SERWISY:
Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl
Te stare dzieci boją się
umierać, gdzie indziej
Dom opieki w Wawrze
Informacje
Nigdy nie miał rąk ani nóg. Jak żyje?
"Normalnie. Na patencie"
Dopiero co miał urodziny. Jak mówi: dwie
osiemnastki. Czyli skończył 36 lat. Przeprowadził się
do Warszawy, tu układa sobie życie, z
dziewczyną....
Kto się zajmie naszymi dziećmi jak umrzemy? Zapłakali. "Bogata społecznica" sama się znalazła. I
wybudowali dom, gdzie każde z ich dzieci dostało swój "pokój do spokojnego umierania". W święta
budynek stanął w ogniu.
Dachu nie ma. Na poddaszu pobojowisko. W kącie kawałek nadpalonego łóżka. Jeszcze niedawno ktoś na nim
spał. Większość spalonych mebli strażacy wyrzucili do kiedyś ładnego ogródka po akcji. Wszędzie walają się
nadpalone książki, puchary, jakiś telefon, wełna. Druty najpewniej stopiły się pod wpływem temperatury.
Tylko w czarnej od dymu cukierniczce nadal jest krystalicznie biały cukier.
Co nie spłonęło, ocieka, gnije.
Pożar, który w Boże Narodzenie wybuchł w "domu do umierania" w Wawrze, gasiło kilkudziesięciu strażaków.
Płomienie ograbiły jego mieszkańców ze wszystkiego. Jest Wielkanoc, a jego mieszkańcy niczego nie odzyskali.
Nic nie mają i nie są u siebie. A nie chcą żyć i umierać nigdzie indziej.
Ten dom zbudowali ich rodzice. Te dzieci mają teraz po kilkadziesiąt lat. I potrzebują pomocy.
Odrębni
Ulica Odrębna. Wielkie domiszcze. Ponad tysiąc metrów
kwadratowych. Kilkanaście pokoi jedno- i
dwuosobowych. Wszystkie z łazienkami. Sale do
odpoczynku i zabawy, stołówka, duża kuchnia. Obok
duży ogród. Z ławkami i miejscem na grilla. Normalnie
pałac.
Przed pożarem mieszkało tam nawet 30 osób. Moi
rozmówcy powiedzą: niepełnosprawne dzieci. Choć
wszyscy lokatorzy są wiekowi.
Jadwiga ma ponad 80 lat, Dorota blisko 60, jest
niepełnosprawna.
Jadwiga: - Dorota to moje dziecko, jedyne.
Dorota w pokoju, w którym siedzimy, ma spokojnie
umrzeć. Tego życzy sobie jej matka. Ogień akurat z jej
pokojem obszedł się łagodnie.
Ale jak to?
Dom został wybudowany w czasach trudnych -
końcówka lat 80.
Jadwiga: - Całe swoje życie ukierunkowaliśmy na
Dorotę. Jeżeli Dorota szła do przedszkola, ja do
przedszkola szłam pracować, jeżeli chodziła do szkoły ja również pracowałam w szkole. Jednak po szkole
podstawowej nastąpiła pustka, okazało się, że w Polsce nie ma miejsca dla takich osób jak moja córka.
Radzili sobie sami. Założyli Zakład Pracy Chronionej. Zatrudnili córkę i kilkanaście innych niepełnosprawnych
intelektualnie osób. Składali długopisy i pudełka. Wszyscy mieli zapracować na swoje renty, chociaż te
najniższe. Tak było przez 21 lat.
Jadwiga: - Problem zaczął się wtedy, kiedy uświadomiliśmy sobie, że dobrze jest, póki rodzice żyją, ale co
będzie, kiedy nas zabraknie?
Na tej działce umarł jej syn
Los sprzyjał. Sąsiadką zakładu, gdzie niepełnosprawni składali pudełka, była starsza kobieta. Jadwiga mówi o
niej "bogata społecznica". Miała działkę w Wawrze. Oddała ją niepełnosprawnym. Zupełnie za darmo.
Jadwiga: - Powiedziała, że ją (działkę) chętnie odda, żeby wybudować dom, ponieważ ona sama była matką
malutkiego, adoptowanego chłopca z zespołem Downa.
Jadwiga i inni rodzice dzieci niepełnosprawnych pomyśleli: założymy fundację, wybudujemy dom, gdzie nasze
dzieci zamieszkają, kiedy umrzemy. Albo kiedy zabraknie nam zdrowia. My będziemy ich odwiedzać. A jak
umrzemy, to fundacja zorganizuje im pogrzeb.
Każdy dał, ile mógł. Każdy zapłacił za każdy metr pokoju, w którym miało zamieszkać jego syn lub córka. Na
tak zwane części wspólne szukali sponsorów.
Kobiety szyły zasłony, narzuty. Mężczyźni robili meble. Wszyscy zwozili ulubione przedmioty przyszłych
mieszkańców.
Juliusz, brat jednej z podopiecznych: – Pracowałem wtedy w duńskiej firmie, która robiła meble. Po kosztach
zrobiliśmy do wielu pokoi.
Po dwóch latach można się było wprowadzać. Niedługo potem "bogata społecznica" zmarła, a w domu
zamieszkał jej syn. Też już nie żyje.
Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl
I wielu z rodziców odeszło, nie przypuszczając, że ich dzieci będą zmuszone wynieść się stąd. Donikąd.
Pożar na święta
Po pogorzelisku oprowadza mnie Juliusz, 62-latek. Ten od duńskich mebli. Mężczyzna na Odrębnej odwiedza
swoją młodszą o dwa lata siostrę – Balbinę. Sam ma trójkę dzieci. Wcześniej – do jego siostry - przychodziła
matka, już nie żyje.
Jan o przyczynach pożaru: - Najprawdopodobniej doszło do zwarcia elektrycznego. Instalacja robiona była w
latach 90. Poszła iskra i…
Były święta Bożego Narodzenia. Późny wieczór.
Jadwiga: - Proszę sobie wyobrazić wieczór, wyją syreny. Niektórzy są już w łóżkach, inni pod prysznicem. Nagle
wchodzą opiekunowie i zaczynają ewakuację, trauma i żal są w moim sercu do dziś.
Na szczęście nikt nie zginał ani nie został ranny.
Spalony dach w domu pomocy społecznej
Ewakuacja
Balbina na rozmowę przychodzi z zajęć wokalnych.
Jakaś odważna para wychodzi na środek i zaczyna tańczyć. Starsza pani z zespołem Downa śpiewa do
mikrofonu "Byłam Różą" Kayah. Inni przygrywają jej na instrumentach. Są smutni, ale oczy im się świecą.
Balbina idzie niechętnie, wolałaby zostać na zajęciach.
Wspomina pożar: - Stefan (opiekun - red.) powiedział, żebyśmy poszli na podwórko. Później do samochodu, a
później do autobusu. Kasia, koleżanka, bardzo płakała.
Noc spędzili w hotelu. Później wrócili do domu, ale nie wszyscy.
Nigdy na zawsze
Ewy rzeczy już nie ma w jej pokoju. Na środku stoją tylko dwa odwrócone w różnych kierunkach fotele, inne
meble są przykryte folią. Pokój był zalany. 50-latka wskazuje na balkon i zdradza, że tam spotykali się z
sąsiadem na plotki. Pokazuje też nową fryzurę.
Spalony dach w domu
pomocy społecznej
Informacje
Pożar domu pomocy społecznej.
Mieszkańcy ewakuowani
Pożar domu pomocy społecznej w warszawskim
Wawrze. Ogień zajął dach budynku. Informację o
pożarze otrzymaliśmy na Kontakt 24.
Informacje
Wybudzili już 66 osób. Pierwsza dama
patronuje budowie nowego "Budzika"
Agata Kornhauser-Duda objęła honorowym
patronatem sfinansowanie budowy Kliniki "Budzik"
dla dorosłych przez Ministerstwo Sprawiedliwości.
Na...
Krystyna Krzekotowska, matka Ewy: - Musieliśmy brać
sprawy w swoje ręce, a nie czekać, aż coś nam spadnie
z nieba. No i myśleliśmy, że to będzie już na zawsze.
Tymczasem podczas akcji strażaków, zalany został cały
pion. Nadzór budowlany kazał wyprowadzić się
mieszkańcom kilku pokoi. Także Ewie.
Krystyna Krzekotowska: - Podczas ubiegłorocznej
kampanii wyborczej kandydowałam na prezydenta
Warszawy. Na debatę zorganizowaną przez fundacje
działające na rzecz osób niepełnosprawnych przyszły
tylko dwie osoby: ja i Jan Śpiewak.
Smutne.
Tu luz
Sławomir czeka w pokoju swojej siostry. Jest sam.
Grażyna musiała się wyprowadzić. Mieszkała pod Ewą.
Wcześniej całe życie z matką. - Poświęciła jej całe
swoje życie – wspomina Sławomir. Kiedy umarła siostra
trafiła do niego. - Nie mogłem się nią zaopiekować,
mam rodzinę na utrzymaniu – tłumaczy się. Zaczął
szukać domu opieki.
- Odwiedzałem różne domy, ale wszędzie coś mi nie grało, aż trafiłem na Odrębną. Tutaj jest wesoło, tego nie
będzie w molochu stuosobowym. Gdzie wszystko jest jak w wojsku. Tutaj jest luz.
Przyjaźń
Grażyna w pokoju mieszkała z Mariolą. Były jak siostry.
Zawsze razem. Gdyby Sławomir chciał zabrać siostrę do
domu, to tylko w pakiecie. Z koleżanką.
Sławomir: - Mariolę znał tu każdy, każdego witała.
Podbiegała i mówiła "lubię Cię". To jej ksywa.
Obie trafiły do Międzylesia. – One się tam nie
odnajdują. Boją się wyjść z pokoju, ponieważ tam
trafiają osoby, tak zwane trudne przypadki, przykute do
łóżka.
Z Mariolą i Grażyną do Międzylesia trafiła też
Katarzyna. – Kiedy przychodziłem na Odrębną miałem z nią bardzo dobry kontakt. Witaliśmy się,
rozmawialiśmy. Tam nawet nie odpowiada mi dzień dobry. Patrzy błędnym wzrokiem, jakby mnie nie widziała.
Nie ma z nią kontaktu.
Dziewczyny chcą wracać. Do domu.
Wszystko kosztuje
Muszą czekać. Budynek był co prawda ubezpieczony, ale pieniądze do fundacji jeszcze nie dotarły. Rodzice już
teraz twierdzą, że to co dostaną, na odbudowę nie wystarczy. Zbierają pieniądze na odmalowanie pokoi,
ponowne wyposażenie wnętrz, ale, żeby prace rozpocząć potrzebne są ekspertyzy, za które zapłacić póki co
muszą sami. Eksperci maja ocenić szkody oraz przygotować nowe projekty. Wszystko kosztuje.
Krystyna Krzekotowska: - Za samą ekspertyzę straży pożarnej musimy zapłacić 20 tysięcy złotych.
Jeżeli pieniądze uda się zebrać, podopieczni wrócą do domu.
- Nigdzie nie będą mieć lepiej – przekonuje mnie Sławomir.
Wszyscy wierzą, że pomoc przyjdzie.
Jadwiga idzie z laską, pod ręką trzyma 60-letnią córkę. Dorota od czasu do czasu tam nocuje.
Jadwiga: - Ale gdzie będzie nocowała, jak mnie zabraknie?