Dailey Janet Gwiazdka miłości Otwórz swoje serce

background image

Janet Dailey

OTWÓRZ SWOJE SERCE

1

background image

Rozdział l

- Przepraszam, że przeszkadzam o tej porze, pani doktor, ale mam kłopot. -

Męski głos w telefonie brzmiał z irlandzka.

Rebeca Barclay jeszcze na wpół drzemała. Powoli docierało do niej znaczenie

słów. Och, nie! Już żadnych nagłych wypadków, błagam... Zerknęła na budzik

przy łóżku: była trzecia w nocy.

- Co się stało? - zapytała z rezygnacją. Lubiła Neila O’Briena i w innych

okolicznościach jego telefon by ją ucieszył. Był dobrym gospodarzem i

umiejętnie opiekował się swoimi zwierzętami. Rebeca zdawała sobie sprawę, że

nie wzywałby jej bez potrzeby. Tyle tylko, że tej nocy wolałaby już nigdzie nie

jechać.

- Mam śliczną kózkę, która się akurat pierwszy raz koci. Najwyraźniej coś jest

nie w porządku - odparł Irlandczyk. - To trwa już godzinami i wcale nie posuwa

się naprzód.

Poród u kozy! Tylko tego brakowało. W swej naiwności Rebeca łudziła się, że to

może nic poważnego, tymczasem w środku nocy nie wzywano jej przecież do

prostych, nieskomplikowanych przypadków. Z wysiłkiem zdobyła się na

wesołość, choć musiała ona zabrzmieć nieszczerze.

- Z przyjemnością wyjdę z domu, panie O’Brien. Przyjadę najszybciej, jak się da

- powiedziała.

Bez taryfy ulgowej, skonstatowała Rebeca, odkładając słuchawkę i z trudem

zwlekając się z łóżka. Od poprzedniego wezwania zdołała przespać zaledwie go-

dzinę.

O północy wyrwał ją ze snu telefon spanikowanego właściciela kota. Kiedy

próbowała dotrzeć pod wskazany adres, okazało się, że to nie tylko daleko, ale i

2

background image

na zupełnym odludziu. Ważący blisko piętnaście kilogramów czarny kocur o

imieniu Butch przypominał raczej panterę niż zwykłego, domowego kota. Dwie

godziny zajęło jej doprowadzenie do porządku jego uszu pokiereszowanych w

walce z najwidoczniej jeszcze większym i groźniejszym osobnikiem, a na lewym

kciuku nadal miała ślady jego ostrych zębów.

Tak się pechowo składało, że w miasteczku San Carlos jedynie Rebeca składała

wizyty domowe u chorych zwierząt. Inni weterynarze woleli przyjmować u

siebie, i to w określonych godzinach. W tej sytuacji co najmniej kilka razy w

tygodniu nocne telefony wyrywały Rebece ze snu.

Właściwie dlaczego tak bardzo chciałam zostać weterynarzem? - zadała sobie w

duchu retoryczne pytanie, wkładając dżinsy i flanelową koszulę, które niedawno z

siebie zdjęła. Czy nie chodziło o to, żeby pomagać zwierzętom, zmniejszać ich

cierpienie, leczyć? Ach, do licha z całym tym altruizmem, w tej chwili nie miała

ochoty oglądać już ani jednej kosmatej mordki co najmniej przez miesiąc.

Chwyciwszy ukochany wełniany sweter i torbę pełną leków i narzędzi

chirurgicznych popędziła do swej starej, rozklekotanej furgonetki.

Zatrzymała się na moment, żeby odetchnąć pełnym aromatów powietrzem

kalifornijskiej nocy. Delikatny zapach rosnącego koło domu jaśminu mieszał się z

upojną wonią kwitnącego drzewka pomarańczy. Noc była cicha i jak na lato

nadspodziewanie chłodna. Mocniej otuliła się swetrem i wskoczyła do samocho-

du. Szosa przed jej domem była zupełnie pusta. Miasteczko San Carlos pogrążone

było we śnie... z wyjątkiem jej samej, Neila O’Briena no i tej biednej kózki, która

mozoliła się, by urodzić swoje pierwsze dziecko.

- Zaraz tam będę, malutka, wytrzymaj jeszcze trochę, pomoc już się zbliża -

szepnęła Rebeca, wyjeżdżając mocno zniszczoną furgonetką na szosę.

3

background image

W dziesięć minut później Rebeca była już w Casa Celina, dobrze prosperującej

posiadłości na północnym skraju miasta. Olbrzymi, zbudowany w stylu hiszpań-

skiej hacjendy, pomalowany na biało dom przybrał w świetle księżyca

niebieskawy odcień. Na tle ciemnego nieba odcinała się czerwona dachówka, a

filary podcieni obejmowały pnącza róż.

Rebeca dobrze znała to miejsce. Jako dziecko spędziła wiele radosnych godzin,

bawiąc się tutaj, penetrując zakamarki starego domu i zabudowań gospodarskich,

biegając po ogrodzie i sadzie. W rodzinie Flores było pięć córek, a ona

przyjaźniła się z nimi wszystkimi.

Lata mijały, dziewczęta dorosły, wyjechały na studia, zaczęły pracować,

powychodziły za mąż. W końcu dom rodzinny opuściła najmłodsza Gabriella.

Ubiegłej zimy, czując się zbyt osamotnieni w swej wielkiej posiadłości, Jose i

Rosa Flores sprzedali Casa Colina i przenieśli się do miasta.

Nowi właściciele okazali się odludkami. Nie tylko Rebeca nic bliższego na ich

temat nie wiedziała. Nawet plotkarki w miasteczku niewiele mogłyby o nich po-

wiedzieć, unikali bowiem sąsiadów i nie kwapili się do nawiązywania

znajomości. Ucieszyła ją wiadomość, że zatrzymali Neila O’Briena jako

zarządzającego majątkiem i jego żonę Bridget w charakterze gospodyni. Oboje,

przepracowawszy u Floresów dwadzieścia lat, wiedzieli więcej o Casa Colina niż

ktokolwiek inny. Rebeca bardzo lubiła tę parę i dobrze czuła się w ich

towarzystwie. Podziwiała sposób, w jaki Neil odnosił się do zwierząt - pełen

miłości i troski, a jednocześnie całkowicie profesjonalny. W stosunku do ludzi

Neil był także przyjacielski i niemal każdego witał uśmiechem. Jego żona

zachowywała się równie sympatycznie; każdego, kto odwiedzał Casa Colina,

4

background image

częstowała irlandzką herbatą i pysznymi ciasteczkami własnej roboty.

Rebeca czuła się na terenie posiadłości niemal jak u siebie. Nie wstępowała

nawet do domu; Neil z pewnością był w oborze razem z kozą, a Bridget prawdo-

podobnie spała. Skierowała się więc od razu ku budynkom gospodarskim.

Zaparkowała, wyskoczyła z samochodu i pośpieszyła tam, gdzie w okienku obory

paliło się światło. Miała nadzieję, że nie jest jeszcze za późno.

O’Brien klęczał przy małej, białej kózce, która leżała na boku na wiązce słomy.

Była to koza rasy ulubionej przez Rebece, odznaczającej się przyjaznym,

wesołym usposobieniem i długimi, zwisającymi uszami. Zwierzę z trudem łapało

powietrze, prężąc się w kolejnych skurczach. Wysiłki te jednak były jak dotąd

bezskuteczne.

Skupiwszy całą uwagę na wyczerpanej kozie, Rebeca nie zauważyła małej

dziewczynki, która siedziała skulona w kącie obory z kolanami podciągniętymi

pod brodę. Duże niebieskie oczy szkliły się od łez.

- Jak długo już trwa poród? - zapytała Rebeca. Uklękła przy kozie i przesunęła

dłonią po jej wzdętym brzuchu. Zwierzę drżało ze zmęczenia i lęku; widać było,

że jest u kresu sil. Rebeca poczuła jednak jeszcze coś, co napełniło ją nadzieją -

koźlątko się poruszyło. Istniała więc szansa, że wszystko dobrze się skończy i dla

matki, i dla maleństwa.

- To trwa już od rana - wyjaśnił Neil, wyciągając z kieszeni kombinezonu dużą

czerwoną chustkę i ocierając z czoła pot, mimo że noc była chłodna. - Jak pani

sama widzi, akcja porodowa wcale się nie posuwa. Coś musi być nie w porządku.

- Na pewno. - Rebeca wyciągnęła z torby tubę antyseptycznej maści.

- Słabnie z każdą chwilą - powiedział Neil z wyraźnym zaniepokojeniem.

Wyglądał na znużonego i po raz pierwszy Rebeca uprzytomniła sobie, że Neil

5

background image

O’Brien się starzeje. Na czerstwej, pokrytej piegami twarzy pojawiły się

zmarszczki, a rude włosy były poprzetykane siwizną.

- Hilda to taka miła kózka, nie chciałbym jej stracić - dodał głaszcząc długie,

jedwabiste uszy.

Z odległego kąta obory dobiegło Rebece czyjeś łkanie; odwróciła się i dopiero

teraz zobaczyła siedzącą w mroku dziewczynkę.

- Hilda umrze... prawda, pani doktor? - zapytało dziecko, płacząc rzewnymi

łzami. - Czułam, że zdarzy się coś okropnego, no i miałam rację.

Rebeca podeszła do małej i przyklękła koło niej na wiązce słomy.

- Mam na imię Rebeca, a ty?

- Katie - odparła dziewczynka, pociągając nosem.

- No więc, Katie, myślę, że nie musisz tak bardzo martwić się o Hildę. Miałam

do czynienia z podobnymi przypadkami i przekonałam się, że zazwyczaj

wszystko dobrze się kończy - powiedziała Rebeca, łagodnie głaszcząc

dziewczynkę po czarnych, sięgających ramion włosach.

- Naprawdę? - Katie z trudem powstrzymała łkanie.

- Będzie dobrze, sama się przekonasz.

Rebeca wróciła do Neila i do kozy. Zawinęła rękawy, wysmarowała ręce

antyseptycznym kremem aż po łokcie, po czym naciągnęła długie chirurgiczne

rękawiczki.

- Zaraz sprawdzę, co się tam dzieje - powiedziała.

Zwierzę leżało nieruchomo, zbyt słabe, aby protestować. Już po chwili Rebeca

zorientowała się w sytuacji.

- Mamy bliźniaki - stwierdziła. - Ten pierwszy to duża sztuka i to właśnie on tak

utrudnia akcję porodową.

6

background image

- Co chce pani zrobić? - zapytał Neil.

- Chcę go przekręcić, żeby miał lepsze ułożenie, a potem trochę mu pomogę.

Rebeca zabrała się do dzieła najdelikatniej, jak umiała. Hilda widocznie

wyczuła, że coś się zmieniło, i zachęcona zaczęła znowu przeć z całą siłą. Już po

paru minutach Rebeca odebrała pierwsze koźlę. Tak jak przewidywała, było

wielkie i z wyjątkowo dużą głową; ciężkie przejścia, jakie miało za sobą, nie po-

zostawiły na nim żadnych widocznych śladów. Prychnęło z dezaprobatą, kiedy

Rebeca czyściła mu nos i pyszczek ze śluzu.

Chwyciwszy garść słomy, Neil zaczął energicznie wycierać nią malca. Hilda

zabeczała i odwróciła głowę, żeby lepiej przyjrzeć się swemu pierworodnemu.

Rebeca kątem oka dostrzegła, że Katie wstała ze swego miejsca pod ścianą i

pomału zbliżała się do nich.

- Czy to chłopiec, czy dziewczynka? - zapytała. Już nie płakała. Oczy miała

wielkie i okrągłe ze zdziwienia.

- To koziołek - odparła Rebeca. - Piękny, dorodny koziołek. Za rok wolałabym

raczej nie mieć z nim do czynienia.

- Och... miałam nadzieję, że to będzie dziewczynka. - Katie była zawiedziona.

Neil roześmiał się i popchnął koziołka w stronę matki, ta obwąchała go z

ciekawością i zaczęła pieczołowicie wylizywać.

- Biedna Katie - rzekł - obiecałem jej jedno z młodych, jeśli tylko urodzi się

kózka.

- Cóż, jest jeszcze jedno w brzuchu i zaraz się dowiemy, czy to kózka czy drugi

koziołek - zauważyła Rebeca.

Katie wyzbyła się już nieśmiałości i uklękła obok Rebeki na słomie. Małą,

dziecinną rączką pogłaskała kozę po brzuchu.

7

background image

- Wszystko w porządku, Hildo, ta miła pani doktor zaopiekuje się tobą -

powiedziała łagodnym, kojącym tonem.

- Tak - odezwał się niski głos gdzieś za nimi - zdaje się, że sytuacja została

opanowana.

Rebeca spojrzała przez ramię i aż wstrzymała oddech - nigdy jeszcze nie

widziała tak przystojnego mężczyzny. Po czarnych włosach i błękitnych oczach

zorientowała się, że to ojciec Katie. Rosła, barczysta postać niemal wypełniła

drzwi. Rebeca nie miała jednak teraz czasu, żeby o nim myśleć. Drugie koźlątko

mogło się teraz spokojnie urodzić, bo jego przerośnięty braciszek nie stał mu już

na przeszkodzie. Kiedy zobaczyła maleństwo, ogarnął ja niepokój. Było znacznie

mniejsze niż pierwsze i leżało na słomie jakby bez życia.

Sprawnie oczyściła mu nozdrza i pyszczek, po czym zaczęła wycierać je

ręcznikiem, zdając sobie sprawę, że trzeba się spieszyć. Neil rozcierał zwierzęciu

nogi.

- No, maleństwo, proszę cię - szeptała Rebeca - musimy cię uratować, no,

oddychaj... proszę... zrób to dla mnie...

Zauważyła, że to kózka, i serce jej się ścisnęło. Gdyby nie przeżyła, Katie

byłaby zrozpaczona.

Rebeca miała właśnie przystąpić do masażu serca, gdy zwierzątko drgnęło -

odetchnęło i wierzgnęło tylnymi nóżkami.

- Dochodzi do siebie, i to tylko dzięki pani! - powiedział Neil, a twarz rozjaśniła

mu się w uśmiechu. Skoczył na równe nogi, porwał Katie w objęcia, uniósł ją do

góry i mocno uściskał.

- I to jest dziewczynka! - powiedziała Katie, kiedy już postawił ją na ziemi. - To

kózka... i będzie dla mnie!

8

background image

- Tak jest, Katie - odparł Neil. - Śliczna kózka dla ślicznej dziewczynki.

Hilda zabeczała i obwąchała swoje drugie koźlę. Wyglądała już teraz na

spokojną i zadowoloną. Bliźniaki, starannie wylizane przez matkę, zaczęły

przepychać się w poszukiwaniu mleka.

Rebeca usiadła na słomie i z przyjemnością obserwowała tę scenę. To właśnie

takie chwile nadawały sens jej pracy. Miała poczucie, że dobrze wywiązała się z

zadania. Udało jej się pomóc Hildzie, koźlęta były już bezpieczne, Katie i Neil

przejęci narodzinami, a ojciec Katie...

Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy i jemu udzielił się ich radosny nastrój, lecz

ze zdumieniem stwierdziła, że marszczy brwi z niezadowoleniem.

Podszedł bliżej, aby dokładniej przyjrzeć się małej kózce.

- Ta koza to karlica - powiedział - nie wydaje mi się, żeby była zwierzęciem

właściwym dla dziecka.

- Ona jest aż za... za... dobrym zwierzęciem. Chcę, żeby była moja - odezwała

się Katie. Wpatrywała się w ojca prosząco, ale w jej błękitnych oczach kryła się

złość. - I ona nie jest żadną karlicą... cokolwiek to oznacza. Jeżeli to jest coś

złego, to nie ma z nią nic wspólnego!

Rebeca z trudem panowała nad sobą. O co temu człowiekowi chodziło? Czyżby

był pozbawiony serca? Dlaczego świadomie psuł taką wspaniałą chwilę?

- Karlica to taka koza, która urodziła się za mała i słabowita - wytłumaczył

córeczce. - Często się zdarza, że są kalekie i w związku z tym trudno się nimi

opiekować. Poza tym nawet nie wiesz, czy przeżyje.

- Bardzo przepraszam, panie... - Rebeca nie mogła już tego wytrzymać.

- Stafford, Michael Stafford - podpowiedział.

- Panie Stafford... rozumiem, że chciałby pan, aby córeczka opiekowała się

9

background image

zdrowym zwierzęciem, ale chociaż kózka jest mała, nie ma żadnego powodu

przypuszczać, że nie przeżyje.

- Doprawdy? - Spojrzał na nią zimno, najwyraźniej miał jej za złe wyrażanie

opinii, o którą nie prosił. - Czy może pani to zagwarantować, pani doktor?

- Nie mogę oczywiście zagwarantować, że zwierzę będzie zawsze zdrowe, panie

Stafford. Tego nigdy nie można gwarantować - odparła Rebeca, nie pojmując jego

zachowania.

- No właśnie - odpowiedział i Rebeca dosłyszała w jego głosie złość. Co

sprawiło, że ten człowiek stał się tak nieczuły?

Spojrzała na Katie i w jej oczach wyczytała cierpienie.

- Panie Stafford - zaczęła jeszcze raz, zdobywszy się na cierpliwość i

wyrozumiałość - jestem naprawdę przekonana, że ta koza jest zdrowa, chociaż

nieduża. Jeżeli pozwoli pan Katie ją zatrzymać, obiecuję, że nauczę pańską

córeczkę, jak trzeba się nią opiekować. W razie komplikacji proszę mnie wezwać,

a zaraz przyjadę.

- Dobrze, tato? Doktor Rebeca uważa, że wszystko jest w porządku. Pozwól mi

zatrzymać tę kózkę, proszę, proszę, proszę - błagała Katie, chwyciwszy ojca za

rękę.

Michael Stafford milczał przez dłuższą chwilę, przyglądając się córce. Rebeca

nie rozumiała, jak można oprzeć się spojrzeniu błękitnych oczu dziewczynki -

ona by nie potrafiła. Okazało się, że jej ojciec także nie był w stanie. Łagodnie

uwolniwszy rękę z uścisku Katie, skierował się ku wyjściu.

- Zgoda - powiedział odchodząc - skoro pani doktor uważa, że wszystko jest w

porządku, to widocznie ma rację. Na pewno więcej wie na ten temat niż ja. Oby

się tylko nie pomyliła - dodał ironicznym tonem.

10

background image

Rebeca zbytnio się tym nie przejęła. Dobrze, że Katie będzie miała wymarzoną

kózkę. Neil pomógł jej zebrać rzeczy i spakować do torby. Zrobiła, co do niej

należało, i mogła już wracać do domu. Pożegnała się, ale w drzwiach odwróciła

się jeszcze, obrzucając spojrzeniem boks, w którym zostawiła Hildę wraz z po-

tomstwem. Katie obejmowała swą kózkę za szyję i z rozanieloną miną szeptała

jej do coś do ucha.

Ledwie Rebeca zdążyła przekroczyć próg salonu piękności, wypadło na nią

kudłate stworzenie o imieniu Twinkle. Ostatnim razem, kiedy tu była, psina miała

sierść całkiem białą, teraz jednak przybrała jakiś szczególny odcień lawendy.

Rebeca widywała już różne zwierzęta, ale nigdy nie zdarzyło jej się spotkać

fioletowego pekińczyka. Zaczęła się domyślać, co mogło być przyczyną

tajemniczego podrażnienia skóry u Twinkle, o którym jej właścicielka opowiadała

przez telefon.

- Och, Twink - Rebeca przyklęknęła na jedno kolano i pogłaskała suczkę - co ta

Betty Sue zrobiła ci tym razem?

Psina tylko jęknęła w odpowiedzi i żałośnie przewróciła oczami.

- No rozumiem, rozumiem... - Mokry psi nos dotknął policzka Rebeki. -

Próbowałam, Twink, ale wiesz przecież, jaka jest Betty Sue. Ale, ale, gdzie ona

się podziewa? - . spytała, rozglądając się po pustym salonie.

Drzwi od zaplecza otworzyły się z rozmachem i do środka wkroczyła młoda

kobieta w jaskraworóżowym fartuszku, wnosząc ze sobą zapach płynu do trwałej

i lakieru do paznokci. Rebeca nie była wcale zdziwiona, widząc, że Betty Sue,

ostatnio platynowa blondynka, miała dziś włosy ufarbowane na dokładnie ten

sam co u suczki odcień lawendy. Betty Sue nie była w stanie zaskoczyć Rebeki,

no, ale ona też pochodziła z Hollywood i to było pewne wytłumaczenie.

11

background image

- Cześć, kochanie - wykrzyknęła, ściskając Rebece serdecznie. - No widzisz,

maleńka, jest już nasza miła pani doktor...

- Daj spokój - odezwała się Rebeca z przyganą w głosie. - Usiłujesz mi

schlebiać, bo wiesz, że jestem na ciebie zła.

- Jesteś na mnie zła? Ale za co? - Betty Sue zamrugała sztucznymi rzęsami.

- Nie słuchałaś wcale tego, co ci mówiłam ostatnim razem.

- Nieprawda, oczywiście, że słuchałam, ja...

- W takim razie nic do ciebie nie dotarło. Mówiłam ci, żebyś przestała

eksperymentować z tym nieszczęsnym stworzeniem.

- Ale... ale ja... nigdy nie zrobiłabym Twinkle czegoś, czego nie

wypróbowałabym na sobie... - wyjąkała.

Rebeca zmierzyła Betty Sue od stóp do głów, rejestrując wzrokiem jej

poddawane najróżniejszym zabiegom włosy, lśniące od lakieru paznokcie i grubą

warstwę makijażu. Betty nie należała do piękności i prawdopodobnie mało było

takich zabiegów kosmetycznych, których by nie zastosowała.

- Betty Sue, musisz skończyć z tymi bzdurami. Dość już mam leczenia

dolegliwości, które ty sama powodujesz. Pamiętasz, jak malowałaś jej pazurki la-

kierem w sprayu i...

- Ale dla niej to była frajda.

- Niewątpliwie, Betty Sue, o mało się nie udusiła od tych oparów! A

przypominasz sobie może, jak usiłowałaś ją upiększyć tymi wszystkimi

koralikami i piórkami, które potem wplątały jej się w sierść, aż musiałam je

wycinać i zupełnie to nieszczęsne stworzenie ogolić. Przez całą zimę biegała goła

jak szczur.

- No, przecież zrobiłam jej na drutach sweterek.

12

background image

- Tylko że skończyłaś go dopiero na wiosnę.

- Wiesz, że to wszystko z dobroci serca.

- Może jednak czasem posługiwałabyś się także głową. - Rebeca powstrzymała

uśmiech. Pochyliła się i wzięła zwierzę na ręce. Odgarnęła sierść, pokazując

Betty Sue zaczerwienioną i podrażnioną skórę.

- No i masz już skutek tej twojej idiotycznej fioletowej farby do włosów.

- Ale przecież najpierw zrobiłam próbkę, dokładnie według instrukcji! -

zawołała Betty, nie patrząc Rebece w oczy. - Naprawdę zrobiłam i wszystko było

w porządku.

- Tylko że ta instrukcja dotyczyła człowieka, Betty Sue, a nie pekińczyka. Ja nie

żartuję, naprawdę musisz z tym skończyć, bo zaskarżę cię do sądu pod zarzutem

znęcania się nad zwierzętami.

Rebeca poczuła ulgę, widząc, że Betty Sue zbiera się na płacz i broda jej się

trzęsie; może wreszcie coś zrozumie.

- Dam ci dla niej specjalny leczniczy szampon, złagodzi swędzenie i zapobiegnie

infekcji. Będzie po nim niezbyt pięknie pachnieć, ale...

- Nic się nie martw - przerwała jej Betty - nie będę jej perfumować. Trudno,

powstrzymam się.

- Zuch dziewczynka.

Podczas gdy Rebeca wyjmowała z torby lekarstwo i pisała na etykiecie sposób

użycia, Betty Sue trzymała Twinkle w objęciach i szczebiotała jej coś do ucha.

- Kochamy mamuśkę, prawda? - pytała psa słodko, aż do mdłości. - No,

kochamy, kochamy. Mamuśka chce tylko, żeby była piękna. Twinkle kooocha

mamuśkę bardzo, bardzo.

Betty Sue odstawiła psa na podłogę i wzięła od Rebeki butelkę z lekarstwem.

13

background image

- Ale, ale - zagadnęła i na jej jaskrawo uszminkowanych ustach pojawił się

uśmiech. - Coś mi się obiło o uszy... ale nie wiem, czy to prawda.

- Co takiego? - zapytała Rebeca, zatrzaskując torbę i starając się nie okazywać

zainteresowania. Betty Sue była straszliwą plotkarą.

- Słyszałam, że ostatnio dużo bywasz w Casa Colina... u tego przystojnego

wdowca, Michaela Stafforda.

- No to źle słyszałaś - odparła Rebeca, z trudem powstrzymując złość. - Byłam

tam raz w nocy, ale służbowo, nie dla przyjemności. Możesz mi wierzyć. Rękę

miałam aż do łokcia w kozim tyłku.

- Ach... tak...

Rebeca miała miłą świadomość, że tym razem udało jej się zbulwersować nawet

Betty Sue Wilcox. Nie jest łatwo zgorszyć kogoś, kto przyjechał z Hollywood.

- No, ale spotkałaś przecież Michaela Stafforda, prawda? - Betty wciąż jeszcze

usiłowała wydostać od niej jakiś pikantny szczegół.

- Tak, widziałam go na własne oczy. Jak zaczarowana wpatrywałam się w jego

piękną twarz przez... no niech się nie pomylę... przez całe trzy albo cztery minuty.

- Więc to prawda, co ludzie mówią? - rozjaśniła się Betty Sue. - Naprawdę jest

taki przystojny?

- Jest nadzwyczajny, tak piękny, że aż dech zapiera. Ale jest też bardzo

denerwujący i osobiście wcale mi się nie spodobał... ani trochę. - Rebeca

odwróciła się i wyszła, pozostawiając Betty Sue z ustami otwartymi ze

zdumienia.

Betty szybko jednak odzyskała równowagę i wzięła suczkę na ręce.

- Wcale jej nie wierzę, a ty? - zapytała śpiewnym, dziecinnym głosikiem. -

Mamuśce się wydaje, że doktor Rebeca lubi pana Michaela o wiele bardziej,

14

background image

niżby sama chciała. Co ty na to, Twinkle? Tak... Mamuśka od razu rozpozna

prawdziwą miłość.

Odczekała, aż stara furgonetka zniknie za rogiem.

- O, już pojechała. To teraz wypróbujemy sobie ten nowy wybielacz do zębów,

który mamuśka kupiła w drogerii. Przecież nie możemy dopuścić, żebyś miała

takie żółte ząbki, co, maleńka? Jasne, że nie możemy. Mamuśce to znakomicie

pomogło. No, zobacz...

Rozdział 2

Przez cały następny tydzień Rebeca nie mogła przestać myśleć o Kalie, jej ojcu i

małej kózce. Wreszcie dała za wygraną, wsiadła do pikapa i wyruszyła w kie-

runku Casa Colina.

Ranek był ciepły i słoneczny. Gdy wysiadała z furgonetki, pomyślała, że dobrze

byłoby posiedzieć sobie na słońcu, popijając mrożoną herbatę. Niestety, jej roz-

liczne zajęcia nie pozwalały na leniuchowanie.

Katie i kózkę znalazła na podwórzu za domem. Uganiały się za sobą nawzajem i

najwyraźniej miały z tego wielką uciechę.

- Cześć, doktor Rebeco - wykrzyknęła dziewczynka, podbiegając do niej.

- Witaj, Katie! - Rebeca nachyliła się, żeby pogłaskać kózkę, ta jednak wzięła

rozbieg i ubodła ją w rękę.

- Widzisz, czego ją nauczyłaś - droczyła się Rebeca z dziewczynką.

- Wcale nie musiałam jej tego uczyć, sama umiała - zachichotała Katie.

- Tak, kozy to łobuziaki, trzeba je przyzwyczajać do grzecznego zachowania. Jak

ona się czuje?

- Och, świetnie - odparła Katie. - Nazwałam ją Rosie.

- Rosie... Tak, to ładne imię i świetnie do niej pasuje - powiedziała Rebeca,

15

background image

patrząc z uwagą na kózkę, jej bielusieńką, jedwabistą sierść, długie zwisające

uszy, niebieskie oczy i różowy nosek.

Katie rozpromieniła się na tę pochwałę.

- Ja już mam wakacje - oznajmiła. - Bawimy się teraz cały czas, ona jest moją

najlepszą przyjaciółką.

Rebeca rozejrzała się, czy nie ma kogoś w pobliżu, ale dostrzegła tylko Neila

kopiącego coś w ogródku i jego żonę Bridget stojącą w oknie kuchni. Nie za-

uważyła dzieci, z którymi Katie mogłaby spędzać czas. Ojca dziewczynki także

nie było widać.

- Więc jesteś tylko sama z Rosie? Nie masz żadnych przyjaciół, z którymi

mogłabyś się pobawić? - zwróciła się do Katie.

Mała posmutniała i potrząsnęła przecząco głową.

- Nikogusieńko. Tylko ja i Rosie. Nie mam żadnych innych przyjaciół.

- Nie zapraszasz szkolnych koleżanek? - zapytała Rebeca, myśląc, jak wspaniale

bawiła się tu kiedyś z córkami Floresów.

- Przychodziły do mnie koleżanki, ale dawno temu - odpowiedziała Katie, nie

patrząc na Rebece i drapiąc Rosie za uchem. - Wie pani... wtedy mieszkaliśmy w

Los Angeles i żyła jeszcze moja mamusia.

Rebeca poczuła nagłe ukłucie dobrze znajomego bólu. Za każdym razem, gdy

zaczynała mieć nadzieję, że jej rana się zabliźniła, zdarzało się coś, co otwierało

ją na nowo, tak jak teraz.

- Tak mi przykro, Katie - powiedziała i pogłaskała lśniące włosy dziewczynki. -

Ciężko jest stracić kogoś, kogo się kocha. Wiem, jak to jest, możesz mi wierzyć.

- Naprawdę? Pani też straciła kogoś, kogo pani kochała? - Katie spojrzała na nią

zaciekawiona.

16

background image

Rebeca przymknęła oczy i wspomnienia odżyły z całą wyrazistością. Nagłe

wezwanie w środku nocy do Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt, gdzie znajdował

się potrącony przez samochód pies wymagający natychmiastowej pomocy. Tim

podjął się jechać. „Ty miałaś ciężki dzień, Becky” - powiedział. „Śpij, ja się tym

zajmę”. A po paru godzinach następny telefon, z policji drogowej.

- Tak - odparła, otwierając oczy. - Straciłam męża. Też był weterynarzem,

pracowaliśmy razem. Byliśmy dopiero dwa lata po ślubie.

- Czy długo chorował? - zapytała Katie.

Ach, więc tak umarła jej matka, po długiej chorobie, pomyślała Rebeca.

- Nie, zginął w wypadku samochodowym.

- Ach... to musiało być straszne. - Dziewczynka pokiwała głową ze

zrozumieniem. - Nie zdążyliście się nawet pożegnać.

- Nie zdążyliśmy i to chyba było właśnie najgorsze - przyznała Rebeca.

Katie odwróciła wzrok, coś sobie przypominając.

- Tatuś prosił, żebym się wtedy z mamą pożegnała, ale ja płakałam i nie

chciałam. Byłam głupią siedmioletnią smarkulą. Teraz mam już osiem lat i jestem

o wiele doroślejsza.

- Widzę - uśmiechnęła się Rebeca. - Ale nie możesz czuć się z tego powodu

winna. Każdemu trudno

żegnać na zawsze kogoś kochanego. Wcale nie uważam, że byłaś głupią

smarkulą, byłaś po prostu przerażona.

- Może rzeczywiście tak było. - Oczy Katie wypełniły się łzami, ale uśmiechnęła

się do Rebeki.

- Jestem o tym przekonana.

- Chce pani zobaczyć coś fajnego? - zapytała Katie, której nagle jakby kamień

17

background image

spadł z serca.

- Jasne, co takiego? - Rebeca była szczęśliwa, że może zmienić temat.

- Niech pani tylko poczeka, to jest naprawdę śmieszne.

Pobiegła i zerwała z drzewa śliwkę. Rebeca zaczynała się domyślać, o co

chodzi. Widywała już nieraz kozy jedzące śliwki i brzoskwinie.

- Proszę patrzeć! - zawołała dziewczynka, podając Rosie śliwkę. Koza wzięła od

niej owoc i przez parę sekund obracała go w pyszczku, po czym wypluła

objedzoną dokładnie pestkę. Katie śmiała się serdecznie. - Widziała pani? Zjadła

całą śliwkę i zostawiła tylko pestkę; a jak daleko pluje.

- Rzeczywiście nadzwyczajne - przyznała Rebeca. - Wielu chłopców mogłoby

brać u niej lekcje plucia.

Katie znowu zachichotała. Była naprawdę ślicznym i inteligentnym dzieckiem i

Rebeca zastanawiała się, dlaczego ojciec tak mało się nią interesował.

- Twój tata to widział? - zapytała.

- Nie. - Katie już się nie śmiała. - Prawie nigdy go tu nie ma, ciągle jest zajęty w

swoim salonie samochodowym w Los Angeles.

- W salonie samochodowym?

- Tak. Sprzedaje bardzo drogie samochody, które sprowadza z Europy. Dawniej

dużo czasu spędzał w domu. Bawił się i żartował ze mną i z mamusią, a rano

smażył dla nas naleśniki. Ale teraz cały czas pracuje.

Rebeca przypomniała sobie pierwsze miesiące po śmierci męża. Za wszelką

cenę starała się wtedy uciec w pracę. Tylko że to nie pomagało. Nadchodził mo-

ment powrotu do pustego domu, a wtedy opadały ją wspomnienia.

- Tęsknię za mamusią - powiedziała Katie. - Za tatusiem też. Chciałabym, żeby

częściej przyjeżdżał.

18

background image

Rebeca poczuła, że ogarnia ją gniew na człowieka, który aż tak zaniedbywał

córeczkę. Po śmierci Tima czuła się bardzo samotna. Gdyby chociaż mieli dzie-

ci... czy dziecko takie jak... Katie, z pewnością nie pozostawiłaby go samego bez

względu na całe własne cierpienie.

- Czy mówiłaś o tym tacie? - zapytała.

- Nie. - Katie wzruszyła drobnymi ramionami. - Nie chcę, żeby mu było przykro.

I tak jest smutny.

- Może jednak powinnaś mu o tym powiedzieć - przekonywała Rebeca łagodnie.

- Może on nie wie, że tobie też jest smutno. Jest dużo lżej, kiedy można dzielić z

kimś swój smutek.

Katie zastanawiała się przez chwilę, ale potrząsnęła głową.

- Nie. Porozmawiam o tym tylko z Rosie, ona nie ma aż tylu zmartwień co tatuś.

Rebeca zerknęła na zegarek, miała w planie jeszcze jedną wizytę.

- Muszę już jechać, niedługo wpadnę znowu, żeby zobaczyć, jak się obie macie.

Katie wyglądała na zawiedzioną, ale kiwnęła głową.

- Dziękuję, że pani nas odwiedziła, to znaczy... Rosie bardzo panią lubi - dodała,

czerwieniąc się i spuszczając wzrok.

- Ja też ją bardzo lubię - oznajmiła Rebeca.

Właśnie miała wsiadać do pikapa, gdy przed dom zajechał najnowszy model

jaguara. Wysiadł z niego Michael Stafford wyglądający równie przystojnie jak

poprzednio. Miał na sobie popielaty garnitur i białą, jedwabną koszulę. Ciemne

włosy zaczesał do tyłu i tylko jeden niesforny kosmyk z chłopięcym wdziękiem

spadał mu na czoło. Spojrzenie niebieskich oczu nie było jednak wcale po

chłopięcemu figlarne. Obrzucił ją zimnym wzrokiem i skłonił się uprzejmie, lecz

bez uśmiechu.

19

background image

- Dzień dobry, panie Stafford - powiedziała Rebeca znacznie przyjaźniej, niż

miałaby ochotę.

- O co chodzi? - zapytał w odpowiedzi. - Czy kozie coś się stało?

- Nie, nie - zapewniła go. - Wpadłam tylko, żeby przywitać się z Katie.

Trochę mu ulżyło, nadal jednak był zły.

- Ja nie zmieniłem zdania, doktor Barclay. W dalszym ciągu uważam, że

hodowanie tej parszywej kozy to błąd. Moja córka ma zupełnego bzika na jej

punkcie. Gdyby, nie daj Boże, zachorowała...

- Tak? - Rebeca czuła, że za chwilę wybuchnie.

- ...albo zdechła, załamałoby to Katie kompletnie. I gdyby tak się zdarzyło,

byłaby to pani wina, pani doktor.

To przeważyło. Rebeca przestała panować nad sobą, wiedziała, że zaraz

wypowie słowa, których później będzie żałować.

- Panie Stafford - wycedziła - pańska córka potrzebuje żywej istoty, którą

mogłaby kochać. Może nie miałaby bzika na punkcie kozy, gdyby ojciec

poświęcał jej trochę więcej czasu. - Odwróciła się i wskoczyła na siedzenie. - A

Rosie nie jest wcale parszywa. Żaden z moich pacjentów nie ma parcha,

wypraszam to sobie! - wykrzyknęła, trzasnąwszy drzwiczkami.

- A ja, doktor Barclay... nie jestem wcale denerwujący - odkrzyknął w

odpowiedzi.

O Boże! - pomyślała, ktoś mu powtórzył! Miała tylko nadzieję, że nie

powiedziano mu wszystkiego. Tylko tego brakuje, żeby wiedział, iż ona uważa go

za przystojnego. Dostanie się za to Betty Sue.

Ruszyła z piskiem opon. W tylnym lusterku zobaczyła go jeszcze stojącego w

tumanie kurzu z ustami szeroko otwartymi ze zdumienia.

20

background image

- No i dobrze, panie Stafford! - burknęła wciąż jeszcze zakłopotana, ale i

zadowolona z siebie. - Wszystko mi jedno, czy się to panu podoba, czy nie!

Michael zatrzasnął szufladę biurka, przygniatając sobie przy tym palec, i zaklął

głośno. Momentalnie urwała się rozmowa między sekretarką a sprzedawcą i w

salonie wystawowym zapadła cisza. W chwilę później pani Abemathy z pewnym

zaniepokojeniem zajrzała do niego.

- Czy... znowu coś sobie pan zrobił, Michael? - zapytała łagodnym, zatroskanym

tonem. Zazwyczaj odbierał jej matczyne zainteresowanie z radością, dziś jednak

uznał je za przesadne. W dodatku uśmiechała się do niego, jakby miała do

czynienia z dzieckiem, które w przypływie złości niechcący zrobiło sobie

krzywdę.

- Wszystko w porządku, pani Abemathy - odparł. - Przygniotłem sobie tylko

kciuk. Przed południem dwie duże transakcje wzięły w łeb, lunch był obrzydliwy

- zapiekanka polana francuską musztardą, której nienawidzę. A teraz właśnie

musiałem poinformować pana Hillmana, że nie możemy dostać części potrzeb-

nych do reperacji hamulców w jego srebrzystej limuzynie. Straszył mnie sądem.

Poza tym dzień jest absolutnie cudowny, dziękuję za troskę.

Liczył, że po takiej przemowie pani Abemathy wyjdzie obrażona. Tymczasem

weszła dalej i rozsiadła się na krześle stojącym naprzeciw jego biurka. Poprawiła

okulary, odchrząknęła i splótłszy ręce przybrała pozę pełną kobiecego wdzięku.

Nic bardziej mylnego, dobrze wiedział, że zaraz się zacznie,

Pani Abemathy pracowała u niego już od pięciu lat i zdążył poznać wszystkie jej

gierki. Tylko że niewiele mu z tego przychodziło; to pani Abemathy rozpoczynała

wszelkie dyskusje, ona im przewodziła i ona miała w nich zawsze ostatnie słowo.

21

background image

Czasami zastanawiał się, kto właściwie u kogo pracuje.

- No więc, co się właściwie z panem dzieje? - zapytała, przyglądając mu się

badawczo.

- Słucham?

- Dobrze pan wie, o co mi chodzi. Cały dzień zachowuje się pan niczym

rozdrażniony niedźwiedź grizzli, siedzi pan tu u siebie jak w jaskini i mruczy

groźnie na każdego, kto pojawia się w pańskim polu widzenia. Wcale mnie nie

dziwi, że te transakcje nie doszły do skutku, pan sobie przygniótł palec, a pan

Hillman poczuł się zlekceważony. Na jego miejscu też bym pana zaskarżyła.

Wpatrywał się w nią przez moment, a żadna właściwa odpowiedź nie

przychodziła mu do głowy.

- Niesmaczna zapiekanka na lunch to pewnie też moja sprawka - zareplikował w

końcu.

Pani Abemathy wzruszyła ramionami.

- To opatrzność. Wysyła pan w kosmos swoją negatywną energię i...

- Niech pani da spokój! Naprawdę pani uważa, że kosmos ma coś wspólnego z

tym, że parę osób zdarzyło mi się dzisiaj zwymyślać? I że ten drab w knajpie,

który polał mi zapiekankę francuską musztardą, zrobił to z wyroku opatrzności?

- Widzi pan? - Potrząsnęła głową ze smutkiem. - Negatywne wibracje. Emanuje

z pana wrogość i...

- Jestem zmęczony - warknął. - I... chyba jestem chory. Umówmy się, że mam

po prostu zły dzień, dobrze?

- Ja też źle się czuję i jestem zmęczona pana humorami. Przez pana wszyscy w

firmie są podenerwowani. Może wystarczy na dziś, co?! - Jej stanowczy ton nie

pozostawiał mu pola manewru. Zrobił więc minę, którą można by uznać za

22

background image

przepraszającą, i powiedział:

- W porządku, postaram się to zmienić.

- Dzięki - odparła z ulgą, a twarz jej się rozjaśniła. - Mikę, o co chodzi? Co się

tak naprawdę stało? - zapytała przyjaźnie.

Złość powoli zaczęła mu mijać, w jej głosie wyczuł szczere zaniepokojenie.

Była może nazbyt bezceremonialna, ale potrafiła słuchać i miała naprawdę dobre

serce. Była przy nim w czasie choroby żony i zaraz potem; każdego dnia, a

czasem i w nocy. Miał w niej prawdziwego, wypróbowanego przyjaciela.

- Wymieniłem parę przykrych zdań z tą całą doktor Barclay - wyjaśnił. -

Opowiadałem pani o niej.

- Z kobietą, która odbierała poród u kozy? Z tą, o której wyraził się pan, że ma

kształtny tyłeczek, ale trudny charakter?

- Tak, to o nią chodzi.

Czyżby rzeczywiście tak powiedział? Chyba nie. W każdym razie sobie tego nie

przypominał. Mniejsza z tym. Nie przegada pani Abemathy.

- O co się wczoraj pokłóciliście? - zapytała.

- Niepotrzebnie wtrąca się w nie swoje sprawy. Obca osoba nie będzie mnie

pouczać, jak mam postępować z własną córką, i zarzucać...

- Zarzucać?

- No, że za mało czasu poświęcam Katie.

- Uhm. - Kiwnęła głową z powagą.

Michael nie bardzo wiedział, jak ma to rozumieć. Pani Abemathy wyrażała się

na ogół w sposób absolutnie jednoznaczny.

- Powiedziała, że Katie ma bzika na punkcie tej kózki - ciągnął - ponieważ musi

mieć jakąś żywą istotę, którą mogłaby kochać. Uwierzy pani? Ona uważa, iż

23

background image

moje dziecko pędzi tak puste i jałowe życie, że potrzebuje jakiejś nędznej kozy,

by ją obdarzyć uczuciem.

- A co pan o tym myśli. Mikę? - zapytała łagodnie pani Abemathy, wpatrując się

w swoje splecione dłonie.

- Myślę, że ta doktorka trochę za dużo gada - odparł bez zastanowienia.

Pani Abemathy nie odezwała się, ale jej milczenie było bardzo wymowne.

- To, co mi zarzuciła, dotknęło mnie głęboko - dodał, choć przyszło mu to z

trudem - ponieważ... obawiam się... obawiam się, że ona ma rację.

Pani Abemathy klepnęła go po dłoni, po czym ją uścisnęła.

- Wiem, że się pan boi. Mikę, i przez co pan przeszedł. Zdaję sobie sprawę, jak

bardzo kocha pan Katie, a zarazem się o nią lęka. Jestem przekonana, że osta-

tecznie zwycięży w panu miłość do córeczki.

Michael był jej wdzięczny, że miała dość wyczucia, by wstać i ruszyć do

wyjścia. Nie chciał, żeby dostrzegła łzy w jego oczach. Dobra stara Abemathy

wiedziała, jak się zachować, by go nie zranić.

- Abby - powiedział - mam nadzieję, że się pani nie myli. Dzięki.

- W porządku. - Zatrzymała się w progu i uśmiechając się szeroko, dodała: -

Niech pan stąd nie wychodzi, dopóki nie będzie w lepszym humorze.

Skinął głową.

Michael zaczął wpatrywać się w stojące na biurku, oprawne w srebrną ramkę

zdjęcie swej ukochanej córeczki. Teraz mógł dać upust wszystkim przepełniają-

cym go uczuciom: obawy, poczucia winy i miłości. Katie była taka podobna do

matki! Pogładził delikatnie zdjęcie i szepnął:

- Och, Katie, kochanie, bardzo cię potrzebuję. - Ledwie wypowiedział te słowa,

ogarnął go irracjonalny lęk o córkę. Utracił już jej matkę, a swoją uwielbianą

24

background image

żonę, dlatego musiał panować nad odruchami serca. Michael Stafford znał siebie i

wiedział, że nie zniósłby po raz drugi straty kogoś tak bliskiego. Nie, już nigdy

więcej.

Jesień rozpoczęła się na swój zwykły, typowy dla Kalifornii sposób. Gdyby nie

suche wiatry wiejące od Santa Ana, sporadycznie wybuchające pożary i odpo-

wiednie kartki w kalendarzu, Rebeca nie odróżniłaby jesieni od innych pór roku.

Wczesna jesień i święta Bożego Narodzenia były jedynymi okresami, które wo-

lałaby spędzać poza południową Kalifornią. Tęskniła za złotą jesienią w Nowej

Anglii, za drzewami w kolorowej szacie i za wonią palonych liści unoszącą się w

rześkim powietrzu. Gdy zaś nadchodziło Boże Narodzenie, marzyła, by zobaczyć

świąteczne dekoracje na Piątej Alei i gigantyczną choinkę w Rockefeller Center

w Nowym Jorku. Poza tym mieszkanie w San Carlos nad oceanem w zupełności

ją satysfakcjonowało. Czuła się tu jak w domu.

Jedną z tutejszych tradycji, którą Rebeca szczególnie lubiła, były doroczne

jarmarki. Zapraszano ją na nie w charak-terze arbitra, gdy organizowano pokazy

kotów, psów czy królików. Z przyjemnością rozdawała wtedy błękitne wstęgi.

Tego roku jarmark rozpoczął się w sobotę wczesnym rankiem. Rebeca tkwiła w

samym środku hałaśliwego rozgardiaszu, charakterystycznego dla tej imprezy.

Słychać było meczenie, kwiczenie i porykiwanie owiec, kóz, świń i krów,

prowadzonych do przygotowanych zagród. Kobiety kręciły się między stoiskami,

roznosząc kwiaty przeznaczone na nagrody, ciasta i ciasteczka oraz robótki

ręczne wszelkiego rodzaju. W specjalnie zbudowanej drewnianej chacie

mężczyźni demonstrowali rękodzieło ludowe, przedmioty z drewna i ze skóry, a

także wyhodowane przez siebie warzywa imponujących rozmiarów.

25

background image

Rebeca witała się prawie ze wszystkimi, na każdym kroku spotykała tu

znajomych. W miasteczku tak małym jak San Carlos wszyscy się znali, jeżeli nie

osobiście, to przynajmniej ze słyszenia, jako że plotki rozchodziły się tu bardzo

szybko.

Zbliżając się do miejsca, gdzie skupiony był żywy inwentarz, Rebeca natknęła

się na kogoś szczególnie jej bliskiego i miłego. Katie Stafford ściskała w rączce

koniec białej, skórzanej uzdy, na której prowadziła całkowicie odmienioną Rosie.

Kózka była przybrana w różowe wstążeczki, srebrne dzwonki, a wokół szyi i na

ogonie miała zawiązane jasnobłękitne kokardy. Dreptała posłusznie za swoją

panią, zachowując się, jak na kozę, całkiem ugodowo. Co najdziwniejsze jednak,

obok córki i jej kozy kroczył Michael Stafford i wyglądał na prawie równie

dumnego jak one. Uśmiechał się beztrosko i wydawał się spokojny i pogodzony

ze sobą. Rebeca nigdy go jeszcze nie widziała w tak dobrym nastroju.

- Hej, doktor Rebeco! Pani doktor, tutaj! - wołała Katie, podskakując i

entuzjastycznie machając ręką w jej kierunku. - Patrz, tatusiu, tam! Tam jest

doktor Rebeca - zwróciła się do ojca.

- No cóż, rzeczywiście. Dzień dobry, jak się pani ma - rzekł Michael Stafford,

posyłając Rebece olśniewający uśmiech.

- Och... dziękuję, świetnie - odparła Rebecca, nagle, nie wiedzieć czemu,

onieśmielona i zakłopotana.

- Niech pani patrzy, co dostałyśmy! - rzekła Katie, wymachując Rebece przed

nosem jaskrawoczerwoną wstęgą. - Widzi pani?! Rosie zajęła drugie miejsce!

- Czerwona wstęga! Moje gratulacje, Katie. - Rebeca pochyliła się i podrapała

kózkę po głowie. Wydawało się, że bardzo lubi być w centrum zainteresowania. -

Zasłużyłaś na czerwoną wstęgę - powiedziała do Katie. - Rosie wygląda dziś

26

background image

naprawdę pięknie, świetnie przygotowałaś ją do konkursu.

- Tatuś mi pomógł - rozpromieniła się dziewczynka. - Sama nie dałabym sobie

rady z kąpaniem. Rosie uciekała i dopiero tatuś pomógł mi ją złapać, w końcu

byliśmy bardziej mokrzy i namydleni niż ona. Ale była zabawa!

Rebeca popatrzyła na Michaela, ich oczy spotkały się nad głową Katie. Przez

chwilę zdawał się zakłopotany, po czym wzruszył ramionami.

- Czerwona wstęga to całkiem nieźle jak na taką cherlawą karlicę, prawda, pani

doktor? - rzekł z niezbyt mądrym uśmiechem.

- Rzeczywiście, całkiem nieźle - potaknęła Rebeca.

Michael spojrzał na Katie i zaproponował:

- A może byś tak poszła dalej sama z Rosie? Chciałbym porozmawiać z doktor

Barclay przez chwilę. Zaraz was dogonię.

Katie spoglądała to na ojca, to na Rebece i uśmiech zaigrał na jej ustach.

- Jasne, tatusiu, już idziemy - powiedziała domyślnie.

- Ja... ach - zaczął zakłopotany Michael i przerwał.

- Tak, panie Stafford? - podjęła Rebeca.

- Chciałbym podziękować za to, co powiedziała mi pani któregoś dnia - wypalił

nagle, jakby bał się, że odwaga zaraz go opuści. - Przyznaję, że byłem wtedy na

panią wściekły, ale przemyślałem to i doszedłem do wniosku, że miała pani rację.

Rzeczywiście zaniedbuję Katie.

Odetchnął z trudem, a w głębi jego oczu Rebeca dostrzegła cierpienie, które

przeczyło zadowolonej minie. Ten człowiek musiał bardzo przeżyć śmierć żony,

pomyślała, i do tej pory się z tego nie otrząsnął. Jakże dobrze go rozumiała!

Pamiętała, jak sama nie potrafiła pogodzić się z odejściem Tima i ile czasu trzeba,

by rana mogła się zabliźnić. Zdobyła się na odwagę i powiedziała:

27

background image

- Ja też miałam męża i straciłam go, dlatego potrafię zrozumieć, jak się pan

czuje, i wiem, że jest panu ciężko.

- Tak, to prawda, ale to wcale nie usprawiedliwia mojego zachowania w sprawie

tej kózki. Nie wiem, dlaczego tak wtedy postąpiłem... - Jego twarz wyrażała

rozterkę i poczucie winy, o które Rebeca wcale by go nie podejrzewała. - Bałem

się o Katie, wydawało mi się, że koza nie jest zdrowa. Nie chciałem, żeby znowu

straciła coś ukochanego... nie tak szybko po... - przerwał, by zebrać myśli. -

Wiem, że moja reakcja była przesadna, ale ten dzieciak tyle już przeszedł. ..

- Rozumiem. - Rebeca zastanawiała się, czy powiedzieć na głos to, co właśnie

pomyślała. Uznała, że musi być z nim szczera, choć ryzykowała, że znowu się

rozgniewa. - Panie Stafford - odezwała się - może nie jestem powołana do oceny

pańskiego postępowania, ale myślę, że zareagował pan tak, ponieważ bardzo

kocha pan córkę.

- Tak - przyznał - bardzo ją kocham, a śmierć matki była dla niej naprawdę

wielkim ciosem.

- Na pewno. - Rebeca skinęła głową.

- Czasem tak niewiele potrzeba... - Miał poczucie, że go rozumiała.

- Ma pan rację, moja praca każdego dnia dostarcza mi dowodów, że tak właśnie

jest. Katie nie może jednak zamknąć swego serca nawet po to, by je uchronić

przed bólem. Ma zbyt wiele miłości do ofiarowania. I pan także - dodała cicho.

Milczał, wpatrując się w ziemię, a ona ciągnęła:

- Kto wie, czy nie gorszy od utraty ukochanej osoby jest stan, gdy nie ma się

kogo kochać. - Nie wiedziała, jakie wrażenie zrobiły na nim jej słowa, bo przez

cały czas miał wzrok wbity w ziemię. - Wiem, że obawia się pan swego uczucia

dla Katie - brnęła, mając świadomość, że posuwa się za daleko. Musiała już

28

background image

jednak postawić kropkę nad i. - Zdarza się, Michael, że z własnej winy tracimy

kogoś, kogo kochamy. Dzieje się tak wtedy, kiedy pozwalamy, żeby rządził nami

lęk.

Odchrząknął i skinął głową.

- Tak, oczywiście ma pani rację, doktor Barclay. Muszę już iść. Trzeba pomóc

Katie załadować Rosie na samochód.

I zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, już go nie było.

- Masz ci los - mruknęła Rebeca do siebie. - Nie za bardzo umiem dogadać się z

ludźmi. Na przyszłość poprzestanę na moich kudłatych pacjentach, którzy nie

potrafią mówić.

Rozdział 3

- Może jeszcze filiżankę herbaty, kochanie? - Bridget podała Rebece

porcelanowy dzbanek z herbatą. - Dokończ tę, to zaraz zaparzę następną.

Była to propozycja nie do pogardzenia, ponieważ Bridget znana była z tego, że

parzy najlepszą herbatę w całym miasteczku, a ostatniej nocy Rebece udało się

przespać zaledwie trzy godziny. Mocna, gorąca herbata postawi ją na nogi. Poza

tym Rebeca nie potrafiła niczego odmówić Bridget. Jasnozielone oczy, pogodna,

otwarta twarz i ciepły, przyjazny uśmiech sprawiały, że wyglądała jak dobra

wróżka.

- No dobrze - Rebeca przeciągnęła się niezbyt elegancko - skoro muszę...

Bridget postawiła na środku stołu paterę przykrytą srebrną ozdobną pokrywką, a

gdy ją uroczyście zdjęła, ukazała się spora porcja słynnych ciasteczek jej roboty.

Rebeca przypomniała sobie, kiedy pierwszy raz jadła te pyszności; miała

wówczas dziesięć lat i przyjechała z wizytą do córek Floresów, a Bridget podjęła

je wszystkie tradycyjną popołudniową herbatką.

29

background image

Poprzebierane w staromodne ubrania, które wynalazły w jakichś kufrach na

strychu, wkroczyły wtedy do jadalni. Sześć dziewczynek wykręcających sobie

nogi na wysokich obcasach, przydeptujących zbyt długie spódnice i

obwieszonych sztuczną biżuterią. Na głowach miały kapelusze z szerokimi

rondami, strojne w pióra, jedwabne kwiaty i wstążki. Rebeca przypięła sobie

nawet broszkę ze sztucznym brylantem. Okazało się, że Bridget też pamięta tamto

popołudnie. Wytarła ręce w śnieżnobiały fartuch, usiadła przy stole naprzeciw

Rebeki i przysunęła sobie talerz z ciastkami.

- Wy, dziewczęta, uwielbiałyście te ciasteczka - rzekła. - Ładnie wyglądałyście

w tych staromodnych strojach. Tęskno mi i żal, że już was tu nie mam w pobliżu.

- No, ale teraz masz Katie. - Rebeca ugryzła ciastko, które wyglądało całkiem

zwyczajnie, ale smakowało wybornie. Od razu się czuło, że Bridget nie żałowała

masła, świeżych jajek i śmietany.

- Tak, mam teraz moją małą Katie, to takie kochane dziecko - powiedziała

Bridget, a drobne zmarszczki, które pojawiły się już na jej twarzy, znikły teraz w

uśmiechu. - Czy widziałaś kiedykolwiek takie błękitne oczy? To znaczy poza

kochaną starą Irlandią?

- Nie widziałam. Jej oczy mają piękny kolor, ale jest też w nich wiele smutku.

Bridget kiwnęła potakująco głową i pociągnęła łyk herbaty.

- To prawda, ona ciągle tęskni i rozpacza za matką, niechaj spoczywa w pokoju.

- Bridget przeżegnała się pobożnie.

- Znałaś panią Stafford? - zapytała Rebeca z pewnym zakłopotaniem. Właściwiej

byłoby zwrócić się wprost do Michaela, jeśli chciała znać jakieś szczegóły.

Wiedziała jednak, że trudno im się porozumieć.

- Nie widziałam jej na oczy, ale musiała być święta, sądząc z tego, jak bardzo

30

background image

mąż i córka wciąż ją kochają - odparła Bridget.

- Tak, z pewnością. - Rebeca poczuła ukłucie zazdrości na myśl o kobiecie

uwielbianej przez tak cudowne dziecko jak Katie i przez mężczyznę takiego jak...

Nie, nie wolno jej dopuszczać do siebie takich myśli. - Kiedy Katie wraca ze

szkoły? - zapytała, spoglądając na zegar z kukułką.

- Powinna być lada chwila. Przyjechałaś w dobrej porze, chyba że wpadłaś, żeby

zobaczyć się z panem Michaelem - odpowiedziała Bridget z domyślnym

uśmieszkiem. - Nie spodziewam się go tu wcześniej niż za parę godzin.

Rebeca zaczerwieniła się gwałtownie, a żadna właściwa, przecząca i obojętna

odpowiedź nie przychodziła jej do głowy. Wyjąkała więc tylko:

- Ach... nie... ja... ja wcale nie chciałam...

- A, rozumiem. - Bridget uniosła jedną brew. - Więc nie spodobał ci się?

- Zupełnie nie.

- Hm... no a już myślałam... a zresztą mniejsza o to.

Szkolny autobus z piskiem zahamował przed domem. Rebeca odetchnęła z ulgą.

- No i jest już nasza dziewczynka - powiedziała Bridget, podczas gdy obie przez

kuchenne okno patrzyły, jak Katie wysiada z autobusu.

- Nie wygląda na specjalnie szczęśliwą - zauważyła Rebeca, przyglądając się

Katie, która szła wolno, z opuszczoną głową.

- Nie, to wielki wstyd. - Bridget pokiwała głową ze. smutkiem. - Takie dziecko

powinno mieć z kim się bawić po lekcjach. Staram się poświęcać jej jak najwięcej

uwagi, ale mam przecież inne obowiązki, no i...

- Wiesz co - Rebeca zaczęta głośno myśleć - dziś po południu nie jestem taka

bardzo zajęta. Myślisz, że sprawiłoby jej przyjemność, gdybym ją zabrała nad sa-

dzawkę, gdzie dawniej kąpałyśmy się z dziewczętami? Jest dosyć ciepło.

31

background image

- Och, tak! Na pewno by ją to ucieszyło. Co za świetny pomysł, kochanie. Ona

cię tak lubi, będzie bardzo zadowolona, mogąc spędzić z tobą trochę czasu.

- Czy sądzisz, że pan Stafford nie miałby nic przeciwko temu? - Rebece zależało

na tym, żeby nie mieć z nim znowu jakichś konfliktów.

- Nie wiem, co mogłoby mu się nie spodobać - odparła Bridget w zamyśleniu. -

Jesteś przecież dorosła i godna zaufania, nie wybieracie się daleko. Myślę, że

byłby wdzięczny, że się nią zajęłaś.

Drzwi otworzyły się i weszła Katie. Nie podnosząc wzroku, cisnęła książki na

stół, a pojemnik na lunch wstawiła do zlewu.

- Cześć, pani Bridget - powiedziała apatycznie.

- Witaj w domu, kochanie. Zobacz, kto nas odwiedził - odparła Bridget.

Katie uniosła głowę. W okamgnieniu stała się żywą ośmiolatką, a twarz jej

rozjaśniła się w uśmiechu.

- Doktor Rebeca! - wykrzyknęła, biegnąc w stronę stołu. Wydawało się, że rzuci

się Rebece na szyję, zwyciężyła jednak nieśmiałość. Katie zatrzymała się nagle,

zakłopotana, lecz szczęśliwa.

- Cześć, Katie, miło cię znowu zobaczyć.

Katie zaczerwieniła się i zaszurała nogami. Nagle na jej twarzy odmalowało się

przerażenie.

- Chyba nie przyjechała tu pani z powodu Rosie? Wszystko z nią w porządku? A

Hilda i Pepe?

- Kozy czują się świetnie - odparła Rebeca, kładąc dłoń na ramieniu

dziewczynki. - Przyjechałam, żeby zobaczyć się z tobą.

- Naprawdę? - Katie odetchnęła z ulgą, ale niezupełnie mogła w to uwierzyć.

- Naprawdę, naprawdę - uspokoiła ją Rebeca. - A kto to jest Pepe?

32

background image

- To drugie dziecko Hildy... chłopiec. No wie pani, braciszek Rosie, o wiele od

niej większy. Pan Neil nie pozwala mi się z nim bawić, mówi, że jest zbyt gwał-

towny.

- Z pewnością ma rację. - Rebeca przybrała poważną minę. - A teraz chciałabym

wiedzieć, czy masz jakieś plany na następne dwie godziny? Bo jeżeli nie...

- Ojej, jak tu pięknie!

Rumieniec przejęcia na twarzy Katie i entuzjazm w jej głosie powiedział

Rebece, że pomysł z wyprawą nad sadzawkę był dobry.

- Spędzałam tu całe godziny razem z dziewczętami Floresów - powiedziała,

prowadząc Katie wąskim przejściem między dwiema skałkami w stronę natural-

nego baseniku, utworzonego przez mały strumyk. - W gorące popołudnie to

doskonałe miejsce, żeby się ochłodzić.

Basenik, otoczony gładkimi skałkami, zbierał czystą wodę spływającą z

pobliskich wzgórz. Przez ostatnie suche lata poziom wody znacznie się tu

obniżył, wciąż jednak można się było z przyjemnością pochlapać. Sękate konary

starych dębów ocieniały przeciwległy brzeg i tę stronę sadzawki, gdzie woda była

najgłębsza.

Najprzeróżniejsze owady unosiły się tuż nad powierzchnią, a błękitnie

połyskująca ważka bzykała gdzieś w trzcinach. Słychać było krakanie kruka w

oddali i świergot rozmaitych mniejszych ptaszków w pobliskich zaroślach.

Powietrze przesycone było zapachem ziemi i roślin, a woń ta przywiodła Rebece

na pamięć masę przyjemnych wspomnień.

- Zwykle przynosiłyśmy ze sobą lunch - opowiadała. - Najczęściej same

robiłyśmy sobie kanapki z masłem orzechowym i z galaretką, a Bridget dawała

33

background image

nam swoje ciasteczka, takie jak dzisiaj. - Pokazała Kalie papierową torbę, którą

na tę wycieczkę przygotowała im Bridget. Ta Irlandka uważała za swe powołanie

karmienie wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu.

- Czy są tu ryby albo jakieś inne stwory? - zapytała Katie, kiedy wdrapała się na

skałkę i wpatrywała w wodę.

- Tylko jeden wielki biały rekin, dwa potwory z Loch Ness, trzy pstrągi

elektryczne i cztery płaszczki, więcej nic - odpowiedziała Rebeca.

- A gruszki na wierzbie? - Katie spojrzała na nią z powątpiewaniem.

- Obawiam się, że nie.

Obie zachichotały. Rebeca odstawiła na bok torbę z jedzeniem, zdjęła buty,

skarpetki, spodnie i dżinsową koszulę, po czym w figach i podkoszulku z wielkim

pluskiem zsunęła się po skałce do wody.

- Przychodziło mi to o wiele łatwiej, gdy byłam w twoim wieku - krzyknęła do

Katie, potrząsając mokrymi włosami.

Basenik był akurat taki, żeby się w nim zanurzyć.

- Zimna woda? - Katie popatrzyła na nią i wybuchnęła śmiechem.

- Oczywiście, że zimna. To nie jest jakiś tam podgrzewany basen. Pytanie tylko,

czy starczy ci odwagi, żeby też tu wskoczyć?

Uśmiech znikł z twarzy Katie.

- Och... ja... nie umiem.

- Czego nie umiesz?

- Nie umiem pływać.

Rebeca była zdumiona. Nie znała nikogo, kto nie umiałby pływać. Na litość

boską, to dziecko mieszkało przecież w południowej Kalifornii.

- Żadne z rodziców cię nie nauczyło? - zapytała.

34

background image

- Tamtego lata mama chciała mnie nauczyć, ale zaczęła chorować. A potem...

kiedy odeszła... tatuś nie pozwalał mi nawet zbliżać się do wody. Chyba bał się,

żebym też nie umarła.

Rebeca powstrzymała się od kąśliwych uwag, które cisnęły jej się na usta. Było

czymś smutnym i przygnębiającym, że Michael Stafford tak bez reszty poddał się

lękowi i, co gorsza, przekazywał go córce. W oczach Katie Rebeca dostrzegła

niepewność i brak wiary w siebie.

- Chyba rozumiem, dlaczego twój tatuś mógł być niespokojny o tę naukę

pływania - powiedziała ostrożnie. - Woda to żywioł i trzeba się z tym liczyć.

Może być wspaniała, ale może też okazać się niebezpieczna, jeśli się nie uważa.

- Chciałabym umieć pływać... chociaż troszkę... żeby dzieci w szkole się ze mnie

nie wyśmiewały. - Katie przysunęła się bliżej brzegu.

- Śmieją się z ciebie? A skąd wiedzą, że nie umiesz pływać?

- Byłam raz zaproszona na urodziny, które moja koleżanka urządzała na plaży.

Tatuś nie pozwolił mi iść, bo bał się, że wejdę do wody i utonę. Powiedział, że

tam są groźne prądy. Nie bardzo zrozumiałam, o co mu chodziło, ale to chyba coś

okropnego. A zresztą, wszystko jedno - wzruszyła ramionami - i tak nie miałam

ochoty tam iść.

Jedno spojrzenie na Katie uświadomiło Rebece, że dziewczynka nie była wobec

siebie całkiem szczera; wargi jej drżały, a oczy zrobiły się nagle podejrzanie

wilgotne.

- Tutaj nie musisz martwić się o żadne prądy - odezwała się, chcąc zmienić

temat. - Daję ci słowo, że nigdy nie było tu najmniejszego nawet prądu.

- Od początku świata? - zapytała, uśmiechając się Katie.

- Nawet przedtem. Katie, czy ty naprawdę chcesz się nauczyć pływać? - Rebeca

35

background image

zwróciła się łagodnie do dziewczynki.

- Tak... ale tatuś chybaby mi nie pozwolił.

No i w tym rzecz, pomyślała Rebeca. Nie chciała, oczywiście, działać wbrew

woli ojca, szczególnie jeżeli był nim Michael Stafford. Dziewczynce naprawdę

jednak przydałaby się nauka pływania.

- Czy tatuś kiedykolwiek zabronił ci uczyć się pływać, nie pozwalał ci brać

lekcji?

- Nnnie... tak chyba nie powiedział. Mówił tylko, że nie chce mnie uczyć, i nie

pozwolił mi pójść na to przyjęcie na plaży.

- No to w takim razie spróbuję dać ci teraz pierwszą, łatwiutką lekcję. Ten basen

wcale nie jest głęboki. Przyrzekam, że nie pozwolę ci się utopić.

Widać było, jak dziewczynka zmaga się ze sobą, próbując podjąć decyzję.

Wreszcie jej zaufanie do Rebeki wzięło górę nad obawą i pochyliła się, aby zdjąć

buty.

- Ta woda jest bardzo zimna, prawda? - zapytała, porządnie zwijając skarpetki i

wkładając je do butów. - Czy są tu w okolicy niedźwiedzie?

- Nie, niedźwiedzi nie ma - odparła Rebeca, pomagając Katie ześlizgnąć się do

wody tam, gdzie było najpłyciej.

- Naprawdę? - Katie była już w wodzie i aż drżała z podniecenia.

- Wszystkie niedźwiedzie mieszkają w okolicach San Francisco, a nie w

południowej Kalifornii - uspokoiła ją Rebeca, przypominając sobie jednocześnie

dawne czasy, kiedy sama uczyła się pływać.

Kiedy Michael zajechał jaguarem pod dom, przede wszystkim rzuciła mu się w

oczy stara, poobijana furgonetka, którą rozpoznał natychmiast. W pierwszej

36

background image

chwili ucieszył się, zaraz jednak poczuł rozdrażnienie. Dlaczego znowu ją tu

przyniosło? O co tym razem chodzi?

Przez moment myślał, że może coś stało się jakiejś kozie. Objechał dom dookoła

i zobaczył je wszystkie dokazujące w wydzielonej zagrodzie. Lepiej żeby pani

doktor miała jakiś przekonujący powód przyjeżdżać tu nieproszona i nie

zapowiedziana. Oto skutki osiedlenia się w małym miasteczku; ludzie pozwalali

sobie na zakłócanie innym spokoju, wpadając z wizytami o każdej porze dnia i

nocy. Wysiadł z samochodu i przejrzał się w szybie. Potargany był jak nieboskie

stworzenie, przeczesał więc szybko włosy palcami, co nie przyniosło widocznej

poprawy. Mogła chociaż poczekać, aż on weźmie prysznic i się przebierze.

- Gdzie ona jest? - zapytał, wchodząc do domu kuchennymi drzwiami.

Bridget stała przy zlewie, obierając ziemniaki. Odwróciła się z niezbyt pewną

miną.

- A o kim pan mówi? - zapytała.

- Wie pani o kim. - Podszedł do lodówki i wyjął jedno piwo. - O tej natrętnej

lekarce.

- Ach, chodzi panu o Rebece. - Bridget wrzuciła obrane ziemniaki do durszlaka i

płukała je teraz pod kranem. - Zaproponowała mi, że zajmie się Katie, bo ja

miałam tu trochę roboty.

- Zajmie się Katie? - Nie bardzo mu się to podobało. - O czym pani mówi? W

jaki sposób miałaby się nią zająć?

- Zabrała ją na małą wyprawę. Chciała jej pokazać tę część posiadłości, której

mała jeszcze nie widziała.

- To znaczy, że kręcą się nie wiadomo gdzie? - Rozdrażnienie i niepokój

Michaela rosły z każdą chwilą. Nie tylko zjawiła się nieproszona, to na dodatek

37

background image

zniknęła wraz z jego dzieckiem. Ależ ta kobieta ma tupet!

- Och... nie niepokoiłabym się tak na pana miejscu - powiedziała Bridget,

wycierając ręce haftowanym ręcznikiem. - Rebeca bywała tu bardzo często jako

dziecko i młoda dziewczyna. Zna okolicę jak własną kieszeń, na pewno się nie

zgubią.

- Czy pani wyraziła zgodę na tę... wycieczkę? - zapytał.

Odwróciła się do niego, posyłając mu rozbrajający uśmiech.

- Tak, oczywiście. Wydawało mi się, że to małej dobrze zrobi. Potrzebuje

przyjaciół, z którymi mogłaby spędzać czas.

- No... ja... - Nie bardzo wiedział, co na to powiedzieć, zajął się więc swoim

piwem, pociągając duży łyk z butelki. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że

Bridget miała rację. Katie potrzebowała przyjaciółki, a Rebeca była dorosła i

odpowiedzialna. Nie miał się więc chyba o co martwić. A jednak źle się czuł, nie

wiedząc, gdzie jest i co robi jego dziecko.

- Na przyszłość prosiłbym, żeby Katie pod moją nieobecność była w domu,

chyba że wyrażę zgodę na jej wyjście - powiedział sucho.

Bridget wyglądała na zaskoczoną i nieco dotkniętą, skinęła jednak potakująco

głową.

- Proszę mi wybaczyć, panie Michaelu - odezwała się - zdawało mi się, że skoro

są na terenie posiadłości i Rebeca jej pilnuje, to wszystko będzie...

- Tak, tak. - Ruchem ręki powstrzymał jej dalsze usprawiedliwienia. - Rozumiem

i nie mam do pani pretensji. Chciałbym tylko, żeby na przyszłość wszystko było

jasne.

- Oczywiście, proszę pana, wszystko jest jasne.

W tej chwili dały się słyszeć kroki na ganku oraz głosy Katie i Rebeki.

38

background image

- No widzi pan - powiedziała Bridget - są już z powrotem, obie całe i zdrowe.

Michael przeszedł przez kuchnię i otworzywszy im drzwi, wyjrzał na dwór i

zamarł z przerażenia. Jego Katie nie była zdrowa i cała. Rebeca niosła ją na rę-

kach i obie były pokrwawione.

Wypadł na ganek i wyrwał Katie z ramion Rebeki.

- Co, do licha, jej pani zrobiła? - wykrzyknął, starając się znaleźć zranione

miejsce. Miała mokre ubranie i wyglądała na trochę zmarzniętą, ale nie płakała i

nie była chyba specjalnie zmartwiona.

- Wszystko w porządku, panie Stafford. To tylko tak wygląda - uspokoiła

Rebeca. - Katie skaleczyła się w stopę i na początku trochę krwawiło, ale już

przeszło. To naprawdę nic poważnego.

- Kiedy chodzi o moją córkę, pozwoli pani, że ja osądzę, co jest poważne, a co

nie jest. - Michaela rozzłościł beztroski ton kobiety. Łatwo jej mówić, że

wszystko w porządku, bo to nie jej dziecko było całe usmarowane krwią.

- Wszystko dobrze, tatusiu. - Katie objęła Michaela za szyję. - Skaleczyłam się o

taką ostrą skałkę, ale doktor Rebeca obwiązała mi stopę skarpetką i niosła mnie

całą drogę z powrotem, żeby mi się to nie zabrudziło.

Michael przyjrzał się stopie obwiązanej pokrwawioną skarpetką i poczuł, że

zupełnie stracił panowanie nad sytuacją. Mogło się zdarzyć Bóg wie co, a jego by

przy tym nie było.

Odwrócił się i wniósł Katie do domu, o mało nie wpadając na Bridget, która

wyglądała na równie zmartwioną.

- Biedne dziecko - mruknęła - niech pan ją położy na kanapie, a ja zaraz zrobię

jej zimny okład.

- Nie, szkoda czasu - burknął - jadę z nią do szpitala.

39

background image

Rebeca dogoniła go już przy drzwiach wyjściowych.

- Panie Stafford, jeśli pan chce, może pan z nią oczywiście jechać do lekarza,

zapewniam jednak, że to skaleczenie to nic poważnego. Nie jest nawet na tyle

duże, żeby wymagało szycia. Miałam zamiar przynieść ją tu z powrotem,

zdezynfekować ranę, a potem zabandażować. I jestem gotowa to zrobić, jeżeli

tylko pan się zgodzi.

- Pozwól jej to zrobić, tatusiu - poprosiła Katie, wyciągając stopę do Rebeki. -

Proszę cię, pozwól, żeby doktor Rebeca się mną zajęła. Nie chcę jechać do

szpitala, nie cierpię szpitali.

Michael dobrze wiedział, dlaczego tak było, powiedział więc tylko:

- W porządku, jeżeli tak ci na tym zależy. - Zwracając się do Rebeki, rzucił

opryskliwie: - No to proszę, doktor Barclay, niech ją pani opatrzy. - Nie przeszła

mu jeszcze złość na nią za to, że zabrała Katie z domu bez pozwolenia.

- Dziękuję - odpowiedziała z taką delikatnością, że zrobiło mu się głupio. -

Bridget, gdybyś była tak miła, moja torba jest w samochodzie...

- Już ją przynoszę.

Rebeca usiadła na kanapie przy Katie i położyła sobie jej stopę na kolanach.

- Zobaczmy teraz, co my tu mamy - powiedziała, ostrożnie odwijając

pokrwawioną skarpetkę. - N00... jest tak, jak przypuszczałam, bardzo podejrzana

przypadłość.

Katie zmarszczyła brwi.

- Co podejrzanego? Okropnie to brzmi.

- Bo to jest okropne. Dlatego musimy użyć wszelkich dostępnych środków, żeby

nie przybrało ostrego stanu.

- Jakich środków?

40

background image

Lekki uśmiech na twarzy Katie przekonał Michaela, że dziewczynka wie, że to

tylko żarty. Zauważył też, że Rebeca zagaduje, by odwrócić uwagę małej od rany.

Umiała postępować z dziećmi, nie ma co.

- Musimy użyć specjalnych środków - rzekła Rebeca z zastanowieniem. - Niech

no się zastanowię... Już sobie przypomniałam, trzeba będzie przygotować

miksturę.

- Jaką miksturę?

Do pokoju wkroczyła Bridget z lekarską torbą w ręce.

- Proszę, kochanie - powiedziała, podając ją Rebece.

- Powiedz mi, Bridget, czy masz w kuchni cebulę? - zapytała nieoczekiwanie

Rebeca, wyciągając z torby watę, gazę, plaster i środki dezynfekujące.

- Tak, oczywiście, ale... - Bridget była zaskoczona.

- I ostrą musztardę?

- Tak, ale dlaczego...

- Zmieszamy to razem i posmarujemy Katie nogę. Może by jeszcze dodać

czosnku i chili?

- Proszę bardzo. - Bridget uśmiechnęła się.

- A surowej wątróbki?

Tu już Katie nie wytrzymała.

- Nie! Tylko nie wątróbki! Nie chcę żadnej wstrętnej, oślizgłej wątróbki na

nodze!

- I oczywiście przez cały miesiąc będziesz musiała chodzić z takim okładem do

szkoły.

Zanim Katie zdążyła się opamiętać, Rebeca zdezynfekowała i zabandażowała

drobne skaleczenie.

41

background image

- No i już po wszystkim. Nóżka prawie jak nowa - powiedziała, klepnąwszy

delikatnie jej stopę.

Michael odczuł nagłe ukłucie zazdrości, widząc w oczach córki bezgraniczne

uwielbienie i podziw dla Rebeki. Zdawał sobie sprawę, że to małostkowe, ale nic

go to nie obchodziło. Ta kobieta usiłowała zająć jego miejsce w sercu córki i

bardzo mu się to nie podobało.

Rebeca podniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały. Widać było, że też jest na

niego zła, ale pewnie nic nie mówiła ze względu na dziecko.

Była ładna i naturalna. Kasztanowe włosy sięgały ramion, twarz nie

potrzebowała makijażu. Miała na sobie wilgotny podkoszulek, spodnie i zwykłą

dżinsową koszulę. Nic szczególnie modnego, ale przy jej rodzaju pracy tak

pewnie było praktyczniej. Szkoda tylko, że nie była nieco sympatyczniejsza.

- Dziękuję pani bardzo, doktor Barclay - powiedział, podnosząc się z krzesła. -

Czy mogę teraz odprowadzić panią do samochodu?

- Nie, dziękuję, sama dam sobie radę - odparła, zbierając do torby swoje rzeczy.

- Ja jednak nalegam. - Szedł za nią, kiedy skierowała się do wyjścia.

- Do widzenia, Katie. - Nachyliła się nad dziewczynką i szybko pocałowała ją w

czoło. - Przykro mi, że się skaleczyłaś, ale jak na pierwszą lekcję pływania

spisałaś się świetnie. Wpadnę niedługo i znowu trochę cię pouczę. - Skinęła

jeszcze Bridget na pożegnanie i wyszła, a on deptał jej po piętach.

- Chwileczkę, doktor Barclay, chciałbym zamienić z panią parę słów -

powiedział, gdy już miała wsiadać do samochodu.

- Ale ja bym nie chciała. Chyba że ma pan zamiar przeprosić mnie za swoją

arogancję.

- Nigdy w życiu! Za co niby miałbym przepraszać? To pani zabrała moje

42

background image

dziecko z domu bez pytania. To przez panią Katie się skaleczyła. I o co chodzi z

tą nauką pływania? Naprawdę nie brakuje pani tupetu, pani doktor. Lepiej niech

go pani pohamuje, jeżeli chodzi o moją córkę.

- Panie Stafford... - Rebeca wzięła głęboki oddech - zachowuje się pan jak

głupiec. Znamy się od niedawna, więc nie mogę jeszcze ocenić, czy to dlatego, że

rzeczywiście jest pan pierwszej klasy głupcem, czy też z powodu chwilowego

kryzysu pańskich talentów towarzyskich, co może wynikać z niestrawności,

obstrukcji lub innych dolegliwości tego rodzaju. Mając na uwadze dobro Katie,

wolałabym, żeby chodziło raczej o to drugie.

Odwróciła się i wskoczyła do furgonetki. Chciał zrewanżować się jej jakąś

równie ciętą odpowiedzią, był jednak tak wściekły, że zapomniał języka w gębie.

- Proponowałabym, żeby wziął pan zimny prysznic, a na noc wsadził sobie w

usta wieszak. Może jutro obudzi się pan z lekką głową i uśmiechem na twarzy.

Aż krztusił się ze złości. Chciał ją dotknąć, obrazić... zniszczyć; tak, by na długo

popamiętała.

Niestety, doktor Rebeca Barclay była już daleko i zdążyła zniknąć mu z oczu.

Rozdział 4

- Jesteś na mnie zła, dziecino? - Michael przyglądał się córce, która siedziała

przy stole z pochyloną nisko głową. Dojadali właśnie ostatnie kawałki specjalnej

pizzy.

Zabrał Katie do jej ulubionej pizzerii, chcąc ją trochę rozerwać i pocieszyć, jak

na razie z mizernym skutkiem. Dziewczynka była nienaturalnie spokojna, wręcz

apatyczna. Michael nie mógł się dłużej oszukiwać, że nie wie, z jakiego powodu.

- To co, jesteś zła? - zapytał jeszcze raz, gdy nie odpowiadała.

- Nie - powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał. Nie zabrzmiało to

43

background image

przekonująco.

- A ja myślę, że jesteś. W porządku, Katie, porozmawiajmy o tym, co cię gryzie.

Podniosła na niego swoje piękne, jasnoniebieskie oczy i wtedy spostrzegł, że

była nie tylko zła na niego; była głęboko zraniona.

- Czy chodzi o to, co wydarzyło się dzisiejszego popołudnia?

Skinęła głową.

- Co takiego zrobiłem? - zapytał, obawiając się odpowiedzi. Dlaczego

przedstawiciele męskiego gatunku zawsze muszą mieć jakieś problemy z

kobietami? Jeżeli mężczyzna nie sprawiał zawodu swej matce, to sprawiał go

dziewczynie, siostrze, żonie czy córce. Z kobietą nie miało się szans, bez względu

na jej wiek.

- Byłeś niemiły dla doktor Rebeki - powiedziała i broda zaczęła jej się trząść.

Pogłaskał ją delikatnie po policzku. To naprawdę wyjątkowe szczęście, że miał

taką wrażliwą, delikatną córkę.

- Rzeczywiście sądzisz, że byłem niemiły?

Znowu kiwnęła głową.

- Może trochę jej nagadałem, ale to tylko ze strachu o ciebie. Byłem wściekły, że

zabrała cię bez mojego pozwolenia i, co gorsza, dopuściła, żebyś zrobiła sobie

krzywdę.

- Ale to nie była jej wina. Nie zauważyłyśmy w wodzie tej skałki, a poza tym nic

wielkiego się nie stało, prawie mnie nie bolało. Doktor Rebeca była dla mnie

bardzo miła i świetnie się bawiłyśmy, dopóki...

- Dopóki ja wam nie przeszkodziłem?

- Taak - mruknęła Katie, znowu spuszczając głowę. - Tak się cieszyłam, że

wrócę do domu i opowiem ci, jak świetnie mi szła nauka pływania, ale ty...

44

background image

- No to powiedz mi teraz.

Oczy jej rozbłysły i aż podskoczyła na krześle z podniecenia.

- Świetnie! Doktor Rebeca powiedziała, że jestem bardzo dzielna. Najpierw

uczyłam się oddychać, puszczałam buzią takie śmieszne bąbelki, potem zanu-

rzyłam nos, no a potem... potem... zanurzyłam się z głową! Trzy razy tak robiłam,

a za trzecim razem nawet otworzyłam oczy. Otworzyłam oczy pod wodą i

rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam doktor Rebece, też była pod wodą, machała

do mnie ręką i robiła śmieszne miny.

Michael ucieszył się, widząc ją tak przejętą. Popołudnie z Rebecą musiało

sprawić jej naprawdę wielką przyjemność, warto nawet było się trochę skaleczyć.

Rzeczywiście był pierwszej klasy głupcem.

- Przepraszam cię, dziecino. Bardzo cię przepraszam.

- Dziękuję, tatusiu, ale nie mnie powinieneś to powiedzieć. To na doktor Rebece

krzyczałeś, a nie na mnie - odezwała się Katie.

Michael aż wzdrygnął się na myśl o tym, że miałby przepraszać tę kobietę. Cóż

innego jednak mógł zrobić? Nie miał przecież racji. Jego córka wiedziała, że nie

miał racji. Oboje zdawali sobie sprawę, że pani doktor należały się serdeczne i

szczere przeprosiny.

- No dobrze, dobrze, przeproszę ją, ale...

- Kiedy?

- Kiedy?... No więc może...

- Jutro.

- Jutro? Mam jutro masę spraw do załatwienia i chyba nie znajdę czasu, żeby...

Katie zamrugała szybko, a jej bródka znów zaczęła się trząść.

- No dobrze, dobrze. Niech będzie jutro.

45

background image

Dziewczynka uśmiechnęła się z zadowoleniem i oblizała z palców resztkę sosu.

- Wiesz co - dodała chytrze - mógłbyś zaprosić ją na randkę: do kina, na jakiś

romantyczny obiad albo na tańce przy księżycu.

- Wiesz co, pilnuj się lepiej, dziecino - burknął. - Bo ty mogłabyś za to wyplewić

cały klomb przy dróżce.

- Ten, gdzie jest tyle perzu i mlecza?

- Tak, właśnie ten.

Zastanawiała się chwilę, nim powiedziała:

- W porządku, za to ty kup jej podwójne lody i będziemy kwita.

- Miałem przykazane, żeby kupić pani lody, i to dużą porcję.

Rebeca ze zdumieniem podniosła wzrok znad stołu, na którym przycinała pióra

prawego skrzydła papugi imieniem Frederick. W drzwiach stał Michael Stafford.

Miał na sobie białą, płócienną koszulę i obcisłe dżinsy, na twarzy błąkał mu się

niewyraźny uśmiech.

Papuga wrzasnęła i załopotała wolnym skrzydłem, czując, że nagle przestano się

nią zajmować.

- Słucham? - zapytała Rebecą, nie wierząc własnym uszom.

- Powiedziałem... - zająknął się - chciałbym zaprosić panią na lody, przyznając w

ten sposób, że to pani miała rację, a ja okazałem się głupcem. Tak kazała mi moja

ośmioletnia córka.

- Rozumiem - przerwała i pogłaskała Fredericka, który najwyraźniej dość miał

badania i przycinania skrzydeł. Na szczęście zabieg był już właściwie skończony,

więc podrapała go jeszcze tylko po główce i wsadziła do przenośnej klatki.

Marge, jego właścicielka, wkrótce miała się po niego zgłosić.

46

background image

Podeszła do zlewu i umyła ręce, zastanawiając się, jak ma zareagować na to

wymuszone przez Katie zaproszenie. Z jednej strony chciałaby je przyjąć, z dru-

giej miała ochotę przejść przez pokój i zbić go na kwaśne jabłko.

- Katie uważa pana za głupca, co? - Odwróciła się do niego z rękami na

piersiach i z wyzywającym wyrazem twarzy. - No więc ja też, ale ważne jest,

panie Stafford, co pan sam na ten temat myśli.

Westchnął i wszedł do środka. Przysiadł na jednym ze stołków. Wyglądał na

rozbitego i zmęczonego.

- Przede wszystkim niech mnie pani nie nazywa panem Staffordem. Ludzie

zwracają się tak do mnie, kiedy są na mnie wściekli albo kiedy usiłują mi coś

sprzedać. Niech mi pani mówi po imieniu.

- Ja nic panu nie usiłuję sprzedać, panie Stafford - wtrąciła Rebeca.

- A po drugie - ciągnął, nie zwracając uwagi na jej słowa - zgadzam się z moją

córką i z panią. Inaczej by mnie tu teraz nie było. Na życzenie mógłbym postawić

pani lody, ale przepraszam zawsze tylko ze szczerego serca. - Wziął głęboki

oddech i spojrzał Rebece prosto w oczy, co natychmiast niebezpiecznie

przyspieszyło jej tętno.

- Wczoraj bardzo niemiło panią potraktowałem - powiedział. - Byłem

niegrzeczny, niedelikatny i uparty. Wcale się nie dziwię, że była pani na mnie

wściekła. Sam na siebie jestem wściekły, i to pewnie bardziej niż pani i Katie

razem wzięte. Mówiąc szczerze, poczułem się winny, że to nie ja uczyłem ją

pływać, że to nie ja pokazałem jej tę sadzawkę i że nie było mnie przy tym, jak

się skaleczyła. Wybaczy mi to pani?

Dostrzegła w jego oczach prośbę, której nie potrafiła się oprzeć.

- Już wybaczyłam i wszystko zapomniałam - rzekła - nie musi mnie pan... nie

47

background image

musisz mnie nawet zapraszać na lody, jeżeli nie masz na to ochoty.

- Och, nie, musimy iść na lody, inaczej Katie zastrajkuje i przez dwa tygodnie

nie będzie chciała sprzątać w swoim pokoju. Masz ochotę na melbę bananową?

Po zjedzeniu jednej trzeciej porcji i po dwudziestu minutach rozmowy z

Michaelem Staffordem Rebeca doszła do wniosku, że uwielbia melbę bananową.

Co więcej, nigdy jeszcze lody nie smakowały jej tak jak dzisiaj.

Cukierenka, w której siedzieli, była jednym z najsympatyczniejszych lokali w

miasteczku. Wnętrze zostało urządzone w stylu z przełomu wieków. Pomalowane

na biało metalowe krzesełka i stoliki z marmurowymi blatami oraz ciepłe światło

małych lampek stwarzały przytulny, miły nastrój.

- To był dobry pomysł - orzekła Rebeca, nabierając łyżeczkę bitej śmietany. -

Powiedz Katie, że bardzo mi się podoba, jak stawia swemu ojcu warunki.

- Może lepiej nie, i tak już mną dyryguje.

Rebeca już któryś raz z kolei stwierdziła, że Michael Stafford ma czarujący

uśmiech. Czy zdawał sobie sprawę, jakie wrażenie robi na kobietach? A

zwłaszcza jakie wrażenie zrobił na niej? Z pewnością. Przystojni mężczyźni

zwykle byli aż za bardzo tego świadomi. Nigdy zresztą Rebeki specjalnie nie

pociągali. W jej oczach próżność zdecydowanie zmniejszała ich atrakcyjność.

Michael jednak nie wydawał się próżny. Powściągliwy, z dystansem, zraniony

przez los, ale nie zarozumiały.

- Opowiedz mi trochę o swojej pracy - poprosiła, chcąc skierować rozmowę na

tory nieco mniej osobiste.

- Importujemy z Europy rzadko spotykane samochody - odparł, zadowolony, że

go o to zapytała. - Zwykle wygląda to tak, że najpierw zgłasza się klient

48

background image

zainteresowany jakimś konkretnym egzemplarzem, potem my musimy się

zorientować, gdzie coś takiego można znaleźć, i sprowadzamy do Stanów.

Zajmuję się tym już od siedmiu lat i całkiem nieźle na tym zarabiam. Co jeszcze

chciałabyś wiedzieć?

- Dlaczego zająłeś się właśnie tym? - zapytała, mając nadzieję, że dowie się w

ten sposób czegoś więcej o tym zamkniętym w sobie mężczyźnie.

Myślał przez chwilę, zanim odpowiedział.

- To pewnego rodzaju wyzwanie, poza tym czasem spełnia się w ten sposób

czyjeś marzenie. Niektórzy latami oszczędzają na kupno upragnionego modelu.

Na ogół są to auta cenione w swoich rocznikach, ale często w bardzo złym stanie.

My przywracamy je do życia.

- Cieszy cię, kiedy coś starego i zużytego staje się jak nowe - podsumowała. -

Chciałabym, żeby coś takiego udawało mi się z moimi pacjentami. A co ci się

najmniej podoba?

- Czasami nie chodzi o spełnienie marzenia życia. Niektórzy klienci są po prostu

zepsuci dobrobytem, a rzadki model ma być dla nich jedynie kolejną zabawką.

Płacą mi za to, oczywiście, ale to już nie sprawia takiej satysfakcji.

Rebeca w milczeniu zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Uważała go dotąd

za materialistę i pracoholika. Teraz powinna zmienić opinię. Dlaczego więc całe

dnie spędzał w swoim salonie samochodowym?

Wiedziała dlaczego. Praca miała być lekarstwem na wszystkie obawy i lęki,

miała pozwolić zapomnieć choć na chwilę o bolesnych przeżyciach i doświadcze-

niach, miała chronić przed własnymi uczuciami. Dobrze znała ten stan.

Kiedy skończyli melbę, Michael zamówił kawę. Teraz on zapytał:

- A co ty lubisz w swoim zawodzie, a czego nie?

49

background image

- Zabrzmi to pewnie dość stereotypowo, ale ja naprawdę kocham zwierzęta.

Cieszę się, kiedy mogę im pomóc, złagodzić ich ból albo czasami mu zapobiec.

Obawiała się, że uzna ją za głupią i sentymentalną. W jego oczach dostrzegła

jednak coś, czego się nie spodziewała - szacunek.

- Masz ten szczególny dar, Rebeco - rzekł po chwili. - Zawsze podziwiałem

ludzi, których dotyk uzdrawia. Cudownie jest poświęcić życie uzdrawianiu,

wszystko jedno, ludzi czy zwierząt.

Już chciała odpowiedzieć, gdy nagle rozległ się znajomy brzęczyk. Westchnęła i

wyciągnęła zza paska pager.

- I tego właśnie nie lubię w pracy weterynarza - powiedziała, dotykając

przycisku, żeby wyświetlić numer telefonu. - Rzadko udaje mi się zjeść albo prze-

spać w spokoju.

Na widok numeru serce w niej zamarło. Miała zmartwioną minę, więc Michael

zapytał:

- Czy stało się coś złego?

- Obawiam się, że tak. Zgłosili się Rileyowie, starsze małżeństwo, które ma już

wiekowego wyżła o imieniu Midas. Ostatnio czuł się niezbyt dobrze. - Wsunęła

pager na miejsce przy pasku i wzięła torebkę. - Mieszkają tylko o parę domów

stąd. Czy mógłbyś mnie podrzucić? Oni mnie potem odwiozą do domu.

- Oczywiście. - Uregulował rachunek i dogonił ją już przy drzwiach. - Kiedy ja

zapraszam gdzieś kobietę, nawet tylko na lody, potem odwożę ją także do domu.

Zawiozę cię i zaczekam, aż będzie po wszystkim.

- Dziękuję - powiedziała, z wdzięcznością przyjmując jego towarzystwo. W

drodze na parking ogarnęły ją jednak wątpliwości. - Doceniam dobre chęci,

Michael, ale nie wiem, czy powinieneś mi towarzyszyć. W praktyce weterynarza

50

background image

nie wszystkie historie dobrze się kończą.

Pomyślał przez chwilę i z powagą skinął głową.

- Rozumiem, ale skoro to ma być trudna wizyta, czy nie lepiej byłoby mieć przy

sobie przyjaciela?

- Tak - odparła, nie dbając już, co może z tego dalej wyniknąć. Pomyślała, że w

trudnej chwili dobrze jest mieć przy sobie mężczyznę, i wbrew swej woli

zatęskniła za Timem. - Byłoby mi o wiele łatwiej - powiedziała. - Dziękuję,

Michael.

Beatrice i Jack Riley, cieszący się niezłym jak na swoje lata zdrowiem,

zajmowali mały domek kryty dachówką, przed którym stał sędziwy chevrolet

rocznik 1956. Ich ukochany wyżeł Midas również był mocno posunięty w latach.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy Rebeca często była wzywana w związku z

różnymi jego dolegliwościami. Kiedy ostatnim razem odwiedziła domek przy

Cleveland Avenue i obejrzała swego pacjenta, nie wróżyła mu długiego życia.

Jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy tylko stanęła w drzwiach i ujrzała go

leżącego na kocu przed kominkiem. Zawsze do tej pory wybiegał, by ją powitać,

teraz tylko niemrawo machnął ogonem.

Beatrice Riley wprowadziła gości i zamknęła drzwi. Rebeca przedstawiła jej

Michaela, po czym całą uwagę skupiła na psie.

- Kiepsko wyglądał wczoraj wieczorem - powiedziała Beatrice. - Jeszcze gorzej

niż zwykle. A dziś rano nie mógł stanąć. Przez cały dzień nic nie zjadł, tylko leżał

i skamlał. Wiem, że bardzo cierpi, dlatego panią wezwałam.

- Tak, oczywiście - odparła Rebeca. - Niech się pani nie martwi, zrobiła pani to,

co należało.

51

background image

Wyżeł leżał na boku, z pyskiem zwróconym w stronę kominka. Kiedy przy nim

uklękła, ponownie poruszył lekko ogonem na znak, że ją poznaje.

- Tak, Midas, to ja - powiedziała, głaszcząc sierść, która teraz zupełnie straciła

połysk. - To ta wstrętna baba, która wbija w ciebie igły i termometry i każe ci

brać obrzydliwe lekarstwa.

Rebeca delikatnie przejechała ręką wzdłuż kręgosłupa, szukając guza, który

odkryła podczas ostatniej wizyty. W ciągu paru tygodni narośl znacznie się po-

większyła. Pies zaskomlił jeszcze głośniej, kiedy obmacywała mu grzbiet w

okolicy guza.

- Przepraszam, piesku, nie chciałam ci zrobić krzywdy. Boli cię? Tak...

spodziewałam się tego.

Rebeca spojrzała na Beatrice i w jej oczach dostrzegła bezbrzeżny smutek.

Michael stał obok starszej pani z wyrazem niepokoju na twarzy. Oboje rozumieli,

że sytuacja jest bardzo poważna.

- Nowotwór zaatakował kręgosłup, dlatego Midas nie włada kończynami. Nic

nie można na to poradzić, na operację jest już za późno. - Rebeca z niechęcią i

żalem ogłosiła wyrok.

Beatrice w milczeniu skinęła głową, ale oczy miała pełne łez.

- Gdzie jest Jack? - zapytała Rebeca w nadziei, że Bea nie będzie sama w tak

trudnym momencie.

- Pojechał do Orange County odwiedzić siostrę, która też nie czuje się najlepiej.

Rebeca wolałaby poczekać na powrót Jacka, Midas jednak zasługiwał na to,

żeby skrócić jego cierpienie.

- No cóż, ciężko mi to mówić, ale Midas rzeczywiście jest w bardzo złym stanie.

Musimy rozważyć, co będzie dla niego najlepsze. Wydaje mi się, że nie należy

52

background image

dopuścić, żeby dłużej się męczył, skoro jesteśmy w stanie temu zapobiec.

- Sugeruje pani... żeby go uśpić? Od razu?

- Tak. Przez lata zapewnialiście mu dach nad głową i miskę, kochaliście go.

Niestety, nadszedł jego kres. Odejdzie prędzej czy później, a my możemy jedynie

sprawić, że nie będzie się długo zmagał z bólem.

W oczach starszej pani widać było przerażenie.

- Nie mogę... nie potrafię... - Beatrice cofnęła się. - Jeżeli to konieczne, niech

pani robi co należy, ale ja nie chcę na to patrzeć. - Wybuchnęła płaczem. -

Przepraszam, czuję się jak zdrajczyni i po prostu nie jestem w stanie brać w tym

udziału.

Rebeca podeszła do Beatrice i przytuliła ja.

- Nie musi pani czuć się winna. To naprawdę dla niego najlepsze wyjście.

- Czy... czy będzie pani do niego mówić i głaskać go, kiedy...?

- Oczywiście, że będę.

- Pani Riley, może wyjdzie pani teraz ze mną do ogródka, świeże powietrze

dobrze pani zrobi - zaproponował Michael, a odwracając się do Rebeki, po-

wiedział ściszonym głosem: - Zaraz wrócę, żeby ci pomóc.

- Dziękuję, dam sobie radę. Zajmij się lepiej biedną Beą - odparła Rebeca,

świadoma stanu, w jakim znajdowała się starsza pani. Odczekała, aż zamknęli za

sobą drzwi, po czym wróciła do swego pacjenta.

Usiadła obok niego i delikatnie położyła sobie jego głowę na kolanach. Pies

otworzył na chwilę duże, brązowe oczy i widziała, że cieszy się jej obecnością.

Przyciągnęła do siebie torbę i wyjęła z niej strzykawkę i środek usypiający.

Pogłaskała psa i powiedziała do niego cicho i pieszczotliwie:

- No już, już, Midas, zaraz przestanie boleć i będzie po wszystkim. Jesteś takim

53

background image

poczciwym psem, przez tyle lat pilnowałeś domu, odganiałeś tych natrętnych

listonoszy i inkasentów. Musiałeś znosić chrapanie Jacka, przyjęcia, które

wydawała Bea, i wizyty ich hałaśliwych wnucząt. Ale teraz twoja praca dobiegła

końca i możesz odpocząć.

Rebeca szybko i sprawnie zaaplikowała mu odpowiednią dawkę. Pies ledwie

drgnął, kiedy wkłuła igłę. Był już naprawdę bardzo zmęczony i potrzebował od-

poczynku. Ulga przyszła po paru sekundach; Rebeca poczuła, jak pies wiotczeje

w jej ramionach. Głaskała go i przemawiała do niego, dopóki nie przekonała się,

że Midas zasnął na zawsze.

- Jak ty to wytrzymujesz? - zapytał Michael, wyjeżdżając jaguarem na autostradę

prowadzącą do domu Rebeki. - Ja nie zniósłbym tak smutnych obowiązków.

Nie był pierwszym, który o to pytał. Rebeca wielokrotnie zastanawiała się nad

tym problemem. Podzieliła się z Michaelem swoimi przemyśleniami.

- Smutek niekoniecznie musi być odbierany negatywnie - powiedziała,

obserwując krajobraz przesuwający się za oknem samochodu. - Towarzyszy życiu

nieodłącznie, podobnie jak śmierć. Dusze przychodzą na ten świat i opuszczają

go, kiedy nadchodzi ich czas.

- Czy usiłujesz mi wmówić, że Midas poszedł do nieba? - zapytał z pewną

ironią.

- Jeśli rozumiesz przez to, że siedzi gdzieś na chmurce i macha anielskimi

skrzydełkami, to na pewno nie. Widziałam już wiele umierających zwierząt i

jedno wiem na pewno: odchodzą, ale to nie jest koniec.

Milczał przez dłuższą chwilę i czuła, że jej słowa wywarły na nim wrażenie.

Zjechał z autostrady i po chwili zatrzymał samochód przed jej domem.

54

background image

- Chciałbym ci wierzyć - rzekł cicho, patrząc niewidzącym wzrokiem przed

siebie. - Niestety, ku mojemu wielkiemu żalowi nie byłem przy swojej żonie,

kiedy umierała - mówił z trudem. Widać było, że to wyznanie nie przyszło mu

łatwo. - Wyszedłem ze szpitala dwadzieścia minut wcześniej...

Zauważyła, że ręce mu drżą; położyła więc swoją dłoń na jego dłoni.

- Gdybyś mógł to przewidzieć, przecież byś z nią został. Ona znała cię dobrze,

na pewno to rozumiała.

- Mam nadzieję. A czy ty byłaś ze swoim mężem, gdy...?

- Nie, zginął w wypadku samochodowym.

- Czy nie wydaje ci się dziwne, że nie było ci dane być przy najbliższej osobie w

chwili jej śmierci, podczas gdy dotąd wszystko przeżywało się razem...

Milczeli przez dłuższą chwilę, zatopieni we wspomnieniach. Potrzebowali

czasu, by przywołane nagle silne wciąż emocje przycichły. Wreszcie on zapytał:

- Jak długo zabliźnia się rana, chociaż na tyle, żeby ból można było wytrzymać?

.

- Przypuszczam, że to zależy od człowieka i okoliczności. Jeśli o mnie chodzi,

przestałam cierpieć tak mocno, kiedy pozwoliłam sobie na przeżywanie mego

bólu.

Spojrzał na nią zdumiony.

- Jak można świadomie przysparzać sobie bólu?

- Może po to, aby się samemu ukarać z powodu jakiegoś źle pojętego poczucia

winy - odparła.

Musiało go to poruszyć do głębi, bo drgnął, zmarszczył brwi i oswobodził swą

dłoń z jej dłoni.

- Dziękuję za miłe towarzystwo, Rebeco - powiedział oficjalnym tonem, dając

55

background image

tym samym do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną. - Odprowadzę

cię do drzwi.

Nagła zmiana w jego głosie zaskoczyła ją i dotknęła. W jednej chwili stali się

sobie bliscy jak przyjaciele, którzy zwierzają się z najgłębszych tajemnic, a już w

następnej byli zwykłymi znajomymi. Odniosła wrażenie, że wyciągnęła do niego

rękę, a on ją odtrącił.

- Nie musisz mnie eskortować - rzuciła, wysiadając z samochodu. - Jest jeszcze

jasno i trafię sama.

- Rebeco, zaczekaj - rzekł, zatrzymując ją i chwytając za rękę. - Dziękuję za to,

co powiedziałaś. Masz rację, ale muszę nad tym pomyśleć, zanim... no...

- Tak, oczywiście, rozumiem.

Patrzyła za nim, gdy odjeżdżał, i czuła, że rozumie go lepiej, niż sama by tego

chciała. Mieli za sobą podobne, ciężkie przejścia - śmierć bliskiej i kochanej

osoby. I oboje bali się uczucia, ponieważ, jak zdążyli się przekonać, niosło ze

sobą zagrożenie, nawet śmiertelne zagrożenie. Lękali się ponownego

zaangażowania, a sądząc ze spojrzenia, jakim Michael obdarzył ją przy

pożegnaniu, wchodziło to w grę. Rebeca też była nim zainteresowana, a

jednocześnie przestraszona tą sytuacją. Weszła do domu, który wydal jej się

jeszcze bardziej pusty i cichy niż zwykle.

Rozdział 5

- No i jak poszło? Co, tatusiu? Gdzie ją zabrałeś? Coście robili? - Katie zasypała

Michaela gradem pytań, ledwie wysiadł z samochodu.

- Na litość boską, dziecinko, może poczekasz z tym przesłuchaniem, aż wejdę do

środka.

Katie obrzuciła go uważnym spojrzeniem, ujęła się pod boki i stanąwszy w

56

background image

drzwiach, zagrodziła mu przejście.

- Znowu się pokłóciliście? - zapytała oskarżycielskim tonem. - Na pewno!

Znowu byłeś dla niej niegrzeczny, prawda?

Wziął ją pod pachy, uniósł i odstawił na bok.

- Nie, nie kłóciliśmy się, dlaczego niby mielibyśmy to robić?

- Ale byłeś niemiły dla doktor Rebeki? Krzyczałeś na nią? - Katie szła za nim i

zatrzasnęła za sobą drzwi.

Wszedł do living-roomu i z ulgą rzucił się na swój ulubiony fotel, zapraszając

jednocześnie córkę, by usiadła mu na kolanach. Katie była bardzo przywiązana

do ojca i nie przepuszczała żadnej okazji, by się do niego przytulić, teraz jednak

potrząsnęła przecząco głową.

- Dziękuję, postoję - odparła.

- Katie, naprawdę nie krzyczałem na twoją ukochaną doktor Rebece ani nie

byłem dla niej niegrzeczny. Ucieszysz się, jak ci powiem, że w obecności pani

doktor powstrzymałem się nawet od obgryzania paznokci, drapania się pod

pachami i dłubania w nosie.

- Od bekania też? - zapytała bez uśmiechu, wciąż trzymając się pod boki.

- Żadnego bekania, nic z tych rzeczy.

- No to jestem z ciebie dumna.

- Dziękuję.

Dopiero teraz wdrapała się ojcu na kolana, objęła go i pocałowała w policzek.

- Opowiedz mi wszystko po kolei - zażądała. - Muszę wiedzieć. Pocałowałeś ją?

Zmarszczył brwi ze zdumienia.

- Katarzyno Stafford! Jak możesz nawet przypuszczać coś takiego? Jestem

dżentelmenem!

57

background image

- Nie kręć. Pocałowałeś ją czy nie?

- Nie! Zaprosiłem na melbę bananową. Nie pocałowałem, nie śpiewałem jej

serenady, nie tańczyłem z nią tanga przy blasku księżyca, nie...

- Dobrze, dobrze. Odpowiedz mi tylko na pytanie, ale szczerze. Przyrzekasz, że

nie będziesz zmyślać?

- Nooo, niech ci będzie, przyrzekam.

- Nie pocałowałeś jej, co?

- Katie!

Nachyliła się ku niemu tak, że koniuszkiem nosa dotykała jego nosa i zaglądała

mu głęboko w oczy.

- Ale chciałeś?

Do diabła, jasne, że chciał.

Następnego dnia, mimo nawału pracy, snuł tylko marzenia, jakby to było

całować Rebece Barclay.

Przypomniał sobie, jak sympatycznie wyglądała, siedząc wczoraj naprzeciwko

niego w cukierence i mając we włosach dwa czy trzy kolorowe piórka papugi

zwanej Frederick. Dobrze wbił mu się w pamięć stosunek do starszej pani i jej

śmiertelnie chorego psa. Troska i serdeczność wzruszyły go do głębi, czy chciał

tego, czy nie.

- Michael, ja już wychodzę. Michael...

Cichy głos przywołał go do rzeczywistości. W drzwiach jego gabinetu stała pani

Abemathy z torebką i kluczami w ręku.

- A, do widzenia. Do zobaczenia jutro.

- Nie wydaje mi się - uśmiechnęła się kpiąco i potrząsnęła głową.

58

background image

- A co się stało? Bierze pani wolny dzień? Czyżbym znowu zapomniał o pani

wizycie u dentysty?

- Nie, Michael, nie idę do dentysty, bo on także ma jutro wolne - odparła. - Cały

kraj ma jutro wolne. Tak się składa, że jest Święto Dziękczynienia.

- No tak, oczywiście. Przecież wiem.

Roześmiała się i potrząsnęła głową.

- To oznacza, przypuszczam, że pan i Katie nie macie jeszcze żadnych planów

co do jutrzejszego obiadu?

- No... rzeczywiście.

- Tak mi przykro, Michael. - Widać było, że się autentycznie zmartwiła. - Bardzo

bym chciała was zaprosić, ale w tym roku nie przygotowuję świątecznego obiadu.

Jestem zaproszona do córki.

- Niech się pani o nas nie martwi, damy sobie radę. Do zobaczenia w

poniedziałek.

Przeprosiwszy jeszcze parę razy, pani Abemathy wyszła i Michael uznał, że

musi zrobić to samo. Mechanicy i sprzedawcy także już poszli, cisza aż dzwoniła

w uszach. Michael poczuł się jeszcze bardziej samotny niż zwykle.

Od śmierci Beverly starał się obchodzić wszystkie święta razem z córką, ale nie

było to łatwe. Żona zajmowała się domem - zakupami, gotowaniem, urządzaniem

przyjęć i uroczystości, a on uważał to za całkiem naturalny podział ról w

małżeństwie. Sam nie radził sobie dobrze z domowymi obowiązkami. Przeszedł

przez elegancki salon wystawowy, wyłączając światła i włączając alarm. Prawda!

Bridget i Neil wczesnym rankiem wyjeżdżają do jej matki, do San Francisco. Już

parę tygodni temu prosili go o kilka wolnych dni, a on oczywiście wyraził zgodę.

Zapewnił Bridget, że sam zorganizuje świąteczny obiad i że nie musi nic w

59

background image

związku z tym przygotowywać. Pytanie więc pozostawało otwarte: co będzie z

jutrzejszym świątecznym obiadem dla Katie?

Mógł oczywiście zabrać ją do restauracji albo sam spróbować upiec indyka, albo

też kupić kurczaka i udawać, że to indyk. A może udałoby mu się wykpić

gotowym obiadem z kuchenki mikrofalowej? Nie, Katie nie da się nabrać.

Najlepszy z tego wszystkiego był chyba pomysł z restauracją. Zastanawiał się, co

może być jutro otwarte. W tym małym miasteczku, gdzie życie towarzyskie

zamykało się na ogół w kręgu rodzinnym, większość lokali w dni świąteczne była

zapewne nieczynna.

Kiedy wychodził tylnymi drzwiami i właśnie je zamykał, od strony garażu

dobiegł go odgłos przypominający skomlenie. Zaintrygowany wyjął z bagażnika

latarkę i zaczął szukać. Za jednym z samochodów siedział, skulony i drżący,

czarny szczeniak. Kiedy Michael schylił się, aby go podnieść, zapiszczał

przerażony.

- Hej, co ty tam robisz? Gdzie twoja mama i reszta rodzeństwa?

Michael rozejrzał się, nie dostrzegł jednak śladu innych psów. Bezskutecznie

nawoływał i gwizdał. Dookoła panowała cisza.

- Chodź no tutaj - powiedział, wsadzając go za połę marynarki. Piesek był

wyraźnie zmarznięty. Michaelowi przyszło na myśl, że gdyby go teraz nie

znalazł, maluch prawdopodobnie by nie przeżył. Był o wiele za mały na to, by

poradzić sobie bez matki.

Wsiadł do samochodu, włączył ogrzewanie i zapalił lampkę, po czym wydobył

szczeniaka zza pazuchy i zaczął mu się przyglądać. Był to mieszaniec, podobny

do labradora. Duże łapki świadczyły o tym, że wyrośnie na sporego psa.

Szczeniak złapał pyszczkiem palec Michaela w nadziei, że będzie tam mleko.

60

background image

- Przykro mi, bracie - powiedział Michael - ale trafiłeś pod zły adres.

Szczeniaka trzeba było nakarmić, i to szybko. Ale czym? I jak? Michael nie miał

o tym zielonego pojęcia, ale wiedział, do kogo należy się w tej sprawie zwrócić.

Potrzebny był mu tylko pretekst - jakikolwiek pretekst, żeby ją znowu zobaczyć.

Bez względu na to, czy uda mu się ją pocałować.

Rebeca podeszła do drzwi, spodziewając się najgorszego. Przekonała się, że

niepokojono ją w domu tylko w bardzo nagłych wypadkach, gdy było zagrożone

życie zwierzęcia, często na skutek potrącenia przez samochód. Przez ostatnie parę

lat zdążyła już znienawidzić samochody z powodu krzywdy, jaką wyrządzały

nieszczęsnym zwierzętom.

Głęboko przeżywała niedole czworonogów.

Tym razem jednak, kiedy owinęła się ciaśniej szlafrokiem i otworzyła drzwi,

oczom jej ukazał się nie jakiś poturbowany kot czy pies, lecz Michael Stafford we

własnej osobie. Stał w progu przystojny jak zawsze, z szerokim uśmiechem na

twarzy.

- O, cześć - mruknęła. - Nie... nie spodziewałam się ciebie.

Zakłopotana zebrała poły szlafroka. Pod spodem miała tylko rozciągnięty

podkoszulek, w którym zazwyczaj spała. Gdyby wiedziała, że odwiedzi ją Mi-

chael, włożyłaby coś bardziej odpowiedniego, na przykład atłasową podomkę i

koszulkę z koronkami. Zaraz jednak wyśmiała się w duchu. Koszulkę z

koronkami, jeszcze czego!

- Przepraszam, że wpadłem tak niespodziewanie. Pewnie powinienem był

przedtem zadzwonić, ale mam nowego pacjenta.

- Jakiego pacjenta? - Spojrzała w dół, by sprawdzić, czy nie prowadzi na smyczy

jakiegoś zwierzaka.

61

background image

Gdzieś spod marynarki Michaela dobiegło ją popiskiwanie szczeniaka.

- Mam go tutaj, był przemarznięty.

- Uhm... rozumiem. Wejdźcie do środka, sprawa wygląda poważnie. A

następnym razem uprzedź mnie telefonicznie, że się do mnie wybierasz.

Przygotuję się na najgorsze.

Pół godziny później Michael siedział na kanapie ze szczeniakiem na kolanach i

karmił go mlekiem z butelki dla niemowląt.

- Ale się ślini, mleko leci mu z mordki - powiedział - ojej, całą rękę mam mokrą

i nogę już też.

Rebeca siedziała na drugim końcu kanapy i zaśmiewała się do łez. Michael był

rozczulająco nieporadny, a szczeniak nie przejmował się nim zupełnie, tylko ła-

pczywie przyssał się do smoczka.

- I co ja mam z nim zrobić? - zapytał Michael, wycierając siebie i psa

ręcznikiem, który podała mu Rebeca. - Nie mogę przecież zabrać go do domu, bo

Katie natychmiast go zaanektuje.

- A co w tym złego?

- Ona ma i tak sporo obowiązków - opiekuje się przecież Rosie.

- Rozumiem, ale problem pozostaje nie rozwiązany. Piesek będzie wymagał

troskliwej opieki, szczególnie przez najbliższe parę tygodni.

- A ty nie chciałabyś mieć psa? - uśmiechnął się do niej czarująco, chcąc jej

podać szczeniaka. - Proszę, oto prezent urodzinowy ode mnie. Wszystkiego najle-

pszego, Rebeco! I żebyś nie mówiła, że nic ci nie podarowałem.

Roześmiała się i potrząsnęła głową.

- Niezły pomysł, ale urodziny miałam już cztery miesiące temu.

- No to może to będzie prezent z okazji Święta Dziękczynienia albo już na

62

background image

Gwiazdkę, co?

Piesek był śliczny i propozycja kusząca, Rebeca jednak zdążyła się już nauczyć,

że nie może przyjmować każdego ślicznego stworzenia, które potrzebuje domu.

- Nie - odparła - ty go znalazłeś i jesteś za niego odpowiedzialny. Jestem

przekonana, że znajdziesz dla niego dobry dom.

- Ale jak? Przecież nikogo tu nie znam.

- Nooo, to nadarza się świetna okazja, żeby poznać sąsiadów!

Michael zmarszczył brwi.

- Rebeco Barclay, dowiaduję się o tobie czegoś nowego. Wcale nie jesteś miłą

młodą damą.

- Jestem bardzo miłą młodą damą, ale nie będę się opiekować twoim

szczeniakiem.

Z ciekawością patrzyła, jak jej gość głowi się, co robić dalej, nie zamierzała mu

jednak w tym pomagać. Michael Stafford potrzebował tego szczeniaka jeszcze

bardziej niż on jego, nawet jeśli tylko na kilka godzin.

- Zabierz go ze sobą do domu, schowaj u siebie w pokoju tak, żeby Katie go nie

zobaczyła, a do jutra rana wymyślisz, co z nim zrobić.

- Taak, na pewno. - Michael westchnął i wsadził sobie psa za pazuchę. - Chyba

że uda mi się komuś wmówić, że to indyk na Święto Dziękczynienia.

Rebeca podała mu torbę z mieszanką dla szczeniaka i odprowadziła go do drzwi.

Rozdział 6

Michael odłożył słuchawkę i bez sił opadł na łóżko. Był kompletnie

wykończony. I to przez kogo? Przez psiego niemowlaka, który właśnie trącał go

nosem, dając chyba do zrozumienia, że chętnie napiłby się mleka.

- No nie, chyba nie jesteś znowu głodny? - Złapał szczeniaka delikatnie za fałdę

63

background image

luźnej skóry na karku i spojrzał mu prosto w oczy. - Przecież karmiłem cię już o

siódmej, piątej, czwartej i... nic dziwnego, że jestem śpiący. Chyba nawet mała

Katie nie sprawiała tyle kłopotu.

Michael uczciwie musiał przyznać, że właściwie niewiele wiedział na ten temat.

To do Beverly należało karmienie Katie o każdej porze dnia i nocy, zmienianie

pieluch i śpiewanie kołysanek. Teraz żałował, że bardziej nie włączył się w

rodzicielskie obowiązki i nie odciążył żony.

Sięgając po butelkę ze specjalną mieszanką od Rebeki, po raz kolejny rozważał

pewien pomysł. W pierwszej chwili wydawał mu się znakomity, ale wtedy był

zaspany i na pół przytomny. Teraz zaczynał mieć wątpliwości.

- No chodź tu, bratku - powiedział do psa, wkładając mu w mordkę smoczek. -

Zdrówko. Przynajmniej ktoś z nas będzie dzisiaj najedzony.

Ostatnią godzinę spędził przy telefonie, usiłując zarezerwować w jakiejś

restauracji miejsce na świąteczny obiad. Tylko trzy miały być czynne w święto, a

wszystkie miejsca od dawna rozdysponowano i nie było co liczyć na to, że ktoś w

ostatniej chwili się rozmyśli. Zarówno małe sklepiki, jak i supermarkety

pozamykano, tak więc nie mógł ratować sytuacji kupnem gotowych dań do

odgrzania w kuchence mikrofalowej. Był w kłopocie. Martwił się, co powie

Katie.

- Tatusiu, czy mogę z tobą porozmawiać? - usłyszał głos córki zza zamkniętych

drzwi.

- Oczywiście, bardzo proszę, wejdź. - Wyrwał wyraźnie niezadowolonemu

szczeniakowi butelkę, po czym i jego, i butelkę zakrył kołdrą.

Katie dopiero co musiała wstać z łóżka. Była rozczochrana i miała na sobie

piżamę.

64

background image

- Co ty robisz? - zapytała.

- Co robię? Noo... nic nie robię. Dlaczego pytasz?

- Tak sobie - odparła powoli, przyglądając mu się podejrzliwie. - Chciałam po

prostu z tobą porozmawiać, ale teraz widzę, że naprawdę masz coś na sumieniu.

- Ja? Niby co takiego mógłbym mieć na sumieniu?

Spod kołdry dobiegł pisk - to szczeniak dopominał się o przerwane nagle

śniadanie. Katie szeroko otworzyła oczy ze zdumienia i rzuciła się pędem w

stronę łóżka.

- Co to było? - zapytała.

- O co ci chodzi?

- O ten dźwięk. To brzmiało jak... jak...

- Umówmy się, że to ja kaszlnąłem, zgoda?

- Nie ma mowy. Ty nie umiesz wydawać takich dźwięków. To było coś

malutkiego i pięknego. Jestem tego pewna.

Uklękła i na czworakach zaczęła szukać pod łóżkiem. Michael skorzystał z

okazji i chcąc uspokoić pieska, podsunął mu do possania palec. Maluch jednak

nie dał się już tak łatwo oszukać. Za chwilę znowu rozległ się pisk.

Teraz Katie już bez trudu rozpoznała jego źródło. Michael powstrzymał ją w

momencie, kiedy zabierała się do ściągnięcia kołdry.

- Katie, musisz zrozumieć, że my go tylko przechowujemy. Nie możemy go

zatrzymać i nawet o tym nie myśl, dobrze?

- Dobrze, dobrze - odpowiedziała, usiłując dojrzeć to, co kryło się pod kołdrą.

- Katie, ja mówię poważnie. Masz już jedno zwierzę i...

- Oooch, jaki cudoowny! - Ostrożnie uniosła szczeniaczka i pocałowała go w

czubek głowy. - Kupiłeś mi pieska na Święto Dziękczynienia! Dziękuję, tatusiu.

65

background image

- Nie, to wcale nie tak! Znalazłem go wczoraj wieczorem, gdy wychodziłem z

pracy. Opiekuję się nim tylko przejściowo.

- Och! - Uśmiech w jednej chwili znikł z twarzy Katie.

Michael poczuł się, jakby był potworem, a nie kochającym ojcem. Co jednak

mógł poradzić? Katie miała już przecież kózkę i pies naprawdę nie był jej

potrzebny. Była za mała, żeby opiekować się dwoma zwierzętami, on zaś i tak na

nic nie miał czasu.

- Kiedy go oddamy? Po obiedzie czy przed? - zapytała.

- Obiad... taaak...

- No przecież chyba mamy indyka na obiad, prawda, tatusiu? I ciasto z dyni?

Przepadam za nim.

- Nic się nie martw, dziecino - powiedział z udaną beztroską. - Wymyśliłem coś

wyjątkowego.

- Czyżby? - Rzuciła mu spojrzenie tak przenikliwe, że chętnie ukryłby się przed

nim pod kołdrę. - A może raczej zapomniałeś po prostu, że jest święto?

- Zapomniałem? Myślisz, że mógłbym zapomnieć o Święcie Dziękczynienia?

Kiwnęła głową.

- No to przynajmniej wiem, jakie masz o mnie wyobrażenie - rzekł z

oburzeniem. - Zapomnieć o Święcie Dziękczynienia, też coś... Głupio ci będzie,

jak zobaczysz, co przygotowałem!

Popatrzyła na niego z powątpiewaniem, po czym odwróciła się i wolno wyszła z

pokoju.

- No bracie, teraz wpakowaliśmy się na całego. - Michael przysiągłby, że pies

też spojrzał na niego z wyrzutem. - No dobrze, dobrze - powiedział, wzdychając

ciężko. - To nie twoja wina. Sam muszę jakoś z tego wybrnąć.

66

background image

Rebeca zgadzała się w dni świąteczne dyżurować pod telefonem. Dla niej święta

niczym nie różniły się od pozostałych dni, uważała więc, że nie należy pozbawiać

innych możliwości spędzenia tego czasu z rodziną.

- Po prostu, dzień jak co dzień - szepnęła sama do siebie, stojąc przy oknie

living-roomu w szlafroku i rannych pantoflach, z filiżanką kawy w ręku.

Mogłaby zostać w domu, tęskniąc za Timem i litując się nad sobą. Rebeca

wiedziała już jednak z doświadczenia, że wcale jej to nie służy i dużo czasu i

wysiłku potrzebuje później na wydobycie się z dołka psychicznego.

Nie musiała cały dzień siedzieć w domu, ponieważ miała pager. Pozostawało

jednak pytanie, dokąd się udać. Sklepy i większość lokali zamknięto, przyjaciele

spędzali czas w gronie rodzinnym, a krewni jej i Tima mieszkali na Wschodnim

Wybrzeżu, o wiele za daleko, żeby wpaść do nich na pieczonego indyka.

Nagle pomyślała o Michaelu Staffordzie i jego nowym podopiecznym. Czy

poradził sobie z nocnymi karmieniami? Oczywiście, że sobie poradził. Zdecy-

dowała jednak, że wybierze się do Casa Colina i sprawdzi to osobiście. Ot,

sąsiedzka wizyta.

- Chińskie jedzenie na Święto Dziękczynienia? I to jest ta twoja wielka

niespodzianka? No, tym razem naprawdę się nie popisałeś, tatusiu.

Katie wpatrywała się w kurczaka po seczuańsku, którego miała na talerzu, i w

żaden sposób nie dawała sobie wmówić, że to indyk. Nadrabianie miną pogar-

szało tylko sytuację.

- Słuchaj no, dziecino - powiedział, biorąc ją za rękę. - Przecież nie chodzi o to,

co się je, prawda? Podczas tego święta dziękujemy za wszystkie otrzymane dary.

67

background image

Można to robić, jedząc indyka albo hamburgery, albo też kurczaka po seczuańsku,

zgoda?

Skinęła głową.

- No więc pomyślmy o tym, za co możemy być wdzięczni.

- Ja jestem wdzięczna za Rosie, panią Bridget i pana Neila, oczywiście za ciebie

i za doktor Rebece.

Z kolei Michael wymienił bliskie sobie osoby z Kalie na czele, nie zapominając

o pani Abemathy.

Rytuał ten zabrał im nie więcej niż pięć minut i Michael nie bardzo wiedział, co

by tu robić dalej, aby podtrzymać świąteczny nastrój. Katie najwyraźniej nadal

była na niego obrażona i doskonale wiedział, że nie tylko z powodu braku na

stole dyniowego ciasta.

Szczeniak, którego cały czas trzymał pod marynarką, zaczął się wiercić. Michael

nie chciał zabierać go ze sobą do restauracji, ale co miał zrobić? Psiak był o wiele

za mały, żeby go zostawiać samego w domu na tak długo, zmarzłby też

pozostawiony w samochodzie.

Rozejrzawszy się po prawie pustej dziś chińskiej restauracji, Michael poczuł

nagły wstyd. Tak bardzo kochał swoją córeczkę, czemu więc nie zorganizował dla

niej święta w sposób, do jakiego była przyzwyczajona? Uważał się przecież za

człowieka odpowiedzialnego i w pracy nie zdarzyło mu się jeszcze nie dotrzymać

umówionych terminów. Jak mógł więc przegapić coś tak ważnego?

- Tatusiu, czy mogę cię o coś zapytać? - odezwała się Katie.

- No jasne, dziecino.

Musiało to być bolesne, bo w jej oczach krył się smutek.

- Teraz, kiedy nie ma mamusi... chyba nie jesteśmy już prawdziwą rodziną?

68

background image

Nie mógł jej oczywiście winić, że pyta, odczuł to jednak dotkliwie.

- Oczywiście, że jesteśmy, Katie - odparł. - To znaczy nie jesteśmy może typową

amerykańską rodziną z mamą, tatą, trójką dzieci i psem, ale mieszkamy razem,

kochamy się, staramy się dbać o siebie, najlepiej jak umiemy. Myślę, że dzięki

temu jesteśmy rodziną, chociaż jest nas tylko dwoje. Jak myślisz?

- Myślę, że nie bardzo - odpowiedziała po chwili wahania. - Bo nie robimy nic z

tego, co robią prawdziwe rodziny.

- To znaczy czego? Oczywiście oprócz jedzenia indyka w takie święto jak dziś.

- To znaczy, że nie wyjeżdżamy na wakacje ani do Disneylandu, w soboty

wieczorem nie gramy razem w żadne gry, nie robimy wycieczek... no, sam wiesz.

- Tego wszystkiego, co robiliśmy, zanim mama zachorowała, prawda?

Skinęła głową.

- Pamiętasz, jak dawniej w niedzielę rano smażyłeś takie pyszne naleśniki?

Teraz już nigdy tego nie robisz.

Jej oczy wypełniły się łzami, a i on poczuł, że zbiera mu się na płacz. Jedzenie

rosło mu w ustach.

Naleśniki z dżemem ananasowym. Przyrządził je dla Beverly podczas ich

pierwszego wspólnego weekendu i tym podbił jej serce. Potem przygotowywał je

każdej niedzieli, aż do dnia, gdy po raz ostatni poszła do szpitala. Od tamtej pory

nigdy już o tym nie pomyślał.

- Katie, tak mi przykro. Widzę, że muszę ci coś wytłumaczyć. Co byś zrobiła,

gdybyś stanęła twarzą w twarz z czymś, co cię przeraża?

- Z czymś naprawdę strasznym?

- Powiedzmy, że z czymś, czego się boisz.

Przygryzła wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

69

background image

- Chyba bym się schowała albo uciekła.

- Ja tak samo - przyznał Michael. - Kiedy się urodziłaś, byłem przekonany, że

zawsze będzie przy mnie moja żona, że razem będziemy cię wychowywali. Mar-

twiłem się, ze nie będę dobrym ojcem, ale dzięki twojej mamie wkrótce się tego

nauczyłem i poczułem, jaka to radość mieć dziecko. Potem ona zachorowała i

umarła, a ja zacząłem się bać.

- Czego? Mnie?

- Nie, kochanie, nie ciebie - zaśmiał się cicho. - Bałem się, że nie będę umiał

sam cię wychować, nie zapewnię ci odpowiedniego domu, nie stworzę ci rodziny.

Bałem się, że mi się to nie uda, a przecież tak bardzo cię kocham.

- Naprawdę? - Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. Nie mogła pojąć, że ojciec

mógł czegoś się bać.

- Tak, Katie. I nadal się boję. Dlatego czasem usiłuję od tego uciec. Przyznaję, że

średnio to świadczy o mojej odwadze. Powiedz, czy coś z tego rozumiesz?

W zamyśleniu skinęła głową.

- Tylko że opieka nad tobą - ciągnął - to najważniejsza sprawa w moim życiu.

Przypuszczam, że dlatego tak mnie to przeraża.

Buzia Katie rozjaśniła się w nieśmiałym uśmiechu, a jemu zrobiło się lżej na

sercu.

- Chyba nie musisz być taki przerażony, tatusiu - powiedziała. - Jesteś naprawdę

dobrym ojcem. Ten indyk i ciasto nie są aż tak ważne. Chciałam tylko wiedzieć,

że... że... no wiesz.

- Że cię kocham?

Kiwnęła głową potakująco i wbiła wzrok w swój pełny talerz.

Delikatnie wziął ją pod brodę, żeby znowu spojrzała mu w oczy.

70

background image

- Katie Stafford, chyba nie mógłbym już kochać cię bardziej - powiedział i

poczuł, jak broda jej się trzęsie. - Tylko, do diabła, mógłbym ci to lepiej oka-

zywać!

Pojawił się właściciel restauracji, niosąc dzbanek świeżo zaparzonej herbaty

jaśminowej.

- Nie smakuje państwu? - zapytał, wskazując na ich talerze z ledwie zaczętymi

potrawami. - Coś jest niedobre?

- Nie, nie. Wszystko w porządku - zapewniła Katie. - Omawiamy tylko z

tatusiem ważne sprawy rodzinne.

- Rozumiem - kiwnął głową uprzejmie, nalewając jej herbatę.

- A panu jedzenie smakuje? - zwrócił się do Michaela.

Jedyną odpowiedzią był przeciągły skowyt, który wydobył się spod marynarki.

Odchrząknął, usiłując to jakoś zatuszować, ale szczeniak nie miał zamiaru sie-

dzieć cicho w ukryciu i znowu żałośnie zaskomlał.

Właściciel restauracji omal nie wypuścił dzbanka z herbatą.

- Co to? - zapytał, wpatrując się w Michaela. - Co za hałas?

- Nic, nic, nieważne. - Michael próbował zbagatelizować sprawę, nie potrafił

jednak kłamać.

Piesek zaskomlił donośnie, najwyraźniej zły i głodny. Katie powstrzymywała

się, by nie wybuchnąć śmiechem,

- Zwierzę! - krzyknął właściciel restauracji, a twarz aż pociemniała mu z

gniewu. - Zwierzę pod marynarką!

- To malutki piesek - usprawiedliwił się Michael, sięgając za pazuchę. - Nikomu

nic nie zrobi, to tylko...

- Nie! Żadnych zwierząt! Żadnych psów w restauracji! Inspektor zobaczy i

71

background image

zabierze licencję! - Z wściekłością wyrwał im z rąk pałeczki. - Proszę wyjść! Na-

tychmiast opuśćcie restaurację Lee!

- Chwileczkę, wolnego! - Michael czuł, że i jego zaczyna ponosić. - Nie

skończyliśmy jeść.

- Możecie nie płacić. Proszę wyjść!

W chwilę później Michael, Katie i winowajca znaleźli się na ulicy przed

restauracją, a Lee zatrzasnął za nimi drzwi.

- To nie do pomyślenia, dać się wyrzucić z chińskiej restauracji - nie mógł dojść

do siebie Michael. - No to ładne mamy Święto Dziękczynienia!

Z niepokojem spojrzał na Katie, dziewczynka jednak aż krztusiła się od

śmiechu.

- No, takiego święta nigdy nie zapomnimy. Na pewno!

Kiedy Rebeca skręciła w Cleveland Avenue, ujrzała ciemnozielonego jaguara.

Czy to samochód Michaela? Pewnie tak. Ile takich drogich aut mogło jeździć po

ulicach San Carlos? Dlaczego jednak skręcił w tę stronę? Zdecydowała się

pojechać kawałek za nim i już po chwili zagadka się wyjaśniła. Jaguar zatrzymał

się przed domem Beatrice i Jacka Rileyów.

No oczywiście, pomyślała, przyglądając się, jak Michael i Katie podchodzą

razem do drzwi. Sama powinna była wpaść na ten pomysł. Po stracie Midasa

Rileyom przydałby się nowy pies. Oto dom, jakiego mu było trzeba.

- Świetny pomysł, Michael - szepnęła, skręcając w boczną ulicę.

Michael i Katie spełniali wspólnie dobry uczynek w Święto Dziękczynienia i nie

należało im w tym przeszkadzać.

72

background image

Nadeszła zima. W południowej Kalifornii trudno byłoby jednak poznać to po

pogodzie. Należało raczej polegać na kalendarzu lub wystawach sklepowych,

zmieniających się odpowiednio do sezonu.

Rebeca, wychowana w Nowym Jorku, była przyzwyczajona do tamtejszych zim

i chętnie przeniosłaby do Kalifornii trochę śniegu, żeby i tu dzieci mogły ulepić

bałwana i pojeździć na sankach.

Na cztery dni przed świętami Bożego Narodzenia szła główną ulicą miasteczka

w poszukiwaniu ostatnich prezentów. Co roku o tej porze dostawała masę

najprzeróżniejszych drobiazgów od wdzięcznych właścicieli swoich pacjentów,

od czekoladek poczynając, a kończąc na podobiznach rozmaitych kudłatych i pie-

rzastych stworzeń. Rebeca też wręczała podarki, choćby symboliczne, takie jak

gumowa zabawka dla psa czy lusterko do klatki dla papugi.

Zadowolona z zakupów, szła już na parking w stronę samochodu, kiedy

niespodziewanie natknęła się na Beatrice Riley, prowadzącą na czerwonej smyczy

szczeniaka rasy labrador.

- Wesołych Świąt, pani doktor! - wykrzyknęła Beatrice, machając do niej ręką.

- Nawzajem - odparła Rebeca, podchodząc bliżej. - Mój Boże, jak ten pies urósł

przez parę tygodni.

- Prawda? Ten pani Stafford chyba mnie oszukał, twierdząc, że to szczeniak.

Zaczynam podejrzewać, że to źrebak! Nie uwierzyłaby pani, ile on je!

- To nie jest żaden mój Stafford, to tylko znajomy.

- Cóż, zdaje się, że jest panią zainteresowany. Cały czas o pani mówił, kiedy

przywiózł psa.

Rebeca pochyliła się, by pogłaskać pupila pani Riley, starając się niczego nie dać

po sobie poznać.

73

background image

- Naprawdę? A co takiego mówił? - spytała niedbale.

Beatrice uśmiechnęła się chytrze, nie dając się zwieść tej obojętności.

- Powiedział, że poradziła mu pani, jak dać sobie radę z bólem po stracie

najbliższej osoby i jak żyć dalej.

- Tak powiedział?

Beatrice kiwnęła głową.

- Najpierw nie chciałam przyjąć tego szczeniaka. Po śmierci Midasa obiecałam

sobie, że już nie wezmę do domu psa. Człowiek tak się przywiązuje, a przychodzi

dzień, kiedy trzeba się rozstać. Bardzo ciężko przeżyłam śmierć Midasa.

- Wiem, był członkiem waszej rodziny.

- Tak. Powiedziałam wtedy panu Staffordowi, że nikt już nie zajmie miejsca

Midasa, a on na to, że ten szczeniaczek wcale nie ma go zastępować; że to po

prostu inne, małe stworzonko, któremu jestem potrzebna. Pan Stafford udowodnił

mi, że mam w sobie jeszcze dość dużo uczucia, by zaopiekować się tym psem,

nawet gdybym kiedyś też miała go stracić.

- Tak się cieszę. Michael miał rację - ten maluch nie mógł trafić do lepszego

domu.

Kiedy się rozstały, jeszcze raz wymieniwszy świąteczne życzenia, Rebeca

pobiegła do samochodu jak na skrzydłach. Okazuje się, że Michael jej posłuchał.

Zrozumiał to, co starała się mu przekazać.

- Och, nie, Katie! Co ty zrobiłaś swojej kózce? - Rebeca stała na podwórzu Casa

Colina, a jej oczom przedstawiał się dość szczególny widok: biała koza z czymś

na kształt małego drzewka przywiązanym na głowie. Różowy nosek zwierzęcia

wyglądał monstrualnie, wysmarowany czerwoną szminką. Z szyi zwieszał jej się

74

background image

plastikowy wieniec imitujący ostrokrzew. Obok stała Katie uśmiechnięta od ucha

do ucha i nadzwyczaj z siebie dumna.

- Jest przecież Wigilia, więc przyszło mi do głowy, żeby przebrać Rosie za

renifera - wyjaśniła. - Tatuś pomógł mi zrobić rogi, prawda, że piękne?

- O... tak... cudowne! - wykrztusiła Rebeca.

Rosie wydawała się zachwycona swym nowym wcieleniem, dumnie paradowała

po podwórzu, merdając ogonkiem.

- Rosie Renifer. Zdaje się, że jesteś w świątecznym nastroju, Katie.

- O, tak. Pojechaliśmy z tatusiem do takiego miejsca, gdzie można samemu ściąć

choinkę. A w garażu znaleźliśmy różne ozdoby i lampki i ubraliśmy ją. Potem

poszliśmy kupić nowe bombki i ja je wybierałam. - Dziewczynka trajkotała z

przejęciem. - I tatuś powiedział, że co roku będziemy dokupywać nowe, bo każde

święta są wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju.

- Twój tatuś jest bardzo mądry - uśmiechnęła się Rebeca.

- A jutro będziemy mieć indyka i ciasto z dyni. Pani Bridget nauczyła tatusia, jak

to przygotować, bo sama dziś wieczorem wyjeżdża do swojej matki.

- No to świetnie! A twój tatuś jest w domu? - Rebeca rozejrzała się, mając

nadzieję, że zobaczy Michaela. Na podjeździe nie spostrzegła jednak jaguara.

- Nie, pojechał kupić sos żurawinowy, bo wczoraj zapomniał. A jak wróci,

wybierzemy się do parku posłuchać kolędników, no tych, co tak chodzą ze świe-

cami w rękach, wie pani...

Rebeca domyśliła się, że Katie mówiła o uroczystości z udziałem chóru, która

odbywała się co roku w Wigilię w miejskim parku.

- Pani też się tam wybiera? To będzie naprawdę ładne.

- Tak, znam wiele osób z chóru, a poza tym bardzo lubię słuchać starych kolęd.

75

background image

- No to może pójdziemy razem.

- Chyba nie, Katie, ale dziękuję za zaproszenie - odpowiedziała, choć w

pierwszej chwili zabiło jej mocniej serce na tę myśl: wigilijna uroczystość i oni

razem, we trójkę. Zaraz jednak sparaliżował ją strach i poczuła, że nie może sobie

na to pozwolić, choć nie bardzo wiedziała właściwie dlaczego. - Proszę - sięgnęła

do torebki po mały pakunek. - Wstąpiłam do was, żeby coś ci dać. Właściwie to

jest dla Rosie.

- Naprawdę? Dla Rosie? - Dziewczynce oczy rozbłysły, gdy zobaczyła mały,

srebrny dzwoneczek.

- Powinna go nosić przy obroży. Wszyscy jej krewni w Szwajcarii takie mają,

więc pomyślałam, że Rosie też się należy.

- Dziękuję, doktor Rebeco, jest piękny! - wykrzyknęła zachwycona Katie,

potrząsając dzwoneczkiem i wsłuchując się w jego delikatny dźwięk. - Chodź tu,

Rosie, i zobacz, co pani doktor ci przyniosła.

I już po chwili kózka paradowała z dzwonkiem dyndającym jej u szyi i zdawała

się jeszcze bardziej dumna z siebie.

- Muszę już jechać. - Rebeca pochyliła się, żeby uściskać dziewczynkę. - Życzę

wesołych świąt tobie i twojemu tatusiowi, będę o was jutro myślała.

- Ja też. Chciałabym, żeby pani przyszła do nas jutro na obiad.

- Dziękuję, ale raczej zostanę w domu, na wypadek gdyby na przykład czyjemuś

psu zachciało się zjeść choinkę.

- Pani sobie żartuje. Naprawdę coś takiego się nie zdarza.

- Nie uwierzyłabyś, Katie Stafford, ale o tej porze roku wszystko może się

zdarzyć.

Rozdział 7

76

background image

Rebeca spotkała ich na wieczornej uroczystości. Stali prawie naprzeciw niej,

między nimi kroczyli kolędnicy. Katie machała do niej, podskakując z podnie-

cenia. Michael uśmiechnął się tylko i zawołał:

- Wesołych Świąt!

Rebeca także zamachała do nich. Chciałaby zareagować na ich serdeczność

bardziej spontanicznie, coś ją jednak powstrzymywało. To jej serce broniło się

przed rodzącym się uczuciem do tych dwojga - wspaniałego mężczyzny i jego

cudownego dziecka. Odwróciła się i zniknęła w tłumie.

Rebeca leżała w łóżku i śniło jej się, że słyszy dźwięk syreny okrętowej gdzieś

we mgle. Donośne trąbienie rozlegało się raz po raz, aż uświadomiła sobie, że to

wcale nie statek, tylko świdrujący w uszach dźwięk telefonu.

Kolejne wezwanie w środku nocy.

- Może to Święty Mikołaj - mruknęła, sięgając po słuchawkę. - Może jego

renifer zaniemógł. Słucham?

- Tu Michael Stafford. Co prawda mamy Wigilię i nie powinienem cię

niepokoić, ale sprawa jest bardzo pilna.

Rebeca poderwała się z łóżka. Michael był wyraźnie zmartwiony i zrozumiała,

że dzieje się coś złego.

- W porządku - odparła - o co chodzi?

- Rosie zachorowała. Nie wiem, co jej jest, ale to chyba coś poważnego. Neil i

Bridget wyjechali, a Kalie... cóż... Katie jest wprost przerażona.

- Zaraz u was będę.

Starała się nie poddawać panice, mimo że dławił ją paniczny strach. Chwyciła

pierwsze z brzegu spodnie i sweter.

- Tylko nie Rosie i nie w Wigilię - szeptała, narzucając w biegu kurtkę.

77

background image

Uruchomiła samochód. - Proszę, niech nic złego się nie wydarzy. Katie tyle już

przeżyła. - Rebeca gotowa była zrobić wszystko, co w jej mocy, by uchronić

dziewczynkę przed kolejnym ciosem.

Oby tylko jej modlitwy zostały wysłuchane.

Wszedłszy do obory, Rebeca zorientowała się natychmiast, że Rosie jest w

jeszcze gorszym stanie, niż przewidywała. Kózka leżała na boku, pobekując ża-

łośnie, z dzwonkiem u obroży i z nie startymi jeszcze śladami szminki na nosie.

Gdy Rebeca uklękła na słomie obok Michaela i rozpoczęła badanie, poczuła, że

opuszcza ją odwaga. Koza miała niebezpiecznie wzdęty brzuch i z pewnością

bardzo cierpiała.

- Co jej jest? Czy umrze? - zapytała Katie przez łzy, które strumieniem spływały

po policzkach.

Rebeca z całego serca chciała ją pocieszyć, że wszystko będzie dobrze, nie

mogła jednak dziecka okłamywać. Zastanawiała się, dlaczego Rosie była w takim

opłakanym stanie. Nagle coś przyszło jej do głowy.

- Czy na terenie posiadłości nadal rosną drzewa awokado? Tam z tyłu, za

winogronami?

Katie i Michael popatrzyli na siebie i jednocześnie kiwnęli głowami.

- Czy mogło się zdarzyć, że Rosie zjadła dziś liście awokado?

- Gdy poszliśmy do parku posłuchać chóru, zostawiłam ją za domem na

podwórzu. Może wtedy je zjadła.

- Muszę to wiedzieć na pewno - rzekła Rebeca.

- Zaraz sprawdzę. - Michael zerwał się na równe nogi.

Już po chwili był z powrotem, niosąc kilka nadgryzionych liści.

78

background image

- Obawiam się, że masz rację. Czy to bardzo źle? - zapytał.

Rebeca nie miała odwagi powiedzieć, że widziała konie, które zdychały po

zjedzeniu liści awokado. Są dla zwierząt zabójcze. Jak mogła nie przestrzec przed

tym Katie? - winiła się w duchu.

- Rzecz w tym, że Rosie tych liści nie jest w stanie strawić - wyjaśniła. -

Twierdzenie, że koza może zjeść wszystko, jest prawdziwe, ale tylko do pewnego

stopnia. Liści awokado nie toleruje nawet żołądek kozy.

- Co można na to poradzić? - zapytał Michael.

- Musimy pomóc jej się ich pozbyć, nawet gdyby miało to zająć całą noc -

odpowiedziała Rebeca.

- A jak to zrobić?

Rebeca uśmiechnęła się do dziewczynki.

- Pomyślisz pewnie, że to głupie, ale najlepsze są stare domowe sposoby -

rzekła. - Biedactwo. Obawiam się, że Święty Mikołaj będzie musiał dzisiaj dać

sobie radę bez Rosie Renifera.

- Naprawdę myślisz, że to pomoże? - zapytał Michael, przyglądając się, jak

Rebeca ponownie napełnia termofor mieszaniną oleju z mleczkiem

magnezowym. Delikatnie otworzył kozie mordkę, podczas gdy Rebeca przez

dziurkę, którą wydłubała w korku termo- fora, powoli wlewała przygotowany

specyfik. Rosie połykała posłusznie, po czym znowu beczała. Przez ostatnie pięć

godzin na zmianę aplikowali jej lekarstwo. Jak dotąd jednak bez rezultatu.

- Jeszcze nic nie jest przesądzone. - Rebeca odłożyła termofor i przysiadła przy

chorej kozie. - Miejmy nadzieję, że odpowiednia ilość w końcu zadziała.

Spojrzała na Kalie, która zwinięta w kłębek i przykryta kurtką Michaela, spała

79

background image

na słomie w kącie obory.

- Dobrze, że usnęła - odezwał się Michael, patrząc na dziecko z czułością, po

czym zwrócił się do Rebeki: - Miałaś rację, rzeczywiście boję się, że i ją

mógłbym stracić. Budzę się czasem w środku nocy, oblany potem, i o tym myślę.

- Wcale mnie to nie dziwi, zważywszy, ile przeszedłeś. Czułam się podobnie po

śmierci Tima, później było mi już trochę łatwiej. Z tobą też tak będzie.

- Tak myślisz? - Spojrzał na nią z nadzieją.

- Tak, zapewniam cię. Najgorsze są pierwsze dwa lata, później jest już łatwiej.

Michael pogłaskał kózkę po wzdętym brzuchu i Rebeca zauważyła, że drżą mu

ręce. Ogarnęło ją współczucie dla tego człowieka. Jak mogła kiedykolwiek

myśleć, że jest zimny i nieczuły?

- Kiedy myślę o Beverly, przypominam sobie tylko jej śmierć i to, że mnie przy

niej nie było. Pamiętam ostatni raz, kiedy ją widziałem. Była taka chora i bez-

bronna... Już mnie nie poznawała. Beverly była taka żywotna, dzielna i dum-na.

Na pewno nie chciałaby, żebym ją w ten sposób zapamiętał, ja sam bronię się

przed tymi myślami, bezskutecznie.

- To też jest kwestia czasu. - Rebeca położyła mu rękę na ramieniu. - Przyjdzie

pora, że będziesz ją wspominał taką, jaka była za życia - jak się śmiała, jaka była

piękna, jak byliście razem szczęśliwi. To stanie się ważniejsze niż smutne

okoliczności jej śmierci.

Ku jej zdumieniu objął ją i przygarnął do siebie, wtulając twarz w jej włosy. Ona

także go objęła i poczuła, jak niknie dzieląca ich dotąd bariera obcości i

nieufności. Od czasu śmierci męża po raz pierwszy znalazła się w ramionach

mężczyzny. Nie zdawała sobie dotąd sprawy, jak bardzo jej to było potrzebne i

jak dobrze móc się przytulić. Kiedy wreszcie wypuścił ją z objęć, zaskoczyła ją

80

background image

powaga i czułość jego spojrzenia.

- Tyle dla nas zrobiłaś, Rebeco - powiedział, głaszcząc ją delikatnie po policzku i

miękkim, czułym ruchem odgarniając jej ze skroni opadający kosmyk. - Dopiero

ty pokazałaś mi, jakie to ważne otworzyć się na innych ludzi.

Upewniwszy się, że córka nadal mocno śpi, pochylił się i lekko pocałował

Rebece w policzek. Lęk i pragnienie bliskości tego mężczyzny ogarnęły ją jedno-

cześnie. Nie mogła złapać tchu ani wykrztusić słowa.

- Chciałbym być z tobą, Rebeco - powiedział Michael, błądząc palcami w jej

włosach. - Jeśli zdobędę się na odwagę, żeby cię o to poprosić... czy mnie nie

odepchniesz?

Setki możliwych odpowiedzi kłębiły jej się w głowie, kiedy patrzyła w oczy

mężczyzny, którego bez trudu mogłaby pokochać. Którego już kochała.

- Michael... ja... - Zabrakło jej słów.

Przerwał jej głośny bek Rosie, która wierzgała, usiłując stanąć na nogi.

- Ho, ho, to wygląda obiecująco - rzekła Rebeca, powracając do rzeczywistości.

Michael podniósł się, oferując pomoc. Ostrożnie uniósł kózkę i podtrzymywał ją

przez chwilę, aż sama stanęła na bardzo jeszcze chwiejnych nogach. W każdym

razie stała i to się liczyło.

- No to poczekajmy jeszcze chwilę - rzekła Rebeca. - Zdaje się, że zaraz coś

zrobi.

Po paru minutach lekarstwo zadziałało i Rosie pozbyła się wreszcie tego, co od

dobrych kilku godzin zalegało jej w brzuchu. Już nie beczała, a nawet zaczęła

lekko merdać ogonkiem.

- No, dobra kózka, dobra - mówiła Rebeca, klękając przy niej i obejmując

zwierzątko za szyję. - Twoja pani będzie z ciebie bardzo dumna, jak się obudzi.

81

background image

- Powiedzieć jej? - zapytał Michael, wskazując na Katie.

- Może na razie nie. Za godzinę, dwie Rosie poczuje się jeszcze lepiej i będzie

mogła zacząć świętować Boże Narodzenie. Do tego czasu niech Katie jeszcze

sobie pośpi.

Michael podszedł do dziewczynki i otulił ją kurtką.

- Wiesz, ona wnosi w moje życie tyle radości, że nawet gdybym miał ją kiedyś

stracić, nikomu i za nic bym jej teraz nie oddał - rzekł do Rebeki.

- Spodziewam się.

- Bardzo bałem się kochać ją równie mocno jak jej matkę, ale tylko na nią

spójrz. Czy mogłem się oprzeć?

- Wiem, co chcesz powiedzieć - uśmiechnęła się Rebeca. - To wspaniałe dziecko,

pokochałam ją od pierwszej chwili.

- I chyba z wzajemnością - odparł, a w jego oczach było tyle uczucia, że Rebece

zalała fala szczęścia, w które zaraz wkradł się cień obawy... przed miłością...

przed stratą...

Było jednak coś takiego we wzroku Michaela, co pozwoliło jej ten lęk

przezwyciężyć, choćby na razie.

- Wesołych Świąt, Michael - powiedziała, patrząc, jak za oknem wschodzi

słońce i jak budzi się piękny, pogodny dzień.

- Weso... - i nagle coś sobie przypomniał. - No nie! Przecież Święty Mikołaj

jeszcze nie przyszedł! Przez cały miesiąc staruszek chodził, robił zakupy,

przygotowywał dekoracje i jedzenie, żeby się jakoś zrehabilitować za to

katastrofalne Święto Dziękczynienia, no i masz ci los!

- No to idź i dopilnuj Mikołaja, my tu sobie damy radę - roześmiała się Rebeca.

- Och, dobrze, że mi przypomniałaś. Gdybym znowu pokpił sprawę, przez

82

background image

dziesięć lat miałbym u Katie krechę.

- Katie? Ktoś mnie wołał? - dobiegł ich cienki głosik.

- Za późno, przepadło - jęknął Michael.

Katie zerwała się ze swego legowiska zmęczona i rozespana, ale szczęśliwa.

- Rosie! Ty stoisz! - wykrzyknęła. - Już cię nie boli!

Odrzuciła kurtkę ojca i podbiegła do ulubienicy, która wesoło zamerdała

ogonkiem.

- To pani ją wyleczyła! - wołała dziewczynka, ściskając kózkę. - Doktor Rebeco,

pani ją uratowała! Dziękuję, bardzo dziękuję!

- Proszę bardzo, Katie - odpowiedziała Rebeca. - Ale sama nie dałabym sobie

rady. Ktoś mi w tym bardzo pomógł. - Ruchem głowy wskazała na Michaela.

Katie spojrzała na ojca z nie ukrywaną dumą. Bez wątpienia w jednej chwili stał

się dla niej bohaterem, Podbiegła do niego w podskokach i rzuciła mu się na

szyję.

- Dzięki, tatusiu. To jest najlepszy prezent gwiazdkowy na. świecie!

- Cieszę się, dziecinko. - Michael uściskał córkę i pogłaskał jej czarne loki. - Ale

co do świąt... - przerwał i odchrząknął. - No wiesz, Katie, byłem tak zajęty przy

Rosie, że nie zdążyłem... nie miałem okazji, żeby...

- Niech zgadnę. - Katie przekornie wzniosła oczy ku niebu. - Chyba ten dziadek

z brodą jeszcze się nie pojawił, prawda?

- Wiesz... jeszcze nie zaglądałem do domu, ale obawiam się, że masz rację.

Katie spojrzała na ojca z czułością, po czym przeniosła wzrok na kózkę.

- To nie ma znaczenia, tatusiu, najważniejsza jest Rosie. Pomogłeś jej i tylko to

się dla mnie liczy. No i może jeszcze ciasto z dyni - dodała po zastanowieniu.

- Katie, z radością mogę cię poinformować, że w lodówce czekają trzy różne

83

background image

ciasta z dyni, a do nich całe fury bitej śmietany. Jest też wspaniały wielki indyk,

którego zaraz wstawię do pieca, sos żurawinowy, nadzienie i tak dalej. Możesz

jeść i jeść, ile dusza zapragnie.

- Tylko żebyś nie przesadziła - ostrzegła Rebeca - bo może się tak skończyć jak

u Rosie i też cię będziemy musieli leczyć mleczkiem magnezowym i olejem.

- A pfuj!

- Mam lepszą propozycję - odezwał się Michael, podnosząc z ziemi kurtkę. -

Chciałem właśnie zaprosić Rebecę.

- Naprawdę? - Buzia Katie rozjaśniła się w uśmiechu. - Zrobisz naleśniki?

- Z dżemem z ananasa i syropem klonowym. No a potem jesteś oczywiście

zaproszona na eksperymentalny, świąteczny obiad. Chociaż za skutki nie ręczę -

powiedział, spoglądając na Rebece.

- Brzmi to wspaniale, dziękuję za zaproszenie - odparła.

Katie podbiegła do Rebeki, a gdy ta pochyliła się nad nią, dziewczynka

zaszeptała jej do ucha:

- On nie zrobiłby tych swoich naleśników dla byle kogo. Chyba panią naprawdę

bardzo lubi.

- Hm... to bardzo miło. - Rebeca poczuła, że jej policzki przybrały kolor szminki

rozsmarowanej na nosie Rosie.

- O czym tak ze sobą szepczecie? - zapytał Michael.

- O niczym-zachichotała Kalie, ściskając kózkę. - Pójdę teraz wstawić syrop do

kuchenki mikrofalowej, żeby się pod-grzał. To należy do moich obowiązków,

kiedy tatuś smaży naleśniki - wyjaśniała i w podskokach pobiegła do domu.

- Dzięki, że uratowałaś moją opinię u dziecka - odezwał się Michael, kiedy Kalie

nie mogła go już usłyszeć.

84

background image

- Nie ma za co, doliczę to sobie do rachunku.

- Ile jestem winien, pani doktor?

- Majątek.

Wyciągnął do niej rękę z wyrazem podziwu i uwielbienia w oczach. Wiedziała,

co ten gest oznaczał.

- Jestem, Michael, jestem z tobą - powiedziała, idąc za głosem swego serca, i

uścisnęła mu rękę.

W chwilę potem znów znalazła się w jego ramionach, tylko że nie był to już

uścisk przyjaciela, lecz kochanka. Pocałunek był czuły i delikatny, a przy tym

pełen takiej namiętności, że ją to zdumiało i przeszyło dreszczem. Ciało objęła

fala gorąca. Całował ją jeszcze i jeszcze, a ona wcale się nie wzbraniała.

Dlaczego właściwie miałaby się wzbraniać, kiedy było to tak naturalne i

spontaniczne?

Wreszcie gdy zabrakło im już prawie tchu, wypuścił ją z objęć i razem z Rosie

wyszli na dwór.

- Biorąc pod uwagę wielkość mojego długu - powiedział, zamykając kozę w jej

zagródce - chętnie spłaciłbym ci go w naleśnikach. - Wziął Rebece za rękę i

poszli w stronę domu.

- W naleśnikach z dżemem ananasowym?

- Nawet każdej niedzieli, przez całe życie... jeżeli aż tak lubisz naleśniki.

Trzymała go za rękę, bojąc się, że w każdej chwili jej szczęście może prysnąć i

okazać się złudzeniem.

- Lubię naleśniki - przyznała. - Prawdę mówiąc, nawet je uwielbiam.

Zatrzymał się na środku podwórka, by znowu ją pocałować.

- A Katie? - zapytała, wskazując na okna domu.

85

background image

- Ona i tak zaraz się domyśli - odparł, a jego następny pocałunek był jeszcze

gorętszy i bardziej namiętny.

- Dobrze - powiedziała, odzyskując oddech - zgadzam się na naleśniki. Uznamy

to za rachunek płatny z dołu.

86


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1996 03 Gwiazdka miłości 2 Dailey Janet Otwórz swoje serce
Dailey Janet Otwórz swoje serce
Dailey Janet Otwórz swoje serce
02 Janet Dailey Otwórz swoje serce
Dailey Janet Gwiaździste ranczo
Otwórz swoje serce
Dailey Janet Gwiazdziste Ranczo
Dailey Janet Gwiazdziste ranczo
Dailey Janet Ślepa na miłość
Leclaire Day Gwiazdka miłości 98 03 (Spełnione życzenia 03) Wypowiedz swoje życzenie
SWOJE SERCE CI DAM. For You(1), Teksty piosenek
Dailey Janet napiętnowana
Dailey Janet Cienie przeszlosci(z txt)

więcej podobnych podstron