwaniem św. Michała Archanioła, mimo że zaczynają się dopiero

w południe, od rana gromadzą tłumy.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

122

To chyba upór franciszkanów sprawił, że większość w Iwieńcu wciąż

stanowią katolicy. Można powiedzieć, że przetrwali mimo skrajnie

niesprzyjających warunków i represji. Widzę łzy na wielu twarzach...

Dobrze, że pogoda wytrzymała i nie pada.

Pojawiają się pierwsze samochody na dyplomatycznych

numerach. Mija pół godziny, a wciąż trwają oficjalne powitania.

Kobiety w ludowych strojach przestępują z nogi na nogę, jest zimno.

W końcu zaczyna się msza, homilia w dwu językach - tak każe

protokół. I przychodzi moment ponownego poświęcenia dzwonu.

Pierwsze uderzenie jakby stłumione przez czas, dźwięk nieśmiało

odbija się od klasztornych murów, wraca, ale już drugie biegnie jak

fala, wibruje w powietrzu, wreszcie trzecie i następne... dźwięk,

wołanie narasta, nabiera mocy, uderza o niebo.

Dzwon.

-Cud, nic tylko cud, więcej niż sześćdziesiąt lat leżał w ziemi,

ż

e też udało się go odnaleźć, chyba już nikt z tych Polaków, którzy go

wtedy ukryli, nie żyje.

-Będziemy się za nich modlić –wznosi dłonie ku górze

odprawiający mszę ojciec Lech, gwardian zakonu franciszkanów,.

Opisywanie z perspektywy pobliskich Kuleszyc /teraz/

-Pamiętam poświęcenie dzwonu w 1935 roku, miałem wtedy

siedem lat, chodziłem do pierwszej klasy. Od kilku pokoleń moja

rodzina mieszkała w pobliżu Iwieńca, w Kuleszycach. Tu właśnie

urodził się w 1891 roku mój ojciec Kazimierz i w 1900 roku moja

matka Genowefa z domu Juchniewicz. Tylko tyle, że dla nich to była

Rosja, a ja urodziłem się w Kuleszycach w Polsce 9 grudnia 1927

roku (wówczas gmina Iwieniec powiat wołożański województwo

nowogródzkie).

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

123

-Nazywam się Feliks Popławski. –powie, patrząc na nieliczne,

wirujące za oknem płatki śniegu –pierwszy, najstarszy ślad z 1861

roku, do którego udało mi się dotrzeć, dokument wymieniający

czternaście rodzin z naszej wsi, mówi o uwłaszczeniu mojego

pradziadka na włókę ziemi.

-W naszej wsi była czteroklasowa szkoła. Wprowadzono kary

dla rodziców, to się nazywało obowiązek szkolny, ale nie wszyscy

chcieli się uczyć, byli tacy, że ojciec albo matka na powrozie

prowadzili ich do klasy. Nasza sąsiadka, wdowa, odsiedziała tydzień

w areszcie gminnym, bo nie posyłała dzieci do szkoły. Nauczycielem

był Marian Szachowicz, podporucznik rezerwy urodzony w 1913

roku. próbowałem go odnaleźć po wojnie. Za jego namowami rodzice

zapisali mnie do szkoły siedmioklasowej, ale uczyłem się w Iwieńcu

tylko rok, przyszedł trzydziesty dziewiąty i wkroczyli Sowieci. A po

nich na nasze karki spadli Niemcy. To niby oni zarekwirowali

dzwony, ale po ich odejściu wciąż jeszcze były, znikły, kiedy do

Iwieńca wróciła Czerwona Armia. W podziemiach kościoła urządzono

skład paliwa i smarów, w głównej nawie ustawiono tokarki do metalu,

produkowano tu części w kooperacji z mińską fabryką traktorów.

Nauczyciel z Radomia /ustalenia Feliksa Popławskiego/

-Co się tyczy nauczyciela Mariana Szachowicza, to próbowałem

go odnaleźć po wojnie, pytałem ludzi, pisałem do urzędów, wszystkie

drogi schodziłem, ale co może taki Feliks Popławski, prosty człowiek

- powie o sobie, szperając w stosie papierów i książek - wiem, że

urodził się w Radomiu 2 lutego 1913 roku, skończył seminarium

nauczycielskie w Słonimiu w 1933 roku i zaczął pracę w naszej wsi,

Kuleszycach, jako nauczyciel czteroklasowej szkoły.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

124

Kiedy szedł drogą, nie sposób było go nie pozdrowić, taki miał

szacunek, to był żołnierz z krwi i kości.

Posiadam informację, że ukończył kursy podchorążych rezerwy

i 1 stycznia 1937 roku otrzymał nominację na podporucznika. Na

wypadek wojny miał przydział mobilizacyjny, tak jak jego starszy brat

Zygmunt, do 72 pułku piechoty im. Dionizego Czachowskiego. To

była jednostka, która brała udział w wojnie z bolszewikami, a od 24

kwietnia 1922 roku stacjonowała w Radomiu. Sam prezydent

Rzeczpospolitej, Stanisław Wojciechowski, w sierpniu 1923 roku

wręczał im sztandar ufundowany przez Komitet Miasta Radom i

Powiatu Radomskiego.

Kiedy wybuchła wojna przyszedł do szkoły, żeby się pożegnać.

Zmieniono mu przydział i dostał rozkaz stawienia się w Korpusie

Ochrony Pogranicza „Iwieniec”.

Jeszcze wojna nie skończona - miał powiedzieć do pana

Pilarskiego, majora z I wojny, jeszcze z legionów, na wieść o ataku

bolszewików, to było po 17 września, szła strzelanina od wschodu.

Sowieci okrążyli ich w okolicach Lidy, zostali rozbrojeni, trafił do

niewoli.

Ostatnia wiadomość o nim pochodzi od Piotra Trosianko,

miejscowego krawca, podoficera rezerwy. Wieziono ich do obozu,

pociąg zatrzymał się w Mołodecznie, wyłamali deski w podłodze.

-„Dawaj, będziem uciekać” – miał zaproponować Trosianko.

-Wy możecie, ja nie, nie było rozkazu, wojna trwa, za to kula w

łeb - podobno odpowiedział na to Szachowicz.

Wiem, że spotkał w obozie brata Zygmunta. W spisie „Księgi

Cmentarnej” znalazłem ich zdjęcia. Wiem, że wieziono ich do

Katynia, tam zginęli.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

125

Napisali, że po jego bracie została żona i córka. Proszę

wspomnieć, że jego uczeń z Kuleszyc, wciąż o nim pamięta. Mozę

jeszcze w Radomiu żyje ktoś z jego bliskich, czeka na te słowa...

Pieniądze to wszystko i nie /wtedy/

-Trzeba gdzieś wymienić dolary i spróbować tej Białorusi, jak

smakuje na języku - trwa w dziwnym uporze umiarkowana większość,

reprezentująca środkową część autokaru - chociaż piwa albo wódki,

albo czekolady, słodyczy spróbować, dopóki bank czynny.

Na Białorusi nie ma prywatnych kantorów, wymiana waluty jest

zastrzeżona dla państwa. Nie można się rozeznać w tych miejscowych

pieniądzach, kurs jakiś zawrotny, za dolara dają w bankowej kasie

dwa tysiące sto czterdzieści rubli białoruskich. Tysiąc dwieście tych

miejscowych rubli kosztuje piwo, najtańsza wódka, bo to w Polsce

najbardziej popularny przelicznik, różnie, w granicach pięciu tysięcy..

to jakieś niecałe trzy dolary. Wynika z tego, że okres ochronny dla

turystów odwiedzających Białoruś nie powinien się nigdy kończyć.

Rzeczywistość w tym względzie mija się z rozsądkiem. Górę bierze

polityka.

Dlaczego Iwieniec? /teraz/

Jest zima, ale brak śniegu na ulicach, ten chwilowy niedobór

pozbawiający styczeń obrazowości: zasp, czapy puchowej,

efektownych ram z mrozu i śniegowej bieli, nie zniekształca obrazu

Iwieńca. Nic się nie zmieniło, jest tylko szarość, codzienność,

wszystko trwa zanurzone w ciszy, przeciętności. Próbuję przypomnieć

sobie wyczytane w rocznikach dane z 1931 roku, trzy tysiące

osiemdziesięciu czterech mieszkańców, domów pięćset siedemdziesiąt

cztery, z tego murowanych tylko dziesięć. Urząd pocztowy, szpital,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

126

sąd grodzki, szkoła powszechna, dom żołnierza, apteka, kościół św.

Michała, cerkiew (dawniej kościół św. Trójcy) posterunek policji,

dom gminy żydowskiej, koszary Korpusu Ochrony Pogranicza,

kościół św. Aleksego (zwany czerwonym), sklepy, rzeźnia, młyny,

cegielnie, rzeka Wołyma... Nawet dwa hotele, kino „Jutrzenka” i

polowe lotnisko. Nie mówiąc o restauracjach, brukowanych ulicach,

elektrycznym oświetleniu....

Wojna wystawiła Iwieniec na próbę, odarła ze złudzeń,

postawiła wszystko do góry nogami, na głowie: burząc porządek i

spokój, zmieniając proporcje pomiędzy dobrem a złem, jednych

spychając w przepaść, w niegodziwość, innym dając szansę na

zachowanie człowieczeństwa. Polscy partyzanci z oddziału im.

Tadeusza Kościuszki 19 czerwca 1943 roku opanowali miasteczko,

sygnałem do ataku był głos „Dzwonu Marszałka”. Na ich stronę

przeszła białoruska granatowa policja, dowodził atakiem „Lewand”

por. Kacper Miłaszewski - mieszkaniec okolic Nalibok, uczestnik

kampanii wrześniowej. Te cztery dni względnej wolności nazwano

później „powstaniem iwienieckim”. Ale czy te informacje,

przepuszczone przez filtr czasu, dadzą się uśrednić, uogólnić w jeden

obraz? Nawet jeśli dopełnimy miary, dodając jeszcze po stronie

okrucieństwa niemieckiego żandarma Sawiniolę, zwanego

„iwienieckim katem” i po stronie świętości dwóch franciszkanów,

uznanych przez kościół za błogosławionych, o. Achillesa Puchałę i o.

Hermana Stępnia, zamordowanych przez Niemców 19 lipca 1943 roku

we wsi Borowikowszczyzna.

Spacer po linie /wtedy/

Wtedy na zakończenie zawieziono nas do Nieświeża, rodowej

siedziby (od 1533 roku) Radziwiłłów. W podziemiach kościoła

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

127

Bożego Ciała, zgromadzono prochy przedstawicieli tego magnackiego

rodu. Rzędy trumien. Wszystkie jednakowe, zbite z prostych,

brzozowych desek, pomalowane na ciemny mahoń, farbą, jaką u nas

kiedyś używano do malowania podłóg. Tych trumien jest ponad sto.

Ciasno wypełniają pomieszczenia krypty.

-Zostały zabezpieczone drutem i oplombowane, zamknięte -

wyjaśniał proboszcz - wtedy stosowano trumny podwójne, te

wewnętrzne są wykonane z blachy .

Patrzę na pordzewiały drut, pałąk prymitywnej kłódki

przewleczony przez ucho. Dlaczego? W kraju, który eliminuje ze

szkół ojczysty, białoruski język i zastępuje go obcym, rosyjskim, w

którym zaciera się narodową tożsamość, pewnie takich zagrożeń,

takich pytań jest więcej.

-Życie wciąż płata gorzkie figle, nie wiadomo, jak się im ułoży

- słyszę szept za moimi plecami.

-W coś trzeba wierzyć, inaczej wszystko jest do dupy - ktoś

inny wyraża głośno swoje zdanie.

-To taki spacer po linie, wszystko może się zdarzyć.

...najpierw to będzie moda, potem namiętność /teraz/

Iwieniec –osiedle typu miejskiego. Ten świat małego

miasteczka, zepchniętego po wojnie przez nowy porządek gdzieś na

pobocze życia, w przeszły czas, pozwala prześledzić reguły, określić

prawidłowości, którymi w globalnej skali rządzi się państwo.

Wszystko jest widoczne jak na dłoni. Przez te pięćdziesiąt lat Iwieniec

trwał. Zmiany miały powierzchowny, pozorny charakter, dotykały

zewnętrznych parametrów funkcjonowania jednostki administracyjnej,

terminologii i symboliki. Zmieniły się hasła, nazwy urzędów,

przeznaczenie budynków, Iwieniec dostał nawet muzeum Feliksa

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

128

Dzierżyńskiego z filią w pobliskim Dzierżyniowie. Kamienie,

którymi wybrukowano przed wojną ulice, ukryto pod warstwą asfaltu,

postawiono z betonu mieszkalne bloki. I aż tyle, chociaż tak naprawdę

nic się nie zmieniło. Nawet kiedy w końcu przyszła niepodległość i

wolność. W coś jednak trzeba wierzyć, na coś czekać, o coś walczyć.

Pewnie na wszystko przyjdzie czas. Chociaż to przed wolnością,

nieopatrznie podarowaną ludowi, ostrzegał panujących poseł na

dworze Aleksandra I w 1881, Joseph de Maistre, pisząc: ...najpierw

to będzie moda, potem namiętność, w końcu szał. (...) Swoboda działa

na takie natury jak mocne wino i szybko uderza do głowy,

nieprzywykłej do niego.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

129

Księga liczb

Podróż czwarta -przestrzeń wróżb/

I widziałem w prawej ręce „siedzącego na tronie

księgę zapisaną wewnątrz i zewnątrz zapieczętowaną”

siedmiu pieczęciami...

Apokalipsa św. Jana część II 5, 1 tłum. ks. Jakub Wujek

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

130

Wyjścia były od szczytów, dwa. Zamknęli nas w

ś

rodku, dokładnie pamiętam datę -piątego marca 1953

roku, i trzymali tak dwa tygodnie. Nie wiedzieli co

będzie dalej. Bali się buntu. Na robotu nie pajdiom,

Stalin podoch - powiedział strażnik. Tylko toalety,

takie przenośne „parasze” pozwalali opróżniać.

Maria Szegda: urodzona w Czeknie koło Łucka 27 kwietnia 1925

roku. Wywieziona z rodzicami na Syberię, skazana na piętnaście lat

obozu o zaostrzonym rygorze wróciła do Polski w 1957 roku.

Zdjęcie:
Maria Szegda

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

131

My z Workuty

Nie chcę podawać swojego imienia i nazwiska. To nikomu nie

jest potrzebne.

Nie chcę, żeby ktoś nawet przypadkiem dowiedział się, że

przeszłam przez to piekło.

Człowiek potrafi się przystosować do każdych warunków.

Zbudować świat wokół siebie.

I wtedy jest łatwiej.

Nie chce pamiętać, jak to było.

Ale nawet w piekle można żyć.

Jeśli pamięć mnie nie myli i dobrze to sobie przypominam,

wywieźli nas 10 albo 12 lutego 1940 roku. Pamiętam, że ojciec

jeszcze próbował w ostatniej chwili zabić świnię, żeby zabrać chociaż

trochę jedzenia na drogę. Miał na imię Maciej, mama zaś Eufrozyna.

Mieszkaliśmy w Czeknie pod Łuckiem, tam moi rodzice pobudowali

dom. Wprowadziliśmy się do niego w 1935 roku, ta data mocno tkwi

w mojej głowie - w tym roku zmarł 12 maja marszałek Józef

Piłsudski. Ojciec był sołtysem, nosił się po pańsku, do pracy w

ogródku zakładał rękawiczki. Ziemi ornej uprawialiśmy sporo, a nad

samym Styrem w naszym użytkowaniu był kawał łąki. Konie, wóz,

narzędzia, krowy –mieliśmy wszystko, co konieczne było do

gospodarzenia. I pomoc rodziny i sąsiadów.

Nikogo już nie ma. Nic nie zostało po Szlichtach. Nie ma takiej

potrzeby, żeby teraz o tym wspominać.

W Czeknie mieszkali razem Ukraińcy i Polacy. Obok siebie.

Przez środek wsi szła główna droga, od niej odchodziły dwie boczne.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

132

Najbliższa czteroklasowa szkoła była w wiosce Jałowycz. Latem szło

się na skróty, przez strumyk. A zimą do szkoły wożono dzieci

saniami, raz dawali podwodę oni, raz my. Nikt z tego nie robił

problemu. Był sklep, który prowadzili Żydzi. Był też dwór, tuż obok

cerkwi, we dworze mieszkał pułkownik, między nim a rodzicami

panowała zażyłość…

Pamiętam piękne lipy wokół dworu.

Pułkownika z rodziną i część naszych osadników, tych, co to

mieszkali bliżej Styru, wywieźli wcześniej. Na nas przyszyła kolej w

drugim rzucie. Wywozić – „dom pod srebrom” – kułak, bo dach

pokryty był ocynkowana blachą.. Zasypać studnie –bo kułaka. Zanim

wykopano nową, przez rok cały chutor po wodę jeździł do rzeki..

Rodziców wywieźli na Szoksze, do wyrębu lasu koło

Archangielska. Mnie oddzielnie, dali do obozu na Workutę.

Towarowy pociąg, którym nas wieźli, stał tygodniami na bocznicach.

Wyjechaliśmy wiosną, dotarliśmy pod koniec lata. W tym, co kto

miał na sobie. Ubranie: waciaki, walonki, dostaliśmy dopiero w

obozie. Po drodze jedni się rodzili, bo przecież jechały z nami

ciężarne kobiety, inni umierali, chorowali... Wielu nie dojechało do

obozu... „Podjom”wstawać, będzie liczenie W nocy przychodzili

sprawdzać, czy nikt nie uciekł.

Dlaczego nam było wtedy do śmiechu - nie wiem, chyba tylko to nam

zostało - śmiech. Byliśmy młodzi, wszystko wydawało się tak

niedorzeczne, że aż śmieszne.

Osobne wagony przeznaczono dla kobiet, osobne dla mężczyzn.

Były surowe kary za łamanie tego zakazu. Ale kiedy dojechaliśmy na

miejsce, to do czasu, aż stanęły baraki - spaliśmy razem, mężczyźni

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

133

po lewej, kobiety po prawej. Szła zima i jedni drugich popędzali, sami

stawialiśmy sobie obóz. Może to wydaje się dziwne, ale więcej

zainteresowania wzbudzała kromka chleba niż rozebrana, naga, młoda

kobieta. Wyroki były różne: najmniej dziesięć lat, piętnaście, ale były

i takie po dwadzieścia. Szukali szpiegów, wrogów Stalina. Ludzie

przyznawali się do wszystkiego. Każdy człowiek ma jakiś poziom

odporności, później już przestaje reagować rozumnie... Torturowali

podczas przesłuchań, wyrywali paznokcie, miażdżyli palce, że moja

głowa nie chce tego nawet wspominać, dusi mnie w gardle.

Dla nowych pobyt w obozie zaczynał się od kwarantanny.

Trzeba było się do naga rozebrać i golili włosy, niby od wszy, żeby

nie zawlec epidemii. Trafiłam do drugiego obozu, tak było to

podzielone według liczb, mieliśmy może więcej niż kilometr od

kopalni. Każdy dostał swój numer. Miał naszyty na ubraniu, na

„buszłacie”, na czapce, na jednym kolanie spodni.

Nie chcę pamiętać swojego numeru, ale śni mi się po nocach.

Najpierw badała wszystkich komisja lekarska i byliśmy przydzielani

do różnych prac. Najsłabsi pracowali na powierzchni, w obozie.

Najsilniejsi w kopalni. Na bramie wyczytywali wszystkich po kolei,

według numeru. Zimą szliśmy w takim tunelu ze śniegu, nawet głowy

nie wystawały. Na łopacie się zjeżdżało po szynie od wózków na

wyrobisko, na dół. Każdy miał swoją lampkę na ropę: śmierdziało,

kopciło, wystarczył przeciąg i lampka gasła. Wtedy głową w słup, na

oślep, po omacku, żeby pożyczyć od kogoś światła. Kopalnia

pracowała na trzy zmiany, ci wychodzą, my w dół, tak na okrągło.

Węgiel biło się kilofem, później łopatą „nagrużało” na taśmociąg, tam

podchodziły „wagonetki”. Konie, takie małe „mongoły”, wyciągały

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

134

wagoniki na powierzchnię. Jak któryś zdychał, było święto.

Następnego dnia była „końska zupa”.

Nie robili różnicy - mężczyzna czy kobieta. Kopalnia była pod

dnem rzeki. Z góry kapała woda. Nadstawiało się łopatę, kiedy chciało

się pić. Te „tiulki” (szprotki) i „kambuły” (może to były flądry) -

solone tak bardzo, że wydawało się, że nie da się ich zjeść,

wywoływały straszne pragnienie. Woda była zimna i czysta jak

kryształ, przesiąkała przez skałę, drążyła ja na wylot. Zawalały się te

stropy raz za razem. Idzie nas na dół piętnaście, wraca dziesięć. Nikt

nie wiedział, czy wróci. Przyszło i na mnie, też przywaliło.

Powiedzieli w szpitalu - może będzie chodzić. Napisali, że numer.... -

uszkodzenie kręgosłupa. Wtedy poznałam swojego męża - w szpitalu.

Był krawcem, pisali mu w papierach: chory, trzeba było komuś szyć.

Dlatego trzymali go w szpitalu.

Ale zaczęło się inaczej. Tu, w obozie, chorowała większość.

Najbardziej podatni byli Litwini, padali jak muchy. Jak ktoś umierał

na miejscu, to wykreślano go z ewidencji, do palca nogi

przywiązywano deseczkę z numerem napisanym kopiowym

ołówkiem. Jak na budowie albo w lesie –zakopywano albo zostawiano

na śniegu. To zależało, czy była zima, czy lato. Wtedy w ewidencji

pisano: wybył w nieznane.

Mój przyszły mąż, jeszcze zanim go poznałam, w 1948 zaczął

chorować na gruźlicę kości. .Puchł. Na szyi, na piersiach. Wysłali go

do „ołapa 9 i 10” –tak mówili na ten obóz, gdzie lekarz z Łucka robił

operacje, wyjmował żebra i wkładał w to miejsce kawałki ebonitu.

Nie zgodził się, wszyscy po tym umierali, odesłano go z powrotem.

Leżał trzy dni z trupami w piwnicy pod barakiem. Nie umarł, więc

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

135

taka lekarka ze Lwowa, której rodzinę rozrzucono po wszystkich

obozach, od Kazachstanu po Syberię, zrobiła mu na miejscu operację.

Przecięła opuchliznę i wypłynęła ropa z kawałkami kości. I rany się

zagoiły.

A jak okazało się, że umie szyć i jest krawcem….

Kiedyś, jak szedł pod eskortą poza obóz, żeby wziąć miarę na mundur

dla naczelnika, znalazł porwaną teczkę z ceraty na śmietniku. Nie

wiem, jak ją przeniósł, w każdym razie uszył sobie z koca granatowy

płaszcz i z tą teczką przychodził do mnie, do kobiecego obozu. Nikt

nawet nie przypuszczał, że ktoś mógłby się na to poważyć. Były dwie

warty na bramie, nawet mu salutowali. Wiadomo – urzędnik, a od

urzędnika dużo zależy. Życie zawsze jest silniejsze od wszystkiego, co

wymyśli człowiek. A w tym najsilniejsza, największa jest miłość.

Po wypadku byłam miesiąc w szpitalu. Nie wróciłam na

kopalnię, dali mnie do tartaku. Później do cegielni, do pieca. W

ś

rodku było tak gorąco, że ludzie mdleli po kilka razy na dzień. Wtedy

polewali ich zimną wodą z węża i gonili do pracy. Na koniec trafiłam

do brygady budowlanej.

Dużo, może najwięcej zależało od brygadiera. Dobry, taki co miał

głowę na karku, potrafił zakombinować tak, że na papierze

wypracowaliśmy piąty kocioł. Na pierwszy tylko 300 gram chleba i

„bałanda” –woda z owsem. Na piąty prawie kilogram chleba, kasza,

czasem się trafił kawałek końskiego mięsa, raz w miesiącu naparstek

czerwonego cukru.

Szósty kocioł był w październiku, na rewolucję, wtedy dokładali białą

bułkę.

Najgorzej robiło się w czerwcu, kiedy przychodziło ciepło. Te

wszystkie ściany i kominy stawiane zimą na lodzie zaczynały się

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

136

przewracać. I trzeba było udowadniać, pisać wyjaśnienia. Wszystko

zależało od naczelnika. Wystarczyło, że powiedział –sabotaż. I już

nie było brygadiera.

W obozie rodziły się dzieci. Niby teoretycznie nie było takiej

możliwości. Kobiety za to karali. Kiedy byłam w ciąży, wywieziono

mnie do obozu oddalonego o prawie dwieście kilometrów.

Pracowałam przy kołchozie. Jak tylko robiło się ciepło, w powietrzu

pojawiały się tysiące komarów. Powietrze było szare. Rozmoczonym

w wodzie mydłem i gliną smarowało się twarz, uszy, kark, ręce, aż

powstała na skórze skorupa. Nie dało się żyć od tych komarów.

Pamiętam letnią burzę, w furmankę przed nami, na której wieziono

kosy, uderzył piorun. Zakopaliśmy sparaliżowanego woźnicę aż po

szyję w ziemi. Wyszedł z tego. Ale wszyscy najbardziej się cieszyli,

ż

e zabiło konia.

Nam urodziła się córka. Cały czas, od samego początku,

pisałam do swoich - każdy miał jeden list na rok. Ale bali się

odpisywać. I ktoś wreszcie mi odpowiedział, podał adres do rodziców

na Szokszy. Tak się dowiedziałam, że żyją.

Dzieci zabierali do domu dziecka. Od rodziców, żeby wychować na

radzieckich ludzi. Chcieliśmy, żeby naszą córkę wzięli na

wychowanie dziadkowie. Ale nie było prosto. Urzędnicy się bali,

jeden drugiego. To miejsce dla dziecka, w domu u moich rodziców na

Szokszy, mąż kupił za swoje szycie. Igiełką.

Barak miał na oko ze trzydzieści metrów długości. Po obu

stronach były piętrowe prycze. Na środku stały piecyki, zimą było

przy nich gorąco, a na ścianach szron, w kątach sople. Każdy

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

137

przynosił bryłkę węgla z kopalni w kieszeni i takie było nasze

niepisane prawo. Wyjścia były od szczytów, dwa. Zamknęli nas w

ś

rodku, dokładnie pamiętam datę -piątego marca 1953 roku, i trzymali

tak dwa tygodnie. Nie wiedzieli co będzie dalej. Bali się buntu. Na

robotu nie pajdiom, Stalin podoch - powiedział strażnik. Jedni się

cieszyli, inni płakali, że umarł ojciec narodu. Tylko toalety, takie

przenośne „parasze” pozwalali opróżniać. Ale u mężczyzn w obozie

były rozruchy. Bili się między sobą : kryminaliści z politycznymi

Po tym jak Stalin zdechł i nastał Malenkow, wszyscy już tylko mówili

o amnestii.

Ale nie do wszystkich przyszła amnestia. My byliśmy

polityczni, nas wypuścili w 1956 na wolność. Bez prawa wyjazdu z

Workuty. Jeszcze udało nam się zobaczyć, jak burzą pomnik Stalina w

samym centrum miasteczka. Zaczepili linę do traktora i... rozleciał

się, jakby był z gipsu.

Wzięliśmy ślub, miałam suknię ze spadochronu, welon z

opatrunkowej gazy, mąż garnitur z obozowego koca, kwiaty były z

papieru. Dostałam pracę na wolności, jako nocny stróż. Miałam

karabin, pilnowałam banku. Był egzamin ze strzelania. Na tarczy

miałam trzy trafienia. Ale to nie ja strzelałam. W każdym razie

zdałam. Tak to wyglądało. Nasze papiery na wyjazd mąż podsunął

naczelnikowi, dostaliśmy zgodę na powrót do Polski

Powrót, ale gdzie? Wyjeżdżaliśmy dokładnie, kiedy tam

obchodzono rocznicę rewolucji październikowej, 7 listopada 1957.

Po drodze było przejście graniczne w Terespolu i punkt repatriacyjny

w Białej Podlaskiej.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

138

W walizkach wieźliśmy pomarańcze - wszyscy w Polsce później

mówili, jak wam dobrze tam było.

Obowiązuje was milczenie we wszystkim co dotyczy Workuty.

Wygadacie się komuś i wracacie tam.., już my się o to postaramy -

powiedzieli nam na miejscu na komendzie milicji - będziemy mieć na

was oko, będziemy was sprawdzać, pilnujcie się.

Nam tu nie potrzeba wrogiej propagandy.

Podpiszcie.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

139

Nadija Iwaniwna Artiomowa, miejsce zamieszkania

Łuck.

W baraku stoimy, dwieście ludzi, pod ścianami

piętrowe prycze z żerdzi, kora na okrąglakach, nic,

ż

adnego koca, poduszki pod głowę, przerażenie.

Akurat „Rizdwo” - Boże Narodzenie. Straszna cisza. Nic. I ktoś

zaczyna cicho płakać. Jedno pociągnięcie nosem, cichy płacz. I...

dwieście osób, na środku baraku szlocha, ryczy.

Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, miejsce

zamieszkania Krzyworównia.

W obozie przejściowym zaprowadzili nas do „zony”

faszystowskiej, stosy ciał (wygrażają im: trupy jedzą,

„ot swołocz”), obok kuchni, niech widzą, wam też

trzeba abyście zobaczyły, jeść im nie dają a nam mówią: połuczajtje

chleb diewczata. To nawet dla nas było straszne.

Nadija Iwaniwna Artiomowa: urodzona w 1923 roku w Hołobach w

pobliżu Kowla, aresztowana w 1943 roku, skazana na dzieisęć lat

obozu o zaostrzonym reżimie, zwolniona po odbyciu kary bez prawa

powrotu, po dziesięciu latach przymusowego osiedlenia w Magadanie

powróciła do Łucka

Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, urodzona w Krzyworówni w

Karpatach 9 czerwca 1921 roku. Aresztowana w 1945 skazana na

dziesięć lat ciężkiego obozu i dożywotnie zesłanie. Zwolniona bez

prawa powrotu w 1954 roku uzyskała zgodę na zamieszkanie w

rodzinnej wsi w październiku 1956 roku.

Zdjęcie:
Nadija
Artomowa

Zdjęcie:
Teodozja Płytka
-Sorochan

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

140

Dwie kobiety w podeszłym wieku

Wprowadzenie

Nadija: Moja córka, której dobrze się powodzi, opływa w

dostatki, mieszka w Rosji, wybrała się ze swoim synem w zeszłym

roku do Magadanu. Polecieli samolotem. Wynajęli taksówkarza na

cały dzień. Przywieźli zdjęcia, film. Byli w porcie (tutaj przywozili

więźniów, „zeka”, stąd wieźli ich etapami do obozów wzdłuż całej

Kołymy - tłumaczył taksówkarz), oglądali pomnik ofiar (wszystkie

narodowości na tablicy, podobno nawet Amerykanki tu były -

pokazywał z dumą tablicę na cokole), zjeździli miejsca po obozach

(szkoda, kto tu przyjedzie, jaki turysta, ślady się zacierają - ubolewał).

Córka się nie przyznała, że tam urodzona, nie wiadomo, kto on.

(Nadija Iwaniwna Artiomowa , miejsce zamieszkania- Łuck)

Teodozija: O wujku, który walczył o wolną Ukrainę, napisałam

w wierszu : kto Boga prosi to wróg strzelać będzie, a Bóg kule nosi.

A o Moskalach i Parasce napisałam: obiecali Moskale raj i wolność

nam, ja im uwierzyłam i w niewolę popadłam, wróciłam z niewoli i

doznałam niełaski, a z powodu kogo, z powodu Paraski. Byłyśmy jak

dwie brzozy, białe siostry w płaczu, w Krzyworówni jest muzeum

Paraski*. Ona mała, ledwie odrosła od ziemi, siedzi na ławie z

rozdziawionymi ustami, słucha: chcę to wszystko zjeść, o czym wujko

rozpowiada, za co wojowali –pamiętam jej słowa. Modlitewnik, o

którym Moskale mówili, że spalony, przekazałam do muzeum z

przykazaniem, aby opisali jego historię. A w kącie sali domu kultury

w Wierchowinie, tam, gdzie teraz stoi fortepian, czekałam na śmierć,

rozstrzelanie. (Teodozija (Odosija) Płytka –Sorochan, miejsce

zamieszkania - Krzyworównia)

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

141

* (Paraska Płytka –Horycwit, 1927 –1998, ludowa twóczyni i poetka,–

przypis autora}

Przed rokiem 1918

Nadija: Z dawien dawna moja rodzina wywodzi się ze wsi

Hołoby w pobliżu Kowla.

Teodozija: Wszyscy rodziliśmy się na Huculszczyźnie, w

Krzyworówni. Brat mamy był wcielony do armii za monarchii w 1914

roku, służył do 1917, zdezerterował, w pełnym uzbrojeniu z parą koni

i karabinem maszynowym przedarł się do Strzelców Galicyjskich,

nazwanych później Siczowymi. Kureń jego brał udział w zdobyciu

Kijowa w marcu 1918 roku, aż do rozgromienia walczył pod

komendą Konowalca, dostał się do niewoli u Moskali.

Od uzyskania niepodległości do 17 września 1939 roku

Nadija: Urodziłam się tu w 1923 roku, w Polsce. Powiat

kowelski, wieś Hołoby. Ojciec był „chleborobem”, ale kim innym

mógłby być, używając dzisiejszych określeń: producentem rolnym,

wiejskim gospodarzem. My przy ziemi, handel przy Żydach, po

urzędach i na kolei siedzieli Polacy. Żyliśmy zgodnie, jak wielka

rodzina, razem. Domy ukraińskie, polskie, razem święta: raz u nich i

zaraz u nas, nasze, zabawy wspólne, majówki wiosną, zimą sanki,

kulig na śniegu, ale od Żydów z daleka, niech sobie tam po ichniemu.

Wieś duża, ludna, prawie cztery tysiące, swoje urzędy, swoja stacja

kolejowa, swój kościół i cerkiew, tylko pałac Wilgów, ale też

mówiono na niego swój. I nawet swój stary, czyli polski cmentarz.

Szkoła jedna, polska, siedmioklasowa, powszechna, nie to, co te

czteroklasowe po wioskach. Nas w niej zapisywali jako uskich, ale

nikt nie robił różnicy, tylko w domu mówiono: ty nie Ruska, ty

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

142

Ukrainka. W Polsce do 1939 roku sześć klas w polskiej szkole

skończyłam.

(zdjęcie: plac, w tle drzewka, grupa podlotków w szkolnych

mundurkach, stoją cztery z nich , Jadzia Łabędzka. moja przyjaciółka,

Polka , a ta też, teraz w Holandii, Pierepadis Basia, jej córka jest

posłem, dwie siedzą na trawie, tu ja, reszta nasze, Ukrainki).

Teodozija: Uciekając od Moskali „wujko” trafił na Polaków,

zasądzili go na rozstrzelanie, ale wyrwał się, wrócił, a kiedy i tu

przyszli, ukrywał się, przekradł na Rumunię, przeżył tam, zarobił

„hroszy”, wrócił, zamieszkał w domu za chatą Paraski, w której teraz

jest muzeum.

Mówię o sobie: grzeszna Dozja, urodziłam się 9 czerwca 1921 roku.

Brałam nauki jeden rok, na szkołę oddał izbę Wasyl Jakibjuk,

gospodarz, u którego niejeden raz zatrzymywał się Iwan Franko. Co

do Polaków, prawda, wyszło to brzydko, drugiej klasy nie

dochodziłam, bo na mnie zawzięli się chłopcy komendanta posterunku

policji: Roman i Zbyszko. Ale z drugiej strony miałam też

przyjaciółkę z tego samego roku, Józię Tomaszewska, „szykarną”

dziewczynę, piękną „Polaczkę”. Słuchałam opowiadań wujka i

zastanawiałam się ,gdzie jest ta Ukraina, o którą oni wojowali, w

szkole też o niej nie słyszałam.

Do ataku Niemiec 22 czerwca 1941 roku

Nadija: Siódma klasę już kończyłam w szkole sowieckiej, w

Rosji. Na początku, jak przyszyli, to nas nie ruszali, był spokój, tylko

po cichu wywozili Polaków, policjanci uciekli, więc tych ,co zostali,

lekarza, nauczycieli... Ojca zabrali do Armii Czerwonej.

Teodozija: Przyszli Moskale i robili swoje porządki. Zaczęli

uciekać na zachód inteligenci. Worochta była pilnowana, tam była

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

143

stacja kolejowa, więc szli przez nasze „sioło”, przedzierali się przez

góry. Punkt, w którym się zatrzymywali, etap, był w cerkwi, tam

zwykle zostawiali część bagażu, zbędne rzeczy, książki. Szli szlakiem

tatarskim.

Przez okres Wielkiej Wojny Ojczyźnianej do wyzwolenia

Nadija: Przyszli Niemcy. Pierwsze spędzili Żydów „w jeden

kutok”, ogrodzony płotem. Młodych i starych, dzieci, kobiety,

mężczyzn, wierzących w Boga i przechrzczonych: ateistów,

agitatorów. Dwa razy ich rozstrzeliwali w lesie, do jednego dołu.

Dopiero wtedy zaczęli ruszać nas na roboty, najpierw niby

dobrowolnie, zaczęli od mężczyzn, dawali wybór: do ukraińskiej

policji albo do Niemiec. Z tych, co nie pojechali, reszta do batalionów

pomocniczych albo do lasu. Partyzantka była różna: polska, ukraińska

i komunistyczna, sowiecka. Jedni szli przeciw drugim, a tylko czasami

razem, przeciw niemieckim żołnierzom. W maju 1943 przyszedł z

lasu od ukraińskiej armii rozkaz: wszyscy policjanci jak jeden zabrali

broń, przeszli do UPA. Wtedy zaczęły się prawdziwe represje od

Niemców - polowania na mężczyzn, nie pytali o nic: kto, dlaczego,

tylko pod płot i zabity. Straszny czas, kto chciał strzelić to szedł i

zabijał. Wieś opustoszała, nikt nie został, wszyscy uciekli, gdzie kto

mógł, ale drzwi do domu zostawiali otwarte, samogon, słonina, jajka

na stole, żeby chaty nie spalili.

Teodozija: Po Moskalach pojawili się Niemcy, zaczęli

wywozić na roboty. Wtedy przyszedł czas i na mnie, musiałam

zarejestrować się w ukraińskim komitecie, żeby mnie nie wywieźli

poszłam na służbę do cerkwi. Miałam już 20 lat i byłam wielu rzeczy

ś

wiadoma. Czytałam nocami książki o wielkim głodzie, tam były i

takie ilustrowane, ze zdjęciami i płakałam, nie mogłam uwierzyć. Z

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

144

tamtego czasu miałam zostawiony przez uciekinierów z Winnicy

modlitewnik. Rozgromili nas Niemcy, podejrzewali organizację,

cudem przeżyłam, wzięli ze wsi na przesłuchania 25 osób, tylko jeden

chłopiec wrócił, niespełna rozumu. Wtedy już zaczęły się zbierać

kobiety, szyły koszule dla naszych, szykowały bandaże, piekły chleb.

Wyzwolenie, Armia Czerwona

Nadija: Przez Hołoby przeszła Czerwona Armia, o wieś jeszcze

zawadzały resztki oddziałów niemieckich. Wrócił ojciec i został,

mówili o nim „frontowik”, stacjonował w Łucku. KGB w tym czasie

nie działało we wsi, robili wypady z zaplecza, z tyłów, mieli swoje

listy. Otoczyli dom, pokazali nakaz podpisany przez wojskowego

prokuratora. Broni nie znaleźli, bo skąd, szukali radia, ale też nie

znaleźli, nie mieliśmy radia, w końcu tylko zabrali książkę „Historia

Ukrainy”, to wystarczy: „ wot swołocz, chwatit”.

Noc trzymali w areszcie, gdzieś na tyłach, później było śledztwo w

Łucku, bili i znęcali się tydzień, na okrągło tylko: mów, powiedz,

mów kto jeszcze..., zabrali na sąd. Brali nas po pięcioro, siadać na

podłodze, w pokoju stół, za stołem ludzie w mundurach, czytali: ty

dwadzieścia, ty piętnaście, tamtemu dwadzieścia pięć lat. Prosiłam

(wstać, o co prosisz sad, ostatnie słowo), żeby rodziców nie wywozili

„w Sybir”, wszyscy o to samo prosili.

Teodozija: Wiedzieliśmy kto idzie, którędy, chociaż telefonów

nie było. Sotnie stały po tamtej stronie gór, jak przyszli Moskale, to z

tamtej strony, przez Czeremosz trudno było przejść, strzelali. Niemcy

wiadomo, mordowali, po lasach znajdowaliśmy poczerniałe zwłoki,

ale nie tak jak Ruscy. Z Polakami nie walczyliśmy, tu ich nie było.

Wiosną 1945 pojechałam na szewczenkowskie święta nad Białym

Czeremoszem, wróciłam, a tu niemal z każdej chaty ktoś aresztowany,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

145

wujko, Paraseczka też, byliśmy zdradzeni przez chłopca, który wokół

niej się kręcił. Schwytali mnie po tygodniu, ruszyła nocą obława z

Kosiwa, za późno mnie ostrzegli. Zapędzili nas do Wierchowiny, tam

zabici, ledwie żywi, pomieszani leżeli nasi i ludzie ze świata,

mężczyźni i kobiety, wśród nich i pop. Wtedy odebrali mi

modlitewnik, na spalenie. Straciłam przytomność, przesłuchiwali

mnie, później jeszcze raz i jeszcze... bili, kaleczyli, miałam czarne

całe piersi. Z wszystkiego pisali protokół. Wywozili nas nocą, po kilka

osób, żeby nie wzbudzać paniki. Było mi wszystko jedno, chciałam

zwrotu modlitewnika, postawiłam się. Zapisali mnie na rozstrzelanie. I

pewnie by to zrobili ale wstało już słońce a oni mordowali tylko po

cichu, nocą. Komendant „istriebitielnego” batalionu przyniósł mi moją

książeczkę do nabożeństwa. A ja, żeby znów nie odebrali, podałam

przez innych mojej mamie. Dopiero w 1948 modlitewnik wrócił do

mojego domu, długo tułał się po świecie. Tego dnia wsadzili nas do

więziennego pociągu w Worochcie, ale wagony wyleciały w

powietrze, nasi wysadzili tory. Część zginęła, przeżyli ze środkowych

wagonów, „sołowieckich”, dla najstraszniejszych „zeka”. Wypiłowali

kraty, wyciągnęli nas ze środka i samochodami powieźli do

Stanisławowa. Miesiąc trzymali w piwnicy bez okna, na rozmiękłej

glinie. Ludzie z celi umierali. Sądzili nas 18 sierpnia 1945 roku, to się

nazywało „wojenna trojka”. Byłam słaba, przed sądem zagonili nas do

bani, polewali wodą i zdzierali strupy z kawałkami gliny. A w łaźni

coś niezwykłego, na korytarzu stały kosze z jagodami, wiśniami... w

powietrzu unosił się wszędzie zapach lata, owoców... i nikt nie

spróbował sięgnąć po chociaż jedną jagódkę.

Skazali mnie na 10 lat ciężkiego obozu i dożywotnie zesłanie.

Wywózka, pierwszy etap.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

146

Nadija: Lipiec gorący, upalny, konwój ze wszystkich stron,

każdy w czym go zabrali, prowadzili nas na dworzec kolejowy w

Łucku. Odprowadzał mnie ojciec, „ frontowik”, po trotuarze szedł w

mundurze, na początku panowała straszna cisza, prosił żołnierzy z

konwoju (pożegnać się z córką, pozwólcie, nie pozwolili), ktoś

krzyknął pierwszy i naraz, jak na komendę, wszyscy: sam krzyk, nie

było słów. Czekał na nas specjalny pociąg, wieźli nas „eszelonem”,

specwagony, kraty zamiast drzwi, w środku kraty. Trafiłam do

Charkowa na punkt „pieresielenia”, był sierpień, upał. Trzy

pięciopiętrowe ogromne bloki pełne więźniów. Głód (strażnik: jeszcze

karmić faszystowską swołocz), dwa razy na dzień rozgotowana dynia

na wodzie, raz „kusoczok” chleba. Od rana wołanie wisiało w

powietrzu nad miastem, jak modlitwa: chleba, chleba....

W październiku wsadzili nas w wagony, towarowe, zwykłe, po

trzydzieści osób, odzież swoja, jaką kto na sobie miał, pomiędzy

deskami szczeliny, od środka ściany pokrywały się lodem, raz na

dzień „kipiatok” (wrzątek), chleba 400 gram i „bałanda”, zupa na

wodzie z posiekanych chwastów i plew z ziarna, siedem tygodni

jechaliśmy, wreszcie: Buchta Nachodka, koniec, japońska granica.

Teodozija: Z sądu powieziono nas do jakiegoś innego

więzienia, szykowano transport. Cela z podłogą, pryczami, oknem

przez które wpadało do środka słońce. Ale ani siąść, ani się położyć.

Zaraz szczury: po rękach, na plecy, w nogach, wszędzie gryzły,

tryskała krew. Boże, zmiłuj się nad nami... W sąsiedniej celi zagryzły

wszystkich więźniów, był wtedy dym, straszny smród, chcieli je

wytruć gazem, bo nie pozwalały wejść za drzwi, rzucały się na

strażników. Przyszło nam tam być 23 dni, zanim załadowali nas do

więziennych ciężarówek, powieźli „woronami” do Lwowa. Wysadzili

nas na pustym placu przy kolejowej bocznicy. I wtedy wjechał

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

147

„szykarny” pociąg, sama pierwsza klasa, eleganckie wagony. To

wracali na łono ojczyzny przesiedleńcy z zachodu, zaagitowani przez

Moskali, sowiecką propagandę. Otoczyli ich ze wszystkich stron,

pociąg odjechał, a wtedy rzucili się na nich, odarli ze wszystkiego, do

naga, wyglądało, jakby otworzyło się nagle piekło: krzyk,

przekleństwa, ujadanie psów, płacz, krew, między sobą się bili o

łańcuszki, zegarki. To nazywało się: ścierwa, praklata faszystowska

swołocz. Połączyli nas w jeden konwój i zabrali do więzienia,

upchnęli w drewnianych barakach. Z Lwowa dalej ruszyliśmy dopiero

po Nowym Roku, 14 stycznia. Wróble nam to wywróżyły, była

odwilż, wszystkie, jeden przez drugiego pod naszym barakiem

baraszkują w kałużach i nagle alarm, formują kolumnę, na dworzec,

do towarowego pociągu. Na końcu składu taka otwarta, pusta

platforma do przewożenia drzewa. Pod wieczór pociąg ruszył, rano

staje w szczerym polu, wynoszą na platformę trupy z wagonów, nie

może nikogo zabraknąć, liczą żeby stan się zgadzał. Kiedy

dojechaliśmy pod koniec lutego do Nowosybirska, góra ciał była taka,

ż

e ostatni wagon nie mieścił się pod wiaduktami.

„Toczka pieresielenia” (punkt przesiedlenia).

Nadija: W baraku stoimy, dwieście ludzi, pod ścianami

piętrowe prycze z żerdzi, kora na okrąglakach, nic, żadnego koca,

poduszki pod głowę, przerażenie. Akurat „Rizdwo” - Boże

Narodzenie. Straszna cisza. Nic. I ktoś zaczyna cicho płakać. Jedno

pociągnięcie nosem, cichy płacz. I... dwieście osób na środku baraku

szlocha, ryczy.

Teodozija: Nowosybirsk otulała mgła, kapało z dachów, nie

było mrozu. Zaprowadzili nas na punkt, do baraków. Piecyk był tylko

w kącie u blokowej, nie było innego ogrzewania. Pracowaliśmy przy

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

148

rozładunku węgla, ciągnęłyśmy sanie bo nie było koni, wywoziliśmy

ś

nieg, oczyszczaliśmy lotnisko. Pod koniec marca, 23 albo 24, kiedy

uderzyła wiosna i odmarzły na dobre tory, przywieźli uciekinierów,

Wiktora i Lidę. Z tej okazji spędzono „zeków” z okolicznych obozów

na wiec, żeby pokazać ich ciała. Podobno schwytali ich Francuzi i

wydali naszym, tak ogłosił naczelnik od skazanych, Szewczenko.

Zakwitła lipa, zrobiło się ciepło, ogłoszono następny etap. Na północ.

Naczelnik eszelonu, „chachoł”, zatrzymuje nagle pociąg w szczerym

polu, gdzieś biegną konwojenci, ktoś krzyczy, że będą rozstrzeliwać,

zaczynamy się obejmować, żegnać.. i ani jednej łzy. Odsuwają się

drzwi wagonu a on daje nam kwiaty, składa życzenia z okazji

uroczystości Trójcy Świętej. Z tego wszystkiego miałam dziwny sen,

sterta siana, w której się zgubiłam, wieża z zegarem, na wieży posąg

Chrystusa z koroną cierniową, opuszczona głowa...

Obóz przejściowy

Teodozija: Dojechaliśmy do Komsomolska na brzegu Amuru,

nie było mostu, kończyły się tory. Na drugą stronę powieźli nas

promem. A tam sami nasi, wywiezieni ze Wschodu w latach 20.,

częstują nas świeżym śledziem, pytają o Ukrainę. Powieźli rzeką,

wysadzili z barki na piasek i odpłynęli. W nocy „błatni”, „żuliki”

podeszli, zaczął się krzyk, kradli, gwałcili, zabijali. Statek wrócił rano,

wysadzili dwu strażników, słońce, ciepło, drugiego brzegu nie widać,

woda mętna, ale chce się pić. Znów wszyscy chorują, następni

umierają, gorączka, wrzody. Obóz na bagnach, środek lata, sianokosy.

Utworzono siedem brygad, każda po stu ludzi, całe siano zwozimy na

jedno miejsce, można się zgubić, przypomniał mi się sen. Nad nami

muszka, straszna kara, czepia się, w miejscu na brwi robią się rany.

Dwa lata, może więcej tam byłam, w tej biedzie. I wtedy „padoch”

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

149

Beria. Zlikwidowali obóz, powieźli nas promem, później

samochodami na północ.

Otwarcie sezonu żeglugowego.

Nadija: Do maja morze było skute lodem. Kiedy podniosło się

słońce, przyszedł lodołamacz (sezon żeglugi „otkryty”), wsadzili nas

na parowiec. Wieźli morzem siedem dni. Wysadzili za wodą, w

Magadanie. Połowa maja, a tu wszędzie świeży śnieg po kolana.

Znów punkt „pieresielenia”, bania i odwszawianie. Zostawić: buty,

sukienki, ręczniki... co kto na sobie miał, jednymi drzwiami do środka

i przez drugie drzwi. Buty uszyte z brezentu, na to kawałek gumy od

spodu (mówią: bieri walonki), sukienka z brezentu, majtki, koszula z

szarej bawełny, kufajka, czapka. Jak w tym chodzić, nie dali

sznurowadła, żeby te brezentowe buty podwiązać pod kolanami. Kraj

Rad, wart radzieckich ludzi, dobrze, że pod „narami” w baraku

znalazłam onucę, zrobiłam sznurki żeby uwiązać buty, z czapki

wyprułam podszewkę i miałam mały ręczniczek. Wsadzili nas na

„gruzawiki” /ciężarowe samochody /, wiozą, wiozą i końca nie widać,

w tajgę, trzysta kilometrów, tylko las albo obozy. Na punktach

kontroli nie wierzą: dziewczata, szto wy, tu mordercy, bandytów

trzymamy.

Wreszcie koniec drogi, wysiadać, niczego wokół, przed nami góry,

tam wasz obóz, pod drugiej stronie, trzeba dalej na nogach.

Teodozija: Zima zastała nas w przejściowym obozie Buchta

Nachodka. W obozie bunt, rozruchy, „błatni” opanowali kuchnię,

spalili stołówkę, palą baraki, trzy dni bez jedzenia, ze sobą walczą.

Rozpędzali ich wodą, strzelali jak popadnie. Tak to, nad Ochockim

Morzem w czterdziestym dziewiątym czekaliśmy na otwarcie sezonu

ż

eglugowego. Statek daleko na morzu, wożą nas łódkami, zamknęli

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

150

wszystkich w ładowni. Płyniemy, na dziesiąty dzień zabrakło chleba,

Bunt, „błatni” zdobyli broń, noże, biją się między sobą, porobili

dziury w burtach, sztorm. Statek tonie, tym, co byli przy drzwiach,

pozwolili wyjść, potem poczekali, aż woda wszystko zalała i dopiero

uruchomili pompę. Wszyscy w środku się potopili, później wyrzucali

zwłoki za burtę.

W obozie przejściowym zaprowadzili nas do „zony” faszystowskiej,

stosy ciał (wygrażają im: trupy jedzą, „ot swołocz”), obok kuchni,

niech widzą, wam też trzeba, abyście zobaczyły, jeść im nie dają, a

nam mówią: połuczajtje chleb diewczata. To nawet dla nas było

straszne.

Ech Kołyma, piękna rzeka...

Nadija: Powiedziano nam, że będziemy pracować w kopalni w

pobliżu Kołymy. W naszym obozie baraków 8, w każdym po 100

ludzi, „nary” piętrowe i gołe okrąglaki. Kopalnia ołowiu, zakład pod

nadzorem, produkcja strategiczna. W sztolniach odpalali ładunki, to,

co się w wybuchu zerwało - na wagoniki, na I zakład, tam

rozdrabniali, i na II, gdzie mielili, wypłukiwali, czarna czysta ruda

szła do huty. Dla tych na sztolniach „pajka” solidna: 1100 gram

chleba, kasza dwa razy na dzień, „bałanda”: szczaw, kapusta. Dla tych

na rozdrabnianiu i młynach mniejsza, jedynie 800 gram. Przez

jedenaście lat ani razu nie miałam tyle chleba, żeby najeść się do syta.

Na noc: na żerdziach kufajka, poduszka z kaloszy nakrytych czapką,

w dole brezentowa spódnica, żeby się czymś nakryć, druga dawała

swój waciak, spałyśmy po dwie.

Teodozija: Trafiliśmy do kopalni, w brygadzie nad nami

„Ruska”, Maryja Woronkowa, sprawiedliwa kobieta, „frontowik”,

droga zrobiona ludzkimi rękami, ziemia nie rozmarza głębiej niż na

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

151

łopatę, wieczny lód. A w innych miejscach z ziemi fontanna ciepłej

wody tryska i szybko opadając marznie, dźwięczy jak szkło. W rzece

nurt straszny, ale pod wodą lód. Kiedyś wieźli łódkami inną brygadę

na drugi brzeg, burty obrosły lodem, nabrała wody, kto wpadł do

wody, ubranie przymarzło, ruszył kilka razy rękoma, krzyknął i został,

jak figura z wosku, zamarzł. Tam trafiłam do karnej brygady, znaleźli

u mnie puszkę po konserwie. Ale też uratowałam od pożaru garaż, w

którym było 12 ciężarowych samochodów. Przenieśli mnie do pracy

w remontowej brygadzie. W składzie części zamiennych znalazłam

dwa kawałki płótna. Zszyłam je w mały ręczniczek, wyhaftowałam na

nim koronę cierniową, nitkę brązową i niebieską miałam z trykotażu,

z majtek, a czerwoną z gałgana do wycierania smarów. Zakładałam

ten ręczniczek na głowę pod czapkę , do garażu dwa kilometry,

człowiek marzł, wieczorem wieszałam na ścianie, bo szpary były

zaklejone torfem i kiedy wysychał, sypał się na twarz, we włosy. W

nocy podczas rewizji zobaczył to naczelnik. Numer każdy miał na

kolanie spodni, kufajce, na czapce i na łóżku. U mnie numer 1318.

Pozbawienie praw i dożywotnia zsyłka za propagandę, pod sąd (kiedy

u Marijki Szeczenki znaleźli książkę, to już nigdy jej w baraku nie

zobaczyliśmy). Nieżywa, sparaliżowana ze strachu nie mogłam nawet

myśleć. Może dadzą tylko izolator. Nawet się nie rozbierałam, bo brali

do izolatora jak kto stał. A tam beton, ciasno, z góry dziurawe deski,

trudno wytrzymać noc, inaczej trup. Wiktor Iwanowicz, naczelnik

warsztatów remontowych, dwa lata u niego w brygadzie pracowałam,

napisał wyjaśnienie, że to ściereczka, jaką znaleziono w skrzyni z

częściami, dał w nagrodę za dobra pracę. Ale nie bardzo chcieli

wierzyć. Dobrze, że nikt nie wiedział, że ja to wyszyłam. Cztery

litery. S - „sytoj”, s – „serce”, n – na, cz – „czużynie”.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

152

W Magadanie

Nadija: W 1954 obóz „zakryli”, wrócili nas w Magadan, w

porcie na taczkach woziłam kamienie, sypali nadbrzeża, w cegielni -

w piecu, przy glinie, gdzie kazali, jak widmo rewolucji, na czerwono,

w pyle i pocie, człowieka trudno było rozpoznać. Nazwiska się

pozacierały, ale z całego świata tam byli: o „Polaczki”, Rosjanki, no

Ukrainek większość: z Kowla, Stanisławowa, Poczajewa... Po

czterech latach „posyłka z doma”, raz na rok: kasza, sól, cukier,

„sało”, suchary, a mnie nawet przysłali chustkę z owczej wełny.

(zdjęcie: śnieg, tak jakby fotograf wypalił kwasem tło, na śniegu

grupa około 30 młodych dziewcząt w kufajkach, część leży, siedzi w

ś

niegu, większość stoi, uśmiechają się radośnie, tu w chustce ja. Za

plecami w oddali druty, wieża wartownicza. Konwojent jak

niedźwiedź, w szubie baraniej, odwrócony plecami;

zdjęcie: napis - pozdrowienia z Kołymy, dwa świerki, pod nimi

chatka, na dachu pierzyna śniegu, światło w oknach, wydeptana w

ś

niegu kręta ścieżka, na pierwszym planie kwitnące róże. W okienku

ja, na odwrocie data, wiersz).

Teodozija: Tam urodziłam się drugi raz, 20 czerwca 1954 roku.

Przypadkowe tematy

Nadija: Amerykanki w obozie. Widzę w obozie, na uboczu

trzy kobiety. Pytam swoje „dziewczata”, skąd przywiezione, nikt nie

wie. Bo „pribałtyka” tu była, one też się odróżniały, trzymały osobno:

Finki, Litwinki, Łotyszki, wysokie, wiotkie, jasne włosy, Niemki i

inne narodowości: Mołdawianki, Gruzinki... Wtedy nam było

wszystko jedno, czort z nimi, kto by nie był, w obozie jednakowo. Ale

te jakieś inne: podstrzyżone na dziwną modę, płaszcze na nich

cienkie, nie nasze i dziwne ubrania, nawet buty. Amerykanki, między

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

153

sobą mówili konwojenci. Zabrali je, wtedy władza nie lubiła się długo

martwić, najlepiej zastrzelić, zatrzeć ślady, wtedy kłopot z głowy.

Teraz pisali w gazetach, kto widział, wie, podobno w dokumentach

szukają amerykańskich więźniów.

Teodozija: Wielkanoc. To było w obozie, w kopalni, ktoś

powiedział, że to święto zmartwychwstania, Wielka Niedziela.

Przerwaliśmy pracę, zaczęliśmy się modlić. Strażnik udawał, że tego

nie widzi, został na górze, na powietrzu, nie chciał o tym wiedzieć.

Wtedy nie zrobiliśmy normy. Wszyscy byli w strachu, w poniedziałek

szychtę z niedzieli rozliczali. Idziemy w kolumnie, osiem kilometrów

do kopalni, słonko pięknie świeci, wszystko się złoci, lśni. Jedni

drugich witają. „Chrystus woskres”. A tam na miejscu zbiegowisko

wokół sztolni, z ziemi sterczą poskręcane szyny. Wraca strażnik,

blady, kto by matce napisał, gdzie zginąłem. Obwał, ziemia się

zapadła. Zasypało całą brygadę i konwojentów. Nikt się nie uratował.

Pierwszy dzień na wolności

Nadija: Ubraną tak, jakbym szła do roboty, wyprowadzili mnie

za bramę (dzień wcześniej: przychodzę do baraku, zmarznięta na kość,

głodna, zmęczona, wszyscy na mnie patrzą, ciebie „oswobodzili”, nie

dociera do mnie, głupi żart, myję ręce, wołają do naczelnika, źle,

posadzą w izolator, za co, w głowie się kręci, mówi do mnie na wy-

siadajcie, stoję, melduję: normę wypełniłam, proszę, „nie karajcie”,

on: jesteście wolni, podaje papier, a ja płaczę, proszę: zostawcie mnie

w obozie, gdzie pójdę). Zamknęli za mną bramę, boję się odejść, nie

wiem, jak wolność wygląda (przez noc wywianowali mnie w baraku:

podszyli, wyrychtowali kufajkę, poreperowali walonki, rękawiczki

pocerowali). Jadę przez miasto autobusem, konduktor nie bierze „ze

mnie hrosza”, ktoś podsuwa mi bułkę (wciska do kieszeni: bieri

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

154

diewoczka). Szukam stołówki, samo południe, w niej przyjaciółka

pracuje, jakiś czas, jak wyszła na wolność, ona mówi: poczekaj,

odpocznij. Sadza mnie za stół, tam czterech ludzi, przyniosła zupę,

przyniosła kurę, ziemniaki, przyniosła kompot. Dłubię widelcem,

dłubię, wstyd. Zostawiłam kurę, nigdy później z takim skurczem w

ż

ołądku i żalem nie patrzyłam na mięso.

(oswobodzeni: zdjęcie w atelier, w tle plansza, na niej las, stoi pięć

młodych, elegancko ubranych kobiet, ciemne, praktyczne sukienki,

fryzury prosto od fryzjera, na pierwszym planie ława, siedzą dwie

kobiety, pomiędzy nimi młody mężczyzna w garniturze.)

Bez prawa powrotu.

Nadija: Mieszkałam u mojej przyjaciółki tydzień, w końcu

znalazłam dla siebie miejsce. Trafiłam do rodziny żydowskiej na

służbę, oboje byli naczelnikami, dostałam u nich spanie, jedzenie.

Każdego miesiąca wzywają do biura meldunkowego (to się nazywało

-robią „otmietku”), tych, co przyszli, o nic nie pytają, tylko na

samochód i rozwożą, na Czukotkę, na Alaskę... po całej Syberii (mój

gospodarz tak to tłumaczył: nam trzeba ludźmi tereny zasiedlać,

wysiadaj i jak sobie chcesz tak żyj). Boję się iść na „otmietku”, ale

jeszcze większy strach: nie iść. Gospodarz dzwoni po znajomych

naczelnikach, gospodyni odsyła wezwania. Zostałam, widać to było

mi zapisane. Moi gospodarze posłali mnie na kursy, zostałam

kucharzem. Żebyś całe życie nie spędziła z chochlą przy garnkach,

posłali do szkoły, uczyłam się żywienia. Przyodziałam się, wyszłam

za „czełowieka”, mąż mój ze Smoleńska, „zeka”, z tych ,co skazani

na 25 lat. Darowali mu część kary. Dziesięć lat tam żyliśmy bez prawa

powrotu, w Magadanie urodziła się moja córka.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

155

Teodozija: Ludzie nie mieli litości, Bóg się zmiłował, wyszłam

na wolność. Wysłali mnie na osiedlenie bez prawa powrotu. Dostałam

taki dokument, „dowierennost”, żeby się ruszyć, nawet do sąsiedniej

wsi, trzeba się meldować. Trafiłam się do dobrych ludzi, pracowałam

w wiejskim kołchozie dwa lata, po 40 rubli wypłacali. W sąsiednim

kołchozie był więzień taki jak my, wolny bez prawa powrotu, pop ze

Lwowa, w tajemnicy, przy większych świętach odprawiał

nabożeństwa, nocą. To było trzydzieści kilometrów w jedną stronę,

ale każdy był spragniony Boga. Dzieliliśmy się chlebem i zaraz trzeba

było wracać, być na miejscu przed świtem. Pop pracował jako

traktorzysta w kołchozie tamtejszym. Pamiętam pierwszą Wielkanoc

na wolności. Pojechaliśmy na dwa traktory kołchozową brygadą jak

do pracy, w tajemnicy, nikt nie doniósł. Świętowałyśmy pod drzewem

w polu.

Powrót do domu

Nadija: Wtedy, po urodzeniu córki, pierwszy raz zdobyliśmy

się na odwagę, pojechaliśmy w Hołowy. A tam drzewa, kwiaty, nawet

ziemia pachnie, wszystko takie swoje, jakby czekało. I już tylko jedna

myśl waliła po głowie. I już nie było spokoju.

Wróciliśmy.

Teodozija: Do Krzyworówni wróciłam 30 października 1956

roku. Mama też wróciła, była na zesłaniu w Karagandzie. Nasza

chałupka przetrwała, pochyliła się, zapadł się dach, w środku maliny

przerosły podłogę... Reszta chałup rozebrał kołchoz, gorsze na opał,

lepsze na budulec. Katorgi nie zaliczyli mi do emerytury. Napisałam,

ż

eby zrehabilitowali albo dali dokument, że nie zasługuję na to. To

przysłali pieniądze, za te dziesięć lat zapłatę po 50 hrywien przysłali,

to nie jest nawet 10 dolarów za rok pracy. Jeszcze w 1984 roku zrobili

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

156

rewizję, najmniejszego papierka nie zostawili, wszystko, kalendarze,

książki, listy, zdjęcia, nawet modlitewnik zabrali. Oddali tylko dwie

rzeczy i książeczkę do nabożeństwa. Resztę zatrzymali.

Co mam robić?

Ż

yję sama, daleko od ludzi. Żyję.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

157

Księga osobna

Podróż piąta -przestrzeń nieufności

...

tam się waży

Przestronna, mglista, zaludniona śmierć.

Jorge Luis Borges Twórca Tłum. Krystyna Rodowska -Wiesiołowska

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

158

Gdzie dokładnie ukrywał się Szuchewycz –oni jeszcze

nie wiedzieli. No, tak jak i z grypsem Darki Husiak

pomógł przypadek. Mały synek gospodyni zobaczył

funkcjonariuszy, od razu zrozumiał, na kogo polują i

rzucił się do swojego domu z krzykiem: „Romanie,

uciekaj, uciekaj!”. Funkcjonariusze rzucili się za chłopcem...


Daria Husiak, urodzona 4 lutego 1924 roku w Truskawcu koło

Drohobyczu na Ukrainie. Ukończyła średnią szkołę o profilu

handlowym. Związana z ukraińskim ruchem nacjonalistycznym,

członkini OUN, łączniczka głównodowodzącego UPA Romana

Szuchwycza. Aresztowana w 1950 roku, skazana na dwadzieścia pięć

lat więzienia. Po odbyciu kary zwolniona bez prawa powrotu do

miejsca zamieszkania. Obecnie mieszka we Lwowie.

Zdjęcie
Darki Husiak

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

159

Proporce jeźdźców niezapowiedzianej apokalipsy

Zamiast wstępu - treść grypsu z więzienia

Moi drodzy! Miejcie na uwadze, że trafiłam do bolszewickiego

więzienia, gdzie nie ma człowieka, który by to wytrzymał, co mnie

czeka i się nie złamał.

Po pierwszym etapie trzymam się, ale nie wiem, co będzie dalej.

M. (rzecz idzie o Monetę, to jest o K. Zarycką. - aut.) przyprowadzili

na konfrontację, jest bohaterką, dlatego, że wytrzymała 5 miesięcy.

Całuję Nuśka.

O mnie wiedzą bardzo dużo, a główne pytanie –to o SZU i DY

(to jest o Szuchewycza i Dydyk – aut.). Schwytali mnie w sześciu i nie

było możliwości popełnienia samobójstwa. Wiedzieli, że mam pistolet i

truciznę. („Dzerkało Tyżnia” 16-22 lutego, 2002 Roman Szuchewycz:

Tajemnycia zahybeli)

Do 1918 roku

Truskawiec jako uzdrowiskowa wieś zasłynął pod koniec XIX

wieku za sprawą mineralnej wody „naftusi”. Tam żyli moi rodzice,

Maria i Jurko Husiak. Należeli do miejscowej ukraińskiej elity i na

warunki wiejskie byli zamożnymi ludźmi, Ojciec był działaczem

społecznym, nie skończył szkoły średniej, przeszkodził mu w tym

wybuch I wojny światowej.

Do 01.09.1939 roku -wybuchu II wojny światowej

Do samej wojny w 1939 roku ojciec mój prowadził w Truskawcu kasę

Raiffeisenbanku?, stał na czele miejscowej „Proswity”, prowadził

społecznie księgowość w wiejskiej spółdzielni. Urodziłam się 4

lutego 1924 roku. Miałam dwie siostry, Łesia była starsza, Zenia

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

160

młodsza, nie miałam braci. Chodziłam do polskiej szkoły

powszechnej. Do Truskawca, ktory był modny pośród Polaków,

przyjeżdżał na odpoczynek Piłsudski, członkowie rządu. Tu 29

sierpnia 1931 roku został zastrzelony podczas pobytu w sanatorium

Tadeusz Hołowko, działacz Stronnictwa Niezawisłości Narodowej.

Wasyl Biłas i Dmytro Danyłyszyn , którzy to uczynili, zostali skazani

na karę śmierci. W 1938 roku rozpoczęłam naukę w polskiej szkole w

Drohobyczu, w Gimnazjum Kupieckim.

Zamiast komentarza: Legendarni ukraińscy patrioci, Wasyl Biłas i

Dmytro Danyłyszyn, którzy zginęli z rąk polskiego okupanta w 1932

roku we Lwowie, byli bliskimi krewnymi matki pani Odarky –Marii

Husiak ("Nacija i Derżawa” luty 2004, Z kohorty neskorenych)

Zamiast komentarza: W Truskawcu zawsze nienawidzili okupantów...

początkowo Polaków. Daria Husiak wspomina: jakoś, jeszcze

uczyliśmy się w drugiej klasie truskawieckiej szkoły, razem z

przyjaciółmi po lekcjach pozdejmowaliśmy portrety ówczesnych

polskich liderów i powykłuwaliśmy im oczy, a później powiesiliśmy do

góry nogami. Taka była dziecięca zemsta za straconych ukraińskich

patriotów Wasyla Biłasa i Dmytra Danyłyszyna.. (Pro Dariju Husiak

www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007)

II wojna światowa

Z wybuchem wojny pojawili się Niemcy, ale wkrótce cofnęli się

za San, jego bieg wyznaczał granicę, która nosiła nazwę Linii

Curzona. Bolszewicy zajęli ich miejsce, zmienili nazwę i profil szkoły

na „Drohobieckij Torgowelnyj Gimnazij”, wprowadzili język rosyjski,

nauczanie marksizmu –leninizmu. W Truskawcu, gdzie ojciec był

przewodniczącym wiejskiej rady, zarządzili wybory. Mieszkańcy

ponownie głosowali na mojego tatę: uważano go za człowieka

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

161

sprawiedliwego, cieszył się dużym autorytetem. Zaczęło się

wyczekiwanie. Po wsiach witano bolszewików jak wyzwolicieli,

chlebem i solą, z ukraińskimi żółto –niebieskimi sztandarami.

Wkrótce te miejscowości objęły masowe represje, wsie ukraińskie

spacyfikowano, mieszkańców wywieziono na Syberię. W 1940 roku

aresztowano mojego ojca i skazano na 17 lat ciężkiego więzienia.

Miałam wtedy 16 lat.

Wybuch Wielkiej Wojny Ojczyźnianej

Niemcy otworzyli więzienia, wypuścili więźniów, których nie

zdołali zamordować bolszewicy. (NKWD, uciekając przed Niemcami,

w 1941 roku w samym tylko Lwowie zamordowało około 7 tysięcy

więźniów pochodzenia polskiego i ukraińskiego –przypis autora)

Obiecali wolność, zaczęli formować ukraińskie oddziały policji, służb

pomocniczych, SS: Nachtigall, Roland... Zmienili nazwę szkoły na

Handelsfachschule. W czerwcu 1941 roku Bandera proklamował we

Lwowie „państwo ukraińskie”. Prawda była gorzka, okazało się, że

Niemcy nie chcą dać nam wolności, wymuszali odwołanie

proklamacji. Większym złem byli jednak komuniści, wciąż jeszcze

obowiązywała zasada: wróg mojego wroga jest moim

sprzymierzeńcem, ale właśnie wtedy zaczęło się tworzyć ukraińskie

podziemie.

Siostra mojego taty, Natalia, weszła do znanej ukraińskiej rodziny

Rizniaków, trzech moich ciotecznych braci było członkami OUN

(Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów), z nich najbardziej znany był

Roman (pseudonim Makomackij) , on wprowadził mnie do

podziemia.

Zamiast komentarza: Roman Rizniak, urodzony w 1922 roku w

Truskawcu. W OUN z młodych lat, 1940 –podziemie, szkoła

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

162

zwiadowcza na terytorium Polski, „Nachtigal”. Po przyjściu

bolszewików stworzył spec bojówkę (ok. 80 ludzi) dla likwidacji grup

enkawudzistów, które działały udając banderowców, wywiadu.

Fantastyczna odwaga i pomysłowość. (...) Za jego głowę wyznaczono

nagrodę: 30 tysięcy i order Lenina. Zginął w sierpniu 1948 roku w

zasadzce w pobliżu truskawieckiego posiółka Pomirki... (oun-

upa.org.ua/encyclopaedia).

Powrót bolszewików

Kiedy wrócili bolszewicy, dziewczęca siatka OUN

przekształciła się Ukraiński Czerwony Krzyż, na czele którego stała

Katarina Zarycka. Zaczęło się mną interesować NKWD, zrobiło się

ciasno. Przeszłam ze swoja matką i Martoju Paszkoskoju do

podziemia, przejechałyśmy jako przesiedleńcy z Polski do wsi

Hrimno, tworząc tam zakonspirowaną kwaterę. Jesienią przebywał w

niej Roman Szuchewycz, komendant oddziałów UPA. Mieszkałyśmy

w wiejskiej chacie, drugą połowę zajmował miejscowy pop. Miało to

wyglądać na zakład usługowy, mama potrafiła szyć, w młodości

ukończyła szkołę „Trud”, gdzie organizowano kursy krawieckie. Po

wyjeździe Szuchewycza w 1947 roku na leczenie do Odessy doszło do

przypadkowej dekonspiracji, zginął żołnierz sowiecki. Musiałyśmy

uciekać, trafiłam do Lwowa. Zostałam łączniczką.

Zamiast komentarza: We wsi Hrimno rejonu gródeckiego obwodu

lwowskiego otwarto muzeum generała UPA Romana Szuchewycza.

Sześćdziesiąt lat temu na plebanii miejscowego popa działał sztab

konspiracyjny, gdzie generał przebywał wraz z najbliższymi

współpracownikami, spośród których żyje jeszcze łączniczka Daria

Husiak ze Lwowa. (Na Horodoczyni oswiatyły muzej henerału

Romanu Szuchewyczu stryi.ugcc.org.ua 07 października 2007)

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

163

Zamiast komentarza: ...We Lwowie dziewczynę nauczyli nieprostego

rzemiosła –podrabiania dokumentów. Ona opanowała go tak

mistrzowsko, że później miała swoich uczniów. A jeszcze jako

zwiadowczyni jeździła do Połtawy i Kijowa. Zimą 1950 roku

przebywała nawet w Moskwie –wyjaśniała, na ile dokładnie chroniona

jest przez specsłużby amerykańska ambasada... (Pro Dariju Husiak

www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007)

Aresztowanie, śledztwo

Zostałam aresztowana we Lwowie 2 marca 1950 roku, chodzili

już za mną, to miało być ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem.

Łapali mnie za ręce, żebym nie mogła sięgnąć po broń albo truciznę.

Skrępowali, wrzucili do samochodu, byłam im potrzebna. Śledztwo

prowadził kapitan Huziejew, obcięli mi włosy, bili po głowie, uszach,

rękach, nogach. Moje nogi przypominały deskę do prania. Przypalali

papierosami, miażdżyli palce w drzwiach, bili gumowymi pałkami.

Ż

eby zmusić mnie do mówienia, na moich oczach katowali moją

matkę. Zaczęli podawać mi środki psychotropowe. Bałam się, że

nieświadomie coś powiem. Żeby ostrzec wszystkich, podałam list

przez więźniarkę, która miała wyjść na wolność.

Zamiast komentarza: ...Stale wyczuwała: śledzą ją. Po naradzie z

Szuchewyczem i Hałynoju, zdecydowali, że dla Darki jest

niebezpieczne dalsze przebywanie we Lwowie – trzeba uciekać za

granicę. W marcu 1950-go sfałszowane dokumenty już były gotowe,

pozostało do wykonania ostatnie zadanie naczelnika - danie

wskazówek dwóm łączniczkom... (Schwytali ją 2.03.1950 jak jechała

na to spotkanie - przypis autora) Która z nich była zdrajczynią... (Pro

Dariju Husiak www.kreschatic.kiev.ua, 17 stycznia 2007)

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

164

Zamiast komentarza: Ująć ją dopomogła agentka Szewczenkowskiego

oddziału KGB „Pawłyczka”, która wcześniej pod wpływem H.

(Husiak –przypis autora) zerwała z KGB i poszła do podziemia,

zmuszona, jak później się okazało. (oun-upa.org.ua/encyclopaedia).

Zamiast komentarza: Według słów Jurija Szuchewycza ( syna

Romana Szuchewicza - przypis autora) „ nieświadomie stała się

winowajczynią zguby Romana Szuchewycza”. Darka była także

łączniczką i wykonywała odpowiedzialne zadania (na przykład

wyjeżdżała do Moskwy w celu ustanowienia kontaktów z ambasadą

USA. („Dzerkało Tyżnia”, jak wyżej)

Zamiast komentarza: Już było jasno, kiedy obława czekistów ruszyła

przez wieś. Gdzie dokładnie ukrywał się Szuchewycz –oni jeszcze nie

wiedzieli. No, tak jak i z grypsem Darki Husiak pomógł przypadek.

Mały synek gospodyni zobaczył funkcjonariuszy, od razu zrozumiał,

na kogo polują i rzucił się do swojego domu z krzykiem: „Romanie,

uciekaj, uciekaj!”. Funkcjonariusze rzucili się za chłopcem...(„Fokus”

29 lipca 2007, Roman Szuchewycz –„Taras Czuprynka”)

Sąd, transport, obozy

Przez jakiś czas utrzymywano mnie w przeświadczeniu, że

Szuchewycz zyje . Śledztwo we Lwowie trwało prawie rok, później

kolejny rok prowadzono śledztwo w Kijowie. Wyrokiem sądu skazano

mnie na 25 lat więzienia, zamknięto w sześcioosobowej celi kobiecej,

w której nie było nawet światła Początkowo w więzieniu Wierchńo –

Uralskim, później Wołodymyrskim. W tym czasie pionierzy płakali,

protestując na wiecach przeciwko uwięzieniu w Stanach

Zjednoczonych komunistycznej agentki Angeli Davis. Cały świat

obiegła komunistyczna kampania na rzecz jej uwolnienia. Z więzienia

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

165

wyszła po 18 miesiącach. W jej obronie śpiewali John Lennon i

Rolling Stones.

A według obowiązującego w ZSRR prawa maksymalny wyrok

więzienia dla kobiety mógł wynosić 15 lat. Pod naciskiem światowej

opinii w 1969 roku zmieniono mi wyrok na obóz o zaostrzonym

reżimie. Po 19 latach więzienia trafiłam do obozu o zaostrzonym

rygorze w Mordowji.

Zamiast komentarza: Po tragedii w Biłohoroszczy przekonali ja

(NKWD –przypis autora), że Szuchewycz żyje, pokazali sfałszowane

protokoły śledztwa, zaczęła mówić. Powiedziała, że niedawno była w

Moskwie, próbowała skontaktować się z ambasadą amerykańską.

(oun-upa.org.ua/encyclopaedia)

Zamiast komentarza: To był obóz więźniów politycznych (...) Ze

starszych Ukrainek tam były Darka Husiak i Marijka Palczak (juz

nieżyjąca). Katrusia Zarycka (żona jednego z liderów OUN Mychajła

Soroky) akurat przed tym została zwolniona. (...) Dla mnie(Nadija

Switłyczna – przypis autora) to było, zwyczajnie, bardzo duże

odkrycie –ten obóz. (...) A one tam już czekały na mnie, nawet

zorganizowały miód i porobiły wszystkie zapasy. Byłam ostatnia, na

którą czekały. Przygotowały dla mnie pyszne przyjęcie! Darka Husiak

(wybitna uczestniczka nacjonalistycznego podziemia, zaufana osoba

Romana Szuchewicza) była mistrzem ceremonii, dysponowała całą

ż

ywnością i wydawała po jednej czy dwie „poduszeczki” (cukierki), ile

wypadało na dzień, wszyscy mieliśmy do niej zaufanie. Później, kiedy

przyniesiono mi na widzenie limon, cytrynę i przyszłam z tą paczką,

którą mi przekazali, Darka spytała „Jak chcesz się nią rozporządzić?

U nas każdy może swobodnie decydować, jak chce”. (...)

Powiedziałam „Chciałabym cytrynę podzielić między wszystkich”. A

było nas 26 kobiet. Tylko jak jedną cytrynę podzielić na dwadzieścia

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

166

sześć części, żeby było sprawiedliwie? Ona powiedziała: „No,

spróbuję”. I ona rozkroiła tę cytrynę na 26 równiuteńkich

plastereczków... (www.obozrevatel.com Czas bez Nadiji 19 sierpnia

2006)

Uwolnienie

Zabroniono mi wrócić na zachodnią Ukrainę. Ale do kogo

miałam wracać: rodzinę wymordowano, dom splądrowano, rodzice na

wieki zostali pod śniegami Syberii, siostra Łesia żyła na wiecznym

zesłaniu w Jakucji. W marcu 1975 roku zamieszkałam u Katrusi

Zaryckiej w pobliżu Wołoczyska. Podjęłam pracę w pracowni

krawieckiej i pomagałam tym, którzy zostali w obozie, gdzieś

daleko... Miejscowych ustawiono przeciw nam, rozpętano nagonkę,

wybijano okna, smarowano drzwi smołą, zmuszano do pisania

donosów... Po śmierci Zaryckiej zostałam sama. Wszystko zmieniło

się ,kiedy Ukraina odzyskała niepodległość. Wróciłam, by zamieszkać

we Lwowie.

Zamiast komentarza: Mieszkańcy Lwowa do 15 kwietnia (2008 roku –

przyp. autora) mogą zagłosować na jednego z pretendentów do tytułu

„Honorowy obywatel miasta” oraz „Szlachetna lwowska rodzina” na

stronie oficjalnej Lwowskiej Rady Miejskiej. W konkursie na tytuł

Honorowego Obywatela miasta udział biorą: Petro Franko, Rognida

Sendećka, Wołodymyr Peczer, Wasyl Kujbida, Daria Husiak oraz

kardynał Lubomyr Huzar (novynar.com.ua/politics/, www.city-

adm.lviv.ua 08 kwietnia 2008)/

Od autora: Pani Darka Husiak mieszka w jednopokojowym

mieszkaniu na piątym piętrze. Podobne bloki budowano u nas w

latach siedemdziesiątych. Przedpokój wypełniają paczki z książkami.

W pokoju tylko proste, funkcjonalne przedmioty, na ścianie dywan, na

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

167

biurku czerwono -czarny proporzec, zdjęcie Szuchewycza. Bardziej

ten pokój przypomina klasztorną celę niż normalne mieszkanie.

Rozmawiamy w kuchni, bo akurat w pokoju odbywa się spotkanie

Ukraińskiej Ligi Kobiet. W jej zachowaniu nie ma kokieterii, na

pytania odpowiada wprost, nie ucieka się do wykrętów. Wygląda na

osobę zrównoważoną, nieskorą do wzruszeń, która szuka czegoś

ważniejszego od chwilowej prawdy, niemożliwej do przyjęcia przez

wszystkich. Kiedy pytam o Polaków, mówi: Szkoda, że było między

nami tyle uprzedzeń, które wykorzystano, nawet teraz polityka Rosji w

takim samym stopniu jest zagrożeniem dla Ukrainy, jak i Polski.

Nie uśmiecha się, jej oczy są nieobecne, jakby zwrócone w inną

stronę, w przeszłość.

A przecież mogła być po drugiej stronie i wtedy wszystko

potoczyłoby się inaczej.

Wyjaśnienie

Gryps o tej treści, przytoczonej we wstępie, został podany przez

współwięźniarkę z celi (istnieją rozbieżności co do jej nazwiska), jak

się później okazało, agentkę Ministerstwa Bezpieczeństwa

Państwowego ZSSR. W wyniku przejęcia tej informacji przez służby

sowieckie doszło do śmierci Romana Szuchewycza.

Tekst ten nie był autoryzowany, rozmowa z panią Darką Husiak

(pseudonimy: „Niusia”, „Czorna”, „Ałejka”)odbyła się we Lwowie na

początku 2008 r.

Roman Szuchewycz: pseudonim Taras Czuprynka (ur. 30 czerwca

1907 w Krakowcu pow. jaworowski, syn sędziego powiatowego,

student Politechniki w Gdańsku i we Lwowie. Działacz OUN, w 1926

roku brał udział w zamachu na kuratora szkolnego Jana Sobińskiego.

Brał też udział w zabójstwie ministra Bronisława Pierackiego w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

168

czerwcu 1934 roku. Więzień Berezy Kartuskiej, zwolniony w 1938

roku na podstawie amnestii. Podczas niemieckiej okupacji oficer

batalionu Nachtigall, współtwórca, a później główny dowódca UPA,

do której zdezerterował z armii niemieckiej wraz z ukraińskimi

podkomendnymi, policjantami i żołnierzami formacji pomocniczych,

zmarł zastrzelony przez NKWD w zasadzce 5 marca 1950 w

Biłohoroszczy

...Odpowiedzialny za rzezie ludności polskiej na Wołyniu i w Halicji...

- „Głos Kresowian” ( Stosunki polsko –ukraińskie, Muzeum Historii

Polskiego Ruchu Ludowego, Warszawa 2005)

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

169

Księga wiatru

Podróż szósta -przestrzeń nietrwałego czasu

...Podobny do chwytającego cień i goniącego wiatr

jest ten kto się opiera na marzeniach...

Mądrość Syracha 34, 1-6 tłum. o. Karol Winiarski

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

170

Cela aresztu miała może osiemdziesiąt centymetrów

szerokości i półtora metra długości. Nie można było

siąść ani się położyć. Przez cała noc wywoływano nas

na korytarz, robiono zdjęcia, pokazywano tajniakom

do rozpoznania. Rano, w sobotę, upchnięto nas w

ciężarówkach i powieziono do więzienia. Obok mnie stał

szesnastoletni chłopak, który z rówieśnikami świętował na placu

urodziny.

Jazep Januszkiewicz, urodził się w 1959 roku w miejscowości

Raków w pobliżu Mińska na Białorusi. Ukończył Wydział

Filologiczny Uniwersytetu w Mińsku, w 1987 roku uzyskał tytuł

doktorski za rozprawę o twórczości Dunina –Marcinkiewicza, pisarza

z pogranicza polsko –białoruskiego. Członek Związku Pisarzy

Białoruskich.

Zdjęcie:
Jazep
Januszkiewicz

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

171

Samuraj z Rakowa na Białorusi

Nie wygląda na terrorystę ani wariata, chociażby takiego

nieszkodliwego jak Don Kichot. Jest skupiony, poważny, patrzy

prosto w oczy. Przywykł do pracy fizycznej, ruchu, przebywania poza

miastem - wskazuje na to jego sylwetka, sposób, w jaki się porusza.

Kiedy patrzę na niego z boku, mam wrażenie, że cierpi na nadmiar

energii, że rwie się do działania.

Nie porzucajcie mowy naszej białoruskiej, żebyście nie umarli

posłuży się frazą Franciszka Bohuszewicza. Walczę z wiatrakami –

powie, pochylając się nad stolikiem i wpisując swoją uwagę do

książki skarg –Do administracji dworca kolejowego w Mińsku:

zwracam się z postulatem, aby urzędniczki obsługujące podróżnych na

dworcu kolejowym, zwłaszcza w kasach międzynarodowych, znały

także ojczysty język i używały go w kontaktach z klientami. Goście

zaproszeni do naszego kraju są zaskoczeni, że wszystkie kasjerki

posługują się wyłącznie językiem rosyjskim, mim że pracują w

przedsiębiorstwie państwowym, a język białoruski jest oficjalnym

językiem. Jest mi wstyd z tego powodu. Jazep Januszkiewicz (Książka

ż

yczeń i zażaleń, kasy międzynarodowe, Mińsk Osobowy).

- Nie miecz, nie tarcz – bronią Języka,/ Lecz - arcydzieła!

zakończy, zapożyczając się u Cypriana Norwida.

Szarpał milicjanta za „szynel”

Przypadek chciał, bym Jazepa /po naszemu Józef/ poznał w

pociągu, właśnie zakończył cykl wykładów w Poznaniu i wracał do

Rakowa, miejsca, które uważa za swoje, podarowane mu przez los.

Jechałem wtedy pierwszy raz do Mińska, kończył się styczeń, szyby

wagonu, zalepione mokrym śniegiem, wyglądały jak zaklejone

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

172

papierem, temperatura na zewnątrz utrzymywała się w granicach zera.

Rozmawialiśmy o książkach. O tym, że należy do Związku Pisarzy

Białoruskich powiedział dopiero kiedy zbieraliśmy się do wyjścia,

pociąg zwalniał bieg. Znacznie później dowiedziałem się, że był

aresztowany za udział w nielegalnej manifestacji. W akcie oskarżenia

napisano, że: zaczepiał przechodniów i szarpał za szynele milicjantów.

-Miałem śmieszne przezwisko, wołali na mnie w więzieniu „bóbr” –

będzie się usprawiedliwiał, kiedy przypadkiem dowiem się o tym

epizodzie z więzieniem –bo jak szkolna higienistka pilnowałem

porządku, sprawdzałem, czy wszyscy umyli nogi zanim położyli się

spać.

Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, taka sytuacja jest dość typowa,

nie wymaga specjalnej odwagi –powie, kiedy wyjdziemy z metra na

plac Jakuba Kołasa –tu właśnie zostałem zatrzymany w kwietniu 1996

roku, w czasie wiecu w rocznicę Czarnobyla. Nachyliłem się nad

leżącym na ziemi, pobitym przez milicjantów starszym mężczyzną, w

tym momencie spadły na mnie uderzenia pałek, zostałem

przewrócony, obezwładniony, zatrzymany. Cela aresztu miała może

osiemdziesiąt centymetrów szerokości i półtora metra długości. Nie

można było siąść ani się położyć. Przez cała noc wywoływano nas na

korytarz, robiono zdjęcia, pokazywano tajniakom do rozpoznania.

Rano, w sobotę, upchnięto nas w ciężarówkach i powieziono do

więzienia. Obok mnie stał szesnastoletni chłopak, który z

rówieśnikami świętował na placu urodziny. Mieli tort, butelkę

szampana, ale nim zdążyli wznieść pierwszy toast, otoczyła ich

milicja. Ich rodzice mieszkali w otaczających plac kamienicach, tu

zwyczajowo przydzielano kwatery cieszącym się zaufaniem władzy

funkcjonariuszom, ludziom z wyższych urzędniczych sfer.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

173

- Nie obchodzi mnie polityka, ale jak tylko mnie wypuszczą –żalił się,

pociągając nosem, tamten chłopaczyna –pójdę na manifestację, żeby

w ten sposób wyrównać rachunki. Za to, że nas tak pobili.

Mińsk po raz pierwszy /subiektywnie/

Po południu miasto podchodzi światłem, żółknie. Patrzę na

rozległy, pusty plac, wyłożony betonowymi płytami po drugiej stronie

ulicy. Wokół budynki użyteczności publicznej, biurowce podobne do

tych, jakie u nas budowano w latach 80 -tych. Przypomina pośpieszny

szkic, kilka szybkich ruchów ręki, pociągnięcie węglem, granice

płaszczyzn zakreślone tuszem, brak szczegółów. Puste ławki, mimo że

wpisano w ten rysunek miejsce dla człowieka. Nawet ten chwilowy

nadmiar ciepła, słonecznego światła, tak nietypowy we wrześniu...

powoduje, że miasto płowieje od upału. Na przystanku zaledwie kilka

osób, przejazd 600 białoruskich rubli, w autobusie kasjerka z

bloczkiem biletów tam i z powrotem... „wy uże pakupili”? Zabudowa

wzdłuż ulicy jednolita, typowa socrealistyczna architektura

pierwszych powojennych lat: monolit, ornamenty, płaskorzeźby,

pomniki, wysokie bramy, wszystko jak teatralne dekoracje,

scenografia z innej epoki. Przystanek przy reprezentacyjnym placu

Niepodległości, z jednej strony pomnik Lenina, z drugiej „czerwony

kościół” (cegła spod Częstochowy, dachówka z Włocławka, kielecki

marmur we wnętrzach, w czasach komuny kino „Sawieckaja

Biełaruś”, ale to szczegóły) pod wezwaniem św. Szymona i św.

Heleny. Dwa piętra w ziemi, pod placem nowoczesne centrum

handlowo –usługowe, lśnienie, refleksy, szkło i zimny chrom. Nie

potrafię tego nazwać... wydaje się, że wszystkiego jest tu za mało.

Ludzi na chodnikach, w sklepach, w cerkwi św. Ducha, w metrze,

przed teatrem, pod placem, na placu, nad brzegiem Świsłoczy, w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

174

barze... Nawet sklepów, toalet, stacji benzynowych, towaru w

sklepach, w restauracji dań, samochodów na ulicach. Ale chyba

najbardziej brakuje radości w twarzach, głośnej rozmowy, beztroskiej

zabawy, śmiechu...

Interesują mnie inne sprawy

Jazep należy od 1995 roku do Związku Pisarzy Białoruskich,

nazywanego potocznie starym. Władza próbowała podporządkować

sobie pisarzy, szukała pretekstu, żeby zdelegalizować związek. Kiedy

to się nie udało, 18 listopada 2005 roku utworzyła nową organizację

literatów. Przyjęła ona nazwę o podobnym brzmieniu, Związek

Pisarzy Białorusi, wywołując zamieszanie wśród

niewtajemniczonych i pozwalając mediom na propagandową

manipulację. Wybrany na przewodniczącego nowego związku

Mikołaj Czarhiniec zapowiedział: Chcemy stworzyć związek pisarzy,

którego członkowie odrzucą szalone, wrogie państwu działania,

skierowane przeciwko władzy i prezydentowi Republiki Białoruś. To

się musiało podobać władzy, po takiej deklaracji nowy związek

szybko urósł w siłę. ..Jego zadanie jest inne: zmierzyć się ze

Związkiem Pisarzy Białoruskich, z którym władze albo nie mogły, albo

nie chciały rozprawić się same... - wypowie swoją opinię na ten temat

Uładzimir Niaklajeu, znakomity poeta, przewodniczący Białoruskiego

PEN Clubu, a prywatnie przyjaciel Jazepa.

Wtedy, w 2005 roku, Jazep Januszkiewicz jeszcze pracował w

Instytucie Literatury im. Janki Kupały Akademii Nauk Białorusi,

zwolniono go dopiero w kwietniu następnego roku. Ale nie wyrzekł

się przyjaciół ani przynależności do starego związku, opowiada się za

białoruskim językiem, wierzy w odpowiedzialność pisarza wobec

własnego narodu.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

175

Myślę sobie, wędrując z Jazepem ulicami Mińska, ile jest w nas

dziecięcej, naiwnej wiary, że jest jakaś niewzruszona, obiektywna

prawda o historii, że fakty powinny być białe, jak ogryziona do czysta

i wypolerowana przez wiatr kość.

„Triasianka” –kilka uwag odnoszących się do języka

W Mińsku w zasadzie nie rozmawia się po białorusku. To, co

daje się słyszeć na ulicy to żargon, powstały z połączenia białoruskiej

fonetyki i rosyjskiego słownictwa. W naukowej terminologii –

kontaminacja dwu języków, w mowie potocznej –„triasianka”.

Polskim odpowiednikiem tego słowa jest technologiczny termin

oznaczający karmę dla krów albo koni, czyli popularną „sieczkę”. W

drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy nasiliła się walka z

„nacdemamai” (inaczej nacjonalizmami lokalnymi i demokracją), a

białoruscy literaci byli masowo zsyłani do obozów i rozstrzeliwani,

następuje rozwój tego specyficznego żargonu. Słabo wykształcona

większość białoruskiego społeczeństwa, chcąc uniknąć represji, z

pogwałceniem językowych reguł, w pośpiechu zaczyna sobie

przyswajać rosyjskie słownictwo, które wraz z przemieszczaniem się

ludności wiejskiej w tej postaci trafia do miast. Pewne żargonowe

elementy języka na tyle utrwalają się w potocznej mowie, że

zaczynają przenikać do mediów. Przykładem może być jedyna

codzienna gazeta wydawana w całości w języku białoruskim, nosząca

zapożyczony z „trasianki” tytuł „Zviazda” (chociaż zgodnie z

białoruskim słownictwem powinna nosić nazwę „Zorka”).

Kochankowie Wielkiej Niedźwiedzicy

Jazep Januszkiewicz urodził się w 1959 roku w Rakowie, małej

osadzie położonej jakieś trzydzieści pięć kilometrów na zachód od

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

176

Mińska (i oczywiście jako rasowy pisarz nie mógł się powstrzymać od

napisania książki o swoim Rakowie: Świątynia nad Isłoczą, 2004). W

okresie międzywojennym tędy przebiegała granica, z tego tytułu

miasteczko trafiło do książki Sergiusza Piaseckiego Kochanek

Wielkiej Niedźwiedzicy o życiu przemytników z pogranicza polsko –

rosyjskiego.

-Mój ojciec, po którym otrzymałem imię, był fryzjerem, mama Maryla

(z domu Grzybowska herbu Lubicz, w radzieckim paszporcie miała

wpis –pochodzenie: polskie) księgową wiejskiej spółdzielni –powie,

kiedy spytam go o rodziców. W 1981 ukończyłem Wydział

Filologiczny Uniwersytetu Białoruskiego w Mińsku, uzyskałem

stopień doktorski w 1987 za rozprawę o twórczości Dunina -

Marcinkiewicza, pisarza z pogranicza polsko-białoruskiego. Dzięki

niemu poznałem swoją żonę. Pracowałem wtedy na drugim piętrze

Białoruskiej Akademii Nauk, zajmowałem się redakcją utworów

Marcinkiewicza, robiłem kolejne korekty, często spoglądałem w okno

i nawet mi się nie śniło, że po drugiej stronie ulicy studentka Wyższej

Szkoły Plastycznej przygotowuje opracowanie graficzne jego książki

w ramach pracy dyplomowej. W końcu musiało dojść do naszego

spotkania. Mamy dwoje dzieci, syn Dominik skończył Uniwersytet

Lingwistyczny, będzie pracował jako tłumacz, zna język angielski,

niemiecki, szwedzki, córka Kamila zdawała w tym roku na studia,

chce się zajmować edytorstwem i poligrafią. Typowa sytuacja

rodzinna - dodaje, żebym czasem nie pomyślał, że się przechwala.

Skoro mówimy o języku, wykład

-Trwa proces uwstecznienia języka, zaledwie kilka procent

książek, które stanowią ofertę księgarską jest wydana po białorusku –

Jazep prowadzi mnie do mińskiej księgarni naukowej (ul.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

177

Niepodległości 72, Mińsk), otwiera przypadkowo wybrane z półek

egzemplarze na stronie tytułowej –zdecydowana większość, czyli

ponad dziewięćdziesiąt procent to książki wydane w języku rosyjskim,

w Rosji.

- Skoro mówimy o języku –zapomina, że stoimy na przystanku i

trzeba będzie przerwać naukowe rozważania, kiedy nadjedzie autobus

- warto wspomnieć o pewnych specyficznych zjawiskach

historycznych, które wywarły wpływ na proces kształtowania się

zasad obowiązujących w języku białoruskim (klasyfikowanym w

grupie języków indoeuropejskich, podgrupie języków

wschodniosłowiańskich). Był oficjalnie używany w czasach

Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pierwsze próby kodyfikacji,

odnoszące się do pierwotnej jego postaci, nazywanej językiem

starobiałoruskim, mają miejsce w XVI, wtedy też Franciszek Saryna

wydaje Biblię. Po unii litewskiej zaczyna dominować mowa polska i

dopiero w drugiej połowie XIX wieku następuje odrodzenie języka

białoruskiego. To czasy Wincenta Dunin –Marcinkiewicza (w jego

twórczym dorobku jest także białoruski przekład poematu Adama

Mickiewicza „Pan Tadeusz” — pierwsze z tłumaczeń tej epopei na

języki słowiańskie, którego wydanie w 1859 roku w Wilnie zostało

przez cenzurę skonfiskowane i spalone), Władysława Syrokomli,

Franciszka Bahuszewicza, Adama Hurynowicza... – niestety, na

przystanku nieruchomieje autobus, ciąg dalszy po przerwie, jak by to

powiedzieli studenci.

Trochę prywatności, inaczej podnoszenie poziomu cukru

Jazep mieszka w otoczonym starym sadem drewniany domu po

rodzicach. Nazywa to siedlisko „Miejscem twórczego postoju”, ale

kiedy widzi swoje dzieci, przekornie, prowokacyjnie zmienia nazwę

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

178

na „Ja wnuków się nie boję”. Dobudował do domu duży pokój,

wypełnił książkami, sam zrobił półki, stół... do wszystkiego

przykładał rękę. Wstaje o świcie, lubi pracować rano, tak jak Ernest

Hemingway, pisząc korzysta z laptopa. Pierwszy komputer przywiózł

z Paryża w 1995 roku. Wtedy już przestał czuć się pisarzem, nie

pozwolił sobie na pamiętanie tamtych młodzieńczych uniesień, kiedy

siedząc nad morzem z żoną i dzieckiem tylko pisał, pisał .... i pisał,

pracował nad książką W przeczuciu odkrycia (jesień 1988). Teraz

wydanie własnych tekstów odłożył do lepszych czasów. Hierarchia

wartości uległa zmianie, na pierwszym miejscu stawia obowiązki

wobec poprzedników, klasyków literatury białoruskiej. Zbiera

rozproszone, często nigdy nie drukowane utwory, zabiega o ich

publikację, redaguje, szpera... w archiwach Warszawy, Wrocławia,

Wilna, Kijowa, Krakowa, Lwowa, Moskwy, Paryża, Petersburga.

Efektem tych fascynacji stała się książka Za progiem archiwalnym

(2002), która siedem lat przeleżała w wydawnictwie, czekając na

druk. Wiosną gromadzi brzozowy sok (potrafi zebrać nawet 500

litrów) z myślą o letnich upałach, jesienią nastawia rakowiankę

(dokładnie 62%), ściągającą do niego tłumy gości. Lubi pracować

fizycznie, szczególną przyjemność sprawia mu rąbanie drew na zimę.

Zaprzecza obiegowym opiniom, jakoby jego sukcesy brały się z tego,

ż

e potrafił bywać jednocześnie w wielu miejscach.

Mińsk po raz drugi, nocą /subiektywnie/

Podświetlone światłem fasady, pulsujące reklamy, gra cieni z

wyobraźnią. Gum (Gławnyj Uniwersalnyj Magazyn po naszemu dom

towarowy), za rogiem skręcam w ulicę Lenina, która łagodnie opada

w dół. Kobiety w pomarańczowych odblaskowych kamizelkach na

kolanach szorują ryżowymi szczotkami krawężnik od strony jezdni.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

179

Nie ma pijaków, włóczęgów, nikt nie wyciąga ręki, nie prosi o

wsparcie. Sterylna czystość. Przede mną staromiejski ratusz (zburzony

w 1857, odbudowany w 2004). Uderzenia zegara, na oświetlonej

wieży herb, Matka Boska unoszona do niebieskiego nieba przez

anioły. Przechodzę na drugą stronę jezdni, w górę i... niezwykły

widok, od którego zawraca się w głowie: biała cerkiew na wzgórzu, w

dole pochmurna Świsłocz w gorączce ogni, potoki świateł

spływających po ścianach mieszkalnych mrówkowców. Nadbrzeżny

bulwar oblepiony tłumem młodzieży, natłok gwaru, piwo, wino,

wrzenie. Po ciemnej toni śmigają białe łódki jak świętojańskie

robaczki. Na Troickim Przedmieściu samba, dyskdżokej przed

restauracją śpiewa do mikrofonu, młoda kobieta samotnie tańczy na

ulicy. Jej oczy są przymknięte, zamglone...

Po przerwie...

Jesteśmy w XIX wieku, po upadku powstania styczniowego, ze

względu na całkowity zakaz druku po białorusku, dla ominięcia

restrykcji stosowany jest alfabet łaciński –chyba sumienność

naukowca nie pozwala mu zapomnieć o przerwanym wątku. -

Początek XX wieku to czas świetności języka białoruskiego –z tego

okresu pochodzą dzieła Janka Kupały, Jakuba Kołasa, Maksyma

Hareckaha... Dopiero w 1918 roku język białoruski stał się jednym z

obowiązując języków urzędowych, obok języka rosyjskiego,

polskiego i jidysz. I wtedy powstaje pierwsza gramatyka

współczesnego języka literackiego dla szkół średnich Bronisława

Taraszkiewicza (rozstrzelanego w czasie „stalinowskich czystek

etnicznych” w 1938 roku). Zaproponowane wówczas zasady ortografii

nazwane zostały „taraszkiewicą”. Taka sytuacja, jeśli chodzi o język,

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

180

mimo kolejnych zmian sytuacji politycznej i struktur państwowych

utrzymuje się aż do ataku Niemiec w 1941 roku.

- Po odzyskaniu niepodległości 27 lipca 1990 roku oficjalnie

przywrócono w 1991 roku język białoruski - podejmuje temat – ale

szansa została zmarnowana. No cóż, w 1995 roku w wyniku

powszechnego referendum, rozpisanego przez Prezydenta Białorusi i

za jego przyzwoleniem wprowadzono rosyjski jako drugi

obowiązujący język i powrócono do flagi w barwach z czasów

Związku Radzieckiego. I tak wróciliśmy do punktu wyjścia, zamiast

białoruskiego języka mamy wszędzie rosyjski.

A wraz z językiem - kończy z nutą pesymizmu - obumiera

białoruska tożsamość.

Samuraj czy książkowy mol?

Odnoszę wrażenie, że urodził się jako wojownik w

ś

redniowiecznej Japonii, samuraj i gdyby była konieczność

popełnienia harakiri –zrobiłby to. Mógłby go powstrzymać jedynie

nieprzeczytany rękopis. Wtedy by powiedział –najpierw rękopis,

później harakiri. - napisał o nim białoruski prozaik A. Nawarycz

(„Wałożynszczyna Litaraturnaja” 2006 Cyiałkouski archiunych

netrau).

-Przeznaczeniem pisarza jest pisać. Tylko patrzeć, a w Polsce

ukaże się moja książka Równi w niewoli –mówi Jazep Januszkiewicz,

kiedy przeglądam listę ponad trzystu jego książek i naukowych

publikacji. Jest współautorem Historii Literatury Białoruskiej (wyd.

1998), odkrywcą i pierwszym wydawcą Pinskiej szlachty W.Dunina-

Marcinkiewicza (wyd. 1984), Listów spod szubienicy Kastusia

Kalinowskogo (wyd. 1988), Testamentu Adama Kirkora (wyd.

1998)...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

181

W 2007 roku został laureatem nagrody Leona Sapiehy,

nazywanej nagrodą pięciu uniwersytetów. Podczas uroczystości

ogłoszenia werdyktu jury Jan Andrzej Dąbrowski, dyrektor

wrocławskiego Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-

Jeziorańskiego, powiedział o Jazepie Januszkiewiczu: Nagroda

wręczana jest osobom zasłużonym dla stosunków polsko-białoruskich.

W tym roku nagrodę otrzymała bardzo wybitna osoba, która m.in.

kilkanaście lat temu doprowadziła do wydania po białorusku „Pana

Tadeusza".

Kim zatem jest Jazep? –z coraz większym trudem szukam odpowiedzi

na to stosunkowo proste pytanie.

Za to celnik, kiedy wracam do Polski, o nic nie pyta, milczy, może

uważa, że nie warto, patrzy mi tylko uważnie w oczy...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

182

Raptem, tak jak fakir, cyrkowy sztukmistrz, który

wyciąga królika z kapelusza, mój rozmówca -Adam

Michnik, nie wiadomo skąd wyczarował prezydenta

Kwaśniewskiego. Rozmawialiśmy po polsku.

Czy już wybrany został prezydent Łotwy? –spytał

Przepraszam –odpowiedziałem –ale musimy jeszcze trochę poczekać.

Łotwa wciąż bez prezydenta, przeczytałem w hotelu w „Ekspresie

Wieczornym”.

Knuts Skujenieks, urodził się 5 września 1936 w Rydze na Łotwie, w

rodzinie Marii i Emila. Ukończył moskiewski Literacki Instytut im.

Gorkiego, za działalność polityczną został skazany na siedem lat

obozu o zaostrzonym reżimie, jeden z największych żyjących poetów

łotewskich, tłumacz języków słowiańskich, członek Związku Pisarzy

Łotwy i PEN Clubu.

Zdjęcie:
Knuts
Skujenieks

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

183

Pocztówka z Salaspils -impresja

/ rzecz o Knutsie Skujenieksie /

Tak się składa, że tu wszystko jest proste.

„Prosta” wódka na chrzanie, prosty stół, obok stołu czerwony,

masywny piec centralnego ogrzewania. Na stole razowy chleb, plastry

wędzonego łososia, w kubkach najbardziej miętowa herbata z mięty

(jak twierdzi jego żona, z wykształcenia botanik).

-Przysmak, pieczony język, język to bardzo poetyckie danie –

ś

mieje się Knuts, wskazując talerz z kawałkami mięsa.

Jego polski jest poprawny, chociaż surowy, krótkie zdania

buduje z prostych, najczęściej używanych słów. Pasuje do surowego

wnętrza, tu wszystko jest funkcjonalne, nawet zasuszone wieńce z

kwiatów i traw na ścianie zatraciły swój ozdobny charakter.

Wszędzie książki, półki wypełnione książkami, na półpiętrze,

na piętrze, za plecami, na ławie..

Słucham wierszy, łowię ich muzykę, po łotewsku brzmią

chropawo, sucho.

Zaraz będzie po polsku - uprzedza, opierając się o krzesło.

Ś

wiat według Skujenieksa składa się z prostych dróg i prostych

wyborów.

Knuts o sobie:

Przynajmniej się nie pomylę w zeznaniach, pozwala sobie na

ż

art, otwierając książkę o sobie - urodziłem się w 1936 roku 5

września w Rydze, w rodzinie Marii i Emila Skujenieksów. W

trzydziestym siódmym umiera matka, mnie z bratem Leonem oddają

na wychowanie do rodziców ojca, Jurija i Anny - zaczyna jak

pokerzysta - w pobliże Bauska nad Niemnem na samej litewskiej

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

184

granicy. W czterdziestym drugim zaczynam naukę w szkole

podstawowej, w czterdziestym czwartym front oddziela nas od Rygi i

ojciec wykorzystuje sytuację -ratuje się emigracją. Naukę w średniej

szkole zaczynam w roku pięćdziesiątym (Jełgawa) i wtedy ma miejsce

pierwsza publikacja w radzieckim dziecięcym piśmie. Rok później

przenoszę się do Rygi, kontynuuję naukę w średniej szkole nr 2. Pisze

wiersze, zaczynam interesować się polityką. W pięćdziesiątym

czwartym rozpoczynam naukę na uniwersytecie, na Wydziale Historii

i Filologii. Publikuję coraz więcej –uśmiecha się do swoich myśli. W

pięćdziesiątym szóstym opuszczam uniwersytet i zaczynam naukę w

Moskwie, w Literackim Instytucie im. Gorkiego. W sześćdziesiątym

pierwszym kończę studia i ... –zawiesza głos, wyciąga rękę w stronę

krzątającej się wokół stołu Inty –żenię się, przenoszę się do Salaspils

(później w słowniku sprawdzam znaczenie tego słowa –oznacza

twierdzę na wyspie, chociaż wcześniej za pomocą podobnej

konstrukcji leksykalnej nazwano to miejsce Kircholmem –kościelną

wyspą). Rok później, w sześćdziesiątym drugim, zostaję aresztowany

za przestępstwa polityczne, uznany za winnego, skazany na siedem lat

więzienia o zaostrzonym rygorze...

Pada zdanie po zdaniu, słowa –stuk, stuk, jak suche patyczki

jeden o drugi.

...Encyklopedia Brytannica

... Skujenieks trafił do mordowskich obozów niemalże od razu

po zakończeniu prestiżowego moskiewskiego Litinstytutu imienia

Maksyma Gorkiego. Na Łotwę powrócił po siedmiu latach –w 1969

roku.. Już w następnym wyszedł drukiem pierwszy poetycki zbiorek

przekładów –wybrane liryki Lesi Ukrainki „Sestra hromowyci”

(Siostra błyskawicy –przypis autora). Tam w Mordowi było w tych

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

185

latach pod dostatkiem wykwalifikowanych nauczycieli ukraińskiego

języka. W półtoramilionowym łotewskim narodzie poetycka książka w

nakładzie ośmiu tysięcy egzemplarzy rozeszła się momentalnie i

zdobyła rozgłos, choć dotyczyła ona życia, na przełomie dwu stuleci,

innego, pozbawionego państwowości narodu. Później były inne

książki, z wielu innych języków.(...)

...Knuts ma książek wiele i każda –jest jak osobna spowiedź-pokuta,

chociaż pokutować powinien nie on, a ci, którzy wobec niego

zawinili. Został zrehabilitowany jeszcze w czasach radzieckiej

władzy, kilka lat przed odzyskaniem wolności przez Republikę

Łotewską, kiedy nikt nie miał wątpliwości, że to już –już ma się stać.

Jego reakcja była tak samo ironiczna, jak i większość jego wierszy:

„Chwała Bogu, teraz, kiedy mnie znowu będą sądzić za czytanie

Encyklopedii Brytannica, znów stanę jako początkujący przestępca, a

nie recydywista...” - napisał o Skujenieksie w posłowiu do

ukraińskiego wydania wierszy z tomiku Nasinia w snihu („Ukrainskyj

pysmennyk” 1994, Kijów Ziarno na śniegu–przypis autora) tłumacz

Jurij Zawhorodnij

Mężczyzna z opuszczonymi spodniami /Lekcja architektury/

Knuts ma własną wizję architektury. Wysyła mnie w

nieoszukaną (niczym Jndiana Jones w czas przeszły, za próg dnia

dzisiejszego) rzeczywistość, na zwiedzanie trzech targowych hala za

kolejowym dworcem. Zostały postawione w czasach pierwszej wojny.

-To drugi co do wielkości kryty rynek na świecie / po Los Angeles /,

który się zachował w niezmienionej postaci –namawia, przekonuje.

Inna sprawa z „silosem”, pozbawionym wdzięku drapaczem chmur w

centrum miasta, podarowanym Rydze przez Stalina. Kiedyś oficjalnie

był to „pałac kołchoźników”, dziś mieści się tam Akademia Nauk.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

186

Krępy, przysadzisty, przypomina budowle stawiane z klocków przez

przedszkolaków.

Taka architektura jest jak mężczyzna, któremu opadły spodnie –

zaśmiewa się, cytując uwagę pani Katarzyny Suchodolskiej,

przedstawicielki delegacji literatów ze Szczecina, która kiedyś gościła

w Rydze

Knuts i Inta

Inta (z Aluksne, panieńskie nazwisko Beiere) pracowała

naukowo, brała udział w wyprawach badawczych na Sachalin,

pochodzi z rodziny znanych na Łotwie botaników - mówi Knuts,

pokazując czerwoną leszczynę, kiedy spacerujemy po ogrodzie -

rośliny, drzewa to jej pasja. A dopiero na drugim miejscu profesja.

Ż

ycie „zeka” związane jest z łyżką. Kto ją straci, ten umiera. Dlatego

każdy ją nosi na sercu, w kieszonce - uśmiecha się z zażenowaniem,

jak chłopiec - kobiety są później. W obozie po dwu tygodniach

zapomina się o drutach, zamknięciu, to zupełnie odrębny świat, który

wypełnia w człowieku wszystko.

Kiedyś wieczorem: siedzimy, śpiewamy. Z wieżyczki obserwuje nas

wartownik z karabinem, wiadomo, jeśli tylko coś –będzie strzelał.

Zawołałem do niego - chodź do nas, będzie ci weselej. Ja to mam w

dupie - odpowiedział i zatoczył ręką koło, pokazując obóz i wszystko

inne - może bym i przyszedł, ale nic z tego, za politycznych dają

cholernie duże wyroki.

Tam byli też i nasi chłopcy - dodaje Inta - kiedy przyjeżdża się do

obozu, robią rewizje. Wsadził mi rękę pod spódnicę i ... co to –mówi,

wyciągając papierosy: nasze, łotewskie

Kiedy słucham Knutsa i Inty, przychodzi mi na myśl hymn Łotwy. -

Boże błogosław Łotwę, naszą drogą ojczyznę (...) Gdzie łotewskie

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

187

córki kwitną, gdzie łotewscy synowie śpiewają, daj nam tam w

szczęściu tańczyć, na naszej Łotwie!

Co to znaczy być Łotyszem?

...Nie jest lekko, ale w tym samym momencie, gdybym był

głęboko wierzący, to swoją poranną modlitwę rozpoczynałbym od

podziękowania Bogu za to, że stworzył mnie przedstawicielem

małego, a nie wielkiego narodu. To z powodu wielu czynników

utrudnia moje fizyczne istnienie, ale to także zmusza mnie do o wiele

głębszego i pełniejszego zastanowienia się nie tylko nad losem

swojego narodu –jego boleścią, ale i jego odnową. I ten ból, jeśli się

w nim nie zamykać, nie czynić go naczelną zasadą –staje się ożywczy.

Dla ludzi i narodu. Własny ból czyni go szczególnie wrażliwym na

cudzy ból, gotowym do rozumienia i rozmowy. Z innym narodem, ale

nie z wynarodowionymi elementami. Z nimi nie mam możliwości

kontaktu...( Nasinia w snihu –jak wyżej)

To dowód, jak bardzo prosto, wręcz po staroświecku (mimo

postępu technicznego i zachodzących zmian), Knuts rozumie rolę

pisarza - dla niego jest to odpowiedzialność wobec drugiego

człowieka i narodu, obowiązek zabierania głosu w sprawach ważnych.

Świat prezydentów /lekcja pokory/

Często telewizja pokazuje spotkania prezydentów - dobrze, że

w końcu zaczęli poważnie rozmawiać. Ostatnia z narad miała miejsce

w Wilnie 23 maja, aż łzy leciały z oczu, tak śmiesznie to wyglądało.

Stali w jednym szeregu i im mniejszy kraj reprezentowali, tym

potężniejszej byli postury. Byliśmy górą, najwyższy był oczywiście

nasz - łotewski.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

188

Pamiętam, jak w 1999 roku wybierano Vairę Viķe –Freibergę, naszą

panią prezydent...

Byłem na bankiecie w Warszawie podczas Międzynarodowego

Kongresu Pen Clubu. Wódka płynęła szerokim strumieniem - można

powiedzieć, zapożyczając określenie z rosyjskiego języka. Raptem,

tak jak fakir, cyrkowy sztukmistrz, który wyciąga królika z kapelusza,

mój rozmówca -Adam Michnik, nie wiadomo skąd wyczarował

prezydenta Kwaśniewskiego. Rozmawialiśmy po polsku.

Czy już wybrany został prezydent Łotwy? –spytał.

Przepraszam –odpowiedziałem –ale musimy jeszcze trochę poczekać.

Łotwa wciąż bez prezydenta, przeczytałem w hotelu w „Ekspresie

Wieczornym”. Następnego dnia wszyscy składali nam gratulacje –

„Viķe –Freiberga” -krzyczały nagłówki gazet, z pierwszej strony

patrzyły jej zdjęcia. Znałem ją, miałem z nią dobre kontakty i ceniłem

ją jako psychologa i specjalistę od folkloru.

Stuk, puk..

W sześćdziesiątym trzecim zacząłem znów pisać w obozie. W

sześćdziesiątym piątym umiera mój ojciec w Stanach Zjednoczonych i

tu, na Łotwie, dziadek, który mnie wychował –suche patyczki znów

dają o sobie znać, zaczynają stukać: stuk, puk...

Wracam z obozu i zaczynają się pojawiać pierwsze moje publikacje,

w siedemdziesiątym roku bezskutecznie próbuję złożyć w

wydawnictwie tomik wierszy. Do Związku Pisarzy zostaję przyjęty w

siedemdziesiątym drugim roku jako tłumacz. Wychodzą w postaci

książek kolejne przekłady (w Internecie można przeczytać, że Knuts

tłumaczy z piętnastu języków). W siedemdziesiątym piątym

otrzymuje upomnienie ze strony sekretarza komunistycznej partii

Łotwy. Dopiero w siedemdziesiątym ósmym, faktycznie zaś rok

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

189

później wychodzi pierwsza autorska książka, na którą czekałem

dziewięć lat. W osiemdziesiątym czwartym ukazuje się Jabłoneczka -

polskie pieśni ludowe, rok później polskie pismo „Literatura

Ludowa”, poświęcone folklorowi Łotwy, z artykułem przyszłej pani

prezydent –Vairy Viķe-Freibergi, w osiemdziesiątym szóstym zaś, na

pięćdziesiątą rocznicę urodzin, dwie książki: Liryka i głosy oraz tomik

wierszy miłosnych Zawiń w białą chustkę. I pierwsza zagraniczna

podróż –na sympozjum w Pradze. W osiemdziesiątym siódmym tenże

sam oficjalny organ, który udzielał mi przestrogi w siedemdziesiątym

piątym, teraz udziela mi pochwały i daje pierwszą nagrodę za

przekłady litewskich ludowych pieśni. A w osiemdziesiątym

dziewiątym podróż: Niemcy, Holandia, Belgia, Francja... i w trakcie

nagrania dla radia Wolna Europa dostaję wiadomość z Moskwy o

mojej rehabilitacji - jak w czarnej komedii. Wstępuję do

emigracyjnego Pen Clubu i... równolegle znów - dostaję medal

zasłużonego działacza kultury Łotwy Socjalistycznego Związku

Republik Radzieckich. Dopiero w roku dziewięćdziesiątym wychodzą

moje obozowe wiersze Nasiona w śniegu na Łotwie i w Szwecji. I

wreszcie dzień 21 sierpnia 1991 roku, w którym Łotwa odzyskuje

niepodległość....

Zdjęcie z Szymborską

Orden de Isabella Catolica (Order Izabelli Katolickiej) daje mi

prawo do zamorskich terytoriów i tubylczej ludności, to zwykle

wywołuje uśmiech na twarzach moich gości - Knuts robi zabawną

minę - komandorami tego odznaczenia byli Vasco da Gama i

Krzysztof Kolumb...

Tych nagród, listów gratulacyjnych od koronowanych głów,

odznaczeń, honorowych tytułów nazbierało się wiele - pokazuje ręką

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

190

gdzieś do góry w kierunku antresoli zastawionej książkami - jestem

jedynym obcokrajowcem, honorowym członkiem Związku Pisarzy

Litwy, kiedyś, gdy żył Czesław Miłosz, z nim dzieliłem ten zaszczyt.

W 1997 roku byłem w Krakowie, tam trochę mogliśmy sobie

porozmawiać, zasiedzieć się - występowałem wtedy razem z polskimi

pisarzami: Urszulą Kozioł. Julią Hartwig, Krynickim, Zagajewskim,

Janem Kaplinskim (z Estonii – przypis autora), Tomasem Venclovą,

wyciąga artykuł z polskiej gazety… pokazuje zdjęcie z Wisławą

Szymborską.

,,Gazeta Wyborcza” pisała wówczas, cytując jego słowa:

Zorganizowanie w Krakowie spotkania poetów to bardzo dobry

pomysł. Dla mnie to okazja do odnowienia kontaktów z polskimi i

zagranicznymi poetami, które w ostatnich latach trochę osłabły.

Jeszcze w tym roku ukaże się u nas obszerny wybór wierszy Wisławy

Szymborskiej, w przyszłym zamierzamy wydać tom Czesława

Miłosza („Gazeta Wyborcza” w Krakowie, 26 września 1997 Poeci

Wschodu i Zachodu)

„Moskowie”

Ż

eby trafić do jego domu, konieczna jest podróż. Nie chodzi

nawet o pokonanie dystansu mierzonego w kilometrach. To dystans

będący efektem minionego czasu, sposobu myślenia, składający się ze

stereotypów, uprzedzeń, wyobrażeń. Wszystko zaczyna się od Rygi.

Stare miasto, brukowane, wąskie uliczki, pochylone kamienice, nad

głową mewy kołujące w obrzędowym tańcu... Wysoka wieża zegara

na kolejowym dworcu patrzy w cztery strony świata. Przypomina

posąg pogańskiego bożka.

Stąd można się dostać busem do Salaspils.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

191

Na przystanku autobusowym króluje język rosyjski -młodzi ludzie w

czarnych strojach hałaśliwie demonstrują swoją inność.. Dla ich

rodziców czas stanął w miejscu, ma tylko jeden, przeszły wymiar. Nie

przyjmują zmian do wiadomości. Te nowe osiedla, które otaczają

Rygę, wybudowano z myślą o nich, żarliwych komsomolcach,

komunistach, którzy przybyli tu nawracać świat na inną wiarę. Życie

skorygowało ich oczekiwania, ale swoje ideały zdołali zaszczepić

dzieciom.

Jedziemy, omijając maszyny drogowe układające asfalt, równolegle

jest budowana druga jezdnia, wkrótce będzie tu droga szybkiego

ruchu.

Gdzieś z boku zostaje obóz, tam w 1940 Rosjanie więzili Łotyszy,

później Rosjan i Żydów mordowali Niemcy, później odwróciła się

kolej rzeczy, przyszedł czas stalinowskich mordów.. Sowieci nie

mogli darować Łotyszom, że stanęli po stronie niemieckiej, nie mogli

im zapomnieć Legionu Łotewskiego, który walczył w ramach Szóstej

Armii Waffen SS.

Łotysze też mają swoje rachunki krzywd -pamiętają o wcielonych w

odwecie do radzieckiej armii żołnierzach, z których utworzono 43 i

208 Dywizję Strzelców Łotewskich. To ich w odwecie Sowieci użyli

do bratobójczej walki.

Bus zjeżdża z obwodnicy, tam na przystanku, w dzielnicy

jednorodzinnych domków czeka na mnie Knuts.

Zdrowie pięknych pań

Próg domu Skujenieksa w Salaspils przekroczyłam w

listopadzie 2007 roku. Takie spotkania zapamiętuje się na długo.

Knuts jest uosobieniem serdeczności i otwartości, otacza go unikalna

energia.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

192

Dom sprawiał wrażenie nieukończonego, tak jakby czas zatrzymał się

w roku 1962, kiedy został skazany na 7 lat pracy w łagrze. Od razu

zostałam oprowadzona po mieszkaniu, usłyszałam historie związane z

różnymi przedmiotami. Najwięcej uwagi zajmowała w tych

opowieściach jego biblioteka, gdzie od wielu lat gromadzi książki z

dziedziny europejskiego folkloru. To największy tego typu zbiór na

Łotwie. Cały czas towarzyszyła nam „pełnoprawna mieszkanka

domu” ( jak mówi o niej Skujenieks) -jamniczka Zara.

Nie musiałam zadawać pytań...

Skujenieks opowiadał o dzieciństwie, obozie, powrocie z wygnania

na Łotwę. Robił to z wyjątkowym poczuciem humoru, ironicznie

podchodząc do swoich tragicznych przeżyć. Nie litował się nad sobą.

Wciąż podkreślał, że to, co stało się dla niego trudnym osobistym

przeżyciem, było udziałem wielu innych jego rodaków. Nie wyczułam

w jego głosie cienia dumy. Chociaż miałam świadomość że jest w nim

coś wyjątkowego. „Zdrowie pięknych Pań pije kawaler” -pamiętam

moment, kiedy wzniósł toast czystą polszczyzną, z lekko tylko

wyczuwalnym akcentem –tak pierwszą wizytę u Knutsa wspomina

Justyna Spychalska, tłumaczka przygotowująca polskie wydanie jego

wierszy

Moja wizyta w domu Skujenieksów przypadła na łotewskie Święto

Wieczności (Mūžības svētdiena), które odbywa się zawsze w ostatnią

niedzielę przed adwentem. Do tradycji należy odwiedzanie cmentarzy,

Knuts i Inta zaproponowali mi wspólną wyprawę na największy ryski

cmentarz – Brāļu kāpi (Groby braci), na groby łotewskich poetów i

pisarzy. Knuts szeptem opowiadał mi o ich losach, snuł historie

związane z ich życiem. Zapadał zmierzch, cmentarze łotewskie nie

maja oświetlenia, mrok rozjaśniał płomień tysięcy świec, który nie był

w stanie oświetlić ani nagrobków, ani drogi...

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

193

Pocztówka

Reżimy przychodzą i przepadają w niepamięci, a poezja żyje

wiecznie - takie stwierdzenie zamieścił ukraiński wydawca na

okładce książki Skujenieksa.

Chciałbym w to uwierzyć, ale nie potrafię, to wywołuje mój sprzeciw

–myślę, wrzucając do pocztowej skrzynki na kolejowym dworcu

widokówkę z pozdrowieniami z Salaspils.

To tylko niczym nieuzasadniony nadmiar wiary w człowieka, to zbyt

wiele rozsądnej zgody na niedoskonałość świata.

Ale... co innego pozostaje.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

194

Zawróciłem, a ją dziesięciu ludzi, w tym nawet

kobiety, kłuje bagnetami, krzyczą „Masz, faszystowska

swołocz!”. Widziałem, jak podcięli jej gardło. (...)

Katia, moja siostra wyskoczyła, prosi „Nie

strzelajcie!”. Wydostała komsomolską legitymację.

Wiktar Chursik: urodził się 9 maja 1953 roku na kolejowym dworcu

Uborok linii Wieriejcy –Grodzianka na Białorusi. W 1972 roku

ukończył mińskie technikum. Służył w wojsku w składzie Centralnej

Grupy Wojsk w Czechosłowacji. W 1982 roku zaocznie ukończył

studia o specjalności inżynier –mechanik. Pracował jako konstruktor

obrabiarek w zakładzie imienia Kirowa. Od 1991 roku pracuje jako

dziennikarz w redakcji „Zviazdy”, od 1992 roku prowadzi

wydawnictwo. Członek Związku Pisarzy Białoruskich i Białoruskiego

Stowarzyszenia Dziennikarzy.

„Krew i popiół Drażna”

Zdjęcie:
Wiktar Chursik

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

195

-Wszystko, co mnie spotkało, wydarzyło się według najgorszego

scenariusza z 1937 roku, najpierw ukazał się artykuł w „Białoruskiej

wojskowej gazecie”, w konsekwencji zostałem zatrzymany i osądzony

na podstawie tegoż artykułu, przypominał żałosny, znany tekst sprzed

70 lat o antyradzieckiej agitacji i propagandzie. –powiedział

dziennikarzom BiełaPAN zaraz po wyjściu z aresztu tymczasowego

30 maja 2008 Wiktar Chursik, autor i jednocześnie wydawca książki

Krew i popiół Drażna.

-Mnie, człowieka apolitycznego, próbują winić czort wie za co,

wciskają pomiędzy szeregi dysydentów, opozycjonistów, hien

cmentarnych.

Historia wsi Drażna, czyli rzecz o masakrze

Zdarzenia opisane w książce Krew i popiół Drażna miały

miejsce 65 lat temu. W dniu 14 kwietnia 1943 roku wieś Drażna

została zaatakowana przez radzieckich partyzantów z oddziału 1-szej

Mińskiej Brygady Partyzanckiej, którą dowodził „kombryg” Siergiej

Iwanow. Jednakże atak partyzantów na umocniony garnizon

białoruskich policjantów zakończył się niepowodzeniem. W odwecie

spalili wioskę i wymordowali jej mieszkańców. Wykonał tą „krwawą

robotę” (zgodnie z rozkazem № 35, który podpisał Iwanow) piąty

oddział im.Kutuzowa, który wchodził w skład brygady i którym

dowodził Izrael Abramowicz Łapidus. Zginęło wówczas dwudziestu

pięciu mieszkańców wsi, w większości kobiet i dzieci, spalonych

zostało trzydzieści siedem domów. Świadkowie, którzy przeżyli

masakrę, milczeli, na Białorusi nie było wyjątków od zasady, że za

wszystkie wojenne zbrodnie odpowiadają Niemcy. Nic ani nikt nie

może umniejszać ogromu tych tragedii ani rozmiarów ludobójstwa,

za którym stali hitlerowscy żołnierze, to oczywista i

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

196

niekwestionowana prawda dla każdego człowieka przy zdrowych

zmysłach. I dlatego niedopuszczalne jest kwestionowanie faktów i

traktowanie jak wrogów narodu wszystkich, którzy ujawniając

cząstkowe prawdy, obnażają mit radzieckiego żołnierza, obrońcy

cywilnej ludności i wyzwoliciela. Mit, za wszelką cenę forsowany w

dalszym ciągu przez propagandę, w którym radziecki partyzant jest

„ludowym mścicielem”, symbolem walki narodu z faszyzmem. Na

Białorusi, chcąc nie chcąc, nie da się zapomnieć o wojnie. Co gorsza,

nie jest to jedynie świadectwo pamięci o tragedii, ale też narzędzie

polityczne władz. Kraj ten już sześćdziesiąt lat żyje ze świadomością

powojenną, gdzie największą wartością jest to, że się przeżyło, a

rodzina nie przymiera głodem – cóż to więc za różnica, kto rządzi.

(Marius Ivaśkievićius, Sarmackie krajobrazy, wyd. Czarne 2006)

Świadectwo uczestnika tamtych wydarzeń

Wiktar Chursik odsyła mnie do „Komsomolskoj Prawdy w

Biełorussii” (28 września 2007, autor Jewgenij Wołoszin), która

zamieszcza relację świadka tamtych zdarzeń: Strzały obudziły nas

około czwartej rano. Matka krzyczała: „Dzieci, palimy się!”. Goli

wyskoczyliśmy na podwórze, patrzymy: wszystkie chaty płoną,

strzelanie, krzyki... Pobiegliśmy ratować się do ogrodu, a mama

wróciła do domu, chciała coś wynieść. Słomiany dach chaty do tego

czasu już płonął. Leżałem, nie ruszałem się, mama długo nie wracała.

Zawróciłem, a ją dziesięciu ludzi, w tym nawet kobiety, kłuje

bagnetami, krzyczą „Masz, faszystowska swołocz!”. Widziałem, jak

podcięli jej gardło. (...) Katia, moja siostra, wyskoczyła, prosi „Nie

strzelajcie!”. Wydostała komsomolską legitymację. Przed wojną była

przewodniczącą pionierów, komunistką z przekonania. Legitymację i

partyjne zaświadczenie ojca podczas okupacji nosiła ze sobą zaszyte w

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

197

płaszczu. Mimo t, wysoki partyzant w skórzanych butach, mundurze

zaczął celować do Katii. Krzyknąłem „Wujeczku, nie zabijaj mojej

siostry!.” Ale rozległ się strzał. Płaszcz siostry momentalnie nasiąkł

krwią. Umarła na moich rękach. Na zawsze zapamiętałem twarz

mordercy – to wyznanie osiemdziesięcioletniego Nikołaja Iwanowicza

Piotrowskogo (syna komunisty, przewodniczącego wiejskiej

spółdzielni –przyp. autora), uczestnika tamtych wydarzeń. Los

pozwolił mu przeżyć, jest jednym ze świadków tego mordu. Prawie 60

lat szukał sprawiedliwości, zanim trafił do redakcji gazety „Zviazda”.

Jego słowa są jednoznaczne: Przecież partyzanci, którzy zabili swoich

rodaków, zostali bohaterami. To tragedia straszniejsza od Chatynia.

„Kombryg” Iwanow /dowódca brygady –przyp. autora/

Taktyka „spalonej ziemi” została sformułowana przez Stalina 3

lipca 1941 roku i na szeroka skalę zastosowana podczas bitwy o

Moskwę. Do palenia wsi w imię zwycięstwa albo w celu wymierzenia

kary (czasem razem z ich mieszkańcami, którzy nie mając „klasowej

ś

wiadomości” próbowali ratować swój dobytek) na tyłach niemieckich

zostały skierowane specjalnie szkolone dywersyjne grupy i radzieccy

partyzanci. Wieś Drażna była takim przykładem. Zaskakująca jest

jedynie ocena skuteczności działań partyzantów. We wsi broniło się

79 policjantów (z tego 15 miejscowych), według zachowanych relacji

ż

aden z nich nie zginął, nie udało się też atakującym zdobyć żadnego

z punktów oporu, mimo że przeniknęli między zabudowania. Na tym

tle wydaje się niezrozumiały przywołany w książce Krew i popiół

Drażna meldunek kombriga Iwanowa ...walka zakończyła się

sukcesem. Swoje zadanie wypełniliśmy, garnizon rozgromiony w pełni,

z wyjątkiem pięciu bunkrów, do których wejść się nie udało, reszta

policji zniszczona, zabitych i uduszonych dymem liczy się do 217

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

198

swołoczy... (Narodowe Archiwum Republiki Białorusi, akta nr

42/4057). Może to zabrzmi cynicznie, ale takie zestawienie relacji

budzi podejrzenie, że cywilni mieszkańcy wsi zginęli tylko dlatego,

ż

eby „kombryg” oddziału partyzanckiego mógł się pochwalić

sukcesami swojego oddziału, wykazać skutecznością. Pytany o

Iwanowa autor książki Wiktar Chursik mówi: pochodził z Leningradu,

miał 21 lat, kiedy mianowano go na dowódcę partyzanckiej brygady.

Brakowało mu doświadczenia. Był jednym z nielicznych partyzanckich

dowódców, którzy nie otrzymali tytułu Bohatera Związku

Radzieckiego. Według informacji jakie uzyskałem, w 1975 roku

popełnił samobójstwo.

Głosy polemicznie...

Teoretycznie, biorąc pod uwagę ilość egzemplarzy, książka

Wiktara Chursika Krew i popiół Drażna nie powinna zostać

zauważona. Pierwsze wydanie ukazało się w czerwcu 2003 roku w

Mińsku w nakładzie 150 egzemplarzy, drugie, z kwietnia 2006 roku,

liczyło 200 egzemplarzy. A jednak książka wywołała gwałtowną

dyskusję.

W krytycznym eseju w obronie oskarżonych partyzantów stanął

Jakow Basin: Równocześnie z książką Chursika wyszło w Mińsku

wznowienie wydania książki "Partyzancka przyjaźń", zakazanej przez

stalinowskich cenzorów w 1948 roku. Jest w niej również zapis

odnoszący się do oddziału imienia Kutuzowa. Partyzanci tego

oddziału wysadzili 21 pociagów, na ich koncie jest 14 zasadzek,

zniszczone policyjne garnizony w Chotlanach, Doszczenkach,

Omielno... I jest w niej prawda o losie partyzanckiego dowódcy

Izraela Łapidusa, napisana na gorąco, w pierwsze powojenne lata. A

w innym miejscu jako usprawiedliwienie dodaje: W tym dniu zginęło

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

199

234 kolaborantów („swołoczy”, jak ich nazywają w swoich analizach

operacyjnych dowódca brygady Iwanow, komisarz Czapajew i

naczelnik sztabu Tiszenko) ... (były przypadki, kiedy wsie w całości

pozostawały na służbie okupanta). ( Zeszyt Naukowy –Aktualne

problemy nauczania o Holokauście na terytorium Białorusi w czasie

niemiecko-faszystowskiej okupacji, Mińsk 2006).

Zachowała się także inna partyzancka relacja o tych wydarzeniach:

Oddział im. Czapajewa otrzymał rozkaz zniszczenia bunkrów i

schronów przeciwnika, rozmieszczonych po wschodniej stronie

garnizonu. Walka trwała 3 godziny. (...) Oddział wypełnił postawione

przed nim zadania: zniszczył bunkry i przeniknął na ulice garnizonu. Z

uwagi na to, że policjanci prowadzili ogień z domów, zostały

podpalone te domy. O 9.00 zgodnie z umówionym sygnałem (rakieta)

oddziały brygady zaczęły odejście (…) Spalono budynki, gdzie

znajdowali się policjanci, zniszczono głównie bunkry (…) Straty

oddziału, zabici i ranni - 13 ludzi – oto fragment sprawozdania innego

oddziału, który wziął udział w ataku na Drażne, opublikowanego w

zbiorze Ogólnonarodowy partyzancki ruch w Białorusi w lata Wielkiej

Ojczyźnianej wojny (Mińsk, 1978, t.2).

Książka i polityka

Doktor nauk historycznych Emmanuił Ioffe, główny oponent

Wiktara Chursika, w cytowanym już artykule z „Komsomolskoj

Prawdy” nie ocenia faktów, jedynie usprawiedliwia partyzantów:

Partyzanci są niewinni, oni wypełniali rozkazy z góry (...) Oczywiście,

nie można idealizować dowódców partyzanckich brygad, ja nie

zdejmuję z nich udowodnionej winy. Prywatnie rozmawiałem z

wieloma dowódcami, wojna jest wojną, wszystko zdarzało się w

gorączce walki. A rozkazy niszczenia wrogów dawała Moskwa. Do

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

200

„kombriga” Iwanowa mam dwojaki stosunek. Z jednej strony,

sumiennie wypełniał rozkazy, ale błędy zdarzają się wszystkim.

Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, że partyzanci byli zdolni do

podobnego bestialstwa, uczyłem się przecież historii z sowieckich

podręczników - mówi Wiktar Chursik, kiedy rozmawiamy na

początku 2008 roku w Mińsku – ale wszystkie relacje świadków w

trakcie pracy w archiwum uzyskały potwierdzenie. Mogłem udać, że o

niczym nie wiem. Możliwe, że jako były pionier postąpiłem źle. Ale

przecież, powołując się na przykład Pawlika Morozowa uczono nas,

ż

e najwyższym dobrem jest prawda.

„Partyzancki terror”

Nie bronię białoruskich policjantów, chcę tylko pokazać, czym

był niejednokrotnie „partyzancki terror”. Jest wielu takich, których

krewni polegli, walcząc w partyzanckich oddziałach, nie umniejszam

ich bohaterstwa i zasług. Ale i są tacy, zwłaszcza wśród cywilnej

ludności, którzy niewinnie ginęli z rąk tych, którzy siebie nazywali

partyzantami – podczas rozmowy znów padają ważkie słowa, autor

książki Krew i popiół Drażna jeszcze raz precyzuje swoje stanowisko

w sprawie mordu z 14 kwietnia 1943 roku.

Wiem, że kiedy ukazała się książka, Ministerstwo Informacji

przekazało ją do wewnętrznej recenzji specjalistom mającym

autorytet. Uczeni doszli do wniosku, że fakty, które przywołuję w

książce, odpowiadają rzeczywistości. Przewidziałem taką reakcję.

Swoją postawę uważam za państwową, tak jak i podejście

ministerstwa. Miałem jeden cel –poszukiwanie prawdy. Z polityką

książka „Krew i popiół Drażna” żadnego związku nie ma –to

fragment wypowiedzi Wiktara Chursika ze wspomnianego już

artykułu dla „Komsomolskoj prawdy”

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

201

Krzyż na cmentarzu...

Bałoruskie stowarzyszenie „Memoriał” 19 kwietnia 2008 roku

postanowiło ustawić krzyż na miejscowym cmentarzu z nazwiskami

zamordowanych przez radzieckich partyzantów mieszkańców Drażna.

-Znalazłem się tam w pewnym sensie przypadkowo - powiedział

Wiktar Chursik - mnie, jako badacza tej historii, zaprosili na

uroczystość poświęcenia krzyża, w której brały udział także

miejscowe władze. Ale gdybym nie zajmował się tym mordem sprzed

65 lat, też pewnie bym tam był. Dziennikarza obowiązują pewne

podstawowe zasady, czuję się zobowiązany do ich zachowania.

Dalszy ciąg

Ciąg dalszy tej historii znam z niezależnych gazet,

internetowych portali, radiowych audycji -pisano o niej, podając

szczegóły. W dniu 14 maja Wiktar Chursik został wezwany do urzędu

rejonowego w miejscowości Staryje Darogi (do którego należy wieś

Drażna) i zatrzymany. Sędzia Siergej Jepichanau w dniu 15 maja

skazał go za udział w „nielegalnym zgromadzeniu” na cmentarzu na

piętnaście dni aresztu. Kara nie ominęła innych uczestników

uroczystości. Także Wiaczesław Siwczyk, opozycyjny polityk, został

skazany na pobyt w areszcie, prawosławnego duchownego cerkwi

autokefalicznej Leanida Akałowicza za poświęcenie krzyża ukarano

grzywną (o równowartości około 400 dolarów, jak podała agencja

BiełaPAN), nawet miejscowy rolnik, który pożyczył łopatę, też został

uznany za winnego (grzywna o równowartości 70 dolarów). Sam

krzyż został zdemontowany i przewieziony do wsi Załużje, odległej o

kilka kilometrów od Drażna.

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

202

Mimo, że fakt mordu jest udokumentowany – podsumuje naszą

rozmowę Wiktar Chursik - i nikt go nie kwestionuje, nie wolno o nim

mówić. A przy takiej interpretacji prawa każdy pogrzeb można

traktować jako nielegalną manifestację. Sam areszt:

czterdziestowatowa żarówka pali się na okrągło: w nocy nie pozwala

zasnąć, w dzień jest zbyt słaba, żeby dało się przy niej czytać, w celi

panuje ciasnota, a o warunkach sanitarnych lepiej nie mówić...

Jako wydawca

Książki wydane w języku białoruskim mają znikomy udział w

naszym rynku wydawnictw, nie wiem, czy można to dokładnie

oszacować, na pewno jest to mniej niż dziesięć procent. Bez

fałszowania obrazu, uciekania do uogólnień, może nawet z goryczą

mówię: nie ma zainteresowania wśród czytelników książkami w

języku białoruskim. I nawet jeśli jakaś pozycja ukazuje się drukiem,

rzadko trafia na księgarskie półki - rozmawiam z Wiktarem

Chursikiem, siedzimy przy stoliku w piwnym ogródku. – System

dystrybucji pozostaje pod ścisłą kontrolą państwa. Niezależny

wydawca może sprzedawać książki za pośrednictwem poczty albo

wśród czytelników bibliotek. Wrócił język rosyjski. Rynek jest zalany

byle jaką książką z Rosji. Ludzie zauważyli, że nikt nie wymaga

używania języka ojczystego w urzędach, a że nawykli do rosyjskiego i

posłuszeństwa wobec przedstawicieli władzy, więc nie ma w tym nic

dziwnego. W tej sytuacji książka wydana po białorusku w nakładzie

stu egzemplarzy ma szansę zwrócić się w ciągu dwu lat, jeśli nie

będziemy uwzględniać wzrostu cen. Podobno, według badań

białoruskiego Instytutu Gallupa, języka białoruskiego na co dzień

używa tylko osiem procent Białorusinów Ale i tak gotów jestem

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

203

zaryzykować, jeśli tylko mam wewnętrzne przekonanie, że rzecz jest

tego warta.

Z internetowej strony

Wita Państwa na swojej internetowej stronie wydawca książek z

Mińska, Wiktar Chursik. Moim celem jest wydanie tych książek, które

nie mogą zostać wydane przez innych wydawców. W pierwszej

kolejności o historii i kulturze Białorusi –to deklaracja, którą znajduję

na stronie wydawnictwa (http://publisher-khursik.iatp.by/)

Sytuacja dodatkowo skomplikowała się po utworzeniu (18 listopada

2005 roku –przypis autora) mocno uzależnionego od polityki Związku

Pisarzy Białorusi, w strukturach którego znaleźli się pracownicy

aparatu ideologicznego. Znów powróciło kryterium „literackiej

poprawności”. Pokolenie wybitnych pisarzy lat powojennych się

kończy, młodym pisarzom, nawet jeśli wyróżnia ich talent,

zrealizować się w tej sytuacji trudno. Ale wierzę, że podobnie do fali

tsunami, przyjdzie takie pokolenie nowych pisarzy, którym ani

władza, ani wydawcy nie będą mogli zamknąć ust.

Otwarte pozostaje jednak pytanie, jak mamy budować naszą narodową

tożsamość.

Pamięć i pomniki

Niezależne państwa powstałe po rozpadzie Związku

Radzieckiego mają wiele podobnych problemów. Różne są jedynie

działania systemowe i pozasystemowe, podejmowane dla ich

rozwiązywania. W procesie budowania tożsamości narodowej każde z

tych państw kroczy własną drogą. Jest jednak coś wspólnego, co

można dostrzec w pierwszym, nawet bardzo zewnętrznym oglądzie –

słabość do pomników. Na Białorusi pomniki stawiane ofiarom II

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

204

wojny światowej można spotkać na każdym kroku, w każdym

mieście, miasteczku, wsi, można odnieść wrażenie, że cały kraj jest

muzeum poświęconym Wielkiej Ojczyźnianej Wojnie. Mają

podtrzymywać pamięć o poległych, wyzwolicielach, zwycięzcach,

niewinnych ofiarach mordów, cywilnych mieszkańcach, bohaterskich

czynach, spalonych wsiach. To wydaje się normalne w kraju, w

którym zginął co czwarty obywatel, dopóki żyją pokolenia

pamiętające tamten straszny czas.

Szkoda, że tej pamięci, którą symbolizuje prosty krzyż, nie

wystarczyło dla zamordowanych mieszkańców wsi Drażne.

DO ZOBACZENIA W PIEKLE........................................................1

background image

Do zobaczenia w piekle

Wojciech Pestka

205



Księga piasku .......................................................................................2

Kolaż z bladym księżycem nad miastem. .......................................4
Chatyń. Obszar zamierzonej tragedii. ...........................................17
Nie rzucim świątyń... Obrachunek z sumieniem. ..........................30


Księga przeznaczenia ........................................................................41

"On jest stamtąd, skąd wszyscy" * ................................................43
Czetwertyna znaczy czwarta część................................................57
Daugava –Rzeka Przeznaczenia ....................................................72


Księga świadectw...............................................................................83

Ręka, noga, mózg na ścianie. ........................................................85
Krzemieniecki Elementarz. Kto ty jesteś? ....................................95
Białorusy, Białorusy... .................................................................113


Księga liczb ......................................................................................129

My z Workuty..............................................................................131
Dwie kobiety w podeszłym wieku ..............................................140


Księga osobna ..................................................................................157

Proporce jeźdźców niezapowiedzianej apokalipsy .....................159


Księga wiatru ...................................................................................169

Samuraj z Rakowa na Białorusi ..................................................171
Pocztówka z Salaspils -impresja .................................................183
„Krew i popiół Drażna”...............................................................194


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Do zobaczenia V, Scenariusze
Do zobaczenia VI, Scenariusze
do zobaczenia
Arturo Mari Do zobaczenia w raju
DO ZOBACZENIA[1]
Maxwell William DO ZOBACZENIA JUTRO KIK
Do zobaczenia w kosmosie Cheng Jack
Do zobaczenie w Jerozolimie artykuł, Gazeta Wyborcza
Do zobaczenia znów
Do zobaczenia na Fejsie e 03jt
DO ZOBACZENIA FELKU I TOLU Sylvia Vanden Heede SYLVIA VANDEN HEEDE
Do zobaczenia

więcej podobnych podstron