Dailey Janet
.
Ślepa na miłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przenikliwe krzyki mew rozbrzmiewały w rześkim powietrzu. Wiejący
znad Pacyfiku wiatr obracał łodzie stojące przy nabrzeżu.
Błękitny continental zaparkował przed portem jachtowym. Za kierownicą
siedziała oszałamiająco piękna, trzydziestoparoletnia kobieta o płomiennie
rudych włosach.
Zgasiła silnik, położyła dłoń na klamce i dopiero wtedy spojrzała na
pasażerkę swoimi urzekającymi, zielonymi oczami.
- Jest raczej chłodno, Sabrino. Chyba powinnaś poczekać tutaj, podczas
gdy ja sprawdzę, czy twój ojciec już wrócił - brzmiało to jak stwierdzenie, nie
jak propozycja.
Sabrina otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała dość traktowania jej
jak kaleki. Nagle zrozumiała, że Debora wcale nie myśli o jej zdrowiu, tylko
chce trochę pobyć sam na sam z Jej Ojcem.
- Jak sobie życzysz - zgodziła się niechętnie i zacisnęła dłoń na ciemnej
lasce z dębowego drewna.
Odprężyła się nieco, gdy tamta odeszła. Dziewczyna jej ojca. Miał wiele
przyjaciółek od czasu śmierci swojej żony, co nastąpiło przed dwudziestu laty.
Jednak Debora nie była po prostu jedną z nich. Gdyby przed ośmioma
miesiącami Sabrina nie miała wypadku, zielonooka piękność. byłaby już jej
macochą.
Przed tamtym okropnym zdarzeniem Sabrina cieszyła się, że ojciec
poznał wreszcie kobietę, z którą chce się ożenić. Debora co prawda nie znalazła
u niej pełnej akceptacji, lecz nie miało to znaczenia, skoro ojciec czuł się
szczęśliwy.
Ale wtedy Sabrina była zupełnie niezależna. Miała nieduże mieszkanie,
pracę, a przed sobą całe życie. A teraz.
Dlaczego właśnie ja, pomyślała nie wiadomo który już raz. Stanowczo
miała zbyt dużo czasu na myślenie. Wiecznie roztrząsała, co by było, gdyby...
Ale kalectwo okazało się trwałe, co zgodnie powtarzali kolejni specjaliści.
Przez resztę życia pozostanie nie sprawna i tylko cud mógłby to zmienić.
Poczuła gniew. Czy już zawsze będzie musiała czekać w samochodzie albo
siedzieć w domu, a ktoś inny w tym czasie zdecyduje, co jest dla niej najlepsze?
Nagle przyszła jej pewna myśl do głowy. A jeżeli Debora chciała się
spotkać z jej ojcem na osobności tylko po to, by móc bez przeszkód namówić
go na wysłanie Sabriny na rehabilitację?
Nie chcę tam jechać, nie chcę, nie chcę, buntowała się w myślach. Ale co
mogę zrobić? Jestem kompletnie zdana na pomoc innych. A jeśli ona właśnie
teraz przekonuje ojca, a ja tu siedzę i potulnie czekam na rozwój wydarzeń?
Setki razy przemierzała trasę między parkingiem a keją, przy której ojciec
cumował ich jacht. Jeśli zachowa spokój i środki ostrożności, to nie powinna
mieć specjalnych kłopotów z dotarciem tam teraz.
Usłyszała świst wiatru i uniosła rękę, by sprawdzić, czy jej brązowe
włosy są nadal mocno upięte na czubku głowy.
Czując dreszcz emocji, otworzyła drzwiczki i wysiadła.
Ujęła mocniej laskę i powoli ruszyła w stronę portu. Szło jej łatwiej, niż
przypuszczała. Zachęcona początkowym sukcesem, nieświadomie
przyśpieszyła kroku, co wkrótce okazało się zgubne w skutkach.
Potknęła się o krawężnik i runęła jak długa na chodnik, gubiąc przy tym
laskę. Podniecenie zniknęło bez śladu, czuła już tylko gniew. Drżącą ręką
zaczęła szukać laski, jednak bezskutecznie. - Niech to szlag! - zaklęła, wściekła
na własną głupotę.
Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ojciec ją teraz zobaczył. Od razu
przekonałyby go argumenty narzeczonej, że Sabrina potrzebuje profesjonalnej
opieki. Oparła się na łokciu i próbowała opanować ogarniającą ją panikę.
- Nic się pani nie stało? - W męskim, przyjemnie niskim głosie, brzmiały
troska i rozbawienie. .
Skierowała głowę w stronę przechodnia, czerwieniąc się ze wstydu i
upokorzenia. Jej twarz przybrała dumny wyraz.
- Nic mi nie jest. Czy mógłby mi pan podać moją laskę?
- Oczywiście - głos zabrzmiał tym razem poważnie.
- Proszę· Wyciągnęła rękę, lecz jej dłoń pozostała pusta. Ktoś ujął ją pod
ramiona i podniósł, zanim zdążyła zaprotestować.
Długie palce Sabriny dotknęły· muskularnego przedramienia. Słonawa
woń morza zmieszała się z korzennym zapachem wody po goleniu. Sabrina
była wysoka, jednak nieznajomy musiał być zdecydowanie wyższy, gdyż jego
cie, pły oddech poruszył opadającą jej na czoło grzywkę. Przewieszona przez
jego ramię laska uderzyła ją w nogę.
- Proszę mnie puścić - powiedziała cierpko i wzięła laskę.
- Rozumiem, że nic panią nie boli, z wyjątkiem zranionej dumy? - zakpił,
lecz spełnił jej żądanie.
- Dziękuję za pomoc - dodała z wymuszonym uśmiechem. .
Odwróciła się i poczekała chwilę, aż mężczyzna odejdzie. Po chwili
zrozumiała, że on się nie ruszy, póki nie będzie pewny, iż rzeczywiście nic się
jej nie stało. Nie życzyła sobie jego pomocy. Zdecydowanie postąpiła krok do
przodu.
Głośne trąbienie klaksonu i wizg opon rozległy się równocześnie. Ktoś ją
złapał wpół i odciągnął do tyłu.
- Chce się pani zabić? - W zachrypniętym ze zdenerwowania głosie nie
było nawet cienia uprzejmości. - Nie widzi pani samochodu, czy co?
- Jakim cudem, skoro jestem ślepa?
Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze, po czym obrócił ją
przodem do siebie. Czuła na sobie jego palący wzrok. Silne palce
bezceremonialnie ujęły ją pod brodę i uniosły jej twarz do góry. Ten jeden
jedyny raz Sabrina odczuła zadowolenie, że nie widzi. Nie zniosłaby widoku
współczucia, jaki niewątpliwie malował się na twarzy nieznajomego.
- To czemu, do cholery, od razu pani tego nie mówi? - warknął gniewnie.
- I czemu nie nosi pani białej laski?
- A niby dlaczego muszę ją nosić? I jeszcze może czarne okulary? ~
odparowała jadowicie. - A najlepiej, żebym chodziła z miseczką i tabliczką na
szyi i żebrała o wsparcie dla biednej niewidomej? Czemu mam być jak
napiętnowana? Nie życzę sobie wzbudzać niczyjego zainteresowania i dlatego
nie mam białej laski.
- Omal nie przypłaciła pani tego życiem - odparł ponurym głosem. -
Gdyby ten kierowca wiedział, że pani go nie widzi, toby panią przepuścił. Jak
pani nadal będzie się tak głupio zachowywać, to długo pani nie pożyje.
- Nawet pan nie wie, jak upokarzające jest pokazywanie wszem i wobec
swojego kalectwa.
- Za to wiem, dlaczego odrzuca pani współczucie innych ludzi - zauważył
uszczypliwie. - Po prostu jest pani zbyt zajęta ciągłym użalaniem się nad sobą.
- Ze wszystkich najbardziej aroganckich... - I zamiast . kończyć zdanie,
nagle wymierzyła mężczyźnie policzek. Trafiła bezbłędnie, gdyż przedtem
dobrze oceniła jego wzrost. Nie zdążyła nawet opuścić ręki, gdy on jej oddał!
Uderzył lekko, jednak Sabrina była wstrząśnięta do głębi.
- Jak pan śmiał uderzyć niewidomą? - wysyczała z furią.
- Wydawało mi się, że nie życzy sobie pani żadnego ulgowego
traktowania? - zadrwił. - A może jednak liczy pani na specjalne przywileje, gdy
policzkuje kogoś? Zachowuje się pani jak dziecko, które raz woła, że jest
dorosłe, a kiedy indziej, iż jest jeszcze małe. Obawiam się, że ,trzeba się na coś
zdecydować, droga pani.
- Pan jest nie do zniesienia! - rzuciła, gdyż nie znalazła innej odpowiedzi i
odwróciła się tyłem - Nie tak szybko - chwycił ją mocno i zatrzymał. - Jest pani
nieznośna jak mały bachor. Czy w ogóle zdaje pani sobie sprawę, w jakim
kierunku teraz idzie?
- Niech mnie pan zostawi! - zażądała stanowczo.
- Doskonale dam sobie radę sama.
Wyczuła, że obojętnie wzruszył ramionami.
- Czy pani się to podoba, czy nie, najpierw się upewnię, że bezpiecznie
dotarła pani do celu' swojej przechadzki. Będę szedł tuż za panią.
Zrozumiała, iż protesty nie zdadzą się na nic. Wiedziała też, że nie może
się pokazać w porcie z obcym mężczyzną w charakterze opiekuna. Ojciec by
pomyślał, iż nie można jej spuścić z oka nawet na pięć minut.
Zacząłby zadawać pytania i od razu by się wydało, że najpierw się
przewróciła, a potem omal nie wpadła pod samochód. Nie mogła do tego
dopuścić.
Zawróciła w kierunku, z którego przyszła. Zamierzała minąć
nieznajomego, on jednak zastąpił jej drogę.
- Dokąd pani idzie?
- Do samochodu.
- Co to za samochód?
- Błękitny continental... stoi za pańskimi plecami.
- Kiedy panią zobaczyłem, szła pani w zupełnie inną stronę· Zacisnęła
zęby.
-Chciałam się udać do portu, żeby spotkać mojego ojca i Deborę. Jednak,
skoro upiera się pan przy pilnowaniu mnie, to wolę zaczekać na nich w
samochodzie - wyjaśniła ze zjadliwym uśmiechem.
- Poszli pożeglować, a panią zostawili w wozie? - spytał tonem
potępienia.
- Nie, ojciec pływał sam, przyjechałyśmy, żeby go zabrać. Długo nie
przychodzili, zamierzałam sprawdzić, co ich zatrzymało.
- Debora to pani siostra?
- Widzę, że szalenie pana zajmuje wtykanie nosa w cudze sprawy...
Debora to narzeczona mojego ojca.
Silna dłoń ujęła ją pod ramię i skierowała do samochodu. Po chwili
koniec laski Sabriny uderzył o zderzak.
- Niech pani opisze łódkę ojca. Sprawdzę, czemu ich jeszcze me ma.
- Dziękuję - odmówiła ostro. - I tak uważa, że potrzebuję niańki. Jeśli
będzie pan robił za mojego posłańca, to nigdy go nie przekonam, iż sama
potrafię wycierać sobie nosek i robić inne, równie skomplikowane rzeczy...
W jej głosie brzmiało rozdrażnienie. - Czy jeśli dam słowo, że nie ruszę·
się z samochodu, to zostawi mnie pan wreszcie w spokoju?
- Obawiam się, że pani ojciec i tak się dowie o naszym spotkaniu.
- A to czemu? - spytała gniewnie.
- Czy ta pani Debora jest przypadkiem ruda?
- Owszem.
- No to właśnie tu idą. Pani ojciec patrzy na nas z wyraźnym
zaniepokojeniem.
- Proszę, niech pan odejdzie.
- Lepiej nie. Gdybym znajdował się na jego miejscu, to byłbym bardzo
podejrzliwy, gdyby jakiś obcy kręcił się koło mojej córki, a potem zwiał na mój
widok - wyjaśnił nieznajomy.
- Nie! - szepnęła rozpaczliwie. Usłyszała szczęk otwieranej i zamykanej
bramy do portu.
- Niech pani przestanie mieć taką minę, jakbym robił pani jakieś
nieprzyzwoite propozycje. Proszę się uśmiechnąć... - W jego ciepłym, niskim
głosie słychać było przyjazne rozbawienie.
- Sabrino! - Wyczuła, że ojciec jest trochę zaniepokojony. - Czyżby
znudziło ci się czekać?
Przywołała na twarz wymuszony uśmiech, wiedząc, że i tak nic się nie
ukryje przed jego badawczym spojrzeniem.
- Cześć, tatku - starała się, by zabrzmiało to zupełnie swobodnie. - Dobrze
ci się pływało?
- Jakżeby inaczej? - roześmiał się.
Sabrina nagle zdała sobie sprawę, że tak starała się przekonać obcego,
żeby sobie poszedł, iż nawet nie pomyślała o jakimś wiarygodnym
uzasadnieniu jego obecności. Jednak on sam rozwiązał ten problem.
- Domyślam się, że mam przyjemność z ojcem panny Sabriny? Właśnie
pytała mnie, czy nie widziałem w porcie jachtu o nazwie "Lady Sabrina". Moja
łódź, "Fortuna", cumuje niedaleko pańskiej. Pozwolą państwo, że się
przedstawię. Bay Cameron.
- Grant Lane - Sabrina usłyszała, że ojciec odetchnął z ulgą.
Bystry facet, pomyślała z uznaniem. W porcie znajdowała się tylko jedna
"Lady Sabrina", Bay skojarzył to błyskawicznie z jej imieniem i znalazł
przekonywającą wymówkę.
Ojciec dotknął lekko jej ramienia, zwróciła więc ku niemu uśmiechniętą
twarz.
- Chyba się o mnie nie martwiłaś, co?
- O takiego wytrawnego marynarza jak ty? Nigdy w życiu. Mimo że byłeś
pozbawiony najlepszego pomocnika, jakiego kiedykolwiek miałeś - roześmiała
się.
- To prawda. - Ton jego głosu sprawił, że pożałowała, iż nie ugryzła się w
język. Nie zamierzała mu przypominać o tych niezliczonych godzinach, które
spędzili razem, żeglując po wodach zatoki. Kiedyś. Przed wypadkiem.
- Kobiety zawsze się denerwują, gdy mężczyźni wypływają w morze -
Bay Cameron przerwał niezręczną ciszę.
- Taka już nasza kobieca natura - jęknęła zalotnie Debora. - I to właśnie
ona wam się w nas podoba.
- To prawda - przytaknął ojciec. - Proszę, poznajcie się. To moja
narzeczona, Debora Mosely.
- Bardzo mi miło, panno Mosely, jednak nie będę państwa już dłużej
zatrzymywał - odparł uprzejmie Bay Cameron.
- Dziękuję, że dotrzymał pan towarzystwa mojej córce - powiedział ze
szczerą wdzięcznością ojciec.
- I ja też dziękuję, panie Cameron. - Sabrina z niechęcią musiała
przyznać, że ten okropny człowiek jednak nie wydał jej. - Jestem panu
naprawdę zobowiązana.
- Wiem. - Sabrina, jak większość niewidomych, miała niezwykle
wyczulony słuch. Tamci dwoje z pewnością nie zauważyli lekkiej kpiny w jego
głosie. Oznaczało to, że dawał jej do zrozumienia, iż wie, za co Sabrina mu
dziękuje.
- Prawdopodobnie zobaczymy się jeszcze kiedyś - dodał
niezobowiązująco. - Do widzenia.
Słuchała oddalających się kroków i zastanawiała się, jakim cudem ten
bezczelny facet umiał zachować się tak elegancko i nie zdradzić prawdy. Na
pewno zrobił to ze współczucia dla niej. Nie mogło być innej przyczyny, bo
przecież od razu zauważyła, że charakter ma okropny. Istny tyran.
- Myślałam, że poczekasz na nas w samochodzie - Powiedziała z
dezaprobatą Debora, gdy już ruszyli.
- Chciałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
- Wyszło ci to na dobre, masz takie zaróżowione policzki - zauważył
ojciec. - Chyba powinnaś robić to częściej.
Nie miała pojęcia, czy była to tylko zwykła uwaga, czy też raczej
wskazówka, że Debora jednak rozmawiała z nim o tym nowym ośrodku dla
niewidomych, gdzie chciała ją wysłać.
- Czy spotkałaś już przedtem tego mężczyznę? - spytała Debora.
- Nie. Czemu pytasz? - Zaniepokojona, nieświadomie przybrała
napastliwy ton.
- Po prostu nigdy .nie miałaś zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi, to
wszystko.
- Chodzi ci o to, że przed wypadkiem nie miałam takiego zwyczaju -
sprostowała może nieco zbyt ostro. - I bynajmniej nie dlatego, że byłam
nieśmiała. Nadal zresztą nie jestem. A w dodatku spytałam go tylko o tatę.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Sabrina niepotrzebnie odpowiedziała
tak zjadliwie, ale czasami nadmierna troskliwość przyszłej macochy działała jej
na nerwy.
- Jak sądzisz, Grant, czy to jeden z tych znanych Cameronów? - Debora
przerwała nieprzyjemne milczenie.
- Nie przypominam sobie, żeby jacyś inni mieli łodzie w porcie
jachtowym - odparł ojciec. - Bez wątpienia pochodzi z rodziny założycieli
naszego miasta.
Nie musiał dalej wyjaśniać, Sabrina doskonale znała ciekawą historię San
Francisco. Dopóki w nie wybuchła gorączka złota, było zwykłą dziurą, w której
mało kto się osiedlał. Za to potem okazało się idealnie położonym portem, do
którego zawijały wszystkie statki wiozące do Kalifornii poszukiwaczy złota.
Miasto rozkwitało. Przyczyniło się do tego zaledwie kilka rodzin, między
innymi Cameronowie. Opowiadano żartobliwie, że kiedyś posiadali tu prawie
wszystko, a teraz zaledwie jedną czwartą.
Nic dziwnego, że to taki arogancki facet, pomyślała .z niechęcią Sabrina.
Musiała jednak przyznać, że podobał jej się jego głos. Brzmiał niezwykle miło,
zwłaszcza wtedy, gdy nie rozkazywał. Był to niski, bardzo ciepły baryton,
miękki jakby aksamitny. Ciekawe, ile lat mógł mieć jego właściciel?
Sabrina musiała teraz polegać na pozostałych zmysłach, gdy chciała
dowiedzieć się czegoś o wyglądzie spotkanych osób. Szło jej to już całkiem
nieźle. Postanowiła więc wydedukować o nieznajomym jak najwięcej.
Był wysoki, musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Gdy podnosił ją z
chodnika, wydawało jej się, że wyczuła szerokie ramiona i dość umięśnioną
sylwetkę. Żadnego brzuszka, nic z tych rzeczy. Musiał być w bardzo dobrej
kondycji fizycznej.
Lubił morze, gdyż miał jacht i pachniał wiatrem, widocznie żeglował tego
dnia, łódka nie była tylko na pokaz.
Czuła też zapach eleganckiej wody, to znaczy, że dba o siebie.
Teraz, gdy już nieco ochłonęła, doszła do wniosku, że jego kpiące uwagi
świadczyły nie tyle o złośliwości, co o poczuciu humoru. W dodatku był
inteligentny, zdradzał to sposób mówienia i niezwykle zręczne wybrnięcie z
sytuacji. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, to z pewnością wykazuje się
niezwykłym sprytem oraz przedsiębiorczością i rodzinna fortuna niewątpliwie
w jego rękach jeszcze się powiększa.
Sabrina oparła się wygodnie, a na jej pełnych .ustach pojawił się
triumfalny uśmiech. Proszę, jak dużo udało jej się odkryć na podstawie jednego
tylko krótkiego spotkania.
Nie wiedziała tylko dwóch rzeczy. Jego wiek mogła określić jedynie w
dużym przybliżeniu, gdzieś między trzydziestką a pięćdziesiątką. Nie miała też
pojęcia, jak wygląda jego twarz. Poza tym wiedziała już prawie wszystko i była
z siebie niezwykle zadowolona.
Jeszcze jedno pozostawało zagadką. Stan cywilny. Nie pamiętała, by
wyczuła dotykiem coś metalowego na dłoni Camerona, lecz przecież mógł być
jednym z tych mężczyzn, którzy nie noszą obrączki. Nie oznaczało to, że Bay
Cameron obchodzi ją choćby w najmniejszym stopniu. Po prostu ćwiczyła swój
zmysł obserwacji i umiejętność wyciągania wniosków. Nic poza tym.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sabrina oblizała palce z kremu waniliowego i niezwykle starannie
wygładziła nożem powierzchnię ciasta.
Niezależnie od tego, jakie ciasto przygotowała, ojciec każde nazywał
jednym i tym samym słowem, które zresztą sam wymyślił. Palusznik. Sabrina
nigdy nie była pewna, czy polewa rozłożyła się równo i musiała się upewniać
dotykiem. Nic dziwnego, że zostawiała ślady palców, co z humorem
komentował ojciec.
Przed wypadkiem wszystkie kuchenne zajęcia wydawały jej się banalnie
łatwe. Teraz nawet zwykłe zmywanie stawało się nie lada sztuką, nie mówiąc
już o gotowaniu.
Sabrina jednak powoli dawała sobie radę coraz lepiej i starała się
przygotowywać posiłki. Przy śniadaniach wyręczał ją ojciec, zaś w niedziele
panowanie nad kuchnią obejmowała Debora.· Gotowała wyśmienicie, co
powodowało, że Sabrina z niepokojem serwowała ojcu swoje dania w ciągu
tygodnia, wiedząc, że tamta przygotowałaby je o niebo lepiej. Ojciec wszakże
nie skrytykowali jej ani razu.
Starała się też utrzymywać dom w czystości, niezależnie od tego, że raz w
tygodniu przychodziła sprzątaczka, która robiła generalne porządki. Oczywiście
zabierało to jej znacznie więcej czasu niż komukolwiek innemu, lecz nauczyła
się, że przy odrobinie cierpliwości jest w stanie zrobić naprawdę dużo.
Pogrążona w wiecznej ciemności, nie czuła upływu czasu. Raz miała
wrażenie, że przepływa jej przez palce, kiedy indziej dłużył się w
nieskończoność. Trzeba było jednak nauczyć się z tym żyć, tak samo jak z
tysiącem innych niedogodności. Ale z jednym Sabrina nie potrafiła się
pogodzić w żaden sposób.
Od chwili, gdy po raz pierwszy dano jej do ręki pędzel, malowanie stało
się jej pasją. Przekształciło. się to potem w głęboką miłość do sztuki. Wrodzony
talent i piętnaście lat ćwiczeń pod okiem najlepszych nauczycieli przyniosły
rezultaty. Sabrina malowała coraz lepsze portrety i w wieku dwudziestu dwóch
lat stała u progu kariery.
Okrucieństwo losu przejawiło się w tym, że w wypadku straciła właśnie
wzrok. Do tej pory nie wiedziała dokładnie, co się wtedy właściwie stało.
Wracała z Sacramento od przyjaciółki, z którą spędziła cały weekend. Była tak
znużona jazdą, że zasnęła za kierownicą. Przez miesiąc leżała w szpitalu, lecząc
połamane żebra, Kości się zrosły, jednak uszkodzenie nerwu wzrokowego było
nie do naprawienia. Sabrina zdecydowanie potrząsnęła głową, żeby odpędzić
od siebie straszne wspomnienia. Jeśli miała jakoś żyć dalej, to musiała patrzeć
w przyszłość, a nie rozpamiętywać przeszłość. Jednak przyszłość wydawała się
przerażająco pusta, chociaż przed siedmioma miesiącami wyglądało to jeszcze
gorzej.
Na przykład zwykłe wyjście do sklepu stawało się całą wyprawą· Sklep
znajdował się niedaleko, ale po drodze były cztery skrzyżowania i zatłoczone
chodniki San Francisco. Dopiero przed dwoma miesiącami Sabrina nabrała tyle
wiary we własne siły, że zdecydowała - się pokonać tę trasę sama. Wyjęła teraz
z szafy jasnozielony sweter, który - jak pamiętała - pasował do szmaragdowej
spdnicy i sięgnęła po dębową laskę. Dotyk gładkiej rączki natychmiast
przywiódł jej na myśl bezczelnego mężczyznę, spotkanego ostatniej niedzieli
przy porcie. Wszystko jej jedno, co on uważa. Ona i tak woli tę ciemną laskę,
która umożliwia jej poruszanie się, a zarazem nie zdradza kalectwa.
Zeszła na parter, zamknęła za sobą drzwi wejściowe, a potem żelazną
furtkę, oddzielającą niewielki ogródek od ulicy. Starannie policzyła kroki i
bezbłędnie przystanęła przed bramą sąsiedniego domu. Nacisnęła dzwonek.
Ojciec nalegał, by zawsze zostawiała wiadomość, dokąd wychodzi i kiedy
wraca. Musiała albo dzwonić do jego biura, albo informować Peggy Collins,
zaprzyjaźnioną od wielu lat sąsiadkę.
- Kto tam? - odezwał się kobiecy głos.
- To ja, Sabrina. Idę do sklepu, może coś kupić?
- Tak, trzy dodatkowe pary rąk. Albo lepiej bilet na drugi koniec świata.
- Aż tak źle? - zaśmiała się Sabrina.
- Ken zadzwonił przed godziną, że przyprowadzi na obiad szalenie
uważnych klientów, więc wszystko ma być zapięte na ostatni guzik. Tylko że ja
właśnie rozmrażam lodówkę i porządkuję szafy. Dom wygląda, jakby szalał po
nim tajfun!
- Wrócę za godzinę. - Sabrina pomyślała z rozbawieniem, że li Peggy
zawsze coś się dzieje. - Gdybyś czegoś potrzebowała, to wpadnij do nas.
- Jedyne, czego naprawdę potrzebuję, to męża z lepszym wyczuciem
czasu - westchnęła Peggy. - Uważaj na siebie.
Sabrina ruszyła wolno, zadowolona, że żarty sąsiadki nieco poprawiły jej
humor. Gdy przeszła na zazwyczaj słoneczną stronę ulicy, nie poczuła ciepła.
Widocznie słońce nie przedarło się dziś przez, chmury. W taki ranek nad
miastem Golden Gate z całą pewnością unoszą się mgły. ..
Nie wolno jej tak się zamyślać na ulicy. Musiała na chwilę przystanąć i
zorientować się gdzie jest.
Dyskretnie przesunęła laską, która uderzyła o kosz na śmieci. W
porządku, już wie. Znów zaczęła uważnie liczyć kroki. Nie miała ochoty
ponownie wejść do fryzjera, zamiast do sklepu, jak zrobiła to ostatnio. Nagle
poczuła na karku jakieś dziwne mrowienie, którego przyczyny nie potrafiła
odgadnąć.
- Nadal bez białej laski, jak widzę - odezwał się za nią znajomy, niski
głos. - Jest pani wyjątkowo upartą dziewczynką, panno Lane.
Z niedowierzaniem odwróciła się w kierunku głosu.
- Witam, panie Cameron - odezwała się chłodno. - Nie spodziewałam się,
że się jeszcze spotkamy.
- To miasto nie jest takie duże, na jakie wygląda. Jadę sobie właśnie ulicą
i widzę dziewczynę z laską. Zaczynam myśleć o pani, o tym, czy już ktoś panią
przejechał, czy jeszcze nie. Nagle spostrzegam, że to właśnie pani. Znów w
poszukiwaniu tatusia? - Usłyszała charakterystyczne rozbawienie w jego głosie.
- Idę do sklepu - machnęła niedbale ręką w odpowiednim kierunku. -
Mówił pan, że jechał ulicą, a nie szedł.
- Zaparkowałem wóz kawałek stąd. Mieszka pani tu w okolicy?
- Tak. - Żałowała, że nie może widzieć wyrazu jego twarzy. Co to za
dziwny człowiek? Czego chce? A może ją śledził? - Dlaczego pan się
zatrzymał?
- Żeby się dowiedzieć, czy nie pójdzie pani ze mną na kawę - odparł
uprzejmie.
- Na kawę? Dlaczego? - spytała podejrzliwie.
Roześmiał się.
- Czy naprawdę potrzebny jest jakiś specjalny powód?
Czy nie może to być po prostu zwykły przyjacielski gest?
- Nie rozumiem, czemu miałby pan chcieć iść na kawę z. .. - ugryzła się w
język i dokończyła już znacznie mniej wyniosłym tonem - ... ze mną.
- Wydaje mi się, moja droga Sabrino, że cierpi pani nie tylko na przerost
dumy, ale również na kompleks niższości - dociął jej.
- Co za bzdury! - Odwróciła niewidzące brązowe oczy . w stronę ulicy,
zrobiła półobrót i postąpiła krok do przodu.
- Świetnie - usłyszała i poczuła, jak stanowczo ujął ją za ramię i skierował
w stronę sklepu. - Gdzie idziemy na kawę?
- Znam małą kawiarenkę parę domów stąd, co pani na to?
- Jestem pewna, że pańska żona wolałaby, żeby spędzał pan wolny czas z
nią, a nie z kimś innym - próbowała się wykręcić.
- Oczywiście, że wolałaby. Gdybym ją miał.
- Ale ja. .. Muszę zrobić zakupy - zaprotestowała słabo.
- Długo to potrwa?
Żałowała, że nie wymyśliła czegoś innego, czegoś, co zajęłoby jej co
najmniej godzinę. Nie miała ochoty na towarzystwo tego mężczyzny.' Nie
czuła się przy nim swobodnie.
- Nie - przyznała niechętnie. - Niedługo.
- Ten brak entuzjazmu z pani strony raczej mi nie pochlebia - zauważył
kpiąco. - Może w -takim razie woli pani, żebym poczekał na zewnątrz?
Już sama świadomość, że Cameron znajduje się gdzieś w pobliżu,
powodowała jej onieśmielenie, potrząsnęła więc głową.
- Nie robi mi to żadnej różnicy.
- W takim razie idę z panią. Muszę kupić papierosy.
Otworzył drzwi i weszli do środka. Sabrina podeszła do lady, podczas gdy
Bay skierował się do stoiska z wyrobami tytoniowymi.
- Czy mogę pani w czymś pomóc? - spytała jakaś kobieta, jednak niemal
natychmiast odezwał się tubalny męski głos, wyraźnie uradowany.
- Sabrino, już myślałem, że o mnie zapomniałaś! Nie widziałem cię
prawie od dwóch tygodni.
- Witaj, Gino - uśmiechnęła się szeroko.
- W porządku, Mario, zajmę się panią. Ty zobacz, czego sobie życzy
tamten mężczyzna. - Gdy drobne kroki oddaliły się, Gino Marchetti szepnął: -
Maria jest kuzynką męża siostry mojej żony, pracuje tu dopiero od tygodnia i
jeszcze nie zna naszych stałych klientów.
Sabrina znała już tę zasadę - ktokolwiek pracował w sklepie miłego
Włocha, zawsze musiał należeć do jego licznej rodziny.
- Czego sobie życzysz? - spytał Gino i po chwili poszedł po wymienione
produkty.
W tym czasie Sabrina starannie przeliczyła banknoty w portfelu. Każdy
nominał został oznaczony przez inny sposób zagięcia, dlatego mogła płacić bez
korzystania z pomocy sprzedawcy.
- Wiesz, ten mój portret, który namalowałaś, ciągle tu wisi na ścianie. -
Gino stanął przy kasie. - Masa ludzi o niego pyta, a ja im wtedy odpowiadam,
że to dzieło pewnej osoby, która przychodziła do mnie od czasu, jak była małą
dziewczynką. I że namalowała go z pamięci i wręczyła mi z okazji
dwudziestopięciolecia prowadzenia sklepu. Wszyscy uważają, iż to wspaniały
prezent.
- Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się blado.
Doskonale pamiętała, jaki był dumny, gdy mu podarowała ten obraz
blisko dwa lata temu. Starała się oddać charakterystyczne poczucie własnej
godności, jakie zawsze emanowało z przyjaznego Włocha i udało jej się to
całkiem nieźle. Była z siebie naprawdę zadowolona. Ale nigdy już nie dozna
tego wspaniałego uczucia, jakie rodzi się z twórczego spełnienia.
- Sabrino, ja nie chciałem. ..
Usłyszała w jego głosie nutę żalu i zorientowała się, że wyrazem twarzy
musiała zdradzić swoje uczucia.
Zdobyła się na uśmiech.
- Gino, ja zdaję sobie sprawę z tego, iż to bardzo drobny prezent - celowo
udała, że nie zrozumiała, za co chciał ją przeprosić. - Po prostu zamierzałam ci
się choć w niewielkim stopniu odwdzięczyć za te wszystkie cukierki, które mi
zawsze ukradkiem wpychałeś do kieszeni.
Nagle poczuła, że ktoś na nią patrzy i nie zdziwiła się, gdy chwilę później
odezwał się Bay Cameron. Miała wrażenie, że jest- wyposażona w jakiś radar,
niezwykle czuły na obecność tego właśnie człowieka.
- Pani to namalowała? - spytał cicho.
- Tak - potwierdziła krótko.
- Świetny, prawda? - podchwycił Gino. - To ja sprzedałem Sabrinie jej
pierwsze kredki, potem farby. Na swój sposób przyczyniłem się do tego, że
została artystką. Ona zaś pamiętała o mnie i dała mi ten portret.
- Przychodziła tu co najmniej raz w tygodniu. Teraz, po wypadku, nie
zagląda już tak często. .. - Głos Gina posmutniał i Sabrina poruszyła się
nerwowo. Włoch natychmiast przybrał weselszy ton. - Kiedy widziałem ją
ostatnio, minęła mój sklep i weszła do fryzjera. Przestraszyłem się, iż zamierza
obciąć włosy i że nie będzie już wyglądać jak królowa w koronie. Na szczęście
okazało się, iż szła do mnie, tylko pomyliła wejścia.
- Wie pan, że kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy i te jej włosy upięte
tak wysoko, to też skojarzyło mi się to z koroną? - zadumał się Bay Cameron, a
w jego głosie pojawiła się jakaś miękka nuta.
- Zabrałam ci wystarczająco dużo czasu, Gino - wtrąciła pośpiesznie
Sabrina, czując, że się lekko rumieni.
- Masz przecież jak zwykle masę pracy. Zobaczymy się w następnym
tygodniu.
- Ale nie później!
- Oczywiście. Ciao, Gino.
- Ciao, Sabrina.
- Nasza kawiarenka znajduje się na lewo - powiedział Bay, gdy wyszli na
ulicę. - Zaraz za rogiem trzeba zejść po schodkach w dół.
- Chyba wiem, o którą chodzi. Nie byłam tam od kilku lat.
Ruszyli w wymienionym kierunku, przy czym Bay nie próbował
prowadzić Sabriny, tylko pozwalał jej samodzielnie znajdować drogę.
- Ten portret był bardzo udany - Bay przerwał milczenie. - Czy brała pani
kiedyś lekcje rysunku?
- Przez całe życie. - Zaczęło ją dławić w gardle, jednak postarała się
dokończyć spokojnym głosem. - Postawiłam na karierę artystyczną. I
rzeczywiście odnosiłam w niej sukcesy.
- Wierzę. Naprawdę była pani utalentowana, sądząc po tym obrazie.
- Byłam. Tak, to właściwe słowo - potwierdziła z goryczą. - Och,
przepraszam.
Miała wrażenie, że wzruszył ramionami.
- Niech pani nie przeprasza. Kiedy artysta traci wzrok, jest to dla niego
podwójny cios. To naturalne, że ma pani pretensje do losu za jego okrucieństwo
i niesprawiedliwość. Inaczej nie byłaby pani człowiekiem - lekko dotknął jej
ramienia. - Poręcz schodów znajduje się po pani lewej stronie.
Gdy tylko położyła dłoń na chłodnym metalu, cofnął rękę. Ten dziwny
człowiek rozumiał, że jej ból jest jak najbardziej na miejscu i nie starał się jej
pocieszać, jak próbowali czynić to inni. Sabrina nigdy nie wierzyła w ich czcze
zapewnienia, że któregoś dnia zdarzy się cud.
Bay otworzył przed nią drzwi, po czym objął ją lekko i swobodnie
zaprowadził do stolika. Nikt by się nie domyślił, że wysoka dziewczyna o
ogromnych brązowych oczach jest niewidoma.
- Proszę mi podać laskę, ustawię ją z boku. Nie będzie przeszkadzać ani
rzucać się w oczy.
Sabrina usiadła i nerwowo przesunęła palcami po gładkim blacie. Od
wypadku unikała tego typu miejsc, czuła się w nich strasznie skrępowana.
Natrafiła dłonią na kartę i odepchnęła ją od siebie. Przy stole musiała pojawić
się kelnerka, gdyż Bay zamówił dwie kawy, po czym zwrócił się do niej.
- Mają tu świetne sałatki. Może chce pani spróbować?
- Nie - zareagowała ostro, ale po chwili zreflektowała -się. - To znaczy,
dziękuję· - Może papierosa?
- Chętnie - zgodziła się niemal z ulgą.
Kelnerka wróciła z kawą już po tym, jak Bay dał Sabrinie do ręki
zapalonego papierosa i przysunął popielniczkę do jej dłoni. Zaciągnęła się
głęboko, nieco zdziwiona faktem, że mogła wyczuć na papierosie ciepło jego
ust.
- Coś do kawy? Cukier, śmietanka?
- Dziękuję; nic - odparła po chwili. Miała uczucie, jakby z
wydmuchniętym dymem uleciała również część ogarmającego ją napięcia.
Promieniujące z filiżanki ciepło spowodowało, że łatwo było ją znaleźć.
Sabrina objęła ją smukłymi palcami.
Siedzieli w ciszy, lecz była to zadziwiająco miła cisza, mimo że
bezczelność tego człowieka nadal irytowała Sabrinę.
Wmanewrowanie jej w tę nie chcianą sytuację świadczyło niewątpliwie o
bezczelności. Z drugiej jednak strony chwilami okazywał daleko idące
zrozumienie.
Z wyjątkiem tego sporu o noszenie białej laski, wydawał się popierać
pragnienie Sabriny, by być niezależną. Jeśli jej pomagał, czynił to w sposób
taktowny i dyskretny.
Zastanowiła się, czy nie powinna zrewidować swojej opinii o nim. Bay
Cameron wyglądał na zupełnie nieprzeciętną osobę· Żałowała że nie spotkała
go przed wypadkiem.
Musiał mieć ciekawe rysy. Może namalowałaby jego portret? Westchnęła.
- Co to za westchnienia? - zbeształ ją natychmiast.
- Zamyśliłam się - wzruszyła ramionami.
- Często się to pani przytrafia?
- Tylko wtedy, gdy nic nie skupia mojej uwagi... - przesunęła palcem po
brzegu filiżanki. - Czasami tak się zastanawiam, że być może po to został mi
dany dar artystycznego widzenia świata, żebym zdążyła zobaczyć więcej niż
inni i zachować w pamięci najdrobniejsze szczegóły. Żeby mi starczyło na tę
resztę życia, kiedy już nie będę widzieć.
- Czy to znaczy, że wierzy pani w przeznaczenie?
- Chwilami staje się oho jedynym wytłumaczeniem. A pan nie wierzy?
- Wierzę, że każdy z nas posiada jakieś zdolności i talenty. To, co z nimi
zrobimy, zależy tylko od naszego charakteru. Nie potrafię zaakceptować myśli,
że mógłbym nie być panem własnego losu.
- Wątpię, czy jest wiele takich rzeczy, które chciał pan . mieć i których
nie dostał - uśmiechnęła się lekko.
- Chyba tak. Ale pewnie dlatego, że zawsze się starałem, żeby nie chcieć
rzeczy niemożliwych – nagle spoważniał. - Proszę mi powiedzieć, od jak
dawna pani nie widzi?
Sabrina już zauważyła, że Bay nie ma zwyczaju Owijania w bawełnę.
Większość ludzi starała się unikać jak ognia jakiejkolwiek wzmianki o jej
kalectwie, nawet próbowali w ogóle nie poruszać tematów choćby w
najmniejszym stopniu związanych z patrzeniem, z oczami, jak również ze
sztuką.
- Niemal od ośmiu miesięcy - odparła, nieco zdziwiona faktem, że jego
bezpośredniość wcale jej nie dotknęła.
Może dlatego, że Bay był jedynym człowiekiem, który zachowywał się
tak, jakby jej ułomność wcale mu nie przeszkadzała. - Nie pamiętam dokładnie.
Przestałam liczyć czas, od kiedy czwarty specjalista zapewnił, że nigdy już nie
odzyskam wzroku.
- Jak do tego doszło?
- Miałam wypadek samochodowy. Późną nocą wracałam z Sacramento i
zasnęłam za kierownicą. Nie wiem, co było dalej - wykonała nerwowy gest
dłonią, ale. szybko znów objęła palcami filiżankę. - Odzyskałam przytomność
doprero w szpitalu. Okazało się, że nie ma żadnych świadków i nikt nic nie wie.
Jakiś kierowca zauważył w rowie rozbity samochód i zawiadomił pogotowie.
Lekarze ocenili, że przyjechali na miejsce już kilka godzin po wypadku.
Czekała przez chwilę na pocieszające słowa, jakie zawsze padały w tym
momencie opowieści: "Mogło być gorzej, dobrze, że ,nie jesteś
sparaliżowana..." i tak dalej.
Wszyscy mówili w ten sam sposób. Ale nie Bay.
- Co zamierza pani dalej robić?· - Nie wiem - z roztargnieniem napiła się
kawy. Naprawdę nie znała odpowiedzi na to pytanie.
- Na razie żyję z dnia na dzień i uczę się; jak wykonywać te wszystkie
zwyczajne czynności, które kiedyś wydawały mi się takie proste. Byłam tak
przekonana, iż zrobię karierę artystyczną, że całkowicie poświęciłam się
malowaniu, czytaniu, nauce perspektywy. Nie umiem nic innego. Jednak wiem,
iż muszę. podjąć decyzję co do mojej przyszłości jak najszybciej - westchnęła. -
Nie mogę być ciężarem dla Mojego Ojca.
- Dam głowę, że w ogóle nie pomyślał o tym w ten sposób.
- Oczywiście, że on nie - sprostowała nieświadomym naciskiem.
Bay Cameron natychmiast udowodnił swoją spostrzegawczość.
- Ale ktoś inny, prawda? Czy przypadkiem nie jego narzeczona?
Już otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, w końcu jednak z ociąganiem
skinęła głową.
- Wcale jej za to nie winię. Pragnie mieć go tylko dla siebie - zawahała
się. - Nie chcę, żeby mnie pan źle zrozumiał. Nawet ją lubię. Przecież to
właśnie ja przedstawiłam ojcu Deborę. ale żadna z nas nie ma co do tego
wątpliwości, że nie powinnyśmy mieszkać obie pod jednym dachem. To nie
zdałoby egzaminu. Ona chciałaby mnie wysłać do ośrodka dla niewidomych,
gdzie uczą nowych zajęć. Nie jakiegoś tam wyplatania koszyków czy
innychrównie upokarzających czynności, tylko prawdziwych, potrzebnych
zawodów.
- Co pani ojciec sądzi o tym pomyśle?
- Chyba mu jesżcze o tym nie wspomniała - uśmiechnęła się gorzko. -
Sądzę, że zamierza doprowadzić do tego, iż będę się czuła tak winna, że stoję
na drodze do ich szczęścia, aż w końcu z ulgą przyjmę to rozwiązanie.
- A czuje się pani winna?' - spytał, gdy ostrożnie strzepywała popiół do
popielniczki.
- Owszem, ale to chyba też naturalne, prawda? - Położyła dłonie na stole i
skierowała niewidzące oczy w ich stronę. - Każdy chciałby robić coś
pożytecznego, każdy lubi czuć się potrzebny.
- A pani nie robi niczego pożytecznego?
- Sprzątam w domu i gotuję. Kiedy się pobiorą, nie będę już mogła tego
robić. To będzie jej dom – nadal wyglądało tak, jakby wpatrywała się w swoje
długie palce.
- Wiem, że mogłabym się czegoś nauczyć - potrząsnęła głową i ponownie
objęła dłońmi filiżankę. - Ale ciągle jestem zbyt dumna, może zbyt
zarozumiała. Moje ręce są przyzwyczajone do trzymania pędzla. Nie potrafię
sobie wyobrazić, by miały robić coś innego. Dlatego wciąż odkładam decyzję.
- Co na to wszystko pani partner?
- Partner? Nikt taki nie istnieje. Mam wielu znajomych ale nic poza tym.
- Jest pani bardzo atrakcyjna. Trudno mi uwierzyć, że nie była pani lub
nie jest z kimś związana - zauważył z powątpiewaniem.
- Zawsze najbardziej obchodziło mnie malarstwo - wzruszyła ramionami.
- Owszem, umawiałam się, i to nawet dość często, ale zawsze uważałam,
żeby nie wplątać się w jakiś romans. Myślałam, że na miłość i małżeństwo
jeszcze przyjdzie czas. Teraz jestem zadowolona, że nie znalazłam sobie
sympatii – wyznała szczerze. - Który mężczyzna chciałby mieć kulę u nogi w
postaci niewidomej żony?
- Czy ten pogląd na temat brzydszej płci nie jest zbyt cyniczny? - zaśmiał
się Bay.
- Och, nie. To nie cynizm, po prostu myślę realistycznie. Wszyscy czują
się niezręcznie w towarzystwie niewidomej osoby. Zawsze się obawiają, iż
powiedzą coś nie tak, że niechcący zranią moje uczucia i tak dalej.
- To ciekawe. Jakoś wcale nie czuję się niezręcznie ani nie zastanawiam
nad każdym słowem. Czyżbym był nienormalny?
Zaskoczona, zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rzeczywiście nie
wyczuwała żadnego skrępowania z jego strony!
- Szczerze mówiąc, nie myślałam o panu - przyznała się· - Raczej o
różnych moich znajomych. Paru z nich wciąż utrzymuje ze mną kontakt,
wpadają czasami z wizytą lub gdzieś mnie zapraszają, ale to już nie to samo, co
kiedyś. Z niektórymi łączyła mnie tylko miłość do sztuki, dlatego rozumiem, że
nie bardzo wiedzą, o czym ze mną teraz rozmawiać. Ale jeśli chodzi o pana. .. -
z namysłem przekrzywiła głowę. - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego
rozmawiamy o rzeczach, które pewnie wcale pana nie interesują. Bo niby
czemu miałoby to pana ciekawić? A może amatorsko zajmuje się pan
psychologią? - zabawnie zmarszczyła nos.
- Nie. - Wyczuła, że Bay się uśmiecha. - I wcale mnie nie nudzi słuchanie
tego. Domyślam się, iż zbierało się to w pani od dawna. Paradoksalnie, ale
zawsze łatwiej otworzyć się przed kimś obcym, nieznajomym. Tak się złożyło,
że to ja stałem się tym... obcym.
- W takim razie, jaką mądrą radę usłyszę od mojego nieznajomego? -
spytała zaczepnie.
- Żadnej. Moim zadaniem jest słuchać, a nie udzielać rad - sprytnie
uniknął konkretnej odpowiedzi.
W tym momencie usłyszeli zbliżające się kroki. - Czy państwo może
sobie jeszcze czegoś życzą?
- Ja dziękuję - odmówiła Sabńna i ukradkiem dotknęła tarczy swojego
specjalnego zegarka. - Na mnie już czas.
- W takim razie rachunek proszę - odezwał się Bay.
Gdy wstali, podał jej laskę i znów w niezwykle dyskretny sposób
przeprowadził między stolikami.
- Mówiła pani, że mieszka niedaleko? - spytał na ulicy.
- Tak - odwróciła się do niego z uśmiechem. Ciekawe. Jakoś coraz
częściej zaczynała się uśmiechać. - Tam, w górze ulicy.
- No, tak. Z tych stromych ulic San Francisco jest tylko jeden pożytek.
Jak już się zmęczysz wchodzeniem w górę ulicy, to zawsze możesz się
odwrócić i po prostu się o nią oprzec.
Sabrina roześmiała się głośno. Ten zabawny opis doskonale pasował do
położonego na wzgórzach miasta.
- Podoba mi się - usłyszała niski głos. - Już się zastanawiałem, czy razem
ze wzrokiem nie straciła pani zdolności do śmiechu. Cieszę się, że tak się nie
stało.
Miała wrażenie, iż jej serce przestało bić na moment. Nagle odkryła, że
chce, żeby Bay naprawdę lubił jej śmiech. To było niebezpieczne pragnienie.
Milczała.
- Mój samochód stoi zaraz za rogiem - Bay widać wcale nie oczekiwał, że
Sabrina skomentuje jego poprzednią wypowiedź. - Czy mogę panią podwieźć?
Zgodziła się, ponieważ podejrzewała, że Peggy może być zaniepokojona
jej przedłużającą się nieobecnością. Podała mu adres. Podczas jazdy nie
rozmawiali wiele, gdyż ....na ulicach panowały już korki i Sabrina nie chciała
go rozpraszać. Gdy skręcił, zońentowała się, że znajdują się na jej ulicy.
- Nasz dom to ten ciemnożółty z białymi i brązowymi zdobieniami.
Czasem trudno zauważyć numer - wyjaśniła.
Gdy zaparkowali, Bay wysiadł i po chwili otworzył jej drzwi samochodu.
W tym samym momencie Sabrina usłyszała głos sąsiadki.
- Wszystko w porządku? - Szybkie kroki zbliżyły się do nich. - Akurat
wychodziłam, żeby sprawdzić, czy jesteś już w domu. Myślałam, że może
zapomniałaś mnie powiadomić o swoim powrocie.
- Zajęło mi to trochę więcej czasu, niż przewidywałam - powiedziała,
choć przecież było to oczywiste.
- Właśnie widzę. - Zaintrygowany głos sąsiadki zdradzał, że oczekuje, że
Sabrina zaspokoi jej ciekawość i przedstawi ich sobie.
Zrobiła więc to, a Peggy i Bay wymienili grzecznościowe formułki, po
czym Cameron zwrócił się do Sabńny:
- Sądzę, że powinienem się już pożegnać.
- Dziękuję za kawę i podwiezienie - podała mu rękę.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uścisk jego dłoni był silny i
przyjazny. I stanowczo za krótki. - Do zobaczenia następnym razem.
Zabrzmiało to jak- obietnica i Sabrina miała nadzieję, że Bay naprawdę
przewiduje następne spotkanie.
Tupet i arogancja, jakie zaprezentował za pierwszym razem, znikrięły
całkowicie. Sabńna nie mogła się nadziwić, iż tak zmieniła o nim zdanie.
Zaufała mu do tego stopnia, że nawet z uwielbianym ojcem nie rozmawiała tak
otwarcie i swobodnie, jak dzisiaj z nim.
- Gdzie go poznałaś? - W głosie Peggy dźwięczała nieposkromiona
ciekawość.
- Spotkaliśmy się niedawno w porcie. Wpadłam na niego, no, może
niezupełnie, ale prawie... - Przez chwilę słuchała oddalającego się warkotu, aż
ucichł. - Opisz mi jego wygląd, dobrze?
- Jest wysoki, młody, na moje oko ma koło trzydziestki. Kolor włosów,
hm. .. Brąz wpadający w kasztan, taki trochę jakby rudawy, wiesz. I oczy też
brązowe, ale niezbyt ciemne. Nie powiedziałabym, że jest przystojny albo
zabójczo atrakcyjny. To znaczy jest atrakcyjny, ale jakoś tak inaczej. .. - Peggy
przez chwilę szukała właściwych słów.
- Jest szalenie męski. Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Tak, sądzę, że tak - powiedziała z zamyśleniem Sabrina.
- Wielkie nieba! - zawołała nagle Peggy. - Zapomniałam wyłączyć
piekarnik! Przepraszam, kochanie, porozmawiamy później.
- Oczywiście, nie ma sprawy - przytaknęła z roztargnieniem Sabrina, gdy
sąsiadka już była przy swojej bramie.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Naprawdę zamierzasz pospacerować sama po porcie? - dopytywała się z
niepokojem Debora.
- Owszem - Sabrina nieświadomie przybrała zaczepny ton. - Chyba że nie
masz ochoty spędzić trochę czasu sam na sam z moim ojcem? .
- Nie o to chodzi - żachnęła się Debora. - Tu nie ma żadnych barierek,
można łatwo wpaść do wody. Grant będzie umierał z niepokoju.
- Wszyscy rodzice martwią się o swoje dzieci. Ale przecież nie mogę
spędzić reszty życia, nie robiąc wielu rzeczy tylko dlatego, że ojciec mógłby się
denerwować.
- Zapewniam cię, że gdybym tylko potrafiła wyleczyć go z tego ciągłego
lęku o ciebie, zrobiłabym to bez wątpienia - odparła nieco uszczypliwie
Debora.
Wysiadły z samochodu i ruszyły w stronę portu.
- Widzisz, już dawno zdałam sobie sprawę z faktu, że jestem bardzo
zazdrosną i zaborczą kobietą – podjęła po chwili milczenia Debora. - Jeśli
poślubię twojego ojca i zamieszkamy we trójkę, to niestety nie obejdzie się bez
napięć: W efekcie ty będziesz czuła się nieszczęśliwa, a skoro ty, to także twój
ojciec, a ponieważ on, to również i ja. Doskonale wiem, że jesteś bardzo
niezależną osobą i nie chcesz być dla swojego ojca ciężarem przez resztę
twojego życia.
- I dlatego tak ci zależy na, tym, żeby wysłać mnie do tego ośrodka -
westchnęła Sabrina.
- Może to nie jest najlepszy pomysł - padła szczera odpowiedź. - Od
czegoś jednak należy zacząć.
- Potrzebuję jeszcze trochę czasu. - Sabrina uniosła twarz, by morska
bryza mogła ją chłodzić bez przeszkód.
- Mam nadzieję, że znajdę,jakieś inne wyjście. Jeszcze nie wiem jakie, ale
znajdę.
- Mimo to weźmiesz pod uwagę wyjazd do ośrodka?
- Pomyślę również i o tym - przyznała niechętnie.
- Niezależnie od tego, czy mi się to podoba, czy nie.
- Dziękuję. - łos Debory zadrżał lekko, po czym przybrał zdeterminowany
ton. - Ja cię naprawdę lubię, ale twój ojciec jest dla mnie najważniejszy. Długo
czekałam, żeby spotkać takiego mężczyznę. Dlatego proszę, żebyś mnie
zrozumiała. Chcę być tylko z Grantem.
- Rozumiem. - Żelazna brama portu zamknęła się za nimi i Sabrina
poczuła pod stopami deski pomostu. -Gdybym kochała jakiegoś mężczyznę,
również chciałabym mieć go jedynie dla siebie. Ale nie podejmę decyzji o
wyjeździe do ośrodka, dopóki nie przekonam się, że nie ma mnego
rozwiązama.
Debora ujęła ją za ramię i skierowała we właściwą stronę· - W lewo.
Sabrina zrozumiała, że skoro poszła na częściowe ustępstwo, to Debora
na razie nie będzie dalej naciskać.
- Sądziłem, że poczekasz na nas w samochodzie, Sabrino - usłyszała
zaniepokojony głos ojca.
- Jest zbyt piękny dzień, żeby siedzieć w wozie. Nie obawiaj się, okażę
się grzeczną dziewczynką i nie będę się oddalać od środka pomostu.
- Ja naprawdę zdąźę uwinąć się tu ze wszystkim w kilka minut -
zaprotestował ojciec.
- Zabiorę z kabiny twoje rzeczy, Grant - zaproponowała z naciskiem
Debora.
Sabrina wiedziała, że, ojciec nie ch~e się zgodzić na zostawienie jej
samej. W końcu musiał skapitulować przed uporem dwóch kobiet.
Zapadła cisza. Skrzypieniu łodzi towarzyszył cichy odgłos fal
odbijających się od burt. Sabrina słyszała nad głową trzepot skrzydeł i
donośny'krzyk mew. Wiatr od morza zostawiał na ustach posmak soli.
Nagle poczuła dziwny dreszcz na karku. Natężyła słuch i dobiegł ją
odgłos kroków kilku osób. Dałaby głowę, że wśród nich znajduje się Bay
Cameron. Prawdę mówiąc, cały czas liczyła na to, iż go tutaj spotka. Jednak nie
był sam. Zbliżały się do niej dwie, może nawet trzy osoby.
Kroki jednej z nich były lżejsze i szybsze, prawdopodobnie należały do
kobiety.
- Czy już na dzisiaj zakończył pan żeglowanie, panie Lane? - zawołał z
daleka Bay.
- Witam, panie Gameron! - W głosie ojca brzmiało przy, jemne
zaskoczenie. - Owszem, na dzisiaj skończyłem. A pan?
- Zaraz wychodzimy w morze. Chcemy obejrzeć zachód słońca.
Jego słowa potWierdziły, że miał towarzystwo. Sabrina wyczuła, że stanął
po jej lewej stronie.
- Jak się pani dziś czuje?
- Dziękuję, dobrze - niepewnie skinęła głową. Słyszała, że jego znajomi
idą dalej.
- Widzę, że tym razem doszła pani, dokąd chciała. Bez niczyjej pomocy?
- Bay zadał to pytanie tak cicho, że tylko ona mogła usłyszeć jego słowa.
- Nie - szepnęła.
- Bay, idziesz, czy nie? - dobiegł z dala niecierpliwy kobiecy głos.
- Zaraz, Roni. Do zobaczenia wkrótce - pożegnał się głośno, kierując to
do wszystkich, nie tylko do Sabriny.
- Pomyślnych wiatrów! - zawołał ojciec.
Sabrina posmutniała nieco,· zwłaszcza gdy usłyszała głos tamtej kobiety,
natarczywie dopytującej się, kim są ludzie, z którymi Bay rozmawiał. Mimo
niezwykle czułego słuchu, nie udało jej się zrozumieć jego odpowiedzi.
Zacisnęła palce na rączce laski. Dobrze, że nosi ciemną, a nie białą. Tamci od
razu by wiedzieli, że jest niewidoma, na pewno patrzyliby na nią z tym
nieznośnym współczuciem, którego nie potrafiła znieść.
Chociaż i tak już wszystko wiedzą, na pewno im powiedział.
Niepotrzebnie poszła z nim wtedy na kawę i tak nieostrożnie wyjawiła całą
prawdę o sobie.
- Tatku, jesteś już gotów? - spytała ostro. Nagle poczuła, iż chce stąd jak
najszybciej iść i że zapach i szum
morza nie sprawiają jej tej przyjemności, co przedtem.
- Już idziemy.
Chwilę później ojciec objął ją ramieniem i zaprowadził z powrotem do
samochodu. Wyjątkowo nie upierała się przy tym, by radzić sobie
samodzielnie.. Chwilowo potrzebowała jego opiekuńczego wsparcia.
Od kilku dni beskutecznie próbowała zatrzeć wspomnienie o tej ostatniej
niedzieli. W dodatku ulubiona stacja nadawała jakiś smętny utwór na skrzypce,
co dodatkowo pogłębiało jej melancholię. Doskonale znając rozkład mebli i
odległości między nimi, zdecydowanie podeszła do radia i wyłączyła je.
Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwał dzwonek domofonu. Z
niecierpliwym westchnieniem podniosła słuchawkę.
- Kto tam? - spytała dość ostro.
- Bay Cameron.
Na moment straciła głos. Gdy go wreszcie odzyskała, odezwała się dość
chłodno:
- Czego pan sobie życzy, panie Cameron?
- Na pewno nie sprzedaję ubezpieczeń ani nie nawracam na właściwą
drogę - odparł z rozbąwieniem. - Skoro tak, to chyba jedynym powodem, dla
którego przyjechałem tutaj, jest chęć zobaczenia się z panią.
- Nie rozumiem, czemu.
- Nigdy nie lubiłem rozmawiać ze skrzynkami. Może by tak pani zeszła
na dół?
Ponownie, westchnęła z rozdrażnieniem.
- Chwileczkę, Gdy znalazła się na parterze, otwofzyła drzwi wejściowe,
przeszła cztery kroki i stanęła.
Przed nią znajdowała się kuta, żelazna furtka, uniemżliwiająca ludziom z
ulicy bezpośredni dostęp do domu.
- Pytałam, czego pan sobie życzy? - spytała zimno.
- Mogę wejść? - zabrzmiał kpiący. głos.
Nie miała siły się z nim kłócić. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła
furtkę. Gdy stanął obok niej, skrzyżowała ręce i przyjęła dumną pozę.
- Czy dowiem się wreszcie, czemu chciał się pan ze mną zobaczyć? -
spytała nieco wyniośle.
- Mamy dziś wyjątkowo piękny dzień. Na niebie ani jednej chmurki,
słońce przygrzewa, wieje lekki, przyjemny wiaterek. Idealny dzień na
przechadzkę - podsumował.
- Wpadłem spytać, czy nie poszlibyśmy razem na spacer?
Nie wierzyła nawet przez moment, że zależało mu na jej towarzystwie. Po
prostu litował się nad nią. Chciał zapewnić biednej kalece jakąś rozrywkę·
- Obawiam się, że to niemożliwe.
- Niemożliwe? - powtórzył. Dałaby głowę, że w tym momencie uniósł
arogancko brew.-,A niby dlaczego?
-Właśnie przygotowuję obiad - dotknęła palcami cyferblatu swojego
zegarka. - Za czterdzieści pięć minut muszę wstawić pieczeń do piekarnika.
Widzi pan więc, że to za mało czasu na przechadzkę. A godzinę później trzeba
dodać warzywa i przyprawy.
- Czy to jedyny powód odmowy?
- Wystarczający, jak sądzę.
- W takim razie nie ma żadnego problemu - zauważył z zadowoleniem
Bay. - Założę się, że ten piekarnik ma automatyczny zegar. Nastawię go, żeby
włączył się za te trzy kwadranse i w ten sposób będziemy mieli prawie dwie
godziny, zanim trzeba będzie wrócić, żeby coś tam jeszcze dodać.
- Ale... - Zamierzała zaprotestować, jednak nie potrafiła na poczekaniu
wymyślić jakiejś wymówki.
- Ale co? Nie ma pani ochoty na spacer? Szkoda marnować taki piękny
dzień.
- Już dobrze, dobrze - z rozdrażnieniem zawróciła do drzwi.
Za jej plecami rozległ się śmiech.
- Zawsze mnie zdumiewa, że w końcu tak łaskawie przyjmuje pani moje
zaproszenia - rzucił uszczypliwie.
- Po prostu nigdy nie rozumiem, dlaczego chce mnie pan gdzieś
zapraszać.
- Mam wrażenie... - szybko otworzył przed nią drzwi, zanim jej błądząca
po omacku dłoń zdążyła ,odszukać klamkę - że gdyby pani wreszcie przestała
nieustannie skupiać się na swoim braku wzroku, okazałaby się szalenie miłym
towarzystwem. I właśnie na to cały czas liczę.
Ponownie wytknął jej, że zbytnio się nad sobą użala. Ale skoro całe jej
życie, wszystkie jej plany zostały oparte na zdolności jej oczu do widzenia, a jej
rąk do malowania, to nic dziwnego, że jest wstrząśnięta niesprawiedliwością
losu. Bay przyznał przedtem, iż to rozumie, czemu więc teraz ją krytykuje?
W milczeniu przeszli przez jadalnię do kuchni i przygotowali wszystko,
co potrzebne.
- Czy teraz możemy już iść?
- Muszę jeszcze zadzwonić do ojca - z zakłopotaniem wykonała neIWowy
gest. - Mam zawsze zawiadamiać Peggy, dokąd i na jak długo wychodzę, a gdy
jej nie ma, to dzwonić do jeg biura.
- To na wypadek, gdyby ktoś miał wreszcie panią przejechać? - padło
drwiące pytanie.
Zacisnęła usta i odwróciła się.
- Ma pan chyba jakąś obsesję na punkcie białych lasek - odcięła się.
- Pewnie tak - przytaknął .spokojnie. - No, niech pani dzwoni.
- Dziękuję za pozwolenie.
Z irytacją wykręciła numer. Wyjaśniła ojcu, że wybiera się na spacer,
jednak nie wspomniała o Bayu Cameronie.
- Na długo wychodzisz?
- Na jakieś dwie godziny. Gdy wrócę, to od razu zadzwonię - zapewniła.
- Wiem, że dziś mamy wyjątkowo piękną pogodę, ale czy to naprawdę
musi trwać aż tak długo? Nie podoba mi się, że będziesz spacerować sama po
tak ruchliwym mieście.
- Nic mi nie będzie. - Nadal nie zamierzała się przyznawać, że ma
towarzystwo. - O nic się nie martw.
Silna dłoń zdecydowanie odebrała jej shlchawkę. Chciała ją natychmiast
odzyskać, sięgnęła więc po nią, jednak jej ręka natrafiła na szeroki tors. Cofnęła
się szybko, niczym oparzona.
- Dzie dobry, panie Lane, przy telefonie Bay Cameron. Pańska córka
będzie pod moją opieką. Dopilnuję też, by zdążyła wrócić, zanim przypali się
państwa dzisiejszy obiad - posłuchał chwilę, pożegnał się i odłożył słuchawkę. -
Ojciec życzy, żeby się pani dobrze bawiła.
- Wielkie dzięki - mruknęła zjadliwie i sięgnęła po żakiet oraz laskę· Bay
otworzył drzwi i zeszli na dół.
- Pomyślałem, że pojedziemy kolejką na plac Ghiradelii. Co pani na to? -
W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie, zdradzające, że Bay świetnie
dostrzega jej nadąsanie.
- Wszystko mi jedno - obojętnie wzruszyła ramionamI.
Nie odpowiedział. Gdyby nie dłoń, która ujmowała ją pod ramię na
skrzyżowaniach, Sabrina miałaby wrażenie, że idzie do kolejki zupełnie sama.
Odezwała się do niego tylko dwa razy, krótko dziękując za pomoc przy
wsiadaniu i wysiadaniu z wagonika.
- Czy panna obrażalska skończyła już swoje dąsy?- zapytał ze śmiechem,
obejmując ją mocno, żeby bez problemu przeprowadzić przez tłumy turystów.
- W cale się nie obraziłam - zapewniła chłodnym tonem.
- Czyżby?
- No, może troszeczkę - przyznała z ociąganiem, a jej gniew trochę
złagodniał. - Ale czasami jest pan zupełnie nie do zniesienia. Nie cierpię, kiedy
ktoś inną rządzi.
- To dlatego, że ostatnio przyzwyczaiła się pani stawiać na swoim,
doskonale wiedząc, że nikt się pani nie przeciwstawi. Ktoś jednak wreszcie
musi to zrobić.
- To samo można powiedzieć o panu.
- Z pewnością - znów,ze spokojem przyjął jej krytyczną opinię na swój
temat. - Ale nie rozmawiamy o mnie. To nie ja się gniewałem, tylko pani.
- Ponieważ zrobił pan to, co chciał, nie przejmując się moim zdaniem.
- No i jakie to ma teraz znaczenie? Woli pani, żebyśmy spacerowali jak
wrogowie czy jak przyjaciele? - Poczuła jego wzrok na swojej twarzy. - Proszę
nie zapominać, że poprzednim razem całkiem miło spędziliśmy czas.
Poddała się urokowi tego niskiego, ciepłego głosu.
- Jak przyjaciele - zdecydowała.
Bay zręcznie skierował rozmowę na jakieś inne tematy i nastrój Sabriny
poprawił się zdecydowanie. Obeszli dookoła fontannę na placu, wstąpili na
pyszne naleśniki do maleńkiej kawiarenki, a potem zaczęli się przechadzać
wzdłuż witryn sklepowych. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęli sobie mówić
po imieniu.
Bay zaproponował, by Sabrina próbowała się zorientować, co mijają,
kierując się słuchem i węchem przy kwiaciarniach, restauracjach czy sklepach
ze skórą szło jej to całkiem łatwo, jednak jubilera i dom handlowy przeoczyła
zupełnie. W pewnym momencie Bay przystanął znowu.
-Nie mam już pomysłów - poddała się z westchnieniem. - Zmęcżyło mnie
to zgadywanie.
- Oczywiście - zgodził się z roztargnieniem. - To jest galeria, w której
szyje się ubrania na miarę. Na wystawie wisi fantastyczna sukienka i dałbym
głowę, że zrobiono ją specjalnie dla ciebie. Chodź - objął ją mocno. - Musisz ją
zobaczyć.
Sabrina zesztywniała.
- Zapomniałeś o pewnym drobnym szczególe. Jestem ślepa. Nie mogę jej
zobaczyć.
- O niczym nie zapomniałem, moja niewidoma królowo - odparł
cierpliwie. - Dlatego daruj sobie to oburzenie. Gdzie twoja twórcza wyobraźnia,
którą podobno posiadasz? Wejdziemy do sklepu i będziesz mogła ją ocenić za
pomocą dotyk!!.
Zrobiło jej się trochę głupio, dlatego przestała protestować i dała się
wprowadzić do galerii. Nad ich głowami zabrzęczał dzwoneczek i zaraz potem
usłyszała zbliżające się kroki.
- Czym mogę służyć? - odezwał się kobiecy głos.
- Chcielibyśmy -dokładnie obejrzeć tę sukienkę z wystawy.
- Przykro mi, proszę pana, ale nie sprzedajemy wystawionych modeli.
Jeśli klientka życzy sobie zamówić taką samą, szyjemy ją na miarę·
- Pozwoli pani, że wyjaśnię - przerwał aksamitnym głosem Bay. - Panna
Lane jest niewidoma. Żeby mogła wiedzieć, jak ta suknia wygląda, musi jej
dotknąć. Czy da się to zrobić?
- Oczywiście, przepraszam państwa najmocniej. Zaraz ją zdejmę z
manekina, to zajmie tylko chwilkę.
Sabrina, bardzo zakłopotana, poruszyła się nerwowo, ale Bay objął ją
jeszcze mocniej, dodając jej w ten sposób otuchy. Po niedługim czasie usłyszała
przed sobą delikatny szelest.
- Proszę bardzo, panno Lane.
- Czy mogłaby pani tę suknię opisać? - spytał Bay
- Ten model nosi nazwę "Płomień". 'Składa się z wielu warstw jedwabiu
w odcieniach czerwieni, oranżu i żółci. Nieregulame pasy tkaniny nie są u dołu
zszyte, a ich puszczone luźno końce skręcają się lekko, przypominając języki
ognia.
Wrażliwe palce Sabriny przesuwały się po jedwabistych warstwach.
- Dekolt wykończono w szpic, by powtarzał trójkątny ksztah zakończeń
swobodnie wiszących pasów. Nie jest jednak zbyt głęboki i przez to
wyzywający. Suknia nie ma typowych rękawów, ramiona są lekko osłaniane
przez spływające miękko pasy różnokolorowego jedwabiu.
Stopniowo w umyśle Sabriny formował się wyraźny obraz sukienki.
- Przepiękna - powiedziała w końcu.
- Czy to przypadkiem nie byłby rozmiar panny Lane? - zainteresował się
nagle Bay. - Zdaję sobie sprawę, że to wbrew państwa zasadom, ale czy nie
dałoby się ten jeden jedyny raz uczynić wyjątku? - Jego głos' znowu brzmiał
niezwykle miękko i czarująco. - Czy można ją przymierzyć?
Sabrina była absolutnie pewna, że urokowi tego ciepłego barytonu nikt
nie byłby się w stanie oprzeć. Ekspedientka wahała się tylko przez chwilę.
- Właściwie, czemu nie? Z tyłu jest przymierzalnia. Panno Lane, proszę
ze mną.- Bay popchnął ją leciutko.
- Idź. Zobaczymy, jak w tym wyglądasz - kusił.
- Dlaczego mnie wpakowałeś w tę sytuację? - szepnęła.
- Bo czuję, że w głębi duszy całkiem ci się to podoba - stwierdził
przekornie. - A w dodatku dam głowę, że od czasu wypadku nie kupiłaś sobie
nic do ubrania.
- Bo nie potrzebowałam - wyjaśniła bez przekonania.
- A od kiedy to kobiety kupują Ciuchy dlatego, że ich naprawdę
potrzebują? - roześmiał się. - No, włóż tę suknię. To rozkaz!
- Tak jest, panie generale!
W cale nie musiał jej specjalnie namawiać, upierała się tylko z przekory.
Wizja, jaka powstała w jej głowie i miękki dotyk jedwabiu spowodowały, iż
chciała przymierzyć tę suknię, niezależnie od tego, że nie mogła się w niej
obejrzeć.
Przebrała się szybko, potrzebując pomocy tylko przy zapięciu długiego
suwaka z tyłu. Wspierając się dyskretnie na ramieniu ekspedientki, wróciła na
środek sklepu.
- No i jak? - spytała ze zniecierpliwieniem, gdy Bay nic nie mówił. Nie
mogła już dłużej znieść przedłużającej się ciszy.
- Wyglądasz pięknie - powiedział po prostu.
- Myślę, że źle się pan wyraził - wtrąciła sprzedawczyni. - Pani wygląda
oszałamiająco! Ale nic z tego nie rozumiem, bo suknia leży na pani, jakby była
zaprojektowana i uszyta specjalnie dla pani. To niewiarygodne, ale ma pani
figurę zupełnie jak nasza modelka.
Sabrina przesunęła palcami po delikatnych, powiewnych pasmach
jedwabiu.
- Sprzedałaby mi ją pani?
- Nigdy nie sprzedajemy naszych modeli. Chociaż... Proszę chwilę
zaczekać, zaraz się dowiem.
Gdy zostali sami, znów odwróciła się w kierunku Baya. .
- Naprawdę dobrze w niej wyglądam? - dopytywała się z niepokojem.
Usłyszała trzask zapałki i poczuła dym z papierosa.
- Ktoś prosi o więcej komplementów?
- Nie, to nie to... - Nerwowo przygładziła suknię dłonią i skierowała
niewidzące oczy na spływające jej z ramion kaskady barwnych wstęg. - Po
prostu nie jestem pewna...
- No, to bądź. - Podszedł do niej i palcami uniósł jej brodę. -
Powiedziałem prawdę. Wyglądasz cudownie.
Żałowała, że nie widzi wyrazu jego twarzy. Nie wątpiła w szczerość,
która brzmiała w jego głosie, jednak wyczuwała jakąś rezerwę z jego strony.
Jakby myślał coś jeszcze, lecz kontrolował się, żeby się z tym nie zdradzić.
Spochmurniała.
- W czym znowu problem? - spytał z łagodną kpiną' i cofnął rękę.
- Ja... Właśnie zastanawiałam się, że i tak nie mam jej gdzie nosić -
wymyśliła na poczekaniu.
- Na pewno kiedyś przytrafi się odpowiednia okazja i wtedy będziesz
zadowolona, że ją kupiłaś - przekonywał.
- Nawet nie spytałam, ile kosztuje... - Nagle. coś jej się przypomniało. -
Przecież ja nie mam przy sobie tyle pieniędzy! Sądzisz, iż mogę zostawić im
część, a potem przyjść z ojcem i przynieść resztę? Myślisz, że się zgodzą? -
spytała z niepokojem.
- Ja mogę za nią zapłacić - zaproponował ostrożnie Bay.
Sabrina znalazła się w rozterce. Bardzo pragnęła mieć tę kreację, ale nie
chciała zaciągać zobowiązań w stosunku do tego dżiwnego mężczyzny, który
nie był ani przyjacielem, ani obcym.
- Gdyby nie sprawiło ci to zbyt wiele kłopotu - zgodziłasię z wahaniem. -
Mógłbyś napisać na kartce swój adres i sumę, jaką bylibyśmy ci winni. Ojciec
wysłałby ci czek natychmiast po powrocie z pracy.
- Rozumiem, że nie przyjęłabyś ode mnie tej sukni jako prezentu?
Cofnęła się· - Nie - zdecydowanie potrząsnęła głową, gotowa spierać się
do upadłego, gdyby znów próbowaną do tego zmusić.
- Tak właśnie sądziłem. Dobrze, w takim razie po prostu pożyczę ci te
pieniądze.
- Dziękuję. - Sabrina odetchnęła z ulgą, zadowolona, że jednak nie doszło
do kłótni.
- Słuchaj, po co twój tata ma mi wysyłać czek? Nie lepiej, żebym sam po
niego wpadł, na przykład w piątek po południu?
- Jeśli chcesz - zgodziła się, jeszcze nieco nachmurzona.
- Chcę. - W przyjemnie niskim głosie znów było słychać uśmiech i
Sabrina nagle uśmiechnęła się również.
W tej chwili wróciła ekspedientka z informacją, że właścicielka galerii
zgodziła się sprzedać model. Sabrina poszła się przebrać, zaś Bay uiścił
rachunek. Gdy wyszli ze sklepu, poinformował ją, że spacerowali po mieście
już ponad dwie godziny i zaproponował powrót taksówką, żeby Sabrina mogła
jak najszybciej znaleźć się w domu. Akurat zrobiło jej się zupełnie obojętne, co
będzie z obiademi chętnie przedłużyłaby ich wspólny pobyt na mieście, ale nic
nie powiedziała.
- Wpdnę w piątek koło drugiej - powtórzył Bay, stając przy furtce.
- Może... Nie masz ochoty na kawę?
- Teraz nie, ale w piątek przymówię się o nią na pewno.
- W takim razie do zobaczenia - uśmiechnęła się z lekkim
rozczarowaniem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sabrina po raz kolejny dotknęła tarczy zegarka. Druga. Dziesiąty już
chyba raz sprawdziła, czy czek na pewno leży na stole. Leżał. Usiadła na
kanapie i pomasowała dłonią kark, żeby rozluźnić napięte mięśnie. Przecież to
bez sensu tak się denerwować tylko dlatego, że jakiś facet ma tu wpaść na
chwilę, zbeształa się w myślach.
Rozległ się dzwonek domofonu. Skoczyła na równe nogi.
- Tak? - spytała niecierpliwie.
- Hej, tu Bay Cameron.
- Już idę!
Nie zachowując żadnej ostrożności, zbiegła po schodach najszybciej, jak
tylko mogła. Z szerokim uśmiechem otworzyła drzwi i podeszła do furtki.
- Jesteś bardzo punktualny.
- Staram się. - Dobnze było znów słyszeć jego znajomy, niski i ciepły
głos. Otworzyła furtkę.
- Gdybyś miał chwilę czasu, to kawa już czeka.
- Mam czas.
Weszli na piętro i Sabrina zaprowadziła go do pokoju gościnnego.
- Usiądź, proszę, zaraz wszystko przyniosę. Czek za sukienkę leży na
stoliku naprzeciw sofy.
Bay nie zaproponował, że pomoże przy nalewaniu kawy. Poczekał, aż
Sabrina poradzi sobie sama i poda mu filiżankę
- Ładny dom. Czy to ty malowałaś te obrazy, które wiszą na ścianach?
- Tak - ostrożnie trzymała swoją filiżankę. - Ojciec najbardziej lubi
pejzaże, dlatego wybrał z moich prac właśnie te. A ponieważ. najbardziej kocha
morze, malowałam dla niego przeważnie krajobrazy nadmorskie.
- Czy to jedyne obrazy, jakie pozostawiłaś?
Pochyliła głowę.
- Nie - rzekła z trudem.
- Czy będę mógł kiedyś zobaczyć resztę? - głos Baya brzmiał miękko i
łagodnie.
- Wolałabym ich nie pokazywać.
- Skoro nie chcesz, nie będę nalegał - powiedział spokojnie. - Ale prawdę
mówiąc, nie rozumiem twojego oporu. Już przecież niektóre widziałem.
Dlaczego nie miałbym obejrzeć pozostałych?
Z udawaną nonszalancją postawiła filiżankę na stole.
- Proszę uprzejmie - zgodziła się, chociaż nie wiedziała, czy pod
wpływem jego rozbawionego tonu, czy też ze względu na logikę rozumowania.
- Są w pracowni na górze: - Wstała i usłyszawszy, że Bay podnosi się również,
skierowała się ku schodom.
Weszła na drugie piętro i ruszyła przed siebie, przesuwając dłonią po
ścianie, aż natrafiła na drugie drzwi.
Poczuła pod palcami chłodny metal klamki, której od miesięcy nikt nie
dotykał. Znaleźli się w pracowni malarskiej przesyconej zapachem farb i kurzu.
- Ona nie jest już używana... Dlatego taki tu zaduch - wyjaśniła i
zatrzymała się tuż przy drzwiach.
Bay nie odpowiedział. Słyszała, jak chodzi po pracowni, czasami
przystaje, widocznie coś oglądając. Parę razy dobiegł ją odgłos przesuwanych i
przekładanych płócien, gdy chciał obejrzeć obrazy stojące za innymi.
Napięcie Sabriny rosło z każdą chwilą.
- Są naprawdę dobre - odezwał się w końcu. - Szkoda, żebyś je tu
trzymała w ukryciu.
- Rozmawialiśmy z ojcem o sprzedaniu ich. Któregoś dnia w końcu się za
to weźmiemy. .. - Gdy to mówiła, coś ją dławiło w gardle.
- Znasz się choć trochę na rzeźbieniu? - Bay podszedł do niej i lekko
zwrócił ją ku wyjściu.
- Zdarzało mi się robić modele z gliny, gdy potrzebowałam tego przy
malowaniu. Czemu pytasz?
- Skoro nie możesz już malować, to czemu nie zaczniesz rzeźbić?
- Nic z tego - potrząsnęła głową.
Jednak ta nieoczekiwana propozycja wstrząsnęła nią.
Bay zamknął drzwi pracowni i sprowadził Sabnnę na dół, nie wracając
już do tego tematu. Widać było, iż zostawia jej czas na oswojenie się z noWym
pomysłem i że nie zamierza jej do niczego p'rzekonywać na siłę.
Oczywiście kawa wystygła już zupełnie. Sabrina poszła zaparzyć
następną, cały czas dręczona pewną myślą - dlaczego żaden z jej przyjaciół
artystów nigdy nie podsunął jej podobnego pomysłu?
- Chciałem spytać -odezwał się Bay, gdy wręczyła mu następną filiżankę -
czy macie z ojcem jakieś plany na jutrzejszy wiecżór?
Zastygła w połowie nalewania kawy do swojej filiżanki.
- Ojciec spędza soboty z Deborą. Dlaczego pytasz? - Nawet nie
próbowała ukryć zdziwienia.
- Myślałem, że moglibyśmy pójść razem na obiad. Miałabyś świetną
okazję do włożenia nowej sukienki.
- Nie, dziękuję - odparła gwahownie.
- Jesteś jutro zajęta?
- Nie.
- Czy w takim razie wolno mi spytać; czemu nie chcesz zjeść ze mną
obiadu?
Wydawało się, że wcale nie czuł się urażony odmową. Przedziwny
człowiek.
- Wolno ci - bezwiednie przybrała wyniosłą minę.
- Nie jadam w miejscach publicznych z tego prostego powodu, że
podczas posiłku zdarza mi się coś przewrócić albo upuścić na podłogę. Nie
należy to do przyjemności.
- Jestem gotów zaryzykować.
- Ale ja nie! - Z rozdrażnieniem chwyciła filiżankę i napiła się kawy,
zapominając o jej temperaturze i sparzyła się w język.
- Skoro odrzucasz propozycję jedzenia w restauracji, a nie moje
towarzystwo, to mam inny pomysł. - W jego głosie znów dźwięczało przyjazne
rozbawienie. - Kupimy smażoną rybę, bułki, jakąś sałatkę i urządzimy sobie
piknik gdzieś na bulwarze nad zatoką.
Zawahała się. Brzmiało to doprawdy kusząco, lecz nie była pewna, czy
powinna przyjąć jego zaproszenie. Czuła, iż zaczyna go lubić, choć chwilami
denerwował ją bardziej niż ktokolwiek inny. Wiedziała jednak, że przyjaźń
między nimi jest niemożliwa.
- Naprawdę tak trudno wybrać się na smażoną rybę? - usłyszała przekorne
pytanie.
Zawstydziła się. Niepotrzebnie wyolbrzymiała znacze. nie zwykłej,
niezobowiązującej propozycji.
- Nietrudno. - Pochyliła głowę nad filiżanką, aby ukryć rumieniec
zażenowania. - Zgadzam się.
- Czy szósta po południu nie będzie zbyt późną porą?
- Nie. - Gwahownie uniosła głowę, gdy coś upadło na podłogę. - Co to
było?
- Pewien drobiazg, który kupiłem ci w prezencie - wyjaśnił celowo
niedbałym tonem. - Miałem ci go wręczyć, wcześniej, ale rozmowa zeszła na
inne tematy i wyleciało mi to z pamięci. Oparłem go o krzesło i teraz niechcący
przewróciłem. Proszę. Położył jej na kolanach wąski i długi pakunek.
- Dlaczego przyniosłeś mi prezent? - spytała riieufnie.
- Ponieważ miałem taką ochotę. I nie proś, żebym zabrał go z powrotem,
gdyż nie mIałbym z niego żadnego pożytku. Wątpię też, czy dałoby się go
zwrócić.
- Co to jest?
- Sprawdź sama.
Zaintrygowana, nieco nerwowo zaczęła rozpakowywać tajemniczą
paczuszkę. Czuła, że jej tętno przyspiesza, gdy zdjęła kartonowy wierzch
pudełka, a jej palce natrafiły na coś twardego i okrągłego.
Początkowo nie rozpoznała długiego przedmiotu, po chwili jednak
zrozumiała i poczuła dziwny ucisk w żołądku. .
- Kupiłeś mi białą laskę, prawda? - powiedziała z gorzkim wyrzutem.
- Tak - przyznał bez śladu skruchy. - Ale to nie jest zwyczajna laska.
Poczuła, że zdjął jej z kolan pudełko, usłyszała szelest odwijanej do
końca bibuły i odgłos odstawianego na bok opakowania. Siedziała sztywno z
zaciśniętymi ustami i kurczowo splecionymi dłońmi. Bay zignorował jej opór,
rozwarł jej palce, po czym zacisnął je wokół rączki laski.
Początkowe wrażenie gładkości okazało się złudne. Powierzchnia została
wyrzeźbiona i Sabrina machinalnie przesunęła palcami po zawiłym wzorze. Po
kilku chwilach odgadła, że rączkę tworzyły kunsztownie wyrzeźbione,
splecione ze sobą smoki.
- To kość słoniowa - wyjaśnił Bay. - Zobaczyłem ją parę dni temu na
wystawie sklepu w chińskiej dzielnicy.
- Piękna - przyznała niechętnie. Poczuła, że Bay cofa rękę i już nie
zmusza jej do trzymania laski. Badała ją dotykiem jeszcze przez chwilę. - Musi
być bardzo cenna - zauważyła i wyciągnęła ją przed siebie. - Nie mogę tego
przyjąć.
- Chodzi ci raczej o to, że mimo artystycznego wykonania, wciąż jest to
biała laska - Bay zignorował gest Sabriny.
Nie zaprzeczyła zarzutmyi.
- Nie mogę jej przyjąć.
- A ja nie mogę jej wziąć z powrotem - skwitował.
- Bardzo mi przykro - dosłownie wepchnęła mu pre- o zent w ręce i
cofuęła się. - Doceniam, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo, ale przecież
z.nasz mój pogląd na tę sprawę. Znałeś go, zanim ją kupiłeś.
- Czy to twoja ostateczna odpowiedź?
- Tak - potwierdziła twardo. Nie miała zamiaru dać się wmanewrować w
poczucie winy i chciała, by to zrozumiał.
- Domyślam się, że jeśli zacznę nalegać, to nasze jutrzejsze plany staną
pod znakiem zapytania? - westchnął z rezygnacją.
- Niewykluczone - przytaknęła, choć bardzo pragnęła, by nie doszło do
takiej sytuacji.
- W takim razie spróbuję cię przekonać innym razem.
Ponownie usłyszała szelest bibuły i odgłos zamykanego pudełka. - Tylko
nie myśl, że dałem za wygraną. Ja tylko odkładam bitwę na później. - W jego
kpiącym głosie pobrzmiewała nuta rozweselenia.
- To bezcelowe, bo i tak nie zmlernę zdania ,powtórzyła z uporem, jednak
i jej kąciki ust zaczęły się unosić.
- Przyjmuję wyzwanie. Skoro na razie nie wykopaliśmy topora
wojennego, to czy mógłbym .prosić o jeszcze jedną kawę?
Z uśmiechem wzięła filiżankę i sięgnęła po dzbanek. Więcej nie wracali
do tematu laski, gdy jednak Bay wychodził jakąś godzinę później, Sabrina
upewniła się, czy zabiera pudełko ze sobą. Podejrzewała, że mógłby je "przez
zapomnienie" zostawić.
Dopiero wieczorem odkryła, że jednak udało mu się ją przechytrzyć. .
- Skąd to masz? - spytała zaskoczonym i zachwyconym głosem Debora.
Palce Sabriny zamarły w połowie napisanego brajlem zdania.
- O czym ty mówisz?
- O lasce z kości słoniowej, rzeźbionej w smoki. Znalazłam ją pod
krzesłem. Chyba jej nie chowasz przed nami? - roześmiała się Debora.
- Oczywiście że nie - zaprzeczyła ponuro.
- Jest szalenie elegancka. Gdzie ją znalazłaś?
- Właśnie, gdzie? - zawtórował jej ojciec. - Nie widziałem jej przedtem u
ciebie. Czy ją też kupiłaś, gdy wyszłaś któregoś dnia na spacer z panem
Cameronem?
- Ty chyba powinieneś wiedzieć, że nigdy nie kupiłabym białej laski, a
tym bardziej takiej - wytknęła mu. - To prezent od Baya. Oczywiście
odmówiłam. Byłam przekonana, że zabrał ją ze sobą.
- Odmówiłaś? - spytała ze zdumieniem Debora. - Jak można nie przyjąć
czegoś tak pięknego?
- Zwyczajnie. Po prostu nie chcę jej - padła ostra odpowiedź.
Sabrina poczuła, że poduszki kanapy uginają się pod ciężarem jej ojca.
Uspokajająco położył dłoń na jej znieruchomiałych palcach.
- Kochanie, czy nie zachowujesz się trochę niemądrze? - zapytał
łagodnym tonem. - Wszyscy przecież doskonale wiemy, że nie przyjęłaś jej nie
z racji ceny czy też pięknego wyglądu. Chodzi o to, że jest biała. A taka laska
oznacza, iż właściciel nie widzi. Ale ~rak białej laski przecież nie zmienia
faktu, że jesteś niewidoma.
- Zdaję sobie z tego sprawę - rzekł~ szorstko.
- Ludzie i tak się w końcu zorientują, niezależnie od koloru laski. Zresztą,
przecież to żaden wstyd- przekonywał.
- Wcale się'nie wstydzę! - Ale czasami tak się właśnie zachowujesz -
westchnął.
- Rozumiem, iż uważasz, że powinnam jej używać - oskarżycielsko
uniosła głowę.
- Córeczko, jestem twoim ojcem, więc, proszę, przestań się tak łatwo na
mnie obrażać - Grant strofował ją łagodnie. - Decyzja należy tylko do ciebie.
Jesteś dorosła i ja nie będę ci mówił, co masz robić. Sama wybierzesz najlepiej.
- Przepraszam, ale chyba pójdę do siebie - odłożyła książkę na bok i
wstała.
Nie mogła się kłócić z ojcem, skoro On wcale nie zamierzał się z nią
spierać, tylko odwoływał się do jej zdrowego rozsądku. Nie miała na to
odpowiedzi.
- To co mam z nią zrobić? - zapytała Debora.
- Włóż ją na razie do stojaka na parasole - odezwał się ojciec. - Zanim
Bay Cameron przyjdzie tu jutro, Sabrina zdecyduje, co dalej.
Gdy już znajdowała się na schodach, dobiegł ją zaskoczony głos Debory.
- Po co on ma tutaj przyjść?
- Zabiera Sabrinę na piknik - wyjaśnił Grant.
- Mają randkę? - spytała z niedowierzaniem jego narzeczona.
- Można to i tak nazwać. Zadzwonił do mnie do biura, żeby się upewnić,
czy nie mam nic przeciw temu. Przecież nie mogłem go spytać, czy umawia się
z nią w celach towarzyskich czy, hm, romansowych. To byłoby raczej
nietaktowne, zwłaszcza wobec faktu, że jest dla niej taki miły.
- Wspominał coś o lasce?
- Nie, dla mnie to też niespodzianka.
Sabrina odetchnęła z ulgą. Przynajmniej ojciec nie spiskował przeciw niej
razem z Bayem. Przez chwilę już się tego obawiała. Powinna jednak była
wiedzieć, że nigdy nie zniżyłby się do takich sztuczek, żeby ją do czegoś
nakłonić. Szkoda, że tego samego nie dało się powiedzieć o Cameronie.
Z drugiej strony musiała przyznać, że Bay wcale jej nie zmuszał do
przyjęcia laski. Zostawił ją, to wszystko. Sabrina miała teraz ciężki orzech do
zgryzienia.
Kilka minut przed szóstą usiadła na kanapie i z roztargnieniem po raz
drugi sprawdziła, czy jej niebieska wiatrówka z kapturem leży pod ręką.
Dzwonek domofonu wyrwał ją nagle z zamyślenia. Pośpiesznie włożyła
wiatrówkę, wpychając przy tym do kieszeni portmonetkę. Już otwierała drzwi,
gdy nagle zawahała się. Przez chwilę stała zupełnie nieruchomo, wreszcie ze
zrezygnowanym westchnieniem odstawiła do stojaka swoją dębową laskę i
ujęła tę rzeźbioną w smoki.
Z ociąganiem zeszła na dół.
- Trochę to trwało - zauważył Bay. - Już się zaczynałem zastanawiać, czy
wszystko w porządku.
- Musiałam się ubrać - skłamała, czekając na jego komentarz w sprawie
laski. W końcu przecież postawił na swoim.
- Zaparkowałem tuż przed domem - powiedział, gdy zamknęła za sobą
furtkę. Ujął ją pod ramię i zaprowadził do samochodu.
Z coraz większą niecierpliwością wyczekiwała na jego uwagi, Bay jednak
nie poruszał tego tematu. Gdy zapuścił silnik, Sabrina poczuła, że dłużej nie
wytrzyma.
- No? - odezwała się w końcu zaczepnym tonem i zwróciła twarz w jego
stronę.
- Co no? - spytał.
- Co powiesz na temat laski?
- A co według ciebie mam powiedzieć? - Niski głos brzmiał spokojnie i
naturalnie.
- Sądziłam, iż będziesz diabelnie zadowolony z siebie i że nie omieszkasz
skomentować swojej wygranej. W końcu celowo zostawiłeś tę laskę, nic mi o
tym nie mówiąc - wygłosiła oskarżycielsko.
- Ja ci ją po prostu dałem. To był prezent, a nigdy nie zabieram prezentów
z powrotem. Zauważ, że ani razu nie powiedziałem, iż musisz jej używać. Jest
twoja i tylko od ciebie zależy, co z nią zrobisz. Możesz ją spokojnie wyrzucić
do śmieci, jeśli masz ochotę - wyjaśnił zupełnie niewzruszonym tonem.
- To już wolę ją nosić.
- Cieszy mnię to. Czy w takim razie moiemy uznać dyskusję na temat
laski za zamkniętą?
- Oczywiście – westchnęła.
Miała wrażenie, że Bay za każdym razem zachowuje się zupełnie inaczej,
niż ona przewiduje. Każdy inny powitałby ją jakimś uszczypliwym
stwierdzeniem. Widzisz, że miałem rację, nareszcie poszłaś po rozum do głowy,
a nie mówiłem lub coś w tym rodzaju. Jednak on nie zamierzał ani się
przechwalać, ani prawić jej kazań. Bez zbędnych komentarzy przyjął fakt, że
Sabrina zmieniła zdanie. Do takiego człowiekil nie sposób było żywić urazy,
przestała , się więc gniewać, iż zostawił laskę. W końcu przecież Sabrina
podjęła ostateczną decyzję, nikt jej do niczego nie zmuszał.
Zaparkowali przy porcie i wysiedli. Bay zaproponował, żeby Sabrina
wzięła go pod rękę i ruszyli przed siebie spacerowym krokiem. Krzyk mew
dobiegał ze wszystkich stron, potem, gdy doszli do portu rybackiego, usłyszała
też ciężki trzepot skrzydeł pelikanów. Słonawy zapach morza zmieszał się z
charakterystyczną wonią ryb.
Chociaz początkowo zakładali, że dojdą tylko do smażalni, postanowili
przejść się jeszcze nieco dalej. Po bulwarze spacerowało wielu turystów,
podziwiając widok na zatokę. Gdy Sabrina usłyszała przepływający obok statek
wycieczkowy, zorientowała się, że muszą znajdować się niedaleko słynnego
mostu Golden Gate oraz wyspy Alcatraz, ongiśjednego z najlepiej strzeżonych
więzień na świecie. Obecnie utworzono tam park narodowy.
Gdy doszli do końca nabrzeża, przeszli na drugą'stronę ulicy i zawrócili.
Sabrina 'iN milczeniu rozkoszowała się wilgotnym powiewem.
- Czy nie ma przypadkiem mgły? - odezwała się w końcu.
- Masz rację - przytaknął Bay. - Przysłoniła już niektóre przęsła mostu i
wzgórza na północ od zatoki. Chyba jeszcze zgęstnieje.
- W takim razie muszę cię zaprowadzić z powrotem do samochodu. W
końcu jesteś pod moją opieką - uśmiechnęła się szelmowsko, 'a on roześmiał
się. Z zaciekawieniem pochyliła głowę w jego stronę.
- Skąd masz takie imię, Bay?
- Rodzice mi dali. Czyżbyś uważała, że nie mam rodziców i znpleziono
mnie w kapuście? - przekomarzał się.
- Czy oni żyją? - spytała ostrożnie.
- Z ostatnich wiadomości wynika, że tak. Na razie stwierdzili, iż mają
ochotę spędzić drugi miodowy miesiąc i popłynęli do Europy - mocniej
przycisnął jej dłoń do swego ramienia. - Tu jest wysoki kfawężnik.
- Czy Bay jest tradycyjnym imieniem w twojej rodzinie? - zainteresowała
się, gdy już minęli skrzyżowanie.
- Niestety, nie. Po prostu mamie nie przyszło nic lepszego do głowy, gdy
patrzyła z okien szpitala na zatokę San Francisco Bay - wyjaśnił. - A co z twoim
imieniem?
- Mamie szalenie się podobały takie imiona. Sabrina... Była bardzo
romantyczna.
- A ty niby nie jesteś? - zapytał lekko kpiącym tonem.
- No, mo,ie troszeczkę - przyznała z zakłopotanym uśmiechem.
- Spacerujemy już od ponad godziny. Nie masz ochoty czegoś zjeść? -
Bay zręcznie zmienił temat.
- Umieram z głodu.
- To czemu nic nie mówisz?
- Właśnie mówię. Dam głowę, że smażalnia znajduje się po drugiej
stronie ulicy - ze śmiechem pociągnęła nosem. - Jedyne, co trzeba zrobić, to
pójść za tym kuszącym zapachem.
- Jesteś pewna, że nie chcesz zjeść w restauracji? - Bay przytrzymał ją,
zanim zdążyła wejść na ulicę i poczekał, aż minie ich przejeżdżający właśnie
samochód.
- Absolutnie - pokręciła głową· Gdy Bay kupował ryby, bułki, sałatkę i
koktajl z krewetek, Sabrinie aż burczało w żołądku. Otaczające ją zapachy
powodowały, iż głód stawał się nie do zniesienia. Bay wręczył jej torbę z
jedzeniem i powiedział, że skoczy jeszcze tylko po białe wino.
Poczuła charakterystyczny dreszcz na karku, jeszcze zanim Bay dotknął
jej ramienia, oznajmiając swój powrót. Doszła do wniosku, że musiała
rozwinąć w sobie jakieś telepatyczne zdolności.
- To jak z naszym piknikiem? - Ledwo zdąż~ł spytać, gdy nagle
zaburczało jej w żołądku wyjątkowo głośno. Roześmiali się i ruszyli w stronę
portu jachtowego.
Wkrótce Sabrina poczuła, że osiadająca na twarzy wil. goć staje się coraz
bardziej dotkliwa.
- Zaczyna mżyć! - jęknęła zawie~ziona.
- Prawdę mówiąc, obawiałem się, że to chmury, a nie mgła, ale wolałem
nic nie mówić - westchnął Bay.
- Chyba trzeba będzie zabrać jedzenie do domu.
- Mam lepszy pomysł. Moja łódka jest dwa kroki stąd, no, może trzy.
Możemy zejść do kabiny. Co ty na to?
- Jestem za - uśmiechnęła się.
- No, to idziemy!
Po chwili Sabrina stała na pomoście, czekając, aż Bay umieści torby z
jedzeniem w kabinie. Wrócił i zanim zdą. żyła się zorientować, chwycił ją
mocno wpół i zestawił na deski pokładu. Przytrzymał ją i stali przez chwilę
nieruchomo na kołyszącym się łagodnie jachcie. Czuła wyraźnie
charakterystyczny, korzenny zapach, który rozpoznałaby wszędzie.
- Dawno nie byłam na wodzie - odezwała się lekko zdławionym głosem. -
Nic dziwnego, że się odzwyczaiłam.
Bay mócno otoczył ramieniem jej szczupłą talię i podprowadził do
schodków. Gdy upewnił się, że Sabrina trzyma się relingu, zszedł na dół, żeby
ją asekurować w razie upadku.
W kabinie pozwolił jej na pełną samodzielność, poinformował tylko, po
której stronie znajdują się siedzenia.
- Lubisz żeglować? -Zaczął rozpakowywaćjedzenie.
- Uwielbiam - wyznała ze smutkiem. - Wypływaliśmy z tatą w każdy
weekend.
- A teraz już nie? Dlaczego? - W jego głosie było słychać wyraźne
zdziwienie.
- Wybrałam się z nim kilka rdzy po wypadku, ale zawsze kazał mi
siedzieć w kabinie. Zdradzę ci pewien sekret. Ojciec nie umie pływać. Zawsze
się boi, że mogę wypaść za burtę, a on nie będzie w stanie mnie uratować. -
Nie cierpię' siedzieć pod pokkładem, lubię czuć na twarzy wiatr i słone
rozbryzgi idące spod dziobu. Dlatego więcej już z nim 'nie żegluję -
zakończyła.
- A ty się nie boisz, że wypadniesz?
- Skądże! - wzruszyła ramionami.
Bay usiadł naprzeciwko i postawił przed nią jedzenie, koktajl i wino.
Zaczęli jeść, a rozmowa krążyła wokół tematów związanych z żeglarstwem,
potem zeszła na ulubione zajęcia.
- Naprawdę lubiłam patrzeć na ludzi, studiować ich twarze - Sabrina
napiła się trochę wina. - Są fascynujące. Można z dużym
prawdopodobieństwem poznać czyjś charakter z wyrazu jego twarzy. Twarz jest
jak zapisana karta, trzeba ją tylko umieć odczytać. Niestety, z głosami nie idzie
mi już tak łanvo, choć staram się tego nauczyć. Jednak bardzo trudno odgadnąć
czyjś wygląd i charakter na podstawie samego tylko głosu.
- Czego na przykład dowiedziałaś się o mnie?
- No cóż - uśmiechnęła się łobuzersko. -Jesteś niezwykle pewny siebie,
chwilami wręcz arogancki. Jesteś tet wykształcony i apodyktyczny, lubisz
narzucać innym swoje zdanie. Inteligentny i złośliwy, potrafisz też być
taktowny i uważny.
- Czy potrafisz wyobrazić sobie moją twarz na podstawie mojego głosu?
Z zakłopotaniem pochyliła głowę.
- Mam jedynie mgliste wyobrażenie - odsunęła talerz.
- Świetne było. - Dlaczego więc nie spytałaś, czy możesz mnie sobie
obejrzeć? - spytał cicho Bay, ignorując jej próbę zmiany tematu.
- Co t-takiego? - aż się zająknęła.
Poruszyła się nerwowo na swoim siedzeniu. Sama myśl o dotykaniu jego
twarzy była bardzo ambarasująca.
- W takim razie sam ci powiem, jak wyglądam. Mam zielone włosy i
czerwone oczy, a policzek przecina mi długa blizna. Staram się ją ukrywać pod
krzaczastą zieloną brodą. Na czole mam wytatuowaną czaszkę z piszczelami,
ale nie powiem ci, jaki tatuaż znajduje się na moim torsie - musiał przerwać,
gdyż Sabrina nie wytrzymała i w końcu wybuchnęła śmiechem. - Nie wierzysz
mi?
- Obawiam się, że nie. Zresztą, moja sąsiadka zdradziła mi już, że masz
kasztanowate włosy i brązowe oczy - wyjaśniła swobodnie, nie czując się już
spięta.
- Przynajmniej byłaś na tyle ciekawa, aby spytać.
- To chyba normalne - starała się, by jej głos zabrzmiał obojęthie.
- Co jeszcze ci o mnie powiedziała? - dopytywał się.
- Peggy nie. ma specjalnego talentu do opisywania - Sabrina chciała go
zbyć.
- W takim razie masz powód, żeby dowiedzieć się sama – stwierdził.
Usłyszała, że Bay wstaje i sprząta ze stołu. Miała więc czas, by wymyślić jakiś
wiarygodny pretekst, który pozwoliłby jej uniknąć tej niezręcznej sytuacji.
Nie mogła jednak znaleźć żadnego wytłumaczenia, a nie chciała zdradzać
swojego lęku przed tak intymnym kontaktem.
Bay wrócił, jednak nie usiadł tam, gdzie poprzednio, lecz tuż obok
Sabriny. Zanim zdążyła zaprotestować, ujął jej dłoń i położył na swojej twarzy.
- Przecież nie ma się czego wstydzić - skarcił ją łagodnie, gdy próbowała
wyrwać rękę z jego silnego uścisku.
- Mnie to na przykład wcale nie przeszkadza.
Przez chwilę jeszcze przyciskał jej dłoń do swego policzka, po czym
puścił. Sabrina z wahaniem przesunęła palcami po silnie zarysowanej szczęce,
potem wzdłuż policzka do kącików oczu. Wyczuła gęste rzęsy i brwi oraz
szerokie czoło. Przyjemne w dotyku, nieco falujące włosy były zaczesane do
tyłu i wciąż jeszcze nosiły ślad wilgoci. Całości wizerunku dopełniały twarde, a
przecież zmysłowe wargi i nieco wydatna broda.
Sabrina opuściła dłoń. Rzeczywiście niezwykle męska twarz, pomyślała z
zadowoleniem. Na pewno nie piękna, jednak bez wątpienia uderzająca. Gdy się
gdzieś pojawiał, musiał wzbudzać zainteresowanie.
- No i jaki wyrok? - Niski, pieszczotliwy głos przywiódł jej na myśl
niezwykle miękki aksamit.
Sabrina odgadła, że wyraz jej twarzy musiał odzwierciedlać jej myśli.
Lekko zwróciła głowę w inną stronę, by uniknąć jego wzroku.
- Wyrok jest taki, że całkiem mi się podobasz - powiedziała z udawaną
niedbałością.
Mocna dłoń ujęła ją pod brodę i odwróciła jej twarz z powrotem.
- Ty też mi się podobasz - mruknął.
Poczuła na policzku ciepły oddech, a po chwili dotyk jego ust na swoich
wargach. W pieIwszej chwili była tak zaskoczona, że nie zareagowała, jednak
po chwili jej serce zabiło ze zdwojoną szybkością. Bay całował ją czule i
kusząco, aż w końcu odpowiedziała pocałunkiem. Dopiero wtedy powoli, jakby
z żalem, uniósł głowę.
Sabrina wciąż czuła na wargach palący dotyk. Z najwyższym trudem
powstrzymała się, by nie dotknąć ust dłonią.
Czuła, że przepełnia jąjakieś zadziwiające ciepło i radość.
- Masz dość dziwny wyraz twarzy - zauważył łagodnie Bay.
- Ja... Po prostu jeszcze nikt mnie nie pocałował - mruknęła niepewnie.
- Co za kłamczucha - uśmiechnął się. - Niewinna panienka nie
odwzajemnia pocałunków w ten sposób.
- Miałam na myśli... - zarumieniła się mocno - że nie zdarzyło mi się to
od wypadku.
- W to wierzę. - Ujął ją pod rękę już zupełnie zwyczajnie, po
przyjacielsku. - Proponuję, żebyśmy poszli na kawę. Coś ciepłego dobrze nam
zrobi.
Chętnie zgodziła się na jego pomysł. Jakoś nagle zapragnęła zejść z
jachtu i poczuć pod stopami stały ląd, który da jej poczucie oparcia i
bezpieczeństwa.
Było już po dziesiątej, gdy Bay zaparkował przed domem Sabriny i
odprowadził ją do furtki. Widząc, że nie wchodzi za nią na wewnętrzny
chodnik, odwróciła się do niego z pewnym wahaniem.
- Dziękuję za miły wieczór- powiedziała.
- Ja również bardzo przyjemnie spędziłem ten czas. W głosie Baya
słychać było, że się uśmiecha. - Muszę na tydzień lecieć do Los Angeles.
Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę.
- W cale nie musisz. - Sabrina nie chciała, by czuł się zobligowany do
utrzymywania kontaktu z nią.
- Wiem, że nie muszę - zauważył. - Dobranoc, Sabrino. Poczekam w
samochodzie, dopóki nie wejdziesz na górę. Dlatego nie żapomnij zapalić
światła, jak już tam J:lędziesz, dobrze?
- Dobrze. Dobranoc.
Bay zamknął za nią furtkę, a Sabrina przękręciła klucz w zamku. Kiedy
szła do drzwi wejściowych, przez cały czas czuła na sobie spojrzenie
brązowych oczu. Oczu, których kolor na pewno idealnie harmonizował z
falującymi kasztanowatymi włosami.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Sabrina gwałtownie wyłączyła radio. Muzyka, zamiast uspokajać, jeszcze
dodatkowo wytrącała ją z równowagi.
Zupełnie nie wiedziała, czym ma się zająć. Sprzątanie i gotowanie nie
pociągały jej zupełnie, nie miała też ochoty na lekturę. Nauka alfabetu Braille'a
wciąż zajmowała jej wiele czasu, a w dodatku wymagała ogromnej
koncentracji. Wiedziała, że dziś nie będzie w stanie się skupić. Miała kiepski
nastrój, nosiło ją z miejsca na miejsce i w sumie nie bardzo do końca wiedziała,
czego chce.
Częściowo obwiniała za to Baya, a jednocześnie zadawała sobie pytanie,
czemu wyjazd znajomego, bo nawet nie przyjaciela, miałby tak na nią
wpływać. Miewała podobne stany i przedtem, jednak przed wypadkiem radziła
sobie w ten sposób, że chwytała za pędzel i rzucała się w wir pracy twórczej. A
teraz?
Skoro nie możesz malować, to czemu nie zaczniesz rzeźbić? - Słowa
Baya zabrzmiały w jej uszach tak wyraźnie,jakby on sam stał tuż koło niej.
Podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę i zawahała się. Gdy z
roztargnieniem wykręciła dobrze znany numer, pomyślała, że już za późno,
żeby się wycofywać. Poczuła, iż jej puls nieco przyśpiesza.
- Materiały artystyczne, słucham.
- Czy mogę prosić Sama Carlysle? - Sabrina nerwowo bawiła się sznurem
telefonu. Po chwili usłyszała znajomy męski głos i przywitała się. - Cześć Sam,
tu Sabrina.
- Cześć, jak się masz? - zawołał ucieszonym głosem, po czym nagle
zmienił ton. - Słuchaj, strasznie cię przepraszam, że nie zadzwoniłem ani nie
wpadłem, ale ostatnio miałem tyle roboty. . .
- Nie ma sprawy - przerwała mu szybko. - Dzwonię nie po to, by ci robić
wyrzuty, tylko przymówić się o przysługę.
- Wszystko, cżego sobie życzysz.
- Mógłbyś mi dziś przez kogoś podesłać glinkę rzeźbiarską i wszelkie
odpowiednie przybory?
- Zamierzasz rzeźbić? - spytał kompletnie zaskoczorty Sam.
- Na razie spróbuję, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
- Co za wspaniały pomysł! - wybuchnął z entuzjazmem. - Dziewczyno,
jesteś genialna!
- Czy w takim razie przyślesz mi to?
- Dobrze się składa, bo chłopak, który rozwozi materiały, zaraz wychodzi.
Obiecuję, że najpierw przyjedzie do ciebie.
- Bardzo ci dziękuję - na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Coś ty, nie ma za co. Głupio mi, że sam nie wpadłem na ten pomysł.
Zaraz ci wszystko zapakuję. Spotkamy się jakoś wkrótce, co?
- Jasne, Sam.
Po niespełna półgodzinie zadzwonił domofon. Do tej pory Sabrina
zdążyła posprzątać stół w pracowni, żeby uzyskać nieco wolnego miejsca.
Dostawca uprzejmie zaproponował, że zaniesie pakunki, gdzie trzeba, co
przyjęła z prawdziwą wdzięcznością.
Gdy zamknęła za nim furtkę, wróciła do pracowni, czując dreszcz
podniecenią. Jej stary fartuch wisiał jak zawsze za drzwiami, przesiąknięty
zapachem farb i terpentyny. Po raz pierwszy nie przejęła się tym zbytnio,
pomyślała bowiem wesoło, że niedługo przejdzie on innymi zapachami.
Zawiązała go starannie i podeszła do stołu.
Postanowiła zacząć od naj prostszych kształtów, przyniosła więc z kuchni
trochę owoców, żeby służyły jako modele. Tak się zapamiętała w swojej pracy,
że zupełnie straciła poczucie czasu i rzeczywistości. W pewnym momencie
dotarło do niej, iż ktoś ją woła i to chyba od dłuższego czasu. Musiała minąć
jeszcze chwila, żeby uprzytomniła sobie, że to głos jej ojca. · - Jestem na górze,
w pracowni! - odkrzyknęła.
Słysząc na schodach pośpieszne kroki, wytarła dłonie ściereczką. Gdy
odwróciła się dą drzwi, na jej twarzy widniały zarazem obawa i ożywienie.
- Myślałem, że umrę na serce - powiedział z wyrzutem Grant. - Wołam i
wołam, a nikt się nie odzywa. Co tutaj tobisz?
- Pracuję - wyjaśniła, jednak po ciszy, jaka nagle zapadła, zrozumiała, że
ojciec już się zorientował.
W najwyższym napięciu czekała na jego reakcję· .
- No i co myślisz? - spytała w końcu.
- Ja... Czekaj, mowę mi odjęło - wyznał z osłupieniem. - Jak... Kiedy... -
roześmiał się, podszedł szybko do córki i uścisnął ją z całej siły. - Dziecko,
jesteś fantastyczna! Jestem dumny z ciebie - powiedział z uczuciem.
- Dobrze, ale co o tym sądzisz? - powtórzyła niecierpliwie.
- Jeśli pytasz, czy da się odróżnić jabłko od gruszki, to zapewniam cię, że
z łatwością. Nawet widzę, iż to, nad czym w tej chwili pracujesz, ma
przedstawiać winogrona - uśmiechnął się. - I żeby to odgadnąć, wcale nie
potrzebowałem patrzeć na poplamione gliną prawdziwe owoce, które leżą na
tacy.
- Mówisz szczerze? Słowo?
- Słowo - zapewnił zdecydowanie. - A teraz powiedz mi, jak na to
wpadłaś. Nigdy nie wspomniałaś ani słowem, że zamierzasz robić coś takiego.
Skąd to wszystko masz?
- Bay podsunął mi ten pomysł parę dni temu. Najpierw odmówiłam, ale
chyba tamtej chwili zaczęłam się świadomie nad tym zastanawiać. Dziś rano
zadzwoniłam do Sama, pamiętasz; prowadzi sklep dla plastyków. Nie musiałam
nigdzie chodzić, dostarczono mi to do domu.
- Dziś rano? Dziecko, ty pracowałaś tu przez cały dzień? Musisz być
wykończona!
- Wykończona? - zwróciła ku niemu rozpromienioną twarz. - Nie, tatku,
ja czuję, że żyję. Pierwszy raz od bardzo dawna.
Przez chwilę panowała cisza.
- Tym niemniej skończ już na dzisiaj. Nie ma sensu tak się
przepracowywać. Posprzątaj tu trochę, a ja tymczasem przygotuję jakiś obiad,
bo moja córka zupełnie o tym zapomniała - powiedział przekornie.
- No, dobrze - poddała się.
Przez całą resztę tygodnia Sabrina spędzała każdą wolną chwilę w
pracowni. Niezwykle rzadko była zadowolona z efektów, jednak próbowała
wytrwale. Ojciec powtarzał, że przecież nie można na samym początku odnosić
sukcesów, ale Sabrina stawiała sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
Była perfekcjonistką, dlatego też niszczyła każdą pracę, która nie
zaspokajała jej wymagań i zaczynała od nowa.
W niedzielę rano Grant wreszcie się zbuntował.
- Sabrino, zlituj się. Nawet Stwórca musiał siódmego dnia odpocząć!
Już przybrała buntowniczy wyraz twarzy, gdy dotarło do niej, że ojciec
ma rację. Palce ją świerzbiały, by znów ująć posłuszny materiał i nadawać mu
pożądany ksztah, jednak rozsądek przeważył.
- Muszę zrobić parę rzeczy na łódce. Może pojechałabyś ze mną? -
zaproponował ojciec. - Debora jest bez reszty zajęta gotowaniem. Jak cię znam,
to gdy tylko spuszczę cię z oka, znowu się tu wślizgniesz.
- W cale tak nie zrobię - roześmiała się.
- Nie źrobisz? Na pewno? Nic z tego, zabieram cię ze sobą.
- No wiesz, jesteś okropny! Nie ufasz własnej córce! - zawołała z
udawanym oburzeniem. - Cóż, skoro tak, to rzeczywiście nie mam wyjścia i
pojadę z tobą.
- Ubierz się ciepło, bo mocno dzisiaj wieje. Tylko niech to nie będzie nic
zanadto wyjściowego. Zamierzam cię zatrudnić do pracy pod pokładem.
- Ach, tak. Wiedziałam, że masz jakiś cel w zabraniu mnie ze sobą. -
Sabrina pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Chyba nie sądziłaś, że zależy mi na twoim towarzystwie, a nie na twoich
rękach? - roześmiał się i zszedł na dół.
Wiatr okazał się rzeczywiście dość przejmujący, ale w kabinie Sabrina nie
czuła jego zimnych podmuchów.
Wkrótce jednak pożałowała tego, gdy po raz kolejny ocierała
przednimieniem spocone czoło. Jej jedwabiste ciemne włosy były zupełnie
wilgotne i pozlepiane.
Z podciągniętymi rękawami szorowała szafki i. zlewozmywak. Gruby
sweter gryzł ją w szyję i przeszkadzał okropnie, ale chwilowo nic na to nie
mogła poradzić, gdyż ręce miała brudne już niemal po łokcie. Gdy wreszcie
skończyła, postanowiła, że zawoła ojca na kawę. Chociaż on się chyba zbytnio
nie przepracowywał, gdyż od dłuższego czasu z pokładu dobiegała ożywiona
rozmowa kilku osób.
Sabrina zastanowiła się, czy nie powinna zaparzyć więcej kawy i
zaproponować jej wszystkim. Tak, to był dobry pomysł. Gdy opłukiwała zlew,
usłyszała, że ktoś schodzi na dół.
- Tato, chcę zrobić kawę. Może twoi znajomi też by się napili, co o tym
sądzisz?
- Myślę, że to świetny pomysł.
- Bay! Wróciłeś! - Zaskoczona, nie zdążyła powstrzymać radosnego
okrzyku.
- Tak, wczoraj wieczorem. Podejrzewałem, że znowu pojawisz się w
niedzielę w porcie, ale nie wpadłbym na to, iż ojciec zatrudni cię w charakterze
galernika, który odwala naj cięższą robotę.
Uśmiechnęła się.
- Udał ci się wyjazd?
- Owszem, załatwiłem parę spraw. Przy okazji przypadkowo natknąłem
się na kogoś, kogo dawno nie widziałem. Rozmawia właśnie z twoim ojcem.
Chcesz go poznać?
Sabrina poczuła nagłą ulgę, gdyż była prawie pewna, iż Bay mówi o
jakiejś kobiecie. Miała nadzieję, że wyraz jej twarzy nie zdradził tych obaw.
Nie chciała, by Bay myślał, iż jest zazdrosna. Byli przecież tylko przyjaciółmi.
- Zaraz przyjdę. Zaparzę tylko kawę, przyniosę też cukier i śmietankę w
proszku. Możesz wziąć ze sobą kubki? Stoją w szafce.
Po paru minutach ostrożnie wyszła na pokład, a wiatr przyjemnie zaczął
chłodzić jej twarz.
-Pozwól, że ja to wezmę - ojciec zabrał jej dzbanek i dwie puszki. -To jest
Sabrina Lane - przedstawił Bay. - A to mój stary przyjaciel, doktor Joe
Browning.
- Tylko nie stary, dobrze? - odezwał sięjowialny męski głos, a po chwili
Sabrina poczuła silny uścisk dłoni. - Proszę mi mówić po prostu Joe, tak jak
moi pacjenci.
- Miło mi - powiedziała z rezerwą. Od czasu wypadku żywiła do lekarzy
niechęć. Nie dlatego, że ją źle traktowali, po prostu przypominali jej, przez co
przeszła.
-Pani ojciec zdradził mi, że nie widzi pani zaledwie od kilku miesięcy. Jak
na tak krótki okres, widzę, iż radzi pani sobie nadspodziewanie dobrze.
- A mam jakieś wyjście? - spytała nieco uszczypliwie.
-Owszem. Zawsze może pani zacząć sobie radzić źle.
Ta nonsensowna uwaga spowodowała, że Sabrina uśmiechnęła się mimo
woli. Ten lekarz wydawał się inny niż pozostali.
-Początkowo wpadałam na wszystko i wszystkich - wyznała. .
- Używa pani laski, czy też ma może specjalnego psa? -Nawet nie czekał
na odpowiedź, tylko ciągnął dalej. -Słyszałem, że teraz tresuje się w tym celu
nie tylko owczarki, ale również inne rasy. Czy wyobraża sobie pani takiego
wychuchanego pudelka z czerwoną kokardką prowadzącego jakąś niewidomą
osobę? Oczywiście nie kwestionuję wrodzonej inteligencji pudli, ale
wyglądałoby to raczej niepoważnie.
Sabrina roześmiała się głośno, gdyż oczami wyobraźni ujrzała' opisywaną
scenę. Jej niechęć zniknęła zupełnie i dalsza rozmowa potoczyła się już w
przyja~ej atmosferze. Doktor Joe mówił za trzech, a jego pogodny nastrój
udzielił się wszystkim.
Niepostrzeżenie zeszło na temat wypadku Sabriny i przyczyn jej
kalectwa. Nagle coś jej przyszło na myś.
-Chwileczkę - przerwała lekarzowi w pół zdania.
- Jakim pan jest lekarzem, jeśli wolno. spytać?
- Bardzo dobrym - obrócił jej pytanie w żart. - Chirurgiem, jeśli chce pani
wiedzieć.
- Ajakiej specializacji? - Nagle podniosła rękę. - Nie, niech sama zgadnę.
Pan się specjalizuje w chirurgii oczu.
- Zgadza się. Widać, że jest pani spostrzegawczą osobą - odparł Joe
Browning bez śladu zakłopotania.
- I pan zadawał mi te wszystkie pytania celowo? - spytała oskarżycielsko.
- Tak - potwierdził spokojnie.
Nie posiadając się z oburzenia, Sabrina zwróciła się w stronę Baya.
- Specjalnie to wszystko zaaranżowałeś, prawda? I ty też musiałeś maczać
w tym palce, tato.
- Przyznaję, to był mój pomysł, żeby ukryć przed tobą. powód wizyty
pana doktora - wyjaśnił ojciec. -Chciałem ci zaoszczędzić stresów.
- A ty specjalnie wymyśliłeś bajeczkę o starym znajomym, co, Bay?
- Nie, to akurat prawda - wtrącił lekarz. - Znamy się od dawna i
rzeczywiście zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy w Lo,s Angeles.
Przez ostatnie lata mieszkałem na Wschodnim Wybrzeżu i dopiero co się
przeprowadziłem, więc Bay nie mógł o tym wiedzieć. Znając moją specjalność,
w pewnym momencie wspomniał o pani.
- Przepraszam cię, Sabrino - odezwał się cicho główny winowajca. -
Zdawałem sobie sprawę z tego, że będziesz zła, gdy domyślisz się prawdy.
- W takim razie, czemu próbowałeś mnie oszukać?
- Po pierwsze, chciałem uszanować życzenie twojego ojca. Po drugie,
zawsze istniała możliwość, że się jednak nie zorientujesz w prawdziwym celu
rozmowy. Gdyby Joe doszedł do wniosku, iż nie ma nadziei na przywrócenie ci
wzroku, nikt by ci nigdy nie zdradził, że badał cię jeszcze jeden lekarz.
Zamierzaliśmy zaoszczędzić ci rozczarowama.
- I do jakiego wniosku pan doszedł, doktorze? - uniosła dumnie głowę.
Przyjęła taką postawę, by nie zdradzić swojej reakcji, gdy usłyszy opinię
lekarza.
- Wolałbym przeprowadzić parę badań, zanim udzielę ostatecznej
odpowiedzi - odpowiedział uczciwie. - Podejrzewam jednak, że nie ma pani
więcej niż kilka procent szans, iż da się to wyleczyć chirurgicznie.
- Kilku specjalistów zapewniło, że nie mam żadnych szans. Czemu pan
sądzi, iż możha mi pomóc? - zaatakowała Sabrina.
- Nie wiem, czy można. Ale nie wiem również, czy nie można. Czasami
zdarza się, że naturalna zdolność organizmu do samouzdrawiania stopniowo
polepsza stan pacjenta. Uszkodzenia, które nie były możliwe do zoperowania
bezpośrednio po wypadku, dają się naprawić ·parę miesięcy później.
- Rozumiem. Sądzi pan, że tak właśnie stało się w moim przypadku? -
spytała dość cierpkim tonem Sabrina.
- Nie wiem, ale uważam, iż nie należy lekceważyć żadnej możliwości.
Musiałbym skierować panią do szpitala i przeprowadzić testy. Proszę jednak nie
robić sobie zbyt wiele nadziei. Pani szanse na odzyskanie wzroku są bardzo
nikłe. Prawie żadne. Decyzja należy do pani.
Nawet słodki zapach róż przyniesionych przez ojca nie był w stanie
zagłuszyć charakterystycznej szpitalnej woni.
Zza drzwi dobiegały ściszone głosy pielęgniarek, słychać też było miarowy
oddech pacjentki, z którą Sabrina dzieliła pokój.
Godziny wizyt już się skończyły, wszędzie panowała cisza. Pogrążony w
wiecznej czerni świat Sabriny dzisiejszej nocy wydawał się jeszcze
ciemniejszy. Czuła się niezwykle samotna i bezbronna. Miała wrażenie, że
czeka nie na badania, lecz na proces, na którym zapadnie ostateczny wyrok.
Smukłe palce zacisnęły się w pięść. To wszystko przez tego przeklętego
Camerona! Już zdążyła się pogodzić ze swoją ślepotą, przestała żalić się na
niesprawiedliwość losu i zaczęła żyć na nowo. Po co to wszystko niszczyć
fałszywą nadzieją?
Skoro już Bay wpakował ją do tego szpitala, to przynajmniej mógł się
pofatygować osobiście, ale nie, przesłał tylko pozdrowienia przez doktora Joe. .
Broda Sabriny zaczęła podejrzanie drżeć. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak
się boi. Wiedziała, że jeszcze chwila, a załamie się zupełnie i zacznie płakać.
Zawsze udawała przed ludźmi mocną i twardą, teraz jednak było jej zupełnie
wszystko jedno.
Poczuła przeciąg i zorientowała się, iż ktoś otworzył drzwi. Intuicja
podpowiedziała jej, że to nie pielęgniarka zbliża się do jej łóżka. Korzenny
zapach potwierdził to przypuszczenie.
- Nie śpisz? - spytał łagodnie Bay.
- Nie - szepnęła, siadając na łóżku. - Co ty tu robisz?
Odwiedziny już się skończyły.
- No to co? Jak mnie tu znajdą, to wyjdę- słychać było, że się uśmiecha. -
- Jak się czujesz?
- Świetnie - skłamała. Poczuła, że Bay przysiada na brzegu łóżka. -
Doktor Joe mówił, iż idziesz na przyjęcie, o ile dobrze pamiętam.
- Poszedłem, ale wymknąłem się szybko, żeby zobaczyć się z tobą. Nie
przeszkadza ci to?
- Mnie nie. Nie wiem tylko, co na to kobieta, z którą poszedłeś - odcięła
się.
- Dlaczego myślisz, że byłem tam z kimś?
- Ponieważ nie podejrzewam cię, żebyś używał frimcuskich perfum
razem z wodą po goleniu. - Kurczowo zacisnęła dłonie na kołdrze. Wkładała
ogromny wysiłek w to, by rozmawiać z nim lekko i żartobliwie. Nie chciała, by
Bayodgadł jej nastrój.
- Prawdziwy z ciebie Sherlock Holmes - zakpił lekko.
- To proste, drogi Watsonie - wzruszła ramionami. W dodatku byłeś na
przyjęciu, więc chyba jest oczywiste, że nie marnowałeś czasu i starałeś się
oczarować jakąś samotną, atrakcyjną kobietę· - Tu się mylisz.
- Niby czemu? - spytała drwiąco.
- Ponieważ już od kilku tygodni próbuję oczarować pewną samotną
kobietę. Jest niewidoma i niewiarygodnie atrakcyjna.
Poczuła, że coś ją ściska w gardle.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
Ciepła, silna dłoń łagodnie przykryła jej palce i delikatnie rozluźniła ich
kurczowy uchwyt.
- Sabrino, twoje ręce są zimne jak lód. Co się dzieje? - spytał z
niepokojem. Znów przebiegł ją mimowolny dreszcz. Poddała się więc i
wyszeptała z trudem.
- Boję się... Boję się jutrzejszych testów.
Bay milczał przez chwilę. Potem przesiadł się bliżej, objął Sabrinę
ramieniem i przytulił do siebie.
- Zastanówmy się - mruknął półgłosem. - Istnieją tylko dwie możliwości.
Jedna to ta, że boisz się, iż odzyskasz wzrok, a druga to ta, że nie istnieje na to,
nawet najmniej sza szansa. Zgadza się?
Sabrina bez słowa skinęła głową. Miarowe bicie jego serca tuż przY jej
uchu i uspokajający uścisk mocnych ramion przynosiły ulgę.
- Niemożliwe, żebyś obawiała się odzyskania wzroku - ciągnął. -
Skakałabyś do góry z radości, a my razem z tobą. Zostaje więc tylko druga
możliwość.,
- Ja... - odezwała się z wahaniem. - Widzisz, w jakiś sposób
zaakceptowałam fakt, że nie widzę. Czy wspominałam ci, iż zaczęłam rzeźbić?
Och, taki ze mnie tchórz - westchnęła. - Żałuję, że zgodziłam się na
przeprowadzenie tych badań. Żałuję, iż pojechałeś do Los Angeles i spotkałeś
doktora Joe. Nie chcę znów przechodzić przez to piekło. Czy wiesz, jak trudno
będzie mi znów pogodzić się z wyrokiem, że będę niewidoma do końca życia?
- Gdzie jest ta dzielna dziewczyna, którą znam? - skarcił ją łagodnie. -
Nie jesteś tchórzem. Tchórz. Nie zdecydowałby się pójść znowu do szpitala,
żeby sprawdzić choć najmniejszą szansę. Jeśli wyniki okażą się negatywne,
wiem, że nie pogrążysz się w czarnej rozpaczy. Uniesiesz dumnie głowę i
powiesz, iż zawsze trzeba walczyć dó końca. - Sabrina wyczuła, że Bay się
uśmiecha. - Pozwól, że powtórzę pewien banał. Masz wszystko do zyskania i
nic do stracenia.
- Też sobie to powtarzam.
- Chodzi o to, by przestać sobie powtarzać, a zacząć w to wierzyć -
wyjaśnił i przytulił ją mocniej.
Siedzieli tak jeszcze przez jakiś czas, a emanująca z mężczyzny siła i
pewność zdawała się stopniowo ogarniać również Sabrinę. Wszystkie jej obawy
stopniowo bladły i znikały.
- Teraz już lepiej? - spytał w końcu Bay.
- Tak - skinęła lekko głową.
- W takim razie pójdę, zanim wpadnie tu pielęgniarka i zupełnie opacznie
zrozumie, co tu się dzieje - powiedział nieco figlarnym tonem.
Niezwykle delikatnie położył Sabrinę na łóżku i p'rzykrył ją starannie aż
pod brodę. Gdy chciał się wyprostować, dziewczyna zdążyła chwycić go za
ramię.
- Dziękuję, że przyszedłeś - szepnęła przez ściśnięte' gardło.
- Nie dziękuj mi za to, co sam chciałem zrobić - pochylił się i zmysłowo
musnął wargami jej usta. - Dobranoc, Sabrino. Przyjdę niebawem.
- Dobranoc, Bay.
Ciche kroki oddaliły się, drzwi skrzypnęły, a potem zamknęły się·
Czekanie na wyniki dłużyło się w nieskończoność.
Trwające przez dwa dni badania już się zakończyły, pozostało więc tylko
uzbroić się w cierpliwość. Doktor Joe mógł przyjść w każdej chwili. Sabrina
siedziała na szpitalnym łóżku niczym na rozżarzonych węglach, jej ojciec
nerwowo spacerował od drzwi do okna i z powrotem. Nagle,niemal w pół
kroku, zamarł, a po chwili gwahownie odwrócił się w kierunku wejścia.
- Dzień dobry państwu - rozległ się tubalny głos lekarza. - Co za okropna
pogoda! Chociaż mieszkańcy San Francisco, są już chyba' przyzwyczajeni do
ciągłych mgieł?
- Dzień dobry, doktorze - odpowiedziała Sabrina, lecz Grant zlekceważył
wszelkie uprzejmości.
- Czy zna pan wyniki badań? - spytał niecierpliwie.
- Tak.
Nagle Sabrina poczuła na karku jakby ukłucia drobnych szpileczek.
- Bay? - odezwała się niepewnie.
- Witaj, Sabrino - odparł cicho niski głos.
- Coś takiego! Czyżby moja pacjentka przejawiała zdolności
telepatyczne? - zdumiał się lekarz, - Raczej znakomity węch. Podejrzewam, że
rozpoznała zapach mojej wody po goleniu.
Sabrina nie wyprowadziła go z błędu. Właściwie sama nie była do końca
pewna, skąd wiedziała o jego obecności.
Może rzeczywiście podświadomie wyczuła delikatną znajomą woń?
- Cóż, wróćmy do sedna sprawy - powiedział zdeterminowanym głosem
doktor Joe. - Przeanalizowałem wyniki dwukrotnie.
- No i? - ponaglił Grant, gdy tamten zamil~ł na chwilę.
- Panie Lane, zdawaliśmy sobie wszyscy sprawę z tego, że szanse są wręcz
znikome. - Niewesoły głos doktora pozwolił Sabrinie zebrać siły i przygotować
się na cios.
- Okazało się, że w ogóle nie istnieją. Nic nie można zrobić. Bardzo mi
przykro, iż musieli państwo przejść przez to ponownie.
Ojciec milczał i dopiero teraz Sabrina zorientowała się, jak bardzo musiał
liczyć na to, że jednak zdarzy się cud.
Ona również żywiła taką nadzieję, jednak nie była tak zdruzgotana tym
wyrokiem, jak za każdym poprzednim razem. Zdobyła się na nikły uśmiech.
- Musieliśmy wykorzystać nawet najmniejszą szansę - uśmiechnęła się
szerzej, gdy przypomniała sobie słowa Baya. Uniosła dumnie głowę. - Zawsze
trzeba walczyć do końca, doktorze.
Lekarz podszedł do niej i ujął jej dłonie w swoje.
- Dziękuję, Sabrino.
Gdy żegnał się z jej ojcem, usłyszała, że Bay podchodzi bliżej do łóżka.
Czuła na sobie jego uważny wzrok.
- Dobrze się czujesz? - spytał półgłosem.
- Tak - szepnęła i nagle zrozumiała, że to nie czcze przechwałki, lecz
prawda.
- Wiedziałem, że dumna, niewidoma królowa przetrzyma wszystko.
- Z twoją pomocą, tak - odparła.
- Twoja wewnętrzna moc nie jest w najmmeJszym stopniu moją zasługą -
zaprotestował Bay. - Ale pokłócimy się na ten temat kiedy indziej. Na przykład
w sobotę wieczorem.
- W sobotę wieczorem? - powtórzyła.
- Moglibyśmy pójść gdzieś na obiad. Wpadnę po ciebie koło siódmej.
Na chwilę straciła mowę· - To zaproszenie czy rozkaz? - spytała
zmienionym głosem.
- To zależy od twojej odpowiedzi.
- Będzie mi niezwykle przyjemnie zjeść obiad w pańskim towarzystWie,
panie Cameron – odrzekła z przesadną powagą i łaskawym, iście· królewskim
skinieniem głowy.
Nawet więcej, niż przyjemnie, pomyślała. Odkryła właśnie, że już się
tego sobotniego wieczora nie może doczekać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sabrina powoli zeszła ze schodów, z niepewnąminą sprawdzając, czy kok
na czubku głowy trzyma się tak, jak powinien. Między jej brwiami pojawiła się
pionowa zmarszczka. Niezdecydowanie podeszła do drzwi jadalni, skąd
dobiegały głosy ojca i jego narzeczonej.
- Debora, czy mogłabym cię prosić na moment?
- Oczywiście -lekkie kroki zbliżyły się szybko. - O co chodzi?
- Czy to nie jest zanadto strojne?
- Nie, nie sądzę - odparła z namysłem Debora. - Bay zabiera cię na
kolację, prawda?
- Niezupełnie - wyjaśniła Sabrina: - Nie idziemy do restauracji. Tak jak
ostatnio, zamierzamy kupić coś przy promenadzie i urządzić sobie piknik. -
Nerwowo dotknęła beżowych spodni z ciemnobrązowymi ozdobnymi szwami.
Włożyła też bluzkę od kompletu, prostą, wtym samym odcieniu ciemnego
brązu. Całości dopełniał złoty naszyjnik i przewieszony przez ramię
czekoladowy żakiet. - Może powinnam wybrać coś prostszego?
- Chyba nie - zdecydowała po chwil-i,Debora. - To, że nie idziesz do
eleganckiej restauracji, nie oznacza, iż masz wyglądać byle jak. Ten komplet
jest tak pomyślany, że pasuje na każdą okazję, zależnie od dodatków. No, może
z wyjątkiem wieczoru w operze.
- To dobrze - Sabrina odetchnęła z ulgą. Niezwykle trudno było jej
oceniać swój wygląd jedynie na podstawie wspomnień. Naraz usłyszała
dzwonek domofonu. - To na pewno Bay.
- Nie zapomnij torebki, leży na stole - przypomniała Debora. - Powiem
mu, że już schodzisz.
Sabrina wzięła torebkę, sięgnęła do stojaka po laskę z kości słoniowej i
niemal sfrunęła na dół. I Bay wziął ją pod rękę i zaprowadził do samochodu.
- Miałem nadzieję, że włożysz tę nową sukienkę.
Roześmiała się.
- Żartujesz! Na piknik?
- Piknik? - powtórzył. - Przecież zabieram Cię na obiad, nie pamiętasz? , -
- Ale... - przystanęła gwałtownie.
- Ale co? - spytał cierpliwie.
- Wiesz doskonale, że nie jadam w miejscach publicznych - powiedziała
dobitnie, dodatkowo akcentując każde słowo uderzeniem laski w chodnik.
- Doskonale pamiętam wszystko, co, kiedykolwiek mówiłaś. - Bay objął
ją mocno ramieniem i nie zważając na opór, zaprowadził do samochodu.
Pomógł Sabrinie wsiąść i zamknął za nią drzwi. 'Chciała je otworzyć,
okazało się jednak, że zostały zablokowane. Bay jlsiadł na swoim miejscu,
przytrzymał szukającą zamka dłoń i uruchomił samochód.
- W ogóle nie zwracasz na mnie uwagi - powiedziała z wyrzutem Sabrina.
- Nie mogę jednocześnie skupiać się na tobie i na prowadzeniu - padła
logiczna odpowiedź. - Jedziemy do uroczej włoskiej restauracyjki. Z zewnątrz
nie wygląda może zbyt zachęcająco, za to jedzenie mają tam wyśmienite.
- Może ty jedziesz, ja nie. .
-Sabrino, nie możesz przez całe życie unikać wielu rzeczy tylko dlatego,
że czasem może ci się coś nie udać - poważny ton jego głosu zdradzał, że
cierpliwość Baya powoli zaczyna się wyczerpywać.
- W takim razie będziesz dość głupio wyglądał, ciągnąc mnie na siłę do
tej restauracji - powiedziała słodko.
-Chyba nie liczysz na to, że tego nie zrobię? Jeśli nie wejdziesz tam
dobrowolnie, nie zawaham się ani przez moment - oznajmił twardo.
Sabrina zrozumiała, iż on nie żartuje. Nie ma szans, żeby zmienił zdanie
pod wpływem jej oporu. Postanowił, że zabierze ją do restauracji i wykona
swój zamysł, nieważne w jaki sposób.
- Jesteś tyran i brutal! - syknęła ze złością· - Nie mam pojęcia, czemu
zgodziłam się, żeby wyjść z tobą dziś wieczorem. Mogłam się domyślać, że
znów będziesz próbował mnie do czegoś zmuszać.
-Uważaj, co mówisz - ostrzegł z lekką drwiną. - Mogę zmienić zdanie,
zabrać cię do chińskiej restauracji i włożyć ci pałeczki do ręki. Wątpię, czy byś
się najadła.
Zaciśnięte usta Sabriny drgnęły podejrzanie. Poczucie humoru okazało się
silniejsze od złości. Zakryła usta dłonią, by ukryć uśmiech. Kiedy jeszcze
widziała, wszelkie próby używania pałeczek nie wychodziły jej najlepiej. A
teraz? Sama myśl o tym była niedorzeczna.
-Widzę ten uśmiech - stwierdził pogodnie Bay. I z nim jest ci znacznie
bardziej do twarzy. Cieszę się, bo umówiłem się z miłą dziewczyną: a
tymczasem obok mnie siedziała uparta koza. Aha, i przestań się przejmować
tym, że możesz coś rozlać lub upuścić. Każdemu się to od czasu do czasu
zdarza, nawet wtedy, gdy ma sokoli wzrok.
- Dlaczego nigdy nie mogę z tobą wygrać? - westchnęła z rozbawieniem.
- Ponieważ, moja niewidoma królowo, wiesz, że zawsze mam rację.
Ku swemu ogromnemu zdurnieniu Sabrina nie uczyniła żadnej z rzeczy,
których się tak bardzo obawiała. Niczego nie przewróciła ani nie rozsypała,
wszystko poszło idealnie. Bay co prawda straszył, że zamówi dla niej spaghetti,
jednak w końcu zamiast tego przyniesiono jej wspaniałe lasagne.
Podczas deseru swobodnie oparła się na krześle, trzymając wszakże dłoń
przy filiżance z kawą, by nie zapomnieć, w którym miejscu stoi. Mimowolnie
westchnęła z ulgą i zadowoleniem.
- Co to westchnienie miało znaczyć? - zainteresował się Bay.
- To był bardzo miły obiad - wyznała. - Dziękuję, że zmusiłeś mnie do
przyjścia tutaj.
- Raczej namówiłem - poprawił z uśmiechem w głosie.
- Dobrze, namówiłeś - zgodziła się pogodnie.
- Nie wygląda na to, żebyś cierpiała na depresję z powodu złych wyników
badań. - W pozornie lekkim tonie dało się wyczuć powagę.
- Oczywiście wolałabym, aby były pozytywne - Sabrina lekko wzruszyła
ramionami. - Ale nie przejęłam się tym aż tak bardzo. Częściowo dzięki
twojemu wsparciu, a częściowo dzięki temu, że znów pracuję. Mam na myśli
twórczość artystyczną. Gdy tym razem szłam do szpitala, moje życie nie było
już pozbawione sensu. Przedtem nie widziałam przed sobą żadnej przyszłości,
jedynie pustkę i ciemność, dlatego negatywne opinie kolejnych specjalistów
załamywały mnie zupełnie. Teraz jest inaczej. Mam swój cel.
- Mówisz o rzeźbieniu w glinie, prawda? Kiedy pokażesz mi to, co
zrobiłaś do tej pory?
- Kiedy znajdę w sobie dość siły, by znieść krytykę - uśmiechnęła się
niewesoło.
- Sądzisz, że skrytykuję twoje prace?
- Nie podejrzewam, iż zastosujesz wobec mnie taryfę ulgową ze względu
na moje kalectwo – postawiła sprawę Jasno.
-A ja podejrzewam, że żadna opinia nie wpłynie na twoją własną ocenę
tej pracy - zareplikował. - Nawet gdybym cię chwalił pod niebiosa, to i tak nie
spoczniesz na laurach.
-Nie mogłabym. Widzisz, nie chcę być tylko tak zwaną zdolną artystką -
wyznała z żarem w głosie. - Chcę być naprawdę wielką i tylko o to mi chodzi.
Tylko jako sławna rzeźbiarka będę mogła żyć.z mojej pracy.
- A to jest dla ciebie niezwykle istotne, prawda?
-Tak, ale nawet nie ze względu na ambicję czy pragnienie bycia
niezależną - wyjawiła szczerze. - Nie chcę być ciężarem dla ojca. Wiem, że on
tak nie myśli, ale tym niemniej to przez mój wypadek dotąd nie poślubił
Debory. Kiedy zapewnię sobie godziwe dochody, przekonam go, że mogę
mieszkać i radzić sobie sama, bez niczyjej pomocy.
-Masz jeszcze inne wyjście. Możesz wyjść za mąż. To świetny powód do
opuszczenia domu - podpowiedział Bay.
- Niezły pomysł, ale nierealny z dwóch powodów - Sabrina roześmiała
się, nie biorąc jego sugestii poważnie.
- Z jakich?
-Po pierwsze, nie jestem w nikim zakochana, a nie zamierzam brać ślubu
tylko po to, by uciec z domu. To głupie i dziecinne, nie sądzisz?
- A drugi powód?
- Drugi jest jeszcze ważniejszy. Musiałby istnieć ktoś, kto chciałby mnie
poślubić - z powątpiewaniem potrząsnęła głową.
- Uważasz, że to mało prawdopodobne? - zdziwił się.
- Chyba że ten ktoś byłby niespełna rozumu – zaśmiała. się znowu. Cały
ten pomysł wydawał jej się zupełnie absurdalny.
- Hm, zawsze uważałem, iż mam po kolei w głowie. Rozumiem, że w
takim razie nie traktowałabyś mnie jak ewentualnego kandydata?
Sabrina czuła na twarzy jego badawczy wzrok. Pomyślała, iż rozmowa
zeszła na dość niezręczny temat.
- Oczywiście, że nie - zapewniła zdecydowanie.
- To chyba załatwia sprawę.
Jego nonszalancki ton jakoś dziwnie nie pasował do oczekiwań Sabriny.
Intuicja podpowiadała jej, że Bay z jakichś powodów był bardzo
zainteresowany jej odpowiedzią· Czyżby podejrzewał, że chce się za niego
wydać ze względu na jego zamożność?
W ciągu następnych trzech tygodni kilKakrotnie jeszcze wychodzili na
obiad lub kolację. Bay wybierał mniej znane i uczęszczane miejsca, w których
jednak serwowano znakomite jedzenie.
Sabrina poczuła się źle jedynie raz, gdy jacyś znajomi Baya zatrzymali
się na chwilę przy ich stole. Od razu odgadła ich zaskoczenie, gdy ujrzeli
stojącą obok niej białą laskę· Nie wypowiedziane pytanie wisiało w powietrzu:
Czemu Cameron pokazuje się z niewidomą dziewczyną?
Przedtem Sabńna głowiła się nad tym również, lecz od jakiegoś czasu
przestało jej się to wydawać istotne. Cieszyła się jego towarzystwem bez
zgłębiania przyczyn Jego postępowania. Na dobrą sprawę wcale nie chciała ich
znać.
Obawiała się, że mogły nim kierować litość i współczucIe. Nie zniosłaby
niczyjej litośpi. Zwłaszcza Baya. Uważnie wygładziła ramię wyrzeźbionej w
glinie postaci. Poczuła nawet pewną dumę, gdy jej palce przesuwały się po
zgrabnej figurce baletnicy, uchwyconej w trakcie wykonywania piruetu.
Naprawdę udało jej się zmatenahzować wizję, którą ujrzała w swoim umyśle. Z
każdym kolejnym tygodniem nabierała coraz większej zręczności i pewności
ruchów. Stopniowo liczba udanych prac zaczęła przeważać nad liczbą
niepowodzeń.
Na schodach rozległy się kroki. Odsunęła się od rzeźby, próbując ukryć
poczucie zadowolenia, jednak na jej ustach błąkał się triumfalny uśmiech.
Wytarła dłonie i odwróciła się·
- Wejdź, tato - zawołała, gdy kroki ucichły przed drzwiami. Wbrew
wszelkim wysiłkom, w jej głosie brzmiała radość i entuzjazm. - Właśnie
skończyłam trzecią. Chodź i zobacz.
Naraz przechyliła głowę, koncentrując się na osobie, która weszła do
pracowni. Wiedziała intuicyjnie, że to me ojciec, ale Bay.
- Co ty tu robisz? - spytała zaskoczona. -. Mlałes przyjść dopiero po
siódmej. Nie może być przecież aż tak późno.
-Masz rację, jest dopiero popołudnie. Skoro sama me chciałaś mnie
zaprosić, żebym obejrzał twoje dzieła, namówiłem twego ojca, żeby nie wołał
cię na dół, tylko pozwolił mi przyjść tutaj.
Na wpół śwjadomie Sabrina zasłoniła sobą statuetki. Jak dotąd tylko
ojciec i Debora widzieli rezultaty jej wielogodzinnej, wytężonej pracy. Nie była
jeszcze gotowa, by pozwolić oglądać je komuś innemu.
- Ale to nie wyjaśnia, co tu robisz o tej porze - starała się zmienić temat.
- Rzeczywiście, nie przyszedłem tu po to, by podstępnie wedrzeć się do
tego świętego miejsca. Obawiam się, że muszę odwołać naszą dzisiejszą
kolację. Przepraszam cię.
- Nie ma sprawy - wzruszyła ramionami. Nie miała najmniejszego
zamiaru zdradzić, jak bardzo cieszyła się na ten wieczór. Nie chciała tego
przyznać nawet sama przed sobą. To przecież nie miało żadnej przyszłości.
- Nie wiem, czy mam czuć się zadowolony, czy obrażony faktem, że
przyjęłaś to tak obojętnie. - W niskim głosie pobrzmiewało lekkie zdziwienie. -
Mogłabyś okazać choć odrobinę rozczarowania.
- Oczywiście, że byłoby mi IIiiło spędzić z tobą wieczór. - Duma
spowodowała, iż wygłosiła to swobodnie, prawie nonszalancko. - Ale
rozumiem, że musisz mieć jakiś poważny powód, żeby odwołać nasze
spotkanie, inaczej byś tego nie zrobił. - Z całej siły starała się utrzymać ów
lekki ton. - Mam nadzieję, że poinformowałeś swoją zazdrosną przyjaciółkę, iż
nie musi mi wydrapywać oczu. W moim wypadku nie jest to konieczne. - Po
raz pierwszy Sabrina żartobliwie skomentowała swoją ułomność.
- Dlaczego sądzisz, iż to przez zazdrosną przyjaciółkę zmieniamy nasze
plany? - spytał niby z rozbawieniem, jednak Sabrina czuła, że Bay wpatruje się
w nią niezwykle intensywnie.
- Widzisz, jakoś nie podejrzewam cię o złożenie ślubów czystości i życie
w celibacie. Raczej wręcz przeciwnie - padła cięta odpowiedź.
- Czemu tak uważasz?
Oczami wyobraźni natychmiast ujrzała niezwykle męską, fascynującą
twarz Baya.- Jak taki atrakcyjny mężczyzna może w ogóle zadawać takie
pytanie?
- Kobieca intuicja - wyjaśniła z uśmiechem.
- Skoro masz o mnie takie zdanie, to jak wytłumaczysz fakt, że nie
starałem się uczynić naszej znajomości bardziej intymną? - wycedził.
- No wiesz! - Roześmiała się, jakby usłyszała coś pozbawionego
najmniejszego sensu. - Przecieijesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Tylko przyjaciółmi? I nic więcej?
- Oczywiście! - Jej czoło przecięła pionowa zmarszczka. Sabrinie wydało
się nagle, że w głosie Baya zabrzmiała jakaś ostrzejsza nuta.
- W takim razie, czemu się nie odsuniesz, żeby pozwolić przyjacielowi
obejrzeć swoje dzieło? Tak się składa, że nie jesteś przezroczysta - podsumował
kpiąco.
Chyba musiała się wtedy przesłyszeć. Bay mówił przecież
najzwyklejszym tonem na świecie. Z wahaniem odeszła na bok, żeby nie
zasłaniać mu widoku. Z jednej strony chciała znać jego opinię, z drugiej zaś nie
była jeszcze pewna, czy jeJ prace osiągnęły wystarczający poziom i czy można
je komuś pokazywać.
- Część moich pierwszych prób znajduje się na tamtym stole w rogu -
wyjaśniła nerwo. - Jak widzisz, nie są najlepsze, ale robię coraz większe
postępy. Teraz pracuję nad sceną baletową. Poszczególne sylwetki tancerek i
tancerzy będą otaczać umieszczoną w środku parę. Na razie skończyłam
dopiero trzecią figurkę.
Przedłużająca się cisza była niemal nie do zniesienia. Sabrina nie mogła
się doczekać jego reakcji, czuła się jak napompowańy do granic wytrzymałości
balonik, który lada moment eksploduje. Nieświadomie błagalnie złożyła dłonie
jak do modlitwy.
- Czy ktoś już widział te prace? - odezwał się wreszcie.
- Mam na myśli twoich przyjaciół artystów.
Przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
- Nie, jedynie tata i Debora.
- Nie jestem profesjonalnym krytykiem, nie znam się na tym - mruknął. -
Potrafię tylko powiedzieć, co mi się podoba, a co nie. Wyznam, że jestem pod
wrażeniem. To naprawdę twoje pierwsze próby?
- Naprawdę - prawie zawołała. - I uważasz, iż są dobre? Ale nie mówisz
tak dlatego, że jestem niewidoma, prawda? - pragnęła ponownie usłyszeć jego
aprobatę.
- Ani razu nie stosowałem wobec ciebie taryfy ulgowej i nie zamierzam
zacząć tego robić teraz – odparł poważnym tonem. - Wiesz, że te prace są
udane. Czuję, iż to wiesz. Teraz powinnaś wezwać profesjonalnego znawcę
sztuki, który obiektywnie i fachowo oceni ich wartość.
- Nie, jeszcze nie teraz. - Rzeczywiście, miała świadomość swych dużych
uzdolnień artystycznych, jednak wciąż nie była gotowa zaprezentować efektów
swoich wysiłków krytykowi sztuki. - Potrzebuję więcej czasu.
- Sabrino, nikt nigdy nie jest w pełni gotowy, by wystawić się na osąd
innych. Zawsze znajdzie się coś, co chcielibyśmy poprawić, co moglibyśmy
wykonać lepiej. W ten sposób można to odwlekać w nieskończoność - łagodnie
zwrócił jej uwagę.
- Jeszcze nie teraz -powtórzyła, nerwowo błądząc palcami po
poplamionym gliną kitlu.
- Papierosa? - podsunął Bay.
- Chętnie - odetchnęła z ulgą.
Gdy poczuła dym, wyciągnęła dłoń, jednak Bay włożył jej papieros
wprost do ust, delikatnie dotykając przy tym palcami jej warg. Przeszył ją
mimowolny dreszcz. Wróciło, wspomnienie pocałunku na jachcie,
powściągliwego, czułego, a zarazem niezwykle kuszącego.
- Na dole jest ciasto i kawa - zaproponowała niepewnie. - Gdybyś miał
ochotę ...
-Niestety, muszę już iść - wpadł jej w słowo. - Przepraszam, lecz tak się
składa, że również przez cały ten tydzień nie będę mógł się z tobą zobaczć. Ale
postaram się zrehabilitować. Mam dwa bilety do opery na następną sobotę. Co
ty na to?
- Brzmi nieźle - uśmiechnęła się· - Zrobię wszystko, by tego spotkania nie
trzeba było odwoływać - uśmiechnął się również. - Aha, przyniosłem ci coś,
żeby cię przeprosić za dzisiejszy wieczór.
- To prezent? - spochmurniała, gdy usłyszała, że Bay wyjmuje coś
szeleszczącego. Położył jej na dłoni wąską długą paczuszkę. Przypominało to
pudełeczko od jubilera.
- Rozpakuj - powiedział z,e śmiechem na widok jej zakłopotanej miny. -
To nic drogiego, nie obawiaj się. Prawdę mówiąc, wcale się nie zdziwię, jak
tym we mnie rzucisz, gdy już się zorientujesz, co ci dałem.
Ciekawość przeważyła i Sabrina odwinęła papier, po czym zdjęła
tekturowe wieczko. Poczuła pod palcami coś na kształt pałeczek do perkusji.
Zwróciła zdziwioną twarz w kierunku Baya.
- Pałeczki do ryżu - wyjaśnił. - Masz parę tygodni, żeby poćwiczyć,
zanim zabiorę cię do restauracji w chińskiej dzielnicy.
Sabrina z największym trudem utrzymała powagę.
- Rozumiem, że powinnam być ci wdzięczna za to, iż mnie lojalnie
ostrzegłeś? - Mimo wszelkich wysiłków w jej głosie pobrzmiewało
rozbawienie.
- Jak najbardziej. ,
- Nawet jeśli będę wytrwale ćwiczyć - powiedziała ze śmiechem, którego
już nie mogła dłużej powstrzymywać - to i tak uda mi się zjeść najwyżej zupę,
gdyż do tego pałeczki nie są potrzebne. Wszystko inne prawdopodobnie
wyląduje na podłodze albo na obrusie.
- Tym niemniej zaryzykuję. A jeśli chodzi o przyszłą sobotę, to sądzę, że
powinnaś skorzystać z okazji i włożyć nową sukienkę.
- To znowu rozkaz? - spytała przekornym tonem.
- A jeśli tak, to co? Posłuchasz go?
- Owszem - skinęła głową, a radosny uśmiech rozpromienił jej twarz.
To, że Bay zaaprobował jej rzeźby, wprawiło ją w cudowny nastrój i
wręcz dodało skrzydeł. Zabrała się do pracy z jeszcze większym zapałem niż
dotąd. Nic dziwnego, że tydzień minął niepostrzeżenie i nadeszła wyczekiwana
sobota.
Sabrina obawiała się trochę wizyty w takim miejscu, jak .opera, dlatego
też zadała sobie wiele trudu, by odpowiednio wyglądać. Poprosiła Deborę o
pomoc przy ułożeniu fryzury i wykonaniu makijażu. Od czasu, gdy znów
zaczęła pracować, ich wzajemne stosmiki znacznie się poprawiły. Obie
wiedziały, że powrót Sabriny do sztuki mógł oznaczać dla niewidomej
dziewczyny niezależność, a dla Debory upragnione szczęście z Grantem.
Narzeczona ojca wspierała więc Sabrinę w jej wysiłkach i już nie wspominała
wyjeździe do ośrodka.
Niepokoje Sabriny rozwiały się zupełnie, gdy Bay szczerze zachwycił się
jej wyglądem. Pomyślała wtedy, że nie weźmie laski i będzie wyglądać jak
zwykła, zdrowa osoba. Jednak Bay wyjął rzeźbioną laskę ze stojaka na parasole
i wręczył jej. Przyjęła, choć z niezadowoleniem. Wiedziała, że zbeształby jąjak
małe dziecko, gdyby wyjawiła swoje myśli. Dlatego zachowała je dla siebie.
W przerwie między aktami wyszli na zatłoczony korytarz. Gdyby Sabrina
znajdowała się w operze z kimś innym, nikt i nic nie zmusiłoby jej do
opuszczenia miejsca i wejścia między ludzi. Jednak na Baya nie było siły...
Sabrina wyczuwała, że tak niezwykła para jak oni, zwraca uwagę wielu osób.
Nieczęsto spotyka się zamożnego i szalenie atrakcyjnego mężczyznę
pokazującego się w towarzystwie z niewidomą kobietą. Paru znajomych Baya
podeszło do nich i próbowało nawiązać rozmowę, jednak on nie zdradzał chęci
podtrzymywania konwersacji i wkrótce odeszli. Sabrina nie wiedziała, czy
postąpił tak dlatego, że wyczuwał jej skrępowanie, czy też może wstydził się
swojej towarzyszki. Nie, to było niemożliwe, zważywszy jego lojalność i
otwartość.
- Cameron! - zawołał wylewnie jakiś kobiecy głos, niewątpliwie należący
do niemłodej już osoby. Sabrina odruchowo przysunęła się bliżej do Baya. - Nie
widziałam cię od wieków! Gdzieś ty się podziewał? Czy to przez tę piękną
damę zapomniałeś o starych przyjaciołach?
Bay objął. Sabrinę i dyskretnie skierował ją w stronę nieznajomej .
- Pamelo, pozwól, to Sabrina Lane. Sabrino, poznaj Pamelę Thyssen,
moją wieloletnią przyjaciołkę. Uwielbia wszystkimi rządzić i wtykać nos w
cudze sprawy, ale ma przy tym złote serce.
- Proszę nie wierzyć w ani jedno jego słowo! - zażądał gromki głos. -
Jestem okropna w każdym calu i lepiej się mnie wystrzegać, panno Lane. Nie
mylę się, że jest pani jeszcze panną?
- No i widzisz, Sabrino? - roześmiał się Bay. - Mówiłem, że jest wścibska
i musi wszystko wiedzieć.
- Nie, nie myli się pani - potwieJ;dziła Sabrina z niepewnym uśmiechem.
Zaczęła rozumieć, że Bay niezwykle trafnie opisał tę dziwną osobę.
Rzeczywiście była ciekawska i dominowała nad innymi, jednak emanowała z
niej jakaś ogromna życzliwość.
- My, kobiety wolne i niezależne, musimy trzymać się razem - stwierdziła
z mocą Pamela. - Oczywiście nie oznacza to, że zamierzam pozostać samotna.
Pochowałam dwóch mężów, a podobno dopiero trzeci to sama przyjemność.
Najlepsze dopiero przede mną. A czy pani, moja droga, zastawia może sidła na
naszego Baya?
Sabrina zarumieniła się po same uszy.
- W żadnym wypadku, pani Thyssen! - zaprzeczyła z żarem.
- No i dostałeś kosza! Wygląda na to, że ta młoda dama cię nie
rozpieszcza - Pamela roześmiała się donośnie.
- Cóż, bardzo lubi być niezależna - przytaknął Bay z pozornym
rozbawieniem, lecz Sabrina wyczuła w jego głosie nutę niezadowolenia.
- Koniecznie muszę ją poznać bliżej. Wpadnijcie do mnie po
przedstawieniu na małe przyjęcie – zażądała stanowczo starsza pani i oddaliła
się, zanim Sabrina zdążyła zareagować.
- Chyba nie zamierzasz tam iść, prawda? - spytała, gdy zostali sami. Ton
jej głosu nie pozostawiał wątpliwości, że ona nie ma ochoty na żadne przyjęcie.
- A czemu nie? - wykręcił się gładko. - U Pameli jest zawsze bardzo
przyjemnie. Przękonasz się sama.
- Nie lubię przebywać wśród tylu nieznajomych.
- Najwyższy czas, żebyś się do tego przyzwyczaiła - zawyrokował Bay. -
Chodź, musimy znaleźć nasze miejsca, zanim podniosą kurtynę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Sabrina nerwowo poprawiła kołnierz swojego eleganckiego czarnego
żakietu. Mimo że okna w samochodzie pozostawały zamknięte, słyszała, jak
inne wozy odjeżdżają spod gmachu opery.
- Dlaczego po prostu nie odwieziesz mnie do domu i nie udasz się na to
przyjęcie sam? - Jej głos w pewnym stopniu zdradzał napięcie, jakie
odczuwała.
- Zostaliśmy zaproszeni oboje - przypomniał Bay.
- Pani Thyssen wcale mnie nie zna. Nawet nie zauważy, że nie przyszłam
- argumentowała Sabrina.
- Z pewnością 'zauważy - stwierdził z uśmiechem. - Zwłaszcza że sama ją
sprowokowałaś do tego, żeby nas zaprosiła.
- Nic takiego nie zrobiłam!
- Zauważ, że najpierw zamieniła z tobą parę słów, a dopiero potem
powiedziała, żebyśmy do niej przyszli. Rozbudziłaś jej ciekawość.
- Ale nawet nie spytała, czy przyjmujemy zaproszenie. Mogliśmy
przecież mieć jakieś inne plany - nie ustawała w swych wysiłkach Sabrina.
- Ale nie mamy, prawda? Nie istnieje żaden powód, dla którego nie
mielibyśmy tam wpaść na chwilę.
- Nie mam ochoty. Dla mnie to wystarczający powód - uniosła dumnie
głowę.
- A dla mnie nie. - Nieubłagany ton wskazywał, że Bay nie zamierza
ustąpić.
- Jesteś drań! - Sabrina bezsilnie opadła na oparcie fotela.
- Ale czarujący, mam nadzieję? - zakpił lekko.
- Drań - powtórzyła, nie dodając żadnego łagodzącego określenia.
Przez całą drogę zastanawiała się nad sposobem, wjaki Bay znów zmusił
ją do czegoś, czego nie chciała. W końcu samochód stanął.
- Jesteśmy na miejscu.
Sabrina milczała. Słyszała, że Bay wysiada, obchodzi wóz dookoła i
otwiera jej drzwi. Nawet nie drgnęła.
- Idziesz ze mną, czy wolisz zostać tutaj i dąsać się jak małe dziecko?
- Jeśli mam jakiś wybór, to wolę zostać - powiedziała zimno.
- Sabrino - westchnął z lekka już zniecierpliwionym tonem. - Czy
pozwolisz jakimś obcym ludziom, by onieśmielali cię do tego stopnia, że
spędzisz resztę wieczoru w samochodzie?
- Wcale mnie nie onieśmielają· - Przecież boisz się tam iść.
- Nie boję się - zaprzeczyła z mocą·
- Właśnie widzę - zadrwił Bay.
- Powiedziałam, że się nie boję - powtórzyła z gniewem.
- No, skoro tak twierdzisz... - zgodził się tym samym niedowierzającym
tonem. - W takim razie lepiej zablokuj drzwi, gdy mnie nie będzie. Wrócę za
jakąś godzinę.
- Chyba nie zamierzasz mnie tu zostawić? - Sabrina gwałtownie uniosła
głowę, nagle niepewna, czy on żartuje, czy jednak mówi poważnie.
- Sama wybrałaś czekanie w samochodzie - przypomniał jej spokojnie. -
Wyjaśnię Pameli, - dlaczego nie przyszłaś.
- Nie zrobisz tego, prawda? - Cisza, która zapadła po jej rozpaczliwym
pytaniu, potwierdziła jej najgorsze obawy. - Nie masz żadnych ludzkich uczuć -
jęknęła i wysiadła z samochodu, jak zwykle wspomagana silnym ramieniem
Baya.
Gdy weszli do wnętrza domu, Sabrina usłyszała dobiegający z kilku
kierunków gwar głosów. Oznaczało to, że przyjęcie jest znacznie większe, niż
przypuszczała.
Pokojówka wzięła jej żakiet, zaś Bay ujął ją pod rękę i poprowadził w tę
stronę, gdzie słychać było najwięcej osób. Sabrina posłusznie dała się
prowadzić, jednak jej twarz przybrała pochmurny, nieprzejednany wyraz.
- Uśmiechnij się - szepnął z naciskiem Bay.
- Nie - odparła, jednak jej rysy złagodniały nieco.
Sabrina zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że gdy weszli do
pokoju, uniosła dumnie głowę, uwydatniając smukłą, łabędzią szyję. Jej
królewska postawa i oryginalna, płomienna suknia przyciągnęły uwagę
obecnych. Razem z emanującym męską siłą j urokiem Bayem Cameronem
stanowili wyjątkową parę.
Rozległy się powitania, lecz Sabrina milczała uparcie. Pobielałe palce,
kurczowo zaciśnięte na lasce, zdradzały jej wewnętrzne napięcie. Nagle gdzieś
z prawej dobiegł gromki głos Pameli.
- Sabrina,Bay! Tak się cieszę, że przyszliście! - Przywitała się krótko, ale
nie zniżyła się do kłamstwa i nie zapewniała obłudnie, że też się cieszy.
Usłyszała brzęk niezliczonych bransoletek i poczuła, że starsza kobieta ściska
jej rękę swoją upierścienioną dłonią. Nieco staroświecka woń fiołkowych
perfum miała w sobie coś uspokajającego.
- Bay, bądź tak miły i przynieś nam coś do picia - zażądała Pamela. - Dla
mnieto, co zwykle... i dla Sabriny to samo.
- Ależ, pani Thyssen - zaprotestowała Sabrina, lecz Bay już odszedł. - Ja
właściwie nie mam ochoty na nic do picia.
- Ja też nie. Ale proszę się nie przejmować, to będzie mrożona herbata -
mruknęła Pamela półgłosem. - To taki mój mały sekret, teraz już nasz wspólny.
Gospodyni musi pić na swoim przyjęciu, gdyż inaczej goście nie sięgną po
żadne trunki. Herbata wygląda jak koniak, więc inni czują, że też mogą bawić
się zupełnie na luzie. Proszę się nie martwić, nie zamierzam rozwiązywać pani
języka za pomocą alkoholu.
- Wątpię, czy by się pani udało - mruknęła niemąl niedosłyszalnie
Sabrina.
- Ma pani charakter. Podoba mi się to - oznajmiła Pamela. -- Jestem
matką chrzestną Baya. Wspominał może o tym?
- Nie. - Sabrina zaczęła się zastanawiać, czy to właśnie z tego powodu ta
dziwna kobieta tak się nią interesuje.
- Ja i Louise, matka Baya, wychowywałyśmy się razem. Od dziecka
byłyśmy przyjaciółkami. Jego rodzice zwiedzają teraz Europę·
- Tak, mówił mi o ich 'wyjeździe - przytaknęła Sabrina, żeby podtrzymać
rozmowę. Cóż innego mogła powiedzieć?
- Od dłuższej chwili podziwiam pani laskę. To kość słoniowa, prawda? -
spytała, ale nie czekała na odpowiedź, tylko ciągnęła dalej: - Jest niezwykle
piękna. I taka elegancka. Gdzie pani znalazła takie cudo?
- Dostałam... od przyjaciela - dodała po chwili wahania. Bay może sam
jej powiedzieć, że to od niego, jeśli będzie mu na tym zależało.
- Od bliskiego przyjaciela? - dopytywała dociekliwie Pamela.
- Od przyjaciela - powtórzyła Sabrina, dając do zrozumienia, że nie
zdradzi nic więcej.
- Od jak dawna pani nie widzi?
- Prawie od roku. - Nieświadomie uniosła nieco brodę, jakby chciała
pokazać, że nie życzy sobie pytań na ten temat.
- A od jak dawna zna pani Baya?
- Od jakichś dwóch miesięcy. Pani Thyssen... - Sabrina zamierzała
skierować rozmowę na inne tory, jednocześnie nie urażając przy tym tej
wścibskiej kobiety.
- O wilku mowa - przerwała jej Pamela w pół zdania.
- Szybko się uwinąłeś. Dziękuję. - Tym słowom towarzyszył brzęk, jaki
wydała szklanka w zetknięciu z licznymi , pierścionkami.
- Proszę,Sabrino - Bay wsunął wąską szklaneczkę w jej dłoń. - No, i jak
wam się gawędziło podczas mojej nieobecności? Po dumnej minie królowej
Sabriny widzę, że musiałaś ją nieźle naciskać.
- W cale nie - roześmiała się Pamela. - Próbowałam się tylko dowiedzieć
czegoś o naszej młodej damie. Wiesz, ty rzeczywiście masz rację; Ona ma w
sobie coś z królowej.
- Proszę, czy. .. - zaprotestowała Sabrina, jednak znów nie było jej dane
dokończyć.
- ... czy musicie o mnie tak mówić, jakby mnie tu nie było? - dokończyła
za nią Pamela. - Ma pani rację, ja też tego nie znoszę. Ale to miał być
komplement. Bay, my dwie naprawdę nie potrzebujemy pośrednika, bo widzę,
że świetnie się rozumiemy. Idź pogadać ze znajomymi i zostaw mi swoją
przyjaciółkę na jakąś godzinkę. Zajmę się nią·
Sabrina zwróciła się w stronę Baya, a na jej twarzy malowała się niema
prośba. Nie chciała, by ją zostawiaf Przez chwilę sądziła, że Bay to zrozumie,
ale on zapewnił ją spokojnie:
- Znajdujesz się w dobrych rękach, Sabrino. Z Pamelą jesteś zupełnie
bezpieczna. Wrócę za jakiś czas.
Zacisnęła gniewnie usta. Najpierw wpakował ją w tę okropną sytuację, a
teraz sobie poszedł! Jej złość była tym większa, że w żaden sposób nie mogła
stąd wyjść sama. Musiała czekać na tego, kto ją tak obrzydliwie potraktował.
Oznaczało to, iż może być niezależna tylko do pewnego stopnia, a potem jest
już zdana na łaskę innych.
- Chodźmy, moja droga - Pamela bezceremonialnie ujęła ją pod rękę. -
Chciałabym przedstawić panią moim gościom. Postaram się wybrać tylko naj
sympatyczniejszych. Przy odrobinie szczęścia unikniemy tych najgorszych.
Sabrina zacisnęła zęby. Nie miała wyboru. Witała się z rozmaitymi
ludźmi, jednak ich spora liczba i otaczający gwar spowodowały, że i tak nie
potrafiła skojarzyć nazwisk z odpowiednimi głosami. Musiała wszakże
przyznać, że nikt nawet nie poruszył drażliwego tematu. Rozmawiano głównie
o dzisiejszym przedstawieniu. Parę osób zauważyło ją w operze i teraz
skorzystało z okazji, by spytać o jej zdanie. Wszyscy wydawali się być
nastawieni życzliwie, ale bez śladu współczucia. Stopniowo Sabrina odprężała
się coraz bardziej.
- Tommy, może byś tak ustąpił Sabrinie miejsca obok pani Philips? -
zabrzmiało to jak rozkaz.
Sabrina usiadła z przyjemnością. Rzeczywiście, zmęczył Ją ten pełen
wrażeń wieczór, a Pamela Thyssen wyczuła to bezbłędnie. Bay miał rację, gdy
mówił, że zostawia ją w dobrych rękach.
- Pani suknia jest doprawdy oszałamiająca, panno Lane - wyraziła swoje
uznanie siedząca obok osoba. - Zauważyłam ją już w operze.
Następnie sąsiadka Sabriny zaczęła się rozwodzić nad trudnościami, jakie
napotyka, gdy chce kupić coś odpowiedniego dla siebie. Narzekała też na
panującą obecnie modę. Sabrina odpowiadała monosylabami, odgadując, że
pani Philips jest bardzo zadowolona, iż ma taką wdzięczną słuchaczkę i że
może się wygadać.
Nagle poczuła charakterystyczne mrowieme. Gdzieś niedaleko musiał
znajdować się Bay. Udając, że skupia całą uwagę. na słowach rozmówczyni,
wytężyła słuch. Dobiegł ją kobiecy głos, który musiała już kiedyś słyszeć, choć
nie potrafiła skojarzyć go z osobą.
- Bay, skarbie, nie sądziłam, że cię tutaj zobaczę - zaszczebiotała
nieznajoma.
- Dla mnie to też zaskoczenie, iż cię tu spotykam - odpowiedział spokojny
głos. - Nigdy nie lubiłaś przyjęć Pameli. Mówiłaś, że się na nich nudzisz.
- Zdarza się, iż kobieta zmienia zdanie, prawda? - mruknęła tamta
zalotnie.
- A mężczyzna nigdy nie może zrozumieć, dlaczego - zareplikował Bay.
- Pewien mały duszek szepnął mi na ucho, że ujrzał cię dziś w operze.
Domyśliłam się, iż przyprowadzisz potem tę małą tutaj.
- Naprawdę? - spytał obojętnie.
- Chyba nigdy nie zrozumiem twojej wielkoduszności. Dlaczego tak się
zajmujesz tą ślepą dziewczyną? Daj jej forsę i będżiesz miał ją z głowy.
Przecież możesz sobie na to pozwolić.
Sabrina zesztywniała. Na szczęście domyślała się, iż nikt z obecnych nie
posiada tak żnakomitego słuchu i że tylko ona słyszy tę rozmowę.
- Tak się powinno postępować według ciebie, Roni? - spytał półgłosem
Bay. - Czasem wydaje mi się, że gdy rozdawano taką cechę jak współczupie, ty
byłaś zupełnie gdzie indziej. Pewnie przepychałaś się po namiętność. Roni.
To ta kobieta, która niedawno szła znim pożeglować. W dodatku mieli
zamiar oglądać zachód słońca. To były bardzo romantyczne plany.
- A czy to źle być namiętną, Bay? - szepnęła tamta kusząco. Sabrina
ledwo dosłyszała jej słowa.
- W pewnych sytuacjach nie... - Jego głos brzmiał tak, jakby Bay
wspominał chwile, gdy charakter Roni, bardzo mu odpowiadał. Sabrina
poczuła, że robi jej się gorąco.
- Powiedz mi, kochanie - Sabrina miała wrażenie, iż tamta przysunęła się
bliżej niego.- Chyba nie afiszujesz się z nią w tym celu, żeby wzbudzić we
mnie zazdrość? To byłoby śmieszne, nie sądzisz?
- Czemu? To bardzo atrakcyjna dziewczyna - zauważył Bay, nie
zaprzeczając insynuacjom Roni.
- Ale niewidoma. Wiem, że jej współczujesz.Wszyscy litujemy się nad
tymi, którzy mieli mniej szczęścia od nas. Ale pomyśl, jak ona będzie się czuła,
gdy odkryje, iż zajmujesz się nią tylko z .litości. Nie sądzę, żeby była ci
wdzięczna.
- Jak ją znam, to raczej spoliczkowałaby mnie, gdyby...
Ale Sabńna nie słuchała dalszego ciągu jego wypowiedzi. Usłyszała już
wystarczająco dużo. Zrobiło jej się słabo.
Gdy wstała, czuła, że kręci jej się w głowie.
- Przepraszam, pani Philips - przerwała swojej sąsiadce. - Pani Thyssen?
- Jestem, moja droga -Pamela zjawiła się natychmiast. i Sabrina z
największym wysiłkiem zmusiła się do tego, by jej głos brzmiał możliwie
naturalnie.
- Chciałabym się trochę odświeżyć. Mogłaby mi pani wskazać drogę?
- Oczywiście. Tędy - wyprowadziła' Sabrinę spomiędzy gości. - Wszystko
w porządku? - spytała z niepokojem. - Jest pani taka blada.
- Nic mi nie jest - zapewniła Sabńna. Zorientowała się, że wyszły na
korytarz. Nerwy miała napięte do ostatecznych, granic. Dobiegające z różnych
stron obce głosy wydawały się nie do zniesienia.
- To tutaj. Poczekam na panią.
- Nie, dziękuję! nie trzeba. - Musiała na chwilę zostać zupefnie sama,
żeby dojść do siebie. - Nie mogę pozwolić, , żeby goście zostali pozbawieni
gospodyni. Proszę mi tylko powiedzieć, jak mam iść, a trafię z powrotem bez
trudu.
Czuła, że Pamela się waha, ale w końcu dała się przekonać. Udzieliła
wskazówek i poczekała, aż Sabrina zamknie za sobą drzwi.
Na szczęście wewnątrz nie było nikogo i nie musiała &ię już
kontrolować. Znalazła fotel i opadła na niego z ulgą. Naprzeciw znajdowała się
toaletka, na której można było oprzeć ramiona i dzięki temu objąć dłońmi
skołataną głowę. Zawsze się zastanawiała, czemu Bay się z nią widuje.
Jakiś czas temu doszła do wniosku, że nie powoduje nim litość. Jak-
widać, niesłusznie. Co prawda Bay, rozmawiając z Roni, mówił o współczuciu,
ale to słowo raniło równie mocno. Okazało się, że piekł dwie pieczenie przy
jednym ogniu! Po pierwsze, wspaniałomyślnie poświęcał swój czas
niewidomej, a po drugie, prowokował zazdrość innej kobiety.
Bezwiednie zacisnęła pięści. Do diabła z tym jej doskonałym słuchem!
Ale wewnętrzny głos niemal natychmiast odpowiedział jej, iż takjestlepiej. Ma
szczęście, że zdążyła poznać jego prawdziwe motywy, zanim ta znajomość nie
przekształciła się w coś poważniejszego. Gdyby dała się zwieść i zaczęła
myśleć, że mu naprawdę na niej zależy...
No dobrze, ale co teraz? Czy powinna wyjawić mu, iż zna prawdę? Miała
na to ogromną ochotę. Chciała rzucić mu prosto w twarz te jego bólesne słowa
o współczuciu. Ale co to da? Zawsze zaprzeczał, że kieruje nim litość,
zaprzeczy i teraz.
Nie wolno jej zapominać o sprycie i inteligencji Baya.
O tych cechach dobitnie świadczył sposób, w jaki wmanewrował ją
najpierw w noszenie białej laski, potem w jedzenie w restauracji, a wreszcie we
wzięcie udziału w przyjęciu. Jednak to ostatnie zadziałało na jego niekorzyść.
Wreszcie poznała jego prawdziwe motywy.
W tym momencie otworzyły się drzwi i jakaś kobieta przywitała się
uprzejmie. Sabrina odpowiedziała i zaczęła udawać, że poprawia fryzurę.
Liczyła na to, iż tamta wyjdzie szybko, jednak nie zanosiło się na to. W końcu
zorientowała się, że nie może siedzieć tu w nieskończoność, gdyż wzbudzi to
podejrzenia. Lada moment pani Thyssen wyśle kogoś po nią, a wolała teg'o
uniknąć. Wstała. Gdyby tylko mogła wymknąć się niepostrzezenie z tego
przyjęcia. Pobyt w tym domu stał się istnym koszmarem.
Nawet gdyby udało jej się wyjść na zewnątrz, to dokąd ma się udać?
Gdzie mogłaby znaleźć taksówkę? Nie chciała wracać z Bayern, gdyż
z .pewnością nie wytrzymałaby i wygarnęła mu całą prawdę.
Wyszła na korytarz i z roztargnieniem ruszyła przed siebie. Była tak
pogrążona w rozważaniach, że nie zauważyła w porę małego stolika na swojej
drodze i wpadła wprost na niego. Odruchowo wyciągnęła dłoń, by
zabezpieczyć przed upadkiem to, co mogło na nim stać. W ostatniej chwili
chwyciła przewracający się wazon, który postawiła obok czegoś o znajomym
kształcie.
Telefon! Tak, to było znakomite wyjście. Podniosła słuchawkę, wykręciła
numer do informacji. Po chwili dzwoniła do firmy taksówkowej.
- Chciałabym zamówić taksówkę pod adres. - powiedziała, gdy odebrano
telefon i nagle umilkła. Przecież nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nagle jej
czuły słuch pochwycił ciche kroki. - Chwileczkę - powiedziała do słuchawki i
zwróciła głowę w stronę przechodzącej osoby.
- Przepraszam, jaki tu jest adres?
- Służę, proszę pani - bardzo grzeczny głos odpowiedział najej pytanie.
Sabrina zaryzykowała.
- Czy... czy pani jest może pokojówką?
- Tak, proszę pani - ton kobiety zdradzał, że zauważyła białą laskę..
- Mogłabym prosić o mój żakiet? Czarny, jedwabny.
- Już przynoszę, proszę pani.
Sabrina powtórzyła do słuchawki podany przez pokojówkę adres i
dowiedziała się, że zajmie to najwyżej dziesięć minut. Z satysfakcją zakończyła
rozmowę. Wyglądało na to, że powinno się udać.
Ponownie usłyszała kroki i wstrzymała oddech. Bała się, że w każdej
chwili może ją tu znaleźć Pamela albo Bay.
- Proszę - odezwał się głos pokojówki. - Czy życzy sobie pani, żebym
pomogła?
- Tak, proszę - zgodziła się nieco nerwowo Sabrina.
- Czy mam zawiadomić panią Thyssen, że pani wychodzi?
- Nie, nie trzeba, właśnie z nią rozmawiałam - skłamała Sabrina. - Lada
moment przyjedzie taksówka, wyjdę więc na dwór. Czy dobrze pamiętam, że
frontowe drzwi znajdują się na końcu tego korytarza?
- Tak, proszę pani, ale na zewnątrz jest mgła. Zrobiło się trochę wilgotno,
więc może lepiej byłoby zaczekać tutaj.
- Wolę wyjść na świeże powietrze. Mam dość tego papierosowego dymu.
- Nie chciała ryzykować, że zostanie powstrzymana, gdy była już tak blisko
celu.
- Oczywiście, proszę pani ~ pokojówka oddaliła się dyskretnie.
Tak szybko, jak tylko mogła, Sabrina dotarła do drzwi. Gdy dotykała
klamki, czuła, że jej dłonie są wilgotne z wrażenia. Chłód nocy podziałał na jej
napięte nerwy niczym balsam.
Ukryła się nieco z boku, by nikt niepowołany nie dojrzał jej
przedwcześnie. Na jej rozpalonej twarzy wilgotnymi kropelkami osiadała mgła.
Mury domu skutecznie tłumiły odgłosy przyjęcia. Wokół panowała cisza i
spokój.
Sabrina uśmiechnęła się lekko, gdy wyobraziła sobie konsternację Bay~,
kiedy odkryje jej nieobecność.
Najpierw będzie się martwił, co się z nią stało, ale wkrótce wszystko
stanie się jasne. Przecież pokojciwka wyjasni, że Sabrina zamówiła taksówkę.
Będzie wściekły, ale wcale się tym nie przejmowała. O ile przedtem sądziła, iż
ma wobec tego człowieka dług wdzięczności, to tej nocy został on anulowany.
Nie była mu nic winna.
Czas dłużył jej się w nieskończoność, ale w końcu usłyszała cichy warkot
gdzieś w oddali. Zbliżał się coraz bardziej, aż wreszcie zatrzymał przed
domem. Usłyszała, że ktoś wychodzi z samochodu: Wysunęła się z cienia, a
wtedy odezwał się męski głos:
- Pani czeka na taksówkę? .
- Tak. - Z poczuciem zwycięstwa szła w jego stronę.
Kierowca otworzył drzwi i chciał jej pomóc przy wsiadaniu. - Jedziemy
na...
Ale nie zdążyła podać adresu. Ktoś wybiegł z domu i Sabrina poczuła
znajomy dreszcz na karku. Zamarła. Przecież prawie jej się udało! A może
jeszcze ma szansę? Próbowała wślizgnąć się na tylne siedzenie, gdy żelazne
ramię opasało ją w talii i pociągnęło z powrotem na chodnik.
- Puść mnie! - szarpnęła się z rozpaczą, lecz bezskutecznie.
- Uspokój się, Sabrino - rozkazał Bay, jeszczezwiększając siłę swojego
uścisku. Usłyszała, że wolną ręką wyciąga jakieś drobne. - Proszę. Przykro mi,
że wezwano pana niepotrzebnie. Odwiozę tę panią do domu - powiedział do
taksówkarza.
- Nie chcę jechać z tobą - zaprotestowała gniewnie..
Zauważyła, że kierowca nie zareagował na słowa Baya, istniała więc
możliwość, że stanie się jej sojusznikiem.
- Proszę, niech pan powie, żeby mnie puścił.
- Czy wreszcie przestaniesz mieszać innych do naszych kłótni? - Żądanie
Baya sugerowało, iż to zwykła sprzeczka między kochankami i że w tej sytuacji
obecność obcego jest zupełnie zbyteczna. Kierowca pożegnał się i Sabrina
wiedziała, że przegrała.
Bay nie prowadził jej z powrotem do domu, tylko skierował w stronę
zaparkowanego nie opodal samochodu.
- Czy zechciałabyś mi łaskawie wyjaśnić, co się właściwie dzieje? -
spytał gniewnym głosem.
- To chyba jasne. Wracam do domu, - Skoro chciałaś wyjść, to czemu
mnie nie poszukałaś? Niemówiłem przecież, iż mamy zostawać na przyjęciu do
samego końca! - Tak mocno ścisnął przegub Sabriny, że jego palce boleśnie
wbiły się w jej ciało.
- Po prostu nie chciałam, żebyśmnie odwoził do domu - wycedziła.
- W takim razie trzeba było zostawić laskę. Nikt by się wtedy nie
zorientował, że uciekasz...
- Rzeczywiście, powinnam była - odparła spokojnie, gdyż postanowiła, iż
nie pozwoli, by jego złość zbiła ją z tropu.
- A czy mógłbym wiedzieć, co cię tak nagle ugryzło, . że nie życzysz
sobie, żebym cię odwoził?
- Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć - odparła wyniośle.
- Ale to zrobisz. Potrafię cię zmusić do tego, żebyś podała mi powody
swojego postępowania - zapewnił ją aroganckim tonem.
Sabrina przystanęła nagle i Bay odruchowo zrobił to samo.
- Może po prostu mam dość twojej litości i opiekowania się mną! -
Uniosła wyysoko głowę, by mógł ujrzeć wyraz dezaprobaty na jej twarzy. - Nie
życzę sobie, żeby ktokolwiek się nade mną użalał!
- Co takiego?
- Czemu nie zapiszesz się do skautów? Tam by pochwalano twoje dobre
uczynki, ja mam ich powyżej uszu! - Głos Sabriny stał się ostry i przenikliwy.
- Sądzisz, że to, co czuję, to litość? - spytał oskarżycielskim tonem.
Otworzyła usta, ale w tej samej chwili poczuła gwałtowne szarpnięcie.
Laska wypadła jej z dłoni i potoczyła się po chodniku. Miała wrażenie, że
obejmuje ją nie męskie ramię, lecz stalowa obręcz. Bay wolną dłonią chwycił ją
za kark i odchylił jej głowę do tyłu.
Krzyknęła, lecz jej głos został natychmiast zduszony gwałtownym,
namiętnym pocałunkiem. Gdy wreszcie oderwał usta od jej warg, Sabrina była
już bliska omdlenia z braku powietrza.
- Jesteś brutalny! - syknęła, rozpaczliwie łapiąc powietrze.
- Święci umierają tak samo, jak grzesznicy. Wolę więc być draniem i
przynajmniej mieć z tego jakąś przyjemność - w twardym głosie brzmiała
bezlitosna drwina.
Ponownie przyciągnął ją do siebie, nawet mocniej niż przedtem. Sabrina
jeszcze nie doszła do siebie po poprzednim pocałunku, gdy została ukarana
następnym. Próbowała się bronić, lecz jej wysiłki nie miały żadnych szans
powodzenia, Gdy zaniechała stawiania oporu, poczuła, że jego namiętność
zaczyna się udzielać również jej. Ogarnęła ją fala gorąca I wbrew sobie
odpowiedziała na namiętny pocałunek.
Przestała go odpychać a jej dłonie bezwiednie zacisnęły się na klapach
jego marynarki. Zmysły okazały się silniejsze od rozsądku i Sabrina wiedziała,
że padła ofiarą tego męskiego czaru, przed którym tak się broniła.
Wszystko skończyło się równie nagle, jak się zaczęło. Nieoczekiwanie
Bay odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętego ramienia. Kręciło jej się w
głowie, nie miała pojęcia, co się z nią dzieje.
- Wsiadaj do samochodu! - powiedział tak ostro że Sabrina miała
wrażenie, jakby ją spoliczkował.
Jednak nawet ten bolesny powrót do rzeczywistości nie był w stanie
zmusić jej do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Znajdowała się w takim stame,
ze Bay niemal siłą musiał ją wsadzić do wozu. Odzyskała mowę dopiero wtedy,
gdy ruszyli.
- Bay... - powiedziała cicho, łamiącym się głosem.
- Ani słowa! - warknął przez zaciśnięte zęby. - Moze wtedy, gdy wróci mi
zdolnośtnormalnego myślenia, będę cię mógł przeprosić. Na razie jedyne, co
naprawdę mam ochotę zrobić, to skręcić ci kark!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Sabrina nie odważyła się pisnąć nawet słowa przez całą drogę powrotną.
Była na to zbyt przestraszona. Nie tym, że mógłby wykonać swoją groźbę lub
ukarać ją kolejnymi brutalnymi pocałunkami. Obawiała się samej siebie.
Przeraziła się tego, co w niej tkwiło, nie uświadamiane całymi latami, a
teraz nagle obudzone. Przez kilka chwil w jego objęciach nie była niewidomą
kobietą. Była po prostu kobietą.
Obolałe, nabrzmiałe wargi nieustannie przypominały o płomiennych
pocałunkach, a serce Sabriny biło jak szalone i za nic nie chciało się uspokoić.
Miała wrażenie, iż silne ramiona wcale nie przestały jej obejmować, że wciąż
czuje dotyk muskularnych ud na swoim ciele. Jej skóra i suknia przeszły
znajomym korzennym zapachem i wydawało się, że nic nie będzie w stanie go
usunąć.
Co gorsza, Sabrina wcale nie chciała, by cokolwiek zostało usunięte lub
zmienione. To właśnie przerażało ją najbardziej, nawet jeszcze dwa dni po tym
nieszczęsnym wieczorze. Myślała o tym ciągle. Raz po raz zarulwała sobie
pytanie, czemu Bay zachował się w tak szalony, zupełnie do niego niepodobny
sposób.
Może dlatego, iż odkryła prawdziwy powód jego postępowania, co
sprowokowało jego gniew i chęć ukarania jej?
A może był to wyraz frustracji, że zawiódł jego plan wzbudzenia
zazdrości w Roni? Tak, to było całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę
podsłuchaną rozmowę· Sabrina nawet nie dopuszczała możliwości, że mogło
nim kierować pożądanie. Nie dlatego, iż nie wierzyła, że ona nie potrafi go
wzbudzić. Uważała, że pewnego dnia spotka mężczyznę, który obdarzy ją
prawdziwym uczuciem, mimo jej ułomności. Nie potrafiła jednak wyobrazić
sobie w tej roli Baya Camerona. Ten człowiek miał pozycję, pieniądze, urok,
pociągającą powierzchowność. Jednym słowem - wszystko. Na każde skinienie
mógł więc mieć też wiele atrakcyjnych kobiet. W porównaniu z nimi była
Kopciuszkiem.
Poruszył go fakt, że jest niewidoma. Nieważne, czy nazywał to
współczuciem czy też litością· Dla niej oznaczało to jedno i to samo.
Poczuła ból. Duma podpowiadała jej, że w tej sytuacji nie może już
dłużej uważać Baya za przyjaciela.
Prawdziwy przyjaciel z pewnością by jej współczuł, lecz nie spotykałby
się z nią tylko z litości. Nie poniżyłby jej w ten sposób. Czuła jednak, że
rzeczywisty powód zerwania znajomości jest zupełnie inny. Zobaczyła w nim
nie tylko przyjaciela, ale również mężczyznę. Popełniła niewybaczalny błąd.
Bezradne łkanie wstrząsnęło jej szczupłymi ramionami.
Ukryła twarz w dłoniach, nie próbując już dłużej powstrzymywać łez.
Pogrążyła się w swojej rozpaczy i nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów.
Każdy ma prawo czasami zatopić się w smutku. Ona również.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu.
- Nie odbiorę!
Telefon dzwonił uparcie i Sabrina pomyślała, że to może być ojciec. Nie
mogła pozwolić, żeby się denerwował jej nieobecnością. Wstała z ociąganiem.
- Słucham.
- Sabrino...
Niski, nieco chrapliwy głos Baya tuż przy jej uchu spowodował że omal
nie upuściła słuchawki. To było niczym piorun z Jasnego nieba. Nogi się pod
nią ugięły i bezsilnie opadła na krzesło.
- Jesteś tam? - dopytywał się z niepokojem, gdy nie odpOWIadała.
- Jestem - odezwała się nienaturalnym głosem, lecz nie przejmowała się
tym zbytnio. Nie miało to już żadnego znaczema.
- Jak się czujesz? - Jego ton wskazywał, że nie jest to zdawkowe pytanie,
lecz wyraz autentycznej troski.
- Świetnie. A ty? - spytała uprzejmie, ale z rezerwą.
Bay zignorował jej próbę sprowadzenia rozmowy do utartych formułek.
- Wiesz, czemu dzwonię, prawda?
- Niby skąd mm wiedzieć? - odparła obojętnie.
- Czy zjadłabyś ze mną obiad w sobotę wieczorem?
Sabrina jednak już przedtem odgadła, że jeśli Bay zdobędzie się na jakiś
pojednawczy gest, zaproponuje najprawdopodobniej sobotę. Zawsze tak robił i
teraz już wiedziała dlaczego. Ojciec poświęcał ten dzień wyłącznie Deborze i
Sabrina zostawała sama. Bay z litości. proponował jej wyjścia właśnie w sobotę
wieczorem. Ale tym razem nic z tego. Zdążyła już zaprosić swoją dawną
przyjaciółkę Sally Goodwin.
- Mam inne plany - wyznała zgodnie z prawdą, a w jej głosie
pobrzmiewała triumfalna nuta.
- Doprawdy? - spytał z ironicznym powątpiewaniem.
- Znam nie tylko ciebie, ale innych ludzi również -odcięła się.
Westchnął z irytacją, lecz również ze znużeniem. .
- Zgaduję, że specjalnie tak to zaaranżowałaś, żeby być zajęta w sobotę?
- Myśl sobie, co chcesz - wzruszyła ramionami, ani nie potwierdzając, ani
nie zaprzeczając jego oskarżeniu.
- Domyślam się również, że powodem tego stało się moje, hm, nie
oględne zachowanie? Czy nie uważasz, iż mogły mnie trochę ponieść nerwy w
takiej sytuacji? Wyszłaś, nawet nie raczywszy zostawić mi żadnej wiadomości.
Miałem prawo wpaść w złość. Może raczej powinienem był przełożyć cię przez
kolano i dać ci w skórę, ale uznałem, że będzie bardziej właściwe, jeżeli
potraktuję cię jak dorosłą kobietę, a nie jak krnąbrne dziecko...
Teoretycznie miał trochę racji, ale tym razem Sabńna nie zamierzała dać
się przekonać jego argumentom.
- Co się stało, to sięnie odstanie. Nie ma sensu do tego wracać.
- Wnioskuję z twqich wypowiedzi, że nie chcesz się ze mną więcej
widywać. - Jego pozornie uprzejmy ton był w istocie arogancki. - Tych parę
chwil, kiedy się uniosłem, według ciebie przekreśla wszystkie długie godziny,
które spędziliśmy razem? Czy te, jak sądzę, miłe poprzednie wyjścia nic dla
ciebie nie znaczą, że tak łatwo o nich zapominasz?
Musiała na to odpowiedzieć szczerze.
- Owszem, znaczyły - przyznała chłodno. - Do momentu, gdy odkryłam,
że się po prostu nade mną litujesz. Powiedziałam ci kiedyś, iż nie życzę sobie,
żeby ktokolwiek się nade mną użalał.
- A jaki człowiek przy zdrowych zmysłach użalałby się nad takim głupio
upartym i nieznośnym stworzeniem, jak ty? - Wziął głęboki, uspokajający
oddech. - Doprawdy,Sabrino, czasami wyśtawiasz moją cierpliwość na nie lada
próbę. Ile razy mam ci powtórzyć, że wcale się nad tobą nie lituję, abyś mi w
końcu uwierzyła?
- W takim razie wytłumacz, czemu się ze mną widujesz - zaatakowała.
- Aha, muszę mieć do tego jakiś ukryty powód? - spytał ponuro Bay. -
Może dlatego, że. . . - przez chwilę szukał odpowiednich słów - że podziwiam
cię, podziwiam twoją odwagę i wewnętrzną siłę? Oczywiście wtedy, gdy nie
zachowujesz się jak rozkapryszany bachor. Pozwól, że odwrócę pytanie. Czemu
ty widujesz się ze mną? Czy po prostu masz pretekst, żeby wyjść z domu? Czy
tolerujesz moje towarzystwo tylko dlatego, że zabieram cię tam, gdzie
chciałabyś pójść? Jaki jest twój ukryty powód, Sabrino?
- Ja... Nie ma takiego - zająknęła się, zaskoczona jego niespodziewanym
kontratakiem.
- Żartujesz - zaśmiał się urągliwie. - Skoro ja muszę mieć jakiś powód,
żeby spędzać z tobą czas, to ty również.
- Wcale nie - zaprzeczyła z zakłopotaniem. - Po prostu sprawiało mi to
przyjemność. Ja...
Bay przerwał jej w pół słowa.
- A czy to takie niepojęte, że dla mnie przebywanie w twoim
towarzystwie również stanowi przyjemność?
- Jakim cudem? - próbowała odzyskać utraconą przewagę. - Przecież
jestem głupio uparta i rozkapryszona. Sam tak powiedziałeś.
- A ja jestem brutalny i apodyktyczny. To z kolei twoje słowa - kpiąco
odparł jej argument. - Jak widać, jedno jest warte drugiego.
Kąciki ust Sabńny uniosły się mimowolnie w niechętnym rozbawieniu.
Jej gniew stopniowo topniał. Czuła, że wszystkie nieodwołalne postanowienia
zaczynają się kruszyć pod wpływem jego nieodpartej logiki i równie
nieodpartego czaru.
- Dam głowę, że się uśmiechasz. Nawet nie musisz mi odpowiadać -
zaśmiał się cicho. - Wiem, że zaprzeczysz. Słuchaj, nie zamierzam cię
namawiać, żebyś zmieniła w sobotę swoje przemyślnie zaaranżowane plany.
Mam inną propozycję. Może byśmy trochę pożeglowali w niedzielę?
- Pożeglowali? - powtórzyła słabym głosem. Wiedział, co wybrać. Przy
jej miłości do żeglarstwa niezwykle trudno było zdobyć się na odmowę. - Ja... -
jakoś nie mogła z siebie wydusić, że nic z tego.
- Wpadnę po ciebie z samego rana, gdzieś koło siódmej. Będziemy mogli
spędzić na wodzie cały dzień.
- Ja... Będę gotowa - powiedziała pośpiesznie, oba. wiając się, że jeśli się
nad tym rozsądnie zastanowi, to jednak odrzuci jego propozycję.
- W takim razie do niedzieli - pożegnał się Bay i szybko odłożył
słuchawkę, jakby też podejrzewał, że Sabńna lada moment się rozmyśli.
Nie rozmyśliła się jednak i w niedzielę rano znalazła się na pokładzie
"Fortuny". Wiatr szarpał końce jedwabnej chusty, którą zawiązała na głowie, a
jego słony smak osiadał na jej pierzchnących wargach.
Przepłynęli pod rdzawopomarańczowym przęsłem Golden Gate i Bay
skierował jacht na południe, w stronę otwartego oceanu.
Sabrina jak zwykle sprzeciwiała się założeniu kamizelki ratunkowej, w
końcu jednak przyznała, że rozsądek nakazuje się zabezpieczyć. Poczuła się
zresztą pewniej, ponieważ pokład przechylił się mocno, gdy łódź szła ostro do
wiatru.
Z wyjątkiem łopoczących na wietrze żagli i dźwięku rozbijających się o
kadłub fal nie było nic słychać. Żadne z nich nic nie mówiło, zamienili ze sobą
dzisiaj zaledwie parę słów. Wiedzieli, że jakakolwiek rozmowa niepotrzebnie
by tylko zakłóciła spokój pięknego przedpołudnia. Zresztą, me musieli nic
mówić. Każde z nich rozumiało, że drugie czuje' się w tej chwili szczęśliwe.
Minęło sporo czasu; gdy Sabrina zauważyła, że zmienili kurs. Słońce
przygrzewało z innej strony niż poprzednio.
Odwróciła się w kierunku Baya.
- Gdzie jesteśmy?
- W zatoce Monterey niedaleko Santa Cruz. Miałaś taki rozmarzony
wyraz twarzy. Czyżbyś śniła na jawie? - spytał z uśmiechem w głosie.
- Raczej na morzu - mruknęła i nagle ujrzała w wyobraźni jego wyraziste
rysy, pociemniałą od słońca i wiatru skórę, rozwiane kasztanowate włosy,
wilgotne od morskiej wody. Jego brązowe oczy z pewnością mrużą się
teraz, patrząc pod słońce. Szeroki uśmiech powoduje, że otacza je siateczka
drobnych zmarszczek. Serce Sabriny zabiło mocniej.
Ponownie zmienili kurs. Łódź zwolniła zdecydowanie, a pokład wrócił do
poziomej pozycji.
- Co teraz robisz?
- Podpływam bliżej brzegu. Jest tu nieduża, bardzo miła zatoka, mam
nadzieję, że inni jej jeszcze nie odkryli. Moglibyśmy tu zakotwiczyć i zjeść coś.
Gdy stanęli na kotwicy, otoczyła ich błoga cisza, przerywana jedynie
delikatnym pluskiem fal. Sabrina poczuła spojrzenie Baya na swojej twarzy i
nagle zrobiło jej się gorąco. Naraz zdała sobie sprawę, że znajdują się tutaj
zupełnie sami. Mężczyzna i kobieta. Zdecydowanie odsunęła od siebie tę
niebezpieczną myśl.
- Przygotuję coś do jedzenia - poderwała się gwahownie.- Co mamy?
- Kanapki, sałatki i inne takie. Wszystko jest już gotowe - ostudził jej
zapał Bay. - A może najpierw popływalibyśmy trochę? Woda musi być całkiem
ciepła, w dodatku tutaj nie ma żadnych zdradliwych prądów.
- Niestety, nie uprzedziłeś mnie, że mam wziąć kostium.
- Nie szkodzi. Poszukaj w szafkach na dole, jest tam kilka. Zdarza się, że
ktoś z gości nagle wyraża chęć popływania i wtedy są jak znalazł. Z pewnością
któryś będzie na ciebie pasował.
- Ale... - Od wypadku ani razu nie weszła do wody, oczywiście nie licząc
kąpieli w wannie.
- Ale co? - spytał prowokacyjnie. - Chyba umiesz pływać?
- Umiem.
-Jeśli podejrzewasz, że przez pomyłkę skierujesz się na ocean i
dopłyniesz do Europy, to możesz się przestać obawiać. Na pewno zawrócę cię z
drogi. A teraz idź i przebierz się· Sabrina potulnie zeszła na dół.
Wolała dotrzeć wpław nawet do Australii, niż zostać z tym mężczyzną
sam na sam na pokładzie.
Większość kostiumów okazała się dwuczęściowa, a niektóre z nich były
tak skąpe, że składały się niemal z samych tasiemek. Jednoczęściowy kostium,
który wybrała, miał co prawda duże wycięcia w talii, jednak w nim czuła się
mniej naga. Rozpuściła włosy i wróciła na pokład.
- Jestem gotowa - oznajmiła nerwowo.
Bay nawet słowem nie skomentował jej wyglądu.
- Wywiesiłem sznurową drabinkę· - Ujął Sabrinę za rękę i podprowadził
do burty. - Ja zejdę pierwszy.
Gdy puścił jej dłoń, zacisnęła palce w pięść, żeby na dłużej zatrzymać
ciepło jego dotyku. Och, głupia! Przecież to tylko platoniczna znajomość, a nie
romantyczna miłość. Co ona sobie wyobraża? .
Pokład zakołysał się lekko pod jej stopami i usłyszała plusk. Domyśliła
się, że Bay po prostu wskoczył do wody, me zawracając sobie głowy
schodzeniem. Nasłuchiwała.
Wynurzył się po chwili i podpłynął z powrotem do jachtu.
- Czekam na ciebie! Woda jest idealna - zawołał. .
Ostrożnie zeszła na dół, wymacując stopami kolejne szczeble, podczas
gdy Bay przytrzymywał drabinkę.
Gdy zanurzyła się w letniej wodzie, przez dłuższą chwilę nie puszczała
sznura. Musiała ponownie przyzwyczaić się do dawno zapomnianego uczucia.
- Gotowa?
- Chyba tak. - Zacisnęła zęby, żeby nie słyszał ich szczękania. Była
naprawdę zdenerwowana i przejęta.
Bay oddalił się nieco.
- Płyń w kierunku mojego głosu - polecił.
Sabrina zmusiła się do rozluźnienia kurczowego uchwy tu i
pozostawienia za sobą bezpiecznego miejsca. Pierwsze jej ruchy okazały się
niezdarne i nie skoordynowane, po chwili jednak wyuczona niegdyś
umiejętność pomogła jej się opanować. Słyszała równomierne uderzenia
ramion Baya, gdy płynął spokojnie obok niej, i to dodawało jej sił.
Odnosiła wrażenie, że płyną już dość długo. Zmęczyła się, miała
wrażenie, iż jej ręce stają się coraz cięższe. Odwróciła się na plecy i przez
chwilę bez ruchu unosiła na wodzie. Musiała odpocząć.
- Daleko jeszcze? - wydyszała, gdy Bay podpłynął do niej.
- Bliziutko. Za jakieś pięć metrów będziemy mogli dosięgnąć dna. Dasz
radę? - Wydawało się, że pokonany dystans nie zmęczył go w najmniejszym
stopniu.
Nie odpowiedziała, tylko popłynęła, starając się zachować wyrównany
rytm. Gdy poczuła pod stopami piasek, stanęła, otarła mokrą twarz i założyła
włosy za uszy.
- Udało ci się - głos Baya dobiegał gdzieś z lewej.
- Jak się czujesz?
- Nieźle, choć ledwo żyję - uśmiechnęła się blado.
- Odpoczniemy na brzegu.
Sabrina lekko położyła dłonie na powierzchni łagodnie falującej wody,
żeby zorientować się, w jakim kierunku ma iść, lecz Bay ujął jej rękę.
- Na tej plaży znajduje się świetna skała, na której można się położyć.
Trochę tam twardo, ale zawsze to lepsze od leżenia na piasku, gdy się nie ma
ręcznika - uwolnił jej dłoń. - To tutaj.
Zanim zdążyła zaprotestować, chwycił ją mocno w talii i posadził na
rozgrzanej kamiennej powierzchni. Odruchowo zacisnęła palce na jego
ramionach, żeby utrzymać równowagę. Nawet gdy ją puścił, wciąż miała
wrażenie, że jej skóra płonie w tych miejscach, gdzie dłonie Baya dotykały
obnażonego ciała. Wycięcia kostiumu były naprawdę dość spore.
- Dobrze się bawiłaś ostatniej nocy? - spytał, sadowiąc . się tuż obok.
- Ostatniej nocy? - zdziwiła się w pierwszej chwili.
- Ach, tak... Oczywiście, że dobrze. - W rzeczywistości spędziły z Sally
spokojny wieczór, rozmawiając i słuchając płyt. Tuż przed północą leżała już w
łóżku.
- Gdzieś wychodziłaś?
- Nigdzie. Zostałyśmy z Sally w domu. - Wzruszyła ramionami i
wystawiła twarz do słońca, które przyjemnie ogrzewało jej nieco zziębnięte
ciało.
- Rozumiem. Takie małe damskie plotki - powiedział z uśmiechem.
- Mężczyźni plotkują tyle samo, co my. O ile nie więcej - zareplikowała.
Bay nie zamierzał się spierać.
- Myślę, że to w równym stopniu przywara obu płci.
Zapadła niezręczna cisza. Przynajmniej Sabrinie wydawała się ona
niezręczna. Fizyczna bliskość prawie nagiego Baya krępowała ją VI
najwyższym stopniu.
- To słońce miło grzeje - zauważyła, by przerwać milczeme.
- Mhm. Myślę, że trzeba to wykorzystać - stwierdził Bay i położył się na
skale.
Znów zrobiło się cicho, jedynie w dole łagodnie szumiał ocean. Sabrinie
nie pozostawało nic innego, jak pójść w sIady Baya.
Przez dłuższy czas wsłuchiwała się w jego głęboki oddech. Ona sama
oddychała bardzo płytko, gdyż wciąż była zdenerwowana i spięta. Ogarniające
ją ciepło i panujący wokół spokój spowodowały, że w końcu odprężyła się.
Nie zasnęła, lecz zapadła w jakiś dziwny letarg. Zdawała sobie sprawę,
gdzie się znajduje, ale zarazem odczuwała dziwną i słodką ociężałość. Nagle
coś wyrwało ją z tego stanu. Próbując się zorientować, co to było, odwróciła
głowę w stronę Baya. Dotknęła policzkiem jego dłoni i zrozumiała, że trzyma
on w palcach pasmo jej jedwabistych brązowych włosów.
- Czy wiesz, że pierwszy raz widzę cię z rozpuszczonymi włosami? -
zauważył z zadumą.
- Ja... Nie lubię ich tak nosić. Strasznie przeszkadzają. - Jej głos zadrżał
lekko, gdy zdała sobie sprawę, że leżąbardzo blisko siebie. Niemal czuła
emanujące z jego ciała ciepło.
- Kiedy spinasz je na czubku głowy, wyglądasz jak prawdziwa królowa.
Dumna i dystyngowana. A teraz... - owinął sobie długi lok na palcu - wyglądasz
tak bezbronnie i delikatnie...
Sabrina czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Nie mogła się odsunąć,
gdyż krawędź skały znajdowała się zbyt blisko.
- Nie sądzisz, iż powinniśmy już wracać? - Zaschło jej w gardle, nic więc
dziwnego, że jej głos zabrzmiał nienaturalnie.
- O co chodzi? Nie podobają ci się moje uwagi na temat twojej fryzury?
- Nic mnie one nie obchodzą - potrząsnęła głową, uwalniając włosy. -
Będę upinać włosy, bo tak mi wygodniej, a twoje zdanie nie ma dla mnie
znaczenia. - Zabrzmiało to bardzo arogancko, lecz nie dbała o to.
- Pewnie cię to rozczaruje, ale wolę, gdy nosisz kok. Rozpuszczone, tak
jak teraz, nadają się raczej do sypialni.
Ta aluzja spowodowała, że Sabrina zamarła na moment. Nie mogła
pozwolić na pozornie niewinny słowny flirt, gdy spoczywali tak tuż obok
siebie. Było to zbyt niebezpieczne.
Zaczęła wstawać, lecz on podniósł się znacznie szybciej.
- Wracamy- powiedział krótko. . .
Sabrina z ulgą usiadła na brzegu skały. Bay czekał już na plaży, by pomóc
jej zejść. Kiedy ujął ją w talii, żeby zestawić na piasek, Sabrina spróbowała
zeskoczyć sama, gdyż wolała uniknąć jego bliskości. W efekcie nieszczęśliwie
trafiła stopą na ostry kamień. Poczuła przeszywający ból, straciła równowagę i
wpadła wprost w objęcia Baya.
Przytrzymał ją mocno.
- Nic ci się nie stało?
Nie odpowiedziała. Nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa, gdy
ich prawie nagie, rozpalone ciała stykały się ze sobą. Ciepły oddech Baya
owiewał jej czoło, stając się mimowolną pieszczotą.
Ogarnęło ją przemożne pragnienie, by objąć go ramionami i przytulić się
do niego mocniej. Nie mogła do tego dopuścić. Nerwowo zwilżyła usta i
podniosła głowę.
- Wszystko w porządku - zapewniła łamiącym się głosem. - Po prostu
nadepnęłam na coś.
Nagły powie w wiatru spowodował, że kosmyk włosów zsunął jej się na
twarz i przylgnął do wilgotnych ust. Uniosła rękę, ale Bay okazał się szybszy.
Delikatnie odsunął jedwabiste pasmo, lecz nie cofnął dłoni z jej policzka i
zaczął czule gładzić go palcami. Sabrina wstrzymała oddech. Nie mogła się
ruszyć, zupełnie jakby został na nią rzucony jakiś czar.
Gdy poczuła na ustach zmysłowy dotyk jego ciepłych warg, szarpnęła się
gwahownie do tyłu. Nie może się zgodzić na taki przygodny pocałunek,
sprowokowany jedynie dogodną sytuacją.
- Bay, nie! - zażądała.
- Nie zrobię ci krzywdy - szepnął, błędnie rozumiejąc jej słowa i nagłe
drżeniejej ciała. - To nie będzie tak jak wtedy.
- Nieważne, jak. W ogóle nie chcę, żebyś mnie całował.
Wyzwoliła się z jego objęć i szybko odeszła kilka kroków na bok. Po
chwili zdrowy rozsądek kazał jej się zatrzymać. Przecież nie widziała, dokąd
idzie. Objęła się ramionami, próbując powstrzymać wstrząsające nią dreszcze.
Czuła się okropnie. Usłyszała, że Bay podchodzi do niej. Odgadła, iż wpatruje
się badawczo w jej twarz, odwróciła więc nieco głowę. Obawiała się, że jej
niewidzące oczy mogą wyrażać to, co się z nią naprawdę dzieje.
- Lepiej. wracajmy na jacht - ostry ton zdradzał ledwo hamowany gniew.
Sabrina nie wiedziała, czy Bay jest wściekły na nią, czy też raczej na
samego siebie. Miała wrażenie, że to wróg, a nie przyjaciel, ujął teraz jej dłoń i
prowadził w odpowiednią stronę. Ucieszyła się, gdy woda stała się na tyle
głęboka, że Bay puścił ją i pozwolił płynąć. Jego dotyk, który zazwyczaj
rozpalał w niej płomień, tym razem zmroził ją do głębi.
Sabrina, rozgoryczona i zdenerwowana, narzuciła ostre tempo,
podświadomie pragnąc wymierzyć sobie karę· Lekkomyślnie dała się nakłonić
na dzisiejszą wyprawę, zamiast posłuchać głosu rozsądku.
Była ledwo żywa, gdy Bay chwycił ją za rękę i-podholował do burty
jachtu. Ostatkiem sił weszła po drabince i ciężko usiadła na pokładzie.
- Gdybyśmy zakotwiczyli jakieś głupie trzy metry dalej, nie dałabyś już
rady - warknął Bay. - Co chciałaś udowodnić tą niepotrzebną brawurą?
- Nic. - Odwróciła 'głowę i po omacku dotarła do schodków.
- Gdy się ubierzesz, możesz przygotować posiłek. Myślę, że sama
wszystko znajdziesz. Ja tymczasem ustawię żagle.
- Ale... Nie zamierzasz nic jeść? - spytała niepewnie.
- Mam wrażenie, iż obojgu nam śpieszno z powrotem, prawda? - zadrwił
tak nieprzyjemnym tonem, że Sabrina nie odważyła się zaprzeczyć. - Zjem
podczas drogi.
Każdy kęs rósł Sabrinie w gardle i tylko ze względu na zdrowy rozsądek
zmuszała się do jedzenia. Nawet nie miała pojęcia, co je. Atmosfera na jachcie
stała się ciężka i nieprzyjazna: Panujące między nimi napięcie było łatwo
wyczuwalne.
Gdy wrócili, pożegnali się chłodno i pośpiesznie. Kiedy tylko żelazna
furtka z trzaskiem zamknęła się za Bayern, Sabrina zrozumiała wreszcie, czemu
ćzuje się tak bardzo nieszczęśliwa. Jak ostatnia idiotka zakochała się w Bayu
Cameronie! Po same uszy! Jej miłość była równie ślepa, jak ona sama!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Co prawda Bay obiecał że zadzwoni, lecz Sabrina wiedziała, iż takie
ząpewnienia zazwyczaj oznaczają koniec znajomości. Jej przypuszczenia
potwierdzał fakt, że był już piątek, a Bay się nie odezwał. Po jej policzku
spłynęła kolejna łza. Otarła Ją dłomą, bezwiednie zostawiając na twarzy ciemne
smugi, gdyż ręce miała ubrudzone gliną. Dlaczego ten straszny wypadek nie
pozbawił jej razem ze wzrokiem również zdolności do płaczu? Chociaż, może
tak było lepiej. Ból mogł znalezc jakieś ujście.
Ktoś zastukał do drzwi pracowni. Przez ostatm tydzien wymagała
stanowczo, aby jej nie przeszkadzano. Ojcu wytłumaczyła, iż potrzebuje
skupienia i że nie wolno Jej rozpraszać. W rzeczywistości potrafiłaby pracować
w samym środku hali fabrycznej, nie zwracając na nic uwagi. Naprawdę
chodziło jej tylko o to, by nikt nie odkrył, że zamiast rzeźbić, stoi bez ruchu
przy stole i płacze. Na wszelki wypadek otarła twarz brzegiem fartucha.
- Proszę - zawołała, Najpierw poczuła zapach drogich perfum, a potem
usłyszała lekkie kroki.
- Przypominam, że za godzinę wychodzimy - powiedziała wesoło Debora.
- Chciałam, żebyś zdążyła się przebrać.
- Chyba nie pójdę z wami - mruknęła Sabnna.
- Jak to? Grant tak się cieszył, że dziś zjemy kolację we troje.
- Wiem, ale zupełnie zapamiętałam się w pracy. Wolałabym skończyć to
popiersie, póki mam w głowie jego jasną wizję - skłamała.
- Jesteś pewna? - spytała Debora z pewnym zakłopotaniem.
- Po prostu mam natchnienie. Szkoda byłoby zmarnować ten moment -
przekonywała Sabtina.
- Nie o to mi chodziło - wyznała z wahaniem Debota.
- A o co? - Sabrina przesunęła dłonią po na wpół uformowanych rysach
rzeźby. Czyżby Debora odgadła?
-Widzisz... Nie chcę, byś odmawiała ze względu na mnie. Żebyś myślała,
iż wolelibyśmy spędzić ten wieczór tylko we dwoje, że będziesz nam ciężarem.
- Ależ nie, to naprawdę nie z tego powodu - Sabrina odetchnęła z ulgą. -
Naprawdę z przyjemnością pójdę z wami następnym razem. To moja wina, nie
powinnam była tak późno zaczynać czegoś nowego, ale skoro już tak się stało,
to wolałabym dokończyć.
- Ja naprawdę roztumiem, jakie to dla ciebie ważne. Nic się martw -
uśmiechnęła się ciepło Debora. - Wytłumaczę to Grantowi.
- Co masz mi wytłumaczyć?
- Grant! - krzyknęła z lekkim przestrachem jego narzeczona. - Nie można
tak kogoś znienacka zachodzić od tyłu!
- Nikogo nie zachodziłem. Po prostu w porę nie zwróciłaś na mnie uwagi
Sabrina usłyszała, że wymienili krótki pocałunek. - Co mi więc trzeba
wyjaśnić?
Sabrina wyręczyła Deborę w udzieleniu odpowiedzi.
- Zdecydowałam zos!ać w domu i dokończyć moją pracę·
- Nie ma mowy. Idziemy wszyscy troje i już - zaprotestował ojciec.
- Pójdziemy innym razem - Sabrina nie zamierzała pozwolić, by
ktokolwiek wpłynął na jej decyzję.
- Nie. Pójdziemy dzisiaj.
- Grant, proszę cię - pośpieszyła jej z pomocą Debora.
- Do diabła, ona nic nie robi, tylko pracuje - powiedział twardo ojciec.-'
Zobacz, ma podkrążone oczy i zapadnięte policzki. Prawie nie śpi i nie je. Do
czego to podobne?
- Tatku, przesadzasz.. Ta praca daje mi siłę - Sabrina w tym momencie
wyznała szczerą prawdę. Jedynie twórczość mogła zapełnić pustkę powstałą po
odejściu Baya.
- Obiecuję, że gdy tylko skończę tę rzeźbę, zrobię sobie coś do jedzenia i
grzecznie pójdę spać. Co ty na to?
- To chyba uczciwe postawienie sprawy. Jak myślisz, Grant? - mruknęła
przeciągle Debora.
- Ja nie... - zaczął gniewnie, lecz nie potrafił się kłócić z dwoma
ukochanymi kobietami. Westchnął ciężko. - Żeby mi to było ostatni raz! Za
tydzień wychodzimy razem i nie przyjmuję żadnych wymówek. A teraz, czy
możesz pokazać tę rzeźbę, która jest ważniejsza od wspólnego obiadu?
Sabrina odsunęła się, żeby odsłonić popiersie.
- Zamierzam wyrzeźbić Gina... takiego, jakim był za młodu. Ponad rok
temu pokazywał mi swoje ślubne zdjęcie. Wyglądał niezwykle dumnie. Miał w
sobie coś rzymskiego. Chciałam go namalować, ale.....
- Chodzi ci o Gina, właściciela sklepu? - spytał z niedowierzaniem ojciec.
- Przecież dopiero zaczęłam, nie wymagaj, żeby od samego początku
podobieństwo było wyraźne – broniła się Sabrina.
- Debora, co ty o tym sądzisz?
- Wiesz... - zawahała się. - Widziałam tego Włocha tylko przelotnie.
Trudno mi osądzać.
- Za to ja znam go od lat. Przykro mi, Sabrino, że muszę ci to powiedzieć,
ale nie istnieje najmniejsze podobieństwo - zawyrokował z przekonaniem.
- Kiedy skończę...
- ... to . będzie popiersie Baya Cametona - dopowiedział gładko jej ojciec.
- Ależ mylisz się, tato! - Sabrina zacisnęła ręce aż do bólu. Chciałaje
ukarać za to, że tak ją zdradziły. - To wcale nie przypomina Baya, prawda
Deboro?
- Może odrobinkę, ale niewiele - stwierdziła z ociąganiem Debora. - Ale
trudno dyskutować o nie dokończonym dziele.
- Ten człowiek ma naprawdę bardzo interesującą twarz. Gdybyś widziała,
z pewnością namalowałabyś jego portret córeczko. Ale nie zamierzam się z
tobą spierać, to ty jesteś artystką. Jeśli twierdzisz, że to Gino, to w takim razie
jest to Gino i już. Zresztą, myślę, iż obaj mają w sobie coś rzymskiego -
przytulił ją na chwilę. - Przepraszam was, moje panie, ale skoczę jeszcze wziąć
prysznic.
Pocałował Sabrinę w policzek i opuścił pokój.
- Jeśli chodzi o Baya... - zaczęła łagodnym głosem Debora i zamilkła.
- Co takiego? - spytała z rezerwą Sabrina.
- Chyba ty... nie czujesz się z nim zbytnio związana, prawda? - Ton
zdradzał, że Debora wie, iż zadaje bardzo osobiste pytanie i że starannie
dobiera słów. - Widzisz, to miły człowiek, ale sądzę, iż nie powinnaś...
- .. .brać jego zabiegów zbyt poważnie - dokończyła Sabrina. - Doskonale
zdaję sobie sprawę, że widuje się ze mną tylko z uprzejmości - słowo "litość"
nie przeszło jej przez gardło.
- Cieszę się. Nie wątpię, że on cię lubi. Jednak nie byłoby rozsądnie,
gdybyś ty zaczęła lubić go... bardziej.
- Ja też go lubię - stwierdziła Sabrina. - Wiele mi pomógł. To on
wymyślił, że mogłabym zacząć rzeźbić. Ale nie obawiaj się. Znam motywy
jego postępowania.
- Ty zawsze potrafisz stąpać twardo po ziemi - przyznała z niejaką
zazdrością Debora.
Tak, tylko głowę mam w chmurach, pomyślała ze smutkiem Sabrina. Gdy
tylko drzwi pracowni zamknęły się i została sama, przesunęła palcami po
rzeźbionej głowie.
Tak, bez wątpienia przedstawiała ona Baya, mimo że została dopiero
rozpoczęta. Sabrinę ogarnęła wściekłość. Zniszczyć to! Rozwalić! Niech się z
powrotem zmieni w zwykłą glinianą bryłę!
Chwyciła swe dzieło w dłonie, lecz nie potrafiła zdobyć się na ten czyn. Z
wielkich brązowych oczu spłynęła jedna łza, potem następna. Chwilę później
jej drobnymi ramionami wstrząsało niepohamowane łkanie. Ból stał się niemal
nie do zniesienia.
Jakiś czas później odrętwienie minęło. Powodowana wewnętrznym
impulsem niemal bezwiednie zaczęła pracować. Było to niczym tortura, ale
Sabrina z jakąś rozpaczliwą determinacją modelowała każdy szczegół
ukochanej twarzy. Włożyła w to całe serce. Jeśli jeszcze je miała.
Przecież oddała je Bayowi...
Straciła poczucie czasu. Gdy ojciec zapukał i otworzył drzwi pracowni,
nawet nie zdążyła otrzeć mokrej twarzy.
Nie odwróciła się więc do niego.
- Wychodzimy. Pamiętaj, co obiecałaś. Kończysz i kładziesz się do łóżka.
- Oczywiście, tato - słowa ledwo wydobywały się ze ściśniętego gardła. -
Bawcie się dobrze.
Dopiero dzięki temu, że ojcjec wytrącił ją ze stanu, w jakim się
znajdowała, zrozumiała, co się z nią dzieje. Opadła bezsilnie na stołek i ukryła
twarz w dłoniach. Nie miała siły już na nic. Wypaliła się doszczętnie. Głośne
pukanie do frontowych drzwi przywróciło ją do . rzeczywistości. . .
- Tata pewnie znów zapomniał kluczy - mruknęła półgłosem i podniosła
się niechętnie.
Wytarła twarz i powoli zeszła na dół. Nie spieszyło jej się, więc trochę to
trwało. Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe.
- No przecież idę! - krzyknęła z irytacją i pukanie umilkło.
Z roztargnieniem pomasowała napięte mięśnie karku i otworzyła drzwi.
- O co chodzi? Znowu nie wziąłeś kluczy? - Starała się, by w jej głosie
dźwięczało przekorne rozbawienie, lecz bezskutecznie. W dodatku nikt nie
odpowiedział. Sabrina uniosła głowę. - Tato?
- Czy wiesz, że masz ślady gliny na twarzy?
Odruchowo cofnęła się, gdy usłyszała głos Baya. Chciała zamknąć drzwi,
lecz on nie pozwolił na to i wtargnął do środka.
- Jak się tu dostałeś? Czego chcesz? - spytała gniewnie, nerwowo przy
tym ścierając z policzka glinę.
- Spotkałem twojego ojca i Deborę. Wpuścili mnje - wyjaśnił spokojnie. -
Ojciec się nawet ucieszył, że ktoś cię wreszcie odciągnie od roboty. Podobno za
ciężko pracujesz.
- Wcale nie! - zaprzeczyła dobitnie. - A w ogóle, to po co przyszedłeś?
- Żeby cię zaprosić na obiad.
- Nie ma mowy!
- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Przecież musisz coś jeść. Równie
dobrze możesz zjeść w moim towarzystwie.
- Jestem zajęta.
- Sabrino, przestań się niemądrze upierać - upomniał ją łagodnie Bay. -
Zjemy i przywiozę cię od razu z powrotem. Wtedy będziesz mogła znów zająć
się pracą, skoro uważasz, że powinnaś ją dziś dokończyć. Nie przebieraj , się,
wystarczy, iż zdejmiesz ten kitel. .
- Tym razem mnie nie namówisz - ostrzegła uczciwie.
Bay znienacka wyciągnął rękę i rozwiązał jej fartuch. Sabrina próbowała
zawiązać go ponownie, lecz on mocno przytrzymał jej dłoń.
- Czeka cię długa noc w tym przedpokoju. Nie wyjdę, dopóki się nie
zgodzisz.
Wiedziała, że nie jest to czcza pogróżka. Był jak zwykle nieubłagany. W
pierwszej chwili zamierzała podjąć wyzwanie i stwierdzić, że jest gotowa
poczekać, aż on się złamie i wyjdzie. Pomyślała jednak, iż w tej sytuacji pewnie
nie udałoby jej się ukryć targających nią uczuć.
- Jeśli zgodzę się na ten szantaż, dasz mi słowo, że od tej pory ja będę
decydować, czy gdzieś z tobą idę, czy nie?
Milczał przez długą chwilę· - Masz moje słowo, o ile zgodzisz się, że
porozmawiamy o przyczynach twojej nieoczekiwanej wrogości - powiedział
twardo.
- Nie wiem, o czym mówisz -zaprzeczyła chłodno, podczas gdy jej serce
biło jak szalone.
- Przyrzeknij, Sabrino - zignorował jej słowa.
- Dobrze, zgadzam się. A teraz puść mnie – mimowolnie roztarła bolący
nadgarstek. - Ale naprawdę nie wiem, o czym mówisz - skłamała.
Nic z tego, za żadne skarby świata nie zdradzi swojej tajemnicy. Miałby
jeszcze więcej powodów do litowania się nad nią, gdyby odkrył, że go kocha.
Nie zniosłaby tego.
- Zobaczymy - mruknął tylko.
Jego pewność siebie zaczynała doprowadzać ją do pasji. Ze złością
rzuciła fartuch w kierunku krzesła i sięgnęła po laskę.' - Chodźmy i miejmy to z
głowy.
- Nie zapomniałaś przypadkiem torebki? - podpowiedział uprzejmie. -
Będziesz potrzebowała kluczy, żeby się dostać z powrotem do domu. Chyba że
zamierzasz spędzić noc ze mną...
- Niedoczekanie twoje!
Popędziła na górę, wściekła i zarazem zrozpaczona. Bolało ją, że Bay
mógł robić sobie żarty na temat kochania się z nią, podczas gdy ona tak bardzo
tego pragnęła.
Wyszli z domu, wsiedli do samochodu i ruszyli, a wszystko to w
zupełnej,ciszy. Sabrina nie rommiała, czemu Baytak nalegał, żeby spędzili czas
razem, skoro aż nadto wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie z
nim przebywać. Szczerze mówiąc, w ogóle nie pojmowała jego i postępowania,
ani teraz, ani nigdy. Ten człowiek stanowił dla niej zagadkę.
Ogarnął ją przejmujący smutek. Prawdopodobnie widzą się po raz ostatni.
Jeśli Bay dotrzyma słowa i pozostawi decyzję w jej rękach, to Sabrina nie
zgodzi się już na żadnę wspólne wyjście. Jej ból i miłość rosłyby z każdym
spotkaniem.
Z pewnością Bay liczy na to, że uda mu się nakłonić ją do kontynuowania
znajomości. Czuła to, chociaż nie potrafiła do końca przeniknąć przyczyn jego
niezrozumiałego uporu. Jedno było pewne. Musiała mieć się na baczności.
Wystrzegać się wpływu jego męskiego uroku niczym ognia. Skończyć to,
nim stanie się za późno. Cała jęj uwaga skupiła się na siedzącym obok
mężczyźnie. Nie słyszała ulicznego ruchu, nie zwracała najmniejszej uwagi na
to, dokąd jadą. Nie tylko oślepła, ale i ogłuchła na wszystko.
- Sabrino?
Niski głos wyrwał ją z zamyślenia. Dopiero wtedy zorientowała się, że
silnik nie pracuje. Zarumieniła się nieco, lecz na szczęście wiedziała, iż
panujący półmrok ukryje to.
- Jesteśmy na miejscu?
- Tak.
Czekając, aż Bay wysiądzie i otworzy jej drzwi, zacisnęła palce na lasce
tak kurczowo, iź rzeźbione smoki odgniotły się na skórze. Nie miała pojęcia
dokąd idzie, musiała się więc zdać całkowicie na Baya. Przeszli kilka kroków i
weszli do jakiegoś budynku.
- Już pan jest? - spytał z radosnym zaskoczeniem kobiecy głos. - Pozwoli
pan, że wezmę jego płaszcz.
- Tak, nie zabrało mi to aż tyle czasu, ile podejrzewałem. Sabrino,
chciałbym, żebyś poznała panią Gibbs.
- Dobry wieczór - powiedziała z pewnym roztargnieniem, zastanawiając
się, czemu tu tak cicho.
- Miło mi panią poznać, panno Lane - po chwili kroki oddaliły się.
- Co to za dziwna restauracja? - spytała Sabrina półgłosem, gdyż nie
wiedziała, czy ktoś ich słyszy. Ujął ją pod rękę i poprowadził dokądś.
- To mój ,dom.
Sabrina stanęła jak wryta.
- Miałeś mnie zabrać na kolację!
- Ale nie wspominałem o restauracji. - Cofuął rękę, po czym objął Sabrinę
i zmusił by poszła z nim. Wykręciła się z jego objęć.
- Oszukałeś mnie po raz ostatni - jej głos drżał wyraźnie. - Odwieź mnie
do domu. Natychmiast.
- Podałem pani Gibbs listę twoich ulubionych dań. Poczciwa kobieta
zadała sobie wiele trudu, by je specjalnie dla ciebie przygotować. Pomyśl, jaką
jej sprawisz przykrość, jeśli nie zostaniesz.
- Szkoda, że nie zwracasz uwagi również na moje uczucia - zauważyła
zjadliwie. - Może, więc ja też nie będę się przejmować tym, że ona poczuje się
rozczarowana?
- Nie zrobisz tego, ponieważ jesteś dobra i wrażliwa. Ponadto - jego głos
przybrał podejrzanie miękki ton - mam twoje słowo.
- Aha, i mam go dotrzymać, nawet gdy ty złamiesz swoje? - zaatakowała,
choć naprawdę miała ochotę bezsilnie się rozpłakać.
- Nigdy cię nie okłamałem.
- Nie musiałeś. Wystarczyło, że podstępnie oszukiwałeś mnie i zmuszałeś
do robienia tego, na co miałeś akurat ochotę. Ktoś taki, jak Bay Cameron, może
dowolnie ustala zasady postępowania, inne dla siebie i inne dla zwykłych
śmiertelników, prawda?
- Czy mogę cię zaprosić do salonu? - zaproponował tonem, który
świadc,zył, że jej uwagi dotknęły go do żywego.
Sabrina jednocześnie odczuła żal i satysfakcję. Kochała go do szaleństwa,
a zarazem nienawidziła za to, że widzi w niej tylko niepełnosprawną osobę,
którą trzeba się zająć, a nie kobietę. Skręcili nagle pod kątem prostym i stanęli.
- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - spytała zimno.
- Cóż, nie mogliśmy spędzić całego wieczora na korytarzu.
- Doskonale wiesz, że mówię o twoim domu.
- Jest to najlepsze miejsce na osobistą rozmowę, jaką mamy
przeprowadzić.
- Równie dobrże mogliśmy porozmawiać w samochodzie albo u mnie w
domu - nie dawała za wygraną Sabrina.
- Z samochodu mogłabyś w każdej chwili wyskoczyć i dać się przejechać
pierwszemu lepszemu kierowcy – zauważył logicznie Bay. - Swój dom znasz
jak własną kieszeń. Gdybyś się na mnie wściekła, pewnie uciekłabyś i
zamknęła się w jakimś pokoju, a ja mógłbym gadać do ściany. Tutaj zaś nie
masz pojęcia, gdzie co stoi i twoja swoboda ruchów jest ograniczona.
- A ty się zastanawiasz, czemu ja nagle poczułam do ciebie niechęć! -
zdenerwowała się. Rzeczywiście, pułapka została zastawiona bezbłędnie.
Gwahownie zaczęła macać wokół siebie laską, która uderzyła o coś
masywnego.
- Przed tobą znajduje się sofa, a obok stoi krzesło - objaśnił Bay. - Jeśli
cofniesz się i obrócisz w prawo, to je ominiesz.
- Co jest za nim?
- Czemu sama nie sprawdzisz?
Ostrożnie obeszła krzesło i po chwili dotarła do stołu. Też chciała go
okrążyć, ale okazaio się, że postawiono go przy ścianie. A może to były drzwi?
Wyciągnęła rękę, żeby sprawdzić i natrafiła palcami na delikatny materiał,
który zidentyfikowała jako firanki.
- Okno wychodzi na zatokę. Jest znakomity widok na Golden Gate i na
wybrzeże.
Sabrina nie bardzo wiedziała, czego szuka. Prawdopodobnie jakiegoś
wyjścia. Niepewnie wróciła na środek pokoju, zatrzymując się w takim
miejscu, by nie znaleźć się zbyt blisko Baya.
- Proszę, zabierz mnie do domu - powiedziała cicho.
- Jeszcze nie teraz.
Dywan pod jej stopami wydawał się gruby i puszysty. Ciekawe, jaki ma
kolor i jak wyglądają otaczające ją meble? Bardzo chciałaby poznać miejsce,
gdzie on mieszka, gdzie śpi... Zdecydowanie potrząsnęła głową. Nie wolno jej
myśleć o takich rzeczach.
- Jeśli mnie nie odwieziesz, to zadzwonię po taksówkę - zagroziła.
- Świetnie. A wiesz, gdzie znaleźć telefon?
Odwróciła twarz i westchnęła z rozpaczą.
- Coś cię męczy, Sabrino. Co?
- Trzymasz mnie tu niczym więźnia i jeszcze masz czelność pytać, co mi
jest! - zawołała gniewnie.
- Nie, wiem, że to nie o to chodzi. Ale i tak się dowiem, co cię dręczy.
Dywan tłumił odgłos kroków, ale głos Baya zbliżał się stopniowo.
Sabrina, próbowała intuicyjnie wyczuć, gdzie on się znajduje.
- Może po prostu mam dość bycia traktowaną jak dziecko? -
podpowiedziała lodowatym tonem.
- To się nie zachowuj, jakbyś nim była! - odciął się Bay.
Nagle zrozumiała, że jest bliżej, niż przypuszczała. Jego dłonie już
dotykały jej ramion, lecz Sabrina cofnęła się spłoszona.
- Wielkie nieba, czemu ty się mnie boisz? Za każdym razem, gdy tylko
zbliżę się do ciebie, trzęsiesz się niczym przerażony królik. Dzieje się tak od
przyjęcia u Pameli. Dlaczego tak się zachowujesz?
- Od tamtego czasu nie mam powodów, żeby ci ufać - przypomniała mu
ostro.
- Byłem zły, to wszystko. Nie zamierzałem cię przestraszyć ani
skrzywdzić. Nigdy tego nie chciałem - zapewnił z przekonaniem. Tym razem
ująłją za ramiona, zanim zdołała mu się wymknąć. Jego uchwyt był mocny, lecz
nie brutalny., .
- Ten żal jest chyba trochę spóźniony, nie sądzisz? Nie możemy już być
przyjaciółmi, Bay.
- W takim razie naprawię to, co zepsułem - uciął krótko.
Przyciągnął ją gwałtownie do siebie. Sabrina odruchowo próbowała go
odepchnąć, lecz on zignorował to. Całował ją namiętnie, a Sabrina wkładała
całą swoją siłę w to, by nie odwzajemnić pocałunków. Nie mogła pozwolić, by
odkrył, jak na nią działa. Bliska omdlenia, desperacko starała się ukryć
ogarniające ją pragnienie. Walczyła nie z nim, lecz ze sobą.
Jej opór słabł z każdą chwilą i nie wiedziała, jak długo jeszcze da radę
tłumić swoją miłość i pożądanie. -Już miała się poddać, gdy Bay uniósł głowę.
- Sabrino... - szepnął kusząco i pieszczotliwie.
Zmusiła się do niemal nadludzkiego wysiłku, żeby powiedzieć to, co
powiedzieć musiała.
- Czy teraz pozwolisz mi już iść? - spytała nieswoim głosem.
- Co się z tobą dzieje? Mój dotyk ani moje pocałunki nie przerażają cię.
To nie tego się boisz. Zresztą, sądzę, że ty nie boisz się niczego. A jednak coś tu
jest nie tak. Dlaczego mnie odpychasz? Czemu nie chcesz się ze mną więcej
widywać?
Stali bez ruchu chyba przez minutę i wreszcie zrozumiała, że nie puści
jej, póki się nie dowie. Gwałtownie odrzucila głowę do tyłu. Za moment.
wygłosi największe kłamstwo w swoim życiu.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytała oschle. - No, to ci powiem. Kiedy
spotkaliśmy się po raz pierwszy, czułam się samotna i zagubiona. Byłam nikim
i zmierzałam donikąd. Ty potrafiłeś wydóbyć mnie z mojej skorupy i
przywrócić do normalnego życia. Co więcej, dzięki tobie znów mogę zająć się
moją twórczością artystyczną, a to jest dla mnie najważniejsze. Niczego nie
kocham tak bardzo jak sztuki. Będę ci za to wszystko wdzięczna do grobowej
deski.
Zamilkła na moment, wyczuwając, że Bay zesztywniał.
- Żałuję, że mnie zmusiłeś do tego wyznania. Nie chcę cię zranić, ale
domagałeś się prawdy, więc ją masz. Już nie jestem samotna ani zagubiona.
Mam swoją sztukę i cel w życiu. Miło wspominam chwile spędzone z tobą, ale
teraz zamierzam poświęcić się całkowicie pracy. Mówiąc krótko, nie potrzebuję
cię już.
- Rozumiem - puścił ją i cofnął się. Jego głos brzmiał tak ponuro jak
nigdy. - Sądzę, że nie mogłaś przedstawić tego jaśniej.
- Naprawdę nie zamierzałam Cię wykorzystać w. ten sposób, uwierz mi.
Po prostu jakieś dwa tygodnie temu zdałam sobie sprawę, że istnieje dla mnie
tylko sztuka. Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć, żeby cię nie urazić i nie
okazać się niewdzięczną. Miałam nadzieję, że jeśli zacznę działać Ci na nerwy,
to sam zerwiesz tę znajomość. Przykro mi, iż tak to wyszło.
Po jej policzku spłynęła łza, której nie zdołała powstrzymać. Nie
przypuszczała, że będzie w stanie zdobyć się natak straszne kłamstwo.
Milczenie Baya upewniło ją jednak, że uwierzył w nie.
- Czy mógłbyś mnie teraz odwieźć do domu? - spytała pełnym bólu
głosem.
- Tak, chyba żadne z nas nie ma apetytu na tę kolację - przytaknął ze
smutkiem.
Ujął ją pod rękę bezosobowym gestem i zaprowadził do samochodu. Nie
odezwał się ani słowem, nie powiedział też nic na temat łez Sabriny, które
płynęły już niepowstrzymaną strugą. Nawet się nie pozegnał, gdy ją
odprowadził do furtki.
- Życzę szczęścia - zadrwił tylko gorzko.
Te słowa brzmiały w jej uszach przez cały czas, kiedy wchodziła na górę
do swojego pokoju, gdzie rzuciła się na łóżko i rozpłakała na cały głos.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Sabrino, czy mogłabyś zejść na dół? - zawołał ojciec.
Westchnęła ciężko.
- Nie mogę trochę później?
- Nie, to ważne, schodź!
Nie miała ochoty iść, ale nie miała też siły się z nim kłócić. Przez ostatnie
dwa tygodnie pracowała jak szalona, odmawiając sobie odpoczynku. Była
wykończona. Noga za nogą schodziła mi dół, gdy nagle poczuła mrowienie na
karku. To newnie ze zmęczenia, pomyślała i nagle zamarła na ostatnim stopniu:
- Wybacz, że przeszkodziłem ci w pracy - te ironiczne przeprosiny Baya
sprawiły jej ogromną przykrość.
Przybladła i szybko schowała drżące dłonie do kieszeni fartucha.
-
Co za niespodzianka – powiedziała kwaśno. - Co cię sprowadza w
nasze progi?
- Możesz to nazwać moim ostatnim dobrym uczynkiem. Chcę, żebyś
kogoś poznała. To Howell Fletcher.
- To ta młoda dama, o której mi mówiłeś? Bardzo mi miło, panno Lane.
Sabrina, zupełnie oszołomiona, wyciągnęła rękę. Obcy uścisnął ją mocno.
- Przepraszam, ale obawiam się, że nic nie rozumiem.
- Howell przyszedł, żeby obejrzeć twoje prace i wydać opinię na ich
temat - wyjaśnił Bay. Jego powściągliwy, bezosobowy ton nawet nie pozwalał
podejrzewać, że kiedyś mogli być przyjaciółmi.
- Nie sądzę... - Sabrina chciała zaprotestować.
- Proszę pani, chyba lepiej wiedzieć zawczasu, czy buduje się przyszłość
na solidnych podstawach czy też na złudzeniach - rzekł z przekonaniem
Fletcher.
Przemknęła jej przez głowę myśl, że Bay zaaranżował to specjalnie, żeby
ją pognębić. Krytyka tego człowieka okaże się miażdżąca, a jej plany legną w
gruzach.
- Pracownia znajduje się na górze. Idziesz, Bay? - dodała wyniośle. .
- Nie, wychodzę - pożegnał się z Grantem i Howellem, zaś ją zignorował
zupełnie.
Zraniona do głębi, bezgranicznie nieszczęśliwa, zaprowadziła Fletchera
na górę. W milczeniu zaczął oglądać rzeźby, lecz nagle zrobiło jej się wszystko
jedno jaką wyda opinię. W jej życiu liczył się tylko Bay, lecz on odszedł.
Praca stała się dla niej sposobem na zapełnienie pustych godzin i jedynym
powodem, dla którego wstawała rano z łóżka. Ciągle tworzyła coś nowego,
gdyż miała nadzieję, że któregoś dnia osiągnie dzięki tym rzeźbom finansową
niezależność i wyprowadzi się, a wtedy ojciec poślubi Deborę. Przynajmniej
oni będą szczęśliwi.
- Które prace powstały po utracie wzroku, panno Lane? - spytał z
namysłem Fletcher.
- Rzeźby? Wszystkie - odpowiedziała z roztargmeniem. - Obrazy są
oczywiście wcześniejsze.
- Z tego, co wiem, zna pani Camerona zaledwie od kilku miesięcy. - Tak,
to prawda.
- Jakim więc cudem mogła pani wykonać jego popiersie?
Uśmiechnęła się smutno.
- Niewidomi widzą rękami
- Nie spytała pani o moją opinię. Nie jest pani jej ciekawa?
- Zarówno krytyka, jak i komplementy zawsze przychodzą bez pytania -
wzruszyła ramionami.
- Jest pani mądrą osobą.
- Niestety, nie we wszystkim - mruknęła gorzko.
Fletcher nie słuchał już, tylko zaczął mówić. Wciskał jej w ręce kolejne
rzeźby i komentował każdy, choćby najdrobniejszy szczegół. Zimno,
bezosobowo analizował poszczególne błędy i potknięcia. Sabrina miała ochotę
płakać i błagać go, by przestał. Nie przypuszczała, że poniesie tak druzgocącą
klęskę. Najpierw nie odwzajemniona miłość, a teraz to...
- Cóż - rzekła nieswoim głosem, gdy krytyk wreszcie zamilkł. - Nie
miałam pojęcia, że jestem zwykłą amatorką, a w dodatku taką kiepską.
- Dziecko! - roześmiał się Fletcher. - Co też pani mówi? Jaką amatorką?
Owszem, niektóre prace są rzeczywiście trochę mniej udane, ale pozostałe są
wręcz oszałamiające! Na przykład to niezwykłe, pełne wyrazu popiersie
Camerona lub też ta smukła figura kobiety, jakby Madonny. Pani ma talent do
portretowania ludzi, to już widać na obrazach. Pani patrzy na poszczególnego
człowieka inaczej niż wszyscy i wydobywa z niego to, co najbardziej
fascynujące.
Sabrina nie wierzyła własnym uszom.
- Czy to znaczy, że uważa pan, że powinnam kontynuować moją pracę?
- Jeśli utrzyma pani dotychczasowe tempo i poziom, to za sześć miesięcy
urządzam pani wystawę - zadeklarował Fletcher.
- Dzięki panu - odparła łagodnie.
- Pani dyplomacja i takt są niezrównane. Oboje uczciwie zapracowaliśmy
na dzisiejszy triumf. Ja muszę się dalej kręcić wśród ludzi. Pani niech tylko tu
stoi i wygląda pięknie. To wystarczy.
- Sabrino, - usłyszała ciepły kobiecy głos i owionął ją zapach fiołków. -
To ja, Pamela Thyssen. Spotkałyśmy się parę miesięcy temu.
- Pamiętam, oczywiście - Sabrina wyciągnęła dłoń.
- Muszę wyznać, iż czuję się trochę urażona. Jak można było przede mną
ukrywać fakt, że jesteś artystką?
Niech ja tylko dostanę Baya w swoje ręce! Nauczę wtedy mojego
marnotrawnego syna chrzestnego, że nie wolno mieć przede mną tajemnic.
- Właściwie wtedy jeszcze nie było o czym mówić... Dopiero zaczynałam
rzeźbić - wytłumaczyła nieco nerwowo Sabrina. Za każdym razem, gdy
wspominano jego imię, zaczynało ją dławić w gardle, a jej puls przyśpieszał. , -
Sądziłam, iż spotkam go tutaj i że razem świętujecie twój triumf. To taka
okazja, iż naprawdę mógł przerwać swój rejs wokół Kalifornii.
- Nie wiedziałam, że teraz żegluje... - Włożyła dużo wysiłku w to, by jej
głos zabrżmiał obojętnie. - Prawdę mówiąc, nie widywałam się z nim ostatnio.
Byłam zajęta przygotowaniami do wystawy.
Pamela naj widoczniej nie miała pojęcia, że ich znajomość zakończyła się
jakiś czas temu. W cale nie zamierzała wyprowadzać jej z błędu.
- To jego popiersie jest ozdobą całej wystawy. Wszyscy są pod wrażeniem
- w głosie Pameli dźwięczała ciekawość. - Sądząc po cenie, Howell też
rozumie, że to znakomite dzieło.
-Pani żartuje!
- Moja droga, nigdy nie żartuję gdy chodzi o pieniądze. Proszę mi
wybaczyć moją szczerość, ale fakt, że paru jest niewidoma, przyciągnie na
wystawę sporą publiczność. Wybierzemy najlepsze obrazy i rzeźby i
zorganizujemy zamknięty pokaz dla samej elity.
- Chwileczkę przerwała mu Sabrina. - Nie robi pan chyba tego ze
względu na Baya, prawda?
- Pyta pani, czy mnie w jakiś sposób nie przekupił, żebym to pani
powiedział? - uściślił z oburzeniem w głosie. - Droga pani, nigdy bym dla
nikogo nie zaryzykował mojej reputacji, gdyż jest ona dla mnie zbyt cenna.
Gdyby nie miała pani talentu, powiedziałbym to bez ogródek.
Uwierzyła mu. Odniosła więc sukces. Ale okazało się, że smak
zwycięstwa wcale nie jest słodki, gdy nie można przeżywać triumfu z
człowiekiem, którego się kocha.
Howell Fletcher ustalił termin wernisażu na początek grudnia, gdyż liczył
na to; że ludzie będą nastawieni na szukanie prezentów i łatwiej kupią
wystawione eksponaty.
Sabrina wiedziała już, że w życiu tego człowieka
liczą się jedynie dwie rzeczy: sztuka i pieniądze.
- Dziecko, udało ci się! - Ojciec szepnął jej to na ucho, by nikt postronny
nie usłyszał jego słów. - Wszyscy są zdumieni twoim talentem.
Sabrina uśmiechnęła się lekko, słysząc dumę w jego głosie.
- Pochwały nic nie kosztują, panno Lane - dobiegł ją żdrugiej strony głos
Howella. - Odniosła pani sukces, moja droga, ponieważ nasi goście wyciągają
portfele i karty kredytowe. To najlepszy miernik pani talentu.
- Ja tylko tworzę - Sabrina dała do zrozumienia, iż nie ma nic wspólnego
z ustalaniem cen.
Akurat tej rzeźby w ogóle nie chciała wystawiać, lecz Fletcher okazał się
nieugięty. W końcu uległa, lecz pod warunkiem, że popiersie nie będzie na
sprzedaż. I wtedy okazało się, iż spryt Howella nie ogranicza się tylko do spraw
finansowycb lub artystycznych. Spytał, czy Sabrina naprawdę chce rozbudzić
ludzką ciekawość i wywołać plotki, co się niechybnie w takim przypadku
stańie. Lepiej ustalić tak nieprawdopodobną cenę, by nikomu nawet nie
przyszła do głowy myśl o kupnie. Sabrina zgodziła się na ten pomysł.
- Jak Bay zareagował, gdy zobaczył swoją podobiznę? - zainteresowała
się Parnela.
Ponieważ właśnie w tym momencie ktoś zaczął składać jej gratulacje,
Sabrina skorzystała ze sposobności, by uniknąć udzielenia odpowiedzi na to
kłopotliwe pytanie. Parę innych osób też przystanęło obok i na szczęście uwaga
Pameli skupiła się na rozmowie z kimś znajomym.
Jakaś kobieta rozwodziła się wylewnie nad oszałamiającym talentem
autorki prac. Sabrina nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Na szczęście
pojawił się również Howell Fletcher.
- Przepraszam, pani Hamilton, ale muszę porwać naszą artystkę na chwilę
- powiedział gładko i wyciągnął Sabrinę z rozgadanego tłumu.
Przyjęła to z ulgą i dyskretnię wytarła spocone dłonie o czarną suknię.
- Nie bardzo wiem, jak to powiedzieć - w głosie Howella dźwięczała
obawa. - Mamy nabywcę na popiersie. Chce się z panią widzieć.
- Nie ma mowy o sprzedaży!
- Próbowałem mu wyjaśnić, że nie chce się pani pozbywać tej rzeźby i
stąd taka wysoka cena. Ale nie mogłem mu przecież tłumaczyć tak wyraźnie,
gdyż to mogłoby się przedostać do wiadomości publicznej, a wtedy również
pozostałe ceny zostałyby zakwestionowane - bronił się.
- Nie powinnam była dać się przekonać, żeby ją wystawiać. Pan się
domyśla jaki jest mój stosunek do tej pracy - stwierdziła oskarżycielsko.
- To prawda - przyznał cicho. - Trudno, musi mu pani jakoś to
wyperswadować, może namówić na zakup czegoś innego? Czeka w moim
biurze, pomyślałem, że taka rozmowa nie powinna mieć świadków.
Poprowadził ją korytarzem, potem otworzył drzwi i wpuścił do środka.
- Powodzenia - mruknął i zamknął za nią drzwi.
Odwróciła się ze zdziwieniem, gdyż była przekonana, że zostanie, by ją
wspomóc. Nagle usłyszała, iz ktoś wstaje z fotela. Przywołała uśmiech na twarz
i postąpiła w kierunku dźwięku.
- Witam - wyciągnęła rękę. - Nazywam się Salrina Lane. Poinformowano
mnie, że życzy pan sobie nabyć jedną z moich rzeźb.
- Dobrze cię poinformowano.
Wyciągnięta ręka opadła ciężko.
- Bay... Przecież Pamela właśnie mówiła mi, że żeglujesz gdzIeś przy
brzegach Kalifornii. Czyżbyś potrafił przebywać w dwóch miejscach
jednocześnie?
Co zadrań z tego Howella! Czemu jej nie ostrzegł? Nic dziwnego, że
zwiał, by nie narażać się na jej gniew.
- Nie zamierzałem siedzieć tam do końca życia - powiedział tym
bezosobowym tonem, który tak bardzo ją...
- Dziś wieczorem osiągnęłaś swój sukces. No, i jak się czujesz?
Okropnie, odpowiedziało jej serce.
- Wspaniale - skłamał jej głos.
- W tej czerni wyglądasz niezwykle elegancko... wręcz wytwornie, a ów
pojedynczy sznur pereł wspaniale dopełnia całości. Przy tym zestawięniu twoja
cera jest jeszcze jaśniejsza a twarz nierealnie piękna. Wyglądasz, jakbyś
przeżyła wielką tragedię i podniosła się z niej z najwyższym wysiłkiem.
Jutrzejsza prasa będzie pełna spekulacji na twój temat - skomentował cynicznie.
Pragnęła Wyznać, że teraz jej tragedią było nie to, iż straciła wzrok, lecz
że straciła jego, ale milczała.
- Sądziłem, iż Wyrzuciłaś już tę laskę i znalazłaś sobie inną. - Gdy to
powiedział, odruchowo zacisnęła na niej palce, jakby się bała, że Bay zechce
odebrać swój prezent.
- Czemu miałabym to robić? Laska jak laska, po prostu potrzebuję jej -
nerwowo wzruszyła ramionami.
- Wcale cię nie podejrzewam, że trzymasz ją ze względów
sentymentalnych -. zapewnił sucho. - Chociaż, góy· ujrzałem dzisiaj swoje
własne popiersie, zdziwiłem się. Wygląda na to, że wspominasz naszą
znajomość bez niechęci.
- Bo to prawda. Zresztą, powiedziałam ci kiedyś, że podoba mi się twoja
twarz. Masz takie wyraziste i dumne rysy.
- Howell powtórzył ci, iż chcę kupić tę rzeźbę?
- No wiesz! Nie sądziłam, że jesteś aż takim egocentrykiem - zdobyła się
na wymuszony śmiech. - Kupować własną podobiznę!
- Będzie to dla mnie miła pamiątka. ..
- Niestety... - Odwróciła się bokiem, próbując uciec przed badawczym i
zimnym spojrzeniem, które czuła na twarzy. - To nieporozumienie., Ta rzeźba
nie jest na sprzedaż.
- Dlaczego nie? - Wydawało się, że w ogóle nie przejmuje się jej
odmową. Jak zwykle zresztą. - Celem tej wystawy jest przecież sprzedaż
prezentowanych dzieł.
- Tak, ale akurat tego jednego nie zamierzałam sprzedawać -
zaprotestowała. - Właśnie dlatego ustaliliśmy tak nierealną cenę. .
- Ale ja to chcę kupić za tę cenę - obstawał przy swoim Bay.
- Nie! Nie pozwolę na to! - Z desperacją uderzyła laską o podłogę. -
Zabrałeś mi wszystko! Niech przynajmniej zostanie mi to!
- Ja ci cokolwiek zabrałem? - Zaśmiał się urągliwie i chwycił ją mocno za
przegub. - Przecież to ty mnie wykorzystałaś! Zapomniałaś już? Czemu więc
nie chcesz wziąć również moich pieniędzy? I tak dostałaś wszystko, co mogłem
ci dać.
- A co mi dałeś? Współczucie? Litość? Poświęcenie? - Uderzenia laski
akcentowały poszczególne słowa. - I myślisz, że to dla mnie takie wspaniałe i
ważne? Otóż nie! To nieja się dla ciebie liczyłam, tylko to, że mogłeś tak
wielkodusznie spełniać dobre uczynki!
- Ty cały czas uważasz, iż ja się nad tobą lituję? - spytał znękanym
głosem.
- A co innego? Przecież mnie nie kochasz! - parsknęła pogardliwie.
- A
jeżeli tak? - Położył dłoń na jej karku i zmusił, by odwróciła
ściągniętą z bólu twarz w jego stronę. - Czy sprawiałoby ci to jakąś różnicę?
Sabrina pomyślała, że gdyby jej nie dotknął, jakoś udawaby jej się
przetrzymać tę rozmowę bez rozklejenia się. Ale teraz nie była już w stanie się
pozbierać. Zrobiło jej się słabo i nagle nie miała już siły dłużej udawać.
Bezradnie oparła głowę na jego ramieniu.
- Gdybyś mnie kochał choć trochę... - szepnęła z żalem. - Być może
wtedy uie próbowałabym walczyć z moją miłością do ciebie. Ale muszę, gdyż
to oczywiste, że nie mogę być z kimś kto się tylko nade mną lituje.
- Sabrino, ty naprawdę nic nie widzisz - Bay powiedział to takim tonem,
jakby nagle jakiś ogromny ciężar spadł mu z serca. Objął jąjedną ręką, a wolną
dłonią zaczął delikatnie gładzić jej policzek. - Ja nigdy się nad tobą nie
litowałem. Byłem zbyt zajęty kochaniem się w tobie, żeby marnować czas na
jakiekolwiek inne uczucia.
- Och, Bay, nie kpij sobie! - zawołała udręczonym głosem i wyrwała się z
jego objęć. - I tak jest mi wstyd, że znasz prawdę. Po co jeszcze sobie ze mnie
żartujesz?
- W cale tego nie robię. Uwierz mi, ostatnie miesiące były dla mnie
piekłem. Naprawdę nie jest mi do śmiechu.
- Przecież jestem ślepa! Jakim cudem mógłbyś mnie kochać?
- Moja dzielna i piękna królowo, jakim cudem mógłbym cię nie kochać? -
powiedział czule. Brzmiąca w tych słowach szczerość przestraszyła Sabrinę.
- Bay, czy ty znowu próbujesz mnie oszukać? Czy robisz to po to, by
dostać tę rzeźbę? Jeśli tak, to dam ci ją bez wahania, tylko przestań kłamać.
Chwycił ją znienacka i przyciągnął do siebie. Położył jej dłoń na swoim
torsie, by mogła czuć gwałtowne bicie jego serca. Jej własne biło równie
szybko, w tym samym szalonym tempie, co jego. Bay ujął twarz Sabriny w obie
dłonie i czule pocałował zamknięte oczy.
- To, że nie widzisz, W niczym nie zmienia faktu, iż jesteś kobietą. Wiem
to zwłaszcza wtedy, gdy trzymam cię, w ramionach, moja słodka - szepnął.
- Ale nigdy nie dałeś mi tego odczuć - Sabrina z najwyższą ulgą przytulił
głowę do jego szerokiej piersi.
- Dziesiątki razy miałem na to ochotę. - Objął ją mocno, jakby się
obawiał, że znów mu ucieknie. - Kochałem cię właściwie od samego początku
naszej znajomości. A może to się zaczęło wtedy, gdy schroniliśmy się przed
deszczem na jacht? Nie wiem. Ale powiedziałem sobie, że muszę okazać
cierpliwość. Byłaś dumna, uparta, a przy tym niepewna siebie. Nie
uwierzyłabyś w moje uczucie. Dlatego postanowiłem, iż najpierw odbuduję
twoją wiarę w siebie. Przekonam cię, że możesz zrobić wszystko, jeśli tylko
zechcesz. Sądziłem zarozumiale, iż potem bez trudu rozkocham cię w sobie. A
ty mi nagle powiedziałaś, że już mnie nie potrzebujesz. Moja próżność mocno
na tym ucierpiała.
Sabrina poczuła, jak dotykające jej skroni usta Baya uśmiechają się.
Przytuliła się mocniej.
- Potrzebowałam cię bardziej niż kiedykolwiek - wyznała żarliwie. -: Ale
bałam się, że gdy to odgadniesz, będziesz się nade mną litował jeszcze więcej.
- Nigdy nie czułem litości w stosunku do ciebie. Dumę tak, ale nie litość.
- Dumę? - ze zdziwieniem uniosła twarz.
- Oczywiście. Niezależnie od tego, na jaką wystawiałem cię próbę, ty
zawsze podejmowałaś wyzwanie - pocałował ją delikatnie.
- A ile przedtem protestowałam! - uśmiechnęła się z zażenowaniem.
- To dobrze, to znaczyło, iż masz własne zdanie i że nie jesteś potulna i
uległa. Zrozumjałem to już przy pierwszym spotkaniu, kiedy mnie nagle
spoliczkowałaś - zaśmiał się cicho.
- A ty mi oddałeś - przesunęła pieszczotliwie palcami po jego szyi. -
Najpierw ogarnęła mnie furia. A potem nagle... miłość.
- Czy zdradzisz mi teraz, dlaczego uciekłaś z przyjęcia u Pameli? Ale tym
razem powiedz mi prawdę.
Jej puls jeszcze przyśpieszył, Nie chciała odpowiedzieć na to pytanie, ale
gdy Bay zaczął delikatnie całować wnętrze jej dłoni, poddała się.
- Słyszałam, jak rozmawiałeś z jakąś Roni. Zarzucała ci, że pokazujesz
się ze mną z dwóch powodów. Po pierwsze z litości, a po drugie, by wywołać w
niej zazdrość. Nie zaprzeczyłeś temu. Miałam nadzieję, że przynajmniej
powiesz, iż jesteśmy przyjaciółmi, ale ty nadal pozwalałeś jej naigrawać się z
siebie i ze mnie. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Dlatego wstałam, poszłam do
toalety i... próbowałam uciec.
Bay roześmiał się głośno i radośnie.
- Pierwszą rzeczą, o jakiej będę pamiętać, gdy będziemy małżeństwem, to
fakt, że masz niesamowity słuch!! Gdybyś poczekała wtedy jeszcze chwilę; to
usłyszałabyś, że wysłałem Roni do wszystkich diabłów i zabroniłem jej mówić
w ten sposób o mojej przyszłej żonie.
- Bay! - zawołała zdławionym ze wzruszenia głosem.
- Chceśz się ze mną ożenić?
- O, to oświadczyny? Dobra, przyjmuję.
- Och, nie drocz się ze mną - szepnęła z przejęciem.
Zamiast odpowiedzieć, pocałował ją tak czule, że Sabrina nie
potrzebowała już żadnych zapewnień. Tym razem odwzajemniła pocałunek,
wtulając się mocno w muskularne ciało Baya. Jego pieszczoty stawały się coraz
bardziej namiętne, a Sabrina poddawała im się z rozkoszą. Ta nieoczekiwana
miłość stała się jasnym płomieniem, który rozświetlił mrok, w jakim żyła
dotychczas.
Wreszcie Bay odsunął ją od siebie, oddychając ciężko. Próbowała
przytulić się z powrotem, lecz on trzymał ją na odległość wyciągniętych
ramion.
- Tak cię kocham - szepnęła z żarem. - Proszę, obejmij mnie jeszcze choć
na chwilę.
- Nie jestem z kamienia, najdroższa. Jeszcze sekunda, a nie wiadomo,
czym to się skończy. To znaczy wiadomo, ale może lepiej nie tutaj.
Sabrina uśmiechnęła się zmysłowo.
- Te drzwi mają zamek.
- Owszem, a za nimi znajduje się tłum ludzi, którzy zastanawiają się,
gdzie się podziała gwiazda wieczoru - przypomniał jej surowo.
- W cale nie chcę być gwiazdą.
- Ale twoja praca...
- ... posłuży mi jedynie do wypełnienia tych chwil, gdy będziesz z dala
ode mnie. To nie ona jest największą miłością mojego życia - mruknęła kusząco
Sabrina.
- Wcale nie tak łatwo zachować mi w tej sytuacji,zdrowy rozsądek -
jęknął i ponownie przytulił ją do siebie.
- Wiem - szepnęła, zanim zdążył zamknąć jej usta gorącym pocałunkiem.