Mógłbyś znów pokochać Alison Roberts

background image
background image

Alison Roberts

Mógłbyś znów pokochać

Tłumaczenie: Monika Krasucka

HarperCollins Polska sp. z o.o.

Warszawa 2021

background image

Tytuł oryginału: Melting the Trauma Doc’s Heart

Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2019

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2019 by Alison Roberts

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub

całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo

do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie

przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do

Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do

HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane

bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

background image

ISBN 978-83-276-7945-1

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek /

Woblink

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

O ludzie…
Co mu strzeliło do głowy?
Isaac Cameron spojrzał na telefon. W uszach wciąż dźwięczał mu jego

własny poirytowany głos. Może powinien zadzwonić jeszcze raz
i przeprosić? Przyznać ze skruchą, że niepotrzebnie wtrąca się w nie swoje
sprawy?

Odchylił głowę i odetchnął krystalicznie czystym powietrzem. Jego

wzrok powędrował ku ośnieżonym szczytom gór okalających miasteczko
położone w rejonie Central Otago na Wyspie Południowej Nowej Zelandii.
Uwielbiał ten widok i choć odkąd tu zamieszkał, minął prawie rok, górski
pejzaż wciąż go zachwycał.

Co nie zmieniało faktu, że decyzja o przyjeździe w tak odległe strony

była aktem desperacji.

Chciał przeczekać w ukryciu gorszy moment i przy okazji sprawdzić, co

zostało z człowieka, którym był. Nie wiedział, jak i kiedy to się stało, ale
nie czuł się już uciekinierem. Zżył się z mieszkańcami Cutler’s Creek,
twardymi farmerami żyjącymi z ciężkiej pracy na roli. Zaczęło mu zależeć
na wiejskim szpitaliku i jego szefie, Donie Donaldsonie, który przejął
pałeczkę po ojcu i od dziesięcioleci prowadził tę placówkę, nie bacząc na
powtarzające się groźby jej zamknięcia.

I właśnie dlatego Isaac postanowił zadzwonić.

background image

Wybrał miejsce położone na krańcu świata nie bez przyczyny. Liczył, że

po latach zobojętnienia odżyje tu i znów zacznie mu na czymś zależeć.
Nieprzesadnie, bo na własnej skórze odczuł, jak wyniszczające bywa
nadmierne zaangażowanie. Wystarczy, by choćby coś zaczęło go
obchodzić.

I chyba się udało, skoro historia doktora Donaldsona sprowokowała go

do sięgnięcia po telefon. Czyż nie jest tak, że właśnie takie odruchy nadają
życiu sens? Isaac znów poczuł swoje człowieczeństwo. I obudziła się
w nim nadzieja, że nawet jeśli nie odnajdzie szczęścia, to przynajmniej
zadowolenie z życia.

Wsunął telefon do kieszeni, zastanawiając się, czy nieznajoma odpowie

na wiadomość, którą jej zostawił. I czy w ogóle obchodzą ją sprawy, które
dla niego stały się tak ważne? Pewnie nie, więc nie zaszkodzi, jak usłyszy
parę gorzkich słów prawdy. Niech będą dla niej jak sygnał alarmowy.
Ponoć każdy powinien go co jakiś czas usłyszeć, nie? Gdy Isaac usłyszał
swój dzwon na trwogę, bez wahania odpowiedział na ofertę pracy
w szpitaliku z mieściny, o której w życiu nie słyszał.

Szef tego szpitala nie przywitał go z otwartymi ramionami.
„Ma pan zbyt wysokie kwalifikacje. Po cholerę mi na takim zadupiu

chirurg urazowy z pana doświadczeniem? I co panu strzeliło do głowy, żeby
tu przyjeżdżać. Zdechniesz tu, chłopie, z nudów”.

„Mam dość wielkich miast i wojen, skończyłem z tym. Muszę odpocząć

od fastrygowania ran, które nigdy by nie powstały, gdyby ludzie żyli
w zgodzie. Bez problemu mogę pracować jako lekarz ogólny i jak trzeba,
robić urazówkę. Nieraz byłem jedynym lekarzem, więc potrafię ogarnąć
różne sytuacje”.

Nawykł do niezależnego działania i może dlatego znów wziął sprawy

w swoje ręce i wykonał ten telefon. Cóż, mleko się rozlało. Trochę za

background image

późno, by myśleć o konsekwencjach. Zwłaszcza teraz, kiedy powinien
wracać do pracy. Stanie na zewnętrz przestało być przyjemne, bo się
ochłodziło. Prezenterzy pogody nie mylili się, ogłaszając, że nadciąga
zimny front, zwiastun nadchodzącej zimy.

Ruszył w stronę niskiego drewnianego budynku, w którym mieścił się

szpital. Mieli tu dziesięć łóżek na oddziałach położniczym, geriatrycznym
i ambulatoryjnym, a do tego od lat nieużywaną główną salę operacyjną
i jeszcze jedną, małą, w której robili drobne zabiegi oraz udzielali pomocy
w nagłych wypadkach.

Jeśli chodzi o sprzęt diagnostyczny, dysponowali USG, EKG,

rentgenem. I jeszcze mieli respirator. Szpital, choć mały, służył kilku
tysiącom ludzi, więc dwóch lekarzy urabiało się tu po łokcie.

Człowiek, który sprawnie zarządzał tą placówką, a nawet ją rozwijał,

właśnie wyszedł przed budynek i ruszył w stronę Isaaca. Łypał spode łba na
prawo i lewo jak stary tur. Isaac zdążył poznać swego szefa na tyle, by nie
przejmować się jego humorami. Don Donaldson był bowiem człowiekiem
o złotym sercu, tyle że z sobie tylko wiadomych powodów chował je pod
skorupą gburowatości graniczącej z chamstwem.

Czy jednak można mieć pretensje o brak manier do człowieka, któremu

los podsunął same trefne karty? Doktor Donaldson od lat żył samotnie
i miał prawo zgorzknieć.

Po tym, jak żona zabrała ich jedyne dziecko i przeniosła się na drugi

koniec świata, przeszła mu ochota na związki. Po jej odejściu spakował
manatki i wrócił do domu, gdzie czekała go kolejna przykra niespodzianka.

Jego ojciec był śmiertelnie chory i Don nie mógł mu już pomóc. Przejął

więc szpital i poświęcił mu życie, zapewniając miejscowej społeczności
ośrodek, z którego mieli prawo być dumni. Teraz zaś…

background image

Teraz sprawy przedstawiały się naprawdę kiepsko. Historia

najwyraźniej zamierzała się powtórzyć.

- Zac… Dobrze, że jeszcze jesteś.
- Nie wybieram się do domu. Chcę poczekać na Faye Morris i przy

okazji zrobić obchód. Chyba tym razem Faye naprawdę rodzi. Debbie
wiezie ją do szpitala, ale chyba zostanę. Może na coś się przydam.

- Dobrze. Posłuchaj – Don odchrząknął – chciałbym, żeby ta sprawa…,

no wiesz… żeby to zostało między nami. Nie mów o tym nikomu. W takiej
dziurze plotki rozchodzą się lotem błyskawicy, a ja nie chcę denerwować
mamy, zwłaszcza przed jej wielkim świętem. To są moje prywatne sprawy
i sam zdecyduję, komu powiem. I kiedy.

Za późno, westchnął Isaac i uciekł spojrzeniem w stronę górskich

szczytów, by szef nie wyczytał z jego oczu, że jest mu głupio, bo zdradził
poufną informację, choć gdy to robił, nie miał pojęcia, że obowiązuje go
tajemnica.

- Don, ja nadal się z tobą nie zgadzam – odparł bez ogródek. – Nie

pojmuję, jak możesz zdiagnozować u siebie raka trzustki i tak po prostu się
poddać. Wziąłeś pod uwagę, że możesz się mylić? Konsultowałeś się
z kimś? Robiłeś pogłębioną diagnostykę? Pacjentom na pewno byś ją
zalecił, dlaczego siebie traktujesz inaczej?

- Dlatego że na własne oczy widziałem, jak mój ojciec robi to, co mi

radzisz. Przebadał się, dostał diagnozę, zaczęły się te wszystkie
chemoterapie, radioterapie, i co? Przedłużył sobie życie o parę miesięcy, ale
czy było warto? Był przykuty do łóżka, cierpiał. Po prostu umierał na
raty. – Głos Dona brzmiał nieprzyjemnie. – A ja tak nie chcę, dziękuję
bardzo! Mam tu różne niedokończone sprawy i będę robił, co uważam za
stosowne, jak długo się da.

background image

- Nawet nie wiesz, czy postawiłeś trafną diagnozę! Pozwól, żebym cię

zbadał. A przynajmniej zrobił ci USG.

- Mam objawy jak ojciec. Wiesz tak jak ja, że często dziedziczymy

mutację, która wywołuje raka. Dziesięć procent przypadków raka trzustki
ma podłoże genetyczne. Słuchaj, ja po prostu to wiem, okej? Od dobrych
pięćdziesięciu lat diagnozuję przeróżne choroby. Chcesz mi powiedzieć, że
nie znam się na swojej robocie?

- No co ty! Zawsze będę cię wspierał, jak tylko zdołam.
Nie zamierzał odpuszczać, ale zdawał sobie sprawę, że presja przyniesie

odwrotny skutek, bo Don zamknie się w sobie i w ogóle nie będzie chciał
z nim gadać.

- Muszę mieć pewność, że mogę liczyć na twoją dyskrecję.

Niepotrzebnie ci mówiłem. Słowa bym nie pisnął, gdybyś nie wlazł
znienacka do gabinetu. W dodatku bez pukania. To była chwila słabości…

Don był zażenowany, czemu Isaac się nie dziwił. Na jego miejscu też by

się tak czuł. On też był zakłopotany, że stał się mimowolnym świadkiem
sceny, której wolałby nie oglądać. Don nazwał to chwilą słabości. Cóż…

Gdy Isaac wszedł do gabinetu, Don... płakał. Próbował to ukryć

i upuścił na podłogę pudełko na dokumenty, które usiłował postawić na
górnej półce.

- Wyjdź stąd! – wrzasnął do Isaaca, ten jednak wszedł dalej i zaczął

pomagać zbierać papiery. Były to nieotwarte listy i paczki. „Adresat
nieznany” oraz „Odesłano do nadawcy”, krzyczały czerwone pocztowe
stemple.

- Kim jest Olivia Donaldson?
- Nikim. Wyjdź stąd, Zac.
- Nie wyjdę, dopóki mi nie powiesz, co się dzieje. To jest twoja córka?
- Była…

background image

- Umarła?
- Tak jakby… Od dwudziestu lat nie mam z nią kontaktu. Zresztą teraz to

już nie ma żadnego znaczenia...

Są chwile, kiedy człowiek docenia potęgę internetu. Wytropienie

kobiety, która nie raczyła otworzyć tych wszystkich listów i przesyłek,
zajęło Isaacowi moment. Potem wystarczył telefon do znajomego
z Auckland i miał jej prywatny numer. Zgoda, nie powinien był do niej
dzwonić, ale stało się. Nie podejrzewał, by niejaka Olivia Donaldson
przejęła się tym, co jej powiedział.

- Chodź, Don, wracajmy do środka. Ten lodowaty wiatr chyba tu

przyleciał prosto z gór.

- Mhm. Nadciąga burza.
Isaac nie chciał analizować symbolicznego znaczenia słów, które było

czytelne tylko dla niego. Nie zamierzał tracić energii na rozwiązywanie
nieistniejących problemów. Po co się zastanawiać, jak przekroczyć most,
którego nawet nie widać? Dawno temu nauczył się żyć teraźniejszością
i stawiać czoła wyzwaniom rzucanym przez los. Był samotnym wilkiem,
który nieraz wykaraskał się z poważnych tarapatów. Dlatego się nie
martwił…

Szpilki stukały w lśniącą posadzkę renomowanego prywatnego szpitala

w Auckland, wybijając równy rytm. Olivia Donaldson dobrała je do
eleganckiej garsonki z gładką spódnicą i dobrze skrojonym żakietem.
Włosy zaczesała również gładko. Jej stylizacja idealnie pasowała do
wizerunku chirurg plastycznej, która energicznym krokiem podążała
w stronę celu, czyli na sam szczyt kariery w dziedzinie mikrochirurgii
rekonstrukcyjnej.

background image

Miała mieszane uczucia w kwestii wykorzystywania chirurgii

plastycznej do spełniania kaprysów zamożnej klienteli, która ma
wystarczające ciśnienie w portfelu, by spełnić marzenia o wyglądzie
idealnym.

Po namyśle doszła jednak do wniosku, że mimo obiekcji zatrudni się

klinice specjalizującej się w medycynie estetycznej, bo każde
doświadczenie się przyda. W końcu lifting twarzy wymaga od chirurga
takich samych umiejętności jak mikrochirurgia rekonstrukcyjna. Nie bez
znaczenia było sowite wynagrodzenie, dzięki któremu opłaci studia
podyplomowe.

Klinika Chirurgii Plastycznej w Auckland miała własny oddział

w prywatnym szpitalu, a pacjentki Olivii przeszły tego ranka zabiegi
w dziedzinie plastyki piersi. Pierwszym było podniesienie i powiększenie
biustu u czterdziestoletniej matki trojga dzieci, drugim podniesienie
i zmniejszenie piersi u kobiety po pięćdziesiątce, a trzecim usunięcie
implantów u młodej kobiety, u której doszło do wycieku żelu. Olivia
uznała, że po tak pracowitym poranku może z czystym sumieniem pójść do
domu, jednak przed wyjściem chciała jeszcze sprawdzić, jak się mają
pacjentki dochodzące do siebie po operacji.

- Przez czterdzieści osiem godzin proszę spać w pozycji siedzącej –

poinstruowała tę, której powiększano biust.

- Nie myślałam, że będzie aż tak bolało.
- No niestety. Przepiszę pani środek przeciwbólowy, ale uprzedzam, że

przez najbliższe dni będzie pani odczuwała spory dyskomfort.

- Wyczytałam w broszurze, że przez dwa do trzech tygodni muszę

unikać wysiłku, zwłaszcza związanego z napinaniem mięśni. Przy trójce
dzieci nie będzie łatwo.

Olivia bardzo się starała, by jej uśmiech wyrażał współczucie.

background image

- Rzeczywiście będzie pani musiała uważać. Nie może pani brać dzieci

na ręce, bo szwy mogą się rozejść.

Kolejna pacjentka była bardzo zadowolona ze swoich nowych kształtów

rysujących się pod bandażem.

- Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. Żałuję, że przy

okazji tego zabiegu nie zrobiłyśmy liposukcji brzucha.

- Wrócimy do tematu innym razem. Proszę pamiętać, że to była

poważna ingerencja chirurgiczna, a nie drobny zabieg. Jak by pani określiła
stopień bólu?

- Szczerze? Tak się cieszę, że nawet nie zwróciłam uwagi na ból. Kiedy

będę mogła wrócić do pracy i pochwalić się moim nowym biustem?

- Kiedy przestanie pani brać środki przeciwbólowe. Myślę, że za jakiś

tydzień, ale konkretną datę podamy pani po pierwszej wizycie kontrolnej,
czyli za kilka dni.

- Będę miała wizytę u pani?
- Oczywiście. – Olivia uśmiechnęła się z lekkim przymusem.
Ostatnimi czasy luksusowe gabinety w klinice stały się jej drugim

domem. Wstępne konsultacje i omawianie planowanych zabiegów. Ocena
stanu pacjenta i plan operacji. Wizyty kontrolne. Leczenie powikłań.

Jej całkowite zanurzenie w świat prywatnej medycyny estetycznej

trwało dopiero pół roku, ale już zdążyła dopracować się pacjentów, którzy
wracali do niej na kolejny zabieg. Pochlebiało jej to i jednocześnie budziło
niepokój.

Ludzie uzależniający się od operacji plastycznych w złudnej nadziei, że

dzięki skalpelowi ich życie stanie się idealne, nie byli żadną legendą.
Podobnie jak osoby cierpiące na zaburzenie dysmorficzne polegające na
obsesyjnym koncentrowaniu się na najdrobniejszych, często

background image

wyimaginowanych defektach urody. Olivia miała zamiar zrobić badania
naukowe na ten temat.

Tymczasem stanęła przy łóżku trzeciej pacjentki, której stan psychiczny

po operacji nie był najlepszy.

- Mogę panią zapewnić, że usunęliśmy wszystkie zmiany w tkance,

zgrubienia i blizny. Kiedy dojdzie pani do siebie, na pewno poczuje pani
znaczną poprawę samopoczucia.

- Nie mogę na siebie patrzeć! – Młoda kobieta zalewała się łzami. – Na

pewno będę wyglądała koszmarnie, gorzej niż przed usunięciem implantów.
Znowu będę płaska jak deska i na dodatek będę miała blizny! Jak mogłam
być taką idiotką, żeby jako dwudziestolatka powiększać piersi?

- Janie, proszę się nie obwiniać. – Olivia postanowiła poświęcić

kobiecie nieco więcej czasu, nawet za cenę spóźnienia na spotkanie
o szóstej. Chciała jej powiedzieć o wsparciu psychologicznym, które może
uzyskać w klinice.

- Nawet pani nie wie, jakie ma pani szczęście – westchnęła ciężko

Janie, gdy Olivia opuszczała salę. – Nigdy nie będzie pani musiała
poprawiać urody.

Ze szpitala do kliniki można było przejść pieszo, mijając po drodze

okazałe budynki, w których mieściły się prywatne przychodnie. Niektóre
z nich ulokowano w odrestaurowanych starych rezydencjach, typowych dla
prestiżowych podmiejskich dzielnic Auckland.

Olivia powinna cieszyć się spacerem pośród wirujących jesiennych

liści, jednak dziś jej głowę zaprzątała myśl, że wypełniony po brzegi dzień
nie dał jej poczucia satysfakcji.

Poczekalnia w klinice była pełna. Jak zawsze o tej porze. Klienci

prywatnych placówek mieli czas na wizyty dopiero po pracy. Olivia nie
miała dziś dyżuru, więc wyjaśniła recepcjonistce, po co przyszła:

background image

- Wpadłam na spotkanie o szóstej. Podobno Simon chciał się ze mną

zobaczyć?

- Tak. Czeka na ciebie.
Znaczące spojrzenie recepcjonistki nie uszło uwadze Olivii. Czyżby już

rozeszły się plotki, że coś ją łączy z szefem? A nawet jeśli jeszcze nie, jest
to tylko kwestią czasu. Jako singielka nie ma żadnych zobowiązań, a która
wolna kobieta oparłaby się urokowi najbardziej pożądanego kawalera
wśród elity Auckland?

Okazuje się, że taka kobieta istnieje. I ma na imię Olivia.
Przytrzymała młodą recepcjonistkę wzrokiem, dopóki ta nie spuściła

głowy, delikatnie się rumieniąc.

- Możesz powiedzieć szefowi, że jego następny gość już przyszedł? –

poprosiła Olivię.

W gabinecie Simona stało monstrualnych rozmiarów biurko, wygodne

fotele kryte skórą i szklana witryna, w której wyeksponowano zabytkowe
narzędzia chirurgiczne.

- Mam ci powiedzieć, że twój następny gość już tu jest.
- Nic się nie stanie, jak ta pani chwilę poczeka. A nie, przepraszam, to

jest pan. Nasza nowa kampania promująca zabiegi estetyczne wśród
mężczyzn zaczyna przynosić efekty. Nie dla każdego natura była tak samo
łaskawa.

Te słowa były echem gorzkiego komplementu, który padł z ust jej

pacjentki: „Nigdy nie będzie pani musiała poprawiać urody”. Simon też, los
był dla niego tak samo łaskawy jak dla niej. Pod względem męskiej urody
był ideałem. Symetryczny, proporcjonalny, zadbany, świetnie ubrany, nie
wyglądał na swoje czterdzieści pięć lat. A nitki siwizny w perfekcyjnie
ostrzyżonych włosach czyniły go jeszcze bardziej atrakcyjnym.

background image

Wygląda jak żywcem wyjęty z reklamy luksusowych włoskich

garniturów, pomyślała, obserwując jak wstawszy zza biurka, wkłada
marynarkę.

- Odsłuchałaś moją wiadomość?
- Yyyy…
- Zapomniałaś włączyć telefon po wyjściu z bloku operacyjnego, tak?
- Przepraszam, miałam ciężki dzień. A co to za wiadomość?
- Zaproszenie na galę charytatywną jutro. Gościem specjalnym będzie

lekarz z Londynu, który zadzwonił dziś rano i pytał o ciebie. Mówił, że znał
twoją mamę i chciał ci złożyć kondolencje. Z powodu urlopu naukowego
nie mógł być na pogrzebie, a zanim wrócił, przeprowadziłaś się tutaj.

Każdy, kto cokolwiek znaczył w Lodynie, znał matkę Olivii. Janice była

bowiem rozpoznawalną i cenioną kardiolożką ze świetnie prosperującą
praktyką przy Harley Street. Sława matki rozciągała się na córkę,
sprowadzając na Olivię presję, która powodowała w niej dyskomfort. Gdy
zainteresowanie stało się trudne do zniesienia, postanowiła przenieść się do
Nowej Zelandii.

- Dziękuję za zaproszenie, ale raczej nie skorzystam – odparła. – Nie

lubię tłumu, poza tym moje wyjściowe ubrania są jeszcze w pudłach
w magazynie, gdzie czekają, aż kupię mieszkanie.

- Jutro masz wolny dzień, prawda? Idź i coś kup. Na takich imprezach

poznaje się ludzi. Ważnych i wpływowych.

Służbowe wyjścia na imprezy, w tym charytatywne gale, były jedyną

aktywnością towarzyską jej matki. Olivia czasem uczestniczyła w tych
wydarzeniach razem z nią. I tak poznała Patricka, mężczyznę, w którym
wszyscy widzieli idealnego kandydata na jej męża. Zakończenie związku
było kolejnym, kto wie, czy nie najważniejszym powodem decyzji
o powrocie do kraju dzieciństwa, by zacząć tu wszystko od nowa. Olivia

background image

nie miała złudzeń, że matka nie zaprzątałaby sobie głowy nieudaną relacją,
traktując ją jak jeszcze jedną nic nieznaczącą niedogodność. I wiedziała, co
powiedziałaby o wieczornej gali: „Idź, Olivio. Trzeba się pokazywać.
Przecież tu chodzi o twoją karierę. Nie ma w życiu ważniejszych spraw niż
praca. Tylko na niej możesz polegać”.

- Przecież nie będziesz tam sama wśród obcych – przekonywał

Simon. – Ja też idę. Zajmę się tobą, obiecuję.

Odruchowo zerknęła na drzwi, jakby chciała się upewnić, że ma

którędy uciekać. Simon nie mógł wiedzieć, jak drażliwy temat poruszył.
Nieświadomie przypomniał Olivii o początku jej znajomości z Parickiem.
I o burzliwym końcu, który nastąpił wkrótce po śmierci matki.

Patrick po prostu wymienił Olivię na partnerkę, która gwarantowała mu

szybszy i bardziej spektakularny awans społeczny.

- Racja. – Simon podążył za jej wzrokiem. – Mój pacjent nie powinien

dłużej czekać. – Wstał i otworzył drzwi. – Daj znać, co zdecydowałaś.
Może przed galą wstąpimy gdzieś na drinka i pójdziemy tam razem.

Olivia wyszła na ulicę i wyciągnęła z kieszeni komórkę. Włączyła ją,

myśląc o tym, że nie powinna być niedostępna przez tyle godzin. Z drugiej
strony, gdyby wydarzyło się coś pilnego, personel wiedział, jak ją znaleźć.

Komórka zasygnalizowała nową wiadomość. Zerknęła na ekran, pewna,

że to Simon ze swoim zaproszeniem. Jednak nie. Ktoś dzwoniący
z nieznanego numeru zostawił wiadomość. Odsłuchała ją w samochodzie:

„Nazywam się Isaac Cameron” przedstawił się mężczyzna mówiący

z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem. Może irlandzkim? „Jestem
lekarzem ze szpitala w Cutler’s Creek”.

Nazwa miasteczka w Central Otago wytrąciła ją z równowagi.

W pierwszym odruchu chciała przerwać połączenie i skasować wiadomość,
ale było już za późno. Obcy głos przykuł jej uwagę.

background image

„Domyślam się, że nie ma pani ochoty tego słuchać, ale i tak powiem,

co mam do powiedzenia”. Usłyszała, jak nieznajomy nabiera powietrza,
szykując się do wypowiedzi. Ogarnął ją niepokój. Na wszelki wypadek
zatrzymała samochód i zgasiła silnik. Oparła głowę o zagłówek i siedziała
bez ruchu, pewna, że za chwilę usłyszy coś ważnego.

„Uznałem, że powinna pani wiedzieć, że pani ojciec umiera. Ma raka

trzustki. Ta sama choroba dwadzieścia lat temu zabiła jego ojca. Ale pani
miała to w nosie, bo z tego, co słyszałem, nie pofatygowała się pani na
pogrzeb dziadka”.

Oskarżycielski ton mocno ją dotknął. Na miłość boską, miała wtedy

trzynaście lat! Nawet nie pamiętała dziadka. A ojca nie widziała od dnia,
w którym odszedł. Skąd więc idiotyczny pomysł, żeby jechała na drugi
koniec świata na pogrzeb obcego człowieka?

Tymczasem mężczyzna kontynuował swoje wywody: „Pewnie nie

dowiedziałbym się o pani istnieniu, gdybym nie stał się mimowolnym
świadkiem rozpaczy ojca. Zobaczyłem go, jak płacze nad pudłem pełnym
listów i przesyłek, które mu pani odesłała, nawet ich nie otworzywszy”.

Co? Jakie listy? Jakie paczki? Niczego od ojca nie dostała. Przez lata

nawet do niej nie zadzwonił. Do dziś miała w pamięci przepłakane Boże
Narodzenie, pierwsze po tym, jak je zostawił. Matka robiła, co mogła, by ją
pocieszyć. Bezskutecznie.

Olivio, wiem, jak trudna jest dla ciebie ta sytuacja, ale uwierz, że nie

chciałabyś dorastać w takiej dziurze jak Cutler’s Creek. Tam nawet nie ma
porządnej szkoły. Moja nowa praca w Londynie daje nam wspaniałe
możliwości, wkrótce sama się przekonasz. Jestem pewna, że będziemy
mogły kupić ci kucyka, o którym marzysz”.

Czy matka wiedziała o tych listach? Niewykluczone. Kto wie, może

postanowiła odciąć Olivię od wieści z prowincjonalnej mieściny, by

background image

szybciej odnalazła się w wielkim mieście? Matka była zdolna do takich
akcji. Determinacji nigdy jej nie brakowało. Mogła wmówić sobie, że tak
będzie dla Olivii lepiej.

Otrząsnęła się ze wspomnień i skupiła na nagraniu: „Ojciec bardzo

panią kocha. I na pewno chciałby pani o tym powiedzieć przed śmiercią.
Nie mam pojęcia, ile czasu mu zostało, ale raczej niewiele, bo nie chce się
leczyć”.

Ciekawe dlaczego? Jeszcze mocniej ściągnęła brwi. Jeśli chory nie

podejmie leczenia, rak trzustki potrafi zabić w kilka tygodni. Czemu ojciec
nie chce walczyć? Czy nie ma obok siebie ludzi, którzy by go namówili na
leczenie?

Mężczyzna miał odpowiedź również na to pytanie. Jego ton się zmienił.

„Ja wiem, że nie ma pani o tym pojęcia i mało to panią obchodzi, ale chcę
pani powiedzieć, że my wszyscy tutaj przejmujemy się losem pani ojca.
Zależy nam na nim, bo to dobry i przyzwoity człowiek. Powinna się pani
wstydzić, że odwróciła się pani do niego plecami”.

- Nieprawda! – zawołała. – To nie ja się odwróciłam!
„Rozumiem, że całkowicie odcięła się pani od przeszłości” – zauważył

mężczyzna, jakby naprawdę prowadził z nią rozmowę. „Gdyby miejscowi
wiedzieli, co się dzieje z ich doktorem, poruszyliby niebo i ziemię, żeby
spełnić jego ostatnią wolę. Niestety, o niczym nie wiedzą, bo pani ojciec
sobie tego nie życzy. Zresztą jest tylko jedna osoba, która może coś dla
niego zrobić. I jest nią pani. Tylko pani może sprawić, że ojciec nie będzie
odchodził pogrążony w żalu”.

Mężczyzna zrobił pauzę. Może próbował opanować emocje, które

wymknęły mu się spod kontroli? Pewnie tak, bo gdy znów się odezwał,
mówił o wiele spokojniej. „Nie znam pani, doktor Donaldson. I chyba nie
chcę poznać, bo nie przepadam za ludźmi, którzy odwracają się od bliskich.

background image

Postanowiłem opowiedzieć pani o tym, żeby była pani świadoma, co się
dzieje, zanim będzie za późno. Bo tak sobie myślę, że jeśli odziedziczyła
pani po ojcu choćby ułamek jego serdeczności, nie odmówi mu pani
jedynej rzeczy, która wiele dla niego znaczy”.

Usłyszała ciężkie westchnienie, po którym padły słowa: „Nigdy nie

wiadomo, co nas czeka. Może się zdarzyć, że będzie pani gorzko żałowała,
że nie dała ojcu szansy…”.

Kliknięcie zasygnalizowało koniec połączenia. Wygenerowany

automatycznie głos poinstruował ją, że może skasować, zachować lub
jeszcze raz odtworzyć wiadomość. Nie wybrała żadnej opcji. Po prostu
rozłączyła się i długo siedziała w bezruchu. Osłupiała. I poruszona do głębi.

Nie pojmowała, dlaczego tak ją poruszyła ta historia. Dotąd uważała, że

to stare dzieje. Na pewno zirytowało ją, że jakiś obcy człowiek
bezpodstawnie ją oskarża. Zarzuca jej, że swym zachowaniem wywołała
cierpienie. Tak wielkie, że ojciec, którego widziała ostatni raz będąc
dzieckiem, do dziś przez nią płacze? Żołądek skurczył jej się boleśnie.
Ojciec był jej obojętny. Nieprawda. Nienawidziła go. Zostawił ją i odszedł,
nie oglądając się za siebie.

Czy na pewno?
Naprawdę do niej pisał? Wysyłał paczki? Ciekawe, co w nich było?

Może książki. Nagłe wspomnienie pojawiło się w jej głowie jak
nieproszony gość. Ojciec często obdarowywał ją książkami. To on jej czytał
na dobranoc. Wciąż pamiętała taką scenę: ojciec leży na brzegu łóżka
i opiera łokieć o poduszkę, a ona kładzie głowę na jego ramieniu i słucha.

Zacisnęła powieki, próbując powstrzymać łzy. Ostatni raz płakała przez

ojca przed wieloma laty. Była pewna, że już dawno uporała się z emocjami,
jednak wspomnienie wieczorów z ojcem czytającym jej do poduszki
ożywiło uśpione uczucia. Bardzo długo za nim tęskniła. Brakowało jej

background image

przytulania, błysku dumy w jego oczach, gdy opowiadała mu o jakichś
swoich dziecięcych sukcesach, jego śmiechu, a nawet zapachu niemodnej
wody kolońskiej, z którą za nic nie chciał się rozstać.

Negatywne emocje atakowały ją ze wszystkich stron. Dopiero co

straciła matkę i nagle dowiaduje się, że zostanie sierotą? Sama na świecie,
bez bodaj jednej bliskiej osoby? Nie mogła wykluczyć, że matka dopuściła
się wobec niej oszustwa. Nawet jeśli tak, dlaczego ojciec odpuścił? Gdyby
tylko chciał, na pewno znalazłby sposób, by do niej dotrzeć. Jak mógł
najpierw ją zostawić, a potem zrzucić na nią winę za brak kontaktu? Prawdą
jest, że nie chciała jechać na pogrzeb dziadka i że napisała do ojca list,
w którym informowała go, że nie chce o nim słyszeć. Była wtedy
nastolatką, miała prawo reagować impulsywnie. Ojciec był dorosły. Gdyby
mu na niej zależało, nie poddałby się tak łatwo.

I jeszcze jakiś obcy facet ma czelność ją oceniać. I arogancko stwierdza,

że nie chce jej poznać, bo nie warto. Nie puści mu płazem tak jawnej
niesprawiedliwości. Nerwowo sięgnęła po telefon.

Zaraz zadzwoni to tego całego Isaaca Camerona i powie, co myśli

o impertynentach, którzy atakują bogu ducha winnych ludzi. A do ojca
napisze i przypomni mu, kto tu kogo zostawił. Albo… Jej drżące palce
znieruchomiały nad ekranem. Albo powie mu to prosto w twarz.

Zamiast oddzwaniać, dotknęła ikonki symbolizującej przeglądarkę.

Chciała sprawdzić, ile zajmie jej podróż do Cutler’s Creek. Dunedin było
najbliższym większym miastem, ale okazało się, że w Queenstown też mają
lotnisko. Postanowiła, że poleci właśnie tam, a potem wypożyczy
samochód i pojedzie w głąb Wyspy Południowej. Jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z planem, nazajutrz późnym wieczorem będzie z powrotem
w Auckland. Na galę charytatywną na pewno nie zdąży, ale to akurat
najmniejsze zmartwienie.

background image

Zanim ponownie uruchomiła silnik i stanęła w korku, zawiadomiła

szpital, że bierze dzień urlopu i zorganizowała sobie zastępstwo. Napisała
też esemesa do Simona: „Przepraszam, nie dam rady pójść na tę galę.
Wypadło mi coś niespodziewanego i muszę na jeden dzień pojechać na
południe. W sprawach osobistych”.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Nowozelandzka wieś wyglądała zupełnie inaczej niż angielska. Była

bardziej dzika i wyludniona.

Przeprowadzka do Auckland nie była dla Olivii szokiem, gdyż

doskonale pamiętała je jako miasto swojego dzieciństwa. Natomiast nigdy
nie była w miasteczku takim jak Cutler’s Creek.

Przy głównej ulicy były kościół, miejska świetlica, stacja benzynowa

i pub. Pomnik poświęcony bohaterom wojny symbolicznie wyznaczał
początek części handlowej z zaskakująco przyzwoitym supermarketem,
kawiarenkami i ekscentrycznymi sklepikami ze starzyzną. Nie mogło też
zabraknąć straży pożarnej, przed którą Olivia dostrzegła karetkę
zaparkowaną obok wozu strażackiego.

Czuła się znużona długą jazdą, zaparkowała więc przy chodniku

i wysiadła rozprostować kości. Zaciekawiła ją remiza pełniąca funkcję
centrum szybkiego reagowania w nagłych wypadkach. Ciekawe, czy mają
tu stały zespół ratowników, czy w ich roli występują członkowie
ochotniczej straży pożarnej. Pewnie tak, gdyż rząd oszczędzał na
finansowaniu pogotowia i w ogóle publicznej opieki medycznej
w miasteczkach i wioskach. Aż dziw, że w Cutler’s Creek wciąż działa
szpital.

Olivia rozejrzała się dokoła, ale nie dostrzegła żywego ducha. No,

niezupełnie. Drugą stroną ulicy szła kobieta z psem. Miała na sobie długi
płaszcz z woskowanej bawełny i kalosze. Kiedy mijała Olivię, omiotła ją

background image

podejrzliwym spojrzeniem. Pies też łypał na nią bez entuzjazmu, przez co
poczuła się jeszcze bardziej obca.

Bo też ubrała się na tę podróż bez sensu, w elegancką garsonkę i buty

na obcasie. Naprawdę sądziła, że jak zamieni niebotyczne szpilki na
rozsądnej wysokości słupek, będzie wyglądała jak jedna z miejscowych
kobiet?

Odwróciła się do kobiety i jeszcze raz rozejrzała. Ośnieżone szczyty

górujące nad miasteczkiem zrobiły na niej duże wrażenie. W obliczu ich
majestatu czuła się mała. Może nawet słaba i krucha? Bez przesady. Miała
w sobie moc. Przyjechała tu, by się bronić przed bezpodstawnymi
oskarżeniami i była gotowa wziąć byka za rogi. Ludzie słabi i lękliwi nie
podejmują takich wyzwań, prawda?

Wsiadła do samochodu i ruszyła do szpitala, kierując się

drogowskazami. Jechała między domami zatopionymi w cienistych
ogrodach, w których pasły się zwierzęta. Kozy na łańcuchu, od czasu do
czasu jakieś prosię albo kucyk okryty derką. Jej kucyk nie potrzebował
derki. Mieszkał w ciepłej stajni i był doglądany, tak jak Olivia w swojej
prestiżowej szkole z internatem oddalonej od Londynu o godzinę jazdy
samochodem.

Od lat nie myślała o swoim ukochanym koniku. Wspomnienie przyszło

nagle i przepełniło ją smutkiem, nieodłącznym towarzyszem straty.

Wjechała na teren należący do szpitala w Cutler’s Creek i minęła

mężczyznę pracującego w ogrodzie. Ten zaś na jej widok oderwał się do
pracy i odprowadził ją wzrokiem.

- Co jest? – mruknęła pod nosem. – Nie miewacie tu

niezapowiedzianych gości?

Zerknęła na niego kątem oka. On też miał kalosze. Gdyby wyszedł

w nich na ulicę w Auckland, ludzie by się na niego gapili. A może nie. Im

background image

większe miasto, tym więcej trzeba się napracować, by się wyróżnić. Matka
ją tego nauczyła. Była bardzo dumna z córki, która błyszczała na tle
rówieśników. Nagrody za wyniki w nauce i w skokach przez przeszkody,
świetne oceny na studiach, wybór prestiżowej specjalizacji, a ostatnio
związek z odpowiednim kandydatem na męża.

Olivia nigdy do końca nie wiedziała, czy sukcesy i podziw zawdzięcza

własnym talentom, czy raczej temu, że jest córką znanej matki.

Będąc na świeczniku, zawsze jest się baczenie obserwowanym.

I surowo ocenianym. Nie inaczej będzie w tej mieścinie.

Rozległy parterowy budynek z drewna kojarzący się ze starą willą

w niczym nie przypominał nowoczesnej konstrukcji ze szkła i stali,
w której mieścił się jej luksusowy szpital. Chyba trudno o większy kontrast,
pomyślała, parkując na miejscu dla gości nieopodal wejścia.

Sprawdziła w lusterku, czy nie rozmazała sobie szminki, odetchnęła

głęboko i wysiadła. Niespodziewanie dopadły ją wątpliwości co do sensu
tej podróży. Skoro jednak dotarła do celu, nie zamierzała się wycofać.
Chciała załatwić tę sprawę jak najszybciej.

Siwowłosa kobieta w okularach wstała zza biurka. Nie kryjąc

zaskoczenia, obrzuciła Olivię taksującym wzrokiem, jak wcześniej
ogrodnik i kobieta z psem. Ta przynajmniej nie ma kaloszy, westchnęła
Olivia.

- Mogę w czymś pomóc?
- Mam nadzieję, że tak. Chciałabym się zobaczyć z doktorem

Donaldsonem.

- Jest pani umówiona?
- A bez tego się nie da? – Olivia uniosła brwi.
- To znaczy – kobieta zerknęła na jej garsonkę – jest pani

przedstawicielką firmy farmaceutycznej?

background image

No nie… Olivia straciła na moment pewność siebie. Naprawdę wygląda

jak przedstawicielka handlowa wciskająca wyroby medyczne? Jak
akwizytorka?

- Nazywam się… - zaczęła chłodno.
- Olivia – dokończył męski głos. – Bo któżby inny!
Zaskoczona odwróciła się, by zobaczyć, kto wszedł za nią do budynku.

Jakiś mężczyzna. Wysoki, z włosami w nieładzie i jednodniowym
zarostem, ubrany w lekarski fartuch, pod którym miał… no nie…dżinsy?

Sądząc po wyrazie twarzy, Olivia była ostatnią osobą, której się tu

spodziewał.

Albo którą chciał zobaczyć?
- A pan to pewnie Isaac Cameron? – domyśliła się.
- Bingo! – Uśmiechnął się zuchwale, by nie powiedzieć bezczelnie. –

Jak pani na to wpadła? Bo ja, przyznaję się bez bicia, namierzyłem panią
w internecie i widziałem zdjęcie.

Tym razem to Olivia się gapiła. Rozpoznała głos z charakterystycznym

celtyckim zaśpiewem, na żywo bardziej wyczuwalnym niż przez telefon.
Odsłuchując wiadomość, nie zastanawiała się, jak wygląda człowiek, który
do niej dzwonił. Dlatego teraz poczuła się skonsternowana. Więcej, była
w szoku.

Isaac Cameron był najbardziej atrakcyjnym facetem, jakiego widziała.

Jak to w ogóle możliwe, że dotąd podobali jej się wymuskani i do perfekcji
wystylizowani faceci, tacy jak Simon czy Patrick.

Człowiek, który stał przed nią, był ich przeciwieństwem. Od tygodni

ścigał go fryzjer, bezskutecznie, sądząc po niedbale odgarniętych z czoła
włosach sięgających ramion. I raczej przeczesanych palcami niż
grzebieniem.

background image

- Nie sądzę, żeby dwaj lekarze mieli co robić w tym szpitalu –

stwierdziła. – A moim ojcem pan nie jest.

Rejestratorka wydała zduszony okrzyk i szybko wróciła za biurko, które

było dla niej niczym port. Olivia czuła na sobie jej niechętny wzrok. Czyli
nie tylko doktor Cameron nie ma o niej najwyższego mniemania?

Nie podobało jej się to miejsce. Niepotrzebnie przyjechała. Była

opanowana, ale kłębiły się w niej przeróżne emocje. Dziwne, ale gdzieś
w środku czuła przyjemne mrowienie, które musiało być objawem stresu.
Bo przecież nie mogło być reakcją na przeszywające spojrzenie oczu
w kolorze ciemnego karmelu.

O rany! Ten facet ją kręci. Serio?! Kręci. I to jak!
On chyba jednak nie nadawał na podobnej fali, bo przerwał kontakt

wzrokowy i przyjrzał się jej ubraniu. Sądząc po lekkim grymasie,
zachwycony nie był, ale zaskoczony też raczej nie. Znów ją ocenia? Nie
podoba mu się, jak ona się ubiera i jak żyje. I że nie ma żadnej relacji
z ojcem. A tak w ogóle, nie podoba mu się…

- Miło, że pani pamięta, jak wygląda ojciec.
Nie zdołała powstrzymać pełnego irytacji fuknięcia. Rejestratorka

odchrząknęła, jakby próbowała zdusić śmiech. Albo dyskretnie ostrzec, że
jest jeszcze jeden świadek tej rozmowy?

Mężczyzna, który wyszedł z bocznego korytarza, sprawiał wrażenie

poirytowanego.

- Tu jesteś, Zac. Wszędzie cię szukam. Gdzie, do jasnej cholery,

utknąłeś kartę Geoffreya Watkinsa? Muszę zerknąć na jego ostatnie EKG.

Olivia zamarła. Znała ten głos jak swój własny. Na jego dźwięk

otworzyły się wrota do kopalni wspomnień. Nie chciała do nich wracać, bo
wraz z nimi odżywał ból złamanego serca. Nie kto inny jak ten właśnie
człowiek przez swój skrajny egoizm sprawił, że przeszła gwałtowną

background image

przemianę. Odkąd zniknął z jej życia, wiedziała, że już nigdy nie odważy
się nikogo pokochać równie mocno...

Odwróciła się z ociąganiem, jak w zwolnionym tempie. Jakby chciała

zyskać na czasie, zebrać siły, których potrzebowała, by stanąć twarzą
w twarz z ojcem.

Który kompletnie ją zignorował. Zaaferowany ledwie na nią zerknął,

lecz po chwili jego kroki zaczęły gubić rytm. Przyjrzał jej się uważniej
i pobladł. Olivia przestraszyła się, że za chwilę dostanie przez nią zawału.
Ze zdumieniem odkryła, że boi się, iż znów może coś stracić.

- Libby?
Zduszony ochrypły szept ojca sprawił jej nadspodziewanie wielki ból.

Ostatni raz słyszała to zdrobnienie, gdy była ośmiolatką. Potem już nikt nie
miał prawa tak jej nazywać. Nigdy...

- Mam na imię Olivia – powiedziała.
- Ale… do licha, co tu robisz?
- Jak to? – zdumiała się. – Przecież to był twój pomysł. To ty chciałeś...
Ojciec wciąż był blady. Widocznie nie spodziewał się, że jego ostatnia

wola zostanie tak szybko spełniona.

- Posłuchajcie… – Isaac wyciągnął ręce, jakby szykował się do

kierowania ruchem. – Przejdźmy może do pokoju lekarzy. Postaram się
wszystko wyjaśnić.

- Do mnie! I to już! – warknął Don. – Nie życzę sobie, żeby trąbiono na

prawo i lewo o moich prywatnych sprawach. Dziękuję! – Zgromił
rejestratorkę surowym wzrokiem, ta zaś poczuła się urażona.

- Doktorze, no wie pan?! Przecież pan mnie zna!
W odpowiedzi burknął coś pod nosem i ruszył w stronę gabinetu. Idąc

za nim, Olivia nie mogła oprzeć się refleksji, że ten gburowaty jegomość
w niczym nie przypomina ojca z jej wspomnień. Może i dobrze, że tak się

background image

zmienił. Nie miała ochoty grzebać się w przeszłości. Wyjaśni sobie z nim
parę spraw i wróci tam, skąd przyszła.

Szedł posłusznie za szefem i jego córką, obmyślając linię obrony.

Nawarzył piwa, ale chciał dobrze. Poza tym, kto mógł wiedzieć, że Olivia
Donaldson wpadnie do szpitala jak burza, na dodatek bez uprzedzenia.
Zaledwie wczoraj do niej zadzwonił, a ona już tu jest? O ludzie, musiał
niechcący trafić w czuły punkt…

Wprawdzie widział jej zdjęcie na stronie Kliniki Chirurgii Plastycznej

w Auckland, ale nie spodziewał się, że na żywo będzie… oszałamiająca.
Wysoka i smukła miodowozłota blondynka o oczach tak intensywnie
niebieskich, jakby nie były dziełem natury.

Z notki pod zdjęciem dowiedział się, że jest uznanym chirurgiem

plastycznym, lecz gdyby zapragnęła zostać modelką, sukces miała
murowany. Nie tylko jej uroda wywarła na nim wrażenie. Tembr głosu,
sposób, w jaki się poruszała, a może zapach perfum. Wszystko jedno, co go
tak urzekło. To omamy, pocieszał się. Skutek konsternacji wizytą, którą
zaaranżował, nie myśląc o konsekwencjach. Będą one przykre dla
wszystkich, a zwłaszcza dla niego.

Za chwilę dojdzie do konfrontacji.
Czuł przez skórę, że Don da mu popalić.
- Ty jej powiedziałeś, tak? Chyba prosiłem, żeby to zostało między

nami?

- To znaczy… - Wykonał ten telefon, zanim został poproszony

o dyskrecję. – Bardzo cię przepraszam, Don. Po prostu pomyślałem, że
twoja córka powinna wiedzieć i że…

- Chcesz mnie przed śmiercią jeszcze zobaczyć – wtrąciła Olivia. – Ale

to nieprawda?

background image

- Tak powiedziałeś? – Don przyszpilił Isaaca surowym spojrzeniem.
- Nie pamiętam dokładnie, co mówiłem. Na pewno byłem wkurzony, że

zostałeś tak potraktowany. Jak zobaczyłem te wszystkie odesłane listy,
których twoja córka nawet nie raczyła otworzyć, trochę mnie poniosło.

- Jakich listów nie raczyłam otworzyć? O czym pan mówi? – Teraz to

Olivia się zdenerwowała. – Nigdy nie dostałam od ojca żadnego listu!

Zac odruchowo spojrzał na górną półkę, gdzie stało pudło

z korespondencją. Olivia i Don wpatrywali się w niego wyczekująco. Mieli
przy tym identyczne marsowe miny, które go rozbawiły. Niedaleko pada
jabłko od jabłoni, pomyślał.

- Nie masz co się tam gapić – burknął Don. – Nic tam nie ma.

Wrzuciłem wszystko do niszczarki. A nawet gdybym ich nie zniszczył, i tak
były bez znaczenia. Stare dzieje.

Gdyby nie to, że Zac nie spuszczał oka z Olivii, może przeoczyłby

grymas zawodu na jej twarzy. Czyżby te listy były jednak dla niej ważne?
Może wcale nie kłamała, mówiąc, że ich nie dostała. Może chciałaby je
przeczytać. Wyczuł, że mimo pozornego spokoju jest wzburzona. Niedbałe
wzruszenie ramion, którym skwitowała słowa Dona, odebrał jak typowy
gest obronny.

- Szczerze mówiąc, jest mi obojętne, co się z tymi listami stało.

Rozumiem, że spotkanie ze mną nie figuruje na liście twoich priorytetów.
Nic dziwnego, skoro przez dwadzieścia pięć lat nie znalazłeś dla mnie
czasu. W gruncie rzeczy przyjechałam, żeby ci powiedzieć, że postępujesz
wobec mnie nie fair…

Ledwie wyczuwalne drżenie jej głosu wystarczyło, by Zac gorzko

pożałował, że do niej zadzwonił. Jakim prawem wlazł z butami w cudze
sprawy i spowodował czyjeś cierpienie? Don był blady jak ściana
i wyglądał, jakby miał zaraz paść trupem. Jeśli coś mu się stanie, będzie

background image

miał go na sumieniu. Olivia też pobladła. Rozdrapywanie starych ran
musiało sprawić obojgu ból.

- Jak możesz opowiadać ludziom, że to ja ciebie odrzuciłam? Przecież

wiesz, że było odwrotnie. Co to za ojciec, który znika z życia dziecka bez
słowa wyjaśnienia?

Zac chciał zaprotestować. Powiedzieć Olivii, że jest niesprawiedliwa,

gdy mówi, że jej ojciec nie ogląda się za siebie. Nie dalej jak wczoraj
spoglądał wstecz. I płakał. A on był tego mimowolnym świadkiem. Nie
odezwał się jednak słowem. Już i tak powiedział za dużo.

- Taki ojciec jest po prostu do niczego – odparł Don. – Nie mam do

ciebie żalu, że mnie nie lubisz. Jednego tylko nie rozumiem: dlaczego
zadałaś sobie trud, żeby tu przyjechać?

- Bo ktoś mi zasugerował, że kiedyś mogę pożałować szansy na ostatnie

spotkanie z tobą. – Uniosła dumnie głowę. – Właściwie przyjechałam, żeby
powiedzieć ci prosto w oczy, co o tobie myślę. A nie mam o tobie
wysokiego mniemania. Ani jako ojcu, ani mężu mojej mamy. Która zresztą
często powtarzała, że nie wspierałeś jej ambicji. Jako lekarz też wypadasz
słabo, bo co to za doktor, który nie chce się leczyć? Jaki przykład dajesz
pacjentom? Kto ci zaufa i zastosuje się do twoich zaleceń, skoro sam
odmawiasz leczenia?

Zac syknął. Sam by to chętnie powiedział Donowi, ale nie miałby

w sobie takiego…ognia. Przez Olivię przemawiała złość, ale dałby sobie
głowę uciąć, że gniew jest tu jedynie zasłoną dymną. Patrzył bowiem na
dorosłą, pewną siebie kobietę, a widział zdezorientowaną i skrzywdzoną
dziewczynkę, która nie rozumie, dlaczego ojciec ją porzucił.

Swoją drogą, co temu Donowi strzeliło do głowy, by tak bezwzględnie

postąpić z własnym dzieckiem? Miał ochotę objąć Olivię i przytulić, ale
domyślał się, że jego gest nie spotka się z ciepłym przyjęciem.

background image

Niepotrzebnie przyszedł z nimi do gabinetu. Don i jego córka powinni

rozprawić się z przeszłością sami. Nie jego sprawa, czy i jak to zrobią.

Don jakby czytał w jego myślach.
- Nie twoja sprawa, czy się leczę, czy nie – warknął do Olivii. – Nikt cię

tu nie zapraszał, a już na pewno nie ja. Po coś tu w ogóle przyjeżdżała? To
nie miejsce dla ciebie. Nie pasujesz tu, tak samo zresztą jak twoja matka.
Zbieraj się stąd, pókim dobry!

O nie… Zac wstrzymał oddech.
- Spokojnie! Nie unoś się tak. – Olivia odwróciła się do ojca plecami. –

Właśnie wychodzę.

Zac potrzebował chwili, by po tym, jak trzasnęły drzwi, zebrać się

w sobie i spojrzeć Donowi w oczy. Spodziewał się wybuchu złości, który
ku jego zdziwieniu nie nastąpił. Don był smutny. Zac nie przypominał
sobie, by kiedykolwiek widział równie przybitego człowieka.

- Ty też stąd idź. Zostaw mnie samego, dobrze?

Tak jej ręce drżały, że dopiero za drugim podejściem uruchomiła silnik.

Przejechała parę mil, ale musiała się zatrzymać, bo łzy wciąż napływały jej
do oczu. Wytarła je wierzchem dłoni i głęboko odetchnęła. Dlaczego, na
Boga, zareagowała tak emocjonalnie? Czego spodziewała się po człowieku,
który zniknął z jej życia, gdy była o wiele za młoda, by zrozumieć jego
motywy?

Czyżby gdzieś głęboko żywiła złudną nadzieję, że ojciec mimo

wszystko ją kocha, jak zasugerował nieznajomy?

Nic bardziej mylnego. Ojciec jasno dał do zrozumienia, że nawet

w obliczu śmierci nie chce jej oglądać. Do ich niepotrzebnego spotkania
doszło dzięki fanaberii obcego człowieka, który nieświadomie odgrzebał
zadawnione sprawy. Owszem, mocno to przeżyła, ale sobie z tym poradzi.

background image

Doszła do wprawy już jako kilkunastolatka i nic się pod tym względem nie
zmieniło.

Szkoda, że tu przyjechała. Popełniła błąd, który szybko naprawi. Po

prostu musi uciec jak najdalej od tego przeklętego miejsca i zapomnieć, że
tu była.

Przynajmniej dobrze, że opuściła już miasteczko. Zostawiła je za sobą

i jechała drogą wijącą się pośród pól.

Mijały minuty, a z każdą z nich w Olivii narastało przeczucie, że nie

będzie jej łatwo zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie chodzi
o nieprzyjemną rozmowę z ojcem, bo to akurat szybko zepchnęła do
obszaru, w którym pogrzebała wszystkie reminiscencje z nim związane.
Nie, nie ojciec jest tu problemem.

Czuła przez skórę, że ktoś inny będzie zaprzątał jej myśli. Mąciwoda.

Nieodpowiedzialny nicpoń, który pechowym zrządzeniem losu wyskoczył
jak diabeł z pudełka i narobił zamieszania.

Niestety, Isaac Cameron ma szansę stać się głównym bohaterem jej

dociekań, czy kiedykolwiek wcześniej pożądanie wybuchło w niej
z podobną siłą i czy ma szansę jeszcze raz poczuć ten słodki skurcz w dole
brzucha.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Działo się z nią coś niedobrego.

Nie dość, że każda myśl o nim działa jak elektrowstrząs, to jeszcze rzuciło
jej się na uszy. Słyszała bowiem narastający warkot. Tak ogłuszający, że
skuliła się i spojrzała w górę.

I wcisnęła gaz do dechy.
Opony zapiszczały i samochód stanął prawie w miejscu. Mały samolot

pojawił się nie wiadomo skąd.

Przeleciał tuż przed maską samochodu, ledwie parę centymetrów ponad

dachem. Zdołał nabrać trochę wysokości, lecz już po chwili wyjący silnik

background image

zaczął się krztusić i samolot gwałtownie opadł w dół.

Co ten pilot wyprawia? Próbuje lądować awaryjnie? Jeśli tak, musi

wznieść się o wiele wyżej, by nie zahaczyć o korony cyprysów. Tylko jak,
skoro ma problemy z silnikiem?

Nie udało się. Olivia z przerażeniem patrzyła, jak koła zaczepiają

o gałęzie, po czym maszyna zaczyna się kołysać, lecąc wprost ku ziemi.
Wystraszone owce, becząc w niebogłosy, rozbiegły się na wszystkie strony.
Sekundę później koła dotknęły gruntu. Samolot poskoczył, po czym zarył
nosem w trawie, obrócił się i upadł kołami do góry.

Zszokowana nie mogła się ruszyć. Na szczęście niemoc trwała nie

więcej niż sekundę. Opanowała nerwy i wyskoczyła z samochodu. Ruszyła
w stronę pastwiska, dzwoniąc jednocześnie na numer alarmowy.

- Gdzie wydarzył się wypadek?
- Przy stanowej numer jeden, jakieś dziesięć minut jazdy za Cutler’s

Creek w stronę Dunedin.

- Co dokładnie się stało?
- Mały samolot, chyba cessna, rozbił się na pastwisku.
- Wiadomo, ile osób jest w środku?
- Nie mam pojęcia. Przeleciał dosłownie nad moją głową, ale nie

zauważyłam…

- Proszę opisać, co się teraz dzieje.
- Niewiele widzę, jestem dość daleko. – Widziała dym unoszący się nad

wrakiem, ale nie mogła dostrzec, czy wewnątrz lub na zewnątrz ktoś się
rusza. Nie mogła podejść bliżej, ponieważ teren był ogrodzony.

- Proszę się nie rozłączać – usłyszała od dyspozytora. – Pomoc jest już

w drodze.

background image

Bezradnie rozejrzała się po pustej autostradzie. Oby zaraz ktoś

nadjechał i miał pojęcie o udzielaniu pierwszej pomocy. Od strony Cutler’s
Creek usłyszała wycie syreny. Domyśliła się, że to sygnał zwołujący
strażaków ochotników i ratowników medycznych.

Nawet jeśli wyruszą natychmiast, dojazd zajmie im kilkanaście minut.

Te minuty są bezcenne dla poszkodowanych, którzy na skutek obrażeń
balansują na granicy życia i śmierci. Człowiek uwięziony we wraku może
się teraz wykrwawiać. Albo dusić, wisząc na pasach głową w dół.

Jako lekarka nie mogła bezczynnie czekać, aż nadejdzie pomoc. Jednak

myśl, że jako pierwsza dostanie się rannych, mocno ją stresowała. Zdarzało
jej się pracować na oddziałach ratunkowych, ale tam miała do dyspozycji
nowoczesny sprzęt i w razie problemów mogła liczyć na pomoc
specjalistów. Tu jest zdana na siebie, sama na bezludziu, nad którym
wznoszą się szczyty gór, które onieśmielają swoją potęgą. I nie ma torby
medycznej…

Chyba pierwszy raz w życiu będzie musiała polegać wyłącznie na sobie.

Czyjeś życie będzie zależało od tego, czy dokona właściwej oceny. A czasu
do namysłu nie będzie, pozostanie instynkt i wiedza.

Jak na złość w trakcie praktyki nie nauczyła się przechodzić przez

ogrodzenie zabezpieczone drutem kolczastym. Mimo to jakimś cudem
zdołała przedostać się na drugą stronę, choć nie obyło się bez szkód – jej
wąska spódnica strzeliła w szwie. Szczęśliwa, że skończyło się tylko na
tym, ruszyła po nierównej darni. Nie miała pojęcia, jak gołymi rękami
zdoła otworzyć drzwi samolotu i wyciągnąć rannych...

Nim dobiegła do wraku, zatrzymała się nie tylko po to, by złapać

oddech. Kiedyś brała udział w warsztatach, podczas których ratownicy
uczyli, jak powinna zachować się osoba, która jako pierwsza dotrze na
miejsce wypadku. Strzępy informacji wypływały z pamięci, między innymi

background image

fragment o tym, że najpierw trzeba ocenić sytuację pod kątem zagrożeń dla
osób idących z pomocą.

Sprawdzić, czy na przykład nie wycieka paliwo albo czy linie

energetyczne nie zostały zerwane, by samemu nie stać się ofiarą.

Rozejrzała się i upewniła, że druty z prądem nie są uszkodzone. Przy

okazji spostrzegła, że przez bramę wjeżdża pojazd z migającymi światłami
na dachu. Nie był to ani wóz strażacki, ani karetka. Wyglądał na zwykły
samochód terenowy z kogutem przyczepianym na magnes. Odległość nie
pozwalała jej dostrzec twarzy kierowcy, ale i tak wiedziała, kto siedzi za
kierownicą.

Isaac Cameron.
W tej chwili była gotowa wybaczyć mu, że nieproszony ingerował w jej

życie. Jeszcze nigdy tak bardzo nie ucieszyła się na widok drugiego
człowieka. Nie będzie musiała zmagać się ze wszystkim sama.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie przypuszczał, że jeszcze zobaczy tę kobietę.
Gdyby miał wybierać partnera do trudnej akcji ratunkowej, na pewno

nie postawiłby na tę panią, ale musiał przyznać, że się nie oszczędzała.

Gdy nadjechał, biegła przez pastwisko, zdeterminowana pomóc

poszkodowanym. Zatrzymał się w pewnej odległości od samolotu i złapał
torbę medyczną.

Był skupiony, ale zauważył, że doktor Donaldson rozerwała spódnicę

garsonki, a jej do niedawna nieskazitelna fryzura jest w nieładzie. Nie
byłaby zachwycona, gdyby jej powiedział, że jest uwalana owczym łajnem.
Darował to sobie, bo jej wygląd był w tej chwili najmniej istotny.

- Widziała pani, jak spadł? – Rzucił torbę na ziemię i przykucnął,

próbując dostać się pod biegnącą ukośnie rozpórkę, która łączy skrzydło
z kadłubem samolotu.

- Widziałam. Przeleciał mi tuż przed maską.
- Próbował lądować? – Zac dostrzegł w kokpicie skuloną postać.
- Chyba tak, ale zahaczył kołami o drzewa. Miał jakieś problemy

z silnikiem.

Nie wątpił, że musiało dojść do awarii, skoro samolot uderzył w ziemię

z takim impetem, że śmigło wbiło się głęboko w grunt, a szyba
z plexiglasu, na której widniały ślady krwi, popękała.

- Widzę tylko jedną osobę. To pewnie pilot. Halo, słyszysz mnie?! –

Uderzył pięścią w boczne okno. – Jestem lekarzem. Zaraz ci pomożemy.

background image

- Żyje? – Olivia była bardzo przejęta.
- Nie wiem. Nie reaguje. – Mocno szarpnął za drzwi, ale nie udało mu

się otworzyć ich na tyle szeroko, by mógł dostać się do środka.

Zaparł się więc plecami o rozpórkę i pociągnął z całych sił. Za trzecim

razem się udało – szczelina była wystarczająco duża, by dostać się do
poszkodowanego. Podciągnął go i wyprostował ile się dało, po czym
odchylił mu głowę, by odblokować drogi oddechowe. Gdy to robił, po
czole mężczyzny popłynęła krew. Ranę zasłaniały włosy, więc Zac nie mógł
ocenić, jak jest rozległa i czy stanowi poważne zagrożenie. Ranny głośno
jęknął.

- Gdzie cię boli, chłopie? – Szczęście, że to nikt z miejscowych.

Wypadek w miasteczku tak małym jak Cutler’s Creek z reguły oznaczał, że
wśród ofiar będzie ktoś znajomy, co miało druzgocący wpływ na
społeczność.

Zac pamiętał, jak tutejszy policjant pojechał do wypadku drogowego,

w którym brał udział jego własny syn.

Dla Zaca udzielanie pomocy w nagłych wypadkach było szczególnie

trudne, bo wyzwalało lawinę traumatycznych wspomnień. Zwłaszcza tych
związanych z Mią.

Dla własnego dobra nauczył się odcinać emocje – co z pewnością nie

było powodem do dumy, bo za bardzo kojarzyło się z powszechnie
krytykowaną znieczulicą – lecz w pewnych przypadkach było kołem
ratunkowym. Jak wtedy, gdy ratował syna Bruce’a. Jednak zawsze jest
łatwiej, gdy udziela się pomocy obcej osobie.

- Plecy… Moja noga – wychrypiał mężczyzna.
- Możesz oddychać?
- Boli mnie… - Mówił z trudem, oddech miał płytki, ale w ciasnym

kokpicie Zac nie miał szans go zbadać.

background image

- Jak się nazywasz?
- Dave… Wilson.
- Wiesz, gdzie jesteś?
- Gdzieś niedaleko… Boże, co się stało?
- Miałeś wypadek. Nie ruszaj się, Dave. Zaraz cię stąd wyciągniemy. –

Zac zerknął przez ramię i napotkał spojrzenie Olivii.

Sądząc po wyrazie oczu, była przestraszona. Nie dziwił się. Przywykła

do warunków nowoczesnych szpitali, gdzie zespół specjalistów pochyla się
z troską nad każdym przypadkiem. A tu nagle musiała opuścić strefę
komfortu. Widział, że chce pomóc. I doceniał to.

- W torbie jest kołnierz ortopedyczny. Dasz mi?
- Jasne.
Musiał przyznać, że jest szybka. W ułamku sekundy dostał kołnierz

i zaczął go zakładać Dave’owi.

- Wiem, boli, ale musimy zabezpieczyć kark – tłumaczył, słysząc, jak

Dave syczy z bólu. – Jak tylko cię stąd wyciągniemy, damy ci coś
przeciwbólowego.

My...
Jakby byli partnerami z zespołu? Służby ratownicze na pewno już jadą.

W samochodzie miał odbiornik do łączności radiowej, przez którą
komunikują się ratownicy i słyszał, że na łączach panuje spory ruch, był
jednak zbyt daleko, bo słyszeć, co mówią koledzy ze straży i policji.
Powinien poinformować ich, jak wygląda sytuacja i upewnić się, że
wezwali pogotowie lotnicze, lecz nie miał jak tego zrobić.

Tak, w tej chwili on i córka Dona Donaldsona byli partnerami. Tak

jakby.

background image

Cały czas podtrzymując głowę rannego, wolną ręką próbował odpiąć

jego pas.

- Jasna cholera…
- Co się stało?
- Nie mogę go wypiąć. Nie dosięgam do klamry.
- Może ja spróbuję? – zaofiarowała się Olivia.
Przesunął się, by zrobić jej miejsce, ale i tak ledwie się zmieściła.
- Ostrożnie. Nie skalecz się. Tu jest od cholery ostrych rzeczy –

ostrzegł.

- Wiesz, że on krwawi? Bardzo mocno.
- Skąd?
- Nie wiem. Chyba z podudzia.
- Trzeba go wyciągnąć.
- Wiem. Dobra, znalazłam zapięcie, ale nie działa. Czekaj. – Przylgnęła

do Zaca jeszcze mocniej, tak że nie był w stanie się ruszyć. – Nic z tego.
Zakleszczyło się.

- W tylnej kieszeni spodni.
- Co?
- Mam tam narzędzie wielofunkcyjne. Sam nie sięgnę, nie mogę ruszyć

ręką. Wyciągnij je, to przetniemy pas.

Poczuł jej palce na pośladku. Powinien być skoncentrowany na pilocie,

obserwować go, kontrolować jego oddech i planować dalsze kroki, jak już
uda się wyciągnąć go z wraku, ale… ale miał niezwykle realistyczne
odczucie, że dłoń tej kobiety ślizga się po jego ciele. Przez ułamek sekundy
dosłownie czuł, jak piecze go skóra i przyjemnie mrowi wzdłuż kręgosłupa.

Coś takiego nie przydarzyło mu się od…

background image

O nie! Czyżby wspomnienia związane z Mią nawiedzały go nie tylko

wtedy, gdy ratował czyjeś życie? Nie chciał być kompletnie znieczulony,
gdy jednak wahadło wychylało się zbyt daleko – w stronę emocji trudnych
do okiełznania – zaczynał odczuwać niepokój. Po prostu nie chciał takiej
huśtawki.

- Zdejmij osłonę – polecił. Następnie poinstruował ją, jak ma przeciąć

pas. – Tylko ostrożnie, nie skalecz się!

Cały czas podtrzymywał głowę pilota, by się nie osunął. Jednocześnie

obserwował, jak Olivia zmaga się z pasem. Zauważył, że mimo stresu jest
uważna. Postępowała zgodnie z jego wskazówkami i cały czas zwracała
uwagę na stan rannego. Kiedy wreszcie przecięła pas, zabezpieczyła
narzędzie osłoną i schowała do kieszeni żakietu.

Doceniał jej dokładność. I odwagę, bo przecież nie każdy zgodziłby się

wejść do rozbitego samolotu. W dodatku była silna, o czym przekonał się,
gdy pomagała wyciągnąć Dave’a z kabiny.

Okazało się, że jest poważnie pokiereszowany. Gdy go dotykali,

krzyczał z bólu, co było dobrym znakiem, że układ oddechowy ma drożny,
ale wiadomo było, że i tak będzie potrzebował maski tlenowej. Trzeba
podać mu środki przeciwbólowe, a to wymaga wprowadzenia wenflonu do
żyły. Rany też wymagały opatrzenia, by się nie wykrwawił.

Szok pourazowy sprawił, że stał się nienaturalnie pobudzony, aby więc

przetransportować go do szpitala, konieczne będą środki uspokajające
i krótkotrwała narkoza, bez której nie dałoby się go zaintubować.

Dźwięk syren alarmowych narastał, strażacy byli blisko. Tyle że jako

ochotnicy zostali przeszkoleni z udzielania pierwszej pomocy
w podstawowym zakresie. Ich wiedza może więc okazać się
niewystarczająca. Tu naprawdę trzeba być fachowcem.

background image

Oby Olivia sprostała zadaniu i była równie biegła w sztuce medycznej,

co odważna i silna.

Dotąd nie widziała lekarza, który skutecznie prowadziłby akcję

ratunkową, mając do dyspozycji jedynie torbę z podstawowym
wyposażeniem. Zac wykorzystywał te ograniczone środki po mistrzowsku.
Dzięki jego doświadczeniu Dave otrzymał pomoc nie gorszą niż na
świetnie wyposażonym oddziale ratunkowym.

Olivia wzięła na siebie większość asysty i pomagała Zacowi nawet

wtedy, gdy przyjechała karetka. Gdy zakładała Dave’owi wenflon, Zac
mógł ocenić obrażenia głowy i klatki piersiowej rannego. Gdy podawała
kroplówkę ze środkiem przeciwbólowym, dwaj ratownicy tamowali
krwotok z głębokiej rany ciętej podudzia.

- Hej, czujecie? – zapytał nagle jeden z nich.
Zac wyjął z uszu stetoskop i wciągnął powietrze.
- Masz rację, Ben. Paliwo wycieka.
- Na szczęście chłopaki ze straży zaraz tu będą.
- Nie ma co czekać, trzeba go stąd zabrać. Lecę po nosze! – Drugi

z ratowników pobiegł do karetki.

- Odsuń się na bezpieczną odległość – polecił Zac Olivii. Przestał

zwracać się do niej per pani, bo uznał, że nie czas ani miejsce na
kurtuazję. – Najlepiej stań za karetką, bo tu zaraz może być niebezpiecznie.

- Wcześniej też było. – Wzruszyła ramionami. – Nie ruszę się stąd.

Dave, ma pan alergię na jakieś leki?

- Nie, nigdy nie miałem. Jezu, jak to boli…
- Wiem, zaraz coś na to poradzimy. – Napełniła strzykawkę lekiem

i włożyła końcówkę do wenflonu. Wiedziała, że Zac ją obserwuje i że
powinna najpierw zapytać go o zgodę na podanie leku.

background image

Spojrzał jej w oczy i skinął głową. Miała wrażenie, że dostrzega w jego

spojrzeniu więcej niż tylko zgodę na podanie leku. Szacunek? Może.
W każdym razie od razu poczuła się pewniej.

Ratownik wrócił z lekkimi noszami, które rozwierały się jak nożyce,

dzięki czemu łatwiej było ułożyć na nich poszkodowanego z urazem głowy
czy kręgosłupa.

- Dobra, próbujemy go przełożyć – komenderował Zac. – Uwaga na

kręgosłup. Ja zabezpieczam głowę, Olivio, ty bierzesz go pod ręce,
a chłopaki ogarną resztę. Gotowi? Na trzy obracamy go na prawy bok.

Ostrożnie, lecz sprawnie przekręcili Dave’a na prawą stronę, tak by

dało się wsunąć pod niego połowę noszy, po czym powtórzyli tę czynność,
przewracając go na lewą stronę. Spięli nosze i pośpiesznie odeszli. Olivia
zgarnęła, co leżało w zasięgu ręki, i pobiegła za nimi.

Zdążyła jeszcze zobaczyć wóz strażacki wjeżdżający na pastwisko

i nagle usłyszała podejrzany świst, znak, że zapaliło się paliwo. Fala gorąca
uderzyła ją w plecy z taką siłą, że upadła. Dopiero po chwili uświadomiła
sobie, że to nie fala uderzeniowa ją przewróciła. Ktoś ją mocno popchnął
i osłonił własnym ciałem.

Leżała otoczona silnymi ramionami i ze zdumieniem wpatrywała się

w brązowe oczy, które miały tak niesamowity wyraz, że z wrażenia
wstrzymała oddech. Czy widziała w nich strach? Nawet jeśli, błyskawicznie
zniknął. Zac wstał i podał jej rękę.

- Przepraszam, że cię przewróciłem. Nie byłem pewny, czy jesteśmy

poza polem rażenia. Nic ci nie jest? – pytał i jednocześnie patrzył, czy
pacjent jest bezpieczny.

- Wszystko w porządku. Trochę się przestraszyłam – przyznała, patrząc

na płonące szczątki.

background image

Chyba przesadziła z tą szczerością. Przypomniała sobie wiadomość

głosową, którą jej zostawił. Nie krył, że nie ma o niej dobrego zdania. Tego
tylko brakowało, by uznał ją za tchórzliwą babę. Jej obawy okazały się
zbędne. Z jego oczu wyczytała, że rozumie jej lęk. I jest pełen uznania dla
tego, co pokazała.

- Chłopaki ze straży zaraz się tym zajmą. Najważniejsze, że nikomu nic

się nie stało.

Rozejrzała się dokoła. Na pastwisku panował nerwowy ruch, ludzie

biegali, pokrzykując. Nikt nie zwracał uwagi na wystraszone owce, które
wybiegły przez otwartą bramę prosto na jezdnię, co mogło skończyć się
wypadkiem. Chwilowo nikt nie miał głowy, by je łapać, zwłaszcza że stan
rannego zaczął się pogarszać.

- Zaraz będzie bez kontaktu – stwierdził ratownik.
Zac zaczął sprawdzać reakcję na bodźce. Dave był półprzytomny. Nie

otwierał oczu i nie był w stanie wydobyć z siebie niczego poza bełkotliwym
jękiem.

- Możesz sprawdzić, za ile będzie śmigłowiec?
- Za jakieś dziesięć do piętnastu minut – odparł Ben.
- Dobra, nie ma wyjścia, muszę mu zrobić szybką intubację, bo w takim

stanie nie nadaje się do transportu.

Ratownik wyjął z torby pakiet z lekami i sprzętem. Spojrzał pytająco na

Zaca, ten zaś skinął głową.

- Będziesz mi asystowała? – zapytał, patrząc na Olivię.
- Jasne. – Wzięła od ratownika zestaw do intubacji. W czasach

rezydentury bardzo podobała jej się praca na anestezjologii. Z tego czasu
została jej wiedza, jak podawać leki zwiotczające mięśnie i jak bezpiecznie
wsunąć do tchawicy rurkę intubacyjną.

background image

Tyle że wykonywała tę procedurę w sterylnych warunkach szpitalnych.

Perspektywa przeprowadzenia intubacji na środku pastwiska, z tlącym się
wrakiem za plecami i ludźmi, którzy krzykiem próbowali zgonić z jezdni
owce, była… ekscytująca.

Wręcz przyprawiająca o dreszczyk, stwierdziła, gdy podawała

Dave’owi krótko działający anestetyk oraz środek zwiotczający mięśnie.

Zac przykląkł za jego głową i przy pomocy laryngoskopu sprawnie

wprowadził rurkę do tchawicy. Szybko przyłączył maskę tlenową
i trzymając ją jedną ręką, osłuchiwał Dave’a stetoskopem, by upewnić się,
że jego drogi oddechowe nie są zablokowane. Wykonał tę niełatwą
procedurę tak szybko, że Olivia z wrażenia zaniemówiła.

No no! Co za zwinne ręce! I jaka pewność ruchu!
Śmigłowiec pogotowia wylądował chwilę po tym, jak zabezpieczyli

rurkę intubacyjną i upewnili się, że parametry życiowe rannego są na tyle
stabilne, że możliwy jest bezpieczny transport.

Gdy maszyna siadała na łące, nadleciał mniejszy helikopter należący do

telewizji. Zrobił kilka kółek nad miejscem wypadku, tak by operator mógł
nakręcić parę ujęć, po czym odleciał. Ratownicy wiedzieli, że pacjent jest
przygotowany do transportu, więc nawet nie wyłączyli wirnika. Olivia stała
w bezpiecznej odległości, ale czuła gwałtowny ruch powietrza młóconego
przez łopaty.

Patrzyła, jak ratownicy zabierają rannego na pokład, machają Zacowi

i podrywają śmigłowiec do lotu. Akcja dobiegła końca, lecz Olivia wciąż
czuła, jak buzuje w niej adrenalina. Być może Zac też to czuł, bo gdy szli
w kierunku karetki i jego samochodu, uśmiechnął się do niej. Wprawdzie
półgębkiem, ale to wystarczyło, by twarz mu pojaśniała.

Ten ni to uśmiech, ni grymas sprawił, że Olivia znów poczuła

przyjemny skurcz w dole brzucha. Taki sam jak wtedy, gdy zobaczyła Zaca

background image

w szpitalu. Nie było sensu udawać, że to reakcja na stres związany
z ratowaniem życia, bo przecież nie o to chodzi, prawda?

Isaac Cameron miał poważne szanse zostać najbardziej trwałym

wspomnieniem tej niespodziewanej perturbacji w jej życiu. Co
zaniepokoiło ją na tyle, że nie zareagowała uśmiechem na uśmiech i uciekła
spojrzeniem w bok. A konkretnie zerknęła na zegarek z takim skupieniem,
jakby sprawdzenie godziny było w tej chwili najważniejsze. Bo, niestety,
było.

- O nie…
- Stało się coś? – Zac spoważniał.
- Nie zdążę na samolot z Dunedin.
Przelotny uśmiech na jego twarzy mocno ją zirytował. Ciekawe, co go

tak bawi? Spojrzała na niego z wyrzutem i zorientowała się, że on wcale nie
patrzy jej w twarz, tylko gapi się na jej sylwetkę jak jakiś gimnazjalista.

- Pewnie nie masz ubrań na zmianę?
- Słucham? – Ani przez moment nie zastanawiała się, w jakim stanie

jest jej garderoba. Dopiero teraz przypomniała sobie, że rozdarła spódnicę.
Spojrzała na siebie i zaniemówiła. Wszystko ubrudzone ziemią, poplamione
krwią i… o nie, tylko nie to… uwalane owczym łajnem? A eleganckie
miejskie buty nadawały się do wyrzucenia.

- Zac, wrzuciliśmy ci torbę medyczną na pakę – zawołał Ben, który

z kolegą kończył pakować sprzęt do karetki.

- Dzięki, stary!
- Widzimy się jutro wieczorem na szkoleniu, tak?
- Tak jest. Chyba że pogoda pokrzyżuje nam plany.
- Fakt. Jak ta burza, którą zapowiadają, nadejdzie szybciej, będziemy

mieli ręce pełne roboty. Tak czy owak, widzimy się jutro.

background image

Karetka i wóz strażacki minęły się w bramie z radiowozem, który

podjechał do terenówki Zaca.

- Cześć, doktorze! – przywitał go policjant, opuściwszy szybę. –

Podobno miałeś tu niezłą jazdę?

- Tak, ale ja dotarłem tu już po fakcie. Najlepiej, jak pogadasz z doktor

Donaldson, która była naocznym świadkiem.

- Doktor Donaldson? – Zaskoczony policjant spojrzał na Olivię, ale

szybko przywołał się do porządku. – Chętnie z panią porozmawiam, muszę
spisać zeznania. Zaczekam tu na inspektorów z Komisji Badania
Wypadków Lotniczych. Oni też będą chcieli z panią porozmawiać. Zostanie
pani u nas na parę dni?

- Raczej nie. Właśnie wracam do Auckland. – Skinęła w stronę swojego

samochodu, wokół którego zebrały się owce, tak że widać mu było tylko
dach.

- Dobrze by było, gdyby spotkała się pani z inspektorami.
- Poza tym przydałby ci się prysznic. No i chyba będziesz musiała

oddać ubrania do pralni – zauważył Zac. – Jedź ze mną do szpitala, tam się
ogarniesz.

- Nie ma mowy! – Wiedziała jedno: jej noga nigdy więcej nie postanie

w szpitalu w Cutler’s Creek.

Wciąż miała w pamięci lekceważący ton ojca, gdy pytał, po co w ogóle

przyjechała i radził, by zbierała się, póki jest dobry. I jeszcze te spojrzenia
przypadkowo spotkanych miejscowych – zaciekawione i jednocześnie
podejrzliwe, osądzające. Tak samo spoglądał na nią ten policjant.

- Sugerowałbym, żeby mimo wszystko nie opuszczała pani miasta przez

parę godzin – oznajmił, otwierając notes. – Niech mi pani poda swój numer,
żebym mógł się z panią skontaktować, jak przyjadą inspektorzy. Mam
nadzieję, że stanie się to szybko. Trzymaj się, Zac!

background image

- Posłuchaj, skoro nie chcesz odświeżyć się w szpitalu, może zrobisz tu

mnie? – zaproponował Zac, gdy radiowóz potoczył się w stronę wraku. –
Mieszkam niedaleko. Muszę wracać do pracy, ale jeśli chcesz, możesz się
wykąpać i uprać ubrania. – Znów uśmiechnął się kątem ust, a Olivia
pomyślała, że łatwo go rozbawić, szkoda tylko, że jej kosztem. – Może uda
ci się przebukować bilet. I nikt nie będzie mógł cię oskarżyć, że złamałaś
prawo i wyjechałaś, nie złożywszy zeznań. Oczywiście nawet mi przez
myśl nie przeszło, że mogłabyś zrobić coś nielegalnego…

Co jest z tym facetem nie tak, że ciągle wysyła sprzeczne sygnały? Raz

jest wyluzowany i miły, że do rany przyłóż. A chwilę potem krytyczny
i pełen rezerwy. Wręcz arogancki, jak wtedy, gdy nagrał wiadomość.
I jeszcze ten lęk, który dostrzegła w jego oczach tuż po wybuchu paliwa.
O co w tym wszystkim chodzi?

Intrygował ją, lecz nie miała czasu na rozgryzanie jego tajemnic.

Musiała szybko zdecydować, co dalej. Nie mogła tak po prostu wsiąść do
samochodu i odjechać w siną dal. Pomijając konieczność złożenia zeznań,
nie chciała pokazywać się ludziom w takim stanie.

W Cutler’s Creek z pewnością nie brakuje sklepów odzieżowych, ale

miała dość ciekawskich spojrzeń. Teraz, gdy emocje zaczęły opadać,
poczuła, że się ochłodziło. Zimny wiatr przenikał ją do kości, więc
perspektywa gorącego prysznica wydała jej się kusząca.

Pewnie w miasteczku jest jakiś motel, lecz nim do niego dotrze, minie

sporo czasu. Cóż, w obecnej sytuacji propozycja Isaaca jest najlepszym
rozwiązaniem. A poza tym, czy nie mówią, że lepsze znane złe niż nieznane
dobre?

- Dobrze, pojadę do ciebie pod warunkiem, że cię tam nie będzie –

zgodziła się łaskawie.

Widząc zaś, jak Zac unosi brwi, zawstydziła się i bąknęła:

background image

- Dziękuję. Jestem ci wdzięczna.
- Przynajmniej tak mogę się zrewanżować – odparł. – Bardzo ci

dziękuję i doceniam pomoc. Chyba wspólnymi siłami udało nam się
uratować komuś życie, prawda?

Odruchowo zagryzła wargę. Nie chciała dać po sobie poznać, że słysząc

pochwałę z jego ust, poczuła się dumna. A fakt, że pewnie ocaliła kogoś od
śmierci, uważała za jedno z najbardziej satysfakcjonujących dokonań.

- Mam nadzieję, że Dave wyjdzie z tego – mruknęła i spojrzała na swój

samochód, wokół którego kłębiły się dziesiątki owiec. – Jak ja do niego
wsiądę?

- Miastowa w każdym calu? – rzucił z ironią.
Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz, odpowiedziała mu w myślach.

Miała zaledwie pięć lat, jak wysłano ją do szkoły z internatem gdzieś na
wsi. Owiec było tam co nie miara. A potem matka posłała ją do kolejnej
takiej szkoły, tym razem w Anglii. I nawet miała kucyka. Ale wolałaby
mieszkać w mieście. Z rodzicami…

Oczywiście nie miała zamiaru o tym opowiadać. Jej przeszłość to nie

jego sprawa. Poza tym pewnie zaraz poleciałby do ojca i wszystko mu
powtórzył. Swoją drogą, ojciec na pewno ochoczo przystał na pomysł
matki, by posłać Olivię do szkoły oddalonej od domu.

- Nie martw się o te owce – uspokoił ją Zac, poważniejąc. – Zaraz ktoś

je zagoni na pastwisko. Wskakuj. – Otworzył drzwi terenówki po stronie
pasażera. – Podrzucę cię do samochodu, a potem pojedziesz za mną.

Dzięki Ci, Panie, że coś go tchnęło i w wolnej chwili trochę ogarnął

dom. W kuchni nie było stosu brudnych naczyń, a w łazience nie brakowało
czystych ręczników.

background image

- Proszę. – Wyjął dwa z szafki i podał je Olivii. – Tu jest łazienka, a tu

mój pokój. – Wskazał drzwi. – W dolnej szufladzie komody są spodnie
i bluzy dresowe. Pewnie będą za duże, ale przynajmniej będzie ci w nich
ciepło.

Wyobraźnia próbowała spłatać mu figla, ale naprawdę nie chciał teraz

myśleć o tym, co będzie albo czego nie będzie miała na sobie pod
ubraniem. Ani jak będzie stała pod prysznicem.

- Nie mam suszarki do ubrań, ale w kuchni jest piecyk koza. Zaraz

w nim napalę. Jak powiesisz nad nim ubrania, wyschną w mgnieniu oka.

- Dzięki! Podasz mi hasło do Wi-Fi?
- Jasne. Wisi w kuchni na korkowej tablicy.
- Zamknąć drzwi na klucz, jak będę wychodziła?
- Jak chcesz. Ja tego nie robię, bo jest tu bezpiecznie.
Dorzucił drew i zamknął drzwiczki piecyka. Czuł się dziwnie

rozstrojony. Podejrzewał, że to przez strzelające w górę płomienie, które
skojarzyły mu się z gorącem i groźnymi eksplozjami. Zdaje się, że akcja
ratunkowa wstrząsnęła nim bardziej, niż sądził.

- Dobrze, będę się zbierał. Po drodze zadzwonię do Bruce’a, wiesz, tego

policjanta, z którym rozmawialiśmy, i powiem mu, gdzie cię szukać.

- W takim razie idę się umyć. – Niespodziewanie uśmiechnęła się do

niego. – Jeszcze raz wielkie dzięki, Zac.

No no… Pierwszy raz zobaczył, jak się uśmiecha. Co to był za

uśmiech! Ciepły i szczery, uwydatniający cudny kształt jej ust. Już
wcześniej podejrzewał, że Olivia jest piękną kobietą, ale jej uśmiech tak go
rozbroił, że aż mu zaschło w ustach. Był tak rozkojarzony, że nawet się
z nią nie pożegnał, jedynie skinął ręką i wyszedł. Całe szczęście, że kiedy
wróci, jej już tu nie będzie. Przeczuwał, że będzie potrzebował sporo czasu,
by odzyskać wewnętrzny spokój, który nieświadomie zakłóciła.

background image

O ile go odzyska…

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zaskoczył go widok małego czerwonego samochodu stojącego przed

stodołą. Nie potrafił ocenić, czy serce zabiło mu mocniej z radości, czy
z obawy przed potencjalnymi problemami.

Zastał Olivię w kuchni, ubraną w jego stary dres. Poczuł znajomy

zapach własnego żelu pod prysznic i szamponu, i miał wrażenie, jakby była
tu od zawsze. Z rozpuszczonymi wilgotnymi włosami i bez makijażu
powinna wyglądać mniej atrakcyjnie, lecz było wręcz odwrotnie.

Nadal zachwycała urodą, a jednocześnie wyglądała na bardziej

przystępną – jak zwykła dziewczyna, a nie supermodelka bawiąca się
w chirurga z prywatnej kliniki.

No dobrze… powiedzmy, że zaskoczenie było przyjemne. Zwłaszcza że

emocje związane z akcją ratunkową opadły, a Olivia nie manifestowała już
wrogiego nastawienia.

- Bardzo cię przepraszam – powiedziała. – Ludzie od badania

wypadków przyjechali akurat, jak kończyło się pranie. Zajęli mi sporo
czasu, a przez to ubrania jeszcze nie wyschły i wciąż tu jestem.

- Widzę. – Spodobało mu się, jak z przepraszającą miną uroczo

marszczy nos. Skruszona w niczym nie przypominała pewnej siebie
szykownej kobiety, która pojawiła się w szpitalu, burząc wszystkim
spokój. – Nie ma sprawy. Udało ci się przebukować bilet?

- Tak, ale dopiero na wczesne popołudnie. Próbowałam znaleźć motel,

ale jedyna opcja w promieniu setek mil to jakiś pub. Naprawdę nie ma tu
gdzie przenocować?

background image

- No właśnie, nie bardzo. – Może powinien ją uprzedzić, że

w miasteczku już się rozniosło, iż przyjechała córka Donaldsona, zrobiła
aferę, trzasnęła drzwiami jak rozpuszczony bachor i sobie poszła,
a mieszkańcy nie są zachwyceni jej zachowaniem?

Olivia musiała czytać w jego myślach, bo prychnęła i pokręciła głową.
- Tak właśnie myślałam. Nie przyjmą córki marnotrawnej z otwartymi

ramionami, co? Cóż, w takim razie jadę do Dunedin i tam znajdę jakiś
nocleg.

- Ściemnia się. Moim zdaniem to kiepski pomysł, żebyś jechała teraz

serpentyną przez wąwóz. Po pierwsze, nie znasz tej drogi, a po drugie
zaczyna mocno wiać.

- Ooo…
Zaniepokojona, wydała mu się delikatna i krucha. Nagle przyszła mu do

głowy myśl, która ścięła go z nóg. Pewnie tak wyglądałaby rano, budząc się
w nie swoim łóżku po upojnej nocy z kochankiem. Wyrwana ze swojej
strefy komfortu, niepewna, jak się zachować. Ech...

Poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Fajnie byłoby być tym

mężczyzną. Tym megaszczęściarzem…

Czy mu się tylko zdawało, czy jej źrenice się rozszerzyły, przez co oczy

stały się niewiarygodnie niebieskie? Na pewno nie przywidziało mu się, że
zwilżyła usta, a jej głos zabrzmiał ochryple. Czyżby jak on zareagowała na
wyraźnie wyczuwalne napięcie erotyczne, które wypełniło przestrzeń
między nimi?

- Co mi radzisz?
Odpowiedź, która przyszła mu do głowy, była niedorzeczna. I nie miała

formy słów. Po prostu miał ochotę objąć ją i pocałować, by przekonać się,
czy smakuje tak samo słodko jak wygląda. Najchętniej zacałowałby ją na
śmierć. I jak jakiś dziki złapał na ręce i zaniósł do swojego łóżka. Fantazja

background image

go poniosła, ale na tym koniec. Nie popełni błędu, którego skutki byłyby
opłakane.

W ciągu lat po utracie Mii nie żył jak mnich. Jednak teraz było zupełnie

inaczej. Po pierwsze, Olivia była córką szefa – człowieka, którego darzył
szacunkiem. Po drugie, dotąd traktował seks jak dobrowolne, ale krótkie
spotkanie, nie zaś uczuciową więź. I dopiero dziś, przy tej kobiecie,
obudziły się w nim pragnienia tak silne, że aż niebezpieczne. Olivia stanowi
zagrożenie?

Bez przesady. Potrafi się kontrolować. Gdy się odezwał, jego głos nie

zdradzał emocji, które w nim buzowały.

- I tak musisz zaczekać, aż wyschną ubrania. A potem coś się wymyśli.

W najgorszym razie możesz zanocować tutaj. Mam łóżko dla gości.

Boże, jak on na nią spojrzał! Trwało to sekundę, góra dwie, ale nikt

nigdy tak na nią patrzył. Jakby poza nią nie istniał świat. Zupełnie jakby
chciał chwycić ją za włosy i… lepiej nie myśleć, co dalej!

Czuła, że się czerwieni. Całe szczęście Zac był odwrócony plecami

i wyglądał przez okno. Gdyby zobaczył, co się z nią dzieje, spaliłaby się ze
wstydu. Nie ma opcji, nie zostanie z tym mężczyzną pod jednym dachem,
bo wiadomo, jak to się może skończyć.

Nie pozwoli sobie na przygodny seks, bo to wbrew jej zasadom. Nawet

z Patrickiem poszła do łóżka dopiero wtedy, gdy zadeklarował, że myśli
poważnie o ich związku. A jednak cichutki głos z tyłu głowy uparcie
przypominał, że Patrick nigdy tak na nią nie patrzył. Ani on, ani żaden inny
facet. Kto wie, może więcej się to nie zdarzy? Poza tym zżerała ją
ciekawość.

Skoro wystarczyło, że facet na nią spojrzał i już ją wzięło, to co to

będzie, jak jej dotknie? Albo… Aż ją korciło, żeby się przekonać.

background image

- Masz rację, jazda w taką pogodę krętą drogą to kiepski pomysł. –

Chryste, co się dzieje z jej głosem? – Ale tu nie mogę zostać!

Możesz, możesz! Już nie bądź taka cnotliwa. To raptem jedna noc, poza

tym nikt się nie dowie. A może nic się nie wydarzy. Może to sobie
wymyśliłaś…

- Jak chcesz. – Odwrócił się od okna. – Masz jeszcze trochę czasu do

namysłu. Idę na dwór. Muszę zajrzeć do Chloe.

- Chloe? – Odruchowo rozejrzała się dokoła. Ktoś z nim mieszka?

A może Chloe to sąsiadka? Albo jego dziewczyna? Uczucie zawodu ukłuło
jak żądło. Co za absurd!

- Nie zauważyłaś największego konia na świecie? Pasie się

w ogrodzie. – Roześmiał się, wyjmując marchewkę z lodówki. Kiedy ją
zamykał, zabrzęczały butelki wina leżakujące na stojaku. – Jeśli masz
ochotę, częstuj się. Korkociąg jest w szufladzie przy zlewie.

Po długim dniu pełnym mocnych wrażeń łyk wina był nie lada pokusą.

Poza tym wypicie kieliszka lub dwóch oznacza, że nie usiądzie za
kierownicą. Ostatecznie pokusa zwyciężyła nad rozsądkiem.

Otworzyła wino i z kieliszkiem w ręku patrzyła, jak za oknem Zac

z torbą marchwi i wiązką siana po pachą idzie w stronę drewnianej zapory,
za którą czekał koń. Ponad nim wznosił się łuk uformowany z żywopłotu,
tło zaś stanowiły góry. Wszystko razem wyglądało jak urocza pocztówka
przedstawiająca sielski obrazek. Jego naturalne piękno sprawiło, że
wzruszenie ścisnęło Olivię za gardło, a w jej oczach błysnęły łzy.

Od dawna nie wracała myślą do wspomnień, które teraz ożyły. Ciche

rżenie, oznaka radości. Kojące ciepło ukochanego kucyka Koko i jego
zapach, gdy obejmowała go za szyję. Tęsknota za dawno minionymi
cudownymi chwilami była wręcz bolesna. Podobnie jak wszystko, co

background image

wiązało się z ojcem. Który właściwie już nie istniał. Może go sobie
wymyśliła?

Wyidealizowała go, by stał się ucieleśnieniem dziecięcych marzeń

o wspaniałym kochającym tacie?

Pociągnęła łyk wina i patrzyła, jak Zac otwiera zaporę, a koń podchodzi

i ociera się swoim wielkim łbem o jego ramię. Zwierzę rzeczywiście było
potężne. Zac, mimo słusznego wzrostu, nie dosięgał głową do grzbietu
Chloe, która miała charakterystyczne jedwabiste białe futro na pęcinach
i gwiazdkę na czole.

- Chloe jest rasy clydesdale? – zapytała, gdy wrócił.
- Podobno, ale nie czystej krwi.
- Jeździsz na niej?
- Żartujesz? – Zaśmiał się. – Musiałbym się na nią wdrapywać po

drabinie. Mówią, że jak już spadać, to z wysokiego konia, ale wolę nie
próbować. A tak w ogóle, ponoć ma się niebawem oźrebić.

- Ponoć?
- Nie jestem jej właścicielem. Dostałem ją w pakiecie razem z domem.

Właściciel, który jest teraz za granicą, szukał kogoś, kto zajmie się kurami
i koniem. Mieszkam tu już prawie rok, a źrebaka jak nie było, tak nie ma.
Właściciel będzie rozczarowany. Dolać ci wina?

- Sama nie wiem. – Nadeszła pora podjęcia decyzji. Drugi kieliszek

oznaczał, że nigdzie już dziś nie pojedzie. Otworzyła usta, by odmówić,
lecz ku swojemu zaskoczeniu powiedziała: - Chętnie się napiję, ale nie
sama…

I znowu to spojrzenie...
- Jeden kieliszek nie zaszkodzi – mruknął. – Nie mam dziś dyżuru pod

telefonem, ale nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, prawda?

background image

Nie zareagowała. Nie była w stanie. Aluzja była aż nadto czytelna. Nie

mówił o nagłych przypadkach wymagających interwencji. W każdym razie
nie tylko o nich.

Atmosfera wyraźnie się zmieniła – jakby Olivii nagle wyostrzyły się

zmysły. Widziała, jak głęboka czerwień wina faluje w szkle. Wyłapywała
każdy oddech Zaca i ledwie wyczuwalny zapach Chloe, którym przesiąkło
jego ubranie. Czuła też jego zapach. Zapach mężczyzny. Mogła przysiąc, że
dociera do niej bijące od niego ciepło.

Nie miała złudzeń, że robi błąd, zostając tutaj na noc, ale nie było na

świecie takiej siły, która teraz by ją stąd wyciągnęła.

O rety! Człowieku, co ty wyprawiasz? Po co igrasz z ogniem? Żeby

sobie udowodnić, że potrafisz nad sobą zapanować? Możliwe.

- Może usiądziemy? – zaproponował.
Olivia poszła za nim i zajęła miejsce przy kuchennym stole. Unikała go

wzrokiem i błądziła spojrzeniem po przestronnej kuchni. Jej oczy
wędrowały od drewnianej belki, z której zwisały miedziane garnki, do
wymurowanej z cegły wnęki paleniska, gdzie stał piecyk, a nad nim jej
suszące się ubrania.

- Ładna ta kuchnia – pochwaliła. – Taka rustykalna.
- Też mi się podoba. Kojarzy mi się z farmą, na której się wychowałem.

W County Cork w Irlandii.

- Tak mi się zdawało, że masz irlandzki akcent.
Jej błękitne oczy mówiły mu, że mogłaby tak siedzieć i słuchać go

w nieskończoność. I że nie tylko akcent jej się w nim podoba. Cieszyło go,
że skupił na sobie jej uwagę.

- Co przygnało Irlandczyka do najmniejszego miasteczka w Nowej

Zelandii?

background image

- Po pierwsze Nowa Zelandia była krótkiej liście krajów, w których

jeszcze nie byłem. Po drugie, miałem dość wielkich miast.

- Dużo podróżujesz?
- Sporo. Chyba urodziłem się z głodem adrenaliny. Odkąd pamiętam,

szukałem przygód i mocnych wrażeń. Nic dziwnego, że moja mama szybko
osiwiała.

- Dlaczego więc zostałeś lekarzem, a nie… dajmy na to, pilotem

śmigłowca?

- Będziesz zaskoczona, jak często lekarze latają śmigłowcami.

Zwłaszcza gdy pracują w strefie działań wojennych albo na oddziałach
ratowniczych w miastach typu Boston czy Chicago.

- W strefie działań wojennych? Poważnie?
- Kiedy zdobyłem kwalifikacje, byłem pierwszy na liście chętnych do

wyjazdu. Zaliczyłem kilka wojen, ale nie można zbyt długo pracować
w takich warunkach. Ciężko jest po prostu.

- Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić – przyznała półgłosem.
Tym razem patrzyła mu w oczy. Z szacunkiem. I czymś jeszcze.

Z troską? Ze współczuciem?

- Teraz rozumiem, skąd twoja błyskawiczna reakcja, jak wybuchło

paliwo. I dlaczego byłeś tak bardzo…

- Tak bardzo co? – Napił się wina, nie spuszczając z niej wzroku. Co

takiego dostrzegła?

- Bo ja wiem… Jakiś taki udręczony. Jakby działo się coś okropnego.

Albo jakby coś strasznego ci się przypomniało.

- Minęło mnóstwo czasu – odparł z namysłem. – Myślałem, że już się

otrząsnąłem, ale najwyraźniej wybuch przypomniał mi to, o czym nie chcę
pamiętać.

background image

Słuchała go w milczeniu. Z zaciekawieniem. Chyba dlatego postanowił

podzielić się z nią tym, co dotąd zachowywał dla siebie. A może
wydarzenia tego zwariowanego dnia na tyle wytrąciły go z równowagi, że
odważył się przekroczyć granice prywatności? Tylko czy warto grzebać
w starej ranie, by się przekonać, czy już się zabliźniła?

- Jak służyłem w wojsku, miałem koleżankę, Mię. Właściwie

przyjaciółkę. Wyjątkowo bliską. Po zakończeniu służby mieliśmy się
pobrać. Pewnego dnia Mia szła przede mną i trafiła na minę. – Co za ulga!
Jednak potrafi już mówić o tym bez emocji, jakby opowiadał scenę
z filmu. – Nie skończyło się to dla niej dobrze. Straciła obie nogi i w ciągu
kilku minut zmarła.

Życie tliło się w niej na tyle, ile potrzebował, by podbiec i ostatni raz

wziąć ją w ramiona. Dziś był w stanie zmierzyć się z tym wspomnieniem.
Już się nie bał, że pęknie tama i zaleje go fala złych emocji. Nie miał jednak
odwagi zrobić ostatniego kroku i przyznać, że Mia zginęła przez niego.
Gdyby jej nie namówił, by przedłużyła służbę i zaczekała, aż on zakończy
swoją, byłaby cała i zdrowa.

Olivia zasłoniła dłonią usta. Była zszokowana.
Ciekawe, jak by zareagowała, gdy wyznał, że po śmierci Mii odgrodził

się murem od wszelkich uczuć, bo wydawało mu się, że jeśli przestanie mu
zależeć, będzie bezpieczny. I że w zobojętnieniu osiągnął mistrzostwo.

Potrafił tak się zdystansować, że nawet śmierć dziecka nie zrobiła na

nim wrażenia. I to był punkt zwrotny. Po tym doświadczeniu był gotów
rzucić medycynę. Akurat z tego nie chciał się zwierzać. Zresztą i tak
nadmiernie się otworzył.

- Cóż, chyba powiedziałem więcej, niż chciałaś usłyszeć. – Postanowił

skierować rozmowę na inne tory. – Porozmawiajmy o tobie. Intryguje mnie,

background image

dlaczego wystarczył jeden telefon, żebyś przyjechała. I dlaczego twój ojciec
nie zrobił tego wcześniej.

- Jego o to zapytaj. – Wzruszyła ramionami.
- A ty nie chcesz wiedzieć?
- Podobnie jak ty o pewnych sprawach wolę zapomnieć.
- Jasne.
Desperacko odsuwał od siebie obrazy zdarzeń, o których nie miał

odwagi jej powiedzieć. Zwłaszcza wspomnienie chwili, gdy trzymał na
rękach umierające dziecko i nie czuł absolutnie nic. Żadnego żalu, buntu.
Nic. Był całkowicie wyprany z emocji. Wypalony.

- Dolać ci wina? – zapytał, byle się czymś zająć.
- Tak, pyszne jest.
Jak urzeczony obserwował czubek jej języka, którym wodziła po dolnej

wardze. Wiedział, że Olivia robi to nieświadomie. Gdyby podniosła oczy
i dojrzałby w nich kuszący wyraz, który widział wcześniej, nie byłoby
odwrotu. Pośpiesznie poszedł po wino.

Na dworze zapadł zmrok. Wiatr przybrał na sile i napierał na okna

z taką mocą, że dzwoniły szyby. Drugi kieliszek wina oznaczał, że Olivia
nigdzie już nie pojedzie. Zerknął przez ramię i zdziwił się, że jej miejsce
przy stole jest puste. Podeszła do niego z pustym kieliszkiem i stanęła tuż
za jego plecami.

Długo patrzyli sobie w oczy i w milczeniu oswajali się z brutalną

prawdą, że nie uda im się zignorować erotycznego napięcia, które nie niosło
z sobą żadnych zobowiązań, bo pewnie nigdy już się nie spotkają,
a pojawiło się, bo wypadki tak się potoczyły, że niechcący uchylili przed
sobą drzwi do tych sfer życia, które ukrywali przed światem.

Zac zorientował się, że Olivia nie przepracowała traumy związanej

z odejściem ojca, on zaś opowiedział jej o Mii, bo czuł, że i tak potrafi

background image

dostrzec jego prawdziwe oblicze ukryte pod maską luzaka.

Poczucie silnej więzi sprawiło, że postanowił zrezygnować

z samokontroli, która była jego tarczą.

Jeśli okaże się, że popełnił błąd, pomyśli o konsekwencjach jutro. W tej

chwili nie był w stanie oprzeć się pokusie i nie miał wątpliwości, że Olivia
pragnie go tak mocno jak on jej. Niespiesznie zabrał jej kieliszek, odstawił
na kuchenny blat i czekał na reakcję.

Olivia miała wrażenie, że traci równowagę. Naprawdę wystarczyło

trochę wina, by zaczęła się zataczać? Nie, to nie alkohol. Przydarzyło jej się
coś, co spotyka ludzi raz w życiu i jest udziałem nielicznych: oczarowanie
tak przemożne, że nie sposób się przed nim bronić.

Kiedy dopadało jednocześnie oboje, musiało dojść do zwarcia.

W przytulnej kuchni Zaca chyba zabrakło tlenu, bo jej nagle zabrakło tchu.
Trudno. I tak nie myślała teraz o oddychaniu, tylko o tym

Usta Zaca na jej ustach. Jego dłonie na jej skórze. I jego skóra, tak

gładka, jakby dotykała jedwabiu.

Jeszcze mogli się wycofać. Gdy na moment oderwali się od siebie, Zac

spojrzał na drzwi, a potem na nią. W ten wymowny sposób zapraszał ją, by
przenieśli się gdzieś, gdzie będzie im wygodniej. Na przykład do jego
łóżka…

- Ja naprawdę nie… - Nie miała zamiaru opowiadać, że tego nie chce,

bo wyczułby, że kłamie. – Ja naprawdę nie robię takich rzeczy. Nie chcę,
żebyś sobie pomyślał, że…

- Nie pomyślę sobie – szepnął. – A jeśli już, to tylko i wyłącznie, że

jesteś cudowna. I że przeżyjemy razem tę noc, a potem pewnie już się nie
spotkamy, prawda?

Skinęła głową. Na więcej nie było jej stać, bo miała dziwnie zamglony

umysł. Jedno wiedziała na pewno. Nie wycofa się, choć przerażała ją siła

background image

pożądania.

Nad ich głowami coś huknęło, jakby dach uniósł się i opadł. Dziki

podmuch wiatru uderzył w okna, a po chwili ulewa zabębniła o dachówki
jak werbel zapowiadający to, co nastąpi. Olivia była niemal pewna, że już
nigdy nie przeżyje tak wielkiego uniesienia, dlatego chciała poczuć na
własnej skórze, jak to będzie.

Ten jeden jedyny raz…

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Obudził ją głuchy grzmot przetaczającej się gdzieś daleko burzy.
Długo nie otwierała oczu. Miała ochotę naciągnąć kołdrę na głowę

i grzać się w cieple łóżka. Wiedziała, że jest w nim sama. Nie
przeszkadzało jej to. Miała czas, by przeciągnąć się leniwie, poczekać, aż
mięśnie się obudzą. I spokojnie powspominać noc, która już się nie
powtórzy.

Przeżyła na jawie cudowną fantazję erotyczną. W najśmielszych snach

nie przypuszczała, że seks może być tak wspaniały i uskrzydlający. Że ktoś
będzie w stanie zaprowadzić ją na szczyt rozkoszy. Najbardziej jednak
zdumiało ją, do czego sama jest zdolna. Nie posądzała się o takie
wyrafinowanie w miłosnej sztuce. Zachowywała się, jakby nagle puściły jej
wszystkie hamulce. Aż się zaczerwieniła, wspominając, co wyprawiała.

Dość leniuchowania. Otworzyła oczy i usiadła. Nawet nie usłyszała,

kiedy wstał Zac. Nic dziwnego, po dniu pełnym mocnych wrażeń i jeszcze
bardziej intensywnej nocy spała jak kamień.

- Jak się obudzisz, pewnie mnie już nie będzie – uprzedził.
Owinęła się kołdrą i wstała. Ciało wiąż miała ociężałe od miłości. Fakt,

że nie oszczędzali się i długo nie mieli dość. Która godzina? Przecież musi
jechać na lotnisko. Zostawić za sobą tej bajkę i wrócić do rzeczywistości.

- Zac?
Jej wołanie odbiło się od ścian holu. Nie ma go. Wiedziała, że jest

w domu sama, bo nie czuła napięcia, które wczoraj niemal odbierało im

background image

rozum.

Po Zacu zostały wspomnienia. Był częścią snu, z którego właśnie się

obudziła.

Wzięła szybki prysznic i poszła po ubranie, które wyschło, ale było

w opłakanym stanie. Trudno. Musi w nim dojechać do Dunedin i tam coś
sobie kupi. Nie miała prostownicy, więc zaplotła włosy w luźny warkocz,
by nie wpadały jej do oczu. Na szczęście miała w torebce podstawowe
kosmetyki, więc mogła zrobić lekki makijaż.

W kuchni był bałagan po uczcie, którą urządzili nad ranem, jak już

zgłodnieli. Zrobili sobie kanapki z jajkiem sadzonym i konfiturą z cebuli na
grubej pajdzie chleba i popili je resztką wina. W życiu nie jadła lepszego
posiłku. W pierwszym odruchu chciała pozmywać, ale dała sobie z tym
spokój. Wprawdzie miała wystarczająco dużo czasu, by zdążyć na samolot,
ale musiała wziąć poprawkę na jazdę serpentyną. Zwłaszcza że pogoda się
pogarszała.

Przez okno nad zlewem spojrzała na ołowiane chmury kotłujące się nad

ziemią. Nagle rozdarła je błyskawica tak oślepiająca, że musiała odwrócić
głowę. Zaraz, a co to…? Kątem oka dostrzegła coś, co ją zaniepokoiło,
więc spojrzała uważnie, czy się nie myli. Nie.

Zapora w żywopłocie, za którą ciągnęło się pastwisko, była otwarta.

Przysunęła twarz do szyby, by dojrzeć więcej. O nie! Aż jej serce stanęło.
Chloe, która musiała wystraszyć się grzmotów, weszła do ogrodu i stała
w warzywniku.

Olivia mogła zostawić zlew pełen naczyń, ale nie konia na dworze

podczas burzy. Co będzie, jak się spłoszy i pogna przed siebie, wprost pod
koła samochodu?

Wzięła kilka marchewek i wyszła do ogrodu. O dziwo, klacz nawet nie

spojrzała na smakołyk. Stała ze spuszczonym łbem, nienaturalnie

background image

przygarbiona. Po chwili przyklękła na przednie kopyta i przewróciła się na
bok.

- O Boże! Chloe, co się dzieje? – Olivia przykucnęła i uspokajająco

pogłaskała ją po szyi. – Nie bój się, kochana. Będzie dobrze. Zaraz
zadzwonię do Zaca. On będzie wiedział, jak ci pomóc.

Biegnąc do domu, uświadomiła sobie, że nie ma numeru jego komórki,

ale może zadzwonić do szpitala. Zaczęła szukać numeru w internecie
i właśnie wtedy padła jej bateria. Nie zabrała ładowarki, bo nie przyszło jej
do głowy, że utknie tu na dwa dni. Westchnęła poirytowana. Nie
pozostawało jej nic innego, jak zostawić Chloe i jechać po Zaca. Najpierw
jednak postanowiła sprawdzić, jak klacz się czuje.

Nadal leżała na boku i wydawała z siebie chrapliwe odgłosy, które nie

były rżeniem. Pod jej ogonem pojawiło się coś, co wyglądało jak biały
półprzezroczysty balon.

- Jezu, ty się źrebisz! – Przyklękła i zaczęła gładzić splątaną grzywę

zwierzęcia. – Pewnie przyszłaś tu szukać pomocy, tak? Mądry koń!
Wszystko będzie dobrze, mała. Jakoś we dwie damy radę.

Nie było mowy, by zostawiła teraz klacz samą. Musi tu zaczekać, aż

źrebak przyjdzie na świat. Potem będzie się martwiła, co dalej. Teraz
najpilniejszą sprawą było zabranie klaczy i dziecka pod dach, gdzie
bezpiecznie przeczekają burzę. Zostawiła ją na moment i zajrzała do
stodoły.

Na szczęście pomieszczenie było prawie puste, nie licząc kilku bel

słomy i siana. Znalazła coś ostrego, przecięła szpagat, którym skrępowana
była słoma, i rozłożyła grubą warstwę na wybrukowanym klepisku, po
czym wróciła do Chloe. Na szczęście poród postępował. Przez worek
owodniowy widać było kopytka i przytulony do nich łeb.

background image

- Zuch dziewczyna! – Olivia delikatnie poklepała klacz. – Świetnie ci

idzie. Przyj mocno!

Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło, zanim źrebak wyśliznął się na

ziemię. Chwilami martwiła się, że akcja porodowa idzie za wolno
i próbowała przygotować się na sytuację, gdy będzie potrzebna pomoc
weterynarza. Kiedy więc Chloe po ostatnim silnym skurczu wydała źrebaka
na świat, odetchnęła z ulgą.

Pochyliła się nad maluchem i przebiła membranę worka, by mógł

złapać pierwszy oddech.

Chloe przez chwilę odpoczywała, po czym podniosła się, przerywając

przy okazji pępowinę. Podeszła do swojego dziecka, dokładnie je
obwąchała i zaczęła lizać mokrą sierść. Konik próbował się podnieść, ale
był jeszcze zbyt słaby. Olivia spojrzała na ołowiane niebo.

Zerwał się wiatr i zaczęło padać. Wiedziała, że musi zabrać zwierzęta

do stodoły. Konik był spory i ciężki, ale jakimś cudem zaciągnęła go do
środka i ułożyła na sianie. Chloe spokojnie poszła za nią i pozwoliła jej
wytrzeć małego wiązką siana, podczas gdy sama lizała mu łebek.

- No dobrze. Jesteście bezpieczne. – Olivia uśmiechnęła się, lecz

w oczach miała łzy. – Chloe, wiesz, co masz robić, prawda? Cudny ten twój
maluszek.

Nalała do wiadra wody, a potem ze wzruszeniem obserwowała, jak

klacz i jej źrebiątko poznają się nawzajem. W końcu rozsądek wziął górę
i wróciła do domu, by się przebrać i wyruszyć w drogę.

Tym razem jej garsonka nadawała się do wyrzucenia. Włożyła więc

dres, który dał jej Zac, zebrała swoje rzeczy i poszła do samochodu.

Wprawdzie zarzekała się, że jej noga więcej nie postanie w Cutler’s

Creek, ale postanowiła złamać słowo. Musiała przecież przekazać Zacowi
radosną nowinę. Dokładnie obliczyła czas i wyszło jej, że nawet jeśli

background image

nadłoży te dwadzieścia minut, przy odrobinie szczęścia zdąży na swój lot.
Ledwie jednak wyjechała na drogę, przekonała się, że odrobina szczęścia
może nie wystarczyć.

Pioruny waliły jeden za drugim, a ich błysk co chwila ją oślepiał. Przy

tym lało jak z cebra i wycieraczki nie nadążały zbierać wody. Niewiele
widziała przez zalaną deszczem szybę, ale zagryzła zęby i w żółwim tempie
posuwała się w stronę miasteczka.

Swoją drogą, co to za pechowe miejsce. Kto jej uwierzy we wszystko,

co ją tu spotkało w ciągu doby? Jedyny plus, że będzie miała o czym
opowiadać na przyjęciach. Jest wszakże coś, o czym nikomu nie powie.
Wspomnienie miłosnej nocy będzie należało wyłącznie do niej.

- Popatrz no tylko, George, co tu się dzieje? Jak ty w taką nawałnicę

pojedziesz z mamą do domu?

Zac podszedł do okna z noworodkiem na rękach.
- Fay, jesteś pewna, że chcesz jechać? Może zostaniesz do jutra? –

zapytał jego mamę, która z pomocą położnej Debbie pakowała rzeczy.

To, co widział za szybą, nie napawało optymizmem. Miał nadzieję, że

Olivia zdążyła pokonać wąwóz, nim burza rozszalała się na dobre. Jazda
górską serpentyną w tych warunkach była skrajnie niebezpieczna. Tego
tylko brakowało, że przydarzy jej się wypadek.

- Wolę wracać na farmę. Powiem szczerze, że już nie mogę się już

doczekać, kiedy usiądę przy kominku we własnej kuchni – odparła Fay. –
Podjadę samochodem pod drzwi i się przemkniemy. A kto to się tak
spieszy? – zaciekawiła się, zerkając na smagany deszczem podjazd.

Zacowi wystarczyło jedno spojrzenie na człowieka, który ślizgając się

na mokrych deskach dopadł drzwi, i już wiedział, że sprawa jest pilna.
Podał noworodka Fay i ruszył do rejestracji.

background image

Dotarł tam w tym samym momencie co ludzie, którzy mimo fatalnej

aury musieli jechać do szpitala, jednak płacz i krzyk słyszał już na
korytarzu.

Szukającym pomocy okazał się Mike, miejscowy strażak ochotnik,

który niósł na rękach płaczącą dziewczynę przyciskającą do twarzy
zakrwawiony ręcznik.

- Dawaj ją tutaj. – Zac wskazał mu drzwi do gabinetu zabiegowego. –

Co się stało?

- Shayna szła do autobusu szkolnego, jak zerwał się wiatr. Dostała

w twarz kawałkiem blachy, który oderwał się z zagrody dla psów.

- Co ci przygotować, Zac? – zapytała Debbie, która zostawiła Fay

i pospieszyła za nim.

- Na razie zwykły opatrunek i sól fizjologiczną – odparł, pomagając

Mike’owi ułożyć szesnastolatkę na leżance. – Shayno, spróbuj się trochę
uspokoić. Weź kilka oddechów, dobrze? Straciła przytomność? – zapytał
Mike’a.

- Raczej nie. Upadła, ale zaraz wstała i przybiegła do domu zalana

krwią. Złapałem ręcznik i kazałem jej przycisnąć do rany, żeby zatamować
krwawienie.

- Dobra robota. Krwawienie ustało, czyli nie jest źle.
Rzeczywiście bardzo źle nie było, ale dobrze też nie. Dziewczyna miała

głębokie rozcięcie w kształcie litery V, a płat skóry zwisał jej tuż nad
okiem.

- Nie mam oka, nic nie widzę. Będę ślepa – szlochała.
Zac ostrożnie uniósł kawałek skóry i zabezpieczył jałowym

opatrunkiem.

- Nic nie widzisz, bo masz zamknięte oczy – tłumaczył. – Otwórz je,

a zobaczysz, że wszystko jest w porządku.

background image

- Nie otworzę, bo mi krew wleci!
- Obiecuję, że nie wleci. Przybandażuję ci opatrunek, żeby się dobrze

trzymał, a teraz cię zbadamy. Mike, wszystko z nią w porządku – uspokoił
po chwili zaniepokojonego ojca. – Nie ma zmian neurologicznych ani
żadnych obrażeń poza rozcięciem.

- Trzeba będzie szyć?
- Tak, rana jest spora i głęboka. Ale nerwy nie są uszkodzone, no i nie

ma wstrząśnienia mózgu. Jeśli chodzi o szwy, lepiej, żeby założył je
specjalista. Wiesz, to młoda dziewczyna, a tu chodzi o twarz. Wystawię
wam skierowanie do chirurga plastycznego i zamówię transport do
Dunedin.

Chirurg plastyczny…
Czy musi cały boży dzień myśleć o Olivii? Robił, co mógł, by odsunąć

wspomnienia jak najdalej i skupić się na tym, co tu i teraz, ale łatwo nie
było. Co to była za noc! Naprawdę niezapomniana.

- Nigdzie nie będziemy jej teraz transportowali – rzucił Mike. – Po

pierwsze nikt nie poderwie maszyny, a po drugie Bruce zastanawia się, czy
nie zamknąć drogi przez wąwóz. Robi się niewesoło. Zanim tu
przyjechałem, już zaczęliśmy dostawać pierwsze zgłoszenia. A właśnie,
muszę powiedzieć chłopakom, gdzie jestem. Mogę skorzystać z telefonu?
Mam w samochodzie radio, ale przez tę burzę łączność jest fatalna, nie
idzie się dogadać.

- Jasne, zadzwoń z rejestracji – rzucił Zac, myśląc przy tym, że sam

również powinien wykonać parę telefonów i wezwać posiłki, zanim zrobi
się gorąco.

- Jill, gdzie jest Don? – zapytał rejestratorkę.
- W drodze do szpitala. Musiał wstąpić do mamy, bo wiatr potłukł jej

szyby w oknach. O, chyba przyjechał.

background image

Niestety, to nie był Don, tylko jego córka. Zac zachodził w głowę, co

musiało się przydarzyć, że wyglądała jeszcze gorzej niż wczoraj po akcji
ratunkowej na pastwisku. Pasma mokrych włosów wysunęły się z warkocza
i przykleiły do jej twarzy, ubranie miała ubłocone i… A tak w ogóle,
dlaczego wciąż miała na sobie jego stary dres?

- Zac, twoja klacz właśnie się oźrebiła!
- Nie?! – Wiedział, że się w nią wgapia, ale trudno.
Wcale nie chodziło o nieład, w jakim była. Po prostu miał wrażenie, że

poza nią nie ma nikogo. Nie tylko tu, ale na całym świecie.

- Jak Chloe?
- Dobrze, nie było komplikacji. Jest ze źrebakiem w stodole. Chciałam

cię zawiadomić, ale padł mi telefon, dlatego przyjechałam. – Zerknęła
w stronę Mike’a. – Mogę skorzystać z telefonu? Muszę sprawdzić, czy nie
odwołali mojego lotu.

Mike, który właśnie skończył rozmawiać, musiał usłyszeć jej słowa.
- Zamknęli lotnisko w Dunedin – poinformował. – Tak samo

w Queenstown i Invercargill. Samochodem też się pani stąd nie wydostanie,
bo policja zamknęła drogę przez wąwóz. Ziemia się tam osunęła.

- Ale… ja muszę wracać. Nie mogę tu zostać.
Zac zauważył jej rozbiegane spojrzenie i domyślił się, że obawia się

ponownego spotkania z ojcem. Na szczęście to nie Don wszedł do recepcji,
tylko Debbie.

- Mike, córka cię woła. I pyta, kiedy przyjedzie mama – oznajmiła

położna, po czym dostrzegła Olivię i głos jej zamarł.

Nagle wszystkie oczy zwróciły się na nią.
Zac instynktownie chciał ją ochronić przed naporem tych wścibskich

spojrzeń. Zwłaszcza że sumienie go gryzło i czuł, że zwykłe przepraszam

background image

nie wystarczy. Po tym, co się między nimi wydarzyło, było mu wstyd, że
tak pochopnie ją ocenił, nie wiedząc o niej absolutnie nic.

Stanął więc obok niej i próbował przekazać spojrzeniem, że ma w nim

sprzymierzeńca.

- Posłuchajcie, to jest Olivia Donaldson – zwrócił się do Mike’a

i Debbie. – Swoją drogą, też doktor. Tak, to prawda, Olivia jest córką
naszego szefa, ale nie będziemy się tym interesować, bo to nie nasza
sprawa. Zbieg okoliczności sprawił, że utknęła u nas na dłużej, niż
planowała i zostanie, dopóki nie otworzą drogi, więc bardzo proszę
postarajmy się, żeby miło wspominała swój pobyt w Cutler’s Creek.
Debbie, czy możesz poszukać jakiegoś stroju chirurgicznego dla Olivii?

- Oczywiście. Pani doktor, chodźmy, zaraz coś znajdę.
- Przepraszam cię – powiedział półgłosem – ale musimy wykorzystać tę

beznadziejną sytuację najlepiej jak się da.

Jakby na potwierdzenie jego słów rozległ się ogłuszający grzmot.

Budynek zadrżał w posadach, światło zamrugało i zgasło na dobre. I choć
był środek dnia, zapanował półmrok.

- O nie – jęknęła Debbie. – Lecę do Shayny, pewnie się biedna

przestraszyła.

- Spokojnie, zaraz włączy się generator – uspokoił ją Zac.
- Kurczę, nie wiem, co robić. – Mike wyglądał na skołowanego. –

Muszę jechać do straży, a przecież nie zostawię tu Shayny samej.

- Jedź, nie martw się. Krzywda jej się tu nie stanie – zapewnił go Zac. –

Mamy cholerne szczęście, że doktor Donaldson musi z nami zostać.

- A to dlaczego?
- Dlatego, że jest chirurgiem plastycznym. Poproszę, żeby obejrzała

Shaynę. Olivio? Córka Mike ma paskudnie rozcięte czoło nad łukiem
brwiowym. Zgodzisz się ją skonsultować?

background image

Ledwie to powiedział, sylwetka Olivii uległa nagłej odmianie.

Wyprostowała się i odetchnęła. Była w miejscu, w którym nie chciała być
i w którym nie była mile widziana. Nie miała kontroli nad sytuacją, lecz
gdy padła propozycja związana z tym, w czym czuła się kompetentna, na
jego oczach zmieniła się w profesjonalistkę pewną swoich kwalifikacji.
I wręcz z nich dumną.

- Oczywiście, doktorze Cameron. Gdzie znajdę strój i gdzie mogę się

umyć?

Zac chciał się uśmiechnąć, ale nie zdążył. Drzwi wejściowe rozsunęły

się i do środka wtargnął lodowaty wiatr, a wraz z nim deszcz.

- O nie, tylko nie to!
Zdławiony szept Olivii sprawił, że ze współczucia ścisnęło mu się

serce. Przysunął się do niej bliżej, tak że stykali się ramionami. Miał
wrażenie, że jest mu wdzięczna za ten gest.

Don Donaldson wszedł do środka w towarzystwie starszej pani, która

opierała się na jego ramieniu. Wiatr wywrócił mu parasol na drugą stronę,
deszcz zmoczył ubranie, wiatr potargał włosy. A widok córki wprawił
w osłupienie.

- A ty wciąż tutaj?!
Zac wyczuł, że Olivia się spięła, ale nie zmieniła dumnej postawy.

Widać było, że nie da się przestraszyć i spróbuje opanować sytuację.

A on…
Cóż, był z niej dumny.

Starsza pani była niewysoka i korpulentna. Z zaciekawieniem

przyglądała się zebranym, próbując dojrzeć coś przez zaparowane okulary.

- A to ci niespodzianka, co?! – Uśmiechnęła się do Zaca

przepraszająco. – Don uparł się, żebym z nim jechała. Jak wiatr wytłukł mi

background image

szyby w oknach, bałam się, że mnie pokaleczy szkło. Chciałam uciec, no
i się przewróciłam. A Don uparł się, że złamałam rękę i koniecznie trzeba
mi prześwietlić nadgarstek.

Olivia zauważyła, że ojciec ma dziwny wyraz twarzy. Oczywiście była

ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć, ale chyba nie był wściekły.
Raczej zdenerwowany. Albo wystraszony?

- Mabel, nie ma problemu. Dobrze, że nie została pani sama w domu –

odezwał się Zac. – Zaraz obejrzę ten nadgarstek.

- Bardzo panu dziękuję. A ty jesteś Olivia, prawda? – Przyjrzała jej się

tak przenikliwie, że przeszedł ją dreszcz. – Słyszałam, że do nas
przyjechałaś i bardzo się cieszę, że jeszcze tu jesteś.

- Tak? – Olivia, widząc, że kobieta idzie w jej stronę, chciała się cofnąć,

ale nawet nie drgnęła. Jakby nagle przestała mieć władzę nad własnym
ciałem.

Obserwowała zmarszczki na twarzy nieznajomej, które, o dziwo, wcale

nie kojarzyły jej się ze starością, tylko z ciepłem uśmiechu nie znikającego
z jej twarzy. Ta kobieta naprawdę cieszyła się, że ją widzi.

- Nazywam się Mabel Donaldson. Jestem twoją babcią.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Światło zapaliło się akurat wtedy, gdy Mabel wyciągała rękę, by

pogłaskać Olivię po policzku.

- Nawet nie wiesz, kochanie, jak się cieszę, że w końcu cię widzę. Nie

mogę się doczekać, kiedy sobie usiądziemy na pogaduszki.

Olivia była zbita z tropu. Ani przez chwilę nie sądziła, że ma w Cutler’s

Creek jakąś rodzinę poza ojcem. Od śmierci dziadka minęło wiele lat
i nawet nie przyszło jej do głowy, że babcia może jeszcze żyć.

Jej szczera radość ze spotkania zdumiała Olivię. Podobnie jak to, że

babcia powiedziała do niej „kochanie”. Nikt nigdy tak się do niej nie
zwracał. Nawet Patrick.

Niezręczną ciszę przerwał telefon.
- Szpital w Cutler’s Creek. W czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie

Jill. Przez chwilę słuchała rozmówcy, po czym wyciągnęła rękę ze
słuchawką: - Doktor Donaldson.

Don podszedł to kontuaru, ale Jill pokręciła głową:
- To do pani doktor, szefie. Dzwoni Simon Ellis.
- Co to za jeden? – zainteresował się Zac.
- Mój szef.
Perspektywa rozmowy z Simonem nieco ją zestresowała. Podejrzewała,

że będzie robił jej wyrzuty, że nie poszła z nim na galę. I będzie musiała mu
powiedzieć, że nie ma pojęcia, kiedy uda jej się stąd wydostać i wrócić do
pracy. Pewnie nieprędko.

background image

Ku jej zaskoczeniu Simon wcale nie był zły.
- Dzięki Bogu, jesteś cała i zdrowa! Od rana próbuję się do ciebie

dodzwonić. Już myślałem, że coś się stało.

- Przepraszam, nie wzięłam ładowarki i padł mi telefon. Nie

planowałam dłuższego pobytu, ale na moich oczach rozbił się mały samolot
i…

- Wiem, widziałem cię w wiadomościach. Brawo! Dopilnowałem, żeby

media podały, że pracujesz u nas. To nam zapewni dobrą prasę i pozytywny
rozgłos. Ludzie w końcu uwierzą, że chirurg plastyczny to taki sam lekarz
jak każdy inny.

Pochwalny ton Simona nie sprawił jej przyjemności. Czy byłby dla niej

równie miły, gdyby nie reklama, którą przypadkiem zapewniła klinice?
Wolał wzmiankę w wiadomościach od jej towarzystwa podczas gali?

- Posłuchaj, jak na złość akurat teraz rozszalała się burza, pozamykali

lotniska i jedyną drogę wyjazdową. Utknęłam tu nie wiem na jak długo.
Bardzo przepraszam.

- Nie martw się, damy radę. Twoi pacjenci są pod dobrą opieką.
- Dziękuję. I jeszcze raz przepraszam.
Wokół niej panował ruch. Mike wychodził, jej ojciec prowadził matkę

w głąb szpitala, Debbie szła za nimi. Tylko Zac stał jak posąg i wpatrywał
się w nią tak intensywnie, że czuła na sobie ten palący wzrok…

- Muszę kończyć. Pacjent na mnie czeka – powiedziała Simonowi.
- Jaki znowu pacjent? Nie musisz dorabiać na boku. Bardzo cię proszę,

nie angażuj się w sprawy, z których mogą wyniknąć problemy.

I zaszkodzić dobremu imieniu kliniki? Zdegustowana pokręciła głową.
- Będę w kontakcie. Odezwę się, jak już będę wiedziała, na czym stoję.

background image

- Chodź, pokażę ci, gdzie jest szatnia i umywalnia. – Zac odczekał, aż

skończy rozmowę. – Potem przyjdź do zabiegowego.

Uśmiechał się z takim samym przyjaznym ciepłem jak jej babcia. Jego

irlandzki zaśpiew był przyjemniejszy dla jej uszu niż krótko artykułowane
samogłoski Simona.

Przebierając się, myślała o tym, że ku swemu zaskoczeniu ma ochotę tu

być. O wiele bardziej niż w Auckland. Może dlatego, że Zac chciał, by tu
była. I babcia, która tak bardzo ucieszyła się ze spotkania z wnuczką.
I która powiedziała do niej „kochanie”.

W tej chwili nie chodziło już tylko o to, jak szybko minie burza. Miała

wrażenie, że ziemia kołysze się pod jej stopami, ale tym razem nie wolno
jej uciec. Musi stawić czoła wszystkim wyzwaniom, z których
najpilniejszym jest zszycie rany na twarzy młodej dziewczyny, tak by nie
szpeciła jej blizna.

Ruszyła do pokoju zabiegowego, lecz już za pierwszym zakrętem

natknęła się na przeszkodę.

W ludzkiej postaci. Konkretnie w postaci ojca, który nadal wyglądał na

zdenerwowanego.

- Ach, Lib… Olivio, mogę zamienić z tobą słowo?
Miała ochotę ominąć go, ale nie wiedzieć czemu nogi znów nie

posłuchały polecenia wysłanego przez mózg.

- Po pierwsze muszę cię przeprosić za wczoraj. Nie powinienem był tak

się zachować.

Nie mogła się z nim nie zgodzić. Nie skomentowała jednak jego słów,

więc stali naprzeciwko siebie.

- Nie spodziewałem się, że jeszcze tu będziesz.
- Ja też. – Miała wrażenie, że otwiera się nie do końca zabliźniona rana

i było to uczucie paskudne. – Nie martw się, wyjadę najszybciej jak się da.

background image

- Moja mama… twoja babcia chciałaby z tobą porozmawiać.
- Zdaje się. – Nie miała nic przeciwko tej rozmowie. Wręcz przeciwnie,

nawet się na nią cieszyła.

Dziadkowie ze strony matki już nie żyli, a w każdym razie tak jej się

zdawało. Wiedziała, że niebawem wyjdą na jaw różne sprawy związane
z matką i być może zostaną wyjaśnione różne wątpliwości czy
niedopowiedzenia.

- Twoja babcia o niczym nie wie. – W głosie ojca pobrzmiewało

zniecierpliwienie. – Nie wie, że… mam raka. Będę wdzięczny, jeśli
zachowasz tę informację dla siebie.

Poczuła się skonsternowana. Ojciec nie zamierza powiedzieć rodzonej

matce, że jest śmiertelnie chory?

- Za kilka tygodni babcia skończy dziewięćdziesiąt lat. Wszyscy tu

przygotowujemy się na ten dzień. Naprawdę nie chciałbym zepsuć jej
święta. Potem jej powiem…

Dobrze, że chociaż na matce mu zależy, pomyślała cierpko.
- Jak byłeś łaskaw zauważyć, nie mój interes, co robisz. – Nie mówiła

prawdy. Los ojca nie był jej obojętny. Mimo wszystko.

- Dziękuję za zrozumienie i jeszcze… – Miał taką minę, jakby trawił go

wewnętrzny ból. – Przepraszam cię. Za wszystko.

- Naprawdę myślisz, że to wystarczy? Powiesz przepraszam za

wszystko, co zrobiłem, i sprawa będzie załatwiona? A może powinieneś
mnie przeprosić za to, czego nie zrobiłeś?

- Właściwie nie wiesz, co chciałem zrobić i niestety, nie udało mi się.
- Na pewno nie udało ci się być dobrym mężem. I ojcem.
- Olivio, małżeństwa się rozpadają. Ludzie mają różne oczekiwania

wobec życia. Niektórzy są gotowi iść po trupach do celu, raniąc tych,
którzy staną im na drodze.

background image

- O czym ty mówisz? Tak bardzo chciałeś tu wrócić, że byłeś gotów

poświęcić rodzinę?

- Nigdy nie ukrywałem, że to moje miejsce na ziemi i właśnie tu chcę

spędzić życie. Twoja mama mówiła, że przeprowadzka na wieś nie będzie
dla niej problemem. Była typową dziewczyną z miasta i nie zdawała sobie
sprawy, co ją tu czeka. Męczyła się i ostatecznie doszła do wniosku, że ma
dość. Nie chciała, żebyś wychowywała się na prowincji. Powtarzała, że
Cutler’s Creek nie ma ci nic do zaoferowania, że nie będziesz mogła się tu
prawidłowo rozwijać. Chciała dla ciebie jak najlepiej.

Słowa ojca obudziły wspomnienia, które wróciły echem, niosąc strzępy

rozmów. Matka mówiąca, że w Cutler’s Creek nie ma porządnej szkoły.
Zac, który uznał ją za miastową dziewczynę, choć jej nie znał.

Nigdy dotąd nie myślała, że jest jak matka, jednak gdyby dwa dni temu

ktoś zapytał ją, co jest w życiu najważniejsze, bez wahania odparłaby, że
kariera.

Dziś nie była już tego pewna. Matka była specyficzna, to prawda,

jednak trudno przypisać jej całą winę za rozpad małżeństwa.

- Nie zadbałeś o to, żebyśmy mieli kontakt. Nie chciało ci się –

rzuciła. – Masz pojęcie, jak się z tym czułam?

- Wiem, że przeprosiny nie wystarczą i niczego nie zmienią, ale w tej

chwili tylko tyle mogę zaoferować. – Przygnębienie sprawiło, że nagle
przybyło mu lat.

Olivia wpatrywała się w jego twarz, zwłaszcza w ciemnoniebieskie

oczy, identyczne jak jej własne, i widziała w nich szczerość. Czuła ulotny
zapach wody kolońskiej, tej samej, którą zapamiętała z dzieciństwa, i miała
wrażenie, że wehikuł czasu przeniósł ją do przeszłości.

Nie wymyśliła sobie pogodnych scen, by wyidealizować ojca. One

wydarzyły się naprawdę. Znów była małą dziewczynką. Pragnęła rzucić mu

background image

się na szyję i wtulić w jego ramiona. Wiele by dała, by przeprosiny
wymazały wszystko, co złe.

Żeby dało się cofnąć czas…
- Liv?
Odetchnęła, słysząc Zaca. Nieświadomie wyrwał ją z chaosu, który ją

ogarnął. Z wdzięczności była skłonna wybaczyć mu, że nazywa ją
zdrobnieniem zarezerwowanym tylko dla przyjaciół. Zresztą w tej chwili
był przyjacielem. Jedynym, jakiego tu miała.

- Jestem gotowa. – Ruszyła w jego stronę. – Zobaczmy, co tam mamy

i co się da z tym zrobić.

Praca kolejny raz okazała się wybawieniem. Zajęta Shayną, wreszcie

mogła skupić się na tym, co umiała robić, i uwolniła się od emocjonalnego
zamętu.

- I co o tym myślisz? – zapytał Zac, gdy wyszli na korytarz.

Najwyraźniej ufał jej ocenie.

- Na szczęście gałąź czołowa nerwu twarzowego nie jest uszkodzona,

ale rana jest głęboka i właściwie nie ma nawrotu kapilarnego przy jej
brzegach. Jeśli założymy zwykłe szwy, powstanie blizna, która za jakiś czas
będzie wymagała ponownej interwencji.

- Możesz temu zapobiec?
- Zależy, jakim sprzętem dysponujecie. Będą mi potrzebne

powiększające okulary chirurgiczne, porządne nici i więcej niż podstawowe
narzędzia.

- Mamy wszystko. Twój ojciec cieszy się ogromnym szacunkiem, ludzie

chętnie wspierają finansowo szpital, więc uwierz mi, jest świetnie
wyposażony.

- Super. Zastosuję blokadę nerwu nadczołowego, bo gdybym jej podała

znieczulenie miejscowe, w miejscu wkłucia powstanie wybrzuszenie i nie

background image

da się tego porządnie zszyć. Shayna jest spanikowana, więc trzeba dać jej
coś na uspokojenie. Najchętniej zszyłabym ją w znieczuleniu ogólnym, ale
to pewnie niemożliwe?

- Mamy w pełni wyposażoną salę operacyjną, tyle że stoi nieużywana.

Moglibyśmy ją uruchomić, gdyby to był stan zagrażający życiu.

- Wobec tego zastosujemy umiarkowaną sedację, ale chciałabym, żebyś

cały czas monitorował jej stan.

- Cały jestem twój. – Uśmiechnął się. – Dzięki, Liv. Jestem wdzięczny,

że zgodziłaś się pomóc.

Tym razem zdrobniała forma jej imienia zabrzmiała całkiem naturalnie,

jakby byli starymi przyjaciółmi. A uśmiech sprawił, że głęboko w sercu
poczuła przyjemne ciepełko. Nie miała czasu analizować swoich odczuć, bo
czekało na nią ważne zadanie. Jeśli wczoraj pole do popisu miał Zac, dziś
to ona miała być mistrzynią ceremonii. I zamierzała dać z siebie wszystko.

Dla Shayny. I dla Zaca.

Z uwagą przyglądał się poczynaniom Olivii i był pod coraz większym

wrażeniem jej fachowości. Chwilami czuł się jak student obserwujący
profesora.

- Widzisz to zasinienie? – Nacisnęła brzeg rany kleszczami. – Krew nie

wraca do naczyń, czyli tkanka jest martwa.

- I co? Usuniesz ją?
- Zaraz ci pokażę mały trik. – Sięgnęła po igłę z nicią. – Zakładam szew

tak, żeby brzegi rany się zeszły. Nie będę usuwała fragmentów tkanki ani
martwiła się o szwy wewnętrzne. A teraz – wzięła skalpel – odetnę szew
z jednej i z drugiej strony. Widzisz? Teraz mamy równiutkie brzegi z żywą
tkanką, która bez problemu się zrośnie. Możemy zakładać rozpuszczalne
szwy wewnętrzne.

background image

Zac wpatrywał się w jej wprawne zwinne dłonie. Podziwiał szybkość

i precyzję, z jaką posługiwała się zakrzywioną igłą.

- Dobra jesteś! – Gwizdnął z uznaniem. – Wiem, co mówię, bo przez

parę lat nie robiłem nic innego, tylko ciągle kogoś zszywałem.

- Uwielbiam tę robotę – przyznała – choć nadal widzę pole do poprawy.

Jak skończę drugi stopień specjalizacji, chcę się zająć chirurgią
rekonstrukcyjną. Dzięki temu będę mogła poprawić komuś jakość życia.

- Już zdecydowałaś?
- Tak. Nie chcę robić tylko medycyny estetycznej.
Jednym słowem nie widzi siebie w roli chirurga plastycznego dla

możnych tego świata, którzy w pogoni za ideałem ciągle majstrują przy
wyglądzie. Nie był tym zaskoczony. Dopiero ją poznał, a zdawało mu się,
że sporo o niej wie, choć z niczego mu się nie zwierzała.

Widział wyraz zagubienia na jej twarzy, gdy rozmawiała z ojcem,

i radość, kiedy ją zawołał. Poczuł wtedy coś, czego nie czuł od… wieków.
A konkretnie od śmierci Mii. Pragnienie, by być z kimś naprawdę blisko.
I silny impuls, żeby zrobić, co w jego mocy, by to się spełniło. Zapomniane
uczucie, że znowu mu na kimś zależy. Tak bardzo, że jeśli tylko pozwoliłby
się temu rozwinąć, mógłby znów pokochać.

Świadomość, że wciąż jest zdolny do wyższych uczuć, przyniosła ulgę,

z którą mieszał się lęk, bo nie potrafił zapomnieć, że zaangażowanie
oznacza cierpienie. A cierpienie, jeśli się powtarza, może skończyć się
utratą wiary w ludzi i w samego siebie. Dlatego bezpieczniej zostać
samotnym wilkiem i nie narażać się na ból.

Wiedział, jak zdusić w zalążku przywiązanie, przez lata robił to

nagminnie. Najlepiej być w ciągłej podróży. Docierać do nowych miejsc
i spotykać ludzi, którzy są zupełnie obcy. Zapewnić im możliwie najlepszą
opiekę medyczną, ale nic poza tym.

background image

Nigdy nie przekraczać granicy, za którą zaczynają się emocje. I pod

żadnym pozorem nie pozwalać sobie na taką intymną bliskość, która
sprawia, że chce się z kimś być. Patrzeć, jak oddycha…

- Prawie gotowe – mruknęła i w tym samym czasie Shayna zaczęła się

kręcić i mamrotać. – Chyba narkoza przestaje działać. Idealnie zgrałyśmy
się w czasie.

- Faktycznie. Jaki chcesz opatrunek?
- Maść z antybiotykiem i gazę. Na pierwszy dzień wystarczy.

Porozmawiam z mamą Shayny i wytłumaczę, co z tym robić.

- Poproszę, że tu przyszła. A teraz lecę prześwietlić nadgarstek twojej

babci. Lepiej, żeby na swojej imprezie urodzinowej nie musiała wystąpić
z ręką w gipsie.

Uważnie przyglądał się jej twarzy. Ciekawiło go, co myśli o spotkaniu

z nieznaną członkinią rodziny.

- Gdyby zaczęła wymachiwać nią w tańcu, byłoby niebezpiecznie.
Olivia w skupieniu zakładała ostatni szew, ale zerknęła na niego, czyli

temat nie był jej obojętny. Nie odezwała się jednak i niemal natychmiast
odwróciła wzrok.

Kurtyna opadła. Wysłała wyraźny sygnał, że nie chce poruszać

drażliwych kwestii.

- Powiem Debbie, żeby zaprowadziła cię do pokoju lekarzy, a potem

posiedziała przy Shaynie, dopóki się nie wybudzi. Poczęstuj się kawą
i herbatnikami. Kto wie, czy nie będę musiał jeszcze prosić cię o pomoc.
Przy tej pogodzie wszystko jest możliwe.

Kto wie...
To chyba ulubione powiedzenie doktora Camerona. Wczoraj oznajmił,

że wypije tylko jeden kieliszek wina, bo kto wie, co się może wydarzyć.

background image

Cóż, oboje już wiedzą.

Myślała o tym, siedząc samotnie w pokoju lekarzy. Każdy donośny

grzmot, od którego drżały ściany, prowokował ją do snucia wspomnień
z minionej nocy. Wiedziała, że ta przygoda się nie powtórzy i pogodziła się
z tym. Skąd więc to przygnębiające uczucie, że już nigdy nie przeżyje
niczego równie ekscytującego?

Obrazy przesuwały się przed jej oczami jak kolorowe szkiełka

w kalejdoskopie. Namiętne pocałunki, czułość przemieszana z pożądaniem,
obezwładniające uczucie spełnienia. Wspomnienia wciąż były żywe,
a w niej rosło pragnienie, by to powtórzyć.

Gdy więc Zac dołączył do niej w pokoju lekarzy, poczuła się jak

złodziej przyłapany na gorącym uczynku. Uśmiechnął się do niej niewinnie,
ale to wystarczyło, by zaparło jej dech w piersi.

I tak jak wczoraj miała wrażenie, że brakuje tlenu.
- Niezła burza, co?
- Mhm – wykrztusiła, ale nawet Zac nie zauważył, że nagle siadł jej

głos.

- Twoja babcia zwichnęła nadgarstek.
- Och, to dobrze… To znaczy niedobrze, ale zawsze lepiej, niż żeby go

złamała.

- Uprzedzam, postanowiła zaprosić cię na urodziny. Uparła się, żeby

mimo pogody ktoś ją zawiózł do domu po zaproszenie dla ciebie i coś, co
koniecznie musi ci pokazać.

- Raczej nie skorzystam z zaproszenia. To moja pierwsza i ostatnia

wizyta w Cutler’s Creek.

- Zabawne. – Zac, który nalewał kawę, odwrócił się w jej stronę. –

Podobno twoja matka podczas pierwszej wizyty powiedziała to samo.
Mabel sporo mi o niej opowiada. Mówiła na przykład, że nigdy nie spotkała

background image

nikogo równie zdeterminowanego w dążeniu do celu. Jej zdaniem twoja
matka zawsze dostawała to, czego chciała.

- Nie interesują mnie miejscowe plotki – ucięła.
- Nawet jeśli tłumaczą, dlaczego twój ojciec się poddał i przestał szukać

kontaktu?

Milczała, nie spuszczając z niego wzroku.
- Co ty opowiadasz? – wyszeptała.
- Twoi rodzice postanowili się rozstać. Ojciec musiał wracać do Cutler’s

Creek, żeby pomóc twojemu dziadkowi, który był bardzo chory. Gdyby nie
przejął po nim praktyki, szpital zostałby zamknięty. Nie zgodził się, żeby
matka wyjechała z tobą za granicę, ale ona i tak postawiła na swoim.
Wynajęła sztab prawników, którzy zaczęli go straszyć, że jeśli nie
przestanie cię nękać, do końca życia nie wyjdzie z sądu. Mimo to nie
poddawał się, dzwonił do ciebie regularnie, ale matka nigdy nie pozwoliła
mu z tobą porozmawiać. Tłumaczyła, że nie możesz odnaleźć się w nowym
środowisku i prosiła, żeby zaczekał, aż się zaaklimatyzujesz.

Zac zamyślił się na chwilę, po czym dodał:
- Szantażowała go emocjonalnie, że to wszystko dla twojego dobra,

więc jeśli cię kocha, powinien czekać. Więc pokornie czekał, jak miał się
przekonać, w nieskończoność. Pisał do ciebie listy i wysyłał prezenty, ale
wszystkie wracały nieotwarte. Za każdym razem, gdy je odbierał, czuł,
jakby ktoś dźgał go w serce. Aż w końcu dostał od ciebie list. Napisałaś, że
nie chcesz mieć z nim nic wspólnego i żeby dał ci spokój.

Zacisnęła powieki. Pamiętała, i to aż za dobrze, paskudny czas, gdy „nie

mogła odnaleźć się w nowym środowisku”. Z tęsknoty za ojcem wylała
morze łez.

Czy matka, kierowana niepohamowaną ambicją, naprawdę uznała, że

dobrze robi, izolując ją od wszystkiego, co może stanąć na drodze do

background image

kariery? Wierzyła, że dzięki takim metodom zapewni jej świetlaną
przyszłość? Odsyłała ojcu listy, by nic nie zmąciło wersji, którą wbijała jej
do głowy?

Olivia nigdy nie zapomniała, jak z pomocą matki pisała do ojca

osławiony list. I jak wielki czuła wtedy gniew. Wolała to niszczące uczucie
niż bezgraniczną tęsknotę, bo dawało jej złudne poczucie kontroli nad
sytuacją.

- Dobrze się czujesz?
Zatopiona w myślach, nawet nie zauważyła, kiedy do niej podszedł. Ani

tego, że instynktownie złapała się za głowę, by powstrzymać świat, który
wszedł w niebezpieczny korkociąg i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy Zac
uścisnął jej dłoń.

Zupełnie jakby rzucił jej kotwicę.
- Ty w to wierzysz? – zapytała bezradnie.
- Wiem, co widziałem i co usłyszałem od twojej babci. To szczera

i uczciwa kobieta, a już na pewno nie plotkara. Byłem mimowolnym
świadkiem tego, jak twój ojciec płakał, przeglądając listy, których nie
przeczytałaś.

Z trudem przełknęła ślinę. Matka była wybitną specjalistką w swojej

dziedzinie. Kobietą szalenie ambitną. Sukcesy i osiągnięcia były miarą jej
akceptacji i jedynym sposobem, by Olivia zasłużyła na jej miłość.

- Nawet jeśli to wszystko prawda, i tak jest już za późno, żeby

cokolwiek zmienić.

- Tak myślisz? Liv, twój ojciec nie jest złym człowiekiem. Wręcz

przeciwnie. Czasem… trzeba odciąć się od tego, co najbardziej boli. Bo
jeśli tego nie zrobisz, zginiesz. Istnieje cierpienie, które może człowieka
zniszczyć. I zniszczy.

background image

Domyśliła się, że Zac mówi to na podstawie własnych doświadczeń.

Patrzyła na jego plecy, gdy pochylony nad zlewem mył kubek, i miała
ochotę podejść i przytulić się do niego. Tęskniła za jego dotykiem. Jej dłoń,
jeszcze przed chwilą rozgrzewana jego ciepłem, zrobiła się zimna. Wiele by
dała, by pomóc mu uwolnić się od złych wspomnień. Okoliczności,
w jakich stracił ukochaną, były tak straszne, że na samą myśl cierpła skóra.

Nic dziwnego, że koszmarne obrazy wracały i osaczały go jak sfora

wściekłych psów. Najchętniej otoczyłaby go ramionami i powiedziała, że
doskonale go rozumie. Gdyby wiedziała, jak zdjąć z jego ramion brzemię
przeszłości, zrobiłaby to bez wahania.

Zaskoczyła ją intensywność tych pragnień. Jak to możliwe, że aż tak ją

obchodzi dobrostan człowieka, którego ledwie zna? Określenie „obcy” nie
pasowało do Zaca, bo czuła, że zna go od zawsze. I że przy nim odnalazła
coś, czego szukała przez całe życie.

Nie, nie coś. Kogoś.
Nie wierzyła w braterstwo dusz. Ani w miłość od pierwszego wejrzenia.

Jedno i drugie opierało się na emocjach, a więc z definicji było ulotne
i nietrwałe. Przecież nie ma gwarancji, że ludzie, których kochamy
najbardziej, zostaną z nami na zawsze.

Poza tym silne uczucia mącą w głowie i nie pozwalają skupić się na

rzeczach istotnych. Ten, kto im ulega, odkrywa swoje słabości i naraża się
na cios.

Zac ma rację: nadmierne zaangażowanie może cię zniszczyć.
Nagle ogarnął ją strach, że może stracić coś cennego. Czyżby już

wpadła w sidła, które zastawił na nią los? Zdumiewający zbieg wypadków
zatrzymał ją w miejscu, które niczym wir ciągnęło ją ku przeszłości, gdzie
czekał kochający ojciec, którego niegdyś uwielbiała. I babcia, nigdy

background image

wcześniej nie widziana, ale ciepła i serdeczna, gotowa przyjąć ją
z otwartymi ramionami.

A także wyjątkowy mężczyzna, na którego, być może, czekała przez

całe życie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Burza nie odpuszczała i z wściekłością atakowała Cutler’s Creek.

Tymczasem w szpitalu dzień toczył się swoim zwykłym rytmem. Nadeszła
pora lunchu i kto tylko chciał, mógł posilić się w tutejszej kuchni, nawet
jeśli nie był pracownikiem szpitala.

Przemiła kobieta o imieniu Betty ugotowała zupę jarzynową, do której

podała grzanki z serem.

- Zrobiłem szybki obchód. Pacjenci mają się dobrze, nikt się na nic nie

skarży – relacjonował Zac, biorąc od niej talerz zupy. – Dzięki, Betty. Co za
zapach! Pychota!

- Pan sobie jeszcze weźmie tosta, doktorze.
- Przejechałem przez twoje obejście – poinformował go Bruce,

policjant, który również wpadł coś przekąsić. – Dom i stodoła stoją,
dachów nie zerwało. Dobrze, że zamknąłeś źrebaka i klacz w bezpiecznym
miejscu.

- To nie ja, to Olivia.
- Aha, nie wiedziałem, że pani u nas została. Jednym słowem znów

znalazła się w pani w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu?

Nie była pewna, ale miała wrażenie, że policjant mrugnął do niej

porozumiewawczo. W milczeniu pochyliła się nad parującą zupą. Pewnie
od niej zaróżowiły jej się policzki.

Domyślała się, że miejscowi wzięli ją na języki. Teraz będą mieli

dodatkowe używanie, bo pewnie już się rozeszło, że nocowała u Isaaca.

background image

Jakie to typowe dla małych miasteczek. Wszyscy wiedzą tu wszystko

o wszystkich. Dlatego nigdy nie chciała mieszkać na prowincji i była
w stanie wybaczyć matce, że stąd uciekła. Jaka z tego nauka?

Że należy szukać partnera o podobnym pomyśle na życie. Tylko wtedy

uda się zbudować trwały związek.

Cóż, za pierwszym razem nie wybrała najlepiej. Nie wyszło jej

z Patrickiem, ale nie wiadomo, jak by wyglądał ich związek, gdyby była
w nim naprawdę zakochana i gdyby budził w niej tak intensywne emocje
jak Zac.

Do stołu dosiadł się Ben, ratownik medyczny, i przez chwilę rozmawiał

z Zakiem o sytuacji w miasteczku oraz o tym, do kogo zajrzał, robiąc
objazd okolicy.

- Przy okazji powiedziałem chłopakom, że nie mamy dziś szkolenia.
- Dzięki, mam nadzieję, że niedługo to nadrobimy – odparł Zac. – Chcę

się w końcu nauczyć tego zjazdu po linie.

- Zjazdu po linie? – zadziwiła się Olivia. – Myślałam, że to będzie

szkolenie medyczne.

- My tu z doktorem robimy taki mały barterek – roześmiał się Ben. –

Doktor szkoli nas, a my jego. Większość chłopaków ma uprawnienia
ratowników górskich. Rzadko musimy wychodzić w góry, ale czasem coś
się zadzieje i wtedy mamy ręce pełne roboty.

Kolejną osobą, która przyszła na zupę, była położna Debbie. Przy okazji

przekazała wieści od rodziców Shayny.

- Dotarli bezpiecznie do domu. Jej mama przed chwilą dzwoniła

i prosiła, żeby jeszcze raz serdecznie pani podziękować, doktor Donaldson.

- Nie ma o czym mówić. Cieszę się, że mogłam pomóc. I proszę mówić

do mnie po imieniu, po prostu Liv. Dzięki temu nie będzie nieporozumień,

background image

czy chodzi o mnie czy o… – Urwała, bo słowa „mojego ojca” nie chciały
jej przejść przez gardło.

- A właśnie, gdzie jest Don? – zainteresował się ktoś z zebranych.
- Pewnie w gabinecie – podsunęła Jill. – W ogóle o siebie nie dba, ten

nasz doktor. Może ktoś po niego pójdzie i powie, żeby przyszedł na lunch?

- Don odwiózł mamę do domu, pewnie niedługo wróci – powiedział

Zac. – Proszę, o wilku mowa.

Mabel Donaldson stanęła w progu i wszyscy doznali szoku. Po

uśmiechniętej, zadowolonej z życia starszej pani nie było śladu. Przed nimi
stała blada wystraszona staruszka, która wyglądała na swój wiek.

- Błagam, pomóżcie – szepnęła drżącym głosem. – Coś się stało

Donowi. Źle z nim…

- Gdzie on jest? – Zac zerwał się od stołu, a z nim Olivia.
- W rejestracji.
Znaleźli go skulonego na podłodze, nakrytego swetrem bezradnej Jill,

która przycupnęła obok. Zac podbiegł do niego i zaczął sprawdzać puls.

- Szefie?! Co się dzieje?
Don był blady jak ściana, z czoła płynął mu pot, na twarzy widać było

ślady krwi.

- Częstoskurcz? – zapytała Olivia, domyślając się po minie Zaca, że

puls nie jest taki jak powinien.

- Tak. – Skinął głową. – Puls słabiutki, bardzo mu spadło ciśnienie.
- A skąd ta krew?
Don poruszył się i potarł twarz rękami.
- Wszystko dobrze – wybełkotał. – Co się tak gapicie? Pomóżcie mi

wstać!

background image

Dopiero teraz Olivia zorientowała się, że wszyscy się zbiegli i stanęli

w kręgu za ich placami.

- Narzekał na brzuch – oznajmiła Mabel, która właśnie nadeszła,

podtrzymywana przez Betty. – Tak się zwijał z bólu, że ledwie wysiadł
z samochodu. A potem zaczął strasznie wymiotować. W życiu nie
widziałam tyle krwi...

Olivia i Zac wymienili spojrzenia. Rozumieli, że sytuacja jest poważna.

Na skutek utraty znacznej ilości krwi Don doznał wstrząsu krwotocznego.

- Panowie? – Zac zwrócił się do Bruce’a i Bena. – Pomóżcie mi

przenieść szefa do zabiegowego.

- Nie rób zamieszania. Sam pójdę – bronił się Don.
- Przestań się awanturować, dobrze? – poprosił go Zac spokojnie. – Tak

się złożyło, że teraz ty jesteś pacjentem, a ja i Liv lekarzami. Jasne?

Olivia uważnie obserwowała twarz ojca, więc gdy ich spojrzenia się

spotkały, bezbłędnie odczytała, co dzieje się w jego głowie. Był
przestraszony, co było zrozumiałe, bo przecież zdawał sobie sprawę, że
wymiotowanie krwią to nie błahostka. Chyba też chciał jej coś powiedzieć.

Jego oczy miały błagalny wyraz. Czy była to prośba o ratunek czy

raczej o to, by miał szansę zostać wysłuchany? A może prosił, by Olivia
była przy nim, bo jest mu to potrzebne? Obojętne, jakie były jego intencje.

I tak nigdzie się nie wybierała.

Nie było mu to obojętne. Nie dlatego, że chodziło o ratowanie życia,

a pacjent był kolegą po fachu, którego lubił i szanował. Nie było mu to
obojętne, bo dostrzegł w oczach Olivii lęk. Może nie była gotowa
wybaczyć ojcu realnych czy urojonych win, ale tym bardziej nie była
gotowa go stracić. Mogła być na niego zła, ale zależało jej na nim bardziej,
niż była skłonna przyznać.

background image

Podzielili się tak, że on zbada Dona palpacyjnie, a ona w tym czasie

założy wenflon i podłączy kroplówkę z płynem, by uzupełnić niedobory
w wyniku utraty krwi. Pomagała im Debbie, która założyła opornemu
pacjentowi maskę tlenową i umieściła na jego piersi elektrody.

- Przez chwilę będzie bolało – uprzedziła Olivia, szykując się do

wkłucia. – Dobrze, mamy to. Nie ruszaj ręką, bo muszę zabezpieczyć
kaniulę plastrem.

- Nawet nic nie poczułem. – Uśmiechnął się słabo.
- Ale to czujesz, prawda? – zapytał Zac, delikatnie naciskając mu

brzuch.

- Co za pytanie? – Don nie próbował ukryć, że cierpi. – Pewnie, że boli

jak cholera. Przy tej chorobie to normalne.

- Jakiej znowu chorobie? – zaniepokoiła się Debbie.
- Tego jeszcze nie wiemy – odparł Zac – bo nie ma diagnozy. Na tyle,

na ile ja znam się na medycynie, to ostry ból brzucha połączony
w krwawymi wymiotami nie jest objawem raka trzustki, tylko pęknięcia
wrzodu żołądka. Masz ciśnienie jak nieboszczyk i książkowe objawy
wstrząsu krwotocznego. Musiałeś stracić mnóstwo krwi.

- Częstoskurcz nie mija – dodała Olivia, patrząc na monitor. – Ciśnienie

wciąż spada, skurczowe dziewięćdziesiąt. Jak daleko jest najbliższy bank
krwi?

- Za daleko – mruknął Zac. – Mamy tu niewielki zapas. Koncentrat

krwinek czerwonych ORh- i plazmę. Debbie, możesz nam przynieść
torebkę krwinek?

Gdy położna wyszła, spojrzeli sobie w oczy.
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Przy tej pogodzie transport lotniczy do

większego szpitala był niemożliwy, podobnie jak dostawa krwi potrzebnej

background image

do transfuzji. Jeśli Donowi pękł wrzód, pewnie wciąż miał krwawienie
wewnętrzne, co stanowiło zagrożenie życia.

Bał się raka trzustki, a nagły zgon mógł nastąpić z całkiem innej

przyczyny.

- Przydałoby się zrobić tomografię, ale musimy sobie poradzić z tym, co

mamy – westchnął Zac. – Zrobimy USG, a potem rentgen w pozycji
siedzącej. Jeśli na zdjęciu zobaczymy powietrze pod przeponą, będziemy
wiedzieli, że doszło do perforacji wrzodu.

I co wtedy? Operacja?
W sali nieużywanej do lat?
Don wydał gardłowy jęk i z trudem przekręcił się na bok, zrywając przy

okazji elektrody, na co urządzenie rejestrujące parametry zareagowało
świdrującym piskiem. Olivia chwyciła go za ramiona.

- Co się dzieje? Tato?!
Zac nie zdążył się ucieszyć, że wreszcie nazwała Dona tatą, bo musieli

opanować sytuację, która stawała się coraz bardziej krytyczna. Dona
chwyciła bowiem kolejna fala torsji i w ułamku sekundy wyrzucił z siebie
ogromną ilość krwi. Na dodatek zaczynał tracić przytomność.

Błyskawicznie założyli mu wkłucie centralne, przez które podali płyny

i krew. Nie mieli ani sekundy do stracenia. Jeśli Don miał przeżyć, musiał
natychmiast trafić na stół.

- Masz jakieś doświadczenie z podawaniem znieczulenia ogólnego?

Poradzisz sobie? – spytał Zac półgłosem, gdy ułożyli Dona na plecach, by
mógł go ponownie zbadać.

- Przez pół roku pracowałam na anestezjologii. Tak mi się spodobało, że

zastanawiałam się nad specjalizacją. A ty? – Spojrzała na niego. – Mówiłeś,
że pracowałeś w szpitalach polowych, ale czy masz doświadczenie
w chirurgii?

background image

- Zanim wysłali mnie na wojnę, musiałem zrobić specjalizację

z chirurgii urazowej. Pracowałem w największych szpitalach w Anglii,
a ostatnio byłem ordynatorem chirurgii urazowej największego szpitala
w Bostonie. Powinienem dać radę.

Uśmiechnął się kącikiem ust. Nie wyrecytował swojego CV, by jej

zaimponować, tylko żeby ją uspokoić.

- Razem damy radę – dodał. – Jako zespół.
Uniosła głowę ruchem, który widział już wcześniej. Wiedział więc, co

to oznacza: zbierała siły, by stawić czoło sytuacji, która była wyjątkowo
trudna. Był z niej dumny, ale to nie wszystko. Chciał się o nią troszczyć,
chronić ją, dać z siebie wszystko, by uratować jej ojca. Nie zniósłby
bowiem widoku jej cierpienia.

Wszystkie niezbędne narzędzia chirurgiczne czekały przykryte sterylną

chustą, ale chyba nikt w Cutler’s Creek nie przypuszczał, że zostaną użyte
do ratowania życia szefa szpitala, który od lat toczył niemal samotną
heroiczną walkę, by dzieło jego ojca nie poszło na marne.

Teraz zaś leżał pod narkozą, w którą wprowadziła go jego własna córka.

To ona kontrolowała jego funkcje życiowe, czuwała nad przebiegiem
transfuzji i podawała mu dożylnie leki. Kiedy Zac zapytał, czy mogą
zaczynać, bez wahania skinęła głową.

Stanęli nad stołem we trójkę, ona, Zac i Debbie, która miała im

asystować.

- Słuchajcie, nie wiem, czy pamiętam nazwy wszystkich

instrumentów – wyznała Debbie. – Szmat czasu, odkąd ostatni raz byłam
w sali operacyjnej.

- Nie martw się, będzie dobrze – uspokoił ją Zac. – Skalpel rozpoznasz,

prawda? To poproszę.

background image

Zrobił pierwsze nacięcie, otwierające jamę brzuszną. Musiał być

ostrożny. Starał się jak najszybciej zlokalizować miejsce krwawienia, ale
pośpiech nie był wskazany, zwłaszcza że nie mógł pracować w skupieniu.
Musiał bowiem zerkać na Debbie i pilnować, czy dobrze trzyma ssak
i tłumaczyć, co ma podać.

Z drugiej strony ani na moment nie zapominał, że u szczytu stołu stoi

Olivia, która kontroluje stan ojca i jednocześnie patrzy na ręce jemu…

Czuł jej obecność każdą komórką ciała.
- Dobra, mam to.
- Perforację?
- Tak. Krwawi tętnica żołądkowo-dwunastnicza.
Ustawił lampę pod odpowiednim kątem i odsączył krew wacikiem, po

czym obserwował, jak z powrotem zalewa oczyszczone miejsce.

- Dobra, Debbie, będzie potrzebny ssak i imadło do igły. Teraz przy

pomocy ssaka i wacików musisz usuwać krew, żebym widział, gdzie mam
szyć. Liv, a jak sytuacja u ciebie?

- Ciśnienie nadal niskie. Będę musiała podać drugą torebkę koncentratu

krwinek. Od czasu do czasu ma zaburzenia rytmu serca, więc im szybciej
zatamujesz krwawienie, tym lepiej.

- Właśnie się za to biorę.
Za chwilę zszyje pęknięte naczynie i powstrzyma uratę krwi. Wziął igłę

i miał zamiar podwiązać tętnicę, a następnie usunąć pęknięty wrzód.

I nagle stało się. Drgnęła mu ręka.
Trwało to ułamek sekundy i nikt poza nim niczego nie zauważył, jednak

wyraźnie czuł wagę tego, co się wydarzyło. I rozumiał dlaczego.

Przytłoczył go ciężar odpowiedzialności. Ta operacja nie była jeszcze

jednym trudnym przypadkiem, z którym najpewniej sobie poradzi, bo nie

background image

brakuje mu wiedzy ani umiejętności. Jako chirurg wierzył w siebie.
Problem w tym, że nie potrafił odciąć emocji i podejść do tego na zimno.
Don nie był anonimowym pacjentem, z którym nic go nie łączyło. Był dla
Zaca ważny, ale nie najważniejszy.

Najważniejsza była Olivia. To na niej zależało mu najbardziej. Tak

bardzo, że to, co do niej czuł, zaczynało wyglądać jak miłość…

I coraz bardziej przypominało uczucie, którym darzył Mię i które

niemal doprowadziło go do zguby, gdy po jej śmierci nie mógł poradzić
sobie z pustką i poczuciem winy. Cieszyło go, że wreszcie wyleczył się
z martwicy, na którą cierpiał, gdy przyjechał do Cutler’s Creek. A jednak
spanikował. Chciał tylko uchylić małe okienko w murze, którym się
obwarował, tymczasem Olivia wyważyła drzwi. A on miał ochotę wyjść jej
na spotkanie.

Przecież nie chciał. Powinien szybko je zatrzasnąć.
Emocjonalne tornado trwało chwilę, ale i tak za długo. Błyskawicznie

wziął się w garść i skupił na zadaniu. Później będzie czas na analizę, jak to
się stało, że spełnił się najczarniejszy scenariusz. Dopuścił do sytuacji, gdy
emocje niemal uniemożliwiły mu działanie.

Tym razem szybko przezwyciężył słabość, lecz czy następnym razem

będzie równie twardy? A jeśli całkiem się posypie? Nie mógł teraz o tym
myśleć, ale gdy przyjdzie odpowiedni czas, zastanowi się, co zrobić, by
odzyskać kontrolę i już nigdy nie dopuścić do takiej sytuacji.

- Udało się! – Widok wacika bez śladu świeżej krwi sprawił mu

olbrzymią satysfakcję.

Ze spokojem przeszedł do następnego etapu i oczyścił jamę brzuszną,

by za chwilę ją zamknąć.

Teraz podadzą Donowi antybiotyk i będą monitorowali jego stan, a gdy

ten się ustabilizuje, przetransportują go do większego szpitala.

background image

- Ciśnienie zaczyna rosnąć. Świetna robota, Zac!
Nawet na nią nie spojrzał, zajęty swoją robotą. Nie chciał jej

wdzięczności ani podziwu. Po prostu nie chciał patrzeć w te cudne
ciemnoniebieskie oczy, bo wiedział, że spojrzy raz i wpadnie po same uszy.
Im szybciej to się skończy, tym lepiej. Nie chodziło o operację, tylko czas
z Olivią.

Gdyby wiedział, że…
Nigdy by do niej nie zadzwonił.

Niesamowite…
Stanęli w obliczu wyzwania, które nawet w dużej nowoczesnej

placówce mogło skończyć się źle, mieli do dyspozycji podstawowe środki
i własne doświadczenia oraz wiedzę. I mimo wielu przeciwności udało im
się!

Olivia wyszła do zebranych w rejestracji, by przekazać wiadomość, na

którą czekali, wstrzymując oddech.

- Operacja się udała. Doktor Donaldson jest w stanie stabilnym, jego

życiu nic nie zagraża, więc jak tylko warunki pogodowe pozwolą,
przewieziemy go do Dunedin.

- Czyli niedługo, bo pogoda się poprawia. Wiatr zaczyna słabnąć. Zaraz

wyślę ludzi, żeby uprzątnęli osuwisko w wąwozie, a przynajmniej
odblokowali jeden pas. Na wypadek, jak by trzeba było wieźć doktora
karetką – wyjaśnił Bruce. – Dzięki Bogu, że wszystko dobrze się
skończyło. – Urwał i odchrząknął, bo z emocji załamał mu się głos.

- Kochanie, jestem ci taka wdzięczna. – Mabel otarła łzy. – Tak bardzo

się o niego bałam!

- Domyślam się. Chciałabym powiedzieć, że wszystko z nim

w porządku, ale jeszcze sporo przed nim. Najważniejsze, że zatamowaliśmy

background image

krwawienie.

Mabel otworzyła staromodną torebkę, którą kurczowo ściskała, i wyjęła

kopertę zaadresowaną do Olivii.

- Proszę, to dla ciebie. Zaproszenie na moje dziewięćdziesiąte urodziny.

Mam nadzieję, że będziesz i że Don do tego czasu się wykaraska i wróci do
domu.

- Też mam taką nadzieję. – Olivia wzięła kopertę, ale nie sprecyzowała,

czy chodzi jej o urodziny, czy powrót ojca do zdrowia.

Nie było mowy, by znów tu przyjechała, ale nie chciała robić babci

przykrości, zwłaszcza przy ludziach.

- Mam tu jeszcze coś. – Mabel znów sięgnęła do torebki. – To portfel

Dona. – Otworzyła go i zaczęła czegoś szukać. – Jest! Don od trzydziestu
lat ma to zawsze przy sobie.

Na niedużym zdjęciu uwieczniono dziewczynkę, w której Olivia

rozpoznała siebie. Miała wtedy cztery albo pięć lat, długie złociste loki,
wielkie ufne oczy i radosny uśmiech. Czy to ojciec ją sfotografował?

Do niego tak się śmiała?
- Jest tyle rzeczy, o których chcę ci powiedzieć – cichy głos Mabel

brzmiał łagodnie i kojąco – ale musimy to odłożyć na inną okazję. Bruce
zaraz podwiezie mnie do domu, bo chcę spakować trochę rzeczy dla Dona
i dla siebie, o ile pozwolą mi z nim jechać. Olivio, czy możesz podać mu
portfel? Wiem, że chce go mieć przy sobie.

Jak miała odmówić, skoro Mabel patrzyła na nią z taką ufnością?

I miłością.

- Don bardzo cię kocha – zapewniła. – I ja też. Jesteśmy rodziną, choć

może tego nie czujesz. Pamiętaj, że tu masz dom. Będzie na ciebie czekał,
a my zawsze przyjmiemy cię z otwartymi ramionami.

background image

Olivia otworzyła usta, by podziękować i wyjaśnić, że ma już dom,

piękny i nowy, w największym mieście w kraju, najdalej jak się da od
takich miasteczek jak Cutler’s Creek. Nic nie powiedziała, bo słowa
uwięzły jej w gardle.

Czy tego chciała, czy nie, istniały więzy łączące ją z tym miejscem już

do końca życia. Mabel miała rację, mówiąc, że tu jest jej rodzina. I Zac.

Gdy z portfelem w ręku zajrzała do ojca, zastała przy nim Zaca. Ojciec

leżał na szpitalnym łóżku podłączony do aparatury i kroplówek, przez które
dostawał płyny, krwinki i leki. Wybudził się z narkozy, ale był jeszcze
senny.

Mimo to, słysząc jej kroki, uniósł powieki. Wiedziała, że się w nią

wpatruje. Podobnie jak Zac, który przytrzymał ją wzrokiem, po czym lekko
się uśmiechnął. Nagle uświadomiła sobie, jak mocna stała się łącząca ich
więź.

- Mamy wszystko pod kontrolą – zapewnił ją. – Możesz chwilę

posiedzieć z ojcem? Muszę wypełnić dokumentację i przygotować raport
dla zespołu, który przejmie go w szpitalu w Dunedin.

- Jasne.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, będę u siebie, czyli w pokoju obok

gabinetu ojca. Pamiętasz, gdzie to jest?

Skinęła głową. Długo nie zapomni dziwacznego i krępującego

spotkania z ojcem, którego nie widziała od paru dekad. Odruchowo
zacisnęła palce na portfelu. Minął szmat czasu, a on wciąż nosi przy sobie
jej zdjęcia?

- Mam… Mable prosiła, żeby ci to dać – powiedziała, gdy zostali

z ojcem sami i położyła portfel na szafce.

Wyciągnął rękę, ale nie dosięgnął, zapewne dlatego, że każdy ruch

sprawiał mu ogromny ból. Podała mu więc portfel, lecz zamiast go wziąć,

background image

zacisnął palce na jej dłoni.

Drugą ręką ściągnął maskę tlenową.
- Dziękuję – szepnął ochryple. – Zac mówił, że bez ciebie nie dałby

rady.

- Chyba jest zbyt skromny – odparła, siląc się na lekki ton. Delikatnie

wysunęła rękę z jego uścisku, bo czuła, że emocjonalnie już nie podoła.

Nie przestawała myśleć o zdjęciu leżącym w przegródce, gdzieś w pół

drogi między ich dłońmi. Wesoły okruch wspomnień ze szczęśliwych
czasów, zanim została zdradzona przez człowieka, który był dla niej całym
światem.

- Mam kupę szczęścia, że tu jesteś. I to nie tylko dlatego, że uratowałaś

mi życie.

Uciekła przed spojrzeniem ojca, którego oczy lśniły szczęściem.

Emocje ścisnęły ją za gardło, ale się przemogła.

- To naprawdę nie musiało się tak skończyć – stwierdziła rzeczowo. –

Choroba wrzodowa jest stosunkowo łatwa do wyleczenia, zwłaszcza
w dzisiejszych czasach.

- Przecież wiem. – Nasunął maskę na twarz i wziął kilka głębokich

oddechów. – Byłem głupi. Nie pierwszy zresztą raz.

- Posłuchaj, jak Zac robił USG, przy okazji obejrzeliśmy ci trzustkę.

Nie widać tam żadnych zmian, zwłaszcza nowotworowych. W szpitalu
dokładnie cię przebadają, ale moim zdaniem nic nie wskazuje na to, żebyś
w najbliższym czasie miał przenieść się na tamten świat.

Głos jej zadrżał, bo dotarło do niej, że naprawdę nie chce stracić ojca.

Łza popłynęła po policzku akurat w chwili, gdy Don otworzył oczy.

- Och, Libby…
To nie zdrobnienie, którym ją nazwał, lecz głos przepełniony miłością

sprawił, że stało się to, co się stało. Nie wiadomo, kto pierwszy wyciągnął

background image

rękę, ale skończyło się tak, że ojciec objął ją, a ona utonęła w jego
ramionach jak wtedy, gdy była ukochaną córeczką tatusia.

Gdyby tylko potrafiła mu zaufać, pewnie poczułaby się tak samo

bezpieczna jak wtedy. Chyba była już na to gotowa. Łzy popłynęły tak
gwałtownie, że musiała wyswobodzić się z objęć i wyciągnąć z pudełka
garść chusteczek.

- Jednym słowem – zaczęła, przełamując ciszę, która między nimi

zapadła – jeszcze nie umierasz. Co bardzo mnie cieszy.

Przelotny uśmiech przesunął się po jego twarzy jak smuga światła.
- Było mi przykro, kiedy dowiedziałem się, że Janice umarła – przyznał,

choć mówienie było dla niego wysiłkiem. – Wyobrażam sobie, jak tobie
było ciężko.

- Śmierć rodzica to zawsze cios. Nawet jeśli nie było się z nim bardzo

blisko…

Ojciec zapewne pomyślał, że zrobiła aluzję do ich wzajemnych relacji,

lecz jej intencje były zgoła inne.

Gdy spoglądała wstecz na swoje stosunki z matką, dochodziła do

wniosku, że były dość chłodne. Między nią a matką nie było zażyłości.
Zawsze musiała zabiegać o akceptację i uczucia. Matka nigdy nie
okazywała bezwarunkowej sympatii i akceptacji, którą emanowała babcia
Mabel.

Olivia nie przypominała sobie, by matka kiedykolwiek wypowiedziała

jej imię z miłością, jak robił to ojciec, lub używała czułych zdrobnień.

- Wielka szkoda, że odeszła tak wcześnie. Mam nadzieję, że… była

zadowolona z życia w Londynie.

- Odniosła sukces, więc miała satysfakcję. Wielkie nazwisko w wielkim

mieście.

background image

Ojciec skinął głową. Olivia zrozumiała, że nie powie złego słowa

o byłej żonie. Może zawarli niepisaną umowę, że zostawiają za sobą
wspólną przeszłość i każde rusza w swoją stronę. W pewnym sensie
współczuła matce, że nie potrafiła dostrzec radości i poczucia spełnienia,
jakie daje praca dla małej społeczności, jak ta tutaj.

Czy naprawdę była szczęśliwa, goniąc za prestiżem, który szedł w parze

z opinią najlepszego fachowca w stolicy? I czy ona, Olivia, nie popełnia
przypadkiem tego samego błędu?

- Myślałem, żeby skontaktować się z tobą po jej śmierci. Parę razy

brałem do ręki telefon, zacząłem pisać list, ale... doszedłem do wniosku, że
nie będziesz zadowolona. Uznałem, że już za późno, żeby naprawić nasze
relacje. Nie lubisz mnie. Nienawidzisz…

- Nieprawda! – wyszeptała.
Nie czuła do niego nienawiści. Już nie. Kiedyś owszem. Ze smutnego

dziecka zmieniła się w gniewną nastolatkę, która żal i rozgoryczenie
zamieniła na nienawiść. Na szczęście te trudne lata miała już za sobą. Jako
w pełni świadoma dorosła kobieta odgrodziła się od emocji, bo uznała, że
tak będzie dla niej bezpieczniej.

Ludzie często zapominają, że miłość i nienawiść dzieli zaledwie krok,

dlatego lepiej unikać jednego i drugiego. Przez lata udawało jej się. Aż do
dnia, gdy zawitała do małego miasteczka.

- Mniej więcej wtedy zdrowie zaczęło mi szwankować – ciągnął

ojciec. – Byłem na sto procent pewny, że mam raka trzustki.

- Boli cię? – zaniepokoiła się, słysząc jego zduszony jęk.
- Trochę boli…
- Jak bardzo? W skali do jednego do dziesięciu.
- Siedem. Może osiem.

background image

- Zwiększę ci dawkę leku. – Z ulgą zajęła się procedurami, które

wymagały skupienia i pozwalały uciec od niewygodnych tematów.

Zbadała ojca i upewniła się, czy zwiększenie dawki mu nie zaszkodzi,

po czym odnotowała to w karcie pacjenta.

Lek zadziałał szybko. Ojciec odetchnął i przymknął oczy.
- Wciąż je mam – mruknął sennie. – Listy do ciebie. W pudełku. Weź je

sobie, jeśli chcesz.

Zasnął, nim zdążyła odpowiedzieć. Nawet nie drgnął, gdy delikatnie

nasunęła mu maskę tlenową na twarz. Przy okazji dotknęła jego policzka
i wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Już wiedziała, że nigdy nie przestała go
kochać. Zakopała to uczucie głęboko na dnie serca, licząc na to, że
z czasem całkiem zgaśnie.

Czy jest szansa, by wzniecić na nowo tę bezwarunkową dziecięcą

miłość i nadrobić stracony czas? Bardzo za nim tęskniła, a jednocześnie
bała się, gdyż odbudowanie zerwanej więzi z ojcem oznaczało wyjście ze
strefy komfortu i podjęcie ryzyka.

Pytanie, czy się odważy?
Czy jeśli otworzy pudełko z listami, będzie miała dość siły, by je

przeczytać?

- Liv? – Zac stał w drzwiach pokoju pooperacyjnego. – Śmigłowiec

będzie tu za pół godziny. Mogłabyś do mnie na chwilę przyjść? Muszę
wpisać do raportu informacje o znieczuleniu. Debbie zaraz cię zastąpi przy
Donie.

- Jasne, już idę.
Wciąż miał na sobie chirurgiczny strój, a na czole odciśnięty ślad po

gumce od czepka, pod który upchnął potargane włosy. Był poważny

background image

i skupiony, lecz w jego spojrzeniu było mnóstwo ciepła, które przenikało ją
aż do kości, budząc w niej przyjemną ekscytację i radość.

Tłumaczyła sobie, że ten cudowny stan intensywnego przeżywania

emocji przemija z dorastaniem i przemianą w rozsądnego dorosłego.
Okrycie, że znów przepełnia ją młodzieńcza radość, było wspaniałe,
przerażające i dezorientujące.

Zupełnie jak tworzenie nowej więzi z ojcem.
Jedno wiedziała na pewno: w niewiarygodnie krótkim czasie oddaliła

się od świata, który znała i w którym czuła się niezagrożona.

A powrotu nie ma i nie będzie.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Jakiś problem?
- Nie. Dlaczego?
Usiadła przy biurku Zaca i sięgnęła po formularz, który miała

uzupełnić. Doskonale wiedziała, co ma zrobić i jak, a jeśli już miała
z czymś problem, to jedynie z tym, że jego bliskość ją rozpraszała.

- Daj mi pięć minut i raport będzie gotowy – dodała, wyjmując notatki

dotyczące leków użytych do znieczulenia.

- Super. Jak skończysz, wydrukuj to, dobrze? Idę zajrzeć do Dona,

a potem sprawdzę, czy Bruce przygotował parking do lądowania. Mówiłem
mu, że trzeba uprzątnąć gałęzie i śmieci, które przygnał wiatr. Polecisz
z ojcem?

- Nie, Mabel chce z nim lecieć. Oczywiście będę w stałym kontakcie ze

szpitalem, ale muszę wracać do Auckland. Miało mnie nie być w pracy
jeden dzień. Poza tym muszę oddać samochód, nie mogę go trzymać
w nieskończoność.

- Jasne. – Wyraz jego twarzy nagle się zmienił, ale odwrócił się

i wyszedł tak szybko, że nie zdążyła mu się przyjrzeć.

Wpisała do formularza wymagane informacje i na wszelki wypadek

dwa razy sprawdziła, czy nigdzie się nie pomyliła. Przez cały czas
odczuwała emocjonalny zamęt. Radość, lęk, ekscytacja, ulga, ufność.

Wszystkie te uczucia, świeże i delikatne, kłębiły się niczym bańki

mydlane gotowe pęknąć, jak tylko spróbuje je złapać, chcąc sprawdzić, czy

background image

są autentyczne.

Reakcja Zaca na jej słowa o powrocie do Auckland tylko powiększyła

chaos w jej głowie. Ni stąd, ni zowąd powróciły echem słowa Mabel:
„Pamiętaj, że tu jest twój dom. Będzie na ciebie czekał, a my zawsze
przyjmiemy cię z otwartymi ramionami”.

Tyle że Cutler’s Creek nie było jej miejscem na ziemi. Czy na pewno?
Nie zamierzała być tu tak długo. Czemu więc zwleka z wyjazdem?

I popatruje na skórzaną kurtkę na wieszaku, walcząc z nagłym pragnieniem,
by podejść, wtulić w nią twarz i poczuć zapach mężczyzny, który ją nosi?

Miała okazję to zrobić, gdy szła sprawdzić, dlaczego drukarka nie

drukuje. Okazało się, że skończył się papier, zaczęła więc szukać nowej
ryzy na regale przy drzwiach.

Te zaś otworzyły się z impetem i Zac prawie na nią wpadł.
- Przepraszam, że zauważyłem cię.
- Nic nie szkodzi. Szukam papieru do drukarki.
- Tam jest. – Wskazał jedną z półek. – Zaraz ci podam.
Podeszli do regału niemal jednocześnie i znaleźli się bardzo blisko

siebie. Czas jakby stanął w miejscu.

Olivia pomyślała o wczorajszym wieczorze, gdy jak teraz dzieliły ich

milimetry. Znów ogarnęło ją przyjemne podniecenie, jak wtedy, gdy Zac
odstawił jej kieliszek i ją pocałował. To, co wydarzyło się potem, było
najcudowniejszym erotycznym doświadczeniem w jej życiu. Nic dziwnego,
że jakaś siła ciągnęła ją do tego człowieka niczym magnes.

Chciała się do niego przytulić, dać do zrozumienia, że z utęsknieniem

czeka na jego pocałunki. Nie, wcale nie chciała czekać. Najchętniej
objęłaby go za szyję, przyciągnęła do siebie i zasypała pocałunkami.
Tęskniła za smakiem jego ust, żarem rozpalonego ciała i dotykiem rąk.
Wiedziała, że nigdy nie będzie miała dość…

background image

Zac syknął, jakby był poirytowany. Zamarła, a on po prostu ominął ją

i sięgnął po papier.

- Bruce mówił mi przed chwilą, że oczyścili jeden pas drogi przez

wąwóz. – Jego głos zabrzmiał sucho i szorstko. – Będziesz musiała jechać
wolno i ostrożnie, ale masz spore szanse dojechać jeszcze dziś do Dunedin.
Chyba że…

Jej serce zgubiło na moment rytm. Czyżby chciał zaproponować, by

została dłużej?

- Chyba że naprawdę chcesz pomóc ojcu w szybkim powrocie do

zdrowia – dokończył, nie patrząc na nią.

- Co konkretnie masz na myśli?
- Zanim Don odzyska siły i wróci do pracy, będzie potrzebny ktoś na

zastępstwo. Pomyślałem, że może skorzystasz z okazji, żeby lepiej poznać
babcię, będziesz na jej urodzinach. A właśnie, zostawiłaś zaproszenie
w zabiegowym.

Odniosła wrażenie, że okrężną drogą próbuje przekazać jej ukrytą

wiadomość. Że w gruncie rzeczy chodzi o to, by to jego poznała, nie
babcię.

Czy on też czuje niezwykle silną więź i boi się, że ktoś, kto jest mu

przeznaczony, za chwilę zniknie z jego życia?

- Ja naprawdę nie mogę – wyszeptała bez przekonania.
Przecież wcale nie chcesz wyjeżdżać, podpowiadał wewnętrzny głos.

A może to mówiło serce? Możesz sobie wmawiać, że to dziura dechami
zabita, a ty nigdy nie chciałaś mieszkać na wsi, ale wiesz, że to nieprawda.
Niczym nieograniczona przestrzeń, którą oferują góry i dzika natura, wcale
cię nie przytłacza. Wręcz przeciwnie. Sprawia, że czujesz się wolna.

Nie potrzebujesz pogniecionego zdjęcia, by wiedzieć, że ojciec nigdy

nie przestał cię kochać. Jakaś część ciebie zawsze wierzyła w jego miłość,

background image

nigdy jednak nie odważyłaś się zaryzykować i sprawdzić, jak jest
naprawdę. Bałaś się, że się okaże, że się pomyliłaś.

A Zac? Naprawdę nadal nie wierzysz w miłość od pierwszego

wejrzenia?

Nie miała odwagi zaufać swoim uczuciom. A jeśli to błąd? Powinna

zaufać.

Ojcu na pewno. I Zacowi też?
Marzyła, by wziął ją w ramiona i przekonał, że Auckland to nie miejsca

dla niej. Namówił, żeby z nim została, dała sobie i jemu czas, by mogli się
przekonać, czy to, co ich połączyło, ma szansę przetrwać.

Nic takiego się nie stało. Zac zaczął zbierać zadrukowane strony, uznała

więc, że to ona musi zrobić pierwszy krok. Już otwierała usta, by mu
powiedzieć, że pojedzie do Auckland, pozamyka różne sprawy i wróci
najszybciej, jak się da. Jeśli on tego chce.

Nie zdążyła.
Zac okazał się szybszy.
- To, co się wczoraj między nami wydarzyło, nie powinno w żaden

sposób wpływać na twoje plany. Ze swojej strony mogę cię zapewnić, że to
się nie powtórzy.

Zamarła. Jak to? Ta wspaniała noc tak niewiele dla niego znaczy, że

nawet nie chce jej powtórzyć?

- Swoją drogą, ja też niedługo stąd wyjeżdżam.

Sprawił jej przykrość swoim lekceważącym zachowaniem.
Chyba od początku było wiadomo, że finał tej historii będzie dla niej

przykry.

Wcale go to nie pocieszyło. Miał wrażenie, że emocjonalna więź

między nimi została brutalnie przerwana. Gdy przed chwilą wszedł do

background image

gabinetu i podchwycił jej tęskne spojrzenie, bał się, że nad sobą nie
zapanuje.

Nawet teraz korciło go, by rzucić papiery w kąt i wziąć ją w ramiona.

Zanurzyć twarz w jej włosach i wdychać ich zapach. Całować ją do utraty
tchu. Zabrać ją do domu, zatrzasnąć drzwi i zapomnieć o bożym świecie.

Przeraziły go te żądze. Tak jak chwila zawahania w sali operacyjnej czy

instynktowna ochrona Olivii, gdy wybuchło paliwo. Były to bowiem aż
nadto czytelne znaki, że znów zaangażował się zbyt mocno.

A to grozi zachwianiem wewnętrznej równowagi, którą z takim trudem

odzyskał.

Chciał mieć Olivię blisko. Zaczął ją namawiać, by została w Cutler’s

Creek. Tak jak kiedyś namówił Mię, żeby przedłużyła służbę? Zgodziła się
i kosztowało ją to życie. Gdyby Olivię spotkało tu coś złego, chyba by tego
nie przeżył.

Musiał przeciąć ten węzeł i wiedział, jak to zrobić, ale Bóg mu

świadkiem, była to wyjątkowo ciężka próba.

- Uzmysłowiłaś mi, że szkoda życia na siedzenie na takim odludziu –

rzucił ze sztuczną swobodą. – Nigdy nie planowałem zostać tu na stałe
i czuję, że już czas wracać do normalnego świata. Trochę się zasiedziałem,
więc pora ruszać w drogę. Na świecie wciąż toczy się tyle wojen, że mam
w czym wybierać. Tam zawsze brakuje wolontariuszy.

Głośno myślał, więc nie przeszkadzało mu, że mówi do siebie. Jednak

absolutny brak reakcji ze strony Olivii wydał mu się na tyle podejrzany, że
postanowił sprawdzić, czy przypadkiem nie opuściła gabinetu.

Spojrzał w stronę biurka, przy którym ostatnio siedziała, i natychmiast

tego pożałował.

Te jej oczy…

background image

Przez jedną straszną chwilę widział, jak wyglądała Olivia, będąc

dzieckiem. W czasach, gdy uwierzyła, że ukochany ojciec odszedł i nawet
się nie obejrzał. I teraz, jak wtedy, czuła się zagubiona. Oszołomiona.
Bezbronna i wystawiona na cios.

Podejrzewał, że właśnie tak by wyglądała, gdyby porzucił ją ukochany.

Skąd nagle szalona myśl, że to się właśnie dzieje? Trudno, nie miał wyjścia.

Musi zabić tę miłość jednym cięciem dla ich wspólnego dobra. Gdyby

uległ temu, co czuje, skrzywdziłby ją jeszcze bardziej. Co by było, gdyby tu
z nim została i była nieszczęśliwa? Albo gdyby, nie daj Boże, coś jej się
stało? Nie zniósłby tego.

Załamałby się pod ciężarem wyrzutów sumienia.
Ponoć gdy nie wiadomo, jak się zachować, należy zachować się

przyzwoicie.

I być szczerym, nawet do bólu.
- Przykro mi, ale taki teraz jestem – powiedział cicho. – Nie

przywiązuję się. Ani do miejsc, ani do ludzi.

- Nie możesz tak po prostu sobie wyjechać! – obruszyła się. – Masz

zobowiązania. Chcesz zostawić ten szpital bez lekarza? Przecież go
zamkną!

- Damy ogłoszenie, że szukamy kogoś na zastępstwo. Chyba że

zmienisz zdanie i zostaniesz?

- A ty? Zaczekasz, aż kogoś znajdziemy?
- Jeśli będę mógł. Zanim przyjechałem, twój ojciec doskonale sobie

radził. Nie każdy będzie chciał tu pracować. Może powinniśmy poszukać
małżeństwa lekarzy, którzy będą chcieli osiąść tu na stałe i przejąć szpital.
Dzięki temu twój ojciec będzie mógł pójść na emeryturę, kiedy uzna, że już
czas.

background image

- Nie możemy mu tego zrobić! Jeszcze pomyśli, że jest niepotrzebny.

Przecież to jego szpital!

- Mówisz, jakby ci na nim zależało – odparł cicho, myśląc o tym, jak

bardzo się pomylił w jej ocenie.

Gdy zostawiał jej wiadomość na poczcie głosowej, miał ją za egoistkę,

która nie jest zdolna do współczucia.

Wystarczyły dwa dni, by całkowicie zmienił zdanie. Kiedy dziś patrzył

na nią siedzącą przy łóżku Dona, czuł wyraźnie, że na linii ojciec-córka
zaszła wielka zmiana.

Życie potrafi zmienić się w jednej chwili, nie?
Nagle zaczynamy wątpić w prawdy, które uznawaliśmy za

niepodważalne. Jak to, czy wciąż jesteśmy zdolni do miłości. Można się
w tym łatwo pogubić.

I poczuć się zagrożonym.
- Niby dlaczego miałoby mi nie zależeć? – Olivia przyglądała mu się

uważnie. – Mój dziadek stworzył ten szpital. Domyślam się, że ojciec
będzie w nim pracował, póki starczy mu sił, bo na emeryturę raczej się nie
wybiera. Babcia Mabel za chwilę będzie obchodziła okrągłe urodziny. Nie
sądzisz, że zamknięcie szpitala byłoby kiepskim prezentem z tej
wyjątkowej okazji?

- Uważasz, że to mój problem? Olivio, to jest twoja rodzina, nie moja.
- Nie wmówisz mi, że nic cię to nie obchodzi. Możesz próbować, ale ja

widziałam na własne oczy, jak ciężko ci było operować kogoś, kto nie jest
ci obojętny. A jednak sobie poradziłeś. Uratowałeś życie mojemu ojcu.
Dlatego nie wierzę, że pozwolisz, aby stracił to, co jest dla niego
najważniejsze.

O Boże… jednak zauważyła tę chwilę słabości w sali operacyjnej.

Jakżeby inaczej, skoro zorientowała się, że po wybuchu paliwa miał

background image

retrospekcję.

Ciekawe, czy domyśliła się, że ręka zadrżała mu również z jej powodu?
Nie mógł jej o tym powiedzieć, bo… Bo nawet sam przed sobą nie

chciał się przyznać, jak bardzo mu na niej zależy. A na tak silne
zaangażowanie nie mógł sobie pozwolić. Żeby jakoś funkcjonować, musiał
mieć stuprocentową kontrolę nad emocjami.

Tymczasem przy Olivii tę kontrolę tracił. Aby ją odzyskać, musiał uciec

jak najdalej od tej kobiety, bo mąciła mu w głowie. I w życiu.

- Już ci mówiłem, co jest dla twojego ojca najważniejsze – dodał,

mijając ją w drodze do drzwi. – Jednak to nie wystarczy, żebyś zechciała tu
zostać?

Nie chciała zostawać w Cutler’s Creek ani minuty dłużej niż to

konieczne. Dlatego gdy tylko śmigłowiec pogotowia wzbił się w powietrze,
wsiadła do samochodu i wyruszyła w drogę do Dunedin.

Przedtem pożegnała się ze wszystkimi i podziękowała za ciepłe

przyjęcie.

- Będę w stałym kontakcie ze szpitalem – obiecała ojcu i babci. –

Odezwę się do was, jak tylko ogarnę najpilniejsze sprawy w pracy.

Tak jej się spieszyło z wyjazdem, że nawet się nie przebrała. Usiadła za

kierownicą tak jak stała, czyli w stroju chirurgicznym. Wolała to niż ubrania
Zaca.

Na pewno kupi coś na lotnisku, a jeśli nie, poleci w tym, co ma na

sobie. Była zdesperowana, by jak najszybciej wrócić do dawnego życia,
które świadomie wybrała.

- Wypiorę ten strój i ci odeślę – rzuciła Zacowi na odchodnym.
- Nie rób sobie kłopotu. Wielkiej straty nie będzie.

background image

Nie wyglądał na przejętego faktem, że prawdopodobnie już się nie

zobaczą.

- Jedź ostrożnie – dodał, po czym pomachał jej na pożegnanie i wszedł

do budynku.

I nawet raz się nie obejrzał.
Jeszcze padało, ale wiatr trochę przycichł, a Bruce zapewnił ją, że

przejazd przez wąwóz jest bezpieczny.

- Tylko proszę nie myśleć, że chcemy się pani stąd pozbyć – rzekł

z uśmiechem. – Wszyscy tu mamy nadzieję, że skoro pogodziła się pani
z tatą, szybko pani do nas wróci. Na przykład jak doktor wyjdzie ze
szpitala?

- Oczywiście, chętnie znów odwiedzę Cutler’s Creek. Tyle że jeszcze

nie wiem kiedy.

To była z jej strony czysta kurtuazja. Właściwie myślała tylko

o jednym: byle dalej od tego miejsca.

I od Isaaca Camerona.
Tym razem nie zatrzymała się obok boiska do rugby, by otrzeć łzy.

Przez chwilę kusiło ją, żeby zajechać do domu Zaca i zobaczyć, jak się
miewa Chloe i jej źrebak, ale wiedziała, że to kiepski pomysł.

Po pierwsze, nie miała czasu, a po drugie, na pewno by sobie tą wizytą

nie pomogła.

Jechała więc przed siebie, myśląc o tym, że nic jej już nie zatrzyma.

Samolot drugi raz nie spadnie, żaden przystojny doktor z irlandzkim
akcentem nie napoi jej winem i nie sprowokuje do złamania wielu zasad.

Cóż, dostała nauczkę. I wyciągnęła wnioski.
Nie płakała, oddalając się od tych dawnych i tych całkiem świeżych

wspomnień, jednak czuła przytłaczającą wewnętrzną pustkę.

background image

Była całkiem wyprana z emocji.
Rozbita.
Przecież to idiotyczne! Ledwo co poznała Isaaca, a czuje się, jakby ją

zostawił. Wręcz porzucił.

Najgorsze, że znów odważyła się zaufać i ponownie skończyło się to

dla niej źle. Co nie wróżyło dobrze na przyszłość, jeśli chodzi
o odbudowywanie relacji z ojcem.

Przykry finał historii z Zakiem podsycał w niej obawę, że musi z nią

być coś nie tak, skoro mężczyźni od niej odchodzą…

Och, daj spokój! – zirytowała się. Dobrze wiesz, że rozgrzane do

czerwoności emocje nie wróżą niczego dobrego. Gorzkie rozczarowanie to
i tak najlepsze, co mogło cię spotkać. Ryzykowałaś czymś o wiele gorszym.
Przecież to cię mogło emocjonalnie zniszczyć.

Matka nauczyła ją na swoim przykładzie, że samokontrola w połączeniu

z konsekwencją w realizacji ambicji to klucz do sukcesu.

A samokontrola polega na nieuleganiu emocjom, które ze swej natury

są nietrwałe.

Czy dlatego matka tak wcześnie posłała ją do szkoły z internatem?

Dlaczego uważała, że ma prawo zmienić zdanie co do pracy
w prowincjonalnym szpitalu i odejść od mężczyzny, którego musiała kiedyś
kochać?

Dlaczego uczyła córkę, że kariera jest ważniejsza niż relacje z ludźmi?

I czy ona jest taka sama jak matka z powodu genów czy wychowania?

Nie. Wcale nie jest jak matka. W niczym jej nie przypomina. Jeśli

będzie miała dziecko, zrobi wszystko, by czuło się kochane. Nie pośle go
do szkoły z internatem i przy każdej okazji będzie mówiła do niego skarbie,
słoneczko czy kochanie.

background image

Wiedziała już, że ojciec stanie się częścią jej życia, pytanie tylko, jak

istotną.

Na tylnym siedzeniu wiozła nieduże pudełko pełne listów. A w uszach

wciąż słyszała matkę, która wbijała jej do głowy, że w życiu najważniejsza
jest kariera. Wiedziała, że nie rozstrzygnie teraz tego dylematu, bo potrzeba
do tego wewnętrznego spokoju.

A tego nie miała. Poza tym musiała skupić się na prowadzeniu, bo

zbliżała się do osuwiska, gdzie wciąż pracowały służby drogowe.

Miała nadzieję, że jeszcze dziś złapie jakiś lot do Auckland. A przedtem

kupi coś do ubrania. I ładowarkę. Chciała jak najszybciej zadzwonić do
szpitala, by zapytać o stan ojca. Jeśli się okaże, że wraca do zdrowia, z ulgą
postawi grubą kreskę pod wydarzeniami dwóch ostatnich dni i wróci do
normalnego życia.

Wszystko było jakieś inne, nienormalne.
Deszcz przestał padać kilka godzin po tym, jak śmigłowiec zabrał Dona

do Dunedin.

Zac mógł zakończyć dzień i jechać do domu. Nim wyszedł, zrobił

szybki obchód i zadzwonił do paru pacjentów, by upewnić się, czy niczego
nie potrzebują.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po powrocie do domu, były oględziny

źrebaka. Chloe przywitała go cichym rżeniem i z ufnością zaczęła ocierać
się o jego ramię.

- Wspaniale się spisałaś, dziewczynko! – Pogładził ją po chrapach. –

Masz piękne dziecko!

W stodole było ciepło i pachniało sianem oraz końmi. Mógłby tu

siedzieć i siedzieć, ale w końcu musiał pójść do domu. Odwlekał ten
moment, bo wiedział, że będzie ciężko. I było.

background image

W zlewie wciąż leżały naczynia, pozostałość po nocnej uczcie. Kuchnia

wydała mu się dziwnie pusta, ale w pewnej chwili przywidziało mu się, że
kątem oka spostrzegł Olivię. A właściwie bardziej poczuł jej obecność,
zupełnie jakby była duchem.

Doznanie było tak niesamowite, że aż dostał gęsiej skórki. Domyślał

się, że w sypialni będzie jeszcze gorzej. Nawet jeśli w pomiętej pościeli nie
ma już jej zapachu, i tak nie będzie w stanie zmrużyć oka. Będzie się
obracał z boku na bok, odtwarzając w pamięci szczegóły najbardziej
namiętnej nocy, jaką przeżył.

Cóż, musi jakoś sobie z tym poradzić. Najlepiej, jak zajmie się czymś

konkretnym. Na początek pozmywa, a potem zmieni pościel, ale jeszcze nie
teraz.

Wyjął z plecaka laptop i usiadł przy stole. Po chwili zalogował się na

stronie, z której korzystał wiele razy.

Na świecie jest mnóstwo miejsc, w których Lekarze bez Granic są

witani z otwartymi ramionami. Takich jak Afganistan, Jemen, Bangladesz,
Boliwia.

Smutne, że w ponad siedemdziesięciu krajach potrzebowano pilnej

pomocy humanitarnej, a Zac potrafił i chciał jej udzielić.

Musiał tylko zdecydować, dokąd tym razem pojedzie.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Owalne okno samolotu kadrowało znajomy miejski pejzaż z dominantą

w postaci smukłej sylwetki Sky Tower, strzelającej w niebo spomiędzy
wysokich budynków lśniących w promieniach wschodzącego słońca, które
już się wynurzyło z szafirowego morza upstrzonego wyspami. Gdy samolot
przeleciał nad centrum miasta i skierował się w stronę lotniska, Olivia
westchnęła.

- Co za wspaniały widok, prawda? – entuzjazmował się jej sąsiad

wyciągający szyję, by dojrzeć jak najwięcej. – Nic dziwnego, że Auckland
każdego roku zajmuje wysoką pozycję w rankingu miast z najwyższą
jakością życia. Nie wyobrażam sobie, żebym miał mieszkać gdzie indziej.

- Ja też – mruknęła, ignorując wewnętrzny głos, który mówił, że chyba

mija się z prawdą.

- Wraca pani z urlopu?
- Niezupełnie. – Uśmiechnęła się krótko do współpasażera. – To miała

być jednodniowa podróż, ale burza pokrzyżowała moje plany. Musiałam
zostać w Central Otago nieco dłużej.

- A tak… Coś o tym słyszałem w wiadomościach. Jakiś samolot się tam

rozbił czy coś takiego?

Olivia ograniczyła się do „Mhm”, z ulgą witając komunikat załogi, że

zaraz będą lądowali, więc pasażerowie są proszeni o zapięcie pasów. Nie
miała ochoty zwierzać się obcemu człowiekowi. Uśmiechnęła się w duchu
na myśl, jak potoczyłaby się rozmowa, gdyby nadal miała na sobie strój
chirurgiczny.

background image

Okazało się, że wieczorem nie ma żadnych lotów z Dunedin do

Auckland. Pojechała więc do pięciogwiazdkowego hotelu, który oprócz
pokoju z dobrze wyposażoną łazienką miał mały butik, w którym kupiła
garsonkę – drogą i elegancką, jak na panią chirurg z prywatnej kliniki
przystało.

Samolot wystartował tuż przed świtem, by po dwóch godzinach

wylądować. Olivia uznała, że nie ma sensu wstępować do domu
i postanowiła z lotniska jechać do kliniki. Liczyła, że jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z planem, płynnie przejmie od kolegów swoje obowiązki i zanurzy
się w bezpiecznej rutynie.

Naprawdę wierzyła, że wystarczy powrót do codzienności, by poczuła,

że wszystko będzie dobrze?

Póki co zgadzała się w myślach ze współpasażerem. Auckland

naprawdę było wymarzonym miejscem do życia. Tęskniła za jego
atmosferą i rytmem, więc gdy koła dotknęły pasa, od razu poprawił jej się
humor.

Ona również nie wyobrażała sobie, że mogłaby zamieszkać gdzie

indziej. Tu się urodziła.

Tu był jej dom.
Ponad godzinę później siedziała skwaszona w taksówce, która utknęła

w korku na autostradzie, gdzie doszło do wypadku. Jak by tego było mało,
zaczęło padać.

Widok kropel spływających po szybie sprowokował ją do wspomnień,

do których wolała nie wracać. Bębnienie deszczu o dach, gdy siedzieli
w przytulnej ciepłej kuchni. Zimne krople na skórze, gdy w ulewie targała
do stodoły źrebaka.

I och, cudowny zmysłowy dotyk dłoni Zaca…

background image

Dzwonek komórki brutalnie sprowadził ją na ziemię. Wyjęła telefon

z torebki, pełna bezpodstawnej nadziei, że za chwilę usłyszy jego głos.

Z bijącym sercem spojrzała na ekran i… co za rozczarowanie. Dzwonił

szef.

- Simon, bardzo przepraszam. Myślałam, że już dawno będę w klinice,

ale od godziny sterczę w korku na autostradzie. – Mówiła szybko,
zastanawiając się, czy Simon zwróci uwagę na jej sztucznie ożywiony ton.

- Spokojnie. Pierwszą wizytę masz o jedenastej, więc chyba dojedziesz?
- Mam nadzieję. Niewiarygodne, jak tu się wszystko zatkało… -

westchnęła, wyglądając przez okno.

To, co za nim widziała, w niczym nie przypominało pustej wiejskiej

drogi u podnóża gór. Tam nie było korków. Jedyny minikorek, który
widziała, utworzył się po tym, jak wystraszone owce wtargnęły na jezdnię.

- Takie są minusy życia w największym mieście małego kraju. – Simon

nie był zły, że jest spóźniona. – Złapiemy się jutro, bo zaraz wychodzę.
Mam umówioną konsultację za miastem. Nie mogę zdradzać szczegółów,
ale wkrótce o wszystkim się dowiesz – mówił zadowolony z siebie. –
Wiesz, to delikatna sprawa, chodzi o celebrytów. Światowej sławy… To
może być początek grubszego tematu. Nowa Zelandia to idealne miejsce
dla tych, którzy chcą dyskretnie poprawić sobie to i owo, a potem
w spokoju wrócić do formy bez użerania się z mediami.

Powinna być zainteresowana. A nawet podekscytowana jak jej szef. Ale

nie była.

- A ta pacjentka o jedenastej? Znam ją czy jest nowa?
Próbowała przestawić myśli na właściwe tory, bo czuła przez skórę, że

powrót do obowiązków nie pójdzie tak gładko, jak sądziła. Zakładając, że
w ogóle dojedzie, co z uwagi na ślimacze tempo, w jakim się posuwali,
wcale nie było takie pewne.

background image

- Twoja pacjentka to ktoś, kogo znasz. – Zorientowała się po głosie, że

Simon się uśmiecha. – Tylko posłuchaj! Sama Peggy Eglington zażyczyła
sobie, żebyś to ty się nią zajęła.

Peggy rzeczywiście była znana w całym Auckland, głównie

z zakrojonej na szeroką skalę działalności dobroczynnej. Dla nikogo nie
było tajemnicą, że przeszła niezliczoną ilość operacji plastycznych.

A skoro już o niej mowa, nie dalej jak parę dni temu Olivia zanotowała

sobie, że musi zainteresować się bliżej problemem zaburzeń
dysmorficznych. których Peggy była wręcz książkowym przykładem.

Domyśliła się, że Peggy umówiła się na wizytę, bo chce sobie

wstrzyknąć kolejne wypełniacze. Albo wypatrzyła nieistniejący garb na
nosie.

Jak się wkrótce okazało, tym razem chodziło o coś zgoła odmiennego.
- Czy pani to widzi? – zapytała Peggy dramatycznym tonem osoby,

której zawalił się świat. – Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze. Odkąd to
zauważyłam, nie pozwalam robić sobie żadnych zdjęć.

- Peggy, proszę mi wierzyć, wygląda pani olśniewająco. Jak zawsze.
- Ale no, niech pani spojrzy! Moje oczy są różnej wielkości, a brwi nie

są symetryczne. Wszystko przez to, że je kiedyś podniosłam. To było wiele
lat temu i niestety, nie u was. Wiedziałam, że robię błąd. Powinnam złożyć
reklamację. Albo ich pozwać. Jak pani sądzi?

- Tak jak pani mówi, zabieg został wykonany dawno. Z upływem czasu

w tkance zachodzą zmiany i zaczyna wiotczeć. – Olivia stawała na rzęsach,
by w jej głosie zabrzmiało współczucie.

Siedząca naprzeciwko niej kobieta była już dobrze po siedemdziesiątce.

Chyba najwyższy czas, by pogodziła z wiekiem i zaczęła starzeć się
z godnością. Jak babcia Mabel, która była w tym niedoścignionym wzorem.

background image

Każdy, kto patrzył na jej pooraną zmarszczkami twarz, wiedział, że

wyrzeźbił je serdeczny uśmiech.

Peggy odłożyła lusterko i przysunęła twarz do Olivii, by ta mogła

dokładnie zobaczyć przyczynę zmartwień.

- Widzi pani? Da pani radę skorygować ten nieudany lifting?
- Peggy, to byłby kolejny zabieg w znieczuleniu ogólnym. Biorąc pod

uwagę pani nadciśnienie i chorobę serca, odradzam poddawanie się
poważnym operacjom.

- Ale czy da się to poprawić? Tak, żeby nie zostały widoczne blizny?
Wzmianka o bliźnie sprawiła, że Olivia pomyślała o Shaynie. Ciekawe,

czy stosuje się do wskazówek mających przyspieszyć gojenie? Wiele by
dała, żeby być z dziewczyną w dniu, gdy szwy zostaną zdjęte.

Miałaby okazję przekonać się, czy rzeczywiście wykonała tak dobrą

robotę, jak jej się wydawało.

Jak na ironię, musiała teraz zastanawiać się nad tworzeniem zupełnie

niepotrzebnych blizn zamiast pomagać ludziom, którzy naprawdę tego
potrzebują.

- Blizny po liftingu brwi są prawie niewidoczne, bo ukryte we

włosach – tłumaczyła cierpliwie, lecz bez entuzjazmu. – Z pewnością uda
się skorygować nierówność, która pani przeszkadza, ale jak mówiłam,
istnieje ryzyko…

- Nie! Żadnych „ale! – przerwała jej Peggy. – Nie namówi mnie pani do

zmiany decyzji. Proszę wyznaczyć mi termin zabiegu. Oczywiście
najbliższy możliwy – zaznaczyła, wstając. – Wiem, że zaraz każe mi pani
robić te wszystkie badania, ale szanuję panią za to. Jest pani ostrożna
i dokładna, dlatego wiem, że jestem w dobrych rękach. Proszę o telefon, jak
ustali pani termin.

background image

Późnym popołudniem Olivia sięgnęła po słuchawkę. Wcale nie po to,

by zawiadomić Peggy Eglington, kiedy ma się stawić na zbieg. Zamierzała
skontaktować się ze szpitalem na przeciwległym krańcu kraju.

- Chciałabym zapytać o stan zdrowia Dona Donaldsona, który wczoraj

po południu został przywieziony śmigłowcem z Otago. Czy jest jeszcze na
intensywnej terapii?

- Kim pani jest dla pana Donaldsona? I jak się pani nazywa?
- Olivia Donaldson. Jestem jego córką.
Nie czuła się dziwnie, podając te informacje. Zresztą nie miała wyjścia.

Bez tego niczego by się nie dowiedziała.

- Dziękuję. Przełączę panią na intensywną terapię.
- Pacjent jest w stanie dobrym – zapewnił ją lekarz. – Dziś rano miał

wykonaną endoskopię, bo chcieliśmy się upewnić, czy nie wymaga kolejnej
operacji.

W słuchawce zapadła cisza, a potem lekarz wypuścił powietrze przez

nos, z pewnością kręcąc przy tym głową.

- Niewiarygodne, że ktoś był w stanie przeprowadzić tak poważną

operację w wiejskim szpitaliku, w którym od lat nie wykonuje się
poważnych zabiegów. Powiem pani, że lekarz, który pracuje z pani ojcem,
to bohater. Mają szczęście w tym Cutler’s Creek, że trafił im się taki
fachowiec.

Poczuła nieprzyjemny ucisk w sercu. Przed oczami miała Zaca

pochylonego nad stołem operacyjnym. Była z niego taka dumna…

Szkoda, że Cutler’s Creek nie nacieszy się długo jego obecnością.

Ciekawe, czy ojciec już o tym wie?

- Skoro stan się poprawia i rokowania są dobre, dlaczego ojciec wciąż

leży na intensywnej terapii?

background image

- Wolimy dmuchać na zimne. Stracił dużo krwi, więc przynajmniej do

wieczora chcemy go mieć na oku. Aha, zrobiliśmy też rezonans. Pewnie się
pani ucieszy z wyniku. Nie ma żadnych zmian nowotworowych w trzustce.
Nie wiem tylko, czy nam uwierzy.

Uśmiechnęła się lekko. Zac może być zadowolony, jego diagnoza

okazała się trafna. Bez trudu wyobraziła sobie błysk radości w jego oczach.

Fajnie, gdyby pierwsza mogła przekazać mu tę wiadomość.
- Słuchaj, Zac. Chirurdzy ze szpitala w Dunedin byli pod wrażeniem

twoich umiejętności.

Wyobraziła sobie, jak patrzy jej głęboko w oczy. Jak wtedy, gdy

wyjmował z jej ręki kieliszek i oboje wiedzieli, co się wydarzy.

Powrót do rzeczywistości zabolał jak siarczysty policzek.
Zac nie podzielał jej pragnień. Nie miał zamiaru kontynuować

znajomości. Woli wyjechać na kolejną wojnę, by szukać tam ucieczki od
problemów. Już nigdy nie zapomni sceny, gdy widzieli się ostatni raz: Zac
odwraca się od niej i unosząc do góry rękę, wchodzi do szpitala. Nie
oglądając się za siebie.

- …więc wdrożyliśmy standardową terapię antybiotykową stosowaną

przy wrzodach żołądka.

Dopiero po chwili zorientowała się, że lekarz coś do niej mówi.
- Pani ojciec będzie musiał brać inhibitory pompy protonowej, żeby

zmniejszyć wydzielanie kwasów. Plan jest taki, że jutro rano położymy go
na gastrologii, a pod koniec tygodnia damy wypis i zamówimy transport do
Cutler’s Creek. Czy chce pani porozmawiać z tatą? Albo z babcią? Zaraz
przekażę im telefon. Pani babcia mówiła, że to pani znieczulała tatę. Jest
z pani bardzo dumna.

- Och. – Znów ten przykry ucisk. Ktoś wreszcie jest z niej dumny

i mówi o tym głośno.

background image

Ten sam ktoś powiedział do niej „kochanie”, tak ciepło i szczerze.
- W tej chwili nie mogę rozmawiać, bo mam pacjenta, ale zadzwonię,

jak tylko będę mogła.

- Hej, to wcale nie jest małe urwisko!
- Spoko, doktorku! Przypilnujemy, żebyś nie skręcił sobie karku! –

roześmiał się Ben. – Pokaż, sprawdzę, jak zawiązałeś węzeł Prusika. Muszę
mieć pewność, że pamiętasz, jak się go robi.

- W domu przy kominku jakoś lepiej mi szło niż tutaj. Pewnie dlatego,

że palce mi zgrabiały.

- Dobrze jest. – Mike rzucił fachowym okiem na węzeł. – Przełóż pętlę

liny przez przyrząd asekuracyjny, a potem przez karabińczyk i porządnie go
zakręć.

Zac wykonał polecenie i przymocował linę oraz węzeł Prusika do

uprzęży.

- Dobra, wszystko gra. Jesteś gotowy do zjazdu. Pamiętaj, żeby ręka na

linie zawsze była nad węzłem – przypomniał Mike. – Teraz stań na
krawędzi i chwyć linę.

To nie był jego pierwszy zjazd, ale jeszcze nie zjeżdżał z takiej

wysokości. Zależało mu, by się tego nauczyć, bo nie chciał, żeby ratownicy
górscy musieli nieść do niego ofiarę wypadku. Byłoby to stratą czasu.

Z drugiej strony, poznawanie tajników ratownictwa górskiego nie było

priorytetem, bo już podjął decyzję o wyjeździe z Cutler’s Creek. Nie
podejrzewał, że podczas tułaczki po świecie zdarzy mu się dołączyć do
zespołu ratowników górskich, ale kto wie?

Minęło kilka dni, odkąd Olivia wróciła do swojego naturalnego

środowiska, więc nie było powodu, by o niej myślał. A jednak mimo woli
zaczął się zastanawiać, czy spodobałaby jej się taka zabawa.

background image

Chyba tak, sądząc po tym, jak zachowywała się, ratując pilota. Zac był

wtedy pod wrażeniem.

- Sprawdź uprząż, a jeśli jest za luźna, dociągnij. Zanim zaczniesz

zjazd, musisz mieć pewność, że dobrze przylega, ale cię nie ciśnie.

Jego życie zależało od paru lin, karabińczyków i urządzeń

asekurujących, więc powinien się skupić na tym, co robi. A tymczasem gdy
poruszył nogami, by sprawdzić, czy paski uprzęży dobrze przylegają do ud,
jego myśli niebezpiecznie zdryfowały w rejony, w które dla własnego dobra
nie powinien się zapuszczać.

Oczywiście bohaterką tych niepokojących wizji była Olivia. Zły na

siebie, energicznie potrząsnął głową, by uwolnić się od irytującego
roztargnienia.

Te natrętne myśli były najlepszym dowodem, że dwa dni z Olivią

wystarczyły, by wytrącić go z równowagi.

Obawiał się, że odzyskanie panowania nad sobą wcale nie będzie łatwe.
- Jestem gotowy! – zawołał, stając na krawędzi urwiska.
Bezpieczny zjazd po linie był jednym z elementów szkolenia.

U podnóża czekali pozostali uczestnicy z noszami, na których leżał
manekin udający rannego wspinacza. Mieli go wciągnąć na górę, by potem
ponownie zwieźć na dół i donieść do zaparkowanego dość daleko pojazdu.

Gdy po kilku godzinach wracali górskim szlakiem do samochodów, byli

mocno zmęczeni, ale nie mieli zamiaru rozjechać się do domów.

- Jak tam, chłopaki, kto idzie na piwo?
- Ja – zgłosił się Zac. – Pójdę z wami do pubu, ale piwa się nie napiję,

bo jestem tu jedynym lekarzem.

- Kiedy wraca doktor? – zapytał Ben.
- Jutro. Bardzo szybko doszedł do siebie.

background image

- Ma chłop szczęście, że żyje – zauważył Bruce. – Dzięki tobie, Zac.
- Nie zrobiłem tego sam – przypomniał, chwytając mocniej uchwyt

noszy, na których oprócz manekina nieśli sprzęt wspinaczkowy. – To była
praca zespołowa.

- Prawda – przyznał Mike. – Nie tylko Don miał farta, moja Shayna też.

Cud boski, że akurat trafił się chirurg plastyczny.

- Tych, którym się poszczęściło, było więcej – uśmiechnął się Ben,

zerkając na Zaca. – Podobno u ciebie nocowała?

- Kto ci tak powiedział?
- Nie ja! – zastrzegł się Bruce.
- Może Debbie? – podsunął Mike. – Albo moja pani. Pewnie zaczęła

kombinować, jak Shayna opowiedziała jej, że z samego rana, jak rozpętała
się burza, córka doktora była u ciebie, jak się oźrebiła twoja klacz.

- Nie jest moja. Opiekuję się nią, dopóki Steve nie wróci z podróży,

która ma go wyrwać z kryzysu wieku średniego.

- Steve nie wraca. Nie słyszałeś? Zakochał się po uszy w jakiejś babce,

którą poznał na wycieczkowcu. Chce sprzedać dom i przeprowadzić się do
niej do… Hej, Bruce, gdzie ona mieszka?

- Nie pamiętam. W Islandii?
- Chyba w Anglii. Doktorku, a ty nie chcesz kupić jego obejścia?
- Ja? Nie. Nie potrzebuję żadnych nieruchomości.
- Dlaczego?
- Bo nigdzie nie mogę dłużej zagrzać miejsca. Ciągle mnie gdzieś

niesie.

Zapadła cisza. Wszyscy wiedzieli, że Zac już długo mieszka w Cutler’s

Creek, więc pewnie niebawem znów ruszy w drogę. Nikt jednak nie chciał
powiedzieć tego głośno, łącznie z samym zainteresowanym.

background image

Przez ten rok stał się jednym z nich. Miał im teraz oznajmić, że

wyjeżdża, bo za bardzo się z nimi zżył? Że z zasady nie chce przywiązywać
się do ludzi oraz miejsc? Zwłaszcza do jednej osoby, która wywróciła jego
poukładany świat do góry nogami.

Ostatecznie ciszę przerwał Mike, gdy zwolnili przed stromym

fragmentem szlaku.

- Oby tylko Don wydobrzał do urodzin mamy. Zapowiada się niezły bal.

Moja pani razem z koleżankami przygotowują jedzenie.

- W ostatni weekend pomagałem transportować bele słomy do starej

stodoły McDrury’ego – dodał Ben. – Widziałem dekoracje. Naprawdę
fajnie to wygląda.

- Podobno zagra najlepszy zespół country. Oj, będzie się działo!
Rozmowa zeszła na temat, w co się ubrać, gdyż motywem przewodnim

imprezy miały być lata pięćdziesiąte, czyli czasy młodości Mabel
Donaldson.

- A ona przyjedzie, nie?
- Kto? – zapytał Zac, choć wiedział, o kim mowa.
- Córka Donaldsona.
- Nie sądzę – mruknął, układając nosze na pace terenówki. – Nawet nie

wzięła zaproszenia.

Znalazł je na stoliku w pokoju zabiegowym, parę minut po wyjeździe

Olivii.

Wina za to, że sprawy potoczyły się tak a nie inaczej, spadała wyłącznie

na niego. Odtrącił ją. To przez niego nie będzie jej na urodzinach babci.

- Moim zdaniem ona tu nie przyjedzie – powiedział. Przynajmniej

dopóki on tu jest.

Bruce klepnął go w ramię.

background image

- Wyślij jej to zaproszenie – powiedział cicho, siadając na miejscu

pasażera. – Może zapomniała zabrać.

- Olivio?
- Tak? – Przystanęła obok recepcji.
- Mam pocztę dla ciebie. Jakiś dziwny list.
- Pokaż.
Wzięła do ręki kopertę i od razu wiedziała, co jest w środku. Zdziwiła

się tylko, że przesyłkę wysłano na adres kliniki. Przy okazji którejś
z rozmów z ojcem, do którego dzwoniła niemal codziennie, obiecała, że
postara się przyjechać na urodziny babci.

Kto więc przysłał jej zaproszenie, które celowo zostawiła w szpitalu?
Ten, kto je znalazł i postanowił przypilnować, by nie zapomniała

o imprezie? Zac?

Zajęta pracą, nie miała czasu otworzyć listu.
Zrobiła to dopiero, gdy na chwilę usiadła w gabinecie tuż przed kolejną

wizytą Peggy Eglington, która nie dawała wybić sobie z głowy operacji.

Nic nie wskazywało na to, że nadawcą listu był Zac.
Na zaproszeniu wydrukowano zdjęcie ślicznej młodej dziewczyny

w sukience w grochy, będącej kwintesencją stylu lat pięćdziesiątych.
Roześmiana dziewczyna tańczyła, a jej rozkloszowana spódnica falowała
wdzięcznie, odsłaniając zgrabne nogi.

Olivia przyjrzała się twarzy tancerki. Babcia Mabel w młodości?
Treść zaproszenia rozwiała wszelkie wątpliwości.

„Mabel nigdy nie przestała tańczyć!
Właśnie mija dziewięćdziesiąty rok, jak nieprzerwanie cieszy się

życiem i czerpie z niego pełnymi garściami.

background image

Dołącz do nas w dniu Jej święta.
Zapraszamy na imprezę urodzinową, która odbędzie się w stodole

McDrury’ego.

Do zobaczenia…”.

Odwróciła zaproszenie i spostrzegła małe zdjęcie, a pod nim odręczny

dopisek. To nie było pismo Zaca.

Oczywiście, że nie. Skąd w ogóle pomysł, że on miałby to napisać?

„Wyjęłam to zdjęcie z ramki stojącej na szafce nocnej Twojego taty.

Może jak przyjedziesz na moje urodziny, przy okazji mu je oddasz?” –
pisała Mabel.

Zdjęcie przedstawiało Olivię, gdy była ośmiolatką. Doskonale je

pamiętała. Zostało zrobione chwilę przed tym, jak zawalił się jej świat
i ukochany tata zniknął. Bardzo je lubiła. Miała identyczne. Stało
w srebrnej ramce w kształcie serca na jej nocnej szafce.

To były zawody jeździeckie zorganizowane na terenie szkoły

z internatem. Olivia startowała w nich na swojej ukochanej Koko i wygrała
konkurs skoków. Na zdjęciu widać ją i Koko, jak zmordowane leżą obok
siebie na sianie, a czerwony kotylion zwycięzcy poniewiera się gdzieś na
ziemi, ciśnięty w kąt.

Wystarczyło jedno spojrzenie, by przypomniała sobie kojące ciepło

żywego stworzenia, które tak kochała. Czuła się wtedy bezpieczna
i szczęśliwa. Nie miała pojęcia, że to cisza przed burzą…

Niechciane łzy popłynęły jej po policzkach, gdy wzruszona wspominała

zatrzymaną w kadrze magiczną chwilę. Nie chodziło jedynie o to, że trzyma
w dłoni kolejny dowód bezgranicznej miłości ojca.

background image

Myślała o poczuciu absolutnego szczęścia i bezpieczeństwa, którego

wtedy doświadczyła. Drugi raz w życiu poczuła to, leżąc w ramionach
Zaca, zawieszona między cudowną jawą a snem.

Musiała postradać zmysły, skoro aż do bólu tęskni za człowiekiem,

który nie chce mieć z nią nic wspólnego. Trudno. To, że ją odrzucił, nie
zmienia faktu, że przez niego lub dzięki niemu jej poukładany świat stanął
na głowie.

Życie już nigdy nie będzie takie samo. Chciała o tym mu powiedzieć.

Nawet jeśli nic do niej nie czuje i z powodu przeżyć nie chce się z nikim
wiązać, powinien wiedzieć, że mimo woli zmienił jej życie na lepsze. Może
gdyby wiedział, jak bardzo jest kochany, zmieniłby decyzję o wyjeździe?

I też zmienił swoje życie na lepsze? Zasługiwał na to. Ma prawo być

szczęśliwy.

Wytarła łzy, wyprostowała plecy i wyjęła z kieszeni telefon. Odszukała

wiadomość, od której wszystko się zaczęło. Numer Isaaca był oznaczony
jako nieznany. Śmieszne. Czuła się tak, jakby znała go od zawsze.

Musiała zebrać się na odwagę, by nacisnąć przycisk. Zawahała się.

Przypomniała sobie, jak zaraz po odsłuchaniu wiadomości chciała
oddzwonić do intruza, który nieproszony wlazł w jej życie. Była na niego
taka zła! Po chwili ochłonęła i uznała, że lepiej zrobi, jak powie ojcu prosto
w twarz, co o nim myśli.

Istniał jeszcze jeden powód, głęboko ukryty i dokuczliwy jak jątrząca

się rana, dla którego postanowiła spotkać się z ojcem. Musiała wreszcie się
dowiedzieć, jak to jest z nimi naprawdę.

Czy spychana przez lata na dno serca tęsknota za ojcem jest

uzasadniona. I czy on też za nią tęsknił.

Intuicja podpowiadała jej, że z Zakiem jest podobnie. Nie czułaby tak

silnej z nim więzi, gdyby była mu obojętna.

background image

Simon nie będzie zachwycony, jak mu powie, że znów wyjeżdża. Jego

problem. Fakt, że następną pacjentką miała być Peggy, pomógł jej
uświadomić sobie jeszcze jedną fundamentalnie ważną rzecz.

Klinika Chirurgii Plastycznej nie jest odpowiednim miejscem dla niej.

Nie chciała tu dłużej być.

Gdy po rozmowie z Simonem wychodziła z kliniki, minęła się

w poczekalni z Peggy.

- Bardzo panią przepraszam, ale dziś przyjmie panią doktor Simon.

Niestety, coś mi nagle wypadło. Ważne sprawy osobiste…

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Niemożliwe! Zac jeszcze raz przyjrzał się autku parkującemu przed

szpitalem. Serce mu stanęło, gdy zorientował się, kto z niego wysiada.

Olivia. Tyle że ubrana zupełnie inaczej niż za pierwszym razem.

Dopasowaną garsonkę zmieniła na dżinsy, porządne buty, ciepły sweter
i kurtkę.

Wyglądała jak ktoś, kto się tu urodził i od dziecka wie, że zimy bywają

srogie, a lata gorące.

Sam jesteś sobie winny, mruczał pod nosem, idąc do rejestracji. Gdyby

nie posłuchał Bruce’a i nie wysłał zaproszenia, może tak szybko by tu się
nie pojawiła i spokojnie zdążyłby wyjechać.

Już sobie wszystko poukładał w głowie, czuł, że sprawy zmierzają

w dobrym kierunku, a tu proszę.

Zabawa zaczyna się od nowa.
Z drugiej strony, powrót Olivii ma pewne plusy. Może uda jej się

wytłumaczyć ojcu, że nie pora wracać do pracy, jak się ledwie co stanęło na
nogi.

On już próbował, ale Don nie chciał słuchać i upierał się, że będzie

wykonywał same lekkie prace, które na pewno mu nie zaszkodzą.

Wszedł do rejestracji równo z Olivią. I znów miał do przedziwne

wrażenie, że są jedynymi ludźmi na całym bożym świecie. Przypomniało
mu się ich pierwsze spotkanie oraz to, jak przyjechała powiedzieć mu

background image

o źrebaku. Był wtedy oszołomiony po ich wspólnej nocy i zdumiony siłą
łączącej ich więzi. W tamtej chwili liczyła się tylko ona i więcej nic.

Teraz znów zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Jego zmysły gwałtownie

się wyostrzyły, nagle dostrzegł szczegóły, o których zaczynał już
zapominać. Na przykład intensywną barwę jej tęczówek i przyjemny
zapach włosów. Swoją drogą, jakim cudem go poczuł, skoro dzieliła ich
spora odległość?

Boże, i ten jej uśmiech! Kompletnie wyparł go z pamięci.
Tak… I to by było na tyle, jeśli chodzi o wewnętrzny spokój. Skąd więc

ta rozpierająca go radość i poczucie, jakby każda komórka ciała odżywała
na nowo?

Jej piękny uśmiech zgasł. Dlatego, że on się nie uśmiechnął?
- Jeszcze tu jesteś...
- A myślałaś, że już mnie nie będzie?
- Mówiłeś, że wyjeżdżasz.
- Bo to prawda.
Tak jest lepiej. Neutralna rozmowa o planach na przyszłość pomaga

odzyskać kontrolę.

- Niełatwo znaleźć kogoś na zastępstwo. Nie każdy zgodzi się

przyjechać do takiej dziury.

- Chyba znam jedną chętną – odparła. – Co prawda będzie musiała

odświeżyć wiedzę z interny i przejść szkolenie, ale powinna dać radę.

- Mówisz o sobie? – zapytał z niedowierzaniem. – A myślałem, że za

skarby świata nie chcesz tu mieszkać.

- Bo nie chciałam. I to był błąd. Zaczynam dochodzić do wniosku, że tu

jest moje miejsce. A wszystko to dzięki tobie.

background image

- Słucham? – Przeszły go ciarki, jakieś bliżej nieokreślone przeczucie

sam nie wiedział czego. – Niby jak?

- Powiedziałeś mi o listach i prezentach od ojca. Zabrałam je

i przeczytałam, choć nie była to łatwa lektura. Moja matka chyba domyślała
się ich treści i dlatego mi ich nie przekazywała. Gdybym przeczytała te listy
i książki, od dawna marzyłabym, żeby tu zamieszkać. Pewnie nie
studiowałabym medycyny, co byłoby dla matki wielkim ciosem. Już czuję,
jak by mi gadała, że zmarnuję sobie życie.

- A co to były za książki?
- Historie o kucykach, albumy poświęcone Central Otago z pięknymi

zdjęciami. W listach tata barwnie opisywał Cutler’s Creek. Snuł opowieści
o ludziach, którzy tu mieszkali, opisywał góry i ich tajemnice. Wreszcie
zrozumiałam, dlaczego małżeństwo rodziców było skazane na porażkę
i dlaczego matka odcięła mnie od ojca, święcie przekonana, że robi to dla
mojego dobra. Jednak najważniejsze jest to, że dzięki listom wiem, jak
bardzo ojciec mnie kochał, jak za mną tęsknił. W każdym liście pisał, że ma
nadzieję, że do niego przyjadę. Więc jestem. I zamierzam zostać.

Zac szukał słów, by wyrazić, jak bardzo go cieszy to, co właśnie

usłyszał.

Po pierwsze ze względu na Dona i Mabel, którzy będą wniebowzięci,

jak się dowiedzą. Po drugie, ze względu na siebie, bo wreszcie będzie mógł
jechać dokąd oczy go poniosą. Słowa jednak nie przychodziły, cisza się
przedłużała, aż w końcu przerwał ją znajomy dźwięk.

Olivia od razu go rozpoznała.
- Syrena obrony cywilnej. Coś się stało?
- Ano tak. – Zac sięgnął po telefon. – Bruce?

Wpatrywała się w niego, gdy rozmawiał z Bruce’em.

background image

Nie spuszczała z niego oka, odkąd go zobaczyła. Wiedziała, że czuje na

sobie jej wzrok. I że czuje tę więź między nimi. Okej, na początku pchnął
ich ku sobie silny pociąg seksualny, jednak wystarczyło kilka wspólnie
spędzonych godzin, by narodziło się między nimi coś znacznie
cenniejszego.

Mogli potraktować to jak fundament do budowania związku, ale to

wiązało się z ryzykiem. Tak to już jest, że kochając, ryzykujemy. Zac chyba
nie był na to gotowy.

Jak echo wróciły do niej jego słowa:
„Czasem trzeba odciąć się od tego, co najbardziej boli. Bo jeśli tego nie

zrobisz, zginiesz. Istnieje cierpienie, które może człowieka zniszczyć.
I zniszczy”.

Rozumiała go. Ktoś, kto jak on stracił ukochaną osobę, miał prawo bać

się, że historia może się powtórzyć.

Sama też bała się zaangażowania, bo nie miała dobrych doświadczeń.

Przyjechała, by ofiarować mu swoje serce. Nie chciała nawet myśleć, jak
sobie poradzi, gdy on go nie przyjmie i każe jej zabrać tę miłość. A przecież
może się tak stać.

Nie zmienił planów, nadal chciał wyjechać. I nawet raz się do niej nie

uśmiechnął.

A teraz, sądząc po minie, w ogóle nie było mu do śmiechu.
- Co?!! O nie…
Zbladł, a Olivia pomyślała o tej przerażającej chwili, gdy za ich plecami

wybuchło paliwo i wrak samolotu stanął w płomieniach.

Wtedy, tak jak teraz, pod wpływem nagłych zdarzeń Zac przeniósł się

do innego wymiaru. I na nowo przeżywał coś, co niemal zniszczyło mu
duszę.

background image

Kątem oka dostrzegła Jill wracającą na swoje miejsce za kontuarem.

Obok niej wolno szedł Don.

- Dobrze. Powiedz chłopakom, żeby wzięli ambulans – instruował

Bruce’a Zac. – Zaraz do was dojadę, spotkamy się na farmie.

- Libby! – Twarz Dona pojaśniała. – Nikomu nie mówiłem, że

przyjedziesz. Babcia będzie miała niespodziankę, jak jutro pojawisz się na
imprezie. Co się stało? – zapytał, widząc, że Zac skończył rozmawiać. –
Słyszałem syreny.

- Gavin Morris miał wypadek na quadzie. Jak na złość, stało się to na

najwyżej położonym padoku. Quad go przygniótł, ale jakoś się wydostał,
tyle że chyba złamał nogę w kostce. Jak na złość wypadł mu telefon i nie
mógł go znaleźć, więc musiał zwlec się na dół, żeby wezwać pomoc.

- I co? Pojedziesz po niego?
- Tak, ale to jeszcze nie wszystko, więc sam nie wiem, gdzie będę

bardziej potrzebny.

Olivia od razu zorientowała się, że Zac toczy wewnętrzną walkę, by

zachować spokój. I nie przychodzi mu to łatwo.

Widocznie wydarzyło się coś naprawdę złego. I dla niego wyjątkowo

bolesnego…

- Gavin nie był na tym quadzie sam. Zabrał Jamiego, żeby Faye mogła

się zdrzemnąć razem z noworodkiem.

- O nie… - Don ściągnął brwi. – I co z Jamiem? Jest ranny? Przecież to

maluch. Ile on ma? Ze dwa latka?

- Nic nie wiadomo o jego stanie – odparł Zac. – Musiał się wystraszyć

i zanim Gavin wygramolił się spod quada, uciekł. I gdzieś przepadł.
Kamień w wodę. Pewnie się ukrył gdzieś na zboczu, ale nie wiadomo
gdzie.

- Jadę z tobą!

background image

- Bądź rozsądny, Don. Najlepiej nam pomożesz, jak tu zostaniesz.

Zobaczę, co z tą nogą Gavina i jak będzie trzeba założyć gips, chłopaki go
przywiozą – mówił, idąc do wyjścia. – Liv, zostaniesz tu z Donem? Przyda
się ktoś do pomocy.

- Nie zostanę! – Nie zamierzała negocjować. Nie było mowy, by Zac

wyszedł stąd bez niej. – Jadę z tobą.

- Jedź! – zachęcił Don. – Poradzę sobie.
Zrównała się z Zakiem w drzwiach. Po raz pierwszy spojrzał jej w oczy.

Poczucie zażyłości i pełnego zrozumienia stało się tak silne, że niemal
namacalne. Olivia wiedziała ponad wszelką wątpliwość, że Zac chce mieć
ją obok bez względu na to, z czym przyjdzie im się zmierzyć.

Że jej potrzebuje.

Wyboista droga pięła się stromo w górę zbocza, prowadząc do farmy

Morrisonów. Na padoku, gdzie doszło do wypadku, stał radiowóz Bruce’a,
karetka i terenówka Zaca, który dotarł na miejsce jako pierwszy.

Jako ostatni nadjechali strażacy, a po nich zaczęli schodzić się sąsiedzi.

Wieść o zaginięciu Jamiego rozeszła się po miasteczku lotem błyskawicy
i każdy, kto tylko mógł, chciał pomóc w poszukiwaniach.

Bruce ustawił ludzi w szpaler i poinstruował, jak metr po metrze mają

przeczesywać kamienisty teren porośnięty kępami szarozielonej ostrej
trawy.

Po paru minutach niedaleko miejsca, w którym przewrócił się quad,

odnaleziono kask Jamiego. Po chłopczyku nie było śladu.

Jakby zapadł się pod ziemię.
Olivia i Zac założyli Gavinowi szynę usztywniającą.
- Możliwe, że złamałeś nogę, ale na szczęście bez przemieszczenia –

tłumaczył Zac. – Ben zawiezie cię na rentgen, a jak się okaże, że faktycznie

background image

doszło do złamania, będziesz musiał jechać do miasta na założenie gipsu.

- Nigdzie nie jadę, dopóki Jamie się nie znajdzie! Daj mi coś

przeciwbólowego i idę z wami go szukać.

- Co z Faye?
- Ktoś po nią poszedł. Chryste… - Gavin ukrył twarz w dłoniach. –

A jeśli… Ja się chyba zabiję…

- Wiem, stary. – Zac ścisnął go za ramię. – Posłuchaj, dam ci coś

przeciwbólowego i położysz się w karetce. Ktoś z tobą zostanie. Jakbyś się
gorzej poczuł, zawiezie cię do szpitala, okej?

- A wy? – Gavin patrzył na nich błagalnie. – Pójdziecie go szukać?

Proszę, znajdźcie mojego syna…

Jak daleko mógł zawędrować dwulatek?
Minęła pierwsza godzina poszukiwań. Potem druga. Ludzie podzielili

się na pary i zataczali coraz szerszy krąg, coraz bardziej oddalając się od
miejsca wypadku.

Olivia okrążała głazy, zaglądając w każdą szczelinę, w której mogło się

schować dziecko.

- Jamie?! Jesteś tu? Odezwij się, jeśli mnie słyszysz!
W przejmującej ciszy, która odpowiedziała na jej wołanie, podeszła do

Zaca i jak on osłoniła dłonią oczy, by coś dojrzeć w ostrym świetle
zachodzącego słońca.

- Wiesz, co z Gavinem?
- Bez zmian – odparł. – Czeka w karetce razem z Faye.
- Nawet nie chcę myśleć, co teraz przeżywają. Na pewno odchodzą od

zmysłów. Widziałeś tę przyczepę? Wcześniej jej tu nie było.

- To panie z Koła Gospodyń przyjechały z jedzeniem i napojami. Twoja

babcia na pewno z nimi jest. W końcu to szefowa.

background image

- Niesamowita kobieta! Nie mogę się doczekać, żeby ją lepiej poznać.

Jestem pod wrażeniem, jak wszyscy tu sobie pomagają. Naprawdę przejęli
się tym nieszczęściem.

Zac dostrzegł w jej oczach łzy wzruszenia. Sam z trudem wciągał

powietrze, tak wielki czuł ciężar na sercu.

- Jak tu się nie przejąć? – skwitował szorstko. – Przecież to dwuletni

szkrab. Chodź, trzeba dalej szukać. Sprawdźmy tę kępę drzew na skraju
urwiska.

Ruszył szybko przed siebie, ale Olivia nie pozwoliła zostawić się

w tyle.

- Zac? Co się dzieje? Przecież widzę, że coś jest nie tak. Powiedz mi,

o co chodzi? Proszę…

Milczał. Dopiero po kilku krokach uznał, że może już czas, by podzielił

się z nią historią, o której z nikim nie rozmawiał. Niech pozna jego
najbardziej mroczny sekret. Niech się dowie, jaki jest. Może to go uratuje.

- To był jeden z powodów, dlaczego tu przyjechałem – rzekł

półgłosem. – Dzieciak był równolatkiem Jamiego.

- Też zaginął?
- Nie. Skatował go ojczym. Naćpana matka nawet nie pofatygowała się

na ratunkowy. Nie mogliśmy mu pomóc. Został sam, nikt nie trzymał go za
rączkę, kiedy umierał.

Olivia zamknęła jego rękę w dłoniach.
- A ty? – zapytała. – Co zrobiłeś?
- Nic. Trzymałem go na rękach.
- Rozumiem, dlaczego chciałeś uciec. Po czymś takim łamie się

człowiekowi serce.

background image

- Nic nie rozumiesz! – Oswobodził rękę z uścisku. – Po tym zdarzeniu

chciałem porzucić medycynę. Po śmierci Mii nauczyłem się, jak
zobojętnieć. Nie zależało mi na niczym ani na nikim. Wmówiłem sobie, że
jak stanę się nieczuły, będę mógł wykonywać dobrze pracę.

Wspomnienie tamtej chwili do dziś napawało go przerażeniem.
- Doszedłem do takiej wprawy, że trzymając umierające dziecko, nie

czułem absolutnie nic. Byłem emocjonalnie odrętwiały. I zdruzgotany tym,
co się ze mną stało. Chciałem się gdzieś ukryć. Nie miałem pojęcia, kim
jestem. Przestałem lubić siebie. Obojętność jest dużo gorsza niż nadmierna
troska, bo odbiera życiu sens. Przyjechałem do Cutler’s Creek, żeby się
schować przed światem. I sprawdzić, czy jeszcze żyję.

- Ty nie jesteś obojętny, dobrze o tym wiesz. I ja też wiem. Zależy ci.

I między innymi za to cię kocham.

Jej słowa przeleciały mu przez głowę, nim zdążył pojąć ich sens.

W jednym na pewno miała rację. Znów zaczęło mu zależeć. I to bolało,
uwierało, odbierało spokój.

Teraz jednak potrafił już zapanować nad tymi trudnymi emocjami.

Umiał odciąć się od cierpienia, które szło w parze z zaangażowaniem.

Olivia pierwsza doszła do krawędzi urwiska. Nagle stanęła jak wryta,

a Zac, który się tego nie spodziewał, prawie na nią wpadł.

Odruchowo złapał ją za rękę, by nie poleciała w dół. Rozejrzał się,

zaintrygowany, dlaczego tak nagle się zatrzymała. I zamarł.

Ostatnie z drzew w zasięgu jego wzroku rosło na takiej stromiźnie, że

przechyliło się pod kątem niemal dziewięćdziesięciu stopni. Korona wisiała
nad urwiskiem, a część korzeni nie trzymała się gruntu, tylko sterczała
w powietrzu.

I właśnie wśród tych grubych korzeni siedział skulony chłopczyk

ubrany w ciepłą kurtkę z kapturem i kalosze. Oczy miał zamknięte i się nie

background image

poruszał. Zac poczuł, jak z przerażenia cierpnie mu skóra i staje serce.

W głowie miał galopadę myśli. Czy Jamie zasnął ze zmęczenia? Może

stracił przytomność? Albo stało się najgorsze?

Nie...
Olivia wyśliznęła się z jego ręki i zaczęła schodzić z urwiska. Ledwie

zrobiła dwa kroki, zsunęła się ostro w dół. Gdyby w ostatniej chwili nie
chwyciła się gałęzi niedużego drzewka, nie byłoby ratunku.

Przerażony Zac nagle poczuł, jak coś w nim pęka.
Obezwładniło go poczucie winy.
To przez niego przyjechała do Cutler’s Creek. Za pierwszym razem

dlatego, że do niej zadzwonił, a teraz, bo wysłał jej zaproszenie. Przez
niego znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tak samo jak
chłopczyk wciśnięty między korzenie wiszącego nad urwiskiem drzewa.

Czyżby historia miała się powtórzyć, łącząc w jedno najtragiczniejsze

wydarzenia z jego życia? Znów miał bezradnie patrzeć, jak ginie ktoś tak
mu bliski?

Nie zastanawiając się, co robi, zaczął ześlizgiwać się po zboczu. Musiał

dostać się do Olivii.

- Nie ruszaj się! – polecił, gdy był na tyle blisko, by móc ją chwycić. –

Nie wiemy, co jest pod nami. Musimy zaczekać, aż nam dostarczą
odpowiedni sprzęt.

- Nie możemy czekać, nie mamy czasu. Jamie może w każdej chwili się

obudzić. Jak zacznie wspinać się po korzeniach, spadnie.

- Spróbuję się do niego dostać. – Trzymał ją mocno za ramię i nie

puszczał. – Wszystko, co złe, stało się przeze mnie – powtarzał jak
mantrę. – Dlatego ja to załatwię.

- Co ty wygadujesz? Niby co się przez ciebie stało?

background image

- Przyjechałaś tu. Sama tak mówiłaś. Jeśli teraz stanie ci się krzywda,

nie przeżyję tego. Liv, błagam. Nie ruszaj się stąd! Zrób to dla mnie…

Nie dał jej czasu na dyskusję. Ostrożnie puścił najpierw jej ramię,

a potem gałąź drzewka, które było ich kotwicą. Siedząc na ziemi
i zapierając się rękami i nogami, opuszczał się centymetr po centymetrze,
aż dotarł do głazu, o który mógł się oprzeć.

Chwilę odpoczął i znów się zsunął. Był już na tyle blisko

przechylonego drzewa, że mógł dosięgnąć Jamiego. I gdy wyciągał po
niego rękę, chłopczyk otworzył oczy.

- Gdzie mama? Jestem głodny.
Zanim Zac się odezwał, musiał parę razy chrząknąć, by pokonać

bolesny ucisk w gardle.

- Zaraz znajdziemy mamę – obiecał spokojnym głosem. – Dobrze się

czujesz? Nic cię nie boli?

Jamie pokręcił główką.
- Nóżki trochę mnie bolą, bo się zmęczyły.
Zac objął go i przycisnął do siebie.
- Trzymaj się mnie najmocniej jak potrafisz, dobrze?
Chwytając się jedną ręką gałęzi i wystających z ziemi kamieni, zaczął

mozolną wspinaczkę. Kiedy dotarł do krawędzi urwiska, Olivia ostrożnie
wzięła od niego Jamiego, a potem asekurowała go, dopóki nie stanął na
stabilnym gruncie.

Gdy wszyscy troje byli już bezpieczni, Zac poczuł na twarzy chłodne

łzy. Otarł je rękawem i zadzwonił do Bruce’a.

- Znaleźliśmy go. Nic mu nie jest. Idziemy w waszą stronę.
Głos mu się załamał na ostatnim słowie. Popatrzył na Olivię z Jamiem

na rękach, po czym objął ją i przytulił.

background image

- Już dobrze – szepnęła, ale pociągnie nosem zdradziło, że też płacze. –

To prawda, że przyjechałam z twojego powodu. Ale jestem tu, bo tego chcę.
Tak wybrałam. Bez względu na to, co się wydarzy, właśnie tu chcę być. Nie
ma w tym żadnej twojej winy. Niepotrzebnie się tak zadręczasz.

Dopiero teraz dotarło do niego, co mu powiedziała wcześniej.
Że go kocha…
Znów doświadczył przedziwnego uczucia, że coś w nim pęka. Niemal

fizycznie czuł, jak wypełnia go uczucie.

Nie lęk ani ból, tylko radość, której nie potrafiłby wyrazić słowami.
I miłość.
Furtka awaryjna w murze, za którym się schronił, otwarła się na oścież.

Bardzo chciał przez nią przejść. Chciał znów poczuć, że żyje
i rozsmakować się w tym życiu. Już nie musiał dusić w sobie uczuć.

Wręcz przeciwnie, chciał je okazywać osobie, dzięki której się odrodził

i odzyskał wiarę w sens rzeczy najważniejszych. Wiarę w życie.
I w miłość…

Przytulił Olivię jeszcze mocniej, oparł czoło o jej czoło. Nie mógł

wydobyć z siebie słowa, ale nie musiał nic mówić. W tej chwili słowa były
zbędne.

Przytuleni do siebie schodzili w dół padoku. Zac niósł Jamiego, który

znowu zasnął. W dole zebrali się ludzie, którzy jeszcze przed chwilą
przeczesywali teren.

Wiedzieli już, że chłopczyk się odnalazł, ale chcieli na własne oczy

zobaczyć szczęśliwy finał.

- Chyba całe Cutler’s Creek na nas patrzy – zauważył Zac z uśmiechem.
- To lepiej się od ciebie odsunę, bo zaczną się plotki.
- Za późno. Wiedzą, że u mnie nocowałaś.

background image

- Ale nie mają pojęcia, co się wydarzyło.
Podchwycił jej spojrzenie i dostrzegł w jej oczach odbicie swoich

własnych myśli. Tamto spotkanie i tamta noc były niezwykłe.

- Pokochałem cię, Liv. To szaleństwo, prawda? Przecież prawie się nie

znamy.

- Ja mam wrażenie, że znam cię od zawsze. I jestem w tobie zakochana.

Przez całe życie na ciebie czekałam, szukałam cię. I w końcu znalazłam.

Zbliżali się do ogrodzenia, przy którym skupili się ludzie. Wszyscy

chcieli ich powitać i na wszelki wypadek upewnić się, że mały Jamie, który
napędził im tyle strachu, naprawdę jest cały i zdrowy.

Zac zwolnił, by jeszcze chwilę pobyć z Olivią sam na sam.
- Mówisz, że masz wrażenie, jakbyś znała mnie od zawsze. To tyle, ile

ja chcę z tobą być. Na zawsze.

- Czyli do końca świata. I jeden dzień dłużej. – Uśmiechnęła się ze

łzami szczęścia w oczach. – Ten jeden dodatkowy dzień zawsze się przyda.

- Jasne – mruknął, gdy był już pewien, że głos mu się nie załamie. – Do

końca świata i jeden dzień dłużej.

background image

EPILOG

Rok później…

- Popatrz. Wciąż jest na mnie dobra.
Olivia miała na sobie tę samą sukienkę, którą rok wcześniej włożyła na

urodziny babci. Ciemnoniebieska kreacja w stylu lat pięćdziesiątych miała
rozkloszowaną spódnicę z klinów w białe groszki i dekolt w serce, obszyty
falbanką. Śmiejąc się, wykonała przed mężem kilka obrotów.

- Długo się nią nie nacieszysz. Za parę tygodni już będzie widać.
Spojrzeli sobie w oczy, szczęśliwi i dumni na myśl o radosnej

wiadomości, którą od tygodni trzymali w tajemnicy. Niebawem w ich życiu
miała nastąpić rewolucja. Czekali na tę zmianę z utęsknieniem.

Trochę zwlekali z decyzją o powiększeniu rodziny, bo Olivia chciała

najpierw dokończyć specjalizację, a potem spokojnie poznać nowe
obowiązki jako kolejna doktor Donaldson w szpitalu w Cutler’s Creek.

Tak, przez rok wiele wydarzyło się w ich życiu.
Latem wzięli ślub, na który zaprosili całe miasteczko. Złożyli sobie

przysięgę na tle malowniczych gór, które Olivia pokochała tak mocno jak
jej ojciec.

Po uroczystej ceremonii gości zostali zaproszeni do miejskiej świetlicy

na wesele, które w pamięci uczestników zapisało się tak samo dobrze jak
urodzinowa impreza Mabel.

Olivia wykonała jeszcze jeden obrót i przytuliła się do Zaca. Nigdy nie

sądziła, że człowiek może być tak szczęśliwy. Zarzuciła mu ręce na szyję

background image

i pocałowała.

Naraz uświadomiła sobie, że w tym samym miejscu całowali się

pierwszy raz. Teraz dom należał do nich wraz z całym dobrodziejstwem
inwentarza, w tym z największą klaczą na świecie i jej potomkiem, który
już dorównał wzrostem postawnej matce.

- Chodź, pora jechać. – Z ociąganiem wysunęła się z ramion męża. – Ja

wezmę bułeczki, a ty sos pomidorowy.

- Myślisz, że będą te różowe ciasteczka, co w ubiegłym roku?
- Na pewno! Cieszę się, że babcia znów urządza urodziny w stylu lat

pięćdziesiątych. Rok temu byłam zbyt oszołomiona, żeby naprawdę dobrze
się bawić.

- W tym roku twój ojciec będzie mógł poszaleć na parkiecie.
- Ja myślę! Już widzę, jak się popisuje. W końcu po coś chodzili z Jill

na kurs tańca!

- Myślisz, że oni się mają ku sobie? – zapytał Zac.
- Mam taką nadzieję.
- Może dzisiaj wieczorem coś oficjalnie ogłoszą?
- To może my też powinniśmy? – podrzuciła.
- Może i tak.

Przyszła pora, kiedy Mabel Donaldson musiała przerwać taniec. Ale

tylko na chwilę, żeby złapać oddech.

I odnaleźć swój kieliszek szampana, który gdzieś się zawieruszył.
Oparła się o belę słomy i z satysfakcją obserwowała gości, którzy jak

zwykle dopisali.

Muzycy się nie oszczędzali, więc na parkiecie szalał tłum. Mabel

patrzyła na Dona tańczącego z uroczą Jill, która miała po niej przejąć
obowiązki szefowej Koła Gospodyń. Rety, jak oni wywijają.

background image

Pierwszy raz widziała syna tak szczęśliwego. Niewątpliwie

największym powodem tego szczęścia była ukochana córka, która po latach
odnalazła drogę do rodzinnego domu. Wzruszona Mabel patrzyła na
wnuczkę tańczącą z przystojnym mężem. Młodzi byli tak w siebie
wpatrzeni, jakby oprócz nich nie istniał świat.

Zeszłoroczna impreza z okazji dziewięćdziesiątych urodzin była

wyjątkowym świętem. A niezapowiedziany przyjazd Olivii najlepszym
prezentem, jaki Mabel mogła sobie wymarzyć.

I tu życie ją zaskoczyło. Przed chwilą usłyszała bowiem, że za sześć

miesięcy zostanie prababcią.

Życie, jeśli tylko zechce, potrafi być cudowne, prawda? A ją, Mabel, od

roku po prostu rozpieszcza.

No dobrze, ale gdzie się podział ten kieliszek szampana?

background image

SPIS TREŚCI:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
EPILOG


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alison Roberts Dramatyczny dyżur
Alison Roberts Wspólna przyszłość
Alison Roberts Bratnie dusze
Alison Roberts Dobrana para
383 Alison Roberts Dobrana para
Bohater mimo woli Alison Roberts
Alison Roberts [St David s Medcial Centre 01] An Irresistible Invitation [MMED 936] (v0 9) (docx)
Alison Roberts [St David s Medical Centre 02] A Perfect Result [MMED 941] (v0 9) (docx)
Feliz ano 2000 Alison Roberts
297 Alison Roberts Serdeczna więź
Alison Roberts Dobrana para
165 Roberts Alison Prawdziwy tata
383 Roberts Alison Dobrana para
Roberts Alison Długa noc
Roberts Alison Cisza w eterze
459 Roberts Alison Na równych prawach
Roberts Alison Bohater mimo woli 2
300 Roberts Alison Miłość ponad wszystko
Nora Roberts Pokochać Jackie 01 Pokochać Jackie

więcej podobnych podstron