Wejd na stronê
i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
William Shakespeare
ROMEO I JULIA
OSOBY
ESKALUS ksi¹¿ê panuj¹cy w Weronie
PARYS m³ody Weroneñczyk szlachetnego rodu, krewny ksiêcia
MONTEKI
KAPULET
STARZEC stryjeczny brat Kapuleta
ROMEO syn Montekiego
MERKUCJO krewny ksiêcia
BENWOLIO synowiec Montekiego
TYBALT krewny Pani Kapulet
LAURENTY ojciec franciszkanin
JAN brat z tego¿ zgromadzenia
BALTAZAR s³u¿¹cy Romea
SAMSON
GRZEGORZ
ABRAHAM s³u¿¹cy Montekiego
APTEKARZ
TRZECH MUZYKANTÓW
PA PARYSA
PIOTR
DOWÓDCA WARTY
PANI MONTEKI ma³¿onka Montekiego
PANI KAPULET ma³¿onka Kapuleta
JULIA córka Kapuletów
MARTA mamka Julii
Obywatele weroneñscy, ró¿ne osoby p³ci obojej, licz¹cy siê do przyjació³ obu domów, maski,
stra¿ wojskowa i inne osoby.
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E TEX i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
1
MIEJSCE I CZAS:
Rzecz odbywa siê przez wiêksz¹ czêæ sztuki w Weronie, przez czêæ pi¹tego aktu w Mantui.
PROLOG
1
nota: Prze³o¿y³ Jan Kasprowicz
Dwa rody, zacne jednako i s³awne
Tam, gdzie siê rzecz ta rozgrywa, w Weronie,
Do nowej zbrodni pchaj¹ z³oci dawne,
Plami¹c szlachetn¹ krwi¹ szlachetne d³onie
Z ³on tych dwu wrogów wziê³o bowiem ¿ycie,
Pod najstraszliwsz¹ z gwiazd, kochanków dwoje;
Po pe³nym przygód nieszczêliwych bycie
mieræ ich st³umi³a rodzicielskie boje.
Tej ich mi³oci przebieg zbyt bolesny
I jak siê ojców nienawiæ nie zmienia,
A¿ j¹ zakoñczy dzieci zgon przedwczesny,
Dwugodzinnego treci¹ przedstawienia,
Które otoczcie cierpliwymi wzglêdy,
Jest w nim co z³ego, my usuniem b³êdy
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA
Plac publiczny. Wchodz¹ Samson
2
i Grzegorz uzbrojeni w tarcze i miecze.
SAMSON
Dalipan, Grzegorzu, nie bêdziem darli pierza.
GRZEGORZ
Ma siê rozumieæ, bobymy byli zdziercami.
SAMSON
Ale bêdziemy darli koty, jak z nami zadr¹.
GRZEGORZ
Kto zechce zadrzeæ z nami, bêdzie musia³ zadr¿eæ.
SAMSON
Mam zwyczaj drapaæ zaraz, jak miê kto rozrucha.
GRZEGORZ
Tak, ale nie zaraz zwyk³e siê daæ rozruchaæ.
SAMSON
Te psy z domu Montekich rozruchaæ miê mog¹ bardzo ³atwo.
1. (przyp. red.) Paszkowski nie przet³umaczy³ dwu prologów, rozpoczynaj¹cych akt I oraz akt II sztuki.
2. (przyp. red.) W oryg. Sampson, nazwisko, nie imiê. W tej scenie Paszkowski tekst nieco zmieni³, u Shakespeare'a
widaæ wyranie, ¿e to Kapuleci oraz ich s³u¿ba s¹ agresywni i sk³onni do bijatyki.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
2
GRZEGORZ
Rozruchaæ siê tyle znaczy co ruszyæ siê z miejsca; byæ walecznym jest to staæ nieporuszenie:
pojmujê wiêc, ¿e skutkiem rozruchania siê twego bêdzie - drapniêcie.
SAMSON
Te psy z domu Montekich rozruchaæ miê mog¹ tylko do stania na miejscu. Bêdê jak mur dla
ka¿dego mê¿czyzny i ka¿dej kobiety z tego domu.
GRZEGORZ
To w³anie pokazuje twoj¹ s³ab¹ stronê; mur dla nikogo niestraszny i tylko s³abi go siê trzymaj¹.
SAMSON
Prawda, dlatego to kobiety, jako najs³absze, tul¹ siê zawsze do muru. Ja te¿ odtr¹cê od muru
ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprê do muru.
GRZEGORZ
Spór jest tylko miêdzy naszymi panami i miêdzy nami, ich ludmi.
SAMSON
Mniejsza mi o to, bêdê nieub³agany. Pobiwszy ludzi, wywrê wciek³oæ na kobietach: rze
miêdzy nimi sprawiê.
GRZEGORZ
Rze kobiet chcesz przedsiêbraæ?
SAMSON
Nie inaczej: wt³oczê miecz w ka¿d¹ po kolei. Wiadomo, ¿e siê do lwów liczê.
GRZEGORZ
Tym lepiej, ¿e siê liczysz do zwierz¹t; bo gdyby siê liczy³ do ryb, to by³by pewnie sztokfiszem
3
.
We no siê za instrument
4
, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.
Wchodz¹ Abraham i Baltazar
5
.
SAMSON
Mój giwer
6
ju¿ dobyty: zaczep ich, ja stanê z ty³u.
GRZEGORZ
Gwoli drapania?
SAMSON
Nie bój siê.
GRZEGORZ
Ja bym siê mia³ baæ z twojej przyczyny!
SAMSON
Miejmy prawo za sob¹, niech oni zaczn¹.
3. (przyp. edyt.) sztokfisz z niem. stockfish: suszona ryba, najczêciej z rodziny dorszowatych.
4. (przyp. red.) instrument miecz.
5. (przyp. red.) S³u¿ba nale¿¹ca do obu sk³óconych domów nosi³a specjalne oznaki na kapeluszach, st¹d ³atwo ich
by³o dostrzec i rozpoznaæ z daleka.
6. (przyp. red.) giwer lub: gwer broñ; tu: miecz.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
3
GRZEGORZ
Marsa im nastawiê
7
przechodz¹c; niech go sobie, jak chc¹, t³umacz¹.
SAMSON
Nie jak chc¹, ale jak mi¹. Ja im gêbê wykrzywiê; hañba im, jeli to cierpi¹.
ABRAHAM
Skrzywi³e siê na nas, moci panie?
SAMSON
Nie inaczej, skrzywi³em siê.
ABRAHAM
Czy na nas siê skrzywi³e, moci panie?
SAMSON
do Grzegorza
Bêdziemy¿ mieli prawo za sob¹, jak powiem: tak jest?
GRZEGORZ
Nie.
SAMSON
Nie, moci panie; nie skrzywi³em siê na was, tylko skrzywi³em siê tak sobie.
GRZEGORZ
do Abrahama
Zaczepki waæ szukasz?
ABRAHAM
Zaczepki? nie.
SAMSON
Je¿eli jej szukasz, to jestem na wacine us³ugi. Mój pan tak dobry jak i wasz.
ABRAHAM
Nie lepszy.
SAMSON
Niech i tak bêdzie.
Benwolio ukazuje siê w g³êbi.
GRZEGORZ
na stronie do Samsona
Powiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.
SAMSON
Nie inaczej; lepszy.
ABRAHAM
K³amiesz.
7. (przyp. red.) Marsa nastawiê Marsem spojrzeæ, patrzeæ gniewnie i gronie. W oryg.: przygryzam kciuk; by³
to gest prowokuj¹cy do bójki.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
4
SAMSON
Dob¹dcie mieczów, jeli macie serca. Grzegorzu, pamiêtaj o swoim pchniêciu.
BENWOLIO
Odst¹pcie, g³upcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.
Rozdziela ich swoim mieczem.
Wchodzi Tybalt.
TYBALT
Có¿ to? krzy¿ujesz orê¿ z parobkami?
Do mnie, Benwolio! pilnuj swego ¿ycia.
BENWOLIO
Przywracam tylko pokój. W³ó¿ miecz nazad
Albo wraz ze mn¹ rozdziel nim tych ludzi.
TYBALT
Z go³ym orê¿em pokój? Nienawidzê
Tego wyrazu, tak jak nienawidzê
Szatana, wszystkich Montekich i ciebie.
Broñ siê, nikczemny tchórzu.
Walcz¹. Nadchodzi kilku przyjació³ obu partii i mieszaj¹ siê do zwady; wkrótce potem
wchodz¹ mieszczanie z pa³kami.
PIERWSZY OBYWATEL
Hola! berdyszów! pa³ek!
8
Dalej po nich!
Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!
Wchodz¹ Kapulet i Pani Kapulet
9
KAPULET
Co za ha³as? Podajcie mi d³ugi
Mój miecz! hej!
PANI KAPULET
Raczej kulê; co ci z miecza?
KAPULET
Miecz, mówiê! Stary Monteki nadchodzi.
I szydnie
10
swoj¹ kling¹ mi ur¹ga.
Wchodz¹ Monteki i Pani Monteki.
8. (przyp. red.) berdyszów! pa³ek! w oryg. wymienione s¹ trzy rodzaje kijów i mieczów, noszonych przez miejsk¹
stra¿ w Anglii; stra¿ tym w³anie zawo³aniem wzywa³a do rozejcia siê w wypadkach ulicznych zamieszek.
Berdysz kij z siekier¹ o kszta³cie halabardy.
9. (przyp. red.) Przy s³owach: Wchodz¹ Kapulet i Pani Kapulet, opuszczono: Pan Kapulet w sukni (by³o to
okrycie na ulicê). Przy braku dekoracji takie zmiany ubioru od razu sugerowa³y widzom zmianê miejsca akcji.
10. (przyp. edyt.) szydnie szyderczo.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
5
MONTEKI
Ha! nêdzny Kapulecie!
do ¿ony
Puæ mnie, pani.
PANI MONTEKI
Nie puszczê ciê na krok, gdy wróg przed tob¹.
Wchodzi Ksi¹¿ê z orszakiem.
KSI¥¯Ê
Zapamiêtali niesforni poddani,
Bezczeciciele bratniej stali! Có¿ to,
Czy nie s³yszycie? Ludzie czy zwierzêta,
Co wciek³ych swoich gniewów ¿ar gasicie
W w³asnych ¿y³ swoich ródle purpurowym;
Pod kar¹ tortur wypuæcie natychmiast
Z d³oni skrwawionych tê broñ buntownicz¹
I pos³uchajcie tego, co niniejszym
Wasz rozj¹trzony ksi¹¿ê postanawia.
Domowe starcia, z marnych s³ów zrodzone
Przez was, Monteki oraz Kapulecie,
Trzykroæ ju¿ spokój miasta zak³óci³y,
Tak ¿e powa¿ni wiekiem i zas³ug¹
Obywatele weroñscy musieli
Porzuciæ swoje wygodne przybory
I w stare d³onie stare uj¹æ miecze,
By zardzewia³ym ostrzem zardzewia³e
Niechêci wasze przecinaæ. Je¿eli
Wzniecicie kiedy wañ podobn¹,
Zamêt pokoju op³acicie ¿yciem.
A teraz wszyscy ust¹pcie niezw³ocznie.
Ty, Kapulecie, pójdziesz ze mn¹ razem;
Ty za, Monteki, przyjdziesz po po³udniu
Na ratusz, gdzie ci dok³adnie w tym wzglêdzie
Dalsza ma wola oznajmiona bêdzie.
Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych
Pod kar¹ mierci, aby siê rozeszli.
Ksi¹¿ê z orszakiem wychodzi. Podobnie¿ Kapulet, Pani Kapulet, Tybalt, obywatele
i s³udzy.
MONTEKI
Kto wszcz¹³ tê now¹ zwadê? Mów, synowcze,
By³ ¿e tu wtedy, gdy siê to zaczê³o?
BENWOLIO
Nieprzyjaciela naszego pacho³cy
I wasi ju¿ siê bili, kiedym nadszed³;
Doby³em broni, aby ich rozdzieliæ:
Wtem wpad³ szalony Tybalt z go³ym mieczem,
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
6
I harde zion¹c mi w uszy wyzwanie,
J¹³ siê wywijaæ nim i siec powietrze,
Które wiszcza³o tylko szydz¹c z marnych
Jego zamachów. Gdymy tak ze sob¹
Ciêcia i pchniêcia zamieniali, zbieg³ siê
Wiêkszy t³um ludzi; z obu stron walczono,
A¿ ksi¹¿ê nadszed³ i rozdzieli³ wszystkich.
PANI MONTEKI
Lecz gdzie¿ Romeo? Widzia³ ¿e go dzisiaj?
Jak¿e siê cieszê, ¿e nie by³ w tym starciu.
BENWOLIO
Godzin¹ pierwej, nim wspania³e s³oñce
W z³otych siê oknach wschodu ukaza³o,
Troski wygna³y miê z dala od domu
W sykomorowy
11
ów gaj, co siê ci¹gnie
Ku po³udniowi od naszego miasta.
Tam, ju¿ tak rano, syn wasz siê przechadza³.
Ledwiem go ujrza³, pobieg³em ku niemu;
Lecz on, spostrzeg³szy miê, skry³ siê natychmiast
I w najciemniejszej ukry³ siê gêstwinie.
Poci¹g ten jego do odosobnienia
Mierz¹c mym w³asnym (serce nasze bowiem
Jest najczynniejsze, kiedymy samotni),
Nie przeszkadza³em mu w jego dumaniach
I w inn¹ stronê siê uda³em, chêtnie
Stroni¹c od tego, co rad mnie unika³.
MONTEKI
Nieraz o wicie ju¿ go tam widziano
£zami porann¹ mno¿¹cego rosê,
A chmury swego oblicza chmurami,
Alici ledwo na najdalszym wschodzie
Weso³e s³oñce sprzed ³o¿a Aurory
12
Zaczê³o ci¹gaæ cienist¹ kotarê,
On, uciekaj¹c od widoku wiat³a,
Co tchu zamyka³ siê w swoim pokoju;
Zas³ania³ okna przed jasnym dnia blaskiem
I sztuczn¹ sobie ciemnicê utwarza³.
W czarne bezdro¿a dusza jego zajdzie,
Jeli siê na to lekarstwo nie znajdzie.
BENWOLIO
Szanowny stryju, znasz¿e powód tego?
MONTEKI
Nie znam i z niego wydobyæ nie mogê.
11. (przyp. red.) sykomorowy gaj sykomory to drzewa z rodziny figowych o niezwykle twardym drewnie.
12. (przyp. red.) Aurora jutrzenka.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
7
BENWOLIO
Wybadywa³ ¿e go jakim sposobem?
MONTEKI
Wybadywa³em i sam, i przez drugich,
Lecz on jedyny powiernik swych smutków.
Tak im jest wierny, tak zamkniêty w sobie,
Od otwartoci wszelkiej tak daleki
Jak p¹czek kwiatu, co go robak gryzie,
Nim wiatu wonny swój kielich roztoczy³
I pe³noæ swoj¹ rozwin¹³ przed s³oñcem.
Gdybymy mogli dojæ tych trosk zarodka,
Nie zbrak³oby nam zaradczego rodka.
Romeo ukazuje siê w g³êbi.
BENWOLIO
Oto nadchodzi. Odst¹pcie na stronê;
Wyrwê mu z piersi cierpienia tajone.
MONTEKI
Oby w tej sprawie, co nam serce rani,
Móg³ byæ szczêliwszym od nas! Pójdmy, pani.
Wychodz¹ Monteki i Pani Monteki.
BENWOLIO
Dzieñ dobry, bracie.
ROMEO
Jeszcze¿ nie po³udnie?
BENWOLIO
Dziewi¹ta bi³a dopiero.
ROMEO
Jak nudnie
Wlok¹ siê chwile. Moi¿ to rodzice
Tak spiesznie w tamt¹ zboczyli ulicê?
BENWOLIO
Tak jest. Lecz có¿ tak chwile twoje d³u¿y?
ROMEO
Nieposiadanie tego, co je skraca.
BENWOLIO
Mi³oæ wiêc?
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
8
ROMEO
Brak jej.
BENWOLIO
Jak to? brak mi³oci?
ROMEO
Brak jej tam, sk¹d bym pragn¹³ wzajemnoci.
BENWOLIO
Niestety! Czemu¿, zdaj¹c siê niebiank¹,
Mi³oæ jest w gruncie tak srog¹ tyrank¹?
ROMEO
Niestety! Czemu¿, z zas³on¹ na skroni,
Mi³oæ na olep zawsze cel swój goni!
Gdzie¿ dzi jeæ bêdziem? Ach! By³ tu podobno
Jaki spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.
W grze tu nienawiæ wielka, lecz i mi³oæ.
O! wy sprzecznoci niepojête dziwa!
Szorstka mi³oci! nienawici tkliwa!
Co narodzone z niczego! Pieszczoto
Odpychaj¹ca! Powa¿na pustoto!
Szpetny chaosie wdziêków! Ciê¿ki puchu!
Jasna mg³o! Zimny ¿arze! Martwy ruchu!
nie bez snu! Tak¹ to w sobie zawi³oæ,
Tak¹ nie³¹cznoæ ³¹czy moja mi³oæ.
Czy siê nie miejesz?
BENWOLIO
Nie, p³aka³bym raczej.
ROMEO
Nad czym, poczciwa duszo?
BENWOLIO
Nad uciskiem,
Poczciwej duszy twojej.
ROMEO
A wiêc strza³a
Mi³oci nawet przez odbitkê dzia³a?
Doæ mi ju¿ ciê¿y³ mój smutek, ty jego
Brzemiê powiêkszasz przewy¿k¹ twojego;
Wspó³czucie twoje nad moim cierpieniem
Nie ulg¹, ale nowym jest kamieniem
Dla mego serca. Mi³oæ, przyjacielu,
To dym, co z par¹ westchnieñ siê unosi;
To ¿ar, co w oku szczêliwego p³onie;
Morze ³ez, w którym nieszczêliwy tonie.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
9
Czym¿e jest wiêcej? Istnym amalgamem
13
,
¯ó³ci¹ trawi¹c¹ i zbawczym balsamem.
B¹d zdrów.
chce odejæ
BENWOLIO
Zaczekaj! krzywdê by mi sprawi³,
Gdyby m¹ przyjañ z kwitkiem tak zostawi³.
ROMEO
Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sob¹;
To nie Romeo, co rozmawia z tob¹.
BENWOLIO
Kogó¿ to kochasz? mów!
ROMEO
Przestañ miê drêczyæ.
Mam¿e wraz jêczyæ
14
i mówiæ?
BENWOLIO
Nie jêczyæ,
Tylko mi klucz daæ do tego problemu,
Kogó¿ to kochasz? Powiedz.
ROMEO
Ka¿ choremu
Pisaæ testament: bêdzie¿ to wezwanie
Dobre dla tego, kto jest w tak z³ym stanie?
A wiêc, kobietê kocham.
BENWOLIO
Celniem mierzy³,
Gdym to pomyla³, nime mi powierzy³.
ROMEO
Biegle celujesz. I ta, któr¹ kocham,
Jest piêkna.
BENWOLIO
W piêkny cel trafiæ naj³atwiej.
ROMEO
A w³anie chybi³. Niczym tu ko³czany
13. (przyp. red.) amalgam tu: plaster zmiêkczaj¹cy.
14. (przyp. edyt.) jêczyæ dzi popr. jêczeæ.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
10
Kupida
15
; ona ma naturê Diany
16
;
Pod tward¹ zbroj¹ wstydliwoci swojej
Grotów mi³oci wcale siê nie boi;
Szydzi z nawa³u zaklêæ oblê¿niczych;
Odpiera szturmy spojrzeñ napastniczych;
Nawet jej z³ota wszechw³adztwo nie zjedna.
Bogata w wdziêki, w tym jedynie biedna,
¯e kiedy umrze, do grobu z ni¹ zst¹pi
Ca³e bogactwo, którego tak sk¹pi.
BENWOLIO
Wiecznie¿ chce sama zostaæ z swym bogactwem?
ROMEO
Tak jest; i sk¹pstwo to jest marnotrawstwem,
Bo piêknoæ, któr¹ w³asna srogoæ strawia,
Ca³¹ potomnoæ piêknoci pozbawia.
Zbyt ona piêkna, zbyt m¹dra zarazem;
Zbyt m¹drze piêkna: st¹d istnym jest g³azem.
Przysiêg³a nigdy nie kochaæ i dziêki
Temu skazanym - wieczne cierpieæ mêki.
BENWOLIO
Jest na to rada: przestañ myleæ o niej.
ROMEO
Dorad¿e tak¿e, jakim bym sposobem
Móg³ przestaæ myleæ.
BENWOLIO
Daj¹c oczom wolnoæ
Rozpatrywania siê w innych piêknociach.
ROMEO
To by³by tylko sposób przywo³ania
Jej cudnych wdziêków tym ¿ywiej na pamiêæ.
Maska kryj¹ca lica piêknej damy
17
,
Choæ czarna, nêci nas, bo przeczuwamy
Pod ni¹ zbiór ponêt; ten, co wzrok postrada³,
Zapomni¿ kiedy, jaki skarb posiada³?
Poka¿ mi jaki idea³ dziewczêcy,
Bêdzie¿ on dla mnie w istocie czym wiêcej
Jak przypomnieniem, ¿e jest piêknoæ inna,
Przed któr¹ ta by uklêkn¹æ powinna?
B¹d zdrów, niewczesn¹ podajesz mi radê.
BENWOLIO
Najpraktyczniejsz¹ ¿ycie w zastaw k³adê.
15. (przyp. red.) Kupido bo¿ek mi³oci.
16. (przyp. red.) Diana bogini ksiê¿yca i ³owów, niez³omna dziewica.
17. (przyp. red.) Maska piêknej damy modne damy nak³ada³y maski, wychodz¹c na ulicê.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
11
Wychodz¹.
SCENA DRUGA
Ulica. Wchodz¹ Kapulet i Parys, za nimi S³u¿¹cy.
KAPULET
Podobn¹ jak mnie kar¹ zagro¿ono
I Montekiemu; ale¿ w wieku naszym
Spokojnie siedzieæ, rzecz nietrudna.
PARYS
Oba
Szanownych szczepów jestecie odrole;
Tym ci ¿a³oniej, ¿e od tyla czasu
¯yjecie w takim rozdwojeniu z sob¹.
Có¿ mówisz, panie, na moje zabiegi?
KAPULET
To samo, co ju¿ dawniej powiedzia³em:
Mojemu dziecku wiat jest jeszcze obcy,
Ledwie czternastu lat wysnu³a przêdzê;
Parê jej wiosen jeszcze prze¿yæ trzeba,
Nim ma³¿eñskiego zakosztuje chleba.
PARYS
Z m³odszych bywa³y nieraz szczêsne matki.
KAPULET
Lecz prêdko wiêdn¹ przedwczesne mê¿atki.
Ziemia sch³onê³a wszystkie me nadzieje:
Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie,
Przysz³¹, jedyn¹ moich ziem dziedziczk¹.
Staraj siê jednak, skarb sobie jej serce,
Chêæ ma z jej chêci¹ nie bêdzie w rozterce;
Jeli ciê przyjmie, g³os ojca w tym wzglêdzie
Jej pozwolenia echem tylko bêdzie.
Dajê dzi wieczór, na który niema³o
Goci sprosi³em; gdyby ci siê da³o
Byæ jednym wiêcej, w nader mi³y sposób
Zwiêkszy³by przez to zbiór mi³ych mi osób.
W biednym mym domu, jednoczenie z noc¹,
Takie dzi gwiazdy ziemskie zamigoc¹,
¯e od ich blasku blask niebieski zblednie.
Uciechy, m³odym ludziom odpowiednie,
Podobne do tych, jakie kwiecieñ sprawia,
Gdy w starym progu zimy siê pojawia;
Takie uciechy, w ca³ej swojej mocy,
Wród ho¿ych dziewic stan¹ siê tej nocy
Udzia³em twoim w domu Kapuletów.
Przyjd, przejrz
18
i wybierz sobie z tych bukietów
18. (przyp. edyt.) przejrz dzi popr.: przejrzyj.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
12
Kwiat najpiêkniejszy. I mój kwiat tam luby
Wejdzie do liczby, choæ nie do rachuby.
Idmy.
do S³ugi
A wasze obejd w kr¹g Weronê,
Wynajd osoby tu wyszczególnione
oddaje mu papier
I powiedz ka¿dej: ¿e mój dom otworem
Na ich us³ugi stanie dzi wieczorem.
Wychodz¹ Kapulet i Parys.
S£U¯¥CY
Mam wynaleæ osoby tu wyszczególnione: to siê znaczy wed³ug tego, co tu napisano
A có¿ tu
napisano? Oto: ¿e szewc ma pilnowaæ ³okcia, a krawiec kopyta; rybak pêdzla, a malarz wiêcierza.
Jak¿e wynajdê osoby tu wyszczególnione, kiedy nie mogê wynaleæ rodka na wyczytanie tego,
co osoba pisz¹ca tu wyszczególni³a? Kazano mi jednak; muszê siê udaæ do uczonych. Oto jacy
ichmocie. W sam¹ porê nadchodz¹.
Wchodzi Romeo i Benwolio.
BENWOLIO
Tak, bracie, p³omieñ spêdza siê p³omieniem
19
,
Ból dawny nowym leczy siê cierpieniem;
Krêæ siê na odwrót, gdy masz zawrót g³owy;
Klin wyrugujesz, klin wbijaj¹c nowy;
Zaczerpnij nowej zarazy do ³ona,
A jad dawniejszej niew¹tpliwie skona.
ROMEO
Liæ pokrzywiany wyborny jest na to.
BENWOLIO
Na có¿ to, proszê?
ROMEO
Na oparzeliznê;
Spróbuj no tylko.
BENWOLIO
Powiedz mi, Romeo,
Czy ty oszala³?
ROMEO
Nie, nie oszala³em;
Lecz wpad³em w gorszy stan ni¿ szalonego;
W loch siê dosta³em, jestem pastw¹ g³odu,
19. (przyp. red.) p³omieñ spêdza siê p³omieniem dawniej oparzenie leczono, trzymaj¹c oparzone miejsce nad
ogniem.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
13
Ch³ost i m¹k Dobry wieczór, przyjacielu.
S£U¯¥CY
Nawzajem, panie. Czy umiesz pan czytaæ?
ROMEO
Niestety! umiem w moim przeznaczeniu
Czytaæ niedolê.
S£U¯¥CY
Tego siê bez ksi¹¿ki
Mo¿na nauczyæ; ale ja siê pytam,
Czy pan pisane rzeczy umie czytaæ?
ROMEO
Ma³ej mi rzeczy do tego potrzeba,
To jest znaæ tylko jêzyk i litery.
S£U¯¥CY
S³usznie pan mówisz, b¹d¿e zdrów i wesó³.
chce odejæ
ROMEO
Czekaj no, wasze, umiem czytaæ.
czyta
Sinior
20
Martino, jego ma³¿onka i córki. Hrabia Anzelm ze swymi piêknymi siostrami. Siniora
21
wdowa po Witruwiuszu. Sinior Placentio i jego mi³e siostrzenice. Merkucjusz i jego brat Walenty.
Mój stryj Kapulet z ma³¿onk¹ i córkami. Moja liczna siostrzenica, Rozalina, Liwia, Sinior Valentio
i nasz kuzyn Tybalt. Lucjusz i nadobna Helena. Wspania³e grono! (oddaje kartê) Gdzie¿ oni
przyjæ maj¹?
S£U¯¥CY
Owdzie.
ROMEO
Gdzie?
S£U¯¥CY
Do naszego pa³acu, na wieczerzê.
ROMEO
Do czyjego pa³acu?
S£U¯¥CY
Mojego pana.
20. (przyp. edyt.) Sinior z w³. signor(e): pan,szlachetnie urodzony, dostojnik.
21. (przyp. edyt.) Siniora z w³. signora: pani,szlachetnie urodzona.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
14
ROMEO
W istocie powinienem siê by³ przede wszystkim spytaæ, kto nim jest.
S£U¯¥CY
Oznajmiê to panu bez pytania: moim panem jest mo¿ny, bogaty Kapulet; je¿eli panowie nie
jestecie z domu Montekich, to was zapraszam do niego na kubek wina. B¹dcie weseli.
wychodzi
BENWOLIO
Na tym wieczorze Kapuleta bêdzie
Bo¿yszcze twoje, piêkna Rozalina,
Obok najpierwszych piêknoci weroñskich.
Pójd tam i okiem bezstronnym porównaj
Jej twarz z obliczem tych, które ci wska¿ê:
Wnet nowe bóstwo lad dawnego zma¿e.
ROMEO
Gdyby rzetelny mój wzrok tak fa³szywe
Mia³ daæ wiadectwo, ³zy, stañcie siê ¿arem!
Wy, zalewane wci¹¿, a jeszcze ¿ywe
Przezrocza, sp³oñcie pod k³amstwa nadmiarem!
Zatrzeæ jej wdziêki! Nigdy wszechwidz¹ce
Równej piêknoci nie widzia³o s³oñce.
BENWOLIO
Wielbisz j¹, bo j¹ jedn¹ na oboich
Wa¿y³ dotychczas szalach oczu swoich,
Lecz umieæ na tej wadze kryszta³owej
Obok niej inn¹, któr¹ ci gotowy
Bêdê dzi wskazaæ; a rêczê, ¿e owa
Nieporównana w k¹t siê przed t¹ schowa.
ROMEO
Pójdê tam, ale z obojêtnym okiem,
Jednej wy³¹cznie poiæ siê widokiem.
Wychodz¹.
SCENA TRZECIA
Pokój w domu Kapuletów. Wchodzi Pani Kapulet i Marta
22
PANI KAPULET
Gdzie moja córka? Id j¹ tu przywo³aæ.
MARTA
Na moj¹ cnotê do dwunastu wiosen
Ju¿ j¹ wo³a³am. Pieszczotko, biedronko!
Julciu! pieszczotko moja! moje z³otko!
Bo¿e, zmi³uj siê! Gdzie¿ ona jest? Julciu!
22. (przyp. red.) Marta w oryg. nurse, niania, piastunka, nazywa siê u Shakespeare'a Angelik¹. Dlaczego
Paszkowski nazwa³ j¹ Mart¹, nie wiadomo.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
15
Wchodzi Julia.
JULIA
Czy mnie kto wo³a³?
MARTA
Mama.
JULIA
Jestem, pani;
Co mi rozka¿esz?
PANI KAPULET
S³uchaj. Odejd, Marto;
Mam z ni¹ sam na sam co do pomówienia.
Marto, pozostañ; przychodzi mi na myl,
¯e twa obecnoæ mo¿e byæ potrzebna.
Julka ma piêkny ju¿ wiek, wszak¿e prawda?
MARTA
Ba, mogê wiek jej policzyæ na palcach.
PANI KAPULET
Czternacie ma ju¿ lat, jak mi siê zdaje.
MARTA
Czternacie moich zêbów w zak³ad stawiê
(Chocia¿ w³aciwie mam ich tylko cztery),
¯e jeszcze nie ma. Rych³o¿
23
bêdzie wiêto
Piotra i Paw³a?
PANI KAPULET
Za parê tygodni
Mniej wiêcej.
MARTA
Mniej czy wiêcej, czy okr¹g³o,
Ale dopiero w wieczór na wiêtego
Piotra i Paw³a skoñczy lat czternacie.
Ona z Zuzank¹, Bo¿e, zbaw nas grzesznych!
By³y rówiene. Zuzanka u Boga
By³¿e to anio³! ale jak mówi³am,
Julcia dopiero na wiêtego Piotra
i Paw³a
24
skoñczy spe³na lat czternacie.
Tak, tak; pamiêtam dobrze. Mija teraz
23. (przyp. edyt.) rych³o szybko (dla wzmocnienia dodano do s³owa tego partyku³ê).
24. (przyp. red.) na wiêtego Piotra i Paw³a w oryg. Lammas. By³o to wiêto Chleba, obchodzone 1 sierpnia;
sk³adano wtedy w ofierze chleby upieczone ze wie¿ej m¹ki. Julia urodzi³a siê w wigiliê wiêta, czyli 31 lipca.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
16
Rok jedenasty od trzêsienia ziemi
25
;
W³anie od piersi by³a ods¹dzona,
Spomiêdzy wszystkich dni bo¿ego roku
Tego jednego nigdy nie zapomnê.
Pio³unem
26
sobie wtedy pier potar³am,
Siedz¹c na s³oñcu tu¿ pod go³êbnikiem.
Pañstwo bylicie tego dnia w Mantui.
A co? mam pamiêæ? Ale jak mówi³am,
Skoro pieszczotka moja na brodawce
Poczu³a gorycz, trzeba by³o widzieæ,
Jak siê skrzywi³a, szarpnê³a od piersi;
Go³êbnik za mn¹: skrzyp! a ja co ¿ywo
Na równe nogi: hyc! nie myl¹c czekaæ,
A¿ mi kto ka¿e. Up³ynê³o odt¹d
Lat jedenacie. Umia³a ju¿ wtedy
0 w³asnej sile staæ, co mówiê, biegaæ,
Dyrdaæ. Dniem pierwej zbi³a sobie czo³o.
Mój m¹¿, wieæ Panie jego duszy! podniós³
Z ziemi niebogê; by³ to wielki figlarz.
Plackiem - rzek³ - padasz teraz, a jak przyjdzie
Wiêkszy rozumek, to na wznak upadniesz,
Nieprawda¿, Julciu? A ten ma³y ³otrzyk
Jak mi Bóg mi³y! przesta³ zaraz krzyczeæ
I odpowiedzia³: tak. Chocia¿bym ¿y³a
Tysi¹c lat, nigdy tego nie zapomnê.
Nieprawda¿, Julciu - rzek³ - ¿e padniesz wznak?
A ma³y urwis
27
odpowiedzia³: tak.
PANI KAPULET
Doæ tego, Marto, skoñcz ju¿ tê historiê.
Proszê ciê.
MARTA
Dobrze, mi³ociwa pani.
Ale nie mogê wstrzymaæ siê od miechu,
Kiedy przypomnê sobie, jak to ona
Przesta³a krzyczeæ i odpowiedzia³a:
Tak. Mia³a jednak guz jak kurze jaje,
Siniec porz¹dny i p³aka³a gorzko;
Ale gdy m¹¿ mój rzek³: Plackiem dzi padasz,
A jak doroniesz, to na wznak upadniesz,
Nieprawda¿ Julciu?, tak i niebo¿¹tko
Zaraz ucich³o i odrzek³o: tak.
JULIA
Ucichnij te¿ i ty, proszê ciê, nianiu.
25. (przyp. red.) Rok jedenasty od trzêsienia ziemi aluzja do aktualnego trzêsienia ziemi w Anglii z 6 kwietnia
1580 r.
26. (przyp. edyt.) Pio³un napar lub wywar z roliny o tej samej nazwie, bardzo gorzki, stosowany w leczeniu
ró¿nych dolegliwoci.
27. (przyp. red.) ma³y urwis w oryg. pretty fool, ma³y g³uptas, lepiej odpowiada tekstowi.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
17
MARTA
Ju¿em ucich³a przecie. Pan Bóg z tob¹!
Ty jeste per³¹ ze wszystkich niemowl¹t,
Jakie karmi³am. Gdybym jeszcze mog³a
Patrzeæ na twoje zamêcie!
PANI KAPULET
Zamêcie!
To jest punkt w³anie, o którym chcê mówiæ.
Powiedz mi, Julio, co mylisz i jakie
S¹ chêci twoje we wzglêdzie ma³¿eñstwa?
JULIA
O tym zaszczycie jeszcze nie myla³am.
MARTA
O tym zaszczycie! Gdybym nie ja by³a
Tw¹ karmicielk¹, rzek³abym, ¿e m¹droæ
Wyssa³a z mlekiem.
PANI KAPULET
Myl¿e o tym teraz.
M³odsze od ciebie dziewczêta z szlachetnych
Domów w Weronie wczenie stan zmieniaj¹;
Ja sama by³am ju¿ matk¹ w tym wieku,
W którym ty jeszcze pann¹. Krótko mówi¹c,
Waleczny Parys stara siê o ciebie.
MARTA
To mi kawaler! panniuniu, to brylant
Taki kawaler: ch³opiec gdyby z wosku
28
!
PANI KAPULET
Nie ma w Weronie równego mu kwiatu.
MARTA
Co to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy.
PANI KAPULET
Có¿, Julio? Bêdziesz mog³a go kochaæ?
Dzi w wieczór ujrzysz go wród naszych goci.
Wczytaj siê w ksiêgê jego lic, na których
Pióro piêknoci wypisa³o mi³oæ;
Przypatrz siê jego rysom, jak uroczo,
Zgodnie siê schodz¹ z sob¹ i jednocz¹;
A co w tej ksiêdze wyda ci siê mrocznym,
To w jego oczach stanieæ siê widocznym.
Do upiêknienia tej, zaprawdê rzadkiej,
Edycji mê¿a brak tylko ok³adki.
28. (przyp. red.) ch³opiec gdyby z wosku popularne powiedzenie: zgrabny, urodziwy, jak ulepiony z wosku.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
18
Rolina w ziemi, ryba w wodzie ¿yje;
Mi³o, gdy piêkn¹ treæ piêkny wierzch kryje;
I tym wspanialsza, tym wiêcej jest warta
Z³ota myl w z³otej oprawie zawarta.
Tak wiêc z nim wszystk¹ jego w³aæ
29
posiêdziesz
I w niczym sama ujmy mieæ nie bêdziesz.
MARTA
Ujmy? Ba, owszem przyrost, boæ to przecie
Zaw¿dy z mê¿czyzn¹ przybywa kobiecie.
PANI KAPULET
Chcesz¿e go? powiedz krótko, wêz³owato.
JULIA
Zobaczê, jeli patrzenia doæ na to;
Nie g³êbiej jednak mylê w tê rzecz wgl¹daæ,
Jak tobie, pani, podoba siê ¿¹daæ.
Wchodzi S³u¿¹cy.
S£U¯¥CY
Pani, gocie ju¿ przybyli; wieczerza zastawiona, czekaj¹ na panie, pytaj¹ o pannê Juliê,
przeklinaj¹ w kuchni pani¹ Martê; s³owem, niecierpliwoæ powszechna. Niech panie racz¹
popieszyæ.
wychodzi
PANI KAPULET
Pójd, Julio; w hrabi serce tam dygoce.
MARTA
Id i po b³ogich dniach b³ogie znajd noce.
Wychodz¹.
SCENA CZWARTA
Ulica. Wchodz¹ Romeo, Merkucjo i Benwolio w towarzystwie piêciu czy szeciu masek.
Ludzie z pochodniami i inne osoby.
ROMEO
Mamy¿ przy wejciu z przemow¹ wyst¹piæ
30
Czy te¿ po prostu wejæ?
BENWOLIO
Wysz³y ju¿ z mody
Te ceremonie; nie bêdziemy z sob¹
Wiedli Kupida z opask¹ na skroni,
£uk malowany z gontu nios¹cego
29. (przyp. edyt.) w³aæ w³asnoæ.
30. (przyp. red.) Goci niezaproszonych poprzedza³ s³u¿¹cy z kurtuazyjnymi przeprosinami (czêsto w przebraniu,
np. bo¿ka mi³oci Kupidyna), a nastêpnie ju¿ oni sami przy wejciu wyg³aszali mowê na czeæ gocinnoci pana
domu albo pod adresem znajduj¹cych siê dam. Jak widzimy z tekstu, zwyczaj ten wtedy wyszed³ ju¿ w Anglii
z mody.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
19
I strasz¹cego dziewczêta jak ptaki,
Ani te¿ owych prawili oracji,
Md³o za suflerem cedzonych na wstêpie.
Niech sobie o nas pomyl¹, co zechc¹;
Wejdziem, pokrêcim siê
31
i znikniem potem.
ROMEO
Krêæcie siê, kiedy chcecie, jam do tego
Dzi niesposobny.
MERKUCJO
Kochany Romeo,
Musisz potañczyæ tak¿e.
ROMEO
Nie, doprawdy.
Wy macie lekkie trzewiki, to tañczcie;
Mnie o³ów serce t³oczy, ledwie mogê
Ruszyæ siê z miejsca.
MERKUCJO
Zakochany jeste;
Po¿ycz strzelistych od Kupida skrzyde³
I wznie siê nimi nad poziom¹ sferê.
ROMEO
Nie mnie, tkniêtemu srodze jego strza³¹,
Strzelicie wzbijaæ siê na jego skrzyd³ach;
Nie mnie siê wznosiæ nad poziom, co nosz¹c
Brzemiê mi³oci, na poziom upadam.
MERKUCJO
A gdyby upad³ z ni¹, j¹ by obrzemi³
32
.
Tak delikatn¹ rzecz przygniót³by srodze.
ROMEO
Nazywasz mi³oæ rzecz¹ delikatn¹?
Zbyt, owszem, twarda, szorstka i kol¹ca.
MERKUCJO
Twardali dla ciê, b¹d i dla niej twardy;
Kol j¹, gdy kole, a zwalisz j¹ ³atwo.
Hola! podajcie mi na twarz pokrowiec!
Maskê na maskê!
wk³ada maskê
Niechaj sobie teraz
Ciekawe oko nicuje m¹ szpetnoæ!
31. (przyp. red.) pokrêcim siê w oryg. measure, oznaczaj¹ce uroczysty taniec rozpoczynaj¹cy zabawê.
32. (przyp. edyt.) obrzemi³ obci¹¿y³ brzemieniem.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
20
Ta larwa
33
za mnie bêdzie siê rumieniæ.
BENWOLIO
Idmy, panowie; zadzwoñmy
34
, a potem
Ostro ju¿ tylko poleæmy siê nogom.
ROMEO
Niech trzpioty ³echc¹ nieczu³¹ posadzkê!
Pochodni dla mnie! bom ja dzi skazany
35
,
Jak ów pacho³ek, co wieci swej pani,
Staæ nieruchomie i martwym byæ widzem.
MERKUCJO
Stój, jak chcesz, byle tylko nie sta³ o to
36
,
Co ciê tak martwi, a w czym (z ca³ym winnym
Uszanowaniem dla twojej mi³oci),
Jak w b³ocie, widzê, po uszy zagrz¹z³e.
Nu¿e, nie palmy wiec w dzieñ.
ROMEO
Palmy¿ teraz.
Bo noc jest.
MERKUCJO
Mniemam, panie, ¿e czas trac¹c
Zarówno psujem wiece bez potrzeby,
Jak w dzieñ je pal¹c. Przyjmij tê uwagê;
Bo w niej piêæ razy wiêcej jest logiki
Ni¿ w naszych piêciu zmys³ach.
ROMEO
Uwa¿amy
Za rzecz stosown¹ pójæ tam na ten festyn,
Chocia¿ logiki w tym nie ma.
MERKUCJO
Dlaczego?
ROMEO
Mia³em tej nocy marzenie.
MERKUCJO
Ja tak¿e;
33. (przyp. red.) larwa Nazwê tê dawano karykaturalnym maskom, które aktorzy nak³adali na twarze.
34. (przyp. red.) Idmy, panowie; zadzwoñmy w oryg.: knock and enter, czyli zastukajmy ko³atk¹ i wejdmy;
dzwonków wtedy jeszcze nie u¿ywano.
35. (przyp. red.) ja dzi skazany Romeo bierze w rêkê pochodniê na znak, ¿e nie bêdzie tañczy³, tylko z dala
wzdycha³ do Rozaliny, której, nawiasem mówi¹c, poeta wcale nie wprowadza na scenê.
36. (przyp. edyt.) nie sta³ o to nie dba³ o to.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
21
ROMEO
Có¿ ci siê ni³o?
MERKUCJO
To, ¿e marzyciele
Najczêciej zwykli k³amaæ.
ROMEO
Przez sen w ³ó¿ku,
Gdy w gruncie marz¹ o rzeczach prawdziwych.
MERKUCJO
Snad
37
siê królowa Mab
38
widzia³a z tob¹;
Ta, co to babi wieszczkom i w postaci
Kobietki ma³o co wiêkszej ni¿ agat
Na wskazuj¹cym palcu aldermana
39
,
Ci¹gniona cugiem drobniuchnych atomów,
Tu¿, tu¿ pi¹cemu przeci¹ga pod nosem.
Szprychy jej wozu z d³ugich nóg pajêczych,
Os³ona z lni¹cych skrzyde³ek szarañczy;
Sprzê¿aj
40
z plecionych nitek pajêczyny;
Lejce z wilgotnych ksiê¿yca promyków
41
;
Bicz z cienkiej ¿y³ki na wierszcza szkielecie;
A jej forszpanem
42
ma³a, szara muszka
Przez pó³ tak wielka
43
jak ów kr¹g³y owad,
Co siedzi w palcu leniwej dziewczyny;
Wozem za pró¿ny laskowy orzeszek;
Dzie³o wiewiórki lub majstra robaka,
Tych z dawien dawna akredytowanych
Stelmachów
44
wieszczek. W takich to przyborach
Co noc harcuj¹ po g³owach kochanków,
Którzy natenczas marz¹ o mi³oci;
Albo po giêtkich kolanach dworaków,
Którzy natenczas o uk³onach marz¹;
Albo po chudych palcach adwokatów,
Którym siê wtedy roj¹ honoraria;
Albo po ustach romansowych damul,
Którym siê wtedy marz¹ poca³unki;
37. (przyp. edyt.) Snad przecie¿.
38. (przyp. red.) królowa Mab Romeo zaczyna opowiadaæ swój sen, ale przerywa mu Merkucjo barwn¹ opowieci¹
o akuszerce wró¿ek, maleñkiej, czêsto z³oliwej nimfie, która ludziom przynosi marzenia, przeje¿d¿aj¹c nad
pi¹cymi swoim niezwyk³ym, miniaturowym powozem. Nazwa ta, etymologicznie nie wyjaniona, pojawia siê
po raz pierwszy dopiero u Shakespeare'a, po nim wymieniaj¹ królow¹ Mab Michael Drayton i Ben Jonson. S³u¿y
ona za tytu³ do poematu pióra romantycznego poety Percy Bysshe Shelleya; staje siê tam w³adczyni¹ ludzkich
myli.
39. (przyp. red.) aldermana rajcy miejskiego; nosili oni piercienie z agatem na znak swego stanowiska.
40. (przyp. edyt.) Sprzê¿aj uprz¹¿.
41. (przyp. red.) z wilgotnych ksiê¿yca promyków wed³ug dawnych pojêæ promienie ksiê¿yca by³y wilgotne,
poniewa¿ mia³ on w swym w³adaniu przyp³ywy i odp³ywy morza.
42. (przyp. red.) forszpan zaprzêg.
43. (przyp. edyt.) Przez pó³ tak wielka tylko w po³owie tak wielka.
44. (przyp. edyt.) stelmach dawn. rzemielnik: specjalista od kó³ do powozów.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
22
Czêsto atoli Mab na te ostatnie
Zsy³a przedwczesne zmarszczki, gdy ich oddech
Za bardzo znajdzie cukrem przesycony.
Czasem te¿ wje¿d¿a na nos dworakowi:
Wtedy ni¹ mu siê nowe ³aski pañskie;
Czasem i ksiêdza plebana odwiedzi,
Gdy ten spokojnie drzemie, i ogonem
Dziesiêcinnego wieprza
45
w nos go ³echce:
Wtedy mu nowe ni¹ siê beneficja
46
Czasem wk³usuje na kark ¿o³nierzowi:
Ten wtedy marzy o ciêciach i pchniêciach,
O szturmach, breszach
47
, o hiszpañskich klingach
Czy o pucharach, co maj¹ piêæ s¹¿ni
48
;
Wtem mu zatr¹bi w ucho: nasz bohater
Truchleje, zrywa siê, kln¹c zmawia pacierz
I znów zasypia. Taka jest Mab: ona,
Ona to w nocy zlepia grzywy koniom
I w³os ich g³adki w szpetne kud³y zbija,
Które rozczesaæ niebezpiecznie; ona
Jest ow¹ zmor¹, co na wznak le¿¹ce
Dziewczêta dusi i wczenie je uczy
Dwigaæ ciê¿ary, by siê z czasem mog³y
Zawo³anymi staæ gospodyniami.
Ona to, ona
ROMEO
Skoñcz ju¿, skoñcz, Merkucjo,
Prawisz o niczym.
MERKUCJO
Prawiê o marzeniach,
Które w istocie niczym innym nie s¹
Jak wylêg³ymi w chorobliwym mózgu
Dzieæmi fantazji; ta za jest pierwiastku
Tak subtelnego w³anie jak powietrze;
Bardziej niesta³a ni¿ wiatr, który ju¿ to
Mron¹ ca³uje pó³noc, ju¿ to z wstrêtem
Rzuca j¹, d¹¿¹c w objêcia po³udnia.
BENWOLIO
Co ten wiatr zawia³, zdaje siê, i na nas,
Wieczerza stoi, spónimy siê na ni¹.
ROMEO
Bojê siê, czyli nie przyjdziem za wczenie;
Bo moja dusza przeczuwa, ¿e jakie
Nieszczêcie, jeszcze wporód gwiazd wisz¹ce,
45. (przyp. red.) Dziesiêcinnego wieprza wieprza sk³adanego w dziesiêcinie, czyli w podatku kocielnym
stanowi¹cym dziesi¹t¹ czêæ zbiorów.
46. (przyp. red.) beneficja ziemie, z których duchowny pobiera³ do¿ywotnio dochody.
47. (przyp. red.) bresze wy³omy w murze zdobywanego miasta.
48. (przyp. edyt.) s¹¿eñ dawna jednostka d³ugoci, wynosz¹ca ok. 2 m, wyznaczana rozpiêtoci¹ ramion.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
23
Z³owrogi bieg swój rozpocznie od daty
Uciech tej nocy i kres zamkniêtego
W mej piersi, zbyt ju¿ nieznonego, ¿ycia
Przypieszy jakim strasznym mierci ciosem.
Lecz niech Ten, który ma ster mój w swym rêku,
Kieruje moim ¿aglem! Dalej! Idmy!
BENWOLIO
Uderzcie w bêbny!
Wychodz¹
49
.
SCENA PI¥TA
Sala w domu Kapuletów. Wchodz¹ muzykanci i s³udzy.
PIERWSZY S£UGA
Gdzie Potpan?
50
Czemu nie pomaga sprz¹taæ? Gêsi mu paæ, nie s³u¿yæ.
DRUGI S£UGA
Tak to, kiedy wa¿ne obowi¹zki lokaja powierzaj¹ ludziom z³ej maniery; na diab³a siê to zda³o.
PIERWSZY S£UGA
Powynocie sto³ki! usuñcie na bok bufet! Pozbierajcie srebra! Schowaj no tam dla mnie,
braciszku, kawa³ek marcepana i szepnij na ucho odwiernemu, ¿eby wpuci³ Zuzannê
Grindstone i Nelly; jak miê kochasz! Antoni! Potpan!
DRUGI S£UGA
Dobrze, ch³opcze, gotowe.
PIERWSZY S£UGA
Wo³aj¹ was, czekaj¹ na was i niecierpliwi¹ siê w wielkiej sali.
TRZECI S£UGA
Nie mo¿emy byæ tu i tam razem. Dalej, ch³opcy! pohulajmy¿ dzisiaj! Kto umie czekaæ,
wszystkiego siê doczeka.
Oddalaj¹ siê. Kapulet i inni wchodz¹ z goæmi i maskami.
KAPULET
Witaj, cna m³odzi! Wolne od nagniotków
Damy rachuj¹ na wasz¹ ruchawoæ,
liczne panienki, która¿ z was odmówi
Stan¹æ do tañca? O takiej wrêcz powiem,
¯e ma nagniotki. A co? Tom was za¿y³!
Dalej, panowie! I ja kiedy tak¿e
Maskê nosi³em i umia³em szeptaæ
W ucho piêknociom jedwabne powieci,
Co sz³y do serca; przesz³o to ju¿, przesz³o.
Nu¿e, panowie! Grajki, zaczynajcie!
Miejsca! rozst¹pmy siê! dalej, dziewczêta!
Muzyka gra. M³odzie¿ tañczy.
49. (przyp. red.) Wychodz¹ w oryg. chodz¹ dooko³a sceny by³a to umowna zmiana miejsca akcji.
50. (przyp. red.) Potpan skrócone potcompanion kuchcik.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
24
Hej! wiêcej wiat³a! Wyniecie te sto³y
51
!
I zgacie ogieñ, bo zbyt ju¿ gor¹co.
Siadaj¿e, siadaj, bracie Kapulecie
52
!
Dla nas dwóch czasy pl¹sów ju¿ minê³y.
Jak¿e to dawno bylimy obydwaj
Po raz ostatni w maskach?
DRUGI KAPULET
Bêdzie temu
Lat ze trzydzieci.
KAPULET
Co? Co! Nie tak dawno
By³o to, pomnê, na godach Lucencja;
Na te Zielone wi¹tki, da Bóg do¿yæ,
Bêdzie dwadziecia piêæ lat.
DRUGI KAPULET
Dawniej, dawniej,
Wszak ju¿ syn jego jest trzydziestoletni.
KAPULET
Co mi waæ prawisz? Przede dwoma laty
Syn jego nie by³ jeszcze pe³noletni.
ROMEO
do jednego z s³ug
Co to za dama, co w tej chwili tañczy
Z tym kawalerem?
S£UGA
Nie wiem, janie panie.
ROMEO
Ona zawstydza wiec jarz¹cych blaski;
Piêknoæ jej wisi u nocnej opaski
53
Jak drogi klejnot u uszu Etiopa.
Nie tknê³a ziemi wytworniejsza stopa.
Jak nie¿ny go³¹b wród kawek tak ona
wieci wród swoich towarzyszek grona.
Zaraz po tañcu przybli¿ê siê do niej
I d³oñ m¹ uczczê dotkniêciem jej d³oni.
Kocha³¿em dot¹d? O! zaprzecz, mój wzroku!
Bo jeszcze nie zna³ równego uroku.
51. (przyp. red.) Wyniecie te sto³y sto³y sk³ada³y siê z blatu opieranego na krzy¿akach, w razie potrzeby
stawiano je na bok, aby nie zabiera³y miejsca, i tak jest w oryginale.
52. (przyp. red.) bracie Kapulecie jak wynika z zaproszenia (I, 2), jest on stryjem ojca Julii.
53. (przyp. red.) Piêknoæ jej w oryg. poetyczniej: piêknoæ Julii wisi na policzku nocy, janieje jak ksiê¿yc na
tle czarnego nieba.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
25
TYBALT
S¹dz¹c po g³osie, z Montekich to który.
Daj no mi rapir, ch³opcze. Jak siê wa¿y
Ten ³otr tu wchodziæ i k³aman¹ larw¹
Szyderczo naszej ur¹gaæ zabawie?
Na krew szlachetn¹, co mi wzdyma serce,
Nie bêdzie grzechu, jeli go umiercê.
KAPULET
Tybalcie, co ci to? Czego siê z¿ymasz?
TYBALT
Ujmy tej, stryju, pewno nie wytrzymasz:
Jeden z Montekich, twych miertelnych wrogów,
mie tu zniewa¿aæ gocinnoæ twych progów.
KAPULET
Czy¿ to Romeo?
TYBALT
Tak, ten to nikczemnik.
KAPULET
Daj mu waæ pokój, nie wychodzi przecie
z granic wytkniêtych dobrym wychowaniem
I prawdê mówi¹c, ca³a go Werona
Ma za m³odzieñca pe³nego przymiotów;
Nie chcia³bym za nic w wiecie w moim domu
Czyniæ mu krzywdy. Uspokój siê zatem,
Mi³y synowcze, nie zwa¿aj na niego,
Taka ma wola; jeli j¹ szanujesz,
Oka¿ uprzejmoæ i spêd precz z oblicza
Ten mars niezgodny z weselem tej doby.
TYBALT
Taki goæ w domu nabawia choroby;
Nie cierpiê go tu.
KAPULET
Chcê go mieæ cierpianym.
Có¿ to, zuchwalcze? Mówiê, ¿e chcê! Có¿ to?
Czy ja tu jestem, czy waæ jeste panem?
Waæ go tu nie chcesz cierpieæ! Bo¿e odpuæ!
Waæ mi chcesz goci porozpêdzaæ? ko³ki
Na ³bie mi strugaæ? przewodziæ w mym domu?
TYBALT
Stryju, to hañba!
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
26
KAPULET
Cicho! burd¹
54
jeste.
Z t¹ porywczoci¹ doigrasz siê waszmoæ.
Zawsze mi musisz siê sprzeciwiaæ! Brawo,
Kochana m³odzi! Urwipo³eæ z waci!
Sied cicho albo
Hola! Wiêcej wiat³a!
Ja ciê uciszê. Patrz go! ¯wawo, ch³opcy!
TYBALT
Gniew dobrowolny z flegm¹ przymuszon¹
Na krzy¿ siê schodz¹c wstrz¹saj¹ mi ³ono.
Muszê ust¹piæ; wkrótce siê atoli
W gorzk¹ ¿ó³æ zmieni ta s³odycz wbrew woli.
oddala siê
ROMEO
do Julii
55
Jeli d³oñ moja, co tê wiêtoæ trzyma,
Bluni dotkniêciem: zuchwalstwo takowe
Odpokutowaæ usta me gotowe
Poca³owaniem pobo¿nym pielgrzyma.
JULIA
do Romea
Moci pielgrzymie, blunisz swojej d³oni,
Która nie grzeszy zdro¿nym dotykaniem;
Jestli ujêcie r¹k poca³owaniem,
Nikt go ze wiêtych pielgrzymom nie broni.
ROMEO
jak pierwej
Nie maj¹¿ wiêci ust tak jak pielgrzymi?
JULIA
jak pierwej
Maj¹ ku mod³om lub kornej podziêce.
ROMEO
Niech¿e ich usta czyni¹ to co rêce;
Moje siê modl¹, przyjm mod³y ich, przyjmij.
JULIA
Niewzruszonymi pozostaj¹ wiêci,
Choæ gwoli mod³ów niewzbronne ich chêci.
ROMEO
Ziæ wiêc cel moich, stoj¹c niewzruszenie.
54. (przyp. edyt.) burda osoba wywo³uj¹ca konflikty, bijatyki (w³anie: burdy).
55. (przyp. red.) do Julii pierwsza ich rozmowa napisana jest w formie sonetu.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
27
I z ust swych moim daj wzi¹æ rozgrzeszenie.
ca³uje j¹
JULIA
Moje wiêc teraz obci¹¿a grzech zdjêty.
ROMEO
Z mych ust? O! grzechu, zbyt pe³en ponêty!
Niech¿e go nazad rozgrzeszony zdejmie!
Pozwól.
ca³uje j¹ znowu
JULIA
Jak z ksi¹¿ki ca³ujesz pielgrzymie.
MARTA
Panienko, jejmoæ pani matka prosi.
ROMEO
Któ¿ jest jej matk¹?
MARTA
Jej matk¹? Bajbardzo!
Nikt inny, jeno pani tego domu;
I dobra pani, m¹dra a cnotliwa.
Ja by³am mamk¹ tej, co z ni¹ pan mówi³.
Smaczny by k¹sek mia³, kto by j¹ z³owi³.
ROMEO
A wiêc Kapulet! O dolo zbyt sroga!
¯ycie me jest wiêc w rêku mego wroga.
BENWOLIO
Wychodmy, wieczór dobiega ju¿ koñca.
ROMEO
Niestety! z wschodem dla mnie zachód s³oñca.
KAPULET
do rozchodz¹cych siê goci
Ej¿e, panowie, pozostañcie jeszcze;
Maj¹ nam wkrótce daæ ma³¹ przek¹skê
56
.
Chcecie koniecznie? Muszê wiêc ust¹piæ.
Dziêki wam, mili panowie i panie.
Dobranoc. wiat³a! Idmy¿ spaæ.
56. (przyp. red.) Na zakoñczenie tañców podawano lekkie potrawy i ciasta.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
28
do Drugiego Kapuleta
Braciszku,
Zapónilimy siê; idê wypocz¹æ.
Wychodz¹ wszyscy prócz Julii i Marty.
JULIA
Czy nie wiesz, nianiu, kto to jest ten pan?
MARTA
Ten,tu?
To syn starego Tyberia.
JULIA
A tamten,
Co w³anie ku drzwiom zmierza?
MARTA
To podobno
M³ody Petrycy.
JULIA
A ów, tam na prawo,
Co nie chcia³ tañczyæ?
MARTA
Nie wiem.
JULIA
Spytaj, proszê,
Jak siê nazywa. Je¿eli ¿onaty,
Ca³un mnie czeka zamiast lubnej szaty.
MARTA
Zwie siê Romeo, jest z rodu Montekich,
Synem waszego najwiêkszego wroga.
JULIA
Jako obcego za wczenie ujrza³am!
Jako lubego za póno pozna³am!
Dziwny mi³oci traf siê na mnie ici,
¯e muszê kochaæ przedmiot nienawici.
MARTA
Co to jest? co to takiego?
JULIA
To wiersze,
Których miê jeden tancerz dzi nauczy³.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
29
MARTA
Pójd spaæ, waæpanna.
G³os za scen¹: Julio!
Dalej! dalej!
Wo³aj¹ pannê i pusto ju¿ w sali.
Wychodz¹.
AKT DRUGI
PROLOG
nota: Prze³o¿y³ Jan Kasprowicz
CHÓR
Dawna namiêtnoæ ju¿ w ca³unach le¿y,
W jej miejscu w³adnie
57
si³a ¿¹dzy nowej;
Piêkn¹ przesta³a byæ przy Julii wie¿ej
Piêknoæ, dla której umrzeæ by³ gotowy.
Dzi jest Romeo kochany i kocha,
W oczach obojga ¿ar jednaki p³onie;
Lecz on, w niej wroga przypuszczaj¹c, szlocha,
A ona mi³oæ z wêdki grozy ch³onie.
On siê nie zbli¿y i przed ni¹ nie z³o¿y
Przysi¹g serdecznych, uwa¿an za wroga;
I jej, choæ w ³onie namiêtnoæ siê sro¿y,
Zejcia siê z lubym zamkniêt¹ jest droga.
Lecz w ¿¹dzy si³a: po wielkich katuszach
Wielk¹ im radoæ czas zgotuje w duszach.
SCENA PIERWSZA
Pusty plac przytykaj¹cy do ogrodu Kapuletów. Wchodzi Romeo.
ROMEO
Mam¿e iæ dalej, gdy tu moje serce?
Cofnij siê, ziemio, wynajd sobie centrum!
58
wchodzi na mur i spuszcza siê do ogrodu
Wchodz¹ Merkucjo i Benwolio.
BENWOLIO
Romeo! bracie! Romeo!
MERKUCJO
Ma rozum;
57. (przyp. edyt.) w³adnie w³ada.
58. (przyp. red.) ziemio, wynajd sobie centrum! Romeo nazywa siebie ziemi¹, Julia jest jej rodkiem, bo u niej
znajduje siê jego serce. Zatrzymuje siê, jest niezdecydowany, czy iæ, czy pozostaæ, wybiera to drugie.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
30
Powietrze ch³odne, wiêc dyrn¹³ do ³ó¿ka.
BENWOLIO
Pobieg³ t¹ drog¹ i przelaz³ przez parkan.
Wo³aj, Merkucjo!
MERKUCJO
U¿yjê nañ zaklêæ;
Romeo! gachu! cietrzewiu! wariacie
59
!
Uka¿ siê w lotnej postaci westchnienia,
Powiedz choæ jeden wiersz, a doæ mi bêdzie;
Jêknij: ach! po³¹cz w rym: kochaæ i szlochaæ;
Szepnij Wenerze jakie piêkne s³ówko;
Daj jaki nowy epitet lepemu
Jej synalkowi, co tak celnie strzela³
Za owych czasów, gdy król Kofetua
W zaloty chodzi³ do córki ¿ebraczej
60
.
Nie s³ucha; ani pinie, ani trunie
61
Zdech³ robak
62
, muszê zakl¹æ go inaczej.
Klnê ciê na ¿ywe oczy Rozaliny,
Na jej wysokie czo³o, krasne usta,
Wysmuk³e nó¿ki i toczone biodra
Z przyleg³ociami, aby siê przed nami
W w³aciwej sobie postaci ukaza³.
BENWOLIO
Gniewaæ siê bêdzie, jeli ciê us³yszy.
MERKUCJO
Co siê ma gniewaæ? Móg³by siê rozgniewaæ,
Gdyby za spraw¹ mojego zaklêcia
W zaczarowane ko³o jego pani
63
Inny duch wkroczy³ i sta³ tam dopóty,
Dopóki by go nie zmog³a: to by³by
Powód do uraz; moja inwokacja
Jest przyjacielska i godziwa razem,
Bo wywo³uje w imiê jego pani
Jego jedynie naturaln¹ postaæ.
BENWOLIO
Pójd! skry³ siê owdzie pomiêdzy drzewami,
By siê tam zbrata³ z tajemnicz¹ noc¹
64
lepym w mi³oci ciemnoæ jest najmilsza.
59. (przyp. red.) Romeo! gachu! w oryg. poetyczniej: Romeo, humours, madman, passion, lover! , czyli: Romeo!
Zmienniku! wariacie! namiêtnoci! kochanku! Poniewa¿ Romeo uciek³ towarzyszom, Merkucjo ¿artobliwymi
zaklêciami chce wywo³aæ jego ducha. Jak widzimy w nastêpnej scenie, Romeo s³ysza³ ich z ukrycia.
60. (przyp. red.) Aluzja do znanej ballady ludowej; za spraw¹ Kupidyna król ten zakocha³ siê w ¿ebraczce.
61. (przyp. red.) ani trunie ani odezwie siê.
62. (przyp. red.) Zdech³ robak w oryg. the ape is dead ma³pa jest martwa (ma³pka bior¹ca udzia³
w przedstawieniu kuglarzy udaje nie¿yw¹).
63. (przyp. red.) Duch, którego wzywano, mia³ siê ukazaæ w wyrysowanym uprzednio kole.
64. (przyp. red.) z tajemnicz¹ noc¹ w oryg.: humorous night wilgotna, czyli zmienna noc.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
31
MERKUCJO
Mo¿e¿
65
w cel trafiæ mi³oæ bêd¹c lep¹?
Teraz usi¹dzie sobie pod jab³onk¹
I bêdzie wzdycha³, by jego kochanka
By³a owocem, który m³ode panny,
Kiedy s¹ same nazywaj¹ fig¹.
Oby, Romeo, by³a, oby by³a
Tak¹ otwart¹ fig¹, a ty ch³opcze,
Oby by³ gruszk¹! Dobranoc, Romeo!
Idê lec w moim ³ó¿ku za kotar¹,
Bo to polowe
66
tu dla mnie za ch³odne.
Czy idziesz tak¿e?
BENWOLIO
Idê; pró¿no szukaæ
Takiego, co byæ nie chce znaleziony.
Wychodz¹.
SCENA DRUGA
Ogród Kapuletów. Wchodzi Romeo.
ROMEO
Drwi z blizn, kto nigdy nie dowiadczy³ rany.
Julia ukazuje siê w oknie.
Lecz cicho! Co za blask strzeli³ tam z okna!
Ono jest wschodem, a Julia jest s³oñcem!
Wnijd, cudne s³oñce, zg³ad zazdrosn¹ lunê,
Która a¿ zblad³a z gniewu, ¿e ty jeste
Od niej piêkniejsza; o, jeli zazdrosna,
Nie b¹d jej s³u¿k¹! Jej szatkê zielon¹
I blad¹ nosz¹ jeno g³upcy
67
. Zrzuæ j¹!
To moja pani, to moja kochanka!
O! gdyby mog³a wiedzieæ, czym jest dla mnie!
Przemawia, chocia¿ nic nie mówi; có¿ st¹d?
Jej oczy mówi¹, oczom wiêc odpowiem.
Za mia³y jestem; mówi¹, lecz nie do mnie.
Dwie najjaniejsze, najpiêkniejsze gwiazdy
Z ca³ego nieba, gdzie indziej zajête,
Prosi³y oczu jej, aby zastêpczo
Sta³y w ich sferach, dopóki nie wróc¹.
Lecz choæby oczy jej by³y na niebie,
A owe gwiazdy w oprawie jej oczu:
Blask jej oblicza zawstydzi³by gwiazdy
Jak zorza lampê; gdyby za jej oczy
Wród eterycznej zab³ys³y przezroczy,
65. (przyp. edyt.) Mo¿e¿ czy mo¿e.
66. (przyp. red.) polowe dotyczy ³ó¿ka, chodzi o spanie na ziemi.
67. (przyp. red.) szatkê zielon¹ i blad¹ nosz¹ jeno g³upcy aktorzy grywaj¹cy rolê b³azna nosili ubrania
dwukolorowe, bia³ozielone (por. Makbet, I, 7).
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
32
Ptaki ocknê³yby siê i piewa³y,
Myl¹c, ¿e to ju¿ nie noc, lecz dzieñ bia³y.
Patrz, jak na d³oni smutnie wspar³a liczko!
O! gdybym móg³ byæ tylko rêkawiczk¹,
Co tê d³oñ kryje!
JULIA
Ach!
ROMEO
Cicho! co mówi.
o! mów, mów dalej, uroczy aniele;
bo ty mi w noc tê tak wspaniale wiecisz
jak lotny goniec niebios rozwartemu
od podziwienia oku miertelników,
które siê wlepia w niego, aby patrzeæ,
jak on po ciê¿kich chmurach siê przesuwa
i po powietrznej ¿egluje przestrzeni.
JULIA
Romeo! Czemu¿ ty jeste Romeo!
Wyrzecz siê swego rodu, rzuæ tê nazwê!
Lub jeli tego nie mo¿esz uczyniæ,
To przysi¹¿ wiernym byæ mojej mi³oci,
A ja przestanê byæ z krwi Kapuletów.
ROMEO
Mam¿e przemówiæ czy te¿ s³uchaæ dalej?
JULIA
Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna,
Bo ty w istocie nie Montekim dla mnie.
Jest¿e Monteki choæby tylko rêk¹,
Ramieniem, twarz¹, zgo³a jak¹kolwiek
Czêci¹ cz³owieka? O! we inn¹ nazwê!
Czym¿e jest nazwa? To, co zowiem ró¿¹,
Pod inn¹ nazw¹ równie by pachnia³o;
Tak i Romeo bez nazwy Romea
Przecie¿ by ca³¹ sw¹ wartoæ zatrzyma³.
Romeo! porzuæ tê nazwê, a w zamian
Za to, co nawet cz¹stk¹ ciebie nie jest,
We miê, ach! ca³¹!
ROMEO
Biorê ciê za s³owo:
Zwij miê kochankiem, a krzy¿mo
68
chrztu tego
Sprawi, ¿e odt¹d nie bêdê Romeem.
68. (przyp. red.) krzy¿mo olej z balsamu i oliwy u¿ywany przy niektórych sakramentach i uroczystociach
kocielnych.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
33
JULIA
Kto ty jest, co siê noc¹ os³aniaj¹c,
Podchodzisz moj¹ samotnoæ?
ROMEO
Z nazwiska
Nie móg³bym tobie powiedzieæ, kto jestem;
Nazwisko moje jest mi nienawistne,
Bo jest, o! wiêta, nieprzyjazne tobie;
Zdar³bym je, gdybym mia³ je napisane.
JULIA
Jeszcze me ucho stu s³ów nie wypi³o
Z tych ust, a przecie¿ dwiêk ju¿ ich mi znany.
Jest ¿e Romeo, mów? jest ¿e Monteki?
ROMEO
Nie jestem ani jednym, ani drugim,
Jednoli z dwojga jest niemi³e tobie.
JULIA
Jak ¿e tu przyszed³, powiedz, i dlaczego?
Mur jest wysoki i trudny do przejcia,
A miejsce zgubne; gdyby ciê kto z moich
Krewnych tu zasta³
ROMEO
Na skrzyd³ach mi³oci
Lekko, bezpiecznie mur ten przesadzi³em,
Bo mi³oæ nie ma ¿adnych tam i granic;
A co potrafi, na to siê i wa¿y;
Krewni wiêc twoi nie trwo¿¹ miê wcale.
JULIA
Zabiliby ciê, gdyby ciê ujrzeli.
ROMEO
Ach! wiêcej groby le¿y w oczach twoich
Ni¿ w ich dwudziestu mieczach; patrz ³askawie,
A bêdê silny przeciw ich gniewowi.
JULIA
Na Boga! niech ciê oni tu nie ujrz¹!
ROMEO
Ciemny p³aszcz nocy skryje miê przed nimi.
Lecz niech miê znajd¹, jeli ty miê kochasz.
Lepszy kres ¿ycia skutkiem ich niechêci
Ni¿ przed³u¿ony zgon w braku twych uczuæ.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
34
JULIA
Kto ci dopomóg³ znaleæ to ustronie?
ROMEO
Mi³oæ, co mi go doradzi³a szukaæ;
Ona mi instynkt, ja jej oczy da³em.
Nie jestem sternik, gdyby jednak by³a
Równie daleko jak ów brzeg, którego
Morze najdalsze podmywa krawêdzie,
mia³o po taki klejnot bym pop³yn¹³.
JULIA
Gdyby nie ciemnoæ, co mi twarz maskuje,
Widzia³by na niej rozlany rumieniec
Po tym, co z ust mych s³ysza³e tej nocy.
Rada bym form siê trzymaæ, rada cofn¹æ
To, co wyrzek³am; ale precz, udanie!
Czy ty miê kochasz? Wiem, ¿e powiesz: tak jest;
I jaæ uwierzê; mimo przysi¹g jednak
Mo¿esz miê zawieæ. Z wiaro³omstwa mê¿czyzn
mieje siê, mówi¹, Jowisz. O! Romeo!
Jeli miê kochasz, wyrzecz to rzetelnie;
Lecz jeli masz miê za podbój zbyt ³atwy,
To zmarszczê czo³o i przewrotn¹ bêdê,
I na mi³osne twoje owiadczenia
Powiem: nie, w innym razie za nic w wiecie.
Za czu³a mo¿e jestem, o! Monteki,
St¹d mo¿esz s¹dziæ me obejcie p³ochym;
Ufaj mi jednak, bêdê ja wierniejsza
Od tych, co bieglej umiej¹ siê dro¿yæ
69
.
By³abym ja siê by³a, prawdê mówi¹c,
Tak¿e dro¿y³a, gdyby by³ tajnego
G³osu mi³oci mojej nie podchwyci³.
Nie wiñ miê przeto ani te¿ przypisuj
P³ochoci tego wylania mych uczuæ,
Które zdradzi³a noc ciemna.
ROMEO
O! Julio,
Przysiêgam na ten ksiê¿yc, co wspaniale
Powleka srebrem tamtych drzew wierzcho³ki
JULIA
O! nie przysiêgaj na ksiê¿yc, bo ksiê¿yc
Co tydzieñ zmienia kszta³t swej piêknej tarczy;
I mi³oæ twoja po takiej przysiêdze
Mog³aby równie¿ zmienn¹ siê okazaæ.
ROMEO
Na có¿ mam przysi¹c?
69. (przyp. edyt.) dro¿yæ siê wysoko siê ceniæ; wyznacz¹ wysok¹ cenê za swe wzglêdy.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
35
JULIA
Nie przysiêgaj wcale;
Lub wreszcie przysi¹¿ na samego siebie:
Na ten uroczy przedmiot mych uwielbieñ,
To ci uwierzê.
ROMEO
Jeli szczera mi³oæ
Mojego serca
JULIA
Daj pokój przysiêgom.
Lubo siê cieszê z twojej obecnoci,
Te nocne luby nie ciesz¹ mnie jako,
Za nag³e one s¹, za nierozwa¿ne,
Podobne niby do blasku, co znika,
Nim cz³owiek zd¹¿y powiedzieæ: B³ysnê³o.
Dobranoc, luby! Oby nam ten wonny
Mi³oci p¹czek przyniós³ kwiat niep³onny!
B¹d zdrów! i zanij z tak b³ogim spokojem,
Jaki, z twej ³aski, czujê w sercu mojem.
ROMEO
Tak¿e mam odejæ nie zaspokojony?
JULIA
Jakiego¿ wiêcej chcesz zaspokojenia?
ROMEO
Zamiany twoich zapewnieñ za moje.
JULIA
Ju¿em ci da³a je, nime za¿¹da³;
Rada bym jednak one mieæ na powrót.
ROMEO
Chcia³a¿ by cofn¹æ je? Dlaczego? luba!
JULIA
A¿ebym mog³a oddaæ ci je znowu.
A przecie¿ jest to ¿¹danie zbyteczne;
Bo moja mi³oæ równie jest g³êboka
Jak morze, równie jak ono bez koñca;
Im wiêcej ci jej udzielam, tym wiêcej
Czujê jej w sercu.
S³ychaæ w pokojach g³os Marty.
Wo³aj¹ miê. Zaraz.
B¹d zdrów, kochanku drogi! Zaraz, zaraz.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
36
Najmilszy, pomnij byæ sta³ym! Zaczekaj,
Zaczekaj trochê, powrócê za chwilê.
wychodzi
ROMEO
B³ogos³awiona, o! b³ogos³awiona
Po dwakroæ nocy! Ale czy to wszystko,
Dziej¹c siê w nocy nie jest mar¹ tylko?
Co tak lubego mo¿e¿ byæ istotnym?
JULIA
ukazuj¹c siê znowu
Jeszcze s³ów parê, a potem dobranoc,
Drogi Romeo! jeli twoja sk³onnoæ
Jest praw¹, twoim zamiarem ma³¿eñstwo:
To miê uwiadom jutro przez osobê,
Któr¹ do ciebie przylê, gdzie i kiedy
Zechcesz dope³niæ obrzêdu; a wtedy
Ca³¹ m¹ przysz³oæ u nóg twoich z³o¿ê
I w wiat za tob¹ pójdê w imiê bo¿e.
MARTA
za scen¹
Panienko!
JULIA
Idê. Lecz jeli miê zwodzisz,
To ciê zaklinam
MARTA
za scen¹
Julciu!
JULIA
Zaraz idê.
Jeli miê zwodzisz, o! to ciê zaklinam,
Skoñcz te zabiegi i zostaw miê ¿alom.
Jutro wiêc przylê.
ROMEO
Jak pragnê zbawienia
JULIA
Po tysi¹c razy dobranoc.
odchodzi
ROMEO
Po tysi¹c
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
37
Razy niedobra tam, gdzie ty nie wiecisz.
Jak ¿ak, gdy rzuca ksi¹¿kê, tak kochanek
Do celu swego pospiesza weso³y;
A gdy nadejdzie z kochank¹ rozstanek
70
,
Wlecze siê smutnie, jak ów ¿ak do szko³y.
odchodzi
JULIA
ukazuje siê znowu
Pst! pst! Romeo! O, gdybym mieæ mog³a
G³os sokolnika, by tego mai¿a
71
Nazad przywo³aæ! Przymus jest ochryp³y,
Nie mo¿e g³ono mówiæ
72
, gdyby nie to,
Wstrz¹s³abym
73
góry, gdzie siê echo kryje,
I g³os bym jego zrobi³a chrapliwszy
Ni¿ mój od rozbrzmieñ imienia Romeo!
ROMEO
Moja to dusza dzwoni imiê moje,
Jak srebrny dwiêk ma noc¹ g³os kochanki!
I jest¿e s³odsza muzyka na wiecie?
JULIA
Romeo!
ROMEO
Luba!
JULIA
O której godzinie
Jutro mam przys³aæ?
ROMEO
O dziewi¹tej.
JULIA
Dobrze.
Dwudziestoletni to termin. Nie pomnê,
Po com tu ciebie znowu przywo³a³a.
ROMEO
Pozwól mi czekaæ, a¿ sobie przypomnisz.
70. (przyp. edyt.) rozstanek rozstanie.
71. (przyp. red.) mai¿ lub: maisz, m³ody ptak ³owny, najczêciej sokó³, którego w pierwszym roku ¿ycia
przyuczano do polowania.
72. (przyp. red.) Przymus nie mo¿e g³ono mówiæ Julia musi mówiæ cicho w obawie, aby jej nikt oprócz Romea
nie us³ysza³.
73. (przyp. edyt.) Wstrz¹s³abym poprawnie: wstrz¹snê³abym.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
38
JULIA
Zapomnê znowu, po co czekasz, pomn¹c
O twojej tylko lubej obecnoci.
ROMEO
A ja wci¹¿ czekaæ bêdê, aby ci¹gle
Zapomina³a, sam zapominaj¹c,
¯e mam gdzie inny dom jak tutaj.
JULIA
Wkrótce
Dnieæ bêdzie: rada bym, ¿eby ju¿ odszed³;
Nie dalej jednak jak ów biedny ptaszek,
Co go swawolna dziewka z r¹k wypuszcza
I wnet, zazdroszcz¹c mu krótkiej wolnoci,
Jak niewolnika trzymanego w wiêzach
Jedwabnym sznurkiem przyci¹ga na powrót.
ROMEO
Chcia³bym byæ biednym ptaszkiem w twoim rêku.
JULIA
O! ja bym zbytkiem pieszczot ciê zabi³a.
Dobranoc, luby! jeszcze raz dobranoc!
Smutek rozstania tak bardzo jest mi³y,
¯e by dobranoc wci¹¿ usta mówi³y.
odchodzi
ROMEO
Sen na twe oczy, pokój w pier niech sp³ynie;
Obym by³ nimi w tej b³ogiej godzinie!
Spieszê do ojca Laurentego celi,
On mi pomocy i rady udzieli.
wychodzi
SCENA TRZECIA
Cela Ojca Laurentego. Wchodzi Ojciec Laurenty z koszykiem w rêku.
OJCIEC LAURENTY
Szary poranek spêdza mrok ponury
Pasami wiat³a znacz¹c wschodnie mury
I noc siê na bok chyli jak pijana
Z dróg dnia ubitych ko³ami Tytana
74
.
Nim oko s³oñca pe³nym blaskiem strzeli,
Rosê wypije i wiat rozweseli,
Muszê uzbieraæ w ten koszyk z sitowia
Rolin tak zbawczych, jak zgubnych dla zdrowia,
74. (przyp. red.) ko³ami Tytana w mitologii gr. tytan Hyperion by³ przed Apollinem wonic¹ s³onecznego
rydwanu.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
39
Ziemia jest matk¹ natury i grobem,
Grzebie i ¿ycia obdziela zasobem.
I mnóstwo dzieci jej ³ona widzimy
Ci¹gn¹cych pokarm z jej piersi rodzimej;
Niejedno w skutkach swoich wymienite,
Ka¿de do czego, wszystko rozmaite.
O! moc to pe³na cudów, co siê mieci
W sokach zió³, krzewów, w martwej kruszców treci!
Bo nie ma rzeczy tak pod³ych na ziemi,
Aby nie mog³y staæ siê przydatnemi;
Ni tak przydatnych, aby zamiast s³u¿yæ
Nie zaszkodzi³y pod wp³ywem nadu¿yæ.
Wszak¿e i cnota mo¿e zajæ w bezdro¿e,
A b³¹d siê czynem uszlachetniæ mo¿e.
W md³ym kwiatku, w zió³ku jednym i tym samem
Ma nieraz miejsce jad wespó³ z balsamem,
Co zmys³y razi i to, co im sprzyja,
Bo jego zapach rzewi; smak zabija.
Podobnie sprzeczna i w cz³owieku goci
Dwójca pierwiastków: dobroci i z³oci;
A kêdy górê gorsza wemie strona,
Tam mieræ przychodzi i rolina kona.
Wchodzi Romeo.
ROMEO
Dzieñ dobry, ojcze mój.
OJCIEC LAURENTY
Benedicite!
75
Có¿ to za ranny g³os tak mnie pozdrawia!
M³ody mój synu, z³y to znak, kto ³o¿e
Pró¿ne zostawia o tak wczesnej porze.
Troska odbywa stra¿ w oczach starego,
A sen tych mija, których troski strzeg¹;
Ale gdzie czerstwa, wolna od k³opotów
M³ód g³owê z³o¿y, sen zaw¿dy przyjæ gotów.
To wiêc tak ranne tu przybycie zdradza
Jaki niepokój, któremu snu w³adza
Ulec musia³a. Czy tylko siê k³ad³e?
Mo¿e do ³ó¿ka i nie zajrza³
76
?
ROMEO
Zgad³e;
Milej ni¿ w ³ó¿ku przesz³y mi godziny.
OJCIEC LAURENTY
Grzeszniku, pewnie by³ u Rozaliny.
75. (przyp. red.) Benedicite! kocielna ³aciñska formu³a powitania, po¿egnania i b³ogos³awieñstwa.
76. (przyp. edyt.) Mo¿e ( ) nie zajrza³ mo¿e nie zajrza³e (przyk³ad ruchomoci koñcówki fleksyjnej czasownika.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
40
ROMEO
U Rozaliny? Nie, ojcze; to imiê
W pamiêci mojej wiecznym snem ju¿ drzemie.
OJCIEC LAURENTY
Brawo, mój synu! Lecz gdzie¿e to bywa³?
ROMEO
Zaraz ci powiem: pró¿no by zgadywa³;
By³em na balu w domu mego wroga,
Gdziem zosta³ ranny, lecz zbójczyni sroga
Czuje cios wzajem przeze mnie zadany,
Tak ¿e na nasze obopólne rany
wiêty wp³yw tylko twej, ojcze, opieki
Poradziæ zdo³a i daæ zbawcze leki.
Po chrzecijañsku, jak widzisz, przemawiam,
Skoro siê nawet za mym wrogiem wstawiam.
OJCIEC LAURENTY
Mów janiej, synu; zagadkowa spowied,
Dwuznaczn¹ tak¿e znajduje odpowied.
ROMEO
Dowiedz siê zatem, ¿e anio³ kobieta,
Któr¹m ukocha³, jest z krwi Kapuleta.
Jego to dziecko i nadzieja ca³a;
Jak ja j¹, tak mnie ona ukocha³a.
I do jednoci, która nas ju¿ splata,
Brakuje tylko, by nas ty dla wiata
Stu³¹ zjednoczy³. Gdzie, o jakiej dobie
Dozgonn¹ mi³oæ przysiêglimy sobie,
Powiem ci id¹c, czcigodny kap³anie;
B³agam ciê tylko, niech siê to dzi stanie.
OJCIEC LAURENTY
wiêty Franciszku! Có¿ to za przemiana!
To¿ Rozalina, owa ukochana,
Niczym ju¿ dla ciê? Mi³oæ wiêc m³odzie¿y
W oczach jedynie, a nie w sercu le¿y?
Jezus! Maryja! Ile¿ to solanki
ciek³o z twych oczu dla owej kochanki!
I nadaremnie, bowiem twe zapa³y
Wci¹¿ zalewane, wci¹¿ siê powiêksza³y.
Jeszcze twych westchnieñ nie rozwia³ Fawoni
77
;
Jeszcze twój dawny jêk w uszach mi dzwoni,
I na twych licach, bladoci¹ pokrytych,
Widoczny jeszcze lad ³ez nie obmytych,
Wszystko, co cierpia³ z mi³osnej przyczyny,
Cierpia³e tylko gwoli Rozaliny.
A teraz! nie dziw, gdy md³a p³eæ upadnie,
77. (przyp. red.) Fawoni nazwa wiosennego wiatru zachodniego (³ac).
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
41
Kiedy mê¿czyni szwankuj¹
78
tak snadnie
79
.
ROMEO
Gdym kocha³ tamt¹, tak¿e nie pochwala³.
OJCIEC LAURENTY
Nie, ¿e j¹ kocha³, lecz ¿e za ni¹ szala³.
ROMEO
Pogrzeæ t¹ mi³oæ kaza³e.
OJCIEC LAURENTY
Nie w grobie
By tê pochowaæ, a inn¹ wzi¹æ sobie.
ROMEO
Nie ³aj mnie, proszê; ta, co mi dzi luba,
Mi³oæ m¹ p³aci mi³oci¹ cheruba;
Z tamt¹ inaczej by³o.
OJCIEC LAURENTY
Bo odgad³a,
¯e w rzeczach serca nie znasz abecad³a,
Tylko z rutyny czytasz. Pójd, wietrzniku;
Do sankcji
80
tego nowego wybryku
Jeden i jeden tylko wzgl¹d miê sk³ania:
To jest, ¿e mo¿e z tego zawi¹zania
Wyniknie wêze³, który wasze rody
Zawistne z³¹czy w piêkny ³añcuch zgody.
ROMEO
O! prêdzej! pilno mi!
OJCIEC LAURENTY
Festina lente
81
!
Zdradne s¹ kroki za piesznie podjête.
Wychodz¹.
SCENA CZWARTA
Ulica. Wchodz¹ Merkucjo i Benwolio.
MERKUCJO
Gdzie¿, u diab³a, ugrz¹z³ Romeo! Czy by³ tej nocy w domu?
78. (przyp. edyt.) szwankowaæ funkcjonowaæ nieprawid³owo.
79. (przyp. edyt.) snadnie ³atwo.
80. (przyp. edyt.) Do sankcji do uznania.
81. (przyp. red.) Festina lente piesz siê powoli (³ac.)
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
42
BENWOLIO
Nie w domu swego ojca przynajmniej; mówi³em z jego s³u¿¹cym.
MERKUCJO
Ta blada sekutnica Rozalina
82
Na wariata go wnet wykieruje.
BENWOLIO
Tybalt, starego Kapuleta krewny,
Pisa³ do niego list.
MERKUCJO
Z wyzwaniem, rêczê.
BENWOLIO
Romeo mu odpowie.
MERKUCJO
Ka¿dy cz³owiek
Pimienny mo¿e na list odpowiedzieæ.
BENWOLIO
On mu odpowie odpowiednio, jak cz³owiek wyzwany.
MERKUCJO
Biedny Romeo! Ju¿ trup z niego! Zak³uty czarnymi oczyma bia³og³owy; przestrzelony na wskro
uszu romansow¹ piosnk¹; ugodzony w sam rdzeñ serca postrza³em lepego malca ³ucznika;
potrafi¿
83
on Tybaltowi stawiæ czo³o?
BENWOLIO
A có¿ to takiego Tybalt?
MERKUCJO
Co wiêcej ni¿ ksi¹¿ê kotów
84
; mo¿esz mi wierzyæ! Nieustraszony rêbacz, bije siê jak z nut, zna
czas, odleg³oæ i miarê; pauzuje w sam raz jak potrzeba: raz, dwa, a trzy to ju¿ w pier. ¯aden
jedwabny guzik nie wykrêci mu siê od mierci. Duelista
85
to, duelista pierwszej klasy. Owe
niemiertelne passado! Owe punto reverso! owe hai!
86
BENWOLIO
Co takiego?
82. (przyp. red.) sekutnica Rozalina Rozalina lubowa³a dziewictwo bogini mi³oci i dlatego ze wzgard¹ traktuje
zaloty Romea; w oryg. pale hardhearted wench, czyli: blada o nieczu³ym sercu dziewczyna.
83. (przyp. edyt.) potrafi¿ potrafi¿e; czy potrafi.
84. (przyp. red.) ksi¹¿ê kotów Tybalt to imiê kota w romansie redniowiecznym o lisie (ReynardLis,
przedstawiaj¹cym wady i cechy ludzkie na przyk³adach zwierz¹t), dlatego Merkucjo nazywa Tybalta Kapuleta
kotem.
85. (przyp. red.) Duelista pojedynkoman, od franc. duel pojedynek.
86. (przyp. red.) passado punto reverso hai! w³oskie terminy w szermierce: passado pchniêcie z wypadem,
punto reverso cios zadany zwróconym w dó³ rapierem; hai sztych (od w³oskiego ai: a masz!). Merkucjo
drwi z nadu¿ywania terminów stosowanych w fechtunku, podkrelaj¹c w ten sposób, ¿e Tybalt zna siê na walce
na szpady tylko z lekcji szermierki.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
43
MERKUCJO
Niech kaci porw¹ to plemiê miesznych, sepleni¹cych, przesadnych fantastyków, z ich nowo
kutymi terminami! Na Boga, doskona³a klinga! Dzielny m¹¿! Wspania³a dziewka! Nie jest¿e to
rzecz op³akana, ¿e nas obsiad³y te zagraniczne muchy, te modne sroki, te pardonnez moi
87
,
którym tak bardzo idzie o now¹ formê, ¿e nawet na starej ³awce wygodnie siedzieæ nie mog¹
88
;
te b¹ki, co b¹kaj¹: bon! bon!
89
Wchodzi Romeo.
BENWOLIO
Oto Romeo, nasz Romeo idzie.
MERKUCJO
Bez mlecza, jak led suszony. O! cz³owieku! jak¿e siê w rybê przedzierzgn¹³! Teraz go rymy
Petrarki rozczulaj¹. Laura naprzeciw jego bóstwa jest prost¹ pomywaczk¹, lubo tamta mia³a
kochanka, co j¹ opiewa³; Dydona fl¹dr¹; Kleopatra Cygank¹; Helena i Hero szurgotami
i ot³ukami; Tyzbe
90
kopciuchem lub czym podobnym, ale zawsze niedystyngowanym.
Bonjour
91
, sinior Romeo! Oto masz francuskie pozdrowienie na czeæ twoich francuskich
pantalonów. Piêknie nas za¿y³e tej nocy.
ROMEO
Dzieñ dobry wam, moi drodzy. Jak¿e to was za¿y³em?
MERKUCJO
Pokaza³e nam odwrotn¹ stronê medalu, odwrotn¹ stronê swego medalu.
ROMEO
To siê znaczy, ¿em wam zdezerterowa³. Wybacz, kochany Merkucjo; mia³em pilny interes, a w
takim przypadku cz³owiek mo¿e zgrzeszyæ na polu uprzejmoci.
MERKUCJO
To siê znaczy, ¿e w takim przypadku cz³owiek mo¿e byæ zniewolony zgi¹æ kolana.
ROMEO
Ma siê rozumieæ z uprzejmoci.
MERKUCJO
Bardzo zgrabnie trafi³ w sedno.
ROMEO
A ty bardzo zgrabnie to wy³o¿y³.
MERKUCJO
Ja bo jestem kwiatem uprzejmoci.
87. (przyp. red.) pardonnez moi wybacz.
88. (przyp. red.) Modnisie nosili bufiaste pikowane spodnie suto od wewn¹trz wyk³adane inn¹ materi¹, st¹d na
³awach trzeba by³o ¿³obiæ okr¹g³e wg³êbienia, aby mogli siedzieæ wygodnie.
89. (przyp. red.) bon! bon! (franc.) dobrze! dobrze!
90. (przyp. red.) Dydona Kleopatra s³awne heroiny romansów mi³osnych staro¿ytnoci: Dydona królowa
Kartaginy, ukochana ksiêcia trojañskiego Eneasza, Kleopatra królowa Egiptu, ukochana wodzów rzymskich,
Cezara i Antoniusza, Helena królowa Sparty, ukochana królewicza trojañskiego Parysa, Hero ukochana
Leandra, Tyzbe ukochana Pirama.
91. (przyp. red.) Bonjour (fr.) dzieñ dobry.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
44
ROMEO
Kwiatem kwiatów.
MERKUCJO
Racja.
ROMEO
Je¿eli ty kwiatem, to moje trzewiki s¹ w kwitn¹cym stanie
92
.
MERKUCJO
Brawo! pielêgnuj mi ten dowcip; a¿eby, skoro ci siê do reszty zedrze podeszwa u trzewików,
twój dowcip móg³ po prostu figurowaæ.
ROMEO
O! godny zdartej podeszwy dowcipie! O! figuro pe³na prostoty
93
z powodu swego prostactwa!
MERKUCJO
Na pomoc, Benwolio! moje koncepta dech trac¹.
ROMEO
Pejcz¹ je i pejcz¹
94
! Biczem i ostrog¹, inaczej nazwê je hetkami
95
.
MERKUCJO
Je¿eli twój dowcip poluje na dzikie gêsi
96
, to kapitulujê; bo on ma wiêcej kwalifikacji ku temu
ni¿ wszystkie moje umys³owe w³adze. Czy ja ci siê zdajê na to
97
, ¿ebym mia³ z gêsiami do
czynienia?
ROMEO
Ty mi siê nigdy na nic nie zda³, wyj¹wszy, kiedy mia³em do czynienia z gêsiami.
MERKUCJO
Za ten koncept ugryzê ciê w ucho.
ROMEO
Chyba udziobiesz!
MERKUCJO
Twój dowcip jest gorzk¹ konfitur¹, diabelnie ostrym sosem.
ROMEO
Stosownym do gêsi.
92. (przyp. red.) trzewiki w kwitn¹cym stanie Romeo nosi modne wówczas ró¿owe trzewiki, dziurkowane
i przybrane kwiatami ze wst¹¿ek.
93. (przyp. red.) figuro pe³na prostoty w oryg. solely singular for the singleness, gra s³ów: single znaczy s³aby,
pozbawiony pointy, wysilony dowcip. Ca³y nastêpny urywek jest zmieniony w polskim przek³adzie.
94. (przyp. edyt.) pejcz¹ dzi: pejczem; pejcz jest to przyrz¹d z³o¿ony z wi¹zki rzemieni przymocowanych do
uchwytu, s³u¿y do poganiania zwierz¹t, bicia, wymierzania kary.
95. (przyp. red.) hetka szkapa.
96. (przyp. red.) poluje na dzikie gêsi w oryg. run the wildgoose chase, rodzaj wycigów konnych
przypominaj¹cy lot dzikich gêsi; jeden z dwóch cigaj¹cych siê wyznacza³ drugiemu bieg kursu i móg³ go
wodziæ, gdzie chcia³. Obecnie popularny ten zwrot oznacza: szukaæ wiatru w polu, wróciæ z niczym.
97. (przyp. edyt.) ja ci siê zdajê na to czy wygl¹dam ci na to.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
45
MERKUCJO
To koncept z kolej skórki, której cal da siê rozci¹gn¹æ tak, ¿e nim opaszesz ca³¹ g³owê.
ROMEO
Rozci¹gnê go do wyrazu g³owê, który po³¹czywszy z gêsi¹, bêdziesz mia³ gêsi¹ g³owê.
MERKUCJO
Nie jest¿e to lepiej ni¿ jêczeæ z mi³oci? Teraz to co innego; teraz mi jeste towarzyski, jeste
Romeem, jeste tym, czym jeste; mi³oæ za jest podobna do owego gapia, co siê szwenda
wywiesiwszy jêzyk, szukaj¹c dziury, gdzie by móg³ palec wcibiæ.
ROMEO
Stój! Stój!
MERKUCJO
Chcesz, aby siê mój dowcip zastanowi³ w samym rodku weny
98
?
ROMEO
Z obawy, aby tej weny zbyt nie rozszerzy³.
MERKUCJO
Mylisz siê, w³anie by³em bliski j¹ cieniæ, bo ju¿em by³ doszed³ do jej dna i nie mia³em zamiaru
d³u¿ej wyczerpywaæ materii.
ROMEO
Patrzcie, co za dziwad³a!
Wchodzi Marta z Piotrem.
MERKUCJO
¯agiel! ¿agiel! ¿agiel!
99
BENWOLIO
Dwa, dwa: spodnie i spódnica
100
MARTA
Piotrze.
PIOTR
S³ucham.
MARTA
Piotrze, gdzie mój wachlarz
101
?
MERKUCJO
Proszê ciê, mój Piotrze, zakryj wachlarzem twarz jejmoci; bo z dwojga tego, jej wachlarz jest
piêkniejszy.
98. (przyp. red.) aby siê dowcip zastanowi³ tu: w kulminacyjnym punkcie natchnienia.
99. (przyp. red.) ¿agiel! okrzyk w porcie na widok okrêtu.
100. (przyp. red.) spodnie i spódnica w oryg. shirt and smock, koszula mêska i koszula damska, Marta jest
zapewne osob¹ oty³¹.
101. (przyp. red.) Piotrze, gdzie mój wachlarz w przechadzce po miecie Marcie towarzyszy³ s³u¿¹cy, nios¹c
przed ni¹ p³aszcz z kapturem lub wachlarz, zale¿nie od pogody.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
46
MARTA
¯yczê panom dnia dobrego.
MERKUCJO
¯yczymy ci dobrego po³udnia, piêkna sinioro.
MARTA
Czy to ju¿ po³udnie?
MERKUCJO
Nie inaczej; bo nieczysta rêka wskazówki na kompasie trzyma ju¿ po³udnie za ogon.
MARTA
Chryste Panie! Có¿ to za cz³owiek z waæpana?
ROMEO
Cz³owiek, którego Pan Bóg skaza³ na zepsucie.
MARTA
Dobrze pan powiedzia³, na poczciwoæ! Nie wie te¿ czasem który z panów, gdzie bym mog³a
znaleæ m³odego Romea?
ROMEO
Ja wiem czasem, ale m³odego Romea znajdziesz waæpani starszym, ni¿ by³, kiedy go szukaæ
zaczê³a. Jestem najm³odszy z tych, co nosz¹ to imiê w braku gorszego.
MARTA
Ach, to dobrze!
MERKUCJO
Mo¿e¿
102
byæ dobrym to, co jest gorszym?
MARTA
Je¿eli waæpan nim jeste, to rada bym z nim pomówiæ sam na sam.
BENWOLIO
Zaprosi go na jak¹ wieczorynkê.
MERKUCJO
Poredniczka to Wenery. Hu, ha!
103
ROMEO
Có¿ to, czy kota
104
upatrzy³?
MERKUCJO
Kotlinê, panie, nie kota; i to w starym piecu, nie w polu.
Bodaj to kotlina,
Gdzie siedzi kocina,
Ta nie osmali
Lecz zmykaj, chudzino,
Przed tak¹ kotlin¹,
102. (przyp. edyt.) Mo¿e¿ czy mo¿e.
103. (przyp. red.) Hu, ha! Merkucjo jest zawo³anym myliwym, u¿ywa zwrotu z polowania na zaj¹ce.
104. (przyp. edyt.) kota zaj¹ca.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
47
Gdzie diabe³ pali!
Romeo, czy bêdziesz u ojca na obiedzie? My tam idziemy.
ROMEO
Popieszê za wami.
MERKUCJO
Do widzenia, staro¿ytna damo; damo, damo, damo, damo
105
!
Wychodz¹ Merkucjo i Benwolio.
MARTA
Tak, tak, do widzenia! Co to za infamis
106
, proszê pana, co siê tak powa¿y³ rozpuciæ cugle
swemu grubiañstwu?
ROMEO
Jest to panicz zakochany w swym jêzyku, zdolny wypowiedzieæ wiêcej w ci¹gu jednej minuty
ni¿ milczeæ przez ca³y miesi¹c.
MARTA
Je¿eli on na mnie co powiedzia³, dam ja mu, chocia¿by by³ zuchwalszy, ni¿ jest, i mia³ ze sob¹
dwudziestu sobie podobnych drabów; a je¿eli mi ujdzie, to znajdê takich, co to potrafi¹. A hultaj!
czy to ja jestem jego kochank¹, jego poniewierad³em! (do Piotra) I ty tu sta³e tak¿e i mog³e
cierpieæ, ¿eby mnie lada gbur u¿ywa³ wedle upodobania za przedmiot swych bezwstydnych
¿artów?
PIOTR
Nie widzia³em jeszcze, ¿eby kto u¿ywa³ jejmoci wedle upodobania; gdybym by³ to widzia³,
by³bym by³ pewnie zaraz giwer wydoby³, rêczê za to. Umiem siê naje¿yæ tak dobrze jak kto
inny, kiedy mam sposobnoæ po temu i prawo za sob¹.
MARTA
Dlaboga! tak jestem rozdra¿niona, ¿e siê wszystko we mnie trzêsie. A hultaj! Otó¿, proszê
pana, tak jak powiedzia³am, m³oda moja pani kaza³a mi siê wywiedzieæ o panu; co mi kaza³a
powiedzieæ, to sobie zachowujê; ale przede wszystkim owiadczam panu, ¿e je¿eliby j¹ osadzi³
na koszu, jak to mówi¹, bo panienka, o której mówiê, jest m³oda, i dlatego, gdyby j¹ pan
wywiód³ w pole, by³oby to tak ciê¿kim psikusem, jaki tylko m³odej panience mo¿na wyrz¹dziæ.
ROMEO
Pozdrów j¹, waæpani, ode mnie i powiedz, ¿e jej dajê rendezvous
107
MARTA
Poczciwoci! owiadczê jej to, owiadczê. Niebo¿ê, nie posi¹dzie siê z radoci.
ROMEO
Co jej waæpani chcesz owiadczyæ? Nie wiesz, co mówiæ mia³em.
MARTA
Owiadczê jej, ¿e pan dajesz randewu; co jest, je¿eli siê nie mylê, ofiar¹ godn¹ prawdziwego
szlachcica.
105. (przyp. red.) damo, damo jest to refren ze starej ballady.
106. (przyp. red.) infamis niegodziwiec, cz³owiek bez czci.
107. (przyp. red.) rendezvous randka, spotkanie.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
48
ROMEO
Powiedz jej, aby pod pozorem spowiedzi przysz³a za parê godzin do celi ojca Laurentego, tam
lub wemiemy. Oto masz waæpani za swoje trudy.
MARTA
Nie, panie; ani grosika.
ROMEO
No, no, bez ceremonii.
MARTA
Za parê godzin wiêc; dobrze, nie zaniedba siê stawiæ.
ROMEO
Waæpani staniesz za murem klasztornym,
Tam ci mój cz³owiek przyniesie drabinkê
108
Z sznurków skrêcon¹, która mi w noc pón¹
Do szczytu mego szczêcia wstêp u³atwi.
B¹d zdrowa! Wiernoæ twa znajdzie nagrodê,
Poleæ miê swojej m³odej pani.
MARTA
Niech wam Bóg b³ogos³awi! Ale, ale
ROMEO
Có¿ mi waæpani jeszcze powiesz?
MARTA
Czy cz³owiek pañski dobry do sekretu?
Bo gdzie siê skrycie prowadz¹ uk³ady,
Tam dwóch ju¿, mówi¹, za wiele do rady.
ROMEO
Rêczê za niego: jest to wiernoæ sama.
MARTA
A wiêc wszystko dobrze. Co te¿ za mi³e stworzenie ta moja panienka! Co to nie wyprawia³o, jak
by³o ma³ym! Chryste Panie! Ale, ale, jest tu na miecie jeden pan, niejaki Parys, ten ma na ni¹
diabli apetyt; ale ona, poczciwina, wola³aby patrzeæ na bazyliszka
109
ni¿ na niego. Przekomarzam
siê z ni¹ nieraz i mówiê, ¿e ten Parys to wcale przystojny mê¿czyzna; wtedy ona, powiadam
panu, za ka¿dym razem a¿ blednie, zupe³nie tak jak p¹sowa chusta na s³oñcu. Proszê te¿ pana,
czy rozmaryn
110
i Romeo nie zaczyna siê od takiej samej litery?
ROMEO
Nie inaczej: jedno i drugie od R.
108. (przyp. red.) drabinkê w oryg. bli¿sze el¿bietañczykom a tackled stair, czyli schody sznurowe u¿ywane
na okrêcie. Dalszy ci¹g tego samego marynarskiego obrazu, który wprowadzi³ wyraz ¿agiel. Tak¿e w oryg.
zamiast do szczytu mego szczêcia jest do najwy¿szego masztu. Paszkowski te zwroty, znane ¿eglarskiej
Anglii, zmieni³, poniewa¿ taka terminologia nie przemawia³aby do czytelników jego pierwszych przek³adów.
109. (przyp. red.) bazyliszek legendarny p³az podobny do jaszczurki, który mia³ zabijaæ wzrokiem.
110. (przyp. red.) rozmaryn symbol ludzkiej pamiêci.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
49
MARTA
Kpiarz z waszmoci. To psie imiê
111
. To litera dla Nie, tamto zaczyna siê od innej litery. Co te¿
ona o tym prawi, to jest o rozmarynie i o panu: rada bym, ¿eby pan to s³ysza³.
ROMEO
Poleæ jej s³u¿by moje.
wychodzi
MARTA
Uczyniê to, uczyniê po tysi¹c razy. Piotrze!
PIOTR
Jestem.
MARTA
Piotrze, naci
112
mój wachlarz i id przodem.
Wychodz¹.
SCENA PI¥TA
Ogród Kapuletów. Wchodzi Julia.
JULIA
Dziewi¹ta bi³a, kiedym j¹ pos³a³a;
Przyrzek³a wróciæ siê za pó³ godziny.
Nie znalaz³a go mo¿e? nie, to nie to;
S³abe ma nogi. Heroldem mi³oci
Powinna by byæ myl, która o dziesiêæ
Razy mknie prêdzej ni¿ promienie s³oñca,
Kiedy z pochy³ych wzgórków cieñ spêdzaj¹.
Nie darmo lotne go³êbie s¹ w cugach
Bóstwa mi³oci i nie darmo Kupid
Ma skrzyd³a z wiatrem id¹ce w zawody.
Ju¿ teraz s³oñce jest w samej po³owie
Dzisiejszej drogi swojej; od dziewi¹tej
A¿ do dwunastej trzy ju¿ up³ynê³y
D³ugie godziny, a jeszcze jej nie ma.
Gdyby krew mia³a m³od¹ i uczucia,
Jak pi³ka by³aby chy¿¹ i lekk¹,
I s³owa moje do mego kochanka,
A jego do mnie w lot by j¹ popchnê³y;
Lecz starzy wczenie s¹ jakby nie¿ywi;
Jak o³ów ciê¿cy, zimni, wiêc leniwi.
Wchodz¹ Marta i Piotr.
Ha! otó¿ idzie. I có¿, z³ota nianiu?
Czy siê widzia³a z nim? Ka¿ odejæ s³udze.
MARTA
Id, stañ za progiem Piotrze.
111. (przyp. red.) psie imiê Ben Jonson, s³awny komediopisarz angielski wspó³czesny Shakespeare'owi, w swej
Gramatyce angielskiej nazywa r psi¹ liter¹: której dwiêk wibruje, warczy.
112. (przyp. edyt.) naci we.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
50
Wychodzi Piotr.
JULIA
Mów, droga, luba nianiu! Ale¿ przebóg!
Czemu tak smutno wygl¹dasz? Chocia¿by
Z³e wieci mia³a, powiedz je weso³o;
Jeli za dobre przynosisz, ta mina
Fa³szywy miesza ton do ich muzyki.
MARTA
Tchu nie mam, pozwól mi trochê odpocz¹æ;
Ach! moje koci! To by³ harc nie lada!
JULIA
We moje koci, a daj mi wieæ swoj¹.
Mów¿e, mów prêdzej, mów, nianiuniu droga.
MARTA
Co za gwa³t! Folguj, dlaboga, choæ chwilkê,
Czyli¿ nie widzisz, ¿e ledwie oddycham?
JULIA
Ledwie oddychasz; kiedy masz doæ tchnienia
Do powiedzenia, ¿e ledwie oddychasz?
To t³umaczenie siê twoje jest d³u¿sze
Od wieci, której zw³okê nim t³umaczysz;
Maszli wieæ dobr¹ czy z³¹? niech przynajmniej
Tego siê dowiem, poczekam na resztê;
Tylko mi powiedz: czy jest z³a, czy dobra?
MARTA
Tak, tak, piêkny panna wybór zrobi³a! pannie w³anie mê¿a wybieraæ. Romeo! ¿al siê Bo¿e!
Co mi to za gagatek! Ma wprawdzie twarz g³adsz¹ ni¿ niejeden, ale oczy, niech siê wszystkie
inne schowaj¹; co siê za tyczy r¹k i nóg, i ca³ej budowy, chocia¿ o tym nie ma co wspominaæ,
przyznaæ trzeba, ¿e nieporównane. Nie jest to wprawdzie galant ca³¹ gêb¹, ale s³odziuchny jak
baranek. No, no, dziewczyno! Bóg pomagaj! A czy jedlicie ju¿ obiad?
JULIA
Nie. Ale o tym wszystkim ju¿ wiedzia³am.
Có¿ o ma³¿eñstwie naszym mówi³? powiedz.
MARTA
Ach! jak mnie g³owa boli! tak w niej ³upie,
Jakby siê mia³a w kawa³ki rozlecieæ.
A krzy¿! krzy¿! biedny krzy¿! niechaj waæpannie
Bóg nie pamiêta, ¿e miê posy³a³a.
Aby mi przez ten kurs mierci przypieszyæ.
JULIA
Doprawdy, przykro mi, ¿e jeste s³aba.
Nianiu, nianiuniu, nianiunieczku droga.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
51
Powiedz mi, co ci mówi³ mój kochanek?
MARTA
Mówi³, jak dobrze wychowany m³odzian,
Grzeczny, stateczny, a przy tym, upewniam,
Pe³en zacnoci. Gdzie waæpanny matka?
JULIA
Gdzie moja matka? Gdzie¿ ma byæ? Jest w domu.
Co te¿ nie pleciesz, nianiu, mój kochanek
Mówi³, jak dobrze wychowany m³odzian,
Gdzie moja matka?
MARTA
O mój mi³y Jezu!
Tak¿e mi aæka w ukropie k¹pana!
I tak¹¿ to jest maæ na moje koci?
B¹d¿e na przysz³oæ sama sobie pos³em.
JULIA
O mêki! Co ci powiedzia³ Romeo?
MARTA
Masz pozwolenie iæ dzi do spowiedzi?
JULIA
Mam je.
MARTA
piesz wiêc do celi ojca Laurentego;
Tam znajdziesz kogo, coæ pojmie za ¿onê.
Jak ci jagódki pokrania³y! Czekaj!
Zaraz je w szkar³at zmieniê inn¹ wieci¹:
Id do kocio³a, ja tymczasem pójdê
Przynieæ drabinkê, po której twój ptaszek
Ma siê do gniazdka wlizn¹æ, jak siê ciemni.
Jak tragarz, muszê byæ ci ku pomocy;
Ty za to ciê¿ar dwigaæ bêdziesz w nocy.
Id: trza mi zjeæ co po takim zmachaniu.
JULIA
Idê raj posi¹æ. Adieu
113
, z³ota nianiu.
Wychodz¹.
SCENA SZÓSTA
Cela Ojca Laurentego. Ojciec Laurenty i Romeo
113. (przyp. edyt.) Adieu z fr. ¿egnaj.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
52
OJCIEC LAURENTY
Oby ten wiêty akt by³ mi³y niebu
I przysz³oæ smutkiem nas nie ukara³a.
ROMEO
Amen! lecz choæby przyszed³ nawa³ smutku,
Nie sprzeciwwa¿y³by on tej radoci,
Jak¹ miê darzy jedna przy niej chwila.
Z³¹cz tylko nasze d³onie wiêtym wêz³em;
Niech go mieræ potem przetnie, kiedy zechce,
Doæ, ¿e wprzód bêdê móg³ j¹ nazwaæ moj¹.
OJCIEC LAURENTY
Gwa³townych uciech i koniec gwa³towny;
S¹ one na kszta³t prochu zatlonego
114
,
Co wystrzeliwszy ganie. Miód jest s³odki,
Lecz s³odkoæ jego graniczy z ckliwoci¹
I zbytkiem smaku zabija apetyt.
Miarkuj wiêc mi³oæ twoj¹; zbyt skwapliwy
Tak samo spónia siê jak zbyt leniwy.
Wchodzi Julia.
Otó¿ i panna m³oda. Mech najcieñszy
Nie ugi¹³by siê pod tak lekk¹ stop¹.
Kochankom mog³yby do jazdy s³u¿yæ
Owe s³oneczne py³ki, co igraj¹
Latem w powietrzu; tak lekk¹ jest marnoæ.
JULIA
Czcigodny spowiedniku, b¹d pozdrowion.
OJCIEC LAURENTY
Romeo, córko, podziêkuje tobie
Za nas obydwu.
JULIA
Pozdrawiam go równie¿,
By dziêki jego zbytnimi nie by³y.
ROMEO
O! Julio, jeli miara twej radoci
Równa siê mojej, a dar jej skrelenia
Wiêkszy od mego: to os³ód twym tchnieniem
Powietrze i niech muzyka ust twoich
Objawi obraz szczêcia, jakie sp³ywa
Na nas oboje w tym b³ogim spotkaniu.
JULIA
Czucie bogatsze w osnowê ni¿ w s³owa
114. (przyp. edyt.) zatlonego zapalonego, tl¹cego siê.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
53
Pyszni siê z swojej wartoci, nie z ozdób;
¯ebracy tylko rachuj¹ swe mienie.
Mojej mi³oci skarb jest tak niezmierny,
¯e i pó³ sumy tej nie zdo³am zliczyæ.
OJCIEC LAURENTY
Pójdcie, za³atwim rzecz w krótkich wyrazach,
Nie wprzód bêdziecie sobie zostawieni,
A¿ was sakrament z dwojga w jedno zmieni.
Wychodz¹.
AKT TRZECI
SCENA PIERWSZA
Plac publiczny. Wchodz¹ Benwolio, Merkucjo, Pa i s³udzy.
BENWOLIO
Oddalmy siê st¹d, proszê ciê, Merkucjo,
Dzieñ dzi gor¹cy, Kapuleci kr¹¿¹;
Jak ich zdybiemy, nie unikniem zajcia,
Bo w tak gor¹ce dni krew nie jest lodem.
MERKUCJO
Podobny do owego burdy, co wchodz¹c do winiarni rzuca szpadê i mówi: Daj Bo¿e, abym ciê
nie potrzebowa³!, a po wypró¿nieniu drugiego kubka dobywa jej na dobywacza korków bez
najmniejszej w wiecie potrzeby.
BENWOLIO
Masz miê za takiego burdê?
MERKUCJO
Mam ciê za tak wielkiego zawadiakê, jakiemu chyba ma³o kto równy jest we W³oszech; bardziej
zaiste sk³onnego do breweryj
115
ni¿ do brewiarza
116
.
BENWOLIO
Có¿ dalej?
MERKUCJO
Gdybymy mieli dwóch takich, to bymy wkrótce nie mieli ¿adnego, bo jeden by drugiego
zagryz³. Ty gotów cz³owieka napastowaæ za to, ¿e ma w brodzie jeden w³os mniej lub wiêcej
od ciebie. Ty gotów napastowaæ cz³owieka za to, ¿e piwo pije, bo w tym upatrzysz przytyk
do swoich piwnych oczu; chocia¿ ¿adne inne oko, jak piwne, nie upatrzy³oby w tym przytyku.
W twojej g³owie tak siê lêgn¹ swary jak bekasy w ³ugu
117
, to te¿ nieraz za to bekn¹³ i g³owê
ci zmyto bez ³ugu. Pobi³e raz cz³owieka za to, ¿e kaszln¹³ na ulicy i przebudzi³ przez to twego
psa, który siê wysypia³ przed domem. Nie napastowa³ ¿e raz krawca za to, ¿e wdzia³ na siebie
115. (przyp. edyt.) brewerie (w³. breveria: samochwalstwo) wybryki, zak³ócanie spokoju lub porz¹dku spo³ecznego.
116. (przyp. edyt.) brewiarz (z ³ac. breviarium: skrót) u¿ywana w kociele katolickim ksiêga zawieraj¹ca zbiór
codziennych modlitw (tzw. liturgiê godzin; godzinki).
117. (przyp. red.) bekas ptak b³otny, kszyk; ³ug woda stoj¹ca, bagienna. Tu Paszkowski siêgn¹wszy do polskiego
powiedzenia upiêkszy³ porównanie. W oryg. jest prozaicznie as an egg is full of meat, jak jajko pe³ne swojej
zawartoci.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
54
nowy kaftan w dzieñ powszedni? kogo innego za to, ¿e mia³ stare wst¹¿ki u nowych trzewików?
I ty miê chcesz moralizowaæ za k³ótliwoæ?
BENWOLIO
Gdybym by³ tak skory do k³ótni, jak ty jeste, nikt by mi ¿ycia na piêæ kwadransów nie zarêczy³.
MERKUCJO
¯ycie twoje przesz³oby zatem bez zarêczyn.
Wchodzi Tybalt z poplecznikami swymi.
BENWOLIO
Patrz, oto id¹ Kapuleci.
MERKUCJO
Zamknij oczy! Co mi do tego!
TYBALT
do swoich
Pójdcie tu, bo chcê siê z nimi rozmówiæ.
do tamtych
Moci panowie, s³owo.
MERKUCJO
S³owo tylko?
I samo s³owo? Po³¹cz je z czym drugim;
Z pchniêciem na przyk³ad.
TYBALT
Znajdziesz miê ku temu
Gotowym, panie, jeli dasz okazjê.
MERKUCJO
Sam j¹ wzi¹æ mo¿esz bez mego dawania.
TYBALT
Pan jeste w dobrej harmonii z Romeem?
MERKUCJO
W harmonii? Maszli nas za muzykusów!
Jeli tak, to siê nie spodziewaj s³yszeæ
Czego innego, jeno dysonanse.
Oto mój smyczek; zaraz ci on gotów
Zagraæ do tañca. Patrzaj go! w harmonii!
BENWOLIO
Jestemy w miejscu publicznym, panowie;
Albo usuñcie siê gdzie na ustronie,
Albo te¿ zimn¹ krwi¹ po³ó¿cie tamê
Tej k³ótni. Wszystkich oczy w nas wlepione.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
55
MERKUCJO
Oczy s¹ na to, a¿eby patrza³y;
Niech robi¹ swoje, a my róbmy swoje.
Wchodzi Romeo.
TYBALT
Z panem nic nie mam do omówienia. Oto
Nadchodzi w³anie ten, którego szukam.
MERKUCJO
Je¿eli szukasz guza, mogê rêczyæ,
¯e siê z nim spotkasz.
TYBALT
Romeo, nienawiæ
Moja do ciebie nie mo¿e siê zdobyæ
Na lepszy wyraz jak ten: jeste pod³y.
ROMEO
Tybalcie, powód do kochania ciebie,
Jaki mam, t³umi gniew s³usznie wzbudzony
Tak¹ przemow¹. Nie jestem ja pod³y;
B¹d wiêc zdrów. Widzê, ¿e miê nie znasz.
TYBALT
Smyku.
Nie zatrzesz takim t³umaczeniem obelg
Mi uczynionych: stañ wiêc i wyjm szpadê.
ROMEO
Klnê siê, ¿em nigdy obelg ci nie czyni³;
Sprzyjam ci, owszem, bardziej, ni¿e zdolny
Pomyleæ o tym, nie znaj¹c powodu.
Uspokój siê wiêc, zacny Kapulecie,
Którego imiê milsze mi ni¿ moje.
MERKUCJO
Spokojna, nêdzna, niegodna submisjo
118
!
Alla stoccata
119
wnet jej kres po³o¿y.
dobywa szpady
Pójd tu, Tybalcie, pójd tu, dusiszczurze
120
!
118. (przyp. red.) submisja uleg³oæ, pokora.
119. (przyp. red.) Alla stoccata w³oski termin zaczerpniêty z szermierki: pchniêcie.
120. (przyp. red.) dusiszczurze nowa aluzja do imienia Tybalta i imienia kota ze wspomnianego poematu
ReynardLis.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
56
TYBALT
Czego ten cz³owiek chce ode mnie?
MERKUCJO
Niczego, mój ty kocikrólu, chcê ci wzi¹æ tylko jedno ¿ycie spomiêdzy dziewiêciu, jakie masz
121
,
abym siê nim trochê popieci³; a za nowym spotkaniem uskubn¹æ ci i tamte om, jedno po
drugim. Dalej! wyci¹gnij za uszy szpadê z powijaka, inaczej moja gwinie
122
ci ko³o uszu, nim
wyci¹gniesz swoj¹.
TYBALT
S³u¿ê waæpanu.
dobywa szpady
ROMEO
Merkucjo, schowaj szpadê, jak mnie kochasz.
MERKUCJO
Poka¿ no swoje passado.
Bij¹ siê.
ROMEO
Benwolio,
Rozdziel ich! Wstydcie siê, moi panowie!
Wybaczcie sobie. Tybalcie! Merkucjo!
Ksi¹¿ê wyranie zabroni³ podobnych
Staræ na ulicach. Merkucjo! Tybalcie!
Tybalt odchodzi ze swoimi.
MERKUCJO
Zrani³ miê. Kaduk zabierz wasze domy!
Nie wybrnê z tego. Czy odszed³ ten hultaj
I nie oberwa³ nic?
BENWOLIO
Jeste raniony?
MERKUCJO
Tak, tak, draniêtym trochê, ale rdzennie.
Gdzie mój pa? Ch³opcze, biegnij po chirurga.
Wychodzi Pa.
ROMEO
Zbierz mêstwo, rana nie musi byæ wielka.
MERKUCJO
Zepewne, nie tak g³êboka jak studnia
Ani szeroka tak jak drzwi kocielne,
121. (przyp. red.) jedno ¿ycie spomiêdzy dziewiêciu wierzono wtedy, ¿e kot prze¿ywa dziewiêæ kolejnych istnieñ.
122. (przyp. edyt.) gwinie popr. gwizdnie.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
57
Ale wystarcza w sam raz, rêczê za to
Znajdziesz miê jutro spokojnym jak trusia.
Ju¿ siê dla tego wiata na nic nie zdam.
Bierz licho wasze domy! ¯eby taki
Pies, szczur, kot na mieræ zadrapa³ cz³owieka!
Taki cap, taki warcho³, taki ciura.
Co siê biæ umie jak z arytmetyki
123
!
Po kiego czorta ci siê by³o mieszaæ
Miêdzy nas! Zrani³ miê pod bokiem twoim.
ROMEO
Chcia³em, Bóg widzi, jak najlepiej.
MERKUCJO
Benwolio, pomó¿ mi wejæ gdzie do domu.
S³abnê. Bierz licho oba wasze domy!
One miê da³y na strawê robakom;
Bêdê ni¹, i to wnet. Kaduk was zabierz!
Wychodz¹ Merkucjo i Benwolio.
ROMEO
Ten dzielny cz³owiek, bliski krewny ksiêcia
I mój najlepszy przyjaciel, miertelny
Poniós³ cios za mnie; moj¹ dobr¹ s³awê
Tybalt zniewa¿y³; Tybalt, który nie ma
Godziny jeszcze, jak zosta³ mym krewnym.
O Julio! wdziêki twe miê zniewieci³y
I z hartu zwyk³ej wyzu³y miê si³y.
Benwolio powraca.
BENWOLIO
Romeo, Romeo, Merkucjo skona³!
Mê¿ny duch jego ulecia³ wysoko
Gardz¹c przedwczenie sw¹ ziemsk¹ pow³ok¹.
ROMEO
Dzieñ ten fatalny wiêcej takich wró¿y;
Gdy siê raz zacznie z³e, zwykle trwa d³u¿ej.
Tybalt powraca.
BENWOLIO
Oto szalony Tybalt wraca znowu.
ROMEO
On ¿yw! W tryumfie! A Merkucjo trupem!
Precz, pob³a¿liwa teraz ³agodnoci!
P³omiennooka furio, ty mn¹ kieruj!
123. (przyp. red.) Co siê biæ umie jak z arytmetyki zna fechtunek tylko z teorii, z ksi¹¿ek.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
58
Tybalcie, odbierz nazad swoje pod³y;
Zwracam ci, co mi da³e! Duch Merkucja
Wznosi siê ponad naszymi g³owami
Dopominaj¹c siê za swoj¹ twojej.
Ty lub ja albo oba musim legn¹æ.
TYBALT
Nikczemny ch³ystku, ty mu tu by³ druhem,
B¹d¿e i owdzie.
ROMEO
To siê tym rozstrzygnie.
Walcz¹. Tybalt pada.
BENWOLIO
Romeo, uchod, oddal siê, uciekaj!
Rozruch siê wszczyna i Tybalt nie ¿yje.
Nie stój jak wryty; jeli ciê schwytaj¹,
Ksi¹¿ê ciê na mieræ ska¿e; chroñ siê zatem!
ROMEO
Jestem igraszk¹ losu!
BENWOLIO
Prêdzej! prêdzej!
Romeo wychodzi. Wchodz¹ obywatele itd.
PIERWSZY OBYWATEL
Gdzie on? Gdzie uszed³ zabójca Merkucja?
Zabójca Tybalt w któr¹ uszed³ stronê?
BENWOLIO
Tybalt tu le¿y.
PIERWSZY OBYWATEL
Za mn¹, moci panie;
W imieniu ksiêcia ka¿êæ
124
byæ pos³usznym.
Wchodz¹ Ksi¹¿ê z orszakiem, Monteki i Kapulet z ma³¿onkami swymi i inne osoby.
KSI¥¯Ê
Gdzie s¹ nikczemni sprawcy tej rozterki?
BENWOLIO
Dostojny ksi¹¿ê, ja mogê objaniæ
Ca³y bieg tego nieszczêsnego starcia.
124. (przyp. edyt.) ka¿êæ ka¿ê ci.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
59
Oto tu le¿y, przez Romea zg³adzon,
Zabójca twego krewnego, Merkucja.
PANI KAPULET
Tybalt! Mój krewny! Syn mojego brata!
Bo¿e! Tak marnie zg³adzony ze wiata!
O moci ksi¹¿ê, b³agam twej opieki,
Niech za krew nasz¹ odda krew Monteki.
KSI¥¯Ê
Benwolio, powiedz, kto ten spór zapali³?
BENWOLIO
Tybalt, którego Romeo powali³.
Romeo darmo przek³ada³, jak pró¿n¹
By³a ta k³ótnia, przypomina³ zakaz
Waszej ksi¹¿êcej moci, ale wszystkie
Te przedstawienia
125
, uczynione grzecznie,
Spokojnym g³osem, nawet w korny sposób,
Nie mog³y wp³yn¹æ na zawziêty umys³
Tybalta. Zamiast sk³oniæ siê do zgody
Zwraca mordercz¹ stal w Merkucja piersi,
Który, podobnie¿ uniesiony, ostrze
Odpiera ostrzem i uszed³szy mierci,
le j¹ nawzajem Tybaltowi: ale
Bez skutku, dziêki zrêcznoci tamtego.
Romeo wo³a: Hola! przyjaciele!
Stójcie! odst¹pcie!, i ramieniem szybszym
Od s³ów rozdziela skrzy¿owane klingi,
Wpadaj¹c miêdzy nich; lecz w tej¿e chwili
Cios wymierzony z boku przez Tybalta
Przeci¹³ Merkucja ¿ycie. Tybalt znikn¹³:
Wkrótce atoli ukaza³ siê znowu,
Kiedy Romeo ju¿ by³ zemst¹ zawrza³.
Starli siê w okamgnieniu i nim szpadê
Wyj¹æ zdo³a³em, by wstrzymaæ tê zwadê,
Ju¿ mê¿ny Tybalt wskro poleg³ przeszyty
Z rêki Romea, a Romeo uszed³.
Tak siê rzecz mia³a: je¿elim siê min¹³
126
Z prawd¹, bodajem
127
ciê¿k¹ mierci¹ zgin¹³.
PANI KAPULET
On jest Montekich krewnym, przywi¹zanie
Czyni go k³amc¹, nie wierz mu, o panie!
Ich tu przynajmniej ze dwudziestu by³o;
Dwudziestu przeciw jednemu walczy³o.
Sprawiedliwoci, panie! Kto mieræ zada³,
S³uszna, by mierci¹ za to odpowiada³.
125. (przyp. edyt.) przedstawienia tu: przedstawione argumenty, t³umaczenia.
126. (przyp. edyt.) je¿elim siê min¹³ je¿eli siê min¹³em (przyk³ad ruchomoci koñcówki fleksyjnej czasownika).
127. (przyp. edyt.) bodajem bodaj ¿ebym.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
60
KSI¥¯Ê
Tybalt j¹ zada³ wprzód Merkucjuszowi,
Romeo jemu; któ¿ s³usznie odpowie?
MONTEKI
Nie mój syn, panie; o, nie wyrzecz tego!
On by³ Merkucja najlepszym koleg¹
I przyjacielem; w tym jedynie zgrzeszy³,
¯e Tybaltowi nieprawnie przyspieszy³
Rygoru prawa.
KSI¥¯Ê
I za ten to b³¹d
Banitujemy
128
go na zawsze st¹d.
Z bliska miê wasze dotknê³y niesnaski,
Skoro mój w³asny dom cierpi z ich ³aski;
Ale ja takie znajdê rodki na nie,
¯e wam spór ka¿dy obmierz³ym siê stanie,
Wszelkie wykrêty na nic siê nie zdadz¹:
Ni ³zy, ni proby winnym nie poradz¹,
Uprzedzam! Niechaj Romeo ucieka,
Bo gdy schwytany bêdzie, mieræ go czeka.
Ka¿cie st¹d zabraæ te zw³oki: £askawoæ
Zbrodni¹ jest, kiedy oszczêdza nieprawoæ.
Wychodz¹.
SCENA DRUGA
Pokój w domu Kapuletów. Julia sama.
JULIA
Pêdcie, ognistokopyte rumaki
129
,
Ku pañstwom Feba; oby nowy jaki
Faeton
130
doda³ wam bodca i r¹czej
Pogna³ was owdzie, gdzie siê szlak dnia koñczy!
Wierna kochankom nocy, spuæ zas³onê,
By siê wznieæ mog³y oczy w dzieñ spuszczone
I w te objêcia niedostrze¿onego
Sprowad, ach! sprowad mi Romea mego!
Mi³oci wieci pod tw¹ czarn¹ krep¹
Jej w³asna piêknoæ, a jeli jest lep¹,
Tym stosowniejszy mrok dla niej. O nocy!
Cicha matrono, w ciemnej twej karocy
Przyb¹d i naucz miê niemym wyrazem,
Jak siê to traci i wygrywa razem
Wród gry niewinnej dwojga serc dziewiczych;
128. (przyp. edyt.) Banitowaæ skazywaæ na banicjê, wygnanie.
129. (przyp. red.) Pêdcie monolog Julii oparty zosta³ na bardzo popularnej w czasach Shakespeare'a pieni
weselnej (tzw. epithalamion).
130. (przyp. red.) Faeton w mitologii gr. syn Heliosa (mitologii rzym. Feba). Uprosi³ on ojca, boga s³oñca, aby
pozwoli³ mu wyjechaæ na niebo rydwanem s³oñca, lecz wyjechawszy straci³ panowanie nad rumakami i zosta³
przez Zeusa str¹cony do rzeki Pad.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
61
Skryj w p³aszcza twego zwojach tajemniczych
131
Krew, co mi do lic bije z g³êbi ³ona;
A¿ niewiadoma mi³oæ, omielona,
Za skromnoæ wemie czyn swej wiadomoci.
Przyjd, ciemna nocy! Przyjd, mój dniu w ciemnoci!
To twój blask, o mój luby, janieæ bêdzie
Na skrzyd³ach nocy, jak pióro ³abêdzie
Na grzbiecie kruka. Wst¹p, o, wst¹p w te progi!
Daj mi Romea, a po jego zgonie
Rozsyp go w gwiazdki! A niebo zap³onie
Tak, ¿e siê ca³y wiat w tobie zakocha
I czci odmówi s³oñcu. Ach, jam sobie
Kupi³a piêkny przybytek mi³oci,
A w posiadanie jego wejæ nie mogê;
Nabyt¹ jestem tak¿e, a nabywca
Jeszcze miê nie ma! Dzieñ ten mi nieznony
Jak noc, co wiêto jakowe poprzedza,
Niecierpliwemu dziecku, które nowe
Dosta³o szaty, a nie mo¿e zaraz
W nie siê przystroiæ. A! niania kochana.
Wchodzi Marta z drabink¹ sznurow¹ w rêku.
Niesie mi wieci o nim, a kto tylko
Wymienia imiê Romea, ten boski
Ma dar wymowy. Có¿ tam, moja nianiu?
Co to masz? Czy to ta drabinka, któr¹
Romeo przynieæ kaza³?
MARTA
Tak, drabinka!
rzuca j¹
JULIA
Dlaboga! czego za³amujesz rêce?
MARTA
Ach! on nie ¿yje, nie ¿yje! nie ¿yje!
Biada nam! biada nam! wszystko stracone!
On zgin¹³! on nie ¿yje! on zabity!
JULIA
Mo¿e¿ byæ niebo tak okrutne?
MARTA
Niebo
Nie jest okrutne, lecz Romeo; on to,
On jest okrutny. O Romeo! któ¿ by
Siê by³ spodziewa³! Romeo! Romeo!
131. (przyp. red.) Skryj w p³aszcza twego zwojach w oryg. terminologia zapo¿yczona z sokolnictwa, dotycz¹ca
oswajania soko³ów, u¿ywanych do polowania.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
62
JULIA
Có¿e za szatan, ¿e tak miê udrêczasz?
Taki g³os w piekle by tylko brzmieæ winien.
Czyli¿ Romeo odj¹³ sobie ¿ycie?
Powiedz: tak! a te trzy litery gorszy
Jad bêd¹ mia³y ni¿ wzrok bazyliszka.
Je¿eli takie tak istnieje, Julia
Istnieæ nie bêdzie; zawr¹ siê na zawsze
Te usta, które to tak
132
wywo³a³y.
Zgin¹³li, powiedz: tak, je¿eli nie nie;
W krótkich wyrazach zbaw albo mnie zabij.
MARTA
Widzia³am ranê na me w³asne oczy,
Bo¿e, zmi³uj siê nad nim, tu, tu oto,
Tu w samym rodku mê¿nej jego piersi.
Straszny trup! straszny trup! blady jak popió³;
Ca³y zbroczony, ca³y krwi¹ zbryzgany,
Zgêst³¹ krwi¹: a¿em wzdrygnê³a siê patrz¹c.
JULIA
O pêknij, serce! pêknij w tym przeskoku
Z bogactw do nêdzy! Do wiêzienia, wzroku!
Ju¿ ty nie zaznasz swobody uroku.
Jak nas na ziemi z³¹czy³ jeden lub,
Tak niech nas w ziemi z³¹czy jeden grób.
MARTA
Tybalcie! mój najlepszy przyjacielu!
Luby Tybalcie! dziarski, walny ch³opcze!
Czemu¿ mi, czemu¿ przysz³o prze¿yæ ciebie?
JULIA
Có¿ to za wicher dmie z dwóch stron przeciwnych?
Romeo zgin¹³? i Tybalt zabity?
Og³o wiêc, straszna tr¹bo, koniec wiata!
Bo gdzie¿ s¹ ¿ywi, gdy ci dwaj nie ¿yj¹?
MARTA
Tybalt nie ¿yje, Romeo wygnany,
Romeo zabi³ go, jest wiêc wygnany.
JULIA
Bo¿e! Romeo przela³ krew Tybalta?
MARTA
On to, niestety, on, on to uczyni³.
132. (przyp. red.) tak w oryg. piêkna retoryczna figura oparta na s³owie ja.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
63
JULIA
O serce ¿mii pod kwiecist¹ mask¹
133
!
Kry³¿e siê kiedy smok w tak piêknym lochu?
Luby tyranie, anielski szatanie!
Kruku w go³êbich pierzach! Wilku w runie!
Nikczemny w¹tku w niebiañskiej postaci!
We wszystkim sprzeczny z tym, czym siê wydajesz.
Szlachetny zbrodniu! Potêpieñcze wiêty!
O, có¿e mia³a do czynienia w piekle,
Naturo, kiedy taki duch szatañski
W raj tak piêknego cia³a wprowadzi³a?
By³a¿ gdzie ksi¹¿ka tak ohydnej treci
W oprawie tak ozdobnej? Trzeba¿, aby
Fa³sz zamieszkiwa³ tak przepyszny pa³ac?!
MARTA
Nie ma czci, nie ma wiary, nie ma prawdy,
Nie ma sumienia w ludziach; sama zmiennoæ,
Sama przewrotnoæ, chytroæ i ob³uda.
Pietrze! daj no mi trochê akwawity
134
.
Te smutki, te zgryzoty, te cierpienia
Robi¹ miê star¹. Przeklêty Romeo!
Hañba mu!
JULIA
Bodaj ci jêzyk oniemia³
Za to przekleñstwo! Romeo nie zrodzon
Do hañby; hañba by wstydem sp³onê³a
Na jego czole! bo ono jest tronem,
Na którym honor mia³o by móg³ zostaæ
Koronowany na monarchê wiata.
O, jak¿e mog³am mu z³orzeczyæ!
MARTA
Chcesz¿e
Zbójcê krewnego twego uniewinniaæ?
JULIA
Mam¿e potêpiaæ mojego ma³¿onka?
O biedny! któ¿ by popieci³ twe imiê,
Gdybym ja, od trzech godzin twoja ¿ona,
Mia³a je szarpaæ? Ale¿, niegodziwy,
Za co ty mego zabi³e krewnego!
Za to, ¿e krewny niegodziwy zabiæ
Chcia³ mego mê¿a. Precz, precz, ³zy niewczesne!
Sp³yñcie do ród³a, które was wyda³o;
Dañ waszych kropel przypada ¿alowi,
A nie radoci, której j¹ p³acicie.
Mój m¹¿, co Tybalt go chcia³ zabiæ, ¿yje,
133. (przyp. red.) serce ¿mii pod kwiecist¹ mask¹ Julia pos³uguje siê tu ozdobnymi zestawieniami stylistycznymi,
u¿ywaj¹c dwu sprzecznych pojêæ (tzw. oksymoron).
134. (przyp. red.) akwawita (³ac. aqua vitae) woda ¿ycia, okowita, wódka.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
64
A Tybalt, co chcia³ zabiæ mego mê¿a,
mieræ poniós³; w tym pociecha. Czegó¿ p³aczê?
Ha! dosz³o moich uszu co gorszego
Ni¿ mieræ Tybalta; co miê wskro przeszy³o.
Chêtnie bym o tym zapomnia³a, ale
To co wcisnê³o siê tak w moj¹ pamiêæ
Jak karygodny czyn w umys³ grzesznika.
Tybalt nie ¿yje Romeo wygnany!
To jedno s³owo: wygnany, zabi³o
Tysi¹c Tybaltów. mieræ Tybalta by³a
Sama ju¿ przez siê dostatecznym ciosem;
Jeli za ciosy lubi¹ towarzystwo
I gwa³tem musz¹ mieæ za sob¹ witê,
Dlaczegó¿ w lad tych s³ów: Tybalt nie ¿yje!
Nie nast¹pi³o: twój ojciec nie ¿yje
Lub matka, albo i ojciec, i matka?
¯al by³by wtenczas ca³kiem naturalny,
Lecz gdy Tybalta mieræ ma za nastêpstwo
To przeraliwe: Romeo wygnany!
O, jednoczenie z tym wykrzykiem Tybalt,
Matka i ojciec, Romeo i Julia,
Wszyscy nie ¿yj¹. Romeo wygnany!
Z zbójczego tego wyrazu p³yn¹ca
mieræ nie ma granic ni miary, ni koñca
I ¿aden jêzyk nie odda boleci,
Jak¹ to straszne s³owo w sobie mieci.
Gdzie moja matka i ojciec?
MARTA
Przy zw³okach
Tybalta jêcz¹ i ³zy wylewaj¹.
Chcesz tam panienka iæ, to zaprowadzê.
JULIA
Nie mnie oblewaæ ³zami jego rany:
Moich przedmiotem Romeo wygnany.
We tê drabinkê. Biedna ty plecionko!
Ty zawód dzielisz z Romea ma³¿onk¹:
Obie nas chybi³ los oczekiwany,
Bo on wygnany, Romeo wygnany!
Ty pozostajesz spucizn¹ ja³ow¹,
A ja w panieñskim stanie jestem wdow¹.
Pójd, nianiu, prowad miê w ma³¿eñskie ³o¿e,
Nie m¹¿, ju¿ tylko mieræ w nie wst¹piæ mo¿e.
MARTA
Czekaj no, pójdê sprowadziæ Romea,
By ciê pocieszy³. Wiem, gdzie on jest teraz.
Nie p³acz; u¿yjem jeszcze tych plecionek
I twój Romeo wnet przed tob¹ stanie.
JULIA
O, znajd go! daj mu w zak³ad ten piercionek
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
65
I na ostatnie pro go po¿egnanie.
Wychodz¹.
SCENA TRZECIA
Cela Ojca Laurentego. Wchodzi Ojciec Laurenty i Romeo.
OJCIEC LAURENTY
wchodz¹c
Romeo! Pójd tu, pognêbiony cz³eku!
Smutek zakocha³ siê w umyle twoim
I polubiony jeste niefortunnie.
ROMEO
Có¿ tam, cny ojcze? Jaki¿ wyrok ksiêcia?
I jaka¿ dola nieznana ma zostaæ
M¹ towarzyszk¹?
OJCIEC LAURENTY
Zbyt ju¿ oswojony
Jest mój syn drogi z takim towarzystwem,
Przynoszêæ
135
wieci o wyroku ksiêcia.
ROMEO
Jaki¿ by móg³ byæ ³askawszy prócz mierci?
OJCIEC LAURENTY
Z ust jego pad³o ³agodniejsze s³owo:
Wygnanie cia³a, nie mieræ cia³a, wyrzek³.
ROMEO
Wygnanie? Zmi³uj siê, jeszcze mieræ dodaj!
Wygnanie bowiem wygl¹da okropniej
Ni¿ mieræ. Zaklinam ciê, nie mów: wygnanie.
OJCIEC LAURENTY
Wygnany jeste z obrêbu Werony.
Zbierz mêstwo, wiat jest d³ugi i szeroki.
ROMEO
Zewn¹trz Werony nie ma, nie ma wiata,
Tylko tortury, czyciec, piek³o samo!
St¹d byæ wygnanym jest to byæ wygnanym
Ze wiata; byæ za wygnanym ze wiata
Jest to mieræ ponieæ; wygnanie jest zatem
mierci¹ barwion¹. Mieni¹c mieræ wygnaniem,
Z³otym toporem ucinasz mi g³owê,
Z umiechem patrz¹c na ten cios miertelny.
135. (przyp. edyt.) Przynoszêæ Przynoszê ci.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
66
OJCIEC LAURENTY
O ciê¿ki grzechu! O niewdziêczne serce!
B³¹d twój poci¹ga z prawa mieræ za sob¹:
Ksi¹¿ê, ujmuj¹c siê jednak za tob¹,
Prawo ¿yczliwie usuwa na stronê
I grony wyraz: mieræ w wygnanie zmienia,
£aska to, i ty tego nie uznajesz?
ROMEO
Katusza to, nie ³aska. Tu jest niebo,
Gdzie Julia ¿yje; lada pies, kot, lada
Mysz marna, lada nikczemne stworzenie
¯yje tu w niebie, mo¿e na ni¹ patrzeæ,
Tylko Romeo nie mo¿e. Md³a mucha
Wiêcej ma mocy, wiêcej czci i szczêcia
Nili Romeo; jej wolno dotykaæ
Bia³ego cudu, drogiej rêki Julii
I niemiertelne z ust jej kraæ zbawienie;
Z tych ust, co pe³ne westalczej skromnoci
Bez przerwy p³on¹ i poca³owanie Grzechem byæ s¹dz¹; mucha ma tê wolnoæ,
Ale Romeo nie ma; on wygnany.
I mówisz, ¿e wygnanie nie jest mierci¹?
Nie maszli ¿adnej trucizny, ¿adnego
Ostrza, ¿adnego rodka nag³ej mierci,
Aby miê zabiæ, tylko ten fatalny
Wyraz wygnanie? O ksiê¿e, z³e duchy
Wyj¹, gdy w piekle us³ysz¹ ten wyraz:
I ty masz serce, ty, wiêty spowiednik,
Rozgrzeca
136
grzechów i szczery przyjaciel,
Pasy drzeæ ze mnie tym s³owem: wygnanie?
OJCIEC LAURENTY
Stój, nierozumny szaleñcze, pos³uchaj!
ROMEO
Znowu mi bêdziesz prawi³ o wygnaniu.
OJCIEC LAURENTY
Dam ci broñ przeciw temu wyrazowi;
Balsamem w przeciwnociach filozofia
137
;
W tej wiêc otuchê czerp bêd¹c wygnanym.
ROMEO
Wygnanym jednak! O, precz z filozofi¹!
Czy¿ filozofia zdo³a stworzyæ Juliê?
Przestawiæ miasto? Zmieniæ wyrok ksiêcia?
Nic z niej; bezsilna ona, nie mów o niej.
136. (przyp. edyt.) Rozgrzeca osoba rozgrzeszaj¹ca.
137. (przyp. red.) Balsamem w przeciwnociach filozofia w rozmowie ojca Laurentego i Romea Shakespeare
ironizuje na temat nadu¿ywania modnej w czasach el¿bietañskich maksymy Boecjusza, ¿e filozofia jest lekarstwem
na wszystko.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
67
OJCIEC LAURENTY
Szaleni s¹ wiêc g³uchymi, jak widzê.
ROMEO
Jak maj¹ nie byæ, gdy m¹drzy nie widz¹.
OJCIEC LAURENTY
Daj¿e mi mówiæ; przyjm s³owa rozs¹dku.
ROMEO
Nie mo¿esz mówiæ tam, gdzie nic nie czujesz.
B¹d jak ja m³odym, posi¹d mi³oæ Julii,
Zalub j¹ tylko co, zabij Tybalta,
B¹d zakochanym jak ja i wygnanym,
A wtedy bêdziesz móg³ mówiæ; o, wtedy
Bêdziesz móg³ sobie z rozpaczy rwaæ w³osy
I rzuæ siê na ziemiê, jak ja teraz,
Na grób zawczasu bior¹c sobie miarê.
rzuca siê na ziemiê
S³ychaæ ko³atanie.
OJCIEC LAURENTY
Cicho, kto puka; ukryj siê, Romeo.
ROMEO
Nie; chyba para powsta³a z mych jêków,
Jak mg³a, ukryje miê przed ludzkim wzrokiem.
Ko³atanie.
OJCIEC LAURENTY
S³yszysz? pukaj¹ znowu. Kto tam? Powstañ,
Powstañ, Romeo! Chcesz byæ wziêtym? Powstañ;
Ko³atanie.
Wnijd do pracowni mojej. Zaraz, zaraz.
Có¿ to za upór!
Ko³atanie.
Idê, idê, któ¿ to
Tak na gwa³t puka? Sk¹d wy? Czego chcecie?
MARTA
zewn¹trz
Wpuæcie miê, wnet siê o wszystkim dowiecie.
Julia przysy³a miê.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
68
OJCIEC LAURENTY
Witaj¿e, witaj.
Wchodzi Marta.
MARTA
O! wi¹tobliwy ojcze, powiedz, proszê,
Gdzie jest m¹¿ mojej pani, gdzie Romeo?
OJCIEC LAURENTY
Tu, na pod³odze, ³zami upojony.
MARTA
Ach, on jest w³anie w stanie mojej pani,
W³anie w jej stanie. Nieszczêsna sympatio!
Smutne zbli¿enie! I ona tak le¿y
P³acz¹c i ³kaj¹c, szlochaj¹c i p³acz¹c.
Powstañ pan, powstañ, jeli jeste mê¿em!
O, powstañ, podnie siê przez wzgl¹d na Juliê!
Dlaczego daæ siê przygnêbiaæ tak srodze?
ROMEO
Marto!
MARTA
Ach, panie! Wszystko na tym wiecie
Koñczy siê mierci¹.
ROMEO
Mówi³a o Julii?
Có¿ siê z ni¹ dzieje? O, pewnie miê ona
Ma za mordercê zakamienia³ego,
Kiedym móg³ naszych rozkoszy dzieciñstwo
138
Splamiæ krwi¹, jeszcze tak blisk¹ jej w³asnej.
Gdzie ona? Jak siê miewa i co mówi
Na zawód w wie¿o b³ys³ym nam zawodzie?
MARTA
Nic, tylko szlocha i szlocha, i szlocha;
To siê na ³ó¿ko rzuca, to powstaje,
To wo³a: Tybalt!, to krzyczy: Romeo!
I znowu pada.
ROMEO
Jak gdyby to imiê
Z miertelnej paszczy dzia³a wystrzelone
Mia³o j¹ zabiæ, tak jak jej krewnego
Zabi³a rêka tego, co je nosi.
O! powiedz, powiedz mi, ojcze, przez litoæ,
138. (przyp. edyt.) dzieciñstwo tu ogólnie: wczesny okres.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
69
W którym zak¹tku tej nêdznej budowy
Mieszka me imiê; powiedz, abym zburzy³
To nienawistne siedlisko. Dobywa miecza.
OJCIEC LAURENTY
Stój! Wstrzymaj
D³oñ rozpaczliw¹! czy jeste ty mê¿em?
Postaæ wskazuje twoja, ¿e nim jeste;
£zy twe niewiecie; dzikie twoje czyny
Cechuj¹ wciek³oæ bezrozumn¹ zwierza.
W pozornym mê¿u ukryta niewiasto!
Zwierzu, przybrany w pozór tego dwojga!
Ty mnie w zdumienie wprawiasz. Jakem kap³an!
Myla³em, ¿e masz wiêcej hartu w sobie.
Tybalta zabi³, chcesz zabiæ sam siebie
I przez haniebny ten na siebie zamach
Zabiæ chcesz tak¿e tê, co ¿yje tob¹?
Przecz tak uw³aczasz swemu urodzeniu,
Niebu i ziemi, skoro urodzenie,
Niebo i ziemia ci siê miej¹? Wstyd siê!
Krzywdzisz sw¹ postaæ, sw¹ mi³oæ, swój rozum,
Bo ty jak lichwiarz bogaty w to wszystko,
Ale niczego tego nie u¿ywasz
W sposób mog¹cy te dary ozdobiæ.
Kszta³tna twa postaæ jest figur¹ z wosku,
Skoro nie z mêsk¹ cnot¹ idzie w parze;
Mi³oæ twa w gruncie czczym krzywoprzysiêstwem,
Skoro chcesz zabiæ tê, której j¹ lubi³.
Twój rozum, chluba kszta³tów i mi³oci,
Niezrêczny w korzystaniu z tego dwojga,
Jest jak proch w ro¿ku p³ochego ¿o³nierza,
Co siê zapala z w³asnej jego winy
I razi tego, którego mia³ broniæ.
Otrz¹
139
siê, cz³eku! Julia twoja ¿yje;
Julia, dla której umrzeæ by³e gotów;
W tyme szczêliwy. Tybalt chcia³ ciê zabiæ,
Ty jego zabi³: w tym szczêliwy tak¿e.
Prawo, gro¿¹ce ci mierci¹, zamienia
mieræ na wygnanie, i w tyme szczêliwy.
Stosy na g³owie b³ogos³awieñstw dwigasz,
Szczêcie najwabniej wdziêczy siê do ciebie,
A ty, jak dziewka zepsuta, kapryna,
D¹sasz siê na tê szczodrotê fortuny.
Strze¿ siê, bo tacy marnie umieraj¹.
Teraz¿e id do ¿ony, jak to by³o
Wprzód umówione, i pociesz niebogê.
Pomnij wyjæ jednak przed wart rozstawieniem;
Bo póniej przejæ by nie móg³ do Mantui,
Gdzie masz przebywaæ tak d³ugo, a¿ znajdziem
Czas do odkrycia waszego ma³¿eñstwa,
Do pojednania waszych nieprzyjació³,
Do przeb³agania ksiêcia, na ostatek
Do sprowadzenia ciê nazad, z radoci¹
139. (przyp. edyt.) Otrz¹ popr. otrz¹nij.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
70
Dziesiêciokroæ sto tysiêcy razy wiêksz¹
Ni¿ teraniejszy twój smutek. Waæpani,
Id naprzód; pozdrów ode mnie sw¹ pani¹
I ka¿ jej nagliæ wszystkich do spoczynku,
Ku czemu ¿al ich u³atwi namowê.
Romeo przyjdzie niebawem.
MARTA
O panie!
Mog³abym ca³¹ noc staæ tu i s³uchaæ,
Co te¿ to mo¿e nauczonoæ! Biegnê
Uprzedziæ moj¹ pani¹, ¿e pan przyjdziesz.
ROMEO
Id, pro j¹, niech siê gotuje miê zgromiæ.
MARTA
Oto piercionek, który mi kaza³a
Dorêczyæ panu. piesz siê pan, ju¿ póno.
Wychodzi Marta.
ROMEO
O, jak¿e mi ten dar doda³ otuchy!
OJCIEC LAURENTY
Id ju¿, dobranoc! a pamiêtaj, synu,
Wyjæ jeszcze dzisiaj, nim zaci¹gn¹ warty,
Albo w przebraniu wyjæ jutro o wicie.
Osi¹d w Mantui. Jeden z naszych braci
Nosiæ ci bêdzie od czasu do czasu
Zawiadomienie o ka¿dym wypadku,
Jaki na twoj¹ korzyæ tu siê zdarzy.
Daj rêkê, póno ju¿, b¹d zdrów, dobranoc.
ROMEO
Gdyby nie radoæ, co miê czeka, wczesny
Ten rozdzia³ z tob¹ by³by zbyt bolesny.
¯egnam ciê, ojcze.
Wychodz¹.
SCENA CZWARTA
Pokój w domu Kapuletów. Wchodz¹ Kapulet, Pani Kapulet i Parys.
KAPULET
Tak smutny dotkn¹³ nas, panie, wypadek.
¯emy nie mieli czasu mówiæ z Juli¹.
Krewny nasz, Tybalt, by³ jej nader drogim,
Nam tak¿e, ale rodzim siê, by umrzeæ.
Dzi ona ju¿ nie zejdzie, bo ju¿ póno.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
71
Gdyby nie twoje, hrabio, odwiedziny,
Ja sam bym w ³ó¿ku by³ ju¿ od godziny.
PARYS
Pora ¿a³oby nie sprzyja zalotom;
Dobranoc, pani, poleæ mnie swej córce.
PANI KAPULET
Najchêtniej, zaraz jutro j¹ wybadam;
Na dzi zamknê³a siê, by ¿al swój sp³akaæ.
KAPULET
Hrabio, za mi³oæ naszego dzieciêcia
Mogê ci rêczyæ; mniemam, ¿e siê sk³oni
Do mych prze³o¿eñ, co wiêcej, nie w¹tpiê.
Pójd do niej, ¿ono, nim siê spaæ po³o¿ysz;
Oznajm jej cnego Parysa zamiary
I powiedz¿e jej, uwa¿asz, i¿ w rodê
Zaczekaj, có¿ to dzisiaj?
PARYS
Poniedzia³ek.
KAPULET
A! poniedzia³ek! Za wczenie we rodê;
Od³ó¿my to na czwartek; w ten wiêc czwartek
Zostanie ¿on¹ szlachetnego hrabi.
Bêdzieszli gotów? Czy ci to dogadza?
Cicho siê sprawim: jeden, dwóch przyjació³
Gdybymy bowiem po tak wie¿ej stracie
Bardzo hulali, ludzie, widzisz, hrabio,
Mogliby myleæ, ¿e za lekko bierzem
Zgon tak bliskiego krewnego; dlatego
Wezwiem przyjació³ z jakie pó³ tuzina
I na tym koniec. Có¿ mówisz na czwartek?
PARYS
Rad bym, o panie, ¿eby ju¿ by³ jutro.
KAPULET
To dobrze. B¹d nam zdrów. A wiêc we czwartek.
Wst¹p¿e do Julii, ¿ono, nim spaæ pójdziesz,
Przygotuj j¹ do lubu. B¹d zdrów, hrabio.
wiat³a! hej! wiat³a do mego pokoju!
Tak ju¿ jest póno, ¿ebymy nieledwie
Mogli powiedzieæ: tak rano. Dobranoc.
Wychodz¹.
SCENA PI¥TA
Pokój Julii. Wchodz¹ Romeo i Julia.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
72
JULIA
Chcesz ju¿ iæ? Jeszcze ranek nie tak bliski,
S³owik to, a nie skowronek siê zrywa
I piewem przeszy³ trwo¿ne ucho twoje.
Co noc on piewa owdzie na ga³¹zce
Granatu, wierzaj mi, ¿e to by³ s³owik.
ROMEO
Skowronek to, ów czujny herold ranku,
Nie s³owik; widzisz te zazdrosne smugi,
Co tam na wschodzie z³oc¹ chmur krawêdzie?
Pochodnie nocy ju¿ siê wypali³y
I dzieñ siê wspina ranie na gór szczyty.
Chc¹c ¿yæ, iæ muszê lub zostaj¹c umrzeæ.
JULIA
Owo wiate³ko nie jest witem; jest to
Jaki meteor od s³oñca wys³any,
Aby ci s³u¿y³ w noc na przewodnika
I do Mantui rozjani³ ci drogê,
Zostañ wiêc, nie masz potrzeby siê pieszyæ.
ROMEO
Niech miê schwytaj¹, na mieræ zaprowadz¹,
Rad temu bêdê, bo Julia chce tego.
Nie, ten brzask nie jest zapowiedzi¹ ranka,
To tylko blady odblask lica luny;
To nie skowronek, co owdzie piosenk¹
Bij¹c w niebiosa wznosi siê nad nami.
Wiêcej miê wzglêdów sk³ania tu pozostaæ
Ni¿ nagle odejæ. O mierci, przybywaj!
Chêtnie ciê przyjmê, bo Julia chce tego.
Có¿, luba? prawda, ¿e jeszcze nie dnieje?
JULIA
O, dnieje, dnieje! Id, spiesz siê, uciekaj!
G³os to skowronka grzmi tak przeraliwie
I niestrojnymi, ostrymi dwiêkami
Razi me ucho. Mówi¹, ¿e skowronek
Mi³o wywodzi; z tym siê ma przeciwnie,
Bo on wywodzi nas z objêæ wzajemnych.
Skowronek, mówi¹, z obrzyd³¹ ropuch¹
Zamieni³ oczy
140
; o, rada bym teraz,
¯eby by³ tak¿e i g³os z ni¹ zamieni³,
Bo ten g³os, w smutnej rozstania potrzebie,
Dzieñ przywo³uj¹c, odwo³uje ciebie.
Id ju¿, id: ciemnoæ coraz to siê zmniejsza.
140. (przyp. red.) Skowronek ropuch¹ zamieni³ oczy Popularne powiedzenie; wed³ug wierzeñ ludowych piew
skowronka zapowiada³ dzieñ, wtedy rechot ¿abi milkn¹³. Lepiej, aby Romeo mia³ oczy ¿abie i nie dostrzega³
nadejcia dnia (Uwa¿ano tak¿e, ¿e oczy ¿abie by³y ³adniejsze od oczu skowronka.)
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
73
ROMEO
A dola nasza coraz to ciemniejsza!
Wchodzi Marta.
MARTA
Pst! pst!
JULIA
Co?
MARTA
Starsza pani tu nadchodzi,
Dzieñ wita: bacznoæ, bo siê narazicie.
wychodzi
JULIA
O okno, wpuæ¿e dzieñ, a wypuæ ¿ycie!
ROMEO
wychodz¹c przez okno
B¹d zdrowa! Jeszcze jeden ucisk krótki.
JULIA
Ju¿ idziesz; o mój drogi! mój milutki!
Muszê mieæ co dzieñ wiadomoæ o tobie;
A ka¿da chwila równ¹ bêdzie dobie.
Zgrzybiejê licz¹c pod³ug tej rachuby,
Nim ciê zobaczê znowu, o mój luby.
ROMEO
Ilekroæ bêdê móg³, tylekroæ twojê
Drog¹ troskliwoæ pewnie zaspokojê.
znika za oknem
JULIA
Jak mylisz, czy siê znów ujrzymy kiedy?
ROMEO
Nie w¹tpiê o tym, najmilsza, a wtedy
Wszystkie cierpienia nasze kwiatem tkan¹
Kanw¹ do s³odkich rozmów nam siê stan¹.
JULIA
Bo¿e! przeczuwam jak¹ ciê¿k¹ dolê;
Wydajesz mi siê teraz tam na dole
Jak trup, z którego znik³y ¿ycia lady.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
74
Czy miê wzrok myli? Jaki¿e ty blady!
ROMEO
I twoja tak¿e twarz jak pogrobowa.
Smutek nas trawi. B¹d zdrowa! b¹d zdrowa!
JULIA
odstêpuj¹c od okna
O losie! ludzie mieni¹ ciê niesta³ym;
To¿ wiêc przez zawiæ tylko przeladujesz
Tych, co kochaj¹ stale? B¹d niesta³y,
Bo wtedy bêdê mog³a mieæ nadziejê,
¯e go nied³ugo bêdziesz zatrzymywa³
I wrócisz nazad.
PANI KAPULET
za scen¹
Julio! czy ju¿ wsta³a?
JULIA
Któ¿ to miê wo³a! G³os¿e to mej matki?
Nie spa³a¿
141
ona czy wsta³a tak rano?
Jaki¿ niezwyk³y powód j¹ sprowadza?
Wchodzi Pani Kapulet.
PANI KAPULET
Jak siê masz, Julciu?
JULIA
Niedobrze mi, matko!
PANI KAPULET
Wci¹¿ jeszcze p³aczesz nad strat¹ Tybalta?
Chcesz¿e go ³zami dobyæ z grobu? Choæby
Dopiê³a tego, wskrzesiæ go nie zdo³asz.
Przestañ wiêc; pewien ¿al mo¿e dowodziæ
Wielkiej mi³oci, ale wielkoæ ¿alu
Dowodzi pewnej p³ytkoci pojêcia.
JULIA
Trudno na tak¹ stratê nie byæ czu³¹.
PANI KAPULET
Tak, ale p³acz¹c czujesz tylko stratê,
Nie tego, po kim p³aczesz, moje dziecko.
141. (przyp. edyt.) spa³a¿ skrócone: spa³a ¿e; czy spa³a.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
75
JULIA
Tak czuj¹c stratê, mogê tylko p³akaæ.
PANI KAPULET
Przyznaj siê jednak, ¿e nie tyle p³aczesz
Nad jego mierci¹, jako raczej nad tym,
¯e jeszcze ¿yje ten ³otr, co go zabi³.
JULIA
Jaki ³otr, pani?
PANI KAPULET
Ten ci ³otr Romeo.
JULIA
na stronie
On i ³otr ¿yj¹ daleko od siebie.
g³ono
Przebacz mu, Bo¿e, tak jak ja przebaczam,
A przecie¿ nie ma na wiecie cz³owieka,
Który by bardziej ciê¿y³ mi na sercu.
PANI KAPULET
¯e mimo swoich niecnot jeszcze ¿yje.
JULIA
¯e go nie mogê dosi¹c tym ramieniem,
Rada bym sama móc siê na nim zemciæ.
PANI KAPULET
Dozna on zemsty; nie troszcz siê i nie p³acz,
Zlecê ja pewnej osobie w Mantui,
Gdzie ten wygnany renegat siê schroni³,
Daæ mu traktament
142
tak zniewalaj¹cy,
¯e wnet pospieszy za Tybaltem.Wtedy
Bêdziesz, spodziewam siê, zaspokojona.
JULIA
Nie zaspokoi mnie Romeo nigdy,
Dopóki tylko ¿yæ bêdzie; tak silnie
Boleæ po krewnym rozj¹trza mi serce.
O pani, jeli tylko znajdziesz kogo,
Co siê podejmie podaæ mu truciznê,
Ja j¹ przyrz¹dzê, by po jej wypiciu
Romeo zasn¹æ móg³ jak najspokojniej.
Jak¿e miê korci s³yszeæ jego imiê
I nie móc zaraz dostaæ siê do niego,
142. (przyp. red.) traktament poczêstunek; tu chodzi o truciznê.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
76
By przywi¹zaniu memu do Tybalta
Daæ odwet na tym, co go zamordowa³.
PANI KAPULET
Znajd ty sposoby, ja znajdê cz³owieka,
Teraz¿e mam ci udzieliæ, dziewczyno,
Weso³ych nowin.
JULIA
Weso³e nowiny
Po¿¹danymi s¹ w tak smutnych czasach.
Jaka¿ tych nowin treæ, kochana matko?
PANI KAPULET
Masz troskliwego ojca, moje dzieciê;
On to, a¿eby smutek twój rozproszyæ,
Umyli³ i wyznaczy³ dzieñ na radoæ
Tak dla ciê, jak i dla mnie niespodzian¹.
JULIA
Có¿ to za radoæ, matko? mogê¿
143
wiedzieæ?
PANI KAPULET
Ta, a nie inna, ¿e w ten czwartek z rana
Piêkny, szlachetny, m³ody hrabia Parys
Ma ciê uczyniæ szczêliw¹ ma³¿onk¹
W wiêtego Piotra kociele.
JULIA
Na koció³
wiêtego Piotra i Piotra samego!
Nigdy on, nigdy tego nie uczyni!
Zdumiewa miê ten popiech. Mam iæ za m¹¿,
Nim ten, co moim ma byæ mê¿em, zacz¹³
Staraæ siê o mnie, nim mi siê da³ poznaæ?
Proszê ciê, matko, powiedz memu ojcu,
¯e jeszcze nie chcê iæ za m¹¿, a gdybym
Koniecznie mia³a iæ, to bym wola³a
Pójæ za Romea, który, jak wiesz dobrze,
Jest mi z ca³ego serca nienawistny,
Ni¿ za Parysa. Ha! to mi nowina!
Wchodzi Kapulet i Marta.
PANI KAPULET
Oto twój ojciec, powiedz mu to sama;
Zobaczym, jak on przyjmie tw¹ odpowied.
143. (przyp. edyt.) mogê¿ mogê¿e; czy mogê.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
77
KAPULET
Kiedy dzieñ kona, niebo spuszcza rosê;
Ale po skonie naszego krewnego
Pada ulewny deszcz. Có¿ to, dziewczyno?
Czy jeste cebrem? Ci¹gle jeszcze we ³zach?
Ci¹g³e wezbranie? W ma³ej swej istocie
Przedstawiasz obraz ³odzi, morza, wiatru:
Bo twoje oczy, jakby morze, ci¹gle
Faluj¹ ³zami: biedne twoje cia³o
Jak ³ód ¿egluje po tych s³onych falach.
Wiatrem na koniec s¹ westchnienia twoje,
Które ze ³zami walcz¹c, a ³zy z nimi,
Je¿eli nag³a nie nast¹pi cisza,
Strzaskaj¹ twoj¹ ³ódkê. I có¿, ¿ono?
Czy jej zamiary nasze objawi³a?
PANI KAPULET
Tak, ale nie chce i dziêkuje za nie,
Bodajby by³a z grobem zalubiona!
KAPULET
Co? Jak to? Nie chce? Nie chce? Nie chce, mówisz?
Nie jest nam wdziêczna? Nie pyszni siê z tego?
Nie poczytuje sobie za szczyt szczêcia,
Niegodna, ¿emy jej najgodniejszego
Z weroñskich ch³opców wybrali na mê¿a?
JULIA
Nie pysznam z tego, alem wdziêczna za to
Pyszna, zaiste, nie mogê byæ z tego,
Co nienawidzê; lecz wdziêczna byæ winnam
I za nienawiæ w postaci mi³oci.
KAPULET
Có¿ to znów? có¿ to? Logika w spódnicy!
Pysznam i wdziêcznam, i zasiê nie wdziêcznam,
Jednak nie pysznam! S³uchaj, widrzyg³ówko
144
,
Nie dziêkuj wdziêcznie ni siê pyszñ z niepyszna,
Lecz zbierz swe sprytne klepki na ten czwartek,
By pójæ z Parysem do wiêtego Piotra,
Albo ciê ka¿ê zawlec tam na smyczy.
Rozumiesz? ty blednico
145
, ty t³umoku;
Lalko ³ojowa
146
!
PANI KAPULET
Wstyd siê! czy oszala³?
144. (przyp. red.) widrzyg³ówko w oryg. choplogic odpowiednik polskiego: ja jedno s³owo, a ona dziesiêæ.
145. (przyp. red.) blednico Julia ma bia³¹ ze smutku twarz.
146. (przyp. red.) ³ojek bielid³o, maæ do twarzy.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
78
JULIA
B³agam ciê, ojcze, na klêczkach ciê b³agam,
Pozwól powiedzieæ sobie tylko s³owo.
KAPULET
Precz, wszetecznico! dziewko niepos³uszna!
Ja ci powiadam: gotuj siê w ten czwartek
Iæ do kocio³a lub nigdy, przenigdy
Na oczy mi siê wiêcej nie pokazuj.
Nic nie mów ani pinij, ani trunij:
Palce miê wierzbi¹. Mylelimy, ¿ono,
¯e nas za sk¹po Bóg pob³ogos³awi³
Daj¹c nam jedno dziecko; teraz widzê,
¯e i to jedno jest jednym za wiele
I ¿e w niej mamy bicz bo¿y. Precz, plucho
147
!
Cyganko
148
jaka!
MARTA
B³ogos³aw jej Bo¿e!
Jegomoæ grzeszy, tak fukaj¹c na ni¹.
KAPULET
Doprawdy! Czy tak s¹dzi wasza m¹droæ?
Id¿e pytlowaæ gêb¹ z kumoszkami.
MARTA
Nie mówiê blunierstw.
KAPULET
Terefere kuku!
MARTA
Czy¿ mówiæ zbrodnia?
KAPULET
Milcz, stara trajkotko!
Schowaj swój rozum na babskie sejmiki.
Tu niepotrzebny.
PANI KAPULET
Za gor¹cy jeste.
KAPULET
Na mi³oæ bosk¹, to trzeba oszaleæ!
W dzieñ, w noc, wieczorem, rano, w domu, w miecie,
Sam, w towarzystwie, we nie i na jawie
Ci¹gle i ci¹gle ot, rozmylam tylko
147. (przyp. red.) plucho fl¹dro, brudasie.
148. (przyp. red.) Cyganko w znaczeniu stereotypu: oszukanico.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
79
O jej zamêciu; i teraz, gdym znalaz³
Dlañ oblubieñca ksi¹¿êcego rodu,
Pana rozleg³ych maj¹tków, m³odego,
Ukszta³conego, uposa¿onego
Dokolusieñka, jak mówi¹, w przymioty,
Jakich siê mo¿e od mê¿czyzny ¿¹daæ;
Trzeba, a¿eby mi jedna smarkata,
Mazgajowata gê odpowiedzia³a:
Nie chcê iæ za m¹¿, nie mogê pokochaæ,
Jestem za m³oda, wybaczcie mi, proszê.
Nie chcesz iæ za m¹¿? a to nie id, zgoda,
Ale mi nie w³a w oczy; ¿eruj sobie,
Gdzie tylko zechcesz, byle nie w mym domu.
Zwa¿ to, pamiêtaj, nie zwyk³ym ¿artowaæ.
Czwartek za pasem; przy³ó¿ d³oñ do serca;
Namyl siê dobrze; bêdzieszli powolna
149
,
Znajdziesz dobrego we mnie przyjaciela,
A nie, to marniej, ¿ebrz, jêcz, mrzej pod p³otem;
Bo jak Bóg w niebie, nigdy ciê nie uznam
Za moje dziecko i z mojego mienia
Nawet db³o nigdy ci siê nie oberwie.
Mo¿esz siê na to spuciæ, jestem s³owny.
wychodzi
JULIA
Nie masz litoci w niebie, która widzi
Ca³¹ g³êbokoæ mojego cierpienia?
Ty miê przynajmniej nie odpychaj, matko!
Zwlecz to ma³¿eñstwo na miesi¹c, na tydzieñ
Albo mi pociel oblubieñcze ³o¿e
W tym¿e grobowcu, w którym Tybalt le¿y.
PANI KAPULET
Nie mów nic do mnie, nic ci nie odpowiem;
Rób, co chcesz, wszystko mi to obojêtne.
wychodzi
JULIA
O Bo¿e! O ty, moja karmicielko!
Porad mi, powiedz, jak temu zaradziæ?
Mój m¹¿ na ziemi, moja wiara w niebie;
Jak¿e¿ ta wiara ma na ziemiê wróciæ,
Nim mój m¹¿ sam mi j¹ powróci z nieba
Po opuszczeniu ziemi? Daj mi radê.
Niestety! ¯e te¿ nieba mog¹ nêkaæ
Tak md³¹ istotê jak ja! Nic nie mówisz?
Nie masz¿e ¿adnej pociechy, ¿adnego
Na to lekarstwa?
149. (przyp. edyt.) powolna tu: pos³uszna, podporz¹dkowana czyjej woli.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
80
MARTA
Mamci, a to takie:
Romeo na wygnaniu i o wszystko
Mo¿na iæ w zak³ad, ¿e ciê ju¿ nie przyjdzie
Nagabaæ wiêcej, chybaby ukradkiem.
Poniewa¿ tedy rzecz tak stoi, s¹dzê,
¯e nic lepszego nie masz do zrobienia
Jak pójæ za hrabiê. Dalipan, to wcale,
Co siê nazywa, przystojny mê¿czyzna.
Romeo ko³ek przy nim; orze³, pani,
Nie ma tak piêknych, ¿ywych, bystrych oczu
Jak Parys. Nazwij miê hetk¹-pêtelk¹,
Jeli nie bêdziesz z kretesem szczêliwa
W tym nowym stadle, bo ono jest stokroæ
Lepsze ni¿ pierwsze; a choæby nie by³o,
To i tak tamten pierwszy ju¿ nie ¿yje;
Tak jakby nie ¿y³; przynajmniej dla ciebie,
Skoro, choæ ¿yje, nie masz zeñ po¿ytku.
JULIA
Czy z serca mówisz?
MARTA
Ba, i z duszy ca³ej!
Jeli nie z serca i nie z duszy, to je
Przeklnij oboje.
JULIA
Amen!
MARTA
Na co amen?
JULIA
Bardzo mi przez to doda³a otuchy,
Id¿e i powiedz teraz mojej matce,
¯e, naraziwszy siê na gniew rodzica,
Posz³am do celi ojca Laurentego
Odprawiæ spowied i wzi¹æ rozgrzeszenie.
MARTA
O, idê! to mi piêknie i roztropnie.
wychodzi
JULIA
Stara niecnoto! Zdradziecki szatanie!
Có¿ jest niegodniej, có¿ jest wiêkszym grzechem:
Czy tak miê kusiæ do krzywoprzysiêstwa?
Czy l¿yæ ma³¿onka mego tymi¿ usty,
Którymi tyle razy go pod niebo
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
81
Wznosi³a chwal¹c? Precz, uwodzicielko!
Serce me odt¹d zamkniête dla ciebie.
Pójdê poprosiæ ojca Laurentego,
By mi da³ radê, a jeli ¿adnego
Na tê przeciwnoæ nie bêdzie sposobu,
Znajdê moc w sobie wst¹pienia do grobu.
wychodzi
AKT CZWARTY
SCENA PIERWSZA
Cela Ojca Laurentego. Ojciec Laurenty i Parys.
OJCIEC LAURENTY
W ten czwartek zatem? To bardzo popiesznie.
PARYS
Mój teæ, Kapulet, ¿yczy sobie tego;
A ja powodu nie mam, by odwlekaæ.
OJCIEC LAURENTY
Nie znasz pan, mówisz, uczuæ swojej przysz³ej;
Krzywa to droga, ja takich nie lubiê.
PARYS
Bez miary p³acze nad mierci¹ Tybalta,
Ma³om jej przeto mówi³
150
o mi³oci,
Bo Wenus w domu ³ez siê nie umiecha.
Ojciec jej, maj¹c to za niebezpieczne,
¯e siê tak bardzo poddaje ¿alowi,
W m¹droci swojej przypiesza nasz zwi¹zek,
By zatamowaæ ród³o tych ³ez, które
W odosobnieniu ciek¹ za obficie.
A w towarzystwie prêdzej mog¹ ustaæ.
Znasz teraz, ojcze, powód tej nag³oci.
OJCIEC LAURENTY
na stronie
Obym móg³ nie znaæ powodów do zw³oki!
g³ono
Patrz, hrabio, oto twa przysz³a nadchodzi.
Wchodzi Julia.
PARYS
Szczêsny traf dla mnie, piêkna przysz³a ¿ono!
150. (przyp. edyt.) Ma³om ( ) Ma³o mówi³em; przyk³ad ruchomoci koñcówek fleksyjnych czasowników.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
82
JULIA
Byæ mo¿e, przysz³oæ jest nieodgadniona.
PARYS
To mo¿e ma byæ ju¿ w ten czwartek z rana.
JULIA
Co ma byæ, bêdzie.
OJCIEC LAURENTY
Prawda to zbyt znana.
PARYS
Przysz³a siê, pani, spowiadaæ przed ojcem?
JULIA
Mówi¹c to, panu bym siê spowiada³a.
PARYS
Nie zaprzecz przed nim, pani, ¿e miê kochasz.
JULIA
¯e jego kocham, to wyznam i panu.
PARYS
Wyznasz mi tak¿e, tuszê, ¿e mnie kochasz.
JULIA
Gdyby tak by³o, wiêksz¹ by to mia³o
Wartoæ wyznane z daleka ni¿ w oczy.
PARYS
Biedna! ³zy bardzo twarz tw¹ oszpeci³y.
JULIA
Niewielkie przez to odnios³y zwyciêstwo;
Dosyæ ju¿ by³a uboga przed nimi.
PARYS
Tym s³owem bardziej j¹ krzywdzisz ni¿ ³zami.
JULIA
Nie jest to krzywda, panie, ale prawda,
I w oczy sobie j¹ mówiê.
PARYS
Twarz twoja
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
83
Do mnie nale¿y, a ty jej uw³aczasz.
JULIA
Nie przeczê; moja bowiem by³a inna.
Maszli czas teraz, mój ojcze duchowny,
Czyli te¿ mam przyjæ wieczór po nieszporach?
OJCIEC LAURENTY
Nie brak mi teraz czasu, smêtne dzieciê.
Racz, panie hrabio, zostawiæ nas samych.
PARYS
Niech miê Bóg broni wiêtym obowi¹zkom
Staæ na przeszkodzie! Julio, w czwartek z rana
Przyjdê ciê zbudziæ. B¹d zdrowa tymczasem
I przyjm pobo¿ne to poca³owanie.
wychodzi
JULIA
O! zamknij, ojcze, drzwi; a jak je zamkniesz,
Przyjd p³akaæ ze mn¹. Nie ma ju¿ nadziei!
Nie ma ratunku! Nie ma ocalenia!
OJCIEC LAURENTY
Ach, Julio! Znam tw¹ boleæ; mnie samego
Nabawia ona prawie odurzenia,
S³ysza³em, i nic tego nie odwlecze,
¯e w przysz³y czwartek wzi¹æ masz lub z tym hrabi¹
JULIA
Nie mów mi, ojcze, ¿e o tym s³ysza³e;
Chyba, ¿e powiesz, jak tego unikn¹æ,
Je¿eli w swojej m¹droci nie znajdziesz
¯adnego na to rodka, to przynajmniej
Postanowienie moje nazwij m¹drym,
A w tym sztylecie zaraz znajdê rodek.
Bóg z³¹czy³ moje i Romea rêce,
Ty nasze d³onie; i nim ta d³oñ, wiêt¹
Pieczêci¹ twoj¹ z Romeem spojona,
Inny akt stwierdzi, nim to wierne serce
W zdradzieckim buncie odda siê innemu,
To ostrze zada mieræ sercu i d³oni.
Daj mi wiêc jak¹ radê, zaczerpniêt¹
Z d³ugoletniego dowiadczenia twego,
Albo b¹d wiadkiem, jak ten nó¿ rozstrzygnie
Sprawê pomiêdzy mn¹ a moim losem,
Wnet zaradzaj¹c temu, czego ani
Wiek, ani rozum nie móg³ doprowadziæ
Do rozwi¹zania zgodnego z honorem.
Mów prêdko; pilno mi wst¹piæ do grobu,
Jeli mi powiesz, ¿e nie ma sposobu.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
84
OJCIEC LAURENTY
Stój, córko! Mam ja w myli pewien rodek,
Wymagaj¹cy równie rozpaczliwej
Determinacji, jak jest rozpaczliwe
To, czemu chcemy zapobiec. Je¿eli,
Dla unikniêcia ma³¿eñstwa z Parysem,
Masz si³ê woli odj¹æ sobie ¿ycie,
To siê odwa¿ysz snad na co takiego,
Co bêd¹c tylko podobnym do mierci
Uwolni ciê od hañby, jakiej chcia³a
Ujæ przez zadanie jej sobie naprawdê.
Maszli odwagê, toæ wska¿ê ten rodek.
JULIA
O! ka¿ mi, zamiast byæ ¿on¹ Parysa,
Skoczyæ ze szczytu wie¿y; w rozbójniczych
Gociæ jaskiniach, w legowiskach wê¿ów,
Zamknij miê w jedn¹ klatkê z niedwiedziami
Albo miê wepchnij noc¹ do kostnicy,
Zewsz¹d pokrytej szcz¹tkami szkieletów,
Poczernia³ymi koæmi i czaszkami,
Ka¿ mi wejæ ¿ywcem w grób wie¿o kopany
I w jeden ca³un z trupem siê obwin¹æ;
Wszystko to dawniej dreszcz budzi³o we mnie,
Ale bez trwogi uczyniê to zaraz,
Bylebym tylko pozosta³a czyst¹
Ma³¿onk¹ mego lubego kochanka.
OJCIEC LAURENTY
S³uchaj wiêc; id do domu, b¹d weso³a,
Przystañ na zwi¹zek z hrabi¹. Jutro roda;
Staraj siê jutro na noc zostaæ sama,
Niech Marta nie pi ten raz w twym pokoju.
Masz tu flaszeczkê; wemiesz j¹ do ³ó¿ka
I filtrowany likwor ten wypijesz;
A wnet po wszystkich ¿y³ach ciê przebiegnie
Usypiaj¹cy dreszcz, który ow³adnie
Wszelk¹ ¿ywotn¹ funkcj¹; wszystkie pulsa
Wstrzymaj¹ w tobie swe zwyczajne bicie;
Ni dech, ni ciep³o nie wska¿e, ¿e ¿yjesz.
Ró¿e ust twoich i policzków zbledn¹
Jak popió³; oczu zas³ony zapadn¹,
Jak gdy d³oñ mierci zakrywa dzieñ ¿ycia;
Ka¿dy twój cz³onek pozbawiony w³adzy
Zdrêtwieje, stêgnie
151
, zziêbnie jak u trupa.
I w tym pozornym stanie nag³ej mierci
Zostawaæ bêdziesz czterdzieci dwie godzin,
Wtedy siê ockniesz jak ze snu b³ogiego.
Gdy wiêc nazajutrz z rana narzeczony
Przyjdzie ciê zbudziæ, znajdzie ciê umar³¹;
Po czym, jak ka¿e zwyczaj, przystrojona
151. (przyp. edyt.) stêgnie zastygnie, zesztywnieje.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
85
W godowe szaty, w ods³oniêtej trumnie,
Z³o¿on¹ bêdziesz pod owym sklepieniem,
Gdzie le¿¹ wszyscy ze krwi Kapuletów.
Uwiadomiony tymczasem przeze mnie
O naszym planie, Romeo przybêdzie;
Wraz ze mn¹ czekaæ bêdzie w owym lochu
Na twe ocknienie i tej samej nocy
Uprowadzi ciê skrycie do Mantui.
To ciê uchroni od hañby gro¿¹cej;
Jeli brak woli lub niewiecia bojañ
Od wykonania tego ciê nie wstrzyma.
JULIA
O, daj mi, daj mi! nie mów o bojani!
OJCIEC LAURENTY
Masz, id, b¹d niewzruszona i szczêliwa
W tym przedsiêwziêciu! Wyprawiê natychmiast
Jednego z naszych braci do Mantui
Z listem do twego mê¿a.
JULIA
O nadziejo!
Ty mi b¹d bodcem, a has³em Romeo!
B¹d zdrów, mój ojcze!
odchodzi
SCENA DRUGA
Pokój w domu Kapuletów. Wchodz¹ Kapulet, Pani Kapulet, Marta i s³udzy.
KAPULET
do S³u¿¹cego
Pro te osoby, co tu s¹ spisane.
S³u¿¹cy wychodzi.
A waæ dwudziestu bieg³ych zbierz kucharzy.
DRUGI S£U¯¥CY
Nie bêdzie z³y ani jeden, janie panie, bo siê przekonam wprzód o ka¿dym, czy umie sobie
oblizywaæ palce.
KAPULET
A to na co?
DRUGI S£U¯¥CY
Z³y to kucharz, janie panie, co nie oblizuje sobie palców
152
, o którym siê wiêc przekonam, ¿e
tego nie umie, tego nie sprowadzê.
KAPULET
Ruszaj!
152. (przyp. red.) Z³y to kucharz popularne powiedzenie o kucharzu, który dobrze gotuje; por. polskie: palce
lizaæ.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
86
Wychodzi S³u¿¹cy.
W¹tpiê, czy wszystko na czas wygotujem.
Bodaj ciê! Prawda¿ to, ¿e Julia posz³a
Do ojca Laurentego?
MARTA
Posz³a, panie.
KAPULET
To dobrze; mo¿e on co dla niej wskóra.
Ciêta, uparta to skóra na buty.
Wchodzi Julia.
MARTA
Patrz pan, jak ranie wraca od spowiedzi.
KAPULET
No, sekutnico, gdzie ¿e to bywa³a?
JULIA
Gdzie miê ¿a³owaæ nauczono, panie,
Za grzech uporu i niepos³uszeñstwa
Naprzeciw woli twojej. wi¹tobliwy
Kap³an Laurenty kaza³ mi siê rzuciæ
Do twych nóg i o przebaczenie prosiæ.
Przebacz mi, ojcze! bêdê ju¿ uleg³a.
KAPULET
Niech tam kto pójdzie prosiæ pana hrabiê:
Jutro mieæ muszê spleciony ten wêze³.
JULIA
Spotka³am hrabiê w celi Laurentego
I okaza³am mu mi³oæ, jak mog³am,
Nie przekraczaj¹c granicy skromnoci.
KAPULET
To co innego; tak, to dobrze, powstañ;
Tak byæ powinno, tak córce przystoi.
Prosiæ tu hrabiê, ¿eby przyszed³ zaraz.
Dalipan, wiêty to cz³ek z tego mnicha;
S³usznie mu ca³e miasto czeæ oddaje.
JULIA
Marto, pójd ze mn¹ do mego pokoju.
Wszak mi pomo¿esz przymierzyæ przyborów,
Jakie na jutro uznasz za stosowne?
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
87
PANI KAPULET
Po co dzi? jutro bêdzie dosyæ czasu.
KAPULET
Id z ni¹, id, jutro pójdziem do kocio³a.
Julia z Mart¹ wychodzi.
PANI KAPULET
Nie wiem, czy zd¹¿ym z przygotowaniami;
Ju¿ wieczór.
KAPULET
Nie troszcz siê; dojrzê wszystkiego
I wszystko bêdzie dobrze, za to rêczê.
Id do Juleczki, pomó¿ jej siê przebraæ.
Ja siê tej nocy nie po³o¿ê; bêdê
Na ten raz pe³ni³ urz¹d gospodyni.
Hej, s³u¿ba! Có¿ to? wszyscy siê rozeszli?
Mniejsza z tym, pójdê sam hrabiê uprzedziæ
O zasz³ej zmianie. Lekko mi na sercu,
¯e siê ten kozio³ przecie opamiêta³.
Wychodz¹.
SCENA TRZECIA
Pokój Julii. Wchodzi Julia i Marta.
JULIA
Tak, ten strój wezmê. Ale, z³ota nianiu,
Proszê ciê, zostaw miê na tê noc sam¹,
Bo du¿o muszê pacierzy odmówiæ
Dla uproszenia sobie wzglêdów niebios
Nad moim stanem, jak wiesz, pe³nym grzechu.
Wchodzi Pani Kapulet.
PANI KAPULET
Take zajêta? Mam¿e ci dopomóc?
JULIA
Nie, pani; ju¿emy we dwie wybra³y,
Co mi na jutro mo¿e byæ potrzebne.
Pozwól, bym teraz sama pozosta³a,
I niechaj Marta spêdzi tê noc z tob¹.
Pewnam, ¿e wszyscy macie doæ roboty
Przy tym tak nag³ym obchodzie.
PANI KAPULET
Dobranoc!
Po³ó¿ siê, spocznij; potrzebujesz tego.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
88
Wychodz¹ Pani Kapulet i Marta.
JULIA
Dobranoc! Bóg wie, kiedy siê zobaczym.
Zimny dreszcz trwogi na wskro miê przejmuje
I jakby mrozi we mnie ciep³o ¿ycia.
Zawo³am na nie, by mnie pokrzepi³y;
Nianiu! I po có¿ tu ona? Straszliwy
Ten czyn wymaga w³anie samotnoci.
Ha! pójd, flakonie!
Gdyby jednak¿e ten p³yn nie skutkowa³?
Mia³a¿bym gwa³tem z hrabi¹ byæ z³¹czona?
Nie, nie, ucieczka w tym: le¿ tu w odwodzie.
k³adzie na stole sztylet
153
A gdyby te¿ to mia³a byæ trucizna,
Któr¹ mi ksi¹dz ten zrêcznie mieræ chce zadaæ,
By ujæ zarzutu, ¿e da³ lub kobiecie,
Któr¹ ju¿ pierwej zalubi³ z kim innym?
To by byæ mog³o; ale nie, tak nie jest,
Bo jego wiêtoæ jest wypróbowana,
I nawet myli tej nie chcê przypuszczaæ.
Lecz gdybym w grobie siê ocknê³a pierwej,
Nim miê Romeo przyjdzie oswobodziæ?
To by³oby okropnie!
Nie udusi³a¿bym siê wród tych sklepieñ,
Gdzie nigdy zdrowe nie wnika powietrze,
I nie umar³a¿bym wprzód, nim Romeo
Przyjdzie na pomoc? A choæbym i ¿y³a,
Czyli¿by straszny wp³yw nocy i mierci,
Któr¹ doko³a bêdê otoczona,
Obok wra¿enia, jakie sprawiæ musi
Sama¿ miejscowoæ tego sklepionego
Staro¿ytnego lochu, w którym koci
Zmar³ych mych przodków od lat niepamiêtnych
Nagromadzone le¿¹, kêdy wie¿o
Z³o¿ony Tybalt gnije pod ca³unem;
I kêdy noc¹, o pewnych godzinach,
Duchy, jak mówi¹ odbywaj¹ schadzki;
Niestety! czyli¿by prawdopodobnie
To wszystko, gdybym wczeniej siê ocknê³a,
A potem zapach trupi, krzyk podobny
Do tego, jaki wydaje ów korzeñ
Ziela pokrzyku
154
, gdy siê go wyrywa,
Krzyk wprawiaj¹cy ludzi w ob³¹kanie
155
,
Czyli¿by wszystko to, w razie ocknienia
Nie pomiesza³o mi zmys³ów? Czyli¿bym
Po szalonemu nie igra³a wtedy
153. (przyp. red.) K³adzie sztylet w tamtych czasach kobiety nosi³y przy sobie albo sztylet, albo nó¿.
154. (przyp. red.) pokrzyk mandragora; to rolina o dzia³aniu usypiaj¹cym.
155. (przyp. red.) Wg starych wierzeñ korzeñ pokrzyku (w kszta³cie cz³owieka) wyrwany z ziemi krzyczy tak
przeraliwie, ¿e ludzie s³ysz¹cy jego wrzaski wpadaj¹ w ob³êd.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
89
Z koæmi mych przodków? nie posz³a siê pieciæ
Z trupem Tybalta? i w tym rozstrojeniu
Nie rozbi³a¿bym sobie rozpaczliwie
G³owy piszczel¹ którego z pradziadów
Jak pa³k¹? Patrzcie! patrzcie! zdaje mi siê,
¯e duch Tybalta widzê cigaj¹cy
Romea za to, ¿e go wygna³ z cia³a.
Stój! stój, Tybalcie!
przytyka flakon do ust
Do ciebie, mój luby,
Spe³niam ten toast zbawienia lub zguby.
Wypija napój i rzuca siê na ³ó¿ko.
SCENA CZWARTA
Sala w domu Kapuletów. Wchodz¹ Pani Kapulet i Marta.
PANI KAPULET
We te pó³miski i wydaj korzenie.
MARTA
Piekarz o pigwy wo³a i daktyle.
Wchodzi Kapulet.
KAPULET
pieszcie siê, pieszcie! Ju¿ drugi kur zapia³;
Poranny dzwonek ozwa³ siê: to trzecia
156
,
Dojrzyj ciast, moja Marto, nie szczêd przypraw.
MARTA
Co to za wcibstwo
157
? Id¿e siê pan przespaæ.
Dalipan, jutro siê nam rozchorujesz
Z tego niewczasu.
KAPULET
Ani krzty! Do licha!
Nie wysypia³em siê dla spraw mniej wa¿nych,
A przecie¿ nigdy nie zachorowa³em.
PANI KAPULET
Wiem ci ja dobrze, wiem, umia³ jegomoæ
Swojego czasu myszkowaæ; lecz teraz
Ja czuwam nad tym, aby pan nie czuwa³.
Wychodz¹ Pani Kapulet i Marta.
156. (przyp. red.) Poranny dzwonek mowa o curfewbell, czyli dzwonie, który o 8 lub 9 wieczorem wzywa³
do gaszenia ognia i dzwoni³ ponownie o czwartej rano, zezwalaj¹c na rozpalenie ognia. Czwarta by³a bardziej
zwyczajow¹ godzin¹ ni¿ trzecia.
157. (przyp. red.) wcibstwo w oryg. cotquean, babski król, mê¿czyzna mieszaj¹cy siê do domowego gospodarstwa.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
90
KAPULET
Zazdrosna sztuka!
Wchodz¹ s³udzy z ro¿nami, koszami i drzewem.
Hej! co tam niesiecie?
PIERWSZY S£UGA
Rzeczy do kuchni, ale nie wiem jakie.
KAPULET
piesz siê.
Wychodzi S³u¿¹cy.
Id, wasze, suchszych szczap nar¹baæ;
Piotr ci kloc wska¿e po temu.
DRUGI S£UGA
Je¿eli
O kloca idzie, to doæ mnie samego;
Nie potrzebujê siê zwracaæ do Piotra.
wychodzi
KAPULET
Masz s³usznoæ; ¿ywo! Weso³e ladaco!
Sam bêdziesz klocem. Dalipan, ju¿ dnieje
I hrabia bêdzie tu zaraz z muzyk¹.
Tak przyrzek³.
S³ychaæ muzykê.
Otó¿ idzie; ju¿ go s³ychaæ.
Hej! ¯ono! Marto! Chodcie tu! Hej! Marto!
Wchodzi Marta.
Id, obud Julkê, ubierz j¹ co ¿ywo.
Ja pogawêdzê tymczasem z Parysem.
piesz siê, nie marud; pan m³ody ju¿ przyszed³.
Co tchu siê zwijaj.
wychodzi
SCENA PI¥TA
Pokój Julii. Julia w ³ó¿ku. Wchodzi Marta.
MARTA
Panienko! Julciu! Jak siê to zaspa³o!
Wstawaj go³¹bku! Wstawaj! Wstyd siê, piochu!
Panienko! duszko! rybko! Ani mrumru!
Chcesz, widzê, wyspaæ siê za ca³y tydzieñ.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
91
Jakby wiedzia³a, ¿e ci hrabia Parys
Nastêpnej nocy nie da oka zmru¿yæ.
Odpuæ mi, Panie, amen! Jak pi smacznie!
Muszê j¹ jednak zbudziæ. Julciu! Julciu!
Niech no ciê hrabia Parys tak zastanie,
To siê dopiero zerwiesz. Có¿ to? w sukni?
Ju¿e ubrana i znów siê pok³ad³a?
Dosyæ ju¿ tego! Julciu! Panno Julio! -
Ha! przez Bóg ¿ywy! Na pomoc! na pomoc!
Ona nie ¿yje! O, ja nieszczêliwa!
Po co mi by³o siê rodziæ? Na pomoc!
Choæ trochê akwawity! Panie! Pani!
Wchodzi Pani Kapulet.
PANI KAPULET
Co za ha³as?
MARTA
O dniu niefortunny!
PANI KAPULET
Mów, co siê sta³o?
MARTA
Patrz, pani.
PANI KAPULET
O nieba!
O moje dzieciê! o moja pociecho!
Wstañ! od¿yj albo umrê razem z tob¹!
Na pomoc! wo³aj pomocy!
Wchodzi Kapulet.
KAPULET
Co za guzdralstwo! Pan m³ody ju¿ czeka.
MARTA
Ona nie ¿yje; rozsta³a siê z ¿yciem!
O dniu ¿a³osny!
PANI KAPULET
O dniu op³akany!
Ona nie ¿yje, nie ¿yje, nie ¿yje!
KAPULET
Puæcie miê, niech zobaczê
Jak lód zimna;
Krew w niej zastyg³a; cz³onki jej zdrêtwia³y
Dawno ju¿ ¿ycie z tych ust ulecia³o.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
92
mieræ j¹ zwarzy³a, jak mróz najpiêkniejszy
Pierwiosnek w maju. Nieszczêsny ja starzec!
MARTA
O niefortunny dniu!
PANI KAPULET
O dniu boleci!
KAPULET
mieræ ta, niszcz¹ca wszystkie me nadzieje,
G³os mi tamuje i zamyka usta.
Wchodzi Ojciec Laurenty i Parys z muzykantami.
OJCIEC LAURENTY
Czy panna m³oda ju¿ jest w pogotowiu
Iæ do kocio³a?
KAPULET
Iæ, ale nie wróciæ;
O synu, w wiliê dnia twojego lubu
mieræ zalubi³a tw¹ oblubienicê.
Patrz, oto le¿y ten kwiat w jej ucisku.
mieræ jest mym ziêciem, mieræ jest mym dziedzicem.
Umrê i wszystko jej oddam, bo wszystko
Oddaje mierci, kto oddaje ducha.
PARYS
Tak dawnom wzdycha³ do tego poranku
I taki¿ widok czeka³ miê u mety!
PANI KAPULET
Dniu nienawistny, przeklêty! ohydny,
Stokroæ obmierz³y, jakiemu równego
W obiegu swoim czas jeszcze nie widzia³!
Jedno mieæ tylko, jedno biedne dziecko,
Jedn¹ uciechê i jedn¹ pociechê.
I tê zabiera mieræ nielitociwa!
MARTA
O smutny, smutny dniu! o dniu ¿a³osny!
Najop³akañszy, najniefortunniejszy,
Jaki widzia³am w ¿yciu kiedykolwiek!
O dniu! o smutny dniu! O dniu ¿a³osny!
Nie by³o nigdy jeszcze dnia takiego.
O! stokroæ smutny dniu, stokroæ ¿a³osny!
PARYS
Okrutna, sroga wiêtokradzka mierci!
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
93
Ty miê podesz³a, obdar³a, zgnêbi³a.
Przez ciebiem niebo straci³, okrutnico!
O Julio! luba! ¿ycie! ju¿ nie ¿ycie.
Nie mniej jednak¿e luba i po mierci!
KAPULET
Zawistny, twardy, niecny, zbójczy losie!
Po có¿ ci, po co by³o tak tyrañsko
Wniwecz obracaæ nasz¹ uroczystoæ!
O moje dziecko! raczej duszo moja,
Nie moje dziecko, bo dziecko jest trupem;
I wraz z nim ca³a pociech mych ostoja,
Ca³y wdziêk ¿ycia sta³ siê mierci ³upem!
OJCIEC LAURENTY
Przestañcie! Rozpacz nie leczy rozpaczy.
Nadobne dzieciê to by³o w³asnoci¹
Zarówno nieba, jak i wasz¹, niebo
Zabra³o swoj¹ czêæ; tym lepiej dla niej,
Wycie nie mogli waszej czêci ziemskiej
Ustrzec od mierci, ale czêæ jej lepsz¹
Niebo zachowa w wiekuistym ¿yciu.
Jej wywy¿szenie by³o szczytem waszych
¯yczeñ i d¹¿eñ. W nim zak³adalicie
Swój raj na ziemi i p³aczecie teraz,
I rozpaczacie, widz¹c j¹ wzniesion¹
Ponad ob³oki do istnego raju?
O, z³a to mi³oæ jêczeæ z ¿alu wtedy,
Kiedy tym, których kochamy, jest dobrze.
Nie ta dziewica dobrze posz³a za m¹¿,
Co d³ugie lata prze¿y³a w zamêciu,
Lecz ta, co m³odo zamê¿n¹ umiera.
Po³ó¿cie tamê ³zom i umaiwszy
To piêkne cia³o liæmi rozmarynu,
Ka¿cie je, wedle zwyczaju, niebawem
W wi¹tecznych szatach zanieæ do kocio³a.
wiêtymi wprawdzie s¹ boleci prawa,
Przecie¿ rozs¹dek z ³ez siê naigrawa.
KAPULET
Comy na gody poprzysposabiali,
To musi teraz pos³u¿yæ na pogrzeb;
Weselna uczta zamieni siê w stypê,
Dwiêk strun w jêk dzwonów, pieni w smêtne treny,
Mirtowy wieniec martw¹ skroñ otoczy,
S³owem, wszystko siê w opak przeistoczy.
OJCIEC LAURENTY
Wyjdcie st¹d, pañstwo, i ty, hrabio, tak¿e.
Niech siê gotuje ka¿dy odprowadziæ
Te piêkne zw³oki na wieczny spoczynek.
Snad niebo na was o co zagniewane;
Nie j¹trzcie¿ jego gniewu jeszcze gorzej
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
94
Oporem przeciw wiêtej woli bo¿ej.
Wychodz¹ Kapulet, Pani Kapulet, Parys i Ojciec Laurenty.
PIERWSZY MUZYKANT
Trzeba nam podobno schowaæ dudy w miech i wynieæ siê za drzwi.
MARTA
Tak, tak, schowajcie swoje instrumenta
158
,
Poczciwi ludzie, nie ma tu co robiæ.
DRUGI MUZYKANT
Mo¿eæ siê jeszcze co znajdzie.
Wchodzi Piotr.
PIOTR
Zagrajcie mi na basetli, panowie muzykanci, zagrajcie mi na basetli, je¿eli mi dobrze ¿yczycie.
PIERWSZY MUZYKANT
Dlaczego na basetli?
PIOTR
Bo moja dusza gra teraz na drumli
159
. Zagrajcie mi co smêtnie skocznego dla rozweselenia.
PIERWSZY MUZYKANT
Daj nam waæ pokój; nie pora teraz do gêdby
160
.
PIOTR
Nie chcecie zatem?
PIERWSZY MUZYKANT
Nie.
PIOTR
Czekajcie, zap³acê wam za to.
PIERWSZY MUZYKANT
Czym takim?
PIOTR
Nie brzêcz¹c¹ monet¹, jak mi Bóg mi³y! ale bit¹ monet¹; monet¹ godn¹ rzêpo³ów.
PIERWSZY MUZYKANT
To my siê waæpanu równ¹ monet¹ odp³acimy; monet¹ godn¹ lokajów.
158. (przyp. edyt.) instrumenta popr. instrumenty.
159. (przyp. red.) drumla ma³y, prymitywny instrument muzyczny, nale¿¹cy do idiofonów (tj. drgaj¹cych ca³¹
powierzchni¹). Sk³ada siê z elastycznej sztabki metalowej oprawnej w ¿elazn¹ ramkê w kszta³cie podkowy. Do
ramki przymocowana jest skórka albo sprê¿ynka, za poci¹gniêciem której instrument zaczyna drgaæ, wydaj¹c
w zasadzie jeden tylko dwiêk. Graj¹cy trzyma drumlê w ustach i odpowiednio moduluj¹c ich uk³ad potrafi
wzbogacaæ ten dwiêk o ró¿ne tony.
160. (przyp. red.) gêdba akompaniament muzyczny do recytacji lub piewu; równie¿ samo granie lub piewanie.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
95
PIOTR
Wprzód ja wam lokajsk¹ kling¹ zagram po brzuchu.
DRUGI MUZYKANT
Schowaj, waæpan, swój ro¿en, a wydob¹d lepiej swój dowcip.
PIOTR
Strze¿cie siê ostrza mego dowcipu, bo was przeszyje na wylot. Bacznoæ!
piewa
Gdy z piersi p³ynie jêk,
A serce ¿al zakrwawia,
Muzyki srebrny dwiêk
Dlaczego srebrny dwiêk? Dlaczego muzyki srebrny dwiêk? Có¿ waæ na to, moci Barania
Kiszko?
PIERWSZY MUZYKANT
Ju¿ci dlatego, ¿e srebro ma dwiêk mi³y.
PIOTR
Pleciesz! a waæ co na to, moci Klawicymbale?
DRUGI MUZYKANT
Dlatego s¹dzê, ¿e muzykanci graj¹ za srebro.
PIOTR
Pleciesz tak¿e! A waæ co o tym s¹dzisz, moci Kaleczyuchu?
TRZECI MUZYKANT
Nie wiem doprawdy, co o tym s¹dziæ.
PIOTR
O, przepraszam, zapomnia³em, ¿e jeste piewakiem. No, to ja powiem za ciebie: Muzyki
srebrny dwiêk mówi siê dlatego, ¿e muzykanci rzadko kiedy z³oto za muzykê dostaj¹.
wychodzi piewaj¹c
Muzyki srebrny dwiêk
Natychmiast ulgê sprawia.
PIERWSZY MUZYKANT
Có¿ to za bezczelny ³otr z tego hultaja!
DRUGI MUZYKANT
Pal go kaci! Zejdmy tam na dó³ wmieszaæ siê miêdzy orszak ¿a³obny i czekaæ, rych³o co spadnie
z pó³miska.
Wychodz¹.
AKT PI¥TY
SCENA PIERWSZA
Mantua. Ulica. Wchodzi Romeo.
ROMEO
Je¿eli mo¿na ufaæ sennym wró¿bom,
Wkrótce miê czeka jaka wieæ radosna.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
96
Król mego ³ona
161
oddycha swobodnie
I duch mój przez dzieñ ca³y niezwyczajnie
Lekkim nad ziemiê wznosi siê polotem:
ni³em, ¿e moja ukochana przysz³a
I ¿e znalaz³a miê nie¿ywym (dziwny
Sen, co pozwala myleæ umar³emu!),
Lecz ona swymi poca³owaniami
Tyle tchu wla³a w martwe moje usta,
¯em nagle od¿y³ i zosta³ cesarzem.
Ach, jak¿e s³odk¹ jest mi³oæ naprawdê,
Kiedy jej mara tak¹ rozkosz sprawia!
Wchodzi Baltazar.
Wieci z Werony! - Có¿ tam, Baltazarze?
Czy mi przynosisz list od Laurentego?
Co robi Julia? Czy zdrów jest mój ojciec?
Jak siê ma Julia? Po raz drugi pytam.
Bo nie ma z³ego, jeli jej jest dobrze.
BALTAZAR
Wszystko wiêc dobrze, bo jej ju¿ le nie jest;
Cia³o jej le¿y w lochach Kapuletów,
A duch jej goci miêdzy anio³ami.
Widzia³em, jak j¹ z³o¿ono do sklepieñ,
I wzi¹³em pocztê, aby o tym panu
Donieæ czym prêdzej. Przebacz pan, ¿e tak¹
Z³¹ wieæ przynoszê; wszak¿e uwiadomiæ
Pana o wszystkim by³em w obowi¹zku.
ROMEO
Ma¿ to byæ prawd¹? Drwiê sobie z was, gwiazdy!
162
Wszak wiesz, gdzie mieszkam? Przynie mi papieru
I atramentu, id potem na pocztê
Zamieniæ konie. Wyje¿d¿am tej nocy.
BALTAZAR
B³agam ciê, panie, zachowaj cierpliwoæ;
Wygl¹dasz blado, ponuro i wzrok twój
Co niedobrego zapowiada.
ROMEO
Cicho.
Mylisz siê; zostaw miê, zrób, com rozkaza³.
Czy nie masz listu od ksiêdza?
BALTAZAR
Nie, panie.
161. (przyp. red.) Król mego ³ona serce.
162. (przyp. red.) Drwiê sobie z was, gwiazdy! Romeo wierzy, i¿ gwiazdy, rz¹dz¹ce jego ¿yciem skaza³y go na
bezgraniczne cierpienie; drwina z gwiazd jest wiêc zapowiedzi¹ samobójstwa, buntem przeciw losowi.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
97
ROMEO
Mniejsza wiêc o to. Id zamówiæ konie;
Wkrótce pospieszê za tob¹.
Wychodzi Baltazar.
Tak Julio!
Tej jeszcze nocy spocznê przy twym boku:
O rodek tylko idzie. O, jak prêdko
Z³y zamiar wnika w myl zrozpaczonego!
Gdzie niedaleko st¹d mieszka aptekarz:
Przed paru dniami widzia³em go, pomnê,
Jak zasêpiony, w podartym odzieniu,
Przebiera³ zio³a; zapad³e mia³ oczy.
Cia³o od wielkiej nêdzy jak wiór wysch³e.
W nikczemnym jego sklepiku ¿ó³w wisia³;
Wypchany aligator
163
obok szcz¹tków
Dziwnego kszta³tu ryb; na jego pó³kach
Le¿a³a tu i ówdzie zbieranina
Pró¿nych flasz, s³ojów, zielonych czerepów,
Pêcherzów, stêch³ych nasion; resztki sznurków
I zaplenia³e kawa³ki lukrecji.
Na widok tego pomyla³em sobie:
Komu by by³a potrzebna trucizna,
Której w Mantui sprzeda¿ gard³em karz¹,
Niechajby przyszed³ do tego ho³ysza,
On by dostarczy³ mu jej. Myl ta by³a,
Niestety! wró¿b¹ mej potrzeby w³asnej;
Sam w niej dzi jestem i ten¿e sam cz³owiek
Z potrzeby bêdzie musia³ jej zaradziæ.
Je¿eli siê nie mylê, tu on mieszka;
Z powodu wiêta kram jego zamkniêty
Hej! aptekarzu!
Wchodzi Aptekarz.
APTEKARZ
Któ¿ to wo³a takim
Dononym g³osem?
ROMEO
Zbli¿ siê tu, cz³owieku,
Widzê, ¿e jeste w niezamo¿nym stanie;
We te czterdzieci dukatów, a daj mi
Drachmê trucizny takiej, co by mog³a
Po wszystkich ¿y³ach rozejæ siê od razu
I nienawistne ¿ycie odj¹æ temu,
Co jej za¿yje; co by tak gwa³townie
Wygna³a oddech z piersi, jak gwa³townie
Lontem dotkniêty proch wypêdza pocisk
Z czeluci dzia³a.
163. (przyp. red.) Wypchany aligator lub krokodyl stanowi³ nieodzowny rekwizyt sklepu aptekarza.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
98
APTEKARZ
Mam ja taki rodek;
Ale w Mantui prawo mierci¹ karze
Ka¿dego, co siê wa¿y go udzieliæ.
ROMEO
Tak bardzo jeste biedny, tak ciê srodze
Los upoledza i boisz siê umrzeæ?
G³ód z twych lic, z oczu patrzy niedostatek;
£atana nêdza wisi na twym grzbiecie;
wiat ci nie sprzyja ani prawo wiata,
Bo wiat nie dajeæ
164
prawa byæ bogatym;
Drwij wiêc z praw, przyjm to i przestañ byæ biednym.
APTEKARZ
Ubóstwo, a nie chêæ sk³ania mnie ulec.
ROMEO
Ubóstwo twoje te¿, nie chêæ op³acam.
APTEKARZ
We pan to, rozczyñ w jakimkolwiek p³ynie
I p³yn ten wypij, a choæby mia³ si³ê
Dwudziestu ludzi, wnet wyzioniesz ducha!
ROMEO
Oto masz z³oto, tê truciznê zgubn¹
Dla duszy ludzkiej, która wiêcej zabójstw
Na tym obmierz³ym wiecie dokonywa
Ni¿ owe marne preparata
165
, których
Pod kar¹ mierci sprzedaæ ci nie wolno.
Nie ty mnie, ja ci sprzeda³em truciznê.
B¹d zdrów: kup strawy i odziej siê w miêso.
Kordiale, nie trucizno, pójd mi s³u¿yæ
U grobu Julii, bo tam ciê mam u¿yæ.
Rozchodz¹ siê.
SCENA DRUGA
Cela Ojca Laurentego. Ojciec Laurenty sam.
BRAT JAN
za scen¹
Otwórz, wielebny ojcze franciszkanie.
OJCIEC LAURENTY
Toæ nie czyj inny g³os, jak brata Jana.
164. (przyp. edyt.) nie dajeæ nie daje ci.
165. (przyp. edyt.) preparata popr. preparaty, mikstury.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
99
otwiera drzwi
Witaj z Mantui! Có¿ Romeo? Maszli
Ustn¹ odpowied jego czy na pimie?
Wchodzi Brat Jan.
BRAT JAN
Kiedy za jednym bosym zakonnikiem
Naszej regu³y, który mia³ iæ ze mn¹
I by³ przy chorym, poszed³em na miasto
I ju¿em znalaz³ go, miejscy pacho³cy
Podejrzewaj¹c, ¿emy byli w domu
Tkniêtym zaraz¹, opieczêtowali
Drzwi i nie chcieli nas puciæ na zewn¹trz
166
.
Nie mog³em siê wiêc udaæ do Mantui.
OJCIEC LAURENTY
Któ¿ tedy zaniós³ mój list do Romea?
BRAT JAN
Nikt go nie zaniós³ oto jest; nie mog³em
Ani go pos³aæ do Mantui, ani
Wam go odes³aæ, tak nas pilnowano.
OJCIEC LAURENTY
Nieszczêsny trafie! ten list by³ tak wa¿ny!
Niedorêczenie go mo¿e fatalne
Skutki sprowadziæ. Biegnij, bracie Janie;
Postaraj no siê gdzie o dr¹g ¿elazny
I tu go przynie.
BRAT JAN
Natychmiast przyniosê.
OJCIEC LAURENTY
Muszê czym prêdzej spieszyæ do grobowca.
W ci¹gu trzech godzin Julia siê przebudzi.
Gniewaæ siê na mnie bêdzie, ¿em Romea
Nie uwiadomi³ o tym, co siê sta³o;
Ale napiszê do niego raz jeszcze
I tu j¹ skryjê do jego przybycia.
Biedny ty prochu: w grobie ju¿ za ¿ycia!
wychodzi
SCENA TRZECIA
Cmentarz, na nim grobowiec rodziny Kapuletów. Wchodzi Parys z Paziem, nios¹cym
kwiaty i pochodniê.
166. (przyp. red.) opieczêtowali drzwi by³ to zwyczaj stosowany w Anglii w okresie zarazy, przy czym czynnoci
tej dokonywa³ urzêdnik hrabstwa zwany konstablem.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
100
PARYS
Daj mi pochodniê, ch³opcze, i id z Bogiem,
Lub zga j¹, nie chcê, ¿eby miê widziano.
Id siê po³o¿yæ owdzie pod cisami
I ucho przy³ó¿ do ziemi, a skoro
Us³yszysz czyje kroki na cmentarzu,
Którego ryty grunt ³atwo je zdradzi,
Wtedy zagwizdnij na znak, ¿e kto idzie.
Daj mi te kwiaty. Id, zrób, jakem kaza³.
PA
Straszno mi bêdzie pozostaæ samemu
Wporód cmentarza; jednak¿e spróbujê.
oddala siê
PARYS
Drogi mój kwiecie, kwieciem posypujê
Twe oblubieñcze ³o¿e. Baldachimem
Twym s¹, niestety, g³azy i proch marny,
Które o¿ywcz¹ wod¹ co noc zroszê
Lub, gdy jej braknie, ³zami mej rozpaczy
I tak co nocy na twoj¹ mogi³ê
Kwiat bêdê sypa³ i gorzkie ³zy roni³.
Pa gwi¿d¿e.
Ch³opiec mój daje has³o; kto siê zbli¿a.
Czyja¿ to stopa mie noc¹ tu zmierzaæ
I ten ¿a³obny mój przerywaæ obrzêd?
Z pochodni¹ nawet! Odst¹pmy na chwilê.
Oddala siê. Wchodzi Romeo i Baltazar z pochodni¹, oskardem itp.
ROMEO
Podaj mi oskard i dr¹g. We to pismo;
Oddasz je memu ojcu jak najraniej.
Daj no pochodniê. Co b¹d tu us³yszysz
Albo zobaczysz, pamiêtaj, je¿eli
Mi³e ci ¿ycie, pozostaæ z daleka
I nie przerywaæ biegu mej czynnoci.
W to ³o¿e mierci wejæ chcê czêci¹ po to,
Aby zobaczyæ tê, co w nim spoczywa,
Lecz g³ównie po to, aby zdj¹æ z jej palca
Szacowny piercieñ, który mi do czego
Wa¿nego nieodbicie jest potrzebny.
Id wiêc, zastosuj siê do moich ¿yczeñ.
Gdyby za, p³och¹ zdjêty ciekawoci¹,
Wróci³ podgl¹daæ dalsze moje kroki,
Na Boga, wszystkie koci bym ci roztrz¹s³
I posia³ nimi ten niesyty cmentarz.
Umys³ mój dziko jest usposobiony,
Niepowstrzymaniej i nieub³aganiej
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
101
Ni¿ g³odny tygrys lub wzburzone morze.
BALTAZAR
Odejdê, panie, i bêdêæ pos³uszny.
ROMEO
Oka¿esz mi tym przyjañ. We ten worek,
Poczciwy ch³opcze, b¹d zdrów i szczêliwy.
BALTAZAR
na stronie
B¹d jak b¹d, stanê tu gdzie na uboczu,
Bo mu z³y jaki zamiar patrzy z oczu.
oddala siê
ROMEO
Czarna pieczaro, o! ty wnêtrze mierci,
Tuczne najdro¿szym na tej ziemi szcz¹tkiem,
Otwórz mi swoj¹ zardzewia³¹ paszczê,
A ja ci now¹ ¿ertwê rzucê za to.
odbija drzwi grobowca
PARYS
To ten wygnany, zuchwa³y Monteki,
Co zamordowa³ Tybalta, po którym
¯al, jak mniemaj¹, sprowadzi³ mieræ Julii;
I on tu przyszed³ knuæ jeszcze zamachy
Przeciw umar³ym; muszê go powstrzymaæ,
postêpuje naprzód
Spuæ wiêtokradzk¹ d³oñ, niecny Monteki!
Mo¿e¿
167
siê zemsta a¿ za grób rozci¹gaæ?
Skazany zbrodniu, aresztujê ciebie;
B¹d mi pos³uszny i pójd; musisz umrzeæ.
ROMEO
Muszê, zaprawdê, i po tom tu przyszed³.
M³odzieñcze, nie dra¿ñ
168
cz³owieka w rozpaczy;
Zostaw miê, odejd; pomyl o tych zmar³ych
I zadr¿yj. B³agam ciê na wszystkie wzglêdy,
Nie wal nowego grzechu na m¹ g³owê,
Przyprowadzaj¹c miê do pasji; odejd!
Na Boga, ¿yczê ci lepiej ni¿ sobie;
Bom ja tu przyszed³ przeciw sobie zbrojny.
O! odejd, odejd! ¿yj i powiedz potem:
Z ³aski szaleñca cieszê siê ¿ywotem.
167. (przyp. edyt.) Mo¿e¿ czy mo¿e.
168. (przyp. edyt.) nie dra¿ñ dzi popr.: nie dra¿nij.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
102
PARYS
Za nic mam wszelkie twoje prze³o¿enia
I aresztujê ciê jako z³oczyñcê.
ROMEO
Wyzywasz moj¹ wciek³oæ, broñ siê zatem.
walcz¹
PA
O nieba! bij¹ siê, biegnê po wartê.
wychodzi
PARYS
padaj¹c
Zabity jestem. O, jeli masz litoæ,
Otwórz grobowiec i z³ó¿ mnie przy Julii.
umiera
ROMEO
Stanieæ siê zadoæ. Lecz któ¿ to jest taki?
To hrabia Parys, Merkucja plemiennik!
Có¿ to mi w drodze prawi³ mój s³u¿¹cy?
Lecz wtedy moja nieprzytomna dusza
Uwagi na to nie zwróci³a; Parys,
Mówi³, podobno mia³ zalubiæ Juliê.
Czy on to mówi³? czy mi siê to ni³o?
Czyli te¿ jestem w ob³¹kaniu myl¹c,
¯e jego wzmianka o Julii tak brzmia³a?
Daj mi ucisn¹æ tw¹ d³oñ, o ty, w jedn¹
Ksiêgê niedoli ze mn¹ zapisany!
Z³o¿ê twe zw³oki w tryumfalnym grobie.
W grobie? nie, m³oda ofiaro, nie w grobie,
W latarni raczej
169
, bo tu Julia le¿y;
A blask jej wdziêków zmienia to sklepienie
W przybytek wiat³a. Spoczywaj w spokoju,
Trupie, rêkami trupa pogrzebany!
sk³ada cia³o Parysa w grobowcu
Mówi¹, ¿e nieraz ludzie bliscy mierci
Miewali chwile weso³e; ich stró¿e
Zw¹ to ostatnim przedmiertnym wyb³yskiem;
Co podobnego i u mnie siê zdarza?
Julio! kochanko moja! moja ¿ono!
mieræ, co wyssa³a miód twojego tchnienia,
Wdziêków twych zatrzeæ nie zdo³a³a jeszcze.
Nie jeste jeszcze zwyciê¿on¹: karmin,
169. (przyp. red.) latarnia nazywano tak wie¿yczki o licznych okienkach, przez które s¹czy³o siê wiat³o do
kocio³a.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
103
Ten sztandar wdziêków, nie przesta³ powiewaæ
Na twoich licach i bladej swej flagi
Zniszczenie na nich jeszcze nie zatknê³o.
Tybalcie, ty¿ to pisz pod tym ca³unem?
Mogê¿ czym lepszym zadoæ ci uczyniæ,
Jak ¿e t¹ rêk¹, co zabi³a ciebie,
Przetnê dni tego, co by³ twoim wrogiem?
Przebacz mi, przebacz, Tybalcie! Ach, Julio!
Jak¿e ty jeszcze piêkna! Mam¿e myleæ,
¯e bezcielesna nawet mieræ ulega
Wp³ywom mi³oci? ¿e chudy ten potwór
W ciemnicy tej ciê trzyma jak kochankê?
Boj¹c siê tego, zostanê przy tobie
I nigdy, nigdy ju¿ nie wyjdê z tego
Pa³acu nocy; tu, tu mieszkaæ bêdê
Poród twojego orszaku - robactwa.
Tu sobie sta³¹ za³o¿ê siedzibê,
Gdy z tego cia³a znu¿onego wiatem
Otrz¹snê jarzmo gwiazd zawistnych. Oczy,
Spojrzyjcie po raz ostatni! ramiona,
Po raz ostatni zegnijcie siê w ucisk!
A wy, podwoje tchu, zapieczêtujcie
Poca³owaniem akt sojuszu z mierci¹
Na wieczne czasy maj¹cy siê zawrzeæ!
Pójd, ty niesmaczny, cierpki przewodniku!
Blady sterniku, pójd rzuciæ o ska³y
Falami ¿ycia sko³atan¹ ³ódkê!
Do ciebie, Julio!
pije
Walny aptekarzu!
P³yn twój skutkuje: ca³uj¹c umieram.
umiera
Wchodzi Ojciec Laurenty z przeciwnej strony cmentarza, z latarni¹, dr¹giem ¿elaznym
i rydlem.
OJCIEC LAURENTY
wiêty Franciszku, wspieraj miê! Jak czêsto
O takiej porze stare moje stopy
O g³azy grobów potr¹ca³y! Kto tu?
BALTAZAR
Przyjaciel, który was dobrze zna, ojcze.
OJCIEC LAURENTY
Bóg z tob¹! Powiedz mi, mój przyjacielu,
Co znaczy owa pochodnia wiec¹ca
Chyba robakom i bezoczym czaszkom?
Nie tleje¿ ona w grobach Kapuletów?
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
104
BALTAZAR
Tam w³anie; jest tam i mój pan, któremu
Sprzyjacie, ojcze.
OJCIEC LAURENTY
Kto taki?
BALTAZAR
Romeo.
OJCIEC LAURENTY
Jak dawno on tam jest?!
BALTAZAR
Od pó³ godziny.
OJCIEC LAURENTY
Pójd ze mn¹, bracie, do tych sklepieñ.
BALTAZAR
Nie miem;
Bo mi pan kaza³ odejæ i straszliwie
Zagrozi³ mierci¹, jeli tu zostanê
I kroki jego wa¿ê siê podgl¹daæ.
OJCIEC LAURENTY
Zostañ wiêc, ja sam pójdê. Dr¿ê z obawy,
Czy siê nie sta³o co nieszczêliwego.
BALTAZAR
Gdym drzyma³, le¿¹c owdzie pod cisami,
Marzy³o mi siê, ¿e mój pan z kim walczy³
I ¿e pokona³ tamtego.
OJCIEC LAURENTY
postêpuj¹c naprzód
Romeo!
Na mi³oæ bosk¹, czyja¿ to krew broczy
Kamienne wnijcie do tego grobowca?
Czyje¿ to miecze samopas rzucone
Le¿¹ u tego siedliska pokoju?
wchodzi do grobowca
Romeo! blady! Parys! i on tak¿e!
I krwi¹ zalany? Ach! có¿ za fatalnoæ
Tak op³akany zrz¹dzi³a wypadek!
Julia siê budzi.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
105
JULIA
budz¹c siê i podnosz¹c
O pocieszycielu!
Gdzie mój kochanek? Wiem, gdzie byæ powinnam
I tam te¿ jestem; lecz gdzie mój Romeo?
Ha³as za scen¹.
OJCIEC LAURENTY
Có¿ to za ha³as? Julio, wyjdmy z tego
Mieszkania mierci, zgrozy i zniszczenia.
Potêga, której nikt z nas siê nie oprze,
Wniwecz zamiary nasze obróci³a.
Pójd; twój m¹¿ le¿y martwy obok ciebie.
I Parys tak¿e. Pójd; pójd; zaprowadzêæ
Do monasteru wiêtych sióstr zakonnych.
Nie zw³ócz
170
, nie pytaj, bo warta nadchodzi.
Pójd, biedna Julio!
Znowu ha³as.
Nie mogê ju¿ czekaæ.
wychodzi
JULIA
Id z Bogiem, starcze; id, ja tu zostanê.
Có¿ to jest? Czara w zaciniêtej d³oni
Mego kochanka? Truciznê wiêc za¿y³!
O sk¹piec! Wypi³ wszystko; ani kropli
Nie pozostawi³ dla mnie! Przytknê usta
Do twych kochanych ust, mo¿e tam jeszcze
Znajdzie siê jaka odrobina jadu,
Co miê zabije w upojeniu b³ogim.
ca³uje go
Twe usta ciep³e.
DOWÓDCA WARTY
za scen¹
Gdzie to? poka¿, ch³opcze.
JULIA
Id¹, czas koñczyæ.
chwytaj¹c sztylet Romea
Zbawczy puginale!
Tu twoje miejsce.
przebija siê
170. (przyp. edyt.) Nie zw³ócz Nie zwlekaj.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
106
Tkwij w tym futerale.
Pada na cia³o Romea i umiera. Wchodzi warta z Paziem Parysa.
PA
Tu, tu w tym miejscu, gdzie p³onie pochodnia.
DOWÓDCA WARTY
Ziemia zbroczona; obejdcie w kr¹g cmentarz
I przytrzymajcie, kogo napotkacie.
Wychodzi kilku ludzi z warty.
Smutny widoku! tu hrabia zabity,
Tu Julia we krwi p³ywa, jeszcze ciep³a,
Tylko co zmar³a; ona, co przed dwoma
Dniami w tym grobie by³a pochowana.
Idcie powiedzieæ o tym ksiêciu; pieszcie,
Wy do Montekich, wy do Kapuletów,
A wy odb¹dcie przegl¹d w innej stronie.
Wychodzi kilku innych wartowników.
Widzimy miejsce, gdzie zasz³a ta zgroza,
Lecz w jaki sposób ona mia³a miejsce,
Tego nie mo¿em poj¹æ bez objanieñ.
Wchodzi kilku innych wartowników z Baltazarem.
PIERWSZY WARTOWNIK
Oto Romea s³uga, znalelimy
Go na cmentarzu.
DOWÓDCA
Niech bêdzie pod stra¿¹,
Dopóki ksi¹¿ê nie nadejdzie.
Wchodzi kilku innych wartowników, prowadz¹c Ojca Laurentego.
DRUGI WARTOWNIK
Oto mnich jaki dr¿¹cy i p³acz¹cy;
Odebralimy mu ten dr¹g i rydel,
Kiedy siê bokiem cmentarza wykrada³.
DOWÓDCA
To jaki ptaszek; trzymajcie go tak¿e.
Wchodzi Ksi¹¿ê ze swym orszakiem.
Co za nieszczêcie o tak rannej porze
Sen nasz przerwa³o i a¿ tu nas wzywa?
Wchodzi Kapulet, Pani Kapulet i inne osoby.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
107
KAPULET
Jaki¿ byæ mo¿e powód tego zgie³ku?
PANI KAPULET
Lud po ulicach wykrzykuje: Julia!
Parys! Romeo! i jedni przez drugich
T³umnie tu d¹¿¹ do naszego grobu.
KSI¥¯Ê
Có¿ to za postrach rozruch ten sprowadza?!
Odpowiadajcie!
DOWÓDCA
Mi³ociwy Panie!
Oto zabity le¿y hrabia Parys!
Romeo martwy i Julia, wprzód zmar³a,
A teraz ciep³a z pugina³em w piersi.
KSI¥¯Ê
Szukajcie, ledcie sprawców tego mordu.
DOWÓDCA
Oto mnich jaki i Romea s³uga,
Których tu moi ludzie przytrzymali
I którzy mieli przy sobie narzêdzia
Do odbijania grobów.
KAPULET
O nieba! ¿ono, patrz, jak j¹ krew broczy!
Pugina³ zb³¹dzi³ z drogi; oto bowiem
Pochwa od niego wisi przy Montekim;
Zamiast w ni¹ trafiæ, trafi³ w pier mej córki.
PANI KAPULET
Niestety! widok ten, jak odg³os dzwonu,
Ostrzega staroæ m¹ o chwili zgonu.
Wchodzi Monteki i inne osoby.
KSI¥¯Ê
Monteki, wczenie wsta³e, aby ujrzeæ
Nadziei swoich wczeniejszy upadek!
MONTEKI
Ach! mi³ociwy ksi¹¿ê, ¿ona moja
Zmar³a tej nocy z têsknoty za synem;
Jaki¿ cios jeszcze niebo mi przeznacza?
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
108
KSI¥¯Ê
Patrz, a zobaczysz!
MONTEKI
O niedobry synu!
Jak siê wa¿y³e w grób uprzedziæ ojca?
KSI¥¯Ê
Zamknijcie usta ¿alowi na chwilê,
Póki zagadki tej nie rozwi¹¿emy
I nie zbadamy jej ród³a i w¹tku:
Wtedy sam stanê na skarg waszych czele
I bêdê waszej boleci heroldem.
Do samej mierci. Proszê was o spokój
I niech ulegnie z³y los cierpliwoci.
Stawcie, na kogo pada podejrzenie.
OJCIEC LAURENTY
Ja to, o panie! lubo najmniej zdolny
Do pope³nienia czego podobnego,
Jestem, ze wzglêdu na okolicznoci,
Poszlakowany najprawdopodobniej
O dzie³o tego okropnego mordu.
Stajê wiêc jako w³asny oskar¿yciel
I jako w³asny obroñca w tej sprawie,
By siê potêpiæ i usprawiedliwiæ.
KSI¥¯Ê
Mów, czego wiadom.
OJCIEC LAURENTY
Zwiêle rzecz opowiem.
Bo tchnieñ mych pasmo krótsze jest zaiste
Ni¿ d³uga powieæ. Romeo, którego
Zw³oki tu le¿¹, by³ ma³¿onkiem Julii,
A Julia by³a praw¹ jego ¿on¹;
Jam ich zalubi³, a dniem tajemnego
Ich po³¹czenia by³ ów dzieñ nieszczêsnej
Tybalta mierci, która nowo¿eñca
Wygna³a z miasta; i ten to by³ powód
Cierpienia Julii, nie ¿al po Tybalcie.
do Kapuletów
Wy, chc¹c oddaliæ od niej chmury smutku,
Zarêczylicie j¹ i do ma³¿eñstwa
Z hrabi¹ Parysem chcielicie j¹ zmusiæ.
W tej alternacie
171
przysz³a ona do mnie
I nalega³a usilnymi proby
O doradzenie jej jakiego rodka,
Co by od tego powtórnego zwi¹zku
171. (przyp. red.) alternata zmiana biegu wypadków.
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
109
Móg³ j¹ uwolniæ; w przeciwnym za razie
Chcia³a w mej celi ¿ycie sobie odj¹æ.
Da³em jej tedy, ufny w mojej sztuce,
Usypiaj¹ce krople, których skutek
Bynajmniej miê nie zawiód³, bo jej nada³
Pozór umar³ej. Napisa³em przy tym
List do Romea, wzywaj¹c go, aby
Dzisiejszej nocy, o tej porze, w której
Dzia³anie owych kropel mia³o ustaæ,
Zszed³ siê tu ze mn¹ dla wyswobodzenia
Tej, co mu da³a taki dowód wiary,
Z tymczasowego jej grobu. Traf zrz¹dzi³,
¯e brat Jan, który z listem by³ wys³any,
Nie móg³ siê z miasta wydostaæ i wczoraj
List ten mi zwróci³. O godzinie zatem
Na jej ocknienie cile naznaczonej
Sam pospieszy³em wyrwaæ j¹ z tych sklepieñ,
Chc¹c j¹ nastêpnie umieciæ w mej celi,
Póki Romeo nie przybêdzie; ale
Kiedym tu przyszed³ (na niewiele minut
Przed jej zbudzeniem), ju¿ szlachetny Parys
Le¿a³ bez duszy i Romeo tak¿e.
Ona siê budzi, jam siê j¹³ przek³adaæ,
By posz³a ze mn¹ i to dopuszczenie
Nieba przyjê³a z korn¹ uleg³oci¹,
Gdy wtem zgie³k nag³y sp³oszy³ miê od grobu,
A ona, g³ucha na moje namowy,
Rozpacz¹ zdjêta, pozosta³a w miejscu
I, jak siê zdaje, cios zada³a sobie.
Oto jest wszystko, co wiem; o ma³¿eñstwie
Marta zawiadczy. Jeli to nieszczêcie
Choæ najmniej z mojej nast¹pi³o winy,
Niech mój sêdziwy wiek odpowie za to,
Na kilka godzin przed bliskim ju¿ kresem,
Wedle rygoru praw jak najsurowszych.
KSI¥¯Ê
Jako m¹¿ wiêty zawsze nam by³ znany.
Gdzie jest Romea s³uga? Có¿ on powie?
BALTAZAR
Zanios³em panu wieæ o mierci Julii;
Wraz on wzi¹³ pocztê i z Mantui przyby³
Prosto w to miejsce, do tego grobowca.
Ten list mi kaza³ rano oddaæ ojcu;
I w grób wstêpuj¹c zagrozi³ mi mierci¹,
Jeli nie pójdê precz lub nazad wrócê.
KSI¥¯Ê
Daj mi to pismo, przejrzê je a teraz,
Gdzie pa hrabiego, co wartê sprowadzi³?
Co twój pan, ch³opcze, porabia³ w tym miejscu?
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
110
PA
Przyszed³ kwiatami ubraæ grób swej przysz³ej;
Kaza³ mi stan¹æ z dala, com te¿ zrobi³;
Wtem kto ze wiat³em przyszed³ grób otwieraæ
I mój pan doby³ szpady przeciw niemu;
Co zobaczywszy, pobieg³em po wartê.
KSI¥¯Ê
List ten potwierdza s³owa zakonnika,
Bieg ich mi³oci i Romea rozpacz.
Biedny m³odzieniec pisze oprócz tego,
¯e sobie kupi³ gdzie u aptekarza
Trucizny, któr¹ postanowi³ za¿yæ
W tym tu grobowcu, by umrzeæ przy Julii.
Rzecz jasna! Gdzie s¹ ci nieprzyjaciele?
Patrzcie, Monteki! Kapulecie! Jaka
Ch³osta spotyka wasze nienawici,
Niebo obra³o mi³oæ za narzêdzie
Zabicia pociech waszego ¿ywota;
I ja za moje zbytnie pob³a¿anie
Waszym niesnaskom straci³em dwóch krewnych.
Wszyscy jestemy ukarani.
KAPULET
Monteki, bracie mój, podaj mi rêkê;
Niech to opraw¹
172
bêdzie dla mej córki;
Wiêcej nie mogê ¿¹daæ.
MONTEKI
Lecz ja mogê
Wiêcej daæ tobie nad to: ka¿ê bowiem
Pos¹g jej ulaæ ze szczerego z³ota,
By siê nie znalaz³ szacowniejszy pomnik
Po wszystkie czasy istnienia Werony
Jak ten, pamiêci Julii powiêcony.
KAPULET
Tak i Romeo stanie przy swej ¿onie;
Dziel¹c za ¿ycia, z³¹czmy ich po zgonie.
KSI¥¯Ê
Ponur¹ zgodê ranek ten skojarzy³;
S³oñce siê z ¿alu w chmur zas³onê tuli;
Smutniejszej bowiem los jeszcze nie zdarzy³,
Jak ta historia Romea i Julii
173
Wychodz¹.
172. (przyp. red.) oprawa czêæ nale¿na ¿onie z maj¹tku mê¿a, wynosz¹ca zwykle podwójn¹ wartoæ jej posagu.
Tu opraw¹ Julii po mê¿u ma byæ zgoda obu zwanionych rodów.
173. (przyp. red.) Paszkowski zamykaj¹c t¹ piêkn¹ i tradycyjn¹ ju¿ dzi strof¹ smutn¹ opowieæ o Romeo i Julii
pomin¹³ dwa poprzednie wiersze, wzmiankê ksiêcia: Chodmy st¹d, by pomówiæ o tych smutkach
William Shakespeare, ROMEO I JULIA
111