Ze zbiorów
Zygmunta Adamczyka
Marek Hłasko
Listy
z Ameryki
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Sąsiedzi
Manager domu (w Stanach każdy człowiek ma jakiś tytuł; w najgorszym wypadku jest się Vice
Presidentem lub Officerem) wprowadził mnie na podwórko domu i powiedział:
- Pański apartament będzie dwadzieścia dziewięć. Jeśli Pan usłyszy jakieś krzyki z apartamentu
dwadzieścia siedem, proszę nie zwracać uwagi. To samo spod dziewiętnastego; jeśli zaczną się
kłócić, to niech pan udaje, iż pan nie słyszy. Natomiast dwadzieścia siedem to problem. Gdyby się
zaczęli kotłować, proszę zawołać mnie lub połączyć się przez operatora z policją. Ta samotna starsza
pani, mieszkająca na dole, będzie mówić czasem do pana, ale proszę nie zwracać uwagi. Jest chora
umysłowo i mówi tylko do siebie. Ten gość, którego pan tam widzi, będzie chciał od pana pożyczyć
pieniądze. Niech pan mu nie daje. Pańskim sąsiadem będzie irlandzki policjant, który mieszka z
matką. On jest spokojny przez cały tydzień; w niedzielę lepiej...
Nie dokończył; potężny blondyn w mundurze oficera policji przeszedł podwórkiem
obrzuciwszy nas bacznym spojrzeniem i uśmiechnął się sadystycznie. W ten sposób zostałem
mieszkańcem domu w dzielnicy ludzi mało zarabiających.
Najbliższym moim sąsiadem jest Bob. Bob pracował niegdyś jako agent reklamowy; pewnego
dnia pijany kierowca samochodu poturbował go tak dotkliwie, iż Bob poszedł do szpitala na długie
miesiące. Dzień ten, jakkolwiek pełen bólu, okazał się jednak najradośniejszym w jego monotonnym
dotąd życiu; Bob po wyjściu ze szpitala otrzymał kilkadziesiąt tysięcy dolarów odszkodowania jak
również zaświadczenie, że jest niezdolny do pracy. Bob raźno zabrał się do dzieła: szybko przepił
część pieniędzy w Down-Town; resztę przegrał w Las Vegas. Od tego czasu Bob szwenda się po
barach opowiadając o sobie różne historie, a kiedy nie ma pieniędzy na picie, staje na skraju ulicy i
tęsknym wzrokiem wpatruje się w mijające go samochody. Treść jego marzeń jest dla wszystkich
oczywista.
Bob jest myślicielem, filozofem i wnikliwym obserwatorem życia codziennego. Jest
najkoszmarniejszym typem alkoholika; jest bowiem alkoholikiem-entuzjastą; alkoholikiem piejącym
hymny na cześć życia. O ile pamiętam, spotkałem się tylko raz z podobnym typem pijaka w
literaturze; bodajże w „Pojedynku” Kuprina spotykamy postać pijącą nałogowo i wygłaszającą
entuzjastyczne monologi na cześć życia. Bob ma po temu zresztą pełne podstawy; otrzymuje
dwieście dolarów miesięcznie jako niezdolny do pracy, a to starcza mu na mieszkanie i na picie.
Ponieważ jednak jego nogi zostały pogruchotane, Bob posuwa się zygzakami i nazywany jest
„skaczący Bob”.
Bob nie dysponuje również własnym uzębieniem. Po miesiącach starań otrzymał nareszcie
sztuczną szczękę i wybrał się na przejażdżkę do rodziny samochodem przyjaciół. Jadąc w kierunku
2
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Santa Monica, Bob uległ czarowi krajobrazu i otworzywszy okno, wychylił się, a wtedy wiatr
wydmuchnął mu szczękę. O tym opowiadał mi wieczorem, przekonując mnie, iż powinienem
koniecznie pożyczyć mu czterdzieści dolarów na zakup nowej szczęki; w końcu zadowolił się
dwudziestoma pięcioma centami i poszedł.
Bob należy do kategorii „Rummys”. „Rummys" chodzą tylko po pewnych ulicach nie
zapuszczając się nigdy w dzielnice zamieszkane przez ludzi lepiej zarabiających. „Rummys"
wchodzą do baru i w milczeniu kładą przed sobą na lado
dwadzieścia pięć centów; tyle płaci się tutaj za kiepskie piwo. „Rummys" kładą pieniądze i
rzadko kiedy mówią o co im chodzi; są znani, barmani znają ich upodobania i możliwości.
Pijaństwo odbywa się tutaj w milczeniu; nikt do nikogo nie mówi; wszyscy obserwują ekran
telewizyjny komentując z rzadka dramat miłosny lub obyczajowy; częściej komentują tutaj walki
bokserskie czy zmagania zapaśników, a w niedzielę zawody piłkarskie. Mało widzi się awantur; jak
powiedziałem, pijaństwo odbywa się w milczeniu; tego rodzaju niezbędne akcesoria, jakimi
dysponuje alkoholik w Polsce, jak na przykład nóż sprężynowy, szpadryna czy bicz do łamania
kręgosłupa, są tutaj mało popularne w kręgach dojrzałych uczuciowo alkoholików. Na tym szarym
raczej tle korzystnie odbijają się długowłosi młodzieńcy zręcznie operujący kozikami. Grasują oni w
okolicach Sunset Boulevard i nie zapuszczają się w naszą ponurą dzielnicę.
Bob jest również entuzjastą życia erotycznego i rewolucji seksualnej. Pewnego dnia zjawił się
w towarzystwie Davida; David właśnie wyszedł ze szpitala dla wariatów po czteroletniej kuracji
odwykowej; teraz razem z Bobem zabrali się do dzieła, podkreślając w czasie pijaństwa konieczność
znalezienia dla Davida ukochanej; ten bowiem pozbawiony był możliwości korzystania z wdzięków
kobiecych przez ostatnie cztery lata.
Bob-David. Dialog przy barze
Bob: - Ja ci znajdę dziewczynę.
David: - Ja przez cztery lata nie pierdoliłem. Pauza. Milczenie.
Bob (po chwili pełnej napięcia): - Ja mógłbym wytrzymać jeszcze jeden kieliszek.
David: - Ale to ostatni. Potem pójdziemy i poszukamy jakiejś dziewczyny.
Piją.
Bob: - Prawdę powiedziawszy, to o tej porze nie ma tu nikogo. Trzeba będzie poczekać do
wieczora.
David: - Dobrze. Ale pamiętaj, że ja cztery lata nie pierdoliłem.
Opowieść o Bobie i Davidzie zakończę morałem: David wrócił do domu dla wariatów dla
odbycia powtórnej kuracji nie przespawszy się z nikim. Morał: alkohol... i tak dalej.
3
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
William
William jest moim najbliższym przyjacielem; jest on również przedstawicielem kierunku
filozoficznego, o którym mówi się „Amerykański sen". Tak więc William, który jest chwilowo bez
grosza przy duszy i nie może znaleźć pracy, wierzy głęboko, iż pewnego dnia wszystko się ułoży;
znajdzie pracę, zarobi mnóstwo pieniędzy i tak dalej. W jaki jednak sposób to może się stać? Nikt
tego nie wie.
I ja również tego nie wiem. Ktoś podobno powiedział, iż pisanie o jakimś kraju jest rzeczą
możliwą tylko albo po dwudziestoczterogodzinnym pobycie, albo po dwudziestoczteroletnim.
Stwierdzenie to, jakkolwiek efektowne, nie wydaje się prawdziwe. W Stanach Zjednoczonych każda
drobna obserwacja stanowi w sumie olbrzymie zjawisko społeczne, nad którym pracuje tysiące ludzi
i któremu poświęcone są tysiące publikacji. Wchodząc do drugstore'u i patrząc na okładki książek,
widzimy obok książek kryminalnych lub magazynów typu „Poświęciłam małżeństwo dla przygody
miłosnej" książki związane z psychiatrią i problemami erotycznymi, napisane przez lekarzy
specjalistów. Laikowi trudno zorientować się w wartości tych publikacji; na mnie osobiście duże
wrażenie zrobiły książki ,,Samotny tłum" i „Bunt człowieka w wieku średnim". Jesteśmy świadkami
fenomenalnego zjawiska, polegającego na wzajemnym mijaniu się ludzi; na nieumiejętności
nawiązania kontaktu; nieumiejętności spędzania wolnego czasu.
William, który interesuje się literaturą, nie od rzeczy mówi, że gdyby byt pisarzem,
najważniejszą sceną dla niego byłoby pierwsze spotkanie między kochankami. To jest według
Williama sprawa zasadnicza dla dobrego opowiadania. Ludzie spotykają się, powiada William, i
pierwszymi wrażeniami są zazwyczaj: nieufność i nadzieja. Jeśli ładna dwudziestoparoletnia kobieta
spotka mężczyznę w tym samym wieku i powiedzą sobie w rozmowie, że oboje są ludźmi
samotnymi, z miejsca zaczynają działać w atmosferze klęski; zaczynają grać z pozycji straconych.
Cóż działo się z nimi przez tyle lat; dlaczego są samotni; dlaczego nie udało im się założenie
rodziny czy nawiązanie trwałych związków przez tyle czasu; i czy to, co oni sami o tym mają do
powiedzenia, stanowi prawdę?
William powiada, iż film i telewizja wytworzyły pewne schematy, które oddziałały na ludzi. W
filmach zazwyczaj spotykamy samotnego mężczyznę, który wchodzi do nocnego lokalu; tam
spotyka piękną dziewczynę i ratuje ją z kłopotów. Widzimy to codziennie obserwując serię
telewizyjną Tighrope, której bohater (glina w cywilu) wchodzi do baru, przez sekundę obserwuje
siedzącą tam samotną dziewczynę, nawiązuje na jej temat rozmowę z barmanem; podchodzi do niej;
bije innego mężczyznę w zęby i odchodzi z nią. Od miesięcy obserwuję dzielnego agenta i każdy
film o nim zaczyna się w ten, i tylko w ten właśnie sposób. Tak samo zresztą dzieje się niemalże w
każdym filmie przygodowym; mężczyzna spotykający kobietę, z miejsca ma okazję
4
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
zademonstrowania swej odwagi, determinacji i lekceważenia obyczajów, których obejście,
jakkolwiek przynosi innym klęskę, dla niego i dla niej okazuje się zbawienne.
Książki poświęcone przypadkom histerii, alkoholizmu i rozpaczy, pisane przez lekarzy,
przynoszą zupełnie inny obraz od obrazu stwarzanego przez film i telewizję. Ludzie są samotni;
boją się jednak zdradzania swych uczuć i swego poczucia klęski. W końcu znajduje jedynego i
prawdziwego przyjaciela, którym jest psychoanalityk. Analityk nie podejmuje jednak decyzji w
imieniu swego pacjenta; stara się raczej zwrócić mu uwagę i skierować jego energię we właściwym
kierunku. Przyjaciółka Williama jest od siedmiu lat pacjentką lekarza analityka i chodzi do niego
codziennie, przy czym godzina psychoterapii indywidualnej kosztuje dwadzieścia pięć dolarów.
Ponieważ przyjaciółka Williama jest idiotką, kuracja przeciągnąć się może na najbliższe kilka
milionów lat świetlnych. I ona również nie spotkała nikogo; i ona również obserwuje Tighrope
patrząc na przystojnego agenta policji odchodzącego co wieczór z inną dziewczyną.
William jest z urodzenia pesymistą, do czego przyznaje się niechętnie, gdyż na co dzień
reprezentuje kierunek „Amerykańskiego snu". William twierdzi, iż z chwilą kiedy państwo troszczy
się o obywateli tak bardzo jak to dzieje się w Stanach, wytwarza się obojętność człowieka wobec
człowieka i człowieka wobec bólu i cierpienia. Człowiek rodzi się, działa, żyje i umiera nie umiejąc
zainteresować swoim losem innych ludzi. Nikt tu nie jest głodny i w każdego wpajane jest
przekonanie, iż własną energią i pomysłowością można zdobyć wszystko. Ten schemat myślenia jest
obowiązujący dla wszystkich, powiada William, i człowiek rzadko wyzwala się z tego przed
ukończeniem trzydziestu lat życia. A przecież nie wszyscy ludzie są pomysłowi, energiczni; i nie
wszyscy poza tym pragną zdobywania fortun, pałaców i luksusowych jachtów. W naszym
społeczeństwie istnieje minimalna możliwość kompromisu. Najgorszym tego wszystkiego wynikiem
jest, według Williama, obojętność. Dzieci mało troszczą się o starych rodziców wiedząc, że jest im
wypłacana renta; że rodzice mają samochód, aparat telewizyjny i telefon. Święta dzieci spędzają z
rówieśnikami, a potem - kiedy wstępują w związki małżeńskie - z własnymi dziećmi. William
powiada: człowiek czeka, aby go ktoś odwiedził, a pewnego dnia idzie odwiedzić własne dzieci; i to
jest już właśnie starość.
William jest kimś, o kim mówi się loser. William jest inteligentny, oczytany, dobry i
dostatecznie sceptyczny, aby zachować zimną głowę. William potrafi wszystko: mówić mądrze o
przeczytanej książce, wyśmiać zły film, krytykować wybory i kandydaturę gubernatora; William
potrafi mówić o armii, o wojnie w Wietnamie, i o wielu innych rzeczach. Nie potrafi tylko jednej
rzeczy: nie potrafi pozbyć się wiary, iż pewnego dnia w jego życiu zaistnieje wyjątkowa sytuacja,
wyjątkowe spotkanie; pewnego dnia zjawi się wyjątkowy człowiek, a wtedy życie Williama ułoży
się inaczej.
5
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Judy i Kira
Judy jest tak śliczna, iż z punktu widzenia opowiadania nie nadaje się na nic; nie nadaje się
poza tym do niczego z każdego innego punktu widzenia, ponieważ ma dwadzieścia sześć lat, troje
dzieci i trzy nieudane małżeństwa za sobą; jest ponadto wiecznie na gazie. Judy stanowi wspólne
zmartwienie moje, Williama i wszystkich mieszkańców domu.
Judy otrzymuje od rządu sześćdziesiąt dolarów tygodniowo. Ta suma musi starczyć jej i
dzieciom. Nie starcza, gdyż Judy pije jak smok, a butelka whisky kosztuje jednak sześć dolarów.
Tak więc dzieci Judy latają głodne i bose; czasami karmi je żona Williama, czasami inni ludzie.
Teraz Judy usiłowała popełnić samobójstwo; odratowano ją jednak i jest już z powrotem w
świetnym humorze.
Patrząc czasem na nią i myśląc o jej nieudanym samobójstwie, myślę o opowiadaniu Adolfa
Rudnickiego „Pył", którego bohaterka, Kira, również usiłuje popełnić samobójstwo po szeregu
nieudanych afer miłosnych. Kira jest młoda, ładna, uganiają się za nią mężczyźni; dziewictwo
straciła będąc jeszcze właściwie dzieckiem; jako dojrzała kobieta jedzie w noc wigilijną pociągiem
z Warszawy do Łodzi, aby popatrzyć na choinkę, która jej przypomina dzieciństwo.
W filmie włoskiego reżysera Blow-up, uznanego za arcydzieło i monument myśli ludzkiej
widzimy bohatera, długowłosego młodzieńca, mającego doświadczenie erotyczne rozpustnego i
bogatego starca; młodzieniec ten pewnego dnia kupuje w antykwariacie drewniane śmigło samolotu;
symbol czy też rekwizyt epoki, której nie może pamiętać; do której odnosi się z pogardą i z którą nic
go nie sączy. Nie potrafi przy tym wytłumaczyć, po co potrzebne mu jest to śmigło.
W filmie francuskiego reżysera, „Oszuści" widzimy młodzieńca, który ryzykuje życie, aby
wybawić kota z opresji, po czym oświadcza zgromadzonym i struchlałym widzom: „Nie cierpię
kotów".
Dramat długowłosych ludzi nie jest rzeczą łatwą do zrozumienia. Dramaty młodych ludzi
zawsze uderzmy ostrością. Dwudziestoczteroletni Iwan Karamazow prowadził rozmowy z diabłem;
młody Werther zastrzelił się z miłości; Fabrycy del Dongo postanowił zamknąć się w klasztorze, aby
w ascezie i ciszy znaleźć ukojenie w rozpaczy; Adolf latami nie umiał zdobyć się na zerwanie z
kobietą, gdyż nie chciał sprawiać jej bólu; bohater powieści Faulknera odrzuca karierę, stanowisko,
następnie możliwość ucieczki przed karą i możliwość samobójstwa, wybierając smutek, który
pomoże mu zachować w pamięci ukochaną kobietę; młody Raskolnikow popełnia morderstwo snując
asocjację między sobą a osobą Cesarza Francji; Robert Jordan, bohater powieści Hemingwaya,
postanawia przed śmiercią polatać trochę z karabinem po polu, wysadzić parę mostów w powietrze i
to wszystko po to, aby nie będąc ani komunistą, ani monarchistą, zginąć jak mężczyzna. Dramaty
tych wszystkich młodych ludzi mogą nam wydawać się wyjątkowe, nawet sentymentalne, prawdziwe
6
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
lub nie, lecz uderzają one ostrością. Na czym jednak polega dramat długowłosych? Jest to
niewątpliwie dramat ludzi zagadkowych. Kazimierz Brandys napisał kiedyś: „Powiedziano mi, abym
poszedł do kabaretu STODOŁA, gdyż tańczy tam zagadkowa młodzież. Nie pójdę. Ja też kiedyś
byłem zagadkowy i nikt nie podglądał mnie w czasie tańca".
Judy i Kira należą do jednego pokolenia. Zapoznały się szybko z seksem; mają nawet pewne
pojęcia na temat Freuda i wiedzą, iż sen, w którym natrętnie powtarza się motyw wieży Eiffla nie
zawiera w sobie elementów religijnych; obie wiedzą, jak zażywać pigułki pozwalające uniknąć
zajścia w ciążę; ta cała wiedza nie przydała im się jednak na wiele. Adolf Rudnicki kończy swoje
opowiadanie słowami: „Zabiło ją poczucie winy". William odwożący nieprzytomną Judy do szpitala
powiedział to samo. I to jest prawda.
Zabiło je obie poczucie winy. Jednakże nie wobec społeczeństwa; nie wobec ludzi żonatych, z
którymi nawiązywały romanse; nie wobec dzieci, którym odbierały ojców; nie wobec rodziców,
którym ich postępowanie przynosiło wstyd. Zabiło je poczucie winy wobec siebie samych: poczucie,
że straciły najlepsze lata swego życia w poszukiwaniu przygód, które okazały się w rezultacie mało
ciekawe; rozbijały małżeństwa innych ludzi, lecz nie udało im się samym wyjść dobrze za mąż;
straciły dużo czasu, pieniędzy i zdrowia nie myśląc o tym, iż w tym samym czasie dojrzewały inne
młode kobiety równie głupie, egoistyczne i zimne jak i one, lecz mające nad nimi nieznaczną
przewagę młodości.
William powiada, że dla niego najpiękniejszą ze wszystkich książek Faulknera jest książka
„Dzikie palmy. William powiada, iż jest to książka prorocza; książka o umiejętności wytwarzania w
sobie napięć uczuciowych. Dzisiaj, powiada William, seks jest sprawą wątłego schematu
obyczajowego: Ty spotykasz kobietę, opowiadasz jej o swoim nieudanym małżeństwie; ona
opowiada ci o nieudanym swoim; idziecie na kolację, idziecie do lóżka - co dalej? Seks był kiedyś
ostatnią stacją w pewnej sytuacji; dziś jest początkiem. Seks stanowił „owoc namiętności",
poświęcenia, odwagi; człowiek żonaty wiążący się z inną kobietą występował przeciw
społeczeństwu, rodzinie i religii. Dzisiaj, powiada William, seks nie zawiera w sobie tych napięć
uczuciowych, jakie zawierał niegdyś. Chciałbym dziś zobaczyć autora, który napisałby książkę o
człowieku, który po prostu umarł z miłości tak jak Lucjan, tak jak Eleonora. Dlatego „Dzikie palmy"
są w jakimś sensie książką proroczą.
Być może jest tak istotnie. Jestem szczęśliwy widząc od czasu do czasu nowe tytuły książek
poświęconych Faulknerowi. William Faulkner, którego książki w roku 1944 nie były już
wznawiane, jest dzisiaj przedmiotem setek publikacji. W książce Faulkner: Te Major Years autor
podaje w indeksie, iż przy pracy nad tą książką o autorze „Dzikich palm" korzystał z pomocy 34
książek poświęconych Faulknerowi oraz z kilkuset artykułów krytycznych. Zwycięstwo Faulknera
wydaje się całkowite. Myślę, iż najciekawszą książką, jaką czytałem w roku ubiegłym, jest
„Faulkner na uniwersytecie". Książka „Papa Hemingway" opowiadająca o ostatnich kilkunastu
latach autora ”Śniegów Kilimandżaro” wydaje się zbiorem płaskich anegdot o starzejącym się
7
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
gadule mówiącym w stylu: „Jedna z moich weneckich dziewczyn", lub opowiadającym o swym
wyimaginowanym stosunku z Matą Hari: „Pewnej nocy, jak zwykle, wypierdoliłem ją porządnie..:'
O tym wszystkim mówiliśmy z Williamem do późnej nocy, Głębię i powagę naszych rozmyślań
przerwał wesoły śpiew: Roll me over and do it again... To Judy, która dziś rano opuściła szpital po
nieudanej próbie pozbawienia się życia, wróciła właśnie do domu z nowym narzeczonym. Patrząc na
jego brudne długie włosy mam ochotę mordować i wyć. I mnie również zabija poczucie winy; i
również wyłącznie wobec mnie samego. Widzę siebie sprzed lat dziesięciu, ale nie powiem tego
Judy. Niech i ona przejdzie sama swoją drogę.
Dramat długowłosych jest reakcją na dramat Williama, który głęboko wierzy, iż spełni się
pewnego dnia jego sen; tak mi to przynajmniej tłumaczyła jego żona. Być może jest tak; być może
jest zupełnie inaczej. Dramaty ludzi, których twarzy nie można dojrzeć, wydają się chyba każdemu
mało ciekawe. Stanowią oni odsetek i trudno rzeczywiście zrozumieć o co im chodzi, ponieważ oni
sami tego nie wiedzą. W Polsce, po wojnie, patrzyliśmy wszyscy na dramat ludzi z AK, i to było dla
nas zrozumiałe; to pobudzało naszą wyobraźnię; wywoływało w nas uczucia gniewu, miłosierdzia i
rozpaczy. W dziesięć lat później patrzyliśmy na dramat rozczarowanych komunistów. Tutaj
patrzymy na dramat, co do którego autentyczności ogarniają nas zastrzeżenia. Jest tu bunt przeciw
społeczeństwu; lecz bunt wygodny; bunt nie grożący konsekwencjami, i w tym tylko przypomina mi
to dramat młodych komunistów, postanawiających zerwać z Partią wtedy, kiedy Partia sama
wezwała ludzi do złożenia legitymacji partyjnych.
Bruce, mój inny sąsiad, ma dwadzieścia cztery lata i od dwóch lat jest instruktorem pilotażu.
Tak więc ja, starszy od niego o lat dziesięć, jestem jego potulnym uczniem. Bruce jest młodym
Amerykaninem o określonych ambicjach i o dużych umiejętnościach. Szkoła, do której uczęszczam,
jest jedną z tysiąca prywatnych szkół lotniczych. Bruce, kiedy przyszedł tam po raz pierwszy w
swoim życiu, zapytany przez właściciela szkoły, czemu chce się poświęcić, powiedział, iż chce
zostać instruktorem pilotażu. Na zapytanie, kto zapłaci za jego kurs, Bruce odpowiedział: „Pan".
Wyśmiany przez właściciela, powiedział: „OK. Zabiję kogoś i przyniosę panu pańskie wszawe trzy
tysiące". Właściciel powiedział: „W jego twarzy było coś takiego, iż musiałem mu uwierzyć, i Bruce
odwalił cały kurs za darmo, a teraz pracuje dla mnie. To jest mój najlepszy instruktor". Bruce jest
zimny i odważny i kocha latanie. Ale nie ma w sobie bezmyślności wobec niebezpieczeństwa i nigdy
nie naraża swych uczniów. Zapytany przeze mnie, co myśli o dramacie długowłosych, Bruce
powiedział: „Ich rodzice zarabiają forsę, dają im samochody i pieniądze na szkołę, więc czegóż
można od nich żądać? Ja bym ich chciał zobaczyć na moim miejscu: uczyć kretyna, jak m latać, i
dostawać za to siedem dolarów za godzinę. Keep the nose down, Marek". Bruce ma świetną metodę
uczenia ludzi; jeśli ktoś na przykład przechyla samolot ponad sześćdziesiąt stopni na skrzydło, co
jest zabronione w czasie lotów treningowych, Bruce zrzuca ręce ucznia ze steru z taką siłą, że to się
musi pamiętać; po czym, po locie, wpisuje w książkę lotów: „Uczeń wykazuje dużą poprawę". I
tak jest do następnego razu.
8
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Bruce należy do tego samego pokolenia co Judy i Kira. Bruce ma dziecko; Bruce wie, że za ileś
lat pracy zarabiać będzie dostatecznie dużo, aby znaleźć wiele wolnego czasu dla siebie; czas ten
prawdopodobnie przeznaczy na dodatkowe latanie, ale to już jego sprawa. William i Bruce nie lubią
się nawzajem. William nazywa Bruce'a robotem; Bruce'a opinia o Williamie jest równie mało
skomplikowana. William powiada, że Bruce jest typowym przykładem amerykańskiej arogancji.
„Jeśli ja mu powiem, że gdzieś w Chinach jest piękne jezioro, Bruce nawet nie pozwoli mi skończyć
i powie, że to nic w porównaniu z jeziorem w Michigan, nad którym leciał w zeszłym tygodniu" -
powiada William. Bruce na to wszystko odpowiada warknięciem: „To jest mój dom". Być może, iż
nie jest to wiele warte jako wkład do nauki poznania świata; ale któż z nas powie kiedyś te słowa?
Dom jest czymś, co akceptujemy; wraz z niewygodami, z ciotką neurasteniczką; ze scenami
małżeńskimi; z chorobami, kłótniami i przeprosinami. Tak samo Bruce akceptuje ten piękny kraj i
jego siłę; jego dobrych i złych ludzi; jego wielkie i słabe momenty. Jego akceptacja nie wynika z
bezmyślności, o którą wszyscy tak chętnie posądzają Amerykanów; jego akceptacja wynika z faktu,
iż Bruce uważa, że nie ma powodu, aby on sam uważał siebie za mądrzejszego od wszystkich ludzi
rządzących tym pięknym krajem. Jeśli nawet Bruce jest tylko małym kółkiem w tej olbrzymiej
maszynie; jest on kółkiem piekielnie znającym swą wartość.
Dzieci
Dzieci Williama i Judy bawią się razem. Dzieciom oczywiście nie wolno niczego zabraniać,
gdyż to powoduje narastanie kompleksów, które później odbijają się fatalnie - na czym? - na
wszystkim; co do tego wszyscy są zgodni, nawet Bruce.
W związku z tym, kiedy jedziemy czasem z Williamem, jego żoną i dziećmi do Disneylandu, a
dzieci jego drą się wniebogłosy, William nie mówi po prostu: ,,Trzymać dziób jeden z drugim", lecz
wymyśla dla nich najrozmaitsze gry i przekrzykując je, mówi: „OK. Ja myślę teraz o zwierzęciu,
którego imię zaczyna się na T". To pomaga; dzieci nie przestają się co prawda drzeć zespołowo, ale
zaczynają się drzeć indywidualnie: T for Tiger, T for Tiger...
Żona Williama pokazała mi wczoraj piękną książeczkę pod tytułem: „Listy dzieci do Boga".
(Children's letters to God, compiled by Eric Marshall and Stuart Hample).
„Dobry Boże - Kocham Cię, ponieważ jesteś dobry. Próbuję być taki, jaki Ty jesteś. Jestem
dobry dla wszystkich ludzi; dla matki i dla ojca, i dla moich dwóch sióstr. To musi być fajnie; być
Bogiem i wiedzieć, że wszyscy Cię kochają. - Twój Życzliwy Thomas".
Dobry Boże - Nie zdałem. Dziękuję Ci bardzo - Raymond". „Dobry Boże - Nazywam się Robert
i chciałbym mieć brata. Moja mama powiedziała, abym się udał w tej sprawie do ojca; ojciec kazał
poprosić Ciebie. Myślisz, że mógłbyś to zrobić? Życzę ci powodzenia - Robert".
„Dobry Boże - Mój młodszy brat ma cztery lata. Bądź łaskaw zrobić coś, aby on przestał mnie
wściekać. - Twój przyjaciel - Mark".
9
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
„Dobry Boże - I myślę, że to wspaniałe, w jaki sposób nasi astronauci latają ponad światem.
Proszę Cię, uczyń coś, aby nie spadli tylko na nasz dom. Twój przyjaciel - Norman".
„Dobry Boże - Co będzie, jak Ty umrzesz? Nikt mi nie chce tego powiedzieć. Twój przyjaciel -
Mike".
„Dlaczego nie możesz zrobić czegoś, żeby deszcz przestał padać każdej soboty? - Rose".
,,Dobry Boże - Chłopcy są lepsi od dziewcząt. Ja wiem, że Ty jesteś jednym z nich, ale mimo to
bądź fair. - Sylvia". „Dobry Boże - Uczymy się teraz o Jonaszu i wielorybie.
Kiedy on go połknął i tak dalej. To jest najlepsza historia ze
wszystkich, które słyszałem, z akcją i napięciem. Mój tata mówi, że to wszystko brzmi trochę
podejrzanie. Czy myślisz, że to jest zabawne? - Twój Sidney".
„Dobry Boże - Jeśli rzeczywiście umiesz tak dużo, dlaczego nie uczyniłeś, aby rzeka była
dostatecznie duża i aby nie zalało naszego domu, tak że musimy się teraz przeprowadzać - Victor".
Nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, iż dla mnie dzieci należą nierozerwalnie do pejzażu
Ameryki. Widzę je codziennie: rano jadą do szkoły specjalnym autobusem, zaopatrzonym w
czerwone światła; potem wracają; potem czekają na samochód z lodami, który na naszej ulicy
pojawia się około czwartej; potem siedzą przy telewizorach obserwując przygody „Człowieka-
Nietoperza". Pomiędzy godziną siódmą a dziewiątą na naszej ulicy rozlegają się straszne ryki; jest to
pora, w której dzieci trzeba oderwać od telewizora i położyć spać.
Dzieciom nie zabrania się niczego i nie bije się po łapach, gdyż okazuje się to zgubne w
przyszłości. Nie umiem jednak pozbyć się uczucia zdziwienia patrząc na dzieci siedzące przy
telewizorach i obserwujące przygody „Człowieka-Nietoperza"; przygody agentów policji i
sadystycznych osobników działających w szulerniach, ciemnych ulicach i w barach z kobietami; na
temat ich obyczajów można w najlepszym wypadku powiedzieć, iż są specyficzne. Co chwila pada
trup; co chwila samochód zlatuje w przepaść eksplodując; w najlepszym wypadku kowboj wyrzuca
kopnięciem pokrwawionego człowieka mówiąc przy tym: „Bierz konia i wynoś się z miasta".
Czyżby to nie odbijało się na psychice dzieci? Żona Williama powiada, iż telewizja w jakiś sposób
rozładowuje sadystyczne instynkty człowieka, co być może stanowi część prawdy. W książce
„Świat seksu" przeczytałem, iż ludzie obserwujący walki bokserów czy zapaśników przeżywają
uczucia podobne do orgazmu. Ponieważ książka ta została napisana przez psychiatrę, trudno tutaj
zabierać głos; w tym kraju, w każdej sprawie psychiatra ma głos decydujący.
Ale cóż na przykład myśli dziecko czytające bajeczkę
„Dlaczego jelly fish nie ma kości"
1
? Proste: pewnego dnia córka króla oświadczyła, że jest
chora. Doktor-ośmiornica po gruntownym zbadaniu królewskiej córy oświadczył, iż potrzebna jest
niezbędnie porcja małpiej wątroby. Aby wykonać to zlecenie, wydelegowano jelly fish, będącą
najlepszym pływakiem.
1
* Jelly fish - meduza. Amerykanie używają tej nazwy przenośnie: „człowiek słabej woli
- galareta".
10
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Jelly fish płynęła przez ocean i nagle zobaczyła tonącą małpę. Zaofiarowała małpie pomoc;
małpa wskoczyła na jej grzbiet i w ten sposób ocaliła swe życie. W czasie rozmowy, jaka wywiązała
się pomiędzy rybą a małpą, ryba poprosiła małpę, aby dała jej trochę swojej wątroby, gdyż jest to
niezbędne z punktu widzenia zdrowia córy królewskiej. Małpa oświadczyła, iż chętnie to zrobi, ale
że zostawiła swoją wątrobę na wyspie; tak więc ryba z małpą na plecach popłynęły w kierunku
wyspy; małpa wyskoczyła na brzeg i wszedłszy na drzewo powiedziała: „A teraz pocałuj mnie w
dupę". Ryba popłynęła z powrotem i opowiedziała o swojej przygodzie doktorowi-ośmiornicy.
Doktor zameldował o tym królowi, który wpadłszy we wściekłość polecił swoim giermkom bić
rybę; bili ją tak długo, aż pogruchotali jej wszystkie kości. Oto dlaczego jelly fish nie ma kości.
Nie jest to jednak koniec tej budującej historyjki. Otóż po egzekucji wykonanej na rybie
królewska córka oświadczyła, iż wcale nie jest chora, o dolegliwościach zaś, o których myślała, iż
pochodzą z chorej wątroby, nie warto w ogóle mówić, gdyż są one rezultatem lekkiego bólu głowy.
Jest to najbardziej sadystyczna bajka, jaką znam. Mamy w niej element odwagi i poświęcenia,
zniweczony przez zdradę; element oszukanej wiary; element tortur fizycznych; element nie
zawinionej kary, i to wszystko jest tylko wynikiem kaprysu młodej i nudzącej się idiotki. Mamy tu
również element trwałego kalectwa, który stanowi wytłumaczenie na zadawane przez dzieci pytanie:
dlaczego jelly fish nie ma kości? Jest to najlepsze opowiadanie Sartre'a, jakie czytałem, i muszę przy-
znać, iż czytając jego ciężkie, teutońskie wypracowania nigdy nie myślałem, że ten chłopak zajdzie
tak daleko.
Adolf Rudnicki powiada w którejś ze swych „Niebieskich kartek", że młodzi ludzie wierzą, iż
przyczyną wszystkich ich nieszczęść jest kobieta; tak więc gniew młodych spada na kobietę. Tu
natomiast przyczyną wszystkich nieszczęść młodych ludzi są zawsze rodzice. Jeśli młody człowiek
jest fajtłapą, pederastą, alkoholikiem i idiotą ogólnym, od razu słyszymy, że dzieje się to dlatego, że
jego ojciec był pantoflarzem i matka dominowała. Jeśli dziewczę kurwi się, to dlatego, iż ojciec był
niedołęgą i pantoflarzem; jest rzeczą zastanawiającą, iż we wszystkich filmach amerykańskich
poświęconych młodzieży nawet najbardziej mierni - tacy jak Elvis Presley - aktorzy, grają dobrze,
jeśli przychodzi do konfliktu między ojcem a synem.
Mnie interesuje jednak odpowiedź na pytanie, co myśli dziecko czytające bajkę o jelly fish. Tu
opinie pedagogów-psychiatrów są podzielone. Jedni twierdzą, iż dziecko czytające bajkę rozumie, że
chodzi tu o postacie i sytuacje umowne; drudzy twierdzą, że dzieje się przeciwnie, że świat baśni
jest rzeczywistym światem dziecka i że dziecko wpierw będzie rozumieć przygody psa Pluto, a
później dopiero zagadnienia ministra McNamary. W jednej z tych książek czytamy historię o
chłopcu, który panicznie bał się lotu samolotem i nie umiał powiedzieć dlaczego. Aby więc
zademonstrować mu, iż latanie nie jest niebezpieczne, ojciec zdał egzamin PP (Privat Pilot); po
czym to samo uczynna jego matka i tylko rak uratował teściową i teścia od zdawania tego egzaminu.
Jednak dziecko w dalszym ciągu bało się latania; zaprowadzone do psychiatry, po szeregu seansów,
11
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
dziecko wyjaśniło: „Otóż gdy widzę odlatujący samolot, obserwuję, .że samolot maleje. Po prostu
nie chcę być tam w środku i zostać zgnieciony. To wszystko."
Opinie psychiatrów-pedagogów są podzielone i nie będę zabierać głosu, gdyż wydaje mi się, iż
ze wszystkich ludzi na świecie ja sam mam najmniej kwalifikacji pedagogicznych. Kiedy patrzę na
amerykańskie dzieci i wstrząsający dramat długowłosych, przypomina mi się rozmowa, którą
przeprowadził bohater „Podrostka" ze swoim ojcem. Otóż na rosyjskie pytanie: „Co robić w życiu?"
- młodzieniec otrzymuje następującą odpowiedź: „Najlepiej nic nie robić. Przynajmniej będzie się
miało czyste sumienie, że się w niczym nie uczestniczyło". Muszę szczerze wyznać, iż trafność i
słuszność tej odpowiedzi poruszyły mnie tak głęboko, iż jestem jej wierny od lat przynajmniej
piętnastu; i myślę, iż uda mi się wytrwać w tej wierze, dopóki pewnego dnia nie odejdę drogą
wszystkich ludzi.
Opinie psychiatrów na temat stosunku dziecka do gwałtowności są podzielone i trudno tu kusić
się o rzeczowy osąd tej sprawy. Czyhałem parę dni temu artykuł lekarza psychiatry, w którym
doktor powiada, iż dziecko należy uczyć rozumienia gwałtowności, brutalności i przemocy, aby
mogło wkroczyć w życie uzbrojone w wiarę, iż człowiek jakkolwiek bity i poniewierany w
ostatecznym wyniku zdolny jest jednak do odniesienia zwycięstwa. Tak więc bohater filmu
rysunkowego, który jest kotem wysadzanym w powietrze, elektryzowanym, przejeżdżanym przez
walec drogowy i tak dalej, na końcu otrząsa się przecież i niszczy sadystyczną mysz, której za-
wdzięcza tak wiele utrapień. Taka jest rola pedagogiczna gwałtowności i przemocy w książkach i
filmach przeznaczonych dla dzieci.
Trudno mi o tym myśleć w ten sam sposób. Nie jestem wcale przekonany, że dziecko tak
właśnie należy przygotowywać do rozumienia życia. Sam będąc dzieckiem podczas okupacji
widziałem tak wielu zabitych, zmasakrowanych i publicznie rozstrzeliwanych ludzi, że nie robiło to
na mnie wcale wrażenia; i przypuszczam, iż podobnie działo się z wieloma ludźmi, którzy dzisiaj są
w moim wieku. Po wojnie dzieci na gruzach Warszawy bawiły się przeważnie w rozstrzeliwanie
Żydów. Lata powojenne przyniosły nową falę terroru, tym straszniejszego, że pochodzącego od
Polaków; tak więc nie widziałem już zabijania ludzi na ulicach, ale czytałem artykuły z rozpraw
sądowych przeciw ludziom z RAF-u; ludziom z AK; czytałem sprawozdania z procesu
Doboszyńskiego i biskupa Kaczmarka. Wcześnie rozszedłszy się ze swoją rodziną, przebywałem w
rozmaitych środowiskach, w których każde nieporozumienie kończyło się bójką, w najlepszym
wypadku na pięści. Nie wiem, czy jestem typowym produktem; lecz dla mnie jest oczywiste, że
stanowię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd też bierze się nędza intelektualna moich
opowiadań; ja po prostu nie potrafię wymyśleć opowiadania, które nie kończyłoby się śmiercią,
katastrofą, samobójstwem czy też więzieniem. Nie ma w tym żadnej pozy na silnego człowieka, o co
posądzają mnie niektórzy. Jest to infantylizm intelektualny, wynikający z faktu nieumiejętności
oceniania człowieka, absolutnej nieznajomości wartości życia ludzkiego, prawdziwości ludzkich
12
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
zapatrywań i czystości pragnień. Ja o tym wszystkim doskonale wiem już od lat, niemniej nie jestem
w stanie wymyślić innych opowiadań jak właśnie opowiadania tego rodzaju.
Pytano mnie kiedyś, dlaczego wciąż piszę o tych dwóch opryszkach zabijających psy. Nie
wiedziałem tego z początku; teraz przypomniało mi się, iż jako dziecko czekałem kiedyś na stacji
wraz z matką na pociąg odchodzący z dworca Warszawa - Służewiec. Zobaczywszy pięknego psa
podszedłem do niego i zacząłem się z nim bawić, aż do chwili kiedy silne kopnięcie butem w twarz
odrzuciło mnie do tyłu; pies należał do Niemca, który miał po temu powody, aby polskie dziecko
nie dotykało jego psa. Dalej: mieszkając jako dziecko poza Warszawą, jechałem kiedyś do
Warszawy i widziałem polską kurwę jadącą z niemieckim oficerem, podczas gdy jej pies biegł za
pociągiem. W pewnym momencie oficer zastrzelił psa; i śmiał się wraz z tą polską kurwą. Dalej:
znów jako dziecko dostałem od matki kundla Miki; kundla tego zastrzelili nudzący się żołnierze
niemieccy.
Aby zrozumieć to, o czym mówię, należy pomieszkać trochę w Niemczech i obserwować ich
stosunek do zwierząt; czuły, przyjacielski, opiekuńczy. W naszym kraju Niemcy nienawidzili nie
tylko nas, lecz również naszych zwierząt. Adolf Rudnicki słusznie pisze, iż nienawiść Niemców była
nie nienawiścią panów, lecz nienawiścią lokajów. Trudno zaiste wyobrazić sobie kraj, w którym
mały kapral przemawia do półpijanych ludzi w piwiarni oświadczając im, że stanowią najbardziej
wartościowy element żyjący na świecie i to upoważnia ich do popełniania zbrodni.
Tak więc ja sam jestem produktem tych czasów i jest to prawdopodobnie krzyż, którego nie
pozbędę się nigdy. Czy jednak obserwowanie gwałtowności i przemocy pomogło mi w życiu? Z
całym przekonaniem odpowiadam: nie. Wręcz przeciwnie; będąc na Zachodzie, jako dorosły
człowiek, musiałem uczyć się elementarnych rzeczy, szacunku dla innych ludzi, poszanowania ich
spokoju, ich prawa do odpoczynku; i nie jestem wcale pewien, czy nauczyłem się tego w stopniu
dostatecznym. Będąc dorosłym człowiekiem musiałem uczyć się prawidłowego przechodzenia przez
jezdnię, nieprzekraczania dozwolonej szybkości w czasie prowadzenia samochodu; musiałem
wreszcie uczyć się rzeczy dla mnie najtrudniejszej: rozmowy z urzędnikami i policjantami bez
uczucia strachu. I tego również nie nauczyłem się do dziś. Idąc w Niemczech ulicą stale schodzę na
jezdnię, gdyż oczekuję, że człowiek idący naprzeciw mnie kopnie mnie nagle lub uderzy pięścią w
twarz; i nie przyjdzie mi nawet do głowy, iż ja, ważący dziś przeszło dziewięćdziesiąt kilo, i
uprawiający forsowną gimnastykę, mógłbym takiego człowieka rozłożyć, gdyby rzeczywiście
przyszła mu ochota, aby mnie uderzyć. Tak więc moja lekcja i moje „wychowanie w gwałtowności"
nie przyniosły, jeśli o mnie chodzi, rezultatów zadowalających. Uznawszy nawet, iż jestem
najnieznośniejszym z ludzi, nie myślę, aby to wszystko, co widziałem, było rzeczą obojętną, w
czasie kiedy kształtował się mój charakter. Obserwując dzieci patrzące na kopiących się ludzi i
słysząc głos speakera: „Jaka szkoda dla tych z was, którzy nie macie kolorowej telewizji. Killer Kard
Koks właśnie rozcina skórę na czole Riska Romerro; Romerro wspaniale krwawi; każdy z was
powinien mieć color TV. Nawet nie wiecie, co tracicie..." - doznaję uczuć raczej niedobrych, wbrew
13
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
opiniom psychiatrów. Pocieszam się jednak tym, że jak powiedział Voltaire, każde generalne
stwierdzenie jest fałszywe, włącznie z tym, które niniejszym uczyniłem.
Moja kariera w przemyśle filmowym
Siedziałem czekając na prezydenta kompanii, dla której miałem pracować. Nagle drzwi otworzyły
się z hukiem i jakiś człowiek o straszliwej twarzy i przekrwionych oczach wbiegł do pokoju. Za nim
pędem wbiegło kilkanaście sekretarek, maszynistek, asystentów i osobników, których płci nie udało
mi się zidentyfikować, gdyż wszyscy zdradzali tak krańcowe wyczerpanie fizyczne i psychiczne, iż
twarze ich stały się niemożliwe do odróżnienia.
- To pan napisał tę pierdoloną historię o lotnikach? - zahuczał prezydent. - I co? Pan by chciał, aby
kobieta w końcu odeszła od swego męża? I kto to ma finansować? Niech pan wymyśli coś innego
dla tej kurwy. Niech jej mąż zginie przy lądowaniu.
- To niemożliwe - powiedziałem. - Jej mąż jest doświadczonym lotnikiem i pracując jako pilot
rolniczy ląduje co czterdzieści pięć minut. Założywszy nawet, iż musi lądować na miękkim terenie i
że lądowanie takie musi odbywać się na flapsach zamkniętych do dwudziestu pięciu stopni i przy
otwartej przepustnicy...
Prezydent przerwał mi władczym ruchem ręki.
- To niech go szlag trafi w innych okolicznościach. Pan przecież nie myśli poważnie, że ta kurwa
może odejść na końcu, zostawiwszy swego męża. Odejść z innym mężczyzną! Nam nie wolno
produkować filmów niemoralnych. -Odwrócił się do jednego ze swych sekretarzy. - Fred, zawieź go
gdzieś.
Zapomniałem, jak się nazywa ta miejscowość. Tam są takie dziwne skały. To mu się przyda.
Miotając klątwy ruszył przed siebie; tłum sekretarzy, maszynistek, asystentów i doradców wybiegł
za nim. Widziałem go jeszcze, jak pędził podwórzem wznosząc obie pięści nad głową. Nie
widziałem już nigdy potem ani jego, ani tych dziwnych skał, które niewątpliwie mogłyby zmienić
mój pogląd na kobiety, odchodzące od swych mężów; i tak to się w ogóle skończyło.
„Kultura" 5/1967, Paryż
Nowy sąsiad - Nathan
Piękną Judy wyrzucono z trzaskiem za pijaństwo i nocne igraszki. Na jej miejsce zjawił się
Nathan: człowiek po czterdziestce cierpiący na chorobę Parkinsona. Widziałem, jak wnosi swoje
walizki na górę, i pomogłem mu. Wieczorem tego samego dnia Nathan przyszedł do mnie i otworzył
przede mną serce. Otóż tak jego, jak i piękną Judy wyrzucono z poprzedniego miejsca zamieszkania
za niemoralne prowadzenie się. Nathan, jako człowiek chory, nie należy do zdobywców kobiet,
pewnego jednak dnia poznał jakąś dziewczynę i ta zamieszkała u niego, dzieląc z nim stół i łoże, pod
jednym jednak warunkiem: Nathan musiał zaakceptować jej kochanka, Mulata.
14
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
- Zgodziłem się - powiedział Nathan. - Jestem chory i nie liczyłem nigdy na to, że będę miał jakąś
dziewczynę; tak więc wziąłem ją do siebie i wychodziłem, kiedy tamten przychodził. Ale po jakimś
czasie właściciel domu wezwał mnie do siebie i powiedział mi, że muszę ją wyrzucić albo
wyprowadzić się, ponieważ moje życie prywatne stanowi obrazę moralności i sąsiedzi skarżą się na
mnie. Płakałem jak dziecko i mówiłem mu, że jestem chory i że żadna kobieta nie chce żyć ze mną,
ale to nie pomagało. Tak więc wyprowadziłem się, a ona odeszła. I teraz będę sam.
- Nie będziesz sam - powiedziałem. - Znajdziesz jakąś inną kobietę.
- Znowu z Mulatem? - To lepsze od niczego.
- Może. Ale nie powinien mnie wyrzucać. Znał mnie tyle lat i wiedział przecież, że jestem
wstrętny.
Istotnie, nie należy on do urodziwych; jego prawa ręka drży bez przerwy; prawa połowa jego
twarzy jest sparaliżowana i Nathan wygląda jak zły i zabawny duch z jasełki. Od czasu do czasu
spotykamy się na schodach czy też na parkingu i pytam go zawsze o jego sprawy. To nieprawda, że
chorzy nie lubią, aby przypominać im o ich chorobie. Nathan uwielbia rozmowy na temat swojej
choroby, lekarzy i cen artykułów medycznych; Nathan, którego życie erotyczne stanowi od lat
dwudziestu nieprzerwane pasmo klęsk, uwielbia rozmowy na temat kobiet; tak więc jeśli o niego
chodzi, jestem dobrze poinformowany.
Któregoś dnia siedząc na słońcu usłyszałem głośne klaskanie, podobne do tak zwanego bicia po
mordzie. Chyżo pobiegłem w tamtą stronę i istotnie miałem możność zaobserwowania, jak jakaś
młoda osoba bije Nathana po twarzy, po czym pędem biegnie do swego samochodu i znika.
- Nic jej nie powiedziałem - rzekł Nathan trzymając się za spuchniętą jagodę. - Po prostu
poznaliśmy się, zaprosiłem ją na kawę i powiedziałem, że zawsze może do mnie przyjść, nawet jak
mnie nie ma, ale pod dwoma warunkami.
- I co to było?
- Nie wolno jej kraść i przyprowadzać kochanków.
- A skąd ty wiesz, że ona by kradła i przyprowadzała kochanków?
- Jeśli przychodzi do mnie? Przecież jestem wstrętny...
- Jesteś idiota - powiedziałem. - I jesteś również tyranem. To prawda, każdy chory jest tyranem;
tyranem jest również Nathan, który zwala się do mnie rano i ględzi godzinami o swojej chorobie, o
złych kobietach, o złych ludziach. Niekiedy wożę go jego własnym samochodem, gdyż prawo jazdy
Nathana opatrzone jest stemplem limited, co w jego wypadku oznacza, iż nie wolno mu oddalać się
od miejsca zamieszkania o więcej niż dziesięć mil. Czasem wożę go na lotnisko i Nathan obserwuje
lądujące i startujące samoloty. Chciałem go wziąć ze sobą, lecz nie pozwolono mi. Nathan jest
chory i nie powinien latać.
Nathan tyranizuje mnie i nienawidzę go nienawidząc własnej nienawiści; i wiem, że ilekroć
zapuka do mych drzwi, otworzę mu i słuchać będę jego nieartykułowanego bełkotu. Nathan nie ma
dokąd iść; rodzice przysyłają mu trochę pieniędzy; pomaga mu bogata siostra, jednak nie pozwalają
15
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
mu się żenić, twierdząc, iż kobieta, która go poślubi, uczyni to tylko dla pieniędzy. Tak więc Nathan
był sam, a teraz ma mnie, a ja mam jego i nienawidzimy się nawzajem; ale w końcu lepsze to od
samotności, królowej chorób.
William, mój inny sąsiad, powiada, że dla niego Freud jest przede wszystkim moralistą. Freud
pochylony nad nędzą ludzką powiedział światu, iż człowiek nie jest brudny, nikczemny,
zawstydzający; Freud związał człowieka do kupy, wyjaśniając przyczyny schorzeń i wskazując je.
Myślę, iż w tym, co mówi William, jest dużo prawdy; zresztą w tym kraju Freud uważany jest za
świętego i nawet gdybym myślał inaczej, nie powiedziałbym tego. W czym jednak Freud może
pomóc Nathanowi, który mówi o sobie, że jest wstrętny; który z własnego nieszczęścia zbudował
sobie kapitał, egzystencję, filozofię; nie wiem tego.
Któregoś dnia Bruce i ja poszliśmy na piwo, a w parę minut później przyszedł Nathan i usiadł
przy ladzie prosząc o Coca-colę, właściciel baru powiedział mu, że nie ma Coli i Nathan wyszedł
uderzając głową o szyld With Cola things are going belfer.
- To nie jest dobre dla przedsiębiorstwa - powiedział właściciel baru. - On tu siedzi godzinami i
obserwuje ludzi. A ci, co tu przychodzą, chcą mieć przecież dobry czas, nie? A któregoś dnia on tu
przylazł, a Freddy był już równy i powiedział mu, żeby przestał się trząść, a ktoś ujął się za nim i
Freddy dostał po zębach i kotłowali się tu przez dziesięć minut, zanim zabrała ich policja.
Ale kim był ten człowiek? Wracałem do domu i byłem bardzo szczęśliwy tego dnia myśląc, kto to
nakładł Fredowi po ryju; i wszystko ukazało mi się nagle w innym świetle; zrozumiałem, że nikt z
nas nie bywa samotny całkowicie; samotny bez nadziei; i kładąc się spać pomyślałem sobie, iż
muszę uczynić coś dobrego dla Nathana. Znajdę mu dziewczynę i będę żyć z nią, kiedy jego nie
będzie. W końcu on ma więcej pieniędzy ode mnie. Tym pokrzepiony usnąłem.
Czarny kaczor z Malibu
Szwendając się bez sensu po mieście, pojechałem pewnego dnia do Malibu i stanąłem na molo
czekając na prom obok jakiegoś starego człowieka, który usiłował złowić rybę. Kiedy był już bliski
sukcesu, z wody wychynął czarny kaczor i połknął rybę zerwawszy ją z haka. Stary człowiek wpadł
we wściekłość.
- Znowu się tu pojawił, skurwysyn! - krzyczał tupiąc nogami. - Ile razy mam już rybę na haku, tyle
razy ten skurwysyn zrywa mi ją i ucieka, jakby w całym Pacyfiku nie było innych ryb oprócz tej,
którą ja właśnie łowię. Ja go znam, tego skurwysyna. Raz mi wlazł na hak, a kiedy go odczepiłem,
uszczypał mnie w rękę.
Znów zarzucił wędkę i staliśmy tam razem w słońcu patrząc na wodę a kiedy stary poderwał
wędkę, czarny kaczor z wdziękiem zerwał ją z haka i odpłynął. Wściekłość rybaka przeszła
wszystkie pojęcie.
16
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
- Zastrzelę skurwysyna! - krzyczał. - On mi to robi specjalnie na złość. Znam go od roku. Od roku
nie złowiłem ryby, a to jedyna przyjemność, jaką mam, od czasu jak pogrzebałem żonę. Nie mam
nikogo na świecie; wędka, licencja, benzyna, to wszystko kosztuje. On się uwziął na mnie.
Zastrzelić tego drania, to jeszcze nagroda.
Odszedłem; po kilku dniach wróciłem tam znowu i słyszałem skrzekliwy, ostry głos starego;
powiedziano mi, że on tak szaleje od roku. Stary nazywa się Douglas, ale dla przyjaciół, jak to sam
mi powiedział, jest po prostu osobnikiem imieniem Doud. Tak więc odwiedzam czasem starego
Douda, kiedy łowi ryby w Malibu, słyszę jego misternie skonstruowane przekleństwa i widzę
wspaniale poruszającego się kaczora, odpływającego z rybami Douda. A potem Doud idzie do
samochodu i jedzie do Westwood, gdzie jest barmanem i przez całą noc sprzedając piwo opowiada o
czarnym kaczorze i o jego nikczemności.
Tydzień temu, jadąc do Santa Monica na lotnisko, miałem jeszcze nieco czasu i pojechałem
zobaczyć, jak idą sprawy starego Douda. Na molo było pusto i cicho; Doud siedział patrząc w
przygnębieniu na swoje chude piszczele. Wędkę odrzucił.
- Co jest, Doud? - zapytałem. - Ryba nie bierze? - Bierze - powiedział.
- Dlaczego nie łowisz?
- Nie mam nerwów do tego - powiedział. - Wiesz, tego skurwysyna już nie ma.
- Kaczora?
- Tak. Nie ma go już od paru dni.
- Przykro mi - powiedziałem. - Muszę już iść na lotnisko.
- Nie ma go - powiedział Doud. - Po prostu go nie ma. Czy opowiadałem ci, jak mi wlazł na hak, a
ja go odczepiłem i darowałem mu życie, a ten czarny skurwysyn uszczypał mnie w grabę?
- Nie - powiedziałem. - Nie mówiłeś mi tego. A teraz muszę już iść.
I już nigdy nie widziałem starego Douda łowiącego ryby na molo w Malibu; często myśląc o nim
przypominam sobie to, co przeczytałem kiedyś, że człowiek starzeje się nie poprzez lata, lecz tylko
dlatego, że zdradza swoje ideę; i że kiedy umiera twoja idea, umierasz i ty.
Opis oglądania
Jedną z rzeczy, które zadziwiają mnie w Stanach, jest tak zwany show. Ta nazwa nie oddaje
precyzyjnie kryjących się za nią treści; ale patrząc na przykład na Alan Burke Show wiemy, iż mistrz
prowadzący tę imprezę, poważny brodacz upozowany na Mefista, będzie lżyć swych gości,
wyrzucać ich precz; patrząc na David Susskind Show wiemy, że Susskind jest człowiekiem
czarującym i nie każe nikomu wychodzić za drzwi; patrząc na Noe 1'yne Show z góry wiemy, że
mamy do czynienia z tak zwanym człowiekiem szorstkim, lecz to wszystko. Nie wiemy nic o
gościach, którzy wystąpią dziś wieczorem; nie znamy również treści, która wypełni ten wieczór.
Gościem może być oficer policji walczący z Cosa Nostra; pisarz Norman Mailer lub tancerka
17
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
prezentująca swe wdzięki w nocnym lokalu. Pamiętam, że w Niemczech urządzono kiedyś podobną
imprezę; impreza upadła jednak, gdyż prowadzący wieczór zadał gościom pytanie: „Cóż to jest? W
oborze stoi - Kaśka ją doi". Impreza upadła, gdyż tłumnie zebrani przedstawiciele narodu poetów i
myślicieli nie byli w stanie sklecić odpowiedzi.
Pyne jest w tej chwili chyba najpopularniejszym organizatorem tego rodzaju imprez. Zdaje się, że
to „Time" nazwał go złym człowiekiem roku, na co Pyne, w sensie filozoficznego wyjaśnienia,
oświadczył, że kiedy był dobrym człowiekiem, zarabiał tylko czterdzieści kawałków rocznie, a
teraz, już jako nikczemnik, zarabia ponad czterysta tysięcy. Zważywszy położenie nieszczęśnika
zarabiającego czterdzieści tysięcy zielonych rocznie, musimy jego wyznanie potraktować jako
całkowicie szczere i całkowicie nas zadowalające.
Pyne jest przystojnym człowiekiem po czterdziestce i potrafi swoich gości trzymać krótko przy
zębach. Nie wyrzuca ich co prawda za drzwi, jak Alan Burke, który oponentom przerywa zwracając
się do swych pomocników: „Wyrzucić won tego wszarza! Co ten idiota tu robi?" Pyne do końca
usiłuje przeciwników pognębić intelektualnie i kiedy nie udaje mu się to, pyta: ,,Jaki jest pański
stosunek do wojny w Wietnamie? Jeśli pytany odpowie na przykład: ,,Nienawidzę tej wojny" - Pyne
wytknie swemu rozmówcy brak patriotyzmu i zrozumienia polityki amerykańskiej; jeśli zaś
człowiek zapytany odpowie, iż wojnę tę całym popiera sercem, Pyne zwróci mu gniewną uwagę, że
wojna nie jest sprawą, którą można lubić. Jeśli zaś ten system zawiedzie, Pyne przyczepi się do
podatków czy czegoś w tym rodzaju i ponieważ mało jest na tym świecie ludzi doskonałych, uda mu
się wreszcie znaleźć jakiś punkt i wykończyć przeciwnika.
Tej zimy często padał deszcz w Kalifornii i godzinami siedziałem przed telewizorem. Widowiska
telewizyjne nie wnoszą w rozumienie życia nic rewelacyjnego: Gośćmi są czarownicy, politycy, pro
i contra segregacji rasowej, miłośnicy rewolucji seksualnej, duchowni i zwolennicy zabiegu przery-
wania ciąży, natomiast uczą nas one jednego - zrozumienia istoty wolności słowa. Obserwując Noe
Pyne Show, widziałem i słyszałem ludzi nazywających prezydenta Johnsona bandytą i
dopominających się o sąd nad nim, jako nad zbrodniarzem wojennym. Trudno mi wyobrazić sobie -
mimo całego szacunku dla nowego kanclerza Niemiec z uwzględnieniem jego świetlanej wręcz
przeszłości - abym w Niemczech ujrzał i usłyszał pewnego dnia człowieka, który głośno powie swoje
imię i nazwisko i oświadczy, że członek organizacji o charakterze zbrodniczym nie nadaje się na
głowę państwa. Czy jest to możliwe we Francji, w Anglii; i jak by to było w mateczce Rosji?
Ale człowiek miotający klątwy na prezydenta najpotężniejszego kraju świata znika; na jego
miejsce zjawia się pani, która o sobie mówi, że jest czarownicą i że żyje już od lat ośmiuset. Pani ta
trzyma na szyi olbrzymią jaszczurkę. Ledwie przebrzmiały jej skrzydlate słowa, a już na jej miejsce
zjawia się człowiek protestujący przeciw projektowanej ustawie o legalizacji zabiegu przerywania
ciąży. Bredzi: skończył swoje i przepadł ze sceny, teraz pojawia się pierwszy człowiek, który
wyskoczył z samolotu bez spadochronu - spadochron podał mu w powietrzu inny skoczek.
Wybełkotał swoją kwestię; zastępuje go inny, który napisał książkę o tajemnicach Hollywood. Istotę
18
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
dyskusji stanowi fakt, iż podobno Tony Curtis - aktor grający w filmie Some like it hot wraz z
Marilyn Monroe - odpowiedział na pytanie dziennikarzy, co czuł, kiedy całował nieodżałowaną
MM: „To było tak, jakbym całował Adolfa Hitlera". Odchodzi; jakiś starzec zajmuje jego miejsce i
pyta, dlaczego w zawodowym boksie zawodnikowi wagi ciężkiej nie wolno tłuc zawodnika wagi
piórkowej i że w związku z tym on uważa, że Amerykanie nie powinni walczyć w Wietnamie, a
wybrać sobie nieco poważniejszego przeciwnika. Na pytanie Pyne'a czy porównuje wojnę w
Wietnamie do walki bokserów, odpowiada, iż chodziło mu o metaforę o charakterze filozoficznym.
Wygwizdany odchodzi; na jego miejsce zjawia się pani .Murzyn, kobieta-szpieg, komunista-agent
prowokator pracujący niegdyś dla FBI. Pani-Murzyn napisała teraz książkę o swych przejściach w
charakterze podwójnego agenta. Jej zeznania nie wnoszą nic ciekawego do naszej wiedzy o
patriotach komunistycznych, z wyjątkiem tego, co mówi na temat dyskryminacji w partii,
antysemityzmu i tego wszystkiego, co znamy choćby z artykułu Juliusza Mieroszewskiego pt. Mein
Kampf opublikowanego w „Kulturze".
Alan Burke w jakiś sposób naśladuje Pyne'a. Jednak Pyne w jakiś sposób robi od czasu do czasu
dobrą robotę; Burke jest podobny do zapaśnika walk wolnoamerykańskich. Jest bezczelny,
krzykliwy, chamski i brutalny. Ponieważ nosi brodę i okulary, uchodzi za rodzaj autorytetu nau-
kowego we wszystkich sprawach, począwszy od tego, w jaki sposób powinien prowadzony być
pojedynek, a skończywszy na sprawie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny.
Osobiście nie lubię tego pętaka, od czasu, jak obwieścił wszystkim, iż James Joyce jest niczym
więcej jak tylko pisarzem pornograficznym. Ponieważ, jak powiedziałem, Burke nosi brodę, nie
trudno wyobrazić go sobie na Sycylii, gdzie zapewne nazywano by go commandatore lub
professore.
David Susskind Show nie należy do agresywnych. Susskind jest człowiekiem olbrzymiego wdzięku
i taktu, i dlatego udaje mu się czasem pokazać ludzi i ich myślenie, nie obrażając ich przy tym i nie
ośmieszając. Johnny Carson Show jest podobno najzabawniejszy. Wystarczający powód, aby się tym
nie zajmować.
Ze świata grozy
W „Los Angeles Times" przeczytałem następującą historię: Amerykanie zlikwidowali jakąś wieś w
Wietnamie, stanowiącą punkt przerzutowy partyzantów. Po akcji reporter podszedł do jakiegoś
żołnierza, który wyglądał na wyraźnie rozwścieczonego, i zapytał go, co myśli o tym wszystkim.
- Ach - powiedział żołnierz - obrzydło mi to wszystko. Rozumiem, że jest wojna, rozumiem, że
zabijamy komunistów, bo inaczej oni zabiją nas - ale zabijać krowy i szczeniaki, to zupełnie co
innego. Tego nie powinno się od nas wymagać.
Przeczytawszy powyższe, uszczęśliwiony pobiegłem do Williama. Bill przeczytał i powiedział, że
to nie jest znowu aż takie curiosum. Pokazał mi inny wycinek gazetowy. Była tam historia o
19
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
człowieku pracującym w więzieniu Alcatraz i od dwudziestu lat taszczącym ludzi do komory
gazowej.
- Strażniku - powiedział reporter. - Pan ma okropny zawód. Co panu pomaga w wykonywaniu tych
przeklętych obowiązków?
- Nie wiem - powiedział strażnik po chwili namysłu. - Ja po prostu lubię ludzi, to wszystko.
Epoka komputerów
Czytając pisma codzienne i przeglądając tygodniki ilustrowane mam często okazję czytania i
oglądania dowcipów na temat komputerów. Jak wiadomo, przed paru laty eksperymentowano z
komputerem-swatem. Kandydat na małżonka i kandydatka na małżonkę powierzali swe przyszłe
szczęście komputerowi dostarczając mu danych na temat swych upodobań, uzdolnień, zalet i wad;
komputer dokonywał błyskawicznej selekcji. Ten przerażający pomysł jest tematem wielu komedii i
dowcipów, niemniej sprawa komputera jest wciąż aktualna.
Alan Burke, którego nie cierpię tak jak i Nathana, jest mi potrzebny tak jak i Nathan; parę dni temu
patrząc na jego show miałem okazję zapoznania się z profesorem R. Profesor R. pracuje nad
komputerem, który ma zrewolucjonizować zagadnienia sądownictwa. Po prostu nie będzie potrzebny
sąd nad człowiekiem, który, dajmy na to, wypatroszył sześć osób w San Francisco. Policja dostarczy
komputerowi danych dotyczących miejsca zbrodni, charakteru zbrodni, przeszłości oskarżonego, a
komputer błyskawicznie przeanalizuje te elementy i wyda wyrok. Profesor skończył i wodził
triumfalnym wzrokiem po zebranych. Ludzie wstawali i zadawali mu pytania, na które profesor
odpowiadał w sposób logiczny. A co, zapytał ktoś, jeśli zeznania świadków okażą się nieprawdziwe.
Jeżeli zabójca, którego świadek widział z odległości dwustu jardów, okaże się kim innym lub kimś
podobnym do samego profesora R.? Profesor odpowiedział na to w sposób naukowy, tak jednak
zawile, iż nie jestem w stanie przytoczyć jego odpowiedzi. Wtedy podniósł się inny przedmówca,
który był profesorem prawa, i usiłował ośmieszyć profesora R.; również i te zarzuty profesor R.
odparował zwycięsko, opatrując je szyderczymi komentarzami. Triumf profesora R. i jego
przerażającego komputera wydawał się całkowity. W tym momencie brutalny Burke powiedział do
niego:
- A jednak, profesorze, zapomniał pan o jednej rzeczy.
Pański komputer wyklucza omyłkę. Jednak wiara w sprawiedliwość polegać musi również i na wierze
w omyłki. Tak więc sędzia pochylony nad oskarżonym może się omylić na jego korzyść lub
niekorzyść. Ale wyrok człowieka nad człowiekiem musi polegać na miłosierdziu, na tym, co sędzia
czuje do człowieka wbrew oskarżonemu. Czy wbudował pan guzik opatrzony czerwonym światłem z
napisem charity?
Profesor nie wbudował tego guzika i przyznał, iż jest to niemożliwe. Kładąc się spać, pomyślałem
sobie, że pomyliłem się w stosunku do brutalnego brodacza Burke'a; a usypiając doszedłem do
20
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
przekonania, iż jednym z najpiękniejszych doświadczeń życiowych jest pomyłka, tak długo, jak lubi
się ludzi i świat.
Chemia
Graham Greene w swej książce „Nasz człowiek w Hawanie" pisze, że tematem numer jeden
rozmów w Hawanie jest seks. Powyższa obserwacja uczyniona przez mistrza prozy katolickiej
świadczy, iż Greene nie spędził ani godziny swego życia w Los Angeles. Należy przypuszczać
jednak, iż jest to strata najmniej bolesna ze wszystkich, z punktu widzenia hrabstwa Los Angeles.
Stendhal w rozdziale poświęconym Irlandii pisze, iż w życiu Irlandczyka postacią najbardziej
straszliwą jest ksiądz wkraczający w życie człowieka i niszczący je według swych idiotycznych
dogmatów; nad życiem duchowym mych przyjaciół czuwa psychoanalityk. Oczywiście frustracja jest
zagadnieniem numer jeden. Ponieważ jednak, jak już pisałem, psychiatra jest ostatecznym
autorytetem we wszystkim począwszy od kupna samochodu aż do koloru trumny nie ośmielę się
zabrać głosu w tej sprawie.
Czuję się ogłupiony seksem. Tu każda reklama poparta jest seksualnym symbolem. Siedząc na
lotnisku i czekając na swój lot czytam często pismo „Pilot and Plane". Na ostatniej stronie tego
pisma widzę ilustrację samolotu Piper Cherokee. Na skrzydle samolotu stoi powabna blondyna, a
wiatr owiawszy sukienkę wokół jej smukłych nóg, obnaża w sposób dyskretny, lecz jednoznaczny jej
kuszące wdzięki. Podpis: „KOCHANIE. Kiedy pierwszy raz polecisz naszym nowym Cherokee 140 i
wylądujesz miękko i bezpiecznie, nie pomyślisz inaczej o Cherokee jak: KOCHANIE". Na drugiej
stronie czasopisma artykuł: Sex and the simple engine. Autor badacz, naukowiec, opisuje, co działo
się pewnego dnia na lotnisku, kiedy przeszła dziewczyna w minisukience. Mechanik nalał benzyny
92 miast 82; ktoś popatrzył chwilę na dziewczę i obliczył TC (True Cors) 300 zamiast 030, co w
konsekwencji miast zaprowadzić go na północny wschód zaprowadziło go na północny zachód.
Jeszcze ktoś tam popełnił inną straszliwą omyłkę, która w konsekwencji pozbawiła go licencji
pilota. I tak dalej i tak dalej.
Siedząc przed telewizorem widzę setki razy dziennie reklamy rozmaitych środków medycznych,
kosmetycznych, spożywczych; każda z nich jest misternie skomponowanym scenariuszem,
dowodzącym, iż używanie tego właśnie środka uchroni cię od klęski erotycznej, co w konsekwencji
uchroni cię od utraty żony, pracy, przyjaciół; uchroni cię od alkoholizmu, rozpaczy, samotności.
Chłopiec z dziewczyną wracają do domu; on chłodno się z nią żegna, a ona idzie do przyjaciółki i
powiada: „Uścisk dłoni miast pocałunku". Przyjaciółka skupia się przez chwilę w sobie i wreszcie, z
męką wyraziście malującą się na twarzy, powiada: „Czy jesteś pewna, iż twój oddech jest OK?"
„Ależ ja myję zęby", powiada nieszczęsna. „To nie wystarcza. Musisz używać - etc. etc."
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ - ZALEDWIE JEDEN TYDZIEŃ PÓŹNIEJ. Ta sama dziewczyna z rym
samym chłopakiem wracają późno do domu. Tym razem on nie podaje jej ręki, ale namiętnie ją
21
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
obejmuje i zamyka jej usta długim, przeciągłym pocałunkiem, który wstrząsa do głębi jej
jestestwem. Ona poddaje mu się. Zaciemnienie; rozlegają się nad nimi chóry aniołów i my wiemy,
my wierzymy, my jesteśmy najszczęśliwsi na świecie wierząc, iż wywiązała się sytuacja, o której
rosyjska pieśń ludowa powiada:
Pareń diewuszku j...
Choczei paznakomiisia...
Głos speakera: „Nasz taki a taki produkt uchroni cię od samotnego powrotu do domu". I znowu
chóry aniołów. Inna reklama: młodzi mają się ku sobie, on wyciąga ku niej drżącą dłoń, ona podaje
mu swoją i nagłe - trzask - on nie trzyma w dłoni jej pięknych szponów, on trzyma... szczotkę.
Speaker mówi tonem zagniewanego Pana Boga karcącego Onana: „Czy on chciałby ściskać
szczotkę miast twojej dłoni? NIE: Tydzień później: dziewczyna użyła środka zmiękczającego skórę i
widzimy, że tym razem on trzyma jej dłoń, aby potem, ruchem szalonym i spragnionym, przytulić jej
ciało do siebie i - jak powiadał niezastąpiony Tadeusz Dołęga-Mostowicz - „Ciała ich splotły się w
zagadkowy hieroglif natury".
W każdym drugstorze można nabyć publikacje poświęcone życiu erotycznemu samicy ludzkiej.
Mój znajomy lekarz nie bez racji powiada, że istnieją tysiące publikacji poświęconych zagadnieniu,
w jaki sposób samica ludzka powinna zostać zaspokojona; nie znana mu jest natomiast ani jedna
książka wyjaśniająca, w jaki sposób samica ludzka powinna uszczęśliwić mężczyznę. Książki te
zostały przeważnie napisane przez lekarzy-psychiatrów i oparte są na autentycznych wypadkach;
każdy z tych wypadków został opatrzony fachowym komentarzem ze szczególnym uwzględnieniem
symboli erotycznych.
Książki tego rodzaju rozchodzą się w milionach egzemplarzy, a autorzy ich zarabiają ciężkie
pieniądze. O wartości naukowej tych publikacji trudno wyrokować; być może, iż jedna na sto jest
rzeczywiście w jakiś sposób pożyteczna. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, iż ta ofensywa seksu,
począwszy od reklam mydła i szpilek do włosów, wykorzystywana jest przez cwaniaków, żerujących
na tym tak, jak na każdym ludzkim pragnieniu zawsze żerowano. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż
za tymi tysiącami publikacji wciąż jeszcze kryją się marzenia o dobrych mężczyznach i kobietach i
o tym, co kiedyś nazywano miłością, a co dziś nazywa się już tylko chemią.
Szkoła
Szkoła lotnicza, której jestem uczniem, jest szkołą prywatną. Właścicielką szkoły jest Mrs. Betty
Miller, wyjątkowo przystojna i miła kobieta, która jest najlepszym lotnikiem-kobietą świata i która
pewnego dnia przeleciała ze Stanów do Australii jednomotorowym samolotem. Szkoła obwieszona
jest dyplomami honorowymi, nadanymi jej za zasługi na polu krzewienia lotnictwa. Pucharów nie
jestem w stanie zliczyć. O szkole tej chciałbym napisać parę słów, gdyż wydaje mi się w jakiś
sposób charakterystycznym zjawiskiem.
22
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Ucząc się pilotażu w Europie, byłem przez cały czas obwarowany zakazami i przestrogami. Nie
wolno mi było właściwie niczego, gdyż wszystko połączone jest z niebezpieczeństwem; nie wychylaj
się ponad sześćdziesiąt stopni na skrzydle; nie podnoś i nie opuszczaj nosa powyżej czy poniżej
trzydziestu stopni; a przede wszystkim - nie ufaj samolotowi. W Ameryce jedną z pierwszych lekcji
jest spadanie przy wyłączonym (power-off) silniku i przy włączonym silniku (power-on). Dla
nowicjusza nie jest to przyjemne. Spadanie w pozycji power-off odbywa się następująco: zamyka się
prawie do końca przepustnicę i ciągnie się ster ku sobie tak długo, aż nos samolotu uniesie się
krytycznie; wtedy zapala się światło ostrzegawcze i samolot spada. Tak więc trzeba natychmiast
opuścić nos, przez co redukuje się kąt natarcia; otwiera się przepustnicę i samolot wyłazi z tego. Nie
jest to przyjemne, ale w tym kraju uczą czegoś wręcz przeciwnego; absolutnego zaufania do
samolotu oraz tego, iż mając zaufanie do samolotu możesz ufać sobie i wykaraskać się z każdej
sytuacji. Lubię to właśnie; chcę nareszcie zaufać innym ludziom, że zbudowany przez nich
przedmiot jest dobry i bezpieczny. Zbyt długo żyłem w kraju, w którym spuszczenie wody w
klozecie mogło spowodować zawalenie się domu, naciśnięcie klamki spadek napięcia prądu w całym
województwie; i nie chcę już dłużej, patrząc na ogólny widok rzeźni na Pradze, wpadać w zadumę
na temat ciemnych sił przyrody, które ujarzmił człowiek - jak o tym napisał Jerzy Zaruba.
Również nauka nawigacji odbywa się inaczej. W Europie była to męka i nuda; nauczyciel
rozkładał mapy, kreślił na nich linię i ględził. Amerykanie wyświetlają filmy, produkowane, o ile
pamiętam, przez firmę SANDERS. Filmy te stanowią ilustrację; są zabawne i dowcipne; Amerykanie
atakują wyobraźnię człowieka poprzez obrazy, poprzez sytuacje; obrazy są nieraz ciekawe, a przede
wszystkim tak atrakcyjne, że nawet największy tępak obserwuje je z zainteresowaniem. W ten sposób
człowiek uczy się szybciej; wiele szkół prywatnych robi z kogoś, kto już ma prywatną licencję,
zawodowego pilota w cztery i pół miesiąca, co jest rzeczą zmuszającą do szacunku.
Nasz nauczyciel Ray jest starym pilotem i był przez lata instruktorem pilotażu, ale pewnego dnia
rzucił to, gdyż musimy uczyć kobiety. Tu trzeba dodać, czytałem to w piśmie lotniczym, iż panie
absolutnie nie nadają się na instruktorów pilotażu z powodu idiotyzmu. Myślę, iż każdy miżoginista
będzie szczęśliwy przeczytawszy powyższe.
Uczniowie przychodzący wieczorem dzielą się na dwie zdecydowanie przeciwstawne sobie
kategorie. Jedni przyjeżdżają Porsche, Jaguarami i Fordami Cobra; drudzy samochodami starymi i
biednymi. Ci właśnie są dobrymi pilotami; oczy zamykają im się ze zmęczenia, piją bez przerwy
kawę, często zasypiają, ale Ray nie budzi ich nigdy. To robotnicy, którzy chcą zostać zawodowymi
pilotami. Ci latają dobrze i zdają pisemne egzaminy; nie mają ani czasu, ani pieniędzy do stracenia.
Jeżdżący Jaguarami i Porsche nie uważają na lekcjach; ci mają czas, aby wynająć sobie instruktora,
który wbije im do głowy to, czego nie wbije im Ray, i płacą pięć dolarów za godzinę. Ci pilotami
nigdy nie będą, choć właściwie pieniądze robią cię dobrym pilotem.
Jeden ze śpiących nazywa się Jerry i wygląda jak bandyta z filmu o Dzikim Zachodzie. Jego
ponurą gębę wykrzywia czasem uśmiech tak straszliwy, że wielokrotnie, patrząc na niego, myliłem
23
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
się z przerażenia w najprostszych obliczeniach. Jerry wrócił z Wietnamu i odwala szkołę na zasadzie
»GI bill". Jerry odwozi mnie czasem do domu; Jerry jest milczący, a jeśli rzuca przed siebie kwiaty
swych myśli, to porównać to mogę tylko do pewnego marynarza z Odessy, Wasyla, którego
poznałem w Hajfie i który potrafił kląć przez piętnaście minut, nie powtarzając się słowem. Tu
trzeba dodać, iż pomysłowość Amerykanów jest równie zastanawiająca; z tym jednak że
Amerykanie w przekleństwach są bardziej precyzyjni, podczas gdy Rosjanie zdradzają wyraźne
zamiłowanie do ekstazy religijnej.
- Jerry - powiedziałem kiedyś do niego - dlaczego chcesz zostać zawodowym?
- Ty tego nie zrozumiesz - powiedział Jerry. - Ja właśnie wróciłem z tej pierdolonej wojny. Kiedyś
przeleciałem nad liniami. To było wcześnie rano. Ty nie wiesz, jak pięknie wygląda las, kiedy rano
nad nim przelatujesz. Jak pięknie i spokojnie wygląda ziemia. I kiedy patrzysz na nią z góry, nigdy
nie wierzysz w to, że tyle na niej zła i nieszczęść.
Ponury Jerry powiedział właściwie wszystko i każdy pilot zgodzi się chyba z tym. Autor „Nocnego
lotu" napisał, iż zawsze czuł się niespokojny, kiedy niebo było zbyt błękitne i zbyt spokojne; spokój
bezchmurnego nieba zawsze przynosił jeśli nie burzę, to silny wiatr, co jest prawdą. Nie wiem,
dlaczego to, co powiedział przerażający Jerry, jest dla mnie najpiękniejszą rzeczą, jakiej
dowiedziałem się o lotnictwie.
Bruce, mój sąsiad instruktor, twardy, zimny i przystojny jak diabeł, wyśmiał mnie, kiedy
powtórzyłem mu oświadczenie straszliwego Jerry'ego zapomniawszy dodać, iż to nie moje własne
słowa.
- Jesteś głupcem, Marek - powiedział. - Kiedy latasz, to podlegasz przecież innemu ciśnieniu. To
jest chyba jasne, nie? Gdyby było inaczej, nie potrzebowałbyś maski i oxygenu, kiedy jesteś na
dwudziestu tysiącach. I jeszcze jedna rzecz; kiedy lecisz, to nie patrz na ziemię, lecz na altimetr i
MC. To na pewno będzie lepsze dla ciebie, jeśli ci zależy, aby wylądować.
Nienawidziłem go tego dnia; nie mogę jednak myśleć o nim inaczej jak o piekielnie dobrym
instruktorze. Hemingway napisał kiedyś, iż najbardziej zdumiewającym człowiekiem, którego
poznał, był pewien portier hotelu w Kairze. „Jedną ręką otwierał drzwiczki samochodu - powiedział
Hemingway - drugą zdejmował czapkę, a trzecią wyciągał po napiwek". Człowiek ten w porównaniu
z Bruce'em wydaje się śmiesznym w swej niezgrabności tworem natury. Bruce potrafi jedną ręką
pchać elewator, podczas gdy ja ciągnę, drugą ręką zamykać przepustnicę, podczas gdy ja usiłuję ją
otworzyć; trzecią ręką wydziera mi mikrofon z ręki, przez który ja usiłuję połączyć się z Santa
Monica Ground Control na częstotliwości 121.9, i łączy się z Wieżą na częstotliwości 120.1; czwartą
ręką zamyka flapsy, podczas gdy ja usiłuję je otworzyć; i wreszcie, ostatnią ręką klepie mnie po
plecach i mówi, że czynię dalsze postępy.
Śmierć prawdziwego człowieka
24
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Dzisiaj, piętnastego maja tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku, dostałem wiadomość
o śmierci mego wydawcy, doktora Josefa C. Witscha. Czternaście miesięcy temu, J.C.W. obchodzie
sześćdziesięciolecie swych urodzin, a wtedy my, autorzy domu wydawniczego Kiepenheuer Witsch,
pisaliśmy o Nim do księgi pamiątkowej, którą wydano w Jego wydawnictwie i w tajemnicy przed
Nim, aby sprawić mu niespodziankę. Wkrótce potem J.C.W. zachorował, a teraz odszedł drogą
wszystkich ludzi. Ale droga, którą zmarły szedł za życia, nie była drogą wszystkich. Zmarły był
człowiekiem kochającym literaturę, kochającym ludzi piszących i pomagającym im. Był
człowiekiem wielkiej siły; wiedział o tym i potrafił innym dać siłę. Przez lata dodawał mi otuchy;
martwił się, kiedy przynosiłem mu rzeczy kiepskie i cieszył się, kiedy przynosiłem mu rzeczy nieco
lepsze. J.C.W. był walczącym katolikiem; katolikiem pozbawionym hipokryzji, a więc typem
katolika znanym raczej z literatury - o charakterze dydaktycznym a nie z życia. Był walczącym anty-
komunistą; był antyfaszystą; próbując uciec z Niemiec został zatrzymany na granicy szwajcarskiej i
odesłany do Niemiec. Kiedyś, kiedy powiedziałem mu, iż pewną książkę uważam za utwór
pornograficzny, odparł: „Jesteś głupcem. To jest książka o miłości. Każda książka o miłości jest
książką o Bogu.
Był człowiekiem wielkiej siły fizycznej i wielkiej urody. Mając lat sześćdziesiąt wyglądał na
mężczyznę po czterdziestce. Prowadził samochód po ulicach Kolonii z przeciętną szybkością stu
dziesięciu kilometrów na godzinę. Mówił z silnym akcentem ludzi urodzonych i wyrosłych w
Kolonii i diabelnie ciężko było się z nim porozumieć; sam o sobie powiadał, iż kolończyka
rozpoznałby bez trudu, nawet gdyby spotkał się z nim na Saharze i gdyby zaczęli mówić po
francusku. Nasza literatura straciła w Zmarłym wielkiego przyjaciela. Tak więc niech pamięć o nim
będzie święta, lecz niech nie będzie spokojna. Niech stanie się pamięcią nawołującą do walki, do
prawdy, do niszczenia przemocy, do gromienia głupoty- taką, jakim było życie tego pięknego i
niespokojnego człowieka.
W zastępstwie Wacława Zbyszewskiego - Marek Hłasko
Sprawiedliwy z Sodomy.
Dalszy ciąg mojej kariery w przemyśle filmowym
Larry jest producentem filmowym i wygląda tak, jak powinien wyglądać producent; jest ciężki,
słoniowaty, nie wyspany, pali cygaro i ożywia się tylko na dźwięk telefonu. Później w swym
reportażu o Hollywood pisze o roli telefonu. Tu istotnie każdy czeka na telefon. Telefon może z
żebraka uczynić człowieka pracującego; z maszerującego na piechotę - właściciela samochodu
Lincoln Continental; z wszarza nie mającego czym zapłacić za mieszkanie - właściciela apartamentu.
Telefon może również pozbawić cię wszystkiego, co masz, i sprawić, że nikt cię nie zapyta, jak ci
idzie. Tak długo, jak sympatyczny głos panienki z Generał System nie oznajmi ci, że na skutek nie
zapłaconego rachunku nie będziesz już miał telefonu. I wtedy jesteś już niczym.
25
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Larry zadzwonił do mnie i powiedział mi, iż chce się ze mną spotkać; Larry przysłał po mnie
samochód i kazał mi podać filiżankę kawy, po wypiciu której uwierzyłem po raz pierwszy w życiu,
że istnieje zło absolutne. Larry kazał mi opowiedzieć sobie o mnie; wypytał mnie o stan mego
zdrowia; o mój stosunek do religii, skrzywił się niechętnie, kiedy powiedziałem mu, iż życiu
religijnemu nie poświęcam wiele czasu; wypytał mnie o moją żonę i zapałał oburzeniem, kiedy po
długiej rozmowie przyznałem mu się, iż przed wstąpieniem w związki małżeńskie miałem przedtem
dwie kobiety. Ochłonąwszy i uspokoiwszy się na widok mej skruchy i wstydu, Larry zapytał mnie,
ile zarabiam, co jem na śniadanie, a wreszcie oświadczy) mi, iż będzie mówił do mnie nie jak
producent, ale jak ojciec, gdyż jestem wyjątkowo luby sercu jego. Larry następnie począł mówić o
sobie; skreśliwszy w kilku mistrzowskich zdaniach swoją trudną młodość, służbę w wojsku,
przebyte choroby, powiedział mi, iż muszę szczególnie uważać, gdyż w tym mieście jest wielu
łobuzów, którzy będą mi obiecywać złote góry, wykorzystają mnie i nie zapłacą ani grosza. Ale nie
będzie tak. Nie stanie się tak, ponieważ on, Larry, otoczy mnie swoją osobistą opieką; udzieli mi
wskazówek i obroni przed ludzką nikczemnością. Wreszcie Larry zakończył stwierdzeniem, że w
tym mieście był do tego czasu jeden tylko człowiek uczciwy; ale teraz jest już nas dwóch.
- OK - powiedział Larry. - Ja chcę zrobić film o człowieku, o włóczędze, który pewnego dnia
odkrywa w sobie miłość do Boga. - Larry zaszlochał rozdzierająco; ukoiłem go. Larry mówił dalej: -
I ten pierdolony włóczęga, ten zasrany skurwysyn pewnego dnia zrozumie, iż nie warto żyć bez Boga,
i staje się innym człowiekiem. I co ty na to?
Powiedziałem szczerze, że pomysł jego jest niczym innym jak monumentem myśli ludzkiej, a
kiedy Larry chciał mi przerwać, zgromiłem go za niewiarę w potęgę własnego umysłu.
- Jest tylko jedna rzecz - powiedziałem. - Jako dziecko przeczytałem opowiadanie o włóczędze,
którego wynajął misjonarz, aby go łódką zawiózł do Indian. Nudzili się jak dwa psy i ten misjonarz
chciał nawrócić tego włóczęgę, ale ten powiedział, że nie wierzy w Boga, i koniec. Wreszcie złapali
ich Indianie. Przywiązali ich do słupa i kazali misjonarzowi wyprzeć się Boga, gdyż inaczej spalą go
żywcem. Misjonarz wyparł się, bo nie miał wyboru. Ale włóczęga stanowczo odmówił. „Ja tam nic
się na tym nie znam - powiedział. - Ale mój ojciec wierzył w Boga, a był to tęgi pijak i najsilniejszy
człowiek w stanie Kentucky. I dziadek mój też wierzył w Boga, a był z niego najlepszy gracz w
pokera i miał najszybszą prawą rękę. Ja się na tym nic nie znam; ale to jest Bóg ojców moich.
Misjonarza puścili, ale tego włóczęgę spalili żywcem.
- Kto to napisał? - zapytał Larry blednąc gwałtownie. - O ile pamiętam, Jack London.
- Nic się nie przejmuj - powiedział Larry. - Jedź do domu i myśl nad tym.
- A co z prawami?
- Zostaw to mnie. Ja wiem, jak to ukraść.
Uskrzydlony tą myślą wróciłem do domu. Szybko połączyłem się z przedstawicielstwem firmy
Jaguar i zapytałem, ile kosztuje najlepszy model. Zamówiłem; zadzwoniłem do pięknej Judy i
zaprosiłem ją na wycieczkę do Palm Springs. Kazałem sobie przynieść z Super-Marketu butelkę
26
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
whisky. Zamówiłem długodystansową rozmowę z Paryżem; wymówiłem mieszkanie i właśnie
czytając gazetę szukałem ogłoszenia dotyczącego domu z basenem pływackim, kiedy zadzwonił
telefon. To był Larry; mówił jak stary i chory człowiek. Płakał i trząsł się, a wreszcie powiedział
mi, co się stało: projekt, nasz projekt, już w międzyczasie ukradli inni.
„Kultura" 7-8/1967, Paryż
Panowie bez krawatów,
czyli pamiętnik nikczemnika
W tym roku obchodzę osiemnastolecie tak zwanej działalności przestępczej. Często myśląc o tym
skromnym jubileuszu niepokoiłem się, iż to tak wiele znaczące dla mnie święto spędzę w ciszy i
zapomnieniu; stało się jednak zupełnie inaczej dzięki życzliwości i serdeczności policji hrabstwa Los
Angeles. Wdawszy się w awanturę, zostałem zaproszony przez deputowanych szeryfa do złożenia im
wizyty i już na miejscu, drogą łagodnych perswazji, pozbawiony zostałem sznurowadeł i paska, po
czym udałem się na spoczynek.
Po częściowym odzyskaniu przytomności, uniosłem ze snu skroń i postanowiłem również
odzyskać wolność. Długie łomotanie do drzwi nie przyniosło skutku. Na dole jakaś młoda kobieta
wrzeszczała histerycznie i od czasu do czasu słyszałem monotonny głos policjanta, pytający:
- Jak się pani nazywa? Jak się pani nazywa?
Młoda osoba musiała znajdować się pod działaniem jakiegoś narkotyku, gdyż odpowiedzi jej
wprowadzały w zdumienie nie tylko policjanta, ale również moich współtowarzyszy, obiecujących
młodzieńców z więzienia San Quentin, których przedwczoraj zwolniono warunkowo, a którzy teraz
oczekiwali na transport do więzienia Centralnego w Los Angeles, skąd mieli wrócić do swego
poprzedniego przytuliska, aby następnie znów powrócić do miejsca, w którym ich zaaresztowano
pod zarzutem sfałszowania czeku opiewającego na sumę czternastu dolarów. I tak na kolejne
pytanie policjanta „Jak się pani nazywa" młoda osoba odpowiedziała: »Kitty Golden Cunt", po czym
poczęła bredzić: „Czy są w ogóle diabły? A jeśli są, to co diabeł robi na deszczu? Moja matka
zawsze mówiła, że jeśli mężczyzna nie ożeni się do trzydziestki, to potem nie ożeni się, nawet żeby
go rąbać siekierą".
Młodą osobę uznano za chwilowo niezdolną do złożenia zeznań i zaproponowano jej spędzenie
nocy na koszt hrabstwa Los Angeles. Postanowiono wobec tego opróżnić celę, w której siedziałem
wraz z mymi młodymi druhami, i zaprowadzić tam dziewczynę. Najpierw wyprowadzono mnie.
Kiedy przechodziłem obok śpiącej dziewczyny i usiłowałem przekonać policjanta, że jestem już w
stanie udać się do domu na własnych nogach, policjant powiedział ostrzegawczo:
- Uważaj brudny skurwysynu! To jest kobieta, nie? Umieszczono nas w sąsiedniej celi, gdzie były
tylko dwa łóżka, na których smacznie spali jacyś panowie o wyglądzie łachudrów. Kiedy
obudziliśmy ich prosząc, aby ustąpili nam nieco miejsca, spotkaliśmy się ze wściekłym oporem
popartym argumentacją moralną, polegającą na stwierdzeniu, iż obaj panowie nie posiadają stałego
27
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
miejsca pobytu i że czekanie na transport do więzienia Centralnego stanowi być może jedyną okazję
do wygodnego wyspania się. Ponieważ mnie kompletnie zawiódł kunszt oratorski, a młodzieńcy z
San Quentin nie należeli do ludzi o usposobieniu gadatliwym, skończyło się na tym, iż jeden z nich
kopnął bezdomniaka w twarz, drugi bezdomniak zszedł już w milczeniu i położył się obok swego
towarzysza na ziemi, a ja położyłem się na dolnym łóżku z chudszym przestępcą.
Koło godziny dwunastej obudzono nas ku wyraźnemu niezadowoleniu wszystkich mieszkańców
celi i misternie skuwszy nas kajdanami wyprowadzono do samochodu policyjnego, który brzegiem
Pacyfiku powiózł nas ku Los Angeles. Jeden z młodzieńców, należący do tak zwanych specjalistów-
wróżek, głośno dzielił się swymi myślami ze mną:
- Reszta parolu - sześć miesięcy. Sfałszowanie czeku może być dwa, może być pięć. Opieranie się
w czasie aresztu, to może być pół roku. Pijaństwo za kierownicą po raz trzeci, znowu pół. Wszystko
zależy od tego, czy mój adwokat każe mi powiedzieć „winny" czy „niewinny". I w ogóle wszystko
zależy od sędziego.
Przyjechawszy do więzienia Centralnego spotkaliśmy się z żywym i uprzejmym przygięciem. I
podczas kiedy niektórzy z nas pozbywali się raźno swych rzeczy, inni musieli poddać się
oględzinom dwumetrowego policjanta w wieku lat może dwudziestu dwóch, który do każdego
więźnia zwracał się per „synu", nawet jeśli więzień miał lat sześćdziesiąt. Zapadł mi w serce dialog,
który przeprowadził z pewnym beznogim starcem.
- Stanowczo domagam się mojej nogi - mówił starzec. - Nie miałeś nogi, synu – mówił łagodnie
policjant.
- Owszem, oficerze, miałem - mówił rozgoryczony patriarcha. - Każdemu więźniowi przysługuje
prawo do drewnianej nogi, sztucznej szczęki, a nawet okularów w drucianej oprawie.
- Klnę się na Boga, synu, że nie miałeś nogi - mówił policjant z męczeńskim uśmiechem.
- Pan jest oficerem policji, prawda?
- A co? Może nie wyglądam na takiego?
- To dlaczego nie zna pan regulaminu obowiązującego w Federal Correctional Institution,
Texacarana?
- Przecież my nie jesteśmy w Texacarana. To jest więzienie Centralne w Los Angeles.
- To jak to się stało, że ja jestem tutaj? - powiedział ze zdziwieniem patriarcha. - Przecież jeszcze
dwa dni temu byłem w Texacarana.
- A czy nie wstąpiłeś na piwo, po tym jak cię zwolnili stamtąd?
Na twarzy patriarchy odbiła się męka myślenia.
- Owszem, wstąpiliśmy - powiedział. - Co leci przeciw mnie, oficerze?
- Pijaństwo i włóczęgostwo, synu.
- Włóczęgostwo? Przecież nie mam nawet nogi.
- Prawo nie myli się nigdy - powiedział policjant. - Nie utrudniaj mi, synu.
28
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Widziałem, jak patriarcha odpełza do następnego stołu, gdzie zapytano go o imię i datę urodzenia
matki. Patriarcha nie mógł sobie tego przypomnieć, więc inny oficer powiedział uprzejmie:
- To nie szkodzi, synu. Podaj, co chcesz. Chodzi o to, aby była choć o dzień starsza od ciebie.
Czekając na swoją rozmowę z dwumetrowym policjantem, patrzyłem na rozbierających się
młodych ludzi o długich włosach. Nie myślę, abym widział w życiu coś podobnego. Byli to w
większości narkomani; ich wyniszczone stare twarze kontrastowały w sposób przerażający z
wychudłymi ciałami o mięśniach w stanie atrofii. Wyglądali jak statyści z filmu o Bergen-Belsen;
brudu ich nie da się opisać, a nogi ich - jakby to powiedział Mistrz Gałczyński - wydzielały niepo-
kojący, metafizyczny zapach.
- Synu - powiedział dwumetrowy.
Podszedłem do ściany zniewolony do tego jego uśmiechem, o którym on zapewne myślał, iż jest
uprzejmy; ale który niewątpliwie niósł w sobie elementy zachęty. Rewizja odbywa się w ten sposób,
iż szeroko rozkraczywszy nogi trzeba oprzeć się rękami o ścianę. Stojący za tobą policjant wsuwa
swoją nogę między twoje, tak aby przy próbie oporu zręcznie wytrącić ci ziemię spod nóg. Więzień
pada wtedy twarzą na betonową posadzkę, co stwarza niezapomniane efekty humorystyczne i
zapewne przyczynia się do wesołości, a tym samym zdrowia moralnego innych bandytów.
Zauważywszy moje nieśmiałe próby utrzymania równowagi, co nie stanowiło mojej mocnej strony
owej nocy, dwumetrowy policjant powiedział łagodnie:
- Co z tobą, synu? Przecież już tu byłeś, nie?
Następnie przeszedłem do skromnie, lecz gustownie urządzonego atelier w celu sporządzenia
fotografii pamiątkowej, która stanowić będzie mój mały wkład w trud założenia albumu
przestępców. Fotografem nie był jednak policjant, tylko więzień o duszy niewyżytego artysty.
Człowiek oczekujący przede mną wyglądał na zawodowego dusiciela i twarzy jego trudno odmówić
było siły i ekspresji; z jakiegoś jednak powodu, mimo iż twarz oczekującego rozjaśniał żywy, we-
wnętrzny uśmiech, fotograf nie był zadowolony.
- Troszkę w lewo, Harry - mówił spoza kamery. - Tak, teraz lepiej. O, nie, nie. Przedtem było
lepiej. Nie gniewaj się, Harry, ale naprawdę wyglądasz jak podlec. Teraz jest dobrze. - Błysnęło
światło i Harry odszedł w bok, dyskretnie brzęcząc kajdanami.
Stanąłem przed kamerą starając się wyglądać swobodnie, a jednak godnie jak przystało
okolicznościom; artysta nie był jednak zadowolony i ze mnie.
- Śmiej się!
- Nie mam powodu.
- Chcesz mieć chyba dobre zdjęcie, nie? Nie będzie ci wstyd, jeśli wyglądać będziesz jak jełop?
Powiedz: nie będzie ci wstyd?
- Nie mam powodu, aby się uśmiechać - powiedziałem małodusznie, myśląc o kosztach adwokata i
sądu. Odpowiedź moja zdumiała i być może nawet zgorszyła artystę.
29
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
- Co to znaczy? - powiedział. - Spójrz na Harry'ego. Dostanie najmarniej dziesiątkę, a dawno nie
zrobiłem lepszego zdjęcia.
Aby mnie przekonać i pomóc w przezwyciężeniu mej nędznej małoduszności, Harry zabrzęczał
porozumiewawczo kajdanami i artysta uznał, iż zdjęcie będzie w porządku.
Czekając na oficera pochłoniętego pobieraniem odcisków daktyloskopijnych, słyszałem rozmowę,
jaką prowadził z pewnym panem, również wyglądającym na jednego z tych, których nie powinniśmy
spotykać na wąskim moście.
- Co jest? Spokojnie. Rękę trzeba trzymać luźno. - Kiedy dostałem kulę w przegub.
- Od kogo?
- Od kogoś, kto chciał mnie zastrzelić. - I co się z nim stało?
- Ktoś go zastrzelił.
- A ty pewnie nie wiesz kto? - Nie.
- Jesteś dobry chłopak - powiedział policjant i skinął na mnie.
Znalazłszy się w celi usiadłem obok jakiegoś pana, który umilał swym towarzyszom czas gawędą
towarzyską:
- I wtedy wyprowadzili Johnny'ego. Johnny trzymał się jeszcze na nogach, ale wyglądał na
wykończonego. Za nim szedł ksiądz i też nie wyglądał lepiej i myliła mu się modlitwa, tak że trwało
to długo, zanim przywiązali Johnny'ego do fotela. A potem rozcięli mu rękawy koszuli i założyli
elektrody i jeszcze jedną na czubek głowy.
- A nogi? - zapytał inny więzień.
- Nogi też. A potem puścili przez niego prąd i wtedy widać było, jak wszystkie jego włosy
wyprostowały się nagle...
- Prostują włosy? Gdzie? - zainteresował się nagle jakiś kędzierzawy Murzyn siedzący do tego
czasu w milczeniu. Kiedy jednak udzielono mu życzliwych informacji, usunął się w bok,
wyglądając nie wiadomo dlaczego na człowieka zniechęconego.
Owej nocy jadąc ze stacji szeryfa w Malibu do więzienia Centralnego wsłuchiwałem się w radio.
Słyszałem głos jakiejś młodej kobiety mówiący do wszystkich radiowozów: „Podejrzanego widziano
na rogu Fuller i Sunset. Podejrzany krwawi i jest uzbrojony. Ucieka w kierunku Santa Monica
Boulevard. Potwierdźcie". Potem usłyszałem kilkanaście głosów, podających numery swych
jednostek i wypowiadających słowo Roger. Przez chwilę trwała cisza, a potem któryś z policjantów
działających na tamtym terenie powiedział: „Mamy go. Sprowadźcie ambulans". Młoda kobieta
powiedziała: „Roger. W Fordzie Fairlane, rocznik prawdopodobnie pięćdziesiąt siedem, ucieka
podejrzany o posiadanie narkotyków. Numer licencji nie zidentyfikowany; kolor czarny lub
ciemnoniebieski. Potwierdźcie. Podejrzanego widziano uciekającego z Santa Monica w kierunku
South". I znów usłyszałem głosy policjantów podających numery swych jednostek. A nim
skręciliśmy na autostradę, usłyszałem głos policjanta, znów tak samo spokojny i beznamiętny jak i
30
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
głos młodej kobiety: „Mamy go. Oper and out"; na co znów młoda kobieta odpowiedziała Roger i
znów usłyszałem inną transmisję.
Słowa Roger, Over, Out należą do frazeologii lotniczej i policyjnej. Słowo Roger oznacza
potwierdzenie; słowa over and out oznaczają: „Otrzymałem twoją ostatnią transmisję i nie
spodziewam się od ciebie odpowiedzi". Tak więc w sprawie tych dwóch ludzi, z których jeden
uciekał zakrwawiony w stronę południową, podczas gdy drugi w tę samą stronę uciekał skradzionym
samochodem, nie będzie się już więcej mówić tej nocy przy pomocy radia. Czekają ich godziny, a
może miesiące śledztwa; po czym wyrok i kara. Ale kim byli ci ludzie? Nie wiedziałem; mogłem o
tym tylko myśleć patrząc na innych więźniów.
Być może wmieszali się w zbrodnie przez głupotę; być może zostali namówieni przez innych; być
może zawinili tu rodzice, przyjaciele czy ich żony. Lecz teraz nie było to już ważne; teraz nie byli
już tymi samymi ludźmi, którymi byli przed pięcioma minutami. Ich działanie, ich myślenie, nawet
ich funkcje fizjologiczne zależeć będą od myślenia, działania i fizjologii innych ludzi. Stając się
więźniem stajesz się dla samego siebie człowiekiem nowym i nie znanym. To, co było dla ciebie
rzeczą naturalną przed minutą, może stać się przestępstwem teraz; to co napawało cię ohydą przed
minutą, musi stać się teraz dla ciebie rzeczą normalną. Nim odsłonisz swoje myśli przed innymi
ludźmi, musisz wpierw odsłonić swoje ciało, którego być może się wstydzisz; które być może jest
brzydkie i słabe i brudne z powodu tobie znanego, ale który innym wyda się niewystarczającym
usprawiedliwieniem. Tym innym, którzy także stali się innymi.
A potem musisz jeszcze odkryć swoje myśli. Od twej inteligencji i od twego sprytu zależeć będzie,
czy odkryjesz je w sposób dla ciebie korzystny. Sartre w swej książce o Jean Genet, mówi: The
fascination that ihe police have for ihe Chief is manifesied by ihief s tempiation to confess when he
is arrested. In the presence of ihe examining magisirale who quesiions him, he is seized wiih
giddiness; the magistrale speaks gently to him, perhaps with kindness, explaining what is expected
of him; practically nothing; an assent. If only once, just once, he dit what was asked of him, if he
uttered the ‘yes' that is requested, harmony of minds would be achieved. He would be told, 'That’s
fine ; perhaps he would be congratulated. It would be the end of haired. The desire to confess is the
mad dream of universal love; it is, as Genet himself says, the tempiation of the human. W tym, co
napisał Sartre, jest zalążek prawdy, czemu nie należy się dziwić.
W ciekawym piśmie „Psychology Today" znajdujemy artykuł pt. The Psychology of Police
Confessions. Między innymi opisany tu został casus Whitmore'a; historia o człowieku, który
przyznał się do całego szeregu nie popełnionych zbrodni. W czerwcu 1964 policjant Frank Isola
przybył na pomoc Mrs. Elbie Borrero, która została napadnięta przez jakiegoś osobnika w
Bronxville, części dzielnicy Brooklyn. Napastujący zbiegł; Mrs. Borrero opisała go jako Murzyna, 5
stóp 9 cali wzrostu, ze śladami ospy, ważącego około 165 funtów, ubranego w płaszcz deszczowy, z
którego udało jej się w czasie walki z napastującym urwać guzik. Guzik ten stanowił jedyny
materiał obciążający w tej sprawie.
31
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
O godzinie ósmej dnia następnego policjant Frank Isola i detektyw Richard Aidala zaaresztowali
George'a Whitmore'a, Jr. pod zarzutem usiłowania dokonania gwałtu na wspomnianej już Mrs.
Borrero. Whitmore był osobnikiem stosunkowo niskiego wzrostu - około 5 stóp i 5 cali - i ważył
zaledwie 140 funtów. Ale Whitmore miał na sobie płaszcz deszczowy bez jednego guzika i był
Murzynem. Został aresztowany, ponieważ, jak cytuje autor: There was a reasonable ground for
suspicion supported by circumstances sirong in themselves.
Mrs. Borrero zidentyfikowała go jako napastnika i o godzinie 10.30 tego samego ranka Whitmore
zeznał, iż usiłował dokonać gwałtu na oskarżającej. Około południa tego samego dnia Whitmore
zeznał również, że zamordował za pomocą noża niejaką panią Edwards.
Przeglądając rzeczy należące do Whitmore'a detektyw Bulger znalazł fotografię białej dziewczyny.
Przez osiem ostatnich miesięcy, poprzedzających aresztowanie Murzyna Whitmore'a, Bulger i inni
funkcjonariusze policji pracowali nad wykryciem podwójnego morderstwa, popełnionego na dwóch
młodych dziewczynach, Janice Wylie i Emily Hoffert, które zostały zasztyletowane w swoim
mieszkaniu w dzielnicy Manhattan. Bulger rozpoznał zdjęcie znalezione w rzeczach Whitmore'a
jako fotografię jednej z zamordowanych dziewczyn - Janice Wylie. O godzinie 16.00 Whitmore
„pękł" i zeznał, iż jest również mordercą dwóch dziewczyn - było to jego trzecie zeznanie w ciągu
dwudziestu godzin i policjanci oświadczyli: „Znaleźliśmy przestępcę; nie ma co do tego
wątpliwości". Zeznanie Whitmore'a zostało spisane na 61 stronach; zawierało wszelkie niezbędne
detale łącznie ze szkicem mieszkania, w którym Whitmore „zamordował" dwie dziewczyny.
Jednak w dwa tygodnie później policja odkryła, iż zdjęcie znalezione przy Murzynie nie było
wcale zdjęciem zamordowanej miss Wylie. W międzyczasie Whitmore został już osądzony i skazany
za próbę gwałtu; nieco później odkryto, iż guziki płaszcza należącego do Whitmore'a were different
in size, shape, design and consiruction From the button Mrs. Borrero had torp off her attacker’s
coat. District Attorney dzielnicy Brooklyn, S.A. Lichtman, powiedział: We have nailed George
Whitmore on the button, to speak so.
W październiku tego samego roku mieszkaniec Nowego Jorku, Nathan Delaney, poinformował
policję, iż przyjaciel jego Richard Robles przyznał mu się do zamordowania dwóch dziewcząt.
Rozpoczęto nowe śledztwo, przy czym okazało się, iż znaleziona przy Whitmorze fotografia
przedstawia Arlene Franco, która oświadczyła policji, iż zdjęcie to po prostu wyrzuciła. Whitmore
znalazł je i zatrzymał dla siebie. Zarówno Arlene Franco, jak i George Whitmore mieszkali w
Wildwood i kiedy dwóch świadków przysięgło, iż widziało Whitmore'a w Wildwood tej samej nocy,
kiedy zostały zamordowane dwie dziewczyny na Manhattanie, George Whitmore został zwolniony.
Zagadką pozostaje, dlaczego przyznał się do szeregu nie popełnionych przez siebie przestępstw.
Whitmore twierdzi, iż był bity; policja temu zaprzecza. Na to właśnie stara się odpowiedzieć autor
artykułu, Philip G. Zimbardo.
Metody policji, o których czytamy w książkach i które pokazywano nam w kinie, nie mają nic
wspólnego z rzeczywistością, powiada autor. Pokój, w którym odbywa się przesłuchanie, nie jest
32
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
ciemną norą, w której jedynym źródłem światła jest silna lampa świecąca wprost w oczy
przesłuchiwanego. Pokój, w którym odbywa się śledztwo, według Zimbardo, sprawia wrażenie
pokoju prywatnego, a jeśli nawet w oknie są kraty, przypominają one raczej wrota wiodące do
ogrodu. Pokój jest jednak nagi; bez obrazów; przesłuchiwany powinien siedzieć na krześle bez
poręczy, tak aby każdy ruch jego ciała mógł być obserwowany; przesłuchiwany powinien znajdować
się jak najbliżej przesłuchującego, gdyż: When a person is close to another physically, he is closer
psychologically. Przesłuchujący powinien być ubrany skromnie i unikać krawatów w krzykliwych
kolorach; oddech jego nie może być w żadnym wypadku nieprzyjemny dla przesłuchiwanego.
Przesłuchujący musi kontrolować swoje odruchy, a wreszcie autor artykułu dochodzi do słusznego
wniosku, iż przesłuchującym nie można zostać; trzeba się nim urodzić.
Artykuł ten jest dość przerażający i prawdopodobnie nie zwróciłbym na to wszystko większej
uwagi, gdyby nie natrętnie powtarzająca się forma „on", mężczyzna. Tak więc postanowiłem zajrzeć
do bibliografii i znajdujemy tu między innymi następującą pozycję: Communist Interrogation and
Indocirination of Enemies of the State. L.E. Hinkle, H.C. Wolff in Archives of Neurology and
Psychiatry. Tak, teraz łatwiej mi zrozumieć ten artykuł i rzeczywiście podpisałbym się chętnie pod
zdaniem Sartre'a o „obłędzie uniwersalnej miłości". Nie tylko ja; wielu drwali pracujących w
rześkim klimacie Północy, któregoś z Krajów Oddalenia, również chętnie przyłączyłoby się do opinii
laureata Nagrody Nobla. Niestety, jest na to zbyt późno; władze sowieckie niechętnie przystępują do
tego, co nazywa się w Stanach „powtórnym otworzeniem sprawy". Przypadek nieszczęśliwego
Murzyna jest niewątpliwie tragiczny, tak jak i tragiczną była sprawa Chessmana; mówiąc jednak o
tym chciałbym, aby pokazano mi kraj, w którym skazany na śmierć człowiek dwanaście lat może
walczyć o swoje życie.
Dlaczego jednak ludzie ci przyznali się do rzeczy nie popełnionych. Nie robią tego z powodów, o
których pisze Sartre, Koestłer, i inni. Więzień mówi rzeczy dziwne do przesłuchującego go
człowieka, gdyż człowiek siedzący przed nim jest wspomnieniem jego samego. Wspomnieniem
wolnego świata; porażek i zwycięstw; smutków i radości; lecz wciąż jeszcze jest wspomnieniem
świata, który uważało się za własny; za nieszczęśliwy i nienawistny; lecz, choćby nawet w stopniu
minimalnym, w skali kroku i szeptu - wolny. I człowiek siedzący naprzeciw ciebie jest tobą samym;
tym, kim byłeś, ale czym już nigdy nie będziesz, gdyż kara, podejrzenie czy wspomnienie nocy
spędzonej w niewolnictwie wlec się będzie za tobą do końca twych dni. Tak więc ten, który siedzi
naprzeciw ciebie, jest tobą, tym, kim byłeś; jemu wolno ująć słuchawkę telefonu, wstać, zapalić
papierosa - podczas gdy ty każdy swój ruch musisz skoordynować z jego wolą. Nie, pojedynek
między sprawiedliwością i występkiem nie jest oparty na prawie równego z równym, na szczęście
dla nas samych. Jak każde ludzkie poczynanie, pojedynek ten jest opisem głupoty nas samych,
którzy wplątaliśmy się w nierówną walkę, w życie.
Tak więc więźniowie mówią brednie, które zostaną przeanalizowane przez fachowców. Podają
nazwiska ludzi, którzy zmarli; mówią o swoich żonach, o nieszczęściach; podają fakty, które w ich
33
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
mniemaniu okażą się im pomocne, a które mogą ich zniszczyć; ale mówią, mówią, mówią, ponieważ
siedzący naprzeciw nich jest człowiekiem; ma takie same nerki, oczy i serce, które i ty masz, i
dlatego mówisz do niego jak do samego siebie, gdyż on jest tobą, a ty może jeszcze kiedyś będziesz
nim; i na tym się to wszystko kończy. Może jednak nie kończy się i na tym? Może istnieje jeszcze
jedno uczucie, jakiego doznaje przesłuchiwany wobec przesłuchującego - uczucie zazdrości. Może
ty chciałbyś być nim! Może wyobrażasz sobie, iż nim jesteś; iż to od twojej woli zależeć będzie los
innego; a więc mówiąc zazdrościsz, zazdrościsz, zazdrościsz, jak każda ofiara, która marzy o tym,
aby stać się katem; aby z niszczonego stać się niszczącym; z bitego - bijącym. Czyżby o tym
wszyscy zapomnieli?
Rano opuściłem gościnne mury więzienia Centralnego w Los Angeles żegnany uprzejmie, lecz w
sposób pełen powagi, dającej mi w jakiś sposób nadzieję, iż więzy przyjaźni zadzierzgnięte między
nami pozostaną trwałe i niezniszczalne; gościnność zaś, szczerze okazana mi przez wszystkich,
pozwala mi również żywić nadzieję, iż znajdę tam zawsze przytulisko i ludzi, którzy otoczą mnie
ojcowską opieką, kiedy zajdą odpowiednie po temu okoliczności. Dzień ten był jednym z
najpiękniejszych i najbardziej słonecznych w mym życiu; był jedynym dniem, który spędziłem bez
poniżających godność ludzką trosk materialnych.
„Kultura" 10/1969, Paryż
Zadziwiający człowiek pająk
Pewnego dnia, po szeregu błyskotliwych sukcesów w branży filmowej oraz sukcesów
towarzyskich, odniesionych dzięki darowi żywego słowa w więzieniu Centralnym Los Angeles,
znalazłem się bez grosza przy duszy. Dzięki jednak życzliwości ludzkiej otrzymałem pracę tragarza.
O umówionej godzinie, czysto umyty i ogolony, stanąłem przed obliczem szefa, który patrzył na
mnie chwilę w milczeniu, a potem powiedział:
- Pan będzie pracował jako zadziwiający człowiek pająk. Co pan na to?
Powiedziałem, iż przez całe życie nie marzyłem o niczym innym, jak właśnie o przeobrażeniu się
w zadziwiającego człowieka pająka; i że na chwilę tę czekałem trzydzieści cztery lata; i oto właśnie
sny moje stały się prawdą.
- Widzi pan - powiedział mój szef. - Nasza firma zajmuje się kolportażem komiksów. Nie ma
gówna, którego by pan u nas nie znalazł. Mamy wszystko: „Miłość dziewczyn", „Prawdziwe
wyznania", „Misja nie do wykonania", „Człowiek-Nietoperz" i tak dalej. Myto rozprowadzamy po
mieście. Pan będzie w grupie „Przygody"; pana kierownikiem będzie Mickey, czyli automatycznie
będzie pan w podgrupie „Fantastyczne" czyli że również automatycznie stanie się pan członkiem
sekcji „Zdumiewający człowiek pająk". Jasne?
- Oczywiście - powiedziałem.
- Czy pan był kiedy zatrzymany przez policję? - Nie.
34
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
Mój szef spojrzał na mnie raz jeszcze.
- Komu pan to mówi? - powiedział z rozbawieniem. Przeszedłem na salę i zbliżyłem się do mego
kierownika, Mickeya. Przedstawiłem mu się i zapytałem jak mam do niego mówić, na co Mickey
powiedział, żeby mówić mu po imieniu. Następnie dał mi fartuch, na plecach którego namalowany
był człowiek wyglądający jak potomek Nikity Chruszczowa i Florence Nightingale; twór ten
wplątany był w jakąś pajączynę; pod zachwycającym wizerunkiem biegł olbrzymi napis:
ZADZIWIAJĄCY CZŁOWIEK PAJĄK
I to byłem ja.
Praca zaczynała się o godzinie siódmej rano. Na salę wjeżdżał olbrzymi samochód ciężarowy, a
ja i jeszcze inny człowiek o twarzy syfilityka-sadysty, na którego fartuchu wymalowane było serce
przebite strzałą oraz napis: PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT zabieraliśmy się do dzieła.
- Ty bierz swoje, a ja będę brał swoje - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. -
Uważaj, żeby nam się wszystko nie popierdoliło. Jeżeli dołożysz swojego PAJĄKA do moich
kurew, to Francesco dostanie szału.
- Kto to jest Francesco?
- Kierowca ciężarówki - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - To jest skurwysyn.
On potem pójdzie do Mickeya, powie, że jego wóz miał przestój z naszej winy, i w piątek obaj
wyskakujemy z roboty. Jasne?
Zaczęliśmy zrzucać paczki, a Francesco stał patrząc na nas z szyderczym uśmiechem i opatrując
nasz wysiłek komentarzami nie nadającymi się do powtórzenia nawet w towarzystwie filmowców.
Jego słowa miały w sobie dużo zachęty; co nie było bez znaczenia, jeśli weźmie się pod uwagę, iż
ciężar jednej paczki wynosił najmniej czterdzieści kilo. Po kilkunastu minutach wszedł powolnym
krokiem na salę jakiś starzec o wyglądzie człowieka stojącego nad grobem. Na plecach patriarchy
wypisane było: SEKSUOLOGIA. WSPANIAŁY KOCHANEK. Ciężko dysząc i wybałuszając oczy
w śmiertelnym wysiłku, SEKSUOLOGIA wdrapał się na ciężarówkę i szepnął mi na ucho:
- Uważaj! Mickey tu był dwa razy i widział, jak siedzisz. - Przecież dźwig odjechał -
powiedziałem. - Musieliśmy czekać na następny.
- W naszej firmie się nie siada - powiedział SEKSUOLOGIA. WSPANIAŁY KOCHANEK. -
Nawet jeśli nie ma dźwigu, musisz stać. Jeśli Mickey cię zobaczy, to wykopie cię od razu. -
Charcząc i dysząc z wysiłku SEKSUOLOGIA. WSPANIAŁY KOCHANEK zlazł z ciężarówki i
patrząc przed siebie błędnym wzrokiem odszedł; jego rybie oczy łzawiły.
Mickey wszedł na salę i krzyknął: - Przerwa.
Widziałem, jak PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT podnosił akurat paczkę i puścił ją w tym
samym momencie, kiedy rozległ się ryk Mickeya. Wszyscy usiedliśmy, gdzie kto mógł, i każdy jadł
przyniesione ze sobą sandwicze. Nagle na salę wszedł jakiś garbus, wyglądający przy tym jak
przejście Żydów przez Morze Czerwone w jednej osobie. Na plecach miał napis: HERKULES,
CZŁOWIEK MIĘŚNI. Garbus płakał rozdzierająco.
35
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
- Dlaczego ten bękart płacze? - zapytałem.
- Nie wiesz dlaczego? - zapytał PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT.
- Nie.
- Nasz szef ma dziwne poczucie humoru - odparł PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Widzisz,
on nas wszystkich tak ponazywał, żeby nas krew zalewała, jak o tym myślimy. Ten garbus najpierw
był TARZAN, SYN KNIEI, potem go zrobili PIĘKNO I SIŁA MĘŻCZYZNY, a teraz jest HER-
KULES. Kiedy ja tu przyszedłem, kiedy dali mi ten fartuch i gdy zobaczyłem, że już nie jestem Billy
Andersonem, tylko PIERWSZĄ MIŁOŚCIĄ DZIEWCZĄT, poszedłem do szefa i mówię: „Szefie,
czy nie mógłbym być CZŁOWIEKIEM BESTIĄ, MORDERCĄ DO WYNAJĘCIA?" A on popatrzył
na mnie i powiedział: „Moim zdaniem ty wyglądasz jak PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT".
Odwrócił się do swojej sekretarki i powiedział: „Susan, czy to nie jest najprzystojniejszy chłopak w
Down-Town?" A Susan na to: „Tak, panie Fischbajn". A on do mnie: „I co, teraz mi wierzysz?" I tak
się skończyło.
PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT zamyślił się. Jego ponura twarz syfilityka-sadysty stężała;
czółko, które normalnie miało wielkość znaczka pocztowego, zniknęło zupełnie; zdawało się, że
szczęka wyrastała mu wprost z głowy.
- A ja przecież nawet seks muszę kupować - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. -
Tak jak inni kupują kartofle. Jestem wstrętny i nikt mnie nie chce. Kiedyś poszedłem do jednego
baru z kurwami na Vine Street i one tam siedziały i piły whisky, którą kupowali im faceci, a potem
wyprowadzali je ze sobą. Więc ja też chciałem kupić jednej i zapytałem ją, co ona pija, a ona mi na
to: „Ja piję Seven and Seven. A ty co? Krokodyle gówno?" I nie chciała nawet ze mną mówić.
Wtedy jakiś szofer taksówki powiedział mi, że zna w Down-Town jedną prostytutkę, która nazwała
siebie Josephine, i że mnie tam zawiezie. Zawiózł mnie, kazał zapukać do drzwi trzy razy i
powiedzieć, że Harry mnie przysyła. On miał czekać na dole. Zapłaciłem mu osiem dolarów za kurs;
poszedłem na górę, zapukałem; otworzył mi jakiś Murzyn. Ja mówię: ,,Chciałbym się widzieć z
Josephiną". Czy wiesz, kim był ten Murzyn? To był zapaśnik, który zabił człowieka na ringu, za co
odebrali mu licencję; nie umiał udawać i bił się naprawdę. Ten Murzyn dostał szału i potem ja
leżałem trzy tygodnie w szpitalu.
- Pewnie chciał ci zrobić kawał - powiedział człowiek POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM.
- Kto?
- Ten szofer taksówki - powiedział POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM.
- Tak myślisz? - zapytał PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT.
- Człowiek czasem myśli, że jest śmieszny, jak upierdoli drugiego - powiedział POGRZEBCIE
MNIE ŻYWCEM.
- Ja go jeszcze znajdę - rzekł PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT.
- Oni nas tu wszystkich wpierdolili - powiedział POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM. - Żeby dostać
tę pracę, musisz należeć do związku. Nasz szef nikogo nie wyrzuci, bo Związek by go wykończył w
36
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
jeden dzień. Daddy Hoffa nie pozwoliłby nikomu z nas nic zrobić. Dlatego my dostajemy dwa pięć-
dziesiąt trzy na godzinę, a nasz szef musi tyle płacić; on nienawidzi Daddy Hoffy i odgrywa się na
nas. Ja na przykład jestem po dwóch zawałach serca, czterech operacjach przepukliny, nie mam ani
jednego własnego zęba. i dlatego mój szef pchnął mnie na tę serię o bandycie, który grzebie ludzi
żywcem. W zeszłym miesiącu zagrzebał dwie małe dziewczynki, zakonnicę i swojego własnego
teścia. A to wszystko dlatego, że w młodości coś się z nim stało i on, zdaje się, nienawidzi ludzi.
Tak to przynajmniej wygląda.
- Powiedz PAJĄKOWI, jak nazywałeś się przedtem - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ
DZIEWCZĄT.
- Wolałbym o tym nie mówić. - Powiedz mu.
- OK - powiedział POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM. - Przedtem nazywałem się JOE
ZMARTWYCHWSTANIEC. To o takim jednym chłopaku z Kansas City, który porywał trupy.
- I co z nimi robił?
- Ja nie wiem. Akurat jak to się miało wyjaśnić, przeszedłem do innej grupy - powiedział
POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM.
- Nasz szef zawsze tak robi - zauważył PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Jak ktoś się
naprawdę zainteresuje, co tam piszą w tych śmieciach, to zaraz przesuwa cię na inną robotę. Ja
jestem PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT, a nawet nie wiem, o czym tam jest.
- To wszystko dlatego, że nasz szef nienawidzi Daddy Hoffy - powiedział POGRZEBCIE MNIE
ŻYWCEM. - Daddy był dobrym człowiekiem, chciał nam nawet dać opiekę dentystyczną. Teraz go
zamknęli, ale nasz szef boi go się dalej.
- On nienawidzi Hoffy, bo Hoffa był kierowcą ciężarówki i gdyby powiedział dziś jedno słowo, to
cały kraj by stanął - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Tylko że Daddy tego nie
zrobi. Daddy nie pozwoli nikomu nas wpierdolić, ale nie może się mieszać w sprawy wewnętrzne
naszego szefa. Dlatego on nas wszystkich zrobił błaznami.
Mickey wszedł na salę i krzyknął: - Let ś go!
Tym razem nie było ciężarówki do wyładowywania. Ja i PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT
układaliśmy na kupę stare komiksy i zdzieraliśmy z nich okładki.
PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT odszedł na chwilę, więc ja sam zdzierałem okładki i
układałem stosy tych śmieci, ale potem wrócił i stanął koło mnie.
- Gdzie są okładki? - zapytał.
- Nie wiem - powiedziałem. - Ktoś je wziął przed chwilą. - Wielkie Nieba! My to wszystko
musimy ułożyć na kupę i przykryć jedną okładką. O czym to teraz jest?
Wziąłem jeden z oddartych komiksów i zacząłem czytać: „Pierwszy raz Tom wziął mnie siłą na
Cmentarzu Wojskowym w Darlington. Działo to się nocą. Do dziś jeszcze pamiętam jego kosmatą
rękę wciskającą się niby kleszcze w moje, bezbronne i niedoświadczone wtedy jeszcze uda..."
37
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
- OK - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Przykryjemy to Donaldem Duckiem i
wszystko będzie w porządku. - Zerwał okładkę z DONALDA DUCKA i przykrywszy nią paczkę,
zręcznie zawiązał ją sznurkiem i rzucił następnemu z nas.
Ludziom pracującym po drugiej stronie stołu musiało się także coś pomylić. Słyszałem, jak jeden
z nich usiłował zidentyfikować tekst z okładką:
„Wtedy w ręku Johnny'ego błysnął krótki, meksykański nóż. Johnny wbił go w brzuch Murzyna i
jednym ruchem, śmiejąc się szatańsko, wyrwał mu wnętrzności. - To cię nauczy w przyszłości
szacunku dla białego człowieka, czarny psie - powiedział Johnny i spokojnie odszedł na bok śmiejąc
się upiornie". Czytający przerwał i powiedział po chwili:
- W przyszłości? - No tak?
- Ale jak ten człowiek może mieć przyszłość? Przecież Johnny wyrwał mu wszystkie kiszki.
- Nie znasz się na literaturze - powiedział jego przyjaciel. - To jest wszystko gówno, ale musi być
prawda, nie? Przecież jeśli sprzedają tego miliony tygodniowo i każdy zeszyt kosztuje dwadzieścia
pięć centów, więc to nie może być całkiem głupie, nie? Czytaj teraz z tej kupy.
„Powiedziałem ci, abyś nigdy nie wracał do tego miasta, rzekł szeryf i cofnął się o krok.
Błyskawicznym ruchem sięgnął do biodra, ale Billy The Kid był szybszy. Dwa strzały zlały się w
jeden i ciało szeryfa bezwładnie osunęło się na ziemię..."
Przerwałem na chwilę zdzieranie okładek i usiłowałem przemyśleć tę scenę. Jeśli szeryf sięgnął
do biodra ruchem błyskawicznym, a Billy The Kid był jeszcze szybszy, to jak szybki musiał być
ruch Billy'ego? Nie umiałem sobie na to odpowiedzieć. Ale uderzony byłem precyzją tej sceny: Billy
strzelił celniej i już nie szeryf, lecz ciało szeryfa osunęło się bezwładnie na ziemię. Gdyby autor
usunął słowo „bezwładnie", byłby to kawałek tęgiej prozy, ale każdy musi przecież wygłupiać się
jakoś w pisaniu. Do dziś nie rozumiem kombinacji finansowych przeprowadzanych przez bohaterów
powieści Balzaca; nie rozumiem bełkotu Żeromskiego; nie rozumiem, dlaczego Jerzy Andrzejewski
pisze tak mało, i nie rozumiem, dlaczego ja zacząłem pisać w ogóle.
- I jeszcze jednej rzeczy nie rozumiem - powiedziałem głośno. - Dlaczego szef nazwał mnie
ZADZIWIAJĄCY CZŁOWIEK PAJĄK.
- On ci wymyśli coś innego - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - ŚWIAT
KOBIET odchodzi niedługo do Wietnamu, gdzie będzie kapelanem, i wtedy może przerzuci cię na
ŚWIAT KOBIET. Czy twoja żona żyje?
- A czy ja wyglądam na zadowolonego?
- Więc może cię przerzuci na ŚWIAT KOBIET. Tam przedtem pracował jeden taki, którego żona
kompletnie zrujnowała, i dlatego szef go tam postawił.
- A dlaczego ŚWIAT KOBIET ma być kapelanem?
- ŚWIAT KOBIET jest księdzem. Księdzem-robotnikiem. Dużo jest takich. Ale teraz ŚWIAT
KOBIET ma też już dosyć i jedzie na wojnę. ŚWIAT KOBIET to takie pismo ze zdjęciami nagich
38
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
dziewczyn i tam jest jeszcze o tym, że one za jedną godzinę modelowania zarabiają pięćdziesiąt
zielonych. Zresztą popatrz sobie na niego.
Odwróciłem się w lewo i zobaczyłem jakiegoś człowieka zrywającego okładki z pisemka ŚWIAT
KOBIET. Oczy miał wbite w niebo i krzywił się za każdym razem, kiedy dotykać musiał okładki.
Natychmiast po jej zerwaniu ukazywało się zdjęcie nagiej kobiety leżącej na pluszowej kanapie, w
pozie jednoznacznie zachęcającej do jak najszybszego położenia się na niej, nawet bez uprzedniego
kładzenia się na kanapie. Podpis brzmiał: „Teresa W. ma tylko dziewiętnaście lat i całe życie przed
sobą. Kocha sport, muzykę i taniec". Nie zdołałem przeczytać nic więcej o Teresie W.; ŚWIAT
KOBIET zrywał okładki z męczeńskim wyrazem twarzy, szepcząc przy tym słowa modlitwy.
Z drugiego końca sali dobiegły nas straszne krzyki. To Mickey rozmawiał z jakimś kulawym
człowiekiem, którego lewy but ważyć musiał chyba z piętnaście funtów, i dzięki temu kulas
wyglądał trochę jak diabeł z operetki, której producenci już przed premierą zrozumieli, że pójdą na
żebry, więc do roli diabła zaangażowali najtańszego aktora w mieście.
Chude plecy kulawego diabla pokryte były pomarszczonym fartuchem z napisem: ŚWIAT
SPORTU.
- Co to ma wspólnego ze sportem? - mówił Mickey swym jadowitym głosem. - Zawsze wszyscy
mylicie okładki. Proszę, przeczytaj mi kawałek tego.
- Nie muszę czytać - powiedział ŚWIAT SPORTU. - Wiem, o czym to jest.
- A więc o czym?
- O takim jednym bandycie, który miał narzeczoną, i wtedy go właśnie zamknęli.
- I co dalej?
- A potem on urwał się z więzienia i przyszedł do niej, aby go ukryła, i trafił na jej ślub z jakimś
innym człowiekiem. I zadusił wszystkich weselnych gości, a Murzynowi, który grał na trąbce,
wyrwał oczy, wyrzucił go przez okno, a za nim wyrzucił trąbkę krzycząc szyderczo: „Teraz nikt nie
zarabia tak dobrze jak ślepcy-trąbkarze". To wszystko.
- A co to wszystko ma wspólnego ze sportem? - zapytał Mickey.
- Ja myślę, że człowiek, który własnoręcznie zadusił wszystkich gości weselnych i wyrzucił
ciężkiego Murzyna przez okno, musiał mieć trochę krzepy - powiedział z godnością ŚWIAT
SPORTU. - Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Ja jestem chory na polio, nie przyjęto mnie do
wojska i nie mam nawet prawa jazdy.
- Twój punkt widzenia jest bez żadnej wartości - powiedział Mickey. - Trzymaj się tekstu.
- A dla mnie ten człowiek był siłaczem. - Ale u nas jest bandytą.
- A co, nie ma już silnych bandytów? - To nie należy do rzeczy.
- A z mojego punktu widzenia człowiek, który zadusił własnymi rękami wszystkich gości, musiał
być wyrobiony sportowo - z godnością odpowiadał ŚWIAT SPORTU. - Ja bym tego nie umiał i ty
byś tego nie umiał.
- Ja ci tłumaczę jak człowiekowi: ten gość był bandytą. To była broń do wynajęcia.
39
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
- To jeszcze niczego nie dowodzi - powiedział ŚWIAT SPORTU. - Baby Chessman też był
bandytą, a w więzieniu uprawiał sport, podnosił ciężary i czytałem o nim w gazecie, że miał bicepsy
jak wąż kobra. Jedno nie przeszkadza drugiemu.
Mickey odszedł, a PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT powiedział do mnie:
- To nasz szef zrobił z tego kulasa ŚWIAT SPORTU. Przedtem on był DEMONEM
SZYBKOŚCI, CZYLI WYZWANIEM PRZESTWORZY, ale nikt nie kupował tych komiksów, i
stary przesunął go na ŚWIAT SPORTU. Trzeba go było wtedy widzieć. Patrzyliśmy wszyscy na
niego; byłem pewny, że mu serce pęknie ze złości. Był czerwony jak ktoś, kogo mają wieszać, tylko
że zapodział im się gdzieś sznur i trzeba trochę poczekać. Czerwony i blady. Podszedł do kulasa i
powiedział: „OK, od jutra jesteś ŚWIAT SPORTU. Wyrzuć te śmieci. I własnoręcznie począł drzeć
resztki DEMONA SZYBKOŚCI.
- Przerwa - powiedział Mickey.
Kupiłem sobie butelkę mleka i kanapkę z szynką, a siedzący koło mnie POGRZEBCIE MNIE
ŻYWCEM mówił do jakiegoś człowieka, który zdjął fartuch i o którym nie wiedziałem nic ponadto,
iż spał chrapiąc smacznie, podczas gdy POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM rozwijał kunszt oratorski:
- Przez cały czas myślałem sobie, że kiedy stuknie mi sześćdziesiątka, pójdę na emeryturę i
wynajmę sobie jakiś tani pokój na Brodwayu w Santa Monica. Posiedzę trochę nad morzem, ugotuję
sobie obiad, a potem pójdę do piwiarni i będę mówił z ludźmi, a jak się trafi ktoś fajny, to kupię mu
piwo. Wiesz, w tych małych barach liczą dwadzieścia, a nawet piętnaście centów za piwo. Ja nie
mam dzieci, żona moja umarła i cały czas myślałem, że kiedy będę już stary, to pójdę do baru i będę
gadał z ludźmi. Ja tam nie jestem żaden pijak, ale lubię usiąść i pogadać. I w końcu ten dzień
przyszedł; wynająłem sobie pokój i chodziłem do barów i opowiadałem ludziom, że zrywałem
okładki z komiksów i układałem je na kupę. I że tak było przez czterdzieści lat. I co? Ludzie nie
chcieli mnie słuchać. Ile czasu można opowiadać, że zrywa się okładkę i rzuca na kupę? A ja nic
innego nie umiałem tym ludziom opowiedzieć, bo ani nie piłem, ani nie jeździłem nigdzie; raz tylko
pijany Murzyn trzasnął mnie samochodem, a kiedy leżałem na jezdni, podszedł do mnie i kopnął
mnie w dupę mówiąc: „Nie szwendaj się na drugi raz ulicami, kiedy ja jeżdżę i piję". Odjechał i
nigdy go nie złapali. Tak więc opowiadałem im o tych okładkach, aż w końcu ci właściciele tanich
barów na Brodwayu wyrzucali mnie, kiedy wchodziłem trzeźwy, krzycząc: „Pijakom nie
sprzedajemy". Widocznie goście poprosili ich, aby mnie wyrzucali. Wtedy wróciłem tutaj i szef
przyjął mnie z powrotem i z JOE ZMARTWYCHWSTAŃCA zrobił mnie POGRZEBCIE MNIE
ŻYWCEM. Rozumiesz?
Śpiący obudził się i powiedział:
- Jasne. Miałeś rację. Ja tam żadnej nie wierzę. Moja żona była też z Południa i też odeszła z
jakimś wszarzem i nigdy o niej nie słyszałem.
PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT podszedł do mnie blady.
40
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
- Czy pamiętasz, gdzie położyłeś tę paczkę przykrytą DONALDEM DUCKIEM? - zapytał. -
Mickey szaleje.
- Leży tam jeszcze, na stole.
PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT porwał paczkę i gumką starł mój monogram.
- Przyjacielu! - krzyknął do jakiegoś Meksykanina. - Pokaż mi tę twoją paczkę. Co ty tam masz?
- Twoja i innych - powiedział Meksykanin TWOJA I INNYCH.
- Pokaż to na chwilę. Nie widziałem nigdy tego śmiecia. TWOJA I INNYCH rzucił mu paczkę i
PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT czytał przez chwilę tekst.
- Dobra historia - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Jak ty się nazywasz?
- TWOJA I INNYCH. - Ale przedtem?
- Carlos Romeo.
PIERWSZA MIŁOSĆ DZIEWCZĄT zmazał mój autograf i szybko napisał dwie litery: „C.R." A
potem przerzucił paczkę poprzez całą salę, Murzyn zaś stojący przy maszynie, która zbijała paczki
w kwadratowe bryły, owiązał ją drutem i rzucił na ciężarówkę.
- Dlaczego nazywasz się TWOJA I INNYCH? - zapytałem. - Moja żona pierdoli się ze
wszystkimi.
PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT powiedział do mnie szeptem:
- Oni będą myśleli, że to ten bękart przykrył tę historię... - Wiem - powiedziałem. - „Pierwszy raz
Tom brał mnie nocą na cmentarzu wojskowym w Darlington. Do dziś jeszcze i tak dalej...» A
myśmy to przykryli DONALDEM DUCKIEM.
- Oni będą myśleli, że zrobił to TWOJA I INNYCH powtórzył PIERWSZA MIŁOŚĆ
DZIEWCZĄT. - I w piątek wykopią go z roboty. Mickey przyjdzie i powie: „OK, to twój ostatni
dzień". Ale Mickey nie robi tego nigdy, kiedy jest sam na sam z człowiekiem. On to powie, jak
TWOJA I INNYCH będzie pracował jeszcze do wieczora i tylko szczęki będą mu chodzić, ale nie
powie Mickeyowi nic więcej jak tylko: I'm sorry, sir. Thank you for giving me a chance. I to koniec.
- Dlaczego wybrałeś jego?
- On nie należy do Związku. Nie przepracował jeszcze trzydziestu dni.
- A jak poznają twój charakter pisma?
- Nie poznają - powiedział POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM
. - PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT odsiedział swoje za sfałszowanie czeku. On nas
wszystkich wyciąga z kłopotów.
- Tak - powiedział ze smutkiem PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Ja wszystkim zawsze
pomagam. Ale jak ja raz poprosiłem, żeby mi zmienili imię, to nikt nie chciał nawet słuchać. I to jest
wolny kraj.
- A jak się chciałeś nazywać? - zapytałem.
- PEŁEN SZLACHETNOŚCI DUSICIEL - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. -
Ale nawet i to się nie udało.
41
Marek Hłasko – Listy z Ameryki
„Kultura" 3/1968, Paryż
42