Dailey Janet Ślepa na miłość

background image

Dailey Janet

.

Ślepa na miłość

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przenikliwe krzyki mew rozbrzmiewały w rześkim powietrzu. Wiejący

znad Pacyfiku wiatr obracał łodzie stojące przy nabrzeżu.

Błękitny continental zaparkował przed portem jachtowym. Za kierownicą

siedziała oszałamiająco piękna, trzydziestoparoletnia kobieta o płomiennie

rudych włosach.

Zgasiła silnik, położyła dłoń na klamce i dopiero wtedy spojrzała na

pasażerkę swoimi urzekającymi, zielonymi oczami.

- Jest raczej chłodno, Sabrino. Chyba powinnaś poczekać tutaj, podczas

gdy ja sprawdzę, czy twój ojciec już wrócił - brzmiało to jak stwierdzenie, nie

jak propozycja.

Sabrina otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała dość traktowania jej

jak kaleki. Nagle zrozumiała, że Debora wcale nie myśli o jej zdrowiu, tylko

chce trochę pobyć sam na sam z Jej Ojcem.

- Jak sobie życzysz - zgodziła się niechętnie i zacisnęła dłoń na ciemnej

lasce z dębowego drewna.

Odprężyła się nieco, gdy tamta odeszła. Dziewczyna jej ojca. Miał wiele

przyjaciółek od czasu śmierci swojej żony, co nastąpiło przed dwudziestu laty.

Jednak Debora nie była po prostu jedną z nich. Gdyby przed ośmioma

miesiącami Sabrina nie miała wypadku, zielonooka piękność. byłaby już jej

macochą.

Przed tamtym okropnym zdarzeniem Sabrina cieszyła się, że ojciec

poznał wreszcie kobietę, z którą chce się ożenić. Debora co prawda nie znalazła

u niej pełnej akceptacji, lecz nie miało to znaczenia, skoro ojciec czuł się

szczęśliwy.

Ale wtedy Sabrina była zupełnie niezależna. Miała nieduże mieszkanie,

pracę, a przed sobą całe życie. A teraz.

background image

Dlaczego właśnie ja, pomyślała nie wiadomo który już raz. Stanowczo

miała zbyt dużo czasu na myślenie. Wiecznie roztrząsała, co by było, gdyby...

Ale kalectwo okazało się trwałe, co zgodnie powtarzali kolejni specjaliści.

Przez resztę życia pozostanie nie sprawna i tylko cud mógłby to zmienić.

Poczuła gniew. Czy już zawsze będzie musiała czekać w samochodzie albo

siedzieć w domu, a ktoś inny w tym czasie zdecyduje, co jest dla niej najlepsze?

Nagle przyszła jej pewna myśl do głowy. A jeżeli Debora chciała się

spotkać z jej ojcem na osobności tylko po to, by móc bez przeszkód namówić

go na wysłanie Sabriny na rehabilitację?

Nie chcę tam jechać, nie chcę, nie chcę, buntowała się w myślach. Ale co

mogę zrobić? Jestem kompletnie zdana na pomoc innych. A jeśli ona właśnie

teraz przekonuje ojca, a ja tu siedzę i potulnie czekam na rozwój wydarzeń?

Setki razy przemierzała trasę między parkingiem a keją, przy której ojciec

cumował ich jacht. Jeśli zachowa spokój i środki ostrożności, to nie powinna

mieć specjalnych kłopotów z dotarciem tam teraz.

Usłyszała świst wiatru i uniosła rękę, by sprawdzić, czy jej brązowe

włosy są nadal mocno upięte na czubku głowy.

Czując dreszcz emocji, otworzyła drzwiczki i wysiadła.

Ujęła mocniej laskę i powoli ruszyła w stronę portu. Szło jej łatwiej, niż

przypuszczała. Zachęcona początkowym sukcesem, nieświadomie

przyśpieszyła kroku, co wkrótce okazało się zgubne w skutkach.

Potknęła się o krawężnik i runęła jak długa na chodnik, gubiąc przy tym

laskę. Podniecenie zniknęło bez śladu, czuła już tylko gniew. Drżącą ręką

zaczęła szukać laski, jednak bezskutecznie. - Niech to szlag! - zaklęła, wściekła

na własną głupotę.

Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ojciec ją teraz zobaczył. Od razu

przekonałyby go argumenty narzeczonej, że Sabrina potrzebuje profesjonalnej

opieki. Oparła się na łokciu i próbowała opanować ogarniającą ją panikę.

background image

- Nic się pani nie stało? - W męskim, przyjemnie niskim głosie, brzmiały

troska i rozbawienie. .

Skierowała głowę w stronę przechodnia, czerwieniąc się ze wstydu i

upokorzenia. Jej twarz przybrała dumny wyraz.

- Nic mi nie jest. Czy mógłby mi pan podać moją laskę?

- Oczywiście - głos zabrzmiał tym razem poważnie.

- Proszę· Wyciągnęła rękę, lecz jej dłoń pozostała pusta. Ktoś ujął ją pod

ramiona i podniósł, zanim zdążyła zaprotestować.

Długie palce Sabriny dotknęły· muskularnego przedramienia. Słonawa

woń morza zmieszała się z korzennym zapachem wody po goleniu. Sabrina

była wysoka, jednak nieznajomy musiał być zdecydowanie wyższy, gdyż jego

cie, pły oddech poruszył opadającą jej na czoło grzywkę. Przewieszona przez

jego ramię laska uderzyła ją w nogę.

- Proszę mnie puścić - powiedziała cierpko i wzięła laskę.

- Rozumiem, że nic panią nie boli, z wyjątkiem zranionej dumy? - zakpił,

lecz spełnił jej żądanie.

- Dziękuję za pomoc - dodała z wymuszonym uśmiechem. .

Odwróciła się i poczekała chwilę, aż mężczyzna odejdzie. Po chwili

zrozumiała, że on się nie ruszy, póki nie będzie pewny, iż rzeczywiście nic się

jej nie stało. Nie życzyła sobie jego pomocy. Zdecydowanie postąpiła krok do

przodu.

Głośne trąbienie klaksonu i wizg opon rozległy się równocześnie. Ktoś ją

złapał wpół i odciągnął do tyłu.

- Chce się pani zabić? - W zachrypniętym ze zdenerwowania głosie nie

było nawet cienia uprzejmości. - Nie widzi pani samochodu, czy co?

- Jakim cudem, skoro jestem ślepa?

Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze, po czym obrócił ją

przodem do siebie. Czuła na sobie jego palący wzrok. Silne palce

background image

bezceremonialnie ujęły ją pod brodę i uniosły jej twarz do góry. Ten jeden

jedyny raz Sabrina odczuła zadowolenie, że nie widzi. Nie zniosłaby widoku

współczucia, jaki niewątpliwie malował się na twarzy nieznajomego.

- To czemu, do cholery, od razu pani tego nie mówi? - warknął gniewnie.

- I czemu nie nosi pani białej laski?

- A niby dlaczego muszę ją nosić? I jeszcze może czarne okulary? ~

odparowała jadowicie. - A najlepiej, żebym chodziła z miseczką i tabliczką na

szyi i żebrała o wsparcie dla biednej niewidomej? Czemu mam być jak

napiętnowana? Nie życzę sobie wzbudzać niczyjego zainteresowania i dlatego

nie mam białej laski.

- Omal nie przypłaciła pani tego życiem - odparł ponurym głosem. -

Gdyby ten kierowca wiedział, że pani go nie widzi, toby panią przepuścił. Jak

pani nadal będzie się tak głupio zachowywać, to długo pani nie pożyje.

- Nawet pan nie wie, jak upokarzające jest pokazywanie wszem i wobec

swojego kalectwa.

- Za to wiem, dlaczego odrzuca pani współczucie innych ludzi - zauważył

uszczypliwie. - Po prostu jest pani zbyt zajęta ciągłym użalaniem się nad sobą.

- Ze wszystkich najbardziej aroganckich... - I zamiast . kończyć zdanie,

nagle wymierzyła mężczyźnie policzek. Trafiła bezbłędnie, gdyż przedtem

dobrze oceniła jego wzrost. Nie zdążyła nawet opuścić ręki, gdy on jej oddał!

Uderzył lekko, jednak Sabrina była wstrząśnięta do głębi.

- Jak pan śmiał uderzyć niewidomą? - wysyczała z furią.

- Wydawało mi się, że nie życzy sobie pani żadnego ulgowego

traktowania? - zadrwił. - A może jednak liczy pani na specjalne przywileje, gdy

policzkuje kogoś? Zachowuje się pani jak dziecko, które raz woła, że jest

dorosłe, a kiedy indziej, iż jest jeszcze małe. Obawiam się, że ,trzeba się na coś

zdecydować, droga pani.

- Pan jest nie do zniesienia! - rzuciła, gdyż nie znalazła innej odpowiedzi i

background image

odwróciła się tyłem - Nie tak szybko - chwycił ją mocno i zatrzymał. - Jest pani

nieznośna jak mały bachor. Czy w ogóle zdaje pani sobie sprawę, w jakim

kierunku teraz idzie?

- Niech mnie pan zostawi! - zażądała stanowczo.

- Doskonale dam sobie radę sama.

Wyczuła, że obojętnie wzruszył ramionami.

- Czy pani się to podoba, czy nie, najpierw się upewnię, że bezpiecznie

dotarła pani do celu' swojej przechadzki. Będę szedł tuż za panią.

Zrozumiała, iż protesty nie zdadzą się na nic. Wiedziała też, że nie może

się pokazać w porcie z obcym mężczyzną w charakterze opiekuna. Ojciec by

pomyślał, iż nie można jej spuścić z oka nawet na pięć minut.

Zacząłby zadawać pytania i od razu by się wydało, że najpierw się

przewróciła, a potem omal nie wpadła pod samochód. Nie mogła do tego

dopuścić.

Zawróciła w kierunku, z którego przyszła. Zamierzała minąć

nieznajomego, on jednak zastąpił jej drogę.

- Dokąd pani idzie?

- Do samochodu.

- Co to za samochód?

- Błękitny continental... stoi za pańskimi plecami.

- Kiedy panią zobaczyłem, szła pani w zupełnie inną stronę· Zacisnęła

zęby.

-Chciałam się udać do portu, żeby spotkać mojego ojca i Deborę. Jednak,

skoro upiera się pan przy pilnowaniu mnie, to wolę zaczekać na nich w

samochodzie - wyjaśniła ze zjadliwym uśmiechem.

- Poszli pożeglować, a panią zostawili w wozie? - spytał tonem

potępienia.

- Nie, ojciec pływał sam, przyjechałyśmy, żeby go zabrać. Długo nie

background image

przychodzili, zamierzałam sprawdzić, co ich zatrzymało.

- Debora to pani siostra?

- Widzę, że szalenie pana zajmuje wtykanie nosa w cudze sprawy...

Debora to narzeczona mojego ojca.

Silna dłoń ujęła ją pod ramię i skierowała do samochodu. Po chwili

koniec laski Sabriny uderzył o zderzak.

- Niech pani opisze łódkę ojca. Sprawdzę, czemu ich jeszcze me ma.

- Dziękuję - odmówiła ostro. - I tak uważa, że potrzebuję niańki. Jeśli

będzie pan robił za mojego posłańca, to nigdy go nie przekonam, iż sama

potrafię wycierać sobie nosek i robić inne, równie skomplikowane rzeczy...

W jej głosie brzmiało rozdrażnienie. - Czy jeśli dam słowo, że nie ruszę·

się z samochodu, to zostawi mnie pan wreszcie w spokoju?

- Obawiam się, że pani ojciec i tak się dowie o naszym spotkaniu.

- A to czemu? - spytała gniewnie.

- Czy ta pani Debora jest przypadkiem ruda?

- Owszem.

- No to właśnie tu idą. Pani ojciec patrzy na nas z wyraźnym

zaniepokojeniem.

- Proszę, niech pan odejdzie.

- Lepiej nie. Gdybym znajdował się na jego miejscu, to byłbym bardzo

podejrzliwy, gdyby jakiś obcy kręcił się koło mojej córki, a potem zwiał na mój

widok - wyjaśnił nieznajomy.

- Nie! - szepnęła rozpaczliwie. Usłyszała szczęk otwieranej i zamykanej

bramy do portu.

- Niech pani przestanie mieć taką minę, jakbym robił pani jakieś

nieprzyzwoite propozycje. Proszę się uśmiechnąć... - W jego ciepłym, niskim

głosie słychać było przyjazne rozbawienie.

- Sabrino! - Wyczuła, że ojciec jest trochę zaniepokojony. - Czyżby

background image

znudziło ci się czekać?

Przywołała na twarz wymuszony uśmiech, wiedząc, że i tak nic się nie

ukryje przed jego badawczym spojrzeniem.

- Cześć, tatku - starała się, by zabrzmiało to zupełnie swobodnie. - Dobrze

ci się pływało?

- Jakżeby inaczej? - roześmiał się.

Sabrina nagle zdała sobie sprawę, że tak starała się przekonać obcego,

żeby sobie poszedł, iż nawet nie pomyślała o jakimś wiarygodnym

uzasadnieniu jego obecności. Jednak on sam rozwiązał ten problem.

- Domyślam się, że mam przyjemność z ojcem panny Sabriny? Właśnie

pytała mnie, czy nie widziałem w porcie jachtu o nazwie "Lady Sabrina". Moja

łódź, "Fortuna", cumuje niedaleko pańskiej. Pozwolą państwo, że się

przedstawię. Bay Cameron.

- Grant Lane - Sabrina usłyszała, że ojciec odetchnął z ulgą.

Bystry facet, pomyślała z uznaniem. W porcie znajdowała się tylko jedna

"Lady Sabrina", Bay skojarzył to błyskawicznie z jej imieniem i znalazł

przekonywającą wymówkę.

Ojciec dotknął lekko jej ramienia, zwróciła więc ku niemu uśmiechniętą

twarz.

- Chyba się o mnie nie martwiłaś, co?

- O takiego wytrawnego marynarza jak ty? Nigdy w życiu. Mimo że byłeś

pozbawiony najlepszego pomocnika, jakiego kiedykolwiek miałeś - roześmiała

się.

- To prawda. - Ton jego głosu sprawił, że pożałowała, iż nie ugryzła się w

język. Nie zamierzała mu przypominać o tych niezliczonych godzinach, które

spędzili razem, żeglując po wodach zatoki. Kiedyś. Przed wypadkiem.

- Kobiety zawsze się denerwują, gdy mężczyźni wypływają w morze -

Bay Cameron przerwał niezręczną ciszę.

background image

- Taka już nasza kobieca natura - jęknęła zalotnie Debora. - I to właśnie

ona wam się w nas podoba.

- To prawda - przytaknął ojciec. - Proszę, poznajcie się. To moja

narzeczona, Debora Mosely.

- Bardzo mi miło, panno Mosely, jednak nie będę państwa już dłużej

zatrzymywał - odparł uprzejmie Bay Cameron.

- Dziękuję, że dotrzymał pan towarzystwa mojej córce - powiedział ze

szczerą wdzięcznością ojciec.

- I ja też dziękuję, panie Cameron. - Sabrina z niechęcią musiała

przyznać, że ten okropny człowiek jednak nie wydał jej. - Jestem panu

naprawdę zobowiązana.

- Wiem. - Sabrina, jak większość niewidomych, miała niezwykle

wyczulony słuch. Tamci dwoje z pewnością nie zauważyli lekkiej kpiny w jego

głosie. Oznaczało to, że dawał jej do zrozumienia, iż wie, za co Sabrina mu

dziękuje.

- Prawdopodobnie zobaczymy się jeszcze kiedyś - dodał

niezobowiązująco. - Do widzenia.

Słuchała oddalających się kroków i zastanawiała się, jakim cudem ten

bezczelny facet umiał zachować się tak elegancko i nie zdradzić prawdy. Na

pewno zrobił to ze współczucia dla niej. Nie mogło być innej przyczyny, bo

przecież od razu zauważyła, że charakter ma okropny. Istny tyran.

- Myślałam, że poczekasz na nas w samochodzie - Powiedziała z

dezaprobatą Debora, gdy już ruszyli.

- Chciałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.

- Wyszło ci to na dobre, masz takie zaróżowione policzki - zauważył

ojciec. - Chyba powinnaś robić to częściej.

Nie miała pojęcia, czy była to tylko zwykła uwaga, czy też raczej

wskazówka, że Debora jednak rozmawiała z nim o tym nowym ośrodku dla

background image

niewidomych, gdzie chciała ją wysłać.

- Czy spotkałaś już przedtem tego mężczyznę? - spytała Debora.

- Nie. Czemu pytasz? - Zaniepokojona, nieświadomie przybrała

napastliwy ton.

- Po prostu nigdy .nie miałaś zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi, to

wszystko.

- Chodzi ci o to, że przed wypadkiem nie miałam takiego zwyczaju -

sprostowała może nieco zbyt ostro. - I bynajmniej nie dlatego, że byłam

nieśmiała. Nadal zresztą nie jestem. A w dodatku spytałam go tylko o tatę.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Sabrina niepotrzebnie odpowiedziała

tak zjadliwie, ale czasami nadmierna troskliwość przyszłej macochy działała jej

na nerwy.

- Jak sądzisz, Grant, czy to jeden z tych znanych Cameronów? - Debora

przerwała nieprzyjemne milczenie.

- Nie przypominam sobie, żeby jacyś inni mieli łodzie w porcie

jachtowym - odparł ojciec. - Bez wątpienia pochodzi z rodziny założycieli

naszego miasta.

Nie musiał dalej wyjaśniać, Sabrina doskonale znała ciekawą historię San

Francisco. Dopóki w nie wybuchła gorączka złota, było zwykłą dziurą, w której

mało kto się osiedlał. Za to potem okazało się idealnie położonym portem, do

którego zawijały wszystkie statki wiozące do Kalifornii poszukiwaczy złota.

Miasto rozkwitało. Przyczyniło się do tego zaledwie kilka rodzin, między

innymi Cameronowie. Opowiadano żartobliwie, że kiedyś posiadali tu prawie

wszystko, a teraz zaledwie jedną czwartą.

Nic dziwnego, że to taki arogancki facet, pomyślała .z niechęcią Sabrina.

Musiała jednak przyznać, że podobał jej się jego głos. Brzmiał niezwykle miło,

zwłaszcza wtedy, gdy nie rozkazywał. Był to niski, bardzo ciepły baryton,

miękki jakby aksamitny. Ciekawe, ile lat mógł mieć jego właściciel?

background image

Sabrina musiała teraz polegać na pozostałych zmysłach, gdy chciała

dowiedzieć się czegoś o wyglądzie spotkanych osób. Szło jej to już całkiem

nieźle. Postanowiła więc wydedukować o nieznajomym jak najwięcej.

Był wysoki, musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Gdy podnosił ją z

chodnika, wydawało jej się, że wyczuła szerokie ramiona i dość umięśnioną

sylwetkę. Żadnego brzuszka, nic z tych rzeczy. Musiał być w bardzo dobrej

kondycji fizycznej.

Lubił morze, gdyż miał jacht i pachniał wiatrem, widocznie żeglował tego

dnia, łódka nie była tylko na pokaz.

Czuła też zapach eleganckiej wody, to znaczy, że dba o siebie.

Teraz, gdy już nieco ochłonęła, doszła do wniosku, że jego kpiące uwagi

świadczyły nie tyle o złośliwości, co o poczuciu humoru. W dodatku był

inteligentny, zdradzał to sposób mówienia i niezwykle zręczne wybrnięcie z

sytuacji. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, to z pewnością wykazuje się

niezwykłym sprytem oraz przedsiębiorczością i rodzinna fortuna niewątpliwie

w jego rękach jeszcze się powiększa.

Sabrina oparła się wygodnie, a na jej pełnych .ustach pojawił się

triumfalny uśmiech. Proszę, jak dużo udało jej się odkryć na podstawie jednego

tylko krótkiego spotkania.

Nie wiedziała tylko dwóch rzeczy. Jego wiek mogła określić jedynie w

dużym przybliżeniu, gdzieś między trzydziestką a pięćdziesiątką. Nie miała też

pojęcia, jak wygląda jego twarz. Poza tym wiedziała już prawie wszystko i była

z siebie niezwykle zadowolona.

Jeszcze jedno pozostawało zagadką. Stan cywilny. Nie pamiętała, by

wyczuła dotykiem coś metalowego na dłoni Camerona, lecz przecież mógł być

jednym z tych mężczyzn, którzy nie noszą obrączki. Nie oznaczało to, że Bay

Cameron obchodzi ją choćby w najmniejszym stopniu. Po prostu ćwiczyła swój

zmysł obserwacji i umiejętność wyciągania wniosków. Nic poza tym.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Sabrina oblizała palce z kremu waniliowego i niezwykle starannie

wygładziła nożem powierzchnię ciasta.

Niezależnie od tego, jakie ciasto przygotowała, ojciec każde nazywał

jednym i tym samym słowem, które zresztą sam wymyślił. Palusznik. Sabrina

nigdy nie była pewna, czy polewa rozłożyła się równo i musiała się upewniać

dotykiem. Nic dziwnego, że zostawiała ślady palców, co z humorem

komentował ojciec.

Przed wypadkiem wszystkie kuchenne zajęcia wydawały jej się banalnie

łatwe. Teraz nawet zwykłe zmywanie stawało się nie lada sztuką, nie mówiąc

już o gotowaniu.

Sabrina jednak powoli dawała sobie radę coraz lepiej i starała się

przygotowywać posiłki. Przy śniadaniach wyręczał ją ojciec, zaś w niedziele

panowanie nad kuchnią obejmowała Debora.· Gotowała wyśmienicie, co

powodowało, że Sabrina z niepokojem serwowała ojcu swoje dania w ciągu

tygodnia, wiedząc, że tamta przygotowałaby je o niebo lepiej. Ojciec wszakże

nie skrytykowali jej ani razu.

Starała się też utrzymywać dom w czystości, niezależnie od tego, że raz w

tygodniu przychodziła sprzątaczka, która robiła generalne porządki. Oczywiście

zabierało to jej znacznie więcej czasu niż komukolwiek innemu, lecz nauczyła

się, że przy odrobinie cierpliwości jest w stanie zrobić naprawdę dużo.

Pogrążona w wiecznej ciemności, nie czuła upływu czasu. Raz miała

wrażenie, że przepływa jej przez palce, kiedy indziej dłużył się w

nieskończoność. Trzeba było jednak nauczyć się z tym żyć, tak samo jak z

tysiącem innych niedogodności. Ale z jednym Sabrina nie potrafiła się

pogodzić w żaden sposób.

Od chwili, gdy po raz pierwszy dano jej do ręki pędzel, malowanie stało

background image

się jej pasją. Przekształciło. się to potem w głęboką miłość do sztuki. Wrodzony

talent i piętnaście lat ćwiczeń pod okiem najlepszych nauczycieli przyniosły

rezultaty. Sabrina malowała coraz lepsze portrety i w wieku dwudziestu dwóch

lat stała u progu kariery.

Okrucieństwo losu przejawiło się w tym, że w wypadku straciła właśnie

wzrok. Do tej pory nie wiedziała dokładnie, co się wtedy właściwie stało.

Wracała z Sacramento od przyjaciółki, z którą spędziła cały weekend. Była tak

znużona jazdą, że zasnęła za kierownicą. Przez miesiąc leżała w szpitalu, lecząc

połamane żebra, Kości się zrosły, jednak uszkodzenie nerwu wzrokowego było

nie do naprawienia. Sabrina zdecydowanie potrząsnęła głową, żeby odpędzić

od siebie straszne wspomnienia. Jeśli miała jakoś żyć dalej, to musiała patrzeć

w przyszłość, a nie rozpamiętywać przeszłość. Jednak przyszłość wydawała się

przerażająco pusta, chociaż przed siedmioma miesiącami wyglądało to jeszcze

gorzej.

Na przykład zwykłe wyjście do sklepu stawało się całą wyprawą· Sklep

znajdował się niedaleko, ale po drodze były cztery skrzyżowania i zatłoczone

chodniki San Francisco. Dopiero przed dwoma miesiącami Sabrina nabrała tyle

wiary we własne siły, że zdecydowała - się pokonać tę trasę sama. Wyjęła teraz

z szafy jasnozielony sweter, który - jak pamiętała - pasował do szmaragdowej

spdnicy i sięgnęła po dębową laskę. Dotyk gładkiej rączki natychmiast

przywiódł jej na myśl bezczelnego mężczyznę, spotkanego ostatniej niedzieli

przy porcie. Wszystko jej jedno, co on uważa. Ona i tak woli tę ciemną laskę,

która umożliwia jej poruszanie się, a zarazem nie zdradza kalectwa.

Zeszła na parter, zamknęła za sobą drzwi wejściowe, a potem żelazną

furtkę, oddzielającą niewielki ogródek od ulicy. Starannie policzyła kroki i

bezbłędnie przystanęła przed bramą sąsiedniego domu. Nacisnęła dzwonek.

Ojciec nalegał, by zawsze zostawiała wiadomość, dokąd wychodzi i kiedy

wraca. Musiała albo dzwonić do jego biura, albo informować Peggy Collins,

background image

zaprzyjaźnioną od wielu lat sąsiadkę.

- Kto tam? - odezwał się kobiecy głos.

- To ja, Sabrina. Idę do sklepu, może coś kupić?

- Tak, trzy dodatkowe pary rąk. Albo lepiej bilet na drugi koniec świata.

- Aż tak źle? - zaśmiała się Sabrina.

- Ken zadzwonił przed godziną, że przyprowadzi na obiad szalenie

uważnych klientów, więc wszystko ma być zapięte na ostatni guzik. Tylko że ja

właśnie rozmrażam lodówkę i porządkuję szafy. Dom wygląda, jakby szalał po

nim tajfun!

- Wrócę za godzinę. - Sabrina pomyślała z rozbawieniem, że li Peggy

zawsze coś się dzieje. - Gdybyś czegoś potrzebowała, to wpadnij do nas.

- Jedyne, czego naprawdę potrzebuję, to męża z lepszym wyczuciem

czasu - westchnęła Peggy. - Uważaj na siebie.

Sabrina ruszyła wolno, zadowolona, że żarty sąsiadki nieco poprawiły jej

humor. Gdy przeszła na zazwyczaj słoneczną stronę ulicy, nie poczuła ciepła.

Widocznie słońce nie przedarło się dziś przez, chmury. W taki ranek nad

miastem Golden Gate z całą pewnością unoszą się mgły. ..

Nie wolno jej tak się zamyślać na ulicy. Musiała na chwilę przystanąć i

zorientować się gdzie jest.

Dyskretnie przesunęła laską, która uderzyła o kosz na śmieci. W

porządku, już wie. Znów zaczęła uważnie liczyć kroki. Nie miała ochoty

ponownie wejść do fryzjera, zamiast do sklepu, jak zrobiła to ostatnio. Nagle

poczuła na karku jakieś dziwne mrowienie, którego przyczyny nie potrafiła

odgadnąć.

- Nadal bez białej laski, jak widzę - odezwał się za nią znajomy, niski

głos. - Jest pani wyjątkowo upartą dziewczynką, panno Lane.

Z niedowierzaniem odwróciła się w kierunku głosu.

- Witam, panie Cameron - odezwała się chłodno. - Nie spodziewałam się,

background image

że się jeszcze spotkamy.

- To miasto nie jest takie duże, na jakie wygląda. Jadę sobie właśnie ulicą

i widzę dziewczynę z laską. Zaczynam myśleć o pani, o tym, czy już ktoś panią

przejechał, czy jeszcze nie. Nagle spostrzegam, że to właśnie pani. Znów w

poszukiwaniu tatusia? - Usłyszała charakterystyczne rozbawienie w jego głosie.

- Idę do sklepu - machnęła niedbale ręką w odpowiednim kierunku. -

Mówił pan, że jechał ulicą, a nie szedł.

- Zaparkowałem wóz kawałek stąd. Mieszka pani tu w okolicy?

- Tak. - Żałowała, że nie może widzieć wyrazu jego twarzy. Co to za

dziwny człowiek? Czego chce? A może ją śledził? - Dlaczego pan się

zatrzymał?

- Żeby się dowiedzieć, czy nie pójdzie pani ze mną na kawę - odparł

uprzejmie.

- Na kawę? Dlaczego? - spytała podejrzliwie.

Roześmiał się.

- Czy naprawdę potrzebny jest jakiś specjalny powód?

Czy nie może to być po prostu zwykły przyjacielski gest?

- Nie rozumiem, czemu miałby pan chcieć iść na kawę z. .. - ugryzła się w

język i dokończyła już znacznie mniej wyniosłym tonem - ... ze mną.

- Wydaje mi się, moja droga Sabrino, że cierpi pani nie tylko na przerost

dumy, ale również na kompleks niższości - dociął jej.

- Co za bzdury! - Odwróciła niewidzące brązowe oczy . w stronę ulicy,

zrobiła półobrót i postąpiła krok do przodu.

- Świetnie - usłyszała i poczuła, jak stanowczo ujął ją za ramię i skierował

w stronę sklepu. - Gdzie idziemy na kawę?

- Znam małą kawiarenkę parę domów stąd, co pani na to?

- Jestem pewna, że pańska żona wolałaby, żeby spędzał pan wolny czas z

nią, a nie z kimś innym - próbowała się wykręcić.

background image

- Oczywiście, że wolałaby. Gdybym ją miał.

- Ale ja. .. Muszę zrobić zakupy - zaprotestowała słabo.

- Długo to potrwa?

Żałowała, że nie wymyśliła czegoś innego, czegoś, co zajęłoby jej co

najmniej godzinę. Nie miała ochoty na towarzystwo tego mężczyzny.' Nie

czuła się przy nim swobodnie.

- Nie - przyznała niechętnie. - Niedługo.

- Ten brak entuzjazmu z pani strony raczej mi nie pochlebia - zauważył

kpiąco. - Może w -takim razie woli pani, żebym poczekał na zewnątrz?

Już sama świadomość, że Cameron znajduje się gdzieś w pobliżu,

powodowała jej onieśmielenie, potrząsnęła więc głową.

- Nie robi mi to żadnej różnicy.

- W takim razie idę z panią. Muszę kupić papierosy.

Otworzył drzwi i weszli do środka. Sabrina podeszła do lady, podczas gdy

Bay skierował się do stoiska z wyrobami tytoniowymi.

- Czy mogę pani w czymś pomóc? - spytała jakaś kobieta, jednak niemal

natychmiast odezwał się tubalny męski głos, wyraźnie uradowany.

- Sabrino, już myślałem, że o mnie zapomniałaś! Nie widziałem cię

prawie od dwóch tygodni.

- Witaj, Gino - uśmiechnęła się szeroko.

- W porządku, Mario, zajmę się panią. Ty zobacz, czego sobie życzy

tamten mężczyzna. - Gdy drobne kroki oddaliły się, Gino Marchetti szepnął: -

Maria jest kuzynką męża siostry mojej żony, pracuje tu dopiero od tygodnia i

jeszcze nie zna naszych stałych klientów.

Sabrina znała już tę zasadę - ktokolwiek pracował w sklepie miłego

Włocha, zawsze musiał należeć do jego licznej rodziny.

- Czego sobie życzysz? - spytał Gino i po chwili poszedł po wymienione

produkty.

background image

W tym czasie Sabrina starannie przeliczyła banknoty w portfelu. Każdy

nominał został oznaczony przez inny sposób zagięcia, dlatego mogła płacić bez

korzystania z pomocy sprzedawcy.

- Wiesz, ten mój portret, który namalowałaś, ciągle tu wisi na ścianie. -

Gino stanął przy kasie. - Masa ludzi o niego pyta, a ja im wtedy odpowiadam,

że to dzieło pewnej osoby, która przychodziła do mnie od czasu, jak była małą

dziewczynką. I że namalowała go z pamięci i wręczyła mi z okazji

dwudziestopięciolecia prowadzenia sklepu. Wszyscy uważają, iż to wspaniały

prezent.

- Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się blado.

Doskonale pamiętała, jaki był dumny, gdy mu podarowała ten obraz

blisko dwa lata temu. Starała się oddać charakterystyczne poczucie własnej

godności, jakie zawsze emanowało z przyjaznego Włocha i udało jej się to

całkiem nieźle. Była z siebie naprawdę zadowolona. Ale nigdy już nie dozna

tego wspaniałego uczucia, jakie rodzi się z twórczego spełnienia.

- Sabrino, ja nie chciałem. ..

Usłyszała w jego głosie nutę żalu i zorientowała się, że wyrazem twarzy

musiała zdradzić swoje uczucia.

Zdobyła się na uśmiech.

- Gino, ja zdaję sobie sprawę z tego, iż to bardzo drobny prezent - celowo

udała, że nie zrozumiała, za co chciał ją przeprosić. - Po prostu zamierzałam ci

się choć w niewielkim stopniu odwdzięczyć za te wszystkie cukierki, które mi

zawsze ukradkiem wpychałeś do kieszeni.

Nagle poczuła, że ktoś na nią patrzy i nie zdziwiła się, gdy chwilę później

odezwał się Bay Cameron. Miała wrażenie, że jest- wyposażona w jakiś radar,

niezwykle czuły na obecność tego właśnie człowieka.

- Pani to namalowała? - spytał cicho.

- Tak - potwierdziła krótko.

background image

- Świetny, prawda? - podchwycił Gino. - To ja sprzedałem Sabrinie jej

pierwsze kredki, potem farby. Na swój sposób przyczyniłem się do tego, że

została artystką. Ona zaś pamiętała o mnie i dała mi ten portret.

- Przychodziła tu co najmniej raz w tygodniu. Teraz, po wypadku, nie

zagląda już tak często. .. - Głos Gina posmutniał i Sabrina poruszyła się

nerwowo. Włoch natychmiast przybrał weselszy ton. - Kiedy widziałem ją

ostatnio, minęła mój sklep i weszła do fryzjera. Przestraszyłem się, iż zamierza

obciąć włosy i że nie będzie już wyglądać jak królowa w koronie. Na szczęście

okazało się, iż szła do mnie, tylko pomyliła wejścia.

- Wie pan, że kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy i te jej włosy upięte

tak wysoko, to też skojarzyło mi się to z koroną? - zadumał się Bay Cameron, a

w jego głosie pojawiła się jakaś miękka nuta.

- Zabrałam ci wystarczająco dużo czasu, Gino - wtrąciła pośpiesznie

Sabrina, czując, że się lekko rumieni.

- Masz przecież jak zwykle masę pracy. Zobaczymy się w następnym

tygodniu.

- Ale nie później!

- Oczywiście. Ciao, Gino.

- Ciao, Sabrina.

- Nasza kawiarenka znajduje się na lewo - powiedział Bay, gdy wyszli na

ulicę. - Zaraz za rogiem trzeba zejść po schodkach w dół.

- Chyba wiem, o którą chodzi. Nie byłam tam od kilku lat.

Ruszyli w wymienionym kierunku, przy czym Bay nie próbował

prowadzić Sabriny, tylko pozwalał jej samodzielnie znajdować drogę.

- Ten portret był bardzo udany - Bay przerwał milczenie. - Czy brała pani

kiedyś lekcje rysunku?

- Przez całe życie. - Zaczęło ją dławić w gardle, jednak postarała się

dokończyć spokojnym głosem. - Postawiłam na karierę artystyczną. I

background image

rzeczywiście odnosiłam w niej sukcesy.

- Wierzę. Naprawdę była pani utalentowana, sądząc po tym obrazie.

- Byłam. Tak, to właściwe słowo - potwierdziła z goryczą. - Och,

przepraszam.

Miała wrażenie, że wzruszył ramionami.

- Niech pani nie przeprasza. Kiedy artysta traci wzrok, jest to dla niego

podwójny cios. To naturalne, że ma pani pretensje do losu za jego okrucieństwo

i niesprawiedliwość. Inaczej nie byłaby pani człowiekiem - lekko dotknął jej

ramienia. - Poręcz schodów znajduje się po pani lewej stronie.

Gdy tylko położyła dłoń na chłodnym metalu, cofnął rękę. Ten dziwny

człowiek rozumiał, że jej ból jest jak najbardziej na miejscu i nie starał się jej

pocieszać, jak próbowali czynić to inni. Sabrina nigdy nie wierzyła w ich czcze

zapewnienia, że któregoś dnia zdarzy się cud.

Bay otworzył przed nią drzwi, po czym objął ją lekko i swobodnie

zaprowadził do stolika. Nikt by się nie domyślił, że wysoka dziewczyna o

ogromnych brązowych oczach jest niewidoma.

- Proszę mi podać laskę, ustawię ją z boku. Nie będzie przeszkadzać ani

rzucać się w oczy.

Sabrina usiadła i nerwowo przesunęła palcami po gładkim blacie. Od

wypadku unikała tego typu miejsc, czuła się w nich strasznie skrępowana.

Natrafiła dłonią na kartę i odepchnęła ją od siebie. Przy stole musiała pojawić

się kelnerka, gdyż Bay zamówił dwie kawy, po czym zwrócił się do niej.

- Mają tu świetne sałatki. Może chce pani spróbować?

- Nie - zareagowała ostro, ale po chwili zreflektowała -się. - To znaczy,

dziękuję· - Może papierosa?

- Chętnie - zgodziła się niemal z ulgą.

Kelnerka wróciła z kawą już po tym, jak Bay dał Sabrinie do ręki

zapalonego papierosa i przysunął popielniczkę do jej dłoni. Zaciągnęła się

background image

głęboko, nieco zdziwiona faktem, że mogła wyczuć na papierosie ciepło jego

ust.

- Coś do kawy? Cukier, śmietanka?

- Dziękuję; nic - odparła po chwili. Miała uczucie, jakby z

wydmuchniętym dymem uleciała również część ogarmającego ją napięcia.

Promieniujące z filiżanki ciepło spowodowało, że łatwo było ją znaleźć.

Sabrina objęła ją smukłymi palcami.

Siedzieli w ciszy, lecz była to zadziwiająco miła cisza, mimo że

bezczelność tego człowieka nadal irytowała Sabrinę.

Wmanewrowanie jej w tę nie chcianą sytuację świadczyło niewątpliwie o

bezczelności. Z drugiej jednak strony chwilami okazywał daleko idące

zrozumienie.

Z wyjątkiem tego sporu o noszenie białej laski, wydawał się popierać

pragnienie Sabriny, by być niezależną. Jeśli jej pomagał, czynił to w sposób

taktowny i dyskretny.

Zastanowiła się, czy nie powinna zrewidować swojej opinii o nim. Bay

Cameron wyglądał na zupełnie nieprzeciętną osobę· Żałowała że nie spotkała

go przed wypadkiem.

Musiał mieć ciekawe rysy. Może namalowałaby jego portret? Westchnęła.

- Co to za westchnienia? - zbeształ ją natychmiast.

- Zamyśliłam się - wzruszyła ramionami.

- Często się to pani przytrafia?

- Tylko wtedy, gdy nic nie skupia mojej uwagi... - przesunęła palcem po

brzegu filiżanki. - Czasami tak się zastanawiam, że być może po to został mi

dany dar artystycznego widzenia świata, żebym zdążyła zobaczyć więcej niż

inni i zachować w pamięci najdrobniejsze szczegóły. Żeby mi starczyło na tę

resztę życia, kiedy już nie będę widzieć.

- Czy to znaczy, że wierzy pani w przeznaczenie?

background image

- Chwilami staje się oho jedynym wytłumaczeniem. A pan nie wierzy?

- Wierzę, że każdy z nas posiada jakieś zdolności i talenty. To, co z nimi

zrobimy, zależy tylko od naszego charakteru. Nie potrafię zaakceptować myśli,

że mógłbym nie być panem własnego losu.

- Wątpię, czy jest wiele takich rzeczy, które chciał pan . mieć i których

nie dostał - uśmiechnęła się lekko.

- Chyba tak. Ale pewnie dlatego, że zawsze się starałem, żeby nie chcieć

rzeczy niemożliwych – nagle spoważniał. - Proszę mi powiedzieć, od jak

dawna pani nie widzi?

Sabrina już zauważyła, że Bay nie ma zwyczaju Owijania w bawełnę.

Większość ludzi starała się unikać jak ognia jakiejkolwiek wzmianki o jej

kalectwie, nawet próbowali w ogóle nie poruszać tematów choćby w

najmniejszym stopniu związanych z patrzeniem, z oczami, jak również ze

sztuką.

- Niemal od ośmiu miesięcy - odparła, nieco zdziwiona faktem, że jego

bezpośredniość wcale jej nie dotknęła.

Może dlatego, że Bay był jedynym człowiekiem, który zachowywał się

tak, jakby jej ułomność wcale mu nie przeszkadzała. - Nie pamiętam dokładnie.

Przestałam liczyć czas, od kiedy czwarty specjalista zapewnił, że nigdy już nie

odzyskam wzroku.

- Jak do tego doszło?

- Miałam wypadek samochodowy. Późną nocą wracałam z Sacramento i

zasnęłam za kierownicą. Nie wiem, co było dalej - wykonała nerwowy gest

dłonią, ale. szybko znów objęła palcami filiżankę. - Odzyskałam przytomność

doprero w szpitalu. Okazało się, że nie ma żadnych świadków i nikt nic nie wie.

Jakiś kierowca zauważył w rowie rozbity samochód i zawiadomił pogotowie.

Lekarze ocenili, że przyjechali na miejsce już kilka godzin po wypadku.

Czekała przez chwilę na pocieszające słowa, jakie zawsze padały w tym

background image

momencie opowieści: "Mogło być gorzej, dobrze, że ,nie jesteś

sparaliżowana..." i tak dalej.

Wszyscy mówili w ten sam sposób. Ale nie Bay.

- Co zamierza pani dalej robić?· - Nie wiem - z roztargnieniem napiła się

kawy. Naprawdę nie znała odpowiedzi na to pytanie.

- Na razie żyję z dnia na dzień i uczę się; jak wykonywać te wszystkie

zwyczajne czynności, które kiedyś wydawały mi się takie proste. Byłam tak

przekonana, iż zrobię karierę artystyczną, że całkowicie poświęciłam się

malowaniu, czytaniu, nauce perspektywy. Nie umiem nic innego. Jednak wiem,

iż muszę. podjąć decyzję co do mojej przyszłości jak najszybciej - westchnęła. -

Nie mogę być ciężarem dla Mojego Ojca.

- Dam głowę, że w ogóle nie pomyślał o tym w ten sposób.

- Oczywiście, że on nie - sprostowała nieświadomym naciskiem.

Bay Cameron natychmiast udowodnił swoją spostrzegawczość.

- Ale ktoś inny, prawda? Czy przypadkiem nie jego narzeczona?

Już otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, w końcu jednak z ociąganiem

skinęła głową.

- Wcale jej za to nie winię. Pragnie mieć go tylko dla siebie - zawahała

się. - Nie chcę, żeby mnie pan źle zrozumiał. Nawet ją lubię. Przecież to

właśnie ja przedstawiłam ojcu Deborę. ale żadna z nas nie ma co do tego

wątpliwości, że nie powinnyśmy mieszkać obie pod jednym dachem. To nie

zdałoby egzaminu. Ona chciałaby mnie wysłać do ośrodka dla niewidomych,

gdzie uczą nowych zajęć. Nie jakiegoś tam wyplatania koszyków czy

innychrównie upokarzających czynności, tylko prawdziwych, potrzebnych

zawodów.

- Co pani ojciec sądzi o tym pomyśle?

- Chyba mu jesżcze o tym nie wspomniała - uśmiechnęła się gorzko. -

Sądzę, że zamierza doprowadzić do tego, iż będę się czuła tak winna, że stoję

background image

na drodze do ich szczęścia, aż w końcu z ulgą przyjmę to rozwiązanie.

- A czuje się pani winna?' - spytał, gdy ostrożnie strzepywała popiół do

popielniczki.

- Owszem, ale to chyba też naturalne, prawda? - Położyła dłonie na stole i

skierowała niewidzące oczy w ich stronę. - Każdy chciałby robić coś

pożytecznego, każdy lubi czuć się potrzebny.

- A pani nie robi niczego pożytecznego?

- Sprzątam w domu i gotuję. Kiedy się pobiorą, nie będę już mogła tego

robić. To będzie jej dom – nadal wyglądało tak, jakby wpatrywała się w swoje

długie palce.

- Wiem, że mogłabym się czegoś nauczyć - potrząsnęła głową i ponownie

objęła dłońmi filiżankę. - Ale ciągle jestem zbyt dumna, może zbyt

zarozumiała. Moje ręce są przyzwyczajone do trzymania pędzla. Nie potrafię

sobie wyobrazić, by miały robić coś innego. Dlatego wciąż odkładam decyzję.

- Co na to wszystko pani partner?

- Partner? Nikt taki nie istnieje. Mam wielu znajomych ale nic poza tym.

- Jest pani bardzo atrakcyjna. Trudno mi uwierzyć, że nie była pani lub

nie jest z kimś związana - zauważył z powątpiewaniem.

- Zawsze najbardziej obchodziło mnie malarstwo - wzruszyła ramionami.

- Owszem, umawiałam się, i to nawet dość często, ale zawsze uważałam,

żeby nie wplątać się w jakiś romans. Myślałam, że na miłość i małżeństwo

jeszcze przyjdzie czas. Teraz jestem zadowolona, że nie znalazłam sobie

sympatii – wyznała szczerze. - Który mężczyzna chciałby mieć kulę u nogi w

postaci niewidomej żony?

- Czy ten pogląd na temat brzydszej płci nie jest zbyt cyniczny? - zaśmiał

się Bay.

- Och, nie. To nie cynizm, po prostu myślę realistycznie. Wszyscy czują

się niezręcznie w towarzystwie niewidomej osoby. Zawsze się obawiają, iż

background image

powiedzą coś nie tak, że niechcący zranią moje uczucia i tak dalej.

- To ciekawe. Jakoś wcale nie czuję się niezręcznie ani nie zastanawiam

nad każdym słowem. Czyżbym był nienormalny?

Zaskoczona, zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rzeczywiście nie

wyczuwała żadnego skrępowania z jego strony!

- Szczerze mówiąc, nie myślałam o panu - przyznała się· - Raczej o

różnych moich znajomych. Paru z nich wciąż utrzymuje ze mną kontakt,

wpadają czasami z wizytą lub gdzieś mnie zapraszają, ale to już nie to samo, co

kiedyś. Z niektórymi łączyła mnie tylko miłość do sztuki, dlatego rozumiem, że

nie bardzo wiedzą, o czym ze mną teraz rozmawiać. Ale jeśli chodzi o pana. .. -

z namysłem przekrzywiła głowę. - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego

rozmawiamy o rzeczach, które pewnie wcale pana nie interesują. Bo niby

czemu miałoby to pana ciekawić? A może amatorsko zajmuje się pan

psychologią? - zabawnie zmarszczyła nos.

- Nie. - Wyczuła, że Bay się uśmiecha. - I wcale mnie nie nudzi słuchanie

tego. Domyślam się, iż zbierało się to w pani od dawna. Paradoksalnie, ale

zawsze łatwiej otworzyć się przed kimś obcym, nieznajomym. Tak się złożyło,

że to ja stałem się tym... obcym.

- W takim razie, jaką mądrą radę usłyszę od mojego nieznajomego? -

spytała zaczepnie.

- Żadnej. Moim zadaniem jest słuchać, a nie udzielać rad - sprytnie

uniknął konkretnej odpowiedzi.

W tym momencie usłyszeli zbliżające się kroki. - Czy państwo może

sobie jeszcze czegoś życzą?

- Ja dziękuję - odmówiła Sabńna i ukradkiem dotknęła tarczy swojego

specjalnego zegarka. - Na mnie już czas.

- W takim razie rachunek proszę - odezwał się Bay.

Gdy wstali, podał jej laskę i znów w niezwykle dyskretny sposób

background image

przeprowadził między stolikami.

- Mówiła pani, że mieszka niedaleko? - spytał na ulicy.

- Tak - odwróciła się do niego z uśmiechem. Ciekawe. Jakoś coraz

częściej zaczynała się uśmiechać. - Tam, w górze ulicy.

- No, tak. Z tych stromych ulic San Francisco jest tylko jeden pożytek.

Jak już się zmęczysz wchodzeniem w górę ulicy, to zawsze możesz się

odwrócić i po prostu się o nią oprzec.

Sabrina roześmiała się głośno. Ten zabawny opis doskonale pasował do

położonego na wzgórzach miasta.

- Podoba mi się - usłyszała niski głos. - Już się zastanawiałem, czy razem

ze wzrokiem nie straciła pani zdolności do śmiechu. Cieszę się, że tak się nie

stało.

Miała wrażenie, iż jej serce przestało bić na moment. Nagle odkryła, że

chce, żeby Bay naprawdę lubił jej śmiech. To było niebezpieczne pragnienie.

Milczała.

- Mój samochód stoi zaraz za rogiem - Bay widać wcale nie oczekiwał, że

Sabrina skomentuje jego poprzednią wypowiedź. - Czy mogę panią podwieźć?

Zgodziła się, ponieważ podejrzewała, że Peggy może być zaniepokojona

jej przedłużającą się nieobecnością. Podała mu adres. Podczas jazdy nie

rozmawiali wiele, gdyż ....na ulicach panowały już korki i Sabrina nie chciała

go rozpraszać. Gdy skręcił, zońentowała się, że znajdują się na jej ulicy.

- Nasz dom to ten ciemnożółty z białymi i brązowymi zdobieniami.

Czasem trudno zauważyć numer - wyjaśniła.

Gdy zaparkowali, Bay wysiadł i po chwili otworzył jej drzwi samochodu.

W tym samym momencie Sabrina usłyszała głos sąsiadki.

- Wszystko w porządku? - Szybkie kroki zbliżyły się do nich. - Akurat

wychodziłam, żeby sprawdzić, czy jesteś już w domu. Myślałam, że może

zapomniałaś mnie powiadomić o swoim powrocie.

background image

- Zajęło mi to trochę więcej czasu, niż przewidywałam - powiedziała,

choć przecież było to oczywiste.

- Właśnie widzę. - Zaintrygowany głos sąsiadki zdradzał, że oczekuje, że

Sabrina zaspokoi jej ciekawość i przedstawi ich sobie.

Zrobiła więc to, a Peggy i Bay wymienili grzecznościowe formułki, po

czym Cameron zwrócił się do Sabńny:

- Sądzę, że powinienem się już pożegnać.

- Dziękuję za kawę i podwiezienie - podała mu rękę.

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uścisk jego dłoni był silny i

przyjazny. I stanowczo za krótki. - Do zobaczenia następnym razem.

Zabrzmiało to jak- obietnica i Sabrina miała nadzieję, że Bay naprawdę

przewiduje następne spotkanie.

Tupet i arogancja, jakie zaprezentował za pierwszym razem, znikrięły

całkowicie. Sabńna nie mogła się nadziwić, iż tak zmieniła o nim zdanie.

Zaufała mu do tego stopnia, że nawet z uwielbianym ojcem nie rozmawiała tak

otwarcie i swobodnie, jak dzisiaj z nim.

- Gdzie go poznałaś? - W głosie Peggy dźwięczała nieposkromiona

ciekawość.

- Spotkaliśmy się niedawno w porcie. Wpadłam na niego, no, może

niezupełnie, ale prawie... - Przez chwilę słuchała oddalającego się warkotu, aż

ucichł. - Opisz mi jego wygląd, dobrze?

- Jest wysoki, młody, na moje oko ma koło trzydziestki. Kolor włosów,

hm. .. Brąz wpadający w kasztan, taki trochę jakby rudawy, wiesz. I oczy też

brązowe, ale niezbyt ciemne. Nie powiedziałabym, że jest przystojny albo

zabójczo atrakcyjny. To znaczy jest atrakcyjny, ale jakoś tak inaczej. .. - Peggy

przez chwilę szukała właściwych słów.

- Jest szalenie męski. Rozumiesz, o co mi chodzi?

- Tak, sądzę, że tak - powiedziała z zamyśleniem Sabrina.

background image

- Wielkie nieba! - zawołała nagle Peggy. - Zapomniałam wyłączyć

piekarnik! Przepraszam, kochanie, porozmawiamy później.

- Oczywiście, nie ma sprawy - przytaknęła z roztargnieniem Sabrina, gdy

sąsiadka już była przy swojej bramie.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Naprawdę zamierzasz pospacerować sama po porcie? - dopytywała się z

niepokojem Debora.

- Owszem - Sabrina nieświadomie przybrała zaczepny ton. - Chyba że nie

masz ochoty spędzić trochę czasu sam na sam z moim ojcem? .

- Nie o to chodzi - żachnęła się Debora. - Tu nie ma żadnych barierek,

można łatwo wpaść do wody. Grant będzie umierał z niepokoju.

- Wszyscy rodzice martwią się o swoje dzieci. Ale przecież nie mogę

spędzić reszty życia, nie robiąc wielu rzeczy tylko dlatego, że ojciec mógłby się

denerwować.

- Zapewniam cię, że gdybym tylko potrafiła wyleczyć go z tego ciągłego

lęku o ciebie, zrobiłabym to bez wątpienia - odparła nieco uszczypliwie

Debora.

Wysiadły z samochodu i ruszyły w stronę portu.

- Widzisz, już dawno zdałam sobie sprawę z faktu, że jestem bardzo

zazdrosną i zaborczą kobietą – podjęła po chwili milczenia Debora. - Jeśli

poślubię twojego ojca i zamieszkamy we trójkę, to niestety nie obejdzie się bez

napięć: W efekcie ty będziesz czuła się nieszczęśliwa, a skoro ty, to także twój

ojciec, a ponieważ on, to również i ja. Doskonale wiem, że jesteś bardzo

niezależną osobą i nie chcesz być dla swojego ojca ciężarem przez resztę

twojego życia.

- I dlatego tak ci zależy na, tym, żeby wysłać mnie do tego ośrodka -

background image

westchnęła Sabrina.

- Może to nie jest najlepszy pomysł - padła szczera odpowiedź. - Od

czegoś jednak należy zacząć.

- Potrzebuję jeszcze trochę czasu. - Sabrina uniosła twarz, by morska

bryza mogła ją chłodzić bez przeszkód.

- Mam nadzieję, że znajdę,jakieś inne wyjście. Jeszcze nie wiem jakie, ale

znajdę.

- Mimo to weźmiesz pod uwagę wyjazd do ośrodka?

- Pomyślę również i o tym - przyznała niechętnie.

- Niezależnie od tego, czy mi się to podoba, czy nie.

- Dziękuję. - łos Debory zadrżał lekko, po czym przybrał zdeterminowany

ton. - Ja cię naprawdę lubię, ale twój ojciec jest dla mnie najważniejszy. Długo

czekałam, żeby spotkać takiego mężczyznę. Dlatego proszę, żebyś mnie

zrozumiała. Chcę być tylko z Grantem.

- Rozumiem. - Żelazna brama portu zamknęła się za nimi i Sabrina

poczuła pod stopami deski pomostu. -Gdybym kochała jakiegoś mężczyznę,

również chciałabym mieć go jedynie dla siebie. Ale nie podejmę decyzji o

wyjeździe do ośrodka, dopóki nie przekonam się, że nie ma mnego

rozwiązama.

Debora ujęła ją za ramię i skierowała we właściwą stronę· - W lewo.

Sabrina zrozumiała, że skoro poszła na częściowe ustępstwo, to Debora

na razie nie będzie dalej naciskać.

- Sądziłem, że poczekasz na nas w samochodzie, Sabrino - usłyszała

zaniepokojony głos ojca.

- Jest zbyt piękny dzień, żeby siedzieć w wozie. Nie obawiaj się, okażę

się grzeczną dziewczynką i nie będę się oddalać od środka pomostu.

- Ja naprawdę zdąźę uwinąć się tu ze wszystkim w kilka minut -

zaprotestował ojciec.

background image

- Zabiorę z kabiny twoje rzeczy, Grant - zaproponowała z naciskiem

Debora.

Sabrina wiedziała, że, ojciec nie ch~e się zgodzić na zostawienie jej

samej. W końcu musiał skapitulować przed uporem dwóch kobiet.

Zapadła cisza. Skrzypieniu łodzi towarzyszył cichy odgłos fal

odbijających się od burt. Sabrina słyszała nad głową trzepot skrzydeł i

donośny'krzyk mew. Wiatr od morza zostawiał na ustach posmak soli.

Nagle poczuła dziwny dreszcz na karku. Natężyła słuch i dobiegł ją

odgłos kroków kilku osób. Dałaby głowę, że wśród nich znajduje się Bay

Cameron. Prawdę mówiąc, cały czas liczyła na to, iż go tutaj spotka. Jednak nie

był sam. Zbliżały się do niej dwie, może nawet trzy osoby.

Kroki jednej z nich były lżejsze i szybsze, prawdopodobnie należały do

kobiety.

- Czy już na dzisiaj zakończył pan żeglowanie, panie Lane? - zawołał z

daleka Bay.

- Witam, panie Gameron! - W głosie ojca brzmiało przy, jemne

zaskoczenie. - Owszem, na dzisiaj skończyłem. A pan?

- Zaraz wychodzimy w morze. Chcemy obejrzeć zachód słońca.

Jego słowa potWierdziły, że miał towarzystwo. Sabrina wyczuła, że stanął

po jej lewej stronie.

- Jak się pani dziś czuje?

- Dziękuję, dobrze - niepewnie skinęła głową. Słyszała, że jego znajomi

idą dalej.

- Widzę, że tym razem doszła pani, dokąd chciała. Bez niczyjej pomocy?

- Bay zadał to pytanie tak cicho, że tylko ona mogła usłyszeć jego słowa.

- Nie - szepnęła.

- Bay, idziesz, czy nie? - dobiegł z dala niecierpliwy kobiecy głos.

- Zaraz, Roni. Do zobaczenia wkrótce - pożegnał się głośno, kierując to

background image

do wszystkich, nie tylko do Sabriny.

- Pomyślnych wiatrów! - zawołał ojciec.

Sabrina posmutniała nieco,· zwłaszcza gdy usłyszała głos tamtej kobiety,

natarczywie dopytującej się, kim są ludzie, z którymi Bay rozmawiał. Mimo

niezwykle czułego słuchu, nie udało jej się zrozumieć jego odpowiedzi.

Zacisnęła palce na rączce laski. Dobrze, że nosi ciemną, a nie białą. Tamci od

razu by wiedzieli, że jest niewidoma, na pewno patrzyliby na nią z tym

nieznośnym współczuciem, którego nie potrafiła znieść.

Chociaż i tak już wszystko wiedzą, na pewno im powiedział.

Niepotrzebnie poszła z nim wtedy na kawę i tak nieostrożnie wyjawiła całą

prawdę o sobie.

- Tatku, jesteś już gotów? - spytała ostro. Nagle poczuła, iż chce stąd jak

najszybciej iść i że zapach i szum

morza nie sprawiają jej tej przyjemności, co przedtem.

- Już idziemy.

Chwilę później ojciec objął ją ramieniem i zaprowadził z powrotem do

samochodu. Wyjątkowo nie upierała się przy tym, by radzić sobie

samodzielnie.. Chwilowo potrzebowała jego opiekuńczego wsparcia.

Od kilku dni beskutecznie próbowała zatrzeć wspomnienie o tej ostatniej

niedzieli. W dodatku ulubiona stacja nadawała jakiś smętny utwór na skrzypce,

co dodatkowo pogłębiało jej melancholię. Doskonale znając rozkład mebli i

odległości między nimi, zdecydowanie podeszła do radia i wyłączyła je.

Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwał dzwonek domofonu. Z

niecierpliwym westchnieniem podniosła słuchawkę.

- Kto tam? - spytała dość ostro.

- Bay Cameron.

Na moment straciła głos. Gdy go wreszcie odzyskała, odezwała się dość

chłodno:

background image

- Czego pan sobie życzy, panie Cameron?

- Na pewno nie sprzedaję ubezpieczeń ani nie nawracam na właściwą

drogę - odparł z rozbąwieniem. - Skoro tak, to chyba jedynym powodem, dla

którego przyjechałem tutaj, jest chęć zobaczenia się z panią.

- Nie rozumiem, czemu.

- Nigdy nie lubiłem rozmawiać ze skrzynkami. Może by tak pani zeszła

na dół?

Ponownie, westchnęła z rozdrażnieniem.

- Chwileczkę, Gdy znalazła się na parterze, otwofzyła drzwi wejściowe,

przeszła cztery kroki i stanęła.

Przed nią znajdowała się kuta, żelazna furtka, uniemżliwiająca ludziom z

ulicy bezpośredni dostęp do domu.

- Pytałam, czego pan sobie życzy? - spytała zimno.

- Mogę wejść? - zabrzmiał kpiący. głos.

Nie miała siły się z nim kłócić. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła

furtkę. Gdy stanął obok niej, skrzyżowała ręce i przyjęła dumną pozę.

- Czy dowiem się wreszcie, czemu chciał się pan ze mną zobaczyć? -

spytała nieco wyniośle.

- Mamy dziś wyjątkowo piękny dzień. Na niebie ani jednej chmurki,

słońce przygrzewa, wieje lekki, przyjemny wiaterek. Idealny dzień na

przechadzkę - podsumował.

- Wpadłem spytać, czy nie poszlibyśmy razem na spacer?

Nie wierzyła nawet przez moment, że zależało mu na jej towarzystwie. Po

prostu litował się nad nią. Chciał zapewnić biednej kalece jakąś rozrywkę·

- Obawiam się, że to niemożliwe.

- Niemożliwe? - powtórzył. Dałaby głowę, że w tym momencie uniósł

arogancko brew.-,A niby dlaczego?

-Właśnie przygotowuję obiad - dotknęła palcami cyferblatu swojego

background image

zegarka. - Za czterdzieści pięć minut muszę wstawić pieczeń do piekarnika.

Widzi pan więc, że to za mało czasu na przechadzkę. A godzinę później trzeba

dodać warzywa i przyprawy.

- Czy to jedyny powód odmowy?

- Wystarczający, jak sądzę.

- W takim razie nie ma żadnego problemu - zauważył z zadowoleniem

Bay. - Założę się, że ten piekarnik ma automatyczny zegar. Nastawię go, żeby

włączył się za te trzy kwadranse i w ten sposób będziemy mieli prawie dwie

godziny, zanim trzeba będzie wrócić, żeby coś tam jeszcze dodać.

- Ale... - Zamierzała zaprotestować, jednak nie potrafiła na poczekaniu

wymyślić jakiejś wymówki.

- Ale co? Nie ma pani ochoty na spacer? Szkoda marnować taki piękny

dzień.

- Już dobrze, dobrze - z rozdrażnieniem zawróciła do drzwi.

Za jej plecami rozległ się śmiech.

- Zawsze mnie zdumiewa, że w końcu tak łaskawie przyjmuje pani moje

zaproszenia - rzucił uszczypliwie.

- Po prostu nigdy nie rozumiem, dlaczego chce mnie pan gdzieś

zapraszać.

- Mam wrażenie... - szybko otworzył przed nią drzwi, zanim jej błądząca

po omacku dłoń zdążyła ,odszukać klamkę - że gdyby pani wreszcie przestała

nieustannie skupiać się na swoim braku wzroku, okazałaby się szalenie miłym

towarzystwem. I właśnie na to cały czas liczę.

Ponownie wytknął jej, że zbytnio się nad sobą użala. Ale skoro całe jej

życie, wszystkie jej plany zostały oparte na zdolności jej oczu do widzenia, a jej

rąk do malowania, to nic dziwnego, że jest wstrząśnięta niesprawiedliwością

losu. Bay przyznał przedtem, iż to rozumie, czemu więc teraz ją krytykuje?

W milczeniu przeszli przez jadalnię do kuchni i przygotowali wszystko,

background image

co potrzebne.

- Czy teraz możemy już iść?

- Muszę jeszcze zadzwonić do ojca - z zakłopotaniem wykonała neIWowy

gest. - Mam zawsze zawiadamiać Peggy, dokąd i na jak długo wychodzę, a gdy

jej nie ma, to dzwonić do jeg biura.

- To na wypadek, gdyby ktoś miał wreszcie panią przejechać? - padło

drwiące pytanie.

Zacisnęła usta i odwróciła się.

- Ma pan chyba jakąś obsesję na punkcie białych lasek - odcięła się.

- Pewnie tak - przytaknął .spokojnie. - No, niech pani dzwoni.

- Dziękuję za pozwolenie.

Z irytacją wykręciła numer. Wyjaśniła ojcu, że wybiera się na spacer,

jednak nie wspomniała o Bayu Cameronie.

- Na długo wychodzisz?

- Na jakieś dwie godziny. Gdy wrócę, to od razu zadzwonię - zapewniła.

- Wiem, że dziś mamy wyjątkowo piękną pogodę, ale czy to naprawdę

musi trwać aż tak długo? Nie podoba mi się, że będziesz spacerować sama po

tak ruchliwym mieście.

- Nic mi nie będzie. - Nadal nie zamierzała się przyznawać, że ma

towarzystwo. - O nic się nie martw.

Silna dłoń zdecydowanie odebrała jej shlchawkę. Chciała ją natychmiast

odzyskać, sięgnęła więc po nią, jednak jej ręka natrafiła na szeroki tors. Cofnęła

się szybko, niczym oparzona.

- Dzie dobry, panie Lane, przy telefonie Bay Cameron. Pańska córka

będzie pod moją opieką. Dopilnuję też, by zdążyła wrócić, zanim przypali się

państwa dzisiejszy obiad - posłuchał chwilę, pożegnał się i odłożył słuchawkę. -

Ojciec życzy, żeby się pani dobrze bawiła.

- Wielkie dzięki - mruknęła zjadliwie i sięgnęła po żakiet oraz laskę· Bay

background image

otworzył drzwi i zeszli na dół.

- Pomyślałem, że pojedziemy kolejką na plac Ghiradelii. Co pani na to? -

W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie, zdradzające, że Bay świetnie

dostrzega jej nadąsanie.

- Wszystko mi jedno - obojętnie wzruszyła ramionamI.

Nie odpowiedział. Gdyby nie dłoń, która ujmowała ją pod ramię na

skrzyżowaniach, Sabrina miałaby wrażenie, że idzie do kolejki zupełnie sama.

Odezwała się do niego tylko dwa razy, krótko dziękując za pomoc przy

wsiadaniu i wysiadaniu z wagonika.

- Czy panna obrażalska skończyła już swoje dąsy?- zapytał ze śmiechem,

obejmując ją mocno, żeby bez problemu przeprowadzić przez tłumy turystów.

- W cale się nie obraziłam - zapewniła chłodnym tonem.

- Czyżby?

- No, może troszeczkę - przyznała z ociąganiem, a jej gniew trochę

złagodniał. - Ale czasami jest pan zupełnie nie do zniesienia. Nie cierpię, kiedy

ktoś inną rządzi.

- To dlatego, że ostatnio przyzwyczaiła się pani stawiać na swoim,

doskonale wiedząc, że nikt się pani nie przeciwstawi. Ktoś jednak wreszcie

musi to zrobić.

- To samo można powiedzieć o panu.

- Z pewnością - znów,ze spokojem przyjął jej krytyczną opinię na swój

temat. - Ale nie rozmawiamy o mnie. To nie ja się gniewałem, tylko pani.

- Ponieważ zrobił pan to, co chciał, nie przejmując się moim zdaniem.

- No i jakie to ma teraz znaczenie? Woli pani, żebyśmy spacerowali jak

wrogowie czy jak przyjaciele? - Poczuła jego wzrok na swojej twarzy. - Proszę

nie zapominać, że poprzednim razem całkiem miło spędziliśmy czas.

Poddała się urokowi tego niskiego, ciepłego głosu.

- Jak przyjaciele - zdecydowała.

background image

Bay zręcznie skierował rozmowę na jakieś inne tematy i nastrój Sabriny

poprawił się zdecydowanie. Obeszli dookoła fontannę na placu, wstąpili na

pyszne naleśniki do maleńkiej kawiarenki, a potem zaczęli się przechadzać

wzdłuż witryn sklepowych. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęli sobie mówić

po imieniu.

Bay zaproponował, by Sabrina próbowała się zorientować, co mijają,

kierując się słuchem i węchem przy kwiaciarniach, restauracjach czy sklepach

ze skórą szło jej to całkiem łatwo, jednak jubilera i dom handlowy przeoczyła

zupełnie. W pewnym momencie Bay przystanął znowu.

-Nie mam już pomysłów - poddała się z westchnieniem. - Zmęcżyło mnie

to zgadywanie.

- Oczywiście - zgodził się z roztargnieniem. - To jest galeria, w której

szyje się ubrania na miarę. Na wystawie wisi fantastyczna sukienka i dałbym

głowę, że zrobiono ją specjalnie dla ciebie. Chodź - objął ją mocno. - Musisz ją

zobaczyć.

Sabrina zesztywniała.

- Zapomniałeś o pewnym drobnym szczególe. Jestem ślepa. Nie mogę jej

zobaczyć.

- O niczym nie zapomniałem, moja niewidoma królowo - odparł

cierpliwie. - Dlatego daruj sobie to oburzenie. Gdzie twoja twórcza wyobraźnia,

którą podobno posiadasz? Wejdziemy do sklepu i będziesz mogła ją ocenić za

pomocą dotyk!!.

Zrobiło jej się trochę głupio, dlatego przestała protestować i dała się

wprowadzić do galerii. Nad ich głowami zabrzęczał dzwoneczek i zaraz potem

usłyszała zbliżające się kroki.

- Czym mogę służyć? - odezwał się kobiecy głos.

- Chcielibyśmy -dokładnie obejrzeć tę sukienkę z wystawy.

- Przykro mi, proszę pana, ale nie sprzedajemy wystawionych modeli.

background image

Jeśli klientka życzy sobie zamówić taką samą, szyjemy ją na miarę·

- Pozwoli pani, że wyjaśnię - przerwał aksamitnym głosem Bay. - Panna

Lane jest niewidoma. Żeby mogła wiedzieć, jak ta suknia wygląda, musi jej

dotknąć. Czy da się to zrobić?

- Oczywiście, przepraszam państwa najmocniej. Zaraz ją zdejmę z

manekina, to zajmie tylko chwilkę.

Sabrina, bardzo zakłopotana, poruszyła się nerwowo, ale Bay objął ją

jeszcze mocniej, dodając jej w ten sposób otuchy. Po niedługim czasie usłyszała

przed sobą delikatny szelest.

- Proszę bardzo, panno Lane.

- Czy mogłaby pani tę suknię opisać? - spytał Bay

- Ten model nosi nazwę "Płomień". 'Składa się z wielu warstw jedwabiu

w odcieniach czerwieni, oranżu i żółci. Nieregulame pasy tkaniny nie są u dołu

zszyte, a ich puszczone luźno końce skręcają się lekko, przypominając języki

ognia.

Wrażliwe palce Sabriny przesuwały się po jedwabistych warstwach.

- Dekolt wykończono w szpic, by powtarzał trójkątny ksztah zakończeń

swobodnie wiszących pasów. Nie jest jednak zbyt głęboki i przez to

wyzywający. Suknia nie ma typowych rękawów, ramiona są lekko osłaniane

przez spływające miękko pasy różnokolorowego jedwabiu.

Stopniowo w umyśle Sabriny formował się wyraźny obraz sukienki.

- Przepiękna - powiedziała w końcu.

- Czy to przypadkiem nie byłby rozmiar panny Lane? - zainteresował się

nagle Bay. - Zdaję sobie sprawę, że to wbrew państwa zasadom, ale czy nie

dałoby się ten jeden jedyny raz uczynić wyjątku? - Jego głos' znowu brzmiał

niezwykle miękko i czarująco. - Czy można ją przymierzyć?

Sabrina była absolutnie pewna, że urokowi tego ciepłego barytonu nikt

nie byłby się w stanie oprzeć. Ekspedientka wahała się tylko przez chwilę.

background image

- Właściwie, czemu nie? Z tyłu jest przymierzalnia. Panno Lane, proszę

ze mną.- Bay popchnął ją leciutko.

- Idź. Zobaczymy, jak w tym wyglądasz - kusił.

- Dlaczego mnie wpakowałeś w tę sytuację? - szepnęła.

- Bo czuję, że w głębi duszy całkiem ci się to podoba - stwierdził

przekornie. - A w dodatku dam głowę, że od czasu wypadku nie kupiłaś sobie

nic do ubrania.

- Bo nie potrzebowałam - wyjaśniła bez przekonania.

- A od kiedy to kobiety kupują Ciuchy dlatego, że ich naprawdę

potrzebują? - roześmiał się. - No, włóż tę suknię. To rozkaz!

- Tak jest, panie generale!

W cale nie musiał jej specjalnie namawiać, upierała się tylko z przekory.

Wizja, jaka powstała w jej głowie i miękki dotyk jedwabiu spowodowały, iż

chciała przymierzyć tę suknię, niezależnie od tego, że nie mogła się w niej

obejrzeć.

Przebrała się szybko, potrzebując pomocy tylko przy zapięciu długiego

suwaka z tyłu. Wspierając się dyskretnie na ramieniu ekspedientki, wróciła na

środek sklepu.

- No i jak? - spytała ze zniecierpliwieniem, gdy Bay nic nie mówił. Nie

mogła już dłużej znieść przedłużającej się ciszy.

- Wyglądasz pięknie - powiedział po prostu.

- Myślę, że źle się pan wyraził - wtrąciła sprzedawczyni. - Pani wygląda

oszałamiająco! Ale nic z tego nie rozumiem, bo suknia leży na pani, jakby była

zaprojektowana i uszyta specjalnie dla pani. To niewiarygodne, ale ma pani

figurę zupełnie jak nasza modelka.

Sabrina przesunęła palcami po delikatnych, powiewnych pasmach

jedwabiu.

- Sprzedałaby mi ją pani?

background image

- Nigdy nie sprzedajemy naszych modeli. Chociaż... Proszę chwilę

zaczekać, zaraz się dowiem.

Gdy zostali sami, znów odwróciła się w kierunku Baya. .

- Naprawdę dobrze w niej wyglądam? - dopytywała się z niepokojem.

Usłyszała trzask zapałki i poczuła dym z papierosa.

- Ktoś prosi o więcej komplementów?

- Nie, to nie to... - Nerwowo przygładziła suknię dłonią i skierowała

niewidzące oczy na spływające jej z ramion kaskady barwnych wstęg. - Po

prostu nie jestem pewna...

- No, to bądź. - Podszedł do niej i palcami uniósł jej brodę. -

Powiedziałem prawdę. Wyglądasz cudownie.

Żałowała, że nie widzi wyrazu jego twarzy. Nie wątpiła w szczerość,

która brzmiała w jego głosie, jednak wyczuwała jakąś rezerwę z jego strony.

Jakby myślał coś jeszcze, lecz kontrolował się, żeby się z tym nie zdradzić.

Spochmurniała.

- W czym znowu problem? - spytał z łagodną kpiną' i cofnął rękę.

- Ja... Właśnie zastanawiałam się, że i tak nie mam jej gdzie nosić -

wymyśliła na poczekaniu.

- Na pewno kiedyś przytrafi się odpowiednia okazja i wtedy będziesz

zadowolona, że ją kupiłaś - przekonywał.

- Nawet nie spytałam, ile kosztuje... - Nagle. coś jej się przypomniało. -

Przecież ja nie mam przy sobie tyle pieniędzy! Sądzisz, iż mogę zostawić im

część, a potem przyjść z ojcem i przynieść resztę? Myślisz, że się zgodzą? -

spytała z niepokojem.

- Ja mogę za nią zapłacić - zaproponował ostrożnie Bay.

Sabrina znalazła się w rozterce. Bardzo pragnęła mieć tę kreację, ale nie

chciała zaciągać zobowiązań w stosunku do tego dżiwnego mężczyzny, który

nie był ani przyjacielem, ani obcym.

background image

- Gdyby nie sprawiło ci to zbyt wiele kłopotu - zgodziłasię z wahaniem. -

Mógłbyś napisać na kartce swój adres i sumę, jaką bylibyśmy ci winni. Ojciec

wysłałby ci czek natychmiast po powrocie z pracy.

- Rozumiem, że nie przyjęłabyś ode mnie tej sukni jako prezentu?

Cofnęła się· - Nie - zdecydowanie potrząsnęła głową, gotowa spierać się

do upadłego, gdyby znów próbowaną do tego zmusić.

- Tak właśnie sądziłem. Dobrze, w takim razie po prostu pożyczę ci te

pieniądze.

- Dziękuję. - Sabrina odetchnęła z ulgą, zadowolona, że jednak nie doszło

do kłótni.

- Słuchaj, po co twój tata ma mi wysyłać czek? Nie lepiej, żebym sam po

niego wpadł, na przykład w piątek po południu?

- Jeśli chcesz - zgodziła się, jeszcze nieco nachmurzona.

- Chcę. - W przyjemnie niskim głosie znów było słychać uśmiech i

Sabrina nagle uśmiechnęła się również.

W tej chwili wróciła ekspedientka z informacją, że właścicielka galerii

zgodziła się sprzedać model. Sabrina poszła się przebrać, zaś Bay uiścił

rachunek. Gdy wyszli ze sklepu, poinformował ją, że spacerowali po mieście

już ponad dwie godziny i zaproponował powrót taksówką, żeby Sabrina mogła

jak najszybciej znaleźć się w domu. Akurat zrobiło jej się zupełnie obojętne, co

będzie z obiademi chętnie przedłużyłaby ich wspólny pobyt na mieście, ale nic

nie powiedziała.

- Wpdnę w piątek koło drugiej - powtórzył Bay, stając przy furtce.

- Może... Nie masz ochoty na kawę?

- Teraz nie, ale w piątek przymówię się o nią na pewno.

- W takim razie do zobaczenia - uśmiechnęła się z lekkim

rozczarowaniem.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sabrina po raz kolejny dotknęła tarczy zegarka. Druga. Dziesiąty już

chyba raz sprawdziła, czy czek na pewno leży na stole. Leżał. Usiadła na

kanapie i pomasowała dłonią kark, żeby rozluźnić napięte mięśnie. Przecież to

bez sensu tak się denerwować tylko dlatego, że jakiś facet ma tu wpaść na

chwilę, zbeształa się w myślach.

Rozległ się dzwonek domofonu. Skoczyła na równe nogi.

- Tak? - spytała niecierpliwie.

- Hej, tu Bay Cameron.

- Już idę!

Nie zachowując żadnej ostrożności, zbiegła po schodach najszybciej, jak

tylko mogła. Z szerokim uśmiechem otworzyła drzwi i podeszła do furtki.

- Jesteś bardzo punktualny.

- Staram się. - Dobnze było znów słyszeć jego znajomy, niski i ciepły

głos. Otworzyła furtkę.

- Gdybyś miał chwilę czasu, to kawa już czeka.

- Mam czas.

Weszli na piętro i Sabrina zaprowadziła go do pokoju gościnnego.

- Usiądź, proszę, zaraz wszystko przyniosę. Czek za sukienkę leży na

stoliku naprzeciw sofy.

Bay nie zaproponował, że pomoże przy nalewaniu kawy. Poczekał, aż

Sabrina poradzi sobie sama i poda mu filiżankę

- Ładny dom. Czy to ty malowałaś te obrazy, które wiszą na ścianach?

- Tak - ostrożnie trzymała swoją filiżankę. - Ojciec najbardziej lubi

pejzaże, dlatego wybrał z moich prac właśnie te. A ponieważ. najbardziej kocha

morze, malowałam dla niego przeważnie krajobrazy nadmorskie.

background image

- Czy to jedyne obrazy, jakie pozostawiłaś?

Pochyliła głowę.

- Nie - rzekła z trudem.

- Czy będę mógł kiedyś zobaczyć resztę? - głos Baya brzmiał miękko i

łagodnie.

- Wolałabym ich nie pokazywać.

- Skoro nie chcesz, nie będę nalegał - powiedział spokojnie. - Ale prawdę

mówiąc, nie rozumiem twojego oporu. Już przecież niektóre widziałem.

Dlaczego nie miałbym obejrzeć pozostałych?

Z udawaną nonszalancją postawiła filiżankę na stole.

- Proszę uprzejmie - zgodziła się, chociaż nie wiedziała, czy pod

wpływem jego rozbawionego tonu, czy też ze względu na logikę rozumowania.

- Są w pracowni na górze: - Wstała i usłyszawszy, że Bay podnosi się również,

skierowała się ku schodom.

Weszła na drugie piętro i ruszyła przed siebie, przesuwając dłonią po

ścianie, aż natrafiła na drugie drzwi.

Poczuła pod palcami chłodny metal klamki, której od miesięcy nikt nie

dotykał. Znaleźli się w pracowni malarskiej przesyconej zapachem farb i kurzu.

- Ona nie jest już używana... Dlatego taki tu zaduch - wyjaśniła i

zatrzymała się tuż przy drzwiach.

Bay nie odpowiedział. Słyszała, jak chodzi po pracowni, czasami

przystaje, widocznie coś oglądając. Parę razy dobiegł ją odgłos przesuwanych i

przekładanych płócien, gdy chciał obejrzeć obrazy stojące za innymi.

Napięcie Sabriny rosło z każdą chwilą.

- Są naprawdę dobre - odezwał się w końcu. - Szkoda, żebyś je tu

trzymała w ukryciu.

- Rozmawialiśmy z ojcem o sprzedaniu ich. Któregoś dnia w końcu się za

to weźmiemy. .. - Gdy to mówiła, coś ją dławiło w gardle.

background image

- Znasz się choć trochę na rzeźbieniu? - Bay podszedł do niej i lekko

zwrócił ją ku wyjściu.

- Zdarzało mi się robić modele z gliny, gdy potrzebowałam tego przy

malowaniu. Czemu pytasz?

- Skoro nie możesz już malować, to czemu nie zaczniesz rzeźbić?

- Nic z tego - potrząsnęła głową.

Jednak ta nieoczekiwana propozycja wstrząsnęła nią.

Bay zamknął drzwi pracowni i sprowadził Sabnnę na dół, nie wracając

już do tego tematu. Widać było, iż zostawia jej czas na oswojenie się z noWym

pomysłem i że nie zamierza jej do niczego p'rzekonywać na siłę.

Oczywiście kawa wystygła już zupełnie. Sabrina poszła zaparzyć

następną, cały czas dręczona pewną myślą - dlaczego żaden z jej przyjaciół

artystów nigdy nie podsunął jej podobnego pomysłu?

- Chciałem spytać -odezwał się Bay, gdy wręczyła mu następną filiżankę -

czy macie z ojcem jakieś plany na jutrzejszy wiecżór?

Zastygła w połowie nalewania kawy do swojej filiżanki.

- Ojciec spędza soboty z Deborą. Dlaczego pytasz? - Nawet nie

próbowała ukryć zdziwienia.

- Myślałem, że moglibyśmy pójść razem na obiad. Miałabyś świetną

okazję do włożenia nowej sukienki.

- Nie, dziękuję - odparła gwahownie.

- Jesteś jutro zajęta?

- Nie.

- Czy w takim razie wolno mi spytać; czemu nie chcesz zjeść ze mną

obiadu?

Wydawało się, że wcale nie czuł się urażony odmową. Przedziwny

człowiek.

- Wolno ci - bezwiednie przybrała wyniosłą minę.

background image

- Nie jadam w miejscach publicznych z tego prostego powodu, że

podczas posiłku zdarza mi się coś przewrócić albo upuścić na podłogę. Nie

należy to do przyjemności.

- Jestem gotów zaryzykować.

- Ale ja nie! - Z rozdrażnieniem chwyciła filiżankę i napiła się kawy,

zapominając o jej temperaturze i sparzyła się w język.

- Skoro odrzucasz propozycję jedzenia w restauracji, a nie moje

towarzystwo, to mam inny pomysł. - W jego głosie znów dźwięczało przyjazne

rozbawienie. - Kupimy smażoną rybę, bułki, jakąś sałatkę i urządzimy sobie

piknik gdzieś na bulwarze nad zatoką.

Zawahała się. Brzmiało to doprawdy kusząco, lecz nie była pewna, czy

powinna przyjąć jego zaproszenie. Czuła, iż zaczyna go lubić, choć chwilami

denerwował ją bardziej niż ktokolwiek inny. Wiedziała jednak, że przyjaźń

między nimi jest niemożliwa.

- Naprawdę tak trudno wybrać się na smażoną rybę? - usłyszała przekorne

pytanie.

Zawstydziła się. Niepotrzebnie wyolbrzymiała znacze. nie zwykłej,

niezobowiązującej propozycji.

- Nietrudno. - Pochyliła głowę nad filiżanką, aby ukryć rumieniec

zażenowania. - Zgadzam się.

- Czy szósta po południu nie będzie zbyt późną porą?

- Nie. - Gwahownie uniosła głowę, gdy coś upadło na podłogę. - Co to

było?

- Pewien drobiazg, który kupiłem ci w prezencie - wyjaśnił celowo

niedbałym tonem. - Miałem ci go wręczyć, wcześniej, ale rozmowa zeszła na

inne tematy i wyleciało mi to z pamięci. Oparłem go o krzesło i teraz niechcący

przewróciłem. Proszę. Położył jej na kolanach wąski i długi pakunek.

- Dlaczego przyniosłeś mi prezent? - spytała riieufnie.

background image

- Ponieważ miałem taką ochotę. I nie proś, żebym zabrał go z powrotem,

gdyż nie mIałbym z niego żadnego pożytku. Wątpię też, czy dałoby się go

zwrócić.

- Co to jest?

- Sprawdź sama.

Zaintrygowana, nieco nerwowo zaczęła rozpakowywać tajemniczą

paczuszkę. Czuła, że jej tętno przyspiesza, gdy zdjęła kartonowy wierzch

pudełka, a jej palce natrafiły na coś twardego i okrągłego.

Początkowo nie rozpoznała długiego przedmiotu, po chwili jednak

zrozumiała i poczuła dziwny ucisk w żołądku. .

- Kupiłeś mi białą laskę, prawda? - powiedziała z gorzkim wyrzutem.

- Tak - przyznał bez śladu skruchy. - Ale to nie jest zwyczajna laska.

Poczuła, że zdjął jej z kolan pudełko, usłyszała szelest odwijanej do

końca bibuły i odgłos odstawianego na bok opakowania. Siedziała sztywno z

zaciśniętymi ustami i kurczowo splecionymi dłońmi. Bay zignorował jej opór,

rozwarł jej palce, po czym zacisnął je wokół rączki laski.

Początkowe wrażenie gładkości okazało się złudne. Powierzchnia została

wyrzeźbiona i Sabrina machinalnie przesunęła palcami po zawiłym wzorze. Po

kilku chwilach odgadła, że rączkę tworzyły kunsztownie wyrzeźbione,

splecione ze sobą smoki.

- To kość słoniowa - wyjaśnił Bay. - Zobaczyłem ją parę dni temu na

wystawie sklepu w chińskiej dzielnicy.

- Piękna - przyznała niechętnie. Poczuła, że Bay cofa rękę i już nie

zmusza jej do trzymania laski. Badała ją dotykiem jeszcze przez chwilę. - Musi

być bardzo cenna - zauważyła i wyciągnęła ją przed siebie. - Nie mogę tego

przyjąć.

- Chodzi ci raczej o to, że mimo artystycznego wykonania, wciąż jest to

biała laska - Bay zignorował gest Sabriny.

background image

Nie zaprzeczyła zarzutmyi.

- Nie mogę jej przyjąć.

- A ja nie mogę jej wziąć z powrotem - skwitował.

- Bardzo mi przykro - dosłownie wepchnęła mu pre- o zent w ręce i

cofuęła się. - Doceniam, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo, ale przecież

z.nasz mój pogląd na tę sprawę. Znałeś go, zanim ją kupiłeś.

- Czy to twoja ostateczna odpowiedź?

- Tak - potwierdziła twardo. Nie miała zamiaru dać się wmanewrować w

poczucie winy i chciała, by to zrozumiał.

- Domyślam się, że jeśli zacznę nalegać, to nasze jutrzejsze plany staną

pod znakiem zapytania? - westchnął z rezygnacją.

- Niewykluczone - przytaknęła, choć bardzo pragnęła, by nie doszło do

takiej sytuacji.

- W takim razie spróbuję cię przekonać innym razem.

Ponownie usłyszała szelest bibuły i odgłos zamykanego pudełka. - Tylko

nie myśl, że dałem za wygraną. Ja tylko odkładam bitwę na później. - W jego

kpiącym głosie pobrzmiewała nuta rozweselenia.

- To bezcelowe, bo i tak nie zmlernę zdania ,powtórzyła z uporem, jednak

i jej kąciki ust zaczęły się unosić.

- Przyjmuję wyzwanie. Skoro na razie nie wykopaliśmy topora

wojennego, to czy mógłbym .prosić o jeszcze jedną kawę?

Z uśmiechem wzięła filiżankę i sięgnęła po dzbanek. Więcej nie wracali

do tematu laski, gdy jednak Bay wychodził jakąś godzinę później, Sabrina

upewniła się, czy zabiera pudełko ze sobą. Podejrzewała, że mógłby je "przez

zapomnienie" zostawić.

Dopiero wieczorem odkryła, że jednak udało mu się ją przechytrzyć. .

- Skąd to masz? - spytała zaskoczonym i zachwyconym głosem Debora.

Palce Sabriny zamarły w połowie napisanego brajlem zdania.

background image

- O czym ty mówisz?

- O lasce z kości słoniowej, rzeźbionej w smoki. Znalazłam ją pod

krzesłem. Chyba jej nie chowasz przed nami? - roześmiała się Debora.

- Oczywiście że nie - zaprzeczyła ponuro.

- Jest szalenie elegancka. Gdzie ją znalazłaś?

- Właśnie, gdzie? - zawtórował jej ojciec. - Nie widziałem jej przedtem u

ciebie. Czy ją też kupiłaś, gdy wyszłaś któregoś dnia na spacer z panem

Cameronem?

- Ty chyba powinieneś wiedzieć, że nigdy nie kupiłabym białej laski, a

tym bardziej takiej - wytknęła mu. - To prezent od Baya. Oczywiście

odmówiłam. Byłam przekonana, że zabrał ją ze sobą.

- Odmówiłaś? - spytała ze zdumieniem Debora. - Jak można nie przyjąć

czegoś tak pięknego?

- Zwyczajnie. Po prostu nie chcę jej - padła ostra odpowiedź.

Sabrina poczuła, że poduszki kanapy uginają się pod ciężarem jej ojca.

Uspokajająco położył dłoń na jej znieruchomiałych palcach.

- Kochanie, czy nie zachowujesz się trochę niemądrze? - zapytał

łagodnym tonem. - Wszyscy przecież doskonale wiemy, że nie przyjęłaś jej nie

z racji ceny czy też pięknego wyglądu. Chodzi o to, że jest biała. A taka laska

oznacza, iż właściciel nie widzi. Ale ~rak białej laski przecież nie zmienia

faktu, że jesteś niewidoma.

- Zdaję sobie z tego sprawę - rzekł~ szorstko.

- Ludzie i tak się w końcu zorientują, niezależnie od koloru laski. Zresztą,

przecież to żaden wstyd- przekonywał.

- Wcale się'nie wstydzę! - Ale czasami tak się właśnie zachowujesz -

westchnął.

- Rozumiem, iż uważasz, że powinnam jej używać - oskarżycielsko

uniosła głowę.

background image

- Córeczko, jestem twoim ojcem, więc, proszę, przestań się tak łatwo na

mnie obrażać - Grant strofował ją łagodnie. - Decyzja należy tylko do ciebie.

Jesteś dorosła i ja nie będę ci mówił, co masz robić. Sama wybierzesz najlepiej.

- Przepraszam, ale chyba pójdę do siebie - odłożyła książkę na bok i

wstała.

Nie mogła się kłócić z ojcem, skoro On wcale nie zamierzał się z nią

spierać, tylko odwoływał się do jej zdrowego rozsądku. Nie miała na to

odpowiedzi.

- To co mam z nią zrobić? - zapytała Debora.

- Włóż ją na razie do stojaka na parasole - odezwał się ojciec. - Zanim

Bay Cameron przyjdzie tu jutro, Sabrina zdecyduje, co dalej.

Gdy już znajdowała się na schodach, dobiegł ją zaskoczony głos Debory.

- Po co on ma tutaj przyjść?

- Zabiera Sabrinę na piknik - wyjaśnił Grant.

- Mają randkę? - spytała z niedowierzaniem jego narzeczona.

- Można to i tak nazwać. Zadzwonił do mnie do biura, żeby się upewnić,

czy nie mam nic przeciw temu. Przecież nie mogłem go spytać, czy umawia się

z nią w celach towarzyskich czy, hm, romansowych. To byłoby raczej

nietaktowne, zwłaszcza wobec faktu, że jest dla niej taki miły.

- Wspominał coś o lasce?

- Nie, dla mnie to też niespodzianka.

Sabrina odetchnęła z ulgą. Przynajmniej ojciec nie spiskował przeciw niej

razem z Bayem. Przez chwilę już się tego obawiała. Powinna jednak była

wiedzieć, że nigdy nie zniżyłby się do takich sztuczek, żeby ją do czegoś

nakłonić. Szkoda, że tego samego nie dało się powiedzieć o Cameronie.

Z drugiej strony musiała przyznać, że Bay wcale jej nie zmuszał do

przyjęcia laski. Zostawił ją, to wszystko. Sabrina miała teraz ciężki orzech do

zgryzienia.

background image

Kilka minut przed szóstą usiadła na kanapie i z roztargnieniem po raz

drugi sprawdziła, czy jej niebieska wiatrówka z kapturem leży pod ręką.

Dzwonek domofonu wyrwał ją nagle z zamyślenia. Pośpiesznie włożyła

wiatrówkę, wpychając przy tym do kieszeni portmonetkę. Już otwierała drzwi,

gdy nagle zawahała się. Przez chwilę stała zupełnie nieruchomo, wreszcie ze

zrezygnowanym westchnieniem odstawiła do stojaka swoją dębową laskę i

ujęła tę rzeźbioną w smoki.

Z ociąganiem zeszła na dół.

- Trochę to trwało - zauważył Bay. - Już się zaczynałem zastanawiać, czy

wszystko w porządku.

- Musiałam się ubrać - skłamała, czekając na jego komentarz w sprawie

laski. W końcu przecież postawił na swoim.

- Zaparkowałem tuż przed domem - powiedział, gdy zamknęła za sobą

furtkę. Ujął ją pod ramię i zaprowadził do samochodu.

Z coraz większą niecierpliwością wyczekiwała na jego uwagi, Bay jednak

nie poruszał tego tematu. Gdy zapuścił silnik, Sabrina poczuła, że dłużej nie

wytrzyma.

- No? - odezwała się w końcu zaczepnym tonem i zwróciła twarz w jego

stronę.

- Co no? - spytał.

- Co powiesz na temat laski?

- A co według ciebie mam powiedzieć? - Niski głos brzmiał spokojnie i

naturalnie.

- Sądziłam, iż będziesz diabelnie zadowolony z siebie i że nie omieszkasz

skomentować swojej wygranej. W końcu celowo zostawiłeś tę laskę, nic mi o

tym nie mówiąc - wygłosiła oskarżycielsko.

- Ja ci ją po prostu dałem. To był prezent, a nigdy nie zabieram prezentów

z powrotem. Zauważ, że ani razu nie powiedziałem, iż musisz jej używać. Jest

background image

twoja i tylko od ciebie zależy, co z nią zrobisz. Możesz ją spokojnie wyrzucić

do śmieci, jeśli masz ochotę - wyjaśnił zupełnie niewzruszonym tonem.

- To już wolę ją nosić.

- Cieszy mnię to. Czy w takim razie moiemy uznać dyskusję na temat

laski za zamkniętą?

- Oczywiście – westchnęła.

Miała wrażenie, że Bay za każdym razem zachowuje się zupełnie inaczej,

niż ona przewiduje. Każdy inny powitałby ją jakimś uszczypliwym

stwierdzeniem. Widzisz, że miałem rację, nareszcie poszłaś po rozum do głowy,

a nie mówiłem lub coś w tym rodzaju. Jednak on nie zamierzał ani się

przechwalać, ani prawić jej kazań. Bez zbędnych komentarzy przyjął fakt, że

Sabrina zmieniła zdanie. Do takiego człowiekil nie sposób było żywić urazy,

przestała , się więc gniewać, iż zostawił laskę. W końcu przecież Sabrina

podjęła ostateczną decyzję, nikt jej do niczego nie zmuszał.

Zaparkowali przy porcie i wysiedli. Bay zaproponował, żeby Sabrina

wzięła go pod rękę i ruszyli przed siebie spacerowym krokiem. Krzyk mew

dobiegał ze wszystkich stron, potem, gdy doszli do portu rybackiego, usłyszała

też ciężki trzepot skrzydeł pelikanów. Słonawy zapach morza zmieszał się z

charakterystyczną wonią ryb.

Chociaz początkowo zakładali, że dojdą tylko do smażalni, postanowili

przejść się jeszcze nieco dalej. Po bulwarze spacerowało wielu turystów,

podziwiając widok na zatokę. Gdy Sabrina usłyszała przepływający obok statek

wycieczkowy, zorientowała się, że muszą znajdować się niedaleko słynnego

mostu Golden Gate oraz wyspy Alcatraz, ongiśjednego z najlepiej strzeżonych

więzień na świecie. Obecnie utworzono tam park narodowy.

Gdy doszli do końca nabrzeża, przeszli na drugą'stronę ulicy i zawrócili.

Sabrina 'iN milczeniu rozkoszowała się wilgotnym powiewem.

- Czy nie ma przypadkiem mgły? - odezwała się w końcu.

background image

- Masz rację - przytaknął Bay. - Przysłoniła już niektóre przęsła mostu i

wzgórza na północ od zatoki. Chyba jeszcze zgęstnieje.

- W takim razie muszę cię zaprowadzić z powrotem do samochodu. W

końcu jesteś pod moją opieką - uśmiechnęła się szelmowsko, 'a on roześmiał

się. Z zaciekawieniem pochyliła głowę w jego stronę.

- Skąd masz takie imię, Bay?

- Rodzice mi dali. Czyżbyś uważała, że nie mam rodziców i znpleziono

mnie w kapuście? - przekomarzał się.

- Czy oni żyją? - spytała ostrożnie.

- Z ostatnich wiadomości wynika, że tak. Na razie stwierdzili, iż mają

ochotę spędzić drugi miodowy miesiąc i popłynęli do Europy - mocniej

przycisnął jej dłoń do swego ramienia. - Tu jest wysoki kfawężnik.

- Czy Bay jest tradycyjnym imieniem w twojej rodzinie? - zainteresowała

się, gdy już minęli skrzyżowanie.

- Niestety, nie. Po prostu mamie nie przyszło nic lepszego do głowy, gdy

patrzyła z okien szpitala na zatokę San Francisco Bay - wyjaśnił. - A co z twoim

imieniem?

- Mamie szalenie się podobały takie imiona. Sabrina... Była bardzo

romantyczna.

- A ty niby nie jesteś? - zapytał lekko kpiącym tonem.

- No, mo,ie troszeczkę - przyznała z zakłopotanym uśmiechem.

- Spacerujemy już od ponad godziny. Nie masz ochoty czegoś zjeść? -

Bay zręcznie zmienił temat.

- Umieram z głodu.

- To czemu nic nie mówisz?

- Właśnie mówię. Dam głowę, że smażalnia znajduje się po drugiej

stronie ulicy - ze śmiechem pociągnęła nosem. - Jedyne, co trzeba zrobić, to

pójść za tym kuszącym zapachem.

background image

- Jesteś pewna, że nie chcesz zjeść w restauracji? - Bay przytrzymał ją,

zanim zdążyła wejść na ulicę i poczekał, aż minie ich przejeżdżający właśnie

samochód.

- Absolutnie - pokręciła głową· Gdy Bay kupował ryby, bułki, sałatkę i

koktajl z krewetek, Sabrinie aż burczało w żołądku. Otaczające ją zapachy

powodowały, iż głód stawał się nie do zniesienia. Bay wręczył jej torbę z

jedzeniem i powiedział, że skoczy jeszcze tylko po białe wino.

Poczuła charakterystyczny dreszcz na karku, jeszcze zanim Bay dotknął

jej ramienia, oznajmiając swój powrót. Doszła do wniosku, że musiała

rozwinąć w sobie jakieś telepatyczne zdolności.

- To jak z naszym piknikiem? - Ledwo zdąż~ł spytać, gdy nagle

zaburczało jej w żołądku wyjątkowo głośno. Roześmiali się i ruszyli w stronę

portu jachtowego.

Wkrótce Sabrina poczuła, że osiadająca na twarzy wil. goć staje się coraz

bardziej dotkliwa.

- Zaczyna mżyć! - jęknęła zawie~ziona.

- Prawdę mówiąc, obawiałem się, że to chmury, a nie mgła, ale wolałem

nic nie mówić - westchnął Bay.

- Chyba trzeba będzie zabrać jedzenie do domu.

- Mam lepszy pomysł. Moja łódka jest dwa kroki stąd, no, może trzy.

Możemy zejść do kabiny. Co ty na to?

- Jestem za - uśmiechnęła się.

- No, to idziemy!

Po chwili Sabrina stała na pomoście, czekając, aż Bay umieści torby z

jedzeniem w kabinie. Wrócił i zanim zdą. żyła się zorientować, chwycił ją

mocno wpół i zestawił na deski pokładu. Przytrzymał ją i stali przez chwilę

nieruchomo na kołyszącym się łagodnie jachcie. Czuła wyraźnie

charakterystyczny, korzenny zapach, który rozpoznałaby wszędzie.

background image

- Dawno nie byłam na wodzie - odezwała się lekko zdławionym głosem. -

Nic dziwnego, że się odzwyczaiłam.

Bay mócno otoczył ramieniem jej szczupłą talię i podprowadził do

schodków. Gdy upewnił się, że Sabrina trzyma się relingu, zszedł na dół, żeby

ją asekurować w razie upadku.

W kabinie pozwolił jej na pełną samodzielność, poinformował tylko, po

której stronie znajdują się siedzenia.

- Lubisz żeglować? -Zaczął rozpakowywaćjedzenie.

- Uwielbiam - wyznała ze smutkiem. - Wypływaliśmy z tatą w każdy

weekend.

- A teraz już nie? Dlaczego? - W jego głosie było słychać wyraźne

zdziwienie.

- Wybrałam się z nim kilka rdzy po wypadku, ale zawsze kazał mi

siedzieć w kabinie. Zdradzę ci pewien sekret. Ojciec nie umie pływać. Zawsze

się boi, że mogę wypaść za burtę, a on nie będzie w stanie mnie uratować. -

Nie cierpię' siedzieć pod pokkładem, lubię czuć na twarzy wiatr i słone

rozbryzgi idące spod dziobu. Dlatego więcej już z nim 'nie żegluję -

zakończyła.

- A ty się nie boisz, że wypadniesz?

- Skądże! - wzruszyła ramionami.

Bay usiadł naprzeciwko i postawił przed nią jedzenie, koktajl i wino.

Zaczęli jeść, a rozmowa krążyła wokół tematów związanych z żeglarstwem,

potem zeszła na ulubione zajęcia.

- Naprawdę lubiłam patrzeć na ludzi, studiować ich twarze - Sabrina

napiła się trochę wina. - Są fascynujące. Można z dużym

prawdopodobieństwem poznać czyjś charakter z wyrazu jego twarzy. Twarz jest

jak zapisana karta, trzeba ją tylko umieć odczytać. Niestety, z głosami nie idzie

mi już tak łanvo, choć staram się tego nauczyć. Jednak bardzo trudno odgadnąć

background image

czyjś wygląd i charakter na podstawie samego tylko głosu.

- Czego na przykład dowiedziałaś się o mnie?

- No cóż - uśmiechnęła się łobuzersko. -Jesteś niezwykle pewny siebie,

chwilami wręcz arogancki. Jesteś tet wykształcony i apodyktyczny, lubisz

narzucać innym swoje zdanie. Inteligentny i złośliwy, potrafisz też być

taktowny i uważny.

- Czy potrafisz wyobrazić sobie moją twarz na podstawie mojego głosu?

Z zakłopotaniem pochyliła głowę.

- Mam jedynie mgliste wyobrażenie - odsunęła talerz.

- Świetne było. - Dlaczego więc nie spytałaś, czy możesz mnie sobie

obejrzeć? - spytał cicho Bay, ignorując jej próbę zmiany tematu.

- Co t-takiego? - aż się zająknęła.

Poruszyła się nerwowo na swoim siedzeniu. Sama myśl o dotykaniu jego

twarzy była bardzo ambarasująca.

- W takim razie sam ci powiem, jak wyglądam. Mam zielone włosy i

czerwone oczy, a policzek przecina mi długa blizna. Staram się ją ukrywać pod

krzaczastą zieloną brodą. Na czole mam wytatuowaną czaszkę z piszczelami,

ale nie powiem ci, jaki tatuaż znajduje się na moim torsie - musiał przerwać,

gdyż Sabrina nie wytrzymała i w końcu wybuchnęła śmiechem. - Nie wierzysz

mi?

- Obawiam się, że nie. Zresztą, moja sąsiadka zdradziła mi już, że masz

kasztanowate włosy i brązowe oczy - wyjaśniła swobodnie, nie czując się już

spięta.

- Przynajmniej byłaś na tyle ciekawa, aby spytać.

- To chyba normalne - starała się, by jej głos zabrzmiał obojęthie.

- Co jeszcze ci o mnie powiedziała? - dopytywał się.

- Peggy nie. ma specjalnego talentu do opisywania - Sabrina chciała go

zbyć.

background image

- W takim razie masz powód, żeby dowiedzieć się sama – stwierdził.

Usłyszała, że Bay wstaje i sprząta ze stołu. Miała więc czas, by wymyślić jakiś

wiarygodny pretekst, który pozwoliłby jej uniknąć tej niezręcznej sytuacji.

Nie mogła jednak znaleźć żadnego wytłumaczenia, a nie chciała zdradzać

swojego lęku przed tak intymnym kontaktem.

Bay wrócił, jednak nie usiadł tam, gdzie poprzednio, lecz tuż obok

Sabriny. Zanim zdążyła zaprotestować, ujął jej dłoń i położył na swojej twarzy.

- Przecież nie ma się czego wstydzić - skarcił ją łagodnie, gdy próbowała

wyrwać rękę z jego silnego uścisku.

- Mnie to na przykład wcale nie przeszkadza.

Przez chwilę jeszcze przyciskał jej dłoń do swego policzka, po czym

puścił. Sabrina z wahaniem przesunęła palcami po silnie zarysowanej szczęce,

potem wzdłuż policzka do kącików oczu. Wyczuła gęste rzęsy i brwi oraz

szerokie czoło. Przyjemne w dotyku, nieco falujące włosy były zaczesane do

tyłu i wciąż jeszcze nosiły ślad wilgoci. Całości wizerunku dopełniały twarde, a

przecież zmysłowe wargi i nieco wydatna broda.

Sabrina opuściła dłoń. Rzeczywiście niezwykle męska twarz, pomyślała z

zadowoleniem. Na pewno nie piękna, jednak bez wątpienia uderzająca. Gdy się

gdzieś pojawiał, musiał wzbudzać zainteresowanie.

- No i jaki wyrok? - Niski, pieszczotliwy głos przywiódł jej na myśl

niezwykle miękki aksamit.

Sabrina odgadła, że wyraz jej twarzy musiał odzwierciedlać jej myśli.

Lekko zwróciła głowę w inną stronę, by uniknąć jego wzroku.

- Wyrok jest taki, że całkiem mi się podobasz - powiedziała z udawaną

niedbałością.

Mocna dłoń ujęła ją pod brodę i odwróciła jej twarz z powrotem.

- Ty też mi się podobasz - mruknął.

Poczuła na policzku ciepły oddech, a po chwili dotyk jego ust na swoich

background image

wargach. W pieIwszej chwili była tak zaskoczona, że nie zareagowała, jednak

po chwili jej serce zabiło ze zdwojoną szybkością. Bay całował ją czule i

kusząco, aż w końcu odpowiedziała pocałunkiem. Dopiero wtedy powoli, jakby

z żalem, uniósł głowę.

Sabrina wciąż czuła na wargach palący dotyk. Z najwyższym trudem

powstrzymała się, by nie dotknąć ust dłonią.

Czuła, że przepełnia jąjakieś zadziwiające ciepło i radość.

- Masz dość dziwny wyraz twarzy - zauważył łagodnie Bay.

- Ja... Po prostu jeszcze nikt mnie nie pocałował - mruknęła niepewnie.

- Co za kłamczucha - uśmiechnął się. - Niewinna panienka nie

odwzajemnia pocałunków w ten sposób.

- Miałam na myśli... - zarumieniła się mocno - że nie zdarzyło mi się to

od wypadku.

- W to wierzę. - Ujął ją pod rękę już zupełnie zwyczajnie, po

przyjacielsku. - Proponuję, żebyśmy poszli na kawę. Coś ciepłego dobrze nam

zrobi.

Chętnie zgodziła się na jego pomysł. Jakoś nagle zapragnęła zejść z

jachtu i poczuć pod stopami stały ląd, który da jej poczucie oparcia i

bezpieczeństwa.

Było już po dziesiątej, gdy Bay zaparkował przed domem Sabriny i

odprowadził ją do furtki. Widząc, że nie wchodzi za nią na wewnętrzny

chodnik, odwróciła się do niego z pewnym wahaniem.

- Dziękuję za miły wieczór- powiedziała.

- Ja również bardzo przyjemnie spędziłem ten czas. W głosie Baya

słychać było, że się uśmiecha. - Muszę na tydzień lecieć do Los Angeles.

Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę.

- W cale nie musisz. - Sabrina nie chciała, by czuł się zobligowany do

utrzymywania kontaktu z nią.

background image

- Wiem, że nie muszę - zauważył. - Dobranoc, Sabrino. Poczekam w

samochodzie, dopóki nie wejdziesz na górę. Dlatego nie żapomnij zapalić

światła, jak już tam J:lędziesz, dobrze?

- Dobrze. Dobranoc.

Bay zamknął za nią furtkę, a Sabrina przękręciła klucz w zamku. Kiedy

szła do drzwi wejściowych, przez cały czas czuła na sobie spojrzenie

brązowych oczu. Oczu, których kolor na pewno idealnie harmonizował z

falującymi kasztanowatymi włosami.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Sabrina gwałtownie wyłączyła radio. Muzyka, zamiast uspokajać, jeszcze

dodatkowo wytrącała ją z równowagi.

Zupełnie nie wiedziała, czym ma się zająć. Sprzątanie i gotowanie nie

pociągały jej zupełnie, nie miała też ochoty na lekturę. Nauka alfabetu Braille'a

wciąż zajmowała jej wiele czasu, a w dodatku wymagała ogromnej

koncentracji. Wiedziała, że dziś nie będzie w stanie się skupić. Miała kiepski

nastrój, nosiło ją z miejsca na miejsce i w sumie nie bardzo do końca wiedziała,

czego chce.

Częściowo obwiniała za to Baya, a jednocześnie zadawała sobie pytanie,

czemu wyjazd znajomego, bo nawet nie przyjaciela, miałby tak na nią

wpływać. Miewała podobne stany i przedtem, jednak przed wypadkiem radziła

sobie w ten sposób, że chwytała za pędzel i rzucała się w wir pracy twórczej. A

teraz?

Skoro nie możesz malować, to czemu nie zaczniesz rzeźbić? - Słowa

Baya zabrzmiały w jej uszach tak wyraźnie,jakby on sam stał tuż koło niej.

Podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę i zawahała się. Gdy z

roztargnieniem wykręciła dobrze znany numer, pomyślała, że już za późno,

background image

żeby się wycofywać. Poczuła, iż jej puls nieco przyśpiesza.

- Materiały artystyczne, słucham.

- Czy mogę prosić Sama Carlysle? - Sabrina nerwowo bawiła się sznurem

telefonu. Po chwili usłyszała znajomy męski głos i przywitała się. - Cześć Sam,

tu Sabrina.

- Cześć, jak się masz? - zawołał ucieszonym głosem, po czym nagle

zmienił ton. - Słuchaj, strasznie cię przepraszam, że nie zadzwoniłem ani nie

wpadłem, ale ostatnio miałem tyle roboty. . .

- Nie ma sprawy - przerwała mu szybko. - Dzwonię nie po to, by ci robić

wyrzuty, tylko przymówić się o przysługę.

- Wszystko, cżego sobie życzysz.

- Mógłbyś mi dziś przez kogoś podesłać glinkę rzeźbiarską i wszelkie

odpowiednie przybory?

- Zamierzasz rzeźbić? - spytał kompletnie zaskoczorty Sam.

- Na razie spróbuję, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

- Co za wspaniały pomysł! - wybuchnął z entuzjazmem. - Dziewczyno,

jesteś genialna!

- Czy w takim razie przyślesz mi to?

- Dobrze się składa, bo chłopak, który rozwozi materiały, zaraz wychodzi.

Obiecuję, że najpierw przyjedzie do ciebie.

- Bardzo ci dziękuję - na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.

- Coś ty, nie ma za co. Głupio mi, że sam nie wpadłem na ten pomysł.

Zaraz ci wszystko zapakuję. Spotkamy się jakoś wkrótce, co?

- Jasne, Sam.

Po niespełna półgodzinie zadzwonił domofon. Do tej pory Sabrina

zdążyła posprzątać stół w pracowni, żeby uzyskać nieco wolnego miejsca.

Dostawca uprzejmie zaproponował, że zaniesie pakunki, gdzie trzeba, co

przyjęła z prawdziwą wdzięcznością.

background image

Gdy zamknęła za nim furtkę, wróciła do pracowni, czując dreszcz

podniecenią. Jej stary fartuch wisiał jak zawsze za drzwiami, przesiąknięty

zapachem farb i terpentyny. Po raz pierwszy nie przejęła się tym zbytnio,

pomyślała bowiem wesoło, że niedługo przejdzie on innymi zapachami.

Zawiązała go starannie i podeszła do stołu.

Postanowiła zacząć od naj prostszych kształtów, przyniosła więc z kuchni

trochę owoców, żeby służyły jako modele. Tak się zapamiętała w swojej pracy,

że zupełnie straciła poczucie czasu i rzeczywistości. W pewnym momencie

dotarło do niej, iż ktoś ją woła i to chyba od dłuższego czasu. Musiała minąć

jeszcze chwila, żeby uprzytomniła sobie, że to głos jej ojca. · - Jestem na górze,

w pracowni! - odkrzyknęła.

Słysząc na schodach pośpieszne kroki, wytarła dłonie ściereczką. Gdy

odwróciła się dą drzwi, na jej twarzy widniały zarazem obawa i ożywienie.

- Myślałem, że umrę na serce - powiedział z wyrzutem Grant. - Wołam i

wołam, a nikt się nie odzywa. Co tutaj tobisz?

- Pracuję - wyjaśniła, jednak po ciszy, jaka nagle zapadła, zrozumiała, że

ojciec już się zorientował.

W najwyższym napięciu czekała na jego reakcję· .

- No i co myślisz? - spytała w końcu.

- Ja... Czekaj, mowę mi odjęło - wyznał z osłupieniem. - Jak... Kiedy... -

roześmiał się, podszedł szybko do córki i uścisnął ją z całej siły. - Dziecko,

jesteś fantastyczna! Jestem dumny z ciebie - powiedział z uczuciem.

- Dobrze, ale co o tym sądzisz? - powtórzyła niecierpliwie.

- Jeśli pytasz, czy da się odróżnić jabłko od gruszki, to zapewniam cię, że

z łatwością. Nawet widzę, iż to, nad czym w tej chwili pracujesz, ma

przedstawiać winogrona - uśmiechnął się. - I żeby to odgadnąć, wcale nie

potrzebowałem patrzeć na poplamione gliną prawdziwe owoce, które leżą na

tacy.

background image

- Mówisz szczerze? Słowo?

- Słowo - zapewnił zdecydowanie. - A teraz powiedz mi, jak na to

wpadłaś. Nigdy nie wspomniałaś ani słowem, że zamierzasz robić coś takiego.

Skąd to wszystko masz?

- Bay podsunął mi ten pomysł parę dni temu. Najpierw odmówiłam, ale

chyba tamtej chwili zaczęłam się świadomie nad tym zastanawiać. Dziś rano

zadzwoniłam do Sama, pamiętasz; prowadzi sklep dla plastyków. Nie musiałam

nigdzie chodzić, dostarczono mi to do domu.

- Dziś rano? Dziecko, ty pracowałaś tu przez cały dzień? Musisz być

wykończona!

- Wykończona? - zwróciła ku niemu rozpromienioną twarz. - Nie, tatku,

ja czuję, że żyję. Pierwszy raz od bardzo dawna.

Przez chwilę panowała cisza.

- Tym niemniej skończ już na dzisiaj. Nie ma sensu tak się

przepracowywać. Posprzątaj tu trochę, a ja tymczasem przygotuję jakiś obiad,

bo moja córka zupełnie o tym zapomniała - powiedział przekornie.

- No, dobrze - poddała się.

Przez całą resztę tygodnia Sabrina spędzała każdą wolną chwilę w

pracowni. Niezwykle rzadko była zadowolona z efektów, jednak próbowała

wytrwale. Ojciec powtarzał, że przecież nie można na samym początku odnosić

sukcesów, ale Sabrina stawiała sobie poprzeczkę bardzo wysoko.

Była perfekcjonistką, dlatego też niszczyła każdą pracę, która nie

zaspokajała jej wymagań i zaczynała od nowa.

W niedzielę rano Grant wreszcie się zbuntował.

- Sabrino, zlituj się. Nawet Stwórca musiał siódmego dnia odpocząć!

Już przybrała buntowniczy wyraz twarzy, gdy dotarło do niej, że ojciec

ma rację. Palce ją świerzbiały, by znów ująć posłuszny materiał i nadawać mu

pożądany ksztah, jednak rozsądek przeważył.

background image

- Muszę zrobić parę rzeczy na łódce. Może pojechałabyś ze mną? -

zaproponował ojciec. - Debora jest bez reszty zajęta gotowaniem. Jak cię znam,

to gdy tylko spuszczę cię z oka, znowu się tu wślizgniesz.

- W cale tak nie zrobię - roześmiała się.

- Nie źrobisz? Na pewno? Nic z tego, zabieram cię ze sobą.

- No wiesz, jesteś okropny! Nie ufasz własnej córce! - zawołała z

udawanym oburzeniem. - Cóż, skoro tak, to rzeczywiście nie mam wyjścia i

pojadę z tobą.

- Ubierz się ciepło, bo mocno dzisiaj wieje. Tylko niech to nie będzie nic

zanadto wyjściowego. Zamierzam cię zatrudnić do pracy pod pokładem.

- Ach, tak. Wiedziałam, że masz jakiś cel w zabraniu mnie ze sobą. -

Sabrina pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Chyba nie sądziłaś, że zależy mi na twoim towarzystwie, a nie na twoich

rękach? - roześmiał się i zszedł na dół.

Wiatr okazał się rzeczywiście dość przejmujący, ale w kabinie Sabrina nie

czuła jego zimnych podmuchów.

Wkrótce jednak pożałowała tego, gdy po raz kolejny ocierała

przednimieniem spocone czoło. Jej jedwabiste ciemne włosy były zupełnie

wilgotne i pozlepiane.

Z podciągniętymi rękawami szorowała szafki i. zlewozmywak. Gruby

sweter gryzł ją w szyję i przeszkadzał okropnie, ale chwilowo nic na to nie

mogła poradzić, gdyż ręce miała brudne już niemal po łokcie. Gdy wreszcie

skończyła, postanowiła, że zawoła ojca na kawę. Chociaż on się chyba zbytnio

nie przepracowywał, gdyż od dłuższego czasu z pokładu dobiegała ożywiona

rozmowa kilku osób.

Sabrina zastanowiła się, czy nie powinna zaparzyć więcej kawy i

zaproponować jej wszystkim. Tak, to był dobry pomysł. Gdy opłukiwała zlew,

usłyszała, że ktoś schodzi na dół.

background image

- Tato, chcę zrobić kawę. Może twoi znajomi też by się napili, co o tym

sądzisz?

- Myślę, że to świetny pomysł.

- Bay! Wróciłeś! - Zaskoczona, nie zdążyła powstrzymać radosnego

okrzyku.

- Tak, wczoraj wieczorem. Podejrzewałem, że znowu pojawisz się w

niedzielę w porcie, ale nie wpadłbym na to, iż ojciec zatrudni cię w charakterze

galernika, który odwala naj cięższą robotę.

Uśmiechnęła się.

- Udał ci się wyjazd?

- Owszem, załatwiłem parę spraw. Przy okazji przypadkowo natknąłem

się na kogoś, kogo dawno nie widziałem. Rozmawia właśnie z twoim ojcem.

Chcesz go poznać?

Sabrina poczuła nagłą ulgę, gdyż była prawie pewna, iż Bay mówi o

jakiejś kobiecie. Miała nadzieję, że wyraz jej twarzy nie zdradził tych obaw.

Nie chciała, by Bay myślał, iż jest zazdrosna. Byli przecież tylko przyjaciółmi.

- Zaraz przyjdę. Zaparzę tylko kawę, przyniosę też cukier i śmietankę w

proszku. Możesz wziąć ze sobą kubki? Stoją w szafce.

Po paru minutach ostrożnie wyszła na pokład, a wiatr przyjemnie zaczął

chłodzić jej twarz.

-Pozwól, że ja to wezmę - ojciec zabrał jej dzbanek i dwie puszki. -To jest

Sabrina Lane - przedstawił Bay. - A to mój stary przyjaciel, doktor Joe

Browning.

- Tylko nie stary, dobrze? - odezwał sięjowialny męski głos, a po chwili

Sabrina poczuła silny uścisk dłoni. - Proszę mi mówić po prostu Joe, tak jak

moi pacjenci.

- Miło mi - powiedziała z rezerwą. Od czasu wypadku żywiła do lekarzy

niechęć. Nie dlatego, że ją źle traktowali, po prostu przypominali jej, przez co

background image

przeszła.

-Pani ojciec zdradził mi, że nie widzi pani zaledwie od kilku miesięcy. Jak

na tak krótki okres, widzę, iż radzi pani sobie nadspodziewanie dobrze.

- A mam jakieś wyjście? - spytała nieco uszczypliwie.

-Owszem. Zawsze może pani zacząć sobie radzić źle.

Ta nonsensowna uwaga spowodowała, że Sabrina uśmiechnęła się mimo

woli. Ten lekarz wydawał się inny niż pozostali.

-Początkowo wpadałam na wszystko i wszystkich - wyznała. .

- Używa pani laski, czy też ma może specjalnego psa? -Nawet nie czekał

na odpowiedź, tylko ciągnął dalej. -Słyszałem, że teraz tresuje się w tym celu

nie tylko owczarki, ale również inne rasy. Czy wyobraża sobie pani takiego

wychuchanego pudelka z czerwoną kokardką prowadzącego jakąś niewidomą

osobę? Oczywiście nie kwestionuję wrodzonej inteligencji pudli, ale

wyglądałoby to raczej niepoważnie.

Sabrina roześmiała się głośno, gdyż oczami wyobraźni ujrzała' opisywaną

scenę. Jej niechęć zniknęła zupełnie i dalsza rozmowa potoczyła się już w

przyja~ej atmosferze. Doktor Joe mówił za trzech, a jego pogodny nastrój

udzielił się wszystkim.

Niepostrzeżenie zeszło na temat wypadku Sabriny i przyczyn jej

kalectwa. Nagle coś jej przyszło na myś.

-Chwileczkę - przerwała lekarzowi w pół zdania.

- Jakim pan jest lekarzem, jeśli wolno. spytać?

- Bardzo dobrym - obrócił jej pytanie w żart. - Chirurgiem, jeśli chce pani

wiedzieć.

- Ajakiej specializacji? - Nagle podniosła rękę. - Nie, niech sama zgadnę.

Pan się specjalizuje w chirurgii oczu.

- Zgadza się. Widać, że jest pani spostrzegawczą osobą - odparł Joe

Browning bez śladu zakłopotania.

background image

- I pan zadawał mi te wszystkie pytania celowo? - spytała oskarżycielsko.

- Tak - potwierdził spokojnie.

Nie posiadając się z oburzenia, Sabrina zwróciła się w stronę Baya.

- Specjalnie to wszystko zaaranżowałeś, prawda? I ty też musiałeś maczać

w tym palce, tato.

- Przyznaję, to był mój pomysł, żeby ukryć przed tobą. powód wizyty

pana doktora - wyjaśnił ojciec. -Chciałem ci zaoszczędzić stresów.

- A ty specjalnie wymyśliłeś bajeczkę o starym znajomym, co, Bay?

- Nie, to akurat prawda - wtrącił lekarz. - Znamy się od dawna i

rzeczywiście zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy w Lo,s Angeles.

Przez ostatnie lata mieszkałem na Wschodnim Wybrzeżu i dopiero co się

przeprowadziłem, więc Bay nie mógł o tym wiedzieć. Znając moją specjalność,

w pewnym momencie wspomniał o pani.

- Przepraszam cię, Sabrino - odezwał się cicho główny winowajca. -

Zdawałem sobie sprawę z tego, że będziesz zła, gdy domyślisz się prawdy.

- W takim razie, czemu próbowałeś mnie oszukać?

- Po pierwsze, chciałem uszanować życzenie twojego ojca. Po drugie,

zawsze istniała możliwość, że się jednak nie zorientujesz w prawdziwym celu

rozmowy. Gdyby Joe doszedł do wniosku, iż nie ma nadziei na przywrócenie ci

wzroku, nikt by ci nigdy nie zdradził, że badał cię jeszcze jeden lekarz.

Zamierzaliśmy zaoszczędzić ci rozczarowama.

- I do jakiego wniosku pan doszedł, doktorze? - uniosła dumnie głowę.

Przyjęła taką postawę, by nie zdradzić swojej reakcji, gdy usłyszy opinię

lekarza.

- Wolałbym przeprowadzić parę badań, zanim udzielę ostatecznej

odpowiedzi - odpowiedział uczciwie. - Podejrzewam jednak, że nie ma pani

więcej niż kilka procent szans, iż da się to wyleczyć chirurgicznie.

- Kilku specjalistów zapewniło, że nie mam żadnych szans. Czemu pan

background image

sądzi, iż możha mi pomóc? - zaatakowała Sabrina.

- Nie wiem, czy można. Ale nie wiem również, czy nie można. Czasami

zdarza się, że naturalna zdolność organizmu do samouzdrawiania stopniowo

polepsza stan pacjenta. Uszkodzenia, które nie były możliwe do zoperowania

bezpośrednio po wypadku, dają się naprawić ·parę miesięcy później.

- Rozumiem. Sądzi pan, że tak właśnie stało się w moim przypadku? -

spytała dość cierpkim tonem Sabrina.

- Nie wiem, ale uważam, iż nie należy lekceważyć żadnej możliwości.

Musiałbym skierować panią do szpitala i przeprowadzić testy. Proszę jednak nie

robić sobie zbyt wiele nadziei. Pani szanse na odzyskanie wzroku są bardzo

nikłe. Prawie żadne. Decyzja należy do pani.

Nawet słodki zapach róż przyniesionych przez ojca nie był w stanie

zagłuszyć charakterystycznej szpitalnej woni.

Zza drzwi dobiegały ściszone głosy pielęgniarek, słychać też było miarowy

oddech pacjentki, z którą Sabrina dzieliła pokój.

Godziny wizyt już się skończyły, wszędzie panowała cisza. Pogrążony w

wiecznej czerni świat Sabriny dzisiejszej nocy wydawał się jeszcze

ciemniejszy. Czuła się niezwykle samotna i bezbronna. Miała wrażenie, że

czeka nie na badania, lecz na proces, na którym zapadnie ostateczny wyrok.

Smukłe palce zacisnęły się w pięść. To wszystko przez tego przeklętego

Camerona! Już zdążyła się pogodzić ze swoją ślepotą, przestała żalić się na

niesprawiedliwość losu i zaczęła żyć na nowo. Po co to wszystko niszczyć

fałszywą nadzieją?

Skoro już Bay wpakował ją do tego szpitala, to przynajmniej mógł się

pofatygować osobiście, ale nie, przesłał tylko pozdrowienia przez doktora Joe. .

Broda Sabriny zaczęła podejrzanie drżeć. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak

się boi. Wiedziała, że jeszcze chwila, a załamie się zupełnie i zacznie płakać.

background image

Zawsze udawała przed ludźmi mocną i twardą, teraz jednak było jej zupełnie

wszystko jedno.

Poczuła przeciąg i zorientowała się, iż ktoś otworzył drzwi. Intuicja

podpowiedziała jej, że to nie pielęgniarka zbliża się do jej łóżka. Korzenny

zapach potwierdził to przypuszczenie.

- Nie śpisz? - spytał łagodnie Bay.

- Nie - szepnęła, siadając na łóżku. - Co ty tu robisz?

Odwiedziny już się skończyły.

- No to co? Jak mnie tu znajdą, to wyjdę- słychać było, że się uśmiecha. -

- Jak się czujesz?

- Świetnie - skłamała. Poczuła, że Bay przysiada na brzegu łóżka. -

Doktor Joe mówił, iż idziesz na przyjęcie, o ile dobrze pamiętam.

- Poszedłem, ale wymknąłem się szybko, żeby zobaczyć się z tobą. Nie

przeszkadza ci to?

- Mnie nie. Nie wiem tylko, co na to kobieta, z którą poszedłeś - odcięła

się.

- Dlaczego myślisz, że byłem tam z kimś?

- Ponieważ nie podejrzewam cię, żebyś używał frimcuskich perfum

razem z wodą po goleniu. - Kurczowo zacisnęła dłonie na kołdrze. Wkładała

ogromny wysiłek w to, by rozmawiać z nim lekko i żartobliwie. Nie chciała, by

Bayodgadł jej nastrój.

- Prawdziwy z ciebie Sherlock Holmes - zakpił lekko.

- To proste, drogi Watsonie - wzruszła ramionami. W dodatku byłeś na

przyjęciu, więc chyba jest oczywiste, że nie marnowałeś czasu i starałeś się

oczarować jakąś samotną, atrakcyjną kobietę· - Tu się mylisz.

- Niby czemu? - spytała drwiąco.

- Ponieważ już od kilku tygodni próbuję oczarować pewną samotną

kobietę. Jest niewidoma i niewiarygodnie atrakcyjna.

background image

Poczuła, że coś ją ściska w gardle.

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

Ciepła, silna dłoń łagodnie przykryła jej palce i delikatnie rozluźniła ich

kurczowy uchwyt.

- Sabrino, twoje ręce są zimne jak lód. Co się dzieje? - spytał z

niepokojem. Znów przebiegł ją mimowolny dreszcz. Poddała się więc i

wyszeptała z trudem.

- Boję się... Boję się jutrzejszych testów.

Bay milczał przez chwilę. Potem przesiadł się bliżej, objął Sabrinę

ramieniem i przytulił do siebie.

- Zastanówmy się - mruknął półgłosem. - Istnieją tylko dwie możliwości.

Jedna to ta, że boisz się, iż odzyskasz wzrok, a druga to ta, że nie istnieje na to,

nawet najmniej sza szansa. Zgadza się?

Sabrina bez słowa skinęła głową. Miarowe bicie jego serca tuż przY jej

uchu i uspokajający uścisk mocnych ramion przynosiły ulgę.

- Niemożliwe, żebyś obawiała się odzyskania wzroku - ciągnął. -

Skakałabyś do góry z radości, a my razem z tobą. Zostaje więc tylko druga

możliwość.,

- Ja... - odezwała się z wahaniem. - Widzisz, w jakiś sposób

zaakceptowałam fakt, że nie widzę. Czy wspominałam ci, iż zaczęłam rzeźbić?

Och, taki ze mnie tchórz - westchnęła. - Żałuję, że zgodziłam się na

przeprowadzenie tych badań. Żałuję, iż pojechałeś do Los Angeles i spotkałeś

doktora Joe. Nie chcę znów przechodzić przez to piekło. Czy wiesz, jak trudno

będzie mi znów pogodzić się z wyrokiem, że będę niewidoma do końca życia?

- Gdzie jest ta dzielna dziewczyna, którą znam? - skarcił ją łagodnie. -

Nie jesteś tchórzem. Tchórz. Nie zdecydowałby się pójść znowu do szpitala,

żeby sprawdzić choć najmniejszą szansę. Jeśli wyniki okażą się negatywne,

wiem, że nie pogrążysz się w czarnej rozpaczy. Uniesiesz dumnie głowę i

background image

powiesz, iż zawsze trzeba walczyć dó końca. - Sabrina wyczuła, że Bay się

uśmiecha. - Pozwól, że powtórzę pewien banał. Masz wszystko do zyskania i

nic do stracenia.

- Też sobie to powtarzam.

- Chodzi o to, by przestać sobie powtarzać, a zacząć w to wierzyć -

wyjaśnił i przytulił ją mocniej.

Siedzieli tak jeszcze przez jakiś czas, a emanująca z mężczyzny siła i

pewność zdawała się stopniowo ogarniać również Sabrinę. Wszystkie jej obawy

stopniowo bladły i znikały.

- Teraz już lepiej? - spytał w końcu Bay.

- Tak - skinęła lekko głową.

- W takim razie pójdę, zanim wpadnie tu pielęgniarka i zupełnie opacznie

zrozumie, co tu się dzieje - powiedział nieco figlarnym tonem.

Niezwykle delikatnie położył Sabrinę na łóżku i p'rzykrył ją starannie aż

pod brodę. Gdy chciał się wyprostować, dziewczyna zdążyła chwycić go za

ramię.

- Dziękuję, że przyszedłeś - szepnęła przez ściśnięte' gardło.

- Nie dziękuj mi za to, co sam chciałem zrobić - pochylił się i zmysłowo

musnął wargami jej usta. - Dobranoc, Sabrino. Przyjdę niebawem.

- Dobranoc, Bay.

Ciche kroki oddaliły się, drzwi skrzypnęły, a potem zamknęły się·

Czekanie na wyniki dłużyło się w nieskończoność.

Trwające przez dwa dni badania już się zakończyły, pozostało więc tylko

uzbroić się w cierpliwość. Doktor Joe mógł przyjść w każdej chwili. Sabrina

siedziała na szpitalnym łóżku niczym na rozżarzonych węglach, jej ojciec

nerwowo spacerował od drzwi do okna i z powrotem. Nagle,niemal w pół

kroku, zamarł, a po chwili gwahownie odwrócił się w kierunku wejścia.

- Dzień dobry państwu - rozległ się tubalny głos lekarza. - Co za okropna

background image

pogoda! Chociaż mieszkańcy San Francisco, są już chyba' przyzwyczajeni do

ciągłych mgieł?

- Dzień dobry, doktorze - odpowiedziała Sabrina, lecz Grant zlekceważył

wszelkie uprzejmości.

- Czy zna pan wyniki badań? - spytał niecierpliwie.

- Tak.

Nagle Sabrina poczuła na karku jakby ukłucia drobnych szpileczek.

- Bay? - odezwała się niepewnie.

- Witaj, Sabrino - odparł cicho niski głos.

- Coś takiego! Czyżby moja pacjentka przejawiała zdolności

telepatyczne? - zdumiał się lekarz, - Raczej znakomity węch. Podejrzewam, że

rozpoznała zapach mojej wody po goleniu.

Sabrina nie wyprowadziła go z błędu. Właściwie sama nie była do końca

pewna, skąd wiedziała o jego obecności.

Może rzeczywiście podświadomie wyczuła delikatną znajomą woń?

- Cóż, wróćmy do sedna sprawy - powiedział zdeterminowanym głosem

doktor Joe. - Przeanalizowałem wyniki dwukrotnie.

- No i? - ponaglił Grant, gdy tamten zamil~ł na chwilę.

- Panie Lane, zdawaliśmy sobie wszyscy sprawę z tego, że szanse są wręcz

znikome. - Niewesoły głos doktora pozwolił Sabrinie zebrać siły i przygotować

się na cios.

- Okazało się, że w ogóle nie istnieją. Nic nie można zrobić. Bardzo mi

przykro, iż musieli państwo przejść przez to ponownie.

Ojciec milczał i dopiero teraz Sabrina zorientowała się, jak bardzo musiał

liczyć na to, że jednak zdarzy się cud.

Ona również żywiła taką nadzieję, jednak nie była tak zdruzgotana tym

wyrokiem, jak za każdym poprzednim razem. Zdobyła się na nikły uśmiech.

- Musieliśmy wykorzystać nawet najmniejszą szansę - uśmiechnęła się

background image

szerzej, gdy przypomniała sobie słowa Baya. Uniosła dumnie głowę. - Zawsze

trzeba walczyć do końca, doktorze.

Lekarz podszedł do niej i ujął jej dłonie w swoje.

- Dziękuję, Sabrino.

Gdy żegnał się z jej ojcem, usłyszała, że Bay podchodzi bliżej do łóżka.

Czuła na sobie jego uważny wzrok.

- Dobrze się czujesz? - spytał półgłosem.

- Tak - szepnęła i nagle zrozumiała, że to nie czcze przechwałki, lecz

prawda.

- Wiedziałem, że dumna, niewidoma królowa przetrzyma wszystko.

- Z twoją pomocą, tak - odparła.

- Twoja wewnętrzna moc nie jest w najmmeJszym stopniu moją zasługą -

zaprotestował Bay. - Ale pokłócimy się na ten temat kiedy indziej. Na przykład

w sobotę wieczorem.

- W sobotę wieczorem? - powtórzyła.

- Moglibyśmy pójść gdzieś na obiad. Wpadnę po ciebie koło siódmej.

Na chwilę straciła mowę· - To zaproszenie czy rozkaz? - spytała

zmienionym głosem.

- To zależy od twojej odpowiedzi.

- Będzie mi niezwykle przyjemnie zjeść obiad w pańskim towarzystWie,

panie Cameron – odrzekła z przesadną powagą i łaskawym, iście· królewskim

skinieniem głowy.

Nawet więcej, niż przyjemnie, pomyślała. Odkryła właśnie, że już się

tego sobotniego wieczora nie może doczekać.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sabrina powoli zeszła ze schodów, z niepewnąminą sprawdzając, czy kok

background image

na czubku głowy trzyma się tak, jak powinien. Między jej brwiami pojawiła się

pionowa zmarszczka. Niezdecydowanie podeszła do drzwi jadalni, skąd

dobiegały głosy ojca i jego narzeczonej.

- Debora, czy mogłabym cię prosić na moment?

- Oczywiście -lekkie kroki zbliżyły się szybko. - O co chodzi?

- Czy to nie jest zanadto strojne?

- Nie, nie sądzę - odparła z namysłem Debora. - Bay zabiera cię na

kolację, prawda?

- Niezupełnie - wyjaśniła Sabrina: - Nie idziemy do restauracji. Tak jak

ostatnio, zamierzamy kupić coś przy promenadzie i urządzić sobie piknik. -

Nerwowo dotknęła beżowych spodni z ciemnobrązowymi ozdobnymi szwami.

Włożyła też bluzkę od kompletu, prostą, wtym samym odcieniu ciemnego

brązu. Całości dopełniał złoty naszyjnik i przewieszony przez ramię

czekoladowy żakiet. - Może powinnam wybrać coś prostszego?

- Chyba nie - zdecydowała po chwil-i,Debora. - To, że nie idziesz do

eleganckiej restauracji, nie oznacza, iż masz wyglądać byle jak. Ten komplet

jest tak pomyślany, że pasuje na każdą okazję, zależnie od dodatków. No, może

z wyjątkiem wieczoru w operze.

- To dobrze - Sabrina odetchnęła z ulgą. Niezwykle trudno było jej

oceniać swój wygląd jedynie na podstawie wspomnień. Naraz usłyszała

dzwonek domofonu. - To na pewno Bay.

- Nie zapomnij torebki, leży na stole - przypomniała Debora. - Powiem

mu, że już schodzisz.

Sabrina wzięła torebkę, sięgnęła do stojaka po laskę z kości słoniowej i

niemal sfrunęła na dół. I Bay wziął ją pod rękę i zaprowadził do samochodu.

- Miałem nadzieję, że włożysz tę nową sukienkę.

Roześmiała się.

- Żartujesz! Na piknik?

background image

- Piknik? - powtórzył. - Przecież zabieram Cię na obiad, nie pamiętasz? , -

- Ale... - przystanęła gwałtownie.

- Ale co? - spytał cierpliwie.

- Wiesz doskonale, że nie jadam w miejscach publicznych - powiedziała

dobitnie, dodatkowo akcentując każde słowo uderzeniem laski w chodnik.

- Doskonale pamiętam wszystko, co, kiedykolwiek mówiłaś. - Bay objął

ją mocno ramieniem i nie zważając na opór, zaprowadził do samochodu.

Pomógł Sabrinie wsiąść i zamknął za nią drzwi. 'Chciała je otworzyć,

okazało się jednak, że zostały zablokowane. Bay jlsiadł na swoim miejscu,

przytrzymał szukającą zamka dłoń i uruchomił samochód.

- W ogóle nie zwracasz na mnie uwagi - powiedziała z wyrzutem Sabrina.

- Nie mogę jednocześnie skupiać się na tobie i na prowadzeniu - padła

logiczna odpowiedź. - Jedziemy do uroczej włoskiej restauracyjki. Z zewnątrz

nie wygląda może zbyt zachęcająco, za to jedzenie mają tam wyśmienite.

- Może ty jedziesz, ja nie. .

-Sabrino, nie możesz przez całe życie unikać wielu rzeczy tylko dlatego,

że czasem może ci się coś nie udać - poważny ton jego głosu zdradzał, że

cierpliwość Baya powoli zaczyna się wyczerpywać.

- W takim razie będziesz dość głupio wyglądał, ciągnąc mnie na siłę do

tej restauracji - powiedziała słodko.

-Chyba nie liczysz na to, że tego nie zrobię? Jeśli nie wejdziesz tam

dobrowolnie, nie zawaham się ani przez moment - oznajmił twardo.

Sabrina zrozumiała, iż on nie żartuje. Nie ma szans, żeby zmienił zdanie

pod wpływem jej oporu. Postanowił, że zabierze ją do restauracji i wykona

swój zamysł, nieważne w jaki sposób.

- Jesteś tyran i brutal! - syknęła ze złością· - Nie mam pojęcia, czemu

zgodziłam się, żeby wyjść z tobą dziś wieczorem. Mogłam się domyślać, że

znów będziesz próbował mnie do czegoś zmuszać.

background image

-Uważaj, co mówisz - ostrzegł z lekką drwiną. - Mogę zmienić zdanie,

zabrać cię do chińskiej restauracji i włożyć ci pałeczki do ręki. Wątpię, czy byś

się najadła.

Zaciśnięte usta Sabriny drgnęły podejrzanie. Poczucie humoru okazało się

silniejsze od złości. Zakryła usta dłonią, by ukryć uśmiech. Kiedy jeszcze

widziała, wszelkie próby używania pałeczek nie wychodziły jej najlepiej. A

teraz? Sama myśl o tym była niedorzeczna.

-Widzę ten uśmiech - stwierdził pogodnie Bay. I z nim jest ci znacznie

bardziej do twarzy. Cieszę się, bo umówiłem się z miłą dziewczyną: a

tymczasem obok mnie siedziała uparta koza. Aha, i przestań się przejmować

tym, że możesz coś rozlać lub upuścić. Każdemu się to od czasu do czasu

zdarza, nawet wtedy, gdy ma sokoli wzrok.

- Dlaczego nigdy nie mogę z tobą wygrać? - westchnęła z rozbawieniem.

- Ponieważ, moja niewidoma królowo, wiesz, że zawsze mam rację.

Ku swemu ogromnemu zdurnieniu Sabrina nie uczyniła żadnej z rzeczy,

których się tak bardzo obawiała. Niczego nie przewróciła ani nie rozsypała,

wszystko poszło idealnie. Bay co prawda straszył, że zamówi dla niej spaghetti,

jednak w końcu zamiast tego przyniesiono jej wspaniałe lasagne.

Podczas deseru swobodnie oparła się na krześle, trzymając wszakże dłoń

przy filiżance z kawą, by nie zapomnieć, w którym miejscu stoi. Mimowolnie

westchnęła z ulgą i zadowoleniem.

- Co to westchnienie miało znaczyć? - zainteresował się Bay.

- To był bardzo miły obiad - wyznała. - Dziękuję, że zmusiłeś mnie do

przyjścia tutaj.

- Raczej namówiłem - poprawił z uśmiechem w głosie.

- Dobrze, namówiłeś - zgodziła się pogodnie.

- Nie wygląda na to, żebyś cierpiała na depresję z powodu złych wyników

badań. - W pozornie lekkim tonie dało się wyczuć powagę.

background image

- Oczywiście wolałabym, aby były pozytywne - Sabrina lekko wzruszyła

ramionami. - Ale nie przejęłam się tym aż tak bardzo. Częściowo dzięki

twojemu wsparciu, a częściowo dzięki temu, że znów pracuję. Mam na myśli

twórczość artystyczną. Gdy tym razem szłam do szpitala, moje życie nie było

już pozbawione sensu. Przedtem nie widziałam przed sobą żadnej przyszłości,

jedynie pustkę i ciemność, dlatego negatywne opinie kolejnych specjalistów

załamywały mnie zupełnie. Teraz jest inaczej. Mam swój cel.

- Mówisz o rzeźbieniu w glinie, prawda? Kiedy pokażesz mi to, co

zrobiłaś do tej pory?

- Kiedy znajdę w sobie dość siły, by znieść krytykę - uśmiechnęła się

niewesoło.

- Sądzisz, że skrytykuję twoje prace?

- Nie podejrzewam, iż zastosujesz wobec mnie taryfę ulgową ze względu

na moje kalectwo – postawiła sprawę Jasno.

-A ja podejrzewam, że żadna opinia nie wpłynie na twoją własną ocenę

tej pracy - zareplikował. - Nawet gdybym cię chwalił pod niebiosa, to i tak nie

spoczniesz na laurach.

-Nie mogłabym. Widzisz, nie chcę być tylko tak zwaną zdolną artystką -

wyznała z żarem w głosie. - Chcę być naprawdę wielką i tylko o to mi chodzi.

Tylko jako sławna rzeźbiarka będę mogła żyć.z mojej pracy.

- A to jest dla ciebie niezwykle istotne, prawda?

-Tak, ale nawet nie ze względu na ambicję czy pragnienie bycia

niezależną - wyjawiła szczerze. - Nie chcę być ciężarem dla ojca. Wiem, że on

tak nie myśli, ale tym niemniej to przez mój wypadek dotąd nie poślubił

Debory. Kiedy zapewnię sobie godziwe dochody, przekonam go, że mogę

mieszkać i radzić sobie sama, bez niczyjej pomocy.

-Masz jeszcze inne wyjście. Możesz wyjść za mąż. To świetny powód do

opuszczenia domu - podpowiedział Bay.

background image

- Niezły pomysł, ale nierealny z dwóch powodów - Sabrina roześmiała

się, nie biorąc jego sugestii poważnie.

- Z jakich?

-Po pierwsze, nie jestem w nikim zakochana, a nie zamierzam brać ślubu

tylko po to, by uciec z domu. To głupie i dziecinne, nie sądzisz?

- A drugi powód?

- Drugi jest jeszcze ważniejszy. Musiałby istnieć ktoś, kto chciałby mnie

poślubić - z powątpiewaniem potrząsnęła głową.

- Uważasz, że to mało prawdopodobne? - zdziwił się.

- Chyba że ten ktoś byłby niespełna rozumu – zaśmiała. się znowu. Cały

ten pomysł wydawał jej się zupełnie absurdalny.

- Hm, zawsze uważałem, iż mam po kolei w głowie. Rozumiem, że w

takim razie nie traktowałabyś mnie jak ewentualnego kandydata?

Sabrina czuła na twarzy jego badawczy wzrok. Pomyślała, iż rozmowa

zeszła na dość niezręczny temat.

- Oczywiście, że nie - zapewniła zdecydowanie.

- To chyba załatwia sprawę.

Jego nonszalancki ton jakoś dziwnie nie pasował do oczekiwań Sabriny.

Intuicja podpowiadała jej, że Bay z jakichś powodów był bardzo

zainteresowany jej odpowiedzią· Czyżby podejrzewał, że chce się za niego

wydać ze względu na jego zamożność?

W ciągu następnych trzech tygodni kilKakrotnie jeszcze wychodzili na

obiad lub kolację. Bay wybierał mniej znane i uczęszczane miejsca, w których

jednak serwowano znakomite jedzenie.

Sabrina poczuła się źle jedynie raz, gdy jacyś znajomi Baya zatrzymali

się na chwilę przy ich stole. Od razu odgadła ich zaskoczenie, gdy ujrzeli

stojącą obok niej białą laskę· Nie wypowiedziane pytanie wisiało w powietrzu:

Czemu Cameron pokazuje się z niewidomą dziewczyną?

background image

Przedtem Sabńna głowiła się nad tym również, lecz od jakiegoś czasu

przestało jej się to wydawać istotne. Cieszyła się jego towarzystwem bez

zgłębiania przyczyn Jego postępowania. Na dobrą sprawę wcale nie chciała ich

znać.

Obawiała się, że mogły nim kierować litość i współczucIe. Nie zniosłaby

niczyjej litośpi. Zwłaszcza Baya. Uważnie wygładziła ramię wyrzeźbionej w

glinie postaci. Poczuła nawet pewną dumę, gdy jej palce przesuwały się po

zgrabnej figurce baletnicy, uchwyconej w trakcie wykonywania piruetu.

Naprawdę udało jej się zmatenahzować wizję, którą ujrzała w swoim umyśle. Z

każdym kolejnym tygodniem nabierała coraz większej zręczności i pewności

ruchów. Stopniowo liczba udanych prac zaczęła przeważać nad liczbą

niepowodzeń.

Na schodach rozległy się kroki. Odsunęła się od rzeźby, próbując ukryć

poczucie zadowolenia, jednak na jej ustach błąkał się triumfalny uśmiech.

Wytarła dłonie i odwróciła się·

- Wejdź, tato - zawołała, gdy kroki ucichły przed drzwiami. Wbrew

wszelkim wysiłkom, w jej głosie brzmiała radość i entuzjazm. - Właśnie

skończyłam trzecią. Chodź i zobacz.

Naraz przechyliła głowę, koncentrując się na osobie, która weszła do

pracowni. Wiedziała intuicyjnie, że to me ojciec, ale Bay.

- Co ty tu robisz? - spytała zaskoczona. -. Mlałes przyjść dopiero po

siódmej. Nie może być przecież aż tak późno.

-Masz rację, jest dopiero popołudnie. Skoro sama me chciałaś mnie

zaprosić, żebym obejrzał twoje dzieła, namówiłem twego ojca, żeby nie wołał

cię na dół, tylko pozwolił mi przyjść tutaj.

Na wpół śwjadomie Sabrina zasłoniła sobą statuetki. Jak dotąd tylko

ojciec i Debora widzieli rezultaty jej wielogodzinnej, wytężonej pracy. Nie była

jeszcze gotowa, by pozwolić oglądać je komuś innemu.

background image

- Ale to nie wyjaśnia, co tu robisz o tej porze - starała się zmienić temat.

- Rzeczywiście, nie przyszedłem tu po to, by podstępnie wedrzeć się do

tego świętego miejsca. Obawiam się, że muszę odwołać naszą dzisiejszą

kolację. Przepraszam cię.

- Nie ma sprawy - wzruszyła ramionami. Nie miała najmniejszego

zamiaru zdradzić, jak bardzo cieszyła się na ten wieczór. Nie chciała tego

przyznać nawet sama przed sobą. To przecież nie miało żadnej przyszłości.

- Nie wiem, czy mam czuć się zadowolony, czy obrażony faktem, że

przyjęłaś to tak obojętnie. - W niskim głosie pobrzmiewało lekkie zdziwienie. -

Mogłabyś okazać choć odrobinę rozczarowania.

- Oczywiście, że byłoby mi IIiiło spędzić z tobą wieczór. - Duma

spowodowała, iż wygłosiła to swobodnie, prawie nonszalancko. - Ale

rozumiem, że musisz mieć jakiś poważny powód, żeby odwołać nasze

spotkanie, inaczej byś tego nie zrobił. - Z całej siły starała się utrzymać ów

lekki ton. - Mam nadzieję, że poinformowałeś swoją zazdrosną przyjaciółkę, iż

nie musi mi wydrapywać oczu. W moim wypadku nie jest to konieczne. - Po

raz pierwszy Sabrina żartobliwie skomentowała swoją ułomność.

- Dlaczego sądzisz, iż to przez zazdrosną przyjaciółkę zmieniamy nasze

plany? - spytał niby z rozbawieniem, jednak Sabrina czuła, że Bay wpatruje się

w nią niezwykle intensywnie.

- Widzisz, jakoś nie podejrzewam cię o złożenie ślubów czystości i życie

w celibacie. Raczej wręcz przeciwnie - padła cięta odpowiedź.

- Czemu tak uważasz?

Oczami wyobraźni natychmiast ujrzała niezwykle męską, fascynującą

twarz Baya.- Jak taki atrakcyjny mężczyzna może w ogóle zadawać takie

pytanie?

- Kobieca intuicja - wyjaśniła z uśmiechem.

- Skoro masz o mnie takie zdanie, to jak wytłumaczysz fakt, że nie

background image

starałem się uczynić naszej znajomości bardziej intymną? - wycedził.

- No wiesz! - Roześmiała się, jakby usłyszała coś pozbawionego

najmniejszego sensu. - Przecieijesteśmy tylko przyjaciółmi.

- Tylko przyjaciółmi? I nic więcej?

- Oczywiście! - Jej czoło przecięła pionowa zmarszczka. Sabrinie wydało

się nagle, że w głosie Baya zabrzmiała jakaś ostrzejsza nuta.

- W takim razie, czemu się nie odsuniesz, żeby pozwolić przyjacielowi

obejrzeć swoje dzieło? Tak się składa, że nie jesteś przezroczysta - podsumował

kpiąco.

Chyba musiała się wtedy przesłyszeć. Bay mówił przecież

najzwyklejszym tonem na świecie. Z wahaniem odeszła na bok, żeby nie

zasłaniać mu widoku. Z jednej strony chciała znać jego opinię, z drugiej zaś nie

była jeszcze pewna, czy jeJ prace osiągnęły wystarczający poziom i czy można

je komuś pokazywać.

- Część moich pierwszych prób znajduje się na tamtym stole w rogu -

wyjaśniła nerwo. - Jak widzisz, nie są najlepsze, ale robię coraz większe

postępy. Teraz pracuję nad sceną baletową. Poszczególne sylwetki tancerek i

tancerzy będą otaczać umieszczoną w środku parę. Na razie skończyłam

dopiero trzecią figurkę.

Przedłużająca się cisza była niemal nie do zniesienia. Sabrina nie mogła

się doczekać jego reakcji, czuła się jak napompowańy do granic wytrzymałości

balonik, który lada moment eksploduje. Nieświadomie błagalnie złożyła dłonie

jak do modlitwy.

- Czy ktoś już widział te prace? - odezwał się wreszcie.

- Mam na myśli twoich przyjaciół artystów.

Przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.

- Nie, jedynie tata i Debora.

- Nie jestem profesjonalnym krytykiem, nie znam się na tym - mruknął. -

background image

Potrafię tylko powiedzieć, co mi się podoba, a co nie. Wyznam, że jestem pod

wrażeniem. To naprawdę twoje pierwsze próby?

- Naprawdę - prawie zawołała. - I uważasz, iż są dobre? Ale nie mówisz

tak dlatego, że jestem niewidoma, prawda? - pragnęła ponownie usłyszeć jego

aprobatę.

- Ani razu nie stosowałem wobec ciebie taryfy ulgowej i nie zamierzam

zacząć tego robić teraz – odparł poważnym tonem. - Wiesz, że te prace są

udane. Czuję, iż to wiesz. Teraz powinnaś wezwać profesjonalnego znawcę

sztuki, który obiektywnie i fachowo oceni ich wartość.

- Nie, jeszcze nie teraz. - Rzeczywiście, miała świadomość swych dużych

uzdolnień artystycznych, jednak wciąż nie była gotowa zaprezentować efektów

swoich wysiłków krytykowi sztuki. - Potrzebuję więcej czasu.

- Sabrino, nikt nigdy nie jest w pełni gotowy, by wystawić się na osąd

innych. Zawsze znajdzie się coś, co chcielibyśmy poprawić, co moglibyśmy

wykonać lepiej. W ten sposób można to odwlekać w nieskończoność - łagodnie

zwrócił jej uwagę.

- Jeszcze nie teraz -powtórzyła, nerwowo błądząc palcami po

poplamionym gliną kitlu.

- Papierosa? - podsunął Bay.

- Chętnie - odetchnęła z ulgą.

Gdy poczuła dym, wyciągnęła dłoń, jednak Bay włożył jej papieros

wprost do ust, delikatnie dotykając przy tym palcami jej warg. Przeszył ją

mimowolny dreszcz. Wróciło, wspomnienie pocałunku na jachcie,

powściągliwego, czułego, a zarazem niezwykle kuszącego.

- Na dole jest ciasto i kawa - zaproponowała niepewnie. - Gdybyś miał

ochotę ...

-Niestety, muszę już iść - wpadł jej w słowo. - Przepraszam, lecz tak się

składa, że również przez cały ten tydzień nie będę mógł się z tobą zobaczć. Ale

background image

postaram się zrehabilitować. Mam dwa bilety do opery na następną sobotę. Co

ty na to?

- Brzmi nieźle - uśmiechnęła się· - Zrobię wszystko, by tego spotkania nie

trzeba było odwoływać - uśmiechnął się również. - Aha, przyniosłem ci coś,

żeby cię przeprosić za dzisiejszy wieczór.

- To prezent? - spochmurniała, gdy usłyszała, że Bay wyjmuje coś

szeleszczącego. Położył jej na dłoni wąską długą paczuszkę. Przypominało to

pudełeczko od jubilera.

- Rozpakuj - powiedział z,e śmiechem na widok jej zakłopotanej miny. -

To nic drogiego, nie obawiaj się. Prawdę mówiąc, wcale się nie zdziwię, jak

tym we mnie rzucisz, gdy już się zorientujesz, co ci dałem.

Ciekawość przeważyła i Sabrina odwinęła papier, po czym zdjęła

tekturowe wieczko. Poczuła pod palcami coś na kształt pałeczek do perkusji.

Zwróciła zdziwioną twarz w kierunku Baya.

- Pałeczki do ryżu - wyjaśnił. - Masz parę tygodni, żeby poćwiczyć,

zanim zabiorę cię do restauracji w chińskiej dzielnicy.

Sabrina z największym trudem utrzymała powagę.

- Rozumiem, że powinnam być ci wdzięczna za to, iż mnie lojalnie

ostrzegłeś? - Mimo wszelkich wysiłków w jej głosie pobrzmiewało

rozbawienie.

- Jak najbardziej. ,

- Nawet jeśli będę wytrwale ćwiczyć - powiedziała ze śmiechem, którego

już nie mogła dłużej powstrzymywać - to i tak uda mi się zjeść najwyżej zupę,

gdyż do tego pałeczki nie są potrzebne. Wszystko inne prawdopodobnie

wyląduje na podłodze albo na obrusie.

- Tym niemniej zaryzykuję. A jeśli chodzi o przyszłą sobotę, to sądzę, że

powinnaś skorzystać z okazji i włożyć nową sukienkę.

- To znowu rozkaz? - spytała przekornym tonem.

background image

- A jeśli tak, to co? Posłuchasz go?

- Owszem - skinęła głową, a radosny uśmiech rozpromienił jej twarz.

To, że Bay zaaprobował jej rzeźby, wprawiło ją w cudowny nastrój i

wręcz dodało skrzydeł. Zabrała się do pracy z jeszcze większym zapałem niż

dotąd. Nic dziwnego, że tydzień minął niepostrzeżenie i nadeszła wyczekiwana

sobota.

Sabrina obawiała się trochę wizyty w takim miejscu, jak .opera, dlatego

też zadała sobie wiele trudu, by odpowiednio wyglądać. Poprosiła Deborę o

pomoc przy ułożeniu fryzury i wykonaniu makijażu. Od czasu, gdy znów

zaczęła pracować, ich wzajemne stosmiki znacznie się poprawiły. Obie

wiedziały, że powrót Sabriny do sztuki mógł oznaczać dla niewidomej

dziewczyny niezależność, a dla Debory upragnione szczęście z Grantem.

Narzeczona ojca wspierała więc Sabrinę w jej wysiłkach i już nie wspominała

wyjeździe do ośrodka.

Niepokoje Sabriny rozwiały się zupełnie, gdy Bay szczerze zachwycił się

jej wyglądem. Pomyślała wtedy, że nie weźmie laski i będzie wyglądać jak

zwykła, zdrowa osoba. Jednak Bay wyjął rzeźbioną laskę ze stojaka na parasole

i wręczył jej. Przyjęła, choć z niezadowoleniem. Wiedziała, że zbeształby jąjak

małe dziecko, gdyby wyjawiła swoje myśli. Dlatego zachowała je dla siebie.

W przerwie między aktami wyszli na zatłoczony korytarz. Gdyby Sabrina

znajdowała się w operze z kimś innym, nikt i nic nie zmusiłoby jej do

opuszczenia miejsca i wejścia między ludzi. Jednak na Baya nie było siły...

Sabrina wyczuwała, że tak niezwykła para jak oni, zwraca uwagę wielu osób.

Nieczęsto spotyka się zamożnego i szalenie atrakcyjnego mężczyznę

pokazującego się w towarzystwie z niewidomą kobietą. Paru znajomych Baya

podeszło do nich i próbowało nawiązać rozmowę, jednak on nie zdradzał chęci

podtrzymywania konwersacji i wkrótce odeszli. Sabrina nie wiedziała, czy

postąpił tak dlatego, że wyczuwał jej skrępowanie, czy też może wstydził się

background image

swojej towarzyszki. Nie, to było niemożliwe, zważywszy jego lojalność i

otwartość.

- Cameron! - zawołał wylewnie jakiś kobiecy głos, niewątpliwie należący

do niemłodej już osoby. Sabrina odruchowo przysunęła się bliżej do Baya. - Nie

widziałam cię od wieków! Gdzieś ty się podziewał? Czy to przez tę piękną

damę zapomniałeś o starych przyjaciołach?

Bay objął. Sabrinę i dyskretnie skierował ją w stronę nieznajomej .

- Pamelo, pozwól, to Sabrina Lane. Sabrino, poznaj Pamelę Thyssen,

moją wieloletnią przyjaciołkę. Uwielbia wszystkimi rządzić i wtykać nos w

cudze sprawy, ale ma przy tym złote serce.

- Proszę nie wierzyć w ani jedno jego słowo! - zażądał gromki głos. -

Jestem okropna w każdym calu i lepiej się mnie wystrzegać, panno Lane. Nie

mylę się, że jest pani jeszcze panną?

- No i widzisz, Sabrino? - roześmiał się Bay. - Mówiłem, że jest wścibska

i musi wszystko wiedzieć.

- Nie, nie myli się pani - potwieJ;dziła Sabrina z niepewnym uśmiechem.

Zaczęła rozumieć, że Bay niezwykle trafnie opisał tę dziwną osobę.

Rzeczywiście była ciekawska i dominowała nad innymi, jednak emanowała z

niej jakaś ogromna życzliwość.

- My, kobiety wolne i niezależne, musimy trzymać się razem - stwierdziła

z mocą Pamela. - Oczywiście nie oznacza to, że zamierzam pozostać samotna.

Pochowałam dwóch mężów, a podobno dopiero trzeci to sama przyjemność.

Najlepsze dopiero przede mną. A czy pani, moja droga, zastawia może sidła na

naszego Baya?

Sabrina zarumieniła się po same uszy.

- W żadnym wypadku, pani Thyssen! - zaprzeczyła z żarem.

- No i dostałeś kosza! Wygląda na to, że ta młoda dama cię nie

rozpieszcza - Pamela roześmiała się donośnie.

background image

- Cóż, bardzo lubi być niezależna - przytaknął Bay z pozornym

rozbawieniem, lecz Sabrina wyczuła w jego głosie nutę niezadowolenia.

- Koniecznie muszę ją poznać bliżej. Wpadnijcie do mnie po

przedstawieniu na małe przyjęcie – zażądała stanowczo starsza pani i oddaliła

się, zanim Sabrina zdążyła zareagować.

- Chyba nie zamierzasz tam iść, prawda? - spytała, gdy zostali sami. Ton

jej głosu nie pozostawiał wątpliwości, że ona nie ma ochoty na żadne przyjęcie.

- A czemu nie? - wykręcił się gładko. - U Pameli jest zawsze bardzo

przyjemnie. Przękonasz się sama.

- Nie lubię przebywać wśród tylu nieznajomych.

- Najwyższy czas, żebyś się do tego przyzwyczaiła - zawyrokował Bay. -

Chodź, musimy znaleźć nasze miejsca, zanim podniosą kurtynę.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Sabrina nerwowo poprawiła kołnierz swojego eleganckiego czarnego

żakietu. Mimo że okna w samochodzie pozostawały zamknięte, słyszała, jak

inne wozy odjeżdżają spod gmachu opery.

- Dlaczego po prostu nie odwieziesz mnie do domu i nie udasz się na to

przyjęcie sam? - Jej głos w pewnym stopniu zdradzał napięcie, jakie

odczuwała.

- Zostaliśmy zaproszeni oboje - przypomniał Bay.

- Pani Thyssen wcale mnie nie zna. Nawet nie zauważy, że nie przyszłam

- argumentowała Sabrina.

- Z pewnością 'zauważy - stwierdził z uśmiechem. - Zwłaszcza że sama ją

sprowokowałaś do tego, żeby nas zaprosiła.

- Nic takiego nie zrobiłam!

- Zauważ, że najpierw zamieniła z tobą parę słów, a dopiero potem

background image

powiedziała, żebyśmy do niej przyszli. Rozbudziłaś jej ciekawość.

- Ale nawet nie spytała, czy przyjmujemy zaproszenie. Mogliśmy

przecież mieć jakieś inne plany - nie ustawała w swych wysiłkach Sabrina.

- Ale nie mamy, prawda? Nie istnieje żaden powód, dla którego nie

mielibyśmy tam wpaść na chwilę.

- Nie mam ochoty. Dla mnie to wystarczający powód - uniosła dumnie

głowę.

- A dla mnie nie. - Nieubłagany ton wskazywał, że Bay nie zamierza

ustąpić.

- Jesteś drań! - Sabrina bezsilnie opadła na oparcie fotela.

- Ale czarujący, mam nadzieję? - zakpił lekko.

- Drań - powtórzyła, nie dodając żadnego łagodzącego określenia.

Przez całą drogę zastanawiała się nad sposobem, wjaki Bay znów zmusił

ją do czegoś, czego nie chciała. W końcu samochód stanął.

- Jesteśmy na miejscu.

Sabrina milczała. Słyszała, że Bay wysiada, obchodzi wóz dookoła i

otwiera jej drzwi. Nawet nie drgnęła.

- Idziesz ze mną, czy wolisz zostać tutaj i dąsać się jak małe dziecko?

- Jeśli mam jakiś wybór, to wolę zostać - powiedziała zimno.

- Sabrino - westchnął z lekka już zniecierpliwionym tonem. - Czy

pozwolisz jakimś obcym ludziom, by onieśmielali cię do tego stopnia, że

spędzisz resztę wieczoru w samochodzie?

- Wcale mnie nie onieśmielają· - Przecież boisz się tam iść.

- Nie boję się - zaprzeczyła z mocą·

- Właśnie widzę - zadrwił Bay.

- Powiedziałam, że się nie boję - powtórzyła z gniewem.

- No, skoro tak twierdzisz... - zgodził się tym samym niedowierzającym

tonem. - W takim razie lepiej zablokuj drzwi, gdy mnie nie będzie. Wrócę za

background image

jakąś godzinę.

- Chyba nie zamierzasz mnie tu zostawić? - Sabrina gwałtownie uniosła

głowę, nagle niepewna, czy on żartuje, czy jednak mówi poważnie.

- Sama wybrałaś czekanie w samochodzie - przypomniał jej spokojnie. -

Wyjaśnię Pameli, - dlaczego nie przyszłaś.

- Nie zrobisz tego, prawda? - Cisza, która zapadła po jej rozpaczliwym

pytaniu, potwierdziła jej najgorsze obawy. - Nie masz żadnych ludzkich uczuć -

jęknęła i wysiadła z samochodu, jak zwykle wspomagana silnym ramieniem

Baya.

Gdy weszli do wnętrza domu, Sabrina usłyszała dobiegający z kilku

kierunków gwar głosów. Oznaczało to, że przyjęcie jest znacznie większe, niż

przypuszczała.

Pokojówka wzięła jej żakiet, zaś Bay ujął ją pod rękę i poprowadził w tę

stronę, gdzie słychać było najwięcej osób. Sabrina posłusznie dała się

prowadzić, jednak jej twarz przybrała pochmurny, nieprzejednany wyraz.

- Uśmiechnij się - szepnął z naciskiem Bay.

- Nie - odparła, jednak jej rysy złagodniały nieco.

Sabrina zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że gdy weszli do

pokoju, uniosła dumnie głowę, uwydatniając smukłą, łabędzią szyję. Jej

królewska postawa i oryginalna, płomienna suknia przyciągnęły uwagę

obecnych. Razem z emanującym męską siłą j urokiem Bayem Cameronem

stanowili wyjątkową parę.

Rozległy się powitania, lecz Sabrina milczała uparcie. Pobielałe palce,

kurczowo zaciśnięte na lasce, zdradzały jej wewnętrzne napięcie. Nagle gdzieś

z prawej dobiegł gromki głos Pameli.

- Sabrina,Bay! Tak się cieszę, że przyszliście! - Przywitała się krótko, ale

nie zniżyła się do kłamstwa i nie zapewniała obłudnie, że też się cieszy.

Usłyszała brzęk niezliczonych bransoletek i poczuła, że starsza kobieta ściska

background image

jej rękę swoją upierścienioną dłonią. Nieco staroświecka woń fiołkowych

perfum miała w sobie coś uspokajającego.

- Bay, bądź tak miły i przynieś nam coś do picia - zażądała Pamela. - Dla

mnieto, co zwykle... i dla Sabriny to samo.

- Ależ, pani Thyssen - zaprotestowała Sabrina, lecz Bay już odszedł. - Ja

właściwie nie mam ochoty na nic do picia.

- Ja też nie. Ale proszę się nie przejmować, to będzie mrożona herbata -

mruknęła Pamela półgłosem. - To taki mój mały sekret, teraz już nasz wspólny.

Gospodyni musi pić na swoim przyjęciu, gdyż inaczej goście nie sięgną po

żadne trunki. Herbata wygląda jak koniak, więc inni czują, że też mogą bawić

się zupełnie na luzie. Proszę się nie martwić, nie zamierzam rozwiązywać pani

języka za pomocą alkoholu.

- Wątpię, czy by się pani udało - mruknęła niemąl niedosłyszalnie

Sabrina.

- Ma pani charakter. Podoba mi się to - oznajmiła Pamela. -- Jestem

matką chrzestną Baya. Wspominał może o tym?

- Nie. - Sabrina zaczęła się zastanawiać, czy to właśnie z tego powodu ta

dziwna kobieta tak się nią interesuje.

- Ja i Louise, matka Baya, wychowywałyśmy się razem. Od dziecka

byłyśmy przyjaciółkami. Jego rodzice zwiedzają teraz Europę·

- Tak, mówił mi o ich 'wyjeździe - przytaknęła Sabrina, żeby podtrzymać

rozmowę. Cóż innego mogła powiedzieć?

- Od dłuższej chwili podziwiam pani laskę. To kość słoniowa, prawda? -

spytała, ale nie czekała na odpowiedź, tylko ciągnęła dalej: - Jest niezwykle

piękna. I taka elegancka. Gdzie pani znalazła takie cudo?

- Dostałam... od przyjaciela - dodała po chwili wahania. Bay może sam

jej powiedzieć, że to od niego, jeśli będzie mu na tym zależało.

- Od bliskiego przyjaciela? - dopytywała dociekliwie Pamela.

background image

- Od przyjaciela - powtórzyła Sabrina, dając do zrozumienia, że nie

zdradzi nic więcej.

- Od jak dawna pani nie widzi?

- Prawie od roku. - Nieświadomie uniosła nieco brodę, jakby chciała

pokazać, że nie życzy sobie pytań na ten temat.

- A od jak dawna zna pani Baya?

- Od jakichś dwóch miesięcy. Pani Thyssen... - Sabrina zamierzała

skierować rozmowę na inne tory, jednocześnie nie urażając przy tym tej

wścibskiej kobiety.

- O wilku mowa - przerwała jej Pamela w pół zdania.

- Szybko się uwinąłeś. Dziękuję. - Tym słowom towarzyszył brzęk, jaki

wydała szklanka w zetknięciu z licznymi , pierścionkami.

- Proszę,Sabrino - Bay wsunął wąską szklaneczkę w jej dłoń. - No, i jak

wam się gawędziło podczas mojej nieobecności? Po dumnej minie królowej

Sabriny widzę, że musiałaś ją nieźle naciskać.

- W cale nie - roześmiała się Pamela. - Próbowałam się tylko dowiedzieć

czegoś o naszej młodej damie. Wiesz, ty rzeczywiście masz rację; Ona ma w

sobie coś z królowej.

- Proszę, czy. .. - zaprotestowała Sabrina, jednak znów nie było jej dane

dokończyć.

- ... czy musicie o mnie tak mówić, jakby mnie tu nie było? - dokończyła

za nią Pamela. - Ma pani rację, ja też tego nie znoszę. Ale to miał być

komplement. Bay, my dwie naprawdę nie potrzebujemy pośrednika, bo widzę,

że świetnie się rozumiemy. Idź pogadać ze znajomymi i zostaw mi swoją

przyjaciółkę na jakąś godzinkę. Zajmę się nią·

Sabrina zwróciła się w stronę Baya, a na jej twarzy malowała się niema

prośba. Nie chciała, by ją zostawiaf Przez chwilę sądziła, że Bay to zrozumie,

ale on zapewnił ją spokojnie:

background image

- Znajdujesz się w dobrych rękach, Sabrino. Z Pamelą jesteś zupełnie

bezpieczna. Wrócę za jakiś czas.

Zacisnęła gniewnie usta. Najpierw wpakował ją w tę okropną sytuację, a

teraz sobie poszedł! Jej złość była tym większa, że w żaden sposób nie mogła

stąd wyjść sama. Musiała czekać na tego, kto ją tak obrzydliwie potraktował.

Oznaczało to, iż może być niezależna tylko do pewnego stopnia, a potem jest

już zdana na łaskę innych.

- Chodźmy, moja droga - Pamela bezceremonialnie ujęła ją pod rękę. -

Chciałabym przedstawić panią moim gościom. Postaram się wybrać tylko naj

sympatyczniejszych. Przy odrobinie szczęścia unikniemy tych najgorszych.

Sabrina zacisnęła zęby. Nie miała wyboru. Witała się z rozmaitymi

ludźmi, jednak ich spora liczba i otaczający gwar spowodowały, że i tak nie

potrafiła skojarzyć nazwisk z odpowiednimi głosami. Musiała wszakże

przyznać, że nikt nawet nie poruszył drażliwego tematu. Rozmawiano głównie

o dzisiejszym przedstawieniu. Parę osób zauważyło ją w operze i teraz

skorzystało z okazji, by spytać o jej zdanie. Wszyscy wydawali się być

nastawieni życzliwie, ale bez śladu współczucia. Stopniowo Sabrina odprężała

się coraz bardziej.

- Tommy, może byś tak ustąpił Sabrinie miejsca obok pani Philips? -

zabrzmiało to jak rozkaz.

Sabrina usiadła z przyjemnością. Rzeczywiście, zmęczył Ją ten pełen

wrażeń wieczór, a Pamela Thyssen wyczuła to bezbłędnie. Bay miał rację, gdy

mówił, że zostawia ją w dobrych rękach.

- Pani suknia jest doprawdy oszałamiająca, panno Lane - wyraziła swoje

uznanie siedząca obok osoba. - Zauważyłam ją już w operze.

Następnie sąsiadka Sabriny zaczęła się rozwodzić nad trudnościami, jakie

napotyka, gdy chce kupić coś odpowiedniego dla siebie. Narzekała też na

panującą obecnie modę. Sabrina odpowiadała monosylabami, odgadując, że

background image

pani Philips jest bardzo zadowolona, iż ma taką wdzięczną słuchaczkę i że

może się wygadać.

Nagle poczuła charakterystyczne mrowieme. Gdzieś niedaleko musiał

znajdować się Bay. Udając, że skupia całą uwagę. na słowach rozmówczyni,

wytężyła słuch. Dobiegł ją kobiecy głos, który musiała już kiedyś słyszeć, choć

nie potrafiła skojarzyć go z osobą.

- Bay, skarbie, nie sądziłam, że cię tutaj zobaczę - zaszczebiotała

nieznajoma.

- Dla mnie to też zaskoczenie, iż cię tu spotykam - odpowiedział spokojny

głos. - Nigdy nie lubiłaś przyjęć Pameli. Mówiłaś, że się na nich nudzisz.

- Zdarza się, iż kobieta zmienia zdanie, prawda? - mruknęła tamta

zalotnie.

- A mężczyzna nigdy nie może zrozumieć, dlaczego - zareplikował Bay.

- Pewien mały duszek szepnął mi na ucho, że ujrzał cię dziś w operze.

Domyśliłam się, iż przyprowadzisz potem tę małą tutaj.

- Naprawdę? - spytał obojętnie.

- Chyba nigdy nie zrozumiem twojej wielkoduszności. Dlaczego tak się

zajmujesz tą ślepą dziewczyną? Daj jej forsę i będżiesz miał ją z głowy.

Przecież możesz sobie na to pozwolić.

Sabrina zesztywniała. Na szczęście domyślała się, iż nikt z obecnych nie

posiada tak żnakomitego słuchu i że tylko ona słyszy tę rozmowę.

- Tak się powinno postępować według ciebie, Roni? - spytał półgłosem

Bay. - Czasem wydaje mi się, że gdy rozdawano taką cechę jak współczupie, ty

byłaś zupełnie gdzie indziej. Pewnie przepychałaś się po namiętność. Roni.

To ta kobieta, która niedawno szła znim pożeglować. W dodatku mieli

zamiar oglądać zachód słońca. To były bardzo romantyczne plany.

- A czy to źle być namiętną, Bay? - szepnęła tamta kusząco. Sabrina

ledwo dosłyszała jej słowa.

background image

- W pewnych sytuacjach nie... - Jego głos brzmiał tak, jakby Bay

wspominał chwile, gdy charakter Roni, bardzo mu odpowiadał. Sabrina

poczuła, że robi jej się gorąco.

- Powiedz mi, kochanie - Sabrina miała wrażenie, iż tamta przysunęła się

bliżej niego.- Chyba nie afiszujesz się z nią w tym celu, żeby wzbudzić we

mnie zazdrość? To byłoby śmieszne, nie sądzisz?

- Czemu? To bardzo atrakcyjna dziewczyna - zauważył Bay, nie

zaprzeczając insynuacjom Roni.

- Ale niewidoma. Wiem, że jej współczujesz.Wszyscy litujemy się nad

tymi, którzy mieli mniej szczęścia od nas. Ale pomyśl, jak ona będzie się czuła,

gdy odkryje, iż zajmujesz się nią tylko z .litości. Nie sądzę, żeby była ci

wdzięczna.

- Jak ją znam, to raczej spoliczkowałaby mnie, gdyby...

Ale Sabńna nie słuchała dalszego ciągu jego wypowiedzi. Usłyszała już

wystarczająco dużo. Zrobiło jej się słabo.

Gdy wstała, czuła, że kręci jej się w głowie.

- Przepraszam, pani Philips - przerwała swojej sąsiadce. - Pani Thyssen?

- Jestem, moja droga -Pamela zjawiła się natychmiast. i Sabrina z

największym wysiłkiem zmusiła się do tego, by jej głos brzmiał możliwie

naturalnie.

- Chciałabym się trochę odświeżyć. Mogłaby mi pani wskazać drogę?

- Oczywiście. Tędy - wyprowadziła' Sabrinę spomiędzy gości. - Wszystko

w porządku? - spytała z niepokojem. - Jest pani taka blada.

- Nic mi nie jest - zapewniła Sabńna. Zorientowała się, że wyszły na

korytarz. Nerwy miała napięte do ostatecznych, granic. Dobiegające z różnych

stron obce głosy wydawały się nie do zniesienia.

- To tutaj. Poczekam na panią.

- Nie, dziękuję! nie trzeba. - Musiała na chwilę zostać zupefnie sama,

background image

żeby dojść do siebie. - Nie mogę pozwolić, , żeby goście zostali pozbawieni

gospodyni. Proszę mi tylko powiedzieć, jak mam iść, a trafię z powrotem bez

trudu.

Czuła, że Pamela się waha, ale w końcu dała się przekonać. Udzieliła

wskazówek i poczekała, aż Sabrina zamknie za sobą drzwi.

Na szczęście wewnątrz nie było nikogo i nie musiała &ię już

kontrolować. Znalazła fotel i opadła na niego z ulgą. Naprzeciw znajdowała się

toaletka, na której można było oprzeć ramiona i dzięki temu objąć dłońmi

skołataną głowę. Zawsze się zastanawiała, czemu Bay się z nią widuje.

Jakiś czas temu doszła do wniosku, że nie powoduje nim litość. Jak-

widać, niesłusznie. Co prawda Bay, rozmawiając z Roni, mówił o współczuciu,

ale to słowo raniło równie mocno. Okazało się, że piekł dwie pieczenie przy

jednym ogniu! Po pierwsze, wspaniałomyślnie poświęcał swój czas

niewidomej, a po drugie, prowokował zazdrość innej kobiety.

Bezwiednie zacisnęła pięści. Do diabła z tym jej doskonałym słuchem!

Ale wewnętrzny głos niemal natychmiast odpowiedział jej, iż takjestlepiej. Ma

szczęście, że zdążyła poznać jego prawdziwe motywy, zanim ta znajomość nie

przekształciła się w coś poważniejszego. Gdyby dała się zwieść i zaczęła

myśleć, że mu naprawdę na niej zależy...

No dobrze, ale co teraz? Czy powinna wyjawić mu, iż zna prawdę? Miała

na to ogromną ochotę. Chciała rzucić mu prosto w twarz te jego bólesne słowa

o współczuciu. Ale co to da? Zawsze zaprzeczał, że kieruje nim litość,

zaprzeczy i teraz.

Nie wolno jej zapominać o sprycie i inteligencji Baya.

O tych cechach dobitnie świadczył sposób, w jaki wmanewrował ją

najpierw w noszenie białej laski, potem w jedzenie w restauracji, a wreszcie we

wzięcie udziału w przyjęciu. Jednak to ostatnie zadziałało na jego niekorzyść.

Wreszcie poznała jego prawdziwe motywy.

background image

W tym momencie otworzyły się drzwi i jakaś kobieta przywitała się

uprzejmie. Sabrina odpowiedziała i zaczęła udawać, że poprawia fryzurę.

Liczyła na to, iż tamta wyjdzie szybko, jednak nie zanosiło się na to. W końcu

zorientowała się, że nie może siedzieć tu w nieskończoność, gdyż wzbudzi to

podejrzenia. Lada moment pani Thyssen wyśle kogoś po nią, a wolała teg'o

uniknąć. Wstała. Gdyby tylko mogła wymknąć się niepostrzezenie z tego

przyjęcia. Pobyt w tym domu stał się istnym koszmarem.

Nawet gdyby udało jej się wyjść na zewnątrz, to dokąd ma się udać?

Gdzie mogłaby znaleźć taksówkę? Nie chciała wracać z Bayern, gdyż

z .pewnością nie wytrzymałaby i wygarnęła mu całą prawdę.

Wyszła na korytarz i z roztargnieniem ruszyła przed siebie. Była tak

pogrążona w rozważaniach, że nie zauważyła w porę małego stolika na swojej

drodze i wpadła wprost na niego. Odruchowo wyciągnęła dłoń, by

zabezpieczyć przed upadkiem to, co mogło na nim stać. W ostatniej chwili

chwyciła przewracający się wazon, który postawiła obok czegoś o znajomym

kształcie.

Telefon! Tak, to było znakomite wyjście. Podniosła słuchawkę, wykręciła

numer do informacji. Po chwili dzwoniła do firmy taksówkowej.

- Chciałabym zamówić taksówkę pod adres. - powiedziała, gdy odebrano

telefon i nagle umilkła. Przecież nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nagle jej

czuły słuch pochwycił ciche kroki. - Chwileczkę - powiedziała do słuchawki i

zwróciła głowę w stronę przechodzącej osoby.

- Przepraszam, jaki tu jest adres?

- Służę, proszę pani - bardzo grzeczny głos odpowiedział najej pytanie.

Sabrina zaryzykowała.

- Czy... czy pani jest może pokojówką?

- Tak, proszę pani - ton kobiety zdradzał, że zauważyła białą laskę..

- Mogłabym prosić o mój żakiet? Czarny, jedwabny.

background image

- Już przynoszę, proszę pani.

Sabrina powtórzyła do słuchawki podany przez pokojówkę adres i

dowiedziała się, że zajmie to najwyżej dziesięć minut. Z satysfakcją zakończyła

rozmowę. Wyglądało na to, że powinno się udać.

Ponownie usłyszała kroki i wstrzymała oddech. Bała się, że w każdej

chwili może ją tu znaleźć Pamela albo Bay.

- Proszę - odezwał się głos pokojówki. - Czy życzy sobie pani, żebym

pomogła?

- Tak, proszę - zgodziła się nieco nerwowo Sabrina.

- Czy mam zawiadomić panią Thyssen, że pani wychodzi?

- Nie, nie trzeba, właśnie z nią rozmawiałam - skłamała Sabrina. - Lada

moment przyjedzie taksówka, wyjdę więc na dwór. Czy dobrze pamiętam, że

frontowe drzwi znajdują się na końcu tego korytarza?

- Tak, proszę pani, ale na zewnątrz jest mgła. Zrobiło się trochę wilgotno,

więc może lepiej byłoby zaczekać tutaj.

- Wolę wyjść na świeże powietrze. Mam dość tego papierosowego dymu.

- Nie chciała ryzykować, że zostanie powstrzymana, gdy była już tak blisko

celu.

- Oczywiście, proszę pani ~ pokojówka oddaliła się dyskretnie.

Tak szybko, jak tylko mogła, Sabrina dotarła do drzwi. Gdy dotykała

klamki, czuła, że jej dłonie są wilgotne z wrażenia. Chłód nocy podziałał na jej

napięte nerwy niczym balsam.

Ukryła się nieco z boku, by nikt niepowołany nie dojrzał jej

przedwcześnie. Na jej rozpalonej twarzy wilgotnymi kropelkami osiadała mgła.

Mury domu skutecznie tłumiły odgłosy przyjęcia. Wokół panowała cisza i

spokój.

Sabrina uśmiechnęła się lekko, gdy wyobraziła sobie konsternację Bay~,

kiedy odkryje jej nieobecność.

background image

Najpierw będzie się martwił, co się z nią stało, ale wkrótce wszystko

stanie się jasne. Przecież pokojciwka wyjasni, że Sabrina zamówiła taksówkę.

Będzie wściekły, ale wcale się tym nie przejmowała. O ile przedtem sądziła, iż

ma wobec tego człowieka dług wdzięczności, to tej nocy został on anulowany.

Nie była mu nic winna.

Czas dłużył jej się w nieskończoność, ale w końcu usłyszała cichy warkot

gdzieś w oddali. Zbliżał się coraz bardziej, aż wreszcie zatrzymał przed

domem. Usłyszała, że ktoś wychodzi z samochodu: Wysunęła się z cienia, a

wtedy odezwał się męski głos:

- Pani czeka na taksówkę? .

- Tak. - Z poczuciem zwycięstwa szła w jego stronę.

Kierowca otworzył drzwi i chciał jej pomóc przy wsiadaniu. - Jedziemy

na...

Ale nie zdążyła podać adresu. Ktoś wybiegł z domu i Sabrina poczuła

znajomy dreszcz na karku. Zamarła. Przecież prawie jej się udało! A może

jeszcze ma szansę? Próbowała wślizgnąć się na tylne siedzenie, gdy żelazne

ramię opasało ją w talii i pociągnęło z powrotem na chodnik.

- Puść mnie! - szarpnęła się z rozpaczą, lecz bezskutecznie.

- Uspokój się, Sabrino - rozkazał Bay, jeszczezwiększając siłę swojego

uścisku. Usłyszała, że wolną ręką wyciąga jakieś drobne. - Proszę. Przykro mi,

że wezwano pana niepotrzebnie. Odwiozę tę panią do domu - powiedział do

taksówkarza.

- Nie chcę jechać z tobą - zaprotestowała gniewnie..

Zauważyła, że kierowca nie zareagował na słowa Baya, istniała więc

możliwość, że stanie się jej sojusznikiem.

- Proszę, niech pan powie, żeby mnie puścił.

- Czy wreszcie przestaniesz mieszać innych do naszych kłótni? - Żądanie

Baya sugerowało, iż to zwykła sprzeczka między kochankami i że w tej sytuacji

background image

obecność obcego jest zupełnie zbyteczna. Kierowca pożegnał się i Sabrina

wiedziała, że przegrała.

Bay nie prowadził jej z powrotem do domu, tylko skierował w stronę

zaparkowanego nie opodal samochodu.

- Czy zechciałabyś mi łaskawie wyjaśnić, co się właściwie dzieje? -

spytał gniewnym głosem.

- To chyba jasne. Wracam do domu, - Skoro chciałaś wyjść, to czemu

mnie nie poszukałaś? Niemówiłem przecież, iż mamy zostawać na przyjęciu do

samego końca! - Tak mocno ścisnął przegub Sabriny, że jego palce boleśnie

wbiły się w jej ciało.

- Po prostu nie chciałam, żebyśmnie odwoził do domu - wycedziła.

- W takim razie trzeba było zostawić laskę. Nikt by się wtedy nie

zorientował, że uciekasz...

- Rzeczywiście, powinnam była - odparła spokojnie, gdyż postanowiła, iż

nie pozwoli, by jego złość zbiła ją z tropu.

- A czy mógłbym wiedzieć, co cię tak nagle ugryzło, . że nie życzysz

sobie, żebym cię odwoził?

- Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć - odparła wyniośle.

- Ale to zrobisz. Potrafię cię zmusić do tego, żebyś podała mi powody

swojego postępowania - zapewnił ją aroganckim tonem.

Sabrina przystanęła nagle i Bay odruchowo zrobił to samo.

- Może po prostu mam dość twojej litości i opiekowania się mną! -

Uniosła wyysoko głowę, by mógł ujrzeć wyraz dezaprobaty na jej twarzy. - Nie

życzę sobie, żeby ktokolwiek się nade mną użalał!

- Co takiego?

- Czemu nie zapiszesz się do skautów? Tam by pochwalano twoje dobre

uczynki, ja mam ich powyżej uszu! - Głos Sabriny stał się ostry i przenikliwy.

- Sądzisz, że to, co czuję, to litość? - spytał oskarżycielskim tonem.

background image

Otworzyła usta, ale w tej samej chwili poczuła gwałtowne szarpnięcie.

Laska wypadła jej z dłoni i potoczyła się po chodniku. Miała wrażenie, że

obejmuje ją nie męskie ramię, lecz stalowa obręcz. Bay wolną dłonią chwycił ją

za kark i odchylił jej głowę do tyłu.

Krzyknęła, lecz jej głos został natychmiast zduszony gwałtownym,

namiętnym pocałunkiem. Gdy wreszcie oderwał usta od jej warg, Sabrina była

już bliska omdlenia z braku powietrza.

- Jesteś brutalny! - syknęła, rozpaczliwie łapiąc powietrze.

- Święci umierają tak samo, jak grzesznicy. Wolę więc być draniem i

przynajmniej mieć z tego jakąś przyjemność - w twardym głosie brzmiała

bezlitosna drwina.

Ponownie przyciągnął ją do siebie, nawet mocniej niż przedtem. Sabrina

jeszcze nie doszła do siebie po poprzednim pocałunku, gdy została ukarana

następnym. Próbowała się bronić, lecz jej wysiłki nie miały żadnych szans

powodzenia, Gdy zaniechała stawiania oporu, poczuła, że jego namiętność

zaczyna się udzielać również jej. Ogarnęła ją fala gorąca I wbrew sobie

odpowiedziała na namiętny pocałunek.

Przestała go odpychać a jej dłonie bezwiednie zacisnęły się na klapach

jego marynarki. Zmysły okazały się silniejsze od rozsądku i Sabrina wiedziała,

że padła ofiarą tego męskiego czaru, przed którym tak się broniła.

Wszystko skończyło się równie nagle, jak się zaczęło. Nieoczekiwanie

Bay odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętego ramienia. Kręciło jej się w

głowie, nie miała pojęcia, co się z nią dzieje.

- Wsiadaj do samochodu! - powiedział tak ostro że Sabrina miała

wrażenie, jakby ją spoliczkował.

Jednak nawet ten bolesny powrót do rzeczywistości nie był w stanie

zmusić jej do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Znajdowała się w takim stame,

ze Bay niemal siłą musiał ją wsadzić do wozu. Odzyskała mowę dopiero wtedy,

background image

gdy ruszyli.

- Bay... - powiedziała cicho, łamiącym się głosem.

- Ani słowa! - warknął przez zaciśnięte zęby. - Moze wtedy, gdy wróci mi

zdolnośtnormalnego myślenia, będę cię mógł przeprosić. Na razie jedyne, co

naprawdę mam ochotę zrobić, to skręcić ci kark!

ROZDZIAŁ ÓSMY

Sabrina nie odważyła się pisnąć nawet słowa przez całą drogę powrotną.

Była na to zbyt przestraszona. Nie tym, że mógłby wykonać swoją groźbę lub

ukarać ją kolejnymi brutalnymi pocałunkami. Obawiała się samej siebie.

Przeraziła się tego, co w niej tkwiło, nie uświadamiane całymi latami, a

teraz nagle obudzone. Przez kilka chwil w jego objęciach nie była niewidomą

kobietą. Była po prostu kobietą.

Obolałe, nabrzmiałe wargi nieustannie przypominały o płomiennych

pocałunkach, a serce Sabriny biło jak szalone i za nic nie chciało się uspokoić.

Miała wrażenie, iż silne ramiona wcale nie przestały jej obejmować, że wciąż

czuje dotyk muskularnych ud na swoim ciele. Jej skóra i suknia przeszły

znajomym korzennym zapachem i wydawało się, że nic nie będzie w stanie go

usunąć.

Co gorsza, Sabrina wcale nie chciała, by cokolwiek zostało usunięte lub

zmienione. To właśnie przerażało ją najbardziej, nawet jeszcze dwa dni po tym

nieszczęsnym wieczorze. Myślała o tym ciągle. Raz po raz zarulwała sobie

pytanie, czemu Bay zachował się w tak szalony, zupełnie do niego niepodobny

sposób.

Może dlatego, iż odkryła prawdziwy powód jego postępowania, co

sprowokowało jego gniew i chęć ukarania jej?

A może był to wyraz frustracji, że zawiódł jego plan wzbudzenia

background image

zazdrości w Roni? Tak, to było całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę

podsłuchaną rozmowę· Sabrina nawet nie dopuszczała możliwości, że mogło

nim kierować pożądanie. Nie dlatego, iż nie wierzyła, że ona nie potrafi go

wzbudzić. Uważała, że pewnego dnia spotka mężczyznę, który obdarzy ją

prawdziwym uczuciem, mimo jej ułomności. Nie potrafiła jednak wyobrazić

sobie w tej roli Baya Camerona. Ten człowiek miał pozycję, pieniądze, urok,

pociągającą powierzchowność. Jednym słowem - wszystko. Na każde skinienie

mógł więc mieć też wiele atrakcyjnych kobiet. W porównaniu z nimi była

Kopciuszkiem.

Poruszył go fakt, że jest niewidoma. Nieważne, czy nazywał to

współczuciem czy też litością· Dla niej oznaczało to jedno i to samo.

Poczuła ból. Duma podpowiadała jej, że w tej sytuacji nie może już

dłużej uważać Baya za przyjaciela.

Prawdziwy przyjaciel z pewnością by jej współczuł, lecz nie spotykałby

się z nią tylko z litości. Nie poniżyłby jej w ten sposób. Czuła jednak, że

rzeczywisty powód zerwania znajomości jest zupełnie inny. Zobaczyła w nim

nie tylko przyjaciela, ale również mężczyznę. Popełniła niewybaczalny błąd.

Bezradne łkanie wstrząsnęło jej szczupłymi ramionami.

Ukryła twarz w dłoniach, nie próbując już dłużej powstrzymywać łez.

Pogrążyła się w swojej rozpaczy i nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów.

Każdy ma prawo czasami zatopić się w smutku. Ona również.

Nagle rozległ się dzwonek telefonu.

- Nie odbiorę!

Telefon dzwonił uparcie i Sabrina pomyślała, że to może być ojciec. Nie

mogła pozwolić, żeby się denerwował jej nieobecnością. Wstała z ociąganiem.

- Słucham.

- Sabrino...

Niski, nieco chrapliwy głos Baya tuż przy jej uchu spowodował że omal

background image

nie upuściła słuchawki. To było niczym piorun z Jasnego nieba. Nogi się pod

nią ugięły i bezsilnie opadła na krzesło.

- Jesteś tam? - dopytywał się z niepokojem, gdy nie odpOWIadała.

- Jestem - odezwała się nienaturalnym głosem, lecz nie przejmowała się

tym zbytnio. Nie miało to już żadnego znaczema.

- Jak się czujesz? - Jego ton wskazywał, że nie jest to zdawkowe pytanie,

lecz wyraz autentycznej troski.

- Świetnie. A ty? - spytała uprzejmie, ale z rezerwą.

Bay zignorował jej próbę sprowadzenia rozmowy do utartych formułek.

- Wiesz, czemu dzwonię, prawda?

- Niby skąd mm wiedzieć? - odparła obojętnie.

- Czy zjadłabyś ze mną obiad w sobotę wieczorem?

Sabrina jednak już przedtem odgadła, że jeśli Bay zdobędzie się na jakiś

pojednawczy gest, zaproponuje najprawdopodobniej sobotę. Zawsze tak robił i

teraz już wiedziała dlaczego. Ojciec poświęcał ten dzień wyłącznie Deborze i

Sabrina zostawała sama. Bay z litości. proponował jej wyjścia właśnie w sobotę

wieczorem. Ale tym razem nic z tego. Zdążyła już zaprosić swoją dawną

przyjaciółkę Sally Goodwin.

- Mam inne plany - wyznała zgodnie z prawdą, a w jej głosie

pobrzmiewała triumfalna nuta.

- Doprawdy? - spytał z ironicznym powątpiewaniem.

- Znam nie tylko ciebie, ale innych ludzi również -odcięła się.

Westchnął z irytacją, lecz również ze znużeniem. .

- Zgaduję, że specjalnie tak to zaaranżowałaś, żeby być zajęta w sobotę?

- Myśl sobie, co chcesz - wzruszyła ramionami, ani nie potwierdzając, ani

nie zaprzeczając jego oskarżeniu.

- Domyślam się również, że powodem tego stało się moje, hm, nie

oględne zachowanie? Czy nie uważasz, iż mogły mnie trochę ponieść nerwy w

background image

takiej sytuacji? Wyszłaś, nawet nie raczywszy zostawić mi żadnej wiadomości.

Miałem prawo wpaść w złość. Może raczej powinienem był przełożyć cię przez

kolano i dać ci w skórę, ale uznałem, że będzie bardziej właściwe, jeżeli

potraktuję cię jak dorosłą kobietę, a nie jak krnąbrne dziecko...

Teoretycznie miał trochę racji, ale tym razem Sabńna nie zamierzała dać

się przekonać jego argumentom.

- Co się stało, to sięnie odstanie. Nie ma sensu do tego wracać.

- Wnioskuję z twqich wypowiedzi, że nie chcesz się ze mną więcej

widywać. - Jego pozornie uprzejmy ton był w istocie arogancki. - Tych parę

chwil, kiedy się uniosłem, według ciebie przekreśla wszystkie długie godziny,

które spędziliśmy razem? Czy te, jak sądzę, miłe poprzednie wyjścia nic dla

ciebie nie znaczą, że tak łatwo o nich zapominasz?

Musiała na to odpowiedzieć szczerze.

- Owszem, znaczyły - przyznała chłodno. - Do momentu, gdy odkryłam,

że się po prostu nade mną litujesz. Powiedziałam ci kiedyś, iż nie życzę sobie,

żeby ktokolwiek się nade mną użalał.

- A jaki człowiek przy zdrowych zmysłach użalałby się nad takim głupio

upartym i nieznośnym stworzeniem, jak ty? - Wziął głęboki, uspokajający

oddech. - Doprawdy,Sabrino, czasami wyśtawiasz moją cierpliwość na nie lada

próbę. Ile razy mam ci powtórzyć, że wcale się nad tobą nie lituję, abyś mi w

końcu uwierzyła?

- W takim razie wytłumacz, czemu się ze mną widujesz - zaatakowała.

- Aha, muszę mieć do tego jakiś ukryty powód? - spytał ponuro Bay. -

Może dlatego, że. . . - przez chwilę szukał odpowiednich słów - że podziwiam

cię, podziwiam twoją odwagę i wewnętrzną siłę? Oczywiście wtedy, gdy nie

zachowujesz się jak rozkapryszany bachor. Pozwól, że odwrócę pytanie. Czemu

ty widujesz się ze mną? Czy po prostu masz pretekst, żeby wyjść z domu? Czy

tolerujesz moje towarzystwo tylko dlatego, że zabieram cię tam, gdzie

background image

chciałabyś pójść? Jaki jest twój ukryty powód, Sabrino?

- Ja... Nie ma takiego - zająknęła się, zaskoczona jego niespodziewanym

kontratakiem.

- Żartujesz - zaśmiał się urągliwie. - Skoro ja muszę mieć jakiś powód,

żeby spędzać z tobą czas, to ty również.

- Wcale nie - zaprzeczyła z zakłopotaniem. - Po prostu sprawiało mi to

przyjemność. Ja...

Bay przerwał jej w pół słowa.

- A czy to takie niepojęte, że dla mnie przebywanie w twoim

towarzystwie również stanowi przyjemność?

- Jakim cudem? - próbowała odzyskać utraconą przewagę. - Przecież

jestem głupio uparta i rozkapryszona. Sam tak powiedziałeś.

- A ja jestem brutalny i apodyktyczny. To z kolei twoje słowa - kpiąco

odparł jej argument. - Jak widać, jedno jest warte drugiego.

Kąciki ust Sabńny uniosły się mimowolnie w niechętnym rozbawieniu.

Jej gniew stopniowo topniał. Czuła, że wszystkie nieodwołalne postanowienia

zaczynają się kruszyć pod wpływem jego nieodpartej logiki i równie

nieodpartego czaru.

- Dam głowę, że się uśmiechasz. Nawet nie musisz mi odpowiadać -

zaśmiał się cicho. - Wiem, że zaprzeczysz. Słuchaj, nie zamierzam cię

namawiać, żebyś zmieniła w sobotę swoje przemyślnie zaaranżowane plany.

Mam inną propozycję. Może byśmy trochę pożeglowali w niedzielę?

- Pożeglowali? - powtórzyła słabym głosem. Wiedział, co wybrać. Przy

jej miłości do żeglarstwa niezwykle trudno było zdobyć się na odmowę. - Ja... -

jakoś nie mogła z siebie wydusić, że nic z tego.

- Wpadnę po ciebie z samego rana, gdzieś koło siódmej. Będziemy mogli

spędzić na wodzie cały dzień.

- Ja... Będę gotowa - powiedziała pośpiesznie, oba. wiając się, że jeśli się

background image

nad tym rozsądnie zastanowi, to jednak odrzuci jego propozycję.

- W takim razie do niedzieli - pożegnał się Bay i szybko odłożył

słuchawkę, jakby też podejrzewał, że Sabńna lada moment się rozmyśli.

Nie rozmyśliła się jednak i w niedzielę rano znalazła się na pokładzie

"Fortuny". Wiatr szarpał końce jedwabnej chusty, którą zawiązała na głowie, a

jego słony smak osiadał na jej pierzchnących wargach.

Przepłynęli pod rdzawopomarańczowym przęsłem Golden Gate i Bay

skierował jacht na południe, w stronę otwartego oceanu.

Sabrina jak zwykle sprzeciwiała się założeniu kamizelki ratunkowej, w

końcu jednak przyznała, że rozsądek nakazuje się zabezpieczyć. Poczuła się

zresztą pewniej, ponieważ pokład przechylił się mocno, gdy łódź szła ostro do

wiatru.

Z wyjątkiem łopoczących na wietrze żagli i dźwięku rozbijających się o

kadłub fal nie było nic słychać. Żadne z nich nic nie mówiło, zamienili ze sobą

dzisiaj zaledwie parę słów. Wiedzieli, że jakakolwiek rozmowa niepotrzebnie

by tylko zakłóciła spokój pięknego przedpołudnia. Zresztą, me musieli nic

mówić. Każde z nich rozumiało, że drugie czuje' się w tej chwili szczęśliwe.

Minęło sporo czasu; gdy Sabrina zauważyła, że zmienili kurs. Słońce

przygrzewało z innej strony niż poprzednio.

Odwróciła się w kierunku Baya.

- Gdzie jesteśmy?

- W zatoce Monterey niedaleko Santa Cruz. Miałaś taki rozmarzony

wyraz twarzy. Czyżbyś śniła na jawie? - spytał z uśmiechem w głosie.

- Raczej na morzu - mruknęła i nagle ujrzała w wyobraźni jego wyraziste

rysy, pociemniałą od słońca i wiatru skórę, rozwiane kasztanowate włosy,

wilgotne od morskiej wody. Jego brązowe oczy z pewnością mrużą się

teraz, patrząc pod słońce. Szeroki uśmiech powoduje, że otacza je siateczka

drobnych zmarszczek. Serce Sabriny zabiło mocniej.

background image

Ponownie zmienili kurs. Łódź zwolniła zdecydowanie, a pokład wrócił do

poziomej pozycji.

- Co teraz robisz?

- Podpływam bliżej brzegu. Jest tu nieduża, bardzo miła zatoka, mam

nadzieję, że inni jej jeszcze nie odkryli. Moglibyśmy tu zakotwiczyć i zjeść coś.

Gdy stanęli na kotwicy, otoczyła ich błoga cisza, przerywana jedynie

delikatnym pluskiem fal. Sabrina poczuła spojrzenie Baya na swojej twarzy i

nagle zrobiło jej się gorąco. Naraz zdała sobie sprawę, że znajdują się tutaj

zupełnie sami. Mężczyzna i kobieta. Zdecydowanie odsunęła od siebie tę

niebezpieczną myśl.

- Przygotuję coś do jedzenia - poderwała się gwahownie.- Co mamy?

- Kanapki, sałatki i inne takie. Wszystko jest już gotowe - ostudził jej

zapał Bay. - A może najpierw popływalibyśmy trochę? Woda musi być całkiem

ciepła, w dodatku tutaj nie ma żadnych zdradliwych prądów.

- Niestety, nie uprzedziłeś mnie, że mam wziąć kostium.

- Nie szkodzi. Poszukaj w szafkach na dole, jest tam kilka. Zdarza się, że

ktoś z gości nagle wyraża chęć popływania i wtedy są jak znalazł. Z pewnością

któryś będzie na ciebie pasował.

- Ale... - Od wypadku ani razu nie weszła do wody, oczywiście nie licząc

kąpieli w wannie.

- Ale co? - spytał prowokacyjnie. - Chyba umiesz pływać?

- Umiem.

-Jeśli podejrzewasz, że przez pomyłkę skierujesz się na ocean i

dopłyniesz do Europy, to możesz się przestać obawiać. Na pewno zawrócę cię z

drogi. A teraz idź i przebierz się· Sabrina potulnie zeszła na dół.

Wolała dotrzeć wpław nawet do Australii, niż zostać z tym mężczyzną

sam na sam na pokładzie.

Większość kostiumów okazała się dwuczęściowa, a niektóre z nich były

background image

tak skąpe, że składały się niemal z samych tasiemek. Jednoczęściowy kostium,

który wybrała, miał co prawda duże wycięcia w talii, jednak w nim czuła się

mniej naga. Rozpuściła włosy i wróciła na pokład.

- Jestem gotowa - oznajmiła nerwowo.

Bay nawet słowem nie skomentował jej wyglądu.

- Wywiesiłem sznurową drabinkę· - Ujął Sabrinę za rękę i podprowadził

do burty. - Ja zejdę pierwszy.

Gdy puścił jej dłoń, zacisnęła palce w pięść, żeby na dłużej zatrzymać

ciepło jego dotyku. Och, głupia! Przecież to tylko platoniczna znajomość, a nie

romantyczna miłość. Co ona sobie wyobraża? .

Pokład zakołysał się lekko pod jej stopami i usłyszała plusk. Domyśliła

się, że Bay po prostu wskoczył do wody, me zawracając sobie głowy

schodzeniem. Nasłuchiwała.

Wynurzył się po chwili i podpłynął z powrotem do jachtu.

- Czekam na ciebie! Woda jest idealna - zawołał. .

Ostrożnie zeszła na dół, wymacując stopami kolejne szczeble, podczas

gdy Bay przytrzymywał drabinkę.

Gdy zanurzyła się w letniej wodzie, przez dłuższą chwilę nie puszczała

sznura. Musiała ponownie przyzwyczaić się do dawno zapomnianego uczucia.

- Gotowa?

- Chyba tak. - Zacisnęła zęby, żeby nie słyszał ich szczękania. Była

naprawdę zdenerwowana i przejęta.

Bay oddalił się nieco.

- Płyń w kierunku mojego głosu - polecił.

Sabrina zmusiła się do rozluźnienia kurczowego uchwy tu i

pozostawienia za sobą bezpiecznego miejsca. Pierwsze jej ruchy okazały się

niezdarne i nie skoordynowane, po chwili jednak wyuczona niegdyś

umiejętność pomogła jej się opanować. Słyszała równomierne uderzenia

background image

ramion Baya, gdy płynął spokojnie obok niej, i to dodawało jej sił.

Odnosiła wrażenie, że płyną już dość długo. Zmęczyła się, miała

wrażenie, iż jej ręce stają się coraz cięższe. Odwróciła się na plecy i przez

chwilę bez ruchu unosiła na wodzie. Musiała odpocząć.

- Daleko jeszcze? - wydyszała, gdy Bay podpłynął do niej.

- Bliziutko. Za jakieś pięć metrów będziemy mogli dosięgnąć dna. Dasz

radę? - Wydawało się, że pokonany dystans nie zmęczył go w najmniejszym

stopniu.

Nie odpowiedziała, tylko popłynęła, starając się zachować wyrównany

rytm. Gdy poczuła pod stopami piasek, stanęła, otarła mokrą twarz i założyła

włosy za uszy.

- Udało ci się - głos Baya dobiegał gdzieś z lewej.

- Jak się czujesz?

- Nieźle, choć ledwo żyję - uśmiechnęła się blado.

- Odpoczniemy na brzegu.

Sabrina lekko położyła dłonie na powierzchni łagodnie falującej wody,

żeby zorientować się, w jakim kierunku ma iść, lecz Bay ujął jej rękę.

- Na tej plaży znajduje się świetna skała, na której można się położyć.

Trochę tam twardo, ale zawsze to lepsze od leżenia na piasku, gdy się nie ma

ręcznika - uwolnił jej dłoń. - To tutaj.

Zanim zdążyła zaprotestować, chwycił ją mocno w talii i posadził na

rozgrzanej kamiennej powierzchni. Odruchowo zacisnęła palce na jego

ramionach, żeby utrzymać równowagę. Nawet gdy ją puścił, wciąż miała

wrażenie, że jej skóra płonie w tych miejscach, gdzie dłonie Baya dotykały

obnażonego ciała. Wycięcia kostiumu były naprawdę dość spore.

- Dobrze się bawiłaś ostatniej nocy? - spytał, sadowiąc . się tuż obok.

- Ostatniej nocy? - zdziwiła się w pierwszej chwili.

- Ach, tak... Oczywiście, że dobrze. - W rzeczywistości spędziły z Sally

background image

spokojny wieczór, rozmawiając i słuchając płyt. Tuż przed północą leżała już w

łóżku.

- Gdzieś wychodziłaś?

- Nigdzie. Zostałyśmy z Sally w domu. - Wzruszyła ramionami i

wystawiła twarz do słońca, które przyjemnie ogrzewało jej nieco zziębnięte

ciało.

- Rozumiem. Takie małe damskie plotki - powiedział z uśmiechem.

- Mężczyźni plotkują tyle samo, co my. O ile nie więcej - zareplikowała.

Bay nie zamierzał się spierać.

- Myślę, że to w równym stopniu przywara obu płci.

Zapadła niezręczna cisza. Przynajmniej Sabrinie wydawała się ona

niezręczna. Fizyczna bliskość prawie nagiego Baya krępowała ją VI

najwyższym stopniu.

- To słońce miło grzeje - zauważyła, by przerwać milczeme.

- Mhm. Myślę, że trzeba to wykorzystać - stwierdził Bay i położył się na

skale.

Znów zrobiło się cicho, jedynie w dole łagodnie szumiał ocean. Sabrinie

nie pozostawało nic innego, jak pójść w sIady Baya.

Przez dłuższy czas wsłuchiwała się w jego głęboki oddech. Ona sama

oddychała bardzo płytko, gdyż wciąż była zdenerwowana i spięta. Ogarniające

ją ciepło i panujący wokół spokój spowodowały, że w końcu odprężyła się.

Nie zasnęła, lecz zapadła w jakiś dziwny letarg. Zdawała sobie sprawę,

gdzie się znajduje, ale zarazem odczuwała dziwną i słodką ociężałość. Nagle

coś wyrwało ją z tego stanu. Próbując się zorientować, co to było, odwróciła

głowę w stronę Baya. Dotknęła policzkiem jego dłoni i zrozumiała, że trzyma

on w palcach pasmo jej jedwabistych brązowych włosów.

- Czy wiesz, że pierwszy raz widzę cię z rozpuszczonymi włosami? -

zauważył z zadumą.

background image

- Ja... Nie lubię ich tak nosić. Strasznie przeszkadzają. - Jej głos zadrżał

lekko, gdy zdała sobie sprawę, że leżąbardzo blisko siebie. Niemal czuła

emanujące z jego ciała ciepło.

- Kiedy spinasz je na czubku głowy, wyglądasz jak prawdziwa królowa.

Dumna i dystyngowana. A teraz... - owinął sobie długi lok na palcu - wyglądasz

tak bezbronnie i delikatnie...

Sabrina czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Nie mogła się odsunąć,

gdyż krawędź skały znajdowała się zbyt blisko.

- Nie sądzisz, iż powinniśmy już wracać? - Zaschło jej w gardle, nic więc

dziwnego, że jej głos zabrzmiał nienaturalnie.

- O co chodzi? Nie podobają ci się moje uwagi na temat twojej fryzury?

- Nic mnie one nie obchodzą - potrząsnęła głową, uwalniając włosy. -

Będę upinać włosy, bo tak mi wygodniej, a twoje zdanie nie ma dla mnie

znaczenia. - Zabrzmiało to bardzo arogancko, lecz nie dbała o to.

- Pewnie cię to rozczaruje, ale wolę, gdy nosisz kok. Rozpuszczone, tak

jak teraz, nadają się raczej do sypialni.

Ta aluzja spowodowała, że Sabrina zamarła na moment. Nie mogła

pozwolić na pozornie niewinny słowny flirt, gdy spoczywali tak tuż obok

siebie. Było to zbyt niebezpieczne.

Zaczęła wstawać, lecz on podniósł się znacznie szybciej.

- Wracamy- powiedział krótko. . .

Sabrina z ulgą usiadła na brzegu skały. Bay czekał już na plaży, by pomóc

jej zejść. Kiedy ujął ją w talii, żeby zestawić na piasek, Sabrina spróbowała

zeskoczyć sama, gdyż wolała uniknąć jego bliskości. W efekcie nieszczęśliwie

trafiła stopą na ostry kamień. Poczuła przeszywający ból, straciła równowagę i

wpadła wprost w objęcia Baya.

Przytrzymał ją mocno.

- Nic ci się nie stało?

background image

Nie odpowiedziała. Nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa, gdy

ich prawie nagie, rozpalone ciała stykały się ze sobą. Ciepły oddech Baya

owiewał jej czoło, stając się mimowolną pieszczotą.

Ogarnęło ją przemożne pragnienie, by objąć go ramionami i przytulić się

do niego mocniej. Nie mogła do tego dopuścić. Nerwowo zwilżyła usta i

podniosła głowę.

- Wszystko w porządku - zapewniła łamiącym się głosem. - Po prostu

nadepnęłam na coś.

Nagły powie w wiatru spowodował, że kosmyk włosów zsunął jej się na

twarz i przylgnął do wilgotnych ust. Uniosła rękę, ale Bay okazał się szybszy.

Delikatnie odsunął jedwabiste pasmo, lecz nie cofnął dłoni z jej policzka i

zaczął czule gładzić go palcami. Sabrina wstrzymała oddech. Nie mogła się

ruszyć, zupełnie jakby został na nią rzucony jakiś czar.

Gdy poczuła na ustach zmysłowy dotyk jego ciepłych warg, szarpnęła się

gwahownie do tyłu. Nie może się zgodzić na taki przygodny pocałunek,

sprowokowany jedynie dogodną sytuacją.

- Bay, nie! - zażądała.

- Nie zrobię ci krzywdy - szepnął, błędnie rozumiejąc jej słowa i nagłe

drżeniejej ciała. - To nie będzie tak jak wtedy.

- Nieważne, jak. W ogóle nie chcę, żebyś mnie całował.

Wyzwoliła się z jego objęć i szybko odeszła kilka kroków na bok. Po

chwili zdrowy rozsądek kazał jej się zatrzymać. Przecież nie widziała, dokąd

idzie. Objęła się ramionami, próbując powstrzymać wstrząsające nią dreszcze.

Czuła się okropnie. Usłyszała, że Bay podchodzi do niej. Odgadła, iż wpatruje

się badawczo w jej twarz, odwróciła więc nieco głowę. Obawiała się, że jej

niewidzące oczy mogą wyrażać to, co się z nią naprawdę dzieje.

- Lepiej. wracajmy na jacht - ostry ton zdradzał ledwo hamowany gniew.

Sabrina nie wiedziała, czy Bay jest wściekły na nią, czy też raczej na

background image

samego siebie. Miała wrażenie, że to wróg, a nie przyjaciel, ujął teraz jej dłoń i

prowadził w odpowiednią stronę. Ucieszyła się, gdy woda stała się na tyle

głęboka, że Bay puścił ją i pozwolił płynąć. Jego dotyk, który zazwyczaj

rozpalał w niej płomień, tym razem zmroził ją do głębi.

Sabrina, rozgoryczona i zdenerwowana, narzuciła ostre tempo,

podświadomie pragnąc wymierzyć sobie karę· Lekkomyślnie dała się nakłonić

na dzisiejszą wyprawę, zamiast posłuchać głosu rozsądku.

Była ledwo żywa, gdy Bay chwycił ją za rękę i-podholował do burty

jachtu. Ostatkiem sił weszła po drabince i ciężko usiadła na pokładzie.

- Gdybyśmy zakotwiczyli jakieś głupie trzy metry dalej, nie dałabyś już

rady - warknął Bay. - Co chciałaś udowodnić tą niepotrzebną brawurą?

- Nic. - Odwróciła 'głowę i po omacku dotarła do schodków.

- Gdy się ubierzesz, możesz przygotować posiłek. Myślę, że sama

wszystko znajdziesz. Ja tymczasem ustawię żagle.

- Ale... Nie zamierzasz nic jeść? - spytała niepewnie.

- Mam wrażenie, iż obojgu nam śpieszno z powrotem, prawda? - zadrwił

tak nieprzyjemnym tonem, że Sabrina nie odważyła się zaprzeczyć. - Zjem

podczas drogi.

Każdy kęs rósł Sabrinie w gardle i tylko ze względu na zdrowy rozsądek

zmuszała się do jedzenia. Nawet nie miała pojęcia, co je. Atmosfera na jachcie

stała się ciężka i nieprzyjazna: Panujące między nimi napięcie było łatwo

wyczuwalne.

Gdy wrócili, pożegnali się chłodno i pośpiesznie. Kiedy tylko żelazna

furtka z trzaskiem zamknęła się za Bayern, Sabrina zrozumiała wreszcie, czemu

ćzuje się tak bardzo nieszczęśliwa. Jak ostatnia idiotka zakochała się w Bayu

Cameronie! Po same uszy! Jej miłość była równie ślepa, jak ona sama!

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Co prawda Bay obiecał że zadzwoni, lecz Sabrina wiedziała, iż takie

ząpewnienia zazwyczaj oznaczają koniec znajomości. Jej przypuszczenia

potwierdzał fakt, że był już piątek, a Bay się nie odezwał. Po jej policzku

spłynęła kolejna łza. Otarła Ją dłomą, bezwiednie zostawiając na twarzy ciemne

smugi, gdyż ręce miała ubrudzone gliną. Dlaczego ten straszny wypadek nie

pozbawił jej razem ze wzrokiem również zdolności do płaczu? Chociaż, może

tak było lepiej. Ból mogł znalezc jakieś ujście.

Ktoś zastukał do drzwi pracowni. Przez ostatm tydzien wymagała

stanowczo, aby jej nie przeszkadzano. Ojcu wytłumaczyła, iż potrzebuje

skupienia i że nie wolno Jej rozpraszać. W rzeczywistości potrafiłaby pracować

w samym środku hali fabrycznej, nie zwracając na nic uwagi. Naprawdę

chodziło jej tylko o to, by nikt nie odkrył, że zamiast rzeźbić, stoi bez ruchu

przy stole i płacze. Na wszelki wypadek otarła twarz brzegiem fartucha.

- Proszę - zawołała, Najpierw poczuła zapach drogich perfum, a potem

usłyszała lekkie kroki.

- Przypominam, że za godzinę wychodzimy - powiedziała wesoło Debora.

- Chciałam, żebyś zdążyła się przebrać.

- Chyba nie pójdę z wami - mruknęła Sabnna.

- Jak to? Grant tak się cieszył, że dziś zjemy kolację we troje.

- Wiem, ale zupełnie zapamiętałam się w pracy. Wolałabym skończyć to

popiersie, póki mam w głowie jego jasną wizję - skłamała.

- Jesteś pewna? - spytała Debora z pewnym zakłopotaniem.

- Po prostu mam natchnienie. Szkoda byłoby zmarnować ten moment -

przekonywała Sabtina.

- Nie o to mi chodziło - wyznała z wahaniem Debota.

background image

- A o co? - Sabrina przesunęła dłonią po na wpół uformowanych rysach

rzeźby. Czyżby Debora odgadła?

-Widzisz... Nie chcę, byś odmawiała ze względu na mnie. Żebyś myślała,

iż wolelibyśmy spędzić ten wieczór tylko we dwoje, że będziesz nam ciężarem.

- Ależ nie, to naprawdę nie z tego powodu - Sabrina odetchnęła z ulgą. -

Naprawdę z przyjemnością pójdę z wami następnym razem. To moja wina, nie

powinnam była tak późno zaczynać czegoś nowego, ale skoro już tak się stało,

to wolałabym dokończyć.

- Ja naprawdę roztumiem, jakie to dla ciebie ważne. Nic się martw -

uśmiechnęła się ciepło Debora. - Wytłumaczę to Grantowi.

- Co masz mi wytłumaczyć?

- Grant! - krzyknęła z lekkim przestrachem jego narzeczona. - Nie można

tak kogoś znienacka zachodzić od tyłu!

- Nikogo nie zachodziłem. Po prostu w porę nie zwróciłaś na mnie uwagi

Sabrina usłyszała, że wymienili krótki pocałunek. - Co mi więc trzeba

wyjaśnić?

Sabrina wyręczyła Deborę w udzieleniu odpowiedzi.

- Zdecydowałam zos!ać w domu i dokończyć moją pracę·

- Nie ma mowy. Idziemy wszyscy troje i już - zaprotestował ojciec.

- Pójdziemy innym razem - Sabrina nie zamierzała pozwolić, by

ktokolwiek wpłynął na jej decyzję.

- Nie. Pójdziemy dzisiaj.

- Grant, proszę cię - pośpieszyła jej z pomocą Debora.

- Do diabła, ona nic nie robi, tylko pracuje - powiedział twardo ojciec.-'

Zobacz, ma podkrążone oczy i zapadnięte policzki. Prawie nie śpi i nie je. Do

czego to podobne?

- Tatku, przesadzasz.. Ta praca daje mi siłę - Sabrina w tym momencie

wyznała szczerą prawdę. Jedynie twórczość mogła zapełnić pustkę powstałą po

background image

odejściu Baya.

- Obiecuję, że gdy tylko skończę tę rzeźbę, zrobię sobie coś do jedzenia i

grzecznie pójdę spać. Co ty na to?

- To chyba uczciwe postawienie sprawy. Jak myślisz, Grant? - mruknęła

przeciągle Debora.

- Ja nie... - zaczął gniewnie, lecz nie potrafił się kłócić z dwoma

ukochanymi kobietami. Westchnął ciężko. - Żeby mi to było ostatni raz! Za

tydzień wychodzimy razem i nie przyjmuję żadnych wymówek. A teraz, czy

możesz pokazać tę rzeźbę, która jest ważniejsza od wspólnego obiadu?

Sabrina odsunęła się, żeby odsłonić popiersie.

- Zamierzam wyrzeźbić Gina... takiego, jakim był za młodu. Ponad rok

temu pokazywał mi swoje ślubne zdjęcie. Wyglądał niezwykle dumnie. Miał w

sobie coś rzymskiego. Chciałam go namalować, ale.....

- Chodzi ci o Gina, właściciela sklepu? - spytał z niedowierzaniem ojciec.

- Przecież dopiero zaczęłam, nie wymagaj, żeby od samego początku

podobieństwo było wyraźne – broniła się Sabrina.

- Debora, co ty o tym sądzisz?

- Wiesz... - zawahała się. - Widziałam tego Włocha tylko przelotnie.

Trudno mi osądzać.

- Za to ja znam go od lat. Przykro mi, Sabrino, że muszę ci to powiedzieć,

ale nie istnieje najmniejsze podobieństwo - zawyrokował z przekonaniem.

- Kiedy skończę...

- ... to . będzie popiersie Baya Cametona - dopowiedział gładko jej ojciec.

- Ależ mylisz się, tato! - Sabrina zacisnęła ręce aż do bólu. Chciałaje

ukarać za to, że tak ją zdradziły. - To wcale nie przypomina Baya, prawda

Deboro?

- Może odrobinkę, ale niewiele - stwierdziła z ociąganiem Debora. - Ale

trudno dyskutować o nie dokończonym dziele.

background image

- Ten człowiek ma naprawdę bardzo interesującą twarz. Gdybyś widziała,

z pewnością namalowałabyś jego portret córeczko. Ale nie zamierzam się z

tobą spierać, to ty jesteś artystką. Jeśli twierdzisz, że to Gino, to w takim razie

jest to Gino i już. Zresztą, myślę, iż obaj mają w sobie coś rzymskiego -

przytulił ją na chwilę. - Przepraszam was, moje panie, ale skoczę jeszcze wziąć

prysznic.

Pocałował Sabrinę w policzek i opuścił pokój.

- Jeśli chodzi o Baya... - zaczęła łagodnym głosem Debora i zamilkła.

- Co takiego? - spytała z rezerwą Sabrina.

- Chyba ty... nie czujesz się z nim zbytnio związana, prawda? - Ton

zdradzał, że Debora wie, iż zadaje bardzo osobiste pytanie i że starannie

dobiera słów. - Widzisz, to miły człowiek, ale sądzę, iż nie powinnaś...

- .. .brać jego zabiegów zbyt poważnie - dokończyła Sabrina. - Doskonale

zdaję sobie sprawę, że widuje się ze mną tylko z uprzejmości - słowo "litość"

nie przeszło jej przez gardło.

- Cieszę się. Nie wątpię, że on cię lubi. Jednak nie byłoby rozsądnie,

gdybyś ty zaczęła lubić go... bardziej.

- Ja też go lubię - stwierdziła Sabrina. - Wiele mi pomógł. To on

wymyślił, że mogłabym zacząć rzeźbić. Ale nie obawiaj się. Znam motywy

jego postępowania.

- Ty zawsze potrafisz stąpać twardo po ziemi - przyznała z niejaką

zazdrością Debora.

Tak, tylko głowę mam w chmurach, pomyślała ze smutkiem Sabrina. Gdy

tylko drzwi pracowni zamknęły się i została sama, przesunęła palcami po

rzeźbionej głowie.

Tak, bez wątpienia przedstawiała ona Baya, mimo że została dopiero

rozpoczęta. Sabrinę ogarnęła wściekłość. Zniszczyć to! Rozwalić! Niech się z

powrotem zmieni w zwykłą glinianą bryłę!

background image

Chwyciła swe dzieło w dłonie, lecz nie potrafiła zdobyć się na ten czyn. Z

wielkich brązowych oczu spłynęła jedna łza, potem następna. Chwilę później

jej drobnymi ramionami wstrząsało niepohamowane łkanie. Ból stał się niemal

nie do zniesienia.

Jakiś czas później odrętwienie minęło. Powodowana wewnętrznym

impulsem niemal bezwiednie zaczęła pracować. Było to niczym tortura, ale

Sabrina z jakąś rozpaczliwą determinacją modelowała każdy szczegół

ukochanej twarzy. Włożyła w to całe serce. Jeśli jeszcze je miała.

Przecież oddała je Bayowi...

Straciła poczucie czasu. Gdy ojciec zapukał i otworzył drzwi pracowni,

nawet nie zdążyła otrzeć mokrej twarzy.

Nie odwróciła się więc do niego.

- Wychodzimy. Pamiętaj, co obiecałaś. Kończysz i kładziesz się do łóżka.

- Oczywiście, tato - słowa ledwo wydobywały się ze ściśniętego gardła. -

Bawcie się dobrze.

Dopiero dzięki temu, że ojcjec wytrącił ją ze stanu, w jakim się

znajdowała, zrozumiała, co się z nią dzieje. Opadła bezsilnie na stołek i ukryła

twarz w dłoniach. Nie miała siły już na nic. Wypaliła się doszczętnie. Głośne

pukanie do frontowych drzwi przywróciło ją do . rzeczywistości. . .

- Tata pewnie znów zapomniał kluczy - mruknęła półgłosem i podniosła

się niechętnie.

Wytarła twarz i powoli zeszła na dół. Nie spieszyło jej się, więc trochę to

trwało. Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe.

- No przecież idę! - krzyknęła z irytacją i pukanie umilkło.

Z roztargnieniem pomasowała napięte mięśnie karku i otworzyła drzwi.

- O co chodzi? Znowu nie wziąłeś kluczy? - Starała się, by w jej głosie

dźwięczało przekorne rozbawienie, lecz bezskutecznie. W dodatku nikt nie

odpowiedział. Sabrina uniosła głowę. - Tato?

background image

- Czy wiesz, że masz ślady gliny na twarzy?

Odruchowo cofnęła się, gdy usłyszała głos Baya. Chciała zamknąć drzwi,

lecz on nie pozwolił na to i wtargnął do środka.

- Jak się tu dostałeś? Czego chcesz? - spytała gniewnie, nerwowo przy

tym ścierając z policzka glinę.

- Spotkałem twojego ojca i Deborę. Wpuścili mnje - wyjaśnił spokojnie. -

Ojciec się nawet ucieszył, że ktoś cię wreszcie odciągnie od roboty. Podobno za

ciężko pracujesz.

- Wcale nie! - zaprzeczyła dobitnie. - A w ogóle, to po co przyszedłeś?

- Żeby cię zaprosić na obiad.

- Nie ma mowy!

- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Przecież musisz coś jeść. Równie

dobrze możesz zjeść w moim towarzystwie.

- Jestem zajęta.

- Sabrino, przestań się niemądrze upierać - upomniał ją łagodnie Bay. -

Zjemy i przywiozę cię od razu z powrotem. Wtedy będziesz mogła znów zająć

się pracą, skoro uważasz, że powinnaś ją dziś dokończyć. Nie przebieraj , się,

wystarczy, iż zdejmiesz ten kitel. .

- Tym razem mnie nie namówisz - ostrzegła uczciwie.

Bay znienacka wyciągnął rękę i rozwiązał jej fartuch. Sabrina próbowała

zawiązać go ponownie, lecz on mocno przytrzymał jej dłoń.

- Czeka cię długa noc w tym przedpokoju. Nie wyjdę, dopóki się nie

zgodzisz.

Wiedziała, że nie jest to czcza pogróżka. Był jak zwykle nieubłagany. W

pierwszej chwili zamierzała podjąć wyzwanie i stwierdzić, że jest gotowa

poczekać, aż on się złamie i wyjdzie. Pomyślała jednak, iż w tej sytuacji pewnie

nie udałoby jej się ukryć targających nią uczuć.

- Jeśli zgodzę się na ten szantaż, dasz mi słowo, że od tej pory ja będę

background image

decydować, czy gdzieś z tobą idę, czy nie?

Milczał przez długą chwilę· - Masz moje słowo, o ile zgodzisz się, że

porozmawiamy o przyczynach twojej nieoczekiwanej wrogości - powiedział

twardo.

- Nie wiem, o czym mówisz -zaprzeczyła chłodno, podczas gdy jej serce

biło jak szalone.

- Przyrzeknij, Sabrino - zignorował jej słowa.

- Dobrze, zgadzam się. A teraz puść mnie – mimowolnie roztarła bolący

nadgarstek. - Ale naprawdę nie wiem, o czym mówisz - skłamała.

Nic z tego, za żadne skarby świata nie zdradzi swojej tajemnicy. Miałby

jeszcze więcej powodów do litowania się nad nią, gdyby odkrył, że go kocha.

Nie zniosłaby tego.

- Zobaczymy - mruknął tylko.

Jego pewność siebie zaczynała doprowadzać ją do pasji. Ze złością

rzuciła fartuch w kierunku krzesła i sięgnęła po laskę.' - Chodźmy i miejmy to z

głowy.

- Nie zapomniałaś przypadkiem torebki? - podpowiedział uprzejmie. -

Będziesz potrzebowała kluczy, żeby się dostać z powrotem do domu. Chyba że

zamierzasz spędzić noc ze mną...

- Niedoczekanie twoje!

Popędziła na górę, wściekła i zarazem zrozpaczona. Bolało ją, że Bay

mógł robić sobie żarty na temat kochania się z nią, podczas gdy ona tak bardzo

tego pragnęła.

Wyszli z domu, wsiedli do samochodu i ruszyli, a wszystko to w

zupełnej,ciszy. Sabrina nie rommiała, czemu Baytak nalegał, żeby spędzili czas

razem, skoro aż nadto wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie z

nim przebywać. Szczerze mówiąc, w ogóle nie pojmowała jego i postępowania,

ani teraz, ani nigdy. Ten człowiek stanowił dla niej zagadkę.

background image

Ogarnął ją przejmujący smutek. Prawdopodobnie widzą się po raz ostatni.

Jeśli Bay dotrzyma słowa i pozostawi decyzję w jej rękach, to Sabrina nie

zgodzi się już na żadnę wspólne wyjście. Jej ból i miłość rosłyby z każdym

spotkaniem.

Z pewnością Bay liczy na to, że uda mu się nakłonić ją do kontynuowania

znajomości. Czuła to, chociaż nie potrafiła do końca przeniknąć przyczyn jego

niezrozumiałego uporu. Jedno było pewne. Musiała mieć się na baczności.

Wystrzegać się wpływu jego męskiego uroku niczym ognia. Skończyć to,

nim stanie się za późno. Cała jęj uwaga skupiła się na siedzącym obok

mężczyźnie. Nie słyszała ulicznego ruchu, nie zwracała najmniejszej uwagi na

to, dokąd jadą. Nie tylko oślepła, ale i ogłuchła na wszystko.

- Sabrino?

Niski głos wyrwał ją z zamyślenia. Dopiero wtedy zorientowała się, że

silnik nie pracuje. Zarumieniła się nieco, lecz na szczęście wiedziała, iż

panujący półmrok ukryje to.

- Jesteśmy na miejscu?

- Tak.

Czekając, aż Bay wysiądzie i otworzy jej drzwi, zacisnęła palce na lasce

tak kurczowo, iź rzeźbione smoki odgniotły się na skórze. Nie miała pojęcia

dokąd idzie, musiała się więc zdać całkowicie na Baya. Przeszli kilka kroków i

weszli do jakiegoś budynku.

- Już pan jest? - spytał z radosnym zaskoczeniem kobiecy głos. - Pozwoli

pan, że wezmę jego płaszcz.

- Tak, nie zabrało mi to aż tyle czasu, ile podejrzewałem. Sabrino,

chciałbym, żebyś poznała panią Gibbs.

- Dobry wieczór - powiedziała z pewnym roztargnieniem, zastanawiając

się, czemu tu tak cicho.

- Miło mi panią poznać, panno Lane - po chwili kroki oddaliły się.

background image

- Co to za dziwna restauracja? - spytała Sabrina półgłosem, gdyż nie

wiedziała, czy ktoś ich słyszy. Ujął ją pod rękę i poprowadził dokądś.

- To mój ,dom.

Sabrina stanęła jak wryta.

- Miałeś mnie zabrać na kolację!

- Ale nie wspominałem o restauracji. - Cofuął rękę, po czym objął Sabrinę

i zmusił by poszła z nim. Wykręciła się z jego objęć.

- Oszukałeś mnie po raz ostatni - jej głos drżał wyraźnie. - Odwieź mnie

do domu. Natychmiast.

- Podałem pani Gibbs listę twoich ulubionych dań. Poczciwa kobieta

zadała sobie wiele trudu, by je specjalnie dla ciebie przygotować. Pomyśl, jaką

jej sprawisz przykrość, jeśli nie zostaniesz.

- Szkoda, że nie zwracasz uwagi również na moje uczucia - zauważyła

zjadliwie. - Może, więc ja też nie będę się przejmować tym, że ona poczuje się

rozczarowana?

- Nie zrobisz tego, ponieważ jesteś dobra i wrażliwa. Ponadto - jego głos

przybrał podejrzanie miękki ton - mam twoje słowo.

- Aha, i mam go dotrzymać, nawet gdy ty złamiesz swoje? - zaatakowała,

choć naprawdę miała ochotę bezsilnie się rozpłakać.

- Nigdy cię nie okłamałem.

- Nie musiałeś. Wystarczyło, że podstępnie oszukiwałeś mnie i zmuszałeś

do robienia tego, na co miałeś akurat ochotę. Ktoś taki, jak Bay Cameron, może

dowolnie ustala zasady postępowania, inne dla siebie i inne dla zwykłych

śmiertelników, prawda?

- Czy mogę cię zaprosić do salonu? - zaproponował tonem, który

świadc,zył, że jej uwagi dotknęły go do żywego.

Sabrina jednocześnie odczuła żal i satysfakcję. Kochała go do szaleństwa,

a zarazem nienawidziła za to, że widzi w niej tylko niepełnosprawną osobę,

background image

którą trzeba się zająć, a nie kobietę. Skręcili nagle pod kątem prostym i stanęli.

- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - spytała zimno.

- Cóż, nie mogliśmy spędzić całego wieczora na korytarzu.

- Doskonale wiesz, że mówię o twoim domu.

- Jest to najlepsze miejsce na osobistą rozmowę, jaką mamy

przeprowadzić.

- Równie dobrże mogliśmy porozmawiać w samochodzie albo u mnie w

domu - nie dawała za wygraną Sabrina.

- Z samochodu mogłabyś w każdej chwili wyskoczyć i dać się przejechać

pierwszemu lepszemu kierowcy – zauważył logicznie Bay. - Swój dom znasz

jak własną kieszeń. Gdybyś się na mnie wściekła, pewnie uciekłabyś i

zamknęła się w jakimś pokoju, a ja mógłbym gadać do ściany. Tutaj zaś nie

masz pojęcia, gdzie co stoi i twoja swoboda ruchów jest ograniczona.

- A ty się zastanawiasz, czemu ja nagle poczułam do ciebie niechęć! -

zdenerwowała się. Rzeczywiście, pułapka została zastawiona bezbłędnie.

Gwahownie zaczęła macać wokół siebie laską, która uderzyła o coś

masywnego.

- Przed tobą znajduje się sofa, a obok stoi krzesło - objaśnił Bay. - Jeśli

cofniesz się i obrócisz w prawo, to je ominiesz.

- Co jest za nim?

- Czemu sama nie sprawdzisz?

Ostrożnie obeszła krzesło i po chwili dotarła do stołu. Też chciała go

okrążyć, ale okazaio się, że postawiono go przy ścianie. A może to były drzwi?

Wyciągnęła rękę, żeby sprawdzić i natrafiła palcami na delikatny materiał,

który zidentyfikowała jako firanki.

- Okno wychodzi na zatokę. Jest znakomity widok na Golden Gate i na

wybrzeże.

Sabrina nie bardzo wiedziała, czego szuka. Prawdopodobnie jakiegoś

background image

wyjścia. Niepewnie wróciła na środek pokoju, zatrzymując się w takim

miejscu, by nie znaleźć się zbyt blisko Baya.

- Proszę, zabierz mnie do domu - powiedziała cicho.

- Jeszcze nie teraz.

Dywan pod jej stopami wydawał się gruby i puszysty. Ciekawe, jaki ma

kolor i jak wyglądają otaczające ją meble? Bardzo chciałaby poznać miejsce,

gdzie on mieszka, gdzie śpi... Zdecydowanie potrząsnęła głową. Nie wolno jej

myśleć o takich rzeczach.

- Jeśli mnie nie odwieziesz, to zadzwonię po taksówkę - zagroziła.

- Świetnie. A wiesz, gdzie znaleźć telefon?

Odwróciła twarz i westchnęła z rozpaczą.

- Coś cię męczy, Sabrino. Co?

- Trzymasz mnie tu niczym więźnia i jeszcze masz czelność pytać, co mi

jest! - zawołała gniewnie.

- Nie, wiem, że to nie o to chodzi. Ale i tak się dowiem, co cię dręczy.

Dywan tłumił odgłos kroków, ale głos Baya zbliżał się stopniowo.

Sabrina, próbowała intuicyjnie wyczuć, gdzie on się znajduje.

- Może po prostu mam dość bycia traktowaną jak dziecko? -

podpowiedziała lodowatym tonem.

- To się nie zachowuj, jakbyś nim była! - odciął się Bay.

Nagle zrozumiała, że jest bliżej, niż przypuszczała. Jego dłonie już

dotykały jej ramion, lecz Sabrina cofnęła się spłoszona.

- Wielkie nieba, czemu ty się mnie boisz? Za każdym razem, gdy tylko

zbliżę się do ciebie, trzęsiesz się niczym przerażony królik. Dzieje się tak od

przyjęcia u Pameli. Dlaczego tak się zachowujesz?

- Od tamtego czasu nie mam powodów, żeby ci ufać - przypomniała mu

ostro.

- Byłem zły, to wszystko. Nie zamierzałem cię przestraszyć ani

background image

skrzywdzić. Nigdy tego nie chciałem - zapewnił z przekonaniem. Tym razem

ująłją za ramiona, zanim zdołała mu się wymknąć. Jego uchwyt był mocny, lecz

nie brutalny., .

- Ten żal jest chyba trochę spóźniony, nie sądzisz? Nie możemy już być

przyjaciółmi, Bay.

- W takim razie naprawię to, co zepsułem - uciął krótko.

Przyciągnął ją gwałtownie do siebie. Sabrina odruchowo próbowała go

odepchnąć, lecz on zignorował to. Całował ją namiętnie, a Sabrina wkładała

całą swoją siłę w to, by nie odwzajemnić pocałunków. Nie mogła pozwolić, by

odkrył, jak na nią działa. Bliska omdlenia, desperacko starała się ukryć

ogarniające ją pragnienie. Walczyła nie z nim, lecz ze sobą.

Jej opór słabł z każdą chwilą i nie wiedziała, jak długo jeszcze da radę

tłumić swoją miłość i pożądanie. -Już miała się poddać, gdy Bay uniósł głowę.

- Sabrino... - szepnął kusząco i pieszczotliwie.

Zmusiła się do niemal nadludzkiego wysiłku, żeby powiedzieć to, co

powiedzieć musiała.

- Czy teraz pozwolisz mi już iść? - spytała nieswoim głosem.

- Co się z tobą dzieje? Mój dotyk ani moje pocałunki nie przerażają cię.

To nie tego się boisz. Zresztą, sądzę, że ty nie boisz się niczego. A jednak coś tu

jest nie tak. Dlaczego mnie odpychasz? Czemu nie chcesz się ze mną więcej

widywać?

Stali bez ruchu chyba przez minutę i wreszcie zrozumiała, że nie puści

jej, póki się nie dowie. Gwałtownie odrzucila głowę do tyłu. Za moment.

wygłosi największe kłamstwo w swoim życiu.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytała oschle. - No, to ci powiem. Kiedy

spotkaliśmy się po raz pierwszy, czułam się samotna i zagubiona. Byłam nikim

i zmierzałam donikąd. Ty potrafiłeś wydóbyć mnie z mojej skorupy i

przywrócić do normalnego życia. Co więcej, dzięki tobie znów mogę zająć się

background image

moją twórczością artystyczną, a to jest dla mnie najważniejsze. Niczego nie

kocham tak bardzo jak sztuki. Będę ci za to wszystko wdzięczna do grobowej

deski.

Zamilkła na moment, wyczuwając, że Bay zesztywniał.

- Żałuję, że mnie zmusiłeś do tego wyznania. Nie chcę cię zranić, ale

domagałeś się prawdy, więc ją masz. Już nie jestem samotna ani zagubiona.

Mam swoją sztukę i cel w życiu. Miło wspominam chwile spędzone z tobą, ale

teraz zamierzam poświęcić się całkowicie pracy. Mówiąc krótko, nie potrzebuję

cię już.

- Rozumiem - puścił ją i cofnął się. Jego głos brzmiał tak ponuro jak

nigdy. - Sądzę, że nie mogłaś przedstawić tego jaśniej.

- Naprawdę nie zamierzałam Cię wykorzystać w. ten sposób, uwierz mi.

Po prostu jakieś dwa tygodnie temu zdałam sobie sprawę, że istnieje dla mnie

tylko sztuka. Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć, żeby cię nie urazić i nie

okazać się niewdzięczną. Miałam nadzieję, że jeśli zacznę działać Ci na nerwy,

to sam zerwiesz tę znajomość. Przykro mi, iż tak to wyszło.

Po jej policzku spłynęła łza, której nie zdołała powstrzymać. Nie

przypuszczała, że będzie w stanie zdobyć się natak straszne kłamstwo.

Milczenie Baya upewniło ją jednak, że uwierzył w nie.

- Czy mógłbyś mnie teraz odwieźć do domu? - spytała pełnym bólu

głosem.

- Tak, chyba żadne z nas nie ma apetytu na tę kolację - przytaknął ze

smutkiem.

Ujął ją pod rękę bezosobowym gestem i zaprowadził do samochodu. Nie

odezwał się ani słowem, nie powiedział też nic na temat łez Sabriny, które

płynęły już niepowstrzymaną strugą. Nawet się nie pozegnał, gdy ją

odprowadził do furtki.

- Życzę szczęścia - zadrwił tylko gorzko.

background image

Te słowa brzmiały w jej uszach przez cały czas, kiedy wchodziła na górę

do swojego pokoju, gdzie rzuciła się na łóżko i rozpłakała na cały głos.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Sabrino, czy mogłabyś zejść na dół? - zawołał ojciec.

Westchnęła ciężko.

- Nie mogę trochę później?

- Nie, to ważne, schodź!

Nie miała ochoty iść, ale nie miała też siły się z nim kłócić. Przez ostatnie

dwa tygodnie pracowała jak szalona, odmawiając sobie odpoczynku. Była

wykończona. Noga za nogą schodziła mi dół, gdy nagle poczuła mrowienie na

karku. To newnie ze zmęczenia, pomyślała i nagle zamarła na ostatnim stopniu:

- Wybacz, że przeszkodziłem ci w pracy - te ironiczne przeprosiny Baya

sprawiły jej ogromną przykrość.

Przybladła i szybko schowała drżące dłonie do kieszeni fartucha.

-

Co za niespodzianka – powiedziała kwaśno. - Co cię sprowadza w

nasze progi?

- Możesz to nazwać moim ostatnim dobrym uczynkiem. Chcę, żebyś

kogoś poznała. To Howell Fletcher.

- To ta młoda dama, o której mi mówiłeś? Bardzo mi miło, panno Lane.

Sabrina, zupełnie oszołomiona, wyciągnęła rękę. Obcy uścisnął ją mocno.

- Przepraszam, ale obawiam się, że nic nie rozumiem.

- Howell przyszedł, żeby obejrzeć twoje prace i wydać opinię na ich

temat - wyjaśnił Bay. Jego powściągliwy, bezosobowy ton nawet nie pozwalał

podejrzewać, że kiedyś mogli być przyjaciółmi.

- Nie sądzę... - Sabrina chciała zaprotestować.

- Proszę pani, chyba lepiej wiedzieć zawczasu, czy buduje się przyszłość

background image

na solidnych podstawach czy też na złudzeniach - rzekł z przekonaniem

Fletcher.

Przemknęła jej przez głowę myśl, że Bay zaaranżował to specjalnie, żeby

ją pognębić. Krytyka tego człowieka okaże się miażdżąca, a jej plany legną w

gruzach.

- Pracownia znajduje się na górze. Idziesz, Bay? - dodała wyniośle. .

- Nie, wychodzę - pożegnał się z Grantem i Howellem, zaś ją zignorował

zupełnie.

Zraniona do głębi, bezgranicznie nieszczęśliwa, zaprowadziła Fletchera

na górę. W milczeniu zaczął oglądać rzeźby, lecz nagle zrobiło jej się wszystko

jedno jaką wyda opinię. W jej życiu liczył się tylko Bay, lecz on odszedł.

Praca stała się dla niej sposobem na zapełnienie pustych godzin i jedynym

powodem, dla którego wstawała rano z łóżka. Ciągle tworzyła coś nowego,

gdyż miała nadzieję, że któregoś dnia osiągnie dzięki tym rzeźbom finansową

niezależność i wyprowadzi się, a wtedy ojciec poślubi Deborę. Przynajmniej

oni będą szczęśliwi.

- Które prace powstały po utracie wzroku, panno Lane? - spytał z

namysłem Fletcher.

- Rzeźby? Wszystkie - odpowiedziała z roztargmeniem. - Obrazy są

oczywiście wcześniejsze.

- Z tego, co wiem, zna pani Camerona zaledwie od kilku miesięcy. - Tak,

to prawda.

- Jakim więc cudem mogła pani wykonać jego popiersie?

Uśmiechnęła się smutno.

- Niewidomi widzą rękami

- Nie spytała pani o moją opinię. Nie jest pani jej ciekawa?

- Zarówno krytyka, jak i komplementy zawsze przychodzą bez pytania -

wzruszyła ramionami.

background image

- Jest pani mądrą osobą.

- Niestety, nie we wszystkim - mruknęła gorzko.

Fletcher nie słuchał już, tylko zaczął mówić. Wciskał jej w ręce kolejne

rzeźby i komentował każdy, choćby najdrobniejszy szczegół. Zimno,

bezosobowo analizował poszczególne błędy i potknięcia. Sabrina miała ochotę

płakać i błagać go, by przestał. Nie przypuszczała, że poniesie tak druzgocącą

klęskę. Najpierw nie odwzajemniona miłość, a teraz to...

- Cóż - rzekła nieswoim głosem, gdy krytyk wreszcie zamilkł. - Nie

miałam pojęcia, że jestem zwykłą amatorką, a w dodatku taką kiepską.

- Dziecko! - roześmiał się Fletcher. - Co też pani mówi? Jaką amatorką?

Owszem, niektóre prace są rzeczywiście trochę mniej udane, ale pozostałe są

wręcz oszałamiające! Na przykład to niezwykłe, pełne wyrazu popiersie

Camerona lub też ta smukła figura kobiety, jakby Madonny. Pani ma talent do

portretowania ludzi, to już widać na obrazach. Pani patrzy na poszczególnego

człowieka inaczej niż wszyscy i wydobywa z niego to, co najbardziej

fascynujące.

Sabrina nie wierzyła własnym uszom.

- Czy to znaczy, że uważa pan, że powinnam kontynuować moją pracę?

- Jeśli utrzyma pani dotychczasowe tempo i poziom, to za sześć miesięcy

urządzam pani wystawę - zadeklarował Fletcher.

- Dzięki panu - odparła łagodnie.

- Pani dyplomacja i takt są niezrównane. Oboje uczciwie zapracowaliśmy

na dzisiejszy triumf. Ja muszę się dalej kręcić wśród ludzi. Pani niech tylko tu

stoi i wygląda pięknie. To wystarczy.

- Sabrino, - usłyszała ciepły kobiecy głos i owionął ją zapach fiołków. -

To ja, Pamela Thyssen. Spotkałyśmy się parę miesięcy temu.

- Pamiętam, oczywiście - Sabrina wyciągnęła dłoń.

background image

- Muszę wyznać, iż czuję się trochę urażona. Jak można było przede mną

ukrywać fakt, że jesteś artystką?

Niech ja tylko dostanę Baya w swoje ręce! Nauczę wtedy mojego

marnotrawnego syna chrzestnego, że nie wolno mieć przede mną tajemnic.

- Właściwie wtedy jeszcze nie było o czym mówić... Dopiero zaczynałam

rzeźbić - wytłumaczyła nieco nerwowo Sabrina. Za każdym razem, gdy

wspominano jego imię, zaczynało ją dławić w gardle, a jej puls przyśpieszał. , -

Sądziłam, iż spotkam go tutaj i że razem świętujecie twój triumf. To taka

okazja, iż naprawdę mógł przerwać swój rejs wokół Kalifornii.

- Nie wiedziałam, że teraz żegluje... - Włożyła dużo wysiłku w to, by jej

głos zabrżmiał obojętnie. - Prawdę mówiąc, nie widywałam się z nim ostatnio.

Byłam zajęta przygotowaniami do wystawy.

Pamela naj widoczniej nie miała pojęcia, że ich znajomość zakończyła się

jakiś czas temu. W cale nie zamierzała wyprowadzać jej z błędu.

- To jego popiersie jest ozdobą całej wystawy. Wszyscy są pod wrażeniem

- w głosie Pameli dźwięczała ciekawość. - Sądząc po cenie, Howell też

rozumie, że to znakomite dzieło.

-Pani żartuje!

- Moja droga, nigdy nie żartuję gdy chodzi o pieniądze. Proszę mi

wybaczyć moją szczerość, ale fakt, że paru jest niewidoma, przyciągnie na

wystawę sporą publiczność. Wybierzemy najlepsze obrazy i rzeźby i

zorganizujemy zamknięty pokaz dla samej elity.

- Chwileczkę przerwała mu Sabrina. - Nie robi pan chyba tego ze

względu na Baya, prawda?

- Pyta pani, czy mnie w jakiś sposób nie przekupił, żebym to pani

powiedział? - uściślił z oburzeniem w głosie. - Droga pani, nigdy bym dla

nikogo nie zaryzykował mojej reputacji, gdyż jest ona dla mnie zbyt cenna.

Gdyby nie miała pani talentu, powiedziałbym to bez ogródek.

background image

Uwierzyła mu. Odniosła więc sukces. Ale okazało się, że smak

zwycięstwa wcale nie jest słodki, gdy nie można przeżywać triumfu z

człowiekiem, którego się kocha.

Howell Fletcher ustalił termin wernisażu na początek grudnia, gdyż liczył

na to; że ludzie będą nastawieni na szukanie prezentów i łatwiej kupią

wystawione eksponaty.

Sabrina wiedziała już, że w życiu tego człowieka

liczą się jedynie dwie rzeczy: sztuka i pieniądze.

- Dziecko, udało ci się! - Ojciec szepnął jej to na ucho, by nikt postronny

nie usłyszał jego słów. - Wszyscy są zdumieni twoim talentem.

Sabrina uśmiechnęła się lekko, słysząc dumę w jego głosie.

- Pochwały nic nie kosztują, panno Lane - dobiegł ją żdrugiej strony głos

Howella. - Odniosła pani sukces, moja droga, ponieważ nasi goście wyciągają

portfele i karty kredytowe. To najlepszy miernik pani talentu.

- Ja tylko tworzę - Sabrina dała do zrozumienia, iż nie ma nic wspólnego

z ustalaniem cen.

Akurat tej rzeźby w ogóle nie chciała wystawiać, lecz Fletcher okazał się

nieugięty. W końcu uległa, lecz pod warunkiem, że popiersie nie będzie na

sprzedaż. I wtedy okazało się, iż spryt Howella nie ogranicza się tylko do spraw

finansowycb lub artystycznych. Spytał, czy Sabrina naprawdę chce rozbudzić

ludzką ciekawość i wywołać plotki, co się niechybnie w takim przypadku

stańie. Lepiej ustalić tak nieprawdopodobną cenę, by nikomu nawet nie

przyszła do głowy myśl o kupnie. Sabrina zgodziła się na ten pomysł.

- Jak Bay zareagował, gdy zobaczył swoją podobiznę? - zainteresowała

się Parnela.

Ponieważ właśnie w tym momencie ktoś zaczął składać jej gratulacje,

Sabrina skorzystała ze sposobności, by uniknąć udzielenia odpowiedzi na to

kłopotliwe pytanie. Parę innych osób też przystanęło obok i na szczęście uwaga

Pameli skupiła się na rozmowie z kimś znajomym.

background image

Jakaś kobieta rozwodziła się wylewnie nad oszałamiającym talentem

autorki prac. Sabrina nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Na szczęście

pojawił się również Howell Fletcher.

- Przepraszam, pani Hamilton, ale muszę porwać naszą artystkę na chwilę

- powiedział gładko i wyciągnął Sabrinę z rozgadanego tłumu.

Przyjęła to z ulgą i dyskretnię wytarła spocone dłonie o czarną suknię.

- Nie bardzo wiem, jak to powiedzieć - w głosie Howella dźwięczała

obawa. - Mamy nabywcę na popiersie. Chce się z panią widzieć.

- Nie ma mowy o sprzedaży!

- Próbowałem mu wyjaśnić, że nie chce się pani pozbywać tej rzeźby i

stąd taka wysoka cena. Ale nie mogłem mu przecież tłumaczyć tak wyraźnie,

gdyż to mogłoby się przedostać do wiadomości publicznej, a wtedy również

pozostałe ceny zostałyby zakwestionowane - bronił się.

- Nie powinnam była dać się przekonać, żeby ją wystawiać. Pan się

domyśla jaki jest mój stosunek do tej pracy - stwierdziła oskarżycielsko.

- To prawda - przyznał cicho. - Trudno, musi mu pani jakoś to

wyperswadować, może namówić na zakup czegoś innego? Czeka w moim

biurze, pomyślałem, że taka rozmowa nie powinna mieć świadków.

Poprowadził ją korytarzem, potem otworzył drzwi i wpuścił do środka.

- Powodzenia - mruknął i zamknął za nią drzwi.

Odwróciła się ze zdziwieniem, gdyż była przekonana, że zostanie, by ją

wspomóc. Nagle usłyszała, iz ktoś wstaje z fotela. Przywołała uśmiech na twarz

i postąpiła w kierunku dźwięku.

- Witam - wyciągnęła rękę. - Nazywam się Salrina Lane. Poinformowano

mnie, że życzy pan sobie nabyć jedną z moich rzeźb.

- Dobrze cię poinformowano.

Wyciągnięta ręka opadła ciężko.

- Bay... Przecież Pamela właśnie mówiła mi, że żeglujesz gdzIeś przy

background image

brzegach Kalifornii. Czyżbyś potrafił przebywać w dwóch miejscach

jednocześnie?

Co zadrań z tego Howella! Czemu jej nie ostrzegł? Nic dziwnego, że

zwiał, by nie narażać się na jej gniew.

- Nie zamierzałem siedzieć tam do końca życia - powiedział tym

bezosobowym tonem, który tak bardzo ją...

- Dziś wieczorem osiągnęłaś swój sukces. No, i jak się czujesz?

Okropnie, odpowiedziało jej serce.

- Wspaniale - skłamał jej głos.

- W tej czerni wyglądasz niezwykle elegancko... wręcz wytwornie, a ów

pojedynczy sznur pereł wspaniale dopełnia całości. Przy tym zestawięniu twoja

cera jest jeszcze jaśniejsza a twarz nierealnie piękna. Wyglądasz, jakbyś

przeżyła wielką tragedię i podniosła się z niej z najwyższym wysiłkiem.

Jutrzejsza prasa będzie pełna spekulacji na twój temat - skomentował cynicznie.

Pragnęła Wyznać, że teraz jej tragedią było nie to, iż straciła wzrok, lecz

że straciła jego, ale milczała.

- Sądziłem, iż Wyrzuciłaś już tę laskę i znalazłaś sobie inną. - Gdy to

powiedział, odruchowo zacisnęła na niej palce, jakby się bała, że Bay zechce

odebrać swój prezent.

- Czemu miałabym to robić? Laska jak laska, po prostu potrzebuję jej -

nerwowo wzruszyła ramionami.

- Wcale cię nie podejrzewam, że trzymasz ją ze względów

sentymentalnych -. zapewnił sucho. - Chociaż, góy· ujrzałem dzisiaj swoje

własne popiersie, zdziwiłem się. Wygląda na to, że wspominasz naszą

znajomość bez niechęci.

- Bo to prawda. Zresztą, powiedziałam ci kiedyś, że podoba mi się twoja

twarz. Masz takie wyraziste i dumne rysy.

- Howell powtórzył ci, iż chcę kupić tę rzeźbę?

background image

- No wiesz! Nie sądziłam, że jesteś aż takim egocentrykiem - zdobyła się

na wymuszony śmiech. - Kupować własną podobiznę!

- Będzie to dla mnie miła pamiątka. ..

- Niestety... - Odwróciła się bokiem, próbując uciec przed badawczym i

zimnym spojrzeniem, które czuła na twarzy. - To nieporozumienie., Ta rzeźba

nie jest na sprzedaż.

- Dlaczego nie? - Wydawało się, że w ogóle nie przejmuje się jej

odmową. Jak zwykle zresztą. - Celem tej wystawy jest przecież sprzedaż

prezentowanych dzieł.

- Tak, ale akurat tego jednego nie zamierzałam sprzedawać -

zaprotestowała. - Właśnie dlatego ustaliliśmy tak nierealną cenę. .

- Ale ja to chcę kupić za tę cenę - obstawał przy swoim Bay.

- Nie! Nie pozwolę na to! - Z desperacją uderzyła laską o podłogę. -

Zabrałeś mi wszystko! Niech przynajmniej zostanie mi to!

- Ja ci cokolwiek zabrałem? - Zaśmiał się urągliwie i chwycił ją mocno za

przegub. - Przecież to ty mnie wykorzystałaś! Zapomniałaś już? Czemu więc

nie chcesz wziąć również moich pieniędzy? I tak dostałaś wszystko, co mogłem

ci dać.

- A co mi dałeś? Współczucie? Litość? Poświęcenie? - Uderzenia laski

akcentowały poszczególne słowa. - I myślisz, że to dla mnie takie wspaniałe i

ważne? Otóż nie! To nieja się dla ciebie liczyłam, tylko to, że mogłeś tak

wielkodusznie spełniać dobre uczynki!

- Ty cały czas uważasz, iż ja się nad tobą lituję? - spytał znękanym

głosem.

- A co innego? Przecież mnie nie kochasz! - parsknęła pogardliwie.

- A

jeżeli tak? - Położył dłoń na jej karku i zmusił, by odwróciła

ściągniętą z bólu twarz w jego stronę. - Czy sprawiałoby ci to jakąś różnicę?

Sabrina pomyślała, że gdyby jej nie dotknął, jakoś udawaby jej się

background image

przetrzymać tę rozmowę bez rozklejenia się. Ale teraz nie była już w stanie się

pozbierać. Zrobiło jej się słabo i nagle nie miała już siły dłużej udawać.

Bezradnie oparła głowę na jego ramieniu.

- Gdybyś mnie kochał choć trochę... - szepnęła z żalem. - Być może

wtedy uie próbowałabym walczyć z moją miłością do ciebie. Ale muszę, gdyż

to oczywiste, że nie mogę być z kimś kto się tylko nade mną lituje.

- Sabrino, ty naprawdę nic nie widzisz - Bay powiedział to takim tonem,

jakby nagle jakiś ogromny ciężar spadł mu z serca. Objął jąjedną ręką, a wolną

dłonią zaczął delikatnie gładzić jej policzek. - Ja nigdy się nad tobą nie

litowałem. Byłem zbyt zajęty kochaniem się w tobie, żeby marnować czas na

jakiekolwiek inne uczucia.

- Och, Bay, nie kpij sobie! - zawołała udręczonym głosem i wyrwała się z

jego objęć. - I tak jest mi wstyd, że znasz prawdę. Po co jeszcze sobie ze mnie

żartujesz?

- W cale tego nie robię. Uwierz mi, ostatnie miesiące były dla mnie

piekłem. Naprawdę nie jest mi do śmiechu.

- Przecież jestem ślepa! Jakim cudem mógłbyś mnie kochać?

- Moja dzielna i piękna królowo, jakim cudem mógłbym cię nie kochać? -

powiedział czule. Brzmiąca w tych słowach szczerość przestraszyła Sabrinę.

- Bay, czy ty znowu próbujesz mnie oszukać? Czy robisz to po to, by

dostać tę rzeźbę? Jeśli tak, to dam ci ją bez wahania, tylko przestań kłamać.

Chwycił ją znienacka i przyciągnął do siebie. Położył jej dłoń na swoim

torsie, by mogła czuć gwałtowne bicie jego serca. Jej własne biło równie

szybko, w tym samym szalonym tempie, co jego. Bay ujął twarz Sabriny w obie

dłonie i czule pocałował zamknięte oczy.

- To, że nie widzisz, W niczym nie zmienia faktu, iż jesteś kobietą. Wiem

to zwłaszcza wtedy, gdy trzymam cię, w ramionach, moja słodka - szepnął.

- Ale nigdy nie dałeś mi tego odczuć - Sabrina z najwyższą ulgą przytulił

background image

głowę do jego szerokiej piersi.

- Dziesiątki razy miałem na to ochotę. - Objął ją mocno, jakby się

obawiał, że znów mu ucieknie. - Kochałem cię właściwie od samego początku

naszej znajomości. A może to się zaczęło wtedy, gdy schroniliśmy się przed

deszczem na jacht? Nie wiem. Ale powiedziałem sobie, że muszę okazać

cierpliwość. Byłaś dumna, uparta, a przy tym niepewna siebie. Nie

uwierzyłabyś w moje uczucie. Dlatego postanowiłem, iż najpierw odbuduję

twoją wiarę w siebie. Przekonam cię, że możesz zrobić wszystko, jeśli tylko

zechcesz. Sądziłem zarozumiale, iż potem bez trudu rozkocham cię w sobie. A

ty mi nagle powiedziałaś, że już mnie nie potrzebujesz. Moja próżność mocno

na tym ucierpiała.

Sabrina poczuła, jak dotykające jej skroni usta Baya uśmiechają się.

Przytuliła się mocniej.

- Potrzebowałam cię bardziej niż kiedykolwiek - wyznała żarliwie. -: Ale

bałam się, że gdy to odgadniesz, będziesz się nade mną litował jeszcze więcej.

- Nigdy nie czułem litości w stosunku do ciebie. Dumę tak, ale nie litość.

- Dumę? - ze zdziwieniem uniosła twarz.

- Oczywiście. Niezależnie od tego, na jaką wystawiałem cię próbę, ty

zawsze podejmowałaś wyzwanie - pocałował ją delikatnie.

- A ile przedtem protestowałam! - uśmiechnęła się z zażenowaniem.

- To dobrze, to znaczyło, iż masz własne zdanie i że nie jesteś potulna i

uległa. Zrozumjałem to już przy pierwszym spotkaniu, kiedy mnie nagle

spoliczkowałaś - zaśmiał się cicho.

- A ty mi oddałeś - przesunęła pieszczotliwie palcami po jego szyi. -

Najpierw ogarnęła mnie furia. A potem nagle... miłość.

- Czy zdradzisz mi teraz, dlaczego uciekłaś z przyjęcia u Pameli? Ale tym

razem powiedz mi prawdę.

Jej puls jeszcze przyśpieszył, Nie chciała odpowiedzieć na to pytanie, ale

background image

gdy Bay zaczął delikatnie całować wnętrze jej dłoni, poddała się.

- Słyszałam, jak rozmawiałeś z jakąś Roni. Zarzucała ci, że pokazujesz

się ze mną z dwóch powodów. Po pierwsze z litości, a po drugie, by wywołać w

niej zazdrość. Nie zaprzeczyłeś temu. Miałam nadzieję, że przynajmniej

powiesz, iż jesteśmy przyjaciółmi, ale ty nadal pozwalałeś jej naigrawać się z

siebie i ze mnie. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Dlatego wstałam, poszłam do

toalety i... próbowałam uciec.

Bay roześmiał się głośno i radośnie.

- Pierwszą rzeczą, o jakiej będę pamiętać, gdy będziemy małżeństwem, to

fakt, że masz niesamowity słuch!! Gdybyś poczekała wtedy jeszcze chwilę; to

usłyszałabyś, że wysłałem Roni do wszystkich diabłów i zabroniłem jej mówić

w ten sposób o mojej przyszłej żonie.

- Bay! - zawołała zdławionym ze wzruszenia głosem.

- Chceśz się ze mną ożenić?

- O, to oświadczyny? Dobra, przyjmuję.

- Och, nie drocz się ze mną - szepnęła z przejęciem.

Zamiast odpowiedzieć, pocałował ją tak czule, że Sabrina nie

potrzebowała już żadnych zapewnień. Tym razem odwzajemniła pocałunek,

wtulając się mocno w muskularne ciało Baya. Jego pieszczoty stawały się coraz

bardziej namiętne, a Sabrina poddawała im się z rozkoszą. Ta nieoczekiwana

miłość stała się jasnym płomieniem, który rozświetlił mrok, w jakim żyła

dotychczas.

Wreszcie Bay odsunął ją od siebie, oddychając ciężko. Próbowała

przytulić się z powrotem, lecz on trzymał ją na odległość wyciągniętych

ramion.

- Tak cię kocham - szepnęła z żarem. - Proszę, obejmij mnie jeszcze choć

na chwilę.

- Nie jestem z kamienia, najdroższa. Jeszcze sekunda, a nie wiadomo,

background image

czym to się skończy. To znaczy wiadomo, ale może lepiej nie tutaj.

Sabrina uśmiechnęła się zmysłowo.

- Te drzwi mają zamek.

- Owszem, a za nimi znajduje się tłum ludzi, którzy zastanawiają się,

gdzie się podziała gwiazda wieczoru - przypomniał jej surowo.

- W cale nie chcę być gwiazdą.

- Ale twoja praca...

- ... posłuży mi jedynie do wypełnienia tych chwil, gdy będziesz z dala

ode mnie. To nie ona jest największą miłością mojego życia - mruknęła kusząco

Sabrina.

- Wcale nie tak łatwo zachować mi w tej sytuacji,zdrowy rozsądek -

jęknął i ponownie przytulił ją do siebie.

- Wiem - szepnęła, zanim zdążył zamknąć jej usta gorącym pocałunkiem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dailey Janet Gwiazdka miłości Otwórz swoje serce
1996 03 Gwiazdka miłości 2 Dailey Janet Otwórz swoje serce
Dailey Janet napiętnowana
Dailey Janet Cienie przeszlosci(z txt)
Verdis Siedem Dni Na Miłość
Dailey Janet alaska
Dailey Janet Magia Tra I Ghiacci
48 Kasey Michaels Czekajac na milosc
Dailey Janet cienie przeszłości
Dailey Janet Grać żeby żyć
Czas na miłość Korona
Dailey Janet Wakacje córki prezydenta
Postawmy na miłość
Woititz Janet G Małżeństwo na lodzie Jak nauczyć się żyć z alkoholikiem
Dailey Janet Zludzenia
CZEKAM NA MIŁOŚĆ, teksty piosenek
Dailey Janet Przyrodnie siostry(z txt)
Dailey Janet Tęcza po burzy

więcej podobnych podstron